THE CITY
Opowiadanie śledzi losy Belli, Alice i Rosalie mieszkających w Nowym Jorku.
Wszystkie trzy są młode, modne i odnoszą sukcesy. Czy jednak odnajdą miłość w
amerykańskiej stolicy mody?
http://www.fanfiction.net/s/4909117/1/The_City
Kategoria: romans/przyjaźń
[OOC]
[AU/AH]
[+9]
Tłumaczenie: Amaranthine
Beta: kirke, marcia993
banner: Amaranthine
opowiadanie dostępne również na:
SPIS TREŚCI
Rozdział 2 – We Break the Dawn
Rozdział 5 – The Little Things
Rozdział 6 – If Ever I Could Love
Rozdział 1 - Breathe
You're the only thing I know like the back of my hand, and I can't breathe, without you, but I
have to. Breathe. -
Taylor Swift
http://www.youtube.com/watch?v=4a9O_jm8YA4
Jacob miał czelność, żeby wejść za nią aż do windy w budynku, w którym mieszkała. Bella
wciąż była w szoku. Jego wcześniejsze oświadczenie jeszcze nie do końca do niej dotarło.
Pocałowałem ją.
Znowu. Zdradził ją już po raz trzeci.
- Mógłbym chociaż wytłumaczyć - błagał Jacob, zupełnie jakby próbował przekonać kogoś do
oddania mu ostatniej, kiedykolwiek stworzonej torby Marca Jacobsa.
- Nie, a teraz wynoś się z mojego budynku - odpowiedziała chłodno Bella, stając na wprost
windy i nawet nie odwracając się w jego stronę. Nie pozwoli mu zobaczyć, że jest załamana;
jej matka wychowała ją na silną kobietę. Czy ta winda nie mogłaby poruszać się szybciej?!
Bella wynajmowała jeden z apartamentów na najwyższym piętrze wraz ze swoją najlepszą
przyjaciółką z Princeton, ale ile można!
Jacob, usiłując skorzystać na aktualnej prędkości windy, zaczął się tłumaczyć.
- Ona nic dla mnie nie znaczyła... przysięgam.
Och, facet miał tupet.
Kiedy drzwi windy w końcu się otworzyły, Bella wyskoczyła na zewnątrz i popędziła do
swojego mieszkania. To był już koniec, miała tego dosyć. Lecz on oczywiście nie zrozumiał co
się dzieje, bo po chwili dogonił ją i złapał za ramię.
Wyrywając się z jego uchwytu niczym kobra, Bella odpowiedziała lodowato, wsuwając klucz do
zamka.
- Nie dotykaj mnie. Trzy nieudane próby i odpadasz. Z nami KONIEC.
- Skarbie, zaczekaj - zawołał.
To wystarczyło. Gwałtownie odwracając się na obcasach czarnych czółenek od Alexandra
McQueena, stanęła z nim twarzą w twarz, z jej bursztynowych oczu biła wściekłość. Jacob
nieomal cofnął się pod siłą jej spojrzenia.
- Nie jestem twoim skarbem.
Po czym otworzyła drzwi, by następnie zatrzasnąć je przed jego otępiałą twarzą.
Kładąc swoją białą, pikowaną Chanel na blacie kuchennej szafki, Bella przeszła na tyły
apartamentu i otworzyła podwójne szklane drzwi prowadzące na balkon. Musiała wesprzeć
się o ścianę, kiedy w końcu pozwoliła ostatnim nowinom dotrzeć do swojej świadomości.
Czuła się, jakby ktoś uderzył w nią kulą do kręgli i oderwał jej nogi, niczym odrzucony
kawałek materiału.
Gdy Bella położyła rękę na swoim gładkim policzku, poczuła wilgotną substancję spływającą
po jej twarzy. Przyciskając dłonie do oczu próbowała powstrzymać łzy. Był świnią i nie miała
zamiaru po nim płakać.
Jednak jakkolwiek by próbowała, łzy płynęły dalej.
Gdy wpatrywała się w niezliczone drapacze chmur i budynki w mieście, które kochała, uderzył
ją silny podmuch jesiennego wiatru. Ocierał jej łzy i zwiewał jej długie, kasztanowe włosy do
tyłu.
Omójbosz! Wiatr był znakiem! Bóg pomagał jej pozostać silną. Pomagał jej odsunąć od siebie
okropne uczucie bycia odrzuconą. Pomagał zapomnieć o świni, która była jej chłopakiem od
początku college'u. To trochę potrwa - nauczyła się tego na podstawie obserwacji wielu
związków swojej siostry - ale upora się z tym z wdziękiem. Będzie żyła dalej tak, jak Jen, po
tym, kiedy Brad i Angelina stali się Brangeliną.
-------------------------------------------------------------------------------
Alice szła przez hałaśliwe ulice Chelsea w Nowym Jorku, szczęśliwa i podekscytowana. Nie
chcąc wystraszyć pozostałych przechodniów, przyspieszyła, będąc tylko dwa bloki od
mieszkania, które dzieliła z jedną z najlepszych przyjaciółek ze studiów.
Alice była pełna zachwytu. Właśnie zdobyła dwie przepustki dla swoich dwóch najlepszych
przyjaciółek, Rosalie i Belli na pokaz Calvina Kleina, który miał się odbyć w przyszłym
tygodniu. Praca na stanowisku asystenta dla słynnego projektanta miała swoje dodatkowe
korzyści. Oczywiście Bella, przy swojej pozycji starszego redaktora działu mody w New York
Timesie mogła równie łatwo zdobyć wejściówki na każdy pokaz, ale zwykle były one w
którymś z dalszych rzędów. Nie należało zapominać o tym, że pozycja Rosalie, na stanowisku
dyrektora marketingu u Michaela Korsa też miała pewne bonusy, ale nie wystarczające by
zdobyć bilety w pierwszym rzędzie. Była pewna, że zwariują, gdy o tym usłyszą.
Stukot obcasów jej brązowych zamszowych kozaczków Calvina Kleina sięgających do kostki
przywrócił ją do rzeczywistości i skręciła w ulicę prowadzącą przed jej budynek.
- Dobry wieczór, panno Brandon - rzekł odźwierny, otwierając przed Alice drzwi. Był to
starszy, mniej więcej 65-letni mężczyzna. Pomimo swojego wieku był wysoki i dobrze
zbudowany, co było podstawą w światowej stolicy mody.
- Dziękuję Thomasie - odpowiedziała, grzecznie się uśmiechając.
- Panno Brandon, - powiedział Thomas, zatrzymując ją w połowie drogi do windy. - Panna
Swan i Pan Black przyjechali wcześniej i kłócili się wchodząc do windy.
Jej uśmiech opadł niczym złote bransoletki, które usiłowała przesunąć wzdłuż szczupłej ręki.
To mogło oznaczać tylko jedno - łajdak znowu ją zdradził. Czując nagłą potrzebę zobaczenia
się z przyjaciółką, Alice pobiegła wzdłuż świeżo woskowanej, marmurowej podłogi do
lakierowanej, drewnianej windy.
Nie była pewna, czy powinna:
a) zabić Jacoba
b) zabić wywłokę, z którą zdradził Bellę
c) wynająć płatnego zabójcę, żeby zabił ich oboje
d) zadzwonić do Rose
e) zadzwonić po pomoc do swej ukochanej matki
f) pójść schodami zamiast czekać na tę ślamazarną windę
Wybrała opcję d, bo była pewna, że przy swoich stu pięćdziesięciu centymetrach wzrostu
raczej nie poradzi sobie ze 190-centymetrową sylwetką Jacoba.
Po wystukaniu na iPhonie numeru Rosalie, Alice usłyszała jej wysoki głos.
- Słucham.
- Rose, Bella nas potrzebuje, ten idiota znowu to zrobił - powiedziała surowo do telefonu.
- Będę za sekundę, właśnie wychodzę ze spotkania - szybko odpowiedziała Rosalie, od razu
rozumiejąc o co chodzi Alice.
Po rozłączeniu się i otwarciu drzwi do mieszkania, Alice zobaczyła Bellę rozłożoną na czarnej
skórzanej kanapie. Z ekranu plazmowego telewizora dochodziły dźwięki programu '
Jak się nie
ubierać
'. Bella miała na sobie białą bokserkę i granatowy dres od Juicy.
Przyglądając się uważniej, Alice zauważyła, że Bella płakała. To było bardziej szokujące niż
fakt, że Chris Brown i Rihanna ponownie się zeszli.
Bella nigdy nie płakała. Zawsze była najsilniejsza z ich trójki. Zawsze była gotowa pomóc
przyjaciółkom, odkładając na drugi plan własne uczucia, co było dość przygnębiające.
Kładąc swoją brązową torebkę typu hobo* na granitowym blacie, Alice podeszła do Belli i
złapała ją w mocnym uścisku.
- Tak mi przykro, to totalny idiota - powiedziała szczerze.
Nigdy nie lubiła Jacoba, nawet na początku ich związku.
- Dlaczego on znowu mi to zrobił? - spytała Bella.
- Nie wiem kochana, ale jest świnią i poradzisz sobie o wiele lepiej bez niego - odpowiedziała
przecierając poplamione rozmazaną maskarą policzki Belli rąbkiem swojego kremowego
sweterka od BCBG.
- To boli Al - wymruczała Bella, przyciskając twarz do krótkich włosów Alice, pachnących
liliami.
-------------------------------------------------------------------------------
Rosalie chwyciła z biurka swoją czarną torbę od Marka Jacobsa i wybiegła - na tyle szybko, na
ile pozwoliły jej czółenka na 12-centymetrowych obcasach i ołówkowa spódnica z
podwyższonym stanem - na ulicę, podnosząc rękę, by zawołać taksówkę.
Kiedy samochód zatrzymał się przed nią, Rosalie wskoczyła do środka wykrzykując w stronę
łysego kierowcy z nadwagą adres apartamentu przyjaciółki.
- O co tylko poprosisz, moja słodka - odpowiedział mężczyzna, puszczając do niej oko we
wstecznym lusterku.
Ugh, kolejny oblech. Rosalie przewróciła oczami i wyjrzała przez okno, podczas gdy kierowca
manewrował wzdłuż uliczek, ignorując dźwięki klaksonu dochodzące z pozostałych
musztardowo żółtych pojazdów.
Gdy taksówka w końcu się zatrzymała, rzuciła kierowcy 20-dolarowy banknot i popędziła w
stronę budynku.
- Proszę pójść schodami, panno Hale - poradził Thomas, otwierając przed nią drzwi, bo już
po jej minie poznał, że jest w pośpiechu.
- Dziękuję Thomasie - zawołała przez ramię, nie chcąc zachować się niekulturalnie w
stosunku do starszego mężczyzny.
Przypominał Rose jej własnego ojca, pomijając fakt, że nie posiadał własnej firmy prawniczej.
Oboje byli wysocy i zawsze zachowywali się jak dżentelmeni. To dzięki temu jej tacie udało
się poślubić modelkę.
Po otworzeniu drzwi do mieszkania zapasowym kluczem, który dostała od przyjaciółek,
zobaczyła obie siedzące na kanapie, a Alice kojącym gestem kreśliła koła na plecach Belli.
Rzuciła torebkę na fotel i mocno objęła Bellę. Usłyszała jej szept.
- To wciąż boli... cz-czy dobrze zrobiłam?
Rosalie była zdumiona. Bella zawsze była tak bardzo pewna swego - zawsze była pewna
siebie. Widząc, jak jej oczy wypełniają się łzami, próbowała jakoś odwrócić jej uwagę.
- Oczywiście, że tak, B - układając ramiona w geście charakterystycznym dla Vanny White**,
dodała - W końcu jesteś Isabellą Swan, starszą redaktorką New York Timesa. Jesteś młoda,
piękna i silna. On jest zwykłą świnią, a ty zasługujesz na znacznie więcej.
Każde słowo zabrzmiało szczerze. Wszystko, co mogła zrobić Alice, to pokiwać głową
zgadzając się z nimi.
_____________________________________________________________________
Od autorki: Uwielbiam wyobrażenie Beli, Alice i Rosalie mieszkających w Nowym Jorku, więc
obudziłam swoje zainteresowanie modą.
Dodatkowo:
*przykład torebki typu hobo -
http://www.swiatluksusu.com.pl/files/jimmy-choo-ring-typu-
**Vanna White to słynna w Stanach prezenterka tamtejszej wersji Koła Fortuny (łatwiej będzie
wyobrazić sobie gest Rose).
Rozdział 2 – We Break The Dawn
Ooh, there’s somethin’ ‘bout the skylight tonight. Somethin that lets me know everythin’s
gon’ be alright. -
Michelle Williams
http://www.youtube.com/watch?v=SrhN4cSZ-rM&feature=related
Rosalie zdecydowała, że zostanie na noc i po tym, jak przebrała się we własny dres, wyjęty z
szuflady w pokoju Belli, którą sobie zaadoptowała, dziewczyny rozpoczęły 4-godzinny
maraton z
'Jak się nie ubierać'.
Z małą pomocą połowy tuzina ruloników sushi z baru Geisha, serce Belli zostało zacerowane.
Nitka po nitce, utkała się łatka zasłaniająca dziurę.
Do tej pory przypominająca pustą tubkę błyszczyku - pustą i wykorzystaną - wiara Belli
powoli powracała. Powoli, lecz na dobre.
- Mam ogromną nowinę - zapiszczała Alice, wpierw odkładając swój talerzyk na ich twardą
drewnianą podłogę. Dłużej nie mogła zatrzymać tego dla siebie i miała pewność, że poprawi
tym humor Belli.
- Jaką? - spytały chórem Bella i Rosalie, chichocząc na widok podekscytowanej Alice.
- ZgadnijciektozdobyłdwieprzepustkidopierwszegorzędunapokazCalvinaKleina? - wrzasnęła
podskakując na kanapie, niczym piłeczka.
- Ahhhhhhhhhhhhhhh - krzyknęły Rosalie i Bella, ściskając z całej siły Alice.
- Omójbosz... tylko gwiazdy dostają takie bilety! - zawołała Bella. Była tak zaskoczona, czuła
się jakby właśnie zobaczyła św. Mikołaja stojącego przed choinką.
- Wiem, ale musicie zrozumieć, w końcu to ja - odrzekła nonszalancko Alice, strzepując z
ramienia niewidzialny pyłek.
-------------------------------------------------------------------------------
Dziewczyny wcześniej zaplanowały wspólną kolację w trakcie tygodnia mody, wiedząc, że
przed samym show Alice będzie latała wkoło, żeby prawidłowo poinstruować wszystkie
modelki, jakby nabawiła się owsików.
Bella musiała tylko dokończyć ostatni paragraf i wydrukować swój artykuł na temat
Mediolańskiego Tygodnia Mody dla redaktora naczelnego i resztę wieczoru miała wolną.
To będzie już trzeci jej artykuł, który trafi na okładkę; musiała jedynie odpowiednio go
zakończyć. Ale co mogło być na tyle ciekawe, by utrzymać czytelników w oczekiwaniu na
kolejny tekst?
Lecz sylwetka Polliniego potrzebuje czegoś więcej niż tylko symboli. Ona wymaga własnego,
rozpoznawalnego stylu, zakorzenionego w połączeniu swojej historii i skoku w przyszłość.
Jeszcze tylko kropka... zapisać... wydrukować...
Wyjąć kartki z drukarki... wyłączyć komputer...
Nareszcie kończąc, Bella złapała swoją czarną torebkę od Fendi Spy, leżącą na rogu biurka z
lakierowanego drewna.
- Życzę udanego wieczoru, panno Swan - rzekła jej praktykantka, korzystająca z każdej
okazji, żeby wejść komuś do dupy, widząc, że wychodzi z biura. Na początku Bella myślała,
że wysyłanie studentów college'u do Starbucksa jest niezwykle zabawne, skoro równie dobrze
mogła pójść tam sama, ale szybko dała sobie z tym spokój.
- Hej, Caitlin, idę dziś z dziewczynami do tej restauracji Nipote przy Lexington i
Sześćdziesiątej Piątej, więc jeśli chcesz możesz pójść wcześniej do domu - powiedziała Bella.
Czuła się podle każąc biednej dziewczynie zostawać niekiedy do bardzo późna. Miała tylko 20
lat.
- Oh, to się idealnie składa. Dziś są urodziny Ryana, więc urządzamy mu przyjęcie-
niespodziankę...
bla, bla, bla
- Bella po chwili przestała zwracać na nią uwagę. Caitlin była
uroczą dziewczyną i miała talent do pisania, ale kurczę, umiała się rozgadać.
Po pożegnaniu się z praktykantką, Bella odniosła swój artykuł i wyszła na zewnątrz, by złapać
taksówkę.
Fakt, że od zdobycia jedzenia dzieliło ją jedynie dwadzieścia minut był bardzo pocieszający,
bo właśnie zidentyfikowała to dziwne, ssące uczucie, połączone z lekkimi zawrotami głowy,
pojawiające się, gdy zapomniała, żeby coś zjeść. Musiała obejrzeć piętnaście filmów z
różnych pokazów, które dostała na maila jako pomoce w napisaniu artykułu. Taka była cena,
którą zmuszona była zapłacić, żeby móc zamieścić przeglądową relację z tygodnia mody w
innym kraju, zanim zdołają to zrobić inne liczące się na rynku magazyny. To właśnie jej
zaangażowanie pozwoliło im tak szybko podskoczyć w rankingu.
Wsiadając do podrapanej taksówki, naciągnęła na szyję swój złoty, jedwabny szal od
Hermesa. Po zamknięciu drzwi, niczym taran uderzył ją w twarz zapach czosnkowo-rybno-
serowej pizzy. Przykładając do nosa dłonie nasiąknięte zapachem Chanel no.19, Bella
przekazała kierowcy ubranemu w czapkę z logiem New York Mets gdzie ma jechać.
-------------------------------------------------------------------------------
Niecierpliwie przytupując stopą odzianą w fioletowe balerinki od Tory Burch, Alice czekała
przy stoliku na przybycie swoich przyjaciółek. Dla czego to ona zawsze musiała być
punktualna?
Nie żeby nie miała nic innego do roboty. Przygotowania do wielkiego show jak zwykle były
przepełnione stresem.
Musiała upewnić się, że modelki będą wystarczająco godne zaufania, że każdy z modeli ma
odpowiednio dopasowane kreacje, nadzorować ostatnie przymiarki, światła, scenę, muzykę i
siedzenia, nie wspominając o dawaniu sobie rady z szaleńczymi zmianami nastroju Francisca
Costy...
Alice kochała to bardziej niż swojego czerwonego Birkina*, a to już coś znaczyło.
Zatopiona w swoich myślach niczym gąbka, nie zauważyła, kiedy do środka weszły Rosalie i
Bella.
- Cześć dziewczęta - powiedziała, gdy siadały przy ich stoliku.
- Cześć Al... wyglądasz na trochę zmęczoną - odparła Rosalie. - Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko do-obrze - odpowiedziała Alice, nie zdając sobie sprawy z tego, że przy
okazji ziewnęła. - To tylko pokaz; Francisco doprowadza mnie do skraju wytrzymałości. W
trakcie przymiarek zwolnił trzy modelki. Mało brakowało, a rzuciłabym w niego swoją
komórką.
- Jesteś pewna? Zawsze możemy wziąć coś na wynos i wypożyczyć film - powiedziała Bella,
zaniepokojona dużymi fioletowymi sińcami, formującymi się pod oczami jej przyjaciółki z
powodu braku snu.
- Całkowicie! W każdym razie słyszałam, że mają tu znakomite jedzenie. Krytycy przyznali im
pięć gwiazdek! - dodała Alice, rozglądając się po robiącym wrażenie wnętrzu restauracji.
Ściany były wykonane z ciemnego drewna klonowego, a stoły nakryte białą tkaniną i
srebrnymi sztućcami. To, razem z kelnerami ubranymi w dopasowane czarne spodnie i
koszule nadawało lokalowi elegancki i prestiżowy wygląd. Usytuowany pomiędzy pierwszą, a
drugą Aleją, był miejscem, w którym jadali najbogatsi.
Bella poczuła ogromną ulgę, gdy wreszcie w jej organizmie znalazło się jedzenie. I to całkiem
dobre jedzenie. Jedno z lepszych, jakie miała okazję jeść!
Każdy posiłek składał się z pięciu dań. Bella zamówiła bulion z kraba, gotowanego halibuta i
zapiekany stek oraz tradycyjną sałatkę i brzoskwinie z tahitańskimi lodami waniliowymi,
duszone w przyprawionym czerwonym winie. Jedzenie było przepięknie ułożone na
talerzykach - każda porcja niczym mały obrazek.
Nie chcąc faszerować swego smukłego ciała niczym więcej, Bella położyła białą płócienną
serwetkę obok opróżnionego do połowy talerza i westchnęła z satysfakcją. Była ogromnym
łakomczuchem.
Podnosząc swój kieliszek z winem do posmarowanych błyszczykiem ust, zauważyła, że do ich
stolika podchodzi jakiś mężczyzna.
Miał gęste brązowe włosy, postawione na żelu tak, że odsłaniały jego marmurowo gładkie
czoło.
Był normalnego wzrostu, około metra siedemdziesiąt pięć. Ale dopiero patrząc w jego
jasnozielone oczy Bella wpadła na całego. Kolorem przypominały jadeity. Błyszczące i piękne
tak, że aż zaparło jej dech w piersiach.
Na szczęście otrząsnęła się z transu i odłożyła kieliszek na stół, gdy poczuła znajome
wibracje w przedniej kieszeni swoich ciemnogranatowych dżinsów z prostymi nogawkami,
wyglądającymi jak sprane, bo chłopak podchodził coraz bliżej.
Miał na sobie śnieżnobiałą koszulę z podwiniętymi rękawami, charakterystyczną dla szefa
kuchni i ciemne dżinsy.
- Dobry wieczór paniom, nazywam się Masen. Mam nadzieję, że posiłek sprostał waszym
oczekiwaniom - powiedział uprzejmie. Gdy to mówił jego oczy wędrowały po ich twarzach i
zatrzymały się na uśmiechniętej twarzy Belli.
- Jedzenie było znakomite - powiedziała z całego serca.
- No cóż, w takim razie bardzo się cieszę, że spędziłyście miło czas w mojej restauracji -
odrzekł wciąż przyglądając się Belli. Sposób, w jaki na nią patrzył powodował, że pociły jej się
dłonie.
Wtedy posłał im uśmiech, który spowodował, że serce Belli przyspieszyło, zupełnie, jak po
przebiegnięciu pięciu mil w Central Parku z Rosalie. I nie chciało zwolnić.
Dostrzegając w jakim jest stanie, Alice i Rosalie szybko interweniowały.
- Tak, dziękujemy - powiedziała Alice błądząc wzrokiem od Belli do szefa kuchni, i z
powrotem w stronę swojej przyjaciółki. Jej głowa poruszała się tak szybko, że wyglądała
niczym postać wyjęta z kreskówki i przypatrując się tej scence Rosalie musiała stłumić
chichot.
A oni wciąż spoglądali na siebie uśmiechając się.
- Um, więc dziękuję za skorzystanie z usług Nipote i będzie nam niezmiernie miło, jeśli znów
tu powrócicie - jego słowa zabrzmiały tak, jakby były zaproszeniem dla samej Belli. Po tym
odwrócił się, by porozmawiać z pozostałymi gośćmi w restauracji.
Kiedy odchodził Bella miała bardzo dobry widok na tylne kieszenie jego ciemnych spranych
dżinsów. Musiały być od Diesela.
Pochrząkując, by zwrócić na siebie jej uwagę, Rosalie powiedziała.
- Ekheeeeeeem, mega zadurzenie!!!
- Albo raczej gigantyczne! - zaskomlała Alice.
- Ależ prrroooszęęę... wcale się NIE zakochałam - odpowiedziała obronnie Bella.
- To cała nasza B - odparła Alice wszystkowiedzącym tonem. - Rozpoznałam sposób w jaki
na siebie patrzyliście. Masz nawet zaróżowione policzki.
- Al, Rose... Ja… ja nie jestem pewna, czy właśnie tego teraz potrzebuję w życiu... Nie jestem
pewna, czy właśnie tego teraz chcę - powiedziała Bella nagle przyjmując poważny wyraz
twarzy. Dopiero co udało jej się na nowo poskładać swoje życie. Nitki były pozszywane i
powiązane. Nie chciała, żeby ktoś wkroczył w jej życie i porozrywał je na nowo. Bella nie była
pewna ile jeszcze jest w stanie znieść. - Tak czy inaczej, dajcie mi spokój... zachowujecie się,
jakbyśmy miały po piętnaście lat!
- Dobrze już, dobrze. Poprośmy o rachunek - wyjęczała Rosalie, pozbawiona okazji do
zabawy. - Ktoś tu chyba potrzebuje snu, zupełnie, jak Justin Bobby** zmiany uczesania -
powiedziała, wskazując na Alice i jednocześnie wsuwając pasmo swoich złocistych włosów za
wsuwki podtrzymujące zrobiony na biznesową modłę kok, usytuowany tuż nad jej karkiem.
Alice twierdziła, że wszystko jest w porządku, ale Rosalie nie lubiła patrzeć jak katuje się
pracą. Pracowała szesnaście godzin na dobę i to było zdecydowanie ważniejsze od Fergie
farbującej włosy na ciemny brąz.
Śmiejąc się z anegdoty Rosalie odnośnie serialu
'The Hills'
, dziewczyny zapłaciły rachunek i
chwyciły swoje torebki.
-------------------------------------------------------------------------------
- B, Manolo czy Jimmy? - zawołała Alice z wnętrza swojej głębokiej na sześć metrów
garderoby, nie odrywając oczu od dwóch par czarnych, 15-centymetrowych szpilek, które
trzymała przed sobą. Tylna ściana szafy była sekcją zapełnioną od podłogi po sufit butami.
Miała trzy wbudowane części: płaskie obcasy, szpilki i koturny. Wszystkie posortowane w
zależności od koloru, projektanta i stylu. Alice miała nawet specjalną drabinkę, dzięki której
mogła dosięgnąć wyższych rzędów - tak samo było z Bellą.
Blahniki miały krój rzymianek***, paski oplatały stopę aż do kostki, niczym sieć. Ciemne
kamyczki były przyczepione do pasków położonych najwyżej tak, że ustawiony pod
odpowiednim kątem but lekko połyskiwał.
Buty projektu Jimmiego Choo miały jeden prosty pasek oplatający stopę i uroczą czarną
wstążeczkę, wiązaną tuż nad kostką.
Obie pary tych pięknych butów pasowały do jej czarnej mini na jedno ramię od Calvina Kleina.
Zebrana w jej drobniutkiej talii, dosięgała do połowy ud. Stan sukienki był na tyle wysoki, że
nie musiała obawiać się spojrzeń tych wszystkich szaleńczo wysokich modeli.
- Manolo, zawsze Manolo - krzyknęła Bella z własnej garderoby. Obydwie przygotowywały się
na pokaz. Alice była na sali przez cały dzień i właśnie wskoczyła do domu, żeby się przebrać.
Teraz szybko potrzebowała opinii drugiej osoby. Wybiegając z garderoby złapała swój telefon
komórkowy, który leżał na wierzchu jej łóżka.
- Rose, Manolo czy Jimmy - wykrzyknęła gorączkowo. Miała jedynie niewiele ponad
dwadzieścia minut do wyjścia.
- Manolo, Choo połamią się po dwóch godzinach.
Rosalie miała rację. Obcasy, których szerokość nie przekraczała dwóch centymetrów nie
zniosłyby więcej niż godzinę biegania za kulisami, nie mówiąc już o dwóch.
_____________________________________________________________________
Od autorki: Francisco Costa w 2002 roku, po odkupieniu marki został ogłoszony następcą
Calvina Kleina. To dlatego Alice powiedziała „Francisco”, a nie „Calvin” ;).
Dodatkowo:
*przykłady toreb marki Birkin -
http://www.zeberka.pl/img_users/1206272300.jpg
**Dla ciekawych przykład fryzury Justina Bobby przed wizytą u fryzjera ;D
http://craignj.files.wordpress.com/2009/04/audrina-justin-bobby1.jpg
Rozdział 3 – Beautiful
Like the clouds you drift me away, far away, yeah, and like the sun, you brighten my day,
brighten my day, yeah –
Akon
http://www.youtube.com/watch?v=TrKNYtyT1LA&feature=fvst
Była uzbrojona i niebezpieczna. No cóż, w każdym razie na tyle, na ile niebezpieczna mogła
być za kulisami pokazu mody.
W zagięciu swego małego ramienia trzymała masywny clipboard ze zdjęciami modeli i
modelek, i ich strojów na dzisiejszy wieczór oraz kolejność w jakiej mają wychodzić. Wokół jej
głowy był owinięty cienki czarny kabelek z mikroportu, ze słuchawką i mikrofonem, dzięki
czemu mogła porozumieć się z pozostałymi pracownikami.
Ciągnąc za sobą wieszak z sukniami, które razem ważyły więcej niż ona sama, Alice weszła na
zaplecze sceny, gdzie przebierali się modele.
Na wpół ubrane modelki usiłowały pozostać w bezruchu, podczas, gdy makijażyści próbowali
zakryć wszelkie niedoskonałości. Do tego wyczekujący fryzjerzy mieli przyczepione do
pasków szczotki i grzebienie, i butelki lakieru do włosów w rękach, jakby gotowali się na
wojnę.
Do rozpoczęcia pokazu zostało już tylko czterdzieści pięć minut. Nie trzeba było zaznaczać,
że wszyscy panikowali.
Jeden z asystentów projektantów właśnie zadzwonił, twierdząc, że ma alarmową sytuację.
- Co to za problem Hayden - spytała młodego mężczyznę. Jego falujące brązowe włosy były
przycięte tuż nad uszami. Ze swoją mocno zarysowaną szczęką mógłby z powodzeniem
pracować jako model, ale miał tylko metr siedemdziesiąt wzrostu.
- Alice, nie możemy znaleźć lewego buta Elle! - krzyknął, a jego twarz nabrała koloru
strażackiego wozu; wyglądał, jakby miał dostać ataku serca.
Wtedy zdając sobie sprawę z kim rozmawia, zawstydzony spuścił wzrok na swoje czarne buty.
Alice nie miała czasu na głupie problemy z butami. Asystenci byli strasznie wnerwiający. Nie
wiedziała, czy powinna:
a) powiedzieć mu, żeby użył rozumu, który dostał od Boga i sam coś wymyślił
b) wylać go za to, że zawraca jej głowę takimi sprawami
c) pomóc mu wydostać się z tych tarapatów
d) zaśmiać mu się w twarz i po prostu sobie pójść
Postanawiając wcielić się na chwilę w Matkę Teresę, wybrała c.
- Szukałeś naprawdę wszędzie?
- Tak, przepraszam. Musiał zapodziać się gdzieś wśród wieszaków, kiedy były przenoszone -
powiedział próbując wymyślić wymówkę tłumaczącą jego brak przygotowania.
- Nie chcę słyszeć żadnych wymówek. Czy masz taki sam but w innym rozmiarze? - spytała
Alice, próbując coś wymyślić.
- Tak, ale mam tylko ósemki, a ona nosi dziesiątkę - odpowiedział nie do końca rozumiejąc,
do czego jej to potrzebne.
- Nie obchodzi mnie to - odparła błyskawicznie Alice. - Przykro mi kochana, ale będziesz
musiała się w nie wcisnąć - dodała odwracając się w stronę zdenerwowanej modelki. Była
dosłownie chuda jak słomka i nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat.
Posyłając dziewczynie przepraszający uśmiech, Alice odwróciła się na pięcie swych 15-
centymetrowych obcasów w kierunku makijażystów, którzy poprosili o pomoc tuż przed aferą
ze zgubionym butem.
Gdy podeszła do lewej strony sceny, gdzie usytuowano lustra i miejsce dla makijażystów,
usłyszała w uchu dźwięk oznaczający przychodzące połączenie.
Uderzając w guzik przy słuchawce, Alice czekała na rozmowę.
Trzy sekundy później usłyszała głos swojego szefa, naznaczony silnym akcentem.
- Aulice, nie masz nic przeciwko ubraniu rejszty menszczyzn? Muszę się przywietać z Victorią
i Sarą Jessicą.
Tak, chodziło o Victorię Beckham i Sarę Jessicę Parker.
- Tak, oczywiście, już tam idę - odpowiedziała do mikrofonu, biegnąc na drugą stronę do
męskiej sekcji.
-------------------------------------------------------------------------------
Półnadzy mężczyźni nie robili już na Alice żadnego wrażenia. Na początku zachowywała się
niczym buzująca hormonami piętnastolatka, filuterna i chichocząca. Przyzwyczaiła się do
widoku po swoim drugim pokazie. Jej skóra nie pokrywała się gęsią skórką, kiedy jej ręce
dotykały ich twarzy w trakcie poprawiania ich włosów. Wszyscy mężczyźni byli wysocy i mieli
idealnie wyrzeźbione ciała, atuty obowiązkowe w tej pracy.
Gdy dotarła do męskiej sekcji, zobaczyła jak jej 30-letni szef rzuca spodniami w jednego z
modeli. Był ubrany tak jak zazwyczaj - w białą, zapinaną marszczoną koszulę, ciemne dżinsy i
czarne eleganckie buty (Kline, oczywiście).
Kiedy zobaczył Alice biegnącą w tym kierunku, na jego muśniętej brazylijskim słońcem twarzy
pojawił się uśmiech przepełniony ulgą.
- Och, dzięki Bogu - powiedział Francisco, podczas gdy Alice wyjęła swój fioletowy długopis
spod klipsa w teczce. - Ubrałem Franco, Daniela, Nicolasa, Liama i Brooklyna - wyliczał, a
Alice po kolei odznaczała wymieniane imiona na swojej liście. Razem było dziesięciu męskich
modeli. Dziewczyna miała jedynie trzydzieści minut, ale wykona zlecone jej zadanie - jak
zawsze.
- Nie martw się, mam to pod kontrolą - odrzekła, zanim wybiegł tylnymi podwójnymi
drzwiami na widownię.
Zerkając do notatnika przejrzała listę modeli wychodzących najpierw.
- Noah, Joel, Ayden, Landon i Jasper, weźcie proszę z toreb swoje pierwsze stroje, a ja za
chwilę dokonam ostatnich poprawek - wyrzuciła z siebie, nie odrywając wzroku od notatek.
-------------------------------------------------------------------------------
Po tym, jak w końcu poradziła sobie z make-upowym chaosem, Alice wróciła do części dla
modeli, w prawym rogu. Dzięki Rosalie i przedłużaczom, które kazała zabrać jej i Belli, była
ledwo zziajana.
W końcu wracając do stylizacji czterech modeli, według zdjęć z teczki, Alice spojrzała na
jedyne nie odznaczone nazwisko.
- Jasper - krzyknęła. Chłopak usłyszał, jak woła jego imię i nagle jego głowa wyskoczyła do
góry, jak z procy. Gdy jego ciemne, szafirowo niebieskie oczy napotkały jej orzechowe, głos
uwiązł jej w gardle. Jego falujące włosy koloru piasku pod wpływem nagłego ruchu opadły na
opaloną twarz. Jego długie nogi przykrywały ciemnozielone spodnie, a idealnie wyrzeźbiona
klatka piersiowa pozostała nieokryta.
Alice nie mogła normalnie myśleć. Głos w jej głowie kazał jej ubrać go na pokaz, bo pozostało
tylko dwadzieścia minut, ale jej ciało było sparaliżowane. Co się z nią działo? Zdarzało się jej
oglądać mężczyzn w samych bokserkach i nigdy tak nie reagowała. Jej usta wyschły, wiążąc
słowa, które musiała wypowiedzieć. Potrzebowała łyku witaminizowanej wody.
W końcu wracając do rzeczywistości, Alice podeszła do modela i podniosła swoją teczkę,
szukając jego zdjęć. Przeszukując ją po raz drugi, zorientowała się, że jego zdjęć po prostu
tam nie było, co oznaczało, że nie wie w jakim stylu chce go ubrać Francisco. Cholera.
- Wszystko w porządku, proszę pani? - powiedział, widząc, że Alice przeszukuje papiery z
takim zapałem, jakby próbowała znaleźć pracę domową dla nauczyciela, który stoi obok. Jego
słowa były naznaczone ciężkim południowym akcentem. O mój Boże, to sprawiało, że był
jeszcze bardziej pociągający.
- Nie mogę znaleźć twojego info - powiedziała szybko. Myśląc jeszcze szybciej przycisnęła
wymanikurowany paznokieć do słuchawki i czekała na nawiązanie połączenia.
- Francisco, wybacz, że Ci przeszkadzam, ale nie mam fotek Jaspera. Jak ma wyglądać jego
pierwsza zmiana? - spytała znowu przeszukując notatnik.
- Dwa górne guziki rozpięte i blezer na wierzch - odpowiedział z trudem łapiąc oddech.
Musiał biec z powrotem na scenę.
- Okej, rozumiem - zakończyła, wyjmując z torby koszulę i blezer. - Załóż to, proszę - Alice
zwróciła się do stojącego przed nią mężczyzny. Była zdziwiona, że rzeczywiście
wypowiedziała to wyraźnie, bez jednego zająknięcia.
Alice patrzyła, jak wygina się biceps Jaspera, w trakcie gdy wkładał ręce do rękawów swojej
czarnej koszuli, a po chwili nakładał pasujący do całości sweter, błyskawicznie reagując na jej
polecenia.
- Włóż koszulę do środka - poleciła. Musiała odwrócić wzrok, gdy Jasper rozpiął spodnie
odsłaniając kawałek opalonej skóry nad białymi bokserkami od CK.
Kiedy skończył, Alice zauważyła, że kołnierzyk jego blezera wywinął się z tyłu na lewą stronę.
Pomimo 15-centymetrowych obcasów, musiała jeszcze stanąć na palcach, by dosięgnąć jego
szyi.
Sięgając ręką do jego ramienia wyczuła miodowe nuty w jego wodzie kolońskiej. Przebywanie
tak blisko niego spowodowało, że serce Alice obijało się po jej klatce piersiowej, a jej dłonie
się pociły.
Nie mogąc się powstrzymać, oparła ręce na jego szerokich ramionach, strzepując nitkę, która
zawieruszyła się na czarnym swetrze. Albo raczej ona chciała, żeby tak myślał.
Robiąc krok do tyłu, żeby podziwiać swoje dzieło, ujrzała, jak pod wpływem jej spojrzenia
omiatającego jego ciało, mocno zaznaczone kości policzkowe Jaspera formują się w uśmiech,
odsłaniający rząd prostych białych zębów.
Posyłając mu jeden ze swych najbardziej kuszących uśmiechów, Alice utonęła w jego oczach.
Były jak głębiny oceanu i niebo chwilę przed końcem zachodu słońca.
Otrzeźwił ją znajomy sygnał w słuchawce.
- Alice, masz dziesięć minut - usłyszała niski głos dźwiękowca.
- Już ich ustawiam, Jim - odpowiedziała, odwracając się od pana mega
uroczego, z którym
właśnie pojedynkowała się na uśmiechy. Co było trudniejsze niż oddanie ostatniej pary
okularów przeciwsłonecznych marki BCBG Max Azaria sprzedawcy i powiedzenie 'Nie,
dziękuję. Znalazłam lepsze w Targecie.' Nie żeby Alice kiedykolwiek coś takiego zrobiła. Ależ
prrroszęęę.
-------------------------------------------------------------------------------
- Uwaaaagaa!!! - zawołała, wchodząc na piąty stopień drabinki i w tym samym czasie
ściskając nogi razem, żeby mieć pewność, że nikt nie zobaczy jej majtek. To numer Whitney
Port z trzeciego sezonu The Hills, ale lepsze to niż nic.
- Kiedy wyczytam wasze imiona ustawicie się jeden za drugim przed Olivią i Payton po prawej
stronie. One poustawiają was w odpowiedniej kolejności - ogłosiła, wskazując na dwie
blondwłose asystentki z notatnikami i mikroportami identycznymi do tych, które miała ona
sama. - Carla, Franco, Gabriele, Daniel, Belina, Nicolas, Madison, Liam, Kina i Brooklyn - jeśli
tylko chciała jej głos mógł być bardzo donośny - nie należało oceniać jej po wzroście.
- Niech osoby, których imion nie wymieniłam pójdą ze mną na drugą stronę - dodała
schodząc na dół.
- Powtórzę tylko raz, więc jeśli któreś z Was nie rozumie, spytajcie kogoś innego, albo
poczujecie gniew Francisco Corty pod wpływem kofeiny - powiedziała do pozostałej
dziesiątki.
- Okej, więc potrzebuję Evę, potem Noah, za nim Addison, Joel, Sophia, Ayden, Elle i Landon.
Na końcu każdego z trzech wystąpień pójdą Mia i Jasper - wykrzyczała Alice, tonem
używanym przez wojskowych na poligonie.
Nieomal odtańczyła taniec szczęścia, gdy zorientowała się, że Jasper jest w jej grupie.
Wiedząc, że z pewnością ściągnie na siebie dziwne spojrzenia, powstrzymała
podekscytowanie.
Taki facet na pewno był zajęty; na litość boską, on był punktem kulminacyjnym pokazu!
Zajmował miejsce zarezerwowane dla najlepszego modela. To było zupełnie, jak myśl, że Zac
jest singlem. Tak, już w to wierzę. Vanessa już go sprzątnęła, niczym ostatnią fioletową
Birkin; spróbuj jeszcze raz w innym życiu, frajerko.
-------------------------------------------------------------------------------
Podczas, gdy jej modele ustawiali się w kolejce, Alice upewniła się, że jej pomocnice są
gotowe. Zawsze czuła potrzebę posiadania nad wszystkim kontroli, może to po prostu jej
wewnętrzny fanatyk.
- Olivia, Payyyton? - rzuciła z pokrytych błyszczykiem ust.
- Jesteśmy gotowe, Alice - usłyszała, jak jedna z dziewczyn odpowiada przez mikroport.
- Jim, możemy zaczynać - oświadczyła mężczyźnie w kontrolnej budce.
- Dobrze. Będę odliczał od pięciu w dół Alice. Okej, światła Bill - usłyszała, jak mówi.
Reflektory nad nimi zgasły, a światła podświetlające długi na pięćdziesiąt stóp wybieg
rozbłysły... i...
showtime
.
- Gotowi? - powiedziała Alice, podnosząc wzrok tak, żeby spojrzeć na pierwszą modelkę.
Dziewczyna pokiwała w odpowiedzi głową, przy okazji powodując, że z jej szyi spadł szal
przyczepiony do sukni. Alice włożyła jej go z powrotem i posłała modelce podnoszący na
duchu uśmiech.
- Okej Alice, za pięć, cztery, trzy... - zaczął Jim.
Odliczając w myślach pozostałe dwie sekundy, Alice chwyciła chude ramię modelki i
wypchnęła ją na wybieg.
-------------------------------------------------------------------------------
Zmuszona do udzielenia co najmniej dwóch wywiadów, Alice posmarowała usta błyszczykiem,
wygładziła brzeg sukienki i ruszyła na korytarz.
Hall obok sali, w której odbywał się pokaz był wypełniony podekscytowanymi kamerzystami,
modelami, biznesmenami, gwiazdami i fotografami, których na szczęście nie przepuszczano
za barierkę. Zamknięci, jak zwierzęta.
- Panno Brandon... panno Brandon... panno Brandon - słyszała, jak woła ją kilku reporterów.
Przez to, że była główną organizatorką pokazu, dziennikarze zawsze byli bardzo chętni by
przeprowadzić z nią rozmowę na temat wpadek i problemów zza kulis i z projektantem.
Alice podpłynęła do dziennikarza, który wyglądał na największą szychę. Mężczyzna miał na
sobie klasyczny, szary 3-częściowy garnitur. Okulary bez ramek osłaniały jego zmęczone
brązowe oczy. Z długopisem i notatnikiem w ręku wyglądał, jakby miał się zaraz na kogoś
rzucić.
- Panno Brandon - powiedział uśmiechając się, gdy zobaczył, że się do niego zbliża. - Evan
Park. Vogue.
Kurczę, że też umiała wybrać to, co najlepsze. Alice przygotowała się na przewidywalne
pytania - zawsze były zadawane etapami.
Etap pierwszy: opinia?
- Panno Brandon, czy mogłaby pani przedstawić nam spojrzenie na poprzednią kolekcję
okiem specjalisty?
- W tym sezonie kolekcja jest godna królowej. Każdy najmniejszy element jest najlepszej
jakości. Według mnie suknie pokazywane pod koniec stanowią idealny tego przykład –
odpowiedziała przekonująco. Zresztą wszystko, o czym mówiła było prawdą. Alice była w
stanie zobaczyć oczyma wyobraźni Jackie O przechadzającą się w dopasowanym, granatowym
kostiumie.
Etap pierwszy: zaliczony.
Etap drugi: problemy z organizacją?
- Jak wyglądały przygotowania do tak dużego przedsięwzięcia?
- Jak zwykle, proces doboru modelek i modeli, posiadających cechy, które Francisco lubi
uwydatniać na swoich pokazach był wyzwaniem, jednakże wierzę, że ja i moi pracownicy
byliśmy w stanie wykonać to zadanie – odparła Alice.
Etap drugi: zaliczony.
Etap trzeci: problemy z projektantem?
- Mam jeszcze jedno pytanie, jeśli pani pozwoli, panno Brandon – odrzekł dziennikarz,
spoglądając znad notatnika, w którym zdążył już zapisać dwie strony. - Czy pan Costa
napotkał w trakcie pokazu, od początku do końca jakiekolwiek problemy?
Zawsze zadawali organizatorom to pytanie, jakby sądzili, że dowiedzą się od nich o
większych brudach, niż od konkurencji. To raczej się nie doczeka!
- Francisco przeszedł przez ten sam proces, przez jaki przechodzi każdy projektant, którego
ubrania są prezentowane na pokazach. Wierzę, że Francisco bierze na siebie wystarczająco
dużo obowiązków, by zapewnić swoim klientom najlepszą jakość. Wie, czego ludzie oczekują
od jego kolekcji i jeszcze nigdy nikogo nie zawiódł – odpowiedziała Alice. Jej matka zawsze
powtarzała, że powinna zająć się prawem, bo z łatwością umiała obrócić wszystko na swoją
korzyść i wydostać się z niemiłej sytuacji.
Etap trzeci: zaliczony.
- Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas, panno Brandon – odrzekł reporter, podlizując się
jej.
- Nie ma za co, życzę udanego wieczoru – odparła szeroko się uśmiechając i odwracając w
stronę następnego w kolejce dziennikarza.
-------------------------------------------------------------------------------
Wysłała swoich pomocników, by pozbierali ubrania i przywiesili na odpowiednie wieszaki, więc
jedyne co jej pozostało to odparowanie zagnieceń na ostatnich czterech sukniach.
Bella i Rosalie były przekomiczne. Stały nieporadnie naprzeciwko tylnej ściany i przyglądały
się sprzątaniu. Alice obiecała im, że jeśli nie będą niczego dotykać, zabierze je za kulisy.
Gdy wpatrywały się w suknie na powrót zakładane na wieszaki, wydawało się, że ich oczy za
chwile wyskoczą z orbit. Wyglądały niczym dwunastoletnie dziewczynki na koncercie the
Jonas Brothers.
Kiedy Alice pracowała nad trzecią suknią, usłyszała w tle szept Belli.
- Omójbosz, to jest przepiękne!
Bella i Rosalie wgapiały się w finałową suknię. Metaliczno srebrzysta kreacja sięgała do
kostek, miała 5-centymetrowe ramiączka i głęboki dekolt w kształcie litery „V”.
- B, nie jesteś na tyle wysoka, żeby pasował Ci ten dekolt – powiedziała Alice, jakby to było
jasne jak słońce, a następnie odwróciła się i uśmiechnęła pokazując im, że to był tylko żart.
- Ależ prrroszęęę, jesteś jakieś dziesięć centymetrów niższa, karzełku – odparła Bella,
chichocząc.
- Hej, to ja cię tu wpuściłam, pamiętasz! Jedyną osobą, na którą by pasowała jest Rose –
dodała Alice. - A ponadto mam w ręce żelazko na parę i nie zawaham się go użyć! -
powiedziała wskazując nagrzanym końcem urządzenia w stronę przyjaciółki.
Na ten widok dziewczyny wybuchnęły śmiechem, jak gdyby właśnie oglądały jeden z filmów
Willa Farrella.
- W porządku, spotkamy się na korytarzu, dajcie mi tylko schować te suknie – odparła Alice,
pchając wieszak na tyły pomieszczenia.
-------------------------------------------------------------------------------
Nawet mimo że większość osób przeniosła się do Soho na imprezę po pokazie, po
pomieszczeniu wciąż kręciło się kilku modeli próbujących odnaleźć swoje własne ubrania,
więc Alice nie była sama. Rozdzielając stroje na odpowiednie wieszaki usłyszała za sobą
znajomo brzmiący, łagodny głos z południowym akcentem.
- Przepraszam panią – sam jego głos nieźle ją oszołomił. Uśmiechnęła się odwracając, bo była
pewna, że doskonale wie, kto to jest.
- Czy nie wiesz przypadkiem, gdzie odłożyli wszystkie płaszcze? Tak przy okazji, jestem
Jasper - powiedział nieśmiało, patrząc na swoje buty. Ale to sprawiło tylko, że Alice wydał się
jeszcze bardziej uroczy.
- Och, tak. Oni, um, włożyli je do szafy za, um, wózki z przyborami do makijażu... a ja jestem
Alice - odpowiedziała wyciągając w jego stronę swoją małą dłoń.
Nieźle, Alice
, pomyślała
przygryzając dolną wargę swymi śnieżnobiałymi zębami i karcąc się za to, że zapomniała
poprawić błyszczyka.
- Bardzo miło mi cię poznać, panno Alice, dziękuję za pomoc - odparł muskając wargami
wierzch jej dłoni.
I posyłając jej nieśmiały uśmiech wyszedł z pomieszczenia w poszukiwaniu swojego płaszcza,
zostawiając Alice nawet bardziej zszokowaną, niż była po tym, gdy dowiedziała się, że
Audrina odchodzi z The Hills.
_____________________________________________________________________
Od autorki: Tym razem autorka dodaje tylko, że pisząc ten rozdział przez cały czas tańczyła
wesoły taniec Alice i pyta, kto wyłapał nawiązanie do wojska :) (w polskim tłumaczeniu
niestety widać je trochę mniej).
Rozdział 4 - Crazier
It feels like I’m falling, and I’m lost in your eyes, you make me crazier, crazier, crazier –
Taylor Swift
http://www.youtube.com/watch?v=N7Jw8lOdzRk&feature=related
Jej płuca wypełnił świeży zapach roślinności, rozwijającej się u końca jesieni, a znajome
uczucie podskakującej klatki piersiowej uspokoiło ją. Bieganie było w rzeczywistości jedyną
rzeczą, która była w stanie tego dokonać. No cóż, bieganie i widok wschodzącego słońca o
piątej trzydzieści rano.
Presja związana z zawodem Rosalie zawsze była dość spora, niczym 100-kilowy ciężar.
To wszystko powodowało, że narastał w niej stres. Wzrok ludzi skierowany na nią, w
oczekiwaniu na pierwszy upadek, tak, żeby wreszcie mogli roznieść plotki jeszcze szybciej
niż wtedy, kiedy Britney straciła włosy pod nożyczkami i maszynką do golenia.
Ale ona była silna. Wspięcie się na sam szczyt w firmie sygnowanej taką marką, jak Michael
Kors, to nie były żarty. Można to było porównać do wspinania się na Wielki Kanion w szpilkach
i mikro mini.
Jako kobieta dzień w dzień walczyła przeciw biurowym konotacjom. Ale teraz zdeptała te
myśli. Z każdym krokiem swych długich nóg, odzianych w getry marki Under Armour i za
każdym razem, gdy jej buty Nike Shox lądowały na brudnej ścieżce, deptała po ludziach,
którzy wątpili w nią w college'u.
Jej profesor ekonomii na Kolumbii powiedział, że
"biznes w Nowym Jorku nie jest dla kobiet"
oraz, że
"nie da sobie z nim rady”.
No cóż, nieco się mylił.
Słowa piosenki Maino wypełniły jej głowę, gdy przebiegała piątą tego dnia milę.
How the hell could you stop me?
Why in the world would you try?
I go hard forever
That's just how I was designed
That's just how I was built
See the look in my eyes?
You take all this from me
And I'm still gon' survive
-------------------------------------------------------------------------------
Wyskakując spod prysznica rozmiarami przypominającego szafę, Rosalie zdjęła biały
bawełniany ręcznik z grzejnika stojącego w jej wyłożonej marmurem łazience. Po wytarciu
całego ciała włożyła swoją gniecioną bluzkę w kolorze kobaltowego błękitu od Alexandra
Wanga w szare spodnie z szerokimi nogawkami.
Po upięciu części pofalowanych blond włosów srebrną spinką i zaaplikowaniu niewielkiej ilości
maskary na swoje '
może to jej urok'
rzęsy, wyjęła z lodówki jogurt i muesli, które zazwyczaj
jadła na śniadanie.
Wyciągając czarny zapinany płaszcz od Bernardiego z szafy w przedpokoju, wsunęła na stopy
czarne czółenka Marca Jacobsa i wyszła ze swojego budynku w Chelsea.
- Róg Dwudziestej trzeciej i Czwartej proszę - powiedziała Rosalie, wskakując na tylne
siedzenie taksówki. Musiała porozmawiać z ojcem zanim pojedzie do swojego biura.
Projektantka, która kiedyś pracowała dla ich firmy podała ich do sądu, twierdząc, że jej
tętniak mózgu ukształtował się przez stres, jakiemu była poddawana. Oświadczyła, że
"zapracowała się niemal na śmierć".
Rosalie potrzebowała rady ojca, żeby zobaczyć, czy uda im się z tego wywinąć, nie tracąc
wszystkiego. Jeśli sprawa stanie się publiczna, marka mogłaby stracić więcej niż wtedy, gdy
Michael Phelps stracił aprobatę Kellogga.
-------------------------------------------------------------------------------
Po zapłaceniu niechlujnie wyglądającemu kierowcy, Rosalie ruszyła w stronę budynku firmy
swojego taty.
Gdy otworzyła duże lakierowane drzwi, uderzyła w coś twardego niczym ściana, przez co
upuściła czarny folder z dokumentami i swoją teczkę.
- Rany, patrz pod nogi - wyrzuciła z siebie i westchnęła, zdając sobie sprawę po odzyskaniu
równowagi, że to, w co uderzyła, to czyjaś klatka piersiowa.
- Przepraszam, panienko - odpowiedział mężczyzna, schylając się, żeby pozbierać jej rzeczy.
Gdy podał jej zebrane dokumenty i torebkę, Rosalie mogła dokładniej mu się przyjrzeć.
Przewyższał ją o głowę, co było dość zaskakujące, gdyż mierzyła 175 centymetrów. Jego
umięśniona, szeroka sylwetka przypominała jej chłopaków z drużyny futbolowej, z którymi
chodziła na Kolumbii.
Miał kręcone, brązowe włosy sięgające uszu i był ubrany w czarne spodnie i buty, a częściowo
rozpięte guziki jego jasnoniebieskiej koszuli, przykrywał granatowy krawat, co idealnie
podkreślało jego błękitne oczy. Były tak błękitne, jak niebo w bezchmurny dzień.
Serce Rosalie zaczęło skakać, zupełnie, jak trzy miesiące temu, kiedy ukończyła swój pierwszy
maraton.
Sposób, w jaki włosy opadały mu na oczy, spowodował, że miała ochotę przeczesać je
palcami. Rosalie miała słabość do kombinacji: brązowe włosy i niebieskie oczy.
- W porządku, tak naprawdę powinnam częściej patrzeć, gdzie idę - odrzekła przepraszająco,
kładąc folder w zagięciu lewej ręki.
- Rosalie - powiedziała, posyłając mu szeroki uśmiech swoich śnieżnobiałych zębów i
wyciągając w jego kierunku prawą dłoń.
- Emmett - odpowiedział, ściskając jej rękę. Gdy jego skóra dotknęła jej dłoni, na jej ramię
wystąpiła gęsia skórka.
Odwzajemnił jej uśmiech, otwierając przed nią drugie, szklane drzwi.
- Dzięki - powiedziała, wchodząc do budynku. Rosalie nie mogła się opanować i krocząc do
windy kołysała lekko biodrami... na wszelki wypadek, gdyby ją obserwował.
-------------------------------------------------------------------------------
- No cóż, wszystko powinno być w porządku. Dowody są niewystarczające i sprawa powinna
być oddalona - powiedział tata Rosalie zza swojego biurka, wciąż tkwiąc w prawniczej strefie.
W dalszym ciągu przeglądał dane dotyczące byłej projektantki. Zmarszczył brwi w
zamyśleniu, czytając jej dokumenty.
- Jej firma prawnicza nawet nie pokwapiła się, żeby zapisać strony pozwu i datę jego złożenia
- oświadczył zdumiony.
- Okej, dziękuję tatusiu, byłoby naprawdę tragicznie, jeśli ta sprawa trafiłaby do wiadomości
publicznej - powiedziała Rosalie, wydychając duży haust powietrza.
Szczerze mówiąc, jeśli ta sprawa nadwyrężyłaby reputację jej firmy, Rosalie byłaby bardziej
przygnębiona, niż po tym, jak zobaczyła zdjęcia Roberta Pattinsona z włosami obciętymi na
krótko.
- Nie ma sprawy, kochanie - odparł siadając wygodniej w swoim dużym, skórzanym fotelu. -
Na wszelki wypadek przygotuję linię obrony. Jesteś wolna jutro w porze lunchu? Moglibyśmy
pójść do tego bistro na rogu Dwudziestej pierwszej i Trzeciej, o którym tak często opowiada
ma-
Przeszkodziło im pukanie do drzwi.
- Proszę wejść - zawołał ojciec Rosalie.
- Przepraszam, proszę pana, nie chciałem przeszkadzać - odpowiedział przybysz, nieśmiało
otwierając drzwi.
- W porządku, Emmett. O co chodzi? - spytał tata Rosalie.
O kurczę... Emmett. Ten facet, na którego wpadłam przy drzwiach! Pytania przelatywały przez
głowę Rosalie szybciej niż olimpijski sprinter.
Czy nałożyła wystarczająco dużo błyszczyku i maskary? Czy jej włosy były dobrze ułożone,
czy nie odstają jej niepożądane pasma?
- Dokończyłem akta sprawy McDaniela... - powiedział, zamierając, gdy Rosalie odwróciła się
na obrotowym krześle, przodem do niego.
- Dobrze, więc skończmy już z tymi kontraktami - odparł mężczyzna, pokazując chłopakowi,
żeby wszedł do pokoju. Jego głos był zarówno rozkazujący, jak i aprobujący.
- Och, Emmettcie, poznałeś już moją córkę Rosalie? - dodał wskazując na dziewczynę,
niczym bileter pokazujący nastolatkom ich miejsca w sali kinowej.
Oczy Emmetta lekko się powiększyły, gdy usłyszał słowo "córka". Córka jego
szefa
.
- Tak tato, wpadłam na niego trochę wcześniej - powiedziała Rosalie, uśmiechając się w
stronę mężczyzny stojącego przy drzwiach. Emmett wydobył z siebie głęboki, stłumiony
śmiech i Rosalie natychmiast zapragnęła usłyszeć go jeszcze raz.
- Tatusiu, przyjdę do ciebie jutro, po te materiały. Mam spotkanie o ósmej - rzekła, wstając z
krzesła i biorąc do ręki folder z dokumentami, i torebkę. Usiłowała poruszać się z gracją
godną baleriny, jako, że wciąż ją obserwował.
- Do zobaczenia wkrótce, kochanie - odpowiedział jej ojciec, gdy dała mu szybki buziak w
policzek.
Zanim wyszła z biura nie zapomniała o posłaniu w stronę Emmetta jednego ze swych
najbardziej uwodzicielskich uśmiechów.
Chroniąc się przed zacinającym wiatrem, Bella zacisnęła pasek swojej kremowej dwurzędówki
Burberry i wysiadła z taksówki.
Miała dzień wolny, więc na wyprawę na warzywno owocowy targ wybrała parę czarnych
balerin od Tory Burch i ciemne, sprane rurki marki Citizen Jeans.
To było jej ulubione miejsce, kiedy nie spędzała czasu ze swoimi przyjaciółkami.
Te wszystkie piękne kolory i świeże zapachy uspokajały ją. Tak, jak Alice miała swoją
garderobę, a Rosalie bieganie, to było osobiste niebo Belli.
Gdy jej wzrok przyciągnęły duże pęczki mięty, Bella ruszyła w stronę stoiska, zachowując się
jak trzylatek w święta Bożego Narodzenia.
Idąc wyjęła swojego Blackberry z
niebieski-to-nowy-czarny
torby typu tote*, którą nosiła na
zakupy i wysłała smsa do Rosalie i Alice.
Noc z Audrey Hepburn???
- B
Wiedziała, że się zgodzą. Zwykły robić to raz w miesiącu. Bella ugotuje coś smakowitego, a
później dziewczyny siądą razem ubrane w dresy, z włosami upiętymi do góry i w naszyjnikach
z pereł.
Tak, tak, tak!!!!
- A
Nie mogę się doczekać
- R
Zajęta planowaniem posiłku, jaki przygotuje, Bella nie zauważyła, że ktoś stoi obok niej,
dopóki nie złapał tego samego pęczka pietruszki, co ona.
Gdy ich dłonie przypadkiem się zetknęły, Bella odwróciła głowę i stanęła oko w oko z szefem
kuchni restauracji, w której jadła któregoś wieczoru.
O, kurczę. Jak on miał na imię? Szef... Szef... Jak to było?
- Przepraszam. Proszę bardzo - powiedział wskazując na pietruszkę.
Miał na sobie granatowe polo Lactose'a i zapinaną na suwak kurtkę Nike. Ku rozczarowaniu
Belli, granatowa czapka z logiem New York Yankees** zakrywała jego miedziane włosy.
- Och, nie ma sprawy - odrzekła uśmiechając się i spoglądając na niego. Kiedy jego tęczówki
koloru morza spotkały bursztynowe oczy Belli, na jego wargi wypłynął uśmiech, który ją
oszołomił.
- Nie byłaś może w zeszłym tygodniu w mojej restauracji? - spytał.
- Tak, razem z przyjaciółkami. Jadłam najlepszego halibuta w życiu - odparła, wywołując na
jego twarzy jeszcze szerszy uśmiech. - Jestem Bella - dodała, wyciągając rękę na powitanie.
- Edward. I dziękuję, jesteś bardzo miła - powiedział ściskając jej dłoń. To było niczym lawa,
wytryskująca z kręgosłupa Belli. On też musiał to poczuć, bo trzymał jej rękę przez następne
dziesięć sekund.
Tak, Bella liczyła je w myślach.
- A więc, co chcesz ugotować? - spytał, w końcu puszczając jej dłoń.
- Nie jestem jeszcze pewna, razem z przyjaciółkami urządzamy sobie wieczór Audrey
Hepburn - odpowiedziała, jednocześnie karcąc się w myślach za opowiadanie takich głupot.
- Śniadanie u Tiffany'ego czy Rzymskie Wakacje? - spytał ponownie, wydając z siebie lekki
chichot.
Ochhhhhhh, on zna Audrey! To daje mu dodatkowe punkty na jej liście zatytułowanej "Edward
to ciacho".
- Obydwa - odparła, czując ulgę, bo nie uważał jej za idiotkę.
-------------------------------------------------------------------------------
W miarę jak popołudnie upływało, Bella i Edward szli razem przez targ. Rozmawiali o
posiłkach, które kiedyś ugotowali i miejscach, które odwiedzili.
Od czasu do czasu ich dłonie się spotykały, posyłając iskry wzdłuż kręgosłupa Belli. Chciała
trzymać jego rękę, czuć jego dłoń obejmującą jej ramiona, móc oprzeć się o niego.
To było uczucie porównywalne do tego, kiedy Alice i Rosalie kupiły jej pierwszą Birkin. Chciała
się uczepić i nigdy nie puszczać.
Byli na dalekim końcu targowiska, kiedy aksamitny głos Edwarda wyrwał ją z transu.
- Bello, zdaję sobie sprawę, że to dość niespodziewane - powiedział, wbijając wzrok w swoje
białe Niki. - No cóż, zastanawiałem się... czy może mógłbym kiedyś zaprosić cię na kolację?
Bella ledwo mogła się pohamować. Czuła się, jakby za chwilę miała wyskoczyć z własnej
skóry.
- Z przyjemnością - odpowiedziała, uśmiechając się szerzej, niż wtedy, gdy usłyszała, że Zac
Posen wraca na rynek z nową linią sukienek.
Sięgając do torby, chwyciła brązowy portfel i wyjęła jedną ze swych wizytówek.
- Mój numer komórki jest na odwrocie - powiedziała, podając mu karteczkę.
-------------------------------------------------------------------------------
Zapach jedzenia gotowanego przez Bellę otoczył Alice, gdy przeszła przez drzwi ich
wspólnego mieszkania.
Jak zawsze miała mnóstwo pracy. Właśnie przygotowywali dodatek do magazynu z nową
kolekcją Francisca, więc to wymagało przygotowania modeli. Praca Alice polegała na
zatrudnieniu odpowiednich osób.
Mimo swojego harmonogramu zajęć, wciąż miała w głowie tamtego modela Kline'a. To było
tak, jakby odcisnął w jej głowie piętno. Za każdym razem, gdy widziała granatową koszulę,
myślała o jego oczach i wyobrażała sobie, jak błyszczą.
Alice naprawdę musiała porozmawiać z przyjaciółkami. Musiała im wyjawić, że była w
poważnym trybie zadurzenia.
- Hej B, wróciłam - zawołała od wejścia.
- Hej Al, Rose będzie za dziesięć minut - odpowiedziała z kuchni jej przyjaciółka.
- Okej, to ja się przebiorę - odrzekła Alice, wchodząc do swojej sypialni. Nie wiedziała, czy
powinna:
a) powiedzieć o wszystkim przyjaciółkom
b) pozostać w uśpionym trybie zadurzenia
Wybierając opcję a, Alice zsunęła nadrukowaną sukienkę marki Luca Luca ze swoich
szczupłych ramion i ubrała czarny dres od Juicy. To była konieczność na noc z Audrey.
Wziąwszy swoje perły od Channel, weszła do kuchni, gdzie znalazła Rosalie siedzącą na blacie
i rozmawiającą z Bellą, która właśnie wyjmowała z piekarnika pieczonego kurczaka.
- Hej Rose, B... Muszę z wami porozmawiać - powiedziała Alice, opierając się na kuchennym
blacie.
- Tak, ja też muszę Wam o czymś powiedzieć - dodała Bella, zsuwając fioletowe kuchenne
rękawice.
- To tak, jak ja - odrzekła Rosalie, ześlizgując się na podłogę.
- Okej, w takim razie co wy na to, żebyśmy powiedziały to równocześnie - powiedziała Alice.
Dziewczyny zgodnie pokiwały głową i zachichotały z nowej gry, którą właśnie wymyśliła Alice.
- Dobra, na trzy. Raz, dwa... - dodała, stopniowo ściszając głos.
- Zakochałam się – powiedziały jednocześnie wszystkie trzy.
_____________________________________________________________________
Dodatkowo:
* przykład torby typu tote -
http://blog.urbanoutfitters.com/files/tote_bag.jpg
** z wikipedii, New York Yankees to najbardziej utytuowana drużyna baseballowa grająca we
wschodniej dywizjii American League, z siedzibą w Nowym Jorku.
Rozdział 5 – The Little Things
The little things you do to me, are taking me over, I wanna show you, everything inside me
oh, like a nervous heart crazy beating –
Colbie Caillet
http://www.youtube.com/watch?v=x0iEJAMue_I
Przez kolejne trzy godziny dziewczyny siedziały zwinięte na skórzanej kanapie Belli i Alice.
Analizowały i omawiały każdą chwilę spędzoną ze swoimi nowymi miłosnymi
zainteresowaniami. Każde słowo, każdy ruch, każdą myśl.
Właśnie przechodziły do Rosalie.
- Więc otwierałam drzwi... - powiedziała swoim przyjaciółkom. Siedziała zgięta w pasie, a w
jej głosie brzmiało podekscytowanie. - I wtedy uderzyłam prosto w niego.
- Na początku myślałam, że to ściana - przyznała, nagle zniżając głos do aksamitnego
szeptu. - Ale on jest po prostu taki silny!
- Okej. I co on na to? - spytała Bella, kręcąc się na kanapie.
- Powiedział: "przepraszam, panienko" i podniósł z ziemi moje rzeczy. Po tym, jak mu się
przedstawiłam, poszłam do biura taty.
- Zaczekaj! Jak on ma na imię? Jeszcze nam tego nie powiedziałaś - oznajmiła Alice.
Ogromnie się cieszyła szczęściem przyjaciółki. Rosalie była już w tylu nieudanych związkach,
co Jennifer Lopez.
- Ma na imię Emmett - odrzekła Rosalie, uśmiechając się, gdy go sobie wyobraziła.
- Czekaj, mówimy o kimś na miarę Chace'a Crawforda czy Eda Westwicka? - dopytywała się
Bella, zastanawiając się nad wyglądem chłopaka.
- Mówimy o oczach Crawforda razem z kręconymi włosami Westwicka! - wykrzyknęła Rosalie.
-------------------------------------------------------------------------------
Po wyjściu z biura na krótki lunch, Bella z powrotem weszła do lakierowanej windy w siedzibie
Timesa.
Gdy wychodziła zza rogu korytarza, do jej nosa dotarły ostre czekoladowe nuty zapachowe,
co spowodowało, że natychmiast zatkała usta. Jedyną osobą, która używała takich perfum
była...
- Jessica - powiedziała Bella podchodząc do stojącej w windzie niskiej dziennikarki, której
twarz była w całości pokryta kosmetykami firmy M.A.C.
Podnosząc wzrok znad swojego Blackberry Pearl, kiwnęła w odpowiedzi głową.
Jessica była największą konkurencją Belli w Timesie. Mimo, że obie stworzyły tyle samo
artykułów, które trafiły na pierwsze strony, Jessica wciąż nie chciała zakopać topora
wojennego, bo podczas, gdy Bella dostała biuro, którego okna wychodziły na Hudson Street,
ona miała przyjemność oglądać jedynie obsraną przez ptaki ceglaną ścianę.
Nieważne.
Bella nie miała cierpliwości do dziennikarek, które wyglądały, jak żywcem wyjęte z
reklamy Liz Claiborne.
Popijając beztłuszczowe Chi latté ze Starbucksa, Bella rozmyślała o swoim artykule. Pisała
recenzję na temat trójwymiarowych i geometrycznych aspektów nowej kolekcji Oscara de la
Renty.
Jej dzisiejszy artykuł nie wędrował na pierwsze strony, ale była pewna, że trafi co najmniej na
wewnętrzną okładkę.
Idąc w stronę drzwi do swego biura usłyszała Caitlin, przemawiającą swoim wysokim głosem
do słuchawki służbowego telefonu.
- Biuro panny Swan... proszę chwilkę zaczekać.
- Panno Swan, kiedy pani nie było Alex przyniósł jakieś materiały, które uznał za przydatne
do pani nowego artykułu. Położyłam je na pani biurku.
- Dobrze. Dziękuję, Caitlin - odparła Bella. Redaktor naczelny dostarczał jej wydruki kolekcji,
o której miała pisać. Tworzyli naprawdę zgrany zespół. Byli Dolce i Gabbaną dziennikarskiego
świata.
Kładąc kawę i swą klasyczną torebkę od Chloe na biurku, zaczęła przeglądać plik materiałów.
- Panno Swan, jest do pani telefon na trzeciej linii - powiedziała przez intercom w telefonie
Caitlin.
Podnosząc błyszczącą czarną słuchawkę, Bella przycisnęła swoim paznokciem ozdobionym
francuskim manicure trzeci guzik.
- Isabella Swan - powiedziała. Bella zawsze używała swojego pełnego imienia, co
powodowało, że brzmiała bardziej profesjonalnie.
- Cześć Bello, tu Edward... pamiętasz, spotkaliśmy się kilka dni temu - rzekł aksamitny głos.
'Pamiętasz'
. Jakby w ogóle mogła zapomnieć. Ależ prrroszęęę. To było tak, jakby miała
zapomnieć, jak Zac Efron wyglądał bez koszulki w
17 Again
. Oba wydarzenia już na zawsze
pozostaną wrośnięte w jej pamięć.
- Tak, pamiętam. Co u ciebie Edwardzie? - spytała chichocząc i siadając w swym skórzanym
fotelu.
- Wszystko dobrze. A u ciebie?
- Dobrze. Właśnie przeglądam materiały do nowego artykułu.
- Och. Więc nie zajmę ci dużo czasu. Widzisz, mój przyjaciel powiedział, żebym zaczekał
jeszcze jeden dzień, zanim do ciebie zadzwonię, ponieważ najwyraźniej dzwoniąc teraz
zabrzmiałbym desperacko, ale skoro już z tobą rozmawiam, mogę równie dobrze zapytać
teraz... Czy znajdziesz czas, żeby wyjść ze mną jutro wieczorem? - spytał, wymawiając słowa
z taką prędkością, jakby miał na to jedynie trzydzieści sekund.
- Z wielką przyjemnością.
Po podaniu mu adresu swojego apartamentu, Bella spędziła mniej więcej trzydzieści minut
kręcąc się na swoim fotelu i szczerząc, jak głupi do sera.
-------------------------------------------------------------------------------
Po wyjściu z taksówki, Rosalie ukradkiem przyjrzała się swojemu odbiciu w metalowej klamce
drzwi prowadzących do budynku jej ojca.
Jej brązowa, sięgająca kolan sukienka z małym skórzanym paskiem usadowionym w talii była
idealną kombinacją stroju nadającego się do pracy i zarazem modnego. Jej długie, falujące
blond włosy zwisały na jednym ramieniu, spięte w luźny kucyk. Całościowo, jej wygląd mówił
'
Ciężko pracuję i wciąż wyglądam atrakcyjnie.'
To była wiadomość, którą pragnęła przesłać w kierunku konkretnej osoby, pracującej na
dziesiątym piętrze.
Po wyjściu z ogromnej windy, Rosalie zobaczyła, jak jej nowy obiekt westchnień podchodzi do
drukarki położonej w rogu pomieszczenia z kwietniowym numerem Cosmo w ręce. To było
bardziej szokujące, niż chwilowa moda na kowbojki.
- Wow, Emmett . Wyobrażałam sobie Ciebie bardziej jako czytelnika Sports Illustrated, ale
Cosmo też nie jest złe - zawołała.
- Och, Rosalie, musisz mi pomóc. Potrzebuję kobiecego punktu widzenia - powiedział
podbiegając do niej. Oczywiście to spowodowało, że jego kręcone włosy spływały wkoło jego
twarzy, niczym modelowi.
Omójbosz, czy on nie jest zabójczy? Okej, opamiętaj się Rose!
- Za parę dni są piętnaste urodziny mojej siostry i nie mam pojęcia co jej kupić - spytał, a na
jego twarzy malowała się troska. Wyglądał jak sześciolatek, który martwi się, że zębowa
wróżka o nim zapomni.
- Hmmm, czy ona ma jakieś hobby, ulubionych projektantów?
- Zawsze opowiada o jakimś facecie o imieniu Zac. Czy to coś pomoże?
- Na pewno chodzi o Zaca Posena, hmm... ma bardzo dobry gust - odparła aprobująco
Rosalie. - Uwielbiam jego sportowe sukienki. Jego rozszerzane suknie są przepiękne i idealne
na formalne okazje. Ponadto jego sukienka Sander jest zabójcza i nigdy nie spudłujesz
wybierając jedną z toreb z jego srebrno metalicznej kolekcji.
Kiedy Rose w końcu otrząsnęła się z fazy na Posena, zobaczyła, że Emmett gapi się na nią,
jakby właśnie przemówiła świńską łaciną. Gdyby zmarszczył brwi jeszcze trochę, stałyby się
jedną linią.
Błyskawicznie się wycofując, Rosalie powiedziała.
- Może po prostu Ci pokażę. Spotkamy się o ósmej w Barney's?
Oczy Emmetta natychmiast rozbłysły, a jego chłopięcą twarz rozjaśnił ogromny uśmiech.
- Och, nie wiem, jak ci dziękować. Nie mam pojęcia, co robię - odrzekł wydychając pokaźny
haust powietrza i podnosząc do góry magazyn.
- Nie ma sprawy, zobaczymy się później - powiedziała, odwracając się na obcasie swoich
złotych sandałków.
-------------------------------------------------------------------------------
- Cześć tatusiu, czy mogę o coś spytać? - oznajmiła Rosalie, kładąc widelec na leżącym przed
nią talerzu z na wpół zjedzoną sałatką. Wraz z ojcem wybrali się na krótki lunch do Bistro
Greenwich Village, aby zakończyć przygotowywanie dokumentów na ewentualną rozprawę.
- Oczywiście, kochanie. o co chodzi? - spytał, kładąc swoją kanapkę z powrotem do
wykonanego z ekologicznego tworzywa pojemnika.
- No cóż, nie za bardzo wiem, jak zadać to pytanie, ale - jaki jest Emmett? - odparła,
próbując zabrzmieć nonszalancko, żeby jej ojciec nie zorientował się o co chodzi. W końcu
był prawnikiem.
- A, Cullen. To bystry dzieciak, jest na trzecim roku prawa Uniwersytetu Nowojorskiego. Dla
mnie pracuje już drugi rok i prawdopodobnie zaoferuję mu stały etat, kiedy ukończy naukę -
odpowiedział. Brzmiał niczym trener futbolu rozprawiający o swoim przyszłym nabytku. - A
dlaczego pytasz?
- Po prostu się zastanawiałam. Potrzebował pomocy przy wyborze prezentu urodzinowego
dla siostry - powiedziała Rosalie, popijając cytrynową wodę i mając nadzieję, że jej ojciec kupi
tę żałosną wymówkę, tak, jak media kupiły to, że Lauren i Heidi* ogłosiły rozejm.
-------------------------------------------------------------------------------
Po nałożeniu trzeciej warstwy błyszczyka na swoje godne Scarlet Johansson usta, Rosalie
przeczesała palcami końce swojego kucyka.
Dlaczego tak się denerwowała? W końcu to nawet nie była randka. Pomagała mu wybrać
urodzinowy prezent, na litość boską.
Usiłując wsłuchać się w trzeźwo myślącą część swojego mózgu, Rosalie głośno wypuściła
powietrze z płuc i wpatrzyła się w samochody przejeżdżające za podrapaną szybą taksówki.
Nerwy natychmiast powróciły, kiedy zobaczyła go opartego o ścianę Barney's. Nawet
wyglądając niezręcznie, zasługiwał na dziesięć punktów.
- Rosalie - zawołał, gdy zauważył, jak wychodzi z taksówki.
- Hej Emmett. Jeśli chcesz możesz tak, jak inni mówić do mnie Rose - powiedziała, próbując
zachowywać się tak, jakby wcale go wcześniej nie obserwowała.
- Dobrze. A przy okazji bardzo dziękuję za tą dzisiejszą pomoc.
- Jeszcze mi nie dziękuj, bo na razie nie znaleźliśmy idealnego prezentu - odparła, gdy
wchodzili do środka przez duże, podwójne, szklane drzwi.
Gdy jej nozdrza wypełnił znajomy zapach skórzanych toreb i Channel, Rosalie poczuła się jak
w domu.
- Rosie, Rosie - usłyszała wysoki głos sprzedawcy, który zawsze obsługiwał ją i jej
przyjaciółki.
- Cześć Richie - odparła, składając powitalne całusy na jego policzkach.
- Czekaj, czekaj, czekaj, pozwól mi rzucić okiem na mojego ulubionego dyrektora marketingu
- dodał, zdejmując swoje chude ręce z ramion Rosalie. - Sukienka Hugo Bossa, pasek
Burberry, sandałki Mui Mui, dobra robota - powiedział, klaskając niczym nauczyciel rękoma
obwieszonymi srebrnymi pierścionkami.
- Dziękuję Richie. Czy nowa kolekcja Zaca Posena już przyszła?
- Dopiero co. Chodź, pokażę Ci - odpowiedział, oferując jej ramię, które Rosalie ochoczo
przyjęła.
- Rosie, proszę, proszę powiedz mi, że to ciacho jest singlem - wyszeptał Richie, podczas
gdy wspinali się po schodach na drugie piętro.
- Jestem naprawdę pewna, że jest hetero. Na początku nawet nie wiedział kim jest Zac -
odrzekła Rosalie, odrobinę za głośno.
- Ach, ci najprzystojniejsi zawsze są - westchnął, pstrykając palcami, jak gdyby właśnie
przegrał jakiś zakład.
Po dotarciu na drugie piętro, Rosalie przywitała różnokolorowa zimowa kolekcja.
- Oto jego nowa linia. Rosie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała, tylko mnie zawołaj -
powiedział i oddalił się kiwając głową w stronę Emmetta, który wyglądał na nieźle
zakłopotanego.
- Okej, znasz jej wymiary? - spytała go Rosalie, przeszukując wieszak pełen bluzek.
- Sięga mi dotąd - powiedział wskazując do połowy swojej klatki piersiowej.
- Hmmm, no cóż, skoro nie znam jej rozmiaru, co powiesz na torebkę? - spytała, śmiejąc się
z jego nieporadności i wypuszczając z rąk kremową szyfonową bluzkę. - Jaki jest jej ulubiony
kolor? - dodała, podchodząc do jednego ze stołów prezentujących nową ekspozycję.
- Fioletowy - odparł zdecydowanie, idąc za nią.
- To przyszło dziś z rana, proszę pani - powiedziała jedna z ekspedientek, przyglądając się,
jak Rosalie praktycznie pożera wzrokiem rozłożoną przed nią lawendową kolekcję.
- Są idealne. Emmett, torba na ramię czy kopertówka? - odrzekła, wskazując na torebki.
- Um, co? - odparł Emmett, pocierając ręką po karku i przygryzając nerwowo dolną wargę.
Czy mógł wyglądać jeszcze bardziej uroczo?
- Weźmiemy torbę - oznajmiła ekspedientce Rosalie, chichocząc na widok Emmetta.
Po tym, jak chłopak zapłacił za torebkę, kobieta zostawiła ich i poszła ją zapakować.
- Czy ty i twoja siostra jesteście naprawdę blisko? - spytała Rosalie.
- Tak. Śmierć mojej mamy i fakt, że tata specjalnie się nami nie zajmuje, spowodował, że
zbliżyliśmy się z Carson.
- Bardzo mi przykro, z obu powodów - odparła, wpatrując się w jego lodowo błękitne oczy.
Nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, jak to jest stracić rodzica.
- Dziękuję. Mój tata jest chirurgiem w Mount Sinai. Zawsze chciał, żebym przejął jego
praktykę po ukończeniu college'u, więc przez to, że zacząłem studiować prawo, nie jest
między nami zbyt dobrze. Nie za bardzo potrafimy się dogadać. A jeśli chodzi o moją mamę,
no cóż, chorowała od dłuższego czasu... więc lepiej, że teraz spoczywa w spokoju -
powiedział szczerze. Rosalie mogła dostrzec zmianę w jego oczach, kiedy mówił o swoim ojcu
i gdy opowiadał o matce. Niewzruszenie, a następnie smutek.
- Pani zakup - odrzekła sprzedawczyni, podając Rosalie papierową torbę.
- Dzięki - odpowiedziała, podając torbę Emmettowi.
Kiedy wyszli z Barney's Emmett złapał dla niej taksówkę.
- Hej Rose, nie wybrałabyś się ze mną na kolację? - spytał nieśmiało, spuszczając wzrok na
swoje buty.
- W sensie, że na randkę? - odparła. Rosalie była zdziwiona bardziej, niż kiedy usłyszała, że
Corbin Blue** będzie miał własne turnee. Dziesięć minut temu opowiadał jej o rodzinnej
tragedii, a teraz chce się umówić na kolację?
- Nie, jeżeli wolisz, żeby tak nie było. Może to być zwykła kolacja w podziękowaniu za
pomoc. Randką nazwiemy to tylko, jeżeli pocałuję cię na pożegnanie - powiedział, otwierając
przed nią drzwi do taksówki.
- Nie, z przyjemnością wybiorę się z tobą na kolację - odpowiedziała uśmiechając się
promiennie, podczas, gdy on wyjął swojego Blackberry. Zamiast imienia, Rosalie zapisała pod
swoim numerem
"zakupowa ślicznotka"
. Był to test, któremu poddawała każdego chłopaka,
żeby sprawdzić, czy skupiał się na niej samej, czy tylko na jej wyglądzie. I czy będzie umiał ją
rozpoznać i zapamiętać spośród miliona innych dziewczyn z listy kontaktów.
- Zadzwonię - obiecał Emmett, wsuwając telefon z powrotem do tylnej kieszeni swoich
eleganckich spodni marki Brooks Brothers.
- Panienko, musisz wejść do środka. Światła się zmieniają - krzyknął przez okno denerwujący
kierowca, rujnując idealną chwilę. Rosalie nie zauważyła, że Emmett wciąż trzymał dla niej
otwarte drzwi.
- Dobrej nocy -
powiedział uśmiechając się, gdy je za nią zamykał.
_____________________________________________________________________
Od autorki: Chace Crawford ma jasnoniebieskie oczy, a włosy Eda Westwicka są naprawdę
ciemno brązowe. Obydwaj grają w serialu Gossip Girl (autorka przeprasza, jeśli ktoś
zastanawiał się o co chodzi).
Dodatkowo:
* Lauren i Heidi to uczestniczki reality show The Hills.
** Corbin Blue to jeden z głównych aktorów High School Musical
Rozdział 6 – If Ever I Could Love
I wonder if you feel, the same way that I do, if ever I could love, I think it could be with you –
Keith Urban
http://www.youtube.com/watch?v=XZXqIaKLtzY
Po nałożeniu podwójnej warstwy błyszczyku na swoje wydatne usta, Bella chwyciła czarną
pikowaną Chanel i wyszła z sypialni.
- B, wyglądasz olśniewająco - powiedziała Alice, odwracając się na kuchennym krześle.
Musiała zadrzeć głowę do góry, żeby ujrzeć coś ponad stosem identyfikatorów modeli i
modelek. Alice miała w zwyczaju zabieranie do domu więcej pracy niż Ryan Seacrest.
- Jesteś pewna? - spytała niezdecydowanie dziewczyna, co było równie zadziwiające, co Chris
Brown broniący swojej niewinności. Kiedy chodziło o ubrania, Bella nigdy nie miała
wątpliwości.
Wiedziała, że czarna tunika z rękawami długości 3/4 i dopasowanym paskiem podkreślała jej
idealną talię, a do tego połyskiwała w odpowiednim świetle.
Wiedziała też, że czarne czółenka od Nanette Lepore wydłużały jej szczupłe nogi, a jej długie
włosy opadały na plecy, układając się w gładkie i lśniące fale.
Więc dlaczego gdzieś na dnie jej żołądka pojawiło się to dziwne uczucie, które wcześniej
towarzyszyło jej w trakcie rozmowy z dziekanem zajmującym się rekrutacją w Princeton?
- Tak, i niech ci nawet nie przychodzi do głowy, żeby ubrać pod tunikę obcisłe dżinsy. Tak
jest idealnie! - powiedziała Alice, uśmiechając się na widok tych nietypowych dla swej
przyjaciółki wątpliwości.
- Dzięki. Chyba po prostu trochę się denerwuję - przyznała Bella. - Nie byłam na randce
przez jakieś, zastanówmy się - cztery lata?
- No cóż, więc przestań. W tej chwili mogłabyś zawstydzić samą Leighton Meester - odparła
Alice, próbując być dla niej jak największym wsparciem. Bardzo się cieszyła, że Bella idzie na
randkę, co oznaczało, że uporała się z rozstaniem, albo przynajmniej próbowała to zrobić.
Nagle przerwał im dzwonek do drzwi.
- Dokładnie ósma. Idealnie na czas - oznajmiła Alice kiwając głową z uznaniem i wstając z
krzesła.
Poprawiając tunikę po raz ostatni, Bella poszła za nią i otworzyła drzwi.
- Hej - powiedziała, uśmiechając się. Gdy napotkała oczy koloru jadeitu, wzdłuż jej
kręgosłupa przebiegł znajomy dreszcz.
- Hej, wyglądasz wspaniale - powiedział, gdy jego oczy omiotły zgrabne ciało Belli.
- Miło cię znowu widzieć. Jestem Alice, 1/3 paczki Belli - odrzekła stojąca za jej
plecami
dziewczyna, skutecznie przerywając ich idealną chwilę.
- Edward - odparł chłopak, ściskając jej dłoń.
- Granatowy Victor Gelmaud z dekoltem w łódeczkę, założony na t-shirt od Tima Hamiltona i
ciemne, sprane dżinsy Diesel. Dobra robota, akceptuję - dodała, odwracając się w
przeznaczonych jedynie do użytku domowego, fioletowych butach typu UGG* i wracając do
swoich zajęć.
Przewracając oczami, Bella wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi.
- Jak ona to zrobiła? - spytał zdumiony Edward, gdy szli w stronę windy.
- To taki dziwny szósty zmysł, który posiadamy - zachichotała Bella. Nie miała zamiaru go
okłamywać; mogły odróżnić dżinsy Citizen od True Religion w każdej chwili.
Gdy wychodzili na zewnątrz budynku, Bella mogła przysiąc, że Thomas przyglądał się
Edwardowi. Był trochę opiekuńczy w stosunku do dziewczyn.
- Nie masz nic przeciwko spacerowi? Mój apartament jest tylko trzy budynki stąd -
powiedział, wskazując wzdłuż ulicy.
- Pewnie - odparła. Dzięki temu spędzą razem trochę więcej czasu.
-------------------------------------------------------------------------------
Mieszkanie Edwarda było mniej więcej dwa razy mniejsze niż elegancki apartament Belli, ale
gdy tylko zobaczyła jego kuchnię, wszystko inne przestało być ważne.
- Omójbosz, masz Vikinga 30**! Przecież one dopiero co pojawiły się w sklepach! - pisnęła,
upuszczając torebkę i przesuwając rękoma po nieskazitelnych, stalowych gałkach. Dopiero
śmiech Edwarda spowodował, że otrząsnęła się z transu.
- Tak, mam całkiem niezłe kontakty - powiedział posyłając jej uśmiech.
- Przepięknie pachnie - odparła, wskazując na bruschettę*** leżącą na drewnianej desce,
położonej na jego granitowym kuchennym blacie. - Potrzebujesz pomocy?
- Nie, dzisiaj masz zakaz pomagania w czymkolwiek. Tutaj czekają taborety - odrzekł,
zerkając za blat. Na jego brzegu były usytuowane dwa metalowe krzesła, tak, że ludzie mogli
na nich usiąść zupełnie, jak przy ladzie w barze.
Po zajęciu miejsc, Edward lekko się pochylił i położył przed Bellą kieliszek wina oraz talerz z
bruschettą.
- Naprawdę pięknie wyglądasz.
- Dziękuję - odpowiedziała Bella, czując, że krew z całego ciała właśnie wędruje do jej twarzy.
Co? Kiedy ostatnio się zarumieniła? Isabella Swan się nie rumieni!!!
- A więc, co lubisz robić? - spytała.
- No cóż, poza powodowaniem, że się rumienisz w liceum lubiłem grać w piłkę nożną, no i
oczywiście jest jeszcze gotowanie - powiedział, powodując, że zarumieniła się jeszcze
bardziej i położył na kuchence miskę z makaronem.
- Kiedy zorientowałeś się, że chcesz być szefem kuchni? - dopytywała się, starając się nie
przybierać tonu głosu charakterystycznego dla reporterki.
- No cóż. Mój dziadek zaczął uczyć mnie gotowania, kiedy byłem wystarczająco duży, żeby
utrzymać łyżkę. Lubił nazywać mnie swoim małym protegowanym - odparł, śmiejąc się. Och,
jak Bella kochała ten śmiech.
- Był właścicielem restauracji, więc często pomagałem mu po treningach piłki. Zanim zmarł
zmienił nawet jej nazwę na Nipote, co w języku włoskim oznacza "wnuk". Sądzę, że chyba od
początku wiedział, że pewnego dnia ją po nim przejmę - dodał, wzruszając ramionami.
Wieczór przebiegał bezproblemowo. Bella zauważyła, jak łatwo rozmawia się jej z Edwardem,
zupełnie, jakby znała go całe życie.
Gdy przyglądała się jak gotował, ogarnęło ją dziwne uczucie. Był niezwykle pewny każdego
ruchu, każdego cięcia. Nawet, kiedy przewiesił swój biały ręcznik do rąk przez ramię był
megaseksowny.
- Czy jadłaś może wcześniej bananowe flambe? - zapytał, kiedy skończyli jeść.
- Nie, ale widziałam, jak Emeril je przyrządza. Czy to też się liczy? - odrzekła żartobliwym
tonem.
- W takim razie chyba będziemy musieli zafundować je sobie na deser, prawda? - powiedział
Edward, wyjmując czystą deskę do krojenia i nóż.
Po pokrojeniu bananów, Edward dodał je do patelni wypełnionej cukrem.
- Tylko patrz - oświadczył, uśmiechając się. Domyślając się, że to część przedstawienia, Bella
nachyliła się nad blatem, jakby była na Mistrzostwach Świata.
Postępując krok do tyłu i oddalając patelnię od ciała, niczym zawodowiec, Edward dolał do
mieszanki trochę rumu. Bella przypomniała sobie, że płomień powinien wystrzelić z patelni,
kiedy płomienie nieomal musnęły twarz Edwarda.
- Chwalipięta - wykrztusiła, kiedy chłopak przewrócił owoce na patelni jedynie za pomocą
jednego ruchu nadgarstka.
- Muszę się popisywać przed tobą - powiedział, puszczając jej oczko.
Po dojedzeniu ostatniej drobinki bananowo-lodowej mikstury, Bella odetchnęła z
zadowoleniem. Zdecydowanie będzie potrzebowała Rosalie, żeby zmusiła ją jutro do biegania.
- I jak ci smakowało? - spytał Edward z siedzenia na przeciwko. Dopiero wtedy dziewczyna
zorientowała się, jak blisko siebie siedzą. Jej świeżo ogolone nogi były taktownie skrzyżowane
w kolanach i przyciśnięte do jego zakrytych dżinsami nóg.
Gdy Bella spojrzała znad swoich długich rzęs, zauważyła, że Edward intensywnie się jej
przygląda.
Czy była na to gotowa? Minęło ile? Tydzień? Czy może dwa? Czy to było wystarczająco długo?
Bez względu na to, jak bardzo kochała ten uśmiech, jak długo tak naprawdę znała tego
mężczyznę?
Ale gdy jej bursztynowe oczy spojrzały w jego zielone, poczuła się bezpiecznie. W tym
momencie wiedziała, że on jej nie zrani i było to bardzo pocieszające.
Pochylając się, Edward założył pasemka ciemnych włosów Belli za jej uszy i pozwolił, by jego
ręka przez chwilę spoczywała na jej policzku.
Bella pozwoliła, by zawładnął nią instynkt i zamknęła oczy. Podnosząc lekko głowę, w końcu
dotarła do swojego celu.
Gdy przycisnął swoje gładkie usta do jej warg, na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Była
wdzięczna, że oboje siedzieli, bo jego słodki, delikatny dotyk powodował, że miękły jej
kolana.
Zanim otworzyła oczy, przyłożyła swoje gładkie czoło do jego. Nie chciała pozwolić umknąć
tej chwili i poczuciu połączenia.
Gdy w końcu podniosła powieki, zobaczyła uśmiech na jego twarzy, kiedy sam otwierał oczy.
Przybierając swój najbardziej uwodzicielski uśmiech, odetchnęła.
- Było wyśmienite.
-------------------------------------------------------------------------------
Rosalie była tak podekscytowana randką Belli, że tego ranka praktycznie wskoczyła do biura.
Dziewczyny przeprowadziły telekonferencję w trakcie drogi do pracy. Najwyraźniej, to była
'najlepsza randka we wszechświecie'.
- Panno Hale, przyszły dziś do pani kwiaty. Leżą na pani biurku - powiedziała jej asystentka w
średnim wieku, czytająca magazyn 'Ogrody'.
- Dziękuję Cindy - wykrzyknęła przez ramię Rosalie. Błagała bogów mody, żeby kwiaty nie
okazały się prezentem od jednego z flirtujących menadżerów. Mężczyzna próbował się z nią
umówić od miesiąca. Jak on miał na imię? Mick? Albo może Mike?
Wchodząc do środka, Rosalie ujrzała szklaną wazę zapełnioną białymi i różowymi liliami.
Kładąc swoją trawiastozieloną Stellę McCartney w rogu lakierowanego biurka, otworzyła
dołączony bilecik...
Świetny pseudonim, dziękuję za wczorajszą pomoc.
Zadzwoń, jeśli jesteś wolna wieczorem.
- Emmett
301 673 2962
Rosalie spędziła następne pięć godzin usiłując dokończyć ostatnią recenzję. Stwierdzenie, że
była roztargniona było niedopowiedzeniem. Za każdym razem, gdy wdychała słodki zapach
lilii, myślała o nim. Jego uśmiechu i śmiechu, o tych przeszywających oczach.
Nie chciała wyglądać na zdesperowaną. To oznaczało - nieważne, jak bolesne miało to być -
że musiała odczekać zanim do niego zadzwoni. A w dodatku miała wystarczająco dużo pracy,
żeby zająć się do czasu lunchu. Tak, lunchu. To wtedy do niego zadzwoni.
Decydując się na wyrwanie z niedoli, Rosalie wzięła głęboki, oczyszczający oddech i podniosła
pachnący kwiatami bilecik, żeby wykręcić jego numer.
Wdech przez nos, wydech ustami. Wdech przez nos, wydech ustami.
- Emmett McCarty - usłyszała głęboki głos.
- A więc siedzę tu pisząc recenzje z występów i powoli robię się głodna. Co byś poradził
takiej dziewczynie? - spytała niewinnie.
- Rose. Cieszę się, że zadzwoniłaś bo właściwie miałem zamiar pójść na kolację do pewnej
restauracji. Nie masz dziś przypadkiem wolnego wieczoru? - odparł. Mogła praktycznie
wyczuć uśmiech formujący się na jego ustach.
- Tak, jestem dziś wolna. Co proponujesz?
- Przyjdę po ciebie o ósmej. Jaki jest twój adres?
Po podaniu mu swoich namiarów, Rosalie spędziła kolejną godzinę podskakując po pokoju,
jakby właśnie wygrała na loterii. Nie trzeba zaznaczać, że do końca dnia nie udało się jej
dokończyć żadnego zlecenia.
-------------------------------------------------------------------------------
Rosalie postawiła na kremową mini sukienkę typu vintage i czarną, dopasowaną kurtkę od
Zary.
Kiedy wsuwała na stopy sięgające do kostek botki marki Report, usłyszała delikatne pukanie
do drzwi.
Potrząsając po raz ostatni swymi blond lokami, odeszła od lustra i pobiegła otworzyć.
Otwierając i odrzucając drzwi na bok, niczym niepotrzebny skrawek materiału, Rosalie
spojrzała w oczy, o których śniła na jawie przez cały dzień.
- Hej. Wejdź na chwilkę, muszę jeszcze tylko wziąć torebkę - powiedziała bez tchu.
Gdy szła, lub może raczej kroczyła w stronę stolika, żeby zabrać swoją czarną Chanel czuła
na sobie jego wzrok.
- Jesteś taka piękna - odparł, gdy z powrotem do niego podeszła.
- Ty też niczego sobie - odpowiedziała, uśmiechając się. No cóż, w rzeczywistości 'niczego
sobie' zdecydowanie nie mogło oddać mu sprawiedliwości. Blezer od D&G osłaniał jego
szerokie ramiona, a na nogach miał ciemne, dopasowane dżinsy.
-------------------------------------------------------------------------------
Kolacja, oczywiście, była idealna. Robił wszystko jak należy - otwierał przed nią drzwi,
odsuwał krzesła, był miły dla kelnera i zamówił najlepsze wino.
Och, był po prostu doskonały.
Teraz zabierał ją z powrotem do jej mieszkania.
Każdy z ich długich kroków do siebie pasował, tak więc od czasu do czasu ich dłonie się
spotykały, posyłając gęsią skórkę wzdłuż jej ramienia.
Za trzecim razem Rosalie poczuła, jak palce Emmetta delikatnie sięgają, by chwycić jej dłoń.
Ich palce się splotły, zwisając w dół i dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu. Ta chwila
była bardziej idealna niż pierwszy pocałunek Dana i Sereny w pierwszym sezonie.
- Więc, co planujesz na urodziny swojej siostry? - powiedziała, próbując rozpocząć rozmowę.
- Miała już imprezę urodzinową w zeszły weekend, więc teraz będziemy tylko my i chińskie
jedzenie. I prawdopodobnie po raz kolejny zmusi mnie do obejrzenia "Diabeł ubiera się u
Prady" - odparł, śmiejąc się tubalnie.
- Och, uwielbiam ten film. Emily Blunt powoduje, że za każdym razem pękam ze śmiechu -
odrzekła, patrząc na niego.
- Powinnaś przyjść. I tak zawsze zamawiamy za dużo krokiecików.
- W porządku - powiedziała, uśmiechając się promiennie. Cieszyła się, że znowu go zobaczy,
ale równocześnie miała kłopoty z koncentracją, bo jego szorstka dłoń wciąż dotykała jej
gładkiej.
Gdy skręcili za róg, gdzie stał jej budynek, Rosalie nie chciała iść dalej, nie chciała się ruszyć.
- Dziękuję za dzisiejszy wieczór - oznajmiła, patrząc mu w oczy.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Nie chciała, żeby ich randka skończyła się tak, jak w tych tandetnych romansidłach. Ale w tej
chwili wszystko czego pragnęła, to jego usta na swoich.
Przejmując kontrolę, podniosła dłoń do jego twarzy, głaszcząc kciukiem jego mocno
zarysowaną szczękę.
Nie była do końca pewna, co stało się potem, bo jedyne co miało znaczenie to jego wargi
przyciśnięte do jej ust. Pocałował ją jak delikatny kwiat, łagodnie i bez trudu.
To był najsłodszy pierwszy pocałunek, jaki kiedykolwiek przeżyła.
Poczuła mrowienie w kręgosłupie, gdy się pochylił i wyszeptał do jej ozdobionego
diamentowym kolczykiem ucha.
- Dobrej nocy, moja piękna.
-------------------------------------------------------------------------------
- Matko, czego chcesz? - Rosalie wrzasnęła do telefonu. Kochała swoją matkę, ale dzwonienie
do niej o piątej nad ranem w dzień, kiedy nie biegała było zwykłym szaleństwem. Ona też
potrzebowała snu.
- Czy matka nie ma już prawa zadzwonić i zapytać, jak przebiegła randka jej jedynej córki?
- Nie o piątej ra … - zaczekaj, skąd wiesz, że byłam na randce? Nie zdążyłam nawet
powiedzieć Belli i Alice! - wykrzyknęła. Czy jej mama ukryła gdzieś kamerę albo coś w tym
stylu?
- Twój ojciec mi powiedział.
- Co? A skąd on o tym wie? - wyjęczała dziewczyna. Nie chciała, żeby jej rodzice wiedzieli co
się dzieje w jej życiu prywatnym.
- Rose, kochanie. Chyba nie myślałaś, że ten chłopiec gdzieś cię zaprosi nie pytając wcześniej
twojego ojca, prawda? W końcu to jego szef - zauważyła.
Jakkolwiek mocno Rosalie chciała gniewać się na swoją mamę, nie była w stanie, gdyż przez
całe dwadzieścia pięć lat jej życia żaden mężczyzna nie był dla niej takim dżentelmenem.
_____________________________________________________________________
Dodatkowo:
* przykład butów typu UGG :) -
http://www.productwiki.com/upload/images/ugg_australia_classic_tall_boot.jpg
** Wiking 30 to typ kuchenki
*** bruschetta to rodzaj włoskiej przekąski
Rozdział 7 – Deja Vu
Boy I try to catch my self, but I’m out of control, your sexiness is so appealing I can’t let it go
–
Beyonce Knowles
http://www.youtube.com/watch?v=h4InvUnqAtA&feature=related
- Okej, mamy to. Przejdźmy więc do sesji Jaspera, zanim zrobi się pochmurno - krzyknęła
Alice do dwudziestoosobowej grupy.
W wolnym tłumaczeniu:
"Hej, ty, pozująca na Paris Hilton. Tak, ty! Zostaw mojego faceta W
TEJ CHWILI, zanim wymierzę swoim czarnym zamszowym kozaczkiem od Isabel Marant w
twoją żałosną podróbkę tyłka!"
Nie chodziło o wzrost modelki, liczący metr siedemdziesiąt osiem, ani o jej długie, jasnorude
włosy. Ależ prrroooszęęę! Alice wiedziała, że jej ciało zasługiwało na "6", a włosy na "6+".
Nie, tutaj w grę wchodziła ręka dziewczyny, obejmująca jego ramiona, co spowodowało, że
Alice była bardziej zazdrosna, niż Bridget Moynahan, kiedy Tom zostawił ją dla Gisele*.
Wziąwszy uspokajający oddech, Alice wypiła jakże w tej chwili potrzebny łyk podwójnego
espresso. Musieli zacząć o świcie, żeby móc przesłać fotki do Francisca przed południem.
Skoro mężczyzna był obecnie w Milanie, Alice musiała się wszystkim zająć. Chociaż to i tak
nic nie zmieniało; to ona zawsze zajmowała się reklamami.
Dwójka modeli razem z grupą fryzjerów i ludzi od makijażu, fotograf, jego asystent oraz
sama Alice stali na szczycie jednego z wielu mostów w Central Parku. Jeziorko i drzewa
tworzyły ładne tło. Dziewczyna już wcześniej wynajęła teren, który będzie im potrzebny, żeby
nie przeszkadzali im żadni przechodnie.
Alice zerkała na ekran MacBooka w czasie, gdy pojawiały się na nim poprzednie zdjęcia.
Podczas, gdy fryzjer układał pofalowane włosy Jaspera do kolejnej sesji, dziewczyna
przeglądała film.
- Arch, pierwszy set jest idealny - wykrzyknęła w stronę niskiego mężczyzny. Oczywiście były
przepiękne, ale Alice nie mogła spodziewać się czegoś innego po światowej sławy fotografie.
Wybierając najlepsze zdjęcie, Alice upewniła się, że dżinsy były na nim w centrum uwagi.
Jej ręce obejmowały jego szyję, jego ręce spoczywały na dole jej pleców. Ukazując jej dżinsy i
fragment pleców, Jasper trzymał brzeg jej koszulki w pięściach i opierał podbródek na jej
ramieniu. Odkąd modele - poza sesjami, w których występowali sami - zazwyczaj byli jedynie
dodatkiem, uwaga była skupiona na ciele modelki.
Alice nie mogła powstrzymać wyobrażenia, w którym zajmowała miejsce dziewczyny. Jego
silne ramiona obejmujące jej miniaturową sylwetkę. Trzymające ją blisko niego.
- Alice, możesz mi pomóc? - usłyszała krzyk swojego asystenta zza wieszaka z ubraniami.
Poprawiając swoją białą kurtkę od BCBG, Alice podeszła do wieszaków. Poczuła na twarzy
powiew jesiennego wiatru i jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Burza z pewnością była blisko.
- O co chodzi Hayden? - spytała.
- Którą koszulę... - kiedy oczy Alice spoczęły na stojącym obok niej mężczyźnie, jej ciało
ogarnęło znajome uczucie. Jakiekolwiek rozsądne myśli opuściły jej głowę, kiedy jej
orzechowe oczy ujrzały jego gołą klatkę piersiową. Jej umysł nie był nawet w stanie pracować
na tyle, żeby usłyszeć o co się ją pyta.
- A więc którą? - spytał Hayden, trzymając przed sobą koszulę z długimi rękawami i
łagodnym dekoltem, i drugą, z krótkimi rękawami i dekoltem wyciętym w literę V. Obie
granatowe.
- Przepraszam... co? - zapytała Alice, odwracając wzrok. Nagle, zauważając koszule powróciła
do rzeczywistości. - Och! Ta z dekoltem w serek, bo musi być widoczny jego zegarek.
I
bicepsy,
dodała w myślach.
-------------------------------------------------------------------------------
Klik
... zabrzmiała migawka w aparacie.
Dwie sekundy później fotografia pojawiła się na ekranie. Jednak Alice nawet nie musiała na
nią patrzeć; wiedziała, że Arch trafił już przy pierwszym ujęciu.
Ogromny, srebrny zegarek zwisał z prawego nadgarstka Jaspera, a jego prawa ręka trzymała
brzeg dekoltu koszuli, przy okazji lekko naciągając ją w dół, by odsłonić kawałek klatki
piersiowej, podczas, gdy druga ręka spoczywała przy jego boku.
Mocno zacisnął szczęki, co spowodowało, że uwidoczniło się jego jabłko Adama. W
pierwszych pięciu ujęciach jego przeszywające oczy były odwrócone od obiektywu.
W tym momencie Arch robił zdjęcia klęcząc na kolanach, więc gdy Jasper spojrzał w stronę
aparatu, jego spojrzenie było tak silne, że miało się wrażenie, że jego szafirowe oczy zaraz
cię opanują. Jakby spoglądał prosto na ciebie, tylko na ciebie. Nie było żadnej wątpliwości,
dlaczego został twarzą perfum Giorgio Armiani Acqua Di Gió**.
Mniej więcej w połowie sesji Arch oświadczył, że chciałby spróbować zrobić kilka zdjęć przy
balustradzie koło mostu.
Wyginając plecy, Jasper oparł łokcie na barierce. Podniósł prawą dłoń do twarzy, kładąc kciuk
na żuchwie i pozwalając, by pozostałe palce muskały jego pełne wargi.
Fotograf robił zdjęcia jego profilu, żeby uchwycić zegarek. W niektórych ujęciach, Jasper
odwracał wzrok, patrząc do tyłu.
Alice wiedziała, że wybór zdjęć spośród fotek Archa będzie ciężkim orzechem do zgryzienia,
bo niemal wszystkie ujęcia były perfekcyjne.
Dziewczyna prawie słyszała głos Jaya z
America’s Next Top Model
, wykrzykujący w tle
"Och,
on na pewno zabierze dziś do domu pieniądze! Tak trzymaj, chłopcze!"
-------------------------------------------------------------------------------
- Odwaliliście dziś kawał dobrej roboty. Jeszcze tylko schowajcie te stoliki do przyczepy i
możemy się zwijać - Alice poinstruowała swoich asystentów. Była już dziesiąta i chmury
zaczęły nabierać ciemnofioletowego koloru.
Alice przyglądała się, jak ostatnia z przyczep odjeżdża, gdy jej McBook się wyłączał. Trzeba
było iść jakąś milę przez park, ale przyczepy były jedynym środkiem transportu, na który
dostali pozwolenie wjazdu.
Marząc o tym, by mieć na sobie swój ciepły płaszcz od Burberry, Alice zadrżała obejmując się
ramionami.
Wkładając swojego laptopa do torby i zasuwając ją, ujrzała go kącikiem oka.
A przynajmniej tak jej się wydawało. Ale co on jeszcze tu robił?
Po zapięciu swojej granatowej kurtki North Face do połowy i założeniu plecaka na jedno
ramię, spytał.
- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli cię odprowadzę, panno Alice? - jego delikatny
akcent lekko zniekształcił przedostatnie słowo.
Co miała odpowiedzieć? Nie? No pewnie, jeszcze czego!
- Oczywiście, że nie - powiedziała, szeroko się uśmiechając z podekscytowania. Przejście mili
może zająć bardzo dużo czasu.
-------------------------------------------------------------------------------
- Więc, od zawsze chciałeś być modelem? - spytała Alice, przechylając głowę, by spojrzeć mu
w oczy. Nigdy nie miała ich dość.
- Nie, na pewno nie - odparł Jasper, śmiejąc się. - Łowca twarzy z Elite zauważył mnie w
kawiarni w kampusie.
- Och, w którym college'u?
- Chodziłem do małego college'u stanowego. Wiesz, tak było taniej dla moich rodziców.
- Tak - odrzekła, kiwając głową ze zrozumieniem, mimo, że tak naprawdę nie rozumiała.
Alice i jej przyjaciółki nigdy nie musiały martwić się o pieniądze albo wykształcenie, skoro o
tym mowa. Chociaż oczywiście musiały ciężko pracować na oceny, które otrzymywały.
- A co z tobą? - spytał, patrząc w dół na dziewczynę. W tym samym momencie, kiedy to
powiedział, Alice poczuła, jak na jej twarz spada kropla wody.
- Och, um, chodziłam do Princeton - powiedziała nieśmiało. Nie chciała, by pomyślał, że jest
jakąś rozpieszczoną księżniczką z zachodniego wybrzeża. - Jasper, czy mogę cię o coś
spytać? - dodała, uwielbiając sposób w jaki jego imię brzmiało w jej ustach.
- O co tylko chcesz, panno Alice.
- Okej, więc, um, ile masz lat? - spytała niepewnie. Wszyscy modele byli bardzo młodzi,
zdarzali się nawet czternastolatkowie. Jasper miał w sobie coś niezwykle dojrzałego, ale nie
chciała przez przypadek wyjść na Demi Moore zalecającą się do Ashtona Kutchera.
- Dwadzieścia trzy. Najpierw skończyłem college... jako główny przedmiot wybrałem historię
- odparł. A więc był w idealnym wieku i do tego inteligentny. Tak!
W trakcie ich rozmowy mżawka powoli przekształcała się w większy deszcz.
- Chwileczkę, mam parasol - powiedział, schylając się, by wyjąć go z plecaka. - A ty? - spytał
nieśmiało.
- Dwadzieścia cztery - odpowiedziała, uśmiechając się, widząc jak niewielka odległość była
między nimi pod parasolką. Stali tak blisko, że niemal się dotykali. Ale hej, nie chciała, żeby
jej buty się zniszczyły!
Kontynuowali rozmowę bez żadnego wysiłku. Jakby nawet nie musieli się starać.
Kiedy zaczęli schodzić z jednego z ostatnich pagórków, Alice nagle to ujrzała.
Ogromną, obrzydliwą, czarną kałużę, rozmiarami dorównującą Pacyfikowi. Kałuża rozciągała
się od jednego końca ścieżki do drugiego, więc nie było jak jej umknąć. Ugh! Miała na sobie
zamszowe buty i była pewna, że je zrujnuje!
- Kurczę! Moje buty!
Jasper musiał zauważyć jej wahanie, bo spojrzał na ogromną kałużę i powiedział.
- Och, ja mogę pomóc. Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko, panno Alice.
- Hm, w porządku? - odparła nie do końca pewna, co chciał zrobić.
Zginając nogi w kolanach, Jasper objął jedną ręką szczupłą talię Alice i podniósł ją do góry
tak, że przylegała do jego tułowia. Jej twarz była teraz zaraz obok jego, a stopy wisiały
trzydzieści centymetrów nad wodą.
Ogarniające ją uczucie było natychmiastowe, niczym lawa u dołu jej brzucha. Sam jego dotyk
powodował, że
poczuła ciepło.
Po przekroczeniu "oceanu" za pomocą dwóch długich kroków, Jasper postawił Alice z
powrotem na nogach, ale nie puścił jej talii.
I Alice nie chciała, żeby to zrobił.
Czując nagły przypływ odwagi, podniosła rękę i położyła ją na jego plecach, uśmiechając się z
powodu ich bliskości.
Gdy się do niego uśmiechała, zdała sobie sprawę, że dla jakiejkolwiek innej osoby różnica ich
wzrostu wyglądałaby wręcz śmiesznie.
Ale dla nich było idealnie.
Jego ręce były wystarczająco długie, żeby nie musiał się schylać, by złapać ją w talii. Jego
klatka piersiowa była na tyle szeroka, by mogła się o nią wesprzeć. Jej głowa sięgała do
wysokości jego bicepsa, tak, że mogła się o niego oprzeć.
Pasowali do siebie, jak dwie części układanki.
-------------------------------------------------------------------------------
Może to zrobić. W końcu to tylko jego siostra, jego siostra, tylko siostra. Mogła sobie z tym
poradzić.
Wdychając głęboko powietrze, Rosalie wygładziła brzeg swojego sweterka od BCBG.
Emmett napisał jej w smsie adres mieszkania swojego ojca i powiedział, żeby wpadła, jeśli
znajdzie czas.
Dochodziła już ósma trzydzieści, więc łykając resztki swojego strachu, Rosalie zapukała w
drewniane drzwi.
- Em, przyszła twoja koleżanka! - krzyknęła przez ramię piętnastoletnia dziewczynka, po
otwarciu drzwi.
Była mniej więcej wzrostu Belli, ale chudsza, przez dziecięcą figurę. Miała na sobie
lawendową, marszczoną koszulę od Ralpha Laurena i ultra ciemne dżinsy rurki Hudsona. W
opasce Alice & Olivia w szkocką kratę i z perłowymi kolczykami wyglądała jak mini wersja
Blair Waldorf.
- Cześć, jestem Carson. Emmett kazał ci powiedzieć, że przyszedł prosto z siłowni -
powiedziała, puszczając do niej perskie oko i w tym samym czasie otwierając szeroko usta.
Oczywiście to spowodowało, że Rosalie natychmiast wyobraziła sobie spoconego Emmetta,
podnoszącego ciężary. Wyginającego swoje ogromne bicepsy.
Okej, okej, spokój. Oddychaj
Rose!
- Cars, tylko dlatego, że to twoje urodziny nie oznacza, że możesz być wkurzająca! A więc
spokój, albo wracam do siebie! - krzyknął Emmett z wnętrza mieszkania, odrywając Rosalie
od niegrzecznych myśli.
- Wszystkiego najlepszego. Jestem Rose - powiedziała Rosalie, odwzajemniając uśmiech
dziewczynki.
- Och, doskonale wiem, kim jesteś. Emmett wysłał mi jakieś pięćdziesiąt smsów tylko na
temat twojego uśmiechu - powiedziała, przewracając oczami.
- Okej, zmykaj stąd karzełku - wykrzyknął chłopak, podbiegając do drzwi. Podniósł
dziewczynkę i przełożył sobie przez ramię, tak, że jej tułów wisiał z drugiej strony.
Och, tylko wyobrażenie Emmetta trzymającego tak jej talię, przyprawiało Rosalie o gęsią
skórkę. Kurczę, co tam! Czy oni byli w ogóle razem, już razem... czy byli?
-------------------------------------------------------------------------------
- Czas na prezenty! - zaśpiewał z całych sił Emmett, biorąc do ręki podarunek, który razem
dla niej wybrali.
- Och, zaczekaj, tylko wezmę swój - powiedziała Rosalie, kładąc tackę z kurczakiem i
brokułami na drewnianym stoliku i podbiegając do drzwi, by zabrać swoją torbę od Fendi. W
przerwie na lunch pobiegła do Bendela***. Matka zawsze uczyła ją, żeby nie szła w gości z
pustymi rękami.
- Rose, nie musiałaś niczego kupować. Przecież pomogłaś mi wczoraj - zawołał Emmett z
końca pomieszczenia.
- Wiem, ale właśnie dostali Cherié - powiedziała, wchodząc z powrotem do kuchni, trzymając
za plecami małe pudełko.
- Omójbosz! - wykrzyknęła Carson, upuszczając widelec i podbiegając do Rosalie. - Miss
Dior! Mówisz poważnie?
Gdy Rosalie wyjęła pudełeczko zza pleców, nastolatka odtańczyła blisko dwuminutowy taniec
radości. Rose od razu ją polubiła.
- Co to jest? - spytał Emmett, marszcząc pytająco brwi.
- Em, to są najlepsze perfumy na świecie! Kiedykolwiek wyprodukowane! Och, dziękuję!
Dziękuję, Rose! Jesteś najlepszą dziewczyną, jaką miał mój starszy brat - powiedziała. Jednak
kiedy tylko słowa opuściły jej usta, dziewczynka zamarła.
- Ups, sorry Em - powiedziała, uciekając do salonu.
- Rose - zaczął Emmett, niepewnie do niej podchodząc. - Wiem, że spotkaliśmy się tylko raz,
ale um...
Wiedząc, o co ma zamiar spytać, Rosalie przerwała ten nerwowy wywód, składając pocałunek
na jego ustach.
Kiedy się rozłączyli, uśmiechnęła się i wyszeptała mu do ucha.
- Tak, z miłą chęcią zostanę twoją dziewczyną.
- Tak! - powiedział Emmett, wyrzucając rękę w górę w tryumfującym geście. - Cars,
powiedziała tak. Możesz już przestać podsłuchiwać.
- Wiedziałam, że się zgodzi. Wyglądacie razem tak uroczo - oświadczyła dziewczynka,
wkładając płytę do odtwarzacza DVD.
-------------------------------------------------------------------------------
Kiedy Emmett dał Carson swój prezent, odtańczyła kolejny taniec radości. A kiedy chłopak
powiedział jej, że to Rosalie pomogła jej wybrać torebkę, przytuliła ją tak mocno, że omal nie
upadła.
Po zjedzeniu tortu, Rosalie usiadła na brązowej, skórzanej kanapie obok Emmetta, a Carson
na przeciwko.
Mniej więcej w połowie filmu, dziewczynka usnęła. Więc Emmett, jak przystało na najlepszego
starszego brata jakiego mogła sobie wyobrazić dziewczyna, podniósł ją niczym pannę młodą i
zaniósł do jej sypialni.
Kiedy wrócił do pokoju, z powrotem usadowił się obok Rosalie.
Kącikiem oka dziewczyna zauważyła, że Emmett rozciągnął ramiona i następnie położył je na
oparciu kanapy, za jej szyją.
- Co? - spytał niewinnie, gdy Rosalie pokręciła głową.
- Jesteś taki -
- Inteligentny, seksowny, silny, niezwykle zabawny? - powiedział, posyłając jej szeroki
uśmiech.
- O tak, na pewno można przypisać ci trzy z tych cech - odparła figlarnie Rosalie, zmuszając
go do śmiechu. Ależ prrroooszęęę. Mogła przypisać mu wszystkie cztery i jeszcze więcej.
- Zaczekaj, które trzy? - zapytał, nagle przyjmując poważny ton głosu.
- Ćśśś, to jedna z fajniejszych scen - powiedziała Rosalie, zawczasu przybierając skupiony
wyraz twarzy i z całych sił usiłując się nie roześmiać, widząc jego zaskoczoną minę. Wyglądał
jak zagubiony szczeniaczek. Chociaż tak naprawdę to był jeden z lepszych fragmentów filmu;
Andy właśnie przyjechał z Meredith do Paryża.
- Achaaa, a więc tak chcesz się bawić?
Rosalie bardzo mocno próbowała skupić swą uwagę na filmie, ale pięć sekund później
poczuła jego usta na swojej szyi.
- Które trzy, moja piękna? - spytał, jego niski głos lekko przytłumiony przez jej skórę.
- Um, zabawny - odpowiedziała, teraz już desperacko usiłując skoncentrować się na ekranie
telewizora.
- I... - odrzekł, składając małe pocałunki wzdłuż jej szczęki. Serce Rosalie zaczęło bić tak
szybko, że zaczęła martwić się o swoje zdrowie.
- Um... uh... inteligentny.
Skup się na filmie Rose! Możesz to zrobić, bądź silna!
- I... - wyszeptał, całując kącik jej ust.
Rose nie mogła dłużej tego znieść, nieważne, jak długo powtarzała sobie, że jest
wystarczająco silna. Wplatając swoją małą dłoń w jego miękkie loki, przycisnęła swoje usta do
jego warg, natychmiast zapominając o filmie.
_____________________________________________________________________
Dodatkowo:
*szczegółów się nie doszukałam, ale chodzi o Toma Brady'ego, który po rozstaniu z Bridget
Moynahan związał się z Gisele Bündchen
**A teraz wyobraźcie sobie Jaspera na jego miejscu :D
http://www.parfumplaza.hu/storage/image/Giorgio%20Armani%20Acqua%20Di%20Gio.jpg
***Bendel to luksusowy nowojorski butik
Rozdział 8 – Keep You Much Longer
Wish I could just stop by, and maybe say hi, wish I could just stop by, and lay by your side –
Akon
http://www.youtube.com/watch?v=zyJBiPu9jFc
Obecnie, w trakcie ósmej godziny snu, Bella miała jeden z najpiękniejszych snów. Plasował się
zaraz nad tym, w którym spotyka Coco Chanel.
Zeszłego wieczoru spotkali się na drugiej randce i Bella nie mogła przestać śnić. Nawet
dziwne kształty i wiry przypominały jej o nim... o kolorze jego oczu, o jego włosach.
Pocałował ją na dobranoc i całus był niemal tak słodki jak ich pierwszy.
Bycie z nim było niezmiernie relaksujące - nie musiała usiłować być silną reporterką w Nowym
Jorku, mogła być po prostu Bellą.
Jeśli jego dotyk sprawiał, że czuła się jak galareta, to jego pocałunki posyłały dreszcz wzdłuż
jej kręgosłupa... powodowały, że na jej ramiona i nogi występowała gęsia skórka.
Gdy głośne trąbienie pędzących taksówek wyrwało Bellę z jej snu, wciąż czuła na ciele
znajome mrowienie.
Nieświadomie owinęła prześcieradła od Ralpha Laurena ciaśniej wokół swego smukłego ciała,
zwijając się w pozycję embrionalną.
Kiedy zmusiła się do tego by usiąść prosto, zorientowała się, że to nie wspomnienie jego
dotyku spowodowało, że drżała, ale to, że było okropnie zimno.
Dlaczego było tak zimno? Przecież opłacały rachunki. Czy Alice nie nastawiała termostatu na
dwadzieścia stopni?
To było jak skok do Oceanu Arktycznego w samym bikini, albo siedzenie w beczce pełnej
kostek lodu.
Okręcając pierzynę wkoło ciała, weszła do łazienki i wzięła do ręki termometr, z góry
obawiając się rezultatu.
Nie chorowała zbyt często, ale kiedy już się jej to przytrafiło, było bardziej zgubne, niż
przelotna moda na białe rajstopy.
Po usłyszeniu trzech niskich piknięć, Bella wyjęła termometr spod języka i spojrzała na
wyświetlacz.
Trzydzieści dziewięć i pół stopnia. Po prostu pięknie! Uch, będzie musiała zostać w domu i
leżeć w łóżku, podczas gdy Jessica zgarnie okazję na artykuł z okładki.
-------------------------------------------------------------------------------
- Och, jesteś bledsza, niż Anne Hathaway na gali Oskarów w 2009 roku - zmartwiła się Alice.
Bella mocno obejmowała się rękoma, próbując zatrzymać ciepło w szarej bluzie z uczelni
Princeton. Jej nogi okrywały długie, czarne getry, a jej stopy klasyczne, orzechowe buty UGG.
Szary, czarny i orzechowy! Och, dobrze, że normalnie miała nieskazitelny styl, inaczej Alice
zaprowadziłaby ją do psychologa.
Wcześniej wyglądała tak jedynie raz - kiedy w college'u nabawiła się naprawdę okropnej
gorączki.
- Nie, tylko nie "gorączka Belli"! Rose i ja mamy dziś spotkania, cholera! - zawołała Alice.
- Al, nic mi nie będzie. Po prostu to prześpię - powiedziała Bella, próbując przemówić do
przyjaciółki.
- Ależ prrroooszęęę. To samo powiedziałaś ostatnio, a za chwilę zemdlałaś. Jaką masz
temperaturę?
- Trzydzieści dziewięć i pół, ale nic mi nie będzie.
- Tylko mi obiecaj, że będziesz piła dużo płynów i spała - odparła Alice, wkładając prosty,
błękitny płaszcz Burberry i zawiązując pasek wokół talii.
- Oczywiście - obiecała Bella, wracając do sypialni.
Włączając plazmowy telewizor, zawieszony na ścianie jej sypialni, na kanał o gotowaniu, z
powrotem wślizgnęła się do łóżka i zawinęła w pościel.
W momencie, kiedy w programie Iron Chef America rozpoczynał się piętnastominutowy
pojedynek, zadzwonił dzwonek do drzwi.
Przewidując kolejną falę dreszczy, które przejdą po jej ciele, Bella powoli wstała, żeby nie
przyprawić sobie zawrotów głowy.
Kiedy się podniosła, przejrzała się w sięgającym do ziemi lustrze, wiedząc, że wygląda
marniej niż świeżo przefarbowane włosy Joela Maddena.
Krzyżując ręce na klatce piersiowej, żeby się ogrzać otworzyła drzwi wejściowe.
Jej zmizerowany wyraz twarzy zmienił się w uśmiech, gdy ujrzała zielonookiego chłopaka
stojącego przy wejściu do jej mieszkania z dwiema reklamówkami w ręku.
- Dayquil, Tylenol, Aleve czy Excedrin?
-------------------------------------------------------------------------------
- Jakie są plany na nową kolekcje? - spytał grupę projektantów i doradców Francisco. Od
niedawna samotny i szalenie irytujący szef Alice wrócił do Stanów o północy i zwołał
spotkanie na temat wiosennej kolekcji.
- No cóż, w tej chwili używa się wiele kwiatowych wzorów, więc pomyślałam - powiedziała
jedna z projektantek, z idealnym nosem, który wyglądał na bardziej sztuczny, niż ślub Heidi i
Spencera.
- Kwiaty! We wiosnę! Och, jak oryginalnie - odparł Francisco, wyolbrzymiając słowa i
przerywając jej. - Nie. Potrzebujemy czegoś lepszego.
- Myślę, że możemy postawić na elegancki styl. Skupić się bardziej na kroju i przekazie, niż
na wzorach - rzekła Alice, trzymając lekko podniesioną głowę, by okazać pewność siebie.
- Gracas a Deus! - wrzasnął mężczyzna, wyrzucając ramiona nad głową pokrytą
nażelowanymi włosami. Alice natychmiast rozpoznała jego
portugalskie "Dzięki bogu." -
cieszę się, że ktoś z was zabrał dziś ze sobą mózg. Wiedziałem, że był jakiś powód, dla
którego cię zatrudniłem, Aulice.
-------------------------------------------------------------------------------
- Constentino na pewno wygra - Bella wymruczała w poduszkę. Edward, będąc świętym, kazał
jej połknąć jakieś ogromne pigułki i z powrotem wejść pod kołdrę.
Sam leżał na jej łóżku (na pościeli, oczywiście) i pocierał jej ramiona, usiłując ją ogrzać.
Bella była zła, że musiał oglądać ją w trakcie choroby, kiedy wyglądała obrzydliwie. Miała
ochotę wskoczyć pod prysznic, żeby chociaż ładnie pachnieć, ale nie miała na to siły.
Frustrowało ją to bardziej, niż powtórki Plotkary.
- Nie ma szans. Widziałaś tę jagnięcinę, którą Batali właśnie wyjęła z kuchenki?! - oświadczył
chłopak.
Bella nie chciała być wścibska, ale pytania wciąż przelatywały przez jej głowę i potrzebowała
odpowiedzi bardziej, niż koca z potrójnej warstwy polaru.
- Hej, Edwardzie? Niezmiernie się cieszę, że tu jesteś, naprawdę. Ale, hmm, skąd wiedziałeś,
że jestem chora? I czy nie powinieneś być teraz w restauracji, albo gdzieś indziej?
- Och. Alice wcześniej zadzwoniła do mnie z twojej komórki - powiedział, posyłając jej
uśmiech. - Naprawdę się o ciebie martwiła.
- Jest gorsza od mojej mamy - odparła żartobliwie Bella. - Przepraszam, że dzwoniła do
ciebie tak wcześnie.
- Tak, no cóż. Musiałem wstać o czwartej, żeby odebrać swoje zamówienie z doków. I nie
jestem potrzebny przed trzecią, odkąd otwieramy dopiero o szóstej. Plus, mam naprawdę
świetnych zastępców, którzy będą mieli wszystko pod kontrolą jeśli się spóźnię - odparł
nonszalancko.
- Przepraszam. Nie musisz tu być i pewnie masz dużo ważniejsze rzeczy do roboty -
wyszeptała dziewczyna.
- Nie - powiedział wesoło. - Jestem cały twój, kochanie - dodał pocierając kciukiem jej
policzek. Jego dotyk spowodował, że na szyję Belli wystąpiła gęsia skórka i to na pewno nie
miało nic wspólnego z gorączką.
- Przygotuję ci jakąś zupę. Jeśli nic nie zjesz, Alice mnie zamorduje - odrzekł uśmiechając się
i składając delikatny pocałunek na jej włosach, tuż przed ześlizgnięciem się z jej dużego
łóżka.
-------------------------------------------------------------------------------
- Tak. Będziemy potrzebowali jedwab, najpóźniej o piątej - powiedziała Alice do słuchawki
telefonu leżącego na jej biurku, przygryzając końcówkę swojego fioletowego długopisu.
Projektanci potrzebowali materiału jak najszybciej i Alice nie wiedziała, czy powinna:
a) w dalszym ciągu zachowywać się sympatycznie
b) nawrzeszczeć na dostawcę, żeby wreszcie dostarczył ten cholerny materiał
c) samej pobiec do magazynu i błagać go na kolanach
Nie było możliwości, żeby kiedykolwiek błagała o coś ubrana w sukienkę, więc wybierając
opcję a, czekała na odzew.
- Robię to tylko dlatego, że jesteś moją ulubienicą, Alice - odrzekł zmęczony mężczyzna. -
Moi chłopcy dostarczą belki w przeciągu kilku godzin.
- Dzięki Andy, też cię uwielbiam - odparła żartobliwie dziewczyna, żegnając się z
pracownikiem, który w ich firmie był odpowiedzialny za doręczanie materiałów. Każdy z jego
towarów był sprowadzany z Włoch. Oczywiście miały one swoją cenę, ale Francisco w ogóle
się tym nie przejmował.
- Alice, przy głównym wejściu ktoś na ciebie czeka - poinformowała ją przez telefon
sekretarka, kiedy tylko odłożyła słuchawkę.
- Już idę - odpowiedziała dziewczyna.
Prostując brzeg swojej dopasowanej, sięgającej kolan, zielonej sukienki od KC, wyszła z biura.
Firma zajmowała dwa piętra. Pierwsze piętro było przepełnione salami konferencyjnymi i
prezentacyjnymi, podczas, gdy na drugim były jedynie osobiste biura.
Gdy ostrożnie schodziła po metalowych schodach, prowadzących do podwójnych, szklanych
drzwi wejściowych, Alice ujrzała go w całej okazałości jego stu dziewięćdziesięciu jeden
centymetrów idealnego ciała.
Opierał się swobodnie o czereśniowy blat biurka sekretarki. Miał na sobie ciemne, sprane
dżinsy Calvina Kleina oraz prostą skórzaną kurtkę.
- Hej Jasper - zawołała Alice, zeskakując z ostatniego stopnia.
- Alice - odrzekł, a na jego twarz wystąpił szeroki uśmiech. - Jesteś teraz zajęta? Pomyślałem,
że może mógłbym wykraść cię na lunch? - dodał nerwowo.
- Pewnie, tylko wezmę swój płaszcz - odpowiedziała, odwzajemniając jego uśmiech i
wbiegając z powrotem po schodach, przy wtórze dwunastocentymetrowych obcasów czółenek
od Nicole Miller, stukających na twardej posadzce.
-------------------------------------------------------------------------------
- Amy, chłopcy od Andy'ego niedługo podrzucą materiał. Zajmij się tym, gdyby dotarli zanim
wrócę, dobrze? - Alice poprosiła swoją sekretarkę. Jej pracownica była uroczą dziewczyną,
jedyną koleżanką, jaką miała tu w pracy.
- Nie martw się Alice, zajmę się tym - odparła dziewczyna puszczając jej oczko i ruchem
głowy wskazując na drzwi, przy których cierpliwie czekał Jasper. - Baw się dobrze.
Wsuwając swoją dłoń w jego, Alice przygotowała się na chłodne, jesienne nowojorskie
powietrze.
- A więc, skąd wiedziałeś, że to tutaj pracuję? - spytała ciekawsko, kiedy prowadził ją do
najbliższego bistro. W mieście były trzy różne biura Kleina.
- Mam całkiem dobre kontakty - odpowiedział, uśmiechając się. - Musiałem po prostu
popytać o piękną, czarnowłosą asystentkę Calvina Kleina.
- A więc w pewien sposób mnie lubisz, tak? - dopytywała wesoło, jednak w tym samym
momencie martwiąc się, jaką usłyszy odpowiedź.
- Tak. Jak mógłby cię nie lubić? - spytał retorycznie, po raz kolejny się uśmiechając.
- Och, to bardzo dobrze, bo ja też w pewien sposób cię lubię - powiedziała Alice, spoglądając
z nad swoich rzęs ‘
jesteś tego warta’
.
-------------------------------------------------------------------------------
- Achhhh, nie! Nie chcę wracać. Francisco jest teraz w nie najlepszym humorze i to ja muszę
sobie z nim dawać radę - zaskomlała Alice, kiedy wrócili pod jej budynek.
No cóż, jeśli ktoś miałby ochotę wdawać się w szczegóły, nie chciała rozstawać się z
Jasperem. Jego ramię obejmowało jej szczupłe ramiona, jakby miało ochronić ją przed
zimnem.
- Hej, Alice, czy mogę cię o coś spytać? - odparł, powtarzając jej słowa sprzed paru dni.
- Pewnie - odrzekła, chichocząc.
- Mógłbym czasami do ciebie zadzwonić? - spytał, gdy zatrzymali się przed wieżowcem.
- Będzie mi bardzo miło. W takim razie, pokaż mi swój telefon - odpowiedziała, uśmiechając
się, a jej żołądek wykonywał fikołki.
- Och, tak naprawdę to już zdobyłem twój numer, kiedy szukałem budynku, w którym
pracujesz - powiedział nieśmiało, pocierając kark dłonią, która już nie leżała na jej
ramionach.
- Czy mogę zapytać o coś jeszcze?
- Oczywiście - odrzekła z uśmiechem na twarzy i odwracając się jego stronę.
- Mogę cię pocałować?
Jego pytanie zbiło Alice z tropu do tego stopnia, że nie mogła wydusić z siebie żadnego
słowa, nie mogła odpowiedzieć. Wszystko czego chciała od momentu ich spotkania, było
położyć swoje usta na jego.
Wciąż cierpiąc na paraliż strun głosowych, pokiwała głową z nadzieją, że Jasper zrozumie o co
jej chodzi.
Kładąc dłoń na jej policzku, chłopak pochylił się i dotknął jej warg swoimi. Niemal natychmiast
z jej żołądka wybuchnął ogień.
Jego pocałunki tak bardzo różniły się od innych, przez iskry, które czuła i unoszące się
między nimi gorąco.
Nie chcąc przestać, Alice stanęła na palcach i oparła swoją małą dłoń na jego umięśnionym
ramieniu.
Lekko się odsuwając, Jasper wyszeptał do jej ucha.
- Dziękuję.
Ach ten nieustanny południowy dżentelmen.
Rozdział 9 – Bad Girl
beta: marcia993
Lights come on I trans-transform, gimme that, baby come, come on, I could do it all night to
the break of dawn –
Danity Kane (feat. Missy Elliott)
http://www.youtube.com/watch?v=4FDnzao_ca4&feature=fvst
- No i... zgadnij, kto chce się z tobą spotkać? - powiedziała słodko Alice, biorąc małe łyczki
swojej beztłuszczowej latte ze śmietanką.
- Kto? - spytał ciekawie Jasper, zaciskając uchwyt na jej nadgarstku, kiedy poczuł, że drży od
nadchodzącego zimowego wiatru.
Chłopak miał ranną sesję dla nowej kolekcji płaszczy od Burberry, więc teraz mógł, jak lubił to
nazywać, "porwać" ją na lunch. Po szybkim wypadzie do Starbucksa, wracali do biura Alice.
- Moje najlepsze przyjaciółki... Chciały, żeby wreszcie cię im przedstawiła. Gdybyś miał
ochotę się przyłączyć, to idziemy dziś do Marquee, ale najpierw spotkamy się w moim
mieszkaniu.
- Z przyjemnością poznam twoje przyjaciółki - odparł, biorąc łyk kawy.
- Świetnie! Później wyślę ci smsem mój adres - powiedziała, wesoło podskakując. Rosalie i
Bella naciskały na nią niczym spandex na ciało tancerki.
- Dziękuję za lunch, Jazz - dodała, używając przezwiska, które wymyśliła, gdy skręcali w
uliczkę prowadzącą do jej biura.
- Jazz? No cóż, chyba do mnie pasuje - odpowiedział. - Wszystko dla ciebie, kochanie - dodał
łagodnie, przed przyciśnięciem warg do jej ust w pożegnalnym pocałunku.
-------------------------------------------------------------------------------
- Al! Widziałaś mój naszyjnik od Chanel? Jeśli go zgubiłam, będę musiała pozbawić się
Alexandra McQueena na cały rok! - krzyknęła Bella, gorączkowo wbiegając do sypialni
przyjaciółki. Nie była w zbyt dobrym humorze, a to na pewno jej go nie poprawiało.
- Och, pożyczyłam go parę dni temu - odparła nonszalancko Alice, podczas gdy Rosalie
zapinała zamek swojej czarnej, marszczonej mini sukienki z motylkowymi rękawami od Zaca
Posena. – Zobacz na mojej toaletce.
-
Co?!
– wrzasnęła ile sił w płucach Bella. - Al, wiesz, że cię kocham, ale nie mogłaś mi o tym
powiedzieć, zanim byłam bliska ataku serca?!
- Pasował do mojej bluzki... Kurczę - rzekła, wzruszając ramionami. - Dlaczego jesteś taka
nabuzowana, B?
- Tak, jesteś bardziej spięta niż moje spodnie do biegania. Co się stało? - spytała zmartwiona
Rosalie.
- Przepraszam, Alice. Po prostu martwię się gazetą - odpowiedziała Bella, opadając na łóżko
swojej współlokatorki, tuż obok Rose.
- W porządku, wciąż cię kochamy - odparła dziewczyna, podając przyjaciółce sznur pereł.
- Nie wiem jak wy, dziewczęta, ale jest piątkowy wieczór i mam ochotę wyjść z domu i
zaszaleć! - oświadczyła blondynka. - Jest już wpół do jedenastej, czas na szybką kontrolę
naszych strojów.
Piszcząc, dziewczyny wbiegły do szafy Alice i stanęły przed jej sięgającym od podłogi do
sufitu lustrem.
- A niech to, wyglądamy dziś naprawdę gorąco! - powiedziała Rosalie, chichocząc.
Bella prezentowała się klasycznie w obcisłej, czarnej sukience, kończącej się tuż nad kolanem,
z dołem o ołówkowym kroju. Wysoki dekolt na każdej innej osobie wyglądałby a'la Barbra
Walters, ale nie na niej. Dodając do tego 12-centymetrowe szpilki od Manolo, pojedynczy
naszyjnik z pereł i włosy ułożone w idealne fale, Bella przyćmiewała nawet ich ukochaną
Audrey.
Rosalie natomiast była bardziej nowoczesna w luźnej, czarnej mini Rachael Roy, zwężanej w
połowie ud. Sukienka miała wycięte duże partie materiału z długich, luźnych rękawów, a
dziewczyna spięła włosy w wysoki kucyk, pozwalając, by leżał pomiędzy jej odsłoniętymi
łopatkami.
W swojej marszczonej mini Alice wyglądała po prostu stylowo. Szeroki pasek, wysadzany
szmaragdami i ametystami, pięknie zaakcentował jej drobną sylwetkę i dodał uroku, którym
nie mogłaby się pochwalić nawet pani Victoria Beckham.
-------------------------------------------------------------------------------
- Tak mi przykro, Rose - powiedział Emmett w sekundzie, w której przekroczył drzwi. -
Profesor Wacko zmusił nas do napisania raportu odnośnie wszelkich rodzajów prawa karnego
na pięćdziesiąt stron. Bóg chyba stworzył szkoły prawnicze po to, żeby wykończyć studen... -
dodał, zamierając, kiedy zobaczył, jak skąpe ciuchy ma na sobie dziewczyna.
Łapiąc ją w talii, Emmett złączył jej usta ze swoimi, próbując zbliżyć się do niej najbardziej jak
to możliwe.
Po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz, kiedy wyszeptał chrapliwym głosem:
- Wiesz, że wyglądasz olśniewająco, prawda?
- Też miło mi cię zobaczyć – odpowiedziała, chichocząc, wciąż lekko zamroczona pod
wpływem jego dotyku. - I nie musisz się martwić, pozostali też dopiero co przyszli.
Fundując mu pełny wgląd na swoje obnażone plecy, Rosalie chwyciła jego rękę i pociągnęła go
w stronę salonu Alice i Belli, a jej kucyk kołysał się na boki.
Kiedy nie usłyszała za sobą Emmetta, odwróciła się na obcasach czółenek od Jimmy'ego Choo,
żeby zobaczyć, że tęsknie się jej przygląda.
- Robisz to, żeby mnie zabić, mała? - powiedział, kiedy otoczyła ramionami jego szyję. Och,
„mała”. To coś nowego.
Bawiąc się loczkami na jego karku, odparła:
- Dlaczego w ogóle przyszło Ci to do głowy?
Po złożeniu całusa na płatku jego ucha, Rosalie wymknęła się z jego uścisku i wbiegła do
pokoju, a Emmett tuż za nią.
-------------------------------------------------------------------------------
Po szybkim zapoznaniu się ze sobą, wszyscy ubrali płaszcze i ruszyli do klubu.
Pomimo obaw Belli mężczyźni dogadywali się bardzo dobrze, niemal jakby byli braćmi. Ich
rozmowa gładko przeszła od nowego filmu o Wolverinie do przypuszczeń, która drużyna
wygra puchar Stanley’a.
- Dowody tożsamości poproszę - zażądał łysy bramkarz, nawet nie spoglądając znad
notatnika.
Gdy Bella wyjęła swój dokument z podręcznej torebki, poczuła na sobie wzrok mężczyzny.
Kiedy go podniosła okazało się, że ma rację.
Łajdak taksował je z góry do dołu, co powodowało, że czuła się nieswojo i niekomfortowo. A
jeszcze nawet nie zdążyły zdjąć płaszczy!
- Wszystko w porządku? - spytał ostro Emmett, obejmując ramiona Rosalie. Edward i Jasper
zrobili to samo, widząc perwersyjne spojrzenia bramkarza.
- Hmm, n-nie - wyjąkał mężczyzna. Wysoka sylwetka Emmetta naprawdę robiła wrażenie -
facet wyglądał, jakby miał zsikać się w majtki. - Życzę miłego wieczoru.
Jak cholera. Zabawią się lepiej niż obsada The Hills podczas wypadu do Cabo.
-------------------------------------------------------------------------------
- Tylko zostawimy swoje płaszcze i spotkamy się przy kanapach, dobrze? - powiedziała Alice
w stronę chłopców, kiedy weszli do środka.
Światła były przytłumione i leciała głośna muzyka. Klub został wypełniony młodymi ludźmi,
którzy tańczyli niczym z teledysku Flo Ridy. Na pierwszym poziomie znajdowała się scena, na
drugim pufy i kanapy, a na trzecim restauracja.
Został otwarty zaledwie miesiąc temu, ale głównie dzięki modnej atmosferze szybko stał się
dla Nowojorczyków najgorętszym miejscem.
- Kupić wam coś? - spytał grzecznie Jasper, wkładając ręce do kieszeni dżinsów od CK.
Wydawały się być bardzo puste, kiedy nie było w nich małych dłoni Alice.
- Cosmopolitan - odpowiedziały wszystkie trzy, odwracając się.
Kawałek
Starstruck
zespołu 3OH!3 stworzył idealne tło, podczas gdy dziewczęta kroczyły w
stronę szatni.
Nice Legs, Daisy dukes makes a man go (pogwizdywania)
That’s the way they all come through like (pogwizdywania)
I to w rzeczywistości była reakcja na ich widok, kiedy szły na drugi poziom. Mężczyźni
praktycznie się ślinili, jakby właśnie zobaczyli Megan Fox, a kobiety posyłały im zazdrosne
spojrzenia.
Po wspięciu się po metalowych schodach i podziękowaniu za kilka darmowych drinków,
przesyłanych od pijanych idiotów, którzy myśleli, że mają u nich jakieś szanse, zaczęły
szukać swoich chłopaków.
Kiedy Rosalie zauważyła, że siedzą w loży położonej z tyłu, zaczęły iść w ich stronę.
Gdy lepiej się przyjrzała, przebiegła przez nią fala gniewu.
Trzy dziewczyny z platynowymi blond włosami siedziały obok ICH facetów i uwodzicielsko się
uśmiechały. Gdy zobaczyła, co na sobie mają, niemal zwymiotowała. Ich wiązane na szyi
sukienki rozmiarami bardziej przypominały bluzki, a dekolty były tak głębokie, że sięgały im
do pasa.
Nagle przypomniała sobie obraz Jennifer Lopez, noszącej Versace na czterdziestej drugiej gali
rozdania Nagród Grammy. Tyle że JLo miała o wiele więcej klasy.
Na całe szczęście wszyscy trzej byli odwróceni w innym kierunku i wyglądali, jakby chcieli
pozbyć się nieznajomych.
- Al, B, spójrzcie. Mamy tu trzy Lindsay Lohan na dziesiątej - powiedziała Rose, kiwając głową
w ich kierunku.
Alice i Bella natychmiast się zatrzymały i rzuciły w tamtą stronę piorunujące spojrzenia.
- Och, to całkowicie niedopuszczalne - wycedziła Alice przez zaciśnięte zęby.
Nie wiedziała, czy powinna:
a) rzucić w dziewczynę swoimi szpilkami
b) wylać jej drinka na głowę
c) przygwoździć ją do stołu
Nie było jakiejkolwiek możliwości, żeby Alice poświęciła dla kogoś takiego swoje buty od
Manolo, więc postanowiła posłuchać tego, co powie Bella.
- Ależ prrroooszęęę, to będzie bułka z masłem, dziewczęta - powiedziała pewnie Bella.
- Gotowe? - spytała Alice, przypominając sobie o planie, który ułożyły trzy lata temu, którego
miały użyć, gdyby znalazły się w podobnej sytuacji.
- Jasne - odrzekła krótko Rosalie. Mówiąc otwarcie, miała ochotę zdzielić tę lalunię za to, iż w
ogóle pomyślała, że ma szanse u JEJ Emmetta.
Tak, Emmett był jej.
-------------------------------------------------------------------------------
Krocząc w rytm piosenki "The Anthem" Pitbulla, podeszły do swojego stolika.
Udając, że nie zauważa marnych podróbek Britney Spears, Alice obeszła je dookoła, wzięła do
ręki swój drink i pocałowała Jaspera, zaskakując go. Bella i Rosalie zrobiły mniej więcej to
samo i nie czekając na reakcję, z powrotem stanęły przed stolikiem, gdzie zostawiły
oszołomione blondyny.
Tworząc front nie do przebicia, Alice i Bella znajdowały się po bokach, trzymając po jednej
ręce na biodrze, a Rosalie stała w środku, z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. Posyłając
wyćwiczone już, lodowate spojrzenie w stronę zdziwionych dziewczyn, Rose tupnęła nogą,
czekając na wyjaśnienia.
- Och, czyli wy jesteście jakby... - powiedziała jedna z nieznajomych nosowym głosem.
- Tak - odparła Alice, przerywając jej.
- Oj, ale my tak jakby nie wie... - dodała druga z nich, brzmiąc, jakby błagała o litość.
- Masz rację, nie wiedziałyście - odpowiedziała ostro Bella.
Za plecami mogła usłyszeć śmiechy chłopaków i pytanie Emmetta
"Uuuu, potrzebujesz trochę
lodu?"
- Ty i twoje klony możecie już iść - rzekła Rosalie, słodko się uśmiechając. Zachowując się
milutko, była jeszcze straszniejsza.
Wiedziała, że dały im popalić, gdy na ich twarze wystąpił rumieniec i uciekły w stronę
schodów.
- Nigdy nie waż się nie doceniać kobiety w czerni! - wykrzyknęła Alice, kiedy wszystkie trzy
przybijały sobie piątki.
-------------------------------------------------------------------------------
By mieć pewność, że nie upiją się, jak to miały w zwyczaju w college'u i na tamtejszych
imprezach, dziewczyny pilnowały, żeby nie wypić za dużo. Choć stwierdzenie, że nie radziły
sobie z alkoholem, byłoby nieporozumieniem.
Grupa wracała do apartamentu Belli i Alice, gdzie Edward, Emmett i Jasper mieli je
odprowadzić przez to, że Rose zostawała tam na noc.
Bella była zmęczona, naprawdę bardzo zmęczona. Tańczenie przez trzy godziny mogło
wypompować dość dużo z kogoś, kto dopiero co miał gorączkę.
Opierając się o Edwarda, uważała, żeby nie suwać obcasami, jeśli później nie chce odnaleźć
na nich paskudnych rys.
- Dziękuję, że dziś przyszedłeś, Edwardzie - powiedziała sennie, kładąc głowę na jego
ramieniu. Wiedziała, że przecież miał obowiązki w restauracji.
- Nie ma sprawy. Byłem pewien, że Nate poradzi sobie z kuchnią przez jeden wieczór.
Odebrałem tylko dwa gorączkowe telefony, a poza tym wszystko było w porządku - odparł
spoglądając na koniec ulicy, gdzie pięć metrów przed nimi szli pozostali. - A do tego mogłem
zobaczyć, jak na moim oczach powiedziałaś do słuchu natrętnej nieznajomej.
- Och, nawet mi nie przypominaj - wymamrotała.
- Nie przejmuj się, kochana. W rzeczywistości to było naprawdę seksowne - wyszeptał do jej
ucha. Bella była wdzięczna, że na dworze dawno się ściemniło, bo Edward nie mógł zobaczyć
ogromnego rumieńca, jaki wystąpił na jej twarz. Właśnie dał jej do zrozumienia, że jest
seksowna!
- Hej, Bello? - powiedział Edward, zniżając na nią wzrok. Poczuła, jak trochę mocniej ją objął,
kiedy spytał - Czy zostaniesz moją dziewczyną?
Posyłając mu promienny uśmiech, zaczęła składać małe całusy wzdłuż jego szczęki... Jego
silnej, pięknej szczęki.
- Czy mogę to uznać za "tak"?
- Zdecydowanie - oznajmiła Bella, czując, że przez jej ciało przepływa nowa fala energii.
Z szerokim uśmiechem Edward złożył pocałunek na jej czole, później na czubku nosa, a po
chwili wpił się w jej wargi.
-------------------------------------------------------------------------------
- Hej, Al, możesz włączyć wiadomości z automatycznej sekretarki? - krzyknęła Bella,
wsuwając jedwabne spodnie od pidżamy. - Moja mama miała zadzwonić, żeby porozmawiać o
Święcie Dziękczynienia.
Alice i Rosalie chciały posiedzieć trochę dłużej i wypytać ją o każdy szczegół rozmowy z
Edwardem, ale pomijając fakt, że Bella była mega podekscytowana przez swojego
przystojnego chłopaka, na gwałt potrzebowała snu.
- Pewnie, za sekundę - odpowiedziała Alice.
Bella wyjęła z komody top na ramiączkach i podeszła do telefonu chwilę po tym, jak Alice
nacisnęła guzik na sekretarce.
Jedwabny ciuszek wypadł z jej dłoni, które zamarły, kiedy z głośnika zabrzmiał znajomy
głęboki męski głos.
Bells, muszę z tobą porozmawiać. Oddzwoń maleńka. Byłem naprawdę głupi i... i...
przepraszam.
_____________________________________________________________________
Dodatkowo - piosenki wspomniane w tym rozdziale:
http://www.youtube.com/watch?v=eXwtOroPLl0
Rozdział 10 – Play With Fire
beta: marcia993
Oh, by the way, by the way I've found someone who gives me space, keeps me safe, makes
me sane, found someone to take your place, now I'm safe in his arms, and I decided only he
can play with fire –
Hilary Duff
http://www.youtube.com/watch?v=Ell6NWmKQE4
- Czyli... co masz zamiar zrobić, B? - spytała Alice z ustami pełnymi płatków Special K.
Rosalie wyszła wcześnie do biura, by uporać się z jakąś papierkową robotą. Uznacie ją za
szaloną, bo poszła tam w sobotę, jednak w poniedziałek miała naprawdę ważne spotkanie z
prezesem firmy. A skoro Rose musiała wyjść, Alice nie ruszyła ani odrobinę z operacją
nazwaną "zmusić Bellę do mówienia".
Dziewczyny zostawiły ją na jakiś czas samą, żeby mogła wszystko przemyśleć. Jeśli Bella
potrzebowałaby pomocy, wiedziała, że zawsze może do nich przyjść. Ale tym razem Al
czekała na próżno.
- Nic - odpowiedziała Bella, wbijając widelec w połówkę grejpfruta.
- Co to znaczy, Bello? - odrzekła zdziwiona Alice, podnosząc swoje idealnie wyskubane brwi.
Cierpliwość nigdy nie była jej dobrą stroną, a nastawienie przyjaciółki naprawdę nie
pomagało...
- To znaczy, że nie mam zamiaru do niego oddzwaniać - odparła stanowczo. - Nie jestem nic
winna temu zdrajcy a'la Kevin Federline.
- Dobrze... Masz rację, ale co z E...
- On wcale nie musi o tym wiedzieć, Alice - powiedziała Bella, ucinając jej wypowiedź.
- A właśnie, że musi! Jest twoim chłopakiem, Bello. Powinnaś mówić mu o takich rzeczach! -
odparowała. Jednak nie krzyczała, bo przyjaciółki nigdy na siebie nie krzyczały. Ale czego
Bella nie mogła tutaj zrozumieć?
- Zerwałam z Jacobem dwa tygodnie przed tym, jak zaczęliśmy się w ogóle spotykać -
odparła, a jej bursztynowe oczy spojrzały w orzechowe tęczówki Alice, próbując przekazać
jej, co czuje. - To nie ma znaczenia.
- Mówisz poważnie?! W ogóle słyszysz, co do mnie mówisz?! - wykrzyknęła.
- Alice, daj spokój, wszystko będzie dobrze! - Bella upuściła z łoskotem widelec na stół.
- Ależ prrroooszęęę! Możesz to sobie powtarzać - huknęła dziewczyna. Nie mogła już tego
słuchać, czuła się, jakby coś wysysało jej tlen z płuc. Nie mogła nawrzeszczeć na Bellę, bo
były jak siostry.
Zamiast tego - Alice wrzuciła miskę po płatkach do metalowego zlewu, chwyciła swoją
brązową, skórzaną, przekładaną przez ramię torbę od Stelli McCartney i wyszła z mieszkania.
-------------------------------------------------------------------------------
Nie wiedząc za bardzo, gdzie ma iść, Alice pozwoliła, by torba opadła na jej klatkę piersiową
niczym szarfa i wyszła na chłodne powietrze.
Krzyżując ręce na granatowym, krótkim płaszczyku Diora, ruszyła wzdłuż budynku.
Zdrowy rozsądek Belli musi kiedyś wrócić, prawda? Musiała powiedzieć Edwardowi.
Alice nie miała dużego doświadczenia w dziedzinie związków, ale on był jej chłopakiem. A czy
szczerość w stosunku do swojego partnera nie powinna być na porządku dziennym?
A może zachowywała się zbyt nachalnie i natarczywie? Chciała tylko pomóc, lecz nie powinna
tak naciskać. Bella zrobi to, co będzie uważała za najlepsze.
Alice próbowała odsunąć od siebie narastające poczucie winy. Idąc, czuła, jak torba lekko
ociera się o jej ciemne, sprane dżinsy. Miała trochę dokumentów w środku niej oraz w biurze i
zawsze mogła zacząć pracować nad zleceniami na przyszły tydzień.
Gdy zacieśniła uchwyt na klatce piersiowej, zorientowała się, gdzie niosły ją nogi odziane w
buty Tory Burch.
Nie do biura jej czy też Rosalie, ale do mieszkania Jaspera.
Mając nadzieję, że będzie w domu, nieśmiało zapukała do drzwi i jeszcze mocniej objęła się
rękoma, próbując powstrzymać spowodowane stresem łzy.
Ubrany w białą bluzę Nike z kapturem i sportowe szorty Jasper otworzył drzwi i z miejsca
przyjął do wiadomości, że coś jest nie tak. Jego włosy zostały odgarnięte do tyłu niewielką
ilością potu, miał rozgrzane ciało i wyglądał, jakby dopiero co biegał.
- Hej, co się sta...
- Przytul mnie - powiedziała, chowając twarz w jego szerokich, wyczekujących ramionach.
-------------------------------------------------------------------------------
Alice miała rację, a Bella o tym wiedziała.
Musiała mieć, nieważne jak ciężko było jej to przyznać.
Po wsunięciu nóg odzianych w dżinsy Citizen w sięgające do połowy łydki skórzane kozaki,
chwyciła torebkę od Alexandry Wang i ruszyła do jego restauracji.
Jeśli się nie myliła, on będzie bardzo zajęty pracą. Dziś mieli jeść u niego bardzo znaczący
krytycy kulinarni, więc Edward i jego załoga na pewno zajmą się przygotowaniami. Może nie
znajdzie dla niej czasu i wróci do tego później?
Tchórzliwie i niemrawo wspięła się po trzech małych schodkach.
Gdy otworzyła błyszczące drzwi, podmuch ciepłego, zachęcającego powietrza zaczesał do
tyłu jej, splecione w stylu Lauren Conrad, włosy.
Rozpinając skórzaną kurtkę D&G ze stójką, Bella rozejrzała się dookoła, próbując kogoś
wypatrzeć. Jedyne osoby, jakie znalazła to kelnerzy, nakrywający drewniane stoły delikatnymi,
białymi obrusami.
Prawdopodobnie nie powinna tego robić, ale ruszyła na tyły budynku i pchnęła podwójne,
prowadzące na zaplecze drzwi.
Po raz pierwszy widziała kuchnię w restauracji. Niesamowita... Bella była bardziej
uszczęśliwiona niż wtedy, kiedy dowiedziała się, że Kate Moss została nową muzą Marca
Jacobsa.
Kuchnia została podzielona na coś na kształt trzech sekcji. Dwie szerokie kuchenki ciągnęły
się od jednej strony pomieszczenia, aż do drugiej. Czyste, białe talerze leżały zebrane w
równy stos na stole i czekały, aż ktoś je zapełni.
Bella ujrzała coś na kształt miejsca, w jakim przygotowywano desery, które odznaczało się
tym, że powiewało stamtąd chłodne powietrze, a od reszty kuchni oddzielała je plastikowa
zasłona.
Kiedy ujrzała miedziane włosy, jej żołądek zaczął wywijać fikołki. Jej nerwy uspokoiły się na
jego widok, ale po chwili znowu dały o sobie znać, kiedy przypomniała sobie, po co tu
przyszła.
Chłopak pochylał się, skupiając się na tym, co robił. Z tego, co potrafiła dostrzec, wyglądało
na to, że uważnie obierał jakąś rybę z ości.
- Szefie? - spytała młoda dziewczyna, wyciągając w jego stronę mały rondelek. Jej włosy
zostały upięte w koku ciaśniejszym niż noszone przez łyżwiarki na olimpiadzie i wyglądała,
jakby jeszcze chodziła do liceum. Może była praktykantką?
Biorąc do ręki metalową, leżącą na desce do krojenia łyżkę, spróbował sosu, który ugotowała.
- Może być. Pamiętaj, żeby dodać trochę więcej soli, kiedy będziemy przyrządzać to
wieczorem. Dziękuję Kristen - powiedział, dając jej znać, że może odejść.
Gdy odwrócił się, żeby zdjąć z półki dużą patelnię, jego oczy koloru jadeitu zatrzymały się na
Belli.
Kiedy do niej podchodził, na jego usta wypłynął jej ulubiony, krzywy uśmieszek.
- Hej, co tu robisz? - spytał, całując ją w policzek.
- J-ja, hmm... - wyjąkała Bella, oglądając swoje rozpaczliwie potrzebujące manicuru
paznokcie. - Czy mogłabym z tobą chwilkę porozmawiać?
- Oczywiście - odparł, a jego oczy wypełnił niepokój. Odwracając się, wykrzyknął przez ramię
- Nate, dokończ przyrządzać doradę!
Kiedy poprowadził Bellę do małego pomieszczenia, które, jak się domyślała, było jego biurem,
natychmiast zaczęła mieć wątpliwości co do tego, co zamierzała zrobić.
Miał dziś wystarczająco dużo na głowie, nie chciała go jeszcze dodatkowo obarczać. Ale.. nie.
Alice miała rację i musiała mu powiedzieć.
- Wszystko w porządku, kochanie? Wydaje mi się, że nie. O co chodzi? - spytał, siadając na
blacie biurka, a ją sadzając na krześle.
Kiedy usiadła w najwygodniejszej pozycji, wzięła głęboki wdech i zaczęła:
- Chciałam tylko powiedzieć ci to teraz, bo chcę być z tobą szczera - rzekła, wyrzucając
szybko słowa. - Okej. Więc dwa tygodnie przed tym, jak się spotkaliśmy, zerwałam z moim
chłopakiem, z którym chodziłam jeszcze od czasu college'u. Kilkakrotnie mnie zdradził i nie
mogłam już tego znieść, więc powiedziałam mu, że z nami koniec - odparła cicho,
spoglądając na niego spod zasłony rzęs. Na jego gładkim czole pojawiły się zmarszczki, jakby
był zdezorientowany... a może zły?
Kiedy nie odpowiedział, ciągnęła dalej.
- A więc opowiadam ci to wszystko dlatego, że... um... wczoraj wieczorem zostawił mi na
sekretarce wiadomość, w której mnie przepraszał.
Gdy znowu na niego popatrzyła, był wpatrzony w ścianę za jej plecami, a jego szczęka i pięści
zostały zaciśnięte.
- Ale nie mam absolutnie żadnego zamiaru kiedykolwiek z nim rozmawiać. Zachowałam się
wystarczająco głupio, pozwalając, by ten związek trwał aż tak długo.
- Kochałaś go? - spytał Edward po dłuższej chwili ciszy, a pod koniec jego głos nieznacznie
się załamał. Bella usłyszała w nim ból, który usiłował stłumić.
Wstając, położyła obie dłonie na jego policzkach, zmuszając go, żeby na nią spojrzał.
- Nie. Na początku tak myślałam, ale byłam młoda i naiwna.
- Dobrze - powiedział, uspokajając się pod wpływem jej dotyku. - Przykro mi, że tak cię
zranił, Bello. Obiecuję, że ja nigdy tego nie zrobię.
- Wiem - odparła, wzdychając, gdy położył własną rękę na jednej z jej dłoni.
- Czy z nami wszystko w porządku? - spytała niepewnie po kolejnej chwili ciszy.
Lekceważąc jej pytanie, Edward pocałował Bellę, zaskakując ją. Ale ten pocałunek był inny niż
poprzednie. Nie tak słodki, lecz bardziej... namiętny. Jakby chciał zapewnić ją, że nigdy jej nie
zrani i już zawsze przy niej będzie. Jej napięte nerwy wreszcie puściły.
Czując, że zmiękły jej kolana, otoczyła dłońmi jego szyję. Jego ręce powędrowały do jej
boków, zatrzymując się na brzegu jej kurtki, gdy ich wargi zgodnie się poruszały.
Bella zapomniała o męczących ją myślach, kiedy obsypując ją pocałunkami, wyszeptał:
- Tak... wszystko w porządku.
-------------------------------------------------------------------------------
- Przepraszam, kochana - powiedział Jasper, zataczając uspokajające koła na jej plecach i
policzkach.
Siedzieli na kanapie, a Alice wdrapała się mu na kolana, jednak odwróciła się tak, żeby mogła
opierać policzek na jego klatce piersiowej.
- W porządku - odparła, spuszczając wzrok. - Nie chcę już o tym rozmawiać... powiesz mi
coś?
- Co dokładnie? - spytał miękko.
- Może coś, czego jeszcze nie wiem - rzekła, bawiąc się dwiema nitkami wystającymi z jego
bluzy.
- Dobrze, więc... Mój tata był kiedyś wojskowym, a teraz jest nauczycielem. Właściwie to moi
rodzice są nauczycielami. - Alice podniosła głowę i pocałowała jego szczękę, dając mu znak,
żeby kontynuował. Potrzebowała czegoś, co odciągnie ją od problemów.
- Mam trzech braci. Blake i Brady mają po siedemnaście lat... są bliźniętami. I mój trzeci brat,
Jackson, ma dziesięć lat. Wszyscy troje grają w piłkę nożną... to najpopularniejszy sport w
Teksasie. Ja też grałem, ale zbyt... ostrożnie - odrzekł, zabawnie cmokając swojego bicepsa,
który nie był owinięty wokół ramion Alice, rozśmieszając ją.
- Tęsknisz za nimi? - zapytała. Zauważyła, że jego oczy przepełniał smutek, kiedy opowiadał
o braciach.
- Tak. Jackson i ja jesteśmy naprawdę blisko - on jest jakby moją miniaturową wersją.
Tęsknię też za kuchnią mamy... tutejsza nawet się do niej nie równa. Paula Dean nie miałaby
przy niej szans – powiedział, chichocząc.
- A twój tata? - dopytała z ciekawością.
- Jest dobrym człowiekiem... kupił mi pierwszą piłkę do nogi - zaśmiał się, wspominając miłe
chwile. - Podziwiam go, za to, jak ułożył sobie życie z moją mamą, po tym, jak się pobrali.
Gdyby został w armii, ciągle byśmy się przeprowadzali.
- Brzmi sympatycznie - odpowiedziała, uśmiechając się.
Gorąco znowu zaczęło rozchodzić się po jej ciele, kiedy Jasper dotknął jej policzka,
wygładzając nieliczne, przedwczesne zmarszczki.
- Już wszystko dobrze?
- Tak.. jakoś to rozwiążemy. Już dobrze - odparła, próbując przekonać jego i siebie.
- Cieszę się. Nie lubię, kiedy jesteś smutna - oznajmił, całując czubek noska Alice, wywołując
tym u niej chichot.
- Zaczekaj tu, pójdę coś przynieść. - Zaskoczona Alice krzyknęła, kiedy Jasper bez
najmniejszego wysiłku podniósł ją w ramionach i z powrotem położył na kanapie tak, by mógł
wstać.
Gdy znów wbiegł do pokoju, chował coś nerwowo za plecami.
- Nie wiem, jak to jest tutaj, ale mój tata nauczył mnie robić to z bransoletką, a że w tej chwili
żadnej nie mam to... - powiedział niespokojnie. Alice z łatwością mogła stwierdzić, kiedy się
denerwował, bo mówił wtedy tak szybko jak Eminem.
- Najdroższa, czy zostaniesz moją dziewczyną? - zapytał, wsuwając swojego srebrnego
Rolexa na jej mały nadgarstek.
Miał on szeroką bransoletę, która oplatając jej szczupłą rękę wyglądała niemal komicznie.
Okrągła tarcza była granatowa.
Ten kolor przypominał Alice o jego oczach, jego szafirowych oczach, które przenikały prosto
do jej duszy. Nie planowała go nigdy zdejmować. Uśmiechnęła się, bawiąc zapięciem i już
czując, że to stanie się jej nowym nawykiem, po czym jeszcze chwilkę się z nim droczyła.
- No cóż - powiedziała, odciągając ten moment i posyłając mu uśmiech. - Grałeś w piłkę
nożną i widzisz, ja zazwyczaj chodzę z graczami lacrosse'a, ale...
Przerwał jej, przyciskając swoje wargi do jej ust. Wrząca lawa rozeszła się po jej ciele, kiedy
niemal zachłannie wplótł palce w jej czarne włosy. Pocałunek był mocniejszy niż zwykle, choć
Alice to absolutnie nie przeszkadzało.
-------------------------------------------------------------------------------
Edward musiał wrócić do pracy, więc ociągając się i powstrzymując zmęczenie, Bella poszła z
powrotem do mieszkania. Ta cała sytuacja z Jacobem wysysała z niej dużo energii. Musiała
porozmawiać z Alice tak pilnie, jak potrzebowała filiżanki espresso i miękkiej poduszki.
Jako prezent na zgodę kupiła w drodze powrotnej dwie kawy w Starbucksie i miała nadzieję,
że jej przyjaciółka będzie w domu. Alice od zawsze miała słabość do podwójnej śmietanki.
Kiedy okrążała róg korytarza prowadzącego do mieszkania, niemal zakrztusiła się gorącym
płynem.
Przed jej drzwiami siedział Jacob z ugiętymi kolanami i rękoma założonymi za głowę, w całej
okazałości swoich stu dziewięćdziesięciu centymetrów.
W środku Belli eksplodował gniew. Dlaczego tu był? Nie miał prawa! Była strasznie wściekła, a
jej ręce się trzęsły, powodując, że kawa zataczała koła w styropianowym kubku. Nie
zdziwiłaby się, gdyby z jej uszu wydostawała się para, tak jak u bohaterów kreskówek.
Biorąc uspokajający oddech, Bella odnalazła w torbie klucze i ruszyła do przodu.
- Co tutaj robisz? - wycedziła, kiedy podniósł się z podłogi.
- Nie oddzwoniłaś - powiedział. I co z tego? Czy to był jej obowiązek?
- I? Przecież powiedziałam, że z nami koniec. Wynoś się z mojego korytarza, Jacob - odparła,
utrzymując swój głos na wodzy.
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? Było nam tak dobrze, Bells - odrzekł, wpatrując się w
nią.
- Nigdy tak naprawdę nie było żadnych
nas.
Pogodziłam się z tym, a on obiecał, że nigdy nie
zrobi mi tego, co ty. Sugeruję, żebyś poszedł w moje ślady - oznajmiła niecierpliwie. O co mu
chodziło? Czy był aż tak nierozgarnięty?
- W porządku. Po prostu pomyślałem... Okej, przepraszam - powiedział, spuszczając głowę. -
Miłego życia, Bello - dodał, odwracając się i odchodząc w stronę windy.
Wydychając duży haust powietrza, o którego obecności w swoich płucach nie zdawała sobie
nawet sprawy, Bella poczuła, że jest wolna. Była oficjalnie wolna od ciężaru zwanego Jacobem.
- Jestem z ciebie taka dumna, B - powiedział cichy głos zza jej pleców. Alice.
- Wszystko słyszałaś, prawda? - odparła Bella, odwracając się do przyjaciółki. Jednak było to
bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Rozejm? - spytała, oferując przyjaciółce kawę.
Kiedy w odpowiedzi otrzymała kiwnięcie głową i uśmiech, wiedziała, że ich spór był
zażegnany. A Bella czuła się bardziej zrelaksowana niż po masażu shiatsu.
Rozdział 11 – Wanted
beta:
chochlica1
And its hard to breathe, and every other time is just a memory, cus I only wanna be wanted
by you
– Jessie James
http://www.youtube.com/watch?v=8Bkeb4BPPnc
- Strasznie ci dziękuję, że zgodziłaś się to zrobić, Rose - zapiszczała podekscytowana
Carson, idąc wzdłuż ulicy z Rosalie. To było niczym zmierzenie się z całą energią, jaką
posiadała dziewczynka.
Rosalie zgodziła się zabrać nastolatkę na zakupy i znaleźć najlepszą sukienkę w całym
mieście, na jej zimowy bal.
- Nie ma sprawy - odparła, otwierając szklane drzwi do Barneysa. Uwielbiała robić zakupy, a
szczególnie dla innych.
Kiedy przeszły przez podwójne drzwi, oczy Carson natychmiast powędrowały w stronę
najnowszej kolekcji kopertówek marki Alice + Olivia.
NIE! Źle! Rozproszenie uwagi!
- Carson, chodź - powiedziała, praktycznie siłą wciągając ją do góry po schodach. - Emmett
mnie zabije, jeśli odstawię cię zbyt późno w środku tygodnia. Mamy tyle do kupienia... Rzeczy
rozpraszające naszą uwagę są złe. Przez duże Z.
- Ależ prrroooszęęę! Nic ci nie zrobi - odrzekła, nie zgadzając się z Rose. Kiedy wreszcie
doszły do damskiej sekcji, Rosalie wydawało się, że Carson wymamrotała jeszcze pod nosem
- Jest w tobie zakochany...
Pytania zbombardowały jej głowę szybciej, niż mama w średnim wieku, biegnąca z talonami
na wyprzedaż.
Wytrząsając natrętne myśli ze swojego i tak już przepracowanego mózgu, przejechała
wzrokiem po wieszakach z ciuchami od projektantów.
- Czyżbyś mnie szukała, Rosie? - zawołał bardzo wysoki głos zza pleców dziewcząt. Szybko
się obracając na obcasach beżowych czółenek z zaokrąglonymi czubkami, Rosalie stanęła
twarzą w twarz ze swoim ulubionym asystentem, odzianym w szal od Hermesa. - Och,
kochana, Dior jest stworzony wprost dla ciebie!
- Dzięki, Richie - odpowiedziała, uśmiechając się, podczas, gdy przejechała dłonią po
kopertowej sukience koloru burgundu, schowanej pod jej ciemnym płaszczem.
- Richie, to jest ta młoda dama, o której ci opowiadałam - dodała, wskazując na swoje lewo,
gdzie stała Carson.
- Carson, chciałabym ci przedstawić jednego z najlepszych osobistych asystentów w
mieście... Richiego Warnera.
Carson grzecznie się uśmiechnęła i miała zamiar wyciągnąć rękę na powitanie, kiedy on
pochylił się i złożył na jej policzkach dwa szybkie całusy.
- Och, znajdę ci tak boską sukienkę, że ten chłopiec zapomni jak się nazywa. Będziesz
wyglądała wystrzałowo - powiedział wskakując pomiędzy nie i wyciągając na boki łokcie, tak,
żeby mogli skrzyżować ramiona.
- Oby nie zbyt wystrzałowo, Riche. Ona ma starszego brata - odparła Rosalie chichocząc, gdy
kroczyli wzdłuż korytarza.
- Zaczekaj. On nie spisał moich wymiarów - powiedziała Carson, unosząc ze zdziwienia
wydepilowane brwi, kiedy Riche zniknął wśród wieszaków z różnorakimi kolekcjami.
- Nie martw się, wystarczyło, że na ciebie spojrzał... właśnie to czyni go najlepszym -
zapewniła Rosalie, uśmiechając się. - Za nie dłużej niż pięć minut wróci z naręczem ubrań,
wśród których będziesz miała szeroki wybór.
- Wiesz, to było coś, o czym zawsze rozmawiałam z mamą... zimowy bal – oznajmiła
dziewczynka, spoglądając w górę na Rosalie po chwili ciszy.
Tymi lodowo błękitnymi oczami... oczami Emmetta.
Jejku, tęskniła za nim bardziej niż za swymi espadrylami od BCBG, schowanymi w pudełku
„tylko na lato”. Kurczę, nie widziała się z nim jak długo – jeden dzień?
Ale wiecie co było naprawdę smutne? Nawet bardziej smutne niż przypuszczenia Lindsay
Lohan, że ma szanse na karierę w modellingu? Że na robionym co kwartał podsumowaniu
własnego życia napisała... poprosimy o fanfary... Rosalie McCarthy.
- Przykro mi, Carson – odparła delikatnie Rosalie. Współczuła dziewczynce z całego serca;
ona nigdy nie poradziłaby sobie z utratą matki.
- W porządku – odpowiedziała, a jej oczy wypełnił smutek. - Było ciężko, ale miałam
Emmetta, więc...
- Hej, a może opowiesz mi o tym szczęśliwcu? – odrzekła szybko Rose, żeby odwrócić uwagę
dziewczynki. Nie mogła znieść widoku smutnej Carson, to po prostu nie miało prawa bytu.
- Omójbosz, Rose, jest zabójczo przystojny – pisnęła, podskakując w swoich czółenkach od
Lauren Moffat, na maleńkich obcasach, gdy szły wzdłuż jasnego dywanu w stronę eleganckich
przymierzalni.
Misja zakończona sukcesem.
- Nazywa się Anthony Moreti. Ma takie ciemne, pofalowane włosy i orzechowe oczy, które są
jakby połączeniem zielonego i brązu. Jego rodzice pochodzą z Włoch, więc ma ciemniejszą
karnację. Gra w szkolnej drużynie lacrosse'a... a nasza drużyna jest naprawdę, ale to
naprawdę dobra. Ale on nie bierze żadnych sterydów tak, jak pozostali gracze; uważa, że to
głupota. Och, i jest w moim wieku, więc Emmett nie będzie wariował. A wiesz co powiedział
mi wczoraj? Stwierdził, że uważa, że jestem naprawdę ładna! Możesz w to uwierzyć? A innego
dnia poniósł za mnie książki od algebry...
- Och, i wiesz, że ćwiczę balet? Kiedyś przyszedł na mój recital i powiedział, że jestem
naprawdę dobra. A chłopak mojej najlepszej przyjaciółki Jordan, Gabe, przyjaźni się z
Anthonym. Obydwoje grają w drużynie i po jednym meczu, w przebieralni... no cóż, ona
powiedziała, że on powiedział, że jeden z juniorów stwierdził, że jestem naprawdę ekstra, a
wtedy Anthony okropnie się na niego wściekł.
- Myślisz, że naprawdę mnie lubi, czy jestem tak głupia, jak Vanessa z Plotkary? Och, Rose,
musisz mi powiedzieć, musisz, musisz!
- Okej. Najpierw – usiądź, albo połamiesz obcasy – powiedziała, popychając dziewczynkę na
długą, czekoladową, prostokątną pufę. - Po drugie, ile filiżanek kawy wypiłaś zanim tu
przyszłaś? A po trzecie, nigdy nie będziesz głupsza niż V. Oczywiście, że cię lubi! Myślisz, że
zaprosiłby cię na bal, gdyby tak nie było?
- Tak, ale ja po prostu – uch, czy faceci zawsze są tak skomplikowani? - spytała, odchylając
głowę do tyłu w dramatycznym geście.
- Tak, zawsze – odparła Rosalie, myśląc o swoich gwałtownie rozwijających się uczuciach do
Emmetta.
Na szczęście, zanim Carson zdążyła zapytać o cokolwiek więcej, Riche wbiegł do
przymierzalni z długim, metalowym wieszakiem zapełnionym ubraniami w różnym kolorach i
o różnych długościach.
- Okej mała C, będę nazywał cię małą C, dobrze? - nie czekając na potwierdzenie,
kontynuował. - Więc obecna tu Rosie zdradziła mi, że twój ulubiony kolor to fioletowy i wiem,
że uwieeelbiasz kolekcje pana Posena i dlatego przyniosłem też kilka jego dzieł...
Po wielu przymiarkach, cała trójka była psychicznie wyczerpana. Sukienki musiały odpowiadać
mniej więcej połowie tuzina wymagań...
1. Musi być oceniona na 10 przez Carson.
2. Musi mieć coś niebieskiego (Anthony miał mieć na sobie bladoniebieski krawat).
3. Nie może być pokryta obrzydliwymi kropkami a'la Cruella de Vil.
4. Nie może mieć tiulu.
5. Nie może sięgać ponad wyznaczoną wysokość (wymóg dyrektora Carltona, nie Carson).
6. Musi przejść test długości starszego brata.
- Zaczekaj, mała C – oświadczył Riche, wyciągając przed siebie dłonie, jakby chciał zatrzymać
samochód, a następnie wybiegając z pomieszczenia, krzycząc jeszcze przez ramię. - Jak
mogłem zapomnieć... Mam wprost idealną Elle Moss!
Riche miał rację, choć w sumie nic w tym dziwnego.
Sukienka była bez ramiączek i ściśle obejmowała szczuplutkie ciało Carson.
zero tiulu √
Sukienka koloru topazu akcentowała jej oczy, a do gorsetu były przyczepione małe kawałki
kremowej koronki.
niebieski/ bez kropek √
Brzeg zwężał się zaraz nad jej kolanami, tworząc wykończenie podobne do ołówkowej
spódnicy.
ograniczenie długości dyrektora/brata √
Barneys nie sprzedadzą sukienki nikomu innemu z Dalton Prep, a do tego znalazła idealne,
srebrzyste Blahniksy na paseczkach i 8-centymetrowych obcasach, które idealnie pasowały do
sukienki...
nie trzeba nawet mówić – 10 √
-------------------------------------------------------------------------------
Święto Dziękczynienia: czas by składać podziękowania, czas by wyrażać swoją wdzięczność.
Rosalie nie była rozpieszczana, żadna z dziewczyn taka nie była. Rozumiały, jak dobrze
usytuowane były ich rodziny, ale nigdy nie wykorzystywały bogactw, które były powiązane z
ich nazwiskami.
Oczywiście, wszystkie były debiutantkami na balach. Ich przodkowie przypłynęli na
Mayflower. Mieli rodzinne posiadłości w Hamptons w Europie. Członkowie ich rodzin chodzili
do szkół prowadzących do Ligi Bluszczowej: Columbii, Cornella, Dartmouth, Yale, Harvardu,
Princeton, Browna albo Penn.
Miały swoich ulubionych projektantów. Chanel, D&G, Dior, Fendi...
W czasie tego święta zwłaszcza Rosalie pamiętała o podziękowaniu. Nie tylko za swoją
edukację albo szafę, za którą inni by zabili.
Jakkolwiek mocno uwielbiała rzeczy materialne, były inne, ważniejsze, za które warto było
dziękować, a przynajmniej tego roku.
Tak, jak pewnego razu powiedziała wspaniała Whitney Port, „Ubrania to tylko ubrania, a buty
to tylko buty.”
Więc zamiast tego, Rosalie modliła się za swoją rodzinę, za jej sukces oraz za wyjątkową
dziewczynkę i jej starszego brata.
-------------------------------------------------------------------------------
Od siódmej do siedemnastej... tak, na pewno. Raczej piąta trzydzieści do dziewiętnastej.
Spytasz dlaczego Rosalie zmuszała się do pracy w tak nieprzyjaznych godzinach.
No cóż, miała dwa spotkania i trzy raporty na... wszyscy kochają piątki, prawda?
Po włożeniu czarnego, sięgającego kolan płaszcza od Burberry, zawiesiła torbę w zagięciu
łokcia i wyszła z budynku swojej firmy.
Z trudem podnosząc do góry zmęczone stopy odziane w czarne czółenka Mui Mui z
zaokrąglonymi noskami, objęła się ramionami, chroniąc przed spadającą z nieba niepozorną
zapowiedzią śniegu i zawołała taksówkę.
Czarne rajstopy chroniły jej nogi przed nadciągającą zapowiedzią śnieżycy, która miała
nawiedzić miasto na przeciągu kolejnych dwóch dni. Powietrze już teraz zaczynało robić się
lodowate.
Gdy się pochyliła, wchodząc do środka taksówki, poczuła delikatne wibracje swojego iPhone'a.
Cars wariuje. Potrzebuję cię.
Proszę, proszę, przyjdź.
- Emmett
Nie zastanawiając się zbyt wiele, Rosalie podała kierowcy namiary na penthouse McCarthych i
złapała się swojego pasa, ile sił w rękach, gdy mężczyzna mknął po śliskich ulicach.
Pukając do drzwi wejściowych, zacisnęła czarny skórzany pasek, który idealnie pasował do
szarej sukienki z golfem i długimi rękawami od Diora, którą na sobie miała i czekała,
dokładnie wiedząc czego się spodziewać.
To tej nocy miał się odbyć bal Carson i nie ważne jak bardzo chciałoby się wyprzedzić fakty i
wszystko zaplanować... coś zawsze musiało pójść nie tak.
- Dziękuję
**całus**
ci
**całus**
bardzo
**całus** -
powiedział Emmett między pocałunkami,
po otwarciu drzwi.
- Co się stało? - spytała Rosalie, gdy już odzyskała równowagę pod wpływem jego dotyku.
- Nie wiem... Myślę, że chodzi o jej włosy czy coś takiego – odparł, gdy ona kładła swój
płaszcz i torebkę na kanapie, a następnie szła za Emmettem w górę po schodach (przy okazji
mając przed oczami całkiem interesujący widok pewnej konkretnej części jego ciała).
- O cholera... Okej, będę potrzebowała zmoczonej ściereczki, butelki wody i batonika muesli
albo czegoś podobnego, dobrze? - powiedziała pamiętając o naukach swojej mamy.
- Co? - Emmett zatrzymał się wpół kroku na schodach i odwrócił się do niej, śmiejąc się. Jego
irytująco urocze dołeczki w policzkach, które były jeszcze bardziej widoczne, gdy się
uśmiechał, powodowały, że serce Rosalie przyspieszało. Był po prostu zbyt slodki, w
podniecający sposób.
- Maskara będzie spływała po jej policzkach przez to, że płakała. W jej organizmie nie będzie
zbyt wiele wody i jestem na 100% pewna, że z nerwów przez cały dzień nie miała nic w
ustach. Więc posłuchaj mnie, albo zejdź z drogi, żebym mogła być superwoman! - oznajmiła
tupiąc obcasem i kładąc dłonie na biodrach. Rosalie robiła się nieco humorzasta, kiedy była
pozbawiona snu.
- Wiesz, że jesteś naprawdę seksowna, kiedy się tak złościsz? – odrzekł Emmett, schylając się
do jej poziomu, żeby móc objąć ją w talii.
Rosalie zaczęła zapominać w jakim celu tu przyszła, kiedy zaczął całować pulsujący punkt na
jej szyi, gdzie kończył się miękki materiał sukienki, prawdopodobnie zostawiając ślad.
Och, skup się Rose!
- Chcesz żebym ocaliła sytuację, czy nie? - spytała retorycznie, gdy w końcu zebrała
wystarczająco dużo siły, żeby się od niego odsunąć.
- Cars, co się dzieje – zwróciła się do dziewczynki, otwierając drzwi do sypialni.
- Omójbosz, Rose! Która okropna fryzjerka idzie do szpitala rodzić dziecko w dniu, gdy jej
najdroższa klientka ma zimowy bal? Ja – ja nie mam pojęcia co zrobić z moimi głupimi
włosami a – a Anthony będzie tu już za godzinę! - wyjąkała. Tak, jak domyślała się Rosalie,
Carson wciąż miała na sobie swój fioletowy jedwabny szlafrok, a z jej oczu płynęły dwie
strużki maskary.
- Halo? Przecież tu jestem, prawda?
Dotrzymując słowa, Rosalie stworzyła na głowie dziewczynki misterną fryzurę, na którą
składały się warkocze w stylu Lauren Conrad, wplecione w lśniący, związany na boku kucyk.
Podkręcone końce kucyka dodawały jej odrobinę elegancji, podczas gdy falująca, przydługa
grzywka krzyczała
„Mam piętnaście lat i wyglądam lepiej niż Miley i Serena razem wzięte.”
-------------------------------------------------------------------------------
- Em, po prostu bądź miły, dobrze? – powiedziała Rosalie, pocierając ręką ramię Emmetta i
próbując go uspokoić. Carson dopracowywała ostatnie detale swojego wyglądu, a jej randka
miała tu być w przeciągu pięciu minut.
Rosalie wciąż nie mogła uwierzyć, że ich ojca nawet nie było w domu. Oczywiście Emmett
byłby tu niezależnie od tego, ale napędzanie strachu pierwszemu chłopakowi jedynej córki
było po prostu jednym z zadań ojców.
Pomimo tego, że stworzył jedną z najbardziej znanych firm prawniczych w mieście, ojciec
Rosalie zawsze przychodził na jej przyjęcia urodzinowe i pomagał w jej projektach. Jeśli
kiedykolwiek spotkałaby się z panem McCarthym twarzą w twarz, powiedziałaby mu nieźle do
słuchu.
- Spróbuj nie spowodować, że dzieciak zsika się do spodni. Carson naprawdę go lubi –
podkreśliła, gdy Emmett skrzyżował dłonie na jej plecach, przysuwając ją tak blisko do siebie,
że czuła na twarzy jego oddech. Kładąc głowę na jego klatce piersiowej, poczuła, że jej
powieki lekko się przymykają.
- Przykro mi, że musiałaś przyjść prosto z pracy, po prostu naprawdę potrzebowałem twojej
pomocy, maleńka – wymamrotał, całując jej pachnące lawendą włosy, które były ściągnięte w
ciasny kucyk.
- Nie przejmu-uj się – odparła, ziewając. - W końcu jestem superwoman, pamięta-asz?
Z jego gardła wydostał się stłumiony chichot i w tym samym momencie oboje usłyszeli
dzwonek do drzwi.
- Jestem... Omójbosz, Rose, Em, szybko, oceńcie mnie – powiedziała Carson, zbiegając po
schodach.
- Dziesięć oczywiście – odrzekła Rosalie, uśmiechając się. Dziewczynka miała swoją naturalną
urodę. „
Ostatnie detale”
okazały się być dodatkową warstwą maskary nałożoną na jej długie
rzęsy i muśnięciem policzków brązującym pudrem.
- Cars, wyglądasz naprawdę ślicznie – oświadczył Emmett, uśmiechając się do swojej jedynej
siostry.
- Zaczekaj... A co ty tak właściwie robisz tu na dole, Carson? - spytała Rosalie. - Chyba nie
chcesz, żeby myślał, że na niego czekałaś. Chodź ze mną z powrotem na górę, dobrze?
- Ach tak, zapomniałam. Mój brat Rose – dodała, wbiegając po schodach. Zanim odwróciła
się, żeby pójść za dziewczynką, Rosalie posłała Emmettowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Myślisz, że jest dla niego miły? Spytała Carson po trzydziestu sekundach chodzenia tam i z
powrotem po swojej sypialni, nerwowo kręcąc w palcach małe, wiszące diamentowe kolczyki
od Tiffany'ego.
- Po prostu zejdę na dół i za chwilkę cię zawołam – powiedziała Rosalie, podnosząc się z
białego krzesła.
- W porządku, ale prooooszę, pospiesz się. Nie wiem czy mój żołądek zniesie więcej – błagała
dziewczynka.
Śmiejąc się z jej niecierpliwości, Rosalie zeszła po schodach, zastając Emmetta siedzącego
naprzeciw młodego chłopca na kanapie. Na twarzy Emmetta był uśmiech, więc
prawdopodobnie tak bardzo nie straszył dzieciaka.
Musieli usłyszeć stukot jej obcasów na drewnianej powierzchni schodów, bo obydwoje
zwrócili głowy w jej kierunku.
- Hej, jestem Rose – powiedziała, gdy już do nich podeszła. Carson naprawdę dobrze go
opisała. Rosalie z miejsca go polubiła, bo nie miał tego dziwacznego odruchu, który wykonuje
większość facetów, gdy odgarniają sobie włosy z oczu.
- Anthony, miło mi cię poznać. Carson opowiadała mi o tobie – odparł wstając i grzecznie się
uśmiechając. Był niższy od Emmetta zaledwie o jakieś pół głowy. Rosalie nie przegapiła tego,
jak jego wzrok powędrował w stronę schodów, gdy wymówił jej imię. Ach... zauroczył się.
- Ciebie również. Myślę, że Carson jest już gotowa, zaczekaj sekundkę – odrzekła,
uśmiechając się i wstępując na pierwsze stopnie. - Cars, gotowa?
- Tak... już idę – oznajmiła dziewczynka, zeskakując po schodach.
Rosalie znowu podeszła do Emmetta, żeby dzieciaki miały chwilkę na przywitanie się i
zobaczyła, jak podchodzi do niej Anthony.
Odwracając głowę, ujrzała, jak coś do niej mówi, a sekundę później jej policzki zabarwiły się
na intensywny róż.
- To my już pójdziemy, dobrze Em? - oświadczyła Carson, wsuwając ręce w rękawy czarnego,
sięgającego do kolan płaszcza Charlotte Ronson.
- W porządku, bawcie się dobrze – odparł Emmett, gdy wychodzili na zewnątrz. - Och, i
Moretii – pamiętaj, co ci po-
- Cześć Emmett, cześć Rose – wtrąciła błyskawicznie Carson, przerywając bratu i zamykając
drzwi.
- A więc... o czym z nim rozmawiałeś? - spytała ciekawsko Rosalie, gdy poprowadził ją na
kanapę.
Po włączeniu telewizora, usiedli tak, że ona opierała się o jego ramię, nogi trzymając
podwinięte na kanapie, a on opierał swoje na mahoniowym stoliku do kawy.
- O rozsądnych rzeczach – odparł krótko, biorąc do ręki jeden ze swoich podręczników z
prawa.
- Jak... - spytała bawiąc się tą ręką, którą trzymał na kolanie.
- Jak jego średnia ocen, do jakiego college'u się wybiera, od jak dawna lubi Carson, ile goli
strzela w trakcie jednego meczu i powiedziałem mu, że jeżeli kiedykolwiek ją skrzywdzi, to
znam ludzi, którzy znają ludzi... widzisz – rozsądne – dodał, uśmiechając się do niej.
- Hej, a jak poszły twoje prezentacje? - zapytał zmieniając temat. To, że pamiętał wywołało
uśmiech na jej twarzy... był idealny.
- Och, dobrze. Prezes jest zadowolony, więc... - powiedziała, zamykając oczy, gdy jej brzuch
zaburczał z głodu. Nie zdawała sobie sprawy, że była aż tak głodna.
- Skoczę szybko do Changa i przyniosę nam coś do jedzenia. Mój tata niezbyt dba o
wyposażenie lodówki – powiedział Emmett, odkładając książkę i wysuwając się spod Rosalie.
- W porządku, nie musisz. Na drogach jest strasznie ślisko – odrzekła, gdy wsunął jej pod
głowę małą poduszkę.
- Ćśśś, jest dobrze. Przejdę się. Będę z powrotem za nie więcej niż dwadzieścia minut,
maleńka.
Ostatnią rzeczą jaką poczuła zanim zapadła w zbawienny sen były jego usta, składające na jej
wargach delikatny pocałunek.
Zbudził ją dzwonek telefonu. Rozciągając się i lekko podnosząc powieki, próbowała wymacać
Emmetta, ale jedyne czego dotknęła, to pusta kanapa.
W mieszkaniu było ciemno, jedyne źródło światła biło z kuchni i ekranu telewizora. Nie było
go tu. W takim razie gdzie był?
Spoglądając na zegarek zauważyła, że zasnęła na jakieś trzydzieści minut.
Może po prostu kolejka była długa. Tak, właśnie tak było.
- Rezydencja McCarthych – powiedziała do słuchawki telefonu przecierając oczy.
- Dzień dobry. Tutaj Julie thompson ze szpitala Mount Sinai. Na ostry dyżur został przyjęty
Emmett McCarthy...