Tajemnicza gwiazda Nora Roberts

background image
background image

1

NORA ROBERTS

TAJEMNICZA

background image

GWIAZDA

Gwiazdy MITRY 03

2

ROZDZIAŁ 1

Twarz kobiety na płótnie przyciągała wzrok. Była to twarz niezwykła. Tak bliska
ideału, jak tylko pozwala natura. Na jej widok każdemu mężczyźnie mocniej biło
serce. Zapamiętywał ją na zawsze. Jawiła mu się w snach.

Jasne, niebieskie oczy kobiety na portrecie, osłonięte firanką gęstych rzęs,
błyszczały radością życia. Miała pięknie zarysowane brwi. Przy jednej z nich tkwił
urokliwy pieprzyk. Delikatną, niemal przejrzystą cerę ożywiał lekki rumieniec,
sprawiający, że mężczyzna wpatrzony w twarz kobiety był przekonany, iż ciepło
bijące spod alabastrowej skóry jest przeznaczone wyłącznie dla niego.

Miała prosty, idealnie zgrabny nos. Najważniejsze jednak były usta. Wyraziste, a
zarazem miękkie i zmysłowe. Sam ich widok budził pożądanie.

Tę zdumiewająco piękną twarz okalały czarne, długie włosy, opadające na obnażone
alabastrowe ramiona.

Włosy jedwabiste, bujne i połyskliwe, które aż się prosiły, by wsunąć w nie palce.

Seth miał przed sobą obraz olejny przedstawiający właścicielkę domu. A więc tak
wyglądała Grace Fontaine.

Ideał kobiecej urody. Nie mógł oderwać oczu od portretu.

Cholernie szkoda, że pozbawiono ją życia, pomyślał.

Z trudem odwrócił głowę. Znajdował się na miejscu przestępstwa. Przez chwilę
chciał pozostać tu sam. Ekipa techników już zakończyła swoją robotę, a lekarz
policyjny pobieżnie zbadał ciało ofiary i pozwolił je zabrać. Dom opustoszał. Na
błyszczącym parkiecie przestronnego salonu 3

bielał zaznaczony grubą kredą kontur ludzkiej sylwetki.

Dość łatwo było ustalić przyczynę śmierci.

background image

Leżała pod zerwaną balustradą piętra, obok wejścia na wewnętrzne schody. Duży
kawał wyłanianego i ostro zakończonego drewna zmiażdżył głowę ofiary, która
spadając uderzyła twarzą w ogromny, szklany stół, rozbijając go na tysiące ostrych
odłamków.

Śmierć sprawiła, że Grace Fontaine przestała być doskonała, pomyślał Seth, gdy
patrzył na zniekształconą nie do rozpoznania twarz kobiety z portretu.

Łatwo było też stwierdzić, że ktoś dopomógł spaść jej z piętra, wykonać ostatni w
życiu skok.

Seth rozejrzał się wokoło. Dom był wytworny i na wskroś nowoczesny. W wysokich
sufitach rozmieszczono liczne świetliki, przez które do przestronnego wnętrza
przedostawały się teraz jasne, lekko zaróżowione promienie zachodzącego słońca.

W całym domu wszystko miało obły kształt.

Wewnętrzne schody biegły z piętra łagodnym półkolem, drzwi zastępowały
przejścia o łukowatych sklepieniach, okna były zaokrąglone. Zdaniem Setha
wszędzie wyczuwało się kobiecą rękę. Nie tylko w projekcie samego domu, lecz
także w jego wystroju.

Usiłował wyobrazić sobie, jak było tu przedtem, zanim człowiek, przez którego
Grace Fontaine spadła .

piętra, zdewastował całe wnętrze.

Nie było wówczas rozbitych rzeźb ani poszarpanych w strzępy poduszek. Kwiaty
stały starannie ułożone w wazonach, a nie leżały połamane i rozrzucone wśród
kryształowych odłamków na wschodnich dywanach, tworząc na nich dodatkowy,
przedziwny wzór.

I z pewnością nie było tu przedtem śladów krwi ani 4

potłuczonego szkła. Ani też warstw daktyloskopijnego proszku.

Jeszcze przed wezwaniem do tego domu Seth wiedział, że jego młoda właścicielka
wiodła dostatnie życie. Mogła sobie na to pozwolić. Mając dwadzieścia jeden lat,
otrzymała pokaźny spadek. Należała do uprzywilejowanej, znanej rodziny
Fontaine'ów. I z pewnością otrzymała staranne wychowanie i wykształcenie w
najlepszych szkołach. Potem stała się bywalczynią ekskluzywnych klubów oraz, jak

background image

Seth mógł się domyślać, bezustannym źródłem niepokoju i niezadowolenia rodziny
o zachowawczych, staroświeckich poglądach.

Nie było tygodnia, aby Grace Fontaine nie poświęcono choćby paru wierszy w
kronice towarzyskiej publikowanej na łamach „Washington Post”. Niemal wszędzie
ukazywały się jej zdjęcia, robione przez paparazzich i sprzedawane redakcjom
popularnych czasopism. Wszystko to znajdowało pełne uzasadnienie.

Młoda dama miała na swym koncie nie lada ekscesy.

Teraz prasa znów zacznie szaleć, gdy tylko dowie się o ostatniej, tym razem
tragicznej, przygodzie Grace Fontaine. Seth był przekonany, że przy okazji
brukowce wywloką ponownie na światło dzienne wszystkie jej wcześniejsze
wybryki. Pozowanie nago na rozkładówkę

„Playboya”, gdy miała dziewiętnaście lat. Bardzo ognisty i niczym nie skrępowany
romans z żonatym lordem.

Związek z jednym ze słynnych hollywoodzkich aktorów.

W życiorysie Grace Fontaine były także inne wyczyny. Piękna kobieta na prawo i
lewo uwodziła mężczyzn. Z jej licznych kochanków opisywanych w prasie Seth
zapamiętał wybitnego senatora, autora bestsellerów, znanego malarza, któremu
pozowała, a także gwiazdora 5

rocka, który, gdy go rzuciła, podobno usiłował popełnić samobójstwo.

Grace Fontaine znała wielu mężczyzn w swym krótkim życiu. Gdy się z nim
pożegnała, miała zaledwie dwadzieścia sześć lat.

Seth westchnął. Do jego służbowych obowiązków należało teraz nie tylko ustalenie
przyczyny śmierci tej kobiety, lecz także wykrycie, kto ją spowodował. Nie było już
tajemnicą dlaczego Grace Fontaine pozbawiono życia.

Chodziło o Trzy Gwiazdy mitycznego boga Mitry. O

bezcenne niebieskie brylanty, rodem ze starożytności, odkryte niedawno przez
jednego z archeologów. Nagła śmierć Grace Fontaine była także pośrednim
skutkiem desperackiego i nierozważnego czynu jednej z jej najbliż-

szych przyjaciółek.

background image

Przechadzając

się

po

opustoszałych

pomieszczeniach, Seth usiłował odtworzyć w myśli chronologię wydarzeń, które
sprowadziły go dziś do tego domu, na miejsce zbrodni. Od dziecka interesował się
mitologią, dlatego co nieco wiedział o Trzech Gwiazdach.

Na ich temat krążyły różne legendy. Trzy Gwiazdy były wprawione w wierzchołki
szczerozłotego trójkąta, który trzymał w rękach bóg Mitra.

Jeden brylant oznaczał miłość, przypomniał sobie Seth, wchodząc półkolistymi
schodami na piętro. Drugi -

wiedzę, a trzeci hojność. Mity mówiły, że człowiek, któremu uda się zdobyć Trzy
Gwiazdy, zyska boską potęgę i stanie się nieśmiertelny.

Było to oczywiście, zdaniem Setha, pozbawione logiki. Ale czy to nie dziwne, że
ostatnio śniły mu się właśnie skrzące się trzy niebieskie brylanty, ponury kamienny
zamek wyłaniający się z gęstej mgły i jakaś 6

błyszcząca złotem komnata? Śnił mu się także mężczyzna o zimnych oczach. I
kobieta o twarzy bogini.

I jego własna, gwałtowna śmierć.

Z trudem uwolnił się od przytłaczającego uczucia, które towarzyszyło fragmentom
dziwacznych snów. Teraz były mu potrzebne nie przywidzenia, lecz fakty.

Niezaprzeczalne. Dające się ułożyć w logiczną całość.

Faktem było istnienie trzech ogromnych, niebieskich brylantów, z których każdy
miał ponad sto karatów.

Faktem było też, że ktoś zapragnął odebrać je prawowitym właścicielom. I gotów
był na wszystko, aby dostać brylanty w swe ręce. Nie wahał się nawet zabijać.

W tej ponurej sprawie trup słał się gęsto, uprzytomnił sobie Seth, zdesperowanym

background image

gestem przeczesując palcami ciemne włosy. Pierwszy został

zamordowany niejaki Thomas Salvini, współwłaściciel znanej firmy jubilerskiej
specjalizującej się w dokonywaniu ekspertyz i wycenie kamieni szlachetnych.

Firma ta - na zlecenie Smithsonian Institute - miała sprawdzić autentyczność Trzech
Gwiazd i dokonać ich skrupulatnych pomiarów, zanim te bezcenne kamienie znajdą
się w muzeum.

Niestety, jak wykazało policyjne śledztwo, to, co zamierzali uczynić jubilerzy
Thomas Salvini i jego bliźniaczy brat Timothy, znacznie wykraczało poza zlecone
im czynności.

Znaleziony w firmie Salvinich milion dolarów w gotówce wskazywał niezbicie, że
bracia mieli nie tylko inne plany, lecz także klienta, który chciał posiąść Trzy
Gwiazdy.

Inny dowód stanowiło zeznanie kobiety, niejakiej Bailey James, uznanego eksperta
w dziedzinie badania 7

kamieni szlachetnych. Przyrodniej siostry braci Salvinich, a zarazem naocznego
świadka bratobójstwa. Z dużym opóźnieniem, dopiero po kilku dniach, Bailey James
zawiadomiła policję, że odkryła plany swych przyrodnich braci. Zamierzali
sporządzić idealne kopie Trzech Gwiazd dla Smithsonian Institute, sprzedać
prywatnemu klientowi oryginalne brylanty i z niebagatelną zapłatą natychmiast
opuścić kraj.

Ta kobieta zachowała się niefrasobliwie. Gdy tylko wykryła spisek, poszła do
przyrodnich braci, przypomniał

sobie Seth. Sama, nie powiedziawszy o tym nikomu, zamiast natychmiast wezwać
policję. Przedtem jednak zdobyła się na desperacki czyn. Aby chronić oryginalne
klejnoty, wysłała dwa brylanty do najbliższych przyjaciółek. Postąpiła bardzo
nierozsądnie. Powinna niezwłocznie zawiadomić władze. Seth z dezaprobatą
pokiwał głową. Myśli zwykłych śmiertelników, nawet inteligentnych i
wykształconych, chadzały dziwacznymi drogami.

Bailey James drogo okupiła swe nie przemyślane działanie. Uciekając przed
mordercą, ledwie uszła z życiem. W wyniku tego wstrząsającego przeżycia przez
wiele dni cierpiała na amnezję. Wymazała z pamięci nie tylko własny wypadek, lecz
także poprzedzające go wydarzenia.

background image

Seth wszedł do sypialni Grace Fontaine. Spod ciężkich, opuszczonych powiek bez
emocji, na zimno, rozglądał się po zdewastowanym pomieszczeniu.

I co zrobiła Bailey James? - kontynuował

wewnętrzny monolog. Czy od razu poszła na policję?

Ponownie postąpiła głupio. Zamiast oddać sprawę w ręce kompetentnych
przedstawicieli prawa, z książki 8

telefonicznej wybrała na chybił trafił jakiegoś prywatnego detektywa i
skontaktowała się z nim. Seth zacisnął

gniewnie wargi. Nie darzył szacunkiem ani tym bardziej podziwem prywatnych
łapsów.

Bailey James jednak sprzyjał los. Szczęśliwy przypadek sprawił, że natrafiła na
przyzwoitego faceta.

Cade Parris okazał się sensowniejszym i uczciwszym człowiekiem niż większość
jego kolegów po fachu. I znów tylko szczęśliwy traf sprawił, Seth był o tym głęboko
przekonany, że prywatnemu detektywowi udało się wywęszyć właściwy ślad.

Kiedy to robił, o mały włos sam dałby się zabić. Nie stał się jednak następną, to
znaczy drugą ofiarą mordercy.

Okazał się nią jubiler, bliźniaczy brat Thomasa Salviniego, Timothy.

Cade'owi Parrisowi, prywatnemu detektywowi wynajętemu przez Bailey James,
udało się ujść z życiem i obronić przed nożownikiem. Niestety, śmierć drugiego z
braci Salvinich spowodowała, że urwał się wszelki ślad.

Prywatne śledztwo Cade'a Parrisa utknęło w martwym punkcie.

Tuż przed obfitującym w wydarzenia przedłużonym lipcowym weekendem z okazji
Święta Niepodległości przyjaciółka, do której Bailey James wysłała na
przechowanie jedną z dwu Gwiazd, niejaka MJ O'Leary, wyjechała z Waszyngtonu w
nieznanym kierunku, mając na karku jakiegoś łowcę nagród. Seth postanowił, że w
najbliższym czasie przesłucha ją osobiście. I będzie zmuszony oznajmić tej
kobiecie, a także Bailey James, że została zamordowana ich wspólna znajoma Grace
Fontaine, z którą utrzymywały bardzo zażyłe stosunki. Oba te przykre zadania
należały do jego obowiązków.

background image

9

Od sobotniego wieczoru MJ O'Leary, będąca w posiadaniu drugiej Gwiazdy,
ukrywała się gdzieś poza Waszyngtonem w towarzystwie łowcy nagród. Ustalono, że
jest nim Jack Dakota, z którym jakimś cudem skumała się po drodze. Mimo że był
dopiero poniedziałek wieczór, zdołali kilkakrotnie zmienić miejsce pobytu. Z
ucieczką O'Leary miała związek śmierć dalszych trzech osób.

Seth pomyślał z niechęcią o nieuczciwym, przekupnym urzędniku sądowym, który
zlecił łowcy nagród odnalezienie MJ O'Leary i sprowadzenie jej za wszelką cenę do
Waszyngtonu pod fałszywym pretekstem, że jest ścigana przez prawo. Urzędnik
sądowy podjął się tego za grubszą forsę otrzymaną od jakiegoś mężczyzny.

Nie zdając sobie sprawy, że ma do czynienia z prawdziwym gangsterem, usiłował go
szantażować, co przypłacił życiem. W pościg za MJ O'Leary i Jackiem Dakotą
ruszyło dwóch innych wynajętych morderców.

Zginęli w wypadku samochodowym na śliskiej drodze.

Policji urwał się jedyny ślad. I tym razem śledztwo utknęło w martwym punkcie.

Na zabójstwie Grace Fontaine kończył się następny, już trzeci z kolei trop. Seth nie
miał pojęcia, czy uda mu się wydedukować coś sensownego po obejrzeniu jej
zdewastowanego domu. Zamierzał jednak przeszukać go niezwykle dokładnie.
Centymetr po centymetrze. Zawsze tak pracował i nie było żadnego powodu, aby
tym razem miał postępować inaczej.

Będzie skrupulatny, ostrożny i zrobi wszystko, aby znaleźć odpowiedzi na nurtujące
go pytania. Polegał na systematycznym działaniu. Wierzył prawu i bezgranicznie
ufał sprawiedliwości.

Seth Buchanan pozostał wierny rodzinnej tradycji -

10

podobnie jak przedstawiciele dwóch poprzednich pokoleń zatrudnił się w policji.
Dzięki wrodzonym zdolnościom śledczym, wręcz niesamowitej cierpliwości i
obiektywizmowi osądów dopracował się wysokiego stanowiska. Został
porucznikiem, a zarazem kierownikiem wydziału dochodzeniowo - śledczego
komendy. Podwładni szanowali, a jednocześnie obawiali się służbistego szefa.

Wiedział, że za plecami nazywają go Automatem i wcale się o to nie obrażał. Na

background image

emocje i poczucie winy, tak typowe reakcje zwykłych ludzi, nie było miejsca w jego
trudnej i odpowiedzialnej pracy.

Opinię, że jest człowiekiem obojętnym na wszystko, zimnym i obdarzonym
stalowymi nerwami, uważał za komplement.

Na chwilę przystanął w drzwiach. W wiszącym naprzeciw lustrze w mahoniowej
ramie zobaczył odbicie własnej sylwetki. Był wysoki i postawny. Dobrze
zbudowany. Ciemna marynarka opinała umięśniony tors.

Był sam, więc pozwolił sobie na wygląd mniej formalny.

Rozluźnił węzeł krawata. Od bezustannego przeciągania palcami po głowie miał
lekko zwichrzone włosy. Były bujne i falujące. Odgarnął je z czoła, odsłaniając
poważną, nieruchomą twarz o śniadej cerze.

Przed laty, gdy jeszcze w mundurze patrolował

ulice, złamano mu nos. Nadawał teraz jego twarzy surowy wyraz. Dość wąskie usta
nie były skłonne do uśmiechu.

Oczy o barwie ciemnego, starego złota pozostawały nieprzeniknione i bez wyrazu.
Spod czarnych, prostych brwi patrzyły obojętnie i zimno.

Na palcu szerokiej, silnej dłoni nosił sygnet odziedziczony po ojcu z wyrytym w
grubej warstwie złota napisem: Służ i chroń.

11

Oba te obowiązki Seth Buchanan traktował

niezwykle poważnie.

Pochylił się i ze sterty ubrań wyrzuconych z szafy Grace Fontaine podniósł delikatny
jak mgiełka, czerwony, jedwabny peniuar. Był długi i powiewny. Stanowił komplet z
krótką, czerwoną koszulką, którą miała na sobie ofiara.

Tak. Ofiara. O Grace Fontaine chciał myśleć tylko jako o ofierze, a nie urodziwej,
młodej damie z portretu. A zwłaszcza nie o pięknej kobiecie o twarzy bogini, która
ostatnio niepokoiła go w snach. Dziwiło go, że ciągle miał

przed oczyma jej niezwykłą twarz. Twarz stanowiącą o sile tej kobiety. Drążyła

background image

umysł i przenikała do najgłębszych zakamarków mózgu mężczyzny, dopóki nie
zdobyła nad nim całkowitej przewagi. Dopóki nie stała się jego obsesją.

Trzymając nadal w ręku delikatny jak obłok czerwony strój, Seth uznał, że nikt nie
byłby w stanie oprzeć się Grace Fontaine. Nikt nie potrafiłby o niej zapomnieć.

Była niebezpieczna.

Czy tę czerwoną, długą szatę zrzuciła z siebie w oczekiwaniu na mężczyznę?
Spodziewała się kochanka i wieczoru w jego objęciach?

Gdzie podziewała się Gwiazda, którą otrzymała na przechowanie? Czy odnalazł ją i
wykradł nieoczekiwany gość?

Sejf w bibliotece na parterze ktoś otworzył siłą i opróżnił. Było bardzo
prawdopodobne, że właścicielka domu zamierzała właśnie zamknąć w nim jakieś
kosztowności. Ale zginęła nie na parterze, lecz na piętrze.

Stąd zepchnięto ją w dół.

Uciekała przed napastnikiem? Gonił ją? A w ogóle dlaczego wpuściła go do domu?
Solidne zamki pozostały 12

nietknięte. Czyżby była aż tak nieostrożna, aby otwierać drzwi przed nieznajomym, i
do tego w kusej, jedwabnej koszulce?

A może znała tego człowieka?

Wygadała się i przyznała, że ma brylant, a nawet mu go pokazała. Czy miejsce
męskiej namiętności zajęła chciwość? Najpierw kłótnia, a potem walka. I upadek z
piętra. A zdewastowanie domu miało jedynie zmylić ślady.

Seth uznał, że możliwości jest wiele. Na parterze znalazł

gruby notes z telefonami należący do pani domu. Sprawdzi wszystkie nazwiska.
Porozmawia z zapisanymi w nim ludźmi. On sam i grupa policjantów, którym
przydzieli tę robotę, przeszukają centymetr po centymetrze cały opustoszały dom.

Teraz jednak czekały go ważne rozmowy. Musiał

przekazać informację o tragedii. I poprosić kogoś z rodziny Grace Fontaine lub
przyjaciół o przyjście do kostnicy i zidentyfikowanie jej ciała.

background image

Pomyślał z przykrością, że ktoś, kto był z nią związany uczuciowo, będzie teraz
musiał oglądać zniekształconą twarz.

Seth jeszcze raz omiótł wzrokiem sypialnię.

Ogromne łoże, porozrzucane kwiaty i walające się po dywanie szczątki stylowych,
kryształowych flakonów.

Wiedział, że zapach unoszący się w powietrzu nie da mu spokoju i będzie
prześladował go przez długi czas.

Podobnie jak idealna kobieca twarz z portretu w salonie.

Nad prowadzonymi sprawami pracował zazwyczaj do późna. Nie miał prywatnego
życia i nigdy nie starał się go sobie zorganizować. Z rozmysłem, ostrożnie dobierał

kobiety, z którymi spotykał się w celach towarzyskich i romansowych. Żadna nie
była w stanie zaakceptować jego 13

pracy wymagającej pełnej dyspozycyjności. Rzadko kiedy decydowały się
przedłużać lub zacieśniać znajomość. Seth dobrze zdawał sobie sprawę, jak trudne
musi być pogodzenie się z wymaganiami jego zawodu i bezustanne czekanie.
Nerwowe i w ciągłym napięciu. Wszelkie skargi i utyskiwania kobiet, które czuły się
zaniedbywane, uznawał

za uzasadnione, chociaż nie zamierzał niczego zmieniać w swoim życiu
zawodowym. Z tych to powodów nigdy się nie wiązał i nikomu nie składał żadnych
obietnic ani przyrzeczeń. Prowadził samotne życie.

Wiedział, że w domu Grace Fontaine nie ma już nic do roboty. Powinien wrócić do
komendy lub nawet do własnego mieszkania, choćby tylko po to, aby odświeżyć
umysł i nabrać dystansu do sprawy. Coś jednak przyciągało go do tego niezwykłego
domu. Nie do budynku, stanowiącego skądinąd interesujące połączenie drewna i
szkła, lecz do tej kobiety. To ona, młoda dama z portretu przyciągnęła go z
powrotem, jak magnes.

Zostawił samochód na końcu stromego podjazdu i wszedł do domu otoczonego
starymi, rozrośniętymi drzewami i wysoką zielenią. Tuż przy wejściu znalazł

wyłącznik. W przestronnym holu rozbłysły ostre światła.

Ludzie Setha rozpoczęli już mozolne przesłuchiwanie mieszkańców okolicznych,

background image

równie eleganckich rezydencji. Pukali do drzwi w nadziei, że któryś z sąsiadów
zobaczył lub usłyszał coś niezwykłego.

Praca w laboratorium policyjnego patologa posuwała się powoli. Był przecież
weekend i większość ludzi miała wolne. Z tego samego względu trochę dłużej niż
zwykle potrwa sporządzanie służbowych raportów.

Ale to nie brak oficjalnych sprawozdań dręczył

Setha, który odruchowo skierował kroki do salonu, gdzie 14

nad kamiennym kominkiem wisiał portret młodej damy.

Grace Fontaine była osobą kochaną przez bliskich.

Na twarzach dwóch kobiet, którym dopiero co mówił o jej śmierci, malowała się
prawdziwa rozpacz.

Setha zdumiała głębia uczuć łączących trzy zaprzyjaźnione kobiety. Bailey James,
MJ O'Leary i zmarłą. Żałował, a przydarzało mu się to niezwykle rzadko, że
obcesowo i bez ogródek przekazał im tragiczną wiadomość.

„Bardzo współczuję z powodu straty”. Był to typowy zwrot.

Mówiąc o stracie, policjanci mają na myśli śmierć, z którą się spotykają. Słowa te
Seth wypowiadał

wielokrotnie. Teraz, gdy znów przyszło mu je powtórzyć, uważnie obserwował
reakcję Bailey James i MJ O'Leary.

Drobnej blondynki i zielonookiej rudowłosej. Na twarzach obu widniała głęboka
rozpacz. Przywarły do siebie, jakby chciały nawzajem się podeprzeć. Zdruzgotane i
bliskie załamania.

Towarzyszący im dwaj mężczyźni nie musieli prosić Setha, aby zostawił je sam na
sam ze smutkiem. Tego wieczoru nie zamierzał zadawać pytań ani spisywać zeznań.
Jego słowa nie byłyby w stanie przebić ściany rozpaczy dzielącej go od obu kobiet.

Stojąc teraz przed portretem i patrząc w niezwykłe, niebieskie oczy Grace Fontaine,
przypomniał sobie reakcję przyjaciółek na wiadomość o jej nagłej śmierci. Była nie
tylko pożądana przez mężczyzn, lecz także kochana przez kobiety. Co kryło się za tą
zdumiewającą twarzą? Co sprawiało, że ta kobieta potrafiła wzbudzać tak silne

background image

emocje?

- Kim ty, do licha, właściwie jesteś? - zapytał

15

szeptem, wpatrzony w portret.

Odpowiedziała mu śmiałym, zmysłowym uśmiechem.

- Zbyt piękna, aby być rzeczywista. Zbyt świadoma swego uroku, aby być łagodna i
wspaniałomyślna. - Jego głęboki głos, ochrypły ze zmęczenia, odbijał się głośnym
echem w pustym domu. Seth wsunął ręce do kieszeni i lekko zakołysał się na
obcasach. - Zbyt martwa, aby się nią przejmować.

Chociaż odwrócił się plecami do obrazu, nadal miał

przykre wrażenie, że młoda kobieta uważnie obserwuje go ze ściany. Obserwuje i
ocenia.

Czekał go jeszcze obowiązek skontaktowania się z najbliższą rodziną, to znaczy z jej
stryjem Nilesem Fontaine'em i jego żoną Helen, mieszkającymi w Wirginii.

To oni po nagłej śmierci rodziców Grace wzięli ją na wychowanie. Policja ustaliła,
że Helen Wilson Fontaine spędza lato w jakiejś willi we Włoszech i na razie nie
sposób się z nią porozumieć.

Wille we Włoszech, niebieskie brylanty, olejne portrety wiszące nad wyszukanymi
kominkami. Dla Setha był to obcy, odległy świat. Nie mający nic wspólnego ze
światem, z którego pochodził, ani życiem, na które składała się wyłącznie służba w
policji.

Wiedział jednak, że przemoc dla nikogo nie robi wyjątków.

Właściwie mógłby pojechać do siebie, do małego domku na terenie osiedla
stłoczonych na niewielkim obszarze kilkunastu podobnych siedzib. Jak zwykle,
zastanie puste pokoje, bo jeszcze nie spotkał kobiety, z którą zechciałby dzielić
życie. W każdym razie mały domek będzie na niego czekał, dając poczucie 16

bezpieczeństwa.

A ta imponująca rezydencja na wzgórzu, w jakiej teraz się znajdował, zbudowana z

background image

gładkiego, wypolerowanego drewna i ogromnych tafli połyskliwego szkła, z
biegnącymi w dół wypielęgnowanymi trawnikami, basenem i starannie przyciętymi
krzewami, nie dała żadnej osłony jej właścicielce. Nie zapewniła bezpieczeństwa.

Seth ostrożnie ominął zaznaczony kredą kontur ludzkiej sylwetki i znów wspiął się
schodami na piętro. Był

w złym nastroju i zdawał sobie z tego sprawę. Najlepszym lekarstwem na taki
nastrój i przygnębienie nieodmiennie była praca.

Przyszło mu na myśl, że kobieta pokroju Grace Fontaine, wiodąca ożywione,
ekstrawaganckie, pełne przygód życie, prowadziła dziennik. Może notowała w nim
nie tylko wydarzenia, lecz także własne zwierzenia, uwagi czy spostrzeżenia.

Rozpoczął szukanie od sypialni. Pracował w milczeniu. Metodycznie i sprawnie.
Przez cały czas świadomy charakterystycznego, odurzającego zapachu, który po
sobie zostawiła.

Ściągnął krawat i wetknął go do kieszeni. Tak przywykł do kabury z bronią
zawieszoną pod ramieniem, że nawet nie czuł jej ciężaru.

Starannie obejrzał wszystkie półki i szuflady, chociaż były w większości prawie
puste. Ich zawartość, wyrzucona na podłogę, walała się po całym pokoju. Szukał

pod półkami i szufladami, za nimi i pod materacem.

Przyszło mu na myśl, że Grace Fontaine tą masą ubiorów mogła wyposażyć całą
drużynę modelek.

Najbardziej lubiła miękkie tkaniny. Jedwabie, kaszmiry, satyny i cienkie, delikatne
wełny. Śmiałe, ostre barwy.

17

Odcienie szlachetnych kamieni. Preferowała błękit.

Nic dziwnego, z takimi oczami, pomyślał Seth, wciąż pod wrażeniem niebieskiego
spojrzenia z portretu.

Zaczął się zastanawiać, jaki miała głos. Czy pasował

do alabastrowej, delikatnej twarzy? Nisko brzmiący i lekko zachrypnięty?

background image

Uwodzicielski i zmysłowy, stanowiący jeszcze jedną pokusę dla mężczyzn? Seth
wyobrażał go sobie właśnie tak. Głęboki i zmysłowy, jak zapach unoszący się
wszędzie w powietrzu. Jej ciało harmonizowało z twarzą i zapachem, uznał,
zagłębiając się w ogromnej, wbudowanej w ścianę szafie. Oczywiście, Grace
Fontaine pomagała naturze. Nigdy nie potrafił

zrozumieć, dlaczego na przykład kobiety wypychają sobie piersi silikonem po to,
aby uwieść mężczyznę. Tylko tępy facet wolałby sztuczny biust od naturalnego.

On sam stawiał na uczciwość. Wymagał jej od kobiet. I dlatego pewnie nadal żył
samotnie.

Przeglądając stroje pozostawione na wieszakach, ze zdziwieniem kręcił głową.
Wyglądało na to, że nawet bandycie zabrakło cierpliwości, aby wyrzucić je z szafy.

Wieszaki były ściągnięte razem, tak że suknie i inne ubiory tworzyły zwartą masę.
Napastnik nie zadał sobie trudu, aby wyciągnąć je i dokładnie przeszukać.

W komodzie Seth natrafił na swetry, szaliki i apaszki, sztuczną biżuterię. Był
przekonany, że Grace Fontaine miała także dużo prawdziwych klejnotów. Część z
nich musiała znajdować się w okradzionym sejfie w bibliotece na parterze. Resztę
pewnie przechowywała w bankowej skrytce.

Postanowił sprawdzić to jutro z samego rana.

Ta kobieta uwielbiała muzykę, pomyślał spoglądając na rozstawione głośniki.
Znajdowały się we wszystkich 18

pokojach w całym domu. W salonie na parterze pełno było płyt kompaktowych,
taśm, a nawet albumów starych płyt.

Jeśli chodzi o muzykę, pani tego domu miała eklektyczne gusta. Słuchała dosłownie
wszystkiego. Od Bacha do najnowszych zespołów młodzieżowych.

Czy często spędzała samotnie wieczory, z muzyką rozlegającą się w całym domu?
Czy siadywała na kanapie przed stylowym kominkiem z jedną z setek książek
stojących na półkach okalających ściany biblioteki?

Tak widział ją Seth. W kusej, jedwabnej, czerwonej koszulce, z podciągniętymi pod
siebie długimi, wspaniałymi nogami.

Z kieliszkiem brandy, książką w ręku, rozbrzmiewającą wokół muzyką i światłem

background image

gwiazd sączącym się przez okna w dachu.

Świetnie potrafił to sobie wyobrazić. Aż za dobrze.

Niemal widział, jak Grace Fontaine podnosi wzrok, odgarnia z pięknej twarzy czarny
kosmyk niesfornie opadający na czoło i zauważywszy, że się jej przygląda,
uwodzicielsko się uśmiecha. Odkłada na bok książkę i wyciąga rękę. Śmiejąc się
zniewalająco, przyciąga go do siebie.

Seth miał przed oczami tę scenę, jakby zdarzyła się naprawdę.

Potrafił jednak wziąć się w garść. Zaklął pod nosem, uspokajając głośne bicie serca.

Żywa czy martwa, ta kobieta musiała być czarownicą! Piekielne brylanty stanowiące
klucz do całej sprawy, o absurdalnych, mitycznych właściwościach bądź

bez nich, tylko potęgowały jej złą moc.

A on? On sam tracił tylko czas na bzdurne rozważania. Sprawował nadzór nad całym
śledztwem.

19

Powinien teraz jechać do laboratorium i zmusić policyjnego lekarza, żeby jak
najszybciej ustalił

przybliżony czas śmierci Grace Fontaine. Należało także niezwłocznie zadzwonić
pod numery telefonów zapisane w notesie ofiary.

Musiał jak najszybciej opuścić ten dom przesycony odurzającym zapachem
właścicielki. I trzymać się z dala, dopóki nie zapanuje nad niezdrowo pobudzoną
wyobraźnią.

Zaniepokojony własną reakcją, zły na siebie za bezsensowne zachowanie, chciał
wrócić do sypialni.

Znajdował się prawie u szczytu schodów, gdy nagle kątem oka dojrzał poniżej jakiś
ruch. Błyskawicznie sięgnął po broń.

Było już na to za późno.

Powolnym ruchem opuścił rękę i nie ruszając się z miejsca, spojrzał w dół. Zamarł.

background image

Nie na widok wycelowanego w siebie automatycznego pistoletu, lecz dlatego, że
trzymała go mocno i pewnie, w obu rękach, zmarła kobieta.

- A więc nakryłam cię, złodzieju - powiedziała, wchodząc w jasny krąg światła
padającego z żyrandola w holu. Wpatrywały się w Setha tak dobrze mu już znane
szokująco niebieskie oczy. - Czy istnieje jakiś powód, dla którego nie miałabym
zastrzelić cię z miejsca, zanim wezwę policję?

Idealnie pasowała do jego wyobrażeń. Miała głęboki, zmysłowy głos. Jak na ducha,
zdumiewająco dźwięczny. I lekko zaróżowione policzki.

Było niewiele rzeczy, które potrafiły zaskoczyć Setha. Tym razem tak właśnie się
stało. Widział kobietę spowitą w biały jedwab, z połyskującymi w uszach 20

brylantowymi kolczykami i błyszczącym, srebrnym pistoletem w ręku.

Z trudem wziął się w garść, starając się nie okazać żadnych emocji. Bez cienia
uśmiechu odparł spokojnym głosem:

- Nie musi pani nikogo wzywać. Jestem funkcjonariuszem policji.

Wydęła drwiąco wargi.

- Jasne, że jesteś, przystojniaku. Bo kto mógłby łazić po zamkniętym domu pod
nieobecność właściciela jak nie przepracowany gliniarz z ulicznego patrolu? -
zakpiła.

- Od dawna nie patroluję ulic. Pracuję w komendzie policji. Nazywam się Buchanan.
Seth Buchanan. Jestem porucznikiem. Jeśli przesunie pani lufę trochę w lewo od
mojego serca, będę mógł pokazać policyjną odznakę.

- Marzę, aby ją zobaczyć - kpiła dalej młoda kobieta, lecz nie spuszczając wzroku z
Setha, powoli przesunęła lufę w bok.

Kiedy zszedł na dół i wsunął dwa palce do kieszeni, zbliżyła się i obejrzała odznakę.
Wyglądała na prawdziwą.

Niewiele zresztą można było wywnioskować ze złoconej blaszki, którą mężczyzna
trzymał w ręku.

W tym momencie poczuła się bardzo źle. Znów dostała skurczów żołądka. Takich
samych jak wtedy, kiedy podjechała pod dom i zobaczyła, że jest rzęsiście

background image

oświetlony.

Oderwała wzrok od odznaki i utkwiła go w mężczyźnie. Uznała, że mimo wszystko
wygląda bardziej na policjanta niż na włamywacza. Był przystojny.

Postawny, o szerokich ramionach i wąskich biodrach, fizycznie bardzo atrakcyjny. I
chyba zdyscyplinowany.

Takie oczy, zimne i bez wyrazu, zdające się 21

dostrzegać wszystko, mogły należeć tylko do policjanta lub kryminalisty. W każdym
razie do człowieka niebezpiecznego.

Zwykle pociągali ją niebezpieczni mężczyźni. Ale w tej chwili, zważywszy na
niecodzienną sytuację, nie była w nastroju do flirtu.

- W porządku. Wobec tego proszę wyjaśnić, poruczniku, co robi pan w moim domu.
- Przypomniała sobie nagle, co ma w torebce. Przesyłkę od Bailey. Zrobiło się jej
nieswojo.

W jakie wpakowałyśmy się kłopoty? - zastanawiała się w myśli. I jak uda mi się to
ukryć przed okiem policjanta?

- Czy oprócz odznaki ma pan także nakaz rewizji? -

spytała ostrym tonem.

- Nie. Nie mam. - Seth poczułby się znacznie lepiej, gdyby odłożyła pistolet. Nadal
jednak trzymała go pewnie, mierząc trochę niżej niż poprzednio. Nie dał jednak
poznać po sobie zdenerwowania. Nie spuszczając oczu z kobiety, powoli przeszedł
do przestronnego foyer. - Pani jest Grace Fontaine - stwierdził bez cienia emocji.

Obserwowała, jak oficer policji chowa odznakę do kieszeni, bez przerwy wpatrując
się w nią nieprzeniknionym wzrokiem. Chce zapamiętać moje rysy, pomyślała
rozdrażniona. Dostrzec każdy charakterystyczny znak. Do licha, co tu się w ogóle
dzieje? O co chodzi temu gliniarzowi ?

- Tak. Nazywam się Grace Fontaine - potwierdziła sucho. - I to jest moja posiadłość.
Mój dom. Wszedł tu pan bez nakazu rewizji, to znaczy, że naruszył pan przepisy. W

tej sytuacji wzywanie policji nie miałoby większego sensu, więc dzwonię po mojego
adwokata.

background image

22

Seth odchylił głowę. Znów uderzył go w nozdrza odurzający, charakterystyczny
zapach. Może właśnie dlatego, że miało to natychmiastowy i niepożądany wpływ na
jego system nerwowy, nie zastanawiając się, wypalił:

- No cóż, jak na trupa wygląda pani cholernie ładnie.

23

ROZDZIAŁ 2

Jeśli to jakiś policyjny dowcip, obawiam się, że będzie pan musiał mi go
wytłumaczyć. - Grace Fontaine przymrużyła oczy i uniosła brwi.

Setha zaniepokoiła własna reakcja. Ta kobieta sprowokowała go do
nieprofesjonalnego zachowania.

Powoli wyciągnął rękę i jeszcze bardziej w lewo odchylił

wymierzoną w siebie lufę.

- Pozwoli pani? - zapytał i zanim zdołała odpowiedzieć, błyskawicznym ruchem
wyjął broń z jej dłoni. Sprawnie wysunął magazynek i włożył go do kieszeni.
Zwrócił rozładowany pistolet. Uznał, że nie jest to najwłaściwsza chwila, aby pytać
Grace Fontaine o pozwolenie na broń.

- Lepiej zawsze trzymać broń w obu rękach -

poradził obojętnym tonem i z kamienną twarzą. - A jeśli nie chce pani, aby ktoś ją
wyrwał, należy stać w odpowiedniej odległości.

- Piękne dzięki za lekcję samoobrony. -

Rozdrażniona otworzyła torebkę i włożyła do niej pistolet.

- Ciągle jednak, poruczniku, nie wiem, co robi pan w moim domu.

- Zdarzył się wypadek, pani Fontaine.

- Jaki wypadek? Było włamanie? - spytała. Dopiero teraz odwróciła się i obrzuciła
wzrokiem hol. W tej chwili dostrzegła przewrócone krzesło i kawałki porcelany w
przejściu do salonu. Zaklęła i ruszyła ostro przed siebie.

background image

Seth przytrzymał jej ramię.

24

- Pani Fontaine...

- Puszczaj pan - warknęła, nie pozwalając mu dokończyć. - Będę robić, co mi się
podoba. To mój dom.

- Wiem. - Nie rozluźnił uchwytu. - Kiedy była tu pani ostatnim razem?

- Niech pan da spokój. Złożę zeznanie dopiero wtedy, kiedy się przekonam, co
zginęło. - Zrobiła następne dwa kroki i zobaczyła fragment zdewastowanego
wnętrza.

Było jasne, że nie była to tylko zwykła kradzież, szybka i profesjonalna. - Jak widzę,
ktoś tu zdrowo narozrabiał.

Mam rację? Moje sprzątaczki nie będą uszczęśliwione. -

Grace spojrzała wymownie na ramię, którego Seth nie puszczał. - Sprawdza pan,
poruczniku, moje mięśnie? -

spytała cierpkim tonem. - Lubię myśleć, że są wyrobione.

- Ma pani dobre mięśnie. - Z tego, co zdołał

dostrzec, patrząc na obcisłe, białe spodnie, mógł spokojnie stwierdzić, że ma także
wspaniałą figurę. - Pani Fontaine, proszę mi powiedzieć, kiedy była tu pani ostatnim
razem?

- Tutaj? - Westchnęła. Przez cały czas myśli jej krążyły wokół spraw, które będzie
zmuszona pozałatwiać w związku z włamaniem. Zadzwonić do ajenta z firmy
ubezpieczeniowej, wypełnić formularze, złożyć zeznania. -

W środę po południu. Potem na parę dni wyjechałam z miasta.

Była bardziej wstrząśnięta zdewastowaniem domu, niż chciała się do tego przyznać.
Robiła jednak dobrą minę do złej gry.

- Nie zamierza pan notować tego, co mówię? -

spytała z bladym uśmiechem.

background image

- Zamierzam. I niebawem to zrobię. Kto mieszkał w tym domu podczas pani
nieobecności?

- Nikt. Kiedy wyjeżdżam, nie zostawiam tu nikogo.

25

A teraz proszę wybaczyć, że... - Gwałtownym ruchem wyswobodziła ramię i dopadła
łukowatego przejścia z holu do salonu. Stanęła jak wryta. Z przerażeniem patrzyła
na pobojowisko, w jakie zamieniło się eleganckie, wysmakowane wnętrze. - Boże! -
jęknęła. Ogarnęła ją wściekłość. - Dlaczego zniszczyli wszystko, czego nie mogli
zabrać? - Uniosła głowę i ujrzała wyłamaną balustradę na piętrze. - Do diabła, a co
tam się działo? Po co mi domowy alarm, jeśli każdy może... - Urwała.

Zatrzymała się gwałtownie, gdyż na orzechowym parkiecie zobaczyła zaznaczony
grubą kredą zarys ludzkiej sylwetki. Stała jak zahipnotyzowana, nie mogąc oderwać
wzroku od koszmarnego rysunku. Z twarzy odpłynęła jej cała krew. Żeby zachować
równowagę, oparła się jedną ręką o tył poplamionej krwią kanapy. Nadal wpatrywała
się w podłogę, a potem przeniosła wzrok na połyskujące odłamki szkła, które jeszcze
tak niedawno było blatem niskiego stolika, i na plamę zaschniętej krwi.

- Może przejdziemy do jadalni? - zaproponował

Seth. Poczuła nieznośne kłucie w żołądku. Najpierw igły lodu, a zaraz potem fale
gorąca przebiegające przez ciało.

- Kto tutaj zginął? - spytała nienaturalnie ostrym tonem.

- Jeszcze pięć minut temu byłem przekonany, że to pani - oświadczył Seth.

Na sztywnych nogach ruszyła w głąb pokoju.

Podniosła z podłogi przewróconą butelkę brandy, niezdarnie otworzyła barek i
wyciągnęła kieliszek. Nalała do pełna.

Pierwszy łyk wypiła tak, jakby to było lekarstwo. Aż nią wstrząsnęło. Nadal była
blada jak ściana, ale alkohol chyba sprawił, że jej wewnętrzny mechanizm znów
zaczął

26

funkcjonować.

background image

- Pani Fontaine, sądzę, że będzie lepiej, jeśli o tym porozmawiamy w innym pokoju.

- Nic mi nie jest - odparła. Wychyliła następny kieliszek. - Dlaczego pan
przypuszczał, że to byłam ja?

- Ofiara znajdowała się w pani domu, ubrana tylko w koszulkę. Odpowiadała pani
rysopisowi. W wyniku wypadku jej twarz uległa... poważnemu zniekształceniu.

Była w pani wieku. Miała podobną figurę, ten sam wzrost i taki sam kolor włosów
oraz identyczną karnację.

A więc, na szczęście, nie była to ani Bailey, ani MJ, pocieszyła się w duchu Grace, a
głośno powiedziała:

- Opuszczając dom, nie pozostawiłam w nim żadnego gościa. Nie mam pojęcia, kim
mogła być ta kobieta. Może należała do bandy włamywaczy? Ale w jaki sposób...?
Ktoś ją zrzucił? - Grace podniosła wzrok i spojrzała na wyłamaną balustradę.

- To ustali śledztwo.

- Nie potrafię panu pomóc, poruczniku. Nie wiem, kim była zabita. Nie mam
bliźniaczki. Mogę tylko... -

Urwała nagle i znów pobladła. - Och, nie! Tylko nie ona! O

Boże!

- O kogo chodzi? - zapytał Seth.

- To... to mogła być... Miała zwyczaj zatrzymywać się tutaj podczas mojej
nieobecności. - Grace odwróciła wzrok od zarysu ludzkiej sylwetki, wycofała się
spośród szczątków szkła i przedmiotów. Przysiadła na bocznym oparciu kanapy. -
Moja stryjeczna siostra. - Wypiła powoli następny łyk brandy. Poczuła
rozgrzewające ją ciepło. -

Melissa Bennington. Nie, nie Bennington, Fontaine. Po rozwodzie, kilka miesięcy
temu chyba wróciła do rodowego nazwiska, ale nie jestem tego pewna.

27

- Czy jest do pani podobna?

background image

- Przez całe życie stawała na głowie, żeby tak było. -

Grace uśmiechnęła się słabo. - Trochę mi to pochlebiało, a trochę drażniło. W
ostatnich łatach uważałam to za żałosne.

Chyba jesteśmy do siebie nieco podobne. Seth słuchał w milczeniu.

- Zapuściła włosy, żeby wyglądały jak moje -

ciągnęła Grace. - Ufarbowała na identyczny kolor.

Różniłyśmy się trochę budową ciała, ale ona robiła wszystko, aby zatrzeć różnice.
Kupowała stroje w tym samym stylu co moje i niemal identyczne. Wybierała nawet
podobnych mężczyzn. Wychowywałyśmy się razem.

Melissa zawsze zazdrościła mi wszystkiego. Uważała, że mam więcej szczęścia.

Seth nadal się nie odzywał.

- Tym razem miałam - dodała słabym głosem.

Odwróciła się i spojrzała na parkiet. Ogarnął ją smutek.

- Czy ktoś, kto nie znał pani zbyt dobrze, mógł was pomylić?

- Tak Ale tylko jakiś przelotny znajomy. Nikt, kto...

- Grace ponownie urwała w pół zdania i stanęła na równe nogi. - Uważa pan, że ktoś
zabił ją przez pomyłkę? Sądził, że to jestem ja? Wziął Melissę za mnie, podobnie
jak pan?

To absurd. Po prostu jakiś bandyta włamał się do domu, żeby mnie obrabować. A
śmierć Melissy to był...

nieszczęśliwy wypadek.

- Całkiem możliwe - przyznał spokojnie Seth.

Wyciągnął notes i coś w nim zapisał, a potem spojrzał

prosto w oczy stojącej naprzeciw kobiecie. - Jest także więcej niż prawdopodobne,
że ktoś tu przyszedł, pomylił

background image

Melissę z panią i był przekonany, że to ona ma trzecią Gwiazdę.

28

Grace Fontaine była świetną aktorką, musiał to przyznać. Skłamała bez mrugnięcia
okiem.

- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi - oświadczyła sztywno.

- Świetnie pani wie - zaprzeczył. - I jeśli rzeczywiście nie była pani w domu od
środy, to nadal ją pani ma.

Rzucił okiem na torebkę, którą trzymała w ręku.

- Nie mam zwyczaju noszenia gwiazd w portmonetce. - Uśmiechnęła się słabo. - Ale
to piękny pomysł, bardzo poetyczny. Być może kiedyś z niego skorzystam. A teraz,
poruczniku, proszę mi wybaczyć.

Jestem bardzo zmęczona...

- Pani Fontaine. - Głos Setha przybrał stanowczy ton. - Melissa jest szóstą ofiarą, z
jaką miałem do czynienia w tej sprawie. Wszystkie śmierci mają związek z trzema
niezwykłymi, niebieskimi brylantami.

Grace złapała go gwałtownie za rękę.

- Co z MJ i Bailey?

- Pani przyjaciółki żyją i nic im nie grozi, mimo że spędziły niecodzienny weekend.
Przykrych przygód mogłyby uniknąć, gdyby skontaktowały się z policją i
współpracowały z nią Pani postąpi inaczej - dodał z naciskiem.

Odgarnęła włosy opadające na twarz.

- Gdzie są? Co pan z nimi zrobił? W więzieniu? Mój adwokat natychmiast je
wyciągnie. Szybciej, niż pan potrafi wyrecytować formułkę o przysługujących im
prawach.

Ruszyła w stronę telefonu, ale na stylowym stoliku aparatu nie było.

- Pani przyjaciółki nie zostały aresztowane. -

29

background image

Dotknęła go tą uwagą. - Chyba właśnie teraz organizują pani pogrzeb.

- Organizują mój pogrzeb... - Piękne oczy Grace zrobiły się ogromne. - O Boże,
powiedział im pan, że nie żyję? Gdzie one są? I gdzie się podział ten piekielny
telefon? Muszę natychmiast do nich zadzwonić. -

Rozglądała się nerwowo po zdewastowanym wnętrzu.

Seth znów przytrzymał ją za ramię.

- Nie ma ich w domu.

- Mówił pan przecież, że nie siedzą w więzieniu.

- Nie siedzą. - Uznał, że niczego więcej od niej nie wyciągnie, dopóki sama się nie
uspokoi. - Zawiozę panią do przyjaciółek. A potem, pani Fontaine, wspólnie
rozwiążemy tę sprawę. Ma pani moje słowo.

Podczas jazdy na jedno z przedmieść Waszyngtonu Grace nie odezwała się ani
słowem. Towarzyszący jej porucznik Seth Buchanan zapewnił, że Bailey i MJ czują
się dobrze. Uwierzyła mu, nadal jednak była zdenerwowana i spięta. Tak mocno
zaciskała złączone dłonie, że rozbolały ją palce.

Czuła wyrzuty sumienia. Przyjaciółki opłakiwały jej tragiczną śmierć, podczas gdy
ona, nic nikomu nie mówiąc, wyjechała z miasta. Potrzebowała samotności.

Co działo się z Bailey i MJ podczas tego długiego weekendu? Czy próbowały się z
nią skontaktować? Już teraz wiedziała na pewno, że przyczyną wszystkich kłopotów
są trzy bezcenne, niebieskie brylanty, których autentyczność badała Bailey na
zlecenie Smithsonian Institute.

Przed zamkniętymi oczyma Grace ukazał się zarys ludzkiej sylwetki, wykreślony
kredą na lśniącym parkiecie.

Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Melissa. Biedna, żałosna 30

dziewczyna. Grace nie potrafiła jednak teraz się nad nią litować. Myślała tylko o
przyjaciółkach.

- Nic im się nie stało? - wydobyła z siebie z trudem.

- Nic. - Seth nie zamierzał mówić więcej. Skupił

background image

uwagę na prowadzeniu samochodu, ponieważ panował

duży ruch. Wnętrze wozu wypełniał zapach tej kobiety, drażniący powonienie i
zmysły. Seth otworzył okno, żeby się go pozbyć.

- Gdzie była pani przez ostatnie dni? - zapytał.

- Poza miastem. - Odchyliła głowę i zamknęła oczy.

- W jednym z moich ulubionych miejsc.

Jechali w milczeniu. Kiedy samochód skręcił w boczną ulicę i podjechał pod
stylowy dom z cegły, Grace znów się wyprostowała. Zobaczyła błyszczącego
jaguara, a obok niego jakiś zdezelowany samochód.

- Nie ma tu ani wozu Bailey, ani MJ - zauważyła, rzucając Sethowi pełne wyrzutu
spojrzenie.

- Ale one są.

Wyskoczyła z samochodu i podbiegła do frontowego wejścia. Zapukała głośno. Po
chwili w otwartych drzwiach stanął nieznajomy mężczyzna.

Wydawał się wstrząśnięty jej widokiem, lecz szybko się opanował. Na jego twarzy
ukazał się ciepły uśmiech.

- Jesteś Grace.

- Tak. Ja...

- To prawdziwy cud, że mogę cię oglądać. - Z

uczuciem wziął w objęcia oniemiałą Grace. Zauważyła, że ma świeżo obandażowane
ramię. - Jestem Cade - oznajmił.

Ponad jej głową napotkał spojrzenie Setha. - Cade Parris.

Wchodźcie do środka.

- Gdzie Bailey i MJ?

- Tutaj. Oszaleją z radości.

background image

31

Wziął Grace za ramię. Poczuł, jak drży. Zatrzymała się w drzwiach saloniku i oparła
o niego.

Obie przyjaciółki były całe i zdrowe. Stały zwrócone twarzami w przeciwną stronę,
trzymając się za ręce. Rozmawiały przyciszonym, pełnym rozpaczy głosem.

W pobliżu nich krążył obcy mężczyzna. Z rękoma w kieszeniach i wyrazem
bezradności na świeżo pokiereszowanej, zawadiackiej twarzy. Jego szare, po-
chmurne oczy rozjaśniły się na widok Grace. Nabrała głęboko powietrza i wypuściła
je powoli.

- Miło wiedzieć, że na tym świecie istnieją ludzie, którzy szczerze żałują mojego
odejścia - powiedziała czystym, opanowanym głosem.

Bailey i MJ błyskawicznie odwróciły się w stronę drzwi. Przez chwilę wszystkie trzy
stały bez ruchu, wpatrując się w siebie błyszczącymi oczami. Seth zobaczył, że
kobiety poruszyły się jednocześnie. Rzuciły się przez pokój ku sobie. Ich ruchy
miały zdumiewający urok. Chwilę potem padły sobie w objęcia, mówiąc i płacząc
równocześnie.

Trójkąt, odruchowo pomyślał Seth i zmarszczył

czoło. Trzy połączone punkty stanowiące zamkniętą, geometryczną figurę. Zupełnie
jak złoty trójkąt, w którego wierzchołki wprawiono przed wiekami bezcenne
kamienie, mogące, jak głosiła legenda, obdarzyć człowieka boską potęgą i uczynić
nieśmiertelnym.

- Sądzę, że powitanie trochę potrwa - spokojnie oznajmił Cade. Gestem wskazał
Sethowi drzwi do holu.

Widząc jego wahanie, uniósł brwi. - Nie sądzę, aby zamierzały stąd wyjść.

Seth wzruszył lekko ramionami i wycofał się z pokoju. Postanowił dać kobietom
dwadzieścia minut.

32

- Chciałbym skorzystać z telefonu - powiedział do Cade'a.

- Jeden aparat jest w kuchni - odparł gospodarz. -

background image

Zwrócił się do mężczyzny o pokiereszownej twarzy: - Jack, napijesz się piwa?

Jack uśmiechnął się szeroko.

- Z największą przyjemnością.

- A więc miałaś amnezję - chwilę później Grace powtórzyła dopiero co zasłyszane
słowa. Obie z Bailey siedziały przytulone na kanapie. MJ zajęła miejsce na
podłodze, u ich stóp. - Nic nie pamiętałaś?

- Absolutnie nic. - Bailey nie puszczała ręki Grace, jakby obawiała się, że
przyjaciółka zaraz zniknie. -

Ocknęłam się w okropnym, małym pokoju hotelowym, nie pamiętając ani o milionie
dolarów w gotówce, ani o brylantach. Wzięłam książkę telefoniczną i z listy
detektywów na chybił trafił wybrałam Cade'a Parrisa.

- Co było dalej?

- Cade bardzo mi pomógł. Bez niego nie dałabym sobie rady - ciągnęła Bailey.
Szczególny ton jej głosu sprawił, że Grace i MJ wymieniły porozumiewawcze
spojrzenia. Uznały, że na ten temat szerzej pogadają później. - Zaczęłam sobie
przypominać oderwane fakty.

Was pamiętałam jak przez mgłę. Nic nie układało się w logiczną całość. To Cade
wydedukował genialnie, że moja amnezja ma coś wspólnego z firmą Salvinich. A
potem mnie tam zawiózł. No i... włamał się do środka.

- Zjawiliście się na krótko przed nami - wtrąciła MJ.

- Jack zauważył uszkodzone zamki przy tylnym wejściu.

- A więc znaleźliśmy się w środku - ciągnęła Bailey.

Jej oczy, zaczerwienione od płaczu, znów wypełniły się łzami. - I wtedy
przypomniałam sobie wszystko. Jak moi 33

przyrodni bracia postanowili ukraść trzy niebieskie brylanty, a zamiast nich
zostawić wykonane własnoręcznie kopie. Przypomniałam sobie, że aby im to
uniemożliwić, wysłałam do was dwa z tych kamieni. Byłam potwornie głupia... Jak
mogłam zrobić coś tak idiotycznego?

background image

- To wcale nie było złe - zaprotestowała Grace, czule obejmując Bailey. - Uważam,
że postąpiłaś sensownie.

Miałaś za mało czasu, aby wymyślić lepsze rozwiązanie.

- Powinnam od razu zawiadomić policję, ale byłam przekonana, że sama sobie
poradzę. Poszłam do biura Thomasa powiedzieć mu, iż przejrzałam ich brudne
machinacje. I wtedy zobaczyłam. .. - Zaczęła drżeć na całym ciele. - Ujrzałam, jak
się biją. Walczyli na śmierć i życie. To było straszne. Za oknami szalała burza. Co
chwila błyskawice rozjaśniały wnętrze i oświetlały ich twarze. W pewnej chwili
Timothy złapał z biurka nóż do otwierania listów. Zgasło światło, ale przez
błyskawice nadal było jasno jak w dzień. Widziałam, co Timothy zrobił...
Thomasowi. To było okropne. Tyle krwi...

- Przestań - szepnęła MJ, poklepując Bailey po kolanie. - Zapomnij o wszystkim.
Nawet myślami nie wracaj do tamtej koszmarnej sceny.

- Muszę. - Bailey pokręciła głową. - Timothy mnie zobaczył, Grace. Zamierzał mnie
też zabić, żeby pozbyć się świadka. Rzucił się w moją stronę, ale zdążyłam porwać
torbę z ich pieniędzmi i po ciemku uciekłam z pokoju.

Ukryłam się w małej niszy pod schodami. Przez szpary widziałam, jak mnie szuka.
Miał ręce umazane krwią.

Nadal nie wiem, co działo się potem. I jak dostałam się do tego okropnego
hotelowego pokoju.

Grace słuchała tej opowieści z przerażeniem. Bailey, jej spokojną i zrównoważoną
przyjaciółkę, ścigał morderca.

34

- Najważniejsze, że udało ci się uciec - powiedziała.

- Teraz jesteś bezpieczna. - Grace spojrzała na MJ siedzącą na podłodze. - Wszystkie
jesteśmy całe i zdrowe. Nie stanie się nam nic złego. - Uśmiechnęła się z trudem.... -
A jak ty spędziłaś weekend? - spytała drugą, milczącą dotychczas przyjaciółkę.

- Uciekałam z łowcą nagród, byłam przykuta kajdankami do łóżka w tanim,
obskurnym motelu i strzelało do mnie dwóch zbirów. No, a potem odbyłam krótką
podróż do twojego wiejskiego domu.

background image

Grace z trudem zachowywała spokój. Mówiąc o łowcy nagród, MJ miała pewnie na
myśli mężczyznę o imieniu Jack. O długich, brązowych włosach ściągniętych z tyłu
głowy, pokaleczonej twarzy i szarych oczach. Oraz zabójczym uśmiechu. Kajdanki,
motele i strzelanina.

Skupiła uwagę na ostatnich słowach MJ.

- Byłaś w moim domu? Kiedy?

MJ opowiedziała zwięźle, co się wydarzyło od jej pierwszego spotkania z Jackiem.
O tym, jak najpierw usiłował ją uprowadzić, przekonany, że jest ścigana przez sąd za
niezapłacenie kaucji. I jak wreszcie się dogadali, połączyli siły i usiłowali dojść do
sedna tej zagadkowej sprawy.

- Dużo myśleliśmy na ten temat - oświadczyła. - I doszliśmy do wniosku, że istnieje
ktoś, kto z ukrycia pociąga za wszystkie sznurki. Ale w naszym śledztwie nie
posunęliśmy się daleko. Urzędnik, który wręczył Jackowi fałszywy nakaz
doprowadzenia mnie do sądu, jest martwy.

Nie żyją też dwaj faceci, którzy nas ścigali. Zginęli w wypadku samochodowym. A
także bracia Salvini.

- I Melissa - szeptem dodała Grace.

- Melissa? - zdziwiła się Bailey. - Czy to ona była tą 35

martwą kobietą znalezioną w twoim domu?

- To więcej niż pewne. Kiedy wróciłam do siebie, zastałam policjanta. Cały dom był
przewrócony do góry nogami oraz kompletnie zdewastowany. Policja znalazła w
nim zamordowaną kobietę. Była przekonana, że to ja. -

Grace urwała. Musiała się uspokoić. Ostrożnie wciągnęła do płuc powietrze i po
chwili je wypuściła. - Melissa wypadła przez balustradę na piętrze, a raczej została
zepchnięta. Gdy to się stało, byłam daleko od domu.

- Gdzie? - spytała MJ. - Dokąd właściwie pojechałaś? - Kiedy z Jackiem dotarliśmy
do twojego wiejskiego domku, był zamknięty na cztery spusty. Byłam jednak pewna,
że dopiero co go opuściłaś. Czułam w powietrzu zapach twoich perfum.

- Wyruszyłam stamtąd wczoraj rano. Nagle zachciało mi się popatrzeć na morze,
więc zjechałam na wschodnie wybrzeże. Zatrzymałam się w małym pensjonacie.

background image

Spacerowałam wzdłuż plaży, oglądałam sklepy ze starociami i zwiedzałam
miasteczko.

Wyjechałam wieczorem. Z pensjonatu dzwoniłam do was, ale odpowiedziały mi
automatyczne sekretarki. Miałam jakieś złe przeczucia, więc ruszyłam w drogę
powrotną. -

Zamknęła na chwilę oczy. - Byłam półprzytomna. Tuż przed weekendem stała się
straszna rzecz. Straciliśmy jedno z dzieci.

- Och, Grace, bardzo ci współczuję.

- Właściwie powinnam się do tego przyzwyczaić.

Moi podopieczni mają od urodzenia AIDS, dziury w sercu lub inne straszne choroby.
Wielu z nich umiera, aleja ciągle nie mogę się z tym pogodzić. Chyba dlatego
wyjechałam z miasta. Dopiero pod koniec wyprawy zaczęłam sensowniej myśleć.
Martwiłam się o was. A gdy wróciłam, zastałam w 36

domu gliniarza, który mnie tu przywiózł. Pytał o brylant.

Nie miałam pojęcia, co mogę mu powiedzieć, więc milczałam.

- Złożyłyśmy już na policji pełne zeznania -

oświadczyła Bailey. Westchnęła głęboko. - Ani Cade, ani Jack chyba nie przepadają
za porucznikiem Buchananem, ale przyznają, że jest świetnym policjantem. Oba
brylanty są już bezpieczne. Podobnie jak my.

- Jest mi niezmiernie przykro, że przeżyłyście tak okropne rzeczy. I mam wyrzuty
sumienia, że mnie tu nie było.

- Twoja obecność niczego by nie zmieniła -

oświadczyła MJ. - Byłyśmy rozdzielone. Podobnie jak brylanty. Może tak chciał los.

- Teraz już jesteśmy razem. - Grace wzięła za ręce przyjaciółki. - Co jeszcze się nam
przydarzy?

Do pokoju wszedł Seth. Obojętnym spojrzeniem obrzucił kobiety, a potem zatrzymał
wzrok na Grace.

background image

- Pani Fontaine - zwrócił się do niej - gdzie jest brylant? Podniosła się i wzięła
torebkę leżącą na brzegu kanapy.

Otworzyła ją, wyciągnęła aksamitny woreczek i wysunęła brylant na rozwartą dłoń.

- Prawda, że wspaniały? - Wpatrywała się w kamień mieniący się w świetle
chłodnym, niebieskim blaskiem. -

Mówi się, że brylanty są zimne, kiedy się ich dotyka.

Bailey, czy to prawda? Ten jest inny. Tkwi w nim jakieś wewnętrzne ciepło. - Grace
podniosła głową i napotkała wzrok Setha. - Ilu jeszcze ludzi zginie z jego powodu?

Podała kamień Sethowi. Kiedy biorąc brylant, dotknął jej dłoni, doznała wstrząsu.

- Robi wrażenie - wydusiła po chwili z trudem. Seth 37

pozostał obojętny i oficjalny.

- Tak, jest niesamowity - przyznał. - I chyba nawet pani, pani Fontaine, nie byłoby
na niego stać - dodał z nutką złośliwości w głosie.

Nie, pomyślała rozczarowana, nie poczuł niczego.

Musiało się jej przywidzieć. Była przemęczona i zdenerwowana.

- Wolę precjoza mniej rzucające się w oczy -

odrzekła. Bailey podniosła się z kanapy.

- Ja odpowiadam za Gwiazdy, chyba że dyrekcja Smithsonian postanowi inaczej. -
Spojrzała na Cade'a stojącego w drzwiach. - Umieścimy je w skarbcu. A jutro z
samego rana skontaktuję się z przedstawicielem Smithsonian, doktorem
Linstrumem.

Seth obrócił w dłoni bezcenny kamień. Chyba mógł

go skonfiskować, podobnie jak pozostałe. Bądź co bądź, stanowiły dowody rzeczowe
w kilku sprawach o morderstwo. Nie miał jednak ochoty wracać teraz do komendy i
wieźć samemu, własnym samochodem, takich kosztowności.

Drażnił go Cade Parris. Nie lubił faceta, ale uważał

background image

za uczciwego. No i, formalnie rzecz biorąc, brylanty znajdowały się pod opieką
Bailey James, dopóki przedstawiciele Smithsonian ich nie zabiorą. Zastanawiał

się, co będą mieli do powiedzenia, gdy usłyszą o podróżach, które ostatnio odbyły
Trzy Gwiazdy. Ale to już nie jego sprawa.

- Dobrze go zamknij - mruknął do Cade'a, wręczając mu brylant. Zwrócił się do
Bailey: - Pani James, jutro rano sam porozmawiam z doktorem Linstrumem.

Cade zrobił krok w kierunku Setha.

- Słuchaj, Buchanan... - zaczął gniewnym tonem.

38

- Cade. - Bailey stanęła między najeżonymi mężczyznami. - Porucznik ma rację. Ta
sprawa należy teraz do niego.

- Należy także do mnie - warknął detektyw, rzucając Sethowi jeszcze jedno
nieprzyjazne spojrzenie.

- Dziękuję, poruczniku, że tak szybko przywiózł pan Grace. Seth spojrzał na
wyciągniętą rękę Bailey James. Jak do pożegnania. Ta kobieta go odprawiała.

- Przykro mi, że zakłóciłem pani spokój - odparł

zdawkowo. Zatrzymał wzrok na MJ. - Pani O'Leary, proszę nie opuszczać miasta.

- Nigdzie się nie wybieram - oświadczyła MJ. I niech pan jedzie ostrożnie,
poruczniku.

Odprawiony po raz drugi, spojrzał na Grace.

- Zabiorę panią, pani Fontaine.

- Ona nigdzie nie wychodzi. - MJ w mgnieniu oka stanęła przed Grace, jak tygrysica
osłaniająca swe młode. -

Nie wróci dziś do domu. Zostanie z nami.

- Jeśli nie chce pani jechać do domu, może będzie wygodniej złożyć zeznanie w
komendzie - sucho zaproponował Seth.

background image

- Chyba nie mówi pan poważnie... - zaczęła Bailey.

Zmierzył ją ostrym wzrokiem.

- Mam ciało w kostnicy. To poważna sprawa i tak ją traktuję.

- Wielki z ciebie służbista, Buchanan - wtrącił się Jack. W jego głosie zabrzmiała
groźba. - Może obaj przejdziemy do sąsiedniego pokoju i... pogadamy inaczej?

Grace zrobiła krok w przód. Na jej wargach ukazał

się uśmiech.

- Ty jesteś Jack, mam rację?

- Tak. - Oderwał wzrok od Setha i odwzajemnił

39

uśmiech.

- Jack Dakota - przedstawił się. - Miło mi poznać...

Miss Kwietnia.

- Jak widzę, odżywa moja niechlubna młodość. -

Jack przypomniał Grace nagie zdjęcie na rozkładówce

„Playboya”. Roześmiała się i pocałowała go w pokaleczony policzek. - Doceniam
twoją gotowość do walki z porucznikiem. Ale, Jack, sam wyglądasz tak, jakbyś już
miał za sobą dobre parę rund.

Z zawadiackim uśmiechem przeciągnął palcem po pokiereszowanej szczęce.

- Jeszcze stać mnie na kilka następnych.

- Nie wątpię. Niestety, ten gliniarz ma rację. - Grace uśmiechnęła się teraz chłodno
do Setha. - Jest raczej nietaktowny, ale to inna sprawa. Musi wyjaśnić kilka rzeczy.
Powinnam z nim pojechać.

- Nie wrócisz do domu - oświadczyła Bailey.

background image

- Nic mi się nie stanie. Jeśli jednak nie macie nic przeciwko temu, to załatwię
sprawę, wezmę z domu trochę niezbędnych rzeczy i wrócę. - Spojrzała na Cade'a. -
Czy masz jakieś zapasowe łóżko?

- Jasne, że mam. Pojadę z tobą, pomogę spakować rzeczy i z powrotem tu cię
przywiozę. Zgoda?

- Lepiej zostań z Bailey. - Grace podeszła do detektywa i wargami musnęła jego
policzek. - Jestem pewna, że porucznik i ja damy sobie radę. - Wzięła torebkę i
serdecznie uściskała przyjaciółki. - Nie martwcie się o mnie. Bądź co bądź, będę pod
opieką policji. - Cofnęła się i obdarzyła Setha uwodzicielskim uśmiechem. - Czy
mam rację, poruczniku?

- Jak najbardziej.

Odsunął się od drzwi i przepuścił Grace. Milczała, 40

dopóki nie znaleźli się w jego wozie.

- Chcę zobaczyć ciało - oświadczyła. Uniosła rękę na widok czterech osób
stłoczonych we frontowych drzwiach i obserwujących ich odjazd. - Musi pan... to
znaczy powinno się ją zidentyfikować, prawda?

Zaskoczyła go ta propozycja, ale nie dal nic po sobie poznać. Skinął głową.

- Więc zróbmy to od razu. A potem odpowiem na pańskie pytania. Wolałabym,
abyśmy załatwili to w komendzie. Mój dom nie jest jeszcze gotowy na przyjęcie
gości - dodała ze sztucznym uśmiechem.

Przewidywała, że to będzie trudne, a nawet okropne.

Zmobilizowała całą odwagę, a przynajmniej tak się jej wydawało. Spoglądając w
kostnicy na zwłoki, uznała, że na nic była wszelka mobilizacja. Nie mogła się
przygotować na tak przerażający widok.

Trudno było dziwić się policji, że pomylili ją z Melissą. Z twarzy stryjecznej siostry
właściwie nie pozostało nic. Śmierć okazała się okrutna. Ze względu na swe stałe
szpitalne kontakty Grace zdawała sobie z tego sprawę.

- To jest Melissa - oznajmiła zbielałymi wargami.

Jej głos odbił się echem w zimnym, białym pomieszczeniu.

background image

- Moja stryjeczna siostra, Melissa Fontaine.

- Czy jest pani tego pewna?

- Tak. Chodziłyśmy razem na gimnastykę. Znam świetnie jej ciało. Na plecach,
trochę na lewo od kręgosłupa, ma znamię w kształcie sierpu, a na lewej stopie małą
bliznę. Jako dziecko weszła boso na rozbite szkło.

Seth odsunął się od Grace, odnalazł bliznę, a potem skinął na asystenta policyjnego
lekarza.

- Współczuję pani z powodu tej straty.

41

- Tak. Jestem tego pewna. Przepraszam.

Grace odwróciła się nagle i ruszyła sztywno do wyjścia. Przy drzwiach nogi się pod
nią ugięły.

Przeklinając w myśli własną głupotę, Seth złapał ją w ostatniej chwili. Wyprowadził
na korytarz i posadził na krześle. Pochylił jej głowę, tak że znalazła się między
kolanami.

- Nie zemdleję.

Walczyła z ogarniającą ją słabością. Było jej niedobrze.

- Zmyliła mnie pani.

- Jestem kobietą zbyt wyrafinowaną, aby pozwolić sobie na tak prostacką reakcję jak
omdlenie. - Głos Grace się załamał. Opuściła ramiona i przez chwilę trzymała nisko
głowę. - Och, Boże! Melissa nie żyje. Dlatego, że mnie nienawidziła.

- Co takiego?

- Nieważne. Już jej nie ma. - Grace wzięła się w garść, wyprostowała na krześle i
oparła głowę o zimną, białą ścianę. Tak samo bezbarwna stała się jej twarz. -

Muszę zadzwonić do ciotki. To znaczy do matki Melissy.

Powiedzieć, co się stało.

background image

Seth wpatrywał się w nią ze współczuciem. Mimo niezwykłej bladości wciąż była
uderzająco piękna.

- Proszę podać mi adres i numer telefonu pani Helen Fontaine. Zajmę się tą sprawą.

- Sama zawiadomię ciotkę.

Dopóki się nie poruszyła, nie zdawał sobie sprawy, że trzyma ją za rękę. Wziął się w
garść. Podniósł się.

- Z panią Fontaine ani z jej mężem nie udało mi się skontaktować - oznajmił. -
Podobno są w Europie.

- Wiem, gdzie jest ciotka. - Grace odrzuciła w tył

42

włosy, ale nie próbowała wstać. Uznała, że jest na to jeszcze za wcześnie. - Ja ją
znajdę. - Na samą myśl, że będzie musiała wykonać ten koszmarny telefon, Grace
ścisnęło w gardle. - Czy mogę dostać trochę wody? -

spytała słabym głosem.

Kroki Setha niosły się głośnym echem, gdy szedł po wyłożonej kafelkami podłodze.
A potem zapanowała cisza.

Piekielna cisza, przywodząca na myśl czynności wykonywane w tym ponurym
budynku. W powietrzu unosił się mdły zapach, mimo ostrej woni środków
dezynfekcyjnych.

Grace wzięła od Setha papierowy kubek. Trzymała go w obu dłoniach i piła powoli,
koncentrując się wyłącznie na prostej czynności, jaką było przełykanie zimnego
płynu.

- Dlaczego pani nienawidziła? Grace ledwie usłyszała pytanie.

- O czym pan mówi?

- Powiedziała pani, że stryjeczna siostra pani nienawidziła.

- Tak.

- Dlaczego?

background image

- Och, to rodzinne - z pozorną obojętnością odparła Grace, nieznacznie wzruszając
ramionami. Oddała Sethowi pusty kubek. Podniosła się. - Chciałabym stąd wyjść.

Przyjrzał się jej uważnie. Nie była już blada, ale miała nienaturalnie rozszerzone
źrenice i szklane oczy.

Wątpił, czy wytrzyma jeszcze godzinę, zanim się załamie.

- Odwiozę panią do Parrisa - zdecydował. - Rzeczy z domu będzie można zabrać
jutro rano. Potem przyjedzie pani do mnie na komendę i złoży zeznanie.

- Mówiłam, że zrobię to jeszcze dzisiaj.

43

- A ja mówię, że zrobi to pani jutro rano. Dziś nie nadaje się pani do niczego.

Zdobyła się na blady uśmiech.

- Poruczniku, jest pan chyba pierwszym mężczyzną, który oznajmił mi coś takiego.
Jestem zdruzgotana pańską wypowiedzią - zakpiła.

- Niech pani da spokój tym gierkom. Szkoda czasu. -

Wziął ją mocno pod rękę i poprowadził do wyjściowych drzwi. - Szkoda czasu. I
energii. Ma pani jej zbyt mało.

Ten człowiek miał rację i to rozzłościło Grace. Gdy tylko wyszli z budynku i
znaleźli się na powietrzu, gwałtownym ruchem wyrwała mu rękę.

- Nie lubię pana - oznajmiła.

- Wcale pani nie musi. - Otworzył drzwi samochodu i czekał na Grace. - Podobnie
jak ja sam.

Podeszła bliżej. Napotkała jego zimny wzrok.

- O, jest różnica. Bo gdybym miała teraz wystarczająco dużo energii lub po prostu
ochotę, rzuciłabym pana na kolana. Musiałby pan błagać, żebym zgodziła się jechać
z panem. - Wsuwała już do samochodu długie nogi.

Mało prawdopodobne, uznał Seth w duchu, głośno zatrzaskując drzwi za Grace. Nie
był jednak całkowicie pewny, czy się Unie oszukuje.

background image

44

ROZDZIAŁ 3

Grace ledwie trzymała się na nogach. Nie wróciła do zdewastowanego, pustego
domu z ludzką sylwetką wyrysowaną kredą na podłodze. Wolała znaleźć się wśród
przyjaciół, poczuć się bezpiecznie w gronie życzliwych i bliskich ludzi.

Jack dotrzymał obietnicy. Przywiózł do domu Cade'a osobiste rzeczy Grace, wyjęte
z bagażnika jej samochodu. Na razie będą musiały wystarczyć.

Jechała teraz do komendy policji. Na spotkanie z porucznikiem Sethem Buchananem
przygotowała się bardzo starannie. Włożyła nową garsonkę, dopiero co kupioną na
wschodnim wybrzeżu. Kusa spódniczka i sięgający zaledwie talii żółty żakiecik nie
wyglądały szczególnie dostojnie, ale Grace wcale na tym nie zależało.

Dużo czasu zajęło jej splecenie włosów w warkocz.

Starannie zrobiła makijaż. Działała z ogromnym skupieniem i determinacją, niczym
generał przygotowujący się do decydującej bitwy.

Tak właśnie - jak bitwę - traktowała spotkanie z porucznikiem Sethem Buchananem.
Jeszcze nie otrząsnęła się po dramatycznej rozmowie telefonicznej z ciotką. Nadal
była rozbita i chora. Nie udało się jej szybko zasnąć, jednak nie spała źle. W jednym
z gościnnych pokoi Cade'a, w otoczeniu przyjaciółek, czuła się bezpiecznie.

Z krewnymi spotka się później, postanowiła, wprowadzając samochód na parking
przed komendą policji. Będzie to przykre, ale jakoś przez to przejdzie. Na 45

razie jednak musi poradzić sobie z własną osobą. I z porucznikiem Sethem
Buchananem.

Gdyby ktoś obserwował uważnie, jak wysiada z samochodu i idzie przez parking w
stronę frontowego wejścia budynku, ze zdumieniem dostrzegłby zachodzącą w niej
przemianę. Stopniowo z oczu Grace znikało zmęczenie. Jej wzrok stawał się coraz
bardziej skupiony.

Rozluźniła mięśnie, zwolniła i zaczęła iść leniwie, kołysząc zalotnie biodrami,
krokiem mającym przyciągnąć męskie spojrzenia. Na jej twarzy ukazał się
uwodzicielski uśmiech.

Nie była to maska, lecz inne oblicze Grace Fontaine.

background image

W ciągu zaledwie paru sekund niemal odruchowo potrafiła tak się zmieniać. Spod
długich rzęs obrzuciła teraz powłóczystym spojrzeniem policjanta, z którym prawie
zderzyła się w wejściu do gmachu komendy. Młody człowiek poczerwieniał, cofnął
się i niemal zaklinował w wahadłowych drzwiach, tak bardzo się spiesząc, by
przepuścić Grace.

- Bardzo dziękuję, panie oficerze - powiedziała głosem pełnym słodyczy.

Łuna oblała szyję i twarz policjanta, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. A więc
jej urok działał jak zawsze. Na każdego mężczyznę. Była już przygotowana na
spotkanie. Dziś rano porucznik Seth Buchanan nie zobaczy przed sobą drżącej,
pobladłej kobiety. Ujrzy inne oblicze Grace Fontaine.

W holu podeszła do sierżanta dyżurującego za biurkiem.

- Mogę zająć panu chwilkę? - spytała miękkim głosem.

- Tak, proszę pani. Oczywiście. - Zanim zdołał

przełknąć ślinę, z wrażenia trzykrotnie podskoczyło mu 46

jabłko Adama.

- Czy byłby pan uprzejmy mi pomóc? Jestem zupełnie bezradna. Szukam niejakiego
porucznika Buchanana. Pan jest tu szefem? - Omiotła spojrzeniem sylwetkę
sierżanta. - Oczywiście, jest pan komendantem.

- Tak, proszę pani. To znaczy nie - poprawił się szybko. - Mara stopień sierżanta. -
Nerwowo rozglądał się za rejestrem wejść na teren komendy i szukał plakietek dla
gości. - Ja... To znaczy on... Porucznika znajdzie pani w wydziale dochodzeniowo -
śledczym. Proszę pójść schodami na piętro, a potem korytarzem w lewo.

- Rozumiem. - Grace wpisała do rejestru swoje nazwisko. - Bardzo panu dziękuję,
komendancie.

Przepraszam, chciałam powiedzieć, sierżancie.

Kiedy odwróciła się od biurka, usłyszała, jak policjant głośno wypuszcza z płuc
powietrze. Wchodząc na schody, czuła na nogach jego palący wzrok.

Bez trudu znalazła wydział dochodzeniowo -

background image

śledczy. Weszła na dużą salę. Obrzuciła wzrokiem liczne biurka ustawione
naprzeciw siebie. Siedzieli przy nich głównie mężczyźni. Mimo piekielnego upału,
który tu panował pewnie na skutek wadliwie działającej klimatyzacji, wszyscy mieli
na sobie koszule z długimi rękawami. Grace rzuciło się w oczy mnóstwo pistoletów,
do połowy zjedzonych kanapek i pustych kubków po kawie. Na sali panował duży
ruch - policjanci co chwila podnosili się zza biurek i szli gdzieś szybkim krokiem,
kręcili się interesanci, dzwoniły telefony.

Upatrzyła sobie jednego z młodszych pracowników wydziału, policjanta z
rozluźnionym pod szyją krawatem, nogami opartymi nonszalancko o blat biurka,
jakimś raportem w jednej ręce, a bułką w drugiej. Ruszyła w jego 47

kierunku.

Na jej widok ucichł gwar rozmów w zatłoczonym, obszernym pomieszczeniu. Ktoś
cicho gwizdnął.

Mężczyzna, do którego się zbliżyła, zsunął nogi z blatu biurka i szybko przełknął
ostatni kęs bułki.

- Słucham panią.

Wytarł palce o koszulę, aby pozbyć się okruszyn.

Kątem oka dostrzegł, jak jeden z kolegów wykrzywia w uśmiechu twarz, bijąc się
pięścią w okolice serca.

- Mam nadzieję, że pan mi pomoże. - Grace nie spuszczała wzroku z ofiary wybranej
na odstrzał.

Policjantowi zaczął drgać mięsień twarzy. - Mam do czynienia z detektywem? -
spytała słodziutkim głosem.

- Aha. Tak. Jestem Carter. Detektyw Carter. Czym mogę pani służyć?

- Sądzę, że trafiłam we właściwe miejsce. - Dla wywołania większego efektu
odwróciła głowę i rozejrzała się po sali, omiatając wzrokiem wszystkich obecnych.
Na ten widok kilku policjantów odruchowo wciągnęło brzuchy. - Szukam porucznika
Buchanana. Myślę, że na mnie czeka. - Wdzięcznym ruchem odgarnęła kosmyk
opadający na czoło. - Obawiam się jednak, że nie znam obowiązującej procedury...

- Jest u siebie w pokoju. - Nie odrywając wzroku od Grace, Carter pstryknął palcem.

background image

- Belinski, zamelduj porucznikowi, że ma gościa. Przyszła do niego pani...

- Mam na imię Grace. - Przysiadła na rogu biurka, świadoma, że skraj kusej
spódniczki znalazł się niebezpiecznie wysoko, odkrywając niemal całe jej uda. -

Jestem Grace Fontaine. Czy mogę tutaj poczekać? A może przeszkadzam panu w
pracy?

- Tak. Nie. Jasne, że nie.

48

- Och, to takie podniecające. - W ciągu zaledwie paru chwil swym uwodzicielskim
uśmiechem Grace podniosła i tak już wysoką temperaturę na sali o dobre kilka
stopni. - Mam na myśli pracę detektywa. Prowadzi pan takie interesujące życie...

Gdy zameldowano mu, że przyszła Grace, Seth akurat kończył rozmowę przez
telefon. Odłożył słuchawkę, włożył marynarkę, którą zdjął ze względu na upał, i
poszedł na ogólną salę. Już z daleka zobaczył, że wokół

biurka Cartera zgromadzili się niemal wszyscy pracownicy wydziału. Ze środka
tłumku dobiegał niski, gardłowy, kobiecy śmiech.

Pokaźna grupa najlepszych ludzi Setha zachowywała się idiotycznie. Jak stado
baranów. A właściwie jak szczeniaki. Dyszeli na widok smakowitej kości.

Rozdrażniony Seth zacisnął zęby. Wiedział, że ta kobieta jest gotowa zatruć mu
życie.

- Jak widzę, nie macie nic do roboty. Skończyły się przestępstwa. W mieście
nastąpił prawdziwy cud -

oświadczył z sarkazmem.

Słowa szefa wywarły zamierzony skutek. Kilku policjantów stanęło na baczność.
Inni, mniej onieśmieleni, z głupimi uśmiechami na twarzach wrócili do własnych
biurek. Czerwony jak burak Carter, opuszczony przez kolegów, tkwił na swoim
miejscu.

- Grace, to znaczy chciałem powiedzieć pani Fontaine, przyszła zobaczyć się z
panem, poruczniku.

background image

- Widzę. Skończył pan raport? - ostrym tonem zapytał Seth.

- Właśnie go opracowuję. - Carter złapał papiery, które po przyjściu Grace odsunął
na brzeg biurka, i wsadził

49

w nie nos.

Seth spojrzał na Grace. Uniósł brwi i gestem wskazał kierunek.

- Proszę za mną, pani Fontaine.

Zdążyła jeszcze przeciągnąć palcem wzdłuż ramienia Cartera.

- Michael, miło było cię poznać - rzuciła na odchodnym.

- Może już pani dać sobie spokój z tymi gierkami -

powiedział Seth cierpkim tonem. - Nie będą potrzebne.

- Nigdy nic nie wiadomo, poruczniku - odparła z uśmiechem.

Gdy wchodzili do gabinetu, przepuścił ją przed sobą.

Przeszła tak blisko, że otarła się o niego całym ciałem.

Odniosła wrażenie, że na chwilę odrobinę zesztywniał.

Jego oczy pozostały jednak obojętne, zimne i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.

Zawiedziona Grace westchnęła cicho. Rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu.

Wszystko wokół było bezbarwne i nijakie. Beżowe ściany zlewały się ze
zniszczonym, beżowym linoleum.

Pośrodku pokoju stało biurko zawalone papierami, a obok szare, metalowe szafki z
kartotekami. Jedno małe okno, a także komputer i telefon, nie były w stanie ożywić
wnętrza.

- A więc tu urzęduje pan i władca - mruknęła Grace.

Rozczarował ją brak jakichkolwiek osobistych przedmiotów, z których można by

background image

czegoś się dowiedzieć o szefie wydziału dochodzeniowo - śledczego. Nie było ani
fotografii, ani dyplomów czy trofeów sportowych.

Niczego, co by choć trochę odkrywało naturę służbisty, za jakiego uznała Setha
Buchanana.

Podobnie jak na ogólnej sali, Grace przysiadła na 50

rogu biurka.

Powiedzenie, że ta kobieta jest jak promień słońca, byłoby określeniem zbyt
pospolitym. A ponadto nieprawdziwym, uznał Seth. Promienie słońca są ciepłe i
przyjazne. A Grace Fontaine miała w sobie skumulowaną energię pioruna. Palącą i
niszczącą.

Nawet ślepy zwróciłby uwagę na długie, zgrabne nogi, widoczne w całej okazałości
spod kusej, żółtej spódniczki. Seth obszedł je wokoło i spojrzał Grace prosto w
twarz.

- Będzie pani wygodniej na krześle - zauważył.

- Tu jest mi dobrze. - Leniwym ruchem podniosła długopis leżący na biurku i
obracała go w palcach. - Sądzę, że przesłuchuje pan podejrzanych gdzie indziej.

- Do tego służy specjalne pomieszczenie na parterze.

W innych okolicznościach spodobałby się Grace suchy i całkowicie obojętny ton
oficera policji.

- Czy jestem podejrzana?

- Dowie się pani niebawem. - Seth Buchanan odchylił głowę. - Szybko odzyskała
pani formę, pani Fontaine.

- Ma pan do mnie jakieś pytania, poruczniku?

- Tak. Proszę usiąść na krześle.

Wargi Grace ułożyły się jak do zmysłowego pocałunku. Seth był zły na tę kobietę,
bo samą swoją obecnością wprowadzała tyle zamieszania i wszystkich mężczyzn,
nie wyłączając jego samego, potrafiła owinąć sobie wokół paluszka. Był także zły na
siebie, że poddał się jej seksapilowi. Powoli, kocim ruchem zsunęła się z biurka i

background image

zajęła miejsce na krześle. Jeszcze więcej czasu zajęło jej zakładanie nogi na nogę.

- Lepiej? - spytała z uśmiechem, lekko 51

wyzywającym tonem.

Nie podjął gry.

- Gdzie była pani w sobotę między północą a trzecią nad ranem?

A więc wtedy zginęła Melissa. Grace poczuła bolesny skurcz żołądka. Szybko wzięła
się w garść.

- Nie zamierza pan, poruczniku, odczytać należnych mi praw? - spytała drwiącym
tonem.

- Nie jest pani postawiona w stan oskarżenia.

Niepotrzebny pani adwokat. Zadałem łatwe pytanie.

- Przebywałam poza Waszyngtonem. Mam wiejski domek w zachodnim Maryland.
Byłam tam sama. Czy teraz powinnam już mieć adwokata?

- Pani Fontaine, czy zależy pani na tym, aby skomplikować całą tę sprawę?

- Nie ma sposobu, aby ją uprościć. A może jest? -

Machnęła ręką. Sypnęła skrami wysadzana brylantami cienka bransoletka, zdobiąca
przegub jej dłoni. - Dobrze, poruczniku. Zgadzam się. Załatwmy wszystko w sposób
jak najmniej skomplikowany.

Niepotrzebny mi adwokat. Na razie. Co mi szkodzi pokrótce zrelacjonować panu, co
robiłam? W środę wyjechałam z miasta. Pod swoją nieobecność nie spodziewałam
się w domu żadnych gości. Podczas weekendu w górach zetknęłam się z kilkoma
osobami.

Zrobiłam małe zakupy. Odwiedziłam też ogrodnika.

Wszystko to działo się w piątkowe popołudnie. W sobotę odebrałam
korespondencję. To małe miasteczko.

Listonoszka powinna mnie zapamiętać. Przyszła przed południem. Aha, i jeszcze
jedno. W piątek zjawił się posłaniec z przesyłką od Bailey.

background image

- Nie zaskoczyło to pani? Przyjaciółka przekazuje 52

pani cenny niebieski brylant, a pani traktuje to jak coś zupełnie zwyczajnego i
wybiera się na zakupy?

- Zaraz zadzwoniłam do Bailey. Nie zastałam jej w domu. - Grace uniosła brwi. -
Ale o tym pewnie pan wie.

Ma pan rację. Zdziwiłam się, lecz w tym czasie absorbowały mnie inne sprawy.

- Jakie?

Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały poważne.

- Nie muszę panu mówić, o czym wtedy myślałam.

Powtarzam, przesyłka od Bailey zdziwiła mnie i trochę zaniepokoiła. Przyszło mi
nawet do głowy, że brylant jest fałszywy, ale szybko zmieniłam zdanie. Sztuczny nie
wyglądałby tak wspaniale. Instrukcja Bailey dołączona do przesyłki była wyraźna.
Mam przechowywać kamień i nie rozstawać się z nim, dopóki ona sama nie
skontaktuje się ze mną. I tak też zrobiłam.

- Nie miała pani żadnych wątpliwości?

- Rzadko kwestionuję posunięcia ludzi, których darzę zaufaniem.

Seth stuknął ołówkiem w kant biurka.

- A więc aż do poniedziałku pozostawała pani sama na odludziu i dopiero wtedy
wyruszyła w drogę powrotną do miasta?

- Nie. W sobotę pojechałam na wschodnie wybrzeże.

Pod wpływem impulsu. - Uśmiechnęła się znowu. - Często tak robię. Nad morzem
zatrzymałam się w małym pensjonacie.

- Nie przepadała pani za swoją stryjeczną siostrą?

- Fakt. - Grace przyszło do głowy, że nagła zmiana tematu jest jedną z metod
praktykowanych podczas przesłuchania. - Trudno było lubić Melissę, a ja nie należę
do osób, które robią wszystko, aby dogadać się z ludźmi.

53

background image

Po śmierci moich rodziców, którzy zginęli w wypadku, wychowywałyśmy się razem,
ale nigdy nie byłyśmy zaprzyjaźnione. Kiedy stryj i jego żona wzięli mnie do siebie,
Melissa poczuła się zagrożona. Stałam się intruzem w jej domu. Ograniczałam
życiową przestrzeń. Tę niedogodność rekompensowała sobie wrogością wobec mnie.

Ja też często odpłacałam jej pięknym za nadobne. Byłam niemiła. A kiedy
dorosłyśmy, Melissa znacznie gorzej...

dawała sobie radę z mężczyznami. Chyba uznała, że odnoszę sukcesy ze względu na
wygląd. I dlatego stawała na głowie, aby się do mnie upodobnić.

- Udało się? Zaczęła odnosić sukcesy?

- To zależy od punktu widzenia. Melissa lubiła mężczyzn. - Grace ogarnęły wyrzuty
sumienia. Żeby nie dać nic po sobie poznać, przeciągnęła się niedbale. - Tak.

Lubiła męskie towarzystwo. Był to zresztą jeden z powodów jej niedawnego
rozwodu. Przedkładała ilość nad jakość.

- A jak na to reagował maż?

- Ech, Bobbie to... - Grace urwała. - Jeśli sądzi pan, poruczniku, że to Bobbie, były
maż, wyśledził u mnie Melissę, zamordował ją, a potem zdemolował wnętrze i
pogwizdując radośnie, opuścił dom, to popełnia pan wielki błąd. Bobbie to złoty
chłopak. O ile się nie mylę, właśnie bawi w Anglii. Uwielbia tenisa i nigdy nie
opuszcza pucharowych rozgrywek na kortach Wimbledonu. Może pan to łatwo
sprawdzić.

Oczywiście, że sprawdzę, pomyślał Seth, robiąc odpowiednią notatkę.

- Niektórzy ludzie nie są zdolni do popełnienia zbrodni własnymi rękami. Wolą
zlecić to komuś i wynajmują płatnego mordercę.

54

- Oboje wiemy, poruczniku, że chciano zabić nie Melissę, lecz mnie. Ona padła
ofiarą, znalazłszy się przypadkiem w moim domu. - Wdzięcznym, kocim ruchem
Grace podniosła się z miejsca. Podeszła do małego okna i wyjrzała. - Melissa
dwukrotnie zatrzymywała się u mnie pod moją nieobecność. Pierwszy raz jakoś to
zniosłam. Za drugim razem za bardzo się szarogęsiła jak na mój gust.

Powiedziałam to i doszło do sprzeczki. Wyniosła się obrażona, a ja przestałam

background image

zostawiać zapasowe klucze.

Rozsądniej było zmienić zaniki, ale nie przyszło mi do głowy, że mogła dorobić
sobie dodatkowy komplet.

- Kiedy widziała pani stryjeczną siostrę lub rozmawiała z nią po raz ostatni?

Grace westchnęła. Przez jej głowę przewijali się teraz jak w kalejdoskopie ludzie
oraz zdarzenia i nic nie znaczące towarzyskie spotkania.

- Jakieś sześć, a może nawet osiem tygodni temu. W

klubie, do którego chodziłam ćwiczyć. Wpadłyśmy na siebie w saunie, ale nie
rozmawiałyśmy. W gruncie rzeczy nigdy nie miałyśmy sobie wiele do powiedzenia.

Seth pomyślał, że Grace teraz żałuje chłodnych stosunków ze stryjeczną siostrą.
Wyrzuty sumienia jeszcze pogorszą jej i tak już wystarczająco złe samopoczucie.

- Czy pani stryjeczna siostra otworzyłaby drzwi komuś, kogo nie znała?

- Odpowiedź brzmi: tak. Gdyby był mężczyzną, i do tego choć trochę atrakcyjnym. -
Zmęczona przesłuchaniem, Grace odwróciła głowę. - Nie wiem, co jeszcze
przydatnego byłabym w stanie panu powiedzieć. Melissa była beztroska i
nierozważna. Kiedy naszła ją ochota, potrafiła bez żenady podrywać w barach
obcych mężczyzn.

Tej koszmarnej nocy nieopatrznie wpuściła do domu 55

jakiegoś człowieka i przypłaciła to życiem. Bez względu na to, jaka była, w żadnym
razie nie zasługiwała na śmierć.

Seth milczał.

Grace odruchowo przygładziła włosy. Usiłowała zebrać myśli.

- Może ten człowiek zażądał, aby oddała mu brylant.

Oczywiście, nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Drogo zapłaciła za beztroskę,
nieświadomość i wdzieranie się do cudzego domu. Brylant wrócił do Bailey i tak
powinno być.

Jeśli jeszcze nie rozmawiał pan dziś z doktorem Linstrumem, nie wie pan, że

background image

właśnie w tej chwili mają spotkanie. To chyba tyle, ile potrafię powiedzieć.

Seth zachowywał kamienną twarz. Gdyby w tej sprawie nie wchodziły w grę
bezcenne kamienie, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Dwie kobiety,
które nie znosiły się przez całe życie. Jedna z nich wraca niespodziewanie i nakrywa
drugą we własnym domu.

Zaczynają się sprzeczać. Kłótnia przeradza się w bijatykę. I wtedy jedna z nich
wypada przez balustradę na piętrze i ląduje kilka metrów niżej, na szklanej tafli
stolika. Druga nie wpada w panikę. Opuszcza natychmiast własny dom i wyjeżdża z
miasta, aby znaleźć się jak najdalej od miejsca, w którym zdarzył się nieszczęśliwy
wypadek.

Czy Grace Fontaine była aż tak dobrą aktorką, by udać przerażenie, jakie
poprzedniego wieczoru widział na jej twarzy?

Tak. Była z pewnością doskonałą aktorką. O tym Seth był przekonany. Mimo to taki
przebieg wydarzeń był

mało prawdopodobny. Śmierć Melissy miała powiązanie z brylantami. A ponadto
Seth przypuszczał, że gdyby to Grace spowodowała nieszczęśliwy wypadek, bez
większego wahania wzięłaby do ręki słuchawkę i 56

opanowanym głosem doniosła o wydarzeniu.

- W porządku. Na razie wystarczy.

- Mimo wszystko to nie było takie okropne -

przyznała Grace. Odetchnęła z ulgą.

Seth podniósł się z miejsca.

- Proszę panią o pozostanie w mieście. Chciałbym, żeby była pani pod znanym nam
adresem, gotowa przybyć na każde wezwanie.

Znów zaczynała grać. Stała się czarująca i uwodzicielska.

- Zawsze jestem gotowa, poruczniku. Niech pan zapyta, kogo chce. - Wstała, wzięła
do ręki torebkę i oboje ruszyli w stronę drzwi. - Kiedy będę mogła zająć się domem?
Chciałabym jak najszybciej doprowadzić go do porządku.

background image

- Proszę skontaktować się ze mną, kiedy tylko oceni pani straty i zrobi wykaz
brakujących rzeczy.

- Zamierzam od razu zabrać się do tego.

Ze zmarszczonym czołem Seth zastanawiał się przez chwilę, czy ze względów
bezpieczeństwa ma zezwolić Grace Fontaine na powrót do domu. Mógł przydzielić
jej ochronę. Wolał jednak zająć się nią sam.

- Pojadę za panią własnym samochodem -

oświadczył.

- Policyjna ochrona?

- Można to tak nazwać.

- Zaraz rozpłaczę się ze wzruszenia - zakpiła. - A może zabierze się pan moim
wozem, poruczniku?

- Pojadę za panią - powtórzył.

- Jak pan woli. - Kokieteryjnym gestem przeciągnęła dłonią po policzku Setha.
Poczuła stalowy uścisk jego palców na nadgarstku. - Nie lubi pan głaskania? -
spytała 57

zmysłowym głosem, zdziwiona, jak głośno nagle zaczęło bić jej serce. - Większość
zwierząt to uwielbia.

Ich twarze były tuż obok siebie. Niemal dotykali się czołami. Chyba to upał
panujący w pokoju sprawił, że jakaś magnetyczna siła pchała ich ku sobie.

Powoli Seth odsunął rękę Grace, nadal trzymając jej nadgarstek w żelaznym uścisku.

- Niech pani uważa, na jakie naciska pani sprężyny.

Ze zdziwieniem stwierdziła, że ogarniają podniecenie. Odczucie czyste i pierwotne.

- Na nic pańska rada - odparła aksamitnym głosem, wytrzymując jego wzrok. - Bawi
mnie naciskanie nowych sprężyn. I, jak widać, kilka z nich u pana aż prosi, aby się
nimi zająć. - Z całą premedytacją skupiła wzrok na ustach Setha. - Aż prosi... -
powtórzyła znacząco.

background image

Mógł natychmiast przyprzeć ją do ściany i przyglądać się, jak mięknie jak wosk.
Ponieważ jednak był

pewny, że ta kobieta tylko go prowokuje, odsunął się i otworzył przed nią drzwi.

- Niech pani nie zapomni zostawić przy wyjściu plakietki dla gości - powiedział na
pożegnanie.

Co za drętwy facet. I zimny, pomyślała Grace podczas jazdy. Atrakcyjny, odnoszący
życiowe sukcesy, nieżonaty. Te informacje wyciągnęła w komendzie od niczego nie
podejrzewającego Cartera. Na dodatek nieprzystępny, raczej unikający
jakichkolwiek więzów i piekielnie opanowany. Pracoholik.

Mijając eleganckie rezydencje w sąsiedztwie własnego domu, Grace uznała, że
świetnie by jej teraz zrobiło podjęcie rękawicy i pobawienie się w kotka i myszkę z
interesującym mężczyzną. Po ostatnich przeżyciach należały się jej odprężenie i
jakaś godziwa 58

rozrywka.

Za parę godzin stanie przed Helen Wilson Fontaine, a niebawem przed resztą
szacownej rodziny. Ze wszystkich stron posypią się pytania, żądania i oskarżenia. I
to wyłącznie na jej głowę.

Tak właśnie zawsze zachowywali się wszyscy jej krewni. Niczego innego nie mogła
się po nich spodziewać.

Spytaj Grace, weź od Grace, niech to załatwi Grace, wytknij palcem Grace, to wina
Grace. Zastanawiała się, w jakim stopniu zasłużyła na takie traktowanie, a w jakim
wynikało ono po prostu z tego, że po rodzicach odziedziczyła fortunę. Wyjaśnienie
tej kwestii nie miało zresztą żadnego znaczenia. Liczyło się tylko nieprzyjazne
nastawienie rodziny, a ona choćby stawała na głowie, nie była w stanie go zmienić.

Wjechała na podjazd. Rozejrzała się po znajomym otoczeniu. Zawsze chciała mieć
własny dom. Elegancki i nowoczesny. Jedyny w swoim rodzaju. Z drewna i szkła.

Ozdobiony wieżyczkami i gzymsami. Otoczony ogromnym, doskonale utrzymanym
trawnikiem. Pragnęła mieć dom przestronny, idealny do przyjmowania gości.

Oprócz domu na pokaz potrzebowała także czegoś dla siebie. Właśnie takie
schronienie znajdowała w górach, w wiejskim domku. To był jej azyl. Krewni nie
mieli pojęcia o jego istnieniu. Nikt z Fontaine'ow nie potrafiłby jej tam odnaleźć.

background image

Zatrzymała samochód. Miała przed sobą wytworny, bogaty dom niejakiej Grace
Fontaine. Spadkobierczyni dużych pieniędzy, pięknej, ekscentrycznej i udzielającej
się towarzysko młodej kobiety. Starannie wykształconej absolwentki renomowanej
uczelni, Uniwersytetu Radcliffe.

Wydającej słynne przyjęcia dla śmietanki towarzyskiej 59

Waszyngtonu.

Grace zastanawiała się, czy potrafi nadal mieszkać w swym domu po tym, co się
stało. Uznała, że pokaże to czas.

Na razie postanowiła zająć się przystojnym oficerem policji, jedynym mężczyzną
nieczułym na jej wdzięki.

Musi przedrzeć się przez mur, którym się odgrodził od ludzi i świata.

Po co miałaby się nim zajmować?

Odpowiedź była prosta. Wyłącznie dla zabawy.

Usłyszała, że zatrzymał samochód. Odwróciła się, opuściła na nos przyciemnione
okulary i zaczęła otwarcie i wyzywająco przyglądać się wysiadającemu mężczyźnie.

Musiała przyznać, że jest bardzo przystojny.

Idealnie zbudowany i umięśniony. Idąc pewnym krokiem, kontrolował każdy ruch.
Grace zaczęła się zastanawiać, ile czasu zajmie uwiedzenie go. Podejrzewała, a w
odniesieniu do mężczyzn jej podejrzenia najczęściej okazywały się uzasadnione, że
pod spokojną, opanowaną i surową powłoką policyjnego służbisty kryje się pełen
temperamentu mężczyzna.

Będzie się nim bawiła i podniecała. Aż wybuchnie.

Podszedł blisko. Wręczyła mu klucze do domu.

- Pewnie już ma pan własne. - Poprawiła okulary na nosie. - Proszę skorzystać z
moich... tym razem.

- Kto jeszcze ma klucze do tego domu?

Czubkiem języka przeciągnęła po górnej wardze. Z

background image

zadowoleniem spostrzegła, że na ten widok przystojny oficer policji szybko opuścił
wzrok. Wprawdzie tylko na chwilę, ale był to już jakiś postęp.

- Bailey i MJ. Nie daję kluczy mężczyznom. Wolę sama otwierać im drzwi.

- Świetnie. - Wetknął klucze w rękę Grace. Kiedy 60

zdziwiona uniosła brwi, popatrzył na nią z lekkim rozbawieniem. - Proszę więc
otworzyć.

No cóż, zrobiła jeden krok w przód, lecz dwa wstecz. Przekręciła klucz w zamku.
Mimo że psychicznie starała się przygotować na to, co znów zobaczy, już prawie na
progu poczuła się źle. Tylko hol znajdował się w jakim takim stanie. Spojrzenie
Grace powędrowało odruchowo w górę i zatrzymało się na zerwanej balustradzie.

- Długa droga do ziemi - wyszeptała. - Zastanawiam się, czy gdy się tak spada, jest
czas zrozumieć, co się dzieje.

- Ona nie miała.

- Tak. W jakimś sensie to chyba lepiej. - Grace weszła do salonu. Zmusiła się, aby
spojrzeć na zarys ludzkiej sylwetki. - Od czego by tu zacząć?

- Na parterze złoczyńca włamał się do sejfu i opróżnił go. Będzie pani potrzebny
wykaz skradzionych przedmiotów.

- Ma pan na myśli sejf w bibliotece. - Łukowatym przejściem weszła do
przestronnego, widnego pokoju pełnego półek z książkami. Większość z nich leżała
teraz na podłodze, a piękna secesyjna lampa o kształcie wydłużonej kobiecej
sylwetki, ulubiona lampa Grace, leżała rozbita na kawałki.

- Facet nie był szczególnie subtelny - zauważyła z westchnieniem.

- Podejrzewam, że bardzo się spieszył. I był

wystraszony.

- Pan wie lepiej. - Podeszła do otwartego sejfu.

Stwierdziła, że jest pusty. - Przechowywałam tu trochę biżuterii. Szczerze mówiąc,
sporo. I parę tysięcy dolarów gotówką.

background image

61

- A świadectwa giełdowe i obligacje?

- Wszystkie papiery wartościowe trzymam w skrytce depozytowej w banku. Nikt nie
wyjmuje ich w domu po to, aby nacieszyć się pięknym wyglądem. Właśnie w
zeszłym miesiącu kupiłam sobie piękne brylantowe kolczyki. -

Grace westchnęła. Wzruszyła ramionami. - Też ich już nie ma. W skrytce bankowej
jest pełny wykaz biżuterii, wraz z fotografią i opisem każdej sztuki oraz papierami
potwierdzającymi ubezpieczenie. Od razu da się wszystko... - Urwała nagle, wydała
okrzyk niepokoju i wybiegła z biblioteki.

Ta kobieta potrafi być szybka, stwierdził Seth, idąc schodami w górę w ślad za panią
domu. I nie traci przy tym swego uroku zgrabnej lisiczki. Wszedł do sypialni, a
potem do garderoby. Stanął za plecami Grace.

- Nie mógł tego znaleźć. Nie mógł - powtarzała z niepokojem w głosie. Pochyliła się
i przekręciła gałkę wbudowanej w ścianę szafeczki. Odwróciła się, odkrywając
ukryty w ścianie sejf.

Palcami drżącymi z emocji Grace nastawiła odpowiednią kombinację cyfr i
szarpnęła za klamkę.

Ujrzawszy nietkniętą zawartość skrytki, odetchnęła z ulgą.

Uklękła na ziemi i wyjęła ze środka obite aksamitem pudełeczka i woreczki.

Tu też trzymała biżuterię. Było jej wiele. Seth ze zdziwieniem pokręcił głową. Ile
par kolczyków może nosić jedna kobieta? Patrzył, jak Grace ostrożnie otwiera każde
pudełko i sprawdza zawartość.

- Ta biżuteria należała do mojej matki - wyjaśniła prawie szeptem. W jej głosie
słychać było rozczulenie. -

Jest dla mnie bezcenna. O, tę szpilkę z szafirem mama dostała od taty w piątą
rocznicę ich ślubu. A ten naszyjnik, 62

kiedy urodziła mnie. Perły. Nosiła je w dniu ślubu. - Grace przeciągnęła sznur pereł
po policzku z taką czułością, jakby to była dłoń kochanka. - Specjalnie na pamiątki
po mamie kazałam wykonać ten schowek. Nie chciałam trzymać ich z własną
biżuterią. Są zbyt cenne. Mają dla mnie szczególną wartość.

background image

Przysiadła na stopach, trzymając na kolanach kosztowności. Seth obserwował ją w
milczeniu.

- Całe szczęście, że nie zginęły - powiedziała po chwili głosem schrypniętym z
emocji. - Nadal tu są.

Odchrząknął.

- Pani Fontaine...

- Och, proszę, mów mi po imieniu - przerwała Sethowi zniecierpliwionym tonem. -
Jesteś tak samo sztywny i nadęty jak mój stryj Niles. - Przycisnęła rękę do czoła.
Ból głowy zaczynał rozsadzać czaszkę. - Pewnie nie potrafisz zaparzyć kawy.

- Potrafię.

- No to biegnij do kuchni, przystojniaku, zrób kawę i przynieś mi na górę.

Zadziwił ją, podobnie zresztą jak samego siebie.

Nachylił się i położył rękę na jej ramieniu.

- Gdybyś nawet straciła te perły i inne kosztowności, i tak pozostałyby ci
wspomnienia - powiedział z całym spokojem.

Od razu jednak się zreflektował. Uznał, że chyba nie powinien mówić takich rzeczy.
Wyprostował się i szybko opuścił sypialnię.

Poszedł wprost do kuchni. Żeby dojść do zlewu, musiał odgarnąć nogą porozrzucane
na podłodze przedmioty i stosy szkła. Znalazł ekspres i napełnił go wodą. Wsypał
kawę i włączył urządzenie.

63

Do licha, co się z nim działo? Zamiast zająć się śledztwem w tej trudnej i
skomplikowanej sprawie, dał się wodzić za nos rozkapryszonej, bogatej damie z
najlepszego towarzystwa, w dodatku zamieszanej w całą tę aferę z bezcennymi
brylantami. Komenderowała nim i manipulowała. Sprawiła, że, wbrew rozsądkowi,
był pod wrażeniem jej różnych sztuczek. Raz opanowana i zimna, a innym razem
delikatna i wrażliwa. I za każdym razem piekielnie pociągająca fizycznie.

Jaka była naprawdę?

background image

I dlaczego od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzał jej twarz na portrecie, bez przerwy
nawiedzała go w snach?

Przyznał przed sobą, że nie powinien w ogóle przychodzić do domu Grace Fontaine.
Nie było żadnego powodu, aby szukać towarzystwa tej kobiety. To prawda, że
śledztwo postanowił nadzorować osobiście. Istniały po temu uzasadnione powody.
Bądź co bądź, chodziło o morderstwo, a ściślej kilka morderstw. Niemniej jednak w
łańcuchu wydarzeń, które teraz badała policja, Grace Fontaine stanowiła tylko jedno,
i to niewielkie ogniwo.

A on okłamywał sam siebie. Nie trzymał się blisko tej kobiety tylko ze względu na
prowadzone śledztwo.

Wynalazł dwie nie potłuczone filiżanki. Wszędzie walały się skorupy kosztownej
porcelany. W jego domu był

swego czasu podobny stylowy serwis, który bardzo ceniła matka. Właśnie nalewał
kawę, gdy nagle wyczuł obecność Grace.

- Bez cukru? - zapytał.

- Może być. - Weszła do kuchni i rozejrzała się.

Zdemolowane wnętrze robiło przygnębiające wrażenie. -

Niczemu nie przepuścił - zauważyła. - Pewnie sądził, że wetknęłam brylant do
puszki z kawą lub słoika z ciastkami.

64

- Ludzie chowają cenne przedmioty w przeróżnych dziwacznych miejscach. Kiedyś
uczestniczyłem w śledztwie w sprawie włamania, gdy poszkodowana uratowała
pieniądze tylko dlatego, że trzymała ją w zaklejonej plastikowej torbie pod stosem
brudnych pieluch.

Który szanujący się złodziej będzie je przetrząsał?

Grace roześmiała się. Po tej historyjce poczuła się lepiej i upiła nawet łyk kawy.

- To potwierdza opinię, że przechowywanie kosztowności w sejfie jest bezsensowne.
Złodziej, który tu był, nie wziął ani srebrnych przedmiotów, ani urządzeń
elektronicznych. Pewnie masz rację, że działał w pośpiechu. Brał tylko to, co mógł

background image

zmieścić w kieszeniach.

- Chyba tak.

Grace podeszła do kuchennego okna i wyjrzała.

- Ubrania Melissy są na górze. Nigdzie jednak nie zauważyłam jej torebki. Albo
bandyta wziął ją z sobą, albo leży gdzieś pod stosem rzeczy poprzewracanych lub
wyrzuconych z szaf.

- Znaleźlibyśmy torebkę, gdyby była w domu.

- Racja. Zupełnie zapomniałam, że policja przeszukała moje rzeczy. - Grace
odwróciła się, oparła o ścianę i znad kubka popatrzyła na Setha. - Czy przetrząsałeś
je osobiście, poruczniku?

Przypomniał sobie czerwony, jedwabny peniuar.

- Niektóre. Masz tu, Grace, cały magazyn ze strojami.

- Nazbierało się sporo. Mam słabość do ubrań -

wyznała. - I do bibelotów. Parzysz świetną kawę, poruczniku. Czy jest ktoś, kto robi
ci ją każdego ranka?

- Obecnie nie ma nikogo. - Seth odstawił na bok kubek. - To było mało delikatne.

65

- Takie miało być. Nie w głowie mi pojedynek. Nie zamierzam krzyżować z tobą
szpady. Ale przyjemnie jest wiedzieć, że mnie na to stać. Nadal chyba cię nie lubię,
ale to da się zmienić. - Grace uniosła rękę i wzięła w palce koniec swego warkocza. -
Nie zaszkodzi być przygotowanym. Mam rację, poruczniku? - spytała zalotnie.

- Obchodzi mnie tylko zamknięcie dochodzenia.

Grace, nie zamierzam brać udziału w twoich gierkach.

Osadził ją tak zimno i beznamiętnie, że jeszcze bardziej wzmógł ochotę na walkę.
Wyzwolił w niej ducha przekory.

- Coś mi się zdaje, że nie przepadasz za agresywnymi kobietami. Lubisz je?

background image

- Nieszczególnie. Grace podeszła do Setha.

- A więc to, co zaraz zrobię, bardzo ci się nie spodoba - oświadczyła z uśmiechem na
twarzy.

Zręcznym i wypraktykowanym ruchem wsunęła rękę w jego włosy i przycisnęła
wargi do jego ust, jednoznacznie domagając się pocałunku.

66

ROZDZIAŁ 4

W ułamku sekundy znikło opanowanie i dystans, jaki Seth sobie narzucił. Jej
miękkie, wilgotne i pachnące usta pobudziły do życia każdy zakamarek jego ciała.
Była jak wspaniałe wino, które momentalnie uderza do głowy.

Oszołomiony i zdesperowany, musiał użyć całej swej woli, aby nie objąć jej i nie
zmiażdżyć w uścisku. Zapach perfum działał odurzająco, jak silny narkotyk. Z ust
Grace wydobył

się zmysłowy szept. Był zapowiedzią wspaniałych doznań, jakie mogłyby go czekać,
gdyby poddał się sile, która pchała ich ku sobie.

Wolno policzył do pięciu, zacisnął pięści, a potem rozluźnił dłonie. Oderwał wargi
od jej ust z mocnym postanowieniem, że nie ulegnie i nie stanie się zabawką w
rękach tej zepsutej powodzeniem, rozkapryszonej kobiety.

Nie uda się jej postawić go w rzędzie licznych, zniewolonych jej urokiem
wielbicieli.

Grace uświadomiła sobie, że źle oceniła mężczyznę i sytuację. Wiedziała o tym już
wtedy, kiedy podchodziła do Setha. Przedtem zdarzało się jej popełniać omyłki, ale
nigdy nie miała do siebie pretensji o to, co zrobiła.

Tym razem jednak żałowała. Bliskość Setha zrobiła na niej większe wrażenie, niż
oczekiwała, chociaż od początku coś ją do niego ciągnęło. Planowała zakpić sobie z
niego, dając jedynie przedsmak rozkoszy, jaką mogłaby zaofiarować, gdyby
zechciała. Chciała jednym pocałunkiem udowodnić, że przy niej nawet ten
opanowany i sztywny mężczyzna traci głowę. Przeliczyła się -

67

background image

podniecona dotykiem jego warg, dała więcej, niż zamierzała, nie otrzymując w
zamian niczego.

Przytrzymała zębami dolną wargę Setha i lekko ugryzła. A potem, starannie
maskując rozczarowanie, bo nie zareagował, odsunęła się, rzucając mu rozbawione
spojrzenie.

- Zimny z ciebie facet, poruczniku, mam rację?

Wrzała w nim krew, ale trzymał się dzielnie.

- Nie jesteś przyzwyczajona do tego, żeby opierał ci się mężczyzna, mam rację?

- Tak. - Na ustach czuła jeszcze smak jego warg. -

Ale większość mężczyzn, których całowałam, nie miała w żyłach lodowatej wody.
Wstydź się, przystojniaku. Masz takie ładne usta.

- Przyłożyła do nich palec. - Potrafiłyby zdziałać wiele... A może po prostu nie
interesujesz się kobietami?

Zaskoczył ją nagły, szeroki uśmiech Setha.

Całkowicie zmienił się wyraz jego twarzy. Rozbłysły złote oczy. Usta stały się
miękkie i kuszące. W jednej chwili stracił całą sztywność, bił od niego niemal
chłopięcy urok.

Na ten widok serce Grace zaczęło bić szybciej.

- A może po prostu nie jesteś w moim typie? -

spytał. Roześmiała się krótko i nienaturalnie.

- Jestem w typie każdego mężczyzny. To, co stało się przed chwilą, uznajmy za
nieudany eksperyment i przejdźmy nad tym do porządku. - Chociaż wiedziała, że
głupotą jest narażać się na ponowne odrzucenie, poprawiła mu krawat, który przed
chwilą rozluźniła.

Nie chciał, żeby go dotykała. Zwłaszcza teraz, gdy ledwie trzymał na wodzy
pobudzone zmysły.

- Jesteś piekielnie pewna siebie.

background image

- Też tak sądzę.

68

Spojrzała mu prosto w oczy. Do licha, pomyślała, jeśli nie mogą zostać kochankami,
niech przynajmniej się zaprzyjaźnią. Mężczyzna, którego miała przed sobą, byłby na
pewno oddanym przyjacielem. Odprężyła się. I po raz pierwszy obdarzyła Setha
uśmiechem pełnym słodyczy.

Naturalnym i szczerym. Bez krzty sztuczności.

Uśmiechem, który w jednej chwili całkowicie nim zawładnął. Przestał nad sobą
panować. Szybkim ruchem, niemal nieświadomie, przyparł ją do ściany i
pożądliwymi ustami rozgniótł miękkie wargi.

Grace serce podeszło do gardła. Nie mogła złapać tchu. Aby utrzymać równowagę,
chwyciła Setha za ramiona. Odczuwała jego gwałtowne pożądanie. Sprawiło, że
przywarli do siebie. Wreszcie się poddał, pomyślała, oszołomiona tym, co się z nią
działo. Wreszcie miała go dla siebie.

Dłonie Setha przesuwały się po jej ciele. Owładnęła nim namiętność. Zapragnął
znaleźć się w niej i zatracić do końca. Całował ją zapalczywie i zachłannie jak
człowiek, który głodował od miesięcy. Sycił się i rozkoszował jej smakiem. Była mu
przeznaczona. I znajdowała się tak blisko. Zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli zaraz
nie zapanuje nad zmysłami, już nigdy nie potrafi obyć się bez tej kobiety. Aby
odzyskać oddech i zebrać myśli, oderwał

się od gorących, miękkich ust i cofnął o krok.

Nadal stała oparta o ścianę. Z zamkniętymi oczyma i rozognioną twarzą. Zanim
poruszyła rzęsami i otworzyła nieziemsko piękne oczy, Seth zdołał wziąć się w
garść.

- Nieprzewidywalny - wyszeptała.

- Ostrzegałem, abyś nie naciskała nieodpowiednich sprężyn. - Jego głos był znowu
zimny. Obcy i obojętny.

Podziałał na Grace jak uderzenie biczem. Gdyby nie 69

była oparta o ścianę, pewnie by się zatoczyła. Seth przyglądał się jej zmrużonymi
oczyma. Przyszło mu nagle na myśl, że może ją uraził. Nie, to byłoby śmieszne. W

background image

damsko - męskich zabawach ta kobieta była doświadczoną zawodniczką. Znała
wszystkie chwyty. Także niedozwolone.

- Tak. Ostrzegałeś. - Wyprostowała się. Wrodzona duma nakazała Grace nie dać po
sobie poznać, jak boleśnie ją dotknął. Uśmiechnęła się z przymusem. - Ale ja jestem
wyjątkowo odporna na wszelkie ostrzeżenia.

Przyszło mu na myśl, że sama powinna nosić plakietkę z napisem: Uwaga!
Niebezpieczeństwo!

- Mam mnóstwo roboty - oznajmił oficjalnym tonem. - Daję ci pięć minut na
spakowanie rzeczy, jeśli w ogóle chcesz, żebym na ciebie poczekał.

Co za drań, pomyślała. Jak może się tak zachowywać?

- Jedź od razu. Bez ciebie świetnie dam sobie radę.

- Wolę, żebyś tu sama nie zostawała. Poczekam. Idź

się spakować.

- To mój dom.

- Na razie jest to miejsce przestępstwa. Masz już tylko cztery i pół minuty.

Rozzłościła się okropnie. Odwróciła się do wyjścia.

Seth chwycił ją za ramię.

- O co chodzi?

- Potrzebujesz osobistych rzeczy - przypomniał. - Na dzień lub dwa.

- Czy rzeczywiście sądzisz, że włożę na siebie coś, czego dotykał zbir, który
splądrował dom?

- To niemądra reakcja. Łatwa do przewidzenia. -

Głos Setha nadal brzmiał sucho i obojętnie. - A ty nie jesteś 70

ani kobietą niemądrą, ani tuzinkową Grace, nie rób z siebie ofiary. Biegnij szybko na
górę po swoje rzeczy.

background image

Musiała mu w duchu przyznać słuszność. Już za to miała prawo go nie znosić.
Znacznie lepszym powodem było jednak to, iż ją odtrącił. W milczeniu odwróciła
się i wyszła z kuchni.

Nie słysząc trzasku zamykanych frontowych drzwi, uznał, że poszła na piętro.
Posłuchała, pomyślał z satysfakcją. Wyłączył ekspres do kawy i wypłukał kubki, a
potem przeszedł do salonu, aby tam poczekać na Grace.

Musiał przyznać, że jest kobietą fascynującą i niezwykłą. Pełną energii i
temperamentu, bardzo pewną siebie. Podeszła go, zaczynając od rozluźnienia
starannie zawiązanego krawata. Sprawiła, że przestał nad sobą panować. Skąd tak
świetnie wiedziała, jak z nim postąpić, aby stracił samokontrolę? Było to jeszcze
jedną jej tajemnicą.

Kierował śledztwem. Osobiście się w nie zaangażował i dlatego poznał Grace
Fontaine. Wprawdzie udział tej kobiety w sprawie był niewielki, jednak powinien
traktować ją z identycznym obiektywizmem, z jakim podchodził do każdego innego
elementu dochodzenia.

Podniósł wzrok. Jego spojrzenie przyciągnął znów portret, z którego uśmiechała się
kusząco. Musiałby naprawdę być automatem, a nie mężczyzną z krwi i kości, żeby
nie reagować na wdzięki Grace Fontaine i zachować pełen obiektywizm.

Zapadał już wieczór, gdy zdołał jako tako uporać się z papierkową robotą. Zaraz
czekało go ostatnie spotkanie.

Kluczem do rozwiązania sprawy były bezcenne brylanty, chciał więc jeszcze raz
rzucić na nie okiem. Nie zdziwiło go telefoniczne oświadczenie doktora Linstruma
ze 71

Smithsonian Institute, że uważa Bailey James za osobę ze wszech miar uczciwą,
godną zaufania i kompetentną. Trzy Gwiazdy, o które tak bardzo się troszczyła,
pozostawały nadal w firmie Salvinich, tym razem pod jej opieką.

Seth wjechał na mały parking przed eleganckim, narożnym budynkiem, w którym
mieściła się znana firma jubilerska. Skinął głową mundurowemu policjantowi,
pilnującemu frontowego wejścia. Młody człowiek stanął na baczność.

- Czy jest w środku pani James? - zapytał Seth.

- Tak, panie poruczniku. Salon sprzedaży został

background image

zamknięty dla publiczności do końca następnego tygodnia.

- Ruchem głowy wskazał dość ciemne wnętrze, widoczne przez grube, szklane
drzwi. - Pilnujemy każdego wejścia.

Pani James jest w podziemiu, w pracowni. Łatwiej się tam dostać od tyłu.

Seth obszedł budynek. Po krótkiej wymianie zdań z policjantem przy tylnym wejściu
nacisnął guzik domofonu.

Przedstawił się, usłyszawszy głos Bailey.

- Chciałbym z panią chwilę porozmawiać - oznajmił.

Trochę czasu trwało, nim dotarła do wejścia. Seth wyobrażał sobie, jak wychodzi z
podziemnej pracowni, skręca w krótki korytarz i mija schody prowadzące na parter i
piętro, pod którymi, w małej komórce, zaledwie parę dni temu ukrywała się przed
mordercą. Dwukrotnie był w tym budynku. Obejrzał go od podziemia aż po strych.
Wiedział, że nie każdy zdołałby zachować się tak dzielnie jak ta kobieta. Przeżyła
wiele.

Usłyszał trzask otwieranych zaników. Po chwili w drzwiach stanęła Bailey James.

- Witam pana, poruczniku. Proszę wejść.

W świeżo wyprasowanej bluzce i spodniach, ze 72

ściągniętymi do tyłu jasnymi włosami wyglądała schludnie.

Tylko głębokie cienie pod oczami wskazywały na dramatyczne przejścia sprzed paru
dni i ustawiczne napięcie, w jakim ostatnio przyszło jej żyć.

- Rozmawiałem z doktorem Linstrumem -

powiedział Seth.

- Byłam przekonana, że pan to zrobi. Jestem mu bardzo wdzięczna za
wyrozumiałość. Nie ma do mnie pretensji.

- Gwiazdy wróciły na swoje miejsce.

- To znaczy tu, gdzie znajdowały się kilka dni temu -

background image

sprostowała z bladym uśmiechem. - Jest okropnie gorąco.

Napije się pan czegoś zimnego? - Wskazała oświetlony automat z napojami stojący
pod ścianą.

- Zaraz coś sobie wezmę. - Wyciągnął z kieszeni monetę. - Chciałbym obejrzeć
brylanty i zamienić z panią parę słów.

- Bardzo proszę. Kamienie są w skarbcu. -

Prowadząc Setha, mówiła dalej: - Wzmocniłam ochronę budynku i system
alarmowy. W salonie sprzedaży od lat mieliśmy kamery. Poleciłam umieścić
dodatkowe przy drzwiach zarówno na parterze, jak i na piętrze. Teraz monitorujemy
całe wnętrze.

- Mądre posunięcie - pochwalił Seth. Ta drobna kobieta była osobą sensowną i
praktyczną. - Teraz pani sama prowadzi firmę?

Otworzyła jakieś drzwi. Zawahała się.

- Tak. Ojczym zostawił ją w spadku całej naszej trójce. Moi przyrodni bracia mieli
łącznie osiemdziesiąt procent udziałów. Mnie przypadła reszta. Zgodnie z
warunkami testamentu, gdy jedno z nas umrze, nie pozostawiwszy spadkobierców,
jego udziały przechodzą na 73

resztę rodzeństwa. - Bailey James odetchnęła głęboko. -

Przeżyłam tylko ja.

- I powinna pani być za to wdzięczna losowi. Nie może pani poczuwać się do winy.

- To samo twierdzi Cade. Aleja się łudziłam, że wraz z Thomasem i Timothym
jesteśmy rodziną. Proszę usiąść, poruczniku. Zaraz pokażę panu Gwiazdy.

Wszedł do warsztatowej części pomieszczenia.

Rzucił okiem na wyposażenie i długi, roboczy stół.

Zaintrygowany podszedł bliżej, żeby przyjrzeć się lśniącym, barwnym kamieniom,
rzucającym złote błyski.

Zdał sobie sprawę, że utworzą naszyjnik. Przeciągnął

background image

palcem wzdłuż łańcuszka o ściśle przylegających do siebie ogniwach. Powstawał
naszyjnik o niezwykłych, śmiałych kształtach. Tak prosty, że niemal prymitywny.

- Musiałam jak najszybciej zabrać się do pracy -

wyjaśniła Bailey James, stając za plecami Setha. - Zrobić coś własnego, zanim znów
zajmę się Gwiazdami.

Postawiła przed Sethem wyłożone aksamitem pudełko, w którym leżały bezcenne
brylanty.

- To pani własny projekt? - Seth wskazał na roboczy stół.

- Tak. Kształt naszyjnika rodzi się w głowie. Nie potrafię wykonać porządnego
szkicu żadnej biżuterii, ale umiem go sobie świetnie wyobrazić. Chcę zrobić coś dla
MJ i Grace, aby... - westchnęła i przysiadła na wysokim stołku - no, powiedzmy, aby
uczcić fakt, że nadal żyjemy.

- Ten naszyjnik jest dla Grace.

- Tak. - Bailey James uśmiechnęła się, zadowolona, że Seth odgadł jej intencje. - Do
MJ pasuje coś spokojniejszego, mniej agresywnego. Ale ten jest dla Grace. -
Ostrożnie ułożyła na tacce nie dokończoną 74

biżuterię i przysunęła pudełko z Trzema Gwiazdami. - Są niesamowite. Niezmiennie
wywierają wrażenie. Za każdym razem, gdy je oglądam.

- Ile czasu potrzeba pani na wykonanie ostatecznej ekspertyzy?

- Kiedy się za nią zabrałam, niemal od razu nastąpiły tamte wydarzenia. Musiałam
przerwać pracę. -

Odchrząknęła. - Zdążyłam już jednak zbadać kamienie i potwierdzić ich
autentyczność. Są to niebieskie brylanty najczystszej wody. Zarówno
przedstawiciele Smithsonian, jak i firma ubezpieczeniowa życzą sobie, abym
wykonała dokładniejszą ekspertyzę. Oprócz typowych testów przeprowadzę jeszcze
dodatkowe. Specjalista od metaloplastyki właśnie bada złoty trójkąt, ale za dzień lub
dwa otrzymam go do dalszej ekspertyzy. Oceniam, że mniej więcej za tydzień
Smithsonian będzie mógł zabrać swą własność.

Z zagłębienia w pudełku Seth wyjął jeden brylant.

background image

Gdy tylko ułożył go na dłoni, wiedział, że to ten kamień przechowywała Grace.
Wyczuł? A może rozpoznał? Nie, to niemożliwe. Jako laik nie byłby w stanie
odróżnić jednego brylantu od pozostałych. Mimo to, trzymając w dłoni jedną z
trzech Gwiazd, odczuwał więź łączącą go z Grace.

Podniósł głowę i spojrzał na jej przyjaciółkę.

- Czy będzie pani trudno z nimi się rozstać? -

zapytał.

- Po ostatnich przeżyciach powinnam mieć dość tych kamieni. Mimo to będzie mi
ich brak.

Sethowi przyszły na myśl oczy Grace. Miały identyczny odcień. Rzadkiego,
niebieskiego brylantu.

- Warto dla niego popełnić morderstwo - powiedział

spokojnie, nie odrywając spojrzenia od kamienia 75

spoczywającego na jego rozwartej dłoni. - I umrzeć. -

Zaraz potem, zaniepokojony swą zdumiewającą reakcją, szybko włożył brylant z
powrotem do aksamitnego pudełka. - Pani przyrodni bracia znali człowieka, który
chciał je kupić - zmienił temat, powracając do śledztwa.

- Tak. Wspominali o jakimś kliencie. Posprzeczali się nawet na jego temat. Thomas
chciał ukraść zaliczkę i wziąć nogi za pas.

Pieniądze od nieznanego klienta właśnie badano w policyjnym laboratorium, ale na
wykrycie, skąd pochodzą, była słaba nadzieja.

- Timothy powiedział Thomasowi, że jest głupi. I że nigdy nie uda mu się uciec z
kamieniami, bo ten klient wszędzie go znajdzie. Jest nieludzki. I potężny. Chyba tak
właśnie go określił. Obaj moi bracia trzęśli się ze strachu.

Byli zdesperowali i przerażeni.

- Człowiek, któremu obiecali Gwiazdy, przerastał

ich o głowę.

background image

- Och, z pewnością.

- To musi być jakiś kolekcjoner. Nikt inny nie mógłby liczyć na odsprzedanie takich
unikatów. - Seth znów spojrzał na kamienie. - Pani ma na co dzień do czynienia z
różnymi kolekcjonerami - zauważył.

- Tak. Ale, oczywiście, nie takimi, którzy są gotowi zdobyć Trzy Gwiazdy. - Bailey
James odruchowo przeciągnęła palcami po włosach. - Mamy klientów
przynoszących kamienie do ekspertyzy i wyceny bądź

chcących nabyć coś nowego. Czasami kupujemy też kamienie lub klejnoty z myślą o
jakimś szczególnym kliencie.

- Tak więc dysponuje pani ich listą, uzupełnioną notatką o tym, co przede wszystkim
ich interesuje?

76

- Tak. I skrupulatnie zapisujemy, co nabył lub sprzedał jakiś klient. Rejestr trzymał
Thomas u siebie w biurze. Duplikat powinien być u Timothy'ego. Zaraz poszukam i
dam panu oba egzemplarze.

Seth dotknął lekko ramienia Bailey, zanim zdążyła zsunąć się ze stołka.

- Sam wezmę rejestry - oznajmił spokojnie.

Odetchnęła z ulgą. Jeszcze nie mogła zmobilizować się psychicznie do wejścia na
piętro, do pomieszczenia, w którym była świadkiem morderstwa.

- Dziękuję.

Wyjął z kieszeni notes.

- Gdybym teraz poprosił o wymienienie najbardziej znanych kolekcjonerów kamieni
szlachetnych, pani najlepszych klientów, jakie nazwiska od razu przyszłyby pani na
myśl, bez zaglądania do rejestru, tak po prostu z głowy?

Bailey James zamyśliła się na chwilę, po czym wymieniła:

- Peter Morrison z Londynu, Sylvia Smythe -

Simmons z Nowego Jorku, Henry i Laura Muller stąd, to znaczy z Waszyngtonu,

background image

Matthew Woliński z Kalifornii. I chyba jeszcze Charles Van Horn.

Mieszka w Waszyngtonie, ale znamy go od niedawna. Sprzedaliśmy mu trzy
niezwykle piękne kamienie. Jednym z nich był imponujący opal, który sama
chciałabym mieć. Ciągle się łudzę, że zleci mi jego oprawienie. Mam projekt w
głowie.

Seth słuchał w milczeniu.

Bailey James otrząsnęła się z zamyślenia.

Uprzytomniła sobie cel pytania.

- Poruczniku - dodała po chwili, spoglądając mu 77

prosto w twarz - znam tych ludzi osobiście. Jestem z nimi w ciągłym kontakcie.
Mullerowie byli przyjaciółmi mego ojczyma. Pani Sylvia Smythe - Sirnmons jest
damą ponad osiemdziesięcioletnią. To uczciwi ludzie. Nie są złodziejami.

Nie podnosząc głowy znad notesu, Seth pisał dalej.

- Będziemy mogli wyeliminować ich z listy podejrzanych. Prowadząc dochodzenie,
zawsze jednak trzeba sprawdzić fakty - wyjaśnił. - Pozory mogą mylić, pani James.
Popełniliśmy już dość błędów.

- Z moim na czele. - Nie usłyszawszy zaprzeczenia, mówiła dalej: - Powinnam od
razu iść na policję.

Przekazałabym władzom informację, a co najmniej powiedziała o swoich
podejrzeniach. Gdybym to uczyniła, kilka osób nie straciłoby życia.

- To prawdopodobne, ale nie pewne. - Seth podniósł

wzrok i w brązowych, łagodnych oczach młodej kobiety zobaczył bezbrzeżny
smutek. Zrobiło mu się jej żal. - A czy wie pani, że jeden z panów Salvinich był
szantażowany przez tego samego nieuczciwego urzędnika, który z fałszywym
nakazem sądowym wysłał Jacka Dakotę w pościg za MJ?

- Nie.

- A czy pani wie - pytał dalej Seth - że ktoś manipulował ludźmi, i to tak umiejętnie
i przebiegle, że z pani przyrodniego brata uczynił mordercę?

background image

- Nie miałam pojęcia, co jest sednem sprawy. -

Bailey James przygryzła wargi. Naraziłam dwie bliskie mi osoby na śmiertelne
niebezpieczeństwo i wymazałam to z pamięci.

- Amnezja to nie świadomy wybór, lecz chorobowy stan mózgu. A przyjaciółki dały
sobie radę. I nadal dają.

78

Dziś rano widziałem się z panią Fontaine. Wcale nie wyglądała na zgnębioną czy
załamaną.

W głosie porucznika Bailey wyczuła przyganę.

Spojrzała na niego.

- Nie zna pan Grace - oświadczyła z miejsca. -

Sądziłam, że taki człowiek jak pan, doświadczony funkcjonariusz policji, jest
bardziej spostrzegawczy i lepiej zna się na ludziach.

- Uważałem się zawsze za człowieka właściwie oceniającego innych - oświadczył
sztywno.

- Ludzie rzadko właściwie oceniają Grace. Widzą tylko to, co ona sama chce im
pokazać, chyba że przyjrzą się jej uważniej. Grace jest osobą o gołębim sercu.

Najlepszą, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia -

zakończyła z emfazą.

W oczach Setha dojrzała niedowierzanie zabarwione lekkim rozbawieniem. Ogarnął
ją gniew. Rozzłoszczona, zsunęła się ze stołka.

- Nic pan nie wie o Grace, a już ma pan o niej złe zdanie. A czy może pan sobie
wyobrazić, co teraz przeżywa? Została zamordowana jej stryjeczna siostra.

Zginęła zamiast niej.

- Pani Fontaine nie powinna się o to obwiniać.

- Łatwo powiedzieć! Ale czuje się winna. I za odpowiedzialną za śmierć Melissy

background image

uznają ją wszyscy Fontaine'owie. Zawsze mają pretensje do Grace. O

wszystko. Bez przerwy ją krytykują.

- Pani tego nie robi.

- Boją znam. I wiem, że przez całe życie miała do czynienia z fałszywymi i
niesprawiedliwymi opiniami na własny temat, podobnymi do pańskiej. Przyjęła
specyficzną metodę obrony.

79

Robi to, na co ma ochotę, gdyż jej postępowanie, choćby nie wiem jak wzorowe, ma
niewielki wpływ na jej ocenę. Rodzina zawsze odsądzała ją do czci i wiary.

Uważała za czarną owcę. I zarazem chłopca do bicia.

Właśnie w tej chwili Grace jest u Helen Fontaine, która, jak zwykle, znęca się nad
nią psychicznie. - Głos Bailey był

pełen przejęcia. - Dziś wieczorem odbędą się uroczystości pogrzebowe Melissy.
Wszyscy krewni jak hieny rzucą się na Grace. Robią to zresztą zawsze, przy każdej
okazji.

- Dlaczego?

- Bo udaje im się to znakomicie. Najlepiej ze wszystkiego. - Bailey odwróciła głowę
i popatrzyła na Trzy Gwiazdy. Uzmysłowiła sobie, co mówi legenda: że symbolizują
miłość, wiedzę i hojność. Dlaczego tak niewiele tych cnót widzi się w otaczającym
nas świecie? -

Może jeszcze raz powinien pan spojrzeć na te kamienie, poruczniku.

Już i tak zbyt długo im się przyglądał. Niepotrzebnie tracił cenny czas.

- Grace Fontaine ma lojalnych przyjaciół -

zauważył. - Pójdę teraz poszukać rejestrów, o których pani wspomniała.

- Proszę. Drogę pan zna. - Bailey wzięła ze stołu pudełko z brylantami i odniosła do
skarbca.

Dochodziła szósta wieczorem. Padał drobny deszcz.

background image

Zanosiło się na to, że zamiast ochłodzić powietrze, przekształci rozgrzane upałem
miasto w jedną wielką saunę.

Ból głowy, który od wielu godzin Grace utrzymywała w ryzach dzięki aspirynie,
odżył ze zdwojoną siłą. Miała na sobie czarną suknię. Za godzinę zaczynały się
uroczystości pogrzebowe. Sama je szybko 80

zorganizowała na życzenie ciotki. Helen Fontaine przeżywała śmierć córki na swój
sposób. Przywitała Grace bez jednej łzy, lodowatym, oskarżycielskim spojrzeniem,
odmawiając przyjęcia ofiarowanej pomocy i wyrazów współczucia. A także żądając,
aby uroczystości pogrzebowe odbyły się natychmiast, na koszt i zlecenie Grace.

Zewsząd zjadą się krewni. Bliscy i dalecy, pomyślała Grace, przechadzając się po
przestronnej, jeszcze pustej sali domu pogrzebowego, bogato przybranej kwiatami
oraz ciężkimi, wiśniowymi kotarami, pełnej dywanów i pluszowych kanap.
Uroczystości musiały mieć wspaniałą oprawę, ponieważ rodzina domagała się
przepychu ze względu na późniejsze relacje w prasie.

Fontaine'owie nigdy nie dawali mediom żadnego powodu do krytyki, niczego na żer.

Z wyjątkiem, oczywiście, samej Grace.

Ją rzucano zawsze lwom na pożarcie.

Łatwo było zorganizować ceremonię. W

najwykwintniejszym domu pogrzebowym, z muzyką, kwiatami i tacami pełnymi
wytwornych przekąsek.

Wystarczył tylko jeden telefon i wymienienie nazwiska Fontaine. Helen przyniosła z
domu fotografię córki. Duże, kolorowe zdjęcie w błyszczącej, srebrnej oprawie,
które ustawiono pośrodku wypolerowanego, mahoniowego stołu w otoczeniu
ciężkich, srebrnych waz z czerwonymi różami, ulubionymi kwiatami Melissy.

Ze zrozumiałych względów postanowiono nie wystawiać ciała.

Na życzenie ciotki Grace zleciła, aby wprost z kostnicy oddano je do kremacji. Z
góry zapłaciła czekiem, podobnie jak za urnę na prochy, którą wybrała Helen.

81

Grace nie usłyszała słowa podziękowania. Zresztą nie spodziewała się tego. Od lat w

background image

jej stosunkach z rodziną nie zmieniło się nic. To znaczy od chwili, gdy stryj Niles,
mąż Helen, stał się prawnym opiekunem małej bratanicy, której rodzice zginęli w
wypadku. Grace wychowywano w stylu typowym dla Fontaine'ow. Przebywała w
różnych krajach, w imponujących rezydencjach. Nosiła szykowne stroje i otrzymała
staranne wykształcenie.

I bez przerwy była pouczana. Co przystoi młodej damie, a co nie. Jak jeść, jak się
ubierać i zachowywać w towarzystwie. A także z kim utrzymywać stosunki.

Bezustannie przypominano Grace, że ma szczęście należeć do tak szacownej
rodziny. Szczęście całkowicie nie zasłużone. Ciągle wypominano jej, że jest sierotą,
na łasce wychowującej ją rodziny. Żyła bezlitośnie dręczona przez stryjeczną
siostrę, którą miała teraz pożegnać na zawsze.

Od najmłodszych lat Grace buntowała się przeciw wszelkim nakazom i zakazom.
Nie spełniała żadnych oczekiwań. Nie dawała się ani nagiąć, ani tym bardziej
złamać i całkowicie podporządkować rodzinie i kultywowanym w niej obyczajom.
Po pewnym czasie zmalał ból po utracie rodziców, lecz nadal rozpaczliwie pragnęła
miłości i akceptacji.

Potem, gdy dorosła, stała się łakomym kąskiem dla brukowej prasy. Bezustannie
opisywano jej ekstrawagancje. Szalone przyjęcia, szokujące romanse i szastanie
pieniędzmi.

Okazało się, że beztroskie życie nie zmniejszyło bólu, nie zrekompensowało
odtrącenia przez rodzinę, więc Grace zaczęła szukać gdzie indziej życiowej
satysfakcji.

Czegoś, co sprawiłoby, że poczułaby się człowiekiem odpowiedzialnym i
wartościowym. Udało się. Odnalazła 82

siebie. Dzisiejszego wieczoru będzie się jednak zachowywała dokładnie tak, jak
spodziewała się rodzina.

W domu pogrzebowym spędzi trudne chwile, ciągnące się w nieskończoność, nie
dopuszczając do tego, aby Fontaine'owie znów ją zranili.

Usiadła na pluszowej kanapie. Z bolącą głową i ściśniętym żołądkiem. Zamknęła
oczy. Usiłowała się zrelaksować. W jeszcze pustym domu pogrzebowym spędzi
samotnie godzinę i przygotuje się psychicznie na wszystkie przykrości i afronty,
które nieuchronnie ją spotkają.

background image

Ledwie jednak wykonała drugi uspokajający oddech, usłyszała zbliżające się kroki,
przytłumione grubym dywanem. Natychmiast zesztywniała. Otworzyła oczy.

Zobaczyła przed sobą Bailey i MJ.

Z ulgą ponownie opuściła powieki. Ogarnęło ją uczucie wdzięczności.

- Mówiłam, żebyście nie przyjeżdżały.

- I sądziłaś, że cię posłuchamy? - MJ usiadła obok Grace. Wzięła ją za rękę.

- Cade i Jack parkują. - Bailey zajęła miejsce po drugiej stronie. Ujęła wolną dłoń
Grace. - No i jak się trzymasz?

- Nieźle. - Do oczu Grace napłynęły łzy. Uścisnęła obie podane ręce. - Teraz już
lepiej. Znacznie lepiej.

W wytwornej rezydencji, nie tak daleko od miejsca, w którym teraz znajdowała się
Grace, zamyślony mężczyzna wpatrywał się w padający za oknami deszcz.

Analizował ostatnie wydarzenia. Uznał, że wszyscy ponieśli porażkę. Niektórzy
przypłacili życiem popełnione błędy. Dla niego nie miało to jednak żadnego
znaczenia.

83

Nie było w stanie zrekompensować braku Trzech Gwiazd Mitry, które powinien już
mieć. Oczywiście, braku tymczasowego, szybko poprawił się w myślach. Te
brylanty były mu przeznaczone. Bezustannie marzył o nich i śnił.

Powoli sączył wino. Wpatrując się w deszcz za oknami, rozważał dalsze ruchy.
Dotychczasowe działania opóźniły trzy kobiety. Na samą tę myśl mężczyznę
ogarnęła wściekłość. Odważyły mu się przeciwstawić!

Poniżyły go i upokorzyły. Zapłacą za to wysoką cenę.

Bracia Salvini byli martwi. Nie dostarczyli mu kompletu Gwiazd. Winę za to
ponosiła niejaka Bailey James. Jeden brylant był w jej posiadaniu.

Zginęli ludzie wynajęci po to, aby odnaleźć drugą z Gwiazd. Na przeszkodzie stanęła
następna kobieta.

background image

O'Leary.

Człowiek, który otrzymał polecenie odzyskania trzeciej Gwiazdy, też pożegnał się z
życiem. Brylant ukryła Grace Fontaine.

Mężczyzna, powoli sącząc wino, uśmiechnął się do swoich myśli. Sam pozbył się
tego kłamliwego łobuza.

Oświadczył, że ta kobieta szarpała się z nim i uciekając, spadła z wewnętrznej
galerii na piętrze, ginąc na miejscu.

Twierdził też, że przeszukał dokładnie cały dom Grace Fontaine i brylantu nie
znalazł.

Mężczyzna zirytował się tym niepowodzeniem, ale rozzłościł dopiero wtedy, kiedy
okazało się, że zginęła niewłaściwa kobieta i że jego człowiek, nie odzyskawszy
Gwiazdy, ukradł pieniądze i biżuterię, oczywiście nie przyznając się do tego. Takiej
nielojalności u najmowanych ludzi nie mógł tolerować.

Z uśmiechem wyciągnął z kieszeni brylantowy 84

kolczyk, który zalśnił w świetle. Należał do Grace Fontaine. Nosiła go piękna
kobieta. Zatrzymał klejnocik jako maskotkę.

Przystąpił do układania planu dalszego działania.

Czasu było niewiele. Za kilka dni Trzy Gwiazdy Mitry przejmie Smithsonian
Insitute. Znajdą się w muzeum. Wydobycie ich stamtąd byłoby bardzo trudne.

Próby mogłyby potrwać całe miesiące, a nawet lata, i nie dać pożądanego rezultatu.
A on musiał posiąść te brylanty i nie zamierzał czekać.

Dlaczego do tej pory mu się nie powiodło? Czy był

nadmiernie ostrożny? Trzymał się z dala od całej akcji? A może bogowie życzyli
sobie, aby podjął większe ryzyko i zaangażował się osobiście?

Uznał, że nadeszła właściwa chwila, aby wynurzył

się z cienia i stanął oko w oko z kobietą, która pokrzyżowała mu plany. Kobietą
piękną i ponętną.

background image

Ponownie uśmiechnął się do siebie. Podniecony samą tą myślą, rozważał otwierające
się przed nim wspaniałe perspektywy.

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, był już w doskonałym nastroju.

Sztywny kamerdyner, ubrany przepisowo na czarno, zatrzymał się na progu.

- Przepraszam, ekscelencjo, że pana niepokoję.

Przyszli pańscy goście - oznajmił. Miał idealną, czysto angielską wymowę, bez
żadnych naleciałości.

- Dobrze. - Mężczyzna dopił wino i odstawił na stół

kryształowy kieliszek. - Zaraz do nich zejdę.

Kiedy za kamerdynerem zamknęły się drzwi, podszedł do lustra i spojrzał na swą
wytworną sylwetkę.

Był ubrany w nieskazitelnie leżący smoking. W mankietach 85

koszuli połyskiwały brylantowe spinki, a na przegubie błyszczał cienki, złoty
zegarek najlepszej światowej marki.

Potem przyjrzał się twarzy. Łagodnie zarysowanemu owalowi, jasnozłotej skórze,
arystokratycznemu nosowi i zdecydowanym, aczkolwiek nieco za wąskim ustom.

Przeciągnął dłonią po wspaniale utrzymanych, bujnych, czarnych włosach,
poprzetykanych siwizną.

Potem, uśmiechnięty, napotkał w lustrze własny wzrok. Uśmiech odbijał się w
oczach. Bladoniebieskich, niemal przezroczystych. Goście, do których zaraz zejdzie,
zobaczą przed sobą pięćdziesięciodwuletniego, eleganckiego mężczyznę w
doskonałej kondycji fizycznej.

Wykształconego, uprzejmego, o nieskazitelnych manierach światowca. Nikomu
nawet nie przyjdzie do głowy, kim naprawdę jest i jakie ma plany. Nikt nie ujrzy
krwi na jego rękach, mimo że przed zaledwie dobą zabił nimi człowieka.

Sama myśl, że wkrótce zasiądzie do kolacji z przedstawicielami elity towarzyskiej i
najbardziej wpływowymi osobistościami kraju, napawała go radością.

background image

Jednym ruchem rąk potrafiłby każdemu z nich bez trudu skręcić kark. Z absolutną
bezkarnością. Chroniony immunitetem.

Roześmiał się. Głos miał niski i zmysłowy. Wsunął

brylantowy kolczyk do kieszeni i opuścił pokój.

Był nietykalny.

Jego ekscelencja ambasador był także człowiekiem szalonym.

86

ROZDZIAŁ 5

Gdy Seth stanął na progu głównej sali domu pogrzebowego, od razu odniósł
wrażenie, że przyszedł na nudne, koktajlowe przyjęcie, a nie uroczystość pożegnania
zmarłej. Przybyli stali lub siedzieli w małych grupach, posilając się kanapkami i
sącząc wino. Rozbrzmiewającej w pomieszczeniu dostojnej muzyce Chopina
towarzyszył

głośny szmer rozmów, od czasu do czasu przerywanych wybuchami śmiechu.

Seth nie słyszał niczyjego płaczu. Na twarzach eleganckich, zadbanych ludzi nie
widział rozpaczy. Były znudzone i beznamiętne.

Nagle dostrzegł Grace. Stała wyprostowana, patrząc w twarz wysokiemu,
szczupłemu mężczyźnie, którego jasnobrązowa cera harmonizowała z włosami o
barwie złota i niebieskimi oczyma. Z uśmiechem trzymał swą rozmówczynię za
rękę. Mówił coś szybko. Sethowi wydawało się, że przekonuje Grace. Poufałym
gestem oparła dłoń na jego torsie, lecz zaraz potem dała się komuś innemu wciągnąć
do foyer.

Na wargach Setha ukazał się pogardliwy uśmiech.

Grace Fontaine nie traciła czasu. Do licha, przecież pogrzeb to nie miejsce do
flirtów.

- Cześć. - Na salę wszedł Jack Dakota i zatrzymał

się obok Setha. Rozejrzał się wokoło. - Niezłe przyjęcie.

background image

Nie wyglądasz, Buchanan, na załamanego - zauważył

drwiącym tonem.

- Mam tu robotę - mruknął Seth.

87

Sprawa, którą miał do załatwienia, mogła poczekać do rana. Nawet powinien
odłożyć ją na później. Niepokoiło go, że przez cały czas myśli o Grace. Co gorsza,
nie potrafił

przestać. Wyciągnął z kieszeni jakieś zdjęcie i pokazał

Jackowi Dakocie.

- Znasz tego człowieka?

Jack przyjrzał się mężczyźnie na fotografii. Z

południowej Europy. Szczupły, z czarnymi włosami, ciemnymi oczyma i o ostrych
rysach twarzy. Śliski facet, uznał.

- Nie. Wygląda jak kiepski amant lub model na plakacie reklamujący drugorzędną
wodę kolońską.

- Nigdzie go nie widziałeś podczas ostatniego weekendu? Jack jeszcze raz spojrzał
na zdjęcie i zwrócił je Sethowi.

- Nie. Jest powiązany z tą sprawą?

- W domu Grace znaleziono liczne odciski jego palców.

- Chcesz powiedzieć, że ten facet sprzątnął jej stryjeczną siostrę? - Jack ożywił się
nieco.

Seth zmierzył go zimnym wzrokiem.

- Trzeba to jeszcze udowodnić.

- Nie do mnie taka gadka. Co facet miał do powiedzenia? Tłumaczył się, że poszedł
tam sprzedać odkurzacz?

background image

- Niczego nie wyjaśnił. Był zbyt zaabsorbowany pływaniem po rzece twarzą w dół.

Jack zaklął pod nosem. Ponownie omiótł wzrokiem salę. Na widok MJ, zajętej
rozmową z Cade'em, wyraźnie się odprężył.

- W kostnicy zrobił się wam tłok - zauważył ze skrzywioną miną - Znacie nazwisko
tego topielca?

88

Początkowo Seth nie zamierzał odpowiadać na pytanie.

Ale przecież Dakota, podobnie jak Parris, byli wplątani w dochodzenie.

- Carlo Monturri.

- Nic mi to nie mówi.

Policji, i to na paru kontynentach, to nazwisko było jednak dobrze znane.

Rozmawiając półgłosem, Seth ani na chwilę nie spuszczał wzroku z uczestników
ceremonii. Z

profesjonalną dokładnością rejestrował w pamięci wszelkie szczegóły, gesty i
atmosferę.

Jack Dakota milczał. Miał nadzieję uzyskać od stojącego obok oficera policji więcej
informacji. I nie przeliczył się.

- Monturri pracował za grube pieniądze dla różnych ludzi, wynajmowany do brudnej
roboty. Zawsze działał

sam, bo nie lubił z nikim dzielić się ani frajdą, ani forsą -

wyjaśnił Seth.

- Kto go wynajął? Ma tutaj jakieś powiązania?

- Właśnie ich szukamy.

W przejściu z holu ukazała się Grace w towarzystwie mężczyzny poufale
obejmującego ją i całującego. Na ten widok Setha ogarnęła wściekłość.

background image

- Przepraszam - mruknął do Jacka Dakoty.

Grace spostrzegła go, gdy ruszał w jej stronę. Coś szepnęła obejmującemu ją
mężczyźnie i odsunęła się od niego. Prostując plecy, uśmiechnęła się sztucznie do
podchodzącego Setha.

- Nie spodziewaliśmy się ujrzeć cię tutaj, poruczniku.

- Przepraszam za wtargnięcie na tę... jakże smutną 89

uroczystość. - Rzucił okiem w stronę jasnowłosego młodzieńca, który raczył się
winem.

Grace musiała wyczuć sarkazm w głosie Setha, lecz nawet nie drgnęła.

- Jak sądzę, miałeś powód, aby tu przyjść.

- Chciałbym zająć ci chwilę. Gdzieś na osobności.

- Dobrze. - Odwróciła się i wyprowadziła Setha z sali. W foyer stanęła twarzą w
twarz z ciotką.

- Grace, jeśli uda ci się na chwilę przestać zabawiać amantów, chciałabym zamienić
z tobą parę słów -

lodowatym tonem oznajmiła Helen Fontaine. Zimnymi oczyma zmierzyła bratanicę
męża. Miała spokojną, gładką twarz, na której staranny makijaż ukrywał ślady
smutku, i doskonale rozjaśnione popielate blond włosy. A także świeżo
wymanikiurowane palce. Na jednym nosiła wysadzaną brylantami ślubną obrączkę,
mimo że od blisko dziesięciu lat łączyło ją z mężem tylko nazwisko. Na drugiej ręce
Helen Fontaine połyskiwał pierścionek z imponującym szafirem, prezent od
ostatniego kochanka.

Grace zwróciła się do Setha:

- Wybacz, proszę.

Cofnęły się z ciotką w głąb foyer. Weszły do małej wnęki.

Seth zastanawiał się, czy odejść. Coś jednak nakazywało mu pozostać tam, gdzie
stał, niewidoczny z wnęki, dwa kroki od obu kobiet. Powiedział sobie, że w
dochodzeniu w sprawie morderstwa nie ma miejsca na subtelności. Mimo że starały

background image

się mówić cicho, dość wyraźnie słyszał ich głosy.

- Przywłaszczyłaś sobie rzeczy należące do Melissy

- oświadczyła Helen.

- Nie wiem, co tam jest. Nie zdołałam sprawdzić.

90

- Oddaj wszystko, co należało do mojej córki -

nakazała lodowatym tonem.

- Nigdy nie chciałam niczego, co do niej należało -

tłumaczyła się Grace.

- Mam w to uwierzyć? - Ostry głos Helen Fontaine jak bicz przeciął powietrze. -
Sądzisz, że nie opowiedziała mi o twoim romansie z jej mężem?

Temat był nowy, ale w jakże znajomym tonie.

Małżeństwo Melissy się rozpadło i należało znaleźć kozła ofiarnego. Kto był
winien? Oczywiście, Grace.

- Nie romansowałam z nim. Ani przed ich ślubem, ani w trakcie małżeństwa.

- Jak sądzisz, czyim słowom dam wiarę? Twoim czy własnej córki? - zimnym,
drwiącym tonem spytała Helen.

- Oczywiście, że własnej córki. Jak zawsze.

- Przez całe życie byłaś kłamczucha, intrygantką i donosicielką. Wzięłam na swoje
barki ciężar wychowania krnąbrnego dziecka, za co nigdy niczym się nie
odwdzięczyłaś. Zawsze byłaś z gruntu zła i zepsuta. Nadal jesteś.

- Ma ciocia zapewne rację - odparła Grace opanowanym głosem.

- Gdyby nie ty, nadal żyłaby moja córka.

- Tak, to moja wina.

background image

- Ciągle wabiłaś do siebie Melissę, grając na jej uczuciach.

- Jakich uczuciach, ciociu? - Z nerwowym, urywanym śmiechem, spytała Grace. -
Twoja córka nigdy nie darzyła mnie ani odrobiną sympatii. Nic zresztą dziwnego.
Brała przykład z własnej matki.

- Jak śmiesz mówić o Melissie w taki sposób!

Przecież to tyś ją zabiła! - wykrzyknęła Helen z 91

nienawiścią, nie bacząc na okoliczności, które ją tu sprowadziły. - Przez całe życie
zazdrościłaś wszystkiego mojej córce, miałaś na nią fatalny wpływ. A teraz swym
grzesznym, rozwiązłym trybem życia doprowadziłaś do jej śmierci. Znów wywołałaś
skandal i ściągnęłaś hańbę na całą rodzinę. Zbezcześciłaś rodowe nazwisko -
wyliczała bezlitośnie Helen.

- Rozumiem, o co przede wszystkim chodzi -

powiedziała po chwili Grace, wyraźnie znużona i przybita.

- Dla cioci liczą się tylko nazwisko i reputacja Fontaine'ow.

No, i oczywiście pieniądze. Twoja córka nie żyje, a ty zamiast rozpaczać, wściekasz
się, że z tego powodu zrobił

się duży szum i piszą o tym w gazetach.

Rozległ się odgłos siarczystego policzka. Nietrudno było się domyślić, kto go
wymierzył.

- To właściwie zakończenie naszych wzajemnych stosunków - skwitowała Grace. -
Każę odesłać rzeczy Melissy tak szybko, jak to będzie możliwe - dodała z ironią.

- Masz natychmiast stąd wyjść. - Po raz pierwszy głos Helen Fontaine zadrżał lekko.
Ze smutku czy z wściekłości, trudno to było ocenić. - Nie ma tu miejsca dla ciebie.

- Znów masz rację. Nie ma. I nigdy nie było.

Grace opuściła wnękę. Na widok stojącego tuż obok Setha jej kredowobiała twarz
pokryła się ledwie dostrzegalnym rumieńcem. Spojrzeli sobie w czy. Nie potrafiła
odczytać ich wyrazu, a zresztą wcale tego nie chciała. Nie zwolniwszy kroku, minęła
Setha i poszła do wyjścia.

background image

Z ulgą przyjęła siąpiący deszcz. Nawet wilgoć i upał

były przyjemniejsze niż lodowate, sztucznie chłodzone 92

powietrze w domu pogrzebowym. Sięgała właśnie do torebki po kluczyki do
samochodu, kiedy na ramieniu poczuła rękę Setha.

W milczeniu obrócił Grace ku sobie. Uważnie przyjrzał się jej twarzy. Nadal była
kredowobiała. Tylko na policzku widniał duży, czerwony ślad palców Helen
Fontaine.

Pełne udręki niebieskie oczy, pociemniałe od emocji, kontrastowały z bladą cerą.
Grace drżała na całym ciele.

- Nie miała racji - stwierdził spokojnie.

A więc słyszał wszystko! Upokorzenie to był dla Grace dodatkowy cios. Szarpnęła
ramieniem, lecz ręka Setha pozostała na miejscu.

- Czy takie postępowanie należy, poruczniku, do twoich metod śledczych?
Podsłuchujesz prywatne rozmowy?

Seth zastanawiał się, czy ta kobieta zdaje sobie sprawę, że z jej głosu przebija
rozpacz. Zapragnął nagle unieść rękę i przyłożyć do jej piekącego, zaczerwienionego
policzka, by go ochłodzić. Wymazać uderzenie.

- Nie miała racji - powtórzył. - I była okrutna. Za to, co się stało z Melissą, nie
ponosisz żadnej odpowiedzialności.

- Jasne, że ponoszę. - Grace szarpnęła się ponownie.

Podbiegła do samochodu. Usiłowała włożyć kluczyk do zamka. Nie dała rady, tak
trzęsły się jej ręce. Kiedy odwróciła się, wpadając w męskie ramiona, kluczyki
uderzyły z brzękiem o mokrą płytę chodnika. - O Boże! -

jęknęła z rozpaczą. Drżąc na całym ciele, przytuliła się do Setha. - O Boże!

Nie zamierzał obejmować Grace, a jednak mimo 93

woli otoczył ją ramieniem.

- Nie zasłużyłaś na takie traktowanie. Nie zrobiłaś nic złego.

background image

- To nie ma znaczenia.

- Oczywiście, że ma. - Seth zapomniał, że miał się trzymać z daleka od tej pięknej i
niebezpiecznej kobiety.

Przyciągnął Grace bliżej ku sobie, usiłując sprawić, aby przestała drżeć. - Zawsze
ma znaczenie.

- Nic mi się nie stało - wyszeptała. - Jestem tylko bardzo zmęczona - powiedziała
Grace, ale trzymała głowę przyciśniętą do piersi Setha, a drobny deszcz wsiąkał w
jej włosy. Czuła, że w tym mężczyźnie tkwi jakaś siła. Dawał

poczucie bezpieczeństwa. - Bardzo zmęczona - powtórzyła udręczonym głosem.

Uniosła głowę. I zanim zdali sobie sprawę z tego, co robią, ich usta się spotkały. Z
gardła Grace wydarł się cichy jęk. Głębokiej ulgi i wdzięczności. Oddając się we
władanie temu mężczyźnie, otworzyła przed nim zranione serce.

Czekała na Setha i ofiarowała mu siebie. Pragnienie pocieszenia i ukojenia, a także
wszechogarniające, palące jak ogień pożądanie, były wystarczającym powodem.
Miał

mocne usta.

Od dawna pragnęła poczuć je na swoich. Ten silny mężczyzna idealnie do niej
pasował.

A więc wreszcie jest przy mnie, pomyślał Seth z radością, trzymając Grace w
objęciach. Zapomniał o wszelkich wcześniejszych postanowieniach. Liczyła się
tylko jej bliskość. Grace nadal drżała. Miał nieprzepartą chęć wziąć ją na ręce i
przenieść w jakieś spokojne miejsce, gdzie nie mżyłby deszcz i gdzie byliby sami,
tylko we dwoje. Serce biło mu jak szalone, a pożądanie odebrało 94

zdolność myślenia. Nigdy w życiu niczego nie pragnął tak bardzo, jak teraz bez
reszty zatracić się i zapomnieć o konsekwencjach.

Grace, spragniona czułości, ogarnięta namiętnością, mocno obejmowała Setha.

- Weź mnie do domu - wyszeptała tuż przy jego ustach. - Zabierz stąd i kochaj się ze
mną, Tak bardzo pragnę twoich pieszczot. Być z tobą. Blisko. Bardzo blisko.

Jej usta znów znalazły się na jego wargach.

background image

Rozpaczliwie pragnęła zbliżenia. I prosiła o nie, po raz pierwszy w życiu zdolna
błagać mężczyznę.

Niemal szaleńcze pożądanie sprawiło, że Seth poczuł się nagle bezwolny i
bezbronny niczym kukiełka w rękach artysty. Na samą tę myśl ogarnęła go złość.
Położył

ręce na ramionach Grace i odsunął ją od siebie.

- Nie dla każdego seks jest odpowiednim lekarstwem.

Głos nie był tak zimny, jak powinien, lecz na tyle odpychający, że powstrzymał
Grace. O czym on mówi? O

seksie? - pomyślała półprzytomnie. Czy rzeczywiście sądził, że zależy jej wyłącznie
na czymś tak prymitywnym jak pójście do łóżka?

Spojrzała Sethowi prosto w twarz. Kiedy dojrzała zaciśnięte wargi, a w oczach
gniewne błyski, uznała, że tak właśnie było. Uraził jej godność. Dotknął ją boleśnie.

Starała się jednak do końca nie tracić twarzy.

- Jak widać, nie dla ciebie. - Przeciągnęła dłonią po włosach mokrych od deszczu. -
A jeśli nawet byłby dla ciebie odpowiednim lekarstwem, to i tak byś go nie użył.

Jesteś człowiekiem, który zawsze chce mieć inicjatywę we własnych rękach. I zrobi
wszystko, aby tak właśnie było.

Seth milczał.

95

Z trudem wydęła wargi, były zimne i sztywne.

- Byłoby świetnie, gdybyś zdobył się na pierwszy ruch. Ale kiedy ja cię wyręczam,
od razu staję się... Jak wy to nazywacie? Kobietą tanią? Rozpustną? Rozwiązłą?

- Chyba nie użyłem żadnego z tych określeń -

oświadczył sztywno.

- Och, oczywiście, że nie. Za bardzo się kontrolujesz, aby sobie pozwolić na
obraźliwe słowa. -

background image

Grace pochyliła się i podniosła z chodnika kluczyki do samochodu. Stała teraz,
obracając je w dłoni. Nie spuszczała wzroku z Setha. - Ale przed chwilą też mnie
pożądałeś. Widocznie nie do końca potrafisz panować nad swymi pragnieniami.

- Nie uważam za słuszne brać wszystko, na co przyjdzie mi ochota.

- A czy to ma sens? - roześmiała się krótko i niewesoło. - Jesteśmy żywymi ludźmi.
Z krwi i kości. Kto jak kto, ale tyś powinien najlepiej wiedzieć, jak rozpaczliwie
krótkie bywa ludzkie życie.

- Mojego sposobu na życie nie muszę ci wyjaśniać.

- Oczywiście, że nie. To twoja sprawa. Jest jasne jak słońce, że mój sposób ci się nie
podoba. - Spojrzenie Grace przesunęło się dalej, w stronę oświetlonych okien domu
pogrzebowego. - Wiem, że mnie potępiasz. Nie przejmuj się, jestem do tego
przyzwyczajona. Robię, na co mam ochotę, bez względu na konsekwencje.
Egoistycznie i nieodpowie-dzialnie.

Seth w milczeniu przyglądał się Grace. Odwróciła się wreszcie i tym razem
sprawnie otworzyła drzwi swego wozu.

- Więc dlaczego miałabym zasługiwać na czyjeś uczucie? - Wsunęła się do środka.
Po raz ostatni zmierzyła 96

wzrokiem Setha. Na jej wargach ukazał się blady uśmiech, ale w oczach pozostał
głęboki smutek. - Może jeszcze kiedyś się spotkamy, przystojniaku.

Stał bez ruchu i patrzył, jak odjeżdża w deszczu.

Spotkają się, i to niedługo. Jeśli nie z innego powodu, to dlatego, że nie pokazał
Grace fotografii Carla Monturriego.

Nie zrobił tego, bo nie miał serca jeszcze bardziej jej martwić. Dość wycierpiała
dzisiejszego wieczoru.

Przyszły mu na myśl jej słowa. Mówiła o uczuciu.

Czyżby na nie zasługiwała? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Westchnął i
ruszył w stronę własnego samochodu, zaparkowanego w pobliżu. Ze zdziwieniem
odkrył, że ta kobieta jest uczuciowa. I to bardzo. Trzeba tylko umieć odczytać jej
emocjonalne reakcje. Wsiadł do wozu i zatrzasnął za sobą drzwi. Sam chciałby
zrozumieć własne.

background image

Po raz pierwszy w życiu przydarzyło mu się, że jakaś kobieta dosięgła jego serca.
Zrobiła szczelinę w murze, którym się otoczył, i zajrzała w głąb jego duszy.

Postanowił, że nie będzie odkładał spotkania z Grace. Następnego dnia pracowicie
spędził całe przedpołudnie. Kiedy wreszcie udało mu się oderwać od biurka,
pojechał do MJ. Wprawdzie od szefa policji otrzymał polecenie nadzorowania
całego dochodzenia i analizowania poszczególnych etapów śledztwa, ale
przesłuchanie MJ mógł polecić któremuś z podwładnych.

Na przykład Mickowi Marshallowi, zdolnemu detektywowi, który pierwszy został
wciągnięty w tę sprawę.

Seth musiał przyznać przed samym sobą, że chciał

osobiście przesłuchać tę kobietę, by przy okazji wydobyć z niej trochę informacji na
temat Grace. O'Leary była 97

właścicielką baru, w którym podawano wyśmienite irlandzkie piwo. W lokalu o
ścianach wyłożonych ciemną boazerią, połyskujących mosiądzem ladach oraz o
miękkich, wyłożonych grubym obiciem stołkach i ławach raz w tygodniu przygrywał
zespół.

W godzinach popołudniowych w barze panował

wprawdzie ruch niewielki, ale ciągły. Dwóch młodych ludzi, wyglądających na
studentów, popijało piwo i z przejęciem oddawało się grze w szachy. Przy barze
starszy mężczyzna rozwiązywał krzyżówkę z porannej gazety, a trzy kobiety,
obstawione zakupami, pochylały się nad szklankami z jakimś napojem; ich rozmowę
przerywały co chwila wybuchy śmiechu.

Barman rzucił okiem na policyjną odznakę Setha i poinformował go, że szefową
znajdzie w biurze, na piętrze.

Jeszcze zanim Seth ujrzał MJ, usłyszał jej głos:

- Słuchaj, koleś, gdybym chciała dostać od ciebie miętówki, to zamówiłabym
miętówki. A ja zamówiłam orzeszki do piwa. I chcę je mieć przed szóstą. Jasne,
jasne.

Dobrze wiem, czego życzą sobie moi klienci. Przywieź mi te cholerne orzeszki. I to
galopem.

background image

Stanąwszy w drzwiach Seth rozejrzał się wokoło.

Małe pomieszczenie było zapchane skrzyniami, kartotekami i papierami. Stało tu
jedno sfatygowane krzesło. MJ siedziała za biurkiem zawalonym papierami.

Miała na sobie lekko wygniecioną bluzkę. Potargane, krótkie, rude włosy sterczały w
różne strony. Seth patrzył, jak raz po raz przeczesuje je palcami po odłożeniu
słuchawki i zgarnięciu na bok biurka stosu rachunków.

- Dzień dobry, pani O'Leary.

Miała zafrasowaną minę. Na widok Setha zmarszczyła brwi.

98

- Jeszcze mi tu dziś trzeba gliniarza - rzekła z niechęcią. - Buchanan, o co chodzi?
Dobrze wiesz, że mam kupę roboty po tych paru straconych dniach.

- Wiem. Spróbuję się streszczać. - Wyciągnął z kieszeni zdjęcie i podetknął je pod
nos MJ. - Zna pani tego człowieka? - zapytał.

Wydęła wargi. Uważnie przyjrzała się niesympatycznej twarzy o mdłej urodzie
taniego amanta.

- To o nim mówił mi Jack? On zabił Melissę?

- Dochodzenie w sprawie śmierci Melissy Fontaine nie jest jeszcze zamknięte. Ten
człowiek jest tylko podejrzany. Czy pani go rozpoznaje?

MJ odsunęła fotografię w stronę Setha.

- Nie. nigdy nie widziałam tego faceta. Sprawia wrażenie niezłego łajdaka. Czy
Grace wie, kto to jest?

- Czy pani Fontaine zna wielu mężczyzn, którzy sprawiają takie wrażenie?

- Zbyt wielu - mruknęła pod nosem MJ. - Jack mówił, że był pan wczoraj w domu
pogrzebowym, żeby pokazać Grace to zdjęcie.

- Tak, byłem, ale nie miałem okazji do rozmowy.

Była zbyt... zajęta.

background image

- To był dla niej ciężki wieczór - przyznała MJ.

- Możliwe. Chociaż na początku dość dobrze dawała sobie radę. - Seth spojrzał na
fotografię i przypomniał mu się mężczyzna, który wczoraj publicznie obcałowywał

Grace. - Ten człowiek na zdjęciu jest chyba w jej typie -

zauważył.

MJ popatrzyła na niego zwężonymi oczyma.

- Co ma pan na myśli? - spytała podejrzliwie.

- Nic specjalnego. - Seth schował fotografię. - Z

wyglądu nie odbiega bardzo od mężczyzny, do którego 99

umizgiwała się w domu pogrzebowym.

- Umizgiwała? - W zielonych oczach MJ pojawiły się groźne błyski. - Grace nigdy
by czegoś takiego z nikim nie robiła.

- Mężczyzna był wysoki, dobrze zbudowany.

Blondyn o niebieskich oczach. We włoskim garniturze za pięć tysięcy dolarów. Z
wyszczerzonymi zębami.

Szybko zorientowała się, o kogo chodzi. W każdej innej sytuacji pewnie
wybuchnęłaby śmiechem. Ale zimny wzrok i odraza malująca się na twarzy oficera
policji rozzłościły ją jeszcze bardziej.

- Ale z ciebie kretyn, gliniarzu! To był jej stryjeczny brat, Julian. To on mizdrzył się
do Grace, bo jak zwykle chciał wyciągnąć od niej forsę.

Seth zmarszczył czoło. Jeszcze raz wyobraził sobie tamtą scenę.

- Brat stryjeczny Grace? A kim jest dla ofiary?

- Przyrodnim bratem. Synem jej ojca z poprzedniego małżeństwa.

- I ten człowiek na pogrzebie przyrodniej siostry prosi Grace o pieniądze?

W głosie Setha MJ wyczuła odrazę. Nie miała mu tego za złe.

background image

- Jest obmierzły i cwany. Dlaczego miałby przepuścić tak świetną okazję?
Większość członków rodziny ciągle nagabuje ją o pieniądze. - MJ podniosła się.

Znów ogarnęła ją złość. - A pan ma czelność przychodzić tutaj z miną moralisty?
Wczoraj Grace wystawiła czek na kilka tysięcy zielonych temu obmierzłemu
facetowi, żeby się go pozbyć. Podobnie postępowała z Melissą i resztą tych
bezwartościowych ludzi.

- Byłem przekonany, że rodzina Fontaine'ow opływa 100

we wszelkie dostatki.

- Bogactwo to rzecz względna. Zwłaszcza jeśli żyje się ponad stan lub kiedy gra się
zbyt ostro w Monte Carlo.

A Grace ma więcej zielonych papierków niż każdy inny członek zakłamanego,
parszywego klanu Fontaine'ów, bo jej rodzice żyli oszczędnie i nie wyrzucali
pieniędzy w błoto. Jest zamożna i to rozwściecza pozostałą część rodziny. Stąd
bierze się ich wrogość. A jak pan sądzi, kto zapłacił za wczorajszą uroczystość? Nie
tatuś ani mamuśka ukochanej zmarłej. Ta jędza Helen naciągnęła Grace na niezłą
sumkę, a potem miała czelność obwiniać ją o śmierć Melissy. A Grace, jak to ona, z
pokorą przyjmuje swój los, bo uważa, że tak jest lepiej, i idzie dalej swoją drogą. O

Grace Fontaine nie wiesz, gliniarzu, absolutnie nic. Jeśli o nią chodzi, jesteś ciemny
jak tabaka w rogu.

Zdaniem Setha, MJ nie miała racji, ale informacje, jakie zgromadził na temat Grace,
zupełnie do siebie nie pasowały.

- Nie ponosi winy za śmierć swej stryjecznej siostry.

- Fakt. Ale spróbuj pan wytłumaczyć to Grace.

Wiem, że płakała zamknięta w swoim pokoju, ale nikt z nas nie potrafi jej pomóc. I
to dlatego, że łajdacy, z którymi jest na nieszczęście spokrewniona, znęcają się nad
nią psychicznie. Robią wszystko, żeby ją pognębić.

Robią tak nie tylko krewni. Na chwilę ogarnęły Setha wyrzuty sumienia. On sam
miał też w tym udział.

Niechlubny.

background image

- Wygląda na to, że ma więcej szczęścia do przyjaciół niż do rodziny.

- Bo mamy w nosie pieniądze Grace i nie robi na nas żadnego wrażenia jej nazwisko.
Bo jej nie osądzamy.

Kochamy ją i tyle. A teraz, jeśli to wszystko, po co tu 101

przyszedłeś, gliniarzu, to bierz nogi za pas. Muszę zabierać się do roboty.

- Powinienem porozmawiać z panią Fontaine. - Głos Setha brzmiał sucho i
obojętnie. - Czy wie pani, gdzie teraz jest?

MJ zacisnęła wargi. Wahała się przez chwilę, wiedząc, że Grace wcale nie będzie
zachwycona, gdy dowie się, iż to od niej Buchanan wyciągnął tę informację.

Z drugiej jednak strony pokusa, aby ten drętwy gliniarz poznał prawdziwe oblicze
Grace była zbyt silna, aby jej nie ulec.

- Wiem. Poszukaj jej pan w szpitalu Świętej Agnieszki. Powinna być teraz na
pediatrii lub na położnictwie. - W tej chwili na biurku MJ odezwał się telefon.
Podniosła słuchawkę. - Tak, mówi O'Leary -

warknęła, odwracając się plecami do Setha.

Przypuszczał, że poszła odwiedzić dziecko kogoś znajomego, ale gdy w pokoju
pielęgniarek zapytał o Grace Fontaine, natychmiast ożywiły się wszystkie twarze.

- Chyba jest na oddziale intensywnej opieki nad niemowlętami. - Dyżurna
pielęgniarka spojrzała na zegarek. - Jak zwykle o tej porze. Czy wie pan, jak tam
trafić?

- Nie. Nie wiem.

Słuchał wskazówek, równocześnie zastanawiając się, co sprowadza Grace do tego
szpitala i dlaczego o określonej porze chodzi oglądać chore niemowlaki.

Wymyślił z dziesięć powodów, jednak żaden z nich nie wydawał się
prawdopodobny, więc machnął ręką i poszedł

korytarzem we wskazanym kierunku.

Zza szklanej ściany dobiegał płacz dzieci. Seth zatrzymał się na chwilę na wprost

background image

sali z najmniejszymi i 102

nieco łagodniejszym niż zwykle okiem popatrzył na niemowlęta leżące w
łóżeczkach. Jedne spały, drugie zawzięcie wierzgały nóżkami, jeszcze inne zanosiły
się od płaczu. Wszystkie miały maleńkie twarzyczki.

Obok Setha stała przy szybie jakaś para. Mężczyzna obejmował ramieniem swą
towarzyszkę.

- Nasz jest trzeci od lewej. Joshua Michael Delvecchio. Cztery kilo i dziesięć deko
wagi. Ma jeden dzień.

- Jest ładny - dorzucił Seth.

- A który jest pański? - spytała kobieta.

- Tylko tędy przechodziłem - odparł. - Gratuluję wspaniałego syna.

Ruszył dalej, pokonując chęć odwrócenia się i popatrzenia na rodziców z zachwytem
wpatrujących się w potomka. Przeszedł jeszcze dwa odcinki korytarza i znalazł

się obok innej, mniejszej sali z niemowlętami. Była pełna aparatury medycznej,
między którą przemykały się pielęgniarki.

Za szklaną ścianą stało sześć łóżeczek. Przy jednym z nich siedziała Grace, tuląc do
siebie drobniutkie, drżące ciałko. Otarła łzy z bladego policzka i, kołysząc
niemowlę, czule pocierała twarzą o łysą główkę. Obraz ten do głębi wstrząsnął
Sethem. Stanął nieruchomo i jak urzeczony przyglądał się kobiecie z dzieckiem na
rękach. Miała włosy splecione w warkocz z tyłu głowy i była ubrana w bezkształtny,
zielony fartuch. Kiedy kołysała w ramionach zapłakane dziecko, jej twarz nabrała
niezwykłego uroku.

Całą uwagę skupiła na maleńkiej buźce z błękitnymi oczkami pełnymi łez.

- Przepraszam pana. - Do Setha podeszła pielęgniarka. - Tutaj nie wolno nikomu
przebywać. To 103

oddział zamknięty.

Nie odrywając wzroku od Grace, Seth sięgnął po swą policyjną odznakę.

- Przyszedłem porozmawiać z panią Fontaine.

background image

- Powiem jej, że jest pan tutaj, poruczniku.

- Proszę nie przeszkadzać pani Fontaine. - Nie chciał, żeby cokolwiek zakłóciło ten
niezwykły obraz, jaki miał przed sobą. - Mogę poczekać. Czy dziecko, które trzyma
na rękach, jest na coś chore?

- Peter urodził się z AIDS. Pani Fontaine załatwiła mu przyjęcie na ten oddział.

- Pani Fontaine? - Ścisnęło go w dołku. - To jej dziecko?

- Ma pan na myśli naturalne? Nie. - Surowa twarz pielęgniarki rozpogodziła się
nieco. - Ale ona wszystkie te dzieci traktuje tak, jakby były jej własne. Zupełnie nie
wiem, jakbyśmy tu sobie poradzili bez pomocy pani Fontaine. Mam na myśli nie
tylko fundację, lecz także jej osobiste zaangażowanie.

- Co to za fundacja?

- Spadającej Gwiazdy. Pani Fontaine ustanowiła ją kilka lat temu, przeznaczając
pokaźne środki na pomoc chorym dzieciom i ich rodzinom. Ale tak naprawdę to
najbardziej liczy się dla nas jej stała obecność. -

Pielęgniarka ruchem głowy wskazała na salę za szybą -

Takiej serdeczności i kołysanki nie zastąpią żadne pieniądze.

Seth patrzył, jak chore niemowlę powoli zasypia w ramionach Grace.

- Często tu bywa?

- Gdy tylko znajdzie czas. Jest naszym aniołem opiekuńczym. Przepraszam,
poruczniku, ale muszę wracać 104

do pracy.

Po odejściu pielęgniarki Seth podszedł bliżej szklanej tafli. Grace zamierzała włożyć
niemowlę do łóżeczka. Podniosła się z krzesła. I wtedy spotkały się ich oczy.

W pierwszej chwili na jej twarzy ujrzał absolutne zaskoczenie. Mimo aktorskich
umiejętności nie potrafiła ukryć wrażenia, jakie wywołała jego obecność. Na jej
twarzy odmalowały się po kolei zdziwienie, zaniepokojenie i konsternacja. Szybko
jednak opanowała emocje.

background image

Delikatnie ułożyła dziecko i pogłaskała je lekko po policzku. Podeszła do bocznych
drzwi i znikła z pola widzenia Setha.

Na korytarzu pojawiła się dopiero po kilku minutach. Już bez zielonego fartucha.
Seth miał teraz przed sobą pewną siebie, światową kobietę w czerwonym kostiumie,
starannie umalowaną, ze szminką na wargach idealnie dobraną do barwy stroju.

- Tak więc, poruczniku, spotykamy się w dziwnych miejscach.

Zanim Grace udało się dokończyć chłodne powitanie, wystudiowane przed chwilą w
samotności, Seth uniósł jej podbródek. Zajrzał jej głęboko w oczy.

- Oszukujesz - stwierdził spokojnie. - Ciągle się zgrywasz. Kim ty, do diabła,
właściwie jesteś?

- Kim mi się tylko podoba. - Nie przestawał badać jej wzrokiem. Przeciągle,
intensywnie i z napiętym wyrazem twarzy. - A ponadto sądzę, że to nie miejsce na
przesłuchanie. Chciałabym, abyś pozwolił mi teraz odejść -

powiedziała opanowanym tonem. - Nie życzę sobie tutaj żadnych scen.

- Nie zamierzam robić żadnych scen. Grace uniosła 105

brwi.

- Ale ja mogę. - Odepchnęła od siebie jego rękę i ruszyła korytarzem w stronę
wyjścia. - Jeśli zamierzasz rozmawiać ze mną na temat śledztwa lub zadać mi
jeszcze jakieś dodatkowe pytania, załatwmy to poza budynkiem.

Tutaj nie chcę żadnych dyskusji na ten temat.

- Byłaś zrozpaczona, trzymając to dziecko na rękach

- powiedział cicho. - Masz złamane serce.

- To moje serce. - Wcisnęła guzik, aby ściągnąć windę. - Jest twarde, Seth. Bardzo
twarde. Każdy to potwierdzi.

- Masz jeszcze wilgotne rzęsy.

- To nie twoja sprawa. - Mówiła teraz głosem niskim i wibrującym od z trudem
powstrzymywanej złości. - W

background image

żadnym razie nie jest to twój interes.

Weszła do windy pełnej ludzi i odwróciła się plecami do drzwi. Przyrzekła sobie, że
o tej części swego życia nie będzie rozmawiała z Sethem. Nie dalej jak ostatniego
wieczoru otworzyła się przed tym człowiekiem, a on ją odtrącił. Było to bardzo
przykre odczucie. Nie chciałaby ponownie przeżywać podobnych rozczarowań.

Ani ponownie dzielić się z Sethem swymi przeżyciami, zwłaszcza tak silnymi jak te,
które dotyczyły chorych dzieci.

Był funkcjonariuszem policji. I nikim więcej.

Czyż nie spędziła niemal całej wczorajszej nocy na przekonywaniu się, że nie jest i
nigdy nie będzie dla niej nikim innym? Zaczął ją interesować. Poruszył nie tylko
zmysły. Musiała położyć temu kres. A jeśli to się nie uda, chociaż stłumić budzące
się uczucie.

Nie będzie rozmawiała z Sethem na żadne osobiste tematy. Już mu nie zaufa. Nie
będzie dzieliła z nim 106

intymnych przeżyć.

Wychodząc z budynku, była już znacznie spokojniejsza. Z nadzieją, że uda się jej
szybko pozbyć intruza, energicznym krokiem ruszyła w kierunku parkingu.

Wziął ją za ramię i zwrócił w inną stronę.

- Idziemy tam - oznajmił, wskazując ruchem głowy stojące nieopodal ławki.

- Nie mam czasu.

- Musisz się odprężyć. Jesteś za bardzo zgnębiona, aby prowadzić samochód.

- Nie mów mi, jaka jestem.

- Właśnie nad tym się zastanawiam. I brakuje mi paru rzeczy do stworzenia pełnego
obrazu. To nietypowe postępowanie jak na mnie, ale tym się nie przejmuj. Siadaj.

- Nie chcę...

- Siadaj, Grace - powtórzył. - Bardzo cię przepraszam. Zdziwiona, zajęła miejsce na
ławce. Znalazła w torebce przeciwsłoneczne okulary i założyła je.

background image

- Za co?

Usiadł obok, zsunął okulary z jej nosa i spojrzał na nią uważnie.

- Przepraszam za powierzchowną ocenę twojej osoby. Za to, że nie chciałem dojrzeć
niczego więcej poza sztuczną fasadą I za pretensję do ciebie o to, że nie potrafię od
tego się powstrzymać. - Ujął w dłonie twarz Grace i dotknął wargami jej ust.

107

ROZDZIAŁ 6

Wargi Grace poddały się wprawdzie pocałunkowi, ale oparła rękę o tors Setha, tak
jakby chciała zachować bezpieczną odległość, jakby bała się zanadto zbliżyć. Była
tak poruszona nieoczekiwaną wizytą i słowami mężczyzny, który wczoraj ją
odrzucił, że nie chciała ryzykować. Tym razem powstrzymała się od okazania
emocji. Seth wyczuł

to z oporu, jaki stawiała ręka na jego piersi, a także z tego, że co prawda Grace nie
wzbraniała się przed pocałunkiem, lecz nie demonstrowała entuzjazmu i starała się
zachować dystans.

Mając pełną świadomość, że postawa Grace jest w pełni uzasadniona jej nastrojem, a
także sposobem, w jaki ją dotychczas traktował, Seth całował delikatnie i czule.

Nie myślał o zaspokojeniu pragnienia, choć było ono dojmujące. Przede wszystkim
chciał ukoić i pocieszyć Grace. Należało się jej to.

- Przestań - zdołała wreszcie wyszeptać.

Od pocałunku plątały się jej myśli, a ciało zareagowało jednoznacznie. Było tego
zbyt wiele.

Odsunęła się od Setha, odeszła i stanęła nieruchomo, wpatrując się w wąski pasek
trawy, dopóki nie odzyskała równowagi ducha.

- Co się dzieje, że nie potrafimy reagować równocześnie? - zastanawiał się na głos
Seth. - Dlaczego tak trudno jest postępować właściwie?

- Nie mam pojęcia.

Grace odwróciła się w stronę Setha i zaczęła mu się 108

background image

przyglądać. Nie po raz pierwszy uznała, że jest atrakcyjny.

Z ciemnymi włosami i wyrazistymi rysami twarzy, o zdumiewających, złotych, teraz
ciepłych w wyrazie oczach.

Przez jej życie przewinęło się wielu atrakcyjnych mężczyzn. Nie zrobili na niej
takiego wrażenia. Jaka tajemna moc tkwiła w tym człowieku, że potrafił zachwiać
posadami jej dotychczasowego życia?

Milczał.

- Niepokoi mnie pan, poruczniku Buchanan -

powiedziała. Obdarzył Grace jednym ze swych rzadkich uśmiechów.

- A więc oboje mamy ten sam problem, pani Fontaine. Przez panią nie sypiam
nocami. I ciągle o pani rozmyślam. Męczę się jak nad układanką, do której mam
wszystkie elementy, ale ich kształty się zmieniają, gdy tylko na nie spoglądam. I
jeśli nawet uda się je ułożyć w poprawną całość lub człowiek jest przekonany, że mu
się to udało, obraz ulega zmianie.

- Seth, nie mam w sobie nic tajemniczego.

- Jesteś najbardziej fascynującą kobietą jaką zdarzyło mi się spotkać. - Gdy
zaskoczona Grace uniosła brwi, lekko skrzywił wargi. - To niezupełnie jest
komplement, bo fascynacja pociąga za sobą rozczarowanie.

- Podniósł się z ławki, ale nie zbliżył do Grace. - Powiedz, dlaczego byłaś tak bardzo
zrozpaczona, gdy odnalazłem cię tutaj?

- To wyłącznie sprawa osobista. - Głos Grace stał się znów suchy i nieprzyjazny. -
Utrzymanie jej w tajemnicy kosztuje mnie sporo zachodu.

- Czy pozostali Fontaine'owie wiedzą o twojej działalności na rzecz chorych dzieci?

Na twarzy Grace pojawiła się złość. Jej oczy zaczęły 109

ciskać błyskawice.

- Moja rodzina nie ma z tym nic wspólnego!

Absolutnie nic. To nie jest jedna z tych rozdętych akcji charytatywnych, które

background image

organizują po to, żeby mieć dobrą prasę i ulgę podatkową. Fundacja i to, co robię w
szpitalu, są wyłącznie moją sprawą.

- Zauważyłem - spokojnie skomentował Seth.

Fontaine'owie krzywdzili Grace znacznie bardziej, niż do tej pory sądził. I, co
gorsza, ona się z tym godziła. -

Dlaczego wybrałaś właśnie dzieci?

- Bo są bezbronne i niewinne - odparła bez chwili namysłu. Zamknęła oczy i
westchnęła.

- Ale dlaczego Spadającej Gwiazdy? Mam na myśli nazwę ustanowionej przez ciebie
fundacji. Chodzi o to, że gwiazdy spalają się i spadają zbyt szybko?

A więc jednak rozumiał ją. Zaczynał widzieć, jaka naprawdę jest, pomyślała z
wdzięcznością.

- Sprawy szpitala nie mają nic wspólnego z dochodzeniem. Czemu mnie
wypytujesz?

- Bo się tobą interesuję.

Obdarzyła go uśmiechem. Na wpół kokieteryjnym, a na wpół sarkastycznym.

- Naprawdę? Nie wydawałeś się zainteresowany pójściem ze mną do łóżka, kiedy cię
o to prosiłam. Ale gdy tylko ujrzałeś mnie z dzieckiem na ręku, od razu zmieniłeś
zdanie. - Podeszła do Setna i czubkiem palca powoli przeciągnęła w dół gorsu
koszuli. - Jeśli więc, poruczniku, podniecają cię kobiety macierzyńskie, to...

- Przestań, proszę. - Głos pozostawał nadal opanowany i spokojny. Seth przytrzymał
rękę błądzącą po koszuli. - To głupie. I irytujące. Tam, w szpitalu, byłaś naturalna,
nie stosowałaś swoich gierek. Odkryłem 110

dlaczego. Bo ci na tych dzieciach zależy.

- Tak. Ogromnie. Ale to nie robi ze mnie bohaterki i nie czyni mnie inną, niż byłam
ostatniego wieczoru. -

Odsunęła rękę. - Pragnę cię, Seth. Chcę iść z tobą do łóżka.

background image

Takie stawianie sprawy bardzo cię drażni. Uważasz, że zachowuję się zbyt obcesowo
i wulgarnie. A więc jednak wolałbyś, abym bawiła się w te moje gierki, nie możesz
temu zaprzeczyć. Chciałbyś, żebym najpierw broniła się i opierała, a dopiero potem
łaskawie pozwoliła ci się zdobyć?

Żeby to było takie proste, pomyślał zgnębiony Seth.

- A nie przyszło ci do głowy, że może chciałbym lepiej cię poznać, zanim
znajdziemy się w łóżku?

Spędziłem wiele czasu, wpatrując się w twoją twarz na portrecie w salonie. Długo
zastanawiałem się, jaka jesteś.

Grace, ja też cię pożądam i pragnę się z tobą kochać. Ale chcę także wiedzieć, z kim
mam do czynienia. Dopasować wszystkie elementy układanki, aby się przekonać, jak
wygląda całość.

- Produkt końcowy może ci się nie spodobać -

zauważyła.

- Takiej ewentualności wykluczyć się nie da -

przyznał. Grace nagle przyszła do głowy nowa myśl.

- Dziś wieczorem będę gościem na koktajlu wydawanym przez głównego sponsora
szpitala. Tego spotkania opuścić nie mogę. Mam propozycję. Pójdź ze mną, a potem
zastanowimy się, jak spędzić resztę wieczoru.

Starannie rozważał wszystkie za i przeciw, bo zdawał sobie sprawę, że ten krok
może pociągnąć za sobą skutki, z jakimi łatwo się nie upora. Miał do czynienia z
kobietą niezwykłą, a i sam nie należał do mężczyzn 111

tuzinkowych. To, co działo się między nimi, mogło mieć dalekosiężne i poważne
konsekwencje.

Milczał. Grace obserwowała jego twarz.

- Czy zawsze tak długo się zastanawiasz, zanim podejmiesz jakaś decyzję? - spytała,
nie odrywając od niego wzroku.

- Tak - odparł. Nagle zdał sobie sprawę, że nawet najbardziej racjonalne i wnikliwe

background image

rozumowanie nie ma żadnego znaczenia w odniesieniu do tej kobiety. - Nie mogę
zagwarantować, że do chwili zamknięcia dochodzenia będę miał wolne wieczory. -
Pomyślał o wyznaczonych terminach, czekających go spotkaniach i furze
papierkowej roboty. - Przyjadę po ciebie, jeśli tylko uda mi się oderwać od pracy.

- Dobrze. O ósmej. Jeśli nie zjawisz się w ciągu kwadransa, uznam, że zatrzymały
cię ważne sprawy.

Zauważył, że powiedziała to naturalnym, spokojnym tonem.

Bez żalu i nalegania na spotkanie. Większość znanych mu kobiet niemal
machinalnie zaczynała narzekać, gdy dawał pierwszeństwo swojej pracy.

- Jeśli nie będę mógł przyjechać, uprzedzę cię o tym telefonicznie - obiecał.

- Rób, jak ci wygodnie. - Grace usiadła, rozluźniona, na ławce. - Dzisiaj mnie
zadziwiłeś. Nawet nie przyszło mi do głowy, że zechcesz przyjechać do szpitala lub
że dasz się wyciągnąć na przyjęcie. Powiedz szczerze, dlaczego tu się zjawiłeś?

Seth sięgnął do kieszeni po fotografię. Przez ułamek sekundy widziała pod jego
pachą kaburę, a także wsuniętą do niej broń. Chwilę zastanawiała się, czy miał
kiedyś okazję posłużyć się pistoletem.

112

- Przypuszczam, że większość czasu zajmuje ci kierowanie zespołem ludzi i
obowiązki administracyjne. -

Grace wzięła do ręki zdjęcie, nadal jednak patrzyła na Setha. - Chyba osobiście nie
uczestniczysz w wielu dochodzeniach i... bezpośrednich akcjach?

Wydawało się jej, że w oczach Setha dostrzegła lekkie rozbawienie.

- Lubię trzymać rękę na pulsie.

- Rozumiem. - Potrafiła wyobrazić go sobie z pistoletem w rękach. - To do ciebie
pasuje. - Oderwała wzrok od twarzy Setha i spojrzała na fotografię. - Co to?

Twardy Joe? A raczej Juan lub Jean - Paul.

- Znasz go?

background image

- Nie, ale ten typ człowieka jest mi dobrze znany. To południowiec z Europy. Z
cienką warstwą ogłady.

Zapewne wysławia się poprawnie w trzech językach, gra z powodzeniem w bakarata,
lubi pociągać brandy i nosi czarną, jedwabną bieliznę. Rolex na przegubie ręki, złote
spinki przy mankietach, z monogramem, i sygnet z brylantem to rzucające się w
oczy prezenty od wielbicielek.

Zaintrygowany słowami Grace, Seth usiadł

ponownie na ławce.

- A co im mówi?

- „Och, jest pani najpiękniejszą kobietą na tej sali.

Uwielbiam panią. Gdy patrzę w pani oczy, śpiewa moje serce. Twój maż, o pani, nie
jest ciebie wart. To głupiec.

Kochana, za bardzo rozpieszczasz mnie tymi wspaniałymi prezentami. Musisz
przestać”. I temu podobne dyrdymały.

Repertuar niespecjalnie bogaty, ale dobrze opanowany.

Może robić wrażenie.

- Słyszałaś takie teksty?

- Tak. Tyle że w nieco innych wariantach. Nigdy nie 113

byłam mężatką i nie kupuję mężczyznom błyskotek. -

Spojrzała znów na zdjęcie. - To człowiek bezwzględny. Ma zimny wzrok - dodała -
ale większość kobiet, zwłaszcza samotnych, zauważy tylko jego pozorną ogładę i da
się wziąć na lep słodkich słówek. Kobiety dostrzegą wyłącznie to, co chcą dostrzec. -
Nabrała powietrza. - To ten człowiek zabił Melissę? - spytała jednym tchem.

Seth zamierzał dać wymijającą odpowiedź, ale wtedy Grace podniosła wzrok. Była
na tyle blisko, że mimo przyciemnionych okularów osłaniających jej oczy odczytał

wymowę spojrzenia.

- Chyba tak - przyznał. - W całym twoim domu znaleźliśmy jego odciski. Sporo

background image

miejsc wytarł, ale jeszcze więcej pominął. To nasunęło przypuszczenie, że bardzo
się spieszył, a nawet w pewnej chwili wpadł w panikę. Albo ze względu na śmierć
Melissy, która mogła być nie zamierzonym przez niego nieszczęśliwym wypadkiem,
albo dlatego, że nie udało mu się znaleźć rzeczy, której szukał.

- A ty za bardziej prawdopodobną uważasz drugą możliwość, bo ten mężczyzna nie
należy do wpadających w panikę po uśmierceniu jakiejś kobiety.

- Tak.

- Melissa nie mogła oddać mu tego, po co przyszedł.

W ogóle nie wiedziała, o co chodzi.

- To nie czyni cię w żadnej mierze odpowiedzialną za jej śmierć. Jeśli chcesz nadal
się obwiniać, to powinnaś mieć pretensję także do Bailey James.

Grace otworzyła usta, aby z miejsca zaprotestować, ale szybko je zamknęła.
Odetchnęła głęboko.

- To sprytne rozumowanie, poruczniku - odezwała się po chwili. - Powinnam więc
zrzucić z siebie pokutną 114

szatę i strząsnąć popiół z głowy, a całą winą obciążyć tego człowieka. Znaleźliście
go?

- Nie żyje. - Seth wziął zdjęcie i schował do kieszeni. - Moje sprytne rozumowanie
każe mi zakładać, że ktoś, kto wynajął tego człowieka, zdecydował się na zawsze go
pozbyć.

- Rozumiem. - Nie odczuwała ani satysfakcji, ani ulgi. Nie odczuwała nic. - A więc
znaleźliśmy się w ślepym zaułku.

- Trzy Gwiazdy są pod całodobową strażą. Ty, MJ i Bailey jesteście bezpieczne, a
muzeum za parę dni dostanie to, co do niego należy.

- Ta sprawa kosztowała życie sporej liczby osób.

Czyżby miała to być ofiara złożona mitycznemu bóstwu?

- Z tego, co czytałem na temat Mitry, można wnioskować, że nie jest żądny krwi.

background image

- Miłość, wiedza i hojność - wyrecytowała Grace. -

To potężne moce. Brylant, który był u mnie, emanował

witalnością Może to jest właśnie jego potęgą? Czy człowiek, który za wszelką cenę
chce wejść w posiadanie Trzech Gwiazd, pragnie ich tylko dlatego, że są bardzo
stare, piękne i bezcenne? A może święcie wierzy w to, że gdy wszystkie trzy znajdą
się w wierzchołkach złotego trójkąta, sam zdobędzie boską moc i stanie się
nieśmiertelny?

- Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć. W to, co bardziej im odpowiada. W
każdym razie dowiedzieliśmy się jednej rzeczy: człowiek, który zapragnął tych
brylantów, nie cofa się przed niczym. Zabija. - Seth odstąpił od jednej ze swych
żelaznych reguł i podzielił się myślami z Grace. - Dla niego pieniądze nie są rzeczą
najważniejszą. Już wydał miliony, aby zdobyć Trzy 115

Gwiazdy. Zapragnął posiąść je bez względu na koszty. To więcej niż pożądanie.

Nagle przed oczami stanął Sethowi niezwykły obraz.

Na marmurowym ołtarzu ujrzał szczerozłoty trójkąt, w którym jaśniały trzy
niebieskie brylanty. Zobaczył także czarnowłosego mężczyznę o bladych oczach,
trzymającego w ręku zakrwawioną szpadę.

- Sądzisz, że ten człowiek nadal będzie usiłował

zdobyć kamienie? - spytała Grace.

Seth wrócił do rzeczywistości.

- Tak. Niebawem podejmie następną próbę.

Do domu Cade'a Parrisa dotarł wieczorem, dokładnie o ósmej czternaście. Ostatnia
rozmowa z szefem policji skończyła się dopiero po siódmej. Ledwie zdążył się
przebrać. Powtarzał sobie, że wolałby zostać w domu, odłożyć na bok wszelkie
raporty i spokojnie spędzić wieczór w samotności, relaksując się i regenerując
umysł.

Nazajutrz o dziesiątej rano czekała go konferencja prasowa, musiał więc być w
formie. Zamiast jednak dać sobie trochę wytchnienia, jechał teraz do domu Cade'a
Parrisa, dziwnie podminowany i niespokojny.

background image

Wielokrotnie prowadził dochodzenia. Ścigał

zabójców i przesłuchiwał bezwzględnych zbrodniarzy.

Czynił to zawsze profesjonalnie, z opanowaniem i chłodną obojętnością. Dziś
zachowywał się zupełnie inaczej. Był

zdenerwowany i roztrzęsiony. Czuł się jak sztubak przed pierwszą randką.

Nie znosił przyjęć. Bezsensownych i drętwych konwersacji, dziwacznego jedzenia,
nadętych i sztucznych twarzy ludzi udających, zależnie od potrzeby, entuzjazm lub
znudzenie. To jednak nie perspektywa spędzenia paru godzin w otoczeniu obcych
denerwowała Setha. Obawiał

116

się bliskości intrygującej i zachwycającej młodej kobiety w sytuacji wykraczającej
poza jego służbowe obowiązki.

Jeszcze nigdy żadna kobieta nie wywarła na nim aż takiego wrażenia jak Grace
Fontaine. Od chwili gdy jego wzrok padł na portret pięknej nieznajomej o
zniewalającym spojrzeniu, nie potrafił przestać o niej myśleć.

Nie pomagało tłumaczenie sobie, że ma do czynienia z kobietą ekstrawagancką,
płytką i zepsutą, przywykłą do uległości adorujących ją mężczyzn i igrającą z ich
uczuciami. Jeszcze mniej pomogło odkrycie, że pod tą maską kryje się inny
człowiek - wrażliwy i dobry.

Seth zdawał sobie sprawę z tego, że nadal nie potrafi zrozumieć Grace Fontaine.
Zaczynał jednak odkrywać różne strony jej osobowości, które składały się na pełen
sprzeczności obraz.

I wiedział jeszcze jedno. Że zanim skończy się najbliższa noc, zostaną kochankami.

Wyszła z domu. W szafirowej, krótkiej sukni bez ramiączek, ściśle przylegającej do
ciała. Z falą hebanowych włosów opadających na obnażone ramiona. I idealnie
zgrabnymi nogami, które w całej okazałości uwidoczniał

kusy strój.

Czy wygląd tej kobiety potrafi zelektryzować każdego mężczyznę? - zastanawiał się
Seth. A może tylko on okazał się tak czuły na jej wdzięki? Uznawszy obie

background image

twierdzące odpowiedzi za zbyt trudne do przyjęcia, wysiadł

z samochodu.

Usłyszała odgłos otwieranych drzwi wozu. Na widok Setha jej piękna twarz
rozjaśniła się promiennym uśmiechem.

- Sądziłam, że nie uda ci się wyrwać z kieratu. -

Podeszła i dotknęła wargami jego ust. - Cieszę się, że 117

jesteś.

- Obiecałem uprzedzić, jeśli nie będę mógł

przyjechać.

- To prawda. - Grace nie sądziła jednak, że Seth rzeczywiście to zrobi. Na wszelki
wypadek zostawiła mu w domu adres, pod którym miało odbyć się przyjęcie, ale już
zdążyła pogodzić się z myślą o spędzeniu wieczoru bez niego. - Jedziemy do
Georgetown. Moim samochodem czy twoim?

- Ja poprowadzę - zaproponował Seth.

Wiedząc, że Grace spodziewa się usłyszeć z jego ust komentarz na temat swojego
olśniewającego wyglądu, umyślnie więcej się nie odezwał. Obszedł wóz, aby
otworzyć przed nią drzwi.

Wsunęła się do środka, z wdziękiem wciągnęła długie nogi. Seth zapragnął nagle
dotknąć miejsca, w którym podciągnięta spódniczka odsłaniała uda. Miejsca, w
którym skóra była delikatna jak dojrzała gruszka i gładka jak satyna.

Zamknął drzwi, obszedł samochód i usiadł za kierownicą.

- Dokąd w Georgetown? - zapytał krótko.

Był to piękny, stary dom o wysokich sufitach, stylowych meblach i ciepłej
kolorystyce wnętrz.

Kryształowe żyrandole oświetlały ludzi ważnych i wpływowych. Majętnych.
Roztaczających swą potęgę jak zapach perfum i wody kolońskiej.

Seth uznał, że Grace Fontaine idealnie pasuje do tego środowiska. Gdy tylko

background image

znalazła się w sali i wymieniła grzecznościowy pocałunek z panią domu, wtopiła się
w otoczenie.

A przecież się wyróżniała, doskonale widoczna na 118

tle wytwornej elegancji męskich strojów i delikatnych pasteli pań. Była jak płomień
grożący poparzeniem każdemu, kto tylko odważy się go dotknąć.

Była jak te brylanty, pomyślał Seth. Jedyna w swoim rodzaju, emanująca siłą.
Pociągająca i...

zniewalająca. Nie sposób było się jej oprzeć.

- Czy to pan porucznik Buchanan?

Seth oderwał wzrok od Grace. Zobaczył przed sobą niskiego, łysiejącego mężczyznę
przysadzistej budowy, ubranego w garnitur z najlepszej angielskiej firmy.

- O, pan Rossi. Witam słynnego adwokata. - Seth skłonił się lekko. - Obrońcę ludzi o
pełnych kieszeniach.

Rossi roześmiał się, wcale nie urażony.

- Od razu pana rozpoznałem. Wspólnie występowaliśmy w sądzie, ale po przeciwnej
stronie barykady. Groźny z pana przeciwnik. Nie potrafiłem podważyć pańskiego
zeznania, a byłem przekonany, że uda mi się załatwić uniewinnienie Tremaine'a lub
przynajmniej rozpędzić ławę przysięgłych.

- Ten człowiek był winny.

- I to bardzo - pogodnie przyznał Rossi. - Pan uniemożliwił mi nawet odroczenie
sprawy.

Znany adwokat zaczął rozwodzić się nad przebiegiem procesu. Seth słuchał w
milczeniu. Mało go to interesowało.

Po drugiej stronie sali Grace z kieliszkiem w ręku jednym uchem słuchała
plotkującej pani domu. Świetnie wiedziała, kiedy się roześmiać, unieść brwi, lekko
wydąć wargi bądź pozwolić sobie na jakiś dowcipny komentarz.

Wszystko to było dla niej rutyną. Chlebem powszednim.

background image

Miała nieprzepartą ochotę natychmiast opuścić przyjęcie. Odrzeć Setha z ciemnego,
eleganckiego stroju i 119

przesuwać dłońmi po obnażonym męskim ciele, które tak bardzo ją podniecało. Łyk
szampana nie ochłodził

zmysłów. Przeciwnie, sprawił, że jeszcze silniej zawrzała krew.

- Dobry wieczór, moja droga Sarah. - Obok Grace jakiś męski głos witał panią domu.

- Gregor, jak miło, że przyszedłeś.

Grace cofnęła się o krok. Obdarzyła grzecznościowym uśmiechem ciemnowłosego
mężczyznę o bladoniebieskich oczach i egzaltowanym głosie, nachylającego się
szarmancko nad ręką pani domu.

Południowiec z Europy, odgadła Grace ze sposobu jego zachowania i po akcencie.
Miał wprawdzie około pięćdziesiątki, ale był bardzo zadbany i w świetnej formie.

- Wyglądasz dziś jeszcze piękniej niż zwykle -

powiedział, przytrzymując rękę Sarah. - Twoja gościnność jest, jak zawsze,
niezrównana. A goście... - doskonali.

Cudowni.

- Chyba jeszcze się nie znacie. - Sarah odwróciła się do Grace. - Ekscelencjo,
pozwalam sobie przedstawić panu Grace Fontaine, moją bliską przyjaciółkę. Grace,
poznaj ambasadora DeVane'a. Ale, moja droga, z góry cię uprzedzam, bądź ostrożna.
To wielki uwodziciel.

- Jestem zaszczycony. - Gregor DeVane podniósł do ust dłoń Grace. Wargi miał
ciepłe i miękkie. I pełen zachwytu wzrok.

- Jest pan ambasadorem? - Bez skrępowania podjęła rozmowę. - Byłam przekonana,
że ambasadorowie są sztywni i starzy. Do dzisiaj - dodała kokieteryjnie.

- Przepraszam, Gregor - wtrąciła pani domu. -

Zostawiam cię z Grace. Muszę powitać spóźnionych gości.

- Z pewnością jestem w dobrych rękach. I takich 120

background image

pięknych... - Gregor DeVane niechętnie puścił dłoń Grace.

- Czy może jest pani krewną Nilesa Fontaine'a?

- To mój stryj.

- Ach, tak. Kilka lat temu miałem przyjemność poznać go na Capri. To uroczy
człowiek. Mamy wspólne kolekcjonerskie upodobania. Numizmatykę.

- Tak, stryj Niles ma duży zbiór monet. To jego prawdziwa pasja. - Grace odgarnęła
włosy. Opadały teraz na jej obnażony kark. - A skąd pan pochodzi, ambasadorze?

- Proszę mówić mi po imieniu. Gregor. Czy mogę nazywać panią Grace?

- Oczywiście. - Obdarzyła swego rozmówcę uśmiechem.

- Wątpię, czy kiedykolwiek słyszałaś o moim niewielkim państewku. Na mapie
stanowimy ledwie widoczną plamkę na morzu. Jesteśmy znani tylko z oliwy i wina.

- Chodzi o Terresę?

- Tak. Pochlebia mi, że tak piękna dama zna nazwę państwa, które reprezentuję.

- To malownicza wyspa. Byłam tam dwa lata temu.

Niestety, krótko. Wygląda jak piękny klejnot pośrodku morza. Ze stromym
urwiskiem z zachodu, bogatą zielenią winnic od strony wschodniej i wspaniałymi,
piaszczystymi plażami.

Gregor DeVane uśmiechnął się do Grace. Ponownie ujął jej rękę. Ta kobieta bardzo
mu się podobała. Zapragnął

ją posiąść. I zatrzymać dla siebie.

- Obiecaj, proszę, że ponownie odwiedzisz Terresę.

W zachodniej części wyspy mam małą willę. Z widokiem zapierającym dech.
Wartym twojej osoby.

121

- Z przyjemnością tam pojadę. Wyobrażam sobie, jak bardzo musisz męczyć się
latem w dusznym Waszyngtonie, zamiast rozkoszować widokami na Terresie i

background image

powiewami morskiej bryzy.

- Wcale się nie męczę. Przynajmniej w tej chwili. -

Znów dotknął ręki Grace. - Coraz bardziej zachwyca mnie twoje towarzystwo -
dodał z galanterią. - Czy zechcesz poświęcić mi jakiś wieczór? Lubisz operę?

- Bardzo.

- Wobec tego pozwól, abym ci towarzyszył. Może...

- Gregor DeVane zamilkł nagle. Na widok podchodzącego Setha Buchanana przez
jego gładką twarz przemknął cień niepokoju.

- Ekscelencjo - odezwała się Grace - proszę pozwolić mi przedstawić sobie
porucznika Setha Buchanana.

- A więc jest pan wojskowym - skomentował Gregor DeVane, wyciągając rękę.

- Policjantem.

Od pierwszego wejrzenia ten śliski człowiek nie spodobał się Sethowi. Gdy zobaczył
DeVane'a obok Grace, miał ochotę wyciągnąć broń. Sięgnąć jednak nie po pistolet,
lecz niżej. Tam, gdzie mężczyzna nosiłby szpadę.

- Policjantem? - Na twarzy ambasadora odmalował

się wyraz zaskoczenia. Udawanego, gdyż DeVane świetnie wiedział, kogo ma przed
sobą. Dysponował pełnym dossier Buchanana. - To fascynujące. Mam nadzieję, że
wybaczy mi pan oświadczenie, iż nigdy nie chciałbym mieć potrzeby korzystania z
pańskich usług. - Zręcznym ruchem DeVane zdjął kieliszek z tacy przechodzącego
obok kelnera, wręczył go Sethowi, a potem wziął drugi dla siebie. - Może jednak
powinniśmy wznieść toast. - Uniósł w górę 122

kieliszek i spojrzał na Setha. - Wypijmy za zbrodnię. Bez niej byłby pan
bezużyteczny.

Seth wytrzymał spojrzenie DeVane'a. Zaskoczyło go wyzwanie czające się w
jasnych, niebieskich oczach. Nie podjął toastu.

- Wolę wypić za sprawiedliwość - oświadczył

background image

oschłym tonem.

- Rozumiem. A więc za oba przeciwieństwa i stałą potrzebę zachowywania
równowagi między nimi. - Gregor DeVane opróżnił kieliszek. Zaraz potem skłonił
się lekko. -

Proszę wybaczyć, poruczniku, że pana pożegnam. Muszę jeszcze złożyć
uszanowanie pani domu. - Zwrócił się do Grace: - Było mi miło cię poznać. -
Pocałował ją w rękę. -

Dziękuję za rozmowę. Była sympatycznym urozmaiceniem obowiązków.

- Mnie też było miło.

- Mam nadzieję, że się zobaczymy. - Gregor DeVane zajrzał Grace głęboko w oczy i
dodał wymownie: -

Wkrótce.

Zrobiło jej się nieswojo. W spojrzeniu ambasadora kryło się coś złowieszczego.
Czuła, jak wzrokiem bierze ją w posiadanie.

- Co za szarmancki człowiek - powiedziała cicho.

Setha ogarnęła jeszcze większa niechęć do śliskiego faceta, lepiącego się do Grace.
Był na nią zły.

- Czy wszystkich mężczyzn, którzy publicznie cię obłapują, nazywasz
szarmanckimi?

Usłyszawszy w głosie Setha zaniepokojenie, Grace odczuła przypływ zadowolenia.

- Oczywiście - odparła z uśmiechem. - Ponieważ nie znoszę, gdy obłapiają mnie w
innych okolicznościach. -

Zwróciła się w stronę Setha, lekko ocierając się o jego bok.

123

A potem spod gęstych rzęs rzuciła mu wymowne, zalotne spojrzenie. - Sam nie
zamierzasz tego robić? - spytała miękkim, niskim głosem.

Za podniecenie go do ostatecznych granic chętnie zażądałby dla niej najwyższego

background image

wymiaru kary.

- Kończ drinka - polecił ostrym tonem - i żegnaj się, z kim chcesz. Byle szybko.
Wychodzimy.

Grace westchnęła głęboko.

- Och, co to za rozkosz móc podporządkować się silnemu mężczyźnie - oznajmiła
drwiącym tonem.

- Zaraz będziesz miała okazję się przekonać. - Seth wyjął z ręki Grace na wpół
opróżniony kieliszek i odstawił

na bok. - Idziemy.

Gregor DeVane nie spuszczał ich z oka. Zauważył, że Seth, trzymając rękę na
plecach Grace, kieruje ją w stronę wyjścia. Ambasador postanowił surowo ukarać
tego bezczelnego oficera policji za to, że ośmiela się dotykać kobiety, którą
posiądzie on sam. Z wściekłością zacisnął

zęby. Grace Fontaine była przeznaczona wyłącznie dla niego. Przekonał się o tym,
gdy dotknął jej ręki i zajrzał

głęboko w oczy. Była kobietą piękną. Bez skazy.

Oczywiście, nie tak dla niego cenną jak Trzy Gwiazdy, ale z pewnością przydatną.
Światowa kobieta pokroju Grace Fontaine potrafi docenić moc tych kamieni, ich
wartość. I wraz z Trzema Gwiazdami stanie się ozdobą jego bezcennej kolekcji.

Na twarzy Gregora DeVane'a ukazał się szeroki uśmiech.

To ona właśnie, Grace Fontaine, dostarczy mu Gwiazdy. A potem sama stanie się
jego wyłączną własnością. Na zawsze.

Po wyjściu z przyjęcia Grace poczuła przykry 124

dreszcz przebiegający całe ciało. Ściągnęła łopatki i przystając u stóp schodów,
mimo woli spojrzała za siebie.

W wysokich oknach rzęsiście oświetlonej sali było widać sylwetki ludzi.

Nagle zobaczyła Gregora DeVane'a. Bardzo wyraźnie. Mogłaby przysiąc, że na

background image

krótką chwilę spotkały się ich oczy. Tym razem jednak we wzroku ambasadora nie
dostrzegła ani odrobiny uśmiechu. Ogarnął ją irracjonalny strach. Odwróciła się i
szybko ruszyła przed siebie.

Kiedy Seth otworzył przed nią drzwi wozu, w milczeniu wsiadła do środka. Chciała
szybko odjechać sprzed oświetlonego domu i znaleźć się jak najdalej od mężczyzny,
który obserwował ją z okna. Poczuła przenikający ją chłód. Roztarta ramiona.

- Byłoby ci cieplej, gdybyś się normalnie ubrała. -

Seth kluczykiem uruchomił zapłon.

Ta uwaga, poczyniona obojętnym głosem, sprawiła, że Grace miała ochotę się
roześmiać. Od razu poczuła się lepiej.

- Właśnie się zastanawiałam, poruczniku, jak długo jeszcze będę musiała czekać na
komentarz na temat mojego stroju - powiedziała z lekką kpiną w głosie.

- Już ani chwili dłużej - odparł Seth. Wyjechał z parkingu i włączył się w uliczny
ruch.

- To świetnie. - Odwróciła się i zaczęła językiem drażnić jego ucho. - Pogwałćmy
przepisy - szepnęła kusząco.

- Już mógłbym wystawić sobie mandat za same intencje - mruknął.

Grace roześmiała się lekko, pogodnie. Widziała, jak bardzo jest podniecony.

Nie miał pojęcia, jak w takim stanie mógł prowadzić 125

samochód, jak mu się udało przejechać zatłoczone ulice Waszyngtonu i wrócić do
Maryland. Po drodze Grace rozluźniła mu krawat i rozpięła połowę guzików koszuli.

Czuł wszędzie jej ręce. Wargami drażniła ucho, szyję, policzki. Lekko gardłowym,
uwodzicielskim głosem szeptała obietnice...

Erotyczne wizje, jakie roztaczała przed Sethem, sprawiły, że ledwie nad sobą
panował.

Wreszcie stanął przed własnym domem. Szybko zaparkował na podjeździe i
gwałtownym ruchem niemal wyciągnął Grace z samochodu. Bez jednego pantofla,
który został pod siedzeniem, i drugiego, który spadł z nogi na chodniku, gdy niósł ją

background image

na rękach.

W uszach dźwięczał mu jej śmiech. Zmysłowy i szalony. Niemal wyłamał własne
drzwi, aby jak najszybciej wnieść ją do środka.

Kiedy tylko tam się znaleźli, przyparł ją do ściany i zgłodniałymi wargami przywarł
do jej ust.

Nie myślał o niczym. Nie był w stanie. Ta kobieta wyzwoliła w nim prymitywne,
niemal zwierzęce pożądanie. W ciemnym przedpokoju nerwowymi ruchami
podciągnął spódnicę Grace i zerwał koronkowe majteczki.

Zrzucił z siebie spodnie i, chwytając ją mocno za biodra, wszedł w nią natychmiast.

Krzyknęła. Nie był to jednak głośny protest ani wyraz doznanego szoku, lecz okrzyk
czystej przyjemności.

Całkowicie poddała się Sethowi.

Nie myśleli o niczym. Kierowało nimi wyłącznie pożądanie. Było tak silne i
wszechogarniające, że kompletnie się zatracili. Chcieli tylko jednego: wspiąć się
razem na szczyt i rzucić w przepastną rozkosz, jakiej nigdy przedtem nie zaznali.
Tak też się stało.

126

Zaraz potem ciało Grace zadrgało i osłabło.

Żeby utrzymać równowagę, Seth oparł się dłonią o ścianę. Usiłował oprzytomnieć, z
trudem łapiąc oddech.

Uświadomił sobie ze zdumieniem, że gdy jak zwierzę rzucił się na Grace, byli
zaledwie o krok od frontowych drzwi.

Nie było sensu teraz przepraszać. Pogorszyłoby to sprawę. Pożądali się nawzajem.
Pożądali? Nie było to odpowiednie słowo. Nagle zapragnęli siebie tak jak powietrza.
I rzucili na siebie jak wygłodniałe zwierzaki.

Nigdy przedtem Sethowi nie przyszło nawet do głowy, że w taki sposób potrafiłby
obejść się z kobietą. A teraz zrobił to, nie zważając na konsekwencje.

- Chciałem tylko, abyś pozbyła się tej sukienki -

background image

wykrztusił po chwili.

Usłyszawszy w odpowiedzi śmiech Grace, odetchnął

z ulgą.

- Zaraz o to zadbamy - zapewniła rozbawiona.

- Jest jeszcze coś, o co sam powinienem był zadbać, ale tego nie zrobiłem - dodał
ponurym tonem. Cofnął się o krok i w przyćmionym świetle popatrzył Grace w
twarz. -

Czy może to pociągnąć za sobą jakieś konsekwencje?

Było jasne, co miał na myśli.

- Nie. - Chociaż wszystko odbyło się błyskawicznie i w wariacki sposób, poczuła
nagły żal, iż w wyniku ich beztroski nie powstanie w mej nowe życie. - Sama o
siebie dbam.

- Nie chciałem, żeby to się stało w taki sposób. -

Seth ujął w dłoń twarz Grace. - Powinienem bardziej się kontrolować. Tak aby móc
trzymać ręce z daleka od ciebie.

Oczy Grace rozbłysły w ciemności. Dostrzegł w nich rozbawienie.

127

- Chyba nie sądzisz, że będzie mi przykro z tego powodu. Chcę, aby twoje ręce znów
znalazły się na moim ciele. A moje na twoim.

Popatrzył uważnie w jej oczy.

- Kiedy ja cię obejmuję, nikt inny nie może tego robić. Z nikim się nie podzielę.

Grace wytrzymała badawcze spojrzenie Setha.

- Ja też nie. Powoli skinął głową.

- Idziemy na górę - oznajmił.

Po chwili była już w jego ramionach.

background image

128

ROZDZIAŁ 7

Wniósł Grace do sypialni. Zapalił światło. Tym razem musiał widzieć jej reakcje -
rozbłyskujące bądź

ciemniejące oczy, rozchylone usta, rumieniec na twarzy i ciele, uśmiech lub grymas.
Tym razem będzie pamiętał o przewadze, jaką mężczyzna ma nad zwierzęciem, i o
tym, że w zbliżeniu dwojga ludzi mogą odgrywać rolę także umysł i serce.

Grace zobaczyła, że są w średniej wielkości pokoju z kolorowymi zasłonami w
oknach i porządnie ustawionymi tradycyjnymi meblami. A także z dużym łóżkiem,
na którym leżała narzuta, rozpostarta z wojskową precyzją.

Na ścianach wisiały akwarele. Przedstawiały sceny zarówno z życia miasta, jak i
wsi. Ich delikatne, jasne kolory kontrastowały z surowym wyposażeniem pokoju.

Grace obiecała sobie, że przyjrzy im się później, gdy trochę oprzytomnieje, a serce
przestanie jej tak mocno bić.

Wszystkie myśli o wystroju wnętrza ulotniły się błyskawicznie, gdy Seth wypuścił
ją z objęć i postawił na podłodze tuż obok łóżka. Wyciągnęła ręce i rozpięła mu
resztę guzików przy koszuli.

Pozbył się marynarki. Na widok broni Grace uniosła brwi.

- Nosisz nawet na przyjęciach? - spytała zdziwiona.

- Z przyzwyczajenia - odparł krótko. Zdjął kaburę i przewiesił przez poręcz krzesła.
- Czy to dla ciebie jakiś problem?

129

- Nie. Właśnie myślałam, że do twarzy ci z takim wyposażeniem. I zastanawiałam
się, czy wyglądasz równie seksownie, kiedy przypinasz kaburę. - Odwróciła się i
odgarnęła włosy z karku. - Potrzebna mi twoja pomoc.

Spojrzenie Setha wędrowało powoli po jej plecach.

Zamiast rozpiąć zamek przy sukni, dotknął wargami obnażonego ramienia.

background image

Westchnęła. Z lubością odchyliła głowę. Objął ją w talii, a potem przesunął dłonie
na piersi.

- Chcę zobaczyć cię najpierw błagającą, potem pełną pożądania, a wreszcie słabnącą
z emocji.

Jego palce ocierały się o kontury piersi, widoczne tuż ponad szafirowym jedwabiem
sukni. Kiedy jednak Grace chciała się odwrócić, przytrzymał ją w miejscu.

Rozsunięte palce Setha objęły piersi, a środek dłoni zaczął drażnić sutki, rozpalając
je i wywołując drżenie w całym ciele. Grace jęknęła i poruszyła się niespokojnie.

- Chcę cię dotykać - szepnęła.

- A ja chcę zobaczyć cię błagającą... - powtórzył, przeciągając dłonie w dół, aż do
rąbka sukienki, a potem wsuwając głęboko pod miękki jedwab. - Jesteś pełna
pożądania. - Jego ręce powędrowały wyżej. - I słabniesz z emocji. O, tak. Właśnie
tak. - Palce Setha znalazły się u kresu drogi.

Doznała niewypowiedzianej rozkoszy. Jedna, długa fala szczęścia ogarnęła całe
ciało. Błaganie o więcej, na które czekał Seth, wyrwało się z jej drżących warg.
Powoli zaczął rozpinać na plecach jej suknię. Jego palce muskały ukazującą się
skórę. Obrócił Grace twarzą do siebie. Cofnął

się o krok.

Stała przed nim tylko w wąziutkim, szafirowym pasku, o odcieniu identycznym z
suknią leżącą teraz na 130

podłodze, i w pończochach cienkich jak mgiełka.

Miała ciało o zachwycających kształtach i satynowej skórze. Jej włosy czarną, gęstą
chmurą opadały na ramiona.

- Zbyt wielu mężczyzn mówiło ci, jaka jesteś piękna. Więc moje wyznanie nie zrobi
już żadnego wrażenia.

- Powiedz tylko, że mnie pragniesz. To liczy się najbardziej.

- Pragnę cię.

Znów zbliżył się i wziął Grace w ramiona. Zamiast jednak namiętnie ją pocałować,

background image

delikatnie złożył wargi na jej ustach.

background image

Dłonie Grace zacisnęły się bezwiednie wokół jego karku. Poczuła, jak uginają się
pod nią nogi.

- Pocałuj jeszcze raz - poprosiła szeptem, gdy męskie wargi wędrowały w stronę jej
szyi. - Tak samo jak przed chwilą.

Wargi Setha wróciły do jej warg. Grace znów zatraciła się w pocałunku. Było to
obezwładniające odczucie, jakiego nie doznała nigdy przedtem.

W radosnym uniesieniu zsunęła z ramion Setha koszulę i pozwoliła rękom
wędrować po jego ciele. Czuła się znakomicie. Od tego wspaniałego mężczyzny
otrzymała wielki dar w postaci wciąż żarzącego się pożądania, a także budzącego się
zaufania.

Centymetr po centymetrze poznawał jej ciało. Pełne i jędrne piersi, najpierw
rękoma, a potem wargami. Później zaczął odpinać pończochy od paska. Za każdym
razem gdy rozlegał się trzask otwieranej sprzączki na podwiązce, Seth słyszał, jak
Grace chwyta ustami powietrze. Wsunął dłonie pod pończochę.

Ciało miała ciepłe i gładkie. Powoli położył ją na 131

łóżku i nakrył sobą. Poczuł, jak się pod nim porusza.

Miękka i spragniona pieszczot. O wargach chcących odwzajemnić każdy pocałunek.
Gotowa.

W świetle lampy przyglądali się sobie uważnie.

Chwilę potem zaczęli się pieścić. Najpierw z westchnieniami, potem z jękami
wyrywającymi się z ust.

Grace wyczuła jakieś zgrubienie na skórze pozostałe po starej bliźnie. Ściągnęła z
Setha slipki i po chwili znalazła się na jego twardym, sprężystym torsie. Gdy
ponownie ujął

w dłonie krągłe piersi, przyciągnął je do ust i zaczął ssać, ramiona Grace zadrżały, a
opadające włosy pokryły kaskadą ich oboje.

Czuła, że zaczyna wrzeć w niej krew. Była jak w gorączce, miała oddech krótki i
płytki. Słyszała własny głos. Wymawiała jego imię. Powtarzała je i powtarzała, gdy
Seth spokojnie, powoli i z rozmysłem doprowadzał ją do szaleńczego podniecenia,
jakiemu nie była w stanie się oprzeć.

background image

Mimo że sam szaleńczo pragnął spełnienia, wciąż pieścił ją niespiesznie. Wreszcie
wziął ją w ostateczne posiadanie.

Ściemniały niebieskie oczy. Miały teraz magnetyczną moc. Wargi Grace zaczęły
lekko drżeć, podobnie jak reszta ciała.

Wygięła się w łuk. Czuła, jak całe ciało ożywa.

Przyjemność, jakiej doznawała, była czymś oszałamiającym i zupełnie nowym.

- Seth - wyszeptała z trudem. Ledwie mogła oddychać. - Nigdy... Jeszcze nigdy w
życiu... Nie było mi tak... Seth...

Zanim udało się Grace wypowiedzieć następne słowa, zamknął wargami jej usta. Dał
rozkosz i mógł teraz 132

pozwolić sobie na ostateczne spełnienie.

Gdy wreszcie zasnęła, miała przedziwny sen.

Była w górach, w ogrodzie przy własnym domku, otoczonym zewsząd drzewami i
bujną, wysoką zielenią.

Kwitły dorodne malwy. Maleńki koliber o połyskliwych szafirowych i
szmaragdowych piórkach pił nektar wprost z
kielicha kwiatu. Dalie, cynie i inne
kwiaty tworzyły
wielobarwny, wesoły kobierzec.

Tutaj Grace była szczęśliwa. Pogodzona wewnętrznie. Sama, ale nie osamotniona. W
panującej
wokół ciszy było słychać jedynie wiatr szumiący w gałęziach, bzyczenie
pszczół i delikatne szemranie
strumienia toczącego się po kamieniach.

Grace obserwowała sarny, które przyszły Z lasu do wodopoju. Ich kopytka ginęły w
cienkiej warstwie mgły
unoszącej się tui nad ziemią. Światło wczesnego poranka
rozjaśniało krople rosy, tchnąć w nie blask, we mgle
rozszczepiało się na małe tęcze.

Rozpogodzona i szczęśliwa, przechadzała się wśród kwiatów. Muskała je palcami,
żeby wy dobyć odurzający
zapach. Naraz wśród zieleni i kolorowych barw ujrzała u
stóp jakiś błyszczący kamień. Zatrzymała się i podniosła go
z ziemi.

Leżąc na rozwartej dłoni Grace, emanował siłą.

Czuła to wyraźnie. Doznanie było czyste jak źródlana woda, a mocne jak wino. Przez

background image

chwilę stała nieruchomo.

Mieniąc się w świetle porannego słońca, kamień ożył. Bił

od niego niezwykły blask.

Jest mój, pomyślała Grace. Będzie chronić ją i strzec. Usłyszawszy za plecami
szelest gałęzi, odwróciła się
roześmiana. Była pewna, że nadchodzi on. Ten jeden,
jedyny, na którego czekała całe życie. Zapragnęła wyjść
133

mu naprzeciw i rzucić się w ramiona. Wiedziała, że przy garnie ją do serca.

Ruszyła przed siebie z kamieniem rozgrzewającym dłoń. Wyczuwała jego drobne
drgania. Wędrowały wzdłuż
ręki ku sercu. Podaruję mu ten kamień, postanowiła.

Dałaby mu wszystko, co posiadała. Wraz z samą sobą.

Kochała tego człowieka. A miłość nie zna granic.

Nagle, niemal w ciągu sekundy, zmienił się otaczający ją świat. Przygasło poranne
światło. Powietrze
stało się zimne. Miotał nim ostry wiatr. Zaniepokojone sarny u
wodopoju wyciągnęły szyje i podniosły głowy.

Wyczuły niebezpieczeństwo, bo jedna po drugiej umknęły w pobliskie zarośla.
Bzyczenie pszczół zagłuszył odgłos
grzmotu. Błyskawica przecięła poszarzałe niebo.

W nagle pociemniałym lesie coś się poruszyło.

Zaczęło zbliżać się do kwiatowego kobierca. Palce wystraszonej Grace odruchowo
zacisnęły się wokół

kamienia.

Wtem wśród gęstwiny liści ujrzała jakieś oczy.

Rzucały złowrogie błyski. Przed skamieniałą ze strachu Grace rozchyliły się zarośla,
wciągając ją w głąb
ponurego lasu.

Nie!

Gwałtownym ruchem szarpnęła się w tył, uwalniając z obezwładniającego ją uścisku.

Nie oddam kamienia! Nie oddam! Nie jest dla ciebie!

background image

- Uspokój się. - Seth przytulił Grace. Pogłaskał po głowie. - To tylko zły sen.

- On mnie śledzi. - Rozgorączkowaną twarzą przywarła do obnażonego ramienia
Setna. - Ukryty w lesie, czyha na mnie - nadal szeptała zbielałymi wargami.

134

- Jesteś tutaj, ze mną. - Serce Grace biło jak szalone.

Seth zaniepokoił się. Chcąc wymazać z jej pamięci jakiś wstrząsający obraz,
przygarnął ją mocniej do siebie. - To tylko sen. Poza mną nie ma tutaj nikogo.
Niczego się nie obawiaj. Jesteś bezpieczna.

- Nie pozwól, aby mnie wziął. Jeśli to zrobi, umrę.

- Nie pozwolę. - Seth obrócił ku sobie przerażoną twarz Grace. - Jesteś tylko ze mną.
- Dotknął ustami jej rozdygotanych warg.

- Och, to ty. - Poczuła nagłą ulgę. Przywarła mocno do Setha. - Czekałam na ciebie.
Czekałam na ciebie w ogrodzie.

- W porządku. Jestem przy tobie. - Żeby ochraniać, dorzucił w myśli. A także po to,
aby cię pieścić.

Wstrząśnięty własnymi emocjami, odsunął się trochę.

Odgarnął włosy opadające Grace na twarz. - Musiał cię męczyć okropny sen. Często
miewasz jakieś koszmary?

- Słucham? - Zawieszona w przestrzeni między rzeczywistością a snem,
zdezorientowana popatrzyła na Setha.

Zapalił lampę stojącą na nocnym stoliku. Grace odwróciła twarz od rażącego światła
i przycisnęła do serca dłoń zwiniętą w pięść.

- Uspokój się. Rozluźnij. - Wziął ją za rękę i delikatnie rozginał podkurczone palce.

- Nie! - Wyrwała dłoń. - On chce mi ją odebrać.

- Co chce ci odebrać?

- Gwiazdę.

background image

- Kto?

- Nie wiem... Nie wiem. - Oszołomiona popatrzyła na zaciśniętą dłoń. Powoli
rozwarła palce. - Trzymałam w ręku kamień. - Nadal czuła ciepło bijące od brylantu.
-

135

Miałam go. Sama znalazłam.

- To był tylko sen. Wszystkie Gwiazdy znajdują się w skarbcu. Są bezpieczne. Tobie
też nic nie grozi.

- To był tylko sen - powtórzyła powoli. Dopiero teraz dotarł do niej sens tych słów.
Odetchnęła z ulgą.

Oprzytomniała. Poczuła zakłopotanie. - Przepraszam.

- Nie ma za co. - Badawczo przyglądał się Grace.

Miała bladą, udręczoną twarz i zmęczone, smutne oczy.

Poczuł nagły przypływ czułości do tej kruchej istoty.

Dotknął jej policzka. - Miałaś ostatnio kilka ciężkich dni, mam rację?

Wystarczył cieplejszy ton głosu Setha i wyczuwalna w nim troska, aby oczy Grace
wypełniły się łzami.

Zamknęła je szybko i odetchnęła głębiej. Ostrożnie i powoli, gdyż ciężar, jaki
poczuła w piersiach, był nie do zniesienia.

Przyciągnął ją do siebie. Głęboko ukrywała własne niepokoje i troski. Robiła to
bardzo dobrze. Aż do tej chwili.

- Pozwól popłynąć łzom - powiedział cichym głosem. Odetchnęła nerwowo.

- Pójdę napić się wody - szepnęła.

- Pozwól sobie na łzy - powtórzył, układając jej głowę na swoim ramieniu.

Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Chwilę potem przywarła do Setha. Zaczęła płakać.
Nie wypowiedział

background image

żadnych słów pocieszenia. Milcząc przytulił ją do siebie.

Już o ósmej rano zostawił Grace w domu Cade'a.

Protestowała, wyrwana o świcie ze snu. Seth bez trudu wziął ją na ręce, zaniósł pod
prysznic i odkręcił kran z zimną wodą. Dał pół godziny na ubranie się i wzięcie w
garść. Zaraz potem wsadził ją do samochodu.

136

- Jesteś potworem - powiedziała, gdy zatrzymał wóz przed domem Cade'a, obok
małego samochodu MJ. - Mam jeszcze mokre włosy. Nie zdążyłam nawet zrobić
makijażu

- narzekała dalej.

- Jest zbyteczny.

- Rozumiem, że to komplement.

- Nie, tylko stwierdzenie faktu.

Grace odwróciła się do Setha. Nie umalowana, w pomiętej koktajlowej sukience bez
ramiączek czuła się okropnie.

- Za to ty jesteś czysty. I jak spod igły.

- Wysiadaj. Mam mnóstwo roboty. Zrobiła nadętą minę. Sięgnęła po torebkę.

- Dziękuję za podwiezienie, poruczniku -

powiedziała sztywno. Zaraz jednak zaśmiała się, gdyż przyparł ją do oparcia fotela i
całował długo, namiętnie, do utraty tchu. Czekała na to.

- No, szanowny pan odkupił nieco poranne winy.

Daruję ci tę cienką kawę, którą łaskawie pozwoliłeś mi wypić przed wyjściem. -
Zajrzała Sethowi w oczy. - Chcę cię widzieć wieczorem.

- Przyjadę tu po ciebie. Jeśli mi się uda.

- Będę tutaj. - Otworzyła drzwi wozu. Rzuciła mu krótkie spojrzenie przez ramię. -
Jeśli mi się uda.

background image

Odprowadził Grace wzrokiem. Gdy tylko zamknęły się za nią frontowe drzwi,
westchnął głęboko.

Mój Boże, był po uszy zakochany w tej kobiecie!

Równocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że jest to absolutnie niemożliwe.

Tanecznym krokiem Grace przemierzyła hol. Była naładowana energią i pełna
radości. Zakochała się. Było to wspaniałe uczucie. Zupełnie nowe i świeże. Czekała
na nie 137

przez całe życie. Rozpromieniona weszła do kuchni. Bailey i Cade siedzieli przy
stole, popijając kawę.

- Dzień dobry, kochani - niemal wyśpiewała powitanie. Ruszyła w stronę dzbanka z
kawą.

- Dzień dobry, dziecinko - odparł Cade. - Podoba mi się ta nocna koszulka, którą
masz na sobie - zakpił na widok kusej sukienki.

Grace parsknęła śmiechem. Postawiła na stole pełną filiżankę, a potem uściskała
Cade'a.

- Bailey, uwielbiam cię - oświadczyła z entuzjazmem. - I kocham faceta siedzącego
obok ciebie.

Lepiej szybko go zaobrączkuj, bo kto wie, co przyjdzie mi do głowy... - Usiadła i
wypiła łyk gorącej kawy.

Bailey uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Podniosła oczy znad filiżanki. Błyszczące i
podejrzanie wilgotne.

- Pobieramy się za dwa tygodnie - powiedziała cicho.

- Co takiego?! - Grace poderwała się z miejsca. - Co takiego? - powtórzyła. Opadła
ciężko na krzesło.

- On nie chce dłużej czekać - wyjaśniła Bailey.

- A niby dlaczego miałbym chcieć? - Cade sięgnął

nad stołem i wziął Bailey za rękę. - Kocham cię.

background image

- A więc się pobieracie. - Grace popatrzyła na złączone dłonie. Pasowali do siebie
idealnie. Westchnęła lekko. - To wspaniale. Naprawdę cudownie. - Podniosła się i na
złączonych dłoniach położyła swoją rękę. Spojrzała Cade'owi w oczy. Zobaczyła
dokładnie to, co pragnęła w nich ujrzeć. - Będziesz dla niej dobry. - Nie było to
pytanie, lecz stwierdzenie faktu.

Zakochani milczeli.

Grace usiadła na swoim miejscu.

- Musimy zaplanować wesele - oznajmiła z 138

ożywieniem. - Mamy na to dwa tygodnie. Strasznie mało czasu. Wszyscy
powariujemy.

- Ślub odbędzie się tutaj, w domu. Cichy, bez żadnej pompy - oświadczyła Bailey.

- Powiem tylko jedno - odezwał się Cade żałosnym głosem.

- Jedyny ratunek widzę w ucieczce.

- Przede mną? - spytała zdumiona Bailey.

- Nie. Nazwijmy to uprowadzeniem panny młodej.

- Nic z tego - zaprotestowała kategorycznie. - Nie zamierzam rozpoczynać naszego
wspólnego życia od obrażania twoich bliskich.

- To nie ludzie, więc nie można ich obrazić -

argumentował Cade. - Muffy przyprowadzi z sobą wszystkie bestie.

- Siostrzeńca i siostrzenicy nie nazywaj bestiami. To niegrzecznie.

- Zaraz, chwileczkę. - Grace zmarszczyła czoło.

- Powiedziałeś: Muffy? Czyżbyś miał na myśli Muffy Parris Westlake? Jest twoją
siostrą?

- Tak, proszę Wysokiego Sądu, przyznaję się do winy - z pokorą w głosie oświadczył
Cade.

Grace z trudem stłumiła śmiech.

background image

- A więc to znaczy, że twoją drugą siostrą jest Doro Parris Lawrence. - Wzniosła
oczy, gdyż wyobraziła sobie reakcję dwóch szacownych i niezwykle
ekscentrycznych waszyngtońskich dam, mających o sobie przesadne wyobrażenie. -
Bailey, uciekaj, jeśli ci życie miłe. Jedźcie do Las Vegas. Da wam ślub jakiś miły
facet przebrany za Elvisa Presleya, a potem gdzieś na pustyni będziecie mogli wieść
urocze, spokojne życie. Aha, nie wolno wam zapomnieć o zmianie nazwiska. To
bardzo ważne. I nigdy 139

więcej tu się nie pokazujcie.

- A nie mówiłem? - Cade uderzył rękaw stół, zadowolony, że znalazł w Grace
sojusznika. - Ona je zna.

- Przestańcie wreszcie. Oboje. - Bailey z trudem zachowywała powagę. W jej głosie
drżały nutki śmiechu. -

Będziemy mieli ślub skromny, ale godny. Z udziałem rodziny Cade'a. - Uśmiechnęła
się do Grace.

Cade podniósł się z miejsca. Spojrzał wymownie na sojuszniczkę.

- Postaraj się przekonać swoją przyjaciółkę.

Przemów jej do rozumu - poprosił błagalnym tonem. - Na mnie już czas.

- Nie znam dobrze jego rodziny - oznajmiła Grace.

Wypiła łyk kawy. - Do tej pory jakoś udało mi się uniknąć bliższej znajomości. Ale
uważam, że z Cade'em trafiło ci się znakomicie.

- Kocham go tak bardzo. Wiem, że to wszystko stało się za szybko, ale...

- Za szybko? A co czas ma z tym wspólnego? -

Grace czuła, że zaraz obie się rozkleją i popłaczą ze wzruszenia. Nachyliła się w
stronę Bailey. - Musimy zacząć od omówienia podstawowych spraw związanych z
powstałą sytuacją. - Nabrała głęboko powietrza. - Dokąd wybierzemy się na zakupy?

Do kuchni wsunęła się MJ. Usłyszawszy wybuch śmiechu, popatrzyła z urazą na
Bailey i Grace.

- Rano nie cierpię wesołków - oznajmiła grobowym głosem. Nalała sobie kawy, a

background image

potem uważnie przyjrzała się Grace. - No, no... - zaczęła suchym, karcącym tonem -
wi-dzę, że ostatniej nocy ty i ten gliniarz zdążyliście dobrze się poznać.

- Na tyle dobrze, żebym teraz wiedziała, że za 140

służbową odznaką i po wojskowemu wyprostowaną sylwetką kryje się znacznie
więcej. - Zirytowana Grace odsunęła od siebie filiżankę. - Jest coś, co ci się w nim
nie podoba?

- Absolutnie nic. Poza tym, że jest niesympatyczny, arogancki, despotyczny i
drętwy. Jack mówi, że nazywają go Automatem. Nic dziwnego.

Grace zmierzyła MJ niechętnym spojrzeniem.

- To zdumiewające, jak często ludzie oceniają innych wyłącznie po wyglądzie nosa.
Wszystkie wymienione cechy opisują mężczyznę, którego wcale nie znasz.

- MJ, napij się kawy. - Bailey podniosła się, aby wziąć śmietankę. - Dobrze wiesz, że
dopóki nie wlejesz w siebie litra, jesteś do niczego.

MJ pokręciła głową. Ubrana w zniszczony podkoszulek i równie sfatygowane szorty,
oparła rękę na biodrze.

- To, że przespałaś się z tym gliniarzem, wcale nie oznacza, iż go znasz. Grace,
zwykle jesteś znacznie ostrożniejsza. Ludzie gadają że każdej nocy idziesz do łóżka
z innym mężczyzną, ale my wiemy, jak jest naprawdę. Do diabła, dlaczego tym
razem postąpiłaś aż tak nierozważnie?

- Pragnęłam Setha - wyznała Grace. - Był mi potrzebny. Jest w gruncie rzeczy
pierwszym mężczyzną w moim życiu. Nie pozwolę, byście się na mnie wyżywały i
obrzydzały to, co było piękne.

W kuchni zapanowało milczenie. Bailey stała w pobliżu stołu, ze śmietanką w ręku.
MJ powoli wyprostowała się przy blacie.

- A więc wpadłaś po uszy - stwierdziła, wstrząśnięta 141

tym odkryciem. - Naprawdę się w nim zakochałaś.

- Już mi to przyszło do głowy - potwierdziła Grace. -

Zakochałam się. Co w tym złego?

background image

- Chyba nic. - MJ zaczęła się wycofywać. Odstąpiła od dalszego ataku. Nie musi
przecież lubić tego gliniarza.

Wystarczy, że kocha go Grace. - Facet coś w sobie ma, skoro tak cię wzięło. Jesteś
pewna, że to ci odpowiada?

- Nie, wcale nie jestem pewna. - Grace uspokoiła się trochę. Równocześnie jednak
pojawiło się zwątpienie. - Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało, i co powinnam z
tym zrobić. Wiem tylko, że to fakt dokonany. I nie chodzi wyłącznie o seks. -
Przypomniała sobie, jak Seth trzymał ją w ramionach, gdy płakała. Jak z myślą o
niej zapalił

lampkę. Wcale nie musiała go o to prosić. - Czekałam na niego całe życie.

- Wiem, jak to jest. - Bailey ujęła Grace za rękę. -

Wiem bardzo dobrze.

- Ja też. - MJ z głębokim westchnieniem zrobiła krok w przód. - Co się z nami
dzieje? Przecież jesteśmy rozsądnymi, zdrowo myślącymi kobietami, a tu nagle
zaczynamy wyczyniać irracjonalne rzeczy. Strzeżemy bezcennych, mitycznych
kamieni, uciekamy przestępcom i, jak ostatnie idiotki, zakochujemy się w dopiero
co poznanych facetach. Czysty nonsens.

- Nie. To jest w porządku - spokojnym tonem zaprotestowała Bailey. - Same wiecie,
że nie ma w tym nic głupiego.

- Tak. - MJ położyła rękę na złączonych dłoniach przyjaciółek. - Chyba masz rację.

Powrót do własnego domu był dla Grace silnym przeżyciem. Na szczęście, nie była
sama. Mężnie wspierali ją MJ i Jack.

142

- O rany, czeka cię niezła robótka - uznała MJ, spoglądając na pobojowisko w
salonie. - Przedtem sądziłam, że to u mnie spisali się najlepiej, jak potrafili,
przewracając wszystko do góry nogami. Jak się okazuje, byłam w błędzie. Masz
tutaj znacznie więcej cacek, którymi musieli się pobawić.

Spojrzenie MJ powędrowało w górę. Zatrzymało się na wyłamanej balustradzie na
piętrze, a potem przesunęło nisko, na zaznaczony kredą ślad ludzkiej sylwetki.

background image

Wzdrygnęła się nieznacznie i zwróciła do Grace:

- Nie powinnaś teraz się tym zajmować.

- Policja już zwinęła manatki i opuściła miejsce przestępstwa. A ja i tak wcześniej
czy później muszę zabrać się za porządki.

MJ pokiwała głową.

- Od czego chcesz zacząć?

- Od sypialni. - Grace z trudem zdobyła się na uśmiech. - Coś mi się zdaje, że dzięki
mnie sprzątaczki dorobią się majątku.

- Zobaczę, co da się zrobić z uszkodzoną balustradą

- odezwał się Jack. - Zanim zrobią ci nową postaram się założyć jakieś
prowizoryczne zabezpieczenie.

- Zrób to, proszę. Będę ci bardzo wdzięczna.

- No to chodźmy na górę - zaproponowała MJ. -

Wezmę tylko szczotkę. Przydałby się też buldożer -

pozwoliła sobie na żart. Poczekała, aż Grace wejdzie na piętro, a potem szepnęła do
Jacka: - Zostanę na parterze i zacznę od... pozbędę się tego... - Spojrzała wymownie
na zarys postaci na podłodze. - Grace nie powinna dłużej go oglądać.

Nachylił się i pocałował ją w czoło.

- MJ, prawdziwa z ciebie przyjaciółka.

143

- Jasne. - MJ odetchnęła głęboko. Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem pobojowisko. -
Najpierw sprawdzę, czy nie uda się tu gdzieś znaleźć magnetofonu lub telewizora.
Przydałoby mi się trochę muzyki.

Robili porządki przez całe popołudnie. Wreszcie Grace uznała, że ciąg dalszy
sprzątania może już powierzyć fachowcom w tej dziedzinie. Chciała, aby wyczyścili
każdy kąt, zanim znów będzie w stanie tu zamieszkać.

background image

Postanowiła tak właśnie postąpić. Pozostać w tym domu i żyć jak przedtem. Żeby
uczynić pierwszy krok ku normalności, zostawiła MJ z Jackiem, a sama pojechała
zrobić niezbędne, wstępne zakupy. Nabyć rzeczy, które zastąpią bezpowrotnie
zniszczone. Potem, ponieważ po całym dniu pracy czuła się wykończona także
psychicznie, postanowiła wstąpić do Bailey.

Podjechała pod firmę Salvinich. Odczuwała potrzebę rozmowy z przyjaciółką i
chciała obejrzeć Gwiazdy.

Wcisnęła guzik domofonu i po chwili została wpuszczona do środka. Zastała Bailey
w gabinecie na piętrze, rozmawiającą przez telefon. Mówiła do słuchawki:

- Tak, panie doktorze, raport już wysyłam panu faksem. Oryginał dostarczę
osobiście przed piątą. Potem zajmę się wykonaniem dodatkowych testów. - Przez
chwilę słuchała w milczeniu. - Nic mi nie jest. Czuję się dobrze.

Doceniam pańską troskę i zrozumienie. Dla mnie jednak pierwszeństwo mają
Gwiazdy. Kopie ekspertyz i sprawozdań dla towarzystwa ubezpieczeniowego będą
gotowe w piątek, pod koniec dnia pracy. Tak, doktorze, dziękuję. Do zobaczenia.

- Jak widzę, działasz szybko i sprawnie - zauważyła Grace.

144

- Mimo tego, co się stało, czasu straciłam niewiele.

Gdy Gwiazdy znajdą się w muzeum, wszyscy poczują się raźniej.

- Bailey, chcę je zobaczyć. - Grace roześmiała się nerwowo. - Sama nie wiem, co
mnie naszło, ale naprawdę muszę obejrzeć te niesamowite kamienie. Ostatniej nocy
miałam dziwny sen. Właściwie koszmar.

Grace przysiadła na krawędzi biurka i opowiedziała o nocnych przywidzeniach.
Mówiła wprawdzie opanowanym głosem, ale z wrażenia drżały jej ręce.

- Też miałam sny - przyznała się Bailey. - Nadal miewam. Podobnie jak MJ.

Grace poruszyła się niespokojnie.

- Takie jak mój?

- Zbyt podobne, aby uznać to za zbieg okoliczności.

background image

- Bailey podniosła się z miejsca. Wyciągnęła rękę do Grace. - Chodź. Rzucimy
okiem na kamienie.

- Czy wolno ci je pokazać? Nie złamiesz żadnych przepisów?

Schodząc po schodach, Bailey rzuciła Grace rozbawione spojrzenie.

- W porównaniu z tym, co już zrobiłam, będzie to drobne przewinienie.

Kiedy znalazły się na ostatnim odcinku schodów, nad miejscem, w którym Bailey
ukrywała się przed mordercą, jej ciałem wstrząsnął nagły dreszcz.

- Czy będziesz tutaj dobrze się czuła? - z niepokojem zapytała Grace, obejmując
przyjaciółkę. - Na samą myśl o tym, co cię spotkało, robi mi się słabo. A gdy
pomyślę, że tutaj pracujesz i bez przerwy przypominasz sobie...

- Już jest lepiej, Grace. Ciała przyrodnich braci 145

poleciłam poddać kremacji. Prawdę powiedziawszy, wyręczył mnie w tym Cade. I
we wszystkich innych sprawach związanych z ich śmiercią. Nie pozwolił mi
załatwiać niczego.

- Chwała mu za to. Przyzwoity facet. Bailey, przestań myśleć o braciach. Niczego im
nie zawdzięczasz.

To my jesteśmy twoją rodziną i zawsze będziemy.

- Wiem.

Bailey weszła do pomieszczenia, w którym mieścił

się skarbiec, i podeszła do solidnych, stalowych drzwi.

System alarmowy należał do najdoskonalszych. Wszelkie pozostałe zabezpieczenia
też były skomplikowane. Mimo dużej wprawy, wyłączenie ich zajęło Bailey pełne
trzy minuty.

- Może coś takiego powinnam założyć we własnym domu - powiedziała Grace. - Ten
łajdak otworzył mój sejf w bibliotece tak łatwo, jakby to był automat z gumą do
żucia. Ukradł biżuterię. Straciłam wszystko, co dla mnie zrobiłaś.

- Nie przejmuj się. Zrobię ci coś nowego. Właściwie to... - Bailey wyciągnęła

background image

aksamitne puzderko - możemy zacząć od zaraz.

Oczom zaciekawionej Grace ukazała się para ciężkich kolczyków. W gładkich,
złotych półksiężycach lśniły po trzy szlachetne kamienie. Szmaragd, rubin i szafir.

- Bailey, kolczyki są fantastyczne.

- Właśnie je kończyłam, kiedy to wszystko... No, dobrze, przed tym. Gdy tylko były
gotowe, od razu wiedziałam, że należą się tobie.

- To nie moje urodziny.

- Myślałam, że nie żyjesz. - Głos Bailey zadrżał

niebezpiecznie. - Byłam przekonana, że już nigdy więcej 146

cię nie zobaczę. Tak więc uznaj ten prezent za uczczenie tego, iż jesteśmy całe i
żywe.

Grace zdjęła z uszu kolczyki i nałożyła nowe.

- Kiedy nie będę ich nosiła, znajdą się w najbezpieczniejszym sejfie, wraz z
pamiątkową biżuterią po mamie - oświadczyła. - Wśród rzeczy, które cenię
najbardziej.

- Na tobie wyglądają idealnie - stwierdziła Bailey, okiem znawcy przyglądając się
klejnotom w uszach Grace.

- Od początku wiedziałam, że tak będzie.

Odwróciła się, zdjęła z półki w skarbcu ciężkie, wywatowane pudełko, i otworzyła je
przed oczyma przyjaciółki.

Na widok kamieni Grace nerwowo wciągnęła powietrze.

- Wierz mi, byłam przekonana, że jednej z Gwiazd tu nie będzie. I że pojadę do
domku w górach i znajdę ją w ogrodzie. Bailey, ten obraz był taki realny... - Grace
wyjęła z pudełka jedną Gwiazdę. Była pewna, że trzyma w ręku tę, którą widziała we
śnie. Swoją.

- Czułam ją na dłoni - mówiła dalej. - Tak jak teraz.

Pulsującą jak serce. - Roześmiała się krótko. - Moje serce.

background image

Już teraz wiem, do czego ten kamień wydawał mi się podobny. Przedtem nie
zdawałam sobie z tego sprawy.

Czułam się tak, jakbym trzymała w ręku własne serce.

Bailey lekko pobladła. Wyjęła z pudełka drugą Gwiazdę.

- Zupełnie tego nie pojmuję, ale wiem, że między tymi kamieniami a nami trzema
jest jakiś dziwny związek.

- Wskazała gestem trzymany w ręku brylant. - Tę Gwiazdę miałam ja. Gdyby była tu
MJ, wybrałaby trzecią. Tę, którą przechowywała.

147

- Nigdy nie wierzyłam w takie niesamowite historie

- powiedziała Grace, obracając kamień w ręku. - Dziś już wiem, że coś w nich jest.
Łatwo dać im wiarę. Bailey, czy my trzymamy pieczę nad Gwiazdami, czy to one
chronią nas?

- Sądzę, że oddziaływanie jest obustronne. Dzięki Gwiazdom poznałam Cade'a. -
Delikatnie odłożyła bezcenny kamień na miejsce. Czubkiem palca dotknęła
trzeciego z brylantów. - A ten sprawił, że MJ spotkała Jacka. - Na bladej twarzy
Bailey ukazał się ciepły uśmiech.

- Byli dziś u mnie w pracowni - dodała. - Jack siłą ją tu przyciągnął, żeby kupić jej
pierścionek.

- Pierścionek? - zdziwiła się Grace. - Masz na myśli zaręczynowy?

- Tak. MJ wykłócała się z Jackiem. Wymyślała mu od idiotów. Mówiła, że nie chce
pierścionka. Twierdziła, że to głupi przesąd i wyrzucanie pieniędzy w błoto.

- Co na to Jack?

- Zignorował wyrzekania MJ i wybrał pierścionek z turmalinem otoczonym
wianuszkiem brylancików.

Zaprojektowałam go kilka miesięcy temu. Pomyślałam wtedy, że byłby świetnym
zaręczynowym pierścionkiem dla niekonwencjonalnej, interesującej kobiety. Jack
wie, że taka właśnie jest MJ.

background image

- Jack nadaje się dla niej. Idealnie. - Grace otarła łzy wzruszenia. Jej twarz
pojaśniała. - Uświadomiłam to sobie od razu, gdy tylko ujrzałam ich razem.

- Och, szkoda, że dzisiaj nie mogłaś ich zobaczyć.

MJ marudziła, robiła głupie miny. Wyrzekała, że cały ten cyrk z zaręczynami to
tylko strata czasu i wysiłku. Gadała i gadała. Nawet nie zauważyła, że w tym czasie
Jack założył

jej pierścionek na palec. Trzeba było potem widzieć 148

szeroki, radosny uśmiech na twarzy MJ. Wiesz jaki.

- Tak. - Grace potrafiła go sobie doskonale wyobrazić - Jestem taka szczęśliwa, że
MJ spotkała Jacka, a ty Cade'a. To tak, jakby miłość tkwiła w was obu, uwięziona do
tej pory. I że to właśnie Gwiazdy... - znów spojrzała na kamienie - ją wyzwoliły.
Otworzyły drzwi przed tym uczuciem.

- A czy wyzwoliły także twoją miłość? - spytała Bailey. - Nie wiem, czy jestem już
na nią przygotowana. -

Grace ogarnął niepokój. Odłożyła Gwiazdę na miejsce. -

Seth z pewnością jeszcze nie dojrzał do bliskiego związku.

Nie jest gotowy. Sądzę, że nie uwierzyłby w żadną magię.

A co do miłości... Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach i, jak to
określiłaś, przy otwartych drzwiach, łatwo się jej nie podda.

- Łatwo czy nie... - Bailey zamknęła pudełko i odłożyła Gwiazdy na miejsce. - Kiedy
człowiekowi jest pisana miłość, to się zakochuje. Seth Buchanan jest mężczyzną dla
ciebie. Dziś rano powiedziały mi to twoje oczy.

Grace ogarniał coraz większy niepokój.

- Coś mi się zdaje, że będę musiała dość długo poczekać, aż on to sobie uzmysłowi -
powiedziała.

149

ROZDZIAŁ 8

background image

W domu Cade'a na Grace czekały kwiaty.

Kryształowy wazon pełen wytwornych, długich białych róż. Z łomoczącym sercem
sięgnęła po bilecik. Pełna nadziei rozdarła małą kopertę.

I zaraz ogarnęło ją rozczarowanie.

Róż nie przysłał Seth. Głupotą z jej strony było choć przez chwilę myśleć, że ten
twardy i przyziemny mężczyzna potrafiłby zdobyć się na tak romantyczny gest.

Na bileciku dołączonym do kwiatów widniał tylko następujący krótki tekst: „Do
zobaczenia, Gregor”.

Nachylając się nad imponującym wazonem, aby poczuć zapach rozchylających się
płatków, Grace przypomniała sobie ciemnowłosego ambasadora o dziwnie bladych
oczach. To miło, że przysłał jej kwiaty. Były jednak nieco pretensjonalne. Liczba
róż, bo aż trzy tuziny, świadczyła o przesadzie ofiarodawcy. Był to mimo wszystko
ze strony DeVane'a sympatyczny gest.

Grace uzmysłowiła sobie nagle, że gdyby kwiaty pochodziły od Setha, zachwycałaby
się nimi jak zakochana nastolatka. Z pewnością zasuszyłaby jedną z róż i może
nawet uroniła ze wzruszenia parę łez. Zirytowała ją własna reakcja. W duchu
nawymyślała sobie od idiotek.

Ostatnio bez przerwy znajdowała się na emocjonalnej huśtawce. Co chwila wpadała
w krańcowo różne nastroje. Jeśli był to uboczny skutek zakochania się, spokojnie
mogłaby jeszcze poczekać.

Miała właśnie odłożyć bilecik, gdy zadzwonił

150

telefon. Zawahała się. Cade i Jack byli chyba w domu. Po trzecim dzwonku
zdecydowała się jednak podnieść słuchawkę.

- Tu mieszkanie pana Parrisa - oznajmiła.

- Czy zastałam Grace Fontaine? - odezwał się suchy, kobiecy głos. - Mówi
sekretarka ambasadora DeVane'a.

- Tak. To ja.

background image

- Proszę uprzejmie chwilę poczekać. Już panią łączę.

Z zaciśniętymi wargami, zamyślona Grace obracała bilecik w ręku. Gregor DeVane
bez trudu odkrył miejsce, w którym przebywała. Jak ma się zachować w stosunku do
tego człowieka?

- Witaj, Grace. Miło znów rozmawiać z tobą -

popłynął ze słuchawki egzaltowany głos z cudzoziemskim akcentem.

- Dzień dobry. - Przysiadła na rogu stolika. -

Właśnie weszłam do domu i zobaczyłam róże od ciebie. Są wspaniałe.

- Drobiazg. Wczoraj wieczorem byłem rozczarowany, nie mogąc dłużej z tobą
porozmawiać.

Wcześnie opuściłaś przyjęcie.

Grace przypomniała sobie wariacką jazdę do domu Setha i jeszcze bardziej szalone
godziny, które spędzili w swoich ramionach.

- Byłam umówiona.

- Może zrekompensujemy to sobie jutro wieczorem?

Mam lożę w operze. Właśnie grają „Toskę”. To taka ładna, tragiczna opera.
Chciałbym ją z tobą obejrzeć. A potem moglibyśmy zjeść kolację.

- To brzmi zachęcająco. - Grace popatrzyła na kwiaty. - Bardzo mi przykro, ale nie
mogę się z tobą spotkać. Nie jestem wolna. - Bez cienia żalu odłożyła 151

bilecik. - Szczerze mówiąc, jestem związana poważnie z innym mężczyzną.

Poważnie, przynajmniej dla mnie, pomyślała.

Spojrzała w stronę frontowego wejścia. Przez szybki w drzwiach ujrzała znajomy
samochód podjeżdżający pod dom. Na ten widok rozjaśniła się jej twarz.

- Rozumiem. - Była zbyt przejęta niespodziewanym pojawieniem się Setha, aby
wyczuć, że głos ambasadora DeVane'a stał się lodowaty. - Masz na myśli, jak sądzę,
swego towarzysza z wczorajszego przyjęcia.

background image

- Tak. Przepraszam, Gregor. Twoje zainteresowanie bardzo mi pochlebia. Gdybym
nie była zajęta kim innym, z radością skorzystałabym z zaproszenia. Mam nadzieję,
że mnie zrozumiesz. I wybaczysz mi. - Ledwie mogła ustać przy telefonie.
Rozpromieniona pomachała ręką Sethowi, gestem zapraszając go do środka.

- Oczywiście - wycedził Gregor DeVane. - Jeśli twoja sytuacja ulegnie zmianie,
mam nadzieję, że ponownie rozważysz moją propozycję spotkań.

- Tak. Na pewno to zrobię. - Uśmiechnięta, głaskała policzek Setha, który zdążył już
wejść do domu. - I jeszcze raz dziękuję ci za róże. Są boskie.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł

sztywno. Odłożywszy słuchawkę, ze złością zacisnął

pięści. Ta kobieta go poniżyła. Odrzuciła. Słono za to niebawem zapłaci, przyrzekł
sobie. Grace w sekundę zapomniała o istnieniu DeVane'a. Podniosła głowę i
nadstawiła policzek do pocałowania.

- Cześć, przystojniaku - powitała Setha.

Nie pocałował jej, lecz spojrzał na kwiaty, a potem na leżący obok bilecik.

- Jeszcze jeden wielbiciel? - zapytał obojętnie.

152

- Na to wygląda. - Nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, że jest zazdrosny, czy
niepokoić. - Ambasador DeVane miał ochotę na wspólny wieczór w operze i... i nie
tylko.

Seth poczuł przypływ zazdrości. Rozzłościł się, bo po raz pierwszy zareagował w ten
sposób. Sprawiła, że nagle miał ochotę postąpić jak facet prymitywny: zapragnął

zaciągnąć Grace do samochodu, wywieźć gdzieś daleko i zamknąć na cztery spusty.
Tak aby tylko on mógł ją oglądać. A także mieć w łóżku.

Setha ogarnęło równocześnie inne, też nietypowe dla niego uczucie. Obawa o Grace.
Nad jej głową zawisło jakieś niebezpieczeństwo. Był o tym przekonany. A
przeczucia nie myliły go nigdy.

- Wygląda na to, że pan ambasador, podobnie zresztą jak ty, działa szybko -

background image

wycedził.

Grace ogarnął gniew. Wziął górę temperament i nic nie było w stanie jej
powstrzymać. Zsunęła się z rogu stolika. Na jej twarzy ukazał się nieprzyjemny
uśmiech.

- Zawsze działam tak szybko, jak mi się podoba.

Powinieneś już o tym wiedzieć.

- Tak. - Seth wsunął ręce do kieszeni, żeby utrzymać je z daleka od Grace, bo miał
nieprzepartą ochotę ją uściskać. - Powinienem. I wiem.

Uniosła hardo podbródek i zmierzyła Setha niebieskimi, błyszczącymi oczami.

- Więc kim teraz dla ciebie jestem, poruczniku?

Dziwką czy boginią? Księżniczką na piedestale czy łazęgą?

Grałam już te wszystkie role. W zależności od tego, z jakim mężczyzną miałam do
czynienia, i co wolał oglądać.

- Teraz ja cię oglądani - z całym spokojem stwierdził

Seth. - I nie wiem, kogo mam przed sobą.

153

- Daj znać, kiedy się dowiesz - odparła Grace.

Zrobiła krok, żeby go obejść, lecz przytrzymał ją za ramię.

- Nie prowokuj mnie.

- Mógłbym powiedzieć to samo.

- Powiedziałam DeVane'owi, że nie mogę się z nim spotykać, bo jestem związana z
innym mężczyzną. Jak widać, myliłam się. - Odepchnęła rękę Setha, rzuciła mu
lodowaty uśmiech i wbiegła na wewnętrzne schody prowadzące na piętro.

W pierwszej chwili chciał ją dogonić i w taki czy inny sposób zakończyć sprzeczkę,
ale się rozmyślił. Miał

background image

za sobą ciężki dzień. Pod koniec ciągnących się niemiłosiernie dziesięciu godzin
pracy usiadł znów przy biurku i popatrzył na plik rozłożonych przed sobą fotografii.
Zdjęć ludzi, którzy właśnie zginęli. Musiał

wykryć, co łączyło ich nagłe śmierci. Gdzie tkwił klucz do rozwiązania tej ponurej
sprawy?

Polecił już zebrać informacje na temat DeVane'a.

Postanowił sprawdzić tego człowieka. Był zły na siebie, gdyż nie wiedział, czy
kieruje nim instynkt policjanta, czy też odruch niechęci i zawiści do mężczyzny,
który wkroczył na jego terytorium. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. W
każdym razie odczuwał rozterkę, z jaką nigdy wcześniej nie miał do czynienia.

Jedno było pewne. Źle mu poszło z Grace. Pokpił

sprawę.

Z głębi domu wynurzył się Cade.

- O, Buchanan. - Zaskoczony widokiem porucznika, stojącego z grobową miną
pośrodku holu, Cade zatrzymał

się gwałtownie. Podrapał się w brodę. - Nie wiedziałem, że pan tu jest. - Bądź co
bądź, był to jego własny dom.

Seth uzmysłowił sobie, że nie przyszedł tu 154

służbowo.

- Przepraszam za najście - wymamrotał. - Wpuściła mnie Grace.

- Aha. - Tym krótkim słowem Cade rozdawał

napięcie jeszcze wiszące w powietrzu. - Aha - powtórzył.

Uśmiechnął się krzywo. - Mogę w czymś pomóc?

- Właśnie wychodziłem - oznajmił Seth. Miał

niepewną minę.

- Pokłóciliście się?

background image

Oficer policji odwrócił głowę. Napotkał lekko rozbawiony wzrok Cade'a.

- Słucham?

- Pytałem, czy się poprztykaliście. Strzelałem w ciemno, ale wygląda na to, że mam
rację. Czym pan tak ją wkurzył? - Seth milczał. Cade zauważył jednak, że omiótł

niechętnym wzrokiem kryształowy wazon z różami. - Już chyba wiem, o co poszło -
dodał po chwili. - Te kwiaty nie są od pana. Gdyby jakiś fagas przysłał mojej Bailey
trzy tuziny białych róż, pewnie wepchnąłbym mu je naraz do gardła.

W oczach Setha pojawił się nagły błysk, świadczący o tym, że oficer policji nie
miałby nic przeciw takiemu postępowaniu, a nawet je pochwala.

Ten facet nie jest chyba taki zły, na jakiego wygląda, uznał Cade. Może nawet mimo
wszystko da się polubić.

- Napije się pan piwa? - zaproponował pojednawczo.

Naturalne, niemal przyjacielskie zaproszenie Cade'a zaskoczyło Setha. Nie wiedział,
co powiedzieć.

- Ja... Nie, dziękuję. Właśnie wychodziłem.

- Przejdźmy na tyły domu. Wraz z Jackiem wychyliliśmy sobie po dwa piwka. Zaraz
rozpalimy pod grillem i pokażemy kobietom, jakie to jedzenie 155

przygotowują prawdziwi mężczyźni. - Cade uśmiechnął się szeroko. - A ponadto
jeśli pan trochę się naoliwi, będzie łatwiej się czołgać. Czy płaszczyć, jak pan woli. I
tak pana to czeka, więc lepiej ulżyć sobie w nieszczęściu.

Seth odetchnął głęboko. Był wdzięczny za zrozumienie.

- Chętnie.

Grace przez godzinę tkwiła z uporem w swoim pokoju. Słyszała dochodzące z dołu
śmiech, muzykę i uderzenia w piłkę graczy w krykieta. Widziała, że samochód Setha
nadal stoi na podjeździe. Przyrzekła sobie święcie, że zejdzie na dół dopiero wtedy,
kiedy już go nie będzie.

Czuła się osamotniona i, na domiar złego, chciało się jej jeść.

background image

Wreszcie powzięła decyzję. Przebrana w szorty i cienką, bawełnianą bluzkę
poprawiła przed lustrem makijaż i spryskała się perfumami. Tylko po to, żeby
cierpiał, tłumaczyła sobie. Zbiegła po schodach i po chwili była już na parterze.
Wyszła na tyły domu.

Cade z gigantycznym widelcem do barbecue sterczał

na warcie przy grillu, na którym skwierczały steki. Bailey i Jack z ożywieniem
dyskutowali na temat meczu krykieta.

Przy piknikowym stole siedziała MJ i z ponurą miną skubała ziemniaczane chipsy.

- Jack mnie ograł - poskarżyła się przyjaciółce. -

Nadal twierdzę, że oszukiwał. - Pociągnęła następny łyk piwa.

- Mówisz tak zawsze, kiedy przegrywasz - wytknęła jej Grace, biorąc do ust chipsa.

Jej spojrzenie zatrzymało się na wysokiej, znajomej postaci. Seth pozbył się
krawata, a także marynarki. Nadal 156

jednak miał pod pachą kaburę. Pomyślała, że nie rozstał się z nią tylko dlatego, że
nie chciał wieszać broni na drzewie.

On też trzymał piwo w ręku i z zainteresowaniem przyglądał się zgromadzonym w
ogrodzie.

- Jeszcze tu jesteś? - nie wytrzymała Grace.

Miał wprawdzie za sobą dwa piwa, ale nadal nie był

przekonany, że łatwiej będzie mu ukorzyć się przed tą kobietą, jeśli wypije więcej.

- Zostałem zaproszony na kolację.

Grace wypatrzyła dzbanek z margaritą przyrządzoną przez MJ, i nalała sobie solidną
porcję. Alkohol był

lodowaty. Miał doskonały, ostry smak. Wolnym krokiem zbliżyła się do grilla, żeby
pokibicować kucharzowi.

- Znam się na tej robocie - dumnie oznajmił Cade, dając Grace do zrozumienia, że
wkroczyła na jego terytorium. Ujrzał podchodzącego Setha. - Własnoręcznie

background image

przygotowałem. - Wskazał mięso z przyprawami. - Grace, przestań gadać i kręcić się
tutaj. Odejdź. Zostaw tę pracę fachowcowi.

- Ja tylko chciałam spytać, czy lubisz jeść spalone.

Cade rzucił jej jadowite spojrzenie. Błagalnym tonem zwrócił się do Setha.

- Uwolnij mnie, bracie, od tej kobiety. Żaden artysta nie jest w stanie tworzyć, gdy
ktoś sterczy mu nad głową i bez przerwy krytykuje jego dzieło.

- Nic tu po nas. - Seth wziął Grace za łokieć.

Przekonany, że zaraz zacznie się wyrywać, trzymał mocno.

Poprowadził ją w głąb różanego ogrodu.

- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać - burknęła ze złością.

- Nie szkodzi. Ja będę mówił. - Jeszcze się wahał

przez minutę. Człowiekowi, który nie ma zwyczaju 157

popełniać błędów, przyznawanie się do nich przychodzi z największą trudnością. -
Przepraszam cię. Zachowałem się zbyt impulsywnie.

Grace w milczeniu złożyła ręce. Czekała na ciąg dalszy.

- Powiedziałem za mało? To ci jeszcze nie wystarczy? A więc dobrze, usłyszysz
więcej. Powodowany zazdrością, uczuciem zupełnie mi nie znanym, zareagowałem
nietypowo. I to nie wyszło. Przepraszam.

Grace z dezaprobatą pokręciła głową.

- To są najmarniejsze przeprosiny, jakie kiedykolwiek słyszałam. Chodzi mi, Seth,
nie o słowa, lecz o ich wymowę i sposób przekazania. Ale zgoda, przyjmuję
przeprosiny. W takim samym duchu, w jakim je przekazałeś.

- O co ci chodzi? Czego ode mnie chcesz? -

Sfrustrowany nieświadomie podniósł głos i złapał Grace za ramiona. - Do diabła,
czego?

- Pytasz, czego chcę? - Odrzuciła głowę w tył. -

background image

Odpowiedź jest prosta. Właśnie tego. Odrobiny emocji.

Pasji. Możesz się wypchać swoimi sztywnymi i drętwymi przeprosinami. Tak jak
możesz się wypchać zimnym i antypatycznym traktowaniem, które zafundowałeś mi
z powodu kwiatów. Twoje idealne panowanie nad sobą zupełnie mi nie odpowiada.
Jeśli coś czujesz, okaż to, do diabła. Bez względu na to, co to jest.

Straciła oddech, gdyż niemal rzucił się na nią.

Przywarł wargami do jej ust. Żarliwy pocałunek był pełen różnych odczuć. Głównie
pożądania i gniewu. Grace udało się wyswobodzić, ale Seth zaraz gwałtownym
ruchem przyciągnął ją do siebie. Kiedy wreszcie ją puścił, była wstrząśnięta. Ledwie
trzymała się na nogach.

158

- Teraz ci wystarczy? - warknął. - Masz dość? -

Oczy Setha przestały być obojętne i zimne.

Odzwierciedlały wewnętrzną walkę, jaką z sobą toczył.

Stały się bardziej ludzkie. - Czy teraz dostałaś to, na czym ci zależy? Wystarczy
emocji i pasji? Nie lubię tracić panowania nad sobą W mojej pracy to
niedopuszczalne.

Oddychała ciężko i nierówno. Serce biło jej jak oszalałe.

- Teraz nie pracujesz - zauważyła.

- Tak, ale powinienem. Niestety, nie mogę. Czy wiesz, co się ze mną dzieje? Nie
potrafię wybić sobie ciebie z głowy. Do licha, Grace, nie mogę przestać o tobie
myśleć!

Położyła dłoń na jego policzku. Poczuła, jak drga napięty mięsień.

- Ze mną jest podobnie. Może z jedną różnicą. Chcę, żeby tak właśnie było.

Jak długo? - chciał zapytać Seth, ale się powstrzymał.

- Jedźmy do domu.

- Bardzo bym chciała. - Uśmiechnęła się, wsunęła mu palce we włosy. - Sądzę

background image

jednak, że powinniśmy tu jeszcze zostać. Przynajmniej na kolacji. W przeciwnym
razie wyrządzimy Cade'owi ogromną przykrość.

- Zgoda. Pojedziemy zaraz potem. - Podniósł ręce Grace do ust, przytrzymał chwilę,
a potem zajrzał jej głęboko w oczy. O dziwo, wcale nie okazało się to trudne. -

Wybacz mi, ale... - zaczął niepewnie.

- O co chodzi?

- Jeśli DeVane jeszcze raz do ciebie zadzwoni lub przyśle kwiaty...

- To co?

159

- To go zamorduję.

Roześmiała się głośno. Zarzuciła Sethowi ręce na szyję.

- No, wreszcie rozmawiamy jak normalni ludzie -

stwierdziła z zadowoleniem.

- To był miły wieczór. - Rozluźniona Grace zagłębiła się w fotelu samochodu Setha.
Obserwowała przez szybę księżyc na niebie. - Lubię oglądać w komplecie tę całą
czwórkę. To zabawne. Wydaje mi się, że zaledwie na sekundę zamknęłam oczy, a
obie moje przyjaciółki zrobiły w tym czasie gigantyczny krok w przód.

- Czerwone światło, zielone światło.

Nie zrozumiawszy słów Setha, Grace obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem.

- Co takiego?

- To taka dziecięca zabawa. Nie pamiętasz? Jeden gracz mówi: „zielone światło” i
odwraca się plecami do reszty. Wtedy inni uczestnicy zabawy mogą iść w przód. W

pewnej chwili pierwszy gracz oznajmia: „czerwone światło” i natychmiast się
odwraca. Każdy, kto nie zamarł

w bezruchu, musi cofnąć się do linii startu.

background image

Grace roześmiała się z przymusem. Teraz Seth spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Nigdy nie bawiłaś się w tego rodzaju gry?

- Nie. Byłam tylko bez przerwy pouczana. Co robić i jak się zachowywać. Rozrywkę
stanowiły codzienne, intensywne spacery. Czasami biegałam - mówiła miękkim
głosem, przypominając sobie dawne czasy - tak szybko, że serce waliło mi jak
szalone. Ale mimo to chyba zawsze musiałam się cofać do linii startu - dodała z
westchnieniem.

Szybko jednak wzięła się w garść. Wzruszyła ramionami. -

To, co mówię, brzmi żałośnie, ale wcale tak nie było.

160

Seth milczał.

Grace odrzuciła w tył włosy i uśmiechnęła się do niego.

- W jakie jeszcze inne gry bawił się mały Buchanan?

- W takie jak większość dzieci. - Czy ta kobieta nie zdawała sobie sprawy, jak
przykro było mu słyszeć żal w jej głosie, i zaraz potem widzieć, jak szybko, jednym
beztroskim wzruszeniem ramion kwituje niedobre wspomnienia? - Miałaś
przyjaciół? - zapytał.

- Oczywiście - odparła bezwiednie. Zaraz potem odwróciła wzrok. - Nie, nieprawda.
Ale to zresztą bez znaczenia, bo teraz mam. Wspaniałych.

- Czy jeśli jedna z was powie pół zdania, to pozostałe dwie potrafią je dokończyć?

- Nigdy tego nie robimy.

- Robicie, robicie. I to często. Dzisiejszego wieczoru co najmniej dziesięć razy. Nie
zdajecie sobie z tego sprawy. Macie też własny zakodowany język w postaci całego
arsenału nieznacznych gestów i sztuczek. MJ

uśmiecha się półgębkiem lub wywraca oczyma. Bailey mruga lub nakręca włosy na
palec. A ty unosisz lewą brew, odrobinkę, lub przygryzasz dolną wargę. Kiedy tak
robisz, dajesz przyjaciółkom do zrozumienia, że sprawa ma pozostać waszym
małym sekretem.

background image

Grace odetchnęła. Nie była wcale pewna, czy jest zadowolona z tego, że Seth tak
łatwo ją rozszyfrował.

- Czy nie jesteś zbyt... wścibski?

- Muszę być spostrzegawczy. Na tym między innymi polega moja praca. - Podjechał
pod dom i zatrzymał

samochód. - Nie powinnaś się tym przejmować.

- Jeszcze nie wiem, czy się przejmować, czy nie.

Zostałeś gliniarzem dlatego, że jesteś spostrzegawczy, czy 161

jesteś spostrzegawczy, bo zostałeś gliniarzem?

- Trudno powiedzieć. Nigdy nie byłem nikim innym.

- Nawet jako mały chłopiec?

- Tak. W pewnym sensie. Miałem to w genach. Mój dziadek był policjantem. Tak
zresztą jak potem ojciec i stryj. Cały nasz dom był zawsze pełen gliniarzy.

- I od ciebie oczekiwano, że pójdziesz do policji?

- To było zrozumiałe samo przez się. Gdybym jednak został hydraulikiem lub
mechanikiem samochodowym, nikt nie miałby mi tego za złe. Ale ja chciałem być
gliniarzem.

- Dlaczego?

- Istnieje albo dobro, albo zło.

- To takie proste?

- Nie, ale powinno być. - Seth spojrzał na sygnet, który nosił na palcu. - Mój ojciec
był dobrym policjantem.

Uczciwym, solidnym i odpowiedzialnym. Czego więcej trzeba?

Grace nakryła dłoń Setna.

- Straciłeś ojca.

background image

- Tak. Zginął podczas pełnienia obowiązków służbowych. To było dawno temu. - Żal
z powodu śmierci minął przed laty, pozostawiając miejsce na dumę. - Był

także dobrym ojcem, i w ogóle człowiekiem. Zawsze powtarzał, że jest możliwy
wybór między postępowaniem dobrym a złym. Każde ma swoją cenę. Ale gdy
człowiek zdecyduje się na pierwsze i za nie zapłaci, każdego następnego ranka
będzie mógł nadal patrzeć sobie w oczy.

Grace nachyliła się i lekko pocałowała Setha.

- Ojciec miał na ciebie dobry wpływ.

- Tak. Zawsze. Moja matka była wzorową żoną policjanta, twardą jak skała. Teraz
jest matką policjanta i 162

nadal silną kobietą. Kiedy otrzymałem służbową odznakę, było to dla niej tak samo
ważne jak dla mnie.

Matkę i syna łączy bliski związek, pomyślała Grace.

Głęboki i prawdziwy.

- Martwi się o ciebie.

- Czasami. Ale się z tym godzi. Musi - dodał Seth.

Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Mam jeszcze młodsze rodzeństwo.
Brata i siostrę. Też pracują w policji.

- Naprawdę macie to we krwi. Łączą was bliskie stosunki?

- Tworzymy rodzinę - odparł Seth i zaraz uprzytomnił sobie, że stosunki rodzinne
Grace były znacznie bardziej złożone. - Tak, jesteśmy sobie bliscy.

Był najstarszym z dzieci. Grace wiedziała, że swoje miejsce w domowej hierarchii
traktował poważnie.

Podobnie jak rolę głowy rodziny, gdy po śmierci ojca przejął jego obowiązki.

To zdumiewające, jak naturalnie Seth łączył w sobie trzy cechy, niezwykle cenne i
ważne. Autorytet, poczucie odpowiedzialności i obowiązkowość. Grace pomyślała o
broni, którą nosił przy sobie. Dotknęła skórzanego paska kabury.

background image

- Czy zawsze... - Podniosła wzrok i spojrzała Sethowi w twarz. - Czy zawsze musisz
to nosić?

- Tak. Ale nadal każdego ranka mogę sobie spojrzeć w oczy.

To wyjaśnienie przyjęła bez dyskusji. Następny temat, jaki postanowiła poruszyć,
był znacznie trudniejszy.

- Masz bliznę. O, tutaj. - Przez ubranie dotknęła miejsca, które zapamiętała. Pod
prawym ramieniem. - To postrzał?

- Pięć lat temu. W jednej z akcji. Poszło nie tak jak 163

trzeba. - Seth nie zamierzał wdawać się w szczegóły. Chwila przerażenia i ostry,
przejmujący ból. - Większość roboty policyjnej to zajęcia rutynowe. Praca
papierkowa, nużące czynności.

- Ale to nie wszystko.

- Tak, nie wszystko. - Seth zapragnął nagle zobaczyć uśmiech na twarzy Grace. I
przedłużyć serdeczny, intymny nastrój panujący w ciemnym wnętrzu samochodu.

Rozmawiali ot, tak sobie. Zupełnie zwyczajnie. Bez żadnych niedomówień i
podtekstów. Także seksualnych. -

Masz tatuaż na swojej ślicznej pupce.

Grace parsknęła śmiechem. Odrzuciła w tył włosy.

- Łudziłam się, że nie zauważysz.

- Ale zauważyłem. Dlaczego wytatuowałaś sobie uskrzydlonego konia w takim
miejscu?

- Och, pod wpływem impulsu. To jedno ze szczeniackich, głupich posunięć, na które
namówiłam MJ i Bailey.

- One też mają wytatuowane skrzydlate konie na... ?

- Nie. I to, co mają jest ich słodką tajemnicą.

Kazałam sobie zrobić tatuaż w postaci uskrzydlonego konia dlatego, że to wolne
stworzenie. Daje się złapać tylko wtedy, kiedy samo tego chce. - Podniosła rękę i

background image

dotknęła twarzy Setha, subtelnie zmieniając nastrój. - Nigdy nie chciałam dać się
złapać. Zanim poznałam ciebie.

Prawie uwierzył jej słowom. Przysunęła się bliżej.

Objęła go za szyję. Tuląc się, mruczała z zadowolenia.

- Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz obściskiwałam się z chłopakiem na przednim
siedzeniu samochodu -

oświadczyła ze śmiechem.

Odgarnął jej włosy, aby odnaleźć urocze, wrażliwe zagłębienie między szyją a
ramieniem.

164

- Może chcesz spróbować na tylnym? Roześmiała się jeszcze głośniej.

- Jasne.

Setha ogarnęło pożądanie. Wzburzyło krew.

Przyspieszyło pracę serca.

- Lepiej wejdźmy do domu - zaproponował

schrypniętym głosem.

Oddech Grace był trochę nierówny, gdy odchyliła się w tył. W blasku księżyca na jej
twarzy dostrzegł

rozbawienie. A w oczach wyzwanie.

- Tchórzysz?

Zmrużył oczy, co jeszcze bardziej rozweseliło Grace.

- W domu jest świetne łóżko - kusił. Roześmiała się, a potem musnęła wargami jego
usta.

- Poudawajmy - zaproponowała szeptem, przywierając do Setha całym ciałem. -
Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się na ciemnej, pustej drodze, a ty oświadczasz, że

background image

popsuł się samochód.

Wyszeptał jej imię. To jeszcze bardziej podnieciło Grace. Stało się następnym
wyzwaniem.

- Będę udawała, że uwierzyłam w twoje słowa, bo chcę zostać na tej ciemnej, pustej
drodze. Powiesz, że zatrzymałeś samochód tylko dlatego, żeby mnie popieścić, a ja
udam, że w to też wierzę. - Ujęła rękę Setha i położyła ją na własnej piersi. Aż
drgnęła z wrażenia, gdy ujął w palce jej pierś. - Chociaż wiesz, że to nie jest
wszystko, czego chcesz. Pragniesz znacznie więcej. Prawda, Seth?

W tej chwili pragnął już tylko jednego.

Błyskawicznie posiąść tę kobietę. Wsunął ręce pod bawełnianą bluzeczkę i dotknął
jej ciała.

- Nie będziemy tego robić na tylnym siedzeniu -

165

zastrzegł. W odpowiedzi tylko się roześmiała.

Otwierając frontowe drzwi, Seth nie wiedział, czy powinien się cieszyć własną
reakcją, czy też być nią tylko zaskoczony. A może taki wyczyn, jak kochanie się
przed domem w samochodzie był dla Grace jeszcze jedną znajomą ekstrawagancją?

Weszła do środka. Zebrała na karku wszystkie włosy, uniosła je i puściła luźno, tak
że rozsypały się na ramionach. Wyglądała zachwycająco.

- Jutro, najpóźniej pojutrze mój dom będzie nadawał

się do użytku - oznajmiła ze spokojem. - Musimy tam pojechać. Będziemy moczyć
się w basenie. Jest tak piekielnie gorąco.

- Jesteś śliczna.

Dosłyszawszy w głosie Setha mieszaninę pożądania i niechęci, zdziwiona odwróciła
się w jego stronę. Stał w drzwiach i wyglądał tak, jakby zaraz zamierzał wyjść,
zostawiając ją samą.

Milczała, nie wiedząc, co powiedzieć.

background image

- Taka uroda to niebezpieczna broń. Śmiercionośna.

- Wobec tego mnie zaaresztuj. - Uśmiechnęła się z trudem.

- Nie lubisz, gdy ci się mówi, co masz robić -

stwierdził. - I nie lubisz, gdy ci się mówi, że jesteś śliczna.

- Bo to nie jest moja zasługa.

Powiedziała to tak, jakby uroda była czymś złym, a nie darem losu, pomyślał Seth.
W tej chwili poczuł, że potrafi lepiej niż przedtem zrozumieć tę kobietę. Osiągnął

wyższy stopień wtajemniczenia.

Podszedł do Grace, delikatnie ujął w dłonie jej twarz i uważnie na nią popatrzył.

- No, masz chyba trochę za blisko osadzone oczy.

166

Jej perlisty śmiech zaskoczył go.

- To nieprawda.

- A wargi - ciągnął - są odrobinę przesunięte w bok.

Pozwól, niech sprawdzę. Pocałował Grace. - Tak, miałem rację. Zachwiana symetria.
Popatrzmy, co więcej... -

Odwracał na boki jej głowę. Zamyślił się na chwilę. - Już widzę. Masz nieco gorszy
lewy profil od prawego. Robi ci się drugi podbródek?

Uderzyła go w rękę.

- Oczywiście, że nie - odparła jeszcze się śmiejąc, lecz z urazą w głosie.

- Muszę dokładnie zbadać tę sprawę. Nie jestem pewny, czy zechcę to wszystko
ciągnąć, jeśli pod brodą rośnie ci coś dużego... Chwycił Grace, ostrożnie odgarnął

jej włosy, aby móc swobodnie drażnić delikatną skórę u nasady szyi. Łaskotało, więc
zachichotała, całkiem jak młoda dziewczyna, i zaczęła się wyrywać.

background image

- Przestań. Przestań, głuptasie.

Krzyknęła, kiedy porwał ją w ramiona i podniósł do góry.

- I, co więcej, nie jesteś lekka jak piórko - dodał do poprzedniego wyliczenia.

- Dość tej zabawy. Wychodzę - oznajmiła.

Przymrużyła oczy. Cudownie było obserwować, jak Seth się wykrzywia. Zupełnie
jak młody chłopak.

Ze słodkim ciężarem w ramionach ruszył w stronę schodów.

- Zapomniałem ci powiedzieć, że właśnie popsuł mi się samochód. Nie mam
benzyny i w ogóle. Zaraz będę cię pieścił.

Udało mu się wejść zaledwie na dwa schodki, gdy zadzwonił telefon.

167

- Do licha. - Przesunął wargami wzdłuż brwi Grace.

- Muszę odebrać.

- W porządku. Potem ci przypomnę, w którym miejscu przerwałeś.

Postawił ją na podłodze, ale wcale tego nie odczuła.

Miłość to potężna siła. Potrafi unosić człowieka w powietrzu.

Uśmiech na twarzy Grace zgasł nagle, gdy zobaczyła zmienioną twarz Setha. Oczy
obojętne i bez wyrazu. Idąc przez pokój w jego kierunku, widziała, jak w zaledwie
kilka sekund przeistoczył się w policjanta.

- Gdzie? - Głos miał opanowany i zimny. - Czy zabezpieczono miejsce? - Zaklął pod
nosem. - Zróbcie to natychmiast. Zaraz tam będę. - Odłożył słuchawkę.

Spojrzał na Grace. - Przykro mi, muszę jechać.

- Czy to coś poważnego? - spytała, zwilżywszy zaschnięte wargi.

- Muszę jechać - powtórzył, nie zamierzając mówić nic więcej. - Zadzwonię po
radiowóz. Odwiezie cię do Cade'a.

background image

- Czy mogę tutaj na ciebie poczekać?

- Nie wiem, jak długo będę zajęty.

- To bez znaczenia. - Wyciągnęła do Setha rękę, ale już był poza jej zasięgiem. -
Chcę poczekać na ciebie.

Żadna kobieta nigdy tego nie chciała. Ta myśl przebiegła Sethowi przez głowę, ale
szybko się jej pozbył.

- Jeśli zmęczy cię czekanie, zadzwoń na komisariat.

Zostawię tam wiadomość dla patrolu, żeby odwieźli cię do Cade'a, gdy tylko sobie
tego zażyczysz.

- Dobrze. - Postanowiła, że nie zatelefonuje na policję. Będzie czekała. - Seth. -
Podeszła bliżej i musnęła wargami jego usta. - Do zobaczenia po twoim powrocie.

168

ROZDZIAŁ 9

Włączyła telewizor i usiadła na kanapie.

Wytrzymała tylko pięć minut, podniosła się ze swojego miejsca i ruszyła w obchód
domu. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o jego właścicielu.

Przekonała się, że Seth nie lubi ozdób ani bibelotów.

Pewnie uważa, że tylko gromadzi się na nich kurz. Nie było też roślin doniczkowych
ani domowych zwierzaków. Może to i dobrze, skoro Seth, ze względu na obciążenie
pracą, był

raczej gościem w domu. Salon urządzono skromnie, ale meble były staranie dobrane
i dobrej jakości.

Najsympatyczniej wyglądała kanapa, o zgniłozielonym obiciu. Żeby ożywić
wnętrze, Grace rzuciłaby na nią kolorowe poduszki. Pod narożnym oknem zobaczyła
półkę z książkami. Zaczęła przeglądać tytuły. Ucieszyła się, bo okazało się, że mieli
zbliżone gusta. Wybierali książki o podobnej tematyce. Był nawet poradnik
ogrodniczy, który jako zapalona miłośniczka pracy w ogrodzie sama studiowała.
Seth w ogrodzie? Czy potrafiłaby go sobie tam wyobrazić? Tak. Z łopatą w ręku,

background image

kopiącego ziemię i sadzącego jakieś trwałe krzewy lub inne, wieloletnie rośliny.
Rozejrzała się po pokoju. Jedną ścianę zdobiły portrety. Akwarele. Grace była
pewna, że wszystkie wyszły spod pędzla tego samego artysty, który namalował

krajobrazy wiszące w sypialni Setha.

Zbliżyła się do najbliższej akwareli. Znalazła sygnaturę ukrytą w dolnym rogu.
Marylin Buchanan.

Siostra, matka czy ktoś inny z rodziny? W każdym razie 169

ktoś bliski. Grace podniosła wzrok i zaczęła przyglądać się twarzy pierwszej z
odtworzonych postaci. Odgadła natychmiast. Miała przed sobą ojca Setha.
Podobieństwo było uderzające. Prawie identyczne oczy, silnie zarysowana, mocna
szczęka. Malarka dojrzała jeszcze coś więcej. Wewnętrzną siłę, odrobinę smutku i
wielką godność tego człowieka. Kąciki ust, lekko wygięte w górę, świadczyły o
poczuciu humoru, a uniesiona głowa o pewności siebie.

Drugi obraz był portretem kobiety. Mniej więcej czterdziestoletniej. O ładnej
twarzy. Malarka nie starała się jednak usunąć drobniutkich zmarszczek i lekkiej
siwizny ciemnych, falujących włosów. Orzechowe oczy kobiety patrzyły wprost
przed siebie. Przebijały z nich poczucie humoru i cierpliwość. Usta miała takie same
jak Seth.

Łatwo było odgadnąć, że to jego matka. Grace zastanawiała się, ile wewnętrznej siły
miała w sobie ta kobieta o spokojnych oczach. Ile kosztowała ją ciągła świadomość,
że wszyscy, których kocha, są codziennie narażeni na niebezpieczeństwo? Jak
radziła sobie z obawą i strachem?

Jak widać dobrze, uznała Grace, wpatrując się w portret. Miała przed sobą
wspaniałego, silnego człowieka.

Na ścianie salonu wisiał jeszcze jeden obraz.

Przedstawiał młodego, dwudziestokilkuletniego mężczyznę o zawadiackim
uśmiechu i oczach śmiałka, znacznie ciemniejszych niż oczy Setha. Przystojnego i
seksownego, z gęstą czupryną czarnych włosów opadających na czoło.

To z pewnością brat, pomyślała Grace.

Rodzinną kolekcję uzupełniał czwarty portret.

background image

Ujrzała na nim młodą kobietę o długich, ciemnych włosach opadających na ramiona.
O bystrych, brązowych oczach i delikatnie zarysowanych wargach, na których
widniał cień 170

uśmiechu. Kobieta miała wiele uroku, a zarazem znacznie więcej powagi niż młody
człowiek. Była to z pewnością siostra Setha.

Grace zastanawiała się, czy kiedykolwiek uda się jej poznać osobiście jego rodzinę,
czy też będzie musiała zadowolić się portretami. Seth z pewnością przedstawiłby
matce i rodzeństwu kobietę, którą by pokochał. Zawiózłby ją do rodzinnego domu i
przyglądał się, jak nawiązuje stosunki z jego bliskimi. Na samą tę myśl poczuła
bolesne ukłucie serca. Uczyniłby tak dlatego, że jest tradycjonalistą? Nie. Zdaniem
Grace, miałoby to dla niego głębsze znaczenie. Tak postąpiłby w stosunku do
ukochanej kobiety. A jak w odniesieniu do seksualnej partnerki?

Nigdy nie zabrałby jej do rodzinnego domu. Grace była o tym przekonana.

Uznała, że musi przestać użalać się nad sobą. Jeśli nie można mieć wszystkiego,
czego się potrzebuje bądź

chce, należy zadowolić się tym, co się ma, i cieszyć się życiem.

Jeszcze raz przyjrzała się portretom. Ciekawe, uczciwe twarze. Uczciwa, przyzwoita
rodzina. Ale dlaczego w kolekcji brakowało portretu Setha? Musiał

gdzieś tu być. Co dojrzała w nim malarka? Uwieczniła zimne i obojętne spojrzenie
policjanta czy pełen uroku uśmiech, tak rzadko rozpromieniający jego twarz?

Grace przystąpiła do poszukiwań. Zostawiła włączony telewizor i zaczęła
myszkować po domu. Dość szybko ustaliła, że Seth jest człowiekiem
systematycznym.

W każdym pokoju miał telefon z leżącym obok notesem.

Dodatkowa sypialnia na piętrze służyła za pokój gościnny, a zarazem gabinet do
pracy. W trzecim pomieszczeniu urządził sobie miniaturową siłownię. Lubił ciemne
barwy i 171

wygodne meble.

Grace odkryła jeszcze kilka akwarel tej samej malarki, lecz nigdzie nie natknęła się
na portret Setha.

background image

Tylko w pokoju gościnnym, a zarazem gabinecie pana domu Grace odkryła w
wystroju wnętrza akcent bardziej osobisty. Na wąskich półkach umieszczono
kolekcję figurek drewnianych i kamiennych. Smoki, gryfony, jednorożce i centaury.
Rzucał się w oczy uskrzydlony koń z alabastru.

Obrazy na ścianach przedstawiały tajemniczy krajobraz, zasnuty mgłą, z widocznym
na bladoróżowym niebie zarysem zamku oraz miejscami zacienione jezioro, a nad
nim białą łanię.

W biblioteczce Grace zauważyła sporo książek. O

królu Arturze, irlandzkie baśnie i legendy oraz greckie i rzymskie mitologie. Na
małym biurku stała kula z niebieskiego kryształu, a obok leżała książka na temat
Mitry, boga światła.

Na ten widok Grace zadrżała. Czy Seth kupił ją ze względu na prowadzone
dochodzenie? A może miał ją już wcześniej? Dotknęła niewielkiego tomiku. Czuła,
że od dawna należał do Setha.

To jeszcze jedna z rzeczy, jakie nas połączyły, pomyślała. I to zanim się poznaliśmy.
Z radością zaakceptowała ten fakt. Nie była jednak pewna, czy Seth zareagowałby
tak samo.

Po inspekcji piętra zeszła na dół. Zaczynała się czuć swobodnie, niemal jak we
własnym domu. Uśmiechnęła się na widok nie umytych filiżanek po porannej kawie,
pozostawionych w zlewie. Przypomniały jej miłe, wspólnie spędzone chwile. W
lodówce odkryła butelkę wina. Nalała kieliszek i wzięła go do salonu.

172

Znów podeszła do półek z książkami. Żeby wypełnić czas, zamierzała rozsiąść się
wygodnie na kanapie w towarzystwie telewizora i jakiejś książki. Nagle poczuła na
ciele chłód. Tak intensywny i przejmujący, aż kieliszek z winem zadrżał w jej ręku.
Akurat spoglądała w okno. Tracąc oddech, drugą ręką przytrzymała się krawędzi
półki.

Ktoś ją obserwował.

Ktoś śledził.

W ciemnościach panujących za oknami trudno było coś dostrzec. Na niebie
połyskiwał srebrzysty księżyc, oświetlając zarys domu po drugiej stronie ulicy.

background image

Grace wydawało się, że ktoś zagląda przez okna. Szybko zaciągnęła zasłony.
Zobaczyła, jak bardzo drżą jej ręce.

Sącząc wino, usiłowała śmiać się z samej siebie. Z

telewizora powoli zaczęły do niej docierać wieczorne wiadomości. W pobliskiej
dzielnicy Bethesda zginęła czteroosobowa rodzina To było morderstwo.

Już teraz wiedziała, dokąd pojechał Seth. Mogła sobie tylko wyobrażać, czym musi
się teraz zajmować.

Gregor DeVane znajdował się w skarbcu.

Zamyślony gładził jasny posąg bogini Wenus. Od pewnego czasu utożsamiał ją z
Grace Fontaine. Wyobrażał sobie, że są razem. Oboje piękni i nieśmiertelni.
Obdarzeni boską mocą.

Postanowił, że Grace Fontaine stanie się najcenniejszą zdobyczą. Jego własną
boginią. A Trzy Gwiazdy uzupełnią wspaniałą kolekcję skarbów.

Bezcennych przedmiotów, jakich miał bez liku. Najpierw jednak będzie musiał
ukarać Grace. Świetnie wiedział, jak to uczynić, żeby najbardziej cierpiała. Zresztą
obie zaprzyjaźnione z nią kobiety też nie były bez winy.

173

Pokrzyżowały mu plany, zaprzepaściły szansę.

To oczywiste, że będą musiały umrzeć. Zgładzi je wówczas, gdy zarówno brylanty,
jak i Grace staną się jego niepodzielną własnością. Pozostałe kobiety zasłużyły na
śmierć. I taka spotka je kara.

Grace była teraz sama. Z łatwością mógł uprowadzić ją i przywieźć do własnego
domu.

Najpierw odczuwałaby strach. To doskonale.

DeVane uznał, że powinna się bać. Przerażenie byłoby częścią kary. Potem ją omami
i zdobędzie. A wreszcie posiądzie. Nie musi się spieszyć. Nieśmiertelni mają
przecież dużo czasu.

Później zawiezie Grace na Terresę. I uczyni królową. Jako bogini nie mogłaby

background image

zresztą zadowolić się niczym innym. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że
powinien uprowadzić ją jeszcze dzisiejszej nocy. Głos ten nękał go coraz bardziej.
Nie mógł mu jednak zaufać.

DeVane uspokoił się. Zamknął oczy. Nie wolno mu przyspieszać biegu wydarzeń.
Musiał dopracować każdy, nawet najdrobniejszy szczegół dalszej akcji, od której
powodzenia zależała jego nieśmiertelność.

Sprowadzi do siebie Grace, kiedy będzie na to przygotowany. A ta kobieta dostarczy
mu Gwiazdy.

Seth wychylił ostatni kubek wodnistej kawy i roztarł

obolały kark. Po tym, co niedawno oglądał w schludnym, podmiejskim domku, nadal
było mu niedobrze. Cywile i świeżo upieczeni policjanci sądzą, że starzy gliniarze są
uodpornieni na widok nagłej śmierci.

Nie była to prawda.

Nikt nie potrafiłby przyzwyczaić się do tak makabrycznych scen, jakie Seth oglądał.
A jeśliby potrafił, to nie wolno by mu było, zdaniem Setha, nosić policyjnej 174

odznaki. Przedstawiciele prawa i porządku publicznego nie powinni zatracać
wrażliwości i popadać w rutynę. Nie powinni też uważać się za nieosiągalnych czy
też nietykalnych. Taka postawa mogła ich narazić na niebezpieczeństwo w walce z
przestępcami, którzy najczęściej stawiali wszystko na jedną kartę, ponieważ nie
mieli już nic do stracenia.

Co kazało temu mężczyźnie pozbawić życia własne dzieci oraz kobietę, z którą je
spłodził, a potem samego siebie? W schludnym, podmiejskim domku nie pozostał

nikt, kto mógłby odpowiedzieć na to pytanie. Seth nie mógł

opędzić się od ponurych myśli. Przeczuwał, że widok, który oglądał, będzie
prześladował go przez wiele miesięcy.

Dosłownie padał ze zmęczenia i nadmiaru wrażeń. Z

trudem podniósł się zza biurka, przeciągnął się, a potem ruszył do szatni. Zastał tam
Micka Marshalla. Młody detektyw rozcierał obolałe stopy. Jego sprężyste, rude
włosy domagały się strzyżenia. Był blady ze zmęczenia.

background image

Miał podkrążone oczy i zaciśnięte wargi. Gestem powitał

porucznika. Z powrotem wciągnął skarpetki.

- Nie musiał pan tam chodzić - odezwał się Seth.

- Usłyszałem strzały, siedząc u siebie na ganku -

odparł Marshall. - To wydarzyło się tak blisko mojego domu. Jezu, moje dzieciaki
ciągle bawiły się z tamtymi. Do diabła, co im teraz powiem? Jak wytłumaczę, co się
stało?

- Znał pan dobrze ojca tych dzieci?

- Właściwie to nie. Był spokojny i grzeczny. Zwykle trzymał się na uboczu. -
Marshall mimo woli roześmiał się nerwowo. - Oni wszyscy zawsze tacy są.

- Śledztwo prowadzi Mulrooney. Może pan mu pomagać, jeśli pan chce. Ja jadę
teraz do domu, bo muszę 175

się trochę przespać. Niech pan uściska swoje dzieciaki.

- Dobrze. - Marshall przeciągnął palcami po włosach. - Aha, poruczniku, zdobyłem
trochę informacji na temat DeVane'a.

Seth zesztywniał.

- Jest coś ciekawego?

- Trudno powiedzieć. Zależy, co pana interesuje. Ma pięćdziesiąt dwa lata i nigdy
nie był żonaty. Po ojcu odziedziczył duży majątek. Cenne winnice na wyspie, która
nazywa się Terresa. A także gaje oliwne i hodowlę bydła.

- A więc to farmer - dżentelmen?

- Och, nie tylko. Ten facet prowadzi rozmaite interesy na całym świecie, i to na dużą
skalę. Transport morski, telekomunikacja, import - eksport. Jego firmy handlują
wszystkim, co przynosi największe dochody. Trzy lata temu został u nas
ambasadorem Terresy. I chyba tu mu się spodobało. Kupił imponującą rezydencję
przy Foxhall Road. Często wydaje wystawne przyjęcia. Jest znany, ale nikt nie chce
rozmawiać na jego temat. Pytani o DeVane'a ludzie, od razu stają się nerwowi.

background image

- Osoby wpływowe nie bywają na ogół lubiane.

- Być może. Tyle udało mi się dowiedzieć. Na razie niewiele. Pięć lat temu był
podobno blisko związany z jakaś Włoszką. Sławną śpiewaczką operową. Ale potem
ta kobieta nagle zniknęła.

- Zniknęła? - Zaintrygowany Seth nadstawił ucha. -

Jak to się stało?

- W bardzo dziwny sposób. Rozpłynęła się jak we mgle. Policji włoskiej nie udało
się wykryć, co się z nią stało. W swej rezydencji w Mediolanie pozostawiła
wszystko. Biżuterię, stroje i inne wartościowe rzeczy.

Śpiewała tam właśnie w operze i nie zjawiła się na 176

wieczornym występie. Po południu poszła na zakupy, kupiła mnóstwo rzeczy, które
kazała odesłać do domu, i już więcej jej nie widziano.

- Czy brano pod uwagę uprowadzenie?

- Tak, ale nikt nie żądał okupu. Przez pięć lat nie natrafiono na żaden ślad. Nie
znaleziono ciała. Miała... -

Marshall wytężył pamięć - trzydzieści lat. Była u szczytu sławy. Podobno była
piękna. Na swoich bankowych kontach zostawiła mnóstwo pieniędzy. Nadal tam
leżą.

- Przesłuchiwano DeVane'a?

- Tak. Kiedy to się stało, podobno akurat pływał

swym jachtem po Morzu Jonskim, ciesząc się słońcem i popijając szampana. Miał
na pokładzie kilku gości.

Rozmawiałem z włoskim policjantem, który przesłuchiwał

wtedy DeVane'a, wielkim miłośnikiem opery. Był zdania, że DeVane specjalnie
sienie zdziwił i nie przejął

zaginięciem śpiewaczki. Policjant podejrzewał, że facet maczał w tym palce, ale nie
sposób było cokolwiek mu udowodnić. DeVane obiecał nawet nagrodę w wysokości

background image

pięciu milionów lirów dla kogoś, kto wskaże miejsce pobytu tej kobiety. Ale nikt
nigdy nie zgłosił się po pieniądze.

- To intrygująca historia. Niech pan postara się pogrzebać jeszcze głębiej -
powiedział Seth. Równocześnie postanowił sam zainteresować się bliżej
ambasadorem DeVane'em.

- Aha, jest jeszcze jedna rzecz - dodał Marshall. -

Facet jest kolekcjonerem. Zbiera praktycznie wszystko, co ma dużą wartość.
Monety, znaczki, biżuterię, wszelkiego rodzaju dzieła sztuki, a nawet stylowe meble.
Mówią że jest właścicielem wspaniałej kolekcji kamieni szlachetnych.

Na tym polu rywalizuje ze Smithsonian Institute.

177

- A więc zbiera także brylanty.

- Tak. Podobno kamienie szlachetne to jego namiętność. Mniej więcej dwa lata temu
kupił szmaragd za trzy miliony dolarów. Wspaniały, ale, jak słyszałem, zapłacił za
niego dwa razy więcej, niż był wart, bo kamień ma rzekomo jakąś magiczną moc. -
Marshall skrzywił się drwiąco. - DeVane wygląda mi na faceta, który mógł

zainteresować się Trzema Gwiazdami. Czyżby wierzył w legendę o nieśmiertelności
człowieka, który je posiądzie? -

roześmiał się głośno.

- To prawdopodobne.

Seth uprzytomnił sobie, że nie widział nazwiska ambasadora na liście sporządzonej
przez Bailey. Dlaczego?

To było dziwne.

- Niech pan zbiera informacje. Chciałbym sam porozmawiać z tym włoskim
policjantem, który go przesłuchiwał. I dziękuję, że wkłada pan w tę sprawę tak dużo
wysiłku.

Marshall zamrugał ze zdumienia. Porucznik wprawdzie zawsze dziękował
podwładnym za dobrą robotę, ale zwykle robił to zdawkowo. Tym razem w słowach

background image

szefa wyczuł serdeczność.

- Nie ma za co. I tak nie dobierzemy się temu facetowi do skóry. Jest przebiegły i
śliski jak wąż. A poza tym chroni go immunitet.

- Najpierw sprawdźmy szczegółowo DeVane'a, a potem będziemy martwić się o
resztę. - W drzwiach szatni ukazał się policjant, który przyszedł na nocną zmianę. -

Niech pan idzie się przespać - powiedział Seth do Marshalla.

W tej chwili na drzwiczkach szafki, którą otworzył

przybyły, zobaczył ogromną fotografię Grace. Pięknej, 178

roześmianej i... kompletnie nagiej.

Miała odrzuconą w tył głowę, na ustach zmysłowy uśmiech, a w oczach błyski. Jej
skóra przypominała wypolerowany marmur. Ponętne, piękne ciało, z udrapowaną na
nich falą ciemnych włosów, mogło doprowadzić do szaleństwa każdego mężczyznę.

Marshall też zobaczył zdjęcie Grace i westchnął. Od Cade'a Parrisa dowiedział się o
bliskich stosunkach łączących porucznika z tą kobietą. Widząc teraz kolegę,
stojącego przed szafką i pogwizdującego beztrosko jakąś melodię, pomyślał, że są to
chyba jego ostatnie chwile.

- Poruczniku... - zaczął głośno, chcąc jakoś dać znać koledze.

Seth podniósł rękę, aby uciszyć Marshalla, i podszedł do otwartej szafki.
Przebierający się policjant spojrzał przez ramię.

- O, pan porucznik.

- Witaj, Bradley - powiedział Seth. Nie odrywał

wzroku od błyszczącej fotografii.

- Prawda, że ładna kobitka? Kolega z dziennej zmiany opowiadał, że była u nas w
wydziale. Widział ją z bliska. Wyglądała równie szałowo jak na tej fotografii.

- Tak mówił?

- Właśnie tak. Więc w stosie starych czasopism leżących u mnie w garażu
wynalazłem tę fotografię. Jest na czym zawiesić oko, no nie?

background image

- Bradley... - syknął ostrzegawczo Marshall i pomyślał, że nieświadomy niczego
kolega załatwił sobie zwolnienie ze służby.

Seth odetchnął głęboko. Musiał się opanować. Aż go korciło, żeby jednym ruchem
zerwać zdjęcie Grace.

Spojrzał na Bradleya.

179

- Z tej szatni korzystają też policjantki - przypomniał

obojętnym tonem. - Ze względu na kobiety nie powinien pan przyklejać w szafce
takiej fotografii. To niestosowne. -

Gdzie podział się tatuaż Grace? - pomyślał, nadal oszołomiony widokiem jej
nagiego ciała. Ile miała wtedy lat? Dziewiętnaście? - Bradley, znajdź sobie lepsze
miejsce na to zdjęcie. - dodał równie spokojnie.

- Dobrze, panie poruczniku.

Odwracając się, Seth jeszcze raz rzucił okiem przez ramię.

- A poza tym jest lepsza w naturze - dodał. -

Znacznie lepsza.

Po wyjściu szefa z szatni Marshall nabrał głęboko powietrza. Spojrzał na kolegę.

- Bradley - mruknął - masz więcej szczęścia niż rozumu.

Świtało, gdy Seth wrócił wreszcie do domu. Przez cały czas zajmował się
koszmarnym morderstwem w dzielnicy Bethesda. Będzie mógł zamknąć śledztwo,
gdy otrzyma raport lekarza sądowego i wyniki autopsji potwierdzające to, czego sam
wcześniej zdołał się dowiedzieć. Trzydziestosześcioletni mężczyzna, który
prowadził spokojne i wygodne życie, dobrze zarabiając jako programista, nagle
przestał oglądać telewizję, podniósł

się z kanapy, załadował rewolwer i w ciągu mniej więcej dziesięciu minut pozbawił
życia trzech członków najbliższej rodziny, a zaraz potem samego siebie.

Zdaniem Setha motywy tej zbrodni były nie do ustalenia. Mógł wrócić do domu

background image

dwie godziny wcześniej, ale postanowił wykorzystać różnicę między czasem
lokalnym a europejskim na przeprowadzenie kilku rozmów telefonicznych. Zadawał
pytania, zdobywał informacje.

180

Mozolnie dopasowywał elementy układanki. Powoli w jego głowie tworzył się obraz
Gregora DeVane'a - człowieka bardzo bogatego, mającego prestiż i władzę;
obcującego z ludźmi równie majętnymi i wpływowymi jak on sam; prowadzącego
wielkie interesy; bez rodziny.

W tych wszystkich informacjach nie da się wynaleźć niczego podejrzanego, myślał
Seth, zamykając za sobą frontowe drzwi. Był zawiedziony.

Nie było też żadną zbrodnią posyłanie róż pięknej, młodej damie. Nie nasuwał także
większych podejrzeń fakt, iż DeVane był kiedyś związany z kobietą, która potem
zniknęła. Ale to, że żył z jeszcze inną, zainteresowało Setha. Tym razem chodziło o
Francuzkę. Piękną primabalerinę, uchodzącą za najlepszą tancerkę dziesięciolecia.
Znaleziono ją martwą we własnym pary-skim domu, zmarła w wyniku
przedawkowania narkotyków.

Sąd uznał jej śmierć za samobójczą, chociaż wszyscy przyjaciele zgodnie
oświadczyli, że piękna tancerka nigdy nie zażywała narkotyków. Prowadziła zdrowy
tryb życia i bardzo dbała o kondycję fizyczną.

Policja przesłuchiwała DeVane'a, ale była to tylko czysta formalność. Dokładnie o
tej porze, o której młoda primabalerina zapadła w narkotyczną śpiączkę i zaraz
potem zmarła, ambasador przebywał w Białym Domu, zaproszony na audiencję.

Zarówno jednak Seth, jak i włoski policjant, uznali, że mają do czynienia ze
zdumiewającą zbieżnością.

DeVane jest kolekcjonerem, pomyślał Seth.

Amatorem pięknych przedmiotów i pięknych kobiet.

Człowiekiem, który potrafił dwukrotnie przepłacić wartość drogocennego
szmaragdu dlatego, że z tym kamieniem była 181

związana jakaś legenda. Seth postanowił przekonać się, ile jeszcze wątków
dotyczących ambasadora uda mu się ze sobą powiązać. Zaraz potem odbędzie
rozmowę z tym człowiekiem.

background image

Wszedł do salonu. W świetle lampy ujrzał Grace.

Zwinięta w kłębek, spała na kanapie. Był przekonany, że pojechała do Cade'a. Co
tutaj, do licha, jeszcze robiła?

Została. Powiedziała, że będzie czekać. Jeszcze nigdy żadna kobieta na niego nie
czekała. I nigdy nie życzył sobie, aby to robiła. Setha ścisnęło w gardle. Poczuł

przypływ wzruszenia i czułości. Jego serce było zagrożone, przestawało do niego
należeć. Za wszelką cenę musi je odzyskać. Zapragnął nagle odwrócić się na pięcie,
zostawić Grace i wrócić do swej uporządkowanej, stabilnej egzystencji.

Gdy okazało się, że stał się całkiem bezwolny, przeraził się jeszcze bardziej. Nie
potrafił zdobyć się na żaden ruch.

Pomyślał, że ta kobieta wkrótce się nim znudzi.

Straci zainteresowanie związkiem, na który zdecydowała się pod wpływem impulsu,
kierowana porywem zmysłów.

A jak zakończy znajomość? Będzie robić uniki? Nie, to nie było w jej stylu. Na
pewno uczyni to odważnie i bez żadnych niedomówień. Tak właśnie postępowała.

Początkowo chciał wierzyć, że jest zimna i wyrachowana, ale okazało się to
nieprawdą. Była kobietą ciepłą, spontaniczną i o gołębim sercu. Równocześnie
jednak, jak sądził, nietrwałą w uczuciach.

Nachylił się nad kanapą i badawczo przyglądał się śpiącej. Miała napiętą twarz, a na
czole pionowe zmarszczki. Coś musiało ją dręczyć we śnie. Co za koszmary nękały
ją po nocach? Jakie miała zmartwienia?

182

Biedna, mała, bogata dziewczynka, pomyślał. Zrobiło mu się jej żal. Delikatnie
roztarł palcem zmarszczki na czole śpiącej, a potem ostrożnie wziął ją w objęcia.

- Chodź, dziecino - szepnął. - Czas iść do łóżka.

- Nie. - Zaczęła się wyrywać i odpychać Setha. -

Nie. Czyżby nadal męczył ją jakiś koszmar senny?

background image

Szczerze zmartwiony, przygarnął ją do siebie.

- To ja, Seth. Nie masz się czego obawiać. Jestem z tobą.

- Obserwuje mnie. - Skryła twarz w zagłębieniu męskiego ramienia. - Z zewnątrz. Z
każdej strony. Bez przerwy śledzi.

- Ciii... Nie ma tu nikogo.

Ruszył w stronę schodów. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego zastał oświetlony cały
dom. Zapaliła wszystkie lampy, obawiając się ciemności. A jednak nie uciekła.

- Nikt nie zrobi ci krzywdy. Przyrzekam, Grace.

- Seth. - Z trudem otworzyła oczy i popatrzyła na niego. - Seth - powtórzyła.
Dotknęła ręką zarośniętego policzka. - Źle wyglądasz. Jesteś wykończony.

- Możemy zaraz zamienić się rolami. Ty weźmiesz mnie na ręce - zażartował.

Objęła Setha i przytuliła policzek do jego twarzy.

- Słuchałam wiadomości. Wiem, co stało się z tą rodziną.

- Nie musiałaś tu na mnie czekać.

- Seth. - Odsunęła się i spojrzała mu w oczy.

- Nie zamierzam mówić o tym, co się stało -

powiedział zdecydowanym tonem. - Więc nie pytaj.

- Nie chcesz mówić, bo sprawia ci przykrość rozmowa na ten temat? A może
dlatego, że nie zamierzasz dzielić się ze mną niczym, co cię martwi?

183

Doniósł ją do sypialni. Postawił obok łóżka.

Odwrócił się i zaczął zdejmować koszulę.

- Grace, jestem skonany. Za parę godzin znów muszę być na nogach. Chcę się
zdrzemnąć.

background image

- W porządku. Ja już trochę pospałam. Zaraz zamówię sobie taksówkę.

Powiesił koszulę na krześle. Usiadł, żeby ściągnąć buty.

- Rób, na co masz ochotę.

- Nie mam ochoty stąd wychodzić, lecz, jak widzę, tobie odpowiada takie
rozwiązanie.

Cisnął butem w drugi koniec pokoju.

- Nigdy mi się to nie zdarza - syknął przez zęby. -

Nie robię takich rzeczy.

- Dlaczego? To zawsze poprawia samopoczucie. -

Seth naprawdę wyglądał okropnie. Krańcowo wyczerpany, a zarazem zły na siebie.
Grace postanowiła dać spokój.

Podeszła blisko i zaczęła rozmasowywać mu mięśnie na karku. - Czy wiesz,
poruczniku, czego teraz najbardziej ci potrzeba? - Pocałowała go w czubek głowy. -
Oczywiście, oprócz mnie. Powinieneś zrobić sobie kąpiel z bąbelkami, aby odprężyć
całe ciało. Na razie sama zobaczę, co da się z tobą zrobić.

Jej sprawne ręce masowały mięśnie Setha.

Rozluźniały ramiona.

- Dlaczego?

- To jedno z twoich ulubionych pytań, mam rację?

No, kładź się na brzuchu i pozwól mi popracować nad tą zwalistą skałą, którą
nazywają plecami.

- Potrzebuję tylko snu.

- Hm... - Popchnęła Setha na łóżko i uklękła tuż obok niego. - Przewróć się na
brzuch, przystojniaku.

184

background image

- Teraz mam lepszy widok. - Usiłując się uśmiechnąć, bawił się włosami Grace. -
Chodź do mnie.

Jestem zbyt zmęczony, aby się ciebie pozbyć.

- Zapamiętam to sobie. - Pchnęła go lekko. - No, obróć się wreszcie.

Z głębokim westchnieniem przekręcił się na brzuch.

Jęknął jeszcze głośniej, gdy poczuł, jak Grace siada mu na plecach i zaczyna
ugniatać rękoma obolałe mięśnie.

- Na twoim miejscu brałabym regularne masaże. -

Naciskała go mocno nadgarstkiem i rozmasowywała palcami. - Jeśli przyniesiesz
ulgę własnemu ciału, będzie ci lepiej służyło. Co tydzień biorę w klubie masaże.
Stefan zdziałałby cuda z twoimi mięśniami. Zlikwidowałby stałe napięcie.

- Stefan. - Seth zamknął oczy i usiłował nie myśleć o obcym facecie i jego rękach
wędrujących po ciele Grace. -

Już to sobie wyobrażam - mruknął.

- To profesjonalista - wyjaśniła. - Jego żona jest terapeutką na pediatrii. Cudownie
radzi sobie z małymi pacjentami i bardzo im pomaga.

Pomyślał o dzieciach i to osłabiło jego samokontrolę. Nie bez znaczenia były też
błądzące po ciele dłonie Grace i jej kojący głos. Nadal jednak pod zamkniętymi
powiekami miał przed oczami tamten straszliwy obraz.

- Te dzieci leżały w łóżku - powiedział nagle matowym głosem.

Ręce Grace na chwilę znieruchomiały. Zaraz jednak, odetchnąwszy głęboko,
ponownie wprawiła je w ruch.

Masowała wzdłuż kręgosłupa i łopatek.

Czekała w napięciu, czy Seth powie coś więcej.

- Młodsza dziewczynka miała szmacianą lalkę -

185

background image

mówił dalej. - Starą i zniszczoną. Nadal ściskała ją w rączkach. Na ścianach pokoju
wisiały plakaty do filmów Disneya. Z postaciami z bajek, które kończą się
szczęśliwie. Starsze dziecko miało obok łóżka czasopismo dla nastolatek. Małe
dziewczynki zwykle je czytają, nie mogąc się doczekać, aż jeszcze trochę podrosną -
Seth zamilkł na chwilę. - Już się nie obudziły. Nieświadome, że żadna z nich nigdy
nie stanie się nastolatką.

Grace milczała. Bo cóż w takiej sytuacji mogłaby powiedzieć? Nachyliła się i
wargami dotknęła ramienia Setha. Poczuła, jak nerwowo wypuścił z płuc powietrze.

- Najgorzej, gdy chodzi o dzieci. Człowieka wtedy aż skręca. Nie znam policjanta,
który potrafiłby bez emocji patrzeć na ofiary zbrodni. Matka dziewczynek leżała na
schodach. Usłyszawszy strzały, pewnie biegła na piętro do dzieci. Ojciec zszedł
potem na parter, usiadł na kanapie w saloniku i dokończył swego dzieła.

Grace przywarła do pleców Setha.

- Spróbuj zasnąć - szepnęła do ucha.

- Zostań. Proszę.

- Dobrze. - Zaniknęła oczy i wsłuchiwała się w jego oddech, coraz bardziej miarowy.
- Zostanę.

Obudził się. Był sam. Przez chwilę zdawało mu się, że położywszy się nad ranem,
miał sen. Nadal jednak powietrze było przesycone charakterystycznym zapachem.

Czuł go też na własnej skórze. Tam, gdzie leżała Grace.

Podniósł do oczu rękę z zegarkiem, żeby sprawdzić, która godzina. Wczoraj
zapomniał go zdjąć. Bez względu na to, co przeżywał, jego wewnętrzny zegar działał

niezawodnie. Dwie minuty dłużej pozostał pod prysznicem, żeby do końca pozbyć
się zmęczenia. Goląc się, przyrzekł

sobie, że gdy tylko będzie miał wolny dzień, odda się 186

całkowitemu lenistwu.

Zaraz potem zaklął pod nosem. Zapomniał nastawić ekspres do kawy. W ten sposób
stracił dziesięć cennych minut i potem na łeb na szyję przyjdzie mu gnać do pracy.

background image

Do jednej rzeczy w żadnym razie nie mógł dopuścić. Nie zamierzał rozpoczynać
dnia od tej brązowej trucizny, jaką podawano w policyjnej kantynie.

Tak intensywnie myślał o kawie, że kiedy nagle poczuł jej aromat, jak za kuszącym
syrenim śpiewem ruszył po schodach w dół, przekonany, że to złuda.

Gdy stanął na progu kuchni, jego oczom ukazał się zdumiewający widok. Na stole
stał dzbanek pełen gorącej, czarnej jak smoła kawy, której wspaniały zapach
rozchodził się po całym domu. Obok siedziała Grace.

Czytała poranną gazetę i skubała świeżą bułkę. Zaczesała włosy w tył. Wyglądało na
to, że ma na sobie tylko jedną z koszul Setha.

- Dzień dobry - przywitała go uśmiechem, a potem z niedowierzaniem pokręciła
głową. - Czy ty naprawdę jesteś zwykłym śmiertelnikiem? Po niecałych trzech
godzinach snu wyglądasz idealnie.

- Długoletnia wprawa - mruknął Seth. - Sądziłem, że sobie poszłaś.

- Mówiłam, że zostanę. Kawa jest gorąca. Chyba nie masz mi za złe, że sama się
obsłużyłam?

- Nie. - Nie ruszył się z miejsca. - Nie mam.

- Jeśli pozwolisz, posiedzę trochę przy kawie, zanim pójdę się ubrać. Potem pojadę
do Cade'a. Zamierzam dziś odwiedzić szpital, a później wrócę do siebie, do domu.

Najwyższa pora. Do popołudnia sprzątaczka powinna skończyć robotę, więc... -
Grace zamilkła w pół zdania, skonsternowana milczeniem Setha. Nadal wpatrywał
się w 187

nią badawczo. - O co chodzi? - spytała, uśmiechając się niepewnie.

Nie spuszczając z niej wzroku, zdjął z widełek słuchawkę i z pamięci wystukał jakiś
numer.

- Mówi Buchanan. Przyjadę za godzinę - oznajmił. -

Mam do załatwienia sprawy osobiste. - Odwiesił

słuchawkę i odwrócił się do Grace. - Wracaj do łóżka.

background image

Proszę.

Podniosła się i wzięła go za rękę.

Gdy ubrania leżały na podłodze, pościel była odrzucona na bok, a zasłony
zaciągnięte, Seth położył się obok Grace.

Czuł nieprzepartą chęć obejmowania i pieszczenia tej kobiety. Podarował sobie
godzinę na poddanie się emocjom, jakie w nim wywoływała. Zaledwie godzinę,
mimo to wcale się nie spieszył. Całował ją bardzo powoli i łagodnymi ruchami
pieścił jej ciało.

W tej chwili należała do niego. Gotowa, żądna pieszczot i odwzajemniająca
pocałunki. Miał przed sobą nie wysychające źródło serdeczności i ciepła. Z jej ust
wyrywały się krótkie, radosne westchnienia, a ciałem wstrząsały dreszcze. Pieścił
delikatnie. Z niewiarygodną cierpliwością. Za każdym razem, gdy spotykały się ich
wargi, serce Grace kołatało w piersi. Pieszczotom kochanków towarzyszyły
westchnienia, jęki i szepty. Zato-pili się w świecie cudownych wrażeń, dotychczas
im nie znanych. Tak bardzo potrzebował Grace, jak ona jego.

Leżała bezwolna, chłonąc pieszczoty i pozwalając prowadzić się tam, gdzie zechciał.
Dłonie Setha wędrowały po jej rozgrzanej, satynowej skórze.

- Powiedz, że mnie pragniesz. - Sunął po jej piersi wargami.

188

- Tak. - Przyciągnęła go mocno do siebie. - Pragnę.

- Powiedz, że jestem ci potrzebny. - Przeciągnął

językiem po naprężonym sutku.

- Tak. - Jęknęła, gdy zaczął delikatnie ssać pierś. -

Jesteś mi potrzebny.

Powiedz, że mnie kochasz. To życzenie wyraził

tylko w myślach, kiedy zatapiał usta w rozchylonych wargach Grace, obiecujących
rozkosz.

background image

- Teraz? - Wpatrywał się w jej twarz.

- Tak - wyszeptała. - Teraz.

Połączył się z nią powoli. Równocześnie zadrżeli z rozkoszy. Seth zobaczył, jak
oczy Grace wypełniają się łzami, i po raz pierwszy w życiu poczuł gwałtowny
przypływ czułości. Pocałował jeszcze raz. Zaczął poruszać się wolno i ostrożnie.

Było to doznanie tak cudownie delikatne i słodkie, że po rozpłomienionych
policzkach Grace popłynęły łzy.

Zadrżały jej wargi.

- Nie zamykaj oczu - poprosił Seth, scałowując łzę płynącą po jej policzku. - Muszę
je widzieć, gdy wezmę cię całą.

Nie potrafiła powstrzymać płaczu. Poddała się fali rozczulenia. Ledwie go widziała
przez łzy. Raz po raz powtarzała jego imię. Ciałem wstrząsnął spazmatyczny
dreszcz.

- Oddaj mi się - wyszeptał gardłowym głosem.

Opadł na nią całym ciałem. Poruszał się powoli i rytmicznie. Wreszcie zatopił twarz
w jej włosach. - Oddaj mi się. Cała.

189

ROZDZIAŁ 10

Na oddziale dla niemowląt Grace kołysała dziewczynkę. Tak malutką, że mieściła
się na ręku między łokciem a przegubem. Dużymi, niebieskimi oczętami niemowlę
wpatrywało się w opiekunkę. Dopiero co przeszło operację. Zlikwidowano dziurę w
serduszku.

Lekarze mieli nadzieję, że wydobrzeje.

- Carrie, wszystko będzie dobrze - Grace przemawiała do drobniutkiej dziewuszki. -
Wyzdrowiejesz.

Poklepała czule policzek niemowlaka. Wydawało się jej, że Carrie odpowiedziała
uśmiechem. Grace miała ochotę coś zanucić, aby dziecko szybciej zasnęło.

background image

Wiedziała, że dyżurne pielęgniarki niemal zatykały sobie uszy, gdy tylko zaczynała
śpiewać jakąś kołysankę.

Maluchy rzadko jednak reagowały na fałszywe tony, więc półgłosem nuciła Carrie
do ucha, dopóki nie opadły jej powieki.

Kiedy maleństwo już smacznie spało, nadal kołysała je w ramionach. Teraz robiła to
dla siebie. Każdy, kto lulał

dziecko do snu, wie, że wywiera to dobroczynny wpływ na obie strony. Z
niemowlęciem śpiącym w ramionach, Grace myślała o swoim największym
pragnieniu.

Marzyła o własnych dzieciach. Pragnęła nosić je w sobie, czując, jak rosną i
poruszają się w brzuchu, a potem urodzić, przyłożyć do piersi i stać się ich
karmicielką.

Pragnęła bawić się z dziećmi i przyglądać się im, gdy śpią. Wychowywać je i
obserwować, jak dorastają, marzyła dalej, z zamkniętymi oczyma kołysząc na
rękach 190

cudzą małą dziewuszkę. Troszczyć się o nie i uspokajać, gdy z lękiem obudzą się w
nocy, a nawet przeżywać pierwsze rozstanie.

Macierzyństwo było największym pragnieniem Grace. I najskrytszym. Gdy po raz
pierwszy znalazła się na pediatrii z zamiarem podjęcia tu pracy, miała obawy, że
robi to tylko dlatego, aby ukoić własny ból. Szybko jednak stwierdziła, że tak nie
jest. Kiedy tylko wzięła na ręce chore dziecko i zaczęła je pocieszać, zrozumiała, że
to, co czyni, znaczy dla niej samej znacznie więcej.

Miała wiele do zaofiarowania. Rozpierał ją nadmiar miłości, którą chciała dać
innym. A tutaj, w szpitalu, nikt nie kwestionował jej intencji. Mogła robić coś
pożytecznego, co miało głębszy sens. Podniosła się z krzesła i delikatnie włożyła
Carrie do łóżeczka.

- Niedługo cała i zdrowa wrócisz do domu -

szepnęła. - I nie będziesz pamiętała, że to ja kołysałam cię do snu, gdy twoja mama
nie mogła być przy tobie. Ale ja to zapamiętani. Chyba Carrie jest w lepszej formie -

powiedziała do podchodzącej pielęgniarki.

background image

- To dzielna dziewczynka. Ma pani cudowną rękę do dzieci, pani Fontaine.

- Wpadnę za dwa dni - obiecała Grace. - Gdybym była wcześniej potrzebna, proszę
dzwonić do mnie do domu.

Pielęgniarka popatrzyła uważnie. Morderstwo u pani Fontaine stało się ostatnio
tematem szpitalnych rozmów.

- O co chodzi?

- Czy w domu będzie się pani czuła bezpiecznie? -

spytała z troską.

- Postaram się, żeby tak było. - Grace pożegnała spojrzeniem Carrie i opuściła salę.

191

Postanowiła wstąpić jeszcze na chwilę na pediatrię i odwiedzić starsze dzieci. A
potem zadzwoni do Setha do biura i zapyta, czy zechce zjeść u niej w domu małą
kolację.

Odwróciła się i niemal wpadła na DeVane'a.

- Gregor? - Uśmiechem starała się pokryć niepokój, który nagle ją ogarnął. - Ty
tutaj? Co za zbieg okoliczności! Ktoś ci zachorował?

Coś dziwnego działo się z jego oczyma. Były rozbiegane i przekrwione.

- Zachorował? - powtórzył.

- Jesteśmy w szpitalu - uprzytomniła mu Grace.

Położyła dłoń na ramieniu ambasadora. - Nic ci się nie stało?

Drgnął nerwowo. Przyszedł tu tylko dla tej kobiety.

- Nie, nic - zapewnił. - Na chwilę się zamyśliłem.

Nie spodziewałem się, że tu cię zobaczę. - Oczywiście, mówił nieprawdę. Niezwykle
starannie zaplanował to spotkanie. Ujął rękę Grace i egzaltowanym gestem podniósł
do ust. - To wielka przyjemność móc cię spotkać, nawet w takim miejscu.
Przyjaciele namówili mnie, abym zainteresował się chorymi dziećmi. Ich los leży

background image

mi na sercu.

- Mnie też. - Uśmiech na twarzy Grace stał się cieplejszy. - Chcesz przejść się po
oddziale?

- Z największą przyjemnością. - Odwrócił się i dał

jakiś znak dwóm rosłym mężczyznom, którzy stali parę kroków dalej. - Moja
ochrona - wyjaśnił. - A co ciebie tu sprowadza?

Starym zwyczajem Grace nie powiedziała prawdy.

- Rodzina Fontaine'ów wspiera finansowo oddział

dziecięcy. Lubię tu czasami wpaść i przekonać się na 192

własne oczy, co robi szpital z otrzymywanymi pieniędzmi -

wyjaśniła lekkim tonem. W jej oczach pojawiły się filuterne błyski. - A ponadto, kto
wie, może przypadkiem uda mi się natknąć na jakiegoś przystojnego lekarza lub...

ambasadora - dodała kokieteryjnie. Oprowadzając DeVane'a po szpitalu,
zastanawiała się, w jaki sposób wyciągnąć od niego pieniądze dla chorych dzieci.

- Ogromnie żałuję, że nie mam potomstwa -

oświadczył, chociaż nie znosił dzieci. - Ale do tej pory nie udało mi się znaleźć
odpowiedniej kobiety... A że staję się coraz starszy, jestem skazany na bezdzietność.

- Jesteś jeszcze młodym człowiekiem -

zaprotestowała Grace. - Silnym i żywotnym. Możesz mieć tyle dzieci, ile
zapragniesz.

- Ach. - Ambasador zajrzał jej głęboko w oczy. - Do tego jest jeszcze potrzebna
odpowiednia kobieta.

Poczuła się nieswojo. Przenikliwy wzrok DeVane'a i niedwuznaczne aluzje robiły
przykre wrażenie.

- Na pewno znajdziesz odpowiednią partnerkę. A tutaj, popatrz, są wcześniaki. -
Podeszła do szklanej ściany.

background image

- Są takie maleńkie. I bezradne.

- Zwłaszcza te upośledzone - zauważył DeVane.

Grace źle odebrała jego słowa.

- Niektóre z tych dzieci wymagają szczególnych warunków i długotrwałej opieki
lekarskiej, żeby mogły normalnie się rozwinąć. Nie nazywałabym ich jednak
upośledzonymi.

Popełniam błędy, uznał zirytowany DeVane. W

obecności tej kobiety, której zapach perfum działał mu na zmysły, chwilami tracił
bystrość umysłu.

- Przepraszam, ale czasami zawodzi mnie znajomość angielskiego. Zdarza mi się
używać nieodpowiednich 193

określeń.

Grace uśmiechem skwitowała wyjaśnienie ambasadora. Nie chciała, aby czuł się
skrępowany.

- Twój angielski jest doskonały.

- Mam nieśmiałe pytanie. Czy dasz się namówić na lunch? Wyłącznie przyjacielski.
Łączą nas przecież wspólne zainteresowania. - Spojrzał wymownie na maleństwa
leżące za szklaną taflą.

Grace musiała przyznać, że propozycja DeVane'a miała swoje plusy. Był mężczyzną
eleganckim i kulturalnym. Bogatym i wpływowym. Może dałby się namówić na
pomoc w utworzeniu międzynarodowej części Fundacji Spadającej Gwiazdy?
Pomysł ten nurtował ją od pewnego czasu i bardzo chciała go wprowadzić w życie.

- Z największą przyjemnością poszłabym z tobą coś zjeść - odparła z uśmiechem -
ale mam na głowie mnóstwo spraw i ani chwili wolnego czasu. Właśnie
wychodziłam ze szpitala, gdy natknęłam się na ciebie. Muszę nadzorować w domu
pewne... naprawy. - Uznała, że to wyjaśnienie jest odpowiednie. - Ale mam nadzieję,
że niedługo uda mi się skorzystać z twojej miłej propozycji. Mamy przecież wspólne
zainteresowania i w związku z nimi chcę poradzić się ciebie w pewnej sprawie.

- W każdej chwili jestem do dyspozycji -

background image

szarmancko oznajmił DeVane.

Pocałował Grace w rękę. Powziął nieodwołalną decyzję. Począwszy od dzisiejszej
nocy, będzie miał tę kobietę wyłącznie dla siebie i nie będzie musiał już dłużej
wysilać się na żadne gierki ani grzeczne słówka.

- To miło z twojej strony. - Poczuła się winna, bo przecież okazywał przychylność i
zainteresowanie sprawom leżącym jej na sercu. Pocałowała go w policzek. -

194

Muszę uciekać. Zadzwoń. W przyszłym tygodniu możemy umówić się na lunch. -
Jeszcze jednym uśmiechem pożegnała DeVane'a i szybko odeszła.

Z wściekłością zacisnął pięści. Skinął na jednego ze swych ochroniarzy.

- Śledź tę kobietę - nakazał. - Ani na chwilę nie spuszczaj jej z oczu i czekaj na
dalsze instrukcje.

Zważywszy na to, z jak stoickim spokojem znosił

własną, ekscentryczną rodzinę, Cade był głęboko przekonany, że jest jednym z
najcierpliwszych mężczyzn pod słońcem. Był jednak również całkowicie pewny, że
jeśli Grace każe mu po raz dziesiąty przesunąć jeszcze jeden mebel w salonie, żeby
przekonać się naocznie, gdzie pasuje najlepiej, to on sam usiądzie w kącie i,
załamany, rozbeczy się jak dziecko.

- Wygląda świetnie - mruknął.

- Hmm...

Niepewność w oczach Grace wystarczyła, aby Cade'a ogarnęła czarna rozpacz. Był
wykończony. Bolały go wszystkie mięśnie.

- Jest wspaniale. Naprawdę - przekonywał. - Zrób zdjęcie. Oczyma duszy już widzę
je na okładce „House and Garden”.

- Za bardzo się entuzjazmujesz - skarciła go Grace. -

Chyba byłoby lepiej inaczej umeblować ten kąt. - Cichy jęk rozpaczy, jaki wyrwał
się z ust udręczonego pomocnika, skwitowała lekkim grymasem. - Oczywiście,
trzeba by również przesunąć niski stolik i te dwie rzeczy... A palma -

background image

prawda, że to prawdziwe cudo - powinna stanąć tam. -

Wskazała ręką.

Cudo w wielkiej donicy było ciężkie jak diabli. Cade zrzucił dumę z serca i
wymamrotał słabym głosem: 195

- Mam jeszcze świeże szwy na ciele. Grace zbagatelizowała wyznanie.

- Och, co znaczy trochę wysiłku dla tak potężnego i silnego mężczyzny? - Podbiegła
do niego, poklepała po policzku i przyglądała się, jak Cade mężnie walczy z bólem
kręgosłupa. Postanowiła dać spokój. Roześmiała się wesoło. - Nie przejmuj się
niczym. Jest dobrze. Idealnie.

- Naprawdę? - W znękanych oczach Cade'a pojawił

się błysk nadziei. - To już wszystko?

- Tak. I zaraz sobie usiądziesz, wysoko położysz nogi, a ja przyniosę ci pyszne,
zimne piwo, które trzymam w lodówce wyłącznie dla wysokich i przystojnych
prywatnych detektywów.

- Jesteś wspaniała.

- Już mi to mówiono. Rozgość się. Czuj się jak w domu. Zaraz do ciebie przyjdę.

Kiedy po chwili wróciła z tacą w rękach, zobaczyła, że Cade w całej rozciągłości
zastosował się do udzielonych mu rad. Rozsiadł się na grubych poduchach
imponującej, nowej kanapy w kształcie litery „U”, oparł stopy na wypolerowanym
blacie hebanowego stolika i zamknął

oczy.

- Chyba naprawdę cię wykończyłam. Mam rację?

Cade mruknął coś pod nosem i otworzył jedno oko.

Chwilę potem uniósł drugą powiekę. Na widok tacy, którą przed nim postawiła
Grace, rozjaśniła mu się twarz.

- Jedzenie! - Z zachwytem rzucił się na zawartość tacy. Rozbawiona Grace patrzyła,
jak błyskawicznie sprzątnął jabłko i ser brie z krakersami, a potem zabrał się za

background image

grzanki z kawiorem czekającym na lodzie w małej miseczce.

- To najmniej, co mogłam uczynić dla tak 196

atrakcyjnego mężczyzny. - Usiadła obok Cade'a i nalała sobie kieliszek wina. -
Jestem twoją dłużniczką.

Z pełnymi ustami rozejrzał się po pokoju.

Oceniwszy ogrom swojej roboty, z uznaniem skinął głową.

- Święta prawda.

- Mam na myśli nie tylko pracę fizyczną - wyjaśniła.

- Ofiarowałeś mi schronienie. Bezpieczną przystań, gdy tak bardzo jej
potrzebowałam. Najbardziej jednak jestem ci wdzięczna za Bailey.

- Zupełnie niepotrzebnie. Kocham tę kobietę.

- Wiem. Ja też. I nigdy nie widziałam jej szczęśliwszej niż teraz. Wygląda na to, że
całe życie na ciebie czekała. - Grace musnęła wargami policzek Cade'a. -

Zawsze chciałam mieć brata. A teraz mam dwóch. Ciebie i Jacka. On i MJ też do
siebie pasują prawda? Zachowują się tak, jakby od zawsze tworzyli zgraną parę.

- Fakt - przyznał Cade. - Nie odstępują się na krok.

Patrzenie na nich to duża frajda.

- Tak. Skoro już mowa o Jacku, sądziłam, że przyjdzie tu, żeby ci pomóc.

Cade nałożył łyżeczkę kawioru na następną grzankę.

- Nie mógł. Miał inną robotę. - Z błogim wyrazem twarzy przełknął smakowity kęs.
- Ten facet nie wie, co traci.

- Pozwolę mu się o tym przekonać - z uśmiechem zapowiedziała Grace. - Czeka
mnie jeszcze urządzenie od nowa dwóch pokoi na piętrze.

- Słuchaj, wydaje mi się, że trochę za bardzo spieszysz się z przemeblowaniem
domu - zaczął ostrożnie Cade. - Doprowadzenie go do porządku musi pochłonąć
sporo czasu. Bailey i ja chcielibyśmy, żebyś przeniosła się do nas na jakiś czas.

background image

197

Do nas. Tak nazywali dom Cade'a. To miłe, pomyślała Grace.

- Tutaj już z powodzeniem można mieszkać -

oświadczyła zdecydowanie. - Rozmawiałam z MJ. Wraz z Jackiem ulokują się w jej
apartamencie. Najwyższy czas, abyśmy wszyscy wrócili do stałych zajęć i zaczęli
prowadzić normalne życie.

Ale MJ nie zostanie sama, pomyślał Cade. W

milczeniu przez chwilę popijał piwo.

- Jakiś człowiek chce za wszelką cenę posiąść Trzy Gwiazdy. I, jak dotychczas, nie
cofnął się przed niczym.

Będzie działał nadal, równie bezwzględnie. Pociągając z ukrycia za wszystkie
sznurki.

- Nie mam tych kamieni - przypomniała Grace. - I nie mogę ich mieć. Nie istnieje
żaden powód, aby ten człowiek nadal mnie niepokoił.

- Grace, nie wiem, czy facet działa zgodnie z regułami logiki. Ale to, co robi, bardzo
mi się nie podoba.

W każdym razie nie chciałbym, żebyś sama przebywała w tym domu.

- Już zachowujesz się jak brat - śmiejąc się, powiedziała Grace. Ścisnęła Cade'a za
ramię. - Kazałam zainstalować nowy, podobno świetny system alarmowy, a ponadto
zamierzam kupić sobie psa. Wielkiego i groźnego.

- Już miała powiedzieć o rewolwerze w szafce nocnej i o tym, że potrafi celnie
strzelać, ale się rozmyśliła. Cade mógłby zaniepokoić się jeszcze bardziej. - Jestem
bezpieczna. Nic mi się nie stanie - zapewniła.

- A co o tym myśli Buchanan?

- Nie pytałam go o zdanie. Powiedział, że później tu wpadnie, tak że nie będę sama.

- Martwi się o ciebie.

198

background image

- Naprawdę?

- Nie znam bliżej tego człowieka, bo jest zamknięty w sobie. Zresztą chyba nikt nie
wie, jaki naprawdę jest.

Kiedy jednak natknąłem się wczoraj na niego, gdy pobiegłaś na piętro, stał i gapił
się w miejsce, na którym przed chwilą stałaś. - Cade uśmiechnął się lekko. - Tym
razem twarz Buchanana nie była nieprzenikniona jak zwykle. Malowały się na niej
uczucia, i to całkiem ludzkie.

Zobaczyłem nie Automat, lecz prawdziwego Setha Buchanana... - Cade wypił łyk
piwa. - Przepraszam, nie zamierzałem być wścibski.

- W porządku. Wiem świetnie, co miałeś na myśli.

Seth do perfekcji opanował samokontrolę.

- Coś mi się wydaje, że udało ci się nieco wyszczerbić jego stalową zbroję. Było mu
trzeba akurat czegoś takiego. Jesteś mu potrzebna.

- Mam nadzieję, że jest identycznego zdania. Okazał

się mężczyzną, jakiego sama potrzebowałam. Zakochałam się w nim. - Grace
roześmiała się nerwowo. - Aż nie mogę uwierzyć, że ci się do tego przyznaję. Nie
zdradzam mężczyznom własnych sekretów.

- Co innego braciom - zauważył Cade. - Im można zaufać. Mam nadzieję, że Seth
docenia swoje szczęście.

- Nie sądzę, aby w ogóle w nie wierzył.

Grace podejrzewała, że Seth nie wierzy także w legendę dotyczącą Trzech Gwiazd
Mitry. Ona sama zdumiewająco szybko przyjęła ją do wiadomości, uruchamiając
nieco własną wyobraźnię. Gwiazdy miały tajemną moc. Doświadczyły jej zarówno
Bailey wraz z MJ, jak i związani z nimi mężczyźni. Grace nie miała wątpliwości, że
ktoś, kto chce posiąść tajemną moc tych kamieni, nie cofnie się przed niczym. To, że
należą do 199

muzeum, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Nadal będzie ich pożądał. I
obmyślał nowe sposoby zdobycia.

Jedno mu się nie uda, uznała Grace. Nie dostanie Gwiazdy za jej pośrednictwem, bo

background image

już jej nie ma. Przestała się liczyć w tej grze. Była więc bezpieczna we własnym
domu i mogła powoli wracać do normalnego życia.

Ubrała się starannie. W długą suknię z białego jedwabiu, odsłaniającą ramiona. Pod
cieniutką tkaniną, delikatną jak mgiełka, nie miała na sobie nic.

Rozpuściła włosy i srebrnymi grzebieniami spięła je po bokach. Kolczyki z
szafirami, pamiątka po matce, połyskiwały w uszach jak gwiazdki. Pod wpływem
impulsu założyła wysoko nad łokciem grubą, srebrną bransoletę.

Przypominała w niej pogańską boginię.

Przeglądając się w lustrze, Grace poczuła lęk. Przez chwilę wydawało się jej, że w
posrebrzanej tafli szkła widzi jakaś zjawę. Szybko się otrząsnęła, wyśmiała własne
obawy i wzięła się w garść.

W urządzonych na nowo pokojach poustawiała świeczniki i kwiaty. Stół pod oknem
wychodzącym na boczną część ogrodu nakryła starannie dla dwóch osób.

Zapaliła wszystkie świece.

Na lodzie chłodził się szampan. W pokoju rozbrzmiewała cicha, nastrojowa muzyka.
Przyciemnione światło tworzyło romantyczny nastrój. Wszystko było gotowe na
pojawienie się upragnionego gościa.

Podjeżdżając pod dom, Seth zobaczył przez okna palące się świece. Nie wychodząc z
wozu, przetarł bolące oczy. Był sfrustrowany i wykończony. Drgające płomienie
przyciągały wzrok.

Po raz pierwszy w swym dojrzałym życiu był

zmuszony przyznać, że wokół niego dzieje się coś, nad 200

czym nie panuje. Nie miał zwłaszcza żadnego wpływu na postępowanie kobiety,
która zapaliła świece i czekała teraz na niego w przyćmionym wnętrzu.

Przeszłość Gregora DeVane'a zaczął sprawdzać niemal instynktownie. Wiedział
jednak, że czyni to także dlatego, iż ambasador zainteresował się Grace. Takie
postępowanie nie leżało w zwyczajach i charakterze Setha.

Coraz więcej myślał o tej kobiecie. Stawała się dla niego kimś najważniejszym w
życiu. Czyżby miał obsesję na jej punkcie? Czy przyjechał do niej dlatego, że nie

background image

potrafił

trzymać się z daleka? Czy z zazdrości interesował się DeVane'em?

Tak, chyba dlatego skupił szczególną uwagę na osobie ambasadora. A poza tym nie
ulegało wątpliwości, że ten człowiek ma wiele na sumieniu. Seth był przekonany, że
uda mu się odkryć fakty wiążące DeVane'a ze śmiercią ludzi mających do czynienia
z Gwiazdami. Potrzebował na to jeszcze trochę czasu. Musiał przeprowadzać
wnikliwsze śledztwo.

Gdyby DeVane'a nie chronił immunitet dyplomatyczny, to, co wiedział Seth,
wystarczyłoby w zupełności do przesłuchania.

Był kolekcjonerem. Gromadził dzieła sztuki.

Rzadkie i cenne, owiane tajemnicą. Będące tematem mitów.

Przed rokiem DeVane sfinansował wyprawę naukową, mającą na celu odnalezienie
legendarnych Gwiazd. Nie miał szczęścia, gdyż w poszukiwaniach ubiegł

go jakiś inny archeolog. Znalazł słynne kamienie, które przeszły na własność
Smithsonian Institute.

Ekspedycja kosztowała DeVane'a dwa miliony dolarów i skończyła się fiaskiem.
Upragnione Gwiazdy 201

wymknęły mu się z rąk. A archeolog, który je odkrył, trzy miesiące później zginął
śmiercią tragiczną w Kostaryce.

Seth nie wierzył w zbiegi okoliczności. Człowiek, który uniemożliwił DeVane'owi
zdobycie Gwiazd, stracił życie.

Identyczny los spotkał także - o czym Seth zdołał się już dowiedzieć - kierownika
nieudanej wyprawy. To też nie mógł być przypadek.

DeVane mieszkał w Waszyngtonie od dwóch lat i przez ten czas nigdy nie zwracał
żadnej uwagi na Grace, chociaż musiał spotykać ją na przyjęciach. A teraz, gdy
okazało się, że była mimo woli zamieszana w sprawę nieszczęsnych Gwiazd, zaczął
się nagle nią interesować.

Było to mocno podejrzane.

background image

Jeszcze trochę czasu, pomyślał Seth, rozcierając bolące skronie, a ustali związek
między DeVane'em a Salvinimi, nieuczciwym urzędnikiem sądowym, zbirami,
którzy zginęli w rozbitej furgonetce, i Carlem Monturrim.

Sethowi był jeszcze potrzebny jakiś fakt świadczący niezbicie o tych powiązaniach.
Wtedy udałoby mu się połączyć wszystkie ogniwa łańcucha zbrodni.

Na razie jednak musiał wysiąść z dusznego samochodu, wejść do domu, w którego
oknach widniały zapalone świece, i mężnie stawić czoło huraganowi miotającemu
jego osobistym życiem.

Roześmiał się nerwowo. Osobiste życie. Czy nie stanowiło ono części problemu?
Nigdy nie miał osobistego życia i nie pozwalał sobie na nie. A teraz, zaledwie parę
dni po poznaniu Grace, zachwiała się w posadach cała jego dotychczasowa
egzystencja. Ku swemu przerażeniu odkrył, że nie potrafi dłużej rezygnować z
osobistego życia i że pociąga go ono coraz bardziej. W tej sprawie też był mu
potrzebny czas. Powinien cofnąć się o krok i nabrać 202

dystansu, tak aby móc obiektywnie ocenić to, co się dzieje.

A zaraz potem naprawić dotychczas dobrze działający mechanizm. Mężczyzna,
który potrafił zakochać się w cią-

gu jednej nocy, nie mógł dłużej ufać samemu sobie. Seth uznał, że musi znów, i to
szybko, zacząć kierować się logiką.

Między nim a Grace istniała ogromna różnica. Co do pochodzenia i środowisk, w
jakich się wychowali, a także stylu życia i dążeń. W miarę upływu czasu pociąg
fizyczny zmaleje, w najlepszym razie ulegnie stabilizacji. Seth potrafił już teraz
wyobrazić sobie zniechęcenie Grace, gdy tylko minie początkowe zafascynowanie.
Zrobi się nerwowa, no i coraz gorzej będzie znosiła jego stałą nieobecność i inne
niedogodności wynikające ze służby w policji kryminalnej. On sam nie będzie w
stanie sprostać wymaganiom życia towarzyskiego, do jakiego była przyzwyczajona,
i nie będzie miał na nie ochoty.

Powinna poszukać sobie kogoś, kto spełni jej oczekiwania i wymagania. Kobiety tak
pięknej jak Grace, adorowanej i pożądanej, na długą metę nie zadowoli monotonne
życie. I ciągłe czekanie na powrót do domu ukochanego mężczyzny.

Seth uznał, że opierając się rozwojowi wypadków, robi przysługę nie tylko sobie,
lecz także jej. Stukając mosiężną kołatką, starał się zagłuszyć wewnętrzny głos,
który mówił, że jest tchórzem i kłamcą.

background image

Grace natychmiast stanęła w drzwiach. Miękkie światło z wnętrza domu
przeświecało przez długą, powiewną, białą suknię. Widok tej kobiety i emanująca z
niej siła zaparły Sethowi dech.

- Och, jak dobrze, że jesteś! - Musnęła palcami zapadnięte policzki Setha i
dostrzegła głębokie cienie pod 203

oczyma. - Miałeś dziś, poruczniku, ciężki dzień. Wejdź, proszę, i odpocznij.

- Wpadłem tylko na chwilę. Mam mało czasu i jeszcze mnóstwo roboty - zastrzegł
się od razu.

Bacznie obserwował Grace, spodziewając się zobaczyć rozczarowanie w jej oczach.
Pomogłoby mu utwierdzić się w przekonaniu, że to, co postanowił, jest absolutnie
słuszne. Ale na jej twarzy dostrzegł tylko promienny uśmiech.

- Wobec tego nie traćmy cennych chwil. - Wzięła go za rękę. - Na pewno nic nie
jadłeś. Mam rację?

Czemu Grace nie pyta, dlaczego nie będzie mógł

dłużej zostać? - zastanawiał się, irracjonalnie rozdrażniony.

Dlaczego się nie skarży i nie narzeka?

- Tak. Masz.

- Wobec tego siadaj i napij się czegoś. A może jesteś jeszcze na służbie? - Przeszła z
holu do salonu. Ze srebrnego kubełka z lodem wyjęła schłodzonego szampana.

- Sądzę jednak, że jeden kieliszek ci nie zaszkodzi. Nie powiem o tym nikomu. -
Zręcznie wysunęła korek z butelki. - Tu masz kanapki. Częstuj się, proszę. - Gestem
wskazała tacę na niskim stoliku, a potem nalała szampana do kieliszków. - Mów, jak
ci się teraz podoba to wnętrze.

Niemal zamęczyłam biednego Cade'a, każąc mu dziesiątki razy przesuwać meble po
całym pokoju. Chciałam jak najszybciej doprowadzić do porządku przynajmniej tę
część domu.

Wnętrze było idealne. Każdy mebel i każdy drobiazg znajdowały się tam, gdzie
wyglądały najlepiej.

background image

Doskonały zestaw barw, tkanin i dzieł sztuki świadczył o znakomitym i
wyrafinowanym guście gospodyni.

Wszystkie elementy wyposażenia sprawiały wrażenie, 204

jakby pieczołowicie kolekcjonowano je przez całe lata. A ta kobieta zrobiła to w
ciągu paru dni! Było to, zdaniem Setha, wynikiem wychowania, stylu życia oraz,
oczywiście, ogromnej zamożności.

Mimo to przestronny salon wcale nie wyglądał na bezosobowy czy urządzony z
wykalkulowanym rozmysłem. Wręcz przeciwnie. Stwarzał ciepłe, sympatyczne
wrażenie.

Seth patrzył na staroświeckie flakony barwy szlachetnych kamieni, zwiniętego w
kłębek kota z chińskiej porcelany i bujną paproć w mosiężnej donicy. Na kwiaty w
kryształowych wazonach. I migocące płomienie świec.

Wszędzie odczuwało się dotyk ręki Grace.

Spojrzał w górę na drewnianą balustradę.

- Jak widzę, jest cała. Kazałaś ją naprawić.

Coś jest nie tak, pomyślała Grace, podchodząc i wręczając mu kieliszek z
szampanem.

- Tak. Bardzo zależało mi na tym, aby zrobili to jak najszybciej. Mam już też nowy
system alarmowy. Sądzę, że ocenisz go pozytywnie.

- Jeśli chcesz, rzucę na niego okiem.

- Wolałabym, żebyś odpoczął i rozluźnił się. Mogę przynieść kolację?

- Własnej roboty? - ze zdziwieniem zapytał Seth.

- Och, nie zrobiłabym ci takiej przykrości. -

Roześmiała się. - Świetnie potrafię zamawiać dobre rzeczy, a potem je podać.
Spróbuj trochę się odprężyć. Zaraz wrócę.

Kiedy zniknęła, spojrzał na tacę. Stały na niej miseczka z kawiorem i wytworne,
maleńkie kanapki.

background image

Odwrócił się i z kieliszkiem w ręku przeszedł przez pokój.

Stanął przed portretem Grace i wpatrywał się uważnie.

205

Gdy wróciła, popychając stylowy stolik na kółkach, nadal przyglądał się jej twarzy
uwiecznionej na płótnie.

- On był w tobie zakochany, prawda? Mam na myśli malarza.

Grace odetchnęła niepewnie. Chłodny i beznamiętny głos Setha niepokoił ją coraz
bardziej.

- Tak. Kochał się we mnie, ale wiedział, że bez wzajemności. Często żałowałam, że
nie darzę go uczuciem.

Charles to jeden z najmilszych ludzi, jakich znam.

- Spałaś z nim?

Ciało Grace przeszył zimny dreszcz, ale nie dała tego po sobie poznać. Spokojnie
rozstawiała talerze na stoliku.

- Nie. To nie byłoby uczciwe. Za bardzo cenię Charlesa jako człowieka.

- Częściej sypiasz z mężczyznami, na których ci nie zależy - nie zapytał, lecz z
kamiennym spokojem po prostu stwierdził Seth.

Grace nie wyczuła burzy wiszącej nad jej głową.

Chociaż przykro zaskoczona, zmobilizowała się wewnętrznie.

- Nie, ale nie sypiam z mężczyznami, których w ten sposób mogłabym skrzywdzić.
Tak byłoby z Charlesem, gdybym została jego kochanką, więc stałam się jego
przyjacielem.

- A co z żonami? - Seth odwrócił się od portretu i zmrużonymi oczyma zaczął
przyglądać się Grace. - Co z żoną lorda, z którym romansowałaś? Nie martwiło cię,
że robisz jej krzywdę?

Grace wzięła do ręki drugi kieliszek. Nigdy nie spała ani z lordem, o którym mówił
Seth, ani z żadnym innym żonatym mężczyzną. Nigdy jednak nie dementowała

background image

plotek 206

na własny temat ani żadnych gazetowych bredni. Teraz też nie zamierzała.

- Dlaczego miałabym się nią przejmować? - spytała wyzywającym tonem.

- A co z facetem, który usiłował się zabić, gdy z nim zerwałaś?

Podniosła kieliszek do ust i przełknęła łyk szampana. Miał gorzki smak.

- Czy to z jego strony nie był zbyt dramatyczny gest? Coś mi się zdaje, poruczniku,
że nie jesteś w nastroju, aby zjeść tę sałatkę i stek. Solidne jedzenie nie idzie w
parze z policyjnym przesłuchaniem.

- Nikt cię nie przesłuchuje, Grace.

- Właśnie to robisz. Ale zapomniałeś o jednym. Nie odczytałeś przysługujących mi
praw.

Jej lodowaty ton i zimna wściekłość pomogły Sethowi usprawiedliwić własny gniew.
Rozdrażnili go nie mężczyźni, o których uwiedzenie przed chwilą oskarżał

Grace, lecz to, że w ogóle się dla niej nie liczyli. Myślała tylko o sobie.

- Dziwne, że tak od razu się najeżasz. Przecież nawet nie starałaś się ukryć przed
otoczeniem swoich licznych związków.

- Rozczarowujesz mnie. - Powiedziała to miękkim, ledwie dosłyszalnym głosem, a
potem uśmiechnęła się chłodno. - Postępowałam głupio. Masz rację, przedtem nie
zależało mi, aby coś ukrywać, chyba że miało to dla mnie szczególne znaczenie. Na
ogół mężczyźni nie odgrywali w mym życiu ważnej roli. Chcesz usłyszeć, że z tobą
to zupełnie inna sprawa? Że liczysz się dla mnie? A czy uwierzyłbyś, gdybym ci to
powiedziała?

Pomyślał z obawą, że pewnie by uwierzył.

207

- To zbędne. Grace, nasza znajomość postępuje zbyt szybko. Muszę przyznać, że mi
to nie odpowiada.

- Rozumiem. - Sądziła, że naprawdę rozumie Setha.

background image

- Chcesz, aby to, co dzieje się między nami, odbywało się wolniej. - Odstawiła
kieliszek, gdyż wiedziała, że za chwilę zaczną trząść się jej ręce. - Niedawno
rozmawialiśmy o dziecięcej zabawie w skradanie. Wygląda na to, że za moimi
plecami zrobiłeś kilka gigantycznych kroków.

Szkoda, że jako dziecko nie znałam tej gry. Byłabym teraz bardziej czujna.

- To nie gra.

- Też tak uważam. - Miała godność, lecz także serce.

A ono bolało. Musiała poznać prawdę.

- Seth, dziś rano szaleńczo się ze mną kochałeś, a teraz mówisz tak przykre rzeczy.
Jak możesz? Jeszcze nikt nie zranił mnie tak bardzo, jak przed chwilą ty.

Zrobił to właśnie dlatego, że tego ranka tak szaleńczo się z nią kochał, uzmysłowił
sobie nagle. Stracił

panowanie nad sobą i wobec pożądania ogarniającego go na widok tej kobiety stawał
się zupełnie bezradny, a to wywoływało irytację i złość.

- Wcale nie chcę cię skrzywdzić.

- To jeszcze gorzej. Czyżbyś wobec tego zamierzał

nam obojgu oddać przysługę? Postanowiłeś się wycofać, zanim staniemy się sobie
bliżsi? Za późno. - Załamał się jej głos. - To już się stało.

- Do diabła z tym wszystkim! - Seth zrobił krok w jej stronę, gdy nagle zobaczył w
jej oczach lodowate błyski. Zatrzymał się.

- Nie waż się mnie dotykać - wycedziła. - Idź dalej, poruczniku, własną, ściśle
wytyczoną drogą, a ja pójdę swoją. Nie wierzę w zwalnianie tempa. Albo się idzie do
208

przodu, albo zostaje w miejscu. - Grace szybko otarła łzę spływającą po policzku. -
My, jak widać, wybraliśmy to drugie rozwiązanie.

209

ROZDZIAŁ 11

background image

Stał jak ogłuszony i zastanawiał się, co najlepszego zrobił. Miał przed sobą
ukochaną kobietę, która dziwnym zrządzeniem losu może rzeczywiście
odwzajemniała jego uczucie. Pojawiła się szansa założenia rodziny i gniazda.

Może jedyna, jaka była mu dana... A on odepchnął Grace, zranił ją i zraził do siebie.
A dlaczego? Z pychy.

Powodowany obawą, iż wyda się słaby, lękiem przed bliskością i zażyłością. Nie
powstrzymał autodestrukcji.

- Chciałem tylko dać nam czas na zastanowienie się nad tym, co robimy, i dokąd
może to nas zaprowadzić.

- Nieprawda. Czy myślisz, że to, że znam cię zaledwie parę dni, oznacza, iż nie mam
pojęcia, kim jesteś?

Nigdy nie byłam z nikim tak blisko jak z tobą. Znam cię.

Wiem, na czym ci zależy. To, co się dzieje, wymknęło się spod twojej kontroli, a ty
za wszelką cenę chcesz ją odzyskać, ponieważ lubisz sam o wszystkim decydować.

- Może to prawda, ale ona niczego nie zmienia. Nie mogę obiektywnie prowadzić
śledztwa, bo jestem zainteresowany twoją osobą. A kiedy sprawa się skończy...

To co wtedy? - ostrym tonem spytała Grace. -

Zaczniemy od punktu, w którym przerwaliśmy? Nie sądzę, poruczniku.

A co się stanie, gdy zaczniesz następne śledztwo? I jeszcze jedno? Uważasz, że będę
spokojnie czekała, dopóki nie znajdziesz właściwej chwili i właściwego miejsca na
podejmowanie naszej znajomości?

- Nie. - Zesztywniał. - Moja praca ma 210

pierwszeństwo.

- A czy kiedykolwiek prosiłam cię, abyś to zmienił?

To, że z takim oddaniem i poświęceniem wykonujesz swoje zadania, jest godne
największego podziwu. Bardzo mnie w tobie pociąga. - Uśmiechnęła się blado. - Ale
to bez znaczenia, podobnie zresztą jak nasza rozmowa. -

background image

Odwróciła się od Setha. - Nie muszę cię odprowadzać.

Znasz drogę do wyjścia.

Rzeczywiście, nigdy nie prosiła, aby cokolwiek zmienił w swoim życiu. O jego
pracy nigdy nie powiedziała ani jednego złego słowa. Do diabła, jak mógł

tak pokpić sprawę! W kieszeni odezwał się brzęczyk wzywający do telefonu, ale
Seth nie zwrócił na to uwagi.

- Należałoby porozmawiać... - zaczął ostrożnie.

- Co ty sobie właściwie myślisz? Uważasz, że możesz tu przychodzić? - Głos Grace
zadrżał lekko. -

Łamać mi serce, odrzucać mnie i jeszcze spodziewać się dyskusji na ten temat?
Wyjdź. Natychmiast.

- Nie możemy się rozstać w taki sposób -

zaprotestował Seth.

- Możemy, i zaraz to zrobimy. Uważasz mnie za idiotkę? Przecież widzę, że
przyszedłeś tu dzisiaj bojowo nastawiony. Chcesz zawsze trzymać się na dystans?

Kwestionować moje zachowanie? W porządku, zacznij od analizy sytuacji, do której
właśnie doprowadziłeś. Byłam gotowa dać ci wszystko, czego tylko byś zechciał. A
teraz możesz spędzić sobie resztę życia na zastanawianiu się, co straciłeś
dzisiejszego wieczoru.

Grace podeszła do frontowych drzwi i otworzyła je szeroko. Miał ochotę ją
przytulić, ale się powstrzymał.

- Załatwię sprawę i jeszcze tu wrócę - oświadczył.

- Nie będziesz mile widziany.

211

- To nie ma znaczenia. Przyjadę.

Więcej się nie odezwała. Zatrzasnęła z hukiem drzwi i oparła się o framugę.
Przeszyła ją fala bólu. Po wyjściu Setha czuła się jeszcze gorzej. Sama w

background image

ukwieconym domu i wśród nadal płonących świec.

Wszystko, co wydarzyło się od powrotu z gór i poznania Setha, nieuchronnie
prowadziło do tej właśnie chwili, której towarzyszyły smutek i ból rozstania. Była
bezsilna. Nie potrafiła zmienić siebie i tego, co się stało, ani też wpłynąć na
przyszłość. Tylko głupcy wierzą, że są w stanie kontrolować swoje losy. Ona sama
też jeszcze niedawno była przekonana, że może sterować własnym życiem.

Bezsensownie oddała się marzeniom o życiu z Sethem. Wspólnym domu i rodzinie.
I nagle, gdy brakowało tylko ostatecznego kroku z jego strony, rojenia o szczęśliwej
przyszłości rozprysły się jak mydlana bańka.

Pomyślała z goryczą o mitycznej potędze Trzech Gwiazd, mających oznaczać
miłość, wiedzę i hojność. Ich magia okazała się dla niej okrutna, dając przedsmak
spełnienia najskrytszych pragnień, a zaraz potem odbierając wszelką nadzieję.

Usłyszała stukanie do drzwi. Jak on śmie wracać do tego domu! Po tym, jak
zniweczył wszystkie jej marzenia! I jak to się dzieje, że ona mimo wszystko go
kocha?

W każdym razie nie zobaczy, że płakała. Wytarła mokre policzki. Zachowa się
obojętnie i z godnością. A zresztą Seth w ogóle jej nie zobaczy. Postanowiła nie
otwierać drzwi.

Zdecydowanym krokiem podeszła do telefonu.

Zadzwoni na policję i zgłosi, że ktoś podejrzany usiłuje włamać się do jej domu. Nie
uszczęśliwi tym Setha, ale 212

sama poczuje się lepiej. Trochę się na nim odegra.

Podnosiła właśnie słuchawkę, gdy rozległ się donośny brzęk rozbijanej szyby.
Błyskawicznie odwróciła się w stronę przeszklonych drzwi wychodzących na taras.

Zdążyła zobaczyć obcego mężczyznę, który wtargnął do pokoju, a także usłyszeć
syrenę urządzenia alarmowego.

Usiłowała nawet przez chwilę wyrywać się z rąk potężnego napastnika. Zaraz potem
zarzucił jej na twarz jakaś szmatę.

Grace poczuła obezwładniającą woń chloroformu. Straciła przytomność.

background image

Był zaledwie kilka kilometrów od domu Grace, gdy w samochodzie odezwał się
telefon.

- Poruczniku, tu znowu Mick Marshall. Przed chwilą wpłynęła wiadomość o
podejrzeniu włamania przy East Park Lane, numer domu 2918.

- Co takiego? - Z wrażenia Sethowi na chwilę odjęło mowę. - U Grace?

- Po dokonanym tam morderstwie ten adres utkwił

mi w głowie. Został uruchomiony system alarmowy, a pani Fontaine nie odpowiada
na telefon.

- Jestem blisko jej domu. - Z piskiem opon, na pełnym gazie Seth zawrócił
samochód. - Ściągnij tam ze dwa wozy patrolowe.

A więc system alarmowy zadziałał. Na początku miewają różne fanaberie. A Grace
nie odebrała telefonu, bo była zgnębiona ich wcześniejszą rozmową. I nie
zareagowała na dźwięk syreny. To do niej podobne. Pewnie właśnie teraz nalewa
sobie następny kieliszek szampana i przeklina pewnego porucznika. Może nawet
sama uruchomiła nowiutki alarm, połączony z posterunkiem policji, aby go ukarać.
Żeby zjawił się przerażony, z sercem w gardle. To też było w jej stylu.

213

Nieprawda. Ani jedno, ani drugie nie było w jej stylu. W szalonym tempie wziął
ostatni zakręt i podjechał

pod dom Grace. Przez okna nadal było widać palące się świece, więc chyba nie stało
się nic złego. Wyskoczył z wozu. Kolacja jest pewnie jeszcze gorąca. A w salonie
stoi rozzłoszczona Grace.

Z furią zaczął walić we frontowe drzwi. Bez skutku.

Było jasne, że mu nie otworzy. Zbyt jest rozeźlona, aby reagować.

Podjechał pierwszy radiowóz. Seth pokazał

policyjną odznakę.

- Sprawdźcie wschodnią stronę - polecił. - Ja zajmę się przeciwną.

background image

Ruszył wzdłuż ściany domu. Za zakrętem dostrzegł

rozbitą szybę w drzwiach tarasu. Zamarł. Z pistoletem gotowym do strzału dostał się
do wnętrza. Słyszał, jak młody człowiek z patrolu wykrzykuje nazwisko Grace, w
wyraźnej panice szukając jej na parterze. Seth wbiegł na górę. Ze szczytu schodów
zobaczył, jak w salonie policjant podnosi z podłogi jakaś szmatę.

- Poruczniku, to chyba chloroform - powiedział

głośno. Seth nie mógł wydobyć z siebie głosu. Był

przerażony. Z największym wysiłkiem wziął się w garść.

- Przeszukaj dom. - Spojrzał na drugiego policjanta.

- A postem przetrząśnijcie cały teren - polecił.

Wracała do przytomności. Było jej niedobrze. Gdzie jest? Nie znała tego pokoju. Z
trudem zbierała myśli.

Leżała na ogromnym łożu, w luksusowej pościeli z białej satyny. Wokół unosił się
zapach jaśminu, róż i wanilii.

Ściany pokoju miały barwę kości słoniowej i połysk jedwabiu. Grace przeszło nagle
przez myśl, że leży w trumnie. Ogromnej i wytwornej. Z przerażenia zaczęło 214

walić jej serce.

Zmusiła się, aby usiąść, cały czas przekonana, że uderzy głową o zamknięte wieko i
będzie krzyczeć, domagając się uwolnienia. O dziwo, nad sobą nie wyczuła niczego
oprócz powietrza o odurzającej woni.

Przypomniała sobie brzęk wybijanej szyby i postawnego mężczyznę o grubych
ramionach. Zadrżała z przerażenia. Odetchnęła głęboko. Powoli, ze względu na ból
rozsadzający czaszkę, zsunęła nogi z łóżka. Pod stopami poczuła puszysty dywan.
Też był biały, jak wnętrze pokoju. Stanęła, ledwie utrzymując równowagę.

Nadal ją mdliło. Powoli, chwiejnie, ruszyła w stronę drzwi.

Były zamknięte od zewnątrz. Oddychając z trudem, bezskutecznie szarpała klamkę.
A potem oparła się ciężko o framugę i rozejrzała po swym więzieniu. Tonęło w bieli.

background image

W oknach dostrzegła kraty, przez które prześwitywały paski nocnego nieba,
osrebrzonego światłem księżyca.

Teren otaczały rozległe trawniki, krzewy i wysokie drzewa.

Miejsce było obce.

W pokoju były jeszcze drugie drzwi. Prowadziły do łazienki wyłożonej białymi
kafelkami. Także o okratowanych oknach. Na długiej półce stały kosmetyki w
słoiczkach i flakonach. Dokładnie te, których używała.

Ogarnęła ją panika. A więc została uprowadzona. Przez kogoś, kto liczył na solidny
okup od jej rodziny.

Nie, to nie była prawda. Chodziło o Gwiazdy.

Zacisnęła wargi, żeby z ust nie wydobył się jej żaden jęk.

Te kamienie miały stanowić okup za jej uwolnienie! Pod Grace ugięły się kolana.
Starała się opanować, aby zacząć logicznie myśleć. Przecież musiała istnieć jakaś
możliwość wydobycia się z opresji. Zawsze jest. Przypomniała sobie syrenę wyjącą
we własnym domu. Przecież alarm był

215

połączony z policją! Seth musiał dowiedzieć się o jej zniknięciu. I bez względu na
to, co wydarzyło się między nimi, zrobi wszystko, aby ją odnaleźć. Na razie jednak
była zdana na siebie.

Chwiejnym krokiem wróciła do pokoju. Chwilę później usłyszała odgłos
otwieranego zamka. W drzwiach stanęło dwóch mężczyzn. Weszli do środka.
Jednego rozpoznała od razu. To on uprowadził ją z domu. Drugi, niższy, był ubrany
w czarny strój. Miał nieruchomą twarz.

- Pani Fontaine - zwrócił się do niej nienaganną angielszczyzną. - Czy zechce pani
łaskawie pójść ze mną?

Kamerdyner. Grace miała ochotę histerycznie się roześmiać. Aż za dobrze znała
tego typu służących.

Wiedziała, jak z nimi postępować. Z lekko rozbawionym spojrzeniem spytała:

background image

- Dlaczego?

- Pan zaraz panią przyjmie.

Nawet nie drgnęła. Wyższy z mężczyzn, przypominający goryla, wysunął się
naprzód i palcem wskazał drzwi. Zrobiła krok, rozważając, na jak szybką ucieczkę
byłoby ją stać.

- Jesteśmy na drugim piętrze - oznajmił kamerdyner.

- Na parterze są strażnicy. Mogą zrobić pani krzywdę, jeśli to się okaże konieczne.
Proszę wybaczyć tę uwagę, ale osobiście odradzałbym podejmowanie tego rodzaju
ryzyka.

Zaryzykowałaby znacznie więcej. Musiałaby mieć jednak choćby minimalną szansę.
Rzuciła krótkie spojrzenie na stojącego za nią goryla i podążając za kamerdynerem,
opuściła biały pokój. Idąc oświetlonym korytarzem, nieznacznie się rozglądała.
Budynek był stary, lecz starannie odrestaurowany. Duży. Rzuciła okiem na zegarek.
Od chwili uprowadzenia upłynęły niecałe dwie 216

godziny. Przez ten czas można było jednak przebyć dość dużą odległość i opuścić
Waszyngton. Widok z zakratowanego okna nie przedstawiał jednak wiejskiego
krajobrazu. Między gałęziami dostrzegła liczne światła domów. Znajdowała się w
jakiejś zamożnej dzielnicy. To, że nadal pewnie jest dość blisko domu, napełniło
Grace odrobiną otuchy.

Poprowadzono ją w dół szerokimi, biegnącymi łukiem schodami. Na dole stał
wartownik z bronią w kaburze. Hol przypominał muzeum, tyle w nim było dzieł

sztuki. Stylowe meble, obrazy i inne cenne przedmioty.

Wprawne oko Grace wyłowiło na ścianie Moneta, bardzo starą chińską wazę na
postumencie i nigeryjską głowę z terakoty.

Pan tego domu miał wielkie pieniądze. A także doskonały gust, musiała przyznać
Grace. Eklektyczny.

Skarby, które tu zgromadził, małe i duże, lecz wszystkie cenne, pochodziły z
przeróżnych kontynentów i epok.

Miała więc do czynienia ze zbieraczem. Gdy to sobie uzmysłowiła, poczuła się
jeszcze bardziej nieswojo. Teraz do kolekcji dołączył ją i miał nadzieję

background image

przehandlować ten nowy nabytek za bezcenne Trzy Gwiazdy Mitry.

Kamerdyner otworzył szeroko dwuskrzydłowe drzwi i wykonał przepisowy, sztywny
ukłon.

- Pani Grace Fontaine - zaanonsował

doprowadzonego gościa.

Nie widząc innej możliwości, Grace przekroczyła próg. Znalazła się w ogromnej,
wysokiej sali jadalnej z freskami na suficie, oświetlonej kryształowymi
żyrandolami. Jej wzrok prześlizgnął się po długim, mahoniowym stole, zapalonych
kandelabrach, rozstawionych starannie w równych odstępach, i zatrzymał

217

się na mężczyźnie, który ujrzawszy Grace, z uśmiechem na twarzy podniósł się z
miejsca.

Poczuła nagle, jak nakładają się na siebie oba jej światy. Rzeczywistości i
koszmarnych przywidzeń.

Ubrany w wytworny smoking, podszedł i ujął

sztywną dłoń Grace.

Jak to cudownie móc cię znów widzieć - powiedział

i poprowadził ją do stołu. - Jestem pewny, że jeszcze nie jadłaś kolacji.

Seth wiedział, gdzie jest Grace. Nie miał żadnych wątpliwości. W porywie
wściekłości chciał wtargnąć do luksusowej waszyngtońskiej posiadłości i
własnoręcznie rozerwać jej właściciela na strzępy. Musiał jednak opanować
mordercze zapędy. Mógł zagrozić życiu Grace.

Sprawić, że zostanie zabita. DeVane miał na swoim koncie niejedno morderstwo i
nie cofnąłby się przed następnym.

Wezwanie Setha do telefonu, które przerwało jego kłótnię z Grace, też dotyczyło
tego człowieka. Nadeszło potwierdzenie informacji o jeszcze jednej kobiecie
związanej z DeVane'em. Piękną Niemkę znaleziono zamordowaną w Berlinie we
własnym domu.

background image

Była antropologiem. Naukowcem interesującym się bogiem Mitrą. Przez sześć
miesięcy ubiegłego roku ta kobieta była kochanką DeVane'a. Wraz z jej tragiczną
śmiercią zginęły wszystkie jej zapiski dotyczące Trzech Gwiazd. Seth był
przekonany, że to DeVane jest odpowiedzialny za śmierć Niemki. Podobnie jak o
tym, że w rękach tego bezwzględnego człowieka znajduje się teraz Grace. Niestety,
nie mógł tego dowieść. Żaden sędzia nie wydałby zgody na przeszukanie rezydencji
ambasadora obcego państwa.

Seth stanął przed portretem Grace i zastanawiał się, 218

czy jeszcze żyje. Tym razem jednak nie był w stanie rozumować jak funkcjonariusz
policji. Zwrócił się do Micka Marshalla:

- Tutaj nie znajdziemy niczego, co łączy faceta z tą sprawą. Za dwanaście godzin
Trzy Gwiazdy zostaną przekazane z firmy Salvinich do Smithsonian Institute.

Żeby temu zapobiec, DeVane posłuży się Grace.

Zamierzam go powstrzymać.

- Jak mogę panu pomóc? - spytał krótko Marshall.

- Nie potrzebuję policji.

- Ależ poruczniku, jeśli ten człowiek naprawdę uprowadził Grace, w pojedynkę jej
pan nie uwolni. Będzie do tego niezbędna grupa wyszkolonych ludzi. I specjalny
negocjator.

- Nie ma na to czasu. Obaj o tym dobrze wiemy. -

Oczy Setha przestały być chłodne i obojętne. Były teraz pełne niepokoju. - Grace
jest inteligentna i bystra. Zrobi wszystko, żeby utrzymać się przy życiu, ale gdy
tylko uczyni choćby jeden nierozważny ruch, DeVane ją zabije.

Opinia psychologa nie jest mi potrzebna. Sam wiem, że to socjopata z kompleksem,
że nie ma mocy boga. I z obsesją, aby nim się stać. Chce zdobyć Trzy Gwiazdy, a
wraz z nimi nadprzyrodzoną potęgę. W tej chwili DeVane'owi zależy na Grace, ale
jeśli mu się nie przyda, skończy tak jak tamte kobiety. Mick, to nie może się stać. -
Seth sięgnął

do kieszeni i wyjął służbową odznakę. Tym razem niej zamierzał postępować
według policyjnego regulaminu. -

background image

Weź i przechowaj. Może zechcę dostać ją z powrotem.

- Potrzebuje pan pomocy - z uporem powtórzył

Mick.

- Żadnej policji. - Seth wetknął odznakę w rękę podwładnego. - Nie tym razem.

219

- Jeśli pójdzie pan sam, będzie to samobójstwo. Seth ostatni raz spojrzał na portret
Grace.

- Nie będę sam - oznajmił silnym głosem.

Muszę zachować zimną krew, pomyślała przerażona Grace. Nie okażę
zdenerwowania ani tym bardziej strachu.

Pozornie beztroskim ruchem odgarnęła włosy z ramienia.

- Czy pan, ambasadorze, zawsze uprowadza ludzi z ich własnych domów i pozbawia
przytomności, a potem zaprasza do stołu? - spytała z przekąsem.

- Proszę, wybacz mi tę niezręczność. - Gregor DeVane elegancko wysunął Grace
krzesło. - Trzeba było działać szybko. Mam nadzieję, że nie odczuwasz żadnych
skutków ubocznych.

- Żadnych. Poza dużym niepokojem. - Usiadła przy stole, zatrzymała wzrok na
talerzu z przekąską, który w milczeniu postawił przed nią służący. - I utratą apetytu.

- Och, musisz przynajmniej spróbować tych potraw.

- Siedzący u szczytu stołu DeVane wziął do ręki widelec. -

Kosztowało mnie sporo trudu, żeby podać to, co lubisz najbardziej. Jedz, Grace.

- Dobrze, skoro tak się starałeś. - Zmusiła się do przełknięcia jednego kęsa, pilnując
się, żeby nie zadrżała jej ręka.

- Mam nadzieję, że twój pokój jest wygodny.

Przygotowywałem go w pośpiechu. Ubiory znajdziesz w szafie. Jeśli jeszcze
będziesz sobie czegoś życzyła, wystarczy, że poprosisz.

background image

- Wolę okna bez krat i nie zamknięte drzwi.

- Och, zapewniam cię, że to tylko tymczasowe środki ostrożności. Nie będą
konieczne, z chwilą gdy poczujesz się jak w domu... - Ręka DeVane'a, którą nakrył

dłoń Grace, zacisnęła się mocno, z okrucieństwem, gdy 220

tylko spróbowała wyciągnąć swoją. - A życzę sobie, abyś to miejsce uznała za
własny dom.

Nawet nie drgnęła, a DeVane rozluźnił uchwyt i po chwili cofnął dłoń.

- Jak długo zamierzasz mnie tutaj trzymać? - spytała.

Uśmiechnął się, wziął do ręki kieliszek i podał go Grace.

- Całą wieczność. Ty i ja, Grace, jesteśmy sobie przeznaczeni. Odtąd zawsze
będziemy razem.

Jej zwilgotniała od potu, obolała ręka zadrżała pod stołem.

- Całą wieczność? To spory kawałek czasu. - Już chciała odstawić na stół nietknięty
kieliszek, gdy nagle w oczach DeVane'a ujrzała stalowe błyski. Z trudem się
przemogła. Wypiła łyk wina. - To mi pochlebia, ale muszę uczciwie przyznać, że
jestem trochę skonsternowana.

- Przestań udawać, że nie rozumiesz. Trzymałaś Gwiazdę w dłoni. Uniknęłaś śmierci
i zjawiłaś się u mnie.

Widziałem w snach twoją twarz.

Grace czuła, jak odpływa z niej cała krew.

Przypomniała sobie nękające ją koszmary. Złowrogą postać ukrytą wśród drzew.
Groźne, śledzące ją oczy.

- Grace, dostarczysz mi Gwiazdy, a wraz z nimi ich magiczną moc. Już teraz wiem,
dlaczego do tej pory nie udało mi się zdobyć tych kamieni. Los przesądził o naszym
spotkaniu. Zbliżało nas każde moje posunięcie. Razem wejdziemy w posiadanie
Trzech Gwiazd, a ja posiądę ciebie. - Ujrzawszy grymas na twarzy Grace, dodał
szybko:

background image

- Nie martw się. Zostaniesz moją żoną. Ale jestem bardzo niecierpliwy i mam
słabość do pięknych rzeczy... -

Przeciągnął palcem po obnażonym ramieniu Grace i zaczął

się bawić srebrną bransoletą na jej ramieniu. - Uwielbiam też doskonałość. A ty,
moja droga, spełniasz oba moje 221

pragnienia. Jesteś doskonale piękna. Zrozum jednak, że gdy tylko wyczerpie się
moja cierpliwość, nie będziesz miała żadnego wyboru. Moi ludzie w tym domu są...
są dobrze wyszkoleni.

Grace przeszył lodowaty strach. Mimo to zapytała głosem przepełnionym
niesmakiem:

- Czyżbyś zamierzał uciec się do gwałtu?

- Nie lubię, gdy o takich rzeczach mówi się przy stole. DeVane gestem nakazał
służbie podawać następne danie. - Kobieta tak zmysłowa jak ty szybko poczuje głód
i zacznie pożądać mężczyzny. A wrodzona inteligencja podpowie ci, że będzie
najmądrzej przystać na przyjacielski związek.

- Tobie, Gregor, wcale nie zależy na seksie. - Nie mogła patrzeć na bladoróżowego
łososia na swoim talerzu.

- Chodzi tylko o to, abym była ci bezwzględnie uległa.

Mojej naturze jest obca niewolnicza postawa.

- Źle mnie zrozumiałaś. - Zjadł z apetytem kawałek ryby. - Zrobię z ciebie boginię, a
nie niewolnicę. Będę miał

absolutnie wszystko. Żaden śmiertelnik nie stanie między nami. - Uśmiechnął się
znowu. - Także porucznik Buchanan. Staje się kłopotliwy. Zaczyna węszyć wokół

moich spraw. Widziałem go... - głos DeVane'a przeszedł w szept - w nocy. Powraca.
Zawsze powraca. Bez względu na to, ile razy uda mi się go zabić. - Ambasador
zamilkł na chwilę. Wypił łyk wina o barwie płynnego złota. - Teraz ten człowiek
rozgrzebuje dawno zapomniane sprawy i chce się doszukać czegoś, co dotyczy mnie.
Serce Grace biło jak szalone.

- Zaraz zacznie szukać mnie - oznajmiła z pozorną obojętnością.

background image

- Całkiem możliwe. Kiedy nadejdzie właściwa pora, 222

pozbędę się tego człowieka. Mógłbym uczynić to dzisiejszego wieczoru, gdyby tak
nagle nie opuścił twego domu. Już nawet wiem, w jaki sposób rozprawię się z
Buchananem. Najpierw jednak i muszę wejść w posiadanie Gwiazd. A może nawet...
- DeVane sięgnął po serwetkę i otarł wargi. - Może nawet daruję mu życie, gdy tylko
zdobędę to, na czym mi zależy. Oczywiście, jeśli zechcesz.

Wiedz, moja droga, że potrafię być wspaniałomyślny... w sprzyjających
okolicznościach.

Serce podeszło jej do gardła. Prawie się dusiła.

- A jeżeli zrobię to, czego sobie życzysz, zostawisz go w spokoju?

- Całkiem możliwe. Na ten temat jeszcze porozmawiamy. Obawiam się jednak, że
nie potrafię zmienić swego stosunku do tego człowieka. Od pierwszej chwili czuję
do niego niechęć. I nadal jestem niezadowolony z twego postępowania, droga Grace
odrzuciłaś moje zaproszenie dla tak prymitywnego osobnika.

Potwornie obawiała się o los Setha, nie mogła więc sobie pozwolić na chwilę
wahania. Na jej wargach ukazał

się przepraszający uśmiech.

- Och, Gregor, jestem pewna, że wybaczysz mi to małe potknięcie. Byłam...
rozczarowana, że bardziej nie nalegałeś na nasze spotkanie. Każda kobieta to lubi.

- Ja nie nalegam. Ja biorę.

- Zauważyłam. - Wydęła wargi. - Okropnie ze mną postąpiłeś. Wystraszyłam się
śmiertelnie. Nie wiem, czy potrafię ci to wybaczyć.

- Daj spokój, nie igraj z ogniem. Nie jestem żółtodziobem. Głos DeVane'a stał się
teraz niski i gardłowy. Był w nim złowieszczy ton. Grace wyczuła także
zaciekawienie.

223

- Oczywiście, że nie jesteś. - Wysunęła rękę i zanim podniosła się zza stołu, musnęła
nią policzek ambasadora. -

background image

Wiek dojrzały ma tak wiele zalet... - Nogi miała jak z waty.

Wyprostowana rozglądała się po sali, rozpaczliwie szukając wzrokiem okien i
innych możliwych dróg ucieczki. - Masz piękny dom. I wiele skarbów. - Miała
nadzieję, że rzucone przez nią wyzwanie okaże się warte ryzyka. - Uwielbiam piękne
przedmioty. Ale ostrzegam, sama nie stanę się ładną zabawką w rękach żadnego
mężczyzny. - Podeszła powoli do DeVane'a, przeciągając czubkiem palca wzdłuż
szyi między piersiami. - Przyparta do muru, potrafię... drapać.

Milczał. Oparła rękę na stole i nachyliła się w jego stronę.

- Pragniesz mnie? - spytała zmysłowym głosem, wpatrując się w ciemniejące oczy
prześladowcy i równocześnie sięgając po nóż leżący obok jego talerza. -

Chcesz mnie pieścić? Posiąść? - Zacisnęła palce na trzonku noża. - Nigdy tego nie
zrobisz. Przenigdy - oznajmiła, zadając mu cios.

Zdesperowana, działała szybko, mimo to DeVane'owi udało się przesunąć w bok, tak
że nóż wbił mu się w ramię, a nie w serce.

Krzyknął z bólu i wściekłości. Grace porwała ciężkie krzesło i uderzyła nim w
wysokie okno, rozbijając szybę. Kiedy jednak rzuciła się przed siebie, jakieś silne
ręce chwyciły ją od tyłu, uniemożliwiając ucieczkę.

Walczyła zaciekle. Podarła jedwabną sukienkę.

Dopiero gdy poczuła na gardle zimne ostrze, zastygła w miejscu. Uznała walkę za
bezskuteczną. Stojąc z unieruchomionymi ramionami, widziała przed sobą
wykrzywioną twarz DeVane'a, o oczach rozwścieczonego 224

szaleńca.

- Powinienem od razu cię zabić - wysyczał. - Ale to byłoby za mało. Będę robił z
tobą wszystko, co tylko zechcę. Dopóki mi się nie znudzisz.

- Gwiazd nigdy nie zdobędziesz - oświadczyła opanowanym głosem. - I nigdy nie
dosięgniesz Setha.

- Zrobię to, co zechcę. A ty mi w tym pomożesz.

Poruszyła głową, żeby zaprzeczyć, lecz w tym momencie poczuła ostrze noża
wbijające się w szyję.

background image

- Nie zrobię niczego, co mogłoby ci pomóc.

- Zrobisz. Jeśli nie wykonasz mego polecenia, podniosę słuchawkę. Wystarczy tylko
jedno moje słowo, a Bailey James i MJ O'Leary umrą jeszcze tej nocy.

W oczach Grace pojawił się dziki strach. Jeszcze nigdy nie była tak przerażona.
Zamilkła.

- Moi ludzie czekają na rozkaz. Są gotowi do działania. Powtarzam, wystarczy jedno
moje słowo, a w domu Cade'a Parrisa zaraz wybuchnie bomba. Druga eksploduje w
małym barze, tuż przed porą zamknięcia.

Trzecia rozniesie w pył dom pewnego porucznika policji, niejakiego Setha
Buchanana, wraz z jego jedynym mieszkańcem. Los tych ludzi, Grace, jest w twoich
rękach.

Zależy od ciebie.

Chciała wierzyć, że to blef, spojrzawszy w oczy DeVane'a, zrozumiała jednak, iż ten
człowiek ani na chwilę się nie zawaha i spełni swoją groźbę. Co więcej, uczyni to z
prawdziwą satysfakcją. Życie ludzi, których wymienił, nie przedstawiało dla niego
żadnej wartości. A dla niej było wszystkim.

- Co mam zrobić? - spytała.

Kiedy zadzwonił telefon, Bailey walczyła z ogarniającą ją paniką. Modląc się w
duchu, podniosła 225

słuchawkę.

- Halo?

- Cześć, Bailey.

- Cześć, Grace. - Spojrzała na Setha. Gestem nakazał

ostrożność i rozwagę. - Jak się masz?

- Jak dotąd dobrze. Słuchaj uważnie. Od tego zależy moje życie. Rozumiesz, co
mówię?

- Nie, to znaczy tak - szybko poprawiła się Bailey.

background image

Kazano jej jak najdłużej przeciągać rozmowę. - Grace, porządnie mnie wystraszyłaś.
Co się stało? Gdzie jesteś?

- Nie mogę teraz tego wyjaśnić. Musisz być opanowana i dzielna. Zresztą zawsze
taka byłaś. Pamiętasz, jak na studiach razem zdawałyśmy egzamin z historii sztuki?
Mnie tak bardzo onieśmielał profesor Greenbalm, ale ty byłaś opanowana i idealnie
spokojna. Teraz musisz zachowywać się identycznie i dokładnie wykonać moje
polecenia.

- Dobrze. Wykonam. To znaczy spróbuję. -

Bezradnym wzrokiem spojrzała na Setha, który gestem nakazywał, żeby przeciągała
rozmowę. - Powiedz tylko, czy jesteś zdrowa i cała.

- Tak. Na razie. Ale on zrobi mi krzywdę. Zabije mnie, jeśli nie postąpisz dokładnie
tak, jak chce. Daj mu to, sama wiesz, co. Wiem, że proszę o wiele. Chce mieć te
kamienie, a ty musisz mu je dostarczyć. Nie możesz wziąć z sobą Cade'a. I pod
żadnym pozorem nie wolno ci zawiadamiać... policji.

Muszę przeciągać rozmowę, powiedziała sobie Bailey. Zmusić Grace do mówienia.

- Mam nie dzwonić do Setha?

- Nie dzwoń. To byle jaki gliniarz. Dobrze wiesz, że się nie liczy. Masz czekać do
pierwszej trzydzieści i 226

punktualnie o tej godzinie opuścić dom. Jedź prosto do swojej firmy. I w żadnym
razie nie ciągnij z sobą MJ.

Zrozumiałaś?

Nie spuszczając wzroku z Setha, Bailey skinęła głową.

- Tak.

- W firmie włóż Gwiazdy do walizki. I czekaj na telefon z dalszymi instrukcjami.
Nie bój się, nic ci się nie stanie. Pamiętasz, jak wymykałaś się z akademika na
samotne nocne przejażdżki? To, co masz teraz zrobić, potraktuj identycznie. Jeśli
postąpisz inaczej, on pozbawi mnie wszystkiego. Rozumiesz, co mam na myśli?

- Tak. Grace... - Zanim Bailey usłyszała odgłos odkładanej słuchawki, zdołała
jeszcze powiedzieć: -

background image

Kocham cię.

- Nic z tego - mruknął Cade, spoglądając na wykrywacz rozmów. - Ten drań włączył
urządzenie kodujące. Nie można sprawdzić, skąd był telefon.

- Grace chce, żebym pojechała do firmy - oznajmiła Bailey.

- Ani mi się waż - warknął Cade, ale Bailey położyła mu rękę na ramieniu i spojrzała
na MJ.

- Zrozumiałaś, o co jej chodziło? - spytała przyjaciółkę.

- Chyba tak. - Mimo przerażenia MJ starała się rozumować logicznie, - Ty i Grace
nigdy nie wyłączałyście mnie z żadnych waszych poczynań, więc chce, żebym
pojechała z tobą. Poza tym nigdy nie wychodziłaś nocą z akademika.

- Próbowała przekazać jakieś informacje - odezwał

się Jack.

- Ten człowiek oświadczył jej, że coś się z nami 227

stanie, jeśli nie. zgodzi się z nim współpracować -

powiedziała Bailey. - I chce, abyśmy skontaktowały się z tobą, Seth. Dlatego
powiedziała, że się nie liczysz, bo my wiemy, że jest przeciwnie.

Seth nie miał wyboru. Musiał zaufać instynktowi siedzących obok kobiet. A także
Grace.

- W porządku. A więc Grace chce, żebym był w kursie sprawy i żebyście się stąd
wyniosły - podsumował

dyskusję.

- Uważa, że w firmie Salvinich będziemy bezpieczniejsze.

- Bezpieczniejsze będziecie wyłącznie w komisariacie. I tam obie macie jechać.

- Nie. - Głos Bailey brzmiał spokojnie, lecz stanowczo. - Mamy być w firmie. Grace
podkreśliła to wyraźnie.

Seth rozważał możliwe warianty postępowania.

background image

Mógł zawieźć obie kobiety w bezpieczne miejsce, co byłoby logicznie
uzasadnionym posunięciem. Mógł także pozwolić im robić, co same postanowiły.
Było to ryzykowne, ale, jeśli życzyła sobie tego Grace, gra była warta świeczki.

- Zgoda. Pojedziecie do firmy, ale wywiadowca Mick Marshall załatwi wam
ochronę. Zostaniecie tam aż do odwołania.

- Mamy siedzieć bezczynnie, podczas gdy Grace jest w niebezpieczeństwie? -
obruszyła się MJ.

- Wykonacie dokładnie moje polecenie - oświadczył

Seth. - Grace ryzykuje własne życie, chcąc ocalić wasze.

Nie zamierzam jej zawieść.

- MJ, porucznik ma rację - odezwał się Jack. -

Zostałaś przegłosowana. Zrobicie to, co każe.

228

- O co chodziło Grace z tym egzaminem? - spytał

Seth.

- Profesor Greenbalm miał na imię Gregory -

odparła Bailey.

- Gregory, Gregor. Prawie to samo. - Seth spojrzał

na obu mężczyzn. Byli mu teraz potrzebni. - Mamy niewiele czasu.

229

ROZDZIAŁ 12

Sądziła, że zginie tej nocy. Ogarnął ją żal. Było tak wiele rzeczy, których do tej pory
nie zdołała uczynić. I nigdy nie będzie miała dziecka. Od tak okrutnej
niesprawiedliwości losu bolało serce. Miała zaledwie dwadzieścia sześć lat, a już
musiała pożegnać się z życiem.

background image

W oczach DeVane' a wyczytała dla siebie wyrok śmierci.

Zamierzał zamordować także wszystkich, których kochała. Pozostawała jedyna,
nikła nadzieja, że Bailey zrozumiała zakodowaną wiadomość, jaką jej przekazała.

Nagle dobiegł ją znienawidzony głos:

- Zaraz ci pokażę, co utraciłaś bezpowrotnie.

Z obandażowanym ramieniem i w nowym smokingu, DeVane poprowadził ją do
ukrytego wejścia, a potem po schodach w dół. Przyjął jakiś środek przeciwbólowy,
od którego błyszczały mu oczy.

Gorączkowo i złowieszczo. Te same oczy widziała w kosz-marach. Wydobyła z
pamięci inne obrazy z makabrycznego snu. Widziała światła pochodni. Trzy
Gwiazdy jaśniejące w złotym trójkącie. I czyhającą śmierć. Przypominała sobie z
trudem dalsze fragmenty przerażających majaków. Jakieś tajemne pomieszczenie,
całe w bieli i złocie. Zamknięte.

Została w nim uwięziona do końca życia.

Przerażona i wstrząśnięta, zatrzymała się na ostatnim zakręcie schodów. Nie, to
działo się nie tutaj, uzmysłowiła sobie, lecz w jakimś innym miejscu.

Palce DeVane'a wpiły się jej w ramię, ale prawie nie 230

poczuła bólu. Miała teraz jeszcze jedno przywidzenie.

Zobaczyła Setha, a właściwie wojownika w stalowej zbroi.

Przyszedł po nią. A także po Gwiazdy. I za nie zginął.

Och! Żeby zachować równowagę, Grace przywarła do zimnej ściany. Seth! Tylko nie
on! Nie może umrzeć!

DeVane pchnął ją brutalnie i po chwili znalazła się u stóp schodów. Zatrzymał się
przed masywnymi drzwiami.

Nie puszczając ramienia Grace, ciężkim kluczem otworzył

staroświecki zamek. Nie wiadomo dlaczego, przyszła jej na myśl nora Królika z
„Alicji w Krainie Czarów”.

background image

- Ujrzysz, co tracisz. Byłoby to naszą wspólną własnością.

DeVane znów pchnął Grace, tak silnie, że potknęła się w drzwiach.

Na widok tego, co zobaczyła, stanęła jak wryta.

O, nie, to nie nora Królika. To była jaskinia Ali Baby. Pełna złota i drogocennych
klejnotów. Na ścianach wisiały jeden przy drugim obrazy, dzieła największych
mistrzów. Wszędzie było pełno posągów i rzeźb, a także innych bezcennych
przedmiotów. Jedne, małe, cudownej roboty, stały na złotych postumentach. Inne,
wysokie, sięgały sufitu. Każde wolne miejsce zajmowały skarby.

Były tu otwarte skrzynie pełne sznurów pereł i naszyjników, a także królewskie
insygnia. Z ukrytych głośników rozbrzmiewała muzyka Mozarta. To wcale nie była
jaskinia z bajki, uzmysłowiła sobie Grace. Znajdowała się w tajemnej komnacie
należącej do obłąkanego kolekcjonera. Ukrył tu największe dzieła sztuki, aby
napawać się świadomością, że należą wyłącznie do niego.

Ile z tych skarbów zdobył w niecny sposób? Ile popełnił morderstw, aby wejść w ich
posiadanie?

Tutaj nie umrę, przysięgła sobie. Seth też nie straci 231

tu życia. Koszmary nie staną się rzeczywistością. Nie podda się. Nigdy. Będzie
walczyła w każdy sposób. Każdą dostępną bronią.

- Masz tu imponujące zbiory - powiedziała do DeVane'a - ale ich ekspozycja
przedstawia wiele do życzenia. - Pierwszą bronią, jaką zastosowała, było
opanowanie, a także niesmak w głosie. - Nawet największe skarby nie robią
odpowiedniego wrażenia, gdy są tak stłoczone.

- Zgromadzenie tych przedmiotów to dzieło mojego życia. - Wziął do ręki
szczerozłoty puchar i podał Grace, aby mogła podziwiać go z bliska. - Piła z niego
królowa Ginewra, zanim zdradziła Artura. Powinien wyrwać jej za to serce.

Grace w milczeniu obracała puchar w rękach. Nie odczuwała niczego. Złoty kielich
był pozbawiony nie tylko wina, lecz także magicznej mocy.

- Spójrz na to. - DeVane wyciągnął parę brylantowych kolczyków misternej roboty i
podsunął pod oczy Grace. - Miała je na sobie Maria Antonina, gdy szła na szafot.
Możesz założyć te kolczyki.

background image

- Bo już mnie skazałeś? - Grace nie wzięła klejnotów do ręki i odwróciła się od
DeVane'a. - Nie, dziękuję.

- Mam też strzałę, z którą polowała bogini Diana. I pas Junony.

Serce Grace zabiło szybciej. Cicho się roześmiała.

- Naprawdę w to wierzysz? - spytała drwiącym tonem. Rozzłoszczony jej reakcją,
DeVane wszedł w głąb komnaty.

- Zdobędę też Gwiazdy - oświadczył. - Sam je tutaj umieszczę. Wtedy będę miał już
wszystko. Stanę się 232

wszechpotężny.

- Te kamienie ci nie pomogą. Nie zmienią twego życia. - Na twarzy DeVane'a Grace
ujrzała zdziwienie. -

Twój los jest już przesądzony - mówiła dalej. - A Trzy Gwiazdy nigdy nie staną się
twoją własnością. Znajdą się tam, gdzie ludzie będą mogli je podziwiać, a nie w
ciemnym podziemiu. Tutaj nigdy ich nie zobaczysz.

DeVane poczuł ucisk w żołądku. Z postawy stojącej obok kobiety, która powinna
drżeć ze strachu, emanowała jakaś siła. Rozwścieczyło go to jeszcze bardziej.

- Zanim wzejdzie słońce, Gwiazdy będą moje. -

Zbliżył się do Grace. - Posiądę także ciebie. I będę używał

twego ciała, gdy tylko przyjdzie mi na to ochota. Zrobię z tobą wszystko, co tylko
zechcę.

Ręka DeVane'a dotykająca jej policzka była trupio zimna, ale Grace nawet nie
drgnęła. Hardo uniosła głowę.

- Nigdy nie posiądziesz ani Gwiazd, ani mnie. Nigdy nie będziesz miał nas na
własność, jeśli nawet ukryjesz tutaj. Taka jest prawda. To cię będzie dręczyć każdej
nocy i każdego dnia. Aż wreszcie zniszczy tak, że pozostaniesz wyłącznie
szaleńcem. Człowiekiem obłąkanym.

Dostała w twarz. Tak mocno, że uderzyła głową o ścianę.

background image

- Twoi przyjaciele umrą tej nocy - oświadczył. - Z

własnej woli wyprawisz ich na tamten świat. Staniesz się morderczynią. I z tą
świadomością będziesz musiała żyć.

DeVane wziął Grace za ramię i, otworzywszy drzwi, wypchnął ją z komnaty.

- Na pewno kamerami monitoruje cały dom -

odezwał się Seth. Przystępowali do forsowania muru na tyłach posiadłości
DeVane'a. - I ma straże patrolujące teren.

233

- Będziemy uważać. - Jack wetknął nóż za cholewę, a potem sprawdził pistolet i
umieścił go za pasem.

- Na razie trzymajmy się razem. - Cade miał w głowie plan działania. - Odnajdę
alarm i unieruchomię go.

Jeśli to nie wypali, zawalimy sprawę. Chyba że uda się coś zdziałać podczas
zamieszania. Natychmiast zjawią się gliniarze. Jeśli nasz plan weźmie w łeb,
będziesz miał

niewąskie kłopoty - powiedział do Setha.

- Chodźmy. Mam nadzieję, że nie ma tu psów. - Jack zaklął szpetnie. - Wkurzają
mnie takie sytuacje.

Przedostali się przez mur i wylądowali na trawie.

Istniała możliwość, że już w tej chwili wykryto ich obecność. Było to jednak ryzyko,
które musieli podjąć.

Poruszali się jak cienie, przemykając pod osłoną otaczających teren drzew.

Seth spoglądał z ukrycia na rzęsiście oświetlony dom. Gdzie znajdowała się Grace?
W jakim była stanie? A może DeVane już zrobił jej krzywdę? Zgwałcił ją?

Zacisnął zęby. Po raz pierwszy od lat czuł ciężar broni. Wiedział, że nic nie
powstrzyma go przed jej użyciem, jeśli okaże się to konieczne.

Ujrzał wartownika idącego wzdłuż linii drzew. Dał

background image

znak przyczajonemu Jackowi, który jednym susem dopadł

go od tyłu i ogłuszył. Nieprzytomnego odciągnął szybko w cień.

- O jednego mniej - szepnął i wetknął za pas dopiero co zdobytą broń.

- Pełnią regularne warty - cicho powiedział Cade. -

Nie wiemy, kiedy się zorientują, że kogoś brak.

- Ruszajmy.

Seth wskazał Jackowi północną, a Cade'owi południową stronę. Pochyleni, ruszyli
biegiem w stronę 234

domu.

Strażnik, który prowadził Grace do białej sypialni, był milczący i potężny jak
niedźwiedź. W walce z nim nie miałaby żadnych szans. W jego oczach dojrzała
jednak lubieżne błyski. Miała na sobie poszarpaną suknię, obnażającą częściowo
ciało.

Był to jedyny oręż w jej rękach. Rozpoczęła grę.

Przerażonym wzrokiem popatrzyła na strażnika.

- Bardzo się boję... - wyszeptała. - Nie krzywdź

mnie. Zrobię wszystko, co zechcesz.

Milczał nadal, lecz nie spuszczał z niej wzroku.

Językiem zwilżyła prowokująco wargi.

- Zrobię, co zechcesz - powtórzyła. - Jesteś taki duży i silny. Rządzisz tutaj
wszystkim. - Stanąwszy przed drzwiami swej luksusowej celi, odwróciła się i
westchnęła głęboko.

- Nie zostawiaj mnie samej. Potrzebuję... ciebie. -

Zaryzykowała. Przesunęła palcem po wargach strażnika. -

On o niczym się nie dowie - dodała ledwie słyszalnym szeptem. - To będzie nasza

background image

tajemnica.

Starając się ukryć obrzydzenie, ujęła rękę mężczyzny i położyła na piersi.
Uśmiechnęła się zachęcająco.

Strażnik nachylił się i rozgniótł wargami usta Grace.

Ledwie wytrzymywała, gdy po jej ciele przesuwały się silne, męskie ręce.

- Wejdźmy do środka - kusiła. Miała nadzieję, że dreszcz wstrętu, który przeszył jej
ciało, strażnik odczytał

jako objaw podniecenia. - Chodź ze mną Będziemy sami.

Otworzył drzwi. Nadal wodził zgłodniałym wzrokiem po jej ciele. Wygram albo
przegram, pomyślała.

Niewiele miała do stracenia. Zamknął drzwi od środka i 235

rzucił się na Grace.

- Och, nie tak szybko. - Wysunęła się z objęć olbrzyma. - Mamy czas. Poczekaj
chwilę, chciałabym trochę odświeżyć się dla ciebie.

Mężczyzna nadal milczał. W jego zmrużonych oczach dostrzegła zniecierpliwienie,
a także cień podejrzliwości. Bez przerwy się uśmiechając, sięgnęła po ciężki,
kryształowy flakon z perfumami, stojący na toaletce. Oto kobieca broń, pomyślała,
rozpylając wokół

siebie delikatną mgiełkę. Zacisnęła palce na flakonie i błyskawicznie odwróciła się
w stronę strażnika. Podniosła wysoko ręce, nacisnęła spust i wycelowała wprost w
jego oczy silny strumień perfum.

Gdy odruchowo zakrył piekącą twarz, Grace zebrała wszystkie siły i uderzyła go
flakonem w głowę, a kolanem w podbrzusze.

Olbrzym zachwiał się, lecz nie przewrócił. Miał

krew na czole. Zrobił się trupio blady. Kiedy sięgnął do kabury po pistolet, Grace
kopnęła go jeszcze raz. Nisko.

Osunął się na kolana, lecz nadal usiłował wyciągnąć broń.

background image

Porwała ciężki stołek i rąbnęła nim go w twarz, a potem wytworny, stylowy mebelek
rozbiła na jego głowie.

Rzuciła się na strażnika, chcąc odebrać pistolet.

Spoconymi z wrażenia dłońmi wysunęła go z kabury. Ujęła broń w drżące ręce i
wyciągnęła przed siebie, gotowa zrobić to, co nieuniknione. Zobaczyła jednak, że
olbrzym stracił przytomność. Z ust Grace wyrwał się mimowolny, histeryczny
śmiech.

- Coś mi się wydaje, że nie jestem najlepszą z dziewczyn - powiedziała do siebie
niemal bezwiednie.

Zabrała strażnikowi pęk kluczy. Po kilku nieudanych próbach udało się jej otworzyć
pokój od 236

środka. Oświetlonym korytarzem pobiegła ku wyjściu.

Na górnym podeście schodów zamajaczyła w mroku wysoka postać. Na jej widok z
gardła przerażonej Grace wydobył się cichy jęk. Podniosła do góry pistolet.

- Mierzysz do mnie już po raz drugi.

Zachwiała się z wrażenia. To był głos Setha!

Zobaczyła go wyraźniej dopiero wtedy, kiedy wyszedł z cienia.

- To ty - szepnęła zbielałymi wargami. -

Przyszedłeś. Choć niezbyt przytomna Grace zauważyła jego strój. Nie miał na sobie
zbroi wojownika, lecz był

ubrany na czarno. Zamiast szpady miał pistolet.

Tym razem nie było to przywidzenie. Odetchnęła z ulgą.

Seth patrzył na Grace. W strzępach sukni, z pokrwawioną twarzą i nieprzytomnymi
oczyma, wyglądała przerażająco. Żeby wedrzeć się do wnętrza tego silnie
strzeżonego domu, musiał zabić dwóch mężczyzn. Teraz, widząc, do jakiego stanu
DeVane bądź jego ludzie doprowadzili Grace, pomyślał, że na tym nie skończy.

Będzie zabijał nadal.

background image

- Już wszystko dobrze. - Ledwie oparł się pokusie, aby porwać ją w ramiona.
Wyglądała tak krucho, jakby od lekkiego dotknięcia mogła rozpaść się na kawałki. -

Wyciągniemy cię stąd. Nie masz się czego bać.

- On je zamorduje. - Odetchnęła z trudem. - Bez względu na to, co zrobię i co stanie
się ze mną. To chory człowiek. Szaleniec. Jest dla nich śmiertelnie niebezpieczny.
Dla nas też. Już przedtem odebrał ci życie -

dodała szeptem. - Zrobi to jeszcze raz.

Seth wyjął ostrożnie pistolet z rąk Grace.

- Gdzie jest DeVane? - zapytał krótko.

237

- W podziemiach. W komnacie. Ukrytym przejściem w bibliotece idzie się do
czarnych schodów. Zupełnie jak...

jak w dawnych wiekach. Pamiętasz? - Mieszały się jej obrazy. Rzeczywiste oraz
urojone. - On tam jest. W

skarbcu. Bawi się błyskotkami. Zraniłam go nożem.

- Dzielna dziewczynka. - Seth nie spuszczał wzroku z Grace. Zastanawiał się, ile
krwi na podartej sukni i ciele pochodzi z jej własnych zranień. - Chodź ze mną.

Poprowadził ją w dół. U stóp schodów leżał

strażnik. Grace przeszła ponad nim, odwracając głowę. Już mocniej trzymała się na
nogach. Przeszłość, jaką zapamiętała z makabrycznych przywidzeń, nie musiała się
powtarzać. Ludzie mogli ją zmienić.

- To tam - wskazała - na dół i trzecie drzwi po lewej.

Drgnęła nerwowo, dostrzegłszy jakiś ruch. Na korytarzu pojawił się Jack.

- Droga wolna - zakomunikował Sethowi.

- Zabierz Grace. - Kiedy Seth niemal wpychał ją w ramiona Jacka, jego oczy
dopowiadały resztę: Zaopiekuj się nią. Nie zawiedź mego zaufania.

background image

Jack przesunął półprzytomną Grace, tak aby nie krępowała ruchów ręki, w której
trzymał broń.

- Słonko, już wszystko dobrze - szepnął cicho.

- Nie. - Zaprzeczyła ruchem głowy. - On ich zabije.

Bailey, MJ i Cade'a. Umieścił bomby w domu i w barze.

Musisz powstrzymać tego szaleńca. Zaraz pokażę ukryte wejście do podziemi. -
Wyrwała się Jackowi i, zataczając się jak pijana, ruszyła w stronę biblioteki. - Tutaj.
-

Obróciła rozetę w bogatym ornamencie boazerii. -

Widziałam, jak to robił.

Przed ich oczyma bezszelestnie rozsunęła się ściana, odsłaniając tajemne przejście.

238

- Wyprowadź ją stąd - powiedział Seth do Jacka. - I dzwoń na policję. Sam
rozprawię się z tym człowiekiem.

Grace wydawało się, że płynie. Unosiła się tuż pod powierzchnią jakiejś ciepłej
wody.

- Musi go zabić - powiedziała słabym głosem, kiedy Seth zniknął w ukrytym
przejściu. - Tym razem mu się uda

- Seth wie, co robi.

- Tak. Wie. Zawsze mu się udaje. - Pokój zawirował

jeszcze raz, gwałtowniej niż poprzednio. - Przepraszam, Jack - zdołała jeszcze
powiedzieć Grace, zanim ogarnęła ją ciemność.

DeVane nawet nie pofatygował się, żeby zaryglować drzwi, zauważył Seth. Ten tak
pewny siebie, arogancki łajdak był przekonany, że nikt nie dostanie się do jego
fortecy. Unosząc broń, Seth otworzył ciężkie odrzwia.

Błysk złota niemal go oślepił.

background image

Wszedł do podziemnej komnaty. Jego wzrok przyciągnęła nieruchoma postać
mężczyzny siedzącego jak na tronie na wysokim fotelu pośrodku zgromadzonych
skarbów.

- Gra skończona, DeVane - oznajmił Seth.

Ambasador nawet nie drgnął. Wiedział, że ten człowiek się tu zjawi.

- Wiele ryzykujesz, Buchanan - powiedział z przylepionym do warg uśmiechem. W
jego oczach czaiło się szaleństwo. - Nie pierwszy raz. Chyba pamiętasz swój sen. Już
tu byłeś, żeby ukraść Gwiazdy i tę kobietę. Miałeś przy boku szpadę.

Sethowi jak przez mgłę przypomniały się senne rojenia.

Dziwne obrazy. Kamienny zamek, ciemne, burzowe niebo i komnata pełna skarbów.
A także ukochana kobieta.

239

Na ołtarzu ozdobionym brylantami jasnymi jak gwiazdy, tkwiącymi w złotym
trójkącie wyrwanym z rąk pogańskiego boga.

- Zabiłem cię. - DeVane roześmiał się krótko. - A ciało rzuciłem krukom na
pożarcie.

- To było w przeszłości. - Seth nieznacznie posuwał

się w przód. - Teraz będzie inaczej.

Uśmiech na twarzy obłąkanego ambasadora stał się jeszcze szerszy.

- Zaraz zginiesz. - Mówiąc to, podniósł rękę z wycelowanym pistoletem.

Padły dwa strzały. Niemal równocześnie, tak że zabrzmiały jak jeden. Zadrżały
ściany komnaty, a wraz z nimi zgromadzone skarby. Seth podszedł powoli do fotela
i popatrzył na DeVane'a. Padł twarzą na stos złota. Martwy.

Grace usłyszała strzał. Zamarło jej serce. Zerwała się z ławki przed domem, na
której posadził ją Jack. Jakimś cudem wiedziała, że wystrzelona kula nie dosięgła
Setha.

Gdyby zginął, od razu by to wyczuła. Przestałaby istnieć jakaś jej część. Czekała w

background image

napięciu, z oczyma utkwionymi we frontowe drzwi.

Ponad jej głową niebo jaśniało od gwiazd. Nad drzewami ukazał się księżyc. Gdzieś
z oddali dochodził

śpiew nocnego ptaka, zwiastujący radość i nadzieję.

W drzwiach domu ukazał się Seth. Żywy i cały. Po policzkach Grace popłynęły łzy.
Zacierały obraz, a ona musiała przecież bardzo wyraźnie widzieć człowieka, którego
pokochała, a który odrzucił jej miłość.

Podszedł blisko. Oczy miał ciemne i zimne. Już odzyskał samokontrolę. To, co stało
się przed chwilą, zdążył zaliczyć do przeszłości, tak żeby nie zakłócało toku jego
myśli i dalszego postępowania.

240

Grace nie rzuciła mu się w objęcia. Skuliła się jeszcze bardziej, nieświadoma, że ten
gest powstrzymał

Setha od przytulenia jej do siebie. Stanął w odległości wyciągniętej ręki. Wpatrywał
się w kobietę, którą pokochał, lecz odepchnął od siebie.

Była blada jak ściana. Widział, jak wstrząsają nią dreszcze. Miała jednak
zaskakująco silny głos.

- Czy to koniec? - spytała.

- Tak.

- Ten człowiek zabije moich przyjaciół.

- Już tego nie zrobi.

Seth jeszcze bardziej zapragnął wziąć Grace w objęcia. Poczuł obezwładniającą go
słabość. Ugięły się pod nim kolana.

Odwróciła się i zatopiła wzrok w otaczających ich ciemnościach.

- Muszę zobaczyć się z Bailey i MJ.

- Wiem.

background image

- I jest ci potrzebne moje zeznanie - oznajmiła rzeczowym tonem.

O Boże, co działo się z tą kobietą? Seth przyłożył

dłonie do nagle zwilgotniałych oczu.

- Zeznanie może poczekać.

- Chcę jak najszybciej skończyć z tą sprawą. Muszę mieć wszystko poza sobą. -
Zesztywniała jeszcze bardziej, a potem powoli odwróciła się w stronę Setha. Kiedy
na niego spojrzała, był już opanowany. Miał wyrazisty wzrok.

- Muszę mieć wszystko poza sobą - powtórzyła z mocą.

Dała jednoznacznie do zrozumienia, że ma na myśli także jego. Zdawał sobie z tego
sprawę.

- Grace, jesteś poraniona. I w szoku. Za chwilę nadjedzie karetka.

241

- Nie jest mi potrzebna.

- Do licha, nie rozmawiaj ze mną w taki sposób!

Sam wiem, czego ci teraz trzeba. - Setha ogarnęła złość.

Huczało mu w głowie. - Powiedziałem, że to cholerne zeznanie może poczekać. Cała
drżysz. Usiądź, na litość boską!

Chciał wziąć ją za ramię, ale się odsunęła.

- Nie dotykaj mnie. Zostaw mnie w spokoju.

Gdyby teraz nie posłuchał, pewnie by się załamała.

Słowa Grace były jak cios w żołądek, a pełne rozpaczy spojrzenie jej niebieskich
oczu niczym uderzenie w twarz.

Trzęsły mu się ręce, więc wsunął je do kieszeni. Cofnął się o krok.

- W porządku. Ale usiądź, proszę.

background image

Miała kredowobiałą, pokrwawioną twarz i rozszerzone źrenice. Była tak krucha, że
wydawało się, iż zaraz się rozpadnie. A on nie mógł jej pomóc, bo niczego od niego
nie chciała. Nie zamierzała mu na nic pozwolić.

Usłyszał zawodzący sygnał nadjeżdżającej karetki, a za plecami czyjeś kroki. Do
Grace podszedł Cade. Zarzucił

na jej ramiona koc, wyniesiony z domu DeVane'a.

Seth patrzył, jak Grace odwraca się w stronę Cade'a, wiotczeje i pada w jego
rozwarte ramiona. Po chwili usłyszał rozpaczliwy, urywany płacz.

- Zabieraj ją stąd - warknął Seth. Odwrócił się i wszedł do domu DeVane'a, aby
zrobić to, co do niego należało.

Kiedy Grace wyszła rankiem do ogrodu, ptaki powitały ją radosnym świergotem.
Powietrze było przezroczyste. Drzewa nieruchome i zielone. Bujne klomby i rabaty
mieniły się wszystkimi kolorami.

Było tu pięknie. I bezpiecznie.

242

Wróciła do wiejskiego domu w górach, bo był to prawdziwy azyl. Chciała być sama,
z dala od wszystkich ludzi. Bailey i MJ zrozumiały i uszanowały tę potrzebę i
zostawiły Grace w spokoju. Za kilka dni wróci do Waszyngtonu i skontaktuje się z
przyjaciółkami. Zaprosi do domu całą czwórkę. Wiedziała, że niedługo do nich
zatęskni. Na razie jednak chciała być sama.

Wystarczyło, aby zamknęła oczy, a przerażające obrazy wracały z całą
wyrazistością. Tego, co przeżyła w rezydencji obłąkanego DeVane'a, nie udawało jej
się zapomnieć. Gdy usłyszała odgłos wystrzału, była głęboko przekonana, że od kuli
zginął ambasador. Po prostu o tym wiedziała.

Od tamtej pamiętnej nocy nie widziała Setha. W

zamieszaniu, które potem nastąpiło, unikanie go było sprawą łatwą. Odpowiedziała
na wszystkie pytania, jakie zadano jej w komisariacie, i złożyła zeznanie przed
przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości. Potem poprosiła, żeby Cade i Jack
zawieźli ją do firmy Salvinich, gdzie czekały Bailey i MJ.

A także do Trzech Gwiazd.

background image

Schodząc ukwieconymi tarasami ze wzgórza, wspominała radosną scenę spotkania.
Wszystkie trzy znajdowały się w jakimś pustym i słabo oświetlonym pomieszczeniu,
a ona miała na sobie podartą i pobrudzoną krwią sukienkę. Każda z nich
przytrzymywała jeden z wierzchołków szczerozłotego trójkąta z tkwiącą w nim
Gwiazdą. Odczuwały płynącą z nich moc, a także widziały zdumiewający blask.

- Mam wrażenie, że coś podobnego wydarzyło się już kiedyś - szeptem odezwała się
Bailey. - Tyle że działanie było słabsze.

243

- Teraz jest mocne. Takie, jakie powinno być. - MJ

uniosła wzrok. Popatrzyła przyjaciółkom w oczy. -

Zamknął się obwód. Łańcuch o kształcie trójkąta. Dziwne to, ale prawdziwe.

- Tym razem Trzy Gwiazdy trafią do muzeum, a nie do antycznej świątyni. - Na
twarzy Grace odmalowały się żal, a zarazem ulga, gdy odkładały złoty trójkąt. -
Chyba właśnie takie jest przeznaczenie tych kamieni. - Odwróciła się do Bailey i
MJ. Objęła je ramionami. Przyjaciółki tworzyły drugi trójkąt. - Zawsze was
kochałam i zawsze byłyście mi potrzebne. Czy wszystkie trzy możemy pójść w
jakieś spokojniejsze miejsce? - Po twarzy Grace popłynęły łzy. - Muszę z wami
porozmawiać.

Opowiedziała im o wszystkim. Przed Bailey i MJ

otworzyła serce. Wyznanie podziałało kojąco. Trochę się uspokoiła. Był to jednak
dopiero początek. Czekało ją jeszcze inne zadanie.

Musiała zacząć sama leczyć głębsze rany.

Wiedziała, że zrobi to tutaj, w domku na pustkowiu.

Zamknęła oczy i raz po raz wciągała w płuca powietrze.

Postawiła na trawie koszyk z narzędziami ogrodniczymi i zajęła się pielęgnacją
kwiatów. W pewnym momencie usłyszała warkot silnika, a potem skrzypienie opon
na żwirowej drodze wiodącej do domku. Zdziwiona, uniosła brwi. Miała niewielu
sąsiadów. Mieszkali w dużej odległości i odwiedzali ją rzadko. Nie miała ochoty na
żadne rozmowy. Stała wyprostowana wśród kwiatów, zdecydowana jak najszybciej
pozbyć się intruza, który zamierzał zakłócić upragnioną samotność.

background image

Nagle rozpoznała samochód. Z bijącym szaleńczo sercem patrzyła, jak zatrzymuje
się na wąskiej drodze, jak wysiada z niego Seth, który kieruje kroki w jej stronę.

244

Wyglądała teraz jak bogini. Z rozwianymi włosami, w miotanej wiatrem długiej,
szerokiej spódnicy, w powodzi kwiatów.

Widok ten do żywego poruszył Setha. A kiedy ujrzał

świeżą szramę przecinającą jej policzek, zabolało go serce.

- Odbyłeś długą podróż - powiedziała obojętnym tonem, gdy zatrzymał się dwa
kroki przed nią.

- Trudno było cię znaleźć.

- I dobrze. Nie jest mi potrzebne żadne towarzystwo.

- Zauważyłem. - Aby trochę się uspokoić, a także ze zwykłej ciekawości, rozejrzał
się wokoło. Omiótł

wzrokiem domek przylepiony do zbocza i zwartą ścianę lasu. - To piękne miejsce.

- Tak.

- Odludne. I ciche. Zasłużyłaś na trochę spokoju.

- Dlatego tu jestem. - Uniosła brwi. - A co sprowadza ciebie?

- Grace, musimy porozmawiać. Ja...

- Zamierzałam zobaczyć się z tobą po powrocie do miasta - powiedziała szybko. -
Tamtej nocy mówiliśmy niewiele. Chyba byłam bardziej wstrząśnięta tym, co się
stało, niż mi się wydawało. Nawet ci nie podziękowałam.

Było gorzej, niż przewidywał. Chłodny i całkowicie opanowany głos Grace był
gorszy niż gniewny krzyk, którego się spodziewał.

- Nie masz za co dziękować.

- Ocaliłeś mi życie. I, jak sądzę, życie najbliższych mi ludzi. Wiem, że złamałeś
obowiązujące cię zasady, a nawet prawo, żeby mnie odnaleźć i wyrwać z rąk tego

background image

człowieka. Jestem ci za to bardzo wdzięczna.

Sethowi stanął przed oczyma cały koszmar tamtej nocy. Wróciły wściekłość i
przerażenie.

245

- Wiesz przecież, że zrobiłbym wszystko, aby cię uwolnić.

- Tak. wiem. - Musiała odwrócić wzrok. Patrzenie Sethowi w oczy było zbyt
bolesne. Przysięgła sobie, że już nigdy nie da się skrzywdzić nikomu. - Chyba oboje
nie mieliśmy wtedy żadnego wyboru. Mam nadzieję, że twoja zawodowa kariera
zbytnio nie ucierpi.

Każde słowo Grace było jak uderzenie.

- Nie ucierpi.

- To dobrze. - Uznała, że powinien już odejść. Od razu, zanim ona się załamie. -
Mimo to zamierzam napisać list do twoich zwierzchników. Pewnie wiesz, że mój
stryj jest senatorem. Nie byłabym zdziwiona, gdybyś, kiedy ucichnie wrzawa, dostał
za swój wyczyn awans.

Zaschło mu w gardle. Miał kłopoty z mówieniem.

- Do licha, popatrz na mnie - wykrztusił. - Kiedy poczuł na sobie jej spojrzenie,
zacisnął dłonie, żeby jej nie dotknąć. - Uważasz, że ma to jakieś znaczenie?

- Tak. Przynajmniej dla mnie. Na razie jednak muszę trochę wypocząć. Wybacz,
pójdę popracować w ogrodzie, zanim słońce zacznie zbyt mocno przygrzewać.

- Sądzisz, że tak zakończysz sprawę? - zapytał Seth.

Grace wyjęła z koszyka ogrodnicze nożyce.

- Sądzę, że to ty już ją zakończyłeś.

- Nie odwracaj się ode mnie. - Wziął ją za ramię i przyciągnął do siebie. Ogarnęła go
złość. - Nie możesz tak mnie odpychać. Ja tego nie... - Urwał. Podniósł rękę i
przyłożył do świeżej szramy na policzku Grace. - Och, Boże! Ten szaleniec zrobił ci
krzywdę!

background image

- Drobiazg. - Cofnęła się szybko, tak że ręka Setha opadła. - Blizny goją się i bledną.
A tego człowieka już nie ma. Dzięki tobie. Trzy Gwiazdy są w muzeum, tam, gdzie
246

ich miejsce, i wszystko jest jak dawniej. Tak jak powinno być.

- Zrobiłem ci krzywdę, a ty nie chcesz mi tego wybaczyć. Wysiliła się na lekki ton.

- Rachunek wypada na twoją korzyść. Ocalenie mi życia to znacznie więcej niż...

- Przestań. - Odwrócił się, potykając o ukwieconą grządkę. Nie miał pojęcia, że
będzie cierpiał aż tak bardzo.

Nie odrywając wzroku od krajobrazu, znowu się odezwał: -

Czy wiesz, co się ze mną działo, gdy uświadomiłem sobie, że jesteś w rękach tego
potwora? A potem, gdy przez telefon usłyszałem twój przerażony głos?

- Nie zamierzam do tego wracać.

- A ja nie potrafię myśleć o niczym innym. Kiedy tylko zamknę oczy, widzę ciebie.
W tamtym korytarzu, w poszarpanej sukni, pokrwawioną i poranioną. A ja nie wiem,
co on ci zrobił. I pamiętam, że we śnie już raz nie udało mi się go powstrzymać.

- To wszystko skończone. - Grace czuła, że nogi ma jak z waty. - Przestań o tym
myśleć.

- Pewnie uciekłabyś stamtąd bez mojej pomocy -

ciągnął Seth. - Pokonałaś potężnego strażnika. Chyba dałabyś sobie radę beze mnie.
Może wcale nie byłem ci potrzebny. I to mnie gnębiło. Okazuje się, że potrzebuję
cię znacznie bardziej, niż ty mogłabyś potrzebować mnie. I tego się obawiałem. To
idiotyczne, ale tak właśnie było.

Kiedy człowiek się przekona, czym naprawdę jest strach, i że w ciągu jednej
sekundy może stracić to, co w jego życiu najważniejsze, nie złamie go już nic.

Milczała.

- Nie odtrącaj mnie. Nie każ odjeżdżać. - Przygarnął

do siebie Grace, zbyt przejęty, aby zważać na jej opór.

background image

247

- Nie wyniknie z tego nic dobrego. - Z jednej strony chciała, aby się odsunął, z
drugiej jednak pragnęła stać tak jak najdłużej, czując na skórze ciepłe promienie
słońca i jego twarz wciśniętą w swoje włosy.

- Pragnę cię. - Zaczął szukać jej ust.

Pod Grace ugięły się kolana. Poczuła się nagle słaba i bezwolna. Zamknęła oczy i
zarzuciła Sethowi ręce na szyję. Pragnął jej i to powinno wystarczyć. Za bardzo go
kochała, aby pozwolić mu odejść.

- Nie każę ci odjeżdżać. Cieszę się, że jesteś.

Chodźmy do domu. I do łóżka.

Była przekonana, że chciał się tylko z nią przespać!

Bardzo go to zabolało.

- Przyjechałem tu nie po to, aby iść z tobą do łóżka.

- Dlaczego przedtem nie dostrzegł uczucia malującego się w oczach tej kobiety?
Dlaczego ją odtrącił? I odmówił, w tak brutalny sposób, przyjęcia tego, co chciała
mu tak hojnie ofiarować? - Przyjechałem błagać o przebaczenie.

- A więc czego ode mnie chcesz?

Chyba dopiero w tej chwili pojął, po co naprawdę tu przyjechał.

- Chcę usłyszeć, czego potrzebujesz. I czego pragniesz.

- Odpowiedź jest prosta. Spokoju. - Grace wskazała na widok rozciągający się wokół
pagórka. - I przyjaźni. Ją także mam.

- To ci wystarcza?

- Wystarczało. Do tej pory.

Zanim zdążyła się cofnąć, ujął w dłonie jej twarz.

- A gdybyś mogła mieć więcej, czego być chciała?

background image

- Pragnienie rzeczy nieosiągalnych unieszczęśliwia człowieka.

248

- Proszę, powiedz szczerze, na czym naprawdę ci zależy? - Patrzył jej prosto w oczy.

- Pragnę mieć rodzinę. Dzieci. I mężczyznę, który mnie kocha i chce założyć
wspólny dom. Dziwi cię, że marzę o zniekształconej ciążą figurze? O zmienianiu
pieluch?

- Nie. - Trzymał ją teraz za ramiona, bo wyczuł, że szykuje się do ucieczki. - Wcale
mnie to nie dziwi.

- Naprawdę? To świetnie. Chodźmy do domu. Chce mi się pić.

- Kocham cię, Grace. Patrzył, jak kamienieje.

- Co takiego?!

- Kocham cię. - Wypowiadając te słowa, odczuwał

potęgę swego uczucia. - Zakochałem się w tobie, zanim zobaczyłem cię po raz
pierwszy. W kobiecie z portretu. Nie wiem, czy to było zrządzenie losu, świadomy
wybór czy szczęście. Ale uczucie ogarnęło mnie tak szybko i było tak głębokie, że
się go wyparłem. Nie uwierzyłem w tę miłość, nie dopuściłem, by mną zawładnęła. -
Grace milczała, a on mówił dalej: - Tyś zachowała się inaczej. Poddałaś się uczuciu.
A ja postanowiłem go nie odwzajemniać. Dlatego cię odrzuciłem. - A teraz
przyjechałem, żeby to powiedzieć. - Dłonie Setha zsunęły się wzdłuż ramion Grace i
zacisnęły na jej palcach. - Proszę, abyś jeszcze raz uwierzyła w nasz związek i
zaufała mi. I... i wyszła za mnie.

Cofnęła się o krok. Przycisnęła rękę do łomoczącego serca.

- Chcesz się ze mną ożenić.

- Wróć dziś ze mną do miasta, bardzo o to proszę.

Wiem, że; jestem staroświecki, ale chcę, żebyś poznała moją rodzinę.

249

Zamarła.

background image

- Mam poznać twoją rodzinę - powtórzyła niemal bezwiednie.

- Tak Niech zobaczą kobietę, którą kocham i z którą pragnę związać się na całe
życie. Nowe życie. Czekałem na nią, aby mocje rozpocząć. - Ujął jej dłoń i przyłożył
sobie do policzka. Zajrzał jej głęboko w oczy. - Założyć rodzinę.

Mieć dzieci.

- Ach. - Po policzkach Grace potoczyły się łzy.

- Nie płacz. - Seth westchnął. To był dopiero początek. Długo będzie musiał błagać,
aby mu zaufała.

Przygotował się na to. - Grace, nie płacz. Powiedz, że nie jest za późno. - Niezdarnie
starł łzy z jej policzka.

- Kocham cię. Bardzo. - Zacisnęła palce wokół jego dłoni. - Widziała, jak wyraz
bólu i niepokoju powoli ustępuje z jego twarzy. - Byłam nieszczęśliwa. Przekonana,
że straciłam cię na zawsze.

- Jestem przy tobie. - Musnął ustami jej policzek. - I zostanę. Na zawsze. Powiedz,
że się zgadzasz. Chcę to usłyszeć z twoich ust.

- Tak. Zgadzam się. Na wszystko.

Przytuleni do siebie stali nieruchomo w porannym słońcu, a wokół roztaczał się
upojny zapach kwiatów.

Czuli, że ostatnie ogniwo długiego łańcucha znalazło się wreszcie na swoim
miejscu.

- Seth.

Nadal miał zamknięte oczy. Jego rozjaśnioną, spokojną twarz opromieniał uśmiech.

- Grace.

- Osiągnęliśmy to, co najważniejsze. Prawda? -

Odetchnęła głęboko i dodała z radością w głosie: - Bailey i Cade, MJ i Jack.
Wszyscy. - Grace uniosła głowę. Usta 250

Setna były gotowe do pocałunku.

background image

- A teraz rozpoczynamy nowe życie - dodał

spokojnie.

251


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roberts Nora Niebieski diament 03 Tajemnicza gwiazda
Harlequin Orchidea 009 Roberts Nora Niebieski diament 03 Tajemnicza gwiazda
9 Roberts Nora Niebieski diament (Gwiazdy Mitry) 03 Tajemnicza gwiazda
Jedyna taka noc(DOM NA GWIAZDKE NICZEGO WIĘCEJ NIE PRAGNĘ) Nora Roberts
005 Nora Roberts Schwytana gwiazda
Christie Agatha Tajemnica gwiazdkowego puddingu
Christie Agatha Hercules Poirot Tajemnica gwiazdkowego puddingu
Christie Agatha Tajemnica gwiazdkowego puddingu
Agatha Christie - Tajemnica gwiazdkowego puddingu, pliki zamawiane, edukacja
Nora Roberts Pasja życia
Nora Roberts Portret anioła
Nora Roberts Miłość na deser
Nora Roberts Szczypta magii
Nora Roberts Cykl In Death (09) Aż po grób

więcej podobnych podstron