THE CITY
Opowiadanie śledzi losy Belli, Alice i Rosalie mieszkających w Nowym Jorku.
Wszystkie trzy są młode, modne i odnoszą sukcesy. Czy jednak odnajdą miłość w amerykańskiej stolicy mody?
Autorka: amitte
Oryginał: http://www.fanfiction.net/s/4909117/1/The_City
Kategoria: romans/przyjaźń
[OOC]
[AU/AH]
[+9]
Tłumaczenie: Amaranthine
Beta: kirke (dziękuję! ;*)
banner: Amaranthine
opowiadanie dostępne również na: http://www.twilightseries.fora.pl/ oraz http://charmed-4ever.phorum.pl/index.php
Rozdział 1 - Breathe
You're the only thing I know like the back of my hand, and I can't breathe, without you, but I have to. Breathe. - Taylor Swift
Jacob miał czelność, żeby wejść za nią aż do windy w budynku, w którym mieszkała. Bella wciąż była w szoku. Jego wcześniejsze oświadczenie jeszcze nie do końca do niej dotarło. Pocałowałem ją. Znowu. Zdradził ją już po raz trzeci.
- Mógłbym chociaż wytłumaczyć - błagał Jacob, zupełnie jakby próbował przekonać kogoś do oddania mu ostatniej, kiedykolwiek stworzonej torby Marca Jacobsa.
- Nie, a teraz wynoś się z mojego budynku - odpowiedziała chłodno Bella, stając na wprost windy i nawet nie odwracając się w jego stronę. Nie pozwoli mu zobaczyć, że jest załamana; jej matka wychowała ją na silną kobietę. Czy ta winda nie mogłaby poruszać się szybciej?! Bella wynajmowała jeden z apartamentów na najwyższym piętrze wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką z Princeton, ale ile można!
Jacob, usiłując skorzystać na aktualnej prędkości windy, zaczął się tłumaczyć.
- Ona nic dla mnie nie znaczyła... przysięgam.
Och, facet miał tupet.
Kiedy drzwi windy w końcu się otworzyły, Bella wyskoczyła na zewnątrz i popędziła do swojego mieszkania. To był już koniec, miała tego dosyć. Lecz on oczywiście nie zrozumiał co się dzieje, bo po chwili dogonił ją i złapał za ramię.
Wyrywając się z jego uchwytu niczym kobra, Bella odpowiedziała lodowato, wsuwając klucz do zamka.
- Nie dotykaj mnie. Trzy nieudane próby i odpadasz. Z nami KONIEC.
- Skarbie, zaczekaj - zawołał.
To wystarczyło. Gwałtownie odwracając się na obcasach czarnych czółenek od Alexandra McQueena, stanęła z nim twarzą w twarz, z jej bursztynowych oczu biła wściekłość. Jacob nieomal cofnął się pod siłą jej spojrzenia.
- Nie jestem twoim skarbem.
Po czym otworzyła drzwi, by następnie zatrzasnąć je przed jego otępiałą twarzą.
Kładąc swoją białą, pikowaną Chanel na blacie kuchennej szafki, Bella przeszła na tyły apartamentu i otworzyła podwójne szklane drzwi prowadzące na balkon. Musiała wesprzeć się o ścianę, kiedy w końcu pozwoliła ostatnim nowinom dotrzeć do swojej świadomości. Czuła się, jakby ktoś uderzył w nią kulą do kręgli i oderwał jej nogi, niczym odrzucony kawałek materiału.
Gdy Bella położyła rękę na swoim gładkim policzku, poczuła wilgotną substancję spływającą po jej twarzy. Przyciskając dłonie do oczu próbowała powstrzymać łzy. Był świnią i nie miała zamiaru po nim płakać.
Jednak jakkolwiek by próbowała, łzy płynęły dalej.
Gdy wpatrywała się w niezliczone drapacze chmur i budynki w mieście, które kochała, uderzył ją silny podmuch jesiennego wiatru. Ocierał jej łzy i zwiewał jej długie, kasztanowe włosy do tyłu.
Omójbosz! Wiatr był znakiem! Bóg pomagał jej pozostać silną. Pomagał jej odsunąć od siebie okropne uczucie bycia odrzuconą. Pomagał zapomnieć o świni, która była jej chłopakiem od początku college'u. To trochę potrwa - nauczyła się tego na podstawie obserwacji wielu związków swojej siostry - ale upora się z tym z wdziękiem. Będzie żyła dalej tak, jak Jen, po tym, kiedy Brad i Angelina stali się Brangeliną.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Alice szła przez hałaśliwe ulice Chelsea w Nowym Jorku, szczęśliwa i podekscytowana. Nie chcąc wystraszyć pozostałych przechodniów, przyspieszyła, będąc tylko dwa bloki od mieszkania, które dzieliła z jedną z najlepszych przyjaciółek ze studiów.
Alice była pełna zachwytu. Właśnie zdobyła dwie przepustki dla swoich dwóch najlepszych przyjaciółek, Rosalie i Belli na pokaz Calvina Kleina, który miał się odbyć w przyszłym tygodniu. Praca na stanowisku asystenta dla słynnego projektanta miała swoje dodatkowe korzyści. Oczywiście Bella, przy swojej pozycji starszego redaktora działu mody w New York Timesie mogła równie łatwo zdobyć wejściówki na każdy pokaz, ale zwykle były one w którymś z dalszych rzędów. Nie należało zapominać o tym, że pozycja Rosalie, na stanowisku dyrektora marketingu u Michaela Korsa też miała pewne bonusy, ale nie wystarczające by zdobyć bilety w pierwszym rzędzie. Była pewna, że zwariują, gdy o tym usłyszą.
Stukot obcasów jej brązowych zamszowych kozaczków Calvina Kleina sięgających do kostki przywrócił ją do rzeczywistości i skręciła w ulicę prowadzącą przed jej budynek.
- Dobry wieczór, panno Brandon - rzekł odźwierny, otwierając przed Alice drzwi. Był to starszy, mniej więcej 65-letni mężczyzna. Pomimo swojego wieku był wysoki i dobrze zbudowany, co było podstawą w światowej stolicy mody.
- Dziękuję Thomasie - odpowiedziała, grzecznie się uśmiechając.
- Panno Brandon, - powiedział Thomas, zatrzymując ją w połowie drogi do windy. - Panna Swan i Pan Black przyjechali wcześniej i kłócili się wchodząc do windy.
Jej uśmiech opadł niczym złote bransoletki, które usiłowała przesunąć wzdłuż szczupłej ręki. To mogło oznaczać tylko jedno - łajdak znowu ją zdradził. Czując nagłą potrzebę zobaczenia się z przyjaciółką, Alice pobiegła wzdłuż świeżo woskowanej, marmurowej podłogi do lakierowanej, drewnianej windy.
Nie była pewna, czy powinna:
a) zabić Jacoba
b) zabić wywłokę, z którą zdradził Bellę
c) wynająć płatnego zabójcę, żeby zabił ich oboje
d) zadzwonić do Rose
e) zadzwonić po pomoc do swej ukochanej matki
f) pójść schodami zamiast czekać na tę ślamazarną windę
Wybrała opcję d, bo była pewna, że przy swoich stu pięćdziesięciu centymetrach wzrostu raczej nie poradzi sobie ze 190-centymetrową sylwetką Jacoba.
Po wystukaniu na iPhonie numeru Rosalie, Alice usłyszała jej wysoki głos.
- Słucham.
- Rose, Bella nas potrzebuje, ten idiota znowu to zrobił - powiedziała surowo do telefonu.
- Będę za sekundę, właśnie wychodzę ze spotkania - szybko odpowiedziała Rosalie, od razu rozumiejąc o co chodzi Alice.
Po rozłączeniu się i otwarciu drzwi do mieszkania, Alice zobaczyła Bellę rozłożoną na czarnej skórzanej kanapie. Z ekranu plazmowego telewizora dochodziły dźwięki programu 'Jak się nie ubierać'. Bella miała na sobie białą bokserkę i granatowy dres od Juicy.
Przyglądając się uważniej, Alice zauważyła, że Bella płakała. To było bardziej szokujące niż fakt, że Chris Brown i Rihanna ponownie się zeszli.
Bella nigdy nie płakała. Zawsze była najsilniejsza z ich trójki. Zawsze była gotowa pomóc przyjaciółkom, odkładając na drugi plan własne uczucia, co było dość przygnębiające.
Kładąc swoją brązową torebkę typu hobo* na granitowym blacie, Alice podeszła do Belli i złapała ją w mocnym uścisku.
- Tak mi przykro, to totalny idiota - powiedziała szczerze.
Nigdy nie lubiła Jacoba, nawet na początku ich związku.
- Dlaczego on znowu mi to zrobił? - spytała Bella.
- Nie wiem kochana, ale jest świnią i poradzisz sobie o wiele lepiej bez niego - odpowiedziała przecierając poplamione rozmazaną maskarą policzki Belli rąbkiem swojego kremowego sweterka od BCBG.
- To boli Al - wymruczała Bella, przyciskając twarz do krótkich włosów Alice, pachnących liliami.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rosalie chwyciła z biurka swoją czarną torbę od Marka Jacobsa i wybiegła - na tyle szybko, na ile pozwoliły jej czółenka na 12-centymetrowych obcasach i ołówkowa spódnica z podwyższonym stanem - na ulicę, podnosząc rękę, by zawołać taksówkę.
Kiedy samochód zatrzymał się przed nią, Rosalie wskoczyła do środka wykrzykując w stronę łysego kierowcy z nadwagą adres apartamentu przyjaciółki.
- O co tylko poprosisz, moja słodka - odpowiedział mężczyzna, puszczając do niej oko we wstecznym lusterku.
Ugh, kolejny oblech. Rosalie przewróciła oczami i wyjrzała przez okno, podczas gdy kierowca manewrował wzdłuż uliczek, ignorując dźwięki klaksonu dochodzące z pozostałych musztardowo żółtych pojazdów.
Gdy taksówka w końcu się zatrzymała, rzuciła kierowcy 20-dolarowy banknot i popędziła w stronę budynku.
- Proszę pójść schodami, panno Hale - poradził Thomas, otwierając przed nią drzwi, bo już po jej minie poznał, że jest w pośpiechu.
- Dziękuję Thomasie - zawołała przez ramię, nie chcąc zachować się niekulturalnie w stosunku do starszego mężczyzny.
Przypominał Rose jej własnego ojca, pomijając fakt, że nie posiadał własnej firmy prawniczej. Oboje byli wysocy i zawsze zachowywali się jak dżentelmeni. To dzięki temu jej tacie udało się poślubić modelkę.
Po otworzeniu drzwi do mieszkania zapasowym kluczem, który dostała od przyjaciółek, zobaczyła obie siedzące na kanapie, a Alice kojącym gestem kreśliła koła na plecach Belli.
Rzuciła torebkę na fotel i mocno objęła Bellę. Usłyszała jej szept.
- To wciąż boli... cz-czy dobrze zrobiłam?
Rosalie była zdumiona. Bella zawsze była tak bardzo pewna swego - zawsze była pewna siebie. Widząc, jak jej oczy wypełniają się łzami, próbowała jakoś odwrócić jej uwagę.
- Oczywiście, że tak, B - układając ramiona w geście charakterystycznym dla Vanny White**, dodała - W końcu jesteś Isabellą Swan, starszą redaktorką New York Timesa. Jesteś młoda, piękna i silna. On jest zwykłą świnią, a ty zasługujesz na znacznie więcej.
Każde słowo zabrzmiało szczerze. Wszystko, co mogła zrobić Alice, to pokiwać głową zgadzając się z nimi.
_____________________________________________________________________
Od autorki: Uwielbiam wyobrażenie Beli, Alice i Rosalie mieszkających w Nowym Jorku, więc obudziłam swoje zainteresowanie modą.
Dodatkowo:
*przykład torebki typu hobo - http://www.swiatluksusu.com.pl/files/jimmy-choo-ring-typu-hobo-torebka-damska.jpg
**Vanna White to słynna w Stanach prezenterka tamtejszej wersji Koła Fortuny (łatwiej będzie wyobrazić sobie gest Rose).
Rozdział 2 - We break the dawn
Ooh, there's somethin' `bout the skylight tonight. Somethin that lets me know everythin's gon' be alright. - Michelle Williams
Rosalie zdecydowała, że zostanie na noc i po tym, jak przebrała się we własny dres, wyjęty z szuflady w pokoju Belli, którą sobie zaadoptowała, dziewczyny rozpoczęły 4-godzinny maraton z 'Jak się nie ubierać'.
Z małą pomocą połowy tuzina ruloników sushi z baru Geisha, serce Belli zostało zacerowane. Nitka po nitce, utkała się łatka zasłaniająca dziurę.
Do tej pory przypominająca pustą tubkę błyszczyku - pustą i wykorzystaną - wiara Belli powoli powracała. Powoli, lecz na dobre.
- Mam ogromną nowinę - zapiszczała Alice, wpierw odkładając swój talerzyk na ich twardą drewnianą podłogę. Dłużej nie mogła zatrzymać tego dla siebie i miała pewność, że poprawi tym humor Belli.
- Jaką? - spytały chórem Bella i Rosalie, chichocząc na widok podekscytowanej Alice.
- ZgadnijciektozdobyłdwieprzepustkidopierwszegorzędunapokazCalvinaKleina? - wrzasnęła podskakując na kanapie, niczym piłeczka.
- Ahhhhhhhhhhhhhhh - krzyknęły Rosalie i Bella, ściskając z całej siły Alice.
- Omójbosz... tylko gwiazdy dostają takie bilety! - zawołała Bella. Była tak zaskoczona, czuła się jakby właśnie zobaczyła św. Mikołaja stojącego przed choinką.
- Wiem, ale musicie zrozumieć, w końcu to ja - odrzekła nonszalancko Alice, strzepując z ramienia niewidzialny pyłek.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziewczyny wcześniej zaplanowały wspólną kolację w trakcie tygodnia mody, wiedząc, że przed samym show Alice będzie latała wkoło, żeby prawidłowo poinstruować wszystkie modelki, jakby nabawiła się owsików.
Bella musiała tylko dokończyć ostatni paragraf i wydrukować swój artykuł na temat Mediolańskiego Tygodnia Mody dla redaktora naczelnego i resztę wieczoru miała wolną.
To będzie już trzeci jej artykuł, który trafi na okładkę; musiała jedynie odpowiednio go zakończyć. Ale co mogło być na tyle ciekawe, by utrzymać czytelników w oczekiwaniu na kolejny tekst?
Lecz sylwetka Polliniego potrzebuje czegoś więcej niż tylko symboli. Ona wymaga własnego, rozpoznawalnego stylu, zakorzenionego w połączeniu swojej historii i skoku w przyszłość.
Jeszcze tylko kropka... zapisać... wydrukować...
Wyjąć kartki z drukarki... wyłączyć komputer...
Nareszcie kończąc, Bella złapała swoją czarną torebkę od Fendi Spy, leżącą na rogu biurka z lakierowanego drewna.
- Życzę udanego wieczoru, panno Swan - rzekła jej praktykantka, korzystająca z każdej okazji, żeby wejść komuś do dupy, widząc, że wychodzi z biura. Na początku Bella myślała, że wysyłanie studentów college'u do Starbucksa jest niezwykle zabawne, skoro równie dobrze mogła pójść tam sama, ale szybko dała sobie z tym spokój.
- Hej, Caitlin, idę dziś z dziewczynami do tej restauracji Nipote przy Lexington i Sześćdziesiątej Piątej, więc jeśli chcesz możesz pójść wcześniej do domu - powiedziała Bella. Czuła się podle każąc biednej dziewczynie zostawać niekiedy do bardzo późna. Miała tylko 20 lat.
- Oh, to się idealnie składa. Dziś są urodziny Ryana, więc urządzamy mu przyjęcie-niespodziankę... bla, bla, bla - Bella po chwili przestała zwracać na nią uwagę. Caitlin była uroczą dziewczyną i miała talent do pisania, ale kurczę, umiała się rozgadać.
Po pożegnaniu się z praktykantką, Bella odniosła swój artykuł i wyszła na zewnątrz, by złapać taksówkę.
Fakt, że od zdobycia jedzenia dzieliło ją jedynie dwadzieścia minut był bardzo pocieszający, bo właśnie zidentyfikowała to dziwne, ssące uczucie, połączone z lekkimi zawrotami głowy, pojawiające się, gdy zapomniała, żeby coś zjeść. Musiała obejrzeć piętnaście filmów z różnych pokazów, które dostała na maila jako pomoce w napisaniu artykułu. Taka była cena, którą zmuszona była zapłacić, żeby móc zamieścić przeglądową relację z tygodnia mody w innym kraju, zanim zdołają to zrobić inne liczące się na rynku magazyny. To właśnie jej zaangażowanie pozwoliło im tak szybko podskoczyć w rankingu.
Wsiadając do podrapanej taksówki, naciągnęła na szyję swój złoty, jedwabny szal od Hermesa. Po zamknięciu drzwi, niczym taran uderzył ją w twarz zapach czosnkowo-rybno-serowej pizzy. Przykładając do nosa dłonie nasiąknięte zapachem Chanel no.19, Bella przekazała kierowcy ubranemu w czapkę z logiem New York Mets gdzie ma jechać.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Niecierpliwie przytupując stopą odzianą w fioletowe botki od Terry Burch, Alice czekała przy stoliku na przybycie swoich przyjaciółek. Dla czego to ona zawsze musiała być punktualna?
Nie żeby nie miała nic innego do roboty. Przygotowania do wielkiego show jak zwykle były przepełnione stresem.
Musiała upewnić się, że modelki będą wystarczająco godne zaufania, że każdy z modeli ma odpowiednio dopasowane kreacje, nadzorować ostatnie przymiarki, światła, scenę, muzykę i siedzenia, nie wspominając o dawaniu sobie rady z szaleńczymi zmianami nastroju Francisca Costy...
Alice kochała to bardziej niż swojego czerwonego Birkina*, a to już coś znaczyło.
Zatopiona w swoich myślach niczym gąbka, nie zauważyła, kiedy do środka weszły Rosalie i Bella.
- Cześć dziewczęta - powiedziała, gdy siadały przy ich stoliku.
- Cześć Al... wyglądasz na trochę zmęczoną - odparła Rosalie. - Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko do-obrze - odpowiedziała Alice, nie zdając sobie sprawy z tego, że przy okazji ziewnęła. - To tylko pokaz; Francisco doprowadza mnie do skraju wytrzymałości. W trakcie przymiarek zwolnił trzy modelki. Mało brakowało, a rzuciłabym w niego swoją komórką.
- Jesteś pewna? Zawsze możemy wziąć coś na wynos i wypożyczyć film - powiedziała Bella, zaniepokojona dużymi fioletowymi sińcami, formującymi się pod oczami jej przyjaciółki z powodu braku snu.
- Całkowicie! W każdym razie słyszałam, że mają tu znakomite jedzenie. Krytycy przyznali im pięć gwiazdek! - dodała Alice, rozglądając się po robiącym wrażenie wnętrzu restauracji.
Ściany były wykonane z ciemnego drewna klonowego, a stoły nakryte białą tkaniną i srebrnymi sztućcami. To, razem z kelnerami ubranymi w dopasowane czarne spodnie i koszule nadawało lokalowi elegancki i prestiżowy wygląd. Usytuowany pomiędzy pierwszą, a drugą Aleją, był miejscem, w którym jadali najbogatsi.
Bella poczuła ogromną ulgę, gdy wreszcie w jej organizmie znalazło się jedzenie. I to całkiem dobre jedzenie. Jedno z lepszych, jakie miała okazję jeść!
Każdy posiłek składał się z pięciu dań. Bella zamówiła bulion z kraba, gotowanego halibuta i zapiekany stek oraz tradycyjną sałatkę i brzoskwinie z tahitańskimi lodami waniliowymi, duszone w przyprawionym czerwonym winie. Jedzenie było przepięknie ułożone na talerzykach - każda porcja niczym mały obrazek.
Nie chcąc faszerować swego smukłego ciała niczym więcej, Bella położyła białą płócienną serwetkę obok opróżnionego do połowy talerza i westchnęła z satysfakcją. Była ogromnym łakomczuchem.
Podnosząc swój kieliszek z winem do posmarowanych błyszczykiem ust, zauważyła, że do ich stolika podchodzi jakiś mężczyzna.
Miał gęste brązowe włosy, postawione na żelu tak, że odsłaniały jego marmurowo gładkie czoło.
Był normalnego wzrostu, około metra siedemdziesiąt pięć. Ale dopiero patrząc w jego jasnozielone oczy Bella wpadła na całego. Kolorem przypominały jadeity. Błyszczące i piękne tak, że aż zaparło jej dech w piersiach.
Na szczęście otrząsnęła się z transu i odłożyła kieliszek na stół, gdy poczuła znajome wibracje w przedniej kieszeni swoich ciemnogranatowych dżinsów z prostymi nogawkami, wyglądającymi jak sprane, bo chłopak podchodził coraz bliżej.
Miał na sobie śnieżnobiałą koszulę z podwiniętymi rękawami, charakterystyczną dla szefa kuchni i ciemne dżinsy.
- Dobry wieczór paniom, nazywam się Masen. Mam nadzieję, że posiłek sprostał waszym oczekiwaniom - powiedział uprzejmie. Gdy to mówił jego oczy wędrowały po ich twarzach i zatrzymały się na uśmiechniętej twarzy Belli.
- Jedzenie było znakomite - powiedziała z całego serca.
- No cóż, w takim razie bardzo się cieszę, że spędziłyście miło czas w mojej restauracji - odrzekł wciąż przyglądając się Belli. Sposób, w jaki na nią patrzył powodował, że pociły jej się dłonie.
Wtedy posłał im uśmiech, który spowodował, że serce Belli przyspieszyło, zupełnie, jak po przebiegnięciu pięciu mil w Central Parku z Rosalie. I nie chciało zwolnić.
Dostrzegając w jakim jest stanie, Alice i Rosalie szybko interweniowały.
- Tak, dziękujemy - powiedziała Alice błądząc wzrokiem od Belli do szefa kuchni, i z powrotem w stronę swojej przyjaciółki. Jej głowa poruszała się tak szybko, że wyglądała niczym postać wyjęta z kreskówki i przypatrując się tej scence Rosalie musiała stłumić chichot.
A oni wciąż spoglądali na siebie uśmiechając się.
- Um, więc dziękuję za skorzystanie z usług Nipote i będzie nam niezmiernie miło, jeśli znów tu powrócicie - jego słowa zabrzmiały tak, jakby były zaproszeniem dla samej Belli. Po tym odwrócił się, by porozmawiać z pozostałymi gośćmi w restauracji.
Kiedy odchodził Bella miała bardzo dobry widok na tylne kieszenie jego ciemnych spranych dżinsów. Musiały być od Diesela.
Pochrząkując, by zwrócić na siebie jej uwagę, Rosalie powiedziała.
- Ekheeeeeeem, mega zadurzenie!!!
- Albo raczej gigantyczne! - zaskomlała Alice.
- Ależ prrroooszęęę... wcale się NIE zakochałam - odpowiedziała obronnie Bella.
- To cała nasza B - odparła Alice wszystkowiedzącym tonem. - Rozpoznałam sposób w jaki na siebie patrzyliście. Masz nawet zaróżowione policzki.
- Al, Rose... Ja… ja nie jestem pewna, czy właśnie tego teraz potrzebuję w życiu... Nie jestem pewna, czy właśnie tego teraz chcę - powiedziała Bella nagle przyjmując poważny wyraz twarzy. Dopiero co udało jej się na nowo poskładać swoje życie. Nitki były pozszywane i powiązane. Nie chciała, żeby ktoś wkroczył w jej życie i porozrywał je na nowo. Bella nie była pewna ile jeszcze jest w stanie znieść. - Tak czy inaczej, dajcie mi spokój... zachowujecie się, jakbyśmy miały po piętnaście lat!
- Dobrze już, dobrze. Poprośmy o rachunek - wyjęczała Rosalie, pozbawiona okazji do zabawy. - Ktoś tu chyba potrzebuje snu, zupełnie, jak Justin Bobby** zmiany uczesania - powiedziała, wskazując na Alice i jednocześnie wsuwając pasmo swoich złocistych włosów za wsuwki podtrzymujące zrobiony na biznesową modłę kok, usytuowany tuż nad jej karkiem. Alice twierdziła, że wszystko jest w porządku, ale Rosalie nie lubiła patrzeć jak katuje się pracą. Pracowała szesnaście godzin na dobę i to było zdecydowanie ważniejsze od Fergie farbującej włosy na ciemny brąz.
Śmiejąc się z anegdoty Rosalie odnośnie serialu 'The Hills', dziewczyny zapłaciły rachunek i chwyciły swoje torebki.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- B, Manolo czy Jimmy? - zawołała Alice z wnętrza swojej głębokiej na sześć metrów garderoby, nie odrywając oczu od dwóch par czarnych, 15-centymetrowych szpilek, które trzymała przed sobą. Tylna ściana szafy była sekcją zapełnioną od podłogi po sufit butami. Miała trzy wbudowane części: płaskie obcasy, szpilki i koturny. Wszystkie posortowane w zależności od koloru, projektanta i stylu. Alice miała nawet specjalną drabinkę, dzięki której mogła dosięgnąć wyższych rzędów - tak samo było z Bellą.
Blahniksy miały krój rzymianek***, paski oplatały stopę aż do kostki, niczym sieć. Ciemne kamyczki były przyczepione do pasków położonych najwyżej tak, że ustawiony pod odpowiednim kątem but lekko połyskiwał.
Buty projektu Jimmiego Choo miały jeden prosty pasek oplatający stopę i uroczą czarną wstążeczkę, wiązaną tuż nad kostką.
Obie pary tych pięknych butów pasowały do jej czarnej mini na jedno ramię od Calvina Kleina. Zebrana w jej drobniutkiej talii, dosięgała do połowy ud. Stan sukienki był na tyle wysoki, że nie musiała obawiać się spojrzeń tych wszystkich szaleńczo wysokich modeli.
- Manolo, zawsze Manolo - krzyknęła Bella z własnej garderoby. Obydwie przygotowywały się na pokaz. Alice była na sali przez cały dzień i właśnie wskoczyła do domu, żeby się przebrać.
Teraz szybko potrzebowała opinii drugiej osoby. Wybiegając z garderoby złapała swój telefon komórkowy, który leżał na wierzchu jej łóżka.
- Rose, Manolo czy Jimmy - wykrzyknęła gorączkowo. Miała jedynie niewiele ponad dwadzieścia minut do wyjścia.
- Manolo, Choo połamią się po dwóch godzinach.
Rosalie miała rację. Obcasy, których szerokość nie przekraczała dwóch centymetrów nie zniosłyby więcej niż godzinę biegania za kulisami, nie mówiąc już o dwóch.
_____________________________________________________________________
Od autorki: Francisco Costa w 2002 roku, po odkupieniu marki został ogłoszony następcą Calvina Kleina. To dlatego Alice powiedziała „Francisco”, a nie „Calvin” ;).
Dodatkowo:
*przykłady toreb marki Birkin - http://www.zeberka.pl/img_users/1206272300.jpg
**Dla ciekawych przykład fryzury Justina Bobby przed wizytą u fryzjera ;D http://craignj.files.wordpress.com/2009/04/audrina-justin-bobby1.jpg
***przykładowe rzymianki - http://galerki.pl/files/g/2_2083549985_deichmann.jpg