Autorka bestsellerowej serii Światy Chrestomanciego
Diana Wynne Jones
RUCHOMY ZAMEK HAURU
Powieść wielkiej damy fantasy
sfilmowana przez Hayao Miyazakiego,
największego mistrza japońskiego anime
Tytuł oryginału
HOWL'S MOVING CASTLE
Przekład
Danuta Górska
Rozdział 1
w którym Sophie rozmawia z kapeluszami
W krainie Ingarii, gdzie siedmiomilowe buty i płaszcze – niewidki istnieją naprawdę,
pechowo jest się urodzić jako najstarsze z trójki rodzeństwa. Wszyscy wiedzą, że ty pierwsza
poniesiesz klęskę, i to najgorszą, jeśli cała trójka wyruszy szukać szczęścia.
Sophie Kapeluszniczka była najstarsza z trzech sióstr. Nie była nawet córką biednego drwala,
który mógł jej zapewnić jakieś szanse na sukces. Jej rodzice, ludzie zamożni, prowadzili sklep z
kapeluszami w kwitnącym miasteczku Market Chipping. Matka Sophie zmarła, kiedy dziewczynka
miała dwa lata, a jej siostrzyczka Lettie zaledwie rok. Ojciec poślubił najmłodszą sprzedawczynię w
sklepie, ładną blondynkę, Fanny. Fanny wkrótce urodziła trzecią siostrę, Martę. Sophie i Lettie
powinny wtedy zmienić się w Brzydkie siostry, ale w rzeczywistości wszystkie trzy wyrosły na bardzo
ładne panny, chociaż Lettie uważano za najpiękniejszą. Fanny jednakowo dobrze traktowała wszystkie
trzy siostry i ani trochę nie faworyzowała Marty.
Pan Kapelusznik był dumny ze swoich trzech córek i posłał wszystkie do najlepszej szkoły w
mieście. Sophie uczyła się najlepiej. Dużo czytała i bardzo szybko zdała sobie sprawę, że jej
przyszłość zapowiada się nieciekawie. To ją rozczarowało, ale na razie dzielnie opiekowała się
rodzeństwem i przygotowywała Martę, żeby w odpowiednim czasie wyruszyła szukać szczęścia.
Dwie młodsze siostry często skakały sobie do oczu. Lettie bynajmniej nie pogodziła się z
faktem, że jako drugą w kolejności czeka ją najgorszy los po Sophie.
— To niesprawiedliwe! — krzyczała. — Czemu Marta wszystko najlepsze tylko dlatego, że
urodziła się ostatnia? To ja poślubię księcia i już!
Na co Marta odpowiadała, że ona wcale nie musi za nikogo wychodzić, i tak będzie
obrzydliwie bogata.
Potem Sophie odciągała od siebie skłócone dziewczynki i cerowała im sukienki. Bardzo
zręcznie radziła sobie z igłą. Z czasem zaczęła również szyć stroje dla sióstr. Pewna ciemnoróżowa
kreacja, którą uszyła dla Lettie, na Majowe Święto, zanim ta opowieść naprawdę się zaczyna, zdaniem
Fanny wyglądała tak, jakby pochodziła z najdroższego sklepu w Kingsburry.
Mniej więcej w tym czasie wszyscy znowu zaczęli gadać o Wiedźmie z Pustkowia. Podobno
Wiedźma zagroziła życiu królewskiej córki, więc Król rozkazał swojemu osobistemu magowi,
czarnoksiężnikowi Sulimanowi, żeby udał się na Pustkowie i rozprawił się z Wiedźmą. Niestety
Suliman nie tylko nie zdołał rozprawić się z Wiedźmą, ale sam poniósł śmierć z jej ręki.
Więc kiedy kilka miesięcy później wysoki czarny zamek pojawił się nagle na wzgórzach nad
Market Chipping, buchając kłębami czarnego dymu z czterech wieżyczek, wszyscy byli przekonani,
ż
e Wiedźma znowu powróciła z Pustkowia i zamierza gnębić cały kraj, jak to robiła przed
pięćdziesięciu laty. Blady strach padł na ludzi. Nikt nie wychodził sam, zwłaszcza w nocy. Co jeszcze
bardziej przerażające, zamek nie został na tym samym miejscu. Czasami wyglądał jak wysoka czarna
chmura na bagnach na północnym zachodzie, czasami wznosił się na skałach od wschodu, a kiedy
indziej zbliżał się i siadał na wrzosowiskach tuż za ostatnią farmą na północy. Niekiedy widać było,
jak zamek się porusza, a brudny szary dym snuje się z wieżyczek. Przez pewien czas ludzie obawiali
się, że wkrótce zamek wtargnie do samej doliny. Burmistrz zamierzał nawet wysłać kogoś do Króla po
pomoc.
Lecz zamek nadal wędrował po wzgórzach i okazało się, że wcale nie należy do Wiedźmy,
tylko do złego czarnoksiężnika Hauru. Wiadomo było, że Hauru porywał młode dziewczyny i wysysał
z nich dusze. Albo pożerał ich serca, jak twierdzili niektórzy. Żadna dziewczyna nie była bezpieczna
przed bezlitosnym i zimnokrwistym czarnoksiężnikiem. Sophie, Lettie, Marta i wszystkie inne
dziewczęta z Market Chipping zostały ostrzeżone, żeby nigdy nie wychodziły same z domu, co bardzo
je rozzłościło. Nie rozumiały, po co czarnoksiężnikowi Hauru te wszystkie dusze, które
kolekcjonował.
Wkrótce jednak miały inne zmartwienia na głowie, ponieważ pan Kapelusznik zmarł nagle,
akurat kiedy Sophie niedługo miała skończyć szkołę. Okazało się wówczas, ze szkolne czesne, które
płacił ojciec, obciążyło sklep pokaźnymi długami. Po pogrzebie Fanny usiadła w salonie domu
sąsiadującego ze sklepem i wyjaśniła sytuację.
— Niestety, wszystkie musicie opuścić szkołę — oznajmiła. — Liczyłam tak i owak, ale nie
dam rady utrzymać sklepu i całej waszej trójki. Nie ma innego wyjścia, trzeba oddać was na naukę
jakiegoś obiecującego zawodu. Nie mogę zatrzymać was w sklepie. Nie stać mnie na to. Więc oto, co
postanowiłam. Najpierw Lettie...
Lettie podniosła wzrok, jaśniejąc zdrowiem i urodą, której nie przyćmił nawet smutek i
ż
ałobny strój.
— Chcę się dalej uczyć — oświadczyła.
— I będziesz, kochanie — zapewniła ją Fanny. — Załatwiłam ci praktykę u Cesariego, w
ciastkarni na Rynku. Oni traktują swoich uczniów po królewsku, więc będzie ci tam dobrze i jeszcze
nauczysz się pożytecznego fachu. Pani Cesari to dobra klientka i przyjaciółka, więc zgodziła się
wcisnąć cię dodatkowo w ramach przysługi.
Lettie zaśmiała się w sposób świadczący o tym, że wcale nie jest zadowolona.
— No cóż, dziękuję — powiedziała. — Świetnie się składa, że lubię gotować, prawda?
Fanny odetchnęłą z ulgą. Lettie bywała czasami okropnie uparta.
— Teraz Marta. Jesteś za młoda, żeby pójść do pracy, więc dla ciebie rozglądałam się za jakąś
długą, spokojną praktyką, która później ci się przyda w każdym zawodzie. Znasz moją dawną szkolną
przyjaciółkę, Annabellę Fairfax?
Marta, smukła i jasnowłosa, niemal równie uparta jak Lettie, wbiła w matkę wielkie szare
oczy.
— To ta, co tak dużo mówi? — zapytała. — Czy ona nie jest czarownicą?
— Tak, ma śliczny dom i klientów w całej Fałdowanej Dolinie — potwierdziła Fanny z
zapałem. — To dobra kobieta, Marto. Nauczy cię wszystkiego, co potrafi, i pewnie przedstawi cię
ważnym osobom, które zna w Kingsburry. Po zakończeniu praktyki będzie ci się dobrze wiodło w
ż
yciu.
— To miła pani — przyznałą Marta. — Zgoda.
Sophie czuła, że Fanny zorganizowała wszystko, jak należy. Lettie jako druga córka nigdy nie
osiągnie zbyt wiele, więc została umieszczona tam, gdzie mogła poznać przystojnego młodego ucznia
i żyć z nim szczęśliwie. Marta, która musiała się wyróżnić i zdobyć fortunę, pozyska do pomocy
możnych przyjaciół i czary. Co do własnej osoby Sophie nie miała żadnych złudzeń. Nie zdziwiła się
więc, kiedy Fanny powiedziała:
— A więc, droga Sophie, wydaje się słuszne i sprawiedliwe, żebyś odziedziczyła po mnie
sklep z kapeluszami jako najstarsza. Postanowiłam sama przyjąć cię na praktykę, żebyś miała szansę
nauczyć się zawodu. Co ty na to?
Sophie nie mogła przecież powiedzieć, że czuje się skazana na handel kapeluszami.
Podziękowała Fanny z wdzięcznością.
— A więc załatwione! — zakończyła Fanny.
Następnego dnia Sophie pomogła Marcie spakować ubrania do skrzyni, a nazajutrz rano
wszystkie odprowadziły ją na dyliżans. Przewoźnik wydawał się nerwowy, ponieważ droga do Górnej
Fałdy, gdzie mieszkała pani Fairfax, prowadziła przez wzgórza, obok wędrującego zamku
czarnoksiężnika Hauru. Marta okazywała zrozumiały lęk.
— Nic jej nie będzie — burknęła Lettie.
Lettie nie pozwoliła sobie pomóc przy pakowaniu. Kiedy dyliżans przewoźnika zniknął w
oddali, wepchnęła wszystkie swoje rzeczy do powłoczki na poduszkę i zapłaciła sześć pensów
pucybutowi od sąsiada, żeby zawiózł je na taczce do Cesariego na Rynku. Sama maszerowała obok
taczki z niespodziewanie wesołą miną. Właściwie sprawiała wrażenie, jakby chętnie opuszczała sklep
z kapeluszami.
Pucybut wrócił z nagryzmoloną wiadomością od Lettie, że rozpakowała swoje rzeczy w
dormitorium dziewcząt i że u Cesariego jest bardzo fajnie. Tydzień później przewoźnik przywiózł list
od Marty, że dojechała bezpiecznie i że pani Fairfax „jest bardzo kochana i używa miodu do
wszystkiego. Hoduje pszczoły”. Przez dłuższy czas Sophie nie wiedziała osiostrach nic więcej,
ponieważ w dniu wyjazdu Marty i Lettie rozpoczęła własną praktykę.
Sophie oczywiście poznała już całkiem dobrze rzemiosło kapelusznika. Jako mała
dziewczynka biegała do wielkiego warsztatu po drugiej stronie podwórza, gdzie kapelusze zwilżano i
formowano na główkach, a z wosku i jedwabiu wyrabiano kwiaty i inne ozdoby. Znała ludzi, którzy
tam pracowali. W większości nie zmienili miejsca pracy, odkąd jej ojciec był chłopcem. Znała Bessie,
jedyną pozostałą sprzedawczynię w sklepie. Znała klientki, które kupowały kapelusze, i woźnicę,
który przywoził ze wsi niewykończone słomkowe kapelusze do uformowania na główkach w
warsztacie. Znała innych dostawców i wiedziała, jak się wyrabia filc na zimowe kapelusze. Właściwie
Fanny niewiele mogła ją nauczyć, najwyżej jak skłonić klientkę, żeby kupiła kapelusz.
— Doprowadzasz ją do odpowiedniego kapelusza, kochanie — wyjaśniła Fanny. — Pokaż jej
najpierw te, które nie pasują, żeby od razu zobaczyła różnicę, kiedy przymierzy odpowiedni
kapelusz.
Zresztą Sophie rzadko sprzedawała kapelusze. Po jednym dniu przyglądania się w warsztacie i
drugim, kiedy poszła z Fanny do kupca bławatnego i handlarza jedwabiu, Fanny usadziła ją do
ozdabiania kapeluszy. Sophie siedziała w małej alkowie na tyłach sklepu, przyszywała róże do
czepków i woalki do welurowych kapelusików, wszywała do wszystkich jedwabne podszewki,
rozmieszczała stylowo na rondach wstążki i woskowe owoce. Ładnie jej to wychodziło. Nawet lubiła
to zajęcie. Ale czuła się osamotniona i trochę się nudziła. Pracownicy z warsztatu byli za starzy, żeby
z nimi pożartować, poza tym uważali ją za kogoś odmiennego, kto pewnego dnia odziedziczy interes.
Bessie traktowała ją podobnie. Zresztą i tak gadała tylko o farmerze, którego zamierzała poślubić w
tygodniu po Święcie Majowym. Sophie trochę zazdrościła Fanny, która w każdej chwili mogła wyjść
ze sklepu, żeby się potargować z handlarzem jedwabiu.
Najbardziej interesujące były rozmowy z klientkami. Nikt nie kupuje kapelusza bez
plotkowania. Sophie siedziała w alkowie, szyła i słuchała, że burmistrz nie jada żadnych zielonych
warzyw, że zamek czarnoksiężnika Hauru znowu przesunął się na skały... Szept, szept, szept... Głosy
zawsze cichły, kiedy rozmowa schodziła na Hauru, ale Sophie dosłyszała, że w zeszłym miesiącu
złapał dziewczynkę w dolinie. „Sinobrody!” – orzekły szepty, a potem znowu przeszły w głosy, żeby
stwierdzić, że Jane Farrier wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy w nowym uczesaniu. No, ona to nigdy
nie przyciągnie nawet czarnoksiężnika Hauru, nie mówiąc już o przyzwoitym mężczyźnie. Potem
rozbrzmiewały trwożne, urywane szepty o Wiedźmie z Pustkowia.
Sophie doszła do wniosku, że czarnoksiężnik Hauru i Wiedźma z Pustkowia powinni się
połączyć.
— Oni wydają się stworzeni dla siebie. Ktoś mógłby ich wyswatać — zwróciła się do
kapelusza, który właśnie wykańczała.
Lecz pod koniec miesiąca w sklepie nagle plotkowano tylko o Lettie. Podobno u Cesariego od
rana do wieczora tłoczyli się panowie, każdy kupował całe fury ciastek i żądał, żeby obsłużyła go
Lettie. Otrzymała dziesięć propozycji małżeństwa, poczynając od syna burmistrza do zamiatacza ulic,
jednak odrzuciła wszystkie. Wyjaśniła, że jest jeszcze za młoda, żeby podjąć taką decyzję.
— Uważam, że to rozsądne z jej strony — zwierzyła się Sophie czepkowi, który pokrywała
plisowanym jedwabiem.
Fanny ucieszyła się z tych nowin.
— Wiedziałam, że sobie poradzi! — zawołała uszczęśliwiona.
Sophie zaczęłą podejrzewać, że Fanny chętnie pozbyła się Lettie z domu.
— Lettie miała zły wpływ na interesy — wyjaśniła czepkowi, plisując beżowy jedwab. Nawet
ty wyglądałbyś na niej wspaniale, stara paskudo. Inne panie spoglądały na Lettie i wpadały w rozpacz.
W miarę, jak upływały tygodnie, Sophie coraz częściej rozmawiała z kapeluszami. Nie miała
do kogo otworzyć ust. Fanny przez większość dnia targowała się z dostawcami albo próbowała
pozyskać klientelę, a Bessie obsługiwała i opowiadała wszystkim o swoich małżeńskich planach.
Sophie nabrała zwyczaju, żeby każdy kapelusz po wykończeniu ustawiać na stojaki, gdzie wyglądał
prawie jak głowa bez ciała, a potem opowiadała mu, jakie ciało powinien ozdobić. Trochę pochlebiała
kapeluszom, ponieważ trzeba prawić komplementy klientom.
— Masz w sobie tajemniczy urok — powiedziała do jednego, całego zakrytego migotliwą
woalką.
Szerokiemu kremowemu kapeluszowi z rondem ozdobionym różami obiecała:
— Na pewno wyjdziesz bogato za mąż!
Groszkowozielony kapelusik z falującym zielonym piórem pochwaliła:
— Wyglądasz młodo jak wiosenny liść.
Różowym czepkom mówiła, że wyglądają słodko, a eleganckim kapeluszom wykończonym
aksamitem, że są interesujące. Do plisowanego beżowego czepka powiedziała:
— Masz złote serce i ktoś na wysokim stanowisku dostrzeże to i zakocha się w tobie.
Wymyśliła to, ponieważ litowała się nad tym czepkiem. Wyglądał tak prostacko i
niegustownie.
Następnego dnia Jane Farrier przyszła do sklepu i kupiła go. Jej włosy rzeczywiście
wyglądają dziwnie, zauważyła Sophie, zerkając ukradkiem z alkowy – jakby Jane nakręciła je na
pogrzebacze. Szkoda, że wybrała właśnie ten czepek. Ale ostatnio wszyscy kupowali czepki i
kapelusze. Może handlowe chwyty Fanny podziałały, a może dlatego, że zbliża się wiosna, tak czy
owak, sprzedaż kapeluszy zdecydowanie rosła. Fanny zaczęła powtarzać z lekkim wyrzutem sumienia:
„Chyba nie powinnam była tak szybko odsyłać Marty i Lettie z domu. Przy takich obrotach
dałybyśmy sobie radę”.
Klientela dopisywała jeszcze bardziej, kiedy zbliżało się Majowe Święto. Sophie musiała więc
nałożyć skromną szarą sukienkę i pomagać w sklepie. Nie miała ani chwili na próżnowanie. Jak nie
obsługiwała klientek, pośpiesznie wykańczała kapelusze. Co wieczór zabierała je do domu obok
sklepu, gdzie pracowała przy lampie do późnej nocy, żeby następnego dnia sklep miał co sprzedawać.
Groszkowozielone kapelusze, takie jak kapelusz żony burmistrza, cieszyły się wielkim powodzeniem,
podobnie jak różowe czepki. Potem, na tydzień przed Majowym Świętem, ktoś wszedł i zapytał o
plisowany czepek, taki sam, jaki nosiła Jane Farrier, kiedy uciekła z hrabią Catterackiem.
Tego wieczoru przy szyciu Sophie przyznała, że prowadzi nudny żywot. Zamiast rozmawiać z
kapeluszami, po wykończeniu przymierzyła jeden przed lustrem. To był błąd. Surowa szara sukienka
nie była twarzowa, zwłaszcza kiedy Sophie miała oczy zaczerwienione od szycia, a do jej rudoblond
włosów nie pasował ani groszkowozielony, ani różowy kolor. W plisowanym beżowym czepku
wyglądała po prostu okropnie. „Jak stara panna!” — powiedziała sobie. Nie żeby od razu zamierzała
uciekać z hrabią, jak Jane Farrier, albo żeby pół miasta pragnęło się z nią żenić, jak z Lettie. Ale
chciała robić coś — sama nie wiedziała, co — trochę bardziej interesującego niż zwykłe wykańczanie
kapeluszy.
Postanowiła, że następnego dnia znajdzie chwilę czasu i pójdzie porozmawiać z Lettie. Ale nie
poszła. Albo nie miała czasu, albo była zbyt zmęczona, żeby iść taki kawał na Rynek, albo
przypominał jej się czarnoksiężnik Hauru zagrażający samotnym dziewczętom — tak czy owak, z
każdym dniem coraz trudniej jej przychodziło wybrać się do siostry.
Bardzo dziwne. Sophie zawsze uważała się za niemal równie upartą jak Lettie. Teraz odkryła,
ż
e niektóre rzeczy może zrobić dopiero wtedy, kiedy skończą się jej wymówki.
— To absurd! — skarciła się głośno. — Rynek jest tylko dwie ulice dalej. Jeśli pobiegnę...
I przyrzekła sobie, że pójdzie do Cesariego, kiedy sklep z kapeluszami zostanie zamknięty
na Majowe Święto.
Tymczasem do sklepu dotarły nowe plotki. Podobno Król pokłócił się z własnym bratem,
księciem Justynem, i książę został skazany na wygnanie. Nikt nie znał powodów kłótni, ale kilka
miesięcy temu książę nawet przejeżdżał w przebraniu przez Market Chipping, nierozpoznany. Na
poszukiwanie księcia Król wysłał hrabiego Catteracka, który właśnie wtedy poznał Jane Farrier.
Sophie słuchała i robiło jej się smutno. Zdarzały się różne ciekawe rzeczy, ale zawsze komuś innemu.
Nadeszło Majowe Święto. Od samego świtu ulice wypełniły się wesołością. Fanny wyszła
wcześnie, ale Sophie musiała najpierw wykończyć kilka kapeluszy. Śpiewała przy pracy. W końcu
Lettie też pracowała. W święta sklep Cesariego był otwarty do północy.
— Zafunduję sobie ciastko z kremem — postanowiła Sophie. — Nie jadłam ciastek od
wieków.
Patrzyła, jak za oknem tłoczą się ludzie w najrozmaitszych jaskrawych strojach, sprzedawcy
pamiątek, akrobaci na szczudłach, i ogarniał ją narastający entuzjazm. Lecz kiedy wreszcie narzuciła
szary szal na szarą sukienkę i wyszła na ulicę, nie czuła się już podniecona, tylko przytłoczona. Za
dużo ludzi spieszących gdzieś ze śmiechem i śpiewem na ustach, za dużo hałasu i przepychania.
Sophie miała wrażenie, jakby ostatnie miesiące siedzenia i szycia zmieniły ją w staruszkę czy wręcz
inwalidkę. Owinęła się ciaśniej szalem i przemykała ukradkiem pod ścianami domów, żeby uniknąć
podeptania przez stopy w najlepszych butach czy poszturchiwania przez łokcie w powłóczystych
jedwabnych rękawach. Kiedy gdzieś wysoko nagle zagrzmiała salwa, Sophie mało nie zemdlała.
Podniosła wzrok i zobaczyła zamek czarnoksiężnika Hauru tuż na wzgórzu ponad miastem, tak blisko
jakby opierał się na kominach ostatnich domów. Błękitne promienie strzelały ze wszystkich czterech
wieżyczek zamku, tworząc kule błękitnego ognia, które wybuchały wysoko na niebie z przerażającym
hukiem. Czarnoksiężnik Hauru chyba nie pochwalał Majowego Święta. Albo próbował się do niego
przyłączyć na swój sposób. Sophie za bardzo się bała, żeby zgadywać. Wróciłaby do domu, ale była
już w połowie drogi do Cesariego. Więc pobiegła.
Co we mnie wstąpiło, że marzyłam o interesującym życiu? — zastanawiała się w biegu.
Todla mnie zbyt straszne. Dlatego że jestem najstarsza z trzech sióstr.
Kiedy dotarła a Rynek, zrobiło się jeszcze gorzej, o ile to możliwe. Tłumy młodych
podchmielonych mężczyzn paradowały od gospody do gospody, wlokąc po ziemi płaszcze, tupiąc
butami ze sprzączkami, jakich nigdy nie włożyliby w dzień powszedni, wykrzykującgłośno i
zaczepiając dziewczęta. Panny spacerowały grzecznie parami, gotowe na zaczepki. Wszystko
wyglądało całkiem zwyczajnie jak na Majowe Święto, ale śmiertelnie przerażało Sophie. A kiedy
młody mężczyzna w fantastycznym srebrno-błękitnym kostiumie spostrzegł ją i postanowił zaczepić,
próbowała się schować w drzwiach sklepu.
Młodzieniec spojrzał na nią zaskoczony.
— W porządku, mała szara myszko — powiedział, śmiejąc się z lekkim politowaniem. — Ja
tylko chciałem ci postawić drinka. Nie rób takiej przestraszonej miny.
Sophie się zawstydziła. Kawaler był elegancki ze szczupłą, interesującą twarzą — sporo po
dwudziestce — z misterną blond fryzurą. Rękawy miał bardzo długie, obrębione ściegiem
muszelkowym, ze srebrnymi wstawkami.
— Och nie, dziękuję panu — wyjąkała Sophie. — Ja... idę z wizytą do siostry.
— Ależ idź, proszę bardzo. — Wygadany młodzieniec zaśmiał się. — Za nic nie chciałbym
przeszkodzić młodej damie w spotkaniu z siostrą. Mogę cię odprowadzić? Wydajesz się taka
wystraszona.
Zaproponował to z dobrego serca, co jeszcze bardziej zawstydziło Sophie.
— Nie. Nie, dziękuję uprzejmie! — wykrztusiła i wyminęła go spiesznie.
Nawet był uperfumowany. Zapach hiacyntów ścigał uciekającą Sophie. Co za dworny
młodzieniec! — pomyślała, przepychając się między stolikami ustawionymi przed cukiernią
Cerasiego.
Przy stolikach panował tłok. W środku też było tłoczno i równie hałaśliwie, jak na Rynku.
Sophie wypatrzyła siostrę w szeregu sprzedawczyń za kontuarem dzięki grupce chłopskich synów,
którzy opierali się na łokciach i wykrzykiwali do Lettie zaczepki. Lettie, ładniejsza niż kiedykolwiek i
chyba trochę szczuplejsza, wkładała ciastka do torebek w największym pośpiechu, każdą torebkę
skręcała zręcznym ruchem i oglądała się z uśmiechem przez ramię, rzucając cięte odpowiedzi.
Wszyscy pękali ze śmiechu. Sophie musiała przepychać się do kontuaru.
Lettie zobaczyła ją. Przez chwilę wydawała się wstrząśnięta. Potem szerzej otworzyła oczy,
uśmiechnęła się od ucha do ucha i zawołała:
— Sophie!
— Mogę z tobą porozmawiać?! — krzyknęła Sophie. — Gdzieś indziej — dodała trochę
bezradnie, kiedy wielki łokieć odepchnął ją od kontuaru.
— Chwileczkę! — odwrzasnęła Lettie.
Odwróciła się do dziewczyny obok i coś szepnęła. Dziewczyna kiwnęła głową, wyszczerzyła
zęby i zajęła miejsce Lettie.
— Teraz macie moją zastępczynię — powiedziała do tłumu. — Kto następny?
— Ale ja chcę rozmawiać z tobą, Lettie! — wrzasnął któryś chłopski syn.
— Rozmawiaj z Carrie — odparła. — Ja chcę zamienić słówko z siostrą.
Nikt więcej nie protestował. Kilkoma szturchańcami przepchnęli Sophie na koniec kontuaru,
gdzie Lettie podniosła klapę i kiwała na siostrę. Ostrzegali tylko, żeby nie zajęła Lettie całego dnia.
Sophie przecisnęła się bokiem pod klapą, a siostra złapała ją za nadgarstek i pociągnęła na zaplecze,
do pokoju, gdzie pod ścianami stały drewniane półki, każda z tacami pełnymi ciastek. Lettie wysunęła
na środek dwa stołki.
— Siadaj — powiedziała. Spojrzała z roztargnieniem na najbliższą półkę, wzięła ciastko z
kremem i podała siostrze.
Sophie opadła na stołek, wdychając słodki zapach. Zbierało jej się na płacz.
— Och, Lettie! — powiedziała. — Tak się cieszę, że cię widzę!
— A ja się cieszę, że siedzisz — odparła Lettie. — Widzisz, ja nie jestem Lettie. Jestem
Marta.
Rozdział 2
w którym Sophie musi wyruszyć na poszukiwanie szczęścia
— Co?
Sophie wytrzeszczyła oczy. Dziewczyna siedząca na stołku naprzeciwko wyglądała całkiem
jak Lettie. Nosiła jedną z najlepszych sukienek Lettie, bardzo twarzową, w pięknym odcieniu błękitu.
Miała ciemne włosy i błękitne oczy Lettie.
— Jestem Marta — powtórzyła siostra. — Kogo przyłapałaś na rozcinaniu jedwabnych
pantalonów Lettie? Ja nigdy tego Lettie nie powiedziałam. A ty?
— Nie – przyznała Sophie, całkiem ogłupiała.
Teraz widziała, że to Marta. Przechylała głowę jak Marta, obejmowała kolana rękami i kręciła
młynka kciukami.
— Dlaczego?
— Bałam się, że przyjdziesz mnie odwiedzić — ciągnęła Marta — bo wiedziałam, że będę
musiała wyznać ci prawdę. Teraz mi ulżyło. Obiecaj, że nikomu nie zdradzisz tej tajemnicy. Wiem, że
dotrzymasz słowa, jeśli obiecasz. Jesteś taka honorowa.
— Obiecuję — przyrzekła Sophie. — Ale jak? Dlaczego?
— Zamieniłyśmy się z Lettie — wyjaśniła Marta, kręcąc kciukami. — Lettie chciała się
uczyćczarów, a ja nie. Ona ma rozum i chce go wykorzystać w przyszłości... ale spróbuj to powiedzieć
mamie! Mama jest zazdrosna o Lettie. Nigdy nie przyzna jej ani krzty rozumu.
Sophie nie wierzyła, że Fanny jest taka, ale puściła to mimo uszu.
— Ale co z tobą?
— Zjedz ciastko — zachęciła ją Marta. — Jest smaczne. Och tak, ja też jestem sprytna.
Wystarczyły mi tylko dwa tygodnie u pani Fairfax, żeby znaleźć zaklęcie, którego używamy.
Wstawałam w nocy i ukradkiem czytałam jej książki, i to było całkiem łatwe. Potem zapytałam, czy
mogę odwiedzić rodzinę, a pani Fairfax się zgodziła. Ona jestkochana. Myślała, że tęsknię za domem.
Więc wzięłam zaklęcie i przyszłam tutaj, a Lettie wróciła do pani Fairfax i udawała mnie. Najgorszy
był pierwszy tydzień, kiedy jeszcze niczego nie umiałam. Ale odkryłam, że ludzie mnie lubią... no
wiesz, jeśli ja ich lubię... i potem już było w porządku. A pani Fairfax nie wyrzuciła Lettie, wiec chyba
jej też się udało.
Sophie ugryzła ciastko, właściwie nie czując smaku.
— Ale dlaczego chciałaś to zrobić?
Marta zakołysała się na stołku z szerokim uśmiechem na twarzy Lettie i zakręciłą radosnego
różowego młynka kciukami.
— Chcę wyjść za mąż i mieć dziesięcioro dzieci.
— Jesteś za młoda! — zaprotestowała Sophie.
— Trochę — zgodziła się Marta. — Ale widzisz, muszę zacząć już niedługo, żeby zdążyć z
dziesięciorgiem dzieci. A w ten sposób mam czas, żeby sprawdzić, czy ta upragniona osoba lubi mnie
taką, jaką jestem naprawdę. Zaklęcie zużywa się po trochu i coraz bardziej staję się sobą, rozumiesz?
Sophie tak się zdumiała, że skończyła ciastko i nawet nie zauważyła, jakiego było rodzaju.
— Dlaczego dziesięcioro dzieci?
— Bo tyle chcę — odparła Marta.
— Nie wiedziałam!
— No, gadanie o tym niewiele by dało, kiedy tak gorliwie popierałaś mamę w sprawie mojej
ś
wietlanej przyszłości — burknęła Marta. — Myślałaś, że mamie naprawdę na tym zależy. Ja też tak
myślałam, dopóki ojciec nie umarł. Wtedy się przekonałam, że ona po prostu chciała się nas pozbyć...
Umieściła Lettie tam, gdzie kręci się wielu mężczyzn, a mnie wysłała jak najdalej od domu! Tak się
złościłam, że pomyślałam sobie: czemu nie? Pogadam z Lettie. Ona też była wściekła i wszystko
załatwiłyśmy. Teraz jesteśmy zadowolone. Ale obie martwimy się o ciebie. Jesteś za bystra i za ładna,
ż
eby tkwić w sklepie do końca życia. Rozmawiałyśmy o tym, ale nic nie wymyśliłyśmy.
— Ale tam mi dobrze — sprzeciwiła się Sophie. — No, może trochę nudno.
— Dobrze?! — wykrzyknęła Marta. — Tak, od razu widać, jak ci dobrze, skoro nie
pokazujesz się całymi miesiącami, a potem zjawiasz się w koszmarnej szarej kiecce, taka zastraszona,
jakbyś nawet mnie się bała! Co mama ci zrobiła?
— Nic – odparła zażenowana Sophie. — Miałyśmy dużo roboty. Marto, nie powinnaś tak
mówić o Fanny. To twoja matka.
— Właśnie, i jestem do niej dostatecznie podobna, żeby ją rozumieć — oświadczyła Marta. —
Dlatego wysłała mnie tak daleko, a przynajmniej próbowała. Mama wie, że nie trzeba traktować ludzi
nieuprzejmie, żeby ich wykorzystywać. Wie, jaka jesteś obowiązkowa. Wie, że uważasz się za
przegraną, bo jesteś najstarsza. Omotała cię i zmusiła, żebyś dla niej harowała jak niewolnica. Założę
się, że nawet ci nie płaci.
— Jestem jeszcze praktykantką — broniła się Sophie.
— Ja też, ale dostaję pensję. Bo na to zasługuję — oznajmiła Marta. — Sklep z kapeluszami
ostatnio przynosi duże zyski, wszystko dzięki tobie! Ty zrobiłaś ten zielony kapelusz, w którym żona
burmistrza wygląda jak prześliczna uczennica, tak?
— Groszkowa zieleń. Ja go wykończyłam. — przyznała Sophie.
— I ten czepek, który nosiła Jane Farrier, kiedy poznała hrabiego — mówiła dalej Marta. —
Jesteś geniuszem od kapeluszy i strojów, a mama o tym wie! Przypieczętowałaś swój los, kiedy
uszyłaś sukienkę dla Lettie na poprzednie Majowe Święto. Teraz zarabiasz dla Fanny pieniądze, a ona
się włóczy...
— Jeździ po towar — sprostowała Sophie.
— Dobre sobie! — wykrzyknęła Marta, coraz szybciej kręcąc kciukami. — To jej zajmuje
połowę ranka. Widziałam ją nieraz, Sophie, i słyszałam plotki. Rozjeżdża się wynajętym powozem w
nowych strojach za twoje pieniądze i odwiedza wszystkie rezydencje w dolinie! Mówią, że zamierza
kupić wielki dom na końcu doliny i urządzić stylowo. A gdzie ty jesteś?
— No, Fanny ma prawo się trochę zabawić, skoro tak się napracowała, żeby nas wychować —
powiedziała Sophie. — Ja pewnie odziedziczę sklep.
— Co za los! — oburzyła się Marta. — Słuchaj...
Ale w tej samej chwili na drugim końcu pomieszczenia odsunęły się dwa puste regały na
ciastka, zza których wystawił głowę jakiś praktykant.
— Zdawało mi się, że słyszałem twój głos, Lettie. — Wyszczerzył zęby w bardzo zalotnym i
przyjaznym uśmiechu. — Nowe wypieki już gotowe. Powiedz im.
Kędzierzawa, trochę umączona głowa znowu znikła. Sophie pomyślała, że wyglądał na
miłego chłopca. Chciała zapytać, czy to on się Marcie naprawdę podoba, ale nie zdążyła. Marta
zerwała się na równe nogi, mówiąc bez przerwy.
— Muszę przekazać dziewczynom, żeby przeniosły to wszystko do sklepu! — zawołała. —
Pomóż mi, złap za drugi koniec.
Wyciągnęła z szeregu najbliższą tacę i Sophie pomogła siostrze przydźwigać towar do
ruchliwego, gwarnego sklepu.
— Musisz coś zrobić ze sobą, Sophie — sapała Marta, kiedy taszczyły ciastka. — Lettie wciąż
powtarzała, że nie wie, co się z tobą stanie, kiedy nas nie będzie. Że powinnaś bardziej się szanować.
Słusznie się martwiła.
W sklepie pani Cesari wzięła od dziewcząt tacę w potężne ramiona, wywrzaskując polecenia.
Szereg pracowników przepchnął się obok Marty, żeby przynieść następne porcje. Sophie wykrzyknęła
pożegnanie i wymknęła się w zamieszaniu. Sądziła, że nie powinna zabierać Marcie więcej czasu.
Poza tym chciała zostać sama i pomyśleć. Pobiegła do domu. Na polu nad rzeką, gdzie odbywał się
jarmark, właśnie puszczano fajerwerki, rywalizujące z niebieskimi ogniowymi kulami nad zamkiem
Hauru. Sophie poczuła się jeszcze bardziej jak kaleka.
Myślała i myślałąa przez cały następny tydzień, ale czuła tylko coraz większy zamęt w głowie
i narastające niezadowolenie. Sprawy nie wyglądały tak, jak jej się zdawało. Zaskoczyły ją Lettie i
Marta. Przez tyle lat ich nie rozumiała. Ale nie wierzyła, że Fanny jest tak zła, jak twierdziła Marta.
Miała mnóstwo czasu na rozmyślania, ponieważ Bessie zgodnie z zapowiedzią wyszła za mąż i Sophie
została sama w sklepie. Fanny wychodziła często, może się włóczyła, a obroty spadły po Majowym
Ś
więcie. Po trzech dniach Sophie zebrała się na odwagę, żeby zapytać Fanny:
— Czy nie powinnam dostawać pensji?
— Oczywiście, kochanie, za tyle pracy! — przytaknęła gorąco Fanny, przymierzając przed
sklepowym lustrem kapelusz przybrany różami. — Zajmiemy się tym, jak tylko zrobię wieczorem
rachunki.
Potem wyszła i nie wróciła, dopóki Sophie nie zamknęła sklepu i nie zabrała kapeluszy do
wykończenia w domu.
Początkowo Sophie czuła się podle, że słuchała Marty. Lecz kiedy Fanny nie wspomniała o
pensji ani tego wieczora, ani przez cały następny tydzień, Sophie zaczęła myśleć, że Marta
miała rację.
— Może naprawdę jestem wyzyskiwana — zwierzyła się kapeluszowi, który przybierała
czerwonym jedwabiem i kiścią woskowych czereśni. — Ale ktoś musi to robić, bo inaczej nie
będzie żadnych kapeluszy do sprzedania.
Kiedy zaczęła ozdabiać następny kapelusz, surowy, czarno-biały, bardzo stylowy, zaświtała
jej całkiem nowa myśl.
— Jakie to ma znaczenie, że nie będzie kapeluszy na sprzedaż? — zapytała go.
Rozejrzała się po zebranych kapeluszach, umieszczonych na stojakach albo czekających na
wykończenie.
— Jaki z was wszystkich pożytek? — zapytała. — Mnie z pewnością nie przydacie się do
niczego.
I już chciała opuścić dom i wyruszyć na poszukiwanie szczęścia, kiedy przypomniała sobie,
ż
e jest najstarsza, wiec to bez sensu. Z westchnieniem znowu wzięła do ręki kapelusz.
Następnego ranka siedziała sama w sklepie, wciąż niezadowolona, kiedy do środka wpadła
jakaś nieładna młoda klientka, wywijając plisowanym beżowym czepkiem.
— Popatrz! — zapiszczała młoda dama. — Powiedziałaś mi, że jest taki sam jak czepek, który
nosiła Jane Farrier, kiedy spotkała hrabiego. Skłamałaś. Nic mnie nie spotkało!
— Wcale się nie dziwię — odparła Sophie, zanim zdążyła się powstrzymać. — Jeśli jesteś na
tyle głupia, żeby nosić ten czepek z taką twarzą, nie zauważyłabyś samego Króla, gdyby padł przed
tobą na kolana...gdyby wcześniej nie skamieniał na twój widok.
Klientka spiorunowała ją wzrokiem. Potem cisnęła w dziewczynę czepkiem i wypadła ze
sklepu. Sophie, lekko zdyszana, wepchnęła czepek do kosza na śmiecie. Zasada głosiła: tracisz
opanowanie, tracisz klienta. Sophie właśnie dowiodła prawdziwości tej zasady. Z niepokojem
stwierdziła, że świetnie się przy tym bawiła.
Nie miała czasu, żeby ochłonąć. Zaturkotały koła, zastukały końskie kopyta i powóz przesłonił
okno. Dzwonek na drzwiach brzęknął i do sklepu wpłynęła najwytworniejsza klientka, jaką Sophie
dotąd widziała, w sobolowej etoli na ramionach i kosztownej czarnej sukni, usianej migotliwymi
brylantami. Oczy Sophie pobiegły najpierw do szerokiego kapelusza damy – prawdziwe strusie pióro
ufarbowane, żeby odbijać różowe, zielone i błękitne refleksy brylantów, a jednak wciąż czarne. To był
bogaty kapelusz. Twarz damy jaśniała wypracowaną urodą. Kasztanowe włosy nadawały kobiecie
młody wygląd, ale...
Sophie objęła spojrzeniem młodzieńca, który wszedł za damą, mężczyznę z rudawymi
włosami i trochę nieforemną twarzą, całkiem dobrze ubranego, ale bladego i wyraźnie
zdenerwowanego. Popatrzył na Sophie z lękliwą prośbą. Sophie była zdziwiona.
— Panna Kapeluszniczka? — zapytała dama melodyjnym, lecz rozkazującym głosem.
— Tak — potwierdziła Sophie.
Mężczyzna coraz bardziej się denerwował. Może dama była jego matką?
— Słyszałam, że sprzedajecie najcudowniejsze kapelusze — oświadczyła dama. — Pokaż mi,
proszę.
W obecnym nastroju Sophie wolała nic nie mówić. Poszła i przyniosła kapelusze. Żaden nie
nadawał się dla klientki tej klasy, ale Sophie czuła na sobie wzrok mężczyzny i zrobiło jej się
nieswojo. Im szybciej dama odkryje, że te kapelusze do niej nie pasują, tym szybciej ta dziwna para
stąd wyjdzie. Zastosowała się do rady Fanny i pokazała najpierw najgorsze.
Dama natychmiast zaczęła odrzucać kapelusze.
— Przesłodzony — powiedziała na różowy czepek, a na groszkowozielony: — „Smarkaty”. Ten z
migotliwą woalką skwitowała: — Tajemniczy urok. Jakież to oczywiste. Co masz jeszcze?
Sophie wyjęła stylowy czarno-biały kapelusz, jedyny, który mógł chociaż trochę
zainteresować damę.
Kobieta zmierzyła go pogardliwym wzrokiem.
— Ten nie nadaje się dla nikogo. Marnujesz mój czas, panno Kapeluszniczko.
— To tylko mały sklepik w małym miasteczku, proszę pani — odparła Sophie. — Dlaczego
pani w ogóle... — za plecami damy mężczyzna głośno wciągnął powietrze i próbował dawać
ostrzegawcze znaki — ... tu się fatygowała? — dokończyła Sophie, nie rozumiejąc, co się
dzieje.
— Zawsze się fatyguję, kiedy ktoś próbuje przeciwstawić się Wiedźmie z Pustkowia —
odparła dama. — Słyszałam o tobie, panno Kapeluszniczko, i nie podoba mi się twoja rywalizacja ani
postawa. Przybyłam, żeby cię powstrzymać. Masz.
Wyrzuciła rękę z rozczapierzonymi palcami w stronę twarzy Sophie.
— To znaczy, że pani jest Wiedźmą z Pustkowia? — wyjąkała Sophie. Głos jej się zmienił, ze
strachu i zdumienia.
— Tak – potwierdziła dama. — I niech to cię nauczy nie wchodzić mi w drogę.
— Wcale nie wchodzę pani w drogę. To jakaś pomyłka — zaskrzeczała Sophie.
Mężczyzna patrzył teraz na nią ze zgrozą, chociaż nie wiedziała, dlaczego.
— Żadna pomyłka, panno Kapeluszniczko – oświadczyła Wiedźma. — Chodź, Gaston.
Odwróciła się i podpłynęła do wyjścia. Podczas gdy mężczyzna pokornie otwierał drzwi,
obejrzała się na Sophie.
— Jeszcze jedno, nie będziesz mogła nikomu powiedzieć, że rzucono na ciebie zaklęcie —
dodała.
Dzwonek na drzwiach pożegnał ją żałobnym dźwiękiem.
Sophie przyłożyła ręce do twarzy, żeby sprawdzić, na co tak się gapił mężczyzna. Poczuła
obwisłą, pomarszczoną skórę. Spojrzała na swoje ręce. Też były pomarszczone i kościste, z sinymi
ż
yłami i guzowatymi stawami, Podciągnęła szarą spódnicę i spojrzała na chude, wykrzywione kostki i
koślawe stopy rozpychające pantofle. Wyglądały jak nogi stuletniej staruszki.
Sophie rzuciła się do lustra, ale odkryła, że może tylko kuśtykać. W lustrzanym odbiciu
zobaczyła twarz wynędzniałej staruszki, szarą i zwiędłą, otoczoną rzadkimi siwymi kosmykami. Oczy,
ż
ółte i wodniste, spojrzały na nią z tragicznym wyrazem.
— Nie martw się, staruszko — pocieszyła się Sophie. — Wyglądasz całkiem zdrowo. Poza
tym teraz jesteś bardziej podobna do prawdziwej siebie.
Spokojnie zastanowiła się nad swoją sytuacją. Wszystko stało się jakieś odległe i nieważne.
Nawet nie bardzo się gniewała na Wiedźmę z Pustkowia.
— No, oczywiście powinnam ją załatwić przy pierwszej okazji — powiedziała sobie — ale
jeśli Lettie i Marta mogą wytrzymać zamianę w siebie nawzajem, ja mogę wytrzymać tę zamianę. Ale
muszę stąd odejść. Fanny dostanie spazmów. Zobaczymy. Ta szara sukienka całkiem pasuje, ale
potrzebuję szala i trochę jedzenia.
Pokuśtykała do drzwi sklepu i starannie zawiesiła na nich wywieszkę ZAMKNIĘTE. Przy
każdym ruchu stawy jej skrzypiały. Musiała chodzić powoli, pochylona. Stwierdziła jednak z ulgą, że
zmieniła się w całkiem krzepką staruszkę. Nie czuła się słaba ani chora, tylko zesztywniała.
Pokuśtykała po swój szal i narzuciła go na głowę i ramiona, jak to robią stare kobiety. Potem
poczłapała do domu, skąd zabrała swoją portmonetkę z kilkoma monetami i paczuszkę z chlebem i
serem. Wymknęła się z domu, starannie schowała klucz w zwykłym miejscu i pokuśtykała ulicą,
zdumiona własnym spokojem.
Zastanawiała się, czy powinna pożegnać się z Martą. Ale z przykrością pomyślała, że Marta
jej nie rozpozna. Najlepiej po prostu odejść. Sophie postanowiła, że napisze do sióstr, kiedy już
dojdzie tam, dokąd zamierzała. Poczłapała przez pole, gdzie przedtem odbywał się jarmark, przez
most i dalej wiejską drogą. Był ciepły wiosenny dzień. Starość nie przeszkadzała Sophie rozkoszować
się widokiem i zapachem kwitnącego głogu w żywopłotach, chociaż widok trochę się rozmazywał.
Rozbolały ją plecy. Wytrwale kuśtykała naprzód, ale potrzebowała laski. Po drodze szukała w
ż
ywopłotach jakiegoś kija czy obluzowanego palika.
Najwyraźniej wzrok miała już nie ten, co dawniej. Zdawało jej się, że w oddali zobaczyła kij,
ale kiedy się do niego dowlekła, okazał się nogą starego stracha na wróble, którego ktoś wrzucił w
ż
ywopłot. Sophie dźwignęła go i postawiła prosto. Miał głowę ze zwiędłej rzepy. Poczuła się dziwnie
do niego podobna. Zamiast rozerwać straszydło na kawałki i zabrać kij, wetknęła go pomiędzy dwie
gałęzie żywopłotu tak, że stanął zawadiacko przechylony nad kwiatami głogu, trzepocząc
postrzępionymi rękawami na patykowych ramionach.
— Gotowe – powiedziała i zdziwiła się, kiedy jej cienki stary głos przeszedł w starczy
skrzekliwy śmiech. — Żadne z nas nie jest wiele warte, co mój przyjacielu? Może wrócisz na pole,
jeśli zostawię cię tutaj, na widoku. — Ruszyła dalej ścieżką, ale coś jej przyszło do głowy i znowu się
odwróciła. — No, gdyby moja pozycja w rodzinie nie skazała mnie z góry na niepowodzenie —
powiedziała do stracha — mógłbyś ożyć i pomóc mi zdobyć fortunę. Ale i tak życzę ci szczęścia.
Znowu zarechotała skrzekliwie i poczłapała dalej. Wyglądało na to, że stała się trochę
stuknięta, jak wiele staruszek.
Znalazła kij godzinę później, kiedy usiadła na stoku, żeby odpocząć i zjeść chleb z serem. Za
nią w żywopłocie rozległy się jakieś hałasy: zdławione piski, a potem szamotanina, która strącała
płatki z kwiatów głogu. Sophie podczołgała się na kościstych kolanach, żeby zajrzeć przez liście,
kwiaty i ciernie. W gęstwinie zobaczyła chudego szarego psa. Tkwił uwięziony przez mocny kij, który
zaplątał się w sznur zawiązany na psiej szyi. Kij zaklinował się pomiędzy gałęziami żywopłotu i pies
ledwie mógł się ruszyć. Przewracał dziko oczami na widok Sophie.
Jako dziewczynka Sophie bała się psów. Nawet jako staruszka poczuła niepokój na widok
dwóch rzędów białych kłów w rozwartym pysku zwierzęcia. Ale pomyślała, że w obecnym stanie nie
warto nie warto się przejmować, i poszukała w kieszeni nożyczek krawieckich. Sięgnęła w głąb
ż
ywopłotu i zaczęła przecinać sznur na szyi psa.
Pies był bardzo dziki. Szarpał się i warczał. Ale Sophie dzielnie cięła dalej.
— Jeśli mi nie pozwolisz przeciąć sznura, zdechniesz z głodu albo się udusisz, przyjacielu —
powiedziała do psa skrzekliwym starczym głosem. — Właściwie myślę, że ktoś już próbował cię
udusić. Może dlatego jesteś taki dziki.
Sznur wpijał się w szyję psa. Sophie długo musiała ciąć, zanim sznur puścił i pies mógł się
wyczołgać spod kija.
— Masz ochotę na trochę chleba z serem? — zapytała.
Ale pies tylko warknął, przecisnął się na drugą stronę żywopłotu i umknął.
— Ładna mi wdzięczność! — burknęła Sophie, rozcierając pokłute ramiona. — Ale niechcący
zostawiłeś mi prezent.
Wyciągnęła z żywopłotu kij, który więził psa, i odkryła, że to prawdziwa laska, porządnie
wykończona, z okutym końcem. Sophie dokończyła chleb z serem i ruszyła dalej. Ścieżka robiła się
coraz bardziej stroma i laska ogromnie się przydała. Poza tym Sophie mogła z nią rozmawiać.
Dreptała ochoczo dalej i gawędziła z laską. Ostatecznie starzy ludzie często mruczą coś pod nosem.
— To już dwa spotkania — mówiła — i ani krzty magicznej wdzięczności. No, ale nie
narzekam, bo dobra z ciebie laska. Ale na pewno czeka mnie trzecie spotkanie, magiczne czy nie.
Nawet liczę na to. Ciekawe kogo spotkam.
Trzecie spotkanie nastąpiło wieczorem, kiedy Sophie wdrapała się wysoko na wzgórza. Jakiś
wieśniak schodził ścieżką w jej stronę, pogwizdując. Pasterz, pomyślała Sophie, wraca do domu po
obrządzeniu owiec. Był to krzepki młody człowiek około czterdziestki.
— Wielkie nieba! — powiedziała do siebie Sophie. — Jeszcze dzisiaj rano wzięłabym go za
starca. Jak bardzo może się zmienić sposób widzenia!
Kiedy pasterz zobaczył Sophie mamroczącą do siebie, odsunął się przezornie na drugą stronę
ś
cieżki i zawołał serdecznie:
— Dobry wieczór, matko! Dokąd to wędrujesz?
— Matko? — zdziwiła się Sophie. — Nie jestem twoją matką, młodzieńcze!
— Tak się mówi — wyjaśnił pasterz, przesuwając się wzdłuż żywopłotu. — Chciałem tylko
grzecznie zapytać, skoro widzę, że idziesz na wzgórza pod koniec dnia. Nie dojdziesz do Górnej Fałdy
przed nocą.
Sophie jeszcze się nad tym nie zastanawiała. Przystanęła na drodze i rozmyślała.
— Właściwie to nieważne — powiedziała na wpół do siebie. — nie wolno grymasić, kiedy
się wyrusza szukać szczęścia.
— Naprawdę nie wolno, matko? — rzucił pasterz, który właśnie zdołał wyminąć Sophie i
wyraźnie mu ulżyło. — W takim razie życzę powodzenia, pod warunkiem że twoje szczęście nie ma
nic wspólnego z zaklinaniem cudzego bydła.
I ruszył w dół wielkimi krokami, prawie biegnąc.
Sophie odprowadziła go oburzonym spojrzeniem.
— Wziął mnie za czarownicę! — powiedziała do laski.
Miała ochotę nastraszyć pasterza, wykrzykując za nim brzydkie słowa, ale to się wydawało
niegrzeczne. Więc poczłapała pod górę, mamrocząc. Wkrótce żywopłoty ustąpiły miejsca nagim
stokom, a dalej rozciągał się płaskowyż porośnięty wrzosem, za którym zaczynały się stromizny
pokryte żółtą, szeleszczącą trawą. Sophie ponuro wlokła się, noga za nogą. Teraz już bolały ją stare
wykoślawione stopy, grzbiet i kolana. Za bardzo zmęczona, żeby mamrotać, po prostu człapała przed
siebie zdyszana, dopóki słońce się nie zniżyło. I nagle zrozumiała, że nie zrobi już więcej ani kroku.
Osunęła się na kamień przy drodze i zastanowiła się, co robić.
— Teraz, jedyne o czym marzę, to wygodny fotel! — wysapała
Z miejsca, w którym leżał kamień rozciągał się wspaniały widok na przebytą drogę. W dole
rozpościerała się prawie cała dolina ozłocona zachodzącym słońcem, wszystkie pola, murki i
ż
ywopłoty, zakola rzeki i okazałe rezydencje bogaczy przeświecające spomiędzy drzew, aż do
błękitnych gór w oddali. Tuż pod nogami leżał Market Chipping. Sophie spoglądała z góry na dobrze
znane ulice. Tam był Rynek i cukiernia Cesariego. Mogła wrzucić kamień do kominka domu obok
sklepu z kapeluszami.
— Jak to ciągle blisko! — powiedziała ze zdumieniem do laski. — Tyle się nachodziłam i
tylko weszłam nad własny dach!
Na kamieniu zrobiło się zimno, kiedy słońce zaszło. Przenikliwy wiatr dmuchał z każdej
strony, gdziekolwiek Sophie się obróciła. Teraz już nie wydawało się takie nieważne, że będzie
musiała spędzić noc na wzgórzach. Przyłapała się na tym, że coraz bardziej tęskni za wygodnym
fotelem przy kominku, a coraz bardziej boi się ciemności i dzikich zwierząt. Ale gdyby zawróciła do
Market Chipping, nie dojdzie tam przed północą. Równie dobrze mogła pójść dalej. Westchnęła i
wstała. Kości jej zatrzeszczały. Zawsze to jakaś pociecha.
Noc zapadała szybko, wrzosowiska zrobiły się szarozielone. Ostry wiatr dmuchał coraz
mocniej. Sophie słyszała własne sapanie, a stawy trzeszczały jej tak głośno, że dopiero po chwili
zorientowała się, że nie tylko ona trzeszczy i sapie. Podniosła zamglone oczy.
Zamek czarnoksiężnika Hauru toczył się w jej stronę po wrzosowisku, dudnił i podskakiwał.
Czarny dym buchał kłębami znad czarnych blanków. Zamek był wysoki i wąski, ciężki i brzydki, i
bardzo złowrogi. Sophie przyglądała mu się, oparta na lasce. Nie była wystraszona. Zastanawiała się,
jak zamek się porusza. Głównie jednak rozmyślała, że tyle dymu oznacza duży kominek gdzieś za
tymi masywnymi czarnymi ścianami.
— Czemu nie? — zwróciła się do laski. — Czarnoksiężnik Hauru raczej nie zechce dołączyć
mojej duszy do kolekcji. On porywa tylko młode dziewczęta.
Podniosła laskę i pomachała władczo na zamek.
— Stój! — wrzasnęła.
Zamek posłusznie zahamował z łoskotem i zgrzytem piętnaście metrów dalej. Sophie
pokuśtykała do niego, przepełniona wdzięcznością.
Rozdział 3
w którym Sophie wkracza do zamku i zawiera umowę
W czarnym murze przed Sophie znajdowały się wielkie czarne drzwi. Z bliska zamek
wydawał się jeszcze brzydszy. Był o wiele za wysoki jak na swoją wielkość i miał nieregularny
kształt. O ile Sophie dobrze widziała w zapadających ciemnościach, zbudowano go z wielkich
czarnych brył, przypominających węgiel, które podobnie jak węgiel miały różne kształty i rozmiary.
Od murów wiało przejmującym chłodem, ale Sophie wcale to nie odstraszyło. Myślała tylko o fotelu i
kominku. Skwapliwie wyciągnęła dłoń.
Ale niewidzialna ściana zatrzymała jej rękę niecałe pół metra przed drzwiami. Sophie z
irytacją szturchnęła palcem. Kiedy to nie pomogło, dźgnęła ją laską. Ściana rozciągała się wysoko nad
drzwiami aż do kępek wrzosu sterczących pod progiem.
— Otwieraj! — zaskrzeczała Sophie.
Ś
ciana ani drgnęła.
— No dobrze — mruknęła Sophie. — Znajdę tylne drzwi.
Pokuśtykała do lewego narożnika zamku, jako najbliższego i stojącego trochę niżej. Ale nie
mogła skręcić za róg. Niewidzialna ściana znowu ją zatrzymała, jak tylko Sophie podeszła do
czarnych nieregularnych kamieni narożnych. Na to Sophie powiedziała słowo, którego nauczyła się od
Marty, chociaż nie powinny go znać ani młode dziewczyny, ani starsze panie, i poczłapałą w drugą
stronę, trochę pod górę, do prawego narożnika zamku. Tam nie natrafiła na barierę. Skręciła za róg i
ochoczo pokuśtykała do drugich wielkich czarnych drzwi.
Tych również strzegła bariera.
Sophie zmierzyła je gniewnym wzrokiem.
— To bardzo niegościnne! — oświadczyła.
Chmura czarnego dymu spłynęła znad parapetu. Sophie zakaszlała. Teraz naprawdę się
rozzłościła. Była stara, słaba, zmarznięta i obolała. Zapadała noc, a zamek tylko stał i dmuchał na nią
dymem.
— Porozmawiam o tym z Hauru! — zagroziła Sophie i pomaszerowała do następnego rogu.
Tam również nie znalazła bariery — widocznie zamek należało okrążać w kierunku przeciwnym do
ruchu wskazówek zegara — ale w następnej ścianie, trochę z boku, znajdowały się trzecie drzwi,
znacznie mniejsze i skromniejsze.
— Nareszcie tylne drzwi! — stwierdziła.
Zamek znowu się poruszył, kiedy Sophie podeszła do tylnych drzwi. Ziemia zadrżała. Ściana
zaskrzypiała i zadygotała, a drzwi zaczęły się odsuwać od Sophie.
— O nie, nic z tego! — krzyknęła. Pobiegła za drzwiami i mocno walnęła w nie laską.
Otwierać! — wrzasnęła.
Drzwi otworzyły się do środka, wciąż przesuwając się w bok. Sophie, spiesznie kuśtykając,
zdołała postawić jedną nogę na progu. Potem podskakiwała, dreptała i znowu podskakiwała, podczas
gdy wielkie czarne bloki wokół drzwi trzęsły się i zgrzytały, kiedy zamek rozpędzał się po nierównym
zboczu. Już się nie dziwiła, że wyglądał trochę koślawo. Cud, że się nie rozleciał.
— Co za głupia budowla! — wysapała, kiedy wreszcie wcisnęła się do środka.
Musiała rzucić laskę i uwiesić się na otwartych drzwiach, żeby zamek nie wytrząsnął jej z
powrotem na ziemię.
Kiedy trochę odsapnęła, zobaczyła, że ktoś przed nią stoi, również trzymając się drzwi. Był o
głowę wyższy od Sophie, ale wyglądał jak chłopiec niewiele starszy od Marty. Wyraźnie próbował
zamknąć drzwi i wypchnąć ją z ciepłego, przytulnego, oświetlonego lampą pokoju z powrotem w noc.
— Nie waż się zatrzaskiwać mi drzwi przed nosem, chłopcze! — warknęła Sophie.
— Nie chciałem, ale ty trzymasz je otwarte — zaprotestował chłopiec. — Czego sobie
ż
yczysz?
Sophie zajrzała w głąb mroku. Z niskiego, belkowanego sufitu zwisały rozmaite, pewnie
czarnoksięskie rzeczy — wianki cebuli, pęczki ziół i wiązki dziwnych korzeni. Widziała też rzeczy
zdecydowanie czarnoksięskie: księgi oprawione w skórę, krzywe butle i starą, brązową, wyszczerzoną
ludzką czaszkę. Po drugiej stronie chłopca znajdował się kominek. W palenisku płonął niewielki
ogień, znacznie mniejszy, niż zapowiadały potężne kłęby dymu nad zamkiem. No, ale to był tylko
pokoik na zapleczu. Co ważniejsze dla Sophie, nad polanami tańczyły małe niebieskie płomyki, obok
zaś w najcieplejszym miejscu stał niski fotel z poduszką.
Sophie odepchnęła chłopca i rzuciła się do fotela.
— Ach! Moje szczęście! — westchnęła, sadowiąc się wygodnie.
Ogarnęła ją błogość. Ogień rozgrzewał zziębnięte kości, fotel podpierał obolałe plecy.
Wiedziała, że gdyby teraz ktoś chciał ją stąd wyrzucić, musiałby użyć wyjątkowo silnej i brutalnej
magii.
Chłopiec zamknął drzwi. Potem podniósł laskę Sophie i uprzejmie oparł ją o fotel. Sophie
zauważyła, że nie docierają tutaj żadne odgłosy wędrówki zamku po wzgórzach, nawet najcichszy
zgrzyt czy najsłabsze drżenie. Jakie to dziwne!
— Przekaż czarnoksiężnikowi Hauru — zwróciła się do chłopca — że niedługo ten zamek
rozleci mu się pod nogami.
— Zamek jest zaklęty, więc się nie rozpadnie — odparł chłopiec. — A Hauru chwilowo nie
ma.
To była dobra wiadomość dla Sophie.
— A kiedy wróci? — zapytała trochę nerwowo.
— Pewnie dopiero jutro — odpowiedział chłopiec. — Czego sobie życzysz? Jestem Michael,
uczeń Hauru.
To była jeszcze lepsza wiadomość.
— Niestety tylko sam Hauru może mi pomóc — oświadczyła Sophie prędko i stanowczo.
Zresztą pewnie mówiła prawdę. — Zaczekam, jeśli to ci nie przeszkadza.
Michaelowi to wyraźnie przeszkadzało. Stał nad nią trochę bezradnie. Żeby mu pokazać, że
nie da się spławić byle uczniowi, Sophie zamknęła oczy i udawała, że zasypia.
— Powiedz mu, że mam na imię Sophie — wymamrotała. — Stara Sophie — dodała na
wszelki wypadek. — I chciałabym się z nim widzieć.
— Musiałabyś czekać całą noc — ostrzegł Michael.
Sophie właśnie o to chodziło, więc udała, że nie słyszy. Rzeczywiście prawie już zapadła w
płytką drzemkę. Była bardzo zmęczona wędrówką. Po chwili Michael zrezygnował i wrócił do pracy
przy warsztacie, gdzie stała lampa.
Więc zdobyłam schronienie na noc, chociaż pod niezbyt prawdziwym pretekstem, rozmyślała
sennie Sophie. Zresztą Hauru był taki podły, że bez żadnych skrupułów nadużywała jego gościnności.
Zamierzała jednak się wynieść dużo wcześniej, zanim czarnoksiężnik wróci i zgłosi pretensje.
Spod przymkniętych powiek ukradkiem zerknęła na ucznia. Trochę ją zdziwiło, że znalazła w
zamku takiego miłego, uprzejmego chłopca. W końcu wtargnęła tu nieproszona, a on nie robił jej
ż
adnych wymówek. Może Hauru nauczył chłopca służalczego zachowania. Ale Michael nie wyglądał
służalczo. Był wysoki, ciemnowłosy ze szczerą, sympatyczną twarzą, ubrany bardzo przyzwoicie.
Właściwie, gdyby Sophie nie widziała przed chwilą, jak ostrożnie przelewał zielony płyn z retorty do
szklanego słoja z czarnym proszkiem, wzięłaby go za syna zamożnego wieśniaka. Jakie to dziwne!
No, ale wszystko, co dotyczy czarnoksiężników, musi być dziwne, pomyślała Sophie. A ta
kuchnia czy pracownia była rozkosznie przytulna i bardzo spokojna. Sophie zasnęła głęboko i
zachrapała. Nie obudziła się, kiedy na warsztacie coś błysnęło i huknęło, a potem rozległo się urwane
przekleństwo. Nie obudziła się, kiedy Michael, ssąc poparzone palce, schował zaklęcie i przyniósł ze
spiżarni chleb z serem. Nawet nie drgnęła, kiedy chłopiec z hałasem przewrócił laskę, sięgając nad
nią, żeby dołożyć do ognia, ani kiedy zajrzał w jej otwarte usta i powiedział do kominka:
— Ona ma wszystkie zęby. To nie jest Wiedźma z Pustkowia, prawda?
— Wtedy bym jej nie wpuścił – odparł kominek.
Michael wzruszył ramionami i grzecznie podniósł laskę Sophie. Potem dołożył polano do
ognia i poszedł gdzieś na górę do łóżka.
W środku nocy Sophie zbudziło czyjeś chrapanie. Poderwała się i odkryła z irytacją, że to ona
sama chrapała. Zdawało jej się, że zasnęła tylko na sekundę, ale przez tę sekundę Michael gdzieś
zniknął i zabrał ze sobą światło. Uczeń czarnoksiężnika poznaje takie sztuczki pewnie już w
pierwszym tygodniu praktyki. I pozwolił, żeby ogień prawie wygasł. Płomienie gniewnie strzelały i
syczały. Zimny przeciąg dmuchnął Sophie w plecy. Przypomniała sobie, że jest w zamku
czarnoksiężnika, a także że gdzieś za nią na warsztacie leży ludzka czaszka.
Wzdrygnęła się i obróciła sztywną starą szyję, ale za sobą widziała tylko ciemność.
— Przydałoby się trochę światła — powiedziała.
Jej starczy skrzekliwy głos brzmiał nie głośniej od trzaskania płomieni. Dziwne. Spodziewała
się, że zbudzi echa w zamkowych lochach. Obok niej leżały polana w koszyku. Wyciągnęła
trzeszczące ramię, dźwignęła polano i wrzuciła do ognia, który strzelił zielonymi i niebieskimi iskrami
w głąb komina. Sophie dołożyła jeszcze jedno polano i usiadła z powrotem, ale przedtem obejrzała się
nerwowo za siebie, gdzie błękitnopurpurowy blask płomieni tańczył na wypolerowanych brązowych
kościach czaszki. W małym pokoju nie było nikogo, tylko Sophie i czaszka.
— On już stoi obiema nogami w grobie, a ja tylko jedną — powiedziała sobie na pociechę.
Znów odwróciła się do ognia, który teraz buzował błękitnymi i zielonymi płomieniami. — Widocznie
w tym drewnie jest sól – mruknęła Sophie.
Usadowiła się wygodniej, oparła guzowate stopy na podnóżku i wtuliła głowę w róg oparcia.
Wpatrywała się w kolorowe płomienie i zastanawiała się sennie, co powinna zrobić rano. Ale jej myśli
błądziły i wreszcie zaczęła sobie wyobrażać, że płomienie przybierają kształt głowy.
— Chuda, sina twarz — mamrotała. — Chuda, z cienkim sinym nosem. A te kręcone zielone
płomyki na górze to na pewno twoje włosy. Załóżmy, że nie wyjdę, dopóki Hauru nie wróci?
Czarnoksiężnicy potrafią chyba odczyniać zaklęcia. A te purpurowe płomienie całkiem nisko to usta...
masz groźne zęby, przyjacielu. Dwie zielone kępki płomieni zamiast brwi...
Co dziwne, jedyne dwa pomarańczowe płomyki w palenisku znajdowały się pod zielonymi
płomiennymi brwiami, zupełnie jak oczy, a pośrodku każdego świecił maleńki purpurowy błysk.
Sophie miała wrażenie, że te błyski patrzą na nią jak dwie źrenice.
— Z drugiej strony – ciągnęła, spoglądając na pomarańczowe plamki — jeśli odczyni
zaklęcie, pewnie pożre mi serce, zanim się obejrzę.
— Nie chcesz stracić serca? — zapytał ogień.
Z całą pewnością to on przemówił. Sophie widziała, jak purpurowe usta wymawiają słowa.
Głos miał skrzekliwy, pełen syków i trzasków płonącego drewna.
— Pewnie, że nie — przytaknęła Sophie. — Kto ty jesteś?
— Ogniowy demon — odparły purpurowe usta. Głosem bardziej jękliwym niż syczącym
dodały: — Jestem przywiązany kontraktem do tego kominka. Nie mogę się stad ruszyć. — Potem
bardziej dziarskim tonem zatrzeszczały: — A kim ty jesteś? Widzę, że rzucono na ciebie zaklęcie.
Te słowa wyrwały Sophie z sennego rozmarzenia.
— Widzisz! — wykrzyknęła. — Możesz zdjąć to zaklęcie?
Zapadła paląca, skwiercząca cisza, kiedy pomarańczowe oczy w sinej, falującej twarzy
demona wędrowały po Sophie w górę i w dół.
— To silne zaklęcie — odezwał się w końcu demon. — Wygląda mi na czar Wiedźmy z
Pustkowia.
— To jej zaklęcie — przyznała Sophie.
— Ale jest w nim coś więcej — zatrzeszczał demon.— Wykryłem dwie warstwy. I oczywiście
nie możesz o nim nikomu powiedzieć, chyba że już wie. — Przyglądał się Sophie jeszcze przez
chwilę. — Muszę je zbadać.
— Ile ci to zajmie? — zapytała Sophie.
— No, pewnie trochę potrwa – odparł demon. I dodał miękkim tonem perswazji: — Może się
dogadamy? Zdejmę z ciebie zaklęcie, jeśli ty zerwiesz mój kontrakt.
Sophie popatrzyła nieufnie na chudą, siną twarz demona. Wygłaszając tę propozycję, miał
wyjątkowo chytrą minę. Wszystkie książki, które przeczytała, ostrzegały przed zawieraniem umów z
demonami. A ten wydawał się szczególnie zły. Miał takie długie purpurowe zęby...
— Na pewno jesteś uczciwy? — zapytała Sophie.
— Nie całkiem – przyznał demon. — Ale chcesz zostać taka aż do śmierci? To zaklęcie
skróciło ci życie o sześćdziesiąt lat, jeśli prawidłowo oceniam.
To była paskudna myśl, przed którą dotąd Sophie się broniła.
— Ten kontrakt, który cię wiąże, zawarłeś z czarnoksiężnikiem Hauru? — zagadnęła.
— Oczywiście — potwierdził demon znowu nieco jękliwym tonem. — Jestem przykuty do
tego paleniska i nie mogę się stąd ruszyć dalej niż na metr. Każą mi tutaj robić prawie całą magię.
Muszę dbać, żeby zamek się nie rozpadł, przesuwać go, tworzyć efekty specjalne, które odstraszają
ludzi, i wszystko inne czego Hauru sobie zażyczy. On jest bez serca.
Sophie sama dobrze o tym wiedziała. Z drugiej strony demon pewnie był równie podły.
— I nie masz żadnych korzyści z tego kontraktu? — zapytała.
— Nie poszedłbym na to, gdybym nic nie skorzystał — odparł demon, migocząc smutno. —
Ale gdybym wcześniej wiedział, jak to wygląda, nigdy bym się nie zgodził. On mnie wykorzystuje.
Pomimo nieufności Sophie ogarnęło współczucie dla demona. Przypomniało jej się, jak robiła
kapelusze, a Fanny przez ten czas się włóczyła.
— No dobrze — powiedziała. — Jakie są warunki kontraktu? Jak mam go zerwać?
Szeroki purpurowy uśmiech rozjaśnił sine oblicze demona.
— Zgadzasz się na umowę?
— Jeśli zdejmiesz ze mnie zaklęcie — oświadczyła Sophie z mocnym przeczuciem, że
popełnia fatalny błąd.
— Stoi! — zawołał demon i jego długa twarz radośnie podskoczyła do wylotu komina.
— Więc powiedz, jak mam zerwać twój kontrakt — poprosiła Sophie.
Pomarańczowe oczy błysnęły i umknęły przed jej wzrokiem.
— Nie mogę. Kontrakt częściowo polega na tym, że ani ja, ani czarnoksiężnik nie możemy
nikomu zdradzić głównej klauzuli.
Sophie zrozumiała, że ją oszukano. Otworzyła usta, żeby powiedzieć demonowi, że w takim
razie może siedzieć w kominku aż do sądnego dnia.
Demon zorientował się, co zamierzała.
— Nie tak szybko! — zatrzeszczał. — Możesz się tego dowiedzieć, jeśli będziesz uważnie
patrzeć i słuchać. Błagam cię, spróbuj. Ten kontrakt na dłuższą metę żadnemu z nas nie przyniesie
korzyści. A ja dotrzymuję słowa. Świadczy o tym sam fakt, że tkwię tutaj!
Z przejęcia podskakiwał na płonących polanach. Sophie znowu nie mogła się oprzeć
współczuciu.
— Ale jeśli mam patrzeć i słuchać, muszę zostać w zamku Hauru — zaprotestowała.
— Tylko około miesiąca. Pamiętaj, ja też muszę zbadać twoje zaklęcie — przekonywał ją
demon.
— Ale pod jakim pretekstem mogę tu zostać?
— Coś wymyślimy. Hauru kiepsko sobie radzi w wielu sprawach. Zresztą — syknął zjadliwie
demon — jest taki zadufany w sobie, że nie widzi dalej, niż koniec własnego nosa. Możemy go
oszukać... jeśli się zgodzisz zostać.
— No dobrze — ustąpiła Sophie. — Nie ruszę się stąd. Teraz wymyśl pretekst.
Rozsiadła się wygodnie w fotelu. Demon myślał na głos, cicho pomrukując i potrzaskując,
co przypominało Sophie własną rozmowę z laską. Podczas rozmyślań demon płonął takim gorącym,
zadowolonym płomieniem, że Sophie znowu zmorzył sen. Zdawało jej się, że demon wysunął kilka
propozycji. Pamiętała niezbyt wyraźnie, jak pokręciła głową na pomysł, żeby udawała dawno
zaginioną cioteczną babkę Hauru, i na kilka innych, równie naciąganych. W końcu demon zaczął
ś
piewać cichą, migotliwą piosenkę. Śpiewał w języku, którego Sophie nie znała — przynajmniej tak
jej się zdawało, dopóki nie usłyszała słowa „rondel” powtórzonego kilka razy i bardzo usypiająco.
Zasnęła głęboko z niejasnym podejrzeniem, że znowu ją zaczarowano i omamiono, ale nie bardzo się
tym przejmowała.
Wkrótce uwolni się od zaklęcia...
Rozdział 4
w którym Sophie odkrywa kilka dziwnych rzeczy
Sophie zbudziła się w jasnym świetle dnia. Ponieważ przedtem nie widziała żadnych okien w
zamku, w pierwszej chwili pomyślała, że zasnęła przy wykańczaniu kapeluszy i przyśniła jej się
ucieczka z domu. Ogień przygasł do różowego żaru i białego popiołu, co ją przekonało, że demon był
tylko snem. Ale po pierwszych ruchach stwierdziła, że z pewnością nie wszystko jej się przyśniło.
Ostre igły bólu przeszyły całe ciało.
— Au! — jęknęła. — Wszystko mnie boli!
Głos miała słaby, skrzeczący i piskliwy. Przyłożyła guzowate dłonie do twarzy i poczuła
zmarszczki. Poprzedniego dnia prawdopodobnie była w szoku, bo teraz okropnie się rozzłościła na
Wiedźmę z Pustkowia.
— Wchodzi sobie do sklepów i zmienia ludzi w staruszki! — wykrzyknęła. — No, niech tylko
ją dopadnę!
Rozgniewana, zerwała się z fotela, wywołując salwę trzasków, i pokuśtykała do okna. Ku
swojemu zdumieniu, w dole zobaczyła nabrzeżne miasteczko. Widziała strome, niebrukowane uliczki,
małe dość nędzne domy i maszty wystające nad dachami. Za masztami dostrzegła rozmigotane morze
— coś, czego nie widziała jeszcze nigdy w życiu.
— Gdzie ja jestem? — zapytała czaszkę leżącą na warsztacie. — Nie oczekuję od ciebie
odpowiedzi, przyjacielu — dodała pospiesznie, gdy sobie przypomniała, że to zamek czarnoksiężnika.
Rozejrzała się po pokoiku z grubymi czarnymi belkami na suficie. W dziennym świetle okazał
się straszliwie brudny. Kamienną podłogę pokrywały tłuste plamy, popiół piętrzył się na palenisku,
festony zakurzonych pajęczyn zwieszały się z sufitu. Na czaszce widniała warstwa kurzu. Sophie
wytarła ją odruchowo i zajrzała do zlewu obok warsztatu. Wzdrygnęła się na widok zielonej i różowej
mazi wypełniającej zlew oraz białego szlamu skapującego z kranu. Widocznie Hauru wcale się nie
przejmował, że jego służba mieszka w takich fatalnych warunkach.
Do pozostałych części zamku prowadziły pewnie któreś z czterech niskich czarnych drzwi.
Sophie otworzyła najbliższe, w głębi za stołem warsztatowym. Po drugiej stronie znajdowała się duża
łazienka. W pewnym sensie była godna pałacu, pełna takich luksusów, jak spłukiwana toaleta, kabina
prysznicowa, ogromna wanna na lwich łapach i lustra na każdej ścianie – niestety jeszcze brudniejsza
niż poprzednie pomieszczenie. Sophie się skrzywiła. Zamrugała, widząc kolor wanny, odsunęła się ze
wstrętem od zielonych chwastów wybujałych w kabinie prysznicowej i bez trudu uniknęła oglądania
swojej starej twarzy w lustrach, ponieważ szkło oblepiały grudy jakichś nieznanych substancji. Te
same substancje zapełniały bardzo szeroką półkę nad wanną, przechowywane w tubkach, słoikach,
pudełkach oraz w niezliczonych podartych brązowych torebkach i paczuszkach. Największy słój miał
etykietę wypisaną krzywymi literami: SUCHY TAK. Sophie nie mogła odczytać, czy była tam litera
L. Na chybił trafił wzięła jedną paczuszkę. Nabazgrano na niej SKÓRA, więc pospiesznie odłożyła
zawiniątko. Inny słoik podpisano takimi samymi bazgrołami: OCZY. Tubkę oznaczono: NA
PRÓCHNICĘ.
— Widać, że działa — mruknęła Sophie, zaglądając z drżeniem do umywalki.
Woda popłynęła i spłukała trochę brudu, kiedy Sophie odkręciła kran pokryty
niebieskozielonym nalotem, pewnie mosiężny. Obmyła twarz i ręce, nie dotykając umywalki. Nie
odważyła się jednak użyć SUCHEGO TAKU. Wytarła się spódnicą i ruszyła do następnych czarnych
drzwi.
Otworzyły się na rozchwierutane drewniane schody. Sophie usłyszała czyjeś kroki, więc
szybko zamknęła drzwi. I tak schody prowadziły tylko na jakiś strych. Pokuśtykała do
następnych drzwi. Teraz poruszanie się już nie sprawiało jej bólu.
Trzecie drzwi wychodziły na ciasne podwórze otoczone wysokim ceglanym murem.
Zobaczyła tam wielki stos drewna oraz sterty czegoś, co wyglądało na złom, druty, wiadra, koła,
blachy, sięgające niemal do szczytu muru. Sophie zamknęła również te drzwi, trochę zaskoczona,
ponieważ wygląd podwórza zupełnie nie pasował do zamku. Nad ceglanym murem widziała tylko
niebo. Próbowała jednak sobie wytłumaczyć, że ta część znajdowała się po drugiej stronie, gdzie
niewidzialna bariera zatrzymała ją w nocy.
Otworzyła czwarte drzwi i znalazła tylko szafkę na miotły, a na nich wisiały dwa porządne,
lecz zakurzone aksamitne płaszcze. Powoli zamknęła szafkę. Pozostały tylko drzwi w ścianie obok
okna, te przez które weszła poprzedniej nocy. Pokuśtykała do nich i uchyliła je ostrożnie.
Przez chwilę stała i spoglądała na poruszający się powoli krajobraz wzgórz. Patrzyła, jak
wrzosy przesuwają się pod progiem, czuła wiatr rozwiewający jej rzadkie włosy, słyszała zgrzyt i
hurgot wielkich czarnych kamieni Wędrującego zamku. Potem zamknęła drzwi i podeszła do okna. I
znowu zobaczyła portowe miasteczko. Prawdziwe, nienamalowane. W domu naprzeciwko jakaś
kobieta otworzyła drzwi i wymiatała kurz na ulicę. Za tym domem szarawy brezentowy żagiel
wciągano na maszt krótkimi szarpnięciami, płosząc stado mew, które kołowały bez końca nad
roziskrzonym morzem.
— Nie rozumiem — powiedziała Sophie do ludzkiej czaszki.
Potem, ponieważ ogień prawie wygasł, dołożyła kilka polan do kominka i wygarnęła trochę
popiołu.
Zielone płomyki, małe i zwichrzone, wspięły się po drewnie i wyciągnęły w długą siną
twarz, zwieńczoną zielonymi płomiennymi włosami.
— Dzień dobry — powiedział ogniowy demon. — Nie zapominaj, że mamy umowę.
Więc to nie był sen. Sophie, choć nie miała skłonności do płaczu, przez długą chwilę ze łzami
w oczach siedziała w fotelu, wpatrzona w migotliwego, rozmazanego ogniowego demona. Nie
zwracała uwagi na odgłosy świadczące, że Michael już wstał, dopóki nie zjawił się obok niej,
zakłopotany i lekko zirytowany.
— Jeszcze tu jesteś — stwierdził. — Coś się stało?
Sophie pociągnęła nosem.
— Jestem stara — mruknęła.
— No, kiedyś nas wszystkich to czeka — odparł wesoło Michael. — Masz ochotę na
ś
niadanie?
Sophie odkryła, że podeszły wiek bynajmniej nie przytępił jej apetytu. Wczoraj zjadła tylko
chleb z serem, więc konała z głodu.
— Tak! — zawołała i kiedy Michael podszedł do szafy ściennej, podbiegła i zajrzała mu przez
ramię, żeby zobaczyć, co jest do jedzenia.
— Niestety mam tylko chleb i ser — oświadczył dość sztywno Michael.
— Ale przecież jest cały koszyk jajek!— zaprotestowała Sophie.— A to chyba boczek. I może
znajdzie się coś ciepłego do picia. Gdzie czajnik?
— Nie ma – odparł Michael. — Tylko Hauru może gotować.
— A ja to nie? — obruszyła się Sophie. — Zdejmij tę patelnię z haka. Zaraz ci pokażę.
Sięgnęła po wielką czarną patelnię zawieszoną na ścianie szafki, ale Michael pierwszy
chwycił naczynie.
— Nie rozumiesz — tłumaczył. — Kalcyfer, ogniowy demon, nie zniży się do gotowania dla
nikogo oprócz Hauru.
Sophie obejrzała się na ogniowego demona. Złośliwie błysnął na nią oczami.
— Nie pozwolę się wykorzystywać — oznajmił.
— To znaczy — zwróciła się Sophie do Michaela — że musisz się obywać bez gorącego
jedzenia, jeśli Hauru nie ma? — Kiedy chłopiec przytaknął z zakłopotaniem, zawołała: — Więc to
ciebie tu wykorzystują! Daj mi to!
Wyrwała Michaelowi patelnię z rąk, wrzuciła na nią boczek, wetknęła drewnianą łyżkę do
koszyka z jajkami i pomaszerowała do kominka.
— No, Kalcyfer — warknęła. — Dosyć tego. Zniż głowę.
— Nie zmusisz mnie! — zaskwierczał ogniowy demon.
— Owszem, zmuszę! — syknęła Sophie srogim tonem, który dawniej często powstrzymywał
jej siostry w połowie bójki. — Jeśli się nie zgodzisz, zaleję cię wodą. Albo wezmę szczypce i wyrwę
ci wszystkie polana — dodała, klękając z trzeszczeniem stawów obok paleniska.
Potem szepnęła: — Albo wycofam się z umowy i powiem o wszystkim Hauru.
— Do licha ciężkiego! — splunął Kalcyfer. — Po coś ją wpuścił, Michael?
Nadąsany, pochylił siną twarz do przodu tak, że został tylko krąg falistych zielonych płomieni
tańczących na palenisku.
— Dziękuję — powiedziała Sophie i szybko przycisnęła patelnią zielony pierścień, żeby
Kalcyfer nagle nie podniósł głowy.
— Mam nadzieję, że boczek ci się przypali — rzucił demon głosem stłumionym przez
naczynie.
Patelnia dobrze się rozgrzała. Wrzucony boczek zaskwierczał. Sophie musiała owinąć dłoń
spódnicą, żeby utrzymać rączkę. Drzwi się otworzyły, ale nic nie zauważyła.
— Nie wygłupiaj się — skarciła demona. — I leż spokojnie, bo chcę wbić jajka.
— O, cześć, Hauru — powiedział Michael bezradnie.
— Na te słowa Sophie odwróciła się szybko i wytrzeszczyła oczy.
Wysoki młodzieniec w krzykliwym srebrno-błękitnym kostiumie właśnie ustawiał gitarę w
kącie. Odgarnął jasne włosy z dość niezwykłych, szklistozielonych oczu i również zagapił się na
Sophie. Na jego długiej, kanciastej twarzy malowało się osłupienie.
— Kim ty jesteś, na litość? — zapytał Hauru. — Gdzie ja cię przedtem widziałem?
— My się nie znamy — skłamała stanowczo Sophie.
Ostatecznie Hauru spotkał ją przedtem tylko przelotnie (i nazwał myszką), więc prawie
powiedziała prawdę. Powinna podziękować gwiazdom, ze wtedy udało jej się uciec bezpiecznie, ale
zamiast tego pomyślała: Wielkie nieba! Czarnoksiężnik Hauru to dzieciak ledwie po dwudziestce, a
mimo to taki podły! Na starość wszystko wygląda całkiem inaczej, rozmyślała, przewracając boczek
na patelni. Wolałaby umrzeć, niż wyznać temu wystrojonemu młokosowi, ze to nad nią się zlitował w
Majowe Święto. Uczciwość nie miała tu nic do rzeczy. Hauru nigdy się nie dowie.
— Ona mówi, że nazywa się Sophie — odezwał się Michael. — Przyszła wczoraj w nocy.
— Jak zmusiła Kalcyfera, żeby się zniżył? — zapytał Hauru.
— Groziła mi! — jęknął Kalcyfer żałosnym, stłumionym głosem spod skwierczącej patelni.
— Niewiele osób to potrafi — stwierdził czarnoksiężnik z namysłem.
Oparł gitarę o ścianę w kącie i podszedł do kominka. Zapach hiacyntów zmieszał się z wonią
smażonego boczku. Hauru stanowczo odepchnął Sophie na bok.
— Kalcyfer nie lubi, kiedy ktoś inny na nim gotuje — oświadczył. Przyklęknął i owinął sobie
jedną rękę powłóczystym rękawem, żeby przytrzymać patelnię. — Podaj mi jeszcze dwa plastry
boczku i sześć jajek, proszę, i powiedz, po co tu przyszłaś.
Sophie podawała mu jajka po jednym, patrząc na błękitny klejnot w jego uchu.
— Dlaczego przyszłam, młody człowieku? — powtórzyła. Po obejrzeniu zamku odpowiedź
była oczywista. — Jestem twoją nową sprzątaczką.
— Doprawdy? — rzucił Hauru, rozbijając jajka jedną ręką i rzucając skorupki w płomienie,
gdzie Kalcyfer chyba je zjadał z głośnym trzeszczeniem i powarkiwaniem — Kto tak mówi?
— Ja — odparła Sophie i dodała świętoszkowato: — Zaprowadzę tu porządek, nawet jeśli nie
zrobię z ciebie porządnego człowieka.
— Hauru jest porządny — obruszył się Michael.
— Wcale nie — zaprzeczył czarnoksiężnik. — Teraz nie pamiętasz, jaki jestem podły. —
Wysunął podbródek w stronę Sophie. — Skoro tak się palisz do pracy, moja dobra kobieto, znajdź
jakieś noże i widelce i uprzątnij stół.
Pod warsztatem stały wysokie stołki. Michael wyciągnął je, żeby mieli na czym usiąść, i
odsuwał przedmioty piętrzące się na stole, żeby zrobić miejsce na sztućce, które wyjął z szuflady pod
blatem. Sophie poszła mu pomóc. Nie spodziewała się oczywiście, że Hauru powita ją z otwartymi
ramionami, ale na razie nie zaproponował nawet, żeby została po śniadaniu. Ponieważ Michael nie
potrzebował pomocy, Sophie poczłapała do swojej laski i powoli, pokazowo ustawiła ją w schowku na
miotły. Hauru jednak nie zwrócił na to uwagi, wiec powiedziała.
— Możesz mnie przyjąć na miesiąc na próbę, jeśli chcesz.
Czarnoksiężnik Hauru rzucił tylko:
— Talerze proszę, Michael.
Wstał z dymiącą patelnią w ręku. Kalcyfer zerwał się z rykiem ulgi i wzbił się wysoko do
komina.
Sophie jeszcze raz spróbowała przycisnąć gospodarza.
— Jeśli mam tu sprzątać przez następny miesiąc – powiedziała – chcę wiedzieć, gdzie jest
reszta zamku. Znalazłam tylko ten pokój i łazienkę.
Ku jej zdumieniu, i Michael, i czarnoksiężnik ryknęli śmiechem.
Dopiero kiedy już skończyli śniadanie, Sophie odkryła, co ich tak rozśmieszyło. Hauru nie
tylko opierał się wszelkim naciskom, ale nawet nie dawał się pociągnąć za język. Sophie w końcu
przestała go wypytywać i zwróciła się do Michaela.
— Powiedz jej wreszcie — poradził Hauru. — Niech przestanie nas zamęczać.
— Nie ma więcej zamku — oznajmił chłopiec. — Jest tylko to, co widziałaś, i dwie sypialnie
na górze.
— Co?! — wykrzyknęła Sophie.
Hauru i Michael znowu się roześmiali.
— Hauru i Kalcyfer wymyślili ten zamek — wyjaśnił Michael. — I Kalcyfer nim porusza. W
ś
rodku jest po prostu stary dom Hauru w Posthaven, jedyna prawdziwa część.
— Ale Porthaven leży nad morzem, wiele kilometrów stąd! — zaprotestowała Sophie. — Do
bani z takim interesem! Po co ciągasz ten wielki, brzydki zamek po wzgórzach i straszysz na śmierć
całe Market Chipping?
Hauru wzruszył ramionami.
— Ale z ciebie wyszczekana staruszka! Osiągnąłem ten etap w karierze, kiedy powinienem
zrobić na wszystkich wrażenie swoją potęgą i nikczemnością. Nie mogę pozwolić, żeby Król miał o
mnie dobrą opinię. A w zeszłym roku obraziłem kogoś bardzo potężnego i muszę mu schodzić z drogi.
Ta metoda unikania wrogów wydawała się dziwna, ale Sophie przypuszczała, że
czarnoksiężnicy postępują inaczej niż zwykli ludzie. Wkrótce zresztą odkryła w zamku inne
osobliwości. Skończyli jeść i Michael ustawił talerze w oślizłym zlewie obok stołu warsztatowego,
kiedy rozległo się donośne, głuche pukanie do drzwi.
Kalcyfer zapłonął jaśniej.
— Drzwi do Kingsburry!
Hauru, który właśnie szedł do łazienki, zawrócił. Nad drzwiami znajdował się kwadratowy
drewniany kołek osadzony w nadprożu, z plamką farby na każdym z czterech boków. W tej chwili na
spodzie widniała zielona kropka, ale Hauru przekręcił kołek czerwoną plamką do dołu, zanim
otworzył drzwi.
Na progu stał osobnik w białej peruce, zwieńczonym szerokim kapeluszem. Odziany był w
szkarłat, purpurę i złoto. W ręku trzymał laseczkę, ozdobioną wstążkami niczym miniaturowy maik.
Skłonił się. Zapach goździków i kwiecia pomarańczy wpłynął do pokoju.
— Jego Wysokość Król przesyła pozdrowienia i przekazuje zapłatę za dwa tysiące par
siedmiomilowych butów — oznajmił osobnik w peruce.
Za jego plecami Sophie dostrzegła powóz czekający na ulicy, przy której stały okazałe domy
zdobione malowanymi rzeźbami, a dalej wznosiły się wieże, iglice i kopuły, wspaniałe ponad wszelkie
wyobrażenie. Żałowała, że tak mało czasu zajęło posłańcowi wręczenie długiej, jedwabnej, brzęczącej
sakiewki, a Hauru Przyjęcie sakiewki, ukłon i zamknięcie drzwi. Czarnoksiężnik przekręcił kołek z
powrotem zieloną plamką do dołu i wepchnął sakiewkę do kieszeni. Sophie zauważyła, że oczy
Michaela śledzą sakiewkę z napięciem i niepokojem.
Hauru ruszył prosto do łazienki, wołając:
— Potrzebuję tu gorącej wody, Kalcyfer!
Zniknął na bardzo długi czas. Sophie nie mogła opanować ciekawości.
— Kim był ten człowiek za drzwiami? — zapytała Michaela. — A raczej gdzie on był?
— Te drzwi prowadzą do Kingsburry — oznajmił Michael. — Tam mieszka Król. Myślę, że
odwiedził nas urzędnik kanclerza. I – zwrócił się do Kalcyfera zmartwionym tonem – wielka szkoda,
ż
e dał Hauru wszystkie pieniądze.
— Czy Hauru pozwoli mi tu zostać? — zapytała Sophie.
— Nawet jeśli tak, nigdy go nie zmusisz, żeby ci powiedział — odparł Michael. — On nie
znosi żadnych nacisków.
Rozdział 5
gdzie jest stanowczo za dużo sprzątania
Nie ma innej rady, pomyślała Sophie, muszę pokazać Hauru, jaka ze mnie świetna
sprzątaczka, prawdziwy skarb. Zawiązała starą szmatę na cienkich siwych włosach, podwinęła rękawy
na chudych starczych ramionach i przepasała się starym obrusem ze schowka jak fartuchem. Z ulgą
pomyślała, że ma do sprzątania tylko cztery pomieszczenia zamiast całego zamku. Chwyciła wiadro,
miotłę i zabrała się do roboty.
— Co ty robisz?! — krzyknęli razem Michael i Kalcyfer strwożonym chórem.
— Sprzątam — odparła stanowczo. — Tutaj jest jak w chlewie.
— Wcale nie trzeba — burknął Kalcyfer.
— Hauru cię wyrzuci! — ostrzegł Michael.
Sophie nie zwracała na nich uwagi. Chmury kurzu wzbijały się w powietrze.
W samym środku zamieszania znowu rozległo się stukanie do drzwi. Kalcyfer poderwał się,
wołając: „Drzwi do Porthaven!” — i kichnął potężnie, rozsiewając wokoło syczące purpurowe iskry.
Michael wstał od warsztatu i podszedł do drzwi. Sophie zerknęła przez kłęby kurzu i
zobaczyła, że tym razem Michael przekręcił kwadratowy kołek nad drzwiami niebieską kropką do
dołu. Potem otworzył drzwi na ulicę, którą widziała z okna.
Stała tam mała dziewczynka.
— Proszę, panie Rybaku — powiedziała. — Przyszłam po to zaklęcie.
— Zaklęcie bezpieczeństwa dla łódki twojego taty, tak? — upewnił się Michael. — Jedną
chwileczkę.
Wrócił do warsztatu i odmierzył proszek ze słoja na półce na kwadrat papieru. Tymczasem
dziewczynka zerkała na Sophie równie ciekawie, jak Sophie zerkała na nią. Michael zwinął papier z
proszkiem w środku i wrócił, mówiąc:
— Powiedz mamie, żeby posypała tym łódź. Wystarczy na tam i z powrotem, nawet jeśli
będzie sztorm.
Dziewczynka wzięła papierek i podała monetę.
— Czy teraz czarnoksiężnik ma do pomocy czarownicę? — zapytała.
— Nie — odparł Michael.
— Pytasz o mnie?! — zawołała Sophie. — O tak, moje dziecko. Jestem najlepszą i
najczystszą czarownicą w Ingarii.
Michael zamknął drzwi z irytacją.
— Teraz to się rozniesie po całym Porthaven. Hauru nie będzie zadowolony.
Sophie zaśmiała się skrzekliwie bez cienia skruchy. Pewnie uległą podszeptom miotły, którą
trzymała w rękach. Ale może Hauru pozwoli jej zostać, jeśli wszyscy się dowiedzą, że ona u niego
pracuje. Dziwne. Jako młoda dziewczyna Sophie spaliłaby się ze wstydu za swoje zachowanie. Jako
staruszka nie przejmowała się niczym, co zrobiła czy powiedziała. Co za ulga.
Hałaśliwie zbliżyła się do Michaela, który podniósł kamień i kominku i ukrył pod nim monetę
od dziewczynki.
— Co robisz?
— Kalcyfer i ja próbujemy odłożyć trochę pieniędzy — wyznał Michael z miną winowajcy.
— Inaczej Hauru wyda wszystko co do grosza.
— Nieodpowiedzialny rozrzutnik! — zatrzeszczał demon. — Wyda pieniądze Króla szybciej,
niż spalę polano. Bez sensu.
Sophie skropiła wodą podłogę, żeby kurz osiadł, na co Kalcyfer wycofał się do komina. Potem
zamiotła jeszcze raz. Zamiatała w stronę drzwi, żeby widzieć kwadratowy kołek w nadprożu. Na
czwartym boku, jeszcze nieużywanym w jej obecności, miał czarną kropkę. Zastanawiając się, dokąd
prowadziła, Sophie zaczęła żwawo zmiatać pajęczyny z belek sufitu. Michael jęknął, a Kalcyfer
znowu kichnął.
Akurat wtedy Hauru wyszedł z łazienki w smudze perfumowanej pary. Wyglądał
nieskazitelnie jak spod igły. Nawet srebrne wstawki i hafty na kostiumie nabrały blasku. Spojrzał
tylko raz i cofnął się do łazienki, osłaniając głowę srebrno-błękitnym rękawem.
— Przestań, kobieto! — zawołał. — Zostaw w spokoju biedne pająki!
— Te pajęczyny są okropne! — oświadczyła Sophie, ściągając całe kłęby z sufitu.
— Więc je zdejmij, ale zostaw pająki — polecił Hauru.
Pewnie łączy go jakieś nikczemne powinowactwo z pająkami, pomyślała Sophie.
— One tylko uprzędą więcej pajęczyn.
— Ale zabijają muchy, więc są bardzo pożyteczne –— oświadczył Hauru. — Proszę, przestań
machać tą miotłą, żebym mógł przejść przez własny pokój.
Sophie oparła się na miotle i patrzyła, jak Hauru przemierza pokój i bierze gitarę. Kiedy
położył rękę na klamce, powiedziała:
— Skoro czerwona kropka prowadzi do Kingsburry, a niebieska do Porthaven, dokąd
prowadzi czarna?
— Ale z ciebie wścibska starucha! — prychnął Hauru. — Prowadzi do mojej prywatnej
kryjówki i nie powiem ci, gdzie to jest.
Otworzył drzwi na rozległe wrzosowisko i wzgórza.
— Kiedy wrócisz, Hauru? — zapytał Michael trochę rozpaczliwie.
Hauru udał, że nie słyszy.
— Żebyś mi nie zabiła ani jednego pająka, kiedy mnie nie będzie — ostrzegł Sophie.
Zatrzasnął za sobą drzwi. Michael spojrzał znacząco na Kalcyfera i westchnął. Demon
zasyczał złośliwym śmiechem.
Ponieważ nikt nie wyjaśnił, dokąd poszedł Hauru, Sophie wywnioskowała, że znowu
wyruszył zapolować na młode dziewczęta, więc zabrała się do roboty z jeszcze większym zapałem. Po
ostrzeżeniu Hauru nie odważyła się zrobić krzywdy żadnym pająkom, tylko stukała miotłą w belki
sufitu i krzyczała:
— Wynocha, pająki! Z drogi!
Pająki czmychały w popłochu na wszystkie strony, pajęczyny spadały jak brudny śnieg. Potem
oczywiście Sophie musiała jeszcze raz pozamiatać. Na koniec na kolanach wyszorowała podłogę.
— Przestań wreszcie! — poprosił Michael, siedząc na schodach, żeby jej nie przeszkadzać.
Kalcyfer, skulony w głębi kominka, mruknął:
— Teraz żałuję, że zawarłem z tobą umowę!
Sophie szorowała gorliwie.
— Będziecie dużo bardziej zadowoleni, kiedy zrobi się czysto i miło — obiecała.
— Ale ja teraz jestem nieszczęśliwy! — jęknął Michael.
Hauru wrócił dopiero późnym wieczorem. Do tej pory Sophie tyle się nazamiatała i
naszorowała, że ledwie mogła się ruszać. Siedziała zgarbiona w fotelu i wszystko ją bolało. Michael
złapał Hauru za powłóczysty rękaw i zaciągnął do łazienki, gdzie długo skarżył mu się żarliwym
szeptem. Sophie bez trudu wyłapała zwroty „okropna stara megiera” i „nie da sobie powiedzieć ani
słowa”, chociaż Kalcyfer ciągle wrzeszczał:
— Hauru, powstrzymaj ją! Ona nas wykończy!
Ale Hauru powiedział tylko, kiedy Michael go puścił:
— Zabiłaś jakieś pająki?
— Skąd! — warknęła Sophie, rozdrażniona z powodu obolałych mięśni. — Tylko na mnie
spojrzały i zwiały, gdzie pieprz rośnie. Kim one są? Dziewczynami, którym pożarłeś serca?
Hauru parsknął śmiechem.
— Nie, to zwykłe pająki — odparł i ziewając, poszedł na górę.
Michael westchnął. Otworzył schowek na miotły i szperał tam, aż znalazł stare polowe łóżko,
materac ze słomy i kilka dywaników, które rozłożył w łukowej wnęce pod schodami.
— Lepiej śpij tutaj — powiedział do Sophie.
— Czy to znaczy, że Hauru pozwoli mi zostać? — zapytała Sophie.
— Nie wiem! — zirytował się Michael. — Hauru nigdy niczego nie obiecuje. Mieszkałem
tutaj przez sześć miesięcy, zanim mnie zauważył i zrobił swoim uczniem. Pomyślałem tylko, że łóżko
jest lepsze od fotela.
— W takim razie bardzo ci dziękuję — powiedziała Sophie z wdzięcznością.
Łóżko rzeczywiście okazało się wygodniejsze od fotela i kiedy Kalcyfer w nocy zaczął
narzekać, że jest głodny, Sophie bez trudu wygramoliła się z posłania i dołożyła mu następne polano.
W następnych dniach Sophie bezlitośnie sprzątała cały zamek. Naprawdę dobrze się bawiła.
Powtarzając sobie, że szuka wskazówek, umyła okno, wyczyściła kapiący zlew i kazała Michaelowi
zdjąć wszystko z warsztatu i półek, żeby mogła je wyszorować. Pozdejmowała szafki, żeby je
wyczyścić. Miała wrażenie, że ludzka czaszka przybrała równie cierpiętnicą minę jak Michael, bo tak
często ją przestawiano. Potem Sophie zawiesiła stare prześcieradło na belce przed kominkiem, kazała
Kalcyferowi zniżyć głowę i przeczyściła komin. Kalcyfer był wściekły. Zasyczał złośliwym
ś
miechem, kiedy Sophie odkryła, że sadze wyleciały na cały pokój i trzeba sprzątać od nowa. Na tym
polegał jej kłopot. Nie miała skrupułów, ale brakowało jej metody. Jednak w tym braku skrupułów też
tkwiła metoda: Sophie liczyła, że sprzątając tak dokładnie, prędzej czy później na trafi na ukryty zapas
dziewczęcych dusz albo przeżutych serc, albo coś innego, co wyjaśni kontrakt Kalcyfera. Komin,
strzeżony przez demona, wydawał jej się dobrą kryjówką. Ale nie krył niczego oprócz mnóstwa sadzy,
którą Sophie składała w workach na podwórzu. Podwórze zajmowało wysoką pozycję na jej liście
kryjówek.
Za każdym razem, kiedy zjawiał się Hauru, Michael i Kalcyfer skarżyli się głośno na Sophie.
Ale czarnoksiężnik nie zwracał na nich uwagi. I jakby nie zauważał, ze zrobiło się czysto. Ani że
spiżarnia pęka w szwach od ciastek, dżemu i czasami sałaty.
Zgodnie z przepowiednią Michaela, nowina rozeszła się po Porthaven. Wszyscy przychodzili
więc zobaczyć Sophie. W Porthaven nazywali ją babcią Wiedźmą, a w Kingsburry – panią
Czarodziejką. Nowina obiegła także stolicę. Chociaż ludzie, którzy zjawiali się przed drzwiami w
Kingsburry, byli lepiej ubrani niż ci z Porthaven, w żadnym z tych miast nikt nie śmiał niepokoić tak
potężnej osoby bez jakiegoś pretekstu. Sophie musiała więc przerywać pracę, uśmiechać się, kiwać
głową i przyjmować podarek albo wołać Michaela, żeby przygotował dla kogoś szybki czar. Niektóre
prezenty były miłe – obrazki, sznurki muszelek albo praktyczne fartuchy Sophie używała fartuchów
na co dzień, a muszelki i obrazki wieszała w swoim kąciku pod schodami, który wkrótce zaczął
wyglądać bardzo przytulnie.
Sophie wiedziała, że będzie jej tego brakowało, kiedy Hauru ją wyrzuci. Coraz bardziej się
tego bała. Przecież nie mógł wiecznie ignorować gościa we własnym zamku. W następnej kolejności
sprzątnęła łazienkę. To jej zajęło kilka dni, ponieważ Hauru spędzał tam codziennie bardzo dużo czasu
przed wyjściem. Jak tylko opuszczał łazienkę, zostawiając po sobie mnóstwo pary i zapachowych
zaklęć, Sophie wkraczała do środka. „Teraz zobaczymy ten kontrakt!” — mruczała nad wanną, ale
oczywiście interesowały ją głównie słoiki, tubki i pudełeczka. Zdjęła wszystkie pod pretekstem
wyszorowania półki i przeglądała je uważnie prawie przez cały dzień, żeby sprawdzić, czy te
oznaczone SKÓRA, OCZY i WŁOSY naprawdę kryją w sobie szczątki dziewczyn. O ile zdołała
ustalić, wszystkie zawierały tylko kremy, pudry i farby. Może poprzednią zawartość Hauru
potraktował specyfikiem NA PRÓCHNICĘ i rozpuścił w zlewie, zastanawiała się Sophie. Miała
jednak nadzieję, że zawsze były tu zwykłe kosmetyki.
Ustawiła je z powrotem na wyszorowanej półce. Tego wieczoru, kiedy siedziała obolała w
fotelu, Kalcyfer burknął, że przez nią wyczerpał jedno gorące źródło.
— Gdzie są te gorące źródła? — zapytała Sophie. Ostatnio wszystko ją ciekawiło.
— Głównie pod bagnami Porthaven — powiedział Kalcyfer. — Ale jeśli tak dalej pójdzie,
będę musiał dostarczać gorącą wodę z Pustkowia. Kiedy wreszcie przestaniesz sprzątać i odkryjesz,
jak zerwać mój kontrakt?
— W swoim czasie — odparła Sophie. — Jak mam wyciągnąć z Hauru warunki kontraktu,
skoro nigdy go nie ma w domu? On tak zawsze wychodzi?
— Tylko kiedy ugania się za jakąś panną — wyjaśnił Kalcyfer.
Kiedy już łazienka lśniła czystością, Sophie wyszorowała schody i podest na piętrze. Potem
wtargnęła do małego pokoiku Michaela od frontu. Chłopiec, który już pogodził się z obecnością
Sophie i traktował ją jak naturalną klęskę żywiołową, wydał okrzyk rozpaczy i popędził na górę, żeby
ratować swoje najcenniejsze skarby. Trzymał je w starym pudle pod wąskim łóżkiem stoczonym przez
korniki. Kiedy pospiesznie wynosił pudełko, Sophie dostrzegła w środku niebieską wstążkę i różę z
waty cukrowej na stosie listów.
— Więc Michael ma dziewczynę! — powiedziała sobie.
Szeroko otworzyła okno — również wychodziło na ulicę w Porthaven — i przewiesiła pościel
przez parapet, żeby ją wywietrzyć. Zważywszy, jaka ostatnio zrobiła się wścibska, sama się dziwiła,
ż
e nie zapytała Michaela, jak się nazywa jego dziewczyna i jak ją uchronił przed Hauru.
Wymiotła z pokoju Michaela takie ilości kurzu i śmieci, że mało nie zadusiła Kalcyfera, który
próbował to wszystko spalić.
— Ty mnie wykończysz! Jesteś bez serca, tak samo jak Hauru! — krztusił się demon; widać
było tylko jego zielone włosy i wąski pasek sinego czoła.
Michael włożył cenne pudełko do szuflady stołu warsztatowego i zamknął szufladę na
klucz.
— Szkoda, że Hauru nas nie słucha! — powiedział. — Czemu ta dziewczyna zabiera mu tyle
czasu?
Następnego dnia Sophie chciała posprzątać na podwórzu. Ale w Porthaven akurat padało.
Deszcz zacinał w okno i bębnił w kominie, aż Kalcyfer syczał ze złości. Podwórze należało do domu
w Porthaven i tonęło w strugach deszczu, kiedy Sophie otworzyła drzwi. Narzuciła fartuch na głowę i
trochę poszperała. Zanim całkiem przemokła, znalazła kubeł wapna i duży pędzel. Zabrała je do domu
i zaczęła malować ściany. W schowku na miotły znalazła starą rozkładaną drabinę i pobieliła też sufit
pomiędzy belkami. Przez następne dwa dni w Porthaven padało, chociaż kiedy Hauru otwierał drzwi
pod kołkiem obróconym zieloną kropką do dołu i wychodził, nad wzgórzami świeciło słońce i cienie
wielkich chmur ścigały się po wrzosowiskach szybciej niż biegają krowy. Sophie pobieliła swój kącik,
schody, podest i pokój Michaela.
— Co tu się stało? — zapytal Hauru, kiedy wrócił trzeciego dnia. — Zrobiło się dużo jaśniej.
— To robota Sophie — odparł posępnie Michael.
— Mogłem się domyślić — mruknął Hauru i znikł w łazience.
— Zauważył! — szepnął Michael do Kalcyfera. — Dobra robota!
Następnego dnia w Porthaven wciąż siąpiło. Sophie obwiązała głowę szmatą, przepasała się
fartuchem i podwinęła rękawy. Zabrała miotłę, wiadro i mydło, i jak tylko Hauru zamknął za sobą
drzwi, wyruszyła niczym podstarzały anioł śmierci, żeby posprzątać jego sypialnię. Zostawiła ją sobie
na koniec z obawy przed tym, co tam znajdzie. Nie odważyła się nawet zajrzeć do sypialni
czarnoksiężnika. Zwykła głupota, myślała, kuśtykając po schodach. Nie ulegało wątpliwości, że to
Kalcyfer robił wszystkie mocne czary w zamku, a Michael odwalał chałtury
1
, podczas gdy Hauru
uganiał się za dziewczynami i wykorzystywał tych dwóch tak samo, jak Fanny ją wykorzystywała.
Sophie nigdy nie bała się zbytnio Hauru. Teraz budził w niej tylko pogardę.
Weszła na podest i zastała Hauru w drzwiach jego sypialni. Leniwie opierał wyciągnięte
ramię o framugę i całkowicie zagradzał jej drogę.
— Nic z tego — oświadczył miłym głosem. — Dziękuję, ale chcę mieć brudno.
Sophie wytrzeszczyła na niego oczy.
— Skąd się tu wziąłeś? Widziałam, jak wychodziłeś
— Specjalnie tak zrobiłem — wyjaśnił Hauru. — Załatwiłaś już Kalcyfera i biednego
Michaela.To jasne, ze dzisiaj przyszła kolej na mnie. A cokolwiek ci mówił Kalcyfer, ja jestem
czarnoksiężnikiem, wiesz? Myślałaś, że nie umiem czarować?
Niedawne plany Sophie legły w gruzach, ale wolała umrzeć, niż się do tego przyznać.
— Wszyscy wiedzą, że jesteś czarnoksiężnikiem, młody człowieku — powiedziała surowo. —
Ale to nie zmienia faktu, że twój zamek to najbrudniejsze miejsce na świecie.
Zajrzała do pokoju pod zwisającym srebrno-niebieskim rękawem Hauru. Dywan na podłodze
przypominał zaśmieconą plażę po odpływie. Dostrzegła odrapane ściany i regał pełen książek;
1
chałtura – mało ambitna praca, zwłaszcza artystyczna lub naukowa, podjęta głównie dla zarobku (wg Słownika SJP)
niektóre wyglądały dziwnie. Nigdzie nie widziała sterty przeżutych serc, ale pewnie leżały za lub pod
wielkim łożem z baldachimem. Zasłony, szare od kurzu, skutecznie przesłaniały widok za oknem.
Hauru machnął jej przed nosem rękawem.
— Um-um. Nie bądź wścibska.
— Wcale nie jestem! — zaprotestowała Sophie. — Ten pokój...!
— Dość — przerwał jej Hauru. — Jesteś okropnie wścibską, obrzydliwie czystą, odrażająco
pracowitą staruszką i ciągle się szarogęsisz. Opanuj się. Zamęczasz nas wszystkich.
— Ale to chlew — zaprotestowała Sophie. — Nic nie mogę poradzić, że taka jestem!
— Możesz, możesz — zapewnił Hauru. — A mój pokój podoba mi się taki, jaki jest. Musisz
przyznać, że mam prawo mieszkać w chlewie, jeśli chcę. Wracaj na dół i znajdź sobie coś innego do
roboty. Proszę. Nie cierpię się kłócić.
Sophie nie miała wyboru. Pokuśtykała z powrotem, pobrzękując wiadrem. Była trochę
wstrząśnięta i bardzo zdumiona, że Hauru z miejsca jej nie wyrzucił. Ale skoro tak, natychmiast
pomyślała o następnym czekającym na nią zadaniu. Otworzyła drzwi obok schodów i zobaczyła, że
siąpiący deszcz prawie ustał, więc wyszła na podwórze i zaczęła energicznie porządkować sterty
ociekających wodą rupieci.
Rozległ się metaliczny brzdęk i Hauru znowu się pojawił, potknąwszy się lekko, na środku
wielkiej zardzewiałej blachy, do której Sophie właśnie się przymierzała.
— Tutaj też nie — oznajmił. — Prawdziwe z ciebie utrapienie. Nie ruszaj podwórza.
Dokładnie wiem, co gdzie leży, a jeśli posprzątasz, nie znajdę rzeczy, których potrzebuję do zaklęć
transportowych.
Więc pewnie gdzieś tutaj spoczywa węzełek z duszami albo skrzynka przeżutych serc,
pomyślała Sophie. Poczuła się okropnie zawiedziona.
— Po to tutaj jestem, żeby sprzątać! — krzyknęła do Hauru.
— Więc musisz sobie znaleźć inny cel w życiu — oświadczył Hauru. Przez chwilę zdawało
się, że on też straci cierpliwość. Spiorunował Sophie spojrzeniem dziwnych bladych oczu. Ale
opanował się i powiedział: — Wracaj biegiem do domu, stara zrzędo, i znajdź sobie inną zabawę,
zanim się rozzłoszczę. Nie cierpię się złościć.
Sophie założyła chude ręce. Wcale jej się nie podobało, że piorunowały ją oczy przezroczyste
jak szklane kulki.
— Pewnie, że nie lubisz się złościć! — prychnęła. — Nie lubisz niczego nieprzyjemnego.
Tylko się wykręcasz, ot co! Wymigujesz się od wszystkiego, czego nie lubisz!
Hauru uśmiechnął się z przymusem.
— No dobrze — powiedział. — Teraz oboje znamy swoje wady. Więc zmykaj do domu. Idź.
Odejdź.
Zamaszyście wskazał drzwi. Przy tym geście zaczepił rękawem o krawędź zardzewiałego
metalu, szarpnął i rozdarł materiał.
— A niech to! — zawołał, podnosząc zwisające srebrno-błękitne strzępy. — Popatrz, co przez
ciebie zrobiłem!
— Zaceruję — zaofiarowała się Sophie.
Hauru przeszył ją kolejnym szklistym spojrzeniem.
— Znowu zaczynasz — jęknął. — Ty chyba kochasz służbę!
Delikatnie ujął rozdarty rękaw prawą ręką i przeciągnął pomiędzy palcami. Srebrnoniebieska
tkanina wysunęła się z jego dłoni nieuszkodzona, bez śladu rozdarcia.
— Proszę — powiedział. — Rozumiesz?
Poskromiona Sophie pokuśtykała do drzwi. Widocznie czarnoksiężnicy nie musieli pracować
jak zwykli ludzie. Hauru pokazał, że naprawdę zna się na czarach i nie wolno go lekceważyć.
— Dlaczego mnie nie wyrzucił? — zwróciła się ni to do siebie, ni do Michaela.
— Nie mam pojęcia — przyznał chłopiec. — Ale myślę, że chodzi o Kalcyfera. Ludzie,
którzy tu przychodzą, albo nie widzą demona, albo boją się go śmiertelnie.
Rozdział 6
w którym Hauru wyraża swoje uczucia za pomocą zielonego śluzu
Hauru nie wyszedł tego dnia ani przez następnych kilka dni. Sophie siedziała cichutko w
fotelu przy kominku, nie wchodząc mu w drogę, i rozmyślała. Zrozumiała, że wyładowywała swoją
złość na mieszkańcach zamku, chociaż tak naprawdę wściekała się na Wiedźmę z Pustkowia.
Wprawdzie Hauru zasłużył sobie na złe traktowanie, ale czuła się trochę nieswojo, ponieważ
przebywała w zamku pod fałszywym pozorem. Hauru może myślał, że Kalcyfer polubił Sophie, ona
jednak wiedziała, że demon po prostu skorzystał z okazji, żeby zawrzeć z nią umowę. Miała wrażenie,
ż
e go zawiodła.
Wyrzuty sumienia nie dręczyły jej jednak długo. Sophie znalazła stos ubrań Michaela, które
wymagały naprawy. Wyjęła igłę, nitkę, nożyczki i naparstek z kieszonki z przyborami do szycia i
zabrała się do pracy. Pod wieczór tak poweselała, że dołączyła swój głos do niemądrej pioseneczki
Kalcyfera o rondlach.
— Zadowolona z pracy? — zagadnął z przekąsem Hauru.
— Muszę mieć coś do roboty — odparła Sophie.
— Trzeba naprawić moje stare ubranie, jeśli koniecznie chcesz się czymś zająć — oznajmił
Hauru.
To chyba znaczyło, że już się nie gniewał. Sophie poczuła ulgę. Rano trochę się
przestraszyła.
Najwyraźniej Hauru nie schwytał jeszcze tej dziewczyny, na której mu zależało. Sophie
słuchała jak Michael zadaje dość oczywiste pytania, a Hauru gładko wykręca się od odpowiedzi.
— On zawsze się wykręca — mruknęła do pary skarpetek chłopca. — Nie potrafi się przyznać
do własnej podłości.
Hauru rzucił się w wir pracy, żeby ukryć swoje niezadowolenie. Sophie rozumiała go
doskonale.
Przy warsztacie Hauru pracował ciężko i znacznie szybciej od Michaela, klecąc zaklęcia
wprawnie, ale byle jak. Sądząc po minie ucznia, większość zaklęć była niezwykła i trudna do
wykonania. Hauru zostawiał zaklęcie w połowie i pędził do sypialni, żeby dopilnować jakiegoś
tajnego — i niewątpliwie złowrogiego — procesu, który tam się odbywał, a potem zbiegał na
podwórze, żeby majstrować przy wielkim zaklęciu. Sophie uchyliła drzwi, wyjrzał przez szparkę i
trochę się zdziwiła, widząc jak elegancki czarnoksiężnik klęczy w błocie, z wysoko podwiniętymi
rękawami, żeby nie zawadzały, i starannie osadza plątaninę zatłuszczonych metalowych rurek w
specjalnie skonstruowanej ramie.
Wykonał ten czar dla Króla. Następny wystrojony, pachnący posłaniec przybył z listem i
niemiłosiernie długą przemową, w której wyrażał nadzieję, że Hauru zechce poświęcić nieco cennego
czasu, niewątpliwie przeznaczonego na ważniejsze rzeczy, żeby pochylić swój potężny intelekt nad
drobnym kłopotem, jakiego doświadczył Jego Królewska Mość — a mianowicie, jak wojsko ma
przeprawić ciężkie wozy przez bagna i bezdroża.
Hauru udzielił niezwykle uprzejmej i obszernej odpowiedzi. Powiedział: „nie”. Lecz posłaniec
przemawiał jeszcze przez pół godziny. Wreszcie wymienili ukłony i Hauru zgodził się wykonać czar.
— To nie wróży nic dobrego — powiedział Hauru do Michaela po odejściu posłańca. —
Dlaczego ten Suliman musiał zaginąć na Pustkowiu? Król chyba myśli, że ja go zastąpię.
— Podobno nie był taki pomysłowy, jak ty — zauważył Michael.
— Jestem zbyt uprzejmy i cierpliwy — stwierdził ponuro Hauru. — Trzeba było mu policzyć
jeszcze więcej.
Hauru równie grzecznie i cierpliwie odnosił się do klientów z Porthaven, niestety jednak liczył
im za mało, jak mu wytknął zmartwiony Michael. Chłopiec poruszył tę kwestię, kiedy Hauru przez pół
godziny wysłuchiwał powodów, dla których żona rybaka nie mogła mu na razie zapłacić ani grosza,
po czym obiecał kapitanowi zaklęcie wiatru prawie za darmo.
Hauru uchylił się od odpowiedzi na zarzuty ucznia, dając mu lekcję magii. Sophie
przyszywała guziki do koszuli Michaela i słuchała, jak Hauru omawia zaklęcie z Michaelem.
— Wiem, że jestem niedbały — mówił. — Ale nie musisz mnie naśladować. Zawsze najpierw
przeczytaj wszystko dokładnie. Sam kształt zaklęcia powinien ci dużo powiedzieć, czy to jest
samospełniające, czy samopoznające, czy prosta inkantacja albo połączenie słów z działaniem. Jak już
to ustalisz, znowu przejrzyj całość i zdecyduj, które kawałki znaczą to, co mówią, a które stanowią
zagadkę. Teraz przechodzisz do silniejszych zaklęć. Przekonasz się, że każde zaklęcie mocy zawiera
co najmniej jeden rozmyślny błąd albo tajemnicę, żeby uniknąć wypadków. Musisz je wyłapać.
Weźmy to zaklęcie...
Słuchając niepewnych odpowiedzi ucznia na pytania mistrza i patrząc, jak Hauru gryzmoli
uwagi na papierze dziwnym gęsim piórem, które nie wymagało atramentu, Sophie odkryła, że także
mogła się wiele nauczyć. Przyszło jej do głowy, że skoro Marta potrafiła wykraść zaklęcie od pani
Fairfax i zamienić się z Lettie, ona też tego dokona. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiała liczyć
na Kalcyfera.
Kiedy Michael już całkiem zapomniał, jak mało płacili za czary rybacy z Porthaven, Hauru
zabrał go na podwórze do pomocy przy zaklęciu dla Króla. Sophie dźwignęła się na nogi i
pokuśtykała do stołu. Zaklęcie było całkiem jasne, ale nagryzmolone uwagi Hauru okazały się
nieczytelne.
— Nigdy nie widziałam takich bazgrołów! — burknęła do ludzkiej czaszki. — On pisze
piórem czy pogrzebaczem? — Niecierpliwie przejrzała każdą kartkę na warsztacie, zbadała płyny i
proszki w krzywych słojach.— Tak, przyznaję, że szpieguję— zwróciła się znów do czaszki.— I mam
z tego korzyści. Mogę się dowiedzieć, jak wyleczyć zarazę drobiu i koklusz, jak wywołać wiatr i
usunąć włosy z twarzy. Gdyby Marta to znalazła, zostałaby u pani Fairfax.
Po powrocie z podwórza Hauru obejrzał chyba każdą rzecz, którą ruszała. Ale tylko wyrażał w
ten sposób swoje zdenerwowanie. Potem jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Sophie słyszała,
jak w nocy spacerował tam i z powrotem. Następnego ranka spędził w łazience zaledwie godzinę. Z
wyraźnym trudem opanowywał nerwy, kiedy Michael zakładał swoje najlepsze aksamitne ubranie,
ż
eby pójść do Pałacu w Kingsburry. Obaj owinęli pękate zaklęcie złotym papierem. Wydawało się
zadziwiająco lekkie jak na swoją objętość. Michael podniósł je bez trudu, opasując paczkę ramionami.
Hauru przekręcił kołek czerwoną kropką do dołu, otworzył drzwi przed Michaelem i wypuścił go na
ulicę wśród malowanych domów.
— Spodziewają się ciebie — powiedział Hauru. — Będziesz musiał czekać najwyżej do
południa. Powiedz im, że to dziecinnie łatwe. Pokaż wszystko. A kiedy wrócisz, dam ci do roboty
zaklęcie mocy. Na razie.
Zamknął drzwi i znowu zaczął krążyć po pokoju.
— Stopy mnie swędzą — oznajmił nagle. — Idę się przejść po wzgórzach. Przekaż
Michaelowi, że zaklęcie, które mu obiecałem, jest na warsztacie. A to dla ciebie, żebyś miała zajęcie.
Szkarłatno-szary strój, równie wymyślny, jak błękitno-srebrne ubranie, spadł znikąd na
podołek Sophie. Hauru zabrał gitarę z kąta, przekręcił kołek zielonym do dołu i wkroczył pomiędzy
falujące wrzosy nad Market Chipping.
— Stopy go swędzą! — burknął Kalcyfer. Nad Porthaven wisiała mgła, więc demon kulił się
nisko wśród polan i przesuwał nerwowo w różne strony, żeby uniknąć kropel spadających z komina.
— A jak ja się czuję, uwięziony w takim wilgotnym palenisku?!
— Więc musisz przynajmniej dać mi wskazówkę, jak zerwać kontrakt — powiedziała Sophie
i rozłożyła szkarłatno-szare ubranie. — No, no, piękny z ciebie strój, chociaż trochę znoszony!
Przyciągasz dziewczęta jak magnes, co?
— Przecież dałem ci wskazówkę! — zasyczał Kalcyfer.
— Więc musisz mi dać jeszcze raz. Nie zrozumiałam — odparła Sophie.
Odłożyła ubranie i pokuśtykała do drzwi.
— Gdybym dał ci wskazówkę i powiedział, że to wskazówka, podałbym ci informację, a tego
mi nie wolno — obruszył się Kalcyfer. — Dokąd idziesz?
— Zrobić coś, na co się jeszcze nie odważyłam — wyjaśniła Sophie.
Przekręciła kołek nad drzwiami tak, że czarna kropka znalazła się na dole. Potem otworzyła
drzwi.
Na zewnątrz było coś. Ani czarne, ani białe, ani szare. Ani gęste, ani przejrzyste. Nie ruszało
się, nie miało zapachu. Kiedy Sophie bardzo ostrożnie wsadziła w to palec, nie poczuła ani zimna, ani
ciepła. Nie poczuła nic. To była całkowita, absolutna nicość.
— Co to jest? — zapytała Sophie demona.
Kalcyfer był równie zaciekawiony, jak ona. Wysunął siną twarz z paleniska, żeby spojrzeć
na drzwi. Zapomniał o mgle.
— Nie mam pojęcia — szepnął. — Ja jedynie to podtrzymuję. Wiem tylko, że to po tej
stroniezamku, której nikt nie może obejść. Wydaje się bardzo daleko.
— Jak na księżycu! — zawołała Sophie.
Zamknęła drzwi i przekręciła kołek zielonym do dołu. Zawahała się na chwilę, potem
pokuśtykała na schody.
— Zamknął na klucz — uprzedził ją Kalcyfer. — Kazał, żebym ci powiedział, jeśli znowu
spróbujesz węszyć.
— Och! — westchnęła zmartwiona Sophie. — Co on tam chowa?
— Ja ci tego nie powiem — mruknął Kalcyfer. — Nigdy nie byłem na piętrze. Żebyś ty
wiedziała, jakie to irytujące! Nawet nie mogę porządnie wyjrzeć z zamku. Tylko na tyle, żeby
zobaczyć, w którą stronę się poruszamy.
Sophie, równie zirytowana, usiadła i zaczęła naprawiać szkarłatno-szary strój. Niedługo potem
wrócił Michael.
— Król od razu mnie zobaczył! — zawołał od progu. — On... — Rozejrzał się po pokoju.
Jego spojrzenie padło na pusty kąt, gdzie zwykle stała gitara. — O nie! — krzyknął. — Znowu ta
przyjaciółka? Myślałem, że się w nim zakochała i już dawno po wszystkim. Co ją powstrzymuje?
Kalcyfer zasyczał złośliwie.
— Pomyliłeś objawy. Hauru Bez Serca trafił na trudny orzech do zgryzienia. Postanowił
opuścić damę na kilka dni, żeby zobaczyć, czy to pomoże.
— Do licha! — zmartwił się Michael. — Zapowiadają się spore kłopoty. A już miałem
nadzieję, że Hauru odzyskał rozsądek.
Sophie rzuciła robotę na kolana.
— No nie! — zawołała. — Jak możecie spokojnie rozmawiać o takiej nikczemności!
Przynajmniej do Kalcyfera nie można mieć pretensji, skoro to zły duch. Ale ty, Michaelu...!
— Wcale nie jestem zły — zaprotestował Kalcyfer.
— A ja wcale nie mówię o tym spokojnie! — oświadczył Michael. — Gdybyś wiedziała, ile
Hauru przysparza nam kłopotów, dlatego że ciągle się zakochuje! Mieliśmy pozwy sądowe,
zalotników z mieczami, matki z wałkami do ciasta, ojców i wujów z pałkami. I ciotki. Ciotki są
okropne. Atakują szpilkami do kapelusza. Ale najgorzej, kiedy dziewczyna się dowie, gdzie mieszka
Hauru, i zjawia się na progu, zapłakana i nieszczęśliwa. Hauru ucieka tylnymi drzwiami, a ja i
Kalcyfer musimy ją uspokajać.
— Nie znoszę tych nieszczęśliwych — zatrzeszczał Kalcyfer. — Kapią na mnie. Wolę już jak
się złoszczą.
— Postawmy sprawę jasno — zażądała Sophie, zaciskając guzłowate pięści na czerwonej
satynie. — Co takiego Hauru robi tym biedaczkom? Słyszałam, że pożera ich serca i kradnie
dusze.
Michael zaśmiał się z zakłopotaniem.
— Więc na pewno pochodzisz z Market Chipping. Hauru wysłał mnie tam, żebym go oczernił,
kiedy postawiliśmy ten zamek. Ja... ee... powiedziałem coś takiego. Ciotki zwykle mówią podobne
rzeczy. To prawda, ale tylko w przenośni.
— Hauru jest bardzo niestały — wyjaśnił Kalcyfer. — Interesuje się, dopóki dziewczyna się w
nim nie zakocha. Wtedy przestaje mu zależeć.
— Ale nie spocznie, dopóki jej w sobie nie rozkocha — podjął Michael. — Nie da sobie
przemówić do rozumu. Musi postawić na swoim. Zawsze czekam z utęsknieniem, aż dziewczyna
ulegnie. Wtedy robi się lepiej.
— Chyba że go wytropią — zauważył Kalcyfer.
— Mógłby podawać im fałszywe nazwiska — rzuciła pogardliwie Sophie.
Pogardą chciała zamaskować fakt, że czuła się trochę głupio.
— Och, on zawsze tak robi — zapewnił Michael. — Uwielbia zamieniać nazwiska i udawać
kogoś innego. Nawet kiedy się nie zaleca do dziewczyn. Nie zauważyłaś, że w Porthaven występuje
jako czarnoksiężnik Jenkins, w Kingsburry jako Pendragon, a w tym zamku jako Hauru Straszliwy!
Sophie nie zauważyła i zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio. Więc się rozzłościła.
— No, dalej uważam za nikczemne unieszczęśliwianie biednych dziewczyn — oświadczyła.
— To okrutne i bezsensowne.
— On już taki jest — westchnął Kalcyfer.
Michael przyciągnął do ognia stołek na trzech nogach i usiadł. Sophie szyła, a on opowiadał
jej o podbojach Hauru i kłopotach, jakie czasami powodowały. Sophie ciągle czuła się bardzo głupio.
Mamrotała nad pięknym ubraniem:
— Więc pożerasz serca, co, garniturku? Czemu ciotki wygadują takie rzeczy, kiedy mówią o
swoich siostrzenicach i bratanicach? Pewnie same na ciebie leciały, mój garniturku. Co byś zrobił z
taką rozwścieczoną ciotką?
Kiedy Michael opowiadał historię pewnej konkretnej ciotki, Sophie pomyślała, że może to
lepiej, że plotki o złym Hauru dotarły do Market Chipping. Wyobrażała sobie, że w przeciwnym razie
jakaś uparta i samowolna dziewczyna, jak Lettie, mogła się zainteresować okrutnym zalotnikiem i
skończyć bardzo nieszczęśliwie.
Michael właśnie zaproponował posiłek i Kalcyfer jak zwykle narzekał, kiedy Hauru
gwałtownie otworzył drzwi i wpadł do środka, wyjątkowo niezadowolony.
— Coś do jedzenia? — zagadnęła Sophie.
— Nie — warknął Hauru. — Gorąca woda do łazienki, Kalcyfer. — Markotnie przystanął w
drzwiach łazienki. — Sophie, czy przypadkiem posprzątałaś tę półkę z zaklęciami?
Sophie zdrętwiała. Za nic by się nie przyznała, że przejrzała wszystkie słoiki i pudełeczka,
szukając szczątków dziewczyn.
— Niczego nie dotykałam — odparła niewinnie i poszła po patelnię.
— Mam nadzieję, że to prawda — mruknął niepewnie Michael.
Z łazienki dobiegało pluskanie i chlupotanie, kiedy Sophie smażyła jajecznicę.
— On zużywa mnóstwo gorącej wody — poskarżył się Kalcyfer spod patelni. — Chyba
farbuje sobie włosy. Mam nadzieję, że nie dotykałaś zaklęcia na włosy. Jak na przeciętnego faceta z
czupryną koloru błota, on jest okropnie czuły na punkcie swojego wyglądu.
— Och, zamknij się! — warknęła Sophie. — Odłożyłam wszystko z powrotem na miejsce!
Tak się zirytowała, że wyrzuciła z patelni jajka i boczek na Kalcyfera. Demon oczywiście
pożarł je z entuzjazmem, mlaskając i kłapiąc płomiennymi szczękami. Sophie usmażyła następną
porcję na syczącym ogniu. Właśnie zmywała z Michaelem po posiłku, a Kalcyfer oblizywał
purpurowe wargi sinym jęzorem, kiedy drzwi łazienki rozwarły się z hukiem i Hauru wybiegł stamtąd,
jęcząc rozpaczliwie.
— Patrzcie! — krzyknął. — Tylko popatrzcie! Co ta jednoosobowa klęska żywiołowa zrobiła
z moimi zaklęciami?
Sophie i Michael obejrzeli się na Hauru. Włosy miał mokre, ale poza tym nie zauważyli w ich
wyglądzie żadnej różnicy.
— Jeśli mówisz o mnie... — zaczęła Sophie.
— A niby o kim?! Patrz! — wrzasnął Hauru. Usiadł z łomotem na trójnożnym stołku i
podźgał palcem swoje mokre włosy — I co ty na to?! Zniszczyłaś mi włosy! Wyglądam jak patelnia z
jajkami na boczku!
Michael i Sophie nerwowo pochylili się nad głową czarnoksiężnika. Włosy aż do korzonków
miały swój zwykły lniany kolor. Jedyną różnicę stanowił leciutki, niemal niedostrzegalny rudawy
połysk. Sophie nawet się spodobał. Trochę przypominał odcień, jaki dawniej miały jej własne włosy.
— Myślę, że są bardzo ładne — oceniła.
— Ładne! — zawył Hauru. — Wszystko przez ciebie! Naumyślnie to zrobiłaś! Nie
wytrzymałaś, mnie też musiałaś zgnębić! Tylko popatrz! Rude! Będę musiał się ukrywać, dopóki nie
odrosną! — Dramatycznie rozłożył ramiona. — Zgroza! Rozpacz! Potworność!
W pokoju zrobiło się ciemno. Olbrzymie, mgliste, jakby ludzkie postacie wyrosły we
wszystkich czterech kątach i wyjąc, natarły na Sophie i Michaela. Wycie zaczęło się od rozpaczliwego
jęku, spotężniało w ryk bólu i wznosiło się coraz wyżej, aż do piskliwego wrzasku przerażenia Sophie
zatkała uszy rękami, ale wrzaski przemocą wdzierały się jej do głowy, z każdą sekundą coraz
głośniejsze, bardziej przeraźliwe. Kalcyfer skurczył się i pospiesznie wycofał pod najmniejsze polano
na samym spodzie paleniska. Michael złapał Sophie za łokieć i pociągnął do drzwi. Przekręcił kolek
niebieskim w dół, kopniakiem otworzył drzwi i czym prędzej wyprowadził Sophie do Porthaven.
Hałas dochodził tutaj aż nazbyt wyraźnie. Na całej ulicy otwierały się drzwi i ludzie wybiegali z
domów, zakrywając uszy rękami.
— Możemy go zostawić samego w takim stanie? — zapytała drżącym głosem Sophie.
— Tak — zapewnił Michael. — Jeśli on myśli, ze to twoja wina, nie ma rady.
Pobiegli przez miasteczko, ścigani grzmiącym rykiem. Razem z nimi biegł spory tłum.
Chociaż mgła przeszła teraz w siąpiącą słoną mżawkę, ludzie biegli do przystani lub na plażę, gdzie
hałas był łatwiejszy do zniesienia. Rozległy przestwór morza nieco tłumił dźwięk. Wszyscy stali zbici
w drżące grupki, spoglądając na zamglony biały horyzont i opadające liny kotwiczne statków, podczas
gdy hałas przeszedł w potężne, rozdzierające szlochanie. Sophie uświadomiła sobie, że po raz
pierwszy w życiu widzi morze z bliska. Szkoda, że nie mogła się tym nacieszyć.
Szlochy ucichły do głębokich, żałosnych westchnień. Potem zapadła cisza. Ludzie ostrożnie
ruszyli z powrotem do miasta. Kilka osób podeszło nieśmiało do Sophie.
— Czy coś się stało biednemu czarnoksiężnikowi, pani Wiedźmo?
— Dzisiaj jest trochę smutny — wyjaśnił Michael. — Chodźmy. Chyba już możemy wrócić.
Kiedy szli po kamiennym nabrzeżu, kilku niespokojnych marynarzy zawołało do nich z
zakotwiczonych statków. Chcieli wiedzieć, czy ten hałas zwiastuje sztorm albo pecha.
— Nie, nie! — odkrzyknęła Sophie. — Już po wszystkim.
Ale nie miała racji. Wrócili do domu czarnoksiężnika; z zewnątrz wyglądał jak zwyczajna
koślawa chałupka. Sophie nie trafiłaby tam bez Michaela. Chłopiec ostrożnie otworzył odrapane
niskie drzwi. Hauru wciąż siedział na stołku. Przybrał pozę krańcowej rozpaczy. I cały ociekał gęstym
zielonym śluzem.
Straszne, potworne, przerażające ilości zielonego śluzu pokrywały go od stóp do głów. Śluz
spływał mu z głowy i ramion lepkimi festonami, piętrzył się na ramionach i kolanach, ściekał gęstymi
strumyczkami po nogach i skapywał ciężkimi kroplami ze stołka. Rozlewał się powoli po podłodze,
tworzył głębokie kałuże i kleiste odnogi. Wpełzał długimi mackami aż do kominka. Cuchnął
paskudnie.
— Ratunku! — zawołał Kalcyfer ochrypłym szeptem. Przygasł do dwóch rozpaczliwie
migoczących płomyczków. — Ta maź mnie zdusi!
Sophie podkasała spódnicę i podeszła do Hauru najbliżej, jak się dało — czyli niezbyt blisko.
— Przestań! — zażądała. — Natychmiast! Zachowujesz się jak dziecko!
Hauru nie odpowiedział ani się nie poruszył. Pod warstwą śluzu oczy miał szeroko otwarte w
białej, tragicznej twarzy.
— Ojej, co robić? Żyje? — zapytał Michael pod drzwiami, nerwowo przestępując z nogi na
nogę.
Michael to miły chłopiec, pomyślała Sophie, ale trochę bezradny.
— Oczywiście, że żyje — odparła. — I gdyby nie Kalcyfer, dla mnie mógłby udawać węgorza
w galarecie przez cały dzień! Otwórz drzwi łazienki.
Kiedy Michael brnął przez lepkie kałuże do łazienki, Sophie zdjęła fartuch i wepchnęła do
kominka, żeby zatamować dalszy dopływ śluzu. Potem złapała szufelkę, nagarnęła gorącego popiołu i
wrzuciła do największej kałuży. Śluz syczał gwałtownie, kłęby pary wypełniły pokój, śmierdziało
jeszcze gorzej. Sophie podwinęła rękawy, schyliła się, żeby lepiej uchwycić oślizłe kolana Hauru, i
popchnęła go razem ze stołkiem w stronę łazienki. Nogi jej się rozjeżdżały na śliskiej podłodze, ale
maź ułatwiała przesuwanie stołka. Michael przyszedł jej z pomocą i pociągnął za oblepione śluzem
rękawy czarnoksiężnika. Razem zataszczyli go do łazienki. Tam wpakowali Hauru do kabiny
prysznica.
— Gorąca woda, Kalcyfer! — wysapała wściekle Sophie. — Bardzo gorąca.
Godzinę trwało, zanim zmyli śluz z Hauru. Przez następną godzinę Michael namawiał mistrza,
ż
eby wstał ze stołka i przebrał się w suche ubranie. Na szczęście szkarłatno-szary strój, który Sophie
właśnie zreperowała, wisiał przerzucony przez oparcie krzesła, poza zasięgiem lepkiej mazi. Srebrno-
błękitne ubranie było zniszczone. Sophie kazała Michaelowi namoczyć je w wannie. Sama, stękając i
narzekając, przyniosła więcej gorącej wody. Przekręciła kołek zielonym na dół i wypłukała cały śluz
na wrzosowisko. Zamek zostawiał za sobą ślad jak ślimak, ale dość szybko pozbyli się śmierdzącej
substancji.
Mieszkanie w ruchomym zamku ma swoje zalety, rozmyślała Sophie myjąc podłogę.
Zastanawiała się też, czy wrzaski Hauru słychać było wszędzie. Jeśli tak, żałowała mieszkańców
Market Chipping.
Po zakończeniu porządków była zmęczona i zła. Wiedziała, że Hauru zemścił się na niej tym
zielonym śluzem, więc wcale nie zamierzała mu współczuć, kiedy Michael wreszcie wyprowadził go z
łazienki, odzianego w szkarłat i szarość, i posadził delikatnie w fotelu przy kominku.
— Co za głupota! — prychnął Kalcyfer. — Chciałeś zniszczyć najlepszą część swojej magii
czy co?
Hauru nie zwracał na niego uwagi. Po prostu siedział, zrozpaczony i drżący.
— Nie mogę z niego wyciągnąć ani słowa! — pożalił się szeptem Michael.
— Urządza scenę i tyle — mruknęła Sophie.
Marta i Lettie też urządzały niezłe sceny. Sophie potrafiła sobie z nimi radzić. Z drugiej
strony, to trochę ryzykowne spuścić lanie czarnoksiężnikowi, który histeryzuje z powodu swoich
włosów. W każdym razie Sophie wiedziała z doświadczenia, że prawdziwy powód awantury rzadko
jest taki, jaki się wydaje. Kazała Kalcyferowi się przesunąć i ustawiła na palenisku rondel z mlekiem.
Kiedy się zagrzało, wcisnęła Hauru kubek do rąk.
— Wypij to — rozkazała. — No więc, o co tyle zamieszania? Chodzi o tę młodą damę, którą
odwiedzasz?
Hauru smętnie siorbnął mleka.
— Tak — przyznał. — Zostawiłem ją samą, żeby sprawdzić, czy będzie mnie miło
wspominać, ale nie podziałało. A ostatnio mi powiedziała, że jest ktoś inny.
Wyglądał tak żałośnie, że Sophie poczuła litość. Teraz, kiedy włosy mu wyschły, zauważyła z
poczuciem winy, że zrobiły się prawie różowe.
— To najpiękniejsza dziewczyna w całej okolicy – ciągnął smętnie Hauru. — Tak bardzo ją
kocham, ale ona wzgardziła moim głębokim uczuciem. Jak mogła się zadawać z innym, kiedy
okazywałem jej tyle względów? One zwykle zrywają z tym drugim, jak tylko się zjawiam.
Współczucie Sophie skurczyło się gwałtownie. Przyszło jej do głowy, że jeśli Hauru tak łatwo
mógł się pokryć zielonym śluzem, to równie łatwo mógł przywrócić swoim włosom odpowiedni
kolor.
— Więc czemu nie zadasz jej lubczyku, żeby załatwić sprawę? — zapytała.
— O nie — sprzeciwił się Hauru. — Wykluczone. Zepsułbym całą zabawę.
Współczucie Sophie jeszcze bardziej zmalało.
— Czy ty w ogóle czasem myślisz o tej biednej dziewczynie? — warknęła.
Hauru dopił mleko i zajrzał do kubka z sentymentalnym uśmiechem.
— Myślę o nim przez cały czas — zapewnił. — Moja śliczna Lettie Kapeluszniczka.
Współczucie Sophie wyparowało całkowicie z ostrym syknięciem. Zastąpił je niepokój. Och,
Marto! — pomyślała. Naprawdę nie próżnowałaś! Więc nie mówiłaś o nikim od Cesariego!
Rozdział 7
w którym strach na wróble nie pozwala Sophie wyjść z zamku
Tylko wyjątkowo silny atak reumatyzmu powstrzymał Sophie przed wyprawą do Market
Chipping jeszcze tego wieczoru. Ale wilgotny klimat Porthaven właził jej w kości. Leżała cierpiąca w
swojej klitce pod schodami i martwiła się o Martę. Nie będzie tak źle, pocieszała się. Musiała tylko
powiedzieć siostrze, że jej zalotnik, to czarnoksiężnik Hauru we własnej osobie. W ten sposób
odstraszy Martę. I poradzi jej, że jeśli chce pozbyć się Hauru, musi mu wyznać miłość, a potem
jeszcze zagrozić ciotkami. Ciągle trzeszczało jej w stawach, kiedy następnego ranka zwlekła się z
łóżka.
— Niech licho porwie Wiedźmę z Pustkowia! — mruknęła do swojej laski, gotowa do
wyjścia.
Słyszała, że Hauru śpiewa w łazience, jakby zupełnie zapomniał o wczorajszej tragedii.
Cichutko pokuśtykała jak najszybciej do drzwi.
Oczywiście Hauru wyszedł z łazienki, zanim Sophie dotarła do wyjścia. Spojrzała na niego
kwaśno. Wyglądał nieskazitelnie, wymuskany i wystrojony, pachnący lekko kwieciem jabłoni.
Promień słońca z okna rozświetlił jego szkarłatno-szary strój i zabłysnął w różowej aureoli włosów.
— Uważam, że moje włosy całkiem nieźle wyglądają w tym odcieniu — oznajmił.
— Coś takiego? — burknęła Sophie.
— Pasują do ubrania — wyjaśnił Hauru. — Masz smykałkę do szycia, wiesz? Dodałaś stylu
temu strojowi.
— Hm! — odchrząknęła Sophie.
Hauru zatrzymał się z ręką na kółku nad drzwiami.
— Coś cię boli? — zagadnął. — Czy po prostu się złościsz?
— Złoszczę? — powtórzyła Sophie. — Dlaczego mam się złościć? Ktoś tylko zapaćkał cały
zamek śmierdzącą galaretą, ogłuszył wszystkich ludzi w miasteczku i wystraszył Kalcyfera na popiół,
nie licząc dobrej setki złamanych serc. Czy to powód do złości?
Hauru parsknął śmiechem.
— Przepraszam — powiedział, przekręcając kołek czerwonym na dół. — Król chce mnie
dzisiaj widzieć. Pewnie każe mi czekać w Pałacu do wieczora, ale kiedy wrócę, spróbuję coś zaradzić
na twój reumatyzm. Nie zapomnij powiedzieć Michaelowi, że zostawiłem dla niego zaklęcie na
warsztacie. — Obdarzył Sophie promiennym uśmiechem i wyszedł na bogatą ulicę Kingsburry.
— I myślisz, że to wystarczy! — burknęła Sophie, wbrew sobie udobruchana. — Jeśli ten
uśmiech działa nawet na mnie, nic dziwnego, że zawrócił w głowie biednej Marcie!
— Potrzebuję następnego polana, zanim wyjdziesz — przypomniał jej Kalcyfer.
Sophie przykuśtykała, żeby dołożyć do kominka. Potem znowu ruszyła do drzwi. Ale wtedy
Michael zbiegł po schodach, porwał ze stołu resztkę chleba i pospieszył do drzwi.
— Nie masz nic przeciwko? — rzucił zaaferowany. — Przyniosę świeży bochenek. Muszę
dziś załatwić coś bardzo pilnego, ale wrócę do wieczora. Jeśli żona kapitana wpadnie po zaklęcie
wiatru, leży na końcu warsztatu, wyraźnie oznaczone. — Przekręcił kołek zielonym do dołu i
wyskoczył na wietrzny stok wzgórza, przyciskając chleb do piersi. — Na razie! — zawołał.
Zamek odtoczył się od niego i drzwi się zatrzasnęły.
— Niech to licho! — zaklęła Sophie. — Kalcyfer, jak się otwiera drzwi, kiedy nikogo nie ma
w zamku?
— Otworzę tobie albo Michaelowi. Hauru sam sobie otwiera — wyjaśnił demon.
Więc obaj bez kłopotu dostaną się do domu pod jej nieobecność. Sama nie wiedziała, czy
wróci, ale nie zamierzała tego mówić Kalcyferowi. Odczekała, żeby Michael się oddalił, i znowu
ruszyła do drzwi. Tym razem powstrzymał ją demon.
— Jeśli wychodzisz na dłużej — powiedział — zostaw mi kilka polan pod ręką.
— A sam nie możesz dołożyć drewna? — zapytała zaciekawiona mimo zniecierpliwienia.
Zamiast odpowiedzi Kalcyfer wyciągnął niebieski płomień w kształcie ramienia, podzielony
na końcu na pięć zielonych palczastych płomyków. Ramię nie było zbyt długie i nie wyglądało na
silne.
— Widzisz? Prawie dosięgam paleniska — powiedział dumnie.
Sophie ułożyła stos polan przed kominkiem, gdzie Kalcyfer mógł wziąć przynajmniej te z
wierzchu.
— Nie wolno ci spalić drewna, dopóki nie przeniesiesz go do paleniska — ostrzegła i po raz
czwarty pokuśtykała do drzwi.
Tym razem ktoś zapukał.
Widocznie to już taki dzień, kiedy wszystko idzie na opak, pomyślała Sophie. To na pewno
znowu kapitan. Podniosła rękę, żeby przekręcić kołek niebieskim na dół.
— Nie, to drzwi do zamku –— powstrzymał ją Kalcyfer. — Chociaż sam już nie wiem...
Więc to Michael wraca, bo czegoś zapomniał, pomyślała Sophie, otwierając drzwi. Głowa z
rzepy łypnęła na nią guzikowymi oczami. Zapachniało wilgocią. Obszarpane patykowate ramię
zatoczyło krąg na tle błękitnego nieba i próbowało złapać Sophie. To był strach na wróble, z badyli i
łachmanów, ale żywy. Próbował się dostać do środka.
— Kalcyfer! — wrzasnęła Sophie. — Czy zamek może poruszać się szybciej?
Kamienne bloki wokół drzwi zgrzytnęły i zaszurały. Zielono-brązowe wrzosowisko nagle
pomknęło do tyłu. Patykowate ramię stracha załomotało do drzwi, a potem przeszorowało po ścianie
zamku, który odjeżdżał coraz szybciej. Strach na wróble zamachnął się drugim ramieniem, żeby
uczepić się kamiennego muru. Za wszelką cenę zamierzał się dostać do środka.
Sophie zatrzasnęła drzwi. Oto dowód, pomyślała, że najstarsze dziecko nie powinno wyruszać
na poszukiwanie szczęścia! To był ten sam strach na wróble, którego ustawiła w żywopłocie po
drodze na zamek. Żartowała sobie z niego. Teraz, jakby jej żarty obdarzyły go złowieszczym życiem,
przyszedł aż tutaj i próbował ją podrapać. Podbiegła do okna, żeby zobaczyć, czy stwór wciąż próbuje
się dostać do zamku.
Oczywiście zobaczyła tylko słoneczny dzień w Porthaven, tuzin żagli wciąganych na tuzin
masztów ponad dachami domów i stado mew kołujących na błękitnym niebie.
— W tym kłopot, kiedy się przebywa w kilku miejscach jednocześnie! — powiedziała Sophie
do ludzkiej czaszki na warsztacie.
Potem nagle odkryła kolejny minus starości. Serce jej podskoczyło, zacięło się na chwilę,
potem zaczęło walić o żebra tak mocno, jakby chciało się wyrwać z piersi. To bolało.
Sophie dygotała na całym ciele i kolana się pod nią uginały. Myślała już, że umiera. Ledwie
zdołała doczłapać do fotela przed kominkiem. Usiadła zdyszana, przyciskając ręce do piersi.
— Coś się stało? — zapytał Kalcyfer.
— Tak. Moje serce. Za drzwiami był strach na wróble! — wysapała Sophie.
— Co ma strach na wróble do twojego serca? — zdziwił się demon.
— Próbował tutaj wejść. Okropnie mnie przestraszył. A moje serce... ale ty nie zrozumiesz,
głupi młody demonie! — sapnęła Sophie. — Ty nie masz serca.
— Właśnie, że mam — oświadczył Kalcyfer z taką samą dumą, z jaką wcześniej pokazywał
swoje ramię. — Na samym dole, tam, gdzie żar pod polanami. I nie nazywaj mnie młodym. Jestem od
ciebie starszy o ponad milion lat! Mogę już zmniejszyć szybkość zamku?
— Tylko jeśli strach odszedł — odparła Sophie. — Nie ma go?
— Nie wiem — przyznał Kalcyfer. — Mówiłem ci, że właściwie nie wyglądam na zewnątrz.
Sophie wstała i znowu powlekła się do drzwi, chora i obolała. Otworzyła je powoli i ostrożnie.
Zielone stromizny, skały i purpurowe łąki przemykały obok tak szybko, że poczuła zawroty głowy, ale
chwyciła się framugi i wyjrzała na wrzosowisko. Strach na wróble został dobre pięćdziesiąt metrów z
tyłu. Przeskakiwał z kępy na kępę ze złowieszczą determinacją, balansując szeroko rozłożonymi
ramionami, na których trzepotały łachmany. Stopniowo coraz bardziej się oddalał. Zamek go
wyprzedzał, ale strach nie przerywał powolnego pościgu. Sophie zamknęła drzwi.
— Ciągle tam jest — powiedziała. — Skacze za nami. Przyśpiesz.
— Ale to psuje wszystkie moje obliczenia — zaprotestował Kalcyfer. — Zamierzałem
okrążyć wzgórza i wrócić wieczorem na to samo miejsce, żeby zabrać Michaela.
— Więc poruszaj zamkiem dwukrotnie szybciej i zrób dwa okrążenia. Dopóki nie uwolnimy
się od tego okropnego stwora! — zawołała Sophie.
— Co za panikara! — burknął Kalcyfer.
Zwiększył jednak szybkość zamku. Sophie po raz pierwszy poczuła, że zamek drży, kiedy
siedziała skulona w fotelu i myślała, że śmierć jest już blisko. Nie chciała jeszcze umierać. Musiała
porozmawiać z Martą.
Z upływem dnia wszystko w zamku zaczęło się trząść od szybkości. Butelki brzęczały.
Czaszka klekotała na warsztacie. Sophie słyszała, jak różne przedmioty spadają z półki w łazience i
lądują z pluskiem w wannie, gdzie moczył się srebrno-błękitny strój Hauru. W końcu poczuła się
trochę lepiej. Znowu powlekła się do drzwi i wyjrzała. Wiatr rozwiewał jej włosy, ziemia umykała
spod stóp. Wzgórza jakby powoli zataczały krąg wokół rozpędzonego zamku. Hurgot i zgrzytania
niemal ogłuszyły Sophie. Dym buchał z komina wielkimi kłębami. Ale strach na wróble wyglądał jak
maleńka czarna kropka na odległym zboczu. Następnym razem, kiedy spojrzała, całkiem zniknął.
— Dobrze. Więc zatrzymam się na noc — oświadczył Kalcyfer. — Porządnie się zmęczyłem.
Hurgot ucichł. Przedmioty przestały brzęczeć. Demon zasnął. Opadł pomiędzy polana, które
zmieniły się w różowe walce powleczone białym popiołem i tylko na samym spodzie drżał słabiutki
niebieskozielony poblask.
Sophie czuła się już całkiem rześko. Poszła do łazienki i wyłowiła sześć paczuszek oraz jedną
butelkę ze śluzowatej wody w wannie. Paczuszki były przemoczone. Po wczorajszej awanturze nie
odważyła się ich tak zostawić, więc rozłożyła je na podłodze i bardzo ostrożnie posypała środkiem
oznaczonym jako SUCHY TAK. Wyschły prawie natychmiast. To dodało jej otuchy. Wypuściła wodę
z wanny i wypróbowała SUCHY TAK na ubraniu Hauru. Materiał też szybko wysechł. Zostały na
nim zielone plamy i wyraźnie się skurczył, ale Sophie ucieszyła się, że przynajmniej coś może
naprawić.
W znacznie lepszym nastroju zabrała się do przygotowania kolacji. Spiętrzyła wszystko na
stole obok czaszki i zaczęła siekać cebulę.
— Przynajmniej oczy ci nie łzawią, przyjacielu — zwróciła się do czaszki. — Dziękuj za to
niebiosom.
Drzwi rozwarły się gwałtownie.
Sophie mało się nie skaleczyła przerażona, że to znowu strach na wróble. Ale to był Michael.
Radośnie wpadł do pokoju. Rzucił chleb, zapiekankę i pudełko w biało-różowe paski na pokrojone
cebule. Potem objął Sophie w kościstej talii i przetańczył z nią przez pokój.
— Wszystko dobrze! Wszystko dobrze! — wołał rozradowany.
Sophie potknęła się i odskoczyła, żeby nie nadepnął jej na nogę.
— Uspokój się! — zasapała, próbując trzymać nóż w takiej pozycji, żeby nie skaleczyć ani
Michaela, ani siebie. — Co jest dobrze?
— Lettie mnie kocha! — krzyknął Michael i prawie wtańczył do łazienki, a potem do
kominka. — Ona nigdy nawet nie widziała Hauru! To wszystko pomyłka!
Okręcił Sophie dookoła na środku pokoju.
— Puść mnie, zanim kogoś pokroję tym nożem! — zaskrzeczała Sophie. — I może co nieco
wyjaśnisz.
— Juhuu! — zawołał Michael i wirując, zaciągnął Sophie do fotela, na który upadła bez tchu.
— Wczoraj żałowałem, że nie ufarbowałaś mu włosów na niebiesko! — wyznał. — Teraz już nie
ż
ałuję. Kiedy Hauru powiedział: „Lettie Kapeluszniczka”, sam chciałem go wymazać na niebiesko.
Wiedziałem, że zamierzał rzucić tę dziewczynę, jak wszystkie inne, gdy tylko ją w sobie rozkocha. I
jak pomyślałem, że to moja Lettie... W każdym razie pamiętasz, jak mówił, że jest ktoś drugi, więc
myślałem, że chodzi o mnie! Więc dzisiaj wyrwałem się do Market Chipping. I wszystko w porządku!
Widocznie Hauru uganiał się za inną dziewczyną o tym samym nazwisku. Lettie nigdy go nie widziała
na oczy.
— Zaraz, zaraz, wyjaśnijmy sobie sytuację — zażądała Sophie, której już kręciło się w
głowie. — Mówimy o tej Lettie Kapeluszniczce od Cesariego, tak?
— Oczywiście! — potwierdził Michael z entuzjazmem. — Pokochałem ją, jak tylko zaczęła
pracować w cukierni, i ledwie mogłem uwierzyć, kiedy mi powiedziała, że też mnie kocha. Ona ma
setki wielbicieli. Nie zdziwiłbym się, gdyby Hauru do nich należał. Ale mi ulżyło! Przyniosłem ci
ciasto od Cesariego, żeby to uczcić. Gdzie je położyłem? Ach, tutaj. — Wcisnął Sophie biało-różowe
pudełko.
Cebula spadła jej na kolana.
— Ile ty masz lat, moje dziecko? — zapytała Sophie.
— Skończyłem piętnaście w Majowe Święto — odpowiedział Michael. — Kalcyfer wystrzelił
fajerwerki nad zamkiem. Prawda, Kalcyfer? Och, on śpi. Pewnie myślisz, że jestem za młody na
zaręczyny... mam jeszcze trzy lata terminowania, a Lettie nawet więcej... ale przyrzekliśmy sobie i
możemy zaczekać.
Więc Michael jest w odpowiednim wieku dla Marty, pomyślała Sophie. Wiedziała już, że był
miłym, statecznym chłopcem i miał przed sobą karierę czarnoksiężnika. Kochana Marta!
Wspominając tamto niezwykłe Majowe Święto skojarzyła sobie, że Michael stał w grupie krzykaczy
opartych o kontuar. Hauru jednak był wtedy na Rynku.
— Czy twoja Lettie na pewno powiedziała prawdę o Hauru? — zapytała niespokojnie.
— Jasne — potwierdził Michael z przekonaniem. — Od razu widać, kiedy kłamie. Przestaje
wtedy kręcić młynka kciukami.
— Rzeczywiście! — zachichotała Sophie.
— Skąd wiesz? — zdziwił się Michael.
— Bo to moja sio... siostrzenica — wyjaśniła Sophie. — I w dzieciństwie nie zawsze mówiła
prawdę. Ale jest jeszcze bardzo młoda i ... No, a jeśli z wiekiem się zmieni? Za rok może wyglądać
zupełnie inaczej.
— Ja też — odparł Michael. — Ludzie w naszym wieku ciągle się zmieniają. Ale my się nie
martwimy. Przecież ona nadal zostanie Lettie.
W pewnym sensie, pomyślała Sophie.
— Ale załóżmy, że mówiła prawdę — ciągnęła nerwowo — tylko zna Hauru pod fałszywym
nazwiskiem?
— Ha, pomyślałem o tym! — odparł Michael. — Opisałem Hauru... przyznasz, że łatwo go
rozpoznać... i ona nigdy nie widziała takiego osobnika ani żadnej przeklętej gitary. Nawet nie muszę
jej mówić, że on wcale nie umie grać. Nigdy go nie widziała na oczy i przez cały czas kręciła
kciukami, kiedy to mówiła.
— Co za ulga! — Sophie oparła się o zagłówek fotela.
Rzeczywiście odetchnęła z ulgą. Ale tylko częściowo, bo przecież istniała druga, prawdziwa
Lettie Kapeluszniczka. Więc twarda, nieugięta Lettie oparła się Hauru? To do niej podobne. Natomiast
Sophie zmartwiła się, że Lettie wyjawiła Hauru swoje prawdziwe imię. Może nie miała co do niego
pewności, ale lubiła go dostatecznie, żeby powierzyć mu tak ważny sekret.
— Nie rób takiej zmartwionej miny! — Michael roześmiał się, opierając się na zagłówku
fotela. — Popatrz, jakie ciasto ci kupiłem.
Otwierając pudełko, Sophie uświadomiła sobie, że Michael przestał ją traktować jak klęskę
ż
ywiołową i nawet polubił. Tak się ucieszyła, że z wdzięczności postanowiła wyznać Michaelowi całą
prawdę o Lettie, Marcie i nawet o sobie. Uczciwość wymagała, żeby poznał rodzinę, do której
zamierzał się wżenić. Wreszcie pokrywka ustąpiła. W pudełku znajdowało się najdroższe ciasto od
Cesariego, pokryte kremem, wisienkami i małymi czekoladowymi zawijasami.
— Och! — westchnęła Sophie.
Kwadratowy kołek nd drzwiami sam przekręcił się czerwoną kropką do dołu. Wszedł Hauru.
— Jakie wspaniałe ciasto! Moje ulubione — oświadczył. — Skąd macie?
— Ja... ee... wpadłem do Cesariego — wybąkał Michael niepewnie.
Sophie popatrzyła na Hauru. Coś zawsze musiało jej przeszkodzić, kiedy chciała wyznać, że
została zaczarowana.
— Chyba warto było się pofatygować — stwierdził, oglądając ciasto. — Słyszałem, że Cesari
bije na głowę wszystkie cukiernie w Kingsburry. Aż głupio, że nigdy tam nie byłem. A czy to
zapiekanka na stole? — Podszedł, żeby zobaczyć. — Zapiekanka na podkładzie z surowej cebuli.
Ludzka czaszka została bezwzględnie wykorzystana. — Podniósł czaszkę i wytrząsnął krążek cebuli z
oczodołu. — Widzę, że Sophie nie próżnuje. Nie mogłeś jej pohamować, przyjacielu?
Czaszka zaklekotała do niego zębami. Hauru drgnął zaskoczony i odłożył ją pospiesznie.
— Coś się stało? — zapytał Michael, który rozpoznał oznaki.
— Owszem — potwierdził Hauru. — Muszę znaleźć kogoś, żeby mnie oczernił przed Królem.
— Coś nie w porządku z zaklęciem dla wozów? — zaniepokoił się Michael.
— Nie. Działa doskonale. W tym kłopot — oznajmił Hauru, nerwowo obracając na palcu
krążek cebuli. — Teraz Król chce mnie znowu zapędzić do roboty. Chwila nieuwagi i zostanę
nadwornym magiem, słyszysz, Kalcyfer?
Kalcyfer nie odpowiedział. Hauru podszedł do kominka i zobaczył, że demon śpi.
— Obudź go, Michael — polecił. — Potrzebuję jego rady.
Michael rzucił dwa polana na Kalcyfera i zawołał go po imieniu. Demon nie zareagował.
Tylko cienka smużka dymu uniosła się z paleniska.
— Kalcyfer! — krzyknął Hauru.
To też nie pomogło. Hauru rzucił Michaelowi zdumione spojrzenie i sięgnął po pogrzebacz,
czego jeszcze nigdy nie robił w obecności Sophie.
— Przepraszam, Kalcyfer — powiedział, grzebiąc pod niedopalonym drewnem. — Obudź się!
Gęsty czarny kłąb dymu wzbił się i zawisł bez ruchu.
— Odejdź — stęknął Kalcyfer. — Jestem zmęczony.
Hauru wyraźnie się przestraszył.
— Co mu się stało? Jeszcze nigdy go nie widziałem w takim stanie!
— To chyba przez stracha na wróble — odezwała się Sophie.
Hauru obrócił się na kolanach i wbił w Sophie szkliste oczy.
— Coś ty znowu narobiła? — Przewiercał ją wzrokiem, kiedy się tłumaczyła. — Strach na
wróble? Kalcyfer zgodził się przyspieszyć zamek z powodu stracha na wróble? Droga Sophie,
powiedz mi, proszę, jak zmusiłaś ogniowego demona do takiego posłuszeństwa. Bardzo chciałbym
wiedzieć!
— Ja go nie zmuszałam — broniła się Sophie. — Zlękłam się stracha, a Kalcyfer mnie
ż
ałował.
— Zlękła się stracha, a Kalcyfer jej żałował — powtórzył Hauru z przekąsem. — Moja droga
Sophie, Kalcyfer nigdy nikogo nie żałuje. W każdym razie życzę smacznej surowej cebuli i zimnej
zapiekanki na kolację, bo prawie zgasiłaś Kalcyfera.
— Jest jeszcze ciasto — wtrącił Michael, próbując załagodzić sytuację.
Jedzenie trochę poprawiło humor Hauru, chociaż przez całą kolację spoglądał z troską na
niedopalone polana na kominku. Zapiekanka była smaczna na zimno, a cebula również nieźle
smakowała, kiedy Sophie nasączyła ją octem. Ciasto okazało się pyszne. Kiedy je zjadali, Michael
odważył się zapytać Hauru, czego chciał Król.
— Na razie niczego konkretnego — odparł posępnie Hauru. — Ale wypytywał mnie o
swojego brata, a to źle wróży. Widocznie porządnie się pokłócili, zanim książę Justyn się wyniósł.
Król oczywiście chciał, żebym zgłosił się na ochotnika do poszukiwania jego brata. A ja jak głupi
palnąłem, że moim zdaniem czarnoksiężnik Suliman żyje, co tylko pogorszyło sprawę.
— Dlaczego chcesz się wykręcić od szukania księcia? — zapytała Sophie. — Nie potrafisz go
znaleźć?
— Nieuprzejmość to normalne u osoby, która wszystkimi pomiata — burknął Hauru, ciągle
zły na Sophie za Kalcyfera. — Po prostu nie chcę się w to mieszać, skoro musisz wiedzieć. Justyn
przyjaźnił się z Sulimanem i kłótnia wynikła dlatego, że powiedział Królowi, że sam pójdzie go
szukać. Przede wszystkim uważał, że Król nie powinien wysyłać Sulimana na Pustkowie. Nawet ty
chyba wiesz, że tam mieszka pewna dama, której lepiej schodzić z drogi. W zeszłym roku obiecała, że
usmaży mnie żywcem, i nasłała klątwę, której na razie uniknąłem tylko dlatego, że miałem tyle
rozumu, żeby podać Wiedźmie fałszywe nazwisko.
Sophie niemal poczuła przed nim respekt.
— To znaczy, że rzuciłeś Wiedźmę z Pustkowia?
Hauru z poważną, szlachetną twarzą ukroił sobie następny kawał ciasta.
— To nie jest odpowiednie określenie. Przyznaję, przez jakiś czas myślałem, że ją lubię. W
pewny sensie to bardzo smutna kobieta, niekochana. Wszyscy mężczyźni w Ingarii śmiertelnie się jej
boją. Ty chyba powinnaś wiedzieć, jak to jest, droga Sophie.
Sophie otworzyła usta, głęboko oburzona. Michael wtrącił pospiesznie:
— Myślisz, że powinniśmy przesunąć zamek? Przecież dlatego go wymyśliłeś.
— To zależy od Kalcyfera. — Hauru znowu obejrzał się przez ramię na ledwie tlące się
polana. — Jak pomyślę, że i Król, i Wiedźma się na mnie uwzięli, mam ochotę postawić ten zamek na
jakiejś ładnej, niedostępnej skale tysiąc kilometrów stąd.
Michael wyraźnie żałował, że się odezwał. Na pewno się martwi, że tysiąc kilometrów to
strasznie daleko od Marty, pomyślała Sophie.
— Ale co się stanie z twoją Lettie, jeśli się wyprowadzisz? — zapytała Hauru.
— Zakładam, że do tej pory będzie po wszystkim — odparł z roztargnieniem. — Gdybym
tylko wymyślił sposób, żeby się uwolnić od Króla... Mam! — Wycelował w Sophie widelcem, na
którym tkwiła porcja ciasta ociekającego kremem. — Ty mnie oczernisz przed Królem. Możesz
udawać moją starą matkę i wstawić się za swoim błękitnookim chłopcem. — Obdarzył Sophie
olśniewającym uśmiechem, jakim niewątpliwie oczarował Wiedźmę z Pustkowia i pewnie też Lettie.
— Skoro potrafisz zmusić do posłuszeństwa Kalcyfera, z Królem nie będziesz miała żadnych
kłopotów.
Sophie zmrużyła oczy i nic nie odpowiedziała. Teraz ja się wykręcę, pomyślała. Odchodzę.
Trudno, nie pomogę Kalcyferowi zerwać kontraktu. Mam już dość Hauru. Najpierw zielony śluz,
potem pretensje za coś, co Kalcyfer zrobił z własnej woli, a teraz to! Jutro wymknę się do Górnej
Fałdy i opowiem wszystko Lettie.
Rozdział 8
w którym Sophie opuszcza zamek w kilku kierunkach równocześnie
Ku uldze Sophie następnego ranka Kalcyfer buzował jasno i wesoło. Gdyby nie miała dość
Hauru, wzruszyłaby się, widząc, jak się z tego cieszył.
— Myślałem, że już cię załatwiła, ty stary podżegaczu — powiedział czarnoksiężnik, klęcząc
przed paleniskiem, z rękawami unurzanymi w popiele.
— Byłem tylko zmęczony — wyjaśnił Kalcyfer. — Naharowałem się przy tym zamku.
Jeszcze nigdy go tak szybko nie ciągnąłem.
— No, więcej nie daj się do tego zmusić — poradził Hauru.
Wstał i elegancko strzepnął popiół ze szkarłatno-szarego stroju.
— Zacznij dzisiaj to zaklęcie, Michaelu. A jeśli przyjdzie ktoś od Króla, wyjechałem w pilnej
sprawie prywatnej aż do jutra. Wybieram się do Lettie, ale on tego nie musi wiedzieć. — Wziął gitarę,
przekręcił kołek zielonym do dołu i otworzył drzwi na rozległe, pochmurne wzgórza.
Strach na wróble już tam czekał. Rzucił się bokiem na czarnoksiężnika, wciskając głowę z
rzepy w jego pierś. Gitara wydała przeraźliwy brzdęk. Sophie pisnęła słabo ze strachu i chwyciła się
fotela. Jedno patykowate ramię stracha sztywno drapało dookoła, żeby dosięgnąć drzwi. Hauru mocno
zapierał się nogami, popychany do środka. Stwór za wszelką cenę usiłował się dostać do zamku. Sina
twarz Kalcyfera wychyliła się z kominka. Michael stał jak słup soli.
— Tam naprawdę jest strach na wróble! — zawołali obaj.
— Och, czyżby? Nie opowiadajcie! — wysapał Hauru.
Oparł jedną stopę o framugę i pchnął drzwi. Strach na wróble niezgrabnie poleciał do tyłu i
upadł z lekkim szelestem na wrzosy kilka metrów dalej. Zerwał się natychmiast i podskakując,
popędził z powrotem do zamku.
Hauru pospiesznie odłożył gitarę i zeskoczył mu na spotkanie.
— Nic z tego, przyjacielu! — zawołał, wyciągając rękę. — Wracaj tam, skąd przyszedłeś.
Powoli ruszył przed siebie z wyciągniętą ręką. Strach na wróble cofnął się trochę, wolno
ostrożnie, skacząc do tyłu. Kiedy Hauru przystanął, strach także się zatrzymał. Stał na swojej jedynej
nodze wbitej w kępę wrzosu, przechylając obszarpane ramiona na różne strony, jakby zamierzał się do
ciosu. Łachmany furkoczące na jego ramionach wyglądały jak nędzna imitacja rękawów Hauru.
— Więc nie odejdziesz? — zapytał Hauru.
Głowa z rzepy wolno zachwiała się na boki. Nie.
— Niestety, musisz — oznajmił Hauru. — Sophie się ciebie boi, a nie wiadomo, co ona może
zrobić ze strachu. Skoro o tym mowa, ja też się ciebie boję.
Czarnoksiężnik uniósł powoli ramiona, jakby dźwigał wielki ciężar. Z rękami podniesionymi
wysoko wykrzyknął dziwne słowo, na wpół zagłuszone nagłym grzmotem. Strach na wróble
wystrzelił w powietrze i pofrunął do tyłu. Łachmany trzepotały, ramiona obracały się w proteście,
kiedy wzbijał się coraz wyżej i wyżej, dalej i dalej, aż zmienił się w plamkę szybującą po niebie,
potem w kropkę migającą w chmurach, aż całkiem znikł.
Hauru opuścił ramiona i wrócił do drzwi, ocierając czoło wierzchem dłoni.
— Cofam swoje twarde słowa, Sophie — powiedział zdyszany. — Ten stwór był
przerażający. Mógł ciągnąć zamek do tyłu przez cały wczorajszy dzień. Miał chyba najsilniejszą
magię, z jaką się spotkałem. Co to w ogóle było... tylko tyle zostało z ostatniej osoby, u której
sprzątałaś?
Sophie zaśmiała się słabo i skrzekliwie. Serce znowu jej dokuczało.
Hauru zauważył, że z nią niedobrze. Przeskoczył przez gitarę leżącą na progu, chwycił Sophie
za łokieć i posadził w fotelu.
— Tylko spokojnie!
Potem coś się działo pomiędzy nim a Kalcyferem. Sophie to czuła, ponieważ Hauru ją
trzymał, a Kalcyfer wciąż wychylał się z paleniska. Cokolwiek to było, serce prawie od razu przestało
jej dokuczać. Hauru spojrzał na demona, wzruszył ramionami i odwrócił się, żeby wydać Michaelowi
mnóstwo poleceń dotyczących opieki nad Sophie na resztę dnia. Potem wziął gitarę i w końcu
wyszedł.
Sophie leżała w fotelu i udawała dwa razy słabszą, niż była. Musiała odczekać, aż Hauru
zniknie. Szkoda, że też poszedł do Górnej Fałdy, ale ona szła o tyle wolniej, że powinna tam dotrzeć,
kiedy on będzie wracał. Najważniejsze, żeby nie spotkać go po drodze. Ukradkiem obserwowała
Michaela, jak łamał sobie głowę nad zaklęciem. Zaczekała, aż wyciągnął z półek wielkie księgi w
skórzanych oprawach i gorączkowo, rozpaczliwie zaczął robić notatki. Wreszcie, kiedy już
wystarczająco pogrążył się w pracy, Sophie mruknęła kilka razy:
— Duszno tutaj!
Michael nie zwrócił na nią uwagi.
— Okropnie duszno — powtórzyła. — Wstała i poczłapała do drzwi. — Potrzebuję świeżego
powietrza. — Otworzyła drzwi i wyszła.
Kalcyfer posłusznie zatrzymał zamek. Sophie wylądowała we wrzosach i się rozejrzała. Droga
prowadząca przez wzgórza dorobiło jej się trochę smutno. Wiedziała, że będzie tęsknić za Michaelem
i Kalcyferem.
Prawie już dotarła do drogi, kiedy z tyłu usłyszała krzyk. Michael wielkimi susami zbiegał po
zboczu wzgórza, a wysoki czarny zamek toczył się za nim, podskakując i puszczając trwożne kłęby
dymu ze wszystkich czterech wieżyczek.
— Co ty wyprawiasz?! — zawołał Michael, kiedy ją dogonił.
Patrzył takim wzrokiem, jakby podejrzewał, ze po spotkaniu ze strachem na wróble staruszce
pomieszało się w głowie.
— Nic — odparła Sophie z oburzeniem. — Po prostu idę z wizytą do mojej drugiej sios...
trzenicy. Ona też się nazywa Lettie Kapeluszniczka. Teraz rozumiesz?
— Gdzie mieszka? — zapytał surowo Michael, jakby zakładał, że Sophie nie wie.
— W Górnej Fałdzie – odpowiedziała.
— Ale to ponad pięć kilometrów stąd! — zawołał. — Obiecałem Hauru, że dopilnuję, żebyś
odpoczywała. Przyrzekłem, że nie spuszczę cię z oka.
Sophie wcale się z tego nie ucieszyła. Oczywiście, teraz Hauru na niej zależało, bo zamierzał
ją wysłać do Króla. Więc nie chciał, żeby wychodziła z zamku.
— Hm! — odchrząknęła.
— Poza tym — ciągnął Michael, powoli orientując się w sytuacji — Hauru chyba też poszedł
do Górnej Fałdy.
— Na pewno — potwierdziła Sophie
— Więc widocznie martwisz się o tę dziewczynę, skoro jest twoją siostrzenicą — zrozumiał
wreszcie chłopak. — Jasne! Ale nie mogę cię puścić.
— Właśnie, że pójdę — uparła się Sophie.
— Ale jeśli Hauru tam cię zobaczy, będzie wściekły — ciągnął Michael, który rozumiał coraz
więcej. — A skoro mu obiecałem, wścieknie się na nas oboje. Powinnaś odpoczywać. — Potem, kiedy
Sophie już chciała go uderzyć, krzyknął: — Czekaj! W schowku jest para siedmiomilowych butów!
Chwycił Sophie za kościsty nadgarstek i zaciągnął ją pod górę, do zamku. Musiała
podskakiwać, żeby nie zaplątać się w kępkach wrzosu.
— Ale — zasapała — siedem mil to ponad jedenaście kilometrów! Dwa kroki i dojdę prawie
do Porthaven!
— A jeden krok to pięć i pół kilometra — wyjaśnił Michael. — To prawie tyle, ile do Górnej
Fałdy. Jeśli oboje weźmiemy po jednym bucie i pójdziemy razem, to nie spuszczę cię z oka i nie
przemęczysz się. Poza tym zdążymy przed Hauru, więc nawet się nie dowie. Co pięknie rozwiązuje
wszystkie nasze problemy!
Michael był tak zadowolony z siebie, że Sophie nie miała serca protestować. Wzruszyła
ramionami i pomyślała, że powinien się dowiedzieć o dwóch Lettie, zanim znowu się zamienią
wyglądem. Tego wymagała zwykła uczciwość. Ale kiedy Michael przyniósł buty ze schowka, Sophie
ogarnęły wątpliwości. Aż do tej pory myślała, że to dwa skórzane wiadra, trochę wgniecione, od
których odpadły uchwyty.
— Trzeba w nie włożyć stopę, razem z butem — objaśnił Michael, taszcząc do drzwi dwa
ciężkie przedmioty. — To są prototypy butów, które Hauru zaprojektował dla królewskiej armii.
Później udało nam się zrobić lżejsze i bardziej kształtne.
Usiedli z Sophie na progu i każde włożyło jedną nogę do buta.
— Obróć się w stronę Górnej Fałdy, zanim postawisz but na ziemi — ostrzegł Sophie Michael
Oboje stanęli na nogach w zwykłych butach i ostrożnie okręcili się twarzami do Górnej Fałdy.
— Teraz zrób krok — powiedział Michael.
Wiuu! Krajobraz przemknął obok nich tak błyskawicznie, że zmienił się w rozmazane smugi,
szarozielone na ziemi i szaroniebieskie na niebie. Podmuch wywołany szybkością potargał włosy
Sophie i ściągnął pomarszczoną skórę, aż staruszka się zlękła, że zjawi się na miejscu z twarzą za
uszami.
Pęd ustał równie nagle, jak się zaczął. Wszędzie było spokojnie i słonecznie. Stali po kolana w
jaskrach na wiejskich błoniach Górnej Fałdy. W pobliżu krowa gapiła się na nich. W oddali chałupy
kryte strzechą drzemały w cieniu drzew. Na nieszczęście podobny do wiadra but był tak ciężki, że
Sophie zatoczyła się przy lądowaniu.
— Nie stawiaj tej nogi na ziemi! — wrzasnął Michael, ale za późno. Znowu wszystko
rozmazało się w pędzie i dmuchnął silny wiatr. Kiedy ustał, Sophie znalazła się dokładnie przy
wylocie Fałdowej Doliny, prawie na Fałdowych Bagnach.
— A nich to! — zaklęła.
Ostrożnie obróciła się, skacząc na jednej nodze, i spróbowała jeszcze raz. Wiuu! Pęd.
— O rany! — jęknęła.
Znowu znalazła się na wzgórzach. Czarna, krzywa sylwetka zamku spokojnie sunęła opodal.
Kalcyfer zabawiał się wydmuchiwaniem kółek dymu z jednej wieżyczki. Tyle Sophie zobaczyła,
zanim zawadziła pantoflem o kępkę wrzosu i znowu się potknęła. Wiuu! Wiuu! Tym razem
odwiedziła w szybkim tempie Rynek w Market Chipping i frontowy trawnik bardzo okazałej
rezydencji.
— Niech to szlag! — krzyknęła. — Cholera!
Po jednym przekleństwie w każdym miejscu. Z rozpędu znowu przeniosła się z kolejnym
wiuu! prosto na koniec doliny, gdzieś na pole. Wielki rudy byk podniósł zakolczykowany nos znad
trawy i z namysłem pochylił rogi.
— Już stąd znikam, mój poczciwy byczku! — zawołała Sophie, podskakując gorączkowo
dookoła.
Wiuu! Z powrotem do rezydencji. Wiuu! Na Rynek. Wiuu! I znowu ujrzała zamek. Zaczynała
już to chwytać. Wiuu! Górna Fałda... ale jak się zatrzymać? Wiuu!
— Och, do diabła! — krzyknęła, znowu prawie na Fałdowych Bagnach.
Tym razem okręciła się bardzo ostrożnie i zrobiła krok z wielką rozwagą. Wiuu! Na szczęście
but wylądował w krowim placku. Sophie usiadła z łomotem. Michael podbiegł, zanim zdążyła się
ruszyć, i ściągnął jej but z nogi.
— Dziękuję! — wydyszała. — Myślałam, że już nigdy się nie zatrzymam!
Serce biło jej trochę mocniej, kiedy szli przez błonia do domu pani Fairfax, ale tylko tak, jak
zwykle bije serce po większym wysiłku. Była bardzo wdzięczna za to, co zrobili Hauru z Kalcyferem.
— Ładny dom — zauważył Michael, chowając buty w żywopłocie pani Fairfax.
Sophie przyznała mu rację. Był to największy dom w wiosce. Miał słomianą strzechę i bielone
ś
ciany, przekreślone czarnymi belkami. Jak Sophie zapamiętała z wizyt w dzieciństwie, na ganek
wchodziło się przez ogród pełen kwiatów, brzęczący od pszczół. Nad gankiem kapryfolium i biała
pnąca róża rywalizowały ze sobą, które przysporzy pszczołom więcej roboty. Był piękny, upalny letni
poranek w Górnej Fałdzie.
Pani Fairfax sama otworzyła drzwi. Miała włosy koloru masła, splecione w grubą koronę
dookoła głowy. Należała do tych pulchnych, pogodnych dam, których sam widok poprawia humor.
Sophie poczuła drobne ukłucie zazdrości o Lettie. Pani Fairfax przeniosła spojrzenie na Michaela.
Ostatnio widziała Sophie przed rokiem jako siedemnastoletnią dziewczynę, więc nie mogła jej
rozpoznać jako staruszki.
— Dzień dobry państwu — powiedziała uprzejmie.
Sophie westchnęła.
— To jest cioteczna babka Lettie Kapeluszniczki — odezwał się Michael.— Przyprowadziłem
ją z wizytą do Lettie.
— Och, tak mi się zdawało, że twarz wygląda znajomo! — zawołała pani Fairfax. — Widać
rodzinne podobieństwo. Proszę wejść. Lettie jest teraz trochę zajeta, ale zaczekajcie i poczęstujcie się
placuszkami z miodem.
Otworzyła szerzej drzwi. Natychmiast duży owczarek collie przecisnął się pod jej spódnicą,
przepchnął pomiędzy Sophie a Michaelem i przebiegł przez najbliższą grządkę, łamiąc kwiaty na
prawo i lewo.
— Och, zatrzymajcie psa! — krzyknęła pani Fairfax i rzuciła się w pościg. — Nie chcę go
teraz wypuszczać!
Przez kilka chwil trwała bezładna gonitwa. Zwierzę biegało tu i tam, skomląc trwożnie, pani
Fairfax i Sophie biegały za nim, przeskakując grządki i wpadając na siebie, a Michael biegł za Sophie
i wołał:
— Stój! Nie możesz się męczyć!
Potem pies dał susa za róg domu. Michael zrozumiał, że jeśli chce zatrzymać Sophie, musi
schwytać psa. Rzucił się na skróty przez kwiatowe grządki, skręcił za dom i złapał obiema garściami
za gęste futro, zanim zwierzę wpadło do sadu za domem.
Sophie pokuśtykała do Michaela, który odciągał psa do tyłu i robił do niej takie dziwne miny,
ż
e w pierwszej chwili przestraszyła się, czy coś mu się nie stało. Ale tak gwałtownie pokazywał głową
na sad, że w końcu zrozumiała, że tylko próbował zwrócić jej na coś uwagę. Wyjrzała zza rogu,
spodziewając się co najmniej roju pszczół.
Zobaczyła Hauru i Lettie. Omszałe jabłonie stały w pełnym rozkwicie, dalej ciągnął się rząd
uli. Lettie siedziała na białym ogrodowym krześle. Hauru klęczał przed nią na jednym kolanie i
trzymał ją za rękę, w pozie szlachetnej i pełnej namiętności. Lettie uśmiechała się do niego czule.
Najbardziej jednak zmartwiło Sophie, że Lettie wcale nie wyglądała jak Marta. Promieniowała własną
wyjątkową urodą. Nosiła sukienkę w tym samym białoróżowym odcieniu co kwiaty jabłoni. Ciemne
włosy spływały jej w lśniących lokach na jedno ramię, a oczy błyszczały uczuciem dla Hauru.
Sophie cofnęła głowę i spojrzała z przerażeniem na Michaela, który trzymał skomlącego psa.
— Widocznie wziął ze sobą zaklęcie szybkości — szepnął Michael, równie przerażony.
Dotarła do nich zdyszana pani Fairfax, upinając rozwichrzone zwoje jasnych włosów.
— Niedobre psisko! — skarciła owczarka gniewnym szeptem. — Rzucę na ciebie zaklęcie,
jeśli jeszcze raz to zrobisz!
Pies zamrugał i przypadł do ziemi. Pani Fairfax pogroziła mu palcem.
— Do domu!
Owczarek wyrwał się z rąk Michaela i chyłkiem przemknął za róg.
— Bardzo ci dziękuję — zwróciła się pani Fairfax do Michaela. — On ciągle próbuje ugryźć
gościa Lettie. Już do domu! — krzyknęła ostro na psa, który chyba zamierzał obejść dom z drugiej
strony, żeby się dostać do sadu.
Owczarek rzucił swojej pani zgnębione spojrzenie i niechętnie wlazł na ganek.
— Ten pies chyba miał dobry pomysł – odezwała się Sophie. — Czy pani wie, kim jest gość
Lettie?
Kobieta zachichotała.
— Czarnoksiężnik Pendragon albo Hauru, czy jak tam się nazywa — powiedziała. — Ale
Lettie i ja udajemy, że nie wiemy. Ubawiłam się, kiedy zjawił się po raz pierwszy i przedstawił jako
Sylwester Dąb, bo widziałam, że mnie nie pamięta. Ale ja go zapamiętałam, chociaż włosy miał
czarne w szkolnych czasach. — Pani Fairfax stanęła wyprostowana, z założonymi rękami, jak zwykle
gotowa gadać przez cały dzień. — Był ostatnim uczniem mojej dawnej nauczycielki, zanim odeszła na
emeryturę. Kiedy jeszcze żył pan Fairfax, lubił, kiedy czasem przenosiłam nas oboje do Kingsburry na
przedstawienie. Mogę bez kłopotu zabrać dwie osoby, jeśli robię to powoli. I zawsze wpadałam do
starej pani Pentstemmon, jak już byłam w pobliżu. Ona chętnie utrzymuje kontakt z dawnymi
uczniami. I kiedyś przedstawiła nam młodego Hauru. Och, była z niego bardzo dumna. Ona uczyła też
czarnoksiężnika Sulimana i mówiła, że Hauru jest dwa razy lepszy...
— Ale czy pani nie zna reputacji Hauru? — wtrącił Michael.
Rozmowa z panią Fairfax przypominała wskakiwanie w rozpędzony kołowrót. Kobieta
lekko obróciła się w stronę Michaela.
— Moim zdaniem w większości to zwykłe plotki — oświadczyła. Michael otworzył usta, żeby
zaprzeczyć, ale wpadł już w kołowrót, który obracał się niepowstrzymanie. — Wiec powiedziałam do
Lettie: „To twoja wielka szansa, kochana”. Wiem, że Hauru może ją nauczyć dwadzieścia razy więcej
niż ja... bo nie wstydzę się przyznać, że Lettie jest znaczenie bystrzejsza ode mnie i może kiedyś
dorównać Wiedźmie z Pustkowia, tylko w dobrym sensie. Lettie to miła dziewczyna i bardzo ją lubię.
Gdyby pani Pentstemmon jeszcze uczyła, oddałabym jej Lettie już jutro. Ale przeszła na emeryturę.
Więc mówię: „Lettie, sam czarnoksiężnik Hauru zaleca się do ciebie. Masz okazję odwzajemnić
uczucie i zostać jego uczennicą. We dwoje możecie zajść daleko”. Myślę, że z początku Lettie nie
bardzo się paliła do tego pomysłu, ale ostatnio jakby zmiękła i dzisiaj wszystko idzie doskonale. —
Pani Fairfax zrobiła przerwę, żeby uśmiechnąć się dobrotliwie do Michaela.
Sophie skorzystała ze sposobności i wskoczyła w kołowrót.
— Ale ktoś mi mówił, że Lettie woli innego — odezwała się.
— Chciałaś powiedzieć, że się nad nim lituje — odparła pani Fairfax. Zniżyła głos. — To
straszne kalectwo — szepnęła z naciskiem — i nie można tego wymagać od dziewczyny. Sama go
ż
ałuję...
Sophie zdołała wtrącić zdumione:
— Och?
—... ale to okropnie silne zaklęcie. Bardzo smutna sprawa — ciągnęła pani Fairfax. —
Musiałam mu powiedzieć, że ktoś z moimi zdolnościami nie zdoła przełamać czaru rzuconego przez
Wiedźmę z Pustkowia. Hauru dałby radę, ale on oczywiście nie może poprosić Hauru, prawda?
Michael, który wciąż oglądał się nerwowo w obawie, że Hauru wyjdzie zza domu i ich
zobaczy, wsadził nogę w kołowrót i zatrzymał go siłą, mówiąc:
— Musimy już iść.
— Na pewno nie chcecie wstąpić i skosztować mojego miodu? — zmartwiła się pani Fairfax.
— Używam go prawie do wszystkich zaklęć. — I znowu zaczęła opowiadać, tym razem o magicznych
właściwościach miodu.
Michael i Sophie z determinacją ruszyli ścieżką do furtki, a pani Fairfax deptała im po piętach,
gadając bez przerwy i troskliwie prostując rośliny, które pies przygniótł podczas ucieczki. Sophie
tymczasem łamała sobie głowę, jak sprawdzić, nie denerwując Michaela, skąd pani Fairfax wie, że
Lettie to Lettie. Pani Fairfax przerwała i schyliła się z trudem, żeby podnieść wielki łubin. Sophie
zaryzykowała.
— Czy to nie moja siostrzenica Marta miała do pani przyjść?
— Niegrzeczne dziewczynki! — Pani Fairfax uśmiechnęła się i pokręciła głową, wyłaniając
się spod łubinu. — Jakbym nie rozpoznała własnego miodowego zaklęcia! Powiedziałam wtedy:
„Nikogo nie zatrzymuję przemocą i zawsze wolę uczyć kogoś, kto tego chce. Tylko żadnego
udawania”, uprzedziłam. „Zostajesz jako prawdziwa ty albo wcale”. I wszystko skończyło się
szczęśliwie, jak widać. Zresztą sami ją zapytacie.
— Lepiej już pójdziemy – odparła Sophie.
— Musimy wracać — dodał Michael, rzucając kolejne nerwowe spojrzenie w stronę sadu.
Wyjął siedmiomilowe buty z żywopłotu i postawił jeden przed furtką dla Sophie. — Tym razem będę
cię trzymał – zapowiedział.
Pani Fairfax wychyliła się zza furtki, kiedy Sophie wkładała stopę do buta.
— Siedmiomilówki — stwierdziła. — Nie widziałam ich od lat, uwierzycie? Bardzo
pożyteczne dla kogoś w naszym wieku, pani... ee... mnie samej by się przydały. Więc to po pani Lettie
dziedziczy magię, tak? Chociaż nie zawsze czary w rodzinie przechodzą na następne pokolenie, ale
często...
Michael chwycił Sophie za ramię i pociągnął. Oba buty opadły na ziemię i reszta przemowy
pani Fairfax rozpłynęła się w szumie powietrza. Wiuu! W następnej chwili Michael musiał się zaprzeć
nogami, żeby nie zderzyć się z zamkiem. Drzwi były otwarte. W środku Kalcyfer ryczał:
— Drzwi do Porthaven! Ktoś się dobija, odkąd tylko wyszliście.
Rozdział 9
w którym Michael ma kłopoty z zaklęciem
Za drzwiami stał kapitan, który w końcu przyszedł po swoje zaklęcie wiatru, niezbyt zadowolony, że
musiał czekać.
— Jeśli stracę odpływ, chłopcze — warknął do Michaela — porozmawiam o tobie z
czarnoksiężnikiem. Nie lubię leniuchów.
Michael, zdaniem Sophie, potraktował go o wiele za uprzejmie, ale czuła się zbyt
przygnębiona, żeby się wtrącać. Po wyjściu kapitana Michael zasiadł przy warsztacie i znowu głowił
się nad zaklęciem. Sophie siedziała cicho i cerowała pończochy. Miała tylko jedną parę i tak się już
przetarły, że porobiły się w nich wielkie dziury. Szara sukienka pobrudziła się i wystrzępiła. Sophie
rozmyślała, czy odważy się wyciąć najmniej zaplamione kawałki zniszczonego srebrno-błękitnego
stroju Hauru, żeby uszyć sobie nową spódnicę. Ale się nie odważyła.
— Sophie — odezwał się Michael, podnosząc głowę znad jedenastej stronicy notatek. — Ile
masz siostrzenic?
Sophie cały czas się bała, że Michael zacznie zadawać pytania.
— Kiedy dojdziesz do mojego wieku, chłopcze, sam stracisz rachubę — odparła. —
Wszystkie są takie podobne. Te dwie Lettie wyglądają dla mnie jak bliźniaczki.
— O nie, wcale nie — zaprzeczył Michael ku jej zdumieniu. — Ta siostrzenica z Górnej
Fałdy nie jest taka ładna, jak moja Lettie. — Wyrwał jedenastą stronicę i zaczął studiować dwunastą.
— Cieszę się, że Hauru nie zna mojej Lettie. — Wyrwał również dwunastą i wziął się do trzynastej.
— Śmiać mi się chciało, kiedy pani Fairfax powiedziała, że poznała Hauru, a tobie?
— Nie – odburknęła Sophie. Lettie to nie robiło różnicy. Przypomniała sobie promienną,
rozkochaną twarz siostry pod kwitnącą jabłonią. — Pewnie nie ma szans, żeby Hauru tym razem był
naprawdę zakochany, co? — zapytała bez większej nadziei.
Kalcyfer prychnął zielonymi iskrami do komina.
— Bałem się, że tak pomyślisz — mruknął Michael. — Ale tylko się oszukujesz, tak jak pani
Fairfax
— Skąd wiesz? — zapytała Sophie.
Kalcyfer i Michael wymienili spojrzenia.
— Czy dzisiaj rano zapomniał spędzić co najmniej godzinę w łazience? — zagadnął Michael.
— Zmarnował tam dwie gdziny, nakładając czary na twarz. — odparł Kalcyfer. — Próżny
głupiec!
— No więc widzisz — zwrócił się Michael do Sophie. — W dniu, kiedy Hauru o tym
zapomni, uwierzę w jego prawdziwe uczucie, ale nie wcześniej.
Sophie wspomniała, jak Hauru klęczał na jednym kolanie w sadzie, upozowany w najbardziej
korzystny sposób, i zrozumiała, że mieli rację. Zapragnęła pójść do łazienki i wylać wszystkie
upiększające czarodziejskie mikstury do ubikacji. Ale się nie odważyła. Zamiast tego przyniosła
srebrno-błękitny strój i przez resztę dnia wykrawała z niego małe niebieskie trójkąty, żeby uszyć
spódnicę.
Michael pocieszająco poklepał ją po ramieniu, kiedy podszedł do kominka, żeby rzucić
Kalcyferowi wszystkie siedemnaście stron notatek.
— Każdy w końcu się otrząśnie — powiedział.
Do tej pory stało się jasne, że Michael ma kłopoty z zaklęciem. Przestał notować i zdrapał
trochę sadzy z komina. Kalcyfer z zaciekawieniem wyciągnął szyję. Michael wydobył skurczony
korzeń z torby wiszącej pod sufitem i włożył go do sadzy. Potem, po długim namyśle, przekręcił kołek
niebieskim do dołu i wyszedł do Porthaven na dwadzieścia minut. Wrócił z dużą spiralną muszlą
morską i dołączył ją do korzenia i sadzy. Potem wydzierał kolejne kartki z notatnika i też dokładał do
kupki. Umieścił stertkę przed ludzką czaszką i dmuchał na to, aż sadza i skrawki papieru wirowały
nad stołem.
— Jak myślisz, co on robi? — zapytał Sophie Kalcyfer.
Michael zaczął rozcierać wszystko w moździerzu, włącznie z papierem, od czasu do czasu
spoglądając wyczekująco na czaszkę. Nic się nie działo, więc wypróbował inne składniki ze słojów i z
zawiniątek.
— Mam wyrzuty sumienia, że śledziłem Hauru — oznajmił, kiedy już utłukł trzeci zestaw
składników w moździerzu. — Może i jest niestały wobec kobiet, ale dla mnie zawsze był bardzo
dobry. Wziął mnie do siebie, kiedy byłem zwykłym bezdomnym sierotą i siedziałem na jego progu w
Porthaven.
— Jak to się stało? — zapytała Sophie, wykrawając następny błękitny trójkąt.
— Moja matka zmarła, a ojciec zatonął podczas sztormu — odpowiedział Michael. — I nikt
mnie nie chciał. Musiałem się wynieść z domu, bo nie mogłem płacić czynszu. Próbowałem mieszkać
na ulicach, ale ludzie przeganiali mnie ze swoich progów i z łodzi. W końcu mogłem pójść już tylko w
takie miejsce, gdzie inni boją się zbliżać. Hauru właśnie założył skromny interes jako czarnoksiężnik
Jenkins. Ale wszyscy mówili, że w domu Hauru są diabły, więc przez kilka nocy spałem na jego
progu, aż któregoś ranka otworzył drzwi, żeby wyjść po chleb, a ja wpadłem do środka. Więc
powiedział, że mogę zaczekać w domu, aż on kupi coś do jedzenia. Wszedłem i zobaczyłem
Kalcyfera. Zacząłem z nim rozmawiać, bo jeszcze nigdy nie spotkałem demona.
— O czym rozmawialiście? — zapytała Sophie zaciekawiona, czy Kalcyfer prosił także
Michaela o pomoc w zerwaniu kontraktu.
— Zwierzał mi się ze swoich kłopotów i kapał na mnie. Prawda? — powiedział Kalcyfer. —
Jakoś nie przyszło mu do głowy, że ja też mogę mieć problemy.
— A tam! Po prostu lubisz narzekać — odciął się Michael. — Byłeś dla mnie całkiem miły
tamtego ranka, co chyba zrobiło wrażenie na Hauru. Ale wiesz, jaki on jest. Wcale mi nie powiedział,
ż
e mogę zostać. Po prostu nie kazał mi odejść. Więc starałem się, żeby miał ze mnie jakiś pożytek, na
przykład pilnowałem, żeby nie wydał wszystkiego, jak tylko dostanie pieniądze do ręki, i tak dalej.
Zaklęcie zrobiło wtedy pufff! I nastąpiła niewielka eksplozja. Michael wytarł sadze z ludzkiej
czaszki, westchnął i sięgnął po nowe składniki. Sophie zaczęła układać niebieskie trójkąty wokół
swoich stóp na podłodze.
— Na samym początku popełniałem mnóstwo głupich błędów — ciągnął Michael. – Hauru
przyjmował to bardzo miło. Teraz już chyba się poprawiłem. I myślę, że pomagam przy finansach.
Hauru kupuje niezwykle kosztowne ubrania. Mówi, że nikt nie zatrudni czarnoksiężnika, który
wygląda, jakby nie potrafił zarobić na swoim rzemiośle.
— Tylko dlatego, że lubi się stroić — zauważył Kalcyfer. Znacząco błysnął pomarańczowymi
oczami na Sophie zajętą szyciem.
— To ubranie było zniszczone — broniła się Sophie.
— Nie chodzi tylko o ubrania — wtrącił Michael. — Pamiętasz, zeszłej zimy, kiedy zostało
nam ostatnie polano dla ciebie, Hauru kupił czaszkę i tę głupią gitarę. Porządnie się na niego
wściekłem. Powiedział, że ładnie wyglądają!
— A co z drewnem dla Kalcyfera? — zapytała Sophie.
— Hauru wyczarował trochę od kogoś, kto był mu winien pieniądze — wyjaśnił Michael. —
Przynajmniej tak powiedział i mam nadzieję, że mówił prawdę. I jedliśmy wodorosty. Hauru
twierdził, że są zdrowe.
— Całkiem smaczne — mruknął Kalcyfer. — Suche i trzaskające.
— Nie znoszę ich — oświadczył Michael, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w miskę
pełną utłuczonych substancji. — Sam nie wiem... powinno być siedem składników, chyba że to
siedem procesów, ale i tak spróbujmy w pentagramie
Postawił miskę na podłodze i kredą narysował wokół niej koślawą pięcioramienną gwiazdę.
Proszek wybuchnął z taką siłą, że podmuch cisnął trójkąty Sophie do kominka. Michael zaklął i
pospiesznie starł kredowe linie.
— Sophie nie daję rady z tym zaklęciem — zawołał. — Mogłabyś mi trochę pomóc?
Zupełnie jakby wnuczek prosił babcię o pomoc przy odrabianiu lekcji, pomyślała Sophie,
cierpliwie zbierając kawałki materiału i układając je z powrotem.
— Zobaczymy — powiedziała ostrożnie. — Nie znam się na magii.
Michael skwapliwie wcisnął jej do ręki kartkę dziwnego, lekko błyszczącego papieru.
Zaklęcie wydrukowano dużymi literami, ale lekko rozmazanymi i szarawymi. Wokół wszystkich
czterech krawędzi widniały rozmyte szare cienie, niczym odpływające chmury burzowe.
— Powiedz, co o tym myślisz — poprosił Michael.
Sophie przeczytała:
— Ten, kto gwiazdę w locie schwyta,
Sprawi dziecko mandragorze,
Wie, skąd diabeł wziął kopyta
Albo czemu gasną zorze,
Umie słuchać Syren śpiewu,
Strzec się zawistników gniewu
Ten jedyny
Zna krainy,
Gdzie nie znajdzie fałsz gościny.
Wyjaśnij, o czym to jest.
Napisz sam drugą zwrotkę.
Sophie zupełnie nie mogła się w tym połapać. Nie przypominało żadnego zaklęcia, z jakim się
wcześniej zetknęła. Jeszcze raz przebrnęła przez tekst, w czym wcale nie pomagał Michael, który
zaglądał jej przez ramię i wyjaśnił gorliwie:
— Hauru mi powiedział, że zaawansowane zaklęcia z reguły zawierają zagadki. No więc
najpierw założyłem, że każda linijka to zagadka. Użyłem sadzy z iskierkami jako spadającej gwiazdy i
morskiej muszli zamiast śpiewu syren. I pomyślałem, i pomyślałem, że ja też się liczę jako dziecko,
więc wyjąłem korzeń mandragory i wypisałem z kalendarza wschody i zachody słońca, chociaż...
może z tym zrobiłem błąd... i czy nie należy dawać powodów do zawiści? Jeszcze o tym nie
pomyślałem... w każdym razie nic nie działa!
Sophie wzruszyła ramionami.
— Dla mnie to wygląda jak lista rzeczy niemożliwych.
Ale Michael się nie zgadzał. Jeśli te rzeczy były niemożliwe, zauważył rozsądnie, nikt nie
mógłby rzucić takiego zaklęcia.
— Tak mi wstyd, że podglądałem Hauru — wyznał. — W ramach przeprosin chcę porządnie
zrobić to zaklęcie.
— No dobrze — powiedziała Sophie. — Zacznijmy od polecenia: „Wyjaśnij, o czym to jest”.
Coś powinno drgnąć, skoro wyjaśnianie to część samego zaklęcia.
Ale Michael z tym również się nie zgadzał.
— Nie – zaprzeczył. — To taki rodzaj zaklęcia, które samo się odsłania w miarę
wykonywania. To właśnie znaczy ostatnia linijka. Kiedy napiszesz drugą połowę wyjaśniającą, co
znaczy zaklęcie, wtedy zadziała. To są bardzo zaawansowane czary. Musimy najpierw złamać
pierwszą część.
Sophie ponownie zgarnęła niebieskie trójkąty na kupkę.
— Zapytajmy demona — zaproponowała. — Kalcyfer, kto...?
Ale na to również Michael się nie zgodził.
— Cicho bądź. Myślę, że Kalcyfer jest częścią zaklęcia. Najpierw przypuszczałem, że
chodziło o czaszkę, ale nie podziałało.
— Sam to sobie rozwiązuj, skoro kręcisz nosem na wszystkie moje pomysły! — obraziła się
Sophie. — Zresztą Kalcyfer chyba wie najlepiej, kto mu dał kopyta!
Kalcyfer lekko się rozjarzył.
— Nie mam żadnych kopyt! Jestem demonem, nie diabłem. — Skrył się pod stosem drewna,
gdzie trzeszczał i pomrukiwał: — Kupa bzdur! — przez cały czas, kiedy Sophie i Michael
dyskutowali o zaklęciu.
Zagadka całkowicie wciągnęła Sophie. Zaintrygowana schowała swoje niebieskie trójkąty,
przyniosła papier i pióro, i zaczęła robić notatki równie obszerne, jak przedtem Michael. Przez resztę
dnia oboje siedzieli, wpatrując się w przestrzeń, obgryzali gęsie pióra i prześcigali się w pomysłach.
Przeciętna strona notatek Sophie wyglądała tak:
Czy czosnek odstrasza zawiść? Mogę wyciąć gwiazdę z papieru, upuścić i schwytać. Czy
możemy powiedzieć Hauru? Hauru syreny spodobają się bardziej niż Kalcyferowi. Nie myśl, że Hauru
nie zna fałszu. A Kalcyfer? Właściwie dlaczego gasną zorze? Czy to znaczy, ze ten zeschły korzeń ma
wydać owoce? A może powinniśmy go zasadzić? W morskiej muszli? Wiele zwierząt ma kopyta.
Podkuć konia ząbkiem czosnku? Kraina bez fałszu? Gościna bez fałszu? Czy Hauru jest diabłem?
Akurat kiedy to napisała, Michael zapytał:
— Czy te krainy są gdzieś daleko? I jak je poznać? Wystarczy mówić prawdę?
— Zjedzmy kolację — zaproponowała Sophie.
Przeżuwali chleb z serem, wciąż wpatrując się w przestrzeń
Wreszcie Sophie powiedziała:
— Michael, na litość boską, dajmy sobie spokój ze zgadywaniem i zróbmy dokładnie to, co
tam napisano. Gdzie jest najlepsze miejsce, żeby schwytać gwiazdę w locie? Na wzgórzach?
— Bagna w Porthaven są bardziej płaskie — zauważył chłopiec. — Ale czy damy radę?
Spadające gwiazdy lecą strasznie szybko.
— My też, w siedmiomilowych butach — odparła Sophie.
Michael zerwał się z ulgą i radością.
— Chyba znalazłaś rozwiązanie! — zawołał, szukając butów. — Chodź, spróbujemy.
Tym razem Sophie przezornie zabrała szal i laskę, ponieważ już się ściemniło. Michael
przekręcał kołek nad drzwiami niebieskim do dołu, kiedy wydarzyły się dwie dziwne rzeczy. Ludzka
czaszka na warsztacie zaczęła szczękać zębami. A Kalcyfer buchnął płomieniem aż do komina.
— Nie chodźcie nigdzie! — krzyknął.
— Niedługo wrócimy — uspokoił go Michael.
Wyszli na ulicę w Porthaven. Noc była jasna i pogodna. Zanim jednak dotarli do końca ulicy,
Michael przypomniał sobie, że Sophie rano źle się czuła, i zaczął się martwić, czy nocne powietrze jej
nie zaszkodzi. Sophie ofuknęła go, żeby się nie wygłupiał. Dzielnie kuśtykała, podpierając się laską,
aż zostawili za sobą oświetlone okna i zanurzyli się w rozległą, zimną, wilgotną ciemność. Mokradła
pachniały błotem i solą. Z tyłu szemrało lśniące morze. Sophie bardziej wyczuwała niż widziała całe
hektary płaskich bagien, rozciągających się dookoła. Dostrzegała natomiast smugi nisko płożącej się
niebieskawej mgły i słabo połyskujące bagienne stawy, sięgające aż do jasnej linii, gdzie ziemia
łączyła się z niebem. Niebo wydawało się jeszcze bardziej ogromne. Mleczna Droga wyglądała jak
pasmo mgły, która uniosła się z bagniska. Przeświecały przez nią migoczące gwiazdy. Michael i
Sophie stanęli, każde z jednym butem przed sobą na ziemi, i czekali, aż któraś gwiazda spadnie.
Po godzinie Sophie musiała udawać, że wcale nie drży z zimna, bo Michael tak się o nią
martwił.
Po półgodzinie Michael stwierdził:
— Maj to nieodpowiednia pora roku. Najlepszy jest sierpień albo listopad. — Jeszcze pół
godziny później zapytał zatroskanym głosem: — A co zrobimy z korzeniem mandragory?
— Załatwmy najpierw jedno, zanim zaczniemy się martwić o drugie — odparła Sophie,
zaciskając zęby, żeby nie dzwoniły z zimna.
Jakiś czas później Michael powiedział:
— Wracaj do domu, Sophie. W końcu to moje zaklęcie.
Sophie już otworzyła usta, żeby pochwalić ten znakomity pomysł, kiedy jedna z gwiazd
odpadła od firmamentu i śmignęła w dół jak biała błyskawica.
— Jest! — wrzasnęła Sophie.
Michael wepchnął nogę w but i wystartował. Sophie podparła się laską i wyruszyła sekundę
później. Wiuu! Plask. Dalekie mokradła, wszędzie tylko mgła i pustka, i mętnie połyskujące kałuże.
Sophie wbiła laskę w ziemię i zdołała stanąć bez ruchu.
But Michaela był czarną plamą tuż obok. Sam Michael z chlupotem szaleńczo biegł gdzieś
dalej.
Sophie widziała małą, białą, płomienną kropkę, opadającą kilka metrów przed ruchomym,
niewyraźnym cieniem Michaela. Świetlisty punkt zniżał się teraz powoli i wyglądało na to, że Michael
go złapie.
Sophie wyciągnęła stopę z buta.
— Dalej, lasko! — zaskrzeczała. — Zabierz mnie tam!
I popędziła co sił w starych nogach. Przeskakiwała kępki trawy i brnęła przez kałuże, nie
odrywając oczu od białego światełka.
Zanim dotarła na miejsce, Michael kocimi krokami skradał się do gwiazdy, wyciągając
ramiona, żeby ją złapać. Sophie widziała jego sylwetkę odcinającą się na tle gwiezdnego blasku.
Gwiazda unosiła się na wysokości rąk Michaela, ledwie parę kroków dalej. Oglądała się na niego
nerwowo. Dziwne! — pomyślała Sophie. Gwiazda stworzona była ze światła, a jednak miała wielkie,
płochliwe oczy, zerkające trwożnie z małej, trójkątnej twarzyczki. Nadejście Sophie jeszcze bardziej
przestraszyło gwiazdę. Wykonała rozpaczliwy podskok i krzyknęła ostrym, piskliwym głosem:
— O co chodzi? Czego chcecie?
Sophie chciała powiedzieć do Michaela: „Przestań... ona się boi!”, ale zabrakło jej tchu.
— Ja tylko chcę cię złapać — wyjaśnił Michael. — Nie zrobię ci krzywdy.
— Nie! Nie! — zapiszczała rozpaczliwie gwiazda. — Tak nie wolno! Ja muszę umrzeć!
— Ale ja cię uratuję, jeśli pozwolisz się złapać — łagodnie przekonywał Michael.
— Nie! — wrzasnęła gwiazda. — Wolę umrzeć!
Odleciała od wyciągniętych palców chłopca. Michael rzucił się za nią, ale go wyprzedziła.
Zanurkowała do najbliższej kałuży i czarna woda na ułamek sekundy rozjarzyła się białym blaskiem.
Potem rozległ się krótki, zamierający syk. Kiedy Sophie tam dokuśtykała, Michael stał i patrzył, jak
ostatnie błyski gasną na małej okrągłej bryłce, zanurzonej w ciemnej wodzie.
— Smutne – powiedziała Sophie.
Michael westchnął.
— Tak. Trochę jej współczułem. Wracajmy do domu. Mam dość tego zaklęcia.
Dwadzieścia minut zabrało im odszukanie butów. Sophie uważała za cud, że w ogóle je
znaleźli.
— Wiesz – powiedział Michael, kiedy wlekli się markotnie przez ciemne uliczki Porthaven —
ja chyba nigdy nie opanuję tego zaklęcia. Dla mnie jest za bardzo zaawansowane. Będę musiał zapytać
Hauru. Nie lubię się poddawać, ale teraz przynajmniej mogę z nim rozsądnie rozmawiać, odkąd Lettie
Kapeluszniczka mu uległa.
Sophie wcale to nie pocieszyło.
Rozdział 10
w którym Kalcyfer obiecuje Sophie wskazówkę
Hauru wrócił pod nieobecność Sophie i Michaela. Wyszedł z łazienki, kiedy Sophie smażyła
ś
niadanie na Kalcyferze. Usiadł z wdziękiem w fotelu, wymuskany, wystrojony i pachnący
kapryfolium.
— Kochana Sophie — powiedział. — Zawsze zajęta. Napracowałaś się wczoraj pomimo
moich rad, co? Dlaczego zrobiłaś szachownicę z mojego najlepszego ubrania? Tak tylko pytam z
ż
yczliwości.
— Przedwczoraj upaprałeś go galaretą — wyjaśniła Sophie. — Chciałam go przerobić.
— Ja to mogę załatwić — oświadczył Hauru. — Przecież ci pokazywałem. Zrobię też dla
ciebie parę siedmiomilowych butów, musisz mi tylko podać swój rozmiar. Coś praktycznego, najlepiej
z brązowej cielęcej skóry. Zadziwiające, że można robić pięciokilometrowe kroki i wciąż wdeptywać
w krowie placki.
— Pewnie znajdziesz na nich także błoto z bagien — burknęła Sophie. — Osoba w moim
wieku potrzebuje dużo ruchu.
— Więc wczoraj miałaś bardzo pracowity dzień — ciągnął Hauru. — Wiesz, kiedy
oderwałem na moment wzrok od ślicznej twarzy Lettie, przysiągłbym, że widziałem twój długi nos
wystawiony zza węgła.
— Pani Fairfax to przyjaciółka rodziny od— parła Sophie. — Skąd mogłam wiedzieć, że też
tam będziesz?
— Instynkt ci podpowiedział, ot co — oświadczył Hauru. — Nic się przed tobą nie ukryje.
Gdybym zalecał się do dziewczyny, która mieszka na górze lodowej pośrodku oceanu, prędzej czy
później... raczej prędzej... zobaczyłbym, jak przelatujesz tamtędy na miotle. Właściwie bardzo bym się
zdziwił, gdybym cię nie zobaczył.
— A co, wyjeżdżasz dzisiaj na lodowiec? — odgryzła się Sophie. — Sądząc z wczorajszej
miny Lettie, nic cię już tutaj nie trzyma!
— Źle mnie oceniasz, Sophie — odparł Hauru tonem głębokiej urazy.
Sophie obejrzała się podejrzliwie. Profil czarnoksiężnika, ozdobiony czerwonym klejnotem
dyndającym w uchu, wyglądał smutno i szlachetnie.
— Długie lata miną, zanim opuszczę Lettie — oznajmił Hauru. — Ale owszem, dzisiaj znowu
wybieram się do Króla. Zadowolona, pani Wścibska?
Sophie nie bardzo mu wierzyła, chociaż rzeczywiście po śniadaniu wyszedł do Kingsburry,
pod kołkiem przekręconym czerwonym w dół. Wcześniej opędził się niecierpliwym gestem od
Michaela, który chciał się go poradzić w sprawie nieszczęsnego zaklęcia. Michael, skoro nie miał nic
do roboty, również wyszedł. Oznajmił, że wybiera się do Cesariego.
Sophie została sama. Nadal nie wierzyła w to, co Hauru powiedział o Lettie, ale już raz
pomyliła się co do niego. Zresztą polegała tylko na opinii Michaela i Kalcyfera. Gnębiona wyrzutami
sumienia pozbierała wszystkie małe niebieskie trójkąciki materiału i zaczęła je wszywać z powrotem
w srebrną sieć rybacką, bo tylko tyle zostało z ubrania.
Kiedy ktoś zastukał do drzwi, wzdrygnęła się gwałtownie na myśl, że to znowu strach na
wróble.
— Drzwi do Porthaven — oznajmił Kalcyfer, wykrzywiając się do niej w purpurowym
uśmiechu.
Sophie odetchnęła. Pokuśtykała do drzwi i przekręciła kołek niebieskim do dołu. Przed
domem stał koń zaprzężony do furmanki. Pięćdziesięcioletni mężczyzna, który nim powoził, pragnął
wiedzieć, czy pani Wiedźma ma coś, żeby powstrzymać zwierzaka od ustawicznego gubienia podków.
— Zobaczymy — powiedziała Sophie i poczłapała do kominka. — Co robić? — szepnęła.
— Żółty proszek, czwarty słoik na drugiej półce od góry — odszepnął Kalcyfer. — Te
zaklęcia to głównie wiara. Zrób pewną siebie minę, kiedy mu to dasz.
Sophie nasypała żółtego proszku na papierek, jak to robił Michael, zręcznie zawinęła
paczuszkę i zaniosła do drzwi.
— Proszę bardzo, mój chłopcze — powiedziała. — To przytrzyma podkowy mocniej niż setka
gwoździ. Słyszysz mnie, koniu? Przez następny rok nie potrzebujesz kowala. Należy się grosz,
dziękuję.
Przez cały dzień panował ruch w interesie. Sophie musiała odłożyć szycie i sprzedawać, z
pomocą Kalcyfera, czar na przepchanie rur ściekowych, drugi na sprowadzenie kóz i coś na warzenie
dobrego piwa. Kłopotliwy okazał się tylko klient, który zastukał do drzwi w Kingsburry. Sophie
otworzyła czerwonym w dół i zobaczyła bogato odzianego chłopca, niewiele starszego od Michaela,
bladego i spoconego, który załamywał ręce na progu.
— Pani Czarodziejko, na litość! — zawołał. — Jutro o świtaniu muszę odbyć pojedynek. Daj
mi coś, żebym na pewno zwyciężył. Zapłacę każdą sumę!
Sophie obejrzała się przez ramię na Kalcyfera, który odpowiedział jej grymasem
oznaczającym, że nie mają takiego gotowego czaru.
— To nieuczciwe — powiedziała surowo do chłopca. — Poza tym pojedynki są złe.
— Więc daj mi tylko coś, żebym miał równe szanse! — jęknął rozpaczliwie przybysz.
Sophie popatrzyła na niego. Był niewysoki i wyraźnie przerażony. Miał ten beznadziejny
wyraz twarzy kogoś, kto zawsze przegrywa.
— Zobaczę, co się da zrobić — zmiękła Sophie.
Pokuśtykała do półek i przepatrzyła słoiki. Najbardziej pasował czerwony, z napisem
CAYENNE. Sophie nasypała szczodrą porcję na kwadrat papieru. Obok postawiła ludzką czaszkę.
— Ty musisz o tym wiedzieć więcej ode mnie — mruknęła do niej.
Młody człowiek niespokojnie kręcił się przy drzwiach. Sophie wzięła nóż i udawała, że
wykonuje mistyczne passy nad kupką pieprzu.
— Masz zapewnić uczciwą walkę — wymamrotała. — Uczciwa walka. Zrozumiano?
Zwinęła papierek i pokuśtykała do drzwi.
— Rzuć to w powietrze, kiedy rozpocznie się pojedynek — poradziła wątłemu młodemu
człowiekowi. — To da ci równe szanse z przeciwnikiem. Potem tylko od ciebie będzie zależało, czy
zwyciężysz.
Chłopczyna z wdzięczności chciał wcisnąć Sophie sztukę złota. Sophie odmówiła, więc dał jej
dwa grosze i odszedł, pogwizdując wesoło.
— Czuję się jak oszustka — wyznała Sophie, chowając pieniądze pod obramowaniem
kominka. — Ale chciałabym zobaczyć ten pojedynek!
— Ja też! — zarechotał Kalcyfer. — Kiedy mnie uwolnisz, żebym mógł oglądać takie rzeczy?
— Jak dostanę wskazówkę co do kontraktu — odparła.
— Może jeszcze dzisiaj dostaniesz — obiecał Kalcyfer.
Michael zjawił się późnym popołudniem. Rozejrzał się niespokojnie, żeby sprawdzić, czy
Hauru nie wrócił do domu pierwszy. Potem usiadł przy warsztacie i podśpiewując wesoło, rozłożył
przybory, żeby wyglądało tak, jakby ciężko pracował
— Zazdroszczę ci, że możesz tak łatwo przejść całą drogę — powiedziała Sophie,
przyszywając błękitny trójkąt do srebrnego galonu. — Co słychać u Ma... mojej siostrzenicy? Michael
chętnie porzucił warsztat i usiadł na stołku przy kominku, żeby opowiedzieć Sophie, jak spędził dzień.
Potem zapytał, co ona porabiała. W rezultacie, kiedy Hauru otworzył drzwi ramieniem, dźwigając
naręcze paczek, Michael nawet nie udawał, że pracuje. Kołysał się na stołku, zaśmiewając z
pojedynkowego zaklęcia.
Hauru oparł się plecami o drzwi, żeby je zamknąć, i przybrał tragiczną pozę.
— A to dobre! — zawołał. — Haruję na was przez cały dzień, a nikt, nawet Kalcyfer, nie
raczy nawet powiedzieć: „Cześć!”
Michael zerwał się z miną winowajcy, a Kalcyfer burknął:
— Ja nigdy nie mówię „Cześć”.
— Coś się stało? — zapytała Sophie.
— Tak już lepiej — stwierdził Hauru. — Niektórzy z was udają, że dopiero mnie zauważyli.
Jakto miło, że pytasz, Sophie. Owszem, coś się stało. Król oficjalnie poprosił mnie, żebym odnalazł
jego brata... wyraźnie sugerując, że przydałoby się też zniszczyć Wiedźmę z Pustkowia... a wy sobie
spokojnie siedzicie!
Hauru był w takim nastroju, że w każdej chwili mógł chlusnąć zielonym śluzem. Sophie
pospiesznie odłożyła szycie.
— Zrobię gorące grzanki z masłem — zaproponowała.
— Tylko na tyle cię stać w obliczu tragedii? — prychnął Hauru. — Grzanki z masłem! Nie,
nie wstawaj. Przyszedłem tutaj obładowany sprawunkami dla ciebie, więc możesz przynajmniej
okazać uprzejme zainteresowanie. Masz. — Rzucił jej na kolana stos paczek, a jedną podał
Michaelowi.
Zdumiona Sophie odwinęła pakunki: kilka par jedwabnych pończoch, dwie eleganckie
batystowe halki z falbankami, koronkami i satynowymi wstawkami; pantofle z gołębioszarego zamszu
z elastycznymi bokami; koronkowy szal; i suknia z szarej jedwabnej mory, wykończona koronką
pasującą do szala. Sophie spojrzała na wszystko fachowym okiem i aż ją zatkało. Sama koronka była
warta fortunę. Z zachwytem pogładziła jedwab sukni.
Michael rozpakował piękne nowe aksamitne ubranie.
— Chyba wydałeś wszystko co do grosza z jedwabnej sakiewki! — burknął bez cienia
wdzięczności. — Wcale tego nie potrzebuję. To tobie przydałoby się nowe ubranie.
Hauru zahaczył butem o strzępy srebrno-błękitnego odzienia i podniósł je wymownie. Sophie
ciężko pracowała, ale ono nadal składało się głównie z dziur.
— Z natury jestem bezinteresowny — westchnął. — Ale nie mogę wysłać ciebie i Sophie w
łachmanach, żebyście mnie oczernili przed Królem. Gotów pomyśleć, że nie dbam o moją starą matkę.
No jak, Sophie? Pantofle pasują?
Sophie przerwała głaskanie nowych rzeczy.
— Jesteś taki hojny, czy po prostu tchórzliwy? — zapytała. — Bardzo ci dziękuję i nie zrobię
tego.
— Co za niewdzięczność! — wykrzyknął Hauru, wznosząc ramiona. — Niech znowu
popłynie zielony śluz! A potem przeniosę zamek tysiąc kilometrów dalej i nigdy już nie zobaczę mojej
ś
licznej Lettie!
Michael spojrzał błagalnie na Sophie, ale ona spiorunowała go wzrokiem. Sama rozumiała, że
szczęście obu sióstr zależy od jej zgody na wizytę u Króla. Zielony śluz czekał w rezerwie.
— Jeszcze mnie o nic nie poprosiłeś – zwróciła uwagę czarnoksiężnikowi. — Tylko
powiedziałeś, że pójdę.
Hauru się uśmiechnął.
— I pójdziesz, prawda?
— No dobrze. Kiedy? — zapytała Sophie.
— Jutro po południu — odparł Hauru. — Michael będzie twoim lokajem. Król cię oczekuje.
Usiadł na stołku i zaczął wyjaśniać bardzo spokojnie i logicznie, co Sophie ma powiedzieć
Królowi. Teraz, kiedy postawił na swoim, całkowicie znikła groźba zielonego śluzu. Sophie miała
ochotę dać Hauru klapsa.
— Masz do wypełnienia bardzo delikatne zadanie — mówil Hauru. — Chcę, żeby Król dalej
zlecał mi wykonywanie zaklęć, ale nie powierzał mi niczego takiego jak szukanie brata. Musisz mu
opowiedzieć, jak rozgniewałem Wiedźmę z Pustkowia i jakim jestem dobrym synem, ale właściwie do
niczego się nie nadaję.
Wyjaśniał dalej ze szczegółami. Sophie splotła ręce na paczkach i próbowała wszystko
zapamiętać. Nie mogła jednak odpędzić myśli, że na miejscu Króla nie miałaby pojęcia, o co chodzi
staruszce!
Michael tymczasem wisiał nad głową Hauru i usiłował go zapytać o kłopotliwe zaklęcie.
Hauru wciąż wymyślał nowe, subtelne szczegóły do przekazania Królowi i opędzał się od ucznia.
— Nie teraz, Michaelu. I przyszło mi do głowy, Sophie, że chyba powinnaś najpierw
poćwiczyć, żeby z nerwów nie zrobiło ci się słabo w połowie audiencji. Później, Michael. Więc
załatwiłem ci wizytę u mojej dawnej nauczycielki, pani Pentstemmon. To wielka dama. Pod pewnymi
względami bardziej wielkopańska od Króla. U niej oswoisz się z tymi rzeczami, zanim pójdziesz do
Pałacu.
Sophie zaczęła już żałować, że się zgodziła. Odetchnęła z ulgą, kiedy Hauru w końcu
odwrócił się do Michaela.
— No dobrze. Teraz twoja kolej. O co chodzi?
Chłopiec machnął błyszczącą szarą kartką i wyjaśnił pospiesznie, z nieszczęśliwą miną, że
zaklęcie okazało się za trudne.
Hauru wysłuchał go lekko ubawiony i wziął kartkę.
— No więc w czym problem? — Rozłożył papier i spojrzał. Jedna brew podjechała mu do
góry.
— Raz próbowałem to rozwiązać jak zagadkę, a potem potraktować dosłownie — tłumaczył
Michael. — Ale Sophie i ja nie mogliśmy schwytać gwiazdy w locie...
— Na bogów! — wykrzyknął Hauru. Przygryzł sobie wargę, żeby się powstrzymać od
ś
miechu. — Ależ Michaelu, to zaklęcie nie jest dla ciebie. Gdzie to znalazłeś?
— Na warsztacie, w kupce rzeczy, które Sophie położyła obok czaszki — odparł Michael. —
To było jedyne nowe zaklęcie, więc myślałem...
Hauru zerwał się i pogrzebał wśród przedmiotów leżących na warsztacie.
— Sophie znowu atakuje — mruknął, rozrzucając rzeczy na prawo i lewo. — Mogłem się
domyślić! Nie, tamtego zaklęcia tutaj nie ma. — Z namysłem postukał w lśniącą brązową kopułę
czaszki. — To twoja sprawka, przyjacielu? Zdaje mi się, że stamtąd pochodzisz. Gitara na pewno.
Hm... droga Sophie...
— Co? — przestraszyła się Sophie.
— Wścibska, głupia, nieposłuszna starucha — stwierdził Hauru. — Czy słusznie się
domyślam, że przekręciłaś kołek czarnym w dół i wystawiłaś długi nos za drzwi?
— Tylko palec — odparła Sophie z godnością.
— Ale otworzyłaś drzwi — ciągnął Hauru. — Ta rzecz, którą Michael uznał za zaklęcie,
widocznie dostała się do środka. Czy żadnemu z was nie przyszło do głowy, że to nie wygląda jak
zwykłe zaklęcie?
— Zaklęcia często wyglądają niezwykle — bronił się Michael. — A co to jest?
Hauru parsknął śmiechem.
— Wyjaśnij tekst. Napisz drugą zwrotkę! O rany! — zawołał i pobiegł na górę. — Pokażę
wam! — krzyknął, tupiąc butami na schodach.
— Chyba wczoraj w nocy niepotrzebnie traciliśmy czas na bagnach — powiedziała Sophie.
Michael przytaknął ponuro. Widziała, że czuł się głupio.
— To moja wina – dodała. — Otworzyłam drzwi.
— Co tam było? — zapytał Michael z wielką ciekawością.
Ale właśnie wtedy Hauru zbiegł po schodach.
— Jednak nie mam tej książki — oznajmił z wyraźną irytacją. — Michaelu, czy dobrze
usłyszałem, że próbowałeś schwytać gwiazdę w locie?
— Tak, ale ona okropnie się bała, wpadła do kałuży i utonęła — wyznał chłopiec.
— Całe szczęście! — oświadczył Hauru.
— To było bardzo smutne — odezwała się Sophie.
— Smutne, powiadasz? — rzucił Hauru, coraz bardziej rozzłoszczony. — To był twój pomysł,
prawda? Na pewno! Już widzę, jak skaczesz po bagnach i go zachęcasz! Powiem ci tyle, że to
największa głupota, jaką popełnił w życiu. Gdyby udało mu się złapać tę gwiazdę, dopiero by było
smutno! A ty...
Kalcyfer sennie zamigotał w kominie.
— O co tyle hałasu? — zapytał. — Przecież sam jedną złapałeś, nie?
— Tak, i ... — zaczął Hauru, kierując na demona wściekłe spojrzenie szklistych oczu.
Opanował się jednak i odwrócił do Michaela. — Przyrzeknij, że nigdy więcej nie spróbujesz chwytać
gwiazd.
— Przyrzekam — zgodził się chętnie Michael. — Więc co to za pismo, skoro nie zaklęcie?
Hauru spojrzał na szarą kartkę, którą trzymał w ręku.
— Nazywa się Pieśń... i pewnie tym właśnie jest. Ale nie ma jej tutaj całej, a ja nie pamiętam
reszty. — Zamarł, jakby tknięty jakąś myślą, która wyraźnie go zaniepokoiła. — Następna zwrotka
chyba jest ważna — powiedział. — Lepiej zabiorę to z powrotem i sprawdzę... — Podszedł do drzwi i
przekręcił czarnym na dół. Potem obejrzał się na Sophie i Michaela, którzy oczywiście wpatrywali się
w kołek. — No dobrze — powiedział. — Wiem, że Sophie jakoś się tam wciśnie, jeśli ją zostawię, co
będzie niesprawiedliwe wobec Michaela. Chodźcie oboje, żebym przynajmniej miał was na oku.
Otworzył drzwi i wszedł w nicość. Michael rzucił się za nim, przewracając stołek. Sophie
również się zerwała. Paczki posypały się na podłogę przed kominkiem.
— Pilnuj, żeby żadna iskierka na to nie spadła! — ostrzegła pospiesznie Kalcyfera.
— Jeśli obiecasz, że mi powiesz, co tam jest — odparł demon. — Przy okazji, dostałaś swoją
wskazówkę.
— O, tak? — Sophie za bardzo się spieszyła, żeby zwrócić na to uwagę.
Rozdział 11
w którym Hauru wyrusza do dziwnego kraju w poszukiwaniu zaklęcia
Nicość miała najwyżej trzy centymetry grubości. Za nią w szarym, siąpiącym deszczu
cementowa ścieżka prowadziła do ogrodowej bramy. Dalej zaczynała się płaska, ubita droga, wzdłuż
której po obu stronach stały domy. Sophie obejrzała się za siebie, lekko drżąc na deszczu, i odkryła, ze
zamek zmienił się w dom z żółtej cegły, z dużymi oknami. Tak jak wszystkie inne domy, był nowy i
kanciasty, z oszklonymi frontowymi drzwiami. Nikt nie kręcił się między budynkami, może z powodu
mżawki, ale Sophie miała wrażenie, że znajdowali się na skraju miasta.
— Kiedy skończysz węszyć?! — zawołał do niej Hauru.
Szkarłatno-szary strój czarnoksiężnika pociemniał od wilgoci. W ręku Hauru trzymał pęk
dziwnych kluczy, płaskich i żółtych, jakby pasujących do domów. Kiedy Sophie podeszła, Hauru
powiedział:
— Musimy się ubrać odpowiednio do tego miejsca.
Wytworny strój rozmazał się na chwilę, jakby deszcz nagle zmienił się we mgłę. Potem znowu
zrobił się wyraźny, wciąż szkarłatny i szary, ale całkiem inaczej skrojony. Znikły zwisające rękawy,
ubranie wyglądało na wytarte i znoszone. Kurtka Michaela zmieniła się w watowany kubrak do pasa.
Chłopiec podniósł stopę w płóciennym bucie i spojrzał na ciasne, niebieskie rury, opinające jego nogi.
— Ledwie mogę zgiąć kolana — poskarżył się.
— Przywykniesz — pocieszył go Hauru. — Chodź, Sophie.
Ku jej zdumieniu, Hauru ruszył z powrotem ogrodową ścieżką do żółtego domu. Na plecach
workowatej kurtki miał wypisane tajemnicze słowa: WALIA RUGBY. Michael poszedł za mistrzem
sztywnym krokiem z powodu rur na nogach.
Sophie spojrzała na siebie i zobaczyła dwa razy więcej chudych nóg widocznych nad
koślawymi pantoflami. Poza tym niewiele się zmieniła. Hauru jednym z kluczy otworzył drzwi z
falistego szkła. Obok drzwi na łańcuchach wisiała drewniana tabliczka. RIVENDELL, przeczytała
Sophie, zanim Hauru wepchnął ją do schludnego, lśniącego holu. W domu chyba byli ludzie. Zza
najbliższych drzwi dobiegały podniesione głosy. Jak się za chwilę okazało wydobywały się z
magicznych kolorowych obrazów, poruszających się na przedniej ścianie dużej kwadratowej skrzyni.
— Howell! — wykrzyknęła kobieta, która siedziała tam z robótką na drutach. Przerwała
pracę, jakby zirytowana, ale zanim zdążyła się podnieść, mała dziewczynka, która oglądała magiczne
obrazy bardzo poważnie z brodą wspartą na piąstkach, zerwała się i rzuciła na Hauru.
— Wujek Howell! — pisnęła i wskoczyła na niego.
— Mari! — wykrzyknął Hauru. — Jak się masz, cariad? Byłaś grzeczna?
Potem on i dziewczynka przeszli na obcy język, szybki i głośny. Sophie widziała, że łączyło
ich gorące uczucie. Zastanawiała się nad językiem. Brzmiał podobnie jak niemądra piosenka
Kalcyfera o rondlu, ale nie miała pewności. Pomiędzy potokami cudzoziemskiej paplaniny Hauru
zdołał wtrącić niczym brzuchomówca:
— To jest moja siostrzenica Mari i moja siostra, Megan Parry. Megan, to Michael i Sophie...
eee...
— Kapeluszniczka – przedstawiła się Sophie.
Megan podała im rękę powściągliwie i trochę niechętnie. Była starsza od Hauru, ale bardzo
podobna, z taką samą długą, kanciastą twarzą, ale oczy miała niebieskie i zatroskane, a włosy
ciemniejsze.
— Cicho, Mari! — rozkazała tonem, który uciął jak nożem cudzoziemską paplaninę. —
Howell, długo zostaniesz?
— Wpadłem tylko na chwilę — odparł Hauru, stawiając Mari na podłodze.
— Garetha jeszcze nie ma — oznajmiła Megan znacząco.
— Jaka szkoda! Nie możemy zostać — powiedział Hauru z serdecznym, fałszywym
uśmiechem. — Pomyślałem tylko, że przedstawię ci moich przyjaciół. I chciałbym zadać jedno
pytanie, może trochę głupie. Czy Neil przypadkiem nie zgubił ostatnio pracy domowej z angielskiego?
— A to ci dopiero! — zawołała Megan. — Wszędzie jej szukał w zeszły czwartek. Ma nową
nauczycielkę angielskiego, bardzo wymagającą, nie tylko pod względem ortografii. Krótko ich trzyma
i pilnuje, żeby oddawali prace w terminie. Trochę dyscypliny nie zaszkodzi temu leniowi! Więc w
czwartek Neil przewrócił cały dom do góry nogami i znalazł tylko jakieś dziwaczne stare pismo...
— Ach — powiedział Hauru. — I co z nim zrobił?
— Kazałam mu je oddać pannie Angorian. Nauczycielce — wyjaśniła Megan. — Żeby
pokazać, że przynajmniej próbował.
— I oddał? — zapytał Hauru.
— Skąd mam wiedzieć? Zapytaj Neila. Jest we frontowym pokoju z tą swoją maszyną —
odparła kobieta. — Ale nie wyciągniesz z niego nic sensownego.
— Chodźcie — powiedział Hauru do Michaela i Sophie, którzy rozglądali się po błyszczącym,
brązowo-pomarańczowym pokoju.
Wziął Mari za rękę i zaprowadził wszystkich po schodach na górę. Nawet na stopniach leżał
dywanik w zielono-różowy wzór, więc cała procesja z Hauru na czele prawie bezszelestnie przeszła
przez różowo-zielony korytarz i wkroczyła do pokoju z żółto-niebieskim dywanem. Sophie jednak
podejrzewała, że dwaj chłopcy pochyleni nad rozmaitymi magicznymi pudełkami na wielkim stole
pod oknem nie podnieśliby wzroku nawet wtedy, gdyby do pokoju wmaszerowała orkiestra dęta.
Główna magiczna skrzynka miała z przodu szkło jak ta na dole, ale pokazywała tylko słowa i wykresy
zamiast obrazków. Ze wszystkich skrzynek wyrastały długie białe łodygi, które chyba zapuściły
korzenie w ścianie po drugiej stronie pokoju.
— Neil! — odezwał się Hauru.
— Nie przeszkadzaj! — rzucił jeden z chłopców. — On straci życie.
Sophie i Michael odruchowo cofnęli się do drzwi, żeby nikogo nie narażać, ale Hauru, bez
ż
adnych skrupułów gotów zabić siostrzeńca, podszedł do ściany i wyrwał łodygi z korzeniami. Obraz
na skrzynce znikł. Obaj chłopcy wymówili słowa, których chyba nawet Marta nie znała. Potem jeden z
nich obrócił się, krzycząc:
— Mari! Pożałujesz tego!
— Teraz to nie ja! — odkrzyknęła Mari.
Neil odwrócił się jeszcze bardziej i spojrzał oskarżycielsko na Hauru.
— Siema, Neil — powiedział przyjaźnie Hauru.
— Kto to jest? — zapytał drugi chłopiec.
— Mój beznadziejny wujek — wyjaśnił Neil, przeszywając Hauru wściekłym spojrzeniem.
Był wysoki, miał gęste brwi i jego wzrok robił wrażenie. — O co chodzi? Włącz wtyczkę z powrotem.
— Ładne powitanie! — zrobił mu wymówkę Hauru. — Włączę, jeśli odpowiesz mi na jedno
pytanie.
Neil westchnął.
— Wujku Howellu, jestem w środku gry komputerowej.
— Nowej? — zainteresował się Hauru.
Obaj chłopcy zrobili niezadowolone miny.
— Nie, to ta, którą dostałem na Gwiazdkę — mruknął Neil. — Chyba wiesz, jak oni
narzekają, że to wyrzucanie pieniędzy. Nie dadzą mi następnej przed moimi urodzinami.
— W takim razie przekupię cię nową grą... — stwierdził Hauru.
— Naprawdę? — chłopcy wyraźnie się ożywili, a Neil dodał: — A możesz zrobić jeszcze
jedną taką, której nikt inny nie ma?
— Tak. Ale najpierw powiedz, co to jest — zażądał Hauru i podsunął Neilowi pod nos lśniący
szary papier.
Obaj chłopcy spojrzeli na kartkę.
— Wiersz – powiedział Neil takim tonem, jakim większość ludzi mówi: „To zdechły szczur”
— Panna Angorian dała nam go w zeszłym tygodniu — dodał kolega. — Pamiętam gwiazdy i zorze.
To o pogodzie.
Sophie i Michael zamrugali, słysząc tę nową teorię, i nie mogli zrozumieć, dlaczego sami na
to nie wpadli. Neil tymczasem wykrzyknął:
— Hej! To moja zgubiona praca domowa! Gdzie ją znalazłeś? Czy ten dziwny tekst, który się
pojawił, jest twój? Panna Angorian powiedziała, że interesujący...na szczęście dla mnie... i zabrała go
do domu.
— Dzięki — powiedział Hauru. — Gdzie ona mieszka?
— Nad herbaciarnią pani Phillips. Cardiff Road — odparł Neil. — Kiedy mi dasz nową grę?
— Kiedy sobie przypomnisz, jak idzie reszta wiersza — odparł Hauru.
— To nieuczciwe! — zaprotestował Neil. — Nie pamiętam nawet tego zapisanego kawałka!
Nabrałeś mnie...! — Urwał, kiedy Hauru roześmiał się, pogrzebał w jednej workowatej kieszeni i
podał mu płaskie pudełeczko. — Wielkie dzięki! — zawołał chłopiec żarliwie i natychmiast odwrócił
się do swoich magicznych skrzynek.
Hauru, szczerząc zęby, wsadził wiązkę korzeni z powrotem w ścianę i gestem ponaglił Sophie
i Michaela do wyjścia. Neil z kolegą pogrążyli się w tajemniczym, gorączkowym działaniu, a Mari
jakoś wcisnęła się między nich i patrzyła z kciukiem w buzi. Hauru pospiesznie wyszedł na różowo-
zielone schody, ale Michael i Sophie ociągali się przy drzwiach pokoju, zaciekawieni, o co tam
chodziło. W środku Neil czytał głośno:
— Jesteś w zaklętym zamku z czterema drzwiami. Każde drzwi otwierają się na inny wymiar.
W Wymiarze Pierwszym zamek porusza się nieustannie i może pojawić się w każdej chwili...
Sophie, kuśtykając po schodach, stwierdziła, że to brzmiało bardzo znajomo. Niemal wpadła
na Michaela, który zatrzymał się w połowie drogi, wyraźnie zażenowany. Hauru stał na dole i kłócił
się z siostrą.
— Jak to sprzedałaś wszystkie moje książki? — mówił. — Akurat jednej wyjątkowo
potrzebuję. Nie były twoje. Nie miałaś prawa się ich pozbywać.
— Przestań mi przerywać! — odparła Megan zniżonym, groźnym głosem. — Posłuchaj
wreszcie! Już ci mówiłam, nie prowadzę magazynu na twoje rupiecie. Przynosisz wstyd mnie i
Garethowi, kiedy tak paradujesz w tych szmatach, zamiast kupić porządny garnitur i przynajmniej raz
wyglądać po ludzku. Zadajesz się z hołotą i sprowadzasz jakichś podejrzanych włóczęgów do mojego
domu! Próbujesz mnie ściągnąć do swojego poziomu? Masz wyższe wykształcenie i nawet nie
znalazłeś przyzwoitej pracy, tylko się obijasz. Zmarnowałeś tyle czasu na studiach, tyle cudzego
poświęcenia, tyle pieniędzy...
Megan mogła stanowić godną przeciwniczkę dla pani Fairfax. Usta jej się nie zamykały.
Sophie zaczęła rozumieć, dlaczego Hauru tak często stosował wykręty. Megan należała do tych osób,
przy których każdy ma ochotę wycofać się cichutko do najbliższych drzwi. Niestety, Hauru mógł się
cofnąć jedynie na schody, gdzie tkwili już jak w pułapce Sophie i Michael.
—...nigdy nie przepracowałeś uczciwie ani jednego dnia, nigdy nie miałeś posady zasługującej
na szacunek, ja i Gareth wstydzimy się za ciebie. Przychodzisz tutaj i rozpuszczasz Mari... — ciągnęła
niepowstrzymanie Megan.
Sophie przepchnęła się obok Michaela i majestatycznie zeszła po schodach, przybierając
postawę pełną godności.
— Chodźmy, Hauru — powiedziała wyniosłym tonem. — Naprawdę musimy już wracać. My
tu stoimy, a pieniądze przechodzą nam koło nosa i twoi słudzy pewnie już sprzedają złote półmiski.
Miło było panią poznać — rzuciła do Megan, kiedy dotarła na dół — ale czas nas goni. Hauru jest
bardzo zajętym człowiekiem.
Megan lekko się zakrztusiła i spojrzała na staruszkę. Sophie dostojnie skinęła głową i
popchnęła Hauru w stronę oszklonych drzwi wejściowych. Michael był czerwony jak burak. Hauru
jeszcze odwrócił się do Megan i zapytał:
— Mój stary samochód wciąż jest w garażu, czy też go sprzedałaś?
— Tylko ty masz kluczyki — odparła kwaśno Megan.
Tak odbyło się ich pożegnanie. Frontowe drzwi trzasnęły i Hauru poprowadził ich do
kwadratowego białego buynku na końcu płaskiej czarnej drogi. Nie wspomniał już ani słowem o
Megan. Powiedział tylko, otwierając kluczem szerokie drzwi budynku:
— Zakładam, że surowa nauczycielka angielskiego powinna mieć egzemplarz tej książki.
Sophie wolałaby zapomnieć o następnym przeżyciu. Pojechali bezkonnym powozem, który pędził z
przerażającą szybkością, warczał, śmierdział i podskakiwał na najbardziej stromych drogach, jakie
Sophie dotąd widziała – tak stromych, że nie rozumiała, dlaczego stojące przy nich domy nie zwalą się
na kupę w dole. Zamknęła oczy, chwyciła się kurczowo jakichś kawałków oderwanych od siedzenia i
miała tylko nadzieję, ze podróż szybko się skończy.
Na szczęście wkrótce wyjechali na bardziej płaską drogę z domami stłoczonymi po obu
stronach. Zatrzymali się przy dużym oknie, zasłoniętym białą kotarą, z wywieszką: HERBACIARNIA
ZAMKNIĘTA. Lecz kiedy Hauru nacisnął dzwonek przy małych drzwiach obok okna, panna
Angorian otworzyła.
Wszyscy wytrzeszczyli na nią oczy. Jak na surową nauczycielkę była zadziwiająco młoda,
smukła i atrakcyjna. Miała granatowoczarne włosy spływające po obu stronach twarzy w kształcie
serca, oliwkową cerę i ogromne ciemne oczy. O jej zawodzie mogło świadczyć jedynie bystre
spojrzenie.
— Pan Howell Jenkins, jak sądzę — zwróciła się do Hauru.
Miała niski, melodyjny głos, w którym dźwięczała pewność siebie i lekka nuta rozbawienia.
Hauru przez chwilkę był zbity z tropu. Potem błysnął uśmiechem. I tak oto, pomyślała Sophie, prysły
piękne marzenia Lettie i pani Fairfax. Panna Angorian była dokładnie taką osobą, w jakiej ktoś taki
jak Hauru z pewnością natychmiast się zakocha. Zresztą Michael też patrzył z zachwytem. I chociaż
wszystkie domy w sąsiedztwie wydawały się puste, Sophie nie miała wątpliwości, że pełno w nich
ludzi, którzy znają zarówno Hauru, jak i pannę Angorian i obserwują z zaciekawieniem rozwój
wypadków. Czuła na sobie niewidzialne oczy. Market Chipping był taki sam.
— Panna Angorian, prawda? — odpowiedział gładko Hauru. — Przepraszam, że niepokoję,
ale w zeszłym tygodniu popełniłem głupi błąd i zabrałem wypracowanie domowe mojego siostrzeńca
zamiast dość ważnego tekstu, który miałem ze sobą. Jak rozumiem, Neil dał go pani na dowód, że nie
wymigiwał się od pracy.
— Owszem — potwierdziła panna Angorian. — Niech pan wejdzie i go zabierze.
Niewidzialna publiczność we wszystkich oknach na pewno wytrzeszczyła oczy i wyciągnęła szyje,
kiedy Hauru, Michael i Sophie weszli do domu panny Angorian i pomaszerowali na piętro do
maleńkiego, schludnego salonu.
Panna Angorian powiedziała troskliwie do Sophie:
— Może pani usiądzie?
Sophie jeszcze się trzęsła po podróży powozem bez koni. Chętnie więc spoczęła na jednym z
dwóch krzeseł. Okazało się niezbyt wygodne. Pokój panny Angorian urządzono z myślą o nauce, nie
odpoczynku. Obok wielu dziwnych rzeczy znajdowały się tam regały pełne książek, stosy papierów na
stole i teczki spiętrzone na podłodze. Sophie siedziała i patrzyła, jak Michael gapi się cielęcym
wzrokiem na pannę Angorian, a Hauru włącza swój czar.
— Skąd pani wie, jak się nazywam? — zapytał uwodzicielsko.
— Jest pan tematem licznych plotek w tym miasteczku — wyjaśniła panna Angorian,
przetrząsając papiery na stole.
— I czego się pani dowiedziała z tych plotek? — ciągnął Hauru.
Oparł się wdzięcznie na końcu stołu i próbował uchwycić spojrzenie panny Angorian.
— Na przykład, że pan się pojawia i niespodziewanie znika.
— I co jeszcze?
Hauru śledził każdy ruch panny Angorian takim wzrokiem, że Sophie wiedziała, że Lettie nie
ma szans, chyba że panna Angorian natychmiast również zakocha się w Hauru.
Ale nauczycielka najwyraźniej nie byłą kochliwa.
— Wiele innych rzeczy, raczej mało pochlebnych — odparła i spojrzała na Michaela, który się
zarumienił, a potem na Sophie i chyba uznała, że lepiej przemilczeć temat. Podała Hauru żółtawą
kartkę z falistymi brzegami. — Pański tekst — powiedziała. — Wie pan, co to jest?
— Oczywiście — zapewnił Hauru.
— Więc proszę mi powiedzieć — zażądała.
Hauru wziął kartkę. Nastąpiła krótka utarczka, kiedy próbował jednocześnie wziąć
nauczycielkę za rękę. Panna Angorian wygrała i schowała ręce za plecami. Hauru uśmiechnął się
rozbrajająco i przekazał papiery Michaelowi.
— Ty powiedz — polecił.
Zaczerwieniona twarz Michaela rozjaśniła się, jak tylko spojrzał na kartkę.
— Zaklęcie! Och, potrafię je zrobić... to powiększenie, prawda?
— Tak myślałam — stwierdziła panna Angorian oskarżycielskim tonem. — Ciekawe, na co
panu takie rzeczy.
— Panno Angorian — powiedział Hauru. — Skoro tyle pani o mnie słyszała, musi pani
wiedzieć, ze napisałem doktorat o czarach i zaklęciach. Patrzy pani, jakby mnie podejrzewała o
uprawianie czarnej magii! Zapewniam, nigdy w życiu nie rzuciłem żadnego czaru.
Sophie nie mogła powstrzymać cichego parsknięcia, słysząc to oczywiste kłamstwo.
— Z ręką na sercu — ciągnął Hauru, spoglądając na nią z irytacją. — To zaklęcie wyłącznie
do celów naukowych. Jest bardzo stare i rzadkie. Dlatego chciałem je odzyskać.
— No więc je pan odzyskał — rzuciła energicznie panna Angorian. — Zanim pan wyjdzie,
mogę dostać w zamian pracę domową Neila? Kserowanie jest drogie.
Hauru usłużnie wyjął szarą kartkę, ale nie oddał jej nauczycielce.
— Ten wiersz... — zaczął. — Nie daje mi spokoju. Nie mogę sobie przypomnieć reszty. To
Walter Raleigh, prawda?
Panna Angorian zmiażdżyła go wzrokiem.
— Bynajmniej. To wiersz Johna Donne'a, zresztą bardzo znany. Mam tutaj tom jego poezji,
jeśli chce pan odświeżyć sobie pamięć.
— Poproszę — powiedział.
Z wyrazu oczu Hauru, kiedy śledziły pannę Angorian podchodzącą do regału, Sophie
wywnioskowała, że to był prawdziwy powód wizyty w tej dziwnej krainie, gdzie mieszkała jego
rodzina. Ale to nie znaczyło, że nie próbował upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu.
— Panno Angorian — powiedział prosząco, mierząc wzrokiem jej figurę, kiedy sięgała po
książkę. — Poszłaby pani ze mną na kolację dziś wieczorem?
Nauczycielka odwróciła się z dużą książką w ręku, jeszcze bardziej surowa niż wcześniej.
— Nie poszłabym — odpowiedziała. — Na pewno pan wie, że jestem zaręczona z Benem
Sullivanem...
— Nigdy o nim nie słyszałem — wtrącił Hauru.
— Mój narzeczony — wyjaśniła panna Angorian. — Zniknął kilka lat temu. Przeczytać panu
ten wiersz?
— Och tak — poprosił Hauru bez cienia skruchy. — Ma pani taki piękny głos.
— Zacznę od drugiej zwrotki — zdecydowała panna Angorian — skoro ma pan pierwszą w
ręku.
Czytała bardzo dobrze, nie tylko melodyjnie, ale też tak, że druga zwrotka wpadała w
rytm pierwszej, do której zdaniem Sophie wcale nie pasowała.
— Jeśli tylko jest w twej mocy
Niewidzialne widzieć dziwy,
Pędź tysiące dni i nocy.
Aż ośnieży cię włos siwy:
Jedź, a powiesz po powrocie,
Ż
e widziałeś cudów krocie,
Ale przecie
Nigdzie w świecie
Nie dowierza się kobiecie.
Jeśli znajdziesz...
2
Hauru straszliwie zbladł. Pot wystąpił mu na czoło.
— Dziękuję — przerwał. — Tyle wystarczy. Nie będę już pani fatygował. Nawet wierna
kobieta zdradza w ostatniej zwrotce, prawda? Teraz pamiętam. Głupiec ze mnie. John Donne,
oczywiście.
Panna Angorian opuściła książkę i popatrzyła na niego. Zdobył się na wymuszony uśmiech.
— Musimy już iść. Na pewno nie zmieni pani zdania co do kolacji?
— Nie — odpowiedziała panna Angorian. — Dobrze się pan czuje, Jenkins?
— Doskonale — zapewnił Hauru.
Pospiesznie wygonił Sophie i Michaela na schody i na ulicę. Niewidzialni widzowie w domach
pewnie pomyśleli, że panna Angorian ściga ich z szablą w ręku, jeśli sądzili po szybkości, z jaką
Hauru wepchnął ich do okropnego bezkonnego powozu i odjechał.
— Co się stało? — zapytał Michael.
Hauru udał, że nie słyszy. Pojazd z rykiem i ze zgrzytem wspinał się znowu na wzgórze, a
2
John Donne Pieśń, tłum. Stanisław Barańczak, w: John Donne 77 wierszy, wyd. Znak, Kraków 1998.
Sophie kurczowo trzymała się kawałków siedzenia. Michael odczekał, aż Hauru zamknie powóz na
klucz w szopie i ponownie powtórzył pytanie.
— Och, nic — odparł nonszalancko Hauru, prowadząc ich z powrotem do żółtego domu o
nazwie Rivendell. Wiedźma z Pustkowia dopadła mnie swoją klątwą i już. Prędzej czy później to
musiało się stać. — Kiedy otwierał furtkę do ogrodu, zaczął coś obliczać w pamięci.
— Najwyżej dziesięć tysięcy — mruknął. — Mniej więcej tyle wypada na Sobótkę.
— Co wypada na Sobótkę? — zapytała Sophie.
— Czas, kiedy przeżyję dziesięć tysięcy dni — odpowiedział Hauru. — A wtedy, pani
Wścibska — ciągnął, wkraczając do ogrodu Rivendell — będę musiał wrócić do Wiedźmy z
Pustkowia.
Sophie i Michael zatrzymali się na ścieżce i zagapili na plecy Hauru, z tajemniczym napisem
WALIA RUGBY.
— Jeśli będę unikał syren — słyszeli jego mamrotanie — i nie dotknę korzenia mandragory...
Michael zawołał:
— Musimy wracać do tego domu?!
A Sophie zawołała:
— Co zrobi Wiedźma?!
— Boję się pomyśleć — odparł Hauru. — Nie wchodź, jak nie chcesz, Michaelu.
Otworzył drzwi z falistego szkła. Za nimi znajdował się znajomy mroczny pokój w zamku.
Senne płomienie Kalcyfera rzucały nikły błękitno zielony odblask na ściany Hauru odrzucił do tyłu
długie rękawy i dołożył Kalcyferowi polano.
— Dopadła mnie, sinogęby — powiedział.
— Wiem — odparł Kalcyfer. — Czułem, że się zaczyna.
Rozdział 12
w którym Sophie udaje starą matkę Hauru
Sophie nie widziała wielkiego sensu w oczernianiu Hauru przed Królem, skoro Wiedźma i tak
go dopadła. Ale Hauru oświadczył, że teraz tym bardziej mu na tym zależy.
— Będę musiał się nieźle namęczyć, żeby się wymknąć Wiedźmie — wyjaśnił. — Nie mogę
jeszcze do tego użerać się z Królem.
Więc następnego dnia po południu Sophie włożyła nowe ubranie i siedziała wystrojona,
chociaż trochę sztywna, czekając, aż Michael się przygotuje i Hauru wyjdzie z łazienki. Tymczasem
opowiadała Kalcyferowi o dziwnej krainie, gdzie mieszkała rodzina Hauru. Przynajmniej nie musiała
myśleć o Królu. Kalcyfer okazał żywe zainteresowanie.
— Wiedziałem, że on pochodzi z obcych stron powiedział. — Ale to wygląda na inny świat.
Wiedźma z Pustkowia sprytnie zrobiła, że wysłała stamtąd klątwę. Bardzo sprytnie. Podziwiam taką
magię, która wykorzystuje coś, co już istnieje, i zmienia to w klątwę. Sam się nad tym zastanawiałem,
kiedy wczoraj czytaliście ten tekst z Michaelem na głos. Głupi Hauru za dużo jej o sobie powiedział.
Sophie popatrzyła na chudą, siną twarz Kalcyfera. Nie zdziwiła się, że demon podziwia klątwę
ani że nazwał Hauru głupcem. Kalcyfer zawsze obrażał czarnoksiężnika. Ale czy naprawdę go
nienawidził? Wyglądał tak demonicznie, że nie mogła tego odgadnąć.
Przeniósł na nią spojrzenie pomarańczowych oczu.
—Ja też się boję — wyznał. — Dostanę za swoje, jak Wiedźma schwyta Hauru. Jeśli
przedtem nie zerwiesz kontraktu, w den sposób nie zdołam ci pomóc.
Zanim Sophie zdążyła zapytać o coś więcej, Hauru wypadł łazienki, szykowny i wystrojony,
napełniając pokój zapachem róż i wezwał Michaela. Chłopiec zbiegł z łomotem po schodach w
nowym niebieskim aksamitnym ubraniu. Sophie wstała i wzięła swoją wierną laskę. Czas było iść.
— Wyglądasz jak wielka pani! — pochwalił ją Michael.
— Przynosi mi chlubę — zgodził się Hauru. — Tylko po co okropny kij.
— Niektórzy ludzie myślą tylko o sobie — burknęła Sophie. — Nigdzie się nie ruszę bez
laski. Potrzebuję jej jako moralnego wsparcia.
Hauru podniósł oczy do sufitu, ale nie dyskutował.
Dostojnie wkroczyli na ulice Kingsburry. Sophie oczywiście obejrzała się, żeby sprawdzić, jak
tutaj wygląda zamek. Zobaczyła duży łuk bramy ocieniający niewielkie czarne drzwi. Ze zamku
wyglądała jak ślepy, otynkowany mur wciśnięty pomiędzy dwie rzeźbione kamienne fasady domów.
— Zanim zapytasz — odezwał się Hauru — w rzeczywistości tylko nieużywana stajnia. Tędy.
Wędrowali ulicami, równie wytworni, jak inni przechodnie. Spotykali jednak niewielu ludzi.
Kingsburry leżało daleko na południu i panował tutaj straszliwy upał. Chodniki błyszczały w słońcu.
Sophie odkryła kolejną ujemną stronę starości: źle się czuła przy takiej pogodzie. Okazałe budowle
pływały jej przed oczami. Złościła się, bo chciała obejrzeć miasto, ale pozostało jej tylko mętne
wspomnienie wyniosłych budynków, zwieńczonych złotymi kopułami.
— Przy okazji — odezwał się Hauru — pani Pentstemmon będzie się zwracała do ciebie: pani
Pendragon. Tutaj występuję pod tym nazwiskiem.
— Po co? — zapytała Sophie.
— Dla kamuflażu — wyjaśnił. — Pendragon to piękne nazwisko, znacznie lepsze niż Jenkins.
— Mnie tam całkiem wystarczy zwyczajne nazwisko — burknęła Sophie, kiedy skręcili w
wąską, na szczęście chłodną uliczkę.
— Nie każdy może być Szalonym Kapelusznikiem — odparł Hauru.
Dom pani Pentstemmon, wysoki i elegancki, stał na końcu wąskiej uliczki. Po obu stronach
okazałych frontowych drzwi rosły w donicach drzewka pomarańczowe. Drzwi otworzył starszy lokaj
w czarnym aksamicie, który wprowadził gości do cudownie chłodnego holu z marmurową posadzką w
czarno-białą szachownicę. Michael ukradkiem próbował wytrzeć pot z czoła. Hauru, który nigdy nie
wyglądał na zmęczonego upałem, żartował z lokajem i traktował go jak starego znajomego.
Lokaj przekazał ich paziowi w czerwonym aksamicie. Sophie, prowadzona ceremonialnie
przez chłopca po wypolerowanych chodach, zaczynała rozumieć, dlaczego to odpowiednia praktyka
przed wizytą u Króla. Już czuła się jak w pałacu. Paź wprowadził ich do zacienionej bawialni,
prawdopodobnie znacznie szykowniejszej niż królewska. Dookoła wszystko było białe, niebieskie i
złote, ozdobne i wytworne. Najwytworniejsza była sama pani Pentstemmon. Wysoka i chuda,
siedziała sztywno wyprostowana w złoto-niebieskim wzorzystym fotelu. Nieruchomą dłoń w mitence
ze złotej siatki wspierała na lasce ze złotą rączką. Miała na sobie jedwabną suknię w kolorze starego
złota, bardzo sztywną i staroświecką, a na głowie złocisty stroik przypominający koronę, zawiązany
na dużą złotą kokardę pod kościstym wystającym podbródkiem. Sophie nigdy jeszcze nie widziała
równie wytwornej i przerażającej damy.
— Ach, mój drogi Howell — powiedziała pani Pentstemmon, wyciągając złotą mitenkę.
Hauru skłonił się i pocałował mitenkę, czego wyraźnie od niego oczekiwano. Zrobił to z
wielkim wdziękiem, ale efekt został zepsuty nieco przez widok jego drugiej ręki, ukrytej za plecami i
machającej wściekle na Michaela. Chłopiec trochę za późno zrozumiał, że powinien stanąć przy
drzwiach obok pazia. Cofnął się tam aż nazbyt skwapliwie, zadowolony, że może się oddalić od pani
Pentstemmon.
— Pozwoli pani sobie przedstawić moją starą matkę — odezwał się Hauru i skinął na Sophie.
Ponieważ podobnie jak Michael nie miała ochoty się zbliżyć, musiał również na nią pomachać.
— Uroczo. Przemiło — powiedziała pani Pentstemmon i wyciągnęła do Sophie złotą mitenkę.
Sophie przypuszczała, że też powinna ucałować dłoń damy, ale nie mogła się na to zdobyć.
Położyła więc własną dłoń mitence. Palce okryte złotą koronką przypominały stare, zimne szpony.
Kiedy Sophie ich dotknęła niemal się zdziwiła, że Pentstemmon żyje.
— Proszę wybaczyć, że nie wstanę, pani Pendragon — powiedziała pani Pentstemmon.
— Moje zdrowie szwankuje Z tego względu musiałam odejść na emeryturę przed trzema laty.
Siadajcie oboje.
Próbując opanować drżenie, Sophie zasiadła majestatycznie na wzorzystym fotelu
naprzeciwko pani Pentstemmon i wsparła się na lasce w sposób, miała nadzieję, równie elegancki.
Hauru z gracją wyciągnął się na krześle obok. Wydawał całkiem swobodny, czego Sophie mu
zazdrościła.
— Mam osiemdziesiąt sześć lat — oznajmiła pani Pentstemmon — A pani, droga pani
Pendragon?
— Dziewięćdziesiąt — rzuciła Sophie pierwszą liczbę, która przyszła do głowy
— Aż tyle? — zdziwiła się pani Pentstemmon z odcieniem wielkopańskiej zazdrości.
— Porusza się pani niesłychanie sprawnie.
— O tak, ona jest cudownie sprawna — zgodził się Hauru. — Czasami nawet trudno za nią
nadążyć.
Pani Pentstemmon zmierzyła go spojrzeniem, że dawniej była nauczycielką równie surową,
jak panna Angorian.
— Rozmawiam z twoją matką — zwróciła mu uwagę. — Przypuszczam, że jest z ciebie tak
dumna jak ja. Obie przyłożyłyśmy rękę do uformowania ciebie. Można powiedzieć, że jesteś naszym
wspólnym dziełem.
— Więc nie uważa pani, że sam też trochę zrobiłem? — zapytał Hauru. — Dodałem kilka
własnych akcentów?
— Owszem, kilka, które nie całkiem przypadły mi do gustu — odparła pani Pentstemmon.
— Ale chyba nie chcesz tu siedzieć jako przedmiot dyskusji. Idź na taras i zabierz ze sobą
swojego pazia. Hunch poda wam zimne napoje. Zmykaj.
Gdyby nie zdenerwowanie, Sophie parsknęłaby śmiechem na widok miny Hauru. Widocznie
wcale się nie spodziewał takiego obrotu rzeczy. Ale wstał, tylko nieznacznie wzruszając ramionami,
rzucił Sophie ostrzegawcze spojrzenie i wyszedł z pokoju, poganiając przed sobą Michaela. Pani
Pentstemmon odrobinę przekręciła sztywne ciało i odprowadziła ich wzrokiem. Potem znowu
zwróciła się do Sophie, którą ogarnęło jeszcze większe zdenerwowanie.
— Wolę go z czarnymi włosami — oznajmiła. — Ten chłopiec zejdzie na złą drogę.
— Kto? Michael? — zdumiała się Sophie.
— Ależ skąd! — zaprzeczyła pani Pentstemmon. — Wątpię, czy jest dość bystry, żeby dać mi
powody do niepokoju. Mówię o Howellu, pani Pendragon.
— Och! — westchnęła Sophie, zastanawiając się, dlaczego pani Pentstemmon użyła czasu
przyszłego. Z pewnością Hauru już dawno zszedł na złą drogę.
— Weźmy jego wygląd — ciągnęła pani Pentstemmon. Na przykład ubranie.
— On bardzo o siebie dba — przyznała Sophie, chociaż pomyślała, że to za mało
powiedziane.
— Zawsze dbał. Ja też dbam o wygląd i nie widzę w tym nic złego kontynuowała pani
Pentstemmon. — Ale dlaczego paraduje w zaczarowanym ubraniu? To olśniewający czar
przyciągania, skierowany do pań... bardzo dobrze zrobiony, muszę przyznać, i ledwie widoczny nawet
dla mojego wyćwiczonego oka, ponieważ ukryty w szwach... który czyni go niezwykle ponętnym dla
płci pięknej. To oznacza tendencję zniżkową w czarnych sztukach i niewątpliwie budzi pani
macierzyńską troskę pani Pendragon.
Sophie z zakłopotaniem pomyślała o szkarłatno-szarym ubraniu. Zacerowała rozdarte szwy,
ale nie zauważyła w nic szczególnego. Pani Pentstemmon była jednak specjalistką magii, a Sophie
znała się tylko na strojach.
Dama złożyła obie złote mitenki na gałce laski, pochyliła sztywny tułów i wwierciła w Sophie
przenikliwe spojrzenie. Sophie czuła się coraz bardziej nieswojo.
— Moje życie prawie przeminęło — obwieściła pani Pentstemmon. — Śmierć depcze mi po
piętach.
— Och, na pewno tak nie jest — zaprzeczyła Sophie, siląc się na kojący ton, co nie
przychodziło łatwo pod świdrującym wzrokiem pani Pentstemmon.
— Zapewniam, że tak jest — ucięła pani Pentstemmon. — Dlatego tak bardzo pragnęłam się
z panią spotkać. Howell był i ostatnim uczniem i zdecydowanie najlepszym. Chciałam odejść na
emeryturę, kiedy przybył do mnie z obcego kraju. Sądziłam, że już zrobiłam swoje, kiedy
wyszkoliłam Bena Sullivana... którego pewnie pani zna jako czarnoksiężnika Sulimana, niech
spoczywa w spokoju! ... i umieściłam go na stanowisku Nadwornego Maga. Co dziwne, pochodził z
samego kraju co Howell. Potem zjawił się pani syn i od zobaczyłam, że ma dwa razy więcej
wyobraźni i dwukrotnie większe zdolności. Przyznaję, dostrzegłam u niego pewne wady charakteru,
ale wiedziałam, że posiada dobrą moc. A jaki jest teraz?
— Właśnie, jaki? — zapytała Sophie.
— Coś się z nim stało — oświadczyła pani Pentstemmon, wciąż przeszywając Sophie
palącym wzrokiem. — I zamierzam to naprawić, zanim umrę.
— Jak pani myśli, co się stało? — zapytała Sophie.
— Tego mogę się dowiedzieć tylko od pani — powiedziała pani Pentstemmon.
— Przeczuwam, że przeszedł tę samą drogę, jak Wiedźma z Pustkowia. Podobno dawniej nie
była zła... chociaż słyszałam tylko takie pogłoski, ponieważ ona jest najstarsza z nas wszystkich i
zachowuje młodość wyłącznie dzięki swojej sztuce. Howell posiada identyczny dar. Wydaje się, że
ludzie obdarzeni wyjątkowymi zdolnościami nie potrafią się oprzeć pewnej dodatkowej,
niebezpiecznej formie talentu, która wywołuje fatalną skazę i rozpoczyna powolną drogę do zła. Czy
pani przypadkiem nie podejrzewa, co to może być?
Sophie usłyszała w myślach głos Kalcyfera: „Ten kontrakt na dłuższą metę żadnemu z nas nie
przyniesie korzyści" Zrobiło jej się zimno pomimo upału, który napływał przez otwarte okna
eleganckiego, cienistego pokoju.
— Cóż... — zaczęła niepewnie. — On zawarł jakiś kontrakt ze swoim ogniowym demonem.
Dłonie pani Pentstemmon zadrżały lekko na rączce laski.
— To jest to. Pani musi zerwać ten kontrakt.
— Gdybym tylko wiedziała, jak — westchnęła Sophie.
— Z pewnością macierzyńskie uczucia i własny silny magiczny dar podpowiedzą pani
właściwy sposób — przekonywała wiekowa staruszka. — Przyglądałam się pani, chociaż może pani
nie zauważyła...
— Och, zauważyłam — wtrąciła Sophie.
— ... i podoba mi się pani dar — ciągnęła wyniosła nauczycielka. — Nadaje życie
przedmiotom, jak tej lasce, z którą pani widocznie rozmawiała, aż zmieniła ją w coś, co laik nazwałby
magiczną różdżką. Myślę, że bez większych trudności zerwie pani ten kontrakt.
— Tak, ale muszę znać warunki — zaznaczyła Sophie. — Czy Hauru pani powiedział, że
jestem czarownicą, bo jeśli tak...
— Nie. Nie trzeba się wstydzić. Może pani polegać na moim doświadczeniu w tych sprawach
— uspokoiła ją pani Pentstemmon.
Potem, ku uldze Sophie, zamknęła oczy. Zupełnie jakby wyłączyła silne światło.
— Nie znam się na takich kontraktach ani nie chcę się znać — podjęła. Laska znowu się
zachwiała. Wargi pani Pentstemmon ściągnęły się w linię, jakby ich właścicielka niespodziewanie
rozgryzła ziarnko pieprzu. — Teraz jednak rozumiem, co się stało z Wiedźmą. Zawarła kontrakt z
ogniowym demonem i po latach on przejął nad nią kontrolę. Demony nie odróżniają dobra od zła. Ale
można je przekupić i nakłonić do ugody. Pod warunkiem, że dostaną coś cennego, co mają tylko
ludzie. To przedłuża życie zarówno człowieka, jak demona, a człowiek dodaje magiczną moc demona
do swojej własnej. — Pani Pentstemmon otworzyła oczy. — Tyle tylko mogę powiedzieć na ten
temat. Radzę jednak dowiedzieć się, co otrzymał ten demon. Teraz muszę panią pożegnać. Potrzebuję
odpoczynku.
I jakby za sprawą czarów, czyli prawdopodobnie za ich sprawą, drzwi otworzyły się i wszedł
paź, żeby wyprowadzić gościa z pokoju. Sophie wyszła z największą radością. Przez ostatnie minuty
dosłownie skręcała się z zakłopotania. Obejrzała się na sztywną, wyprostowaną sylwetkę pani
Pentstemmon. Zastanawiała się, czy przeżywałaby takie katusze podczas tej wizyty, gdyby naprawdę
była starą matką Hauru. Doszła do wniosku, że raczej tak.
— Chylę czoło przed Hauru, że wytrzymał dłużej niż dzień z taką nauczycielką! — mruknęła
do siebie.
— Tak, proszę pani? — zapytał paź, myśląc, że zwróciła się do niego.
— Mówiłam, schodź powoli ze schodów, bo za tobą nie nadążę — skłamała Sophie. Kolana
się pod nią uginały. — Wy, młodzi, zawsze tak pędzicie.
Paź sprowadzał ją powoli i troskliwie po lśniących schodach. W połowie drogi Sophie na tyle
otrząsnęła się z przytłaczającego wpływu pani Pentstemmon, że zaczęła rozważać kilka rzeczy, które
usłyszała. Stara nauczycielka Hauru powiedziała, że Sophie jest czarownicą. Cóż, możliwe. To
tłumaczyłoby popularność niektórych kapeluszy, pomyślała. I związek hrabiego z Jane Farrier. I
pewnie zazdrość Wiedźmy z Pustkowia Zupełnie jakby Sophie zawsze o tym wiedziała. Ale dawniej
myślała, że nie powinna posiadać magicznego daru, jako najstarsza z trzech sióstr. Lettie znacznie
bardziej się nadawała do takich rzeczy.
Potem przypomniała sobie szkarłatno-szary strój i mało nie spadła ze schodów To ona wszyła
w niego czar. Pamiętała, jak z nim rozmawiała. „Przyciągasz dziewczęta jak magnes!" — tak
powiedziała. I oczywiście przyciągał. Oczarował Lettie tamtego dnia w sadzie. Wczoraj, nieco
zamaskowany, widocznie wywarł sekretny wpływ również na pannę Angorian.
O rety! — pomyślała Sophie. Przeze mnie Hauru złamie dwa razy więcej serc! Muszę jakoś z
niego ściągnąć to ubranie!
Hauru, w tymże ubraniu, czekał z Michaelem w chłodnym czarno-białym holu. Michael
szturchnął Hauru z zaniepokojoną miną, kiedy Sophie powoli zeszła ze schodów za paziem.
Hauru posmutniał.
— Wyglądasz na zmęczoną — powiedział. — Lepiej dajmy sobie spokój z Królem. Sam się
oczernię, kiedy pójdę przeprosić w twoim imieniu. Wyznam, że wpędziłem cię w chorobę swoim złym
postępowaniem. Zresztą to prawda, sądząc po twojej minie.
Sophie rzeczywiście nie miała ochoty na wizytę u Króla. Ale przypomniała sobie, co mówił
Kalcyfer. Jeśli Król wyśle Hauru na Pustkowie i Wiedźma go złapie, Sophie już nigdy nie odzyska
młodości. Pokręciła głową.
— Po wizycie u pani Pentstemmon wizyta u Króla lngarii to dla mnie pestka — mruknęła.
Rozdział 13
w którym Sophie oczernia Hauru
Sophie znowu źle się poczuła, kiedy dotarli do pałacu. Złote pałacowe kopuły oślepiały ją
swym blaskiem. Do głównego wejścia prowadziły szerokie schody, na których co sześć stopni stał
wartownik w szkarłatnym mundurze. Biedni chłopcy na pewno prawie mdleją w tym upale, pomyślała
zdyszana, półprzytomna Sophie, mijając ich w mozolnej wspinaczce.
Na szczycie schodów zaczynały się łukowe przejścia, sale, korytarze, arkady, jedno za drugim.
Sophie szybko straciła rachubę. Przy każdych łukowych odrzwiach wspaniale odziany osobnik w
rękawiczkach — jakimś cudem wciąż białych pomimo panującego upału — pytał o cel ich wizyty, po
czym prowadził do następnego wystrojonego pana przy kolejnych łukowych drzwiach.
— Pani Pendragon do Króla! — niósł się echem przez rozległe drzwiach sale głos każdego z
nich.
Mniej więcej w połowie drogi Hauru został uprzejmie oddzielony od grupy i kazano mu
zaczekać. Sophie i Michaela dalej przekazywano z rąk do rąk. Zaprowadzono ich na górę, gdzie
wspaniałe stroje zmieniły się z czerwonych na niebieskie, i przekazywano dalej, aż weszli do
poczekalni, wyłożonej boazerią z drewna w stu rozmaitych odcieniach. Tam odsunięto na bok
Michaela i również kazano mu zaczekać. Sophie, która sama już nie wiedziała, czy śni jakiś
dziwaczny sen, została wprowadzona przez ogromne podwójne drzwi. Tym razem głos budzący echa
oznajmił:
— Wasza Królewska Mość, oto pani Pendragon.
I oto był Król, prawie na środku dużej sali, zasiadający nie na tronie, lecz na zwykłym
kanciastym krześle, ozdobionym tylko małym złotym listkiem, ubrany znacznie skromniej niż
usługujący mu osobnicy. Siedział całkiem sam, z jedną nogą wysuniętą po królewsku do przodu. Był
przystojny, nieco pulchny Sophie wydał się całkiem młody i trochę za bardzo dumny, że jest królem.
Uważała, że z taką twarzą powinien okazywać mniej pewności siebie. — No — zaczął — w jakiej
sprawie matka czarnoksiężnika Hauru chciała mnie widzieć? Sophie
nagle
przytłoczyła
ś
wiadomość, że oto stoi i rozmawia z prawdziwym władcą. Pomyślała w oszołomieniu, że to zupełnie
tak, jakby siedzący przed nią człowiek i ogromna, ważna godność królewska stanowiły dwie różne
rzeczy, które tylko przypadkiem zajmują to samo krzesło. I odkryła, że zapomniała każde słowo
starannej, wyważonej przemowy, przygotowanej przez Hauru. Ale coś musiała powiedzieć.
— Wysłał mnie z wiadomością, że nie będzie szukał pańskiego brata — palnęła. — Wasza
Królewska Mość.
Popatrzyła na Króla. Król popatrzył na nią. Całkowita katastrofa.
— Na pewno? — zapytał Król. — Czarnoksiężnik wydawał się chętny, kiedy z nim
rozmawiałem.
Jedno, co Sophie zostało w głowie, to, że ma oczernić Hauru, więc powiedziała:
— Skłamał. Nie chciał rozgniewać Waszej Królewskiej Mości. zawsze się wykręca.
— I tym razem próbuje się wykręcić od szukania mojego brata Justyna — odgadł Król.
— Rozumiem. Niech pani usiądzie i wytłumaczy mi przyczyny jego postępowania.
Drugie zwykłe krzesło stało w sporej odległości od Króla. Sophie usiadła i oparła dłonie na
lasce jak pani Pentstemmon, z nadzieją, że to pomoże. Ale w głowie wciąż miała ryczącą białą pustkę
tremy. Nie wymyśliła nic lepszego niż:
— Tylko tchórz wysyła swoją starą matkę, żeby się za nim wstawiła. Z tego widać, jaki on
jest, Wasza Królewska Mość.
— To niezwykły krok — stwierdził Król z powagą. — Ale uprzedziłem, że go wynagrodzę,
jeśli się zgodzi.
— Och, jemu nie zależy na pieniądzach — odparła Sophie. — On się śmiertelnie boi
Wiedźmy z Pustkowia. Rzuciła na niego klątwę i ta klątwa właśnie go dopadła.
— Więc ma wszelkie powody, żeby się bać — przyznał Król z lekkim drżeniem. — Ale proszę mi
powiedzieć więcej o swoim synu.
Więcej o Hauru? — pomyślała rozpaczliwie Sophie. Muszę go oczernić! W głowie miała taką
pustkę, że przez sekundę wydawało jej się, że Hauru nie ma żadnych wad. Co za głupota!
— No więc jest kapryśny, niedbały, samolubny i rozhisteryzowany — wyliczała. — Czasami
myślę, że nie dba o nikogo, tylko o siebie... a potem się dowiaduję, jak wielkodusznie kogoś
potraktował. I myślę sobie, że on spełnia dobre uczynki tylko wtedy, jeśli akurat to mu na rękę... ale
potem widzę, że liczy za mało biedakom. Nie wiem, Wasza Królewska Mość. On jest ni taki, ni siaki.
— Moim zdaniem — odezwał się Król — Hauru to gładki, sprytny, pozbawiony skrupułów łajdak z
giętkim językiem. Zgadza się pani ze mną?
— Jak trafnie Król to ujął! — wykrzyknęła Sophie z entuzjazmem. Ale pominął Król jego
próżność i...
Zerknęła podejrzliwie na Króla ponad dzielącymi ich metrami dywanu. Zadziwiająco chętnie
pomagał jej oczerniać Hauru.
`Król się uśmiechał. Ten trochę niepewny uśmiech pasował raczej do zwykłego człowieka niż do
królewskiego majestatu.
— Dziękuję, pani Pendragon — powiedział. — Dzięki pani szczerości kamień spadł mi z
serca. Czarnoksiężnik zgodził się szukać mojego brata tak chętnie, że zacząłem się obawiać, czy nie
wybrałem jednak niewłaściwego człowieka. Myślałem, że on należy do tych, którzy uwielbiają się
popisywać albo zrobią wszystko dla pieniędzy. Ale pani mnie przekonała, że on się nadaje...
— A niech to licho! — jęknęła Sophie. — On mnie wysłał, żebym powiedziała, że się nie
nadaje!
— I tak się stało. — Król przysunął swoje krzesło o centymetr w stronę Sophie. — Będę z
panią równie szczery. Pani Pendragon, bardzo potrzebuję mojego brata. Nie tylko dlatego, że jestem
do niego przywiązany i żałuję naszej kłótni. Nawet nie dlatego, że pewni ludzie szepczą, że sam
kazałem go wykończyć... oczywista bzdura dla każdego, kto znał nas obu. Nie, pani Pendragon.
Chodzi o to, że mój brat Justyn jest świetnym generałem i teraz, kiedy Górna Norlandia i Strangia
zamierzają wypowiedzieć nam wojnę, nie poradzę sobie bez niego. Wie pani, Wiedźma też mi
groziła. Skoro wszystkie raporty potwierdzają, że Justyn rzeczywiście udał się na pustkowie, Wiedźma
z pewnością chciała mi go zabrać wtedy, kiedy najbardziej go potrzebuję. Myślę, że porwała
czarnoksiężnika Sulimana na przynętę, żeby zwabić Justyna. Z czego wynika, że muszę mieć równie
sprytnego i bezwzględnego czarnoksiężnika, żeby odzyskać obu.
— Myślę, że Wasza Królewska Mość... ee ... dopatruje się subtelnych wskazówek, które nie
istnieją — zasugerowała Sophie.
— Ja tak nie myślę. — Król uśmiechnął się. Miękkie rysy jego twarzy stwardniały. Był
całkowicie pewien swojej racji. — Proszę powiedzieć synowi, pani Pendragon, że od tej chwili
mianuję go Nadwornym Magiem i wydaję mu królewski rozkaz, żeby znalazł księcia Justyna, żywego
czy martwego, przed końcem roku. Teraz może pani odejść.
Wyciągnął rękę do Sophie, podobnie jak pani Pentstemmon, tylko mniej królewsko. Sophie
dźwignęła się z krzesła, znów tylko nie wiedząc, czy powinna pocałować rękę. Ponieważ miała jednak
ochotę raczej walnąć Króla laską po głowie, ujęła królewską dłoń i ograniczyła się do trzeszczącego
dygnięcia. Chyba zachowała się właściwie. Król obdarzył ją życzliwym uśmiechem, kiedy kuśtykała
do podwójnych drzwi.
— A niech to! — mruknęła pod nosem. Nie tylko zrobiła dokładnie to, czego Hauru sobie nie
ż
yczył. Teraz Hauru przeniesie zamek tysiąc kilometrów dalej. Lettie, Marta i Michael będą
nieszczęśliwi, a na dodatek niewątpliwie popłyną potoki zielonego śluzu. —Wszystko przez to, że
jestem najstarsza — mamrotała, popychając ciężkie skrzydło drzwi. — Nic mi się nie udaje!
I jeszcze jedno się nie udało. Ze zdenerwowania Sophie pomyliła drzwi i wyszła do innego
przedpokoju. Tutaj wszędzie były lustra. Widziała w nich własną drobną, zgarbioną, kuśtykającą
sylwetkę w pięknej szarej sukni, mnóstwo ludzi w niebieskich dworskich liberiach, innych
wystrojonych jak Hauru, ale nigdzie ani śladu Michaela. Chłopiec oczywiście czekał w przedpokoju z
boazerią ze stu gatunków drewna.
— Do licha! — zaklęła Sophie. Jeden z dworzan pospieszył do niej i się skłonił.
— Pani czarodziejka! Mogę w czymś pomóc?
Był to młody niski człowiek z zaczerwienionymi oczami, Sophie wlepiła w niego wzrok.
— Wielkie nieba! — zawołała. — Więc czar podziałał!
— Rzeczywiście podziałał — przyznał mały dworzanin z pewnym żalem. — Rozbroiłem go,
kiedy kichał, i teraz on mnie pozwał do sądu. Ale najważniejsze — rozciągnął usta w radosnym
uśmiechu — że moja kochana Jane wróciła do mnie! Więc co mogę zrobić dla pani? Czuję za panią
odpowiedzialny.
— Mam nadzieję, że to nie działa w drugą stronę — mruknęła Sophie. — Czy pan
przypadkiem jest hrabią Catterackiem?
— Do usług — skłonił się mikry dworzanin.
Jane Farrier jest od niego wyższa o głowę! — pomyślała Sophie. To wszystko moja wina.
— Tak, może pan mi pomóc — odparła i wyjaśniła, że pomyliła drogę.
Hrabia zapewnił ją, że Michael zostanie zawiadomiony i przyprowadzą go do holu przy
głównym wejściu Żaden kłopot. Osobiście zaprowadził Sophie do lokaja w rękawiczkach i przekazał
mu ją wśród wielu uśmiechów i ukłonów. Ten przekazał ją następnemu, a tamten jeszcze następnemu,
tak jak przedtem, aż wreszcie dokuśtykała do schodów strzeżonych przez wartowników.
Michaela tam nie było. Ani Hauru, choć akurat tym Sophie się nie martwiła. Pomyślała, że
mogła się tego spodziewać. Hrabia Catterack widocznie należał do osób, które nigdy nic nie robią, jak
należy całkiem jak ona sama. Pewnie miała szczęście, ze w ogóle dotarła do wyjścia. Czuła się tak
zmęczona, zgrzana i zniechęcona, że postanowiła nie czekać na Michaela. Chciała usiąść w fotelu
przed kominkiem i opowiedzieć Kalcyferowi, jak sknociła sprawę.
Wolno zeszła po imponujących schodach. Przekuśtykała przez wspaniałą aleję. Skręciła w
następną, gdzie wieże, iglice i pozłacane dachy piętrzyły się bezładnie, przyprawiając ją o zawrót
głowy. I odkryła, że jest gorzej, niż myślała. Zabłądziła. Nie miała zielonego pojęcia, jak znaleźć
rzekome stajnie, czyli wejście do zamku. Na chybił trafił skręciła w następną szeroką ulicę, ale też jej
nie rozpoznała.
Teraz nie potrafiła nawet znaleźć drogi powrotnej do Pałacu. Próbowała pytać napotykanych
ludzi. Wydawali się równie zmęczeni upałem jak ona.
— Czarnoksiężnik Pendragon? pytali. — Kto to taki?
Sophie kuśtykała dalej. Chciała już się poddać i usiąść na najbliższym progu, kiedy minęła
wylot wąskiej uliczki, na której końcu stał dom pani Pentstemmon. Ach! — pomyślała. Mogę tam
pójść i zapytać lokaja. Tak przyjaźnie rozmawiał z Hauru, że na pewno wie, gdzie Hauru mieszka.
Skręciła w uliczkę.
Naprzeciwko niej szła Wiedźma z Pustkowia.
Nie wiadomo, jak Sophie ją rozpoznała. Wiedźma miała inną twarz. Porządnie ułożone
kasztanowe loki zastąpiła falująca ruda grzywa, spływająca prawie do pasa. Lekka, powłóczysta
suknia w kolorach rdzawym i bladożółtym trzepotała na wietrze. Wiedźma wyglądała bardzo chłodno
i ślicznie. Sophie natychmiast wiedziała, kto to jest. Prawie się zatrzymała.
Nie ma powodu, żeby mnie pamiętała, pomyślała sobie. Na pewno zaczarowała setki ludzi. I
ś
miało człapała dalej, stukając laską po kocich łbach. Na wypadek kłopotów przypomniała I sobie, co
mówiła pani Pentstemmon o magicznej mocy laski.
To był kolejny błąd. Wiedźma podpłynęła do niej wąską uliczką, uśmiechnięta, okręcając w
ręku parasolkę od słońca, eskortowana przez dwóch nadąsanych paziów w pomarańczom aksamicie.
Zrównała się z Sophie i przystanęła. Piżmowe perfumy wypełniły nozdrza Sophie.
— Ależ to panna Kapeluszniczka! — zawołała Wiedźma ze śmiechem. — Nigdy nie zapominam
twarzy, zwłaszcza jeśli są moim dziełem. Co ty tu robisz taka wystrojona? Jeśli planowałaś odwiedzić
panią Pentstemmon, możesz sobie oszczędzić fatygi. Starowinka nie żyje.
— Nie żyje? — powtórzyła Sophie. Zamierzała zawołać niemądrze: Ale przecież żyła jeszcze
godzinę temu! Powstrzymała się jednak, bo śmierć już taka jest: ludzie żyją, dopóki nie umrą.
— Tak, nie żyje — potwierdziła Wiedźma. — Nie chciała mi powiedzieć, gdzie jest ktoś,
kogo szukam. Oświadczyła: „Po moim trupie!" — więc wzięłam ją za słowo.
Szuka Hauru! — pomyślała Sophie. I co ja mam teraz zrobić? Gdyby nie była taka
wykończona, pewnie straciłaby głowę ze strachu. Wiedźma, która zabiła panią Pentstemmon, mogła
załatwić Sophie w mgnieniu oka, z laską czy bez laski. Tym bardziej, gdyby chociaż przez chwilę
podejrzewała, że Sophie wie, gdzie jest Hauru. Może to i lepiej, że Sophie nie pamiętała drogi
powrotnej do zamku.
— Nie znam osoby, którą zabiłaś powiedziała. — Ale jesteś podłą morderczynią.
Wiedźma jednak mimo wszystko coś podejrzewała. Rzuciła:
— Przecież mówiłaś, że idziesz z wizytą do pani Pentstemmon?
— Nie — zaprzeczyła Sophie. — Ty to powiedziałaś.
— Więc dokąd zmierzasz? — drążyła Wiedźma.
Sophie miała ochotę jej odburknąć, żeby pilnowała własnego nosa. Ale wolała unikać
kłopotów, więc powiedziała pierwszą rzecz, która jej przyszła do głowy:
— Idę do Króla. Wiedźma roześmiała się z niedowierzaniem.
— I on cię przyjmie?
— Tak, oczywiście — zapewniła Sophie, drżąc ze strachu i gniewu. — Mam wyznaczoną
audiencję. Chcę... złożyć petycję o lepsze warunki dla kapeluszników. Widzisz, dalej pracuję, nawet
po tym, co mi zrobiłaś.
— Więc idziesz w złą stronę zwróciła jej uwagę Wiedźma. — Pałac jest za tobą.
— Och, naprawdę? — Sophie nie musiała udawać zdumienia. — Pewnie źle skręciłam.
Trochę mi się mylą kierunki, odkąd mnie zmieniłaś.
Wiedźma roześmiała się i nie uwierzyła w ani jedno słowo.
— Chodź ze mną — zaproponowała. — Pokażę ci drogę do Pałacu.
Sophie nie miała wyboru, musiała zawrócić i pokuśtykać za Wiedźmą. Dwaj nadąsani
paziowie wlekli się ponuro za nimi. Sophie kipiała bezsilnym gniewem. Spojrzała na Wiedźmę
płynącą wdzięcznie obok niej i przypomniała sobie, co mówiła pani Pentstemmon, że w
rzeczywistości Wiedźma jest bardzo stara. To niesprawiedliwe! — powtarzała w duchu, ale nic nie
mogła poradzić.
— Dlaczego mnie taką zrobiłaś? — zapytała, kiedy szły wspaniałą aleją z fontanną na końcu.
— Nie pozwalałaś mi zdobyć pewnej informacji, której potrzebowałam — odparła Wiedźma.
W końcu oczywiście i tak ją zdobyłam.
Sophie nic z tego nie rozumiała. Zastanawiała się, czy powinna wytłumaczyć, że zaszła
pomyłka, kiedy Wiedźma dodała:
— Chociaż przypuszczam, że sama o tym nie wiedziałaś. — Zaśmiała się, jak z dobrego żartu. —
Słyszałaś o krainie zwanej Walią?
— Nie — zaprzeczyła Sophie. — Czy leży pod wodą?
Wiedźmę to jeszcze bardziej rozbawiło.
— Jeszcze nie — zachichotała. — Stamtąd pochodzi czarnoksiężnik Hauru. Znasz go,
prawda?
— Tylko ze słyszenia — skłamała Sophie. — On zjada dziewczyny. Jest równie podły jak ty.
— Zrobiło jej się jakoś zimno, chyba nie dlatego, że właśnie przechodziły obok fontanny.
Za fontanną, po drugiej stronie placu z różowego marmuru, wznosiły się kamienne schody,
prowadzące do Pałacu.
— Proszę bardzo. Oto Pałac — powiedziała Wiedźma.— Na pewno dasz radę wejść na takie
wysokie schody?
— No, ty mi tego nie ułatwiłaś — odgryzła się Sophie. —Oddaj mi młodość, to wbiegnę po
nich nawet w takim upale.
— Wtedy nie miałabym żadnej zabawy — odparła Wiedźma. — Marsz na górę. A jeśli się
dostaniesz do Króla, przypomnij mu, że jego dziadek zesłał mnie na Pustkowie i za to żywię do niego
urazę.
Sophie z rozpaczą popatrzyła na niebotyczny ciąg schodów. Przynajmniej nikogo tam nie było
oprócz żołnierzy. Przy swoim dzisiejszym szczęściu nie zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła Hauru i
Michaela wychodzących z Pałacu. Skoro Wiedźma wyraźnie zamierzała stać i czekać, aż Sophie
wdrapie się na szczyt, Sophie nie miała wyboru. Znowu kuśtykała mozolnie obok spoconych
ż
ołnierzy, nienawidząc Wiedźmy coraz bardziej z każdym stopniem. Na górze odwróciła się, spocona
i zdyszana. Wiedźma ciągle tam stała, smukła sylwetka w powiewnej sukni, i czekała, aż Sophie
wyrzucą z Pałacu. Za nią tkwiły dwie małe pomarańczowe figurki.
— Niech ją szlag! — zaklęła Sophie.
Pokuśtykała do wartowników przed łukowym wejściem. Pech ciągle ją prześladował. Nigdzie
nie widziała ani śladu Hauru czy Michaela. Musiała skłamać wartownikom:
— Zapomniałam coś powiedzieć Królowi.
Pamiętali ją, więc wpuścili do środka, gdzie została przyjęta przez osobistość w białych
rękawiczkach. I zanim Sophie zdążyła pozbierać myśli, pałacowa maszyneria znowu poszła w ruch,
całkiem jak za pierwszym razem, aż znalazła się przed tymi samymi podwójnymi drzwiami i ten sam
osobnik w błękicie ogłosił:
— Pani Pendragon po raz drugi, Wasza Królewska Mość.
To jakiś zły sen, pomyślała Sophie, kiedy znów weszła do wielkiej sali. Nie miała wyboru,
musiała dalej oczerniać Hauru. Niestety, wyczerpanie oraz kolejny atak tremy sprawiły, że w głowie
miała zupełną pustkę.
Król tym razem stał przy dużym biurku w kącie i nerwowo Przesuwał flagi na mapie.
Podniósł wzrok.
— Podobno pani zapomniała mi coś powiedzieć — odezwał się życzliwym tonem.
— Tak — potwierdziła Sophie. — Hauru mówi, że poszuka księcia Justyna tylko wtedy, jeśli
Wasza Królewska Mość obieca mu rękę swojej córki.
Co mi strzeliło do głowy? — przeraziła się. Król każe stracić nas oboje!
Władca zmierzył ją zatroskanym spojrzeniem.
— Pani Pendragon, to wykluczone. Rozumiem, że pani to powiedziała, ponieważ bardzo
martwi się o syna, ale on nie może wiecznie czepiać się maminej spódnicy. Zresztą już podjąłem
decyzję. Proszę sobie spocząć w tym fotelu. Wygląda pani na zmęczoną.
Sophie podreptała do niskiego fotela, który wskazywał Król, i opadła na niego, zastanawiając
się, kiedy przyjdzie straż, żeby ją aresztować.
Król rozejrzał się z roztargnieniem.
— Moja córka była tu jeszcze przed chwilą — powiedział.
Ku zaskoczeniu Sophie nachylił się i zajrzał pod biurko.
— Walerio! — zawołał. — Walu, wyjdź. Tędy, grzeczna dziewczynka.
Rozległo się szuranie. Po chwili księżniczka Waleria wygramoliła się spod biurka i usiadła na
podłodze, radośnie uśmiechnięta. Miała cztery zęby. Ale włosy jeszcze jej nie wyrosły i tylko nad
uszami sterczało kilka wiotkich białych kłaczków. Na widok Sophie księżniczka uśmiechnęła się
jeszcze szerzej, wyjęła rękę z buzi i chwyciła suknię Sophie. Na materiale pojawiła się wilgotna
plama. Księżniczka podźwignęła się do pozycji stojącej. Wpatrzona w nachyloną twarz Sophie,
wygłosiła przyjazną mowę w swoim prywatnym obcym języku.
—Och! — westchnęła Sophie i zrobiło jej się strasznie głupio.
— Rozumiem rodzicielskie uczucia, pani Pendragon — zapewnił Król.
Rozdział 14
w którym Nadworny Mag łapie katar
Sophie wróciła do wejścia na zamek w Kingsburry królewską karetą zaprzężoną w czwórkę
koni. Odwozili ją stangret, lokaj i foryś. Sześciu królewskich kawalerzystów pod dowództwem
sierżanta eskortowało karetę dla bezpieczeństwa. Powodem wzmożonej ostrożności była księżniczka
Waleria. Wdrapała się na kolana Sophie i pokryła jej suknię wilgotnymi dowodami królewskiej
sympatii. Sophie uśmiechnęła się lekko, siedząc w turkoczącej karecie. Pomyślała, że Marta chyba ma
rację w swoim pragnieniu dzieci, chociaż dziesięć Walerii wydawało się trochę za dużo. Trzymając na
kolanach wiercącą się dziewczynkę, przypomniała sobie, że Wiedźma zagroziła też w jakiś sposób
Walerii, więc odruchowo powiedziała do małej:
— Wiedźma cię nie skrzywdzi, nie pozwolę jej!
Król nic nie odpowiedział. Ale zamówił dla Sophie królewską karetę.
Ekwipaż zatrzymał się z wielkim hałasem przed rzekomą stajnią. Michael wypadł zza drzwi i
odepchnął lokaja, który pomagał Sophie wysiąść.
— Gdzieś ty się podziewała?! — zawołał. — Tak się martwiłem!
A Hauru strasznie się przejął...
— Ja myślę — mruknęła zaniepokojona Sophie.
— Bo pani Pentstemmon nie żyje — dokończył Michael.
Hauru również podszedł do drzwi. Był blady i przygnębiony. Trzymał zwój pergaminu z
dyndającymi czerwonymi i niebieskimi królewskimi pieczęciami, na który Sophie zerkała z
poczuciem winy. Hauru wręczył sierżantowi sztukę złota i nie powiedział ani słowa, dopóki kareta i
kawalerzyści nie odjechali. Potem rzucił:
— Cztery konie i dziesięciu ludzi, tylko po to, żeby się pozbyć ej staruszki. Coś ty zrobiła
Królowi?
Sophie weszła do środka za Hauru i Michaelem. Wbrew jej oczekiwaniom pokój nie tonął w
zielonym śluzie. Kalcyfer buzował wysoko w kominie, szczerząc się szkarłatnym uśmiechem. Sophie
opadła na fotel.
— Myślę, że Król miał dosyć tego, jak cię oczerniałam. Rozmawiałam z nim dwa razy —
oznajmiła. Wszystko poszło źle. I spotkałam Wiedźmę z Pustkowia, jak wracała po zabiciu pani
Pentstemmon. Co za dzień!
Podczas gdy Sophie opowiadała o swoich przygodach, Hauru stał oparty o gzyms kominka i
kołysał zwojem, jakby chciał nim nakarmić Kalcyfera.
— Podziwiajcie nowego Nadwornego Maga — powiedział. — Oczernionego od stóp do głów.
— Potem zaczął się śmiać, ku wielkiemu zdumieniu Sophie i Michaela. — A co ona zrobiła z hrabią?!
Nie powinienem jej dopuszczać do Króla!
— Przecież cię oczerniłam! — zaprotestowała Sophie.
— Wiem. To ja się przeliczyłem — czyłem — przyznał Hauru. No więc jak pójdę na pogrzeb
biednej pani Pentstemmon, żeby Wiedźma się nie dowiedziała? Jakieś pomysły, Kalcyfer?
Najwyraźniej Hauru znacznie bardziej się przejął panią Pentstemmon niż całą resztą.
Natomiast Michael martwił się Wiedźmą. Następnego ranka wyznał, że w nocy dręczyły go
koszmary. Śniło mu się, że Wiedźma weszła do zamku przez wszystkie wejścia naraz.
– Gdzie jest Hauru? — zapytał niespokojnie.
Hauru wyszedł bardzo wcześnie, i jak zwykle zostawił łazienkę wypełnioną pachnącą parą.
Nie zabrał gitary i przekręcił kołek nad drzwiami zielonym w dół. Nawet Kalcyfer nie wiedział nic
więcej.
— Nie otwierajcie nikomu — ostrzegł. — Wiedźma zna wszystkie wejścia oprócz tego w
Porthaven.
Michael tak się przeraził, że przyniósł z podwórza kilka desek i zaklinował nimi drzwi. Potem
wreszcie zabrał się do zaklęcia, które odebrali od panny Angorian.
Pół godziny później kołek przekręcił się nagle czarnym w dół. Drzwi zaczęły dygotać.
Michael chwycił Sophie za ramię.
— Nie bój się — powiedział drżącym głosem. — Ja cię obronię.
Drzwi przez chwilę podskakiwały gwałtownie. Potem przestały. Michael właśnie z ulgą puścił
Sophie, kiedy nastąpił silny wybuch. Deski z grzechotem spadły na podłogę. Kalcyfer opadł na spód
paleniska, a Michael zanurkował do schowka na miotły. Sophie została sama, kiedy Hauru wpadł do
ś
rodka jak burza.
— Tego już za wiele, Sophie! — zawołał. — Ja tu mieszkam.
Ociekał wodą. Szkarłatno-szare ubranie zrobiło się czarno-brązowe. Z rękawów i włosów
skapywały wielkie krople.
Sophie spojrzała na kołek nad drzwiami, nadal przekręcony czarnym w dół. Panna Angorian,
pomyślała. Poszedł ją odwiedzić w zaczarowanym ubraniu.
— Gdzieś ty był? — zapytała.
Hauru kichnął.
— Stałem na deszczu. Nie twój interes — odparł ochryple. — Do czego miały służyć te
deski?
— Ja je zamocowałem — wyznał Michael, wyłaniając się ze schowka na miotły —
Wiedźma...
— Chyba myślisz, że nie znam własnego fachu — prychną z irytacją Hauru. —Rzuciem tyle
czarów zwodzących, że większość ludzi w ogóle nas nie znajdzie. Daję Wiedźmie trzy dni. Kalcyfer,
muszę się napić czegoś gorącego.
Kalcyfer wspinał się po szczapach drewna, ale kiedy Hauru podszedł do kominka, demon
znowu się skulił.
— Nie zbliżaj się! Jesteś mokry!— syknął.
— Sophie, proszę — mruknął Hauru.
Sophie bezlitośnie skrzyżowała ramiona na piersiach.
— A co z Lettie? — zapytała Sophie.
— Jestem przemoczony — poskarżył się Hauru. Potrzebuję czegoś ciepłego.
— A ja pytam: co z Lettie Kapeluszniczką? — powtórzyła Sophie
— Więc niech cię licho porwie! — warknął Hauru.
Otrząsnął się. Woda spłynęła z niego, tworząc równiutkie kółko na podłodze. Hauru wyszedł z
kręgu z suchymi, lśniącymi włosami, w szkarłatno-szarym ubraniu bez jednej plamki wilgoci, i ruszył
po rondel.
— Na tym świecie pełno jest kobiet z twardymi sercami, Michaelu — powiedział. — Bez
zastanowienia mogę wymienić trzy.
— A jedna to panna Angorian? — odgadła Sophie.
Hauru nie odpowiedział. Przez resztę poranka wyniośle ignorował Sophie, kiedy dyskutował o
przeniesieniu zamku z Michaelem i Kalcyferem. On naprawdę zamierza uciec, tak jak ostrzegałam
Króla, pomyślała Sophie, która siedziała i zszywała razem trójkąty powycinane ze srebrno-błękitnego
ubrania, Wiedziała, że musi jak najprędzej zdjąć z Hauru szkarłatno-szary strój.
— Myślę, że nie musimy przenosić wejścia w Porthaven — mówił Hauru. Wyczarował z
powietrza chusteczkę i wydmuchał nos z takim głośnym trąbieniem, że Kalcyfer zamigotał
niespokojnie. — Ale chcę przesunąć zamek daleko od wszystkich miejsc, gdzie stał przedtem, i
zamknąć wejście w Kingsburry.
Ktoś zapukał do drzwi. Sophie zauważyła, że Hauru podskoczył i obejrzał się równie
nerwowo, jak Michael. Żaden z nich nie otworzył. Tchórz! — pomyślała pogardliwie. Nie rozumiała,
dlaczego wczoraj zadała sobie tyle trudu dla Hauru.
— Chyba zwariowałam! — mruknęła do srebrno-błękitnego ubrania.
— Co z czarnym wejściem? — zapytał Michael, kiedy stukanie ucichło.
— Zostaje — oświadczył Hauru i pstryknięciem wyczarował sobie następną chusteczkę.
Ja myślę! — powiedziała w duchu Sophie. Za nim jest panna Angorian. Biedna Lettie!
Do południa Hauru wyczarowywał już kilka chusteczek. W rzeczywistości były to kwadraty
miękkiego papieru, jak zauważyła Sophie. Czamoksieżnik ciągle kichał. Głos mu zachrypi. Wkrótce
wyjmował z powietrza chusteczki całymi tuzinami. Popioły po zużytych chustkach piętrzyły się wokół
Kalcyfera.
— Och, dlaczego ,za każdym razem, kiedy się wybiorę do Walii, wracam z katarem! —
zachrypiał Hauru i wyczarował sobie całą paczkę kawałków ligniny.
Sophie prychnęła.
— Mówiłaś coś? — zagadnął Hauru.
— Nie, ale myślałam, że ludzie, którzy od wszystkiego uciekają, zasługują na najgorsze
przeziębienie — odparła Sophie.— A ktoś, kto zamiast wypełniać zadanie wyznaczone przez Króla,
idzie się zalecać w deszczu, powinien mieć pretensje tylko do siebie.
— Nie wiesz, co robię, pani Mądralińska — burknął Hauru. —Następnym razem dam ci listę,
zanim wyjdę. Właśnie że szukałem księcia Justyna. Wychodzę nie tylko po to, żeby się zalecać.
— Kiedy szukałeś? — zapytała Sophie.
— Och, jak nadstawiasz wielkie uszy i wyciągasz długi nos! — zachrypiał Hauru. —
Oczywiście szukałem tani, gdzie zniknął. Ciekawy byłem, co książę Justyn tutaj robił, skoro wszyscy
wiedzieli, że Sukman wyruszył na Pustkowie. Myślę, że ktoś mu sprzedał felerny czar szukający, bo
pojechał prosto do Fałdowej Doliny i kupił następny od pani Fairfax. Po drodze wstąpił do zamku,
gdzie Michael sprzedał mu następny czar szukający i zaklęcie maskujące...
Michael zakrył usta ręką.
— Więc człowiek w szarym mundurze to był książę Justyn? — wybełkotał.
— Tak, ale wcześniej o tym nie wspominałem — przyznał Hauru — bo Król mógłby
pomyśleć, że powinieneś mieć tyle rozumu, żeby sprzedać księciu następny bubel. Miałem przez to
wyrzuty sumienia. Sumienie. Zapamiętaj to słowo, pani Wścibska. Mam sumienie.
Hauru wyczarował następną paczkę chusteczek i sponad nich popatrzył gniewnie na Sophie
oczami, które zrobiły się czerwone i załzawione. Potem wstał.
— Jestem chory — oznajmił. — Idę do łóżka, gdzie może umrę. Żałośnie powlókł się na
schody.
— Pochowajcie mnie obok pani Pentstemmon — zachrypiał i zniknął w sypialni.
Sophie jeszcze gorliwiej przyłożyła się do szycia. Teraz miała okazję zabrać Hauru
szkarłatno-szary strój, zanim poczyni następne spustoszenia w sercu panny Angorian — chyba że
Hauru poszedł do łóżka w ubraniu, co było do niego podobne, zdaniem Sophie. Więc Hauru szukał
księcia Justyna, kiedy wybrał się do Górnej Fałdy i spotkał Lettie. Biedna dziewczyna! — pomyślała
Sophie, szybko przeszywając drobnym ściegiem pięćdziesiąty siódmy błękitny trójkąt. Zostało jeszcze
tylko czterdzieści. Wkrótce dał się słyszeć słaby głos Hauru:
— Niech mi ktoś pomoże! Umieram tutaj w zapomnieniu!
Sophie prychnęła. Michael przerwał pracę nad nowym zaklęciem i biegał po schodach w górę
i w dół. Zrobił się wielki ruch. Zanim Sophie zszyła następne dziesięć trójkątów, Michael zdążył
zanieść na górę cytrynę i miód, pewną szczególną książkę, syrop na kaszel, łyżkę do syropu, a potem
krople do nosa, tabletki na gardło, płyn do płukania gardła, pióro, papier, jeszcze trzy książki oraz
napar z kory wierzbowej. Tymczasem ludzie ciągle pukali do drzwi, aż Sophie podskakiwała, a
Kalcyfer migotał niespokojnie. Kiedy nikt nie otwierał, niektórzy dobijali się przez dobre pięć minut,
słusznie podejrzewając, ż stali zignorowani.
Tymczasem Sophie zaczęła się martwić stanem srebrno-niebieskiego stroju. Robił się coraz
mniejszy. Nie można zszyć takiej ilości trójkątów, żeby nie zebrać na szwach całkiem sporo materiału.
— Michael — zagadnęła Sophie, kiedy chłopiec znowu zbiegł spiesznie po schodach, bo
Hauru zażyczył sobie kanapkę z boczkiem. — Znasz jakiś sposób, żeby powiększyć małe ubranie?
— O tak odparł Michael. — To właśnie moje nowe zaklęcie... muszę tylko nad nim
popracować. Hauru chce sześć plasterków boczku do kanapki. Możesz poprosić Kalcyfera?
Sophie i demon wymienili znaczące spojrzenia.
— Myślę, że on wcale nie umiera — powiedział Kalcyfer.
— Dam ci skórki do zjedzenia, jeśli pochylisz głowę — obiecała Sophie, odkładając szycie.
Łatwiej było przekupić Kalcyfera, niż go zastraszyć.
Zjedli kanapki z boczkiem, ale Michael w połowie posiłku musiał pędzić na górę. Wrócił z
nowiną, że Hauru wysyła go do Market Chipping po kilka rzeczy, których potrzebuje do przesunięcia
zamku.
— Ale Wiedźma... czy to bezpieczne? — zatroskała się Sophie.
Michael oblizał z palców tłuszcz po boczku i zanurkował do schowka na miotły. Wyłonił się
w zakurzonym aksamitnym płaszczu narzuconym na ramiona. A raczej ze schowka wyszedł krzepki
mężczyzna z rudą brodą. Oblizał palce i odezwał się głosem Michaela:
— Hauru uważa, że w tym będę bezpieczny. To nie tylko przebranie, ale czar mylący.
Ciekawe, czy Lettie mnie pozna.
Postawny młodzieniec otworzył drzwi zielonym do dołu i wyskoczył na powoli sunące zbocze
wzgórza.
Zapanował spokój. Kalcyfer przygasi. Hauru widocznie zdawał sobie sprawę, że Sophie nie
zamierza koło niego skakać. Na górze było cicho. Sophie wstała i ostrożnie pokuśtykała do schowka
na miotły. Teraz miała szansę odwiedzić siostrę. Lettie na pewno jest bardzo nieszczęśliwa. Hauru
prawdopodobnie nie przyszedł do niej ani razu od tamtego dnia w sadzie. Mogło pomóc, gdyby
Sophie powiedziała, że uczucie wywołał zaczarowany strój. W każdym razie Lettie miała prawo
wiedzieć.
Siedmiomilowych butów nie było w schowku. Sophie nie wierzyła własnym oczom.
Przewróciła wszystko do góry nogami. Znalazła tylko zwykłe wiadra, miotły i drugi aksamit płaszcz.
— Niech go szlag trafi! — zaklęła. Hauru widocznie dopilnował, żeby już nigdy więcej go i
ś
ledziła. Wkładała wszystko z powrotem do schowka, kiedy ktoś znowu zapukał.
Sophie jak zwykle podskoczyła. Miała nadzieję, natręt sobie pójdzie, ale okazał się znacznie bardziej
uparty i jego poprzednicy. Pukał dalej — czy raczej rzucał się całym ciałem na drzwi, ponieważ
rozległo się donośne łup! łuk! łup! Wcale nie przestał po pięciu minutach.
Sophie spojrzała na drżące zielone płomyczki, bo tylko t widziała z Kalcyfera.
— Czy to Wiedźma?
— Nie — zaprzeczył Kalcyfer stłumionym głosem spomiędzy szczap. — Ktoś biegnie obok
nas. Całkiem szybko.
— Strach na wróble? — przeraziła się Sophie i na samą myśl serce jej podskoczyło w piersi.
— To ciało i krew — odparł demon i wysunął do kominka si zdziwioną twarz. — Nie wiem,
co to jest, ale bardzo chce wejść. Chyba nie ma złych zamiarów.
Ponieważ łup! łup! nie ustawało, doprowadzając Sophie najwyższej irytacji, postanowiła
otworzyć drzwi. Poza tym ciekawiło ją, kto tak się dobija. Trzymała jeszcze w ręku drugi aksamitny
płaszcz ze schowka na miotły, więc narzuciła go na ramiona, idąc do drzwi. Kalcyfer wytrzeszczył
oczy. Potem po pierwszy, odkąd go poznała, z własnej woli pochylił głowę. Spod kręconych zielonych
płomyków dobiegły salwy trzeszcząc śmiechu. Zastanawiając się, w co ją zmienił płaszcz, Sophie
otworzyła drzwi.
Ogromny chudy chart wskoczył pomiędzy czarne, zgrzytają ce bloki zamku i wylądował na
ś
rodku pokoju. Sophie zrzuciła płaszcz i cofnęła się gwałtownie Zawsze trochę się bała psów, a ten
wcale nie wyglądał nieszkodliwie. Stanął pomiędzy Sophie a drzwiami i gapił się na nią. Sophie
tęsknie spojrzała na skały i wrzosowiska przesuwające się za drzwiami i zastanawiała się, czy warto
wezwać na pomoc Hauru.
Pies zgiął jeszcze bardziej swój wygięty grzbiet i jakoś dźwignął się na chude tylne łapy.
Teraz prawie dorównywał wysokością Sophie. Sztywno wyciągnął przed siebie przednie łapy i znowu
się podźwignął. Potem, kiedy Sophie już otworzyła usta, żeby wrzasnąć do Hauru, stwór uczynił
wyraźnie ogromny wysiłek i przekształcił się w postać mężczyzny w zmiętym brązowym garniturze.
Miał rudawe włosy i bladą, nieszczęśliwą twarz.
— Przychodzę z Górnej Fałdy! — wydyszał ten człowiek pies. — Kocham Lettie... Lettie
mnie wysłała... płacze i bardzo nieszczęśliwa.. . wysłała mnie do ciebie... kazała mi zostać...
Zgiął się wpół i zaczął się zmieniać, zanim dokończył zdanie. Zaskowytał jak pies z rozpaczy
i wściekłości.
— Nie mów czarnoksiężnikowi! — zaskomlał i znowu stał się psem, tylko że z kędzierzawą
rudą sierścią.
Tym razem to był irlandzki seter. Pomachał frędzlastym ogonem i spojrzał błagalnie na
Sophie wielkimi oczami pełnymi żalu.
— O rety — mruknęła Sophie, zamykając drzwi — Masz spore kłopoty, przyjacielu. To ty
byłeś owczarkiem collie, tak? Teraz rozumiem, o co chodziło pani Fairfax. Wiedźma sama się prosi o
porządne lanie! Ale dlaczego Lettie cię tutaj przysłała? Jeśli nie chcesz, żebym powiedziała Hauru..
Pies zawarczał cicho na dźwięk tego imienia. Ale jednocześnie machał ogonem i patrzył
prosząco.
—No dobrze, nie powiem mu — obiecała Sophie.
Pies się uspokoił. Podreptał do kominka, zmierzył Kalcyfera nieufnym spojrzeniem i zwinął
się w rudy kłębek obok kraty paleniska.
— Kalcyfer, co ty na to? — zagadnęła Sophie.
— To zaczarowany człowiek — powiedział niepotrzebnie demon.
— Wiem, ale czy możesz zdjąć z niego czar? — zapytała Sophie.
Lettie pewnie usłyszała, jak wielu innych ludzi, że u Hauru pracuje teraz czarownica. Tego
psa koniecznie należało zmienić z powrotem w człowieka i odesłać do Górnej Fałdy, zanim Hauru
wstanie z łóżka i znajdzie go tutaj.
— Nie. Do tego muszę się połączyć z Hauru — odparł Kalcyfer.
— Więc sama spróbuję — oznajmiła Sophie.
Biedna Lettie! Hauru złamał jej serce, a jedyny poza nim konkurent to pies! Sophie położyła
rękę na okrągłym, miękkim łbie.
— Zmień się z powrotem w człowieka — rozkazała.
Powtórzyła to po wielekroć, ale tylko tyle wskórała, że pies głęboko zasnął, przytulony do jej
nóg. Pochrapywał i rzucał przez sen. Tymczasem z sypialni na piętrze zaczęły dochodzić bole jęki i
stękania. Sophie dalej mruczała do psa i nie zwracała uwagi na te odgłosy. Donośny, głuchy kaszel
przebrzmiał i zamilkł w kolejnym jęku. Sophie również to zignorowała. Po kaszlu nastąpiły grzmiące
kichnięcia, od których szyby dzwoniły w oknach i drzwi dygotały. Sophie trudniej przyszło je
zignorować, ale jakoś dała sobie radę. Tru-tu-tuuu! zatrąbił wydmuchiwany nos niczym fagot w
tunelu. Ponownie rozległ się kaszel urozmaicony jękami. Kichnięcia przeplatały się z kaszlem i
pojękiwaniem. Stopniowo odgłosy urosły do crescendo, kiedy Hauru jakimś cudem jednocześnie
kichał, prychał, wycierał nos, kaszlał i żałośnie pojękiwał. Drzwi grzechotały, belki w suficie drżały, a
jedno polano Kalcyfera stoczyło się z paleniska.
— No dobrze, dobrze, wiadomość dotarła! — burknęła Sophie i wrzuciła polano z powrotem
na ruszt. — Następny będzie zielony śluz. Kalcyfer, dopilnuj, żeby pies tutaj został.
Wdrapała się po schodach, gderając głośno:
— Ach ci czarnoksiężnicy! Myślałby kto, że żaden nigdy się nie przeziębił! No, o co chodzi?
— zapytała, wchodząc na brudny dywan sypialni.
— Umieram z nudów odparł — żałośnie Hauru. — Albo po prostu umieram.
Leżał wsparty na brudnych szarych poduszkach, nakryty czymś, co wyglądało jak
patchworkowa kołdra, tyle że koloru kurzu. Wyglądał dość marnie. Pająki, które tak lubił, pracowicie
tkały sieci na baldachimie nad jego głową. Sophie położyła mu rękę na czole.
— Masz lekką gorączkę — przyznała.
— Mam delirium — poprawił ją Hauru. — Czarne plamy latają mi przed oczami.
— To pająki — wyjaśniła. — Dlaczego nie wyleczysz się zaklęciem?
— Bo nie ma zaklęcia na katar — oświadczył Hauru smętnie. — Kręci mi się w głowie... albo
to pokój się kręci. Ciągle myślę warunkach klątwy Wiedźmy. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak
mnie przejrzała. Źle się stało, chociaż na razie te rzeczy, które są prawdziwe, to moja własna robota.
Sophie wróciła myślami do zagadkowego wiersza.
— Jakie rzeczy? Powiedz, czemu gasną zorze?
— Och, ja to wiem — odparł Hauru. — Czekam tylko na trzy rzeczy: syreny, korzeń
mandragory i krainę bez fałszu. Zostały trzy tygodnie, żeby wszystko się spełniło, a wtedy Wiedźma
mnie dostanie. Ale zjazd Klubu Rugby odbywa się w wigilię świętego Jana, więc przynajmniej tam
będę. Reszta zdarzyła się już dawno ternu.
— Czyli spadająca gwiazda i to, że nigdzie nie znajdziesz wiernej kobiety? — upewniła się
Sophie. — Nic dziwnego, skoro szukasz w ten sposób. Pani Pentstemmon mówiła mi, że schodzisz a
złą drogę. Nie myliła się, prawda?
— Koniecznie muszę pójść na jej pogrzeb — powiedział Hauru ze smutkiem. — Pani
Pentstemmon zawsze miała o mnie zbyt pochlebną opinię. Omamiłem ją swoim urokiem.
Łzy pociekły mu z oczu. Sophie nie wiedziała, czy Hauru naprawdę płacze, czy tylko łzawi od
kataru. Ale zauważyła, znowu się wykręcał.
— Mówiłam o tym, że rzucasz kobiety, jak tylko je w sobie rozkochasz — przypomniała. —
Dlaczego tak postępujesz?
Hauru wskazał drżącą ręką na baldachim.
— Dlatego kocham pająki. „Jeśli z początku ci się nie uda, próbuj, próbuj, próbuj dalej".
Ciągle próbuję — zapewnił z wielkim stu klem. — Ale sam to na siebie sprowadziłem, kiedy
zawarłem umowę przed laty, i już nie potrafię nikogo prawdziwie pokochać.
Teraz z oczu Hauru na pewno płynęły łzy. Sophie zmiękła
— No, no, nie trzeba płakać...
Za drzwiami rozległo się stąpanie. Sophie obejrzała się i baczyła, że człowiek-pies zwinnie
wsuwa się do sypialni. Wyciągnęła rękę i chwyciła pełną garścią jego rude futro, prze onana, że
przyszedł ugryźć Hauru. On jednak tylko oparł się o jej nogi, aż zatoczyła się na ścianę obłażącą z
farby.
— Co to? — zapytał Hauru.
— Mój nowy pies — odpowiedziała Sophie, mocno trzymając kędzierzawą sierść. Teraz,
oparta o ścianę, miała widok z okna sypialni. Powinno wychodzić na podwórze, ale zamiast tego
pokazywało schludny, kwadratowy ogródek z metalową dziecięcą huśtawką pośrodku. Zachodzące
słońce zapalało czerwone i niebieskie blaski w kroplach deszczu wiszących na huśtawce. Mari,
siostrzenica Hauru, przebiegła po mokrej trawie. Za nią szła Megan, siostra Hauru. Z pewnością
krzyczała, żeby Mari nie siadała na mokrej huśtawce, ale żaden dźwięk nie dochodził przez szybę.
— Czy to jest miejsce zwane Walią? — zapytała Sophie.
Hauru zaśmiał się i uderzył pięścią w kołdrę. Kurz wzbił się jak dym.
— Niech licho porwie tego psa! — zachrypiał czarnoksiężnik. — Założyłem się ze sobą, że
powstrzymam cię od podglądania p okno przez cały czas, dopóki tu będziesz!
— Czyżby? — mruknęła Sophie i puściła psa z nadzieją, że mocno ugryzie Hauru. Ale seter
uparcie popychał ją do drzwi. — Więc to była tylko gra? Powinnam się domyślić.
Hauru oparł się na szarych poduszkach, urażony i pokrzywdzony. –
— Czasami mówisz całkiem jak Megan powiedział z wyrzutem.
— Czasami rozumiem, czemu Megan taka się stała — odparła Sophie, wyganiając psa z
pokoju. Z głośnym trzaskiem zamknęła drzwi za kurzem, pająkami i widokiem ogrodu.
Rozdział 15
w którym Hauru idzie w przebraniu na pogrzeb
Sophie wróciła do szycia, a człowiek-pies zwinął się w kłębek na jej stopach. Chyba miał
nadzieję,
ż
e Sophie jakoś zdoła zdjąć zaklęcie, jeśli będzie się trzymał blisko niej. Kiedy potężny rudobrody
mężczyzna wpadł do pokoju, niosąc pudło z różnościami, zrzucił płaszcz i zmienił się w Michaela,
człowiek-pies wstał i zamerdał ogonem. Pozwolił, żeby Michael poklepał go po łbie i podrapał za
uszami.
— Mam nadzieję, że on zostanie — powiedział chłopiec. — Zawsze chciałem mieć psa.
Hauru usłyszał głos swojego ucznia. Zszedł owinięty w brązową patchworkową kołdrę.
Sophie przestała szyć i przezornie przytrzymała psa, ale ten jednak uprzejmie odniósł się do Hauru i
nawet dał mu się poklepać.
— No więc? — zachrypiał Hauru, wzbijając tumany kurzu, kiedy wyczarował jeszcze trochę
chusteczek.
— Mam wszystko — oznajmił Michael. — I naprawdę mi się poszczęściło. W Market
Chipping jest na sprzedaż pusty sklep. Przedtem sprzedawali tam kapelusze. Myślisz, że możemy tam
przenieść zamek?
Hauru usiadł na wysokim stołku, niczym rzymski senator odziany w togę, rozważając
propozycję. — Zależy, ile to kosztuje — powiedział. — Nawet mnie kusi, żeby tam
przemieścić wejście do Porthaven. Niełatwe zadanie, bo trzeba będzie przenieść Kalcyfera.
Porthaven jest tam, gdzie naprawdę jest Kalcyfer. Co ty na to, demonie?
— Przeniesienie mnie wymaga bardzo delikatnej operacji — odparł Kalcyfer, bledszy o kilka odcieni.
— Myślę, że powinieneś mnie tutaj zostawić.
Więc Fanny sprzedaje sklep, pomyślała Sophie, kiedy pozostała trójka dyskutowała o
przeprowadzce. A Hauru twierdził, że ma sumienie! Ale najbardziej intrygowało ją dziwne
zachowanie psa. Chociaż Sophie zapewniła go kilkakrotnie, że potrafi zdjąć czaru, jakoś nie chciał
odejść. I nie zamierzał ugryźć Hauru. Pozwolił, żeby Michael zabrał go na spacer na bagna w
Porthaven tego wieczoru i następnego ranka. Wyraźnie próbował się zadomowić.
— Na twoim miejscu siedziałabym w Górnej Fałdzie i czekała, aż Lettie odmieni swoje
uczucia — powiedziała Sophie do setera.
Przez cały następny dzień Hauru na przemian kładł się i wstawał z łóżka. Kiedy leżał, Michael
musiał ganiać tam i z powrotem po schodach. Kiedy wstawał, Michael musiał biegać za po zamku,
mierzyć odległości i mocować metalowe wsporniki we wszystkich rogach. W przerwach Hauru
zjawiał się spowity kołdrą i kłębami kurzu, żeby zadawać pytania i wygłaszać uwagi, głównie pod
adresem Sophie.
— Sophie, skoro pobieliłaś wszystkie znaki, które zrobiliśmy, kiedy wynaleźliśmy zamek,
może pamiętasz, gdzie były znaki w pokoju Michaela?
— Nie — odparła Sophie, przyszywając siedemdziesiąty błękitny trójkąt. — Nie pamiętam.
Hauru smutno pociągnął nosem i odszedł. Wkrótce znowu się pojawił.
— Sophie, gdybyśmy przejęli ten sklep z kapeluszami, czym moglibyśmy handlować?
Sophie stwierdziła, że do końca życia ma dosyć kapeluszy.
— Na pewno nie kapeluszami — oświadczyła. — Można kupić sklep, ale nie firmę.
— Skieruj swój diabelski umysł na tę sprawę — polecił Hauru. — Albo nawet pomyśl, jeśli
potrafisz.
I znowu pomaszerował na górę.
Pięć minut później zszedł z powrotem.
— Sophie, masz jakieś wymagania co do innych wejść? Gdzie chciałabyś mieszkać?
Sophie natychmiast pomyślała o siedzibie pani Fairfax.
— Najchętniej w ładnym domu z mnóstwem kwiatów — odparła.
— Rozumiem — zachrypiał Hauru i ruszył na górę. Następnym razem pojawił się ubrany.
Sophie nie zwróciła na niego uwagi, dopóki nie włożył aksamitnego płaszcza, którego przedtem
używał Michael. Zmienił się w bladego, kaszlącego, rudobrodego mężczyznę z dużą czerwoną chustką
przyłożoną do nosa. Wtedy zrozumiała, że Hauru wychodzi.
— Pogorszy ci się — ostrzegła.
— Więc umrę i wszyscy będziecie mnie żałować — oświadczył rudobrody mężczyzna,
przekręcił kołek zielonym na dół i wyszedł. Przez następną godzinę Michael miał czas, żeby
popracować nad swoim zaklęciem. Sophie doszła aż do osiemdziesiątego czwartego trójkąta. Potem
rudobrody mężczyzna wrócił Zrzucił aksamitny płaszcz i stał się Hauru, kaszlącym jeszcze bardziej
niż przedtem i jeszcze bardziej, o ile to możliwe, użalającym się nad sobą.
— Kupiłem sklep — oznajmił. — Tam jest przydatna szopa na tyłach i obok dom, więc
wziąłem wszystko. Chociaż nie jestem, pewien, ile zapłacę za całość.
— A te pieniądze, które dostaniesz, jeśli znajdziesz księcia Justyna? — podsunął Michael.
— Zapominasz, że przeprowadzamy tę operację, żeby nie szukać księcia Justyna —
zachrypiał Hauru — musimy zniknąć.
Kaszląc, poszedł na górę do łóżka, gdzie wkrótce zaczął kichać tak, aż trzęsły się belki w
suficie. Michael musiał zostawić swoje zaklęcie i pędzić na górę. Sophie też zamierzała się
pofatygować, tylko że człowiek-pies ciągle zastępował jej drogę. Kolejna dziwna cecha jego
zachowania: nie chciał, żeby Sophie coś robiła dla Hauru. Sophie uznała, ze to całkiem zrozumiałe.
Zaczęła osiemdziesiąty piąty trójkąt.
Michael wesoło zbiegł ze schodów i znowu zabrał się do pracy nad zaklęciem. Był taki
uszczęśliwiony, że przyłączył się do piosenki Kalcyfera o rondlach i rozmawiał z czaszką całkiem jak
Sophie.
— Zamieszkamy w Market Chipping — poinformował czaszkę. — Codziennie będę mógł
odwiedzać moją Lettie.
— Dlatego podsunąłeś Hauru propozycję kupna sklepu? — zapytała Sophie, nawlekając nitkę.
Doszła już do osiemdziesiątego dziewiątego trójkąta.
— Tak — potwierdził radośnie Michael. — Lettie mi o tym powiedziała, kiedy nie
wiedzieliśmy, czy się jeszcze zobaczymy. A ja jej na to...
Przerwał mu Hauru, który zwlókł się ze schodów omotany kołdrą.
— Ostatni raz tu schodzę — wychrypiał. — Zapomniałem przekazać, że pogrzeb pani
Pentstemmon odbędzie się jutro w jej posiadłości niedaleko Porthaven i potrzebuję czystego ubrania.
Wyciągnął spod kołdry szkarłatno-szary strój i upuścił na kolana Sophie.
— Zajmujesz się nie tym ubraniem — powiedział do niej. — To ubranie lubię o wiele
bardziej, ale nie mam energii, żeby samemu go wyczyścić.
— Przecież nie musisz iść na pogrzeb — odezwał się Michael z niepokojem.
— Uważam to za swój obowiązek — oświadczył Hauru. — Pani Pentstemmon zrobiła ze
mnie czarnoksiężnika. Muszę okazać jej szacunek.
— Ale przecież ci się pogorszyło — zaprotestował Michael.
— Sam się do tego doprowadził — burknęła Sophie. — Wstaje i łazi nie wiadomo gdzie.
Hauru natychmiast przybrał najbardziej szlachetny wyraz twarzy.
— Nic mi nie będzie wychrypiał. — Muszę tylko unikać morskiego wiatru. Posiadłość
Pentstemmonów to ponure miejsce. Wszystkie drzewa gną się na boki i kilometrami nie ma żadnego
schronienia.
Sophie wiedziała, że próbował wzbudzić współczucie. Prychnęła.
— A co z Wiedźmą? — zapytał Michael.
Hauru zakaszlał żałośnie.
— Pójdę w przebraniu, prawdopodobnie jako drugi trup — oznajmił i powlókł się z powrotem
na schody.
— Więc potrzebujesz całunu, nie ubrania — zawołała za nim Sophie.
Hauru nie odpowiedział, a ona dała mu spokój. Miała teraz w ręku zaczarowane ubranie, więc
nie mogła zmarnować okazji. Wzięła nożyczki i pocięła szkarłatno-szary strój na siedem nierównych,
postrzępionych kawałków To powinno zniechęcić Hauru do tego ubrania. Potem zabrała się do
ostatnich trójkątów srebrno-błękitnego odzienia. Głównie skupiła się na małych kawałkach wokół
szyi. Strój istotnie zrobił się dużo mniejszy. Wydawał się o numer za mały nawet na pazia pani
Pentstemmon.
— Michael — powiedziała Sophie. — Pospiesz się z tym zaklęciem. To pilne.
— Już niedługo — obiecał chłopiec.
Pół godziny później odkreślił po kolei wszystkie pozycje z listy i oznajmił, że chyba jest
gotowy. Podszedł do Sophie, niosąc miseczkę z odrobiną zielonego proszku na dnie.
— Gdzie chcesz tego użyć?
— Tutaj — odparła Sophie, przegryzając ostatnią nitkę.
Odsunęła na bok śpiącego człowieka-psa i starannie rozłożyła na podłodze dziecięce ubranko.
Michael ostrożnie przechylił miseczkę i posypał proszkiem każdą część ubrania. Potem oboje czekali
z niepokojem. Upłynęła chwila. Michael westchnął z ulgą. Garnitur powoli się rozszerzał. Patrzyli, jak
się powiększa coraz bardziej. Sophie musiała dalej odsunąć człowieka-psa, żeby zrobić więcej
miejsca.
Po pięciu minutach uznali, że garnitur znowu osiągnął rozmiar Hauru. Michael podniósł go i
starannie strzepnął resztę proszku do kominka. Kalcyfer warknął i strzelił wysokim płomieniem.
Człowiek-pies podskoczył przez sen.
— Uważaj! — ostrzegł demon.— To było mocne. Sophie zabrała ubranie i cichutko
pokuśtykała na schody. Hauru spał na szarych poduszkach, a pająki gorliwie tkały wokół niego nowe
sieci. We śnie wyglądał smutno i szlachetnie. Sophie podeszła do okna, żeby położyć ubranie na starej
skrzyni, przekonując samą siebie, że nie powiększył się, odkąd go wzięła do ręki.
— Zresztą jeśli przez niego nie pójdziesz na pogrzeb, to żadna strata — mruknęła i wyjrzała
przez okno.
Słońce stało nisko nad schludnym ogródkiem. Duży, ciemny mężczyzna entuzjastycznie
rzucał czerwoną piłeczkę do Neila, kuzyna Hauru, który stał z miną cierpliwego męczennika,
trzymając kij. Mężczyzna wyglądał na ojca Neila.
— Znowu podglądasz — powiedział nagle Hauru za plecami Sophie.
Zawstydzona, odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że Hauru tylko częściowo się rozbudził.
— „Strzec się zawistników gniewu"... to już przeszłość — mamrotał. — Kocham Walię, ale bez
wzajemności. Megan mi zazdrości, bo jest szanowaną osobą, a ja nie. — Potem trochę bardziej
przytomnie zapytał: — Co ty tu robisz?
— Przyniosłam ci ubranie — wyjaśniła Sophie i pospiesznie wyszła z sypialni.
Hauru widocznie znowu zasnął, bo nie pojawił się więcej tego wieczoru. Następnego ranka,
kiedy Michael i Sophie wstali, czarnoksiężnik wciąż nie dawał znaku życia. Oboje chodzili na
palcach, żeby go nie obudzić. Wcale im się nie podobało, że wybiera się na pogrzeb pani
Pentstemmon. Michael zabrał człowieka-psa i wymknął się na spacer po wzgórzach. Sophie cichutko
przygotowywała śniadanie z nadzieją, że Hauru zaspał. Nadal się nie pokazywał, kiedy Michael
wrócił. Człowiek-pies umierał z głodu. Sophie i Michael szukali w szafie czegoś do jedzenia dla psa,
kiedy usłyszeli, że Hauru wolno schodzi z piętra.
— Sophie — rozległ się jego oskarżycielski głos.
Czarnoksiężnik stanął w otwartych drzwiach, które przytrzymywał ramieniem całkowicie
ukrytym w ogromnym srebrno-błękitnym rękawie. Stopami przydeptywał poły gigantycznej srebrno-
błękitnej marynarki. Drugie ramię nie miało szans dosięgnąć do drugiego olbrzymiego rękawa. Sophie
widziała zarys tego ramienia, gestykulującego pod obszernymi fałdami kołnierza. Całe schody za
Hauru zajmował srebrno-błękitny strój, ciągnący się aż do sypialni.
— O rany! — jęknął Michael. — Hauru, to moja wina, bo...
— Twoja wina? Brednie! — warknął Hauru. — Potrafię wyczuć a kilometr rękę Sophie. A
tego ubrania jest kilka kilometrów. Kochana Sophie, gdzie moje drugie ubranie?
Sophie pospiesznie przyniosła kawałki szkarłatno-szarego stroju ukryte w schowku na miotły.
Hauru obejrzał szczątki.
— No, to już coś — stwierdził. — Bałem się, że będzie za ma żeby go zobaczyć gołym
okiem. Dawaj tu wszystkie siedem kawałków. Sophie wyciągnęła do niego kłębek szkarłatno-szarych
ś
cinków. Hauru z trudem wyplątał rękę ze zwojów srebrno-błękitnego rękawa i przesunął ją przez
pustą przestrzeń pomiędzy dwoma ogromnymi ściegami. Odebrał tobołek od Sophie.
— Teraz zamierzam się przygotować do pogrzebu — oznajmił. — Proszę, oboje
powstrzymajcie się przez pewien czas od robienia czegokolwiek. Widzę, że Sophie jest w szczytowej
formie, ale chciałbym, żeby ten pokój zachował obecne rozmiary do mojego powrotu.
Z godnością skierował się do łazienki, brodząc w srebrno-błękitnych zwojach. Reszta
garnituru ciągnęła się za nim z szelestem, stopień po stopniu. Kiedy Hauru wszedł do łazienki,
większość marynarki znalazła się już na podłodze, a na schodach ukazały się spodnie. Hauru
przymknął drzwi i zaczął wciągać ubranie do środka obiema rękami. Sophie, Michael i człowiek-pies
patrzyli, jak kolejne metry srebrno-błękitnej tkaniny suną po podłodze, miejscami ozdobione srebrnym
guzikiem wielkości młyńskiego kamienia i połączone ogromnymi, regularnymi ściegami jakby z
okrętowej liny.
— Chyba coś pokręciłem z tym zaklęciem — przyznał Michael, kiedy ostatni gigantyczny
półokrągły rąbek zniknął za drzwiami łazienki.
— Już on ci o tym przypomniał! — zatrzeszczał Kalcyfer. — Następne polano, proszę.
Michael dołożył Kalcyferowi polano. Sophie nakarmiła człowieka-psa. Żadne jednak nie
odważyło się zrobić nic więcej, tylko zjedli chleb z miodem na śniadanie i czekali, aż Hauru wyjdzie z
łazienki.
Wynurzył się po dwóch godzinach, w obłoku zaklęć pachnących werbeną. Cały na czarno.
Miał czarne ubranie, czarne buty i włosy też czarne, z takim samym błękitnym połyskiem, jak u panny
Angorian. Kolczyk w uchu zmienił się w długi dżetowy wisiorek. Sophie zastanawiała się, czy zmienił
kolor włosów na cześć starej nauczycielki. Przyznała rację pani Pentstemmon, że z czarnymi włosami
było mu do twarzy. Lepiej pasowały do jego szklistozielonych oczu. Ale bardzo ją ciekawiło, który
strój zmienił się w czarne ubranie.
Hauru wyczarował sobie czarną chusteczkę higieniczną i wydmuchał nos. Szyba w oknie
zabrzęczała. Hauru wziął ze stołu kromkę chleba z miodem i kiwnął na człowieka-psa. Seter popatrzył
na niego z powątpiewaniem.
— Chcę tylko cię mieć na oku — zachrypiał Hauru, wciąż mocno zaziębiony. — Do nogi,
piesku.
Pies niechętnie wypełznął na środek pokoju. Hauru dodał:
— Nie znajdziesz mojego drugiego ubrania w łazience, pani Wścibska. Już nigdy nie tkniesz
moich ubrań.
Sophie przestała się skradać w stronę łazienki. Hauru obszedł dokoła człowieka-psa, na
zmianę jedząc chleb z miodem i wycierając nos.
— Co myślicie o takim przebraniu? — zagadnął.
Rzucił czarną chusteczką w Kalcyfera i opadł na czworaki. Jeszcze w powietrzu zaczął się
zmieniać. Zanim dotknął podłogi, stał się kędzierzawym rudym seterem.
Całkowicie zaskoczony człowiek-pies instynktownie zjeżył sierść na grzbiecie, położył uszy
po sobie i zawarczał. Hauru go naśladował — albo czuł to samo. Dwa identyczne psy krążyły dokoła
siebie, warczały, szczerzyły zęby, jeżyły sierść i gotowały się do walki.
Sophie złapała za ogon tego, którego uważała za człowieka-psa. Michael chwycił tego,
którego uważał za swojego mistrza. Hauru pospiesznie zmienił się z powrotem. Wysoka czarna postać
wyrosła przed Sophie, która puściła tylną połę ubrania Hauru. Człowiek-pies usiadł na stopach
Michaela z tragicznym wyrazem pyska.
— Dobrze — stwierdził Hauru. — Skoro oszukałem drugiego psa, mogę oszukać wszystkich.
Nikt na pogrzebie nie zwróci uwagi na bezpańskie psisko, które podnosi lapę przy nagrobkach.
Podszedł do drzwi i przekręcił kołek niebieskim na dół.
— Zaczekaj chwilę! — zawołała Sophie. — Skoro idziesz na pogrzeb jako rudy seter, po co
się przebierałeś na czarno?
Hauru zadarł podbródek i zrobił szlachetną minę.
— Z szacunku dla pani Pentstemmon — wyjaśnił. — Ona lubiła dbałość o szczegóły.
Wyszedł na ulicę w Porthaven.
Rozdział 16
w którym jest mnóstwo czarów
Upłynęło kilka godzin. Człowiek-pies znowu był głodny. Michael i Sophie postanowili też coś
zjeść. Sophie podeszła do Kalcyfera z patelnią.
— Czemu dla odmiany nie zjecie chleba z serem? — burknął Kalcyfer.
Pochylił jednak głowę. Sophie właśnie ustawiała patelnię na wijących się zielonych
płomieniach, kiedy znikąd dobiegł ochrypły glos Hauru:
— Przygotuj się, Kalcyfer! Ona mnie znalazła!
Kalcyfer skoczyl w górę. Patelnia spadła Sophie na kolana.
— Musicie zaczekać! — ryknął Kalcyfer.
Buchnął wysokim, oślepiającym płomieniem. Niemal jednocześnie z głośnym, gardłowym
warkotem rozmazał się na tuzin płonących sinych twarzy, jakby ktoś nim gwałtownie potrząsał.
— To chyba znaczy, ze oni walczą— szepnął Michael.
Sophie possała oparzony palec i drugą ręką zebrała plastry boczku ze spódnicy. Kalcyfer
miotał się w kominku na wszystkie strony. Jego rozmazane twarze pulsowały, przechodząc od
ciemnego granatu do jasnego błękitu, potem prawie do bieli. Raz miał mnóstwo pomarańczowych
oczu, po chwili rzędy źrenic srebrzystych jak gwiazdy. Sophie nigdy nie widziała niczego podobnego.
Coś przeleciało nad nią ze świstem i z hukiem, od którego zatrząsł się cały pokój. Drugie coś
pędziło za nim z przeciągłym, przeraźliwym rykiem. Kalcyfer zrobił się prawie czarny. Sophie
zapiekła skora od odbitej magii.
Michael rzucił się do okna.
— Są całkiem blisko!
Sophie pokuśtykała za chłopcem. Burza magii ogarnęła połowę rzeczy w pokoju. Czaszka
kłapała szczękami tak mocno, że kręciła się w kółko. Paczki podskakiwały. Proszki kipiały w słojach.
Książka spadła ciężko z półki i leżała otwarta na podłodze, przewracając stronice w przód i w tył. W
jednym końcu pokoju pachnąca para buchała z łazienki; w drugim gitara Hauru brzdąkała fałszywie,
nie do taktu. A Kalcyfer miotał się coraz gwałtowniej.
Michael włożył czaszkę do zlewu, żeby od tego kłapania nie spadla ze stołu. Potem otworzył
okno i wychylił się jak najdalej. Coś się działo, ale jak na złość tuż poza zasięgiem wzroku. Ludzie w
domach naprzeciwko wyglądali zza drzwi i okien, pokazując coś w górze. Sophie i Michael pobiegli
do schowka na miotły, gdzie każde chwyciło aksamitny płaszcz i narzuciło na ramiona. Sophie złapała
ten, który zmieniał w rudobrodego mężczyznę. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego Kalcyfer śmiał się
z niej, gdy wcześniej włożyła drugi płaszcz. Michael stał się koniem. Ale nie miała czasu na śmiech.
Otworzyła drzwi i wybiegła na ulicę razem z człowiekiem-psem, który zadziwiająco spokojnie
przyjmował tę sytuację. Michael pokłusował za nimi ze stukotem kopyt i zostawił Kalcyfera
przeskakującego od granatu do bieli.
Na ulicy tłoczyli się ludzie patrzący w gorę. Nikt nie zwracał uwagi na takie rzeczy, jak konie
wychodzące z domu. Sophie i Michael też zadarli głowy zobaczyli ogromną czarną chmurę kotłującą
się tuż nad wierzchołkami kominów. Chmura wirowała z olbrzymią szybkością. Białe błyski,
przeszywały jej mroczne wnętrze. Lecz niemal w tej samej chwili, kiedy Sophie z Michaelem
podnieśli wzrok, zbitek magii przybrał kształt mglistego kłębowiska walczących wężów. Potem
rozdarł się na dwoje z odgłosem zażartej kociej bojki. Jedna część, wrzeszcząc przeraźliwie umknęła
ponad dachami w stronę morza, druga z rykiem rzuciła się w pościg.
Niektórzy wrócili wtedy do domów. Sophie i Michael przyłączyli się do grupki
odważniejszych, którzy zeszli po stromych zboczach na nabrzeże. Tam chyba wszyscy doszli do
wniosku, że najlepszy widok rozciąga się z muru otaczającego przystań. Sophie też pokuśtykała na
mur, ale nawet nie musiała wysuwać się spoza szopy zarządcy portu. Dwie chmury wisiały nad
morzem, po drugiej stronie muru, jedyne na pogodnym błękitnym niebie, wyraźnie widoczne. Równie
wyraźnie było widać ciemną plamę sztormu szalejącego na morzu pomiędzy chmurami, gdzie
wzbijały się olbrzymie spienione bałwany. Jakiś pechowy statek dostał się w sztormowy wir. Maszty
kołysały się w przód i w tył. Fontanny wody tłukły o burty ze wszystkich stron. Załoga rozpaczliwie
próbowała zwinąć żagle, ale co najmniej jeden został poszarpany na fruwające szare strzępy.
— Nie mogą uważać na statek?! — rzucił ktoś z oburzeniem.
Potem wiatr i sztormowy fale uderzyły w mur przystani. Spieniona woda przelała się górą i
ś
miałkowie na murze czym prędzej zawrócili tłumnie na nabrzeże, gdzie zakotwiczone statki szarpały
się na cumach. Wśród tego zamieszania rozlegało się wysokie, gniewne zawodzenie. Sophie
wystawiła twarz na wiatr za szopą, skąd dochodziły glosy. Okazało się, że rozszalała magia nie tylko
wzburzyła morze i porwała pechowy statek. Jakieś mokre, śliskie z wyglądu damy o rozpuszczonych
zielono-brązowych włosach wczołgiwały się na mur przystani, krzycząc i wyciągając długie ramiona
do innych zawodzących dam, które unosiły się na morskich falach. Każda miała rybi ogon zamiast
nóg.
— A niech to! — zawołała Sophie. — Syreny z klątwy!
A zatem pozostały jeszcze tylko dwie niemożliwe rzeczy do spełnienia.
Sophie podniosła wzrok na chmury. Hauru klęczał na lewej, znacznie większej i bliższej.
Wciąż byt ubrany na czarno. Co typowe dla niego, oglądał się przez ramie na przerażone syreny. Gapil
się, jakby wcale nie pamiętał, ze należał do klątwy.
— Uważaj na Wiedźmę! — wrzasnął koń stojący obok Sophie.
Wiedźma pojawiła się nagle na chmurze po prawej stronie, w rozwianej szacie barwy
płomienia, z rozpuszczonymi rudymi włosami i ramionami wzniesionymi wysoko, żeby przywołać
więcej magii. Kiedy Hauru odwrócił się i spojrzał na nią, opuściła ręce. Z chmury Hauru wystrzeliła
fontanna różanego płomienia. Fala żaru przeszła przez zatokę, kamienny mur zaczął parować.
— Uff, mało brakowało! — wykrztusił koń.
Hauru stal na rozkołysanym, niemal tonącym statku w dole. Wyglądał jak niewielka czarna
figurka, opierająca się o przechylony główny maszt. Pomachał bezczelnie do Wiedźmy, dając jej znać,
ze spudłowała. Wiedźma natychmiast go spostrzegła. Razem z chmurą błyskawicznie zmieniła się w
drapieżnego czerwonego ptaka, gwałtownie pikującego na statek.
Statek znikł. Syreny wydały żałosny śpiewny okrzyk. Tam, gdzie przedtem unosił się statek,
pieniły się wzburzone fale. Lecz ptak pikował zbyt szybko, żeby się zatrzymać. Wpadł do morza z
donośnym pluskiem.
Wszyscy na nabrzeżu zaczęli wiwatować.
— Wiedziałem, że to nie jest prawdziwy statek! — powiedział ktoś za plecami Sophie.
— Tak, to na pewno była iluzja — przyświadczył mądrze koń.
Fala wywołana upadkiem ptaka dotarta do muru, zanim jeszcze Michael skończył mówić.
Sześciometrowa zielona góra wody gładko przelała się na drugą stronę, zagarnęła wrzeszczące syreny
z powrotem do zatoki, zakołysała gwałtownie każdym zacumowanym statkiem i uderzyła spienionym
wirem o ściany szopy. Z boku konia wysunęła się ręka i pociągnęła Sophie w stronę nabrzeża. Sophie
zachłysnęła się i potknęła w szarej wodzie, sięgającej kolan. Człowiek-pies pobiegł za nimi w
podskokach, mokry po same uszy. Zaledwie dotarli na nabrzeże, a łodzie w żaglówce zdążyły się
wyprostować, kiedy przez mur przewaliła się druga wodna nawałnica Z gładkiej zielonej toni
wyprysnął potwór. Długi, czarny, pazurzasty stwór, na wpół kot, na wpół lew morski, pomknął po
murze w kierunku nabrzeża. Następny, równie długi i niski, ale bardziej łuskowaty, wyskoczył z fali,
kiedy rozbiła się w zatoce, i popędził za pierwszym potworem.
Wszyscy zrozumieli, że walka jeszcze się nie skończyła. Pospiesznie, z chlupotem cofnęli się
pod osłonę budynków nabrzeżu. Sophie potknęła się o linę, potem o próg domu. Koń znowu wysunął
ramię i podtrzymał ją, kiedy dwa potwory śmignęły obok w rozbryzgach słonej wody. Kolejna fala
przewaliła się przez mur i znów wyskoczyły z niej dwie kreatury. Wyglądały niemal identycznie jak
pierwsze. Następny przyniósł dwa następne potwory.
— Co się dzieje? — pisnęła Sophie, kiedy trzecia para przebiegła obok, wstrząsając
kamieniami nabrzeża.
— Iluzje — odezwał się głos Michaela z wnętrza konia. — Niektóre. Oboje próbują oszukać
się nawzajem, żeby ścigać nie tego, co należy.
— Kto jest kto? — zapytała Sophie.
— Nie mam pojęcia odparł koń.
Gapiowie przerazili się potworów. Wielu wróciło do domu. Inni wskakiwali na rozkołysane
statki, żeby wyprowadzić je z przystani. Sophie i Michael dołączyli do najbardziej wytrwałych
widzów, którzy ruszyli za potworami przez ulice Porthaven. Najpierw szli za strumieniem morskiej
wody, potem za wielkimi, mokrymi odciskami łap, wreszcie za białymi rysami i zadrapaniami
wyżłobionymi w bruku przez pazury stworów. Te ślady wyprowadziły tropicieli za miasto, na bagna,
gdzie kiedyś Sophie z Michaelem ścigali spadającą gwiazdę.
Teraz, na płaskim terenie, widzieli już wszystkie sześć potworów jako podskakujące czarne
plamki w oddali. Tłum rozproszył się nierównym szeregiem na skraju bagna. Ludzie gapili się z
nadzieją, że zobaczą coś więcej, i jednocześnie obawiali się tego, co mogą zobaczyć. Po chwili
widzieli już tylko puste bagniska. Nic się nie działo. Kilka osób odwróciło się, żeby odejść, a wtedy
pozostali krzyknęli:
— Patrzcie!
Kula bladego ognia leniwie unosiła się w oddali. Musiała być ogromna. Grzmot, który jej
towarzyszył, dotarł do obserwatorów dopiero wtedy, kiedy kula zmieniła się w rosnącą kolumnę
dymu. Ludzie skrzywili się od głuchego huku. Patrzyli, jak dym się rozwiewa, aż zakryły go bagienne
mgły. Wkrótce zapanował spokój. Wiatr szeleścił w bagiennych chwastach, ptaki nieśmiało podjęły
swój śpiew mieszkańcy Porthaven.
— Pewno wykończyli się nawzajem — stwierdzili wytrwali.
Tłum stopniowo rozpadł się na pojedyncze postacie, spieszące z powrotem do porzuconych
zajęć.
Sophie i Michael czekali aż do momentu, kiedy nie mieli już wątpliwości, że wszystko się
skończyło. Potem wolno ruszyli z powrotem do miasta. Żadne nie miało ochoty rozmawiać. Tylko
człowiek-pies wydawał się szczęśliwy. Biegł przodem w radosnych podskokach, jakby myślał, że
Hauru na pewno zginął. Był w tak świetnym nastroju, że kiedy skręcili w ulicę, gdzie stał dom Hauru,
zaszczekał wesoło na widok bezpańskiego kota i rzucił się za nim w pościg. Gnał z werwą i zapałem
aż do drzwi zamku, gdzie kot odwrócił się i spiorunował wzrokiem prześladowcę.
— Odczep się! — miauknął. — Tylko tego mi brakowało!
Pies cofnął się zawstydzony.
Michael pogalopował do drzwi, łomocząc kopytami.
— Hauru! — wykrzyknął.
Kot skurczył się do rozmiarów kociątka i zrobił bardzo żałosną minę.
— A wy oboje wyglądacie śmiesznie! — oświadczył. — Otwórz drzwi. Padam ze zmęczenia.
Sophie posłusznie wykonała polecenie i kot wśliznął się d środka. Ruszył do kominka, gdzie
Kalcyfer migotał słabiutkim niebieskim płomykiem i z wysiłkiem oparł przednie łapki na siedzeniu
fotela. Potem powoli przemienił się w Hauru, zgiętego wpół.
— Zabiłeś Wiedźmę? — zapytał niecierpliwie Michael, który zdjął płaszcz i znowu stał się
sobą.
— Nie — stęknął Hauru. — Obrócił się i opadł na fotel, rzeczywiście mocno wyczerpany. —
Do tego wszystkiego jeszcze przeziębienie! — zachrypiał. — Sophie, na litość, zdejmij tę okropną
rudą brodę i znajdź w szafie butelkę brandy... chyba że sama ją wypiłaś albo zmieniłaś w terpentynę.
Sophie zrzuciła z ramion płaszcz, znalazła brandy i kieliszek. Hauru łyknął pierwszą porcję
alkoholu jak wodę. Potem nalał po raz drugi i zamiast wypić, ostrożnie wylał trunek kropla po kropli
na Kalcyfera. Demon błysnął, zaskwierczał i trochę odżył. Hauru nalał sobie trzeci kieliszek i oparł się
wygodnie, sącząc brandy.
— Przestańcie się gapić! — zażądał. — Nie wiem, kto wygrał. Ogromnie trudno się dobrać do
Wiedźmy. Ona polega głównie na swoim ogniowym demonie i trzyma się z daleka od kłopotów. Ale
chyba daliśmy jej do myślenia, co, Kalcyfer?
— Jest stary — zasyczał Kalcyfer słabym głosem spod drewna. — Ja jestem silniejszy, ale on
wie rzeczy, o jakich nie mam pojęcia. Wiedźma ma swojego demona od stu lat. Prawie mnie zabił! —
Syczał przez chwilę, potem wspiął się wyżej na polana i burknął: — Mogłeś mnie uprzedzić!
— Uprzedzałem, ty stary oszuście! — odparł Hauru ze znużeniem. — Wiesz tyle, ile ja.
Leżał, popijając brandy, a Michael tymczasem znalazł chleb i kiełbasę. Posiłek dodał sił
wszystkim, może oprócz człowieka-psa, który położył uszy po sobie, odkąd Hauru wrócił. Kalcyfer
zapłonął mocniej i wyglądał już jak zwykle.
— To na nic! — oświadczył Hauru i dźwignął się na nogi.
— Posłuchaj uważnie, Michael. Wiedźma wie, że jesteśmy w Porthaven. Teraz musimy nie
tylko przesunąć zamek i wejście w Kingsburry. Trzeba przenieść Kalcyfera do tego domu obok sklepu
z kapeluszami.
— Przenieść mnie? — zatrzeszczał Kalcyfer, lazurowy ze strachu.
— Właśnie — potwierdził Hauru. — Masz wybór pomiędzy Wiedźmą a Market Chipping.
Tylko nie utrudniaj.
— Co za los! — jęknął Kalcyfer i zanurkował na spód paleniska.
Rozdział 17
w którym ruchomy zamek przesuwa dom
Hauru zabrał się do roboty tak energicznie, jakby właśnie wrócił z tygodniowego urlopu.
Gdyby Sophie nie widziała, nigdy by nie uwierzyła, że przed godziną stoczył wyczerpujący magiczny
pojedynek. Razem z Michaelem uganiali się po domu, wykrzykiwali do siebie liczby i rysowali
dziwne znaki w miejscach, gdzie wcześniej zamocowali metalowe wsporniki. Oznaczyli kredą każdy
kąt, włącznie z podwórzem. Klitka Sophie pod schodami i sufit łazienki o nieregularnym kształcie
sprawiły im sporo kłopotów Sophie i człowiek-pies czuli się jak intruzi, odsuwani to w jedną, to w
drugą stronę, a w końcu całkowicie zepchnięci pod ścianę, żeby Michael mógł na czworakach
narysować na podłodze pięcioramienną gwiazdę wewnątrz okręgu.
Michael właśnie strzepywał z kolana kurz i kredę, kiedy wszedł Hauru, cały ubrudzony
wapnem do bielenia ścian. Sophie i człowiek-pies znowu musieli usunąć się pod ścianę, bo teraz z
kolei Hauru pełzał na czworakach i stawiał dziwne znaki wewnątrz i dookoła gwiazdy i okręgu.
Sophie i seter usiedli na schodach. Człowiek-pies drżał. Chyba nie lubił magii.
Hauru i Michael wybiegli na podwórze. Hauru wrócił biegiem.
— Sophie! — krzyknął. — Szybko! Co będziemy sprzedawać w tym sklepie?
— Kwiaty — odpowiedziała Sophie, myśląc o pani Fairfax.
— Doskonale — pochwalił Hauru i pospiesznie wrócił do drzwi z pędzelkiem i puszką farby.
Starannie przemalował niebieską kropkę na żółto. Znowu zanurzył pędzel, który tym razem
zrobił się purpurowy. Hauru przemalował zieloną kropkę. Za trzecim razem farba stała pomarańczowa
i Hauru pokrył nią czerwoną plamkę. Czarnej nie dotykał. Odwrócił się i koniec rękawa wpadł mu do
puszki razem z pędzelkiem.
— Do licha! — zawołał.
Wyciągnął rękaw. Mokry materiał mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Hauru potrząsnął
ramieniem i rękaw znowu się czarny.
— Tak naprawdę które to ubranie? — zapytała Sophie.
— Zapomniałem. Nie przeszkadzaj. Najtrudniejsze jeszcze przed nami — oświadczył Hauru.
Odstawił puszkę farby na półkę i wziął mały słoiczek wypełniony proszkiem. — Michael! Gdzie
srebrna łopata?
Chłopiec przybiegł z podwórza z dużą, błyszczącą łopatą. Stylisko było drewniane, ale ostrze
wykonano z czystego srebra.
— Tam wszystko przygotowane! — zameldował.
Hauru oparł łopatę na kolanie, żeby narysować kredą znaki na ostrzu i stylisku. Posypał je
czerwonym proszkiem ze słoika. Starannie umieścił szczyptę tej samej substancji we wszystkich
wierzchołkach gwiazdy, a resztę wysypał na środek.
— Odsuń się, Michael — polecił. — Niech wszyscy się odsuną. Gotowy, Kalcyfer?
Demon wyłonił się spomiędzy polan jako długi jęzor sinego płomienia.
— Bardziej gotowy już nie będę — mruknął. — Wiesz, że to mnie może zabić?
— Spójrz na wszystko z jaśniejszej strony — pocieszył go Hauru. — To ja mogę zginąć.
Trzymaj się mocno. Raz, dwa, trzy.
Wsunął łopatę w palenisko, bardzo ostrożnie i powoli, trzymając ją poziomo, równolegle do
krat. Przez chwilę balansował nią delikatnie, żeby wcisnąć ostrze pod Kalcyfera. Potem odniósł ją
jeszcze wolniej i ostrożniej. Michael wstrzymał oddech.
— Zrobione! — oznajmił Hauru.
Polana rozsypały się na boki. Wcale się nie paliły. Hauru wstał i odwrócił się, niosąc
Kalcyfera na łopacie.
Pokój wypełnił się dymem. Człowiek-pies zaskomlał i zadygotał. Hauru zakaszlał. Z trudem
utrzymał łopatę nieruchomo. Oczy Sophie zaszły łzami i nie widziała wyraźnie, ale na ile się
orientowała, Kalcyfer — zgodnie z tym, co jej powiedział — nie miał kopyt ani nawet nóg. Wyglądał
jak długa, spiczasta, sina twarz wyrastająca z czarnej, słabo świecącej grudki. Grudka miała przodu
wgłębienie, co na pierwszy rzut oka wyglądało tak, jakby Kalcyfer klęczał tam na maleńkich nóżkach.
Sophie jednak zobaczyła, że to nieprawda, kiedy grudka zakołysała się lekko i okazało się, że jest na
dole zaokrąglona. Kalcyfer widocznie czuł się zagrożony. Pomarańczowe oczy miał szeroko otwarte
strachu, wciąż wysuwał z obu stron słabiutkie płomyczki kształcie ramion i daremnie usiłował
przytrzymać się krawędzi łopaty.
— Już niedługo! — wykrztusił Hauru, żeby uspokoić demona.
Musiał jednak zacisnąć usta i stanąć na chwilę, żeby powstrzymać kaszel. Łopata zakolebała
się, Kalcyfer zrobił przerażoną minę. Hauru wziął się w garść. Zrobił długi, ostrożny krok do wnętrza
kredowego kręgu, potem drugi do środka gwiazdy. Tam, trzymając łopatę poziomo, powoli obrócił się
dookoła, a Kalcyfer razem z nim, błękitny jak niebo i przestraszony jak diabli.
Zdawało się, że cały pokój też zawirował. Człowiek-pies przywarł do nóg Sophie. Michael
zatoczył się na bok. Sophie odniosła wrażenie, że ich kawałek świata oderwał się od reszty i chwiejnie
się toczy, aż do zawrotu głowy. Nie dziwiła się, że Kalcyfer umierał ze strachu. Wszystko wciąż
kołysało się i chybotało, kiedy Hauru takimi samymi długimi, ostrożnymi krokami wyszedł z gwiazdy
i kręgu. Ukląkł przy kominku i z najwyższą starannością zsunął Kalcyfera z powrotem na palenisko.
Potem ułożył wokół niego polana. Kalcyfer klapnął na kratę zielonymi płomieniami do góry. Hauru
oparł się na łopacie i za kaszlał.
Pokój zachwiał się i zastygł. Przez kilka chwil, dopóki dym się nie rozwiał, Sophie ku swemu
zdumieniu widziała znajome zarysy bawialni w domu, gdzie się urodziła. Poznała ją, chociaż podłogę
ogołocono z dywanów, a na ścianach nie wisiały żadne obrazy. Zamkowy pokój jakby wciskał się na
miejsce bawialni, tu popchnął, tam naciągnął, obniżył sufit do poziomu własnego belkowanego stropu,
aż oba stopiły się w jedno i stały się znowu pokojem w zamku, tyle że teraz trochę wyższym i bardziej
kanciastym niż poprzednio.
— Zrobiłeś to, Kalcyfer? — zakaszlał Hauru.
— Chyba tak — odparł Kalcyfer, wznosząc się do komina. Widocznie przejażdżka na łopacie
mu nie zaszkodziła. — Ale lepiej mnie sprawdź.
Hauru, podpierając się łopatą, otworzył drzwi żółtą kropką do dołu. Na zewnątrz Sophie
zobaczyła ulicę w Market Chipping, przy której dorastała. Znajomi spacerowali przed kolacją, jak to
zwykle latem. Hauru kiwnął głową do Kalcyfera, zamknął drzwi, przekręcił kołek pomarańczowym na
dół i znowu otworzył.
Teraz za progiem zaczynał się szeroki, zachwaszczony podjazd i wił się pomiędzy kępami
drzew nadzwyczaj malowniczo oświetlonymi przez zachodzące słońce. W oddali wznosiła się
wspaniała kamienna brama, ozdobiona rzeźbami.
— Gdzie to jest? — zapytał Hauru.
— Pusta rezydencja na końcu doliny — odparł Kalcyfer obronnym tonem. — To ten porządny
dom, który kazałeś mi znaleźć. Jest całkiem ładny.
— O tak — przyznał Hauru. — Mam tylko nadzieję, że prawowici właściciele się nie
sprzeciwią. — Zamknął drzwi i przekręcił kołek purpurą do dołu. — Teraz wędrujący zamek —
oznajmił i jeszcze raz otworzył drzwi.
Na zewnątrz zapadał zmierzch. Ciepły wiatr niósł ze sobą rozmaite zapachy. Sophie zobaczyła
przesuwającą się obok masę ciemnych liści, gęsto przetykaną wielkimi purpurowymi kwiatami.
Powoli odpłynęły do tyłu, zastąpione przez kępę mlecznobiałych lilii i błysk słońca na wodzie w głębi.
Zapach był taki niebiański, że zanim Sophie się spostrzegła, przeszła już połowę pokoju.
— Nie, nie wytkniesz tam swojego długiego nosa aż do jutra — oświadczył Hauru i zatrzasnął
drzwi. — To jest dokładnie na skraju Pustkowia. Dobra robota, Kalcyferze. Doskonała. Ładny dom i
mnóstwo kwiatów, zgodnie z zamówieniem.
Odrzucił łopatę i poszedł do łóżka. Widocznie naprawdę był zmordowany, bo nie jęczał, nie
narzekał i prawie nie kaszlał.
Sophie i Michael też lecieli z nóg. Chłopiec opadł na fotel i siedział zagapiony wpustkę,
głaszcząc człowieka-psa. Sophie przysiadła na stołku. Dziwnie się czuła. Przeprowadzili się. Niby
wszystko wyglądało tak samo, a jednak inaczej, przez co czuła się zmieszana. I dlaczego wędrujący
zamek stał teraz na skraju Pustkowia? Czy to klątwa przyciągała Hauru do Wiedźmy? A może Hauru
tak już się zamotał we własne wykręty, że przechytrzył sam siebie i stał się niemal uczciwy?
Sophie popatrzyła na Michaela, ciekawa, co on myśli. Michael spał, podobnie jak człowiek-
pies. Sophie spojrzała więc na Kalcyfera, sennie pełgającego wśród różowych szczap, z
przymkniętymi pomarańczowymi oczami. Pamiętała, jak pulsował niemal bielą, a potem bojaźliwie
wytrzeszczał oczy, kolebiąc się na łopacie. Coś jej przypominał.
— Kalcyferze — zagadnęła. — Czy byłeś kiedyś spadającą gwiazdą?
Demon odemknął jedno pomarańczowe oko.
— Oczywiście — przyznał. — Mogę o tym rozmawiać, skoro wiesz. Kontrakt na to zezwala.
— I Hauru cię złapał? — ciągnęła Sophie.
— Pięć lat temu — potwierdził Kalcyfer. — Na bagnach Porthaven, zaraz jak założył interes
jako czarnoksiężnik Jenkins. Ścigał mnie w siedmiomilowych butach. Okropnie się go bałem. W
ogóle się bałem, bo kiedy spadasz, to wiesz, że umrzesz. Dałbym wszystko, żeby nie zginąć. Kiedy
Hauru ofiarował mi życie, z miejsca zaproponowałem kontrakt żaden z nas nie wiedział, w co się
pakujemy. Byłem wdzięczny, a Hauru chciał ocalić mi życie tylko dlatego, że mnie pożałował.
— Całkiem jak w przypadku Michaela — zauważyła Sophie.
— Co takiego? — zapytał Michael, który się ocknął. — Wolałbym, żebyśmy nie stali na
skraju Pustkowia. Nie czuję się bezpieczny.
— Nikt nie jest bezpieczny w domu czarnoksiężnika — odparł Kalcyfer ze współczuciem.
Następnego ranka drzwi były ustawione czarnym w dół i nie dały się otworzyć przy żadnym
innym ustawieniu, co bardzo irytowało Sophie. Chciała zobaczyć kwiaty, bez względu na Wiedźmę.
Wic żeby wyładować złość, napełniła wiadro wodą i zmyła z podłogi kredowe znaki.
Hauru przyszedł, kiedy jeszcze szorowała.
— Praca, praca, praca — powiedział, przestępując nad klęczącą Sophie.
Wyglądał trochę dziwnie. Nadal nosił czarne jak smoła ubranie, ale włosy znowu zmienił na
jasne. Na tle czerni wydawały się niemal białe. Sophie popatrzyła na niego i pomyślała o klątwie.
Hauru chyba myślał o tym samym. Wyjął czaszkę ze zlewu i podniósł ją jedną ręką.
— Biedny Yoryku! — rzekł posępnie. — Ona słyszała syreny, z czego wynika, że jest coś
chorobliwego w państwie duńskim
3
. Złapałem wieczne przeziębienie, ale na szczęście nie mam w
sobie za grosz uczciwości. I tego się trzymam.
Zakaszlał żałośnie. Ale jego zdrowie się poprawiło i kaszel był trochę wymuszony.
Sophie wymieniła spojrzenia z człowiekiem-psem, który wpatrywał się w nią z miną równie
smętną, jak Hauru.
— Powinieneś wrócić do Lettie — mruknęła. — O co chodzi? —zwróciła się do Hauru. —
Nie poszło dobrze z panną Angorian?
— Fatalnie — przyznał czarnoksiężnik. — Panna Angorian ma serce z kamienia ugotowanego
na twardo. — Odłożył czaszkę z powrotem do zlewu i krzyknął na Michaela: — Jeść! I do pracy!
Po śniadaniu wyjęli wszystko ze schowka na miotły. Potem Michael i Hauru wybili dziurę w
bocznej ścianie schowka. Zza drzwi buchały kłęby kurzu i dolatywały dziwne łomoty. W końcu obaj
zawołali Sophie. Przyszła, ostentacyjnie niosąc miotłę. Zamiast ściany zobaczyła łukowe przejście,
prowadzące do schodów, które zawsze łączyły dom ze sklepem. Hauru kiwnął na nią, żeby podeszła i
obejrzała sklep. Puste pomieszczenie dźwięczało echem. Podłogę pokrywała teraz czarno-biała
szachownica z kafelków, jak w holu pani Pentstemmon, a na półkach, gdzie niegdyś leżały kapelusze,
stała waza z różami z woskowanego jedwabiu oraz mały bukiecik aksamitnych pierwiosnków. Sophie
zrozumiała, że oczekiwano od niej podziwu, więc zdołała się powstrzymać od złośliwych komentarzy.
— Znalazłem te kwiaty w szopie na tyłach — wyjaśnił Hauru. — Chodź i wyjrzyj na ulicę.
Otworzył drzwi i znowu brzęknął ten sam sklepowy dzwonek, którego Sophie słuchała przez całe
ż
ycie. Wykuśtykała na ulicę, pustą wczesnym rankiem. Fasada sklepu została świeżo odmalowana na
ż
ółto i zielono. Pełne zakrętasów litery na wystawie głosiły: JENKINS CODZIENNIE ŚWIEŻE
KWIATY.
— Więc zmieniłeś zdanie co do pospolitych nazwisk? — zagadnęła Sophie.
— Tylko ze względu na kamuflaż — zapewnił Hauru. — Wolę nazwisko Pendragon.
— A skąd weźmiesz świeże kwiaty? — zapytała Sophie. — Nie możesz przecież sprzedawać
woskowych róż do kapeluszy.
— Zaczekaj, to zobaczysz — odparł Hauru i zaprowadził ją z powrotem do sklepu. Przeszli na
podwórze. Teraz zmniejszyło się o połowę, ponieważ jedną stronę zajęło podwórze wędrującego
zamku Hauru. Sophie spojrzała ponad ceglanym zamkowym murem na własny stary dom. Wyglądał
trochę dziwnie z powodu nowego okna, należącego do sypialni Hauru. Wyżej nad sklepem widziała
okno swojej dawnej sypialni. Kuśtykając za Hauru z powrotem na górę, do schowka na miotły, Sophie
pożałowała swojego szorstkiego zachowania. Powrót do własnego starego domu budził w niej
mieszane uczucia
— Wszystko jest bardzo ładne — odezwała się.
— Doprawdy? — rzucił chłodno urażony Hauru.
On tak lubi, żeby go podziwiać, pomyślała Sophie i westchnęła. Hauru podszedł do drzwi
zamku i przekręcił kołek purpurowym na dół. Z drugiej strony, chyba jeszcze nigdy go nie po
chwaliła, podobnie jak Kalcyfer, więc nie uważała, że teraz powinna zaczynać.
Drzwi się otworzyły. Wielkie krzaki obsypane kwiatami przesunęły się łagodnie i zatrzymały,
ż
eby Sophie mogła zejść. Pomiędzy krzakami alejki bujnej jaskrawo zielonej trawy prowadziły we
3
William Szekspir Hamlet, tłum. Olga Chromniak, PIW 1974
wszystkich kierunkach. Hauru i Sophie ruszyli najbliższą alejką. Zamek sunął za nimi, strącając płatki
z krzaków. Chociaż taki czarny, wysoki i koślawy, wypuszczający dziwaczne kłaczki dymu z jednej
czy drugiej wieżyczki, pasował do tego otoczenia. Tutaj działała magia. Sophie o tym wiedziała.
Powietrze było parne i gorące, przesycone zapachami tysięcy kwiatów. Sophie o mało nie
powiedziała, że ten zapach przypomina jej łazienkę po wyjściu Hauru, ale ugryzła się w język. To
naprawdę było cudowne miejsce. Pomiędzy krzewami obsypanymi czerwonym, białym i purpurowym
kwieciem, w wilgotnej trawie rosły mniejsze kwiaty: różowe z tylko trzema płatkami, olbrzymie
bratki, dzikie floksy, różnokolorowy łubin, pomarańczowe lilie i wysokie białe irysy. Pnącza
wypuszczały kwiaty wielkie jak kapelusze, maki i bławatki wyglądały spośród roślin o dziwacznych
kształtach i jeszcze dziwniejszych barwach liści. Sophie wprawdzie marzyła o ogrodzie jak u pani
Fairfax, który wyglądał całkiem inaczej, zapomniała jednak o zwykłej gderliwości i wpadła w
zachwyt.
— Widzisz? — Hauru machnął ręką. Czarny, powłóczysty rękaw spłoszył kilkaset błękitnych
motyli, ucztujących na krzaku żółtej róży. — Możemy tutaj co rano ścinać całe naręcza kwiatów i
sprzedawać je w Market Chipping, jeszcze wilgotne od rosy.
Na końcu zielonej alejki grunt stał się gąbczasty. Ogromne orchidee wyglądały spod
krzewów. Hauru i Sophie nagle trafili na parującą sadzawkę, zarośniętą liliami wodnymi. Zamek
ostrym zwrotem ominął sadzawkę i skręcił w następną aleję, wysadzaną innymi kwiatami.
— Jeśli przyjdziesz tutaj sarna, zabierz ze sobą laskę, żeby sprawdzać grunt — poradził
Hauru. — Pełno tu źródeł i bagienek. I nie idź dalej w tę stronę. — Wskazał na południowy wschód,
gdzie słońce wyglądało jak rozżarzony biały dysk w mglistym powietrzu. — Tam się zaczyna
Pustkowie... bardzo gorące, jałowe i pełne Wiedźmy.
— Kto stworzył te kwiaty na samym skraju Pustkowia? — chciała wiedzieć Sophie.
— Czarnoksiężnik Suliman zaczął to przed rokiem — wyjaśnił Hauru, odwracając się w
stronę zamku. — Myślę, że chciał doprowadzić Pustkowie do rozkwitu i w ten sposób wykończyć
Wiedźmę. Wydobył gorące źródła na powierzchnię i sprowadził rośliny. Radził sobie doskonale,
dopóki Wiedźma go nie przyłapała.
— On pochodził z tego samego miejsca co ty, prawda? — przypomniała sobie Sophie.
— Mniej więcej — przyznał Hauru. — Ale nigdy go nie spotkałem. Kilka miesięcy później
spróbowałem jeszcze raz w tym miejscu. Pomysł wydawał się dobry. Właśnie w ten sposób poznałem
Wiedźmę. Wyraziła sprzeciw.
— Dlaczego? — zdziwiła się Sophie.
Zamek czekał na nich.
— Ona lubi się uważać za kwiat — wyjaśnił Hauru, otwierając drzwi. — Samotna orchidea
kwitnąca na Pustkowiu. Doprawdy żałosne.
Sophie jeszcze raz popatrzyła na powódź kwiatów, zanim weszła za Hauru do środka.
— Wiedźma nie wie, że tu jesteś?
— Starałem się zrobić coś, czego najmniej się spodziewała — odparł Hauru.
— A starasz się znaleźć księcia Justyna? — przypomniała mu Sophie.
Hauru wykręcił się od odpowiedzi. Biegł przez schowek na miotły, głośno wołając Michaela.
Rozdział 18
w którym ponownie pojawiają się strach na wróble i panna Angorian
Następnego dnia otworzyli sklep z kwiatami. Nic prostszego, jak wykazał Hauru. Codziennie
wczesnym rankiem musieli tylko przekręcić kołek purpurowym na dół, wyjść w falującą zieloną
mgiełkę i nazrywać kwiatów. Wkrótce to przeszło w rutynę. Sophie zabierała nożyce, laskę i kuśtykała
po ogrodzie. Rozmawiała z laską, której używała do sprawdzania rozmiękłego gruntu albo naginania
łodyg szczególnie pięknych wybujałych róż. Michael opracował własny wynalazek, z którego był
bardzo dumny — duża blaszana wanna napełniona wodą unosiła się w powietrzu i sunęła za
Michaelem wszędzie wśród krzaków. Człowiek-pies też im towarzyszył i wspaniale się bawił. Uganiał
się po wilgotnych alejkach, ścigał motyle albo próbował chwytać maleńkie jaskrawe ptaszki, żywiące
się pyłkiem kwiatowym. Podczas gdy on dokazywał, Sophie ścinała naręcza długich irysów albo lilii,
albo pierzastych pomarańczowych kwiatów, albo gałęzi błękitnego hibiskusa, a Michael ładował do
wanny orchidee, róże, gwiaździste białe kwiaty i błyszczące cynobrowe albo cokolwiek, co wpadło
mu w oko. Wszystkim tam się podobało.
Potem, zanim upał wśród krzaków zrobił się dokuczliwy, zabierali kwiaty do sklepu i układali
je w różnokolorowych wiadrach i dzbanach, które Hauru wyszperał na podwórzu. Dwa wiadra to były
w rzeczywistości siedmiomilowe buty. Najlepszy dowód, myślała Sophie wstawiając do nich pęki
gladiolusów, że Hauru całkowicie przestał interesować się Lettie. Teraz nie obchodziło go, czy Sophie
ich używała.
Hauru prawie nigdy nie zbierał kwiatów. Kołek nad drzwiami zawsze wskazywał czarnym w
dół. Czarnoksiężnik wracał zwykle na późne śniadanie, rozmarzony, wciąż ubrany na czarno. Nie
powiedział Sophie, którym ubraniem był ten czarny strój. Mówił tylko: „Jestem w żałobie po pani
Pentstemmon". A jeśli Sophie czy Michael pytali, dlaczego Hauru ciągle wychodzi o tej porze, robił
urażoną minę i odpowiadał: „Jeśli chcesz rozmawiać z nauczycielką, musisz ją złapać przed
rozpoczęciem lekcji". Po czym znikał w łazience na dwie godziny.
Tymczasem Sophie i Michael przebierali się odświętnie i otwierali sklep. Hauru nalegał na
eleganckie stroje. Twierdził, że przyciągają klientów. Sophie z kolei radziła, żeby wszyscy nosili
fartuchy. I po pierwszych kilku dniach, kiedy mieszkańcy Market Chipping tylko gapili się przez
szybę wystawową zamiast wejść do środka, sklep zyskał wielką popularność. Rozeszła się fama, że
Jenkins ma kwiaty, jakich jeszcze nikt nie widział. Ludzie, których Sophie znała przez całe życie,
przychodzili i kupowali kwiaty na pęczki. Nikt jej nie rozpoznawał, więc czuła się bardzo dziwnie.
Wszyscy uważali ją za starą matkę Hauru. Ale Sophie miała dość bycia starą matką Hauru.
— Jestem jego ciotką — powiedziała do pani Cesari.
I tak stała się znana jako ciotka Jenkins.
Zanim Hauru pojawiał się w sklepie, w czarnym fartuchu pasującym do ubrania, interes
zwykle kręcił się na całego. Hauru rozkręcał go jeszcze bardziej. Wtedy właśnie Sophie nabrała
pewności, że czarne ubranie to naprawdę zaczarowany szkarłatno-szary strój. Każda kobieta, którą
obsługiwał Hauru, zawsze kupowała co najmniej dwa razy tyle kwiatów, ile chciała na początku.
Najczęściej jednak Hauru czarował klientki tak, że kupowały dziesięć razy więcej. Wkrótce Sophie
zauważyła, że panie zaglądają do sklepu i wolą nie wchodzić, jeśli widzą w środku Hauru. Nie miała
do nich pretensji. Jeśli potrzebujesz tylko róży do butonierki, nie chcesz, żeby cię zmuszano do
nabycia trzech tuzinów orchidei. Dlatego nie zniechęcała Hauru, kiedy zaczął spędzać długie godziny
w warsztacie po drugiej stronie podwórza.
— Ustawiam zapory obronne przeciwko Wiedźmie, zanim zapytasz — oznajmił. — Kiedy
skończę, ona nie dostanie się tutaj żadnym sposobem.
Czasami powstawał kłopot z nadwyżkami kwiatów. Sophie nie mogła patrzeć, jak więdną
przez noc. Zauważyła, że pozostawały względnie świeże, jeśli do nich przemawiała. Od tej pory
często rozmawiała z kwiatami. Poprosiła Michaela o zaklęcie na odżywianie roślin i
eksperymentowała w alkowie, gdzie przedtem ozdabiała kapelusze. Odkryła, że potrafi utrzymać
ś
wieżość niektórych roślin przez kilka dni. Więc oczywiście dalej eksperymentowała. Wyniosła sadze
na podwórze i zasadziła w nich rośliny, mamrocząc pracowicie. W ten sposób wyhodowała
ciemnoniebieską różę, co bardzo ją ucieszyło. Pączki były czarne jak węgiel, a kwiaty otwierały się
coraz bardziej niebieskie i przechodziły w błękit niemal tego samego odcienia co Kalcyfer. Sophie tak
się uradowała, że wyjęła korzonki ze wszystkich woreczków wiszących pod sufitem i zaczęła na nich
przeprowadzać doświadczenia. Powtarzała sobie, że nigdy w życiu nie czuła się taka szczęśliwa.
Ale to nie była prawda. Coś jej doskwierało, chociaż sama nie wiedziała co. Czasami myślała,
ż
e chodzi o to, że nikt z Market Chipping jej nie rozpoznał. Nie odważyła się odwiedzić Marty z
obawy, że siostra też jej nie pozna. Z tego samego powodu nie ośmieliła się wyjąć kwiatów z
siedmiomilowych butów i pójść z wizytą do Lettie. Nie mogła się pokazać siostrom jako stara kobieta.
Michael ciągle chodził do Marty z naręczami niesprzedanych kwiatów. Czasami Sophie
myślała, że to przez niego się gryzie. Promieniował radością, a ona coraz częściej zostawała sama w
sklepie. Ale chyba nie na tym polegał kłopot. Sophie lubiła sprzedawać kwiaty. Czasami zdawało jej
się, że to wina Kalcyfera. Demon się nudził. Nie miał nic do roboty, tylko łagodnie przesuwał zamek
po trawiastych alejkach, dookoła licznych jeziorek i stawów, i pilnował, żeby co rano znaleźli się w
nowym miejscu, z nowymi kwiatami. Zawsze ciekawie wychylał siną twarz z paleniska, kiedy Sophie
i Michael wracali z kwiatami.
— Chcę zobaczyć, jak tam jest — powtarzał.
Sophie przyniosła mu do spalenia wonne, apetyczne liście, od których zamkowy pokój
pachniał jak łazienka, ale Kalcyfer oświadczył, że tak naprawdę potrzebuje towarzystwa. Wszyscy
wychodzili na cały dzień do sklepu i zostawiali go samego.
Sophie kazała więc Michaelowi obsługiwać klientów każdego ranka co najmniej przez
godzinę, a sama rozmawiała z Kalcyferem. Wymyślała zagadki, żeby zająć Kalcyfera na czas swojej
nieobecności. Ale demon wciąż był niezadowolony.
— Kiedy zerwiesz mój kontrakt z Hauru? — dopytywał się coraz częściej.
— Pracuję nad tym — zbyła go Sophie. — Już niedługo.
Ale nie mówiła prawdy. Właściwie o tym nie myślała, jeśli nie musiała. Kiedy podsumowała
wszystko, co usłyszała od pani Pentstemmon, Hauru i samego Kalcyfera, doszła do bardzo
niepokojących, wręcz przerażających wniosków. Nabrała pewności, że zerwanie kontraktu oznacza
koniec zarówno Hauru, jak i Kalcyfera. Hauru może na to zasłużył, ale nie Kalcyfer. A ponieważ
Hauru ciężko pracował, żeby wykręcić się od klątwy Wiedźmy, Sophie nie chciała nic robić, najwyżej
mu pomóc.
Czasami myślała, że po prostu przygnębia ją obecność człowieka-psa. Smętny był z niego
towarzysz. Wykazywał entuzjazm tylko rano, kiedy uganiał się po zielonych alejkach wśród krzewów.
Przez resztę dnia dreptał ponuro za Sophie i wzdychał ciężko. Na jego zmartwienia też nic nie mogła
poradzić, więc poczuła ulgę, kiedy nadeszły coraz większe upały i człowiek-pies całym dniami leżał
na podwórzu w plamach cienia i ziajał.
Tymczasem korzonki, które posadziła Sophie, sprawowały się całkiem nieźle. Cebula wyrosła
na małą palmę, obsypaną orzeszkami o cebulowym zapachu. Z innego korzonka wykiełkował różowy
słonecznik. Tylko jedna roślina się spóźniała. Kiedy wreszcie wypuściła dwa okrągłe zielone listki,
Sophie nie mogła się doczekać, co będzie dalej. Następnego dnia roślina wyglądała jak orchidea.
Miała spiczaste liście nakrapiane fioletowo-różowymi plamkami, spomiędzy których wyrastała długa
łodyga z pączkiem na czubku. Nazajutrz Sophie zostawiła świeże kwiaty w blaszanej wannie i
pospieszyła do alkowy, żeby sprawdzić, czy roślina zakwitła.
Pączek zmienił się w różowy kwiat, podobny do orchidei przepuszczonej przez wyżymaczkę.
Był płaski, przytwierdzony do łodygi tuż pod okrągłym czubkiem. Cztery płatki wystrzelały z
miękkiego różowego środka, dwa skierowane w dół, dwa sterczące na boki. Sophie przyglądała mu
się, kiedy mocny zapach wiosennych kwiatów ostrzegł ją, że wszedł Hauru.
— Co to jest? — zapytał. — Jeśli się spodziewałaś ultrafioletowego fiołka albo
podczerwonego geranium, źle się zabrałaś do rzeczy. Przestań odgrywać szalonego naukowca.
— Dla mnie to wygląda jak przygniecione niemowlę — zauważył Michael, który przyszedł
popatrzeć.
Rzeczywiście tak wyglądało. Hauru rzucił Michaelowi zaniepokojone spojrzenie i wyciągnął
kwiat z doniczki. Ostrożnie rozdzielił białe, nitkowate korzonki, sadze i resztki zaklęcia nawożącego,
aż odsłonił brązowy, rozwidlony korzeń, z którego Sophie wyhodowała kwiat.
— Mogłem się domyślić — mruknął. — To korzeń mandragory. Sophie znowu atakuje. Masz
do tego talent, moja droga.
Starannie włożył roślinę z powrotem do doniczki, podał Sophie i wyszedł nieco blady.
Więc prawie cała klątwa się spełniła, pomyślała Sophie, kiedy układała świeże kwiaty w oknie
wystawowym. Z korzenia mandragory wyrosło dziecko. Pozostało jeszcze tylko jedno: krainy bez
fałszu. Jeśli to znaczyło, że Hauru musiał wyzbyć się fałszu, istniały spore szanse, że klątwa nigdy się
nie spełni Zresztą dobrze mu tak, skoro codziennie rano chodził zalecać się do panny Angorian w
zaczarowanym ubraniu, powiedziała sobie Sophie. A jednak czuła niepokój i wyrzuty sumienia.
Ułożyła pęk białych lilii w siedmiomilowym bucie i właśnie ustawiała je w oknie, kiedy usłyszała z
ulicy miarowe stuk, stuk, stuk. Tak nie stukały końskie kopyta. Tak stukał kij na kamieniach bruku.
Serce Sophie podskoczyło, zanim jeszcze odważyła się wyjrzeć przez okno. I oczywiście
zobaczyła stracha na wróble, skaczącego powoli i wytrwale środkiem ulicy. Łachmany zwisające z
rozłożonych ramion wystrzępiły się i zszarzały, zwiędła twarz z rzepy zastygła w wyrazie
determinacji, jakby strach skakał bez przerwy, odkąd został odesłany przez Hauru. Nie tylko Sophie
się przestraszyła. Nieliczni poranni przechodnie uciekali przed strachem co sił w nogach. Strach
jednak nie zwracał na nich uwagi i skakał dalej.
Sophie schowała przed nim twarz.
— Nie ma nas tutaj! — syknęła ostro do niego. — Nie wiesz, że tu jesteśmy! Nie możesz nas
znaleźć. Skacz szybko dalej!
Stuk, stuk skaczącego kija zwolniło, kiedy strach na wróble zbliżał się do sklepu. Sophie
chciała wrzasnąć do Hauru, ale mogła tylko powtarzać:
— Nie ma nas tutaj. Odejdź szybko!
I stuk-stukanie przyspieszyło, tak jak rozkazała. Strach na wróble przeskakał koło sklepu i
ruszył dalej przez Market Chipping. Sophie przez cały czas wstrzymywała oddech, aż zrobiło jej się
słabo. Teraz odetchnęła głęboko i zadygotała z ulgi. Gdyby strach na wróble wrócił, mogła go znowu
odesłać.
Nie zastała Hauru, kiedy wróciła do zamkowego pokoju.
— Okropnie się przejął — powiedział Michael.
Sophie spojrzała na drzwi. Kołek wskazywał czarnym do dołu. Nie tak okropnie! —
pomyślała.
Michael też wyszedł rano do Cesariego i Sophie została w sklepie sama. Było bardzo gorąco.
Kwiaty więdły pomimo zaklęć i niewielu klientów chciało je kupować. Przez to wszystko, przez
korzeń mandragory i stracha na wróble, Sophie popadła w czarny nastrój. Czuła się głęboko
nieszczęśliwa.
— Może to przez tę klątwę, co wisi nad Hauru — westchnęła do kwiatów. — Ale myślę, że
naprawdę chodzi to, że jestem najstarsza. Popatrzcie tylko! Wyruszyłam szukać szczęścia i
skończyłam dokładnie tam, gdzie zaczęłam, stara jak świat!
Na to człowiek-pies wysunął lśniący rudy pysk zza drzwi na podwórze i zaskomlał. Sophie
znowu westchnęła. Co godzinę do niej zaglądał.
— Tak, ciągle tu jestem uspokoiła go. — A gdzie mam być?
Pies wszedł do sklepu. Usiadł i wyciągnął przednie łapy sztywno przed siebie. Sophie
zrozumiała, że próbował zmienić się w człowieka. Biedaczysko. Starała się traktować go miło, bo
przecież skończył gorzej niż ona.
— No, spróbuj — zachęciła. — Musisz się bardziej przyłożyć. Możesz być człowiekiem, jeśli
chcesz.
Pies wyciągnął się, wyprostował grzbiet, naprężył się i natężył. Sophie już myślała, że stwór
się podda albo przewróci do tyłu, ale zdołał się podnieść na tylne łapy i przemienić w zrozpaczonego
rudowłosego mężczyznę.
— Zazdroszczę... Hauru — wydyszał. — Robi to... tak łatwo. Byłem... psem w żywopłocie...
któremu pomogłaś. Byłem... tutaj, zanim... — Zaczął się zmieniać z powrotem w psa i zawył z
wściekłości, zgięty wpół. — Z Wiedźmą w sklepie! — zaskomlał i opadł na ręce, pokrywając się gęstą
szarobiałą sierścią.
Sophie popatrzyła na dużego kudłatego psa.
— Ach tak! — zawołała. Teraz przypomniała sobie niespokojnego rudowłosego mężczyznę,
który patrzył na nią ze zgrozą. —Więc wiesz, kim jestem, i wiesz, że mnie zaczarowała. Czy Lettie też
wie?
Pies kiwnął wielkim kudłatym łbem.
— I mówiła do ciebie „Gaston" — wspominała Sophie. — Och, przyjacielu, nie ułatwiła ci
ż
ycia! Tyle futra w takim upale! Lepiej idź gdzieś w chłodne miejsce.
Pies ponownie kiwnął głową i żałośnie powlókł się na podwórze.
— Ale dlaczego Lettie cię przysłała? — zastanawiała się głośno Sophie.
To odkrycie całkiem wytrąciło ją z równowagi. Wdrapała się na schody i przeszła przez
schowek na miotły, żeby pogadać z Kalcyferem. Kalcyfer niewiele jej pomógł.
— Nie ma znaczenia, ile osób wie, że jesteś zaczarowana — oświadczył. — Psu nie pomogło,
prawda?
— Nie, ale... — zaczęła Sophie.
W tej samej chwili drzwi zamku otworzyły się ze szczęknięciem. Sophie i Kalcyfer podnieśli
wzrok. Zobaczyli, że kołek wciąż jest ustawiony czarnym w dół, więc spodziewali się Hauru. Trudno
powiedzieć, które bardziej się zdziwiło, kiedy przez próg nieśmiało przestąpiła panna Angorian.
Ona również się zdziwiła.
— Och, przepraszam! — powiedziała. — Myślałam, że zastanę tu pana Jenkinsa.
— Wyszedł — oznajmiła sztywno Sophie, chociaż nie rozumiała, dokąd poszedł Hauru, jeśli
nie na spotkanie z panną Angorian.
Nauczycielka puściła drzwi, których się przytrzymała w pierwszej chwili zaskoczenia.
Zostawiła je otwarte na nicość i podeszła do Sophie z błagalną miną. Sophie odruchowo wstała i
wyszła na środek pokoju, jakby chciała zastąpić drogę nieproszonemu gościowi.
— Proszę nie mówić panu Jenkinsowi, że tu byłam — powiedziała panna Angorian. —
Prawdę mówiąc zachęcałam go tylko dlatego, że miałam nadzieję dowiedzieć się czegoś o moim
narzeczonym... Ben Sullivan, wie pani. Jestem pewna, że zniknął, w tym samym miejscu, w którym
ciągle znika pan Jenkins. Tylko że Ben nie wrócił.
— Tutaj nie ma żadnego pana Sullivana — burknęła Sophie. I pomyślała: Tak się nazywa
czarnoksiężnik Suliman! Nie wierz w ani jedno słowo!
— Och, rozumiem — zapewniła panna Angorian. — Ale to wygląda na odpowiednie miejsce.
Pozwoli pani, że trochę się rozejrzę, żeby się zorientować, jakie życie Ben obecnie prowadzi?
Odgarnęła skrzydło czarnych włosów za ucho i próbowała wejść dalej do pokoju. Sophie nie
ustąpiła z drogi. Panna Angorian musiała więc skręcić w bok. Zbliżyła się do warsztatowego stołu.
— Jakie to urocze! — zawołała, spoglądając na flaszki i słoje. — Co za piękne miasteczko! —
dodała, wyglądając przez okno.
— Nazywa się Market Chipping — wyjaśniła Sophie i podeszła, żeby zagonić pannę
Angorian z powrotem do wyjścia.
— A co jest na górze? — Panna Angorian wskazała otwarte drzwi na schody.
— Prywatny pokój Hauru — odparła twardo Sophie, prowadząc pannę Angorian do wyjścia.
— A za tymi drugimi drzwiami? — wypytywała nauczycielka.
— Kwiaciarnia — burknęła Sophie. Wścibska smarkula, pomyślała.
Osaczona panna Angorian mogła już tylko skierować się do fotela albo do drzwi. Popatrzyła
na Kalcyfera z roztargnieniem, marszcząc czoło, jakby sama nie miała pewności, co właściwie widzi.
Demon bez słowa odwzajemnił spojrzenie. Na ten widok Sophie przestała sobie wyrzucać
nieuprzejmość. Tylko osoby, które rozumiały Kalcyfera, były mile widziane w domu Hauru.
Teraz jednak panna Angorian okrążyła fotel i spostrzegła gitarę opartą w kącie. Chwyciła ją ze
zdławionym okrzykiem i zaborczo przycisnęła do piersi.
— Skąd to macie? — zapytała niskim, wzruszonym głosem. — Ben miał identyczną! Może to
jego!
— Słyszałam, że Hauru ją kupił zeszłej zimy — odparła Sophie. Znowu podeszła do panny
Angorian, żeby wypłoszyć ją z kąta i skierować do drzwi.
— Coś się stało Benowi! — jęknęła przejmująco panna Angorian. — On nigdy się nie
rozstawał z tą gitarą! Gdzie on jest? Wiem, że żyje. Poczułabym w sercu, gdyby umarł!
Sophie zastanawiała się, czy zdradzić pannie Angorian, że Wiedźma złapała czarnoksiężnika
Sulimana. Obejrzała się za ludzką czaszką. Miała ochotę podsunąć ją pod nos natarczywej damie i
poinformować, że to jest właśnie czarnoksiężnik Suliman. Czaszka jednak leżała w zlewie, schowana
za wiaderkiem z zapasami paprotek i lilii. Sophie wiedziała, że gdyby tam podeszła, panna Angorian
znowu wdarłaby się do pokoju. Zresztą to byłoby niegrzeczne.
— Mogę wziąć tę gitarę? — poprosiła wibrującym głosem nieszczęśliwa narzeczona,
przyciskając do siebie instrument. — Na pamiątkę po Benie.
Drżenie głosu panny Angorian zirytowało Sophie.
— Nie — odmówiła. — I po co te nerwy? Nie ma dowodu, że to jego gitara.
Pokuśtykała do panny Angorian i chwyciła gitarę za gryf. Panna Angorian wbiła w nią
spojrzenie wielkich, udręczonych oczu. Sophie pociągnęła. Panna Angorian trzymała mocno. Gitara
wydała przeraźliwy brzęk. Sophie wyrwała instrument z ramion czarnowłosej kobiety.
— Niechże się panna nie wygłupia — warknęła. — Nie ma panna prawa wdzierać się do
cudzych zamków i zabierać cudze gitary. Mówiłam, że pana Sullivana tutaj nie ma. Proszę wracać do
Walii. No już. — I za pomocą gitary wypchnęła pannę Angorian za próg. Nauczycielka cofała się w
nicość, aż znikła do połowy.
— Twarda pani jest — powiedziała z wyrzutem.
— A jestem! — przyświadczyła Sophie i zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Przekręciła kołek
pomarańczowym w dół, żeby intruzka nie wróciła, po czym odstawiła gitarę do kąta ze stanowczym
brzdęknięciem.
— I żebyś nie wygadał Hauru, że ona tu była! — zażądała niemądrze od Kalcyfera. — Założę
się, że przyszła do niego. Reszta to stek kłamstw. Czarnoksiężnik Suliman osiedlił się tutaj przed laty,
bo pewnie chciał uciec od tego jej okropnego wibrującego głosu!
Kalcyfer zachichotał.
— Jeszcze nie widziałem, żeby tak szybko kogoś wyproszono!
Sophie ogarnęły wyrzuty sumienia. Ostatecznie ona sama wtargnęła do zamku w podobny
sposób i była dwa razy bardziej wścibska niż panna Angorian.
— Ha! — burknęła tylko.
Pokuśtykała do łazienki i popatrzyła w lustrach na swoje stare, pomarszczone odbicie.
Podniosła paczuszkę podpisaną SKÓRA i zaraz odłożyła z powrotem. Zdawała sobie sprawę, że jej
twarz, nawet młoda i świeża, nie bardzo mogła się równać z twarzą panny Angorian.
— Ha! — powtórzyła. — Hu! — Szybko pokuśtykała z powrotem i wyciągnęła ze zlewu lilie
i paprotki. Zaniosła je, ociekające wodą, do sklepu i wpakowała do wiadra z odżywczym zaklęciem.—
Stańcie się żonkilami! — rozkazała im gniewnym, chrapliwym głosem. — Bądźcie piękne jak w
czerwcu, wy paskudy!
Człowiek-pies wetknął kudłaty pysk w drzwi z podwórza. Kiedy zobaczył, w jakim Sophie
jest nastroju, wycofał się z pośpiechem. Po chwili, kiedy Michael radośnie wrócił z wielkim ciastem,
Sophie przeszyła go takim spojrzeniem, że natychmiast przypomniał sobie zaklęcie, które Hauru kazał
mu przygotować, i umknął przez schowek na miotły.
— Ha! — rzuciła za nim Sophie. — Znowu nachyliła się nad wiadrem. — Bądźcie żonkilami!
Bądźcie żonkilami! — chrypiała.
Wiedziała, że zachowuje się głupio, co tylko jeszcze bardziej ją złościło.
Rozdział 19
w którym Sophie wyraża swoje uczucia za pomocą środka chwastobójczego
Pod wieczór Hauru otworzył drzwi i pogwizdując, wkroczył do środka. Najwyraźniej już
przebolał korzeń mandragory. Sophie widziała, że nie wybrał się do Walii, co wcale nie poprawiło jej
nastroju. Zmierzyła go swoim najgroźniejszym spojrzeniem.
— Wielkie nieba! — zawołał Hauru. — Prawie zmieniłaś mnie w kamień! O co chodzi?
Sophie warknęła tylko:
— Jakie ubranie nosisz?
Hauru spuścił wzrok na swój czarny strój.
— Czy to ważne?
— Tak! — zawarczała Sophie. I nic wciskaj mi tu żadnych gadek o żałobie! Które to jest?
Hauru wzruszył ramionami i podniósł jeden powłóczysty rękaw, jakby sam nie wiedział, co
ma na sobie. Popatrzył na niego z namysłem. Czarny kolor spłynął po ramieniu do zwisającego
spiczastego koniuszka. Rękaw od góry zrobił się brązowy, potem szary, podczas gdy spiczasty koniec
coraz bardziej ciemniał, aż Hauru stał w czarnym ubraniu z jednym srebrno-błękitnym rękawem, na
końcu jakby zanurzonym w smole.
— To — powiedział i pozwolił, żeby czerń znowu rozlała się po ramieniu.
Sophie jeszcze bardziej się rozzłościła. Wydała nieartykułowany pomruk wściekłości.
— Sophie! — powiedział Hauru ze śmiechem, proszącym tonem.
Człowiek-pies pchnął drzwi od podwórza i wczłapał do pokoju. Nigdy nie pozwalał Hauru za
długo rozmawiać z Sophie.
Hauru popatrzył na kudłate zwierzę.
— O, teraz masz owczarka angielskiego — zauważył, jakby zadowolony ze zmiany tematu.
— Dwa psy potrzebują dużo jedzenia.
— To tylko jeden pies — odparła kwaśno Sophie. — Jest zaczarowany.
— Czyżby? — zainteresował się Hauru i podszedł do psa z szybkością świadczącą, że wolał
się znaleźć jak najdalej od Sophie.
Oczywiście człowiek-pies wcale sobie tego nie życzył. Zaczął się cofać. Hauru skoczył i
chwycił obiema garściami za kudłatą sierść.
— Rzeczywiście! — stwierdził i ukląkł, żeby zajrzeć w ledwie widoczne oczy stworzenia. —
Sophie, co to ma znaczyć? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Ten pies to człowiek! I jest w
okropnym stanie!
Okręcił się na jednym kolanie, wciąż trzymając psa. Sophie spojrzała w szkliste, gniewne
oczy i zrozumiała, że Hauru jest naprawdę wściekły.
I dobrze. Sophie była w nastroju do kłótni.
— Mogłeś sam zauważyć — odparła wyzywająco, nie spuszczając wzroku, nieugięta pomimo
groźby zielonego śluzu. — Zresztą pies nie chciał...
Rozgniewany Hauru nie słuchał. Zerwał się i zaczął ciągnąć zwierzę po podłodze.
— I zauważyłbym, gdybym nie miał innych rzeczy na głowie — oświadczył. — No chodź.
Musisz stanąć przed Kalcyferem.
Pies zaparł się wszystkimi czterema kudłatymi łapami. Hauru wlókł go po kafelkach,
pokonując stanowczy opór.
— Michael! — wrzasnął.
Pewna nuta w tym wrzasku sprawiła, że chłopiec przybiegł pędem.
— Wiedziałeś, że ten pies jest człowiekiem? — zapytał Hauru, kiedy razem z Michaelem
taszczyli po schodach niechętną kupę futra.
— Niemożliwe! — zawołał Michael, zaskoczony i wstrząśnięty.
— Więc nie winię ciebie, tylko Sophie — wysapał Hauru, przeciągając psa przez schowek na
miotły. — Za każdym razem to przez Sophie! Ale ty wiedziałeś, prawda, Kalcyferze? — zapytał,
kiedy przywlekli psa przed kominek.
Demon cofnął się tak daleko, że oparł się o tylną ścianę komina.
— Nie pytałeś — bąknął.
— A musiałem? — warknął Hauru. — No dobrze, powinienem sam zauważyć! Ale napawasz
mnie wstrętem, mój drogi! W porównaniu z tym, jak Wiedźma traktuje swojego demona, prowadzisz
obrzydliwie łatwe życie, a w zamian proszę tylko, żebyś mówił mi co trzeba. Już po raz drugi mnie
zawiodłeś! Teraz natychmiast pomóż mi przywrócić to stworzenie do jego własnej postaci!
Kalcyfer przybrał niezwykłą, chorobliwie siną barwę.
— Tak jest — burknął nadąsany.
Człowiek-pies próbował się wyrwać, ale Hauru wsunął ramię pod jego klatkę piersiową i
pchnął tak, że chcąc nie chcąc, stwór stanął na tylnych łapach. Hauru razem z Michaelem przytrzymali
go w tej pozycji.
— Czemu to głupie zwierzę się broni? — wysapał Hauru. — To mi wygląda na kolejną
sprawkę Wiedźmy z Pustkowia, nie?
— Tak. Jest tego kilka warstw — potwierdził Kalcyfer.
— No dobra, zdejmiemy przynajmniej tę część z psem — postanowił Hauru.
Kalcyfer urósł do głębokiego, ryczącego błękitu. Sophie, przezornie wyglądała zza drzwi
schowka na miotły. Postać kudłatego psa zaczęła zanikać wewnątrz postaci człowieka. Znowu
przeskoczyła w psa, potem z powrotem w człowieka, rozmyła się i wreszcie okrzepła. Hauru i Michael
trzymali za ręce rudowłosego mężczyznę w zmiętym brązowym garniturze. Sophie nie dziwiła się, że
przedtem go nie rozpoznała. Poza udręką jego twarz nie wyrażała niemal niczego.
— No więc kim jesteś, przyjacielu? — zapytał Hauru.
Mężczyzna podniósł drżące ręce i niepewnie pomacał się po głowie.
— Ja... nie wiem.
— Ostatnio wołano na niego Percival— wtrącił się Kalcyfer.
Mężczyzna popatrzył na Kalcyfera, jakby wolał, żeby demon o tym nie wiedział.
— Naprawdę? — zapytał. — Nieważne. Od tej chwili tak będziemy cię nazywać —
zdecydował Hauru. Obrócił byłego psa tyłem do fotela. — Siadaj tutaj, uspokój się i opowiedz, co
pamiętasz. Biorąc na wyczucie, przez jakiś czas należałeś do Wiedźmy.
— Tak — potwierdził Percival, pocierając twarz. — Zdjęła mi głowę. Pamiętam, jak... jak
leżałem na półce i patrzyłem na resztę siebie.
Michael zdumiał się.
— Przecież byś umarł! — zaprotestował.
— Niekoniecznie — zaprzeczył Hauru. — Jeszcze nie doszedłeś do czarów tego rodzaju, ale
mogę zabrać ci dowolny kawałek ciała i zostawić resztę przy życiu, jeśli zrobię to we właściwy
sposób. — Spojrzał na byłego psa ze zmarszczonym czołem. —Ale nie jestem pewien, czy Wiedźma
dobrze złożyła go z powrotem.
Kalcyfer, który wyraźnie próbował pokazać, jak ciężko pracuje dla Hauru, powiedział:
— Ten człowiek jest niekompletny i ma też części kogoś innego.
Percival zrobił jeszcze bardziej zrozpaczoną minę.
— Nie strasz go, Kalcyferze — poprosił Hauru. — On pewnie i tak źle się czuje. Dlaczego
Wiedźma zabrała ci głowę, przyjacielu? — zwrócił się do Percivala.
— Niczego nie pamiętam. — Mężczyzna wzruszył ramionami.
Sophie prychnęła znacząco. Zdawała sobie sprawę, że to nieprawda.
Michael nagle wpadł na rewelacyjny pomysł. Nachylił się nad Percivalem i zapytał:
— Czy kiedyś mówiono na ciebie Justyn.. albo Wasza Książęca Mość?
Sophie znowu prychnęła. Wiedziała, że to śmieszne, zanim jeszcze Percival odpowiedział:
— Nie. Wiedźma nazywała mnie Gaston, ale to nie jest moje imię.
— Nie naciskaj na niego, Michael — ostrzegł Hauru. — I niech Sophie więcej na ciebie nie
prycha. W takim nastroju może następnym razem rozwalić cały zamek.
Chociaż to znaczyło, że Hauru już się nie gniewa, Sophie jeszcze bardziej się rozzłościła.
Pokuśtykała z powrotem do sklepu, zamknęła drzwi na noc i hałaśliwie zaczęła porządkować lokal.
Poszła zajrzeć do żonkili. Coś z nimi okropnie nie wyszło Zmieniły się w wilgotne brązowe
paskudztwa, wypełzające z wiadra pełnego obrzydliwie śmierdzącej cieczy.
— Och, do licha z tym wszystkim! — wrzasnęła Sophie.
— Co znowu? — zapytał Hauru, wchodząc do sklepu. Pochylił się nad wiadrem i powąchał.
— Masz tutaj całkiem skuteczny środek chwastobójczy. Może go wypróbujesz na chwastach na
podjeździe rezydencji?
— Wypróbuję — obiecała Sophie. — Mam ochotę mordować!
Tłukła się po sklepie, aż znalazła konewkę. Potem zataszczyła konewkę i wiadro do zamku,
przekręciła kołek pomarańczowym w dół i kopniakiem otworzyła drzwi wychodzące na podjazd
opuszczonej rezydencji.
Percival podniósł spłoszony wzrok. Dali mu gitarę, jak się daje dziecku grzechotkę, więc
siedział i brzdąkał, okropnie fałszując.
— Idź z nią, Percivalu — poprosił Hauru. — Sophie gotowa wytruć wszystkie drzewa.
Percival odłożył gitarę i ostrożnie wyjął wiadro z ręki staruszki. Sophie wyszła na końcu
doliny w złocisty letni zmierzch. Do tej pory wszyscy byli zbyt zajęci, żeby porządnie obejrzeć
rezydencję. Okazała się znacznie wspanialsza, niż Sophie się spodziewała. Był tam zachwaszczony
taras z posągami ustawionymi wzdłuż krawędzi, z którego schody prowadziły na podjazd. Sophie
obejrzała się — pod pretekstem ofuknięcia Percivala, żeby się pospieszył — i zobaczyła ogromny
dom, jeszcze więcej posągów ustawionych na dachu, długie rzędy okien. Lecz rezydencja chyliła się
ku ruinie. Zielone zacieki przecinały obłażącą z tynku ścianę pod każdym oknem. Wiele okien miało
wybite szyby, a szare, łuszczące się okiennice zwisały smętnie na zawiasach.
— Hmm! — mruknęła Sophie. — Hauru mógł przynajmniej trochę zadbać o ten dom. Ale
nie! On nie ma czasu, bo musi się szwendać po Walii! Nie stój tak, młodzieńcze! Wlej trochę tego do
konewki, a potem idź za mną.
Percival potulnie usłuchał. Wcale nie było zabawnie nim pomiatać. Sophie podejrzewała, że
właśnie dlatego Hauru go z nią wysłał. Prychnęła i wyładowała złość na chwastach. Cuchnący płyn,
który zabił żonkile, był niezwykle mocny. Chwasty umierały, jak tylko się z nim zetknęły. Podobnie
trawa po obu stronach podjazdu, dopóki Sophie trochę nie ochłonęła.
Zapadający zmierzch pomógł jej się uspokoić. Świeże powietrze napływało znad odległych
wzgórz, drzewa zasadzone obok podjazdu szumiały majestatycznie na wietrze. Sophie wypaliła sobie
drogę przez ćwierć podjazdu.
— Pamiętasz o wiele więcej, niż mówisz — oskarżyła Percivala, kiedy ponownie napełniał
konewkę. — O co chodziło Wiedźmie? Dlaczego wtedy przyprowadziła cię do sklepu?
— Chciała się dowiedzieć o Hauru — wyznał Percival.
— O Hauru? — zdziwiła się Sophie. — Przecież go nie znałeś.
— Tak, ale widocznie coś wiedziałem. To miało jakiś związek z klątwą, którą na niego rzuciła
— wyjaśnił Percival. — Ale nie mam pojęcia, co to było. Widzisz, ona to zabrała po wizycie w
sklepie. Nie chciałem tego. Próbowałem ją powstrzymać, bo klątwa to zła rzecz, więc myślałem tylko
o Lettie. Nie wiem, skąd ją znam, bo Lettie twierdziła, że nigdy mnie nie widziała, kiedy poszedłem
do Górnej Fałdy. Ale ja wiedziałem o niej wszystko... więc kiedy Wiedźma kazała mi mówić o Lettie,
powiedziałem, że dziewczyna prowadziła sklep z kapeluszami w Market Chipping. Więc Wiedźma
tam poszła, żeby dać nam obojgu nauczkę. Ale zastała ciebie. Wzięła cię za Lettie. Byłem przerażony,
bo nie wiedziałem, że Lettie ma siostrę.
Sophie podniosła konewkę i hojnie polała chwasty, żałując, że to nie Wiedźma.
— I zaraz potem zamieniła cię w psa?
— Tuż za miastem — potwierdził Percival. — Jak tylko dowiedziała się ode mnie, czego
chciała, otworzyła drzwi powozu i powiedziała „Zmykaj. Wezwę cię, jeśli będziesz potrzebny". I
pobiegłem, bo czułem, że rzuciła jakieś zaklęcie. Dopadło mnie, kiedy dotarłem na farmę. Ludzie
stamtąd zobaczyli, że zmieniam się w psa. Uznali, że jestem wilkołakiem i chcieli mnie zabić.
Musiałem jednego ugryźć, żeby uciec. Ale utknąłem w żywopłocie.
Sophie, słuchając, wypaliła chwasty do następnego zakrętu.
— Potem poszedłeś do pani Fairfax?
— Tak. Szukałem Lettie. Obie były dla mnie bardzo dobre —zwierzał się Percival. —
Chociaż nigdy przedtem mnie nie widziały. A czarnoksiężnik Hauru chodził do Lettie w zaloty. Ona
go nie chciała i poprosiła mnie, żebym ugryzł natręta. Ale Hauru nagle zaczął ją wypytywać o ciebie...
Sophie o mało nie polała sobie pantofli. I całe szczęście, że tego nie zrobiła, bo nawet żwir
dymił w miejscach, gdzie spadły na niego krople zabójczej substancji.
— Co?!
— Powiedział: „Znam jedną Sophie, trochę podobną do ciebie", a Lettie bez namysłu: „To
moja siostra" — opowiadał Percival. — A potem strasznie się zmartwiła, zwłaszcza kiedy Hauru dalej
ją wypytywał o siostrę. Mówiła, że chciała sobie odgryźć język. W dniu, kiedy tam przyszłaś,
specjalnie była miła dla Hauru, żeby się dowiedzieć, skąd on cię zna. Hauru powiedział, że jesteś
stara. A pani Fairfax potwierdziła, że cię widziała. Lettie strasznie płakała. Powiedziała: „Coś
okropnego stało się z Sophie! A najgorsze, że ona myśli, że ze strony Hauru nie grozi jej
niebezpieczeństwo. Sama jest za dobra, żeby zrozumieć, że Hauru to bezdusznik!" I tak się przejęła,
ż
e zdołałem zmienić się w człowieka na dość długo, żeby obiecać, że będę cię pilnował.
Sophie rozlała truciznę szerokim, dymiącym łukiem.
— A niech ją! To bardzo miło, że tak się o mnie troszczyła. Ja też się o nią martwiłam. Ale nie
potrzebuję psa obronnego!
— Właśnie że tak — oświadczył Percival. — Przynajmniej potrzebowałaś wcześniej.
Przyszedłem o wiele za późno.
Sophie obróciła się razem z tryskającą konewką. Percival musiał uskoczyć w trawę i schować
się za najbliższym drzewem. Za nim ciągnął się długi brązowy zakos umierającej trawy.
— Do pioruna z wami! — zaklęła Sophie.
Cisnęła dymiącą konewkę na środek podjazdu i pomaszerowała przez chwasty w stronę
kamiennej bramy.
— Za późno! — mamrotała w marszu. — Co za brednie! Hauru to kawał drania! Przecież
jestem stara — dodała.
Ale nie mogła zaprzeczyć, że coś było nie tak, odkąd Wędrujący Zamek zaczął wędrować czy
nawet jeszcze wcześniej. I chyba miało to związek z tym, że Sophie z niewiadomych powodów nie
mogła się spotkać z żadną z sióstr.
— I wszystko, co powiedziałam Królowi, to prawda! — ciągnęła.
Zamierzała odejść na własnych nogach i nigdy nie wrócić. Już ona wszystkim pokaże! I co z
tego, że biedna pani Pentstemmon ufała, że Sophie nie pozwoli Hauru zejść na złą drogę! Sophie i tak
nic się nie udawało. Dlatego że była najstarsza. A zresztą pani Pentstemmon myślała, że Sophie jest
starą kochającą matką Hauru. Myślała? Czy nie? Sophie uświadomiła sobie z dreszczem, że dama,
której wyćwiczone oko dostrzegło czar wszyty w garnitur, z pewnością nie mogła przegapić znacznie
silniejszego zaklęcia Wiedźmy.
— Och, niech licho porwie ten szkarłatno-szary strój! — burknęła Sophie. — Nie wierzę, że
sama się na niego złapałam!
Kłopot w tym, że srebrno-błękitny strój działał zawsze tak samo.
— Na szczęście nie podobam się Hauru! — powiedziała sobie z ulgą.
Ta pocieszająca myśl wystarczyłaby Sophie na całą noc maszerowania, gdyby nagle nie
owładnął nią znajomy niepokój, Z oddali doleciało do niej stłumione stuk-stuk-stuk. Wytężyła wzrok
w zapadającym zmierzchu. A tam daleko, na drodze wijącej się za kamienną bramą, figurka z
rozłożonymi ramionami skakała i skakała.
Sophie zebrała spódnicę, obróciła się i popędziła z powrotem. Kurz i żwir tylko fruwały
wokół niej. Porzucony Percival stał na podjeździe obok wiadra i konewki. Sophie złapała go ramię i
pociągnęła za najbliższe drzewo.
— Co się stało? — zapytał.
— Cicho! To znowu ten przeklęty strach na wróble — wysapała Sophie. Zamknęła oczy. —
Nie ma nas tutaj — wymamrotała. Nie możesz nas znaleźć. Odejdź. Odejdź szybko, szybko, szybko!
— Ale dlaczego...? — zaczął Percival.
— Zamknij się! Nie tutaj, nie tutaj, nie tutaj! — rozpaczliwie recytowała Sophie.
Otworzyła jedno oko. Strach na wróble stał w miejscu, pomiędzy słupami bramy i kołysał się
niezdecydowanie.
— Dobrze — powiedziała. — Nie ma nas tutaj. Odejdź szybko. Dwa razy szybciej, trzy razy
szybciej, dziesięć razy szybciej. Odejdź!
Strach na wróble z wahaniem obrócił się na kiju i zaczął skakać z powrotem drogą. Po kilku
pierwszych skokach dawał już gigantyczne susy, szybciej i szybciej, tak jak mu kazała Sophie.
Sophie wstrzymała oddech i nie wypuszczała rękawa Percivala, dopóki strach nie zniknął jej z
oczu.
— Co z nim nie tak? — zapytał Percival. — Czemu go nie chciałaś?
Sophie zadrżała. Skoro na drodze był strach na wróble nie miała odwagi teraz odejść. Wzięła
konewkę i pokuśtykała z powrotem do rezydencji. Jakieś trzepotanie przyciągnęło jej wzrok.
Podniosła oczy na budynek. Na tarasie z posągami, w otwartych drzwiach balkonowych powiewały
długie białe firanki. Posągi były teraz z czystego białego kamienia, we wszystkich oknach błyszczały
szyby i falowały zasłony. Okiennice, złożone jak należy przy oknach, jaśniały świeżą białą farbą. Ani
jedna zielona plama wilgoci nie szpeciła nowego kremowego tynku na frontonie domu. Drzwi
wejściowe stanowiły majstersztyk z czarnej farby i złotej woluty, pośrodku którego umieszczono
pozłacany łeb lwa z pierścieniem w paszczy, służącym za kołatkę.
— Ha! — mruknęła Sophie.
Powstrzymała pokusę, żeby wejść przez otwarty balkon i obejrzeć wnętrze. Tego właśnie
chciał od niej Hauru. Pomaszerowała prosto do głównego wejścia, chwyciła pozłacaną klamkę i
otworzyła drzwi z trzaskiem. Hauru i Michael pochylali się nad warsztatem, pospiesznie rozwiązując
zaklęcie. Częściowo służyło pewnie do odnowienia rezydencji, ale reszta, jak Sophie dobrze
wiedziała, stanowiła jakiś czar podsłuchujący. Kiedy Sophie wpadła do środka, obaj nerwowo obrócili
głowy w jej stronę. Kalcyfer natychmiast schował się pod polanami.
— Trzymaj się za mną z tyłu, Michael — poradził Hauru.
— Podsłuchiwacz! — wrzasnęła Sophie.
— Co się stało? — zapytał Hauru. — Okiennice też chcesz czarno-złote?
— Ty bezczelny... — zająknęła się Sophie. — Podsłuchałeś dużo więcej! Ty... ty... Od jak
dawna wiesz, że byłam... jestem...?
— Zaczarowana? — dokończył Hauru. — No...
— Ja mu powiedziałem. — Michael wyjrzał bojaźliwie zza pleców Hauru. — Moja Lettie...
— Ty! — pisnęła Sophie.
— Ta druga Lettie też się wygadała — wtrącił szybko Hauru. — Przecież wiesz. A pani
Fairfax strasznie dużo mówiła tamtego dnia. Zdawało się, że wszyscy chcą mi przekazać tę
wiadomość. Nawet Kalcyfer powiedział... kiedy go zapytałem. Ale czy naprawdę uważasz mnie za tak
kiepskiego czarnoksiężnika, żebym nie rozpoznał silnego zaklęcia? Kilka razy próbowałem je zdjąć,
kiedy nie patrzyłaś. Ale nic nie podziałało. Zabrałem cię do pani Pentstemmon z nadzieją, że ona coś
poradzi, ale najwyraźniej nie mogła. Doszedłem do wniosku, że podoba ci się to przebranie.
— Przebranie! — wrzasnęła Sophie.
Hauru się roześmiał.
— Widocznie tak, skoro sama je podtrzymujesz. Co za dziwna z was rodzina! Czy ty też masz
na imię Lettie?
Tego już było za wiele. Percival właśnie wtedy wsunął się nieśmiało do środka, dźwigając do
połowy opróżnione wiadro ze środkiem chwastobójczym. Sophie upuściła konewkę, chwyciła wiadro
i rzuciła nim w Hauru. Czarnoksiężnik wykonał unik. Michael też się uchylił. Środek chwastobójczy
chlusnął błyskawicą zielonego syczącego płomienia od sufitu do podłogi. Wiadro z brzękiem wpadło
do zlewu, gdzie wszystkie pozostałe kwiaty natychmiast zwiędły.
— Au! — odezwał się Kalcyfer spod szczap drewna. — To było mocne.
Hauru ostrożnie wyjął czaszkę spod dymiących szczątków roślin i wytarł ją rękawem.
— Pewnie, że mocne — przyświadczył. — Sophie nigdy niczego nie robi połowicznie.
Czaszka, którą wytarł Hauru, zrobiła się biała i lśniąca, a na rękawie została wyblakła srebrno-
błękitna plama. Hauru postawił czaszkę na warsztacie i z żalem popatrzył na swój rękaw
Sophie prawie już postanowiła, że znowu wyjdzie z zamku i pokuśtyka, gdzie ją oczy poniosą.
Ale tam był strach na wróble. Więc podeszła tylko do fotela, gdzie usiadła nadąsana i obrażona. Nie
odezwę się do żadnego z nich! — przyrzekła sobie.
— Sophie, robiłem, co mogłem — powiedział Hauru. — Nie zauważyłaś, że twoje bóle i
dolegliwości ostatnio ustąpiły? Czy może na nich też ci zależy?
Nie odpowiedziała. Hauru machnął ręką i odwrócił się do Percivala.
— Cieszę się, że jednak masz trochę rozumu — powiedział. — Martwiłem się przez ciebie.
— Naprawdę niewiele pamiętam — zapewnił Percival. Ale przestał się zachowywać jak
półgłówek. Wziął gitarę i nastroił. W jednej chwili znacznie poprawił jej brzmienie.
— Odkryłeś moje nieszczęście — westchnął żałośnie Hauru. — Urodziłem się jako
niemuzykalny Walijczyk. Czy powiedziałeś Sophie wszystko? I czy naprawdę wiesz, czego Wiedźma
próbowała się dowiedzieć?
— Pytała o Walię — odparł Percival.
— Tak myślałem — stwierdził Hauru ponuro. — No nic.
Wyszedł do łazienki, gdzie spędził następne dwie godziny. Przez ten czas Percival odegrał
kilka melodii na gitarze, powoli i z namysłem, jakby uczył się grać, a Michael łaził po podłodze z
dymiącą szmatą, wycierając resztki środka chwastobójczego. Sophie siedziała w fotelu i uparcie
milczała. Kalcyfer ciągle wystawiał głowę i zerkał na nią, a potem znowu chował się pod polana.
Hauru wyszedł z łazienki w ubraniu lśniąco czarnym, z włosami lśniąco białymi, w obłoku
pary pachnącej gencjaną.
— Pewnie wrócę późno — oznajmił Michaelowi. — Jutro Sobótka, więc Wiedźma może
zaatakować. Proszę, podtrzymuj wszystkie bariery ochronne i pamiętaj, co ci powiedziałem.
— Dobrze — obiecał Michael, wrzucając do zlewu dymiące resztki szmaty.
Hauru odwrócił się do Percivala.
— Chyba wiem, co ci się stało — oznajmił. — Trzeba sporo roboty, żeby cię doprowadzić do
porządku, ale spróbuję jutro, jak wrócę. — Podszedł do drzwi i zatrzymał się z ręką na kołku. —
Sophie, ciągle ze mną nie rozmawiasz? — zapytał żałośnie.
Sophie doskonale wiedziała, że Hauru potrafi odegrać rozpacz nawet w raju. I właśnie ją
wykorzystał, żeby wyciągnąć informacje od Percivala.
— Nie! — warknęła.
Hauru westchnął i wyszedł. Sophie podniosła wzrok i zobaczyła, że kołek wskazuje czarnym
w dół. Więc sprawa załatwiona! — pomyślała. Wszystko mi jedno, czy jutro jest Sobótka. Odchodzę!
Rozdział 20
w którym Sophie napotyka na dalsze przeszkody w opuszczeniu zamku
Zaświtał dzień świętego Jana. Prawie w tej samej chwili Hauru otworzył drzwi z takim
hałasem, że Sophie poderwała się w swojej klitce, przekonana, że Wiedźma zaraz ją dopadnie.
—Staram się daremnie, bo zawsze bawią się beze mnie! — zaryczał Hauru.
Sophie zrozumiała, że tylko próbował śpiewać piosenkę Kalcyfera, więc znowu się położyła.
Tymczasem Hauru wpadł na foteli kopnął stołek, który przeleciał przez pokój. Potem próbował wejść
na górę przez schowek na miotły i dalej przez podwórze. Najwyraźniej trochę się pogubił. W końcu
jednak zauważył schody, wszystkie oprócz pierwszego, na którym się wywrócił jak długi. Cały zamek
zadrżał.
— Co się dzieje? — zapytała Sophie, wysuwając głowę spod balustrady.
— Zjazd Klubu Rugby — wychrypiał Hauru z godnością. — Nie wiedziałaś, że byłem
skrzydłowym w uniwersyteckiej drużynie, co, pani Wścibska?
— Jeśli byłeś skrzydłowym, widocznie nie umiałeś latać — burknęła Sophie.
— Pamiętaj, że jest w mej mocy niewidzialne widzieć dziwy — odparł Hauru. — Dlatego nie
ś
pię po nocy i wciąż jestem nieszczęśliwy. Wiem, skąd diabeł wziął kopyta albo czemu gasną zorze.
— Idź do łóżka, głupcze — odezwał się sennie Kalcyfer. Jesteś pijany.
— Kto, ja? — obruszył się Hauru. — Zapewniam cię, przyjacielu, sze jestem zupełnie
czeźwy. —Wstał i sztywno ruszył po schodach na górę, przytrzymując się ściany, jakby się bał, że mu
ucieknie. Drzwi do sypialni rzeczywiście mu umknęły. — Cóż to było za kłamstwo! — stwierdził
Hauru i wszedł na ścianę. — Moja wzorowa nieuczciwość mnie ocali.
Zderzył się ze ścianą jeszcze kilka razy w różnych miejscach, zanim odnalazł drzwi i
przepchnął się przez nie hałaśliwie. Sophie słyszała, jak Hauru tłucze się po sypialni i narzeka, że
łóżko robi uniki.
— On jest niemożliwy! — oświadczyła Sophie i postanowiła natychmiast odejść. Niestety
Hauru narobił tyle hałasu, że postawił na nogi Michaela i Percivala, który spał na podłodze w pokoju
chłopca. Michael zszedł z sypialni i powiedział, że już się całkiem rozbudzili, więc mogą wyjść i
nazbierać kwiatów na wianki świętojańskie, dopóki jeszcze nie ma upału. Sophie bez oporów zgodziła
się pójść po raz ostatni do kwietnego ogrodu. Otulała go ciepła, mlecznobiała mgiełka, pełna
zapachów i ledwie widocznych kolorów. Sophie brnęła przed siebie, sprawdzała laską bagnisty grunt,
słuchała trzepotania i szczebiotania tysięcy ptaków i ogarniał ją prawdziwy żal. Pogładziła wilgotną
atłasową lilię i dotknęła wystrzępionego purpurowego kwiatu z długim, obsypanym pyłkiem
pręcikiem. Obejrzała się na wysoki czarny zamek, rozgarniający mgłę za ich plecami. Westchnęła.
— On tu zrobił dużo ładniej — zauważył Percival, wkładając naręcze hibiskusów do latającej
wanny Michaela.
— Kto? — zapytał Michael.
— Hauru — odparł Percival. Na początku rosły tu tylko krzaki, małe i wysuszone.
— Pamiętasz, jak tu byłeś przedtem? — zainteresował się gwałtownie Michael. Za nic nie
potrafił zrezygnować z pomysłu, ze Percival to książę Justyn.
— Chyba przyszedłem tutaj z Wiedźmą — odpowiedział niepewnie Percival.
Przytaszczyli dwie wanny kwiatów. Sophie zauważyła, że kiedy wrócili po raz drugi, Michael
kilkakrotnie przekręcił kołek nad drzwiami. To chyba miało związek z ochroną przed Wiedźmą.
Potem oczywiście musieli upleść świętojańskie wianki i girlandy, co zabrało dużo czasu. Sophie
chciała zostawić to Michaelowi i Percivalowi, ale chłopiec prawie nic nie robił, tylko zadawał
Percivalowi podchwytliwe pytania, a ten z kolei pracował bardzo powoli. Sophie wiedziała, co tak
intryguje Michaela. Percival rzeczywiście sprawiał wrażenie, jakby oczekiwał, że coś wkrótce się
wydarzy. Sophie nawet zaczęła się zastanawiać, do jakiego stopnia on wciąż pozostaje we władzy
Wiedźmy. Sama musiała upleść prawie wszystkie girlandy. To skutecznie wyleczyło ją z myśli, żeby
jednak zostać i pomóc Hauru w walce z Wiedźmą. Hauru, który mógł wykonać całą tę pracę jednym
machnięciem ręki, chrapał tak głośno, że słyszała go nawet w sklepie.
Robienie girland i wianków okazało się tak czasochłonne, ze zanim skończyli, nadeszła pora
otwarcia sklepu. Michael przyniósł chleb z miodem i kiedy jedli, musieli uporać się z pierwszą nawałą
klientów. Chociaż dzień świętego Jana, okazał się chłodny i szary, połowa miasta przyszła wystrojona,
ż
eby kupić wianki, girlandy i kwiaty. Na ulicach jak zwykle kłębiły się tłumy Do sklepu cisnęło się
tylu klientów, że minęło południe, zanim Sophie wreszcie wymknęła się po schodach i przez schowek
na miotły. Zarobili tyle pieniędzy, rozmyślała, kręcąc się po pokoju, pakując do tobołka trochę
jedzenia i swoje stare ubranie, że skarbiec Michaela pod obudową kominka powiększy się
dziesięciokrotnie.
— Przyszłaś ze mną porozmawiać? — zapytał Kalcyfer.
— Za chwilę — rzuciła Sophie, przechodząc przez pokój z tobołkiem za plecami. Nie chciała,
ż
eby demon podniósł krzyk z powodu kontraktu. Wyciągnęła rękę, żeby zdjąć laskę z oparcia fotela,
ale w tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. Sophie zamarła i spojrzała pytająco na Kalcyfera.
— To drzwi rezydencji — oznajmił. — Ktoś nieszkodliwy, z krwi i kości.
Pukanie się powtórzyło. Zawsze coś mi przeszkodzi, kiedy próbuję odejść! — pomyślała
Sophie. Przekręciła kołek pomarańczowym do dołu. Na podjeździe za posągami stał powóz
zaprzężony w niezgorszą parę koni. Sophie widziała go za plecami bardzo dużego lokaja.
— Pani Sacheverell Smith z wizytą do nowego sąsiada — oznajmił lokaj.
Co za niezręczna sytuacja! pomyślała Sophie. Wszystko przez świeżą farbę i zasłony Hauru.
— Nie ma nas w do... — zaczęła.
Ale pani Sacheverell Smith odsunęła lokaja na bok.
— Zaczekaj w powozie, Teobaldzie — poleciła i przepłynęła obok Sophie, składając
parasolkę.
To była Fanny. — Wyglądała bardzo zamożnie w kremowym jedwabiu. Nosiła kremowy
jedwabny kapelusz przybrany różami, który Sophie pamiętała aż za dobrze. Pamiętała, co powiedziała
do tego kapelusza, kiedy go wykańczała: „Na pewno bogato wyjdziesz za mąż!” A wygląd Fanny
jasno świadczył, że tego dokonała.
— Ojej! — powiedziała Fauny, rozglądając się po pokoju. —Chyba zaszła pomyłka. To
kwatery dla służby!
— No... ee... jeszcze nie całkiem się wprowadziliśmy, proszę pani — bąknęła Sophie. I
pomyślała: ciekawe, co by powiedziała Fanny na to, że stary sklep z kapeluszami jest tuż za
schowkiem na miotły. Fanny obróciła się i wytrzeszczyła oczy na Sophie.
— Sophie! — wykrzyknęła. — Wielkie nieba, dziecko, co ci się stało? Wyglądasz na
dziewięćdziesiątkę! Chorowałaś? — Po czym, ku zdumieniu Sophie, Farmy odrzuciła parasolkę,
kapelusz oraz wielkopańskie maniery, chwyciła Sophie w objęcia i wybuchnęła płaczem. — Och, nie
wiedziałam, co się z tobą stało! — szlochała. — Poszłam do Marty i posłałam do Lettie, ale żadna nie
wiedziała. Zamieniły się miejscami, niemądre dziewczyny. Ale nikt nic nie wiedział o tobie!
Wyznaczyłam nagrodę, ciągle czeka. A ty pracujesz tutaj jako służąca, kiedy mogłaś mieszkać w
luksusie tam na wzgórzu ze mną i z panem Smithem!
Sophie też miała łzy w oczach. Pospiesznie odłożyła tobołek i zaprowadziła Fanny do fotela.
Przyciągnęła stołeczek i usiadła obok Farmy, trzymając ją za rękę. Teraz już obie jednocześnie śmiały
się i płakały. Tak bardzo się cieszyły z tego spotkania.
— To długa historia — powiedziała Sophie, kiedy Fanny zapytała ją po raz szósty, co jej się
stało. — Kiedy spojrzałam w lustro i zobaczyłam staruszkę, doznałam takiego wstrząsu, że po prostu
sobie poszłam...
— Przepracowanie — jęknęła rozpaczliwie Fanny. — Ciągle to sobie wyrzucam!
— Nie całkiem — sprostowała Sophie. — I niepotrzebnie się martwisz, bo czarnoksiężnik
Hauru wziął mnie do siebie i...
— Czarnoksiężnik Hauru! — wykrzyknęła Fanny. — Ten podły człowiek! On ci to zrobił?
Gdzie on jest? Puść mnie do niego!
Wojowniczo chwyciła parasolkę. Sophie musiała powstrzymać Fanny. Wolała nie myśleć, jak
zareagowałby Hauru, gdyby Fanny obudziła go, dźgając parasolką.
— Nie, nie! Hauru bardzo dobrze mnie traktował — zapewniła. I to prawda, uświadomiła
sobie. Hauru okazywał życzliwość w dość dziwny sposób, jednak biorąc pod uwagę wszystko, co
zrobiła Sophie, żeby go zirytować, rzeczywiście był dla niej bardzo dobry.
— Ale mówią, że on zjada kobiety żywcem! — zawołała Farmy i wciąż próbowała się
wyrwać.
Sophie zatrzymała wirującą parasolkę.
— Wcale nie — zaprzeczyła. — Posłuchaj. On nie jest zły!
Na te słowa coś zasyczało w kominku, skąd Kalcyfer przyglądał się z zainteresowaniem.
— Właśnie że nie jest! — powtórzyła Sophie tyle do Fanny, ile do Kalcyfera. — Przez cały
czas, odkąd tu jestem, ani razu nie widziałam, żeby rzucał zły czar!
I to również było prawda.
— Cóż muszę ci uwierzyć. — Fanny wreszcie się uspokoiła. — Chociaż na pewno wyłącznie
dzięki tobie się poprawił. Ty zawsze miałaś swoje sposoby, Sophie. Potrafiłaś powstrzymać Martę od
robienia scen, kiedy ja nic nie mogłam wskórać. I zawsze mówiłam, że jedynie ty umiałaś złamać upór
Lettie. Ale powinnaś mi przynajmniej powiedzieć, gdzie jesteś, kochanie!
Sophie wiedziała, że powinna. Bezkrytycznie przyjęła opinię Marty o Fanny, chociaż powinna
znać przyrodnią matkę lepiej. Czuła wstyd.
Fanny nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć Sophie o swoim mężu. Zapuściła się w
długą i emocjonującą historię, jak to poznała pana Smitha w tym samym tygodniu, kiedy Sophie
odeszła, i poślubiła go jeszcze przed końcem tygodnia. Sophie przyglądała się Fanny podczas tej
opowieści. Starość pozwoliła jej zobaczyć macochę w całkiem nowym świetle. Farmy była jeszcze
młoda i ładna, a sklep z kapeluszami nudził ją tak samo, jak Sophie. Ale wiernie wypełniała swoje
obowiązki wobec sklepu i trzech dziewcząt — aż do śmierci pana Kapelusznika. Wtedy nagle
przestraszyła się, że skończy jak Sophie: stara, bez rodziny i żadnego zabezpieczenia.
— A potem, kiedy znikłaś i nie miałam komu przekazać sklepu, równie dobrze mogłam go
sprzedać — ciągnęła Fanny, kiedy ze schowka na miotły dobiegł tupot.
Do pokoju wszedł Michael.
— Zamknęliśmy sklep — oznajmił. — I patrz, kto tu jest! — Trzymał za rękę Martę.
Marta była szczuplejsza i wyglądała już prawie jak przedtem. Podbiegła do Sophie i chwyciła
ją w objęcia.
— Sophie, trzeba było mi powiedzieć! — zawołała. Potem uściskała Fanny, jakby nigdy nie
mówiła o niej żadnych złych rzeczy.
Ale na tym się nie skończyło. Za Martą przez schowek przeszły Lettie i pani Fairfax,
dźwigając do spółki wielki kosz. Za nimi wkroczył Percival, bardziej ożywiony niż kiedykolwiek.
— Przyjechałyśmy dyliżansem o pierwszym brzasku — poinformowała pani Fairfax. — I
przywiozłyśmy... O rety! To Fanny!
Puściła kosz i podbiegła, żeby uściskać Farmy. Lettie ruszyła uściskać Sophie.
Nastąpiły hałaśliwe powitania i okrzyki. To cud, pomyślała Sophie, że cały ten zgiełk nie
obudził Hauru. Słyszała jednak jego chrapanie przebijające się przez gwar. Odejdę dopiero
wieczorem, postanowiła. Za bardzo się cieszyła ze spotkania, żeby ot tak zniknąć.
Lettie bardzo lubiła Percivala. Kiedy Michael dźwigał kosz na stół warsztatowy i wyciągał z
niego kurczęta na zimno, flaszki wina i miodowy pudding, Lettie uwiesiła się na ramieniu Percivala, a
on nie miał nic przeciwko temu. Lettie wyglądała tak ślicznie, że Sophie mu się nie dziwiła, choć
sama nie pochwalała zachowania siostry.
— Po prostu się zjawił i ciągle zmieniał się w człowieka —wyjaśniła Lettie. — Potem w coraz
innego psa. I upierał się, że mnie zna. Wiedziałam, że nigdy przedtem go nie spotkałam, ale to nie
miało znaczenia. — Poklepała Percivala po ramieniu, jakby wciąż był psem.
— Ale spotkałaś księcia Justyna? — zapytała Sophie.
— O tak — odparła niedbale Lettie. — Był przebrany, w zielonym mundurze, ale to na pewno
on. Taki gładki i wytworny, nawet kiedy się złościł z powodu zaklęć znajdujących. Musiałam mu
przygotować dwa zestawy, bo ciągle pokazywały, że czarnoksiężnik Suliman jest gdzieś pomiędzy
nami a Market Chipping, a on przysięgał, że to nieprawda. I przez cały czas, kiedy je robiłam, ciągle
mi przeszkadzał. I ironicznym tonem nazywał mnie „słodką panienką" i wypytywał, jak się nazywam,
gdzie mieszka moja rodzina i ile mam lat. Bezczelny typ! Wolałabym już czarnoksiężnika Hauru, a to
coś znaczy!
Teraz już wszyscy kręcili się po pokoju, zajadali kurczęta i popijali wino. Kalcyfer chyba czuł
się onieśmielony. Przygasł do zielonych migotliwych płomyczków i nikt go nie zauważał. Sophie
chciała, żeby poznał Lettie. Próbowała go wywabić z ukrycia.
— Czy to naprawdę demon, który rządzi życiem Hauru? — zapytała Lettie, spoglądając z
niedowierzaniem na zielone migotanie.
Kiedy Sophie podniosła wzrok, żeby zapewnić siostrę, że Kalcyfer jest prawdziwy, zobaczyła
w drzwiach pannę Angorian, niepewną i speszoną.
— Och, przepraszam. Chyba przyszłam nie w porę — odezwała się nauczycielka. —
Chciałam tylko porozmawiać z Howellem.
Sophie wstała, zmieszana. Trochę się wstydziła, że poprzednio tak obcesowo wyprosiła
przybyszkę z Walii. Zrobiła to tylko dlatego, że Hauru się do panny Angorian zalecał. Z drugiej strony
to nie znaczyło, że musiała ją lubić.
Inicjatywę przejął Michael. Powitał promiennym uśmiechem i radosnym okrzykiem.
— Hauru na razie śpi — poinformował. — Proszę, niech pani zaczeka i napije się wina.
— Bardzo dziękuję — powiedziała panna Angorian. — To miłe z twojej strony.
Ale nie dało się ukryć, że była nieszczęśliwa. Odmówiła wina i krążyła nerwowo po pokoju,
skubiąc nóżkę kurczaka. Znalazła się wśród ludzi, którzy doskonale znali się nawzajem, więc czuła się
jak intruz. Fanny nie poprawiła sytuacji, kiedy oderwała się od ożywionej rozmowy z panią Fairfax i
wygłosiła uwagę:
— Co za dziwaczny strój!
Marta też nie pomogła Zauważyła, z jakim entuzjazmem Michael witał pannę Angorian.
Zatroszczyła się więc, żeby Michael nie rozmawiał z nikim innym, tylko z nią i Sophie. A Lettie
zignorowała pannę Angorian i usiadła na schodach z Percivalem.
Nauczycielka dość szybko zdecydowała, że ma dość. Sophie zobaczyła ją przy drzwiach,
sięgającą po klamkę. Pospieszyła do niej, gnana wyrzutami sumienia. W końcu pannie Angorian
musiało bardzo zależeć na Hauru, skoro tutaj przyszła.
— Proszę jeszcze nie odchodzić— powiedziała Sophie. — Pójdę i obudzę Hauru.
— O nie, niech pani tego nie robi — zaprotestowała panna Angorian z nerwowym
uśmiechem. — Mam wolny dzień, bardzo chętnie zaczekam. Pomyślałam, że wyjdę i obejrzę okolicę.
Tutaj jest trochę duszno, przy tym dziwnym zielonym ogniu.
Sophie uznała to za doskonały sposób, żeby pozbyć się panny Angorian, ale jej nie wyrzucić.
Uprzejmie otworzyła przed nią drzwi. Nie wiadomo dlaczego — może z powodu barier ochronnych,
które Hauru kazał Michaelowi podtrzymywać — kołek przekręcił się purpurowym w dół. Na zewnątrz
mgliste słońce świeciło nad kępami czerwonych i bordowych kwiatów.
— Co za wspaniałe rododendrony! — wykrzyknęła panna A-gorian swoim najbardziej
wibrującym głosem. — Muszę je obejrzeć! — Skwapliwie wyskoczyła na bagienną trawę.
— Niech pani nie idzie na południowy wschód — ostrzegła Sophie. Zamek odjeżdżał w bok.
Panna Angorian zanurzyła piękną twarz w gąszczu białych kwiatów.
— Nie odejdę daleko — obiecała.
— Wielkie nieba! — zawołała Fanny, podchodząc do Sophie. —Co się stało z moim
powozem?
Sophie wyjaśniła najlepiej, jak umiała. Ale Fanny tak się martwiła, że Sophie musiała
przekręcić kołek pomarańczowym w dół i otworzyć drzwi, żeby pokazać podjazd rezydencji w szarym
ś
wietle dnia, gdzie lokaj i stangret Fanny siedzieli na dachu powozu, zajadając kiełbasę i grając w
karty. Dopiero wtedy Fanny uwierzyła, że jej powóz nie rozpłynął się w powietrzu.
Sophie bez większego powodzenia próbowała wytłumaczyć, dlaczego jedne drzwi otwierają
się na kilka różnych miejsc, kiedy Kaicyfer z rykiem wzbił się z paleniska.
— Hauru! — zagrzmiał, wypełniając komin błękitnym płomieniem. — Hauru!!! Howellu
Jenkinsie, Wiedźma znalazła rodzinę twojej siostry!
Coś dwukrotnie mocno łupnęło na górze. Trzasnęły drzwi sypialni i Hauru zbiegł z łomotem
po schodach. Odtrącił na bok Lettie i Perciyala. Fanny pisnęła słabo na jego widok. Hauru miał
rozczochrane włosy i podkrążone oczy.
— Trafiła mnie w słaby punkt, niech ją! — krzyknął , przebiegając przez pokój z rozwianymi
czarnymi rękawami. — Tego się bałem! Dzięki, Kalcyferze!
Odepchnął Fanny i wybiegł z zamku.
Sophie pokuśtykała na górę. Wiedziała, że jest wścibska, ale musiała zobaczyć, co się stało.
Kuśtykając przez sypialnię Hauru, słyszała, że wszyscy pozostali cisną się za nią.
— Jaki brudny pokój! — wykrzyknęła Fanny.
Sophie wyjrzała przez okno. W schludnym ogrodzie padał drobny deszczyk. Na huśtawce
wisiały krople wody. Falująca grzywa rudych włosów Wiedźmy lśniła od drobinek wilgoci. Wiedźma
w czerwonych szatach stała oparta o huśtawkę i kiwała palcem. Mari, siostrzenica Hauru, podchodziła
do Wiedźmy, szurając nogami po wilgotnej trawie. Wyglądała tak, jakby nie chciała iść, ale nie miała
wyboru Za nią Neil, siostrzeniec Hauru, wlókł w stronę Wiedźmy jeszcze wolniej, wykrzywiając
groźnie twarz. Za dwójką dzieci stała Megan. Wymachiwała ramionami, usta się otwierały i
zamykały. Widocznie próbowała przemówić Wiedźmie do rozumu, ale przyciąganie działało też na
nią.
Hauru wpadł na trawnik. Nie pofatygował się, żeby zmienić ubranie. Nawet nie rzucał zaklęć.
Po prostu pędził jak szalony. Wiedźma próbowała złapać Mari, ale dziewczynka stała jeszcze za
daleko. Hauru pierwszy dotarł do siostrzenicy, zasłonił ją sobą i nacierał dalej. Wiedźma zaczęła
uciekać. Zmykała jak kot ścigany przez psa, przez trawnik, ponad schludnym płotem, w rozwianych
szatach barwy płomienia, a Hauru niczym zajadły deptał jej po piętach. Wiedźma znikła za płotem w
czerwonym wirze. Hauru skoczył za nią jak czarna smuga, trzepocząc rękawami. Potem płot zasłonił
ich oboje.
— Mam nadzieję, że ją złapie — powiedziała Marta. — Ta dziewczynka płacze.
Na dole Megan objęła Mari i zaprowadziła dzieci do domu. Nie wiadomo, co stało się z Hauru
i Wiedźmą. Lettie, Percival, Marta i Michael wrócili na dół. Fanny i pani Fairfax zamarli, zgrozy na
widok stanu sypialni Hauru.
— Ile pająków! — jęknęła pani Fairfax.
— I kurz na zasłonach! — dodała Fanny. — Annabello, widziałam miotły w korytarzu.
— Chodźmy po nie podchwyciła pani Fairfax. — Upnę ci suknię, Fanny, i bierzmy się do
roboty. Nie mogę patrzeć na ten pokój w takim stanie!
Och, biedny Hauru! — pomyślała Sophie. On tak kocha pająki! Zawahała się na schodach, nie
wiedząc, jak powstrzymać Fanny i panią Fairfax.
Michael krzyknął z dołu:
— Sophie! Idziemy zwiedzić rezydencję. Chcesz pójść z nami?
To wydawało się idealnym pretekstem, żeby powstrzymać dwie panie od sprzątania. Sophie
zawołała Fanny i szybko pokuśtykała na dół. Lettie i Percival już otwierali drzwi. Lettie nie słuchała
wcześniej, kiedy Sophie udzielała Fanny wyjaśnień. Percival wyraźnie też nic nie rozumiał. Zdążyli
otworzyć drzwi purpurowym na dół, zanim Sophie przekuśtykała przez pokój. Na tle kwiatów pojawił
się strach na wróble.
— Zamknijcie! — wrzasnęła Sophie.
Zrozumiała, co się stało. Poprzedniego wieczoru właściwie pomogła strachowi, kiedy kazała
mu odejść dziesięć razy szybciej. Po prostu popędził do wejścia na zamek i próbował się tędy dostać.
Ale tam była panna Angorian. Pewnie leżała zemdlona gdzieś w krzakach.
— Nie, nie zamykajcie — powiedziała słabo Sophie.
I tak nikt jej nie słuchał. Lettie miała twarz koloru sukni Fanny i kurczowo trzymała się
Marty. Percival wytrzeszczał oczy, a Michael próbował złapać czaszkę, która tak gwałtownie kłapała
zębami, że zsuwała się ze stołu i ciągnęła za sobą butelkę wina. Wywarła też dziwny wpływ na gitarę.
Instrument wydawał głośne, brzękliwe akordy: Noumm Harrummm! Noumm Harrummm!
Kalcyfer ponownie wzbił się do komina.
— Ten stwór mówi, że me ma złych zamiarów — powiedział do Sophie. — Czeka na twoje
pozwolenie, żeby wejść.
Rzeczywiście strach na wróble tylko stał w progu. Nie usiłował wtargnąć do środka jak
poprzednim razem. A Kalcyfer widocznie mu zaufał, bo zatrzymał zamek. Sophie popatrzyła na twarz
z rzepy i furkoczące łachmany. Właściwie strach nie był taki straszny. Na początku nawet mu
współczuła. Podejrzewała, że po prostu wykorzystała go jako wygodny pretekst, żeby nie opuszczać
zamku, bo tak naprawdę chciała zostać. Teraz to nie miało sensu. Sophie musiała odejść: Hauru wolał
pannę Angorian.
— Proszę, wejdź — powiedziała lekko zachrypłym głosem.
— Ahmmmgng! — zabrzdąkała gitara. Strach na wróble wskoczył do pokoju jednym
potężnym susem. Stał, kołysząc się na jedynej nodze, jakby czegoś szukał. Kwietne wonie, który za
nim napłynęły, nie maskowały zapachu kurzu i gnijącej rzepy.
Czaszka ponownie zakłapała pod palcami Michaela. Strach na wróble okręcił się z
zadowoleniem i upadł bokiem w jej stronę. Michael w pierwszej chwili próbował ocalić czaszkę.
Szybko jednak usunął się na bok, bo kiedy strach upadł na stół warsztatowy, strzeliła sycząca
błyskawica mocnej magii i czaszka wtopiła się w głowę z rzepy. Jakby wniknęła w rzepę i wypełniła
ją od środka. Teraz na rzepie wyraźnie pojawiła się koścista twarz. Niestety, znalazła się z tyłu
stracha. Strach na wróble zaszamotał się sztywno, podskoczył niepewnie, po czym szybko okręcił
tułów tak, że przód znalazł się pod kościstą rzepową twarzą. Powoli opuścił sterczące ramiona.
— Teraz mogę mówić — powiedział nieco mlaszczącym głosem.
— Zaraz zemdleję ostrzegła Fanny ze schodów.
— Nonsens — odezwała się pani Fairfax. — To tylko magiczny golem. Musi robić to, po co
go wysłano. One są całkiem nieszkodliwe.
Lettie jednak wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć. Ale tylko Percival zemdlał naprawdę.
Cichutko osunął się na podłogę i leżał zwinięty w kłębek, jakby zasnął. Lettie, pomimo przerażenia,
podbiegła do niego, ale zaraz się cofnęła, kiedy strach na wróble znów skoczył i stanął przed
Percivalem.
— To jedna z części, które miałem znaleźć — oznajmił kleistym głosem. Okręcił się na kiju i
stanął przodem do Sophie. — Muszę ci podziękować. Moja czaszka była daleko i opadłem z sił, zanim
do niej dotarłem. Leżałbym w żywopłocie przez wieczność, gdybyś mnie nie ożywiła swoimi
słowami. — Obrócił się do pani Fairfax, a potem do Lettie. — Wam też chcę podziękować.
— Kto cię wysłał? Co masz zrobić? — zapytała Sophie.
Strach na wróble zakręcił się niepewnie.
— Coś jeszcze — zamlaskał. — Ciągle brakuje mi kilku części.
Wszyscy czekali w milczeniu, wstrząśnięci i zdumieni, podczas gdy strach obracał się na
różne strony, jakby się namyślał.
— Czego częścią jest Percival? — zapytała Sophie.
— Niech on się pozbiera — zaproponował Kalcyfer. — Nikt przedtem nie kazał mu się
wytłuma...
Nagle zamilkł i skurczył się do nikłego zielonego płomyczka. Michael i Sophie wymienili
przestraszone spojrzenia. Potem znikąd przemówił nowy głos. Brzmiał donośnie i głucho, jakby
przemawiał z wnętrza skrzyni, ale niewątpliwie należał do Wiedźmy.
— Michaelu — powiedział głos. — Przekaż swemu panu, że złapał się na moją przynętę.
Mam teraz kobietę zwaną Lily Angorian w mojej fortecy na Pustkowiu. Wypuszczę ją tylko wtedy,
jeśli on sam po nią przyjdzie. Czy to jasne, Michaelu?
Strach na wróble zawirował i skoczył do otwartych drzwi.
— O nie! — krzyknął chłopiec. — Zatrzymajcie go! Wiedźma na pewno go wysłała, żeby się
tutaj dostać!
Rozdział 21
w którym kontrakt zostaje zawarty przy świadkach
Prawie wszyscy pognali za strachem na wróble. Sophie pobiegła w drugą stronę, przez
schowek na miotły do sklepu, łapiąc po drodze laskę.
— To moja wina! — mruczała do siebie. — Wszystko psuję! Mogłam zatrzymać pannę
Angorian w środku, biedactwo! Wystarczyło uprzejmie z nią porozmawiać. Hauru wybaczył mi wiele,
ale tego nie daruje mi tak szybko!
W kwiaciarni zdjęła siedmiomilowe buty z wystawy, wyrzuciła z nich hibiskusy i róże, i
wylała wodę. Otworzyła kluczem drzwi sklepu i wystawiła mokre buty na zatłoczony chodnik.
— Przepraszam — powiedziała do rozmaitych pantofli i powłóczystych rękawów, które
wchodziły jej w drogę. Podniosła wzrok na słońce, niełatwe do wyśledzenia na szarym,
zachmurzonym niebie. — Zobaczymy. Południowy wschód. Tędy. Przepraszam, przepraszam. —
Zrobiła trochę miejsca na buty wśród świątecznego tłumu. Potem weszła w nie i zaczęła iść.
Wiuu, wiuu, wiuu, wiuu, wiuu, wiuu, wiuu. W obu butach świat uciekał do tyłu jeszcze
szybciej niż w jednym. Pęd zapierał dech. Pomiędzy długimi podwójnymi krokami Sophie dostrzegała
przelotne widoki: rezydencja błyszcząca wśród drzew, z powozem Fanny przed drzwiami; paprocie na
zboczu wzgórza; mała rzeczułka wpływająca do zielonej doliny; ta sama rzeka sunąca powoli przez
znacznie szerszy teren; ta sama dolina tak szeroka i rozległa, że wydawała się bezkresna, i hen w
błękitnej dali spiczaste wieże Kingsburry; równina znowu zwężająca się ku górom; zbocze górskie tak
strome, że Sophie potknęła się pomimo laski i zatoczyła na skraj przepaści zasnutej błękitną mgiełką,
z wierzchołkami drzew daleko w dole, gdzie musiała zrobić następny krok albo spaść.
Wylądowała na sypkim żółtym piasku. Wbiła w niego laskę i rozejrzała się ostrożnie Za jej
prawym ramieniem, kilka kilometrów dalej, biała falująca mgła niemal zakrywała górę, przez którą
Sophie właśnie przemknęła. Białe opary unosiła się nad wstęgą ciemnej zieleni. Sophie kiwnęła
głową. Chociaż z tej odległości nie widziała wędrującego zamku, nie miała wątpliwości, że mgła wisi
nad kwiatowym ogrodem. Zrobiła następny ostrożny krok. Wiuu. Straszliwy upał. Żółty, migoczący
piasek rozciągał się we wszystkich kierunkach. Tu i tam sterczały chaotycznie rozrzucone skały. Nic
tu nie rosło prócz nielicznych, szarych, wynędzniałych krzaczków. Góry wyglądały jak chmury
spiętrzone na horyzoncie.
— Jeśli to jest Pustkowie — powiedziała Sophie, z której pot spływał wszystkimi
zmarszczkami — to żal mi Wiedźmy, że musi tu mieszkać.
Zrobiła następny krok. Pęd powietrza wcale jej nie ochłodził. Skały i krzaki wyglądały tak
samo, ale piasek zrobił się szary, a góry jakby zapadły się pod horyzont. Sophie spojrzała w drgający
szary blask przed sobą, gdzie majaczył kontur czegoś wyższego niż skały. Zrobiła jeszcze jeden krok.
Teraz czuła się jak w piecu. Ale niecałe pół kilometra dalej wznosiła się budowla o
dziwacznym kształcie, stojąca na niewielkim pagórku wśród skalistego krajobrazu. Wyglądała jak
fantastyczne skupisko małych skręconych wieżyczek, przylepionych do jednej głównej wieży,
sterczącej trochę krzywo niczym węźlasty stary paluch. Sophie wygramoliła się z butów. Było za
gorąco, żeby dźwigać taki ciężar, więc ruszyła dalej uzbrojona tylko w laskę.
Budowla została wzniesiona z szarożółtego piaskowca Pustkowia. Z daleka początkowo
przypominała jakiś przedziwny kopiec mrówek. Lecz kiedy Sophie podeszła bliżej, pomyślała, że ktoś
spiętrzył tysiące żółtych słojowatych doniczek i ustawił w stertę zwężającą się u góry. Wyszczerzyła
zęby. Wędrujący zamek często przypominał jej wnętrze komina. Ten budynek wyglądał jak kolekcja
ceramicznych kominów. Z pewnością był dziełem ogniowego demona.
Sapiąc, wdrapywała się na pagórek, kiedy nagle otrzymała dowód, że widzi przed sobą fortecę
Wiedźmy. Z ciemnego miejsca przy podstawie budynku wyszły dwie małe pomarańczowe figurki i
stanęły, czekając na nią. Rozpoznała paziów Wiedźmy. Chociaż zgrzana i zdyszana, odezwała się do
nich uprzejmie, żeby pokazać, że nic do nich nie ma.
— Dzień dobry — powiedziała.
W zamian otrzymała tylko nadąsane spojrzenia. Jeden z paziów skłonił się i wskazał ręką
niekształtne ciemne wejście pomiędzy pochylonymi kominowymi kolumnami. Sophie wzruszyła
ramionami i weszła za paziem do środka. Drugi paź zamykał pochód. Oczywiście wejście znikło, jak
tylko przez nie przeszła. Sophie znowu wzruszyła ramionami Zajmie się tym problemem w drodze
powrotnej.
Poprawiła koronkowy szal, obciągnęła powłóczystą spódnicę i poszła dalej. Korytarz trochę
przypominał jej przejście za drzwiami zamku z kołkiem przekręconym czarnym do dołu. Przez chwilę
otaczała ją nicość, potem pojawiło się mgliste światło. Płynęło z żółtozielonkawych płomieni, które
migotały wszędzie dookoła, ale nie dawały ciepła ani zbyt wiele światła. Nigdy nie znajdowały się
tam, gdzie Sophie spojrzała, tylko zawsze gdzieś z boku. Ale tak już jest z magią. Sophie znowu
wzruszyła ramionami i poszła za paziem krętą drogą pomiędzy cienkimi kolumnami tego samego
kominowego gatunku co reszta budynku.
W końcu paziowie doprowadzili ją do głównego pomieszczenia... albo tylko pustego miejsca
pomiędzy kolumnami. Teraz już Sophie całkiem straciła orientację. Forteca wydawała się ogromna,
chociaż Sophie podejrzewała, że to zwykła sztuczka, jak z zamkiem. Czekała tam Wiedźma. I znowu
Sophie sama nie wiedziała, jak ją rozpoznała, ale nie miała żadnych wątpliwości. Wiedźma była teraz
bardzo wysoka i chuda, jasne włosy miała związane w koński ogon podobny do liny, przerzucony
przez jedno kościste ramię. Nosiła białą suknię. Kiedy Sophie podeszła prosto do niej, wymachując
laską, Wiedźma się cofnęła
— Nie wolno mi grozić! — ostrzegła słabym, zmęczonym głosem.
— Więc uwolnij pannę Angorian, to nic ci nie zrobię — obiecała Sophie. — Zabiorę ją i
odejdę.
Wiedźma cofnęła się jeszcze dalej i machnęła obiema rękami. Obaj paziowie rozpłynęli się w
lepkie pomarańczowe bąble, które w powietrzu popłynęły do Sophie.
— Fuj! Odczepcie się! — zawołała Sophie, tłukąc ich laską.
Pomarańczowe bąble z łatwością uniknęły trafienia, zawirowały dookoła Sophie i śmignęły za
jej plecy. Myślała już, że się ich pozbyła, lecz kiedy próbowała się poruszyć, odkryła, że przykleiły ją
do kominowej kolumny. Lepka pomarańczowa maź skrępowała jej kostki u nóg i boleśnie szarpnęła
za włosy.
— Już chyba wolę zielony śluz! — burknęła Sophie. — Mam nadzieję, że to nie byli
prawdziwi chłopcy.
— Tylko iluzje — zapewniła Wiedźma.
— Wypuść mnie — zażądała Sophie.
— Nie — odmówiła Wiedźma.
Odwróciła się i jakby całkowicie straciła zainteresowanie dla Sophie. Sophie zaczęła się
obawiać, że jak zwykle sknociła sprawę. Pomarańczowa maź z każdą sekundą robiła się coraz bardziej
twarda i elastyczna. Kiedy Sophie próbowała się wyrwać, została przyciągnięta z powrotem tak
gwałtownie, że uderzyła o ceramiczną kolumnę.
— Gdzie panna Angorian? — zapytała.
— Nie znajdziesz jej — odparła Wiedźma. — Zaczekamy, aż przyjdzie Hauru.
— On nie przyjdzie — oświadczyła Sophie. — Ma więcej rozsądku, A twoja klątwa i tak nie
podziałała.
— Podziała — zapewniła Wiedźma z lekkim uśmiechem. — Zwłaszcza teraz, kiedy wpadłaś
w naszą pułapkę. Hauru będzie musiał chociaż raz postąpić uczciwie.
Znów machnęła rękami, tym razem w stronę bladych płomieni. Spomiędzy dwóch kolumn
wytoczył się tron i zatrzymał przed Wiedźmą. Na tronie siedział mężczyzna w zielonym mundurze i
długich, błyszczących butach. Sophie w pierwszej chwili pomyślała, że mężczyzna śpi i oparł głowę
gdzieś z boku. Wiedźma ponownie skinęła ręką. Mężczyzna się wyprostował. Wcale nie miał głowy!
Sophie zrozumiała, że patrzy na szczątki księcia Justyna.
— Fanny na moim miejscu zagroziłaby, że zemdleje — powiedziała Sophie. — Natychmiast
włóż mu głowę z powrotem! Wygląda okropnie!
— Pozbyłam się obu głów przed wieloma miesiącami — wyjaśniła Wiedźma. — Sprzedałam
czaszkę czarnoksiężnika Sulimana razem z jego gitarą. Głowa księcia Justyna wędruje gdzieś sobie z
innymi nadliczbowymi częściami. To ciało jest doskonałym połączeniem księcia Justyna i
czarnoksiężnika Sulimana. Czeka jeszcze na głowę. Wtedy powstanie nasz idealny człowiek. Kiedy
dostaniemy głowę Hauru, stworzymy nowego króla Ingarii, a ja będę rządzić jako królowa.
— Oszalałaś! — krzyknęła Sophie. — Nie masz prawa robić z ludzi układanki. I wątpię, czy
głowa Hauru będzie ci posłuszna. Jakoś się wykręci.
— Hauru zrobi dokładnie to, co mu rozkażemy — oświadczyła Wiedźma z przebiegłym,
ukradkowym uśmiechem. — Zapanujemy nad jego ogniowym demonem.
Sophie poczuła narastający strach. Teraz już wiedziała na pewno, że sknociła sprawę.
— Gdzie panna Angorian? — powtórzyła, wymachując laską.
Wiedźmie to się nie podobało. Cofnęła się o krok.
— Jestem bardzo zmęczona — westchnęła. — Wy, ludzie, ciągle psujecie mi plany. Najpierw
czarnoksiężnik Suliman nie chciał przybyć na Pustkowie, więc musiałam zagrozić księżniczce
Walerii, żeby król go tutaj wysłał. A jak już przyjechał, wyhodował drzewa. Potem król przez całe
miesiące nie puszczał księcia Justyna na poszukiwanie Sulimana, a kiedy wreszcie ten głupiec
wyruszył, nie wiadomo dlaczego pojechał na północ i musiałam użyć całej mojej magii, żeby go tu
ś
ciągnąć. Hauru sprawił mi jeszcze więcej kłopotów. Raz uciekł. Musiałam przygotować odpowiednią
klątwę, żeby go sprowadzić, a kiedy zbierałam o nim informacje, ty dobrałaś się do resztek mózgu
Sulimana i przysporzyłaś mi nowych problemów. A teraz, kiedy cię tutaj ściągnęłam, wymachujesz
laską. Pracowałam bardzo ciężko na tę chwilę i nie wolno się ze mną kłócić.
Odwróciła się i odeszła w mrok.
Sophie odprowadzała wzrokiem wysoką białą postać, kroczącą wśród bladych płomieni. Ona
chyba zgłupiała na starość! — pomyślała. Całkiem zwariowała! Muszę się jakoś uwolnić i uratować
pannę Angorian! Pamiętając, że pomarańczowa maź omijała jej laskę podobnie jak Wiedźma, Sophie
sięgnęła do tyłu i pomachała w miejscu, gdzie lepkie paskudztwo przywierało do ceramicznej
kolumny.
— Złaź stamtąd! — zażądała. — Puszczaj! Maź boleśnie ciągnęła ją za włosy, ale
pomarańczowe strąki zaczęły odfruwać na boki. Sophie mocniej pomachała laską. Zdążyła uwolnić
głowę i ramiona, kiedy rozległ się głuchy grzmot. Blade płomienie zachybotały, kolumna za plecami
Sophie zadrżała. Potem z brzękiem i szczękiem, jakby ktoś rozbił tysiąc serwisów do herbaty, część
ś
ciany wyleciała w powietrze. Przez długą, wyszczerbioną dziurę wpadło oślepiające światło. Do
ś
rodka wskoczyła jakaś postać. Sophie odwróciła się z nadzieją, że to Hauru. Ale czarna sylwetka
miała tylko jedną nogę. To był znowu strach na wróble.
Wiedźma zaryczała z furii i rzuciła się na stracha z wyciągniętymi kościstymi ramionami,
powiewając jasnym końskim ogonem. Strach skoczył na nią. Rozległ się kolejny huk i oboje zniknęli
w magicznej chmurze, takiej jak nad Porthaven, kiedy Hauru walczył z Wiedźmą. Chmura tłukła się
na wszystkie strony z przeraźliwym hałasem, wzbijała kłęby kurzu, przemykała pomiędzy
ceramicznymi kolumnami. Dziura w ścianie znajdowała się niedaleko. Tak jak Sophie się domyślała,
forteca wcale nie była duża. Za każdym razem, kiedy chmura przesuwała się na tle oślepiająco białej
szczeliny, Sophie widziała w środku dwie chude, walczące figurki. Patrzyła i wciąż machała laską za
plecami
Już prawie cała się oswobodziła, kiedy chmura jeszcze raz przecięła z wrzaskiem linię
ś
wiatła. Sophie zobaczyła, że jeszcze jedna postać przeskakuje przez szczelinę. Ten przybysz miał
powiewające czarne rękawy. To był Hauru. Sophie widziała go wyraźnie. Stał z założonymi
ramionami i obserwował walkę. Przez chwilę zdawało się, że pozwoli Wiedźmie dokończyć
pojedynek ze strachem na wróble. Potem długie rękawy załopotały i Hauru wzniósł ręce. Ponad
wrzaskiem i hukiem Hauru wykrzyknął jedno długie, dziwne słowo, któremu towarzyszył przeciągły
grzmot. Strach na wróble i Wiedźma zaszamotali się gwałtownie. Odgłos gromu odbijał się wśród
ceramicznych kolumn, budząc kolejne echa, a każde zabierało ze sobą odrobinę magicznej chmury.
Tuman znikał w wirujących kłębach i rozpływał się wiotkimi smugami. Wkrótce pozostała tylko
najcieńsza biała mgiełka, w której zataczała się wysoka postać z końskim ogonem. Wiedźma stawała
się coraz chudsza i bledsza. Wreszcie, kiedy mgła się rozproszyła, Wiedźma upadła na podłogę z
cichym grzechotem. Nieprzeliczone łagodne echa ucichły, a Hauru i strach na wróble stanęli
naprzeciwko siebie nad kupką kości.
Dobrze! pomyślała Sophie. Chlaśnięciem laski uwolniła nogi i podeszła do bezgłowej postaci
na tronie. Ten widok działał jej na nerwy.
— Nie, przyjacielu — powiedział Hauru do stracha na wróble, który wskoczył pomiędzy
kości i rozgarniał je na wszystkie strony swoją jedyną nogą. — Nie znajdziesz tu jej serca. Zabrał je
ogniowy demon. Myślę, że już od dawna miał nad nią przewagę. Smutne, doprawdy.
Sophie zdjęła szal i udrapowała go ładnie na ramionach bezgłowego księcia Justyna.
— Chyba tam jest reszta tego, czego szukasz — dodał Hauru. W towarzystwie stracha na
wróble podszedł do tronu.— Typowe! — zwrócił się do Sophie. — Pędzę tutaj na złamanie karku i
zastaję cię, jak spokojnie sprzątasz!
Sophie podniosła na niego wzrok. Tak jak się obawiała, ostre dzienne światło wpadające przez
dziurę w murze zdradziło jej, że Hauru nie zdążył się ogolić ani uczesać. Oczy wciąż miał
zaczerwienione, a czarne rękawy rozdarte w kilku miejscach. Niewiele się różnił od stracha na wróble.
Ojej! — pomyślała Sophie. Widocznie on bardzo kocha pannę Angorian.
— Przyszłam po pannę Angorian — wyjaśniła.
— A ja myślałem, że jeśli sprowadzę z wizytą twoją rodzinę, przynajmniej raz usiądziesz na
miejscu! — powiedział Hauru z niesmakiem. — Ale nie...
Strach na wróble wskoczył przed Sophie.
— Przysłał mnie czarnoksiężnik Suliman — oznajmił mlaszczącym głosem. — Strzegłem
jego krzaków przed ptakami na Pustkowiu, kiedy Wiedźma go złapała. Przelał na mnie resztki swojej
magii i rozkazał, żebym przyszedł mu na ratunek. Ale Wiedźma już go rozebrała na kawałki i
rozrzuciła je w różnych miejscach. Miałem trudne zadanie. Gdybyś wtedy nie ożywiła mnie swoimi
słowami, poniósłbym klęskę.
Odpowiadał na pytania, które Sophie zadała, zanim oboje wybiegli z zamku.
— Więc kiedy książę Justyn zamówił zaklęcia znajdujące, ciągle musiały wskazywać na
ciebie — domyśliła się Sophie. — Dlaczego?
— Na mnie albo na czaszkę — wyjaśnił strach na wróble — Wspólnie stanowimy jego
największą część.
— A Percival został stworzony z czarnoksiężnika Sulimana i księcia Justyna? — upewniła się
Sophie. Pomyślała, że Lettie raczej się z tego nie ucieszy.
Strach na wróble kiwnął kościstą rzepową głową.
— Obie części powiedziały mi, że Wiedźma i jej ogniowy demon już nie są razem i mogę
pokonać samą Wiedźmę. Dziękuję, że dałaś mi dziesięciokrotnie większą szybkość.
Hauru odsunął go na bok.
— Zabierz to ciało do zamku — polecił— Sophie i ja musimy wrócić, zanim tamten ogniowy
demon znajdzie sposób, żeby się przebić przez moje bariery ochronne. — Wziął Sophie za kościsty
nadgarstek. — Chodź. Gdzie są siedmiomilowe buty?
— Ale panna Angorian...! — opierała się Sophie.
— Nie rozumiesz? — Hauru pociągnął ją za sobą. — Ogniowy demon to panna Angorian.
Jeśli się dostanie do zamku, wykończy Kalcyfera i mnie też!
Sophie zakryła usta obiema rękami.
— Wiedziałam, że zawalę sprawę! — zawołała. — Panna Angorian już tam była dwa razy.
Ale wyszła.
— O Boże! — jęknął Hauru. — Dotykała czegoś?
— Gitary — wyznała Sophie.
— Więc ona ciągle tam jest — stwierdził Hauru. — Chodź! — Pociągnął Sophie do
rozwalonej ściany. — Idź za nami ostrożnie! — krzyknął do stracha na wróble. — Muszę wywołać
wiatr! Nie mamy czasu szukać butów — zwrócił się do Sophie, kiedy przeciskali się przez
wyszczerbione krawędzie w palące słońce. — Poprostu biegnij. I nie zatrzymuj się, bo nie będę mógł
cię poruszyć.
Sophie, pomagając sobie laską, puściła się kulawym truchtem, potykając się wśród skał.
Hauru ciągnął ją za rękę. Zerwał się wiatr, świszczał, potem ryczał, gorący i kłujący. Szary piach
zawirował wokół nich i zabębnił w ceramiczną fortecę. Teraz już nie biegli, tylko szybowali w
podskokach. Kamienisty grunt przemykał w dole. Kurz i piach otaczały ich grzmiącą chmurą, która
wzbijała się wysoko i ciągnęła daleko za nimi. Hałas porządnie dawał się we znaki, ale Pustkowie
ś
migało do tyłu.
— To nie wina Kalcyfera! — krzyknęła Sophie. — Zakazałam mu mówić.
— I tak by nie powiedział! — odkrzyknął Hauru. — Wiedziałem, że nigdy nie wydałby kolegi
ogniowego demona. Zawsze był moim najsłabszym punktem.
— Myślałam, że Walia! — wrzasnęła Sophie.
— Nie! Umyślnie to zostawiłem! — zaryczał Hauru. — Wiedziałem, że będę dostatecznie
wściekły, żeby ją powstrzymać, gdyby spróbowała tam czarować. Musiałem dać jej sposobność,
rozumiesz? Tylko wtedy miałem szansę znaleźć księcia Justyna, gdybym wykorzystał klątwę, którą na
mnie rzuciła, żeby się do niej zbliżyć.
— Więc jednak zamierzałeś ratować księcia! — zawołała Sophie. — Dlaczego udawałeś, że
uciekłeś? Żeby zmylić Wiedźmę?
— Nie całkiem! — wywrzeszczał Hauru. — Jestem tchórzem! Mogę zrobić coś tak strasznego
tylko wtedy, jeśli sobie wmówię, że wcale tego nie zrobię!
— O rety! — pomyślała Sophie, spoglądając na skały i wirujący kurz. On mówi prawdę!
Znalazł się w krainie, gdzie nie ma fałszu! Ostatnia część klątwy się spełniła! Gorący żwir siekł ją
boleśnie, a Hauru wzmocnił uścisk.
— Nie zatrzymuj się! — ostrzegł. — Zrobisz sobie krzywdę!
Sophie rozpaczliwie zaczerpnęła powietrza i zmusiła nogi do biegu. Widziała teraz wyraźnie
góry i zielony pas kwitnących krzaków na dole. Chociaż wirujący żółty piasek znacznie przesłaniał
widoczność, góry rosły w oczach, a zielony pas pędził ku nim, aż zmienił się w żywopłot.
— Miałem same słabe punkty! — wrzasnął Hauru. — Liczyłem, że Suliman żyje. A kiedy
myślałem, że nie zostało z niego nic oprócz Percivala, tak się przestraszyłem, ze wyszedłem się upić.
Potem ty sama ułatwiłaś Wiedźmie robotę!
— Jestem najstarsza! — zapiszczała Sophie. — Nic mi się nie udaje!
— Brednie! — zagrzmiał Hauru. — Po prostu nigdy wcześniej nie pomyślisz.
Hauru zwalniał. Kurz wzbijał się wokół nich gęstą chmurą. Sophie słyszała szelest liści na
wietrze i tylko po tym poznała, że ogród jest niedaleko. Wpadli z trzaskiem w krzaki, wciąż tak
rozpędzeni, że Hauru musiał ostro skręcić i pociągnąć Sophie w długi ślizg po powierzchni jeziora.
— I jesteś zbyt miła — dodał, przekrzykując chlupot wody i bębnienie piasku po liściach
nenufarów. — Liczyłem, że będziesz za bardzo zazdrosna, żeby wpuścić tamtego demona do środka.
Z impetem wylądowali na mglistym brzegu. Krzaki po obu stronach zielonej alejki chwiały
się i uginały, kiedy mijali je w pędzie, wlokąc za sobą wir płatków i ptaków. Zamek szybko płynął ku
nim, z pióropuszem dymu rozwianym na wietrze. Hauru zwolnił na tyle, żeby kopniakiem otworzyć
drzwi. Razem z Sophie wpadli do środka.
— Michael! — krzyknął Hauru.
— To nie ja wpuściłem stracha na wróble! — bronił się Michael.
Wszystko wyglądało tak, jak tuż przed jej odejściem. Sophie zdziwiła się, że była nieobecna
tak krótko. Ktoś wyciągnął spod schodów łóżko, na którym leżał wciąż nieprzytomny Percival. Lettie,
Marta i Michael zebrali się wokół niego. Z góry dochodziły głosy Fanny i pani Fairfax. Złowieszcze
szuranie i skrobanie świadczyło, że pająki Hauru przeżywają ciężkie chwile.
Hauru puścił Sophie i skoczył w stronę gitary. Zanim jej dosięgnął, wybuchnęła donośnym,
melodyjnym BUM! Struny świsnęły w powietrzu. Drzazgi obsypały Hauru. Cofnął się, zakrywając
twarz wystrzępionym rękawem.
Nagle obok kominka stanęła uśmiechnięta panna Angorian. Hauru miał rację. Widocznie
przez cały czas ukrywała się w gitarze, czekając na swoją chwilę.
— Twoja Wiedźma nie żyje— powiedział do niej Hauru.
— Och, to fatalnie — stwierdziła, wcale niezmartwiona. — Teraz mogę sobie zrobić drugiego
człowieka, znacznie lepszego. Klątwa się wypełniła. Twoje serce należy do mnie.
Sięgnęła w dół i wyrwała Kalcyfera z paleniska. Demon zachybotał się na jej zaciśniętej
pięści, wyraźnie przerażony.
— Niech nikt się nie rusza — ostrzegła.
Wszyscy zamarli. Hauru stał najbardziej nieruchomo.
— Na pomoc! — powiedział słabo Kalcyfer.
— Nikt ci nie pomoże — oświadczyła panna Angorian. — To ty pomożesz mi zawładnąć
moim nowym człowiekiem. Pokażę ci. Muszę tylko zacisnąć pięść.
Dłoń trzymająca Kalcyfera zacisnęła się, aż kłykcie zrobiły się bladożółte.
Hauru i Kalcyfer krzyknęli jednym głosem. Kalcyfer szarpał się na wszystkie strony w męce.
Hauru posiniał na twarzy i runął na podłogę jak podcięte drzewo. Leżał bez ruchu, nieprzytomny jak
Percival. Wydawało się, że nie oddycha.
Panna Angorian ze zdumieniem popatrzyła na Hauru.
— Udaje — orzekła.
— Nie, wcale nie! — wrzasnął Kalcyfer, skręcony w drgającą spiralę. — On ma naprawdę
miękkie serce! Puść!
Sophie podniosła laskę, powoli i ostrożnie. Tym razem pomyślała przez chwilę, zanim coś
zrobiła.
— Lasko — wymamrotała. — Zbij pannę Angorian, ale nie rób krzywdy nikomu innemu. —
Potem zamachnęła się laską i z całej siły trzasnęła pannę Angorian po kostkach dłoni.
Panna Angorian zasyczała przenikliwie niczym wilgotna szczapa rzucona w ogień i upuściła
Kalcyfera. Biedny Kalcyfer potoczył się bezradnie po podłodze, siejąc płomieniami po kamiennych
płytach i wrzeszcząc ochryple z przerażenia. Panna Angorian podniosła nogę, żeby go zadeptać.
Sophie musiała wypuścić laskę i skoczyć mu na ratunek. Laska, ku jej zdumieniu, sama uderzyła
pannę Angorian jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Ależ oczywiście! — pomyślała Sophie. Ożywiła tę
laskę swoimi słowami. Pani Pentstemmon jej o tym powiedziała.
Panna Angorian syczała i zataczała się do tylu. Sophie wstała, trzymając Kalcyfera, i
zobaczyła, że laska aż dymi od gorąca, okładając pannę Angorian. Kalcyfer natomiast wydawał się
ledwie ciepły. Od wstrząsu zrobił się mętnosiny. Sophie czuła, że ciemna bryła serca już bardzo słabo
bije pod jej palcami. Na pewno trzymała serce Hauru. Oddał je Kalcyferowi jako swoją część
kontraktu, żeby utrzymać demona przy życiu. Z jednej strony szlachetny gest, z drugiej całkowita
głupota!
Fanny i pani Fairfax zbiegły po schodach, dzierżąc miotły. Na ich widok panna Angorian
chyba doszła do wniosku, że przegrała. Pobiegła do drzwi, ścigana przez laskę Sophie, która wciąż
wymierzała cios za ciosem.
— Zatrzymajcie ją! — krzyknęła Sophie. — Nie pozwólcie jej uciec! Pilnujcie wyjść!
Wszyscy rzucili się, żeby wypełnić rozkaz. Pani Fairfax zajęła schowek i groźnie uniosła
miotłę. Fanny stanęła na schodach. Lettie podbiegła do drzwi na podwórze, Marta do drzwi łazienki, a
Michael rzucił się do frontowych. Percival zerwał się z łóżka i też skoczył do tych drzwi. Twarz miał
białą i zamknięte oczy, ale wyprzedził chłopca. Dopadł do drzwi pierwszy i otworzył je na oścież.
Ponieważ Kalcyfer stracił moc, zamek się zatrzymał. Panna Angorian zobaczyła krzaki stojące
nieruchomo we mgle i pomknęła do wyjścia z nieludzką szybkością. Zanim tam dotarła, stanął w nich
strach na wróble, dźwigając na ramionach księcia Justyna, wciąż okrytego szalem Sophie. Rozłożył
patykowe ramiona i zabarykadował przejście. Panna Angorian cofnęła się.
Laska, która ją tłukła, zaczęła się palić. Metalowe okucie na końcu żarzyło się czerwono.
Sophie widziała, ze laska już długo nie wytrzyma. Na szczęście panna Angorian miała tak dosyć bicia,
ż
e schwyciła Michaela i zasłoniła się nim jak tarczą. Laska otrzymała rozkaz, żeby nie krzywdzić
Michaela. Zawisła w powietrzu, płonąc. Marta podbiegła i próbowała odciągnąć chłopca. Laska
musiała ją także omijać. Sophie jak zwykle sknociła sprawę.
Nie było czasu do stracenia.
— Kalcyferze, muszę zerwać twój kontrakt! — zawołała Sophie. — Czy to cię zabije?
— Tak, gdyby ktoś inny go zerwał — odparł ochryple Kalcyfer. — Dlatego ciebie o to
poprosiłem. Wiem, że potrafisz ożywiać rzeczy słowami. Popatrz, co zrobiłaś z czaszką i ze strachem
na wróble.
— Więc żyj następne tysiąc lat! — zawołała Sophie i bardzo mocno sobie tego zażyczyła na
wypadek, gdyby same słowa nie wystarczyły. Bardzo się tym martwiła.
Ujęła Kalcyfera w palce i ostrożnie oderwała go od czarnej bryłki, jak się obrywa zwiędły
pączek z łodygi. Kalcyfer wystrzelił w górę i zawisł nad jej ramieniem jako błękitna łza.
— Czuję się tak lekko! — zawołał. Potem dotarło do niego, co się stało. — Jestem wolny! —
krzyknął.
Pomknął do kominka, zanurkował w niego i znikł. Sophie usłyszała stłumiony okrzyk:
„Jestem wolny!", kiedy demon wylatywał przez komin sklepu z kapeluszami.
Odwróciła się do Hauru z prawie martwą czarną bryłką w ręku, ogarnięta zwątpieniem.
Musiała zrobić to jak należy, chociaż nie wiedziała, jak to się robi.
— Zaczynamy — mruknęła.
Uklękła obok Hauru i ostrożnie położyła czarną bryłkę na jego piersi po lewej stronie, gdzie
wyczuwała własne serce w chwilach słabości. Potem nacisnęła.
— Wchodź do środka! — rozkazała. — Wejdź tam i pracuj!
Naciskała i wpychała. Serce zaczęło się zanurzać, bijąc coraz mocniej. Sophie ignorowała
płomienie i zamieszanie przy drzwiach, tylko starała się naciskać równomiernie i bez przerwy. Włosy
ciągle jej przeszkadzały. Spadały na twarz w jasnych, rudawych puklach, ale próbowała również na to
nie zwracać uwagi. Naciskała i naciskała.
Serce zanurzyło się w całości. Jak tylko znikło, Hauru się poruszył. Jęknął głośno i przetoczył
się na brzuch.
— Na moce piekielne! — zawołał. — Ale mam kaca!
— Nie, uderzyłeś głową o podłogę — sprostowała Sophie.
Hauru chwiejnie dźwignął się na czworaki.
— Nie mogę zostać — wymamrotał. — Muszę ratować tę głupią Sophie.
— Jestem tutaj! — zawołała Sophie i potrząsnęła go za ramię. — Ale panna Angorian też!
Wstawaj i zrób coś z nią! Szybko!
Laska płonęła już na całej długości. Włosy Marty skwierczały. Panna Angorian zorientowała
się, że strach na wróble też jest łatwopalny. Manewrowała, żeby skierować na niego laskę. Do diaska,
zaklęła w duchu Sophie, jak zwykle, nie pomyślałam wcześniej!
Hauru wystarczyło tylko jedno spojrzenie. Zerwał się na nogi, wyciągnął rękę i wymówił
zdanie złożone ze słów, które rozpłynęły się w łoskocie gromu. Tynk posypał się z sufitu. Wszystko
zadrżało. Laska znikła i Hauru postąpił do przodu z małym, czarnym, twardym przedmiotem w ręku.
To wyglądało jak bryłka węgla, ale miało taki sam kształt jak serce, które Sophie dopiero co
wepchnęła do piersi Hauru. Panna Angorian zaskomlała jak przyduszony ogień i błagalnie wyciągnęła
ramiona.
— Za późno — odparł Hauru. — Miałaś okazję. Zdaje się, że próbowałaś zdobyć nowe serce.
Chciałaś zabrać moje i pozwolić, żeby Kalcyfer umarł, tak?
Ujął czarny przedmiot pomiędzy złożone dłonie i ścisnął. Stare serce Wiedźmy skruszyło się
w piasek, sadzę, a potem nicość. W miarę, jak się rozsypywało, panna Angorian blakła coraz bardziej.
Kiedy Hauru otworzył puste dłonie, na miejscu panny Angorian też pozostała pustka.
Stała się jeszcze jedna rzecz. Jak tylko panna Angorian przestała istnieć, zniknął również
strach na wróble. Gdyby Sophie podniosła wzrok, zobaczyłaby w drzwiach dwóch wysokich
mężczyzn, uśmiechających się do siebie. Ten z kościstą twarzą był rudowłosy. Ten w zielonym
mundurze miał łagodniejsze rysy i koronkowy szal udrapowany na ramionach. Ale właśnie wtedy
Hauru odwrócił się do Sophie.
— W szarym nie bardzo ci do twarzy — stwierdził. — Od razu tak pomyślałem, kiedy cię
zobaczyłem pierwszy raz.
— Kalcyfer odszedł — oznajmiła Sophie. — Musiałam zerwać twój kontrakt.
Hauru trochę posmutniał, ale powiedział:
— Obaj mieliśmy nadzieję, że tego dokonasz żaden z nas nie chciał skończyć jak Wiedźma i
panna Angorian. Czy twoje włosy są rude?
— Rudozłote — odparła Sophie. Hauru niewiele się zmienił, odkąd odzyskał serce,
pomyślała. Może tylko jego oczy miały głębszy kolor. Już nie wyglądały jak szklane kulki.
— To naturalny kolor — dodała z przekąsem.
— Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie przywiązują taką wagę do naturalności — rzucił
Hauru i Sophie zrozumiała, że wcale się nie zmienił.
Gdyby miała podzielną uwagę, zobaczyłaby, jak książę Justyn i czarnoksiężnik Suliman
ś
ciskają sobie ręce i radośnie poklepują się nawzajem po plecach.
— Lepiej wrócę do mojego brata — powiedział książę Justyn. Podszedł do Fanny i złożył
przed nią głęboki dworski ukłon.— Czy zwracam się do pani tego domu?
— Ee... nie całkiem — odparła Fanny, próbując ukryć miotłę za plecami.
— Panią tego domu jest Sophie. Albo wkrótce będzie — dodała pani Fairfax, uśmiechając się
dobrotliwie.
Hauru zwrócił się do Sophie:
— Przez cały czas się zastanawiałem, czy okażesz się tą śliczną dziewczyną, którą spotkałem
w Majowe Święto. Dlaczego wtedy tak się bałaś?
Gdyby Sophie zwracała uwagę na otoczenie, zobaczyłaby, jak czarnoksiężnik Suliman
podchodzi do Lettie. Teraz, kiedy znowu był sobą, nie ulegało wątpliwości, że ma co najmniej równie
silną wolę jak Lettie. Dziewczyna wyglądała na speszoną, kiedy pochylił nad nią kościstą twarz.
— Zdaje się, że znałem cię ze wspomnień księcia, a nie z własnych — powiedział.
— Nic nie szkodzi — zapewniła dzielnie Lettie. — To była pomyłka.
— Wcale nie! — zaprotestował czarnoksiężnik Suliman. — Czy zechcesz przynajmniej zostać
moją uczennicą?
Lettie spłonęła ognistym rumieńcem i chyba nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Sophie uznała, że to już problem Lettie. Ona miała własny. Hauru powiedział:
— Myślę, że teraz będziemy żyć długo i szczęśliwie.
Wiedziała, że mówi poważnie. Pomyślała, że długie i szczęśliwe życie z Hauru oznacza
przygody, jakich żadne pióro nie opisze, chociaż była zdecydowana spróbować.
— Nie będzie nudno — zapewnił Hauru.
— A ty będziesz mnie wykorzystywał — powiedziała Sophie.
— A ty potniesz moje ubrania, żeby dać mi nauczkę — zripostował.
Gdyby Sophie i Hauru dostrzegali cokolwiek poza sobą, zobaczyliby, że książę Justyn,
czarnoksiężnik Suliman i pani Fairfax jednocześnie próbują mówić do Hauru; Fanny, Marta i Lettie
ciągną Sophie za rękawy, a Michael targa Hauru za marynarkę.
— Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak składnie użył słów mocy — mówiła pani
Fairfax. — Ja bym nie potrafiła sobie poradzić z tym stworem. Jak często powtarzam…
— Sophie — mówiła Lettie. — Potrzebuję twojej rady.
— Czarnoksiężniku Hauru — mówił Suliman. — Muszę przeprosić, że tak często
próbowałem cię ugryźć. W normalnych okolicznościach nigdy bym nie atakował rodaka.
— Sophie, ten dżentelmen to chyba książę — mówiła Fanny.
— Panie — mówił książę Justyn. — Chyba powinienem ci podziękować, że uratowałeś mnie
przed Wiedźmą.
— Sophie — mówiła Marta. — Zdjęto z ciebie zaklęcie! Słyszysz?
Ale Sophie i Hauru trzymali się za ręce, uśmiechali się i nie mogli oderwać od siebie oczu.
— Nie zawracajcie mi teraz głowy — oznajmił Hauru. — Zrobiłem to tylko dla pieniędzy.
— Kłamczuch! — zarzuciła mu Sophie.
— Mówiłem, że Kalcyfer wrócił!!! — wrzasnął Michael.
To wreszcie przyciągnęło uwagę Hauru, a także Sophie. Spojrzeli na palenisko, gdzie
rzeczywiście pośród polan migotała znajoma sina twarz.
— Nie musiałeś wracać — powiedział Hauru.
— Nie szkodzi, dopóki mogę wyjść w każdej chwili — odparł Kalcyfer. — Zresztą w Market
Chipping pada.
Edycja:
Osama (Szynszyl853)
Ź
ródło:
Mystique696