Autorka bestsellerowej serii Światy Chrestomanciego
Diana Wynne Jones
RUCHOMY ZAMEK HAURU
Powieść wielkiej damy fantasy
sfilmowana przez Hayao Miyazakiego,
największego mistrza japońskiego anime
Tytuł oryginału
HOWL'S MOVING CASTLE
Przekład
Danuta Górska
Rozdział 1
w którym Sophie rozmawia z kapeluszami
W krainie Ingarii, gdzie siedmiomilowe buty i płaszcze – niewidki istnieją naprawdę,
pechowo jest się urodzićjako najstarsze z trówjki rodzeństwa. Wszyscy wiedzą, że ty
pierwsza poniesiesz klęskę, i to najgorszą, jeśli cała trójka wyruszy szukać szczęścia.
Sophie Kapeluszniczka była najstarsza z trzech sióstr. Nie była nawet córką biednego
drwala, który mógł jej zapewnić jakieś szanse na sukces. Jej rodzice, ludzie zamożni,
prowadzili sklep z kapeluszami w kwitnącym miasteczku Market Chipping. Matka Sophie
zmarła, kiedy dziewczynka miała dwa lata, a jej siostrzyczka Lettie zaledwie rok. Ojciec
poślubił najmłodszą sprzedawczynię w sklepie, ładną blondynkę, Fanny. Fanny wkrótce
urodziła trzecią siostrę, Martę. Sophie i Lettie powinny wtedy zmienić się w Brzydkie
siostry, ale w rzeczywistości wszystkie trzy wyrosłyna bardzo łądne panny, chociaż Lettie
uważano za najpiękniejszą. Fanny jednakowo dobrze traktowała wszystkie trzy siostry i ani
trochę nie faworyzowała Marty.
Pan Kapelusznik był dumny ze swoich trzech córek i posłał wszystkie do najlepszej
szkoły w mieście. Sophie uczyła się najlepiej. Dużo czytała i bardzo szybko zdała sobie
sprawę, że jej przyszłość zapowiada sie nieciekawie. To ją rozczarowało, ale na razie
dzielnie opiekowała się rodzeństwem i przygotowywała Martę, żeby w odpowiednim czasie
wysruszyła szukać szczęścia.
Dwie młodsze siostry często skakały sobie do oczu. Lettie bynajmniej nie pogodziła
się z faktem, że jako drugą w kolejności czeka ją najgorszy los po Sophie.
- To niesprawiedliwe! - krzyczała. - Czemu Marta wszystko najlepsze tylko dlatego, że
urodziła się ostatnia? To ja poślubię księcia i już!
Na co Marta odpowiadała, że ona wcale nie musi za nikogo wychodzić, i tak będzie
obrzydliwie bogata.
Potem Sophie odciągała od siebie skłócone dziewczynki i cerowała im sukienki. Bardzo
zręcznie radziła sibie z igłą. Z czasem zaczęła również szyć stroje dla sióstr. Pwna
ciemnoróżowa kreacja, którą uszyła dla Lettie, na Majowe Święto, zanim ta opowieść
naprawdę się zaczyna, zdaniem Fanny wyglądała tak, jakby pochodziła z najdroższego
sklepu w Kingsburry.
Mniej więcej w tym czasie wszyscy znowu zaczęli gadać o Wiedźmie z Pustkowia.
Podobno Wiedźma zagroziła życiu królewskiej córki, więc Król rozkazał swojemu
osobistemu magowi, czarnoksiężnikowi Sulimanowi, żeby udał się na Pustkowie i rozprawił
się z Wiedźmą. Niestety Suliman nie tylko nie zdołał rozprawić się z Wiedźmą, ale sam
poniósł śmierć z jej ręki.
Więc kiedy kilka miesięcy później wysoki czarny zamek pojawił się nagle na wzgórzach
nad Market Chipping, buchając kłębami czarnego dymu z czterech wieżyczek, wszyscy byli
przekonani, że Wiedźma znowu powróciła z Pustkowia i zamierza gnębić cały kraj, jak to
robiła przed piećdziesięciu laty. Blady strach padł na ludzi. Nikt nie wychodził sam,
zwłaszcza w nocy. Co jeszcze bardziej przerażające, zamek nei został na tym samym
miejscu. Czasami wyglądał jak wysoka czarna chmura na bagnach na północnym zachodzie,
czasami wznosił sie na skałach od wschodu, a kiedy indziej zbliżał się i siadał na
wrzsowiskach tyż za ostatnią farmą na północy. Niekiedy widać było, jak zamek się
porusza, a brudny szary dym snuje się z wieżyczek. Przez pwien czas ludzie obawiali się, że
wkrótce zamek wtargnie do samej doliny. Burmistrz zamierzał nawet wysłać kogoś do
Króla po pomoc.
Lecz zamek nadal wędrował po wzgórzach i okazało się, że wcale nie należy do Wiedźmy,
tylko do złego czarnoksiężnika Hauru. Wiadomo było, że Hauru porywał młode dziewczyny
i wysysał z nich dusze. Albo pożerał ich serca, jak twierdzili niektórzy. Żadna dziewczyna
nie była bezpieczna przed bezlitosnym i zimnokrwistym czarnoksiężnikiem. Sophie, Lettie,
Marta i wszystkie inne dziewczęta z Market Chipping zostały ostrzeżone, żeby nigdy nie
wychodziły same z domu, co bardzo je rozzłościło. Nie rozumialy, po co czarnoksiężnikowi
Hauru te wszystkie dusze, które kolekcjonował.
Wkrótce jednak miały inne zmartwienia na głowie, ponieważ pan Kapelusznik zmarł nagle,
akurat kiedy Sophie niedługo miała skończyć szkołę. Okazało się wówczas, ze szkolne
czesne, które płącił ojciec, obciążyło sklep pokaźnymi długami. Po pogrzebie Fanny usiadła
w salonie domu sąsiadującego ze sklepem i wyjaśniła sytuację.
- Niestety, wszystkie musicie opuścić szkołę – oznajmiła. - Liczyłam tak i owak, ale nie
dam rady utrzymać sklepu i całej waszej trójki. Nie ma innego wyjścia, trzeba oddać was na
naukę jakiegoś obiecującego zawodu. Nie mogę zatrzymac was w sklepie. Nie stać mnie na
to. Więc oto, co postanowiłam. Najpierw Lettie...
Lettie podniosła wzrok, jaśniejąc zdrowiem i urodą, której nie przyćmił nawet smutek i
żałobny strój.
- Chcę się dalej uczyć – oświadczyła.
- I będziesz, kochanie – zapewniła ją Fanny. - Załatwiłam ci praktykę u Cesariego, w
ciastkarni na Rynku. Oni traktują swoich uczniów po królewsku, więc będzie ci tam dobrze
i jeszcze nauczysz się pożytecznego fachu. Pani Cesari to dobra klientka i przyjaciółka,
więc zgodziła się wcisnąć cię dodatkowo w ramach przysługi.
Lettie zaśmiałą się w sposób świadczący o tym, że wcale nie jest zadowolona.
- No cóż, dziękuję – powiedziała. - Świetnie się składa, że lubię gotować, prawda?
Fanny odetchnęłą z ulgą. Lettie bywała czasami okropnie uparta.
- Teraz Marta. Jesteś za młoda, żeby pójść do pracy, więc dla ciebie rozglądałam się za
jakąś długą, spokojną praktyką, która później ci się przyda w kazdym zawodzie. Znasz moją
dawną szkolną przyjaciółkę, Annabellę Fairfax?
Marta, smukła i jasnowłosa, niemal równie uparta jak Lettie, wbiła w matkę wielkie szare
oczy.
- To ta, co tak dużo mówi? - zapytała. - Czy ona nie jest zcarownicą?
- Tak, ma śliczny dom i klientów w całej Fałdowanej Dolinie – potwierdziła Fanny z
zapałem. - To dobra kobieta, Marto. Nauczy cię wszystkiego, co potrafi, i pewnie
przedstawi cię ważnym osobom, które zna w Kingsburry. Po zakończeniu praktyki będzie ci
sie dobrze wiodło w życiu.
- To miła pani – przyznałą Marta. - Zgoda.
Sophie czuła, że Fanny zorganizowała wszystko, jak należy. Lettie jako druga córka nigdy
nie osiągnie zbyt wiele, więc została umieszczona tam, gdzie mogła poznać przystojnego
młodego ucznia i żyć z nim szczęśliwie. Marta, która musiała się wyróżnić i zdobyć fortunę,
pozyska do pomocy możnych przyjaciół i czary. Co do własnej osoby Sophie nie miała
żadnych złudzeń. Nie zdziwiła się więc, kiedy Fanny powiedziała:
- A więc, droga Sophie, wydaje się słuszne i sprawiedliwe, zebyś odziedziczyła po mnie
sklep z kapeluszami jako najstarsza. Postanowiłam sama przyjąć cię na praktykę, żebyś
miała szansę nauczyć się zawodu. Co ty na to?
Sophie nie mogła przecież powiedzieć, że czuje się skazana na handel kapeluszami.
Podziekowała Fanny z wdzięcznością.
- A więc załatwione! - zakończyła Fanny.
Następnego dnia Sophie pomogła Marcie spakować ubrania do skrzyni, a nazajutrz rano
wszystkie odprowadziły ją na dyliżans. Przewoźnik wydawał się nerwowy, ponieważ droga
do Górnej Fały, gdzie mieszkała pani Fairfax, prowadziła przez wzgórza, obok wędrującego
zamku czarnoksiężnika Hauru. Marta okazywała zrozumiały lęk.
- Nic jej nie będzie – burknęła Lettie.
Lettie nie pozwoliła sobie pomóc przy pakowaniu. Kiedy dyliżans przewoźnika zniknął w
oddali, wepchnęła wszystkie swoje rzeczy do powłoczki na poduszkę i zapłaciła sześć
pensów pucybutowi od sąsiada, żeby zawiózł je na taczce do Cesariego na Rynku. Sama
maszerowała obok taczki z niespodziewanie wesołą miną. Właściwie sprawiała wrażenie,
jakby chętnie opuszczała sklep z kapeluszami.
Pucybut wrócił z nagryzmoloną wiadomością od Lettie, że rozpakowała swoje rzeczy w
dormitorium dziewcząt i ze u Cesariego jest bardzo fajnie. Tydzień później przewoźnik
przywiózł list od Marty, że dojechała bezpiecznie i że pani Fairfax „jest bardzo kochana i
używa miodu do wszystkiego. Hoduje pszczoły”. Przez dłuższy czas Sophie nie wiedziała o
siostrach nic więcej, ponieważ w dniu wyjazdu Marty i Lettie rozpoczęła własną praktykę.
Sophie oczywiście poznała już całkiem dobrze rzemiosło kapelusznika. Jako mała
dziewczynka biegała do wielkiego warsztatu po drugiej stronie podwórza, gdzie kapelusze
zwilżano i formowano na główkach, a z wosku i jedwabiu wyrabiano kwiaty i inne ozdoby.
Znała ludzi, którzy tam pracowali. W większości nie zmienili miejsca pracy, odkąd jej
ojciec był chłopcem. Znała Bessie, jedyną pozostałą sprzedawczynię w sklepie. Znała
klientki, które kupowały kapelusze, i woźnicę, który przywził ze wsi niewykończone
słomkowe kapelusze do uformowania na główkach w warsztacie. Znała innych dostawców i
wiedziała, jak sie wyrabia filc na zimowe kapelusze. Właściwie Fanny niewiele mogła ją
nauczyć, najwyżej jak skłonić klientkę, żeby kupiła kapelusz.
- Doprowadzasz ją do odpowiedniego kapelusza, kochanie – wyjaśniła Fanny. - Pokaż jej
najpierw te, które nie pasują, żeby od razu zobaczyła różnicę, kiedy przymierzy odpowiedni
kapelusz.
Zresztą Sophie rzadko sprzedawałą kapelusze. Po jednym dniu przyglądania się w
warsztacie i drugim, kiedy poszłą z Fanny do kupca bławatnego i handlarza jedwabiu,
Fanny usadziła ją do ozdabiania kapeluszy. Sophie siedziała w małej alkowie na tyłach
sklepu, przyszywała róże do czepków i woalki do welurowych kapelusików, wszyswała do
wszystkich jedwabne podszewki, rozmieszczała stylowo na rondach wstążki i woskowe
owoce. Ładnie jej to wychodziło. Nawet lubiła to zajęcie. Ale czuła sie osamotniona i trochę
się nudziła. Pracownicy z warsztatu byli za starzy, żeby z nimi pożartować, poza tym
uważali ją za kogoś odmiennego, kto pewnego dnia odziedziczy interes. Bessie traktowała
ją podobnie. Zresztą i tak gadała tylko o farmerze, którego zamierzała poślubić w tygodniu
po Święcie Majowym. Sophie trochę zazdrościła Fanny, która w każdej chwili mogła wyjść
ze sklepu, żeby się potargować z handlarzem jedwabiu.
Najbardziej interesujące były rozmowy z klientkami. Nikt nie kupuje kapelusza bez
plotkowania. Sophie siedziałą w alkowie, szyła i słuchała, że burmistrz nie jada żadnych
zielonych warzyw, że zamek czarnoksiężnika Hauru znowu przesunął się na skały... Szept,
szept, szept... Głosy zawsze cichły, kiedy rozmowa schodziła na Hauru, ale Sophie
dosłyszała, że w zeszłym miesiącu złapał dziewczynkę w dolinie. „Sinobrody!” - orzekły
szepty, a potem znowu przeszły w głosy, żeby stwierdzić, że Jane Farrier wygląda jak obraz
nędzy i rozpaczy w nowym uczesaniu. No, ona to nigdy nie przyciągnie nawet
czarnoksiężnika Hauru, nie mówiąc już o przyzwoitym mężczyźnie. Potem rozbrzmiewały
trwożne, urywane szepty o Wiedźmie z Pustkowia.
Sophie doszła do wniosku, że czarnoksiężnik Hauru i Wiedźma z Pustkowia powinni się
połączyć.
- Oni wydają się stworzeni dla siebie. Ktoś mógłby ich wyswatać – zwróciła sie do
kapelusza, który właśnie wykańczała.
Lecz pod koniec miesiąca w sklepie nagle plotkowano tylko o Lettie. Podobno u Cesariego
od rana do wieczora tłoczyli się panowie, każdy kupował całe fury ciastek i żądał, żeby
obsłużyła go Lettie. Otrzymała dziesięć propozycji małżeństwa, poczynając od syna
burmistrza do zamaiatacza ulic, jednak odrzuciła wszystkie. Wyjaśniła, że jest jeszcze za
młoda, żeby podjąć taką decyzję.
- Uważam, że to rozsądne z jej strony – zwierzyła się Sophie czepkowi, który pokrywała
plisowanym jedwabiem.
Fanny ucieszyła się z tych nowin.
- Wiedziałam, że sobie poradzi! - zawołała uszczęśliwiona.
Sophie zaczęłą podejrzewać, że Fanny chętnie pozbyła się Lettie z domu.
- Lettie miała zły wpływ na interesy – wyjaśniłą czepkowi, plisując beżowy jedwab. -
Nawet ty wyglądałbyś na niej wspaniale, stara paskudo. Inne panie spoglądały na Lettie i
wpadały w rozpacz.
W miarę, jak upływały tygodnie, Sophie coraz częściej rozmawiała z kapeluszami.
Nie miała do kogo otworzyć ust. Fanny przez większość dnia targowała się z dostawcami
albo próbowała pozyskać klientelę, a Bessie obsługiwała i opowiadała wszystkim o swoich
małżeńskich planach. Sophie nabrała zwyczaju, żeby każdy kapelusz po wykończeniu
ustawiać na stojaki, gdzie wyglądał prawie jak głowa bez ciała, a potem opowiadała mu,
jakie cialo powinien ozdobić. Trochę pochlebiałą kapeluszom, ponieważ trzeba prawić
komplementy klientom.
- Masz w sobie tajemniczy urok – powiedziała do jednego, całego zakrytego migotliwą
woalką.
Szerokiemu kremowemu kapeluszowi z rondem ozdobionym różami obiecała:
- Na pewno wyjdziesz bogato za mąż!
Groszkowozielony kapelusik z falującym zielonym piórem pochwaliła:
- Wyglądasz młodo jak wiosenny liść.
Różowym czepkom mówiła, że wyglądają słodko, a eleganckim kapeluszom wykończonym
aksamitem, że są interesujące. Do plisowanego beżowego czepka powiedziała:
- Masz złote serce i ktoś na wysokim stanowisku dostrzeże to i zakocha się w tobie.
Wymyśliła to, ponieważ litowała się nad tym czepkiem. Wyglądał tak prostacko i
niegustownie.
Następnego dnia Jane Farrier przyszła do sklepu i kupilą go. Jej włosy rzeczywiście
wyglądają dziwnie, zauważyła Sophie, zerkając ukradkiem z alkowy – jakby Jane nakręciła
je na pogrzebacze. Szkoda, że wybrała właśnie ten czepek. Ale ostatnio wszyscy kupowali
czepki i kapelusze. Może handlowe chwyty Fanny podziałały, a może dlatego, że zbliża się
wiosna, tak czy owak, sprzedaż kapeluszy zdecydowanie rosła. Fanny zaczęła powtarzać z
lekkim wyrzutem sumienia: „Chyba nie powinnam była tak szybko odsyłać Marty i Lettie z
domu. Przy takich obrotach dałybyśmy sobie radę”.
Klientela dopisywała jeszcze bardziej, kiedy zbliżało się Majowe Święto. Sophie
musiała więc nałożyć skromną szarą sukienkę i pomagać w sklepie. Nie miała ani chwili na
próżnowanie. Jak nie obsługiwała klientek, pośpiesznie wykańczała kapelusze. Co wieczór
zabierała je do domu obok sklepu, gdzie pracowała przy lampie do późnej nocy, żeby
następnego dnia sklep miał co sprzedawać. Groszkowozielone kapelusze, takie jak kapelusz
żony burmistrza, cieszyły się wielkim powodzeniem, podobnie jak różowe czepki. Potem,
na tydzień przed Majowym Świętem, ktoś wszedł i zapytał o plisowany czepek, taki sam,
jaki nosiła Jane Farrier, kiedy uciekła z hrabią Catterackiem.
Tego wieczoru przy szyciu Sophie przyznała, że prowadzi nudny żywot. Zamiast
rozmawiać z kapeluszami, po wykończeniu przymierzyła jeden przed lustrem. To był błąd.
Surowa szara sukienka nie była twarzowa, zwłąszcza kiedy Sophie miałą oczy
zaczerwienione od szycia, a do jej rudoblond włosów nie pasował ani groszkowozielony,
ani różowy kolor. W plisowanym beżowym czepku wyglądała po prostu okropnie. „Jak
stara panna!” - powiedziała sobie. Nie żeby od razu zamierzała uciekać z hrabią, jak Jane
Farrier, albo żeby pół miasta pragnęło się z nią żenić, jak z Lettie. Ale chciała robić coś –
sama nie wiedziała, co – trochę bardziej interesującego niż zwykłe wykańczanie kapeluszy.
Postanowiła, że następnego dnia znajdzie chwilę czasu i pójdzie porozmawiać z Lettie.
Ale nie poszła. Albo nie miała czasu, albo była zbyt zmęczona, żeby iść taki kawał na
Rynek, albo przypominał jej się czarnoksieżnik Hauru zagrażający samotnym dziewczętom
– tak czy owak, z każdym dniem coraz trudniej jej przychodziło wybrać się do siostry.
Bardzo dziwne. Sophie zawsze uważała się za niemal równie upartą jak Lettie. Teraz
odkryła, że niektóre rzeczy moze zrobić dopiero wtedy, kiedy skończą się jej wymówki.
- To absurd! - skarciła się głośno. - Rynek jest tylko dwie ulice dalej. Jeśli pobiegnę...
I przyrzekła sobie, że pójdzie do Cesariego, kiedy sklep z kapeluszami zostanie zamknięty
na Majowe Święto.
Tymczasem do sklepu dotarły nowe plotki. Podobno Król pokłócił się z własnym
bratem, księciem Justynem, i książę został skazany na wygnanie. Nikt nie znał powodów
kłótni, ale kilka miesięcy temu książę nawet przejeżdżał w przebraniu przez Market
Chipping, nierozpoznany. Na poszukiwanie księcia Król wysłał hrabiego Catteracka, który
właśnie wtedy poznał Jane Farrier. Sophie słuchała i robiło jej się smutno. Zdarzały sie
różne ciekawe rzeczy, ale zawsze komuś innemu.
Nadeszło Majowe Święto. Od samego świtu ulice wypełniły się wesołością. Fanny
wyszłą wcześnie, ale Sophie musiała najpierw wykończyć kilka kapeluszy. Śpiewała przy
pracy. W końcu Lettie też pracowała. W święta sklep Cesariego był otwarty do północy.
- Zafunduję sobie ciastko z kremem – postanowiła Sophie. - Nie jadłam ciastek od wieków.
Patrzyła, jak za oknem tłoczą się ludzie w najrozmaitszych jaskrawych strojach,
sprzedawcy pamiątek, akrobaci na szczudłach, i ogarnial ją narastający entuzjazm.
Lecz kiedy wreszcie narzuciłaszary szal na szarą sukienkę i wyszła na ulicę, nie czuła się
już podniecona, tylko przytłoczona. Za dużo ludzi spieszących gdzieś ze śmiechem i
śpiewem na ustach, za dużo hałasu i przepychania. Sophie miała wrażenie, jakby ostatnie
miesiące siedzenia i szycia zmieniły ją w staruszkę czy wręcz inwalidkę. Owinęła się
ciaśniej szalem i przemykała ukradkiem pod ścianami domów, żeby uniknąć podeptania
przez stopy w najlepszych butach czy poszturchiwania przez łokcie w powłóczystych
jedwabnych rękawach. Kiedy gdzieś wysoko nagle zagrzmiała salwa, Sophie mało nie
zemdlała. Podniosła wzrok i zobaczyła zamek czarnoksiężnika Hauru tuż na wzgórzu ponad
miastem, tak blisko jakby opierał się na kominach ostatnich domów. Błękitne promienie
strzelały ze wszystkich czterech wieżyczek zamku, tworząc kule błękitnego ognia, które
wybuchały wysoko na niebie z przerażającym hukiem. Czarnoksiężnik Hauru chyba nie
pochwalał Majowego Święta. Albo próbował się do niego przyłączyć na swój sposób.
Sophie za bardzo się bała, żeby zgadywać. Wróciłaby do domu, ale była już w połowie
drogi do Cesariego. Więc pobiegła.
Co we mnie wstąpiło, że marzyłam o interesującym życiu? - zastanawiała się w biegu. To
dla mnie zbyt straszne. Dlatego że jestem najstarsza z trzech sióstr.
Kiedy dotarła a Rynek, zrobiło się jeszcze gorzej, o ile to możliwe. Tłumy młodych
podchmielonych mężczyzn paradowały od gospody do gospody, wlokąc po ziemi płaszcze,
tupiąc butami ze sprzączkami, jakich nigdy nie włożyliby w dzień powszedni, wykrzykując
głośno i zaczepiając dziewczęta. Panny spacerowały grzecznie parami, gotowe na zaczepki.
Wszystko wyglądało całkiem zwyczajnie jak na Majowe Święto, ale śmiertelnie przerażało
Sophie. A kiedy młody mężczyzna w fantastycznym srebrno-błękitnym kostiumie spostrzegł
ją i postanowił zaczepić, próbowała się schować w drzwiach sklepu.
Młodzieniec spojrzał na nią zaskoczony.
- W porządku, mała szara myszko – powiedział, śmiejąc się z lekkim politowaniem. - Ja
tylko chciałem ci postawić drinka. Nie rób takiej przestraszonej miny.
Sophie się zawstydziła. Kawaler był elegancki ze szczupłą, interesującą twarzą – sporo po
dwudziestce – z misterną blond fryzurą. Rękawy miał bardzo długie, obrębione ściegiem
muszelkowym, ze srebrnymi wstawkami.
- Och nie, dziękuję panu – wyjąkała Sophie. - Ja... idę z wizytą do siostry.
- Ależ idź, proszę bardzo. - Wygadany młodzieniec zaśmiał się. - Za nic nie chciałbym
przeszkodzić młodej damie w spotkaniu z siostrą. Mogę cię odprowadzić? Wydajesz się
taka wystraszona.
Zaproponował to z dobrego serca, co jeszcze bardziej zawstydziło Sophie.
- Nie. Nie, dziękuję uprzejmie! - wykrztusiła i wyminęła go spiesznie.
Nawet był uperfumowany Zapach hiacyntóww ścigał uciekającą Sophie. Co za dworny
młodzieniec! - pomyślała, przepychając się między stolikami ustawionymi przed cukiernią
Cerasiego.
Przy stolikach panował tłok. W środku też było tłoczno i równie hałaśliwie, jak na Rynku.
Sophie wypatrzyła siostrę w szeregu sprzedawczyń za kontuarem dzięki grupce chłopskich
synów, którzy opierali się na łokciach i wykrzykiwali do Lettie zaczepki. Lettie, łądniejsza
niż kiedykolwiek i chyba trochę szczuplejsza, wkładała ciastka do torebek w największym
pośpiechu, każdą torebkę skręcała zręcznym ruchem i oglądała się z uśmiechem przez
ramię, rzucając cięte odpowiedzi. Wszyscy pękali ze śmiechu. Sophie musiała przepychać
się do kontuaru.
Lettie zobaczyła ją. Przez chwilę wydawała się wstrząśnięta. Potem szerzej otworzyła oczy,
uśmiechnęła się od ucha do ucha i zawołała:
- Sophie!
- Mogę z tobą porozmawiać?! - krzyknęła Sophie. - Gdzieś indziej – dodała trochę
bezradnie, kiedy wielki łokieć odepchnął ją od kontuaru.
- Chwileczkę! - odwrzasnęłą Lettie.
Odwróciłą się do dziewczyny obok i coś szepnęła. Dziewczyna kiwnęła głową,
wyszczerzyła zęby i zajęłą miejsce Lettie.
- Teraz macie moją zastępczynię – powiedziała do tłumu. - Kto następny?
- Ale ja chcę rozmawiać z tobą, Lettie! - wrzasnął któryś chłopski syn.
- Rozmawiaj z Carrie – odparła. - Ja chcę zamienić słówko z siostrą.
Nikt więcej nei protestował. Kilkoma szturchańcami przepchnęli Sophie na koniec
kontuaru, gdzie Lettie podniosła klapę i kiwała na siostrę. Ostrzegali tylko, żeby nie zajęła
Lettie całego dnia. Sophie przecisnęła się bokiem pod klapą, a siostra złapała ją za
nadgarstek i pociągnęła na zaplecze, do pokoju, gdzie pod ścianami stały drewniane półki,
każda z tacami pełnymi ciastek. Lettie wysunęła na środek dwa stołki.
- Siadaj – powiedziała. Spojrzała z roztargnieniem na najbliższą półkę, wzięła ciastko z
kremem i podała siostrze.
Sophie opadła na stołek, wdychając słodki zapach. Zbierało jej się na płacz.
- Och, Lettie! - powiedziała. - Tak sie cieszę, że cię widzę!
- A ja się cieszę, że siedzisz – odparła Lettie. - Widzisz, ja nie jestem Lettie. Jestem Marta.
Rozdział 2
w którym Sophie musi wyruszyć na poszukiwanie szczęścia
- Co?
Sophie wytrzeszczyła oczy. Dziewczyna siedząca na stołku naprzeciwko wyglądała całkiem
jak Lettie. Nosiłą jedną z najlepszych sukienek Lettie, bardzo twarzową, w pięknym
odcieniu błękitu. Miała ciemne włosy i błękitne oczy Lettie.
- Jestem Marta – powtórzyła siostra. - Kogo przyłąpałaś na rozcinaniu jedwabnych
pantalonów Lettie? Ja nigdy tego Lettie nie powiedziałam. A ty?
- Nie – przyznała Sophie, całkiem ogłupiała.
Teraz widziała, że to Marta. Przechylałą glowę jak Marta, obejmowała kolana rękami i
kręciła młynka kciukami.
- Dlaczego?
- Bałam się, że przyjdziesz mnie odwiedzić – ciągnęła Marta – bo wiedziałam, że będę
musiała wyznać ci prawdę. Teraz mi ulżyło. Obiecaj, że nikomu nie zdradzisz tej tajemnicy.
Wiem, że dotrzymasz słowa, jeśli obiecasz. Jesteś taka honorowa.
- Obiecuję – przyrzekła Sophie. - Ale jak? Dlaczego?
- Zamieniłyśmy się z Lettie – wyjaśniła Marta, kręcąc kciukami. - Lettie chciała się uczyć
czarów, a ja nie. Ona ma rozum i chce go wykorzystać w przyszłości... ale spróbuj to
powiedzieć mamie! Mama jest zazdrosna o Lettie. Nigdy nie przyzna jej ani krzty rozumu.
Sophie nie wierzyła, że Fanny jest taka, ale puściła to mimo uszu.
- Ale co z tobą?
- Zjedz ciastko – zachęciła ją Marta. - Jest smaczne. Och tak, ja też jestem sprytna.
Wystarczyły mi tylko dwa tygodnie u pani Fairfax, zeby znaleźć zaklęcie, którego
używamy. Wstawałam w nocy i ukradkiem czytałam jej książki, i to bylo całkiem łatwe.
Potem zapytałam, czy mogę odwiedzic rodzinę, a pani Fairfax się zgodziła. Ona jest
kochana. Myślała, że tęsknię za domem. Więc wzięłam zaklęcie i przyszłam tutaj, a Lettie
wróciła do pani Fairfax i udawałą mnie. Najgorszy był pierwszy tydzień, kiedy jeszcze
niczego nie umiałam. Ale odkryłam, że ludzie mnie lubią... no wiesz, jeśli ja ich lubię... i
potem już było w porządku. A pani Fairfax nie wyrzuciła Lettie, wiec chyba jej też się
udało.
Sophie ugryzła ciastko, właściwie nie czując smaku.
- Ale dlaczego chciałaś to zrobić?
Marta zakołysała się na stołku z szerokim uśmiechem na twarzy Lettie i zakręcilą radosnego
różowego młynka kciukami.
- Chcę wyjść za mąż i mieć dziesięcioro dzieci.
- Jesteś za młoda! - zaprotestowała Sophie.
- Trochę – zgodziła się Marta. - Ale widzisz, muszę zacząć już niedługo, żeby zdażyć z
dziesięciorgiem dzieci. A w ten sposób mam czas, żeby sprawdzić, czy ta upragniona osoba
lubi mnie taką, jaką jestem naprawdę. Zaklęcie zużywa sie po trochu i coraz bardziej staję
się sobą, rozumiesz?
Sophie tak się zdumiała, że skończyła ciastko i nawet nie zauważyła, jakiego było rodzaju.
- Dlaczego dziesięcioro dzieci?
- Bo tyle chcę – odparła Marta.
- Nie wiedziałam!
- No, gadanie o tym niewiele by dało, kiedy tak gorliwie popiwrałaś mamę w sprawie mojej
świetlanej przyszłości – burknęła Marta. - Myślałaś, że mamie naprawdę na tym zależy. Ja
też tak myślałam, dopóki ojciec nie umarł. Wtedy sie przekonałam, że ona po prostu chciała
się nas pozbyć... Umieściła Lettie tam, gdzie kręci się wielu mężczyzn, a mnie wysłałą jak
najdalej od domu! Tak się złościłam, że pomyślałam sobie: czemu nie? Pogadam z Lettie.
Ona też była wściekła i wszystko załatwiłyśmy. Teraz jesteśmy zadowolone. Ale obie
martwimy sie o ciebie. Jesteś za bystra i za ładna, żeby tkwić w sklepie do końca życia.
Rozmawiałyśmy o tym, ale nic nie wymyśliłyśmy.
- Ale tam mi dobrze – sprzeciwiła się Sophie. - No, może trochę nudno.
- Dobrze?! - wykrzyknęła Marta. - Tak, od razu widać, jak ci dobrze, skoro nie pokazujesz
się całymi miesiącami, a potem zjawiasz się w koszmarnej szarej kiecce, taka zastraszona,
jakbyś nawet mnie się bała! Co mama ci zrobiła?
- Nic – odparła zażenowana Sophie. - Miałyśmy dużo roboty. Marto, nie powinnaś tak
mówić o Fanny. To twoja matka.
- Właśnie, i jestem do niej dostatecznie podobna, żeby ją rozumieć – oświadczyła Marta. -
Dlatego wysłała mnie tak daleko, a przynajmniej próbowała. Mama wie, że nie trzeba
traktować ludzi nieuprzejmie, żeby ich wykorzystywać. Wie, jaka jesteś obowiązkowa. Wie,
że uważasz sie za przegraną, bo jesteś najstarsza. Omotała cię i zmusiła, żebyś dla niej
harowała jak niewolnica. Założę się, że nawet ci nie płaci.
- Jestem jeszcze praktykantką – broniła się Sophie.
- Ja też, ale dostaję pensję. Bo na to zasługuję – oznajmiła Marta. - Sklep z kapeluszami
ostatnio przynosi duże zyski, wszystko dzięki tobie! Ty zrobiłaś ten zielony kapelusz, w
którym żona burmistrza wygląda jak prześliczna uczennica, tak?
- Groszkowa zieleń. Ja go wykończyłam. - przyznała Sophie.
- I ten czepek, który nosiła Jane Farrier, kiedy poznała hrabiego – mówiła dalej Marta. -
Jesteś geniuszem od kapeluszy i strojów, a mama o tym wie! Przypieczętowałaś swój los,
kiedy uszyłaś sukienkę dla Lettie na poprzednie Majowe Święto. Teraz zarabiasz dla Fanny
pieniądze, a ona się włóczy...
- Jeździ po towar – sprostowała Sophie.
- Dobre sobie! - wykrzyknęła Marta, coraz szybciej kręcąc kciukami. - To jej zajmuje
połowę ranka. Widziałam ją nieraz, Sophie, i słyszałąm plotki. Rozjeżdża sie wynajętym
powozem w nowych strojach za twoje pieniądze i odwiedza wszystkie rezydencje w
dolinie! Mówią, że zamierza kupić wielki dom na końcu doliny i urządzić stylkowo. A gdzie
ty jesteś?
- No, Fanny ma prawo się trochę zabawić, skoro tak się napracowała, żeby nas wychować –
powiedziała Sophie. - Ja pewnie odziedziczę sklep.
- Co za los! - oburzyła sie Marta. - Słuchaj...
Ale w tej samej chwili na drugim końcu pomieszczenia odsunęły się dwa puste regały na
ciatka, zza których wystawił głowę jakiś praktykant.
- Zdawało mi się, że słyszałem twój głos, Lettie. - Wyszczerzył zęby w bardzo zalotnym i
przyjaznym uśmiechu. - Nowe wypieki już gotowe. Powiedz im.
Kędzierzawa, trochę umączona głowa znowu znikła. Sophie pomyślała, że wyglądał na
miłego chłopca. Chciała zapytac, czy to on się Marcie naprawdę podoba, ale nie zdążyła.
Marta zerwała się na równe nogi, mówiąc bez przerwy.
- Muszę przekazać dziewczynom, żeby przeniosły to wszystko do sklepu! - zawołała. -
Pomóż mi, złąp za drugi koniec.
Wyciagnęła z szeregu najbliższą tacę i Sophie pomogła siostrze przydźwigać towar do
ruchliwego, gwarnego sklepu.
- Musisz coś zrobić ze sobą, Sophie – sapała Marta, kiedy taszczyły ciastka. - Lettie wciąż
powtarzała, że nie wie, co się z tobą stanie, kiedy nas nie będzie. Że powinnaś bardziej sie
szanować. Słusznie się martwiła.
W sklepie pani Cesari wzięłą od dziewcząt tacę w potężne ramiona, wywrzaskując
polecenia. Szereg pracowników przepchnął sie obok Marty, żeby przynieść następne porcje.
Sophie wykrzyknęła pożegnanie i wymknęła się w zamieszaniu. Sądziła, że nie powinna
zabierać Marcie więcej czasu. Poza tym chciała zostać sama i pomyśleć. Pobiegła do domu.
Na polu nad rzeką, gdzie odbywał się jarmark, właśnie puszczano fajerwerki, rywalizujące z
niebieskimi ogniowymi kulami nad zamkiem Hauru. Sophie poczuła się jeszcze bardziej jak
kaleka.
Myślała i myślałą przez cały następny tydzień, ale czuła tylko coraz większy zamęt w
głowie i narastające niezadowolenie. Sprawy nie wyglądały tak, jak jej sie zdawało.
Zaskoczyły ją Lettie i Marta. Przez tyle lat ich nie rozumiała. Ale nie wierzyła, że Fanny jest
tak zła, jak twierdziła Marta.
Miałą mnóstwo czasu na rozmyślania, ponieważ Bessie zgodnie z zapowiedzią wyszłą za
mąż i Sophie zostałą sama w sklepie. Fanny wychodziła często, może się włóczyła, a obroty
spadły po Majowym Święcie. Po trzech dniach Sophie zebrałą się na odwagę, żeby zapytać
Fanny:
- Czy nie powinnam dostawać pensji?
- Oczywiście, kochanie, za tyle pracy! - przytaknęła gorąco Fanny, przymierzając przed
sklepowym lustrem kapelusz przybrany różami. - Zajmiemy się tym, jak tylko zrobię
wieczorem rachunki.
Potem wyszła i nie wróciła, dopóki Sophie nie zamknęła sklepu i nie zabrałą kapeluszy do
wykończenia w domu.
Początkowo Sophie czuła się podle, że słuchałą Marty. Lecz kiedy Fanny nie wspomniała o
pensji ani tego wieczora, ani przez cały następny tydzień, Sophie zaczęłą myśleć, że Marta
miała rację.
- Może naprawdę jestem wyzyskiwana – zwierzyła się kapeluszowi, który przybierała
czerwonym jedwabiem i kiścią woskowych czereśni. - Ale ktoś musi to robić, bo inaczej nie
będzie żadnych kapeluszy do sprzedania.
Kiedy zaczęła ozdabiać następny kapelusz, surowy, czarno-biały, bardzo stylowy, zaświtałą
jej całkiem nowa myśl.
- Jakie to ma znaczenie, że nie będzie kapeluszy na sprzedaż? - zapytała go.
Rozejrzała się po zebranych kapeluszach, umieszczonych na stojakach albo czekających na
wykończenie.
- Jaki z was wszystkich pożytek? - zapytała. - Mnie z pewnością nie przydacie się do
niczego.
I już chciała opuścić dom i wyruszyć na poszukiwanie szczęścia, kiedy przypomniała sobie,
że jest najstarsza, wiec to bez sensu. Z westchnieniem znowu wzięłą do ręki kapelusz.
Następnego ranka siedziała sama w sklepie, wciąż niezadowolona, kiedy do środka wpadła
jakaś nieładna młoda klientka, wywijając plisowanym beżowym czepkiem.
- Popatrz! - zapiszczała młoda dama. - Powiedziałaś mi, że jest taki sam jak czepek, który
nosiła Jane Farrier, kiedy spotkała hrabiego. Skłamałaś. Nic mnie nie spotkało!
- Wcale się nie dziwię – odparła Sophie, zanim zdążyła się powstrzymać. - Jeśli jesteś na
tyle głupia, żeby nosić ten czepek z taką twarzą, nie zauważyłabyś samego Króla, gdyby
padł przed tobą na kolana...gdyby wcześniej nie skamieniał na twój widok.
Klientka spiorunowała ją wzrokiem. Potem cisnęła w dziewczynę czepkiem i wypadła ze
sklepu. Sophie, lekko zdyszana, wepchnęła czepek do kosza na śmiecie. Zasada głosiła:
tracisz opanowanie, tracisz klienta. Sophie właśnie dowiodła prawdziwości tej zasady. Z
niepokojem stwierdziła, że świetnie sie przy tym bawiła.
Nie miała czasu, żeby ochłonąć. Zaturkotały koła, zastukały końskie kopyta i powóz
przesłonił okno. Dzwonek na drzwiach brzęknął i do sklepu wpłynęła najwytworniejsza
klientka, jaką Sophie dotąd widziała, w sobolowej etoli na ramionach i kosztownej czarnej
sukni, usianej migotliwymi brylantami. Oczy Sophie pobiegły najpierw do szerokiego
kapelusza damy – prawdziwe strusie pióro ufarbowane, żeby odbijać różowe, zielone i
błękitne refleksy brylantów, a jednak wciąż czarne. To był bogaty kapelusz. Twarz damy
jaśniała wypracowaną urodą. Kasztanowe włosy nadawały kobiecie młody wygląd, ale...
Sophie objęła spojrzeniem młodzieńca, który wszedł za damą, mężczyznę z rudawymi
włosami i trochę nieforemną twarzą, całkiem dobrze ubranego, ale bladego i wyraźnie
zdenerwowanego. Popatrzył na Sophie z lękliwą prośbą. Sophie była ździwiona.
- Panna Kapeluszniczka? - zapytała dama melodyjnym, lecz rozkazującym głosem.
- Tak – potwierdziła Sophie.
Mężczyzna coraz bardziej się denerwował. Może dama była jego matką?
- Słyszałam, że sprzedajecie najcudowniejsze kapelusze – oświadczyła dama. - Pokaż mi,
proszę.
W obecnym nastroju Sophie wolałą nic nie mówić. Poszła i przyniosła kapelusze. Żaden nie
nadawał się dla klientki tej klasy, ale Sophie czuła na sobie wzrok mężczyzny i zrobiło jej
się nieswojo. Im szybciej dama odkryje, że te kapelusze do niej nie pasują, tym szybciej ta
dziwna para stąd wyjdzie. Zastosowała się do rady Fanny i pokazała najpierw najgorsze.
Dama natychmiast zaczęła odrzucać kapelusze.
- Przesłodzony – powiedziała na różowy czepek, a na groszkowozielony: - „Smarkaty”. Ten
z migotliwą woalką skwitowała: - Tajemniczy urok. Jakież to oczywiste. Co masz jeszcze?
Sophie wyjęła stylowy czarno-biały kapelusz, jedyny, który mógł chociaż trochę
zainteresować damę.
Kobieta zmierzyła go pogardliwym wzrokiem.
- Ten nie nadaje się dla nikogo. Marnujesz mój czas, panno Kapeluszniczko.
- To tylko mały sklepik w małym miasteczku, proszę pani – odparła Sophie. - Dlaczego
pani w ogóle... - za plecami damy mężczyzna głośno wciągnął powietrze i próbował dawać
ostrzegawcze znaki - ... tu się fatygowała? - dokończyła Sophie, nie rozumiejąc, co się
dzieje.
- Zawsze sie fatyguję, kiedy ktoś próbuje przeciwstawić się Wiedźmie z Pustkowia –
odparła dama. - Słyszałam o tobie, panno Kapeluszniczko, i nie podoba mi się twoja
rywalizacja ani postawa. Przybyłam, żeby cię powstrzymać. Masz.
Wyrzuciła rękę z rozczapierzonymi palcami w stronę twarzy Sophie.
- To znaczy, że pani jest Wiedźmą z Pustkowia? - wyjąkała Sophie. Głos jej się zmienił, ze
strachu i zdumienia.
- Tak – potwierdziła dama. - I niech to cię nauczy nie wchodzić mi w drogę.
- Wcale nie wchodzę pani w drogę. To jakaś pomyłka – zaskrzeczała Sophie.
- Mężczyzna patrzył teraz na nią ze zgrozą, chociaż nie wiedziała, dlaczego.
- Żadna pomyłka, panno Kapeluszniczko – oświadczyła Wiedźma. - Chdź, Gaston.
Odwróciła się i podpłynęła do wyjścia. Podczas gdy mężczyzna pokornie otwierał drzwi,
obejrzała się na Sophie.
- Jeszcze jedno, nie będziesz mogła nikomu powiedzieć, że rzucono na ciebie zaklęcie –
dodała.
Dzwonek na drzwiach pożegnał ją żałobnym dźwiękiem.
Sophie przyłożyła ręce do twarzy, żeby sprawdzić, na co tak się gapił mężczyzna. Poczuła
obwisłą, pomarszczoną skórę. Spojrzała na swoje ręce. Też były pomarszczone i kościste, z
sinymi żyłami i guzowatymi stawami, Podciągnęła szarą spódnicę i spojrzała na chude,
wykrzywione kostki i koślawe stopy rozpychające pantofle. Wyglądały jak nogi stuletniej
staruszki.
Sophie rzuciła się do lustra, ale odkryła, że może tylko kuśtykać. W lustrzanym odbiciu
zobaczyła twarz wynędzniałej staruszki, szarą i zwiędłą, otoczoną rzadkimi siwymi
kosmykami. Oczy, żółte i wodniste, spojrzały na nią z tragicznym wyrazem.
- Nie martw się, staruszko – pocieszyła się Sophie. - Wyglądasz całkiem zdrowo. Poza tym
teraz jesteś bardziej podobna do prawdziwej siebie.
Spokojnie zastanowiła się nad swoją sytuacją. Wszystko stało się jakieś odległe i nieważne.
Nawet nie bardzo się gniewła na Wiedźmę z Pustkowia.
- No, oczywiście powinnam ją załatwić przy pierwszej okazji – powiedziała sobie – ale
jeśli Lettie i Marta mogą wytrzymać zamianę w siebie nawzajem, ja mogę wytrzymać tę
zamianę. Ale muszę stąd odejść. Fanny dostanie spazmów. Zobaczymy. Ta szara sukienka
całkiem pasuje, ale potrzebuję szala i trochę jedzenia.
Pokuśtykała do drzwi sklepu i starannie zawiesiła na nich wywieszkę ZAMKNIĘTE. Przy
każdym ruchu stawy jej skrzypiały. Musiała chodzić powoli, pochylona. Stwierdziła jednak
z ulgą, że zmieniła się w całkiem krzepką staruszkę. Nie czuła się słaba ani chora, tylko
zesztywniała. Pokuśtykała po swój szal i narzuciła go na głowę i ramiona, jak to robią stare
kobiety. Potem poczłapała do domu, skąd zabrała swoją portmonetkę z kilkoma monetami i
paczuszkę z chlenem i serem. Wymknęła się z domu, starannie schowała klucz w zwykłym
miejscu i pokuśtykała ulicą, zdumiona własnym spokojem.
Zastanawiała się, czy powinna pożegnać się z Martą. Ale z przykrością pomyślała, że Marta
jej nie rozpozna. Najlepiej po prostu odejść. Sophie postanowiła, że napisze do sióstr, kiedy
już dojdzie tam, dokąd zamierzała. Poczłapała przez pole, gdzie przedtem odbywał się
jarmark, przez most i dalej wiejską drogą. Był ciepły wiosenny dzień. Starość nie
przeszkadzała Sophie rozkoszować się widokiem i zapachem kwitnącego głogu w
żywopłotach, chociaż widok trochę się rozmazywał. Rozbolały ją plecy. Wytrwale kuśtykała
naprzód, ale potrzebowała laski. Po drodze szukała w żywopłotach jakiegoś kija czy
obluzowanego palika.
Najwyraźniej wzrok miała już nie ten, co dawniej. Zdawało jej się, że w oddali zobaczyła
kij, ale kiedy się do niego dowlokła, okazał się nogą starego stracha na wróble, którego ktoś
wrzucił w żywopłot. Sophie dźwignęła go i postawiła prosto. Miał głowę ze zwiędłej rzepy.
Poczuła się dziwnie do niego podobna. Zamiast rozerwać straszydło na kawałki i zabrać kij,
wetknęła go pomiędzy dwie gałęzie żywopłotu tak, że stanął zawadiacko przechylony nad
kwiatami głogu, trzepocząc postrzępionymi rękawami na patykowych ramionach.
- Gotowe – powiedziałą i zdziwiła się, kiedy jej cienki stary głos przeszedł w starczy
skrzekliwy śmiech. - Żadne z nas nie jest wiele warte, co mój przyjacielu? Może wrócisz na
pole, jeśli zostawię cię tutaj, na widoku. - Ruszyła dalej ścieżką, ale coś jej przyszło do
głowy i znowu się odwróciła. - No, gdyby moja pozycja w rodzinie nie skazała mnie z góry
na niepowodzenie – powiedziała do stracha – mógłbyś ożyć i pomóc mi zdobyć fortunę. Ale
i tak życzę ci szczęścia.
Znowu zarechotała skrzekliwie i poczłapała dalej. Wyglądało na to, że stała się trochę
stuknięta, jak wiele staruszek.
Znalazła kij godzinę później, kiedy usiadła na stoku, żeby odpocząć i zjeść chleb z serem.
Za nią w żywopłocie rozległy się jakieś hałasy: zdławione piski, a potem szamotanina, która
strącała płatki z kwiatów głogu. Sophie podczołgała się na kościstych kolanach, żeby
zajrzeć przez liście, kwiaty i ciernie. W gęstwinie zobaczyła chudego szarego psa. Tkwił
uwięziony przez mocny kij, który zaplątał się w sznur zawiązany na psiej szyi. Kij
zaklinował się pomiędzy gałęziami żywopłotu i pies ledwie mógł się ruszyć. Przewracał
dziko oczami na widok Sophie.
Jako dziewczynka Sophie bała sie psów. Nawet jako staruszka poczuła niepokój na widok
dwóch rzędów białych kłów w rozwartym pysku zwierzęcia. Ale pomyślała, że w obecnym
stanie nie warto nie warto się przejmować, i poszukała w kieszeni nożyczek krawieckich.
Sięgnęła w głąb żywopłotu i zaczęła przecinać sznur na szyi psa.
Pies był bardzo dziki. Szarpał się i warczał. Ale Sophie dzielnie cięła dalej.
- Jeśli mi nie pozwolisz przeciąć sznura, zdechniesz z głodu albo się udusisz, przyjacielu –
powiedziała do psa skrzekliwym starczym głosem. - Właściwie myślę, że ktoś już próbował
cię udusić. Może dlatego jesteś taki dziki.
Sznur wpijał się w szyję psa. Sophie długo musiała ciąć, zanim sznur puścił i pies mógł się
wyczołgać spod kija.
- Masz ochotę na trochę chleba z serem? - zapytała.
Ale pies tylko warknął, przecisnął się na drugą stronę żywopłotu i umknął.
- Ładna mi wdzięczność! - burknęła Sophie, rozcierając pokłute ramiona. - Ale niechcący
zostawiłeś mi prezent.
Wyciągnęła z żywopłotu kij, który więził psa, i odkryła, że to prawdziwa laska, porządnie
wykończona, z okutym końcem. Sophie dokończyła chleb z serem i ruszyła dalej. Ścieżka
robiła się coraz bardziej stroma i laska ogromnie się przydała. Poza tym Sophie mogła z nią
rozmawiać. Dreptała ochoczo dalej i gawędziła z laską. Ostatecznie starzy ludzie często
mruczą coś pod nosem.
- To już dwa spotkania – mówiła – i ani krzty magicznej wdzięczności. No, ale nie
narzekam, bo dobra z ciebie laska. Ale na pewno czeka mnie trzecie spotkanie, magiczne
czy nie. Nawet liczę na to. Ciekawe kogo spotkam.
Trzecie spotkanie nastąpiło wieczorem, kiedy Sophie wdrapała się wysoko na
wzgórza. Jakiś wieśniak schodził ścieżką w jej stronę, pogwizdując. Pasterz, pomyślała
Sophie, wraca do domu po obrządzeniu owiec. Był to krzepki młody człowiek około
czterdziestki.
- Wielkie nieba! - powiedziała do siebie Sophie. - Jeszcze dzisiaj rano wzięłabym go za
starca. Jak bardzo może się zmienić sposób widzenia!
Kiedy pasterz zobaczył Sophie mamroczącą do siebie, odsunął się przezornie na drugą
stronę ścieżki i zawołał serdecznie:
- Dobry wieczór, matko! Dokąd to wędrujesz?
- Matko? - zdziwiła się Sophie. - Nie jestem twoją matką, młodzieńcze!
- Tak się mówi – wyjaśnił pasterz, przesuwając się wzdłuż żywopłotu. - Chciałem tylko
grzecznie zapytać, skoro widzę, że idziesz na wzgórza pod koniec dnia. Nie dojdziesz do
Górnej Fałdy przed noca.
Sophie jeszcze sie nad tym nie zastanawiała. Przystnęła na drodze i rozmyślała.
- Właściwie to nieważne – na wpół do siebie. - nie wolno grymasić, kiedy sie wyrusza
szukać szczęścia.
- Naprawdę nie wolno, matko? - rzucił pasterz, który włąśnie zdołał wyminąć Sophie i
wyraźnie mu ulżyło. - W takim razie życzę powodzenia, pod warunkiem że twoje szczeście
nie ma nic wspólnego z zaklinaniem cudzego bydła.
I ruszył w dół wielkimi krokami, prawie biegnąc.
Sophie odprowadziła go oburzonym spojrzeniem.
- Wziął mnie za czarownicę! - powiedziała do laski.
Miała ochotę nastraszyć pasterza, wykrzykując za nim brzydkie słowa, ale to się wydawało
niegrzeczne. Więc poczłąpała pod górę, mamrocząc. Wkrótce zywopłoty ustąpiły miejsca
nagim stokom, a dalej rozciągał się płaskowyż porośnięty wrzosem, za którym zaczynały
sie stromizny pokryte żółtą, szeleszczącą trawą. Sophie ponuro wlokła się, noga za nogą.
Teraz już bolały ją stare wykoślawione stopy, grzbiet i kolana. Za bardzo zmęczona, żeby
mamrotać, po prostu człapała przed siebie zdyszana, dokóki słońce się nie zniżyło. I nagle
zrozumiała, że nie zrobi już więcej ani kroku.
Osunęła się na kamień przy drodze i zastanowiła się, co robić.
- Teraz, jedyne o czym marzę, to wygodny fotel! - wysapała.
Z miejsca, w którym leżał kamień rozciagał się wspaniały widok na przebytą drogę. W dole
rozpościerała się prawie cała dolina ozłocona zachodzącym słońcem, wszystkie pola, murki
i żywopłoty, zakola rzeki i okazałe rezydencje bogaczy przeświecające spomiędzy drzew, aż
do błękitnych gór w oddali. Tuż pod nogami leżał Market Chipping. Sophie spoglądała z
góry na dobrze znane ulice. Tam był Rynek i cukiernia Cesariego. Mogła wrzucić kamień
do kominka domu obok sklepu z kapeluszami.
- Jak to ciągle blisko! - powiedziała ze zdumieniem do laski. - Tyle się nachodziłam i tylko
weszłam nad własny dach!
Na kamieniu zrobiło się zimno, kiedy słońce zaszło. Przenikliwy wiatr dmuchał z każdej
strony, gdziekolwiek Sophie sie obróciła. Teraz już nie wydawało się takie nieważne, że
będzie musiała spędzić noc na wzgórzach. Przyłapała się na tym, że coraz bardziej tęskni za
wygodnym fotelem przy kominku, a coraz bardziej boi się ciemności i dzikich zwierząt. Ale
gdyby zawróciła do Market Chipping, nie dojdzie tam przed północą. Równie dobrze mogła
pójść dalej. Westchnęła i wstała. Kości jej zatrzeszczały. Zawsze to jakaś pociecha.
Noc zapadała szybko, wrzosowiska zrobiły się szarozielone. Ostry wiatr dmuchał
coraz mocniej. Sophie słyszałą własne sapanie, a stawy trzeszczały jej tak głośno, że
dopiero po chwili zorientowała się, że nie tylko ona trzeszczy i sapie. Podniosła zamglone
oczy.
Zamek czarnoksiężnika Hauru toczył się w jej stronę po wrzosowisku, dudnił i
podskakiwał. Czarny dym buchał kłębami znad czarnych blanków. Zamek był wysoki i
wąski, ciężki i brzydki, i bardzo złowrogi. Sophie przyglądała mu się, oparta na lasce. Nie
była wystraszona. Zastanawiała się, jak zamek się porusza. Głównie jednak rozmyślała, że
tyle dymu oznacza duży kominek gdzieś za tymi masywnymi czarnymi ścianami.
- Czemu nie? - zwróciła się do laski. - Czarnoksiężnik Hauru raczej nie zechce dołączyć
mojej duszy do kolekcji. On porywa tylko młode dziewczęta.
Podniosła laskę i pomachała władczo na zamek.
- Stój! - wrzasnęła.
Zamek posłusznie zahamował z łoskotem i zgrzytem piętnaście metrów dalej. Sophie
pokuśtykała do niego, przepełniona wdzięcznością.
Rozdział 3
w którym Sophie wkracza do zamku i zawiera umowę
W czarnym murze przed Sophie znajdowały się wielkie czarne drzwi. Z bliska zamek
wydawał się jeszcze brzydszy. Był o wiele za wysoki jak na swoją wielkośc i miał
nieregularny kształt. O ile Sophie dobrze widziała w zapadających ciemnościach,
zbudowano go z wielkich czarnych brył, przypominających węgiel, które podobnie jak
węgiel miały różne kształty i rozmiary. Od murów wiało przejmującym chłodem, ale Sophie
wcale to nie odstraszyło. Myślała tylko o fotelu i kominku. Skwapliwie wyciągnęła dłoń.
Ale niewidzialna ściana zatrzymała jej rękę niecałe pół metra przed drzwiami. Sophie z
irytacją szturchnęła palcem. Kiedy to nie pomogło, dźgnęła ją laską. Ściana rozciągałą się
wysoko nad drzwiami aż do kępek wrzosu sterczących pod progiem.
- Otwieraj! - zaskrzeczała Sophie.
Ściana ani drgnęła.
- No dobrze – mruknęła Sophie. - Znajdę tylne drzwi.
Pokuśtykała do lewego narożnika zamku, jako najbliższego i stojącego trochę niżej. Ale nie
mogła skręcić za róg. Niewidzialna ściana znowu ją zatrzymała, jak tylko Sophie podeszła
do czarnych nieregularnych kamieni narożnych. Na to Sophie powiedziała słowo, którego
nauczyła się od Marty, chociaż nie powinny go znać ani młode dziewczyny, ani starsze
panie, i poczłąpałą w drugą stronę, trochę pod górę, do prawego narożnika zamku. Tam nie
natrafiła na barierę. Skręciła za róg i ochoczo pokuśtykała do drugich wielkich czarnych
drzwi.
Tych również strzegła bariera.
Sophie zmierzyła je gniewnym wzrokiem.
- To bardzo niegościnne! - oświadczyła.
Chmura czarnego dymu spłynęłą znad parapetu. Sophie zakaszlała. Teraz naprawdę się
rozzłościła. Była stara, słaba, zmarznięta i obolała. Zapadała noc, a zamek tylko stał i
dmuchał na nią dymem.
- Porozmawiam o tym z Hauru! - zagroziła Sophie i pomaszerowała do następnego rogu.
Tam również nie znalazła bariery – widocznie zamek należało okrążać w kierunku
przeciwnym do ruchu wskazówek zegara – ale w następnej ścianie, trochę z boku,
znajdowały się trzecie drzwi, znacznie mniejsze i skromniejsze.
- Nareszcie tylne drzwi! - stwierdziła.
Zamek znowu sie poruszył, kiedy Sophie podeszła do tylnych drzwi. Ziemia zadrżała.
Ściana zaskrzypiała i zadygotała, a drzwi zaczęły się odsuwać od Sophie.
- O nie, nic z tego! - krzyknęła. Pobiegła za drzwiami i mocno walnęła w nie laską. -
Otwierać! - wrzasnęła.
Drzwi otworzyły się do środka, wciąż przesuwając się w bok. Sophie, spiesznie kuśtykając,
zdołała postawić jedną nogę na progu. Potem podskakiwała, dreptała i znowu podskakiwała,
podczas gdy wielkie czarne bloki wokół drzwi trzęsły się i zgrzytały, kiedy zamek rozpędzał
się po nierównym zboczu. Już się nie dziwiła, że wyglądał trochę koślawo. Cud, że się nie
rozleciał.
- Co za głupia budowla! - wysapała, kiedy wreszcie wcisnęła się do środka. Musiała rzucić
laskę i uwiesić się na otwartych drzwiach, żeby zamek nie wytrząsnął jej z powrotem na
ziemię.
Kiedy trochę odsapnęła, zobaczyła, że ktoś przed nią stoi, również trzymając sie drzwi. Był
o głowę wyższy od Sophie, ale wyglądał jak chłopiec niewiele starszy od Marty. Wyraźnie
próbował zamknąć drzwi i wypchnąć ją z ciepłego, przytulnego, oświetlonego lampą pokoju
z powrotem w noc.
- Nie waż się zatrzaskiwać mi drzi przed nosem, chłopcze! - warknęłą Sophie.
- Nie chciałem, ale ty trzymasz je otwarte – zaprotestował chłopiec. - Czego sobie życzysz?
Sophie zajrzała w głąb mroku. Z niskiego, belkowanego sufitu zwisały rozmaite, pewnie
czarnoksięskie rzeczy – wianki cebuli, pęczki ziół i wiązki dziwnych korzeni. Widziałą też
rzeczy zdecydowanie czarnoksięskie: księgi oprawione w skórę, krzywe butle i starą,
brązową, wyszczerzoną ludzką czaszkę. Po drugiej stronie chłopca znajdował się kominek.
W palenisku płonął niewielki ogień, znacznie mniejszy, niż zapowiadały potężne kłęby
dymu nad zamkiem. No, ale to był tylko pokoik na zapleczu. Co ważniejsze dla Sophie, nad
polanami tańczyły małe niebieskie płomyki, onok zaś w najcieplejszym miejscu stał niski
fotel z poduszką.
Sophie odepchnęła chłopca i rzuciła się do fotela.
- Ach! Moje szczęście! - westchnęła, sadowiąc się wygodnie.
Ogarnęła ją błogość. Ogień rozgrzewał zziębnięte kości, fotel podpierał obolałe plecy.
Wiedziała, że gdyby teraz ktoś chciał ją stąd wyrzucić, musiałby użyć wyjątkowo silnej i
brutalnej magii.
Chłopiec zamknął drzwi. Potem podniósł laskę Sophie i uprzejmie oparł ją o fotel. Sophie
zauważyła, że nie docierają tutaj żadne odgłosy wędrówki zamku po wzgórzach, nawet
najcichszy zgrzyt czy najsłabsze drżenie. Jakie to dziwne!
- Przekaż czarnoksiężnikowi Hauru – zwróciła się do chłopca – że niedługo ten zamek
rozleci mu się pod nogami.
- Zamek jest zaklęty, więc się nie rozpadnie – odparł chłopiec. - A Hauru chwilowo nie ma.
To była dobra wiadomość dla Sophie.
- A kiedy wróci? - zapytała trochę nerwowo.
- Pewnie dopiero jutro – odpowiedział chłopiec. - Czego sobie życzysz? Jestem Michael,
uczeń Hauru.
To była jeszcze lepsza wiadomość.
- Niestety tylko sam Hauru może mi pomóc – oświadczyła Sophie prędko i stanowczo.
Zresztą pewnie mówiła prawdę. - Zaczekam, jeśli to ci nie przeszkadza.
Michaelowi to wyraźnie przeszkadzało. Stał nad nią trochę bezradnie. Żeby mu pokazać, że
nie da się spławić byle uczniowi, Sophie zamknęła oczy i udawała, że zasypia.
- Powiedz mu, że mam na imię Sophie – wymamrotała. - Stara Sophie – dodała na wszelki
wypadek. - I chciałabym się z nim widzieć.
- Musiałabyś czekać całą noc – ostrzegł Michael.
Sophie właśnie o to chodziło, więc udała, że nie słyszy. Rzeczywiście prawie już zapadła w
płytką drzemkę. Była bardzo zmęczona wędrówką. Po chwili Michael zrezygnował i wrócił
do pracy przy warsztacie, gdzie stała lampa.
Więc zdobyłam schronienie na noc, chociaż pod niezbyt prawdziwym pretekstem,
rozmyślała sennie Sophie. Zresztą Hauru był taki podły, że bez żadnych skrupułów
nadużywała jego gościnności. Zamierzała jednak się wynieść dużo wcześniej, zanim
czarnoksiężnik wróci i zgłosi pretensje.
Spod przymkniętych powiek ukradkiem zerknęła na ucznia. Trochę ją zdziwiło, że znalazłą
w zamku takiego miłego, uprzejmego chłopca. W końcu wtargnęła tu nieproszona, a on nie
robił jej żadnych wymówek. Może Hauru nauczył chłopca służalczego zachowania. Ale
Michael nie wyglądał służalczo. Był wysoki, ciemnowłosy ze szczerą, sympatyczną twarzą,
ubrany bardzo przyzwoicie. Właściwie, gdyby Sophie nie widziała przed chwilą, jak
ostrożnie przelewał zielony płyn z retorty do szklanego słoja z czarnym proszkiem,
wzięłaby go za syna zamożnego wieśniaka. Jakie to dziwne!
No, ale wszystko, co dotyczy czarnoksiężników, musi być dziwne, pomyślała Sophie. A ta
kuchnia czy pracownia była rozkosznie przytulna i bardzo spokojna. Sophie zasnęła
głęboko i zachrapała. Nie obudzia się, kiedy na warsztacie coś błysnęło i huknęło, a potem
rozległo się urwane przekleństwo. Nie obudziła się, kiedy Michael, ssąc poparzone palce,
schował zaklęcie i przyniósł ze spiżarni chleb z serem. Nawet nie drgnęła, kiedy chłopiec z
hałasem przewrócił laskę, sięgając nad nią, żeby dołożyć do ognia, ani kiedy zajrzał w jej
otwarte usta i powiedział do kominka:
- Ona ma wszystkie zęby. To nie jest Wiedźma z Pustkowia, prawda?
- Wtedy bym jej nie wpuścił – odparł kominek.
Michael wzruszył ramionami i grzecznie podniósł laskę Sophie. Potem dołożył polano do
ognia i poszedł gdzieś na górę do łóżka.
W środku nocy Sophie zbudziło czyjeś chrapanie. Poderwała się i odkryła z irytacją, że to
ona sama chrapała. Zdawało jej się, że zasnęła tylko na sekundę, ale przez tę sekundę
Michael gdzieś zniknął i zabrał ze sobą światło. Uczeń czarnoksiężnika poznaje takie
sztuczki pewnie już w pierwszym tygodniu praktyki. I pozwolił, żeby ogień prawie wygasł.
Płomienie gniewnie strzelały i syczały. Zimny przeciąg dmuchnął Sophie w plecy.
Przypomniała sobie, że jest w zamku czarnoksiężnika, a także że gdzieś za nią na warsztacie
leży ludzka czaszka.
Wzdrygnęła się i obróciła sztywną starą szyję, ale za sobą widziała tylko ciemność.
- Przydałoby się trochę światła – powiedziała.
Jej starczy skrzekliwy głos brzmiał nie głośniej od trzaskania płomieni. Dziwne.
Spodziewała się, że zbudzi echa w zamkowych lochach. Obok niej leżały polana w
koszyku. Wyciagnęła trzeszczące ramię, dźwignęła polano i wrzuciła do ognia, który strzelił
zielonymi i niebieskimi iskrami w głąb komina. Sophie dołożyła jeszcze jedno polano i
usiadła z powrotem, ale przedtem obejrzała się nerwowo za siebie, gdzie błękitnopurpurowy
blask płomieni tańczył na wypolerowanych brązowych kościach czaszki. W małym pokoju
nie było nikogo, tylko Sophie i czaszka.
- On już stoi obiema nogami w grobie, a ja tylko jedną – powiedziała sobie na pociechę.
Znów odwróciła się do ognia, który teraz buzował błękitnymi i zielonymi płomieniami.
- Widocznie w tym drewnie jest sól – mruknęła Sophie.
Usadowiła się wygodniej, oparła guzowate stopy na podnóżku i wtuliła głowę w róg
oparcia. Wpatrywała się w kolorowe płomienie i zastanawiała się sennie, co powinna zrobić
rano. Ale jej myśli błądziły i wreszcie zaczęła sobie wyobrażać, że płomienie przybierają
kształt głowy.
- Chuda, sina twarz – mamrotała. - Chuda, z cienkim sinym nosem. A te kręcone zielone
płomyki na górze to na pewno twoje włosy. Załóżmy, że nie wyjdę, dopóki Hauru nie
wróci? Czarnoksiężnicy potrafią chyba odczyniać zaklęcia. A te purpurowe płomienie
całkiem nisko to usta... masz groźne zęby, przyjacielu. Dwie zielone kępki płomieni zamiast
brwi...
Co dziwne, jedyne dwa pomarańczowe płomyki w palenisku znajdowały się pod zielonymi
płomiennymi brwiami, zupełnie jak oczy, a pośrodku każdego świecił maleńki purpurowy
błysk. Sophie miała wrażenie, że te błyski patrzą na nią jak dwie źrenice.
- Z drugiej strony – ciągnęła, spoglądając na pomarańczowe plamki – jeśli odczyni
zaklęcie, pewnie pożre mi serce, zanim się obejrzę.
- Nie chcesz stracić serca? - zapytał ogień.
Z całą pewnością to on przemówił. Sophie widziała, jak purpurowe usta wymawiają słowa.
Głos miał skrzekliwy, pełen syków i trzasków płonącego drewna.
- Pewnie, że nie – przytaknęła Sophie. - Kto ty jesteś?
- Ogniowy demon – odparły purpurowe usta. Głosem bardziej jękliwym niż syczącym
dadały: - Jestem przywiązany kontraktem do tego kominka. Nie mogę się stad ruszyć. -
Potem bardziej dziarskim tonem zatrzeszczały: - A kim ty jesteś? Widzę, że rzucono na
ciebie zaklęcie.
Te słowa wyrwały Sophie z sennego rozmarzenia.
- Widzisz! - wykrzyknęła. - Możesz zdjąć to zaklęcie?
Zapadła paląca, skwiercząca cisza, kiedy pomarańczowe oczy w sinej, falującej twarzy
demona wędrowały po Sophie w górę i w dół.
- To silne zaklęcie – odezwał się w końcu demon. - Wygląda mi na czar Wiedźmy z
Pustkowia.
- To jej zaklęcie – przyznała Sophie.
- Ale jest w nim coś więcej – zatrzeszczał demon. - Wykryłem dwie warstwy. I oczywiście
nie możesz o nim nikomu powiedzieć, chyba że już wie. - Przyglądał się Sophie jeszcze
przez chwilę. - Muszę je zbadać.
- Ile ci to zajmie? - zapytałą Sophie.
- No, pewnie trochę potrwa – odparł demon. I dodał miękkim tonem perswazji: - Może sie
dogadamy? Zdejmę z ciebie zaklęcie, jeśli ty zerwiesz mój kontrakt.
Sophie popatrzyła nieufnie na chudą, siną twarz demona. Wygłaszając tę propozycję, miał
wyjątkowo chytrą minę. Wszystkie książki, które przeczytała, ostrzegały przed zawieraniem
umów z demonami. A ten wydawał się szczególnie zły. Miał takie długie purpurowe zęby...
- Na pewno jesteś uczciwy? - zapytałą Sophie.
- Nie całkiem – przyznał demon. - Ale chcesz zostać taka aż do śmierci? To zaklęcie
skróciło ci życie o sześćdziesiat lat, jeśli prawidłowo oceniam.
To była paskudna myśl, przed którą dotąd Sophie się broniła.
- Ten kontrakt, który cię wiąże, zawarłeś z czarnoksiężnikiem Hauru? - zagadnęła.
- Oczywiście – potwierdził demon znowu nieco jękliwym tonem. - Jestem przykuty do tego
paleniska i nie mogę sie stąd ruszyc dalej niż na metr. Każą mi tuaj robić prawie całą magię.
Muszę dbać, zeby zamek się nie rozpadł, przesuwać go, tworzyć efekty specjalne, które
odstraszają ludzi, i wszystko inne czego Hauru sobie zażyczy. On jest bez serca.
Sophie sama dobrze o tym wiedziała. Z drugiej strony demon pewnie był równie podły.
- I nie masz zadnych korzyści z tego kontraktu? - zapytała.
- Nie poszedłbym na to, gdybym nic nie skorzystał – odparł demon, migocząc smutno. -
Ale gdybym wcześniej wiedział, jak to wygląda, nigdy bym się nie zgodził. On mnie
wykorzystuje.
Pomimo nieufności Sophie ogarnęło współczucie dla demona. Przypomniało jej się, jak
robiła kapelusze, a Fanny przez ten czas się włóczyła.
- No dobrze – powiedziała. - Jakie są warunki kontraktu? Jak mam go zerwać?
Szeroki purpurowy uśmiech rozjaśnił sine oblicze demona.
- Zgadzasz się na umowę?
- Jeśli zdejmiesz ze mnie zaklęcie – oświadczyła Sophie z mocnym przeczuciem, że
popełnia fatalny błąd.
- Stoi! - zawołał demon i jego długa twarz radośnie podskoczyła do wylotu komina.
- Więc powiedz, jak mam zerwać twój kontrakt – poprosiła Sophie.
Pomarańczowe oczy błysnęły i umknęły przed jej wzrokiem.
- Nie mogę. Kontrakt częściowo polega na tym, że ani ja, ani czarnoksiężnik nie możemy
nikomu zdradzić głównej klauzuli.
Sophie zrozumiała, że ją oszukano. Otworzyła usta, żeby powiedzieć demonowi, że w takim
razie może siedzieć w kominku aż do sądnego dnia.
Demon zorientował się, co zamierzała.
- Nie tak szybko! - zatrzeszczał. - Możesz się tego dowiedzieć, jeśli będziesz uważnie
patrzeć i słuchać. Błagam cię, spróbuj. Ten kontrakt na dłuższą metę żadnemu z nas nie
przyniesie korzyści. A ja dotrzymuję słowa. Świadczy o tym sam fakt, że tkwię tutaj!
Z przejęcia podskakiwał na płonących polanach. Sophie znowu nie mogłą sie oprzeć
współczuciu.
- Ale jeśli mam patrzeć i słuchać, muszę zostać w zamku Hauru – zaprotestowała.
- Tylko około miesiąca. Pamiętaj, ja też muszę zbadać twoje zaklęcie – przekonywał ją
demon.
- Ale pod jakim pretekstem mogę tu zostać?
- Coś wymyślimy. Hauru kiepsko sobie radzi w wielu sprawach. Zresztą – syknął zjadliwie
demon – jest taki zadufany w sobie, że nie widzi dalej, niż koniec własnego nosa. Możemy
go oszukać... jeśli się zgodzisz zostać.
- No dobrze – ustąpiła Sophie. - Nie ruszę się stąd. Teraz wymyśl pretekst.
Rozsiadła się wygodnie w fotelu. Demon myślał na głos, cicho pomrukując i potrzaskując,
co przypominało Sophie własną rozmowę z laską. Podczas rozmyślań demon płonął takim
gorącym, zadowolonym płomieniem, że Sophie znowu zmorzył sen. Zdawało jej się, że
demon wysunął kilka propozycji. Pamiętała niezbyt wyraźnie, jak pokręciła głową na
pomysł, żeby udawała dawno zaginioną cioteczną babkę Hauru, i na kilka innych, równie
naciąganych. W końcu demon zaczął śpiewać cichą, migotliwą piosenkę. Śpiewał w języku,
którego Sophie nie znała – przynajmniej tak jej się zdawało, dopóki nie usłyszała słowa
„rondel” powtórzonego kilka razy i bardzo usypiająco. Zasnęła głęboko z niejasnym
podejrzeniem, że znowu ją zaczarowano i omamiono, ale nie bardzo się tym przejmowała.
Wkrótce uwolni się od zaklęcia...
Rozdział 4
w którym Sophie odkrywa kilka dziwnych rzeczy
Sophie zbudziła się w jasnym świetle dnia. Ponieważ przedtem nie widziała żadnych
okien w zamki, w pierwszej chwili pomyślała, że zasnęła przy wykańczaniu kapeluszy i
przyśniła jej się ucieczka z domu. Ogień przygasł do różowego żaru i białego popiołu, co ją
przekonało, że demon był tylko snem. Ale po pierwszych ruchach stwierdziła, że z
pewnością nie wszystko jej się przyśniło. Ostre igły bólu przeszyły całe ciało.
- Au! - jęknęła. - Wszystko mnie boli!
Głos miała słaby, skrzeczący i piskliwy. Przyłożyłą guzowate dłonie do twarzy i poczuła
zmarszczki. Poprzedniego dnia prawdopodobnie była w szoku, bo teraz okropnie się
rozzłościła na Wiedźmę z Pustkowia.
- Wchodzi sobie do sklepów i zmiania ludzi w staruszki! - wykrzyknęła. - No, niech tylko
ją dopadnę!
Rozgniewana, zerwała się z fotela, wyołując salwę trzasków, i pokuśtykała do okna. Ku
swojemu zdumieniu, w dole zobaczyła nabrzeżne miasteczko. Widziała strome,
niebrukowane uliczki, małe dość nędzne domy i maszty wystające nad dachami. Za
masztami dostrzegła rozmigotane morze – coś, czego nie widziała jeszcze nigdy w życiu.
- Gdzie ja jestem? - zapytała czaszkę leżącą na warsztacie. - Nie oczekuję od ciebie
odpowiedzi, przyjacielu – dodała pospiesznie, gdy sobie przypomniała, że to zamek
czarnoksiężnika. Rozejrzała się po pokoiku z grubymi czarnymi belkami na suficie. W
dziennym świetle okazał się straszliwie brudny. Kamienną podłogę pokrywały tłuste plamy,
popiół piętrzył się na palenisku, festony zakurzonych pajęczyn zwieszały się z sufitu. Na
czaszce widniała warstwa kurzu. Sophie wytarła ją odruchowo i zajrzała do zlewu obok
warsztatu. Wzdrygnęła się na widok zielonej i różowej mazi wypełniającej zlew oraz
białego szlamu skapującego z kranu. Widocznie Hauru wcale się nie przejmował, że jego
służba mieszka w takich fatalnych warunkach.
Do pozostałych części zamku prowadziły pewnie któreś z czterech niskich czarnych drzwi.
Sophie otworzyła najbliższe, w głębi za stołem warsztatowym. Po drugiej stronie
znajdowała się duża łazienka. W pewnym sensie była godna pałacu, pełna takich luksusów,
jak spłukiwana toaleta, kabina prysznicowa, ogromna wanna na lwich łapach i lustra na
każdej ścianie – niestety jeszcze brudniejsza niż poprzednie pomieszczenie. Sophie się
skrzywiła. Zamrugała, widząc kolor wanny, odsunęła się ze wstrętem od zielonych
chwastów wybujałych w kabinie prysznicowej i bez trudu uniknęła oglądania swojej starej
twarzy w lustrach, ponieważ szkło oblepiały grudy jakichś nieznanych substancji. Te same
substancje zapełniały bardzo szeroką półkę nad wanną, przechowywane w tubkach,
słoikach, pudełkach oraz w niezliczonych podartych brązowych torebkach i paczuszkach.
Największy słój miał etykietę wypisaną krzywymi literami:
SUCHY TAK. Sophie nie
mogła odczytać, czy była tam litera
L. Na chybił trafił wzięła jedną paczuszkę. Nabazgrano
na niej
SKÓRA, więc pospiesznie odłożyła zawiniątko. Inny słoik podpisano takimi
samymi bazgrołami:
OCZY. Tubkę oznaczono: NA PRÓCHNICĘ.
- Widać, że działa – mruknęła Sophie, zaglądając z drżeniem do umywalki.
Woda popłynęła i spłukała trochę brudu, kiedy Sophie odkręciła kran pokryty
niebieskozielonym nalotem, pewnie mosiężny. Obmyła twarz i ręce, nie dotykając
umywalki. Nie odważyła się jednak użyć
SUCHEGO TAKU. Wytarła się spódnicą i
ruszyła do następnych czarnych drzwi.
Otworzyły się na rozchwierutane drewniane schody. Sophie usłyszała czyjeś kroki, więc
szybko zamknęła drzwi. I tak schody prowadziły tylko na jakiś strych. Pokuśtykałą do
następnych drzwi. Teraz poruszanie się już nie sprawiało jej bólu.
Trzecie drzwi wychodziły na ciasne podwórze otoczone wysokim ceglanym murem.
Zobaczyła tam wielki stos drewna oraz sterty czegoś, co wyglądało na złom, druty, wiadra,
koła, blachy, sięgające niemal do szczytu muru. Sophie zamknęłą również te drzwi, trochę
zaskoczona, ponieważ wygląd podwórza zupełnie nie pasował do zamku. Nad ceglanym
murem widziała tylko niebo. Próbowała jednak sobie wytłumaczyć, że ta część znajdowała
się po drugiej stronie, gdzie niewidzialna bariera zatrzymała ją w nocy.
Otworzyła czwarte drzwi i znalazła tylko szafkę na miotły, a na nich wisiały dwa porządne,
lecz zakurzone aksamitne płaszcze. Powoli zamknęła szafkę. Pozostały tylko drzwi w
ścianie obok okna, te przez które weszła poprzedniej nocy. Pokuśtykała do nich i uchyliła je
ostrożnie.
Przez chwilę stała i spoglądała na poruszający się powoli krajobraz wzgórz. Patrzyła, jak
wrzosy przesuwają się pod progiem, czuła wiatr rozwiewający jej rzadkie włosy, słyszała
zgrzyt i hurgot wielkich czarnych kamieni Wędrującego zamku. Potem zamknęła drzwi i
podeszła do okna. I znowu zobaczyła portowe miasteczko. Prawdziwe, nienamlalowane. W
domu naprzeciwko jakaś kobieta otworzyła drzwi i wymiatała kurz na ulicę. Za tym domem
szarawy brezentowy żagiel wciągano na maszt krótkimi szarpnięciami, płosząc stado mew,
które kołowały bez końca nad roziskrzonym morzem.
- Nie rozumiem – powiedziała Sophie do ludzkiej czaszki.
Potem, ponieważ ogień prawie wygasł, dołożyła kilka polan do kominka i wygarnęła trochę
popiołu.
Zielone płomyki, małe i zwichrzone, wspięły się po drewnie i wyciągnęły w długą siną
twarz, zwieńczoną zielonymi płomiennymi włosami.
- Dzień dobry – powieział ogniowy demon. - Nie zapominaj, że mamy umowę.
Więc to nie był sen. Sophie, choć nie miała skłonności do płaczu, przez długą chwilę ze
łzami w oczach siedziała w fotelu, wpatrzona w migotliwego, rozmazanego ogniowego
demona. Nie zwracała uwagi na odgłosy świadczące, że Michael już wstał, dopóki nie
zjawił się obok niej, zakłopotany i lekko zirytowany.
- Jeszcze tu jesteś – stwierdził. - Coś się stało?
Sophie pociągnęła nosem.
- Jestem stara – mruknęła.
- No, kiedyś nas wszystkich to czeka – odparł wesoło Michael. - Masz ochotę na śniadanie?
Sophie odkryła, że podeszły wiek bynajmniej nie przytępił jej apetytu. Wczoraj zjadła tylko
chleb z serem, więc konała z głodu.
- Tak! - zawołała i kiedy Michael podszedł do szafy ściennej, podbiegła i zajrzała mu przez
ramię, żeby zobaczyć, co jest do jedzenia.
- Niestety mam tylko chleb i ser – oświadczył dość sztywno Michael.
- Ale przecież jest cały koszyk jajek! - zaprotestowała Sophie. - A to chyba boczek. I może
znajdzie się coś ciepłego do picia. Gdzie czajnik?
- Nie ma – odparł Michael. - Tylko Hauru może gotować.
- A ja to nie? - obruszyła się Sophie. - Zdejmij tę patelnię z haka. Zaraz ci pokażę.
Sięgnęła po wielką czarną patelnię zawieszoną na ścianie szafki, ale Michael pierwszy
chwycił naczynie.
- Nie rozumiesz – tłumaczył. - Kalcyfer, ogniowy demon, nie zniży się do gotowania dla
nikogo oprócz Hauru.
Sophie obejrzała się na ogniowego demona. Złośliwie błysnął na nią oczami.
- Nie pozwolę sie wykorzystywać – oznajmił.
- To znaczy – zwróciła się Sophie do Michaela – że musisz się obywać bez gorącego
jedzenia, jeśli Hauru nie ma? - Kiedy chłopiec przytaknął z zakłopotaniem, zawołała: - Więc
to ciebie tu wykorzystują! Daj mi to!
Wyrwała Michaelowi patelnię z rąk, wrzuciła na nią boczek, wetknęła drewnianą łyżkę do
koszyka z jajkami i pomaszerowała do kominka.
- No, Kalcyfer – warknęła. - Dosyć tego. Zniż głowę.
- Nie zmusisz mnie! - zaskwierczał ogniowy demon.
- Owszem, zmuszę! - syknęła Sophie srogim tonem, który dawniej często powstrzymywał
jej siostry w połowie bójki. - Jeśli się nie zgodzisz, zaleję cię wodą. Albo wezmę szczypce i
wyrwę ci wszystkie polana – dodała, klękając z trzeszczeniem stawów obok paleniska.
Potem szepnęła: - Albo wycofam się z umowy i powiem o wszystkim Hauru.
- Do licha ciężkiego! - splunął Kalcyfer. - Po coś ją wpuścił, Michael?
Nadąsany, pochylił siną twarz do przodu tak, że został tylko krąg falistych zielonych
płomieni tańczących na palenisku.
- Dziękuję – powiedziała Sophie i szybko przycisnęła patelnią zielony pierścień, żeby
Kalcyfer nagle nie podniósł głowy.
- Mam nadzieję, że boczek ci się przypali – rzucił demon głosem stłumionym przez
naczynie.
Patelnia dobrze się rozgrzała. Wrzucony boczek zaskwierczał. Sophie musiała owinąć dłoń
spódnicą, żeby utrzymać rączkę. Drzwi się otworzyły, ale nic nie zauważyła.
- Nie wygłupiaj się – skarciła demona. - I leż spokojnie, bo chcę wbić jajka.
- O, cześć, Hauru – powiedział Michael bezradnie.
Na te słowa Sophie odwróciła się szybko i wyrzeszczyła oczy.
Wysoki młodzieniec w krzykliwym srebrno-błękitnym kostiumie włąśnie ustawiał gitarę w
kącie. Odgarnął jasne włosy z dość niezwykłych, szklistozielonych oczu i również zagapił
się na Sophie. Na jego długiej, kanciastej twarzy malowało się osłupienie.
- Kim ty jesteś, na litość? - zapytał Hauru. - Gdzie ja cię przedtem widziałem?
- My się nie znamy – skłamała stanowczo Sophie.
Ostatecznie Hauru spotkał ją przedtem tylko przelotnie (i nazwał myszką), więc prawie
powiedziała prawdę. Powinna podziękować gwiazdom, ze wtedy udało jej się uciec
bezpiecznie, ale zamiast tego pomyślała: Wielkie nieba! Czarnoksiężnik Hauru to dzieciak
ledwie po dwudziestce, a mimo to taki podły! Na starość wszystko wygląda całkiem inaczej,
rozmyślała, przewracając boczek na patelni. Wolałaby umrzeć, niż wyznać temu
wystrojonemu młokosowi, ze to nad nią się zlitował w Majowe Święto. Uczciwość nie
miała tu nic do rzeczy. Hauru nigdy się nie dowie.
- Ona mówi, że nazywa się Sophie – odezwał się Michael. - Przyszła wczoraj w nocy.
- Jak zmusiła Kalcyfera, żeby się zniżył? - zapytał Hauru.
- Groziła mi! - jęknął Kalcyfer żałosnym, stłumionym głosem spod skwierczącej patelni.
- Niewiele osób to potrafi – stwierdził czarnoksiężnik z namysłem.
Oparł gitarę o ścianę w kącie i podszedł do kominka. Zapach hiacyntów zmieszał się z
wonią smażonego boczku. Hauru stanowczo odepchnął Sophie na bok.
- Kalcyfer nie lubi, kiedy ktoś inny na nim gotuje – oświadczył. Przyklęknął i owinął sobie
jedną rękę powłóczystym rękawem, żeby przytrzymać patelnię. - Podaj mi jeszcze dwa
plastry boczku i sześć jajek, proszę, i powiedz, po co tu przyszłaś.
Sophie podawała mu jajka po jednym, patrząc na błękitny klejnot w jego uchu.
- Dlaczego przyszłam, młody człowieku? - powtórzyła. Po obejrzeniu zamku odpowiedź
była oczywista. - Jestem twoją nową sprzątaczką.
- Doprawdy? - rzucił Hauru, rozbijając jajka jedną ręką i rzucając skorupki w płomienie,
gdzie Kalcyfer chyba je zjadał z głośnym trzeszczeniem i powarkiwaniem – Kto tak mówi?
- Ja – odparła Sophie i dodała świętoszkowato: - Zaprowadzę tu porządek, nawet jeśli nie
zrobię z ciebie porządnego człowieka.
- Hauru jest porządny – obruszył się Michael.
- Wcale nie – zaprzeczył czarnoksiężnik. - Teraz nie pamiętasz, jaki jestem podły. -
Wysunął podbródek w stronę Sophie. - Skoro tak się palisz do pracy, moja dobra kobieto,
znajdź jakieś noże i widelce i uprzątnij stół.
Pod warsztatem stały wysokie stołki. Michael wyciągnął je, żeby mieli na czym usiąść, i
odsuwał przedmioty piętrzące się na stole, żeby zrobić miejsce na sztućce, które wyjął z
szuflady pod blatem. Sophie poszła mu pomóc. Nie spodziewała się oczywiście, że Hauru
powita ją z otwartymi ramionami, ale na razie nie zaproponował nawet, żeby została po
śniadaniu. Ponieważ Michael nie potrzebował pomocy, Sophie poczłapała do swojej laski i
powoli, pokazowo ustawiła ją w schowku na miotły. Hauru jednak nie zwrócił na to uwagi,
wiec powiedziała.
- Możesz mnie przyjąc na miesiąc na próbę, jeśli chcesz.
Czarnoksiężnik Hauru rzucił tylko:
- Talerze proszę, Michael.
Wstał z dymiącą patelnią w ręku. Kalcyfer zerwał się z rykiem ulgi i wzbił się wysoko do
komina.
Sophie jeszcze raz spróbowała przycisnąć gospodarza.
- Jeśli mam tu sprzątać przez następny miesiąc – powieziała – chcę wiedzieć, gdzie jest
reszta zamku. Znalazłam tylko ten pokój i łazienkę.
Ku jej zdumieniu, i Michael, i czarnoksiężnik ryknęli śmiechem.
Dopiero kiedy już skończyli śniadanie, Sophie odkryła, co ich tak rozśmieszyło. Hauru nie
tylko opierał się wszelkim naciskom, ale nawet nie dawał się pociągnąć za język. Sophie w
końcu przestała go wypytywać i zwróciła się do Michaela.
- Powiedz jej wreszcie – poradził Hauru. - Niech przestanie nas zamęczać.
- Nie ma więcej zamku – oznajmił chłopiec. - Jest tylko to, co widziałaś, i dwie sypialnie na
górze.
- Co?! - wykrzyknęła Sophie.
Hauru i Michael znowu się roześmiali.
- Hauru i Kalcyfer wymyślili ten zamek – wyjaśnił Michael. - I Kalcyfer nim porusza. W
środku jest po prostu stary dom Hauru w Posthaven, jedyna prawdziwa część.
- Ale Porthaven leży nad morzem, wiele kilometrów stąd! - zaprotestowała Sophie. - Do
bani z takim interesem! Po co ciągasz ten wielki, brzydki zamek po wzgórzach i straszysz
na śmierć całe Market Chipping?
Huru wzruszył ramionami.
- Ale z ciebie wyszczekana staruszka! Osiągnąłem ten etap w karierze, kiedy powinienem
zrobić na wszystkich wrażenie swoją potęgą i nikczemnością. Nie mogę pozwolić, żeby
Król miał o mnie dobrą opinię. A w zeszłym roku obraziłem kogoś bardzo potężnego i
muszę mu schodzić z drogi.
Ta metoda unikania wrogów wydawała się dziwna, ale Sophie przypuszczała, że
czarnoksiężnicy postępują inaczej niż zwykli ludzie. Wkrótce zresztą odkryła w zamku inne
osobliwości. Skończyli jeść i Michael ustawił talerze w oślizłym zlewie obok stołu
warsztatowego, kiedy rozległo się donośne, głuche pukanie do drzwi.
Kalcyfer zapłonął jaśniej.
- Drzwi do Kingsburry!
Hauru, który włąśnie szedl do łazienki, zawrócił. Nad drzwiami znajdował się kwadratowy
drewniany kołek osadzony w nadprożu, z plamką farby na każdym z czterech boków. W tej
chwili na spodzie widniała zielona kropka, ale Hauru przekręcił kołek czerwoną plamką do
dołu, zanim otworzył drzwi.
Na progu stał osobnik w białej peruce, zwieńczonym szerokim kapeluszem. Odziany był w
szkarłat, purpurę i złoto. W ręku trzymał laseczkę, ozdobioną wstążkami niczym
miniaturowy maik. Skłonił się. Zapach goździków i kwiecia pomarańczy wpłynął do
pokoju.
- Jego Wysokość Król przesyła pozdrowienia i przekazuje zapłatę za dwa tysiące par
siedmiomilowych butów – oznajmił osobnik w peruce.
Za jego plecami Sophie dostrzegła powóz czakający na ulicy, przy której stały okazałe
domy zdobione malowanymi rzeźbami, a dalej wznosiły się wieże, iglice i kopuły,
wspaniałe ponad wszelkie wyobrażenie. Żałowała, że tak mało czasu zajęło posłańcowi
wręczenie długiej, jedwabnej, brzęczącej sakiewki, a Hauru Przyjęcie sakiewki, ukłon i
zamknięcie drzwi. Czarnoksiężnik przekręcił kołek z powrotem zieloną plamką do dołu i
wepchnął sakiewkę do kieszeni. Sophie zauważyła, że oczy Michaela śledzą sakiewkę z
napięciem i niepokojem.
Hauru ruszyłprosto do łazienki, wołając:
- Potrzebuję tu gorącej wody, Kalcyfer!
Zniknął na bardzo długi czas. Sophie nie mogła opanować ciekawości.
- Kim był ten człowiek za drzwiami? - zapytała Michaela. - A raczej gdzie on był?
- Te drzwi prowadzą do Kingsburry – oznajmił Michael. - Tam mieszka Król. Myślę, że
odwiedził nas urzędnik kanclerza. I – zwrócił się do Kalcyfera zmartwionym tonem –
wielka szkoda, że dał Hauru wszystkie pieniądze.
- Czy Hauru pozwoli mi tu zostać? - zapytała Sophie.
- Nawet jeśli tak, nigdy go nie zmusisz, żeby ci powiedział – odparł Michael. - On nie znosi
żadnych nacisków.
Rozdział 5
gdzie jest stanowczo za dużo sprzątania
Nie ma innej rady, pomyślała Sophie, muszę pokazać Hauru, jaka ze mnie świetna
sprzątaczka, prawdziwy skarb. Zawiązała starą szmatę na cienkich siwych włosach,
podwinęła rękawy na chudych starczych ramionach i przepasała się starym obrusem ze
schowka jak fartuchem. Z ulgą pomyślała, że ma do sprzątania tylko cztery pomieszczenia
zamiast całego zamku. Chwyciła wiadro, miotłę i zabrała się do roboty.
- Co ty robisz?! - krzyknęli razem Michael i Kalcyfer strwożonym chórem.
- Sprzątam – odparła stanowczo. - Tutaj jest jak w chlewie.
- Wcale nie trzeba – burknął Kalcyfer.
- Hauru cię wyrzuci! - ostrzegł Michael.
Sophie nie zwracała na nich uwagi. Chmury kurzu wzbijały się w powietrze.
W samym środku zamieszania znowu rozległo się stukanie do drzwi. Kalcyfer
poderwał się, wołąjąc: „Drzwi do Porthaven!” - i kichnął potężnie, rozsiewając wokoło
syczące purpurowe iskry.
Michael wstał od warsztatu i podszedł do drzwi. Sophie zerknęła przez kłęby kurzu i
zobaczyła, że tym razem Michael przekręcił kwadratowy kołek nad drzwiami niebieską
kropką do dołu. Potem otworzył drzwi na ulicę, którą widziała z okna.
Stała tam mała dziewczynka.
- Proszę, panie Rybaku – powiedziała. - Przyszłam po to zaklęcie.
- Zaklęcie bezpieczeństwa dla łódki twojego taty, tak? - upewnił się Michael. - Jedną
chwileczkę.
Wrócił do warsztatu i odmierzył proszek ze słoja na półce na kwadrat papieru. Tymczasem
dziewczynka zerkała na Sophie równie ciekawie, jak Sophie zerkała na nią. Michael zwinął
papier z proszkiem w środku i wrócił, mówiąc:
- Powiedz mamie, żeby posypała tym łódź. Wystarczy na tam i z powrotem, nawet jeśli
będzie sztorm.
Dziewczynka wzięła papierek i podała monetę.
- Czy teraz czarnoksieżnik ma do pomocy czarownicę? - zapytała.
- Nie – odparł Michael.
- Pytasz o mnie?! - zawołała Sophie. - O tak, moje dziecko. Jestem najlepszą i najczystszą
czarownicą w Ingarii.
Michael zamknął drzwi z irytacją.
- Teraz to się rozniesie po całym Porthaven. Hauru nie będzie zadowolony.
Sophie zaśmiałą się skrzekliwie bez cienia skruchy. Pewnie uległą podszeptom miotły, którą
trzymała w rękach. Ale może Hauru pozwoli jej zostać, jeśli wszyscy się dowiedzą, że ona u
niego pracuje. Dziwne. Jako młoda dziewczyna Sophie spaliłaby się ze wstydu za swoje
zachowanie. Jako staruszka nie przejmowała się niczym, co zrobiła czy powiedziała. Co za
ulga.
Hałąśliwie zbliżyła się do Michaela, który podniósł kamień i kominku i ukrył pod nim
monetę od dziewczynki.
- Co robisz?
- Kalcyfer i ja próbujemy odłożyć trochę pieniędzy – wyznał Michael z miną winowajcy. -
Inaczej Hauru wyda wszystko co do grosza.
- Nieodpowiedzialny rozrzutnik! - zatrzeszczał demon. - Wyda pieniądze Króla szybciej,
niż spalę polano. Bez sensu.
Sophie skropiła wodą podłogę, żeby kurz osiadł, na co Kalcyfer wycofał się do komina.
Potem zamiotła jeszcze raz. Zamiatała w stronę drzwi, żeby widzieć kwadratowy kołek w
nadprożu. Na czwartym boku, jeszcze nieużywanym w jej obecności, miał czarną kropkę.
Zastanawiając się, dokąd prowadziła, Sophie zaczęła żwawo zmiatać pajęczyny z belek
sufitu. Michael jęknął, a Kalcyfer znowu kichnął.
Akurat wtedy Hauru wyszedł z łazienki w smudze perfumowanej pary. Wyglądał
nieskazitelnie jak spod igły. Nawet srebrne wstawki i hafty na kostiumie nabrały blasku.
Spojrzał tylko raz i cofnął się do łazienki, osłaniając głowę srebrno-błękitnym rękawem.
- Przestań, kobieto! - zawołał. - Zostaw w spokoju biedne pająki!
- Te pajęczyny są okropne! - oświadczyłą Sophie, ściągając całe kłęby z sufitu.
- Więc je zdejmij, ale zostaw pająki – polecił Hauru.
Pewnie łączy go jakieś nikczemne powinowactwo z pająkami, pomyślała Sophie.
- One tylko uprzędą więcej pajęczyn.
- Ale zabijają muchy, więc są bardzo pożyteczne – oświadczył Hauru. - Proszę, przestań
machać tą miotłą, żebym mógł przejść przez własny pokój.
Sophie oparła soe na miotle i patrzyła, jak Hauru przemierza pokój i bierze gitarę. Kiedy
położył rękę na klamce, powiedziała:
- Skoro czerwona kropka prowadzi do Kingsburry, a niebieska do Porthaven, dokąd
prowadzi czarna?
- Ale z ciebie wścibska starucha! - prychnął Hauru. - Prowadzi do mojej prywatnej
kryjówki i nie powiem ci, gdzie to jest.
Otworzył drzwi na rozległe wrzosowisko i wzgórza.
- Kiedy wrócisz, Hauru? - zapytał Michael trochę rozpaczliwie.
- Hauru udał, że nie słyszy.
- Żebyś mi nie zabiła ani jednego pająka, kiedy mnie nie będzie – ostrzegł Sophie.
Zatrzasnął za sobą drzwi. Michael spojrzał znacząco na Kalcyfera i westchnął. Demon
zasyczał złośliwym śmiechem.
Ponieważ nikt nie wyjaśnił, dokąd poszedł Hauru, Sophie wywnioskowała, że znowu
wyruszył zapolować na młode dziewczęta, więc zabrała się do roboty z jeszcze większym
zapałem. Po ostrzeżeniu Hauru nie odważyła się zrobić krzywdy żadnym pająkom, tylko
stukała miotłą w belki sufitu i krzyczała:
- Wynocha, pająki! Z drogi!
Pająki czmychały w popłochu na wszystkie strony, pajęczyny spadały jak brudny śnieg.
Potem oczywiście Sophie musiała jeszcze raz pozamiatać. Na koniec na kolanach
wyszorowała podłogę.
- Przestań wreszcie! - poprosił Michael, siedząc na schodach, żeby jej nie przeszkadzać.
Kalcyfer, skulony w głębi kominka, mruknął:
- Teraz żałuję, że zawarłem z tobą umowę!
Sophie szorowała gorliwie.
- Będziecie dużo bardziej zadowoleni, kiedy zrobi się czysto i miło – obiecała.
- Ale ja teraz jestem nieszczęśliwy! - jęknął Michael.
Hauru wrócił dopiero późnym wieczorem. Do tej pory Sophie tyle się nazamiatała i
naszorowała, że ledwie mogła się ruszać. Siedziała zgarbiona w fotelu i wszystko ją bolało.
Michael złapał Hauru za powłóczysty rękaw i zaciągnął do łazienki, gdzie długo skarżył mu
się żarliwym szeptem. Sophie bez trudu wyłapała zwroty „okropna stara megiera” i „nie da
sobie powiedzieć ani słowa”, chociaż Kalcyfer ciągle wrzeszczał:
- Hauru, powstrzymaj ją! Ona nas wykończy!
Ale Hauru powiedział tylko, kiedy Michael go puścił:
- Zabiłaś jakieś pająki?
- Skąd! - warknęła Sophie, rozdrażniona z powodu obolałych mięśni. - Tylko na mnie
spojrzały i zwiały, gdzie pieprz rośnie. Kim one są? Dziewczynami, którym pożarłeś serca?
Hauru parsknął śmiechem.
- Nie, to zwykłe pająki – odparł i , ziewając, poszedł na górę.
Michael westchnął. Otworzył schowek na miotły i szperał tam, aż znalazł stare polowe
łóżko, materac ze słomy i kilka dywaników, które rozłożył w łukowej wnęce pod schodami.
- Lepiej śpij tutaj – powiedział do Sophie.
- Czy to znaczy, że Hauru pozwoli mi zostać? - zapytała Sophie.
- Nie wiem! - zirytował sie Michael. - Hauru nigdy niczego nie obiecuje. Mieszkałem tutaj
przez sześć miesięcy, zanim mnie zauważył i zrobił swoim uczniem. Pomyślałem tylko, że
łóżko jest lepsze od fotela.
- W takim razie bardzo ci dziękuję – powiedziała Sophie z wdzięcznością.
Łóżko rzeczywiście okazało się wygodniejsze od fotela i kiedy Kalcyfer w nocy zaczął
narzekać, że jest głodny, Sophie bez trudu wygramoliła się z posłania i dołożyła mu
następne polano.
W następnych dniach Sophie bezlitośnie sprzątała cały zamek. Naprawdę dobrze się bawiła.
Powtarzając sobie, że szuka wskazówek, umyła okno, wyczyściła kapiący zlew i kazała
Michaelowi zdjąć wszystko z warsztatu i półek, żeby mogła je wyszorować. Pozdejmowała
szafki, żeby je wyczyścić. Miała wrażenie, że ludzka czaszka przybrala równie cierpiętnicżą
minę jak Michael, bo tak często ją przestawiano. Potem Sophie zawiesiła stare prześcieradło
na belce przed kominkiem, kazała Kalcyferowi zniżyć głowę i przeczyściła komin. Kalcyfer
był wściekły. Zasyczał złośliwym śmiechem, kiedy Sophie odkryła, że sadze wyleciały na
cały pokój i trzeba sprzątać od nowa. Na tym polegał jej kłopot. Nie miała skrupułów, ale
brakowało jej metody. Jednak w tym braku skrupułów też tkwiła metoda: Sophie liczyła, że
sprzątając tak dokładnie, prędzej czy później na trafi na ukryty zapas dziewczęcych dusz
albo przeżutych serc, albo coś innego, co wyjaśni kontrakt Kalcyfera. Komin, strzeżony
przez demona, wydawał jej się dobrą kryjówką. Ale nie krył niczego oprócz mnóstwa sadzy,
którą Sophie składała w workach na podwórzu. Podwórze zajmowało wysoką pozycję na jej
liście kryjówek.
Za każdym razem, kiedy zjawiał się Hauru, Michael i Kalcyfer skarżyli się głośno na
Sophie. Ale czarnoksieżnik nei zwracał na nich uwagi. I jakby nie zauważał, ze zrobiło się
czysto. Ani że spiżarnia pęka w szwach od ciastek, dżemu i czasami sałaty.
Zgodnie z przepowiednią Michaela, nowina rozeszła się po Porthaven. Wszyscy
przychodzili więc zobaczyć Sophie. W Porthaven nazywali ją babcią Wiedźmą, a w
Kingsburry – panią Czarodziejką. Nowina obiegła także stolicę. Chociaż ludzie, którzy
zjawiali się przed drzwiami w Kingsburry, byli lepiej ubrani niż ci z Porthaven, w żadnym z
tych miast nikt nie śmiał niepokoić tak potężnej osoby bez jakiegoś pretekstu. Sophie
musiała więc przerywać pracę, uśmiechać się, kiwać głową i przyjmować podarek albo
wołać Michaela, żeby przygotował dla kogoś szybki czar. Niektóre prezenty były miłe –
obrazki, sznurki muszelek albo praktyczne fartuchy Sophie używała fartuchów na co dzień,
a muszelki i obrazki wieszałą w swoim kąciku pod schodami, który wkrótce zaczął
wyglądać bardzo przytulnie.
Sophie wiedziała, że będzie jej tego brakowało, kiedy Hauru ją wyrzuci. Coraz bardziej się
tego bała. Przecież nie mógł wiecznie ignorować gościa we własnym zamku.
W następnej kolejności sprzątnęła łazienkę. To jej zajęło kilka dni, ponieważ Hauru
spędzał tam codziennie bardzo dużo czasu przed wyjściem. Jak tylko opuszczał łazienkę,
zostawiając po sobie mnóstwo pary i zapachowych zaklęć, Sophie wkraczała do środka.
„Teraz zobaczymy ten kontrakt!” - mruczała nad wanną, ale oczywiście interesowały ją
głównie słoiki, tubki i pudełeczka. Zdjęła wszystkie pod pretekstem wyszorowania półki i
przeglądała je uważnie prawie przez cały dzień, żeby sprawdzić, czy te oznaczone
SKÓRA,
OCZY i WŁOSY naprawdę kryją w sobie szczątki dziewczyn. O ile zdołała ustalić,
wszystkie zawierały tylko kremy, pudry i farby. Może poprzednią zawartość Hauru
potraktował specyfikiem
NA PRÓCHNICĘ i rozpuścił w zlewie, zastanawiała się Sophie.
Miała jednak nadzieję, że zawsze były tu zwykłe kosmetyki.
Ustawiła je z powrotem na wyszorowanej półce. Tego wieczoru, kiedy siedziała obolała w
fotelu, Kalcyfer burknął, że przez nią wyczerpał jedno gorące źródło.
- Gdzie są te gorące źródła? - zapytała Sophie. Ostatnio wszystko ją ciekawiło.
- Głównie pod bagnami Porthaven – powiedział Kalcyfer. - Ale jeśli tak dalej pójdzie, będę
musiał dostarczać gorącą wodę z Pustkowia. Kiedy wreszcie przestaniesz sprzątać i
odkryjesz, jak zerwać mój kontrakt?
- W swoim czasie – odparła Sophie. - Jak mam wyciągnąć z Hauru warunki kontraktu,
skoro nigdy go nie ma w domu? On tak zawsze wychodzi?
- Tylko kiedy ugania sie za jakąś panną – wyjaśnił Kalcyfer.
Kiedy już łazienka lśniła czystością, Sophie wyszorowała schody i podest na piętrze.
Potem wtargnęła do małego pokoiku Michaela od frontu. Chłopiec, który już pogodził się z
obecnością Sophie i traktował ją jak naturalną klęskę żywiołową, wydał okrzyk rozpaczy i
popędził na górę, żeby ratować swoje najcenniejsze skarby. Trzymał je w starym pudle pod
wąskim łóżkiem stoczonym przez korniki. Kiedy pospiesznie wynosił pudełko, Sophie
dostrzegła w środku niebieską wstążkę i różę z waty cukrowej na stosie listów.
- Więc Michael ma dziewczynę! - powiedziała sobie.
Szeroko otworzyła okno – również wychodziło na ulicę w Porthaven – i przewiesiła pościel
przez parapet, żeby ją wywietrzyć. Zważywszy, jaka ostatnio zrobiła się wścibska, sama się
dziwiła, że nie zapytała Michaela, jak się nazywa jego dziewczyna i jak ją uchronił przed
Hauru.
Wymiotła z pokoju Michaela takie ilości kurzu i śmieci, że mało nie zadusiła
Kalcyfera, który próbował to wszystko spalić.
- Ty mnie wykończysz! Jesteś bez serca, tak samo jak Hauru! - krztusił się demon; widać
było tylko jego zielone włosy i wąski pasek sinego czoła.
Michael włożył cenne pudełko do szuflady stołu warsztatowego i zamknął szufladę na
klucz.
- Szkoda, że Hauru nas nie słucha! - powiedział. - Czemu ta dziewczyna zabiera mu tyle
czasu?
Następnego dnia Sophie chciała posprzątać na podwórzu. Ale w Porthaven akurat
padało. Deszcz zacinał w okno i bębnił w kominie, aż Kalcyfer syczał ze złości. Podwórze
należało do domu w Porthaven i tonęło w strugach deszczu, kiedy Sophie otworzyła drzwi.
Narzuciła fartuch na głowę i trochę poszperała. Zanim całkiem przemokła, znalazła kubeł
wapna i duży pędzel. Zabrała je do domu i zaczęła malować ściany. W schowku na miotły
znalazła starą rozkładaną drabinę i pobieliła też sufit pomiędzy belkami. Przez następne dwa
dni w Porthaven padało, chociaż kiedy Hauru otwierał drzwi pod kołkiem obróconym
zieloną kropką do dołu i wychodził, nad wzgórzami swieciło słońce i cienie wielkich chmur
ścigały się po wrzosowiskach szybciej niż biegają krowy. Sophie pobieliła swój kącik,
schody, podest i pokój Michaela.
- Co tu się stało? - zapytal Hauru, kiedy wrócił trzeciego dnia. - Zrobiło się dużo jaśniej.
- To robota Sophie – odparł posępnie Michael.
- Mogłem się domyślić – mruknął Hauru i znikł w łazience.
- Zauważył! - szepnął Michael do Kalcyfera. - Dobra robota!
Następnego dnia w Porthaven wciąż siąpiło. Sophie obwiązała głowę szmatą,
przepasała się fartuchem i podwinęła rękawy. Zabrała miotłę, wiadro i mydło, i jak tylko
Hauru zamknął za sobą drzwi, wyruszyła niczym podstarzały anioł śmierci, żeby posprzątać
jego sypialnię.
Zostawiła ją sobie na koniec z obawy przed tym, co tam znajdzie. Nie odważyła się nawet
zajrzeć do sypialni czarnoksieżnika. Zwykła głupota, myślała, kuśtykając po schodach. Nie
ulegało wątpliwości, ze to Kalcyfer robił wszystkie mocne czary w zamku, a Michael
odwalał chałtury, podczas gdy Hauru uganiał się za dziewczynami i wykorzystywał tych
dwóch tak samo, jak Fanny ją wykorzystywała. Sophie nigdy nie bała się zbytnio Hauru.
Teraz budził w niej tylko pogardę.
Weszła na podest i zastała Hauru w drzwiach jego sypialni. Leniwie opierał wyciągnięte
ramię o framugę i całkowicie zagradzał jej drogę.
- Nic z tego – oświadczył miłym głosem. - Dziękuję, ale chcę mieć brudno.
Sophie wytrzeszczyła na niego oczy.
- Skąd się tu wziąłeś? Widziałam, jak wychodziłeś
- Specjalnie tak zrobiłem – wyjaśnił Hauru. - Załatwiłaś już Kalcyfera i biednego Michaela.
To jasne, ze dzisiaj przyszła kolej na mnie. A cokolwiek ci mówił Kalcyfer, ja jestem
czarnoksiężnikiem, wiesz? Myślałaś, że nie umiem czarować?
Niedawne plany Sophie legły w gruzach, ale wolała umrzeć, niż się do tego przyznać.
- Wszyscy wiedzą, że jesteś czarnoksiężnikiem, młody człowieku – powiedziała surowo. -
Ale to nie zmienia faktu, że twój zamek to najbrudniejsze miejsce na świecie.
Zajrzała do pokoju pod zwisającym srebrno-niebieskim rękawem Hauru. Dywan na
podłodze przypominał zaśmieconą plażę po odpływie. Dostrzegła odrapane ściany i regał
pełen książek; niektóre wyglądały dziwnie. Nigdzie nie widziała sterty przeżutych serc, ale
pewnie leżały za lub pod wielkim łożem z baldachimem. Zasłony, szare od kurzu,
skutecznie przesłaniały widok za oknem.
Hauru machnął jej przed nosem rękawem.
- Um-um. Nie bądź wścibska.
- Wcale nie jestem! - zaprotestowała Sophie. - Ten pokój...!
- Dość – przerwał jej Hauru. - Jesteś okropnie wścibską, obrzydliwie czystą, odrażająco
pracowitą staruszką i ciągle się szarogęsisz. Opanuj się. Zamęczasz nas wszystkich.
- Ale to chlew – zaprotestowała Sophie. - Nic nie mogę poradzić, że taka jestem!
- Możesz, możesz – zapewnił Hauru. - A mój pokój podoba mi się taki, jaki jest. Musisz
przyznać, że mam prawo mieszkać w chlewie, jeśli chcę. Wracaj na dół i znajdź sobie coś
innego do roboty. Proszę. Nie cierpię się kłócić.
Sophie nie miała wyboru. Pokuśtykała z powrotem, pobrzękując wiadrem. Była trochę
wstrząśnięta i bardzo zdumiona, że Hauru z miejsca jej nie wyrzucił. Ale skoro tak,
natychmiast pomyślała o następnym czekającym na nią zadaniu. Otworzyła drzwi obok
schodów i zobaczyła, że siąpiący deszcz prawie ustał, więc wyszła na podwórze i zaczęła
energicznie porządkować sterty ociekających wodą rupieci.
Rozległ się metaliczny brzdęk i Hauru znowu się pojawił, potknąwszy się lekko, na środku
wielkiej zardzewiałej blachy, do której Sophie włąśnie się przymierzała.
- Tutaj też nie – oznajmił. - Prawdziwe z ciebie utrapienie. Nie ruszaj podwórza. Dokładnie
wiem, co gdzie leży, a jeśli posprzątasz, nie znajdę rzeczy, których potrzebuję do zaklęć
transportowych.
Więc pewnie gdzieś tutaj spoczywa węzełak z duszami albo skrzynka przeżutych serc,
pomyślała Sophie. Poczuła się okropnie zawiedziona.
- Po to tutaj jestem, żeby sprzątać! - krzyknęła do Hauru.
- Więc musisz sobie znaleźć inny cel w życiu – oświadczył Hauru. Przez chwilę zdawało
się, że on też straci cierpliwość. Spiorunował Sophie spojrzeniem dziwnych bladych oczu.
Ale opanował się i powiedział:
- Wracaj biegien do domu, stara zrzędo, i znajdź sobie inną zabawę, zanim się rozzłoszczę.
Nie cierpię się złościć.
Sophie założyła chude ręce. Wcale jej się nie podobało, że piorunowały ją oczy
przezroczyste jak szklane kulki.
- Pewnie, że nie lubisz się złościć! - prychnęła. - Nie lubisz niczego nieprzyjemnego. Tylko
się wykręcasz, ot co! Wymigujesz się od wszystkiego, czego nie lubisz!
Hauru uśmiechnął się z przymusem.
- No dobrze – powiedział. - Teraz oboje znamy swoje wady. Więc zmykaj do odmu. Idź.
Odejdź.
Zamaszyście wskazał drzwi. Przy tym geście zaczepił rękawem o krawędź zardzewiałego
metalu, szarpnął i rozdarł materiał.
- A niech to! - zawołał, podnosząc zwisające srebrno-błękitne strzępy. - Popatrz, co przez
ciebie zrobiłem!
- Zaceruję – zaofiarowała się Sophie.
Hauru przeszył ją kolejnym szklistym spojrzeniem.
- Znowu zaczynasz – jęknął. - Ty chyba kochasz służbę!
Delikatnie ujął rozdarty rękaw prawą ręką i przeciągnął pomiędzy palcami. Srebrno-
niebieska tkanina wysunęła się z jego dłoni nieuszkodzona, bez śladu rozdarcia.
- Proszę – powiedział. - Rozumiesz?
Poskromiona Sophie pokuśtykała do drzwi. Widocznie czarnoksiężnicy nie musieli
pracować jak zwykli ludzie. Hauru pokazał, że naprawdę zna się na czarach i nie wolno go
lekceważyć.
- Dlaczego mnie nie wyrzucił? - zwróciła się ni to do siebie, ni do Michaela.
- Nie mam pojęcia – przyznał chłopiec. - Ale myślę, że chodzi o Klacyfera. Ludzie, którzy
tu przychodzą, albo nie widzą demona, albo boją się go śmiertelnie.
Rozdział 6
w którym Hauru wyraża swoje uczucia
za pomocą zielonego śluzu
Hauru nie wyszedł tego dnia ani przez następnych kilka dni. Sophie siedziała
cichutko w fotelu przy kominku, nie wchodząc mu w drogę, i rozmyślała. Zrozumiała, że
wyładowywała swoją złość na mieszkańcach zamku, chociaż tak naprawdę wściekała się na
Wiedźmę z Pustkowia. Wprawdzie Hauru zasłużył sobie na złe traktowanie, ale czuła się
trochę nieswojo, ponieważ przebywała w zamku pod fałszywym pozorem. Hauru może
myślał, że Kalcyfer polubił Sophie, ona jednak wiedziała, że demon po prostu skorzystał z
okazji, żeby zawrzeć z nią umowę. Miała wrażenie, że go zawiodła.
Wyrzuty sumienia nie dręczyły jej jednak długo. Sophie znalazła stos ubrań Michaela, które
wymagały naprawy. Wyjęłą igłę, nitkę, nożyczki i naparstek z kieszonki z przyborami do
szycia i zabrała się do pracy. Pod wieczór tak poweselała, że dołączyła swój głos do
niemądrej pioseneczki Kalcyfera o rondlach.
- Zadowolona z pracy? - zagadnął z przekąsem Hauru.
- Muszę mieć coś do roboty – odparła Sophie.
- Trzeba naprawić moje stare ubranie, jeśli koniecznie chcesz się czymś zająć – oznajmił
Hauru.
To chyba znaczyło, że już się nie gniewał. Sophie poczułą ulgę. Rano trochę się
przestraszyła.
Najwyraźniej Hauru nie schwytał jeszcze tej dziewczyny, na której mu zależało. Sophie
słuchała jak Michael zadaje dość oczywiste pytania, a Hauru gładko wykręca się od
odpowiedzi.
- On zawsze się wykręca – mruknęła do pary skarpetek chłopca. - Nie potrafi się przyznać
do własnej podłości.
Hauru rzucił się w wir pracy, żeby ukryć swoje niezadowolenie. Sophie rozumiała go
doskonale.
Przy warsztacie Hauru pracował cieżko i znacznie szybciej od Michaela, klecąc zaklęcia
wprawnie, ale byle jak. Sądząc po minie ucznia, większość zaklęć była niezwykła i trudna
do wykonania. Hauru zostawiał zaklęcie w połowie i pędził do sypialni, żeby dopilnować
jakiegoś tajnego – i niewątpliwie złowrogiego – procesu, który tam się odbywał, a potem
zbiegał na podwórze, żeby majstrować przy wielkim zaklęciu. Sophie uchyliła drzwi,
wyjrzał przez szparkę i trochę się zdziwiła, widząc jak elegancki czarnoksieżnik klęczy w
błocie, z wysoko podwiniętymi rękawami, żeby nie zawadzały, i starannie osadza plątaninę
zatłuszczonych metalowych rurek w specjalnie skonstruowanej ramie.
Wykonał ten czar dla Króla. Następny wystrojony, pachnący posłaniec przybył z listem i
niemiłosiernie długą przemową, w której wyrażał nadzieję, że Hauru zechce poświęcić
nieco cennego czasu, niewątpliwie przeznaczonego na ważniejsze rzeczy, żeby pochylić
swój potężny intelekt nad drobnym kłopotem, jakiego doświadczył Jego Królewska Mość –
a mianowicie, jak wojsko ma przeprawić ciężkie wozy przez bagna i bezdroża.
Hauru udzielił niezwykleuprzejmej i obszernej odpowiedzi. Powiedział: „nie”. Lecz
posłaniec przemawiał jeszcze przez pół godziny. Wreszcie wymienili ukłony i Hauru
zgodził się wykonać czar.
- To nie wróży nic dobrego – powiedział Hauru do Michaela po odejściu posłańca. -
Dlaczego ten Suliman musiał zaginąć na Pustkowiu? Król chyba myśli, że ja go zastąpię.
- Podobno nie był taki pomysłowy, jak ty – zauważył Michael.
- Jestem zbyt uprzejmy i cierpliwy – stwierdził ponuro Hauru. - Trzeba było mu policzyć
jeszce więcej.
Hauru równie grzecznie i cierpliwie odnosił się do klientów z Porthaven, niestety jednak
liczył im za mało, jak mu wytknął zmartwiony Michael. Chłopiec poruszył tę kwestię, kiedy
Hauru prze pół godziny wysłuchiwał powodów, dla których żona rybaka nie mogła mu na
razie zapłacić ani grosza, po czym obiecał kapitanowi zaklęcie wiatru prawie za darmo.
Hauru uchylił się od odpowiedzi na zarzuty ucznia, dając mu lekcję magii.
Sophie przyszywała guziki do koszuli Michaela i słuchała, jak Hauru omawia zaklęcie z
Michaelem.
- Wiem, że jestem niedbały – mówił. - Ale nie musisz mnie naśladować. Zawsze najpierw
przeczytaj wszystko dokładnie. Sam kształt zaklęcia powinien ci dużo powiedzieć, czy to
jest samospełniające, czy samopoznające, czy prosta inkantacja albo połączenie słów z
działaniem. Jak już to ustalisz, znowu przejrzyj całość i zdecyduj, które kawałki znaczą to,
co mówią, a które stanowią zagadkę. Teraz przechodzisz do silniejszych zaklęć. Przekonasz
się, że każde zaklęcie mocy zawiera co najmniej jeden rozmyślny błąd albo tajemnicę, żeby
uniknąć wypadków. Musisz je wyłapać. Weźmy to zaklęcie...
Słuchając niepewnych odpowiedzi ucznia na pytania mistrza i patrząc, jak Hauru gryzmoli
uwagi na papierze dzwnym gęsim piórem, które nie wymagalo atramentu, Sophie odkryła,
że także mogła się wiele nauczyć. Przyszło jej do głowy, ze skoro Marta potrafiła wykraść
zaklęcie od pani Fairfax i zamienić się z Lettie, ona też tego dokona. Przy odrobinie
szczęścia nie będzie musiała liczyć na Kalcyfera.
Kiedy Michael już całkiem zapomniał, jak mało płacili za czary rybacy z Porthaven, Hauru
zabral go na podwórze do pomocy przy zaklęciu dla Króla. Sophie dźwignęła się na nogi i
pokuśtykała do stołu. Zaklęcie było całkiem jasne, ale nagryzmolone uwagi Hauru okazały
się nieczytelne.
- Nigdy nie widziałam takich bazgrołów! - burknęła do ludzkiej czaszki. - On pisze piórem
czy pogrzebaczem? - Niecierpliwie przejrzała każdą kartkę na warsztacie, zbadała płyny i
proszki w krzywych słojach. - Tak, przyznaję, że szpieguję – zwróciła się znów do czaszki. -
I mam z tego korzyści. Mogę się dowiedzieć, jak wyleczyć zarazę drobiu i koklusz, jak
wywołać wiatr i usunąć włosy z twarzy. Gdyby Marta to znalazła, zostałąby u pani Fairfax.
Po powrocie z podwórza Hauru obejrzał chyba każdą rzecz, którą ruszała. Ale tylko wyrażał
w ten sposób swoje zdenerwowanie. Potem jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Sophie słyszała, jak w nocy spacerował tam i z powrotem. Następnego ranka spędził w
łazience zaledwie godzinę. Z wyraźnym trudem opanowywał nerwy, kiedy Michael zakłądał
swoje najlepsze aksamitne ubranie, zeby pójść do Pałacu w Kingsburry. Obaj owinęli pękate
zaklęcie złotym papierem. Wydawało się zadziwiająco lekkie jak na swoją objętość.
Michael podniósł je bez trudu, opasując paczkę ramionami. Hauru przekręcił kołek
czerwoną kropką do dołu, otworzył drzwi przed Michaelem i wypuścił go na ulicę wśród
malowanych domów.
- Spodziewają się ciebie – powiedział Hauru. - Będziesz musiał czekać najwyzej do
południa. Powiedz im, że to dziecinnie łatwe. Pokaż wszystko. A kiedy wrócisz, dam ci do
roboty zaklęcie mocy. Na razie.
Zamknął drzwi i znowu zaczął krążyć po pokoju.
- Stopy mnie swędzą – oznajmil nagle. - Idę się przejść po wzgórzach. Przekaż
Michaelowi, że zaklęcie, które mu obiecałem, jest na warsztacie. A to dla ciebie, żebyś
miała zajęcie.
Szkarłatno-szary strój, równie wymyślny, jak błękitno-srebrne ubranie, spadł znikąd na
podołek Sophie. Hauru zabrał gitarę z kąta, przekręcił kołek zielonym do dołu i wkroczył
pomiędzy falujące wrzosy nad Market Chipping.
- Stopy go swędzą! - burknął Kalcyfer. Nad Porthaven wisiała mgła, więc demon kulił się
nisko wśród polan i przesuwał nerwowo w różne strony, żeby uniknąć kropel spadających z
komina. - A jak ja się czuję, uwięziony w takim wilgotnym palenisku?!
- Więc musisz przynajmniej dać mi wskazówkę, jak zerwać kontrakt – powiedziała Sophie i
rozłożyła szkarłatno-szare ubranie. - No, no, piękny z ciebie strój, chociaż trochę znoszony!
Przyciągasz dziewczęta jak magnes, co?
- Przecież dałem ci wskazówkę! - zasyczał Kalcyfer.
- Więc musisz mi dać jeszcze raz. Nie zrozumiałam – odparła Sophie.
Odłożyła ubranie i pokuśtykała do drzwi.
- Gdybym dał ci wskazówkę i powiedział, że to wskazówka, podałbym ci informację, a
tego mi nie wolno – obruszył się Kalcyfer. - Dokąd idziesz?
- Zrobić coś, na co się jeszcze nie odważyłam – wyjaśnila Sophie.
Przekręciła kołek nad drzwiami tak, że czarna kropka znalazła się na dole. Potem otworzyła
drzwi.
Na zewnątrz było coś. Ani czarne, ani białe, ani szare. Ani gęste, ani przejrzyste. Nie ruszało
się, nie miało zapachu. Kiedy Sophie bardzo ostrożnie wsadziła w to palec, nie poczuła ani
zimna, ani ciepła. Nie poczuła nic. To była całkowita, absolutna nicość.
- Co to jest? - zapytała Sophie demona.
Kalcyfer był równie zaciekawiony, jak ona. Wysunął siną twarz z paleniska, żeby spojrzeć
na drzwi. Zapomniał o mgle.
- Nie mam pojęcia – szepnął. - Ja jedynie to podtrzymuję. Wiem tylko, że to po tej stronie
zamku, której nikt nie może obejść. Wydaje się bardzo daleko.
- Jak na księżycu! - zawołała Sophie.
Zamknęła drzwi i przekręciła kołek zielonym do dołu. Zawahała się na chwilę, potem
pokuśtykała na schody.
- Zamknął na klucz – uprzedził ją Kalcyfer. - Kazał, żebym ci powiedział, jeśli znowu
spróbujesz węszyć.
- Och! - westchnęła zmartwiona Sophie. - Co on tam chowa?
- Ja ci tego nie powiem – mruknął Kalcyfer. - Nigdy nie byłem na piętrze. Żebyś ty
wiedziała, jakie to irytujące! Nawet nie mogę porządnie wyjrzeć z zamku. Tylko na tyle,
żeby zobaczyć, w którą stronę się poruszamy.
Sophie, równie zirytowana, usiadła i zaczęła naprawiać szkarłatno-szary strój. Niedługo
potem wrócił Michael.
- Król od razu mnie zobaczył! - zawołał od progu. - On... - Rozejrzał się po pokoju. Jego
spojrzenie padło na pusty kąt, gdzie zwykle stała gitara. - O nie! - krzyknął. - Znowu ta
przyjaciółka? Myślałem, że się w nim zakochała i już dawno po wszystkim. Co ją
powstrzymuje?
Kalcyfer zasyczał złośliwie.
- Pomyliłeś objawy. Hauru Bez Serca trafił na trudny orzech do zgryzienia. Postanowił
opuścić damę na kilka dni, żeby zobaczyć, czy to pomoże.
- Do licha! - zmartwił się Michael. - Zapowiadają się spore kłopoty. A już miałem nadzieję,
że Hauru odzyskał rozsądek.
Sophie rzuciła robotę na kolana.
- No nie! - zawołała. - Jak możecie spokojnie rozmawiać o takiej nikczemności!
Przynajmniej do Kalcyfera nie można mieć pretensji, skoro to zły duch. Ale ty, Michaelu...!
- Wcale nie jestem zły – zaprotestował Kalcyfer.
- A ja wcale nie mówię o tym spokojnie! - oświadczył Michael. - Gdybyś wiedziała, ile
Hauru przysparza nam kłopotów, dlatego że ciągle się zakochuje! Mieliśmy pozwy sądowe,
zalotników z mieczami, matki z wałkami do ciasta, ojców i wujów z pałkami. I ciotki.
Ciotki są okropne. Atakują szpilkami do kapelusza. Ale najgorzej, kiedy dziewczyna się
dowie, gdzie mieszka Hauru, i zjawia się na progu, zapłakana i nieszczęśliwa. Hauru ucieka
tylnymi drzwiami, a ja i Kalcyfer musimy ją uspokajać.
- Nie znoszę tych nieszczęśliwych – zatrzeszczał Kalcyfer. - Kapią na mnie. Wolę już jak
się złoszczą.
- Postawmy sprawę jasno – zarzadała Sophie, zaciskając gruzłowate pięści na czerwonej
satynie. - Co takiego Hauru robi tym biedaczkom? Słyszałam, że pożera ich serca i kradnie
dusze.
Michael zaśmiał się z zakłopotaniem.
- Więc na pewno pochodzisz z Market Chipping. Hauru wysłał mnie tam, żebym go
oczernił, kiedy postawiliśmy ten zamek. Ja... ee... powiedziałem coś takiego. Ciotki zwykle
mówią podobne rzeczy. To prawda, ale tylko w przenośni.
- Hauru jest bardzo niestały – wyjaśnił Kalcyfer. - Interesuje się, dopóki dziewczyna się w
nim nie zakocha. Wtedy przestaje mu zależeć.
- Ale nie spocznie, dopóki jej w sobie nie rozkocha – podjął Michael. - Nie da sobie
przemówić do rozumu. Musi postawić na swoim. Zawsze czekam z utęsknieniem, aż
dziewczyna ulegnie. Wtedy robi się lepiej.
- Chyba że go wytropią – zauważył Kalcyfer.
- Mógłby podawać im fałszywe nazwiska – rzuciła pogardliwie Sophie.
Pogardą chciała zamaskować fakt, że czuła się trochę głupio.
- Och, on zawsze tak robi – zapewnił Michael. - Uwielbia zamieniać nazwiska i udawać
kogoś innego. Nawet kiedy się nie zaleca do dziewczyn. Nie zauważyłaś, że w Porthaven
występuje jako czarnoksiężnik Jenkins, w Kingsburry jako Pendragon, a w tym zamku jako
Hauru Straszliwy!
Sophie nie zauważyła i zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio. Więc się rozzłościła.
- No, dalej uważam za nikczemne unieszczęśliwianie biednych dziewczyn – oświadczyła. -
To okrutne i bezsensowne.
- On już taki jest – westchnął Kalcyfer.
Michael przyciągnął do ognia stołek na trzech nogach i usiadł. Sophie szyła, a on opowiadał
jej o podbojach Hauru i kłopotach, jakie czasami powodowały. Sophie ciągle czuła się
bardzo głupio. Mamrotała nad pięknym ubraniem:
- Więc pożerasz serca, co, garniturku? Czemu ciotki wygadują takie rzeczy, kiedy mówią o
swoich siostrzenicach i bratanicach? Pewnie same na ciebie leciały, mój garniturku. Co byś
zrobił z taką rozwścieczoną ciotką?
Kiedy Michael opowiadał historię pewnej konkretnej ciotki, Sophie pomyślała, że może to
lepiej, że plotki o złym Hauru dotarły do Market Chipping. Wyobrażała sobie, że w
przeciwnym razie jakaś uparta i samowolna dziewczyna, jak Lettie, mogła się zainteresować
okrutnym zalotnikiem i skończyć bardzo nieszczęśliwie.
Michael właśnie zaproponował posiłek i Kalcyfer jak zwykle narzekał, kiedy Hauru
gwałtownie otworzył drzwi i wpadł do środka, wyjątkowo niezadowolony.
- Coś do jedzenia? - zagadnęła Sophie.
- Nie – warknął Hauru. - Gorąca woda do łazienki, Kalcyfer. - Markotnie przystanął w
drzwiach łazienki. - Sophie, czy przypadkiem posprzątałaś tę półkę z zaklęciami?
Sophie zdrętwiała. Za nic by się nei przyznała, że przejrzała wszystkie słoiki i pudełeczka,
szukając szczątków dziewczyn.
- Niczego nie dotykałam – odparła niewinnie i poszłą po patelnię.
- Mam nadzieję, że to prawda – mruknął niepewnie Michael.
Z łazienki dobiegało pluskanie i chlupotanie, kiedy Sophie smażyła jajecznicę.
- On zużywa mnóstwo gorącej wody – poskarżył się Kalcyfer spod patelni. - Chyba farbuje
sobie włosy. Mam nadzieję, że nie dotykałaś zaklęcia na włosy. Jak na przeciętnego faceta z
czupryną koloru błota, on jest okropnie czuły na punkcie swojego wyglądu.
- Och, zamknij się! - warknęła Sophie. - Odłożyłam wszystko z powrotem na miejsce!
Tak się zirytowała, że wyrzuciła z patelni jajka i boczek na Kalcyfera. Demon oczywiście
pożarł je z entuzjazmem, mlaskając i kłapiąc płomiennymi szczękami. Sophie usmażyła
następną porcję na syczącym ogniu. Właśnie zmywała z Michaelem po posiłku, a Kalcyfer
oblizywał purpurowe wargi sinym jęzorem, kiedy drzwi łazienki rozwarły się z hukiem i
Hauru wybiegł stamtąd, jęcząc rozpaczliwie.
- Patrzcie! - krzyknął. - Tylko popatrzcie! Co ta jednoosobowa klęska zywiołowa zrobiła z
moimi zaklęciami?
Sophie i Michael obejrzeli się na Hauru. Włosy miał mokre, ale poza tym nie zauważyli w
ich wyglądzie żadnej różnicy.
- Jeśli mówisz o mnie... - zaczęła Sophie.
- A niby o kim?! Patrz! - wrzasnął Hauru. Usiadł z łomotem na trójnożnym stołku i
podziugał palcem swoje mokre włosy – I co ty na to?! Zniszczyłaś mi włosy! Wyglądam jak
patelnia z jajkami na boczku!
Michael i Sophie nerwowo pochylili się nad głową czarnoksiężnika. Włosy aż do
korzonków miały swój zwykły lniany kolor. Jedyną różnicę stanowił leciutki, niemal
niedostrzegalny rudawy połysk. Sophie nawet się spodobał. Trochę przypominał odcień,
jaki dawniej miały jej własne włosy.
- Myślę, że są bardzo ładne – oceniła.
- Ładne! - zawył Hauru. - Wszystko przez ciebie! Naumyślnie to zrobiłaś! Nie
wytrzymałaś, mnie też musiałaś zgnębić! Tylko popatrz! Rude! Będę musiał się ukrywać,
dopóki nie odrosną! - Dramatycznie rozłożył ramiona. - Zgroza! Rozpacz! Potworność!
W pokoju zrobiło się ciemno. Olbrzymie, mgliste, jakby ludzkie postacie wyrosły we
wszystkich czterech kątach i wyjąc, natarły na Sophie i Michaela. Wycie zaczęło się od
rozpaczliwego jęku, spotężniało w ryk bólu i wznosiło się coraz wyżej, aż do piskliwego
wrzasku przerażenia Sophie zatkała uszy rękami, ale wrzaski przemocą wdzierały się jej do
głowy, z każdą sekundą coraz głośniejsze, bardziej przeraźliwe. Kalcyfer skurczył się i
pospiesznie wycofał pod najmniejsze polano na samym spodzie paleniska. Michael złapał
Sophie za łokieć i pociągnął do drzwi. Przekręcił kolek niebieskim w dół, kopniakiem
otworzył drzwi i czym prędzej wyprowadził Sophie do Porthaven.
Hałas dochodził tutaj aż nazbyt wyraźnie. Na całej ulicy otwierały się drzwi i ludzie
wybiegali z domów, zakrywając uszy rękami.
- Możemy go zostawić samego w takim stanie? - zapytała drżącym głosem Sophie.
- Tak – zapewnił Michael. - Jeśli on myśli, ze to twoja wina, nie ma rady.
Pobiegli przez miasteczko, ścigani grzmiącym rykiem. Razem z nimi biegł spory tłum.
Chociaż mgła przeszła teraz w siapiącą słoną mżawkę, ludzie biegli do przystani lub na
plażę, gdzie hałas był łatwiejszy do zniesienia. Rozległy przestwór morza nieco tłumił
dżwięk. Wszyscy stali zbici w drżące grupki, spoglądając na zamglony biały horyzont i
opadające liny kotwiczne statków, podczas gdy hałas przeszedł w potężne, rozdzierające
szlochanie. Sophie uświadomiła sobie, że po raz pierwszy w życiu widzi morze z bliska.
Szkoda, że nie mogła się tym nacieszyć.
Szlochy ucichły do głębokich, żałosnych westchnień. Potem zapadła cisza. Ludzie ostrożnie
ruszyli z powrotem do miasta. Kilka osób podeszło nieśmiało do Sophie.
- Czy coś się stało biednemu czarnoksiężnikowi, pani Wiedźmo?
- Dzisiaj jest trochę smutny – wyjaśnił Michael. - Chodźmy. Chyba już możemy wrócić.
Kiedy szli po kamiennym nabrzeżu, kilku niespokojnych marynarzy zawołało do nich z
zakotwiczonych statków. Chcieli wiedzieć, czy ten hałas zwiastuje sztorm albo pecha.
- Nie, nie! - odkrzyknęła Sophie. - Już po wszystkim.
Ale nie miała racji. Wrócili do domu czarnoksieżnika; z zewnątrz wyglądał jak zwyczajna
koślawa chałupka. Sophie nie trafiłaby tam bez Michaela. Chłopiec ostrożnie otworzył
odrapane niskie drzwi. Hauru wciąż siedział na stołku. Przybrał pozę krańcowej rozpaczy. I
cały ociekał gęstym zielonym śluzem.
Straszne, potworne, przerażające ilości zielonego śluzu pokrywały go od stóp do głów. Śluz
spływał mu z głowy i ramion lepkimi festonami, piętrzył się na ramionach i kolanach,
ściekał gęstymi strumyczkami po nogach i skapywał ciężkimi kroplami ze stołka. Rozlewał
się powli po podłodze, tworzył głębokie kałuże i kleiste odnogi. Wpełzał długimi mackami
aż do kominka. Cuchnął paskudnie.
- Ratunku! - zawołał Kalcyfer ochrypłym szeptem. Przygasł do dwóch rozpaczliwie
migoczących płomyczków. - Ta maź mnie zdusi!
Sophie podkasała spódnicę i podeszła do Hauru najbliżej, jak się dało – czyli niezbyt blisko.
- Przestań! - zarządała. - Natychmiast! Zachowujesz się jak dziecko!
Hauru nie odpowiedział ani się nie poruszył. Pod warstwą śluzu oczy miał szeroko otwarte
w białej, tragicznej twarzy.
- Ojej, co robić? Żyje? - zapytał Michael pod drzwiami, nerwowo przestępując z nogi na
nogę.
Michael to miły chłopiec, pomyślała Sophie, ale trochę bezradny.
- Oczywiście, że żyje – odparła. - I gdyby nie Kalcyfer, dla mnie mógłby udawać węgorza
w galarecie przez cały dzień! Otwórz drzwi łazienki.
Kiedy Michael brnął przez lepkie kałuże do łazienki, Sophie zdjęła fartuch i wepchnęła do
kominka, żeby zatamować dalszy dopływ śluzu. Potem złapała szufelkę, nagarnęła gorącego
popiołu i wrzuciła do największej kałuży. Śluz syczał gwałtownie, kłęby pary wypełniły
pokój, śmierdziało jeszcze gorzej. Sophie podwinęła rękawy, schyliła się, żeby lepiej
uchwycić oślizłe kolana Hauru, i popchnęłą go razem ze stołkiem w stronę łazienki. Nogi
jej się rozjeżdżały na śliskiej podłodze, ale maź ułatwiała przesuwanie stołka. Michael
przyszedł jej z pomocą i pociągnął za oblepione śluzem rękawy czarnoksiężnika. Razem
zataszczyli go do łazienki. Tam wpakowali Hauru do kabiny prysznica.
- Gorąca woda, Kalcyfer! - wysapałą wściekle Sophie. - Bardzo gorąca.
Godzinę trwało, zanim zmyli śluz z Hauru. Przez następną godzinę Michael namawiał
mistrza, żeby wstał ze stołka i przebrał się w suche ubranie. Na szczęście szkarłatno-szary
strój, który Sophie właśnie zreperowała, wisiał przerzucony przez oparcie krzesła, poza
zasięgiem lepkiej mazi. Srebrno-błękitne ubranie było zniszczone. Sophie kazała
Michaelowi namoczyć je w wannie. Sama, stękając i narzekając, przyniosła więcej gorącej
wody. Przekręciła kołek zielonym na dół i wypłukała cały śluz na wrzosowisko. Zamek
zostawiał za sobą ślad jak ślimak, ale dość szybko pozbyli się śmierdzącej substancji.
Mieszkanie w ruchomym zamku ma swoje zalety, rozmyślała Sophie myjąc podłogę.
Zastanawiała się też, czy wrzaski Hauru słychać było wszędzie. Jeśli tak, żałowała
mieszkańców Market Chipping.
Po zakończeniu porządków była zmęczona i zła. Wiedziała, że Hauru zemścił się na niej
tym zielonym śluzem, więc wcale nie zamierzała mu współczuć, kiedy Michael wreszcie
wyprowadził go z łazienki, odzianego w szkarłat i szarość, i posadził delikatnie w fotelu
przy kominku.
- Co za głupota! - prychnął Kalcyfer. - Chciałeś zniszczyć najlepszą część swojej magii czy
co?
Hauru nie zwracał na niego uwagi. Po prostu siedział, zrozpaczony i drżący.
- Nie mogę z niego wyciągnąć ani słowa! - pożalił się szeptem Michael.
- Urządza scenę i tyle – mruknęła Sophie.
Marta i Lettie też urządzały niezłe sceny. Sophie potrafiła sobie z nimi radzić. Z drugiej
strony, to trochę ryzykowne spuścić lanie czarnoksiężnikowi, który histeryzuje z powodu
swoich włosów. W każdym razie Sophie wiedziała z doświadczenia, że prawdziwy powód
awantury rzadko jest taki, jaki się wydaje. Kazałą Kalcyferowi się przesunąć i ustawiła na
palenisku rondel z mlekiem. Kiedy się zagrzało, wcisnęła Hauru kubek do rąk.
- Wypij to – rozkazała. - No więc, o co tyle zamieszania? Chodzi o tę młodą damę, którą
odwiedzasz?
Hauru smętnie siorbnął mleka.
- Tak – przyznał. - Zostawiłem ją samą, żeby sprawdzić, czy będzie mnie miło wspominać,
ale nie podziałało. A ostatnio mi powiedziała, że jest ktoś inny.
Wyglądał tak żałośnie, że Sophie poczuła litość. Teraz, kiedy włosy mu wyschły, zauważyła
z poczuciem winy, że zrobiły się prawie różowe.
- To najpiękniejsza dziewczyna w całej okolicy – ciągnął smętnie Hauru. - Tak bardzo ją
kocham, ale ona wzgardziła moim głębokim uczuciem. Jak mogła się zadawać z innym,
kiedy okazywałem jej tyle względów? One zwykle zrywają z tym drugim, jak tylko się
zjawiam.
Współczucie Sophie skurczyło się gwałtownie. Przyszło jej do głowy, że jeśli Hauru tak
łatwo mógł się pokryć zielonym śluzem, to równie łatwo mógł przywrócić swoim włosom
odpowiedni kolor.
- Więc czemu nie zadasz jej lubczyku, żeby załatwić sprawę? - zapytała.
- O nie – sprzeciwił się Hauru. - Wykluczone. Zepsułbym całą zabawę.
Współczucie Sophie jeszcze bardziej zmalało.
- Czy ty w ogóle czasem myślisz o tej biednej dziewczynie? - warknęła.
Hauru dopił mleko i zajrzał do kubka z sentymentalnym uśmiechem.
- Myślę o nim przez cały czas – zapewnił. - Moja śliczna Lettie Kapeluszniczka.
Współczucie Sophie wyparowało całkowicie z ostrym syknięciem. Zastąpił je niepokój.
Och, Marto! - pomyślała. Naprawdę nie próżnowałaś! Więc nie mówiłaś o nikim od
Cesariego!
Rozdział 7
w którym strach na wróble nie pozwala Sophie
wyjść z zamku
Tylko wyjątkowo silny atak reumatyzmu powstrzymał Sophie przed wyprawą do
Market Chipping jeszcze tego wieczoru. Ale wilgotny klimat Porthaven właził jej w kości.
Leżała cierpiąca w swojej klitce pod schodami i martwiła się o Martę. Nie będzie tak źle,
pocieszała się. Musiała tylko powiedzieć siostrze, że jej zalotnik, to czarnoksiężnik Hauru
we własnej osobie. W ten sposób odstraszy Martę. I poradzi jej, że jeśli chce pozbyć się
Hauru, musi mu wyznać miłość, a potem jeszcze zagrozić ciotkami.
Ciągle trzeszczało jej w stawach, kiedy następnego ranka zwlokła się z łóżka.
- Niech licho porwie Wiedźmę z Pustkowia! - mruknęła do swojej laski, gotowa do wyjścia.
Słyszała, że Hauru śpiewa w łazience, jakby zupełnie zapomniał o wczorajszej tragedii.
Cichutko pokuśtykała jak najszybciej do drzwi.
Oczywiście Hauru wyszedł z łazienki, zanim Sophie dotarła do wyjścia. Spojrzała na niego
kwaśno. Wyglądał nieskazitelnie, wymuskany i wystrojony, pachnący lekko kwieciem
jabłoni. Promień słońca z okna rozświetlił jego szkarłatno-szary strój i zabłysnął w różowej
aureoli włosów.
- Uważam, że moje włosy całkiem nieźle wyglądają w tym odcieniu – oznajmił.
- Coś takiego? - burknęła Sophie.
- Pasują do ubrania – wyjaśnił Hauru. - Masz smykałkę do szycia, wiesz? Dodałaś stylu
temu strojowi.
- Hm! - odchrząknęła Sophie.
Hauru zatrzymał się z ręką na kółku nad drzwiami.
- Coś cię boli? - zagadnął. - Czy po prostu się złościsz?
- Złoszczę? - powtórzyłą Sophie. - Dlaczego mam się złościć? Ktoś tylko zapaćkał cały
zamek śmierdzącą galaretą, ogłuszył wszystkich ludzi w miasteczku i wystraszył Kalcyfera
na popiół, nie licząc dobrej setki złamanych serc. Czy to powód do złości?
Hauru parsknął śmiechem.
- Przepraszam – powiedział, przekręcając kołek czerwonym na dół. - Król chce mnie
dzisiaj widzieć. Pewnie każe mi czekać w Pałącu do wieczora, ale kiedy wrócę, spróbuję
coś zaradzić na twój reumatyzm. Nie zapomnij powiedzieć Michaelowi, że zostawiłem dla
niego zaklęcie na warsztacie. - Obdarzył Sophie promiennym uśmiechem i wyszedł na
bogatą ulicę Kingsburry.
- I myślisz, że to wystarczy! - burknęła Sophie, wbrew sobie udobruchana. - Jeśli ten
uśmiech działa nawet na mnie, nic dziwnego, że zawrócił w głowie biednej Marcie!
- Potrzebuję następnego polana, zanim wyjdziesz – przypomniał jej Kalcyfer.
Sophie przykuśtykała, żeby dołożyć do kominka. Potem znowu ruszyła do drzwi. Ale wtedy
Michael zbiegł po schodach, porwał ze stołu resztkę chleba i pospieszył do drzwi.
- Nie masz nic przeciwko? - rzucił zaaferowany. - Przyniosę świeży bochenek. Muszę dziś
załatwić coś bardzo pilnego, ale wrócę do wieczora. Jeśli żona kapitana wpadnie po zaklęcie
wiatru, leży na końcu warsztatu, wyraźnie oznaczone. - Przekręcił kołek zielonym do dołu i
wyskoczył na wietrzny stok wzgórza, przyciskając chleb do piersi. - Na razie! - zawołał.
Zamek odtoczył się od niego i drzwi się zatrzasnęły.
- Niech to licho! - zaklęła Sophie. - Kalcyfer, jak się otwiera drzwi, kiedy nikogo nie ma w
zamku?
- Otworzę tobie albo Michaelowi. Hauru sam sobie otwiera – wyjaśnił demon.
Więc obaj bez kłopotu dostaną się do domu pod jej nieobecność. Sama nie wiedziała, czy
wróci, ale nie zamierzała tego mówić Kalcyferowi. Odczekała, żeby Michael się oddalił, i
znowu ruszyła do drzwi. Tym razem powstrzymał ją demon.
- Jeśli wychodzisz na dłużej – powiedział – zostaw mi kilka polan pod ręką.
- A sam nie możesz dołożyć drewna? - zapytała zaciekawiona mimo zniecierpliwienia.
Zamiast odpowiedzi Kalcyfer wyciągnął niebieski płomień w kształcie ramienia, podzielony
na końcu na pięć zielonych palczastych płomyków. Ramię nie było zbyt długie i nie
wyglądało na silne.
- Widzisz? Prawie dosięgam paleniska – powiedział dumnie.
Sophie ułożyła stos polan przed kominkiem, gdzie Kalcyfer mógł wziąć przynajmniej te z
wierzchu.
- Nie wolno ci spalić drewna, dopóki nie przeniesiesz go do paleniska – ostrzegła i po raz
czwarty pokuśtykała do drzwi.
Tym razem ktoś zapukał.
Widocznie to już taki dzień, kiedy wszystko idzie na opak, pomyślała Sophie. To na pewno
znowu kapitan. Podniosła rękę, żeby przekręcić kołek niebieskim na dół.
- Nie, to drzwi do zamku – powstrzymał ją Kalcyfer. - Chociaż sam już nie wiem...
Więc to Michael wraca, bo czegoś zapomniał, pomyślała Sophie, otwierając drzwi.
Głowa z rzepy łypnęła na nią guzikowymi oczami. Zapachniało wilgocią. Obszarpane
patykowate ramię zatoczyło krąg na tle błękitnego nieba i próbowało złapać Sophie. To był
strach na wróble, z badyli i łachmanów, ale żywy. Próbował się dostać do środka.
- Kalcyfer! - wrzasnęła Sophie. - Czy zamek może poruszać się szybciej?
Kamienne bloki wokół drzwi zgrzytnęły i zaszurały. Zielono-brązowe wrzosowisko nagle
pomknęło do tyłu. Patykowate ramię stracha załomotało do drzwi, a potem przeszorowało
po ścianie zamku, który odjeżdżał coraz szybciej. Strach na wróble zamachnął się drugim
ramieniem, żeby uczepić się kamiennego muru. Za wszelką cenę zamierzał się dostać do
środka.
Sophie zatrzasnęła drzwi. Oto dowód, pomyślała, że najstarsze dziecko nie powinno
wyruszać na poszukiwanie szczęścia! To był ten sam strach na wróble, którego ustawiła w
żywopłocie po drodze na zamek. Żartowała sobie z niego. Teraz, jakby jej żarty obdarzyły
go złowieszczym życiem, przyszedł aż tutaj i próbował ją podrapać. Podbiegła do okna,
żeby zobaczyć, czy stwór wciąż próbuje się dostać do zamku.
Oczywiście zobaczyłą tylko słoneczny dzień w Porthaven, tuzin żagli wciąganych na tuzin
masztów ponad dachami domów i stado mew kołujących na błękitnym niebie.
- W tym kłopot, kiedy się przebywa w kilku miejscach jednocześnie! - powiedziała Sophie
do ludzkiej czaszki na warsztacie.
Potem nagle odkryła kolejny minus starości. Serce jej podskoczyło, zacięło się na chwilę,
potem zaczęło walić o żebra tak mocno, jakby chciało się wyrwać z piersi. To bolało.
Sophie dygotała na całym ciele i kolana się pod nią uginały. Myślała już, że umiera. Ledwie
zdołała doczłapać do fotela przed kominkiem. Usiadła zdyszana, przyciskając ręce do piersi.
- Coś się stało? - zapytał Kalcyfer.
- Tak. Moje serce. Za drzwiami był strach na wróble! - wysapała Sophie.
- Co ma strach na wróble do twojego serca? - zdziwił się demon.
- Próbował tutaj wejść. Okropnie mnie przestraszył. A moje serce... ale ty nie zrozumiesz,
głupi młody demonie! - sapnęła Sophie. - Ty nie masz serca.
- Właśnie, że mam – oświadczył Kalcyfer z taką samą dumą, z jaką wcześniej pokazywał
swoje ramię. - Na samym dole, tam, gdzie żar pod polanami. I nie nazywaj mnie młodym.
Jestem od ciebie starszy o ponad milion lat! Mogę już zmniejszyć szybkość zamku?
- Tylko jeśli strach odszedł – odparła Sophie. - Nie ma go?
- Nie wiem – przyznał Kalcyfer. - Mówiłem ci, że właściwie nie wyglądam na zewnątrz.
Sophie wstała i znowu powlokła się do drzwi, chora i obolała. Otworzyła je powoli i
ostrożnie. Zielone stromizny, skały i purpurowe łąki przemykały obok tak szybko, że
poczuła zawroty głowy, ale chwyciła się framugi i wyjrzała na wrzosowisko. Strach na
wróble został dobre piećdziesiąt metrów z tyłu. Przeskakiwał z kępy na kępę ze złowieszczą
determinacją, balansując szeroko rozłożonymi ramionami, na których trzepotały łachmany.
Stopniowo coraz bardziej się oddalał. Zamek go wyprzedzał, ale strach nie przerywał
powolnego pościgu. Sophie zamknęła drzwi.
- Ciągle tam jest – powiedziała. - Skacze za nami. Przyśpiesz.
- Ale to psuje wszystkie moje obliczenia – zaprotestował Kalcyfer. - Zamierzałem okrążyć
wzgórza i wrócić wieczorem na to samo miejsce, żeby zabrać Michaela.
- Więc poruszaj zamkiem dwukrotnie szybciej i zrób dwa okrążenia. Dopóki nie uwolnimy
się od tego okropnego stwora! - zawołała Sophie.
- Co za panikara! - burknął Kalcyfer.
Zwiększył jednak szybkość zamku. Sophie po raz pierwszy poczuła, że zamek drży, kiedy
siedziała skulona w fotelu i myślałą, że śmierć jest już blisko. Nie chciała jeszcze umierać.
Musiała porozmawiać z Martą.
Z upływem dnia wszystko w zamku zaczęło się trząść od szybkości. Butelki
brzęczały. Czaszka klekotała na warsztacie. Sophie słyszała, jak różne przedmioty spadają z
półki w łazience i lądują z pluskiem w wannie, gdzie moczył się srebrno-błękitny strój
Hauru. W końcu poczuła się trochę lepiej. Znowu powlokła się do drzwi i wyjrzała. Wiatr
rozwiewał jej włosy, ziemia umykała spod stóp. Wzgórza jakby powoli zataczały krąg
wokół rozpędzonego zamku. Hurgot i zgrzytania niemal ogłuszyły Sophie. Dym buchał z
komina wielkimi kłębami. Ale strach na wróble wyglądał jak maleńka czarna kropka na
odległym zboczu. Następnym razem, kiedy spojrzała, całkiem zniknął.
- Dobrze. Więc zatrzymam się na noc – oświadczył Kalcyfer. - Porządnie się zmęczyłem.
Hurgot ucichł. Przedmioty przestały brzęczeć. Demon zasnął. Opadł pomiędzy polana, które
zmieniły się w różowe walce powleczone białym popiołem i tylko na samym spodzie drżał
słabiutki niebieskozielony poblask.
Sophie czuła się już całkiem rześko. Poszła do łazienki i wyłowiła sześć paczuszek
oraz jedną butelkę ze śluzowatej wody w wannie. Paczuszki były przemoczone. Po
wczorajszej awanturze nie odważyła się ich tak zostawić, więc rozłożyła je na podłodze i
bardzo ostrożnie posypała środkiem oznaczonym jako
SUCHY TAK. Wyschły prawie
natychmiast. To odało jej otuchy. Wypuściła wodę z wanny i wypróbowała
SUCHY TAK
na ubraniu Hauru. Materiał też szybko wysechł. Zostały na nim zielone plamy i wyraźnie
się skurczył, ale Sophie ucieszyła się, że przynajmniej coś może naprawić.
W zancznie lepszym nastroju zabrała się do przygotowania kolacji. Spiętrzyła wszystko na
stole obok czaszki i zaczęła siekać cebulę.
- Przynajmniej oczy ci nie łzawią, przyjacielu – zwróciła się do czaszki. - Dziękuj za to
niebiosom.
Drzwi rozwarły się gwałtownie.
Sophie mało się nie skaleczyła przerażona, że to znowu strach na wróble. Ale to byl
Michael. Radośnie wpadł do pokoju. Rzucił chleb, zapiekankę i pudełko w biało-różowe
paski na pokrojone celubule. Potem objął Sophie w kościstej talii i przetańczył z nią przez
pokój.
- Wszystko dobrze! Wszystko dobrze! - wołał rozradowany.
Sophie potknęła się i odskoczyła, żeby nie nadepnął jej na nogę.
- Uspokój się! - zasapała, próbując trzymać nóż w takiej pozycji, żeby nie skaleczyć ani
Michaela, ani siebie. - Co jest dobrze?
- Lettie mnie kocha! - krzyknął Michael i prawie wtańczył do łazienki, a potem do
kominka. - Ona nigdy nawet nie widziała Hauru! To wszystko pomyłka!
Okręcił Sophie dookoła na środku pokoju.
- Puść mnie, zanim kogoś pokroję tym nożem! - zaskrzeczała Sophie. - I może co nieco
wyjaśnisz.
- Juhuu! - zawołał Michael i wirując, zaciągnął Sophie do fotela, na który upadła bez tchu. -
Wczoraj żałowałem, że nie ufarbowałaś mu włosów na niebiesko! - wyznał. - Teraz już nie
żałuję. Kiedy Hauru powiedział: „Lettie Kapeluszniczka”, sam chciałem go wymazać na
niebiesko. Wiedziałem, że zamierzał rzucić tę dziewczynę, jak wszystkie inne, gdy tylko ją
w sobie rozkocha. I jak pomyślałem, że to moja Lettie... W każdym razie pamiętasz, jak
mówił, że jest ktoś drugi, więc myślałem, że chodzi o mnie! Więc dzisiaj wyrwałem się do
Market Chipping. I wszystko w porzadku! Widocznie Hauru uganiał się za inną dziewczyną
o tym samym nazwisku. Lettie nigdy go nie widziała na oczy.
- Zaraz, zaraz, wyjaśnijmy sobie sytuację – zażądała Sophie, której już kręciło się w
głowie. - Mówimy o tej Lettie Kapeluszniczce od Cesariego, tak?
- Oczywiście! - potwierdził Michael z entuzjazmem. - Pokochałem ją, jak tylko zaczęła
pracować w cukierni, i ledwie mogłem uwierzyć, kiedy mi powiedziała, że też mnie kocha.
Ona ma setki wielbicieli. Nie zdziwiłbym się, gdyby Hauru do nich należał. Ale mi ulżyło!
Przyniosłem ci ciasto od Cesariego, żeby to uczcić. Gdzie je położyłem? Ach, tutaj. -
Wcisnął Sophie biało-rózowe pudełko.
Cebula spadła jej na kolana.
- Ile ty masz lat, moje dziecko? - zapytała Sophie.
- Skończyłem piętnaście w Majowe Święto – odpowiedział Michael. - Kalcyfer wystrzelił
fajerwerki nad zamkiem. Prawda, Kalcyfer? Och, on śpi. Pewnie myślisz, że jestem za
młody na zaręczyny... mam jeszcze trzy lata terminowania, a Lettie nawet więcej... ale
przyrzekliśmy sobie i możemy zaczekać.
Więc Michael jest w odpowiednim wieku dla Marty, pomyślała Sophie. Wiedziała już, że
był miłym, statecznym chłopcem i miał przed sobą karierę czarnoksiężnika. Kochana
Marta! Wspominając tamto niezwykłe Majowe Święto skojarzyła sobie, że Michael stał w
grupie krzykaczy opartych o kontuar. Hauru jednak był wtedy na Rynku.
- Czy twoja Lettie na pewno powiedziała prawdę o Hauru? - zapytała niespokojnie.
- Jasne – potwierdził Michael z przekonaniem. - Od razu widać, kiedy kłamie. Przestaje
wtedy kręcić młynka kciukami.
- Rzeczywiście! - zachichotała Sophie.
- Skąd wiesz? - zdziwił się Michael.
- Bo to moja sio... siostrzenica – wyjaśniła Sophie. - I w dzieciństwie nie zawsze mówiła
prawdę. Ale jest jeszcze bardzo młoda i ... No, a jeśli z wiekiem się zmieni? Za rok może
wyglądać zupełnie inaczej.
- Ja też – odparł Michael. - Ludzie w naszym wieku ciągle się zmieniają. Ale my się nie
martwimy. Przecież ona nadal zostanie Lettie.
W pewnym sensie, pomyślała Sophie.
- Ale załóżmy, że mówiła prawdę – ciągnęła nerwowo – tylko zna Hauru pod fałszywym
nazwiskiem?
- Ha, pomyślałem o tym! - odparł Michael. - Opisałem Hauru... przyznasz, że łatwo go
rozpoznać... i ona nigdy nie widziała takiego osobnika ani żadnej przeklętej gitary. Nawet
nie muszę jej mówić, że on wcale nie umie grać. Nigdy go nie widziała na oczy i przez cały
czas kręciła kciukami, kiedy to mówiła.
- Co za ulga! - Sophie oparła się o zagłówek fotela.
Rzeczywiście odetchnęła z ulgą. Ale tylko częściowo, bo przecież istniała druga, prawdziwa
Lettie Kapeluszniczka. Więc twarda, nieugięta Lettie oparła się Hauru? To do niej podobne.
Natomiast Sophie zmartwiła się, że Lettie wyjawiła Hauru swoje prawdziwe imię. Może nie
miała co do niego pewności, ale lubiła go dostatecznie, żeby powierzyć mu tak ważny
sekret.
- Nie rób takiej zmartwionej miny! - Michael roześmiał się, opierając się na zagłówku
fotela. - Popatrz, jakie ciasto ci kupiłem.
Otwierając pudełko, Sophie uświadomiła sobie, że Michael przestał ją traktować jak klęskę
żywiołową i nawet polubił. Tak się ucieszyła, że z wdzięczności postanowiła wyznać
Michaelowi całą prawdę o Lettie, Marcie i nawet o sobie. Uczciwość wymagała, żeby
poznał rodzinę, do której zamierzał się wżenić. Wreszcie pokrywka ustąpiła. W pudełku
znajdowało się najdroższe ciasto od Cesariego, pokryte kremem, wisienkami i małymi
czekoladowymi zawijasami.
- Och! - westchnęła Sophie.
Kwadratowy kołek nd drzwiami sam przekręcił się czeroną kropką do dołu. Wszedł Hauru.
- Jakie wspaniałe ciasto! Moje ulubione – oświadczył. - Skąd macie?
- Ja... ee... wpadłem do Cesariego – wybąkał Michael niepewnie.
Sophie popatrzyła na Hauru. Coś zawsze musiało jej przeszkodzić, kiedy chciała wyznać, że
została zaczarowana.
- Chyba warto było się pofatygować – stwierdził, oglądając ciasto. - Słyszałem, że Cesari
bije na głowę wszystkie cukiernie w Kingsburry. Aż głupio, że nigdy tam nie byłem. A czy
to zapiekanka na stole? - Podszedł, żeby zobaczyć. - Zapiekanka na podkładzie z surowej
cebuli. Ludzka czaszka została bezwzględnie wykorzystana. - Podniósł czaszkę i wytrząsnął
krążek cebuli z oczodołu. - Widzę, że Sophie nie próżnuje. Nie mogłeś jej pohamować,
przyjacielu?
Czaszka zaklekotała do niego zębami. Hauru drgnął zaskoczony i odłożył ją pospiesznie.
- Coś się stało? - zapytał Michael, który rozpoznał oznaki.
- Owszem – potwierdził Hauru. - Muszę znaleźć kogoś, żeby mnie oczernił przed Królem.
- Coś nie w porządku z zaklęciem dla wozów? - zaniepokoił się Michael.
- Nie. Działa doskonale. W tym kłopot – oznajmił Hauru, nerwowo obracając na palcu
krążek cebuli. - Teraz Król chce mnie znowu zapędzić do roboty. Chwila nieuwagi i zostanę
nadwornym magiem, słyszysz, Kalcyfer?
Kalcyfer nie odpowiedział. Hauru podszedł do kominka i zobaczył, że demon śpi.
- Obudź go, Michael – polecił. - Potrzebuję jego rady.
Michael rzucił dwa polana na Kalcyfera i zawołal go po imieniu. Demon nie zaregował.
Tylko cienka smużka dymu uniosła sie z paleniska.
- Kalcyfer! - krzyknął Hauru.
To też nie pomogło. Hauru rzucił Michaelowi zdumione spojrzenie i sięgnął po pogrzebacz,
czego jeszcze nigdy nie robił w obecności Sophie.
- Przepraszam, Kalcyfer – powiedział, grzebiąc pod niedopalonym drewnem. - Obudź się!
Gęsty czarny kłąb dymu wzbił się i zawisł bez ruchu.
- Odejdź – stęknął Kalcyfer. - Jestem zmęczony.
Hauru wyraźnie się przestraszył.
- Co mu się stało? Jeszcze nigdy go nie widziałem w takim stanie!
- To chyba przez stracha na wróble – odezwała się Sophie.
Hauru obrócił się na kolanach i wbił w Sophie szkliste oczy.
- Coś ty znowu narobiła? - Przewiercał ją wzrokiem, kiedy się tłumaczyła. - Strach na
wróble? Kalcyfer zgodził się przyspieszyć zamek z powodu stracha na wróble? Droga
Sophie, powiedz mi, proszę, jak zmusiłaś ogniowego demona do takiego posłuszeństwa.
Bardzo chciałbym wiedzieć!
- Ja go nie zmuszałam – broniła się Sophie. - Zlękłam się stracha, a Kalcyfer mnie żałował.
- Zlękła się stracha, a Kalcyfer jej żałował – powtórzył Hauru z przekąsem. - Moja droga
Sophie, Kalcyfer nigdy nikogo nie żałuje. W każdym razie życzę smacznej surowej cebuli i
zimnej zapiekanki na kolację, bo prawie zgasiłaś Kalcyfera.
- Jest jeszcze ciasto – wtrącił Michael, próbując załagodzić sytuację.
Jedzenie trochę poprawiło humor Hauru, chociaż przez całą kolację spoglądał z
troską na niedopalone polana na kominku. Zapiekanka była smaczna na zimno, a cebula
również nieźle smakowała, kiedy Sophie nasączyła ją octem. Ciasto okazało się pyszne.
Kiedy je zjadali, Michael odważył się zapytać Hauru, czego chciał Król.
- Na razie niczego konkretnego – odparł posępnie Hauru. - Ale wypytywał mnie o swojego
brata, a to źle wróży. Widocznie porządnie się pokłócili, zanim książę Justyn się wyniósł.
Król oczywiście chciał, żebym zgłosił się na ochotnika do poszukiwania jego brata. A ja jak
głupi palnąłem, że moim zdaniem czarnoksiężnik Suliman żyje, co tylko pogorszyło
sprawę.
- Dlaczego chcesz się wykręcić od szukania księcia? - zapytała Sophie. - Nie potrafisz go
znaleźć?
- Nieuprzejmość to normalne u osoby, która wszystkimi pomiata – burknął Hauru, ciągle
zły na Sophie za Kalcyfera. - Po prostu nie chcę się w to mieszać, skoro musisz wiedzieć.
Justym przyjaźnił się z Sulimanem i kłótnia wynikła dlatego, że powiedział Królowi, że sam
pójdzie go szukać. Przede wszystkim uważał, że Król nie powinien wysyłać Sulimana na
Pustkowie. Nawet ty chyba wiesz, że tam mieszka pewna dama, której lepiej schodzić z
drogi. W zaszłym roku obiecała, że usmaży mnie żywcem, i nasłała klątwę, której na razie
uniknąłem tylko dlatego, że miałem tyle rozumu, żeby podać Wiedźmie fałszywe nazwisko.
Sophie niemal poczuła przed nim respekt.
- To znaczy, że rzuciłeś Wiedźmę z Pustkowia?
Hauru z poważną, szlachetną twarzą ukroił sobie następny kawał ciasta.
- To nie jest odpowiednie określenie. Przyznaję, przez jakiś czas myślałem, że ją lubię. W
pewny sensie to bardzo smutna kobieta, niekochana. Wszyscy mężczyźni w Ingarii
śmiertelnie sie jej boją. Ty chyba powinnaś wiedzieć, jak to jest, droga Sophie.
Sophie otworzyła usta, głęboko oburzona. Michael wtrącił pospiesznie:
- Myślisz, że powinniśmy przesunąć zamek? Przecież dlatego go wymyśliłeś.
- To zależy od Kalcyfera. - Hauru znowu obejrzał się przez ramię na ledwie tlące się
polana. - Jak pomyślę, że i Król, i Wiedźma się na mnie uwzięli, mam ochotę postawić ten
zamek na jakiejś ładnej, niedostępnej skale tysiąc kilometrów stąd.
Michael wyraźnie żałował, że się odezwał. Na pewno się martwi, że tysiąc
kilometrów to strasznie daleko od Marty, pomyślała Sophie.
- Ale co się stanie z twoją Lettie, jeśli się wyprowadzisz? - zapytała Hauru.
- Zakładam, że do tej pory będzie po wszystkim – odparł z roztargnieniem. - Gdybym tylko
wymyślił sposób, żeby się uwolnić od Króla... Mam! - Wycelował w Sophie widelcem, na
którym tkwiła porcja ciasta ociekającego kremem. - Ty mnie oczernisz przed Królem.
Możesz udawać moją starą matkę i wstawić się za swoim błękitnookim chłopcem. -
Obdarzył Sophie olśniewającym uśmiechem, jakim niewątpliwie oczarował Wiedźmę z
Pustkowia i pewnie też Lettie. - Skoro potrafisz zmusić do posłuszeństwa Kalcyfera, z
Królem nie będziesz miała żadnych kłopotów.
Sophie zmrużyła oczy i nic nie odpowiedziała. Teraz ja się wykręcę, pomyślała.
Odchodzę. Trudno, nie pomogę Kalcyferowi zerwać kontraktu. Mam już dość Hauru.
Najpierw zielony śluz, potem pretensje za coś, co Kalcyfer zrobił z własnej woli, a teraz to!
Jutro wymknę się do Górnej Fałdy i opowiem wszystko Lettie.
Rozdział 8
w którym Sophie opuszcza zamek w kilku
kierunkach równocześnie
Ku uldze Sophie następnego ranka Kalcyfer buzował jasno i wesoło. Gdyby nie
miała dość Hauru, wzruszyłaby się, widząc, jak się z tego cieszył.
- Myślałem, że już cię załatwiła, ty stary podżegaczu – powiedział czarnoksiężnik, klęcząc
przed paleniskiem, z rękawami unurzanymi w popiele.
- Byłem tylko zmęczony – wyjaśnił Kalcyfer. - Naharowałem się przy tym zamku. Jeszcze
nigdy go tak szybko nie ciągnąłem.
- No, więcej nie daj się do tego zmusić – poradził Hauru.
Wstał i elegancko strzepnął popiół ze szkarłatno-szarego stroju.
- Zacznij dzisiaj to zaklęcie, Michaelu. A jeśli przyjdzie ktoś od Króla, wyjechałem w pilnej
sprawie prywatnej aż do jutra. Wybieram się do Lettie, ale on tego nie musi wiedzieć. -
Wziął gitarę, przekręcił kołek zielonym do dołu i otworzył drzwi na rozległe, pochmurne
wzgórza.
Strach na wróble już tam czekał. Rzucił się bokiem na czarnoksiężnika, wciskając głowę z
rzepy w jego pierś. Gitara wydała przeraźliwy brzdęk. Sophie pisnęła słabo ze strachu i
chwyciła się fotela. Jedno patykowate ramię stracha sztywno drapało dookoła, żeby
dosięgnąć drzwi. Hauru mocno zapierał się nogami, popychany do środka. Stwór za wszelką
cenę usiłował się dostać do zamku.
Sina twarz Kalcyfera wychyliła się z kominka. Michael stał jak słup soli.
- Tam naprawdę jest strach na wróble! - zawołali obaj.
- Och, czyżby? Nie opowiadajcie! - wysapał Hauru. Oparł jedną stopę o framugę i pchnął
drzwi. Strach na wróble niezgrabnie poleciał do tyłu i upadł z lekkim szelestem na wrzosy
kilka metrów dalej. Zerwał się natychmiast i podskakując, popędził z powrotem do zamku.
Hauru pospiesznie odłożył gitarę i zeskoczył mu na spotkanie.
- Nic z tego, przyjacielu! - zawołał, wyciągając rękę. - Wracaj tam, skąd przyszedłeś.
Powoli ruszył przed siebie z wyciągniętą ręką. Strach na wróble cofnął się trochę, wolno i
ostrożnie, skacząc do tyłu. Kiedy Hauru przystanął, strach także się zatrzymał. Stał na
swojej jedynej nodze wbitej w kępę wrzosu, przechylając obszarpane ramiona na różne
strony, jakby zamierzał się do ciosu. Łachmany furkoczące na jego ramionach wyglądały
jak nędzna imitacja rękawów Hauru.
- Więc nie odejdziesz? - zapytał Hauru.
Głowa z rzepy wolno zachwiała się na boki. Nie.
- Niestety, musisz – oznajmił Hauru. - Sophie się ciebie boi, a nie wiadomo, co ona może
zrobić ze strachu. Skoro o tym mowa, ja też się ciebie boję.
Czarnoksiężnik uniósł powoli ramiona, jakby dźwigał wielki ciężar. Z rękami
podniesionymi wysoko wykrzyknął dziwne słowo, na wpół zagłuszone nagłym grzmotem.
Strach na wróble wystrzelił w powietrze i pofrunął do tyłu. Łachmany trzepotały, ramiona
obracały się w proteście, kiedy wzbijał się coraz wyżej i wyżej, dalej i dalej, aż zmienił się
w plamkę szybującą po niebie, potem w kropkę migającą w chmurach, aż całkiem znikł.
Hauru opuścił ramiona i wrócił do drzwi, ocierając czoło wierzchem dłoni.
- Cofam swoje twarde słowa, Sophie – powiedział zdyszany. - Ten stwór był przerażający.
Mógł ciagnąć zamek do tyłu przez cały wczorajszy dzień. Miał chyba najsilniejszą magię, z
jaką się spotkałem. Co to w ogóle było... tylko tyle zostało z ostatniej osoby, u której
sprzątałaś?
Sophie zaśmiała się słabo i skrzekliwie. Serce znowu jej dokuczało.
Hauru zauważył, że z nią niedobrze. Przeskoczył przez gitarę leżącą na progu, chwycił
Sophie za łokieć i posadził w fotelu
- Tylko spokojnie!
Potem coś się działo pomiędzy nim a Kalcyferem. Sophie to czuła, ponieważ Hauru ją
trzymał, a Kalcyfer wciąż wychylał się z paleniska. Cokolwiek to było, serce prawie od razu
przestało jej dokuczać. Hauru spojrzał na demona, wzruszył ramionami i odwrócił się, żeby
wydać Michaelowi mnóstwo poleceń dotyczących opieki nad Sophie na resztę dnia. Potem
wziął gitarę i w końcu wyszedł.
Sophie leżała w fotelu i udawała dwa razy słabszą, niż była. Musiała odczekać, aż Hauru
zniknie. Szkoda, że też poszedł do Górnej Fałdy, ale ona szła o tyle wolniej, ze powinna tam
dotrzeć, kiedy on będzie wracał. Najważniejsze, żeby nie spotkać go po drodze. Ukradkiem
obserwowała Michaela, jak łamał sobie głowę nad zaklęciem. Zaczekała, aż wyciągnął z
półek wielkie księgi w skórzanych oprawach i gorączkowo, rozpaczliwie zaczął robić
notatki. Wreszcie, kiedy już wystarczająco pogrążył się w pracy, Sophie mruknęła kilka
razy:
- Duszno tutaj!
Michael nie zwrócił na nią uwagi.
- Okropnie duszno – powtórzyła. Wstała i poczłapała do drzwi. - Potrzebuję świeżego
powietrza. - Otworzyła drzwi i wyszła.
Kalcyfer posłusznie zatrzymał zamek. Sophie wylądowała we wrzosach i się rozejrzała.
Droga prowadząca przez wzgórza dorobiło jej się trochę smutno. Wiedziała, że będzie
tęsknić za Michaelem i Kalcyferem.
Prawie już dotarła do drogi, kiedy z tyłu usłyszała krzyk. Michael wielkimi susami zbiegał
po zboczu wzgórza, a wysoki czarny zamek toczył się za nim, podskakującpuszczając
trwożne kłęby dymu ze wszystkich czterech wieżyczek.
- Co ty wyprawiasz?! - zawołał Michael, kiedy ją dogonił.
Patrzył takim wzrokiem, jakby podejrzewał, ze po spotkaniu ze strachem na wróble
staruszce pomieszało sie w głowie.
- Nic – odparła Sophie z oburzeniem. - Po prostu idę z wizytą do mojej drugiej sios...
trzenicy. Ona też sie nazywa Lettie Kapeluszniczka. Teraz rozumiesz?
- Gdzie mieszka? - zapytał surowo Michael, jakby zakładał, że Sophie nie wie.
- W Górnej Fałdzie – odpowiedziała.
- Ale to ponad pięć kilometrów stąd! - zawołał. - Obiecałem Hauru, że dopilnuję, żebyś
odpoczywała. Przyrzekłem, że nie spuszczę cię z oka.
Sophie wcale się z tego nie ucieszyła. Oczywiście teraz Hauru na niej zależało, bo
zamierzał ją wysłać do Króla. Więc nie chciał, żeby wychodziła z zamku.
- Hm! - odchrząknęła.
- Poza tym – ciągnął Michael, powoli orientując się w sytuacji – Hauru chyba też poszedł
do Górnej Fałdy.
- Na pewno – potwierdziła Sophie.
- Więc widocznie martwisz się o tę dziewczynę, skoro jest twoją siostrzenicą – zrozumiał
wreszcie chłopak. - Jasne! Ale nie mogę cię puścić.
- Właśnie, że pójdę – uparła się Sophie.
- Ale jeśli Hauru tam cię zobaczy, będzie wściekły – ciągnął Michael, który rozumiał coraz
wiecej. - A skoro mu obiecałem, wścieknie się na nas oboje. Powinnaś odpoczywać. -
Potem, kiedy Sophie już chciała go uderzyć, krzyknął: - Czekaj! W schowku jest para
siedmiomilowych butów!
Chwycił Sophie za kościsty nadgarstek i zaciągnął ją pod górę, do zamku. Musiałą
podskakiwać, żeby nie zaplątać się w kępkach wrzosu.
- Ale – zasapała – siedem mil to ponad jedenenaście kilometrów! Dwa kroki i dojdę prawie
do Porthaven!
- A jeden krok to pięć i pół kilometra – wyjaśnił Michael. - To prawie tyle, ile do Górnej
Fałdy. Jeśli oboje weźmiemy po jednym bucie i pójdziemy razem, to nie spuszczę cię z oka
i nie przemęczysz się. Poza tym zdążymy przed Hauru, więc nawet się nie dowie. Co
pięknie rozwiązuje wszystkie nasze problemy!
Michael był tak zadowolony z siebie, że Sophie nie miała serca protestować. Wzruszyła
ramionami i pomyślała, że powinien się dowiedzieć o dwóch Lettie, zanim znowu się
zamienią wyglądem. Tego wymagała zwykła uczciwość. Ale kiedy Michael przyniósł buty
ze schowka, Sophie ogarnęły wątpliwości. Aż do tej pory myślała, że to dwa skórzane
wiadra, trochę wgniecione, od których odpadły uchwyty.
- Trzeba w nie włożyć stopę, razem z butem – objaśnił Michael, taszcząc do drzwi dwa
ciężkie przedmioty. - To są prototypy butów, które Hauru zaprojektował dla królewskiej
armii. Później udało nam się zrobić lżejsze i bardziej kształtne.
Usiedli z Sophie na progu i każde włożyło jedną nogę do buta.
- Obróć się w stronę Górnej Fałdy, zanim postawisz but na ziemi – ostrzegł Sophie Michael
Obije stanęli na nogach w zwykłych butach i ostrożnie okręcili się twarzami do Górnej
Fałdy.
- Teraz zrób krok – powiedział Michael.
Wiuu! Krajobraz przemknął obok nich tak błyskawicznie, że zmienił się w rozmazane
smugi, szarozielone na ziemi i szaroniebieskie na niebie. Podmuch wywołany szybkością
potargał włosy Sophie i ściągnął pomarszczoną skórę, aż staruszka się zlękła, że zjawi się na
miejscu z twarzą za uszami.
Pęd ustał równie nagle, jak się zaczął. Wszędzie było spokojnie i słonecznie. Stali po kolana
w jaskrach na wiejskich błoniach Górnej Fałdy. W pobliżu krowa gapiła się na nich. W
oddali chałupy kryte strzechą drzemały w cieniu drzew. Na nieszczęście podobny do wiadra
but był tak cieżki, że Sophie zatoczyła się przy lądowaniu.
- Nie stawiaj tej nogi na ziemi! - wrzasnął Michael, ale za późno.
Znowu wszystko rozmazało się w pędzie i dmuchnął silny wiatr. Kiedy ustał, Sophie
znalazła się dokłądnie przy wylocie Fałdowej Doliny, prawie na Fałdowych Bagnach.
- A nich to! - zaklęła.
Ostrożnie obróciła się, skacząc na jednej nodze, i spróbowała jeszcze raz.
Wiuu! Pęd.
- O rany! - jęknęła.
Znowu znalazła się na wzgórzach. Czarna, krzywa sylwetka zamku spokojnie sunęła
opodal. Kalcyfer zabawiał się wydmuchiwaniem kółek dymu z jednej wieżyczki. Tyle
Sophie zobaczyła, zanim zawadziła pantoflem o kępkę wrzosu i znowu się potknęła.
Wiuu! Wiuu! Tym razem odwiedziła w szybkim tempie Rynek w Market Chipping i
frontowy trawnik bardzo okazałej rezydencji.
- Niech to szlag! - krzyknęła. - Cholera!
Po jednym przekleństwie w każdym miejscu. Z rozpędu znowu przeniosła się z kolejnym
wiuu! Prosto na koniec doliny, gdzieś na pole. Wielki rudy byk podniósł zakolczykowany
nos znad trawy i z namysłem pochylił rogi.
- Już stąd znikam, mój poczciwy byczku! - zawoła Sophie, podskakując gorączkowo
dookoła.
Wiuu! Z powrotem do rezydencji. Wiuu! Na Rynek. Wiuu! I znowu ujrzała zamek.
Zaczynała już to chwytać. Wiuu! Górna Fałda... ale jak się zatrzymać? Wiuu!
- Och, do diabła! - krzyknęła, znowu prawie na Fałdowych Bagnach.
Tym razem okręciła się bardzo ostrożnie i zrobiła krok z wielką rozwagą. Wiuu! Na
szczęście but wylądował w krowim placku. Sophie usiadła z łomotem. Michael podbiegł,
zanim zdążyła sie ruszyć, i ściągnął jej but z nogi.
- Dziękuję! - wydyszała. - Myślałam, że już nigdy się nie zatrzymam!
Serce biło jej trochę mocniej, kiedy szli przez błonia do domu pani Fairfax, ale tylko tak, jak
zwykle bije serce po większym wysiłku. Była bardzo wdzięczna za to, co zrobili Hauru z
Kalcyferem.
- Ładny dom – zauważył Michael, chowając buty w żywopłocie pani Fairfax.
Sophie przyznała mu rację. Był to największy dom w wiosce. Miał słomianą strzechę i
bielone ściany, przekreślone czarnymi belkami. Jak Sophie zapamiętała z wizyt w
dzieciństwie, na ganek wchodziło się przez ogród pełen kwiatów, brzęczący od pszczół. Nad
gankiem kapryfolium i biała pnąca róża rywalizowały ze sobą, które przysporzy pszczołom
więcej roboty. Był piękny, upalny letni poranek w Górnej Fałdzie.
Pani Fairfax sama otworzyła drzwi. Miała włosy koloru masła, splecione w grubą koronę
dookoła głowy. Należała do tych pulchnych, pogodnych dam, których sam widok poprawia
humor. Sophie poczuła drobne ukłucie zazdrości o Lettie. Pani Fairfax przeniosła spojrzenie
na Michaela. Ostatnio widziała Sophie przed rokiem jako siedemnastoletnią dziewczynę,
więc nie mogła jej rozpoznać jako staruszki.
- Dzień dobry państwu – powiedziała uprzejmie.
Sophie westchnęła.
- To jest cioteczna babka Lettie Kapeluszniczki – odezwał się Michael. - Przyprowadziłęm
ją z wizytą do Lettie.
- Och, tak mi się zdawało, że twarz wygląda znajomo! - zawołała pani Fairfax. - Widać
rodzinne podobieństwo. Proszę wejść. Lettie jest teraz trochę zajeta, ale zaczekajcie i
poczęstujcie się placuszkami z miodem.
Otworzyła szerzej drzwi. Natychmiast duży owczarek collie przecisnął się pod jej
spódnicą, przepchnął pomiędzy Sophie a Michaelem i przebiegł przez najbliższą grządkę,
łamiąc kwiaty na prawo i lewo.
- Och, zatrzymajcie psa! - krzyknęła pani Fairfax i rzuciła się w pościg. - Nie chcę go teraz
wypuszczać!
Przez kilka chwil trwała bezładna gonitwa. Zwierzę biegało tu i tam, skomląc trwożnie, pani
Fairfax i Sophie biegały za nim, przeskakując grządki i wpadając na siebie, a Michael biegł
za Sophie i wołał:
- Stój! Nie możesz się męczyć!
Potem pies dał susa za róg domu. Michael zrozumiał, że jeśli chce zatrzymać Sophie,
musi schwytać psa. Rzucił się na skróty przez kwiatowe grządki, skręcił za dom i złapał
obiema garściami za gęste futro, zanim zwierzę wpadło do sadu za domem.
Sophie pokuśtykała do Michaela, który odciągał psa do tyłu i robił do niej takie dziwne
miny, że w pierwszej chwili przestraszyła się, czy coś mu się nie stało. Ale tak gwałtownie
pokazywał głową na sad, że w końcu zrozumiała, że tylko próbował zwrócić jej na coś
uwagę. Wyjrzała zza rogu, spodziewając się co najmniej roju pszczół.
Zobaczyła Hauru i Lettie. Omszałe jabłonie stały w pełnym rozkwicie, dalej ciągnął się rząd
uli. Lettie siedziała na białym ogrodowym krześle. Hauru klęczał przed nią na jednym
kolanie i trzymał ją za rękę, w pozie szlachetnej i pełnej namiętności. Lettie uśmiechała się
do niego czule. Najbardziej jednak zmartwiło Sophie, że Lettie wcale nie wyglądała jak
Marta. Promieniowała własną wyjątkową urodą. Nosiła sukienkę w tym samym
białoróżowym odcieniu co kwiaty jabłoni. Ciemne włosy spływały jej w lśniących lokach
na jedno ramię, a oczy błyszczały uczuciem dla Hauru.
Sophie cofnęła głowę i spojrzała z przerażeniem na Michaela, który trzymał skomlącego
psa.
- Widocznie wziął ze sobą zaklęcie szybkości – szepnął Michael, równie przerażony.
Dotarła do nich zdyszana pani Fairfax, upinając rozwichrzone zwoje jasnych włosów.
- Niedobre psisko! - skarciła owczarka gniewnym szeptem. - Rzucę na ciebie zaklęcie, jeśli
jeszcze raz to zrobisz!
Pies zamrugał i przypadł do ziemi. Pani Fairfax pogroziła mu palcem.
- Do domu!
Owczarek wyrwał się z rąk Michaela i chyłkiem przemknął za róg.
- Bardzo ci dziękuję – zwróciła się pani Fairfax do Michaela. - on ciągle próbuje ugryźć
gościa Lettie. Już do domu! - krzyknęła ostro na psa, który chyba zamierzał obejść dom z
drugiej strony, żeby się dostać do sadu.
Owczarek rzucił swojej pani zgnębione spojrzenie i niechętnie wlazł na ganek.
- Ten pies chyba miał dobry pomysł – odezwała sie Sophie. - Czy pani wie, kim jest gość
Lettie?
Kobieta zachichotała.
- Czarnoksiężnik Pendragon albo Hauru, czy jak tam się nazywa – powiedziała. - Ale Lettie
i ja udajemy, że nie wiemy. Ubawiłam się, kiedy zjawił się po raz pierwszy i przedstawił
jako Sylwester Dąb, bo widziałam, że mnie nie pamięta. Ale ja go zapamiętałam, chociaż
włosy miał czarne w szkolnych czasach. - Pani Fairfax stanęła wyprostowana, z założonymi
rękami, jak zwykle gotowa gadać przez cały dzień. - Był ostatnim uczniem mojej dawnej
nauczycielki, zanim odeszła na emeryturę. Kiedy jeszcze żył pan Fairfax, lubił, kiedy
czasem przenosiłam nas oboje do Kingsburry na przedstawienie. Mogę bez kłopotu zabrać
dwie osoby, jeśli robię to powoli. I zawsze wpadałam do starej pani Pentstemmon, jak już
byłam w pobliżu. Ona chętnie utrzymuje kontakt z dawnymi uczniami. I kiedyś
przedstawiła nam młodego Hauru. Och, była z niego bardzo dumna. Ona uczyła też
czarnoksiężnika Sulimana i mówiła, że Hauru jest dwa razy lepszy...
- Ale czy pani nie zna reputacji Hauru? - wtrącił Michael.
Rozmowa z panią Fairfax przypominała wskakiwanie w rozpędzony kołowrót. Kobieta
lekko obróciła się w stronę Michaela.
- Moim zdaniem w większości to zwykłe plotki – oświadczyła. Michael otworzył usta, żeby
zaprzeczyć, ale wpadł już w kołowrót, który obracał się niepowstrzymanie. - Wiec
powiedziałam do Lettie: „To twoja wielka szansa, kochana”. Wiem, że Hauru może ją
nauczyć dwadzieścia razy więcej niż ja... bo nie wstydzę się przyznać, że Lettie jest
znaczenie bystrzejsza ode mnie i może kiedyś dorównać Wiedźmie z Pustkowia, tylko w
dobrym sensie. Lettie to miła dziewczyna i bardzo ją lubię. Gdyby pani Pentstemmon
jeszcze uczyła, oddałabym jej Lettie już jutro. Ale przeszła na emeryturę. Więc mówię:
„Lettie, sam czarnoksiężnik Hauru zaleca się do ciebie. Masz okazję odwzajemnić uczucie i
zostać jego uczennicą. We dwoje możecie zajść daleko”. Myślę, że z początku Lettie nie
bardzo się paliła do tego pomysłu, ale ostatnio jakby zmiękła i dzisiaj wszystko idzie
doskonale. - Pani Fairfax zrobiła przerwę, żeby uśmiechnąć się dobrotliwie do Michaela.
Sophie skorzystała ze sposobności i wskoczyła w kołowrót.
- Ale ktoś mi mówił, że Lettie woli innego – odezwała się.
- Chciałaś powiedzieć, że się nad nim lituje – odparła pani Fairfax. Zniżyła głos. - To
straszne kalectwo – szepnęła z naciskiem – i nie można tego wymagać od dziewczyny.
Sama go żałuję...
Sophie zdołała wtrącić zdumione:
- Och?
- ... ale to okropnie silne zaklęcie. Bardzo smutna sprawa – ciągnęła pani Fairfax. -
Musiałam mu powiedzieć, że ktoś z moimi zdolnościami nie zdoła przełamać czaru
rzuconego przez Wiedźmę z Pustkowia. Hauru dałby radę, ale on oczywiście nie może
poprosić Hauru, prawda?
Michael, który wciąż oglądał się nerwowo w obawie, że Hauru wyjdzie zza domu i ich
zobaczy, wsadził nogę w kołowrót i zatrzymał go siłą, mówiąc:
- Musimy już iść.
- Na pewno nie chcecie wstąpić i skosztować mojego miodu? - zmartwiła się pani Fairfax. -
Używam go prawie do wszystkich zaklęć. - I znowu zaczęła opowiadać, tym razem o
magicznych właściwościach miodu.
Michael i Sophie z determinacją ruszyli ścieżką do furtki, a pani Fairfax deptała im po
piętach, gadając bez przerwy i troskliwie prostując rośliny, które pies przygniótł podczas
ucieczki. Sophie tymczasem łamała sobie głowę, jak sprawdzić, nie denerwując Michaela,
skąd pani Fairfax wie, że Lettie to Lettie. Pani Fairfax przerwała i schyliła się z trudem,
żeby podnieść wielki łubin. Sophie zaryzykowała.
- Czy to nie moja siostrzenica Marta miała do pani przyjść?
- Niegrzeczne dziewczynki! - Pani Fairfax uśmiechnęła się i pokręciła głową, wyłaniając
się spod łubinu. - Jakbym nie rozpoznała własnego miodowego zaklęcia! Powiedziałam
wtedy: „Nikogo nie zatrzymuję przemocą i zawsze wolę uczyć kogoś, kto tego chce. Tylko
żadnego udawania”, uprzedziłam. „Zostajesz jako prawdziwa ty albo wcale”. I wszystko
skończyło się szczęśliwie, jak widać. Zresztą sami ją zapytacie.
- Lepiej już pójdziemy – odparła Sophie.
- Musimy wracać – dodał Michael, rzucając kolejne nerwowe spojrzenie w stronę sadu.
Wyjął siedmiomilowe buty z żywopłotu i postawił jeden przed furtką dla Sophie. - Tym
razem będę cię trzymał – zapowiedział.
Pani Fairfax wychyliła się zza furtki, kiedy Sophie wkładała stopę do buta.
- Siedmiomilówki – stwierdziła. - Nie widziałam ich od lat, uwierzycie? Bardzo pożyteczne
dla kogoś w naszym wieku, pani... ee... mnie samej by się przydały. Więc to po pani Lettie
dziedziczy magię, tak? Chociaż nie zawsze czary w rodzinie przechodzą na następne
pokolenie, ale często...
Michael chwycił Sophie za ramię i pociągnął. Oba buty opadły na ziemię i reszta przemowy
pani Fairfax rozpłynęła się w szumie powietrza. Wiuu! W następnej chwili Michael musiał
się zaprzeć nogami, żeby nie zderzyć się z zamkiem. Drzwi były otwarte. W środku
Kalcyfer ryczał:
- Drzwi do Porthaven! Ktoś się dobija, odkąd tylko wyszliście.
Rozdział 9
w którym Michael ma kłopoty z zaklęciem
Za drzwiami stał kapitan, który w końcu przyszedł po swoje zaklęcie wiatru, niezbyt
zadowolony, że musiał czekać.
- Jeśli stracę odpływ, chłopcze – warknął do Michaela – porozmawiam o tobie z
czarnoksiężnikiem. Nie lubię leniuchów.
Michael, zdaniem Sophie, potraktował go o wiele za uprzejmie, ale czuła się zbyt
przygnębiona, żeby się wtrącać. Po wyjściu kapitana Michael zasiadł przy warsztacie i
znowu głowił się nad zaklęciem. Sophie siedziała cicho i cerowała pończochy. Miała tylko
jedną parę i tak się już przetarły, że porobiły się w nich wielkie dzury. Szara sukienka
pobrudziła się i wystrzępiła. Sophie rozmyślała, czy odważy się wyciąć najmniej
zaplamione kawałki zniszconego srebrno-błękitnego stroju Hauru, żeby uszyć sobie nową
spódnicę. Ale się nie odważyła.
- Sophie – odezwał się Michael, podnosząc głowę znad jedenastej stronicy notatek. - Ile
masz siostrzenic?
Sophie cały czas się bała, że Michael zacznie zadawać pytania.
- Kiedy dojdziesz do mojego wieku, chłopcze, sam stracisz rachubę – odparła. - Wszystkie
są takie podobne. Te dwie Lettie wyglądają dla mnie jak bliźniaczki.
- O nie, wcale nie – zaprzeczył Michael ku jej zdumieniu. - Ta siostrzenica z Górnej Fałdy
nie jest taka ładna, jak moja Lettie. - Wyrwał jedenastą stronicę i zaczął studiować
dwunastą. - Cieszę się, że Hauru nie zna mojej Lettie. - Wyrwał również dwunastą i wziął
się do trzynastej. - Śmiać mi się chciało, kiedy pani Fairfax powiedziała, że poznała Hauru,
a tobie?
- Nie – odburknęła Sophie. Lettie to nie robiło różnicy. Przypomniała sobie promienną,
rozkochaną twarz siostry pod kwitnącą jabłonią. - Pewnie nie ma szans, żeby Hauru tym
razem był naprawdę zakochany, co? - zapytała bez większej nadziei.
Kalcyfer prychnął zielonymi iskrami do komina.
- Bałem się, że tak pomyślisz – mruknął Michael. - Ale tylko się oszukujesz, tak jak pani
Fairfax
- Skąd wiesz? - zapytała Sophie.
Kalcyfer i Michael wymienili spojrzenia.
- Czy dzisiaj rano zapomniał spędzić co najmniej godzinę w łazience? - zagadnął Michael.
- Zmarnował tam dwie gdziny, nakładając czary na twarz. - odparł Kalcyfer. - Próżny
głupiec!
- No więc widzisz – zwrócił się Michael do Sophie. - W dniu, kiedy Hauru o tym zapomni,
uwierzę w jego prawdziwe uczucie, ale nie wcześniej.
Sophie wspomniała, jak Hauru klęczał na jednym kolanie w sadzie, upozowany w
najbardziej korzystny sposób, i zrozumiała, że mieli rację. Zapragnęła pójść do łazienki i
wylać wszystkie upiększajace czarodziejskie mikstury do ubikacji. Ale się nie odważyła.
Zamiast tego przyniosła srebrno-błękitny strój i przez resztę dnia wykrawała z niego małe
niebieskie trójkąty, żeby uszyć spódnicę.
Michael pocieszająco poklepał ją po ramieniu, kiedy podszedł do kominka, żeby rzucić
Kalcyferowi wszystkie siedemnaście stron notatek.
- Każdy w końcu się otrząśnie – powiedział.
Do tej pory stało się jasne, że Michael ma kłopoty z zaklęciem. Przestał notować i zdrapał
trochę sadzy z komina. Kalcyfer z zaciekawieniem wyciągnął szyję. Michael wydobył
skurczony korzeń z torby wiszącej pod sufitem i włożył go do sadzy. Potem, po długim
namyśle, przekręcił kołek niebieskim do dołu i wyszedł do Porthaven na dwadzieścia minut.
Wrócił z dużą spiralną muszlą morską i dołączył ją do korzenia i sadzy. Potem wydzierał
kolejne kartki z notatnika i też dokładał do kupki. Umieścił stertkę przed ludzką czaszką i
dmuchał na to, aż sadza i skrawki papieru wirowały nad stołem.
- Jak myślisz, co on robi? - zapytał Sophie Kalcyfer.
Michael zaczął rozcierać wrzystko w moździerzu, włącznie z papierem, od czasu do czasu
spoglądając wyczekująco na czaszkę. Nic się nie działo, więc wypróbował inne składniki ze
słojów i z zawiniątek.
- Mam wyrzuty sumienia, że śledziłem Hauru – oznajmił, kiedy już utłukł trzeci zestaw
składników w moździerzu. - Może i jest niestały wobec kobiet, ale dla mnie zawsze był
bardzo dobry. Wziął mnie do siebie, kiedy byłem zwykłym bezdomnym sierotą i siedziałem
na jego progu w Porthaven.
- Jak to się stało? - zapytała Sophie, wykrawając następny błękitny trójkąt.
- Moja matka zmarła, a ojciec zatonął podczas sztormu – odpowiedział Michael. - I nikt
mnie nie chciał. Musiałem się wynieść z domu, bo nie mogłem płacić czynszu. Próbowałem
mieszkać na ulicach, ale ludzie przeganiali mnie ze swoich progów i z łodzi. W końcu
mogłem pójść już tylko w takie miejsce, gdzie inni boją się zbliżać. Hauru właśnie założył
skromny interes jako czarnoksiężnik Jenkins. Ale wszyscy mówili, że w domu Hauru są
diabły, więc przez kilka nocy spałem na jego progu, aż któregoś ranka otworzył drzwi, żeby
wyjść po chleb, a ja wpadłem do środka. Więc powiedział, że mogę zaczekać w domu, aż on
kupi coś do jedzenia. Wszedłem i zobaczyłem Kalcyfera. Zacząłem z nim rozmawiać, bo
jeszcze nigdy nie spotkałem demona.
- O czym rozmawialiście? - zapytała Sophie zaciekawiona, czy Kalcyfer prosił także
Michaela o pomoc w zerwaniu kontraktu.
- Zwierzał mi się ze swoich kłopotów i kapał na mnie. Prawda? - powiedział Kalcyfer. -
Jakoś nie przyszło mu do głowy, że ja też mogę mieć problemy.
- A tam! Po prostu lubisz narzekać – odciął się Michael. - Byłeś dla mnie całkiem miły
tamtego ranka, co chyba zrobiło wrażenie na Hauru. Ale wiesz, jaki on jest. Wcale mi nie
powiedział, że mogę zostać. Po prostu nie kazał mi odejść. Więc starałem się, żeby miał ze
mnie jakiś pożytek, na przykład pilnowałem, żeby nie wydał wszystkiego, jak tylko dostanie
pieniądze do ręki, i tak dalej.
Zaklęcie zrobiło wtedy pufff! I nastąpiła niewielka eksplozja. Michael wytarł sadze z
ludzkiej czaszki, westchnął i sięgnął po nowe składniki. Sophie zaczęła układać niebieskie
trójkąty wokół swoich stóp na podłodze.
- Na samym początku popełniałem mnóstwo głupich błędów – ciągnął Michael. - Hauru
przyjmował to bardzo miło. Teraz już chyba się poprawiłem. I myślę, że pomagam przy
finansach. Hauru kupuje niezwykle kosztowne ubrania. Mówi, że nikt nie zatrudni
czarnoksiężnika, który wygląda, jakby nie potrafił zarobić na swoim rzemiośle.
- Tylko dlatego, że lubi się stroić – zauważył Kalcyfer. Znacząco błysnął pomarańczowymi
oczami na Sophie zajętą szyciem.
- To ubranie było zniszczone – broniła się Sophie.
- Nie chodzi tylko o ubrania – wtrącił Michael. - Pamiętasz, zeszłej zimy, kiedy zostało
nam ostatnie polano dla ciebie, Hauru kupił czaszkę i tę głupią gitarę. Porządnie się na
niego wściekłem. Powiedział, że ładnie wyglądają!
- A co z drewnem dla Kalcyfera? - zapytała Sophie.
- Hauru wyczarował trochę od kogoś, kto był mu winien pieniądze – wyjaśnił Michael. -
Przynajmniej tak powiedział i mam nadzieję, że mówił prawdę. I jedliśmy wodorosty.
Hauru twierdził, że są zdrowe.
- Całkiem smaczne – mruknął Kalcyfer. - Suche i trzaskające.
- Nie znoszę ich – oświadczył Michael, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w miskę
pełną utłuczonych substancji. - Sam nie wiem... powinno być siedem składników, chyba że
to siedem procesów, ale i tak spróbujmy w pentagramie
Postawił miskę na podłodze i kredą narysował wokól niej koślawą pięcioramienną gwiazdę.
Proszek wybuchnął z taką siłą, że podmuch cisnął trójkąty Sophie do kominka. Michael
zaklął i pospiesznie starł kredowe linie.
- Sophie nie daję rady z tym zaklęciem – zawołał. - Mogłabyś mi trochę pomóc?
Zupełnie jakby wnuczek prosił babcię o pomoc przy odrabianiu lekcji, pomyślała Sophie,
cierpliwie zbierając kawałki materiału i układając je z powrotem.
- Zobaczymy – powiedziała ostrożnie. - Nie znam się na magii.
Michael skwapliwie wcisnął jej do ręki kartkę dziwnego, lekko błyszczącego papieru.
Zaklęcie wydrukowano dużymi literami, ale lekko rozmazanymi i szarawymi. Wokół
wszystkich czterech krawędzi widniały rozmyte szare cienie, niczym odpływające chmury
burzowe.
- Powiedz, co o tym myślisz – poprosił Michael.
Sophie przeczytała:
- Ten, kto gwiazdę w locie schwyta,
Sprawi dziecko mandragorze,
Wie, skąd diabeł wziął kopyta
Albo czemu gasną zorze,
Umie słuchać Syren śpiewu,
Strzec się zawistników gniewu -
Ten jedyny
Zna krainy,
Gdzie nie znajdzie fałsz gościny.
Wyjaśnij, o czym to jest.
Napisz sam drugą zwrotkę.
Sophie zupełnie nie mogła się w tym połapać. Nie przypominało żadnego zaklęcia, z jakim
się wcześniej zetknęła. Jeszcze raz przebrnęła przez tekst, w czym wcale nie pomagał
Michael, który zaglądał jej przez ramię i wyjaśnił gorliwie:
- Hauru mi powiedział, że zaawansowane zaklęcia z reguły zawierają zagadki. No więc
najpierw założyłem, że każda linijka to zagadka. Użyłem sadzy z iskierkami jako spadającej
gwiazdy i morskiej muszli zamiast śpiewu syren. I pomyślałem, i pomyślałem, że ja też się
liczę jako dziecko, więc wyjąłem korzeń mandragory i wypisałem z kalendarza wschody i
zachody słońca, chociaż... może z tym zrobiłem błąd... i czy nie należy dawać powodów do
zawiści? Jeszcze o tym nie pomyślałem... w każdym razie nic nie działa!
Sophie wzruszyła ramionami.
- Dla mnie to wygląda jak lista rzeczy niemożliwych.
Ale Michael się nie zgadzał. Jeśli te rzeczy były niemożliwe, zauważył rozsądnie, nikt nie
mógłby rzucić takiego zaklęcia.
- Tak mi wstyd, że podglądałem Hauru – wyznał. - W ramach przeprosin chcę porządnie
zrobić to zaklęcie.
- No dobrze – powiedziała Sophie. - Zacznijmy od polecenia: „Wyjaśnij, o czym to jest”.
Coś powinno drgnąć, skoro wyjaśnianie to część samego zaklęcia.
Ale Michael z tym również się nie zgadzał.
- Nie – zaprzeczył. - To taki rodzaj zaklęcia, które samo się odsłania w miarę
wykonywania. To właśnie znaczy ostatnia linijka. Kiedy napiszesz drugą połowę
wyjaśniającą, co znaczy zaklęcie, wtedy zadziała. To są bardzo zaawansowane czary.
Musimy najpierw złamać pierwszą część.
Sophie ponownie zgarnęła niebieskie trójkąty na kupkę.
- Zapytajmy demona – zaproponowała. - Kalcyfer, kto...?
Ale na to również Michael się nie zgodził.
- Cicho bądź. Myślę, że Kalcyfer jest częścią zaklęcia. Najpierw przypuszczałem, ze
chodziło o czaszkę, ale nie podziałało.
- Sam to sobie rozwiązuj, skoro kręcisz nosem na wszystkie moje pomysły! - obraziła się
Sophie. - Zresztą Kalcyfer chyba wie najlepiej, kto mu dał kopyta!
Kalcyfer lekko się rozjarzył.
- Nie mam zadnych kopyt! Jestem demonem, nie diabłem. - Skrył się pod stosem drewna,
gdzie trzeszczał i pomrukiwał: - Kupa bzdur! - przez cały czas, kiedy Sophie i Michael
dyskutowali o zaklęciu.
Zagadka całkowicie wciągnęła Sophie. Zaintrygowana schowała swoje niebieskie
trójkąty, przyniosła papier i pióro, i zaczęła robić notatki równie obszerne, jak przedtem
Michael. Przez resztę dnia oboje siedzieli, wpatrując się w przestrzeń, obgryzali gęsie pióra
i prześcigali się w pomysłach.
Przeciętna strona notatek Sophie wyglądała tak:
Czy czosnek odstrasza zawiść? Mogę wyciąć gwiazdę z papieru, upuścić i schwytać.
Czy możemy powiedzieć Hauru? Hauru syreny spodobają się bardziej niż Kalcyferowi.
Nie myśl, że Hauru nie zna fałszu. A Kalcyfer? Właściwie dlaczego gasną zorze? Czy
to znaczy, ze ten zeschły korzeń ma wydać owoce? A może powinniśmy go zasadzić? W
morskiej muszli? Wiele zwierząt ma kopyta. Podkuć konia ząbkiem czosnku? Kraina
bez fałszu? Gościna bez fałszu? Czy Hauru jest diabłem?
Akurat kiedy to napisała, Michael zapytał:
- Czy te krainy są gdzieś daleko? I jak je poznać? Wystarczy mówić prawdę?
- Zjedzmy kolację – zaproponowała Sophie.
Przeżuwali chleb z serem, wciąż wpatrując się w przestrzeń
Wreszcie Sophie powiedziała:
- Michael, na litość boską, dajmy sobie spokój ze zgadywaniem i zróbmy dokładnie to, co
tam napisano. Gdzie jest najlepsze miejsce, żeby schwytać gwiazdę w locie? Na
wzgórzach?
- Bagna w Porthaven są bardziej płaskie – zauważył chłopiec. - Ale czy damy radę?
Spadające gwiazdy lecą strasznie szybko.
- My też, w siedmiomilowych butach – odparła Sophie.
Michael zerwał się z ulgą i radością.
- Chyba znalazłaś rozwiązanie! - zawołał, szukając butów. - Chodź, spróbujemy.
Tym razem Sophie przezornie zabrała szal i laskę, ponieważ już się ściemniło.
Michael przekręcał kołek nad drzwiami niebieskim do dołu, kiedy wydarzyły się dwie
dziwne rzeczy. Ludzka czaszka na warsztacie zaczęła szczękać zębami. A Kalcyfer buchnął
płomieniem aż do komina.
- Nie chodźcie nigdzie! - krzyknął.
- Niedługo wrócimy – uspokoił go Michael.
Wyszli na ulicę w Porthaven. Noc była jasna i pogodna. Zanim jednak dotarli do końca
ulicy, Michael przypomniał sobie, że Sophie rano źle się czuła, i zaczął się martwić, czy
nocne powietrze jej nie zaszkodzi. Sophie ofuknęła go, żeby się nie wygłupiał. Dzielnie
kuśtykała, podpierając się laską, aż zostawili za sobą oświetlone okna i zanurzyli się w
rozległą, zimną, wilgotną ciemność. Mokradła pachniały błotem i solą. Z tyłu szemrało
lśniące morze. Sophie bardziej wyczuwała niż widziała całe hektary płaskich bagien,
rozciągających się dookoła. Dostrzegała natomiast smugi nisko płożącej się niebieskawej
mgły i słabo połyskujące bagienne stawy, sięgające aż do jasnej linii, gdzie ziemia łączyła
się z niebem. Niebo wydawało się jeszcze bardziej ogromne. Mleczna Droga wyglądała jak
pasmo mgły, która uniosła się z bagniska. Przeświecały przez nią migoczące gwiazdy.
Michael i Sophie stanęli, każde z jednym butem przed sobą na ziemi, i czekali, aż któraś
gwiazda spadnie.
Po godzinie Sophie musiała udawać, że wcale nie drży z zimna, bo Michael tak się o nią
martwił.
Po półgodzinie Michael stwierdził:
- Maj to nieodpowiednia pora roku. Najlepszy jest sierpień albo listopad. - Jeszcze pół
godziny później zapytał zatroskanym głosem: - A co zrobimy z korzeniem mandragory?
- Załatwmy najpierw jedno, zanim zaczniemy się martwić o drugie – odparła Sophie,
zaciskając zęby, żeby nie dzwoniły z zimna.
Jakiś czas później Michael powiedział:
- Wracaj do domu, Sophie. W końcu to moje zaklęcie.
Sophie już otworzyła usta, żeby pochwalić ten znakomity pomysł, kiedy jedna z gwiazd
odpadła od firnamentu i śmignęła w dół jak biała błyskawica.
- Jest! - wrzasnęła Sophie.
Michael wepchnął nogę w but i wystartował. Sophie podparła się laską i wyruszyła sekundę
później. Wiuu! Plask. Dalekie mokradła, wszędzie tylko mgła i pustka, i mętnie połyskujące
kałuże. Sophie wbiła laskę w ziemię i zdołała stanąć bez ruchu.
But Michaela był czarną plamą tuż obok. Sam Michael z chlupotem szaleńczo biegł gdzieś
dalej.
Sophie widziała małą, białą, płomienną kropkę, opadającą kilka metrów przed ruchomym,
niewyraźnym cieniem Michaela. Świetlisty punkt zniżał się teraz powoli i wyglądało na to,
że Michael go złapie.
Sophie wyciągnęła stopę z buta.
- Dalej, laski! - zaskrzeczała. - Zabierz mnie tam!
I popędziła co sił w starych nogach. Przeskakiwała kępki trawy i brnęła przez kałuże, nie
odrywając oczu od białego światełka.
Zanim dotarła na miejsce, Michael kocimi krokami skradał się do gwiazdy, wyciągając
ramiona, żeby ją złapać. Sophie widziała jego sylwetkę odcinającą się na tle gwiezdnego
blasku. Gwiazda unosiła się na wysokości rąk Michaela, ledwie parę kroków dalej. Oglądała
się na niego nerwowo. Dziwne! - pomyślała Sophie. Gwiazda stworzona była ze światła, a
jednak miała wielkie, płochliwe oczy, zerkające trwożnie z małej, trójkątnej twarzyczki.
Nadejście Sophie jeszcze bardziej przestraszyło gwiazdę. Wykonała rozpaczliwy podskok i
krzyknęła ostrym, piskliwym głosem:
- O co chodzi? Czego chcecie?
Sophie chciała powiedzieć do Michaela: „Przestań... ona się boi!”, ale zabrakło jej tchu.
- Ja tylko chcę cię złapać – wyjaśnił Michael. - Nie zrobię ci krzywdy.
- Nie! Nie! - zapiszczała rozpaczliwie gwiazda. - Tak nie wolno! Ja muszę umrzeć!
- Ale ja cię uratuję, jeśli pozwolisz się złapać – łagodnie przekonywał Michael.
- Nie! - wrzasnęła gwiazda. - Wolę umrzeć!
Odleciała od wyciągniętych palców chłopca. Michael rzucił się za nią, ale go wyprzedziła.
Zanurkowała do najbliższej kałuży i czarna woda na ułamek sekundy rozjarzyła się białym
blaskiem. Potem rozległ się krótki, zamierający syk. Kiedy Sophie tam dokuśtykała,
Michael stał i patrzył, jak ostatnie błyski gasną na małej okrągłej bryłce, zanurzonej w
ciemnej wodzie.
- Smutne – powiedziała Sophie.
Michael westchnął.
- Tak. Trochę jej współczułem. Wracajmy do domu. Mam dość tego zaklęcia.
Dwadzieścia minut zabrało im odszukanie butów. Sophie uważała za cud, że w ogóle je
znaleźli.
- Wiesz – powiedział Michael, kiedy wlekli się markotnie przez ciemne uliczki Porthaven –
ja chyba nigdy nie opanuję tego zaklęcia. Dla mnie jest za bardzo zaawansowane. Będę
musiał zapytać Hauru. Nie lubię się poddawać, ale teraz przynajmniej mogę z nim rozsądnie
rozmawiać, odkąd Lettie Kapeluszniczka mu uległa.
Sophie wcale to nie pocieszyło.
Rozdział 10
w którym Kalcyfer obiecuje Sophie wskazówkę
Hauru wrócił pod nieobecność Sophie i Michaela. Wyszedł z łazienki, kiedy Sophie
smażyła śniadanie na Kalcyferze. Usiadł z wdziękiem w fotelu, wymuskany, wystrojony i
pachnący kapryfolium.
- Kochana Sophie – powiedział. - Zawsze zajęta. Napracowałaś się wczoraj pomimo moich
rad, co? Dlaczego zrobiłaś szachownicę z mojego najlepszego ubrania? Tak tylko pytam z
życzliwości.
- Przedwczoraj upaprałeś go galaretą – wyjaśniła Sophie. - Chciałam go przerobić.
- Ja to mogę załatwić – oświadczył Hauru. - Przecież ci pokazywałem. Zrobię też dla ciebie
parę siedmiomilowych butów, musisz mi tylko podać swój rozmiar. Coś praktycznego,
najlepiej z brązowej cielęcej skóry. Zadziwiające, że można robić pięciokilometrowe kroki i
wciaż wdeptywać w krowie placki.
- Pewnie znajdziesz na nich także błoto z bagien – burknęła Sophie. - Osoba w moim wieku
potrzebuje dużo ruchu.
- Więc wczoraj miałaś bardzo pracowity dzień – ciągnął Hauru. - Wiesz, kiedy oderwałem
na moment wzrok od ślicznej twarzy Lettie, przysiągłbym, że widziałem twój długi nos
wystawiony zza węgła.
- Pani Fairfax to przyjaciółka rodziny – odparła Sophie. - Skąd mogłam wiedzieć, że też
tam będziesz?
- Instynkt ci podpowiedział, ot co – oświadczył Hauru. - Nic się przed tobą nie ukryje.
Gdybym zalecał się do dziewczyny, która mieszka na górze lodowej pośrodku oceanu,
prędzej czy później... raczej prędzej... zobaczyłbym, jak przelatujesz tamtędy na miotle.
Właściwie bardzo bym się zdziwił, gdybym cię nie zobaczył.
- A co, wyjeżdżasz dzisiaj na lodowiec? - odgryzła się Sophie. - Sądzac z wczorajszej miny
Lettie, nic cię już tutaj nie trzyma!
- Źle mnie oceniasz, Sophie – odparł Hauru tonem głębokiej urazy.
- Sophie obejrzała się podejrzliwie. Profil czarnoksiężnika, ozdobiony czerwonym
klejnotem dyndającym w uchu, wyglądał smutno i szlachetnie.
- Długie lata miną, zanim opuszczę Lettie – oznajmił Hauru. - Ale owszem, dzisiaj znowu
wybieram się do Króla. Zadowolona, pani Wścibska?
Sophie nie bardzo mu wierzyła, chociaż rzeczywiście po śniadaniu wyszedł do
Kingsburry, pod kołkiem przekręconym czerwonym w dół. Wcześniej opędził się
niecierpiwym gestem od Michaela, który chciał się go poradzić w sprawie nieszczęsnego
zaklęcia. Michael, skoro nie miał nic do roboty, również wyszedł. Oznajmił, że wybiera się
do Cesariego.
Sophie została sama. Nadal nie wierzyła w to, co Hauru powiedział o Lettie, ale już raz
pomyliła się się co do niego. Zresztą polegała tylko na opinii Michaela i Kalcyfera.
Gnębiona wyrzutami sumienia pozbierała wszystkie małe niebieskie trójkąciki materiału i
zaczęła je wszywać z powrotem w srebrną sieć rybacką, bo tylko tyle zostało z ubrania.
Kiedy ktoś zastukał do drzwi, wzdrygnęła się gwałtownie na myśl, że to znowu strach na
wróble.
- Drzwi do Porthaven – oznajmił Kalcyfer, wykrzywiając się do niej w purpurowym
uśmiechu.
Sophie odetchnęła. Pokuśtykała do drzwi i przekręciła kołek niebieskim do dołu. Przed
domem stał koń zaprzężony do furmanki. Pięćdziesiecioletni mężczyzna, który nim
powoził, pragnął wiedzieć, czy pani Wiedźma ma coś, żeby powstrzymać zwierzaka od
ustwicznego gubienia podków.
- Zobaczymy – powiedziała Sophie i poczłapała do kominka. - Co robić? - szepnęła.
- Żółty proszek, czwarty słoik na drugiej półce od góry – odszepnął Kalcyfer. - Te zaklęcia
to głównie wiara. Zrób pewną siebie minę, kiedy mu to dasz.
Sophie nasypała żółtego proszku na papierek, jak to robił Michael, zręcznie zawinęła
paczuszkę i zaniosła do drzwi.
- Proszę bardzo, mój chłopcze – powiedziała. - To przytrzyma podkowy mocniej niż setka
gwoździ. Słyszysz mnie, koniu? Przez następny rok nie potrzebujesz kowala. Należy się
grosz, dziękuję.
Przez cały dzień panował ruch w interesie. Sophie musiała odłożyć szycie i
sprzedawać, z pomocą Kalcyfera, czar na przepchanie rur ściekowych, drugi na
sprowadzenie kóz i coś na warzenie dobrego piwa. Kłopotliwy okazał się tylko klient, który
zastukał do drzwi w Kingsburry. Sophie otworzyła czerwonym w dół i zobaczyła bogato
odzianego chłopca, niewiele starszego od Michaela, bladego i spoconego, który załamywał
ręce na progu.
- Pani Czarodziejko, na litość! - zawołał. - Jutro o świtaniu muszę odbyć pojedynek. Daj mi
coś, żebym na pewno zwyciężył. Zapłacę każdą sumę!
Sophie obejrzała się przez ramię na Kalcyfera, który odpowiedział jej grymasem
oznaczającym, że nie mają takiego gotowego czaru.
- To nieuczciwe – powiedziała surowo do chłopca. - Poza tym pojedynki są złe.
- Więc daj mi tylko coś, żebym miał równe szanse! - jęknął rozpaczliwie przybysz.
Sophie popatrzyła na niego. Był niewysoki i wyraźnie przerażony. Miał ten beznadziejny
wyraz twarzy kogoś, kto zawsze przegrywa.
- Zobaczę, co się da zrobić – zmiękła Sophie.
Pokuśtykała do półek i przepatrzyła słoiki. Najbarzdiej pasował czerwony, z napisem
CAYENNE
. Sophie nasypała szczodrą porcję na kwadrat papieru. Obok postawiła ludzką
czaszkę.
- Ty musisz o tym wiedzieć wiecej ode mnie – mruknęła do niej.
Młody człowiek niespokojnie kręcił się przy drzwiach. Sophie wzięła nóż i udawała, że
wykonuje mistyczne passy nad kupką pieprzu.
- Masz zapewnić uczciwą walkę – wymamrotała. - Uczciwa walka. Zrozumiano?
Zwinęła papierek i pokuśtykała do drzwi.
- Rzuć to w powietrze, kiedy rozpocznie się pojedynek – poradziła wątłemu młodemu
człowiekowi. - To da ci równe szanse z przeciwnikiem. Potem tylko od ciebie będzie
zależało, czy zwyciężysz.
Chłopczyna z wdzięczności chciał wcisnąć Sophie sztukę złota. Sophie odmówiła, więc dał
jej dwa grosze i odszedł, pogwizdując wesoło.
- Czuję się jak oszustka – wyznała Sophie, chowając pieniądze pod obramowaniem
kominka. - Ale chciałabym zobaczyć ten pojedynek!
- Ja też! - zarechotał Kalcyfer. - Kiedy mnie uwolnisz, żebym mógł oglądać takie rzeczy?
- Jak dostanę wskazówkę co do kontraktu – odparł.
- Może jeszcze dzisiaj dostaniesz – obiecał Kalcyfer.
Michael zjawił się późnym popołudniem. Rozejrzał się niespokojnie, żeby sprawdzić,
czy Hauru nie wrócił do domu pierwszy. Potem usiadł przy warsztacie i podśpiewując
wesoło, rozłożył przybory, żeby wyglądało tak, jakby ciężko pracował
- Zazdroszczę ci, że możesz tak łatwo przejść całą drogę – powiedziała Sophie,
przyszywając błękitny trójkąt do srebrnego galonu. - Co słychać u Ma... mojej siostrzenicy?
Michael chętnie porzucił warsztat i usiadł na stołku przy kominku, żeby opowiedzieć
Sophie, jak spędził dzień. Potem zapytał, co ona porabiała. W rezultacie, kiedy Hauru
otworzył drzwi ramieniem, dźwigając naręcze paczek, Michael nawet nie udawał, że
pracuje. Kołysał się na stołku, zaśmiewając z pojedynkowego zaklęcia.
Hauru oparł się plecami o drzwi, żeby je zamknąć, i przybrał tragiczną pozę.
- A to dobre! - zawołał. - Haruję na was przez cały dzień, a nikt, nawet Kalcyfer, nie raczy
nawet powiedzieć: „Cześć!”
Michael zerwał się z miną winowajcy, a Kalcyfer burknął:
- Ja nigdy nie mówię „Cześć”.
- Coś się stało? - zapytała Sophie.
- Tak już lepiej – stwierdził Hauru. - Niektórzy z was udają, że dopiero mnie zauważyli. Jak
to miło, że pytasz, Sophie. Owszem, coś się stało. Król oficjalnie poprosił mnie, żebym
odnalazł jego brata... wyraźnie sugerując, że przydałoby się też zniszczyć Wiedźmę z
Pustkowia... a wy sobie spokojnie siedzicie!
Hauru był w takim nastroju, że w każdej chwili mógł chlusnąć zielonym śluzem. Sophie
pospiesznie odłożyła szycie.
- Zrobię gorące grzanki z masłem – zaproponowała.
- Tylko na tyle cię stać w obliczu tragedii? - prychnął Hauru. - Grzanki z masłem! Nie, nie
wstawaj. Przyszedłem tutaj obładowany sprawunkami dla ciebie, wiec możesz przynajmniej
okazać uprzejme zainteresowanie. Masz. - Rzucił jej na kolana stos paczek, a jedną podał
Michaelowi.
Zdumiona Sophie odwineła pakunki: kilka par jedwabnych pończoch, dwie eleganckie
batystowe halki z falbankami, koronkami i satynowymi wstawkami; pantofle z
gołębioszarego zamszu z elastycznymi bokami; koronkowy szal; i suknia z szarej jedwabnej
mory, wykończona koronką pasującą do szala. Sophie spojrzała na wszystko fachowym
okiem i aż ją zatkało. Sama koronka była warta fortunę. Z zachwytem pogładziła jedwab
sukni.
Michael rozpakował piękne nowe aksamitne ubranie.
- Chyba wydałeś wszystko co do grosza z jedwabnej sakiewki! - burknął bez cienia
wdzięczności. - Wcale tego nie potrzebuję. To tobie przydałoby się nowe ubranie.
Hauru zahaczył butem o strzępy srebrno-błękitnego odzienia i podniósł je wymownie.
Sophie ciężko pracowała, ale ono nadal składało się głównie z dziur.
- Z natury jestem bezinteresowny – westchnął. - Ale nie mogę wysłać ciebie i Sophie w
łachmanach, żebyście mnie oczernili przed Królem. Gotów pomyśleć, że ni edbam o moją
starą matkę. No jak, Sophie? Pantofle pasują?
Sophie przerwała głaskanie nowych rzeczy.
- Jesteś taki hojny, czy po prostu tchórzliwy? - zapytała. - Bardzo ci dziękuję i nie zrobię
tego.
- Co za niewdzięczność! - wykrzyknął Hauru, wznosząc ramiona. - Niech znowu popłynie
zielony śluz! A potem przeniosę zamek tysiąc kilometrów dalej i nigdy już nie zobaczę
mojej ślicznej Lettie!
Michael spojrzał błagalnie na Sophie, ale ona spiorunowała go wzrokiem. Sama rozumiała,
że szczęście obu sióstr zależy od jej zgody na wizytę u Króla. Zielony śluz czekał w
rezerwie.
- Jeszcze mnie o nic nie poprosiłeś – zwróciła uwagę czarnoksiężnikowi. - Tylko
powiedziałeś, że pójdę.
Hauru się uśmiechnął.
- I pójdziesz, prawda?
- No dobrze. Kiedy? - zapytała Sophie.
- Jutro po południu – odparł Hauru. - Michael będzie twoim lokajem. Król cię oczekuje.
Usiadł na stołku i zaczął wyjaśniać bardzo spokojnie i logicznie, co Sophie ma powiedzieć
Królowi. Teraz, kiedy postawił na swoim, całkowicie znikła groźba zielonego śluzu. Sophie
miała ochotę dać Hauru klapsa.
- Masz do wypełnienia bardzo delikatne zadanie – mówil Hauru. - Chcę, żeby Król dalej
zlecał mi wykonywanie zaklęć, ale nie powierzał mi niczego takiego jak szukanie brata.
Musisz mu opowiedzieć, jak rozgniewałem Wiedźmę z Pustkowia i jakim jestem dobrym
synem, ale włąściwie do niczego się nie nadaję.
Wyjaśniał dalej ze szczegółami. Sophie splotła ręce na paczkach i próbowała wszystko
zapamiętać. Nie mogła jednak odpędzić myśli, że na miejscu Króla nie miałaby pojęcia, o
co chodzi staruszce!
Michael tymczasem wisiał nad głową Hauru i usiłował go zapytać o kłopotliwe zaklęcie.
Hauru wciąż wymyślał nowe, subtelne szczegóły do przekazania Królowi i opędzał się od
ucznia.
- Nie teraz, Michaelu. I przyszło mi do głowy, Sophie, że chyba powinnaś najpierw
poćwiczyć, żeby z nerwów nie zrobiło ci się sałbo w połowie audiencji. Później, Michael.
Wiec załatwiłem ci wizytę u mojej dawnej nauczycielki, pani Pentstemmon. To wielka
dama. Pod pewnymi względami bardziej wielkopańska od Króla. U niej oswoisz się z tymi
rzeczami, zanim pójdziesz do Pałacu.
Sophie zaczęła już żałować, że się zgodziła. Odetchnęła z ulgą, kiedy Hauru w końcu
odwrócił się do Michaela.
- No dobrze. Teraz twoja kolej. O co chodzi?
Chłopiec machnął błyszczącą szarą kartką i wyjaśnił pospiesznie, z nieszczęśliwą miną, że
zaklęcie okazało się za trudne.
Hauru wysłuchał go lekko ubawiony i wziął kartkę.
- No więc w czym problem? - Rozłożył papier i spojrzał. Jedna brew podjechała mu do
góry.
- Raz próbowałem to rozwiązać jak zagadkę, a potem potraktować dosłownie – tłumaczył
Michael. - Ale Sophie i ja nie mogliśmy schwytać gwiazdy w locie...
- Na bogów! - wykrzyknął Hauru. Przygryzł sobie wargę, żeby się powstrzymać od
śmiechu. - Ależ Michaelu, to zaklęcie nie jest dla ciebie. Gdzie to znalazłeś?
- Na warsztacie, w kupce rzeczy, któe Sophie położyła obok czaszki – odparł Michael. - To
było jedyne nowe zaklęcie, więc myślałem...
Hauru zerwał się i pogrzebał wśród przedmiotów leżących na warsztacie.
- Sophie znowu atakuje – mruknął, rozrzucając rzeczy na prawo i lewo. - Mogłem się
domyślić! Nie, tamtego zaklęcia tutaj nie ma. - Z namysłem postukał w lśniącą brązową
kopułę czaszki. - To twoja sprawka, przyjacielu? Zdaje mi się, że stamtąd pochodzisz.
Gitara na pewno. Hm... droga Sophie...
- Co? - przestraszyła się Sophie.
- Wścibska, głupia, nieposłuszna starucha – stwierdził Hauru. - Czy słusznie się domyślam,
że przekręciłaś kołek czarnym w dół i wystawiłaś długi nos za drzwi?
- Tylko palec – odparła Sophie z godnością.
- Ale otworzyłaś drzwi – ciągnął Hauru. - Ta rzecz, którą Michael uznał za zaklęcie,
widocznie dostała się do środka. Czy żadnemu z was nie przyszło do głowy, że to nie
wygląda jak zwykłe zaklęcie?
- Zaklęcia często wyglądają niezwykle – bronił się Michael. - A co to jest?
Hauru parsknął śmiechem.
- Wyjaśniej tekst. Napisz drugą zwrotkę! O rany! - zawołał i pobiegł na górę.
- Pokażę wam! - krzyknął, tupiąc butami na schodach.
- Chyba wczoraj w nocy niepotrzebnie traciliśmy czas na bagnach – powiedziała Sophie.
Michael przytaknął ponuro. Widziała, że czuł się głupio.
- To moja wina – dodała. - Otworzyłam drzwi.
- Co tam było? - zapytał Michael z wielką ciekawością.
Ale właśnie wtedy Hauru zbiegł po schodach.
- Jednak nie mam tej książki – oznajmił z wyraźną irytacją. - Michaelu, czy dobrze
usłyszałem, ze próbowałeś schwytać gwiazdę w locie?
- Tak, ale ona okropnie się bała, wpadła do kałuży i utonęła – wyznał chłopiec.
- Całe szczęście! - oświadczył Hauru.
- To było bardzo smutne – odezwała się Sophie.
- Smutne, powiadasz? - rzucił Hauru, coraz bardziej rozzłoszczony. - To był twój pomysł,
prawda? Na pewno! Już widzę, jak skaczesz po bagnach i go zachęcasz! Powiem ci tyle, że
to największa głupota, jaką popełnił w życiu. Gdyby udało mu się złapać tę gwiazdę,
dopiero by było smutno! A ty...
Kalcyfer sennie zamigotał w kominie.
- O co tyle hałasu? - zapytał. - Przecież sam jedną złapałeś, nie?
- Tak, i ... - zaczął Hauru, kierując na demona wściekłe spojrzenie szklistych oczu.
Opanował się jednak i odwrócił do Michaela. - Przyrzeknij, że nigdy więcej nie spróbujesz
chwytać gwiazd.
- Przyrzekam – zgodził się chętnie Michael. - Więc co to za pismo, skoro nie zaklęcie?
Hauru spojrzał na szarą kartkę, którą trzymał w ręku.
- Nazywa sie Pieśń... i pewnie tym właśnie jest. Ale nie ma jej tutaj całej, a ja nie pamiętam
reszty. - Zamarł, jakby tknięty jakąś myślą, która wyraźnie go zaniepokoiła. - Następna
zwrotka chyba jest ważna – powiedział. - Lepiej zabiorę to z powrotem i sprawdzę... -
Podszedł do drzwi i przekręcił czarnym na dół. Potem obejrzał się na Sophie i Michaela,
którzy oczywiście wpatrywali się w kołek. - No dobrze – powiedział. - Wiem, że Sophie
jakoś się tam wciśnie, jeśli ją zostawię, co będzie niesprawiedliwe wobec Michaela.
Chodźcie oboje, żebym przynajmniej miał was na oku.
Otworzył drawi i wszedł w nicość. Michael rzucił się za nim, przewracając stołek. Sophie
również się zerwała. Paczki posypały się na podłogę przed kominkiem.
- Pilnuj, żeby żadna iskierka na to nie spadła! - ostrzegła pospiesznie Kalcyfera.
- Jeśli obiecasz, że mi powiesz, co tam jest – odparł demon. - Przy okazji, dostałaś swoją
wskazówkę.
- O, tak? - Sophie za bardzo się spieszyła, żeby zwrócić na to uwagę.
Rozdział 11
w którym Hauru wyrusza do dziwnego kraju
w poszukiwaniu zaklęcia
Nicość miała najwyżej trzy centymetry grubości. Za nią w szarym, siąpiącym
deszczu cementowa ścieżka prowadziła do ogrodowej bramy. Dalej zaczynała się płaska,
ubita droga, wzdłuż której po obu stronach stały domy. Sophie obejrzała się za siebie, lekko
drżąc na deszczu, i odkryła, ze zamek zmienił się w dom z żółtej cegły, z dużymi oknami.
Tak jak wszystkie inne domy, był nowy i kanciasty, z oszklonymi frontowymi drzwiami.
Nikt nie kręcił się między budynkami, może z powodu mżawki, ale Sophie miała wrażenie,
ze znajdowali się na skraju miasta.
- Kiedy skończysz węszyć?! - zawołał do niej Hauru.
Szkarłatno-szary strój czarnoksiężnika pociemniał od wilgoci. W ręku Hauru trzymał pęk
dziwnych kluczy, płaskich i żółtych, jakby pasujących do domów. Kiedy Sophie podeszła,
Hauru powiedział:
- Musimy się ubrać odpowiednio do tego miejsca.
Wytworny strój rozmazał się na chwilę, jakby deszcz nagle zmienił się we mgłę. Potem
znowu zrobił się wyraźny, wciąż szkarłatny i szary, ale całkiem inaczej skrojony. Znikły
zwisające rękawy, ubranie wyglądało na wytarte i znoszone.
Kurtka Michaela zmieniła się w watowany kubrak do pasa. Chłopiec podniósł stopę w
płóciennym bucie i spojrzał na ciasne, niebieskie rury, opinające jego nogi.
- Ledwie mogę zgiąć kolana – poskarżył się.
- Przywykniesz – pocieszył go Hauru. - Chodź, Sophie.
Ku jej zdumieniu, Hauru ruszył z powrotem ogrodową ścieżką do żółtego domu. Na plecach
workowatej kurtki miał wypisane tajemnicze słowa: WALIA RUGBY. Michael poszedł za
mistrzem sztywnym krokiem z powodu rur na nogach.
Sophie spojrzała na siebie i zobaczyła dwa razy więcej chudych nóg widocznych nad
koślawymi pantoflami. Poza tym niewiele sie zmieniła.
Hauru jednym z kluczy otworzył drzwi z falistego szkła. Obok drzwi na łańcuchach
wisiałą drewniana tabliczka.
RIVENDELL
, przeczytała Sophie, zanim Hauru wepchnął ją do
schludnego, lśniącego holu. W domu chyba byli ludzie. Zza najbliższych drzwi dobiegały
podniesione głosy. Jak się za chwilę okazało wydobywały się z magicznych kolorowych
obrazów, poruszających się na przedniej ścianie dużej kwadratowej skrzyni.
- Howell! - wykrzyknęła kobieta, która siedziała tam z robótką na drutach.
Przerwała pracę, jakby zirytowana, ale zanim zdążyła się podnieść, mała dziewczynka,
która oglądała magiczne obrazy bardzo poważnie z brodą wspartą na piąstkach, zerwała się
i rzuciła na Hauru.
- Wujek Howell! - pisnęła i wskoczyła na niego.
- Mari! - wykrzyknął Hauru. - Jak się masz, cariad? Byłaś grzeczna?
Potem on i dziewczynka przeszli na obcy język, szybki i głośny. Sophie widziała, że łączyło
ich gorące uczucie. Zastanawiała się nad językiem. Brzmiał podobnie jak niemądra
piosenka Kalcyfera o rondlu, ale nie miała pewności. Pomiędzy potokami cudzoziemskiej
paplaniny Hauru zdołał wtrącić niczym brzuchomówca:
- To jest moja siostrzenica Mari i moja siostra, Megan Parry. Megan, to Michael i Sophie...
eee...
- Kapeluszniczka – przedtawiła się Sophie.
Megan podała im rękę powściągliwie i trochę niechętnie. Była starsza od Hauru, ale bardzo
podobna, z taką samą długą, kanciastą twarzą, ale oczy miała niebieskie i zatroskane, a
włosy ciemniejsze.
- Cicho, Mari! - rozkazała tonem, który uciął jak nożem cudzoziemską paplaninę. - Howell,
długo zostaniesz?
- Wpadłem tylko na chwilę – odparł Hauru, stawiając Mari na podłodze.
- Garetha jeszcze nie ma – oznajmiła Megan znacząco.
- Jaka szkoda! Nie możemy zostać – powiedział Hauru z serdecznym, fałszywym
uśmiechem. - Pomyślałem tylko, że przedstawię ci moich przyjaciół. I chciałbym zadać
jedno pytanie, może trochę głupie. Czy Neil przypadkiem nie zgubił ostatnio pracy
domowej z angielskiego?
- A to ci dopiero! - zawołała Megan. - Wszędzie jej szukał w zeszły czwartek. Ma nową
nauczycielkę angielskiego, bardzo wymagającą, nie tylko pod względem ortografii. Krótko
ich trzyma i pilnuje, żeby oddawali prace w terminie. Trochę dyscypliny nie zaszkodzi temu
leniowi! Więc w czwartek Neil przewrócił cały dom do góry nogami i znalazł tylko jakieś
dziwaczne stare pismo...
- Ach – powiedział Hauru. - I co z nim zrobił?
- Kazałam mu je oddać pannie Angorian. Nauczycielce – wyjaśniłą Megan. - Żeby pokazać,
że przynajmniej próbował.
- I oddał? - zapytał Hauru.
- Skąd mam wiedzieć? Zapytaj Neila. Jest we frontowym pokoju z tą swoją maszyną –
odparła kobieta. - Ale nie wyciągniesz z niego nic sensownego.
- Chodźcie – powiedział Hauru do Michaela i Sophie, którzy rozglądali się po
błyszczącym, brązowo-pomarańczowym pokoju.
Wziął Mari za rękę i zaprowadził wszystkich po schodach na górę. Nawet na stopniach leżał
dywanik w zielono-różowy wzór, więc cała procesja z Hauru na czele prawie bezszelestnie
przeszła przez różowo-zielony korytarz i wkroczyła do pokoju z żółto-niebieskim dywanem.
Sophie jednak podejrzewała, że dwaj chłopcy pochyleni nad rozmaitymi magicznymi
pudełkami na wielkim stole pod oknem nie podnieśliby wzroku nawet wtedy, gdyby do
pokoju wmaszerowała orkiestra dęta. Główna magiczna skrzynka miała z przodu szkło jak
ta na dole, ale pokazywała tylko słowa i wykresy zamiast obrazków. Ze wszystkich
skrzynek wyrastały długie białe łodygi, które chyba zapuściły korzenie w ścianie po drugiej
stronie pokoju.
- Neil! - odezwał się Hauru.
- Nie przeszkadzaj! - rzucił jeden z chłopców. - On straci życie.
Sophie i Michael odruchowo cofnęli się do drzwi, żeby nikogo nie narażać, ale Hauru, bez
żadnych skrupułów gotów zabić siostrzeńca, podszedł do ściany i wyrwał łodygi z
korzeniami. Obraz na skrzynce znikł. Obaj chłopcy wymówili słowa, których chyba nawet
Marta nie znała. Potem jeden z nich obrócił się, krzycząc:
- Mari! Pożałujesz tego!
- Teraz to nie ja! - odkrzyknęła Mari.
Neil odwrócił się jeszcze bardziej i spojrzał oskarżycielsko na Hauru.
- Siema, Neil – powiedział przyjaźnie Hauru.
- Kto to jest? - zapytał drugi chłopiec.
- Mój beznadziejny wujek – wyjaśnił Neil, przeszywając Hauru wściekłym spojrzeniem.
Był wysoki, miał gęste brwi i jego wzrok robił wrażenie. - O co chodzi? Włącz wtyczkę z
powrotem.
- Ładne powitanie! - zrobił mu wymówkę Hauru. - Włączę, jeśli odpowiesz mi na jedno
pytanie.
Neil westchnął.
- Wujku Howellu, jestem w środku gry komputerowej.
- Nowej? - zainteresował się Hauru.
Obaj chłopcy zrobili niezadowolone miny.
- Nie, to ta, którą dostałem na Gwiazdkę – mruknął Neil. - Chyba wiesz, jak oni narzekają,
że to wyrzucanie pieniędzy. Nie dadzą mi następnej przed moimi urodzinami.
- W takim razie przekupię cię nową grą... - stwierdził Hauru.
- Naprawdę? - chłopcy wyrażnie się ożywili, a Neil dodał: - A możesz zrobić jeszcze jedną
taką, której nikt inny nie ma?
- Tak. Ale najpierw powiedz, co to jest – zarządał Hauru i podsunął Neilowi pod nos
lśniący szary papier.
Obaj chłopcy spojrzeli na kartkę.
- Wiersz – powiedział Neil takim tonem, jakim większość ludzi mówi: „To zdechły szczur”.
- Panna Angorian dała nam go w zeszłym tygodniu – dodał kolega. - Pamiętam gwiazdy i
zorze. To o pogodzie.
Sophie i Michael zamrugali, słysząc tę nową teorię, i nie mogli zrozumieć, dlaczego sami na
to nie wpadli. Neil tymczasem wykrzyknął:
- Hej! To moja zgubiona praca domowa! Gdzie ją znalazłeś? Czy ten dziwny tekst, który
się pojawił, jest twój? Panna Angorian powiedziała, że interesujący...na szczęście dla mnie...
i zabrała go do domu.
- Dzięki – powiedział Hauru. - Gdzie ona mieszka?
- Nad herbaciarnią pani Phillips. Cardiff Road – odparł Neil. - Kiedy mi dasz nową grę?
- Kiedy sobie przypomnisz, jak idzie reszta wiersza – odparł Hauru.
- To nieuczciwe! - zaprotestował Neil. - Nie pamiętam nawet tego zapisanego kawałka!
Nabrałeś mnie...! - Urwał, kiedy Hauru roześmiał się, pogrzebał w jednej workowatej
kieszeni i podał mu płaskie pudełeczko. - Wielkie dzięki! - zawołał chłopiec żarliwie i
natychmiast odwrócił się do swoich magicznych skrzynek.
Hauru, szczerząc zęby, wsadził wiązkę korzeni z powrotem w ścianę i gestem ponaglił
Sophie i Michaela do wyjścia. Neil z kolegą pogrążyli się w tajemniczym, gorączkowym
działaniu, a Mari jakoś wcisnęła się między nich i patrzyła z kciukiem w buzi.
Hauru pospiesznie wyszedł na różowo-zielone schody, ale Michael i Sophie ociągali
się przy drzwiach pokoju, zaciekawieni, o co tam chodziło. W środku Neil czytał głośno:
- Jesteś w zaklętym zamku z czterema drzwiami. Każde drzwi otwierają się na inny
wymiar. W Wymiarze Pierwszym zamek porusza się nieustannie i może pojawić się w
każdej chwili...
Sophie, kuśtykając po schodach, stwierdziła, że to brzmiało bardzo znajomo. Niemal
wpadła na Michaela, który zatrzymał się w połowie drogi, wyraźnie zażenowany. Hauru stał
na dole i kłócił się z siostrą.
- Jak to sprzedałaś wszystkie moje książki? - mówił. - Akurat jednej wyjątkowo potrzebuję.
Nie były twoje. Nie miałaś prawa się ich pozbywać.
- Przestań mi przerywać! - odparła Megan zniżonym, groźnym głosem. - Posłuchaj
wreszcie! Już ci mówiłam, nie prowadzę magazynu na twoje rupiecie. Przynosisz wstyd
mnie i Garethowi, kiedy tak paradujesz w tych szmatach, zamiast kupić porządny garnitur i
przynajmniej raz wyglądać po ludzku. Zadajesz się z hołotą i sprowadzasz jakichś
podejrzanych włóczęgów do mojego domu! Próbujesz mnie ściągnąć do swojego poziomu?
Masz wyższe wykształcenie i nawet nie znalazłeś przyzwoitej pracy, tylko się obijasz.
Zmarnowałeś tyle czasu na studiach, tyle cudzego poświęcenia, tyle pieniędzy...
Megan mogła stanowić godną przeciwniczkę dla pani Fairfax. Usta jej się nie
zamykały. Sophie zaczęła rozumieć, dlaczego Hauru tak często stosował wykręty. Megan
należała do tych osób, przy których każdy ma ochotę wycofać się cichutko do najbliższych
drzwi. Niestety, Hauru mógł się cofnąc jedynie na schody, gdzie tkwili już jak w pułapce
Sophie i Michael.
- ...nigdy nie przepracowałeś uczciwie ani jednego dnia, nigdy nie miałeś posady
zasługującej na szacunek, ja i Gareth wstydzimy się za ciebie. Przychodzisz tutaj i
rozpuszczasz Mari... - ciagnęła niepowstrzymanie Megan.
Sophie przepchnęła się obok Michaela i majestatycznie zeszła po schodach, przybierając
postawę pełną goności.
- Chodźmy, Hauru – powiedziała wyniosłym tonem. - Naprawdę musimy już wracać. My tu
stoimy, a pieniąze przechodzą nam koło nosa i twoi słudzy pewnie już sprzedają złote
półmiski. Miło było panią poznać – rzuciła do Megan, kiedy dotarła na dół – ale czas nas
goni. Hauru jest bardzo zajętym człowiekiem.
Megan lekko się zakrztusiła i spojrzała na staruszkę. Sophie dostojnie skinęła głową i
popchnęłą Hauru w stronę oszklonych drzwi wejściowych. Michael był czerwony jak burak.
Hauru jeszcze odwrócił się do Megan i zapytał:
- Mój stary samochód wciąż jest w garażu, czy też go sprzedałaś?
- Tylko ty masz kluczyki – odparła kwaśno Megan.
Tak odbyło się ich pożegnanie. Frontowe drzwi trzasnęły i Hauru poprowadził ich do
kwadratowego białego buynku na końcu płaskiej czarnej drogi. Nie wspomniał już ani
słowem o Megan. Powiedział tylko, otwierając kluczem szerokie drzwi budynku:
- Zakładam, że surowa nauczycielka angielskiego powinna mieć egzemplarz tej ksiażki.
Sophie wolałąby zapomnieć o następnym przeżyciu. Pojechali bezkonnym powozem,
który pędził z przerażającą szybkością, warczał, śmierdział i podskakiwał na najbardziej
stromych drogach, jakie Sophie dotąd widziała – tak stromych, że nie rozumiała, dlaczego
stojące przy nich domy nie zwalą się na kupę w dole. Zamknęła oczy, chwyciłą się
kurczowo jakichś kawałków oderwanych od siedzenia i miała tylko nadzieję, ze podróż
szybko się skończy.
Na szczęście wkrótce wyjechali na bardziej płąską drogę z domami stłoczonymi po obu
stronach. Zatrzyamli się przy dużym oknie, zasłoniętym białą kotarą, z wywieszką:
HERBACIARNIA ZAMKNIĘTA
. Lecz kiedy Hauru nacisnął dzwonek przy małych drzwiach
obok okna, panna Angorian otworzyła.
Wszyscy wytrzeszczyli na nią oczy. Jak na surową nauczycielkę była zadziwiająco młoda,
smukła i atrakcyjna. Miała granatowoczarne włosy spływające po obu stronach twarzy w
kształcie serca, oliwkową cerę i ogromne ciemne oczy. O jej zawodzie mogło świadczyć
jedynie bystre spojrzenie.
- Pan Howell Jenkins, jak sądzę – zwróciła się do Hauru. Miała niski, melodyjny głos, w
którym dźwięczała pewność siebie i lekka nuta rozbawienia.
Hauru przez chwilkę był zbity z tropu. Potem błysnął uśmiechem. I tak oto, pomyślała
Sophie, prysły piękne marzenia Lettie i pani Fairfax. Panna Angorian była dokładnie taką
osobą, w jakiej ktoś taki jak Hauru z pewnością natychmiast się zakocha. Zresztą Michael
też patrzył z zachwytem. I chociaż wszystkie domy w sąsiedztwie wydawały się puste,
Sophie nie miała wątpliwości, że pełno w nich ludzi, którzy znają zarówno Hauru, jak i
pannę Angorian i obserwują z zaciekawieniem rozwój wypadków. Czuła na sobie
niewidzialne oczy. Market Chipping był taki sam.
- Panna Angorian, prawda? - odpowiedział głądko Hauru. - Przepraszam, że niepokoję, ale
w zeszłym tygodniu popełniłem głupi błąd i zabrałęm wypracowanie domowe mojego
siostrzeńca zamiast dość ważnego tekstu, który miałem ze sobą. Jak rozumiem, Neil dał go
pani na dowód, że nie wymigiwał się od pracy.
- Owszem – potwierdziłą panna Angorian. - Niech pan wejdzie i go zabierze.
Niewidzialna publiczność we wszystkich oknach na pewno wytrzeszczyła oczy i
wyciągnęła szyje, kiedy Hauru, Michael i Sophie weszli do domu panny Angorian i
pomarzerowali na piętro do maleńskiego, schludnego salonu.
Panna Angorian powiedziałą troskliwie do Sophie:
- Może pani usiądzie?
Sophie jeszcze się trzęsła po podróży powozem bez koni. Chętnie wiec spoczęła na jednym
z dwóch krzeseł. Okazało się niezbyt wygodne. Pokój panny Angorian urządzono z myślą o
nauce, nie odpoczynku. Obok wielu dziwnych rzeczy znajdowały się tam regały pełne
książek, stosy papierów na stole i teczki spiętrzone na podłodze. Sophie siedziała i patrzyła,
jak Michael gapi się cielęcym wzrokiem na pannę Angorian, a Hauru włącza swój czar.
- Skąd pani wie, jak się nazywam? - zapytał uwodzicielsko.
- Jest pan tematem licznych plotek w tym miasteczku – wyjaśniła panna Angorian,
przetrząsając papiery na stole.
- I czego się pani dowiedziała z tych plotek? - ciągnął Hauru.
Oparł się wdzięcznie na końcu stołu i próbował uchwycić spojrzenie panny Angorian.
- Na przykład, że pan się pojawia i niespodziewanie znika.
- I co jeszcze?
Hauru śledził każdy ruch panny Angorian takim wzrokiem, że Sophie wiedziałą, że Lettie
nie ma szans, chyba że panna Angorian natychmiast również zakocha się w Hauru.
Ale nauczycielka najwyraźniej nie byłą kochliwa.
- Wiele innych rzeczy, raczej mało pochlebnych – odparła i spojrzała na Michaela, który się
zarumienił, a potem na Sophie i chyba uznała, że lepiej przemilczeć temat. Podała Hauru
żółtawą kartkę z falistymi brzegami. - Pański tekst – powiedziała. - Wie pan, co to jest?
- Oczywiście – zapewnił Hauru.
- Więc proszę mi powiedzieć – zażądała.
Hauru wziął kartkę. Nastąpiła krótka utarczka, kiedy próbował jednocześnie wziąć
nauczycielkę za rękę. Panna Angorian wygrała i schowała ręce za plecami. Hauru
uśmiechnął się rozbrajająco i przekazał papiery Michaelowi.
- Ty powiedz – polecił.
Zaczerwieniona twarz Michaela rozjaśniła się, jak tylko spojrzał na kartkę.
- Zaklęcie! Och, potrafię je zrobić... to powiększenie, prawda?
- Tak myślałam – stwierdziłą panna Angorian oskarżycielskim tonem. - Ciekawe, na co
panu takie rzeczy.
- Panno Angorian – powiedział Hauru. - Skoro tyle pani o mnie słyszała, musi pani
wiedzieć, ze napisałem doktorat o czarach i zaklęciach. Patrzy pani, jakby mnie
podejrzewała o uprawianie czarnej magii! Zapewniam, nigdy w życiu nie rzuciłem żadnego
czaru.
Sophie nie mogła powstrzymać cichego parsknięcia, słysząc to oczywiste kłamstwo.
- Z ręką na sercu – ciągnął Hauru, spoglądając na nią z irytacją. - To zaklęcie wyłącznie do
celów naukowych. Jest bardzo stare i rzadkie. Dlatego chciałem je odzyskać.
- No więc je pan odzyskał – rzuciła energicznie panna Angorian. - Zanim pan wyjdzie,
mogę dostać w zamian pracę domową Neila? Kserowanie jest drogie.
Hauru usłużnie wyjął szarą kartkę, ale nie oddał jej nauczycielce.
- Ten wiersz... - zaczął. - Nie daje mi spokoju. Nie mogę sobie przypomnieć reszty. To
Walter Raleigh, prawda?
Panna Angorian zmiażdżyłą go wzrokiem.
- Bynajmniej. To wiersz Johna Donne'a, zresztą bardzo znany. Mam tutaj tom jego poezji,
jeśli chce pan odświerzyć sobie pamięć.
- Poproszę – powiedział.
Z wyrazu oczu Hauru, kiedy śledziły pannę Angorian podchodzącą do regału, Sophie
wywnioskowała, że to byl prawdziwy powód wizyty w tej dziwnej krainie, gdzie mieszkała
jego rodzina. Ale to nie znaczyło, że nie próbował upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu.
- Panno Angorian – powiedział prosząco, mierząc wzrokiem jej figurę, kiedy sięgała po
książkę. - Poszłaby pani ze mną na kolację dziś wieczorem?
Nauczycielka odwróciła się z dużą książką w ręku, jeszcze bardziej surowa niż wcześniej.
- Nie poszłabym – odpowiedziała. - Na pewno pan wie, że jestem zaręczona z Benem
Sullivanem...
- Nigdy o nim nie słyszałem – wtrącił Hauru.
- Mój narzeczony – wyjaśniłą panna Angorian. - Zniknął kilka lat temu. Przeczytać panu
ten wiersz?
- Och tak – poprosił Hauru bez cienia skruchy. - Ma pani taki piękny głos.
- Zacznę od drugiej zwrotki – zdecydowała panna Angorian – skoro ma pan pierwszą w
ręku.
Czytała bardzo dobrze, nie tylko melodyjnie, ale też tak, że druga zwrotka wpadała w
rytm pierwszej, do której zdaniem Sophie wcale nie pasowała.
- Jeśli tylko jest w twej mocy
Niewidzialne widzieć dziwy,
Pędź tysiące dni i nocy.
Aż ośnieży cię włos siwy:
Jedź, a powiesz po powrocie,
Że widziałeś cudów krocie,
Ale przecie
Nigdzie w świecie
Nie dowierza się kobiecie.
Jeśli znajdziesz... *
Hauru straszliwie zbladł. Pot wystąpił mu na czoło.
- Dziękuję – przerwał. - Tyle wystarczy. Nie będę już pani fatygował. Nawet wierna kobieta
zdradza w ostatniej zwrotce, prawda? Teraz pamiętam. Głupiec ze mnie. John Donne,
oczywiście.
Panna Angorian opuściłą książkę i popatrzyła na niego. Zdobył się na wymuszony uśmiech.
--------
* John Donne Pieśń, tłum. Stanisław Barańczak, w: John Donne 77 wierszy, wyd. Znak, Kraków 1998.
- Musimy już iść. Na pewno nie zmieni pani zdania co do kolacji?
- Nie – odpowiedziała panna Angorian. - dobrze się pan czuje, Jenkins?
- Doskonale – zapewnił Hauru.
Pospiesznie wygonił Sophie i Michaela na schody i na ulicę. Niewidzialni widzowie w
domach pewnie pomyśleli, że panna Angorian ściga ich z szablą w ręku, jeśli sądzili po
szybkości, z jaką Hauru wepchnął ich do okropnego bezkonnego powozu i odjechał.
- Co się stało? - zapytał Michael.
Hauru udał, że nie słyszy. Pojazd z rykiem i ze zgrzytem wspinał się znowu na wzgórze, a
Sophie kurczowo trzymała się kawałków siedzenia. Michael odczekał, aż Hauru zamknie
pojazd na klucz w szopie, i ponownie powtórzył pytanie.
- Och, nic – odparł nonszalancko Hauru, prowadząc ich z powrotem do żółtego domu o
nazwie Rivendell. - Wiedźma z Pustkowia dopadła mnie swoją klątwą i już. Prędzej czy
później to musiało się stać. - Kiedy otwierał furtkę do ogrodu, zaczął coś obliczać w
pamięci. - Najwyżej dziesięć tysięcy – mruknął. - Mniej więcej tyle wypada na Sobótkę.
- Co wypada na Sobótkę? - zapytała Sophie.
- Czas, kiedy przeżyję dziesięć tysięcy dni – odpowiedział Hauru. - A wtedy, pani Wścibska
– ciągnął, wkraczając do ogrodu Rivendell – będę musiał wrócić do Wiedźmy z Pustkowia.
Sophie i Michael zatrzymali się na ścieżce i zagapili na plecy Hauru, z tajemniczym
napisem WALIA RUGBY.
- Jeśli będę unikał syren – słyszeli jego mamrotanie – i nie dotknę korzenia mandragory...
Michael zawołał:
- Musimy wracać do tego domu?!
A Sophie zawołała:
- Co zrobi Wiedźma?!
- Boję się pomyśleć – odparł Hauru. - Nie wchodź, jak nie chcesz, Michaelu.
Otworzył drzwi z falistego szkła. Za nimi znajował się znajomy mroczny pokój w zamku.
Senne płomienie Kalcyfera rzucały nikły błękitnozielony odblask na ściany. Hauru odrzucił
do tyłu długie rękawy i dołożył Kalcyferowi polano.
- Dopadła mnie, sinogęby. - powiedział.
- Wiem – odparł Kalcyfer. - Czułem, że się zaczyna.
Rozdział 12
w którym Sophie udaje starą matkę Hauru
Sophie nie widziała wielkiego sensu w oczernianiu Hauru przed Królem, skoro
Wiedźma i tak go dopadła. Ale Hauru oświadczył, że teraz tym bardziej mu na tym zależy.
- Będę musiał się nieźle namęczyć, żeby się wymknąć Wiedźmie – wyjaśnił. - Nie mogę
jeszcze do tego użerać się z Królem.
Więc następnego dnia po południu Sophie włożyła nowe ubranie i siedziała wystrojona,
chociaż trochę sztywna, czekając, aż Michael się przygotuje i Hauru wyjdzie z łazienki.
Tymczasem opowiadała Kalcyferowi o dziwnej krainie, gdzie mieszka rodzina Hauru.
Przynajmniej ni emusiała myśleć o Królu.
Kalcyfer okazał żywe zainteresowanie.
- Wiedziałem, że on pochodzi z obcych stron – powiedział. - Ale to wygląda na inny świat.
Wiedźma z Pustkowia sprytnie zrobiła, że wysłała stamtąd klątwę. Bardzo sprytnie.
Podziwiam taką magię, która wykorzystuje coś, co już istnieje, i zmienia to w klątwę. Sam
się nad tym zastanawiałem, kiedy wczoraj czytaliście ten tekst z Michaelem na głos. Głupi
Hauru za dużo jej o sobie powiedział.
Sophie popatrzyła na chudą, siną twarz Kalcyfera. Nie zdziwiła się, że demon podziwia
klątwę ani że nazwał Hauru głupcem. Kalcyfer zawsze obrażał czarnoksiężnika. Ale czy
naprawdę go nienawidził? Wyglądał tak demonicznie, że nie mogła tego odgadnąć.
Przeniósł na nią spojrzenie pomarańczowych oczu.
- Ja też się boję – wyznał. - Dostanę za swoje, jak Wiedźma schwyta Hauru. Jeśli przedtem
nie zerwiesz kontraktu, w żadem sposób nie zdołam ci pomóc.
Zanim Sophie zdążyła zapytać o coś więcej, Hauru wypadł z łazienki, szykowny i
wystrojony, napełniając pokój zapachem róż i wezwał Michaela. Chłopiec zbiegł z łomotem
po schodach w nowym niebieskim aksamitnym ubraniu. Sophie wstała i wzięła swoją
wierną laskę. Czas było iść.
- Wyglądasz jak wielka pani! - pochwalił ją Michael.
- Przynosi mi chlubę – zgodził się Hauru. - Tylko po co ten okropny kij.
- Niektórzy ludzie myślą tylko o sobie – burknęła Sophie. - Nigdzie się nie ruszę bez laski.
Potrzebuję jej jako moralnego wsparcia.
Hauru podniósł oczy do sufitu, ale nie dyskutował.
Dostojnie wkroczyli na ulicę Kingsburry. Sophie oczywiście obejrzała się, żeby sprawdzić,
jak tutaj wygląda zamek. Zobaczyła duży łuk bramy ocieniający niewielkie czarne drzwi.
Reszta zamku wyglądała jak ślepy, otynkowany mur wciśnięty pomiędzy dwie rzeźbione
kamienne fasady domów.
- Zanim zapytasz – odezwał się Hauru – w rzeczywistości to tylko nieużywana stajnia.
Tędy.
Wędrowali ulicami, równie wytworni, jak inni przechodnie. Spotykali jednak
niewielu ludzi. Kingsburry leżało daleko na połudnu i panował tutaj straszliwy upał.
Chodniki błyszczały w słońcu. Sophie odkryła kolejną ujemną stronę starości: źle się czuła
przy takiej pogodzie. Okazałe budowle pływały jej przed oczami. Złościła się, bo chciała
obejrzeć miasto, ale pozostało jej tylko mętne wspomnienie wyniosłych budynków,
zwieńczonych złotymi kopułąmi.
- Przy okazji – odezwał się Hauru – pani Pentstemmon będzie się zwracała do ciebie: pani
Pendragon. Tutaj występuję pod tym nazwiskiem.
- Po co? - zapytała Sophie.
- Dla kamuflażu – wyjaśnił. - Pendragon to piękne nazwisko, znacznie lepsze niż Jenkins.
- Mnie tam całkiem wystarczy zwyczajne nazwisko – burknęła Sophie, kiedy skręcili w
wąską, na szczęście chłodną uliczkę.
- Nie każdy może być Szlonym Kapelusznikiem – odparł Hauru.
Dom pani Pentstemmon, wysoki i elegancki, stał na końcu wąskiej uliczki. Po obu
stronach okazałych frontowych drzwi rosły w donicach drzewka pomarańczowe. Drzwi
otworzył starszy lokaj w czarnym aksamicie, który wprowadził gości do cudownie
chłodnego holu z marmurową posadzką w czarno-białą szachownicę. Michael ukradkiem
próbował wytrzeć pot z czoła. Hauru, który nigdy nie wyglądał na zmęczonego upałem,
żartował z lokajem i traktował go jak starego znajomego.
Lokaj przekazał ich paziowi w czerwonym aksamicie. Sophie, prowadzona ceremonialnie
przez chłopca po wypolerowanych schodach, zaczynała rozumieć, dlaczego to odpowiednia
praktyka przed wizytą u Króla. Już czuła się jak w pałacu. Paź wprowadził ich do
zacienionej bawialni, prawdopodobnie znacznie szykowniejszej niż królewska. Dookoła
wszystko było białe, niebieskie i złote, ozdobne i wytworne. Najwytworniejsza była sama
pani Pentstemmon. Wysoka i chuda, siedziała sztywno wyprostowana w złoto-niebieskim
wzorzystym fotelu. Nieruchomą dłoń w mitence ze złotej siatki wspoerała na lasce ze złotą
rączką. Miała na sobie jedwalną suknię w kolorze starego złota, bardzo sztywną i
staroświecką, a na głowie złocisty stroik przypominający koronę, zawiązany na dużą złotą
kokardę pod kościstym wystającym podbródkiem. Sophie nigdy jeszcze nie widziała równie
wytwornej i przerażającej damy.
- Ach, mój drogi Howell – powiedziała pani Pentstemmon, wyciągając złotą mitenkę.
Hauru skłonił się i pocałował mitenkę, czego wyraźnie od niego oczekiwała. Zrobił to z
wielkim wdziękiem, ale efekt został zepsuty nieco przez widok jego drugiej ręki, ukrytej za
plecami i machającej wściekle na Michaela. Chłopiec trochę za późno zrozumiał, że
powinien stanąć przy drzwiach obok pazia. Cofnął się tam aż nazbyt skwapliwie,
zadowolony, że może się oddalić od pani Pentstemmon.
- Pozwoli pani sobie przedstawić moją starą matkę – odezwł się Hauru i skinął na Sophie.
Ponieważ podobnie jak Michael nie miała ochoty się zbliżyć, musiał róznież na nią
pomachać.
- Uroczo. Przemiło – powiedziała pani Pentstemmon i wyciągnęła do Sophie złotą mitenkę.
Sophie przypuszczała, że też powinna ucałować dłoń damy, ale nie mogła się na to zdobyć.
Położyła więc własną dłoń na mitence. Palce okryte złotą koronką przypominały stare,
zimne szpony. Kiedy Sophie ich dotknęła niemal się zdziwiła, że pani Pentstemmon żyje.
- Proszę wybaczyć, że nie wstanę, pani Pendragon – powiedziała pani Pentstemmon. - Moje
zdrowie szwankuje. Z tego względu musiałam odejść na emeryturę przed trzema laty.
Siadajcie oboje.
Próbując opanować drżenie, Sophie zasiadła majestatycznie na wzorzystym fotelu
naprzeciwko pani Pentstemmon i wsparła się na lasce w sposób, miała nadzieję, równie
elegancki.
Hauru z gracją wyciągnał się na krześle obok. Wydawał się całkiem swobony, czego Sophie
mu zazdrościła.
- Mam osiemdziesiąt sześć lat – oznajmiła pani Pentstemmon. - A pani, droga pani
Pendragon?
- Dziewięćdziesiąt – rzuciła Sophie pierwszą liczbę, która jej przyszła do głowy.
- Aż tyle? - zdziwiła się pani Pentstemmon z odcieniem wielkopańskiej zazdrości. -
Porusza sie pani niesłychanie sprawnie.
- O tak, ona jest cudownie sprawna – zgodził się Hauru. - Czasami nawet trudno za nią
nadążyć.
Pani Pentstemmon zmierzyła go spojrzeniem świadczącym, że dawniej była nauczycielką
równie surową, jak panna Angorian.
- Rozmawiam z twoją matką – zwróciła mu uwagę. - Przypuszczam, że jest z ciebie tak
dumna jak ja. Obie przyłożyłyśmy rękę do uformowania ciebie. Można powiedzieć, że
jesteś naszym wspólnym dziełem.
- Więc nie uważa pani, że sam też trochę zrobiłem? - zapytał Hauru. - Dodałem kilka
własnych akcentów?
- Owszem, kilka, które nie całkiem przypadły mi do gustu. - odparła pani Pentstemmon. -
Ale chyba nie chcesz tu siedzieć jako przedmiot dyskusji. Idź na taras i zabierz ze sobą
swojego pazia. Hunch poda wam zimne napoje. Zmykaj.
Gdyby nie zdenerwowanie, Sophie parsknęłaby śmiechem na widok miny Hauru.
Widocznie wcale się nie spodziewał takiego obrotu rzeczy. Ale wstał, tylko nieznacznie
wzruszając ramionami, rzucił Sophie ostrzegawcze spojrzenie i wyszedł z pokoju,
poganiając przed sobą Michaela. Pani Pentstemmon odrobinę przekręciła sztywne ciało i
odprowadziła ich wzrokiem. Potem znowu zwróciła się do Sophie, którą ogarnęło jeszcze
większe zdenerwowanie.
- Kto? Michael? - zdumiała się Sophie.
- Ależ skąd! - zaprzeczyłą pani Pentstemmon. - Wątpię, czy jest dość bystry, żeby dać mi
powody do niepokoju. Mówię o Howellu, pani Pendragon.
- Och! - westchnęła Sophie, zastanawiając się, dlaczego pani Pentstemmon użyła czasu
przyszłego. Z pewnością Hauru już dawno zszedł na złą drogę.
- Weźmy jego wygląd – ciągnęła pani Pentstemmon. - Na przykład ubranie.
- On bardzo o siebie dba – przyznała Sophie, chociaż pomyślała, że to za mało
powiedziane.
- Zawsze dbał. Ja też dbam o wygląd i nie widzę w tym nic złego – kontynuowała pani
Pentstemmon. - Ale dlaczego on paraduje w zaczarowanym ubraniu? To olśniewający czar
przyciągania, skierowany do pań... bardzo dobrze zrobiony, muszę przyznać, i ledwie
widoczny nawet dla mojego wyćwiczonego oka, ponieważ ukryty w szwach... który czyni
go niezwykle ponętnym dla płci pięknej. To oznacza tendencję zniżkową w czarnych
sztukach i niewątpliwie budzi pani macierzyńską troskę, pani Pendragon.
Sophie z zakłopotaniem pomyślała o szkarłatno-szarym ubraniu. Zacerowała rozdarte szwy,
ale nie zauważyła w nich nic szczególnego. Pani Pentstemmon byla jenak specjalistką od
magii, a Sophie znałą się tylko na strojach.
Dama złożyła obie złote mitenki na gałce laski, pochyliła sztywny tułów i wwierciła w
Sophie przenikliwe spojrzenie. Sophie czuła się coraz bardziej nieswojo.
- Moje życie prawie przeminęło – obwieściła pani Pentstemmon. - Śmierć depcze mi po
piętach.
- Och, na pewno tak nie jest – zaprzeczyła Sophie, siląc się na kojący ton, co nie
przychodziło łatwo pod świdrującym wzrokiem pani Pentstemmon.
- Zapewniam, że tak jest – ucięła pani Pentstemmon. - Dlatego tak bardzo pragnęłam się z
panią spotkać. Howell był moim ostatnim uczniem i zdecydowanie najlepszym. Chciałam
już odejść na emeryturę, kiedy przybył do mnie z obcego kraju. Sądziłam, że już zrobiłam
swoje, kiedy wyszkoliłam Benjamina Sullivana... którego pewnie pani zna jako
czarnoksiężnika Sulimana, niech spoczywa w spokoju!... i umieściłam go na stanowisku
Nadwornego Maga. Co dziwne, pochodził z tego samego kraju co Howell. Potem zjawił się
pani syn i od razu zobaczyłam, że ma dwa razy więcej wyobraźni i dwukrotnie większe
zdolności. Przyznaję, dostrzegłam u niego pewne wady charakteru, ale wiedziałam, że
posiada dobrą moc. A jaki jest teraz?
- Właśnie, jaki? - zapytała Sophie.
- Coś się z nim stało – oświadczyła pani Pentstemmon, wciąż przeszywając Sophie
palącym wzrokiem. - I zamierzam to naprawić zanim umrę.
- Jak pani myśli, co się stało? - zapytała Sophie.
- Tego mogę się dowiedzieć tylko od pani – powiedziała pani Pentstemmon. -
Przeczuwam, że przeszedł tę samą drogę, jak Wiedźma z Pustkowia. Podobno dawniej nie
byla zła... chociaż słyszałam tylko takie pogłoski, ponieważ ona jest najstarsza z nas
wszystkich i zachowuje młodość wyłącznie dzięki swojej sztuce. Howell posiada
identyczny dar. Wydaje się, że ludzie obdarzeni wyjątkowymi zdolnościami nie potrafią się
oprzeć pewnej dodatkowej, niebezpiecznej formie talentu, która wywołuje fatalną skazę i
rozpoczyna powolną drogę do zła. Czy pani przypadkiem nie podejrzewa, co to może być?
Sophie usłyszała w myślach głos Kalcyfera: „Ten kontrakt na dłuższą metę żadnemu z nas
nie przyniesie korzyści”. Zrobiło jej się zimno pomimo upału, który napływał przez otwarte
okna eleganckiego, cienistego pokoju.
- Cóż... - zaczęła niepewnie. - On zawarł jakiś kontrakt ze swoim ogniowym demonem.
Dłonie pani Pentstemmon zadrżały lekko na rączce laski.
- To jest to. Pani musi zerwać ten kontrakt.
- Gdybym tylko wiedziała, jak – westchnęła Sophie.
- Z pewnością macierzyńskie uczucia i własny silny magiczny dar podpowiedzą pani
właściwy sposób – przekonywała wiekowa dama. - Przyglądałam się pani, chociaż może
pani nie zauważyła...
- Och, zauważyłam – wtrąciła Sophie.
- ... i podoba mi się pani dar – ciągnęła wyniosła nauczycielka. - Nadaje życie
przedmiotom, jak tej lasce, z którą pani widocznie rozmawiała, aż zmieniła ją w coś, co laik
nazwałby magiczną różdżką. Myślę, że bez wiekszych trudności zerwie pani ten kontrakt.
- Tak, ale muszę znać warunki – zauważyła Sophie. - Czy Hauru pani powiedział, że jestem
czarownicą, bo jeśli tak...
- Nie. Nie trzeba się wstydzić. Może pani polegać na moim doświadczeniu w tych
sprawach – uspokoiła ją pani Pentstemmon.
Potem, ku uldze Sophie, zamknęła oczy. Zupełnie jakby wyłączyła silne światło.
- Nie znam się na takich kontraktach, ani nie chcę się znać – podjęła. Laska znowu się
zachwiała. Wargi pani Pentstemmon ściągnęły się w linię, jakby ich włąścicielka
niespodziewanie rozgryzła ziarnko pieprzu. - Teraz jednak rozumiem, co się stało z
Wiedźmą. Zawarla kontrakt z ogniowym demonem i po latach on przejął nad nią kontrolę.
Demony nie odróżniają dobra od zła. Ale można je przekupić i nakłonić do ugody. Pod
warunkiem, że dostaną coś cennego, co mają tylko ludzie. To przedłuża życie zarówno
człowieka, jak demona, a człowiek dodaje magiczną moc demona do swojej własnej. - Pani
Pentstemmon otworzyła oczy. - Tyle tylko mogę powiedzieć na ten temat. Radzę jednak
dowiedzieć się, co otrzymał te demon. Teraz muszę panią pożegnać. Potrzebuję
odpoczynku.
I jak za sprawą czarów, czyli prawdopodobnie za ich sprawą, drzwi otworzyły się i wszedł
paź, żeby wyprowadzić gościa z pokoju. Sophie wyszła z największą radością. Przez
ostatnie minuty dosłownie skręcała się z zakłopotania. Obejrzałą się na sztywną,
wyprostowaną sylwetkę pani Pentstemmon. Zastanawiała się, czy przeżywałaby takie
katusze podczas tej wizyty, gdyby naprawdę była starą matką Hauru. Doszła do wniosku, że
raczej tak.
- Chylę czoło przed Hauru, że wytrzymał dłużej niż jeden dzień z taką nauczycielką! -
mruknęła do siebie.
- Tak, proszę pani? - zapytał paź, myśląc, że zwróciła się do niego.
- Mówiłam, schodź powoli ze schodów, bo za tobą nie nadążę – skłamała Sophie. Kolana
się pod nią uginały. - Wy, młodzi, zawsze tak pędzicie.
Paź sprowadzał ją powoli i troskliwie po lśniących schodach. W połowie drogi Sophie na
tyle otrząsnęła się z przytłączającego wpływu pani Pentstemmon, że zaczęła rozważać kilka
rzeczy, które usłyszała. Stara nauczycielka Hauru powiedziała, że Sophie jest czarownicą.
Cóż, możliwe. To tłumaczyłoby popularność niektórych kapeluszy, pomyślała. I związek
hrabiego z Jane Farrier. I pewnie zazdrość Wiedźmy z Pustkowia. Zupełnie jakby Sophie
zawsze o tym wiedziała. Ale dawniej myślała, że nie powinna posiadać magicznego daru,
jako najstarsza z trzech sióstr. Lettie znacznie bardziej się nadawała do takich rzeczy.
Potem przypomniała sobie szkarłątno – szary strój i mało nie spadła ze schodów. To ona
wszyła w niego czar. Pamiętała, jak z nim rozmawiała. „Przyciągasz dziewczęta jak
magnes!” - tak powiedziała. I oczywiście przyciągał. Oczarował Lettie tamtego dnia w
sadzie. Wczoraj, nieco zamaskowany, widocznie wywarł sekretny wpływ również na pannę
Angorian.
O rety! - pomyślała Sophie. Przeze mnie Hauru złąmie dwa razy więcej serc! Muszę jakoś z
niego ściągnąć to ubranie!
Hauru, w tymże ubraniu, czekał z Michaelem w chłodnym czarno-białym holu. Michael
szturchnął hauru z zaniepokojoną miną, kiedy Sophie powoli zeszła ze schodów za paziem.
Hauru posmutniał.
- Wyglądasz na zmęczoną – powiedział. - Lepiej dajmy sobie spokój z Królem. Sam się
oczernię, kiedy pójdę przeprosić w twoim imieniu. Wyznam, że wpędziłem cię w chorobę
swoim złym postępowaniem. Zresztą to prawda, sądząc po twojej minie.
Sophie rzeczywiście nie miałą ochoty na wizytę u Króla. Ale przypomniała sobie, co mówił
Kalcyfer. Jeśli Król wyśle Hauru na Pustkowie i Wiedźma go złapie, Sophie już nigdy nie
odzyska młodości.
Pokręciła głową.
- Po pobycie u pani Pentstemmon wizyta u Króla Ingarii to dla mnie pestka.
Rozdział 13
w którym Sophie oczernia Hauru
Sophie znowu źle się poczuła, kiedy dotarli do pałacu. Złote pałacowe kopuły
oślepiały ją swym blaskiem. Do głównego wejścia prowadziły szerokie schody, na których
co sześć stopni stał wartownik w szkarłatnym mundurze. Biedni chłopcy na pewno prawie
mdleją w tym upale, pomyślała zdyszana, półprzytomna Sophie, mijając ich w mozolnej
wspinaczce.
Na szczycie schodów zaczynały się łukowe przejścia, sale, korytarze, arkady, jedno za
drugim. Sophie szybko straciła rachubę. Przy każdych łukowych odrzwiach wspaniale
odziany osobnik w rękawiczkach – jakimś cudem wciąż białych pomimo panującego upału
– pytał o cel ich wizyty, po czym prowadził do następnego wystrojonego pana przy
kolejnych łukowych drzwiach.
- Pani Pendragon do Króla! - niósł się echem przez rozległe sale głos każdego z nich.
Mniej więcej w połowie drogi Hauru został uprzejmie oddzielony od grupy i kazano mu
zaczekać. Sophie i Michaela dalej przekazywano z rąk do rąk. Zaprowadzono ich na górę,
gdzie wspaniałe stroje zmieniły się z czerwonych w niebieskie, i przekazywano dalej, aż
weszli do poczekalni wyłożonej boazerią z drewna w stu rozmaitych odcieniach. Tam
odsunięto na bok Michaela i również kazano mu zaczekać. Sophie, która sama już nie
wiedziała, czy śni jakiś dziwaczny sen, została wprowadzona przez ogromne podwójne
drzwi. Tym razem głos budzący echa oznajmił;
- Wasza Królewska Mość, oto pani Pendragon.
I oto był Król, prawie na środku dużej sali, zasiadający nie na tronie, lecz na zwykłym
kanciastym krześle, ozdobionym tylko malym złotym listkiem, ubrany znacznie skromniej
niż usługujący mu osobnicy. Siedział całkiem sam, z jedną nogą wysuniętą po królwsku do
przodu. Był przystojny, nieco pulchny. Sophie wydał się całkiem młody i trochę za bardzo
dumny, że jest królem. Uważała, że z taką twarzą powinien okazywać mniej pewności
siebie.
- No – zaczął – w jakiej sprawie matka czarnoksiężnika Hauru chciała mnie widzieć?
Sophie nagle przytłoczyła świadomość, że oto stoi i rozmawia z prawdziwym włądcą.
Pomyślała w oszołomieniu, że to zupełnie tak, jakby siedzący przed nią człowiek i
ogromna, ważna godność królewska stanowiły dwie różne rzeczy, które tylko przypadkiem
zajmują to samo krzesło. I odkryła, że zapomniała każde słowo starannej, wyważonej
przemowy, przygotowanej przez Huru. Ale coś musiała powiedzieć.
- Wysłał mnie z wiadomością, że nie będzie szukał pańskiego brata – palnęła. - Wasza
Królewska Mość.
Popatrzyła na Króla. Król popatrzył na nią. Całkowita katastrofa.
- Na pewno? - zapytał Król. - Czarnoksiężnik wydawał się chętny, kiedy z nim
rozmawiałem.
Jedno co Sophie zostało w głowie, to że ma oczernić Hauru, więc powiedziała:
- Skłamał. Nie chcia rozgniewać Waszej Królewskiej Mości. Zawsze się wykręca.
- I tym razem próbuje się wykręcić od szukania mojego brata Justyna – odgadł Król. -
Rozumiem. Niech pani usiądzie i wytłumaczy mi przyczyny jego postępowania.
Drugie zwykłe kszesło stało w sporej odległości od Króla.
Sophie usiadła i oparła dłonie na lasce jak pani Pentstemmon, z nadzieją, że to pomoże. Ale
w głowie wciąż miała ryczącą białą pustkę tremy. Nie wymyśliła nic lepszego niż:
- Tylko tchórz wysyła swoją starą matkę, żeby się za nim wstawiła. Z tego widać jaki on
jest, Wasza Królewska Mość.
- To niezwykły krok – stwierdził Król z powagą. - Ale uprzedziłem, że go wynagrodzę, jeśli
się zgodzi.
- Och, jemu nie zależy na pieniądzach – odparła Sophie. - On się śmiertelnie boi Wiedźmy
z Pustkowia. Rzuciała na niego klątwę i ta klątwa właśnie go dopadła.
- Więc na wszelkie powody, żeby się bać – przyznał Król z lekkiem drżeniem. - Ale proszę
mi powiedzieć więcej o swoim synu.
Więcej o Hauru? - pomyślałą rozpaczliwie Sophie. Muszę go oczernić! W głowie miała
taką pustkę, że przez sekundę wydawało jej się, że Hauru nie ma żadnych wad. Co za
głupota!
- No więc jest kapryśny, niedbały, samolubny i rozhisteryzowany – wyliczała. - Czasami
myślę, że nie dba o nikogo, tylko o siebie... a potem się dowiaduję, jak wielkodusznie kogoś
potraktował. I myślę sobie, że on spełnia dobre uczynki tylko wtedy, jeśli akurat to mu na
rękę... ale potem widzę, że liczy za mało biedakom. Nie wiem, Wasza Królewska Mość. On
jest ni taki, ni siaki.
- Moim zdaniem – odezwał się Król – Hauru to gladki, sprytny, pozbawiony skrupułów
łajdak z giętkim językiem. Zgadza się pani ze mną?
- Jak trafnie Król to ujął! - wykrzyknęła Sophie z entuzjazmem. - Ale pominął Król jego
próżność i ...
Zerknęła podejrzliwie na Króla ponad dzielącymi ich metrami dywanu. Zadziwiająco
chętnie pomagał jej oczerniać Hauru.
Król uśmiechnął się. Ten trochę niepewny uśmiech pasował raczej do zwykłego człowieka
niż do królewskiego majestatu.
- Dziękuję, pani Pendragon – powiedział. - Dzięki pani szczerości kamień spadł mi z serca.
Czarnoksiężnik zgodził się szukać mojego brata tak chętnie, że zacząłem się obawiać, czy
nie wybrałem jednak niewłaściwego człowieka. Myślałem, że on należy do tych, którzy
uwielbiają się popisywać albo zrobią wszystko dla pieniędzy. Ale pani mnie przekonała, że
on się nadaje...
- A niech to licho! - jęknęła Sophie. - On mnie wysłał, żebym powiedziała, że się nie
nadaje!
- I tak się stało. - Król przysujął swoje krzesło o centymetr w stronę Sophie. - Będę z panią
równie szczery. Pani Pendragon, bardzo potzrebuję mojego brata. Nie tylko dlatego, że
jestem do niego przywiązany i załuję naszej kłótni. Nawet nie dlatego, że pewni ludzie
szepczą, że sam kazałem go wykończyć... oczywista bzdura dla każdego, kto znał nas obu.
Nie, pani Pendragon. Chodzi o to, że mój brat Justyn jest świetnym generałem i teraz, kiedy
Górna Norlandia i Strangia zamierzają wypowiedzieć nam wojnę, nie poradzę sobie bez
niego. Wie pani, Wiedźma też mi groziła. Skoro wszystkie raporty potwierdzają, że Justyn
rzeczywiście udał się na pustkowie, Wiedźma z pewnością chciała mi go zabrać wtedy,
kiedy najbardziej go potrzebuję. Myślę, że porwałą czarnoksiężnika Sulimana na przynętę,
żeby zwabić Justyna. Z czego wynika, że muszę mieć równie sprytnego i bezwzględnego
czarnoksiężnika, żeby odzyskać obu.
- Hauru po prostu ucieknie – ostrzegła Sophie.
- Nie – zaprzeczył Król. - Myślę, że nie. Świadczy o tym fakt, że nie zależy mu na mojej
opinii, prawda, pani Pendragon?
Sophie przytaknęła. Żałowała, że nie pamięta wszystkich subtelnych wskazówek Hauru.
Król zrozumiałby je, nawet jeśli ona nie rozumiała.
- Tak nie postępuje człowiek próżny – ciągnął Król. - Ale taki postępek to ostatnia deska
ratunku, co dowodzi, że czarnoksiężnik Hauru spełni moje żądanie, jeśli mu pokażę, że jego
ostatnia deska ratunku zawiodła.
- Myślę, że Wasza Królewaska Mość...ee... dopatruje się subtelnych wskazówek, które nie
istnieją – zasugerowała Sophie.
- Ja tak nie myślę. - Król uśmiechnął się. Miękkie rysy jego twarzy stwardniały. Był
całkowicie pewien swojej racji. - Proszę powiedzieć synowi, pani Pendragon, że od tej
chwili mianuję go Nadwornym Magiem i wydaję mu królewski rozkaz, żeby znalazł księcia
Justyna, żywego czy martwego, przed końcem roku. Teraz może pani odejść.
Wyciągnał rękę do Sophie, podobnie jak pani Pentstemmon, tylko mniej królewsko. Sophie
dźwignęła się z krzesła, znów nie wiedząc, czy powinna pocałować rękę. Ponieważ miała
jednak ochotę raczej walnąć Króla laską po głowie, ujęła królewską dłoń i ograniczyła sie
do trzeszczącego dygnięcia. Chyba zachowała się właściwie. Król obdarzył ją życzliwym
uśmiechem, kiedy kuśtykała do podwójnych drzwi.
- A niech to! - mruknęła pod nosem. Nie tylko zrobiła dokładnie to, czego Hauru sobie nie
życzył. Teraz Hauru przeniesie zamek tysiąc kilometrów dalej. Lettie, Marta i Michael będą
nieszczęśliwi, a na dodatek niewątpliwie popłyną potoki zielonego śluzu. - Wszystko przez
to, że jestem najstarsza – mamrotała, popychając cieżkie skrzydło drzwi. - Nic mi się nie
udaje!
I jeszcze jedno się nie udało. Ze zdenerwowania Sophie pomyliła drzwi i wyszła do innego
przedpokoju. Tutaj wszędzie były lustra. Widziałą w nich własną drobną, zgarbioną,
kuśtykającą sylwetkę w pięknej szarej sukni, mnóstwo ludzi w niebieskich dworskich
liberiach, innych wystrojonych jak Hauru, ale nigdzie ani śladu Michaela. Chłopiec
oczywiście czekał w przedpokoju z boazerią ze stu gatunków drewna.
- Do licha! - zaklęłą Sophie.
Jeden z dworzan pospieszył do niej i się skłonił.
- Pani czarodziejka! Mogę w czymś pomóc?
Był to młody niski człowiek z zaczerwienionymi oczami. Sophie wlepiła w niego wzrok.
- Wielkie nieba! - zawołała. - Więc czar podziałał!
- Rzeczywiście podziałał – przyznał mały dworzanin z pewnym żalem. - Rozbroiłem go,
kiedy kichał, i teraz on mnie pozwał do sądu. Ale najważniejsze – rozciagnął usta w
radosnym uśmiechu – że moja kochana Jane wróciłą do mnie! Wiec co mogę zrobić dla
pani? Czuję się za panią odpowiedzialny.
- Mam nadzieję, że to nie działa w drugą stronę – mruknęła Sophie. - Czy pan przypadkiem
jest hrabią Catterackiem?
- Do usług – skłonił się mikry dworzanin.
Jane Farrier jest od niego wyższa o głowę! - pomyślała Sophie. To wszystko moja wina.
- Tak, może pan mi pomóc – odparła i wyjaśniła, że pomyliła drogę.
Hrabia zapewnił ją, że Michael zostanie zawiadomiony i przyprowadzą go do holu przy
głównym wejściu. Żaden kłopot.
Osobiście zaprowadził Sophie do lokaja w rękawiczkach i przekazał mu ją wsród wielu
uśmiechów i ukłonów. Ten przekazał ją następnemu, a tamten jeszcze następnemu, tak jak
przedtem, aż wreszcie dokuśtykała do schodów strzeżonych przez wartowników.
Michaela tam nie było. Ani Hauru, choś akurat tym Sophie sie nie martwiła. Pomyślała, że
mogła się tego spodziewać. Hrabia Catterack widocznie należał do osób, które nigdy nic nie
robią, jak należy, całkiem jak ona sama. Pewnie miała szczęście, że w ogóle dotarła do
wyjścia. Czuła się tak zmęczona, zgrzana i zniechęcona, że postanowiła nie czekać na
Michaela. Chciała usiąść w fotelu przed kominkiem i opowiedzieć Kalcyferowi, jak
sknociła sprawę.
Wolno zeszła po imponujących schodach. Przekuśtykała przez wspaniałą aleję. Skręciła w
następną, gdzie wieże, iglice i pozłacane dachy piętrzyły się bezładnie, przyprawiając ją o
zawrót głowy. I odkryła, że jest gorzej, niż myślała. Zabłądziła. Nie miała zielonego pojęcia,
jak znaleźć rzekome stajnie, czyli wejście do zamku. Na chybił trafił skręciła w następną
szeroką ulicę, ale też jej nie rozpoznała.
Teraz nie potrafiła nawet znaleźć drogi powrotnej do Pałacu. Próbowałą pytać
napotykanych ludzi. Wydawali się równie zmęczeni upałem jak ona.
- Czarnoksiężnik Pendragon? - pytali. - Kto to taki?
Sophie kuśtykała dalej. Chciała już się poddać i usiąść na najbliższym progu, kiedy minęła
wlot wąskiej uliczki, na której końcu stał dom pani Pentstemmon. Ach! - pomyślała. Mogę
tam pójść i zapytać lokaja. Tak przyjaźnie rozmawiał z Hauru, że na pewno wie, gdzie
Hauru mieszka. Skręciła w uliczkę.
Naprzeciwko niej szła Wiedźma z Pustkowia.
Nie wiedomo, jak Sophie ją rozpoznała. Wiedźma miała inną twarz. Porządnie ułożone
kasztanowe loki zastąpiła falująca ruda grzywa, spływająca prawie do pasa. Lekka,
powłóczysta suknia w kolorach rdzawym i bladożółtym tzrepotała na wietrze. Wiedźma
wyglądała bardzo chłodno i ślicznie. Sophie natychmiast wiedziała, kto to jest. Prawie się
zatrzymała.
Nie ma powodu, zeby mnie pamiętała, pomyślała sobie. Na pewno zaczarowała setki ludzi.
I śmiało człapała dalej, stukając laską po kocich łbach. Na wypadek kłopotów przypomniała
sobie, co mówiła pani Pentstemmon o magicznej mocy laski.
To byl kolejny błąd. Wiedźma podpłynęła do niej wąską uliczką, uśmiechnięta, okręcając w
ręku parasolkę od słońca, eskortowana przez dwóch nadąsanych paziów w pomarańczowym
aksamicie. Zrównałą się z Sophie i przystanęła. Piżmowe perfumy wypełniły nozdrza
Sophie.
- Ależ to panna Kapeluszniczka! - zawołała Wiedźma ze śmiechem. - Nigdy nie zapominam
twarzy, zwłaszcza jeśli są moim dziełem. Co ty tu robisz taka wystrojona? Jeśli planowałaś
odwiedzic panią Pentstemmon, możesz sobie oszczędzić fatygi. Starowinka nie żyje.
- Nie żyje? - powtórzyła Sophie. Zamierzała zawołać niemądrze: Ale przecież żyła jeszcze
godzinę temu! Powstrzymała się jednak, bo śmierć już taka jest: ludzie żyją, dopóki nie
umrą.
- Tak, nie żyje – powtórzyła Wiedźma. - Nie chciała mi powiedzieć, gdzie jest ktoś, kogo
szukam. Oświadczyła: „Po moim trupie!” - więc wzięłam ją za słowo.
Szuka Hauru! - pomyślałą Sophie. I co ja mam teraz zrobić?
Gdyby nie była taka wykończona, pewnie straciłąby głowę ze strachu. Wiedźma, która
zabiła panią Pentstemmon, mogła załatwić Sophie w mgnieniu oka, z laską czy bez laski.
Tym bardziej, gdyby chociaż przez chwilę podejrzewała, że Sophie wie, gdzie jest Hauru.
Może to i lepiej, że Sophie nie pamiętała drogi powrotnej do zamku.
- Nie znam osoby, którą zabiłaś – powiedziała. - Ale jesteś podłą morderczynią.
Wiedźma jednak mimo wszystko coś podejrzewała. Rzuciła:
- Przecież mówiłaś, że idziesz z wizytą do pani Pentstemmon?
- Nie – zaprzeczyłą Sophie. - Ty to powiedziałaś.
- Wiec dokąd zmierzasz? - drążyła Wiedźma.
Sophie miała ochotę jej odburknąć, żeby pilnowała własnego nosa. Ale wolała unikać
kłopotów, więc powiedziała pierwszą rzecz, która jej przyszła do głowy:
- Idę do Króla.
Wiedźma roześmiała się z niedowierzaniem.
- I on cię przyjmie?
- Tak, oczywiście – zapewniła Sophie, drżąc ze strachu i gniewu. - Mam wyznaczoną
audiencję. Chcę... złożyć petycję o lepsze warunki dla kapeluszników. Widzisz, dalej
pracuję, nawet po tym, co mi zrobiłaś.
- Więc idziesz w złą stronę – zwróciła jej uwagę Wiedźma. - Pałac jest za tobą.
- Och, naprawdę? - Sophie nie musiała udawać zdziwienia. - Pewnie źle skręciłam. Troche
mi sie mylą kierunki, odkąd mnie zmieniłaś.
Wiedźma roześmiała się i nie uwierzyła w ani jedno słowo.
- Chodź ze mną – zaproponowała. - Pokażę ci drogę do Pałacu.
Sophie nie miała wyboru, musiała zawrócić i pokuśtykać za Wiedźmą. Dwaj nadąsani
paziowie wlekli się ponuro za nimi.
Sophie kipiała bezsilnym gniewem. Spojrzała na Wiedźmę płynącą wdzięcznie obok niej i
przypomniała sobie, co mówiłą Pani Pentstemmon, że w rzeczywistości Wiedźma jest
bardzo stara. To niesprawiedliwe! - powtarzała w duchu, ale nic nie mogła poradzić.
- Dlaczego mnei taką zrobiłaś? - zapytała, kiedy szły wspaniałą aleją z fontanną na końcu.
- Nie pozwalałaś mi zdobyć pewnej informacji, której potrzebowałam – odparła Wiedźma. -
W końcu oczywiście i tak ją zdobyłam.
Sophie nic z tego nie rozumiała. Zastanawiała się, czy powinna wytłumaczyć, że zaszła
pomyłka, kiedy Wiedźma dodała:
- Chociaż przypuszczam, że sama o tym nie wiedziałaś. - Zaśmiałą się, jak z dobrego żartu.
- Słyszałaś o krainie zwanej Walią?
- Nie – zaprzeczyła Sophie. - Czy leży pod wodą?
Wiedźmę to jeszcze bardziej rozbawiło.
- Jeszcze nie – zachichotała. - Stamtąd pochodzi czarnoksiężnik Hauru. Znasz go, prawda?
- Tylko ze słyszenia – skłamała Sophie. - On zjada dziewczyny. Jest równie podły jak ty. -
Zrobiło jej się jakoś zimno, chyba nie dlatego, że włąśnie przechodziły obok fontanny.
Za fontanną, po drugiej stronie placu z różowego marmuru, wznosiły sie kamienne schody,
prowadzące do Pałacu.
- Proszę bardzo. Oto Pałac – powiedziała Wiedźma. - Na pewno dasz radę wejść na takie
wysokie schody?
- No, ty mi tego nie ułatwiłaś – odgryzła się Sophie. - Oddaj mi młodość, to wbiegnę po
nich nawet w takim upale.
- Wtedy nie miałabym żadnej zabawy – odparła wiedźma. - Marsz na górę. A jeśli się
dostaniesz do Króla, przypomnij mu, że jego dziadek zesłał mnie na pustkowie i za to żywię
do niego urazę.
Sophie z rozpaczą popatrzyła na niebotyczny ciąg schodów. Przynajmniej nikogo tam nie
było oprócz żołnierzy. Przy swoim dzisiejszym szczęściu nie zdziwiłaby się, gdyby
zobaczyła Hauru i Michaela wychodzących z Pałacu. Skoro Wiedźma wyraźnie zamierzała
stać i czekać, aż Sophie wdrapie się na szczyt, Sophie nie miała wyboru. Znowu kuśtykała
mozolnie obok spoconych żołnieży, nienawidząc Wiedźmy coraz barzdziej z każdym
stopniem. Na górze odwróciła się, spocona i zdyszana. Wiedźma ciagle tam stała, smukła
sylwetka w powiewnej sukni, i czekała, aż Sophie wyżucą z Pałacu. Za nia tkwiły dwie
małe pomarańczowe figurki.
- Niech ją szlag! - zaklęła Sophie.
Pokuśtykała do wartowników przed łukowym wejściem. Pech ciągle ją prześladował.
Nigdzie nie widziała Hauru czy Michaela. Musiała skłamać wartownikom:
- Zapomniałam coś powiedzieć Królowi.
Pamiętali ją, więc wpuścili do środka, gdzie została przyjęta przez osobistość w białych
rękawiczkach. I zanim Sophie zdążyła pozbierać myśli, pałacowa maszyneria znowu poszłą
w ruch, całkiem jak za pierwszym razem, aż znalazła się przed tymi samymi podwójnymi
drzwiami i ten sam osobnik w błękicie ogłosił:
- Pani Pendragon po raz drugi, Wasza Królewska Mość.
To jakiś zły sen, pomyślała Sophie, kiedy znowu weszła do wielkiej sali. Nie miała wyboru,
musiałą nadal oczerniać Hauru. Niestety, wyczerpanie oraz kolejny atak tremy sparwiały, że
w głowie miała zupełną pustkę.
Król tym razem stał przy duzym biurku w kącie i nerwowo przesuwał flagi na mapie.
Podniósł wzrok.
- Podobno pani zapomniała mi coś powiedzieć – odezwał się życzliwym tonem.
- Tak – potwierdziłą Sophie. - Hauru mówi, że poszuka księcia Justyna tylko wtedy, jeśli
Wasza Królewska Mość obieca mu rękę swojej córki.
Co mi strzeliło do głowy? - przeraziłą się. Król każe stracić nas oboje!
Władca zmierzył ją zatroskanym spojrzeniem.
- Pani Pendragon, to wykluczone. Rozumiem, że pani to powiedziała, ponieważ bardzo
martwi się o syna, ale on nie może wiecznie czepiać sie maminej spódnicy. Zresztą już
podjąłem decyzję. Proszę sobie spocząć w tym fotelu. Wyglada pani na zmęczoną.
Sophie podreptała do niskiego fotela, który wskazał Król, i opadła na niego, zastanawiając
się, kiedy przyjdzie straż, żeby ją aresztować.
Król rozejrzał się z roztargnieniem.
- Moja córka była tu jeszcze przed chwilą – powiedział.
Ku zaskoczeniu Sophie nachylił się i zajrzał pod biurko.
- Walerio! - zawołał. - Walu, wyjdź. Tędy, grzeczna dziewczynka.
Rozległo się szuranie. Po chwili księżniczka Waleria wygramoliła się spod biurka i usiadła
na podłodze, radośnie uśmiechnięta. Miała cztery zęby. Ale włosy jeszcze jej nie wyrosły i
tylko nad uszami sterczało kilka wiotkich białych kłaczków. Na widok Sophie księżniczka
uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wyjęła rękę z buzi i chwyciła suknię Sophie. Na materiale
pojawiła się wilgotna plama. Księżniczka podźwignęła się do pozycji stojącej. Wpatrzona w
nachyoną twarz Sophie, wygłosiła przyjazną mowę w swoim prywatnym obcym języku.
- Och! - westchnęła Sophie i zrobiło jej się strasznie głupio.
- Rozumiem rodzicielskie uczucia, pani Pendragon – zapewnił Król.