007 Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 07 Znudzony pan młody

background image

BARBARA CARTLAND

ZNUDZONY PAN

MŁODY

background image

Barbara Cartland

Strona nr 2

Tytuł oryginału

The Bored Bridegroom

Przekład

Liliana Dorna

background image

OD AUTORKI

W maju 1803 roku skończyło się zawieszenie broni między

Anglią a Francją. Wiadomość o dwóch statkach stanowiących
pierwszą zdobycz brytyjską na morzu 18 maja doprowadziła
Napoleona

Bonaparte

do

wściekłości.

Wydał

rozkaz

natychmiastowego

aresztowania

wszystkich

brytyjskich

podróżnych przebywających we Francji. Dziesięć tysięcy ludzi
zostało zaaresztowanych. Niektórzy, tak jak syn sir Ralpha
Abercromby’ego, wtedy gdy Wsiedli na statek w Calais, inni, gdy
tylko przybyli na ziemię francuską.

Pewien baronet, opóźniając o kilka godzin swój wyjazd z.

powodu uroków atrakcyjnej paryżanki, trafił do więzienia na
jedenaście lat. Takie internowanie cywilów było naruszeniem
praw obywatelskich. Anglicy przekonali się, że mają do czynienia
z nieokiełzanym barbarzyństwem.

Barbara Cartland

background image
background image

Rozdział 1

1804

– Zostań jeszcze trochę... dłużej – głos był cichy i błagalny,

lecz markiz jakoś zdołał się uwolnić od pary oplatających go rąk i
wstał z łóżka.

Przeszedł po przezroczystym jak mgiełka szlafroku, który leżał

na podłodze. Podniósł swój krawat i podszedł do toaletki. Okręcił
krawat wokół szyi, zawiązując go tak zręcznie, że zadziwiłby
wielu sobie współczesnych.

Kobieta, która go obserwowała, nie zrobiła nic, aby zakryć swą

nagość. Lady Hester Standish była świadoma tego – o czym
mówiono wielokrotnie – że jej ciało jest szczytem doskonałości.
Leżąc na plecach, na jedwabnych, pełnych koronek poduszkach,
mając na sobie jedynie dwa sznury dużych czarnych pereł,
wyglądała naprawdę pięknie. Blond włosy, niebieskie oczy i jasna
cera były atrybutami piękna dla „Niezwyciężonych”, wznoszących
toast w Klubie św. Jakuba, gdzie Hester Standish usunęła w cień
wszystkie rywalki.

W tym momencie nie myślała o sobie, co było dziwne, lecz o

markizie Merlyn, który stał przy toaletce przodem do lustra. Ze
swego miejsca mogła podziwiać szerokość jego ramion,
muskularną klatkę piersiową, przechodzącą w wąską talię nad
szczupłymi biodrami. Miał atletyczne ciało bez krzty tłuszczu, co
budziło zdumienie u znajomych, którzy znali jego leniwy tryb
życia. Miał w sobie coś, stwierdziła Hester, czemu kobiety nie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 6

mogą się oprzeć. Może było to leniwe spojrzenie, jakim je
obdarzał. Jego na wpół opadające powieki, nawyk cedzenia słów,
a przede wszystkim odrobina drwiny w głosie nigdy nie było
wiadomo, czy żartuje, czy też nie całkowicie zniewalały kobiety.
Te cechy czyniły go atrakcyjnym mężczyzną, ale dla lady Hester
zagadkowość była tym, co zachęcało kobiety do chodzenia jego
śladem.

Popatrzyła na markiza, który starannie zaczesywał włosy,

nadając im kształt fantazyjnej fryzury Księcia Walii, a potem
zapytała:

– Kiedy znowu cię zobaczę?
– Bez wątpienia spotkamy się dziś wieczorem w Carlton House

– odpowiedział markiz. – Będzie niemożliwie gorąco oraz
tłoczno. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Książę chce ściągnąć
gniew obywateli tą ostentacyjną gościnnością w czasie działań
wojennych.

– Jego Królewska Wysokość jest znudzony wojną zauważyła

lady Hester. – I ja także.

– W to mogę uwierzyć – odpowiedział markiz. – Kraj nasz jest

uwikłany w groźną, desperacką walkę o przetrwanie i minie
pewnie wiele lat, zanim znowu zaznamy dobrodziejstwa pokoju.

Wypowiadał te słowa z powagą, lecz lady Hester tylko

wzruszyła ramionami z rozdrażnieniem. Rok wcześniej, w 1803,
kiedy przerwane zostało zawieszenie broni między Anglią a
Napoleonem i Anglia wypowiedziała wojnę tyranowi, lady Hester
nie mogła pojąć, dlaczego mężczyźni, którzy adorowali ją klęcząc
u jej stóp, zaczęli nagle bardziej interesować się służbą ojczyźnie.

Zawieszenie broni w 1801 roku dało Napoleonowi czas na

gromadzenie i tworzenie armii oraz zaplanowanie inwazji na
Anglię, gdzie rozpuszczono połowę wojska i zmniejszono liczbę
okrętów floty wojennej. Jednak wznowienie działań wojennych
ożywiło i pobudziło całe społeczeństwo, zanim Francuzi zdążyli
się odpowiednio przygotować. Ponad trzysta tysięcy mężczyzn
zgłosiło się na ochotnika. Ci wolontariusze reprezentowali cały
naród. Wszyscy, zacząwszy od księcia Clarence, który dowodził

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 7

Korpusem w Bushey, a skończywszy na najniżej opłacanym
pracowniku farmy, byli gotowi do walki, zdecydowani odeprzeć
Francuzów, jeżeli ci pojawią się na południowym wybrzeżu.

– Mówiłam, że ta zeszłoroczna histeria była niepotrzebna –

stwierdziła lady Hester.

Przypomniała sobie, z jaką furią przyjęła wiadomość o swoim

kochanku, który jako osoba prywatna dołączył do miejscowego
korpusu księcia Bedford, gdzie Lord Kanclerz był kapralem.

– Niemniej jednak pokazaliśmy Napoleonowi, co to znaczy

obowiązek. Możemy, na przekór głupcom, ponownie się
zmobilizować do ukazania siły naszego charakteru – powiedział
markiz władczym głosem.

Lady Hester wiedziała, że mimo próśb markiza o ponowne

przyjęcie do pułku, z którego odszedł po śmierci swego ojca
wkrótce po podpisaniu zawieszenia broni, Książę Walii pozostał
nieugięty. Istniały jeszcze inne drogi i sposoby na to, by
uczestniczyć w działaniach wojennych. Zastanawiało ją, dlaczego
on, posiadający rozległe dobra, zajęty różnymi interesami, tak
bardzo tęsknił za armią.

– Czy ty, Alexisie, nigdy nie jesteś zadowolony? – spytała

nagle.

– Zadowolony z czego? – dociekał markiz.
– Ze mnie, z jednego powodu – odparła czule.
Markiz stał przy łóżku i patrzył na nią z góry. Trudno w byłoby

wyobrazić sobie kobietę bardziej rozkoszną i ponętną od tej.

– Chodź, pocałuj mnie – wyszeptała.
Potrząsnął głową, wziął płaszcz z pokrytego brokatem krzesła i

zaczął się ubierać. Doskonale skrojony płaszcz leżał na nim jak
ulał, nie było żadnej zbędnej fałdy. Markiz wyglądał tak
przystojnie, że lady Hester nie mogła ukryć swego pożądania.

– Chcę, żebyś mnie pocałował, Alexisie.
– Już wielokrotnie dawałem się złapać w te sidła –

odpowiedział uśmiechając się.

Wiedział od dawna, że gdy mężczyzna pochyli się nad kobietą

w łóżku, a jej ręce oplotą jego szyję, wtenczas może ona z

background image

Barbara Cartland

Strona nr 8

łatwością zatrzymać go i zmienić jego plany. Jakże często
ucieczka z takiego miejsca była niemożliwa.

– Do zobaczenia, Hester – powiedział, a ona załkała.
– Dlaczego musisz mnie opuścić? George będzie u Watiersa

cały wieczór. Już gdy wychodził w czasie lunchu, ręka aż
swędziła go do gry w karty. – Na chwilę umilkła i dodała
błagalnie: – Chcę... żebyś został.

– Jesteś bardzo przekonywająca, ale umówiłem się na

spotkanie – odpowiedział markiz.

– Spotkanie? – Lady Hester podniosła się z łóżka. – Kto to

jest? Jeżeli istnieje inna, to przysięgam, że wydrapię jej oczy!

– Nie masz powodu do takiej zazdrości, chyba że jest to sposób

wyrażania uczuć do mnie – markiz cedził słowa. – Mam spotkanie
z moją siostrą:

– Czegóż chce Caroline, że nie może czekać? – złośliwie

dopytywała się Hester.

– Też chciałbym to wiedzieć. Dziękuję ci za wszystko, lecz

muszę uciekać.

Szedł już w kierunku drzwi, gdy lady Hester podniosła się z

łóżka i podbiegła w jego stronę. Promienie słońca, wpadające
przez okno od strony placu Berkeley, rysowały złote plamki na jej
białym ciele, nadając odcień bladego złota skórze, aż po włosy.
Była bardzo pociągająca, gdy szła po dywanie z wyciągniętymi w
jego kierunku rękoma.

– Kocham cię, Alexisie, kocham cię, a ty zawsze zdajesz się

umykać. Czy nie masz dla mnie litości?

– Przecież już ci powiedziałem. Jesteś najwspanialszą kobietą,

jaką znam.

Nie była to odpowiedź, jaką chciałaby usłyszeć, lecz wiedziała,

że nie zmusi go do takich miłosnych wyznań, jakich pragnęła.
Musiała zadowolić się tym, co już jej powiedział. Jej rozchylone i
żądne pocałunku usta były blisko, oczy miała lekko przymknięte,
długie czarne rzęsy kontrastowały z bielą cery delikatnych
policzków.

– Pocałuj mnie – błagała – pocałuj!

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 9

W niebieskich oczach pojawił się błysk: Zbliżyła się do niego.

Markiz pocałował ją namiętnie. Kiedy przysunęła się do niego
bliżej, wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem do łóżka. Rzucił ją na
poduszki i powiedział z uśmiechem:

– Staraj się zachowywać trochę powściągliwiej, Hester. Jeżeli

nie będę mógł wpaść do ciebie jutro po południu, to spróbuję
pokazać się w czwartek, oczywiście, jeśli George’a nie będzie w
domu.

– Nie wytrzymam tak długo – odpowiedziała dramatycznie

Hester.

Lecz markiz tylko się roześmiał, przeszedł przez pokój i

zdecydowanie zamknął za sobą drzwi.

Lady Hester wykrzywiła usta i zirytowana rzuciła się na

poduszki. Zawsze tak samo – pomyślała. Gdy markiz wychodził,
przenikało ją uczucie, że już nigdy go nie zobaczy. Nigdy nie
mogła być go pewna. Marzyła o chwili, kiedy nie będzie mógł się
jej oprzeć i będzie musiał do niej wrócić. Na pewno czułaby się
lepiej, gdyby wiedziała, że markiz, prowadząc swój powozik z
placu Berkeley do Merlyn House, myślał o niej. Wydawała mu się
bardzo zabawna. Cieszył go fakt, że był mężczyzną, dla którego
porzuciła innych kochanków. Hester Standish zdradzała swojego
męża od trzeciego roku małżeństwa. Wydano ją za mąż, gdy tylko
opuściła mury szkolne, za dobrotliwego, bogatego pana, który
szybko odkrył, że wzloty i upadki w hazardzie są łatwiejsze do
przewidzenia aniżeli kaprysy żony.

Hester Standish w wieku dwudziestu pięciu lat z pączka

przemieniła się w piękny, dojrzały kwiat. Teraz, mając
dwadzieścia osiem lat, była zmysłowa i nienasycona w miłości.
Była powodem licznych skandali do czasu, gdy odkryła, że
mądrzej jest nie afiszować się z kochankami. W tym środowisku,
w którym błyszczała, źle widziane były skandale towarzyskie. Ten
nowy sposób pojmowania dobrych obyczajów pomógł jej zdobyć
względy markiza, na którego zastawiała pułapki przez ponad trzy
lata. Gdy nastał pokój, markiz odszedł z armii i rzucił się w wir
życia towarzyskiego, które ochoczo przyjęło jego osobę. Markiz

background image

Barbara Cartland

Strona nr 10

był rozrywany. Był nie tylko jednym z najlepiej prezentujących się
mężczyzn elity, lecz miał również zaszczytny tytuł, ogromne
dobra i realną szansę na zrobienie fortuny od chwili, gdy długi
ojca zostały spłacone.

Ojciec markiza był hazardzistą. Często odwiedzał Klub św.

Jakuba, gdzie grywał w karty w towarzystwie Charlesa Jamesa
Foxa oraz innych nałogowych graczy. Trwało to tak długo, aż
rodzina przestraszyła się, że z wielkiej fortuny nagromadzonej
przez przodków nic nie zostanie. Szczęśliwie jednak wczesna
śmierć przyniosła jego synowi tytuł oraz uchroniła większość
rodzinnych skarbów.

Lecz gdyby markiz nie miał nawet złamanego grosza, to piękne

kobiety i tak szalałyby za nim. I musiałby być głupcem (a z
pewnością nim nie był), gdyby nie zdawał sobie sprawy ze swojej
atrakcyjności. Choć wiedział, że Hester Standish szalała za nim, to
– zręcznie i bez manifestacji – umiejętnie jej się wymykał, co z
kolei ją doprowadzało do obłędu. W końcu uległ jej sztuczkom,
gdyż umiała całkiem naturalnie wzniecić jego pożądanie. I jeszcze
dlatego, że sam chciał sprawdzić, czy opinia o jej czarze i uroku
nie była przesadzona. Prowadząc powóz, myślał o tym, że Hester
była najbardziej namiętną kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał.
Była nienasycona i chociaż sam cieszył się sławą kochanka o
wielkim doświadczeniu, który rozpala kobiety do szczytu
namiętności, to czasami myślał, że lady Hester wyprzedza go
swoimi umiejętnościami.

– Jest bardzo piękna – mówił sam do siebie i wiedział, że nic a

nic nie jest w niej zakochany. Była pociągająca, pożądał jej, lecz
również był świadom, że ich fizyczna miłość nie rozbudziła jego
serca.

– Czego szukam? – sam zadawał sobie pytanie.
Wspomniał inną kobietę, prawie tak piękną jak lady Hester,

czołową postać towarzystwa, która zadała mu podobne pytanie.
Leżała w jego ramionach w pokoju pełnym tajemniczych cieni od
kominka. Zapach tuberozy rozchodził się wokół nich, a markiza
przepełniało uczucie zadowolenia i pojednania ze światem.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 11

Kobieta, oparłszy głowę na jego ramieniu, spytała:

– Czego my szukamy, Alexisie?
– Co masz na myśli? – zdziwił się.
– Wiem, że mimo iż cię bardzo kocham, zawsze będzie jakaś

część ciebie, do której nie potrafię dotrzeć. Czuję, że to leży
gdzieś na dnie twojego serca.

– Ależ to absurd! – czule odparł markiz. – Jesteś wszystkim,

czego pragnę, wszystkim, czego się spodziewam po kobiecie.

I mówiąc to wiedział, że kłamie. Była miła, rozkoszna,

pociągająca. Miłość z nią wydawała się wspaniała. Jednak miała
rację, gdy mówiła, że istnieje coś jeszcze, że to nie wszystko. To
samo dotyczyło Hester Standish. Żadna kobieta nie dałaby więcej
z siebie. Wiedział, że podniecał ją tak, jak żaden inny mężczyzna
dotąd. Gdy ich oczy odnalazły się w tłumie, to jakaś magnetyczna
siła przyciągnęła ich do siebie. Płomień pożądania zamigotał, a
oni dotykając się rozpalali go do czerwoności. Rozżarzony
płomień unosił się dalej i niszczył ich oboje. Jakże ona była
piękna!

Markiz uśmiechnął się, przypominając sobie różne drobne

sztuczki, dzięki którym zwracała uwagę na swoje ciało. Czarne
perły kontrastujące z bielą jej skóry oraz niebieskie podwiązki z
inicjałami wyszytymi diamentami. Sposób, w jaki witała go,
mając na sobie tylko parę kolorowych pantofelków lub, przy innej
okazji, dwa duże diamentowe kolczyki sięgające prawie do
ramion. Umiała tak wykorzystać swój tajemniczy i nieopisany
urok, że wszyscy mężczyźni poddawali się jej czarowi.

Jednocześnie markiz przyznał, że obsesja, jaka ją ogarnęła na

jego punkcie, była bardzo przyjemna. Dojechawszy do domu w
Park Lane, zatrzymał konie przy portyku z filarami. Właśnie
zdecydował, że jutro nie wpadnie do lady Hester. Wszedł do Sali
Marmurowej i z satysfakcją spojrzał na obraz van Dycka, który
udało mu się odkupić wkrótce po tym, jak ojciec go sprzedał.
Prezentował się wspaniale w świetle popołudniowych promieni
słonecznych.

– Czy Jej Lordowska Mość jest w domu – spytał głównego

background image

Barbara Cartland

Strona nr 12

lokaja.

– Tak. Oczekuje Jaśnie Pana w Sali Błękitnej.
Markiz wszedł na pierwsze piętro. Sala Błękitna była

imponująca. Ściany w kolorze biało-złotawym stanowiły dobre tło
dla kolekcji obrazów malarzy francuskich. Można było zauważyć
kilka pustych miejsc na ścianie, co zawsze psuło nastrój
markizowi, lecz teraz o tym nie myślał. Skupił uwagę na siostrze,
która czekała przy oknie, patrząc na ogród.

– Alexisie! – wykrzyknęła. – Już myślałam, żeś o mnie

zapomniał.

– Wybacz moje spóźnienie, Caroline, lecz zostałem

zatrzymany.

– Mogę się domyślić, kto cię zatrzymał. – Hrabina Brora

uśmiechnęła się mówiąc te słowa.

Była o pięć lat starsza od markiza i mimo że była atrakcyjną

kobietą, nie dorównywała urodą bratu. Ubrana elegancko, w
czymś, co tej wiosny było chyba najmodniejszym nakryciem
głowy, z dużą mufką w ręku. Caroline Brora mogła nadal szczycić
się palmą pierwszeństwa wśród kobiet z towarzystwa.

– Zastanawiałam się właśnie – mówiła podchodząc do sofy –

kiedy też w tym roku zakwitną żonkile wokół pałacu Merlyn.
Dobrze wiesz, jak fantastycznie wyglądają na wiosnę. Jest ciepło,
jak na tę porę roku. Myślę, że już niedługo złocisty dywan pojawi
się wśród drzew.

Brat spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Czy się mylę, sądząc, że chcesz porozmawiać o pałacu?
– Nie, nie mylisz się. Jak na to wpadłeś?
– Wyczytałem to z twojej twarzy, choć przedtem myślałem, że

chcesz mnie widzieć ot tak po prostu.

– Ty też jesteś zamieszany w to, o czym chcę mówić – odparła

baronowa. Następnie, odkładając mufkę, powiedziała: – Czy ty,
Alexisie, masz pojęcie, co się dzieje?

– Gdzie i z kim? – spytał.
– Z Jeremym – odpowiedziała.
– Jeremy! – ostra nuta pojawiła się w jego głosie. – Przecież

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 13

dopiero miesiąc temu spłaciłem jego długi. Nie stracił chyba w tak
krótkim czasie wszystkiego, co dostał ode mnie. Jeżeli jednak to
prawda, to pójdzie za swoje długi do więzienia.

– Nie o pieniądze chodzi tym razem, przynajmniej nie

bezpośrednio – odpowiedziała hrabina.

– Proszę, przestań mówić tak zagadkowo – rozkazał brat. –

Przejdźmy do meritum. Cóż takiego uczynił Jeremy? Co cię
martwi?

Baronowa wzięła głębszy oddech:
– On zaczyna się wszędzie przechwalać, że ożeni się z

Lukrecją Hedley.

Markiz przez chwilę stał z obojętną miną, a potem powiedział:
– Hedley? Czy masz na myśli....
– Mam na myśli – przerwała mu siostra – tę dziewczynę, która

mieszka ze swoim ojcem w Dower House. On jest właścicielem
nie tylko domu, który należał do nas przez wiele pokoleń, ale
również pięciuset akrów ziemi w samym centrum naszej
posiadłości. – Zatrzymała się na chwilę, po czym powiedziała: –
Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza, Alexisie?
Będziesz oglądał Jeremy’ego na schodach swojego domu.
Usłyszysz jego przechwałki, że jest właścicielem części Merlyn.
On już teraz uważa, że nim jest. Lecz wtedy, gdy poślubi tę
dziewczynę, stanie się cierniem w twoim boku, temu nie możesz
zaprzeczyć.

– Nie próbowałbym nawet – odparł markiz. – Ale dlaczego nikt

nie powiedział mi o tym wcześniej?

– Ponieważ ty nigdy nie jesteś zainteresowany tym, co się

dzieje w hrabstwie. A ja przebywałam na Północy z Williamem. –
Spojrzała na brata błagalnym wzrokiem i powiedziała: – Alexisie,
ty nie możesz do tego dopuścić! Nie dość, że ojciec zgodził się na
sprzedaż Dower House i teraz mieszka tam Hedley, to jeszcze ten
kłopot z Jeremym!

Strach i oburzenie pojawiły się w jej głosie. Nie zdziwiło to

markiza, ponieważ obydwoje nie lubili swojego kuzyna
Jeremy’ego Rooke’a, który pretendował do dziedziczenia

background image

Barbara Cartland

Strona nr 14

rodzinnej posiadłości, był hulaką notorycznie pogrążonym w
długach. Ileż to razy markiz ratował go z opresji! Nie było końca
złu i matactwom finansowym, do których Jeremy przykładał rękę.
Markiz zdawał sobie sprawę, że jego siostra nie przesadza.
Wiedział również, że sytuacja okaże się nieznośna, gdy Jeremy
zamieszka w ich posiadłości.

– Opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło – powiedział

głosem, który na tle histerycznego krzyku siostry wydał się bardzo
cichy.

– Jak tylko przyjechałam do Londynu, księżna Devonshire

powiedziała mi o tym. Rozmawiałam również z innymi
przyjaciółmi. Mówili to samo. Jeremy chełpi się wszędzie, że
będzie bogatym człowiekiem i właścicielem pięciuset akrów ziemi
Merlyn.

– Oczywiście wiem, że sir Joshua Hedley jest bogaty – ze

spokojem odezwał się markiz.

– On jest wyjątkowo bogaty! – wykrzyknęła hrabina. – Nie ma

co do tego żadnych wątpliwości. I dziewczyna jest młoda. Sądzę,
że nie zdaje sobie sprawy, jaki jest Jeremy, lub też może jej
rodzina pragnie bliższego połączenia z pałacem Merlyn.

Markiz nie mówił nic, a jego siostra płakała:
– Nigdy się nie dowiem, jak ojciec mógł zrobić coś tak

głupiego i sprzedać Dower House!

– Wydaje mi się, że kwota uzyskana za ten dom mówi sama za

siebie.

– Pamiętam, jaka byłam wtedy zdenerwowana. Napisałam do

ciebie list i chociaż twoja odpowiedź nie była zbyt jasna, jestem
pewna, że czułeś to samo co ja.

Markiz nic nie odpowiedział. Przeszedł przez salę i spojrzał w

okno. Caroline miała rację. Wiosenne słońce obudzi żonkile, a
dom będzie bajecznie odbijał się w srebrnej tafli jeziora.

– Tam do licha! – powiedział głośno. – Nie zgodzę się, by

Jeremy łypał na mnie okiem zza krzaka lub drzewa oraz by
spacerował po tych miejscach, jakby był ich właścicielem.

– Będzie właścicielem części tej posiadłości – gorzko

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 15

zauważyła siostra.

– Jak może dziewczyna, kimkolwiek by była, dać się tak

omamić, aby poślubić mężczyznę takiego jak Jeremy – dociekał
markiz.

– Sądzę, że nie jest to jej pragnienie – odpowiedziała siostra. –

To jej ojciec zaaranżował ten ślub. Również on przekonał naszego
ojca, że sprzedaż domu będzie dla niego korzystna. A ponadto,
jeżeli on nie zna Jeremy’ego, może uważa go za dobrą partię dla
swojej córki. Jeżeli ty się nie ożenisz, to Jeremy zostanie Piątym
Markizem Merlyn.

Na chwilę zaległa cisza, a potem markiz powiedział:
– Mogę cię zapewnić, Caroline, że nie mam zamiaru ułatwić

mojemu kuzynowi otrzymania tytułu oraz spadku.

Hrabina wydała okrzyk i szybko wstała z sofy:
– Och, Alexisie, miałam cichą nadzieję, że tak powiesz! Tak

się martwiłam, że nie przystaniesz na moje rozwiązanie.

– Na co? – zdziwił się markiz.
– Na to, byś poślubił tę dziewczynę. Czy nie widzisz, że to

może być cudowne rozwiązanie?

– Poślubić kogo? – spytał markiz, mimo że znał już

odpowiedź.

– Lukrecję Hedley! Zasięgnęłam informacji i wiem, że jest

bardzo atrakcyjna. Cokolwiek mielibyśmy do zarzucenia jej ojcu,
ona sama jest dobrze wychowana. Jej matka buła z rodu Rathlin.

– Był to chyba mezalians ze strony córki księcia -zauważył

markiz.

– Nonsens! – zaprzeczyła siostra. – Sądzę, że książę był

zachwycony perspektywą posiadania bogatego zięcia. Rodzina
Rathlin, jak większość bogatych rodzin, znajdowała się na skraju
bankructwa. Słyszałam, że lady Mary Hedley szanowała swojego
męża. Teraz już nie żyje, ale – co najważniejsze – w żyłach
dziewczyny płynie błękitna krew. Rodzina Hedleyów to
mieszkańcy wsi z Północy pochodzenia szlacheckiego. Kiedy sir
Joshua odziedziczył rozległe plantacje na Jamajce, można było się
spodziewać, że jego wybranka będzie pochodziła z wyższych sfer.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 16

Markiz odszedł od okna i stanął obok siostry.
– Czy ty sugerujesz, że jedynym sposobem na powstrzymanie

Jeremy’ego od wprowadzenia się do Dower House jest
poślubienie przeze mnie tej dziewczyny? Przecież to strasznie
zwariowany pomysł!

– Czy rzeczywiście? Pewnego dnia musisz się ożenić. Ty

musisz spłodzić następcę, chyba że chcesz widzieć Jeremy’ego na
miejscu tobie przeznaczonym. Twój ślub jest jedynym sposobem
na odzyskanie Dower House i pięciuset akrów ziemi.

– W zamian za utratę wolności – zauważył markiz z grymasem

na twarzy.

– W zamian za wyrzucenie Jeremy’ego z naszej posiadłości.

Gdy słyszę o jego zachowaniu, o tym, co robi i mówi, to nie mogę
znieść myśli, że zobaczę jego okropną twarz przyglądającą mi się
zza krzaków w parku Merlyn.

– Ty go nienawidzisz, Caroline!
– Czuję do niego wstręt i nie znoszę go, lecz muszę przyznać,

że w tym przypadku postępuje bardzo inteligentnie.

– Dlaczego?
– Z jednej strony znajduje dziedziczkę. Nie zapominaj, że

Lukrecja Hedley jest jedynaczką. Z dobrego źródła wiem także, że
sir Hedley z roku na rok staje się coraz bogatszy. Zapis małżeński
podobno wart jest około pięciuset tysięcy funtów.

– Mój Boże!!! – Nawet markiza zaszokowała ta suma.
– To jest fortuna, nieprawdaż, Alexisie? Fortuna, którą ty

mógłbyś dobrze wykorzystać. Nadal brak kilku obrazów w tym
pokoju. I nadal zastawa srebrna wystawiona jest na sprzedaż przy
Bond Street. Wydaje mi się, że jubiler umieszcza ją na wystawie
tylko po to, aby mnie złościć. Zawsze przechodzę na drugą stronę
ulicy w tym miejscu. Jeżeli chodzi o ciebie, to stajnie w połowie
są puste, twój domek myśliwski w Leicestershire jest opuszczony
od trzech lat. Mogę wymienić jeszcze wiele innych rzeczy, na
które potrzebujesz pieniędzy. Z pewnością pięćset tysięcy funtów
podratowałoby twoją kieszeń.

– To brzmi, jak wszystkie pokusy świętego Antoniego zebrane

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 17

razem.

– Jakże inaczej mam ciebie przekonać, że to jest twój

obowiązek, nie tylko w stosunku do siebie, ale i wobec całej
rodziny, która kocha Merlyn i nie może znieść Jeremy’ego za jego
próbę zbezczeszczenia naszej posiadłości.

– Muszę się zastanowić – odparł z powagą markiz.
– Nie ma na to czasu. On rozgłasza po całym Londynie, że jego

zaręczyny mogą odbyć się w każdej chwili.

– Może jednak się zdarzyć, że mój urok nie przyćmi czaru

Jeremy’ego. Dziewczyna może być naprawdę w nim zakochana.

Siostra wydała dziwny dźwięk, który w gorzej wychowanej

rodzinie zostałby określony jako parsknięcie.

– Doprawdy. Alexisie, jak możesz przemawiać w taki sposób!

Wiesz dobrze, tak jak i ja, że każda dziewczyna wolałaby markiza
bez względu na to, jaki jest, aniżeli Jeremy’ego Rooke’a. I jeżeli
ty, ze swoim osobistym urokiem, nie będziesz w stanie rozkochać
ignorantki, naiwnej, małej uczennicy, to wpadnę w rozpacz. Poza
tym miałeś już do czynienia z osóbkami o wiele bardziej
doświadczonymi.

– O wiele bardziej – zgodził się markiz. – W porządku,

Caroline, czy wyobrażasz sobie mnie z uczennicą? Cóż, na Boga,
miałbym jej powiedzieć?

– Ona może być uczennicą w tej chwili. Myślę, że jest trochę

starsza. Ostatnią zimę spędziła w Bath, potem krótko była w
Londynie.

– Widzę, że masz przygotowaną odpowiedź na każde moje

pytanie. Powiedz mi, co wiesz na temat tej dzieweczki?

– Postanowiłam dowiedzieć się czegoś o niej. Jest bardzo

atrakcyjna, choć niezbyt w twoim guście, bo to brunetka. Twoja
skłonność do blondynek jest mi dobrze znana. Ciekawa jestem,
czy dobrze pamiętam twoje miłostki ostatnich lat? Była lady
Jersey, księżna Devonshire...

– Wystarczy, Caroline! – głos markiza zabrzmiał tak

rozkazująco, że siostra musiała go usłuchać. – Powiedziałaś, że
ona jest brunetką. Co dalej?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 18

– Sądzę, że pamiętasz, iż księżna Rathlin, matka lady Mary,

była Francuzką. To ma związek z jej ciemnymi włosami.
Dziewczyna jest bardzo dobrze wychowana. Sir Joshua zadbał o
to. Wiem, Alexisie, możesz go nie lubić tak jak ja...

– Zapominasz, że ja go nigdy nie spotkałem – przerwał jej

markiz. – Przecież zdecydowaliśmy, a właściwie ty zdecydowałaś,
gdy ojciec zmarł, że nie będziemy znać Hedleyów. Byliśmy
bowiem święcie przekonani, że to oni zmusili ojca do takiego
postępowania, jakiego nie mogliśmy zaaprobować.

– Tak, oczywiście, pamiętam – Caroline powiedziała

pośpiesznie. – Ja go spotkałam, gdy ojciec jeszcze żył. Był
przystojnym i zadziwiająco kulturalnym człowiekiem. W
rzeczywistości, gdybym miała możliwość wyboru, wolałabym,
aby to on mieszkał w Dower House, a nie Jeremy.

– To prawda – odpowiedział markiz. – Odkąd pamiętam, nie

było z nimi kłopotów. Poza tym Hedley gotów jest podnieść
pensje oraz zatrudnić więcej mężczyzn na farmie. Ja sobie nie
mogę na to pozwolić.

– To wszystko się zmieni, gdy poślubisz Lukrecję – zauważyła

siostra.

– Zdaje mi się, że jesteś przekonana, iż zgodzę się na twój

szalony plan.

– Cóż innego nam pozostaje? Chyba, że pozostawimy

Jeremy’emu wolną rękę i pozwolimy mu na wkroczenie do pałacu
Merlyn?

– Niech go piekło pochłonie!!! Tego nie zniosę!!! –

wykrzyknął markiz.

– Wiedziałam, że nie zniesiesz tego, tak samo jak i ja. Chcę ci

powiedzieć, że nie ma ani chwili do stracenia. Musisz natychmiast
oświadczyć się dziewczynie. W innym przypadku, znając
przebiegłość Jeremy’ego, możemy trafić na jego ślub.

Markiz zacisnął usta, a jego siostra z zadowoleniem śledziła

oznaki uporu i determinacji, które udaremnić miały zamysły
kuzyna. Położyła rękę na jego ramieniu i powiedziała:

– Przykro mi, Alexisie, że musisz poślubić osobę, w której nie

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 19

jesteś zakochany. Ale sam dobrze wiesz, że za mało przebywasz
w towarzystwie, a tylko tam możesz poznać odpowiednie
dziewczyny.

– Byłem świadom tego, że pewnego dnia będę musiał się

ożenić, ale zapewniam cię, Caroline, że w tej chwili tym
pomysłem jestem śmiertelnie znudzony.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 20

Rozdział 2

– Deklaracje potwierdzające przyjęcie zaproszenia napływają

masowo – podekscytowanym głosem powiedziała Elizabeth. –
Przyjdą wszyscy z hrabstwa i będzie to jeszcze większy bal niż
ten, który wydano na cześć mojej siostry Anne.

– Tato opowiadał mi, co to była za uroczystość. – Lukrecja

uśmiechnęła się.

– Będzie około pięciuset gości – zachwycała się Elizabeth. –

Oczywiście znudzony markiz odmówił.

– Markiz Merlyn? – zapytała Lukrecja.
– Twój sąsiad! – odpowiedziała Elizabeth. – Miałam nadzieję,

że może przyjdzie, lecz mogłam się domyślić, że tego rodzaju
przyjęcie pozostaje poza jego zainteresowaniami.

– Ciekawa jestem dlaczego? – zastanowiła się Lukrecja.
– Mogę ci powiedzieć, jeżeli chcesz – rzekła Elizabeth. –

Mama bardzo pragnęła, aby on był na balu Anne. Myślę, że
sądziła, iż markiz byłby idealnym mężem dla Anne. W każdym
razie, gdy odrzucił zaproszenie, mama zażądała od Henry’ego, aby
porozmawiał z markizem w klubie.

– I cóż on powiedział? – dopytywała się zaciekawiona

Lukrecja.

– Powiedział – ciągnęła Elizabeth: – „Mój drogi Henry. Jeżeli

cokolwiek w życiu mnie nudzi, to są to: nie ujeżdżone konie,
młode wino oraz podlotki!”

– Myślę, że twój brat nie miał co na to odpowiedzieć – śmiała

się Lukrecja.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 21

– Rzeczywiście – zgodziła się Elizabeth – a mama była

wściekła. Mimo wszystko tato piastuje godność Lorda
Namiestnika i odgrywa znaczną rolę w hrabstwie. Można by
oczekiwać, że markiz chociaż raz będzie bardziej uprzejmy.

– Lecz twoja matka była wystarczająco wielkoduszna, aby

zaprosić go po raz drugi – zasugerowała Lukrecja.

– To nie jest wielkoduszność – odpowiedziała Elizabeth – lecz

nadzieja, że ja mu się spodobam. Biedna mama, zawsze była
zbytnią optymistką.

– Dlaczego nie miałoby się tak stać? – spytała Lukrecja. –

Przecież, Elizabeth, jesteś bardzo piękna.

– Lecz dla niego jestem podlotkiem – powiedziała Elizabeth

marszcząc nos. – Poza tym byłabym przerażona. Mogę cię
zapewnić, że nie chcę poślubić znudzonego markiza. Czy możesz
sobie wyobrazić coś gorszego niż mąż, który notorycznie ziewa
przy tobie? – Elizabeth przerwała, a po chwili dodała rozważnie: –
Pomimo to kiedyś będzie musiał się ożenić. W innym razie ten
wstrętny Jeremy Rooke odziedziczy posiadłość Merlyn! – Gdy
kończyła mówić, położyła palec na usta: – Ojej, zapomniałam, że
on jest twoim przyjacielem! Proszę, wybacz mi!

– On nie jest moim przyjacielem – odpowiedziała Lukrecja. –

Tato chce, aby nim został, lecz nie wiem dlaczego, we mnie budzi
odrazę.

Przyjaciółka spojrzała na nią sprytnie kątem oka.
– Czy mówisz prawdę, Lukrecjo?
– Ależ oczywiście! – odpowiedziała. – Dlaczego miałabym cię

okłamywać?

Elizabeth wahała się przez moment, a potem powiedziała:
– Przypuszczam, że wiesz, iż wszyscy mówią o tobie i

Jeremym Rooke’u.

– O mnie? – wykrzyknęła Lukrecja. – Przecież, gdy tylko z nim

rozmawiam, dostaję gęsiej skórki. Jest taki łagodny i przymilny.
Jestem pewna, że jest fałszywy.

Elizabeth odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.
– Lukrecjo, mówisz niewiarygodne rzeczy, lecz w tym

background image

Barbara Cartland

Strona nr 22

przypadku zgadzam się z tobą. Myślę, że u twoich stóp są bardziej
atrakcyjni mężczyźni aniżeli ten, przyprawiający o mdłości,
Jeremy Rooke.

Lukrecja nie odpowiedziała, a Elizabeth po chwili nieśmiało

dodała:

– Czy jesteś zakochana w którymś z nich. Lukrecjo?
– Jeżeli masz na myśli chłopców o zaczerwienionych twarzach,

strzelających oczami, lub donżuanów w średnim wieku, którzy
jednym okiem patrzą na mnie, a drugim na mój majątek, to
odpowiedź moja brzmi: nie!

Elizabeth spojrzała na nią szeroko otwartymi oczyma.
– Czy ty rzeczywiście sądzisz, że oni bardziej interesują się

twoimi pieniędzmi aniżeli tobą?

Lukrecja uśmiechnęła się, a Elizabeth mówiła dalej:
– To śmieszne. Jesteś taka miła i mądra. Jestem przekonana, że

każdy mężczyzna, który ciebie spotka, kocha cię za to, jaka jesteś.

– Bardzo mi pochlebiasz – powiedziała Lukrecja – lecz po ojcu

odziedziczyłam trochę rozsądku. Zapewniam cię, że często zadaję
sobie pytanie: iluż to adoratorów odrzuciłabym, gdybym nie miała
w ogóle pieniędzy?

– Tuziny, tuziny – Elizabeth odpowiedziała – ale na pewno nie

Jeremy’ego Rooke’a!

Dziewczęta roześmiały się.
– Jedno jest pewne – powiedziała Elizabeth. – Ze mną nikt, nie

ożeni się dla pieniędzy. Ze mną, czyli taką, co ma trzech braci,
dwie siostry oraz biednego ojca, który stale musi uciekać przed
wierzycielami.

– A jednak stać twojego ojca na wydanie balu dla pięciuset

gości! – wykrzyknęła Lukrecja.

– Jest to ryzykowanie drobiazgiem w nadziei na wielki zysk. Ja

jestem tym drobiazgiem. Ostatecznie Anne poślubiła lorda
Boltona już w pierwszym roku od swego wejścia w świat
dorosłych, świat balów i zabaw. Taką samą nadzieję rodzice wiążą
ze mną.

– I nie przeszkadza ci myśl o tym, że masz poślubić osobę,

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 23

której prawie wcale nie znasz – dociekała Lukrecja – tylko
dlatego, że ojciec i mama znaleźli odpowiednią partię?

Elizabeth wzruszyła ramionami.
– Czy widzisz inną możliwość – spytała – niż siedzenie w

domu i staropanieństwo? Za rok, kiedy Belinda będzie miała 17
lat, dla niej zorganizuje się bal, a jeżeli ona wyjdzie za mąż
wcześniej ode mnie, to zaręczam ci, że spalę się ze wstydu.

Lukrecja chciała coś powiedzieć, lecz rozmyśliła się. Pożegnała

się z przyjaciółką i opuściła wywierającą duże wrażenie, choć
nieco podniszczoną rezydencję lorda Munster. Odjechała do domu
swoją elegancką kariolką, zaprzężoną w parę rasowych, czystej
krwi kasztanów. Pogrążona była w zadumie.

Jechała wiejską dróżką, przy której właśnie zaczynały zielenić

się żywopłoty. Miała kilka przyjaciółek w swoim wieku. Lubiła
Elizabeth, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że ich gusty znacznie
się różnią. Pomysł wystawienia jakiejkolwiek kobiety na konkurs
małżeński wydawał jej się obrzydliwy. Nie mogła zrozumieć,
dlaczego Elizabeth tak spokojnie to akceptuje. Dojeżdżając do
bramy wiodącej do posiadłości Merlyn, myślała nadal o Elizabeth,
o wspaniałym i kosztownym przyjęciu, jakie z wielkim trudem
zamierzali wydać na cześć córki lord Munster i jego żona.

Rzuciła okiem na ozdobną, żelazną bramę i na wspaniały dom.

Prezentował się doskonale w wiosennym słońcu, otoczony
srebrnymi wodami jeziora, które opływały go jak naszyjnik szyję
kobiety. Prowadząc konie zauważyła flagę powiewającą nad
szarym dachem pomiędzy kominami. Znaczyło to, że markiz
przyjechał i przebywa w swojej rezydencji.

Ciekawa jestem, dlaczego wrócił? – pomyślała Lukrecja i sama

odpowiedziała sobie w duchu na to pytanie. Może wydawał
kolejne przyjęcie, jedno z tych rozwiązłych, które rodziły zawsze
falę złośliwych plotek w hrabstwie z tego powodu, że miejscowa
arystokracja nie była na nie zapraszana.

Pół mili dalej Lukrecja skręciła w małą bramę prowadzącą do

Dower House. Lwy, stanowiące część herbu Merlyn, wieńczyły
wysokie kamienne filary z obu stron bramy. Herb Merlyn

background image

Barbara Cartland

Strona nr 24

znajdował się również na ścianach obu stróżówek.

Wprawdzie Dower House, zbudowany za panowania Karola II,

nie wyglądał tak imponująco jak pałac Merlyn, jednak też był
bardzo piękny. Poprawki i udoskonalenia dokonane przez ojca
Lukrecji sprawiły, że dom podwoił swoją powierzchnię. Stał się
zarówno wygodny, jak i okazały.

Lukrecja zatrzymała się przy drzwiach wejściowych, oddając

stajennemu lejce.

– Dziękuję, Ferrisie – powiedziała z uśmiechem.
– Czy będzie pani jeździć dziś po południu? – spytał.
– Myślę, że tak – odpowiedziała Lukrecja. – Przyprowadź

konie około drugiej.

– Dobrze, proszę pani.
Stajenny dotknął kapelusza, a na schodach pojawił się lokaj,

aby pomóc Lukrecji.

Weszła do holu wyłożonego flizami, gdzie znajdowała się

klatka schodowa ozdobiona łukami wyrzeźbionymi z dębowego
drewna. Piękny kominek dodawał temu miejscu szczególnego
uroku.

– Sir Joshua jest w bibliotece – oznajmił lokaj.
Lukrecja szybko podeszła do drzwi biblioteki, otworzyła je i

zobaczyła ojca przy biurku. Wstał, gdy tylko się pojawiła i
podeszła, by go pocałować.

– Czy kupiłeś tego konia, którego chciałeś? – spytała.
– Kupiłem trzy. Myślę, że będziesz z nich zadowolona. Jeden z

nich będzie z pewnością zwycięzcą.

Lukrecja uśmiechnęła się:
– Jeżeli będziesz wygrywał kolejne zawody. Jockey Club da ci

sygnał, abyś opuścił tor wyścigowy. Zbyt dobrze ci się powodzi.

– Pochlebiam sobie, że każdy mój sukces opiera się na

starannym przygotowaniu i odpowiedniej organizacji –
odpowiedział sir Joshua.

Mówiąc to podszedł do okna. Był wyjątkowo przystojnym

mężczyzną o wyrazistych rysach. Jego włosy właśnie zaczynały
siwieć, dodając mu dystyngowanego uroku, którego nie miał w

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 25

młodości. Był dobrze ubrany, a wszystko, co miał na sobie,
świadczyło o jego sukcesie i bogactwie. Był zbyt mądry, aby żyć
wystawnie, i zbyt kulturalny, aby nie kierować się dobrym
smakiem.

– Chcę z tobą porozmawiać, Lukrecjo.
– Co się stało? – przestraszyła się. – Co?
Była tak blisko z ojcem i tyle dla siebie znaczyli od śmierci

matki, że rozumiała każdy odcień jego głosu i każdy wyraz jego
twarzy. Zdjęła strój od konnej jazdy, rzuciła go niedbale na
krzesło i odwiązała srebrzyste wstążki, podtrzymujące jej mały
kapelusz w kształcie kwiatka.

Ojciec stał patrząc na nią.
– Jesteś bardzo piękna, Lukrecjo, i pewnie wiesz, że zawsze

chciałem dla ciebie jak najlepiej.

– Zawsze dawałeś mi to, co najlepsze – zaśmiała się.
– Starałem się – odpowiedział ojciec. – I teraz wierzę, że to, co

zaplanowałem kilka lat temu, niedługo się spełni.

– Zaplanowałeś coś dla mnie? – Lukrecja powtórzyła

zdziwiona. – Cóż to może być?

– Twoje małżeństwo – odpowiedział sir Joshua.
Popatrzyła na niego zdumiona.
– Mówiłeś: „moje małżeństwo”?
– Tak – odpowiedział. – Usiądź. Lukrecjo. Chcę z tobą o tym

porozmawiać.

Prawie automatycznie usłuchała go. Siadając na poduszce, na

ławeczce przy oknie, patrzyła na ojca oszołomiona. Jej oczy były
dzikie i zakłopotane. Nie spodziewała się usłyszeć od niego takich
słów. Przez moment również sir Joshua wydawał się zakłopotany.
Po chwili zaczął powoli mówić:

– Pewnie pamiętasz, jak cztery lata temu kupiłem ten dom, a

matka i ty dziwiłyście się, dlaczego wybrałem małą posiadłość w
tej części kraju, gdy stać mnie było na kupno czegoś większego i
bardziej imponującego.

– Tak, pamiętam. Mama mi o tym mówiła – odpowiedziała

Lukrecja. – Pamiętam również, jak powiedziałeś, że tylko tutaj

background image

Barbara Cartland

Strona nr 26

chcesz mieszkać. Lecz nigdy nie zdradziłeś dlaczego.

– Wybrałem ten dom, ponieważ należy do posiadłości Merlyn –

odpowiedział sir Joshua.

– A my byliśmy przyjaciółmi zmarłego markiza – zauważyła

Lukrecja. – Myślę, że bardzo ciebie lubił, ojcze.

– Lubił to, co mogłem mu dać. To był hazardzista, Lukrecjo, a

tacy potrzebują bogatych przyjaciół.

– To znaczy, że dawałeś mu pieniądze? – wykrzyknęła

Lukrecja.

– Ja pożyczałem mu pieniądze – poprawił ją ojciec. Na chwilę

zapanowała cisza.

– I tym sposobem przekonałeś go, aby sprzedał dom i ziemię,

które od pokoleń należały do jego rodziny.

– Tak, w ten sposób to się stało – odpowiedział szczerze. –

Dodałem również do transakcji dwa moje konie, o które markiz
był szczególnie zazdrosny. Jednego z nich powinnaś pamiętać, bo
wygrał Derby, a temu drugiemu wyjątkowo poszczęściło się w
Newmarket. Nadal byłyby chlubą właściciela, gdyby ich nie
sprzedał.

– Lecz dlaczego to wszystko robiłeś, ojcze? – spytała Lukrecja.
– Dlatego, moja najdroższa, że chciałem, abyś w przyszłości

została markizą Merlyn – powiedział ojciec.

– Chciałeś, abym wyszła za mąż za obecnego markiza? –

spytała Lukrecja.

– Wiedziałem, że on ma bardzo dobrą prezencję, jest starannie

wychowany oraz posiada pozycję w życiu, o jakiej marzyłbym dla
mojej córki. I, co ważne, inni ludzie bardzo go lubią.

Lukrecja spojrzała na ogród.
– Nie mogę uwierzyć, tato – powiedziała ściszonym głosem –

że to wszystko zaplanowałeś tyle lat temu. Przecież wtedy miałam
zaledwie czternaście lat!

– To prawda, ale jesteś moją jedyną córką, osobą, którą obok

twojej matki kocham najmocniej na świecie!

– Jak to możliwe, że tak bardzo mnie kochasz, a jednocześnie

sam wybierasz mi męża? – dociekała Lukrecja. – Z jednej strony,

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 27

mogę znienawidzić markiza, którego nigdy nie widziałam, z
drugiej zaś, jestem pewna, ojcze, że on nie będzie chciał się ze
mną ożenić.

– I tutaj się mylisz – dodał sir Joshua. – Byłem mądry, bardzo

mądry, Lukrecjo! – Mówił z chłopięcą satysfakcją, tak dobrze jej
znaną. Była to jedna z pokus, której nie mógł się oprzeć.
Chełpienie się swoimi osiągnięciami... Potrzebował jej aplauzu i
aprobaty, gdy powiodła mu się jakaś mądra transakcja, gdy zdobył
coś wartościowego dla domu lub gdy realizował skutecznie jeden
ze swoich dokładnie przemyślanych pomysłów.

Lukrecja nie mogła nie uśmiechnąć się do niego, gdy mówiła:
– I cóż zrobiłeś, tato?
– Gdy zadecydowałem, że powinnaś poślubić obecnego

markiza, zdałem sobie sprawę z tego, że on może stwarzać jakieś
trudności. Wiem, że znany jest z bardzo wesołego usposobienia
oraz że często obraca się w ekskluzywnym towarzystwie, które
otacza Carlton House. To towarzystwo z pewnością nie
zaaprobowałoby dziewczyny w twoim wieku!

– Już to słyszałam – wyszeptała Lukrecja, przypominając sobie

rozmowę, jaką nie tak dawno prowadziła z Elizabeth.

– Wiedziałem, że jeżeli markiz ma zostać konkurentem do

twojej ręki, ja muszę dobrze rozegrać tę partię.

– Jaką partię? – dopytywała się Lukrecja.
– Miałem w ręku dwa atuty – odpowiedział sir Joshua, a oczy

jego rozbłysły. – Pierwszym były pieniądze, a drugim: Jeremy
Rooke!’

– Jeremy Rooke! – uniosła się Lukrecja. – A cóż on ma z tym

wspólnego?

Sir Joshua zaśmiał się po cichu jak niegrzeczny, złośliwy, mały

chłopiec.

– Tylko tyle, że upewniłem się, iż całe towarzystwo – sam

markiz wierzą w rychłe ogłoszenie twoich zaręczyn z
domniemanym spadkobiercą tej posiadłości.

– Elizabeth powiedziała mi dziś rano, że ludzie mówią o

naszym związku! – wykrzyknęła Lukrecja. – Ojcze, jak mogłeś

background image

Barbara Cartland

Strona nr 28

zrobić coś tak niedorzecznego!!! Dobrze wiesz, że raczej
wolałabym umrzeć, aniżeli wyjść za niego!

– A ja bardziej wolałbym zobaczyć cię w grobie aniżeli u boku

takiej świni.

Lukrecja spojrzała na niego zdziwiona, aa on mówił dalej:
– Lecz to, co ty i ja czujemy w stosunku do niego, jest

nieporównywalne z uczuciem, jakie żywi dno niego rodzina.
Wiem, że markiz spłacał jego długi nie raz, lecz kilkanaście razy.
Również wiem, że hrabina Brora nienawidzi każdej głoski jego
imienia. Nikt z rodziny Merlyn nie ma o nim dobrego zdania. –
Na chwilę przestał umówić, po czym dokończył dobitnie: – I z
tego powodu, moja kochana, pomysł powzięty przez Jeremy’ego,
aby pozować na pana tutaj, w Dower House, jest dla nich nie do
zniesienia.

– Czy uważasz, że po to, aby mnie ratować przed Jeremy’m

Rooke, markiz poprosi o moją rękę? Ależ, ojcze, uważam to za
największą abstrakcję, jaką słyszałam w swoim życiu!

– Nie taka to znowu abstrakcja – odpowiedział ojciec –

ponieważ około pół godziny temu otrzymałem list od markiza.
Prosi w nim o spotkanie w ważnej sprawie, która jego zdaniem
dotyczy nas obojga.

– On tak powiedział? – Lukrecja – spytała z niedowierzaniem.
– Napisał to własną ręką – dodał s sir Joshua. – Czy zdajesz

sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy uznał moją obecność
tutaj? – zaśmiał się. – Byłem świadomy tego, co robię, gdy
przekonywałem starego markiza, że jedynym sposobem na
spłacenie olbrzymiego długu oraz uzyskanie dalszych pożyczek
jest sprzedaż domu i pięciuset akrów ziemi. Dla rodziny Rooke
jest to święta ziemia. Ona ich tak mocno poróżniła.

– I to ci nie przeszkadzało? – spytała Lukrecja.
– Dla mnie nie miało to znaczenia – odpowiedział sir Joshua. –

Ja byłem tutaj, to moja własność, ja stałem na swoich schodach.
Jakkolwiek twardo by młody markiz odmawiał spotkania się ze
mną, to nie mógł mnie zapomnieć. A kiedy spotkałem
Jernemy’ego Roke’a, wiedziałem, że los zesłał mi go w ręce.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 29

– Przypuszczam, że również chciał pieniędzy? – sarkastycznie

spytała Lukrecja.

– On nie tylko chciał. Był doprowadzony do rozpaczy – ciągnął

sir Joshua. – Lecz ja nie jestem zbyt szczodry, jeżeli chodzi o
niego. Trochę tak, trochę nie. Prawdziwym atutem, jaki trzymam
w ręku, jest małżeństwo mojej jedynej córki, która otrzyma
ogromny posag i cały majątek po mojej śmierci.

– Proszę, mów dalej – cicho szepnęła, a twarz jej była bardzo

blada.

– Wiedziałem, że pomysł ten zmusi do działania markiza i jego

rodzinę – powiedział Joshua – I, jak widzisz, moje przewidywania
sprawdziły się. Markiz przyszedł do mnie! Będę się z nim widzieć
dziś po południu i mogę się założyć z tobą o każdą kwotę, że
oficjalnie poprosi o twoją rękę.

Lukrecja podniosła się, podeszła do kominka, stając tyłem do

ojca, i nic nie powiedziała. On zaś usiadł na ławeczce przy oknie i
patrzył na nią, na jej pochyloną głowę. Po chwili spytał cicho:

– Gniewasz się na mnie, Lukrecjo?
– Nie zniosę myśli, że wykorzystano mnie w ten sposób!

Sądzę, że manipulacja to odpowiednie słowo. Nienawidzę myśli,
że miałabym poślubić człowieka, który chce moich pieniędzy,
mojego domu, lecz nawet w najmniejszym stopniu nie jest mną
zainteresowany.

– A czy uważasz, że jakikolwiek mężczyzna mógłby oddzielić

ciebie od twych korzeni i majątku? – spytał sir Joshua.

Lukrecja przypomniała sobie słowa Elizabeth i po chwili,

przygnębiona, spytała:

– Czy ty naprawdę sądzisz, że żaden mężczyzna nie pokocha

mnie dla mnie samej?

– Uważam, że wielu mężczyzn będzie kochało ciebie, moja

najdroższa – odpowiedział sir Joshua – lecz musisz pamiętać, że
mimo mego bogactwa i szlacheckiego pochodzenia matki nadal
nie mamy dojścia do elity, a ja chciałbym, abyś wśród niej
błyszczała. Jesteś za młoda na to. Dla większości kobiet sposobem
na dostanie się do towarzystwa jest odpowiednie małżeństwo.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 30

– Ja chciałabym się zakochać – powiedziała Lukrecja cichym

głosem.

– O miłości marzy każdy z nas – odpowiedział sir Joshua. –

Ale czy sądzisz, że mogłabyś pokochać któregoś ze spotkanych
dotychczas mężczyzn? Obserwowałem, Lukrecjo, jak traktujesz
konkurentów. Niektórzy z nich błagali mnie. O wiele więcej
rozmawiało z tobą. Z pewnością zgodzisz się ze mną, gdy
powiem, że żaden z nich nie był ciebie wart.

– A markiz? – spytała Lukrecja. – Czy istotnie uważasz, że da

się złapać w zastawione przez ciebie sidła?

– On już w nich jest – odpowiedział sir Joshua. – I albo będzie

musiał pogodzić się z faktem, że znienawidzony przez niego
kuzyn zamieszka tutaj i zostanie właścicielem części posiadłości
Merlyn, albo też będzie starał się temu przeszkodzić, prosząc o
twoją rękę.

– Lecz on mnie nigdy nie widział, ojcze – słabym głosem

powiedziała Lukrecja.

– I nigdy nie miałby na to ochoty, gdybym ja nie przejął

inicjatywy – odparł sir Joshua. Na chwilę zamilkł, potem mówił
dalej: – Miałem nadzieję, że dzięki szczęśliwemu zbiegowi
okoliczności przybliżymy się do markiza i jego siostry. Jednak
gdy tylko umarł stary markiz, oni starali się wykluczyć nas z
towarzystwa. Obraziłem ich dostarczając pieniędzy, które były
pilnie potrzebne ich ojcu, a fakt, że otrzymałem coś w zamian,
tylko powiększał moją winę.

– Z ich strony była to najniesprawiedliwsza decyzja – ciepło

dodała Lukrecja.

– Nie, kochanie. Teraz rozumiem ich punkt widzenia.

Nauczyłem się nie oczekiwać wdzięczności, a wiesz, tak jak i ja,
że większość ludzi nie lubi tych, którzy się wzbogacili, ba, nawet
im zazdrości.

– To cyniczne, tato!
– Jest to zdrowy rozsądek tak potrzebny do pojmowania faktów

– odpowiedział sir Joshua. – Z tego też powodu, Lukrecjo, proszę
cię, abyś, jako młoda i inteligentna kobieta, starała się mnie

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 31

zrozumieć. Możesz dalej żyć tak jak dotychczas, będąc celem
pościgu dla hołoty w hrabstwie. Żyć z tą nadzieją, że wcześniej
czy później spotkasz mężczyznę, który będzie wystarczająco dla
ciebie bogaty, abyś dała się omamić i abyś uwierzyła, że to twoja
twarz, a nie bogactwo zadecydowały o jego wyborze. – Głos jego
nabrał ostrości, gdy mówił dalej: – Ale myślę, żeś wystarczająco
mądra, by obiektywnie ocenić swoje położenie i zdać sobie
sprawę z tego, że jesteś stworzona do czegoś lepszego. Czy
tolerowałabyś kiepskiego jeźdźca, pijaka i ofermę tylko dlatego,
że ma szlachecki tytuł? Czy słuchałabyś każdej nocy niemądrych
historyjek opowiadanych przez człowieka, którym pogardzasz,
zarówno za brak inteligencji, jak i kultury?

– A czy sądzisz, że markiza będę podziwiała?
– Jestem tego pewien – odpowiedział sir Joshua. – Po

pierwsze, należał do najzdolniejszych w Oxfordzie. Po drugie,
sam słyszałem, jak wychwalał go dowódca jego pułku oraz lord
Wellington. – Im dalej mówił, tym głos jego stawał się
pewniejszy. – Książę Walii, który nie jest głupcem, lecz znawcą
sztuki o wielkiej wiedzy, ceni sobie równie wysoko przyjaźń
markiza jak przyjaźń Charlesa Jamesa Foxa. To coś znaczy,
Lukrecjo, albowiem mądrzy mężczyźni szukają towarzystwa
podobnych sobie. Zrobił gest ręką i mówił dalej: – Co więcej,
choć to może się tobie wydawać mało ważne, markiz jest
sportowcem. Został uznany za znakomitego jeźdźca i cieszy się
popularnością zarówno wśród tłumu na wyścigach, jak i wśród
członków Jockey Club.

– Stworzyłeś, tato, całkiem atrakcyjny obraz – zauważyła z

ironią w głosie.

– Kiedy spotkasz markiza dzisiejszego popołudnia. Zobaczysz,

że nic nie przesadziłem – odparł sir Joshua.

– Jesteś pewien, że zaakceptuję ten twój szalony plan! –

Lukrecja odwróciła się, przeszła od kominka w stronę ojca,
stanęła obok niego ze spuszczoną głową.

– Polegam na tobie i wierzę, że wykorzystasz swoją

pomysłowość – odpowiedział spiesznie – tak jak robiłaś do tej

background image

Barbara Cartland

Strona nr 32

pory. Bądźmy ze sobą szczerzy! I ty, i ja wiemy, że serce twoje nie
bije dla kogoś innego – dodał uśmiechając się ujmująco. – Jednak
gdyby tak było, to obiecuję, że nie będę zmuszał cię do czegoś, co
jest sprzeczne z twoimi pragnieniami.

– A jeżeli ja się zgodzę? – spytała nieśmiało.
– Wtedy poinformuję markiza, że jesteś gotowa przyjąć jego

oświadczyny.

– Jesteś taki pewny siebie i tak bardzo pewny tego, co zamierza

markiz – powiedziała Lukrecja.

– Przecież już zaproponowałem ci zakład – przypomniał jej sir

Joshua.

Lukrecja spojrzała na ogród. Kwietniowe słońce kryło się

chwilowo za chmurami. Zanosiło się na deszcz, a ostry wiatr
wzmógł się po to, aby strącić część kwiatów z migdałowców
otaczających zielone trawniki. Nagle na tle szarego nieba pojawiły
się białe gołębie. Przyleciały zza drzew i szybko znikły za dachem
domu. Było to szczególnie piękne, a Lukrecja uznała ten widok za
symboliczny znak przesłany jej za pomocą trzepotu skrzydeł i
szybkości gołębiego lotu. Powoli, tak jakby zmuszając się do
odpowiedzi, Lukrecja przemówiła:

– Dobrze, tato. Zgadzam się na twoją, propozycję, ale nie

będzie mnie dzisiaj po południu w domu. Wyjeżdżam do
Londynu.

– Do Londynu! – wykrzyknął sir Joshua.
– Tak, ojcze. Chciałabym kupić sobie kilka strojów, aby

pokazać się markizowi z jak najlepszej strony. Czy zrozumiałeś?

Oczy ojca szukały jej twarzy.
– Uważasz, że to mądrze z twojej strony?
– Myślę, że mój pomysł jest mądry – odparła Lukrecja. – Czy

zaufasz mi tak, jak ja tobie?

Uśmiechnął się do niej, a w jego oczach pojawiła się czułość.
– Jesteś dla mnie wszystkim na tym świecie – odparł. – Jestem

ci wdzięczny, Lukrecjo, za to, że ufasz mojemu osądowi sprawy w
decydującym

momencie

swojego

życia.

I

nie

będę

niewdzięcznikiem, który zabrania ci zrobić coś, co twoim zdaniem

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 33

jest słuszne.

Lukrecja głęboko wciągnęła powietrze i powiedziała:
– Proszę, powiedz markizowi – głos jej drżał – że jestem

głęboko zaszczycona jego propozycją. Zarządź, aby ślub odbył się
w ostatnim tygodniu maja, i upewnij się, że markiz nie będzie
nalegał na wcześniejsze spotkanie niż po moim powrocie.

Sir Joshua wstał.
– O co chodzi, Lukrecjo?
– Nie pytaj teraz, tato. Później odkryję przed tobą swoją

tajemnicę. W rzeczywistości nikt nie będzie o tym wiedział poza
tobą. Ale teraz nie mam zamiaru pozwolić markizowi na to, aby
zobaczył mnie taką, jaka jestem.

– Dlaczego? Co to znaczy? – dopytywał się sir Joshua.
Lukrecja podniosła głowę i pocałowała ojca w policzek.
– Dowiesz się o tym w odpowiednim czasie – powiedziała. –

Zrób tak, jak prosiłam. Inne sprawy pozostawiam tobie, w twoich
rękach.

I zanim ojciec zdążył cokolwiek powiedzieć, wyszła z pokoju.

Usłyszał, jak poleca służbie sprowadzić powóz do drzwi domu.

Na piętrze Lukrecja nie zadzwoniła od razu po służącą, lecz

podeszła do dużego lustra, które stało oparte o ścianę w pięknej,
bogato przyozdobionej sypialni. Spojrzała na swoje odbicie i
zobaczyła w lustrze obcą osobę. Najpierw duże oczy, które
błyszczały nienaturalnie, tak jakby odbijało się w nich wewnętrzne
zdenerwowanie. Były to piękne, niebieskie oczy. Lecz ich kolor
nie był tym jasnym, przezroczystym błękitem, tak podziwianym
przez dziewczyny zaproszone na bal do Elizabeth. To był inny
kolor niebieski. Burzliwy. Kolor morza przed burzą. Włosy
Lukrecji były kruczoczarne, spływały majestatycznie od owalnego
czoła. Tę samą barwę miały jej brwi. Była to bardzo ładna twarz o
prostym nosie i delikatnych, pełnych ustach. Mimo to Lukrecja
spojrzała na siebie z rozpaczą. Myślała o guście markiza. Wszak
lubił blondynki, kobiety takie, jak księżna Devonshire i lady
Hester Standish...

Było zrozumiałe, że mieszkając tak blisko pałacu Merlyn, znała

background image

Barbara Cartland

Strona nr 34

wszystkie plotki na temat młodego mężczyzny najbardziej
popularnego, przystojnego i poszukiwanego w elitarnym
towarzystwie. Pomyślała również o tym, że intuicyjnie,
podświadomie wiedziała o sztuczkach ojca od dawna, od czasu,
gdy tutaj przyjechali. Przypomniała sobie własną, niepohamowaną
ciekawość, jaka ogarnęła ją w momencie, gdy przekraczała próg
Dower House i zobaczyła dach pałacu Merlyn ponad drzewami.
Wymykała się cichaczem i właziła na drzewo w lesie za domem.
Z tej kryjówki, uznanej później przez nią za ,,jej miejsce”, mogła
obserwować pałac Merlyn w całej okazałości. Zdawała sobie
sprawę z piękna tego miejsca i wiedziała, że zawsze będzie ono
coś znaczyło w jej życiu, coś, od czego nie ma ucieczki.

Markiz przebywał z dala od domu wraz ze swoim pułkiem, ale

jej się wydawało, że każdy mówił tylko o nim. Służba w domu
oraz pracownicy majątku plotkowali o „młodym markizie”. W
końcu, po śmierci ojca, on został ich panem. Lukrecja dowiedziała
się o jego dziecinnych kawałach, młodzieńczych przygodach oraz
aferach miłosnych z czasu, gdy wydoroślał. A ponieważ ją to
ciekawiło, zapraszała największą plotkarę po to, by dowiedzieć się
czegoś więcej. Kiedy usłyszała, że pani Munns, gospodyni
zarządzająca pałacem Merlyn, cierpi na reumatyzm, to wymogła u
swojej matki zgodę na zaniesienie chorej kobiecie leczniczych
ziół. Po śmierci lady Mary pani Munns sądziła, że robi dobry
uczynek, pozwalając nieszczęśliwej sierocie z sąsiedztwa
przychodzić do pałacu na miłą pogawędkę. Nie miała pojęcia o
tym, że Lukrecja często wynajdywała pretekst do rozmowy i
prosiła o radę tylko po to, aby porozmawiać o markizie i jego
najnowszych wyczynach.

Byli również i inni ludzie: stróże, leśnicy, stajenni, od których

wysłuchiwała opowiadań o młodym markizie. Gdy zaczęli się
powtarzać i nie mówili już nic nowego, sama zauważyła, że
markiz to ulubiony temat rozmów w rodzinach hrabstwa. Znaleźli
się też młodzi mężczyźni, którzy spotkali go w Londynie. Ci
napomykali o jego tajemniczych podbojach miłosnych.
Tymczasem dziewczyny, takie jak Elizabeth, siedząc cicho przy

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 35

rodzinnym stole, nadstawiały uszu, żeby złowić choć odrobinę z
rodzicielskich opowieści o najnowszym skandalu.

Lukrecja wiedziała dość szybko o tym, że lady Hester stara się

zdobyć markiza. Prawie tak szybko, jak on sam. Wiadomość o
tym, że zostali kochankami, przemierzyła hrabstwo lotem ptaka.
Osoba lady Hester od dłuższego czasu była tematem rozmów i
budziła dezaprobatę. Lecz nikt nawet przez chwilę nie
kwestionował jej urody.

– Jest najpiękniejszą osobą, na jakiej spoczął mój wzrok. – Te

słowa usłyszała Lukrecja pewnego dnia w czasie lunchu od lorda
Munster.

– Jej zachowanie jest oburzające – zgorzkniale zauważyła jego

żona.

– Czegoż można oczekiwać, gdy wszyscy mężczyźni z Klubu

św. Jakuba nadskakują jej i składają serce u jej stóp.

Żona lorda skrzywiła się, a on mówił dalej:
– Mimo swojego wieku zazdroszczę młodemu Merlynowi.

Będzie trzymała go pod pantoflem, ale mogę się założyć o ostatni
grosz, że warta jest tego!

– Jak możesz, Robercie! Takie słowa w obecności dziewcząt –

ucięła lodowato.

– Przepraszam, kochanie – powiedział lord. Lukrecja miała

oczy i uszy szeroko otwarte. I teraz, patrząc na swoje odbicie w
lustrze, zdała sobie sprawę z tego, że jest dokładnym
przeciwieństwem tak bardzo oklaskiwanej lady Hester. Jak śmiała
konkurować – ze swymi czarnymi włosami, oczami o kolorze
wzburzonego morza – z tą jasnozłotą doskonałością
najpiękniejszej w Anglii kobiety.

– Nie mam szans – mówiła do siebie przygnębiona. Nagle jakaś

duma i determinacja nakazały jej unieść wysoko głowę. Nie da się
tak łatwo pokonać! I nie podda się bez walki. Podeszła do okna.

Z daleka, spoza drzew widać było kominy pałacu Merlyn. On

tam był! Przyjechał do domu i, jeżeli wierzyć ojcu, pojawi się, aby
prosić o jej rękę.

– Spróbuję go zdobyć – powiedziała sama do siebie. – Mogę

background image

Barbara Cartland

Strona nr 36

nie być w jego typie, mogę nie mieć doświadczenia, ale posiadam
to, czego czasem brakuje innym kobietom – rozum.

Szybko odwróciła się od okna i przeszła przez pokój, żeby

zadzwonić na służbę. Dzwonek wisiał nad jej łóżkiem. Pociągała
za sznurek kilkakrotnie. Gdy służąca weszła z pośpiechem, nie
wiedząc, co się stało, Lukrecja powiedziała zdecydowanym
tonem:

– Spakuj pół tuzina sukni, nie więcej, ponieważ mam zamiar

kupić nowe. Weź to, czego potrzeba na kilka pierwszych dni w
Londynie. Wyjeżdżamy zaraz. Teraz, natychmiast!

– Teraz, proszę pani? – wykrzyknęła służąca. – Ja potrzebuję

trochę więcej czasu.

– Nie trać go na gadanie – powiedziała Lukrecja. – Weź kogoś

do pomocy i spakuj rzeczy. Jedziemy do Londynu, Rose. To jest
ważna podróż. Może najważniejsza ze wszystkich, jakie
kiedykolwiek odbyłam.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 37

Rozdział 3

Po przyjeździe do Londynu Lukrecja zatrzymała się w domu

ojca przy Curzon Street. Nie oczekiwała, że wszystko będzie
przygotowane, jednak służba była w komplecie tak samo jak na
wsi. Sir Joshua zaprosił starszą kuzynkę lady Mary, aby
zamieszkała w tym domu. Miała towarzyszyć Lukrecji, gdy tego
wymagałaby sytuacja.

Lady Byng była wdową. Większość czasu spędzała na grze w

karty i plotkach ze swoimi serdecznymi przyjaciółkami.

Gdy Lukrecja weszła do salonu, przy nakrytym obrusem stole

przeznaczonym do gry w karty, siedziały trzy z nich. Lady Byng
wstała zdziwiona.

– Lukrecjo! – wykrzyknęła. – Nie spodziewałam się ciebie.

Twój ojciec mówił, że zostaniesz na wsi co najmniej przez
tydzień.

– Nie będę ci przeszkadzać, kuzynko Alice – mówiła Lukrecja.

– Muszę natychmiast wyjść, a wszystko opowiem, gdy wrócę
wieczorem.

– To cudownie, kochanie – odpowiedziała lady Byng. Była

miłą towarzyszką, ponieważ rzadko zadawała pytania, a wścibska
stawała się tylko wtedy, gdy wyczuwała skandal.

Lukrecja uprzejmie pozdrowiła siedzące przy stole starsze

panie. Wiedziała, że gdy opuści dom, będą mówiły o niej jak o
dobrze wychowanej pannie.

– Czas już, abyś wyszła za mąż, Lukrecjo – powiedziała

nieśmiało jedna z nich. – Mam nadzieję, że już wkrótce usłyszę

background image

Barbara Cartland

Strona nr 38

głośne bicie weselnych dzwonów.

Lukrecja uśmiechnęła się, chciała coś powiedzieć, lecz lady

Byng wtrąciła:

– Problem Lukrecji polega na tym, że ona ma zbyt wielu

adoratorów. Jest typem dziewczyny, dla której liczy się tylko
jeden mężczyzna. Gdy ten się pojawi, to zawładnie nią całkowicie.

– Tak to bywa – przyznała starsza pani. – Gdy byłam młoda,

tuziny młodzików klęczały u moich stóp, ale wybór, jakiego
dokonałam, okazał się niestety zły.

Zaśmiały się, a Lukrecja, wykorzystując sytuację, wyszła.
Na piętrze Rose pomogła jej ubrać się w szykowną,

wieczorową suknię oraz uczesała jej włosy. Sama Lukrecja zaś
nałożyła dziś więcej biżuterii, aniżeli zwykle.

Gdy ubrana w welwetowy płaszcz ozdobiony gronostajami

zeszła na dół, zobaczyła czekający już na nią powóz sir Joshui.
Czerwony dywan rozłożony na chodniku prowadził do powozu,
lecz ona, zamiast wsiąść, spojrzała na woźnicę w błyszczącej
liberii i kapeluszu ozdobionym złocistą wstążką.

– Czy zdobył pan tę informację, o którą prosiłam, Marlow? –

spytała.

– Tak, panno Lukrecjo. Aktorzy są teraz w Haymarket Theatre.
– Dziękuję, Marlow. Czy możesz zawieźć mnie jak najbliżej

wejścia dla aktorów?

Lukrecja weszła do powozu, a woźnica, który u tej rodziny

pracował od wielu lat, spojrzał zdumiony na głównego lokaja.
Nigdy do tej pory podróżując z Lukrecją nie otrzymał tak
dziwnego polecenia. Jednakże służba nie kwestionuje zachowania
swoich pracodawców. Jakkolwiek ekscentryczne by ono było.

Lokaj zatrzasnął drzwi i wskoczył do powozu, gdzie stanął z

tylu, na kołyszącym się pomoście. Wyglądał nadzwyczaj
elegancko. Miał upudrowane włosy, pluszowe bryczesy i kapelusz
ozdobiony kokardą i wypukłymi guzikami.

Konie, na które z podziwem patrzyło wiele mężczyzn, wiozły

Lukrecję wydłuż Piccadilly, przez Circus, w dół ulicy, która w
ciągu kilku lat zdążyła się zmienić z wiejskiej drogi, nocą pełnej

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 39

rozbójników, w ruchliwą arterię komunikacyjną.

Sir John Vanbrugh, który wybudował Blenheim Palace,

zaprojektował też Play-House (na narożniku Pall Mall), gdzie ma
siedzibę Królewska Opera Włoska. Prawie naprzeciwko mieścił
się Teatr Królewski, Haymarket, jeden z dwóch najstarszych
teatrów w Londynie. Lukrecja wiedziała, że jego właściciel ciężko
walczył ze zmiennymi kolejami losu, przez wiele szarych lat, gdy
po wybudowaniu teatru nie mógł uzyskać koncesji. Mimo to, tak
czy inaczej jakoś przetrwał, a wielu aktorów tutaj stawiało swoje
pierwsze kroki, zdobywając wielbicieli wśród publiczności.

Lukrecja, zapraszana przez ojca. widziała wiele sztuk

wystawianych w Teatrze Królewskim. W zeszłym roku oglądała
nowego komika Charlesa Matthewa, który grał w .,Żydach” i
„Miłej niespodziance”. Odniósł wielki sukces. Król i królowa
trzykrotnie przychodzili go oglądać w ciągu dwóch tygodni.
Jednak żadnej sztuki nie wystawiano zbyt długo bez względu na
odniesiony sukces. W przerwie przed kolejną premierą
występowali aktorzy z „St. Petersburg Players’’. Ta właśnie trupa
interesowała Lukrecję szczególnie.

Zimą ubiegłego roku była z ojcem w Bath. Pobyt trwał krótko,

ponieważ Spa nudziła ojca, a poza tym nie lubił on grona młodych
mężczyzn, którzy nadskakiwali jego córce. W czasie tego pobytu
Lukrecja zachwycała się grą trupy pod nazwą „St. Petersburg
Players”. Sama sztuka nie była nadzwyczajna, choć zawierała
efektowną intrygę. Natomiast zdolności aktorów wywarły na
Lukrecji szczególne wrażenie.

– Są nadzwyczajni – powiedziała do jednej z przyjaciółek w

Bath.

– Zawdzięczają to człowiekowi, który jest twórcą tej grupy –

brzmiała odpowiedź. – Jest, jak słyszałam, wyjątkową
osobowością. Nazywa się Ivor Odrowski. Ma w sobie coś
tajemniczego i z pewnością zna się na teatrze.

W tej grupie była pewna aktorka, której występu Lukrecja

nigdy nie zapomniała. Grała ona rolę uwodzicielki, która
doprowadza bohatera do szaleństwa. Grała subtelnie, a swój

background image

Barbara Cartland

Strona nr 40

charakter uzewnętrzniała nie tylko za pomocą słów. Ujawniał się
on w jej spojrzeniu, sposobie poruszania się, uniesieniu ramion i
geście rąk. W tamtym czasie Lukrecja uznała to za mistrzowską
umiejętność wcielania się w inną postać, która na długo po
opuszczeniu Bath pozostała w jej pamięci.

Powóz zajechał przed teatr, a Lukrecja zorientowała się, że

wejście dla aktorów znajduje się w dolnej części pasażu z boku
budynku. Przeszła pod opieką lokaja między tłumem ludzi
spacerujących w tę i w tamtą stronę przed teatrem. Potem,
pokonując krótki odcinek w dół pasażu, znalazła niepozorne
drzwi, przez które wchodzili i wychodzili aktorzy.

W środku siedział stary, siwy portier.
– Chciałabym rozmawiać z panem Ivorem Odrowskim –

powiedziała Lukrecja.

– Nie zobaczy się z panią – odparł z niechęcią. – Przed

przedstawieniem nie spotyka się z nikim. Będzie pani musiała
poczekać do końcu spektaklu.

Lukrecja spojrzała na lokaja, który zrozumiał to, wyciągnął z

kieszeni monetę i podał ją portierowi.

– No, no, zobaczę, co się da zrobić – powiedział portier.
Wstał i zniknął w ciemnym, wąskim przejściu. Zdaniem

Lukrecji wszystko tutaj było ponure, odmienne od rozjarzonego
światłem, błyszczącego bogactwem głównego wejścia do teatru.
Nieprzyjemny zapach wilgoci i kurzu, szminki oraz piwa
angielskiego musiał unosić się nad tym przejściem od początku
istnienia teatru.

Z ulicy weszła kobieta jaskrawo ubrana i wymalowana, z

wyraźnie ufarbowanymi włosami.

– Gdzie jest Ben? – spytała krzykliwym głosem, nie zwracając

się do nikogo.

Lukrecja chciała odpowiedzieć, ale w tym momencie pojawił

się stary mężczyzna, powłócząc nogami.

– Czego chcesz? – spytał nowo przybyłą.
– Wiesz, czego chcę – odpowiedziała kobieta. Czy spotka się

ze mną?

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 41

– Przesłuchanie rozpocznie się jutro punktualnie o 10

00

odpowiedział Ben.

– Mam nadzieję, że tym razem będę miała szczęście.

Oczywiście, jeżeli nie będzie zbyt wielu chętnych do zagrania tej
roli. – Spojrzała na Lukrecję wyniośle, półuśmiechem obdarzyła
lokaja i wyszła w kierunku pasażu.

– On się z panią zobaczy – powiedział Ben do Lukrecji.
– Dziękuję – odpowiedziała i poszła za nim korytarzem.
Było ciemno, lecz czuła, że podłoga lepi się od brudu. Weszli

po wąskich schodach na pierwsze piętro, minęli wiele drzwi,
zanim stary mężczyzna otworzył jedne z nich, leciutko stukając.

– Ta pani do pana.
Lukrecja przeszła obok portiera i znalazła się w kwadratowej

garderobie. Nigdy wcześniej nie była w podobnym miejscu, ale
wszystko, co zobaczyła, odpowiadało jej wyobrażeniom.

Pluszowe zasłony, kanapa z czerwonego welwetu, toaletka, na

której znajdowały się rzucone w nieładzie: szminki, buteleczki,
maści, kwiaty, upominki darowane na szczęście, nie dopita kawa
w szklance oraz niedopałki cygar. Szafa zajmująca całą długość
ściany, z otwartymi drzwiami, przez które widać było mnóstwo
rozmaitych kostiumów. Wyglądały tak, jakby opuszczone przez
człowieka straciły wiarę w siebie. Wszystko było podniszczone i
tandetne, także dywan, po którym stąpał ku niej właściciel
garderoby, był wyświechtany.

– Ben powiedział, że chce się pani ze mną widzieć. Tak bardzo

nalegał, że złamałem swoją zasadę spotykania się dopiero po
przedstawieniu.

– Jestem niezmiernie wdzięczna – odpowiedziała Lukrecja. –

Nazywam się Lukrecja Hedley i chciałam się z panem zobaczyć w
sprawach interesu.

Pan Odrowski był mężczyzną przyciągającym uwagę. Dopiero

teraz przypomniała sobie jego występ w Bath. Wtedy nie zdawała
sobie sprawy, kto to jest.

Imponująco przystojny, ciemnowłosy, zaczesany do tyłu, o

pięknej kwadratowej linii czoła. Rysy jego twarzy były wyraziste.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 42

Pełne, zmysłowe usta kontrastowały z surowością spojrzenia.
Mówił z wyraźnie cudzoziemskim akcentem. Lukrecja
zastanawiała się, czy mógłby występować na scenie w innej roli
niż rola obcokrajowca.

Lekko rozbawiona zauważyła, że Odrowski analizuje każdy

szczegół jej wyglądu. Wiedziała. że to płaszcz z gronostajami,
klejnoty błyszczące w uszach i wokół szyi oraz napiwek wpłynęły
na Bena i doprowadziły ją tutaj.

– Czy zechce pani usiąść, panno Hedley? – spytał Odrowski. –

Może mógłbym zaproponować pani coś pokrzepiającego?

Lukrecja potrząsnęła głową.
– Nie, dziękuję. Myślę, że pozostało niewiele czasu do

rozpoczęcia przedstawienia. Dlatego chciałabym przejść od razu
do sedna sprawy.

– Zgadzam się z panią – odpowiedział Odrowski. – Proszę mi

powiedzieć, co mogę dla pani zrobić. Nie sądzę, aby chciała pani
występować w jednej z moich sztuk.

Oczy jego rozbłysły, gdy wpatrywał się w jej klejnoty.
– Rzeczywiście, ma pan rację. – Przerwała na chwilę. Potem

dodała: – W zeszłym roku zimą będąc w Bath, widziałam pana
przedstawienie. Zrobiło na mnie kolosalne wrażenie. Nie tyle
sama sztuka, ile gra pańskich aktorów.

– Czyż nie była to „Grzeszna żona”? – spytał.
– Tak, zdaje mi się, że taki był tytuł – zgodziła się Lukrecja. –

Zapamiętałam szczególnie grę aktorki, która wykonywała główną
rolę.

– Panna Kelly! – wykrzyknął Odrowski. – To wspaniała

aktorka.

– Mówiono mi, że swoje zdolności rozwinęła dzięki pana

nauce. – Dzięki kierunkowi obranemu przez pana podczas pracy
nad sztuką aktorzy stają się wyjątkowi.

– Pochlebia mi pani – uśmiechnął się Odrowski.
– Czy mówienie prawdy jest pochlebstwem? – spytała

Lukrecja.

– W takim razie wypada mi tylko podziękować.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 43

– To, o co proszę – kontynuowała Lukrecja – jest podyktowane

chęcią podjęcia nauki u pana. Chciałabym umieć zachowywać się
podobnie jak panna Kelly.

Pan Odrowski spojrzał na nią.
– Żałuję, droga pani, lecz nie mam w tej chwili odpowiedniej

roli. W czasie krótkiego sezonu, gdy tu jesteśmy, wystawiamy
inne sztuki aniżeli „Grzeszną żonę”.

– Powiedziałam już, że nie pragnę roli w przedstawieniu –

odpowiedziała Lukrecja. – Proszę o prywatną naukę, panie
Odrowski. Ja nie chcę zostać profesjonalną aktorką, lecz chcę, aby
nauczył mnie pan grać.

Pan Odrowski uśmiechnął się.
– Różne prośby słyszałem w swoim życiu, lecz takiej jeszcze

nigdy. Przykro mi, panno Hedley, lecz zmuszony jestem
odmówić. Jest pani bardzo ładna i z pewnością byłoby mi
przyjemnie uczyć panią. Lecz mówiąc szczerze nie mam czasu.

– Myślę, że każdy znajdzie czas na to, co chce robić. –

odpowiedziała Lukrecja. – Jestem świadoma tego, że pański czas
jest cenny. Wiem również, że czasami miewa pan kłopoty
finansowe związane z kosztami nowego spektaklu. – Zauważyła
iskierki w jego ciemnych oczach i mówiła dalej: – Będę z panem
zupełnie szczera. Za moją naukę otrzyma pan wynagrodzenie
umożliwiające realizację nowego spektaklu, bez względu na jego
koszty.

Przez chwilę pan Odrowski patrzył na nią niedowierzająco, a

potem powiedział:

– Czy wie pani, ile to może kosztować?
– Nie ma to dla mnie znaczenia – odpowiedziała Lukrecja. –

Mój ojciec jest bogatym człowiekiem i nie ma nic przeciwko
wydawaniu przeze mnie pieniędzy w taki sposób, jak zechcę.
Proponuję dzisiaj weksel na połowę sumy wyznaczonej przez
pana, a po zakończeniu nauki otrzyma pan resztę.

Pan Odrowski przeszedł się po pokoju.
– Jest to wyjątkowa propozycja, panno Hedley, tak wyjątkowa,

że na moment straciłem głowę. Nie będę pani oszukiwał, mówiąc,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 44

że nie potrzebujemy pieniędzy. Któż w świecie artystycznym ma
ich dosyć? – Pełnym wyrazu gestem przerwała jego monolog. –
To, o co pani prosi, może jednak okazać się niemożliwe do
spełnienia. Brak pani kwalifikacji, a do tego pochodzi pani z
wyższej sfery. Może nie będę mógł nauczyć pani – sam nie wiem.
A przecież, jeżeli mi się nie uda, to też zapłaci pani dużo
pieniędzy.

– O tym ja decyduję – odpowiedziała Lukrecja. -Gotowa jestem

płacić za pańskie usługi, panie Odrowski, ponieważ wierzę, że to,
czego się nauczę, wpłynie korzystnie na moją osobowość.
Gdybym prosiła mężczyznę o diamentową bransoletę, nie byłby
pan zdziwiony. A ja proszę pana o coś cenniejszego. Mam na
myśli pańskie twórcze zdolności, dzięki którym z młodej kobiety
przekształcę się w dojrzałą, światową damę.

Pan Odrowski rozłożył ręce w trochę przesadnym geście.
– Ale dlaczego prosi mnie pani o to? Jest pani młoda, piękna i

podziwiana właśnie za to, jaka pani jest. Który mężczyzna oprze
się tej świeżości oraz instynktownej elegancji? Dla mnie jest pani
zachwycająca jak wiosna. Młoda dziewczyna u progu życia. Cóż
może być bardziej pociągającego?

– Różne są gusty, panie Odrowski – odpowiedziała Lukrecja.
Aktor spojrzał na nią przenikliwie.
– W takim razie jest to sprawa sercowa.
– Jeżeli myśli pan, że serce moje bije dla kogoś, to się pan nie

myli. Może to pozwoli mi być lepszą aktorką, sama nie wiem.
Wiem natomiast, że będę musiała udawać osobę bardziej
doświadczoną i dlatego oddaję się całkowicie w pana ręce. Chcę,
aby mnie pan nauczył, jak mam chodzić, jak prowadzić rozmowę,
jak się uśmiechać, a przede wszystkim, jak się ubierać.

Aktor ponownie spojrzał na nią z niedowierzaniem i

powiedział:

– Czy rzeczywiście to prawda, co słyszę? Jeżeli tak, to

propozycja wydaje mi się fascynująca. Nie jestem zainteresowany
tylko pieniędzmi, panno Hedley, to rozumie się samo przez się.
Jako producent, twórca sztuki oraz człowiek, który uwielbia grę

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 45

dla samej gry, nie mogę sobie wyobrazić nic bardziej
fascynującego niż wizja przemiany wiosennego pączka w
zmysłowy kwiat lata.

Zatrzymał się, patrząc na nią przez moment, i powiedział:
– Zdejmij płaszcz.
Usłuchała go, rozpięła klamrę, a płaszcz zsunął się z jej ramion

na podłogę. Suknia była bardzo modna. Biała mgiełka haftowana
perłami, obszyta dookoła falbankami, z dużym dekoltem
wykończonym koronką. Była starannie uszyta i bardzo droga.
Taką suknię miała na sobie dziewczyna. Suknia została kupiona w
jednym z najbardziej znanych sklepów na Bond Street. Kuzynka
Alice pomogła ją wybrać na bal, w czasie którego długa kolejka
tancerzy oczekiwała na taniec z Lukrecją.

Gdy aktor przyglądał się jej, wiedziała, że mimo tych

diamentów błyszczących na szyi i w uszach, dla niego była tylko
młodą, niedoświadczoną dziewczyną.

Po krótkiej chwili spytała niespokojnie:
– Może pan to dla mnie zrobić?
– Przejdź się po pokoju – nakazał. Zrobiła to bez przekonania.
– Podoba mi się twój sposób poruszania się, jest bardzo

angielski.

Lukrecja zaśmiała się.
– A ja się obawiałam, że domyśli się pan prawdy: jestem

ćwierć Francuzką.

Mon Dieu, to świetnie! – wykrzyknął aktor. – Będę z panią

szczery. Mój ojciec był Francuzem, a matka Rosjanką. Ale
ponieważ obecnie Francuzi nie są zbyt popularni, więc ja
przyznaję się do pochodzenia rosyjskiego.

– Bardzo rozważnie – skomentowała Lukrecja.
– Również nasza nazwa: „St. Petersburg Players” ma piękne,

egzotyczne brzmienie, nieprawdaż?

– Tajemniczy romantyzm – zaśmiała się Lukrecja.
– Będę mówił z panią po francusku – kontynuował aktor. – Jest

to piękny język, którym posługuję się lepiej aniżeli angielskim.
Jest to język życiowego doświadczenia. – W jego głosie słychać

background image

Barbara Cartland

Strona nr 46

było drwinę, gdy mówił dalej: – Tylko Anglicy fetyszyzują
młodość. Francuzi natomiast wolą doświadczenie. We Francji do
kobiety będą zalecać się aż po kres jej życia. W Anglii nic z tego.
Gdy dożyje czterdziestki, będą o niej mówić, jak o starej, starej
kobiecie. Mój Boże, cóż za obrzydliwy świat!

Lukrecja zaśmiała się.
– Będę szczęśliwa, jeżeli zostanę uświadomiona, obojętnie w

jakim języku. Jedyny problem to to, że mamy bardzo mało czasu.

– Ile?
– Trzy tygodnie.
Podniósł rękę.
– To niemożliwe!
– Nie ma rzeczy niemożliwych – zaprotestowała Lukrecja – dla

ucznia, który chce pracować tak ciężko, jak ja.

– Dobrze – odpowiedział – zgadzam się. Ale będzie pani

pracowała w pocie czoła bez wytchnienia. Moi aktorzy mówią, że
jestem męczącym szefem nawet na próbach, gdy już znają swoje
role.

– Nie boję się tego. – Lukrecja przeszła przez pokój i usiadła

przy stole zawalonym szminkami. – Przyniosłam weksel z banku,
a teraz chciałabym wiedzieć, jaką sumę pan proponuje.

Pan Odrowski wahał się przez moment. Potem wymienił

kwotę, która choć znaczna, nie była jednak zbyt wygórowana, jak
na koszty przygotowania nowego spektaklu. Szybko wypełniła
weksel kształtnym, prostym pismem oraz podpisała go
zamaszyście. Następnie uśmiechnęła się do mężczyzny, który ją
obserwował.

– Kiedy zaczynamy? – spytała.
– A co pani dzisiaj robi? – dopytywał się.
– Nie mam planów na wieczór. Chciałabym obejrzeć

przedstawienie, a potem, jeżeli to możliwe, jeżeli pan nie ma
innych planów, zapraszam na kolację.

Aktor uśmiechnął się.
– A pani reputacja?
– Możemy zabrać kogoś dla towarzystwa lub zjeść tam, gdzie

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 47

nikt nas nie zobaczy, co, sądzę, będzie lepsze. Lecz znowu muszę
oddać się w pana ręce.

– Jest pani bardzo ufna – powiedział powoli. – Skąd pani wie,

że nie będę chciał pani uwieść? Jest pani młodą i pociągającą
kobietą.

– Po pierwsze, umiem się troszczyć o siebie – odpowiedziała

Lukrecja. – A po drugie, nie mogę uwierzyć, aby ambitny aktor i
szef grupy teatralnej przedkładał kobietę nad pewny weksel, który
leży na jego toaletce.

Pan Odrowski potrząsnął głową i zaśmiał się.
– Podoba mi się pani i podziwiam ją. Zapewniam, że z

przyjemnością będę panią uczyć. Mam przeczucie, że nie będzie
to trudne zadanie. W rzeczy samej dla takich pieniędzy warto
zaryzykować.

– To ryzyko biorę na siebie – odpowiedziała Lukrecja. – Lecz

chciałabym uświadomić panu, że jestem równie wymagająca jak
pan. W tej grze zadowoli mnie tylko osiągnięcie perfekcji. Nie
wystarczy mi doskonałość jedynie w słownej części mojej roli. Ta
rola w całości musi być zagrana po mistrzowsku. Nie wolno
dopuścić, by mnie rozszyfrowano, a eksperci muszą zostać
oszukani.

– Z pewnością chciała pani powiedzieć: „znawcy” –

spostrzegawczo zauważył pan Odrowski.

– Przyznaję się do pomyłki – uśmiechnęła się do niego.
– Serdecznie pani gratuluję! – Wziął jej rękę w swoje dłonie i

podniósł ją do ust. Inaczej niż przy powierzchownym,
zwyczajowym pocałunku, jego usta na dłużej przylgnęły do jej
ręki. Lukrecja wiedziała, że był to pewien rodzaj testu.
Uśmiechnęła się do niego w sposób – jej zdaniem –
uwodzicielski, a gdy podniósł głowę, aby spojrzeć jej w oczy,
wiedziała, że się nie omyliła.

– Spójrz na mnie spod powiek. Ściągnij trochę brwi i popatrz w

górę. O tak dobrze. Teraz uśmiechnij się leciutko. Nie pokazuj
zębów. To tylko mały ruch kącików ust. O tak lepiej. O wiele
lepiej. A teraz powoli, bardzo powoli, jakby z ciężkim sercem,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 48

zabierz rękę z mojej dłoni.

Zrobiła tak, jak prosił.
– Dobrze – wykrzyknął. – A teraz idę sprawdzić, czy jest wolna

loża w teatrze. Pani wie, że nie będzie tam sama.

– Miałam nadzieję, że znajdzie pan kogoś dla mnie –

odpowiedziała Lukrecja.

– Oczywiście – potwierdził pan Odrowski. – Sam będę z panią

w czasie pierwszego aktu. W czasie drugiego, gdy będę grał małą
rolę, przyślę do pani jednego ze swych aktorów. Odegra rolę
dżentelmena. Jeżeli zrobi to nieprzekonywająco, powie mi pani
później, w którym miejscu popełnił błąd. – Mówiąc to podniósł
płaszcz i zarzucił go jej na ramiona. Ona wyciągnęła ręce, by
chwycić klamrę.

– Nie – powiedział ostro. – Powinna pani zwrócić głowę

powoli w moim kierunku. Nie ma pośpiechu. Ma pani nadzieję, że
moje ręce zatrzymają się na jej ramionach. Teraz proszę odwrócić
głowę, demonstrując długość szyi. Pani oczy patrzą na mnie, a
brwi z lekka się poruszają. O, tak lepiej. Nie cudownie, ale
dobrze. A teraz proszę iść bardzo wolno w kierunku drzwi,
ruszając ciałem od bioder.

Usłuchała go.
– Proszę się odwrócić, spojrzeć na mnie i uśmiechnąć się.

Delikatnie, nie nazbyt wyzywająco. Ma to być sekretny uśmiech
posłany przez kobietę mężczyźnie, z którym łączy ją wzajemne
zrozumienie. O tak dobrze. Bardzo dobrze!

Skinął głową na znak aprobaty i mówił dalej:
– Proszę teraz poczekać, abym otworzył drzwi, a gdy będzie

pani szła przede mną korytarzem, proszę pamiętać, że cały czas na
panią patrzę. Pani chce, abym o niej myślał, dlatego też proszę
sobie wyobrazić siebie samą w mojej świadomości. Czy pani
zrozumiała? Ważne jest nie tylko to, co pani robi, ale także to, co
pani myśli i czuje.

Na chwilę zamilkł, po czym powiedział cicho, akcentując

słowa tak, aby je zapamiętała:

– Przypuszczam, że najłatwiej pani będzie zagrać to, co pani

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 49

czuje.

Przebywając u siebie w domu, sir Joshua zauważył, że

spogląda co chwilę na zegar stojący na półce nad kominkiem.
Zbliżała się pora przybycia markiza. Zadecydował, że przyjmie
gościa w bibliotece. Było to odpowiedniejsze miejsce dla
mężczyzny niż urządzony przez żonę salon, który wydawał mu się
zbyt strojny i zanadto kobiecy.

Dlatego też, gdy zaanonsowano markiza Merlyn, sir Joshua,

siedząc za biurkiem, całkiem świadomie chciał pokazać, że
pracuje. Stos papierów leżał przed nim, a w ręku miał białe gęsie
pióro. Wstał natychmiast i podszedł do markiza z wyciągniętą
dłonią. W Londynie często widywał markiza w różnych klubach,
których obydwaj byli członkami. Nie zdziwił się, gdy zobaczył
przed sobą przystojnego mężczyznę. Wiedział również, że markiz
był jednym z najlepiej ubranych mężczyzn w towarzystwie. Nie
była to wyłącznie zasługa dobrego kroju i uszycia. On miał
zawsze swój styl, a rzeczy, które nosił, stawały się częścią jego
osobowości.

Sir Joshua spostrzegł poważny wyraz twarzy markiza. W jego

szarych oczach przebłyskiwała surowość, gdy witał się z
gospodarzem domu.

– To miło z pańskiej strony, że zechciał się pan ze mną

zobaczyć, sir Joshua, po tak zdawkowej wiadomości otrzymanej
ode mnie – powiedział markiz niskim, charakterystycznym
głosem.

– Pana list wydał mi się pilny, a na dodatek zaciekawił mnie –

odpowiedział sir Joshua.

– Proszę przyjąć jednocześnie moje przeprosiny. Mieszka pan

tutaj od prawie pięciu lat, a widzimy się dopiero po raz pierwszy.

Sir Joshua wskazał wygodny fotel z oparciem.
– Proszę usiąść. Napije się pan wina czy brandy?
– Proszę o kieliszek wina.
Główny lokaj czekał na polecenia. Opuścił pokój i prawie

natychmiast wrócił ze służącym, który niósł dużą srebrną tacę z

background image

Barbara Cartland

Strona nr 50

różnymi kryształowymi karafkami i grawerowanymi kieliszkami
do wina.

Markiz zgodził się na kieliszek czerwonego wina, natomiast sir

Joshua wybrał brandy. Służba wycofała się i obaj mężczyźni
zostali sami. Siedzieli naprzeciw siebie, rozdzieleni szerokością
dywanika przed kominkiem.

– Bardzo przytulny stał się ten pokój dzięki panu – zauważył

markiz.

– Myślę, że później obejrzy pan pozostałą część domu –

odpowiedział sir Joshua.

Na chwilę zaległa cisza, po czym markiz zapytał:
– Czy domyśla się pan, dlaczego chciałem się z panem

widzieć?

Starszy mężczyzna uśmiechnął się.
– Istotnie zastanawiałem się, jakiż to powód, ale nigdy nie

lubiłem zgadywanek. Dlatego też wolałbym usłyszeć to od pana.

– W takim razie będę z panem szczery i powiem, że przyczyna,

dla której tutaj jestem, jest następująca: zdecydowałem, że czas
już, abym się ożenił.

– Spodziewałem się takiej odpowiedzi – cicho stwierdził sir

Joshua.

– Pan lepiej niż ktokolwiek inny zna moją sytuację finansową

w chwili obecnej. Spłacam ciągle długi swojego ojca i
przypuszczam, że zajmie mi to jeszcze dwa lata.

– Okazało się, że jest to ciężki orzech do zgryzienia,

odziedziczony po ojcu – zauważył sir Joshua.

– To prawda. Myślę, że powinienem panu podziękować za

pomoc udzieloną mojemu ojcu – z pewnym trudem wymawiał
markiz te słowa.

– Nie oczekuję wdzięczności – odparł sir Joshua,

przypominając sobie, że to samo powiedział Lukrecji. – Pana
ojciec mógł trafić na gorszych przyjaciół, gdy wpadł w kłopoty.
Pożyczkodawcy zdzierali ogromne procenty od swych dłużników.

– Zdaję sobie z tego sprawę i dlatego jeszcze raz dziękuję. To

jest coś, co powinienem uczynić już dawno.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 51

Sir Joshua nie odpowiedział, a markiz z wyczuwalną

trudnością mówił dalej:

– Wiem, że pańska córka jest już w odpowiednim wieku do

zamążpójścia. Pan jest właścicielem części dóbr Merlyn.
Uważam, że byłoby znakomicie, gdyby nasze rodziny połączyły
się.

– Zgadzam się z panem – odpowiedział sir Joshua.
– A pańska córka? – dopytywał się markiz.
– Jest przyzwyczajona do tego, że decyzja należy do mnie. Jest

inteligentną dziewczyną i bardzo dobrze się rozumiemy. Niech
pana nie zdziwi, jeżeli powiem, że poślubiając ją staje się pan
szczęściarzem.

– To się rozumie samo przez się – powiedział markiz. – Czy

będę miał przyjemność zobaczyć ją dzisiaj?

– Przykro mi bardzo, ale nie. Lukrecja przebywa w Londynie i

co najmniej przez najbliższy tydzień nie wróci do domu.
Oznajmiła mi, że jeśli i pan wyrazi zgodę, ślub ma odbyć się pod
koniec maja. – Tu przerwał i za chwilę mówił dalej: – Po sezonie
większość naszych przyjaciół opuści Londyn i wróci na wieś.
Sądzę, że Książę Walii pojedzie do Brighthelmstone.

– Koniec maja mi odpowiada – powiedział markiz. – Czy

pańska córka chce brać ślub w Londynie?

– Myślę, że będzie to najodpowiedniejsze miejsce dla

wszystkich zainteresowanych – zauważył sir Joshua.

– W takim razie nie zdziwi mnie, jeżeli Książę zaproponuje na

przyjęcie weselne Carlton House. Był zawsze moim dobrym
przyjacielem i, jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, myślę, że
powinienem przyjąć propozycję Jego Wysokości.

– Będę czuł się szczególnie zaszczycony – zauważył sir Joshua.
– Czy mam zawiadomić adwokata, by skontaktował się z

panem w sprawie umowy małżeńskiej? – spytał markiz.

– Myślę, że z pańskiej strony taka umowa nie jest konieczną.

Zapewne jest pan świadom tego, że Lukrecja jest bogatą
dziedziczką. Zapisałem córce znaczną część pieniędzy, a jej mąż
będzie mógł z nich korzystać od dnia ślubu. Po mojej śmierci cały

background image

Barbara Cartland

Strona nr 52

majątek przechodzi na córkę.

Markiz skinął głową.
– Ponadto – powiedział sir Joshua – chciałbym pokazać panu

coś, co pewnie pana zainteresuje. Będzie to mój osobisty prezent
ślubny dla pana. – Gdy to powiedział, wstał i ruszył ku drzwiom.
Markiz podążył za nim.

Sir Joshua prowadził z biblioteki przez hol w dół i dalej długim

korytarzem do nowej części domu. Ktoś, kto nie znał Dower
House, nie poznałby, gdzie kończy się stara część, a zaczyna
nowa. Tak zręcznie była dobudowana i dobrze utrzymana. Pokoje
ozdobione starą boazerią, sufity malowane w tym samym
oryginalnym stylu, jaki cechował Merlyn House. I gdziekolwiek
markiz spojrzał, widział obrazy, meble i ozdoby, które swoim
doświadczonym wzrokiem oceniał jako nie tylko bardzo
wartościowe, ale i bezcenne.

Wreszcie, po przydługim przejściu, doszli do wielkich

mahoniowych drzwi. Sir Joshua otworzył je, a markiz wszedł. Za
nim do długiego, wąskiego pokoju z oknami wychodzącymi na
ogród.

– Z tego pokoju nigdy nie korzystano – cicho powiedział sir

Joshua – ponieważ zrobiłem z niego przechowalnię prezentów,
które miałem zamiar ofiarować panu w dniu ślubu.

– Mnie ofiarować? – spytał markiz z niedowierzaniem.
– Nikt inny nie doceniłby tego bardziej – odpowiedział sir

Joshua.

Markiz rozejrzał się. Na ścianach wisiały obrazy jeden obok

drugiego, od podłogi aż do sufitu. Meble ustawione były wzdłuż
ścian i w środku pokoju. Gdy tak patrzył oszołomiony,
uświadomił sobie, że rozpoznaje każdą rzecz.

Znajdowała się tutaj skrzynia, którą ojciec sprzedał przed

dziesięciu laty, gdy zabrakło mu na zakłady po przegranej w
czasie wyścigów Thousand Guineas w Newmarket. Były tutaj
posążki z brązu, które zniknęły z domu w czasie Bożego
Narodzenia po strasznym wieczorze u Watiersa, kiedy to ojciec
stracił ponad dwadzieścia tysięcy funtów. Na ścianach wisiały

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 53

obrazy malarzy francuskich z salonu Merlyn House oraz Rafael,
który zawsze był w pałacowej kaplicy. Rubens z sali bankietowej
oraz „Henryk VIII” Holbeina również znajdowały się w tej
kolekcji. Markiz odwrócił się i spojrzał na inną ścianę. Tak,
pamiętał to wszystko z czasów dzieciństwa. Nawet krzesła ze
złotą ramką, które wykonano, gdy królowa Anna miała się tutaj
zatrzymać. Pamiętał również, że znikły bez żadnego
wytłumaczenia.

– Pan kupił to wszystko – powiedział w końcu.
– Wszystko poza van Dyckiem, którego, jak zrozumiałem, już

pan odzyskał – odpowiedział sir Joshua. – Zdałem sobie sprawę,
że ojciec chce ogołocić pałac, a tego nie mógłbym znieść.

– Nie mógłby pan znieść? – spytał markiz. – Co pan przez to

rozumie?

– Wiele podróżowałem, gdy odziedziczyłem ogromną fortunę

po wuju z Jamajki. Gdziekolwiek byłem, oglądałem wspaniałe
bogactwo, które porażało i pozostawało na długo w pamięci.
Pewnego dnia zobaczyłem pałac Merlyn. Było to krótko po moim
ślubie przerwał na chwilę, po czym objaśniał dalej: – Jeden z
moich koni zgubił podkowę przy Dover Road, a ponieważ
rozdrażniło mnie czekanie na kowala, osiodłałem innego konia i
powiedziałem służbie, że udaję się na półgodzinną przejażdżkę. –
Sir Joshua przerwał, jakby odszukiwał w pamięci, co się potem
wydarzyło. – Zupełnie przypadkowo ujrzałem pałac Merlyn i w
tym momencie stwierdziłem, że nigdy i nigdzie nie widziałem nic
piękniejszego.

– Zgadzam się z panem – rzekł markiz.
– Dla mnie pałac Merlyn reprezentował to wszystko, co w

Anglii jest doskonałe – powiedział sir Joshua a ponieważ nigdy
nie byłem nieśmiały, podjechałem do pałacu i poprosiłem o
przywołanie bibliotekarza.

– Bibliotekarza? – zdziwił się markiz.
– Tak, wymyśliłem jakąś historyjkę o tym, że w mojej

bibliotece znalazła się książka, należąca, moim zdaniem, do was.
Bibliotekarz nie był szczególnie zainteresowany, ale trochę

background image

Barbara Cartland

Strona nr 54

porozmawialiśmy. Oczywiście odkryliśmy, że mamy wspólne
zamiłowania i wtedy on pokazał mi dom. Nic dotąd nie wywarło
na mnie tak wielkiego wrażenia. – Sir Joshua patrząc na markiza z
wolna mówił dalej: – Gdy wróciłem do Londynu, dowiedziałem
się, że pana ojciec ma zamiar naruszyć niepowtarzalny zbiór
zgromadzony przez wiele pokoleń.

– Może pan sobie wyobrazić, co wtedy czuliśmy – gorzko

powiedział markiz.

– Pan mnie nienawidził za to, że kupowałem od ojca te skarby

– uśmiechnął się sir Joshua – a nie wiedział pan o jednej rzeczy.
Otóż nakłoniłem ojca, gdy spotkaliśmy się w klubie, aby
sprzedając mi jakąkolwiek rzecz, podnosił jej cenę.

– Szkoda, że o tym nie wiedziałem.
– Nie ośmieliłbym się zwierzyć, ponieważ był pan wtedy zbyt

młody – odpowiedział sir Joshua. – Wiedziałem, że zraniłbym
pana dumę. Lecz ojciec pana miał mało dumy. Kiedy potrzebował
pieniędzy, pożyczał ode mnie. Tylko wtedy, gdy wstydził się
prosić o więcej i już musiał coś sprzedać, ja żądałem od niego,
aby sprzedawał mnie, a nie komuś innemu.

– Jesteśmy pana dłużnikami – wyszeptał markiz.
– Nie chcę, aby pan rozumował w ten sposób. Ja nie myślałem

wyłącznie o panu, piękna nie może żaden z nas kupić ani za nie
zapłacić. Gdy kolekcja z tego pokoju powróci w dniu ślubu do
pana, proszę nie traktować jej, jak prezentu tylko dla siebie. Jest to
dar również dla następnych pokoleń, które przyjdą po panu. Dla
dzieci, wnuków i ich dzieci, które będą kochały i podziwiały pałac
Merlyn tak samo, jak ja, człowiek obcy, go pokochałem.

Sir Joshua mówił z wielkim uczuciem, co wzruszyło markiza.

Spojrzał jeszcze raz na pokój i nie czekając na sir Joshuę, bez
słowa wyszedł w kierunku biblioteki. Sir Joshua dołączył do
niego, a gdy ich oczy spotkały się, markiz wyciągnął ku niemu
rękę.

– Jestem zaszczycony, sir Joshua, że obie nasze rodziny

połączą się.

– Mógłbym powtórzyć to samo, lecz zamiast tego powiem

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 55

tylko: proszę być dobrym dla Lukrecji.

– Będę okazywał szacunek należny jej osobie jako mojej żonie

– odpowiedział markiz. – Odpowiedź ta była oschła, lecz jakoś nie
mógł powiedzieć nic innego: Sir Joshua wydawał się zadowolony.

Markiz wracając do pałacu sam powoził. Przepełniało go

uczucie ciepła i sympatii w stosunku do sir Joshui, o którym kilka
godzin wcześniej w ten sposób nie myślał. Lubił go. Nie miał co
do tego wątpliwości. Lubił swojego przyszłego teścia i był mu
niezmiernie wdzięczny. Tego się w ogóle nie spodziewał. Jednak
gdy pomyślał o Lukrecji, pojawiło się niespodziewanie uczucie
niepokoju co do przyszłości. Sir Joshua to jedna sprawa, a jego
córka...

– Cóż ja, na Boga, mam wspólnego z osiemnastoletnią

dziewczyną? – Był przekonany, że to, co robi, jest słuszne, lecz
nie mógł przezwyciężyć uczucia głębokiego przygnębienia na
myśl o małżeństwie z młodziutką dziewczyną, bez względu na to,
jak miła okazałaby się ona przy bliższym poznaniu. Myślał o
wszystkich kobietach, które znał, o kobietach w jego wieku lub o
kilka lat młodszych. Mimo że wiedział o tym, iż małżeństwo było
jedynym rozwiązaniem problemu Jeremy’ego Rooke’a, to
przecież każdy mięsień w jego ciele wzbraniał się.

Rozmawiając z ojcem Lukrecji, wyczuwał, że cień Jeremy’ego

jest między nimi. Jednak ani razu nie wspomnieli jego nazwiska i
nie padło pytanie, dlaczego markiz musiał nagle podejmować
decyzję i prosić o rękę Lukrecji. Obaj byli świadomi
niedopowiedzeń. Znali powód decyzji markiza. Przyjęli, że jest to
sensowne, tak jak w interesach, rozwiązanie kłopotliwej sytuacji.

Markiz skierował konie w aleję prowadzącą do pałacu. Dom

był piękny. Popołudniowe słońce świeciło na szyby, zamieniając
je w błyszczące klejnoty na tle szarego kamienia.

– Sir Joshua ma rację. Jest to najpiękniejsze miejsce na ziemi –

powtórzył markiz, wiedząc, że warte jest ono każdego
poświęcenia z jego strony. Nawet utraty wolności.

I jeszcze tego nie zdążył pomyśleć, a już poczuł brak

jakiejkolwiek skłonności do małżeństwa. Ogarniały go mdłości na

background image

Barbara Cartland

Strona nr 56

myśl o wiązaniu się z dziewczyną, której nigdy nie widział, z
którą nie miał wspólnych zainteresowań i która, choćby nawet i
piękna, nigdy nie będzie wystarczająco piękna, by zająć miejsce
matki.

– Nie zrobię tego – powiedział prawie głośno, lecz zdusił

szybko słowa, bo stajenny siedział tuż za nim. Po jeziorze
majestatycznie sunęły łabędzie. Głowy trzymały wysoko na
wyciągniętych szyjach, a białe pióra odbijały się w srebrnej
wodzie. Ich gracja i piękno przypomniały markizowi o kobietach,
które znał. Sposób, w jaki księżna Devonshire wchodziła do
pokoju, złote, błyszczące włosy, na głowie potrójna korona,
nieopisana gracja. Georgina Devonshire! I jakże tu być
zadowolonym z ciemnowłosej dzierlatki zwanej Lukrecją?

Hester! Pomyślał o niej, a przed oczami przemknął mu jej

obraz: cudowne ciało na niebieskiej jedwabnej kołdrze, nagie,
wyjąwszy dwa sznury czarnych, pereł dookoła szyi. Hester! Z
czerwonymi, pożądającymi ustami, z rękoma wyciągniętymi w
jego kierunku, z ciałem poruszającym się w jego stronę. Markiz
poczuł wewnętrzną potrzebę bycia z nią, chciał ją trzymać w
ramionach blisko siebie i znów poczuć to szaleństwo wznoszące
się gwałtownie, o uroku jakby egzotycznym. Szaleństwo, które
było tak nieodparte, że zapomniał o wszystkim. Hester! Tak
bardzo jej pragnął!

Markiz zajechał powozem przed drzwi.
– Proszę zmienić konie – powiedział stajennemu. –

Natychmiast wyjeżdżam do Londynu.

Wszedł po schodach na górę do wielkiego holu pałacowego.
– Potrzebuję Hester – powiedział do siebie – i dzisiaj nie mogę

o niczym innym myśleć!

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 57

Rozdział 4

Lukrecja usłyszała turkot podjeżdżających powozów. W ustach

czuła suchość, a serce jej biło gwałtownie. Nadeszła ta chwila, na
którą czekała! Przygotowywała się, pracując do upadłego.
Odkryła, że Ivor Odrowski był profesjonalistą. Nie zadowalał się
czymś połowicznym lub ledwie dobrym, nie tolerował
drugorzędności. Czasami nienawidziła go za to, że zmuszał ją, by
grała lepiej, mimo że czuła, iż inaczej już nie potrafi. Ale cały
czas zdawała sobie sprawę, że to się opłaci. Osiągając taki
poziom, o jakim marzyła, zdobędzie markiza. Ledwie półtora
tygodnia trwała jej nauka u Odrowskiego, a efekty już były
zauważalne. Choć jej nowe stroje jeszcze nie były gotowe,
wiedziała, że nie tylko wygląda i zachowuje się inaczej – ona
sama była już inną osobą. Ivor Odrowski kształtował charakter
roli, a Lukrecja uczyła się jej, aż do momentu, gdy już nie grała,
lecz zachowywała się tak, jak chciała.

Jej ubiory były zachwycające. Odrowski sprowadził młodego

Francuza, uciekiniera, przeciwnika wojny, który nie chciał
walczyć w armii Napoleona. Był to wrażliwy, niemal kobiecy typ
mężczyzny, co z pewnością uwydatniało się w jego zdolnościach.
Suknie, które zaprojektował dla Lukrecji, wyglądały pięknie już
na szkicach. Prawdziwy zachwyt wywołały, gdy zostały uszyte
przez jednego z najlepszych krawców z Bond Street.

Nauka Odrowskiego dotyczyła wszystkiego – jej włosów, rąk i

twarzy. Nauczył ją, w jaki sposób ma malować oczy, by je
powiększyć i dodać im wyrazu. Pokazał, jak małą kreseczką może

background image

Barbara Cartland

Strona nr 58

je odmienić na lekko skośne, odrobinę tajemnicze. Był mądry –
nie zmienił Lukrecji w osobę o krzykliwym i nadmiernym
makijażu. Uwydatnił delikatność i białość jej skóry, podkreślił
kształt oczu, piękny układ ust oraz wzmocnił linię nieregularnych
brwi, uwydatniając doskonałą symetrię twarzy.

– Jest pani bardzo piękna – powiedział kiedyś – lecz proszę

pamiętać, że aby być pięknym, trzeba myśleć o pięknie. Piękno
zaczyna się w sercu, zewnętrzna powłoka nie wystarczy.

Lukrecja wiedziała, że tak jest w istocie. Chciała być

prawdziwie piękna dla markiza, więc każdą wolną chwilę w
Londynie spędzała czytając książki wzbogacające umysł lub
oglądała dzieła sztuki cieszące jej wzrok.

Teraz okaże się, czy jej się udało, czy nie. Nakazywała sobie

spokój, wiedząc, że wzruszenie i wewnętrzna burza ujawniają się
także na twarzy. Ale przychodziło jej to z wielkim trudem,
ponieważ wiedziała, że tam na dole czeka na nią mężczyzna,
którego podziwiała od pięciu lat, o którym myślała i marzyła.
Mężczyzna, który stał się nieodłączną cząstką jej życia, mimo że
nigdy go nie spotkała!

Lukrecja wspólnie z ojcem przygotowywała bardzo starannie tę

uroczystą kolację. Zdawała sobie z sprawę z tego, że nie mogą
zostać zaproszeni ludzie, którzy znali ją przedtem – zbyt dziwiliby
się z powodu jej przemiany. Sir Joshua zaprosił wielu
inteligentnych i poważnych mężczyzn. Nie należeli do kręgu
wesołych i żądnych zabaw przyjaciół Księcia Walii, lecz wielu z
nich zajmowało wysoką pozycję w towarzystwie. Zaproszono
więcej mężczyzn aniżeli kobiet, co zdaniem Lukrecji było
mądrym posunięciem. Sądziła, że dla markiza ten wieczór będzie
podnietą intelektualną. I tak też się stało.

Gdy markiz wszedł do salonu i zobaczył dziennikarza, którego

artykuły czytywał z przyjemnością, zdziwił się bardzo. Spostrzegł
też autora książki, która odniosła w zeszłym roku duży sukces
literacki. W salonie było, także kilka innych dość znanych osób.
Pewien człowiek z Północy o wielkim nazwisku i ktoś, o kim
admirał Cornwallis mówił markizowi kilka tygodni temu, że wie o

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 59

marynarce wojennej więcej niż ci, którzy tam służyli.
Podświadomie przypuszczał, że przyjęcie, na którym spotka po
raz pierwszy Lukrecję, będzie krępujące. Teraz, gdy lokaj podawał
szampana, markiz wdał się w rozmowę, która mimo że wieczór
dopiero się zaczynał, rozwijała się niezwykle interesująco. Gdzieś
po piętnastu minutach markiz zauważył nieobecność Lukrecji.

W tym momencie lokaj donośnym głosem oznajmił:
– Podano do stołu, proszę pana. Panienka Lukrecja prosi, aby

na nią nie czekać.

– Muszę przeprosić państwa w imieniu swojej córki – zwrócił

się do gości sir Joshua. – Spóźniła się wracając z Londynu. Na
drodze, jak zrozumiałem, zdarzył się jakiś wypadek.

Mówiąc te słowa, podał ramię najważniejszej w tym gronie

kobiecie. Inni mężczyźni, zapoznawszy się z planem usadowienia
gości przy stole, z wolna kroczyli obok swoich partnerek,
podchodząc do stołu. Markiz wiedział, że jego partnerką przy
stole ma być Lukrecja, dlatego też wraz z czterema mężczyznami
czekał, aż sir Joshua wyprowadzi z salonu wszystkie pary.
Rozmawiał z dowódcą pułku kawalerii, przebywającym właśnie
na urlopie. Gdy doszedł do holu, lokaj oznajmił:

– Oto nadchodzi panna Lukrecja.
Oczy markiza, idąc za spojrzeniem lokaja, skierowały się ku

górze. Dwóch małych czarnych chłopców, ubranych w turbany i
tuniki przetykane złotą nicią, trzymało wielkie złote kandelabry z
sześcioma świecami każdy. Między nimi stała kobieta! Bardzo
powoli, z prawdziwą gracją i godnością zaczęła schodzić po
schodach w asyście chłopców.

Miała na sobie suknię w kolorze bladoczerwonym z gołębim

odcieniem, która podkreślała lśniącą biel skóry. Suknia była
przezroczysta i znakomicie uwydatniała kształt ciała kobiety. Przy
każdym kroku suknia migotała i lśniła jakby płomykami ognia.
Szyję kobiety oplatał wspaniały naszyjnik z rubinów. Należał do
matki, która nosiła go rzadko, bo wydawał się jej zbyt okazały.
Bransolety podkreślały delikatność nadgarstka, a włosy upięte w
koronę lśniły tymi samymi klejnotami. Wyglądała zupełnie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 60

inaczej, niż markiz oczekiwał. Była niewyobrażalnie piękna i o
wiele doroślejsza, niż wskazywał jej wiek.

Automatycznie zbliżył się do schodów, a ona, bez pośpiechu,

zeszła ku niemu i pochyliła, się w lekkim ukłonie. Wiedział, że
patrzy na niego spod swoich długich, czarnych rzęs.

– Chcę przeprosić pana za swoje spóźnienie.
Markiz ukłonił się, wziął jej rękę i lekko przybliżył do swych

ust.

– W końcu się spotykamy, panno Hedley – powiedział

głębokim głosem. – Zaczynałem już myśleć, że jest pani legendą i
w rzeczywistości pani nie istnieje.

– Legendy są przepełnione romantyzmem, choć bywają też

rozpaczliwie tragiczne – odpowiedziała Lukrecja. – Mam
nadzieję, że rzeczywistość nie okaże się zwyczajną ułudą.

– Jakże to mogłoby się stać? – rzucił szarmancko.
Wszyscy przeszli już do jadalni, a oni szli wzdłuż korytarza,

mając u boku czarnych chłopców.

– Pani otoczenie jest widowiskowe – zauważył markiz.
W jego głosie Lukrecja usłyszała nutkę rozbawienia.
– Cieszę się, że pan tak myśli – odpowiedziała. – Pan zaś jest

dużo bardziej przystojny, aniżeli widać to było przez teleskop.

– Przez teleskop? – zawołał zdziwiony.
Weszli do jadalni. Jako pani domu Lukrecja usiadła przy końcu

stołu na wysokim krześle, pokrytym zielonawo szmaragdowym
aksamitem, na tle którego błyszczała jak cenny klejnot. Markiz
pomyślał, że poza niezwykłym pojawieniem się Lukrecji,
wszystko w jadalni było przyjemne i świadczyło o dobrym guście
właścicieli. Stół nie był zbyt zastawiony, nie miał za wiele ozdób,
lecz każda z nich wydawała się bezcenna. Zauważył również, że
jedzenie i wino proponowane gościom przez sir Joshuę były
wyborne.

Był bardzo zdziwiony, więc gdy tylko wszyscy siedli, zwrócił

się do Lukrecji:

– Proszę mi wytłumaczyć, co oznaczało sformułowanie, iż

widziała mnie pani przez teleskop.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 61

– Jak inaczej mogłabym podziwiać piękno pałacu Merlyn i

wspaniałość jego właściciela? Wyłącznie z „dziupli”!

Markiz zmarszczył brwi, a po chwili wykrzyknął:
– Oczywiście! Dziupla na wzgórzu Coombe. Chodziłem tam

jako chłopiec.

– W takim razie, czy przypomina pan sobie, jaki piękny i

rozległy widok na pałac Merlyn rozciąga się z tego miejsca? –
zapytała Lukrecja z figlarnym uśmiechem w oczach.

– Muszę wyznać, że czułem się głęboko urażony faktem kupna

lasu sąsiadującego ze wzgórzem Coombe przez pani ojca i że
przeszkadzało mi to w moich przejażdżkach konnych.

– Pięknie tam wiosną – uśmiechnęła się Lukrecja.
– Spodziewam się, że pokaże mi pani moje stare, rodzinne

miejsce.

– Pan też ma dużo do pokazania mi – zauważyła Lukrecja. –

Dreszcz emocji mnie przenika, kiedy pomyślę o swoim wejściu do
pałacu Merlyn. Tak długo uważałam się za biedną, małą
gęsiareczkę, przed którą kuta, żelazna brama jest zamknięta.

Markiz uśmiechnął się.
– Bardzo luksusowo i elegancko jest ubrana ta mała

gęsiareczka, panno Hedley – zauważył.

– Mówię o tym, co odczuwałam, mój panie – odpowiedziała z

dezaprobatą w głosie.

Markiz znowu zauważył jej spojrzenie jednocześnie figlarne i

prowokujące.

– Czyli obserwowała mnie pani przez teleskop?! Byłbym mniej

zakłopotany, nie będąc tego świadom.

– Nie ma pan pojęcia, jak bardzo chciałam poznać pana –

powiedziała Lukrecja. – Musiałam jednak zadowolić się
wymyślanymi przez siebie sytuacjami, w jakich przypadkiem
znaleźliśmy się.

– Jakiego rodzaju to były sytuacje? – z rozbawieniem

dopytywał się markiz.

– Gdy miałam czternaście lat, moja wyobraźnia była bardzo

bujna – odpowiedziała Lukrecja. – Czasami palił się dom, a pan

background image

Barbara Cartland

Strona nr 62

ratował mnie z płomieni w ostatniej chwili przed zawaleniem się
budynku.

– Cieszy mnie, że nie wydarzyło się to naprawdę – powiedział

markiz rozglądając się po pokoju, gdzie w doskonałej proporcji
rozmieszczono piękne obrazy i cenne meble.

– A czasami – kontynuowała Lukrecja – ja ratowałam pana z

płomieni lub od jakiejś groźnej epidemii, ale najczęściej z paszczy
smoka. Zdaje mi się, że był to smok o kociej twarzy.

Markiz roześmiał się.
– Powinienem był dopełnić formalności i zobaczyć się z pani

ojcem, wówczas gdy odziedziczyłem pałac Merlyn. Przeprosiłem
go już za swój błąd.

– Jestem pewna, że dla pana ta dziewczęca dramaturgia jest

nieco uciążliwa – powiedziała Lukrecja zmienionym głosem.

– Zdaje się, że wyzwoliła się już pani od fantazjowania –

zauważył markiz.

– Otóż odkryłam, że jeśli nie można oczarować księcia z bajki,

są jeszcze inni mężczyźni na tym świecie: Dla mnie było to dość
ważne odkrycie.

Markiz spojrzał na nią niepewnie. Zanim zadał następne

pytanie, ona odwróciła się już do mężczyzny, siedzącego obok
niej z drugiej strony.

Gdy kolacja skończyła się, Lukrecja razem z innymi paniami

opuściła pokój. Wcześniej poprosiła ojca, aby nie ponaglał
mężczyzn, lecz raczej przeciągał spotkanie przy winie,
upewniwszy się, czy dla markiza rozmowa jest interesująca.

Zrobiło się dość późno, gdy mężczyźni weszli do salonu.

Niektóre panie, które przyjechały z mężami z daleka, interesowały
się już powrotem do domu. Lukrecja pomyślała, że nie
zaproponuje gry w karty. Zauważyła także, że markiz przez
pewien czas wymieniał uprzejmości to z jedną, to z drugą panią,
lecz wkrótce wrócił do mężczyzny, z którym dyskutował po
wyjściu z jadalni. Kilka par pożegnało się. Gdy zostało już
niewiele osób, markiz przestał rozmawiać z tamtym mężczyzną i
przeszedł w stronę Lukrecji.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 63

– Czy możemy chwilę porozmawiać na osobności? –

oczywiście, panie!

Lukrecja przeszła przez salon, minęła przedpokój i

zaprowadziła markiza do pokoju wypoczynkowego, który był jej
własnym pokojem. Wonny zapach lilii, które stały w dużych
wazonach w kilku miejscach lub rosły – wspaniałe i wielkie – w
donicach obok kominka, roznosił się po pokoju. Wieczory o tej
porze roku były chłodne, więc w kominku palił się ogień, a kilka
świec w srebrnych lichtarzach oświetlało pokój. Markiz wnet
zauważył, że znajdowały się tutaj przedmioty bardziej cenne niż w
innych pomieszczeniach. Wzbudzały podziw rzeźbione i złocone
meble z okresu Karola II, anioły i duszki baraszkujące nad bogato
rzeźbionymi lustrami oraz obrazy o wyjątkowej wartości.

– Cóż za piękny pokój! Czy wolno mi dodać, że jest to świetnie

dobrane miejsce dla pani?

Lukrecja przeniosła się bliżej kominka. Zapatrzona w ogień

przez moment przypominała mu kogoś, sam nie wiedział kogo.
Coś w niej było. W wyrazie jej twarzy, w sposobie trzymania
głowy. Nie był tego pewien. Wiedział tylko, że gdzieś głęboko w
myślach kryje się wyjaśnienie. Zauważył, że blask ognia nie tylko
odbija się na sukni, lecz także delikatnie zarysowuje linię jej ciała.
Chwilę się zastanawiał, czy ona o tym wie. Później z pewnym
wysiłkiem powiedział:

– Prosiłem, abyśmy zostali sami. Lukrecjo – mam nadzieję, że

wolno mi się tak zwracać – ponieważ mam dla ciebie prezent.

– Prezent? – spytała.
Markiz wyjął obciągnięte aksamitem pudełeczko z kieszeni

długiego, wciętego w talii, wieczorowego surdutu. Otworzył je i
Lukrecja zobaczyła duży diament okolony mniejszymi.
Pierścionek był bajecznie piękny i jedyny w swoim rodzaju.

– Jest to część kompletu – powiedział markiz – który, mam

nadzieję, założysz w dniu ślubu. Jest to tradycyjny pierścień
każdej panny młodej w naszym rodzie.

– Jest piękny – odpowiedziała.
Wyjął pierścień z pudełka, a ona podała mu lewą rękę. Założył

background image

Barbara Cartland

Strona nr 64

go na serdeczny palec i ucałował jej dłoń.

– Jestem zaszczycony, że zgodziłaś się zostać moją żoną.

Zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyś była szczęśliwa.

Lukrecja przez chwilę patrzyła mu w oczy. Dotykając jego ręki

i słuchając jego głosu, zadrżała nagle. Wydawało się, że coś
nieznanego wstrząsnęło obojgiem i na moment wstrzymało dech
w piersiach. Lukrecja, obawiając się siły tego nowego uczucia,
powiedziała:

– Pana zadanie jest łatwiejsze.
– Co masz na myśli? – zapytał wypuszczając jej dłoń ze swojej.
– Pan będzie starał się dać mi szczęście – odpowiedziała – a ja

biorę na siebie trudniejszy obowiązek: chcę uchronić pana od
nudy!

– Nudy?! – wykrzyknął markiz.
– Oczywiście – odpowiedziała Lukrecja. – Czy Wasza

Lordowska Mość wie, że w hrabstwie nazywany jest „znudzonym
markizem”?

– Nie miałem pojęcia, że nadano mi takie przezwisko –

obruszył się.

– Sam pan rozumie, jakie to będzie dla mnie trudne. Mam nie

tylko zapobiegać ziewaniu, lecz także dbać, by inni tego nie
zauważyli – mówiła kpiąco.

– Doprawdy nie wiem, Lukrecjo, czy ty rozmyślnie mnie nie

prowokujesz! I zastanawiam się, czy powinienem cię pocałować,
czy raczej dać ci klapsa.

Lukrecja odsunęła się od niego, a potem spojrzała przez ramię.
– Z przykrością muszę pana poinformować, że takie

posunięcia, jakkolwiek zabawne by były, zarezerwowane są tylko
dla moich bliskich przyjaciół. – Na chwilę umilkła. Gdy zaczęła
mówić dalej, nabrał pewności, że go prowokuje. – Może gdy się
lepiej poznamy, rozważę pańskie pomysły.

Markiz chciał podejść do niej, ale Lukrecja była już przy

drzwiach. Otworzyła je i weszła do salonu, nim zdążył coś
powiedzieć. Pokazała pierścień ojcu oraz tym gościom, którzy
jeszcze byli w domu. Wśród okrzyków zachwytu, nie

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 65

pozbawionych nuty zazdrości, markiz żegnał się z narzeczoną.

– Czy mogę wpaść jutro? – spytał cicho.
– Proszę nie myśleć, że utrudniam to panu, lecz muszę wrócić

do Londynu. Prawdę mówiąc wątpię, abyśmy zdążyli zobaczyć się
jeszcze przed ślubem.

– Będę w Londynie pojutrze – odparł markiz. – Mam nadzieję,

że pozwolisz mi wtedy przyjść.

Lukrecja jakby wahała się przez chwilę, zanim odpowiedziała:
– Pan wybaczy, ale w tym szczególnym okresie, jaki nastał, z

wielu osobami chciałabym się pożegnać. Ciężko jest ranić osoby,
które się lubi.

W jej głosie, a także w sposobie mówienia można było wyczuć

jakiś podtekst.

Markiz spojrzał na nią ostro. W tym momencie dołączył do

nich sir Joshua i skończyły się warunki do osobistej rozmowy.

Gdy ostatni goście wyszli i Lukrecja została sama z ojcem,

usiadła na dywaniku przed kominkiem pochylając głowę. Sir
Joshua patrzył na nią z czułością, a ponieważ nic nie mówiła, sam
spytał:

– Czy wszystko było tak, jak się spodziewałaś?
– On wygląda lepiej i wywiera głębsze wrażenie swoim

urokiem, niż przypuszczałam – odpowiedziała. Spojrzała na ojca,
a on domyślił się, o co jej chodzi.

– Jeżeli trafnie oceniam ludzi – powiedział powoli – a sama

wiesz, że tak, to ci powiem, że markiz był mocno zaintrygowany.
Co więcej: nie byłaś tą, którą spodziewał się tu zobaczyć.

– Tak, chyba tak... – odpowiedziała Lukrecja.
– Nic nie jest warte zachodu, co przychodzi zbyt łatwo –

powiedział sir Joshua.

– Pamiętam, co powiedziałeś mi kiedyś, gdy jako mała

dziewczynka spadłam z kucyka. Ja wtedy mówiłam, że chcę
zostać najlepszym jeźdźcą ze wszystkich kobiet, które
kiedykolwiek widziałeś. A ty powiedziałeś mi, że na to potrzeba
dużo czasu. – zaśmiała się. – Nigdy nie umiałam być cierpliwa!

– Ale teraz musisz – ostrzegł ją sir Joshua.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 66

– Wiem – odparła – i dlatego będzie mi ciężko.
A w głębi serca stwierdziła, że będzie podwójnie ciężko,

ponieważ wiedziała, jak mocne było jej uczucie do markiza.

Sir Joshua miał rację twierdząc, że markiz był zaintrygowany.

W drodze powrotnej do pałacu cały czas myślał o zagadkowej
iskierce w oczach Lukrecji i o tym, jak zręcznie przez cały
wieczór prowadziła z nim walkę na słowa.

– Jest piękna – pomyślał. – Będzie ozdobą jego domu, a

klejnoty Merlyn będzie nosiła z godnością, jakiej się nie
spodziewał. Pomyślał również o Księciu Walii i jego
szczególnych przyjaciołach. Choć byli niezmiernie wybredni,
jeżeli chodzi o kobiety, z pewnością będą podziwiać Lukrecję aż
do przesady. I ku swojemu zaskoczeniu zaczął się zastanawiać,
jaką żoną ona będzie. Z góry założył, że Lukrecja, jak przystało na
cichą, dobrze wychowaną pannę, zrobi zawsze tak, jak jej się
powie, zostanie w pałacu Merlyn, kiedy on będzie w Londynie, i
nie będzie miała pretensji ani do jego wolnego czasu, ani do jego
osoby.

Gdy konie wjeżdżały przez bramę na teren posiadłości Merlyn,

markiz przypomniał sobie, jak to Lukrecja opisała siebie jako
biedną, małą gęsiareczkę. Nie znalazł i niej nic takiego, co
usprawiedliwiałoby ten obraz. Pomyślał, że dawne jego
wyobrażenia dotyczące ich wspólnego związku były mylne.

Konie same biegły znajomą drogą, kiedy złapał się na tym, że

rozmawia dalej z Lukrecją. Był to dowcipny pojedynek słowny,
jaki bawiłby go z każdą inną doświadczoną kobietą z grona tych, z
którymi po mistrzowsku flirtował. Nie przypuszczał, że może
mieć miejsce między nim a osiemnastoletnią dziewczyną, której
zaproponował małżeństwo. Czuł, że wbrew swoim oczekiwaniom
znalazł się w labiryncie, z którego nie umie wyjść, z którego wyjść
bardzo trudno. Pomyślał, że chyba zwariował.

Wielkie nieba! W tym wieku, z takim doświadczeniem, a nie

może spowodować, by młodziutka dziewczyna zachowywała się
tak, jak on chce. Coś tutaj nie jest w porządku.

Poszedł spać myśląc o Lukrecji, a ponieważ budził się kilka

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 67

razy w nocy i znowu o niej myślał, rano zadzwonił na służącego o
wiele wcześniej aniżeli zwykle. Rozkazał, aby wprowadzono ze
stajni konia.

Był piękny ranek. Nigdy nie było tak spokojnej, ciepłej wiosny

i tak wczesnego lata, jak w tym roku, po zagrożeniu inwazją. Było
tak, jakby natura kpiła z Napoleona, który bezowocnie czekał od
zeszłego lata na odpowiednie wiatry i prądy, aby wypuścić
płaskodenne łodzie z francuskiej przystani.

Było bardzo wcześnie. Odczuwało się lekki chłód wiatru, co

sprawiało markizowi przyjemność. Jego koń był wyjątkowo
rześki. Markiz lubił tę wiecznotrwałą walkę pomiędzy
człowiekiem a zwierzęciem, które ostatecznie poddawało się
ludzkiej woli. Dał sygnał ogierowi i pogalopował przez park w
kierunku Mile.

Był to długi szlak pokryty trawą, na którym ojciec markiza

zawsze ćwiczył konie. Od czasu objęcia pałacu Merlyn markiz
unikał Mile, ponieważ szlak ten graniczył z ziemią sprzedaną sir
Joshui. Pomyślał z przyjemnością, że drewniany płot, postawiony
przez sir Joshuę dla oddzielenia jego własności, niedługo zostanie
usunięty. Posiadłości Merlyn przywrócone zostaną dawne granice,
a fakt naruszenia ich przez obcego człowieka rychło pójdzie w
niepamięć.

Plan markiza kształtował się powoli w jego umyśle. Nagle

usłyszał za sobą odgłos galopujących kopyt, a gdy odwrócił się, by
zobaczyć, kto nadjeżdża, koń mignął mu przed oczyma. Markiz
zdołał jednak rozpoznać jeźdźca. W przelocie zobaczył śmiejące
się niebieskie oczy oraz rozchylone czerwone usta. Chwilę później
Lukrecja była już daleko. Spostrzegł dwie rzeczy: Lukrecja
jeździła świetnie i miała konia, który jeżeli nie był lepszy, to na
pewno dorównywał jego koniowi. Markiz znany był ze swych
umiejętności jeździeckich, a jego ogier rwał się do wyprzedzania
każdego stworzenia, które miało cztery nogi. Mimo to, gdy
galopowali wzdłuż Mile, markiz uświadomił sobie, że trudno mu
będzie dogonić Lukrecję.

Kostium ze szmaragdowego welwetu obciskał jej smukłą kibić,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 68

a powiewający z kapelusza cienki jak mgiełka welon wyglądał
niby rzucona w stronę markiza rękawica.

Mimo usiłowań markiz nie dogonił dziewczyny. Zbliżył się do

niej mocno, lecz zobaczywszy koniec szlaku Mile, automatycznie
zatrzymał konia. Czekał na Lukrecję, myśląc, że zrobi to samo,
lecz ona skręciła nagle w prawo. przeskoczyła przez drewniany
płot i zniknęła za drzewami. Markiz widział, że cały czas była
uśmiechnięta. Zatrzymał ogiera, zsiadł i spojrzał na płot. Przez
chwilę podążał w myślach za nią, a potem stwierdził, że chyba jest
już w pół drogi do Dower House.

– Niech to szlag trafi! – zaklął w duchu. – Ona jest

rzeczywiście nieobliczalna!

W następnym tygodniu stwierdzenie to miało paść z jego ust

jeszcze kilkanaście razy. Przede wszystkim markiz nie mógł
zrozumieć intencji jej odmowy spotkania się przed ślubem.
Myślał, że ma różne sprawy do załatwienia w ostatniej chwili i że,
jak mówiła, chce pożegnać się z przyjaciółmi. Chce, aby on
uwierzył w tłum adoratorów i konkurentów, z którymi teraz się
będzie żegnała. Nie przypuszczał jednak, że stwarza ona obraz
osoby nieuchwytnej po to, by wzbudzić jego zainteresowanie.
Lecz gdy odwiedziwszy więcej niż trzy razy dom sir Joshui w
Londynie przy Curzon Street, dowiadywał się zawsze, że nie
zastał panienki Lukrecji, zaczynał wierzyć w prawdziwość jej
słów. Będzie kontynuowała znajomość z nim, dopiero mając na
palcu obrączkę.

Mimo że nie był wyjątkowo próżny, zdawał sobie sprawę z

powodzenia u kobiet. Nie ignorował też tego, że był poszukiwany
w towarzystwie. Nie było gospodarza, który nie chciałby widzieć
markiza wśród swoich gości. Nie było również kobiety – ale nie
zastanawiał się nad tym dłużej – która nie zaprosiłaby go do siebie
w roli kochanka, jeśli czule popatrzyłby w jej stronę. Natomiast
dziewczyna, z którą był zaręczony, smarkula bez znaczenia w
towarzystwie, stanowczo unikała go.

W końcu otrzymał list od sir Joshui z zapytaniem, czy zechce

obejrzeć ślubne prezenty przed wysłaniem ich do Carlton House,

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 69

gdzie wyłożone zostaną na widok publiczny w czasie weselnego
przyjęcia. Oczywiście sądził, że Lukrecja również tam będzie.

Pojechał na Curzon Street. Pozwolił się oślepić srebrnymi

ozdobami, oszołomić błyszczącymi kosztownościami i zadziwić
często absurdalnie wystawnymi, prezentami. Jej jednak tam nie
było.

– Miałem nadzieję, że córka pana zaszczyci mnie dzisiaj swoją

obecnością – dowiedział do sir Joshui lodowatym głosem, który
mógł oznaczać tylko naganę.

– Bardzo przepraszam, lecz musi pan zrozumieć. Tak mało

czasu jest na załatwienie wszystkiego, co niezbędne przed ślubem.

– Myślałem, że będzie chciała poznać niektórych moich

przyjaciół – powiedział markiz chłodno. – Księżna Richmond
zaprosiła nas na obiad, lecz jak rozumiem, Lukrecja odmawia.

– Błagam, by wybaczył pan mojej córce – odpowiedział sir

Joshua. – Wierzę, że ma wystarczająco ważny powód i dlatego nie
może przyjąć zaproszenia Jej Wysokości.

– Z pewnością – sucho stwierdził markiz, a wracając do domu

myślał o jej zachowaniu jak o czymś wyjątkowo denerwującym.

W rzeczy samej, gdy oczekiwał na schodach kościoła św.

Jerzego przy Hanover Square na przybycie panny młodej, musiał
przyznać, że widział Lukrecję zaledwie dwa razy w życiu, a tylko
jeden raz mógł z nią rozmawiać.

Kościół wypełniony był po brzegi przez ludzi z wielkiego, w

znaczeniu towarzyskim, świata. Na górnej galerii zgromadzili się
ciekawscy: służba i mieszkańcy posiadłości Merlyn oraz służący
zatrudnieni w Merlyn House i rezydencji sir Joshui. Podnieceni, z
wypiekami na twarzach obserwowali sławnych ludzi, znanych ze
słyszenia lub gazet, którzy teraz zajmowali miejsca w ławkach
kierowani przez mistrzów ceremonii – przyjaciół markiza.

Markiz wiedział, że wyglądająca dziś nadzwyczaj pięknie lady

Hester wpatruje się w niego swoimi błękitnymi oczami. Jej wzrok
mówił wszystkim, że ma złamane serce z powodu ceremonii,
która się odbędzie za chwilę.

Z kolei księżna Devonshire pobłogosławi ten związek.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 70

– Mądry jesteś, że się winisz, Alexisie – powiedziała mu

niedawno. – Kobiety takie jak Hester mogą wplątać cię w skandal,
jeżeli nie będziesz ostrożny. Ładna, mądra wiejska dziewczyna
zapewni ci stabilność oraz urodzi następcę, którego ty musisz
mieć dla Merlyn.

Markiz zastanawiał się, czy księżna nadal będzie myślała o

Lukrecji jak o „ładnej i mądrej wiejskiej dziewczynie”, gdy ją
zobaczy. Unikając spojrzenia lady Hester, przypominał sobie
różne rozmowy, gdy doleciał go sygnał od drzwi, a muzyka
organowa zamieniła się w tryumfalny marsz.

I choć muzyka była głośna, usłyszał pomruk wśród gości. Nie

odwrócił głowy, dopóki Lukrecja, wsparta na ramieniu ojca, nie
stanęła u jego boku. Gdy spojrzał na swą przyszłą żonę, uznał za
słuszny ów pomruk zachwytu. Wiedząc, jak była ubrana na
przyjęciu w Dower House, nie oczekiwał, by tym razem miała na
sobie coś konwencjonalnego. I nie mylił się. Lukrecja była ubrana
nie w biel, lecz w srebrzystość. Srebrzystość, która błyszczała, a
także świeciła blaskiem naszytych diamentów. Welon spływał
spod diamentowego diademu, który mienił się w świetle świec
niczym krople rosy o brzasku. W ręku trzymała lilie, nie takie,
jakie widział w jej pokoju, lecz inne, jeszcze większe, które
dopiero w tym roku zostały wyhodowane w Anglii. Miały kolor
starego złota i, tak jak słońce z księżycem, kontrastowały z jej
ślubną suknią.

Niosła głowę wysoko jak królowa, a nie jak oczekiwano od

panny młodej – nieśmiało i z pewnym zakłopotaniem. Była
kobietą w pełni, boginią godną hołdu, wymagającą uwielbienia od
tych, którzy czcili ją – u jej ołtarza.

Lukrecja spojrzała na markiza, a on po raz kolejny stwierdził,

że jest najbardziej nieobliczalną osobą, jaką kiedykolwiek spotkał.
Było w niej coś zagadkowego, coś, czego nie rozumiał. Po chwili,
gdy stanęli obok siebie naprzeciw biskupa, choć już na nią nie
patrzył, wyczuwał jej bliskość.

Ceremonia rozpoczęła się. Od tego momentu Lukrecja stała się

jakby nieobecna. Słyszała głos markiza, opanowany i spokojny,

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 71

oraz lekkie dźwięki słów. Były to dźwięki prawie obce, jakby nie
związane z nią. Czuła się jak na przedstawieniu, gdzie wszystko
dzieje się poza nią i bez jej udziału.

Podeszli do zakrystii, złożyli swe podpisy pod aktem

małżeństwa oraz przeszli między ławkami – ona wsparta na
ramieniu markiza. Widziała różne twarze, lecz czekała tylko na
jedną. Na twarz kobiety, której błękitne oczy płonęły nienawiścią.
Piękna twarz tej kobiety jakby się wykrzywiła, gdy przechodzili
obok.

Lukrecja nigdy nie widziała lady Hester, lecz znana z opisów

opisywana wyzywająca jej uroda pomogła w bezbłędnym
rozpoznaniu. W tym momencie omal nie krzyknęła. Hester
Standish była piękna, piękniejsza, niż Lukrecja myślała.

Lukrecja i markiz minęli tłum przed kościołem i wsiedli do

otwartego powozu, który miał ich zawieźć do Carlton House.
Ludzie stojący grupkami wzdłuż całej drogi machali
chusteczkami, krzyczeli i pozdrawiali ich. Trzeba było
odwzajemniać ukłony i uśmiechać się, a osobistą rozmowę
odłożyć na później. Książę Walii oczekiwał na nich w salonie.

– Jesteś piękną panną młodą, moja droga – powiedział do

Lukrecji. – Merlyn jest szczęściarzem. Nie mówił mi, że znalazł
kogoś tak pięknego i niepowtarzalnego. On musi mieć pani
portret!

– Chciałbym tego – odpowiedział markiz – lecz czy mogę

spytać, który artysta, zdaniem Księcia, zrobi to najlepiej.

Książę zawsze był zadowolony, gdy szukano jego rady.
– Będziemy musieli to dokładnie przemyśleć, ale sądzę, że

Lawrence nadaje się do tego lepiej niż kto inny.

Książę, choć bardzo gruby – pomyślała Lukrecja – ma dużo

wdzięku. Wyraz jego oczu upewnił ją, że zachwycał się szczerze
jej urodą. Poczuła, jak jego palec pieszczotliwie dotyka jej dłoni.
Po dłuższym czasie, gdy zostali zaanonsowani inni goście
przybywający z kościoła, Lukrecja przeprosiła Księcia i przeszła
dalej.

– Tyle jest tu rzeczy, które chciałabym zobaczyć – powiedziała

background image

Barbara Cartland

Strona nr 72

do markiza. – Ojciec będzie wzruszony. Tak często opowiadał o
cudach tego domu – mówiła spontanicznie, wiele się nie
zastanawiając. Po chwili dodała: – Myślę, że chyba nie to
powinno się powiedzieć mężowi tuż po ślubie.

– Nigdzie jeszcze nie napisano, jaki temat jest wtedy

najodpowiedniejszy – zauważył markiz. – Może ja powinienem
zapytać, czy dobrze się czujesz, ale mówi mi to wyraz twoich
oczu.

Lukrecja zaśmiała się.
– Ponieważ jest to mój szczególny dzień i chcę też być

szczodra, powiem ci, że jesteś najprzystojniejszym panem
młodym, który kiedykolwiek zaszczycił swoją obecnością tego
rodzaju przyjęcie.

– Rozumiem, że przemawia przez ciebie doświadczenie.
– Przeciwnie, opieram się na faktach historycznych, ponieważ

jeżeli chodzi o królewską rodzinę, to wyjąwszy naszego
gospodarza, nie można o niej powiedzieć wielu komplementów.

Markiz zaśmiał się tak, jak – jej zdaniem – powinien.

Gratulacje od gości odbierali w oranżerii. Temperatura
pomieszczeń była wysoka, ponieważ Książę, nie ufając pogodzie,
a w szczególności silnym wiatrom, nakazał służbie ogrzać dom aż
do przesady. Było duszno. Szampan działał, twarze nabrały
rumieńców, robiło się coraz głośniej.

– Lady Hester Standish.
Lukrecja usłyszała jak zaanonsowano gościa i zobaczyła

piękność, rozpoznaną w kościele, w momencie składania ukłonu
księciu.

Lady Hester stała przed nimi. Bez wątpienia była piękna jak

anioł. Jej błękitne, zamglone oczy nie obeschły jeszcze od łez, a
pełne usta drżały, gdy wzięła rękę markiza w swoje dłonie i
wyszeptała cicho i drżąco:

– Alexisie, serce mi się kroi z żalu za tobą!
Lukrecja spojrzała na markiza i zauważyła jego zakłopotanie.

Spodziewała się takiej reakcji. Żaden mężczyzna nie lubi
podobnych scen, szczególnie tuż po ślubnej ceremonii. Nic nie

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 73

odpowiedział na słowa Hester, ona zaś, ignorując zupełnie
Lukrecję, odeszła.

W przerwie przed prezentacją kolejnych gości markiz cicho

powiedział:

– Przepraszam.
Lukrecja zwróciła ku niemu uśmiechniętą twarz.
– Dlaczego? Zapewniam cię, mój panie, że w tym tygodniu

cierpiałam o wiele więcej. Zrozpaczone serca są dla mnie jak
skrwawiony kąsek przyprawiający o mdłości.

Markiz zacisnął wargi, lecz nie zdołał powstrzymać się od

śmiechu.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 74

Rozdział 5

Ceremonia ślubna odbyła się o godzinie jedenastej i Książę

Walii w południe zasiadł do lunchu. Lukrecja i markiz opuścili
Carlton House dopiero przed trzecią. Wyjechali inaczej, niż było
zaplanowane, powozem markiza zaprzężonym w jego cztery
wspaniałe konie. Pogoda była piękna. Lukrecja przewidywała, że
nie zniesie dłuższej podróży do Dover w zamkniętym powozie.
Uważała, a i on był tego zdania, iż dojadą szybciej i wygodniej
jego powozem. Markiz przeprowadził umiejętnie konie przez ruch
uliczny, a gdy dojechali do Dover Road, popuścił cugli i Lukrecja
uczuła, że sprawia mu to tyle radości, co i jej.

Lukrecja wyglądała zachwycająco. Wiedziała, że wzbudzała

zachwyt gości Księcia, kiedy przebrawszy się w jednym z pokoi
Carlton House, schodziła podwójnymi schodami do oczekującego
na nią w holu markiza. Miała na sobie podróżną suknię i płaszcz z
batystu w kolorze ciemnej truskawki, ozdobione wstążkami i
perłowymi guzikami. Czepek zawiązany był różowymi
satynowymi wstążkami. Temperatura w Carlton House oraz
zachwyt gości sprawiły, że na jej policzkach pojawiły się dwa
delikatne różowe cienie, które w połączeniu z iskierkami w
oczach nadały jej twarzy nowy blask. Gratulacje, jakie markiz
usłyszał od swoich przyjaciół, były na pewno szczere.

Lukrecja, w powozie usłanym płatkami róż, myślała o sukcesie.

jaki odniosła na przyjęciu. Nauczono ją, mężczyźni nie lubią
rozmawiać prowadząc konie, dlatego też siedziała w milczeniu do
czasu, gdy znaleźli się na peryferiach Londynu, a Markiz z nutką

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 75

ironii w głosie zauważył:

– Wzbudziłaś prawdziwą sensację.
– Sądzę, że nie wprawiło to ciebie w zakłopotanie.
– Oczywiście, że nie. Zawsze lubiłem niespodzianki.
– Miejmy nadzieję, że i dalej tak będzie – odpowiedziała

Lukrecja nieco zagadkowo.

Jechali bardzo szybko, co nie ułatwiało rozmowy. Lukrecja

domyśliła się, że markiz stara się pobić rekord czasu trwania
podróży do Dover, który wynosił poniżej czterech godzin. Gdy
dotarli do gospody w malowniczo położonej wiosce. Lukrecja
poznała, że przejechali połowę drogi. Pokonali ten dystans w
rekordowym tempie. Markiz spojrzał na zegarek – było wpół do
piątej.

– Jeżeli nie zatrzymamy się tu zbyt długo, to powinniśmy

dotrzeć około wpół do siódmej – zauważył.

– Wspaniale prowadzisz konie – powiedziała z uśmiechem.
Pozwoliła, by służba pomogła jej zejść ze stopni powozu, i

weszła do gospody.

Żona właściciela, w czepku na głowie, zaprowadziła Lukrecję

do sypialni na pierwszym piętrze.

– Myślę – powiedziała z niepokojem – że Jego Lordowska

Mość znajdzie tu wszystko, co potrzebne. Żałuję tylko, że nie
mogliśmy rozpalić ognia.

– Nie szkodzi – odpowiedziała Lukrecja.
– Komin jest w naprawie, proszę pani – kontynuowała żona

właściciela. – Pokój napełnił się dymem, gdy zapaliliśmy ogień w
saloniku poniżej. Mam nadzieję, że nie będzie pani zimno.

– Myślę, że nie. Chciałabym się tylko umyć.
– Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę zadzwonić.
– Dziękuję – odpowiedziała Lukrecja.
Kobieta ukłoniła się i odeszła. Lukrecja zdjęła kapelusz

podeszła do umywalki, gdzie czekała na nią gorąca woda w
mosiężnej bańce. I już miała nabrać wody, by wlać ją do
porcelanowego naczynia, gdy usłyszała głos markiza:

– Hester, do diabła, co ty tutaj robisz?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 76

Oszołomiona Lukrecja rozejrzała się dookoła, a zaraz potem

usłyszała cichy, uwodzicielski głos:

– Musiałam cię zobaczyć, Alexisie.
Na chwilę głos umilkł. Wtedy Lukrecja przypomniała sobie

słowa gospodyni dotyczące naprawy komina. Usunięto cegły z
tylnej części kominka i dlatego słyszała, jak markiz rozmawia z
lady Hester w pokoju poniżej.

– Jak mogłaś zrobić coś tak karygodnego? – surowo spytał

markiz. – Nie powinnaś być tutaj, Hester, i sama o tym dobrze
wiesz!

– Opuściłam wcześniej przyjęcie – odpowiedziała. – Chciałam

się z tobą zobaczyć, a wiedziałam, że tutaj będziesz zmieniać
konie.

– Musisz natychmiast stąd wyjechać – stanowczo powiedział

markiz.

– Okłamałeś mnie, Alexisie, i żądam od ciebie wyjaśnień.
– Jak ciebie okłamałem? – spytał markiz.
– Mówiłeś, że poślubiasz prostą, uległą, wiejską dziewczynę –

odpowiedziała lady Hester. – Dziewczyna, wsparta na twoim
ramieniu w nawie kościoła św. Jerzego, nie jest ani prosta, ani
uległa. A już na pewno nie wygląda na chłopkę.

– Nie jestem usposobiony do dyskusji o mojej żonie – rzekł

markiz wyniośle.

– Ależ, Alexisie, jak możesz być dla mnie tak okrutny? –

spytała z pasją w głosie. – Przecież wiesz, że ciebie kocham. Sam
mi mówiłeś, że gdy się ożenisz, twoja żona zostanie w Merlyn i
będzie rodzić dzieci! Chcę się upewnić, że z tą przebiegłą żmiją
tak będzie naprawdę!

– Hester, jestem w podróży poślubnej – odpowiedział

zirytowany markiz. – Już raz wprawiłaś mnie dzisiaj w
zakłopotanie. Nie wyobrażam sobie, co by pomyślała Lukrecja,
gdyby teraz zeszła na dół i znalazła cię tutaj. Jedź do domu,
Hester, i zachowuj się odpowiednio.

– I cóż będę robiła w domu poza rozmyślaniem o tobie? –

spytała lady Hester. – Pragnę cię, Alexisie, i wiem, że ty także

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 77

mnie chcesz! Trudno mi pogodzić się z myślą o twojej podróży
poślubnej, którą spędzasz z jakąś inną kobietą. Ale jeszcze
trudniej jest, gdy się wie, że wybrałeś sobie na żonę kogoś, kto
jest dokładnym przeciwieństwem osoby, którą opisałeś mi w
rozmowie, obiecując, że między nami będzie, jak dotąd.

– Nic ci nie obiecywałem – odpowiedział szorstko. – I nie

pozwolę, abyś swoim zachowaniem wprawiała mnie w
zakłopotanie.

Zaległa chwila ciszy, a potem Hester powiedziała przymilnie:
– A w jaki sposób mnie powstrzymasz? Nie wierzę, abyś

całkowicie wyrzucił mnie ze swojego życia. W każdym razie ja się
na to nie zgodzę.

– Idź, Hester! Odejdź natychmiast! – zabrzmiał rozkazujący

głos.

– Dobrze, odejdę, bo mnie o to prosisz – odpowiedziała Hester.

– Lecz dzisiaj, gdy będziesz trzymał w ramionach tę kreaturę,
będziesz myślał o mnie. Wspomnisz wzruszające dla nas obojga
chwile. Będziesz czuł moje usta, moje ręce dookoła twej szyi oraz
moje ciało blisko twojego!

Głos Hester stał się prawie niesłyszalny i Lukrecja domyśliła

się, że tamta podeszła bliżej do markiza. Ucichła całkowicie tak
jakby przy pocałunku. Zapanowała długa cisza i Lukrecji zdawało
się, że słyszy tylko bicie swojego serca.

Potem dał się słyszeć głos Hester pełen radości i zwycięstwa:
– Zapomnij o tym, jeśli potrafisz! Do widzenia, Alexisie! Będę

czekała na ciebie w nocy, gdy wrócisz do Londynu.

Rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, a Lukrecja głęboko

odetchnęła. Przez chwilę chciała się wykrzyczeć, chciała zejść na
dół, by wyładować swą złość na markizie i, jeżeli ona jeszcze tu
była, na lady Hester. Trwało to jednak tylko chwilę. Pomyślała,
jakże głupie byłoby takie postępowanie! Przyszło otrzeźwienie,
wróciło poczucie dumy oraz opanowanie. Pojawiło się w niej
twarde postanowienie zdobycia markiza bez względu na
przeszkody.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 78

Dokładnie o wpół do siódmej przybyli do pięknego domu,

użyczonego im przez hrabinę i hrabiego Brorów. Markiz z
zadowoleniem przyjął podziękowanie Lukrecji za służbę i
jeźdźców, towarzyszących im w podróży. Dużo wcześniej wysłał
swoje konie do gospody, tak że druga część podróży trwała
jeszcze krócej, bo nie hamował jej londyński ruch uliczny.

– Pani musi być zmęczona – powiedziała gospodyni

zarządzająca domem, prowadząc Lukrecję do wspaniałej sypialni,
której okna wychodziły na Downs. W oddali Lukrecja zauważyła
błękit wody Kanału La Manche.

– Nie, nie jestem zmęczona – odpowiedziała. – Szybka jazda

sprawiła mi wiele radości.

– Jeżeli mogę coś powiedzieć, była to aż za szybka jazda –

zauważyła starsza kobieta. – Stale słyszy się o okropnych
wypadkach na drodze. Nie dziwi mnie to. Jaśnie pani sama wie, że
ludzie podróżują szybciej, niż Bóg przykazał.

Lukrecja nic nie odpowiedziała. Ucieszyła się widząc Rose,

która przyjechała z bagażami i służbą markiza, wcześniej niż oni.

– Była pani prześliczną panną młodą – powiedziała Rose. –

Wszyscy w kościele mówili, że na całym świecie nie znajdzie się
piękniejszej pary od pani i jaśnie pana.

– Ładnie powiedziane – uśmiechnęła się Lukrecja.
Mimo swego protestu wobec gospodyni, z zadowoleniem

skorzystała z ciepłej kąpieli dla niej przygotowanej. W pachnącej
wodzie ustąpiło zmęczenie i znikło zdrętwienie spowodowane
długim siedzeniem. Jazda powozem była szybka, czasem aż
niebezpieczna, lecz można było polubić ten rodzaj podróży.
Lukrecja przy pomocy Rose nałożyła jedną z przepięknych,
specjalnie dla siebie zaprojektowanych sukni i zeszła do salonu.
Dom nie był tak imponujący, jak pałac Merlyn, ani tak bogaty.
Jednakże był bardzo gustownie umeblowany i nie ulega
wątpliwości, że hrabina Brora zrobiła wszystko, by zapewnić
maksymalny komfort domownikom. Kolacja była świetna, a
Lukrecja i markiz siedzieli przy stole i rozmawiali jeszcze długo
po odejściu służących.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 79

Markiz posiadał szeroką wiedzę z różnych dziedzin, które nie

były jej obce. Konie były wdzięcznym tematem, ponieważ jej
ojciec zawsze miał kilka najlepszych okazów, które można było
podziwiać na wyścigach. Dość dobrze znała się też na sztuce, jako
że to interesowało ją od dzieciństwa. Poza tym przeczytała tyle
książek, że z łatwością mogła zainteresować, rozbawić, a nawet
zaintrygować markiza.

Nauczona przez pana Odrowskiego, korzystała z każdej

sztuczki, by wyglądać ponętniej. Lecz jej wrodzony dowcip oraz
dość rozległa wiedza okazały się najbardziej przydatne, kiedy
zostali sami w czasie pierwszego posiłku. Wychodząc z salonu,
Lukrecja spojrzała na zegar na kominku i powiedziała:

– Za nami długi dzień, mój panie. Myślę, że mnie zrozumiesz.

Chciałabym już odpocząć.

– Oczywiście – odpowiedział markiz.
Podszedł z nią do schodów, wziął jej rękę i podniósł ją do

swoich ust.

– Czy mówiłem ci, że pięknie dzisiaj wyglądałaś? – zapytał.
– Będzie mi smutno, jeżeli znowu tego nie powiesz –

odpowiedziała.

Uśmiechnęła się zalotnie i, nie czekając na jego odpowiedź,

poszła na górę do pokoju.

Pół godziny później markiz lekko zapukał do drzwi, otworzył

je i wszedł do środka.

Ku jego zaskoczeniu Lukrecja nie leżała w łóżku, lecz siedziała

przy oknie z rozsuniętymi zasłonami. Głowa jej rysowała się na
tle nieba. Markiz zauważył, że nie ma na sobie ani
przezroczystego, ani plisowanego szlafroka, jak się spodziewał i
co, jego zdaniem, pasowałoby do jej efektownych strojów, w
jakich dotąd ją widywał. Zamiast tego miała na sobie białą,
jedwabną szatę z szerokimi rękawami bez żadnych ozdób, prostą
jak ubiór mnicha. Czarne włosy, rozpuszczone na plecach, sięgały
prawie do pasa. Twarz, gdy zwróciła się w jego kierunku, miała
poważną. Markiz uświadomił sobie nagle, kogo mu przypominała
tamtego pierwszego wieczora, gdy patrzył na nią, oświetloną

background image

Barbara Cartland

Strona nr 80

blaskiem ognia na kominku. Ona ma – pomyślał – twarz młodej
Madonny, tak ulubionej przez wczesnych malarzy włoskich.
Zamknął za sobą drzwi i przeszedł z wolna przez pokój. Ubrany
był w długą brokatową szatę, nieco błyszczącą w świetle
zapalonych świec. Podszedł do niej.

– Jeszcze nie w łóżku. Lukrecjo? – spytał.
– Jeszcze nie – odpowiedziała. – Chciałabym z tobą

porozmawiać.

– Myślę, że to zbyt późna pora na rozmowę – odpowiedział z

nutką śmiechu w głosie. Lecz gdy podszedł bliżej i zobaczył
wyraz jej oczu, spytał: – O co chodzi?

– Słyszałam to, co mówiliście do siebie ty i... lady Hester dziś

po południu – Lukrecja odpowiedziała.

Zmarszczka pojawiła się między oczyma markiza.
– Podsłuchiwałaś pod drzwiami?
– W przebudowie był kominek – wyjaśniła Lukrecja – i dlatego

wasze głosy docierały do pokoju na górze.

Zapanowała cisza, po chwili markiz zaczął mówić:
– Ja muszę...
– Proszę, nie przepraszaj! – szybko przerwała Lukrecja. –

Wiem dobrze, że nie szukałeś tego spotkania i że zostało ono na
tobie wymuszone. Lecz jednocześnie, mój panie, chciałabym
wyjaśnić, że nie będę „prostą i uległą żoną”, która rodzi dzieci na
twoje życzenie.

Markiz żachnął się, przeszedł przez pokój i stanął odwróciwszy

się plecami do kominka.

– Wierz mi, Lukrecjo, jestem bardzo zakłopotany. Lady Hester

jest porywcza i bardzo często zachowuje się w sposób karygodny.
Wiem, że jest to niewystarczające usprawiedliwienie tego, coś
usłyszała. Mogę tylko cię prosić, abyś okazała wyrozumiałość i
wybaczyła mi, a także zapomniała o tym, co mogło zepsuć dzień
naszego ślubu.

– To wydarzenie nie zepsuło mi mojego dnia – odpowiedziała

Lukrecja. – Chcę ci jednak powiedzieć, że nie mam zamiaru grać
roli, którą, jak usłyszałam, wyznaczono mi. Jestem twoją żoną,

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 81

panie, lecz tak długo, jak uznam to za stosowne, będę nią tylko z
nazwy.

– Można było się spodziewać, że podejmiesz taką decyzję w

tych okolicznościach – powiedział markiz powoli. – Lecz
uważam, że tego typu decyzja nie jest zbyt życiowa. Jesteśmy
małżeństwem, Lukrecjo. I pragnę, jak już powiedziałem,
uszczęśliwić cię. Życie w ten nienaturalny sposób na pewno nie
przyspieszy realizacji tego pragnienia.

– Mój panie – odpowiedziała Lukrecja – myślę, że byłoby

nienaturalne, gdybym zaaprobowała poczynania mężczyzny, który
myśli o innej kobiecie.

Zapadła cisza i dopiero po chwili markiz powiedział:
– Mogę cię zapewnić, że podobne sytuacje nie będą miały

miejsca.

– Czy rzeczywiście oczekujesz, że w to uwierzę? – spytała

drwiąco, a markiz odpowiedział ostro:

– Nie tragizujmy zbytnio, Lukrecjo! Zapewniam cię, że Hester

należy już do przeszłości! Myślę, że i ty będziesz mogła uznać
nasze współżycie za udane, jeżeli zapomnisz o tym, co ja
nazwałbym tylko wyjątkowo niefortunnym przypadkiem.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by o tym zapomnieć –

odpowiedziała Lukrecja.

– W takim razie pozwól sobie udowodnić, że małżeństwo ze

mną może być przyjemne. – Mówiąc to szedł w jej kierunku,
uśmiechając się porozumiewawczo. Lukrecja podniosła się.

– Jestem przekonana, że będę zadowolona z poślubienia ciebie

– powiedziała cicho – lecz nigdy jeszcze w swoim życiu nie
pozwoliłam, by kochał się ze mną mężczyzna, który nie oddał mi
swojego serca.

Markiz stanął w miejscu.
– Czy ty mi mówisz, że już miałaś kochanka? – spytał.
– Nic tobie nie mówię – odpowiedziała Lukrecja. – Nie sądzę,

byśmy chcieli spowiadać się z przeszłości, chociaż niewątpliwie te
wyznania mogłyby być co najmniej ciekawe. – Mówiąc to
spojrzała na niego zaczepnie.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 82

Oczy markiza nabrały stalowej barwy, gdy mówił:
– Wszystko to wydaje mi się wyjątkowo bezsensowne, choć

może zmienić nasze małżeństwo w farsę, jeżeli nie w coś
gorszego. Jesteś moją żoną, Lukrecjo, im szybciej te głupie
bariery między nami znikną, tym lepiej.

Przybliżył się jeszcze raz do niej, a Lukrecja powiedziała:
– Myślę, że nie, mój panie.
Markiz nagle przystanął. Lukrecja wyciągnęła zza pleców rękę,

w której był pistolet.

– Czyś ty zwariowała? – zawołał.
– Jestem przy zdrowych zmysłach – odpowiedziała. – Nie chcę,

mój panie, porzucona i strapiona siedzieć z dzieckiem w pałacu
Merlyn, gdy ty zabawiasz się w Londynie. – Przerwała na chwilę.
Szare uczy markiza skierowane były na Lukrecję. Domyśliła się,
co mu chodzi po głowie, i powiedziała: – Celnie strzelam, panie.
Nie zabiję cię, lecz zraniona ręka może okazać się nieprzydatna
przez następne tygodnie.

Markiz odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się.
– Ja mam się poddać! – wykrzyknął. – Od pierwszego

spotkania mnie zaskakujesz, jednak najbardziej w tej chwili.
Niech mi będzie wolno powiedzieć ci dobranoc. – Mówiąc te
słowa wyciągnął ku niej rękę.

Ona bez zastanowienia podała mu swoją. Nagłym ruchem,

który przestraszył ją, aż krzyknęła, przyciągnął ją do siebie. Drugą
ręką zabrał pistolet. Nie sprzeciwiała się, znieruchomiała w jego
ramionach. Jej ciało było bardzo blisko jego ciała. Spojrzał jej w
oczy.

– Zrobiłem to tylko dlatego, Lukrecjo – mówił – abyś

zrozumiała, że nie można stale mieć się na baczności. Poza tym
okropnie nie lubię pistoletów wymierzonych we mnie.
Szczególnie przez kobiety. – Wsunął pistolet do kieszeni i
powiedział: – Nigdy nie zmuszałem kobiety. Zapewniam cię,
możesz postępować tak, jak chcesz: Daję ci słowo dżentelmena,
że nie zbliżę się do ciebie bez twego przyzwolenia. – Uwolnił ją
ze swych objęć i cofnął się. – Dobranoc, Lukrecjo.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 83

Stała patrząc na niego, a on raz jeszcze pocałował ją w rękę.

Zanim znalazła odpowiednie słowa, wyszedł z pokoju, cicho
zamykając za sobą drzwi.

Lukrecja weszła do pokoju śniadaniowego z uśmiechem na

twarzy. Markiz spojrzał zdziwiony, a potem wstał.

– Dzień dobry, mój panie.
Miała na sobie szafirowoniebieski kostium z welwetu. Na

koronkach. przy szyi lśnił szafir i diamenty. Wiedziała, że
wygląda w tym wyjątkowo elegancko i że dobrze jej w tym
kolorze.

– Wcześnie wstałaś, Lukrecjo – wykrzyknął markiz. – Damy

pozostają w łóżku aż do południa.

– Ale tylko wtedy, gdy poprzedniego wieczoru kładły się późno

lub nie mogły spać w nocy – odpowiedziała.

Usiadła przy stole i wzięła coś ze srebrnego półmiska podanego

przez służącego.

Gdy lokaj opuścił pokój, markiz odezwał się ze zdziwieniem w

głosie:

– Chcesz mi powiedzieć, że dobrze spałaś?
– W samej rzeczy, ramiona Morfeusza są bardzo wygodne i

usypiające – odpowiedziała Lukrecja.

– Znowu próbujesz mnie sprowokować.
– Dlaczegóż by nie? – spytała Lukrecja. – Niestety odnoszę

wrażenie, że brak rozrywek dla nowożeńców w podróży
poślubnej.

– I z tego powodu – dodał markiz – łaskawie mi towarzyszysz

dzisiaj rano.

– Słyszałam, że Jego Lordowska Mość zamówił konia –

powiedziała Lukrecja – i ja zamówiłam go dla siebie: Czy masz
coś przeciwko temu, bym jechała z tobą?

– Będę zaszczycony – odpowiedział.
Po skończonym śniadaniu nadal zastanawiała się, czy markiz

równie długo leżał nie śpiąc, jak ona. Nie mogła zasnąć, ponieważ
myślała i myślała o tym, co się wydarzyło. Tysiące razy zadawała

background image

Barbara Cartland

Strona nr 84

sobie pytanie, czy postąpiła słusznie. Czy zraziła go do siebie
zupełnie? A może potraktuje to jak wyzwanie rzucone przez
kobietę, która umie się oprzeć jego zbyt chwalonemu urokowi.
Gdyby znał moje prawdziwe uczucia – pomyślała melancholijnie i
postanowiła walczyć aż do upadłego w tych zawodach.

Był piękny, słoneczny dzień, lecz od morza wiał wiatr który

sprawił, że konie stały się płochliwe w drodze do Downs.
Lukrecja uwielbiała konną jazdę o każde porze, szczególnie w
fascynującym towarzystwie świetnie prezentującego się i
najatrakcyjniejszego mężczyzny, którego chciała zdobyć, choćby
wbrew jego skłonnościom.

– Tylko to mnie zadowoli, jeżeli on będzie tak zakochany we

mnie, jak ja w nim – mówiła do siebie.

Jechali godzinę lub dłużej. Gdy powinni byli wracać już do

domu, markiz zaproponował dalszą przejażdżkę.

– Około dwie mile stąd jest mała zatoka – powiedział. –

Miejsce często uczęszczane przez przemytników.

– W takim razie trzeba zobaczyć ją za wszelką cenę – zgodziła

się Lukrecja. – Nie wyobrażam sobie by tym okrutnym
szubrawcom chciało się czekać na nas o tej porze dnia.

– Rzeczywiście – odpowiedział markiz – lecz mogli zostawić

ślady zbrodni.

– Dlaczego tym się tak interesujesz? – spytała Lukrecja.
Nic nie odpowiedział. Krótko po tym, jak zbadali zatoczkę, nie

odkrywając nic bardziej złowieszczego niż ślady stóp, markiz
zaproponował, aby zjedli coś w miejscowej karczmie.

– To nie będzie coś, do czego jesteś przyzwyczajona –

powiedział – lecz jestem głodny i założę się, że ty też.

– Zgłodniałam – przytaknęła Lukrecja.
Po chwili siedzieli już przed małą, krytą strzechą karczmą,

jedząc chleb z serem i popijając jabłecznik domowej roboty.

– Cóż za pyszna zabawa – powiedziała Lukrecja patrząc na

markiza. Łokcie trzymała na stole, oparłszy podbródek na
dłoniach.

– Można by sądzić, że jedzenie chłopskie będzie poza twoimi

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 85

zainteresowaniami – odpowiedział.

– Dokuczasz mi – stwierdziła – a ja cię zapewniam, że

interesuje mnie prawie wszystko oprócz wojny – mówiąc to
spojrzała w stronę Kanału.

– Cóż ty o niej możesz wiedzieć? – spytał markiz ze zdziwioną

miną.

– Byłam w Paryżu przed dwoma laty – powiedziała Lukrecja.
– Ty byłaś! – krzyknął. – W takim razie myślę, że podobnie jak

inni angielscy goście stwierdziłaś, że pałac Tuileries jest
wspaniały, a pojawienie się Napoleona w jasnobłękitnym
mundurze przyprawiło cię zapewne o szybsze bicie serca.

– Tak, widziałam Pierwszego Konsula – powiedziała Lukrecja.

– Ojciec i ja byliśmy w Tuileries. Rzeczywiście zrobiło to na nas
wielkie wrażenie. Setki piechurów w zielonozłocistych
mundurach i lśniący szereg oficerów spokoju publicznego przed
nim defilujących. Byliśmy również oczarowani ubiorami
adiutantów. – Na chwilę przestała mówić, ale jeszcze dodała: –
Nawet zostałam przedstawiona Napoleonowi Bonaparte.

– I jaka jest twoja opinia na temat nowego władcy Francji? –

szyderczo spytał markiz.

– Nienawidzę go – odpowiedziała spokojnie.
Markiz uniósł brwi, a ona mówiła:
– Mam przyjaciółkę, która została pielęgniarką w Szpitalu

Małych Sióstr od Jezusa. Poszłam się z nią zobaczyć. – Lukrecja
westchnęła. – Szpital był pełen rannych żołnierzy. Mężczyźni bez
nóg i bez rąk. I tacy, którzy stracili wzrok od armatniego
wybuchu. I tacy, którzy jakby nie byli już ludźmi, bo ich mózg
przestał pracować z powodu okropieństw, jakie przeżyli.

– Nie powinnaś była widzieć takich rzeczy – twardo powiedział

markiz.

– Ja pracowałam w tym szpitalu podczas pobytu w Paryżu –

odpowiedziała Lukrecja.

– I co robiłaś? – wykrzyknął markiz.
– Niewiele, tyle co nic – opowiadała dalej Lukrecja – ponieważ

protestował mój ojciec. Pracowałam od siódmej rano do południa.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 86

Pomagałam przyjaciółce i innym pielęgniarkom opiekować się
chorymi. Poznałam wtedy prawdę o Napoleonie Bonaparte. To
potwór i barbarzyńca.

Zamilkła, a markiz zapytał po chwili:
– Czy rzeczywiście to prawda, że pracowałaś w szpitalu?
– Dlaczego miałabym kłamać? – spytała Lukrecja.
– Przecież damy nie robią takich rzeczy!
Uśmiechnęła się.
– Zapominasz, że ja nie należałam do elity towarzyskiej, aż do

wczoraj, kiedy zostałam twoją żoną. Wierzę, że do zadań kobiety
należy starać się ulżyć w cierpieniu.

– Jesteś nadzwyczajną młodą kobietą, Lukrecjo – powiedział

markiz – a twoje zachowanie pełne jest niespodzianek, co
zauważyłem wcześniej.

Tylko na chwilę ich oczy spotkały się, lecz Lukrecja wyczuła

znowu, że coś przeszło między nimi, coś jakby magnetyczna siła
powodująca drżenie. Ponieważ była nieśmiała, wstała i rzekła:

– Może powinniśmy już wracać do domu.
– Nie chciałbym ciebie męczyć – zaznaczył markiz – ale

jesteśmy zaproszeni na przyjęcie dziś wieczorem.

– Przez kogo? – spytała.
– Przez Premiera, który przebywa w Walmer Castle, gdzie, jak

wiesz mieszkał w czasie swej dymisji.

– Myślę, że był to wielki dzień dla Anglii, gdy trzy tygodnie

temu pan Pitt został ponownie mianowany premierem – dodała
Lukrecja.

– Musisz mu to powiedzieć dzisiaj – odparł markiz – Dziwnym

zbiegiem okoliczności było to siódmego maja, czyli w ten sam
dzień, kiedy Napoleon ogłosił się cesarzem Francji.

– Fakt, powrotu pana Pitta na to stanowisko jest znaczącym

ostrzeżeniem dla Cesarza, że powinien uważać – powiedziała
Lukrecja.

– Znowu w pełni się ze sobą zgadzamy – zauważył markiz.

Ubierając się na przyjęcie, Lukrecja z obawą myślała, że

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 87

spotkanie z uczonymi i dystyngowanymi przyjaciółmi markiza
będzie dla niej cięższą próbą, aniżeli spotkanie z Księciem Walii.
Tutaj nie tylko była potrzebna piękna twarz, lecz także bystry
umysł oraz cięty dowcip.

Jednocześnie zadawała sobie pytanie czy markiz, będąc w

podróży poślubnej z kobietą przez siebie naprawdę kochaną i
pożądaną, zaaranżowałby kolację z przyjaciółmi, choćby nawet z
Premierem.

Ubrała się bardzo starannie. Włożyła jasnożółtą suknię,

błyszczącą jak wiosenne żonkile, do tego naszyjnik z topazów
łączonych z diamentami, które podkreślały biel jej skóry oraz
dodawały blasku niebieskim oczom.

Gdy weszła do salonu, złożyła markizowi ukłon.
– Mam nadzieję, że nie będziesz się wstydził za swoją wiejską

żonę – powiedziała poważnie.

– Mogłabyś występować w baśni z „Tysiąca i jednej nocy” –

odpowiedział jej markiz.

Lecz ona nie była pewna, czy to jest szczery komplement, czy

skrywana kpina.

Zbudowany w czasach Normanów Walmer Castle został

zamieniony przez kolejnych właścicieli, lorda Wardensa z portu
Cinque i pana Pitta, we wspaniałą rezydencję. Roztaczał się stąd
fantastyczny widok na Kanał, co – zdaniem Lukrecji – stanowiło
wielką atrakcję.

Uwagę wszystkich przyciągała postać wspaniałego męża stanu,

który raz już został zmuszony do rezygnacji ze stanowiska. Cały
naród zwrócił się do niego o pomoc w chwili, gdy rozpoczynała
się wojna. Pan Pitt miał kasztanowate włosy, karnację o odcieniu
wina porto oraz spiczasty nos. Oczy jego były jasne, postawa
dostojna i – jak przy pierwszym spotkaniu zauważyła Lukrecja –
sposób bycia godny i nieco niedbałe maniery. Wiedziała również,
że w Izbie Gmin błyszczał elokwencją, w której dopatrywano się
iskry geniuszu.

W drodze do Walmer Castle Lukrecja powiedziała markizowi,

że czuje się bardziej zdenerwowana przed spotkaniem z panem

background image

Barbara Cartland

Strona nr 88

Pittem aniżeli przed spotkaniem z jakimkolwiek innym
mężczyzną w Wielkiej Brytanii.

Gości było niewielu: Honorowy Admirał sir William

Cornwallis, sześćdziesięcioletni Naczelny Dowódca Floty Kanału,
generał dowodzący oddziałami w Dover oraz sympatycznie
wyglądający młody dowódca marynarki wojennej, który siedział
obok Lukrecji przy kolacji.

Lukrecja siedziała po prawej stronie Premiera. Rychło

zauważyła, że, mimo okazywanej jej uprzejmości, pragnie on
porozmawiać z markizem i admirałem. Dlatego też postanowiła
trochę poflirtować z przystojnym dowódcą, który okazywał jej
swoje względy. Kolacja dobiegała połowy, gdy drzwi się
otworzyły i lokaj zaanonsował:

– Major Charles Willoughby, proszę pana.
Chwilę trwała dziwna cisza, a gdy nowy gość wszedł do

pokoju, Premier zerwał się z okrzykiem radości:

– Willoughby, mój drogi przyjacielu! Skąd, na Boga,

przybywasz?

– Z Francji – odpowiedział nowo przybyły i podniósłszy rękę

wykrzyknął: – Najlepszą wiadomością, jaką mogłem usłyszeć, jest
to, że pan odzyskał swoje stanowisko! – Rozejrzał się wokoło i
zobaczywszy markiza dodał: – Merlyn! To jest człowiek, którego
chciałem zobaczyć! Czy można mieć większe szczęście?

– Kiedy uciekłeś? – spytał markiz
– Trzy tygodnie temu – odpowiedział major Willoughby. –

Tyle czasu zabrała mi piesza wędrówka z Paryża. Nie jest to
jednak ten sposób podróżowania, który polecałbym. O tym mogę
was zapewnić!

– Mimo to udało ci się – uśmiechnął się markiz. – Usiądź,

Willoughby, i wszystko nam opowiedz przerwał Premier. –
Dobrze wiesz, że pożera nas ciekawość.

– Wiele mam do opowiedzenia panu, panie Premierze –

odpowiedział major Willoughby – dlatego też zjawiłem się tutaj
zaraz po przyjeździe do Dover.

– Jak udało ci się przepłynąć Kanał? – spytał admirał.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 89

Major Willoughby zaśmiał się szeroko.
– Przypuszczałem, że będę musiał czekać na Merlyna lub na

marynarkę wojenną, by mnie uratowali. Lecz wielką przysługę
wyświadczyła mi banda przemytników.

Wysadzili mnie dzisiaj rano na brzegu, około dziesięciu mil

stąd.

– Mój Boże, czy nie ma sposobu, aby ich powstrzymać? –

wykrzyknął admirał.

– Ze swej strony winien im jestem wdzięczność za ich usługi –

zażartował major Willoughby.

– O co tutaj w ogóle chodzi? – spytała Lukrecja dowódcę.
– Sądzę, że pamięta pani zakończenie rozejmu, które nastąpiło

w maju zeszłego roku – odpowiedział. – Nasza marynarka
wojenna pochwyciła dwa statki francuskie, co Pierwszego
Konsula, którym wtedy był Napoleon, doprowadziło do
wściekłości.

– Tak, pamiętam sprawę uwięzionych statków – powiedziała

Lukrecja.

– Rozkazał on wówczas zaaresztować wszystkich brytyjskich

podróżnych we Francji – mówił dalej dowódca – i około
dziesięciu tysięcy obywateli zostało uwięzionych. Niektórzy,
podobnie jak syn sir Ralpha Abercromby’ego, gdy wsiedli na
statek w Calais, inni gdy tylko przybyli na ziemię francuską.

– Tak, przypominam sobie – wykrzyknęła Lukrecja. – Był to

okropny postępek!

– Rzeczywiście – zgodził się jej towarzysz. – Campbell,

którego znałem jako chłopca i który w przyszłości będzie
księciem Argyll, uciekł przez szwajcarską granicę przebrany za
pokojówkę. Tysiące innych jest nadal internowanych. Mogą
jedynie próbować ucieczki jak Willoughby.

– To haniebne!
– Internowanie cywilów jest sprzeczne ze wszystkimi prawami

obywatelskimi – dodał dowódca. – Moim zdaniem, uświadomiło
nam to bardziej aniżeli cokolwiek innego, że mamy do czynienia z
nieokiełzanym barbarzyńcą.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 90

– To określenie rzeczywiście do niego pasuje – stwierdziła

Lukrecja.

– Dlatego też pani mąż... – zaczął dowódca, ale nie dokończył,

bo w tej właśnie chwili wstał Premier.

– Jest pani jedyną damą w naszym towarzystwie, lady Merlyn, i

nie mogę pozwolić, by udała się pani do salonu samotnie.
Proponuję, aby dowódca Naseby towarzyszył pani przez chwilę, a
w tym czasie ja omówię z majorem Willoughby i pozostałymi
dżentelmenami sprawy wagi państwowej.

– Oczywiście, panie Premierze – zgodziła się Lukrecja.
Przeszła do salonu, a dowódca podążył za nią.
– Ciekawa jestem, jakie to tajemnice będą omawiać panowie –

powiedziała z zainteresowaniem.

– Zapewne – rzekł dowódca – major Willoughby przywiózł

wiadomości o innych zbiegłych więźniach, którzy mogą być
uratowani przez markiza.

Lukrecja spojrzała na niego pytająco, a on kontynuował:
–°Przypuszczam, że pani wie, o czym chciałem powiedzieć w

czasie kolacji. Jakże on był wspaniały minionego roku! Przewiózł
setki ludzi z Francji na nasz brzeg swoim jachtem.

– Proszę mi o tym opowiedzieć – nalegała Lukrecja.
– Nie domyśla się pan nawet, jak trudno jest zmusić go do

rozmowy o nim samym.

Zauważyła, że dowódca wyraża się o markizie z młodzieńczym

zachwytem. Opowiedział Lukrecji niewiarygodną wprost historię,
jak to markiz sprytnie zakradał się do zatoczek lub innych
zacisznych miejsc wzdłuż francuskiego wybrzeża i porywał
Anglików niemal na oczach strażników.

– Przypłynął z nimi do domu, pomimo że szukało go wiele

francuskich statków. Jest przebiegły jak lis – entuzjastycznie
zakończył dowódca.

Lukrecja myślała o markizie, o jego leniwym sposobie bycia i o

tym, co niektórzy mówili: że życie dla niego jest ustawiczną nudą.
Nie przypuszczała, że ma także inne cechy charakteru. Zachęciła
dowódcę, by opowiadał dalej. Przygody markiza były

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 91

nieprawdopodobne. Pojawiał się w niezliczonych przebraniach.
Oszukiwał i wprowadzał francuskich żołnierzy w zakłopotanie,
sam Napoleon ustanowił nagrodę w wysokości 20 tysięcy
luidorów za jego głowę.

Minęła godzina jedenasta, a Premiera i jego przyjaciół nie było

widać. Lukrecja zaproponowała dowódcy spacer po ogrodzie.
Było ciemno, choć gwiazdy pokryły niebo. Oparli się o ścianę i
patrzyli na morze.

– Czy sądzi pan, że Napoleon wtargnie do naszego kraju? –

spytała Lukrecja.

– To jest niemożliwe – odpowiedział dowódca. – Jedyną

szansę miał w zeszłym roku. Teraz brytyjska marynarka wojenna
zajęła pozycje opuszczone przez flotę francuską, unieruchomioną
w ich portach. Jesteśmy odizolowani jako wyspa, lecz panujemy
na morzu. A to jest właściwie najważniejsze.

– Mam nadzieję, że się pan nie myli – powiedziała Lukrecja. –

Jednak jesteśmy tak niewielką wyspą w porównaniu z obszarem
Francji i wszystkich państw podbitych przez Napoleona.

– Jeden Anglik wart jest sześciu przeklętych cudzoziemców –

kategorycznie oświadczył dowódca.

Lukrecja zaśmiała się.
– Tak długo, jak długo będziemy w to wierzyć, na pewno

zwyciężymy!

– Oczywiście – odpowiedział.
Rozmawiali jeszcze chwilkę o wojnie, a potem, nie mogąc się

powstrzymać, dowódca szepnął:

– Markiz jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!
– Dlaczego? – spytała Lukrecja.
– Ponieważ zdobył najpiękniejszą kobietę, jaką można sobie

wyobrazić.

– Dziękuję – skromnie odpowiedziała Lukrecja.
– Będę śnił o pani, gdy znajdę się na morzu. Tego mi pani nie

może zabronić.

– Nie będę się nawet starała.
– Posiada. pani to wszystko, o czym marzy mężczyzna, aby

background image

Barbara Cartland

Strona nr 92

kobieta posiadała: twarz, ciało i umysł – powiedział ochryple
dowódca.

Lukrecja głęboko westchnęła. Gdyby markiz tak do niej

mówił...

– Myślę, że powinniśmy wracać – powiedziała cicho i dodała:

– Dziękuję za miłe słowa, które mi pan powiedział. Zapamiętam
je.

Dowódca wziął jej rękę i podniósł ją do ust. Lukrecja

odwróciła się w stronę oświetlonych okien. Zobaczyła
oszałamiająco eleganckiego markiza tuż obok majora Willoughby.
Śmiali się z czegoś. Nagle poczuła się dotknięta. Miał to być
ważny wieczór w jej życiu, tymczasem markiz zajmuje się
rozmową ze swoim przyjacielem i, być może, układa plan
następnej niebezpiecznej, desperackiej wyprawy, w której ona nie
weźmie udziału.

Przypomnę mu, że istnieję – pomyślała i z lekkim okrzykiem

upadła.

– Co się dzieje, co się stało, lady Merlyn? – zawołał dowódca.
– Zwichnęłam sobie nogę – słabym głosem odpowiedziała.
Schylił się nad nią zakłopotany, a ona dodała:
– Czy nie sprawi panu kłopotu zaniesienie mnie do domu?
Wziął ją na ręce, a ona wyczuła, że uczynił to z wielkim

przejęciem. Tak jak się spodziewała, panowie wrócili już do
salonu. Ze zdziwieniem patrzyli, jak dowódca w jasnym
marynarskim mundurze wchodzi przez szklani drzwi, trzymając ją
na rękach blisko swego serca. Wyglądała bardzo kobieco i, jak
sądziła, wzruszająco, gdy opisywała swój upadek.

– To było takie niemądre z mojej strony – mówiła skruszona –

lecz musiała tam być jakaś dziura w ziemi.

– Jutro porozmawiam o tym z ogrodnikiem – powiedział

Premier.

– Myślę, że musimy wracać do domu – stwierdził markiz.
– Może dowódca będzie tak uprzejmy i zaniesie mnie do

powozu – zalotnie spoglądając powiedziała Lukrecja.

– Ja ciebie zaniosę – sucho odpowiedział markiz.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 93

Zabrał ją z rąk dowódcy, a ona z wdziękiem pożegnała

Premiera, po czym markiz przeszedł z nią do drzwi wyjściowych.
Czuła z przyjemnością, jak silne ma ręce, gdy delikatnie usadzał ją
w powozie i otulał kocem jej kolana. I odjechali razem. Markiz
wydawał się głęboko zamyślony. Po chwili zapytał:

– Czy ty lubisz morze?
– Owszem – odpowiedziała. – Choroba morska nie dolega mi

nawet w czasie gwałtownego sztormu.

– Czy byłaś kiedykolwiek na wyprawie morskiej? spytał

zdziwiony. – Myślałem, że płynęłaś tylko przez Kanał.

– Kiedyś wybraliśmy się z ojcem do Grecji – odparła Lukrecja.

– W Zatoce Biskajskiej morze było bardzo wzburzone, lecz jakoś
to przeżyłam.

– Ciekaw jestem, czy chciałabyś zobaczyć mój jacht? – spytał

markiz. – Stoi na przystani w Dover. Pomyślałem sobie, że może
bawiłaby cię przejażdżka wzdłuż brzegu.

Oczy Lukrecji rozbłysły. Domyśliła się, wiedząc z opowiadań

dowódcy o przygodach markiza, czym taka przejażdżka może się
skończyć. Jednak ponieważ jej mąż nie chciał zwierzyć się żonie,
nie zmuszała go do tego.

– Myślę, że jest to świetny pomysł – odparła. – i że sprawi mi

ogromną przyjemność.

– Wspaniale – powiedział markiz z ulgą w głosie. –

Wyruszamy jutro rano.

– Z przyjemnością na to czekam – dodała Lukrecja.
Zostało już niewiele drogi do domu, gdzie mieszkali.

Zapominając o skręconej nodze. Lukrecja wstała i wysiadła z
powozu bez pomocy markiza. Weszła po schodach do holu i
wtedy, po wyrazie jego twarzy, zorientowała się, jakie zrobiła
głupstwo. On nic nie powiedział, więc uśmiechając się
stwierdziła:

– Zapomniałam, że miałeś mnie nieść. Lubię, gdy silni

mężczyźni trzymają mnie w ramionach.

Tylko przez chwilę markiz patrzył na nią surowo. Stłumił w

sobie chęć do reprymendy i powiedział:

background image

Barbara Cartland

Strona nr 94

– Jesteś niepoprawna.
Lukrecja, wchodząc po schodach, dodała swoje ostatnie słowo:
– Czy nie jest to bardziej interesujące aniżeli uległość?

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 95

Rozdział 6

Było ciepło i przyjemnie, a silny południowy wiatr szybko

oddalał ich od brzegu. Lukrecja oznajmiła markizowi, że nie
zabrała ze sobą Rose.

– Kobiety są zawsze nieznośne na statku – powiedziała – a

służba cierpi na chorobę morską. Sama się będę o siebie
troszczyć.

– Czy rzeczywiście dasz sobie radę? – spytał markiz.
– Z pewnością sobie poradzę – odpowiedziała. – A jeżeli będę

miała kłopoty z zapięciem sukni, myślę, ty zabawisz się w
pokojówkę. Masz przecież tyle doświadczenia w tych sprawach!

Przywykł już przez ten czas do jej prowokacyjnych uwag i

dlatego nic nie odpowiedział, spojrzał tylko na nią z lekkim
uśmiechem na twarzy.

– Poza tym – zauważyła Lukrecja – to przecież tylko dzień lub

niewiele dłużej.

Mówiła tak będąc pewna, że podróż będzie dłuższa. Markiz

nadal nie zwierzał się jej. Świadomie ukrył przed nią prawdziwy
powód wyprawy na morze. Pamiętała, z jakim zachwytem i
niekłamaną sympatią dowódca opowiadał o działalności markiza,
o jego brawurowych wyczynach przy ratowaniu ludzi uwięzionych
we Francji.

– Markiz jest nadzwyczajnym człowiekiem – pomyślała. –

Chyba nikt się nie domyśla, że przy swoim leniwym, znudzonym
sposobie bycia ma jakieś inne zainteresowania oprócz własnej
rozrywki. Żaden mężczyzna nie mówiłby o nim w ten sposób jak

background image

Barbara Cartland

Strona nr 96

dowódca, gdyby rzeczywiście go nie podziwiał. Od ojca
wiedziała, jakie cechy i przymioty musi mieć mężczyzna, by
zasłużyć na powszechny szacunek. Sir Joshua był przenikliwym
sędzią. Zastanawiała się jednak, czy podobnie jak ona, nie został
wprowadzony w błąd, uważając markiza za ospałego, tak jak
wydawało się całemu światu.

– To jest pewien sposób maskowania się – mówiła do siebie.
Stojąc na pokładzie jachtu, zauważyła, że płyną z dużą

szybkością gnani siłą wiatru. Jakże prawdziwa była ta przygoda.
Nigdy wcześniej nie była tak szczęśliwa jak teraz! Jej nieopisana
radość miała związek z markizem. Wynikała stąd, że dopóki
pozostawali na pokładzie, dopóty on nie mógł uciec od jej
towarzystwa.

Jacht był luksusowy. Znajdowały się na nim cztery kajuty –

dwie z nich, te większe, zajmowali Lukrecja i markiz. Ich kajuty
sąsiadowały ze sobą i gdy wracała wieczorem do siebie, myślała o
tym, że dzieli ich tylko cienka drewniana ścianka. Jej tęsknota za
nim sprawiała ból całemu ciału, a jej miłość paliła się jak ogień,
tym mocniej, im dłużej ze sobą przebywali.

Markiz wszystko tak zaplanował, że każdego wieczoru

dopływali do przystani i rzucali kotwicę w jakiejś cichej zatoczce,
gdzie spokojnie można było spać. Mimo to mieli mało czasu na
rozmowę. Na morzu markiz był zajęty na pokładzie, a przy
posiłkach wprawdzie byli razem, jednak zawsze w obecności
dwóch stewardów. Markiz nie rozsiadał się na dłużej po obiedzie
tak jak po ślubie. Zamiast tego zwykle rozmawiał z Lukrecją na
pokładzie. Morze wyglądało bardzo romantycznie o zmierzchu, a
także później w ciemności. Zawsze towarzyszyli im marynarze
kręcący się po pokładzie lub trzymający wachtę. W rzeczywistości
nigdy nie przebywali sami i, mimo że rozmawiali na różne tematy,
trudno im było zbliżyć się do siebie.

Lukrecja nie zapomniała nauk pana Odrowskiego.
– Nie wolno się pani nigdy odprężyć – mówił. – Zawsze musi

się pani mieć na baczności. Tak długo trzeba myśleć o swojej roli,
aż wczuje się pani w nią i nie będzie to już gra, ale własna natura.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 97

Nakładając piękną suknię do kolacji z markizem powtarzała

sobie słowa aktora. Lecz żadna gra nie mogła powstrzymać bicia
jej serca, gdy pojawiał się markiz Czasami nie mogła też
powstrzymać się od żalu nad sobą, młodą, zagubioną i wrażliwą.

– O czym myślisz, Lukrecjo? – spytał pewnego wieczoru

markiz.

Stali na pokładzie tak długo, aż pojawiły się na niebie gwiazdy.

Uniosła wysoko głowę, by na nie patrzeć. Nie wiedziała, że jej
pełna wdzięku poza przypomniała markizowi łabędzie z Merlyn.
Porównywał je przedtem z księżną Devonshire, również z lady
Hester. Dopiero teraz uświadomił sobie, że Lukrecja przypomina
mu czarne łabędzie, które ostatnio sprowadził na jezioro i które
wydawały mu się jeszcze piękniejsze aniżeli ich białe siostry.

– Myślałam o nas – odparła rozmarzona Lukrecja
– I cóż takiego myślałaś? – spytał markiz.
– Myślałam o tym, że znaczymy tak niewiele – od powiedziała.

– Tutaj pod tym niebem jesteśmy tylko my, dwoje spośród
milionów na całym świecie, walczących o coś, borykających się,
rozumnych i wrażliwych. I być może na nic wszystkie nasze
starania, po prostu zagubimy się w morzu istnień.

– Jeżeli rzeczywiście w to uwierzymy – powiedział markiz –

czy będziemy kontynuować tę walkę?

Odwróciła głowę i spojrzała na niego.
– To jest słuszne zapytanie – powiedziała jakby zaskoczona.
– Uważam, że niemowlę lub zwierzę, gdy się urodzi, walczy o

przeżycie – kontynuował markiz. – I my także musimy walczyć,
by się rozwijać i doskonalić, chociaż nie jesteśmy całkiem pewni
celu, musimy wierzyć, że istnieje. – Przestał mówić na chwilę,
lecz zaraz dodał: – Może tam za horyzontem...

Lukrecja nigdy nie słyszała, by mówił w ten sposób dlatego

żywo zareagowała:

– Oczywiście, masz rację. Teraz już nie czuję się samotna i nie

boję się.

– Ty... bać się? – spytał. – Czego?
– Myślę o nieznanej przyszłości – odpowiedziała. – Życie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 98

czasem człowieka przygniata.

– Ale nie wtedy, gdy w siebie wierzysz – stwierdził markiz.
Ponownie spojrzała na niego i powolutku powiedziała:
– A ty wierzysz?
– Mam nadzieję, że tak.
– Czy to jest to, co czyni cię tak pewnym siebie, i onieśmiela

innych?

– Czy ty się mnie boisz, Lukrecjo?
Zrozumiała wagę tego pytania. Przez chwilę wahała się, a

potem powiedziała:

– Nie boję się fizycznie, jeżeli to masz na myśli, lecz w inny

sposób. Może dlatego, że ty jesteś tak pewny ciebie, ja czuję się
niepewnie...

– To jest coś, co będę musiał zmienić – łagodnie

odpowiedział.

Spojrzała na niego i w blasku gwiazd wydał się jej wielki i

silny. Czuła, że jeśli znalazłaby się blisko niego on wziąłby ją w
ramiona, nie bałaby się niczego.

I gdy tylko o tym pomyślała, zorientowała się, że jest na to zbyt

wcześnie. Nadal walczyli ze sobą. Był to pojedynek na słowo, a
może na uczucie, którego żadne z nich nie chciało ujawnić.

– Muszę być cierpliwa – powtarzała sobie Lukrecja,

pamiętając, jak wyznała ojcu, że jest to ciężka próba.

Trzeciego dnia Lukrecja zauważyła, że .jacht zmienił kurs.

Zatrzymali się w Poole poprzedniej nocy, a teraz nawet bez
kompasu mogła stwierdzić, że płynęli na południe. Markiz nadal
nie powiedział jej nic na temat podróży do Francji, lecz
spostrzegła podwojenie liczb marynarzy, którzy przez cały czas
obserwowali horyzont przez lunetę. Poruszała się po
niebezpiecznych wodach, lecz zachowanie markiza było takie
samo, jak wtedy, gdy płynęli wzdłuż południowego brzegu Anglii.
W jego wyglądzie i wypowiedziach nie odkryła nic, co mogłoby
sugerować, że interesuje go coś jeszcze poza słońcem i
wietrzykiem od morza.

– Jest ciepło, nawet jak na czerwiec – powiedziała Lukrecja. –

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 99

Ciekawa jestem, czy morze nie jest zbyt zimne do kąpieli.

Spojrzał na nią zdziwiony.
– Czy kiedykolwiek kąpałaś się w morzu?
– Bardzo często – odpowiedziała. – Gdy byliśmy w Grecji

przed wybuchem wojny, tato wynajął jacht. Opływaliśmy dookoła
greckie wyspy. Odpoczywaliśmy w piaszczystych zatoczkach i
kąpaliśmy się w czystej wodzie. Było bardzo pięknie, a ja
nauczyłam się pływać jak ryba.

– Moim zdaniem Kanał jest dla ciebie za zimny –ostrzegał

markiz – lecz kiedyś będziemy musieli znaleźć jakiś złoty brzeg i
tam pokażesz mi swoje wodne talenty.

– Z przyjemnością – odpowiedziała – Trochę się jednak

obawiam, że będziesz zgorszony, widząc mnie tak
roznegliżowaną.

– Bardzo rzadko bywam zgorszony – odparł markiz. Zauważył,

że Lukrecja się uśmiechnęła i dodał: – To nie jest wyzwanie,
chociaż w pełni zdaję sobie sprawę, że możesz to wykorzystać
jako kolejny swój atut przy prowokowaniu mnie.

– Będę ostrożna, póki jestem na pokładzie, mój panie –

stwierdziła Lukrecja. – Mógłbyś mnie wrzucić do morza i
zapomnieć o mnie.

– Taka możliwość zawsze istnieje – odparł z udaną powagą.
Uśmiechnęła się do niego i dodała figlarnie:
– Lecz mogłabym też narobić ci ambarasu, płynąc do brzegu i

odsłaniając twoją tajemnicę władcy Francji.

– A mam jakąś tajemnicę? – spytał markiz.
– Z pewnością znajdę coś na twój temat, o czym bardzo

chciałby wiedzieć Napoleon – rzekła Lukrecja.

Wyraz twarzy markiza nie zmienił się, lecz ona intuicyjnie

wyczuła, że zastanawia się, czy ma opowiedzieć o swoich
planach. Ku jej rozczarowaniu nie powiedział nic. Odpłynęli z
Poole wczesnym rankiem, a o zmierzchu, dostrzegając słabe
cienie na horyzoncie, Lukrecja domyśliła się, że to jest wybrzeże
Francji.

Sir Joshua nalegał, by biegle orientowała się w geografii.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 100

Teraz, według jej obliczeń, najkrótsza droga do Francji
zaprowadziłaby ich do Cherbourga, leżącego na półwyspie.

Jeżeli mamy stąd zabrać zbiegłych więźniów – pomyślała – to,

z francuskiego punktu widzenia, jest to mniej oczekiwane miejsce
do zorganizowania ucieczki aniżeli zatoki i zatoczki w Cieśninie
Kaletańskiej.

Ponieważ markiz nie chciał, by Lukrecja zobaczyła, gdzie

naprawdę się znajdują, wymyślił jakiś pretekst i zabrał ją do
kajuty, zanim można było wyraźnie dojrzeć brzeg. Jedli kolację,
gdy markiz niby przypadkiem wtrącił:

– Dzisiaj wieje chłodny wiatr i najlepiej byłoby nie wychodzić

wieczorem na pokład.

– Czy przyjmiesz moje zaproszenie na partyjki trik-traka? –

spytała Lukrecja.

– Sądzę, że to może być zabawne – odpowiedział. –

Przepraszam cię na chwilę, muszę porozmawiać z kapitanem.

Wyszedł z kajuty, zamierzając odbyć tę rozmowę na pokładzie.

Kapitan zszedł jednak na dół, by się z nim zobaczyć, i Lukrecja
usłyszała ich głosy w korytarzu. Wstała, przeszła przez kajutę i
przyłożyła ucho do drzwi.

– Gdzieś za trzydzieści minut zakotwiczymy przy St. Pierre

d’Eglise – zameldował kapitan.

– Trzymajcie się w cieniu skał – odpowiedział markiz. – O

zmierzchu nie będziemy widoczni. Łódź niech będzie
przygotowana, bym mógł popłynąć do brzegu.

– Tak jest, Wasza Lordowska Mość. Oczekuje pan na dwóch

dżentelmenów.

– Na lorda Beaumonta i jego syna. Mają czekać na mnie w

umówionym miejscu. Przyprowadzę ich do łodzi. Gdyby
wydarzyło się coś złego, kapitanie, proszę postępować według
rozkazów otrzymanych dawniej.

– Tak jest, Wasza Lordowska Mość. – Kapitan przez chwilę się

zawahał, a potem zapytał: – Przepraszam pana, ale czy Jej
Lordowska Mość o tym wie?

– Nie ma powodu, by miała o wszystkim wiedzieć

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 101

odpowiedział markiz. – Jeśli nie wrócę, proszę jej nie niepokoić.
Powiedz po prostu, że nastąpiła zmiana w umówionym spotkaniu
i że jestem całkowicie bezpieczny.

– Tak jak niedawno, panie.
Markiz zaśmiał się z cicha.
– Tak jak niedawno! Chociaż wtedy mało brakowało, a

wpadlibyśmy w tarapaty.

– O tak, wiem o tym aż za dobrze, panie. Chcę powiedzieć, że

zawsze jestem niespokojny, dopóki nie ma pana znowu na
pokładzie.

– Dziękuję, kapitanie – powiedział markiz. – Do tego czasu

jednak muszę sam troszczyć się o siebie. Teraz ważne jest tylko
to, żeby Ford Beaumont i jego syn czekali tak, jak zostało
zaplanowane.

– Miejmy nadzieję proszę pana.
– Major Willoughby powiedział mi, że będą odpowiednio

przebrani i że lord Beaumont mówi po francusku.

– Jeżeli ich nie będzie – zasugerował kapitan – nie byłoby

dobrze zbyt długo się tam kręcić.

– Oczywiście – zgodził się markiz. – Jednocześnie Premierowi

bardzo zależy na tym, by dotarli szybko i bezpiecznie do Anglii.

Kapitan westchnął.
– W każdym razie zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
Lukrecja domyśliła się, że rozmowa dobiega końca, więc

szybko odeszła od drzwi, by siąść przy planszy. Wkładała właśnie
pionki, gdy markiz do niej dołączył. Pokonała go dwa razy, zdając
sobie sprawę, że nie był skoncentrowany na grze. Wstała
ziewając.

– Myślę, że na mnie pora, aby odpocząć, mój panie.
– Dobry pomysł – powiedział z ulgą w głosie.
Lukrecja ukłoniła mu się nisko?
– Dobranoc. Dziękuję za przyjemny dzień.
– Bardzo przyjemny dzień – powtórzył markiz i pocałował ją w

rękę.

Lukrecja szła wolno do swej kajuty, lecz zaledwie weszła,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 102

zaczęła się gorączkowo przebierać. Zdjęła wieczorową suknię i
nałożyła inną, ciemną, a potem okryła się czarną peleryną.
Podeszła do drzwi nadsłuchując i zorientowała się, że markiz w
swojej kajucie również zmienia strój. Wyślizgnęła się na korytarz,
a później na pokład. Kotwica była spuszczona i łódź stała jeszcze
na pokładzie jachtu. Odczekała, aż łódź znajdzie się na wodzie, a
chwilę później, ku zaskoczeniu obsługi i młodego podoficera,
kierującego całością, zeszła po sznurowej drabince.

– Czy pani płynie z nami? – spytał niepewnie podoficer.
– Tylko do brzegu – odpowiedziała Lukrecja. – Boli mnie

głowa i czuję, że zmiana miejsca dobrze mi zrobi. Proszę nie
meldować Jego Lordowskiej Mości, że tu jestem, aż nie oddalimy
się od jachtu. Mógłby się niepotrzebnie obawiać o moje
bezpieczeństwo w czasie tej krótkiej podróży.

Uśmiechnęła się do podoficera, który pod wrażeniem jej

lekceważąco wyniosłego tonu powiedział:

– Nie będę meldować, proszę pani.
Łódź stała w cieniu jachtu. W odległości około stu jardów

widać było skały. Lukrecja zauważyła także zatoczkę i domyśliła
się, że tam przybiją do brzegu.

Marynarze siedzieli przy wiosłach, a podoficer trzymał rękę na

sterze, gdy markiz pojawił się na pokładzie jachtu. Był sam.
Przytrzymał drabinkę i szybko zszedł po niej do łodzi. Podoficer,
w chwili gdy markiz znalazł się w łodzi, wydał rozkaz i
mężczyźni zaczęli wiosłować w stronę brzegu.

Markiz usiadł na rufie i ujrzał obok siebie Lukrecję. Przez

moment milczał, ze zdziwieniem jej się przypatrując.
Przypuszczała, że w pierwszej chwili jej nie poznał, ponieważ
miała czarną pelerynę i kapturem przysłoniła sobie twarz.

– Lukrecjo! – zawołał szeptem. – Co tutaj robisz?
– Płynę z tobą do brzegu – odpowiedziała. – Ból głowy stawał

się coraz silniejszy i chciałam zaczerpnąć powietrza.

– Nie uważałaś za stosowne zapytać mnie o zgodę?
– A powinnam? – dopytywała się naiwnie. – Czy kryje się coś

złego w twojej podróży na brzeg?

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 103

– A kto mówi, że się wybieram na brzeg?
– To jest oczywiste.
Wyczuła, że jest zmartwiony i, więcej niż trochę,

zaniepokojony jej obecnością. Dodała więc:

– Rozumiem cię doskonale. Chciałeś się trochę przejść po tylu

dniach na morzu. Jacht jest bardzo ciasny.

– Tak, tego pragnę – powiedział z ulgą markiz ale jest to dziki,

niezamieszkały obszar kraju i nie chcę być tutaj widziany.

– Naturalnie, że nie. Nie o tak późnej porze – potwierdziła

Lukrecja.

Gdy dopłynęli do brzegu, markiz powiedział surowo:
– Wracasz prosto na jacht, Lukrecjo. Czy to jasne?
– Ależ oczywiście – odparła – chociaż sądzę, że łódź będzie ci

potrzebna. Jak długo masz zamiar spacerować?

– Mniej więcej trzydzieści minut – oznajmił.
– W takim razie, przyjemności, mój panie – powiedziała

Lukrecja. – Mam nadzieję, że nie zasnę do twojego powrotu.

– Ja również mam taką nadzieję – odparł jakby trochę

nieprzytomnie.

Dwóch marynarzy wyskoczyło, aby przeciągnąć łódź w stronę

kamienistego brzegu. Markiz wyszedł z łodzi i bez słowa zniknął
w cieniu skały. Marynarze zgodnie z rozkazem spychali łódź na
wodę, gdy Lukrecja zwróciła się do podoficera:

– Poczekaj chwilę.
– Musimy wracać na statek, proszę pani. – Tak, wiem... lecz

zaczekaj.

Udała, że zagląda pod pelerynę, po czym powiedziała:
– Markiz musiał zapomnieć. Prosił, abym trzymała jego

kompas, teraz mi przykro, bo zapomniałam mu go oddać. To
bardzo ważne. Muszę mu to zanieść.

– Ależ, proszę pani! – protestował podoficer.
– On jest niezbędny Jego Lordowskiej Mości – oświadczyła.
Odwróciła się do jednego z marynarzy trzymających łódź i

zapytała:

– Czy pan będzie tak grzeczny i przeniesie mnie na brzeg? Nie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 104

chciałabym przemoczyć sobie stóp.

– Proszę dać kompas mnie – powiedział podoficer.
– Nie, nie – odparła Lukrecja. – Jego Lordowska Mość nie

życzyłby sobie tego. Wyraźnie zaznaczył, że nie chce, by
ktokolwiek poza mną dotykał kompasu.

Mówiąc to odwróciła się w stronę marynarza, który chętnie

usłużył swoimi ramionami tak atrakcyjnej osobie. Podniósł ją i
przeniósł przez płytką wodę na brzeg.

– Wracajcie natychmiast, jak Jego Lordowska Mość rozkazał –

powiedziała Lukrecja podoficerowi. – Ja wrócę z nim później.

– Ależ, proszę pani... – protestował podoficer, lecz Lukrecja

pobiegła i znikła w cieniu.

Podoficer był zbyt młody i niedoświadczony, by wiedzieć, jak

sobie poradzić w takiej sytuacji. Dlatego też zdecydował, że
najrozsądniej postąpi wykonując rozkaz.

Lukrecja znalazła prowadzącą na skały ścieżkę. Wznosiła się

ona wysoko i zaraz zbiegała stromo w dół ku nierównej polnej
drodze, która wiodła na wschód wzdłuż skalistego brzegu.
Lukrecja przeczuwała, że tą drogą udał się markiz, i biegnąc
szybko po chwili zobaczyła jego wysoką, szeroką w ramionach
sylwetkę. On spieszył się także. Zauważyła, że zrzucił płaszcz.
Miał na sobie czarny garnitur, w którym wyglądał jakoś dziwnie.
Ścieżka trochę się poszerzyła, przechodząc w wąską i zakurzoną
drogę do wioski. Lukrecja ujrzała spiczasty szczyt wieży i
domyśliła się, że ma przed sobą St. Pierre d’Eglise. Markiz szedł,
ona musiała biec, by nadążyć za nim. Dochodzili do wioski.
Ujrzała przed sobą domy i kościół. Na drodze kilka stóp przed nią
był zakręt. Choć szła szybko, na zakręcie na chwilę straciła
markiza z oczu. I wtedy nagle on wyskoczył zza żywopłotu i
schwycił ją za ramię.

– Dlaczego mnie śledzisz? – spytał po francusku. A gdy

zaskoczona wydała okrzyk, zawołał z niedowierzaniem: –
Lukrecjo! Na Boga! Dlaczego idziesz za mną?

Spojrzała na niego i zauważyła w półmroku, że jego brwi

zbiegły się na czole i że jest strasznie zły.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 105

– Myślałam, że będę mogła ci... pomóc – odpowiedziała cicho.
– Pomóc mi? Jak?
– Wyjątkowo dobrze mówię po francusku.
– Masz w tej chwili zawrócić – powiedział ostro. – Ja ci nie

mówiłem, ale śpieszę komuś z pomocą, a to może być
niebezpieczne.

– Wiem – odpowiedziała. – Masz odebrać lorda Beaumonta i

jego syna, którzy uciekli z miejsca internowania.

– Skąd to wiesz?
– Słyszałam – odpowiedziała po prostu. – Poza tym major

Naseby opowiedział mi, jak uratowałeś wielu ludzi w zeszłym
roku.

– Naseby powinien trzymać język za zębami – przykrym tonem

rzucił markiz. – Masz wracać. Czy nie słyszysz? Natychmiast!

– Łódź odpłynęła już w stronę jachtu.
Markiz stał niezdecydowany, a Lukrecja wiedziała, że rozważa,

czy powinien wrócić z nią na jacht, czy też kontynuować
wędrówkę na umówione miejsce.

– Nie będę dla ciebie ciężarem – powiedziała cicho.
– Ty jesteś ciężarem – odparł niezadowolony. – Jesteś dla mnie

ciężarem od chwili, gdy cię poznałem.

– Lepiej będzie, jeżeli pogodzisz się z tym, co się stało, i

pozwolisz mi iść z sobą.

– Dobrze! – powiedział tak, jakby nagle podjął decyzję. –

Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. Jeżeli nie, to
będziesz marnieć we francuskim więzieniu nie z mojej winy.

Nie czekał na jej odpowiedź i ruszył drogą w dół. Szła za nim

świadoma jego gniewu, ale i zadowolona, że jest u jego boku.
Była pewna, że nie umiałaby czekać na jachcie i rozmyślać ze
strachem o tym, czy coś złego mu się nie stało, czy nie znajduje
się w niebezpieczeństwie.

Łatwo jest słuchać o dzielnych czynach – myślała. Inaczej, ba,

bardzo trudno przebywać z tymi, którzy t czyny realizują.

Kochała markiza – kochała z mocą, która dzień po dniu,

godzina po godzinie zwiększała się. I nie była taka naiwna, by nie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 106

zdawać sobie sprawy, że to, co robił, było wyjątkowo
niebezpieczne.

Napoleon fanatycznie nienawidził Anglików. Trzymanie w

niewoli kogoś tak znanego jak lord Beaumont przynosiło mu
zaszczyt. Wiadomość o jego ucieczce postawi na nogi całą straż
na północnym wybrzeżu Francji. Było oczywiste, że Jego
Lordowska Mość będzie się starał dostać do Anglii. Tysiące
oddziałów pojawi się na drogach, by szukać mężczyzn podobnych
z wyglądu do lorda Beaumonta i jego syna. Niewiele tu pomoże
umiejętne przebranie.

Prawie już doszli do wioski, gdy markiz zwolnił kroku i stając

w cieniu drzewa, zaczął przyglądać się okolicy. Miejscowość była
trochę większa od osiedla. Kilka domów rybackich skupionych
dookoła małego kościoła z szarego kamienia, karczma i nic
więcej.

– Gdzie się z nimi spotkasz? – wyszeptała.
– Na cmentarzu – odpowiedział.
Rozpoznała w jego głosie ton wyjątkowego rozdrażnienia, do

którego się przyczyniła. Milcząc szli przez wieś w cieniu domów,
nie spotykając nikogo po drodze.

Doszli do cmentarza. Lukrecja zauważyła, że był bardzo

zaniedbany. Kamienie nagrobne zostały pewnie potłuczone i
zdewastowane w czasie Rewolucji. W oknach kościoła nie było
szyb. Złamana chorągiewka na wieży zwisała jak pijany anioł.
Mur otaczający cmentarz rozpadał się, a kryta dachem cmentarna
brama z powyłamywanymi zawiasami leżała na ziemi, jakby przez
kogoś porzucona. Lukrecja szła za markizem. Dużo tam było
wielkich kwadratowych kamieni nagrobnych. Zastanawiało ją, czy
poszukiwani mężczyźni ukryli się za nimi czy też w kościele. Gdy
o tym myślała, spostrzegła, że drzwi kościoła zabite są deskami.
Było jasne, że nikt z St. Pierre d’Eglise nie modlił się tutaj.
Markiz stanął i rozglądał się.

Wtem usłyszeli za sobą odgłos maszerujących stóp.

Nadchodzili żołnierze. Markiz rozejrzał się dookoła, lecz nie było
gdzie się skryć. W momencie gdy żołnierze przechodzili obok

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 107

kościoła, markiz szybko zbliżył się do Lukrecji i objął ją
ramieniem.

– Zdejmij kaptur – powiedział tak cicho, że tylko ona to

słyszała. – Jesteśmy parą kochanków, może nie zwrócą na nas
uwagi.

Przytulił ją mocno do siebie, policzek do policzka. Lukrecja

wyczuła napięcie jego ciała, które było oznaką złości i lęku z
powodu nadejścia żołnierzy. Oboje stali w bezruchu, dopóki nie
usłyszeli rozkazu i dopóki oddział nie zatrzymał się przy nich.

– Hej, wy, co tutaj robicie? – spytał mężczyzna po francusku

głosem szorstkim, krzykliwym i prostackim. Lukrecja i markiz
odwrócili się, by zobaczyć twarz mówiącego i nie zdziwili się,
widząc przed sobą sierżanta. Za nim stało czterech żołnierzy.
Markiz odpowiedział uprzejmie:

– Spotykam się ze swoją dziewczyną, panie.
Sierżant podszedł bliżej i spojrzał w twarz markiza.
– Jak się nazywasz i gdzie mieszkasz?
– Nazywam się Pierre Bouvis, panie. Jestem urzędnikiem i

pracuję w Cherbourgu. Przyszedłem tutaj, by spotkać się z tą
panną.

Sierżant spojrzał na niego podejrzliwie.
– Dlaczego przeszedłeś całą tę drogę? – dopytywał się.
– Ponieważ zabroniono nam się spotykać – wtrąciła Lukrecja,

nadając swojej francuszczyźnie cechy gwarowe, co, jak
zauważyła, uczynił także markiz.

Nie oczekiwała, że będzie mówił tak biegle, i stwierdziła, że w

pewien subtelny sposób przypomina osobę, za jaką się podaje.
Było w nim coś nerwowego i niespokojnego, tak jakby bał się
żołnierzy.

Voyons, voyons, będziecie musieli wytłumaczyć to oficerowi

– powiedział sierżant.

– Oficerowi! – krzyknęła Lukrecja.
– Każdy napotkany na cmentarzu i w okolicy ma być zabrany w

celu wyjaśnienia – powiedział sierżant głosem, jakim się powtarza
rozkazy bez specjalnego zainteresowania się ich treścią. – Proszę

background image

Barbara Cartland

Strona nr 108

iść za mną. Nie mam czasu na rozmowę.

– Lecz my zawsze się tutaj spotykamy – markiz powiedział to

głosem wyrażającym protest. – Przychodzimy na cmentarz albo w
inne miejsce Zatoki St. Pierre przynajmniej raz lub dwa razy w
tygodniu. Czy jest w tym coś złego?

– Oficer wam powie, czy jest w tym coś złego szorstko

zauważył sierżant. – Idziemy, ja nie mogę stać tutaj całą noc.

Dwóch żołnierzy wzięło markiza pod łokcie, pozostali dwaj

stanęli po prawej i lewej stronie Lukrecji i tak ruszyli ku drodze
do wioski. Gdy wyszli z cmentarza, markiz odezwał się znowu:

– Nie rozumiem, co złego może być w spotykaniu się na

cmentarzu lub w Zatoce St. Pierre. Jeżeli nie wolno tam chodzić,
ktoś powinien był nam o tym powiedzieć.

Mówił tonem urażonym, a ona, z przebłyskiem intuicji,

zauważyła, że dwa razy wymienił nazwę Zatoki St. Pierre.
Musiało to być miejsce, gdzie wysiedli na ląd. Teraz, jeżeli lord
Beaumont był w zasięgu głosu, to wie, dokąd ma się udać, by
znaleźć łódź ratunkową, która czeka na niego i na jego syna w
celu przewiezienia ich na jacht. Cała trudność jednak – pomyślała
Lukrecja polega na tym, jak my mamy wyjść z tej opresji.
Zastanawiała się również, czy lord Beaumont został już schwytany
i zmuszony do ujawnienia miejsca, w którym miał się spotkać z
kimś z Anglii. Następnie stwierdziła, że najprawdopodobniej
Francuzi byli czujniejsi, aniżeli Anglicy myśleli. Właśnie dlatego
przesłuchiwali każdego, kto wzbudzał podejrzenie.

Maszerowali bardzo szybko, musiała biec, by dotrzymać im

kroku. Kiedy doszli do farmy, oddalonej około pół mili od
cmentarza, nie mogła złapać tchu ze zmęczenia. Liczba żołnierzy
na podwórzu i przed bramą świadczyła o tym, że farma została
zarekwirowana przez wojsko. Weszli za sierżantem do domu. W
wąskiej, nisko sklepionej sieni sierżant zapukał do drzwi i nie
otrzymawszy odpowiedzi wszedł do środka. Znajdowali się w
niewielkim, jasnym pokoju we frontowej części budynku. Na
ciężkim dębowym stole, zamienionym na biurko, leżały w
nieładzie jakieś papiery, kałamarz i kilka gęsich piór.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 109

Sierżant przeszedł przez pokój i zapukał do innych drzwi po

drugiej stronie. Jakiś głos odpowiedział Entrez – więc wszedł,
zamykając za sobą drzwi.

Lukrecja spojrzała na markiza. W świetle dwóch lamp

oświetlających pokój zauważyła, dlaczego na odległość wydawał
jej się inny. Miał na sobie przyciasną czarną pospolitą marynarkę,
uważaną za najlepszą przez każdego szanującego się urzędnika.
Jego buty ze sprzączkami miały mocne podeszwy, skarpetki były z
cienkiej wełny. Włosy uczesał też inaczej, a czekając na powrót
sierżanta, wyciągnął z kieszeni okulary w drucianej oprawce i
nałożył je na nos. Gdyby nie zdawała sobie sprawy z
niebezpieczeństwa, wybuchnęłaby śmiechem. Jego przebranie
było wspaniałe. Nawet pan Odrowski pochwaliłby sposób, w jaki
zmienił swoją powierzchowność. On nie tylko się przebrał, ale
nawet stał inaczej. Nerwowy tik pojawił się w oku, a dziwne,
deformujące okulary wykrzywiały jego prosty arystokratyczny
nos.

Drzwi z drugiego końca pokoju otworzyły się, wyszedł sierżant

poprzedzony przez oficera. Był to młody człowiek w wieku około
dwudziestu pięciu lat, typowy drobnomieszczanin i jak Lukrecja
zauważyła, znudzony całą procedurą.

– Kim jesteś – spytał agresywnie – i co robiłeś na cmentarzu o

tak późnej porze?

– Nie miałem pojęcia – odpowiedział markiz skromnie – że jest

coś złego w spotykaniu tam mojej narzeczonej. Często tam się
spotykaliśmy i dotąd nie mieliśmy kłopotów.

– A ty skąd pochodzisz? – spytał oficer Lukrecji Jego z

początku szorstki głos złagodniał przy końce wypowiedzi.

W świetle lampy wyglądała prześlicznie. Z trudem pokonując

uczucie przenikliwego strachu, spojrzała na niego spod rzęs i
rzekła:

– Tiens. Monsieur, pochodzę z Paryża, lecz mieszkam tu w

sąsiedztwie i uważam, że jest to okropnie nudne. Dlatego też
zabawiam się trochę, spotykając tego oto pana. Gdyby się znalazł
ktoś bardziej pociągający spotykałabym go również. – Tu

background image

Barbara Cartland

Strona nr 110

spojrzała znacząco na Francuza, by nie było żadnego
nieporozumienia.

– Interesujesz mnie, moja panno – powiedział z iskierką w oku,

której przedtem nie było. – Zakładam, że przyjdziesz i opowiesz
mi dokładniej, co robiłaś na cmentarzu. Sądzę, że będzie to bardzo
pouczające.

– Z pewnością – powiedziała Lukrecja. – A pan może zechce

opowiedzieć mi, co się dzieje na świecie. Równie dobrze
mogłabym być uwięziona w klasztorze, jak w tym nudnym
miejscu.

Francuz zaśmiał się.
– Będziemy musieli sprawdzić, czy uda nam się uczynić to

miejsce bardziej zabawnym – powiedział. – Chodź do drugiego
pokoju. Kończę kolację i nie chcę, by ostygła.

– To się rozumie – odpowiedziała Lukrecja. – Z ochotą pójdę z

tobą, panie.

Spojrzała na markiza, idąc za Francuzem w stronę drzwi. Po

tym, jak na nią patrzył, poznała, że jest nie tylko zły na nią za to,
co robi, lecz i niezwykle zaniepokojony.

– Biedny Pierze, on jest zazdrosny! – powiedziała do Francuza.
– Co ja mam robić, Monsieur? – spytał sierżant.
– Znaleźć Anglika i jego syna! – warknął oficer. – Zostaw

jednego żołnierza do pilnowania tego człowieka. Lepiej przywiąż
go do krzesła, aby nie uciekł, choć nie wygląda na takiego, co
chciałby to zrobić.

– Wątpię, czy poszedłby bez swojej ukochanej – z szerokim

uśmiechem powiedział sierżant.

– Mimo wszystko zwiąż go – rozkazał oficer i wracaj do

obowiązków. Te angielskie świnie muszą być tu gdzieś w okolicy.

– Znajdę ich, Monsieur – powiedział sierżant. Proszę się nie

martwić.

– Masz ich znaleźć, zanim przybędzie tutaj major Le Cloud –

powiedział oficer. – Nie zapomnij o tym!

Powiedziawszy to, wszedł za Lukrecją do drugiego pokoju.

Ona zaś słuchała i rozglądała się dookoła, zdejmując pelerynę.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 111

Ten pokój był większy od biura. Był również lepiej umeblowany.
Pośrodku stał stół, na którym leżały resztki wieczornego posiłku.

Oficer usiadł przy stole, a starsza kobieta o pomarszczonej,

spalonej przez słońce i zawziętej twarzy weszła drugimi drzwiami
i postawiła dzbanek kawy na stole. Lukrecja domyśliła się, że jest
to żona farmera, niezadowolona z zarekwirowania farmy przez
wojsko.

– Jeszcze jedną filiżankę – szorstko rzucił oficer.
Kobieta nic nie odpowiedziała, wyszła z pokoju i wróciwszy po

chwili, niemal cisnęła filiżankę ze spodkiem na stół.

– Siadaj, moja panno – powiedział oficer – I pozwól, że naleję

ci kawy. A co powiesz na kieliszek wina?

– Z pewnością, panie, jeden kieliszek wypity z tobą mi nie

zaszkodzi – powiedziała Lukrecja, spoglądając na niego filuternie.

Nalał trochę czerwonego wina do pustego kieliszka, który stał

na stole, a potem napełnił własny. Lukrecja zauważyła, że
opróżnił butelkę.

– Opowiedz mi coś o sobie – poprosił Francuz.
– Niewiele mam do opowiadania – odpowiedziała. – Jestem

znudzona. Zapewniam cię, panie, że nie widziałam nikogo tak
młodego i tak przystojnego jak ty od czasu swojego przybycia do
tego przeklętego miejsca.

– W takim razie, dlaczego tutaj jesteś? – spytał oficer.
– Mój ojciec zajmuje się budową statków dla naszego Cesarza.
– To wszystko tłumaczy – zauważył Francuz. Nawet istoty tak

piękne jak ty muszą cierpieć w czasie wojny.

– Cierpię bezgranicznie, panie, lecz nie w tej chwili. – Popijała

wino małymi łykami. – Czy mogę wypić za twoją pomyślność? –
zaproponowała. – Jestem pewna, że zostaniesz generałem na
długo przed nastaniem pokoju.

– Pokój byłby już jutro, gdyby nie ci przeklęci Anglicy –

odpowiedział Francuz.

C’est vrai – zgodziła się Lukrecja z uśmiechem. – Ale

niewątpliwie ci bezdenni głupcy zdają sobie sprawę z tego, że są
pokonani?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 112

Francuz wzruszył ramionami.
– Kto tam wie, co oni myślą? – powiedział. – Zamiast tego

powiem, co ja myślę o tobie. Vous êtes très folie, Mademoiselle.
Musimy coś wymyślić, aby twoja wizyta stała się bardziej
interesująca, aniżeli w tej chwili.

– Jakże pan to zrobi? – trzepocząc rzęsami spytała Lukrecja.
– Czy naprawdę chcesz, abym ci powiedział? – mówił

przybliżając swoją twarz do jej twarzy.

– Lecz co z biednym Pierrem? – spytała Lukrecja. – Nie

możesz go tutaj trzymać! Straci swoje stanowisko! Jego
pracodawca jest bardzo wymagający. Pierre musi stawić się w
pracy o siódmej rano. – Jej umysł gorączkowo pracował, gdy to
mówiła.

Oficer był szczupłym mężczyzną i nie wyglądał na szczególnie

krzepkiego.

– Dlaczego Pierre nie służy w wojsku? – spytał. – Jest wielkim

facetem, typem mężczyzny, jakiego potrzeba.

– Jego oczy – zauważyła smutno Lukrecja. – Nie mógłby trafić

w nieprzyjaciela nawet z dziesięciu jardów, jest krótkowidzem.

– No tak, a sądzisz, że znajdą kogoś lepszego zamiast niego,

gdy tak rozpaczliwie brakuje mężczyzn?

A potem, jakby ten temat w ogóle go nie interesował,

powiedział:

– Teraz porozmawiamy o tobie, moja panno.
– Czemu nie można go wypuście? – spytała Lukrecja. – Ja

naprawdę robię się nerwowa, kiedy pomyślę, że on słyszy, co
mówimy.

– Nic nie usłyszy przez te grube mury – odpowiedział oficer. –

a ja nie mogę go uwolnić, zanim nie przyjedzie major Le Cloud.
Każdy, kto jest podejrzany, musi być przesłuchany przez majora i
być może stanie przed sądem w Paryżu.

Mon Dieu! – krzyknęła Lukrecja. – Nie miałam pojęcia, że

jesteśmy tacy winni!

– Jesteś bardzo ważna, moja panno, o tym mogę cię zapewnić –

odpowiedział oficer.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 113

Skończył swój kieliszek i wyciągnął rękę w kierunku Lukrecji.

Gdy jego palce dotknęły jej delikatnej szyi, wstała uśmiechając się
czarująco. Pewien pomysł zaświtał jej w głowie.

– Naleję ci jeszcze trochę wina, panie.
– Nie, nie ruszaj się!
– Chcę cię obsłużyć. To dla mnie przyjemność. Zapewniam cię.
Zobaczyła butelkę na drugim stole. Zanim zdążył jej

przeszkodzić, przeszła za jego plecami, by ją zabrać. Gdy
odchodziła od stołu, sięgnęła po łyżeczkę do kawy ze spodka
swojej filiżanki. Butelkę trzymała za szyjkę.

– Musimy razem wypić ten toast, panie – powiedziała kusząco.

– Zastanawiałam się jak to będzie, lecz teraz już wiem.

– Powiedz mi – prosił Francuz patrząc na nią.
Jeszcze raz próbował ją dotknąć. Gdy swoją dłonią dosięgnął

jej talii, Lukrecja wypuściła łyżeczkę z lewej ręki. Instynktownie
nachylił się, by ją podnieść, a kiedy to robił, złapała butelkę od
wina w drugą rękę i rozbiła ją na jego głowie.

Gdy pochylił się do przodu po pierwszym ciosie, uderzyła go

jeszcze raz. Upadł na podłogę, zsuwając się z krzesła i rozciągnął
się jak długi pod stołem, a Lukrecja wzięła swój kieliszek i
podeszła do drzwi, trzymając nadal butelkę w ręku.

Mogła otworzyć drzwi tylko na tyle, by się przecisnąć. Udało

się!

Tak jak myślała, markiz siedział na krześle przy ścianie z

rękoma związanymi do tyłu. Żołnierz pilnujący go siedział obok
drugich drzwi z muszkietem w ręku. Lukrecja podeszła do niego.
Była rada, że nie wstał.

– Pan oficer prosił mnie, bym przyniosła ci kieliszek wina –

powiedziała przymilnie. – Uważa, że przed nami dużo czasu do
przybycia majora Le Clouda.

Żołnierz wyglądał na zdziwionego. Potem z uśmiechem, który

odsłonił jego sczerniałe i połamane zęby, sięgnął lewą ręką po
kieliszek. Gdy już miał go wziąć, wypuściła z dłoni kieliszek,
który z trzaskiem upadł na podłogę, rozbijając się na tysiąc
kawałków.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 114

Skonsternowany żołnierz nachylił się, a wtedy Lukrecja

uderzyła go z całej siły butelką w głowę. Pierwsze uderzenie nie
było zbyt mocne, ponieważ zostało zamortyzowane przez
kaszkiet. Po drugim i trzecim legł bez czucia na podłodze.

– Dzielna dziewczyna – powiedział markiz. – Rozwiąż mnie.
Odstawiła butelkę i podbiegła do niego. Węzły były mocne i

przez chwilę myślała, że ich nie rozwiąże. Lecz gdy je nieco
rozluźniła, markiz szarpnięciem oswobodził ręce i ściągnął sznur.
Z szybkością, o jaką go nie podejrzewała, przeskoczył przez pokój
i zdmuchnął obie lampy. Następnie otworzył małe okienko i
ostrożnie wystawił głowę na zewnątrz. Bez słowa wziął Lukrecję
na ręce i przez okno spuścił ją w dół na ziemię. Po chwili
wygramolił się za nią.

Wydawało się, że dookoła nikogo nie ma, lecz wolał nie

ryzykować. Trzymając się blisko ściany, skradali się wokół domu,
aż znaleźli się naprzeciw dużej stodoły, jaką można spotkać
prawie na każdej farmie we Francji.

Markiz zatrzymał się, popatrzył wokół, a następnie chwycił

Lukrecję za rękę i przebiegł z nią przez dziedziniec tak szybko, że
prawie straciła oddech. Przypuszczała, że powinni iść dalej, lecz
nie śmiała o to zapytać.

Chociaż w stodole było ciemno, dostrzegła po chwili dwie

drabiny oparte z boku o ścianę. Sięgały strychu powyżej przegród
wydzielonych dla zwierząt.

Markiz wspiął się na kilka szczebli drabiny, zszedł i

wypróbował drugą.

– O ta! – szepnął.
Lukrecja weszła na górę, on za nią. Na strychu z ledwością

mogła się wyprostować, a markiz musiał się zgiąć niemal w pół.
Wciągnął za sobą drabinę, a ona z przerażeniem stwierdziła, że w
tej części strychu prawie nie ma siana, chociaż gdzie indziej było
go pełno.

– Czy nie powinniśmy być z drugiej strony? – wyszeptała.
– Nie – ostro odpowiedział. – Idź i połóż się przy okapie.
Zrobiła, jak kazał, a on zaczął zbierać resztki siana, aż zebrał

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 115

niewielką wiązkę. Gdy tak bezszelestnie się poruszał, usłyszeli
jakieś odgłosy.

– Nadchodzą – powiedziała panicznie wystraszona.
Markiz spokojnie, wyraźnie bez pośpiechu, zniżywszy się aż

do podłogi położył się obok Lukrecji. Następnie tą garstką siana
przykrył ich obojga.

Lukrecja czuła, że to zaledwie trochę ich zakrywa. Świadoma

była, że markiz leży prawie na niej i jakkolwiek bała się, odczuła
dreszcz podniecenia, ponieważ on był tak blisko. Z dołu doleciał
ich odgłos żołnierzy wchodzących do stodoły.

– Oni nie mogą być daleko, wy głupcy, wy idioci! – krzyczał

mężczyzna. – Dlaczego nie zauważyliście, jak uciekali?

– A co ze strychem, kapralu? – spytał ktoś.
– Wejdź po drabinie i zobacz, co tam jest! – rozkazał kapral,

który najwyraźniej był dowódcą. Lukrecja usłyszała odgłos
wchodzenia po chwiejącej się drabinie.

– Tu jest dużo siana – powiedział ten z góry.
– Nie trać czasu! Nakłuwaj bagnetem, a nie przegap miejsca,

gdzie mógłby się schować człowiek – rozkazał kapral.

Teraz Lukrecja wiedziała, dlaczego markiz wybrał część

strychu bez siana. Słyszała, jak mężczyzna dźga bagnetem po
drugiej stronie stodoły. Ciarki po niej przeszły, gdy pomyślała, jak
strasznie byłoby czekać na bagnet wbijany we własną pierś lub
wiedzieć, że to markiz został ugodzony.

– Nikogo tutaj nie ma! – krzyknął żołnierz.
– Anons! – powiedział kapral. – Nie trać czasu. Oni musieli

udać się w stronę brzegu. To Anglicy. Założę się o ostatniego
franka!

Słychać było odgłosy wychodzenia ze stodoły. Światło latarni

zniknęło razem z nimi i Lukrecja otworzyła usta, aby coś
powiedzieć. Lecz nim zdążyła wymówić słowo, markiz odwrócił
się i pocałował ją. Przez chwilę była tak zdziwiona, że aż
wstrzymała oddech. Przeszedł przez nią nagły dreszcz, gdy
poczuła na ustach jego mocny pocałunek wywołujący rozkosz,
jakiej nie zaznała w ciągu całego dotychczasowego życia. W tym

background image

Barbara Cartland

Strona nr 116

momencie ktoś zakaszlał. Raptownie zesztywniała. Na dole był
mężczyzna. Po chwili usłyszeli, że odwrócił się i wyszedł na
dziedziniec.

Lukrecja zorientowała się, że prawie dała się złapać w

najstarszy sposób na świecie. Wyszli wszyscy żołnierze z
wyjątkiem jednego, który został, aby sprawdzić, czy jednak ktoś
się nie schował w stodole. Ten ktoś mógł zdradzić swą obecność,
myśląc, że jest już bezpieczny.

Dopiero teraz markiz uniósł głowę uwalniając jej usta. Więc

pocałował ją tylko dlatego, żeby nic nie mówiła, a nie – jak jej się
zdawało przez jedną cudowną chwilkę – że zapragnął tego.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 117

Rozdział 7

Markiz wstał bez słowa i pomógł podnieść się Lukrecji. Potem

uwolnił jej rękę, wziął drabinę i spuścił ją w dół. Nadal nic nie
mówiąc zszedł po niej i zaczekał, aż Lukrecja również zejdzie. W
stodole panowała cisza, słychać było tylko powolne ruchy
zwierząt w przegrodach. Nie było ich tam wiele i Lukrecja
pomyślała, że farmer, którego dom zajęło wojsko, musiał być
człowiekiem biednym. Jakie to niezwykłe – myślała później – że
w chwilach niebezpiecznych umysł jest tak zadziwiająco jasny i
dostrzega nieistotne, niepotrzebne szczegóły niejako w oderwaniu
od bezpośredniej sytuacji.

Trzymając się za ręce, przeszli szybko przez stodołę do

wielkich drzwi, które żołnierze zostawili uchylone. Można było
przez nie obserwować podwórze oświetlone blaskiem padającym
z okien farmy. Na dworze było o wiele ciemniej niż wtedy, gdy
Lukrecja i markiz przemykali się do stodoły. Teraz było łatwiej
wyślizgnąć się przez drzwi i w cieniu budynków przedostać się z
podwórza na pole.

Markiz skierował się, jak zauważyła Lukrecją, na południe.

Wiedziała, że tak trzeba, bo żołnierze poszli w stronę brzegu.
Domyśliła się, że aby uniknąć ponownego schwytania, muszą
zboczyć z drogi i obejść teren, na którym poszukiwali ich
żołnierze.

Gdy tylko oddalili się od farmy, markiz zaczął biec. Znaleźli

się na łące. Lukrecja zauważyła, że o wiele łatwiej byłoby jej
dotrzymać mu kroku, gdyby nie wytworna wąska suknia.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 118

Bezskutecznie próbowała coś z nią zrobić, potem zatrzymała się i
szepnęła:

– Czy masz nóż? Rozetnij mi spódnicę! W tym nie da się biec.
Były to pierwsze słowa, jakie przeszły jej przez gardło od

czasu, gdy ją pocałował. Patrzyła na zamazaną w mroku sylwetkę,
jeszcze czując dreszcz, który przeniknął ją w chwili dotknięcia
jego ust. Ku swojej rozpaczy wiedziała, że nie interesuje go jej
osoba. Teraz była dla niego tylko kłopotem i przeszkodą w
ucieczce.

Markiz bez słowa wyciągnął nóż, nachylił się i przeciął jej

suknię z tyłu od kolan aż do obrębu. Zaraz potem podniósł się i
schował nóż do kieszeni.

– Musimy uciekać możliwie jak najszybciej – powiedział.
– Tak, wiem.
Biegli dalej głębokim rowem do końca pola, potem w poprzek

następnego, zaoranego i obsianego pszenicą. Trudno było iść tędy,
na szczęście z jednej strony rósł zagajnik i mogli skryć się w
cieniu drzew. Przeszli chyba około mili. Serce jej łomotało i z
trudnością łapała oddech. W końcu markiz przystanął i odwrócił
się. Nic nie widział w ciemnościach, noc była pochmurna.

– Czy sądzisz, że nas ścigają? – spytała Lukrecja.
– Ostatecznie wiedzą, że będziemy chcieli dojść do morza.
– Myślisz, że lord Beaumont znajdzie łódź?
– Skąd mam to wiedzieć? – odparł szorstko, a ona jeszcze raz

zdała sobie sprawę, że jest zły z powodu jej obecności.

Szli dalej w milczeniu. Zastanawiała się, czy ich wolniejsze

tempo było spowodowane troską o nią, czy też markiz szedłby
teraz wolniej także, gdyby był sam.

Szli i szli bez końca. Postanowiła, że nie powie już nic, dopóki

markiz się nie odezwie. I jeszcze postanowiła nie narzekać bez
względu na to, co się stanie i jak długo będzie trwała ta ucieczka.
Na pewno tego ode mnie oczekuje – przekonywała – się w duchu.
Przecież nie życzył sobie jej towarzystwa, a sam – tego była
pewna – jest typem mężczyzny, któremu przeszkadza, jeśli
kobieta zajmuje się nie swoimi sprawami.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 119

I podobnie jest w jego łóżku – pomyślała z grymasem na

twarzy, przypomniawszy sobie czuły i uwodzicielski głos lady
Hester oraz wymacaną ciszę w saloniku karczmy, gdy tamta
całowała markiza.

A przecież – pocieszana się Lukrecja – choć markiz złości się

na nią i czasami ma przez nią kłopoty, to wyłącznie dzięki niej
stała się możliwa ich ucieczka. To w końcu będzie punkt na jej
korzyść!

Może jednak markiz sądzi, że gdyby jej nie było, nie zostałby

zaaresztowany na cmentarzu?

Wszystko, co się wydarzyło do tej pory, powracało w jej

myślach, gdy tak szła i szła obok markiza.

Nie wiedziała, po czym idzie, i wkrótce miała stopy mokre,

pończochy podarte, a nogi okropnie obolałe. W końcu, gdy prawie
już straciła rachubę czasu, dotarli do czegoś, co w ciemności
wydawało się dużym lasem. Markiz odezwał się po długim
milczeniu:

– Nie możemy iść dalej, dopóki się nie rozjaśni.
– To niemożliwe, by nas ktoś teraz zobaczył – odparła.
– Nie mamy żadnej pewności – stwierdził markiz. –

Poszukamy miejsca na odpoczynek w środku lasu. Idź za mną!

Ruszył w stronę czarnej ciemności drzew, których zaledwie

kontury mogła rozpoznać na tle nieba. Szła za nim szybko,
przepełniona strachem, że zniknie jej z oczu a ona zostanie sama.
Wiedziała, że torował sobie drogę ręką.

Po chwili powiedział:
– Tu jest piaszczysta ziemia. Myślę, że będzie to dla nas

najwygodniejsze miejsce do siedzenia. – Po chwili dodał z
zadowoleniem: – Leży tutaj nawet drzewo, o które możemy się
oprzeć.

– Rzeczywiście, cóż za wygoda! – odpowiedziała Lukrecja

śmiejąc się w głos.

Nagle wszystko wydało się jej zabawne. Markiz z wielkimi

posiadłościami, z pałacem Merlyn – oraz ona – ze swoją ogromną
fortuną – szukają schronienia we francuskim lesie! Uradowani z

background image

Barbara Cartland

Strona nr 120

powodu leżącego drzewa, o które będą mogli oprzeć swoje
zbolałe nogi, rozmawiają o wygodzie siedzenia na piaszczystej
ziemi!

Markiz wstał. Z jego ruchów wywnioskowała, że zdejmuje

marynarkę.

– Co robisz? – spytała.
– Włóż to – odpowiedział. – Za chwilę będzie ci zimno.
– Nie mogę włożyć twojej marynarki – zaprotestowała.
– Dlaczego nie?
– Nie chcę, abyś się przeziębił.
– Czy mówisz poważnie? – dopytywał się. – Światowa kobieta,

Lukrecjo, domagałaby się tej marynarki jak czegoś, co się jej
należy.

– Ja nie jestem kobietą światową – odparła – a moja suknia jest

zupełnie ciepła.

– Nie mam ochoty się sprzeczać – rzucił stanowczo. – I

chciałbym jeszcze dodać. Lukrecjo, że każda kobieta, światowa
czy też nie, miałaby tyle zdrowego rozsądku, by zdać sobie
sprawę, że im bliżej siebie się usiądzie, tym jest cieplej.

– Na ten temat nie będę dyskutować – odpowiedziała. Włożyła

marynarkę, którą jej podał, i poczuła jego rękę podtrzymującą ją
przy siadaniu. Plecami oparła się o drzewo, nogi wyprostowała i
wyciągnęła przed sobą na piasku. Była blisko niego. Nie widziała
go, lecz czuła każdy jego oddech, a gdy poruszyła głową, jej
policzek dotknął jego ramienia. Po chwili odezwała się:

– Czy nam się uda?
– Stanę na głowie, by się nam udało – odpowiedział – lecz,

oczywiście, jak to bywa w życiu, dużo zależy od szczęścia.

– Twoje szczęście już stało się przysłowiowe!
– Poprzednimi razy musiałem martwić się tylko o siebie.
Zapadła głucha cisza, którą po chwili przerwała Lukrecja:
– Czy nadal się na mnie gniewasz?
– Byłem rzeczywiście zły – przyznał markiz. – Lecz czy mogę

gniewać się na kobietę, która miała tyle sprytu, by wyratować nas
z ciężkiej opresji, jaką mogło okazać się to wojskowe

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 121

przesłuchanie...

Odetchnęła z ulgą. Z tonu jego głosu zorientowała się, że już

się na nią nie gniewa.

– Czy sądzisz, że major Le Cloud, kimkolwiek on jest,

podejrzewałby coś?

– Myślę, że nie podjąłby ryzyka uwolnienia nas. Francuzi mają

obsesję na punkcie angielskich szpiegów. Szansa na nieodesłanie
nas do Paryża była bardzo nikła.

– A co zrobimy teraz? – spytała Lukrecja.
– Podejmiemy każdy wysiłek, by dołączyć do ludzi na jachcie.

Kapitan popłynie na drugą stronę półwyspu do miejsca, które
opisałem mu na wszelki wypadek. Teraz cała trudność leży w tym,
jak się tam dostać.

Lukrecją wstrząsnął dreszcz. To było ze strachu, lecz markiz

szybko spytał:

– Zimno ci?
I objąwszy ją ramieniem przytulił jej głowę do swej piersi.

Miał na sobie cienką lnianą koszulę, przez który czuła
równomierne bicie jego serca. Ten odgłos powiedział jej, że nie
ma się czego obawiać. Jakimś bajkowym sposobem, dzięki
któremu dotąd zwyciężał, markiz wyprowadzi ich bezpiecznie.

Jeżeli podniosę głowę, jego usta znajdą się blisko moich –

pomyślała.

Wspomnienie pocałunku w stodole wzbudziło w niej dreszcz

pożądania. Wciągnęła głęboko powietrze.

– Chciałbym wyrazić swoją wdzięczność – zabrzmiał łagodny

głos tuż nad jej głową.

– Za co? – spytała Lukrecja.
– Za twoją pomysłowość i znokautowanie obu Francuzów w

prawdziwie profesjonalny sposób.

– Gdy weszłam do pokoju razem z oficerem, najpierw

pomyślałam, że trzeba go zabić – powiedziała Lukrecja. – Lecz
noże były stare i tępe, nie dałabym sobie rady z przebiciem
munduru.

– Sposób, jaki wybrałaś, był bardziej skuteczny powiedział

background image

Barbara Cartland

Strona nr 122

markiz: – Nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło.
Nigdy przedtem nie było mi dane dostąpić zaszczytu oglądania
amazonki w akcji.

– Bałam się – przyznała Lukrecja.
– Każdy się boi w takiej sytuacji – odpowiedział markiz – ale

jaka radość, gdy się dokona czegoś niemożliwego.

– Jesteśmy wolni. Chociaż przez tę chwilę... – zauważyła

drżącym głosem.

Jego ramię objęło ją mocniej. Pomyślała, że nieważne jest

niebezpieczeństwo i niewygoda. Nieważne, że jutro mogą zostać
aresztowani, a nawet skazani na śmierć za szpiegostwo. Jedynie
ważne było to, że jest blisko niego, że czuje bicie jego serca, a on
jest dla niej miły.

– Kocham cię! Kocham! – chciała głośno zawołać. Wiedziała

jednak, że gdyby to zrobiła, naruszyłaby ich nowe braterstwo,
uczucie pewnej wspólnoty, którego wcześniej nie znali. Nie był to
czas na miłość. Był to czas zmagania się z niebezpieczeństwem,
dla dwojga osób odizolowanych w obcym kraju – czas walki
przeciwko wspólnemu wrogowi.

– Staraj się zasnąć – powiedział łagodnie. – Jutro przed nami

długa droga.

Myślała, że nie będzie mogła zasnąć, jednak chyba trochę się

zdrzemnęła. Wcześniej niż się spodziewała, różowawy poblask na
niebie oświetlił niewidoczne dotąd gałęzie nad ich głowami i pnie
drzew. Zaraz potem spojrzeli na siebie i markiz pomógł jej wstać.

– Musimy ruszać – powiedział. – Czujesz się dobrze?
– Oczywiście – odrzekła.
Markiz zacierał ręce i poruszał ramionami, a Lukrecja

zastanawiała się, czy bardzo zesztywniał od trzymania jej przez
tak długi czas.

– Proszę, weź swoją marynarkę – powiedziała. Jest dla mnie za

ciężka na wędrówkę... ale dziękuję ci. Zdjął marynarkę z jej
ramion. Była ciekawa, czy wkładając ją na siebie, odczuł ciepło jej
ciała.

– Pachniesz

fiołkami

powiedział

nieoczekiwanie.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 123

Przypomniała sobie, że przebierając się w wielkim pośpiechu
przed opuszczeniem jachtu, nie użyła egzotycznych francuskich
perfum, odpowiednich do swoich wyszukanych toalet, ale wonnej
kompozycji przygotowanej specjalnie dla niej przez wytwórcę z
Jermyn Street.

– Podoba ci się ten zapach? – Zastanawiała się, czy nie

popełniła błędu.

– Nie dawało mi to spokoju nocą przez kilka godzin, aż w

końcu rozpoznałem tę woń.

Bardzo chciałaby widzieć wyraz jego twarzy. Czuła się

niepewnie i nie wiedziała, co miał na myśli i jak mu
odpowiedzieć.

Wtedy on stwierdził oschle:
– Chodź! Nie możemy marnować czasu!
Wyszli z lasu i dalej szli jego skrajem, nie widząc zbyt wiele,

bo na polach rozciągnęła się poranna mgła. Chyba godzinę trwało,
zanim dotarli do następnego lasu. Markiz prowadził ścieżką, która
wiła się i skręcała między pniami drzew. Doszli w końcu na drugą
stronę lasu i zobaczyli dolinę usłaną polami bez żadnego drzewa.

– Chyba popełniłem błąd – stwierdził markiz jakby do siebie. –

Tutaj może być niebezpiecznie.

– Dlaczego? – spytała.
– Ponieważ będziemy szli przez otwartą przestrzeń. Nie ma

tutaj lasu, w którym moglibyśmy się ukryć. Stał patrząc na dolinę.
Robiło się coraz jaśniej, a gdy pierwszy promyk słońca rozbłysnął
na wschodzie, Lukrecja zobaczyła przed sobą w dole małe
gospodarstwo. Dom był biedny i zniszczony, lecz z jednego
komina leciał dym. Patrzyła w tamtym kierunku. Oto przed dom
wyszło troje ludzi: dwie kobiety i mężczyzna. Mieli ze sobą
narzędzia ogrodnicze, szli pewnie pracować na polu. Jedna z
kobiet wydawała się zgarbiona od starości, pozostali wyglądali
młodziej. Mężczyzna szedł wolno. Lukrecja spostrzegła, że utyka.
Markiz również obserwował tych ludzi. Nagle powiedział:

– Zostań tutaj. Bądź w cieniu drzew i jeśli zobaczysz kogoś

nadchodzącego, schowaj się.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 124

– Dokąd idziesz? – spytała. – Nie zostawisz mnie?
Bała się zostać sama.
– Idę zobaczyć, czy uda mi się coś znaleźć – odpowiedział

markiz. – Przede wszystkim na śniadanie. Lukrecja spojrzała na
tamtych ludzi. Szli w stronę pola zatopionego we mgle i po chwili
stali się niewidoczni.

– Czy to bezpieczne? – spytała z niepokojem.
– Będę ostrożny – odrzekł z uśmiechem.
Nie powiedział już nic więcej i pochyliwszy się nisko, poszedł

w kierunku gospodarstwa. Lukrecja stała w cieniu drzewa,
obserwując go bacznie.

Nie miała pojęcia, co chciał zrobić ani co spodziewał się

znaleźć. Przydałoby się śniadanie wszystko jedno jakie –
stwierdziła czując nagły głód i to ją upewniło, że markiz też jest
głodny. Widziała, jak doszedł do zagrody i bez wahania skierował
się do drzwi. Zniknął, więc przypuszczała, że albo sam wszedł do
budynku, albo ktoś go wpuścił. Nagle poraził ją strach. Może
wewnątrz czatują ludzie, którzy chcą go złapać? Może już nigdy
nie wróci?

– Jestem niemądra – stwierdziła, lecz równocześnie pomyślała,

że strach, jaki ją ogarnął, jest wyrazem jej miłości.

Po namyśle wydało jej się nieprawdopodobne, by w domu

pozostał ktoś poza ludźmi zbyt starymi do pracy na polu. Chłopi
byli znani ze swej pracowitości. O tej porze roku pozostaną poza
domem do zmroku. Przy żniwach pomagały nawet dzieci.
Jakkolwiek sensowna i logiczna była myśl, że markiz porusza się
po pustym domu, ona zupełnie inaczej wszystko sobie
wyobrażała, bo kochała tego człowieka. Nie mogła się uwolnić ani
od obrazu żołnierzy czekających na markiza, ani od widoku, jak
pada uderzony w głowę.

– Zachowaj go, Boże, zachowaj go! – modliła się cały czas.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że markiz wraca. Niósł duży

tobół w ręce. Nie mogła się zorientować, co to może być, aż do
chwili, gdy znalazł się przy niej.

– Co tam masz? – spytała świadoma niepokoju w swoim głosie

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 125

i jakby szukająca potwierdzenia na jego twarzy, że wszystko jest
w porządku.

Uśmiechnął się do niej.
– Przyniosłem coś do przebrania. Im prędzej się przebierzemy,

tym lepiej.

– Co to za rzeczy? – spytała zaciekawiona.
– Całkiem ładna sukienka dla ciebie – odpowiedział. – Myślę,

że to odświętny ubiór tamtej pani.

Po tych słowach podał jej kilka części garderoby, a potem

spojrzał na to, co jeszcze zostało mu w ręce.

– A dla siebie – powiedział ze spokojem – mam mundur

wojaka, jednego z tych najbardziej oddanych Cesarzowi.

Zdumiona Lukrecja spojrzała na niego i zobaczyła błękitno-

biały strój francuskiego pułku.

– Nie możesz tego włożyć! – powiedziała z trudem, jakby jej

dech zaparło.

Markiz roześmiał się.
– Nałożę rogi i ogon samego diabła, bylebyśmy dotarli

bezpiecznie do jachtu – odpowiedział. – Szybko się przebieraj,
Lukrecjo. Im prędzej stąd odejdziemy, tym lepiej. A jeżeli
będziesz grzeczną dziewczynką, dostaniesz coś do jedzenia.

Mówił w sposób żartobliwy jak do dziecka, lecz zrozumiała, że

polecenie jest poważne i nieodwołalne. Oddaliła się w głąb lasu,
położyła rzeczy, które dostała od niego, i zaczęła ściągać suknię.
Pomyślała, że markiz słusznie nazwał ten strój odświętnym.
Czerwona wełniana kamizela, noszona przez wieśniaczki,
bawełniana spódnica oraz śnieżnobiały fartuch. Markiz pamiętał
nawet o wykrochmalonym białym czepku z długimi wiszącymi
wstążkami.

Rzeczy były znoszone, lecz czyste. Markiz znalazł je

poukładane starannie w szufladzie. Były dla niej za duże,
szczególnie w talii, ale ścisnęła się fartuchem i zawiązała go z
tyłu. Ciasno zaplotła włosy i skryła je pod czepkiem, tak jak
widziała to u Francuzek. Swoją kosztowną suknię wrzuciła do
zajęczej nory i wróciła do markiza. On siedział i nożem obcinał

background image

Barbara Cartland

Strona nr 126

naszywany nosek w skórzanym bucie.

– Co ty, u licha, robisz? – spytała.
– W takiej chwili jak ta wielką uciążliwością jest duży wzrost.

Na szczęście nikt się nie zdziwi, jeżeli żołnierzowi z buta wyłażą
palce. Napoleon nie ma pieniędzy na to, by je wydawać na
żołnierski ubiór.

– Będzie ci w nich niewygodnie – ostrzegła Lukrecja.
– Dla ciebie mam coś znacznie gorszego – odpowiedział

markiz, kierując wzrok na parę drewnianych chodaków leżących
na ziemi.

– Muszę to nosić? – spytała.
– Tylko wtedy, gdy ktoś się przybliży – odparł. – Chodzić w

tym jest męczarnią. Możesz je trzymać w ręku i wkładać na nogi,
gdy przechodzimy przez wioskę albo gdy natkniemy się na
wścibskich Francuzów.

Skończył obcinać noski u swoich butów, włożył je i związał

kawałkami sznurowadeł. Wstał. Miał na sobie parę wytartych,
postrzępionych bryczesów, na których znać było trudy drogi.

– Czy zdjęłaś swoją koszulkę?
– Nie – odpowiedziała ze zdziwieniem. – A miałam to zrobić?
Uśmiechnął się.
– Gdy będą nas przesłuchiwać, mogą się zdziwić, że francuska

chłopka nosi jedwab i koronkę pod spodem. Jednakże jeżeli mają
ciebie powiesić, to i ja będę wisiał, więc też zatrzymam swoją
koszulę. Facet, który nosił ten mundur, był zdaje się „zdrowo
pachnącym” synem tej ziemi.

– Zdejmę koszulkę, jeżeli tego chcesz – powiedziała Lukrecja.
– Nie przejmuj się – odrzekł markiz. – Musimy być na tyle

ostrożni, by się nie dać złapać.

To mówiąc wciskał na swoją koszulę mundur. Był mały i za

ciasny w ramionach, a tak zniszczony i sponiewierany, że gdy
markiz rozdarł kilka szwów, by czuć się, wygodniej, nie było
widać znaczącej różnicy.

– A teraz – powiedział do Lukrecji – ponieważ pracowałaś w

szpitalu, to pewnie potrafisz zrobić bandaż z ręcznika i obwiązać

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 127

nim moją głowę.

Lukrecja podniosła z ziemi ręcznik, który leżał obok

drewnianych kloców. Markiz pozbierał swoje rzeczy i zniknął w
lesie, a ona darła ręcznik na wąskie paski. Ręcznik był z taniej
bawełny, szorstki i suchy, dość stary, wyglądał niechlujnie.

– Jesteś gotowa? – zapytał markiz po powrocie z lasu.
– Siadaj – powiedziała.
Zrobił, co kazała, a ona zabandażowała mu czop i związała

fachowo bandaż z tyłu głowy.

– Jak wyglądam? – spytał z błyskiem w oczach.
– W rzeczy samej mogłam się była spodziewać, że zjawi się tu

francuski laluś – odpowiedziała. – Mam nadzieję, Monsieur, że
jestem wystarczająco szykowna, by panu towarzyszyć.

Mrugnął w jej kierunku. Biały czepek kontrastowo odbijał od

czarnych włosów, a niespokojne błękitne oczy wydawały się
niemal za duże do jej drobnej twarzy.

– Tres elegante! – powiedział markiz. – A teraz pospieszmy

się. Gdzieś za milę obiecuję ci kromkę chleba i kiełbasę.

– Twoja troskliwość mnie wzrusza – odpowiedziała Lukrecja.
Podniosła drewniaki i przewiesiła je przez ramię. Markiz

związał je sznurowadłem od porzuconego buta. Ten sposób był
lepszy aniżeli niesienie ich w ręku. Już teraz były dosyć ciężkie, a
pod koniec dnia będzie pewnie jeszcze gorzej.

Zdawała sobie sprawę, że markiz przywiązuje wagę do

szczegółów, co w ich sytuacji było bardzo ważne. Żadna
francuska wieśniaczka nie mogła sobie pozwolić w czasie wojny
na kupno butów. Dlatego też drewniaki były podstawą jej
przebrania.

Minęli jakąś farmę i dochodzili do wsi.
– Jeżeli spotkamy kogoś, kto nas zagadnie – powiedział markiz

– będę udawał głupca rannego w głowę. Ty wyjaśnisz, że
zostałem zwolniony z armii i że prowadzisz mnie do domu moich
rodziców, którzy mieszkają w Les Pieux.

– Czy tam idziemy? – spytała Lukrecja.
– Niedaleko od tego miejsca – odpowiedział.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 128

– To długa droga?
– Zajmie nam cały dzisiejszy dzień i może część jutrzejszego –

odparł. – Nie wolno nam zbliżyć się do brzegu aż do ostatniej
chwili.

– Myślę, że idziemy bardzo okrężną drogą – powiedziała

Lukrecja. Po chwili dodała: – Podle się czuję, zabierając tym
ludziom ich rzeczy z domu. Są tacy biedni i tak ciężko muszą
pracować.

Chwilę było cicho, a potem markiz powiedział jakby od

niechcenia:

– Zostawiłem im trochę pieniędzy.
– Coś ty zrobił! – krzyknęła. – Będą podejrzewać, że to nie był

zwykły złodziej.

– Pomyślałem o tym i dlatego zastosowałem stary sposób:

rozbiłem porcelanową filiżankę i wetknąłem kilka francuskich
banknotów między stłuczone okruchy.

– I kiedy je odnajdą, pomyślą, że od dawna, być może od lat,

pieniądze były w filiżance! – wykrzyknęła.

– Łatwiej to zrobić z książkami – stwierdził markiz – ale tacy

ludzie nie czytają.

Szli dalej. Po pewnym czasie Lukrecja powiedziała cicho:
– Wiesz, kłopot polega na tym, że masz miękkie serce.
– Nonsens! – odparł markiz. – Jeszcze zobaczysz Lukrecjo,

jeżeli będziesz próbowała kolejnych sztuczek jaki jestem brutalny
i twardy.

– Tak twardy, że dajesz pieniądze wrogowi, a swe okrycie

zmęczonej kobiecie – powiedziała.

– Czyżbyś robiła ze mnie bohatera? – spytał zdziwiony.
– Dlaczego nie? – odpowiedziała. – Tak długo, jak ja będę w

roli bohaterki! Niestety podejrzewam, że jest dużo kandydatek do
tej roli!

– Zatrzymajmy się tutaj i zjedzmy coś – zaproponował markiz.

– Mnie riposty nie najlepiej się udają o tak wczesnej porze.

Przyniósł z farmy prawie cały bochenek ciemnego chleba,

który był kwaśny i niezbyt smaczny, lecz nie musiał przekonywać

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 129

Lukrecji, że ten chleb jest bardzo pożywny. Kiełbasa była
przyprawiona czosnkiem.

Lukrecja zmarszczyła nos.
– Dobrze, że jemy to obydwoje – powiedziała. – Dziś na pewno

nie będziemy chcieli spać blisko siebie.

– Czyżbyś przewidywała, że powinniśmy? – spyta markiz.
Spojrzała na niego figlarnie.
– A czy jesteś już znudzony mną jako śpiącą towarzyszką? –

spytała. – Nie sądziłam, że jesteś aż tak niestały! Choć właściwie
powinnam była to przewidzieć.

– Czy nadal starasz się mnie sprowokować? – spytał.
– A jakąż inną rozrywkę możemy mieć w tej chwili? – spytała

szeroko otwierając oczy. – Powinnam nakazać ci, panie, w
każdym razie, abyś zgotował mi bardziej autentyczną podróż
poślubną.

Patrzył na nią przez chwilę, obserwując, jak wbija białe zęby w

gruby czarny chleb. Zauważył blask jej oczu, mimo że nie spała
więcej aniżeli dwie godziny tej nocy.

– Jakiego rodzaju miałaby być ta podróż poślubna? – spytał

nieoczekiwanie.

Rzuciła mu szybkie spojrzenie, szukając w myśli zuchwałej i

dowcipnej odpowiedzi. I nagle, prawie bezwiednie, powiedziała
prawdę:

– Chciałabym być z kimś, kogo kocham i kto mnie kocha.
Zanim markiz odpowiedział, na chwilę zaległa między nimi

cisza.

– Jeżeli skończyłaś ten rozkoszny posiłek, sądzę, że

powinniśmy ruszyć w drogę.

– Oczywiście, mój panie – rzuciła beztrosko – powóz czeka.
Szli polem, a ona zastanawiała się, jak przyjął jej odpowiedź na

pytanie. Ze ściśniętym sercem myślała, czy on też chciałby być w
podróży poślubnej z kimś, kogo kocha. Czy byłby szczęśliwy,
gdyby lady Hester była obok niego?

Pewna była jednego. Gdyby wczoraj w nocy była z nim lady

Hester, na pewno kochaliby się w ciemności lasu! Westchnęła

background image

Barbara Cartland

Strona nr 130

mimo woli.

– Czy dobrze się czujesz? – spytał markiz.
Zdawało jej się, że słyszy w jego głosie ton niepokoju.
– Oczywiście, zastanawiam się tylko, kiedy pojawią się

pęcherze na twoich stopach.

– Mam stopy dość twarde – odpowiedział markiz – lecz

przyznaję, że wolę swoje buty z cholewami.

– ...oraz szampana, za pomocą którego je czyścisz –

podżartowywała z niego.

– Jeśli już mowa o szampanie – stwierdził markiz – to jestem

spragniony i myślę, że ty także. Może wkrótce uda nam się
znaleźć źródło. Zbyt niebezpiecznie było korzystać ze studni.

Minęły dwie godziny, zanim znaleźli źródło. Lukrecja czuła, że

ma spierzchnięte wargi i że całkiem zachrypła. Woda bulgotała
wypływając z ziemi. Utworzyła się mała kałuża. Pili ze źródła,
nabierając wodę dłonią.

– Nigdy nie piłam nic smaczniejszego – powiedziała.
– Zgadzam się z tobą – przyznał markiz. – Nie zamieniłbym

tego napoju na beczkę najlepszego porto.

Lukrecja zanurzyła swoje dłonie i ramiona w zimnej wodzie, a

następnie umyła twarz. Nie miała żadnych kosmetyków, więc nie
mogła podkreślić tajemniczego wyrazu swoich oczu.

Wzruszyła ramionami. W takim momencie makijaż staje się

nieważny! Markiz jest zbyt zajęty obmyślanie sposobu dotarcia na
jacht, aby widzieć w niej cokolwiek innego niż przeszkodę.

On także umył twarz oraz polał sobie głowę wodą. Lukrecja na

nowo założyła mu bandaż i znowu byli gotowi do drogi. Szli
dalej, a Lukrecji było coraz ciężej nieść drewniaki. Nic jednak nie
powiedziała. Nagle markiz zdjął je z jej ramienia.

– Wybacz mi, Lukrecjo, powinienem był pomyśleć o tym

wcześniej.

– Nie możesz ich nieść – odpowiedziała szybko. – A jeżeli ktoś

to zobaczy?

– Będziemy uważać, by tak się nie stało.
Posuwali się naprzód ciężkimi krokami w gorączce dnia.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 131

Pomyślała, że markizowi musi być bardzo gorąco z bandażem na
głowie, skoro ona czuła, iż lniany czepek jest zbyt przylegający i
niewygodny.

Gdy przeszli przez długie, zielone pole jęczmieni. Zobaczyli w

oddali małą wioskę. Zatrzymali się na chwilę, zanim przekroczyli
wąską, piaszczystą drogę.

– Myślę, że będzie lepiej, jeżeli obejdziemy wieś od północy –

powiedział markiz.

Wymagało to przejścia przez kolejne zaorane pole, gdzie idzie

się dużo trudniej aniżeli po trawie.

– Czy możemy chwilę odpocząć? – spytała.
Pierwszy raz to proponowała, a markiz skonsternowany

zauważył:

– Powinienem był zapytać cię wcześniej, czy chcesz odpocząć.

Przepraszam, Lukrecjo, jestem wyjątkowo bezmyślny.

– Nic podobnego! – rzekła. – Wiem, że w sytuacji takiej jak

nasza, kobiety są przeszkodą. Staram się bardzo, abyś zapomniał,
że jestem jedną z nich.

– To raczej niemożliwe – odpowiedział.
Zastanawiała się, czy to miał być komplement, lecz zaraz

zaprzeczyła sobie w myśli. Z wdzięcznością usiadła na poboczu
drogi, czując, że nogi nigdzie dalej jej nie zaniosą. Markiz położył
drewniaki obok niej, usiadł i wyciągnął nogi przed siebie.

– Myślę o tym, kiedy będę mógł zdjąć ten cholerny bandaż –

mówił.

– Daj, trochę go zwężę – zaproponowała Lukrecja.
– Nie będzie wyglądał tak efektownie – sprzeciwił się.
– Nie powinieneś myśleć tak bardzo o swoim wyglądzie –

dokuczała mu Lukrecja. – Dobrze, że nie ma tutaj wielu kobiet.
Widok biednego, zranionego żołnierza zawsze przemawia do
czułego kobiecego serca.

Markiz miał właśnie coś odpowiedzieć, gdy usłyszeli

zbliżające się głosy. Lukrecja szybko wyskoczyła ze swoich
butów i nałożyła drewniaki. Ledwie to zrobiła, zza zakrętu drogi
prowadzącej do wioski wyszło dwóch żołnierzy.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 132

Ich mundury były prawie tak zniszczone, jak ten noszony przez

markiza, lecz obaj mieli czapki na głowach. Szli wspierając się
wzajemnie ramionami. Gdy byli już blisko, Lukrecja zauważyła,
że są pijani. Szli chwiejnym krokiem, śmiejąc się, a jeden z nich
zaczął śpiewać. Podeszli do Lukrecji i markiza zataczając się.

Bonjour, towarzyszu! – wykrzyknął jeden z nich.
Markiz nie odpowiedział. Z przygarbionymi ramionami i

spuszczoną głową patrzył na swoje nogi wyciągnięte na drogę.

– On jest ranny w głowę – wyjaśniła Lukrecja. – Nie może

wam odpowiedzieć.

Quelle malchance! Ale jest szczęśliwy, bo ma ciebie i ty się

nim opiekujesz – zauważył jeden z żołnierzy.

Zdawało się, że z trudem koncentruje swój pijany wzrok na

niej.

– Qui, tres – zgodziła się Lukrecja – lecz my nie chcemy

przeszkadzać wam w dalszej drodze.

– Chodź, Jacques – powiedział drugi żołnierz.
– Je viens – odparł Jacques. – Biedny, zraniony diabeł! Wojna

niszczy mężczyznę w taki czy inny sposób.

– No chodź! – nalegał drugi żołnierz.
– Lecz jest szczęśliwy, bo ma ciebie! – pijany Jacques

powtarzał: – Szczęśliwy, bardzo szczęśliwy.

Kolega szarpnął go, a on ruszył zataczając się na drodze.

Lukrecja obserwowała ich z lękiem.

– Dezerterzy – cicho zauważył markiz.
– Skąd wiesz? – spytała.
– Są ich tysiące w całym kraju – odpowiedział.
Żołnierze nieco się oddalili, lecz wkrótce zatrzymali się i

zaczęli rozmawiać. Lukrecja zastanawiała się, o czyn mówią, a po
chwili zauważyła, że zawracają. Z wyrazu ich twarzy można było
wywnioskować, że doszli dc jakiegoś porozumienia. Jacques
jakby trochę wytrzeźwiał. Gdy podeszli bliżej, spojrzała na nich z
niepokojem w oczach.

– Co się stało? – spytała.
– On jest dla ciebie bezużyteczny z tą dziurą w głowie –

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 133

odpowiedział Jacques wskazując na markiza. – Pójdziesz dalej z
nami. Będziemy się tobą opiekować.

– Nie, dziękuję – odparła Lukrecja. – To jest mój mężczyzna,

mój mąż. Prowadzę go do Les Pieux, do jego rodziców, tam
wyzdrowieje.

– Lub umrze – dorzucił Jacques. – Nie powinnaś tracić czasu z

nim. Jesteś ładną dziewczyną, a my lubimy ładne dziewczyny,
prawda, Paul?

– Tak – powiedział Paul – my lubimy piękne dziewczyny, a ty

jesteś bardzo piękna, cherie.

Wyciągnął rękę w stronę Lukrecji. Ona zaś przysunęła się

bliżej do markiza.

– Idź sobie! – odpowiedziała gwałtownie. – Nie chcę mieć nic

do czynienia z żadnym z was. To jest mój mąż i ja zostaję z nim.
Allez-vous-en!

– Idziesz z nami! – szorstko zawołał Paul.
Był to starszy mężczyzna o bardzo brzydkiej twarzy i grubych

ustach. Błysk w jego oku oznaczał, że jest groźniejszy niż
Jacques. Schylił się i schwycił Lukrecję za ramię.

– Chodź! – powiedział. – Nie mieliśmy kobiety od tygodnia i

nawet nie myśleliśmy, że znajdziemy tak piękną jak ty.

– Non, non – krzyknęła Lukrecja ze strachem.
I wtedy wkroczył do akcji markiz.
Przez chwilę Lukrecja nie widziała dokładnie, co się dzieje.

Dwóch pijanych Francuzów też się nie zorientowało.

Markiz uderzył najpierw Jacquesa, ponieważ ten był bliżej.

Hakiem w podbródek powalił go na ziemię. Jacques upadł tracąc
przytomność.

Paul miał trochę czasu, by zobaczyć, co się stało. Puścił

Lukrecję i odwracając się, podniósł zaciśniętą pięść, by uderzyć
markiza, lecz był zbyt powolny.

Markiz uderzył dwukrotnie i Paul również legł nieprzytomny.

Na twarzy markiza pojawiło się coś w rodzaju zadowolenia, gdy
patrzył na powalonych mężczyzn.

Po chwili wziął Lukrecję za rękę, jakby była dzieckiem, i

background image

Barbara Cartland

Strona nr 134

poprowadził ją przez pole, które ciągnęło się za wsią. Szli
krokiem żwawym, lecz bez nadmiernego pośpiechu, aż stracili z
oczu nieprzytomnych żołnierzy.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 135

Rozdział 8

Przeszli kawał drogi, zanim Lukrecja odezwała się tak cichym

głosem, jakby mówiła do siebie:

– Nie wiedziałam, że mężczyźni są tacy.
Myślała o lubieżnym wyrazie oczu Paula i jego grubych ustach,

a także o tym, w jaki sposób wyciągnął rękę, by ją złapać za
ramię. Wiedziała, że gdyby markiza nie było przy niej,
wystraszyłaby się jak nigdy w życiu.

– To znaczy, jacy? – spytał markiz.
– Chcą... kobiety tylko dlatego... że jest... kobietą –

odpowiedziała, starając się znaleźć najwłaściwsze słowa. –
Dlaczego ci żołnierze mówili, bym z nimi poszła! Czy to miało
znaczyć, że chcieli się... ze mną kochać?

Po chwili ciszy markiz odezwał się z nutą drwiny w głosie:
– Czy twój kochanek lub kochankowie nie wyjaśnili ci tych

spraw?

Mówiąc to spojrzał na Lukrecję. Twarz jej nagle spąsowiała, a

po chwili zrobiła się dziwnie blada. Poczuł się tak, jakby uderzył
w coś małego, delikatnego i słabego. Krótko się zawahał i
zupełnie już innym tonem powiedział:

– Czy chcesz, bym spróbował ci to wyjaśnić, Lukrecjo?
Nie odpowiedziała, lecz jej ręce tak drżały w jego dłoniach, że

musiała je stamtąd zabrać.

– Kochać się – mówił markiz powoli, jakby trochę wzruszony –

jest to wyrażenie, które oznacza wielorakość uczuć. Mężczyzna
może odczuwać pożądanie, pasję, namiętność lub pragnienie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 136

kobiety, lecz żadne z tych uczuć nie jest miłością.

Nic nie mówiła, ale wiedział, że słucha go uważnie.
– Kiedy mężczyzna rzeczywiście kocha kobietę – kontynuował

– pożąda jej ciała, co jest normalne, lecz także stara się posiąść jej
serce, a nawet i duszę. A gdy są razem, gdy się kochają, dzieje się
między nimi coś więcej aniżeli fizyczne zbliżenie. To ogarnia
również umysł i duszę. – Przerwał na chwilę. – Jest to ekstaza,
która unosi ich razem do rozżarzonego serca słońca. Nie można
jej opisać słowami. – Umilkł, a po chwili bardzo cicho dokończył:
– To jest prawdziwa miłość, Lukrecjo, tak poszukiwana i
utęskniona przez wszystkich ludzi.

Czuła, że drży pod wpływem jego głosu, który zdawał się

wibrować w całym jej ciele. Potem z zaciśniętym sercem
pomyślała, że ekstaza, o której mówił, towarzyszy jego uczuciu
względem lady Hester. Musi ją kochać, ponieważ jest tak piękna,
a nie poślubił jej tylko dlatego, że nie mógł sobie na to pozwolić.

Wiedziała, że markiz czeka na jej słowa, dlatego po chwili

niepewnie rzekła:

– Dziękuję za to, co mi powiedziałeś.
– Spójrz na mnie, Lukrecjo – powiedział niespodziewanie, a

ona posłusznie spojrzała mu w twarz. Jej oczy były zakłopotane i
niewinne jak oczy dziecka.

– Miałaś rację, Lukrecjo, mówiąc do mnie w czasie nocy

poślubnej – cicho powiedział markiz – że nie możesz kochać się z
mężczyzną, który nie kocha ciebie z całego serca i którego ty nie
kochasz w ten sam sposób.

Znowu jego głos sprawił, że drżała, i było to dziwne, nie znane

jej do tej pory uczucie.

Była onieśmielona, nie spodziewała się, że markiz będzie

rozmawiał z nią w taki sposób, więc spuściła oczy i wtedy
zauważyła, że jego ręka, w której trzymał jej dłoń – krwawi.
Zranił kostki palców w czasie bójki z Jacquesem i Paulem.

– Twoja ręka! – krzyknęła. – Skaleczyłeś się!
– To nic – powiedział puszczając jej dłoń.
Chciał wytrzeć krew chusteczką wyciągniętą z kieszeni, lecz

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 137

Lukrecja powstrzymała go.

– Twoja chusteczka jest brudna – mówiła. – Mogłaby

zainfekować ranę. Muszę znaleźć coś czystszego, by ją zawinąć.

– Rozpieszczasz mnie – z uśmiechem powiedział markiz. –

Wszystko będzie dobrze.

– Nie, nie możemy ryzykować – zaprzeczyła. – A jeżeli

dostaniesz gorączki?

Patrzyła na niego, zastanawiając się, co zrobić, nagle

powiedziała:

– Daj mi swój nóż.
Markiz wyciągnął nóż, otworzył go i podał jej. Wzięła nóż

mówiąc do siebie:

– Nie mam nic innego.
Odwróciła się do niego tyłem i podciągnęła do góry spódnicę.

Z trudem udało się jej odciąć kawałek koszuli. Po chwili opuściła
spódnicę i zwróciła się znowu w stronę markiza.

– To jest czystsze niż cokolwiek innego – powiedziała.
Spojrzał na pasek czystego, białego jedwabiu i na poważną

twarz Lukrecji. Nic nie powiedział, tylko podał jej rękę i pozwolił,
by zabandażowała skaleczone palce.

– Jeżeli znajdziemy jakieś źródło, obmyję ci to na wszelki

wypadek.

– Chylę czoło przed twoją medyczną wiedzą – powiedział

markiz.

– Może się to wydawać drobnostką – mówiła – lecz stan wielu

ran, które widziałam w szpitalu w Paryżu, pogarszał się na skutek
brudu i much.

– Twoje doświadczenie nieoczekiwanie okazało się przydatne

– uśmiechnął się.

Lukrecja czuła, że znów z niej żartuje, więc gdy ruszyli w

dalszą drogę, powiedziała:

– Nie chciałabym, abyś myślał, że ja się przechwalam tym, że

pracowałam w szpitalu. Nie mogłam, rzecz jasna, sama leczyć
pacjentów, ja tylko pomagałam pielęgniarkom przy opatrywaniu
ran. Moja pomoc ograniczała się jeszcze do towarzyszenia

background image

Barbara Cartland

Strona nr 138

pielęgniarce obsługującej niewidomych i tych z ranami głowy.

– Wydaje mi się, że jesteś przesadnie skromna, ujmując sobie

wszelkie zasługi – odpowiedział markiz.

– Nie chciałabym między nami żadnego udawania, mój panie.
Jednocześnie pomyślała, że to udawanie już trwa. Przecież ona

udaje doświadczoną, udaje, że inni mężczyźni ją kochali, udaje
kobietę światową, odcinając się markizowi co chwila i prowadząc
z nim swego rodzaju pojedynek na słowa.

Nagle przypomniały jej się oczy Paula wpatrzone w nią

lubieżnie i poczuła się zagubiona i przerażona. Co wiedziała na
temat mężczyzn? Co wiedziała na temat markiza, poza tym, że go
kocha? A do tego jeszcze nieświadomość spraw, które on uważa
za interesujące i które go fascynują w dojrzałej kobiecie. Znów
ujrzała siebie przed wejściem na teren posiadłości Merlyn.
Zagląda przez bramę, ale nie może wejść do środka. Po prostu
obca!

– Jakże mogę konkurować z lady Hester? – spytała samą siebie.

– Z kobietą bajecznej urody, o delikatnych nęcących ustach, za
którymi markiz tęskni. Czy nie odczuwał, przebywając z lady
Hester, ekstazy i uniesienia, o których mówił Lukrecji? A jeżeli
tak, to jakże ona może jeszcze żywić nadzieję, że zdobędzie
markiza i jego miłość?

Szli dalej i wydawało się, że markiz także pogrążony jest

głęboko w swoich myślach. Mijali pole za polem. Widzieli
chłopów pracujących przy zbiorach, udało im się jednak uniknąć
kontaktu z nimi.

Lukrecja poczuła głód, lecz zdecydowała się o tym nie mówić.

Nie chciała pierwsza skarżyć się na niewygody. Po sposobie
chodzenia poznała, że markiz ma już pęcherze na nogach. Czuła,
że i jej stopy są coraz bardziej obtarte. W końcu było to jednak
lepsze niż chodzenie w drewniakach, które markiz niósł na
ramieniu. Zastanawiała się, ile to jeszcze mil trzeba przejść, by
znaleźć się po drugiej stronie półwyspu. Mieli szczęście, bo nie
napotykali tutaj żołnierzy. Był to teren rolniczy z niewielu
oddalonymi od siebie zabudowaniami. Kilka małych wiosek, pola

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 139

kukurydzy, roślin okopowych, gorczycy i nic więcej.

– Czy jesteś głodna? – spytał markiz po prawie półgodzinnym

marszu w ciszy.

– Właśnie zastanawiałam się, czy to warczy w moim czy w

twoim brzuchu. A może to był odgłos odległego grzmotu? –
spytała Lukrecja z uśmiechem.

On też się zaśmiał.
– Nawet trzy sute posiłki na dzień to za mało dla kogoś, kto

uprawia chód na tak długim dystansie.

– Myślałam właśnie o naszych znajomych, którzy pewnie przed

godziną zasiedli do obficie zastawionego stołu i narzekają, że nie
ma nic odpowiedniego do jedzenia.

– A ja w myśli przeniosłem się do jadalni w Carlton House –

odparł markiz. – Dwadzieścia pięć dań na jedną kolację, kredensy
na książęce przyjęcia załadowane jedzeniem, stoły uginające się
pod ciężarem półmisków.

– Myśląc o jedzeniu stajesz się jeszcze bardziej głodny –

powiedziała Lukrecja.

– Wiem o tym, lecz jest to uczucie, jakiego dotąd nie

doświadczyłem. Trudno myśleć o sprawach podniosłych, gdy
czuję się tak, jakbym miał dziurę zamiast żołądka.

– Wyjątkowo nieeleganckie stwierdzenie, mój panie! –

zaśmiała się Lukrecja.

– Późniejszą porą byłyby owoce – powiedział.
Zwróciła twarz w jego kierunku, zabłysły jej oczy.
– Podsunąłeś mi pewną myśl – powiedziała. – Przejdźmy na

skraj mijanego pola.

Markiz zrobił tak, jak proponowała, i rzeczywiście po krótkim

poszukiwaniu znaleźli trochę poziomek, małych i słodkich fraises
des bois.

– Przysmak bogów! – wykrzyknął.
– Bogów godnych pożałowania za ich skąpstwo – dorzuciła

Lukrecja.

Szukałaby dalej poziomek, gdyby markiz stanowczo nie

oświadczył, że więcej czasu tracić nie mogą.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 140

– Mamy przed sobą jeszcze długą drogę – powiedział – a

musimy znaleźć jakieś miejsce do spania przed nocą.

– Na dworze? – spytała.
– Nigdzie nie widziałem ziemi tak ubogo porośniętej drzewami

– zauważył zirytowany markiz.

Szli i szli, a Lukrecji trudno było nawet rozmawiać. Zauważyła,

że markiz świadomie, zwalniał kroku, by mogła nadążyć.

Jestem dla niego zawadą – myślała zrozpaczona. Musi się na

mnie gniewać, ponieważ jestem ciężarem dla niego, odkąd mnie
poznał. Gdyby był sam, pokonałby ten odcinek drogi dwa razy
szybciej.

Znaleźli źródło, z którego mogli się napić. Nalegała, by umył

skaleczoną rękę. Zobaczyła, że zranione miejsce wygląda dobrze.
Miał silny organizm i nic mu nie zagrażało. Ponieważ jednak
lubiła to robić, ponownie założyła mu jedwabny bandaż.

– Czy bandaż na głowie dobrze się trzyma? – spytała.
– Tak, w porządku – odpowiedział. – Nie lubię się powtarzać,

Lukrecjo, lecz nie możemy marnować czasu. Francuzi
przypuszczalnie domyślają się, że idziemy drogą okrężną do
brzegu. W takim razie im prędzej dotrzemy do jachtu w Les
Pieux, tym dla nas bezpieczniej.

– Tak, oczywiście rozumiem – mówiła, posłusznie wstając

znad źródła.

Ruszyli znów w drogę. Lukrecja szła jak mogła najszybciej,

lecz gdy słońce schyliło się ku zachodowi, poczuła się
rozpaczliwie zmęczona.

I wtenczas markiz, patrząc na jej drobną, bladą twarz, rzekł:
– Podjąłem decyzję! Podejdziemy do następnej, oddalonej od

innych farmy, a ty zapukasz do drzwi i poprosisz o schronienie na
noc.

– Czy to bezpieczne? – spytała Lukrecja.
– Tak samo bezpieczne, jak przebywanie na otwartej

przestrzeni – odpowiedział. – Musisz wyjaśnić, że zostałem ranny
i dlatego w ogóle nie mogę mówić. W tej okolicy jest wielu
dezerterów zabierających chłopom, co się tylko da, grabiących i

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 141

kłopotliwych dla wszystkich. Farmer odmówi nam schronienia,
jeżeli pomyśli, że jestem jednym z nich.

– Ja będę mówić – zgodziła się Lukrecja. – Jak myślisz, czy

przybrany przeze mnie akcent jest przekonujący?

– Nadal brzmi trochę z pańska – powiedział – lecz muszę

pochwalić cię za twój francuski.

– Ja też jestem zaskoczona twoją francuszczyzną.
– Nauczono mnie dobrze tego języka, gdy byłem młody –

powiedział markiz. – Ponadto przez ostatnie dwa lata brałem
lekcje u emigranta, który przepłynął Kanał po Rewolucji.

– Było to mądre z twojej strony ze względu na zadanie, jakie

sobie wyznaczyłeś dla ratowania Anglików z niewoli.

– To instynkt samozachowawczy. Gdy ktoś jest w przebraniu,

wtedy słowo źle użyte lub wypowiedziane w sposób niewłaściwy
może decydować, jeśli nie o życiu i śmierci, to z pewnością o
wolności i więzieniu.

Lukrecja wzdrygnęła się.
– Nie chcę nawet myśleć o tym, że tyle ryzykujesz.
Markiz uśmiechnął się.
– Co z tobą? A ty nie podejmujesz ryzyka w tej chwili?
– Musiałeś mieć kogoś, kto by się tobą opiekował – odcięła się.

– W innym razie major Le Cloud bez wątpienia postawiłby ciebie
przed sądem.

– Ależ oczywiście – markiz zgodził się. – Może pewnego dnia

będę mógł ci podziękować.

– Miejmy nadzieję, że już niedługo będziemy mieli okazję

wzajemnie sobie podziękować. Teraz jednak mam dziwne
przeczucie, że umrę z głodu na drodze.

Markiz stanął i rozejrzał się dookoła.
– Tam chyba jest farma – mówił pokazując coś na horyzoncie.

– Wygląda na to, że stoi na osobności. Spróbujmy. Lukrecjo!
Nawet jeżeli nie znajdziemy w niej nic, to przynajmniej z ulgą
ściągnę te przeklęte buty.

– Lukrecja pokonywała tę połowę mili do farmy ze zdwojoną

energią: Myślała sobie, że wszystko jedno jakie jedzenie, złe czy

background image

Barbara Cartland

Strona nr 142

skąpe, ona będzie jeść ze smakiem i z przyjemnością.

Farma, do której doszli, była większa, aniżeli zdawało się z

daleka. Jak zazwyczaj we Francji, podwórze i zabudowania
gospodarcze, czyli stodoła i obora, stykały się z budynkiem
mieszkalnym. Gdy zbliżyli się do drzwi, oczy Lukrecji napotkały
wzrok markiza.

– Odwagi! – powiedział serdecznie. – Trzymaj kciuki na

szczęście.

– Trzymam – szepnęła.
Zastukali. Przez chwilę było cicho, potem usłyszeli odgłos

kroków po kamiennej posadzce. Drzwi otworzyły się. Pojawiła się
w nich starsza kobieta, wieśniaczka. Miała skórę zniszczoną od
słońca i wiatru, włosy siwe, natomiast oczy bystre i dobre.

Pardon. Madame – zaczęła Lukrecja. – Czy będzie pani tak

miła i udzieli nam, mężowi i mnie, schronienia na noc?
Przeszliśmy długą drogę. Jeżeli nie może pani ulokować nas w
domu, moglibyśmy się przespać choćby w stodole.

Kobieta zmierzyła wzrokiem markiza. Patrzyła na bandaż

wokół jego głowy, obwisłe ze zmęczenia ramiona oraz podarte
żołnierskie buty.

Helas! Twój mąż jest ranny! – wykrzyknęła.
– W głowę, proszę pani. Był bardzo chory i stracił rozum. Nie

zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje. Staramy się dotrzeć do
jego rodziców, którzy mieszkają w Les Pieux. Może będzie mógł
się wyleczyć.

– To długa droga – odpowiedziała kobieta. – Wejdźcie,

wejdźcie obydwoje. Usiądźcie przy ogniu, robi się zimno.

Odwróciła się, a Lukrecja i markiz weszli za nią do wyłożonej

kamiennymi płytami kuchni z dębowym sufitem i kominkiem,
gdzie palił się mały ogień. Był tutaj także stół z ciężkiego drewna,
kilka prostych krzeseł i kredens. Sufit był tak nisko, że gdyby
markiz wyprostował się, uderzyłby głową o belki.

– Wyglądasz na zmęczoną – powiedziała kobieta. – Czy długo

idziecie?

– O tak, proszę pani – odparła Lukrecja. – Mój mąż został

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 143

zwolniony i, jak to zwykle bywa, armia nie interesuje się tym, co
później się z nim stanie.

– To prawda – mówiła kobieta. – Czym są nasi mężczyźni, jak

nie mięsem armatnim?

Mówiła z taką goryczą, że Lukrecja spytała:
– Czy pani straciła kogoś bliskiego?
– Męża i dwóch synów – odpowiedziała. – Pozostał mi

najmłodszy, lecz od sześciu miesięcy nie mam od niego żadnej
wiadomości.

– Tak mi przykro – rzekła Lukrecja, czując, że to nie są

odpowiednie słowa. – Ale jak daje sobie pani radę?

– Mam bratanka, który mieszka trzy mile stąd. Przychodzi tu i

dogląda zbiorów, gdy ma trochę czasu na swojej farmie. Lecz jest
ciężko, bardzo ciężko bez mężczyzny, który by pomógł dbać o
wszystko. – Głos jej się załamał. Potem z wysiłkiem powiedziała:
– Musicie być głodni. Kiedy ostatnio jedliście?

– Dziś rano, proszę pani. Zapłacimy za wszystko, co nam pani

da.

– To nie jest ważne – odrzekła. – Muszę zobaczyć, co znajdę

dla was. Czy zjedlibyście omlet?

– Z przyjemnością – zawołała Lukrecja, nawet nie próbując

ukryć swej radości.

– Zajrzę do kur – powiedziała kobieta i wyszła z kuchni.
Lukrecja nie odważyła się rozmawiać z markizem, na wypadek

gdyby gospodyni podsłuchiwała, lecz wzięła go za rękę. Poczuła
miłe ciepło jego dłoni i serce jej zabiło żywiej. To było
braterstwo. Przebywali razem, dzielili tę małą radość i to ich do
siebie zbliżało.

Kobieta powłócząc nogami wróciła do kuchni. Tuż przed

przybyciem na farmę Lukrecja włożyła drewniaki i pomyślała
teraz, słysząc kroki gospodyni, że nikt, kto je nosi, nie może się
skradać ukradkiem.

– Macie szczęście – powiedziała kobieta. – Pięć jaj dopiero co

zniesionych. Moje kury musiały wiedzieć, że wy przyjdziecie.

– Nie możemy zabrać pani całego jedzenia!

background image

Barbara Cartland

Strona nr 144

Kobieta uśmiechnęła się.
– To miło mieć towarzystwo. A ja jestem taka samotna!

Czasami mija tydzień, jak z nikim nie rozmawiam. Widzę mojego
bratanka na polu, lecz on nie zawsze przychodzi do domu.

Położyła jajka na stole i poszła do kredensu po patelnię i

miskę.

– Może ja pomogę – powiedziała Lukrecja.
– W spiżarni jest trochę chleba i własnej roboty ser z koziego

mleka. Powinno tam być też masło. Kiedyś byłam znana z
dobrego masła i sera, lecz teraz za daleko, aby iść na rynek.
Zabrali nasze konie, jak tylko zaczęła się wojna.

– To straszne – zauważyła Lukrecja.
– Straszne! – krzyknęła kobieta. – Wszystko, co dotyczy

wojny, jest straszne. Myślałam, że do śmierci będę tutaj spokojnie
mieszkała z mężem, Był za stary, by walczyć, lecz oni uparli się,
że może się przydać. Synowie poszli jeden za drugim.
Najmłodszy, który żyje, nie ma jeszcze siedemnastu lat.

Było tyle męki w jej głosie, że Lukrecję zaczęło dławić

wzruszenie.

W ten oto sposób wojna dotykała prostych ludzi, którzy nawet

nie rozumieli, dlaczego muszą iść walczyć. Oni tylko wiedzieli, że
ich spokojne życie zostało zburzone, a pozostały jedynie pustka i
wspomnienia.

– Jak się nazywacie, pani? – spytała nagle kobieta.
Lukrecja uświadomiła sobie, że nie uzgodniła tego z markizem.

Przypomniała sobie szybko nazwisko, które podawał żołnierzowi.

– Bouvais – powiedziała. – Tak samo, jak nazywa się rodzina

męża w Les Pieux.

– To jest dosyć znane nazwisko – powiedziała kobieta z

machinalnym jakby gestem uprzejmości. A ja nazywam się Croix.

– W każdym razie, pani Croix, dziękujemy, że jest pani tak

miła dla nas – z uśmiechem mówiła Lukrecja. – Ja i mój mąż
jesteśmy pani bardzo wdzięczni.

Stawiając na stół chleb, masło i ser, Lukrecja cieszyła się, bo

było tego sporo. Trzy czwarte bochenka chleba i duży kawał sera.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 145

Czuła, że jej aż ślinka leci na myśl o omlecie. Najchętniej od razu
ukroiłaby sobie kromkę chleba i włożyła ją do ust.

– Niestety moja kawa nie jest najsmaczniejsza – mówiła pani

Croix. – Tylko taką możemy tutaj kupić. Mówią, że jest zrobiona
z żołędzi, lecz dobry Bóg wie, jak naprawdę jest. Mieszamy ją z
kozim mlekiem – jest wtedy lepsza.

Lukrecja już miała powiedzieć, że i tak będzie jej bardzo

smakować, ale powstrzymała się. Znalazła talerze i spytała panią
Croix, gdzie są noże i widelce. W końcu usiadła w oczekiwaniu,
jako że gospodyni ubiwszy omlet smażyła go z wolna, by nabrał
brązowego odcienia.

– Czy będzie pani jadła z nami? – spytała Lukrecja.
– Nie, dziękuję – rzekła starsza kobieta. – Jadłam w południe.

Źle sypiam, jeśli zjem wieczorem. Podziel omlet między siebie i
twojego męża. Jestem pewna, że tego wam potrzeba.

Podała patelnię Lukrecji, a sama zajęła się kawą. Lukrecja

podzieliła omlet, nakładając markizowi na talerz co najmniej trzy
czwarte z całości. Trzymała patelnię wysoko, aby nie zauważył,
jak niewiele zostało dla niej. Siedział przy stole z pochyloną
głową. Lukrecja powiedziała tak jak do dziecka:

– Jedz, Pierre, to ci dobrze zrobi. Mamy jeszcze długą drogę do

przejścia.

Posłusznie nabił omlet na widelec i zaczął jeść. Lukrecja

stanęła przy kominku i dopiero, gdy markiz skończył, zgarnęła z
patelni resztki omletu na swój talerz. Zauważył, co zrobiła, i
chciał coś powiedzieć. Powstrzymała go gestem ręki.

Zjadła swoją porcję szybko. Nic, co jadła dotąd, nie było tak

smaczne! Jakby pod działaniem czarów. Z każdym kęsem znikało
jej zmęczenie, a wracała pogoda ducha. Pokroiła chleb, podając
markizowi co lepsze kromki ze środka bochenka. Podsunęła mu
również masło i ser z koziego mleka.

– Obawiam się, że niewiele zostawimy pani w domu do

jedzenia – przepraszająco powiedziała Lukrecja do gospodyni,
biorąc trzecią kromkę chleba.

– Jedzcie, ile możecie – powiedziała kobieta. – Mnie potrzeba

background image

Barbara Cartland

Strona nr 146

bardzo mało, a dostawca będzie jutro. Otrzymam nowe zapasy.

– Jest pani tego pewna? – spytała Lukrecja.
– Zupełnie pewna, moja droga – odpowiedziała pani Croix. –

Żałuję tylko, że nie popróbowaliście gulaszu, lecz za długo by
trwało zabijanie kurczaka.

– Jesteśmy bardzo wdzięczni za to, co dostaliśmy – szczerze

odpowiedziała Lukrecja.

Kawa z kozim mlekiem była niezbyt smaczna, lecz gorąca.

Lukrecja i markiz wypili ją z wdzięcznością. W ciepłej kuchni
Lukrecji zaczęty się kleić powieki, co zauważyła gospodyni.

– Teraz idźcie oboje do łóżka – powiedziała. – Jakie to

szczęście, że moja najlepsza pościel jest przygotowana. Czekałam
na kuzynkę z St. Malo. To niedaleko od Les Pieux, przy tej samej
drodze. A może ona zna rodziców twojego męża?

– Musi pani spytać, gdy przyjedzie – powiedziała Lukrecja –

ale cieszę się, że jej tu nie ma dzisiaj.

Francuzka uśmiechnęła się.
– Możecie spać w jej łóżku, proszę bardzo. Pościel jest czysta,

a ja ci mówię, że nie ma wygodniejszego łóżka w całej Bretonii.

Lukrecja pomyślała, że każde łóżko będzie rajskim posłaniem

w porównaniu do ich legowiska z poprzedniej nocy.

Pani Croix zwróciła się w stronę wąskich schodów, a Lukrecja

zawahała się.

– Czy to będzie niegrzecznie – mówiła do gospodyni – jeżeli

zapytam, czy w pokoju jest miednica? Chciałabym się umyć.

– Ależ oczywiście – odpowiedziała pani Croix – zaniesiemy na

górę wiadro wody. Pompa jest na podwórzu.

– Ja to zrobię – powiedziała Lukrecja.
Podeszła do pompy i napełniła wiadro wodą. Gdy zastanawiała

się, czy je udźwignie, spostrzegła ze zdumieniem, że obok niej
znalazł się markiz.

– Uważaj! – szepnęła ostrzegawczo.
– Wyjaśnij – szeptał jeszcze ciszej niż ona – że chociaż jestem

głupkowaty, to dźwigać jeszcze mogę.

Wrócili z powrotem do kuchni.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 147

– Pierre ma się lepiej – radośnie zauważyła Lukrecja. –

Zrozumiał, że chcę, aby pomógł mi przynieść wiadro. Czasem
bywa całkiem do rzeczy.

– A lekarze mówią, że wróci do zdrowia? – spytała pani Croix.
– Lekarze! – wykrzyknęła Lukrecja. – To, czego nie wiedzą,

zapełniłoby tysiąc książek. Powiedzieli, że albo będzie lepiej, albo
nie. Jak mam im wierzyć?

– Rzeczywiście jak! – westchnęła pani Croix.
Poprowadziła ich schodami na górę, za nią szła Lukrecja i

markiz z wiadrem pełnym wody.

W niskiej, ciemnawej sypialni znajdowało się łóżko, sosnowy

stół z glinianą miską i wiadrem pod spodem, krzesło i skrzynia z
kawałkiem lusterka na wierzchu.

– Serdecznie pani dziękujemy – powiedziała Lukrecja. –

Jesteśmy pani bardzo wdzięczni za życzliwość.

Ce n’est rien du tout – stwierdziła pani Croix. –

Chrześcijański obowiązek nakazuje pomagać tym, co w potrzebie,
a nic więcej nie możemy zrobić dla ludzi poszkodowanych w tej
strasznej wojnie.

– No tak – Lukrecja mówiła przyciszonym głosem – a ja

współczuję pani, nie potrafię wyrazić, jak mi przykro, że straciła
pani swoich najbliższych.

– Trzech z nich – mruknęła pani Croix, po czym odwróciła się i

wyszła.

Słychać było odgłos jej kroków na schodach. Markiz

rozprostował swoje plecy. Spojrzał na Lukrecję stojącą w drugim
końcu małego pokoju. Przez kilka chwil milczeli oboje.

– Czy sobie życzysz – spytał wolno – abym jak prawdziwy

dżentelmen spał dzisiejszej nocy na podłodze?

– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedziała Lukrecja. – Jesteś

tak samo zmęczony jak ja. Położymy poduszkę pomiędzy sobą.

– Mogłem się domyślić – powiedział – że znajdziesz jakieś

wyjątkowo praktyczne rozwiązanie tego nieco kłopotliwego
problemu.

– Ten problem nie nastręcza kłopotów – rzeczowo powiedziała

background image

Barbara Cartland

Strona nr 148

Lukrecja. – A teraz, jeżeli zechcesz siąść na krześle i odwrócić się
do mnie plecami, to rozbiorę się i umyję. Tęskniłam za tym cały
dzień.

Oczy markiza jakby zamigotały.
Postanowiła sobie stanowczo zachowywać się w sposób

uprzejmy i rozsądny. To nie był czas na przesadną wstydliwość i
zalotne rumieńce. Walczyli o swoją wolność, a być może o życie.
Teraz najważniejsze jest to, aby oboje dobrze się wyspali, nim
przeciwstawią się kolejnym niebezpieczeństwom czekającym ich
następnego dnia. Markiz podniósł wiadro.

– Czy nalać ci trochę wody do miednicy? – spytał.
– Tak, proszę.
W tym momencie usłyszeli ciężkie kroki gospodyni

wchodzącej po schodach.

Markiz śpiesznie odstawił wiadro i siadł na krześle zwiesiwszy

znowu ramiona. Usłyszeli pukanie do drzwi.

– Proszę wejść – powiedziała Lukrecja.
– Przyniosłam wam świecę. Zanim położycie się do łóżka,

zrobi się całkiem ciemno. Zauważyłam też, że nie macie żadnego
bagażu, więc może przyda się pani nocna koszula.

– Jak to uprzejmie z pani strony! – zawołała Lukrecja i wzięła

rzeczy przyniesione przez Francuzkę.

Bonsoir, Madame.
Bonsoir, et merci bien – odpowiedziała Lukrecja.
Drewniaki stukały po schodach, gdy Lukrecja stawiała cienką,

tanią świeczkę na stole. Potem zaczęła oglądać nocną koszulę i
wybuchnęła krótkim, stłumionym śmiechem.

– Spójrz! W takim stroju byłabym bezpieczna nawet z

Casanovą.

Flanelowa tkanina, zgrubiała i skurczona od częstego prania,

zrobiła się podobna do wełny, tak samo gruba i mocna. Koszula
miała długie rękawy i zapięcie na guziki i aż po szyję. Lukrecja
trzymała ją przed sobą.

– Myślałem – powiedział niepewnym głosem – że jestem tak

zmęczony, że nawet bliskość Wenus z Milo nie podźwignie mnie

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 149

z miejsca. Ale teraz nie jestem już tego pewien.

Nagle ogarnął ich niepohamowany śmiech. Przez chwilę

wydawało się, że markiz nie jest w stanie opanować swojej
wesołości i wystraszona tym Lukrecja zakryła jego usta dłonią.
Wtedy przycisnął jej dłoń własną ręką, a ona wyczuła gorącą
natarczywość jego ust. Znieruchomieli oboje na moment, ale
Lukrecja natychmiast swoją rękę cofnęła.

– Odwróć się do mnie plecami – zarządziła ostro. – Im

wcześniej zaśniemy, tym lepiej.

Gdy się rozebrała, poczuła się tak zmęczona, że prawie

zapomniała o markizie siedzącym za jej plecami. Myjąc się
odkryła, że nawet zimna woda bez odrobiny mydła usuwa brud i
kurz po wielomilowej drodze. Potem nałożyła grubą flanelową
koszulę i podeszła do łóżka.

– Będę spała przy ścianie – oświadczyła.
Pierzyna wydała jej się lekka jak obłok. Wyciągnęła jedną z

poduszek i umieściła ją na środku łóżka.

– Mam zamiar dokładnie się umyć – usłyszała głos markiza. –

Nie chcąc urazić panieńskiej skromności, proponuję, abyś
zamknęła oczy.

– Zrobię to – odpowiedziała.
Słyszała, jak z miednicy wylewa wodę, w której ona się myła, i

jak na nowo ją napełnia. Potem ogarnęło ją rozkoszne uczucie
omdlewającej senności. Zanurzała się, zatapiała w ciemnościach i
był to najprzyjemniejszy stan, jaki znała.

Lukrecja czuła, że stopniowo, poprzez kolejne warstwy snu,

powraca jej świadomość. Teraz czuła bicie serca markiza.
Pomyślała, że jest w lesie. Przeniknęło ją to samo uczucie, które
znała z poprzedniej nocy. On był tutaj i nic innego nie miało
znaczenia. Niebezpieczeństwo stało się nieważne, bo byli razem.
Ten las był bardzo przyjemny. Obolałe nogi odpoczywały. Było
jej ciepło, nie tak jak poprzedniej nocy. Nagle sobie uświadomiła,
że leży blisko markiza i że on objął ją ramieniem. Leżała skulona
przy nim, a jej policzek dotykał jego piersi. Poduszka spomiędzy
nich zniknęła. Była tak śpiąca, że nie miało to dla niej znaczenia.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 150

Było jej ciepło, wygodnie i kochała go!

– Kocham cię – próbowała szepnąć w myśli.
Lecz sen znowu zabrał ją daleko, a ona osuwała się coraz

głębiej i głębiej w miękkie jak puch łóżko. Obudziło ją
szarpnięcie. Ktoś potrząsał jej ramieniem.

– Zbudź się, Lukrecjo, musimy ruszać!
Otworzyła oczy. Przy łóżku stał markiz ubrany w swój obdarty

mundur.

– Jestem taka śpiąca – wymamrotała ledwie poruszając

wargami.

– Wiem – powiedział – ale jest piąta godzina, a my musimy

wyruszyć natychmiast, jeżeli chcemy dotrzeć do jachtu przed
zmrokiem.

Lukrecja króciutko westchnęła. Wprost męką było otworzenie

oczu. Jeszcze choć chwilka tej ciepłej ciemności.

– Lukrecjo! – szepnął ostro markiz, a ona usiadła jakby na

rozkaz.

Uśmiechnął się do niej.
– Zejdę na dół i zobaczę, czy jest jakaś szansa na śniadanie.

Ubierz się szybko.

– Dobrze – odpowiedziała.
Czuła, że próbując jeszcze choć na chwilę zasnąć, zachowała

się jak uczennica. Skoro tylko markiz wyszedł, wyskoczyła z
łóżka i ubrała się.

Nie było czasu na nic więcej niż umycie twarzy i rąk.

Poprawiła swój pognieciony czepek i spojrzawszy w lustro
stwierdziła, że jest całkiem udaną Francuzką. Stukając
drewniakami zeszła na dół i zastała przy stole markiza jedzącego
ugotowane jajko.

– Dla każdego z was mam po jajku na śniadanie pani Croix

oznajmiła z radością w głosie. – Przypomniałam sobie o gniazdku,
do którego wczoraj nie zaglądałam.

– Nazbyt pani uprzejma – powiedziała Lukrecja, z wdziękiem

siadając przy stole i sięgając po łyżkę.

– Opiekam chleb dla pana. Pewnie pani też taki lubi.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 151

– Oczywiście – odparła Lukrecja i pomyślała, że taki chleb

jadła przed laty w pokoju dziecięcym.

Jedzenie było wyborne. Jeszcze tylko łyk kawy i już stali

gotowi do odejścia.

Pani Croix spojrzawszy na markiza nagle powiedziała:
– Jeszcze chwilę, mam pewien pomysł. – Wyszła do innego

pokoju i wróciła stamtąd z parą butów. Były mocno znoszone, ale
większe od tych, jakie markiz miał na nogach.

– Należały do męża – powiedziała. – On już ich nie będzie

potrzebował, ale twojemu mężowi się przydadzą. W tych swoich
daleko nie dojdzie.

– Czy na pewno nie będą pani potrzebne. – spytała Lukrecja.
– Kto by ich potrzebował u mnie, oprócz tego najmłodszego –

odparła pani Croix. – ale dla niego i tak są za duże, wybierze sobie
po braciach. – Jej głos znowu brzmiał gorzko.

Lukrecja przyjmując buty powiedziała:
– Dziękuję. Doprawdy nie wiem, co powiedzieć, poza tym, że

serdecznie pani dziękuję.

Postawiła buty obok markiza, który siadł na krześle i z

rozmysłem niezdarnie, raczej powoli, zabierał się do
rozwiązywania sznurowadeł.

Lukrecja uklękła obok niego.
– Ja to zrobię.
Zgrabnie rozwiązała sznurowadła i ściągnęła zniszczony but z

lewej nogi markiza. Jej ręce go dotknęły, a gdy podniosła głowę i
spojrzała na niego, spostrzegła w jego oczach jakiś szczególny,
nie znany dotąd wyraz, który ją urzekł. Byli bardzo blisko siebie i
jakoś nagle nie można było oddychać. Wiecznością zdawała się
Lukrecji ta chwila, kiedy ich oczy mówiły do siebie. Mruknąwszy
coś bezgłośnie, nałożyła podarowane buty na nogi markiza i
zawiązała jedno ze sznurowadeł. Z drugim poradził sobie sam.
Czuła się osobliwie słaba, jak po przejściu dziwnej uczuciowej
próby, niezrozumiałej dla niej. Podniosła się z klęczek.

– Bardzo proszę, aby pozwoliła nam pani zapłacić powiedziała

– w zamian za pani uprzejmość i przenocowanie nas tutaj, za

background image

Barbara Cartland

Strona nr 152

zaspokojenie naszego głodu i za buty, które pomogą mojemu
mężowi w drodze.

– Niczego nie chcę – powiedziała gospodyni zwracając się do

Lukrecji. – Prawdę mówiąc, przyjemnie mi było z panią. A co do
pani męża, to wszystko w rękach dobrego Boga. Mogę się tylko za
niego pomodlić.

– Lecz pani... – z wyrzutem w głosie zaczęła Lukrecja.
Markiz dotknął jej dłoni, jak gdyby mimowolnie. Lukrecja

domyśliła się, że udało mu się zostawić pieniądze w takim
miejscu, gdzie na pewno je znajdzie.

Podeszła do Francuzki.
– Proszę się za nas modlić, my oboje potrzebujemy pani

modlitw.

– Zrobię to – powiedziała pani Croix.
Lukrecja bez namysłu schyliła się i pocałowała ją w policzek.
– Je vous remercie – powiedziała.
Markiz ukłonił się i szurając nogami wyszedł. Dopiero po

jakimś czasie, gdy mógł już iść normalnie. Lukrecja zaczęła
rozmowę.

– Gdzie zostawiłeś jej pieniądze? – spytała.
– Pod swoją poduszką. Jak gdybym dla ostrożności je schował,

a potem o nich zapomniał.

– Cieszę się – powiedziała Lukrecja. – Ona była bardzo dobra.
Miała wrażenie, że rozmawiają o czymś, czego nie da się

wyrazić słowami. Wyczuwała także, że markiz jest niespokojny i
że boi się tego, co jeszcze przed nimi.

Bowiem dzisiaj, gdy zbliżą się do morza, dużo łatwiej będzie

ich ująć.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 153

Rozdział 9

Lukrecja nałożyła własne buty zamiast drewniaków, które

markiz zawiesił sobie tak jak przedtem na ramieniu. Rozejrzał się
po okolicy. Wydawało się, że z większą czujnością aniżeli
poprzedniego dnia wypatruje żołnierza lub kogokolwiek, kto
chciałby ich zagadnąć. Ruszyli szybkim krokiem przez otwarte
pole. Po przejściu około mili zauważyła, że krajobraz się zmienił.
Teren był już mniej płaski, pojawiły się kępy drzew i sporadycznie
jakiś mały las. Dzięki temu poczuła się pewniej. Pogodna
zabawiała markiza opowiadaniem o sąsiadach z Merlyn i o
łabędziach, które wcześnie tego roku uwiły sobie gniazdo w
pobliżu Dower House. Choć z pozoru był zainteresowany,
wyczuła, że uwagę zaprząta mu myśl o zagrażającym
niebezpieczeństwie i o trudnościach, które muszą pokonać, by jak
najszybciej dostać się na jacht.

– Czy myślisz, że Francuzi nadal nas szukają? – spytała

Lukrecja po jakimś czasie.

Pomyślała, że błędem byłoby rozwodzić się nad ich ryzykowną

sytuacją, ale nie mogła nie zadać tego pytania.

– Jeżeli lord Beaumont dotarł do jachtu, tak jak mam nadzieję

– odparł markiz – to będą nas wiązać z jego ucieczką. Z drugiej
strony mogą uznać nasze postępowanie za podejrzane, szczególnie
po tym, jak rozłożyłaś dwóch z ich kompanii. – Uśmiechnął się i
dodał: – To jest coś, czym ani oficer, ani żołnierz, który mnie
pilnował, nie może się chwalić. Nikt nie chciałby zostać pokonany
przez kobietę, szczególnie tak wiotką i drobną jak ty.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 154

– Może pomyślą, że jestem przebranym mężczyzną –

sugerowała Lukrecja.

– Na to są nikłe szanse – rzekł patrząc na nią, na jej duże oczy i

kruchą delikatność postaci.

Choć była w ubiorze chłopki, trochę za dużym dla niej,

wydawało się, że inne kobiety w porównaniu z nią są jakieś
wielkie i niezdarne. Co więcej, poruszała się z taką gracją, że
niełatwo było skojarzyć ją z kimś, kto potrafi ogłuszyć mężczyznę
za pomocą butelki.

– Może pomyślą, że całe to wydarzenie im się śniło –

powiedział nagle.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Dlaczego mieliby tak sądzić?
– Ponieważ wyglądasz jak ze snu.
Otworzyła szerzej oczy. W tonie głosu markiza wyczuwało się

komplement. Instynktownie coś w niej z dziwną mocą drgnęło.
Nigdy dotąd nie mówił nic takiego, więc znaczyło to więcej
aniżeli zwykłe uznanie dla jej wyglądu lub słowa, że jest śliczna,
które usłyszała zaraz po ślubie. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

Okazało się jednak, że on nie oczekuje odpowiedzi, ponieważ

patrzył gdzieś w stronę horyzontu marszcząc brwi.

– Zła pogoda przed nami!
Lukrecja śledziła kierunek jego wzroku. Niebo nad nimi

zachmurzyło się, na zachodzie było ciemno i groźnie, zanosiło się
na burzę.

– Czy to znaczy, że trudno będzie zakotwiczyć jacht?
– Oznacza to, że dla ochrony jachtu trzeba będzie podpłynąć

bliżej skał, skąd może być widoczny – odparł markiz, po czym
wzruszył ramionami. – A może ja się nadmiernie obawiam?
Przecież chodzi tylko o to, by cało odejść z tego przeklętego kraju.

– Czy ty rzeczywiście czujesz nienawiść do Francuzów? –

spytała Lukrecja, myśląc o pani Croix i o tym, jak była dla nich
dobra.

A markiz, jakby czytając w jej myślach, odpowiedział:
– Na pewno nie do francuskich chłopów, którzy pojęcia nie

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 155

mają, co się dzieje. Lecz czuję odrazę i nienawiść do Bonapartego
za cierpienia i nieszczęścia, które spowodował w całej Europie. Za
tysiące mężczyzn zabitych lub okaleczonych dla zaspokojenia
jego ambicji. Wojna miewa momenty chwały, Lukrecjo, lecz nie
popełnię błędu, jeśli powiem, że koniec jest zawsze taki sam:
rozbój i ruina niewinnych.

– Chciałabym, abyś zrozumiał, co czułam podczas pobytu w

szpitalu w Paryżu. Ja nie mogłam nienawidzić tych okaleczonych
mężczyzn za to, że byli Francuzami. Mnie się zdawało, że oni nie
należą do żadnej narodowości, że są jak lalki pociągane przez
kogoś za sznurek.

– Ta francuska lalka potrafi ze spokojem zabić Anglika –

stwierdził z powagą markiz.

Wiedziała, że myśli o swoich kolegach, którzy na jego oczach

zginęli w walce.

Przeszli ponad trzy mile. Zaczęli się natykać na małe i większe

wsie, które musieli omijać. Widzieli więcej ludzi pracujących na
polu, a od czasu do czasu w oddali furmankę lub powóz jadący
drogą.

Markiz przyspieszył kroku. Z trudem za nim nadążała. Gdy

przekraczali wąską wiejską drogę, chcąc przejść z jednego pola na
drugie, zobaczyli pędzący gospodarski wóz, powożony przez
młodego mężczyznę w tradycyjnej chłopskiej bluzie i
przekrzywionym kapeluszu z czerwonym makiem zatkniętym za
wstążką. Nie mieli czasu, żeby się ukryć lub przebiec przez drogę.
Markiz zgarbił się i stanęli oboje, czekając, aż wóz ich minie.
Młody farmer zatrzymał konia.

– Dokąd idziecie? – spytał. – Wygląda na to, że twój

mężczyzna nie jest w dobrej formie – mówił spoglądając na
obandażowaną głowę markiza.

– Mój mąż został ranny, proszę pana -odpowiedziała Lukrecja

– a podróżujemy do Les Pieux. Farmer zagwizdał.

– To prawie ta sama droga – powiedział. – Mogę was podwieźć

kilka mil. Jadę na rynek do Le Vretot.

– To uprzejmie z pana strony – odparła Lukrecja – lecz...

background image

Barbara Cartland

Strona nr 156

Spojrzała niepewnie na markiza, który prawie niedostrzegalnie

skinął głową, i mówiła dalej:

– Jeżeli to nie sprawi kłopotu, merci bien. Monsieur, będziemy

bardzo wdzięczni.

Ponieważ farmer nie zszedł z wozu, by im pomóc, co było dla

niej raczej niespodzianką, udawała, że pomaga markizowi wspiąć
się na tył pustego wozu. Przy sposobności wtenczas nałożyła
drewniaki, schowawszy swoje buty do dużej kieszeni fartucha, i
usiadła obok farmera. Gdy już siedziała, zauważyła, że zamiast
lewej nogi ma on drewniany kikut.

– Pan był ranny? – spytała.
– Kula armatnia mnie dopadła – odpowiedział. – I dobrze, że

tak się stało, bo mogłem wrócić na swoją farmę.

Miał, według niej, około dwudziestu pięciu lat. Był rumiany na

twarzy, wesoły i wyglądał na człowieka odżywiającego się bardzo
zdrowo. Jego koń był też w dobrej formie. Lukrecja pomyślała, że
jest jednym z tych farmerów, którym się dobrze powodzi. Francuz
spojrzał przez ramię na markiza, który skulony siedział na dole
tyłem do nich, a potem zagwizdał na konia.

– Do Les Pieux jeszcze daleko – powiedział. – Czy myśli pani,

że mąż to wytrzyma?

– Jest bardzo zmęczony, ponieważ ma zranioną głowę i choruje

od dłuższego czasu. Lecz na pewno tam się dostaniemy,
szczególnie gdy ktoś tak życzliwy jak pan wyciąga ku nam
pomocną dłoń.

Młody Francuz spojrzał na nią kątem oka.
– Nazywam się Henri Lechamp. Mój ojciec ma tutaj dookoła

dużo ziemi.

Lukrecja uśmiechnęła się.
– Wygląda pan na bogatego i ma pan dobrego konia.
– Na farmie mamy jeszcze lepsze. Chciałbym je pani pokazać.
– Może pewnego dnia będę miała okazję je zobaczyć –

powiedziała Lukrecja pogodnie – lecz nie chciałabym powtórnie
tej drogi przebywać.

– Postaram się przyjechać po panią.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 157

Lukrecja zauważyła jego zalotne spojrzenie.
– Sądzę, że dużo i ciężko pan pracuje i pewnie, tak jak każdy

farmer we Francji, narzeka pan na brak rąk do pracy.

– To prawda – odparł Henri Lechamp – lecz jako syn

właściciela, kiedy mi potrzeba, mam wolne. Chciałbym się z panią
znów zobaczyć.

Zamilkł na chwilę, a potem spytał:
– Jak się pani nazywa?
– Madame Bouvais – przedstawiła się. – Rodzice mojego męża

mieszkają w Les Pieux i jedziemy tam, żeby on odpoczął i wrócił
do zdrowia.

– Życzę mu szczęścia! – odpowiedział Henri Lechamp, a po

chwili cicho dodał: – Czy pani lubi swojego męża?

– Tak, bardzo lubię – odpowiedziała – i bardzo się martwię o

niego, jak pewnie pan się domyśla.

– Strzał w głowę jest niebezpieczny – ciągnął Henri Lechamp.

– Widziałem ludzi, którzy oszaleli po tym, jak kula musnęła ich
czoło lub czaszkę. A jeśli on nigdy nie wyzdrowieje?

– Ależ musi! – wykrzyknęła. – Lekarze mówią, że to

tymczasowa słabość. Potrzeba mu tylko odpoczynku i spokoju, by
przyszedł do siebie.

– Trochę wygląda mi na głupiego – stwierdził Henri Lechamp.
– On teraz nie może mówić – odparła Lukrecja – ale rozumie

wszystko, co się dzieje.

– Czy będzie rozumiał, jeżeli ty i ja trochę się zabawimy? –

szeptem spytał Henri Lechamp.

– Z pewnością – odpowiedziała ostrzegawczo. – Wczoraj

pewien mężczyzna próbował mnie dotknąć i wtedy mąż omal go
nie zabił. Jest bardzo silny i robi się gwałtowny, gdy coś go
rozdrażni.

Henri Lechamp sposępniał i przez chwilę obserwował z uwagą

drogę. Wkrótce jednak ściszając głos powiedział:

– Musimy koniecznie coś wykombinować, ty i ja.
Lukrecja w duch u była rozbawiona. To był najwidoczniej

miejscowy donżuan i wszystkie dziewczyny za nim szalały. Nie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 158

przypuszczał ani przez chwilę, że jego względy mogą być nie
odwzajemnione.

– Myślę, że to byłoby zbyt trudne – stanowczo odparła

Lukrecja.

– A ja mam nadzieję, że zmienisz zdanie. – Na chwilę

przerwał. Lukrecja milczała. – Z jakiej części kraju pochodzisz?
Jesteś zbyt piękna, aby być z Bretonii. My tutaj wyrastamy na
wielkich chłopaków. Dziewczyny uważają nas nawet za
przystojnych, ale one nie są podobne do tych, które widziałem w
Paryżu.

– Kiedy byłeś w Paryżu? – spytała Lukrecja, mając nadzieję, że

odwróci jego uwagę od siebie.

Zaczął opowiadać o tym, jak był w Paryżu przez kilka miesięcy

podczas ćwiczeń swojego pułku. Opisał nieco lubieżnie, jaką miał
uciechę, zabawiając się z wielu młodymi kobietami. Gdy mówił,
Lukrecja pilnowała drogi. Dojeżdżali do wioski, w której – jej
zdaniem odbywał się targ.

Zorientowała się po słońcu, że już minęło południe. Obmyślała

sposób na to, aby zdobyć trochę jedzenia.

– Jak to dobrze, że pan nas wiezie tak daleko – powiedziała,

przerywając jego wywód na temat zdobywania. kobiet. –
Zastanawiam się, czy korzystając z pana uczynności, mogę
poprosić o kupno chleba i sera, najlepiej jednego z tych pysznych
serów camembert, gdy dojedziemy do placu targowego. –
Spojrzała na niego i śpiesznie dodała: – Zapłacimy za wszystko.

– Oczywiście, kupię wam, cokolwiek chcecie – odpowiedział

uprzejmie. – Jeszcze wiele innych rzeczy dałbym tobie, jeżeli byś
mi to umożliwiła.

Ponieważ wioska była już w zasięgu wzroku. Lukrecja

pozwoliła sobie na czarujący uśmiech.

– Musimy dostać się do Les Pieux – powiedziała. – Może

któregoś dnia wrócę tutaj, któż to wie?

– Będę czekał – powiedział – a jeśli nie przyjedziesz, to

spotkamy się w Les Pieux. Nie będę ci zawracał głowy prośbą o
twój adres. Zapytam o najładniejszą dziewczynę w sąsiedztwie.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 159

– Zamężną kobietę – poprawiła Lukrecja.
– Muszę ci powiedzieć, co myślę: tracisz z nim czas. – Henri

Lechamp gwałtownym ruchem głowy wskazał markiza. –
Dlaczego ty i ja nie możemy się zabawić? Mogę cię uczyć, bo o
miłości więcej wiem, aniżeli on kiedykolwiek pomyślał.

– Najwyższy czas, byś znalazł sobie żonę – wtrąciła Lukrecja.

– Chyba wiele dziewczyn pragnie ślubu z tobą.

– Jeszcze jak pragną! – przytaknął. – Ale one chciałyby

poślubić tłuste akry mojego ojca! Nie wezmę dziewczyny bez
dużego posagu. Gdy dochodzi do małżeństwa, to jest to
ważniejsze niż piękna twarz.

– Widzę, że jesteś rozsądny – zauważyła Lukrecja

powstrzymując śmiech.

Właśnie dojechali do wsi, gdzie odbywał się targ. Na

straganach sprzedawały swoje wyroby kobiety ubrane tak jak ona:
w czerwone wełniane kamizele, wykrochmalone fartuchy, białe
czepki z wstążkami i drewniane chodaki. Były tu jajka, masło,
sery, żywe kury i jarzyny, a wszystko zostało przyniesione przez
kobiety na plecach. Te z dalszej okolicy, aby zdążyć z towarem,
ruszyły w drogę wcześnie rano, gdy jeszcze było ciemno.

– Dlaczego ty nie masz nic na sprzedaż? – spytała Lukrecja,

gdy Henri Lechamp wolno przeciskał się z koniem w ciżbie
wałęsających się dookoła placu.

– Przyjechałem kupować – odpowiedział. – Z wielką gotówką

w kieszeni. Są różne drogi i sposoby, by nawet w wojennym
czasie zarobić jakiegoś franka lub dwa.

– Rada jestem to słyszeć – powiedziała Lukrecja sucho. –

Widziałam tyle ubóstwa we Francji.

– Tylko głupcy ciągle są biedni – mówił. – Mądrzy się bogacą.

A ja do nich należę!

– Na pewno jesteś bardzo mądry – powiedziała Lukrecja.
Zatrzymał konia z boku targowiska.
– Czy potrzymasz lejce, gdy pójdę kupować dla ciebie? To

młody koń i dlatego trzeba go pilnować.

– Dobrze – uśmiechnęła się.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 160

– Powoziłaś już kiedyś? – spytał Henri Lechamp.
– Tak, wiele razy – odpowiedziała. – Nie musisz się martwić.

Zaopiekuję się nim.

– To nie potrwa długo. Kupię to, co chciałaś. Chleb, ser i

masło, nieprawdaż? A potem zajmę się własnymi sprawami.

Lukrecja odniosła wrażenie, że jego interesy są dosyć mroczne.

Z wielką zręcznością zszedł z wozu, jakby drewniana noga wcale
mu nie przeszkadzała. Gdy stanął, okazał się wyższy, aniżeli
myślała. Z tą falującą czupryną, z tym błędnym wzrokiem będzie
stąpał po targowym placu wyniośle jak młody, lśniący kogut po
podwórzu farmy.

Gdy tylko dotknął ziemi, zaczął nawoływać i machać ręką do

znajomych. Potem przeszedł przez plac w kierunku straganów.

Lukrecja zobaczyła, że podchodzi do kobiety sprzedającej

długie bochenki francuskiego chleba. Był tak świeży i wyglądał
tak smacznie, że prawie czuła, jak wbija się w niego zębami.

Jedynymi mężczyznami na targowisku było kilku starców i

mali chłopcy, którzy robili duże zamieszanie, biegając i wpadając
na siebie w kłębach kurzu. Ludzie starsi bezustannie na nich
pokrzykiwali.

Z zagrody dla kóz dolatywało żałosne beczenie za młodymi. W

innym miejscu znajdowały się owce czekające na kupca. Było
gwarno i kolorowo.

Lukrecja ciekawie przyglądała się ludziom, gdy nagle usłyszała

za sobą głos markiza:

– Ruszaj!
Odwróciła głowę w przeświadczeniu, że się przesłyszała, a

wtedy on, ciągle skulony nieruchomo na dnie wozu, powiedział
gwałtownie:

– Rób, co mówię, ruszaj szybko!
Właśnie otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy zobaczyła to,

co wcześniej zauważył markiz. Kilku żołnierzy przeciskało się w
tłumie, robiąc celowo szum wokół siebie.

Szybko uniosła lejce, uderzyła konia batem i ruszyła pędem, aż

ludzie, porywając dzieci z drogi, z wrzaskiem zaczęli jej

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 161

wygrażać.

Zdawało się Lukrecji, że słyszy także krzyk Henriego

Lechampa, lecz się nie odwróciła.

– Jedź – nakazał markiz.
Wioska była mała. Po kilku sekundach minęli ostatni dom i

zniknęli z oczu ludziom na targowisku. Dopiero wtedy markiz
podniósł się z dołu wozu, przeskoczył do przodu i przejął lejce od
Lukrecji. Strzelił batem, wprawiając konia w galop. Drewniany
wóz zaturkotał, zaskrzypiał i podskoczył na drodze.

Pędzili tak szybko, że trudno byłoby znaleźć kogoś, kto mógłby

ich doścignąć – pomyślała Lukrecja.

– Czy to żołnierze cię zaalarmowali? – spytała.
– Szukali dezerterów – odpowiedział. – Mogłem przewidzieć,

że będą tacy na targowisku.

– Oni by pomyśleli, że jesteś ranny.
– Lecz byłbym znów przesłuchiwany, a jak wiesz, nie mam

dokumentów.

– Biedny pan Lechamp. Myślę, że obeszliśmy się z nim niezbyt

ładnie, zabierając wóz i konia – zauważyła Lukrecja.

– Rozpustny młody świntuch! – gwałtownie zareagował

markiz. – Zasłużył sobie na to!

Lukrecja uśmiechnęła się.
– Czy aby nie jesteś niewdzięczny? On poszedł nam kupić coś

do jedzenia.

– Słyszałem waszą rozmowę – powiedział markiz. – W

podróży takiej, jak nasza, twoja uroda nie jest majątkiem,
Lukrecjo, lecz cholerną przeszkodą.

– Bardzo mi pochlebiasz – zaśmiała się Lukrecja.
Trudno było rozmawiać, ponieważ jechali bardzo szybko.

Markiz oglądnął się przez ramię i mimo tumanów kurzu za
wozem upewnił się, że nikt ich nie goni.

– Możemy Bogu dziękować za to, że wojsko nie stacjonuje w

tej części kraju – powiedział markiz. – Co więcej, w tym rejonie
pozostało tylko kilka koni. Bonaparte zabiera niemal wszystkie na
wojnę.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 162

– Czy pojedziemy aż do Les Pieux – spytała.
– Nie, nie pojedziemy tak daleko – odpowiedział. – To byłoby

niebezpieczne. Jeżeli Lechamp powie tym, którzy się nami
interesują, że podróżujemy do Les Pieux i że dowiedział się tego
od nas, będzie to ostatnie z miejsc, w którym będą nas oczekiwać.

– Rozumiem tok twojego myślenia – stwierdziła.
Przejechali jeszcze około trzech mil, nim droga nagle skręciła

na południe. Markiz zatrzymał konie.

– Chcę, abyś zeskakując z wozu nie pozostawiła śladów stóp

na drodze – powiedział. – Będziesz mogła to zrobić?

– Oczywiście – odparła Lukrecja, widząc skrawek zielonej

trawy na brzegu drogi.

– Bardzo dobrze – powiedział markiz. – Skacz, gdy będziesz

gotowa.

Zrobiła tak, jak chciał, bezpiecznie lądując na kawałku trawy.

Markiz przywiązał lejce do wozu i zeskoczył na trawę za
Lukrecją.

Uderzył batem konia, a gdy ten ostro ruszył drogą, markiz

wrzucił bat na tył wozu. Lukrecja obejrzała ślady kół na miękkiej
ziemi i zrozumiała ostrożność markiza.

– Pojadą za wozem!
– O to właśnie chodzi – przytaknął jej markiz. – A my dalej

idziemy pieszo. Lepiej będzie, jak nałożysz swoje buty, a
drewniaki oddasz mnie.

Gdy to zrobiła, ruszyli przez pole.
– Szkoda, że nie zdążyliśmy nic zjeść przed ucieczką. Wygląda

to pewnie na łakomstwo, lecz zaczynam być znowu głodna.

– Żal mi ciebie – odparł markiz. – Myślę jednak, że byłem

głupcem, godząc się na jazdę do wsi. Mogłem przewidzieć, że to
niebezpieczne..

– Nie mogłeś przypuszczać, że żołnierze tu będą.
– Oni są wszędzie – rzucił szorstko – i o tym powinienem

pamiętać. Bonaparte jest bezwzględny dla ludzi. Mobilizuje nawet
siedemnastoletnich chłopców. Wciąga do armii każdego
mężczyznę, nawet niedołężnego, jeśli tylko może utrzymać

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 163

muszkiet.

– Dlaczego złamał pokój? – spytała Lukrecja. – Czy nie

wystarcza mu to, co zdobył? Cała Europa należy do niego!

– Ale nie Anglia – cicho powiedział markiz. – Nie spocznie, aż

nas nie zwycięży, a tego nigdy nie osiągnie.

– Mam nadzieję, że nie – powiedziała trochę niepewnie.
Markiz szedł bardzo szybko i Lukrecja zauważyła, że lepiej nie

rozmawiać. Chciał możliwie jak najszybciej oddalić się od Le
Vretot. Pomyślała, jaka to wielka szkoda, że nie jadą dalej wozem.
Jej stopy były obolałe. Nie mogła znieść myśli o pęcherzach na
nogach markiza i o tym, jak go to boli. Jednakże pocieszała się, że
nowe buty muszą być o wiele wygodniejsze aniżeli te stare, które
nosił.

Szli i szli, a Lukrecja poczuła się głodna tak samo, jak

poprzedniego dnia. Zaczęła myśleć o różnych wybornych
potrawach, które zjadała w przeszłości, i o tym, że niewiele były
warte.

Opiekany chleb, który jadła na śniadanie, był znacznie

smaczniejszy od przepiórki w galarecie, podawanej na wielkich
kolacjach, delikatnie ugotowanej cielęciny z grzybkami, jednego z
ulubionych dań ojca, a także od wielkiej świńskiej głowy,
przygotowywanej przez ich kuchmistrza na Boże Narodzenie jako
specjalny przysmak.

– Jeżeli ja jestem tak głodna – myślała – to on jeszcze bardziej!

Jest taki wielki i silny, potrzebuje dużo jedzenia, by się utrzymać
w formie.

Znaleźli źródło i ugasili pragnienie, lecz markiz nie przedłużał

postoju. Znowu szli, trzymając się cienia lasu, kiedy to było
możliwe. Unikali otwartej przestrzeni i dróg.

Niebo stawało się coraz ciemniejsze. Nagle pojawiła się

przywiana wiatrem deszczowa chmura. Lukrecja miała nadzieję,
że przywiało ją znad morza. Pytała sama siebie, czy czuje w
powietrzu smak soli. Nie była tego pewna.

Musieli przejść już wielki kawał drogi i do Les Pieux stąd nie

mogło być zbyt daleko, ale nie rozmawiała o tym z markizem.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 164

Gdyby sama szukała drogi, to także irytowałoby ją zadawanie
idiotycznych pytań. Posuwali się dalej i dalej, ciężko krocząc po
twardej ziemi. Tam, gdzie do tej pory był kurz, teraz pojawiło się
błoto. Deszcz padał bez ustanku.

– Dałbym ci swój mundur, ale wyglądałoby to podejrzanie.
– Nie bądź śmieszny! Tak się składa, że moja kamizelka jest

bardzo gruba, a jeśli deszcz się nasili, to przemoknie wszystko,
tak twój mundur, jak i moja kamizela.

– Pocieszające jedynie jest to, że Francuzi nie lubią deszczu.

Francuski żołnierz będzie unikał go za wszelką cenę.

– Miejmy nadzieję, że masz rację – powiedziała Lukrecja.
Wędrowali przez las, który rósł na wzgórzu, i przedzierając się

z trudem przez niskie gałęzie, weszli na szczyt. Schodzili
zadrzewionym stokiem opadającym w kierunku doliny. Właśnie
wychodzili z lasu na otwarty teren, gdy markiz zauważył kilku
żołnierzy nadchodzących drogą.

Szybko odciągnął Lukrecję w cień drzew. Gdy mężczyźni byli

już niedaleko, przykucnęli oboje w krzakach, znikając z pola
widzenia.

Oddział składał się z czterech żołnierzy dowodzonych przez

kaprala. Lukrecja zaczęła, drżeć. Wcisnęła swoje rękę w dłoń
markiza. Czuła, że prawie łamie jej palce. Gdy żołnierze
przybliżyli się jeszcze bardziej, wstrzymała oddech. Jednakże oni
najwyraźniej ani nie rozpoznawali terenu, ani nie szukali obcych.
Maszerowali szybko w strumieniach deszczu w nieznanym
kierunku. Markiz odetchnął z ulgą.

– Odeszli – powiedziała Lukrecja.
– Będą następni. Ostrzegałem cię, że gdy podejdzie my bliżej

brzegu, Francuzi będą na straży.

Szli jeszcze około dwóch mil, zanim wspięli się na niewielkie

wzgórze i ujrzeli, jak w dalekiej odległości morze styka się z
horyzontem.

Lukrecja spojrzała na markiza, jej oczy nabrały blasku.
– Udało się! – zawołała. – Doszliśmy do morza.
– Jeszcze nie – powiedział markiz.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 165

Mimo ostrożności w głosie na twarzy miał wyraz zadowolenia.
– Musimy być ostrożni, bardzo ostrożni – powiedział – i odtąd

będziemy posuwać się tylko lasami.

Nie było tu ich wiele, dlatego musieli iść zygzakiem od jednej

grupy drzew do drugiej. Przez cały czas przybliżali się coraz
bardziej do morza i Lukrecja czuła, że nadzieja w niej rośnie.
Teren był ciężki do chodzenia. Przede wszystkim ziemia była tak
piaszczysta, że stopy w niej grzęzły, a każdy krok wymagał
wysiłku. Marsz po nierównym i kamienistym terenie w butach na
tak cienkich podeszwach sprawiał duży ból.

Chmury obniżyły się, niebo pociemniało i stało się jakby

złowieszcze, a ciepły deszcz, który ciągle padał, teraz zmienił się
w ulewę.

Lukrecja była przemoczona do suchej nitki. Czuła, jak woda

spływa po jej ciele. Wiedziała, że to samo odczuwa markiz.

Coraz trudniej było cokolwiek zobaczyć z powodu strumieni

deszczu. Szli prawie na oślep z opuszczonymi powiekami, aby
osłonić oczy przed gwałtownością kropli.

Markiz wziął ją za rękę, aby się nie zgubili. Gdy przeskakiwali

od zagajnika do zagajnika, a czasem od drzewa do drzewa,
pomyślała, że niepotrzebnie podejmują takie środki ostrożności.
Ktokolwiek by przeszukiwał okolicę, nawet i z lupą, nie mógł
zobaczyć nic oprócz deszczu lejącego się z szarego,
nieubłaganego nieba.

Po pewnym czasie Lukrecja zauważyła, że ciężko jej się myśli.

Wiedziała tylko, że musi stawiać jedną nogę przed drugą, lewa –
prawa – lewa – prawa! Wydawało się chwilami, że umysł z
ledwością zmusza nogi do wykonania tego rozkazu. Było jej
zimno. Deszczową wodę, spływającą po plecach i piersiach,
odczuwała jak lodowaty strumień płynący z ośnieżonych górskich
szczytów. Spódnica przylepiała się do nóg. Podmuch wiatru
odrzucił gdzieś jej biały czepek. Markiz tego nie zauważył, a jej
za ciężko było zawrócić i szukać. Musieli zmagać się z wiatrem.
Niektóre podmuchy zatrzymywały ich w miejscu.

Lewa – prawa – lewa – prawa!

background image

Barbara Cartland

Strona nr 166

Poczuła, że iść dalej po prostu nie może. To było jak

wdzieranie się w ścianę wody. Gwałtowny deszcz ranił twarz, a
ręce – zdawało się – już do niej nie należą.

Zaczynała zostawać w tyle, lecz markiz ciągnął ją, zmuszając

do dotrzymania mu kroku.

Stopą natrafiła na kamień i z okrzykiem upadła. Nie miała siły

podnieść się.

Gdy tak leżała zmarznięta i przemoczona, w myśli wracając do

minionych zdarzeń, poczuła, że on bierze ją na ręce.

Przytuliła twarz do jego ramienia.
– Przepraszam – próbowała powiedzieć – za chwilę będę się

lepiej czuła – lecz słowa w jakiś dziwny sposób się mieszały.

– Trzymaj się! – powiedział markiz, ogarniając ją ciaśniej

ramionami.

Z wielkim wysiłkiem wyciągnęła rękę i objęła go za szyję.

Niewyraźnie sobie przypominała czyjąś radę, że tak jest łatwiej
nieść człowieka. Jej umysł odpływał gdzieś daleko i gubił się w
długim tunelu. Nie potrafiła już myśleć.

– Pójdę sama – chciała powiedzieć, lecz nie mogła wydobyć

słowa. Wiedziała jedno: nie musi poruszać nogami, a on trzyma ją
blisko siebie. Powinnam słyszeć bicie jego serca – pomyślała,
chowając za nim twarz, by deszcz jej nie smagał. Nic więcej nie
pamiętała.

Pomału otwierała oczy. Przez chwilę nie mogła się

zorientować, gdzie jest. Ten niski sufit i białe ściany były jej skądś
znane, ale nie wiedziała skąd.

Nagle uprzytomniła sobie, że jest w łóżku na jachcie. Zamknęła

oczy, myśląc, że to tylko sen. Otworzyła je znowu i odwróciwszy
głowę zobaczyła zegar przy łóżku. Było wpół do pierwszej.

To jest niemożliwe! – pomyślała. – Nie mogłam tak długo

spać.

Świetliki były zaciągnięte zasłoną, lecz słońce przedostawało

się przez nią. Zauważyła dwa białe ręczniki obok łóżka na
podłodze, a za nimi w kącie kajuty czerwoną wełnianą kamizelę

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 167

oraz bawełnianą spódnicę.

Była uratowana! Udało im się! Dotarli do jachtu! Przez chwilę

jeszcze była zbyt zmęczona, aby myśleć zbyt zmęczona, aby
napawać się szczęściem. Otworzyła jeszcze raz oczy, sprawdzając,
czy wszystko nie jest przywidzeniem. Nie, to kosztowne
przyrządy i komfortowe wyposażenie jachtu markiza, a on
przyprowadził ją w to bezpieczne miejsce.

Próbowała sobie przypomnieć, co się stało, lecz w pamięci

odnalazła tylko ulewny deszcz, moment, gdy upadła, i jego postać,
jak ją podnosi i bierze na ręce.

Wszystko poza tym było pustką. Jakże mogła utracić

świadomość albo spać na ostatnim etapie ich podróży? Starała się
odtworzyć przebieg zdarzeń. Zaniósł ją do urwiska. Schodzenie w
dół musiało być bardzo niebezpieczne. Lecz udało mu się i w
miejscu wyznaczonym znalazł łódź z brytyjskimi marynarzami,
która czekała, aby dowieźć ich do jachtu.

Jak mogła być nieprzytomna przez cały ten czas? Jak mogła nie

wiedzieć, że wygrali i udało im się ominąć Francuzów, mimo że
szanse mieli raczej beznadziejne?

Był to wspaniały wyczyn ze strony markiza – przejść przez

teren wroga, uniknąć zatrzymania i bez przeszkód odpłynąć do
Anglii.

Jesteśmy w porcie – pomyślała Lukrecja – ponieważ jacht stoi

w miejscu i nie słychać chlupotu fal. Zastanawiała się, gdzie się
znajdują, lecz była za słaba, aby ruszyć się z miejsca. Choć
jeszcze na wpół śpiąca, gdy umysł zaczął pracować, przypomniała
sobie, jak uciekli wozem z targowiska, jak schowali się w lesie, by
obserwować maszerujących żołnierzy, i jakie przerażające i
wyczerpujące były te ostatnie mile w strugach chłoszczącego
deszczu.

A jednak – pomyślała Lukrecja – może to było

błogosławieństwo. Francuzi strzegący urwiska niewątpliwie
gdzieś się schronili, co ułatwiło markizowi prześlizgnięcie się do
łodzi. Jestem w domu. Bezpieczna, z powrotem w Anglii!

I wtedy nagle uświadomiła sobie, że to jest również koniec

background image

Barbara Cartland

Strona nr 168

całej przygody. Poczuła niepohamowaną ciekawość, by
dowiedzieć się, co się zdarzyło. Odepchnęła w tył pościel i
zobaczyła, że jest naga!

Znieruchomiała na chwilę. Tylko jedna osoba mogła ją

rozebrać, wysuszyć i położyć do łóżka!

Odsunęła pościel, wstała i niepewnym krokiem poszła przez

kajutę do okienka, by odciągnąć zasłonę. Tak, znajdują się w
porcie. Myślała, że to Poole, z którego wyruszyli. Chwilę jeszcze
patrzyła po czym zaciągnęła ponownie zasłonę. Nie chciała
widzieć, nie pragnęła oglądać znajomej angielskiej ziemi.
Podeszła do skrzyni w narożniku kajuty, wyciągi koszulę nocną i
nałożyła ją. Znalazła szyfonowy szal zarzuciła go na ramiona i
wróciła do łóżka. Chciała zadzwonić, lecz gdy sięgała ręką do
dzwonka, ktoś zastukał do drzwi.

Lukrecja wsunęła się pod pościel i leżąc na poduszce trochę

nerwowo odpowiedziała:

– Wejść.
Miała nadzieję, że będzie to markiz, ale zamiast niego pojawił

się główny steward, nazwiskiem Jarvis, który służył u markiza
wiele lat.

– Dzień dobry pani – powiedział. – Usłyszałem jakieś odgłosy,

a mam polecenie od Jego Lordowskiej Mości, by przynieść
jedzenie, gdy się pani obudzi.

– Czy Jego Lordowska Mość ma się dobrze? – spytała

Lukrecja.

– Wesoły jak ptak, jeżeli wolno mi użyć takiego określenia,

proszę pani! – odpowiedział Jarvis – Pan spał jak kłoda dwanaście
godzin. – Postawił tacę dole przy łóżku. – Trochę wzmacniającej
zupy, proszę pani. Taką pije pan po podobnych wyprawach. I jest
omlet. Pan zamówił to specjalnie dla pani, miał nadzieję, że
wypije pani do tego kieliszek wina.

– Gdzie jest Jego .Lordowska Mość? – Lukrecja musiała zadać

to pytanie.

– Jest na brzegu, proszę pani, z lordem Beaumom i z młodym

panem. Spieszą do Londynu na spotkanie z Księciem Walii. Jego

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 169

Lordowska Mość pojechał, by pokierować przygotowaniami do
ich podróży.

– Czy łódź zabrała ich w Zatoce St. Pierre?
– Tak, proszę pani. Oni nam opowiedzieli, że Jego Lordowska

Mość i pani zostaliście zatrzymani przez żołnierzy. Byliśmy
bardzo zmartwieni i zdenerwowani! Lecz niepotrzebnie się
martwiliśmy. Jego Lordowska Mość jest zawsze taki sam! Za
każdym razem przechytrzy Francuzów! Jest za przebiegły dla nich
i to prawda! – Lukrecja słuchała go z otwartymi oczyma, a on
łagodnym głosem, jak do dziecka, powiedział: – A teraz proszę
wypić zupę, póki gorąca!

Lukrecja zrobiła to i poczuła się trochę silniejsza. Gdy jadła

omlet i wypiła kieliszek wina, steward zaczął zbierać jej wilgotne
rzeczy i ręczniki z podłogi.

– Pan prosił, by pani odpoczywała aż do wieczora. Ma

nadzieję, że Jej Lordowska Mość zaszczyci go obecnością na
wspólnej kolacji.

– Nie chce się ze mną wcześniej widzieć? – spytała Lukrecja.
– Myślę, że nie, proszę pani. Gdy tylko wróci, wyruszamy w

stronę brzegu do pewnego specjalnego miejsca. Jego Lordowska
Mość sam chce powiedzieć o tym. – Jarvis podniósł tacę. – Jeżeli
pani zechce przyjąć moją radę, to proszę odpoczywać. Pan jest
silny jak koń. Powraca do nas ledwie żywy, ale po dobrym śnie
gotów jest znowu się bawić. Jej Lordowska Mość nie jest tak silna
jak on i któż by tego oczekiwał?

Uśmiechnął się do niej po ojcowsku i wychodząc kajuty

zamknął drzwi.

Lukrecja wtuliła twarz w poduszkę i nagle zaczęła płakać.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 170

Rozdział 10

Nie udało mi się – szlochała.
Uważała,

że

markiz

odniósł

wielkie

zwycięstwo

doprowadzając ich bezpiecznie do domu. Sama jednak czuła się
absolutnie i haniebnie pokonana. Wierzyła, że w ciągu tych dwóch
dni i nocy, kiedy będą razem a czas ten zdawał się jej wiecznością
– zdobędzie jakoś jego sympatię i sprawi, że chociaż odrobinę ją
pokocha. Lecz przegrała bitwę i nie zostało na przyszłość nic
oprócz ciemności, cierpienia oraz całkowitej samotności.

Czuła się nie tylko jak obca za bramą posiadłości Merlyn, lecz

jak ktoś, kto nie ma żadnej szansy, by przez nią wejść. Płacząc,
gorzko żałowała, że nie pozwoliła markizowi zostać ze sobą w
czasie nocy poślubnej. Powiedział do niej, że zanim będzie
kochać się z mężczyzną, musi być pewna, że on pokochał jej
ciało, serce i duszę. Rzeczywiście go kochała, lecz markiz –
pomyślała z rozpaczą – nigdy nie będzie odczuwał tego w
stosunku do niej.

Chociaż ożenił się z nią bez miłości, poznała cudowne, pełne

drżeń uczucie towarzyszące dotknięciom jego ust i rąk. On jednak
nie interesuje się jej ciałem. Wczoraj w nocy rozebrał ją z
przemoczonych rzeczy, osuszył i położył do łóżka. I to nic dla
niego nie znaczyło!

Gdyby mnie pocałował – pomyślała – obudziłabym się, nawet

gdybym była martwa.

Nie! To jasne, że dla niego jest nieważna! Jest zawadą, kobietą,

która nawet fizycznie go nie interesuje.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 171

Ale ja go kocham, kocham, kocham! – płakała Lukrecja,

przepełniona żalem.

Jedyne wspomnienie, jakie jej zostanie z tego fikcyjnego

małżeństwa, to chwila, gdy ją pocałował w stodole gdy klęcząc
przed nim spojrzała mu w oczy. Ujrzała w nich coś, co
przeszywało do głębi.

Jakże się omyliła, myśląc, że jest to jakiś znak! Nie udało się,

przegrała i straciła markiza!

Łzy zamieniły się w szloch wstrząsający całym ciałem. Płakała

i płakała, a potem całkowicie wyczerpana zasnęła.

Obudził ją Jarvis, który wszedł do kajuty, by przygotować dla

niej kąpiel.

– Przykro mi, że panią budzę, ale już siódma.
Lukrecja podniosła się na łóżku.
– Siódma godzina! – wykrzyknęła. – Nie może być tak późno!
– Jego Lordowska Mość nie chciał pani przeszkadzać.
Lukrecja spojrzała na swój zegar, tak jakby nie wierzyła

Jarvisowi. Spała prawie siedem godzin i mimo przygnębienia
poczuła się lepiej. Nie była już tak zmęczona.

Gdy Jarvis wyszedł, wstała z łóżka i podeszła do lustra.

Zobaczyła swoje odbicie i wydała okrzyk zgrozy. Patrzyła na nią
twarz z podkrążonymi oczyma, pełna smutku i nieszczęścia.
Zmyła łzy najpierw gorącą, potem zimną wodą. Posmarowała
powieki balsamem z oczaru wirgińskiego przed kąpielą w ciepłej
wodzie o kwiatowym zapachu i poczuła, jak odpływają od niej
resztki zmęczenia. Pomyślała, że stratą czasu byłoby użycie
kosmetyków wybranych przez pana Odrowskiego.

– Wątpliwe, aby markiz zauważył, jak wyglądam – mówiła do

siebie przygnębiona.

Zgodnie z tym, co mówił Jarvis, „był gotów znowu się bawić”,

a to znaczyło, że pewnie pomyśli o spotkaniu z lady Hester.
Będzie to ostateczne upokorzenie!

Lecz nawet teraz nie pozwoli, by domyślił się, jak jest

nieszczęśliwa! Wykorzystała płyny i maści, które miała na jachcie.
Nadała oczom wyrazu tajemniczości, choć wiedziała, że nie ma w

background image

Barbara Cartland

Strona nr 172

nich blasku. Po prostu straciła nadzieję. Otworzyła dużą szafę,
zajmującą całą ścianę kajuty, i popatrzyła na rząd błyszczących,
wspaniałych strojów, zaprojektowanych specjalnie dla niej, jako
że chciała wyglądać na doświadczoną, dojrzałą, światową damę.

Jakoś nie mogła znieść widoku tych strojów i nie chciało jej się

wybierać żadnego z nich. One, tak jak i ta udawana dojrzałość,
miały chronić, a przecież nie uchroniły przed porażką. Więc
wybrała zamiast nich bardzo prostą szatę, w ciemnoniebieskim
kolorze, który podkreślał barwę jej oczu.

Była skrojona na wzór sukni greckich i należało ją ozdobić

szafirami matki, ale Lukrecja nie otworzyła swojej szkatułki.

Tego wieczoru wyraźnie czuła niechęć do ozdób. Nie chciała

niczym zwracać na siebie uwagi. Nie uczesała nawet włosów w
taki sposób – jak radził pan Odrowski – aby wyglądać trochę
doroślej i ponętniej. Tylko je przedzieliła pośrodku i zwinęła z
tyłu głowy. Wzięła szeroką, niebieską przepaskę, harmonizującą z
kolorem sukni, i zarzuciła ją na ramiona. Tak ubrana wyszła z
kajuty do salonu.

Markiz już na nią czekał. Gdy weszła, poczuła mimo

przygnębienia, że serce nieomal wyskakuje jej z piersi.

Zapomniała, jaki był przystojny i elegancki! W wąskim

śnieżnobiałym krawacie, koszuli pełnej falbanek i doskonale
dobranym na wieczór garniturze wyglądał zupełnie inaczej niż
mężczyzna, który wczoraj szedł obok niej w wytartym mundurze
francuskiego żołnierza.

Ich oczy spotkały się i przez chwilę nic do siebie nie mówili.
Lukrecja nie zdawała sobie sprawy, że w tej ciemnoniebieskiej

sukni, z włosami zaczesanymi do tyłu wygląda jak żywe wcielenie
włoskiej Madonny, do której markiz porównał ją w noc poślubną.

– Czy jesteś wypoczęta? – spytał głębokim głosem, którym

wywołał u niej drżenie, gdy wolno szła w jego stronę.

– Wstyd mi, że spałam tak długo.
Uśmiechnął się do niej, a ona pomyślała, że to wzeszło słońce.
– Jeżeli jesteś tak głodna jak ja, to lepiej będzie, gdy zejdziemy

na brzeg.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 173

– Na brzeg? – spytała.
– Chodź i zobacz – zaproponował.
Szła przed nim korytarzem, a gdy stanęła na pokładzie,

krzyknęła z zachwytu. Wstając dziś rano zauważyła, że jacht już
nie płynie, lecz była zbyt nieszczęśliwa, aby się tym
zainteresować. Teraz zobaczyła, że kotwiczą przy malusieńkiej
przystani, w niewiele od niej większej zatoczce, skąd prowadziła
kładka na wąski kamienny brzeg.

Dookoła na urwisku rosły azalie i rododendrony w

nieskończonej

obfitości.

Widok

purpurowych,

żółtych,

czerwonych, białych i różowych kwiatów zapierał dech w
piersiach. Podobnie oddziaływała ich woń zmieszana ze słonym
zapachem morza.

Podniósłszy oczy, Lukrecja ujrzała wysoko na skałach dom

stojący tyłem do przystani. Wygląda – pomyślała – jak grecka
świątynia z białymi kolumnami błyszczącymi w promieniach
zachodzącego słońca.

– Kto tutaj mieszka? – spytała.
– Ja – odpowiedział markiz.
Spojrzała na niego zdziwiona, a on dodał:
– Jest to moja tajna kryjówka.
Lukrecja domyśliła się, że było to miejsce, gdzie się schronił w

czasie jednej ze swoich tajemniczych eskapad do Francji. Była to
bezpieczna przystań dla jego jachtu. Mógł się stąd wyślizgnąć
przez Kanał niepostrzeżenie dla francuskich statków patrolujących
tylko typowe szlaki.

Zorientował się, że wszystko zrozumiała, dlatego też nie

powiedział nic więcej. Poprowadził ją do kamiennych stopni.
Mijali krzewy i kwiaty, nad którymi brzęczały pszczoły i fruwały
motyle o tysiącu różnych barw. Wspinali się wciąż wyżej i wyżej,
aż Lukrecja sobaczyła, że dom jest większy, niż myślała, i bardzo
piękny. Za kolumnami znajdowała się loggia, z której rozciągał
się wspaniały widok na morze. Rosły tutaj lilie w wielkich
donicach z brązu oraz złociste jaśminy.

Markiz wprowadził ją do chłodnego, gustownie umeblowanego

background image

Barbara Cartland

Strona nr 174

holu, a stamtąd do owalnej jadalni, w której znajdował się stół
nakryty już do kolacji. Zapalone świece stały w srebrnym
kandelabrze.

– Jarvis powiedział mi, że zjadłaś skromny posiłek. Tu jest

wiele dań, które mają wynagrodzić tobie i mnie.

Potrawę za potrawą serwował Jarvis oraz kilku stewardów z

jachtu. Lukrecja, z początku głodna, po zaspokojeniu głodu
próbowała już tylko wybornych sosów. Podziwiała gustowny
sposób przybrania każdej potrawy.

– Masz nadzwyczajnego kuchmistrza – powiedziała.
Markiz zaśmiał się.
– Pozwól sobie powiedzieć, że „on” to kobieta i w dodatku

Francuzka.

– Francuzka! – wykrzyknęła Lukrecja.
– Zamężna z Anglikiem – wyjaśnił. – Przywiozłem Newmana i

jego żonę z Francji w czasie jednej z moich pierwszych podróży.
Cieszyli się z ucieczki, ponieważ Newman miał być internowany.
Opiekują się domem, kiedy jestem i kiedy mnie nie ma. Jak
widzisz, rozpieścili mnie, gotując to, co zwykle można zjeść
jedynie po drugiej stronie Kanału. – Z wesołym błyskiem w
oczach mówił dalej: – Będę z tobą szczery i powiem, że
przywiozłem także do domu nie płacąc cła wino, które pijemy, ale
musisz przyznać, że jest wyborne.

– Myślę, że jeśli nie będziesz ostrożny, to zaaresztują cię za

przemyt – ostrzegła go Lukrecja, udając przestraszoną.

– W takim razie – odpowiedział – jestem pewien, że uratujesz

mnie przed szubienicą w Tyburn.

*

Lukrecja nic nie odpowiedziała, a gdy markiz dalej snuł

opowiadanie, uświadomiła sobie, że on specjalnie stara się ją
zabawić i rozweselić.

Opowiadał, w jaki sposób udało mu się przechytrzyć

Francuzów i bez wpadki zorganizować ucieczkę wielu Angielek i
Anglików. Opisał swoje przebrania. Z niedowierzaniem słuchała o

*

Tyburn – dawne miejsce straceń w Londynie.

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 175

tym, jak przyswoił sobie francuską gwarę oraz jak, głównie przez
zmianę wyrazu twarzy, stawał się pokornym urzędnikiem,
zarozumiałym przemysłowcem lub drobnym burżujem. Nigdy nie
widziała go tak ożywionego. Nigdy nie wyglądał tak młodo i
wesoło.

Gdy w końcu stewardzi wyszli z jadalni, pozostawiając na stole

tylko cztery zapalone świece, markiz siedział na krześle z
kieliszkiem brandy w ręku. Nalegał, by Lukrecja wypiła trochę
francuskiego likieru, zrobionego przez mnichów i też
przywiezionego jachtem.

– Lord Beaumont musiał być bardzo zadowolony, że tak

bezpiecznie dotarł do Anglii – zauważyła Lukrecja.

– Był wielce wdzięczny – odpowiedział markiz. – Wiem także,

że Premier był zadowolony. Życzył sobie jego powrotu do kraju.

Po chwili Lukrecja spytała z pewnym wahaniem:
– Czy ty... będziesz musiał... wracać po innych ludzi?
Zadając to pytanie, czuła, że nie zniesie myśli o zagrażającym

mu znów niebezpieczeństwie. Wiedziała również, że jakkolwiek
by go błagała, już nigdy nie zabierze jej ze sobą. Jakże to zniosę?
– pytała siebie samą. Pozostać w domu... Ze świadomością, że w
każdej chwili mogą go schwytać, zawieźć do Paryża, osądzić, a
może... rozstrzelać?

Markiz wypił trochę brandy, zanim odpowiedział:
– Mało prawdopodobne, by wymagano ode mnie pomocy przy

ratowaniu większej liczby więźniów. Lord Beaumont mówił mi,
że możliwości ucieczki w tej chwili są raczej niewielkie. Francuzi
nie lubią, gdy się robi z nich głupców, a w ubiegłym roku, prawdę
mówiąc, wielokrotnie udało mi się ich wystrychnąć na dudka.

– Czyli nikt już nie ucieknie? – spytała Lukrecja z gorliwością,

której nie umiała ukryć.

Markiz potrząsnął głową.
– Nikt! Biedaczyska! Pozostaną w rękach wroga aż do końca

wojny. Lord Beaumont mówił, że co ważniejsi więźniowie
przewożeni są z Paryża dalej na południe, do Awinionu lub Lionu.

– Cieszę się z tego – szepnęła mimowolnie.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 176

Markiz spojrzał na nią, jakby chciał coś powiedzieć. Jednak

rozmyślił się i wstał.

– Chciałbym pokazać ci zachód słońca. Jest bardzo piękny.
Zaprowadził ją schodami z dębowego drewna na pierwsze

piętro. Otworzył drzwi i znaleźli się w pokoju, z którego roztaczał
się niezrównany, nieoczekiwany widok.

Sześć okien tworzyło półokrąg. Słońce właśnie tonęło w

morzu, a purpurowozłote niebo odbijało się w gładkiej
powierzchni wody.

– Cóż za piękny pokój! – wykrzyknęła Lukrecja.
– Cieszy mnie, że tak myślisz – odparł markiz. – Sam go

zaprojektowałem. Gdy leżę tutaj, czuję się tak, jakbym był na
morzu na jakimś dużym galeonie.

Lukrecja rozejrzała się, gdy to powiedział. To nie był salon, jak

myślała, lecz sypialnia. Znajdowało się tu ogromne łoże z
baldachimem, ozdobione pozłacanymi rzeźbami delfinów i innych
morskich stworzeń. Patrzyła w zdumieniu na to jedno z
najpiękniejszych, ale i najdziwniejsze łóżko, jakie kiedykolwiek
widziała.

– Mój dziadek nabył je we Włoszech – wyjaśnił. – Uważałem,

że jest wyjątkowo odpowiednie dla tego domu i
przetransportowałem je tu z Merlyn.

– Fantastyczne – stwierdziła półgłosem Lukrecja, patrząc na

purpurowe jedwabne kotary ozdobione herbem Merlyn. I wtedy
zauważyła na odkrytym łóżku swoją nocną koszulę.

– Jeżeli mamy tutaj nocować – szybko powiedziała – nie chcę

cię wyrzucać z twojego łóżka.

Mówiąc to spojrzała na niego. Spostrzegła coś takiego w

wyrazie jego twarzy, że serce zaczęło gwałtowniej bić.
Bezwiednie odwróciła się i przeszła przez pokój do otwartego
okna.

Nie patrzyła na piękny zachód słońca ani na biel fal, które w

dole rozbijały się o skały. Myślała tylko o tym, że markiz szedł za
nią, a teraz stanął tuż obok.

Po chwili spytał:

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 177

– Dlaczego płakałaś?
Zdziwiła ją ta spostrzegawczość. Zauważył ślady łez, które

przecież zmyła. Przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć, a
gdy zauważyła, że czeka na jej odpowiedź, niepewnie rzuciła:

– Byłam zmęczona.
– Rozumiem to. A może czujesz się trochę smutna, bo to już

koniec przygody? Czy nie żałujesz, mimo niebezpieczeństwa i
niewygód, tego wzruszenia i podniecenia, gdy udało się nam
przechytrzyć wroga i pokrzyżować plany francuskich żołnierzy,
którzy nas tropili?

– Tak – półgłosem szepnęła Lukrecja.
– Nie muszę ci mówić, że byłaś cudowna! Nie znam kobiety

podobnie dzielnej, mało narzekającej, mężnej, no i tak absolutnie
wspaniałej!!!

Z drżeniem słuchała jego gorących słów.
– Czy ty... rzeczywiście tak... myślisz? – jąkając się spytała.
– Myślę jeszcze o wiele więcej – odpowiedział.
– Czuję takie upokorzenie z powodu załamania się na końcu.
– Czy ty myślisz, że ja nie przeklinałem siebie za to, że

nieświadomie doprowadziłem cię do tak ciężkiego stanu? Usilnie
starając się o to, by bezpiecznie dotrzeć z tobą do celu,
zapomniałem, że jesteś tak drobna i delikatna. Byłem brutalny,
wymagając tyle od ciebie.

Nie mogła mu odpowiedzieć. Słuchała tych czułych słów, a łzy

napływały jej do oczu.

– Te historie z dreszczykiem – ciągnął dalej – opowiemy

naszym dzieciom i wnukom! Lecz jest jedno pytanie, które
zapewne postawią, a które ja chcę zadać pierwszy.

– Jakie to pytanie? – próbowała powiedzieć, ale nie mogła

wymówić słowa.

– Chcę znać prawdziwą przyczynę, dla której poszłaś za mną.

Dlaczego pierwszej nocy w lesie tak się martwiłaś, że zmarznę?
Dlaczego niepokoiłaś się o moją rękę i dlaczego, gdy obydwoje
byliśmy głodni, dałaś mi znacznie większą niż twoja część
omletu?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 178

Jego głos przycichł, a ona zadrżała pod wrażeniem jakiejś

nieznanej w nim nuty. Czuła, że wybuchnie płaczem i chcąc temu
zapobiec, odwróciła się do okna.

– Spójrz na mnie, Lukrecjo!
Nie śmiała tego zrobić, a on, po chwili, gdy nadal się nie

odwracała, powiedział:

– Tak! Nieposłuszna! Minęło zaledwie kilka dni od tego, jak

przyrzekałaś mi posłuszeństwo. Kochać, szanować i być
posłuszną – te słowa wypowiedziałaś przy ślubie. Teraz jednak
mnie nie słuchasz i nie ma powodu, dla którego miałabyś mnie
szanować. Więc zostało tylko jedno – miłość.

To słowo zdawało się krążyć między nimi.
– Czy wyszłaś za mnie dla tytułu?
Pytanie było tak niespodziewane, że bez zastanowienia, bez

wahania rzekła:

– Oczywiście, że nie! Czy myślisz, że poślubiłabym

mężczyznę, gdybym... – Nagle przerwała. Zrozumiała, że dała się
zaskoczyć i wpadła w pułapkę. Przymknęła oczy. Nie mam już nic
– pomyślała – nawet dumy.

– ...go nie kochała – markiz miękko dokończył jej zdanie.
Na chwilę zapadła cisza.
– Spójrz na mnie. Lukrecjo. Muszę ci coś powiedzieć.
Te słowa zabrzmiały jak polecenie. Lukrecja uznała dalszą

walkę za bezsensowną. Przegrała ostatnią bitwę. Odwróciła się do
niego, czując, że odebrał jej nawet wolę.

Markiz spojrzał na pobladłą, smutną twarzyczkę, oczy pełne

łez i drżące usta. Potem odezwał się z wielką czułością:

– Chcę ci wyznać. Lukrecjo, coś, czego – przysięgam na Boga

– nie powiedziałem żadnej kobiecie w moim życiu. Kocham cię!!!

Przez chwilę nie zrozumiała, myśląc, że się przesłyszała. A on

ujrzał rozjaśniającą się twarz i promienny blask w oczach, zanim z
krótkim nieartykułowanym pomrukiem odruchowo przysunęła się
do niego i ukryła twarz w jego ramionach.

Objął ją bardzo mocno.
– Kocham cię, mój skarbie jedyny. Kocham cię bardziej,

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 179

aniżeli myślałem, że można kochać kobietę.

– Czy to rzeczywiście prawda? – mogła mówić tylko szeptem.

Myślała, że chyba śni.

– Tak, to prawda. Kocham cię!!!
– Przecież nie cierpisz niedojrzałych dziewczyn?
Uśmiechnął się z lekka.
– I to była przyczyna tego błyskotliwego, inteligentnego i

niemal przekonującego przedstawienia, które mnie zadziwiało i
intrygowało.

– Czy wiedziałeś... że to było... udawanie? – spytała z twarzą

ciągle ukrytą w jego ramionach.

– Z początku nie – odparł markiz – lecz jako ekspert od

maskowania się muszę ci powiedzieć, że zapomniałaś o jednej
ważnej rzeczy.

– O czym?
– Zapomniałaś ukryć oczy.
– Jak miałam to zrobić?
– Nie mogłaś zapobiec temu, aby nie były naturalne, niewinne i

bardzo młode! – mówił markiz. – I jeszcze coś, kochanie, bardzo
mnie zdziwiło.

– Co to było?
– W stodole pocałowałem cię, ponieważ wiedziałem, że ktoś na

dole podsłuchuje. Wtenczas pojąłem, że jestem pierwszym
mężczyzną, który dotknął twoich ust.

Wyczuł, że Lukrecja drży na całym ciele. Wtedy ujął ją za

podbródek i podniósł jej głowę.

– Czy mogę to sprawdzić? – Głos uwiązł mu w gardle.
Łzy spłynęły po jej policzkach. Delikatnie je pocałował, potem

oczy, kąciki warg – jeden po drugim, aż do chwili, gdy zadrżały
jej usta. I zapragnęła, jak nigdy dotąd, aby ich dotknął, aby ją
całował.

Znów odczuwała uniesienie doznane przy pierwszym

pocałunku, przenikające jak strzała błyskawicy. Teraz było to
bardziej intensywne, wspanialsze, gwałtowniejsze. Trwało aż do
chwili, gdy ustami przylgnęła do jego ust. Czuła, jakby budził się

background image

Barbara Cartland

Strona nr 180

płomień ogarniający całe jej ciało.

Gdy markiz podniósł głowę, pomyślał, że nigdy nie widział tak

promiennej twarzy kobiety.

– Moje piękne kochanie – czule szeptał – moja dzielna, słodka,

cudowna mała żona!

Jego głęboki głos sprawił, że płochliwie odwróciła głowę.
– Czy... było w tym... więcej doświadczenia? – wyszeptała.
Uśmiechnął się i – z ustami przy jej włosach – powiedział:
– Był to cudowniejszy pocałunek, niż znane mi przedtem.

Muszę ci wyjaśnić, moja kochana, że mężczyzna lubi
doświadczoną kobietę dla rozrywki i zabawy, żonę zaś pragnie
mieć czystą i nietkniętą przez nikogo poza nim. – Jego ręce
zacisnęły się, a on powiedział ostro: – Chciałbym zabić każdego,
kto dotknął cię w przeszłości i przysięgam, że zabiję tego, kto
spróbuje zrobić to w przyszłości. – I przygarnąwszy ją bliżej
dodał: – Co więcej, kochanie, jesteś moja i jeżeli przyłapię cię, jak
zerkasz spod oka na innego mężczyznę, to zbiję cię.

Zadrżała słysząc jego władczy ton, a on z pewnym trudem

mówił dalej:

– Zanim cię pocałuję, kochanie, i o wszystkim zapomnę,

chciałbym ci przedstawić nasze plany. Myślałem, jeżeli się
zgodzisz, że zostaniemy tutaj trochę, a potem pożeglujemy powoli
wzdłuż wybrzeża do Dover. Premier prosił, abym zbadał
działalność przemytniczą, która nabiera alarmujących rozmiarów.
Oznacza to, że Napoleon zdobywa nasze złoto na pokrycie
kosztów swojej wojny.

Lukrecja podniosła głowę.
– Nie będzie to niebezpieczne? – spytała.
– Nie – odpowiedział markiz. – Mam tylko zbadać tę

działalność, a nie powstrzymać lub aresztować przemytników. To
będzie już zajęcie dla wojska.

Zobaczył, że lęk znika z jej oczu i dodał:
– Lecz jeśli będę w niebezpieczeństwie, to liczę na twoją

pomoc.

Lukrecja zaśmiała się przytłumionym śmiechem, a on mówił

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 181

dalej:

– Myślałem też, że lato spędzimy razem w Merlyn. Ujrzał jej

oczy szeroko rozwarte z zachwytu i oznajmił: – Dłużej już nie
pozostaniesz za bramą, kochanie. Będziesz że mną wewnątrz. Tak
wiele mamy do zrobienia. Przede wszystkim trzeba przenieść we
właściwe miejsce skarby, które dał twój ojciec.

– Zrobię to z przyjemnością i zostanę w Merlyn – mówiła

Lukrecja – jeżeli to... ciebie... nie znudzi.

– Czy naprawdę myślisz, że mogę się nudzić z tobą? – spytał

markiz. – Kocham cię i nigdy więcej, gdy będziemy razem, nie
musisz się obawiać, że jestem znudzonym panem młodym.

Pocałował ją w policzek. Dotykał przez chwilę delikatnej

skóry, nim powiedział:

– Razem! To ważne słowo. Będziemy razem także w nocy. Nie

będziesz samotna i niepotrzebny ci już teleskop! – Jego ramiona
mocniej ją oplotły, gdy szeptał: – Nie będzie też poduszki między
nami.

– Ty ją zabrałeś – oskarżyła go Lukrecja.
– Tak, zabrałem. Byłaś taka ciepła, czuła i cudowna. Tęskniłem

za tym, by mieć ciebie bliżej.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała. – Myślałam, że

mnie nie chcesz. W czasie naszego pobytu we Francji także...
Nigdy mnie me pocałowałeś. Dzisiaj po obudzeniu się
pomyślałam, że straciłam ciebie całkowicie.

– To ci się nigdy nie uda, kochanie – odparł markiz. – Gdybyś

ty wiedziała, jak trudno mi było nie dotknąć ciebie i nie
pocałować. – Zamilkł czując drżenie jej ciała, a po chwili
kontynuował: – Nie chciałem ciebie spłoszyć, gdy zostaliśmy
sami. Poza tym nie byłem pewien, czy mnie kochasz! Trudność
polegała na tym, żeby ci nie powiedzieć, że jesteś najpiękniejszą
kobietą, jaką widziałem!

– Czy ty... tak uważasz?
– Jesteś bardzo piękna. Nie przypuszczałem, że kobieta może

być tak piękna. Kiedy po raz pierwszy zauważyłem twoje
podobieństwo do Madonny z włoskiego obrazu, było to jak

background image

Barbara Cartland

Strona nr 182

odkrycie czegoś wyjątkowego, pięknego, czego szukałem przez
całe życie. Lecz ty dokuczałaś i prowokowałaś, a ja się bałem.

– Bałeś się?
– Innych mężczyzn, którzy kochali cię wcześniej – odparł.
– I to miałoby... dla ciebie... jakieś znaczenie?
Jego uścisk był tak mocny, że trudno jej było oddychać.
– To miało dla mnie wielkie znaczenie – odparł. – Pragnąłem,

byś należała do mnie, była jedynie moja. Nie chciałem, abyś jak
inne

kobiety,

znane

mi

wcześniej,

miała

stosunki

przedmałżeńskie.

Lukrecja spojrzała na niego, a on powiedział pieszczotliwie:
– Kiedy pijani brutale napastowali cię, a ty nie rozumiałaś,

czego chcą, wiedziałem, że jesteś dzieckiem, ale i kobietą –
ideałem mego serca.

– Czy to zdarzyło się naprawdę? – spytała Lukrecja. – Czy

powiedziałeś, że mnie kochasz?

Był to jakby płacz dziecka, które oczekuje ukojenia
– Kocham cię z całego serca i z całej mojej duszy wyznał

markiz. – Tego właśnie radziłem ci żądać od mężczyzny, który
chciałby się z tobą kochać. I ja tobie to ofiarowuję.

Odetchnęła, a on powiedział:
– Gdy byliśmy razem w łóżku na farmie i kiedy ubiegłej nocy

rozbierałem cię, pomyślałem, że jesteś najśliczniejszą istotą, jaką
w życiu widziałem. Lecz zgodnie z obietnicą zachowałem się jak
dżentelmen. – Na chwilę zamilkł. – Lecz, Lukrecjo, jestem już
bardzo znudzony zachowywaniem się jak dżentelmen.

Czekał na jej odpowiedź.
Po chwili z rumieńcem na policzkach, ze spuszczonymi

płochliwie powiekami półgłosem wyszeptała:

– Nie chciałabym... abyś się nudził... mój panie.
Wydał z siebie okrzyk na wpół triumfu, na wpół zwyczajnego

szczęścia. Przytulając ją mocno do siebie, wyjmował szpilki z jej
włosów, sięgających niżej talii.

– Jesteś śliczna kochanie. Będę cię całował od czubka głowy

pachnącej fiołkami po biedne, obolałe, drobne stopy. W tej chwili

background image

ZNUDZONY PAN MŁODY

Strona nr 183

jednak nie potrafię się oprzeć urokowi twoich ust, które kuszą
mnie tak, jak żadne dotąd.

Zsunąwszy suknię z jej białych ramion, pieścił ustami

doskonale okrągłą szyję. Przypominała mu łabędzia z Merlyn.
Delikatnie gładził małe, jędrne piersi, a ona drżała pod wpływem
nie znanego jej dotąd uczucia. Znalazł jej usta swoimi ustami.
Przylgnęli do siebie w uniesieniu i radości.

– Kocham cię! Boże, jak ja cię kocham! – zawołał. Spojrzała

mu w oczy. Dostrzegła w nich to samo, co wprawiło ją w
zmieszanie i zakłóciło oddech, gdy klęcząc u jego stóp, pomagała
mu nałożyć buty.

To była miłość! Miłość przygniatająca, żądająca, władcza i

płonąca gwałtownym ogniem namiętności.

Lukrecja cofnęła się na chwilę, jakby z obawy przed całkowitą

zatratą.

Nie było to subtelne, spokojne uczucie, którego się

spodziewała. Było to coś gwałtownego, wszechwładnego i
burzliwego. Można tego doświadczyć tylko przy obcowaniu z
człowiekiem kochanym i kochającym.

– Jesteś moja – powiedział przyciągając ją do siebie bliżej i

bliżej. – Moja, a ja ciebie uwielbiam. Jesteś moją jedyną miłością,
moją żoną, moim całym życiem.

Lukrecja słyszała jego serce. Biło jak oszalałe. Drżąc z

podniecenia, przeżywała to, o czym mówił: wspaniałe i piękne
uczucie, ekstazę, która unosiła ją do serca słońca.

– Kocham cię... kocham... – wyszeptała przytulona do jego ust

i już inne słowa nie były im potrzebne.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 66 Powrót syna marnotrawnego
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 84 Święte szafiry
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 02 Niewolnicy miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 58 Pustynne namiętności
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 143 Wyścig do miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 56 Zwyciężona przez miłość
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 61 Zakochany hrabia
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 144 Wezwanie z północy
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 107 Wyjatkowa miłość
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 49 Niechętna żona
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 136 Pojedynek z przeznaczeniem
103 Cartland Barbara Najpiękniejsze milości 103 Poskromienie tygrysicy
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 181 W ukryciu
048 Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 48 Siostrzana miłośc
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 154 Droga ku szczęściu
107 Cartland Barbara Wyjątkowa miłość
Cartland Barbara Znak miłości
Cartland Barbara Maska miłości

więcej podobnych podstron