Armia brytyjska wobec kampanii polskiej 1939 roku – informacje, oceny, analizy.
Fatalny dzień. O dziesiątej […] telefon Winstona [Churchilla] z Westerham, który
powiedział: „Zaczęli. Warszawa i Kraków są właśnie bombardowane”, zapisał w dzienniku
brytyjski Generalny Inspektor Sił Zamorskich (a niebawem – szef Generalnego Sztabu
Imperialnego) gen. Edmund Ironside. Jednak pierwsze bardziej nieco konkretne, choć wciąż
jeszcze nie w pełni klarowne informacje o wydarzeniach w Polsce nad Tamizę docierać
zaczęły koło południa 1 września. W depeszy zdeszyfrowanej w War Office o 12.50 brytyjski
attaché wojskowy w Warszawie ppłk Edward Roland Sword przesyłał dane z przekazanego
mu przez polskie dowództwo raportu sytuacyjnego z godziny 9.00: Myszyniec (na północ od
Ostrołęki) został zaatakowany o 5.00. […] Między 5.00 a 6.45 Niemcy przekroczyli granicę
między Wisłą a Iławą Pruską. W tym samym czasie [miały miejsce] bombardowanie i słaby
atak na most w Tczewie. Zaobserwowano czołgi koło Śmiłowa. Zbąszyń zajęty. Słaby atak w
kierunku Leszna. […] Śląsk: Atak między Neu Mittelwald [Międzyborzem] a Rychtalem. Atak
czołgów na froncie Praszka-Krzepice. Atak na Lubliniec i Tarnowskie Góry, każdy przez
batalion czołgów. Atak pancerny na froncie Gliwice-Racibórz, donosząc jednocześnie o
uderzeniach z powietrza na Poznań, Katowice i Kraków
1
. O przekroczeniu polskiej granicy
przez oddziały niemieckie donosił też wywiad, czerpiąc dane z informacji agencyjnych,
nasłuchy radiowego oraz źródeł własnych (w tym raportów Secret Intelligence Service).
Informacji dostarczył m. in. warszawski korespondent agencji United Press, naoczny świadek
niemieckiego nalotu na tamtejszy Dworzec Główny z godz. 9.40, który – wedle raportu
przedstawionego Szefowi Sztabu Lotnictwa marszałkowi Cyrillowi Newall Directorate of
Intelligence Air Ministry – „potwierdził”, że Polska została zaatakowana przez siły lądowe w
czterech różnych punktach. Inne odnotowane w tymże raporcie doniesienia prasowe jako
bombardowane miejscowości wymieniały Cracow, Czed, Rypmc, Putz (Polz?) [pisownia
oryg. – W. M.]. Równocześnie informacje o rozpoczętych przez Rzeszę działaniach zbrojnych
napływały do Londynu kanałami dyplomatycznymi.
Wielka Brytania wciąż jeszcze nie była stroną walczącą. Dla wojskowych było jednak
oczywiste, że jej status ulegnie zmianie w najbliższej przyszłości. W warunkach nadchodzącej
1
Przedstawiony tekst dotyczy informacji, jakie na temat rozgrywających się we wrześniu 1939 roku w Polsce
wydarzeń dysponowało ówczesne kierownictwo brytyjskich sił zbrojnych – oraz formułowanych na tej
podstawie ocen i wniosków. Konstruowany w Londynie obraz wydarzeń z oczywistych względów zawierał
wiele informacji mylnych czy niepełnych, których ze względu na ograniczoną objętość tekstu autor zdecydował
się nie konfrontować z obecnym stanem wiedzy na temat omawianych wydarzeń.
wojny szczególne znaczenie zyskiwał dostępu do najświeższych informacji ze wszystkich
dostępnych źródeł. Zwrócili na to uwagę brytyjscy Szefowie Sztabów
2
, 2 września 1939 r.
uzgadniając z inicjatywy przewodniczącego spotkaniu Szefa Sztabu Lotnictwa marszałka
Cyrila Newalla, że wszelkie dostępne materiały, w tym także raporty Foreign Office i Secret
Intelligence Service winny być niezwłocznie dostarczane do ich dyspozycji w Central War
Room, świeżo (27 sierpnia) uruchomionym na skraju St James's Park, pomiędzy Parlamentem
a siedzibą premiera. Dzień później to samo gremium (tj. Podkomitet Szefów Sztabu
Komitetu Obrony Imperialnej) przyjęło, że za dostarczenie odpowiednich informacji
odpowiedzialni będą dyrektorzy wywiadu odpowiednich departamentów oraz przedstawiciel
Foreign Office w Joint Intelligence Sub-Committee. Raporty wywiadu, zarówno te o
charakterze o charakterze militarnym jak i polityczne, przedkładane być odtąd miały Szefom
Sztabu w trakcie ich codziennych posiedzeń, rozpoczynanych w Central War Room o
godzinie 10.00. Tam też trafiać miały kopie odpowiednich depesz Foreign Office, po
uprzedniej ich selekcji przez oficerów dyżurujących w Central Map Room. 4 września
przyjęto zasadę, że dokumenty opracowane przez Szefów Sztabów uznane zostaną za
materiały Gabinetu Wojennego i będą dostarczane wszystkim jego członkom – jako podstawa
do dyskusji, lub jedynie gwoli informacji.
Oczywiście Szefowie Sztabu na posiedzeniach Gabinetu Wojennego stawiali się też
osobiście. Po raz pierwszy sytuacja militarna w Polsce przedstawiona tam została już
następnego dnia po przystąpieniu Wielkiej Brytanii do wojny, 4 września. Referujący
zagadnienie szef Sztabu Imperialnego gen. Edmund Ironside za zaskakujące uznał rozmiary
sił niemieckich skoncentrowanych na obszarze Słowacji. Podkreślił przy tym wyjątkowe
trudności prowadzenia operacji wojennych na polsko-słowackim pograniczu, zaznaczając
jednocześnie, że jeśli Niemcy byliby w stanie przeprowadzić ich plan, Polacy stanąć by
musieli wobec ataku o niezwykłej sile z kierunku południowego. Gen. Ironside miał jednak
okazję poznać uprzednio armię polską w trakcie dwóch złożonych nad Wisłą wizyt (w 1925 r.
oraz w lipcu roku 1939) i miał o tejże armii własne, całkiem pochlebne zdanie. Na spotkaniu
gabinetu wyraził więc osobisty pogląd, uznając perspektywę złamania Polski przez Niemcy w
kilka tygodni za całkiem nieprawdopodobną.
2
Posiedzeniom Podkomitetu Szefów Sztabów Komitetu Obrony Imperialnej przewodniczył szef Sztabu
Lotnictwa air marshal Cyril L. N. Newall. W trakcie obrad 2 i 3 września Imperialny Sztab Generalny
reprezentował jako jego szef generał wicehrabia Gort, zaś marynarkę wojenną - Pierwszy Lord Morski i szef
Sztabu Marynarki admirał floty Dudley Pound. Od 4 września jako szef Generalnego Sztabu Imperialnego w
posiedzeniach uczestniczył gen. Edmund Ironside. W imieniu Szefów Sztabu w spotkaniach brali niekiedy
udział ich zastępcy.
Pogląd ten, dodać wypadnie, szybko zachwiany mógł zostać przez napływające do
Londynu, utrzymane w coraz bardziej dramatycznym tonie depesze z Polski. Tuż przed
świtem 5 września w War Office rozszyfrowano telegram brytyjskiej misji wojskowej w
Warszawie: właśnie widziałem Szefa Sztabu [gen. Wacława Stachiewicza], który powiedział
mi, że choć armia nie jest w żadnym stopniu zdemoralizowana, to nie może niczego zrobić
wobec przytłaczającej niemieckiej przewagi w powietrzu i jednostek zmechanizowanych
naprzeciw niej. Wrażenie ze wspomnianej rozmowy musiało być zaiste przytłaczające, skoro
zamykająca krótki przekaz ocena brzmiała wręcz kasandrycznie: nie uważam by Warszawa
utrzymała się dłużej niż czterdzieści osiem godzin, w najlepszym razie
3
. Popołudniu tegoż dnia
brytyjska placówka donosiła o bezsilności polskiego lotnictwa oraz prawdopodobnym
całkowitym jego wyłączeniu z działań w ciągu kilku nadchodzących dni
4
.
Podobnie groźnie brzmiące informacje z Polski otrzymywali równocześnie
Brytyjczycy od swych przedstawicieli u boku francuskiego sojusznika. Szef rezydującej na
kontynencie, w dowództwie francuskich sił lotniczych Misji No. 1 marszałek lotnictwa Arthur
S. Barratt informował w południe 5 września telefonicznie, iż Francuzi sądzą, ze sytuacja w
Polsce jest raczej poważna. Za niepokojące uznano przede wszystkim: atak niemieckiej
kolumny zmechanizowanej rozwijający się z obszaru 40 mil na północ od Krakowa w
kierunku na Kielce oraz działania na północy, gdzie, wedle przekazanej informacji, dwie
kolumny zmechanizowane posuwają się szybko w kierunku południowym wzdłuż linii Płońsk-
Nasielsk, około 30 mil na północny zachód od Warszawy. Pocieszająca (ale i całkowicie
nieprawdziwa!) była podana w tymże samym zestawie wiadomość o przeprowadzeniu przez
stronę polską w nocy z 4 na 5 września w rejonie około 30 mil na północny wschód od
Częstochowy ataku na niemiecką dywizję zmechanizowaną – i jej częściowym zniszczeniu.
W Londynie optymistyczne wieści z okolic Częstochowy przyjęto zapewne co
najmniej z rezerwą. Posiadano już bowiem informacje o przerwaniu w tym rejonie polskiego
frontu przez trzy albo cztery dywizje zmotoryzowane. Informacja przedstawiona w południe 5
września członkom gabinetu Wojennego wyjaśniała: To zagrożenie musi być brane na serio,
gdyż skutkować może zajęciem przez Niemców głównego polskiego obszaru przemysłowego.
Oznaczać to także może, iż armia polska będzie zmuszona do odwrotu na linię Wisły.
3
Depesza przekazana została Gabinetowi Wojennemu jako special distribution.
4
Ze względu na profil czasopisma autor zdecydował się na uwzględnienie w niniejszym artykule głównie
działań lądowych. Brytyjskim ocenom prowadzonych w Polsce we wrześniu 1939 r. operacji lotniczych być
może poświęcony zostanie odrębny tekst.
Jednak dzień później gen. Ironside wciąż oceniał sytuację z pewną nadzieją.
Przyznając, że szybko ulega ona pogorszeniu, stwierdzał równocześnie: informacje są bardzo
skromne, ale armia polska wciąż wydaje się być nietknięta. Zaś 7 września sprawy frontu
polskiego rysował w jeszcze jaśniejszych barwach, uznając, że w tym momencie pozycja
Polskie jest nieco łatwiejsza. Przynajmniej w części miało być to spowodowane
wstrzymaniem ruchu niemieckich kolumn pancernych, które, szybko prąc naprzód w
poprzednich dniach, wymagały teraz zdaniem Szefa Sztabu Imperialnego reorganizacji i
uzupełnienia paliwa. Około 40 mil na północ od Warszawy toczy się duża bitwa – dodawał
gen. Ironside.
7 września Komitet Szefów Sztabów opracował, pierwsze z serii tygodniowych
opracowań „sytuacji morskiej, wojskowej i lotniczej” z poprzednich dni – i przedłożył je
Gabinetowi Wojennemu z zapytaniem czy jego forma i treść odpowiadają życzeniom
Ministrów
5
. Choć początkowe strony dokumentu poświęcone zostały działaniom morskim, to
w części „wojskowej” (tj. dotyczącej operacji na lądzie) poczesne miejsce zajmowały
informacje dotyczące walk w Polsce. Moment rozpoczęcia działań określono tam na godzinę
5.55 1 września, kiedy to wyprowadzone zostały niemieckie uderzenia z Pomorza
[Zachodniego] w głąb Korytarza, z niemieckiej części Śląska na północ części polskiej oraz z
Moraw i Słowacji przez Karpaty. Niebawem pojawił się też ruch z rus Wschodnich w
kierunku południowym i zachodnim. Polacy znaleźli się w trudnej sytuacji – stwierdzali
Szefowie Sztabów – gdyż skoncentrowanym siłom niemieckim przeciwstawić mogli jedynie
około 30 dywizji, wśród których niewiele było jednostek zmotoryzowanych.
Do 4 września Korytarz został opanowany, co umożliwiło łatwe zaopatrywanie Prus
wschodnich drogą lądową, a także wzmocniło napór skierowany ku Warszawie. Stosunkowo
wcześnie stało się też jasne – kontynuowali autorzy analizy – że niemiecki atak na Śląsku
wyprowadzony został z wielka siłą i przy wykorzystaniu jednostek zmechanizowanych, co
skutkowało rychłym wymuszeniem polskiego odwrotu i musiało przyczynić się do
poniesienia w jego trakcie stosunkowo poważnych strat w zabitych i jeńcach.
W ten sposób – konstatowano w dokumencie – zarysowały się niemieckie kleszcze z
podstawami w Prusach Wschodnich i na Śląsku. Obecnie (w południe 7 września) trwa polski
opór na niezbyt odległych od Warszawy jej północnych przedpolach, ale – stwierdzali
Szefowie Sztabów – pojawiają się przesłanki, ze główny niemiecki wysiłek skierowany
5
Gabinetowi Wojennemu dokument przedstawiony został 9 września w wersji zredagowanej ostatecznie dzień
wcześniej.
zostanie w rejon na wschód od polskiej stolicy. Z kolei południowe ramię kleszczy Polacy
usiłują powstrzymać na linii Sieradz-Piotrków, i tam właśnie, pod Piotrkowem
kontratakowali. Niemieckie uderzenie z tego kierunku uznano w przedstawionej analizę za
niezwykle istotne. Z jednej strony bowiem wyprowadzić mogło atakujących w bezpośrednie
sąsiedztwo Centralnego Okręgu Przemysłowego, z drugiej – w powiązaniu z atakiem z Prus
Wschodnich stanowiło wielkie zagrożenie dla całości polskich sił w Występie Poznańskim,
które mogły zostać całkowicie okrążone.
Jako główna przyczynę wielkich trudności, w których znalazły się polskie armie
podana została niemiecka przewaga w powietrzu. Polskie koleje – stwierdzano – są ciężko
atakowane, znacząca część ich [Polaków] przemysłu zbrojeniowego została unieruchomiona,
a ich skromne lotnictwo zostało zredukowane do stanu, w którym jest bezsilne.
Wedle przedstawionej oceny operujące na froncie wschodnim siły niemieckie
podzielone zostały na pięć grup. Pierwsza z nich miała otrzymać zadanie opanowania
Krakowa. Druga, zmotoryzowana – uderzyć w styk Drugiej i Trzeciej Armii Polskiej [tj. amii
„Łódź” i „Kraków”, dop. W. M.], a następnie posuwać się przez Radomsko na Warszawę.
Grupy trzecia i czwarta odcięły Korytarz i właśnie oczyszczają zajęty rejon z izolowanych
polskich sił. Wreszcie – grupa piąta posuwa się z kierunku Prus Wschodnich.
Natomiast całość sił znajdujących się w niemieckim rozporządzeniu zdaniem Szefów
Sztabów liczyć miała 96 dywizji, które rozdzielone zostały jak następuje:
Front Zachodni – 24 dywizje
Środkowe Niemcy – 18 dywizji
Front Wschodni – 54 dywizje.
Raport sytuacyjny War Office z godziny 8.00 dnia 8 września informował o
utrzymywaniu w polskich rękach linii Narwi i Wisły w okolicach Modlina, pośpiesznym,
spowalnianym przez bombardowania odwrocie z Wielkopolski, którego czołowe kolumny
osiągnęły linię Włocławek – Łęczyca, posuwaniu się oddziałów niemieckich wzdłuż linii
Sieradz – Łódź, Piotrków – Rawa oraz Kielce – Radom, wreszcie – odwrocie polskich
jednostek na linię Dunajca, zagrożoną już zresztą przez atak z terenu Słowacji w kierunku
Jasła. Za intencję polskiego dowództwa autorzy raportu uważali wycofanie się na linię Narwi-
Wisły opodal Modlina, dążność do utrzymania Warszawy wraz z przedmościem o promieniu
około 25 km oraz linii Wisły i Dunajca. Powątpiewali przy tym w szanse przeprowadzenia
przez armię „Poznań” odwrotu nim na drodze staną jej posuwający się z południowego-
wschodu Niemcy.
Nietrudno zauważyć, iż posiadane przez Brytyjczyków informacje o przebiegu działań
w Polsce dalekie były od precyzji. Wynikało to w znacznym stopniu z problemów z
łącznością z odległym, a w dodatku odciętym od zachodnich sojuszników przez rozległe
obszary Rzeszy teatrem działań wojennych. Stąd też jako fakt niezwykle istotny odnotowano
przybycie do Londynu jednego z oficerów brytyjskiej misji wojskowej w Polsce, kpt. F. T.
Davisa. Wysłany z Warszawy przez szefa misji gen. Adriana Carton de Wiarta w południe 5
września, kpt. Davis nad Tamizę dotarł po niespełna trzydniowej podróży. Wiózł walizę z
bagażem dyplomatycznym, polecenie dostarczenia szefowi wywiadu gen. Frederickowi
George Beaumont-Nesbitt informacji uzupełniających treść przesłanych uprzednio depesz
oraz, last but not least, rozkaz użycia wszelkich dostępnych dróg dla przekonania londyńskich
czynników o pilnej konieczności uruchomienia natychmiastowej pomocy dla Polski –
szczególnie poprzez wsparcie lotnicze i dostawy materiału wojennego.
Dwa ostatnie polecenia przybysz realizować zaczął niemal natychmiast, opracowując
m. in. raport, w którym streścił przekazane mu przez gen. Carton de Wiarta informacje, oceny
sytuacji i postulaty. Zdaniem zaś tego ostatniego sytuacja w Polsce była ekstremalnie
poważna. Wyraźnie zaznaczał się ruch kleszcze z północy i południowego-zachodu, grożąc
odcięciem sił polskich, zbyt długo pozostających w Wielkopolsce, których odwrót był
niebezpiecznie opóźniany (sam wycofałby się dwa dni wcześniej, zauważał Carton de Wiart).
Całkowita niemiecka przewaga w powietrzu neutralizowała polskie kontrataki. Obrazu
dopełniała równie wielka przewaga strony niemieckiej pod względem sił zmechanizowanych.
Gen. Carton de Wiart, cytował swego dotychczasowego przełożonego autor raportu, sądzi i
ma nadzieję (podkreślił to [ostatnie] słowo), że walki ustabilizują się na osi na północ i
południe od Lublina.
Zaproszony 9 września na przedpołudniowe posiedzenie Komitetu Szefów Sztabu kpt.
Davies zreferował sytuację w podobny sposób, choć nieco łagodniejszymi słowy. Gen. Carton
de Wiart, wyjaśnił, sytuację ocenia jako poważną, ale nie gorszą niż się spodziewał [podkr.
W. M.]. Wedle szefa brytyjskiej misji wojskowej Polacy mieli walczyć dobrze, a ich działania
paraliżowała głównie aktywność niemieckiego lotnictwa. Ruchy wojsk agresora ułatwiał przy
tym wyschnięty skutkiem suszy grunt oraz niskie stany wody w rzekach.
Ta ostatnia okoliczność, jak Szefowie Sztabu wyjaśniali ministrom w południe 9
września, może mieć daleko idące konsekwencje. Mosty na Wiśle zostały zniszczone,
stwierdzano, ale z powodu nienormalnie niskiego poziomu wód przekroczenie tej przeszkody
nie nastręcza trudności. Równocześnie jednak przedstawiający położenie polskiego
sojusznika gen. Ironside podtrzymał pogląd, że armia polska może być w stanie ustabilizować
swe pozycje w rejonie Lublina.
Już jednak dzień później zastępca szefa Generalnego Sztabu Imperialnego gen. Ronald
F. Adam zmuszony był skorygować wywód przełożonego. Polacy – stwierdził – zamierzają
wycofać się na linię obejmującą pola naftowe z Galicji Wschodniej, zachowując jednocześnie
kontrolę nad połączeniami komunikacyjnymi w kierunku południowo-wschodnim.
Równocześnie los dywizji wycofujących się z Wielkopolski określony został jako nieznany.
11 września los ośmiu dywizji, które wedle Brytyjczyków wycofywały się z Występu
Poznańskiego zdołano już w Londynie określić. Wiedziano, że uwikłały się one w walki,
wyrażano jednak nadzieję, iż przynajmniej część z nich zdoła wyrwać się z okrążenia. W
przedstawionej informacji wysoko oceniona została postawa dobrze walczących Polaków, a
szczególnie energiczna obrona Warszawy. Podkreślono też, że główna armia polskiego
sojusznika wciąż pozostaje nietknięta.
W ciągu dwóch kolejnych dni nad Tamizę nie nadeszły żadne istotniejsze informacje.
W zaistniałej sytuacji podtrzymywało to nadzieje na oczekiwaną stabilizację wschodniego
frontu, tym bardziej, że pojawiły się wreszcie informacje padających w Polsce deszczach. Te
ostatnie, podkreślał Szefa Sztabu Imperialnego, nie tylko spowolnią niemieckie działania na
wschodzie, ale i bardzo utrudnią wycofywanie stamtąd jakichkolwiek oddziałów. Rysujące
się na nowo nadzieje utwierdzane były też przez oceny gen Ironside, którego teraz Polacy
zdaniem istniały realne szanse, że wycofujące się z zachodu i północnego zachodu polskie
dywizje zdołają wywalczyć sobie drogę ku Wiśle.
Ostrożny optymizm podzielali także autorzy kolejnego, obejmującego okres od
południa 7 września do południa 14 września (w praktyce – do godzin rannych 13 września)
tygodniowego podsumowania sporządzonego przez Komitet Szefów Sztabu. Odnotowując
szereg poniesionych w ostatnich dniach polskich porażek, sytuację ogólną w dniu 12 września
oceniali jako względnie stabilną. Wedle przedstawionej informacji Polakom udało się
przeprowadzić przegrupowanie, a ówczesne ich pozycje wyglądać miały jak następuje:
1. Armia Północna, złożona z 10-12 dywizji, utrzymywała front o długości około 130
mil, rozciągający się od Bugu i Narwi przez Wisłę po Pilicę
2. Armia Centralna, w składzie 6 lub 7 dywizji, kontrolowała odcinek około 75 mil –
od Wisły przez Pilicę do Józefowa.
3. Armia południowa, dzierżyła w swoich rękach siłą około 8 dywizji rozciągający
się na przestrzeni 160 mil obszar od Józefowa przez Przemyśl po Lwów.
4. Zachodnia Grupa Armii, izolowana na zachód od Warszawy, miała atakować w
kierunku południowo-wschodnim, przez Sochaczew, około 30 mil na zachód od
Warszawy. Możliwe, że armia te odbiła także Łódź, dodawali Szefowie Sztabu.
Zgodnie z przedstawionymi informacjami operacje sił niemieckich koncentrowały się
w trzech głównych rejonach. Z Prus Wschodnich w kierunku wschodnim nacierać miało
zgrupowanie złożone z dwóch dywizji pancernych i jednej zmotoryzowanej, których
obecność zidentyfikowana została w rejonie Wysokie Litewskie – Hajnówka. Siły te posuwać
się miały na południowy-wschód, w kierunku linii kolejowej Międzyrzec Podlaski-Brześć
Litewski. Całość zgrupowania, spekulowali brytyjscy sztabowcy, może zostać niebawem
wzmocniona skutkiem dołączenia doń kolejnych jednostek z rejonu Ełku.
Równocześnie trwały walki wokół Warszawy, znajdującej się, jak to sformułowano w
dokumencie, wciąż w polskich rękach. Miasto było jednak otoczone od zachodu, północy i
południa, a najpewniej także od wschodu, gdzie, jak wedle niemieckich komunikatów, wojska
atakujących dotarły do Kałuszyna. W Londynie odnotowane też zostało przekroczenie przez
Niemców Wisły na południe od stolicy – w Dęblinie, a zapewne także i w Annopolu oraz
zbliżanie się wojsk Rzeszy do Lublina.
Wreszcie na froncie południowym, informowano w analizie, oddziały niemieckie, w
tym także zmechanizowane pojawiły się w Rzeszowie i Lwowie, zagrażając stamtąd
południowej flance sił polskich. To ostatnie miasto – podkreślono – położone jest jedynie 100
mil od granicy rumuńskiej.
Siły niemieckie zmierzające w kierunku Brześcia Litewskiego oraz te, które niedawno
przekroczyły Wisłę zmierzają zapewne do odcięcia jednostek polskich walczących w rejonie
Warszawy – konkludowano. Z kolei oddziały spod Lwowa wydają się dążyć do odcięcia
polskich armii od komunikacji z Rumunią.
Ogólnie jednak sytuacja militarna sojusznika ze wschodu oceniona została z
wyraźnym optymizmem. Obecnie – stwierdzali autorzy dokumentu – Polakom udało się
ustabilizować front […] oraz, za wyjątkiem Zachodniej Grupy Armii, wycofać większość sił za
Wisłę. Jednakże pozycja tych armii jest wciąż bardzo poważna, jako że obie ich flanki są
zagrożone przez siły zmechanizowane, a jednostki zmuszone są utrzymywać bardzo rozległe
odcinki. Polacy sądzą, że zbiorą na wschód od Wisły odwód 12 dywizji, i jeśli zdołają to
uczynić oraz oswobodzić swoją Zachodnią Grupę Armii mogą mieć wystarczająco wiele
jednostek by zorganizować w miarę trwały system defensywny. Nawet i w takim jednak
przypadku problem stanowić może utrata przez Polskę całości jej przemysłu zbrojeniowego
oraz znacznej części rezerw materiału wojennego. Ewentualny dalszy opór będzie więc
zależny od importu dużych ilości tego ostatniego – i to już w najbliższej przyszłości.
W dokumencie sygnalizowano obecność na froncie zachodnim 36 zidentyfikowanych
niemieckich dywizji (żadna z nich jednak, podkreślono, nie została przerzucona z frontu
wschodniego), liczbę dywizji operujących przeciw Polsce określając na 58. Skonstatowany w
tym ostatnim przypadku wzrost względem uprzednich szacunków wytłumaczony został
przesunięciem dywizji ze środkowej części Niemiec, lub też, co uznane zostało za bardziej
prawdopodobne – identyfikacją nowych jednostek rezerwowych, świeżo uformowanych we
wschodnich Niemczech.
Pewne zaniepokojenie brytyjskiego dowództwa budziły też sygnały o koncentracji na
polskiej granicy sił sowieckich. Ich liczebność na tym obszarze oszacowana została na 1,5
mln żołnierzy, wspominając też o gromadzeniu środków transportu i zapasów materiałowych.
Jeden z raportów – informował dokument – stwierdza […], że kroki te muszą być […]
podejmowane za wiedzą rządu niemieckiego, ale nie można uznać tego jeszcze za pewne
6
.
Przebłyski optymizmu, który zdawał się dość nieśmiało wkradać w umysły
brytyjskich dowódców z początkiem drugiej dekady września, bardzo szybko jednak odesłane
zostały w sferę wishfull thinking. W południe 14 w Londynie wiedziano już bowiem, że
koncepcje zawarte w ostatnim Weekly Resume… (formalnie obejmującym przypomnieć
warto, okres do… południa 14 września!) są nieaktualne. W raporcie sytuacyjnym z godziny
13.30 zreferowana została szczegółowo treść ostatniej depeszy gen. Carton de Wiarta. Ten
ostatni donosił, że w trakcie przeprowadzonej przed południem w Młynowie rozmowie z
szefami Oddziałów Operacyjnego (płk Stanisław Kopański) oraz Informacyjno-
Wywiadowczego (płk dypl. Józef Smoleński) Sztabu Naczelnego Wodza uzyskał informacje
o wymuszonym przez bardzo silne niemieckie ataki odwrocie polskiej „Armii Północnej” do
rejonu Siedlce-Łuków-Latovice [?], „Armii Centralnej” gen. Piskora na południowy wschód,
w kierunku Chełma oraz nakazanie odciętym za południowy zachód do warszawy siłom gen.
Kutrzeby odwrotu ku stolicy. Poinformowany też został o ogólnym załamaniu frontu i
6
Na posiedzeniu Gabinetu Wojennego z 12 września szef brytyjskiej dyplomacji lord Halifax przedstawił
informację o napływających z Moskwy raportach dotyczących wojskowej mobilizacji. Ambasador William
Seeds w obecnym czasie uznawał działania sowieckie za podejmowane na wszelki wypadek, w przedstawionej
ocenie Halifax stwierdził jednak także: istnieje możliwość, że później Sowieci mogą chcieć zabezpieczyć część
polskiego terytorium, nie przesądzając zresztą, iż byłoby to działaniem jednoznacznie wrogim.
podjętej w związku z tym decyzji odwrotu tak szybko jak to będzie możliwe ku Rumunii, gdzie
na linii rzek Dniestr i Stryj miało dojść do odtworzenia ciągłych pozycji obronnych.
Uzyskane informacje stanowiły zaskoczenie dla szefa brytyjskiej misji, tym bardziej,
że niewiele wcześniej, wieczorem 12 września miał on okazję rozmawiać z marszałkiem
Śmigłym-Rydzem, który przedstawił mu jak się wydaje względnie optymistyczne oceny
sytuacji (choć w tym miejscu tekst depeszy nie jest jasny z powodu usterek w szyfrowaniu).
Przedstawione mu teraz nowe zamierzenia strony polskiej gen. Carton de Wiart opatrzył więc
jednoznacznie krytycznym komentarzem, w ostrych słowach wyrażając swój sceptycyzm co
do szans przeprowadzenia tak głębokiego odwrotu bez bardzo poważnego ryzyka utraty
znacznej części sił. Ponadto – zauważał – pozostałości (które wycofać się jednak zdołają),
będą w takim stanie, iż niezwykle trudno będzie powstrzymać je od przejścia granicy.
Informował: Spróbuję zobaczyć się z nim [marszałkiem] gdy przybędzie do nowej Kwatery
Głównej, ale obawiam się, że sprawy zaszły zbyt daleko bym mógł skłonić go do zmiany
planów – chyba, że w międzyczasie któreś z jego oddziałów odniosą sukces.
Skutki jakie nad Tamizą wywołała depesza gen. Carton de Wiarta i zawarte w niej
informacje oraz oceny były nad wyraz poważne. Brytyjskie dowództwo nie tylko podzieliło
wyrażoną w owej korespondencji opinię o generalnym załamaniu polskiego frontu, ale w
swych analizach posunęło się jeszcze o krok dalej, uznając, że – jak napisano w kolejnym
tygodniowym Resume z 22 września – od rana 15 września operacje różnych polskich
ugrupowań były praktycznie nieskoordynowane. Jak się wydaje to wtedy właśnie, w połowie
drugiej dekady września, londyńscy Szefowie Sztabu ostatecznie porzucili wyrażane jeszcze
kilkadziesiąt godzin wcześniej nadzieje na odtworzenie – jak formułował to marszałek Newall
– jakiegoś rodzaju frontu „gdzieś w Polsce” i dłuższe trwanie polskiego oporu. To zaś z kolei
miało znaczenie nie tylko wojskowe, ale i polityczne. Przedstawiona Gabinetowi Wojennemu
w południe 15 września informacja gen. Ironside o gwałtownym pogorszeniu sytuacji w
Polsce wywołała dyskusję na temat znajdujących się w stadium realizacji lub planowania
dostaw materiału wojennego dla wschodniego sojusznika. Po raz pierwszy rozważana była
koncepcja innego niż pierwotnie zakładano rozporządzenia owym materiałem, co oznaczało
w praktyce rezygnację z wszelkich form pomocy.
Innymi słowy – zagadnienie frontu polskiego zaczęto traktować w Londynie jako
faktycznie już rozstrzygnięte, a w związku z tym – nieistotne z punktu widzenia ogólnej
wojennej strategii. Dali temu wyraz Szefowie Sztabu w opracowanym 16 września
dokumencie „The possible future course of war…”, wyjaśniając już w pierwszym jego
zdaniu: choć ostatecznego wyniku wojny w Polsce nie sposób jeszcze przewidzieć z całkowitą
pewnością, to oczywiste jest, że militarna klęska Polski może dokonać się w bardzo bliskiej
przyszłości. W zgodzie z przedstawioną logiką sprawy polskie na kilkunastu dalszych
stronach dokumentu poruszone zostały jedynie w kontekście szacowania sił, które Niemcy
będą zmuszeni pozostawić do okupacji świeżo podbitego kraju oraz możliwego sowieckiego
ataku na wschodnie kresy Rzeczpospolitej, a być może i rumuńską Besarabię. Taka agresja –
wyrażali obawę Szefowie Sztabu – uruchomi brytyjskie gwarancje dla obu państw, i oznaczać
będzie przypuszczalnie konieczność zadeklarowania przez Francję i Wielką Brytanię wojny z
Rosją. To zaś z kolei w wielkim stopniu pogorszyć by mogło strategiczne położenie
Imperium.
Choć jednak dopełnienie się losu Polski uznawano w Londynie za nieuchronne, to nie
przewidywano, że nastąpi ono natychmiast. Informując Gabinet Wojenny o kontynuacji
polskiego odwrotu w kierunku południowo-wschodnim gen. Ironside wyrażał – podobnie jak
wcześniej geb. Carton de Wiart – obawę, że do celu dotrzeć zdołają dotrzeć tylko nieliczne
sojusznicze dywizje. Jednocześnie podkreślał, że armia polska nadal utrzymuje w swych
rękach szereg punktów, szczególnie wokół Warszawy, a całość wojennej sytuacji jest
złożona, i jej wyjaśnienie zająć musi Niemcom co najmniej tydzień.
I ta ocena straciła aktualność wobec wydarzeń, które maiły miejsce na wschodnich
rubieżach Rzeczpospolitej od godzin porannych 17 września. O sowieckiej agresji w
Londynie dowiedziano się niemal natychmiast, a na zwołanym w południe tegoż dnia
posiedzeniu obradującego w niepełnym składzie (niedzielnego wypoczynku poza stolicą nie
zdecydował się przerwać m. in. premier Chamberlain) gen. Ronald Adam przedstawił
pierwsze wojskowe oceny nowej sytuacji. Atak ze wschodu, stwierdził zastępca szefa Sztabu
Imperialnego, przyspieszy oczywiście kres polskiego oporu, szczególnie jeśli oddziały
rosyjskie zajmą południowo-wschodnią część kraju, przecinając tym samym komunikację z
Rumunią. Gdyby jednak inwazja ograniczyła się do północnego-wschodu Rzeczpospolitej,
zamieszkanego w większości przez nie przejawiających zapewne większej woli walki
Białorusinów, jej konsekwencje dla starć toczonych między Polską a Niemcami mogą nie być
bardzo poważne. Ci ostatni bowiem nadal zmuszeni będą do walki z jednostkami armii
polskiej oraz łamania oporu polskiej ludności – zarówno na terenach już okupowanych, jak i
poza ich obrębem. W dodatku – jeśli Rosjanie zdecydują się spenetrować obszar aż po
Karpaty, ich obecność może utrudnić czy wręcz uniemożliwić niemiecki atak na Rumunię, co
uznać trzeba za okoliczność pomyślną. W każdym razie postępy sowieckie będą powolne,
przewidywał gen. Adam.
Wydarzenia 17 września przerwały na pewien czas kontakt Londynu z brytyjską misją
wojskową w Polsce, w istotny sposób ograniczając strumień napływających nad Tamizę
informacji dotyczących frontu polskiego. Jednocześnie raz jeszcze utwierdziły brytyjskich
sztabowców w przekonaniu, że czynnik polski w krótkiej, a zapewne i średniej perspektywie
został wyeliminowany z ogólnych sojuszniczych rachunków. Przebieg toczących się na
obszarze Rzeczpospolitej walk nadal był w Londynie obserwowany, ale militarne aspekty
tych obserwacji w następnych dniach wyraźnie schodziły na dalszy plan.
W następnych dniach w informacjach Szefów Sztabu odnotowywane były postępy
akcji sowieckiej, ewakuacja oddziałów polskich do Rumunii i na Litwę oraz trwanie
polskiego oporu – szczególnie w Warszawie. Zainteresowanie budził też los szybów
naftowych z Galicji Wschodniej. 20 września gen. Ironside stwierdzał: W północno-
wschodniej Polsce Rosjanie oczyścili obszar Wilna. Opodal Białegostoku Niemcy wycofali się
wobec nadchodzących Rosjan. W południowo-wschodniej Polsce Rosjanie przesuwali swoją
linię i wydaje się, że odcinają granicę polsko-rumuńską. Polacy wciąż utrzymują się na
terenie Bagien Prypeci, a także na obszarze między Warszawą a Radomiem, gdzie znajduje
się przypuszczalnie około 100.000 polskich żołnierzy. […] Brak informacji o ruchu
niemieckich dywizji z Polski na Zachód.
Nadchodziła pora podsumowań i wniosków. Najwcześniejsze z nich formułować
zaczęto nie później niż w drugiej dekadzie września. Już bowiem 18 września Dyrektor
Szkolenia Wojskowego War Office rozesłał do kilkudziesięciu odbiorców, w tym
komendantów szkół wojskowych, najistotniejsze dowództwa i kwatery główne (aż po Bliski
Wschód włącznie) oraz dywizji pancernych, a także francuskiego attaché wojskowego w
Londynie gen. Lelong „Informację dotyczącą taktycznego wykorzystania sił niemieckich
operujących przeciw Polsce”. Informacje zawarte w tym dokumencie bazowały, jak
zaznaczono, na doświadczeniach zebranych na odcinku śląskim w trakcie dwóch pierwszych
dni walk.
Jak można się było spodziewać, autorzy wspomnianej analizy szczególna uwagę
poświęcili działaniom sił zmechanizowanych i pancernych. Grupowanie sił
zmechanizowanych – stwierdzali – było różnorodne. Jedna grupa złożona została z dywizji
zmotoryzowanych, pancernych i lekkich, druga grupa z lekkich i pancernych, a trzecia z
pancernych i zmotoryzowanych. Jednak tylko w jednym przypadku dywizja zmotoryzowana
została w rzeczywistości zidentyfikowana w akcji.
Grupa dywizji zmechanizowanych pod dowództwem gen. Guderiana otrzymała
zadanie atakowania styku polskiej Drugiej i Trzeciej Armii i posuwania się na Częstochowę –
Radomsko – Warszawę. Wybrany obszar był dogodny do stosowania sił zmechanizowanych.
Sądzi się, że grupa składała się z trzech dywizji pancernych i dwóch zmotoryzowanych. […]
Na tym obszarze nie było większych fortyfikacji, zaś front ataku o szerokości około 40-50 mil
był utrzymywany przez nie więcej niż dwie polskie dywizje. Co więcej – polska dywizja
posiada maksymalnie 36 dział przeciwpancernych. Po siedmiodniowych walkach najgłębszy
wyłom miał głębokość około 90 mil. […]
W pewnych przypadkach atak czołgów poprzedzało rozpoznanie oddziałów dywizji
pancernej wspieranej przez oddziały pionierów. Zwykle, choć nie zawsze, atak rozpoczynał
się o świcie. Ataki poprzedzało przygotowanie artyleryjskie.
W Rybniku na Śląsku atak czołgów był prowadzony w trzech falach. Fala pierwsza
atakowała polskie działa przeciwpancerne. Fala druga wspierała ogniem pierwszą. […] Fala
trzecia posuwała się wraz z piechotą.
W jednym z przypadków polska obrona na 1 km frontu wyglądała przykładowo jak
następuje:
- pierwsza linia – 4 działa przeciwpancerne
- druga linia – 3 działa przeciwpancerne
- trzecia linia – 3 działa przeciwpancerne.
Dodatkowo prawdopodobnie do dyspozycji był mniej więcej jeden karabin
przeciwpancerny na pluton strzelecki i liczne miny przeciwpancerne.
Polacy twierdzą, że brygada pancerna (450 czołgów) straciła w tym ataku około 83
czołgów, nie wiadomo jednak czy od dział przeciwpancernych czy min. Sądzi się, że wiele
strat wśród czołgów spowodował ogień artylerii. Ale masowe wykorzystanie czołgów czyni
ich zatrzymanie bardzo trudnym. Po przerwaniu linii obronnych czołgi posuwają się nadal.
[…] Nie jest wiadome jakie oddziały zajmują się oczyszczaniem zdobytego terenu.
Uważa się, że jednostka pancerna nie wymaga uzupełniania paliwa do około 36
godzin od rozpoczęcia operacji. Jedna z kolumn, którą zatrzymano na głównej drodze dla
zatankowania, została uznana za łatwy cel i zaatakowana przez polskie samoloty. Była jednak
chroniona przez działa przeciwlotnicze i atakujący ponieśli straty.[…]
Głównym zadaniem artylerii średniego kalibru jest pokrycie ogniem nieprzyjacielskiej
artylerii i rezerw. […] Niemiecka artyleria uznana została za bardzo skuteczną. Nie widziano
nowych typów czołgów i tylko nieliczne 18-tonowe czołgi średnie. Polacy stwierdzili, że 3,7
cm niemieckie działko przeciwpancerne zupełnie łatwo penetruje polskich 7-tonowych
czołgów Vickers. Nie były widziane niemieckie działa przeciwpancerne o kalibrze większym
niż 3,7 cm. […]
Ataki piechoty wspierał silny ogień artyleryjski, w niektórych przypadkach
towarzyszyły im czołgi. W trakcie tych ataków rezerwy i służby tyłowe były bombardowane z
powietrza.
Jak można więc stwierdzić już od pierwszych dni toczonych w Polsce walk
Brytyjczycy starali się gromadzić informacje na temat działań strony niemieckiej,
opracowywać je, a następnie rozpowszechniać wedle z góry przyjętego klucza – w
oczywistym dążeniu do możliwie wczesnego wykorzystania przez własną kadrę dowódczą.
A był to jedynie początek. Już bowiem kilka dni później, 22 września, w Londynie
pokuszono się o bardziej zgeneralizowaną opinię. W przygotowanym wówczas pod
auspicjami Szefów Sztabów “Weekly Resume (No 3) of the Naval. Military and Air Situation
from 12.00 Noon, 14
th
September to 12.00 Noon, 21
st
September, 1939” wyliczone zostały
przyczyny polskiej porażki
7
. Wśród tych ostatnich wskazano cztery główne czynniki. Za
pierwszy – co dziwić nie powinno – uznana została przytłaczająca niemiecka przewaga w
powietrzu. Uderzenia z powietrza skierowane zostały początkowo na polskie lotniska oraz
szkoły i wytwórnie lotnicze, co, zdaniem autorów opracowania, okaleczyło polskie lotnictwo.
Podjęte w ślad za nimi ataki na koleje i kolumny wojsk w wielkim stopniu ograniczyły
mobilność polskich sił lądowych, a także przeciwdziałały zmontowaniu skutecznej
kontrofensywy. Wreszcie – naloty na kwatery główne polskich armii oraz instytucje rządowe
sparaliżowały aktywność wojskowego i cywilnego kierownictwa kraju. Te ostatnie działania
– podkreślono – były szczególnie skuteczne, jako że Niemcy często byli w stanie
zlokalizować odpowiednie miejsca postoju, czy to dzięki sieci szpiegowskiej, czy radiowemu
ich namierzaniu.
Za drugą z głównych przyczyn polskiej klęski uznano obecność po stronie niemieckiej
sił zmechanizowanych. Jak podkreślano: Polacy byli zaskoczeni nie tylko przez siłę ataków,
ale także przez głębokość, na którą niemieckie siły zmechanizowane były w stanie operować
niezależnie od sił głównych. W początkowych fazach działań formacje pancerne stanowiły
czynnik skutecznie zapobiegający ustabilizowaniu przez stronę polską toczącej się walki. W
późniejszym jednak czasie, stwierdzali autorzy opracowania, Polscy jak się wydaje odnieśli
znaczące sukcesy w boju przeciw izolowanym niemieckim oddziałom pancernym i
zmotoryzowanym.
7
Wspomniany dokument przygotowany został 21 września przez Joint Planning Sub-Committee na podstawie
materiałów dostarczonych przez Joint Intelligence Sub-Committee, a następnie zaaprobowany przez Szefów
Sztabu.
Trzecia z przyczyn niemieckich sukcesów była innej niż dwie poprzednie natury.
Stanowiła ją bowiem zdaniem Brytyjczyków – zbytnia pewność siebie strony polskiej. Polacy
– stwierdzano – przeszacowywali siły własne przy równoczesnym niedoszacowaniu sił
niemieckich. Zdawali się sądzić, że brak dróg sparaliżuje niemieckie siły zmotoryzowane i da
przewagę ich własnej konnej kawalerii. Wreszcie – poczynili tylko nieliczne przygotowania
obronne. Jak stwierdził pewien obserwator „Polska armia z roku 1939 była wspaniale
przygotowana do wojny z roku 1918”.
Za czwarty wreszcie z czynników, które przesądziły o fiasku działań sił polskich
brytyjscy wojskowi specjaliści uznali – nie bez wpływu przytoczonej już wyżej opinii gen.
Carton de Wiarta – zbyt późne wycofanie armii z Występu Poznańskiego. Nieobecność tych
ośmiu dywizji w wielkim stopniu naraziła na szwank próbę utrzymania linii Bugu i Wisły –
konstatowano.
Surowe oceny polskich przygotowań wojennych i walk w połowie września tonować
zaczęli w pewnym stopniu przybywający nad Tamizę drogą przez Rumunię oficerowie
ulokowanej do niedawna w Warszawie brytyjskiej misji wojskowej. Wskazywali oni także, że
również strona niemiecka popełniła w Polsce szereg istotnych błędów, choćby w zakresie
logistyki. Skutkiem tego – informował 24 września członków Gabinetu Wojennego gen.
Adam – wedle raportu gen. Carton de Wiarta w momencie inwazji sowieckiej w Polsce
znajdowały się wielkie ilości czołgów niemieckich unieruchomionych z braku paliwa.
Oczywiście nie oznaczało to, że przybysze z Polski próbowali tuszować winy strony
przegranej. Przeciwnie – polskie błędy dane im było obserwować niemal bezpośrednio, teraz
zaś starali się je wskazać możliwie precyzyjnie, i bez zbędnej zwłoki. Już 25 września gen.
Ironside, informując Gabinet Wojenny, że prace nad raportem gen. Carton de Wiarta nie
zostały jeszcze ukończone, mógł przedstawić formułowaną przez tego ostatniego wstępną
ocenę ogólną: klęska polskiego dowództwa jak się wydaje musiała zostać spowodowana przez
załamanie się łączności. Wysunięte oddziały nie otrzymały [na czas] rozkazu wycofania się na
główną linię obrony. Powodem braku aktywności polskich sił powietrznych był fakt, iż nie
dotarły do nich rozkazy.
W Londynie wszakże polskie doświadczenia starano się analizować pod kątem ich
wartości przyszłych działań na Zachodzie – stąd część przedstawionych informacji uznano
tam za umiarkowanie użyteczną. Szybko rozwiane zostały m. in. nadzieje premiera
Chamberlaine’a, że logistyczne kłopoty niemieckich jednostek zmechanizowanych w trakcie
kampanii w Polsce oznaczać mogą mniejsze prawdopodobieństwo szybkiego ich przemarszu
przez terytorium ewentualnie zaatakowanej Belgii. W Europie Zachodniej warunki dla ruchu
kolumn zmechanizowanych są znacznie dogodniejsze niż na Wschodzie, wyjaśnili natychmiast
obecni na posiedzeniu gabinetu wojskowi – stąd tak istotną kwestią staje się zapewnienie
możliwość przeprowadzenia zniszczeń belgijskich dróg.
Właśnie wokół kwestii planów i przygotowań na froncie zachodnim koncentrować się
zaczęła niebawem uwaga sztabowców z Londynu. W tym kontekście szczególne
zainteresowanie budziła rosnąca liczba niemieckich dywizji ulokowanych naprzeciw sił
alianckich oraz na pograniczu Belgii i Holandii – wedle szacunków 4 września miało ich być
tam 20, 21 września – już 42, tydzień później – 43, a 5 października – co najmniej 52 (oraz
elementy kilku innych), przy czym Brytyjczycy wciąż nie byli pewni czy wzrost ten może być
przypisywany przemieszczeniom jednostek z gasnącego frontu wschodniego. Polska jednak
nawet po wygaśnięciu walk regularnej armii miała zdaniem analityków absorbować znaczące
siły niemieckie, rozlokowane tam dla pacyfikacji ludności oraz obserwowania poczynań
sowieckiego partnera, który – znów informacji z brytyjskich raportów – w operacje przeciw
armii polskiej zaangażować miał do 28 września 30 dywizji piechoty, 12 dywizji kawalerii, a
także 10 brygad zmechanizowanych, mobilizując równocześnie dalszych 70-80 dywizji.
Liczbę niemieckich wielkich jednostek, które w zaistniałej sytuacji musiały zostać
pozostawione w Polsce szacowano – konsultując przy tej okazji także francuskiego sojusznika
– na co najmniej 15, a być może nawet 30, przy czym jak się wydaje za najbardziej
prawdopodobny uznawano poziom około 20 dywizji.
Innym z zagadnień „polskich”, które zaprzątały wówczas sztaby znad Tamizy była
próba określenia stanu, w jakim znajdowały się zajęte przez Niemców zakłady przemysłu
zbrojeniowego oraz czasu potrzebnego na wznowienie ich produkcji. Problem ten poddano
analizie w datowanym 11 października 1939 r. w Bukareszcie dokumencie Destruction of
Industrial Plant and Supplies in Poland, opartym głównie na informacjach tych
przedstawicieli kadry zarządzającej fabryk, którzy zdołali przedostać się do Rumunii.
Zestawiony w ten sposób obraz nie przedstawiał się z brytyjskiego punktu widzenia
szczególnie dobrze. Wielkie zakłady metalurgiczne i przemysł stalowy Górnego Śląska
pozostawione zostały praktycznie nietknięte – stwierdzano w raporcie. Karwina i inne
kopalnie węgla pozostały bez uszkodzeń. Właściwie cały obszar Górnego Śląska jest w stanie
gotowości do produkcji. Świeżo uruchomione zakłady w Stalowej Woli były dobrze bronione
i nie zostały uszkodzone przez bomby; nie zostały zniszczone przed przejęciem przez
Niemców. Za zniszczone w pewnym (nieznanym w szczegółach) stopniu uznano zakłady w
Starachowicach, wytwórnię granatów w Kielcach (około 3-4 miesiące będą potrzebne nim
produkcja zostanie wznowiona). Wedle informacji jednego z dyrektorów całkowicie
zdewastowana przez wycofujących się Polaków została rzeszowska fila Zakładów H.
Cegielski. Niezwykle ciężkie bombardowania na długi czas wyłączyć miały z produkcji
należącą do koncernu PWU wytwórnię amunicji ze Skarżyska. Wycofujący się personel
poczynił poważne szkody w zakładach chemicznych w Mościcach oraz ulokowanych opodal
Częstochowy zakładach Modrzejów–Hantke
8
.
Z oczywistych powodów zainteresowanie Brytyjczyków budził też gotowy sprzęt
wojskowy, który armii niemieckiej udało się zdobyć w walce lub przejąć w inny sposób. W
tym przypadku także odwołano się do polskich ocen, w lutym 1940 roku zwracając się o
odpowiednie informacje do Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza
9
. Także i tym razem
dostarczone do Londynu dane mogły tamtejszych wojskowych analityków przyprawić o ból
głowy. Z dostarczonych w początkach marca danych wynikało, że polską zdobyczą Niemcy
wyposażyć będą mogli: w przypadku 37 mm dział przeciwpancernych – 5 dywizji, dział 75
mm – 16 dywizji, haubic 100 mm – 24 dywizje, haubic 105 i 155 mm – aż 26 dywizji! Przy
czym – jak zwracano uwagę w brytyjskiej analizie – kalibry 3.7 cm, 7.5 cm, 10 cm są, lub
były, standardowymi kalibrami w Niemczech lub Czechach, stąd też, po ewentualnym
niewielkim dostosowaniu, byłoby zapewne możliwe dostarczenie do tych dział amunicji.
Podobnie niepokojąco przedstawiały się oszacowania liczby zdobytych przez armię
niemiecką egzemplarzy broni ręcznej i maszynowej. Zdaniem strony polskiej w obu
przypadkach w trakcie walk uległo bowiem zniszczeniu lub zostało ewakuowane zagranicę
40% wyjściowych ich zapasów, z pozostałych zaś prawdopodobnie około 2/3 zostało przejęte
przez Niemców.
To jednak były już sprawy rozgrywające się w kilka miesięcy po wygaśnięciu walk na
polskim froncie. Dodać wypadnie, że ten ostatni fakt coraz bardziej skoncentrowani na
wydarzeniach rozgrywających się, lub jedynie spodziewanych na Zachodzie londyńscy
sztabowcy odnotowali niemalże mimochodem, nie przywiązując już do niego większej wagi.
Weekly Resume (No 5) of the Naval, Military and Air Situation (12.00 Noon 28
th
September to
12.00 Noon 5
th
October z 6 października 1939 r. zawierało na ten temat dwa krótkie zdania:
Zorganizowany polski opór dobiegł końca wraz z upadkiem Warszawy 27 września, Modlina
28 września i Półwyspu Hel 1 października. W odległych rejonach wciąż zapewne trwają
walki partyzanckie.
8
Raport uwzględniał także zakłady przemysłu lotniczego, które jednak w niniejszym tekście zostały pominięte z
przyczyn wyjaśnionych już wyżej.
9
Do Sztabu Naczelnego Wodza zwrócono się także z zapytaniem w sprawie ilości niemieckich dział oraz
czołgów utraconych w trakcie działań w Polsce. Takich danych strona polska nie była jednak w stanie podać.
To skupienie się na sprawach Zachodu było zrozumiałe – ale okazać się też
miało fatalne w skutkach. Choć bowiem w następnych tygodniach nadal produkowane były
analizy doświadczeń polskiej kampanii, to coraz częściej brakowało czytelników, którzy
byliby skłonni – i władni – wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski. Mimo więc, że w
Londynie już w pierwszych tygodniach wojny zyskano całkiem spory zasób wiedzy na temat
tak podstawowych cech osławionego Blitzkriegu jak współdziałanie broni w kombinowanych
operacjach powietrzno-lądowych, szybkość działań czy operacyjne zaskoczenie przeciwnika,
to z wiedzy tej uczyniono jedynie bardzo znikomy użytek. Kilka miesięcy później
zaprowadzić to miało brytyjskich żołnierzy na plaże Dunkierki.
Wojciech Mazur