background image

BARBARA CARTLAND

ZNUDZONY PAN 

MŁODY

background image

Barbara Cartland

Strona nr 2

Tytuł oryginału

The Bored Bridegroom

Przekład

Liliana Dorna

background image

OD AUTORKI

W  maju  1803  roku  skończyło  się  zawieszenie  broni  między 

Anglią  a  Francją.  Wiadomość  o  dwóch  statkach  stanowiących 
pierwszą  zdobycz  brytyjską  na  morzu  18  maja  doprowadziła 
Napoleona 

Bonaparte 

do 

wściekłości. 

Wydał 

rozkaz 

natychmiastowego 

aresztowania 

wszystkich 

brytyjskich 

podróżnych  przebywających  we  Francji.  Dziesięć  tysięcy  ludzi 
zostało  zaaresztowanych.  Niektórzy,  tak  jak  syn  sir  Ralpha 
Abercromby’ego, wtedy gdy Wsiedli na statek w Calais, inni, gdy 
tylko przybyli na ziemię francuską.

Pewien  baronet,  opóźniając  o  kilka  godzin  swój  wyjazd  z. 

powodu  uroków  atrakcyjnej  paryżanki,  trafił  do  więzienia  na 
jedenaście  lat.  Takie  internowanie  cywilów  było  naruszeniem 
praw obywatelskich. Anglicy przekonali się, że mają do czynienia 
z nieokiełzanym barbarzyństwem.

Barbara Cartland

background image
background image

Rozdział 1

1804

– Zostań  jeszcze  trochę...  dłużej  –  głos  był  cichy  i  błagalny, 

lecz markiz jakoś zdołał się uwolnić od pary oplatających go rąk i 
wstał z łóżka.

Przeszedł po przezroczystym jak mgiełka szlafroku, który leżał 

na podłodze. Podniósł swój krawat i podszedł do toaletki. Okręcił 
krawat  wokół  szyi,  zawiązując  go  tak  zręcznie,  że  zadziwiłby 
wielu sobie współczesnych.

Kobieta, która go obserwowała, nie zrobiła nic, aby zakryć swą 

nagość.  Lady  Hester  Standish  była  świadoma  tego  –  o  czym 
mówiono  wielokrotnie  –  że  jej  ciało  jest  szczytem  doskonałości. 
Leżąc  na  plecach,  na  jedwabnych,  pełnych  koronek  poduszkach, 
mając  na  sobie  jedynie  dwa  sznury  dużych  czarnych  pereł, 
wyglądała naprawdę pięknie. Blond włosy, niebieskie oczy i jasna 
cera były atrybutami piękna dla „Niezwyciężonych”, wznoszących 
toast w Klubie św. Jakuba, gdzie Hester Standish usunęła w cień 
wszystkie rywalki.

W tym momencie nie myślała o sobie, co było dziwne, lecz o 

markizie  Merlyn,  który  stał  przy  toaletce  przodem  do  lustra.  Ze 
swego  miejsca  mogła  podziwiać  szerokość  jego  ramion, 
muskularną  klatkę  piersiową,  przechodzącą  w  wąską  talię  nad 
szczupłymi biodrami. Miał atletyczne ciało bez krzty tłuszczu, co 
budziło  zdumienie  u  znajomych,  którzy  znali  jego  leniwy  tryb 
życia.  Miał  w  sobie  coś,  stwierdziła  Hester,  czemu  kobiety  nie 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 6

mogą  się  oprzeć.  Może  było  to  leniwe  spojrzenie,  jakim  je 
obdarzał. Jego na wpół opadające powieki, nawyk cedzenia słów, 
a  przede  wszystkim  odrobina  drwiny  w  głosie  nigdy  nie  było 
wiadomo, czy żartuje, czy też nie całkowicie zniewalały kobiety. 
Te cechy czyniły go atrakcyjnym  mężczyzną, ale dla lady Hester 
zagadkowość  była  tym,  co  zachęcało  kobiety  do  chodzenia  jego 
śladem.

Popatrzyła  na  markiza,  który  starannie  zaczesywał  włosy, 

nadając  im  kształt  fantazyjnej  fryzury  Księcia  Walii,  a  potem 
zapytała:

– Kiedy znowu cię zobaczę?
– Bez wątpienia spotkamy się dziś wieczorem w Carlton House 

–  odpowiedział  markiz.  –  Będzie  niemożliwie  gorąco  oraz 
tłoczno.  Nie  mogę  zrozumieć,  dlaczego  Książę  chce  ściągnąć 
gniew  obywateli  tą  ostentacyjną  gościnnością  w  czasie  działań 
wojennych.

– Jego  Królewska  Wysokość  jest  znudzony  wojną  zauważyła 

lady Hester. – I ja także.

– W to mogę uwierzyć – odpowiedział markiz. – Kraj nasz jest 

uwikłany  w  groźną,  desperacką  walkę  o  przetrwanie  i  minie 
pewnie wiele lat, zanim znowu zaznamy dobrodziejstwa pokoju.

Wypowiadał  te  słowa  z  powagą,  lecz  lady  Hester  tylko

wzruszyła  ramionami  z  rozdrażnieniem.  Rok  wcześniej,  w 1803, 
kiedy  przerwane  zostało  zawieszenie  broni  między  Anglią  a 
Napoleonem i Anglia wypowiedziała wojnę tyranowi, lady Hester 
nie mogła pojąć, dlaczego mężczyźni, którzy adorowali ją klęcząc 
u jej stóp, zaczęli nagle bardziej interesować się służbą ojczyźnie.

Zawieszenie  broni  w  1801  roku  dało  Napoleonowi  czas  na 

gromadzenie  i  tworzenie  armii  oraz  zaplanowanie  inwazji  na 
Anglię, gdzie  rozpuszczono  połowę wojska i  zmniejszono  liczbę 
okrętów  floty  wojennej.  Jednak  wznowienie  działań  wojennych 
ożywiło  i  pobudziło  całe  społeczeństwo,  zanim  Francuzi  zdążyli 
się  odpowiednio  przygotować.  Ponad  trzysta  tysięcy  mężczyzn 
zgłosiło  się  na  ochotnika.  Ci  wolontariusze  reprezentowali  cały 
naród.  Wszyscy,  zacząwszy  od  księcia  Clarence,  który  dowodził 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 7

Korpusem  w  Bushey,  a  skończywszy  na  najniżej  opłacanym 
pracowniku  farmy,  byli  gotowi  do  walki,  zdecydowani  odeprzeć 
Francuzów, jeżeli ci pojawią się na południowym wybrzeżu.

– Mówiłam,  że  ta  zeszłoroczna  histeria  była  niepotrzebna  –

stwierdziła lady Hester.

Przypomniała sobie, z jaką furią przyjęła wiadomość o swoim 

kochanku,  który  jako  osoba  prywatna  dołączył  do  miejscowego 
korpusu księcia Bedford, gdzie Lord Kanclerz był kapralem.

– Niemniej  jednak  pokazaliśmy  Napoleonowi,  co  to  znaczy 

obowiązek.  Możemy,  na  przekór  głupcom,  ponownie  się 
zmobilizować  do  ukazania  siły  naszego  charakteru  –  powiedział 
markiz władczym głosem.

Lady  Hester  wiedziała,  że  mimo  próśb  markiza  o  ponowne 

przyjęcie  do  pułku,  z  którego  odszedł  po  śmierci  swego  ojca 
wkrótce  po  podpisaniu  zawieszenia  broni,  Książę  Walii  pozostał 
nieugięty.  Istniały  jeszcze  inne  drogi  i  sposoby  na  to,  by 
uczestniczyć w działaniach wojennych. Zastanawiało ją, dlaczego 
on,  posiadający  rozległe  dobra,  zajęty  różnymi  interesami,  tak 
bardzo tęsknił za armią.

– Czy  ty,  Alexisie,  nigdy  nie  jesteś  zadowolony?  –  spytała 

nagle.

– Zadowolony z czego? – dociekał markiz.
– Ze mnie, z jednego powodu – odparła czule.
Markiz stał przy łóżku i patrzył na nią z góry. Trudno w byłoby 

wyobrazić sobie kobietę bardziej rozkoszną i ponętną od tej.

– Chodź, pocałuj mnie – wyszeptała.
Potrząsnął głową, wziął płaszcz z pokrytego brokatem krzesła i 

zaczął  się  ubierać.  Doskonale  skrojony  płaszcz  leżał  na  nim  jak 
ulał,  nie  było  żadnej  zbędnej  fałdy.  Markiz  wyglądał  tak 
przystojnie, że lady Hester nie mogła ukryć swego pożądania.

– Chcę, żebyś mnie pocałował, Alexisie.
– Już  wielokrotnie  dawałem  się  złapać  w  te  sidła  –

odpowiedział uśmiechając się.

Wiedział od dawna, że gdy mężczyzna pochyli się nad kobietą 

w  łóżku,  a  jej  ręce  oplotą  jego  szyję,  wtenczas  może  ona  z 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 8

łatwością  zatrzymać  go  i  zmienić  jego  plany.  Jakże  często 
ucieczka z takiego miejsca była niemożliwa.

– Do zobaczenia, Hester – powiedział, a ona załkała.
– Dlaczego  musisz  mnie  opuścić?  George  będzie  u  Watiersa 

cały  wieczór.  Już  gdy  wychodził  w  czasie  lunchu,  ręka  aż 
swędziła  go  do  gry  w  karty.  –  Na  chwilę  umilkła  i  dodała 
błagalnie: – Chcę... żebyś został.

– Jesteś  bardzo  przekonywająca,  ale  umówiłem  się  na 

spotkanie – odpowiedział markiz.

– Spotkanie?  –  Lady  Hester  podniosła  się  z  łóżka.  –  Kto  to 

jest? Jeżeli istnieje inna, to przysięgam, że wydrapię jej oczy!

– Nie masz powodu do takiej zazdrości, chyba że jest to sposób 

wyrażania uczuć do mnie – markiz cedził słowa. – Mam spotkanie 
z moją siostrą:

– Czegóż  chce  Caroline,  że  nie  może  czekać?  –  złośliwie 

dopytywała się Hester.

– Też  chciałbym  to  wiedzieć.  Dziękuję  ci  za  wszystko,  lecz 

muszę uciekać.

Szedł  już  w  kierunku  drzwi,  gdy  lady  Hester  podniosła  się  z 

łóżka  i  podbiegła  w  jego  stronę.  Promienie  słońca,  wpadające 
przez okno od strony placu Berkeley, rysowały złote plamki na jej 
białym  ciele,  nadając  odcień  bladego  złota  skórze,  aż  po  włosy. 
Była bardzo pociągająca, gdy szła po dywanie z wyciągniętymi w 
jego kierunku rękoma.

– Kocham  cię,  Alexisie,  kocham  cię,  a  ty  zawsze  zdajesz  się 

umykać. Czy nie masz dla mnie litości?

– Przecież już ci powiedziałem. Jesteś najwspanialszą kobietą, 

jaką znam.

Nie była to odpowiedź, jaką chciałaby usłyszeć, lecz wiedziała, 

że  nie  zmusi  go  do  takich  miłosnych  wyznań,  jakich  pragnęła. 
Musiała zadowolić się tym, co już jej powiedział. Jej rozchylone i 
żądne pocałunku usta były blisko, oczy miała lekko przymknięte, 
długie  czarne  rzęsy  kontrastowały  z  bielą  cery  delikatnych 
policzków.

– Pocałuj mnie – błagała – pocałuj!

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 9

W niebieskich oczach pojawił się błysk: Zbliżyła się do niego. 

Markiz  pocałował  ją  namiętnie.  Kiedy  przysunęła  się  do  niego 
bliżej, wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem do łóżka. Rzucił ją na 
poduszki i powiedział z uśmiechem:

– Staraj  się  zachowywać  trochę  powściągliwiej,  Hester.  Jeżeli 

nie  będę  mógł  wpaść  do  ciebie  jutro  po  południu,  to  spróbuję 
pokazać się w czwartek, oczywiście, jeśli George’a nie będzie w 
domu.

– Nie  wytrzymam  tak  długo  –  odpowiedziała  dramatycznie 

Hester.

Lecz  markiz  tylko  się  roześmiał,  przeszedł  przez  pokój  i 

zdecydowanie zamknął za sobą drzwi.

Lady  Hester  wykrzywiła  usta  i  zirytowana  rzuciła  się  na 

poduszki. Zawsze tak samo – pomyślała. Gdy markiz wychodził, 
przenikało  ją  uczucie,  że  już  nigdy  go  nie  zobaczy.  Nigdy  nie 
mogła być go pewna. Marzyła o chwili, kiedy nie będzie mógł się 
jej  oprzeć  i  będzie  musiał  do niej wrócić. Na pewno czułaby się 
lepiej,  gdyby  wiedziała,  że  markiz,  prowadząc  swój  powozik  z 
placu Berkeley do Merlyn House, myślał o niej. Wydawała mu się 
bardzo  zabawna.  Cieszył  go  fakt,  że  był  mężczyzną,  dla  którego 
porzuciła  innych  kochanków. Hester Standish  zdradzała  swojego 
męża od trzeciego roku małżeństwa. Wydano ją za mąż, gdy tylko 
opuściła  mury  szkolne,  za  dobrotliwego,  bogatego  pana,  który 
szybko  odkrył,  że  wzloty  i  upadki  w  hazardzie  są  łatwiejsze  do 
przewidzenia aniżeli kaprysy żony.

Hester  Standish  w  wieku  dwudziestu  pięciu  lat  z  pączka 

przemieniła  się  w  piękny,  dojrzały  kwiat.  Teraz,  mając 
dwadzieścia  osiem  lat,  była  zmysłowa  i  nienasycona  w  miłości. 
Była  powodem  licznych  skandali  do  czasu,  gdy  odkryła,  że 
mądrzej jest nie afiszować się z kochankami. W tym środowisku, 
w którym błyszczała, źle widziane były skandale towarzyskie. Ten 
nowy sposób pojmowania dobrych obyczajów pomógł jej zdobyć 
względy markiza, na którego zastawiała pułapki przez ponad trzy 
lata.  Gdy nastał pokój,  markiz  odszedł  z  armii i  rzucił  się w wir 
życia  towarzyskiego,  które  ochoczo  przyjęło  jego  osobę.  Markiz 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 10

był rozrywany. Był nie tylko jednym z najlepiej prezentujących się 
mężczyzn  elity,  lecz  miał  również  zaszczytny  tytuł,  ogromne 
dobra  i  realną  szansę  na  zrobienie  fortuny  od  chwili,  gdy  długi 
ojca zostały spłacone.

Ojciec  markiza  był  hazardzistą.  Często  odwiedzał  Klub  św. 

Jakuba,  gdzie  grywał  w  karty  w  towarzystwie  Charlesa  Jamesa 
Foxa  oraz  innych  nałogowych  graczy.  Trwało  to  tak  długo,  aż 
rodzina  przestraszyła  się,  że  z  wielkiej  fortuny  nagromadzonej 
przez  przodków  nic  nie  zostanie.  Szczęśliwie  jednak  wczesna 
śmierć  przyniosła  jego  synowi  tytuł  oraz  uchroniła  większość 
rodzinnych skarbów.

Lecz gdyby markiz nie miał nawet złamanego grosza, to piękne 

kobiety  i  tak  szalałyby  za  nim.  I  musiałby  być  głupcem  (a  z 
pewnością nim nie był), gdyby nie zdawał sobie sprawy ze swojej 
atrakcyjności. Choć wiedział, że Hester Standish szalała za nim, to 
–  zręcznie  i  bez  manifestacji  –  umiejętnie  jej  się  wymykał,  co  z 
kolei  ją  doprowadzało  do  obłędu.  W  końcu  uległ  jej  sztuczkom, 
gdyż umiała całkiem naturalnie wzniecić jego pożądanie. I jeszcze 
dlatego, że sam chciał sprawdzić, czy opinia o jej czarze i uroku 
nie była przesadzona. Prowadząc powóz, myślał o tym, że Hester 
była  najbardziej  namiętną  kobietą,  jaką  kiedykolwiek  spotkał. 
Była  nienasycona  i  chociaż  sam  cieszył  się  sławą  kochanka  o 
wielkim  doświadczeniu,  który  rozpala  kobiety  do  szczytu 
namiętności,  to  czasami  myślał,  że  lady  Hester  wyprzedza  go 
swoimi umiejętnościami.

– Jest bardzo piękna – mówił sam do siebie i wiedział, że nic a 

nic nie jest w niej zakochany. Była pociągająca, pożądał jej, lecz 
również był świadom, że ich fizyczna miłość nie rozbudziła jego 
serca.

– Czego szukam? – sam zadawał sobie pytanie.
Wspomniał  inną  kobietę,  prawie  tak  piękną  jak  lady  Hester, 

czołową  postać  towarzystwa,  która  zadała  mu  podobne  pytanie. 
Leżała w jego ramionach w pokoju pełnym tajemniczych cieni od 
kominka.  Zapach  tuberozy  rozchodził  się  wokół  nich,  a  markiza 
przepełniało  uczucie  zadowolenia  i  pojednania  ze  światem. 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 11

Kobieta, oparłszy głowę na jego ramieniu, spytała:

– Czego my szukamy, Alexisie?
– Co masz na myśli? – zdziwił się.
– Wiem,  że  mimo  iż  cię bardzo kocham, zawsze  będzie jakaś 

część  ciebie,  do  której  nie  potrafię  dotrzeć.  Czuję,  że  to  leży 
gdzieś na dnie twojego serca.

– Ależ  to  absurd!  –  czule  odparł  markiz.  –  Jesteś  wszystkim, 

czego pragnę, wszystkim, czego się spodziewam po kobiecie.

I  mówiąc  to  wiedział,  że  kłamie.  Była  miła,  rozkoszna, 

pociągająca.  Miłość  z  nią  wydawała się  wspaniała. Jednak  miała 
rację, gdy mówiła, że istnieje coś jeszcze, że to nie wszystko. To 
samo dotyczyło Hester Standish. Żadna kobieta nie dałaby więcej 
z siebie. Wiedział, że podniecał ją tak, jak żaden inny mężczyzna 
dotąd. Gdy ich oczy odnalazły się w tłumie, to jakaś magnetyczna 
siła  przyciągnęła  ich  do  siebie.  Płomień  pożądania  zamigotał,  a 
oni  dotykając  się  rozpalali  go  do  czerwoności.  Rozżarzony 
płomień  unosił  się  dalej  i  niszczył  ich  oboje.  Jakże  ona  była 
piękna!

Markiz  uśmiechnął  się,  przypominając  sobie  różne  drobne 

sztuczki,  dzięki  którym  zwracała  uwagę  na  swoje  ciało.  Czarne 
perły  kontrastujące  z  bielą  jej  skóry  oraz  niebieskie  podwiązki  z 
inicjałami  wyszytymi  diamentami.  Sposób,  w  jaki  witała  go, 
mając na sobie tylko parę kolorowych pantofelków lub, przy innej 
okazji,  dwa  duże  diamentowe  kolczyki  sięgające  prawie  do 
ramion.  Umiała  tak  wykorzystać  swój  tajemniczy  i  nieopisany 
urok, że wszyscy mężczyźni poddawali się jej czarowi.

Jednocześnie  markiz  przyznał,  że  obsesja,  jaka  ją  ogarnęła  na 

jego  punkcie,  była  bardzo  przyjemna.  Dojechawszy  do  domu  w 
Park  Lane,  zatrzymał  konie  przy  portyku  z  filarami.  Właśnie 
zdecydował, że jutro nie wpadnie do lady Hester. Wszedł do Sali
Marmurowej  i  z  satysfakcją  spojrzał  na  obraz  van  Dycka,  który 
udało  mu  się  odkupić  wkrótce  po  tym,  jak  ojciec  go  sprzedał. 
Prezentował  się  wspaniale  w  świetle  popołudniowych  promieni 
słonecznych.

– Czy  Jej  Lordowska  Mość  jest  w  domu  –  spytał  głównego 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 12

lokaja.

– Tak. Oczekuje Jaśnie Pana w Sali Błękitnej.
Markiz  wszedł  na  pierwsze  piętro.  Sala  Błękitna  była 

imponująca. Ściany w kolorze biało-złotawym stanowiły dobre tło 
dla kolekcji obrazów malarzy francuskich. Można było zauważyć 
kilka  pustych  miejsc  na  ścianie,  co  zawsze  psuło  nastrój 
markizowi, lecz teraz o tym nie myślał. Skupił uwagę na siostrze, 
która czekała przy oknie, patrząc na ogród.

– Alexisie!  –  wykrzyknęła.  –  Już  myślałam,  żeś  o  mnie 

zapomniał.

– Wybacz  moje  spóźnienie,  Caroline,  lecz  zostałem 

zatrzymany.

– Mogę  się  domyślić,  kto  cię  zatrzymał.  –  Hrabina  Brora 

uśmiechnęła się mówiąc te słowa.

Była  o  pięć  lat  starsza  od  markiza  i  mimo  że  była  atrakcyjną 

kobietą,  nie  dorównywała  urodą  bratu.  Ubrana  elegancko,  w 
czymś,  co  tej  wiosny  było  chyba  najmodniejszym  nakryciem 
głowy, z dużą mufką w ręku. Caroline Brora mogła nadal szczycić 
się palmą pierwszeństwa wśród kobiet z towarzystwa.

– Zastanawiałam  się  właśnie  –  mówiła  podchodząc  do  sofy  –

kiedy  też  w  tym  roku  zakwitną  żonkile  wokół  pałacu  Merlyn. 
Dobrze wiesz, jak fantastycznie wyglądają na wiosnę. Jest ciepło, 
jak na tę porę roku. Myślę, że już niedługo złocisty dywan pojawi 
się wśród drzew.

Brat spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Czy się mylę, sądząc, że chcesz porozmawiać o pałacu?
– Nie, nie mylisz się. Jak na to wpadłeś?
– Wyczytałem to z twojej twarzy, choć przedtem myślałem, że 

chcesz mnie widzieć ot tak po prostu.

– Ty też jesteś zamieszany w to, o czym chcę mówić – odparła 

baronowa.  Następnie,  odkładając  mufkę,  powiedziała:  –  Czy  ty, 
Alexisie, masz pojęcie, co się dzieje?

– Gdzie i z kim? – spytał.
– Z Jeremym – odpowiedziała.
– Jeremy!  –  ostra  nuta  pojawiła  się  w  jego  głosie.  –  Przecież 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 13

dopiero miesiąc temu spłaciłem jego długi. Nie stracił chyba w tak 
krótkim  czasie wszystkiego, co dostał ode mnie. Jeżeli  jednak to 
prawda, to pójdzie za swoje długi do więzienia.

– Nie  o  pieniądze  chodzi  tym  razem,  przynajmniej  nie 

bezpośrednio – odpowiedziała hrabina.

– Proszę,  przestań  mówić  tak  zagadkowo  –  rozkazał  brat.  –

Przejdźmy  do  meritum.  Cóż  takiego  uczynił  Jeremy?  Co  cię 
martwi?

Baronowa wzięła głębszy oddech:
– On  zaczyna  się  wszędzie  przechwalać,  że  ożeni  się  z 

Lukrecją Hedley.

Markiz przez chwilę stał z obojętną miną, a potem powiedział:
– Hedley? Czy masz na myśli....
– Mam na myśli – przerwała mu siostra – tę dziewczynę, która 

mieszka  ze  swoim  ojcem  w  Dower House.  On  jest  właścicielem 
nie  tylko  domu,  który  należał  do  nas  przez  wiele  pokoleń,  ale 
również  pięciuset  akrów  ziemi  w  samym  centrum  naszej 
posiadłości. – Zatrzymała się na chwilę, po czym powiedziała: –
Czy  zdajesz  sobie  sprawę  z  tego,  co  to  oznacza,  Alexisie? 
Będziesz  oglądał  Jeremy’ego  na  schodach  swojego  domu. 
Usłyszysz  jego  przechwałki,  że  jest  właścicielem  części  Merlyn. 
On  już  teraz  uważa,  że  nim  jest.  Lecz  wtedy,  gdy  poślubi  tę 
dziewczynę, stanie się cierniem w twoim boku, temu nie możesz 
zaprzeczyć.

– Nie próbowałbym nawet – odparł markiz. – Ale dlaczego nikt 

nie powiedział mi o tym wcześniej?

– Ponieważ  ty  nigdy  nie  jesteś  zainteresowany  tym,  co  się 

dzieje w hrabstwie. A ja przebywałam na Północy z Williamem. –
Spojrzała na brata błagalnym wzrokiem i powiedziała: – Alexisie, 
ty nie możesz do tego dopuścić! Nie dość, że ojciec zgodził się na 
sprzedaż Dower House i teraz mieszka tam Hedley, to jeszcze ten 
kłopot z Jeremym!

Strach  i  oburzenie  pojawiły  się  w  jej  głosie.  Nie  zdziwiło  to 

markiza,  ponieważ  obydwoje  nie  lubili  swojego  kuzyna 
Jeremy’ego  Rooke’a,  który  pretendował  do  dziedziczenia 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 14

rodzinnej  posiadłości,  był  hulaką  notorycznie  pogrążonym  w 
długach. Ileż to razy markiz ratował go z opresji! Nie było końca 
złu i matactwom finansowym, do których Jeremy przykładał rękę. 
Markiz  zdawał  sobie  sprawę,  że  jego  siostra  nie  przesadza. 
Wiedział  również,  że  sytuacja  okaże  się  nieznośna,  gdy  Jeremy 
zamieszka w ich posiadłości.

– Opowiedz  mi  dokładnie,  co  się  wydarzyło  –  powiedział 

głosem, który na tle histerycznego krzyku siostry wydał się bardzo 
cichy.

– Jak  tylko  przyjechałam  do  Londynu,  księżna  Devonshire 

powiedziała  mi  o  tym.  Rozmawiałam  również  z  innymi 
przyjaciółmi.  Mówili  to  samo.  Jeremy  chełpi  się  wszędzie,  że 
będzie bogatym człowiekiem i właścicielem pięciuset akrów ziemi 
Merlyn.

– Oczywiście  wiem,  że  sir  Joshua  Hedley  jest  bogaty  –  ze 

spokojem odezwał się markiz.

– On jest wyjątkowo bogaty! – wykrzyknęła hrabina. – Nie ma 

co do tego żadnych wątpliwości. I dziewczyna jest młoda. Sądzę, 
że  nie  zdaje  sobie  sprawy,  jaki  jest  Jeremy,  lub  też  może  jej 
rodzina pragnie bliższego połączenia z pałacem Merlyn.

Markiz nie mówił nic, a jego siostra płakała:
– Nigdy  się  nie  dowiem,  jak  ojciec  mógł  zrobić  coś  tak 

głupiego i sprzedać Dower House!

– Wydaje mi się, że kwota uzyskana za ten dom mówi sama za 

siebie.

– Pamiętam,  jaka  byłam  wtedy  zdenerwowana.  Napisałam  do 

ciebie  list  i  chociaż twoja odpowiedź  nie była zbyt  jasna, jestem 
pewna, że czułeś to samo co ja.

Markiz nic nie odpowiedział. Przeszedł przez salę i spojrzał w 

okno.  Caroline  miała  rację.  Wiosenne  słońce  obudzi  żonkile,  a 
dom będzie bajecznie odbijał się w srebrnej tafli jeziora.

– Tam  do  licha!  –  powiedział  głośno.  –  Nie  zgodzę  się,  by 

Jeremy  łypał  na  mnie  okiem  zza  krzaka  lub  drzewa  oraz  by 
spacerował po tych miejscach, jakby był ich właścicielem.

– Będzie  właścicielem  części  tej  posiadłości  –  gorzko 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 15

zauważyła siostra.

– Jak  może  dziewczyna,  kimkolwiek  by  była,  dać  się  tak 

omamić,  aby  poślubić  mężczyznę  takiego  jak  Jeremy  –  dociekał 
markiz.

– Sądzę, że nie jest to jej pragnienie – odpowiedziała siostra. –

To jej ojciec zaaranżował ten ślub. Również on przekonał naszego 
ojca,  że  sprzedaż  domu  będzie  dla  niego  korzystna.  A  ponadto, 
jeżeli on nie zna Jeremy’ego, może uważa go za dobrą partię dla 
swojej córki. Jeżeli ty się nie ożenisz, to Jeremy zostanie Piątym 
Markizem Merlyn.

Na chwilę zaległa cisza, a potem markiz powiedział:
– Mogę  cię  zapewnić,  Caroline,  że  nie  mam  zamiaru  ułatwić 

mojemu kuzynowi otrzymania tytułu oraz spadku.

Hrabina wydała okrzyk i szybko wstała z sofy:
– Och,  Alexisie,  miałam  cichą  nadzieję,  że  tak  powiesz!  Tak 

się martwiłam, że nie przystaniesz na moje rozwiązanie.

– Na co? – zdziwił się markiz.
– Na  to,  byś  poślubił  tę  dziewczynę.  Czy  nie  widzisz,  że  to 

może być cudowne rozwiązanie?

– Poślubić  kogo?  –  spytał  markiz,  mimo  że  znał  już 

odpowiedź.

– Lukrecję  Hedley!  Zasięgnęłam  informacji  i  wiem,  że  jest 

bardzo atrakcyjna. Cokolwiek mielibyśmy do zarzucenia jej ojcu, 
ona sama jest dobrze wychowana. Jej matka buła z rodu Rathlin.

– Był  to  chyba  mezalians  ze  strony  córki  księcia  -zauważył 

markiz.

– Nonsens!  –  zaprzeczyła  siostra.  –  Sądzę,  że  książę  był 

zachwycony  perspektywą  posiadania  bogatego  zięcia.  Rodzina 
Rathlin, jak większość bogatych rodzin, znajdowała się na skraju 
bankructwa. Słyszałam, że lady Mary Hedley szanowała swojego 
męża.  Teraz  już  nie  żyje,  ale  –  co  najważniejsze  –  w  żyłach 
dziewczyny  płynie  błękitna  krew.  Rodzina  Hedleyów  to 
mieszkańcy  wsi  z  Północy  pochodzenia  szlacheckiego. Kiedy  sir 
Joshua odziedziczył rozległe plantacje na Jamajce, można było się 
spodziewać, że jego wybranka będzie pochodziła z wyższych sfer.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 16

Markiz odszedł od okna i stanął obok siostry.
– Czy  ty  sugerujesz, że  jedynym  sposobem  na  powstrzymanie 

Jeremy’ego  od  wprowadzenia  się  do  Dower  House  jest 
poślubienie  przeze  mnie  tej  dziewczyny?  Przecież  to  strasznie 
zwariowany pomysł!

– Czy  rzeczywiście?  Pewnego  dnia  musisz  się  ożenić.  Ty 

musisz spłodzić następcę, chyba że chcesz widzieć Jeremy’ego na 
miejscu tobie przeznaczonym. Twój ślub jest jedynym sposobem 
na odzyskanie Dower House i pięciuset akrów ziemi.

– W zamian za utratę wolności – zauważył markiz z grymasem 

na twarzy.

– W  zamian  za  wyrzucenie  Jeremy’ego  z  naszej  posiadłości. 

Gdy słyszę o jego zachowaniu, o tym, co robi i mówi, to nie mogę 
znieść myśli, że zobaczę jego okropną twarz przyglądającą mi się 
zza krzaków w parku Merlyn.

– Ty go nienawidzisz, Caroline!
– Czuję do niego wstręt i nie znoszę go, lecz muszę przyznać, 

że w tym przypadku postępuje bardzo inteligentnie.

– Dlaczego?
– Z  jednej  strony  znajduje  dziedziczkę.  Nie  zapominaj,  że 

Lukrecja Hedley jest jedynaczką. Z dobrego źródła wiem także, że 
sir Hedley z roku na rok staje się coraz bogatszy. Zapis małżeński 
podobno wart jest około pięciuset tysięcy funtów.

– Mój Boże!!! – Nawet markiza zaszokowała ta suma.
– To  jest  fortuna,  nieprawdaż,  Alexisie?  Fortuna,  którą  ty 

mógłbyś  dobrze  wykorzystać.  Nadal  brak  kilku  obrazów  w  tym 
pokoju. I nadal zastawa srebrna wystawiona jest na sprzedaż przy 
Bond Street. Wydaje mi się, że jubiler umieszcza ją na wystawie 
tylko po to, aby mnie złościć. Zawsze przechodzę na drugą stronę 
ulicy w tym miejscu. Jeżeli chodzi o ciebie, to stajnie w połowie 
są puste, twój domek myśliwski w Leicestershire jest opuszczony 
od  trzech  lat.  Mogę  wymienić  jeszcze  wiele  innych  rzeczy,  na 
które potrzebujesz pieniędzy. Z pewnością pięćset tysięcy funtów 
podratowałoby twoją kieszeń.

– To brzmi, jak wszystkie pokusy świętego Antoniego zebrane 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 17

razem.

– Jakże  inaczej  mam  ciebie  przekonać,  że  to  jest  twój 

obowiązek,  nie  tylko  w  stosunku  do  siebie,  ale  i  wobec  całej 
rodziny, która kocha Merlyn i nie może znieść Jeremy’ego za jego 
próbę zbezczeszczenia naszej posiadłości.

– Muszę się zastanowić – odparł z powagą markiz.
– Nie ma na to czasu. On rozgłasza po całym Londynie, że jego 

zaręczyny mogą odbyć się w każdej chwili.

– Może  jednak  się  zdarzyć,  że  mój  urok  nie  przyćmi  czaru 

Jeremy’ego. Dziewczyna może być naprawdę w nim zakochana.

Siostra  wydała  dziwny  dźwięk,  który  w  gorzej  wychowanej 

rodzinie zostałby określony jako parsknięcie.

– Doprawdy. Alexisie, jak możesz przemawiać w taki sposób! 

Wiesz dobrze, tak jak i ja, że każda dziewczyna wolałaby markiza 
bez względu na to, jaki jest, aniżeli Jeremy’ego Rooke’a. I jeżeli 
ty, ze swoim osobistym urokiem, nie będziesz w stanie rozkochać 
ignorantki, naiwnej, małej uczennicy, to wpadnę w rozpacz. Poza 
tym  miałeś  już  do  czynienia  z  osóbkami  o  wiele  bardziej 
doświadczonymi.

– O  wiele  bardziej  –  zgodził  się  markiz.  –  W  porządku, 

Caroline, czy wyobrażasz sobie mnie z uczennicą? Cóż, na Boga, 
miałbym jej powiedzieć?

– Ona może  być uczennicą w tej chwili. Myślę, że jest trochę 

starsza.  Ostatnią  zimę  spędziła  w  Bath,  potem  krótko  była  w 
Londynie.

– Widzę,  że  masz  przygotowaną  odpowiedź  na  każde  moje 

pytanie. Powiedz mi, co wiesz na temat tej dzieweczki?

– Postanowiłam  dowiedzieć  się  czegoś  o  niej.  Jest  bardzo 

atrakcyjna,  choć  niezbyt  w  twoim  guście, bo  to  brunetka.  Twoja 
skłonność  do  blondynek  jest  mi  dobrze  znana.  Ciekawa  jestem, 
czy  dobrze  pamiętam  twoje  miłostki  ostatnich  lat?  Była  lady 
Jersey, księżna Devonshire...

– Wystarczy,  Caroline!  –  głos  markiza  zabrzmiał  tak 

rozkazująco,  że  siostra  musiała  go  usłuchać.  –  Powiedziałaś,  że 
ona jest brunetką. Co dalej?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 18

– Sądzę,  że  pamiętasz,  iż  księżna  Rathlin,  matka  lady  Mary, 

była  Francuzką.  To  ma  związek  z  jej  ciemnymi  włosami. 
Dziewczyna  jest  bardzo  dobrze  wychowana. Sir  Joshua  zadbał  o 
to. Wiem, Alexisie, możesz go nie lubić tak jak ja...

– Zapominasz,  że  ja  go  nigdy  nie  spotkałem  –  przerwał  jej 

markiz. – Przecież zdecydowaliśmy, a właściwie ty zdecydowałaś, 
gdy  ojciec  zmarł,  że  nie  będziemy  znać  Hedleyów.  Byliśmy 
bowiem  święcie  przekonani,  że  to  oni  zmusili  ojca  do  takiego 
postępowania, jakiego nie mogliśmy zaaprobować.

– Tak,  oczywiście,  pamiętam  –  Caroline  powiedziała 

pośpiesznie.  –  Ja  go  spotkałam,  gdy  ojciec  jeszcze  żył.  Był 
przystojnym  i  zadziwiająco  kulturalnym  człowiekiem.  W 
rzeczywistości,  gdybym  miała  możliwość  wyboru,  wolałabym, 
aby to on mieszkał w Dower House, a nie Jeremy.

– To  prawda  –  odpowiedział  markiz.  –  Odkąd  pamiętam,  nie 

było  z  nimi  kłopotów.  Poza  tym  Hedley  gotów  jest  podnieść 
pensje  oraz  zatrudnić  więcej  mężczyzn  na  farmie.  Ja  sobie  nie 
mogę na to pozwolić.

– To wszystko się zmieni, gdy poślubisz Lukrecję – zauważyła 

siostra.

– Zdaje  mi  się,  że  jesteś  przekonana,  iż  zgodzę  się  na  twój 

szalony plan.

– Cóż  innego  nam  pozostaje?  Chyba,  że  pozostawimy 

Jeremy’emu wolną rękę i pozwolimy mu na wkroczenie do pałacu 
Merlyn?

– Niech  go  piekło  pochłonie!!!  Tego  nie  zniosę!!!  –

wykrzyknął markiz.

– Wiedziałam, że nie zniesiesz tego, tak samo jak i ja. Chcę ci 

powiedzieć, że nie ma ani chwili do stracenia. Musisz natychmiast 
oświadczyć  się  dziewczynie.  W  innym  przypadku,  znając 
przebiegłość Jeremy’ego, możemy trafić na jego ślub.

Markiz  zacisnął  usta,  a  jego  siostra  z  zadowoleniem  śledziła 

oznaki  uporu  i  determinacji,  które  udaremnić  miały  zamysły 
kuzyna. Położyła rękę na jego ramieniu i powiedziała:

– Przykro mi, Alexisie, że musisz poślubić osobę, w której nie 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 19

jesteś zakochany. Ale sam dobrze wiesz,  że za mało przebywasz 
w  towarzystwie,  a  tylko  tam  możesz  poznać  odpowiednie 
dziewczyny.

– Byłem  świadom  tego,  że  pewnego  dnia  będę  musiał  się 

ożenić,  ale  zapewniam  cię,  Caroline,  że  w  tej  chwili  tym 
pomysłem jestem śmiertelnie znudzony.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 20

Rozdział 2

– Deklaracje  potwierdzające  przyjęcie  zaproszenia  napływają 

masowo  –  podekscytowanym  głosem  powiedziała  Elizabeth.  –
Przyjdą  wszyscy  z  hrabstwa  i  będzie  to  jeszcze  większy  bal  niż 
ten, który wydano na cześć mojej siostry Anne.

– Tato  opowiadał  mi,  co  to  była  za  uroczystość.  –  Lukrecja 

uśmiechnęła się.

– Będzie  około  pięciuset  gości  –  zachwycała  się  Elizabeth.  –

Oczywiście znudzony markiz odmówił.

– Markiz Merlyn? – zapytała Lukrecja.
– Twój sąsiad! – odpowiedziała Elizabeth. – Miałam nadzieję, 

że  może  przyjdzie,  lecz  mogłam  się  domyślić,  że  tego  rodzaju 
przyjęcie pozostaje poza jego zainteresowaniami.

– Ciekawa jestem dlaczego? – zastanowiła się Lukrecja.
– Mogę  ci  powiedzieć,  jeżeli  chcesz  –  rzekła  Elizabeth.  –

Mama  bardzo  pragnęła,  aby  on  był  na  balu  Anne.  Myślę,  że 
sądziła,  iż  markiz  byłby  idealnym  mężem  dla  Anne.  W  każdym 
razie, gdy odrzucił zaproszenie, mama zażądała od Henry’ego, aby 
porozmawiał z markizem w klubie.

– I  cóż  on  powiedział?  –  dopytywała  się  zaciekawiona 

Lukrecja.

– Powiedział – ciągnęła Elizabeth: – „Mój drogi Henry. Jeżeli 

cokolwiek  w  życiu  mnie  nudzi,  to  są  to:  nie  ujeżdżone  konie, 
młode wino oraz podlotki!”

– Myślę, że twój brat nie miał co na to odpowiedzieć – śmiała 

się Lukrecja.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 21

– Rzeczywiście  –  zgodziła  się  Elizabeth  –  a  mama  była 

wściekła.  Mimo  wszystko  tato  piastuje  godność  Lorda 
Namiestnika  i  odgrywa  znaczną  rolę  w  hrabstwie.  Można  by 
oczekiwać, że markiz chociaż raz będzie bardziej uprzejmy.

– Lecz  twoja  matka  była  wystarczająco  wielkoduszna,  aby 

zaprosić go po raz drugi – zasugerowała Lukrecja.

– To nie jest wielkoduszność – odpowiedziała Elizabeth – lecz 

nadzieja,  że  ja  mu  się  spodobam.  Biedna  mama,  zawsze  była 
zbytnią optymistką.

– Dlaczego  nie  miałoby  się  tak  stać?  –  spytała  Lukrecja.  –

Przecież, Elizabeth, jesteś bardzo piękna.

– Lecz  dla  niego  jestem  podlotkiem  –  powiedziała  Elizabeth 

marszcząc  nos.  –  Poza  tym  byłabym  przerażona.  Mogę  cię 
zapewnić, że nie chcę poślubić znudzonego markiza. Czy możesz 
sobie  wyobrazić  coś  gorszego  niż  mąż,  który  notorycznie  ziewa 
przy tobie? – Elizabeth przerwała, a po chwili dodała rozważnie: –
Pomimo  to  kiedyś  będzie  musiał  się  ożenić.  W  innym  razie  ten 
wstrętny  Jeremy  Rooke  odziedziczy  posiadłość  Merlyn!  –  Gdy 
kończyła mówić, położyła palec na usta: – Ojej, zapomniałam, że 
on jest twoim przyjacielem! Proszę, wybacz mi!

– On nie jest moim  przyjacielem – odpowiedziała Lukrecja. –

Tato chce, aby nim został, lecz nie wiem dlaczego, we mnie budzi 
odrazę.

Przyjaciółka spojrzała na nią sprytnie kątem oka.
– Czy mówisz prawdę, Lukrecjo?
– Ależ oczywiście! – odpowiedziała. – Dlaczego miałabym cię 

okłamywać?

Elizabeth wahała się przez moment, a potem powiedziała:
– Przypuszczam,  że  wiesz,  iż  wszyscy  mówią  o  tobie  i 

Jeremym Rooke’u.

– O mnie? – wykrzyknęła Lukrecja. – Przecież, gdy tylko z nim 

rozmawiam,  dostaję  gęsiej  skórki.  Jest  taki  łagodny  i  przymilny. 
Jestem pewna, że jest fałszywy.

Elizabeth odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.
– Lukrecjo,  mówisz  niewiarygodne  rzeczy,  lecz  w  tym 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 22

przypadku zgadzam się z tobą. Myślę, że u twoich stóp są bardziej 
atrakcyjni  mężczyźni  aniżeli  ten,  przyprawiający  o  mdłości, 
Jeremy Rooke.

Lukrecja  nie  odpowiedziała,  a  Elizabeth  po  chwili  nieśmiało 

dodała:

– Czy jesteś zakochana w którymś z nich. Lukrecjo?
– Jeżeli masz na myśli chłopców o zaczerwienionych twarzach, 

strzelających  oczami,  lub  donżuanów  w  średnim  wieku,  którzy 
jednym  okiem  patrzą  na  mnie,  a  drugim  na  mój  majątek,  to 
odpowiedź moja brzmi: nie!

Elizabeth spojrzała na nią szeroko otwartymi oczyma.
– Czy  ty  rzeczywiście  sądzisz,  że  oni  bardziej  interesują  się 

twoimi pieniędzmi aniżeli tobą?

Lukrecja uśmiechnęła się, a Elizabeth mówiła dalej:
– To śmieszne. Jesteś taka miła i mądra. Jestem przekonana, że 

każdy mężczyzna, który ciebie spotka, kocha cię za to, jaka jesteś.

– Bardzo mi pochlebiasz – powiedziała Lukrecja – lecz po ojcu 

odziedziczyłam trochę rozsądku. Zapewniam cię, że często zadaję 
sobie pytanie: iluż to adoratorów odrzuciłabym, gdybym nie miała 
w ogóle pieniędzy?

– Tuziny, tuziny – Elizabeth odpowiedziała – ale na pewno nie 

Jeremy’ego Rooke’a!

Dziewczęta roześmiały się.
– Jedno jest pewne – powiedziała Elizabeth. – Ze mną nikt, nie 

ożeni  się  dla  pieniędzy.  Ze  mną,  czyli  taką,  co  ma  trzech  braci, 
dwie  siostry  oraz  biednego  ojca,  który  stale  musi  uciekać  przed 
wierzycielami.

– A  jednak  stać  twojego  ojca  na  wydanie  balu  dla  pięciuset 

gości! – wykrzyknęła Lukrecja.

– Jest to ryzykowanie drobiazgiem w nadziei na wielki zysk. Ja 

jestem  tym  drobiazgiem.  Ostatecznie  Anne  poślubiła  lorda 
Boltona  już  w  pierwszym  roku  od  swego  wejścia  w  świat 
dorosłych, świat balów i zabaw. Taką samą nadzieję rodzice wiążą 
ze mną.

– I  nie  przeszkadza  ci  myśl  o  tym,  że  masz  poślubić  osobę, 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 23

której  prawie  wcale  nie  znasz  –  dociekała  Lukrecja  –  tylko 
dlatego, że ojciec i mama znaleźli odpowiednią partię?

Elizabeth wzruszyła ramionami.
– Czy  widzisz  inną  możliwość  –  spytała  –  niż  siedzenie  w 

domu  i  staropanieństwo?  Za  rok,  kiedy  Belinda  będzie  miała  17 
lat,  dla  niej  zorganizuje  się  bal,  a  jeżeli  ona  wyjdzie  za  mąż 
wcześniej ode mnie, to zaręczam ci, że spalę się ze wstydu.

Lukrecja chciała coś powiedzieć, lecz rozmyśliła się. Pożegnała 

się  z  przyjaciółką  i  opuściła  wywierającą  duże  wrażenie,  choć 
nieco podniszczoną rezydencję lorda Munster. Odjechała do domu 
swoją  elegancką  kariolką,  zaprzężoną  w  parę  rasowych,  czystej 
krwi kasztanów. Pogrążona była w zadumie.

Jechała wiejską dróżką, przy której właśnie zaczynały zielenić 

się  żywopłoty.  Miała  kilka  przyjaciółek  w  swoim  wieku.  Lubiła 
Elizabeth, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że ich gusty znacznie 
się różnią. Pomysł wystawienia jakiejkolwiek kobiety na konkurs 
małżeński  wydawał  jej  się  obrzydliwy.  Nie  mogła  zrozumieć, 
dlaczego  Elizabeth  tak  spokojnie  to  akceptuje.  Dojeżdżając  do 
bramy wiodącej do posiadłości Merlyn, myślała nadal o Elizabeth, 
o  wspaniałym  i  kosztownym  przyjęciu,  jakie  z  wielkim  trudem 
zamierzali wydać na cześć córki lord Munster i jego żona.

Rzuciła okiem na ozdobną, żelazną bramę i na wspaniały dom. 

Prezentował  się  doskonale  w  wiosennym  słońcu,  otoczony 
srebrnymi wodami jeziora, które opływały go jak naszyjnik szyję 
kobiety.  Prowadząc  konie  zauważyła  flagę  powiewającą  nad 
szarym  dachem  pomiędzy  kominami.  Znaczyło  to,  że  markiz 
przyjechał i przebywa w swojej rezydencji.

Ciekawa jestem, dlaczego wrócił? – pomyślała Lukrecja i sama 

odpowiedziała  sobie  w  duchu  na  to  pytanie.  Może  wydawał 
kolejne przyjęcie, jedno z tych rozwiązłych, które rodziły zawsze 
falę złośliwych plotek w hrabstwie z tego powodu, że miejscowa 
arystokracja nie była na nie zapraszana.

Pół mili dalej Lukrecja skręciła w małą bramę prowadzącą do 

Dower  House.  Lwy,  stanowiące  część  herbu  Merlyn,  wieńczyły 
wysokie  kamienne  filary  z  obu  stron  bramy.  Herb  Merlyn 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 24

znajdował się również na ścianach obu stróżówek.

Wprawdzie Dower House, zbudowany za panowania Karola II, 

nie  wyglądał  tak  imponująco  jak  pałac  Merlyn,  jednak  też  był 
bardzo  piękny.  Poprawki  i  udoskonalenia  dokonane  przez  ojca 
Lukrecji  sprawiły,  że  dom  podwoił  swoją  powierzchnię.  Stał  się 
zarówno wygodny, jak i okazały.

Lukrecja  zatrzymała  się  przy  drzwiach  wejściowych,  oddając 

stajennemu lejce.

– Dziękuję, Ferrisie – powiedziała z uśmiechem.
– Czy będzie pani jeździć dziś po południu? – spytał.
– Myślę,  że  tak  –  odpowiedziała  Lukrecja.  –  Przyprowadź 

konie około drugiej.

– Dobrze, proszę pani.
Stajenny  dotknął  kapelusza,  a  na  schodach  pojawił  się  lokaj, 

aby pomóc Lukrecji.

Weszła  do  holu  wyłożonego  flizami,  gdzie  znajdowała  się 

klatka  schodowa  ozdobiona  łukami  wyrzeźbionymi  z  dębowego 
drewna.  Piękny  kominek  dodawał  temu  miejscu  szczególnego 
uroku.

– Sir Joshua jest w bibliotece – oznajmił lokaj.
Lukrecja  szybko  podeszła  do  drzwi  biblioteki,  otworzyła  je  i 

zobaczyła  ojca  przy  biurku.  Wstał,  gdy  tylko  się  pojawiła  i 
podeszła, by go pocałować.

– Czy kupiłeś tego konia, którego chciałeś? – spytała.
– Kupiłem trzy. Myślę, że będziesz z nich zadowolona. Jeden z 

nich będzie z pewnością zwycięzcą.

Lukrecja uśmiechnęła się:
– Jeżeli będziesz wygrywał kolejne zawody. Jockey Club da ci 

sygnał, abyś opuścił tor wyścigowy. Zbyt dobrze ci się powodzi.

– Pochlebiam  sobie,  że  każdy  mój  sukces  opiera  się  na 

starannym  przygotowaniu  i  odpowiedniej  organizacji  –
odpowiedział sir Joshua.

Mówiąc  to  podszedł  do  okna.  Był  wyjątkowo  przystojnym 

mężczyzną  o  wyrazistych  rysach.  Jego  włosy  właśnie  zaczynały 
siwieć,  dodając  mu  dystyngowanego  uroku,  którego  nie  miał  w 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 25

młodości.  Był  dobrze  ubrany,  a  wszystko,  co  miał  na  sobie, 
świadczyło o jego sukcesie i bogactwie. Był zbyt mądry, aby żyć 
wystawnie,  i  zbyt  kulturalny,  aby  nie  kierować  się  dobrym 
smakiem.

– Chcę z tobą porozmawiać, Lukrecjo.
– Co się stało? – przestraszyła się. – Co?
Była  tak  blisko  z  ojcem  i  tyle  dla  siebie  znaczyli  od  śmierci 

matki,  że  rozumiała każdy odcień jego głosu i  każdy wyraz jego 
twarzy.  Zdjęła  strój  od  konnej  jazdy,  rzuciła  go  niedbale  na 
krzesło  i  odwiązała  srebrzyste  wstążki,  podtrzymujące  jej  mały 
kapelusz w kształcie kwiatka.

Ojciec stał patrząc na nią.
– Jesteś  bardzo  piękna,  Lukrecjo,  i  pewnie  wiesz,  że  zawsze 

chciałem dla ciebie jak najlepiej.

– Zawsze dawałeś mi to, co najlepsze – zaśmiała się.
– Starałem się – odpowiedział ojciec. – I teraz wierzę, że to, co 

zaplanowałem kilka lat temu, niedługo się spełni.

– Zaplanowałeś  coś  dla  mnie?  –  Lukrecja  powtórzyła 

zdziwiona. – Cóż to może być?

– Twoje małżeństwo – odpowiedział sir Joshua.
Popatrzyła na niego zdumiona.
– Mówiłeś: „moje małżeństwo”?
– Tak – odpowiedział. – Usiądź. Lukrecjo. Chcę z tobą o tym 

porozmawiać.

Prawie  automatycznie  usłuchała  go.  Siadając  na  poduszce,  na 

ławeczce przy oknie, patrzyła na ojca oszołomiona. Jej oczy były 
dzikie i zakłopotane. Nie spodziewała się usłyszeć od niego takich 
słów. Przez moment również sir Joshua wydawał się zakłopotany. 
Po chwili zaczął powoli mówić:

– Pewnie  pamiętasz,  jak  cztery  lata  temu  kupiłem  ten  dom,  a 

matka i ty dziwiłyście się, dlaczego wybrałem małą posiadłość w 
tej części kraju, gdy stać mnie było na kupno czegoś większego i 
bardziej imponującego.

– Tak,  pamiętam.  Mama  mi  o  tym  mówiła  –  odpowiedziała 

Lukrecja.  –  Pamiętam  również,  jak  powiedziałeś,  że  tylko  tutaj 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 26

chcesz mieszkać. Lecz nigdy nie zdradziłeś dlaczego.

– Wybrałem ten dom, ponieważ należy do posiadłości Merlyn –

odpowiedział sir Joshua.

– A  my  byliśmy  przyjaciółmi  zmarłego  markiza  –  zauważyła 

Lukrecja. – Myślę, że bardzo ciebie lubił, ojcze.

– Lubił to, co mogłem mu dać. To był hazardzista, Lukrecjo, a 

tacy potrzebują bogatych przyjaciół.

– To  znaczy,  że  dawałeś  mu  pieniądze?  –  wykrzyknęła 

Lukrecja.

– Ja pożyczałem mu pieniądze – poprawił ją ojciec. Na chwilę 

zapanowała cisza.

– I tym  sposobem przekonałeś go, aby sprzedał dom i ziemię, 

które od pokoleń należały do jego rodziny.

– Tak,  w  ten  sposób  to  się  stało  –  odpowiedział  szczerze.  –

Dodałem  również  do  transakcji  dwa  moje  konie,  o  które  markiz 
był szczególnie zazdrosny. Jednego z nich powinnaś pamiętać, bo 
wygrał  Derby,  a  temu  drugiemu  wyjątkowo  poszczęściło  się  w 
Newmarket.  Nadal  byłyby  chlubą  właściciela,  gdyby  ich  nie 
sprzedał.

– Lecz dlaczego to wszystko robiłeś, ojcze? – spytała Lukrecja.
– Dlatego,  moja  najdroższa,  że  chciałem,  abyś  w  przyszłości 

została markizą Merlyn – powiedział ojciec.

– Chciałeś,  abym  wyszła  za  mąż  za  obecnego  markiza?  –

spytała Lukrecja.

– Wiedziałem, że on ma bardzo dobrą prezencję, jest starannie 

wychowany oraz posiada pozycję w życiu, o jakiej marzyłbym dla 
mojej córki. I, co ważne, inni ludzie bardzo go lubią.

Lukrecja spojrzała na ogród.
– Nie mogę uwierzyć, tato – powiedziała ściszonym głosem –

że to wszystko zaplanowałeś tyle lat temu. Przecież wtedy miałam 
zaledwie czternaście lat!

– To  prawda,  ale  jesteś  moją  jedyną  córką, osobą,  którą  obok 

twojej matki kocham najmocniej na świecie!

– Jak to możliwe, że tak bardzo mnie kochasz, a jednocześnie 

sam wybierasz mi męża? – dociekała Lukrecja. – Z jednej strony, 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 27

mogę  znienawidzić  markiza,  którego  nigdy  nie  widziałam,  z 
drugiej  zaś,  jestem  pewna,  ojcze,  że  on  nie  będzie  chciał  się  ze 
mną ożenić.

– I tutaj się mylisz – dodał sir Joshua. – Byłem mądry, bardzo 

mądry, Lukrecjo! – Mówił z chłopięcą satysfakcją, tak dobrze jej 
znaną.  Była  to  jedna  z  pokus,  której  nie  mógł  się  oprzeć. 
Chełpienie  się  swoimi  osiągnięciami... Potrzebował  jej  aplauzu  i 
aprobaty, gdy powiodła mu się jakaś mądra transakcja, gdy zdobył 
coś wartościowego dla domu lub gdy realizował skutecznie jeden 
ze swoich dokładnie przemyślanych pomysłów.

Lukrecja nie mogła nie uśmiechnąć się do niego, gdy mówiła:
– I cóż zrobiłeś, tato?
– Gdy  zadecydowałem,  że  powinnaś  poślubić  obecnego 

markiza, zdałem sobie sprawę z tego, że on może stwarzać jakieś 
trudności.  Wiem,  że  znany  jest  z  bardzo  wesołego  usposobienia 
oraz  że  często  obraca  się  w  ekskluzywnym  towarzystwie,  które 
otacza  Carlton  House.  To  towarzystwo  z  pewnością  nie 
zaaprobowałoby dziewczyny w twoim wieku!

– Już to słyszałam – wyszeptała Lukrecja, przypominając sobie 

rozmowę, jaką nie tak dawno prowadziła z Elizabeth.

– Wiedziałem,  że  jeżeli  markiz  ma  zostać  konkurentem  do 

twojej ręki, ja muszę dobrze rozegrać tę partię.

– Jaką partię? – dopytywała się Lukrecja.
– Miałem w ręku dwa atuty – odpowiedział sir Joshua, a oczy 

jego  rozbłysły.  –  Pierwszym  były  pieniądze,  a  drugim:  Jeremy 
Rooke!’

– Jeremy Rooke! – uniosła się Lukrecja. – A cóż on ma z tym 

wspólnego?

Sir Joshua zaśmiał się po cichu jak niegrzeczny, złośliwy, mały 

chłopiec.

– Tylko  tyle,  że  upewniłem  się,  iż  całe  towarzystwo  –  sam 

markiz  wierzą  w  rychłe  ogłoszenie  twoich  zaręczyn  z 
domniemanym spadkobiercą tej posiadłości.

– Elizabeth  powiedziała  mi  dziś  rano,  że  ludzie  mówią  o 

naszym  związku!  –  wykrzyknęła  Lukrecja.  –  Ojcze,  jak  mogłeś 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 28

zrobić  coś  tak  niedorzecznego!!!  Dobrze  wiesz,  że  raczej 
wolałabym umrzeć, aniżeli wyjść za niego!

– A ja bardziej wolałbym zobaczyć cię w grobie aniżeli u boku 

takiej świni.

Lukrecja spojrzała na niego zdziwiona, aa on mówił dalej:
– Lecz  to,  co  ty  i  ja  czujemy  w  stosunku  do  niego,  jest 

nieporównywalne  z  uczuciem,  jakie  żywi  dno  niego  rodzina. 
Wiem, że markiz spłacał jego długi nie raz, lecz kilkanaście razy. 
Również  wiem,  że  hrabina  Brora  nienawidzi  każdej  głoski  jego 
imienia.  Nikt  z  rodziny  Merlyn  nie  ma  o  nim  dobrego zdania.  –
Na  chwilę  przestał  umówić,  po  czym dokończył  dobitnie:  –  I  z 
tego powodu, moja kochana, pomysł powzięty przez Jeremy’ego, 
aby pozować na pana tutaj, w Dower House, jest dla nich nie do 
zniesienia.

– Czy  uważasz,  że  po  to,  aby  mnie  ratować  przed  Jeremy’m 

Rooke,  markiz  poprosi  o  moją  rękę?  Ależ,  ojcze,  uważam  to  za 
największą abstrakcję, jaką słyszałam w swoim życiu!

– Nie  taka  to  znowu  abstrakcja  –  odpowiedział  ojciec  –

ponieważ  około  pół  godziny  temu  otrzymałem  list  od  markiza. 
Prosi  w  nim  o  spotkanie  w  ważnej  sprawie,  która  jego  zdaniem 
dotyczy nas obojga.

– On tak powiedział? – Lukrecja – spytała z niedowierzaniem.
– Napisał  to  własną  ręką  –  dodał  s  sir  Joshua.  –  Czy  zdajesz 

sobie  sprawę  z  tego,  że  po  raz  pierwszy  uznał  moją  obecność 
tutaj?  –  zaśmiał  się.  –  Byłem  świadomy  tego,  co  robię,  gdy 
przekonywałem  starego  markiza,  że  jedynym  sposobem  na 
spłacenie  olbrzymiego  długu  oraz  uzyskanie  dalszych  pożyczek 
jest  sprzedaż  domu  i  pięciuset  akrów  ziemi.  Dla  rodziny  Rooke 
jest to święta ziemia. Ona ich tak mocno poróżniła.

– I to ci nie przeszkadzało? – spytała Lukrecja.
– Dla mnie nie miało to znaczenia – odpowiedział sir Joshua. –

Ja  byłem tutaj,  to  moja własność, ja stałem na swoich schodach. 
Jakkolwiek  twardo  by  młody  markiz  odmawiał  spotkania  się  ze 
mną,  to  nie  mógł  mnie  zapomnieć.  A  kiedy  spotkałem 
Jernemy’ego Roke’a, wiedziałem, że los zesłał mi go w ręce.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 29

– Przypuszczam, że również chciał pieniędzy?  – sarkastycznie 

spytała Lukrecja.

– On nie tylko chciał. Był doprowadzony do rozpaczy – ciągnął 

sir  Joshua.  –  Lecz  ja  nie  jestem  zbyt  szczodry,  jeżeli  chodzi  o 
niego. Trochę tak, trochę nie. Prawdziwym atutem, jaki trzymam 
w  ręku,  jest  małżeństwo  mojej  jedynej  córki,  która  otrzyma 
ogromny posag i cały majątek po mojej śmierci.

– Proszę, mów dalej – cicho szepnęła, a twarz jej była bardzo 

blada.

– Wiedziałem, że pomysł ten zmusi do działania markiza i jego 

rodzinę – powiedział Joshua – I, jak widzisz, moje przewidywania 
sprawdziły się. Markiz przyszedł do mnie! Będę się z nim widzieć 
dziś  po  południu  i  mogę  się  założyć  z  tobą  o  każdą  kwotę,  że 
oficjalnie poprosi o twoją rękę.

Lukrecja  podniosła  się,  podeszła  do  kominka,  stając  tyłem  do 

ojca, i nic nie powiedziała. On zaś usiadł na ławeczce przy oknie i 
patrzył na nią, na jej pochyloną głowę. Po chwili spytał cicho:

– Gniewasz się na mnie, Lukrecjo?
– Nie  zniosę  myśli,  że  wykorzystano  mnie  w  ten  sposób! 

Sądzę,  że  manipulacja to odpowiednie słowo. Nienawidzę myśli, 
że  miałabym  poślubić  człowieka,  który  chce  moich  pieniędzy, 
mojego  domu,  lecz  nawet  w  najmniejszym  stopniu  nie  jest  mną 
zainteresowany.

– A czy uważasz, że jakikolwiek mężczyzna mógłby oddzielić 

ciebie od twych korzeni i majątku? – spytał sir Joshua.

Lukrecja  przypomniała  sobie  słowa  Elizabeth  i  po  chwili, 

przygnębiona, spytała:

– Czy  ty  naprawdę  sądzisz,  że  żaden  mężczyzna  nie  pokocha 

mnie dla mnie samej?

– Uważam,  że  wielu  mężczyzn  będzie  kochało  ciebie,  moja 

najdroższa – odpowiedział sir Joshua – lecz musisz  pamiętać, że 
mimo  mego  bogactwa  i  szlacheckiego  pochodzenia  matki  nadal 
nie  mamy  dojścia  do  elity,  a  ja  chciałbym,  abyś  wśród  niej 
błyszczała. Jesteś za młoda na to. Dla większości kobiet sposobem 
na dostanie się do towarzystwa jest odpowiednie małżeństwo.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 30

– Ja  chciałabym  się  zakochać  –  powiedziała  Lukrecja  cichym 

głosem.

– O  miłości  marzy  każdy  z  nas  –  odpowiedział  sir  Joshua.  –

Ale  czy  sądzisz,  że  mogłabyś  pokochać  któregoś  ze  spotkanych 
dotychczas  mężczyzn?  Obserwowałem,  Lukrecjo,  jak  traktujesz 
konkurentów.  Niektórzy  z  nich  błagali  mnie.  O  wiele  więcej 
rozmawiało  z  tobą.  Z  pewnością  zgodzisz  się  ze  mną,  gdy 
powiem, że żaden z nich nie był ciebie wart.

– A markiz? – spytała Lukrecja. – Czy istotnie uważasz, że da 

się złapać w zastawione przez ciebie sidła?

– On już w nich jest – odpowiedział sir Joshua. – I albo będzie 

musiał  pogodzić  się  z  faktem,  że  znienawidzony  przez  niego 
kuzyn  zamieszka  tutaj  i  zostanie  właścicielem części  posiadłości 
Merlyn,  albo  też  będzie  starał  się  temu  przeszkodzić,  prosząc  o 
twoją rękę.

– Lecz  on  mnie  nigdy  nie  widział,  ojcze  –  słabym  głosem 

powiedziała Lukrecja.

– I  nigdy  nie  miałby  na  to  ochoty,  gdybym  ja  nie  przejął 

inicjatywy  –  odparł  sir  Joshua.  Na  chwilę  zamilkł,  potem  mówił 
dalej:  –  Miałem  nadzieję,  że  dzięki  szczęśliwemu  zbiegowi 
okoliczności  przybliżymy  się  do  markiza  i  jego  siostry.  Jednak 
gdy  tylko  umarł  stary  markiz,  oni  starali  się  wykluczyć  nas  z 
towarzystwa.  Obraziłem  ich  dostarczając  pieniędzy,  które  były 
pilnie  potrzebne  ich  ojcu,  a  fakt,  że  otrzymałem  coś  w  zamian, 
tylko powiększał moją winę.

– Z  ich  strony  była  to  najniesprawiedliwsza  decyzja  –  ciepło 

dodała Lukrecja.

– Nie,  kochanie.  Teraz  rozumiem  ich  punkt  widzenia. 

Nauczyłem się nie oczekiwać wdzięczności, a wiesz, tak jak i ja, 
że większość ludzi nie lubi tych, którzy się wzbogacili, ba, nawet 
im zazdrości.

– To cyniczne, tato!
– Jest to zdrowy rozsądek tak potrzebny do pojmowania faktów 

– odpowiedział sir Joshua. – Z tego też powodu, Lukrecjo, proszę 
cię,  abyś,  jako  młoda  i  inteligentna  kobieta,  starała  się  mnie 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 31

zrozumieć.  Możesz  dalej  żyć  tak  jak  dotychczas,  będąc  celem 
pościgu  dla  hołoty  w  hrabstwie.  Żyć  z  tą  nadzieją,  że  wcześniej 
czy  później  spotkasz  mężczyznę,  który  będzie  wystarczająco  dla 
ciebie bogaty, abyś dała się omamić i abyś uwierzyła, że to twoja
twarz, a nie bogactwo zadecydowały o jego wyborze. – Głos jego 
nabrał ostrości, gdy mówił dalej: – Ale myślę, żeś wystarczająco 
mądra,  by  obiektywnie  ocenić  swoje  położenie  i  zdać  sobie 
sprawę  z  tego,  że  jesteś  stworzona  do  czegoś  lepszego.  Czy 
tolerowałabyś  kiepskiego  jeźdźca,  pijaka  i  ofermę  tylko  dlatego, 
że ma szlachecki tytuł? Czy słuchałabyś każdej nocy niemądrych 
historyjek  opowiadanych  przez  człowieka,  którym  pogardzasz, 
zarówno za brak inteligencji, jak i kultury?

– A czy sądzisz, że markiza będę podziwiała?
– Jestem  tego  pewien  –  odpowiedział  sir  Joshua.  –  Po 

pierwsze,  należał  do  najzdolniejszych  w  Oxfordzie.  Po  drugie, 
sam  słyszałem,  jak  wychwalał  go  dowódca  jego  pułku  oraz  lord 
Wellington.  –  Im  dalej  mówił,  tym  głos  jego  stawał  się 
pewniejszy.  –  Książę  Walii,  który  nie  jest  głupcem, lecz znawcą 
sztuki  o  wielkiej  wiedzy,  ceni  sobie  równie  wysoko  przyjaźń 
markiza  jak  przyjaźń  Charlesa  Jamesa  Foxa.  To  coś  znaczy, 
Lukrecjo,  albowiem  mądrzy  mężczyźni  szukają  towarzystwa 
podobnych  sobie.  Zrobił  gest  ręką  i  mówił  dalej:  –  Co  więcej, 
choć  to  może  się  tobie  wydawać  mało  ważne,  markiz  jest 
sportowcem.  Został  uznany  za  znakomitego  jeźdźca  i  cieszy  się 
popularnością  zarówno  wśród  tłumu  na  wyścigach,  jak  i  wśród 
członków Jockey Club.

– Stworzyłeś,  tato,  całkiem  atrakcyjny  obraz  –  zauważyła  z 

ironią w głosie.

– Kiedy spotkasz markiza dzisiejszego popołudnia. Zobaczysz, 

że nic nie przesadziłem – odparł sir Joshua.

– Jesteś  pewien,  że  zaakceptuję  ten  twój  szalony  plan!  –

Lukrecja  odwróciła  się,  przeszła  od  kominka  w  stronę  ojca, 
stanęła obok niego ze spuszczoną głową.

– Polegam  na  tobie  i  wierzę,  że  wykorzystasz  swoją 

pomysłowość  –  odpowiedział  spiesznie  –  tak  jak  robiłaś  do  tej 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 32

pory. Bądźmy ze sobą szczerzy! I ty, i ja wiemy, że serce twoje nie 
bije dla kogoś innego – dodał uśmiechając się ujmująco. – Jednak 
gdyby tak było, to obiecuję, że nie będę zmuszał cię do czegoś, co 
jest sprzeczne z twoimi pragnieniami.

– A jeżeli ja się zgodzę? – spytała nieśmiało.
– Wtedy  poinformuję  markiza,  że  jesteś  gotowa  przyjąć  jego

oświadczyny.

– Jesteś taki pewny siebie i tak bardzo pewny tego, co zamierza 

markiz – powiedziała Lukrecja.

– Przecież już zaproponowałem ci zakład – przypomniał jej sir 

Joshua.

Lukrecja  spojrzała  na  ogród.  Kwietniowe  słońce  kryło  się 

chwilowo  za  chmurami.  Zanosiło  się  na  deszcz,  a  ostry  wiatr 
wzmógł  się  po  to,  aby  strącić  część  kwiatów  z  migdałowców 
otaczających zielone trawniki. Nagle na tle szarego nieba pojawiły 
się białe gołębie. Przyleciały zza drzew i szybko znikły za dachem 
domu. Było to szczególnie piękne, a Lukrecja uznała ten widok za 
symboliczny  znak  przesłany  jej  za  pomocą  trzepotu  skrzydeł  i 
szybkości  gołębiego  lotu.  Powoli,  tak  jakby  zmuszając  się  do 
odpowiedzi, Lukrecja przemówiła:

– Dobrze,  tato.  Zgadzam  się  na  twoją,  propozycję,  ale  nie 

będzie  mnie  dzisiaj  po  południu  w  domu.  Wyjeżdżam  do 
Londynu.

– Do Londynu! – wykrzyknął sir Joshua.
– Tak,  ojcze.  Chciałabym  kupić  sobie  kilka  strojów,  aby 

pokazać się markizowi z jak najlepszej strony. Czy zrozumiałeś?

Oczy ojca szukały jej twarzy.
– Uważasz, że to mądrze z twojej strony?
– Myślę, że mój pomysł jest mądry – odparła Lukrecja. – Czy 

zaufasz mi tak, jak ja tobie?

Uśmiechnął się do niej, a w jego oczach pojawiła się czułość.
– Jesteś dla mnie wszystkim na tym świecie – odparł. – Jestem 

ci wdzięczny, Lukrecjo, za to, że ufasz mojemu osądowi sprawy w 
decydującym 

momencie 

swojego 

życia. 

nie 

będę 

niewdzięcznikiem, który zabrania ci zrobić coś, co twoim zdaniem 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 33

jest słuszne.

Lukrecja głęboko wciągnęła powietrze i powiedziała:
– Proszę,  powiedz  markizowi  –  głos  jej  drżał  –  że  jestem 

głęboko zaszczycona jego propozycją. Zarządź, aby ślub odbył się 
w  ostatnim  tygodniu  maja,  i  upewnij  się,  że  markiz  nie  będzie 
nalegał na wcześniejsze spotkanie niż po moim powrocie.

Sir Joshua wstał.
– O co chodzi, Lukrecjo?
– Nie  pytaj  teraz,  tato.  Później  odkryję  przed  tobą  swoją 

tajemnicę. W rzeczywistości nikt nie będzie o tym wiedział poza 
tobą. Ale teraz nie mam zamiaru pozwolić  markizowi na to, aby 
zobaczył mnie taką, jaka jestem.

– Dlaczego? Co to znaczy? – dopytywał się sir Joshua.
Lukrecja podniosła głowę i pocałowała ojca w policzek.
– Dowiesz  się  o  tym  w  odpowiednim  czasie  –  powiedziała.  –

Zrób tak, jak prosiłam. Inne sprawy pozostawiam tobie, w twoich 
rękach.

I zanim ojciec zdążył cokolwiek powiedzieć, wyszła z pokoju. 

Usłyszał, jak poleca służbie sprowadzić powóz do drzwi domu.

Na  piętrze  Lukrecja  nie  zadzwoniła  od  razu  po  służącą,  lecz 

podeszła  do dużego lustra, które stało oparte o ścianę w pięknej, 
bogato  przyozdobionej  sypialni.  Spojrzała  na  swoje  odbicie  i 
zobaczyła  w  lustrze  obcą  osobę.  Najpierw  duże  oczy,  które 
błyszczały nienaturalnie, tak jakby odbijało się w nich wewnętrzne 
zdenerwowanie.  Były  to  piękne,  niebieskie  oczy.  Lecz  ich  kolor 
nie  był  tym  jasnym,  przezroczystym  błękitem,  tak  podziwianym 
przez  dziewczyny  zaproszone  na  bal  do  Elizabeth.  To  był  inny 
kolor  niebieski.  Burzliwy.  Kolor  morza  przed  burzą.  Włosy 
Lukrecji były kruczoczarne, spływały majestatycznie od owalnego 
czoła. Tę samą barwę miały jej brwi. Była to bardzo ładna twarz o 
prostym  nosie  i  delikatnych,  pełnych  ustach.  Mimo  to  Lukrecja 
spojrzała na siebie z rozpaczą. Myślała o guście markiza. Wszak 
lubił  blondynki,  kobiety  takie,  jak  księżna  Devonshire  i  lady 
Hester Standish...

Było zrozumiałe, że mieszkając tak blisko pałacu Merlyn, znała 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 34

wszystkie  plotki  na  temat  młodego  mężczyzny  najbardziej 
popularnego,  przystojnego  i  poszukiwanego  w  elitarnym 
towarzystwie.  Pomyślała  również  o  tym,  że  intuicyjnie, 
podświadomie  wiedziała  o  sztuczkach  ojca  od  dawna,  od  czasu, 
gdy tutaj przyjechali. Przypomniała sobie własną, niepohamowaną 
ciekawość,  jaka  ogarnęła  ją  w  momencie,  gdy  przekraczała  próg 
Dower  House  i  zobaczyła  dach  pałacu  Merlyn  ponad  drzewami. 
Wymykała się cichaczem i właziła na drzewo w lesie za domem. 
Z tej kryjówki, uznanej później przez nią za ,,jej miejsce”, mogła 
obserwować  pałac  Merlyn  w  całej  okazałości.  Zdawała  sobie 
sprawę  z  piękna  tego  miejsca  i  wiedziała,  że  zawsze  będzie  ono 
coś znaczyło w jej życiu, coś, od czego nie ma ucieczki.

Markiz przebywał z dala od domu wraz ze swoim pułkiem, ale 

jej  się  wydawało,  że  każdy  mówił  tylko  o  nim.  Służba  w  domu 
oraz  pracownicy  majątku  plotkowali  o  „młodym  markizie”.  W 
końcu, po śmierci ojca, on został ich panem. Lukrecja dowiedziała 
się o jego dziecinnych kawałach, młodzieńczych przygodach oraz
aferach  miłosnych  z  czasu,  gdy  wydoroślał.  A  ponieważ  ją  to 
ciekawiło, zapraszała największą plotkarę po to, by dowiedzieć się 
czegoś  więcej.  Kiedy  usłyszała,  że  pani  Munns,  gospodyni 
zarządzająca pałacem Merlyn, cierpi na reumatyzm, to wymogła u 
swojej  matki  zgodę  na  zaniesienie  chorej  kobiecie  leczniczych 
ziół.  Po  śmierci  lady  Mary  pani  Munns  sądziła,  że  robi  dobry 
uczynek,  pozwalając  nieszczęśliwej  sierocie  z  sąsiedztwa 
przychodzić  do  pałacu  na  miłą  pogawędkę.  Nie  miała  pojęcia  o 
tym,  że  Lukrecja  często  wynajdywała  pretekst  do  rozmowy  i 
prosiła  o  radę  tylko  po  to,  aby  porozmawiać  o  markizie  i  jego 
najnowszych wyczynach.

Byli również i inni ludzie: stróże, leśnicy, stajenni, od których 

wysłuchiwała  opowiadań  o  młodym  markizie.  Gdy  zaczęli  się 
powtarzać  i  nie  mówili  już  nic  nowego,  sama  zauważyła,  że 
markiz to ulubiony temat rozmów w rodzinach hrabstwa. Znaleźli 
się  też  młodzi  mężczyźni,  którzy  spotkali  go  w  Londynie.  Ci 
napomykali  o  jego  tajemniczych  podbojach  miłosnych. 
Tymczasem  dziewczyny,  takie  jak  Elizabeth,  siedząc  cicho  przy 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 35

rodzinnym  stole,  nadstawiały  uszu,  żeby  złowić  choć  odrobinę  z 
rodzicielskich opowieści o najnowszym skandalu.

Lukrecja wiedziała dość szybko o tym, że lady Hester stara się 

zdobyć  markiza.  Prawie  tak  szybko,  jak  on  sam.  Wiadomość  o 
tym,  że  zostali  kochankami,  przemierzyła  hrabstwo  lotem  ptaka. 
Osoba  lady  Hester  od  dłuższego  czasu  była  tematem  rozmów  i 
budziła  dezaprobatę.  Lecz  nikt  nawet  przez  chwilę  nie 
kwestionował jej urody.

– Jest najpiękniejszą osobą, na jakiej spoczął mój wzrok. – Te 

słowa usłyszała Lukrecja pewnego dnia w czasie lunchu od lorda 
Munster.

– Jej zachowanie jest oburzające – zgorzkniale zauważyła jego 

żona.

– Czegoż  można  oczekiwać,  gdy  wszyscy  mężczyźni  z  Klubu 

św. Jakuba nadskakują jej i składają serce u jej stóp.

Żona lorda skrzywiła się, a on mówił dalej:
– Mimo  swojego  wieku  zazdroszczę  młodemu  Merlynowi. 

Będzie trzymała go pod pantoflem, ale mogę się założyć o ostatni 
grosz, że warta jest tego!

– Jak możesz, Robercie! Takie słowa w obecności dziewcząt –

ucięła lodowato.

– Przepraszam,  kochanie  –  powiedział  lord.  Lukrecja  miała 

oczy  i  uszy  szeroko  otwarte. I  teraz,  patrząc  na  swoje  odbicie  w 
lustrze,  zdała  sobie  sprawę  z  tego,  że  jest  dokładnym 
przeciwieństwem tak bardzo oklaskiwanej lady Hester. Jak śmiała 
konkurować  –  ze  swymi  czarnymi  włosami,  oczami  o  kolorze 
wzburzonego  morza  –  z  tą  jasnozłotą  doskonałością 
najpiękniejszej w Anglii kobiety.

– Nie mam szans – mówiła do siebie przygnębiona. Nagle jakaś 

duma i determinacja nakazały jej unieść wysoko głowę. Nie da się 
tak łatwo pokonać! I nie podda się bez walki. Podeszła do okna.

Z daleka, spoza  drzew widać było kominy pałacu Merlyn. On 

tam był! Przyjechał do domu i, jeżeli wierzyć ojcu, pojawi się, aby 
prosić o jej rękę.

– Spróbuję  go  zdobyć  –  powiedziała  sama  do  siebie.  –  Mogę 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 36

nie być w jego typie, mogę nie mieć doświadczenia, ale posiadam 
to, czego czasem brakuje innym kobietom – rozum.

Szybko  odwróciła  się  od  okna  i  przeszła  przez  pokój,  żeby 

zadzwonić na służbę. Dzwonek wisiał nad jej łóżkiem. Pociągała 
za  sznurek  kilkakrotnie.  Gdy  służąca  weszła  z  pośpiechem,  nie 
wiedząc,  co  się  stało,  Lukrecja  powiedziała  zdecydowanym 
tonem:

– Spakuj  pół  tuzina  sukni,  nie  więcej,  ponieważ  mam  zamiar 

kupić  nowe.  Weź  to,  czego  potrzeba  na  kilka  pierwszych  dni  w 
Londynie. Wyjeżdżamy zaraz. Teraz, natychmiast!

– Teraz,  proszę  pani?  –  wykrzyknęła  służąca.  –  Ja  potrzebuję 

trochę więcej czasu.

– Nie trać go na gadanie – powiedziała Lukrecja. – Weź kogoś 

do pomocy i spakuj rzeczy. Jedziemy do Londynu, Rose. To jest 
ważna  podróż.  Może  najważniejsza  ze  wszystkich,  jakie 
kiedykolwiek odbyłam.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 37

Rozdział 3

Po  przyjeździe  do  Londynu  Lukrecja  zatrzymała  się  w  domu 

ojca  przy  Curzon  Street.  Nie  oczekiwała,  że  wszystko  będzie 
przygotowane,  jednak  służba  była  w  komplecie  tak  samo  jak  na 
wsi.  Sir  Joshua  zaprosił  starszą  kuzynkę  lady  Mary,  aby 
zamieszkała  w  tym  domu.  Miała  towarzyszyć  Lukrecji,  gdy  tego 
wymagałaby sytuacja.

Lady Byng była wdową. Większość  czasu spędzała na grze w 

karty i plotkach ze swoimi serdecznymi przyjaciółkami.

Gdy Lukrecja weszła do salonu, przy nakrytym  obrusem stole 

przeznaczonym  do gry w karty, siedziały trzy z nich. Lady Byng 
wstała zdziwiona.

– Lukrecjo!  –  wykrzyknęła.  –  Nie  spodziewałam  się  ciebie. 

Twój  ojciec  mówił,  że  zostaniesz  na  wsi  co  najmniej  przez 
tydzień.

– Nie będę ci przeszkadzać, kuzynko Alice – mówiła Lukrecja. 

–  Muszę  natychmiast  wyjść,  a  wszystko  opowiem,  gdy  wrócę 
wieczorem.

– To  cudownie,  kochanie  –  odpowiedziała  lady  Byng.  Była 

miłą towarzyszką, ponieważ rzadko zadawała pytania, a wścibska 
stawała się tylko wtedy, gdy wyczuwała skandal.

Lukrecja  uprzejmie  pozdrowiła  siedzące  przy  stole  starsze 

panie.  Wiedziała,  że  gdy  opuści  dom,  będą  mówiły  o  niej  jak  o 
dobrze wychowanej pannie.

– Czas  już,  abyś  wyszła  za  mąż,  Lukrecjo  –  powiedziała 

nieśmiało  jedna  z  nich.  –  Mam  nadzieję,  że  już  wkrótce usłyszę 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 38

głośne bicie weselnych dzwonów.

Lukrecja  uśmiechnęła  się,  chciała  coś  powiedzieć,  lecz  lady 

Byng wtrąciła:

– Problem  Lukrecji  polega  na  tym,  że  ona  ma  zbyt  wielu 

adoratorów.  Jest  typem  dziewczyny,  dla  której  liczy  się  tylko 
jeden mężczyzna. Gdy ten się pojawi, to zawładnie nią całkowicie.

– Tak  to  bywa  –  przyznała  starsza  pani.  –  Gdy  byłam  młoda, 

tuziny  młodzików  klęczały  u  moich  stóp,  ale  wybór,  jakiego 
dokonałam, okazał się niestety zły.

Zaśmiały się, a Lukrecja, wykorzystując sytuację, wyszła.
Na  piętrze  Rose  pomogła  jej  ubrać  się  w  szykowną, 

wieczorową  suknię  oraz  uczesała  jej  włosy.  Sama  Lukrecja  zaś 
nałożyła dziś więcej biżuterii, aniżeli zwykle.

Gdy  ubrana  w  welwetowy  płaszcz  ozdobiony  gronostajami 

zeszła  na  dół,  zobaczyła  czekający  już  na  nią  powóz  sir  Joshui. 
Czerwony  dywan  rozłożony  na  chodniku  prowadził  do  powozu, 
lecz  ona,  zamiast  wsiąść,  spojrzała  na  woźnicę  w  błyszczącej 
liberii i kapeluszu ozdobionym złocistą wstążką.

– Czy  zdobył  pan  tę  informację, o  którą  prosiłam,  Marlow?  –

spytała.

– Tak, panno Lukrecjo. Aktorzy są teraz w Haymarket Theatre.
– Dziękuję,  Marlow.  Czy  możesz  zawieźć  mnie  jak  najbliżej 

wejścia dla aktorów?

Lukrecja  weszła  do  powozu,  a  woźnica,  który  u  tej  rodziny 

pracował  od  wielu  lat,  spojrzał  zdumiony  na  głównego  lokaja. 
Nigdy  do  tej  pory  podróżując  z  Lukrecją  nie  otrzymał  tak 
dziwnego polecenia. Jednakże służba nie kwestionuje zachowania 
swoich pracodawców. Jakkolwiek ekscentryczne by ono było.

Lokaj  zatrzasnął  drzwi  i  wskoczył  do  powozu,  gdzie  stanął  z 

tylu,  na  kołyszącym  się  pomoście.  Wyglądał  nadzwyczaj 
elegancko. Miał upudrowane włosy, pluszowe bryczesy i kapelusz 
ozdobiony kokardą i wypukłymi guzikami.

Konie, na które z  podziwem  patrzyło  wiele mężczyzn, wiozły 

Lukrecję  wydłuż  Piccadilly,  przez  Circus,  w  dół  ulicy,  która  w 
ciągu kilku lat zdążyła się zmienić z wiejskiej drogi, nocą pełnej 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 39

rozbójników, w ruchliwą arterię komunikacyjną.

Sir  John  Vanbrugh,  który  wybudował  Blenheim  Palace, 

zaprojektował też Play-House (na narożniku Pall Mall), gdzie ma 
siedzibę  Królewska  Opera  Włoska.  Prawie  naprzeciwko  mieścił 
się  Teatr  Królewski,  Haymarket,  jeden  z  dwóch  najstarszych 
teatrów w Londynie. Lukrecja wiedziała, że jego właściciel ciężko 
walczył ze zmiennymi kolejami losu, przez wiele szarych lat, gdy 
po wybudowaniu teatru nie mógł uzyskać koncesji. Mimo to, tak 
czy inaczej jakoś przetrwał, a wielu aktorów tutaj stawiało swoje 
pierwsze kroki, zdobywając wielbicieli wśród publiczności.

Lukrecja,  zapraszana  przez  ojca.  widziała  wiele  sztuk 

wystawianych  w  Teatrze  Królewskim.  W  zeszłym  roku  oglądała 
nowego  komika  Charlesa  Matthewa,  który  grał  w  .,Żydach”  i 
„Miłej  niespodziance”.  Odniósł  wielki  sukces.  Król  i  królowa 
trzykrotnie  przychodzili  go  oglądać  w  ciągu  dwóch  tygodni. 
Jednak  żadnej  sztuki  nie wystawiano zbyt  długo bez  względu na 
odniesiony  sukces.  W  przerwie  przed  kolejną  premierą 
występowali aktorzy z „St. Petersburg Players’’. Ta właśnie trupa 
interesowała Lukrecję szczególnie.

Zimą ubiegłego roku była z ojcem w Bath. Pobyt trwał krótko, 

ponieważ Spa nudziła ojca, a poza tym nie lubił on grona młodych 
mężczyzn, którzy nadskakiwali jego córce. W czasie tego pobytu 
Lukrecja  zachwycała  się  grą  trupy  pod  nazwą  „St.  Petersburg 
Players”.  Sama  sztuka  nie  była  nadzwyczajna,  choć  zawierała 
efektowną  intrygę.  Natomiast  zdolności  aktorów  wywarły  na 
Lukrecji szczególne wrażenie.

– Są  nadzwyczajni  –  powiedziała  do  jednej  z  przyjaciółek  w 

Bath.

– Zawdzięczają  to  człowiekowi,  który  jest  twórcą  tej  grupy  –

brzmiała  odpowiedź.  –  Jest,  jak  słyszałam,  wyjątkową 
osobowością.  Nazywa  się  Ivor  Odrowski.  Ma  w  sobie  coś 
tajemniczego i z pewnością zna się na teatrze.

W  tej  grupie  była  pewna  aktorka,  której  występu  Lukrecja 

nigdy  nie  zapomniała.  Grała  ona  rolę  uwodzicielki,  która 
doprowadza  bohatera  do  szaleństwa.  Grała  subtelnie,  a  swój 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 40

charakter uzewnętrzniała nie tylko za pomocą słów. Ujawniał się 
on w jej spojrzeniu, sposobie poruszania się, uniesieniu ramion i 
geście rąk.  W  tamtym  czasie  Lukrecja  uznała  to  za  mistrzowską 
umiejętność  wcielania  się  w  inną  postać,  która  na  długo  po 
opuszczeniu Bath pozostała w jej pamięci.

Powóz  zajechał  przed  teatr,  a  Lukrecja  zorientowała  się,  że 

wejście  dla  aktorów  znajduje  się  w  dolnej  części  pasażu  z  boku 
budynku.  Przeszła  pod  opieką  lokaja  między  tłumem  ludzi 
spacerujących  w  tę  i  w  tamtą  stronę  przed  teatrem.  Potem, 
pokonując  krótki  odcinek  w  dół  pasażu,  znalazła  niepozorne 
drzwi, przez które wchodzili i wychodzili aktorzy.

W środku siedział stary, siwy portier.
– Chciałabym  rozmawiać  z  panem  Ivorem  Odrowskim  –

powiedziała Lukrecja.

– Nie  zobaczy  się  z  panią  –  odparł  z  niechęcią.  –  Przed 

przedstawieniem  nie  spotyka  się  z  nikim.  Będzie  pani  musiała 
poczekać do końcu spektaklu.

Lukrecja  spojrzała  na  lokaja,  który  zrozumiał  to,  wyciągnął  z 

kieszeni monetę i podał ją portierowi.

– No, no, zobaczę, co się da zrobić – powiedział portier.
Wstał  i  zniknął  w  ciemnym,  wąskim  przejściu.  Zdaniem 

Lukrecji  wszystko  tutaj  było  ponure,  odmienne  od  rozjarzonego 
światłem,  błyszczącego  bogactwem  głównego  wejścia  do  teatru. 
Nieprzyjemny  zapach  wilgoci  i  kurzu,  szminki  oraz  piwa 
angielskiego  musiał  unosić  się  nad  tym  przejściem  od  początku 
istnienia teatru.

Z  ulicy  weszła  kobieta  jaskrawo  ubrana  i  wymalowana,  z 

wyraźnie ufarbowanymi włosami.

– Gdzie jest Ben? – spytała krzykliwym głosem, nie zwracając 

się do nikogo.

Lukrecja  chciała  odpowiedzieć,  ale  w  tym  momencie  pojawił 

się stary mężczyzna, powłócząc nogami.

– Czego chcesz? – spytał nowo przybyłą.
– Wiesz,  czego  chcę  –  odpowiedziała  kobieta.  Czy  spotka  się 

ze mną?

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 41

– Przesłuchanie  rozpocznie  się  jutro  punktualnie  o  10

00

odpowiedział Ben.

– Mam  nadzieję,  że  tym  razem  będę  miała  szczęście. 

Oczywiście, jeżeli nie będzie zbyt wielu chętnych do zagrania tej 
roli.  –  Spojrzała  na  Lukrecję  wyniośle,  półuśmiechem  obdarzyła 
lokaja i wyszła w kierunku pasażu.

– On się z panią zobaczy – powiedział Ben do Lukrecji.
– Dziękuję – odpowiedziała i poszła za nim korytarzem.
Było ciemno, lecz czuła, że podłoga lepi się od brudu. Weszli 

po  wąskich  schodach  na  pierwsze  piętro,  minęli  wiele  drzwi, 
zanim stary mężczyzna otworzył jedne z nich, leciutko stukając.

– Ta pani do pana.
Lukrecja  przeszła  obok  portiera  i  znalazła  się  w  kwadratowej 

garderobie.  Nigdy  wcześniej  nie  była  w  podobnym  miejscu,  ale 
wszystko, co zobaczyła, odpowiadało jej wyobrażeniom.

Pluszowe zasłony, kanapa z czerwonego welwetu, toaletka, na 

której  znajdowały  się  rzucone  w  nieładzie:  szminki,  buteleczki, 
maści, kwiaty, upominki darowane na szczęście, nie dopita kawa 
w  szklance  oraz  niedopałki  cygar.  Szafa  zajmująca  całą  długość 
ściany,  z  otwartymi  drzwiami,  przez  które  widać  było  mnóstwo 
rozmaitych  kostiumów.  Wyglądały  tak,  jakby  opuszczone  przez 
człowieka straciły wiarę w siebie. Wszystko było podniszczone i 
tandetne,  także  dywan,  po  którym  stąpał  ku  niej  właściciel 
garderoby, był wyświechtany.

– Ben powiedział, że chce się pani ze mną widzieć. Tak bardzo 

nalegał,  że  złamałem  swoją  zasadę  spotykania  się  dopiero  po 
przedstawieniu.

– Jestem  niezmiernie  wdzięczna  –  odpowiedziała  Lukrecja.  –

Nazywam się Lukrecja Hedley i chciałam się z panem zobaczyć w 
sprawach interesu.

Pan Odrowski był mężczyzną przyciągającym uwagę. Dopiero 

teraz przypomniała sobie jego występ w Bath. Wtedy nie zdawała 
sobie sprawy, kto to jest.

Imponująco  przystojny,  ciemnowłosy,  zaczesany  do  tyłu,  o 

pięknej kwadratowej linii czoła. Rysy jego twarzy były wyraziste. 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 42

Pełne,  zmysłowe  usta  kontrastowały  z  surowością  spojrzenia. 
Mówił  z  wyraźnie  cudzoziemskim  akcentem.  Lukrecja 
zastanawiała  się,  czy  mógłby  występować  na  scenie  w  innej  roli 
niż rola obcokrajowca.

Lekko  rozbawiona  zauważyła,  że  Odrowski  analizuje  każdy 

szczegół  jej  wyglądu.  Wiedziała.  że  to  płaszcz  z  gronostajami, 
klejnoty błyszczące w uszach i wokół szyi oraz napiwek wpłynęły 
na Bena i doprowadziły ją tutaj.

– Czy zechce pani usiąść, panno Hedley? – spytał Odrowski. –

Może mógłbym zaproponować pani coś pokrzepiającego?

Lukrecja potrząsnęła głową.
– Nie,  dziękuję.  Myślę,  że  pozostało  niewiele  czasu  do 

rozpoczęcia  przedstawienia.  Dlatego  chciałabym  przejść  od  razu 
do sedna sprawy.

– Zgadzam się z panią – odpowiedział Odrowski. – Proszę mi 

powiedzieć, co mogę dla pani zrobić. Nie sądzę, aby chciała pani 
występować w jednej z moich sztuk.

Oczy jego rozbłysły, gdy wpatrywał się w jej klejnoty.
– Rzeczywiście,  ma  pan  rację.  –  Przerwała  na  chwilę.  Potem 

dodała:  –  W  zeszłym  roku  zimą  będąc  w  Bath,  widziałam  pana 
przedstawienie.  Zrobiło  na  mnie  kolosalne  wrażenie.  Nie  tyle 
sama sztuka, ile gra pańskich aktorów.

– Czyż nie była to „Grzeszna żona”? – spytał.
– Tak, zdaje mi się, że taki był tytuł – zgodziła się Lukrecja. –

Zapamiętałam szczególnie grę aktorki, która wykonywała główną 
rolę.

– Panna  Kelly!  –  wykrzyknął  Odrowski.  –  To  wspaniała 

aktorka.

– Mówiono  mi,  że  swoje  zdolności  rozwinęła  dzięki  pana 

nauce. –  Dzięki  kierunkowi  obranemu  przez  pana  podczas  pracy 
nad sztuką aktorzy stają się wyjątkowi.

– Pochlebia mi pani – uśmiechnął się Odrowski.
– Czy  mówienie  prawdy  jest  pochlebstwem?  –  spytała 

Lukrecja.

– W takim razie wypada mi tylko podziękować.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 43

– To, o co proszę – kontynuowała Lukrecja – jest podyktowane 

chęcią podjęcia nauki u pana. Chciałabym umieć zachowywać się 
podobnie jak panna Kelly.

Pan Odrowski spojrzał na nią.
– Żałuję, droga pani, lecz nie mam w tej chwili odpowiedniej 

roli.  W  czasie  krótkiego  sezonu,  gdy  tu  jesteśmy,  wystawiamy 
inne sztuki aniżeli „Grzeszną żonę”.

– Powiedziałam  już,  że  nie  pragnę  roli  w  przedstawieniu  –

odpowiedziała  Lukrecja.  –  Proszę  o  prywatną  naukę,  panie 
Odrowski. Ja nie chcę zostać profesjonalną aktorką, lecz chcę, aby 
nauczył mnie pan grać.

Pan Odrowski uśmiechnął się.
– Różne  prośby  słyszałem  w  swoim  życiu,  lecz  takiej  jeszcze 

nigdy.  Przykro  mi,  panno  Hedley,  lecz  zmuszony  jestem 
odmówić.  Jest  pani  bardzo  ładna  i  z  pewnością  byłoby  mi 
przyjemnie uczyć panią. Lecz mówiąc szczerze nie mam czasu.

– Myślę,  że  każdy  znajdzie  czas  na  to,  co  chce  robić.  –

odpowiedziała Lukrecja. – Jestem świadoma tego, że pański czas 
jest  cenny.  Wiem  również,  że  czasami  miewa  pan  kłopoty 
finansowe  związane  z  kosztami  nowego  spektaklu.  –  Zauważyła 
iskierki w jego ciemnych oczach i mówiła dalej: – Będę z panem 
zupełnie  szczera.  Za  moją  naukę  otrzyma  pan  wynagrodzenie 
umożliwiające realizację nowego spektaklu, bez względu na jego 
koszty.

Przez  chwilę  pan  Odrowski  patrzył  na  nią  niedowierzająco,  a 

potem powiedział:

– Czy wie pani, ile to może kosztować?
– Nie  ma  to  dla  mnie  znaczenia  –  odpowiedziała  Lukrecja.  –

Mój  ojciec  jest  bogatym  człowiekiem  i  nie  ma  nic  przeciwko 
wydawaniu  przeze  mnie  pieniędzy  w  taki  sposób,  jak  zechcę. 
Proponuję  dzisiaj  weksel  na  połowę  sumy  wyznaczonej  przez 
pana, a po zakończeniu nauki otrzyma pan resztę.

Pan Odrowski przeszedł się po pokoju.
– Jest to wyjątkowa propozycja, panno Hedley, tak wyjątkowa, 

że na moment straciłem głowę. Nie będę pani oszukiwał, mówiąc, 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 44

że  nie potrzebujemy pieniędzy. Któż w świecie artystycznym ma 
ich  dosyć?  –  Pełnym  wyrazu  gestem  przerwała  jego  monolog.  –
To,  o  co  pani  prosi,  może  jednak  okazać  się  niemożliwe  do 
spełnienia.  Brak  pani  kwalifikacji,  a  do  tego  pochodzi  pani  z 
wyższej sfery. Może nie będę mógł nauczyć pani – sam nie wiem. 
A  przecież,  jeżeli  mi  się  nie  uda,  to  też  zapłaci  pani  dużo 
pieniędzy.

– O tym ja decyduję – odpowiedziała Lukrecja. -Gotowa jestem 

płacić za pańskie usługi, panie Odrowski, ponieważ wierzę, że to, 
czego  się  nauczę,  wpłynie  korzystnie  na  moją  osobowość. 
Gdybym  prosiła  mężczyznę  o  diamentową  bransoletę,  nie  byłby 
pan  zdziwiony.  A  ja  proszę  pana  o  coś  cenniejszego.  Mam  na 
myśli pańskie twórcze zdolności, dzięki którym z młodej kobiety 
przekształcę się w dojrzałą, światową damę.

Pan Odrowski rozłożył ręce w trochę przesadnym geście.
– Ale dlaczego prosi mnie pani o to? Jest pani młoda, piękna i 

podziwiana właśnie za to, jaka pani jest. Który mężczyzna oprze 
się tej świeżości oraz instynktownej elegancji? Dla mnie jest pani 
zachwycająca jak wiosna. Młoda dziewczyna u progu życia. Cóż 
może być bardziej pociągającego?

– Różne są gusty, panie Odrowski – odpowiedziała Lukrecja.
Aktor spojrzał na nią przenikliwie.
– W takim razie jest to sprawa sercowa.
– Jeżeli myśli pan, że serce moje bije dla kogoś, to się pan nie 

myli.  Może  to  pozwoli  mi  być  lepszą  aktorką,  sama  nie  wiem. 
Wiem  natomiast,  że  będę  musiała  udawać  osobę  bardziej 
doświadczoną i dlatego oddaję się całkowicie w pana ręce. Chcę, 
aby mnie pan nauczył, jak mam chodzić, jak prowadzić rozmowę, 
jak się uśmiechać, a przede wszystkim, jak się ubierać.

Aktor  ponownie  spojrzał  na  nią  z  niedowierzaniem  i 

powiedział:

– Czy  rzeczywiście  to  prawda,  co  słyszę?  Jeżeli  tak,  to 

propozycja wydaje mi się fascynująca. Nie jestem zainteresowany 
tylko  pieniędzmi,  panno  Hedley,  to  rozumie  się  samo  przez  się. 
Jako  producent,  twórca  sztuki  oraz  człowiek,  który  uwielbia  grę 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 45

dla  samej  gry,  nie  mogę  sobie  wyobrazić  nic  bardziej 
fascynującego  niż  wizja  przemiany  wiosennego  pączka  w 
zmysłowy kwiat lata.

Zatrzymał się, patrząc na nią przez moment, i powiedział:
– Zdejmij płaszcz.
Usłuchała go, rozpięła klamrę, a płaszcz zsunął się z jej ramion 

na podłogę. Suknia była bardzo modna. Biała mgiełka haftowana 
perłami,  obszyta  dookoła  falbankami,  z  dużym  dekoltem 
wykończonym  koronką.  Była  starannie  uszyta  i  bardzo  droga. 
Taką suknię miała na sobie dziewczyna. Suknia została kupiona w 
jednym  z  najbardziej  znanych  sklepów  na  Bond Street. Kuzynka 
Alice  pomogła ją  wybrać na  bal,  w czasie którego długa kolejka 
tancerzy oczekiwała na taniec z Lukrecją.

Gdy  aktor  przyglądał  się  jej,  wiedziała,  że  mimo  tych 

diamentów błyszczących na szyi i w uszach, dla niego była tylko 
młodą, niedoświadczoną dziewczyną.

Po krótkiej chwili spytała niespokojnie:
– Może pan to dla mnie zrobić?
– Przejdź się po pokoju – nakazał. Zrobiła to bez przekonania.
– Podoba  mi  się  twój  sposób  poruszania  się,  jest  bardzo 

angielski.

Lukrecja zaśmiała się.
– A  ja  się  obawiałam,  że  domyśli  się  pan  prawdy:  jestem 

ćwierć Francuzką.

– Mon  Dieu,  to  świetnie!  –  wykrzyknął  aktor.  –  Będę z  panią 

szczery.  Mój  ojciec  był  Francuzem,  a  matka  Rosjanką.  Ale 
ponieważ  obecnie  Francuzi  nie  są  zbyt  popularni,  więc  ja 
przyznaję się do pochodzenia rosyjskiego.

– Bardzo rozważnie – skomentowała Lukrecja.
– Również  nasza  nazwa:  „St.  Petersburg  Players”  ma  piękne, 

egzotyczne brzmienie, nieprawdaż?

– Tajemniczy romantyzm – zaśmiała się Lukrecja.
– Będę mówił z panią po francusku – kontynuował aktor. – Jest 

to  piękny  język,  którym  posługuję  się  lepiej  aniżeli  angielskim. 
Jest  to  język  życiowego doświadczenia.  –  W  jego głosie słychać 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 46

było  drwinę,  gdy  mówił  dalej:  –  Tylko  Anglicy  fetyszyzują 
młodość. Francuzi natomiast wolą doświadczenie. We Francji do 
kobiety będą zalecać się aż po kres jej życia. W Anglii nic z tego. 
Gdy  dożyje  czterdziestki,  będą  o  niej  mówić,  jak  o  starej,  starej 
kobiecie. Mój Boże, cóż za obrzydliwy świat!

Lukrecja zaśmiała się.
– Będę  szczęśliwa,  jeżeli  zostanę  uświadomiona,  obojętnie  w 

jakim języku. Jedyny problem to to, że mamy bardzo mało czasu.

– Ile?
– Trzy tygodnie.
Podniósł rękę.
– To niemożliwe!
– Nie ma rzeczy niemożliwych – zaprotestowała Lukrecja – dla 

ucznia, który chce pracować tak ciężko, jak ja.

– Dobrze  –  odpowiedział  –  zgadzam  się.  Ale  będzie  pani 

pracowała w pocie czoła bez wytchnienia. Moi aktorzy mówią, że 
jestem męczącym szefem nawet na próbach, gdy już znają swoje 
role.

– Nie  boję  się  tego. –  Lukrecja przeszła  przez  pokój  i  usiadła 

przy stole zawalonym szminkami. – Przyniosłam weksel z banku, 
a teraz chciałabym wiedzieć, jaką sumę pan proponuje.

Pan  Odrowski  wahał  się  przez  moment.  Potem  wymienił 

kwotę, która choć znaczna, nie była jednak zbyt wygórowana, jak 
na  koszty  przygotowania  nowego  spektaklu.  Szybko  wypełniła 
weksel  kształtnym,  prostym  pismem  oraz  podpisała  go 
zamaszyście.  Następnie  uśmiechnęła  się  do  mężczyzny,  który  ją 
obserwował.

– Kiedy zaczynamy? – spytała.
– A co pani dzisiaj robi? – dopytywał się.
– Nie  mam  planów  na  wieczór.  Chciałabym  obejrzeć 

przedstawienie,  a  potem,  jeżeli  to  możliwe,  jeżeli  pan  nie  ma 
innych planów, zapraszam na kolację.

Aktor uśmiechnął się.
– A pani reputacja?
– Możemy zabrać kogoś dla towarzystwa lub zjeść tam, gdzie 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 47

nikt nas nie zobaczy, co, sądzę, będzie lepsze. Lecz znowu muszę 
oddać się w pana ręce.

– Jest pani bardzo ufna – powiedział powoli. – Skąd pani wie, 

że  nie  będę  chciał  pani  uwieść?  Jest  pani  młodą  i  pociągającą 
kobietą.

– Po  pierwsze,  umiem  się  troszczyć  o  siebie  –  odpowiedziała 

Lukrecja. – A po drugie, nie mogę uwierzyć, aby ambitny aktor i 
szef grupy teatralnej przedkładał kobietę nad pewny weksel, który 
leży na jego toaletce.

Pan Odrowski potrząsnął głową i zaśmiał się.
– Podoba  mi  się  pani  i  podziwiam  ją.  Zapewniam,  że  z 

przyjemnością  będę  panią  uczyć.  Mam  przeczucie,  że  nie będzie 
to  trudne  zadanie.  W  rzeczy  samej  dla  takich  pieniędzy  warto 
zaryzykować.

– To ryzyko biorę na siebie – odpowiedziała Lukrecja. – Lecz 

chciałabym  uświadomić  panu,  że  jestem  równie  wymagająca  jak 
pan.  W  tej  grze  zadowoli  mnie  tylko  osiągnięcie  perfekcji.  Nie 
wystarczy mi doskonałość jedynie w słownej części mojej roli. Ta 
rola  w  całości  musi  być  zagrana  po  mistrzowsku.  Nie  wolno 
dopuścić,  by  mnie  rozszyfrowano,  a  eksperci  muszą  zostać 
oszukani.

– Z  pewnością  chciała  pani  powiedzieć:  „znawcy”  –

spostrzegawczo zauważył pan Odrowski.

– Przyznaję się do pomyłki – uśmiechnęła się do niego.
– Serdecznie pani gratuluję! – Wziął jej rękę w swoje dłonie i 

podniósł  ją  do  ust.  Inaczej  niż  przy  powierzchownym, 
zwyczajowym  pocałunku,  jego  usta  na  dłużej  przylgnęły  do  jej 
ręki.  Lukrecja  wiedziała,  że  był  to  pewien  rodzaj  testu. 
Uśmiechnęła  się  do  niego  w  sposób  –  jej  zdaniem  –
uwodzicielski,  a  gdy  podniósł  głowę,  aby  spojrzeć  jej  w  oczy, 
wiedziała, że się nie omyliła.

– Spójrz na mnie spod powiek. Ściągnij trochę brwi i popatrz w 

górę.  O  tak  dobrze.  Teraz  uśmiechnij  się  leciutko.  Nie  pokazuj 
zębów.  To  tylko  mały  ruch  kącików  ust.  O  tak  lepiej.  O  wiele 
lepiej.  A  teraz  powoli,  bardzo  powoli,  jakby  z  ciężkim  sercem, 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 48

zabierz rękę z mojej dłoni.

Zrobiła tak, jak prosił.
– Dobrze – wykrzyknął. – A teraz idę sprawdzić, czy jest wolna 

loża w teatrze. Pani wie, że nie będzie tam sama.

– Miałam  nadzieję,  że  znajdzie  pan  kogoś  dla  mnie  –

odpowiedziała Lukrecja.

– Oczywiście – potwierdził pan Odrowski. – Sam będę z panią 

w czasie pierwszego aktu. W czasie drugiego, gdy będę grał małą 
rolę,  przyślę  do  pani  jednego  ze  swych  aktorów.  Odegra  rolę 
dżentelmena.  Jeżeli  zrobi  to  nieprzekonywająco,  powie  mi  pani 
później,  w  którym  miejscu  popełnił  błąd.  –  Mówiąc  to  podniósł 
płaszcz  i  zarzucił  go  jej  na  ramiona.  Ona  wyciągnęła  ręce,  by 
chwycić klamrę.

– Nie  –  powiedział  ostro.  –  Powinna  pani  zwrócić  głowę 

powoli w moim kierunku. Nie ma pośpiechu. Ma pani nadzieję, że 
moje ręce zatrzymają się na jej ramionach. Teraz proszę odwrócić 
głowę,  demonstrując  długość  szyi.  Pani  oczy  patrzą  na  mnie,  a 
brwi  z  lekka  się  poruszają.  O,  tak  lepiej.  Nie  cudownie,  ale 
dobrze.  A  teraz  proszę  iść  bardzo  wolno  w  kierunku  drzwi, 
ruszając ciałem od bioder.

Usłuchała go.
– Proszę  się  odwrócić,  spojrzeć  na  mnie  i  uśmiechnąć  się. 

Delikatnie,  nie  nazbyt  wyzywająco.  Ma  to  być  sekretny  uśmiech 
posłany  przez  kobietę  mężczyźnie,  z  którym  łączy  ją  wzajemne 
zrozumienie. O tak dobrze. Bardzo dobrze!

Skinął głową na znak aprobaty i mówił dalej:
– Proszę  teraz  poczekać,  abym  otworzył  drzwi,  a  gdy  będzie 

pani szła przede mną korytarzem, proszę pamiętać, że cały czas na 
panią  patrzę.  Pani  chce,  abym  o  niej  myślał,  dlatego  też  proszę 
sobie  wyobrazić  siebie  samą  w  mojej  świadomości.  Czy  pani 
zrozumiała? Ważne jest nie tylko to, co pani robi, ale także to, co 
pani myśli i czuje.

Na  chwilę  zamilkł,  po  czym  powiedział  cicho,  akcentując 

słowa tak, aby je zapamiętała:

– Przypuszczam,  że  najłatwiej  pani  będzie  zagrać  to,  co  pani 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 49

czuje.

Przebywając  u  siebie  w  domu,  sir  Joshua  zauważył,  że 

spogląda  co  chwilę  na  zegar  stojący  na  półce  nad  kominkiem. 
Zbliżała  się  pora  przybycia  markiza.  Zadecydował,  że  przyjmie 
gościa  w  bibliotece.  Było  to  odpowiedniejsze  miejsce  dla 
mężczyzny niż urządzony przez żonę salon, który wydawał mu się 
zbyt strojny i zanadto kobiecy.

Dlatego  też,  gdy  zaanonsowano  markiza  Merlyn,  sir  Joshua, 

siedząc  za  biurkiem,  całkiem  świadomie  chciał  pokazać,  że 
pracuje. Stos papierów leżał przed nim, a w ręku miał białe gęsie 
pióro.  Wstał  natychmiast  i  podszedł  do  markiza  z  wyciągniętą 
dłonią. W Londynie często widywał markiza w różnych klubach, 
których  obydwaj  byli  członkami.  Nie  zdziwił  się,  gdy  zobaczył 
przed sobą przystojnego mężczyznę. Wiedział również, że markiz 
był  jednym  z  najlepiej  ubranych  mężczyzn  w  towarzystwie.  Nie 
była  to  wyłącznie  zasługa  dobrego  kroju  i  uszycia.  On  miał 
zawsze  swój  styl,  a  rzeczy,  które  nosił,  stawały  się  częścią  jego 
osobowości.

Sir Joshua spostrzegł poważny wyraz twarzy markiza. W jego 

szarych  oczach  przebłyskiwała  surowość,  gdy  witał  się  z 
gospodarzem domu.

– To  miło  z  pańskiej  strony,  że  zechciał  się  pan  ze  mną 

zobaczyć,  sir  Joshua,  po  tak  zdawkowej  wiadomości  otrzymanej 
ode  mnie  –  powiedział  markiz  niskim,  charakterystycznym 
głosem.

– Pana list wydał mi się pilny, a na dodatek zaciekawił mnie –

odpowiedział sir Joshua.

– Proszę  przyjąć  jednocześnie  moje  przeprosiny.  Mieszka  pan 

tutaj od prawie pięciu lat, a widzimy się dopiero po raz pierwszy.

Sir Joshua wskazał wygodny fotel z oparciem.
– Proszę usiąść. Napije się pan wina czy brandy?
– Proszę o kieliszek wina.
Główny  lokaj  czekał  na  polecenia.  Opuścił  pokój  i  prawie 

natychmiast  wrócił  ze  służącym,  który  niósł  dużą  srebrną  tacę  z 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 50

różnymi  kryształowymi  karafkami  i  grawerowanymi  kieliszkami 
do wina.

Markiz zgodził się na kieliszek czerwonego wina, natomiast sir 

Joshua  wybrał  brandy.  Służba  wycofała  się  i  obaj  mężczyźni 
zostali  sami.  Siedzieli  naprzeciw  siebie,  rozdzieleni  szerokością 
dywanika przed kominkiem.

– Bardzo  przytulny  stał  się  ten  pokój  dzięki  panu  –  zauważył 

markiz.

– Myślę,  że  później  obejrzy  pan  pozostałą  część  domu  –

odpowiedział sir Joshua.

Na chwilę zaległa cisza, po czym markiz zapytał:
– Czy  domyśla  się  pan,  dlaczego  chciałem  się  z  panem 

widzieć?

Starszy mężczyzna uśmiechnął się.
– Istotnie  zastanawiałem  się,  jakiż  to  powód,  ale  nigdy  nie 

lubiłem zgadywanek. Dlatego też wolałbym usłyszeć to od pana.

– W takim razie będę z panem szczery i powiem, że przyczyna, 

dla  której  tutaj  jestem,  jest  następująca:  zdecydowałem,  że  czas 
już, abym się ożenił.

– Spodziewałem  się  takiej  odpowiedzi  –  cicho  stwierdził  sir 

Joshua.

– Pan lepiej niż  ktokolwiek inny zna moją sytuację finansową 

w  chwili  obecnej.  Spłacam  ciągle  długi  swojego  ojca  i 
przypuszczam, że zajmie mi to jeszcze dwa lata.

– Okazało  się,  że  jest  to  ciężki  orzech  do  zgryzienia, 

odziedziczony po ojcu – zauważył sir Joshua.

– To  prawda.  Myślę,  że  powinienem  panu  podziękować  za 

pomoc  udzieloną  mojemu  ojcu  –  z  pewnym  trudem  wymawiał 
markiz te słowa.

– Nie  oczekuję  wdzięczności  –  odparł  sir  Joshua, 

przypominając  sobie,  że  to  samo  powiedział  Lukrecji.  –  Pana 
ojciec  mógł  trafić  na  gorszych  przyjaciół,  gdy  wpadł  w  kłopoty. 
Pożyczkodawcy zdzierali ogromne procenty od swych dłużników.

– Zdaję sobie z tego sprawę i dlatego jeszcze raz dziękuję. To 

jest coś, co powinienem uczynić już dawno.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 51

Sir  Joshua  nie  odpowiedział,  a  markiz  z  wyczuwalną 

trudnością mówił dalej:

– Wiem,  że  pańska  córka  jest  już  w  odpowiednim  wieku  do 

zamążpójścia.  Pan  jest  właścicielem  części  dóbr  Merlyn. 
Uważam,  że  byłoby  znakomicie,  gdyby  nasze  rodziny  połączyły 
się.

– Zgadzam się z panem – odpowiedział sir Joshua.
– A pańska córka? – dopytywał się markiz.
– Jest przyzwyczajona do tego, że decyzja należy do mnie. Jest 

inteligentną  dziewczyną  i  bardzo  dobrze  się  rozumiemy.  Niech 
pana  nie  zdziwi,  jeżeli  powiem,  że  poślubiając  ją  staje  się  pan 
szczęściarzem.

– To  się  rozumie  samo  przez  się  –  powiedział  markiz.  –  Czy 

będę miał przyjemność zobaczyć ją dzisiaj?

– Przykro mi bardzo, ale nie. Lukrecja przebywa w Londynie i 

co  najmniej  przez  najbliższy  tydzień  nie  wróci  do  domu. 
Oznajmiła mi, że jeśli i pan wyrazi zgodę, ślub ma odbyć się pod 
koniec maja. – Tu przerwał i za chwilę mówił dalej: – Po sezonie 
większość  naszych  przyjaciół  opuści  Londyn  i  wróci  na  wieś. 
Sądzę, że Książę Walii pojedzie do Brighthelmstone.

– Koniec  maja  mi  odpowiada  –  powiedział  markiz.  –  Czy 

pańska córka chce brać ślub w Londynie?

– Myślę,  że  będzie  to  najodpowiedniejsze  miejsce  dla 

wszystkich zainteresowanych – zauważył sir Joshua.

– W takim razie nie zdziwi mnie, jeżeli Książę zaproponuje na 

przyjęcie  weselne  Carlton  House.  Był  zawsze  moim  dobrym 
przyjacielem  i,  jeżeli  nie  ma  pan  nic  przeciwko  temu,  myślę,  że 
powinienem przyjąć propozycję Jego Wysokości.

– Będę czuł się szczególnie zaszczycony – zauważył sir Joshua.
– Czy  mam  zawiadomić  adwokata,  by  skontaktował  się  z 

panem w sprawie umowy małżeńskiej? – spytał markiz.

– Myślę,  że  z  pańskiej  strony  taka  umowa  nie  jest  konieczną. 

Zapewne  jest  pan  świadom  tego,  że  Lukrecja  jest  bogatą 
dziedziczką.  Zapisałem córce znaczną część pieniędzy, a jej mąż 
będzie mógł z nich korzystać od dnia ślubu. Po mojej śmierci cały 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 52

majątek przechodzi na córkę.

Markiz skinął głową.
– Ponadto  –  powiedział  sir  Joshua  –  chciałbym  pokazać  panu 

coś, co pewnie pana zainteresuje. Będzie to mój osobisty prezent 
ślubny dla pana. – Gdy to powiedział, wstał i ruszył ku drzwiom. 
Markiz podążył za nim.

Sir Joshua prowadził z biblioteki przez hol w dół i dalej długim 

korytarzem  do  nowej  części  domu.  Ktoś,  kto  nie  znał  Dower 
House,  nie  poznałby,  gdzie  kończy  się  stara  część,  a  zaczyna 
nowa. Tak zręcznie była dobudowana i dobrze utrzymana. Pokoje 
ozdobione  starą  boazerią,  sufity  malowane  w  tym  samym 
oryginalnym  stylu,  jaki  cechował  Merlyn  House.  I  gdziekolwiek 
markiz  spojrzał,  widział  obrazy,  meble  i  ozdoby,  które  swoim 
doświadczonym  wzrokiem  oceniał  jako  nie  tylko  bardzo 
wartościowe, ale i bezcenne.

Wreszcie,  po  przydługim  przejściu,  doszli  do  wielkich 

mahoniowych drzwi. Sir Joshua otworzył je, a markiz wszedł. Za 
nim  do  długiego,  wąskiego  pokoju  z  oknami  wychodzącymi  na 
ogród.

– Z  tego  pokoju  nigdy  nie  korzystano  –  cicho  powiedział  sir 

Joshua  –  ponieważ  zrobiłem  z  niego  przechowalnię  prezentów, 
które miałem zamiar ofiarować panu w dniu ślubu.

– Mnie ofiarować? – spytał markiz z niedowierzaniem.
– Nikt  inny  nie  doceniłby  tego  bardziej  –  odpowiedział  sir 

Joshua.

Markiz  rozejrzał  się.  Na  ścianach  wisiały  obrazy  jeden  obok 

drugiego, od podłogi aż  do sufitu.  Meble ustawione były wzdłuż 
ścian  i  w  środku  pokoju.  Gdy  tak  patrzył  oszołomiony, 
uświadomił sobie, że rozpoznaje każdą rzecz.

Znajdowała  się  tutaj  skrzynia,  którą  ojciec  sprzedał  przed 

dziesięciu  laty,  gdy  zabrakło  mu  na  zakłady  po  przegranej  w 
czasie  wyścigów  Thousand  Guineas  w  Newmarket.  Były  tutaj 
posążki  z  brązu,  które  zniknęły  z  domu  w  czasie  Bożego 
Narodzenia  po  strasznym  wieczorze  u  Watiersa,  kiedy  to  ojciec 
stracił  ponad  dwadzieścia  tysięcy  funtów.  Na  ścianach  wisiały 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 53

obrazy  malarzy  francuskich  z  salonu  Merlyn  House  oraz  Rafael, 
który zawsze był w pałacowej kaplicy. Rubens z sali bankietowej 
oraz  „Henryk  VIII”  Holbeina  również  znajdowały  się  w  tej 
kolekcji.  Markiz  odwrócił  się  i  spojrzał  na  inną  ścianę.  Tak, 
pamiętał  to  wszystko  z  czasów  dzieciństwa.  Nawet  krzesła  ze 
złotą  ramką,  które  wykonano,  gdy  królowa  Anna  miała  się  tutaj 
zatrzymać.  Pamiętał  również,  że  znikły  bez  żadnego 
wytłumaczenia.

– Pan kupił to wszystko – powiedział w końcu.
– Wszystko poza van Dyckiem, którego, jak zrozumiałem, już 

pan odzyskał – odpowiedział sir Joshua. – Zdałem sobie sprawę, 
że ojciec chce ogołocić pałac, a tego nie mógłbym znieść.

– Nie mógłby pan znieść?  – spytał markiz.  – Co  pan przez to 

rozumie?

– Wiele  podróżowałem,  gdy  odziedziczyłem  ogromną  fortunę 

po  wuju  z  Jamajki.  Gdziekolwiek  byłem,  oglądałem  wspaniałe 
bogactwo,  które  porażało  i  pozostawało  na  długo  w  pamięci. 
Pewnego dnia zobaczyłem pałac Merlyn. Było to krótko po moim 
ślubie  przerwał  na  chwilę,  po  czym  objaśniał  dalej:  –  Jeden  z 
moich  koni  zgubił  podkowę  przy  Dover  Road,  a  ponieważ 
rozdrażniło  mnie  czekanie  na  kowala,  osiodłałem  innego konia  i 
powiedziałem służbie, że udaję się na półgodzinną przejażdżkę. –
Sir  Joshua  przerwał,  jakby  odszukiwał  w  pamięci,  co  się  potem 
wydarzyło.  –  Zupełnie  przypadkowo  ujrzałem  pałac  Merlyn  i  w 
tym momencie stwierdziłem, że nigdy i nigdzie nie widziałem nic 
piękniejszego.

– Zgadzam się z panem – rzekł markiz.
– Dla  mnie  pałac  Merlyn  reprezentował  to  wszystko,  co  w 

Anglii  jest  doskonałe  –  powiedział  sir  Joshua  a  ponieważ  nigdy 
nie  byłem  nieśmiały,  podjechałem  do  pałacu  i  poprosiłem  o 
przywołanie bibliotekarza.

– Bibliotekarza? – zdziwił się markiz.
– Tak,  wymyśliłem  jakąś  historyjkę  o  tym,  że  w  mojej 

bibliotece znalazła się książka, należąca, moim zdaniem, do was. 
Bibliotekarz  nie  był  szczególnie  zainteresowany,  ale  trochę 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 54

porozmawialiśmy.  Oczywiście  odkryliśmy,  że  mamy  wspólne 
zamiłowania i wtedy on pokazał mi dom. Nic dotąd nie wywarło 
na mnie tak wielkiego wrażenia. – Sir Joshua patrząc na markiza z 
wolna  mówił  dalej:  –  Gdy  wróciłem  do  Londynu,  dowiedziałem 
się,  że  pana  ojciec  ma  zamiar  naruszyć  niepowtarzalny  zbiór 
zgromadzony przez wiele pokoleń.

– Może  pan  sobie  wyobrazić,  co  wtedy  czuliśmy  –  gorzko 

powiedział markiz.

– Pan mnie nienawidził za to, że kupowałem od ojca te skarby 

– uśmiechnął się sir Joshua – a nie wiedział pan o jednej rzeczy. 
Otóż  nakłoniłem  ojca,  gdy  spotkaliśmy  się  w  klubie,  aby 
sprzedając mi jakąkolwiek rzecz, podnosił jej cenę.

– Szkoda, że o tym nie wiedziałem.
– Nie ośmieliłbym się zwierzyć, ponieważ był pan wtedy zbyt 

młody  –  odpowiedział  sir  Joshua.  –  Wiedziałem,  że  zraniłbym 
pana dumę. Lecz ojciec pana miał mało dumy. Kiedy potrzebował 
pieniędzy,  pożyczał  ode  mnie.  Tylko  wtedy,  gdy  wstydził  się 
prosić  o  więcej  i  już  musiał  coś  sprzedać,  ja  żądałem  od  niego, 
aby sprzedawał mnie, a nie komuś innemu.

– Jesteśmy pana dłużnikami – wyszeptał markiz.
– Nie chcę, aby pan rozumował w ten sposób. Ja nie myślałem 

wyłącznie o panu, piękna nie może  żaden z nas kupić ani za nie 
zapłacić.  Gdy  kolekcja  z  tego  pokoju  powróci  w  dniu  ślubu  do 
pana, proszę nie traktować jej, jak prezentu tylko dla siebie. Jest to 
dar  również  dla  następnych  pokoleń,  które  przyjdą  po  panu.  Dla 
dzieci, wnuków i ich dzieci, które będą kochały i podziwiały pałac 
Merlyn tak samo, jak ja, człowiek obcy, go pokochałem.

Sir Joshua mówił z wielkim uczuciem, co wzruszyło markiza. 

Spojrzał  jeszcze  raz  na  pokój  i  nie  czekając  na  sir  Joshuę,  bez 
słowa  wyszedł  w  kierunku  biblioteki.  Sir  Joshua  dołączył  do 
niego,  a  gdy  ich  oczy  spotkały  się,  markiz  wyciągnął  ku  niemu 
rękę.

– Jestem  zaszczycony,  sir  Joshua,  że  obie  nasze  rodziny 

połączą się.

– Mógłbym  powtórzyć  to  samo,  lecz  zamiast  tego  powiem 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 55

tylko: proszę być dobrym dla Lukrecji.

– Będę okazywał szacunek należny jej osobie jako mojej żonie 

– odpowiedział markiz. – Odpowiedź ta była oschła, lecz jakoś nie 
mógł powiedzieć nic innego: Sir Joshua wydawał się zadowolony.

Markiz  wracając  do  pałacu  sam  powoził.  Przepełniało  go 

uczucie ciepła i sympatii w stosunku do sir Joshui, o którym kilka 
godzin wcześniej w ten sposób nie myślał. Lubił go. Nie miał co 
do  tego  wątpliwości.  Lubił  swojego  przyszłego  teścia  i  był  mu 
niezmiernie wdzięczny. Tego się w ogóle nie spodziewał. Jednak 
gdy  pomyślał  o  Lukrecji,  pojawiło  się  niespodziewanie  uczucie 
niepokoju  co  do  przyszłości.  Sir  Joshua  to  jedna  sprawa,  a  jego 
córka...

– Cóż  ja,  na  Boga,  mam  wspólnego  z  osiemnastoletnią 

dziewczyną?  –  Był  przekonany,  że  to,  co  robi,  jest  słuszne,  lecz 
nie  mógł  przezwyciężyć  uczucia  głębokiego  przygnębienia  na 
myśl o małżeństwie z młodziutką dziewczyną, bez względu na to, 
jak  miła  okazałaby  się  ona  przy  bliższym  poznaniu.  Myślał  o 
wszystkich kobietach, które znał, o kobietach w jego wieku lub o 
kilka lat młodszych. Mimo że wiedział o tym, iż małżeństwo było 
jedynym  rozwiązaniem  problemu  Jeremy’ego  Rooke’a,  to 
przecież każdy mięsień w jego ciele wzbraniał się.

Rozmawiając z ojcem Lukrecji, wyczuwał, że cień Jeremy’ego 

jest między nimi. Jednak ani razu nie wspomnieli jego nazwiska i 
nie  padło  pytanie,  dlaczego  markiz  musiał  nagle  podejmować 
decyzję  i  prosić  o  rękę  Lukrecji.  Obaj  byli  świadomi 
niedopowiedzeń. Znali powód decyzji markiza. Przyjęli, że jest to 
sensowne, tak jak w interesach, rozwiązanie kłopotliwej sytuacji.

Markiz  skierował  konie  w  aleję  prowadzącą  do  pałacu.  Dom 

był  piękny.  Popołudniowe  słońce  świeciło  na  szyby,  zamieniając 
je w błyszczące klejnoty na tle szarego kamienia.

– Sir Joshua ma rację. Jest to najpiękniejsze miejsce na ziemi –

powtórzył  markiz,  wiedząc,  że  warte  jest  ono  każdego 
poświęcenia z jego strony. Nawet utraty wolności.

I  jeszcze  tego  nie  zdążył  pomyśleć,  a  już  poczuł  brak 

jakiejkolwiek skłonności do małżeństwa. Ogarniały go mdłości na 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 56

myśl  o  wiązaniu  się  z  dziewczyną,  której  nigdy  nie  widział,  z 
którą  nie  miał  wspólnych  zainteresowań  i  która,  choćby  nawet  i 
piękna,  nigdy  nie  będzie  wystarczająco  piękna,  by  zająć  miejsce 
matki.

– Nie  zrobię  tego  –  powiedział  prawie  głośno,  lecz  zdusił 

szybko  słowa,  bo  stajenny  siedział  tuż  za  nim.  Po  jeziorze 
majestatycznie  sunęły  łabędzie.  Głowy  trzymały  wysoko  na 
wyciągniętych  szyjach,  a  białe  pióra  odbijały  się  w  srebrnej 
wodzie. Ich gracja i piękno przypomniały markizowi o kobietach, 
które  znał.  Sposób,  w  jaki  księżna  Devonshire  wchodziła  do 
pokoju,  złote,  błyszczące  włosy,  na  głowie  potrójna  korona, 
nieopisana  gracja.  Georgina  Devonshire!  I  jakże  tu  być 
zadowolonym z ciemnowłosej dzierlatki zwanej Lukrecją?

Hester!  Pomyślał  o  niej,  a  przed  oczami  przemknął  mu  jej 

obraz:  cudowne  ciało  na  niebieskiej  jedwabnej  kołdrze,  nagie, 
wyjąwszy  dwa  sznury  czarnych,  pereł  dookoła  szyi.  Hester!  Z 
czerwonymi,  pożądającymi  ustami,  z  rękoma  wyciągniętymi  w 
jego  kierunku,  z  ciałem  poruszającym  się  w  jego  stronę.  Markiz 
poczuł  wewnętrzną  potrzebę  bycia  z  nią,  chciał  ją  trzymać  w 
ramionach blisko  siebie  i  znów  poczuć to  szaleństwo  wznoszące 
się  gwałtownie,  o  uroku  jakby  egzotycznym.  Szaleństwo,  które 
było  tak  nieodparte,  że  zapomniał  o  wszystkim.  Hester!  Tak 
bardzo jej pragnął!

Markiz zajechał powozem przed drzwi.
– Proszę  zmienić  konie  –  powiedział  stajennemu.  –

Natychmiast wyjeżdżam do Londynu.

Wszedł po schodach na górę do wielkiego holu pałacowego.
– Potrzebuję Hester – powiedział do siebie – i dzisiaj nie mogę 

o niczym innym myśleć!

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 57

Rozdział 4

Lukrecja usłyszała turkot podjeżdżających powozów. W ustach 

czuła suchość, a serce jej biło gwałtownie. Nadeszła ta chwila, na 
którą  czekała!  Przygotowywała  się,  pracując  do  upadłego. 
Odkryła, że Ivor Odrowski był profesjonalistą. Nie zadowalał się 
czymś  połowicznym  lub  ledwie  dobrym,  nie  tolerował 
drugorzędności. Czasami nienawidziła go za to, że zmuszał ją, by 
grała  lepiej,  mimo  że  czuła,  iż  inaczej  już  nie  potrafi.  Ale  cały 
czas  zdawała  sobie  sprawę,  że  to  się  opłaci.  Osiągając  taki 
poziom,  o  jakim  marzyła,  zdobędzie  markiza.  Ledwie  półtora 
tygodnia  trwała  jej  nauka  u  Odrowskiego,  a  efekty  już  były 
zauważalne.  Choć  jej  nowe  stroje  jeszcze  nie  były  gotowe, 
wiedziała,  że  nie  tylko  wygląda  i  zachowuje  się  inaczej  –  ona 
sama  była  już  inną  osobą.  Ivor  Odrowski  kształtował  charakter 
roli, a Lukrecja uczyła się jej, aż do momentu, gdy już nie grała, 
lecz zachowywała się tak, jak chciała.

Jej  ubiory  były  zachwycające.  Odrowski  sprowadził  młodego 

Francuza,  uciekiniera,  przeciwnika  wojny,  który  nie  chciał 
walczyć w armii Napoleona. Był to wrażliwy, niemal kobiecy typ 
mężczyzny, co z pewnością uwydatniało się w jego zdolnościach. 
Suknie,  które  zaprojektował  dla  Lukrecji,  wyglądały  pięknie  już 
na  szkicach.  Prawdziwy  zachwyt  wywołały,  gdy  zostały  uszyte 
przez jednego z najlepszych krawców z Bond Street.

Nauka Odrowskiego dotyczyła wszystkiego – jej włosów, rąk i 

twarzy.  Nauczył  ją,  w  jaki  sposób  ma  malować  oczy,  by  je 
powiększyć i dodać im wyrazu. Pokazał, jak małą kreseczką może 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 58

je  odmienić  na  lekko  skośne,  odrobinę  tajemnicze.  Był  mądry  –
nie  zmienił  Lukrecji  w  osobę  o  krzykliwym  i  nadmiernym 
makijażu.  Uwydatnił  delikatność  i  białość  jej  skóry,  podkreślił 
kształt oczu, piękny układ ust oraz wzmocnił linię nieregularnych 
brwi, uwydatniając doskonałą symetrię twarzy.

– Jest  pani  bardzo  piękna  –  powiedział  kiedyś  –  lecz  proszę 

pamiętać,  że  aby  być  pięknym,  trzeba  myśleć  o  pięknie.  Piękno 
zaczyna się w sercu, zewnętrzna powłoka nie wystarczy.

Lukrecja  wiedziała,  że  tak  jest  w  istocie.  Chciała  być 

prawdziwie  piękna  dla  markiza,  więc  każdą  wolną  chwilę  w 
Londynie  spędzała  czytając  książki  wzbogacające  umysł  lub 
oglądała dzieła sztuki cieszące jej wzrok.

Teraz  okaże  się,  czy  jej  się  udało,  czy  nie.  Nakazywała  sobie 

spokój, wiedząc, że wzruszenie i wewnętrzna burza ujawniają się 
także  na  twarzy.  Ale  przychodziło  jej  to  z  wielkim  trudem, 
ponieważ  wiedziała,  że  tam  na  dole  czeka  na  nią  mężczyzna, 
którego  podziwiała  od  pięciu  lat,  o  którym  myślała  i  marzyła. 
Mężczyzna, który stał się nieodłączną cząstką jej życia, mimo że 
nigdy go nie spotkała!

Lukrecja wspólnie z ojcem przygotowywała bardzo starannie tę 

uroczystą  kolację.  Zdawała  sobie  z  sprawę  z  tego,  że  nie  mogą 
zostać zaproszeni ludzie, którzy znali ją przedtem – zbyt dziwiliby 
się  z  powodu  jej  przemiany.  Sir  Joshua  zaprosił  wielu 
inteligentnych  i  poważnych  mężczyzn.  Nie  należeli  do  kręgu 
wesołych i żądnych zabaw przyjaciół Księcia Walii, lecz wielu z 
nich  zajmowało  wysoką  pozycję  w  towarzystwie.  Zaproszono 
więcej  mężczyzn  aniżeli  kobiet,  co  zdaniem  Lukrecji  było 
mądrym posunięciem. Sądziła, że dla markiza ten wieczór będzie 
podnietą intelektualną. I tak też się stało.

Gdy markiz wszedł do salonu i zobaczył dziennikarza, którego 

artykuły czytywał z przyjemnością, zdziwił się bardzo. Spostrzegł 
też  autora  książki,  która  odniosła  w  zeszłym  roku  duży  sukces 
literacki.  W  salonie  było,  także  kilka  innych  dość  znanych osób. 
Pewien  człowiek  z  Północy  o  wielkim  nazwisku  i  ktoś,  o  kim 
admirał Cornwallis mówił markizowi kilka tygodni temu, że wie o 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 59

marynarce  wojennej  więcej  niż  ci,  którzy  tam  służyli. 
Podświadomie  przypuszczał,  że  przyjęcie,  na  którym  spotka  po 
raz pierwszy Lukrecję, będzie krępujące. Teraz, gdy lokaj podawał 
szampana,  markiz  wdał  się  w  rozmowę,  która  mimo  że  wieczór 
dopiero się zaczynał, rozwijała się niezwykle interesująco. Gdzieś 
po piętnastu minutach markiz zauważył nieobecność Lukrecji.

W tym momencie lokaj donośnym głosem oznajmił:
– Podano  do  stołu,  proszę  pana.  Panienka  Lukrecja prosi,  aby 

na nią nie czekać.

– Muszę przeprosić państwa w imieniu swojej córki – zwrócił 

się  do  gości  sir  Joshua.  –  Spóźniła  się  wracając  z  Londynu.  Na 
drodze, jak zrozumiałem, zdarzył się jakiś wypadek.

Mówiąc  te  słowa,  podał  ramię  najważniejszej  w  tym  gronie 

kobiecie. Inni mężczyźni, zapoznawszy się z planem usadowienia 
gości  przy  stole,  z  wolna  kroczyli  obok  swoich  partnerek, 
podchodząc  do  stołu.  Markiz  wiedział,  że  jego  partnerką  przy 
stole ma być Lukrecja, dlatego też wraz z czterema mężczyznami 
czekał,  aż  sir  Joshua  wyprowadzi  z  salonu  wszystkie  pary. 
Rozmawiał  z  dowódcą  pułku  kawalerii,  przebywającym  właśnie 
na urlopie. Gdy doszedł do holu, lokaj oznajmił:

– Oto nadchodzi panna Lukrecja.
Oczy  markiza,  idąc  za  spojrzeniem  lokaja,  skierowały  się  ku 

górze.  Dwóch  małych  czarnych  chłopców,  ubranych  w  turbany  i 
tuniki przetykane złotą nicią, trzymało wielkie złote kandelabry z 
sześcioma  świecami  każdy.  Między  nimi  stała  kobieta!  Bardzo 
powoli,  z  prawdziwą  gracją  i  godnością  zaczęła  schodzić  po 
schodach w asyście chłopców.

Miała  na  sobie  suknię  w  kolorze  bladoczerwonym  z  gołębim 

odcieniem,  która  podkreślała  lśniącą  biel  skóry.  Suknia  była 
przezroczysta i znakomicie uwydatniała kształt ciała kobiety. Przy 
każdym  kroku  suknia  migotała  i  lśniła  jakby  płomykami  ognia. 
Szyję  kobiety oplatał wspaniały naszyjnik  z  rubinów. Należał do 
matki,  która  nosiła  go  rzadko,  bo  wydawał  się  jej  zbyt  okazały. 
Bransolety  podkreślały  delikatność  nadgarstka,  a  włosy  upięte  w 
koronę  lśniły  tymi  samymi  klejnotami.  Wyglądała  zupełnie 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 60

inaczej,  niż  markiz  oczekiwał.  Była  niewyobrażalnie  piękna  i  o 
wiele doroślejsza, niż wskazywał jej wiek.

Automatycznie  zbliżył  się  do  schodów,  a  ona,  bez  pośpiechu, 

zeszła  ku  niemu  i  pochyliła,  się  w  lekkim  ukłonie.  Wiedział,  że 
patrzy na niego spod swoich długich, czarnych rzęs.

– Chcę przeprosić pana za swoje spóźnienie.
Markiz  ukłonił się, wziął jej rękę i lekko przybliżył do swych 

ust.

– W  końcu  się  spotykamy,  panno  Hedley  –  powiedział 

głębokim głosem. – Zaczynałem już myśleć, że jest pani legendą i 
w rzeczywistości pani nie istnieje.

– Legendy  są  przepełnione  romantyzmem,  choć  bywają  też 

rozpaczliwie  tragiczne  –  odpowiedziała  Lukrecja.  –  Mam 
nadzieję, że rzeczywistość nie okaże się zwyczajną ułudą.

– Jakże to mogłoby się stać? – rzucił szarmancko.
Wszyscy  przeszli  już  do  jadalni,  a  oni  szli  wzdłuż  korytarza, 

mając u boku czarnych chłopców.

– Pani otoczenie jest widowiskowe – zauważył markiz.
W jego głosie Lukrecja usłyszała nutkę rozbawienia.
– Cieszę się, że pan tak myśli – odpowiedziała. – Pan zaś jest 

dużo bardziej przystojny, aniżeli widać to było przez teleskop.

– Przez teleskop? – zawołał zdziwiony.
Weszli do jadalni. Jako pani domu Lukrecja usiadła przy końcu 

stołu  na  wysokim  krześle,  pokrytym  zielonawo  szmaragdowym 
aksamitem,  na  tle  którego  błyszczała  jak  cenny  klejnot.  Markiz 
pomyślał,  że  poza  niezwykłym  pojawieniem  się  Lukrecji, 
wszystko w jadalni było przyjemne i świadczyło o dobrym guście 
właścicieli. Stół nie był zbyt zastawiony, nie miał za wiele ozdób, 
lecz każda z  nich wydawała się bezcenna. Zauważył  również, że 
jedzenie  i  wino  proponowane  gościom  przez  sir  Joshuę  były 
wyborne.

Był  bardzo zdziwiony, więc gdy tylko  wszyscy siedli, zwrócił 

się do Lukrecji:

– Proszę  mi  wytłumaczyć,  co  oznaczało  sformułowanie,  iż 

widziała mnie pani przez teleskop.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 61

– Jak  inaczej  mogłabym  podziwiać  piękno  pałacu  Merlyn  i 

wspaniałość jego właściciela? Wyłącznie z „dziupli”!

Markiz zmarszczył brwi, a po chwili wykrzyknął:
– Oczywiście!  Dziupla  na  wzgórzu  Coombe.  Chodziłem  tam 

jako chłopiec.

– W  takim  razie,  czy  przypomina  pan  sobie,  jaki  piękny  i 

rozległy  widok  na  pałac  Merlyn  rozciąga  się  z  tego  miejsca?  –
zapytała Lukrecja z figlarnym uśmiechem w oczach.

– Muszę wyznać, że czułem się głęboko urażony faktem kupna 

lasu  sąsiadującego  ze  wzgórzem  Coombe  przez  pani  ojca  i  że 
przeszkadzało mi to w moich przejażdżkach konnych.

– Pięknie tam wiosną – uśmiechnęła się Lukrecja.
– Spodziewam  się,  że  pokaże  mi  pani  moje  stare,  rodzinne 

miejsce.

– Pan  też  ma  dużo  do  pokazania  mi  –  zauważyła  Lukrecja.  –

Dreszcz emocji mnie przenika, kiedy pomyślę o swoim wejściu do 
pałacu  Merlyn.  Tak  długo  uważałam  się  za  biedną,  małą 
gęsiareczkę, przed którą kuta, żelazna brama jest zamknięta.

Markiz uśmiechnął się.
– Bardzo  luksusowo  i  elegancko  jest  ubrana  ta  mała 

gęsiareczka, panno Hedley – zauważył.

– Mówię o tym, co odczuwałam, mój panie – odpowiedziała z 

dezaprobatą w głosie.

Markiz  znowu  zauważył  jej  spojrzenie jednocześnie figlarne i 

prowokujące.

– Czyli obserwowała mnie pani przez teleskop?! Byłbym mniej 

zakłopotany, nie będąc tego świadom.

– Nie  ma  pan  pojęcia,  jak  bardzo  chciałam  poznać  pana  –

powiedziała  Lukrecja.  –  Musiałam  jednak  zadowolić  się 
wymyślanymi  przez  siebie  sytuacjami,  w  jakich  przypadkiem 
znaleźliśmy się.

– Jakiego  rodzaju  to  były  sytuacje?  –  z  rozbawieniem 

dopytywał się markiz.

– Gdy  miałam  czternaście  lat,  moja  wyobraźnia  była  bardzo 

bujna  –  odpowiedziała Lukrecja. – Czasami  palił  się dom,  a pan 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 62

ratował mnie z płomieni w ostatniej chwili przed zawaleniem się 
budynku.

– Cieszy mnie, że nie wydarzyło się to naprawdę – powiedział 

markiz  rozglądając  się  po  pokoju,  gdzie  w  doskonałej  proporcji 
rozmieszczono piękne obrazy i cenne meble.

– A  czasami  –  kontynuowała  Lukrecja  –  ja  ratowałam  pana  z 

płomieni lub od jakiejś groźnej epidemii, ale najczęściej z paszczy 
smoka. Zdaje mi się, że był to smok o kociej twarzy.

Markiz roześmiał się.
– Powinienem  był  dopełnić  formalności  i  zobaczyć  się  z  pani 

ojcem, wówczas gdy odziedziczyłem pałac Merlyn. Przeprosiłem 
go już za swój błąd.

– Jestem  pewna,  że  dla  pana  ta  dziewczęca  dramaturgia  jest 

nieco uciążliwa – powiedziała Lukrecja zmienionym głosem.

– Zdaje  się,  że  wyzwoliła  się  już  pani  od  fantazjowania  –

zauważył markiz.

– Otóż odkryłam, że jeśli nie można oczarować księcia z bajki, 

są jeszcze inni mężczyźni na tym świecie: Dla mnie było to dość 
ważne odkrycie.

Markiz  spojrzał  na  nią  niepewnie.  Zanim  zadał  następne 

pytanie,  ona  odwróciła  się  już  do  mężczyzny,  siedzącego  obok 
niej z drugiej strony.

Gdy  kolacja  skończyła  się,  Lukrecja  razem  z  innymi  paniami 

opuściła  pokój.  Wcześniej  poprosiła  ojca,  aby  nie  ponaglał 
mężczyzn,  lecz  raczej  przeciągał  spotkanie  przy  winie, 
upewniwszy się, czy dla markiza rozmowa jest interesująca.

Zrobiło  się  dość  późno,  gdy  mężczyźni  weszli  do  salonu. 

Niektóre panie, które przyjechały z mężami z daleka, interesowały 
się  już  powrotem  do  domu.  Lukrecja  pomyślała,  że  nie 
zaproponuje  gry  w  karty.  Zauważyła  także,  że  markiz  przez 
pewien czas wymieniał uprzejmości to z jedną, to z drugą panią, 
lecz  wkrótce  wrócił  do  mężczyzny,  z  którym  dyskutował  po 
wyjściu  z  jadalni.  Kilka  par  pożegnało  się.  Gdy  zostało  już 
niewiele osób, markiz przestał rozmawiać z tamtym mężczyzną i 
przeszedł w stronę Lukrecji.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 63

– Czy  możemy  chwilę  porozmawiać  na  osobności?  –

oczywiście, panie!

Lukrecja  przeszła  przez  salon,  minęła  przedpokój  i 

zaprowadziła  markiza  do  pokoju  wypoczynkowego, który  był  jej 
własnym  pokojem.  Wonny  zapach  lilii,  które  stały  w  dużych 
wazonach w kilku miejscach lub rosły – wspaniałe i wielkie – w 
donicach  obok  kominka,  roznosił  się  po  pokoju.  Wieczory  o  tej 
porze roku były chłodne, więc w kominku palił się ogień, a kilka 
świec  w  srebrnych  lichtarzach  oświetlało  pokój.  Markiz  wnet 
zauważył, że znajdowały się tutaj przedmioty bardziej cenne niż w 
innych pomieszczeniach. Wzbudzały podziw  rzeźbione  i złocone 
meble z okresu Karola II, anioły i duszki baraszkujące nad bogato 
rzeźbionymi lustrami oraz obrazy o wyjątkowej wartości.

– Cóż za piękny pokój! Czy wolno mi dodać, że jest to świetnie 

dobrane miejsce dla pani?

Lukrecja  przeniosła  się  bliżej  kominka.  Zapatrzona  w  ogień 

przez  moment  przypominała  mu  kogoś,  sam  nie  wiedział  kogo. 
Coś  w  niej  było.  W  wyrazie  jej  twarzy,  w  sposobie  trzymania 
głowy. Nie był tego pewien. Wiedział tylko, że gdzieś głęboko w 
myślach kryje się wyjaśnienie. Zauważył, że blask ognia nie tylko 
odbija się na sukni, lecz także delikatnie zarysowuje linię jej ciała. 
Chwilę  się  zastanawiał,  czy  ona  o  tym  wie.  Później  z  pewnym 
wysiłkiem powiedział:

– Prosiłem, abyśmy zostali sami. Lukrecjo – mam nadzieję, że 

wolno mi się tak zwracać – ponieważ mam dla ciebie prezent.

– Prezent? – spytała.
Markiz  wyjął  obciągnięte  aksamitem  pudełeczko  z  kieszeni 

długiego, wciętego w  talii,  wieczorowego surdutu.  Otworzył  je  i 
Lukrecja  zobaczyła  duży  diament  okolony  mniejszymi. 
Pierścionek był bajecznie piękny i jedyny w swoim rodzaju.

– Jest  to  część  kompletu  –  powiedział  markiz  – który,  mam 

nadzieję,  założysz  w  dniu  ślubu.  Jest  to  tradycyjny  pierścień 
każdej panny młodej w naszym rodzie.

– Jest piękny – odpowiedziała.
Wyjął pierścień z pudełka, a ona podała mu lewą rękę. Założył 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 64

go na serdeczny palec i ucałował jej dłoń.

– Jestem  zaszczycony,  że  zgodziłaś  się  zostać  moją  żoną. 

Zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyś była szczęśliwa.

Lukrecja przez chwilę patrzyła mu w oczy. Dotykając jego ręki 

i  słuchając  jego  głosu,  zadrżała  nagle.  Wydawało  się,  że  coś 
nieznanego  wstrząsnęło  obojgiem  i  na  moment  wstrzymało  dech 
w  piersiach.  Lukrecja,  obawiając  się  siły  tego  nowego  uczucia, 
powiedziała:

– Pana zadanie jest łatwiejsze.
– Co masz na myśli? – zapytał wypuszczając jej dłoń ze swojej.
– Pan będzie starał się dać mi szczęście – odpowiedziała – a ja 

biorę  na  siebie  trudniejszy  obowiązek:  chcę  uchronić  pana  od 
nudy!

– Nudy?! – wykrzyknął markiz.
– Oczywiście  –  odpowiedziała  Lukrecja.  –  Czy  Wasza 

Lordowska Mość wie, że w hrabstwie nazywany jest „znudzonym 
markizem”?

– Nie  miałem  pojęcia,  że  nadano  mi  takie  przezwisko  –

obruszył się.

– Sam pan rozumie, jakie to będzie dla mnie trudne. Mam nie 

tylko  zapobiegać  ziewaniu,  lecz  także  dbać,  by  inni  tego  nie 
zauważyli – mówiła kpiąco.

– Doprawdy  nie  wiem,  Lukrecjo,  czy  ty  rozmyślnie  mnie  nie 

prowokujesz! I zastanawiam się, czy powinienem cię pocałować, 
czy raczej dać ci klapsa.

Lukrecja odsunęła się od niego, a potem spojrzała przez ramię.
– Z  przykrością  muszę  pana  poinformować,  że  takie 

posunięcia, jakkolwiek zabawne by były, zarezerwowane są tylko 
dla  moich  bliskich  przyjaciół.  –  Na  chwilę  umilkła.  Gdy zaczęła 
mówić dalej, nabrał pewności, że go prowokuje. – Może gdy się 
lepiej poznamy, rozważę pańskie pomysły.

Markiz  chciał  podejść  do  niej,  ale  Lukrecja  była  już  przy 

drzwiach.  Otworzyła  je  i  weszła  do  salonu,  nim  zdążył  coś 
powiedzieć.  Pokazała  pierścień  ojcu  oraz  tym  gościom,  którzy 
jeszcze  byli  w  domu.  Wśród  okrzyków  zachwytu,  nie 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 65

pozbawionych nuty zazdrości, markiz żegnał się z narzeczoną.

– Czy mogę wpaść jutro? – spytał cicho.
– Proszę nie myśleć, że utrudniam to panu, lecz muszę wrócić 

do Londynu. Prawdę mówiąc wątpię, abyśmy zdążyli zobaczyć się 
jeszcze przed ślubem.

– Będę w Londynie pojutrze – odparł markiz. – Mam nadzieję, 

że pozwolisz mi wtedy przyjść.

Lukrecja jakby wahała się przez chwilę, zanim odpowiedziała:
– Pan  wybaczy,  ale w tym  szczególnym  okresie, jaki nastał, z 

wielu osobami chciałabym się pożegnać. Ciężko jest ranić osoby, 
które się lubi.

W jej głosie, a także w sposobie mówienia można było wyczuć 

jakiś podtekst.

Markiz  spojrzał  na  nią  ostro.  W  tym  momencie  dołączył  do 

nich sir Joshua i skończyły się warunki do osobistej rozmowy.

Gdy  ostatni  goście  wyszli  i  Lukrecja  została  sama  z  ojcem, 

usiadła  na  dywaniku  przed  kominkiem  pochylając  głowę.  Sir 
Joshua patrzył na nią z czułością, a ponieważ nic nie mówiła, sam 
spytał:

– Czy wszystko było tak, jak się spodziewałaś?
– On  wygląda  lepiej  i  wywiera  głębsze  wrażenie  swoim 

urokiem, niż przypuszczałam – odpowiedziała. Spojrzała na ojca, 
a on domyślił się, o co jej chodzi.

– Jeżeli  trafnie  oceniam  ludzi  –  powiedział  powoli  –  a  sama 

wiesz, że tak, to ci powiem, że markiz był mocno zaintrygowany. 
Co więcej: nie byłaś tą, którą spodziewał się tu zobaczyć.

– Tak, chyba tak... – odpowiedziała Lukrecja.
– Nic  nie  jest  warte  zachodu,  co  przychodzi  zbyt  łatwo  –

powiedział sir Joshua.

– Pamiętam,  co  powiedziałeś  mi  kiedyś,  gdy  jako  mała 

dziewczynka  spadłam  z  kucyka.  Ja  wtedy  mówiłam,  że  chcę 
zostać  najlepszym  jeźdźcą  ze  wszystkich  kobiet,  które 
kiedykolwiek widziałeś.  A ty powiedziałeś mi, że na to potrzeba 
dużo czasu. – zaśmiała się. – Nigdy nie umiałam być cierpliwa!

– Ale teraz musisz – ostrzegł ją sir Joshua.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 66

– Wiem – odparła – i dlatego będzie mi ciężko.
A  w  głębi  serca  stwierdziła,  że  będzie  podwójnie  ciężko, 

ponieważ wiedziała, jak mocne było jej uczucie do markiza.

Sir Joshua miał rację twierdząc, że markiz był zaintrygowany. 

W  drodze  powrotnej  do  pałacu  cały  czas  myślał  o  zagadkowej 
iskierce  w  oczach  Lukrecji  i  o  tym,  jak  zręcznie  przez  cały 
wieczór prowadziła z nim walkę na słowa.

– Jest  piękna  –  pomyślał.  –  Będzie  ozdobą  jego  domu,  a 

klejnoty  Merlyn  będzie  nosiła  z  godnością,  jakiej  się  nie 
spodziewał.  Pomyślał  również  o  Księciu  Walii  i  jego 
szczególnych  przyjaciołach.  Choć  byli  niezmiernie  wybredni, 
jeżeli chodzi o kobiety, z pewnością będą podziwiać Lukrecję aż 
do  przesady.  I  ku  swojemu  zaskoczeniu  zaczął  się  zastanawiać, 
jaką żoną ona będzie. Z góry założył, że Lukrecja, jak przystało na 
cichą,  dobrze  wychowaną  pannę,  zrobi  zawsze  tak,  jak  jej  się 
powie, zostanie w pałacu Merlyn, kiedy on będzie w Londynie, i 
nie będzie miała pretensji ani do jego wolnego czasu, ani do jego 
osoby.

Gdy konie wjeżdżały przez bramę na teren posiadłości Merlyn, 

markiz  przypomniał  sobie,  jak  to  Lukrecja  opisała  siebie  jako 
biedną,  małą  gęsiareczkę.  Nie  znalazł  i  niej  nic  takiego,  co 
usprawiedliwiałoby  ten  obraz.  Pomyślał,  że  dawne  jego 
wyobrażenia dotyczące ich wspólnego związku były mylne.

Konie same biegły znajomą drogą, kiedy złapał się na tym, że 

rozmawia  dalej  z  Lukrecją.  Był  to  dowcipny  pojedynek  słowny, 
jaki bawiłby go z każdą inną doświadczoną kobietą z grona tych, z 
którymi  po  mistrzowsku  flirtował.  Nie  przypuszczał,  że  może 
mieć  miejsce  między  nim  a  osiemnastoletnią  dziewczyną,  której 
zaproponował małżeństwo. Czuł, że wbrew swoim oczekiwaniom 
znalazł się w labiryncie, z którego nie umie wyjść, z którego wyjść 
bardzo trudno. Pomyślał, że chyba zwariował.

Wielkie  nieba!  W  tym  wieku,  z  takim  doświadczeniem,  a  nie 

może  spowodować,  by  młodziutka  dziewczyna  zachowywała  się 
tak, jak on chce. Coś tutaj nie jest w porządku.

Poszedł  spać  myśląc  o  Lukrecji,  a  ponieważ  budził  się  kilka 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 67

razy w nocy i znowu o niej myślał, rano zadzwonił na służącego o 
wiele  wcześniej  aniżeli  zwykle.  Rozkazał,  aby  wprowadzono  ze 
stajni konia.

Był piękny ranek. Nigdy nie było tak spokojnej, ciepłej wiosny 

i tak wczesnego lata, jak w tym roku, po zagrożeniu inwazją. Było 
tak, jakby natura kpiła z Napoleona, który bezowocnie czekał od 
zeszłego  lata  na  odpowiednie  wiatry  i  prądy,  aby  wypuścić 
płaskodenne łodzie z francuskiej przystani.

Było  bardzo  wcześnie.  Odczuwało  się  lekki  chłód  wiatru,  co 

sprawiało  markizowi  przyjemność.  Jego  koń  był  wyjątkowo 
rześki.  Markiz  lubił  tę  wiecznotrwałą  walkę  pomiędzy 
człowiekiem  a  zwierzęciem,  które  ostatecznie  poddawało  się 
ludzkiej  woli.  Dał  sygnał  ogierowi  i  pogalopował  przez  park  w 
kierunku Mile.

Był  to  długi  szlak  pokryty  trawą,  na  którym  ojciec  markiza 

zawsze  ćwiczył  konie.  Od  czasu  objęcia  pałacu  Merlyn  markiz 
unikał Mile, ponieważ szlak ten graniczył z ziemią sprzedaną sir 
Joshui. Pomyślał z przyjemnością, że drewniany płot, postawiony 
przez sir Joshuę dla oddzielenia jego własności, niedługo zostanie 
usunięty. Posiadłości Merlyn przywrócone zostaną dawne granice, 
a  fakt  naruszenia  ich  przez  obcego  człowieka  rychło  pójdzie  w 
niepamięć.

Plan  markiza  kształtował  się  powoli  w  jego  umyśle.  Nagle 

usłyszał za sobą odgłos galopujących kopyt, a gdy odwrócił się, by 
zobaczyć,  kto  nadjeżdża,  koń  mignął  mu  przed  oczyma.  Markiz 
zdołał  jednak  rozpoznać  jeźdźca.  W  przelocie  zobaczył  śmiejące 
się niebieskie oczy oraz rozchylone czerwone usta. Chwilę później 
Lukrecja  była  już  daleko.  Spostrzegł  dwie  rzeczy:  Lukrecja 
jeździła  świetnie  i  miała  konia,  który  jeżeli  nie  był  lepszy, to  na 
pewno  dorównywał  jego  koniowi.  Markiz  znany  był  ze  swych 
umiejętności jeździeckich, a jego ogier rwał się do wyprzedzania 
każdego  stworzenia,  które  miało  cztery  nogi.  Mimo  to,  gdy 
galopowali wzdłuż Mile, markiz uświadomił sobie, że trudno mu 
będzie dogonić Lukrecję.

Kostium ze szmaragdowego welwetu obciskał jej smukłą kibić, 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 68

a  powiewający  z  kapelusza  cienki  jak  mgiełka  welon  wyglądał 
niby rzucona w stronę markiza rękawica.

Mimo usiłowań markiz nie dogonił dziewczyny. Zbliżył się do 

niej mocno, lecz zobaczywszy koniec szlaku Mile, automatycznie 
zatrzymał  konia.  Czekał  na  Lukrecję,  myśląc,  że  zrobi  to  samo, 
lecz  ona  skręciła  nagle  w  prawo.  przeskoczyła  przez  drewniany 
płot  i  zniknęła  za  drzewami.  Markiz  widział,  że  cały  czas  była 
uśmiechnięta.  Zatrzymał  ogiera,  zsiadł  i  spojrzał  na  płot.  Przez 
chwilę podążał w myślach za nią, a potem stwierdził, że chyba jest 
już w pół drogi do Dower House.

– Niech  to  szlag  trafi!  –  zaklął  w  duchu.  –  Ona  jest 

rzeczywiście nieobliczalna!

W  następnym  tygodniu  stwierdzenie  to  miało  paść  z  jego  ust 

jeszcze  kilkanaście  razy.  Przede  wszystkim  markiz  nie  mógł 
zrozumieć  intencji  jej  odmowy  spotkania  się  przed  ślubem. 
Myślał, że ma różne sprawy do załatwienia w ostatniej chwili i że, 
jak  mówiła,  chce  pożegnać  się  z  przyjaciółmi.  Chce,  aby  on 
uwierzył  w  tłum  adoratorów  i  konkurentów,  z  którymi  teraz  się 
będzie  żegnała.  Nie  przypuszczał  jednak,  że  stwarza  ona  obraz 
osoby  nieuchwytnej  po  to,  by  wzbudzić  jego  zainteresowanie. 
Lecz  gdy  odwiedziwszy  więcej  niż  trzy  razy  dom  sir  Joshui  w 
Londynie  przy  Curzon  Street,  dowiadywał  się  zawsze,  że  nie 
zastał  panienki  Lukrecji,  zaczynał  wierzyć  w  prawdziwość  jej 
słów.  Będzie  kontynuowała  znajomość  z  nim,  dopiero  mając  na 
palcu obrączkę.

Mimo  że  nie  był  wyjątkowo  próżny,  zdawał  sobie  sprawę  z 

powodzenia u kobiet. Nie ignorował też tego, że był poszukiwany 
w towarzystwie. Nie było gospodarza, który nie chciałby widzieć 
markiza wśród swoich gości. Nie było  również kobiety  – ale nie 
zastanawiał się nad tym dłużej – która nie zaprosiłaby go do siebie 
w  roli  kochanka,  jeśli  czule  popatrzyłby  w  jej  stronę.  Natomiast 
dziewczyna,  z  którą  był  zaręczony,  smarkula  bez  znaczenia  w 
towarzystwie, stanowczo unikała go.

W końcu otrzymał list od sir Joshui z zapytaniem, czy zechce 

obejrzeć ślubne prezenty przed wysłaniem ich do Carlton House, 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 69

gdzie  wyłożone  zostaną  na  widok  publiczny  w  czasie weselnego 
przyjęcia. Oczywiście sądził, że Lukrecja również tam będzie.

Pojechał  na  Curzon  Street.  Pozwolił  się  oślepić  srebrnymi 

ozdobami,  oszołomić  błyszczącymi  kosztownościami  i  zadziwić 
często  absurdalnie  wystawnymi,  prezentami.  Jej  jednak  tam  nie 
było.

– Miałem nadzieję, że córka pana zaszczyci mnie dzisiaj swoją 

obecnością  –  dowiedział  do  sir  Joshui  lodowatym  głosem,  który 
mógł oznaczać tylko naganę.

– Bardzo  przepraszam,  lecz  musi  pan  zrozumieć.  Tak  mało 

czasu jest na załatwienie wszystkiego, co niezbędne przed ślubem.

– Myślałem,  że  będzie  chciała  poznać  niektórych  moich 

przyjaciół  –  powiedział  markiz  chłodno.  –  Księżna  Richmond 
zaprosiła nas na obiad, lecz jak rozumiem, Lukrecja odmawia.

– Błagam,  by  wybaczył  pan  mojej  córce  –  odpowiedział  sir 

Joshua. – Wierzę, że ma wystarczająco ważny powód i dlatego nie 
może przyjąć zaproszenia Jej Wysokości.

– Z pewnością – sucho stwierdził markiz, a wracając do domu 

myślał o jej zachowaniu jak o czymś wyjątkowo denerwującym.

W  rzeczy  samej,  gdy  oczekiwał  na  schodach  kościoła  św. 

Jerzego przy Hanover Square na przybycie panny młodej, musiał 
przyznać, że widział Lukrecję zaledwie dwa razy w życiu, a tylko 
jeden raz mógł z nią rozmawiać.

Kościół  wypełniony  był  po  brzegi  przez  ludzi  z  wielkiego,  w 

znaczeniu towarzyskim, świata. Na górnej galerii zgromadzili się 
ciekawscy:  służba  i  mieszkańcy  posiadłości  Merlyn  oraz  służący 
zatrudnieni w Merlyn House i rezydencji sir Joshui. Podnieceni, z 
wypiekami na twarzach obserwowali sławnych ludzi,  znanych ze 
słyszenia  lub  gazet,  którzy  teraz  zajmowali  miejsca  w  ławkach 
kierowani przez mistrzów ceremonii – przyjaciół markiza.

Markiz wiedział, że wyglądająca dziś nadzwyczaj pięknie lady 

Hester wpatruje się w niego swoimi błękitnymi oczami. Jej wzrok 
mówił  wszystkim,  że  ma  złamane  serce  z  powodu  ceremonii, 
która się odbędzie za chwilę.

Z kolei księżna Devonshire pobłogosławi ten związek.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 70

– Mądry  jesteś,  że  się  winisz,  Alexisie  –  powiedziała  mu 

niedawno. – Kobiety takie jak Hester mogą wplątać cię w skandal, 
jeżeli  nie  będziesz  ostrożny.  Ładna,  mądra  wiejska  dziewczyna 
zapewni  ci  stabilność  oraz  urodzi  następcę,  którego  ty  musisz 
mieć dla Merlyn.

Markiz  zastanawiał  się,  czy  księżna  nadal  będzie  myślała  o 

Lukrecji  jak  o  „ładnej  i  mądrej  wiejskiej  dziewczynie”,  gdy  ją 
zobaczy.  Unikając  spojrzenia  lady  Hester,  przypominał  sobie 
różne  rozmowy,  gdy  doleciał  go  sygnał  od  drzwi,  a  muzyka 
organowa zamieniła się w tryumfalny marsz.

I choć muzyka była głośna, usłyszał pomruk wśród gości. Nie 

odwrócił  głowy,  dopóki  Lukrecja,  wsparta  na  ramieniu  ojca,  nie 
stanęła u jego boku. Gdy spojrzał na swą przyszłą żonę, uznał za 
słuszny  ów  pomruk  zachwytu.  Wiedząc,  jak  była  ubrana  na 
przyjęciu w Dower House, nie oczekiwał, by tym razem miała na 
sobie coś konwencjonalnego. I nie mylił się. Lukrecja była ubrana 
nie  w  biel,  lecz  w  srebrzystość.  Srebrzystość, która błyszczała,  a 
także  świeciła  blaskiem  naszytych  diamentów.  Welon  spływał 
spod  diamentowego  diademu,  który  mienił  się  w  świetle  świec 
niczym  krople  rosy  o  brzasku.  W  ręku  trzymała  lilie,  nie  takie, 
jakie  widział  w  jej  pokoju,  lecz  inne,  jeszcze  większe,  które 
dopiero  w  tym  roku  zostały  wyhodowane  w  Anglii.  Miały  kolor 
starego  złota  i,  tak  jak  słońce  z  księżycem,  kontrastowały  z  jej 
ślubną suknią.

Niosła  głowę  wysoko  jak  królowa,  a  nie  jak  oczekiwano  od 

panny  młodej  –  nieśmiało  i  z  pewnym  zakłopotaniem.  Była 
kobietą w pełni, boginią godną hołdu, wymagającą uwielbienia od 
tych, którzy czcili ją – u jej ołtarza.

Lukrecja spojrzała na markiza, a on po raz kolejny stwierdził, 

że jest najbardziej nieobliczalną osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. 
Było w niej coś zagadkowego, coś, czego nie rozumiał. Po chwili, 
gdy  stanęli  obok  siebie  naprzeciw  biskupa,  choć  już  na  nią  nie 
patrzył, wyczuwał jej bliskość.

Ceremonia rozpoczęła się. Od tego momentu Lukrecja stała się 

jakby  nieobecna.  Słyszała  głos  markiza,  opanowany  i  spokojny, 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 71

oraz lekkie dźwięki słów. Były to dźwięki prawie obce, jakby nie 
związane  z  nią.  Czuła  się jak na przedstawieniu, gdzie wszystko 
dzieje się poza nią i bez jej udziału.

Podeszli  do  zakrystii,  złożyli  swe  podpisy  pod  aktem 

małżeństwa  oraz  przeszli  między  ławkami  –  ona  wsparta  na 
ramieniu  markiza.  Widziała  różne  twarze,  lecz  czekała  tylko  na 
jedną. Na twarz kobiety, której błękitne oczy płonęły nienawiścią. 
Piękna  twarz  tej  kobiety  jakby  się  wykrzywiła,  gdy  przechodzili 
obok.

Lukrecja nigdy  nie  widziała  lady  Hester, lecz  znana  z  opisów 

opisywana  wyzywająca  jej  uroda  pomogła  w  bezbłędnym 
rozpoznaniu.  W  tym  momencie  omal  nie  krzyknęła.  Hester 
Standish była piękna, piękniejsza, niż Lukrecja myślała.

Lukrecja  i  markiz  minęli  tłum  przed  kościołem  i  wsiedli  do 

otwartego  powozu,  który  miał  ich  zawieźć  do  Carlton  House. 
Ludzie  stojący  grupkami  wzdłuż  całej  drogi  machali 
chusteczkami,  krzyczeli  i  pozdrawiali  ich.  Trzeba  było 
odwzajemniać  ukłony  i  uśmiechać  się,  a  osobistą  rozmowę 
odłożyć na później. Książę Walii oczekiwał na nich w salonie.

– Jesteś  piękną  panną  młodą,  moja  droga  –  powiedział  do 

Lukrecji.  –  Merlyn  jest szczęściarzem. Nie mówił  mi,  że  znalazł 
kogoś  tak  pięknego  i  niepowtarzalnego.  On  musi  mieć  pani 
portret!

– Chciałbym  tego  –  odpowiedział  markiz  –  lecz  czy  mogę 

spytać, który artysta, zdaniem Księcia, zrobi to najlepiej.

Książę zawsze był zadowolony, gdy szukano jego rady.
– Będziemy  musieli  to  dokładnie  przemyśleć,  ale  sądzę,  że 

Lawrence nadaje się do tego lepiej niż kto inny.

Książę,  choć  bardzo  gruby  –  pomyślała  Lukrecja  –  ma  dużo 

wdzięku. Wyraz jego oczu upewnił ją, że zachwycał się szczerze 
jej urodą. Poczuła, jak jego palec pieszczotliwie dotyka jej dłoni. 
Po  dłuższym  czasie,  gdy  zostali  zaanonsowani  inni  goście 
przybywający  z  kościoła,  Lukrecja  przeprosiła  Księcia  i  przeszła 
dalej.

– Tyle jest tu rzeczy, które chciałabym zobaczyć – powiedziała 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 72

do markiza. – Ojciec będzie wzruszony. Tak często  opowiadał o 
cudach  tego  domu  –  mówiła  spontanicznie,  wiele  się  nie 
zastanawiając.  Po  chwili  dodała:  –  Myślę,  że  chyba  nie  to 
powinno się powiedzieć mężowi tuż po ślubie.

– Nigdzie  jeszcze  nie  napisano,  jaki  temat  jest  wtedy 

najodpowiedniejszy  –  zauważył  markiz.  –  Może  ja  powinienem 
zapytać,  czy  dobrze  się  czujesz,  ale  mówi  mi  to  wyraz  twoich 
oczu.

Lukrecja zaśmiała się.
– Ponieważ  jest  to  mój  szczególny  dzień  i  chcę  też  być 

szczodra,  powiem  ci,  że  jesteś  najprzystojniejszym  panem 
młodym,  który  kiedykolwiek  zaszczycił  swoją  obecnością  tego 
rodzaju przyjęcie.

– Rozumiem, że przemawia przez ciebie doświadczenie.
– Przeciwnie,  opieram  się  na faktach historycznych, ponieważ 

jeżeli  chodzi  o  królewską  rodzinę,  to  wyjąwszy  naszego 
gospodarza, nie można o niej powiedzieć wielu komplementów.

Markiz  zaśmiał  się  tak,  jak  –  jej  zdaniem  –  powinien. 

Gratulacje  od  gości  odbierali  w  oranżerii.  Temperatura 
pomieszczeń była wysoka, ponieważ Książę, nie ufając pogodzie, 
a w szczególności silnym wiatrom, nakazał służbie ogrzać dom aż 
do  przesady.  Było  duszno.  Szampan  działał,  twarze  nabrały 
rumieńców, robiło się coraz głośniej.

– Lady Hester Standish.
Lukrecja  usłyszała  jak  zaanonsowano  gościa  i  zobaczyła 

piękność,  rozpoznaną  w  kościele,  w  momencie  składania  ukłonu 
księciu.

Lady  Hester  stała  przed  nimi.  Bez  wątpienia  była  piękna  jak 

anioł.  Jej  błękitne, zamglone oczy nie obeschły jeszcze  od łez,  a 
pełne  usta  drżały,  gdy  wzięła  rękę  markiza  w  swoje  dłonie  i 
wyszeptała cicho i drżąco:

– Alexisie, serce mi się kroi z żalu za tobą!
Lukrecja  spojrzała  na  markiza  i  zauważyła  jego  zakłopotanie. 

Spodziewała  się  takiej  reakcji.  Żaden  mężczyzna  nie  lubi 
podobnych  scen,  szczególnie  tuż  po  ślubnej  ceremonii.  Nic  nie 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 73

odpowiedział  na  słowa  Hester,  ona  zaś,  ignorując  zupełnie 
Lukrecję, odeszła.

W  przerwie  przed  prezentacją  kolejnych  gości  markiz  cicho 

powiedział:

– Przepraszam.
Lukrecja zwróciła ku niemu uśmiechniętą twarz.
– Dlaczego?  Zapewniam  cię,  mój  panie,  że  w  tym  tygodniu 

cierpiałam  o  wiele  więcej.  Zrozpaczone  serca  są  dla  mnie  jak 
skrwawiony kąsek przyprawiający o mdłości.

Markiz  zacisnął  wargi,  lecz  nie  zdołał  powstrzymać  się  od 

śmiechu.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 74

Rozdział 5

Ceremonia  ślubna  odbyła  się  o  godzinie  jedenastej  i  Książę 

Walii  w  południe  zasiadł  do  lunchu.  Lukrecja  i  markiz  opuścili 
Carlton House dopiero przed trzecią. Wyjechali inaczej, niż było 
zaplanowane,  powozem  markiza  zaprzężonym  w  jego  cztery 
wspaniałe konie. Pogoda była piękna. Lukrecja przewidywała, że 
nie  zniesie  dłuższej  podróży  do  Dover  w  zamkniętym  powozie. 
Uważała,  a  i  on  był  tego  zdania,  iż  dojadą  szybciej  i  wygodniej 
jego powozem. Markiz przeprowadził umiejętnie konie przez ruch 
uliczny, a gdy dojechali do Dover Road, popuścił cugli i Lukrecja 
uczuła, że sprawia mu to tyle radości, co i jej.

Lukrecja  wyglądała  zachwycająco.  Wiedziała,  że  wzbudzała 

zachwyt  gości Księcia,  kiedy  przebrawszy  się  w  jednym  z  pokoi 
Carlton House, schodziła podwójnymi schodami do oczekującego 
na nią w holu markiza. Miała na sobie podróżną suknię i płaszcz z 
batystu  w  kolorze  ciemnej  truskawki,  ozdobione  wstążkami  i 
perłowymi  guzikami.  Czepek  zawiązany  był  różowymi 
satynowymi  wstążkami.  Temperatura  w  Carlton  House  oraz 
zachwyt  gości  sprawiły,  że  na  jej  policzkach  pojawiły  się  dwa 
delikatne  różowe  cienie,  które  w  połączeniu  z  iskierkami  w 
oczach  nadały  jej  twarzy  nowy  blask.  Gratulacje,  jakie  markiz 
usłyszał od swoich przyjaciół, były na pewno szczere.

Lukrecja, w powozie usłanym płatkami róż, myślała o sukcesie. 

jaki  odniosła  na  przyjęciu.  Nauczono  ją,  mężczyźni  nie  lubią 
rozmawiać prowadząc konie, dlatego też siedziała w milczeniu do 
czasu, gdy znaleźli się na peryferiach Londynu, a Markiz z nutką 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 75

ironii w głosie zauważył:

– Wzbudziłaś prawdziwą sensację.
– Sądzę, że nie wprawiło to ciebie w zakłopotanie.
– Oczywiście, że nie. Zawsze lubiłem niespodzianki.
– Miejmy  nadzieję,  że  i  dalej  tak  będzie  –  odpowiedziała 

Lukrecja nieco zagadkowo.

Jechali  bardzo  szybko,  co  nie  ułatwiało  rozmowy.  Lukrecja 

domyśliła  się,  że  markiz  stara  się  pobić  rekord  czasu  trwania 
podróży  do  Dover,  który  wynosił  poniżej  czterech  godzin.  Gdy 
dotarli  do  gospody  w  malowniczo  położonej  wiosce.  Lukrecja 
poznała,  że  przejechali  połowę  drogi.  Pokonali  ten  dystans  w 
rekordowym  tempie.  Markiz  spojrzał  na  zegarek –  było  wpół do 
piątej.

– Jeżeli  nie  zatrzymamy  się  tu  zbyt  długo,  to  powinniśmy 

dotrzeć około wpół do siódmej – zauważył.

– Wspaniale prowadzisz konie – powiedziała z uśmiechem.
Pozwoliła,  by  służba  pomogła  jej  zejść  ze  stopni  powozu,  i 

weszła do gospody.

Żona właściciela, w czepku na głowie, zaprowadziła Lukrecję 

do sypialni na pierwszym piętrze.

– Myślę  –  powiedziała  z  niepokojem  –  że  Jego  Lordowska 

Mość  znajdzie  tu  wszystko,  co  potrzebne.  Żałuję  tylko,  że  nie 
mogliśmy rozpalić ognia.

– Nie szkodzi – odpowiedziała Lukrecja.
– Komin  jest  w  naprawie,  proszę  pani  –  kontynuowała  żona 

właściciela. – Pokój napełnił się dymem, gdy zapaliliśmy ogień w 
saloniku poniżej. Mam nadzieję, że nie będzie pani zimno.

– Myślę, że nie. Chciałabym się tylko umyć.
– Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę zadzwonić.
– Dziękuję – odpowiedziała Lukrecja.
Kobieta  ukłoniła  się  i  odeszła.  Lukrecja  zdjęła  kapelusz 

podeszła  do  umywalki,  gdzie  czekała  na  nią  gorąca  woda  w 
mosiężnej  bańce.  I  już  miała  nabrać  wody,  by  wlać  ją  do 
porcelanowego naczynia, gdy usłyszała głos markiza:

– Hester, do diabła, co ty tutaj robisz?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 76

Oszołomiona  Lukrecja  rozejrzała  się  dookoła,  a  zaraz  potem 

usłyszała cichy, uwodzicielski głos:

– Musiałam cię zobaczyć, Alexisie.
Na  chwilę  głos  umilkł.  Wtedy  Lukrecja  przypomniała  sobie 

słowa  gospodyni  dotyczące  naprawy  komina.  Usunięto  cegły  z 
tylnej  części  kominka  i  dlatego  słyszała,  jak  markiz  rozmawia  z 
lady Hester w pokoju poniżej.

– Jak  mogłaś  zrobić  coś  tak  karygodnego?  –  surowo  spytał 

markiz.  –  Nie  powinnaś  być  tutaj,  Hester,  i  sama  o  tym  dobrze 
wiesz!

– Opuściłam wcześniej przyjęcie – odpowiedziała. – Chciałam 

się  z  tobą  zobaczyć,  a  wiedziałam,  że  tutaj  będziesz  zmieniać 
konie.

– Musisz  natychmiast  stąd  wyjechać  –  stanowczo  powiedział 

markiz.

– Okłamałeś mnie, Alexisie, i żądam od ciebie wyjaśnień.
– Jak ciebie okłamałem? – spytał markiz.
– Mówiłeś, że poślubiasz prostą, uległą, wiejską dziewczynę –

odpowiedziała  lady  Hester.  –  Dziewczyna,  wsparta  na  twoim 
ramieniu  w  nawie  kościoła  św.  Jerzego,  nie  jest  ani  prosta,  ani 
uległa. A już na pewno nie wygląda na chłopkę.

– Nie  jestem  usposobiony  do  dyskusji  o  mojej  żonie  –  rzekł 

markiz wyniośle.

– Ależ,  Alexisie,  jak  możesz  być  dla  mnie  tak  okrutny?  –

spytała z pasją w głosie. – Przecież wiesz, że ciebie kocham. Sam 
mi  mówiłeś,  że  gdy się ożenisz,  twoja żona  zostanie  w Merlyn i 
będzie  rodzić  dzieci!  Chcę się upewnić, że  z  tą przebiegłą żmiją 
tak będzie naprawdę!

– Hester,  jestem  w  podróży  poślubnej  –  odpowiedział 

zirytowany  markiz.  –  Już  raz  wprawiłaś  mnie  dzisiaj  w 
zakłopotanie.  Nie  wyobrażam  sobie,  co  by  pomyślała  Lukrecja, 
gdyby  teraz  zeszła  na  dół  i  znalazła  cię  tutaj.  Jedź  do  domu, 
Hester, i zachowuj się odpowiednio.

– I  cóż  będę  robiła  w  domu  poza  rozmyślaniem  o  tobie?  –

spytała  lady  Hester.  –  Pragnę  cię,  Alexisie,  i  wiem,  że  ty  także 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 77

mnie  chcesz!  Trudno  mi  pogodzić  się  z  myślą  o  twojej  podróży 
poślubnej,  którą  spędzasz  z  jakąś  inną  kobietą.  Ale  jeszcze 
trudniej  jest,  gdy  się  wie,  że  wybrałeś  sobie  na  żonę  kogoś,  kto 
jest  dokładnym  przeciwieństwem  osoby,  którą  opisałeś  mi  w 
rozmowie, obiecując, że między nami będzie, jak dotąd.

– Nic  ci  nie  obiecywałem  –  odpowiedział  szorstko.  –  I  nie 

pozwolę,  abyś  swoim  zachowaniem  wprawiała  mnie  w 
zakłopotanie.

Zaległa chwila ciszy, a potem Hester powiedziała przymilnie:
– A  w  jaki  sposób  mnie  powstrzymasz?  Nie  wierzę,  abyś 

całkowicie wyrzucił mnie ze swojego życia. W każdym razie ja się 
na to nie zgodzę.

– Idź,  Hester!  Odejdź  natychmiast!  –  zabrzmiał  rozkazujący 

głos.

– Dobrze, odejdę, bo mnie o to prosisz – odpowiedziała Hester. 

–  Lecz  dzisiaj,  gdy  będziesz  trzymał  w  ramionach  tę  kreaturę, 
będziesz  myślał  o  mnie.  Wspomnisz  wzruszające  dla  nas  obojga 
chwile. Będziesz czuł moje usta, moje ręce dookoła twej szyi oraz 
moje ciało blisko twojego!

Głos  Hester  stał  się  prawie  niesłyszalny  i  Lukrecja  domyśliła 

się,  że  tamta  podeszła  bliżej  do  markiza.  Ucichła całkowicie tak 
jakby przy pocałunku. Zapanowała długa cisza i Lukrecji zdawało 
się, że słyszy tylko bicie swojego serca.

Potem dał się słyszeć głos Hester pełen radości i zwycięstwa:
– Zapomnij o tym, jeśli potrafisz! Do widzenia, Alexisie! Będę 

czekała na ciebie w nocy, gdy wrócisz do Londynu.

Rozległ  się  dźwięk  zamykanych  drzwi,  a  Lukrecja  głęboko 

odetchnęła. Przez chwilę chciała się wykrzyczeć, chciała zejść na 
dół, by wyładować swą złość na markizie i, jeżeli ona jeszcze tu 
była,  na  lady  Hester.  Trwało  to  jednak  tylko  chwilę.  Pomyślała, 
jakże  głupie  byłoby  takie  postępowanie!  Przyszło  otrzeźwienie, 
wróciło  poczucie  dumy  oraz  opanowanie.  Pojawiło  się  w  niej 
twarde  postanowienie  zdobycia  markiza  bez  względu  na 
przeszkody.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 78

Dokładnie  o  wpół  do  siódmej  przybyli  do  pięknego  domu, 

użyczonego  im  przez  hrabinę  i  hrabiego  Brorów.  Markiz  z 
zadowoleniem  przyjął  podziękowanie  Lukrecji  za  służbę  i 
jeźdźców, towarzyszących im w podróży. Dużo wcześniej wysłał 
swoje  konie  do  gospody,  tak  że  druga  część  podróży  trwała 
jeszcze krócej, bo nie hamował jej londyński ruch uliczny.

– Pani  musi  być  zmęczona  –  powiedziała  gospodyni 

zarządzająca domem, prowadząc Lukrecję do wspaniałej sypialni, 
której okna wychodziły na Downs. W oddali Lukrecja zauważyła 
błękit wody Kanału La Manche.

– Nie,  nie  jestem  zmęczona  –  odpowiedziała. –  Szybka  jazda 

sprawiła mi wiele radości.

– Jeżeli  mogę  coś  powiedzieć,  była  to  aż  za  szybka  jazda  –

zauważyła  starsza  kobieta.  –  Stale  słyszy  się  o  okropnych 
wypadkach na drodze. Nie dziwi mnie to. Jaśnie pani sama wie, że 
ludzie podróżują szybciej, niż Bóg przykazał.

Lukrecja  nic  nie  odpowiedziała.  Ucieszyła  się  widząc  Rose, 

która przyjechała z bagażami i służbą markiza, wcześniej niż oni.

– Była  pani  prześliczną  panną  młodą  –  powiedziała  Rose.  –

Wszyscy w kościele mówili, że na całym świecie nie znajdzie się 
piękniejszej pary od pani i jaśnie pana.

– Ładnie powiedziane – uśmiechnęła się Lukrecja.
Mimo  swego  protestu  wobec  gospodyni,  z  zadowoleniem 

skorzystała z ciepłej kąpieli dla niej przygotowanej. W pachnącej 
wodzie  ustąpiło  zmęczenie  i  znikło  zdrętwienie  spowodowane 
długim  siedzeniem.  Jazda  powozem  była  szybka,  czasem  aż 
niebezpieczna,  lecz  można  było  polubić  ten  rodzaj  podróży. 
Lukrecja  przy  pomocy  Rose  nałożyła  jedną  z  przepięknych, 
specjalnie  dla  siebie  zaprojektowanych  sukni  i  zeszła  do  salonu. 
Dom  nie  był  tak  imponujący,  jak  pałac  Merlyn,  ani  tak  bogaty. 
Jednakże  był  bardzo  gustownie  umeblowany  i  nie  ulega 
wątpliwości,  że  hrabina  Brora  zrobiła  wszystko,  by  zapewnić 
maksymalny  komfort  domownikom.  Kolacja  była  świetna,  a 
Lukrecja i  markiz  siedzieli  przy stole i rozmawiali jeszcze długo 
po odejściu służących.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 79

Markiz  posiadał szeroką wiedzę z  różnych dziedzin,  które nie 

były  jej  obce.  Konie  były  wdzięcznym  tematem,  ponieważ  jej 
ojciec  zawsze  miał  kilka  najlepszych  okazów,  które  można  było 
podziwiać na wyścigach. Dość dobrze znała się też na sztuce, jako 
że  to  interesowało  ją  od  dzieciństwa.  Poza  tym  przeczytała  tyle 
książek,  że  z  łatwością  mogła  zainteresować,  rozbawić,  a  nawet 
zaintrygować markiza.

Nauczona  przez  pana  Odrowskiego,  korzystała  z  każdej 

sztuczki,  by wyglądać ponętniej. Lecz  jej wrodzony dowcip oraz 
dość  rozległa  wiedza  okazały  się  najbardziej  przydatne,  kiedy 
zostali  sami  w  czasie  pierwszego  posiłku.  Wychodząc  z  salonu, 
Lukrecja spojrzała na zegar na kominku i powiedziała:

– Za nami długi dzień, mój panie. Myślę, że mnie zrozumiesz. 

Chciałabym już odpocząć.

– Oczywiście – odpowiedział markiz.
Podszedł  z  nią  do  schodów,  wziął  jej  rękę  i  podniósł  ją  do 

swoich ust.

– Czy mówiłem ci, że pięknie dzisiaj wyglądałaś? – zapytał.
– Będzie  mi  smutno,  jeżeli  znowu  tego  nie  powiesz  –

odpowiedziała.

Uśmiechnęła  się  zalotnie  i,  nie  czekając  na  jego  odpowiedź, 

poszła na górę do pokoju.

Pół  godziny później  markiz  lekko zapukał do drzwi, otworzył 

je i wszedł do środka.

Ku jego zaskoczeniu Lukrecja nie leżała w łóżku, lecz siedziała 

przy  oknie  z  rozsuniętymi  zasłonami.  Głowa  jej  rysowała  się  na 
tle  nieba.  Markiz  zauważył,  że  nie  ma  na  sobie  ani 
przezroczystego,  ani  plisowanego  szlafroka,  jak  się  spodziewał  i 
co,  jego  zdaniem,  pasowałoby  do  jej  efektownych  strojów,  w 
jakich  dotąd  ją  widywał.  Zamiast  tego  miała  na  sobie  białą, 
jedwabną szatę z szerokimi rękawami bez żadnych ozdób, prostą 
jak ubiór mnicha. Czarne włosy, rozpuszczone na plecach, sięgały 
prawie do  pasa.  Twarz,  gdy  zwróciła  się  w  jego kierunku,  miała
poważną. Markiz uświadomił sobie nagle, kogo mu przypominała 
tamtego  pierwszego  wieczora,  gdy  patrzył  na  nią,  oświetloną 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 80

blaskiem ognia na kominku.  Ona ma – pomyślał  – twarz młodej 
Madonny,  tak  ulubionej  przez  wczesnych  malarzy  włoskich. 
Zamknął za  sobą drzwi  i przeszedł z wolna przez pokój. Ubrany 
był  w  długą  brokatową  szatę,  nieco  błyszczącą  w  świetle 
zapalonych świec. Podszedł do niej.

– Jeszcze nie w łóżku. Lukrecjo? – spytał.
– Jeszcze  nie  –  odpowiedziała.  –  Chciałabym  z  tobą 

porozmawiać.

– Myślę, że to zbyt późna pora na rozmowę – odpowiedział z 

nutką  śmiechu  w  głosie.  Lecz  gdy  podszedł  bliżej  i  zobaczył 
wyraz jej oczu, spytał: – O co chodzi?

– Słyszałam to, co mówiliście do siebie ty i... lady Hester dziś 

po południu – Lukrecja odpowiedziała.

Zmarszczka pojawiła się między oczyma markiza.
– Podsłuchiwałaś pod drzwiami?
– W przebudowie był kominek – wyjaśniła Lukrecja – i dlatego 

wasze głosy docierały do pokoju na górze.

Zapanowała cisza, po chwili markiz zaczął mówić:
– Ja muszę...
– Proszę,  nie  przepraszaj!  –  szybko  przerwała  Lukrecja.  –

Wiem dobrze, że nie szukałeś tego spotkania i że zostało ono na 
tobie  wymuszone.  Lecz  jednocześnie,  mój  panie,  chciałabym 
wyjaśnić, że nie będę „prostą i uległą żoną”, która rodzi dzieci na 
twoje życzenie.

Markiz żachnął się, przeszedł przez pokój i stanął odwróciwszy 

się plecami do kominka.

– Wierz mi, Lukrecjo, jestem bardzo zakłopotany. Lady Hester 

jest porywcza i bardzo często zachowuje się w sposób karygodny. 
Wiem,  że  jest  to  niewystarczające  usprawiedliwienie  tego,  coś 
usłyszała.  Mogę  tylko  cię  prosić,  abyś  okazała  wyrozumiałość  i 
wybaczyła mi, a także zapomniała o tym, co mogło zepsuć dzień 
naszego ślubu.

– To wydarzenie nie zepsuło mi mojego dnia – odpowiedziała 

Lukrecja. – Chcę ci jednak powiedzieć, że nie mam zamiaru grać 
roli,  którą,  jak  usłyszałam,  wyznaczono  mi.  Jestem  twoją  żoną, 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 81

panie, lecz tak długo, jak uznam to za stosowne, będę nią tylko z 
nazwy.

– Można  było  się  spodziewać,  że  podejmiesz  taką  decyzję  w 

tych  okolicznościach  –  powiedział  markiz  powoli.  –  Lecz 
uważam,  że  tego  typu  decyzja  nie  jest  zbyt  życiowa.  Jesteśmy 
małżeństwem,  Lukrecjo.  I  pragnę,  jak  już  powiedziałem, 
uszczęśliwić  cię.  Życie  w  ten  nienaturalny  sposób  na  pewno  nie 
przyspieszy realizacji tego pragnienia.

– Mój  panie  –  odpowiedziała  Lukrecja  –  myślę,  że  byłoby 

nienaturalne, gdybym zaaprobowała poczynania mężczyzny, który 
myśli o innej kobiecie.

Zapadła cisza i dopiero po chwili markiz powiedział:
– Mogę  cię  zapewnić,  że  podobne  sytuacje  nie  będą  miały 

miejsca.

– Czy  rzeczywiście  oczekujesz,  że  w  to  uwierzę?  –  spytała 

drwiąco, a markiz odpowiedział ostro:

– Nie tragizujmy zbytnio, Lukrecjo! Zapewniam cię, że Hester 

należy  już  do  przeszłości!  Myślę,  że  i  ty  będziesz  mogła  uznać 
nasze  współżycie  za  udane,  jeżeli  zapomnisz  o  tym,  co  ja 
nazwałbym tylko wyjątkowo niefortunnym przypadkiem.

– Zrobię  wszystko,  co  w  mojej  mocy,  by  o  tym  zapomnieć  –

odpowiedziała Lukrecja.

– W  takim  razie  pozwól  sobie  udowodnić,  że  małżeństwo  ze 

mną  może  być  przyjemne.  –  Mówiąc  to  szedł  w  jej  kierunku, 
uśmiechając się porozumiewawczo. Lukrecja podniosła się.

– Jestem przekonana, że będę zadowolona z poślubienia ciebie 

–  powiedziała  cicho  –  lecz  nigdy  jeszcze  w  swoim  życiu  nie 
pozwoliłam, by kochał się ze mną mężczyzna, który nie oddał mi 
swojego serca.

Markiz stanął w miejscu.
– Czy ty mi mówisz, że już miałaś kochanka? – spytał.
– Nic tobie nie mówię – odpowiedziała Lukrecja. – Nie sądzę, 

byśmy chcieli spowiadać się z przeszłości, chociaż niewątpliwie te 
wyznania  mogłyby  być  co  najmniej  ciekawe.  –  Mówiąc  to 
spojrzała na niego zaczepnie.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 82

Oczy markiza nabrały stalowej barwy, gdy mówił:
– Wszystko  to  wydaje  mi  się  wyjątkowo  bezsensowne,  choć 

może  zmienić  nasze  małżeństwo  w  farsę,  jeżeli  nie  w  coś 
gorszego.  Jesteś  moją  żoną,  Lukrecjo,  im  szybciej  te  głupie 
bariery między nami znikną, tym lepiej.

Przybliżył się jeszcze raz do niej, a Lukrecja powiedziała:
– Myślę, że nie, mój panie.
Markiz nagle przystanął. Lukrecja wyciągnęła zza pleców rękę, 

w której był pistolet.

– Czyś ty zwariowała? – zawołał.
– Jestem przy zdrowych zmysłach – odpowiedziała. – Nie chcę, 

mój  panie,  porzucona  i  strapiona  siedzieć  z  dzieckiem  w  pałacu 
Merlyn, gdy ty zabawiasz się w Londynie. – Przerwała na chwilę. 
Szare  uczy  markiza  skierowane były na Lukrecję. Domyśliła  się, 
co mu chodzi po głowie, i powiedziała: – Celnie strzelam, panie. 
Nie  zabiję  cię,  lecz  zraniona  ręka  może  okazać  się  nieprzydatna 
przez następne tygodnie.

Markiz odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się.
– Ja  mam  się  poddać!  –  wykrzyknął.  –  Od  pierwszego 

spotkania  mnie  zaskakujesz,  jednak  najbardziej  w  tej  chwili. 
Niech  mi  będzie  wolno  powiedzieć  ci  dobranoc.  –  Mówiąc  te 
słowa wyciągnął ku niej rękę.

Ona  bez  zastanowienia  podała  mu  swoją.  Nagłym  ruchem, 

który przestraszył ją, aż krzyknęła, przyciągnął ją do siebie. Drugą 
ręką zabrał  pistolet.  Nie  sprzeciwiała  się,  znieruchomiała  w  jego 
ramionach. Jej ciało było bardzo blisko jego ciała. Spojrzał jej w 
oczy.

– Zrobiłem  to  tylko  dlatego,  Lukrecjo  –  mówił  –  abyś 

zrozumiała,  że  nie  można  stale  mieć  się  na  baczności.  Poza  tym 
okropnie  nie  lubię  pistoletów  wymierzonych  we  mnie. 
Szczególnie  przez  kobiety.  –  Wsunął  pistolet  do  kieszeni  i 
powiedział:  –  Nigdy  nie  zmuszałem  kobiety.  Zapewniam  cię, 
możesz  postępować  tak,  jak  chcesz:  Daję  ci  słowo  dżentelmena, 
że nie zbliżę się do ciebie bez twego przyzwolenia. – Uwolnił ją 
ze swych objęć i cofnął się. – Dobranoc, Lukrecjo.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 83

Stała  patrząc  na  niego,  a  on  raz  jeszcze  pocałował  ją  w  rękę. 

Zanim  znalazła  odpowiednie  słowa,  wyszedł  z  pokoju,  cicho 
zamykając za sobą drzwi.

Lukrecja  weszła  do  pokoju  śniadaniowego  z  uśmiechem  na 

twarzy. Markiz spojrzał zdziwiony, a potem wstał.

– Dzień dobry, mój panie.
Miała  na  sobie  szafirowoniebieski  kostium  z  welwetu.  Na 

koronkach.  przy  szyi  lśnił  szafir  i  diamenty.  Wiedziała,  że 
wygląda  w  tym  wyjątkowo  elegancko  i  że  dobrze  jej  w  tym 
kolorze.

– Wcześnie  wstałaś,  Lukrecjo  –  wykrzyknął  markiz.  –  Damy 

pozostają w łóżku aż do południa.

– Ale tylko wtedy, gdy poprzedniego wieczoru kładły się późno 

lub nie mogły spać w nocy – odpowiedziała.

Usiadła przy stole i wzięła coś ze srebrnego półmiska podanego 

przez służącego.

Gdy lokaj opuścił pokój, markiz odezwał się ze zdziwieniem w 

głosie:

– Chcesz mi powiedzieć, że dobrze spałaś?
– W  samej  rzeczy,  ramiona  Morfeusza  są  bardzo  wygodne  i 

usypiające – odpowiedziała Lukrecja.

– Znowu próbujesz mnie sprowokować.
– Dlaczegóż  by  nie?  –  spytała  Lukrecja.  –  Niestety  odnoszę 

wrażenie,  że  brak  rozrywek  dla  nowożeńców  w  podróży 
poślubnej.

– I z tego powodu – dodał markiz – łaskawie mi towarzyszysz 

dzisiaj rano.

– Słyszałam,  że  Jego  Lordowska  Mość  zamówił  konia  –

powiedziała  Lukrecja –  i  ja  zamówiłam  go dla  siebie:  Czy masz 
coś przeciwko temu, bym jechała z tobą?

– Będę zaszczycony – odpowiedział.
Po  skończonym  śniadaniu  nadal  zastanawiała  się,  czy  markiz 

równie długo leżał nie śpiąc, jak ona. Nie mogła zasnąć, ponieważ 
myślała i myślała o tym, co się wydarzyło. Tysiące razy zadawała 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 84

sobie  pytanie,  czy  postąpiła  słusznie.  Czy  zraziła  go  do  siebie 
zupełnie?  A  może  potraktuje  to  jak  wyzwanie  rzucone  przez 
kobietę,  która  umie  się  oprzeć  jego  zbyt  chwalonemu  urokowi. 
Gdyby znał moje prawdziwe uczucia – pomyślała melancholijnie i 
postanowiła walczyć aż do upadłego w tych zawodach.

Był  piękny,  słoneczny  dzień,  lecz  od  morza  wiał  wiatr  który 

sprawił,  że  konie  stały  się  płochliwe  w  drodze  do  Downs. 
Lukrecja  uwielbiała  konną  jazdę  o  każde  porze,  szczególnie  w 
fascynującym  towarzystwie  świetnie  prezentującego  się  i 
najatrakcyjniejszego  mężczyzny,  którego  chciała  zdobyć,  choćby 
wbrew jego skłonnościom.

– Tylko  to  mnie  zadowoli,  jeżeli  on  będzie tak zakochany we 

mnie, jak ja w nim – mówiła do siebie.

Jechali  godzinę  lub  dłużej.  Gdy  powinni  byli  wracać  już  do 

domu, markiz zaproponował dalszą przejażdżkę.

– Około  dwie  mile  stąd  jest  mała  zatoka  –  powiedział.  –

Miejsce często uczęszczane przez przemytników.

– W takim razie trzeba zobaczyć ją za wszelką cenę – zgodziła 

się  Lukrecja.  –  Nie  wyobrażam  sobie  by  tym  okrutnym 
szubrawcom chciało się czekać na nas o tej porze dnia.

– Rzeczywiście  –  odpowiedział  markiz  –  lecz  mogli  zostawić 

ślady zbrodni.

– Dlaczego tym się tak interesujesz? – spytała Lukrecja.
Nic nie odpowiedział. Krótko po tym, jak zbadali zatoczkę, nie 

odkrywając  nic  bardziej  złowieszczego  niż  ślady  stóp,  markiz 
zaproponował, aby zjedli coś w miejscowej karczmie.

– To  nie  będzie  coś,  do  czego  jesteś  przyzwyczajona  –

powiedział – lecz jestem głodny i założę się, że ty też.

– Zgłodniałam – przytaknęła Lukrecja.
Po  chwili  siedzieli  już  przed  małą,  krytą  strzechą  karczmą, 

jedząc chleb z serem i popijając jabłecznik domowej roboty.

– Cóż  za  pyszna  zabawa  –  powiedziała  Lukrecja  patrząc  na 

markiza.  Łokcie  trzymała  na  stole,  oparłszy  podbródek  na 
dłoniach.

– Można  by sądzić, że  jedzenie chłopskie będzie poza twoimi 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 85

zainteresowaniami – odpowiedział.

– Dokuczasz  mi  –  stwierdziła  –  a  ja  cię  zapewniam,  że 

interesuje  mnie  prawie  wszystko  oprócz  wojny  –  mówiąc  to 
spojrzała w stronę Kanału.

– Cóż ty o niej możesz wiedzieć? – spytał markiz ze zdziwioną 

miną.

– Byłam w Paryżu przed dwoma laty – powiedziała Lukrecja.
– Ty byłaś! – krzyknął. – W takim razie myślę, że podobnie jak 

inni  angielscy  goście  stwierdziłaś,  że  pałac  Tuileries  jest 
wspaniały,  a  pojawienie  się  Napoleona  w  jasnobłękitnym 
mundurze przyprawiło cię zapewne o szybsze bicie serca.

– Tak, widziałam Pierwszego Konsula – powiedziała Lukrecja. 

– Ojciec i ja byliśmy w Tuileries. Rzeczywiście zrobiło to na nas 
wielkie  wrażenie.  Setki  piechurów  w  zielonozłocistych 
mundurach  i  lśniący  szereg  oficerów  spokoju  publicznego  przed 
nim  defilujących.  Byliśmy  również  oczarowani  ubiorami 
adiutantów.  –  Na  chwilę  przestała  mówić,  ale  jeszcze  dodała:  –
Nawet zostałam przedstawiona Napoleonowi Bonaparte.

– I  jaka  jest  twoja  opinia  na  temat  nowego władcy  Francji?  –

szyderczo spytał markiz.

– Nienawidzę go – odpowiedziała spokojnie.
Markiz uniósł brwi, a ona mówiła:
– Mam  przyjaciółkę,  która  została  pielęgniarką  w  Szpitalu 

Małych Sióstr od Jezusa. Poszłam się z nią zobaczyć. – Lukrecja 
westchnęła. – Szpital był pełen rannych żołnierzy. Mężczyźni bez 
nóg  i  bez  rąk.  I  tacy,  którzy  stracili  wzrok  od  armatniego 
wybuchu.  I  tacy,  którzy  jakby  nie  byli  już  ludźmi,  bo  ich  mózg 
przestał pracować z powodu okropieństw, jakie przeżyli.

– Nie powinnaś była widzieć takich rzeczy – twardo powiedział 

markiz.

– Ja  pracowałam  w  tym  szpitalu  podczas  pobytu  w  Paryżu  –

odpowiedziała Lukrecja.

– I co robiłaś? – wykrzyknął markiz.
– Niewiele, tyle co nic – opowiadała dalej Lukrecja – ponieważ 

protestował mój ojciec. Pracowałam od siódmej rano do południa. 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 86

Pomagałam  przyjaciółce  i  innym  pielęgniarkom  opiekować  się 
chorymi.  Poznałam  wtedy  prawdę  o  Napoleonie  Bonaparte.  To 
potwór i barbarzyńca.

Zamilkła, a markiz zapytał po chwili:
– Czy rzeczywiście to prawda, że pracowałaś w szpitalu?
– Dlaczego miałabym kłamać? – spytała Lukrecja.
– Przecież damy nie robią takich rzeczy!
Uśmiechnęła się.
– Zapominasz, że ja nie należałam do elity towarzyskiej, aż do 

wczoraj, kiedy zostałam twoją żoną. Wierzę, że do zadań kobiety 
należy starać się ulżyć w cierpieniu.

– Jesteś  nadzwyczajną  młodą  kobietą,  Lukrecjo  –  powiedział 

markiz  –  a  twoje  zachowanie  pełne  jest  niespodzianek,  co 
zauważyłem wcześniej.

Tylko  na  chwilę  ich  oczy  spotkały  się,  lecz  Lukrecja wyczuła 

znowu, że coś przeszło między nimi, coś jakby magnetyczna siła 
powodująca drżenie. Ponieważ była nieśmiała, wstała i rzekła:

– Może powinniśmy już wracać do domu.
– Nie  chciałbym  ciebie  męczyć  –  zaznaczył  markiz  –  ale 

jesteśmy zaproszeni na przyjęcie dziś wieczorem.

– Przez kogo? – spytała.
– Przez Premiera, który przebywa w Walmer Castle, gdzie, jak 

wiesz mieszkał w czasie swej dymisji.

– Myślę,  że  był  to  wielki  dzień  dla  Anglii,  gdy  trzy  tygodnie 

temu  pan  Pitt  został  ponownie  mianowany  premierem  –  dodała 
Lukrecja.

– Musisz mu to powiedzieć dzisiaj – odparł markiz – Dziwnym 

zbiegiem  okoliczności  było  to  siódmego  maja,  czyli  w  ten  sam 
dzień, kiedy Napoleon ogłosił się cesarzem Francji.

– Fakt,  powrotu  pana  Pitta  na  to  stanowisko  jest  znaczącym 

ostrzeżeniem  dla  Cesarza,  że  powinien  uważać  –  powiedziała 
Lukrecja.

– Znowu w pełni się ze sobą zgadzamy – zauważył markiz.

Ubierając  się  na  przyjęcie,  Lukrecja  z  obawą  myślała,  że 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 87

spotkanie  z  uczonymi  i  dystyngowanymi  przyjaciółmi  markiza 
będzie dla niej cięższą próbą, aniżeli spotkanie z Księciem Walii. 
Tutaj  nie  tylko  była  potrzebna  piękna  twarz,  lecz  także  bystry 
umysł oraz cięty dowcip.

Jednocześnie  zadawała  sobie  pytanie  czy  markiz,  będąc  w 

podróży  poślubnej  z  kobietą  przez  siebie  naprawdę  kochaną  i 
pożądaną, zaaranżowałby kolację z przyjaciółmi, choćby nawet z 
Premierem.

Ubrała  się  bardzo  starannie.  Włożyła  jasnożółtą  suknię, 

błyszczącą  jak  wiosenne  żonkile,  do  tego  naszyjnik  z  topazów 
łączonych  z  diamentami,  które  podkreślały  biel  jej  skóry  oraz 
dodawały blasku niebieskim oczom.

Gdy weszła do salonu, złożyła markizowi ukłon.
– Mam nadzieję, że nie będziesz się wstydził za swoją wiejską 

żonę – powiedziała poważnie.

– Mogłabyś  występować  w  baśni  z  „Tysiąca  i  jednej  nocy”  –

odpowiedział jej markiz.

Lecz ona nie była pewna, czy to jest szczery komplement, czy 

skrywana kpina.

Zbudowany  w  czasach  Normanów  Walmer  Castle  został 

zamieniony  przez  kolejnych  właścicieli,  lorda  Wardensa  z  portu 
Cinque  i  pana Pitta,  we wspaniałą rezydencję. Roztaczał się stąd 
fantastyczny widok na Kanał, co – zdaniem Lukrecji – stanowiło 
wielką atrakcję.

Uwagę wszystkich przyciągała postać wspaniałego męża stanu, 

który raz już  został  zmuszony do rezygnacji ze stanowiska. Cały 
naród  zwrócił  się  do  niego o pomoc w chwili, gdy rozpoczynała 
się wojna. Pan Pitt miał kasztanowate włosy, karnację o odcieniu 
wina  porto  oraz  spiczasty  nos.  Oczy  jego  były  jasne,  postawa 
dostojna i – jak przy pierwszym spotkaniu zauważyła Lukrecja –
sposób bycia godny i nieco niedbałe maniery. Wiedziała również, 
że w Izbie Gmin błyszczał elokwencją, w której dopatrywano się 
iskry geniuszu.

W drodze do Walmer Castle Lukrecja powiedziała markizowi, 

że  czuje  się  bardziej  zdenerwowana  przed  spotkaniem  z  panem 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 88

Pittem  aniżeli  przed  spotkaniem  z  jakimkolwiek  innym 
mężczyzną w Wielkiej Brytanii.

Gości  było  niewielu:  Honorowy  Admirał  sir  William 

Cornwallis, sześćdziesięcioletni Naczelny Dowódca Floty Kanału, 
generał  dowodzący  oddziałami  w  Dover  oraz  sympatycznie 
wyglądający  młody  dowódca  marynarki  wojennej,  który  siedział 
obok Lukrecji przy kolacji.

Lukrecja  siedziała  po  prawej  stronie  Premiera.  Rychło 

zauważyła,  że,  mimo  okazywanej  jej  uprzejmości,  pragnie  on 
porozmawiać  z  markizem  i  admirałem.  Dlatego  też  postanowiła 
trochę  poflirtować  z  przystojnym  dowódcą,  który  okazywał  jej 
swoje  względy.  Kolacja  dobiegała  połowy,  gdy  drzwi  się 
otworzyły i lokaj zaanonsował:

– Major Charles Willoughby, proszę pana.
Chwilę  trwała  dziwna  cisza,  a  gdy  nowy  gość  wszedł  do 

pokoju, Premier zerwał się z okrzykiem radości:

– Willoughby,  mój  drogi  przyjacielu!  Skąd,  na  Boga, 

przybywasz?

– Z  Francji  –  odpowiedział  nowo  przybyły  i  podniósłszy rękę 

wykrzyknął: – Najlepszą wiadomością, jaką mogłem usłyszeć, jest 
to,  że  pan  odzyskał  swoje  stanowisko!  –  Rozejrzał  się  wokoło  i 
zobaczywszy markiza dodał: – Merlyn! To jest człowiek, którego 
chciałem zobaczyć! Czy można mieć większe szczęście?

– Kiedy uciekłeś? – spytał markiz
– Trzy  tygodnie  temu  –  odpowiedział  major  Willoughby.  –

Tyle  czasu  zabrała  mi  piesza  wędrówka  z  Paryża.  Nie  jest  to 
jednak ten sposób podróżowania, który polecałbym. O tym mogę 
was zapewnić!

– Mimo  to  udało  ci  się  –  uśmiechnął  się  markiz.  –  Usiądź, 

Willoughby,  i  wszystko  nam  opowiedz  przerwał  Premier.  –
Dobrze wiesz, że pożera nas ciekawość.

– Wiele  mam  do  opowiedzenia  panu,  panie  Premierze  –

odpowiedział  major  Willoughby  –  dlatego  też  zjawiłem  się  tutaj 
zaraz po przyjeździe do Dover.

– Jak udało ci się przepłynąć Kanał? – spytał admirał.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 89

Major Willoughby zaśmiał się szeroko.
– Przypuszczałem,  że  będę  musiał  czekać  na  Merlyna  lub  na 

marynarkę  wojenną,  by  mnie  uratowali.  Lecz  wielką  przysługę 
wyświadczyła mi banda przemytników.

Wysadzili  mnie  dzisiaj  rano  na  brzegu,  około  dziesięciu  mil 

stąd.

– Mój  Boże,  czy  nie  ma  sposobu,  aby  ich  powstrzymać?  –

wykrzyknął admirał.

– Ze swej strony winien im jestem wdzięczność za ich usługi –

zażartował major Willoughby.

– O co tutaj w ogóle chodzi? – spytała Lukrecja dowódcę.
– Sądzę, że pamięta pani zakończenie rozejmu, które nastąpiło 

w  maju  zeszłego  roku  –  odpowiedział.  –  Nasza  marynarka 
wojenna  pochwyciła  dwa  statki  francuskie,  co  Pierwszego 
Konsula,  którym  wtedy  był  Napoleon,  doprowadziło  do 
wściekłości.

– Tak,  pamiętam  sprawę  uwięzionych  statków  –  powiedziała 

Lukrecja.

– Rozkazał  on  wówczas  zaaresztować  wszystkich  brytyjskich 

podróżnych  we  Francji  –  mówił  dalej  dowódca  –  i  około 
dziesięciu  tysięcy  obywateli  zostało  uwięzionych.  Niektórzy, 
podobnie  jak  syn  sir  Ralpha  Abercromby’ego,  gdy  wsiedli  na 
statek w Calais, inni gdy tylko przybyli na ziemię francuską.

– Tak,  przypominam  sobie  –  wykrzyknęła  Lukrecja.  –  Był  to 

okropny postępek!

– Rzeczywiście  –  zgodził  się  jej  towarzysz.  –  Campbell, 

którego  znałem  jako  chłopca  i  który  w  przyszłości  będzie 
księciem  Argyll,  uciekł  przez  szwajcarską  granicę  przebrany  za 
pokojówkę.  Tysiące  innych  jest  nadal  internowanych.  Mogą 
jedynie próbować ucieczki jak Willoughby.

– To haniebne!
– Internowanie cywilów jest sprzeczne ze wszystkimi prawami 

obywatelskimi – dodał dowódca. – Moim zdaniem, uświadomiło 
nam to bardziej aniżeli cokolwiek innego, że mamy do czynienia z 
nieokiełzanym barbarzyńcą.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 90

– To  określenie  rzeczywiście  do  niego  pasuje  –  stwierdziła 

Lukrecja.

– Dlatego też pani mąż... – zaczął dowódca, ale nie dokończył, 

bo w tej właśnie chwili wstał Premier.

– Jest pani jedyną damą w naszym towarzystwie, lady Merlyn, i 

nie  mogę  pozwolić,  by  udała  się  pani  do  salonu  samotnie. 
Proponuję, aby dowódca Naseby towarzyszył pani przez chwilę, a 
w  tym  czasie  ja  omówię  z  majorem  Willoughby  i  pozostałymi 
dżentelmenami sprawy wagi państwowej.

– Oczywiście, panie Premierze – zgodziła się Lukrecja.
Przeszła do salonu, a dowódca podążył za nią.
– Ciekawa jestem, jakie to tajemnice będą omawiać panowie –

powiedziała z zainteresowaniem.

– Zapewne  –  rzekł  dowódca  –  major  Willoughby  przywiózł 

wiadomości  o  innych  zbiegłych  więźniach,  którzy  mogą  być 
uratowani przez markiza.

Lukrecja spojrzała na niego pytająco, a on kontynuował:
–°Przypuszczam, że pani wie, o czym chciałem powiedzieć w 

czasie kolacji. Jakże on był wspaniały minionego roku! Przewiózł 
setki ludzi z Francji na nasz brzeg swoim jachtem.

– Proszę mi o tym opowiedzieć – nalegała Lukrecja.
– Nie  domyśla  się  pan  nawet,  jak  trudno  jest  zmusić  go  do 

rozmowy o nim samym.

Zauważyła, że dowódca wyraża się o markizie z młodzieńczym 

zachwytem. Opowiedział Lukrecji niewiarygodną wprost historię, 
jak  to  markiz  sprytnie  zakradał  się  do  zatoczek  lub  innych 
zacisznych  miejsc  wzdłuż  francuskiego  wybrzeża  i  porywał 
Anglików niemal na oczach strażników.

– Przypłynął  z  nimi  do  domu,  pomimo  że  szukało  go  wiele 

francuskich  statków.  Jest  przebiegły  jak  lis  –  entuzjastycznie 
zakończył dowódca.

Lukrecja myślała o markizie, o jego leniwym sposobie bycia i o 

tym, co niektórzy mówili: że życie dla niego jest ustawiczną nudą. 
Nie przypuszczała,  że ma także inne cechy charakteru. Zachęciła 
dowódcę,  by  opowiadał  dalej.  Przygody  markiza  były 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 91

nieprawdopodobne.  Pojawiał  się  w  niezliczonych  przebraniach. 
Oszukiwał  i  wprowadzał  francuskich  żołnierzy  w  zakłopotanie, 
sam  Napoleon  ustanowił  nagrodę  w  wysokości  20  tysięcy 
luidorów za jego głowę.

Minęła godzina jedenasta, a Premiera i jego przyjaciół nie było 

widać.  Lukrecja  zaproponowała  dowódcy  spacer  po  ogrodzie. 
Było  ciemno,  choć  gwiazdy  pokryły  niebo.  Oparli  się  o  ścianę  i 
patrzyli na morze.

– Czy  sądzi  pan,  że  Napoleon  wtargnie  do  naszego  kraju?  –

spytała Lukrecja.

– To  jest  niemożliwe  –  odpowiedział  dowódca.  –  Jedyną 

szansę miał w zeszłym roku. Teraz brytyjska marynarka wojenna 
zajęła pozycje opuszczone przez flotę francuską, unieruchomioną 
w  ich  portach.  Jesteśmy  odizolowani  jako  wyspa,  lecz  panujemy 
na morzu. A to jest właściwie najważniejsze.

– Mam nadzieję, że się pan nie myli – powiedziała Lukrecja. –

Jednak  jesteśmy  tak  niewielką  wyspą  w  porównaniu  z  obszarem 
Francji i wszystkich państw podbitych przez Napoleona.

– Jeden  Anglik wart jest sześciu  przeklętych cudzoziemców  –

kategorycznie oświadczył dowódca.

Lukrecja zaśmiała się.
– Tak  długo,  jak  długo  będziemy  w  to  wierzyć,  na  pewno 

zwyciężymy!

– Oczywiście – odpowiedział.
Rozmawiali jeszcze chwilkę o wojnie, a potem, nie mogąc się 

powstrzymać, dowódca szepnął:

– Markiz jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!
– Dlaczego? – spytała Lukrecja.
– Ponieważ  zdobył  najpiękniejszą  kobietę,  jaką  można  sobie 

wyobrazić.

– Dziękuję – skromnie odpowiedziała Lukrecja.
– Będę śnił o pani, gdy znajdę się na morzu. Tego mi pani nie 

może zabronić.

– Nie będę się nawet starała.
– Posiada.  pani  to  wszystko,  o  czym  marzy  mężczyzna,  aby 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 92

kobieta  posiadała:  twarz,  ciało  i  umysł  –  powiedział  ochryple 
dowódca.

Lukrecja  głęboko  westchnęła.  Gdyby  markiz  tak  do  niej 

mówił...

– Myślę, że powinniśmy wracać – powiedziała cicho i dodała: 

– Dziękuję za miłe słowa, które mi pan powiedział. Zapamiętam 
je.

Dowódca  wziął  jej  rękę  i  podniósł  ją  do  ust.  Lukrecja 

odwróciła  się  w  stronę  oświetlonych  okien.  Zobaczyła 
oszałamiająco eleganckiego markiza tuż obok majora Willoughby. 
Śmiali  się  z  czegoś.  Nagle  poczuła  się  dotknięta.  Miał  to  być 
ważny  wieczór  w  jej  życiu,  tymczasem  markiz  zajmuje  się 
rozmową  ze  swoim  przyjacielem  i,  być  może,  układa  plan 
następnej niebezpiecznej, desperackiej wyprawy, w której ona nie 
weźmie udziału.

Przypomnę  mu,  że  istnieję  –  pomyślała  i  z  lekkim  okrzykiem 

upadła.

– Co się dzieje, co się stało, lady Merlyn? – zawołał dowódca.
– Zwichnęłam sobie nogę – słabym głosem odpowiedziała.
Schylił się nad nią zakłopotany, a ona dodała:
– Czy nie sprawi panu kłopotu zaniesienie mnie do domu?
Wziął  ją  na  ręce,  a  ona  wyczuła,  że  uczynił  to  z  wielkim 

przejęciem.  Tak  jak  się  spodziewała,  panowie  wrócili  już  do 
salonu.  Ze  zdziwieniem  patrzyli,  jak  dowódca  w  jasnym 
marynarskim mundurze wchodzi przez szklani drzwi, trzymając ją 
na  rękach  blisko  swego  serca.  Wyglądała  bardzo  kobieco  i,  jak 
sądziła, wzruszająco, gdy opisywała swój upadek.

– To było takie niemądre z mojej strony – mówiła skruszona –

lecz musiała tam być jakaś dziura w ziemi.

– Jutro  porozmawiam  o  tym  z  ogrodnikiem  –  powiedział 

Premier.

– Myślę, że musimy wracać do domu – stwierdził markiz.
– Może  dowódca  będzie  tak  uprzejmy  i  zaniesie  mnie  do 

powozu – zalotnie spoglądając powiedziała Lukrecja.

– Ja ciebie zaniosę – sucho odpowiedział markiz.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 93

Zabrał  ją  z  rąk  dowódcy,  a  ona  z  wdziękiem  pożegnała 

Premiera, po czym markiz przeszedł z nią do drzwi wyjściowych. 
Czuła z przyjemnością, jak silne ma ręce, gdy delikatnie usadzał ją 
w  powozie  i  otulał  kocem  jej  kolana.  I  odjechali  razem.  Markiz 
wydawał się głęboko zamyślony. Po chwili zapytał:

– Czy ty lubisz morze?
– Owszem – odpowiedziała. – Choroba morska nie dolega mi 

nawet w czasie gwałtownego sztormu.

– Czy  byłaś  kiedykolwiek  na  wyprawie  morskiej?  spytał 

zdziwiony. – Myślałem, że płynęłaś tylko przez Kanał.

– Kiedyś wybraliśmy się z ojcem do Grecji – odparła Lukrecja. 

– W Zatoce Biskajskiej morze było bardzo wzburzone, lecz jakoś 
to przeżyłam.

– Ciekaw jestem, czy chciałabyś zobaczyć mój jacht?  – spytał 

markiz. – Stoi na przystani w Dover. Pomyślałem sobie, że może 
bawiłaby cię przejażdżka wzdłuż brzegu.

Oczy  Lukrecji  rozbłysły.  Domyśliła  się, wiedząc z  opowiadań 

dowódcy o przygodach markiza, czym taka przejażdżka może się 
skończyć. Jednak ponieważ jej mąż nie chciał zwierzyć się żonie, 
nie zmuszała go do tego.

– Myślę, że jest to świetny pomysł – odparła. – i że sprawi mi 

ogromną przyjemność.

– Wspaniale  –  powiedział  markiz  z  ulgą  w  głosie.  –

Wyruszamy jutro rano.

– Z przyjemnością na to czekam – dodała Lukrecja.
Zostało  już  niewiele  drogi  do  domu,  gdzie  mieszkali. 

Zapominając  o  skręconej  nodze.  Lukrecja  wstała  i  wysiadła  z 
powozu  bez  pomocy  markiza.  Weszła  po  schodach  do  holu  i 
wtedy,  po  wyrazie  jego  twarzy,  zorientowała  się,  jakie  zrobiła 
głupstwo.  On  nic  nie  powiedział,  więc  uśmiechając  się 
stwierdziła:

– Zapomniałam,  że  miałeś  mnie  nieść.  Lubię,  gdy  silni 

mężczyźni trzymają mnie w ramionach.

Tylko  przez  chwilę  markiz  patrzył  na  nią  surowo.  Stłumił  w 

sobie chęć do reprymendy i powiedział:

background image

Barbara Cartland

Strona nr 94

– Jesteś niepoprawna.
Lukrecja, wchodząc po schodach, dodała swoje ostatnie słowo:
– Czy nie jest to bardziej interesujące aniżeli uległość?

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 95

Rozdział 6

Było  ciepło  i  przyjemnie,  a  silny  południowy  wiatr  szybko 

oddalał  ich  od  brzegu.  Lukrecja  oznajmiła  markizowi,  że  nie 
zabrała ze sobą Rose.

– Kobiety  są  zawsze  nieznośne  na  statku  –  powiedziała  –  a 

służba  cierpi  na  chorobę  morską.  Sama  się  będę  o  siebie 
troszczyć.

– Czy rzeczywiście dasz sobie radę? – spytał markiz.
– Z pewnością sobie poradzę – odpowiedziała. – A jeżeli będę 

miała  kłopoty  z  zapięciem  sukni,  myślę,  ty  zabawisz  się  w 
pokojówkę. Masz przecież tyle doświadczenia w tych sprawach!

Przywykł  już  przez  ten  czas  do  jej  prowokacyjnych  uwag  i 

dlatego  nic  nie  odpowiedział,  spojrzał  tylko  na  nią  z  lekkim 
uśmiechem na twarzy.

– Poza tym – zauważyła Lukrecja – to przecież tylko dzień lub 

niewiele dłużej.

Mówiła  tak  będąc  pewna,  że  podróż  będzie  dłuższa.  Markiz 

nadal nie zwierzał się jej. Świadomie ukrył przed nią prawdziwy 
powód  wyprawy  na  morze.  Pamiętała,  z  jakim  zachwytem  i 
niekłamaną sympatią dowódca opowiadał o działalności markiza, 
o jego brawurowych wyczynach przy ratowaniu ludzi uwięzionych 
we Francji.

– Markiz  jest  nadzwyczajnym  człowiekiem  –  pomyślała.  –

Chyba nikt się nie domyśla, że przy swoim leniwym, znudzonym 
sposobie  bycia  ma  jakieś  inne  zainteresowania  oprócz  własnej 
rozrywki. Żaden mężczyzna nie mówiłby o nim w ten sposób jak 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 96

dowódca,  gdyby  rzeczywiście  go  nie  podziwiał.  Od  ojca 
wiedziała,  jakie  cechy  i  przymioty  musi  mieć  mężczyzna,  by 
zasłużyć  na  powszechny  szacunek.  Sir  Joshua  był  przenikliwym 
sędzią. Zastanawiała się jednak, czy podobnie jak ona, nie został 
wprowadzony  w  błąd,  uważając  markiza  za  ospałego,  tak  jak 
wydawało się całemu światu.

– To jest pewien sposób maskowania się – mówiła do siebie.
Stojąc  na  pokładzie  jachtu,  zauważyła,  że  płyną  z  dużą 

szybkością  gnani  siłą  wiatru.  Jakże  prawdziwa  była  ta  przygoda. 
Nigdy wcześniej nie była tak szczęśliwa jak teraz! Jej nieopisana 
radość  miała  związek  z  markizem.  Wynikała  stąd,  że  dopóki 
pozostawali  na  pokładzie,  dopóty  on  nie  mógł  uciec  od  jej 
towarzystwa.

Jacht  był  luksusowy.  Znajdowały  się  na  nim  cztery  kajuty  –

dwie z nich, te większe, zajmowali Lukrecja i markiz. Ich kajuty 
sąsiadowały ze sobą i gdy wracała wieczorem do siebie, myślała o 
tym, że dzieli ich tylko cienka drewniana ścianka. Jej tęsknota za 
nim sprawiała ból całemu ciału, a jej miłość paliła się jak ogień, 
tym mocniej, im dłużej ze sobą przebywali.

Markiz  wszystko  tak  zaplanował,  że  każdego  wieczoru 

dopływali do przystani i rzucali kotwicę w jakiejś cichej zatoczce, 
gdzie  spokojnie  można  było  spać.  Mimo  to  mieli  mało  czasu  na 
rozmowę.  Na  morzu  markiz  był  zajęty  na  pokładzie,  a  przy 
posiłkach  wprawdzie  byli  razem,  jednak  zawsze  w  obecności 
dwóch stewardów. Markiz nie rozsiadał się na dłużej po obiedzie 
tak  jak  po  ślubie.  Zamiast tego zwykle  rozmawiał  z  Lukrecją na 
pokładzie. Morze wyglądało bardzo romantycznie o zmierzchu, a 
także  później  w  ciemności.  Zawsze  towarzyszyli  im  marynarze 
kręcący się po pokładzie lub trzymający wachtę. W rzeczywistości 
nigdy nie przebywali sami i, mimo że rozmawiali na różne tematy, 
trudno im było zbliżyć się do siebie.

Lukrecja nie zapomniała nauk pana Odrowskiego.
– Nie wolno się pani nigdy odprężyć – mówił. – Zawsze musi 

się pani mieć na baczności. Tak długo trzeba myśleć o swojej roli, 
aż wczuje się pani w nią i nie będzie to już gra, ale własna natura.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 97

Nakładając  piękną  suknię  do  kolacji  z  markizem  powtarzała 

sobie słowa aktora. Lecz żadna gra nie mogła powstrzymać bicia 
jej  serca,  gdy  pojawiał  się  markiz  Czasami  nie  mogła  też 
powstrzymać się od żalu nad sobą, młodą, zagubioną i wrażliwą.

– O  czym  myślisz,  Lukrecjo?  –  spytał  pewnego  wieczoru 

markiz.

Stali na pokładzie tak długo, aż pojawiły się na niebie gwiazdy. 

Uniosła  wysoko  głowę,  by  na  nie  patrzeć.  Nie  wiedziała,  że  jej 
pełna  wdzięku  poza  przypomniała  markizowi  łabędzie z  Merlyn. 
Porównywał  je  przedtem  z  księżną  Devonshire,  również  z  lady 
Hester. Dopiero teraz uświadomił sobie, że Lukrecja przypomina 
mu  czarne  łabędzie,  które  ostatnio  sprowadził  na  jezioro  i  które 
wydawały mu się jeszcze piękniejsze aniżeli ich białe siostry.

– Myślałam o nas – odparła rozmarzona Lukrecja
– I cóż takiego myślałaś? – spytał markiz.
– Myślałam o tym, że znaczymy tak niewiele – od powiedziała. 

–  Tutaj  pod  tym  niebem  jesteśmy  tylko  my,  dwoje  spośród 
milionów  na całym  świecie, walczących o coś, borykających się, 
rozumnych  i  wrażliwych.  I  być  może  na  nic  wszystkie  nasze 
starania, po prostu zagubimy się w morzu istnień.

– Jeżeli  rzeczywiście  w  to  uwierzymy  –  powiedział  markiz  –

czy będziemy kontynuować tę walkę?

Odwróciła głowę i spojrzała na niego.
– To jest słuszne zapytanie – powiedziała jakby zaskoczona.
– Uważam, że niemowlę lub zwierzę, gdy się urodzi, walczy o 

przeżycie  –  kontynuował  markiz.  –  I  my  także  musimy walczyć, 
by się rozwijać i doskonalić, chociaż nie jesteśmy całkiem pewni 
celu,  musimy  wierzyć,  że  istnieje.  –  Przestał  mówić  na  chwilę, 
lecz zaraz dodał: – Może tam za horyzontem...

Lukrecja  nigdy  nie  słyszała,  by  mówił  w  ten  sposób  dlatego 

żywo zareagowała:

– Oczywiście, masz rację. Teraz już nie czuję się samotna i nie 

boję się.

– Ty... bać się? – spytał. – Czego?
– Myślę  o  nieznanej  przyszłości  –  odpowiedziała.  –  Życie 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 98

czasem człowieka przygniata.

– Ale nie wtedy, gdy w siebie wierzysz – stwierdził markiz.
Ponownie spojrzała na niego i powolutku powiedziała:
– A ty wierzysz?
– Mam nadzieję, że tak.
– Czy to  jest to,  co czyni  cię tak pewnym siebie, i onieśmiela 

innych?

– Czy ty się mnie boisz, Lukrecjo?
Zrozumiała  wagę  tego  pytania.  Przez  chwilę  wahała  się,  a 

potem powiedziała:

– Nie  boję  się  fizycznie,  jeżeli  to  masz  na  myśli,  lecz  w  inny 

sposób.  Może  dlatego, że  ty jesteś tak pewny ciebie, ja czuję się 
niepewnie...

– To  jest  coś,  co  będę  musiał  zmienić    –  łagodnie 

odpowiedział.

Spojrzała  na  niego  i  w  blasku  gwiazd  wydał  się  jej  wielki  i 

silny. Czuła, że jeśli znalazłaby się blisko niego on wziąłby ją w 
ramiona, nie bałaby się niczego.

I gdy tylko o tym pomyślała, zorientowała się, że jest na to zbyt 

wcześnie.  Nadal  walczyli  ze  sobą.  Był  to  pojedynek  na  słowo,  a 
może na uczucie, którego żadne z nich nie chciało ujawnić.

– Muszę  być  cierpliwa  –  powtarzała  sobie  Lukrecja, 

pamiętając, jak wyznała ojcu, że jest to ciężka próba.

Trzeciego  dnia  Lukrecja  zauważyła,  że  .jacht  zmienił  kurs. 

Zatrzymali  się  w  Poole  poprzedniej  nocy,  a  teraz  nawet  bez 
kompasu mogła stwierdzić, że  płynęli na południe. Markiz nadal 
nie  powiedział  jej  nic  na  temat  podróży  do  Francji,  lecz 
spostrzegła  podwojenie  liczb  marynarzy,  którzy  przez  cały  czas 
obserwowali  horyzont  przez  lunetę.  Poruszała  się  po 
niebezpiecznych  wodach,  lecz  zachowanie  markiza  było  takie 
samo, jak wtedy, gdy płynęli wzdłuż południowego brzegu Anglii. 
W  jego wyglądzie  i  wypowiedziach nie odkryła nic, co mogłoby 
sugerować,  że  interesuje  go  coś  jeszcze  poza  słońcem  i 
wietrzykiem od morza.

– Jest ciepło, nawet jak na czerwiec – powiedziała Lukrecja. –

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 99

Ciekawa jestem, czy morze nie jest zbyt zimne do kąpieli.

Spojrzał na nią zdziwiony.
– Czy kiedykolwiek kąpałaś się w morzu?
– Bardzo  często  –  odpowiedziała.  –  Gdy  byliśmy  w  Grecji 

przed wybuchem wojny, tato wynajął jacht. Opływaliśmy dookoła 
greckie  wyspy.  Odpoczywaliśmy  w  piaszczystych  zatoczkach  i 
kąpaliśmy  się  w  czystej  wodzie.  Było  bardzo  pięknie,  a  ja 
nauczyłam się pływać jak ryba.

– Moim  zdaniem  Kanał  jest  dla  ciebie  za  zimny  –ostrzegał 

markiz – lecz kiedyś będziemy musieli znaleźć jakiś złoty brzeg i 
tam pokażesz mi swoje wodne talenty.

– Z  przyjemnością  –  odpowiedziała  –  Trochę  się  jednak 

obawiam,  że  będziesz  zgorszony,  widząc  mnie  tak 
roznegliżowaną.

– Bardzo rzadko bywam zgorszony – odparł markiz. Zauważył, 

że  Lukrecja  się  uśmiechnęła  i  dodał:  –  To  nie  jest  wyzwanie, 
chociaż  w  pełni  zdaję  sobie  sprawę,  że  możesz  to  wykorzystać 
jako kolejny swój atut przy prowokowaniu mnie.

– Będę  ostrożna,  póki  jestem  na  pokładzie,  mój  panie  –

stwierdziła  Lukrecja.  –  Mógłbyś  mnie  wrzucić  do  morza  i 
zapomnieć o mnie.

– Taka możliwość zawsze istnieje – odparł z udaną powagą.
Uśmiechnęła się do niego i dodała figlarnie:
– Lecz mogłabym też narobić ci ambarasu, płynąc do brzegu i 

odsłaniając twoją tajemnicę władcy Francji.

– A mam jakąś tajemnicę? – spytał markiz.
– Z  pewnością  znajdę  coś  na  twój  temat,  o  czym  bardzo 

chciałby wiedzieć Napoleon – rzekła Lukrecja.

Wyraz  twarzy  markiza  nie  zmienił  się,  lecz  ona  intuicyjnie 

wyczuła,  że  zastanawia  się,  czy  ma  opowiedzieć  o  swoich 
planach.  Ku  jej  rozczarowaniu  nie  powiedział  nic.  Odpłynęli  z 
Poole  wczesnym  rankiem,  a  o  zmierzchu,  dostrzegając  słabe 
cienie na horyzoncie, Lukrecja domyśliła się, że to jest wybrzeże 
Francji.

Sir  Joshua  nalegał,  by  biegle  orientowała  się  w  geografii. 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 100

Teraz,  według  jej  obliczeń,  najkrótsza  droga  do  Francji 
zaprowadziłaby ich do Cherbourga, leżącego na półwyspie.

Jeżeli mamy stąd zabrać zbiegłych więźniów – pomyślała – to, 

z francuskiego punktu widzenia, jest to mniej oczekiwane miejsce 
do zorganizowania ucieczki aniżeli zatoki i zatoczki w Cieśninie 
Kaletańskiej.

Ponieważ  markiz  nie  chciał,  by  Lukrecja  zobaczyła,  gdzie 

naprawdę  się  znajdują,  wymyślił  jakiś  pretekst  i  zabrał  ją  do 
kajuty,  zanim  można  było  wyraźnie  dojrzeć  brzeg.  Jedli  kolację, 
gdy markiz niby przypadkiem wtrącił:

– Dzisiaj wieje chłodny wiatr i najlepiej byłoby nie wychodzić 

wieczorem na pokład.

– Czy  przyjmiesz  moje  zaproszenie  na  partyjki  trik-traka?  –

spytała Lukrecja.

– Sądzę,  że  to  może  być  zabawne  –  odpowiedział.  –

Przepraszam cię na chwilę, muszę porozmawiać z kapitanem.

Wyszedł z kajuty, zamierzając odbyć tę rozmowę na pokładzie. 

Kapitan  zszedł  jednak  na  dół,  by  się  z  nim  zobaczyć,  i  Lukrecja 
usłyszała  ich  głosy  w  korytarzu.  Wstała,  przeszła  przez  kajutę  i 
przyłożyła ucho do drzwi.

– Gdzieś  za  trzydzieści  minut  zakotwiczymy  przy  St.  Pierre 

d’Eglise – zameldował kapitan.

– Trzymajcie  się  w  cieniu  skał  –  odpowiedział  markiz.  –  O 

zmierzchu  nie  będziemy  widoczni.  Łódź  niech  będzie 
przygotowana, bym mógł popłynąć do brzegu.

– Tak  jest,  Wasza  Lordowska  Mość.  Oczekuje  pan  na  dwóch 

dżentelmenów.

– Na  lorda  Beaumonta  i  jego  syna.  Mają  czekać  na  mnie  w 

umówionym  miejscu.  Przyprowadzę  ich  do  łodzi.  Gdyby 
wydarzyło  się  coś  złego,  kapitanie,  proszę  postępować  według 
rozkazów otrzymanych dawniej.

– Tak jest, Wasza Lordowska Mość. – Kapitan przez chwilę się 

zawahał,  a  potem  zapytał:  –  Przepraszam  pana,  ale  czy  Jej 
Lordowska Mość o tym wie?

– Nie  ma  powodu,  by  miała  o  wszystkim  wiedzieć 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 101

odpowiedział markiz. – Jeśli nie wrócę, proszę jej nie niepokoić. 
Powiedz po prostu, że nastąpiła zmiana w umówionym spotkaniu 
i że jestem całkowicie bezpieczny.

– Tak jak niedawno, panie.
Markiz zaśmiał się z cicha.
– Tak  jak  niedawno!  Chociaż  wtedy  mało  brakowało,  a 

wpadlibyśmy w tarapaty.

– O tak, wiem o tym aż za dobrze, panie. Chcę powiedzieć, że 

zawsze  jestem  niespokojny,  dopóki  nie  ma  pana  znowu  na 
pokładzie.

– Dziękuję,  kapitanie  –  powiedział  markiz.  –  Do  tego  czasu 

jednak  muszę  sam  troszczyć  się  o  siebie.  Teraz  ważne jest  tylko 
to,  żeby  Ford  Beaumont  i  jego  syn  czekali  tak,  jak  zostało 
zaplanowane.

– Miejmy nadzieję proszę pana.
– Major  Willoughby  powiedział  mi,  że  będą  odpowiednio 

przebrani i że lord Beaumont mówi po francusku.

– Jeżeli  ich  nie  będzie  –  zasugerował  kapitan  –  nie  byłoby 

dobrze zbyt długo się tam kręcić.

– Oczywiście – zgodził się markiz. – Jednocześnie Premierowi 

bardzo zależy na tym, by dotarli szybko i bezpiecznie do Anglii.

Kapitan westchnął.
– W każdym razie zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
Lukrecja  domyśliła  się,  że  rozmowa  dobiega  końca,  więc 

szybko odeszła od drzwi, by siąść przy planszy. Wkładała właśnie 
pionki, gdy markiz do niej dołączył. Pokonała go dwa razy, zdając 
sobie  sprawę,  że  nie  był  skoncentrowany  na  grze.  Wstała 
ziewając.

– Myślę, że na mnie pora, aby odpocząć, mój panie.
– Dobry pomysł – powiedział z ulgą w głosie.
Lukrecja ukłoniła mu się nisko?
– Dobranoc. Dziękuję za przyjemny dzień.
– Bardzo przyjemny dzień – powtórzył markiz i pocałował ją w 

rękę.

Lukrecja  szła  wolno  do  swej  kajuty,  lecz  zaledwie  weszła, 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 102

zaczęła  się  gorączkowo  przebierać.  Zdjęła  wieczorową  suknię  i 
nałożyła  inną,  ciemną,  a  potem  okryła  się  czarną  peleryną. 
Podeszła  do  drzwi  nadsłuchując  i  zorientowała  się,  że  markiz  w 
swojej kajucie również zmienia strój. Wyślizgnęła się na korytarz, 
a później na pokład. Kotwica była spuszczona i łódź stała jeszcze 
na pokładzie jachtu. Odczekała, aż łódź znajdzie się na wodzie, a 
chwilę  później,  ku  zaskoczeniu  obsługi  i  młodego  podoficera, 
kierującego całością, zeszła po sznurowej drabince.

– Czy pani płynie z nami? – spytał niepewnie podoficer.
– Tylko  do  brzegu  –  odpowiedziała  Lukrecja.  –  Boli  mnie 

głowa  i  czuję,  że  zmiana  miejsca  dobrze  mi  zrobi.  Proszę  nie 
meldować Jego Lordowskiej Mości, że tu jestem, aż nie oddalimy 
się  od  jachtu.  Mógłby  się  niepotrzebnie  obawiać  o  moje 
bezpieczeństwo w czasie tej krótkiej podróży.

Uśmiechnęła  się  do  podoficera,  który  pod  wrażeniem  jej 

lekceważąco wyniosłego tonu powiedział:

– Nie będę meldować, proszę pani.
Łódź  stała  w  cieniu  jachtu.  W  odległości  około  stu  jardów 

widać było skały. Lukrecja zauważyła także zatoczkę i domyśliła 
się, że tam przybiją do brzegu.

Marynarze siedzieli przy wiosłach, a podoficer trzymał rękę na 

sterze,  gdy  markiz  pojawił  się  na  pokładzie  jachtu.  Był  sam. 
Przytrzymał drabinkę i szybko zszedł po niej do łodzi. Podoficer, 
w  chwili  gdy  markiz  znalazł  się  w  łodzi,  wydał  rozkaz  i 
mężczyźni zaczęli wiosłować w stronę brzegu.

Markiz  usiadł  na  rufie  i  ujrzał  obok  siebie  Lukrecję.  Przez 

moment  milczał,  ze  zdziwieniem  jej  się  przypatrując. 
Przypuszczała,  że  w  pierwszej  chwili  jej  nie  poznał,  ponieważ 
miała czarną pelerynę i kapturem przysłoniła sobie twarz.

– Lukrecjo! – zawołał szeptem. – Co tutaj robisz?
– Płynę z tobą do brzegu – odpowiedziała. – Ból głowy stawał 

się coraz silniejszy i chciałam zaczerpnąć powietrza.

– Nie uważałaś za stosowne zapytać mnie o zgodę?
– A powinnam? – dopytywała się naiwnie. – Czy kryje się coś 

złego w twojej podróży na brzeg?

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 103

– A kto mówi, że się wybieram na brzeg?
– To jest oczywiste.
Wyczuła,  że  jest  zmartwiony  i,  więcej  niż  trochę, 

zaniepokojony jej obecnością. Dodała więc:

– Rozumiem cię doskonale. Chciałeś się trochę przejść po tylu 

dniach na morzu. Jacht jest bardzo ciasny.

– Tak, tego pragnę – powiedział z ulgą markiz ale jest to dziki, 

niezamieszkały obszar kraju i nie chcę być tutaj widziany.

– Naturalnie,  że  nie.  Nie  o  tak  późnej  porze  –  potwierdziła 

Lukrecja.

Gdy dopłynęli do brzegu, markiz powiedział surowo:
– Wracasz prosto na jacht, Lukrecjo. Czy to jasne?
– Ależ oczywiście – odparła – chociaż sądzę, że łódź będzie ci 

potrzebna. Jak długo masz zamiar spacerować?

– Mniej więcej trzydzieści minut – oznajmił.
– W  takim  razie,  przyjemności,  mój  panie  –  powiedziała 

Lukrecja. – Mam nadzieję, że nie zasnę do twojego powrotu.

– Ja  również  mam  taką  nadzieję  –  odparł  jakby  trochę 

nieprzytomnie.

Dwóch marynarzy wyskoczyło, aby przeciągnąć łódź w stronę 

kamienistego brzegu. Markiz wyszedł z łodzi i bez słowa zniknął 
w  cieniu  skały.  Marynarze  zgodnie  z  rozkazem  spychali  łódź  na 
wodę, gdy Lukrecja zwróciła się do podoficera:

– Poczekaj chwilę.
– Musimy  wracać  na  statek,  proszę  pani.  –  Tak,  wiem...  lecz 

zaczekaj.

Udała, że zagląda pod pelerynę, po czym powiedziała:
– Markiz  musiał  zapomnieć.  Prosił,  abym  trzymała  jego 

kompas,  teraz  mi  przykro,  bo  zapomniałam  mu  go  oddać.  To 
bardzo ważne. Muszę mu to zanieść.

– Ależ, proszę pani! – protestował podoficer.
– On jest niezbędny Jego Lordowskiej Mości – oświadczyła.
Odwróciła  się  do  jednego  z  marynarzy  trzymających  łódź  i 

zapytała:

– Czy pan będzie tak grzeczny i przeniesie mnie na brzeg? Nie 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 104

chciałabym przemoczyć sobie stóp.

– Proszę dać kompas mnie – powiedział podoficer.
– Nie,  nie  –  odparła  Lukrecja.  –  Jego  Lordowska  Mość  nie 

życzyłby  sobie  tego.  Wyraźnie  zaznaczył,  że  nie  chce,  by 
ktokolwiek poza mną dotykał kompasu.

Mówiąc  to  odwróciła  się  w  stronę  marynarza,  który  chętnie 

usłużył  swoimi  ramionami  tak  atrakcyjnej  osobie.  Podniósł  ją  i 
przeniósł przez płytką wodę na brzeg.

– Wracajcie natychmiast, jak Jego Lordowska Mość rozkazał –

powiedziała Lukrecja podoficerowi. – Ja wrócę z nim później.

– Ależ,  proszę  pani...  –  protestował  podoficer,  lecz  Lukrecja 

pobiegła i znikła w cieniu.

Podoficer był zbyt młody i niedoświadczony, by wiedzieć, jak 

sobie  poradzić  w  takiej  sytuacji.  Dlatego  też  zdecydował,  że 
najrozsądniej postąpi wykonując rozkaz.

Lukrecja  znalazła  prowadzącą  na  skały  ścieżkę.  Wznosiła  się 

ona  wysoko  i  zaraz  zbiegała  stromo  w  dół  ku  nierównej  polnej 
drodze,  która  wiodła  na  wschód  wzdłuż  skalistego  brzegu. 
Lukrecja  przeczuwała,  że  tą  drogą  udał  się  markiz,  i  biegnąc 
szybko  po  chwili  zobaczyła  jego  wysoką,  szeroką  w  ramionach 
sylwetkę.  On  spieszył  się  także.  Zauważyła,  że  zrzucił  płaszcz. 
Miał na sobie czarny garnitur, w którym wyglądał jakoś dziwnie. 
Ścieżka  trochę się poszerzyła, przechodząc w wąską i  zakurzoną 
drogę  do  wioski.  Lukrecja  ujrzała  spiczasty  szczyt  wieży  i 
domyśliła się, że ma przed sobą St. Pierre d’Eglise. Markiz szedł, 
ona  musiała  biec,  by  nadążyć  za  nim.  Dochodzili  do  wioski. 
Ujrzała przed sobą domy i kościół. Na drodze kilka stóp przed nią 
był  zakręt.  Choć  szła  szybko,  na  zakręcie  na  chwilę  straciła 
markiza  z  oczu.  I  wtedy  nagle  on  wyskoczył  zza  żywopłotu  i 
schwycił ją za ramię.

– Dlaczego  mnie  śledzisz?  –  spytał  po  francusku.  A  gdy 

zaskoczona  wydała  okrzyk,  zawołał  z  niedowierzaniem:  –
Lukrecjo! Na Boga! Dlaczego idziesz za mną?

Spojrzała  na  niego  i  zauważyła  w  półmroku,  że  jego  brwi 

zbiegły się na czole i że jest strasznie zły.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 105

– Myślałam, że będę mogła ci... pomóc – odpowiedziała cicho.
– Pomóc mi? Jak?
– Wyjątkowo dobrze mówię po francusku.
– Masz  w  tej  chwili  zawrócić  –  powiedział  ostro.  –  Ja  ci  nie 

mówiłem,  ale  śpieszę  komuś  z  pomocą,  a  to  może  być 
niebezpieczne.

– Wiem  –  odpowiedziała.  –  Masz  odebrać  lorda  Beaumonta  i 

jego syna, którzy uciekli z miejsca internowania.

– Skąd to wiesz?
– Słyszałam  –  odpowiedziała  po  prostu.  –  Poza  tym  major 

Naseby  opowiedział  mi,  jak  uratowałeś  wielu  ludzi  w  zeszłym 
roku.

– Naseby powinien trzymać język za zębami – przykrym tonem 

rzucił markiz. – Masz wracać. Czy nie słyszysz? Natychmiast!

– Łódź odpłynęła już w stronę jachtu.
Markiz stał niezdecydowany, a Lukrecja wiedziała, że rozważa, 

czy  powinien  wrócić  z  nią  na  jacht,  czy  też  kontynuować 
wędrówkę na umówione miejsce.

– Nie będę dla ciebie ciężarem – powiedziała cicho.
– Ty jesteś ciężarem – odparł niezadowolony. – Jesteś dla mnie 

ciężarem od chwili, gdy cię poznałem.

– Lepiej  będzie,  jeżeli  pogodzisz  się  z  tym,  co  się  stało,  i 

pozwolisz mi iść z sobą.

– Dobrze!  –  powiedział  tak,  jakby  nagle  podjął  decyzję.  –

Miejmy  nadzieję,  że  wszystko  pójdzie  gładko.  Jeżeli  nie,  to 
będziesz marnieć we francuskim więzieniu nie z mojej winy.

Nie czekał na jej odpowiedź i ruszył drogą w dół. Szła za nim 

świadoma  jego  gniewu,  ale  i  zadowolona,  że  jest  u  jego  boku. 
Była  pewna,  że  nie  umiałaby  czekać  na  jachcie  i  rozmyślać  ze 
strachem o tym,  czy coś złego mu się nie stało, czy nie znajduje 
się w niebezpieczeństwie.

Łatwo jest słuchać o dzielnych czynach – myślała. Inaczej, ba, 

bardzo trudno przebywać z tymi, którzy t czyny realizują.

Kochała  markiza  –  kochała  z  mocą,  która  dzień  po  dniu, 

godzina po godzinie zwiększała się. I nie była taka naiwna, by nie 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 106

zdawać  sobie  sprawy,  że  to,  co  robił,  było  wyjątkowo 
niebezpieczne.

Napoleon  fanatycznie  nienawidził  Anglików.  Trzymanie  w 

niewoli  kogoś  tak  znanego  jak  lord  Beaumont  przynosiło  mu 
zaszczyt.  Wiadomość  o  jego ucieczce postawi  na  nogi  całą straż 
na  północnym  wybrzeżu  Francji.  Było  oczywiste,  że  Jego 
Lordowska  Mość  będzie  się  starał  dostać  do  Anglii.  Tysiące 
oddziałów pojawi się na drogach, by szukać mężczyzn podobnych 
z  wyglądu do  lorda  Beaumonta i  jego syna. Niewiele tu  pomoże 
umiejętne przebranie.

Prawie już doszli do wioski, gdy markiz zwolnił kroku i stając 

w cieniu drzewa, zaczął przyglądać się okolicy. Miejscowość była 
trochę  większa  od  osiedla.  Kilka  domów  rybackich  skupionych 
dookoła  małego  kościoła  z  szarego  kamienia,  karczma  i  nic 
więcej.

– Gdzie się z nimi spotkasz? – wyszeptała.
– Na cmentarzu – odpowiedział.
Rozpoznała  w  jego  głosie  ton  wyjątkowego  rozdrażnienia,  do 

którego się przyczyniła. Milcząc szli przez wieś w cieniu domów, 
nie spotykając nikogo po drodze.

Doszli  do  cmentarza.  Lukrecja  zauważyła,  że  był  bardzo 

zaniedbany.  Kamienie  nagrobne  zostały  pewnie  potłuczone  i 
zdewastowane  w  czasie  Rewolucji.  W  oknach  kościoła  nie  było 
szyb.  Złamana  chorągiewka  na  wieży  zwisała  jak  pijany  anioł. 
Mur otaczający cmentarz rozpadał się, a kryta dachem cmentarna 
brama z powyłamywanymi zawiasami leżała na ziemi, jakby przez 
kogoś  porzucona.  Lukrecja  szła  za  markizem.  Dużo  tam  było 
wielkich kwadratowych kamieni nagrobnych. Zastanawiało ją, czy 
poszukiwani mężczyźni ukryli się za nimi czy też w kościele. Gdy 
o  tym  myślała,  spostrzegła, że  drzwi  kościoła zabite  są deskami. 
Było  jasne,  że  nikt  z  St.  Pierre  d’Eglise  nie  modlił  się  tutaj. 
Markiz stanął i rozglądał się.

Wtem  usłyszeli  za  sobą  odgłos  maszerujących  stóp. 

Nadchodzili żołnierze. Markiz rozejrzał się dookoła, lecz nie było 
gdzie  się  skryć.  W  momencie  gdy  żołnierze  przechodzili  obok 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 107

kościoła,  markiz  szybko  zbliżył  się  do  Lukrecji  i  objął  ją 
ramieniem.

– Zdejmij  kaptur  –  powiedział  tak  cicho,  że  tylko  ona  to 

słyszała.  –  Jesteśmy  parą  kochanków,  może  nie  zwrócą  na  nas 
uwagi.

Przytulił  ją  mocno  do  siebie,  policzek  do  policzka.  Lukrecja 

wyczuła  napięcie  jego  ciała,  które  było  oznaką  złości  i  lęku  z 
powodu  nadejścia  żołnierzy.  Oboje  stali  w  bezruchu,  dopóki  nie 
usłyszeli rozkazu i dopóki oddział nie zatrzymał się przy nich.

– Hej,  wy,  co  tutaj  robicie?  –  spytał  mężczyzna  po  francusku 

głosem  szorstkim,  krzykliwym  i  prostackim.  Lukrecja  i  markiz 
odwrócili  się,  by  zobaczyć  twarz  mówiącego  i  nie  zdziwili  się, 
widząc  przed  sobą  sierżanta.  Za  nim  stało  czterech  żołnierzy. 
Markiz odpowiedział uprzejmie:

– Spotykam się ze swoją dziewczyną, panie.
Sierżant podszedł bliżej i spojrzał w twarz markiza.
– Jak się nazywasz i gdzie mieszkasz?
– Nazywam  się  Pierre  Bouvis,  panie.  Jestem  urzędnikiem  i 

pracuję  w  Cherbourgu.  Przyszedłem  tutaj,  by  spotkać  się  z  tą 
panną.

Sierżant spojrzał na niego podejrzliwie.
– Dlaczego przeszedłeś całą tę drogę? – dopytywał się.
– Ponieważ  zabroniono  nam się spotykać – wtrąciła Lukrecja, 

nadając  swojej  francuszczyźnie  cechy  gwarowe,  co,  jak 
zauważyła, uczynił także markiz.

Nie oczekiwała, że będzie mówił tak biegle, i stwierdziła, że w 

pewien  subtelny  sposób  przypomina  osobę,  za  jaką  się  podaje. 
Było  w  nim  coś  nerwowego  i  niespokojnego,  tak  jakby  bał  się 
żołnierzy.

– Voyons, voyons, będziecie musieli wytłumaczyć to oficerowi 

– powiedział sierżant.

– Oficerowi! – krzyknęła Lukrecja.
– Każdy napotkany na cmentarzu i w okolicy ma być zabrany w 

celu wyjaśnienia – powiedział sierżant głosem, jakim się powtarza 
rozkazy bez specjalnego zainteresowania się ich treścią. – Proszę 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 108

iść za mną. Nie mam czasu na rozmowę.

– Lecz my zawsze się tutaj spotykamy – markiz powiedział to 

głosem wyrażającym protest. – Przychodzimy na cmentarz albo w 
inne  miejsce  Zatoki  St.  Pierre  przynajmniej  raz  lub  dwa  razy  w 
tygodniu. Czy jest w tym coś złego?

– Oficer  wam  powie,  czy  jest  w  tym  coś  złego  szorstko 

zauważył sierżant. – Idziemy, ja nie mogę stać tutaj całą noc.

Dwóch  żołnierzy  wzięło  markiza  pod  łokcie,  pozostali  dwaj 

stanęli po prawej i  lewej stronie Lukrecji i  tak ruszyli ku drodze 
do wioski. Gdy wyszli z cmentarza, markiz odezwał się znowu:

– Nie  rozumiem,  co  złego  może  być  w  spotykaniu  się  na 

cmentarzu lub w Zatoce St. Pierre. Jeżeli nie wolno tam chodzić, 
ktoś powinien był nam o tym powiedzieć.

Mówił  tonem  urażonym,  a  ona,  z  przebłyskiem  intuicji, 

zauważyła,  że  dwa  razy  wymienił  nazwę  Zatoki  St.  Pierre. 
Musiało  to  być  miejsce,  gdzie  wysiedli  na  ląd.  Teraz,  jeżeli  lord 
Beaumont  był  w  zasięgu  głosu,  to  wie,  dokąd  ma  się  udać,  by 
znaleźć  łódź  ratunkową,  która  czeka  na  niego  i  na  jego  syna  w 
celu przewiezienia ich na jacht. Cała trudność jednak – pomyślała 
Lukrecja  polega  na  tym,  jak  my  mamy  wyjść  z  tej  opresji. 
Zastanawiała się również, czy lord Beaumont został już schwytany 
i  zmuszony  do  ujawnienia  miejsca,  w  którym  miał  się  spotkać  z 
kimś  z  Anglii.  Następnie  stwierdziła,  że  najprawdopodobniej 
Francuzi byli czujniejsi, aniżeli Anglicy myśleli. Właśnie dlatego 
przesłuchiwali każdego, kto wzbudzał podejrzenie.

Maszerowali  bardzo  szybko,  musiała  biec,  by  dotrzymać  im 

kroku.  Kiedy  doszli  do  farmy,  oddalonej  około  pół  mili  od 
cmentarza, nie mogła złapać tchu ze zmęczenia. Liczba żołnierzy 
na  podwórzu  i  przed  bramą  świadczyła  o  tym,  że  farma  została 
zarekwirowana przez wojsko. Weszli  za sierżantem do domu. W 
wąskiej,  nisko  sklepionej  sieni  sierżant  zapukał  do  drzwi  i  nie 
otrzymawszy  odpowiedzi  wszedł  do  środka.  Znajdowali  się  w 
niewielkim,  jasnym  pokoju  we  frontowej  części  budynku.  Na 
ciężkim  dębowym  stole,  zamienionym  na  biurko,  leżały  w 
nieładzie jakieś papiery, kałamarz i kilka gęsich piór.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 109

Sierżant  przeszedł  przez  pokój  i  zapukał  do  innych  drzwi  po 

drugiej  stronie.  Jakiś  głos  odpowiedział  Entrez  – więc  wszedł, 
zamykając za sobą drzwi.

Lukrecja  spojrzała  na  markiza.  W  świetle  dwóch  lamp 

oświetlających  pokój  zauważyła,  dlaczego na odległość wydawał 
jej się inny. Miał na sobie przyciasną czarną pospolitą marynarkę, 
uważaną  za  najlepszą  przez  każdego  szanującego  się  urzędnika. 
Jego buty ze sprzączkami miały mocne podeszwy, skarpetki były z 
cienkiej  wełny.  Włosy  uczesał  też  inaczej,  a  czekając  na  powrót 
sierżanta,  wyciągnął  z  kieszeni  okulary  w  drucianej  oprawce  i 
nałożył  je  na  nos.  Gdyby  nie  zdawała  sobie  sprawy  z 
niebezpieczeństwa,  wybuchnęłaby  śmiechem.  Jego  przebranie 
było wspaniałe. Nawet pan Odrowski pochwaliłby sposób, w jaki 
zmienił  swoją  powierzchowność.  On  nie  tylko  się  przebrał,  ale 
nawet  stał  inaczej.  Nerwowy  tik  pojawił  się  w  oku,  a  dziwne, 
deformujące  okulary  wykrzywiały  jego  prosty  arystokratyczny 
nos.

Drzwi z drugiego końca pokoju otworzyły się, wyszedł sierżant 

poprzedzony przez oficera. Był to młody człowiek w wieku około 
dwudziestu  pięciu  lat,  typowy  drobnomieszczanin  i  jak  Lukrecja 
zauważyła, znudzony całą procedurą.

– Kim jesteś – spytał agresywnie – i co robiłeś na cmentarzu o 

tak późnej porze?

– Nie miałem pojęcia – odpowiedział markiz skromnie – że jest 

coś  złego  w  spotykaniu  tam  mojej  narzeczonej.  Często  tam  się 
spotykaliśmy i dotąd nie mieliśmy kłopotów.

– A  ty  skąd  pochodzisz?  –  spytał  oficer  Lukrecji  Jego  z 

początku szorstki głos złagodniał przy końce wypowiedzi.

W  świetle  lampy  wyglądała prześlicznie.  Z trudem pokonując 

uczucie  przenikliwego  strachu,  spojrzała  na  niego  spod  rzęs  i 
rzekła:

– Tiens.  Monsieur,  pochodzę  z  Paryża,  lecz  mieszkam  tu  w 

sąsiedztwie  i  uważam,  że  jest  to  okropnie  nudne.  Dlatego  też 
zabawiam się trochę, spotykając tego oto pana. Gdyby się znalazł 
ktoś  bardziej  pociągający  spotykałabym  go  również.  –  Tu 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 110

spojrzała  znacząco  na  Francuza,  by  nie  było  żadnego 
nieporozumienia.

– Interesujesz mnie, moja panno – powiedział z iskierką w oku, 

której przedtem nie było.  – Zakładam, że przyjdziesz  i opowiesz 
mi dokładniej, co robiłaś na cmentarzu. Sądzę, że będzie to bardzo 
pouczające.

– Z pewnością –  powiedziała  Lukrecja. –  A  pan może  zechce 

opowiedzieć  mi,  co  się  dzieje  na  świecie.  Równie  dobrze 
mogłabym  być  uwięziona  w  klasztorze,  jak  w  tym  nudnym 
miejscu.

Francuz zaśmiał się.
– Będziemy  musieli  sprawdzić,  czy  uda  nam  się  uczynić  to 

miejsce  bardziej  zabawnym  –  powiedział.  –  Chodź  do  drugiego 
pokoju. Kończę kolację i nie chcę, by ostygła.

– To się rozumie – odpowiedziała Lukrecja. – Z ochotą pójdę z 

tobą, panie.

Spojrzała  na  markiza,  idąc  za  Francuzem  w  stronę  drzwi.  Po 

tym, jak na nią patrzył, poznała, że jest nie tylko zły na nią za to, 
co robi, lecz i niezwykle zaniepokojony.

– Biedny Pierze, on jest zazdrosny! – powiedziała do Francuza.
– Co ja mam robić, Monsieur? – spytał sierżant.
– Znaleźć  Anglika  i  jego  syna!  –  warknął  oficer.  –  Zostaw 

jednego żołnierza do pilnowania tego człowieka. Lepiej przywiąż 
go  do  krzesła,  aby  nie  uciekł,  choć  nie  wygląda  na  takiego,  co 
chciałby to zrobić.

– Wątpię,  czy  poszedłby  bez  swojej  ukochanej  –  z  szerokim 

uśmiechem powiedział sierżant.

– Mimo  wszystko  zwiąż  go  –  rozkazał  oficer  i  wracaj  do 

obowiązków. Te angielskie świnie muszą być tu gdzieś w okolicy.

– Znajdę  ich,  Monsieur  – powiedział  sierżant.  Proszę  się  nie 

martwić.

– Masz  ich znaleźć,  zanim  przybędzie tutaj  major Le Cloud –

powiedział oficer. – Nie zapomnij o tym!

Powiedziawszy  to,  wszedł  za  Lukrecją  do  drugiego  pokoju. 

Ona  zaś  słuchała  i  rozglądała  się  dookoła,  zdejmując  pelerynę. 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 111

Ten pokój był większy od biura. Był również lepiej umeblowany. 
Pośrodku stał stół, na którym leżały resztki wieczornego posiłku.

Oficer  usiadł  przy  stole,  a  starsza  kobieta  o  pomarszczonej, 

spalonej przez słońce i zawziętej twarzy weszła drugimi drzwiami 
i postawiła dzbanek kawy na stole. Lukrecja domyśliła się, że jest 
to  żona  farmera,  niezadowolona  z  zarekwirowania  farmy  przez 
wojsko.

– Jeszcze jedną filiżankę – szorstko rzucił oficer.
Kobieta nic nie odpowiedziała, wyszła z pokoju i wróciwszy po 

chwili, niemal cisnęła filiżankę ze spodkiem na stół.

– Siadaj, moja panno – powiedział oficer – I pozwól, że naleję 

ci kawy. A co powiesz na kieliszek wina?

– Z  pewnością,  panie,  jeden  kieliszek  wypity  z  tobą  mi  nie 

zaszkodzi – powiedziała Lukrecja, spoglądając na niego filuternie.

Nalał trochę czerwonego wina do pustego kieliszka, który stał 

na  stole,  a  potem  napełnił  własny.  Lukrecja  zauważyła,  że 
opróżnił butelkę.

– Opowiedz mi coś o sobie – poprosił Francuz.
– Niewiele  mam  do  opowiadania  –  odpowiedziała.  –  Jestem 

znudzona.  Zapewniam  cię,  panie,  że  nie  widziałam  nikogo  tak 
młodego i tak przystojnego jak ty od czasu swojego przybycia do 
tego przeklętego miejsca.

– W takim razie, dlaczego tutaj jesteś? – spytał oficer.
– Mój ojciec zajmuje się budową statków dla naszego Cesarza.
– To wszystko tłumaczy – zauważył Francuz. Nawet istoty tak 

piękne jak ty muszą cierpieć w czasie wojny.

– Cierpię bezgranicznie, panie, lecz nie w tej chwili. – Popijała 

wino małymi łykami. – Czy mogę wypić za twoją pomyślność? –
zaproponowała.  –  Jestem  pewna,  że  zostaniesz  generałem  na 
długo przed nastaniem pokoju.

– Pokój  byłby  już  jutro,  gdyby  nie  ci  przeklęci  Anglicy  –

odpowiedział Francuz.

– C’est  vrai  –  zgodziła  się  Lukrecja  z  uśmiechem.  –  Ale 

niewątpliwie ci bezdenni głupcy zdają sobie sprawę z tego, że są 
pokonani?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 112

Francuz wzruszył ramionami.
– Kto  tam  wie,  co  oni  myślą?  –  powiedział.  –  Zamiast  tego 

powiem, co ja myślę o tobie. Vous êtes très folie, Mademoiselle. 
Musimy  coś  wymyślić,  aby  twoja  wizyta  stała  się  bardziej 
interesująca, aniżeli w tej chwili.

– Jakże pan to zrobi? – trzepocząc rzęsami spytała Lukrecja.
– Czy  naprawdę  chcesz,  abym  ci  powiedział?  –  mówił 

przybliżając swoją twarz do jej twarzy.

– Lecz  co  z  biednym  Pierrem?  –  spytała  Lukrecja.  –  Nie 

możesz  go  tutaj  trzymać!  Straci  swoje  stanowisko!  Jego 
pracodawca  jest  bardzo  wymagający.  Pierre  musi  stawić  się  w 
pracy  o  siódmej  rano.  –  Jej  umysł  gorączkowo  pracował, gdy  to 
mówiła.

Oficer był szczupłym mężczyzną i nie wyglądał na szczególnie 

krzepkiego.

– Dlaczego Pierre nie służy w wojsku? – spytał. – Jest wielkim 

facetem, typem mężczyzny, jakiego potrzeba.

– Jego oczy – zauważyła smutno Lukrecja. – Nie mógłby trafić 

w nieprzyjaciela nawet z dziesięciu jardów, jest krótkowidzem.

– No  tak,  a  sądzisz,  że  znajdą  kogoś  lepszego  zamiast  niego, 

gdy tak rozpaczliwie brakuje mężczyzn?

A  potem,  jakby  ten  temat  w  ogóle  go  nie  interesował, 

powiedział:

– Teraz porozmawiamy o tobie, moja panno.
– Czemu  nie  można  go  wypuście?  –  spytała  Lukrecja.  –  Ja 

naprawdę  robię  się  nerwowa,  kiedy  pomyślę,  że  on  słyszy,  co 
mówimy.

– Nic nie usłyszy przez te grube mury – odpowiedział oficer. –

a ja nie mogę go uwolnić, zanim nie przyjedzie major Le Cloud. 
Każdy, kto jest podejrzany, musi być przesłuchany przez majora i 
być może stanie przed sądem w Paryżu.

– Mon  Dieu! – krzyknęła  Lukrecja.  –  Nie  miałam  pojęcia,  że 

jesteśmy tacy winni!

– Jesteś bardzo ważna, moja panno, o tym mogę cię zapewnić –

odpowiedział oficer.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 113

Skończył swój kieliszek i wyciągnął rękę w kierunku Lukrecji. 

Gdy jego palce dotknęły jej delikatnej szyi, wstała uśmiechając się 
czarująco. Pewien pomysł zaświtał jej w głowie.

– Naleję ci jeszcze trochę wina, panie.
– Nie, nie ruszaj się!
– Chcę cię obsłużyć. To dla mnie przyjemność. Zapewniam cię.
Zobaczyła  butelkę  na  drugim  stole.  Zanim  zdążył  jej 

przeszkodzić,  przeszła  za  jego  plecami,  by  ją  zabrać.  Gdy 
odchodziła  od  stołu,  sięgnęła  po  łyżeczkę  do  kawy  ze  spodka 
swojej filiżanki. Butelkę trzymała za szyjkę.

– Musimy razem wypić ten toast, panie – powiedziała kusząco. 

– Zastanawiałam się jak to będzie, lecz teraz już wiem.

– Powiedz mi – prosił Francuz patrząc na nią.
Jeszcze  raz  próbował  ją  dotknąć.  Gdy  swoją  dłonią  dosięgnął 

jej talii, Lukrecja wypuściła łyżeczkę z lewej ręki. Instynktownie 
nachylił  się,  by  ją  podnieść,  a  kiedy  to  robił,  złapała  butelkę  od 
wina w drugą rękę i rozbiła ją na jego głowie.

Gdy  pochylił  się  do  przodu  po  pierwszym  ciosie,  uderzyła  go 

jeszcze raz. Upadł na podłogę, zsuwając się z krzesła i rozciągnął 
się  jak  długi  pod  stołem,  a  Lukrecja  wzięła  swój  kieliszek  i 
podeszła do drzwi, trzymając nadal butelkę w ręku.

Mogła otworzyć  drzwi  tylko  na tyle, by się przecisnąć. Udało 

się!

Tak  jak  myślała,  markiz  siedział  na  krześle  przy  ścianie  z 

rękoma  związanymi  do  tyłu.  Żołnierz  pilnujący  go siedział  obok 
drugich drzwi z muszkietem w ręku. Lukrecja podeszła do niego. 
Była rada, że nie wstał.

– Pan  oficer  prosił  mnie,  bym  przyniosła  ci  kieliszek  wina  –

powiedziała  przymilnie.  –  Uważa,  że  przed  nami  dużo  czasu  do 
przybycia majora Le Clouda.

Żołnierz wyglądał na zdziwionego. Potem z uśmiechem, który 

odsłonił  jego  sczerniałe  i  połamane  zęby,  sięgnął  lewą  ręką  po 
kieliszek.  Gdy  już  miał  go  wziąć,  wypuściła  z  dłoni  kieliszek, 
który  z  trzaskiem  upadł  na  podłogę,  rozbijając  się  na  tysiąc 
kawałków.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 114

Skonsternowany  żołnierz  nachylił  się,  a  wtedy  Lukrecja 

uderzyła go z całej siły butelką w głowę. Pierwsze uderzenie nie 
było  zbyt  mocne,  ponieważ  zostało  zamortyzowane  przez 
kaszkiet. Po drugim i trzecim legł bez czucia na podłodze.

– Dzielna dziewczyna – powiedział markiz. – Rozwiąż mnie.
Odstawiła  butelkę  i  podbiegła  do  niego.  Węzły  były  mocne  i 

przez  chwilę  myślała,  że  ich  nie  rozwiąże.  Lecz  gdy  je  nieco 
rozluźniła, markiz szarpnięciem oswobodził ręce i ściągnął sznur. 
Z szybkością, o jaką go nie podejrzewała, przeskoczył przez pokój 
i  zdmuchnął  obie  lampy.  Następnie  otworzył  małe  okienko  i 
ostrożnie wystawił głowę na zewnątrz. Bez słowa wziął Lukrecję 
na  ręce  i  przez  okno  spuścił  ją  w  dół  na  ziemię.  Po  chwili 
wygramolił się za nią.

Wydawało  się,  że  dookoła  nikogo  nie  ma,  lecz  wolał  nie 

ryzykować. Trzymając się blisko ściany, skradali się wokół domu, 
aż  znaleźli  się  naprzeciw  dużej  stodoły,  jaką  można  spotkać 
prawie na każdej farmie we Francji.

Markiz  zatrzymał  się,  popatrzył  wokół,  a  następnie  chwycił 

Lukrecję za rękę i przebiegł z nią przez dziedziniec tak szybko, że 
prawie straciła  oddech.  Przypuszczała,  że  powinni  iść dalej, lecz 
nie śmiała o to zapytać.

Chociaż  w  stodole  było  ciemno,  dostrzegła  po  chwili  dwie 

drabiny oparte z boku o ścianę. Sięgały strychu powyżej przegród 
wydzielonych dla zwierząt.

Markiz  wspiął  się  na  kilka  szczebli  drabiny,  zszedł  i 

wypróbował drugą.

– O ta! – szepnął.
Lukrecja  weszła  na  górę,  on  za  nią.  Na  strychu  z  ledwością 

mogła się wyprostować, a markiz musiał się zgiąć niemal w pół. 
Wciągnął za sobą drabinę, a ona z przerażeniem stwierdziła, że w 
tej części strychu prawie nie ma siana, chociaż gdzie indziej było 
go pełno.

– Czy nie powinniśmy być z drugiej strony? – wyszeptała.
– Nie – ostro odpowiedział. – Idź i połóż się przy okapie.
Zrobiła, jak  kazał,  a on zaczął  zbierać resztki  siana, aż  zebrał 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 115

niewielką  wiązkę.  Gdy  tak  bezszelestnie  się  poruszał,  usłyszeli 
jakieś odgłosy.

– Nadchodzą – powiedziała panicznie wystraszona.
Markiz  spokojnie,  wyraźnie  bez  pośpiechu,  zniżywszy  się  aż 

do  podłogi  położył  się  obok  Lukrecji.  Następnie  tą garstką siana 
przykrył ich obojga.

Lukrecja czuła, że  to  zaledwie trochę ich zakrywa. Świadoma 

była, że markiz leży prawie na niej i jakkolwiek bała się, odczuła 
dreszcz podniecenia, ponieważ on był tak blisko. Z dołu doleciał 
ich odgłos żołnierzy wchodzących do stodoły.

– Oni  nie  mogą  być  daleko,  wy  głupcy,  wy  idioci!  –  krzyczał 

mężczyzna. – Dlaczego nie zauważyliście, jak uciekali?

– A co ze strychem, kapralu? – spytał ktoś.
– Wejdź  po  drabinie  i  zobacz,  co  tam  jest!  –  rozkazał  kapral, 

który  najwyraźniej  był  dowódcą.  Lukrecja  usłyszała  odgłos 
wchodzenia po chwiejącej się drabinie.

– Tu jest dużo siana – powiedział ten z góry.
– Nie  trać  czasu!  Nakłuwaj  bagnetem,  a  nie  przegap  miejsca, 

gdzie mógłby się schować człowiek – rozkazał kapral.

Teraz  Lukrecja  wiedziała,  dlaczego  markiz  wybrał  część 

strychu  bez  siana.  Słyszała,  jak  mężczyzna  dźga  bagnetem  po 
drugiej stronie stodoły. Ciarki po niej przeszły, gdy pomyślała, jak 
strasznie  byłoby  czekać  na  bagnet  wbijany  we  własną  pierś  lub 
wiedzieć, że to markiz został ugodzony.

– Nikogo tutaj nie ma! – krzyknął żołnierz.
– Anons!  – powiedział  kapral.  –  Nie  trać  czasu.  Oni  musieli 

udać  się  w  stronę  brzegu.  To  Anglicy.  Założę  się  o  ostatniego 
franka!

Słychać było  odgłosy  wychodzenia  ze  stodoły.  Światło  latarni 

zniknęło  razem  z  nimi  i  Lukrecja  otworzyła  usta,  aby  coś 
powiedzieć. Lecz  nim  zdążyła wymówić słowo, markiz odwrócił 
się  i  pocałował  ją.  Przez  chwilę  była  tak  zdziwiona,  że  aż 
wstrzymała  oddech.  Przeszedł  przez  nią  nagły  dreszcz,  gdy 
poczuła  na  ustach  jego  mocny  pocałunek  wywołujący  rozkosz, 
jakiej nie zaznała w ciągu całego dotychczasowego życia. W tym 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 116

momencie  ktoś  zakaszlał.  Raptownie  zesztywniała.  Na  dole  był 
mężczyzna.  Po  chwili  usłyszeli,  że  odwrócił  się  i  wyszedł  na 
dziedziniec.

Lukrecja  zorientowała  się,  że  prawie  dała  się  złapać  w 

najstarszy  sposób  na  świecie.  Wyszli  wszyscy  żołnierze  z 
wyjątkiem  jednego,  który  został,  aby  sprawdzić,  czy  jednak  ktoś 
się nie schował w stodole. Ten ktoś mógł zdradzić swą obecność, 
myśląc, że jest już bezpieczny.

Dopiero  teraz  markiz  uniósł  głowę  uwalniając  jej  usta.  Więc 

pocałował ją tylko dlatego, żeby nic nie mówiła, a nie – jak jej się 
zdawało przez jedną cudowną chwilkę – że zapragnął tego.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 117

Rozdział 7

Markiz wstał bez słowa i pomógł podnieść się Lukrecji. Potem 

uwolnił  jej  rękę,  wziął  drabinę  i  spuścił  ją  w  dół.  Nadal  nic  nie 
mówiąc zszedł po niej i zaczekał, aż Lukrecja również zejdzie. W 
stodole  panowała  cisza,  słychać  było  tylko  powolne  ruchy 
zwierząt  w  przegrodach.  Nie  było  ich  tam  wiele  i  Lukrecja 
pomyślała,  że  farmer,  którego  dom  zajęło  wojsko,  musiał  być 
człowiekiem biednym. Jakie to niezwykłe – myślała później – że 
w  chwilach  niebezpiecznych  umysł  jest  tak  zadziwiająco  jasny  i 
dostrzega nieistotne, niepotrzebne szczegóły niejako w oderwaniu 
od bezpośredniej sytuacji.

Trzymając  się  za  ręce,  przeszli  szybko  przez  stodołę  do 

wielkich  drzwi,  które  żołnierze  zostawili  uchylone.  Można  było 
przez  nie obserwować podwórze oświetlone blaskiem padającym 
z  okien  farmy.  Na  dworze  było  o  wiele  ciemniej  niż  wtedy,  gdy 
Lukrecja  i  markiz  przemykali  się  do  stodoły.  Teraz  było  łatwiej 
wyślizgnąć się przez drzwi i w cieniu budynków przedostać się z 
podwórza na pole.

Markiz  skierował  się,  jak  zauważyła  Lukrecją,  na  południe. 

Wiedziała,  że  tak  trzeba,  bo  żołnierze  poszli  w  stronę  brzegu. 
Domyśliła  się,  że  aby  uniknąć  ponownego  schwytania,  muszą 
zboczyć  z  drogi  i  obejść  teren,  na  którym  poszukiwali  ich 
żołnierze.

Gdy  tylko  oddalili  się  od  farmy,  markiz  zaczął  biec.  Znaleźli 

się  na  łące.  Lukrecja  zauważyła,  że  o  wiele  łatwiej  byłoby  jej 
dotrzymać  mu  kroku,  gdyby  nie  wytworna  wąska  suknia. 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 118

Bezskutecznie próbowała coś z nią zrobić, potem zatrzymała się i 
szepnęła:

– Czy masz nóż? Rozetnij mi spódnicę! W tym nie da się biec.
Były  to  pierwsze  słowa,  jakie  przeszły  jej  przez  gardło  od 

czasu, gdy ją pocałował. Patrzyła na zamazaną w mroku sylwetkę, 
jeszcze  czując  dreszcz,  który  przeniknął  ją  w  chwili  dotknięcia 
jego  ust.  Ku  swojej  rozpaczy  wiedziała,  że  nie  interesuje  go  jej 
osoba.  Teraz  była  dla  niego  tylko  kłopotem  i  przeszkodą  w 
ucieczce.

Markiz  bez  słowa  wyciągnął  nóż,  nachylił  się  i  przeciął  jej 

suknię  z  tyłu  od  kolan  aż  do obrębu. Zaraz  potem podniósł  się i 
schował nóż do kieszeni.

– Musimy uciekać możliwie jak najszybciej – powiedział.
– Tak, wiem.
Biegli dalej głębokim rowem do końca pola, potem w poprzek 

następnego, zaoranego i obsianego pszenicą. Trudno było iść tędy, 
na  szczęście  z  jednej  strony  rósł  zagajnik  i  mogli  skryć  się  w 
cieniu  drzew.  Przeszli  chyba  około  mili.  Serce  jej  łomotało  i  z 
trudnością  łapała  oddech.  W  końcu  markiz  przystanął i  odwrócił 
się. Nic nie widział w ciemnościach, noc była pochmurna.

– Czy sądzisz, że nas ścigają? – spytała Lukrecja.
– Ostatecznie wiedzą, że będziemy chcieli dojść do morza.
– Myślisz, że lord Beaumont znajdzie łódź?
– Skąd mam to wiedzieć? – odparł szorstko, a ona jeszcze raz 

zdała sobie sprawę, że jest zły z powodu jej obecności.

Szli  dalej  w  milczeniu.  Zastanawiała  się,  czy  ich  wolniejsze 

tempo  było  spowodowane  troską  o  nią,  czy  też  markiz  szedłby 
teraz wolniej także, gdyby był sam.

Szli i szli bez końca. Postanowiła, że nie powie już nic, dopóki 

markiz  się  nie  odezwie.  I  jeszcze  postanowiła  nie  narzekać  bez 
względu na to, co się stanie i jak długo będzie trwała ta ucieczka. 
Na pewno tego ode mnie oczekuje – przekonywała – się w duchu. 
Przecież  nie  życzył  sobie  jej  towarzystwa,  a  sam  –  tego  była 
pewna  –  jest  typem  mężczyzny,  któremu  przeszkadza,  jeśli 
kobieta zajmuje się nie swoimi sprawami.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 119

I  podobnie  jest  w  jego  łóżku  –  pomyślała  z  grymasem  na 

twarzy,  przypomniawszy  sobie  czuły  i  uwodzicielski  głos  lady 
Hester  oraz  wymacaną  ciszę  w  saloniku  karczmy,  gdy  tamta 
całowała markiza.

A przecież – pocieszana się Lukrecja – choć markiz złości się 

na  nią  i  czasami  ma  przez  nią  kłopoty,  to  wyłącznie  dzięki  niej 
stała  się  możliwa  ich  ucieczka.  To  w  końcu  będzie  punkt  na  jej 
korzyść!

Może jednak markiz sądzi, że gdyby jej nie było, nie zostałby 

zaaresztowany na cmentarzu?

Wszystko,  co  się  wydarzyło  do  tej  pory,  powracało  w  jej 

myślach, gdy tak szła i szła obok markiza.

Nie  wiedziała,  po  czym  idzie,  i  wkrótce  miała  stopy  mokre, 

pończochy podarte, a nogi okropnie obolałe. W końcu, gdy prawie 
już  straciła  rachubę  czasu,  dotarli  do  czegoś,  co  w  ciemności 
wydawało  się  dużym  lasem.  Markiz  odezwał  się  po  długim 
milczeniu:

– Nie możemy iść dalej, dopóki się nie rozjaśni.
– To niemożliwe, by nas ktoś teraz zobaczył – odparła.
– Nie  mamy  żadnej  pewności  –  stwierdził  markiz.  –

Poszukamy miejsca na odpoczynek w środku lasu. Idź za mną!

Ruszył  w  stronę  czarnej  ciemności  drzew,  których  zaledwie 

kontury  mogła  rozpoznać  na  tle  nieba.  Szła  za  nim  szybko, 
przepełniona strachem, że zniknie jej z oczu a ona zostanie sama. 
Wiedziała, że torował sobie drogę ręką.

Po chwili powiedział:
– Tu  jest  piaszczysta  ziemia.  Myślę,  że  będzie  to  dla  nas 

najwygodniejsze  miejsce  do  siedzenia.  –  Po  chwili  dodał  z 
zadowoleniem:  –  Leży  tutaj  nawet  drzewo,  o  które  możemy  się 
oprzeć.

– Rzeczywiście,  cóż  za  wygoda!  –  odpowiedziała  Lukrecja 

śmiejąc się w głos.

Nagle  wszystko  wydało  się  jej  zabawne.  Markiz  z  wielkimi 

posiadłościami, z pałacem Merlyn – oraz ona – ze swoją ogromną 
fortuną  –  szukają  schronienia  we  francuskim  lesie!  Uradowani z 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 120

powodu  leżącego  drzewa,  o  które  będą  mogli  oprzeć  swoje 
zbolałe  nogi,  rozmawiają  o  wygodzie  siedzenia  na  piaszczystej 
ziemi!

Markiz  wstał.  Z  jego  ruchów  wywnioskowała,  że  zdejmuje 

marynarkę.

– Co robisz? – spytała.
– Włóż to – odpowiedział. – Za chwilę będzie ci zimno.
– Nie mogę włożyć twojej marynarki – zaprotestowała.
– Dlaczego nie?
– Nie chcę, abyś się przeziębił.
– Czy mówisz poważnie? – dopytywał się. – Światowa kobieta, 

Lukrecjo,  domagałaby  się  tej  marynarki  jak  czegoś,  co  się  jej 
należy.

– Ja nie jestem kobietą światową – odparła – a moja suknia jest 

zupełnie ciepła.

– Nie  mam  ochoty  się  sprzeczać  –  rzucił  stanowczo.  –  I 

chciałbym  jeszcze  dodać.  Lukrecjo,  że  każda  kobieta,  światowa 
czy  też  nie,  miałaby  tyle  zdrowego  rozsądku,  by  zdać  sobie 
sprawę, że im bliżej siebie się usiądzie, tym jest cieplej.

– Na ten temat nie będę dyskutować – odpowiedziała. Włożyła 

marynarkę, którą jej podał, i  poczuła jego rękę podtrzymującą ją 
przy siadaniu. Plecami oparła się o drzewo, nogi wyprostowała i 
wyciągnęła przed sobą na piasku. Była blisko niego. Nie widziała 
go,  lecz  czuła  każdy  jego  oddech,  a  gdy  poruszyła  głową,  jej 
policzek dotknął jego ramienia. Po chwili odezwała się:

– Czy nam się uda?
– Stanę  na  głowie,  by  się  nam  udało  –  odpowiedział  –  lecz, 

oczywiście, jak to bywa w życiu, dużo zależy od szczęścia.

– Twoje szczęście już stało się przysłowiowe!
– Poprzednimi razy musiałem martwić się tylko o siebie.
Zapadła głucha cisza, którą po chwili przerwała Lukrecja:
– Czy nadal się na mnie gniewasz?
– Byłem rzeczywiście zły – przyznał markiz. – Lecz czy mogę 

gniewać się na kobietę, która miała tyle sprytu, by wyratować nas 
z  ciężkiej  opresji,  jaką  mogło  okazać  się  to  wojskowe 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 121

przesłuchanie...

Odetchnęła z  ulgą. Z tonu  jego głosu  zorientowała się, że  już 

się na nią nie gniewa.

– Czy  sądzisz,  że  major  Le  Cloud,  kimkolwiek  on  jest, 

podejrzewałby coś?

– Myślę, że nie podjąłby ryzyka uwolnienia nas. Francuzi mają 

obsesję na punkcie angielskich szpiegów. Szansa na nieodesłanie 
nas do Paryża była bardzo nikła.

– A co zrobimy teraz? – spytała Lukrecja.
– Podejmiemy każdy wysiłek, by dołączyć do ludzi na jachcie. 

Kapitan  popłynie  na  drugą  stronę  półwyspu  do  miejsca,  które 
opisałem mu na wszelki wypadek. Teraz cała trudność leży w tym, 
jak się tam dostać.

Lukrecją  wstrząsnął  dreszcz.  To  było  ze  strachu,  lecz  markiz 

szybko spytał:

– Zimno ci?
I  objąwszy  ją  ramieniem  przytulił  jej  głowę  do  swej  piersi. 

Miał  na  sobie  cienką  lnianą  koszulę,  przez  który  czuła 
równomierne  bicie  jego  serca.  Ten  odgłos  powiedział  jej,  że  nie 
ma  się  czego  obawiać.  Jakimś  bajkowym  sposobem,  dzięki 
któremu dotąd zwyciężał, markiz wyprowadzi ich bezpiecznie.

Jeżeli  podniosę  głowę,  jego  usta  znajdą  się  blisko  moich  –

pomyślała.

Wspomnienie  pocałunku  w  stodole  wzbudziło  w  niej  dreszcz 

pożądania. Wciągnęła głęboko powietrze.

– Chciałbym  wyrazić  swoją  wdzięczność  – zabrzmiał  łagodny 

głos tuż nad jej głową.

– Za co? – spytała Lukrecja.
– Za  twoją  pomysłowość  i  znokautowanie  obu  Francuzów  w 

prawdziwie profesjonalny sposób.

– Gdy  weszłam  do  pokoju  razem  z  oficerem,  najpierw 

pomyślałam,  że  trzeba  go  zabić  –  powiedziała  Lukrecja.  – Lecz 
noże  były  stare  i  tępe,  nie  dałabym  sobie  rady  z  przebiciem 
munduru.

– Sposób,  jaki  wybrałaś,  był  bardziej  skuteczny  powiedział 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 122

markiz:  –  Nie  mogę  uwierzyć,  że  to  się  naprawdę  wydarzyło. 
Nigdy  przedtem  nie  było  mi  dane  dostąpić  zaszczytu  oglądania 
amazonki w akcji.

– Bałam się – przyznała Lukrecja.
– Każdy się boi w takiej sytuacji – odpowiedział markiz – ale 

jaka radość, gdy się dokona czegoś niemożliwego.

– Jesteśmy  wolni.  Chociaż  przez  tę  chwilę...  –  zauważyła 

drżącym głosem.

Jego  ramię  objęło  ją  mocniej.  Pomyślała,  że  nieważne  jest 

niebezpieczeństwo  i  niewygoda. Nieważne, że  jutro mogą zostać 
aresztowani,  a  nawet  skazani  na  śmierć  za  szpiegostwo.  Jedynie 
ważne było to, że jest blisko niego, że czuje bicie jego serca, a on 
jest dla niej miły.

– Kocham  cię!  Kocham!  –  chciała głośno  zawołać.  Wiedziała 

jednak,  że  gdyby  to  zrobiła,  naruszyłaby  ich  nowe  braterstwo, 
uczucie pewnej wspólnoty, którego wcześniej nie znali. Nie był to 
czas  na  miłość.  Był  to  czas  zmagania się z  niebezpieczeństwem, 
dla  dwojga  osób  odizolowanych  w  obcym  kraju  –  czas  walki 
przeciwko wspólnemu wrogowi.

– Staraj  się  zasnąć  –  powiedział  łagodnie. –  Jutro  przed  nami 

długa droga.

Myślała,  że  nie  będzie  mogła zasnąć,  jednak  chyba  trochę  się 

zdrzemnęła. Wcześniej niż się spodziewała, różowawy poblask na 
niebie oświetlił niewidoczne dotąd gałęzie nad ich głowami i pnie 
drzew. Zaraz potem spojrzeli na siebie i markiz pomógł jej wstać.

– Musimy ruszać – powiedział. – Czujesz się dobrze?
– Oczywiście – odrzekła.
Markiz  zacierał  ręce  i  poruszał  ramionami,  a  Lukrecja 

zastanawiała  się,  czy  bardzo  zesztywniał  od  trzymania  jej  przez 
tak długi czas.

– Proszę, weź swoją marynarkę – powiedziała. Jest dla mnie za 

ciężka  na  wędrówkę...  ale  dziękuję  ci.  Zdjął  marynarkę  z  jej 
ramion. Była ciekawa, czy wkładając ją na siebie, odczuł ciepło jej 
ciała.

– Pachniesz 

fiołkami 

– 

powiedział 

nieoczekiwanie. 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 123

Przypomniała  sobie,  że  przebierając  się  w  wielkim  pośpiechu 
przed  opuszczeniem  jachtu,  nie  użyła  egzotycznych  francuskich 
perfum, odpowiednich do swoich wyszukanych toalet, ale wonnej 
kompozycji  przygotowanej  specjalnie  dla  niej  przez  wytwórcę  z 
Jermyn Street.

– Podoba  ci  się  ten  zapach?  –  Zastanawiała  się,  czy  nie 

popełniła błędu.

– Nie  dawało  mi  to  spokoju  nocą  przez  kilka  godzin,  aż  w 

końcu rozpoznałem tę woń.

Bardzo  chciałaby  widzieć  wyraz  jego  twarzy.  Czuła  się 

niepewnie  i  nie  wiedziała,  co  miał  na  myśli  i  jak  mu 
odpowiedzieć.

Wtedy on stwierdził oschle:
– Chodź! Nie możemy marnować czasu!
Wyszli z lasu i dalej szli jego skrajem, nie widząc zbyt wiele, 

bo na polach rozciągnęła się poranna mgła. Chyba godzinę trwało, 
zanim dotarli do następnego lasu. Markiz prowadził ścieżką, która 
wiła się i skręcała między pniami drzew. Doszli w końcu na drugą 
stronę lasu i zobaczyli dolinę usłaną polami bez żadnego drzewa.

– Chyba popełniłem błąd – stwierdził markiz jakby do siebie. –

Tutaj może być niebezpiecznie.

– Dlaczego? – spytała.
– Ponieważ  będziemy  szli  przez  otwartą  przestrzeń.  Nie  ma 

tutaj lasu, w którym moglibyśmy się ukryć. Stał patrząc na dolinę. 
Robiło się coraz jaśniej, a gdy pierwszy promyk słońca rozbłysnął 
na  wschodzie,  Lukrecja  zobaczyła  przed  sobą  w  dole  małe 
gospodarstwo.  Dom  był  biedny  i  zniszczony,  lecz  z  jednego 
komina leciał dym.  Patrzyła w tamtym  kierunku. Oto przed dom 
wyszło  troje  ludzi:  dwie  kobiety  i  mężczyzna.  Mieli  ze  sobą 
narzędzia  ogrodnicze,  szli  pewnie  pracować  na  polu.  Jedna  z 
kobiet  wydawała  się  zgarbiona  od  starości,  pozostali  wyglądali 
młodziej. Mężczyzna szedł wolno. Lukrecja spostrzegła, że utyka. 
Markiz również obserwował tych ludzi. Nagle powiedział:

– Zostań  tutaj.  Bądź  w  cieniu  drzew  i  jeśli  zobaczysz  kogoś 

nadchodzącego, schowaj się.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 124

– Dokąd idziesz? – spytała. – Nie zostawisz mnie?
Bała się zostać sama.
– Idę  zobaczyć,  czy  uda  mi  się  coś  znaleźć  –  odpowiedział 

markiz.  –  Przede  wszystkim  na  śniadanie.  Lukrecja  spojrzała  na 
tamtych ludzi. Szli w stronę pola zatopionego we mgle i po chwili 
stali się niewidoczni.

– Czy to bezpieczne? – spytała z niepokojem.
– Będę ostrożny – odrzekł z uśmiechem.
Nie powiedział już nic więcej i pochyliwszy się nisko, poszedł 

w  kierunku  gospodarstwa.  Lukrecja  stała  w  cieniu  drzewa, 
obserwując go bacznie.

Nie  miała  pojęcia,  co  chciał  zrobić  ani  co  spodziewał  się 

znaleźć.  Przydałoby  się  śniadanie  wszystko  jedno  jakie  –
stwierdziła czując nagły głód i to ją upewniło, że markiz też jest 
głodny. Widziała, jak doszedł do zagrody i bez wahania skierował 
się do drzwi. Zniknął, więc przypuszczała, że albo sam wszedł do 
budynku,  albo  ktoś  go  wpuścił.  Nagle  poraził  ją  strach.  Może 
wewnątrz czatują ludzie,  którzy chcą go złapać?  Może już nigdy 
nie wróci?

– Jestem niemądra – stwierdziła, lecz równocześnie pomyślała, 

że strach, jaki ją ogarnął, jest wyrazem jej miłości.

Po  namyśle  wydało  jej  się  nieprawdopodobne,  by  w  domu 

pozostał ktoś poza ludźmi  zbyt starymi do pracy na polu. Chłopi 
byli znani ze swej pracowitości. O tej porze roku pozostaną poza 
domem  do  zmroku.  Przy  żniwach  pomagały  nawet  dzieci. 
Jakkolwiek sensowna i logiczna była myśl, że markiz porusza się 
po  pustym  domu,  ona  zupełnie  inaczej  wszystko  sobie 
wyobrażała, bo kochała tego człowieka. Nie mogła się uwolnić ani 
od  obrazu  żołnierzy czekających  na  markiza,  ani  od  widoku,  jak 
pada uderzony w głowę.

– Zachowaj go, Boże, zachowaj go! – modliła się cały czas.
Gdy  otworzyła  oczy,  zobaczyła,  że  markiz  wraca.  Niósł  duży 

tobół  w  ręce. Nie  mogła się  zorientować,  co  to  może  być, aż  do 
chwili, gdy znalazł się przy niej.

– Co tam masz? – spytała świadoma niepokoju w swoim głosie 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 125

i jakby szukająca potwierdzenia na jego twarzy, że wszystko jest 
w porządku.

Uśmiechnął się do niej.
– Przyniosłem coś do przebrania. Im prędzej się przebierzemy, 

tym lepiej.

– Co to za rzeczy? – spytała zaciekawiona.
– Całkiem ładna sukienka dla ciebie – odpowiedział. – Myślę, 

że to odświętny ubiór tamtej pani.

Po  tych  słowach  podał  jej  kilka  części  garderoby,  a  potem 

spojrzał na to, co jeszcze zostało mu w ręce.

– A  dla  siebie  –  powiedział  ze  spokojem  –  mam  mundur 

wojaka, jednego z tych najbardziej oddanych Cesarzowi.

Zdumiona  Lukrecja  spojrzała  na  niego  i  zobaczyła  błękitno-

biały strój francuskiego pułku.

– Nie  możesz  tego  włożyć!  –  powiedziała  z  trudem,  jakby  jej 

dech zaparło.

Markiz roześmiał się.
– Nałożę  rogi  i  ogon  samego  diabła,  bylebyśmy  dotarli 

bezpiecznie  do  jachtu  –  odpowiedział.  –  Szybko  się  przebieraj, 
Lukrecjo.  Im  prędzej  stąd  odejdziemy,  tym  lepiej.  A  jeżeli 
będziesz grzeczną dziewczynką, dostaniesz coś do jedzenia.

Mówił w sposób żartobliwy jak do dziecka, lecz zrozumiała, że 

polecenie jest poważne i nieodwołalne. Oddaliła się w głąb lasu, 
położyła rzeczy, które dostała od niego, i zaczęła ściągać suknię. 
Pomyślała,  że  markiz  słusznie  nazwał  ten  strój  odświętnym. 
Czerwona  wełniana  kamizela,  noszona  przez  wieśniaczki, 
bawełniana  spódnica  oraz  śnieżnobiały  fartuch.  Markiz  pamiętał 
nawet  o  wykrochmalonym  białym  czepku  z  długimi  wiszącymi
wstążkami.

Rzeczy  były  znoszone,  lecz  czyste.  Markiz  znalazł  je 

poukładane  starannie  w  szufladzie.  Były  dla  niej  za  duże, 
szczególnie  w  talii,  ale  ścisnęła  się  fartuchem  i  zawiązała  go  z 
tyłu.  Ciasno  zaplotła  włosy  i  skryła  je  pod  czepkiem,  tak  jak 
widziała  to  u  Francuzek.  Swoją  kosztowną  suknię  wrzuciła  do 
zajęczej  nory  i  wróciła  do  markiza.  On  siedział  i  nożem  obcinał 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 126

naszywany nosek w skórzanym bucie.

– Co ty, u licha, robisz? – spytała.
– W takiej chwili jak ta wielką uciążliwością jest duży wzrost. 

Na szczęście nikt się nie zdziwi, jeżeli żołnierzowi z buta wyłażą 
palce.  Napoleon  nie  ma  pieniędzy  na  to,  by  je  wydawać  na 
żołnierski ubiór.

– Będzie ci w nich niewygodnie – ostrzegła Lukrecja.
– Dla  ciebie  mam  coś  znacznie  gorszego  –  odpowiedział 

markiz,  kierując  wzrok  na  parę drewnianych  chodaków leżących 
na ziemi.

– Muszę to nosić? – spytała.
– Tylko  wtedy,  gdy  ktoś  się  przybliży  –  odparł.  –  Chodzić  w 

tym jest męczarnią. Możesz je trzymać w ręku i wkładać na nogi, 
gdy  przechodzimy  przez  wioskę  albo  gdy  natkniemy  się  na 
wścibskich Francuzów.

Skończył  obcinać  noski  u  swoich  butów,  włożył  je  i  związał 

kawałkami  sznurowadeł.  Wstał.  Miał  na  sobie  parę  wytartych, 
postrzępionych bryczesów, na których znać było trudy drogi.

– Czy zdjęłaś swoją koszulkę?
– Nie – odpowiedziała ze zdziwieniem. – A miałam to zrobić?
Uśmiechnął się.
– Gdy będą nas przesłuchiwać, mogą się zdziwić, że francuska 

chłopka nosi jedwab i koronkę pod spodem. Jednakże jeżeli mają 
ciebie  powiesić,  to  i  ja  będę  wisiał,  więc  też  zatrzymam  swoją 
koszulę.  Facet,  który  nosił  ten  mundur,  był  zdaje  się  „zdrowo 
pachnącym” synem tej ziemi.

– Zdejmę koszulkę, jeżeli tego chcesz – powiedziała Lukrecja.
– Nie  przejmuj  się  –  odrzekł  markiz.  –  Musimy  być  na  tyle 

ostrożni, by się nie dać złapać.

To  mówiąc  wciskał  na  swoją  koszulę  mundur.  Był  mały  i  za 

ciasny  w  ramionach,  a  tak  zniszczony  i  sponiewierany,  że  gdy 
markiz  rozdarł  kilka  szwów,  by  czuć  się,  wygodniej,  nie  było 
widać znaczącej różnicy.

– A  teraz  –  powiedział  do  Lukrecji  –  ponieważ  pracowałaś w 

szpitalu, to pewnie potrafisz zrobić bandaż z ręcznika i obwiązać 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 127

nim moją głowę.

Lukrecja  podniosła  z  ziemi  ręcznik,  który  leżał  obok 

drewnianych  kloców.  Markiz  pozbierał swoje rzeczy i  zniknął  w 
lesie,  a  ona  darła  ręcznik  na  wąskie  paski.  Ręcznik  był  z  taniej 
bawełny, szorstki i suchy, dość stary, wyglądał niechlujnie.

– Jesteś gotowa? – zapytał markiz po powrocie z lasu.
– Siadaj – powiedziała.
Zrobił,  co  kazała,  a  ona  zabandażowała  mu  czop  i  związała 

fachowo bandaż z tyłu głowy.

– Jak wyglądam? – spytał z błyskiem w oczach.
– W rzeczy samej mogłam się była spodziewać, że zjawi się tu 

francuski  laluś  –  odpowiedziała.  –  Mam  nadzieję,  Monsieur,  że 
jestem wystarczająco szykowna, by panu towarzyszyć.

Mrugnął w  jej  kierunku.  Biały  czepek  kontrastowo odbijał  od 

czarnych  włosów,  a  niespokojne  błękitne  oczy  wydawały  się 
niemal za duże do jej drobnej twarzy.

– Tres  elegante!  – powiedział  markiz.  –  A  teraz  pospieszmy 

się. Gdzieś za milę obiecuję ci kromkę chleba i kiełbasę.

– Twoja troskliwość mnie wzrusza – odpowiedziała Lukrecja.
Podniosła  drewniaki  i  przewiesiła  je  przez  ramię.  Markiz 

związał  je  sznurowadłem  od  porzuconego  buta.  Ten  sposób  był 
lepszy aniżeli niesienie ich w ręku. Już teraz były dosyć ciężkie, a 
pod koniec dnia będzie pewnie jeszcze gorzej.

Zdawała  sobie  sprawę,  że  markiz  przywiązuje  wagę  do 

szczegółów,  co  w  ich  sytuacji  było  bardzo  ważne.  Żadna 
francuska wieśniaczka nie mogła sobie pozwolić w czasie wojny 
na  kupno  butów.  Dlatego  też  drewniaki  były  podstawą  jej 
przebrania.

Minęli jakąś farmę i dochodzili do wsi.
– Jeżeli spotkamy kogoś, kto nas zagadnie – powiedział markiz 

–  będę  udawał  głupca  rannego  w  głowę.  Ty  wyjaśnisz,  że 
zostałem zwolniony z armii i że prowadzisz mnie do domu moich 
rodziców, którzy mieszkają w Les Pieux.

– Czy tam idziemy? – spytała Lukrecja.
– Niedaleko od tego miejsca – odpowiedział.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 128

– To długa droga?
– Zajmie nam cały dzisiejszy dzień i może część jutrzejszego –

odparł.  –  Nie  wolno  nam  zbliżyć  się  do  brzegu  aż  do  ostatniej 
chwili.

– Myślę,  że  idziemy  bardzo  okrężną  drogą  –  powiedziała

Lukrecja.  Po  chwili  dodała:  –  Podle  się  czuję,  zabierając  tym 
ludziom  ich  rzeczy  z  domu.  Są  tacy  biedni  i  tak  ciężko  muszą 
pracować.

Chwilę  było  cicho,  a  potem  markiz  powiedział  jakby  od 

niechcenia:

– Zostawiłem im trochę pieniędzy.
– Coś ty zrobił! – krzyknęła. – Będą podejrzewać, że to nie był 

zwykły złodziej.

– Pomyślałem  o  tym  i  dlatego  zastosowałem  stary  sposób: 

rozbiłem  porcelanową  filiżankę  i  wetknąłem  kilka  francuskich 
banknotów między stłuczone okruchy.

– I kiedy je odnajdą, pomyślą, że  od dawna, być może  od lat, 

pieniądze były w filiżance! – wykrzyknęła.

– Łatwiej to zrobić z książkami – stwierdził markiz – ale tacy 

ludzie nie czytają.

Szli dalej. Po pewnym czasie Lukrecja powiedziała cicho:
– Wiesz, kłopot polega na tym, że masz miękkie serce.
– Nonsens!  –  odparł  markiz.  –  Jeszcze  zobaczysz  Lukrecjo, 

jeżeli będziesz próbowała kolejnych sztuczek jaki jestem brutalny 
i twardy.

– Tak  twardy,  że  dajesz  pieniądze  wrogowi,  a  swe  okrycie 

zmęczonej kobiecie – powiedziała.

– Czyżbyś robiła ze mnie bohatera? – spytał zdziwiony.
– Dlaczego nie?  –  odpowiedziała. – Tak długo, jak ja będę w 

roli bohaterki! Niestety podejrzewam, że jest dużo kandydatek do 
tej roli!

– Zatrzymajmy się tutaj i zjedzmy coś – zaproponował markiz. 

– Mnie riposty nie najlepiej się udają o tak wczesnej porze.

Przyniósł  z  farmy  prawie  cały  bochenek  ciemnego  chleba, 

który był kwaśny i niezbyt smaczny, lecz nie musiał przekonywać 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 129

Lukrecji,  że  ten  chleb  jest  bardzo  pożywny.  Kiełbasa  była 
przyprawiona czosnkiem.

Lukrecja zmarszczyła nos.
– Dobrze, że jemy to obydwoje – powiedziała. – Dziś na pewno 

nie będziemy chcieli spać blisko siebie.

– Czyżbyś przewidywała, że powinniśmy? – spyta markiz.
Spojrzała na niego figlarnie.
– A  czy  jesteś  już  znudzony  mną  jako  śpiącą  towarzyszką?  –

spytała. – Nie sądziłam, że jesteś aż tak niestały! Choć właściwie 
powinnam była to przewidzieć.

– Czy nadal starasz się mnie sprowokować? – spytał.
– A jakąż inną rozrywkę możemy mieć w tej chwili? – spytała 

szeroko  otwierając  oczy.  –  Powinnam  nakazać  ci,  panie,  w 
każdym  razie,  abyś  zgotował  mi  bardziej  autentyczną  podróż 
poślubną.

Patrzył na nią przez chwilę, obserwując, jak wbija białe zęby w 

gruby  czarny  chleb.  Zauważył  blask  jej  oczu,  mimo  że  nie  spała 
więcej aniżeli dwie godziny tej nocy.

– Jakiego  rodzaju  miałaby  być  ta  podróż  poślubna?  –  spytał 

nieoczekiwanie.

Rzuciła  mu  szybkie  spojrzenie,  szukając  w  myśli  zuchwałej  i 

dowcipnej  odpowiedzi.  I  nagle,  prawie  bezwiednie,  powiedziała 
prawdę:

– Chciałabym być z kimś, kogo kocham i kto mnie kocha.
Zanim  markiz  odpowiedział,  na  chwilę  zaległa  między  nimi 

cisza.

– Jeżeli  skończyłaś  ten  rozkoszny  posiłek,  sądzę,  że 

powinniśmy ruszyć w drogę.

– Oczywiście, mój panie – rzuciła beztrosko – powóz czeka.
Szli polem, a ona zastanawiała się, jak przyjął jej odpowiedź na 

pytanie. Ze ściśniętym sercem myślała, czy on też chciałby być w 
podróży  poślubnej  z  kimś,  kogo  kocha.  Czy  byłby  szczęśliwy, 
gdyby lady Hester była obok niego?

Pewna  była  jednego.  Gdyby  wczoraj  w  nocy  była  z  nim  lady 

Hester,  na  pewno  kochaliby  się  w  ciemności  lasu!  Westchnęła 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 130

mimo woli.

– Czy dobrze się czujesz? – spytał markiz.
Zdawało jej się, że słyszy w jego głosie ton niepokoju.
– Oczywiście,  zastanawiam  się  tylko,  kiedy  pojawią  się 

pęcherze na twoich stopach.

– Mam  stopy  dość  twarde  –  odpowiedział  markiz  –  lecz 

przyznaję, że wolę swoje buty z cholewami.

– ...oraz  szampana,  za  pomocą  którego  je  czyścisz  –

podżartowywała z niego.

– Jeśli  już mowa o szampanie – stwierdził markiz – to jestem 

spragniony  i  myślę,  że  ty  także.  Może  wkrótce  uda  nam  się 
znaleźć źródło. Zbyt niebezpiecznie było korzystać ze studni.

Minęły dwie godziny, zanim znaleźli źródło. Lukrecja czuła, że 

ma  spierzchnięte  wargi  i  że  całkiem  zachrypła.  Woda  bulgotała 
wypływając  z  ziemi.  Utworzyła  się  mała  kałuża.  Pili  ze  źródła, 
nabierając wodę dłonią.

– Nigdy nie piłam nic smaczniejszego – powiedziała.
– Zgadzam  się  z  tobą  –  przyznał  markiz.  –  Nie  zamieniłbym 

tego napoju na beczkę najlepszego porto.

Lukrecja zanurzyła swoje dłonie i ramiona w zimnej wodzie, a 

następnie umyła twarz. Nie miała żadnych kosmetyków, więc nie 
mogła podkreślić tajemniczego wyrazu swoich oczu.

Wzruszyła  ramionami.  W  takim  momencie  makijaż  staje  się 

nieważny! Markiz jest zbyt zajęty obmyślanie sposobu dotarcia na 
jacht, aby widzieć w niej cokolwiek innego niż przeszkodę.

On także umył twarz oraz polał sobie głowę wodą. Lukrecja na 

nowo  założyła  mu  bandaż  i  znowu  byli  gotowi  do  drogi.  Szli 
dalej, a Lukrecji było coraz ciężej nieść drewniaki. Nic jednak nie 
powiedziała. Nagle markiz zdjął je z jej ramienia.

– Wybacz  mi,  Lukrecjo,  powinienem  był  pomyśleć  o  tym 

wcześniej.

– Nie możesz ich nieść – odpowiedziała szybko. – A jeżeli ktoś 

to zobaczy?

– Będziemy uważać, by tak się nie stało.
Posuwali  się  naprzód  ciężkimi  krokami  w  gorączce  dnia. 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 131

Pomyślała, że markizowi musi być bardzo gorąco z bandażem na 
głowie, skoro ona czuła, iż lniany czepek jest zbyt przylegający i 
niewygodny.

Gdy przeszli przez długie, zielone pole jęczmieni. Zobaczyli w 

oddali małą wioskę. Zatrzymali się na chwilę, zanim przekroczyli 
wąską, piaszczystą drogę.

– Myślę, że będzie lepiej, jeżeli obejdziemy wieś od północy –

powiedział markiz.

Wymagało to przejścia przez kolejne zaorane pole, gdzie idzie 

się dużo trudniej aniżeli po trawie.

– Czy możemy chwilę odpocząć? – spytała.
Pierwszy  raz  to  proponowała,  a  markiz  skonsternowany 

zauważył:

– Powinienem był zapytać cię wcześniej, czy chcesz odpocząć. 

Przepraszam, Lukrecjo, jestem wyjątkowo bezmyślny.

– Nic  podobnego!  –  rzekła.  –  Wiem,  że  w  sytuacji  takiej  jak 

nasza, kobiety są przeszkodą. Staram się bardzo, abyś zapomniał, 
że jestem jedną z nich.

– To raczej niemożliwe – odpowiedział.
Zastanawiała  się,  czy  to  miał  być  komplement,  lecz  zaraz 

zaprzeczyła  sobie  w  myśli.  Z  wdzięcznością  usiadła  na  poboczu 
drogi, czując, że nogi nigdzie dalej jej nie zaniosą. Markiz położył 
drewniaki obok niej, usiadł i wyciągnął nogi przed siebie.

– Myślę  o  tym,  kiedy  będę  mógł  zdjąć  ten  cholerny  bandaż  –

mówił.

– Daj, trochę go zwężę – zaproponowała Lukrecja.
– Nie będzie wyglądał tak efektownie – sprzeciwił się.
– Nie  powinieneś  myśleć  tak  bardzo  o  swoim  wyglądzie  –

dokuczała  mu  Lukrecja.  –  Dobrze,  że  nie  ma  tutaj  wielu  kobiet. 
Widok  biednego,  zranionego  żołnierza  zawsze  przemawia  do 
czułego kobiecego serca.

Markiz  miał  właśnie  coś  odpowiedzieć,  gdy  usłyszeli 

zbliżające  się  głosy.  Lukrecja  szybko  wyskoczyła  ze  swoich 
butów i nałożyła drewniaki. Ledwie to zrobiła, zza zakrętu drogi 
prowadzącej do wioski wyszło dwóch żołnierzy.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 132

Ich mundury były prawie tak zniszczone, jak ten noszony przez 

markiza,  lecz  obaj  mieli  czapki  na  głowach.  Szli  wspierając  się 
wzajemnie  ramionami.  Gdy  byli  już  blisko,  Lukrecja  zauważyła, 
że są pijani. Szli chwiejnym krokiem, śmiejąc się, a jeden z nich 
zaczął śpiewać. Podeszli do Lukrecji i markiza zataczając się.

– Bonjour, towarzyszu! – wykrzyknął jeden z nich.
Markiz  nie  odpowiedział.  Z  przygarbionymi  ramionami  i 

spuszczoną głową patrzył na swoje nogi wyciągnięte na drogę.

– On  jest  ranny  w  głowę  –  wyjaśniła  Lukrecja.  –  Nie  może 

wam odpowiedzieć.

– Quelle malchance! Ale jest szczęśliwy, bo ma ciebie i ty się 

nim opiekujesz – zauważył jeden z żołnierzy.

Zdawało  się,  że  z  trudem  koncentruje  swój  pijany  wzrok  na 

niej.

– Qui,  tres  – zgodziła  się  Lukrecja  –  lecz  my  nie  chcemy 

przeszkadzać wam w dalszej drodze.

– Chodź, Jacques – powiedział drugi żołnierz.
– Je viens – odparł Jacques. – Biedny, zraniony diabeł! Wojna 

niszczy mężczyznę w taki czy inny sposób.

– No chodź! – nalegał drugi żołnierz.
– Lecz  jest  szczęśliwy,  bo  ma  ciebie!  –  pijany  Jacques 

powtarzał: – Szczęśliwy, bardzo szczęśliwy.

Kolega  szarpnął  go,  a  on  ruszył  zataczając  się  na  drodze. 

Lukrecja obserwowała ich z lękiem.

– Dezerterzy – cicho zauważył markiz.
– Skąd wiesz? – spytała.
– Są ich tysiące w całym kraju – odpowiedział.
Żołnierze  nieco  się  oddalili,  lecz  wkrótce  zatrzymali  się  i 

zaczęli rozmawiać. Lukrecja zastanawiała się, o czyn mówią, a po 
chwili zauważyła, że zawracają. Z wyrazu ich twarzy można było 
wywnioskować,  że  doszli  dc  jakiegoś  porozumienia.  Jacques 
jakby trochę wytrzeźwiał. Gdy podeszli bliżej, spojrzała na nich z 
niepokojem w oczach.

– Co się stało? – spytała.
– On  jest  dla  ciebie  bezużyteczny  z  tą  dziurą  w  głowie  –

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 133

odpowiedział  Jacques wskazując na markiza. – Pójdziesz  dalej z 
nami. Będziemy się tobą opiekować.

– Nie, dziękuję  – odparła Lukrecja. – To jest mój mężczyzna, 

mój  mąż.  Prowadzę  go  do  Les  Pieux,  do  jego  rodziców,  tam 
wyzdrowieje.

– Lub umrze – dorzucił Jacques. – Nie powinnaś tracić czasu z 

nim.  Jesteś  ładną  dziewczyną,  a  my  lubimy  ładne  dziewczyny, 
prawda, Paul?

– Tak – powiedział Paul – my lubimy piękne dziewczyny, a ty 

jesteś bardzo piękna, cherie.

Wyciągnął  rękę  w  stronę  Lukrecji.  Ona  zaś  przysunęła  się 

bliżej do markiza.

– Idź sobie! – odpowiedziała gwałtownie. – Nie chcę mieć nic 

do czynienia z żadnym z was. To jest mój mąż i ja zostaję z nim. 
Allez-vous-en!

– Idziesz z nami! – szorstko zawołał Paul.
Był to starszy mężczyzna o bardzo brzydkiej twarzy i grubych 

ustach.  Błysk  w  jego  oku  oznaczał,  że  jest  groźniejszy  niż 
Jacques. Schylił się i schwycił Lukrecję za ramię.

– Chodź!  –  powiedział.  –  Nie  mieliśmy  kobiety  od  tygodnia i 

nawet nie myśleliśmy, że znajdziemy tak piękną jak ty.

– Non, non – krzyknęła Lukrecja ze strachem.
I wtedy wkroczył do akcji markiz.
Przez  chwilę  Lukrecja  nie  widziała  dokładnie,  co  się  dzieje. 

Dwóch pijanych Francuzów też się nie zorientowało.

Markiz  uderzył  najpierw  Jacquesa,  ponieważ  ten  był  bliżej. 

Hakiem w podbródek powalił go na ziemię. Jacques upadł tracąc 
przytomność.

Paul  miał  trochę  czasu,  by  zobaczyć,  co  się  stało.  Puścił 

Lukrecję  i  odwracając  się,  podniósł  zaciśniętą  pięść,  by  uderzyć 
markiza, lecz był zbyt powolny.

Markiz  uderzył  dwukrotnie  i  Paul  również  legł nieprzytomny. 

Na twarzy markiza pojawiło się coś w rodzaju zadowolenia, gdy 
patrzył na powalonych mężczyzn.

Po  chwili  wziął  Lukrecję  za  rękę,  jakby  była  dzieckiem,  i 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 134

poprowadził  ją  przez  pole,  które  ciągnęło  się  za  wsią.  Szli 
krokiem  żwawym,  lecz  bez  nadmiernego pośpiechu,  aż  stracili  z 
oczu nieprzytomnych żołnierzy.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 135

Rozdział 8

Przeszli kawał drogi, zanim Lukrecja odezwała się tak cichym 

głosem, jakby mówiła do siebie:

– Nie wiedziałam, że mężczyźni są tacy.
Myślała o lubieżnym wyrazie oczu Paula i jego grubych ustach, 

a  także  o  tym,  w  jaki  sposób  wyciągnął  rękę,  by  ją  złapać  za 
ramię.  Wiedziała,  że  gdyby  markiza  nie  było  przy  niej, 
wystraszyłaby się jak nigdy w życiu.

– To znaczy, jacy? – spytał markiz.
– Chcą...  kobiety  tylko  dlatego...  że  jest...  kobietą  –

odpowiedziała,  starając  się  znaleźć  najwłaściwsze  słowa.  –
Dlaczego  ci  żołnierze  mówili,  bym  z  nimi  poszła!  Czy to  miało 
znaczyć, że chcieli się... ze mną kochać?

Po chwili ciszy markiz odezwał się z nutą drwiny w głosie:
– Czy  twój  kochanek  lub  kochankowie  nie  wyjaśnili  ci  tych 

spraw?

Mówiąc to spojrzał na Lukrecję. Twarz jej nagle spąsowiała, a 

po chwili zrobiła się dziwnie blada. Poczuł się tak, jakby uderzył 
w  coś  małego,  delikatnego  i  słabego.  Krótko  się  zawahał  i 
zupełnie już innym tonem powiedział:

– Czy chcesz, bym spróbował ci to wyjaśnić, Lukrecjo?
Nie odpowiedziała, lecz jej ręce tak drżały w jego dłoniach, że 

musiała je stamtąd zabrać.

– Kochać się – mówił markiz powoli, jakby trochę wzruszony –

jest  to  wyrażenie,  które  oznacza  wielorakość  uczuć.  Mężczyzna 
może  odczuwać  pożądanie,  pasję,  namiętność  lub  pragnienie 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 136

kobiety, lecz żadne z tych uczuć nie jest miłością.

Nic nie mówiła, ale wiedział, że słucha go uważnie.
– Kiedy mężczyzna rzeczywiście kocha kobietę – kontynuował 

– pożąda jej ciała, co jest normalne, lecz także stara się posiąść jej 
serce, a nawet i duszę. A gdy są razem, gdy się kochają, dzieje się 
między  nimi  coś  więcej  aniżeli  fizyczne  zbliżenie.  To  ogarnia 
również  umysł  i  duszę.  –  Przerwał  na  chwilę.  –  Jest  to  ekstaza, 
która  unosi  ich  razem  do  rozżarzonego  serca  słońca.  Nie  można 
jej opisać słowami. – Umilkł, a po chwili bardzo cicho dokończył: 
–  To  jest  prawdziwa  miłość,  Lukrecjo,  tak  poszukiwana  i 
utęskniona przez wszystkich ludzi.

Czuła,  że  drży  pod  wpływem  jego  głosu,  który  zdawał  się 

wibrować  w  całym  jej  ciele.  Potem  z  zaciśniętym  sercem 
pomyślała,  że  ekstaza,  o  której  mówił,  towarzyszy  jego  uczuciu 
względem lady Hester. Musi ją kochać, ponieważ jest tak piękna, 
a nie poślubił jej tylko dlatego, że nie mógł sobie na to pozwolić.

Wiedziała,  że  markiz  czeka  na  jej  słowa,  dlatego  po  chwili 

niepewnie rzekła:

– Dziękuję za to, co mi powiedziałeś.
– Spójrz  na  mnie,  Lukrecjo  –  powiedział  niespodziewanie,  a 

ona posłusznie spojrzała mu w twarz. Jej oczy były zakłopotane i 
niewinne jak oczy dziecka.

– Miałaś  rację,  Lukrecjo,  mówiąc  do  mnie  w  czasie  nocy 

poślubnej – cicho powiedział markiz – że nie możesz kochać się z 
mężczyzną, który nie kocha ciebie z całego serca i którego ty nie 
kochasz w ten sam sposób.

Znowu jego głos sprawił, że drżała, i było to dziwne, nie znane 

jej do tej pory uczucie.

Była  onieśmielona,  nie  spodziewała  się,  że  markiz  będzie 

rozmawiał  z  nią  w  taki  sposób,  więc  spuściła  oczy  i  wtedy 
zauważyła,  że  jego  ręka,  w  której  trzymał  jej  dłoń  –  krwawi. 
Zranił kostki palców w czasie bójki z Jacquesem i Paulem.

– Twoja ręka! – krzyknęła. – Skaleczyłeś się!
– To nic – powiedział puszczając jej dłoń.
Chciał  wytrzeć  krew  chusteczką  wyciągniętą  z  kieszeni,  lecz 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 137

Lukrecja powstrzymała go.

– Twoja  chusteczka  jest  brudna  –  mówiła.  –  Mogłaby 

zainfekować ranę. Muszę znaleźć coś czystszego, by ją zawinąć.

– Rozpieszczasz  mnie  –  z  uśmiechem  powiedział  markiz.  –

Wszystko będzie dobrze.

– Nie,  nie  możemy  ryzykować  –  zaprzeczyła.  –  A  jeżeli 

dostaniesz gorączki?

Patrzyła  na  niego,  zastanawiając  się,  co  zrobić,  nagle 

powiedziała:

– Daj mi swój nóż.
Markiz  wyciągnął  nóż,  otworzył  go  i  podał  jej.  Wzięła  nóż 

mówiąc do siebie:

– Nie mam nic innego.
Odwróciła się do niego tyłem i podciągnęła do góry spódnicę. 

Z trudem udało się jej odciąć kawałek koszuli. Po chwili opuściła 
spódnicę i zwróciła się znowu w stronę markiza.

– To jest czystsze niż cokolwiek innego – powiedziała.
Spojrzał  na  pasek  czystego,  białego  jedwabiu  i  na  poważną 

twarz Lukrecji. Nic nie powiedział, tylko podał jej rękę i pozwolił, 
by zabandażowała skaleczone palce.

– Jeżeli  znajdziemy  jakieś  źródło,  obmyję  ci  to  na  wszelki 

wypadek.

– Chylę  czoło  przed  twoją  medyczną  wiedzą  –  powiedział 

markiz.

– Może się to wydawać drobnostką – mówiła – lecz stan wielu 

ran, które widziałam w szpitalu w Paryżu, pogarszał się na skutek 
brudu i much.

– Twoje  doświadczenie  nieoczekiwanie  okazało  się  przydatne 

– uśmiechnął się.

Lukrecja  czuła,  że  znów  z  niej  żartuje,  więc  gdy  ruszyli  w 

dalszą drogę, powiedziała:

– Nie chciałabym, abyś myślał, że ja się przechwalam tym, że 

pracowałam  w  szpitalu.  Nie  mogłam,  rzecz  jasna,  sama  leczyć 
pacjentów,  ja  tylko  pomagałam  pielęgniarkom  przy  opatrywaniu 
ran.  Moja  pomoc  ograniczała  się  jeszcze  do  towarzyszenia

background image

Barbara Cartland

Strona nr 138

pielęgniarce obsługującej niewidomych i tych z ranami głowy.

– Wydaje mi  się, że  jesteś przesadnie skromna, ujmując sobie 

wszelkie zasługi – odpowiedział markiz.

– Nie chciałabym między nami żadnego udawania, mój panie.
Jednocześnie pomyślała, że to udawanie już trwa. Przecież ona 

udaje  doświadczoną,  udaje,  że  inni  mężczyźni  ją  kochali,  udaje 
kobietę światową, odcinając się markizowi co chwila i prowadząc 
z nim swego rodzaju pojedynek na słowa.

Nagle  przypomniały  jej  się  oczy  Paula  wpatrzone  w  nią 

lubieżnie  i  poczuła  się  zagubiona  i  przerażona.  Co  wiedziała  na 
temat mężczyzn? Co wiedziała na temat markiza, poza tym, że go 
kocha? A do tego jeszcze nieświadomość spraw, które on uważa 
za  interesujące  i  które  go  fascynują  w  dojrzałej  kobiecie.  Znów 
ujrzała  siebie  przed  wejściem  na  teren  posiadłości  Merlyn. 
Zagląda  przez  bramę,  ale  nie  może  wejść  do  środka.  Po  prostu 
obca!

– Jakże mogę konkurować z lady Hester? – spytała samą siebie. 

–  Z  kobietą  bajecznej  urody,  o  delikatnych  nęcących  ustach,  za 
którymi  markiz  tęskni.  Czy  nie  odczuwał,  przebywając  z  lady 
Hester,  ekstazy  i  uniesienia,  o  których  mówił  Lukrecji?  A  jeżeli 
tak,  to  jakże  ona  może  jeszcze  żywić  nadzieję,  że  zdobędzie 
markiza i jego miłość?

Szli  dalej  i  wydawało  się,  że  markiz  także  pogrążony  jest 

głęboko  w  swoich  myślach.  Mijali  pole  za  polem.  Widzieli 
chłopów pracujących przy zbiorach, udało im się jednak uniknąć 
kontaktu z nimi.

Lukrecja poczuła głód, lecz zdecydowała się o tym nie mówić. 

Nie  chciała  pierwsza  skarżyć  się  na  niewygody.  Po  sposobie 
chodzenia poznała, że markiz ma już pęcherze na nogach. Czuła, 
że  i  jej  stopy  są  coraz  bardziej  obtarte.  W  końcu  było  to  jednak 
lepsze  niż  chodzenie  w  drewniakach,  które  markiz  niósł  na 
ramieniu.  Zastanawiała  się,  ile  to  jeszcze  mil  trzeba  przejść,  by 
znaleźć  się  po  drugiej  stronie  półwyspu.  Mieli  szczęście,  bo  nie 
napotykali  tutaj  żołnierzy.  Był  to  teren  rolniczy  z  niewielu 
oddalonymi od siebie zabudowaniami. Kilka małych wiosek, pola 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 139

kukurydzy, roślin okopowych, gorczycy i nic więcej.

– Czy jesteś głodna? – spytał markiz po prawie półgodzinnym 

marszu w ciszy.

– Właśnie  zastanawiałam  się,  czy  to  warczy  w  moim  czy  w 

twoim  brzuchu.  A  może  to  był  odgłos  odległego  grzmotu?  –
spytała Lukrecja z uśmiechem.

On też się zaśmiał.
– Nawet  trzy  sute  posiłki  na  dzień  to  za  mało  dla  kogoś,  kto 

uprawia chód na tak długim dystansie.

– Myślałam właśnie o naszych znajomych, którzy pewnie przed 

godziną zasiedli do obficie zastawionego stołu i narzekają, że nie 
ma nic odpowiedniego do jedzenia.

– A ja w myśli  przeniosłem  się do jadalni w Carlton House –

odparł markiz. – Dwadzieścia pięć dań na jedną kolację, kredensy 
na  książęce  przyjęcia  załadowane  jedzeniem,  stoły  uginające  się 
pod ciężarem półmisków.

– Myśląc  o  jedzeniu  stajesz  się  jeszcze  bardziej  głodny  –

powiedziała Lukrecja.

– Wiem  o  tym,  lecz  jest  to  uczucie,  jakiego  dotąd  nie 

doświadczyłem.  Trudno  myśleć  o  sprawach  podniosłych,  gdy 
czuję się tak, jakbym miał dziurę zamiast żołądka.

– Wyjątkowo  nieeleganckie  stwierdzenie,  mój  panie!  –

zaśmiała się Lukrecja.

– Późniejszą porą byłyby owoce – powiedział.
Zwróciła twarz w jego kierunku, zabłysły jej oczy.
– Podsunąłeś  mi  pewną  myśl  –  powiedziała.  –  Przejdźmy  na 

skraj mijanego pola.

Markiz zrobił tak, jak proponowała, i rzeczywiście po krótkim 

poszukiwaniu znaleźli trochę poziomek, małych i słodkich fraises 
des bois.

– Przysmak bogów! – wykrzyknął.
– Bogów  godnych  pożałowania  za  ich  skąpstwo  –  dorzuciła 

Lukrecja.

Szukałaby  dalej  poziomek,  gdyby  markiz  stanowczo  nie 

oświadczył, że więcej czasu tracić nie mogą.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 140

– Mamy  przed  sobą  jeszcze  długą  drogę  –  powiedział  –  a 

musimy znaleźć jakieś miejsce do spania przed nocą.

– Na dworze? – spytała.
– Nigdzie nie widziałem ziemi tak ubogo porośniętej drzewami 

– zauważył zirytowany markiz.

Szli i szli, a Lukrecji trudno było nawet rozmawiać. Zauważyła, 

że markiz świadomie, zwalniał kroku, by mogła nadążyć.

Jestem  dla  niego  zawadą  –  myślała  zrozpaczona.  Musi  się  na 

mnie  gniewać,  ponieważ  jestem  ciężarem dla  niego, odkąd  mnie 
poznał.  Gdyby  był  sam,  pokonałby  ten  odcinek  drogi  dwa  razy 
szybciej.

Znaleźli  źródło,  z  którego mogli  się  napić.  Nalegała, by umył 

skaleczoną rękę. Zobaczyła, że zranione miejsce wygląda dobrze. 
Miał  silny  organizm  i  nic  mu  nie  zagrażało.  Ponieważ  jednak 
lubiła to robić, ponownie założyła mu jedwabny bandaż.

– Czy bandaż na głowie dobrze się trzyma? – spytała.
– Tak, w porządku – odpowiedział. – Nie lubię się powtarzać, 

Lukrecjo,  lecz  nie  możemy  marnować  czasu.  Francuzi 
przypuszczalnie  domyślają  się,  że  idziemy  drogą  okrężną  do 
brzegu.  W  takim  razie  im  prędzej  dotrzemy  do  jachtu  w  Les 
Pieux, tym dla nas bezpieczniej.

– Tak,  oczywiście  rozumiem  –  mówiła,  posłusznie  wstając 

znad źródła.

Ruszyli  znów  w  drogę.  Lukrecja  szła  jak  mogła  najszybciej, 

lecz  gdy  słońce  schyliło  się  ku  zachodowi,  poczuła  się 
rozpaczliwie zmęczona.

I wtenczas markiz, patrząc na jej drobną, bladą twarz, rzekł:
– Podjąłem  decyzję!  Podejdziemy  do  następnej,  oddalonej  od 

innych farmy, a ty zapukasz do drzwi i poprosisz o schronienie na 
noc.

– Czy to bezpieczne? – spytała Lukrecja.
– Tak  samo  bezpieczne,  jak  przebywanie  na  otwartej 

przestrzeni – odpowiedział. – Musisz wyjaśnić, że zostałem ranny 
i  dlatego  w  ogóle  nie  mogę  mówić.  W  tej  okolicy  jest  wielu 
dezerterów  zabierających  chłopom,  co  się  tylko  da,  grabiących  i 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 141

kłopotliwych  dla  wszystkich.  Farmer  odmówi  nam  schronienia, 
jeżeli pomyśli, że jestem jednym z nich.

– Ja  będę  mówić  –  zgodziła  się  Lukrecja.  –  Jak  myślisz,  czy 

przybrany przeze mnie akcent jest przekonujący?

– Nadal  brzmi  trochę  z  pańska  –  powiedział  –  lecz  muszę 

pochwalić cię za twój francuski.

– Ja też jestem zaskoczona twoją francuszczyzną.
– Nauczono  mnie  dobrze  tego  języka,  gdy  byłem  młody  –

powiedział  markiz.  –  Ponadto  przez  ostatnie  dwa  lata  brałem 
lekcje u emigranta, który przepłynął Kanał po Rewolucji.

– Było  to  mądre  z  twojej  strony  ze  względu  na  zadanie,  jakie 

sobie wyznaczyłeś dla ratowania Anglików z niewoli.

– To  instynkt  samozachowawczy. Gdy ktoś  jest w przebraniu, 

wtedy słowo źle użyte lub wypowiedziane w sposób niewłaściwy 
może  decydować,  jeśli  nie  o  życiu  i  śmierci,  to  z  pewnością  o 
wolności i więzieniu.

Lukrecja wzdrygnęła się.
– Nie chcę nawet myśleć o tym, że tyle ryzykujesz.
Markiz uśmiechnął się.
– Co z tobą? A ty nie podejmujesz ryzyka w tej chwili?
– Musiałeś mieć kogoś, kto by się tobą opiekował – odcięła się. 

– W innym razie major Le Cloud bez wątpienia postawiłby ciebie 
przed sądem.

– Ależ oczywiście – markiz zgodził się. – Może pewnego dnia 

będę mógł ci podziękować.

– Miejmy  nadzieję,  że  już  niedługo  będziemy  mieli  okazję 

wzajemnie  sobie  podziękować.  Teraz  jednak  mam  dziwne 
przeczucie, że umrę z głodu na drodze.

Markiz stanął i rozejrzał się dookoła.
– Tam chyba jest farma – mówił pokazując coś na horyzoncie. 

–  Wygląda  na  to,  że  stoi  na  osobności.  Spróbujmy.  Lukrecjo! 
Nawet  jeżeli  nie  znajdziemy  w  niej  nic,  to  przynajmniej  z  ulgą 
ściągnę te przeklęte buty.

– Lukrecja  pokonywała  tę  połowę  mili  do  farmy  ze  zdwojoną 

energią: Myślała sobie, że wszystko jedno jakie jedzenie, złe czy 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 142

skąpe, ona będzie jeść ze smakiem i z przyjemnością.

Farma,  do  której  doszli,  była  większa,  aniżeli  zdawało  się  z 

daleka.  Jak  zazwyczaj  we  Francji,  podwórze  i  zabudowania 
gospodarcze,  czyli  stodoła  i  obora,  stykały  się  z  budynkiem 
mieszkalnym. Gdy zbliżyli się do drzwi, oczy Lukrecji napotkały 
wzrok markiza.

– Odwagi!  –  powiedział  serdecznie.  –  Trzymaj  kciuki  na 

szczęście.

– Trzymam – szepnęła.
Zastukali.  Przez  chwilę  było  cicho,  potem  usłyszeli  odgłos 

kroków po kamiennej posadzce. Drzwi otworzyły się. Pojawiła się 
w  nich  starsza  kobieta,  wieśniaczka.  Miała  skórę  zniszczoną  od 
słońca i wiatru, włosy siwe, natomiast oczy bystre i dobre.

– Pardon. Madame – zaczęła Lukrecja. – Czy będzie pani tak 

miła  i  udzieli  nam,  mężowi  i  mnie,  schronienia  na  noc? 
Przeszliśmy  długą  drogę.  Jeżeli  nie  może  pani  ulokować  nas  w 
domu, moglibyśmy się przespać choćby w stodole.

Kobieta  zmierzyła  wzrokiem  markiza.  Patrzyła  na  bandaż 

wokół  jego  głowy,  obwisłe  ze  zmęczenia  ramiona  oraz  podarte 
żołnierskie buty.

– Helas! Twój mąż jest ranny! – wykrzyknęła.
– W głowę, proszę pani. Był bardzo chory i stracił rozum. Nie 

zdaje  sobie  sprawy  z  tego,  co  się  dzieje.  Staramy  się  dotrzeć  do 
jego rodziców, którzy mieszkają w Les Pieux. Może będzie mógł 
się wyleczyć.

– To  długa  droga  –  odpowiedziała  kobieta.  –  Wejdźcie, 

wejdźcie obydwoje. Usiądźcie przy ogniu, robi się zimno.

Odwróciła się, a Lukrecja i markiz weszli za nią do wyłożonej 

kamiennymi  płytami  kuchni  z  dębowym  sufitem  i  kominkiem, 
gdzie palił się mały ogień. Był tutaj także stół z ciężkiego drewna, 
kilka  prostych  krzeseł  i  kredens.  Sufit  był  tak  nisko,  że  gdyby 
markiz wyprostował się, uderzyłby głową o belki.

– Wyglądasz na zmęczoną – powiedziała kobieta. – Czy długo 

idziecie?

– O  tak,  proszę  pani  –  odparła  Lukrecja.  –  Mój  mąż  został 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 143

zwolniony i, jak to zwykle bywa, armia nie interesuje się tym, co 
później się z nim stanie.

– To prawda – mówiła kobieta. – Czym są nasi mężczyźni, jak 

nie mięsem armatnim?

Mówiła z taką goryczą, że Lukrecja spytała:
– Czy pani straciła kogoś bliskiego?
– Męża  i  dwóch  synów  –  odpowiedziała.  –  Pozostał  mi 

najmłodszy,  lecz  od  sześciu  miesięcy  nie  mam  od  niego  żadnej 
wiadomości.

– Tak  mi  przykro  –  rzekła  Lukrecja,  czując,  że  to  nie  są 

odpowiednie słowa. – Ale jak daje sobie pani radę?

– Mam bratanka, który mieszka trzy mile stąd. Przychodzi tu i 

dogląda zbiorów, gdy ma trochę czasu na swojej farmie. Lecz jest 
ciężko,  bardzo  ciężko  bez  mężczyzny,  który  by  pomógł  dbać  o 
wszystko. – Głos jej się załamał. Potem z wysiłkiem powiedziała: 
– Musicie być głodni. Kiedy ostatnio jedliście?

– Dziś rano, proszę pani. Zapłacimy za wszystko, co nam pani 

da.

– To  nie  jest  ważne  – odrzekła. – Muszę  zobaczyć, co znajdę 

dla was. Czy zjedlibyście omlet?

– Z  przyjemnością  –  zawołała  Lukrecja,  nawet  nie  próbując 

ukryć swej radości.

– Zajrzę do kur – powiedziała kobieta i wyszła z kuchni.
Lukrecja nie odważyła się rozmawiać z markizem, na wypadek 

gdyby gospodyni  podsłuchiwała, lecz wzięła go za  rękę. Poczuła 
miłe  ciepło  jego  dłoni  i  serce  jej  zabiło  żywiej.  To  było 
braterstwo.  Przebywali  razem,  dzielili  tę  małą  radość i  to  ich  do 
siebie zbliżało.

Kobieta  powłócząc  nogami  wróciła  do  kuchni.  Tuż  przed 

przybyciem  na  farmę  Lukrecja  włożyła  drewniaki  i  pomyślała 
teraz,  słysząc  kroki  gospodyni,  że  nikt,  kto  je nosi,  nie może  się 
skradać ukradkiem.

– Macie szczęście – powiedziała kobieta. – Pięć jaj dopiero co 

zniesionych. Moje kury musiały wiedzieć, że wy przyjdziecie.

– Nie możemy zabrać pani całego jedzenia!

background image

Barbara Cartland

Strona nr 144

Kobieta uśmiechnęła się.
– To  miło  mieć  towarzystwo.  A  ja  jestem  taka  samotna! 

Czasami mija tydzień, jak z nikim nie rozmawiam. Widzę mojego 
bratanka na polu, lecz on nie zawsze przychodzi do domu.

Położyła  jajka  na  stole  i  poszła  do  kredensu  po  patelnię  i 

miskę.

– Może ja pomogę – powiedziała Lukrecja.
– W spiżarni jest trochę chleba i własnej roboty ser z koziego 

mleka.  Powinno  tam  być  też  masło.  Kiedyś  byłam  znana  z 
dobrego  masła  i  sera,  lecz  teraz  za  daleko,  aby  iść  na  rynek. 
Zabrali nasze konie, jak tylko zaczęła się wojna.

– To straszne – zauważyła Lukrecja.
– Straszne!  –  krzyknęła  kobieta.  –  Wszystko,  co  dotyczy 

wojny, jest straszne. Myślałam, że do śmierci będę tutaj spokojnie 
mieszkała z mężem, Był za stary, by walczyć, lecz oni uparli się, 
że  może  się  przydać.  Synowie  poszli  jeden  za  drugim. 
Najmłodszy, który żyje, nie ma jeszcze siedemnastu lat.

Było  tyle  męki  w  jej  głosie,  że  Lukrecję  zaczęło  dławić 

wzruszenie.

W ten oto sposób wojna dotykała prostych ludzi, którzy nawet 

nie rozumieli, dlaczego muszą iść walczyć. Oni tylko wiedzieli, że 
ich spokojne życie zostało zburzone, a pozostały jedynie pustka i 
wspomnienia.

– Jak się nazywacie, pani? – spytała nagle kobieta.
Lukrecja uświadomiła sobie, że nie uzgodniła tego z markizem. 

Przypomniała sobie szybko nazwisko, które podawał żołnierzowi.

– Bouvais – powiedziała. – Tak samo, jak nazywa się rodzina 

męża w Les Pieux.

– To  jest  dosyć  znane  nazwisko  –  powiedziała  kobieta  z 

machinalnym jakby gestem uprzejmości. A ja nazywam się Croix.

– W  każdym  razie,  pani  Croix,  dziękujemy,  że  jest  pani  tak 

miła  dla  nas  –  z  uśmiechem  mówiła  Lukrecja.  –  Ja  i  mój  mąż 
jesteśmy pani bardzo wdzięczni.

Stawiając  na  stół  chleb,  masło  i  ser,  Lukrecja cieszyła się, bo 

było tego sporo. Trzy czwarte bochenka chleba i duży kawał sera. 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 145

Czuła, że jej aż ślinka leci na myśl o omlecie. Najchętniej od razu 
ukroiłaby sobie kromkę chleba i włożyła ją do ust.

– Niestety  moja  kawa  nie  jest  najsmaczniejsza  –  mówiła  pani 

Croix. – Tylko taką możemy tutaj kupić. Mówią, że jest zrobiona 
z żołędzi,  lecz dobry Bóg wie, jak naprawdę jest. Mieszamy ją z 
kozim mlekiem – jest wtedy lepsza.

Lukrecja  już  miała  powiedzieć,  że  i  tak  będzie  jej  bardzo 

smakować, ale powstrzymała się. Znalazła talerze i spytała panią 
Croix, gdzie są noże i widelce. W końcu usiadła w oczekiwaniu, 
jako że  gospodyni ubiwszy omlet smażyła go z wolna, by nabrał 
brązowego odcienia.

– Czy będzie pani jadła z nami? – spytała Lukrecja.
– Nie, dziękuję – rzekła starsza kobieta. – Jadłam w południe. 

Źle sypiam, jeśli  zjem  wieczorem. Podziel omlet między siebie i 
twojego męża. Jestem pewna, że tego wam potrzeba.

Podała  patelnię  Lukrecji,  a  sama  zajęła  się  kawą.  Lukrecja 

podzieliła omlet, nakładając markizowi na talerz co najmniej trzy 
czwarte  z  całości.  Trzymała  patelnię  wysoko,  aby  nie  zauważył, 
jak  niewiele  zostało  dla  niej.  Siedział  przy  stole  z  pochyloną 
głową. Lukrecja powiedziała tak jak do dziecka:

– Jedz, Pierre, to ci dobrze zrobi. Mamy jeszcze długą drogę do 

przejścia.

Posłusznie  nabił  omlet  na  widelec  i  zaczął  jeść.  Lukrecja 

stanęła przy kominku  i  dopiero, gdy markiz skończył, zgarnęła z 
patelni  resztki  omletu  na  swój  talerz.  Zauważył,  co  zrobiła,  i 
chciał coś powiedzieć. Powstrzymała go gestem ręki.

Zjadła  swoją  porcję  szybko.  Nic,  co  jadła  dotąd,  nie  było  tak 

smaczne! Jakby pod działaniem czarów. Z każdym kęsem znikało 
jej  zmęczenie,  a  wracała  pogoda  ducha.  Pokroiła  chleb,  podając 
markizowi  co  lepsze  kromki  ze  środka  bochenka.  Podsunęła  mu 
również masło i ser z koziego mleka.

– Obawiam  się,  że  niewiele  zostawimy  pani  w  domu  do 

jedzenia  –  przepraszająco  powiedziała  Lukrecja  do  gospodyni, 
biorąc trzecią kromkę chleba.

– Jedzcie, ile możecie – powiedziała kobieta. – Mnie potrzeba 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 146

bardzo mało, a dostawca będzie jutro. Otrzymam nowe zapasy.

– Jest pani tego pewna? – spytała Lukrecja.
– Zupełnie  pewna,  moja  droga  –  odpowiedziała  pani  Croix.  –

Żałuję  tylko,  że  nie  popróbowaliście  gulaszu,  lecz  za  długo  by 
trwało zabijanie kurczaka.

– Jesteśmy  bardzo  wdzięczni  za  to,  co  dostaliśmy  –  szczerze 

odpowiedziała Lukrecja.

Kawa  z  kozim  mlekiem  była  niezbyt  smaczna,  lecz  gorąca. 

Lukrecja  i  markiz  wypili  ją  z  wdzięcznością.  W  ciepłej  kuchni 
Lukrecji zaczęty się kleić powieki, co zauważyła gospodyni.

– Teraz  idźcie  oboje  do  łóżka  –  powiedziała. –  Jakie  to 

szczęście, że moja najlepsza pościel jest przygotowana. Czekałam 
na kuzynkę z St. Malo. To niedaleko od Les Pieux, przy tej samej 
drodze. A może ona zna rodziców twojego męża?

– Musi  pani  spytać,  gdy  przyjedzie  –  powiedziała  Lukrecja  –

ale cieszę się, że jej tu nie ma dzisiaj.

Francuzka uśmiechnęła się.
– Możecie spać w jej łóżku, proszę bardzo. Pościel jest czysta, 

a ja ci mówię, że nie ma wygodniejszego łóżka w całej Bretonii.

Lukrecja pomyślała, że  każde łóżko będzie rajskim posłaniem 

w porównaniu do ich legowiska z poprzedniej nocy.

Pani Croix zwróciła się w stronę wąskich schodów, a Lukrecja 

zawahała się.

– Czy  to  będzie  niegrzecznie  –  mówiła  do  gospodyni  –  jeżeli 

zapytam, czy w pokoju jest miednica? Chciałabym się umyć.

– Ależ oczywiście – odpowiedziała pani Croix – zaniesiemy na 

górę wiadro wody. Pompa jest na podwórzu.

– Ja to zrobię – powiedziała Lukrecja.
Podeszła do pompy i napełniła wiadro wodą. Gdy zastanawiała 

się,  czy  je  udźwignie,  spostrzegła  ze  zdumieniem,  że  obok  niej 
znalazł się markiz.

– Uważaj! – szepnęła ostrzegawczo.
– Wyjaśnij – szeptał jeszcze ciszej niż ona – że chociaż jestem 

głupkowaty, to dźwigać jeszcze mogę.

Wrócili z powrotem do kuchni.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 147

– Pierre  ma  się  lepiej  –  radośnie  zauważyła  Lukrecja.  –

Zrozumiał,  że  chcę,  aby  pomógł  mi  przynieść  wiadro.  Czasem 
bywa całkiem do rzeczy.

– A lekarze mówią, że wróci do zdrowia? – spytała pani Croix.
– Lekarze!  –  wykrzyknęła  Lukrecja.  –  To,  czego  nie  wiedzą, 

zapełniłoby tysiąc książek. Powiedzieli, że albo będzie lepiej, albo 
nie. Jak mam im wierzyć?

– Rzeczywiście jak! – westchnęła pani Croix.
Poprowadziła  ich  schodami  na  górę,  za  nią  szła  Lukrecja  i 

markiz z wiadrem pełnym wody.

W  niskiej,  ciemnawej sypialni  znajdowało się łóżko, sosnowy 

stół z glinianą miską i wiadrem pod spodem, krzesło i skrzynia z 
kawałkiem lusterka na wierzchu.

– Serdecznie  pani  dziękujemy  –  powiedziała  Lukrecja.  –

Jesteśmy pani bardzo wdzięczni za życzliwość.

– Ce  n’est  rien  du  tout  – stwierdziła  pani  Croix.  –

Chrześcijański obowiązek nakazuje pomagać tym, co w potrzebie, 
a nic więcej nie możemy zrobić dla ludzi poszkodowanych w tej 
strasznej wojnie.

– No  tak  –  Lukrecja  mówiła  przyciszonym  głosem  –  a  ja 

współczuję pani, nie potrafię wyrazić, jak mi przykro, że straciła 
pani swoich najbliższych.

– Trzech z nich – mruknęła pani Croix, po czym odwróciła się i 

wyszła.

Słychać  było  odgłos  jej  kroków  na  schodach.  Markiz 

rozprostował swoje plecy. Spojrzał na Lukrecję stojącą w drugim 
końcu małego pokoju. Przez kilka chwil milczeli oboje.

– Czy  sobie  życzysz  –  spytał  wolno  –  abym  jak  prawdziwy 

dżentelmen spał dzisiejszej nocy na podłodze?

– Nie,  oczywiście,  że  nie  –  odpowiedziała  Lukrecja.  –  Jesteś 

tak samo zmęczony jak ja. Położymy poduszkę pomiędzy sobą.

– Mogłem  się  domyślić  –  powiedział  –  że  znajdziesz  jakieś 

wyjątkowo  praktyczne  rozwiązanie  tego  nieco  kłopotliwego 
problemu.

– Ten problem nie nastręcza kłopotów – rzeczowo powiedziała 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 148

Lukrecja. – A teraz, jeżeli zechcesz siąść na krześle i odwrócić się 
do mnie plecami, to rozbiorę się i umyję. Tęskniłam za tym cały 
dzień.

Oczy markiza jakby zamigotały.
Postanowiła  sobie  stanowczo  zachowywać  się  w  sposób 

uprzejmy i rozsądny. To nie był czas na przesadną wstydliwość i 
zalotne rumieńce. Walczyli o swoją wolność, a być może o życie. 
Teraz  najważniejsze  jest  to,  aby  oboje  dobrze  się  wyspali,  nim 
przeciwstawią  się  kolejnym  niebezpieczeństwom  czekającym  ich 
następnego dnia. Markiz podniósł wiadro.

– Czy nalać ci trochę wody do miednicy? – spytał.
– Tak, proszę.
W  tym  momencie  usłyszeli  ciężkie  kroki  gospodyni 

wchodzącej po schodach.

Markiz śpiesznie odstawił wiadro i siadł na krześle zwiesiwszy 

znowu ramiona. Usłyszeli pukanie do drzwi.

– Proszę wejść – powiedziała Lukrecja.
– Przyniosłam  wam  świecę.  Zanim  położycie  się  do  łóżka, 

zrobi się całkiem ciemno. Zauważyłam też, że nie macie żadnego 
bagażu, więc może przyda się pani nocna koszula.

– Jak to uprzejmie z pani strony! – zawołała Lukrecja i wzięła 

rzeczy przyniesione przez Francuzkę.

– Bonsoir, Madame.
– Bonsoir, et merci bien – odpowiedziała Lukrecja.
Drewniaki stukały po schodach, gdy Lukrecja stawiała cienką, 

tanią  świeczkę  na  stole.  Potem  zaczęła  oglądać  nocną  koszulę  i 
wybuchnęła krótkim, stłumionym śmiechem.

– Spójrz!  W  takim  stroju  byłabym  bezpieczna  nawet  z 

Casanovą.

Flanelowa  tkanina,  zgrubiała  i  skurczona  od  częstego  prania, 

zrobiła  się  podobna  do  wełny, tak samo gruba i  mocna. Koszula 
miała  długie  rękawy  i  zapięcie  na  guziki  i  aż  po  szyję.  Lukrecja 
trzymała ją przed sobą.

– Myślałem  –  powiedział  niepewnym  głosem  –  że  jestem  tak 

zmęczony, że nawet bliskość Wenus z Milo nie podźwignie mnie 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 149

z miejsca. Ale teraz nie jestem już tego pewien.

Nagle  ogarnął  ich  niepohamowany  śmiech.  Przez  chwilę 

wydawało  się,  że  markiz  nie  jest  w  stanie  opanować  swojej 
wesołości  i  wystraszona  tym  Lukrecja  zakryła  jego  usta  dłonią. 
Wtedy  przycisnął  jej  dłoń  własną  ręką,  a  ona  wyczuła  gorącą 
natarczywość  jego  ust.  Znieruchomieli  oboje  na  moment,  ale 
Lukrecja natychmiast swoją rękę cofnęła.

– Odwróć  się  do  mnie  plecami  –  zarządziła  ostro.  –  Im 

wcześniej zaśniemy, tym lepiej.

Gdy  się  rozebrała,  poczuła  się  tak  zmęczona,  że  prawie 

zapomniała  o  markizie  siedzącym  za  jej  plecami.  Myjąc  się 
odkryła, że nawet zimna woda bez odrobiny mydła usuwa brud i 
kurz  po  wielomilowej  drodze.  Potem  nałożyła  grubą  flanelową 
koszulę i podeszła do łóżka.

– Będę spała przy ścianie – oświadczyła.
Pierzyna  wydała  jej  się  lekka  jak  obłok.  Wyciągnęła  jedną  z 

poduszek i umieściła ją na środku łóżka.

– Mam zamiar dokładnie się umyć – usłyszała głos markiza. –

Nie  chcąc  urazić  panieńskiej  skromności,  proponuję,  abyś 
zamknęła oczy.

– Zrobię to – odpowiedziała.
Słyszała, jak z miednicy wylewa wodę, w której ona się myła, i 

jak  na  nowo  ją  napełnia.  Potem  ogarnęło  ją  rozkoszne  uczucie 
omdlewającej senności. Zanurzała się, zatapiała w ciemnościach i 
był to najprzyjemniejszy stan, jaki znała.

Lukrecja  czuła,  że  stopniowo,  poprzez  kolejne  warstwy  snu, 

powraca  jej  świadomość.  Teraz  czuła  bicie  serca  markiza. 
Pomyślała, że jest w lesie. Przeniknęło ją to samo uczucie, które 
znała  z  poprzedniej  nocy.  On  był  tutaj  i  nic  innego  nie  miało 
znaczenia. Niebezpieczeństwo stało się nieważne, bo byli razem. 
Ten  las  był  bardzo  przyjemny.  Obolałe  nogi  odpoczywały.  Było 
jej ciepło, nie tak jak poprzedniej nocy. Nagle sobie uświadomiła, 
że leży blisko markiza i że on objął ją ramieniem. Leżała skulona 
przy nim, a jej policzek dotykał jego piersi. Poduszka spomiędzy 
nich zniknęła. Była tak śpiąca, że nie miało to dla niej znaczenia. 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 150

Było jej ciepło, wygodnie i kochała go!

– Kocham cię – próbowała szepnąć w myśli.
Lecz  sen  znowu  zabrał  ją  daleko,  a  ona  osuwała  się  coraz 

głębiej  i  głębiej  w  miękkie  jak  puch  łóżko.  Obudziło  ją 
szarpnięcie. Ktoś potrząsał jej ramieniem.

– Zbudź się, Lukrecjo, musimy ruszać!
Otworzyła oczy. Przy łóżku stał markiz ubrany w swój obdarty 

mundur.

– Jestem  taka  śpiąca  –  wymamrotała  ledwie  poruszając 

wargami.

– Wiem  –  powiedział  –  ale  jest  piąta  godzina,  a  my  musimy 

wyruszyć  natychmiast,  jeżeli  chcemy  dotrzeć  do  jachtu  przed 
zmrokiem.

Lukrecja króciutko  westchnęła. Wprost  męką było  otworzenie 

oczu. Jeszcze choć chwilka tej ciepłej ciemności.

– Lukrecjo!  –  szepnął  ostro  markiz,  a  ona  usiadła  jakby  na 

rozkaz.

Uśmiechnął się do niej.
– Zejdę  na  dół  i  zobaczę,  czy  jest  jakaś  szansa  na  śniadanie. 

Ubierz się szybko.

– Dobrze – odpowiedziała.
Czuła,  że  próbując  jeszcze  choć  na  chwilę  zasnąć,  zachowała 

się  jak  uczennica.  Skoro  tylko  markiz  wyszedł,  wyskoczyła  z 
łóżka i ubrała się.

Nie  było  czasu  na  nic  więcej  niż  umycie  twarzy  i  rąk. 

Poprawiła  swój  pognieciony  czepek  i  spojrzawszy  w  lustro 
stwierdziła,  że  jest  całkiem  udaną  Francuzką.  Stukając 
drewniakami zeszła na dół i zastała przy stole markiza jedzącego 
ugotowane jajko.

– Dla  każdego  z  was  mam  po  jajku  na  śniadanie  pani  Croix 

oznajmiła z radością w głosie. – Przypomniałam sobie o gniazdku, 
do którego wczoraj nie zaglądałam.

– Nazbyt  pani uprzejma – powiedziała Lukrecja, z  wdziękiem 

siadając przy stole i sięgając po łyżkę.

– Opiekam chleb dla pana. Pewnie pani też taki lubi.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 151

– Oczywiście  –  odparła  Lukrecja  i  pomyślała,  że  taki  chleb 

jadła przed laty w pokoju dziecięcym.

Jedzenie  było  wyborne.  Jeszcze  tylko  łyk  kawy  i  już  stali 

gotowi do odejścia.

Pani Croix spojrzawszy na markiza nagle powiedziała:
– Jeszcze  chwilę,  mam  pewien  pomysł.  –  Wyszła  do  innego 

pokoju i wróciła stamtąd z parą butów. Były mocno znoszone, ale 
większe od tych, jakie markiz miał na nogach.

– Należały  do  męża  –  powiedziała.  –  On  już  ich  nie  będzie 

potrzebował, ale twojemu mężowi się przydadzą. W tych swoich 
daleko nie dojdzie.

– Czy na pewno nie będą pani potrzebne. – spytała Lukrecja.
– Kto by ich potrzebował u mnie, oprócz tego najmłodszego –

odparła pani Croix. – ale dla niego i tak są za duże, wybierze sobie 
po braciach. – Jej głos znowu brzmiał gorzko.

Lukrecja przyjmując buty powiedziała:
– Dziękuję. Doprawdy nie wiem, co powiedzieć, poza tym, że 

serdecznie pani dziękuję.

Postawiła  buty  obok  markiza,  który  siadł  na  krześle  i  z 

rozmysłem  niezdarnie,  raczej  powoli,  zabierał  się  do 
rozwiązywania sznurowadeł.

Lukrecja uklękła obok niego.
– Ja to zrobię.
Zgrabnie rozwiązała sznurowadła i ściągnęła zniszczony but z 

lewej nogi markiza. Jej ręce go dotknęły, a gdy podniosła głowę i 
spojrzała  na  niego,  spostrzegła  w  jego  oczach  jakiś  szczególny, 
nie znany dotąd wyraz, który ją urzekł. Byli bardzo blisko siebie i 
jakoś  nagle  nie  można  było  oddychać.  Wiecznością  zdawała  się 
Lukrecji ta chwila, kiedy ich oczy mówiły do siebie. Mruknąwszy 
coś  bezgłośnie,  nałożyła  podarowane  buty  na  nogi  markiza  i 
zawiązała  jedno  ze  sznurowadeł.  Z  drugim  poradził  sobie  sam. 
Czuła  się  osobliwie  słaba,  jak  po  przejściu  dziwnej  uczuciowej 
próby, niezrozumiałej dla niej. Podniosła się z klęczek.

– Bardzo proszę, aby pozwoliła nam pani zapłacić powiedziała 

–  w  zamian  za  pani  uprzejmość  i  przenocowanie  nas  tutaj,  za 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 152

zaspokojenie  naszego  głodu  i  za  buty,  które  pomogą  mojemu 
mężowi w drodze.

– Niczego nie chcę – powiedziała gospodyni zwracając się do 

Lukrecji. – Prawdę mówiąc, przyjemnie mi było z panią. A co do 
pani męża, to wszystko w rękach dobrego Boga. Mogę się tylko za 
niego pomodlić.

– Lecz pani... – z wyrzutem w głosie zaczęła Lukrecja.
Markiz  dotknął  jej  dłoni,  jak  gdyby  mimowolnie.  Lukrecja 

domyśliła  się,  że  udało  mu  się  zostawić  pieniądze  w  takim 
miejscu, gdzie na pewno je znajdzie.

Podeszła do Francuzki.
– Proszę  się  za  nas  modlić,  my  oboje  potrzebujemy  pani 

modlitw.

– Zrobię to – powiedziała pani Croix.
Lukrecja bez namysłu schyliła się i pocałowała ją w policzek.
– Je vous remercie – powiedziała.
Markiz  ukłonił  się  i  szurając  nogami  wyszedł.  Dopiero  po 

jakimś  czasie,  gdy  mógł  już  iść  normalnie.  Lukrecja  zaczęła 
rozmowę.

– Gdzie zostawiłeś jej pieniądze? – spytała.
– Pod swoją poduszką. Jak gdybym dla ostrożności je schował, 

a potem o nich zapomniał.

– Cieszę się – powiedziała Lukrecja. – Ona była bardzo dobra.
Miała  wrażenie,  że  rozmawiają  o  czymś,  czego  nie  da  się 

wyrazić słowami. Wyczuwała także, że markiz jest niespokojny i 
że boi się tego, co jeszcze przed nimi.

Bowiem  dzisiaj,  gdy zbliżą  się do morza,  dużo  łatwiej będzie 

ich ująć.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 153

Rozdział 9

Lukrecja  nałożyła  własne  buty  zamiast  drewniaków,  które 

markiz zawiesił sobie tak jak przedtem na ramieniu. Rozejrzał się 
po  okolicy.  Wydawało  się,  że  z  większą  czujnością  aniżeli 
poprzedniego  dnia  wypatruje  żołnierza  lub  kogokolwiek,  kto 
chciałby  ich  zagadnąć.  Ruszyli  szybkim  krokiem  przez  otwarte 
pole. Po przejściu około mili zauważyła, że krajobraz się zmienił. 
Teren był już mniej płaski, pojawiły się kępy drzew i sporadycznie 
jakiś  mały  las.  Dzięki  temu  poczuła  się  pewniej.  Pogodna 
zabawiała  markiza  opowiadaniem  o  sąsiadach  z  Merlyn  i  o 
łabędziach,  które  wcześnie  tego  roku  uwiły  sobie  gniazdo  w 
pobliżu  Dower  House.  Choć  z  pozoru  był  zainteresowany, 
wyczuła,  że  uwagę  zaprząta  mu  myśl  o  zagrażającym 
niebezpieczeństwie i o trudnościach, które muszą pokonać, by jak 
najszybciej dostać się na jacht.

– Czy  myślisz,  że  Francuzi  nadal  nas  szukają?  –  spytała 

Lukrecja po jakimś czasie.

Pomyślała, że błędem byłoby rozwodzić się nad ich ryzykowną 

sytuacją, ale nie mogła nie zadać tego pytania.

– Jeżeli lord Beaumont dotarł do jachtu, tak jak mam nadzieję 

– odparł markiz  – to  będą nas wiązać z jego ucieczką. Z drugiej 
strony mogą uznać nasze postępowanie za podejrzane, szczególnie 
po tym, jak rozłożyłaś dwóch z ich kompanii. – Uśmiechnął się i 
dodał:  –  To  jest  coś,  czym  ani  oficer,  ani  żołnierz,  który  mnie 
pilnował, nie może się chwalić. Nikt nie chciałby zostać pokonany 
przez kobietę, szczególnie tak wiotką i drobną jak ty.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 154

– Może  pomyślą,  że  jestem  przebranym  mężczyzną  –

sugerowała Lukrecja.

– Na to są nikłe szanse – rzekł patrząc na nią, na jej duże oczy i 

kruchą delikatność postaci.

Choć  była  w  ubiorze  chłopki,  trochę  za  dużym  dla  niej, 

wydawało  się,  że  inne  kobiety  w  porównaniu  z  nią  są  jakieś 
wielkie  i  niezdarne.  Co  więcej,  poruszała  się  z  taką  gracją,  że 
niełatwo było skojarzyć ją z kimś, kto potrafi ogłuszyć mężczyznę 
za pomocą butelki.

– Może  pomyślą,  że  całe  to  wydarzenie  im  się  śniło  –

powiedział nagle.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Dlaczego mieliby tak sądzić?
– Ponieważ wyglądasz jak ze snu.
Otworzyła szerzej oczy. W tonie głosu markiza wyczuwało się 

komplement.  Instynktownie  coś  w  niej  z  dziwną  mocą  drgnęło.
Nigdy  dotąd  nie  mówił  nic  takiego,  więc  znaczyło  to  więcej 
aniżeli zwykłe uznanie dla jej wyglądu lub słowa, że jest śliczna, 
które usłyszała zaraz po ślubie. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

Okazało się jednak, że on nie oczekuje odpowiedzi, ponieważ 

patrzył gdzieś w stronę horyzontu marszcząc brwi.

– Zła pogoda przed nami!
Lukrecja  śledziła  kierunek  jego  wzroku.  Niebo  nad  nimi 

zachmurzyło się, na zachodzie było ciemno i groźnie, zanosiło się 
na burzę.

– Czy to znaczy, że trudno będzie zakotwiczyć jacht?
– Oznacza  to,  że  dla  ochrony  jachtu  trzeba  będzie  podpłynąć 

bliżej  skał,  skąd  może  być  widoczny  –  odparł  markiz,  po  czym 
wzruszył  ramionami.  –  A  może  ja  się  nadmiernie  obawiam? 
Przecież chodzi tylko o to, by cało odejść z tego przeklętego kraju.

– Czy  ty  rzeczywiście  czujesz  nienawiść  do  Francuzów?  –

spytała  Lukrecja, myśląc  o  pani  Croix  i  o  tym,  jak była dla nich 
dobra.

A markiz, jakby czytając w jej myślach, odpowiedział:
– Na  pewno  nie  do  francuskich  chłopów,  którzy  pojęcia  nie 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 155

mają, co się dzieje. Lecz czuję odrazę i nienawiść do Bonapartego 
za cierpienia i nieszczęścia, które spowodował w całej Europie. Za 
tysiące  mężczyzn  zabitych  lub  okaleczonych  dla  zaspokojenia 
jego ambicji. Wojna  miewa momenty chwały, Lukrecjo, lecz nie 
popełnię  błędu,  jeśli  powiem,  że  koniec  jest  zawsze  taki  sam: 
rozbój i ruina niewinnych.

– Chciałabym,  abyś  zrozumiał,  co  czułam  podczas  pobytu  w 

szpitalu w Paryżu. Ja nie mogłam nienawidzić tych okaleczonych 
mężczyzn za to, że byli Francuzami. Mnie się zdawało, że oni nie 
należą  do  żadnej  narodowości,  że  są  jak  lalki  pociągane  przez 
kogoś za sznurek.

– Ta  francuska  lalka  potrafi  ze  spokojem  zabić  Anglika  –

stwierdził z powagą markiz.

Wiedziała, że myśli o swoich kolegach, którzy na jego oczach 

zginęli w walce.

Przeszli ponad trzy mile. Zaczęli się natykać na małe i większe 

wsie, które musieli  omijać. Widzieli  więcej ludzi pracujących na 
polu,  a  od  czasu  do  czasu  w  oddali  furmankę  lub  powóz  jadący 
drogą.

Markiz  przyspieszył  kroku.  Z  trudem  za  nim  nadążała.  Gdy 

przekraczali wąską wiejską drogę, chcąc przejść z jednego pola na 
drugie,  zobaczyli  pędzący  gospodarski  wóz,  powożony  przez 
młodego  mężczyznę  w  tradycyjnej  chłopskiej  bluzie  i 
przekrzywionym  kapeluszu  z  czerwonym  makiem  zatkniętym  za 
wstążką. Nie mieli czasu, żeby się ukryć lub przebiec przez drogę. 
Markiz  zgarbił  się  i  stanęli  oboje,  czekając,  aż  wóz  ich  minie. 
Młody farmer zatrzymał konia.

– Dokąd  idziecie?  –  spytał.  –  Wygląda  na  to,  że  twój 

mężczyzna  nie  jest  w  dobrej  formie  –  mówił  spoglądając  na 
obandażowaną głowę markiza.

– Mój mąż został ranny, proszę pana -odpowiedziała Lukrecja 

– a podróżujemy do Les Pieux. Farmer zagwizdał.

– To prawie ta sama droga – powiedział. – Mogę was podwieźć 

kilka mil. Jadę na rynek do Le Vretot.

– To uprzejmie z pana strony – odparła Lukrecja – lecz...

background image

Barbara Cartland

Strona nr 156

Spojrzała niepewnie na markiza, który prawie niedostrzegalnie 

skinął głową, i mówiła dalej:

– Jeżeli to nie sprawi kłopotu, merci bien. Monsieur, będziemy 

bardzo wdzięczni.

Ponieważ farmer nie zszedł z wozu, by im pomóc, co było dla 

niej raczej niespodzianką, udawała, że pomaga markizowi wspiąć 
się  na  tył  pustego  wozu.  Przy  sposobności  wtenczas  nałożyła 
drewniaki,  schowawszy  swoje  buty  do  dużej  kieszeni  fartucha,  i 
usiadła  obok  farmera.  Gdy  już  siedziała,  zauważyła,  że  zamiast 
lewej nogi ma on drewniany kikut.

– Pan był ranny? – spytała.
– Kula  armatnia  mnie  dopadła  –  odpowiedział.  –  I  dobrze,  że 

tak się stało, bo mogłem wrócić na swoją farmę.

Miał, według niej, około dwudziestu pięciu lat. Był rumiany na 

twarzy, wesoły i wyglądał na człowieka odżywiającego się bardzo 
zdrowo. Jego koń był też w dobrej formie. Lukrecja pomyślała, że 
jest jednym z tych farmerów, którym się dobrze powodzi. Francuz 
spojrzał  przez  ramię  na  markiza,  który  skulony  siedział  na  dole 
tyłem do nich, a potem zagwizdał na konia.

– Do Les Pieux jeszcze daleko – powiedział. – Czy myśli pani, 

że mąż to wytrzyma?

– Jest bardzo zmęczony, ponieważ ma zranioną głowę i choruje 

od  dłuższego  czasu.  Lecz  na  pewno  tam  się  dostaniemy, 
szczególnie  gdy  ktoś  tak  życzliwy  jak  pan  wyciąga  ku  nam 
pomocną dłoń.

Młody Francuz spojrzał na nią kątem oka.
– Nazywam  się  Henri  Lechamp.  Mój  ojciec  ma  tutaj  dookoła 

dużo ziemi.

Lukrecja uśmiechnęła się.
– Wygląda pan na bogatego i ma pan dobrego konia.
– Na farmie mamy jeszcze lepsze. Chciałbym je pani pokazać.
– Może  pewnego  dnia  będę  miała  okazję  je  zobaczyć  –

powiedziała  Lukrecja  pogodnie  –  lecz  nie  chciałabym  powtórnie 
tej drogi przebywać.

– Postaram się przyjechać po panią.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 157

Lukrecja zauważyła jego zalotne spojrzenie.
– Sądzę, że dużo i ciężko pan pracuje i pewnie, tak jak każdy 

farmer we Francji, narzeka pan na brak rąk do pracy.

– To  prawda  –  odparł  Henri  Lechamp  –  lecz  jako  syn 

właściciela, kiedy mi potrzeba, mam wolne. Chciałbym się z panią 
znów zobaczyć.

Zamilkł na chwilę, a potem spytał:
– Jak się pani nazywa?
– Madame Bouvais – przedstawiła się. – Rodzice mojego męża 

mieszkają w Les Pieux i jedziemy tam, żeby on odpoczął i wrócił 
do zdrowia.

– Życzę  mu  szczęścia!  –  odpowiedział  Henri  Lechamp,  a  po 

chwili cicho dodał: – Czy pani lubi swojego męża?

– Tak, bardzo  lubię – odpowiedziała – i bardzo się martwię o 

niego, jak pewnie pan się domyśla.

– Strzał w głowę jest niebezpieczny – ciągnął Henri Lechamp. 

–  Widziałem  ludzi,  którzy  oszaleli  po  tym,  jak kula musnęła ich 
czoło lub czaszkę. A jeśli on nigdy nie wyzdrowieje?

– Ależ  musi!  –  wykrzyknęła.  –  Lekarze  mówią,  że  to 

tymczasowa słabość. Potrzeba mu tylko odpoczynku i spokoju, by 
przyszedł do siebie.

– Trochę wygląda mi na głupiego – stwierdził Henri Lechamp.
– On teraz nie może  mówić – odparła Lukrecja – ale rozumie 

wszystko, co się dzieje.

– Czy  będzie  rozumiał,  jeżeli  ty  i  ja  trochę  się  zabawimy?  –

szeptem spytał Henri Lechamp.

– Z  pewnością  –  odpowiedziała  ostrzegawczo.  –  Wczoraj 

pewien mężczyzna próbował mnie dotknąć i wtedy mąż omal go 
nie  zabił.  Jest  bardzo  silny  i  robi  się  gwałtowny,  gdy  coś  go 
rozdrażni.

Henri Lechamp sposępniał i przez chwilę obserwował z uwagą 

drogę. Wkrótce jednak ściszając głos powiedział:

– Musimy koniecznie coś wykombinować, ty i ja.
Lukrecja  w  duch  u  była  rozbawiona.  To  był  najwidoczniej 

miejscowy  donżuan  i  wszystkie  dziewczyny  za  nim  szalały.  Nie 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 158

przypuszczał  ani  przez  chwilę,  że  jego  względy  mogą  być  nie 
odwzajemnione.

– Myślę,  że  to  byłoby  zbyt  trudne  –  stanowczo  odparła 

Lukrecja.

– A  ja  mam  nadzieję,  że  zmienisz  zdanie.  –  Na  chwilę 

przerwał.  Lukrecja  milczała.  –  Z  jakiej  części  kraju  pochodzisz? 
Jesteś  zbyt  piękna,  aby  być  z  Bretonii.  My  tutaj  wyrastamy  na 
wielkich  chłopaków.  Dziewczyny  uważają  nas  nawet  za 
przystojnych, ale one nie są podobne do tych, które widziałem w 
Paryżu.

– Kiedy byłeś w Paryżu? – spytała Lukrecja, mając nadzieję, że 

odwróci jego uwagę od siebie.

Zaczął opowiadać o tym, jak był w Paryżu przez kilka miesięcy 

podczas ćwiczeń swojego pułku. Opisał nieco lubieżnie, jaką miał 
uciechę, zabawiając się z  wielu młodymi kobietami. Gdy mówił, 
Lukrecja  pilnowała  drogi.  Dojeżdżali  do  wioski,  w  której  –  jej 
zdaniem odbywał się targ.

Zorientowała się po słońcu, że już minęło południe. Obmyślała 

sposób na to, aby zdobyć trochę jedzenia.

– Jak  to  dobrze,  że  pan  nas  wiezie  tak  daleko  –  powiedziała, 

przerywając  jego  wywód  na  temat  zdobywania.  kobiet.  –
Zastanawiam  się,  czy  korzystając  z  pana  uczynności,  mogę 
poprosić o kupno chleba i sera, najlepiej jednego z tych pysznych 
serów  camembert,  gdy  dojedziemy  do  placu  targowego.  –
Spojrzała na niego i śpiesznie dodała: – Zapłacimy za wszystko.

– Oczywiście,  kupię  wam,  cokolwiek  chcecie  –  odpowiedział 

uprzejmie. – Jeszcze wiele innych rzeczy dałbym tobie, jeżeli byś 
mi to umożliwiła.

Ponieważ  wioska  była  już  w  zasięgu  wzroku.  Lukrecja

pozwoliła sobie na czarujący uśmiech.

– Musimy  dostać  się  do  Les  Pieux  –  powiedziała.  –  Może 

któregoś dnia wrócę tutaj, któż to wie?

– Będę  czekał  –  powiedział  –  a  jeśli  nie  przyjedziesz,  to 

spotkamy się w Les Pieux.  Nie będę ci zawracał głowy prośbą o 
twój adres. Zapytam o najładniejszą dziewczynę w sąsiedztwie.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 159

– Zamężną kobietę – poprawiła Lukrecja.
– Muszę  ci  powiedzieć,  co myślę: tracisz z  nim  czas.  – Henri 

Lechamp  gwałtownym  ruchem  głowy  wskazał  markiza.  –
Dlaczego ty i ja nie możemy się zabawić? Mogę cię uczyć, bo o 
miłości więcej wiem, aniżeli on kiedykolwiek pomyślał.

– Najwyższy czas, byś znalazł sobie żonę – wtrąciła Lukrecja. 

– Chyba wiele dziewczyn pragnie ślubu z tobą.

– Jeszcze  jak  pragną!  –  przytaknął.  –  Ale  one  chciałyby 

poślubić  tłuste  akry  mojego  ojca!  Nie  wezmę  dziewczyny  bez 
dużego  posagu.  Gdy  dochodzi  do  małżeństwa,  to  jest  to 
ważniejsze niż piękna twarz.

– Widzę,  że  jesteś  rozsądny  –  zauważyła  Lukrecja 

powstrzymując śmiech.

Właśnie  dojechali  do  wsi,  gdzie  odbywał  się  targ.  Na 

straganach sprzedawały swoje wyroby kobiety ubrane tak jak ona: 
w  czerwone  wełniane  kamizele,  wykrochmalone  fartuchy,  białe 
czepki  z  wstążkami  i  drewniane  chodaki.  Były  tu  jajka,  masło, 
sery, żywe kury i  jarzyny, a wszystko  zostało  przyniesione przez 
kobiety  na  plecach. Te  z  dalszej  okolicy, aby zdążyć z  towarem, 
ruszyły w drogę wcześnie rano, gdy jeszcze było ciemno.

– Dlaczego  ty  nie  masz  nic  na  sprzedaż?  –  spytała  Lukrecja, 

gdy  Henri  Lechamp  wolno  przeciskał  się  z  koniem  w  ciżbie 
wałęsających się dookoła placu.

– Przyjechałem kupować – odpowiedział. – Z wielką gotówką 

w  kieszeni.  Są  różne  drogi  i  sposoby,  by  nawet  w  wojennym 
czasie zarobić jakiegoś franka lub dwa.

– Rada  jestem  to  słyszeć  –  powiedziała  Lukrecja  sucho.  –

Widziałam tyle ubóstwa we Francji.

– Tylko głupcy ciągle są biedni – mówił. – Mądrzy się bogacą. 

A ja do nich należę!

– Na pewno jesteś bardzo mądry – powiedziała Lukrecja.
Zatrzymał konia z boku targowiska.
– Czy  potrzymasz  lejce,  gdy  pójdę  kupować  dla  ciebie?  To 

młody koń i dlatego trzeba go pilnować.

– Dobrze – uśmiechnęła się.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 160

– Powoziłaś już kiedyś? – spytał Henri Lechamp.
– Tak, wiele razy – odpowiedziała. – Nie musisz  się martwić. 

Zaopiekuję się nim.

– To  nie  potrwa  długo.  Kupię  to,  co  chciałaś.  Chleb,  ser  i 

masło, nieprawdaż? A potem zajmę się własnymi sprawami.

Lukrecja odniosła wrażenie, że jego interesy są dosyć mroczne. 

Z wielką zręcznością zszedł z wozu, jakby drewniana noga wcale 
mu  nie  przeszkadzała.  Gdy  stanął,  okazał  się  wyższy,  aniżeli 
myślała. Z tą falującą czupryną, z tym błędnym wzrokiem będzie 
stąpał  po  targowym  placu  wyniośle  jak  młody,  lśniący  kogut  po 
podwórzu farmy.

Gdy  tylko  dotknął  ziemi,  zaczął  nawoływać i  machać ręką do 

znajomych. Potem przeszedł przez plac w kierunku straganów.

Lukrecja  zobaczyła,  że  podchodzi  do  kobiety  sprzedającej 

długie  bochenki  francuskiego  chleba.  Był  tak  świeży  i  wyglądał 
tak smacznie, że prawie czuła, jak wbija się w niego zębami.

Jedynymi  mężczyznami  na  targowisku  było  kilku  starców  i 

mali chłopcy, którzy robili duże zamieszanie, biegając i wpadając 
na  siebie  w  kłębach  kurzu.  Ludzie  starsi  bezustannie  na  nich 
pokrzykiwali.

Z zagrody dla kóz dolatywało żałosne beczenie za młodymi. W 

innym  miejscu  znajdowały  się  owce  czekające  na  kupca.  Było 
gwarno i kolorowo.

Lukrecja ciekawie przyglądała się ludziom, gdy nagle usłyszała 

za sobą głos markiza:

– Ruszaj!
Odwróciła  głowę  w  przeświadczeniu,  że  się  przesłyszała,  a 

wtedy  on,  ciągle  skulony  nieruchomo  na  dnie  wozu,  powiedział 
gwałtownie:

– Rób, co mówię, ruszaj szybko!
Właśnie  otwierała  usta,  by  coś  powiedzieć,  gdy  zobaczyła  to, 

co wcześniej zauważył markiz. Kilku żołnierzy przeciskało się w 
tłumie, robiąc celowo szum wokół siebie.

Szybko uniosła lejce, uderzyła konia batem i ruszyła pędem, aż 

ludzie,  porywając  dzieci  z  drogi,  z  wrzaskiem  zaczęli  jej 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 161

wygrażać.

Zdawało  się  Lukrecji,  że  słyszy  także  krzyk  Henriego 

Lechampa, lecz się nie odwróciła.

– Jedź – nakazał markiz.
Wioska  była  mała.  Po  kilku  sekundach  minęli  ostatni  dom  i 

zniknęli  z  oczu  ludziom  na  targowisku.  Dopiero  wtedy  markiz 
podniósł się z dołu wozu, przeskoczył do przodu i przejął lejce od 
Lukrecji.  Strzelił  batem,  wprawiając  konia  w  galop.  Drewniany 
wóz zaturkotał, zaskrzypiał i podskoczył na drodze.

Pędzili tak szybko, że trudno byłoby znaleźć kogoś, kto mógłby 

ich doścignąć – pomyślała Lukrecja.

– Czy to żołnierze cię zaalarmowali? – spytała.
– Szukali  dezerterów –  odpowiedział.  –  Mogłem przewidzieć, 

że będą tacy na targowisku.

– Oni by pomyśleli, że jesteś ranny.
– Lecz  byłbym  znów  przesłuchiwany,  a  jak  wiesz,  nie  mam 

dokumentów.

– Biedny pan Lechamp. Myślę, że obeszliśmy się z nim niezbyt 

ładnie, zabierając wóz i konia – zauważyła Lukrecja.

– Rozpustny  młody  świntuch!  –  gwałtownie  zareagował 

markiz. – Zasłużył sobie na to!

Lukrecja uśmiechnęła się.
– Czy aby nie jesteś niewdzięczny? On poszedł nam kupić coś 

do jedzenia.

– Słyszałem  waszą  rozmowę  –  powiedział  markiz.  –  W 

podróży  takiej,  jak  nasza,  twoja  uroda  nie  jest  majątkiem, 
Lukrecjo, lecz cholerną przeszkodą.

– Bardzo mi pochlebiasz – zaśmiała się Lukrecja.
Trudno  było  rozmawiać,  ponieważ  jechali  bardzo  szybko. 

Markiz  oglądnął  się  przez  ramię  i  mimo  tumanów  kurzu  za 
wozem upewnił się, że nikt ich nie goni.

– Możemy Bogu dziękować za to, że wojsko nie stacjonuje w 

tej części kraju – powiedział markiz. – Co więcej, w tym rejonie 
pozostało tylko kilka koni. Bonaparte zabiera niemal wszystkie na 
wojnę.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 162

– Czy pojedziemy aż do Les Pieux – spytała.
– Nie, nie pojedziemy tak daleko – odpowiedział. – To byłoby 

niebezpieczne.  Jeżeli  Lechamp  powie  tym,  którzy  się  nami 
interesują, że podróżujemy do Les Pieux i że dowiedział się tego 
od nas, będzie to ostatnie z miejsc, w którym będą nas oczekiwać.

– Rozumiem tok twojego myślenia – stwierdziła.
Przejechali jeszcze około trzech mil, nim droga nagle skręciła 

na południe. Markiz zatrzymał konie.

– Chcę,  abyś  zeskakując  z  wozu  nie  pozostawiła  śladów  stóp 

na drodze – powiedział. – Będziesz mogła to zrobić?

– Oczywiście  –  odparła  Lukrecja,  widząc  skrawek  zielonej 

trawy na brzegu drogi.

– Bardzo  dobrze  –  powiedział  markiz.  –  Skacz,  gdy  będziesz 

gotowa.

Zrobiła tak, jak chciał, bezpiecznie lądując na kawałku trawy. 

Markiz  przywiązał  lejce  do  wozu  i  zeskoczył  na  trawę  za 
Lukrecją.

Uderzył  batem  konia,  a  gdy  ten  ostro  ruszył  drogą,  markiz 

wrzucił bat na tył wozu. Lukrecja obejrzała ślady kół na miękkiej 
ziemi i zrozumiała ostrożność markiza.

– Pojadą za wozem!
– O  to  właśnie  chodzi  –  przytaknął  jej  markiz.  –  A  my  dalej 

idziemy  pieszo.  Lepiej  będzie,  jak  nałożysz  swoje  buty,  a 
drewniaki oddasz mnie.

Gdy to zrobiła, ruszyli przez pole.
– Szkoda, że nie zdążyliśmy nic zjeść przed ucieczką. Wygląda 

to pewnie na łakomstwo, lecz zaczynam być znowu głodna.

– Żal  mi  ciebie  –  odparł  markiz.  –  Myślę  jednak,  że  byłem 

głupcem, godząc się na jazdę do wsi. Mogłem przewidzieć, że to 
niebezpieczne..

– Nie mogłeś przypuszczać, że żołnierze tu będą.
– Oni  są  wszędzie  –  rzucił  szorstko  –  i  o  tym  powinienem 

pamiętać. Bonaparte jest bezwzględny dla ludzi. Mobilizuje nawet 
siedemnastoletnich  chłopców.  Wciąga  do  armii  każdego 
mężczyznę,  nawet  niedołężnego,  jeśli  tylko  może  utrzymać 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 163

muszkiet.

– Dlaczego  złamał  pokój?  –  spytała  Lukrecja.  –  Czy  nie 

wystarcza mu to, co zdobył? Cała Europa należy do niego!

– Ale nie Anglia – cicho powiedział markiz. – Nie spocznie, aż 

nas nie zwycięży, a tego nigdy nie osiągnie.

– Mam nadzieję, że nie – powiedziała trochę niepewnie.
Markiz szedł bardzo szybko i Lukrecja zauważyła, że lepiej nie 

rozmawiać.  Chciał  możliwie  jak  najszybciej  oddalić  się  od  Le 
Vretot. Pomyślała, jaka to wielka szkoda, że nie jadą dalej wozem. 
Jej  stopy  były  obolałe.  Nie  mogła  znieść  myśli  o  pęcherzach  na 
nogach markiza i o tym, jak go to boli. Jednakże pocieszała się, że 
nowe buty muszą być o wiele wygodniejsze aniżeli te stare, które 
nosił.

Szli  i  szli,  a  Lukrecja  poczuła  się  głodna  tak  samo,  jak 

poprzedniego  dnia.  Zaczęła  myśleć  o  różnych  wybornych 
potrawach, które zjadała w przeszłości, i o tym, że niewiele były 
warte.

Opiekany  chleb,  który  jadła  na  śniadanie,  był  znacznie 

smaczniejszy  od  przepiórki  w  galarecie,  podawanej  na  wielkich 
kolacjach, delikatnie ugotowanej cielęciny z grzybkami, jednego z 
ulubionych  dań  ojca,  a  także  od  wielkiej  świńskiej  głowy, 
przygotowywanej przez ich kuchmistrza na Boże Narodzenie jako 
specjalny przysmak.

– Jeżeli ja jestem tak głodna – myślała – to on jeszcze bardziej! 

Jest taki wielki i silny, potrzebuje dużo jedzenia, by się utrzymać 
w formie.

Znaleźli źródło i ugasili pragnienie, lecz markiz nie przedłużał 

postoju.  Znowu  szli,  trzymając  się  cienia  lasu,  kiedy  to  było 
możliwe. Unikali otwartej przestrzeni i dróg.

Niebo  stawało  się  coraz  ciemniejsze.  Nagle  pojawiła  się 

przywiana  wiatrem  deszczowa  chmura.  Lukrecja  miała  nadzieję, 
że  przywiało  ją  znad  morza.  Pytała  sama  siebie,  czy  czuje  w 
powietrzu smak soli. Nie była tego pewna.

Musieli przejść już wielki kawał drogi i do Les Pieux stąd nie 

mogło  być  zbyt  daleko,  ale  nie  rozmawiała  o  tym  z  markizem. 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 164

Gdyby  sama  szukała  drogi,  to  także  irytowałoby  ją  zadawanie 
idiotycznych pytań. Posuwali  się dalej i  dalej, ciężko krocząc po 
twardej ziemi. Tam, gdzie do tej pory był kurz, teraz pojawiło się 
błoto. Deszcz padał bez ustanku.

– Dałbym ci swój mundur, ale wyglądałoby to podejrzanie.
– Nie  bądź  śmieszny!  Tak  się  składa,  że  moja  kamizelka  jest 

bardzo  gruba,  a  jeśli  deszcz  się  nasili,  to  przemoknie  wszystko, 
tak twój mundur, jak i moja kamizela.

– Pocieszające  jedynie  jest  to,  że  Francuzi  nie  lubią  deszczu. 

Francuski żołnierz będzie unikał go za wszelką cenę.

– Miejmy nadzieję, że masz rację – powiedziała Lukrecja.
Wędrowali przez las, który rósł na wzgórzu, i przedzierając się 

z  trudem  przez  niskie  gałęzie,  weszli  na  szczyt.  Schodzili 
zadrzewionym  stokiem  opadającym  w  kierunku  doliny.  Właśnie 
wychodzili  z  lasu  na  otwarty  teren,  gdy  markiz  zauważył  kilku 
żołnierzy nadchodzących drogą.

Szybko odciągnął Lukrecję w cień drzew. Gdy mężczyźni byli 

już  niedaleko,  przykucnęli  oboje  w  krzakach,  znikając  z  pola 
widzenia.

Oddział  składał  się  z  czterech  żołnierzy  dowodzonych  przez 

kaprala.  Lukrecja  zaczęła,  drżeć.  Wcisnęła  swoje  rękę  w  dłoń 
markiza.  Czuła,  że  prawie  łamie  jej  palce.  Gdy  żołnierze 
przybliżyli się jeszcze bardziej, wstrzymała oddech. Jednakże oni 
najwyraźniej ani nie rozpoznawali terenu, ani nie szukali obcych. 
Maszerowali  szybko  w  strumieniach  deszczu  w  nieznanym 
kierunku. Markiz odetchnął z ulgą.

– Odeszli – powiedziała Lukrecja.
– Będą  następni.  Ostrzegałem cię,  że  gdy  podejdzie  my  bliżej 

brzegu, Francuzi będą na straży.

Szli jeszcze około dwóch mil, zanim wspięli się na niewielkie 

wzgórze  i  ujrzeli,  jak  w  dalekiej  odległości  morze  styka  się  z 
horyzontem.

Lukrecja spojrzała na markiza, jej oczy nabrały blasku.
– Udało się! – zawołała. – Doszliśmy do morza.
– Jeszcze nie – powiedział markiz.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 165

Mimo ostrożności w głosie na twarzy miał wyraz zadowolenia.
– Musimy być ostrożni, bardzo ostrożni – powiedział – i odtąd 

będziemy posuwać się tylko lasami.

Nie było tu ich wiele, dlatego musieli iść zygzakiem od jednej 

grupy  drzew  do  drugiej.  Przez  cały  czas  przybliżali  się  coraz 
bardziej  do  morza  i  Lukrecja  czuła,  że  nadzieja  w  niej  rośnie. 
Teren był ciężki do chodzenia. Przede wszystkim ziemia była tak 
piaszczysta,  że  stopy  w  niej  grzęzły,  a  każdy  krok  wymagał 
wysiłku. Marsz po nierównym i kamienistym terenie w butach na 
tak cienkich podeszwach sprawiał duży ból.

Chmury  obniżyły  się,  niebo  pociemniało  i  stało  się  jakby 

złowieszcze, a ciepły deszcz, który ciągle padał, teraz zmienił się 
w ulewę.

Lukrecja  była  przemoczona  do  suchej  nitki.  Czuła,  jak  woda 

spływa po jej ciele. Wiedziała, że to samo odczuwa markiz.

Coraz  trudniej  było  cokolwiek  zobaczyć  z  powodu  strumieni 

deszczu.  Szli  prawie  na  oślep  z  opuszczonymi  powiekami,  aby 
osłonić oczy przed gwałtownością kropli.

Markiz wziął ją za rękę, aby się nie zgubili. Gdy przeskakiwali 

od  zagajnika  do  zagajnika,  a  czasem  od  drzewa  do  drzewa, 
pomyślała,  że  niepotrzebnie  podejmują  takie  środki  ostrożności. 
Ktokolwiek  by  przeszukiwał  okolicę,  nawet  i  z  lupą,  nie  mógł 
zobaczyć  nic  oprócz  deszczu  lejącego  się  z  szarego, 
nieubłaganego nieba.

Po pewnym czasie Lukrecja zauważyła, że ciężko jej się myśli. 

Wiedziała tylko, że musi stawiać jedną nogę przed drugą, lewa –
prawa  –  lewa  –  prawa!  Wydawało  się  chwilami,  że  umysł  z 
ledwością  zmusza  nogi  do  wykonania  tego  rozkazu.  Było  jej 
zimno.  Deszczową  wodę,  spływającą  po  plecach  i  piersiach, 
odczuwała jak lodowaty strumień płynący z ośnieżonych górskich 
szczytów.  Spódnica  przylepiała  się  do  nóg.  Podmuch  wiatru 
odrzucił  gdzieś jej biały czepek. Markiz  tego nie zauważył,  a jej 
za ciężko było zawrócić i szukać. Musieli zmagać się z wiatrem. 
Niektóre podmuchy zatrzymywały ich w miejscu.

Lewa – prawa – lewa – prawa!

background image

Barbara Cartland

Strona nr 166

Poczuła,  że  iść  dalej  po  prostu  nie  może.  To  było  jak 

wdzieranie  się  w  ścianę  wody.  Gwałtowny  deszcz  ranił  twarz,  a 
ręce – zdawało się – już do niej nie należą.

Zaczynała  zostawać  w  tyle,  lecz  markiz  ciągnął ją, zmuszając 

do dotrzymania mu kroku.

Stopą natrafiła na kamień i z okrzykiem upadła. Nie miała siły 

podnieść się.

Gdy tak leżała zmarznięta i przemoczona, w myśli wracając do 

minionych zdarzeń, poczuła, że on bierze ją na ręce.

Przytuliła twarz do jego ramienia.
– Przepraszam  –  próbowała  powiedzieć  –  za  chwilę  będę  się 

lepiej czuła – lecz słowa w jakiś dziwny sposób się mieszały.

– Trzymaj  się!  –  powiedział  markiz,  ogarniając  ją  ciaśniej 

ramionami.

Z  wielkim  wysiłkiem  wyciągnęła  rękę  i  objęła  go  za  szyję. 

Niewyraźnie  sobie  przypominała  czyjąś  radę,  że  tak  jest  łatwiej 
nieść  człowieka.  Jej  umysł  odpływał  gdzieś  daleko  i  gubił  się  w 
długim tunelu. Nie potrafiła już myśleć.

– Pójdę  sama  –  chciała  powiedzieć,  lecz  nie  mogła  wydobyć 

słowa. Wiedziała jedno: nie musi poruszać nogami, a on trzyma ją 
blisko  siebie.  Powinnam  słyszeć  bicie  jego  serca  –  pomyślała, 
chowając za nim twarz, by deszcz jej nie smagał. Nic więcej nie 
pamiętała.

Pomału  otwierała  oczy.  Przez  chwilę  nie  mogła  się 

zorientować, gdzie jest. Ten niski sufit i białe ściany były jej skądś 
znane, ale nie wiedziała skąd.

Nagle uprzytomniła sobie, że jest w łóżku na jachcie. Zamknęła 

oczy, myśląc, że to tylko sen. Otworzyła je znowu i odwróciwszy 
głowę zobaczyła zegar przy łóżku. Było wpół do pierwszej.

To  jest  niemożliwe!  –  pomyślała.  –  Nie  mogłam  tak  długo 

spać.

Świetliki  były  zaciągnięte  zasłoną,  lecz  słońce  przedostawało 

się  przez  nią.  Zauważyła  dwa  białe  ręczniki  obok  łóżka  na 
podłodze,  a  za  nimi  w kącie kajuty czerwoną wełnianą kamizelę 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 167

oraz bawełnianą spódnicę.

Była uratowana! Udało im się! Dotarli do jachtu! Przez chwilę 

jeszcze  była  zbyt  zmęczona,  aby  myśleć  zbyt  zmęczona,  aby 
napawać się szczęściem. Otworzyła jeszcze raz oczy, sprawdzając, 
czy  wszystko  nie  jest  przywidzeniem.  Nie,  to  kosztowne 
przyrządy  i  komfortowe  wyposażenie  jachtu  markiza,  a  on 
przyprowadził ją w to bezpieczne miejsce.

Próbowała  sobie  przypomnieć,  co  się  stało,  lecz  w  pamięci 

odnalazła tylko ulewny deszcz, moment, gdy upadła, i jego postać, 
jak ją podnosi i bierze na ręce.

Wszystko  poza  tym  było  pustką.  Jakże  mogła  utracić 

świadomość albo spać na ostatnim etapie ich podróży? Starała się 
odtworzyć przebieg zdarzeń. Zaniósł ją do urwiska. Schodzenie w 
dół  musiało  być  bardzo  niebezpieczne.  Lecz  udało  mu  się  i  w 
miejscu  wyznaczonym  znalazł  łódź  z  brytyjskimi  marynarzami, 
która czekała, aby dowieźć ich do jachtu.

Jak mogła być nieprzytomna przez cały ten czas? Jak mogła nie 

wiedzieć, że wygrali i udało im się ominąć Francuzów, mimo że 
szanse mieli raczej beznadziejne?

Był  to  wspaniały  wyczyn  ze  strony  markiza  –  przejść  przez 

teren  wroga,  uniknąć  zatrzymania  i  bez  przeszkód  odpłynąć  do 
Anglii.

Jesteśmy w porcie – pomyślała Lukrecja – ponieważ jacht stoi 

w  miejscu  i  nie  słychać chlupotu  fal.  Zastanawiała  się,  gdzie  się 
znajdują,  lecz  była  za  słaba,  aby  ruszyć  się  z  miejsca.  Choć 
jeszcze na wpół śpiąca, gdy umysł zaczął pracować, przypomniała 
sobie, jak uciekli wozem z targowiska, jak schowali się w lesie, by 
obserwować  maszerujących  żołnierzy,  i  jakie  przerażające  i 
wyczerpujące  były  te  ostatnie  mile  w  strugach  chłoszczącego 
deszczu.

A  jednak  –  pomyślała  Lukrecja  –  może  to  było 

błogosławieństwo.  Francuzi  strzegący  urwiska  niewątpliwie 
gdzieś się schronili, co ułatwiło markizowi prześlizgnięcie się do 
łodzi. Jestem w domu. Bezpieczna, z powrotem w Anglii!

I  wtedy  nagle  uświadomiła  sobie,  że  to  jest  również  koniec 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 168

całej  przygody.  Poczuła  niepohamowaną  ciekawość,  by 
dowiedzieć  się,  co  się  zdarzyło.  Odepchnęła  w  tył  pościel  i 
zobaczyła, że jest naga!

Znieruchomiała  na  chwilę.  Tylko  jedna  osoba  mogła  ją 

rozebrać, wysuszyć i położyć do łóżka!

Odsunęła  pościel,  wstała  i  niepewnym  krokiem  poszła  przez 

kajutę  do  okienka,  by  odciągnąć  zasłonę.  Tak,  znajdują  się  w 
porcie. Myślała, że to Poole, z którego wyruszyli. Chwilę jeszcze 
patrzyła  po  czym  zaciągnęła  ponownie  zasłonę.  Nie  chciała 
widzieć,  nie  pragnęła  oglądać  znajomej  angielskiej  ziemi. 
Podeszła do skrzyni w narożniku kajuty, wyciągi koszulę nocną i 
nałożyła  ją.  Znalazła  szyfonowy  szal  zarzuciła  go  na  ramiona  i 
wróciła  do  łóżka.  Chciała  zadzwonić,  lecz  gdy  sięgała  ręką  do 
dzwonka, ktoś zastukał do drzwi.

Lukrecja  wsunęła  się  pod  pościel  i  leżąc  na  poduszce  trochę 

nerwowo odpowiedziała:

– Wejść.
Miała nadzieję, że będzie to markiz, ale zamiast niego pojawił 

się  główny  steward,  nazwiskiem  Jarvis,  który  służył  u  markiza 
wiele lat.

– Dzień dobry pani – powiedział. – Usłyszałem jakieś odgłosy, 

a  mam  polecenie  od  Jego  Lordowskiej  Mości,  by  przynieść 
jedzenie, gdy się pani obudzi.

– Czy  Jego  Lordowska  Mość  ma  się  dobrze?  –  spytała 

Lukrecja.

– Wesoły  jak  ptak,  jeżeli  wolno  mi  użyć  takiego  określenia, 

proszę pani! – odpowiedział Jarvis – Pan spał jak kłoda dwanaście 
godzin. – Postawił tacę dole przy łóżku. – Trochę wzmacniającej 
zupy, proszę pani. Taką pije pan po podobnych wyprawach. I jest 
omlet.  Pan  zamówił  to  specjalnie  dla  pani,  miał  nadzieję,  że 
wypije pani do tego kieliszek wina.

– Gdzie jest Jego .Lordowska Mość? – Lukrecja musiała zadać 

to pytanie.

– Jest na brzegu, proszę pani, z lordem Beaumom i z młodym 

panem. Spieszą do Londynu na spotkanie z Księciem Walii. Jego 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 169

Lordowska  Mość  pojechał,  by  pokierować  przygotowaniami  do 
ich podróży.

– Czy łódź zabrała ich w Zatoce St. Pierre?
– Tak, proszę pani. Oni nam opowiedzieli, że Jego Lordowska 

Mość  i  pani  zostaliście  zatrzymani  przez  żołnierzy.  Byliśmy 
bardzo  zmartwieni  i  zdenerwowani!  Lecz  niepotrzebnie  się 
martwiliśmy.  Jego  Lordowska  Mość  jest  zawsze  taki  sam!  Za 
każdym razem przechytrzy Francuzów! Jest za przebiegły dla nich 
i  to  prawda!  –  Lukrecja  słuchała  go  z  otwartymi  oczyma,  a  on 
łagodnym  głosem,  jak  do  dziecka,  powiedział:  –  A  teraz  proszę 
wypić zupę, póki gorąca!

Lukrecja  zrobiła  to  i  poczuła  się  trochę  silniejsza.  Gdy  jadła 

omlet i wypiła kieliszek wina, steward zaczął zbierać jej wilgotne 
rzeczy i ręczniki z podłogi.

– Pan  prosił,  by  pani  odpoczywała  aż  do  wieczora.  Ma 

nadzieję,  że  Jej  Lordowska  Mość  zaszczyci  go  obecnością  na 
wspólnej kolacji.

– Nie chce się ze mną wcześniej widzieć? – spytała Lukrecja.
– Myślę,  że  nie,  proszę  pani.  Gdy  tylko  wróci,  wyruszamy  w 

stronę  brzegu  do  pewnego specjalnego  miejsca.  Jego  Lordowska 
Mość sam chce powiedzieć o tym. – Jarvis podniósł tacę. – Jeżeli 
pani  zechce  przyjąć  moją  radę,  to  proszę  odpoczywać.  Pan  jest 
silny  jak  koń.  Powraca  do  nas  ledwie  żywy,  ale  po  dobrym  śnie 
gotów jest znowu się bawić. Jej Lordowska Mość nie jest tak silna 
jak on i któż by tego oczekiwał?

Uśmiechnął  się  do  niej  po  ojcowsku  i  wychodząc  kajuty 

zamknął drzwi.

Lukrecja wtuliła twarz w poduszkę i nagle zaczęła płakać.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 170

Rozdział 10

Nie udało mi się – szlochała.
Uważała, 

że 

markiz 

odniósł 

wielkie 

zwycięstwo 

doprowadzając  ich  bezpiecznie  do  domu.  Sama  jednak  czuła  się 
absolutnie i haniebnie pokonana. Wierzyła, że w ciągu tych dwóch 
dni i nocy, kiedy będą razem a czas ten zdawał się jej wiecznością 
– zdobędzie jakoś jego sympatię i sprawi, że chociaż odrobinę ją 
pokocha.  Lecz  przegrała  bitwę  i  nie  zostało  na  przyszłość  nic 
oprócz ciemności, cierpienia oraz całkowitej samotności.

Czuła się nie tylko jak obca za bramą posiadłości Merlyn, lecz 

jak  ktoś,  kto  nie  ma  żadnej  szansy,  by  przez  nią  wejść.  Płacząc, 
gorzko  żałowała,  że  nie  pozwoliła  markizowi  zostać  ze  sobą  w 
czasie  nocy  poślubnej.  Powiedział  do  niej,  że  zanim  będzie 
kochać  się  z  mężczyzną,  musi  być  pewna,  że  on  pokochał  jej 
ciało,  serce  i  duszę.  Rzeczywiście  go  kochała,  lecz  markiz  –
pomyślała  z  rozpaczą  –  nigdy  nie  będzie  odczuwał  tego  w 
stosunku do niej.

Chociaż  ożenił  się  z  nią  bez  miłości,  poznała cudowne, pełne 

drżeń uczucie towarzyszące dotknięciom jego ust i rąk. On jednak 
nie  interesuje  się  jej  ciałem.  Wczoraj  w  nocy  rozebrał  ją  z 
przemoczonych  rzeczy,  osuszył  i  położył  do  łóżka.  I  to  nic  dla 
niego nie znaczyło!

Gdyby mnie pocałował – pomyślała – obudziłabym się, nawet 

gdybym była martwa.

Nie! To jasne, że dla niego jest nieważna! Jest zawadą, kobietą, 

która nawet fizycznie go nie interesuje.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 171

Ale  ja  go  kocham,  kocham,  kocham!  –  płakała  Lukrecja, 

przepełniona żalem.

Jedyne  wspomnienie,  jakie  jej  zostanie  z  tego  fikcyjnego 

małżeństwa,  to  chwila,  gdy  ją  pocałował  w  stodole  gdy  klęcząc 
przed  nim  spojrzała  mu  w  oczy.  Ujrzała  w  nich  coś,  co 
przeszywało do głębi.

Jakże się omyliła, myśląc, że jest to jakiś znak! Nie udało się, 

przegrała i straciła markiza!

Łzy zamieniły się w szloch wstrząsający całym ciałem. Płakała 

i płakała, a potem całkowicie wyczerpana zasnęła.

Obudził ją Jarvis, który wszedł do kajuty, by przygotować dla 

niej kąpiel.

– Przykro mi, że panią budzę, ale już siódma.
Lukrecja podniosła się na łóżku.
– Siódma godzina! – wykrzyknęła. – Nie może być tak późno!
– Jego Lordowska Mość nie chciał pani przeszkadzać.
Lukrecja  spojrzała  na  swój  zegar,  tak  jakby  nie  wierzyła 

Jarvisowi.  Spała  prawie  siedem  godzin  i  mimo  przygnębienia 
poczuła się lepiej. Nie była już tak zmęczona.

Gdy  Jarvis  wyszedł,  wstała  z  łóżka  i  podeszła  do  lustra. 

Zobaczyła swoje odbicie i wydała okrzyk zgrozy. Patrzyła na nią 
twarz  z  podkrążonymi  oczyma,  pełna  smutku  i  nieszczęścia. 
Zmyła  łzy  najpierw  gorącą,  potem  zimną  wodą.  Posmarowała 
powieki balsamem z oczaru wirgińskiego przed kąpielą w ciepłej 
wodzie  o  kwiatowym  zapachu  i  poczuła,  jak  odpływają  od  niej 
resztki  zmęczenia.  Pomyślała,  że  stratą  czasu  byłoby  użycie 
kosmetyków wybranych przez pana Odrowskiego.

– Wątpliwe, aby markiz zauważył, jak wyglądam – mówiła do 

siebie przygnębiona.

Zgodnie z tym, co mówił Jarvis, „był gotów znowu się bawić”, 

a  to  znaczyło,  że  pewnie  pomyśli  o  spotkaniu  z  lady  Hester. 
Będzie to ostateczne upokorzenie!

Lecz  nawet  teraz  nie  pozwoli,  by  domyślił  się,  jak  jest 

nieszczęśliwa! Wykorzystała płyny i maści, które miała na jachcie. 
Nadała oczom wyrazu tajemniczości, choć wiedziała, że nie ma w 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 172

nich  blasku.  Po  prostu  straciła  nadzieję.  Otworzyła  dużą  szafę, 
zajmującą  całą  ścianę  kajuty,  i  popatrzyła  na  rząd  błyszczących, 
wspaniałych  strojów,  zaprojektowanych  specjalnie  dla  niej,  jako 
że chciała wyglądać na doświadczoną, dojrzałą, światową damę.

Jakoś nie mogła znieść widoku tych strojów i nie chciało jej się 

wybierać  żadnego  z  nich.  One,  tak  jak  i  ta  udawana  dojrzałość, 
miały  chronić,  a  przecież  nie  uchroniły  przed  porażką.  Więc 
wybrała  zamiast  nich  bardzo  prostą  szatę,  w  ciemnoniebieskim 
kolorze, który podkreślał barwę jej oczu.

Była  skrojona  na  wzór  sukni  greckich  i  należało  ją  ozdobić 

szafirami matki, ale Lukrecja nie otworzyła swojej szkatułki.

Tego  wieczoru  wyraźnie  czuła  niechęć  do  ozdób.  Nie  chciała 

niczym  zwracać  na  siebie  uwagi.  Nie  uczesała  nawet  włosów  w 
taki  sposób  –  jak  radził  pan  Odrowski  –  aby  wyglądać  trochę 
doroślej  i  ponętniej.  Tylko  je  przedzieliła  pośrodku  i  zwinęła  z 
tyłu głowy. Wzięła szeroką, niebieską przepaskę, harmonizującą z 
kolorem  sukni,  i  zarzuciła  ją  na  ramiona.  Tak  ubrana  wyszła  z 
kajuty do salonu.

Markiz  już  na  nią  czekał.  Gdy  weszła,  poczuła  mimo 

przygnębienia, że serce nieomal wyskakuje jej z piersi.

Zapomniała,  jaki  był  przystojny  i  elegancki!  W  wąskim 

śnieżnobiałym  krawacie,  koszuli  pełnej  falbanek  i  doskonale 
dobranym  na  wieczór  garniturze  wyglądał  zupełnie  inaczej  niż 
mężczyzna, który wczoraj szedł obok niej w wytartym mundurze 
francuskiego żołnierza.

Ich oczy spotkały się i przez chwilę nic do siebie nie mówili.
Lukrecja nie zdawała sobie sprawy, że w tej ciemnoniebieskiej 

sukni, z włosami zaczesanymi do tyłu wygląda jak żywe wcielenie 
włoskiej Madonny, do której markiz porównał ją w noc poślubną.

– Czy  jesteś  wypoczęta?  –  spytał  głębokim  głosem,  którym 

wywołał u niej drżenie, gdy wolno szła w jego stronę.

– Wstyd mi, że spałam tak długo.
Uśmiechnął się do niej, a ona pomyślała, że to wzeszło słońce.
– Jeżeli jesteś tak głodna jak ja, to lepiej będzie, gdy zejdziemy 

na brzeg.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 173

– Na brzeg? – spytała.
– Chodź i zobacz – zaproponował.
Szła  przed  nim  korytarzem,  a  gdy  stanęła  na  pokładzie, 

krzyknęła z  zachwytu. Wstając dziś rano zauważyła, że jacht już 
nie  płynie,  lecz  była  zbyt  nieszczęśliwa,  aby  się  tym 
zainteresować.  Teraz  zobaczyła,  że  kotwiczą  przy  malusieńkiej 
przystani, w niewiele od niej większej zatoczce, skąd prowadziła 
kładka na wąski kamienny brzeg.

Dookoła  na  urwisku  rosły  azalie  i  rododendrony  w 

nieskończonej 

obfitości. 

Widok 

purpurowych, 

żółtych, 

czerwonych,  białych  i  różowych  kwiatów  zapierał  dech  w 
piersiach.  Podobnie  oddziaływała  ich  woń  zmieszana  ze  słonym 
zapachem morza.

Podniósłszy  oczy,  Lukrecja  ujrzała  wysoko  na  skałach  dom 

stojący  tyłem  do  przystani.  Wygląda  –  pomyślała  –  jak  grecka 
świątynia  z  białymi  kolumnami  błyszczącymi  w  promieniach 
zachodzącego słońca.

– Kto tutaj mieszka? – spytała.
– Ja – odpowiedział markiz.
Spojrzała na niego zdziwiona, a on dodał:
– Jest to moja tajna kryjówka.
Lukrecja domyśliła się, że było to miejsce, gdzie się schronił w 

czasie jednej ze swoich tajemniczych eskapad do Francji. Była to 
bezpieczna  przystań  dla  jego  jachtu.  Mógł  się  stąd  wyślizgnąć 
przez Kanał niepostrzeżenie dla francuskich statków patrolujących 
tylko typowe szlaki.

Zorientował  się,  że  wszystko  zrozumiała,  dlatego  też  nie 

powiedział  nic  więcej.  Poprowadził  ją  do  kamiennych  stopni. 
Mijali krzewy i kwiaty, nad którymi brzęczały pszczoły i fruwały 
motyle o tysiącu różnych barw. Wspinali się wciąż wyżej i wyżej, 
aż Lukrecja sobaczyła, że dom jest większy, niż myślała, i bardzo 
piękny.  Za  kolumnami  znajdowała  się  loggia,  z  której  rozciągał 
się  wspaniały  widok  na  morze.  Rosły  tutaj  lilie  w  wielkich 
donicach z brązu oraz złociste jaśminy.

Markiz wprowadził ją do chłodnego, gustownie umeblowanego 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 174

holu,  a  stamtąd  do  owalnej  jadalni,  w  której  znajdował  się  stół 
nakryty  już  do  kolacji.  Zapalone  świece  stały  w  srebrnym 
kandelabrze.

– Jarvis  powiedział  mi,  że  zjadłaś  skromny  posiłek.  Tu  jest 

wiele dań, które mają wynagrodzić tobie i mnie.

Potrawę  za  potrawą  serwował  Jarvis  oraz  kilku  stewardów  z 

jachtu.  Lukrecja,  z  początku  głodna,  po  zaspokojeniu  głodu 
próbowała  już  tylko  wybornych  sosów.  Podziwiała  gustowny 
sposób przybrania każdej potrawy.

– Masz nadzwyczajnego kuchmistrza – powiedziała.
Markiz zaśmiał się.
– Pozwól  sobie  powiedzieć,  że  „on”  to  kobieta  i  w  dodatku 

Francuzka.

– Francuzka! – wykrzyknęła Lukrecja.
– Zamężna z Anglikiem – wyjaśnił. – Przywiozłem Newmana i 

jego żonę z Francji w czasie jednej z moich pierwszych podróży. 
Cieszyli się z ucieczki, ponieważ Newman miał być internowany. 
Opiekują  się  domem,  kiedy  jestem  i  kiedy  mnie  nie  ma.  Jak 
widzisz,  rozpieścili  mnie,  gotując  to,  co  zwykle  można  zjeść 
jedynie  po  drugiej  stronie  Kanału.  –  Z  wesołym  błyskiem  w 
oczach  mówił  dalej:  –  Będę  z  tobą  szczery  i  powiem,  że 
przywiozłem także do domu nie płacąc cła wino, które pijemy, ale 
musisz przyznać, że jest wyborne.

– Myślę,  że  jeśli  nie  będziesz  ostrożny,  to  zaaresztują  cię  za 

przemyt – ostrzegła go Lukrecja, udając przestraszoną.

– W takim razie – odpowiedział – jestem pewien, że uratujesz 

mnie przed szubienicą w Tyburn.

*

Lukrecja  nic  nie  odpowiedziała,  a  gdy  markiz  dalej  snuł 

opowiadanie,  uświadomiła  sobie,  że  on  specjalnie  stara  się  ją 
zabawić i rozweselić.

Opowiadał,  w  jaki  sposób  udało  mu  się  przechytrzyć 

Francuzów i bez wpadki zorganizować ucieczkę wielu Angielek i 
Anglików. Opisał swoje przebrania. Z niedowierzaniem słuchała o 

                                                

*

Tyburn – dawne miejsce straceń w Londynie.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 175

tym, jak przyswoił sobie francuską gwarę oraz jak, głównie przez 
zmianę  wyrazu  twarzy,  stawał  się  pokornym  urzędnikiem, 
zarozumiałym przemysłowcem lub drobnym burżujem. Nigdy nie 
widziała  go  tak  ożywionego.  Nigdy  nie  wyglądał  tak  młodo  i 
wesoło.

Gdy w końcu stewardzi wyszli z jadalni, pozostawiając na stole 

tylko  cztery  zapalone  świece,  markiz  siedział  na  krześle  z 
kieliszkiem  brandy  w  ręku.  Nalegał,  by  Lukrecja  wypiła  trochę 
francuskiego  likieru,  zrobionego  przez  mnichów  i  też 
przywiezionego jachtem.

– Lord  Beaumont  musiał  być  bardzo  zadowolony,  że  tak 

bezpiecznie dotarł do Anglii – zauważyła Lukrecja.

– Był wielce wdzięczny – odpowiedział markiz. – Wiem także, 

że Premier był zadowolony. Życzył sobie jego powrotu do kraju.

Po chwili Lukrecja spytała z pewnym wahaniem:
– Czy ty... będziesz musiał... wracać po innych ludzi?
Zadając to pytanie, czuła, że nie zniesie myśli o zagrażającym 

mu  znów  niebezpieczeństwie.  Wiedziała  również,  że  jakkolwiek 
by go błagała, już nigdy nie zabierze jej ze sobą. Jakże to zniosę? 
– pytała siebie samą. Pozostać w domu... Ze świadomością, że w 
każdej  chwili  mogą  go  schwytać,  zawieźć  do  Paryża,  osądzić,  a 
może... rozstrzelać?

Markiz wypił trochę brandy, zanim odpowiedział:
– Mało prawdopodobne, by wymagano ode mnie pomocy przy 

ratowaniu  większej  liczby  więźniów.  Lord  Beaumont  mówił  mi, 
że możliwości ucieczki w tej chwili są raczej niewielkie. Francuzi 
nie lubią, gdy się robi z nich głupców, a w ubiegłym roku, prawdę 
mówiąc, wielokrotnie udało mi się ich wystrychnąć na dudka.

– Czyli nikt już nie ucieknie? – spytała Lukrecja z gorliwością, 

której nie umiała ukryć.

Markiz potrząsnął głową.
– Nikt!  Biedaczyska!  Pozostaną  w  rękach  wroga  aż  do  końca 

wojny.  Lord  Beaumont  mówił,  że  co  ważniejsi  więźniowie 
przewożeni są z Paryża dalej na południe, do Awinionu lub Lionu.

– Cieszę się z tego – szepnęła mimowolnie.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 176

Markiz  spojrzał  na  nią,  jakby  chciał  coś  powiedzieć.  Jednak 

rozmyślił się i wstał.

– Chciałbym pokazać ci zachód słońca. Jest bardzo piękny.
Zaprowadził  ją  schodami  z  dębowego  drewna  na  pierwsze 

piętro. Otworzył drzwi i znaleźli się w pokoju, z którego roztaczał 
się niezrównany, nieoczekiwany widok.

Sześć  okien  tworzyło  półokrąg.  Słońce  właśnie  tonęło  w 

morzu,  a  purpurowozłote  niebo  odbijało  się  w  gładkiej 
powierzchni wody.

– Cóż za piękny pokój! – wykrzyknęła Lukrecja.
– Cieszy  mnie,  że  tak  myślisz  –  odparł  markiz.  –  Sam  go 

zaprojektowałem.  Gdy  leżę  tutaj,  czuję  się  tak,  jakbym  był  na 
morzu na jakimś dużym galeonie.

Lukrecja rozejrzała się, gdy to powiedział. To nie był salon, jak 

myślała,  lecz  sypialnia.  Znajdowało  się  tu  ogromne  łoże  z 
baldachimem, ozdobione pozłacanymi rzeźbami delfinów i innych 
morskich  stworzeń.  Patrzyła  w  zdumieniu  na  to  jedno  z 
najpiękniejszych,  ale  i  najdziwniejsze  łóżko,  jakie  kiedykolwiek 
widziała.

– Mój dziadek nabył je we Włoszech – wyjaśnił. – Uważałem, 

że  jest  wyjątkowo  odpowiednie  dla  tego  domu  i 
przetransportowałem je tu z Merlyn.

– Fantastyczne  –  stwierdziła  półgłosem  Lukrecja,  patrząc  na 

purpurowe  jedwabne  kotary  ozdobione  herbem  Merlyn.  I  wtedy 
zauważyła na odkrytym łóżku swoją nocną koszulę.

– Jeżeli mamy tutaj nocować – szybko powiedziała – nie chcę 

cię wyrzucać z twojego łóżka.

Mówiąc  to  spojrzała  na  niego.  Spostrzegła  coś  takiego  w 

wyrazie  jego  twarzy,  że  serce  zaczęło  gwałtowniej  bić. 
Bezwiednie  odwróciła  się  i  przeszła  przez  pokój  do  otwartego 
okna.

Nie  patrzyła  na  piękny  zachód  słońca  ani  na  biel  fal,  które  w 

dole rozbijały się o skały. Myślała tylko o tym, że markiz szedł za 
nią, a teraz stanął tuż obok.

Po chwili spytał:

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 177

– Dlaczego płakałaś?
Zdziwiła  ją  ta  spostrzegawczość.  Zauważył  ślady  łez,  które 

przecież  zmyła.  Przez  chwilę  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć,  a 
gdy zauważyła, że czeka na jej odpowiedź, niepewnie rzuciła:

– Byłam zmęczona.
– Rozumiem  to.  A  może  czujesz  się  trochę  smutna,  bo  to  już 

koniec  przygody?  Czy  nie  żałujesz,  mimo  niebezpieczeństwa  i 
niewygód,  tego  wzruszenia  i  podniecenia,  gdy  udało  się  nam 
przechytrzyć  wroga  i  pokrzyżować  plany  francuskich  żołnierzy, 
którzy nas tropili?

– Tak – półgłosem szepnęła Lukrecja.
– Nie  muszę  ci  mówić,  że  byłaś  cudowna!  Nie  znam  kobiety 

podobnie dzielnej, mało narzekającej, mężnej, no i tak absolutnie 
wspaniałej!!!

Z drżeniem słuchała jego gorących słów.
– Czy ty... rzeczywiście tak... myślisz? – jąkając się spytała.
– Myślę jeszcze o wiele więcej – odpowiedział.
– Czuję takie upokorzenie z powodu załamania się na końcu.
– Czy  ty  myślisz,  że  ja  nie  przeklinałem  siebie  za  to,  że 

nieświadomie doprowadziłem cię do tak ciężkiego stanu? Usilnie 
starając  się  o  to,  by  bezpiecznie  dotrzeć  z  tobą  do  celu, 
zapomniałem,  że  jesteś  tak  drobna  i  delikatna.  Byłem  brutalny, 
wymagając tyle od ciebie.

Nie mogła mu odpowiedzieć. Słuchała tych czułych słów, a łzy 

napływały jej do oczu.

– Te  historie  z  dreszczykiem  –  ciągnął  dalej  –  opowiemy 

naszym  dzieciom  i  wnukom!  Lecz  jest  jedno  pytanie,  które 
zapewne postawią, a które ja chcę zadać pierwszy.

– Jakie  to  pytanie?  –  próbowała  powiedzieć,  ale  nie  mogła 

wymówić słowa.

– Chcę znać prawdziwą przyczynę, dla której poszłaś za mną. 

Dlaczego  pierwszej  nocy  w  lesie  tak  się  martwiłaś,  że  zmarznę? 
Dlaczego  niepokoiłaś  się  o  moją  rękę  i  dlaczego,  gdy  obydwoje 
byliśmy  głodni,  dałaś  mi  znacznie  większą  niż  twoja  część 
omletu?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 178

Jego  głos  przycichł,  a  ona  zadrżała  pod  wrażeniem  jakiejś 

nieznanej w nim nuty. Czuła, że wybuchnie płaczem i chcąc temu 
zapobiec, odwróciła się do okna.

– Spójrz na mnie, Lukrecjo!
Nie  śmiała  tego  zrobić,  a  on,  po  chwili,  gdy  nadal  się  nie 

odwracała, powiedział:

– Tak!  Nieposłuszna!  Minęło  zaledwie  kilka  dni  od  tego,  jak 

przyrzekałaś  mi  posłuszeństwo.  Kochać,  szanować  i  być 
posłuszną  –  te  słowa  wypowiedziałaś  przy  ślubie.  Teraz  jednak 
mnie  nie  słuchasz  i  nie  ma  powodu,  dla  którego  miałabyś  mnie 
szanować. Więc zostało tylko jedno – miłość.

To słowo zdawało się krążyć między nimi.
– Czy wyszłaś za mnie dla tytułu?
Pytanie  było  tak  niespodziewane,  że  bez  zastanowienia,  bez 

wahania rzekła:

– Oczywiście,  że  nie!  Czy  myślisz,  że  poślubiłabym 

mężczyznę, gdybym... – Nagle przerwała. Zrozumiała, że dała się 
zaskoczyć i wpadła w pułapkę. Przymknęła oczy. Nie mam już nic 
– pomyślała – nawet dumy.

– ...go nie kochała – markiz miękko dokończył jej zdanie.
Na chwilę zapadła cisza.
– Spójrz na mnie. Lukrecjo. Muszę ci coś powiedzieć.
Te  słowa  zabrzmiały  jak  polecenie.  Lukrecja  uznała  dalszą 

walkę za bezsensowną. Przegrała ostatnią bitwę. Odwróciła się do 
niego, czując, że odebrał jej nawet wolę.

Markiz  spojrzał  na  pobladłą,  smutną  twarzyczkę,  oczy  pełne 

łez i drżące usta. Potem odezwał się z wielką czułością:

– Chcę ci wyznać. Lukrecjo, coś, czego – przysięgam na Boga 

– nie powiedziałem żadnej kobiecie w moim życiu. Kocham cię!!!

Przez chwilę nie zrozumiała, myśląc, że się przesłyszała. A on 

ujrzał rozjaśniającą się twarz i promienny blask w oczach, zanim z 
krótkim nieartykułowanym pomrukiem odruchowo przysunęła się 
do niego i ukryła twarz w jego ramionach.

Objął ją bardzo mocno.
– Kocham  cię,  mój  skarbie  jedyny.  Kocham  cię  bardziej, 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 179

aniżeli myślałem, że można kochać kobietę.

– Czy to rzeczywiście prawda? – mogła mówić tylko szeptem. 

Myślała, że chyba śni.

– Tak, to prawda. Kocham cię!!!
– Przecież nie cierpisz niedojrzałych dziewczyn?
Uśmiechnął się z lekka.
– I  to  była  przyczyna  tego  błyskotliwego,  inteligentnego  i 

niemal  przekonującego  przedstawienia,  które  mnie  zadziwiało  i 
intrygowało.

– Czy wiedziałeś...  że  to  było...  udawanie?  –  spytała  z  twarzą 

ciągle ukrytą w jego ramionach.

– Z  początku  nie  –  odparł  markiz  –  lecz  jako  ekspert  od 

maskowania  się  muszę  ci  powiedzieć,  że  zapomniałaś  o  jednej 
ważnej rzeczy.

– O czym?
– Zapomniałaś ukryć oczy.
– Jak miałam to zrobić?
– Nie mogłaś zapobiec temu, aby nie były naturalne, niewinne i 

bardzo młode! – mówił markiz. – I jeszcze coś, kochanie, bardzo 
mnie zdziwiło.

– Co to było?
– W stodole pocałowałem cię, ponieważ wiedziałem, że ktoś na 

dole  podsłuchuje.  Wtenczas  pojąłem,  że  jestem  pierwszym 
mężczyzną, który dotknął twoich ust.

Wyczuł,  że  Lukrecja  drży  na  całym  ciele.  Wtedy  ujął  ją  za 

podbródek i podniósł jej głowę.

– Czy mogę to sprawdzić? – Głos uwiązł mu w gardle.
Łzy spłynęły po jej policzkach. Delikatnie je pocałował, potem 

oczy, kąciki warg – jeden po drugim, aż do chwili, gdy zadrżały 
jej  usta.  I  zapragnęła,  jak  nigdy  dotąd,  aby  ich  dotknął,  aby  ją 
całował.

Znów  odczuwała  uniesienie  doznane  przy  pierwszym 

pocałunku,  przenikające  jak  strzała  błyskawicy.  Teraz  było  to 
bardziej  intensywne,  wspanialsze,  gwałtowniejsze.  Trwało  aż  do 
chwili, gdy ustami przylgnęła do jego ust. Czuła, jakby budził się 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 180

płomień ogarniający całe jej ciało.

Gdy markiz podniósł głowę, pomyślał, że nigdy nie widział tak 

promiennej twarzy kobiety.

– Moje piękne kochanie – czule szeptał – moja dzielna, słodka, 

cudowna mała żona!

Jego głęboki głos sprawił, że płochliwie odwróciła głowę.
– Czy... było w tym... więcej doświadczenia? – wyszeptała.
Uśmiechnął się i – z ustami przy jej włosach – powiedział:
– Był  to  cudowniejszy  pocałunek,  niż  znane  mi  przedtem. 

Muszę  ci  wyjaśnić,  moja  kochana,  że  mężczyzna  lubi 
doświadczoną  kobietę  dla  rozrywki  i  zabawy,  żonę  zaś  pragnie 
mieć  czystą  i  nietkniętą  przez  nikogo  poza  nim.  –  Jego  ręce 
zacisnęły się, a on powiedział ostro: – Chciałbym zabić każdego, 
kto  dotknął  cię  w  przeszłości  i  przysięgam,  że  zabiję  tego,  kto 
spróbuje  zrobić  to  w  przyszłości.  –  I  przygarnąwszy  ją  bliżej 
dodał: – Co więcej, kochanie, jesteś moja i jeżeli przyłapię cię, jak 
zerkasz spod oka na innego mężczyznę, to zbiję cię.

Zadrżała  słysząc  jego  władczy  ton,  a  on  z  pewnym  trudem 

mówił dalej:

– Zanim  cię  pocałuję,  kochanie,  i  o  wszystkim  zapomnę, 

chciałbym  ci  przedstawić  nasze  plany.  Myślałem,  jeżeli  się 
zgodzisz, że zostaniemy tutaj trochę, a potem pożeglujemy powoli 
wzdłuż  wybrzeża  do  Dover.  Premier  prosił,  abym  zbadał 
działalność przemytniczą, która nabiera alarmujących rozmiarów. 
Oznacza  to,  że  Napoleon  zdobywa  nasze  złoto  na  pokrycie 
kosztów swojej wojny.

Lukrecja podniosła głowę.
– Nie będzie to niebezpieczne? – spytała.
– Nie  –  odpowiedział  markiz.  –  Mam  tylko  zbadać  tę 

działalność, a nie powstrzymać lub aresztować przemytników. To 
będzie już zajęcie dla wojska.

Zobaczył, że lęk znika z jej oczu i dodał:
– Lecz  jeśli  będę  w  niebezpieczeństwie,  to  liczę  na  twoją 

pomoc.

Lukrecja  zaśmiała  się  przytłumionym  śmiechem,  a  on  mówił 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 181

dalej:

– Myślałem  też,  że  lato  spędzimy  razem  w  Merlyn.  Ujrzał  jej 

oczy  szeroko  rozwarte  z  zachwytu  i  oznajmił:  –  Dłużej  już  nie 
pozostaniesz za bramą, kochanie. Będziesz że mną wewnątrz. Tak 
wiele mamy do zrobienia. Przede wszystkim trzeba przenieść we 
właściwe miejsce skarby, które dał twój ojciec.

– Zrobię  to  z  przyjemnością  i  zostanę  w  Merlyn  –  mówiła 

Lukrecja – jeżeli to... ciebie... nie znudzi.

– Czy naprawdę myślisz,  że  mogę się nudzić  z  tobą?  – spytał 

markiz.  –  Kocham  cię  i  nigdy  więcej,  gdy  będziemy  razem,  nie 
musisz się obawiać, że jestem znudzonym panem młodym.

Pocałował  ją  w  policzek.  Dotykał  przez  chwilę  delikatnej 

skóry, nim powiedział:

– Razem! To ważne słowo. Będziemy razem także w nocy. Nie 

będziesz  samotna i  niepotrzebny ci już  teleskop! – Jego ramiona 
mocniej ją oplotły, gdy szeptał: – Nie będzie też poduszki między 
nami.

– Ty ją zabrałeś – oskarżyła go Lukrecja.
– Tak, zabrałem. Byłaś taka ciepła, czuła i cudowna. Tęskniłem 

za tym, by mieć ciebie bliżej.

– Dlaczego  mi  nie  powiedziałeś?  –  spytała.  –  Myślałam,  że 

mnie  nie  chcesz.  W  czasie  naszego  pobytu  we  Francji  także... 
Nigdy  mnie  me  pocałowałeś.  Dzisiaj  po  obudzeniu  się 
pomyślałam, że straciłam ciebie całkowicie.

– To ci się nigdy nie uda, kochanie – odparł markiz. – Gdybyś 

ty  wiedziała,  jak  trudno  mi  było  nie  dotknąć  ciebie  i  nie 
pocałować.  –  Zamilkł  czując  drżenie  jej  ciała,  a  po  chwili 
kontynuował:  –  Nie  chciałem  ciebie  spłoszyć,  gdy  zostaliśmy 
sami.  Poza  tym  nie  byłem  pewien,  czy  mnie  kochasz!  Trudność 
polegała na tym, żeby ci nie powiedzieć, że jesteś najpiękniejszą 
kobietą, jaką widziałem!

– Czy ty... tak uważasz?
– Jesteś  bardzo  piękna.  Nie  przypuszczałem,  że  kobieta  może 

być  tak  piękna.  Kiedy  po  raz  pierwszy  zauważyłem  twoje 
podobieństwo  do  Madonny  z  włoskiego  obrazu,  było  to  jak 

background image

Barbara Cartland

Strona nr 182

odkrycie  czegoś  wyjątkowego,  pięknego,  czego  szukałem  przez 
całe życie. Lecz ty dokuczałaś i prowokowałaś, a ja się bałem.

– Bałeś się?
– Innych mężczyzn, którzy kochali cię wcześniej – odparł.
– I to miałoby... dla ciebie... jakieś znaczenie?
Jego uścisk był tak mocny, że trudno jej było oddychać.
– To miało dla mnie wielkie znaczenie – odparł. – Pragnąłem, 

byś  należała  do  mnie,  była  jedynie moja. Nie chciałem, abyś jak 
inne 

kobiety, 

znane 

mi 

wcześniej, 

miała 

stosunki 

przedmałżeńskie.

Lukrecja spojrzała na niego, a on powiedział pieszczotliwie:
– Kiedy  pijani  brutale  napastowali  cię,  a  ty  nie  rozumiałaś, 

czego  chcą,  wiedziałem,  że  jesteś  dzieckiem,  ale  i  kobietą  –
ideałem mego serca.

– Czy  to  zdarzyło  się  naprawdę?  –  spytała  Lukrecja.  –  Czy 

powiedziałeś, że mnie kochasz?

Był to jakby płacz dziecka, które oczekuje ukojenia
– Kocham  cię  z  całego  serca  i  z  całej  mojej  duszy  wyznał 

markiz.  –  Tego  właśnie  radziłem  ci  żądać  od  mężczyzny,  który 
chciałby się z tobą kochać. I ja tobie to ofiarowuję.

Odetchnęła, a on powiedział:
– Gdy byliśmy razem w łóżku na farmie i kiedy ubiegłej nocy 

rozbierałem cię, pomyślałem, że jesteś najśliczniejszą istotą, jaką 
w życiu widziałem. Lecz zgodnie z obietnicą zachowałem się jak 
dżentelmen.  –  Na  chwilę  zamilkł.  –  Lecz,  Lukrecjo,  jestem  już 
bardzo znudzony zachowywaniem się jak dżentelmen.

Czekał na jej odpowiedź.
Po  chwili  z  rumieńcem  na  policzkach,  ze  spuszczonymi 

płochliwie powiekami półgłosem wyszeptała:

– Nie chciałabym... abyś się nudził... mój panie.
Wydał z siebie okrzyk na wpół triumfu, na wpół zwyczajnego 

szczęścia. Przytulając ją mocno do siebie, wyjmował szpilki z jej 
włosów, sięgających niżej talii.

– Jesteś  śliczna  kochanie.  Będę  cię  całował  od  czubka  głowy 

pachnącej fiołkami po biedne, obolałe, drobne stopy. W tej chwili 

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 183

jednak  nie  potrafię  się  oprzeć  urokowi  twoich  ust,  które  kuszą 
mnie tak, jak żadne dotąd.

Zsunąwszy  suknię  z  jej  białych  ramion,  pieścił  ustami 

doskonale  okrągłą  szyję.  Przypominała  mu  łabędzia  z  Merlyn. 
Delikatnie gładził małe, jędrne piersi, a ona drżała pod wpływem 
nie  znanego  jej  dotąd  uczucia.  Znalazł  jej  usta  swoimi  ustami. 
Przylgnęli do siebie w uniesieniu i radości.

– Kocham  cię!  Boże,  jak  ja  cię  kocham!  –  zawołał.  Spojrzała 

mu  w  oczy.  Dostrzegła  w  nich  to  samo,  co  wprawiło  ją  w 
zmieszanie i zakłóciło oddech, gdy klęcząc u jego stóp, pomagała 
mu nałożyć buty.

To  była  miłość!  Miłość  przygniatająca,  żądająca,  władcza  i 

płonąca gwałtownym ogniem namiętności.

Lukrecja cofnęła się na chwilę, jakby z obawy przed całkowitą 

zatratą.

Nie  było  to  subtelne,  spokojne  uczucie,  którego  się 

spodziewała.  Było  to  coś  gwałtownego,  wszechwładnego  i 
burzliwego.  Można  tego  doświadczyć  tylko  przy  obcowaniu  z 
człowiekiem kochanym i kochającym.

– Jesteś  moja  –  powiedział  przyciągając  ją  do  siebie  bliżej  i 

bliżej. – Moja, a ja ciebie uwielbiam. Jesteś moją jedyną miłością, 
moją żoną, moim całym życiem.

Lukrecja  słyszała  jego  serce.  Biło  jak  oszalałe.  Drżąc  z 

podniecenia,  przeżywała  to,  o  czym  mówił:  wspaniałe  i  piękne 
uczucie, ekstazę, która unosiła ją do serca słońca.

– Kocham cię... kocham... – wyszeptała przytulona do jego ust 

i już inne słowa nie były im potrzebne.