OD AUTORKI
Ś
wiat Chrestomanciego nie jest łąki sam jak ten, który znamy. To świat równoległy do
naszego, gdzie magia jest równie zwyczajna jak matematyka i wszystko jest trochą bardziej
staroświeckie. W świecie Chrestomanciego Włochy nadal są podzielone na wiele małych
państewek, a każde posiada własnego księcia i stolicę. W naszym świecie Włochy już dawno temu
stały się jednym państwem.
Chociaż te dwa światy nie są w żaden sposób połączone, ta historia jakoś się stamtąd
przedostała. Ale pozostały w niej luki i musiałam prosić o pomoc, żeby je wypełnić. Clare Davis,
Gaynor Harvey, Elizabeth Carter i Graham Belsten odkryli dla mnie, co zaszło podczas
pojedynku magów. A mój mąż J. A. Burrow, korzystając z rad Basila Cottle'a, znalazł nawet
prawdziwe słowa Anioła z Caprony. Pragnę bardzo serdecznie im wszystkim podziękować.
ROZDZIAŁ I
Czary to najtrudniejsza rzecz na świecie. Tego w pierwszej kolejności uczyły się dzieci
Montanów. Każdy może odczynić zaklęcie, ale kiedy chodzi o rzucenie zaklęcia - pisanego,
mówionego czy śpiewanego - wszystko trzeba zrobić dokładniejak należy, bo inaczej dzieją się
najdziwniejsze rzeczy.
Za przykład niech posłuży młoda Angelica Petrocchi, która pomalowała ojca na jasnozielono,
bo wyśpiewała jedną fałszywą nutę. Cała Caprona - wręcz cała Italia - gadała o tym tygodniami.
Najlepsze zaklęcia nadal pochodzą z Caprony, pomimo niedawnych kłopotów, z. Casa
Montana albo Casa Petrocchi. Jeśli używasz stów, które naprawdę działają, żeby poprawić odbiór
w swoim radiu ałbo hodować większe pomidory, to całkiem możliwe, że ktoś z twojej rodziny
był na wakacjach w Capronie i przywiózł stamtąd zaklęcie. Na Starym Moście w Capronie stoją
w dwóch szeregach małe kamienne budki, gdzie długie kolorowe koperty, karty i zwoje wiszą na
sznurkach jak dekoracje.
Można tam kupić zaklęcia ze wszystkich magicznych domów w Italii, Każde zaklęcie jest
opatrzone etykietką ze sposobem użycia i ostemplowane znakiem domu, który je wyprodukował.
Jeśli chcesz sprawdzić, kto zrobi! twoje zaklęcie, zajrzyj do rodzinnych dokumentów. Jeśli
znajdziesz długi wiśniowy rulon z pieczęcią czarnego lamparta, to zaklęcie pochodzi z Casa
Petrocchi. Jeśli znajdziesz trawiastozieloną kopertę z wizerunkiem skrzydlatego konia, to
wykonano ją w Casa Montana. Zaklęcia obu domów są bardzo dobre, ignoranci nawet myślą, że
same koperty mają magiczną moc. To oczywiście bzdura. Ponieważ, jak wysłuchiwali do
znudzenia Paolo i Tonino Montana, zaklęcie to właściwe słowa wymówione we właściwy
sposób.
Rodowód wielkich domów Petrocchi i Montana sięga czasów powstania państwa Caprona,
siedemset lat temu albo jeszcze dawniej. Oba domy uprawiają zaciekłą rywalizacje. Nawet ze
sobą nie rozmawiają. Jeśli jakiś Petrocchi i jakiś Montana spotkają się na wąskiej ulicy Caprony
wyłożonej złocistym kamieniem, odwracają wzrok i przechodzą obok siebie z takimi minami,
jakby mijali chlew. Posyłają dzieci do innych szkól i ostrzegają, żeby nigdy, przenigdy nie
odzywały się do żadnego dziecka z tego drugiego domu.
Czasami jednak grupy młodych mężczyzn i kobiet z rodzin Petrocchi i Montana spotykają się
przypadkiem, kiedy wieczorami spacerują po szerokiej ulicy zwanej Corso. Wówczas pozostali
obywatele natychmiast kryją się po kątach. Jeśli młodzież walczy na pięści i kamienie, to
niedobrze, ale jeśli wybucha walka na czary, skutki bywają przerażające.
Przykładem niech będzie dzielny Rinaldo Montana, który sprawił, że na Corso przez trzy dni
padały krowie placki. To doprowadzało turystów do rozpaczy.
- Pewien Petrocchi mnie obraził - wyjaśnił Rinaldo ze swoim najbardziej olśniewającym
uśmiechem. - A ja akurat miałem w kieszeni nowe zaklęcie.
Petrocchi niegrzecznie twierdzili, że Rinaldo w ogniu walki przekręcił słowa. Wszyscy
wiedzieli, że zaklęcia Rinalda to wyłącznie czary miłosne.
Dorośli z obu domów nigdy nie wyjaśniali dzieciom, dlaczego właściwie Montanowie i
Petrocchi tak się nienawidzą. To zadanie tradycyjnie należało do starszych braci i sióstr,
kuzynów i kuzynek. Paolo i Tonino słyszeli tę historię wielokrotnie od swoich sióstr Rosy,
Corinny i Lucii, od kuzynów Luigiego, Carla i Domemca, od kuzynki Anny i ponownie od
kuzynów z drugiej linii: Piera, Luki, Giovanniego, Pauli, Teresy, Bella Angela i Francesca. Sami
opowiedzieli ją sześciu młodszym kuzynów, kiedy podrośli. Montanowie byli dużą rodziną.
Dwieście lat temu, głosiła opowieść, stary Ricardo Petrocchi wbił sobie do głowy, że książę
Caprony zamawia więcej zaklęć od Montanów niż od Petrocchich, i napisał do starego Francesca
Mon-tany bardzo obraźliwy list na ten temat. Stary Francesco tak się rozgniewał, że czym
prędzej zaprosił wszystkich Petrocchich na ucztę. Chciał, żeby spróbowali nowej potrawy, tak
twierdził. Potem pociął list starego Ricarda Petrocchiego na długie paski i rzucił na nie swoje
najmocniejsze zaklęcie. I list zmienił się w spaghetti. Petrocchi zjedli je łapczywie i wszyscy się
pochorowali, zwłaszcza stary Ricardo - bo nic tak nie szkodzi na żołądek, jak zjedzenie własnych
słów, Ricardo nigdy nie przebaczył Francescowi Montanie i od tamtej pory wrogość dzieliła dwie
rodziny,
- I w ten sposób - dodawała Luda, która, jako ledwie rok starsza od Paoia, najczęściej
opowiadała tę historię - wynaleziono spaghetti.
Właśnie Lucia opisywała im szeptem wszystkie okropne pogańskie zwyczaje Petrocchich: że
nigdy nie chodzili na mszę ani do spowiedzi; że nigdy się nie kąpali ani nie zmieniali ubrania; że
nigdy się nie żenili, tylko - jeszcze cichszym szeptem - mieli dzieci jak kociaki; że potrafili
utopić niechciane dzieci, znowu jak kociaki, i nawet wiadomo, że zjadali niechciane ciotki i
wujków; i żyli w takim brudzie, że na całej Via Satit' Angelo czuło się smród z Casa Petrocchi i
słychać było brzęczenie much.
Powtarzano jeszcze wiele innych rzeczy, nawet dużo gorszych, ponieważ Lucia miała bujną
wyobraźnie. Paolo i Tonino wierzyli we wszystko i nienawidzili Petrocchich z całego serca,
chociaż minęły lata, zanim któryś z nich zobaczył na własne oczy jakiegoś Petrocchiego. Jako
małe dzieci wymknęli się któregoś ranka na Via Sant' Angelo, żeby zobaczyć Casa Petrocchi, i
dotarli aż do Nowego Mostu. Ale nie poczuli żadnego smrodu ani nie usłyszeli brzęczenia much
i, zanim znaleźli dom Petrocchich, znalazła ich siostra Rosa. Rosa, osiem lat starsza od Paola i
już wtedy całkiem dorosła, wybuchnęła śmiechem, kiedy jej wyjaśnili swój kłopot, i życzliwie
zaprowadziła ich do Casa Petrocchi. Dom stał na Via Cantello, wcale nie na Via Sant' Angelo.
Paolo i Tonino ogromnie się zawiedli. Dom wyglądał całkiem jak Casa Montana. Był duży,
podobnie jak Casa Montana, zbudowany z tego samego złocistego kamienia Caprony i chyba
równie stary. Wielka frontowa brama ze starego sękatego drewna niczym się nie różniła od ich
własnej bramy, na murze nad nią widniała nawet taka sama złota figura Anioła. Rosa
powiedziała, że oba Anioły ustawiono na pamiątkę Anioła, który zstąpił do pierwszego księcia
Caprony i przyniósł mu zwój muzyki z Nieba- ale chłopcy o tym wiedzieli. Kiedy Paolo
zauważył, że Casa Petrocchi wcale tak bardzo nie śmierdzi, Rosa przygryzła wargę i wyjaśniła z
powagą, że na zewnętrznej ścianie jest niewiele okien i wszystkie zamknięte.
- Myślę, że wszystko się dzieje na dziedzińcu w środku, tak jak w naszym domu - oznajmiła. -
Więc pewnie tam idzie cały smród.
Przyznali jej rację i chcieli zaczekać, aż wyjdzie jakiś Petrocchi. Ale Rosa oświadczyła, że to
bardzo nierozsądny pomysł, i odciągnęła chłopców. Oglądając się przez ramię, zobaczyli, że
Casa Petrocchi ma cztery wieże ze złotego kamienia, po jednej w każdym rogu, podczas gdy
Casa Montana ma tylko jedną, nad bramą.
- To dlatego, że Petrocchi lubią się popisywać - wyjaśniła Rosa, ciągnąc braci. - No,
chodźcie.
Ponieważ każda wieża miała spiczasty dach z półokrągłych dachówek, podobnie jak ich
własne dachy i wszystkie inne dachy w Capronie, Paolo i Tonino nie uważali tego za szczególnie
imponujące, ale woleli nie sprzeczać się z Rosą, Bardzo rozczarowani pozwolili, żeby zaciągnęła
ich z powrotem do Casa Montana i wepchnęła przez ich własną sękatą bramę na rojny
wewnętrzny dziedziniec. Tam Rosa zostawiła ich i wbiegła po schodach na galerie, wołając:
- Lucia! Lucia, gdzie jesteś? Muszę z tobą pogadać!
Drzwi i okna otwierały się na dziedziniec ze wszystkich stron, a galeria z drewnianą poręczą i
czerwonym dachem otaczała trzy boki dziedzińca i prowadziła do pokojów na piętrze. Wujowie,
ciotki, młodsi i starsi kuzyni oraz koty roili się wszędzie, śmiali się, gotowali, prali, omawiali
zaklęcia, bawili się i wygrzewali na słońcu. Paolo westchnął z zadowoleniem i wziął na ręce
najbliższego kota.
- Wątpię, czy Casa Petrocchi wygląda tak samo w środku. Zanim Tonino zdążył wyrazić
zgodę, objęła ich czule ciotka
Maria, grubsza od ciotki Giny, ale nie tak gruba jak ciotka Anna,
- Gdzieście byli, kochaneczki? Czekam na waszą lekcję już pół godziny albo dłużej!
Wszyscy w Casa Montana ciężko pracowali. Paolo i Tonino uczyli się już pierwszych zasad
tworzenia zaklęć. Kiedy ciotka Maria była zajęta, uczył ich ojciec, Antonio. Antonio byl
najstarszym synem starego Niccola i po jego śmierci miał zostać głową Casa Montana, Paolo
uważał, że ten ciężar przytłacza ojca. Antonio był chudym, zmartwionym osobnikiem, który
ś
miał się rzadziej od innych Montanów. Był inny. Jedna z różnic polegała na tym, że zamiast
pozwolić, żeby stary Niccolo starannie wybrał mu żonę z jakiegoś domu czarów we Włoszech,
pojechał do Anglii i wrócił żonaty z Eli zabeth. Elizabeth uczyła chłopców muzyki.
- Gdybym to ja uczyła Angelicę Petrocchi - lubiła powtarzać -nigdy by nie pomalowała
niczego na zielono.
Stary Niccolo mawiał, że Elizabeth jest najlepszym muzykiem w Capionie. I dlatego,
powiedziała chłopcom Lucia, przebaczono Antoniowi, że się z nią ożenił. Ale Rosa kazała im nie
zwracać uwagi. Rosa była dumna, że jest w połowie Angielką.
Paolo i Tonino byli chyba bardziej dumni z nazwiska Montana. Wspaniałe wiedzieć, że
pochodzisz z rodziny znanej na całym świecie jako najlepszy dom czarów w Europie -jeśli nie
liczyć Petroc-chich, Czasami Paolo nie mógł się już doczekać, kiedy dorośnie i stanie się taki jak
jego kuzyn, dzielny Rinaldo. Rinaldowi wszystko przychodziło łatwo, Dziewczęta zakochiwały
się w nim, zaklęcia spływały mu spod pióra. Skomponował siedem nowych czarów, zanim
jeszcze ukończył szkołę. A w tych czasach, jak mawiał stary Niccolo, niełatwo ułożyć nowe
zaklęcie. Tyle ich już istnieje. Paolo desperacko podziwiał Rinałda. Powiedział Toninowi, że
Rinaldo to prawdziwy Montana.
Tonino zgodził się, ponieważ był o rok młodszy od Paola i cenił jego opinie, ale zawsze mu
się wydawało, że to Paolo jest prawdziwym Montana. Paolo był równie bystry jak Rinaldo. Bez
powtarzania uczył się zaklęć, których opanowanie zabierało Toninowi całe dnie. Tonino był
powolny. Potrafił cos; zapamiętać, tylko powtarzając to w kółko. Podejrzewał, źe Paolo urodził
się z instynktem do magii, którego Tonino po prostu nie miał.
Czasami czuł się przygnębiony z powodu swojej tępoty. Nikomu innemu to nic
przeszkadzało. Wszystkie jego siostry, nawet uczona Corinna, poświęcały wiele godzin, żeby mu
pomagać. Elizabeth zapewniała go. że nigdy nie fałszował. Ojciec strofował go, że zbyt ciężko
pracuje, a Paoło twierdził, że Tonino daleko wyprzedzi inne dzieci, kiedy pójdzie do szkoły.
Paolo właśnie zaczął szkole. Zwykłe lekcje przyswajał równie szybko jak czary.
Lecz kiedy Tonino poszedł do szkoły, okazał się tam równie powolny jak w domu. Szkolą
wprawiała go w oszołomienie. Nie rozumiał, czego chcą od niego nauczyciele. Przed pierwszą
sobotą poczuł się tak nieszczęśliwy, że wymknął się z domu i zapłakany wędrował po Capronie.
Zniknął na kilka godzin.
- Nic nie poradzę, że jestem szybszy od niego! - zawołał Paolo również prawie ze łzami.
Ciotka Maria chwyciła Paoła w objęcia.
- No, not tylko ty nie zaczynaj! Jesteś równie bystry jak mój Rinaldo i wszyscy jesteśmy z
ciebie dumni.
- Lucia, idź poszukać Tonina - poleciła Elizabeth. - Paolo, nie możesz się tak zamartwiać.
Tonino nasiąka czarami, chociaż o tym nie wie. To samo było ze mną, kiedy tu przyjechałam.
Czy mam powiedzieć Toninowi? - zapytała Antonia, który przybiegł z galerii. W Casa Montana,
jeśli ktoś miał zmartwienie, zawsze przyciągał resztę rodziny.
Antonio potarł czoło.
- Chyba tak. Zapytajmy starego Niccola. Chodź, Paolo.
Paolo poszedł za swoim chudym, żwawym ojcem przez desenie światła na galerii w błękitny
chłód skryptorium. Tutaj jego dwie pozostałe siostry, Rinaldo i pięcioro innych kuzynów oraz
dwóch wujów stało przy wysokich pulpitach, przepisując zaklęcia z wielkich ksiąg oprawnych w
skórę. Każda księga miała mosiężny zamek, żeby nikt nie ukradł rodzinnych sekretów, Antonio i
Paolo przeszli tamtędy na palcach, Rinaldo uśmiechnął się do nich, nie przerywając pisania.
Podczas gdy inne pióra skrobały i przystawały, pióro Rinalda pędziło naprzód.
W pokoju za skryptorium wuj Lorenzo i kuzyn Domenico stemplowali znakiem skrzydlatego
konia trawi as to zielone koperty. Wuj Lorenzo spojrzał przenikliwie na twarze przybyłych i
zdecydował, że stary Niccolo sam poradzi sobie z tym kłopotem. Mrugnął do Paola i udał, że
chce go opieczętować skrzydlatym koniem.
Dalej, w cieplej bibliotece woniejącej pleśnią, stary Niccolo naradzał się z ciotką Francescą
nad księgą leżącą na pulpicie. Ciotka Francesca była siostrą starego Niccola, więc właściwie
cioteczną babką. Była gruba jak beka, dwukrotnie grubsza od ciotki Anny i
je
szcze bardziej
wybuchowa niż ciotka Giną. Mówiła gwałtownie.
- Ale zaklęcia Casa Montana zawsze mają pewną elegancję, nie ma za grosz wdzięku! To
jest...
Obie stare, okrągłe twarze odwróciły się w stronę Antonia i Paola. Twarz i oczy starego
Niccola były okrągłe i zdziwione jak u małego dziecka. Twarz ciotki Franceski były za mała w
stosunku do potężnego cielska, oczy małe i chytre.
- Właśnie chciałem iść - powiedział Niccolo. - Myślałem, że Tonino ma kłopoty, ale
przyprowadziłeś mi Paola.
- Paolo nie ma kłopotów - oświadczyła ciotka Francesca. Okrągłe oczy starego Niccola
zamrugały do chłopca.
- Paolo - powiedział - to, co czuje twój brat, to nie twoja wina.
- Nie - powiedział Paolo - myślę, że to przez szkołę.
- Chcieliśmy, żeby Elizabeth wyjaśniła Toninowi, że w tej rodzinie nie można nie nauczyć
się czarów - zaproponował Antonio.
- Ale Tonino ma ambicję! - krzyknęła ciotka Francesca,
- Myślę, że nie ma - zaprzeczył Paolo.
- Nie, ale jest nieszczęśliwy - powiedział jego dziadek. -musimy się zastanowić, jak najlepiej
go pocieszyć. Wiem. - Jego dziecinna twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - Benvenuto.
Chociaż stary Niccolo nie powiedział tego głośno, ktoś na galeri natychmiast krzyknął:
- Stary Niccolo potrzebuje Benvenuta!
Ludzie na dziedzińcu biegali i nawoływali. Ktoś walił kijem w beczkę na wodę.
Benvenuto! Gdzie się podział ten kot? Benvenuto! Naturalnie Benvenuto nie spieszył się na
wezwanie. Był szefem kotów w Casa Montana. Minęło pięć minut, zanim Paolo usłyszał
stąpanie jego silnych łap po dachu galerii. Potem rozległ się pluchy stuk, kiedy Benvenuto
wykonał trudny zeskok przez poręcz galerii na podłogę. Wkrótce pojawił się na parapecie
biblioteki.
- A więc jesteś - powiedział stary Niccolo. - Właśnie zaczynałem się niecierpliwić.
Beiwenuto natychmiast wystawi! przed siebie kosmatą czarną tylną łapę i zaczął ją myć,
jakby właśnie po to przyszedł.
- Ach nie, proszę - powiedział stary Niccolo. - Potrzebuję twojej pomocy.
Wielkie żółte ślepia Benvenuta zwróciły się w stronę starego Niccola. Nie był to urodziwy
kot. Łeb miał niezwykle szeroki i płaski, z szarymi guzowatymi latami pozostałymi po licznych
bójkach. Od tych bójek uszy obwisły mu na oczy i zawsze wyglądał tak, jakby nosił
wystrzępioną brązową czapkę. Setki ugryzień sprawiły, że jego uszy były karbowane jak liście
ostrokrzewu. Tuż nad nosem widniały trzy białe plamki, które nadawały pyszczkowi skrzywiony,
szyderczy wyraz. Nie miały nic wspólnego z pozycją Benvenuta jako szefa kotów w domu
czarów. Zawdzięczał je swojej skłonności do steków. Kiedyś zaplątał się między nogi ciotce
Ginie, kiedy gotowała, i ciotka Giną wylała mu gorący tłuszcz na głowę. Z tego powodu
Benvenuto i ciotka Giną zawsze ostentacyjnie ignorowali się nawzajem.
- Tonino jest nieszczęśliwy - oznajmił stary Niccolo. Benvenuto chyba uznał, że ten fakt
zasługuje na jego uwagę.
Cofnął sterczącą nogę, zeskoczył na podłogę biblioteki i wylądował na szczycie regału, wszystko
jednym płynnym ruchem, na pozór nie poruszając nawet mięśniem. Tam stanął, uprzejmie
machając jedynym swoim pięknym atrybutem - krzaczastym czarnym ogonem. Reszta sierści
wytarła się do wyblakłego brązu. Oprócz ogona tylko gęste futro na tylnych łapach pokazywało,
ż
e Benvenuto był niegdyś wspaniałym czarnym persem. A jak przekonał się boleśnie każdy
kocur w Capronie, te puszyste portki skrywały mięśnie silne jak u buldoga, Paolo gapił się na
dziadka, rozmawiającego twarzą w twarz z Benvenutem. Oczywiście sam zawsze traktował
Benvenuta z szacunkiem. Wiadomo było, że Benvenuto nie usiądzie nikomu na kolanie i
podrapie każdego, kto spróbuje wziąć go na ręce. Paolo wiedział, że wszystkie koty cudownie
pomagały w czarach. Ale dotąd nie zdawał sobie sprawy, że koty tak wiele rozumieją. Nie wątpił,
ż
e Benvenuto odpowiada dziadkowi, ponieważ stary Niccolo robił przerwy jakby na słuchanie.
Spojrzał na ojca żeby zobaczyć, czy to prawda. Antonio najwyraźniej czuł się nieswojo. Ze
zmartwionej miny ojca Paola domyślił się, że to bardzo ważne rozumieć, co mówią koty, i że
Antonio nigdy nie rozumiał. Powinienem nauczyć się rozumieć Benvenuta, pomyślał przejęty
chłopiec.
- Którego z was proponujesz? - zapytał stary Niccolo. Benvenuto podniósł prawą przednią
łapę i polizał ją niedbale.
Twarz starego Niccola zmarszczyła się w promiennym dziecięcym uśmiechu.
- Popatrzcie tylko! - zawołał. - On to zrobi sam!
Benvenuto poruszył na boki końcem ogona. Potem zniknął, przeskoczył z powrotem na okno
tak szybko i płynnie, jakby niewidoczny pędzel namalował ciemną smugę w powietrzu. Ciotka
Francesca i stary Niccolo promienieli, a Antonio wciąż miał nieszczęśliwą minę.
On się zajmie Toninem - oznajmił stary Niccolo. - Nie musimy się więcej martwić aż do
następnego razu.
ROZDZIAŁ 2
Tonino czuł się już lepiej. Pocieszyła go krzątanina na złocistych ulicach Caprony. Na
węższych uliczkach szedł środkiem po smudze słonecznego światła, z praniem Łopoczącym nad
głową, udając, że nadepniecie na cień grozi nagłą śmiercią. Toteż umarł kilka razy, zanim dotarł
do Corso. Raz tłum turystów zepchnął go ze słońca. Potem dwa wozy i powóz. A raz długi,
lśniący samochód przejechał powoli z warkotem, trąbiąc klaksonem, żeby zwolnić mu drogę.
W pobliżu Corso Tonino usłyszał, jak jakiś turysta mówi po angielsku:
- Och, patrz! Punch i Judy!
Bardzo z siebie zadowolony, że zrozumiał, Tonino przepychał się, przeciskał i nurkował, aż
dotarł do pierwszego rzędu i mógł oglądać, jak Punch bije Judy na śmierć na dachu swojej malej
malowanej budki. Tanino klaskał i wiwatował, a kiedy ktoś inny, sapiąc i dysząc, wcisnął się w
tłum i odepchnął go na bok, Tonino był równie oburzony jak reszta. Całkiem zapomniał o swoim
nieszczęściu.
- Nie pchać się! - krzyknął,
- Miejże serce! - zaprotestował przybysz. - Muszę zobaczyć, jak pan Punch oszukuje kata,
- Więc bądź cicho! - wrzasnął Tonino razem z tłumem.
- Mówiłem tylko... - zaczął przybysz, duży mężczyzna o wilgotnej twarzy i dziwnie
nerwowym zachowaniu.
- Zamknij się! - ryknął tłum.
Mężczyzna dyszał, sapał i szczerzył zęby, patrząc z otwartymi ustami, jak Punch atakuje
policjanta. Zachowywał się niczym małe dziecko. Tonino zerknął na niego z irytacją i doszedł do
wniosku, że przybysz jest pewnie nieszkodliwym wariatem. Tak głośno ryczał ze śmiechu przy
najdrobniejszych żartach i był tak dziwnie ubrany. Nosił połyskliwy, czerwony jedwabny
garnitur z błyszczącymi złotymi guzikami i świecącymi medalami. Zamiast zwykłego krawata
miał białą serwetkę owiniętą wokół szyi i spiętą broszką, która mrugała jak łza. Na butach miał
lśniące sprzączki, a na kolanach złote rozetki. Ze spoconą twarzą i białymi zębami błyskającymi
w rozwartych ustach mężczyzna cały błyszczał.
Pan Punch też go zauważył.
- Och, jaki sprytny gość! - zatrajkotał głośno, podskakując szybko na małej drewnianej
półeczce. - Widzę złote guziki. Czy to papież?
- Wcale nie! - wrzasnął uszczęśliwiony pan Błysk.
- Czy to książę? - zapiszczał pan Punch.
- Wcale nie! - odkrzyknął pan Błysk razem z całym tłumem.
- Właśnie że tak! - upierał się Punch.
Podczas gdy wszyscy wrzeszczeli „Wcale nie” dwaj mężczyźni o lekko zaniepokojonych
twarzach przecisnęli się szybko do pana Błyska.
Wasza Wysokość -powiedział jeden -biskup przybył do katedry pół godziny temu.
- A niech to! -burknął pan Błysk, - Czemu ciągle zawracacie mi głowę? Czy nie mogę...
dopóki się nie skończy? Uwielbiam Puncha i Judy.
Dwaj mężczyźni popatrzyli na niego z wyrzutem.
- No.„ dobrze - ustąpił pan Błysk. - Wy dwaj zapłaćcie lalkarzowi. Dajcie coś wszystkim.
Odwrócił się i pobiegł w podskokach po Corso, dysząc i sapiąc. Przez chwilę Tonino
zastanawiał się, czy pan Błysk naprawdę nie jest księciem Caprony. Ale dwaj mężczyźni nie
zamierzali płacić lalkarzowi ani nikomu innemu. Po prostu ruszyli poważnym truchtem za panem
Błyskiem, jakby się bali stracić go z oczu. Tonino domyślił się z tego, że pan Błysk naprawdę był
wariatem-bogatym - a oni próbowali go ugłaskać,
- To podłość! - zatrajkotał pan Punch i przystąpił do oszukiwania kata, żeby dał się powiesić
zamiast niego.
Tonino patrzył, dopóki pan Punch nie ukłonił się i nie wycofał w triumfie do małej
namalowanej willi na tyłach sceny. Potem odwrócił się, bo przypomniał sobie o swoim
nieszczęściu.
Nie miał ochoty wracać do Casa Montana. Nie miał ochoty właściwie na nic. Wędrował dalej,
tak jak przedtem, aż znalazł się na Piazza Nuova, na wzgórzu po zachodniej stronie miasta. Tutaj
usiadł ponuro na parapecie i spoglądał ponad rzeką Voltavą na bogate wille i pałac książęcy, i
długie łuki Nowego Mostu, i zastanawiał się, czy przyjdzie mu spędzić resztę życia w oparach
głupoty.
Piazza Nuova powstała w tym samym czasie co Nowy Most, jakieś siedemdziesiąt lat
wcześniej, żeby zapewnić wszystkim wspaniały widok Caprony, który teraz podziwiał Tonino.
Widok istotnie zapierał dech w piersiach. Lecz niestety każda rzecz, którą widział Tonino, miała
cos? wspólnego z Casa Montana.
Weźmy pałac książęcy, którego złociste kamienne wieże odcinały się czystymi liniami na
pogodnym błękitnym niebie. Każda złocista wieża rozszerzała się koliście na szczycie, żeby nikt
wspinający się z dołu nie mógł dosięgnąć żołnierzy na blankach, pod łopoczącymi czerwonymi i
złotymi chorągwiami. Tonino widział tarcze wbudowane w mury, dwie po każdej stronie, jedna
wiśniowa, druga trawiastozielona, pokazujące, że Montanowie i Petroc-chi dodali zaklęcie do
obrony każdej wieży. A wielki, biały, marmurowy fronton poniżej byt inkrustowany innymi
rodzajami marmuru we wszystkich barwach tęczy. I wśród tych barw znalazły się również
wiśniowa i trawiastozielona.
Długie złociste wille na zboczu wzgórza poniżej pałacu również miały na ścianach
trawiastozielone albo wiśniowe kręgi. Ciemne, strzeliste, eleganckie drzewka zasadzone pod
murem częściowo zakrywały niektóre z nich, ale Tonino wiedział, że tam są, A każdy z
kamiennych i metalowych łuków Nowego Mostu, prowadzącego do willi i pałacu, nosił
emaliowaną plakietkę, na zmianę zieloną albo wiśniową. Nowy Most podtrzymywały
najsilniejsze zaklęcia, jakie potrafiły wytworzyć Casa Montana i Casa Pełrocchi,
W tej chwili, kiedy rzeka ledwie ciurkała po kamykach, wydawały się niepotrzebne. Ale w
zimie, kiedy w Apeninach padały deszcze, Voltava zmieniała się w rwącą powódź. Ledwie
mieściła się pod łukami Nowego Mostu. Stary Most - który Tonino widział, kiedy wyciągnął
szyję i wychylił się na bok - często bywał zalany wodą i zabawne małe domki stojące na nim nie
nadawały się do użytku. Tylko zaklęcia Montanów i Petrocchich głęboko w fundamentach nie
pozwalały, żeby woda zmyła Stary Most.
Tonino słyszał, jak stary Niccolo mówił, że zaklęcia Nowego Mostu wymagały wspólnych
wysiłków całej rodziny Montana, Stary Niccolo pomagał je tworzyć, kiedy był w wieku Tonina.
Tonino nie potrafiłby pomóc. Żałośnie popatrzył na złociste mury i czerwone dachówki Caprony
w dole. Miał całkowitą pewność, że w każdym domu znajduje się co najmniej jedna
trawiastozielona karta, A on mógł najwyżej odbijać na nich pieczęć ze skrzydlatym koniem.
Podejrzewał, że nigdy nie będzie się nadawał do niczego więcej.
Miał wrażenie, że ktoś go wzywa. Rozejrzał się po Piazza Nuova. Nikogo. Pomimo pięknego
widoku, Piazza znajdowała się za daleko dla turystów. Tonino widział tylko potężne żelazne
gryfy stojące na parapecie w regularnych odstępach i wyciągające łapy do nieba. Kolejne gryfy,
splecione w walczącą grupę na środku placu, tworzyły fontannę. I nawet tutaj Tonino nie mógł
uciec od swojej rodziny. Mała metalowa plakietka, osadzona w kamieniu pod groźnymi
szponami najbliższego gryfa, błyszczała zielono. Łzy popłynęły z oczu chłopca,
Wśród łez zdawało mu się przez chwilę, że jeden z gryfów opuścił kamienny postument i
potruchtał w jego stronę po parapecie. Zostawił gdzieś swoje skrzydła albo zwinął je ciasno.
Poinformowano go z wyższością, że koty nie potrzebują skrzydeł. Benvenuto usiadł obok Tonina
na parapecie i zmierzył go karcącym wzrokiem.
Tonino zawsze w głębi duszy lękał się Benvenuta. Potulnie wyciągnął do niego rękę.
- Cześć, Benvenuto.
Benvenuto zignorował rękę. Była mokra od łez Tonina, oświadczył i zastanawiał się czemu
Tonino jest taki niemądry.
- Tutaj wszędzie są nasze czary - wyjaśnił Tonino. - A ja nigdy nie będę mógł... Myślisz, że
to dlatego, że jestem w połowie Anglikiem?
Benvenuto nie rozumiał, co to za różnica. Według niego to znaczyło tylko, że Paolo miał
błękitne oczy jak u syjamskiej rasy, a Rosa miała białe futro...
- Jasne włosy - poprawi! Tonino.
,„a sam Tonino miał pręgowane włosy, jak blade pręgi na sierści, ciągnął niezmieszany
Benvenuto. 1 przecież to wszystko były koty, prawda?
- Ale jestem taki głupi... - zaczął Tonino.
Benvenuto mu przerwał, mówiąc, że słyszał wczoraj, jak Tonino gawędził z tymi kociakami, i
pomyślał sobie, że Tonino jest od nich znacznie mądrzejszy. A zanim Tonino zacznie się spierać,
ż
e to tylko kociaki, czyż sam nie jest kociakiem?
Na to Tonino parsknął śmiechem i wytarł ręce o spodnie. Kiedy ponownie wyciągnął rękę do
Benvenuta, kot wstał, bardzo wysoki na czterech łapach, i podszedł do niego z mruczeniem.
Tonino odważył się go pogłaskać. Benvenuto krążył w kółko i w kółko, mrucząc i wyginając
grzbiet, jak najmniejszy i najłagodniejszy kociak w domu. Tonino rozpromienił się z dumy i
radości. Widział po ruchach kosmatego kociego ogona, zataczającego majestatyczne, gniewne
łuki, że Benvenuto niezbyt lubiłt kiedy go głaskać - co tylko zwiększało zaszczyt.
Tak lepiej, powiedział Benvenuto. Wdrapał się na gołe nogi chłopca i rozłożył się na nich w
poprzek jak brązowa muskularna mata. Tonino dalej głaskał. Z jednego końca maty wysunęły się
kolce i boleśnie wbijały się w uda Tonina. Benvenuto wciąż mruczał. Niech Tonino przyjmie taki
punkt widzenia, zaproponował, że oni obaj, chłopiec i kot, należą do najsławniejszej rodziny w
Capronie, która z kolei należy do najbardziej wyjątkowego ze wszystkich włoskich państw.
- Wiem o tym - odparł Tonino. - To dlatego, że ja też mysie, że to cudownie... naprawdę
jesteśmy tacy wyjątkowi?
Oczywiście, zamruczał Benvenuto. A jeśli Tonino zechce się wychylić i popatrzeć na katedrę,
to zobaczy dlaczego.
Tonino wychylił się posłusznie i spojrzał. Ogromne marmurowe kopuły katedry wynurzały
się spomiędzy domów na końcu Cor-so. Wiedział, że nigdzie nie było takiej budowli. Płynęła w
powietrzu, wysoka, biała, zielona i złota. A na szczycie najwyższej kopuły słońce błyszczało na
wielkiej złotej postaci Anioła z rozpostartymi skrzydłami, trzymającego w jednej ręce złoty zwój.
Zdawał się błogosławić całą Capronę.
Ten Anioł, poinformował go Benvenuto, stanowił znak, że Caprona będzie bezpieczna
dopóty, dopóki wszyscy śpiewają melodię Anioła Caprony. Anioł przyniósł te pieśń zapisaną na
zwoju prosto z Nieba pierwszemu księciu Caprony, a jej moc przegnała Białego Diabla i uczyniła
Capronę wielką. Od tamtych czasów Biały Diabeł krąży wokół Caprony i próbuje wrócić do
miasta, ale nigdy mu się nie uda, dopóki ludzie śpiewają pieśń Anioła,
- Wiem o tym - przyznał Tonino. - Śpiewamy Anioła codziennie w szkole. - Co
przypomniało mu główną przyczynę jego nieszczęścia. - Ciągle każą mi się uczyć tej historii... i
różnych innych rzeczy... a ja nie mogę, bo już je znam, więc nie potrafię nauczyć się jak należy.
Benvenuto przestał mruczeć. Drgnął, ponieważ palce Tonina zaczepiły o jeden z licznych
kołtunów w jego potarganej sierści. Wciąż drżąc, zapytał dość kwaśnym tonem, dlaczego
Toninowi nie przyszło do głowy, żeby im powiedzieć w szkole, że już to wie.
- Przepraszam! - Tonino pospiesznie wyplątał palce. - Ale oni ciągle powtarzają, że muszę to
robić w ten sposób, bo inaczej nigdy się nie nauczę.
No, oczywiście to zależy od Tonina, stwierdził Benvenuto wciąż poirytowany, ale przecież
nie ma sensu uczyć się dwa razy tego samego. Żaden kot by tego nie zniósł. No i chyba już pora
wracać do domu.
Tonino westchnął.
- Chyba tak. Będą się martwić. Wziął Benvenuta na ręce i wstał,
Benvenutowi to się spodobało. Zamruczał. Wcale nie chodziło o to, że Montanowie będą się
martwić. Ciotki właśnie gotują obiad, a Tonino łatwiej niż kot zwędzi ładny kawałek cielęciny.
Tonino nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Schodząc po stopniach na Nowy Most,
powiedział:
- Wiesz, Benvenuto, byłoby ci dużo wygodniej, gdybyś się pozbył tych kołtunów z sierści i
pozwolił się uczesać.
Benvenuto oświadczył, że każdy, kto spróbuje go uczesać, poczuje na własnej skórze
wszystkie jego pazury,
- Więc wy szczotkować? Benvenuto powiedział, że się zastanowi.
Właśnie wtedy spotkali Ludę, Szukała Tonina po całej Capronie i już się przygotowała do
wielkiego wybuchu złości. Ale widok groźnie skrzywionej facjaty Benvenuta wyglądającej z
ramion Tonina niemal odebrał jej mowę.
- Spóźnimy się na obiad - powiedziała tylko.
- Wcale nie - zaprzeczył Tanino. - Przyjdziemy na czas, żebyś popilnowała, kiedy ukradnę
trochę cielęciny dla Benvenuta.
- Można polegać na Benvenucie, że wszystko sobie zaplanował - mruknęła Lucia, - Co to ma
być? Początek korzystnej współpracy?
Można tak to nazwać, powiedział Benvenuto do Tonina.
- Można tak to nazwać - powiedział Tonino do Lucii.
W każdym razie zrobili na Lucii wystarczające wrażenie, żeby wciągnęła ciotkę Ginę w
rozmowę, kiedy Tonino kradł cielęcinę dla Benvenuta. I wszyscy za bardzo się cieszyli, że
Tonino wrócił bezpiecznie, żeby się gniewać. Corinna i Rosa jednak rozgniewały się tego
popołudnia, kiedy Corinnie zginęły nożyczki, a Rosie szczotka do włosów. Obie wpadły na
galerię jak burza. Zastały tam Paola patrzącego, jak Tonino delikatnie i ostrożnie wycina kołtuny
z sierści Benvenuta. Szczotka do włosów leżała obok Tonina, petna brązowych kłaków.
- I naprawdę rozumiesz wszystko, co on mówi? - pytał Paolo.
- Rozumiem wszystkie koty - odparł Tonino. - Nie ruszaj się, Benvenuto. Ten jest przy samej
skórze.
Najdobitniej o statusie Benvenuta- a zatem również Tonina-świadczy fakt, że ani Rosa, ani
Corinna nie ośmieliły się mu powiedzieć ani słowa. Zamiast tego wsiadły na Paola.
- Co to ma znaczyć, Paolo, dlaczego mu pozwoliłeś zniszczyć moją szczotkę? Dlaczego nie
kazałeś mu wziąć kuchennych nożyc?
Paolo nie miat im tego za złe. Tak mu ulżyło, że nie będzie musiał sam rozumieć kotów. Nie
wiedziałby, jak się tego nauczyć, od czego zacząć.
Od tamtej pory Berwenuto uważał się za osobistego kota Toni-na. To wiele zmieniło dla nich
obu. Benvenuto, nieustannie szczotkowany - ponieważ Rosa kupiła Toninowi specjalną szczotkę
dla kota - i niemal równie nieustannie podkarmiany kąskami sprzątanymi ciotce Ginie sprzed
nosa, wkrótce zrobił się gładki i lśniący, jakby odmlodniał. Tonino zapomniał, że kiedykolwiek
był nieszczęśliwy. Teraz byt dumnym i ważnym członkiem rodziny. Kiedy stary Niccoio
potrzebował Benvenuta, musiał najpierw zapytać Toni-na. Benvenuto nie chciał nic zrobić dla
nikogo bez pozwolenia Tonina. Paola ogromnie bawiło, kiedy stary Niccoło się złościł.
- Ten kot po prostu wykorzystuje swoją przewagę! - pienił się Niccolo. - Proszę go, żeby
zrobił mi grzecznos'ć, i co dostaję? Czarną niewdzięczność!
W końcu Tonino musiał kotu powiedzieć, żeby służył staremu Niccolowi, kiedy Tonino jest
w szkole. Inaczej Benvenuto po prostu znikał na cały dzień. Ale zawsze, niezawodnie, pojawiał
się ponownie około wpół do czwartej i siadał na beczce z wodą przy najbliższej bramie, czekając
na Tonina. I jak tylko Tonino wchodził przez bramę, Benvenuto wskakiwał mu w ramiona.
Tak było nawet wtedy, kiedy nikt inny nie miał dostępu do Ben-venuta. Najczęściej podczas
pełni księżyca, kiedy kocice miauczały wabiąco na dachach Caprony.
Tonino poszedł do szkoły w poniedziałek, pamiętając o radach Beiwenuta. I kiedy wręczyli
mu obrazek przedstawiający kota, i oznajmili, że zygzaki pod spodem czyta się: ka-o-te, Tonino
zebrał się na odwagę i szepnął:
- Tak. To jest K, O i T. Umiem czytać.
Nauczycielka, która była nowa w Capronie, nie wiedziała, co zrobić, i wezwała dyrektorkę.
- Och - usłyszała. - Jeszcze jeden Montana. Powinnam była panią ostrzec. Oni wszyscy
umieją czytać. Większość zna również łacinę... często ją stosują w zaklęciach... i niektórzy znają
też angielski. Przekona się pani jednak, że w arytmetyce są przecięt.
Tak więc Tonino otrzymał odpowiednią książkę, podczas gdy inne dzieci uczyły się liter.
Okazała się dla niego zbyt łatwa. Skończył ją w dziesięć minut i musieli mu dać następną W ten
sposób odkrył książki. Wkrótce książki oczarowały Tonina bardziej niż wszelkie zaklęcia. Nigdy
nie miał ich dosyć. Plądrował bibliotekę publiczną i bibliotekę w Casa Montana, wydawał cale
kieszonkowe na książki. Wkrótce stało się powszechnie wiadome, że najlepszym prezentem dla
Tonina jest książka - a najlepsze książki opisują niewyobrażalne sytuacje, kiedy nie ma żadnych
czarów. Ponieważ Tonino najbardziej lubił powieści, w jego ulubionych książkach bohaterowie
przeżywali szaleńcze przygody bez żadnej czarodziejskiej pomocy ani przeszkody.
Benvenuto całkowicie to pochwalał. Podczas czytania Tonino siedział bez ruchu i kot mógł
się na nim wygodnie ułożyć. Paolo trochę dokuczał Toninowi, że jest molem książkowym, ale
właściwie to mu nie przeszkadzało. Wiedział, że zawsze mógł oderwać Tonina od lektury, gdyby
naprawdę go potrzebował.
Antonio się martwił. Martwił się o wszystko. Bał się, że Tonino ma za mało ruchu. Ale
wszyscy inni w Casa Montana uważali, że to bzdura. Byli dumni z Tonina. Jest równie pilny jak
Corinna, mówili, i niewątpliwie oboje pójdą na Uniwersytet Caprony, jak wujeczny dziadek
Umberto. Montanowie zawsze mieli kogoś na uniwersytecie, Co znaczyło, że nie trzymali
samolubnie Teorii Magii tylko dla rodziny, no i dostęp do zaklęć w uniwersyteckiej bibliotece też
się przydawał.
Pomimo pokładanych w nim nadziei, Tonino nadal powoli uczył się zaklęć i nie robił zbyt
szybkich postępów w szkole. Paolo w jednym i drugim był dwukrotnie szybszy. Z upływem lat
jednak obaj się z tym pogodzili. To ich nie martwiło. Znacznie bardziej się martwili, kiedy
odkrywali stopniowo, że nie wszystko układa się jak należy w Casa Montana ani w całej
Capronie.
ROZDZIAŁ 3
Najpierw Tonino zaczął się martwić o Benvenuta. Pomimo troskliwej opieki kot robił się
coraz chudszy i znowu sierść zbijała mu się w klaki. Teraz miał prawie tyle lat co Tonino. Tonino
wiedział, że to podeszły wiek dla kota. i początkowo zakładał, że Benvenuto po prostu odczuwa
brzemię starości. Potem zauważył. że stary Niccolo wydaje się niemal równie zmartwiony jak
Antonio i że wujek Umberto dzwoni do niego z uniwersytetu prawie codziennie. Za każdym
razem stary Niccolo albo ciotka Francesca wzywali Benvenuta i Benvenuto wracał kompletnie
wyczerpany. Więc Tonino zapytał Benvenuta, co się stało.
Benveuuto odparł, że powinni dać kotu trochę spokoju, nawet jeśli książę to cymbał. I nie
pozwoli się zadręczać Toninowi.
Tonino poradził się Paola i odkrył, że Paolo też się martwi, Pa-olo zwrócił uwagę na matkę.
Ostatnio jej jasne włosy wyblakły o kilka odcieni i przybyło w nich siwizny, i Elizabeth ciągle
wydawała się zdenerwowana. Kiedy Paolo zapytał, o co chodzi, odpowiedziała:
- Och, nic takiego, Paolo... tylko przez to wszystko tak trudno znaleźć męża dla Rosy.
Rosa miała teraz osiemnaście lat. Cala rodzina rozprawiała
O mężu dla niej i ta kwestia, jak zauważy! teraz Paolo, wywoływała znacznie więcej
zamieszania i niepokoju niż w przypadku kuzynki Klaudii trzy lata wcześniej. Montanowie
musieli uważać, z kim zawierają małżeństwa. Nie bez powodu. Musieli poślubić kogoś z
talentem przynajmniej do zaklęć albo do muzyki;
1 żeby spodobał się rodzinie; i przede wszystkim żeby nie miał żadnych powiązań z
Petrocchimi. Ale kuzynka Klaudia znalazła Artura i wyszła za niego bez tego całego gadania i
nerwów, które teraz powodowała Rosa. Paolo mógł tylko podejrzewać, że przyczyną jest „to
wszystko", cokolwiek Elizabeth chciała przez to powiedzieć.
Bez względu na przyczynę kłócono się zażarcie. Roztrzęsiony Antonio wybierał się do
Anglii, żeby poradzić się kogoś nazwiskiem Chrestomanci.
- Potrzebujemy dla niej naprawdę potężnego zaklinacza - powiedział.
Na co Elizabeth odparła, że Rosa jest Włoszką i powinna poślubić Włocha. Reszta rodziny
przyznała jej rację, dodając tylko, że ten Włoch koniecznie musi pochodzić z Caprony.
Pozostawało pytanie: kto.
Paolo, Lucia i Tonino nie mieli wątpliwości. Chcieli, żeby Rosa wyszła za ich kuzyna
Rinalda. Pasowali do siebie jak ulał. Rosa była śliczna, Rinaldo przystojny i wszystkie zwykłe
obiekcje odpadały. Istniały jednak dwie przeszkody. Pierwsza polegała na tym, że Rinaldo nie
interesował się Rosą. Obecnie był desperacko zakochany w prawdziwej Angielce- nazywała się
Jane Smith, co Rinaldo wymawiał z pewnym trudem - która przyjechała skopiować kilka
obrazów w Galerii Sztuki na Corso. Była romantyczną dziewczyną. Żeby sprawić jej
przyjemność, Rinaldo zaczął ubierać się na czarno, z czerwoną chustą na szyi jak bandyta.
Podobno zapuszczał również bandyckie wąsy. Przez to wszystko nie miał czasu dla kuzynki,
którą znal cale życie.
Drugą przeszkodę stanowiła sama Rosa. Nigdy nie przepadała za Rinaldem. I chyba jako
jedyna osoba z rodziny wcale się nie przejmowała, za kogo wyjdzie za mąż. Kiedy kłótnie
osiągnęły apogeum, uśmiechała się i potrząsała blond włosami spływającymi na ramiona.
- Słuchając was wszystkich- mówiła- można pomyśleć, że nie mam w tej sprawie nic do
powiedzenia. To naprawdę śmieszne.
Przez całą zimę narastały obawy w Casa Montana. Paolo i To-nino pytali ciotkę Marie, o co
właściwie chodzi. Ciotka Maria najpierw powiedziała, że są za młodzi, żeby zrozumieć. Polem,
ponieważ chwilami bywała równie wybuchowa jak ciotka Giną czy nawet ciotka Francesca,
poinformowała ich nagle i gwałtownie, że Ca-prona schodzi na psy.
- Wszystko sprzysięgło się przeciwko nam - mówiła. - Brakuje pieniędzy, turyści tu nie
przyjeżdżają i z roku na rok tracimy siły, A Florencja, Piza i Siena gromadzą się jak sępy i co
roku któreś' z nich odrywa kilka kilometrów kwadratowych Caprony, Jak tak dalej pójdzie, nie
będziemy już państwem. A na domiar wszystkiego zbiory nie udały się w tym roku. To wszystko
wina tych zdegenerowanych Petrocchich, mówię wami Ich zaklęcia już nie działają. My,
Montanowie, nie możemy sami podtrzymywać całej Caprony! A Petrocchi nawet nie próbują!
Tylko robią w kółko to samo i staczają się coraz niżej. To widać, skoro ta smarkula mogła
przerobić ojca na zielono!
Brzmiało to dostatecznie alarmująco. 1 wyglądało na prosty fakt. Przez wszystkie lata, które
Paolo i Tonino spędzili w szkole, przyzwyczaili się słyszeć, że przyznano koncesję Florencji; że
Piza zażądała porozumienia w kwestii prawa do połowów; że Siena podniosła podatki na import
z Caprony. Za bardzo do tego przywykli, żeby zwracać uwagę. Ale teraz to wszystko nabrało
złowieszczego sensu, 1 wkrótce zrobiło się jeszcze gorzej. Nadeszły wiadomości, że Stary Most
został poważnie uszkodzony przez zimowe powodzie.
Ta nowina wywołała prawdziwy popłoch w Casa Montana, ponieważ most powinien
wytrzymać, Jeśli pęki, to znaczyło, że czary Montanów w fundamentach również pękły. Ciotka
Francesca z wrzaskiem wybiegła na dziedziniec.
- Ci zdegenerowani Petrocchi! Nie potrafią już nawet podtrzymać starego zaklęcia!
Zostaliśmy zdradzeni!
Chociaż nikt inny nie użył takich słów, ciotka Francesca prawdopodobnie wyraziła uczucia
całej rodziny.
Jakby tego było mato, Rinaldo wyszedł wieczorem z wizytą do swojej Angielki i
przyprowadzono go z powrotem do domu zalanego krwią, podpieranego przez kuzynów Carla i
Giovanniego. Rinaldo, przeklinając słowami, jakich Paolo i Tonino nigdy nie słyszeli,
opowiedział, że natknął się na kilku Petrocchich. Nazwał ich degeneratami. Tym razem to ciotka
Maria wybiegła z wrzaskiem na dziedziniec i wykrzykiwała paskudne rzeczy o Petrocchich.
Rinaldo był jej oczkiem w głowie.
Rinaldo został zabandażowany i położony do łóżka, a tymczasem Antonio i wuj Lorenzo
wrócili z oględzin zniszczonego Starego Mostu, Obaj mieli bardzo poważne miny. Stary Guido
Petrocchi pofatygował się tam osobiście razem z przedsiębiorcą budowlanym księcia, panem
Andrettim. Kilka bardzo głębokich czarów puściło. Obie rodziny będą musiały pracować na
zmiany co najmniej przez trzy tygodnie, żeby je naprawić,
- Przydałaby się pomoc Rinalda - powiedział Antonio, Rinaldo przysięgał, że czuje się
wystarczająco dobrze, by jutro wstać z łóżka i pomagać, ale ciotka Maria nie chciała o tym
słyszeć. Ani lekarz. Toteż resztę rodziny podzielono na zmiany i praca wrzała dzień i noc. Paolo,
Lucia i Corinna szli na most codziennie zaraz po szkole. Tonino nie. Wciąż był zbyt powolny i
nie na wiele mógł się przydać. Ale chyba nie miał czego żałować, sądząc po relacjach Paola.
Paolo po prostu nie mógł wytrzymać morderczego tempa zaklęć. Zrobiono z niego chłopca na
posyłki, jak z biednego kuzyna Domenica. Tonino bardzo współczuł Domenicowi, który pod
każdym względem stanowił przeciwieństwo swojego dzielnego brata Rinalda i też nie mógł
wytrzymać tempa.
Prace trwały, często w ulewnym deszczu, już prawie od tygodnia, kiedy książę Caprony
wezwał starego Niccola na rozmowę.
Stary Niccolo stał na dziedzińcu i wyrywał sobie resztki włosów. Tonino odłożył książkę
(zatytułowaną Maszyny śmierci i niezmiernie fascynującą) i poszedł zobaczyć, czy można
pomóc.
- Ach, Tonino! - zawołał stary Niccolo, patrząc na niego wzrokiem smutnego dziecka. - Mam
gigantyczny problem. Wszyscy są potrzebni na Starym Moście, ten osioł Rinaldo leży w łóżku, a
ja muszę się stawić przed księciem razem z członkami mojej rodziny. Petrocchich też wezwano.
Przecież nie możemy wystąpić gorzej niż oni. Och, dlaczego Rinaldo wybrał taki czas, żeby
rzucać gfti-pie zniewagi?
Tonino nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, więc zapytał:
- Czy mam wezwać Benvenuta?
- Nie, nie. - Stary Niccolo jeszcze bardziej się zdenerwował. -Księżna nie znosi kotów. W tej
sprawie Berwenuto na nic się nie przyda. Muszę zabrać tych, bez których można się obejść na
moście. Ty pójdziesz, Toninot i Paolo, i Domenico, i zabiorę twojego wuja Umberta, żeby
wyglądać mądrze i ważnie. W ten sposób może nie pokażemy się zbyt skromnie.
Wprawdzie takie zaproszenie nie brzmiało pochlebnie, ale Tonino i Paolo skakali z radości.
Rados'ć nie minęła nawet następnego dnia, chociaż lalo jak z cebra, pada! ciężki, biały, zimowy
deszcz. Poranna zmiana wróciła ze Starego Mostu pod błyszczącymi parasolami, przemoczona i
w złym humorze. Zamiast odpocząć, musieli wyprawić delegację do pałacu.
Rodzinny powóz Montanów wyciągnięto z wozowni do miejsca pod galerią, gdzie starannie
go odkurzono. Była to wielka czarna landara ze szklanymi szybami i ogromnymi czarnymi
kołami.
Zielona tarcza herbowa ze skrzydlatym koniem Montanów zdobiła ciężkie drzwi. Deszcz lał
bez przerwy. Paolo, który nie cierpiał deszczu tak samo jak koty, cieszył się, że powóz jest
prawdziwy. W przeciwieństwie do koni. Cztery białe konie wycięte z, tektury trzymano oparte o
ś
cianę wozowni. Ojciec starego Niccola wprowadził ten pomysł dla oszczędności. Jak mawiał,
prawdziwe konie potrzebują jedzenia i ruchu i zajmują miejsce potrzebne dla rodziny. Stangret,
również wycięty z tektury - z tych samych powodów - był przechowywany w powozie.
Chłopcy nie mogli się doczekać, kiedy zobaczą, jak sie ożywia kartonowe figury, ale matka
zagarnęła ich do środka. Po porannej zmianie na moście Elizabeth miała wilgotne włosy i
ziewała, aż jej szczęki trzeszczały, ale to jej nie przeszkodziło w gruntownym wyszorowaniu,
wyczesaniu i wystrojeniu chłopców. Zanim Paolo i Tonino zeszli na dziedziniec, każdy z
przylizanymi mokrymi włosami, w sztywnej etońskiej marynarce i niewygodnym szerokim
białym kołnierzyku, czar został ukończony. Wstążki zaklęć starannie wpleciono w uprząż, a
stangreta odziano w papierowy płaszcz pokryty od wewnątrz zaklęciami. Cztery lśniące białe
konie stukały kopytami, wprowadzane tyłem do zaprzęgu. Stangret siedział na koźle,
poprawiając trawiastozielony kapelusz.
- Wspaniale! - zawołał stary Niccolo, wybiegając z domu. Popatrzył z aprobatą na chłopców i
na powóz. - Wsiadajcie, chłopcy. Wskakuj, Domenico. Musimy zabrać Umberta z uniwersytetu.
Tonino pożegnał się z Benvenutem i wsiadł do powozu. W środku cuchnęło pleśnią, pomimo
odkurzania. Cieszył się, że dziadek niial taki dobry humor. Zresztą wszyscy wyglądali na
rozradowanych. Rodzina wiwatowała, kiedy powóz z turkotem potoczył się do bramy, a stary
Niccolo uśmiechał się i machał ręką. Tonino po-myślał, że może coś dobrego wyniknie z tej
wizyty u księcia i wszyscy przestaną się tak zamartwiać.
Jazda do pałacu była wspaniała. Tonino nigdy jeszcze nie czuł się tak po pańsku. Powóz kołysał
się i turkotał. Końskie kopyta łomotały o bruk całkiem jak prawdziwe, a ludzie pospiesznie, z
szacunkiem ustępowali z drogi. Stangret, wspomagany przez zaklęcia, spisywał się doskonale.
Chociaż na każdej ulicy kałuże chlupotały pod kotami, powóz prawie nie był ochlapany, kiedy
zatrzymali się przed uniwersytetem z głośnym: „Hoo, stój!"
Wuj Umberto wsiadł w swojej czerwono-złotej profesorskiej todze, równie zadowolony jak
stary Niccolo.
- Dzień dobry, Tonino - powiedział do Paola. - Jak twój kot? Dzień dobry - zwrócił się do
Domenica. - Słyszałem, że Petrocchi cię pobili,
Domenico, który wolałby umrzeć, niż obrazić nawet Petrocchich, poczerwieniał jeszcze
bardziej niż toga wuja Umberta i przełknął głośno. Ale wuj Umberto nigdy nie potrafił
zapamiętać młodszych Montanów. Był zbyt uczony. Spojrzał na Tonina, jakby się zastanawiał,
kto to jest, i odwrócił się do starego Niccola.
- Petrocchi na pewno pomogą - oznajmił. - Dostałem wiadomość od Chrestomanciego.
- Ja też - odparł stary Niccolo, ale w jego głosie brzmiało powątpiewanie.
Powóz przetoczył się po smaganym deszczem Corso i skręcił na Nowy Most, gdzie zaturkotał
jeszcze głośniej. Paolo i Tonino wyglądali przez zalane deszczem szyby, zbyt przejęci, żeby
rozmawiać. Za wezbraną rzeką wjechali na wzgórze, gdzie wiatr szarpał i przyginał cyprysy
przed bogatymi willami, a potem pomiędzy stare mury. Wreszcie z turkotem przejechali pod
wielkim łukiem bramy i dziarsko wykręcili na ogromnym podjeździe przed pałacem.
Przed nimi inny powóz, który wyglądał jak zabawka obok wielkiego marmurowego frontonu
pałacu, właśnie zajeżdżał pod ogromny marmurowy ganek. Ten powóz również był czarny, a na
drzwiach miał karmazynowe tarcze herbowe, z czarnymi lampartami stojącymi na tylnych łapach
w heraldycznych pozach. Spóźnili się i nie zdążyli zobaczyć wysiadających ludzi, ależ zazdrosną
irytacją oglądali sam powóz i konie - piękne, czarne, smukłe zwierzęta o łukowatych szyjach.
- Myślę, że to prawdziwe konie - szepną! Paolo do Tonina.
Tonino nie zdąży! odpowiedzieć, ponieważ dwaj lokaje i żołnierz przyskoczyli, żeby
otworzyć drzwi powozu i pomóc w wysiadaniu. Paolo wyskoczył pierwszy, ale stary Niccolo i
wuj Urnberto gramolili się dość powoli, Tonino zdążył zobaczyć przez drugie okno, jak odjeżdża
powóz Petrocchich. Zakręcił i wtedy chłopiec wyraźnie dostrzegł małą karmazynową trzepoczącą
wstążkę zaklęcia pod uprzężą najbliższego konia.
Więc to tak! - pomyślał z triumfem Tonino, Ale podejrzewał, że stangret Petrocchich jest
prawdziwy. Był to blady młody człowiek z rudawymi włosami, niepasującymi do wiśniowej
liberii, oraz uważną, skupioną miną, jakby nie było łatwo kierować tymi nieprawdziwymi końmi.
Wyglądał zbyt po ludzku jak na kartonową figurę.
Wreszcie, kiedy Tonino wysiadł za zdenerwowanym Domenikiem, dla porównania zerknął na
ich własnego stangreta. Ten był dziarski i służbisty. Dotknął sztywną ręką zielonego kapelusza i
patrzył prosto przed siebie. Nie, stangret Petrocchich był prawdziwy, pomyślał Tonino z
zazdrością.
Zapomniał o obu stangretach, kiedy razem z Paolem weszli za innymi do pałacu. Pałac był
taki wielki i taki wspaniały. Poprowadzono ich przez przestronne sale o lśniących posadzkach i
złoconych sufitach, które wydawały się ciągnąć kilometrami. Z obu stron pod długimi ścianami
stały posągi, żołnierze albo lokaje w paradnych szeregach, co robiło jeszcze większe wrażenie.
Tak ich przytłoczy! ten splendor, że poczuli prawdziwą ulgę, kiedy wprowadzono ich do
komnaty wielkości zaledwie dziedzińca w Casa Montana. Owszem, posadzka błyszczała, a na
suficie namalowano niebo pełne walczących aniołów, ale ściany pokrywała całkiem przyjemna
czerwona draperia i po obu stronach stały rzędy niemal zwyczajnych pozłacanych krzeseł, W tej
samej chwili wprowadzono do pokoju drugą grupę ludzi. Doraenico spojrzał na nich tylko raz i
natychmiast przeniósł wzrok na sufit wymalowany w anioły. Stary Niccolo i wuj Umberto
zachowywali się tak, jakby w ogóle tamtych nie widzieli. Paolo i Tonino próbowali robić to
samo, ale to okazało się niemożliwe.
A więc to są Petrocchi, myśleli, rzucając ukradkowe spojrzenia. Tamtych było tylko czworo
na ich pięciu. Jeden punkt dla Montanow, I dwie osoby były dziećmi. Widocznie Petrocchich
naciskano równie mocno jak Montanów, żeby staw: li się przed księciem ze stosowną asystą, ale
zdaniem Paola i Tonina popełnili fatalny błąd, że zostawili jednego członka rodziny na zewnątrz
przy powozie.
Nie wyglądali imponująco. Ich przedstawiciel na uniwersytecie był wątłym staruszkiem,
znacznie starszym od wuja Umberta, niemal mknącym w swojej czerwonej i złotej todze.
Największe wrażenie robił przywódca grupy, pewnie stary Guido we własnej osobie. Ale nie był
szczególnie stary, nie jak stary Niccolo, i chociaż nosił taki sam czarny surdut i trzymał w ręku
taki sam lśniący cylinder, to do niego nie pasowało, ponieważ miał płomienną rudą brodę. Włosy
miał długie, fahijące i czarne. I chociaż patrzył prosto przed siebie z powagą i godnością, trudno
było zapomnieć, że jego córka kiedyś przypadkiem przerobiła go na zielono.
Były jeszcze dwie dziewczynki, Obie miały rudawe włosy. Obie miały afektowane, trójkątne
twarze, Obie nosiły bielutkie pończochy i surowe, czarne sukienki i wyglądały dziwnie
odpychająco. Różniły się głównie tym, że młodsza - mniej więcej w wieku Tonina - miała
wysokie wypukłe czoło, na skutek czego jej twarz wyglądała jeszcze bardziej afektowanie niż
twarz siostry. Możliwe, że jedna z nich to była słynna Angelica, która pomalowała starego Guido
na zielono.
Chłopcy gapili się na nie i próbowali odgadnąć, która to jest, dopóki nie napotkali
afektowanego, drwiącego spojrzenia starszej dziewczynki. Najwyraźniej uważała, że wyglądają
ś
miesznie. Ale Paolo i Tonino i tak wiedzieli, że wyglądają elegancko - ponieważ było im
niewygodnie - więc się nie przejmowali.
Po chwili czekania każda grupa zaczęła cicho rozmawiać między sobą, nie zwracając uwagi
na drugą. Tonino mruknął do Paola:
- Która z nich to Angelica?
- Nie wiem - szepną! Paolo.
- Więc nie widziałeś ich na Starym Moście?
- Nie widziałem żadnego z nich. Wszyscy byli po drugiej... Część czerwonej draperii
odsunęła się na bok i jakaś dama weszła z pośpiechem,
- Bardzo przepraszam - powiedziała. - Mojego męża zatrzymano.
Wszyscy w pokoju pochylili głowy i wymamrotali „Wasza Miłość", ponieważ to była
księżna. Ale Paolo i Tonino nie spuścili wzroku, kiedy schylili głowy, bo chcieli zobaczyć, jak
wygląda księżna. Nosiła sztywną szarawą suknię, która skojarzyła im się z posągiem jakiejś
ś
więtej, a twarz mogła należeć do tego samego posągu. Posągowo blada, niemal woskowa,
wyglądała jak wyrzeźbiona z miękkiego marmuru. Ale Tonino jakoś nie wierzył, że księżna
naprawdę jest świętą. Brwi miała uniesione w wysokie sarkastyczne łuki, a wargi zaciśnięte w
wyrazie zniecierpliwienia. Przez sekundę Toninowi wydawało sie, że zniecierpliwienie - i sporo
innych niezbyt świątobliwych emocji - wiewa się do pokoju spoza woskowej maski księżnej
niczym silny stęchły odór.
Księżna uśmiechnęła się do starego Niccola.
- Signor Niccolo Montana?
Ani odrobiny zniecierpliwienia, tylko majestatyczny ton. Za dużo książek czytam, pomyślał
sobie Tonino. Nieco zawstydzony patrzył Jak stary Niccolo kłania się i przedstawia wszystkich.
Księżna łaskawie skinęła głową i odwróciła się do Petrocchich.
- Signor Guido Petrocchi?
Rudobrody mężczyzna skłonił się szorstko i niezdarnie. Daleko mu było do dwornych manier
starego Niccola.
- Wasza Miłość. Ze mną są: mój cioteczny dziadek, doktor Luigi Petrocchi, moja starsza
córka Renata i młodsza córka Angelica, Paolo i Tonino zmierzyli wzrokiem młodszą
dziewczynkę, od wypukłego czoła do cienkich białych nóżek. Wiec to była Angelica. Nie
wyglądała na osobę zdolną do zrobienia czegoś złego albo interesującego. Księżna zaczęta:
- Zakładam, że rozumiecie, dlaczego,..
Czerwona kotara jeszcze raz odjechała na bok. Tęgi, zaaferowany mężczyzna wpadł z
pochyloną głową i chwycił księżnę za ramię.
- Lukrecjo, musisz przyjść! Dekoracje wyglądają bombowo! Księżna obróciła się tak, jakby
obrócił się posąg, całym ciałem.
Brwi podjechały jej bardzo wysoko, usta zwarty sie w cienką kreskę.
- Książę, panie! - rzekła mrożącym głosem.
Tonino wytrzeszczy! oczy na grubasa. Teraz ubrany był w nieco wytarty zielony aksamit z
dużymi mosiężnymi guzikami. Poza tym wyglądał dokładnie jak wielki wilgotny pan Błysk,
który wtedy przerwał przedstawienie Puncha i Judy. Więc to jednak był książę Capronyf I
bynajmniej niezmieszany lodowatym łonem księżnej.
- Musisz przyjść popatrzeć! - nalegał, ciągnąc ją za ramię z niesłabnącym zapałem. Odwrócił
się do Montanów i Petrocchich, jakby oczekiwał, że pomogą mu wywlec księżnę z pokoju... a
potem chyba się zorientował, że to nie dworzanie. - Kim jesteście?
- To są Petrocchi i Montanowie-oznajmiła księżna z nieskończoną cierpliwością, jeszcze
wyżej unosząc brwi - czekający na twoje rozkazy, panie.
Książę uderzył się wielką, wilgotną dłonią w błyszczące czoło.
- A niech mnie! Ludzie, którzy robią czary! Myślałem, żeby po was posłać. Przyszliście w
sprawie tego czarodzieja, który wbił swój nóż w Capronę? - zapytał starego Niccola.
- Mój panie! - syknęła księżna.
Ale książę oderwał się od niej cały rozpromieniony i przyskoczył do Petrocchich.
Zamaszyście potrząsnął dłonią starego Guida, a potem małej Renaty. Następnie przebiegł na
drugą stronę i zrobił to samo ze starym Niccolem i Paolem. Paolo, uwolniony z uścisku,
dyskretnie wytarł rękę o spodnie,
- I mówią, że młodzi są równie bystrzy jak starzy! - zawołał uszczęśliwiony książę.-
Zdumiewające rodziny! Właśnie takich ludzi potrzebuję do mojej sztuki... mojej pantomimy,
rozumiecie. Wystawiamy ją tutaj na Gwiazdkę i przydałoby się trochę efektów specjalnych.
Księżna westchnęła. Paolo spojrzał na jej nieruchomą twarz i pomyślał, że chyba trudno
wytrzymać z kimś' takim jak książę. Książę przyskoczył do Domenica.
- Czy możesz załatwić kupidyny latające i grające na trąbkach? - zapytał z przejęciem.
Domenico przełknął i zdołał wyszeptać słowo „iluzja".
- Och, doskonałe! -ucieszył się książę i doskoczył do Angeliki Petrocchi, - Spodoba ci się
moja kolekcja Punchów i Judy - zapewnił. - Mam ich setki!
- Jak miło - odparła Angelica afektowanym tonem.
- Mój panie - wtrąciła księżna - ci dobrzy ludzie nie przyszli tu rozmawiać o teatrze.
- Może, może - rzucił ostro książę z niecierpliwym, zamaszystym ruchem wielkiej ręki. - Ale
dopóki są tutaj, równie dobrze mogę ich zapytać o tamto. Prawda? - zwrócił się do starego
Niccola.
Stary Niccolo wykazał wielką przytomność umysłu. Uśmiechnął się uprzejmie.
- Oczywiście, Wasza Miłość, Żaden kłopot. Po omówieniu spraw państwowych, do których
nas wezwano, z przyjemnością przyjmiemy zamówienia na wszelkie efekty sceniczne, jakich
książę sobie życzy.
- My także - zaznaczył Guido Petrocchi, wbijając kwaśne spojrzenie w powietrze nad głową
starego Niccola,
Księżna uśmiechnęła się do starego Niccola wdzięczna za poparcie, na co stary Guido zrobił
jeszcze bardziej kwaśną minę, i utkwiła w księciu znaczący wzrok.
Do księcia chyba wreszcie cos" dotarło.
- Tak, tak - powiedział. - Lepiej przejdźmy do interesów. To jest tak, widzicie...
Księżna przerwała mu z łagodnym, przyklejonym na stałe uśmiechem.
- Przekąski podano w malej sali konferencyjnej. Jeśli zechcesz przeprowadzić tam rozmowę
z dorosłymi, ja załatwię coś tutaj dla dzieci.
Guido Petrocchi dostrzegł szansę, żeby wyrównać rachunki ze starym Niccolem,
- Wasza Miłość - szczeknął sztywno - moje córki są równie lojalne wobec Caprony jak reszta
mojego domu. Nie mam przed nimi tajemnic.
Książę błysnął do niego wilgotnym uśmiechem.
- Słusznie! Ałe nie zanudzą się tak strasznie, jeśli tu zostaną, prawda?
Nagle wszyscy oprócz Paoła, Tonina i dwóch panienek Petrocchich tłoczyli się w następnych
drzwiach za czerwoną kotarą. Rozpromieniony książę odchylił się do tyłu.
- Coś wam powiem! - zawołał. - Musicie wszyscy przyjść na moją pantomimę. Będziecie
zachwyceni! Przyślę wam bilety. IdeT Lukrecjo.
Czwórka dzieci została sama pod sufitem pełnym walczących aniołów.
Po chwili panny Petrocchi podeszły do krzeseł pod ścianą i usiadły. Paolo i Tonino wymienili
spojrzenia. Pomaszerowali do krzeseł po drugiej stronie pokoju i też usiedli. Odległość wydawała
się bezpieczna. Stąd panny Petrocchi wyglądały jak duże ciemne plamy z cienkimi białymi
nogami i rudymi kleksami zamiast głów.
- Szkoda, że nie zabrałem mojej książki - powiedział Tonino. Siedzieli z obcasami
zaczepionymi o poprzeczki krzeseł i próbowali uzbroić się w cierpliwość.
- Księżna musi być święta - powiedział Paolo - że wytrzymuje z tym księciem.
Tonino zdziwił sie, że Paolo tak myśli. Wiedział, że książę nie zachowuje się, jak przystało na
księcia, podczas gdy księżna jest księżną w każdym calu. Ale wydawało mu się trochę
niewłaściwe, że tak ostentacyjnie pokazywała im, jaka jest cierpliwa,
- Matka tak samo się ciska - powiedział - a ojcu to nie przeszkadza. Wtedy nie ma
zmartwionej miny.
- Ojciec nie jest księżną - zauważył Paolo.
Tonino nie sprzeczał się, ponieważ w tej samej chwili pojawili się dwaj lokaje, popychając
nadzwyczaj interesujący wózek. Toninowi opadła szczęka. Nigdy jeszcze nie widział tylu ciastek
naraz. Po drugiej stronie pokoju na twarzach panien Petrocchi pojawiły się czarne dziury.
Widocznie one też jeszcze nigdy nie widziały tylu ciastek. Tonino szybko zamknął usta i
próbował udawać, że codziennie ogląda takie widoki.
Lokaje obsłużyli najpierw panny Petrocchi. Dziewczynki doskonale panowały nad sobą i
wybierały chyba przez godzinę. Kiedy wreszcie wózek podjechał do Paola i Tonina, trudno im
przyszło zachować podobny spokój. Na wózku znajdowało się dwadzieścia rodzajów ciastek.
Każdy z chłopców wziął po dziesięć z łapczywym pośpiechem, żeby razem mieć wszystkie
rodzaje i zamienić się w razie potrzeby. Kiedy zabrano wózek, Tonino na chwilę oderwał wzrok
od swojego talerza, żeby zerknąć na panny Petrocchi. Każda wysoko podciągnęła białe kolana,
ż
eby utrzymać talerz dostatecznie duży na dziesięć ciastek.
Ciastka były sycące. Zanim Paolo dotarł do dziesiątego, zwolnił tempo i zastanawiał sic, czy
naprawdę tak przepada za bezami, jak mu się dotąd wydawało, a Tonino dopiero napoczął szóste.
Kiedy Paolo schludnie wsunął talerz pod swoje krzesło i wytarł się chusteczką, Tonino, lepki od
marmolady, usmarowany kremem i czekoladą, obsypany okruchami, wciąż wytrwale walczył z
ósmym. I właśnie tę chwilę wybrała księżna, żeby usiąść z uśmiechem obok Paola.
- Nie chcę przeszkadzać twojemu bratu - powiedziała ze śmiechem. - Opowiedz mi o sobie,
Paolo.
Paoło nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Na przykład - posunęła księżna - czy łatwo ci przychodzi robienie czarów? Czy trudno ci
nauczyć się zaklęć?
- O nie, Wasza Miłość - odparł Paolo z dumą. - Uczę się bardzo szybko.
Potem przestraszył się, że zrobi Toninowi przykrość. Zerknął na jego oblepioną ciastem twarz
i zobaczył, że Tonino wpatruje się ponuro w księżnę. Paolo poczuł wstyd i wyrzuty sumienia.
Nie chciał, żeby księżna wzięła Tonina za zwykłego małego brudasa.
- Tonino uczy się powoli - dodał - ale bez przerwy czyta. Przeczytał wszystkie książki z
biblioteki. Jest prawie tak uczony jak wuj Umberto.
- Jakie to niezwykłe - uśmiechnęła się księżna.
Luki jej brwi wyrażały odrobinkę niedowierzania. Tonino poczuł się tak zażenowany, że
odgryzł wieki kęs dziewiątego ciastka. Był to leciutki puszysty biszkopt. Jak tylko Tonino
zamknął na nim zęby, od razu zrozumiał, że jeśli ponownie otworzy usta, nawet żeby odetchnąć,
biszkopt wyleci jak śnieżna zadymka i obsypie Paola oraz księżną. Mocno zacisnął wargi i
dzielnie przeżuwał.
I ku zakłopotaniu Paola wciąż gapił się na księżnę. Żałował, że nie ma tu Benvenuta, bo
chciałby mu opowiedzieć o księżnej. Zamąciła mu w głowie. Kiedy z uśmiechem pochylała się
nad Paolem, wcale nie wyglądała jak sztywna, wyniosła dama, która okazywała księciu tyle
cierpliwości. A jednak, może przez ten brak cierpliwości, Tonino wyczuł za jej woskowym
uśmiechem cuchnącą silę nieświetych myśli, jeszcze silniejszą niż przedtem.
Paolo wolał, żeby Tonino przestał żuć i wytrzeszczać oczy. Ale Tonino nie przestawał i
niedowierzanie w brwiach księżnej zrobiło się takie wyraźne, że Paolo palnął:
- I tylko Tonino umie rozmawiać z Benvenutem. To szef naszych kotów, Wasza... -
przypomniał sobie, że księżna nie lubi kotów. - Ee..T Wasza Miłość nie lubi kotów.
Księżna roześmiała się.
- Ale chętnie o nich posłucham. Co z tym Benvenutem?
Ku uldze Paola Tonino przeniósł wytrzeszczone spojrzenie r księżnej na niego. Wiec Paolo
dalej gadał:
- Widzi Wasza Miłość, zaklęcia działają dużo silniej i lepiej, jeśli w pobliżu jest kot,
zwłaszcza Benvenuto. Poza tym Benvenu-to wie mnóstwo rzeczy...
Przerwał mu głuchy odgłos. Tonino próbował coś powiedzieć z zamkniętymi ustami.
Najwyraźniej zanosiło się na biszkoptową zamieć. Paolo wyrwał z kieszeni lepką, słodką
chusteczkę i trzymał ją w pogotowiu.
Księżna wstała dość pospiesznie.
- Lepiej sprawdzę, jak sobie radzą inni moi goście - powiedziała i szybciutko przefrunęła na
drugą stronę sali do panien Pe-trocchi.
Panny Petrocchi, zauważył Paolo z urazą, przygotowały się na jej powitanie. Chusteczki
poszły w ruchT kiedy księżna rozmawiała z Paolem, a talerze również schludnie ustawiono pod
krzesłami. Na każdym zostały co najmniej po trzy ciastka. Na ten widok Tanino nabrał odwagi.
Nie czuł się za dobrze. Odłożył resztkę dziewiątego ciastka obok dziesiątego i starannie ustawił
talerz na sąsiednim krześle. Do tej pory zdążył już przełknąć biszkopt.
- Nie trzeba było jej mówić o Benvenucie - powiedział, wyciągając chusteczkę. - To
rodzinny sekret.
- Więc sam mogłeś cos powiedzieć, zamiast się gapić jak cielę na malowane wrota - odciął
sie Paolo.
Ku jego rozpaczy obie panny Petrocchi gawędziły wesoło z księżną. Wlelkogłowa Angelica
się śmiała. Paola tak to zirytowało, że powiedział:
- Patrz, jak te dziewuchy podlizują się księżnej]
- Ja tego nie robiłem - wytknął mu Tonino.
Paolo miał wielką ochotę powiedzieć: „A szkoda!", więc wolał już nic nie mówić. Siedział i
patrzył ponuro, jak księżna rozmawia z dziewczynkami po drugiej stronie pokoju. Wreszcie
wstała i odpłynęła. Pamiętała, żeby uśmiechnąć się i pomachać na pożegnanie do Paola i Tonina,
Paolo pomyślał, że to miło z jej strony, zważywszy, jakich osłów z siebie zrobili.
Zaraz potem kotary rozsunęły się na boki i wróci! stary Niccolo. Kroczył powoli obok Guida
Petrocchiego, poprzedzając dwóch akademików w togach. Za nimi szedł Domenico. Wyglądało
to jak procesja. Wszyscy patrzyli prosto przed siebie i najwyraźniej zaprzątały ich jakieś ważkie
sprawy. Czwórka dzieci wstała, otrzepała się z okruchów i dołączyła do procesji. Paolo
stwierdził, że idzie obok starszej dziewczynki, ale pilnował się, żeby na nią nie patrzeć, W
całkowitym milczeniu pomaszerowali do wielkich pałacowych drzwi, gdzie podjechały powozy,
ż
eby ich zabrać.
Pierwszy nadjechał powóz Petrocchich, ciągnięty przez czarne konie, których sierść
pokrywały plamy i kropelki wilgoci. Tonino jeszcze raz przyjrzał się stangretowi w nadziei, że
się pomylił. Ciągle padało i ubranie stangreta przemokło na wylot. Rude włosy Petrocchich
pociemniały od wilgoci pod mokrym kapeluszem. Mężczyzna trząsł się z zimna, kiedy się
pochylał, jego blada twarz miała pytający wyraz, jakby czym prędzej pragnął się dowiedzieć, co
mówił książę. Nie, on na pewno byl prawdziwy. Stangret Montanów gapił się przed siebie,
jednakowo ignorując deszcz i swoich pasażerów. Tonino czul, że Petrocchi zdecydowanie
zdobyli przewagę.
ROZDZIAŁ 4
Kiedy powóz ruszył, stary Niccolo odchylił się do tylu i powiedział:
- No, książę jest bardzo poczciwy, muszę to przyznać. Może nie jest taki głupi, na jakiego
wygląda.
Wuj Umberto odparł grobowym głosem:
- Kiedy mój ojciec byt chłopcem, jego ojciec chodził do pałacu co tydzień. Przyjmowano go
jak przyjaciela,
Domenico wtrącił ugodowo:
- Przynajmniej sprzedalis'my trochę efektów scenicznych.
- Właśnie to mi się nie podoba - oświadczył miażdżącym tonem wuj Umberto.
Paolo i Tonino spoglądali to na jednego, to na drugiego i zastanawiali sięs co ich tak
przygnębiło.
Stary Niccolo zauważył ich spojrzenia.
- Guido Petrocchi życzył sobie, żeby te jego odrażające córki były obecne na konferencji z
księciem - zauważył, -Nie zamierzam...
- Och, dobry Boże! - mruknął wuj Umberto. - Nie trzeba słuchać Petrocchich.
- Nie, ale trzeba ufać własnym wnukom - stwierdził stary Niccolo. - Chłopcy, wygląda na to,
ż
e źle się dzieje w starej Capronie, Państwa Florencja, Piza i Siena zjednoczyły się teraz przeciw
nam. Książę podejrzewa, że płacą jakiemuś czarodziejowi, by,.,
- Ha! - zawołał wuj Umberto. - Płacą Petrocchim. Domenico, który nie wiadomo dlaczego
zrobił się zdumiewająco zuchwały, powiedział:
- Wuju, przecież widzę, że Petrocchi nie są zdrajcami bardziej niż my!
Obaj starsi mężczyźni obejrzeli się na niego. Domenico skurczył się w sobie.
- Trzeba pogodzić się z faktem - ciągnął stary Niccolo - że Caprona nie jest już tym wielkim
państwem co dawniej. Niewątpliwie są po temu przyczyny. Ale wiemy i książę też wie... nawet
Domenico wie, że co roku układamy zwykle czary obronne dla Capro-ny i co roku układamy
mocniejsze, i z każdym rokiem działają coraz mniej skutecznie. Coś... albo ktoś wysysa z nas
siły. Więc książę pyta, co jeszcze możemy zrobić. I...
Domenico przerwał mu wybuchem skrzekliwego śmiechu.
- A my obiecaliśmy, ze znajdziemy słowa do Anioła Capronyl Paolo i Tonino spodziewali
się, że Domenico znowu zostanie
zmiażdżony wzrokiem, ale dwaj starzy mężczyźni tylko ponuro i ze smutkiem pokiwali
głowami.
- Ale ja nie rozumiem - powiedział Tonino. - Przecież Anioł Caprony ma słowa. Śpiewamy je
w szkole.
- Czy matka cię nie nauczyła...? - zaczął gniewnie stary Niccolo. - Ach, prawda,
zapomniałem. Twoja matka jest Angielką.
- Jeszcze jeden powód, żeby starannie dobierać małżeństwa -burknął posępnie wuj Umberto.
Te niejasne i złowrogie aluzje w połączeni z deszczem bębniącym nieustannie w dach
sprawiły, że chłopcy poczuli się bardzo nieswojo. To chyba rozbawiło Domenica, bo znowu
zarechotał
skrzekliwie,
- Cicho bądź - skarcił go stary Niccolo, - Ostatni raz zabrałem cię tara, gdzie podają brandy.
Nie, chłopcy, Anioł nie ma właściwych słów. Słowa, które śpiewacie, to namiastka. Niektórzy
powiadają, że promienny Anioł zabrał słowa z powrotem do nieba po wygnaniu Białego Diabła i
zostawił tylko melodię. Albo że słowa od tamtego czasu zaginęły. Ale każdy wie, że Caprona nie
będzie naprawdę wielka, dopóki nie odnajdziemy tych słów.
- Innymi słowami - doda! z irytacją wuj Umberto -Anioł Caprony to zaklęcie jak każde inne.
A bez właściwych słów każde zaklęcie działa tyłko polową mocy, nawet jeśli pochodzi z niebios.
-Zebrał swoją długą togę, kiedy powóz zatrzymał się z szarpnięciem przed uniwersytetem. - A
my jak idioci zobowiązaliśmy się uzupełnić to, co sam Bóg pozostawił niedokończone.
Arogancja człowieka!
Wysiadł z powozu, wołając do starego Niccola:
- Sprawdzę we wszelkich dostępnych manuskryptach. Gdzieś musi być jakaś wskazówka.
Och, ten przeklęty deszcz!
Drzwi trzasnęły i powóz znowu ruszył. Paolo zapytał:
- Czy Pctrocchi też obiecali, że odnajdą słowa? Stary Niccolo gniewnie wydął wargi.
- Owszem. 1 umrę ze wstydu, jeśli zrobią to przed nami.,. Powóz przechylił się na zakręcie,
wjeżdżając na Corso. Podskoczy! i znowu się przechylił. Strugi wody chlusnęły za oknami.
Domenico wychylił się do przodu.
- On nie za dobrze powozi, co?
- Cisza! - nakazał stary Niccolo.
Nastąpiła cała seria podskoków tak gwałtownych, że Paolo przygryzł sobie język. Cos było
nie tak. Powóz nie hałasował jak należy-
- Nie słyszę końskich kopyt - oznajmił zdumiony Tonino.
- Tak myślałem - warknął stary Niccolo. - To przez deszcz. Gwałtownie pociągnął w dół
szybę w oknie, wpuszczając do
ś
rodka porywisty wiatr z deszczem, wychylił się i nie zważając na twarze gapiące się na niego
spod mokrych parasoli, wykrzyknął słowa zaklęcia,
- i jedz szybko, stangrecie! No - powiedział, podnosząc z powrotem szybę - teraz
powinniśmy zdążyć do domu, zanim konie rozmokną na papkę. Co za szczęście, że do tego nie
doszło, zanim Umberto wysiadł!
Ponownie rozbrzmiał stukot końskich kopyt uderzających o bruk Corso, Wydawało się, że
zaklęcie teraz działa. Lecz kiedy skręcili w Via Cardinale, stukot zmienił się w mlaszczące
plump-plump, a kiedy wjechali na Via Magica, kopyta nie wydawały prawie żadnego dźwięku.
Powóz znowu zaczął się przechylać, szarpać i podskakiwać, jeszcze gorzej niż przedtem. Skręcili
już w bramę do Casa Montana, kiedy nastąpiło najbardziej brutalne szarpnięcie. Powóz
przechylił się do przodu, dyszel z trzaskiem uderzył o kamienie bruku. Paolo otworzył okno i
zdążył zobaczyć, jak rozmiękła figura stangreta osuwa się z kozła prosto do kałuży. Za nim dwa
tekturowe konie zwisały bezwładnie z uprzęży,
- Ten czar - powiedział stary Niccolo - wytrzymywał nawet kilka dni za czasów mojego
dziadka.
- Myślisz, że to ten czarodziej?- zapytał Paolo.- On psuje nasze zaklęcia?
Stary Niccolo spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, jak dziecko, któremu zbiera sie na
płacz.
- Nie, chłopcze. Nie wydaje mi się. Prawdą jest, że Casa Montana jest w równie złym stanie
jak cała Caprona. Dawna moc zanika. Zanikała z pokolenia na pokolenie i leraz prawie całkiem
odeszła. Wstyd mi, że dowiadujesz się tego w taki sposób. Wysiadajcie, chłopcy, i zaczynamy
ciągnąć.
Było to okropne upokorzenie. Ponieważ reszta rodziny spała albo pracowała na Starym
Moście, nie miał im kto pomóc przeciągnąć powóz przez bramę. Domenico do niczego się nie
przydał. Wyznał potem, że nie pamięta, jak wrócił do domu. Zostawili go śpiącego w powozie i
ciągnęli tylko we trzech. Nawet Benvemito nadbiegający w deszczu nie poprawił Toninowi
humoru.
- Jedyna pociecha to ten deszcz - wysapał dziadek, - Nikt nie zobaczy, jak stary Niccolo
ciągnie własny powóz.
Paolo i Tonino nie znaleźli w tym wielkiej pociechy. Teraz rozumieli powód narastającego
napięcia w Casa Montana - niezbyt przyjemny powód. Rozumieli, dlaczego wszyscy tak się
przejmowali Starym Mostem i tak się cieszyli, kiedy tuż przed Gwiazdką most wreszcie zosta!
naprawiony. Rozumieli również, dlaczego wszyscy martwią sie o męża dla Rosy. Jak tylko
zakończono naprawę mostu, rodzina wróciła do tego tematu. Paolo i Tonino wiedzieli, czemu
wszyscy się zgadzali, że młody człowiek wybrany przez Rosę musi mieć, co najważniejszej silny
talent do czarów.
- Żeby poprawić rasę, rozumiecie? - powiedziała Rosa, bardzo sarkastyczna i niezależna w
tej kwestii. - Doskonale, drogi wujku Lorenzo, zakocham się tylko w mężczyznach, który
potrafią robić wodoodporne tekturowe konie.
Wuj Lorenzo poczerwieniał ze złości. Cała rodzina czuła się upokorzona z powodu tych koni.
Tylko Elizabeth powstrzymywała śmiech, Elizabeth wyraźnie popierała niezależną postawę
Rosy, Benvenuto poinformował Tonina, że to w angielskim stylu. Koty lubią Anglików, dodał.
- Czy naprawdę stracihs'my naszą moc? - zapytał kota niespokojnie Tonino. Pomyślał, że to
pewnie wyjaśnia, czemu jest taki powolny.
Benvenuto odpowiedział, że nie wie, jak było w dawnych czasach, ałe wie, że teraz wokół
jest tyle magii, aż sierść mu sie iskrzy. To chyba sporo. Ale czasami się zastanawia, czy ta magia
jest właściwie stosowana.
W tym okresie dwa razy więcej gazet trafiało do domu. Przychodziły dzienniki z Rzymu i
czasopisma z Genui i Mediolanu, a także zwykła prasa z Caprony. Wszyscy czytali je gorliwie i
rozprawiali zniżonymi głosami o stanowisku Florencji, poruszeniu w Pizie i zaostrzeniu
poglądów w Sienie. Z tych niespokojnych pogłosek coraz częściej przebijało słowo „wojna". I
zamiast zwykłych świątecznych kolęd, w Casa Montana dzień i noc rozbrzmiewał Anioł
Caprony.
Ś
piewano tę pieśń basem, tenorem i sopranem. Grano ją powoli na fletach, brzdąkano na
gitarach i rzępolono na skrzypcach. Każdy z Montanów żył nadzieją, że to on lub ona odnajdzie
prawdziwe słowa, Rinaldo wpadł na nowy pomysł Zdobył bębenek i siedział na krawędzi łóżka,
wystukując rytm, dopóki ciotka Francesca nie kazała mu przestać. I nawet to nie pomogło. Żaden
z Montanów nie potrafił dopasować właściwych słów do melodii. Antonio miał taką zmartwioną
minę, że Paolo prawie nie mógł na niego patrzeć.
Nic dziwnego, że przy tylu zmartwieniach Paolo i Tonino codziennie wyczekiwali
zaproszenia na książęcą pantomimę. Był to jedyny jasny punkt w ich życiu. Ale Antonio i
Rinaldo poszli do pałacu - na piechotę - dostarczyć efekty specjalne i wrócili bez żadnego
zaproszenia. Nadeszło Boże Narodzenie, Cała rodzina Montanów poszła do kościoła, do
pięknego kościoła Sant1 Angelo z mar-murowym frontonem, i zachowywała się bardzo
religijnie. Zwykle tylko ciotka Anna i ciotka Maria wyróżniały się pobożnością, ale teraz każdy
miał się o co modlić. Dopiero kiedy nadeszła pora na odśpiewanie Anioła Caprony, religijny
zapał Montanów przygasł. Wyraz roztargnienia pojawił się na wszystkich twarzach, od starego
Niccoła do najmniejszego kuzyna. Zaśpiewali:
Anioł ze śpiewem zstępuje, Słowa pociechy zwiastuje, Muzyka serca raduje W pięknym
mieście Capronie.
Zwycięstwo należy do nas, Przyjaźni nic nie pokona, Trwa potęga niewzruszona W pięknym
mieście Capronie,
Umyka Diabeł zdumiony! Moc powraca do Caprony. Nastał pokój niezmącony W pięknym
mieście Capronie.
Każdy się zastanawiał, jak brzmi prawdziwy tekst.
Wrócili do domu na rodzinne świętowanie i wciąż nie otrzymali ani słowa od księcia. Potem
ś
więta minęły. Nadszedł Nowy Rok i też minął, i chłopcy musieli pogodzić się z faktem, że nie
dostaną żadnego zaproszenia. Każdy powtarzał sobie, że przecież wiedział, jaki jest książę. Nie
rozmawiali między sobą na ten temat. Obaj jednak przeżywali gorzkie rozczarowanie,
Z ponurego nastroju wyrwała ich Lucia, która przybiegła po galerii, wrzeszcząc:
- Chodźcie zobaczyć narzeczonego Rosy!
- Co? - zapytał Antonio, podnosząc zmartwioną twarz znad książki o Aniele Caprony. - Co?
Jeszcze nie ma żadnej decyzji.
Lucia przestępowała z nogi na nogę, zaróżowiona z przejęcia.
- Rosa sama zdecydowała! Wiedziałam, że tak zrobi. Chodźcie zobaczyć!
Antonio, Paolo, Tonino i Benvenuto, prowadzeni przez Lucie, pobiegli galerią i zeszli po
kamiennych schodach na końcu. Ludzie i koty pędzili przez dziedziniec ze wszystkich stron,
spiesząc do pokoju zwanego salonem, obok jadalni.
Rosa stała przy oknie z uszczęśliwioną, lecz wyzywającą miną, obiema rękami ściskając
ramię zakłopotanego młodego człowieka o rudych włosach. Na palcu Rosy błyszczał pierścionek.
Obok nich stalą Elizabeth, równie szczęśliwa jak Rosa i niemal równie wyżywająca. Kiedy
miody człowiek zobaczył rodzinę wiewającą się tłumnie przez drzwi i zmierzającą ku niemu,
zrobił się jasnoróżowy i podniósł rękę, żeby rozluźnić swój elegancki krawat. Ale pomimo to
wszyscy widzieli, że w głębi duszy młodzieniec jest równie szczęśliwy jak Rosa. A Rosa była
taka szczęśliwa, że dosłownie promieniała, jak Anioł nad bramą. Wszyscy gapili się z podziwem,
czym oczywiście wprawili młodego człowieka w jeszcze większe zakłopotanie.
Stary Niccolo odchrząknął.
- No, cos takiego - powiedział. Potem zamilkł. To była sprawa Antonia. Spojrzał na Antonia.
Paolo i Tonino zauważyli, że ojciec najpierw zerknął na matkę. Uszczęśliwiona mina
Etizabeth jakby trochę go uspokoiła.
- A więc kim pan jest? - zwrócił się do młodego człowieka- -Jak pan poznał moją Rosę?
- Był jednym z budowniczych przy Starym Moście, ojcze -wyjaśniła Rosa.
- Ma ogromny wrodzony talent - dodała Elizabeth - i piękny melodyjny glos.
- No dobrze, dobrze - powiedział Antonio. - Pozwólcie chłopcu mówić za siebie, kobiety.
Miody człowiek przełknął ślinę i pomógł sobie w przełykaniu, rozluźniając krawat. Twarz
miał teraz bardzo bladą.
- Nazywam się Marco Andretti - oznajmił miłym, chociaż nieco zachrypłym głosem. -
Chyba... pan chyba poznał mojego brata na moście. Pracowałem na innej zmianie, W ten sposób
poznałem Rosę.
Uśmiechnął się do Rosy w taki sposób, że wszyscy zapragnęli, żeby ten młodzieniec nadawał
się na Montanę,
- Serca im pękną, jeśli ojciec powie „nie" - szepnęła Lucia do Paola-
Paolo kiwnął głową. Sam to widział.
Antonio pociągnął się za wargę, co miał zwyczaj robić, kiedy na jego twarzy nie mieściło się
już więcej zmartwienia.
- Tak - powiedział. - Oczywiście poznałem Maria Andrettiego. Bardzo szanowana rodzina, -
W jego ustach zabrzmiało to nie całkiem pochlebnie. - Ale z pewnością zdaje pan sobie sprawę,
signor Andretti, że nasza rodzina jest wyjątkowa. Musimy starannie wybierać małżonków. Po
pierwsze, co pan myśli o Petrocchich?
Blada twarz Marca powlokła się ognistą czerwienią. Odpowiedział z pasją, która zdumiała
Montanów:
- Nienawidzę ich z całego serca, signor Montana! Wydawał się tak zdenerwowany, że Rosa
pociągnęła jego ramię w dół i poklepała uspokajająco.
- Marco ma osobiste rodzinne powody, ojcze - powiedziała.
- W które wolałbym nie wnikać - dodał Marco.
- No.,, cóż, nie będę pana naciskał - mruknął Antonio i dalej ciągnął się za wargę. - Ale widzi
pan, nasza rodzina musi związać się z kimś, kto posiada przynajmniej trochę magicznego talentu.
Czy pan posiada takie zdolności, signor Andretti?
Marco Andretti jakby się odprężył. Uśmiechnął się i łagodnie zdjął dłoń Rosy ze swojego
rękawa. Potem zaśpiewał. Elizabeth miała rację co do jego głosu. To był zloty tenor. Słyszano
potem, jak wuj Lorenzo burczał, że nie rozumie, czemu taki głos nie występuje w mediolańskiej
Operze.
Złociste drzewo tam rośnie, drzewo Którego gałązki pączkują zielenią.,.
...śpiewał Marco. A kiedy śpiewał, pojawiło się drzewo wyrastające z dywanu pomiędzy Rosą
a Antoniem, początkowo jako blady złocisty cień", potem jako brzęczący metaliczny kształt,
oślepiająco złoty w promieniach słońca padających z okna, Montano-wie kiwali głowami z
aprobatą. Pień i każda gałązka, nawet najmniejsza, rzeczywiście były ze szczerego złota.
Ale Marco śpiewał dalej i złote gałązki wypuściły pączki, najpierw blade i zaciśnięte jak
piąstki, potem jaskrawe i spiczaste. Już po chwili drzewo okryto się listowiem. Poruszało się i
brzęczało nieustannie do wtóru pieśni Marca. WypączkowaŁo kiście różowych i białych
kwiatów, które rozkwitły, zwiędły i opadły szybko jak płomienie fajerwerków. Pokój wypełnił
się zapachem, potem płatkami fruwającymi jak konfetti. Marco wciąż śpiewał i drzewo wciąż
brzęczało. Zanim opadły ostatnie płatki, spiczaste zielone owoce wyrosły już na miejscu
kwiatów. Owoce napęczniały i zbrązowiały, rosły, zaokrąglały się i żółkły, aż drzewo ugięło się
pod ciężarem dorodnych żółtych gruszek.
...złociste owoce ma dla każdego...
...zakończył Marco. Wyciągnął rękę, zerwał jedną gruszkę i trochę nieśmiało podał ją
Antoniowi.
Pochwalne szepty rozległy się wśród reszty rodziny. Antonio wziął gruszkę i powąchał. I
uśmiechnął sięt ku wyraźnej uldze Marca.
- Dobry owoc - ocenił. - Bardzo elegancka robota, signor An-dretti. Ale muszę panu zadać
jeszcze jedno pytanie. Czy zgodzi się pan zmienić nazwisko na Montana? Taki mamy zwyczaj,
pan rozumie.
- Tak, Rosa mi powiedziała - przyznał Marco. -1... z tym jest trudność. Brat potrzebuje mnie
w firmie i on też chce zachować rodowe nazwisko. Czy zgodzi się pan, żebym występował jako
Montana, kiedy mieszkam tutaj, i jako... jako Andretti, kiedy mieszkam w domu mojego brata?
- To znaczy, że pan i Rosa nie będziecie tutaj mieszkać? - spytał zdumiony Antonio.
- Nie przez cały czas. Nie - odparł Marco. Z tonu jego głosu jasno wynikało, że nie zmieni
zdania.
Sprawa wyglądała poważnie. Antonio spojrzał na starego Nic-cola. Wszystkie twarze
zachmurzyły się na mysi o rozłamie w rodzinie.
- Nie rozumiem, dlaczego nie mogą - odezwała się Elizabeth.
- No... mój wujeczny dziadek tak zrobił - powiedział stary Nic-colo. - Ale nie bardzo mu się
udało. Jego żona uciekła na Sycylię z małym wypomadowanym czarownikiem.
- To nie znaczy, że ja ucieknę! - zaprotestowała Rosa.
W rodzinie nastąpiło poruszenie, drzewo stojące pośrodku lekko zabrzęczało. Wszyscy
kochali Rosę. Marco z pewnością był miły. Nikt nie chciał łamać mu serca. Ale sam pomysł,
ż
eby mieszkać poza Casa Montana...
Ciotka Francesca przepchnęła się do przodu i oznajmiła:
- Popieram Elizabeth. Nasza Rosa znalazła sobie miłego chłopca z takim talentem i takim
dobrym głosem, jakich od lat nie spotkałam poza naszą rodziną. Pozwólmy im się pobrać.
Antonio wyglądał na straszliwie zmartwionego, ale już nie ciągnął się za wargę. Wyraźnie się
odprężył, gotowy wyrazić zgodę, nagle jednak drzewo zabrzęczało wściekle, kiedy Rinaldo
przepchną! się pod gałęziami.
- Chwileczkę. Czy nie jesteśmy zbyt łatwowierni? Kim w ogóle jest ten facet? Dlaczego
nigdy wcześniej nie słyszeliśmy o nim i jego talentach?
Paolo zwiesił głowę i zerkał na Rinalda spod zasłony włosów. Takiego Rinalda najmniej
podziwiał, Rinalda głośnego i agresywnego, z nieprzyjemnym skrzywieniem ust. Rinaldo był
jeszcze blady od rany w głowie, ale ta bladość wyglądała twarzowo w połączeniu z czarnym
strojem i szkarłatną bandycką szarfą. Rinaldo o tym wiedział. Wyniośle odrzucił głowę do tyłu i
pogardliwym gestem strzepnął płatek z czarnego rękawa. I popatrzył na Marca, wyzywając go do
odpowiedzi.
Marco odwzajemnił się spojrzeniem wymownie świadczącym, że gotów jest stawić czoło
Rinaldowi.
- Do niedawna byłem na studiach w Rzymie - wyjaśnił. - Jeśli o to ci chodzi.
Rinaldo okręcił się zamaszyście i stanął przodem do rodziny.
- To on tak mówi! - zawołał. - Zrobił dla nas ładną sztuczkę i powiedział wszystkie właściwe
rzeczy... ale każdy by tak zrobił na jego miejscu.
Odwrócił się z powrotem do Marca w tak dramatyczny sposób, że Tonino zamruga! i nawet
Paolo poczuł się trochę nieswojo.
- Ja ci nie ufam - oświadczył. - Widziałem już gdzieś twoją twarz.
- Na Starym Moście - przypomniał Marco.
- Nie, nie tam. Widziałem cię gdzie indziej - twardo upierał się Rinaldo.
I na pewno mówił prawdę, pomyślał Tonino, Marco rzeczywiście wyglądał znajomo. A
Tonino nie mógł go widzieć na Starym Moście, bo nigdy tam nie byl.
- Czy chcesz, żebym przyprowadził brata albo mojego spowiednika, żeby za mnie poręczyli?
- zapytał Marco.
- Nie - odparł szorstko Rinaldo. - Chcę prawdy. Marco wziął głęboki oddech.
- Nie chcę być niegrzeczny - zaczął.
Ramię, którego Rosa nie trzymała, uniosło się, dłoń na jego końcu zacisnęła się w pięść.
Rinaldo zrobił minę, jakby tylko na to czekał, i butnie postąpił krok do przodu.
- Proszę f - zawołała daremnie Rosa.
Benvenuto poruszył się w ramionach Tonina. W myślach chłopca pojawił się obraz wielkiego
pręgowanego kocura stąpającego butnie po dachu Casa Montana - po dachu Ben venuta, Tonino
mało nie parsknął śmiechem. Muskularne tylne nogi Benvenuta odepchnęły go do tyłu na Paola,
kiedy kot zeskoczył na ziemię. Wylądował pomiędzy Rinaldem a Markiem. Lekkie „ach!"
rozbrzmiało wśród rodziny. Wiedzieli, że Benvenuto to załatwi.
Benvenuto z rozmyslem zignorował Rinalda. Wygiąwszy grzbiet w łuk, z ogonem sterczącym
prosto jak cyprys, przewinął sie pomiędzy nogami Marca i otarł się o nogawki spodni. Marco
rozwarł pies'ć, nachylił się i wyciągnął rękę do kota.
- Cześć - powiedział. - Jak masz na imię? - Zaczekał, żeby Benvenuto mu powiedział. - Miło
cię poznać, Benvenuto.
Rodzinne „ach!" tym razem zabrzmiało głośniej i dłużej. Potem rozległy się okrzyki:
- Skończ z tym, Rinaldo! Nie rób z siebie ghipka! Zostaw Marca w spokoju!
Chociaż Rinaldo nie dawał się tak łatwo poskromić jak Dome-nico, nawet on nie mógł się
sprzeciwić całej rodzinie. Kiedy spojrzał na starego Niccola i zobaczył, że stary Niccolo odpędza
go gniewnym gestem, poddał się i dumnym krokiem wymaszerował z pokoju.
- Rosa i Marco - powiedział Antonio - daję tymczasową zgodę na wasze małżeństwo.
Wówczas wszyscy zaczęli się obejmować, ściskali rękę Marcowi i całowali Rosę, Marco,
bardzo czerwony i bardzo szczęśliwy, zrywał ze złotego drzewa jedną gruszkę po drugiej i
wręczał wszystkim, nawet maleńkim dzieciom. Gruszki były pyszne, idealnie dojrzałe.
Rozpływały się w ustach i kapały na brodę.
- Nie chcę psuć zabawy - odezwała się ciotka Maria, siorbiąc sok nad uchem Paola - ale
drzewo w salonie będzie przeszkadzać.
Marco jednak już o tym pomyślał. Jak tylko zerwał ostatnią gruszkę, drzewo zaczęło blednąc.
Wkrótce pozostał tylko brzęczący złocisty błysk, zanikający cień drzewa, a potem znikł
całkowicie. Wszyscy klaskali. Ciotka Giną i ciotka Anna przyniosły butelki wina i kieliszki, i
rodzina wypiła za zdrowie Rosy i Marca.
- Dzięki niebiosom! - usłyszał Tonino głos Elizabeth. - Tak się o nią martwiłam!
Po drugiej stronie Elizabeth stary Niccolo mówił do wuja Lo-renza, że Marco jest cennym
nabytkiem, ponieważ rozumie koty. Tonino trochę posmutniał. Wyszedł na zimny dziedziniec.
Jak się spodziewał, Benvenuto leżał zwinięty w kłębek w plamie słońca na schodach galerii.
Rozdrażniony, machnął ogonem na widok Tonina. Włas'nie ułożył się do snu.
Ale Marco nie rozumie kotów, powiedział z irytacją. Znał imię Benvenuta, bo Rosa mu
powiedziała, ale nie miał pojęcia, co naprawdę powiedział do niego Benvenuto. Benvenuto
ostrzegł go, że on i Rinaldo zostaną podrapani do krwi, jeśli wywołają bójkę w domu - żaden z
nich nie jest tutaj szefem. Teraz, jeśli Tonino odejdzie, kot spróbuje się zdrzemnąć.
Tonino poczuł wielką ulgę. Teraz mógł polubić Marca tak samo jak Paolo. Marco był
zabawny. Nigdy nie pojawiał się w domu na długo, ponieważ razem z bratem budowali willę za
Nowym Mostem, ale należał do nielicznych osób, dla których Tonino odkładał książkę, żeby z
nimi porozmawiać. A to najwyższy komplement, jak powiedziała Lucia do Rosy.
Rosa i Marco mieli się pobrać na wiosnę. Ciągle się z tego śmiali, kiedy razem wpadali i
wypadali z Casa Montana. Antonio i wuj Lorenzo poszli na piechotę do willi, gdzie mieszkał
Mario Andretti, i wszystko załatwili. Mario Andretti przyjechał, żeby ustalić szczegóły. Był
wielkim, grubym mężczyzną - ostro się targował, jak stwierdziła ciotka Francesca - wcale
niepodobnym do Marca. Najbardziej rzucał się w oczy długi biały samochód, którym przyjechał.
Stary Niccolo popatrzył z namysłem na ten samochód.
- Śmierdzi - ocenił. - Ale wygląda bardziej solidnie niż tekturowy koń.
Westchnął. Nadal czuł się głęboko upokorzony. Niemniej kiedy Mario Andretti odjechał,
ogromnie zaciekawiony Tonino został wysłany na pocztę z dwoma listami. Jeden był
zaadresowany do firmy Ferrari, drugi do Rolls-Royce w Anglii.
W zwykłych okolicznościach cała rodzina gadałaby wyłącznie o samochodzie i tych dwóch
listach. Ale przeszły niezauważone wśród niepokojących pogłosek o Florencji, Sienie i Pizie.
Jedynym tematem, który mógł zepchnąć na bok rozmowy o wojnie, była ślubna suknia Rosy,
Czy powinna być długa czy krótka? Z trenem czy bez trenu? I jaki welon? Rosa w tej kwestii
okazała się równie niezależna jak w kwestii Marca.
- Zdaje się, że nie mam tutaj nic do powiedzenia - zażartowała. - Więc chyba z jednej strony
zrobię do kolan, a z drugiej tren długi na dziesięć stóp. I żadnego welonu. Tylko czarna maska.
Ciotka Maria i ciotka Giną, które wiodły rej w tych sporach, strasznie się obraziły. Przez ich
krzyki i brzdąkanie po drugiej stronie pokoju, gdzie Antouio zadręczał Marca, żeby pomógł mu
znaleźć słowa do Anioła, Tonino nie mógł się skupić nad książką. Zabrał ją i poszedł przez
galerię do biblioteki, by tam znaleźć trochę spokoju.
Ale przed biblioteką Rinaldo z groźną miną opierał się o poręcz galerii i zatrzymał Tonina.
- Ten Marco - powiedział. - Że też nie pamiętam, gdzie go widziałem. Widziałem go w
Galerii Sztuki z Rosą, ale to nie było* tam. Wiem, że to było gdzieś w dużo gorszym miejscu.
Tonino nie wątpił, że Rinaldo znał dużo gorszych miejsc. Zaniósł książkę do biblioteki w
nadziei, że Rinaldo nie przypomni sobie o tym miejscu, i usiadł w lodowatym zaduchu, żeby
poczytać.
W następnej chwili Benvenuto wylądował z głośnym łupnięciem na książce.
- Och, spadaj! -burknął Tonino. -Jutro zaczynam szkołę i chcę najpierw to skończyć.
Nie, powiedział Benvenuto, Tonino ma natychmiast pójść do starego Niccola, Zawierucha
kart, zaklęć, pożółkłych pergaminowych zwojów, a potem rzędy grubych czerwonych tomów
przesunęły się przed oczami Tonina, Potem napłynęła powódź jaskrawych obrazów. Giganci
biegali, strzelali, dymili i płonęli, wszyscy ubrani na czerwono i złoto. Ale jeszcze nie.
Przygotowywali się do bitwy, maszerowali w ogromnych buciorach. Benvenuto tak się spieszył,
ż
e Tonino musiał użyć wszystkich swoich umiejętności, żeby rozszyfrować ten przekaz.
- No dobrze - ustąpił. - Powiem mu.
Wstał i popędził przez galerię, obok Rinalda, który zawołał: „Po co ten pośpiech?", do
mieszkania starego Niccola, Stary Niccolo właśnie wychodził.
- Proszę - powiedział Tonino. - Benvenutt mówi, żeby wyciągnąć wojenne zaklęcia. Książe
powołuje rezerwistów.
Stary Niccolo stal całkiem nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami. Nie uwierzył mi,
pomyślał Tonino. Niccolo szukał po omacku framugi drzwi. Chyba myślał, że gdzieś znikła.
- Słyszałeś mnie prawda? - zapytał Tonino.
- Tak - odpowiedział stary Niccolo. - Tak, słyszałem. Po prostu to przyszło tak szybko... tak
nagle. Szkoda, że książę nas nie ostrzegł. Wiec wojna nadchodzi. Módlmy się, żeby wystarczyło
nam sił.
ROZDZIA
Ł 5
Nowiny Beiwenuta wywołały popłoch w Casa Montana. Starsi kuzyni popędzili do
skryptorium i zaczęli pakować wszystkie zwykle zaklęcia, pióra i kałamarze* Ciotki znosiły
specjalne atramenty używane w zaklęciach wojennych. Wujowie uginali sie pod ryzami czystego
papieru i pergaminu. Antonio, stary Niccolo i Rinaldo poszli do biblioteki i wyciągnęli wielkie
czerwone tomiszcza ze słowem „wojna" wytłoczonym na grzbietach, a Eliza-beth ze wszystkimi
dziećmi popędziła do pokoju muzycznego, żeby schować zwykłą muzykę i wyjąć nuty oraz
instrumenty wojenne.
Tymczasem Rosa, Marco i Domenico wybiegli na Via Magica i wrócili z gazetami. Wszyscy
natychmiast przerwali swoje zajęcia i stłoczyli się w jadalni, żeby się dowiedzieć, co piszą w
gazetach.
Cisnęli się wokół stotu i wyciągali szyje. Rinaldo stal na krześle, opierając się na trzech
ciotkach. Na dole Marco rozglądał się niespokojnie we wszystkie strony, obok starego Niccola,
kiedy Rosa przerzucała stronice. Tyle osób napierało i nachylało się nad stołem, że Lucia, Paolo i
Tonino musieli przykucnąć z podbródkami na blacie, żeby cokolwiek zobaczyć.
- Nie, nic - ogłosiła Rosa, kartkując drugą gazetę.
- Czekaj - przerwał jej Marco. - Popatrz na wiadomości z ostatniej chwili.
Wszyscy wychylili się do przodu i zepchnęli Marca jeszcze dalej na bok. Wówczas Tonino
prawie sobie przypomniał, gdzie go widział przedtem.
- Jest - powiedział Antonio.
Wszyscy wyprostowali się z bardzo poważnymi minami.
- Mobilizacja rezerwistów, zgadza się - powiedziała Rosa, -Och, Marco!
- O co chodzi? - rzucił szyderczo Rinaldo ze swojego krzesła. - Czy Marco jest rezerwistą?
- Nie - odparł Marco. - Mój... mój brat mnie wyreklamował.
- Co za patriota! - zaśmiał się Rinaldo. Marco podniósł na niego wzrok.
- Jestem cywilnym rezerwistą - oświadczył - i mam nadzieję, że ty też. Jeśli nie, z
przyjemnością w tej chwili odprowadzę cię do biura wojskowego w Arsenale.
Dwaj przeciwnicy zmierzyli się wzrokiem. Ponownie nakrzy-czano na Rinalda, żeby nie robił
z siebie głupka. Nadąsany Rinaldo zlazł z krzesła i wyszedł sztywnym krokiem.
- Rinaldo też jest cywilnym rezerwistą - zapewnił Marca Paolo,
- Tak myślałem - przyznał Marco. - Słuchajcie, muszę iść. Muszę... powiedzieć bratu. Rosa,
zobaczymy się jutro, jeśli będę mógł.
Tej nocy, kiedy Tonino zasypiał, w sąsiednim pokoju pełno było ludzi rozmawiających o wojnie
i Aniele Caprony^ ze sporadycznymi dygresjami na temat sukni ślubnej Rosy. Tonino miał głowę
tak nabitą tymi rzeczami, że kiedy poszedł do szkoły, zdziwił się, że nikt o tym nie mówi. Ale
tam jakby nie zauważyli, że nadchodzi wojna. Owszem, kilku nauczycieli miało smętne miny, ale
takie uczucia wydawały się naturalne na początku semestru.
W rezultacie Tonino wrócił do domu po południu przekonany, że sytuacja nie wygląda tak
ź
le. Benvenuto jak zwykle zeskoczy! z beczki na wodę prosto w jego ramiona. Tonino wtulał
twarz w futerko kota, kiedy usłyszał za plecami podjeżdżający powóz. Ben-venuto natychmiast
mu się wyrwał. Bardzo zdziwiony Tonino obejrzał się i zobaczył, że Benvenuto podbiega
truchcikiem, grzecznie i spokojnie, z podniesionym ogonem, do wysokiego mężczyzny, który
właśnie wszedł w bramę.
Benvenuto stanął, lekko kołysząc czubkiem krzaczastego ogona, z tylnymi łapami w
puszystych portkach ustawionymi nieco pod kątem, wpatrując się poważnie w wysokiego
mężczyznę. Zirytowany Tonino pomyślał, że z tyłu Benvenuto czasami wygląda trochę głupio.
Mężczyzna wyglądał niemal tak samo fatalnie. Miał na sobie niezwykle kosztowny płaszcz z
futrzanym kołnierzem oraz tweedową podróżną czapkę z idiotycznymi nausznikami. T ukłoni!
się Benvenutowi.
- Dzień dobry, Benvenuto - powiedział z miną równie poważną jak Benvenuto. - Cieszę się,
ż
e widzę cię w dobrym zdrowiu. Tak, ja również czuję się doskonale, dziękuję.
Benvenuto zaczął się ocierać o nogi nieznajomego.
- Nie - powiedział mężczyzna, - Błagam cię. Twoja sierść ob-łazi.
I Benvenuto przestał, nie tracąc ani krztyny swej niesłychanej uprzejmości.
Tonino poczuł się głęboko oburzony. Po raz pierwszy od lat Benvenuto zachował się tak,
jakby ktoś więcej dla niego znaczył niż Tonino, Chłopiec z wyrzutem spojrzał na przybysza.
Napotkał spojrzenie oczu jeszcze ciemniejszych niż jego własne, które wydawały się rozświetlać
gładką, smagłą twarz mężczyzny. Tonino doznał wstrząsu jeszcze gorszego niż wtedy, kiedy
konie zmieniły się z powrotem w tekturę. Wiedział bez cienia wątpliwości, że patrzy na
potężnego czarodzieja.
- Jak się masz? - powiedział mężczyzna. - Nie, pomimo twojego oskarżycielskiego wzroku,
młody człowieku, nigdy nie potrafiłem zrozumieć kotów... albo tylko w najbardziej ogólnym
sensie. Czy byłbyś tak uprzejmy i przetłumaczył mi, co mówi Benvenuto?
Tonino wysłuchał Beiwenuta.
- Mówi, że bardzo mu miło znowu pana widzieć i że wita szanownego pana w Casa
Montana.
„Szanowny pan" pochodził od Benvenuta, nie odTonina. Tonino niezbyt szanował obcych
czarodziejów, którzy wchodzili nieproszeni do domu i zaprzątali uwagę Benvemita.
- Dziękuję ci, Benvenuto - powiedział czarodziej. - Bardzo się cieszę z powrotu. Chociaż,
szczerze mówiąc, miałem wyjątkowo trudną podróż. Czy wiedzieliście, że wasze granice z
Florencją i Pizą są zamknięte? - zapytał Tonina. - W końcu musiałem przypłynąć morzem z
Genui.
- Naprawdę? - bąknął Tonino, zastanawiając się, czy przybysz obwinia go za to. - Więc skąd
pan przyjechał?
- OchT z Anglii - wyjaśnił nieznajomy.
Tonino zmiękł. Więc to nie może być ten czarodziej, o którym mówił książę. A może jednak?
Tonino nie miał pewnos'ci, na jaką odległość działają czary.
- Lepiej się poczułeś? - zagadnął przybysz.
- Matka jest Angielką - wyznał Tonino, chociaż miał wrażenie, że zanadto się odsłania.
- Ach! - zawołał czarodziej. - Teraz wiem, kim jesteś. Jesteś Antonio młodszy, prawda?
Byłeś' niemowlakiem, kiedy ostatnio cię widziałem, Tonino.
Ponieważ na taką uwagę trudno odpowiedzieć, Tonino ucieszył się widząc, że stary Niccolo
biegnie przez dziedziniec, wyprzedzając ciotkę Francescę i wujka Lorenza, za którymi spieszą
inni członkowie rodziny. Zebrali się wokół czarodzieja, a Tonino i Benvenuto zostali na zewnątrz
kręgu, przy bramie.
- Tak, przybywam prosto z Casa Petrocchi - usłyszał Tonino głos czarodzieja.
Ku jego zdumieniu wszyscy przyjęli to spokojnie, jakby nieznajomy zrobi! najbardziej
naturalną rzecz pod słońcem - równie naturalną jak zdjęcie śmiesznej angielskiej czapki przed
ciotką France scą,
- Ale zatrzyma się pan u nas na noc - zaproponowała ciotka Francesca.
- Jeśli nie sprawię zbyt wiele kłopotu - powiedział obcy.
Po drugiej stronie dziedzińca ciotka Maria i ciotka Anna, jakby już wiedziały - co nie ulegało
wątpliwości w miejscu takim jak Casa Montana - gramoliły się na schody galerii, żeby
przygotować pokój gościnny na górze. Ciotka Giną wypadła z kuchni, wzniosła ręce do nieba i
znowu znikła za drzwiami. Zamyślony Tonino wziął Benvenuta na ręce i zapytał, kim właściwie
jest ten obcy.
Oczywiście to Chrestonianci, usłyszał. Najpotężniejszy czarodziej na świecie.
- Czy to on psuje nasze czary? - zapytał podejrzliwie Tonino< Chrestomanci,
poinformowano go - ze zniecierpliwieniem, ponieważ Benvenuto uważał widocznie, że Tonino
jest bardzo głupi -zawsze jest po naszej stronie.
Tonino ponownie spojrzał na obcego - a raczej na jego gładką, ciemną głowę wystającą z
tłumu niższych Montanów - i zrozumiał, że przybycie Chrestomanciego oznacza poważny
kryzys.
Obcy widocznie coś o nim powiedział. Tonino zobaczył, że cała rodzina patrzy na niego,
czule uśmiechnięta. Nieśmiało odwzajemnił uśmiechy.
- Och, to dobry chłopiec - powiedziała ciotka Prancesca. Potem rozmawiając wszyscy ruszyli
przez dziedziniec.
- Co szczególnie utrudnia sprawę - usłyszał glos Chrestomanciego - to fakt że jestem przede
wszystkim pracownikiem rządu brytyjskiego. A Wielka Brytania nie miesza się w sprawy Wioch.
Ale na szczęście otrzymałem dość szerokie pełnomocnictwa.
W tejże chwili ciotka Giną ponownie wypadła z kuchni. Odwołała zwykłą kolację i zaczęła
przygotowywać nową na cześć Chrestomanciego. Natychmiast wysłano sześć osób po ciastka i
owoce i jeszcze dwie po ser i sałatę. Paolo, Corinna i Lucia zostali przyłapani, kiedy paplając,
wracali ze szkoły, i kazano im natychmiast iść do rzeznika. Ale wtedy wściekły Rinaldo
wyskoczył ze skryptoriurn.
- Co to znaczy, że wysyłasz wszystkie dzieciaki? - wrzasnął z galerii. - Siedzimy tu po uszy
w zaklęciach wojennych. Potrzebuję kopistów!
Ciotka Giną oparła ręce na biodrach i odkrzyknęła;
- A ja potrzebuję steków! Nie stawiaj mi się, Rinaldo Montana! Anglicy zawsze jedzą steki,
więc muszę dostać steki!
- No to utnij kawałek kota! - ryknął Rinaldo. - Potrzebuję Corinny i Lucii tu na górze]
- A ja ci mówię, że ten jeden raz załatwią coś dla mnie! - upierała się ciotka Giną.
- Ojej - powiedział Chrestomanci, podchodząc bliżej.- Cóż za włoska scena! Czy mogę jakoś
pomóc?
Us'miechnąl się i kiwnął głową Rinaldowi i ciotce Ginie. Oboje odpowiedzieli uśmiechami,
Rinaldo swoim najbardziej czarującym.
- Zgodzi się pan ze mną, że potrzebuję kopistów, prawda? -zagruchal.
- Phi! - parsknęła ciotka Giną, - Rinaldo włącza swój wdzięk, a ja jestem zdana na siebie! Jak
zwykle! No dobrze. Skoro to wojenne zaklęcia, Paolo i Tonino pójdą po stek. Ale zaczekajcie, aż
napiszę wam karteczkę, inaczej przyniesiecie mi coś, czego nikt nie przełknie.
- Cieszę się, że mogłem pomóc - mruknął Chrestomanci i odwrócił sięt żeby przywitać
Elizabeth, która zbiegła z galerii, powiewając arkuszem papieru nutowego i wpadła mu w
ramiona. Głowy pięciu małych kuzynów, których uczyła Elizabeth, wyglądały ciekawie znad
poręczy galerii.
- Elizabeth! - powiedział ChrestomancL - Wyglądasz tak miodo.
Tonino patrzył z równym zaciekawieniem jak kuzyni na matkę, która śmiała się i płakała
jednocześnie. Nie rozumiał potoku angielskich słów. „Moc", usłyszał, i „wojna", i wkrótce potem
nieuniknionego Anioła Caprony. Ciągle jeszcze się gapił, kiedy ciotka Giną wetknęła mu małą
karteczkę do ręki i kazała się pospieszyć.
Biegnąc do rzeźnika, Tonino powiedział do Paola;
- Nie wiedziałem, że matka zna kogoś' takiego jak Chresto-manci.
- Ani ja - przyznał Paolo. Ostatecznie był tylko o rok starszy od Tonina, a Chrestomanci
widocznie po raz ostatni odwiedził Ca-pronę bardzo dawno temu. - Może przyjechał znaleźć
słowa Anioła. Mam nadzieję. Nie chcę, żeby Rinaldo poszedł walczyć.
- Ani Marco - zgodził się Tonino. - Ani Carlo, ani Luigi, ani nawet Domenie o.
Dzięki karteczce od ciotki Giny rzeźnik potraktował ich z należytym szacunkiem.
- Powiedzcie jej, że nie zobaczy już takich dobrych steków, jeśli wybuchnie wojna-
oświadczył i podał każdemu ciężki, gąbczasty, różowy ładunek.
Wrócili z pełnymi rękami akurat w chwili, kiedy dorożka wysadziła zdyszanego, zasapanego
wuja Umberta przed bramą,
- Czy się nie mylę, że Chrestomanci jest tutaj? Hę, Paolo? -zwrócił się wuj Umberto do
Tonina.
Obaj chłopcy kiwnęli głowami. To wydawało się łatwiejsze niż wyjaśnianie, że Paolo to
Tonino.
- Doskonale, doskonale f - wykrzyknął wuj Umberto i wtargnął na teren posiadłości, gdzie
Chrestomanci właśnie przemierzał dziedziniec.
- Anioł Caprony - powiedział do niego z przejęciem wuj Umberto. - Czy mógłbyś...?
- Mój drogi Umberto - powiedział Chrestomanci, wylewnie ściskając mu dłoń - wszyscy tutaj
mnie o to pytają. Zresztą w Casa Petrocchi też. Obawiam się jednak, że wiem nie więcej od
ciebie. Ale pomyślę o tym, nie martw się.
- Żebyś znalazł chociaż jeden wers, mielibyśmy od czego zacząć - ciągnął błagalnie wuj
Umberto.
- Zrobię, co mogę! - zapewnił Chrestomanci.
Nagle obok niego przemknęła Rosa z głośnym stukotem obcasów. Sądząc z wyrazu jej
twarzy, zobaczyła nadchodzącego Marca.
- Przyrzekam - dodał Chrestomanci i odwrócił głowę, żeby zobaczyć, do czego Rosa tak się
spieszy.
Marco wszedł przez bramę, stanął jak wryty i wytrzeszczył oczy na Chrestomanciego. Rosa
wpadła na niego i mało go nie przewróciła. Marco zatoczył się lekko, objął Rosę ramionami i
dalej wpatrywał się w Chrestomanciego. Tonino wstrzymał oddech. Rinaldo miał rację. Marco
jednak cos' ukrywał. Chrestomanci wiedział o tym, a Marco wiedział, że Chrestomanci wie. Miał
taką minę, jakby się spodziewał, że Chrestomanci zaraz to rozgłosi.
Chrestomanci rzeczywiście otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zaniknął je z powrotem i
stulił wargi jakby do gwizdu, Marco popatrzył na niego niepewnie.
- Och - powiedział wuj Umberto - pozwól, że ci przedstawię... - urwał z namysłem. Rosę
zwykle pamiętał dzięki jej jasnym włosom, ale nie potrafił umiejscowić Marca. - Narzeczonego
Co-rinny - zaryzykował.
- Jestem Rosa - sprostowała Rosa. - To jest Marco Andretti.
- Jak się pan miewa? - powiedział uprzejmie Chrestomanci. Marco jakby się odprężył,
Chrestomanci przeniósł spojrzenie
na zagapionych Tonina i Paola.
- Wielkie nieba! - zawołał. - Wszyscy tutaj prowadzą takie eks-cytujące życie. Co zabiliście,
chłopcy?
Paolo i Tonino zmieszani spuścili wzrok i zobaczyli, że ze steków kapie im na buty. Dwa czy
trzy koty zbliżały się znacząco. Ciotka Giną pojawiła się w drzwiach kuchni.
- Gdzie moje steki?!
Paolo i Tonino popędzili do niej, zostawiając kropkowany ślad.
- O co tu chodzi? - wysapał Paolo do Tonina.
- Nie wiem - odparł Tonino, ponieważ nie wiedział i ponieważ lubił Marca.
Ciotka Giną wkrótce wpadła w pasję z powodu steków. Kapiący ślad zwabił wszystkie koty
do domu. Przez cały wieczór plątały się pod nogami w kuchni, miaucząc żałośnie. Benvenuto
również był obecny i chociaż zachowywał bezpieczną odległość od ciotki Giny, dobrze
wykorzystał okazję. Ciotka Giną ponownie wypadła na dziedziniec wrzeszcząc:
- Tonino! TONINO!!!
Tonino odłożył książkę i wybiegi na dwór.
- Tak, ciociu?
- Ten twój kot ukradł cały stek! - zagrzmiała ciotka Giną i dramatycznie wyrzuciła ramię ku
niebu.
Tonino podniósł wzrok. Rzeczywiście, na dachu przycupnął Be-nvenuto i jedną łapą
przytrzymywał spory kawał mięsa.
- O rany -jęknął Tonino. -Chyba nie potrafię go zmusić, żeby to oddał, ciociu.
- Nie chcę, żeby to oddał. Popatrz, gdzie to zawlókł! - rozdarta się ciotka Giną. - Powiedz mu
ode mnie, że skręcę mu kark, jeśli go dopadnę]
- Mój Boże, ty chyba jesteś' w centrum wszystkiego - zauważył Chrestomanci, który pojawił
się obok Tonina na dziedzińcu. -Zawsze jest na ciebie taki popyt?
- Wpadnę w histerie - zadeklarowała ciotka Giną. -1 nikt nie dostanie kolacji.
Elizabeth, ciotka Maria, kuzynki Klaudia i Teresa natychmiast przybiegły jej na pomoc i
łagodnie odprowadziły ją z powrotem do kuchni.
- Dzięki Bogu! - westchnął Chrestomanci. - Nie wiem, czy wytrzymałbym histerię połączoną
z głodówką. Skąd wiedziałeś, że jestem czarodziejem, Tonino? Od Benvenuta?
- Nie. Po prostu wiedziałem, kiedy na pana spojrzałem - wyjaśnił Tonino.
- Rozumiem - powiedział Chrestomanci. - To interesujące. Większość ludzi nie potrafi tego
odgadnąć. Zaczynam wątpić, czy stary Niccolo miał rację, kiedy mówił, że moc opuszcza wasz
dom. Jak myślisz, czy rozpoznałbyś innego czarodzieja, gdybyś go zobaczył?
Tonino zmarszczył się z namysłem
- Może. To jest w oczach. Pyta pan, czy rozpoznałbym czarodzieja, który psuje nasze
zaklęcia?
- Chyba o to pytałem - potwierdził Chrestomanci. - Zaczynam wierzyć, że jest ktoś taki.
Jestem pewien, że przynajmniej zaklęcia na Starym Moście zostały umyślnie przerwane. Czy to
ci przeszkodzi w planach, jeśli poproszę twojego dziadka, żeby zabierał cię ze sobą za każdym
razem, kiedy spotyka się z obcymi?
- Nie mam żadnych planów - odparł Tonino. Potem pomyślał i parsknął śmiechem. - Pan
ciągle sobie żartuje.
- Staram się bawić ludzi - przyznał Chrestomanci.
Lecz kiedy Tonino następnym razem zobaczył Chrestomanciego przy kolacji - niezwykle
wystawnej, pomimo Benvenuta i histerii - Chrestomanci był bardzo poważny.
- Drogi Niccolo- powiedział - moja misja dotyczy nadużywania magii, nie równowagi sił we
Włoszech. Narobiłbym mnóstwo kłopotów, gdyby mnie przyłapano na próbach powstrzymania
wojny.
Stary Niccolo miał minę dziecka gotowego się rozpłakać. Ciotka Francesca powiedziała:
- Nie prosimy o to osobiście,.,
- Ależ moja droga - przerwał Chrestomanci - nie rozumiesz, że mogę zrobić cos' takiego
tylko na osobistą prosię? Proszę, zwróć się do mnie osobiście. Nie pozwolę, żeby ścisłe warunki
mojej misji przeszkodziły mi w wypełnieniu powinności wobec przyjaciół. Potem uśmiechnął się
i objął życzliwym spojrzeniem wszystkich zebranych przy wielkim stole. Nie pominął też Marca.
- A więc - podjął - na razie chyba najlepiej zrobię, jeśli pojadę do Rzymu. Znam tam pewne
ź
ródła, gdzie mogę uzyskać bezstronne informacje, które pomogą mi przygwoździć tego
czarodzieja. Na razie wiemy tylko, że on istnieje. Przy odrobinie szczęścia udowodnię, że albo
Florencja, albo Pizat albo Siena go opłaca... a w takim przypadku możemy oskarżyć ich i jego
przed Sądem Europy. A jeśli trafi mi się sposobność, żeby przekonać Rzym czy Neapol do
wystąpienia w obronie Caprony, na pewno z niej skorzystam.
- Dziękuję - powiedział stary Niccolo.
Przez resztę kolacji dyskutowano, jak najlepiej dojechać do Rzymu. Chrestomanci musiał
skorzystać z drogi morskiej. Ostatni odcinek granicy, pomiędzy Caproną a Sieną, został już
zamknięty.
Znacznie później w nocy kiedy Paolo i Tonino już kładli się spać, zobaczyli światła w
skryptorium. Zakradli się tam na palcach. Chrestomanci razem z Antoniem, Rinatdem i ciotką
Francescą przeglądali zaklęcia w wielkich czerwonych księgach. Wszyscy rozmawiali
półgłosem, ale chłopcy usłyszeli, jak Chrestomanci powiedział:
- To dobra kombinacja, ale potrzebuje nowych stów. A przy następnej stronie:
- Poproście Elizabeth, żeby przełożyła to na angielski jako czynnik zaskoczenia.
I dalej:
- Nie zwracajcie uwagi na melodię. Jedyna melodia, która wam się przyda w takiej chwili, to
Anioł. On tego nie zablokuje.
- Dlaczego właśnie tych troje? - szepnął Tonino.
- Oni najlepiej układają nowe zaklęcia- odszepnął Paolo. -Potrzebujemy nowych czarów
wojennych. Wygląda na to, że ten drugi czarodziej zna stare.
Wleźli do łóżek podnieceni i niespokojni, i obaj długo nie mogli zasnąć.
Chrestomanci wyjechał następnego ranka, zanim dzieci poszły do szkoły, Benvenuto i stary
Niccolo odprowadzili go do bramy, eskortując go z obu stron, i cała rodzina zebrała się, żeby mu
pomachać na pożegnanie. Po jego wyjeździe zrobiło się jednocześnie nudno i nieswojo. Tego
dnia w szkole ciągle gadano o wojnie. Nauczyciele szeptali między sobą. Dwaj wyjechali, żeby
wstąpić do rezerwy. Plotki krążyły po klasach. Ktoś powiedział Toninowi, że wojna zostanie
wypowiedziana w najbliższą niedzielę, więc to będzie Święta Wojna. Ktoś inny powiedział
Paolowi, że cała rezerwa wyfasowała po dwa lewe buty, żeby nie mogli walczyć. W łych
pogłoskach nie było prawdy. Po prostu teraz już wszyscy wiedzieli, że wojna nadchodzi.
Chłopcy pobiegli do domu, żądni prawdziwych nowin. Benvenuto jak zwykle zeskoczył z
beczki na wodę. Tonino znowu cieszył się jego niepodzielnymi względami, kiedy Elizabeth
zawołała z galerii;
- Tonino! Ktoś" ci przysłał paczkę,
Tonino i Benvenuto bardzo przejęci pobiegli na górę. Tonino jeszcze nigdy w życiu nie dostał
paczki. Ale zanim się do niej zbliżył, został schwytany przez ciotkę Marię, Rosę i wuja Loren-za.
Łapali wszystkie dzieci, które umiały pisać, i zapędzali je do jadalni, którą zamieniono w drugie
skryptorium. Przed każdym krzesłem stała butelka czerwonego wojennego atramentu, leżało
specjalne pióro i stos pasków papieru- Zatrudniano tam dzieci na całe dwie godziny, żeby
przepisywały w kółko ten sam wojenny czar. Tonino nigdy w życiu nie czuł takiej frustracji. Nie
wiedział nawet, jak wygląda jego paczka. Zresztą nie on jeden był sfrustrowany.
- Och, dlaczego? - narzekali LuciaT Paolo i mała kuzynka Lena.
- Wiem - przyznała ciotka Maria. - Znowu jak w szkole. Zaczynajcie pisać,
- To się nazywa wyzysk nieletnich - wyjaśniła pogodnie Rosa. -Pewnie prawo tego zabrania,
więc narzekajcie śmiało,
- Nie bój sie7 będę narzekać - zapewniła Lucia.
- Proszę bardzo, dopóki jednocześnie piszesz - odparła Rosa.
- To nowa karta zaklęć dla armii - oznajmił wuj Lorenzo. -Bardzo pilna robota.
- Trudna. Same nowe słowa - burknął Paolo.
- Twój ojciec wymyślił je wczoraj w nocy - oznajmiła ciotka Maria. - Bierzcie się do pisania.
Będziemy sprawdzali biedy.
Wreszcie, kiedy z zesztywniałymi karkami i czerwonymi kleksami na palcach wypuszczono
ich na dziedziniec, Tonino stwierdził, że ledwie zdąży rozpakować swoją paczkę przed kolacją.
Kolacja byk dzisiaj wcześnie, żeby starsi Montanowie zdążyli przed snem odpracować swoją
kolejkę przy wojskowych zaklęciach.
- To gorsze niż praca na Starym Moście - oświadczyła Lucia. -Co to jest, Tonino? Kto to
przysłał?
Paczka miała obiecujący kształt książki. Była ostemplowana pieczęcią i herbem Uniwersytetu
Caprony. Tylko to jedno wskazywało, że przysłał ją wuj Umberto, ponieważ kiedy Tonino
rozdarł graby brązowy papier, nie znalazł żadnego listu, nawet wizytówki. Tylko nową,
błyszczącą książkę. Tonino rozpromienił się na ten widok. Przynajmniej tyle wuj Umberto o nim
wiedział. Miłośnie obrócił książkę w dłoniach. Nosiła tytuł: Chłopiec, który uratował swój kraj, i
była oprawiona w taką samą czerwoną, wytłaczaną skórę jak wielkie tomy wojennych zaklęć.
- Czy wuj Umberto próbuje ci coś podpowiedzieć?- zapytał ubawiony Paolo.
Razem z Lucią i Corinną pochylili się nad Toninem, który przerzucał stronice. Ku jego
radości w książce były obrazki. Żołnierze jechali na koniach; żołnierze jechali na maszynach;
chłopiec wisiał na linie i wdrapywał się na strome mury fortecy; i najbardziej podniecający -
chłopiec z chorągwią stoi na skale naprzeciwko całego oddziału groźnych dragonów.
Wzdychając wyczekująco, Tonino otworzył rozdział pierwszy: Jak Giorgio odkrył spisek wroga,
- Kolacja! - zagrzmiała na dziedzińcu ciotka Giną. - Och, ja oszaleje! Nikt mnie nie słucha!
Tonino musiał zamknąć cudowną książkę i pędzić na dół do jadalni. Niecierpliwie patrzył, jak
ciotka Giną nalewa skąpe porcje minestrone. Wydawała się taka zdenerwowana, że chyba
Benvenuto znowu coś zmalował w kuchni.
- Nic się nie stało - uspokoiła go Rosa. - Po prostu ona myślała, że odgadła wers z Anioła
Caprony. Potem zupa wykipiała i ciotka Giną znowu wszystko zapomniała.
Ciotka Giną była bliska płaczu.
- Tyle jest do roboty - powtarzała - i dlatego mam pamięć dziurawą jak sito. Zawiodłam was.
- Ależ skąd, Gino, moja droga - uspokajał ją stary Niccolo. -Nie ma się czym martwić.
Przypomnisz sobie.
- Ja nawet nie pamiętam, w jakim to było języku! - rozpaczała ciotka Giną.
Wszyscy próbowali ją pocieszać. Posypałi zupę tartym serem i siorbali z wyjątkowym
zapałem, żeby pokazać ciotce Ginie, jak im smakuje, ale ciotka Giną dalej pociągała nosem i
robiła sobie wyrzuty. Potem Rinaldo przytomnie zwrócił jej uwagę, że osiągnęła więcej niż
ktokolwiek inny w Casa Montana.
- Nikt z nas nie miał do zapomnienia nawet jednej linijki z Anioła Caprony -oświadczył i
obdarzył ciotkę Ginę swoim najlepszym uśmiechem.
- Phi! - powiedziała ciotka Giną. - Znowu włączyłeś swój wdzięk, Rinaldo Montana.
Ale od tej chwili znacznie poweselała. Tonino cieszył się, że tym razem Benvenuto nie miał
nic wspólnego z całym zajściem. Rozejrzał się za kotem. Benvenuto zwykle zajmował pozycję
dogodną do ściągania smacznych kąsków, przy pomocniczym stole. Ale dzisiaj wieczorem
nigdzie nie było go widać. Zresztą podobnie jak Marca,
- Gdzie jest Marco? - zapytał Rosę Paolo.
Rosa uśmiechnęła się, całkowicie pogodna i zadowolona.
- Musi pomagać bratu - wyjaśniła - przy fortyfikacjach. Paolo i Tonino ponownie
uświadomili sobie fakt, że przecież
zbliża się wojna. Popatrzyli nerwowo jeden na drugiego. Żaden nie wiedział, czy podczas
wojny ludzie zachowują się zwyczajnie czy też nie. Myśli Tonina pobiegły do pięknej nowej
książki, Chłopca, który uratował swój kraj. Smakował ten tytuł tak, jak smakował zupę. Czy wuj
Umberto chciał mu powiedzieć; „Znajdź słowa Anioła Caprony i uratuj swój kraj, Tonino"? To
naprawdę byłby cud, gdyby on, Tonino Montana, znalazł te słowa i ocalił swój kraj. Nie mógł się
już doczekać, żeby sprawdzić, jak to zrobił chłopiec w książce. Kiedy kolacja dobiegła końca,
zerwał się z miejsca, żeby popędzić do swojej książki. I znowu mu przeszkodzono. Tym razem
dlatego, że dzieciom kazano pozmywać po kolacji. Tonino jęknął. I znowu nie on jeden jęczał*
- To niesprawiedliwe! - wściekała sie Corinna. - Przez całe popołudnie harujemy przy
zaklęciach i przez cały wieczór harujemy przy garach! Wiem, że nadchodzi wojna, ale i tak
muszę zdać egzaminy. Kiedy mam odrabiać lekcje?
Z pasją wyrzuciła w górę ramię, a Paolo i Tonino pomyśleli, że maniery ciotki Giny
widocznie są zaraźliwe. Dość nieoczekiwanie Lucia ją poparła.
- Myślę, że jesteś za duża, żeby cię traktować jak dziecko -powiedziała. - Idź odrabiać lekcje,
a ja pokieruję dzieciakami, dobra?
Corinna popatrzyła na nią niepewnie.
- A co z twoimi lekcjami?
- Nie zadali nam dużo. Ja nie wybieram sie na uniwersytet jak ty - odparła uprzejmie Lucia. -
Zmykaj.
I wypchnęła Corinnę z jadalni.
Jak tylko za kuzynką zamknęły się drzwi, odwróciła się szybko do pozostałych dzieci.
- No, idziemy. Na co czekacie, matołki? Każdy zaniesie stos talerzy do kuchni. Biegiem
marsz, Tonino. Ruszcie się, Lena i Bernardo. Paolo, ty weź duże miski.
Tonino nie miał szans się wymknąć, ponieważ Lucia stała nad nimi jak starszy sierżant.
Powlókł się za innymi do kuchni, gdzie ku jego zdumieniu Lucia kazała wszystkim ułożyć
naczynia i sztućce w rzędach na podłodze. Potem kazała im stanąć w szeregu naprzeciwko
brudnych naczyń. Wydawała się bardzo zadowolona z siebie.
- No więc - zaczęła - zawsze chciałam tego spróbować. To „łatwe zmywanie" patentowaną
metodą Lucii Montana. Nauczę was słów. Pasują do melodii Anioła Caprony. Wszyscy
ś
piewajcie razem ze mną...
- Na pewno to dozwolone? - zapytała Lena, która była bardzo praworządną kuzynką.
Lucia spojrzała na nią z miażdżącą pogardą.
- Jeśli ktoś- zwróciła się do bielonych belek sufitu - nie potrafi się poznać na prawdziwej
inteligencji, siniało może się przeprowadzić do Petrocchich,
- Ja tylko pytałam- wymamrotała speszona Lena.
- No to nie pytaj - ucięła Lucia. - Zaklęcie jest takie... Wkrótce wszyscy śpiewali wesoło;
Aniele, pozmywaj miski, Umyj widelce i lyiki, -Wyczyść rondle i talerze, Aniele, ja w ciebie
wierzę.
Początkowo nic się nie działo. Potem dzieci zobaczyły, że pomarańczowy tłuszcz powoli znika z
półmisków. Potem nitki spaghetti, które przywarły do dna największego rondla, zaczęły się wić i
skręcać jak robaki. Przelazły przez brzeg rondla, powędrowały po kamiennej podłodze i wpełzły
do kubła na śmieci. Za nimi popłynęły strumyczki pomarańczowego tłuszczu i oliwy z sałatek.
Melodia się załamała, bo dzieci wybuchnęły śmiechem.
- Śpiewajcie, śpiewajcie! - ponagliła je Lucia. Więc śpiewały dalej.
Nieszczęśliwie dla Lucii hałas dotarł aż do skryptorium. Talerze wciąż jeszcze były
bladoróżowe i zatłuszczone, a ostatnie nitki spaghetti pełzły po podłodze, kiedy Elizabeth i ciotka
Maria wpadły do kuchni.
- Lucia! - zawołała Elizabeth.
- Ty bezbożna smarkulo! - krzyknęła ciotka Maria.
- Nie rozumiem, co w tym złego - broniła się Lucia.
- Ona nie rozumie...! - oburzyła się ciotka Maria. - Elizabeth, brak mi słów! Dlaczego
nauczyłam ją tak mało i tak źle? Lucia, zaklęcia nie zastępują pracy. Zaklęcia mają pomagać w
pracy. I na domiar złego wykorzystujesz Anioła Caprony, jakby to była zwykła stara melodia, a
nie najpotężniejsza pieśń we Włoszech! Mam wielką ochotę wytargać cię za uszy, Lucia!
- Ja też - oświadczyła Elizabeth. - Czy nie rozumiesz, że potrzebujemy całej naszej mocy,.,
całej połączonej siły Casa Monta-na, którą musimy przelać w zaklęcia wojenne? A ty ją
beztrosko marnujesz w kuchni!
- Włóż talerze do zlewu, Paolo - rozkazała ciotka Maria. - To-nino, podnieś rondle. Reszta
pozbiera sztućce, A potem pozmywacie jak należy.
Skarcone dzieci posłusznie wzięły się do roboty. Poskromiona Lucia gotowała się ze złości.
Kiedy Lena szepnęła: „A nie mówiłam?", Lucia rozbiła talerz i zaczęła skakać" po skorupach.
- Lucia! - warknęła ciotka Maria, piorunując ją wzrokiem. Dzieci po raz pierwszy zobaczyły,
ż
e wyglądała tak, jakby chciała kogoś uderzyć.
- Skąd miałam wiedzieć? - wybuchnela Lucia. - Nikt nigdy mi niczego nie wyjaśnia... nikt mi
nie powiedział, jak się używa zaklęć!
- Tak, ale doskonale wiedziałaś, że nie powinnaś tego robić -wytknęła jej EHzabeth-nawet
jeśli nie wiedziałaś dlaczego. Wy, reszta, przestańcie chichotać. Lena, ty też możesz się czegoś
nauczyć.
Podczas całego zmywania jak należy - co zabrało prawie godzinę - Tonino powtarzał sobie:
„A potem wreszcie będę mógł poczytać moją książkę".
Po zakończonej robocie wybiegł na dziedziniec. A tam spotkał starego Niccola, który po
ciemku zbiegał ze schodów.
- Tonino, mogę na chwilę wypożyczyć Benvenuta?
Ale Benvenuta wciąż nie można było znaleźć. Tonino pomyślał, że umrze z tęsknoty za swoją
książką. Wszystkie dzieci szukały i wolały Benvenuta, ale bez powodzenia. Wkrótce większość
dorosłych również przyłączyła się do poszukiwań, jednak Benve-nuto nadal się nie pojawiał.
Antonio tak się zdenerwował, że chwycił Tonina za ramię i potrząsnął.
- Bardzo niedobrze, Tonino! Na pewno wiedziałeś', że potrzebujemy Benvenuta. Czemu
pozwoliłeś mu odejść?
- Wcale nie pozwoliłem! Przecież wiesz, jaki jest Benvenuto! - zaprotestował Tonino, równie
zdenerwowany.
- No, no, spokojnie - mitygował stary Niccolo, biorąc każdego z nich za ramię. - Przecież to
jasne, że Benvenuto wydziera się gdzieś' na dachu po drugiej stronie miasta. Mam tylko nadzieję,
ż
e wkrótce ktoś wyleje na niego wiadro wody. Tonino nic tu nie zawinił, Antonio.
Antonio puścił ramię Tonina i potarł twarz obiema rękami. Wyglądał na zmęczonego.
- Przepraszam cię, Tonino - powiedział, - Wybacz mi. Zawiadom nas, jak tylko Benvenuto
wróci, dobrze?
Razem ze starym Niccolem pospieszyli z powrotem do skryp-torinm. Latarnia na chwilę
oświetliła ich twarze, sztywne ze zmartwienia.
- Chyba nie lubię wojny, Tonino-odezwałsię Paolo. -Chodź, zagramy w ping-ponga w
jadalni.
- Idę poczytać moją książkę - oświadczył stanowczo Tonino. Pomyślał, że zacznie
histeryzować jak ciotka Gina, jeśli cośjeszcze mu przeszkodzi.
ROZDZIA
Ł 6
Tonino czytał przez pół nocy. Wszyscy dorośli ciężko pracowali w skryptorium, więc nikt go
nie zagoni! do łóżka. Corinna próbowała, kiedy skończyła odrabiać lekcje, ale Tonino tak
zagłębił się w czytaniu, że nawet jej nie usłyszał. Corinna odeszła z szacunkiem, przekonana, że
skoro książka pochodzi od wuja Umberta, pewnie jest bardzo mądra.
Wcale nie była mądra. Tonino jeszcze nigdy w życiu nie czytał równie wciągającej
opowieści. Zaczynała się, kiedy pewien chłopiec imieniem Giorgio wracał do domu ze szkoły i
szedł tajemniczą alejką obok doków. Na końcu alejki stał niebieski dom obłażący z farby i kiedy
Giorgio przechodził obok, z jednego okna wyfrunął świstek papieru, Zawierał tajemniczą
wiadomość, która natychmiast doprowadziła Giorgia do wrogów jego kraju. Następowała cała
seria przygód, jedna ciekawsza od drugiej.
Dobrze po północy, kiedy Giorgio w pojedynkę bronił przełęczy przed siłami wroga, Tonino
usłyszał, jak ojciec i matka kładą się spać. Musiał zostawić rannego Giorgia na pastwę losu i sam
wskoczyć do łóżka. Przez całą noc śniły mu się karteczki wyfruwające z okien obłaźących
niebieskich domów, Giorgio - czasami podobny do Tonina, a czasami do Paola - i podli
wrogowie, którzy w większości mieli rude brody i czarne włosy jak Guido Petrocchi.
0 wschodzie słońca podekscytowany Tonino nie mógł już spać. Obudził się i zaczął czytać.
Zanim reszta domowników wstała z łóżek, Tonino skończył książkę. Giorgio uratował swój
kraj. Tonino drżał z podniecenia
1 wyczerpania. Żałował, że książka nie jest dwukrotnie dłuższa. Gdyby nie musiał wstawać,
natychmiast zacząłby czytać jeszcze raz od początku.
A najpiękniejsze jest to, myślał, machinalnie jedząc śniadanie, że Giorgio uratował swój kraj
nie tylko w pojedynką ale bez pomocy żadnego zaklęcia. Gdyby Tonino zamierzał uratować
Capro-nę, chciałby to zrobić właśnie w taki sposób.
Wszyscy dookoła Tonina narzekali, a Lucia się dąsała. Zaklęcie zmywania wciąż działało w
kuchni. Każdy talerz i kubek pokrywała cienka warstwa tłustego pomarańczowego sosu do
spaghetti, a masło zalatywało mydłem.
- Na litość boską, czego ona używała? -jęknął wuj Lorenzo. -Ta kawa smakuje pomidorami.
- Własnych słów do Anioła Caprony - wyjaśniła ciotka Maria i wzdrygnęła się, podnosząc
zatluszczoną filiżankę.
- Lucia, ty głuptasie! - zawołał Rinaldo. - To najsilniejsza melodia.
- No dobrze, dobrze. Przestańcie się mnie czepiać. Przepraszam! - zawołała Lucia z
gniewem.
- Niestety to niczego nie naprawi - westchnął wuj Lorenzo. Gdybym tylko był taki jak
Giorgio, pomyślał Tonino, wstając
od stołu. Pewnie wtedy musiałbym znaleźć słowa do Anioła Caprony. Szedł do szkoły, nie
widząc nic po drodze, i zastanawiał się, jak tego dokonać, skoro reszta rodziny poniosła porażkę.
Zdawał sobie sprawę, że po prostu jest za mało dobry w zaklęciach, żeby stworzyć słowa w
zwyczajny sposób. Ta myśl sprawiła, że westchnął ciężko.
- Uszy do góry - pocieszył go Paolo, kiedy wchodzili do szkoły.
- Nic mi nie jest - odparł Tonino.
Zdziwił się, że Paolo pomyślał, że on się martwi. Wcale się nie martwił- Tonął w
rozkosznych marzeniach. Może zrobię to przypadkiem, pomyślał.
Siedział w klasie i układał różne brednie do melodii Anioła Caprony w nadziei, że niektóre
okażą się właściwe. Ale to jakoś go nie zadowalało- Potem, na lekcji prawdopodobnie historii -
ponieważ nie słyszał ani słowa - olśniło go jak błyskawica. Już wiedział, co powinien zrobić.
Oczywiście powinien znaleźć słowa. Pierwszy książę na pewno gdzieś' je zapisał i zgubił kartkę.
Tonino miał misję do wypełnienia; musiał odszukać ten zaginiony dokument. Żadne bzdurne
wymyślanie słów, tylko zwykła detektywistyczna robota. I Tonino miał pewność, że ta książka
stanowi wskazówkę. Musiał znaleźć obłażący z farby niebieski dom, a kartka ze słowami będzie
gdzieś niedaleko stamtąd.
- Tonino - zapytał go nauczyciel po raz czwarty - dokąd podróżował Marco Polo?
Tonino nie słyszał pytania, ale zorientował się, że go o coś pytają.
- Anioł Caprony - odpowiedział.
Nikt w całej szkole nie wyciągnął nic sensownego z Tonina tamtego dnia. Chłopiec myślał
tylko o swoim cudownym odkryciu. Nawet nie przyszło mu do głowy, że wuj Umberto sprawdził
przecież każdy papierek w uniwersyteckiej bibliotece i nie znalazł słów do Anioła, Tonino
wiedział swoje.
Po szkole schował się przed Paolem i kuzynami. Jak tylko bezpiecznie odeszli do Casa
Montana, Tonino ruszył w przeciwną stronę, w kierunku doków i nabrzeży przy Nowym Moście.
Godzinę później Rosa powiedziała do Paola:
- Co się dzieje z Benvenutem? Popatrz na niego.
Paolo przechyli! się przez poręcz galerii obok Rosy. Berwenuto, zdumiewająco mały i
ż
ałosny z tej odległości, biegał tam i z powrotem tuż przed bramą i miauczał rozpaczliwie. Co
jakiś czas, jakby ze zdenerwowania, sam nie wiedział, co robi, siadał w bramie, wystawiał tylną
łapę i lizał ją gorączkowo. Potem zrywał się i znowu biegał.
Paolo nigdy jeszcze nie widział, żeby Benvenuto tak się zachowywał. Zawołał:
- Benyenuto, o co chodzi?
Kot obrócił się, przypadł do ziemi i wbił w chłopca naglący wzrok. Oczy miał jak dwie żółte
latarnie rozpaczy. Zamiauczał tak przeciągle, natarczywie i prosząco, że żołądek podjechał
Paolowi do gardła.
- Co się stało, Benvenuto? - zawołała Rosa.
Benvenuto z irytacją machnął ogonem. Wykonał wielki sus i znikł. Rosa i Paolo wychylili się
nad poręczą i wyciągnęli szyje, żeby go zobaczyć. Benvenuto sta! teraz na beczce z wodą i
chłostał ją ogonem. Jak tylko spostrzegł, że go widzą, znowu wbił w nich wzrok i wydał
naprawdę przeraźliwy wrzask.
Miau, miau, miau, miaouuu!
Paolo i Rosa bez dalszych ceregieli popędzili do schodów i z łomotem zbiegli na dół. Wrzaski
Benvenuta przyciągnęły już wszystkie inne koty z domu. Przemykały przez dziedziniec i
zeskakiwały z dachów, zanim Paolo i Rosa dotarli do połowy schodów. Musieli ostrożnie
podchodzić do beczki wśród powodzi gładkich, futrza-stych grzbietów i niespokojnych, żółtych
lub zielonych ślepiów.
- Miaouuu! - powiedział rozkazująco Benvenuto, kiedy do niego dotarli.
Takiego chudego i brązowego Benvenuta Paolo jeszcze nie widział. Kot miał świeżą szramę
na uchu, futro wystrzępione i posklejane w strąki. Wyglądał wyjątkowo nędznie.
- Miaouuu! -powtórzył, szeroko rozwierając różowy pyszczek.
- Coś złego się stało - powiedział niepewnie Paolo. - On próbuje nam coś powiedzieć.
Ze skruchą pomyślał, że powinien był dotrzymać słowa i nauczyć się rozumieć Benvenuta.
Ale skoro Toninowi przychodziło to tak łatwo, nie warto było się wysilać. A teraz Benvenuto
miał pilną wiadomość - może od samego Chrestomanciego - a Paolo nic nie rozumiał.
- Lepiej zawołajmy Tonina - zaproponował. Benvenuto ponownie chlasnął ogonem.
- Miaouuu! - wymówił z olbrzymim naciskiem. Wszystkie koty wokół Rosy i Paola również
rozwarły różowe pyszczki. MIAOUUU! - zabrzmiało ogłuszająco. Paolo patrzył bezradnie.
Dopiero Rosa odgadła znaczenie tego dźwięku.
- Tonino! - wykrzyknęła. -One mówią: „Tonino"! Paolo, gdzie jest Tonino?
Z ukłuciem niepokoju Paolo przypomniał sobie, że nie widział Tonina od śniadania. I jak
tylko to sobie uświadomił, Rosa także wiedziała, I zgodnie z naturą Casa Montana, alarm w
jednej chwili dotarł do wszystkich. Ciotka Giną wypadła z kuchni z kuchennymi szczypcami w
jednej ręce i warząchwią w drugiej. Domenico i ciotka Maria przyszli z salonu, a Elizabeth
pojawiła się na galerii przed pokojem muzycznym razem z pięciorgiem małych kuzynów. W
otwartych drzwiach skryptorium tłoczyły się zatrwożone twarze.
Benvemito śmignął ogonem i wskoczył na schody galerii. Pomknął na górę w asyście reszty
kotów, a Paolo i Rosa pospieszyli za nimi, brodząc wśród zwinnych czarnych i białych ks2tałtów.
Wszyscy zebrali się w mieszkaniu Antonia. Ludzie napływali ze skryptorium, Elizabeth
przybiegła z galerii a ciotka Maria i ciotka Giną wgramoliły się po schodach przy kuchni tak
szybko, jak jeszcze nigdy w życiu. Głuchy tupot biegnących stóp wypełnił Casa Montana,
Cala rodzina wcisnęła sie za Rosą i Paolem do pokoju, gdzie zwykle Tonino spędzał czas na
czytaniu. Nie była tam Tonina, tylko czerwona książka leżała na parapecie. Już nie błyszczała.
Kartki napuchły na brzegach, a czerwona okładka wywijała się na zewnątrz, jakby książka
zmokła.
Benvenuto, ze zmierzwionym brązowym futrem stojącym sztywno na grzbiecie i ogonem
napuszonym jak lisia kita, wskoczył na parapet obok książki i nieroztropnie wysunął nos, żeby ją
obwąchać. Odskoczył do tyłu, potrząsnął głową, skulił się i zawarczał jak pies. Dym popłynął z
książki. Ludzie i koty kichali. Książka skręcała sie i trzepotała kartkami wśród kłębów dymu,
zupełnie jakby się paliła. Lecz zamiast poczernieć w tych dymiących miejscach, zrobiła sie
bladosina i oślizła. Smród zgnilizny rozszedl się po pokoju,
- Fuj! - powiedzieli wszyscy.
Stary Niccolo rozepchnąl rodzinę na prawo i lewo, żeby dostać się do książki. Stanął nad nią i
zaśpiewał silnym tenorem, niemal równie dobrym jak głos Marca, trzy dziwne słowa. Odśpiewał
je dwukrotnie, zanim musiał przerwać, bo się zakaszlał.
- Śpiewajcie! - zachrypiał, łzy spływały mu po twarzy. - Wszyscy,
Wszyscy Montanowie posłusznie zaintonowali pieśń, trzy długie słowa unisono. I jeszcze raz.
I jeszcze raz. Sporo osób kaszlało, chociaż dym wyraźnie zrzedl. Stary Niccolo doszedł do siebie
i wzniósł ręce jak dyrygent chóru. Wszyscy, którzy mogli, zaśpiewali jeszcze raz. Trzeba było
dziesięciu powtórzeń, żeby powstrzymać rozkład książki. Przez ten czas zmieniła się w
skurczony trójkąt, była o połowę mniejsza niż przedtem. Antonio wychylił się ostrożnie i
otworzył okno za książką, żeby wywietrzyć resztki dymu.
- Co to było? - zapyta! starego Niccola, - Ktoś próbował nas udusić?
- Myślałam, że Umberto ją przysłał -wyjąkała EJizabeth. -Nigdy bym nie pozwoliła...
Stary Niccolo pokręcił głową.
- Umberto nigdy nie przysyłał niczego takiego. I wątpię, czy miała kogoś zabić. Zobaczymy,
jaki to rodzaj zaklęcia.
Strzelił palcami i wyciągnął rękę, jak chirurg przy stole operacyjnym. Ciotka Giną bez
ponaglania włożyła mu szczypce dorcki. Ostrożnie, delikatnie stary Niccolo odwrócił szczypcami
okładkę książki.
- Zepsute dobre szczypce - burknęła ciotka Giną.
- Ciii... - syknął stary Niccolo.
Skurczone stronice książki skleiły się w gumowaty blok, Niccolo ponownie strzelił palcami i
wyciągnął rękę. T^m razem Rinal-do włożył mu do ręki pióro, które trzymał.
- I dobre pióro - wykrzywił się do ciotki Giny.
Posługując się piórem i szczypcami, stary Niccolo zdołał rozdzielić zlepione kartki bez
dotykania rękami i obejrzeć każdą po kolei. Na obu ramionach Paola opierały się podbródki osób
zaglądających z tyłu, a na ramionach właścicieli tych podbródków opierały się kolejne
podbródki. Nie słychać było żadnego dźwięku, tylko oddechy.
Prawie na każdej stronie druk rozpłynął się i został tylko jeden znak na oślizłej, skórzastej
powierzchni, wcale niepodobnej do papieru. Stary Niccolo oglądał uważnie każdy znak i
chrząkał. Chrząknął ponownie na widok pierwszego obrazka, który rozpłynął się tak jak druk, ale
zostawił wyraźniejszy znak. Na następnych stronach, chociaż druk całkiem znikł, pozostawiony
znak był coraz wyraź-niejszy, aż do środka książki, gdzie zaczął znowu blaknąć i na ostatnich
kartkach zrobił się ledwie widoczny.
Stary Niccolo odłożył pióro i szczypce w przerażającym milczeniu.
- Na wylot - powiedział wreszcie.
Ludzie poruszyli się, ktoś zakaszlał, ale nikt nic nie powiedział.
- Nie wiem - ciągnął stary Niccolo - z jakiej substancji sporządzono ten przedmiot, ale potrafię
rozpoznać czar przywołania. Tonino został jakby zahipnotyzowany, jeśli przeczytał tę książkę.
- On rzeczywiście byl trochę dziwny przy śniadaniu - szepnął Paolo.
- Na pewno - przyświadczy! jego dziadek. Popatrzył z namysłem na skurczony kikut książki,
a potem rozejrzał się po stłoczonych twarzach rodziny. - Kto - zapytał cicho - chciałby zesłać
silny czar przywołujący na Tonina Montanę? Kto byłby tak podły, żeby zaatakować dziecko?
Kto...?
Odwrócił się nagle do Benvenuta, skulonego obok książki, a Benvenuto przypadł brzuchem
do parapetu, drżąc, z poszarpanymi uszami jakby przyklejonymi do płaskiego łebka.
- Gdzie byłeś wczoraj w nocy, Benvenuto? - zapytał stary Niccolo jeszcze ciszej.
Nikt nie zrozumiał odpowiedzi skulonego kota, ale wszyscy się domyślili. Zdradzały ją
udręczone twarze Antonia i Elizabeth, zaciśnięte szczęki Rinalda, zwężone oczy ciotki Franceski,
zwężone niemal do zaniku, i spojrzenie ciotki Marii na wuja Lorenza; ale przede wszystkim
zdradził ją sam Berwenuto, kiedy padł na bok tyłem do pokoju, obraz kota w rozpaczy.
Stary Niccolo podniósł wzrok.
- Czy to nie dziwne? - zapytał łagodnie. - Benvenuto spędził ostatnią noc, ścigając białą
kocicę... po dachach Casa Petrocchi.
Zrobił przerwę, żeby te słowa zapadły wszystkim w pamięć.
- Więc Benvenuto - ciągnął - który potrafi rozpoznać zły czar, był nieobecny i nie mógł
ostrzec Tonina.
- Ale dlaczego? - rzuciła desperacko Elizabeth. Stary Niccoio odparł jeszcze ciszej, o ile to
możliwe:
- Mogę tylko wywnioskować, moja droga, że Petrocchich opłaca Florencja, Siena lub Piza.
Znowu zapadło milczenie, ciężkie i znaczące. Przerwał je Antonio.
- No więc? - odezwał się tak głuchym i ponurym głosem, że Paolo wytrzeszczył na niego
oczy. - No więc? Idziemy?
- Oczywiście - powiedział stary Niccolo. - Domenico, podaj mi moją czarną książeczkę z
zaklęciami.
Wszyscy wyszli z pokoju tak nagle cicho i w skupieniu, że Paolo został sam i nie bardzo
wiedział, co się dzieje. Niepewnie odwrócił się do drzwi i odkrył, że Rosa też została. Siedziała
na łóżku Tonina, podpierając głowę ręką, biała jak Toninowe prześcieradła.
- Paoło - szepnęła - powiedz Klaudii, że jeśli chce wyjść, zajmę się dzieckiem. Zajmę się
wszystkimi maleństwami.
Podniosła oczy na Paola i patrzyła tak dziwnie, że Paoło nagle się przestraszył. Z ulgą
wybiegł na galerię. Rodzina, nadał cicha i posępna, gromadziła się na dziedzińcu. Paolo zbiegł
tam i przekazał wiadomość. Protestujące maluchy zaprowadzono na górę do Rosy, ale Paolo nie
pomagał. Znalazł wzrokiem Elizabeth, Lucie i przepchnął się do nich. Elizabeth objęła go
jednym ramieniem, a drugim objęła Lucie.
- Trzymajcie się blisko mnie, kochani - powiedziała. - Obronię was.
Paolo zerknął na Lucie i zobaczył, że Lucia wcale się nie boi. Była podekscytowana.
Mrugnęła do niego. Paolo odmrugnął i poczuł się lepiej.
Minutę później stary Niccolo zajął swoje miejsce na czele rodziny i wszyscy pospieszyli do
bramy. Ledwie Paolo przecisnął się na drugą stronę, popychając z jednej strony matkeT a z
drugiej Do-menica, kiedy drogą nadjechał powóz, z którego wygramolił się wuj Umberto.
Podszedł do starego Niccola w ten sam .spokojny, ponury sposób co reszta rodziny.
- Kto został porwany? Bernardo? Domenico?
- Tonino - odpowiedział stary Niccolo. - Książka z herbem uniwersytetu na opakowaniu.
Wuj Umberto odparł:
- Luigi Peirocchi też jest członkiem uniwersytetu.
- Pamiętam o tym- zapewnił stary Niccolo.
- Pójdę z wami do Casa Petrocchi -oświadczył wuj Umberto. Pomachał do woźnicy, żeby go
odesłać. Woźnica posłuchał aż
nazbyt skwapliwie. Mało nie poprzewracał koni, kiedy próbował zbyt gwałtownie zawrócić.
Widok wszystkich mieszkańców Casa Montana, wylęgających ponuro na ulicę, to chyba było dla
niego za wiele.
Paolowi sprawiło to przyjemność. Spojrzał w tył i w przód, kiedy Montanowie ruszyli po Via
Magica, i urosła w nim duma. Byli tak liczni. I tak jednomyślni. Wszystkie twarze miały ten sam
zdecydowany wyraz. I chociaż dzieci dreptały, a młodzi mężczyźni maszerowali, chociaż panie
stukały eleganckimi obcasikami po bruku, chociaż stary Niccolo drobił nogami, a Antonio, który
nie mógł się doczekać konfrontacji z Petrocchimi, stawiał wydłużone, posuwiste kroki, wspólny
cel nadawał całej rodzinie wspólny rytm, Pa-olo niemal uwierzył, że kroczyli noga w nogę.
Gromada przewaliła się po Via Santł Angelo i skręciła za róg na Corso, w stronę przeciwną
do katedry. Ludzie robiący zakupy pospiesznie ustępowali im z drogi. Ale stary Niccolo był zbyt
rozgniewany, żeby skorzystać z chodnika jak zwykły przechodzień. Poprowadził rodzinę
ś
rodkiem jezdni. Maszerowali niczym mściwa armia, zmuszając samochody i powozy, żeby
wjeżdżały na krawężniki, a stary Niccolo kroczył dumnie na czele. Trudno było uwierzyć, że
otyły starzec z twarzą dziecka może wyglądać tak wojowniczo.
Corso zakręca lekko za pałacem arcybiskupa. Dalej znowu biegnie prosto pomiędzy sklepami
i mija z jednej strony kolumny Galerii Sztuki, a z drugiej pozłacane drzwi Arsenału. Rodzina
pokonała zakręt i zobaczyła, że z naprzeciwka nadchodzi drugi podobny tłum, również zajmując
ś
rodek drogi. Petrocchi też wyruszyli na bój.
- Niezwykłe! -mruknął wuj Umberto.
- Doskonale! - parsknął stary Niccolo.
Dwie rodziny zbliżały się do siebie. Panowała całkowita cisza, mącona tylko odgłosem
kroków. Wszyscy zwykli obywatele pospiesznie schodzili z ulicy, jak tylko zobaczyli całą Casa
Montana nacierającą na całą Casa Petrocchi. Ludzie pukali do drzwi obcych domów i
wpuszczano ich bez pytania. Kierownik Grossiego, największego sklepu w Capronie, rozwarł
szeroko szklane drzwi i wysłał ekspedientów, żeby sprowadzili wszystkich przechodniów w
okolicy* Potem zamknął drzwi i opuścił przed nimi żelazną kratę. Blade twarze wyglądały
spomiędzy krat na nadciągających zaklinaczy. Oddział rezerwistów, świeżo powołanych i
maszerujących niezdarnie w wygniecionych nowych mundurach, ku swemu przerażeniu dostał
się pomiędzy dwie przeciwne strony. Wszyscy po-gnieceni rezerwiści jak jeden mąż złamali szyk
i uciekli, szukając schronienia w Arsenale. Wielkie pozłacane drzwi zatrzasnęły się za nimi w tej
samej chwili, kiedy stary Niccolo zatrzymał się twarzą w twarz z Guidem Petrocchim.
- No więc? - rzucił stary Niccolo, ciskając błyskawice z oczu.
- No więc? - odwzajemnił się Guido, wysuwając do przodu rudą brodę.
- Czy to Florencja czy Piza zapłaciła wam za porwanie mojego wnuka Tonina?
Guido Petrocchi zaśmiał się szczekliwie, z pogardą.
- Zapytaj raczej - powiedział - czy to Piza czy Siena zapłaciła wam za porwanie mojej córki
Angeliki?
- Wydaje ci się - warknął stary Niccolo - że zamydlisz nam oczy takim gadaniem, ty
porywaczu dzieci?
- Oskarżasz mnie o kłamstwo? - syknął Guido.
- Tak! - zagrzmiała Casa Montana. - Kłamca!
- I nawzajem! - zaryczała rudowłosa Casa Petrocchi, tłocząc się za szczupłym, nasrożonym
Guidem. - Parszywi kłamcy!
Walka rozpoczęła się, zanim jeszcze przebrzmiały okrzyki. Nie wiadomo, kto zaczął. Wrzaski
po obu stronach mieszały się ze śpiewem i mamrotaniem. Karty trzepotały w licznych dłoniach.
Nagle w powietrzu znalazło się mnóstwo latających jajek. Paolo oberwali jednym, bardzo
tłustym sadzonym jajkiem, prosto w usta, co tak go rozwścieczyło, że również zaczął
wykrzykiwać na całe gardło jajeczne zaklęcia. Jajka spadały z nieba, sadzone jajka, jajecznica,
jajka w koszulkach, na miękko i na twardo, świeże jajka i zepsute tak okropnie, że wybuchały jak
bomby, kiedy trafiły w cel. Wszyscy ślizgali się na jajecznym bruku. Jajka spływały
przeciwnikom po włosach i zalewały ubrania.
Potem ktoś zmienił czar na zgniłe pomidory. Natychmiast nad Corso zaczęły fruwać rozmaite
nieprzyjemne rzeczy: zimne spaghetti i krowie placki - chociaż pomysł pochodził pewnie od
Rinalda, bardzo szybko podchwyciły go obie strony - główki kapusty, zdechłe szczury i kurze
wątróbki; fontanny oliwy i lodowatej wody.
Nic dziwnego, że zwykli ludzie trzymali się z daleka. Jajka i pomidory spływały po kracie
przed drzwiami Grossiego i rozbryzgiwały się na białych kolumnach Galerii Sztuki. Główki
zgniłej kapusty z hukiem uderzały w mosiężne drzwi Arsenału.
W tej pierwszej, chaotycznej fazie bitwy każdy oddzielnie dawał upust złości. Ale kiedy już
wszyscy lepili się od brudu, ich gniew przybrał bardziej określoną postać. Obie strony
zaintonowały bardziej składną pieśń. Śpiew spoteżnial i przerodził się w dwa silne rytmiczne
chóry.
W rezultacie przedmioty fruwające nad Corso wzniosły się w górę i zmieniły $ię w deszcz
znacznie groźniejszych pocisków, Paolo podniósł wzrok i ujrzał chmurę przejrzystych, lśniących,
lodowatych odłamków spadających na niego z nieba. Początkowo myślał, że to śnieg, dopóki
jeden kawałek nie skaleczył go w ramię.
- Złośliwe bestie I - wrzasnęła Lucia obok niego. - To potłuczone szkło]
Zanim spadła główna masa odłamków, przenikliwy tenor starego Niccola wzniósł się ponad
krzykami i śpiewami:
- Testudo!
Wsparł go głęboki bas Antonia i baryton wuja Lorenza:
- Testudo!
Stopy zatupały. Paolo znał to zaklęcie. Pochyli! się, tupiąc ryt-^ i podtrzymywał czar razem z
innymi. Caia rodzina tupała.
- Testudo, testudo, testudo!
Nad ich pochylonymi głowami odłamki szkła odbijały się nieszkodliwie od niewidzialnej
bariery.
- Testudo!
Spomiędzy pochylonych pleców rodziny wzbił się słodki głos Ełizabeth w kolejnym zaklęciu.
Dołączyła do niej ciotka Anna, ciotka Maria i Corinna. Melodia sopranów unosiła się nad
rytmicznie tupiącym chórem.
Paolo wiedział bez wyjas'nień, że musi podtrzymywać czar tarczy, dopóki Ełizabeth rzuca
swoje zaklęcie. To samo robili wszyscy inni. Jakie to niezwykle, zdumiewające, podniecające,
pomyślał. Każdy Montana chwytał w lot najdrobniejszą wskazówkę i działał jak na rozkaz.
Paolo zaryzykował zerknięcie w górę i zobaczył, że sopranowy czar działa. Każdy odłamek
szkła, który uderzył w niewidzialną tarczę stworzoną z pomocą Paola, zmieniał się w
rozdrażnionego szerszenia i brzęcząc, zawracał do Petrocchich. Lecz Petrocchi po prostu zmienili
je z powrotem w szklane odłamki i odrzucili. Jednocześnie Paolo poznał po rytmie ich śpiewu, że
niektórzy pracują nad zniszczeniem zaklęcia tarczy, Paolo śpiewał i tupał jeszcze bardziej
zawzięcie.
Tymczasem Rinaldo ze swoim ojcem śpiewali łagodnie, melodyjnie, pracując na czymś
jeszcze innym. Większość pań przyłączyła się do pieśni szerszeni, żeby Petrocchi się nie
zorientowali, f przez cały czas reszta rodziny tupała, tupała, podtrzymując zaklęcie tarczy. To
brzmiało jak najwspanialszy chór w największej operze, tylko miało inny cel. Cel ujawnił się w
kakofonii głosów. Petrocchi zachwiali się i wyrzucili w górę ramiona. Kocie łby bruku pod ich
stopami zadrżały i solidne Corso zaczęło się zapadać, W odpowiedzi Petrocchi natychmiast
zaśpiewali inny potężny akord, z niezliczonymi dysonansami. Montanowie nagle znaleźli się
wewnątrz ściany ognia.
Nastąpiło totalne zamieszanie. Paolo z osmalonymi włosami zatoczył się na kamieniach,
które dygotały i ustępowały pod stopami.
- Voltava! - wymówił gorączkowo. - Voltava!
Za jego plecami syczały płomienie. Kłęby pary przesłoniły nawet wysoką Galerię Sztuki,
kiedy rzeka odpowiedziała na wezwanie i zalała Corso. Woda sięgała Paolowi do kolan, potem
do pasa i ciągle wzbierała. Za dużo wody. Widocznie ktoś sfałszował i Paolo podejrzewał, że ten
ktoś to on. Zobaczył kuzynkę Lenę prawie po szyję w wodzie i złapał ją. Holując Lenę, pobrnąl
w poprzek nurtu, po zapadającym się bruku, w stronę schodów przed Arsenałem.
Ktoś wykazał dość rozsądku, żeby zastosować zaklęcie kasujące. Wszystko nagle się
oczyściło, znikły para, woda i dym, Paolo stał na stopniach Galerii Sztuki, wcale nie przed
Arsenałem. Za jego plecami Corso zmieniło się w rumowisko obluzowanych brukowców,
umazanych błotem, oblepionych krowimi plackami, sadzonymi jajkami i pomidorami. Nawet
gdyby Caprone najechały armie Florencji, Pizy i Sieny, nie narobiłyby więcej bałaganu.
Paolo poczuł, że ma dosyć. Lena płakała. Była za mała. Powinna zostać z Rosą. Widział, jak
jej matka podnosi Lucie z błota, a Ri-naldo pomaga wstać ciotce Ginie.
- Wracajmy do domu, Paolo - zakwiliła Lena.
Ale walka jeszcze się nie skończyła. Montanowie i Petrocchi zbierali się w małe, zabłocone
grupki i obrzucali się obelgami.
- Ja ci pokażę tłuczone szkło!
- To ty zacząłeś!
- Petrocchi, ty kłamliwa świnio! Porywaczu!
- Sam jesteś' s'winia! Partacz zaklęć! Zdrajca!
Ciotka Giną i Rinaldo, ślizgając się, podeszli do czegoś, co wyglądało jak pagórek błota na
ś
rodku ulicy. Z trudem dźwignęli masywne cielsko ciotki Franceski, upaćkanej błotem i
wścieklej jak jeszcze nigdy przedtem.
- Wy brudni Petrocchi! Żądam pojedynku! - wrzasnęła.
Jej głos zazgrzytał jak zębate ostrze piły i wypełnił Corso.
ROZDZIA
Ł 7
Wyzwanie ciotki Giny podburzyło do wałki obie strony. Damski głos wśród Petrocchich
krzyknął: „Zgoda!" i obie zabłocone grupy ponownie pospieszyły na środek Corso.
Paolo dołączył do rodziny i usłyszał, jak stary Niccolo mówi:
- Nie bądź głupia, Francesco!
Wyglądał bardziej na błotnego goblina niż na głowę rodziny. Ze zmęczenia ledwie mógł
mówić.
- Oni nas obrazili i napadli! - oświadczyła ciotka Francesca. -Zasługują, żeby ich pohańbić i
wybębnić z Caprony! I ja to zrobię! Poradzę sobie jedną ręką z każdym Petrocchim!
Wyglądała na to, nawet taka gruba i zabłocona, z szeroką czarną suknią w strzępach i
rozczochranymi siwymi włosami spadającymi na jedno ramię.
Reszta Montanów wiedziała jednak, że ciotka Francesca jest starą kobietą. Rozległ się chór
protestów. Wuj Lorenzo i Rinaldo jednocześnie zaofiarowali się ją zastąpić w pojedynku z
zawodnikiem Petrocchich.
- Nie - sprzeciwił się stary Niccolo. - Rinaldo, byłeś raimy... Przerwały mu szydercze okrzyki
Petrocchich:
- Tchórze! Chcemy pojedynku!
Ubłocona twarz starego Niccola wykrzywiła się gniewnie.
- Doskonale, będą mieli swój pojedynek - oznajmił, - Anto-niot wyznaczam ciebie. Wystąp.
Paolo poczuł przyptyw dumy. Wiec jednak jego ojciec był, jak Paolo zawsze myślał,
najlepszym zaklinaczem w Casa Montana. Ale duma zmieszała się z obawą, kiedy zobaczył
wyraz niechęci na zmartwionej twarzy ojca i gest, jakim matka chwyciła go za ramię.
- Ruszaj! - rozkazał ostro stary Niccolo.
Antonio powoli wyszedł na puste miejsce pomiędzy dwiema rodzinami, potykając się trochę
na obluzowanych kamieniach bruku.
- Jestem gotów! - zawołał do Petrocchich. - Kogo wystawiacie?
Najwyraźniej wśród Petrocchich wystąpiła jakaś różnica zdań. Przestraszony głos zawołał:
- To Antonio!
Potem wybuchła ożywiona paplanina. Z niepewnych spojrzeń i obracających się głów Paolo
wywnioskował, że szukają jakiegoś Petrocchiego, który zaginął w niewyjaśniony sposób. Ale
gwar ucichł i z tłumu wystąpił sam Guido Petrocchi, Paolo widział kilku Petrocchich równie
zaniepokojonych jak Elizabeth.
- Ja też jestem gotów - oznajmił Guido Petrocchi, gniewnie szczerząc zęby.
Twarz miał oblepioną błotem i wyglądał jak dzikus. W dodatku był duży i krzepki. Antonio
przy nim wydawał się mały i kruchy.
- I żądam walki bez ograniczeń! - prychnął Guido z jeszcze większym gniewem niż stary
Niccolo.
- Dobrze - powiedział Antonio. Głos mu nawet nie zadrżał. -Zdajesz sobie sprawę, że to
oznacza walkę do końca?
- Mnie to całkowicie odpowiada - odpart Guido. Przypominał olbrzyma z bajki. Paolo nagle
poczuł strach.
Właśnie w tej chwili pojawiła się książęca policja. Nadjechali cicho i ukradkiem na rowerach
po chodnikach. Nikt ich nie zauważył, dopóki szef policji i jego zastępca nie stanęli obok dwóch
zawodników.
- Guido Petrocchi i Antonio Montana - powiedział zastępca -aresztuję was za...
Obaj zawodnicy podskoczyli, odwrócili się i zobaczyli z obu stron niebieskie mundury z
galonami,
- Och, odejdźcie stąd! - zawołał stary Niccolo, podchodząc pospiesznie. - Czemu musicie
przeszkadzać?
- Tak, odejdźcie - powtórzył Guido. - Jesteśmy zajęci. Zastępca cofnął się na widok miny
Guida, ale szef policji był
dzielnym mężczyzną z imponującym wąsem i musiał podtrzymywać swoją reputację
dzielnego śmiałka. Skłonił się przed starym Niccolem.
- Ci dwaj są aresztowani - oznajmił. - Pozostałym nakazuję, by pogodzili się i pamiętali, że
nadchodzi wojna,
- My już prowadzimy wojnę- oświadczył stary Niccolo. -Odejdź.
- Żałuję - powiedział szef policji - ale to niemożliwe.
- W takim razie nie mów, że cię nie ostrzegałem - powiedział Guido.
Dorośli z obu rodzin odśpiewali krótką melodię. Paolo żałował, że nie zna tego zaklęcia.
Wydawało się użyteczne. Jak tylko pieśń dobiegła końca, Rinaldo i jakiś krzepki miody Petrocchi
podeszli do dwóch policjantów i odciągnęli ich na bok. Policjanci byli sztywni jak manekiny
krawieckie w zakratowanym oknie wystawowym sklepu Grossiego. Rinaldo i drugi młodzieniec
położyli ich na stopniach Galerii Sztuki i wrócili każdy do swojej rodziny, nie patrząc jeden na
drugiego. Co do reszty książęcej policji, znikła w niewytłumaczony sposób razem z rowerami.
- Gotowy? - zapytał Guido.
- Gotowy - potwierdził Amonio. I pojedynek się rozpoczął.
Później Paolo uświadomił sobie, że walka nie mogła trwać dłużej niż trzy minuty, chociaż
wtedy wydawała się ciągnąć bez końca, ponieważ w tym krótkim czasie siła, szybkość i
umiejętności obu zawodników zostały wystawione na najtrudniejszą próbę. Pierwsza i chyba
najdłuższa część pojedynku polegała na tym, że przeciwnicy sprawdzali nawzajem swoje
otwarcia, toteż działo się stosunkowo niewiele. Obaj stali lekko pochyleni do przodu, mamrotali,
nucili, od czasu do czasu szybko poruszali ręką.
Paolo wpatrywał się w napiętą twarz ojca i zastanawiał się, co się dzieje. Potem w jednej
chwili Guido przemienił się w biało-czerwoną kraciastą płachtę w kształcie człowieka. Ktoś
westchnął. Lecz niemal jednocześnie Antonio zmienił się w tekturowego człowieka pokrytego
zielonymi trójkątami. Potem obaj błyskawicznie powrócili do swoich zwykłych postaci.
Szybkość przemian zdumiała Paola. Z obu stron rzucono nie tylko zaklęcie, ale również
przeciwzaklęcie i zaklęcie przeciw temu zaklęciu, i wszystko to w czasie ledwie wystarczającym,
ż
eby westchnąć. Obaj przeciwnicy dyszeli i mierzyli się czujnym wzrokiem. Najwyraźniej siły
były wyrównane.
Ponownie przez chwilę jakby nic się nie działo, tylko obaj zawodnicy leciutko migotali.
Potem Antonio uderzył nagle, mocno; stało się jasne, że przez cały czas przygotowywał silne
zaklęcie pod osłoną trywialnych sztuczek, które miały tylko zająć Guida. Guido krzyknął i
rozsypał się w pył, który zawirował spiralnie nad ziemią. Lecz rozsypując się, zdążył rzucić
własne silne zaklęcie na Antonia. Antonio rozpadł się na tysiąc kawałeczków jak rozrzucona
obrazkowa układanka.
Przez nieskończony czas spirala pyłu i stos odłamków wisiały w powietrzu. Obaj przeciwnicy
walczyli, żeby pozostać w całości i nie runąć na powyrywane brukowce Corso. Co więcej, nadal
usiłowali rzucać czary. Wreszcie, kiedy Antonio w jednym kawałku zatoczył się do przodu,
trzymając w prawej dłoni jakiś czerwony owoc, ledwie miał czas zrobić unik. Guido byt
lampartem w skoku.
Elizabeth wrzasnęła.
Antonio rzucił się w bokt zaczerpnął tchu i zaśpiewał:
- OHphansl
Zwykle jedwabisty glos zabrzmiał szorstko i chrapliwie, ale trafił we właściwe nuty.
Gigantyczny słoń, z kłami dłuższymi niż cały Paolo, przesłonił niskie słońce i wstrząsnął całym
Corso, kiedy z rozłożonymi uszami nacierał, żeby stratować atakującego lamparta. Trudno było
uwierzyć, że ta ogromna bestia to w rzeczywistości chudy, wiecznie zmartwiony Antonio
Montana.
Przez jedno mgnienie lampart stal się Guidem Petrocchim, bardzo bladym na twarzy i
płomiennie rudym na brodzie, bełkoczącym gorączkowo;
- Kitka-nitka-witka-mus!
On też widocznie utrafił we właściwą nutę, ponieważ zniknął.
Montanowie zaczęli wiwatować na widok tchórzostwa Guida, kiedy słoń nagle wpadł w
panikę. Paoto dojrzał na mgnienie maleńką myszkę wskakującą agresywnie na wielką przednią
słoniową nogę, zanim Antonio rzucił się do ucieczki. Przeraźliwe trąbienie rozdzierało uszy
Paota, Słoń kompletnie oszalał: rzucał się na oślep tu i tam wśród przerażonych Montanów. Obok
Paola przebiegła Lucia, niosąc Lenę przyciśniętą plecami do piersi. Paolo chwycił za ramię
małego Bernarda i pobiegł razem z nim, krzywiąc się na okropny, bezradny, kwiczący ryk ojca.
Słonie boją się myszy, strasznie się boją, A niewielu ludzi potrafi zmieniać postać i nie
przejąć natury istoty, w którą się zmieniają. Wydawało się, że Guido Petrocchi nie tylko
zwyciężył, ale na dokładkę spowodował zadeptanie na śmierć większos'ci Montanów,
Lecz kiedy Paolo ponownie się obejrzał, Elizabeth stała na drodze słonia i patrzyła mu prosto
w małe dzikie ślepka.
- Antonio! - krzyknęła. - Antonio, opanuj się! Wydawała się taka maleńka, a słoń pędził tak
szybko, że Paolo
zamknął oczy.
Otworzył je w samą porę, żeby zobaczyć, jak stoń sadza sobie jego matkę na grzbiecie. Łzy
ulgi zaćmiły Paolowi wzrok i prawie nie widział kolejnego ataku Guida. Usłyszał tylko
zgrzytliwe klekotanie, poczuł okropny smród i dostrzegł jakby ruchomą wieżę. Słoń obróci! się, a
Elizabeth przywarła do jego grzbietu. Teraz stanął naprzeciwko potężnej żelaznej machiny,
większej nawet od niego, która wydawała mechaniczny warkot i wypełniała Corso paskudnym
sinym dymem. Ta rzecz powoli jechała w kierunku Antonia na masywnych gąsienicach. Lufa
brom na przodzie przesunęła się i wycelowała między oczy słonia.
W mgnieniu oka Antonio stał się inną maszyną. Tak się spieszył i tak niewiele wiedział o
maszynach, że stworzył nader dziwaczną konstrukcję. Miała bładobłękitny kolor i poruszała się
na ogromnych gumowych kołach. Zresztą cała chyba była zrobiona z gumy, ponieważ pocisk z
maszyny Guida odbił się od niej i trafił w schody Arsenału. Większość obecnych rzuciła się
plackiem na ziemię,
- Mama jest tam w środku \ - wrzasnęła Lucia do Paola, przekrzykując hałas.
Paolo zorientował się, że to prawda. Antonio nie zdążył zsadzić Elizabeth. A teraz brawurowo
odpychał Guida, bum-odskok, bum--odskok. Elizabeth na pewno przeżywała męczarnie. Na
szczęście to trwało tylko sekundę. Elizabeth i Antonio nagie pojawili się we własnych postaciach
niemal pod wielkim gąsienicami maszyny Guida, Elizabeth pomknęła jak wiatr - Paolo nie
wiedział, że matka potrafi tak szybko biegać - w stronę Arsenału. Może przez podłość
Petrocchich, może tylko w zamieszaniu wielki czołg-Guido obrócił lufę działa prosto na
Elizabeth.
Antonio nazwał Guida bardzo brzydko i rzucił pomidorem, który wciąż trzymał w ręku.
Czerwony pocisk trafił, rozbryznął sie i spłynął po żelaznym pancerzu. Paolo właśnie się
zastanawiał, na co to się zdało, kiedy czołg nagJe znikł. Nie było też Guida. Zamiast niego
pojawił się gigantyczny pomidor wielkości dyni. Po prostu leżai na drodze i nic nie robił.
To był zwycięski ruch. Paolo odgadł to z wyrazu twarzy An-tonia, który podszedł do
pomidora. Ze znużeniem i niesmakiem pochylił sięt żeby podnieść warzywo. Wśród Petrocchich
rozległy się słabe jęki, a wśród Montanów niepewne i jeszcze słabsze wiwaty.
Potem ktoś rzucił kolejne zaklęcie.
Tym razem wywołał gęstą, wilgotną mgłę. Na początku walki z pewnością nie zrobiłaby
wielkiego wrażenia, ale po tych wszystkich przejściach Paolo poczuł, że to już ostatnia kropla.
Przed sobą widział tylko gęstą biel. Po kilku oddechach zaczai kaszleć.
Wszędzie dookoła słyszał kasłanie, z bliska i z daleka, i tylko to jedno świadczyło o
obecności innych ludzi. Nadaremnie wypatrywał innych kaszlących. Odwrócił głowę i odkrył, że
nie widzi Lucii. Nie mógł też znaleźć Bernarda, a przecież jeszcze przed chwilą trzymał go za
ramię. Jak tylko to sobie uświadomił, odkrył, że stracił również poczucie kierunku. Znalazł się
sam jeden w zimnej białej pustce, kaszlący i roztrzęsiony.
Nie stracę głowy, powiedział sobie surowo. Ojciec zapanował nad sobą, więc ja też potrafię.
Znajdę jakąś' kryjówkę, dopóki ten wstrętny czar nie minie. Potem wrócę do domu. Wszystko mi
jedno, czy Tonino zaginął... Nagle uderzyła go pewna myśl, jak zdumiewające odkrycie: W ten
sposób i tak nigdy nie znajdziemy To-nina.
I wiedział, że ma rację.
Wyciągnąwszy ręce przed siebie, z oczami szeroko otwartymi w nadziei, że coś zobaczy -
daremnej, bo oczy mu łzawiły od mgły i z nosa też ciekło - Paolo kaszlał, kichał i szurał nogami,
posuwając się do przodu, aż palce jego stóp oparły się o kamień. Spojrzał w dół, ale nic nie
zobaczył, Spróbował podnieść jedną stopę, szorując palcami po kamieniu. Po chwili przeszkoda
się skończyła i stopa poleciała do przodu. Więc to jakiś stopień. Pewnie krawężnik. Paolo dotarł
do skraju jezdni, kiedy ucieka! przed słoniem. Postawił obie stopy na krawężniku, przeszurał
kilkanaście centymetrów do przodu - i przewróci! się na coś, co przypominało zwłoki.
Doznał takiego wstrząsu, że początkowo nie ośmielił się poruszyć. Wkrótce jednak poczuł, że
ciało pod nim drży tak samo jak on i próbuje jednocześnie kasłać i mamrotać.
- Święta Mario.., - usłyszał zachrypły, bełkotliwy głos. Bardzo zdumiony Paolo ostrożnie
wyciągnął rękę i pomacał
ciało. Palce natrafiły na zimne metalowe guziki, mundurowy galon i trochę wyżej ciepłą
twarz - która zaskrzeczała, kiedy zimna dłoń Paola dotarła do ust - a pod nosem bujny krzaczasty
wąs.
Aniele Caprony I - pomyślał Paolo. To szef policji!
Podniósł się na kolana. Widocznie znajdował się na schodach Galerii Sztuki. Nie miał kogo
zapytać, ale wydawało mu się, że nieładnie zostawić człowieka leżącego bezradnie we mgle. I tak
miał marne szansę, nawet jeśli mógł się ruszać. Więc z nadzieją, że postępuje właściwie, Paolo
zaśpiewał bardzo cichutko najbardziej ogólne zaklęcie kasujące, jakie zdołał sobie przypomnieć.
Nie podziałało na mgłę - to była bardzo silna magia - ale szef policji przetoczył się na bok i
jęknął. Buty zaszurały, kiedy sprawdzał władzę w nogach.
- Mamma mia! - usłyszał Paolo.
Głos brzmiał tak, jakby szef policji pragnął zostać sam. Paolo zostawił go i popełznął w górę
po stopniach galerii. Nie miał pojęcia, że dotarł na szczyt, dopóki nie uderzył łokciem o kolumnę
i jednocześnie walnął głową w brzuch Lucii, Oboje rzucili kilka wyjątkowo niemiłych stów,
- Jak skończysz przeklinać - powiedziała wreszcie Lucia - możesz wejść ze mną między te
kolumny i rozgrzać mnie. - Zakaszlała i zadrżała. - Czy to nie okropne? Kto to zrobił?
Ponownie zakaszlała. Od mgły dostała chrypki,
- To nie my - odparł Paolo. - Wiedzielibyśmy. Au, mój łokieć! Wyciągnął ręce, żeby znaleźć
Lucie, i wcisnął się obok niej.
Poczuł się lepiej.
- Świnie - powiedziała Lucia. - Moim zdaniem to podła sztuczka. Zabawne... przez całe życie
wysłuchujesz, jakie z nich świnie, i mydlisz, że nie mogą być aż tacy źli. Potem ich spotykasz i
okazują sie jeszcze gorsL Czy to ty przed chwilą śpiewałeś?
- Przewróciłem się na schodach na szefa policji - wyjaśnił Paolo. Lucia parsknęła śmiechem.
- Ja się przewróciłam na tego drugiego. Też zaśpiewałam zaklęcie kasujące. Leżał na
krawędziach stopni i pewnie narobiły mu siniaków, kiedy na niego upadlam.
- Nawet kiedy możesz się ruszać, jest dostatecznie źle - zgodził się Paolo. - Jakbyś oślepła.
- Okropne - przyznała Lucia. - Ten ślepy żebrak na Yia Sant' Angelo... jutro dam mu trochę
pieniędzy.
- Ten z bielmem na oczach? - upewnił się Paolo. - Tak, ja też. I nigdy więcej nie chcę
widzieć żadnego zaklęcia.
- Prawdę mówiąc - mruknęła Lucia - żałowałam, że nie odważyłam się spalić biblioteki i
skryptorium. To mnie olśniło jak błyskawica... tuż zanim upadlam na tego policjanta... źe żadne
czary nie podziałają na tych bestialskich porywaczy,
- Dokładnie tak samo pomyślałem! - wykrzyknął Paolo. -Wiem, że jedyny sposób, żeby
znaleźć Tonina...
- Czekaj - przerwała mu Lucia. - Mgła chyba rzednie. Miała rację. Kiedy Paolo wychylił się
do przodu, widział na
dole dwa ciemne wzgórki, gdzie szef policji i jego zastępca siedzieli na schodach i
obejmowali głowy rękami. Za nimi widział całkiem duży kawałek Corso - kocie łby bruku,
ciemne i mokre, ale ku jego zdumieniu ani nie zabłocone, ani nie powyrywane.
- Ktoś wszystko naprawił! - zawołała Lucia.
Mgła wciąż sie rozwiewała. Widzieli już błyszczące drzwi Arsenału i całą mglistą szerokość
Corso, gdzie każdy kamień bruku wrócił na swoje miejsce. Na środku ulicy Antonio i Guido stali
naprzeciwko siebie,
- Och, chyba nie zaczną od nowa? - zajęcza! Paolo.
Ale niemal jednocześnie Antonio i Guido obrócili się na pięcie i odeszli w przeciwne strony.
- Dzięki Bogu! - odetchnęła Lucia, Spojrzała na Paola z uśmiechem ulgi.
Tylko że to nie była Lucia. Paolo zobaczy! białą trójkątną twarz i oczy ciemniejsze, większe i
bystrzejsze niż Lucii. Twarz otaczały splątane ciemnorude loki. Uśmiech zgasł, zastąpiony przez
zgrozę. Paolo poczuł, że jego własna twarz przybiera ten sam wyraz. Przytulał się do jednej z
Petrocchich! I nawet wiedział, do której. To była starsza z dwóch dziewczynek, które były w
pałacu. Renata, tak miała na imię. I też go rozpoznała.
- IV jesteś tym niebieskookim chłopcem Montanów! - wykrzyknęła z odrazą w głosie.
Oboje wstali, Renata cofnęła się pomiędzy kolumny, jakby chciała się ukryć wewnątrz
kamienia, a Paolo cofnął się na schody.
- Myślałem, że jesteś moją siostrą Lucią - powiedział
- Myślałem, że jesteś moim kuzynem Klaudiem - odparła Renata.
Oboje mówili takim tonem, jakby to była wina tego drugiego.
- To nie moja wina! - zawoła) Paolo, - Oskarżaj osobę, która wywołała mgłę, nie mnie. To
wrogi czarodziej.
- Wiem. Chrestomanci nam powiedział - przyznała Renata. Paolo poczuł, że nienawidzi
Chrestomanciego. Po co mówił
Petrocchim to samo co Montanom? Ale jeszcze bardziej nienawidził wrogiego czarodzieja.
Przez niego zosta! tak straszliwie upokorzony. Mamrocząc ze wstydu, odwrócił się, żeby uciec.
- Nie, czekaj. Stój! - krzyknęła Renata.
Zabrzmiało to tak rozkazująco, że Paolo odruchowo się zatrzymał i Renata zdążyła złapać go
za ramię. Zamiast sie wyrwać, stanął spokojnie i usiłował zachować godność, jaka przystoi
Montanie.
Popatrzył na swoje ramię i ściskającą je dłoń Renaty, jakby jedno i drugie zmieniło się w
oślizłą ropuchę. Ale Renata nadal go trzymała.
- Myśl sobie, co chcesz - powiedziała. - Wszystko mi jedno. Nie puszczę cię, dopóki mi nie
powiesz, co wasza rodzina zrobiła z Angelicą.
- Nic - odparł pogardliwie Paolo. -Nie dotknęlibyśmy żadnego z was nawet dwumetrowym
kijem. A wy co zrobiliście z Toninem?
Dziwny wyraz namysłu zmarszczył białe czoło Renaty.
- Czy to twój brat? Naprawdę zaginął?
- Przysłano mu książkę z czarem przywołania - wyjaśnił Paolo.
- Książkę - powtórzyła powoli Renata. - Angelicą też dostała książkę. Połapaliśmy się
dopiero, kiedy książka się skurczyła i znikła.
Puściła ramię Paola. Popatrzyli na siebie poprzez resztki mgły.
- To na pewno sprawka tego złego czarodzieja - stwierdził Paolo.
- Próbuje oderwać nasze myśli od wojny - odgadła Renata. -Powiedz swojej rodzinie,
dobrze?
- Jeśli ty powiesz swojej - odparł Paolo.
- Pewnie, że powiem. Za kogo mnie uważasz? Pomimo wszystko Paolo nie mógł opanować
ś
miechu.
- Myślę, że jesteś Petrocchi! - powiedział.
Ale kiedy Renata też zaczęła się śmiać, Paolo doszedł do wniosku, że tego już za wiele.
Odwrócił się, żeby odejść, i znalazł się twarzą w twarz z szefem policji. Szef policji najwyraźniej
odzyskał swoją godność.
- No, dzieci, przechodźcie-rozkazał.
Renata umknęła bez dalszych ceregieli, czerwona ze wstydu, że przyłapano ją na rozmowie z
Montaną, Paolo trochę się ociągał. Przyszło mu do głowy, że powinien zgłosić zaginiecie Tonina.
- Powiedziałem, rozejść się! - warknął szef policji i groźnie obciągnął mundur.
Paolo nie wytrzymał nerwowo. Zresztą zwykły policjant niewiele mógł pomóc przeciwko
czarodziejowi. Chłopiec rzucił się do ucieczki.
Biegi przez całą drogę do Casa Montana. Mgła i wilgoć nie sięgały poza Corso. Jak tylko
skręcił w boczną uliczkę, znalazł się wśród ponurych cieni zimowego wieczoru. Czerwone słońce
wisiało nisko nad dachami. To było jak powrót do innego świata -świata, gdzie panował ład i
porządek, gdzie żaden ojciec nie zamieniał się we wściekłego słonia, gdzie przede wszystkim
ż
adna siostra nie okazywała sie jedną z Petrocchich.
Twarz Paola płonęła ze wstydu. Żeby coś takiego go spotkało!
Zobaczył przed sobą Casa Montana, ze znajomym Aniołem nad bramą. Przemknął pod nim i
wpadł prosto na ojca. Antonio stał pod lukiem bramy, zdyszany, jakby on też biegł przez całą
drogę do domu.
- Kto?! Och, Paolo - wysapał. - Zostań na miejscu.
- Czemu? - zapytał Paolo.
Chciał wejść do domu, do bezpiecznego schronienia, i może zjeść dużą pajdę chleba z
miodem Zdziwiło go, że ojciec nie czuje tak samo. Antonio wyglądał na wyczerpanego, ubranie
wisiało na nim w strzępach, brudne i zabłocone. Ramię, którym zatrzymał Paola w bramie, było
do połowy obnażone i pokryte zadrapaniami, syna chciał już zaprotestować, kiedy zobaczył, że
coś rzeczywiście jest nie w porządku. Większość kotów również zebrała się przy bramie,
skulona, z przypłaszczonymi uszami. Benvenuto patrolował wejście na dziedziniec niczym
smukła brązowa fretka. Paolo słyszał jego groźne pomruki.
Podrapana ręka Antonia chwyciła Paola za ramię i pociągnęła do przodu, żeby mógł zajrzeć
na dziedziniec.
- Patrz.
Paolo zamrugał na widok wielkich liter, które jakby zawisły w powietrzu na środku
dziedzińca. W gasnącym świetle dnia płonęły brzydką, chorobliwą żółcią.
PRZERWIJCIE WSZYSTKIE CZAR)!
ALBO WASZE DZIECKO UCIERPI
CASA PETROCCH!
Nazwisko wypisano jeszcze większymi i jaśniejszymi literami, żeby nie było żadnych
wątpliwości, kto wysiał wiadomość. Po rozmowie z Renatą Paolo wiedział, że to nieprawda.
- To nie Petrocchi - powiedział, - To ten czarodziej, o którym mówił Chrestomanci.
- Tak, na pewno - mruknął Antonio,
Paolo spojrzał na niego i zobaczył, że ojciec mu nie uwierzył -pewnie nawet nie słuchał.
- Ale to prawda! - nalegał, - On chce, żebyśmy przestali robić zaklęcia wojenne.
Antonio westchnął i zebrał się w sobie, żeby udzielić synowi wyjaśnień,
- Paolo - powiedział - nikt oprócz Chrestomanciego nie wierzy w tego czarodzieja. W magii,
jak wszędzie indziej, najprostsze wytłumaczenie zawsze jest najlepsze. Innymi słowami - po co
wymyślać nieznanego czarodzieja, kiedy masz znanego wroga, który cię nienawidzi? Dlaczego to
nie mogą być Petrocchi?
Paolo chciał zaprzeczyć, ale ciągle za bardzo się wstydził z powodu Renaty, żeby wyjawić, że
Angelica Petrocchi też zaginęła. Próbował wymyślić cokolwiek, żeby przekonać ojca, kiedy na
galerii pojawił się prostokąt światła padającego z otwartych drzwi.
- Rosa! - krzyknął Antonio. Głos mu się załamał z trwogi.
Rosa pojawiła się w drzwiach. Trzymała na ręku dziecko kuzynki Klaudii. Otaczało ją światło
tak jasne i pomarańczowe w porównaniu z chorobliwym blaskiem liter na dziedzińcu, że Paolo
poczuł przypływ ulgi.
Za Rosą pojawił się Marco, niosąc drugiego malucha.
- Całe szczęście! - odetchnął Antonio i zawołał: - Nic ci nie jest, Rosa? Skąd się tu wzięły te
słowa?
- Nie wiemy! - odkrzyknęła Rosa. - Po prostu się pojawiły. Próbowaliśmy ich się pozbyć, ale
nie mogliśmy.
Marco przechylił się przez poręcz i zawołał:
- To nieprawda, Antonio. Petrocchi nie zrobiliby czegoś takiego-
Antonio odparł:
- Nie powtarzaj tego w kółko, Marco.
Paolo zrozumiał, że nikt mu nie uwierzy. Jeśli miał przedtem szansę na przekonanie Antonia,
teraz ją stracił.
ROZDZIA
Ł 8
Kiedy Tonino oprzytomniał - przypadkiem dokładnie w tej samej chwili, kiedy zaczarowana
książka zaczęła się kurczyć -początkowo miał koszmarne wrażenie, że zamknięto go w
kartonowym pudełku. Przekręci! głowę na bok. Leża! na brzuchu na twardej, ale jakby trochę
strzępiastej podłodze. W oddali widział niewyraźnie kogoś jeszcze, opartego o ścianę jak lalka,
ale czul się zbyt dziwnie, żeby się tyra zainteresować. Obrócił głowę w drugą stronę i zobaczył
tuż obok ścienną boazerię. Wywnioskował z tego, że znajduje się raczej w długim pokoju.
Przekręcił głowę, żeby przyjrzeć się szorstkiej podłodze. Pokrywały ją wzory, za duże dla jego
oczu, ale wyglądały jak wzorzysty dywan, Tonino zamkną! załzawione oczy i próbował
odgadnąć, co sie stało.
Pamiętał, jak dotarł w pobliże Nowego Mostu. Był bardzo podniecony. Przeczytał książkę,
która mu powiedziała, jak uratować Capronę. Wiedział, że musi znaleźć alejkę z obłażącym z
farby niebieskim domem na koricu. Teraz to się wydawało trochę głupie.
Tonino wiedział, że nic nigdy nie dzieje się tak jak w książkach. Zresztą nawet wtedy trochę
się zdziwił, kiedy rzeczywiście znalazł alejkę z obłażącym niebieskim domem na końcu. I wpadł
w zachwyt, kiedy trzepoczący skrawek papieru sfrunął mu do stóp. Jak w książce. Tonino
pochylił się i podniósł kartkę.
Potem nic nie pamiętał aż do tej chwili.
Naprawdę nic. Kilka razy odtwarzał w myślach kolejność wydarzeń, ale za każdym razem
wspomnienia urywały się dokładnie w tym samym miejscu - kiedy podnosił świstek papieru.
Później wszystko rozmazywało się w jakiś niewyraźny koszmar. Tonino nie miał już
wątpliwości, że padł ofiarą zaklęcia. Zrobiło mu się wstyd za siebie. Więc usiadł.
Natychmiast zobaczył, dlaczego śniło mu się, że go zamknięto w tekturowym pudełku.
Znajdował się w długim, niskim pokoju, niemal dokładnie w kształcie pudełka po butach. Ściany
i sufit, chociaż pomalowane na kremowo - właściwie na białawy odcień tektury - były chyba
drewniane, ponieważ wystawały z nich rzeźby pomalowane złotą farbą. Z sufitu zwisał
kryształowy żyrandol, ale światło padało z czterech długich okien na dłuższej ścianie. Bogaty
dywan pokrywał podłogę. Pod ścianą naprzeciwko okien stał bardzo elegancki stół i krzesła. Na
stole stały dwa srebrne świeczniki. W ogóle wyglądało tu bardzo elegancko - i jakoś dziwnie.
Tonino siedział i próbował rozgryźć, co jest nie w porządku. Pokój wydawał się okropnie
goły. Ałe nie o to chodziło. Światło wpadające przez cztery długie okna wyglądało dziwnie,
jakby słońce znajdowało się dalej niż powinno. Ale ciągle nie o to chodziło. To-nin policzył
cztery zbyt blade snopy słonecznego blasku kładące się na dywanie, a potem powędrował dalej
po dywanie. Wreszcie natrafił na osobę opartą o ścianę. Była to Angelica Petrocchi, którą widział
w pałacu. Oczy miała zamknięte pod wypukłym czołem i wyglądała na chorą. Więc ją też
schwytano.
Znowu spojrzał na dywan. W tym rzecz. To wcale nie był dywan. Został dokładnie namalowany
na nieco strzępiastej powierzchni podłogi. Tonino widział pociągnięcia pędzla w kulfoniastym
wzorze. Więc dlatego wcześniej zdawało mu się, że wzór jest za duży, bo rzeczywiście był za
duży. Nieproporcjonalny w stosunku do reszty pokoju.
Coraz bardziej zaintrygowany Tonino podniósł się na nogi. Czuł się trochę niepewnie, więc
oparł rękę na złoconych ściennych panelach, żeby nie upaść. Ściana również wydawała się
strzępiasta, chociaż złota. Złoto było płaskie, ale niezbyt twarde, jak.,, Tonino myślał, ale żadne
inne podobieństwo nie przyszło mu do głowy... jak farba. Przesunął ręką po niby rzeźbionej
boazerii. Całkowite oszustwo. To nawet nie było drewno, a rzeźby były namalowane brązowymi,
niebieskimi i złotymi liniami. Ktokolwiek go schwytał, próbował udawać bogacza, ale marnie mu
to wychodziło.
Po drugiej stronie pokoju coś się poruszyło. Angelica Petrocchi wstała chwiejnie i też
przesuwała ręką po namalowanych rzeźbach. Bardzo ostrożnie odwróciła się i spojrzała na
Tonina,
- Wypuścisz mnie teraz? - zapytała. - Proszę.
Lekkie drżenie w jej głosie zdradziło Toninowi, że bardzo się bała. On też, jak sobie
uświadomił.
- Nie mogę cię wypuścić - powiedział. - Nie ja cię złapałem. Żadne z nas nie może wyjść. Tu
nie ma drzwi.
Na tym polegała ta nieprawidłowość, której starał się nie zauważyć. Jak tylko to powiedział,
pożałował, że nie trzymał gęby na kłódkę. Angelica wrzasnęła. Ten dźwięk również wprawił
Tonina w panikę. Nie ma drzwi! Zamknięto go w tekturowym pudełku z dzieckiem Petrocchich!
Tonino chyba też wrzeszczał - nie miał pewności. Kiedy oprzytomniał, trzymał w ręku jedno
z eleganckich krzeseł i walił nim w najbliższe okno. Jeszcze bardziej się przestraszył. Szkło nie
pękało. Szybę zrobiono z jakiejś lekko gumowatej substancji, od której krzesło się odbijało. Za
nim mała Petrocchi tłukła w drugie okno srebrnym świecznikiem, wrzeszcząc przez cały czas. Za
oknem Tonino wyraźnie widział smukłą spiralną sylwetkę młodego cyprysu oświetlonego
popołudniowym słońcem. Wiec uwięziono ich w jednej z wytwornych willi niedaleko pałacu?
Ale on musi wyjść! Podniósł krzesło i rąbnął nim w okno z całej siły.
Okno ani drgnęło, ale krzesło rozleciało się na kawałki. Dwie źle przyklejone nogi odpadły, a
reszta roztrzaskała się w drzazgi. Tonino pomyślał, że krzesło było wyjątkowo kiepskiej jakości.
Rzucił je na namalowany dywan i chwycił następne krzesło. Tym razem dla odmiany zaatakował
ś
cianę obok okna. Oderwane fragmenty krzesła pofrunęły na wszystkie strony, a Toninowi
zostało w ręku tylko malowane siedzisko - pomalowane takt że wyglądało jak haftowane,
podobnie jak podłogę pomalowano, żeby wyglądała jak dywan. Uderzył nim o ścianę, i jeszcze, i
jeszcze. Pojawiły się wielkie brązowe wgłębienia, ściana dygotała i podskakiwała. Co więcej,
odpowiadała głuchym i pustym dźwiękiem, jakby zbudowano ją z bardzo tanich materiałów.
Tonino walił i wrzeszczał. Angelica z krzykiem tłukła lichtarzem na przemian w ścianę i w okno.
Powstrzymał ich straszliwy łoskot. Ktoś jakby wymierzał setki potężnych ciosów prosto w
sufit. Pokój huczał jak bęben. Hałas był nie do wytrzymania. Mała Petrocchi upuściła świecznik i
zwinęła się w klebek na podłodze. Tonino skulił się i zatkał uszy rękami, patrząc w górę na
rozkołysany żyrandol. Myślał, że głowa mu pęknie.
Łomotanie ustało. Zapadła cisza, którą mąciło tylko chlipanie -Tonino podejrzewał, że to on
chlipie.
Grzmiący głos przemówił poprzez sufit:
- Tak lepiej. Siedźcie cicho, bo nie dostaniecie jedzenia. A jeśli spróbujecie jeszcze jakichś
sztuczek, spotka was kara. Zrozumiano?
Tanino i Angelica jednocześnie usiedli.
- Wypuść nas! - krzyknęli.
Nie usłyszeli odpowiedzi, tylko odległe szuranie. Właściciel grzmiącego głosu chyba
odchodził.
- Paskudna sztuczka z zaklęciem wzmacniającym - oświadczyła Angelica,
Podniosła świecznik i obejrzała go z niesmakiem. Rozgałęziona część wygięła się pod kątem
prostym do podstawy.
- Gdzie my jesteśmy? -prychnęłaAngelica.-Wszystkotujest takie tandetne.
Oboje znowu wstali i podeszli do okien w nadziei, że znajdą jakąś wskazówkę. Tuż za
szybami dostrzegli wyraźnie kilka małych smukłych drzewek, a za nimi jakby taras. Lecz chociaż
wytężali wzrok, dalej widzieli tylko rozmazany błękitny przestwór i jedną czy dwie kwadratowe
góry, odbijające blask słońca w lśniących narożnikach. Niebo jakby nie istniało.
- To zaklęcie - oznajmiła Angelica głosem świadczącym o kolejnym ataku paniki. - Zaklęcie,
ż
ebyśmy sie nie dowiedzieli, gdzie jesteśmy.
Tonino przypuszczał, że to prawda. Ten dziwny brak widoku za oknem nie dawał się
wytłumaczyć w żaden inny sposób.
- Aleja wiem na pewno - powiedział. - Poznałem po tych drzewach* Jesteśmy w jednej z
tych bogatych willi koło pałacu.
- Racja- zgodziła się Angelica. Panika znikła z jej głosu. -Już nigdy więcej nie będę
zazdrościć tym ludziom. Żyją tylko na pokaz.
Odwrócili się od okien i odkryli, że straszliwe bębnienie naruszyło jeden z paneli ściennych
za stołem. Wisiał uchylony jak drzwi. Przepychając się, podbiegli do otworu. Ale znaleźli tylko
małą łazienkę bez okna.
- No, przynajmniej mamy wodę - stwierdziła Angelica. Wyciągnęła rękę do jednego z
kranów nad małą umywalką.
Został jej w ręku. Pod nim na białej porcelanie tkwiła grudka kleju. Widocznie krany nigdy
nie działały, Angelica gapiła się na kran z tak komicznie zdziwioną miną, że Tonino parsknął
ś
miechem. Dziewczynka natychmiast się wyprostowała.
- Nie wyśmiewaj się ze mnie, ty podły Montano!
Sztywnym krokiem wyszła do głównego pokoju i z hukiem rzuciła bezużyteczny kran na stół.
Potem usiadła na jednym z dwóch ocalałych krzeseł i ponuro oparła łokcie na stole.
Po chwili Tonino zrobił to samo. Krzesło zaskrzypiało pod nim. Stół też skrzypiał. Chociaż
pomalowany tak, że wygląda! na gładki mahoń, z bliska okazał się sklejony z grudek politury i
grubych drzazg.
- Wszystko tutaj jest tandetne - mruknął Tonino.
- Włącznie z tobą, jak ci tam! - burknęła Angelica, wciąż rozzłoszczona.
- Nazywam się Tonino.
- To już ostatni cios noża, żeby mnie zamknęli razem z Montaną! - jęknęła Angelica. -
Mniejsza z tym, jak się nazywasz. Będę musiała znosić wszystkie twoje paskudne nawyki,
- Aja będę musiał znosić twoje - odparł Tonino z irytacją. Nagle i boleśnie uświadomił sobie,
ż
e jest całkiem sam, z dala
od przyjaznej krzątaniny Casa Montana. Tam, nawet kiedy chował się w jakimś kącie z
książką, wiedział, że otacza go cała rodzina. A Benvenuto mruczał i wbijał w niego pazury, żeby
mu przypomnieć, że nie jest sam. Kochany stary Benvenuto. Tonino bal się, że się rozpłacze - w
dodatku przy jednej z Petrocchich.
- Jak cię złapali? - zapytał, żeby zająć czymś myśli
- Na książkę. - Smętny uśmiech pojawił się na biadej, ściągniętej twarzy Angeliki. - Pod
tytułem: Dziewczynka, która uratowała swój kraj. Myślałam, że przysłał ją wujeczny dziadek
Luigi. Dalej uważam, że to świetna powieść - zakończyła wyzywająco.
Tonino trochę się zirytował. Nie sprawiła mu przyjemności świadomość, że złapano go tym
samym zaklęciem co jedną z Petrocchich.
- Mnie też - burknął.
- I nie mam żadnych paskudnych nawyków! - warknęła Angelica.
- Właśnie że masz. Wszyscy Petrocchi mają paskudne nawyki - stwierdził Tonino. - Ale
pewnie tego nie zauważacie, bo wydają wam się normalne.
- Coś takiego! - Angelica podniosła odłamany kran, jakby chciała nim rzucić.
- Nie obchodzą mnie twoje nawyki - zapewnił Tonino całkiem szczerze. Zależało mu tylko
na jednym: żeby wrócić do domu.-Jak sie stąd wydostaniemy?
- Przez sufit - rzuciła ironicznie Angelica.
Tonino podniósł wzrok. Nad nim wisiał żyrandol. Jeśli go porządnie szarpną, może wyrwą
dziurę w tandetnym suficie.
- Nie bądź głupi - zgasiła go Angelica. - Jeśli przed frontem jest zaklęcie, na pewno drugie
jest na górze, żebyśmy tamtędy nie wyszli.
Tonino obawiał się, że miała rację, ale warto było spróbować. Wspiął się po krześle na stół.
Myślał, że stamtąd dosięgnie żyrandola. Rozległ się gwałtowny trzask. Zanim Tonino zdążył się
wyprostować, stół przechylił się na bok i wszystkie cztery nogi się rozjechały.
- Złaź! - krzyknęła Angelica.
Tonino zeskoczył. Widocznie stół nie mógł utrzymać jego ciężaru. Pchnął wykrzywione
stołowe nogi, żeby się wyprostowały.
- Więc nic z tego - mruknął ponuro.
- Chyba że wzmocnimy je zaklęciem! - zawołała Angelica, nagle ożywiona i rozpogodzona,
Tonino przeniósł żałosne spojrzenie ze stołu na jej małą ostrą twarzyczkę. Westchnął cicho.
W końcu ten temat musiał wypłynąć.
- Będziesz musiała sama rzucić zaklęcie - powiedział. Angelica wytrzeszczyła na niego oczy.
Poczuł, że twarz mu płonie.
- Ja nie znam prawie żadnych zaklęć - bąknął. - Jestem... powolny.
Spodziewał się, i słusznie, że Angelica go wyśmieje. Ale nie musiała się śmiać tak złośliwie i
triumfalnie, pomyślał, ani powtarzać w kółko: „Och, to dobre!"
- Co w tym zabawnego? - warknął. - Możesz się śmiać! Wiem, że pomalowałaś ojca na
zielono. Nie jesteś lepsza ode mnie!
- Chcesz się założyć? - zachichotała Angelica.
- Nie - burknął Tonino. - Po prostu rzuć zaklęcie,
- Nie umiem - odparła Angelica,
l^m razem Tonino wytrzeszczył oczy, a Angelica oblała się rumieńcem. Jasnoróżowa łuna
dotarła aż do wypukłego czoła. Podbródek uniósł się wyzywająco.
- Jestem beznadziejna w czarach - wyznała Angelica, - Nigdy nie rzuciłam zaklęcia jak
należy. - Widząc, że Tonino wciąż się gapi, dodała: - Szkoda, że się nie założyłeś. Jestem dużo
gorsza od ciebie.
Tonino nie bardzo wierzył.
- Jak? - zapytał. - Czemu? Nie możesz się nauczyć zaklęć?
- Och, mogę się nauczyć- - Angelica ponownie wzięła do ręki odłamany kran i ze złością
gryzmołiła nim po stole. Na politurowanym blacie zostawały grube żółte krechy. - Znam setki
zaklęć, ale zawsze je przekręcam. Przede wszystkim mam dębowe ucho. Nie potrafię zaśpiewać
poprawnie żadnej melodii, choćby od tego zależało moje życie. Jak teraz.
Starannie, jak rzemieślnik wykańczający kunsztowną rzeźbę, zdrapała ze srolu długi żółty
zwitek politury, posługując się kranem jak dłutem.
- Ale to nie wszystko - ciągnęła gniewnie, nie przerywając pracowitego skrobania. - Słowa
też przekręcam... wszystko przekręcam. A najgorsze, że moje zaklęcia zawsze działają.
Pomalowałam moją rodzinę we wszystkie kolory tęczy. Zmieniłam kąpiel dla dziecka w wino, a
wino w sos. Raz przekręciłam sobie głowę tyłem do przodu. Jestem dużo gorsza od ciebie. Nie
odważę się robić czarów. Potrafię tylko jedno; rozumieć koty. 1 nawet własnego kota
pomalowałam na purpurowo.
Tonino z mieszanymi uczuciami patrzył, jak Angelica skrobie stół. Z praktycznego punktu
widzenia to była najgorsza możliwa wiadomość. Żadne z nich nie mogło się zmierzyć z
potężnym zaklinaczem który ich schwytał. Z drugiej strony Tonino nigdy jeszcze nie spotkał
nikogo gorszego od siebie w czarach. Pomyślał z pewnym zadowoleniem, że on przynajmniej
nigdy nie pomylił się w zaklęciach, i poczuł się lepiej. Zastanowił się, co powiedziałaby jego
rodzina, gdyby ciągle ich malował wszystkimi kolorami tęczy. Wyobraził sobie, jak się wściekali
surowi Petrocchi.
- Rodzina miała ci za złe? - zapytał.
- Nie bardzo - odparła Angelica ku jego zdziwieniu. - To im nie przeszkadza nawet w
połowie tak bardzo, jak mnie. Wszyscy pękają ze śmiechu za każdym razem, kiedy popełnię
nowy błąd... ale nie pozwalają nikomu o tym opowiadać poza domem. Tata mówi, że już
dostatecznie okryłam się niesławą, kiedy pomalowałam go na zielono, i nie chce, żebym
pokazywała się ludziom na oczy, dopóki z tego nie wyrosnę,
- Ale poszłaś do pałacu - wytknął jej Tonino. Pomyślał, że Angelica przesadza.
- Tylko dlatego, że kuzynka Monika ma dziecko, a wszyscy inni byli zajęci na Starym
Moście - wyjaśniła Angelica, - Musiał zdjąć Renatę ze zmiany i wyciągnąć mojego brata z łóżka,
ż
eby powoził.
- Nas było pięcioro - oznajmił Tonino, zadowolony z siebie,
- Nasze konie rozmokły na deszczu. - Angelica podniosła wzrok znad blatu i popatrzyła
bystro na Tonina, - Mój brat powiedział, że wasze też musiały rozmoknąć, bo mieliście tylko
tekturowego stangreta.
Tonino poczuł się nieswojo, ponieważ wiedział, że Angelica zdobyła przewagę.
- Nasz stangret też rozmoknął - przyznał.
- Tak myślałam - mruknęła Angelica - sądząc po twojej minie.
Wróciła do skrobania stołu, świadoma odniesionego zwycięstwa.
- To nie była nasza wina! - zaprotestował Tonino, - Chresto-manci mówił, że przeszkadza
nam wrogi czarodziej,
Angelica oderwała taki wielki kawał politury, że stół przechylił się na bok i Tonino znowu
musiał go wyprostować.
- A teraz ma nas - powiedziała. - I postarał się porwać dwie osoby, które nie mają pojęcia o
czarach. Więc jak się stąd wydostaniemy i utrzemy mu nosa, Tonino Montana? Masz jakieś
pomysły?
Tonino opar! brodę na rękach i rozmyślał. Przecież przeczytał dosyć książek, na litość boską.
W książkach zawsze porywano ludzi. A w jego ulubionych książkach - to zakrawało na złośliwy
ż
art -porwani uciekali, nie używając żadnej magii. Ale tutaj nie było drzwi. Dlatego ucieczka
wydawała się niemożliwa. Zaraz! Grzmiący głos obiecał im jedzenie.
- Jeśli zobaczą, że jesteśmy grzeczni - powiedział - pewnie przyniosą nam kolację. A
przecież muszą jakoś wnieść jedzenie. Jeśli przyuważymy, którędy je wnoszą, uciekniemy tą
samą drogą.
- W wejściu na pewno jest zaklęcie- stwierdziła posępnie Angelica.
- Przestań ciągle ględzić o zaklęciach - ofuknął ją Tonino. -Czy wyT Petrocchi, nie umiecie
mówić o niczym innym?
Angelica nie odpowiedziała, tylko dalej skrobała kranem stół. Tonino siedział bezczynnie na
skrzypiącym krześle i powtarzał w pamięci nieliczne znane mu zaklęcia. Najbardziej pożyteczne
wydawało się zwykłe zaklęcie kasujące,
- Zaklęcie kasujące - rzuciła z irytacją Angelica, pracowicie skrobiąc stół. Podłogę wokół
niej zaścielały żółte zwitki politury. -Może by utrzymało otwarte wejście. Chyba że zaklęcie
kasujące nie należy do znanych ci czarów?
- Znam zaklęcie kasujące - oświadczył Tonino.
- Mój mały braciszek też zna - prychnęła Angelica. - Pewnie bardziej by się przydał.
Podano im kolację. Zjawiła się bez uprzedzenia na tacy i podpłynęła do nich od okna.
Całkowicie zaskoczyła Tonina.
- Zaklęcie! - pisnęła Angelica.
Tonino zaśpiewał zaklęcie. Chociaż działał w pośpiechu i bez przygotowania, był pewien, że
się nie pomylił. Ale zaklęcie podziałało na tacę. Taca i jedzenie na niej zaczęły rosnąć. Po kilku
sekundach taca zrobiła się większa niż blat stołu. I nadal rosła, płynąc do nich w powietrzu.
Tonino mimo woli cofnął sie przed dwoma parującymi wannami zupy i dwoma
pomarańczowymi kopcami spaghetti, które wciąż się zbliżały i wciąż się powiększały. Nie
zostało już wiele miejsca wokół krawędzi tacy. Tonino przywarł plecami do ściany i zastanawiał
się, czy można sie zarazić czarodziejskim pechem Angeliki. Angelica stalą przyciśnięta do drzwi
łazienki. Obojgu groziło, że zostaną przecięci na pół.
- Kładź się na podłogę! - krzyknął Tonino.
Pospiesznie zsunęli się po ścianach i zanurkowali pod tacę, która zawisła nad nimi jak zbyt
niski sufit. Intensywny zapach spaghetti prawie ich dusił.
- Cos' ty zrobił? - zapytała Angelica, gramoląc się do Tonina na czworakach. - Nie rzuciłeś
zaklęcia jak należy,
- Tak, ale jeśli taca jeszcze bardziej urośnie, rozwali pokój -zwrócił jej uwagę Tonino.
Angelica przysiadła na piętach i popatrzyła na niego prawie z szacunkiem.
- To nawet dobry pomysł.
Ale okazał się za mało dobry. Taca rzeczywiście dosięgła do wszystkich czterech ścian.
SłyszeJi, jak o nie stuknęła. Potem było mnóstwo szurania, skrzypienia i trzasków, lecz ściany
nie ustąpiły. Po chwili stało się jasne, że taca bardziej już nie urośnie.
- Jednak na tym pokoju jest zaklęcie - powiedziała Angelica wcale nie tonem „a nie
mówiłam", raczej żałośnie.
Tonino poddał się i starannie, prawidłowo odśpiewał zaklęcie kasujące. Taca natychmiast się
skurczyła. Oni nadal klęczeli na podłodze i patrzyli na kolację rozsądnej wielkości, schludnie
ustawioną na środku stołu.
- Równie dobrze możemy to zjeść - zauważył Tonino. Angelica znowu go zirytowała, kiedy
powiedziała, biorąc łyżkę:
- No, miło wiedzieć, że nie tylko ja psuje zaklęcia.
- Wiem, że zrobiłem wszystko prawidłowo - wymamrotał Tonino do swojej zupy, ale
Angelica wolała nie słyszeć.
Po chwili jeszcze bardziej się zirytował, kiedy spostrzegł, że Angelica wpatruje się w niego z
ciekawością.
- O co znowu chodzi? - zapytał wreszcie, porządnie rozdrażniony.
- Czekałam, żeby zobaczyć twoje paskudne maniery przy jedzeniu - wyjaśniła. - Ale
widocznie teraz się starasz.
- Zawsze jem w ten sposób! - Tonino zobaczył, że nawinął na widelec stanowczo za dużo
spaghetti. Odwinął je czym prędzej.
Wypukłe czoło Angeliki zmarszczyło się z namysłem.
- Wcale nie, Montanowie zawsze jedzą jak świnie od czasu, kiedy stary Ricardo Petrocchi
kazał im zjeść własne słowa.
- Nie pleć bzdur- prychnął Tonino. - Przecież to stary Frańcesco Montana kazał Petrocchim
zjeść ich słowa.
- Nieprawda! -zaprzeczyła gorąco Angelica.-To pierwsza historia, której się nauczyłam.
Petrocchi kazali Montanom zjeść ich własne zaklęcia zamaskowane jako spaghetti.
- Wcale nie. Było na odwrót! - zawołał Tonino. - Ja też nauczyłem się tej historii jako
pierwszej.
Jakoś żadne z nich nie miało ochoty dokończyć spaghetti. Odłożyli widelce i dalej się kłócili.
- 1 dlatego, że Montanowie zjedli te zaklęcia -ciągnęła Angelica - zrobili się obrzydliwi i
zaczęli zjadać swoich wujów i ciotki po śmierci.
- Wcale nie! - zaprzeczył Tonino. -To wy zjadacie małe dzieci.
- Jak śmiesz - oburzyła się Angelica. -Wy zjadacie krowie placki zamiast pizzy i smród z
Casa Montana dochodzi aż na Corso.
- Smród z Casa Petrocchi dochodzi aż na Via Sant' Angelo -zripostował Tonino - i z Nowego
Mostu słychać brzęczenie much. Płodzicie dzieci jak kocięta i...
- To kłamstwo! - zapiszczała Angelica. - Rozpowiadacie takie rzeczy, bo nie chcecie, żeby
ludzie wiedzieli, że Montanowie nigdy nie żenią się jak należy!
- Właśnie że się żenimy! - wrzasnął Tonino. - To wy się nie
ż
enicie!
- Coś takiego! - krzyknęła Angelica. - Powiem ci tyle, że mój brat ożenił się w kościele,
zaraz po świętach. Więc widzisz!
- Nie wierzę ci - oświadczył Tonino. - A moja siostra wychodzi za mąż na wiosnę, więc...
- Byłam druhną! - zaskrzeczała Angelica.
Podczas tej kłótni taca cicho sfrunęła ze stohi i znikła gdzieś w pobliżu okien. Tonino i
Angelica rozglądali się za nią, okropnie rozczarowani, że znowu nie zauważyli, w jaki sposób
wydostała się na zewnątrz.
- Patrz, co narobiłeś! - narzekała Angelica.
- To przez ciebie, bo opowiadasz kłamstwa o mojej rodzinie -złościł się Tonino.
ROZDZIA
Ł 9
Uważaj - syknęła Angelica, piorunując go wzrokiem spod wypukłego czoła - bo zaśpiewam
pierwsze zaklęcie, jakie mi przyjdzie do głowy. I mam nadzieję, że zmieni cię w ślimaka.
Groźba poskutkowała. Tonino trochę się zmitygował. Ale przecież w grę wchodził honor
Montanów.
- Odwołaj to, co mówiłaś o mojej rodzinie - zażądał
- Tylko jeśli ty odwołasz to, co mówiłeś o mojej - oświadczyła Angelica, - Przysięgnij na
Anioła Caprony, że to same ohydne kłamstwa. Patrz. Mam tutaj Anioła Caprony, Chodź i
przysięgnij.
Stuknęła różowym palcem w blat stołu. Przypominała Toninowi jego szkolną nauczycielkę w
zły dzień.
Wstał ze skrzypiącego krzesła i podszedł zobaczyć, co pokazywała. Angelica pedantycznie
strzepnęła wiórki żółtej politury by mu pokazać, że rzeczywiście za pomocą bezużytecznego
kranu wyryła na blacie stołu Anioła. Rysunek był całkiem dobry, zważywszy, że kran nie mógł
zastąpić dłuta i wykazywał tendencje do
ześlizgiwania się na boki. Ale Tonino nie zamierzał okazywać podziwu,
- Zapomniałaś o zwoju - wytknął.
Angelica podskoczyła i jej chybotliwe krzesło przewróciło się z trzaskiem do tyłu.
- Tego już za wiele! Sam się prosiłeś!
Pomaszerowała na puste miejsce przy oknach i stanęła w pozycji mocy. Stamtąd ze
wzniesionymi rękami spojrzała na Tonina, żeby sprawdzić, czy nie ustąpi. Tontno chciał ustąpić.
Nie chciał się zmienić w ślimaka. Szukał w myślach takiego sposobu złożenia broni, który by nie
wyglądał na tchórzostwo. Ale jak zwykle okazał się zbyt powolny. Angelica żachnęła się
gwałtownie i nie trzymała już ramion pod właściwym kątem.
- Dobrze- powiedziała.- Rzucę zaklęcie kasujące, żeby cię skasować.
I zaczęła śpiewać.
Głos miała okropny, na zmianę ostry i głuchy, zjeżdżający z jednej tonacji na drugą. Tonino
miał ochotę jej przerwać albo przynajmniej narobić hałasu, ale się nie odważył, żeby jeszcze
bardziej nie pogorszyć sytuacji.
Czekał, kiedy Angelica wyskrzeczała kilka wersów zaklęcia, które zdawało się skupiać wokół
słów: „obróć czar na wspak, zerwij czar na znak". Ponieważ Tonino był chłopcem, nie czarem,
miał nadzieję, że nic mu się nie stanie.
Angelica wyżej uniosła ramiona do trzeciej zwrotki i po raz szósty zmieniła tonację.
- Obróć czar na znak, zerwij czar na wspak...
- Pomyliłaś się - zwrócił jej uwagę Tonino.
- Jak śmiesz mi przerywać! - warknęła Angelica i odwróciła się tyłem, ustawiając ramiona
pod jeszcze bardziej nieprawidłowym kątem. Teraz jedną ręką celowała w okno.
- Rozkazuję rozwiązanie tego, co było związane - zaśpiewała piskliwie i fałszywie.
Tonino szybko popatrzył po sobie, ale chyba nie zmienił wyglądu ani koloru. Powiedział
sobie, że od początku wiedział, że taki partacki czar nie może działać.
Potem z sufitu tuż nad oknami dobiegło donośne skrzypienie. Cały pokój się zakołysał. Ku
zdumieniu Tonina frontowa ściana w całości, razem z oknami, oderwała się od bocznych ścian i
sufitu i opadła na zewnątrz z cichym trzaskiem - dźwięk zadziwiająco skromny jak na katastrofę
tych rozmiarów. Przez otwartą przestrzeń powiało stęchlizną,
Angelica była równie zaskoczona jak Tonino, Ale to jej nie przeszkodziło obdarzyć go
triumfalnym, zadowolonym z siebie uśmiechem.
- Widzisz? Moje zaklęcia zawsze działają.
- Uciekajmy- zaproponował Tonino.- Szybko. Zanim ktoś przyjdzie.
Przebiegli po malowanej boazerii między oknami, po szczerbach, które Tonino zrobił
krzesłem. Zeskoczyli z zadziwiająco równej, czystej krawędzi, gdzie przedtem ściana łączyła się
z sufitem. Znaleźli się na tarasie przed domem, zbudowanym z drewna, nie z kamienia, jak
spodziewał się Tonino. A dalej...
Zatrzymali się w ostatniej chwili na skraju mrocznej przepaści. Oboje zachwiali się do przodu
i przytrzymali się jedno drugiego. Urwisko opadało stromo w gęstą ciemność. Nie widzieli dna. I
niewiele więcej zobaczyli, kiedy popatrzyli przed siebie. Oślepiał ich czerwonozłoty blask
słońca.
- Widok ciągle jest zaklęty - powiedział Tonino.
- W takim razie - zaproponowała Angelica - po prostu chodźmy dalej. Tam na pewno jest
droga albo ogród, którego nie widzimy.
Rzeczywiście tam powinno być coś takiego, ale nie dawało się wykryć ani wzrokiem, ani
dotykiem. Tonino wyraźnie wyczuwał rozległą pustkę za urwiskiem. Nie słyszał odgłosów
miasta i czuł tylko dziwny stęchły zapach.
- Tchórz! - zaszydztfa Angelica.
- Idź pierwsza - zaproponował jej Tonino.
- Tylko jeśli pójdziesz ze mną - odparła.
Oboje zawahali się, wymieniając wyzywające spojrzenia. I kiedy tak się wahali, jakiś
ogromny czarny kształt przesłonił słońce.
- Nieładnie! - zagrzmiał donośny głos, - Niegrzeczne dzieci zostaną ukarane.
Potężna siła niemal zmiotła ich z powrotem na obaloną ścianę. Ściana szybko się uniosła i
wróciła na swoje miejsce, a Tonino i Angelica stoczyli się z niej bezradnie i wylądowali z
hukiem na namalowanym dywanie. Oszołomiony i półprzytomny Tonino ledwie usłyszał, jak
ś
ciana zamyka się ze szczęknięciem.
Potem oszołomienie jeszcze wzrosło. Tonino wiedział, że znalazł się w mocy następnego
zaklęcia. Walczył z nim rozpaczliwie, lecz ktokolwiek je rzucił, był potwornie silny. Tonino
podskakiwał i obijał sie o podłogę. Światło z okien zmieniło się i znowu się zmieniło.
Przysiągłby, że pokój był przenoszony. Zatrzymał się z szarpnięciem. Tonino usłyszał, że
Angelica bełkocze modlitwę do Naszej Pani. Nie dziwił się jej. Potem nastąpiła tajemnicza
przerwa we wspomnieniach.
Tonino oprzytomniał, ponieważ ktokolwiek rzucał zaklęcie, właśnie tego sobie życzył. Z całą
pewnością. Kara nie odniosłaby pożądanego efektu, gdyby Tonino o niej nie wiedział.
Otaczał go chaos świateł i hałasów, skupiony po jednej stronie w wielką, rozmazaną plamę.
Tonino biegał tam i z powrotem po wąskiej drewnianej platformie, wlokąc za sobą (ni mniej, ni
więcej!) sznur kiełbas. Ubrany był w jasnoczerwoną koszulę nocną, a z przodu twarzy czul
dziwną ociężałość. Za każdym razem, kiedy dobiegał do końca drewnianej platformy, znajdował
tam białego kartonowego psa z falbanką wokół szyi. Kartonowy pysk psa otwierał się i zamykał.
Pies robił słabe kartonowe wysiłki, żeby pochwycić kiełbasę.
Hałas był ogłuszający. Tonino sam się do niego przyczyniał.
- Co za mądrala! Co za mądrala! - skrzeczał głosem całkiem niepodobnym do własnego.
Przypominał dźwięk Jaki się robi, grając na grzebieniu owiniętym bibułką. Reszta hałasu
dochodziła z oświetlonej przestrzeni po jednej stronie. Potężne głosy śmiały sie i ryczały,
brzęczała blaszana muzyka.
To sen! - powiedział sobie Tonino.
Ale wiedział, że to nie sen. Dość" łatwo odgadł, co się dzieje, chociaż wciąż kręciło mu się w
głowie i ćmiło w oczach. Biegnąc z powrotem po drewnianej platformie, obrócił kaprawe oczka
do wewnątrz, w stronę ciężkiego miejsca na twarzy, I zobaczył tam podwójny i zamazany, ale
niewątpliwy, wielki czerwony nochal. Był panem Punchem.
Naturalnie próbował wtedy wbić obcasy w podłogę, zahamować swój bieg, podnieść rękę i
oderwać wielki nochal. Ale nie mógł. Co więcej, ktokolwiek zmienił go w pana Puncha, wkrótce
ze złośliwą uciechą zaczął go zmuszać, żeby biegał coraz szybciej i wywijał kiełbasami coraz
mocniej,
- Och, doskonale! - wrzasnął ktoś w oświetlonej przestrzeni.
Tonino pomyślał, że zna ten glos. Znowu podbiegł do kartonowego psa Toby'ego, machnął
kiełbasami przed kartonowym pyskiem i czekał, żeby mu się przejaśniło w głowie i w oczach.
Wiedział, że się doczeka. Złośliwa osoba chciała, żeby był przytomny.
- Co za mądrala! - zaskrzeczał.
Biegnąc po scenie w drugą stronę, zerknął znad ogromnego nochala w stronę oświetlonej
przestrzeni, ale zobaczył tylko rozmazane plamy. Więc zerknął w drugą stronę.
Zobaczył tam ścianę złocistej willi z czterema wysokimi oknami. Obok każdego okna stał
mały ciemny cyprys. Teraz rozumiał, dlaczego dziwny pokój wydawał się taki tandetny. Służył
tylko za dekorację sceniczną. Drzwi w ścianie były namalowane. Pomiędzy willą a sceną ziała
dziura. Powinna tam stać osoba kierująca marionetkami, ale Tonino widział tylko ciemną pustkę.
Wszystkim kierowała magia.
Właśnie wtedy przeszkodziła mu kartonowa kukiełka rzeźnika, który wyłonił się z dziury i
zaskrzeczał, że pan Punch ukradł mu kiełbasy, Tonino musiał stanąć bez ruchu i odwrzaskiwać.
Ucieszył się z odpoczynku. Tymczasem kartonowy pies capnąl kiełbasy i umknął z nimi.
Publiczność klaskała i krzyczała: „Uważaj na psa!" Kartonowy rzeźnik przebiegi obok Tonitia,
wrzeszcząc, że sprowadzi policję.
Tonino jeszcze raz spróbował przyjrzeć się publiczności. Tym razem dostrzegł jasno
oświetloną salę i czarne pękate kształty siedzące na krzesłach, ale tak niewyraźnie, jakby patrzył
pod słońce. Oczy zaszły mu łzami. Łza spłynęła po różowym dziobie sterczącym mu z twarzy.
Tonino czul, że złośliwa osoba patrzyła na to z przyjemnością. Myślała, że Tonino płacze.
Tonino był zirytowany, ale jednocześnie dość zadowolony: wyglądało na to, że złośliwa osoba
sama się oszukała. Wytężył w/rok w oślepiającym blasku, żeby zobaczyć tego złośliwca, ale
dostrzegł tyłko rzeźbę pod sufitem oświetlonej sali. Przedstawiała Anioła Caprony, zjedna ręką
wyciągniętą w ges'cie błogosławieństwa, drugą trzymającą zwój.
Potem obrócono go twarzą do Judy. Po drugiej stronie frontowa ściana willi znikła. Scenę
stanowił pokój, który Tonino znal aż za dobrze, z artystycznie zapalonym żyrandolem.
Judy chodziła po scenie, trzymając na ręku białe zawiniątko 7, dzieckiem. Nosiła niebieską
koszulę nocną i niebieski czepek. Twarz miała fioletową, z nosem niemal równie wielkim i
czerwonym jak nochal Tonina. Ale oczy po obu stronach nosa należały do Angeliki Na przemian
mrugały i rozszerzały się ze strachu. Zamrugały błagalnie do Tonina, kiedy Angelica
zaskrzeczała:
- Musze wyjść, panie Punch. Niech pan popilnuje dziecka!
- Nie chcę pilnować dziecka! - odwrzasnął.
Podczas całej idiotycznej konwersacji Angelica mrugała do niego, prosząc, żeby wymyśli!
jakieś' zaklęcie i to przerwał. Ale oczywiście Tonino nie mógł nic zrobić. Wątpił, czy nawet
Rinaldo lub sam Antonio mogliby powstrzymać coś tak potężnego. Aniele Caprony! - pomyślał.
Pomóż nam! Poczuł się lepiej, chociaż nic nie przerwało zaklęcia. Angelica wetknęła mu dziecko
w ramiona i znikła.
Dziecko zaczęło płakać. Tonino najpierw obrzucał je obelgami, potem chwycił za koniec
długiej białej sukieneczki i rozwalił mu główkę o deski sceny. Dziecko było dużo bardziej
realistyczne niż pies Toby. Chociaż zrobione z kartonu, wyrywało się, machało rączkami i
okropnie płakało. Tonino prawie uwierzył, że to dziecko kuzynki Klaudii. Tak się przeraził, że
mimowolnie zaczął powtarzać w myślach słowa Anioła Caprony, kiedy wymachiwał dzieckiem
w górę i w dół. I chociaż nie wymawia! właściwych słów, czuł, że odnoszą skutek. Wreszcie,
kiedy cisnął biały tłumoczek przed front sceny, zobaczył daleko w dole błyszczącą podłogę, na
którą upadło dziecko. A kiedy podniósł wzrok na klaszczących widzów, zobaczył ich równie
wyraźnie.
Najpierw ujrzał księcia Caprony. Książe siedział na pozłacanym krześle, błyszcząc guzikami i
rycząc ze śmiechu. Tonino nie rozumiał, jak można się śmiać z czegoś tak okropnego, dopóki nie
przypomniał sobie, że sam kilka razy świetnie się bawił na takim samym przedstawieniu. Ale to
były tylko kukiełki. Wtedy go olśniło, że książę uważał ich za kukiełki. Śmiał się ze zręczności
lalka-rza.
- Co za mądrala! - zaskrzeczał Tonino i musiał wykonać skoczny taniec, chociaż nie miał na
to najmniejszej ochoty. Ale tańcząc, spoglądał bystro na resztę publiczności, żeby sprawdzić, kto
wiedział, że Tonino nie jest kukiełką.
Ku jego przerażeniu połowa zebranych wiedziała. Napotkał znaczące spojrzenia trzech
poważnych mężczyzn otaczających księcia i takie same dwóch eleganckich, wymalowanych dam
obok księżnej. A księżna,,, jak tylko Tonino zobaczył rozbawione łuki jej brwi i lekki, skrywany
uśmiech na ustach, wiedział, że ona to robi. Spojrzał jej w oczy. Tak, księżna była czarodziejką.
Właśnie to go tak zaniepokoiło, kiedy ją ujrzał po raz pierwszy. Księżna zobaczyła, że Tonino na
nią patrzy, i uśmiechnęła się bardziej otwarcie, ponieważ nic nie mógł zrobić.
To go naprawdę przeraziło. Lecz Angelica ponownie wyskoczyła z dziury z wielką pałą w
ramionach i Tonino nie miał już czasu na myślenie.
- Coś pan zrobił z dzieckiem? - zaskrzeczała Angelica.
I zaczęła okładać Tonina kijem. To naprawdę bolało. Powaliła go na kolana i tłukła
zawzięcie. Widział, jak poruszają się jej usta. Chociaż wciąż wykrzykiwała głupim, skrzeczącym
głosem:,Ja cię nauczę zabijać dziecko!", wargi wymawiały słowa Anioła Capro-ny. Ponieważ
wiedziała, co będzie dalej.
Tonino też recytował Anioła i próbował skulić się na podłodze. Ale to nic nie dało. Musiał
wstać, wyrwać Judy kij i zbić nim Angelicę. Widział, że książę się śmieje, widział uśmiechy
dworzan. Księżna uśmiechała się teraz bardzo szeroko, ponieważ oczywiście Tonino będzie
musiał zatłuc Angelicę na śmierć",
Tonino próbował tak trzymać kij, żeby tylko lekko uderzał w Angelicę. Wprawdzie była
jedną z Petrocchich i wyjątkowo irytującą dziewczyną, ale nie zasługiwała na taką śmierć. Kij
jednak sam podrywał się i opadał, pociągając za sobą ramię Tonina. Angelica upadła na kolana, a
potem na twarz. Jej wrzaski wzmogły się w dwójnasób, a potem ucichły. Leżała z głową
przewieszoną przez krawędź sceny i wyglądała całkiem jak kukiełka. Tonino musiał kopniakiem
wrzucić ją do dziury pomiędzy sceną a fałszywą willą. Usłyszał odległe „klap!", kiedy upadła. A
potem musiał się odwrócić i rechotać radośnie, podczas gdy księżna odrzuciła głowę do tyłu i
ś
miała się równie serdecznie jak książę,
Tonino jej nienawidził. Czul taki gniew i rozpacz, że wcale mu nie przeszkadzało pojawienie
się kartonowego policjanta. Jego też ścigał z kijem. Przyłożył mu z całej siły, jakby policjant był
księżną, a nie papierową kukiełką.
- Co ci jest Lukrecjo? - usłyszał glos księcia.
Zerknął w bok, kiedy wymierzał kolejny zamaszysty cios w kartonowy hełm policjanta.
Zobaczył, że księżna skrzywiła się, kiedy kij trafił w cel. Nie zdziwił się, że natychmiast usunięto
policjanta, a Puneha zmuszono do skocznych pląsów i jeszcze głośniejszych wrzasków. Nie
stawiał oporu. Czul prawdziwą radość, kiedy chyba po raz tysięczny skrzeczał: „Co za mądrala!",
ponieważ rozumiał, co się dzieje. Księżna w pewnym sensie naprawdę była policjantem.
Przenosiła cząstkę siebie we wszystkie kukiełki, żeby działały. Ale Tonino nie mógł się przed nią
zdradzić, że wie. Pląsał i rechotał, udając przerażenie, i nie odrywał wzroku od rzeźby Anioła
wysoko na suficie sali.
A teraz pojawił się zakapturzony kat, ciągnąc małą drewnianą szubienicę, na której dyndała
pętla ze sznurka. Tonino zapląsał ostrożnie. Teraz księżna go wykończy, jeśli nie będzie uważał.
Z drugiej strony, jeśli Punch należycie rozegra to przedstawienie, sam może wykończyć księżną.
Rozpoczęła się głupia scena, Tonino nigdy w życiu tak się nie starał. Powtarzał w myślach
słowa Anioła, jako modlitwę i zarazem zasłonę dymną, żeby księżna nie przejrzała jego
zamiarów. Jednocześnie myślał żarliwie i mściwie, że kat jest nie tylko kukiełką - jest księżną we
własnej osobie. I również w tym samym czasie prowadził ożywioną konwersację jako pan Punch.
To musiało się udać.
- Chodź no tutaj, panie Punch - zaskrzeczał kat. - Wsadź gło wę w tę pętlę.
- Jak mam to zrobić? - zapytał pan Punch i Tonino, ze wszystkich sił udając głupotę.
- Włóż tutaj gtowę - zachrypiał kat, przesuwając jedną rękę przez pętlę.
Pan Punch i Tonino, obaj drżący z chytrości, przyłożyli głowę najpierw z jednej strony pętli,
potem z drugiej.
- Czy tak dobrze? Czy tak? - Potem, jeszcze gorliwiej, udając głupka: - Nie wiem, jak to
zrobić. Musisz mi pokazać.
Albo księżna chciała się pobawić Toninem, albo również próbowała go przechytrzyć. Scena
powtórzyła się kilkakrotnie. Za każdym razem kat wkładał rękę do pętli, żeby pokazać panu
Punctao-wi, co ma zrobić. Tonino nie ośmielił się zerknąć na księżnę. Patrzył na kata i myślał:
To jest księżna, i recytował Anioła ze wszystkich sił. Wreszcie ku jego uldze książę się
zniecierpliwił.
- Dalej, panie Punch! - zawołał.
- Musisz włożyć tam głowę i pokazać mi - powiedział pan Punch i Tonino najbardziej
nalegającym tonem, na jaki potrafił się zdobyć.
- No dobrze - ustąpił kat. - Skoro jesteś taki głupi. I włożył kartonową głowę do pętli.
Pan Punch i Tonino szybko pociągnęli za sznur i powiesili go. Ale Tonino pomyślał: To jest
księżna! Zrobił się jak najcięższy. Przez sekundę cały ciężar kukiełki zakołysał się na końcu
sznura.
To trwało tylko sekundę. Tonino przelotnie dostrzegł księżnę na nogach, podnoszącą ręce do
gardła. Potem został rzucony płasko na twarz i wcale nie mógł się poruszyć. Musiał leżeć na
deskach. Głowa opadła mu poza krawędź sceny, więc widział bardzo niewiele. Ale dotarło do
niego, że księżna została troskliwie wyprowadzona w asyście przejętego księcia.
Chyba jestem równie zadowolony jak Punch, pomyślał.
ROZDZIA
Ł 1O
Paolo nigdy później nie chcia! pamiętać tamtej nocy. Nadal wpatrywał się w chorobliwie
ż
ółty napis na dziedzińcu, kiedy nadeszła reszta rodziny. Odepchnięto go na bok, żeby przepuścić
starego Niccola i ciotkę Francesce, ale Benvenuto syczał i pluł na nich niczym rozgrzany tłuszcz
na patelni i nie pozwalał im przejść.
- Daj spokój, chłopie - powiedział do niego stary Niccolo. -Zrobiłeś, co mogłeś.
Odwrócił sie do ciotki Franceski,
- Nigdy nie wybaczę Petrocchim - oświadczył. - Nigdy.
Paola ponownie uderzyło, jak mizernie i żałośnie wygląda dziadek. Zdawało mu się, że stary
Niccolo podpiera grabą, zasapaną, zabłoconą ciotkę Francesce, ale teraz pomyślał, że chyba jest
na odwrót.
- No dobrze. Pozbędziemy się tej okropnej wiadomości - powiedział z irytacją stary Niccolo.
Wzniósł ramiona, żeby rozpocząć rodzinny czar, ałe przerwał. Przycisnął mocno ręce do piersi.
Osunął się na kolana i jego twarz przybrała dziwny kolor. Paolo myślał, że dziadek nie żyje,
dopóki nie zobaczył, że pierś starca unosi się w spazmatycznych, urywanych oddechach.
Elizabeth, wuj Lorenzo i ciotka Maria podbiegli do niego.
- Atak serca- oznajmił wuj Lorenzo i kiwnął na Antonia. -Rzucajcie to zaklęcie. Musimy go
wnieść do środka.
- Paolo, biegnij po lekarza - rozkazała Elizabeth, Biegnąc, Paolo usłyszał, jak za jego plecami
wybuchła pieśń.
Kiedy wrócił z lekarzem, napis już zniknął i starego Niccola zaniesiono do łóżka. Ciotka
Francesca, wciąż zabłocona, z włosami zwisającymi po jednej stronie, wędrowała tam i z
powrotem po dziedzińcu niczym ruchoma góra, płacząc i załamując ręce.
- Zaklęcia są zakazane! - zawołała do Paola. - Zatrzymałam wszystko.
- I bardzo dobrze - stwierdził kwaśno lekarz. - Człowiek w wieku Niccola Montany nie
powinien się rozbijać po ulicach. I połóż babcię do łóżka - zwrócił się do Paola. - Bo rozchoruje
się następna.
Ciotka Francesca zgodziła się tylko przejść do salonu, gdzie nie chciała nawet usiąść. Biegała
w kółko, rozpaczała nad starym Niccolem, opłakiwała Tonina, jęczała, że moc odeszła na dobre z
Casa Montana, i miotała straszliwe groźby przeciwko Petrocchim. Inni czuli się niewiele lepiej.
Dzieci płakały ze zmęczenia. Elizabeth i ciotki martwiły się o starego Niccola, a potem o ciotkę
Francesce, W skryptorium Antonio i wujowie siedzieli sztywni z niepokoju wśród porzuconych
zaklęć, a po całym domu kręcili się starsi kuzyni i przeklinali Petrocchich.
Paolo znalazł Rinalda opierającego się markotnie o poręcz galerii, chociaż było już ciemno i
porządnie zimno.
- Przeklęci Petrocchi - powiedział posępnie do Paola. - Teraz nie możemy nawet zarobić na
utrzymanie, a co dopiero pomóc, kiedy wybuchnie wojna.
Paolo, pomimo całej rozpaczy, poczuł się ogromnie pochlebia-ny, że Rinaldo uważa go za
dostatecznie dorosłego do omawiania rodzinnych spraw.
- Tak, to okropne - przyznał i próbował oprzeć się o poręcz w tej samej eleganckiej pozie co
Rinaldo.
Nie było to łatwe, ponieważ Paoło jeszcze za mało urósł, ale jakoś się oparł i przygotował
argumenty, których zamierzał użyć do przekonania Rinalda, że Tonino wpadł w ręce wrogiego
czarodzieja. To również nie było łatwe, Paolo wiedział, że Rinaldo nie zechce go słuchać, gdyby
wymknęła mu się najmniejsza aluzja, że rozmawiał z Petrocchim - a poza tym wolałby umrzeć,
niż przyznać się do tego kuzynowi. Ale wiedział, że jeśli przekona Rinalda, Rinaldo oswobodzi
Tonina w pięć bohaterskich minut. Rinaldo był prawdziwym Montaną.
Rozmyślał:, a tymczasem Rinaldo rzucił gniewnie:
- Co wstąpiło w tego szczeniaka Tonina, żeby czytać tę przeklętą książkę? Już ja mu pokażę,
kiedy wróci!
Paolo zadrżą! z zimna.
- Tonino zawsze czyta książki. - Potem przesunął się trochę -elegancka poza wcale nie była
wygodna - i zapytał pokornie: - Jak go odzyskamy?
Wcale nie to planował powiedzieć. Był zły na siebie.
- Po co? - burknął Rinaldo. - Wiemy, gdzie on jest: w Casa Petrocchi. A jeśli mu tam źle,
sam jest sobie winien!
- Wcale nie! - zaprotestował Paolo.
W świetle latarni na dziedzińcu zobaczył, że Rinaldo odwrócił się i popatrzył na niego
drwiąco. Dyskusja z każdą chwilą coraz bardziej odbiegała od kierunku, który zaplanował.
- Porwał go wrogi czarodziej - oznajmił Paoio. - Ten, o którym mówił Chrestomanci.
Rinaldo parsknął śmiechem.
- Jedna wielka kupa bredni, Paolo. Nasz przyjaciel rozmawiał z Petrocchimi. Wymyśli! sobie
tego dogodnego czarodzieja, bo chciał, żebyśmy wszyscy pracowali dla Caprony. Większość z
nas przejrzała go od razu.
- W takim razie kto zrobił tę mgłę na Corso? - zapytał Paolo. -Nie my i nie oni.
Ale Rinaldo odparł tylko:
- Kto powiedział, że to nie oni?
Ponieważ Paolo nie mógł wyznać, że tak powiedziała Renata Petrocchi, nie znalazł
argumentu. Zamiast tego rzucił dość rozpaczliwie:
- Chodź ze mną do Casa Petrocchi. Jeśli użyjesz zaklęcia znajdującego, udowodnisz, że
Tonina tam nie ma.
- Co? - Rinaldo wydawał się zdumiony. - Bierzesz mnie za głupca, Paolo? Nie zamierzam się
porywać w pojedynkę na całą rodzinę zaklinaczy. A jeśli tam pójdę i użyję zaklęcia, a oni coś
zrobią Toninowi, wszystko się na mnie skrupi. I to żeby udowodnić coś, o czym dawno wiemy.
Nie warto, Paolo. Ale cos ci powiem...
Przerwała mu ciotka Giną, która wrzasnęła na dziedzińcu:
- Notti to jedyna apteka otwarta o tej porze. Powiedzcie mu, że to dla Niccola Montany!
Z pewną ulgą Paolo porzucił elegancką pozę i przechylił się przez balustradę, żeby zobaczyć,
jak Lucia i Corinna biegną przez dziedziniec z receptą lekarza. Na ten widok żołądek skurczył
mu się ze strachu.
- Rinaldo, myślisz, że stary Niccolo umrze? Rinaldo wzruszył ramionami.
- Możliwe. Jest dość stary. I tak już pora, żeby ten dureń przeszedł na emeryturę. Wtedy będę
o jeden szczebel bliżej do stanowiska naczelnika Casa Montana.
Wówczas dziwna rzecz wydarzyła się w głowie Paola, Nigdy przedtem nie zastanawiał się,
kto obejmie stanowisko po Antoniu -ponieważ wiedział, że ojciec zajmie miejsce starego Niccola
-jako naczelnik Casa Montana. Ale z niewiadomego powodu nigdy nie przypuszcza.!, że to
będzie Rinaldo. Teraz spróbował sobie wyobrazić Rinalda robiącego to samo co stary Niccolo. I
natychmiast zrozumiał, że Rinaldo się do tego nie nadaje. Rinaldo był próżny i samolubny - i
tchórzliwy, tyle że zachowywał pozory. Zupełnie jakby Rinaldo wymówił potężne zaklęcie i
otworzył Paolowi oczy.
Rinaldo, chociaż ekspert od zaklęć, nigdy nie podejrzewał, że kilka zwykłych słów może
zdziałać tak wiele. Nachylił się w stronę Paola i zniżył głos do melodyjnego pomruku.
- Zamierzałem ci powiedzieć, Paolo. Werbuję wszystkich młodych. Złożymy przysięgę, że w
tajemnicy zemścimy sie na Pe-trocchich. Zrobimy im cos" gorszego niż zmuszenie do zjedzenia
własnych słów. Czy przyłączysz się do mnie? Czy złożysz przysięgę?
Może mówił szczerze. Rinaldowi pewnie odpowiadałaby praca w sekrecie, z mnóstwem
chętnych pomocników. Ale Paolo miał pewność, że ten plan stanowi kolejny szczebel na drodze
Rinalda do stanowiska naczelnika domu. Odsunął się wzdłuż poręczy.
- Wchodzisz do gry? - szepnął Rinaldo z cichym śmiechem. Paolo odsunął się jeszcze dalej.
- Powiem ci później.
Odwrócił sie i umknął. Rinaldo zaśmiał się i nie próbował go złapać. Myślał, że Paolo się
przestraszył.
Paolo zszedł na dziedziniec. Czuł się samotny jak jeszcze nigdy w życiu. Nikt nie pomoże mu
znaleźć Tonina. Tonina nie było. Tanino nie był próżny ani samolubny, ani tchórzliwy. Paolo nie
zauważy! dotąd, jak bardzo na nim polegał. Wszystkie ważne rzeczy robili razem. Nawet jeśli
Paolo sam się czymś zajmował, wiedział, że Tonino jest gdzieś blisko, siedzi i czyta, gotów
odłożyć książkę, gdyby Paolo go potrzebował. Teraz Paolo nagle nie miał nic do roboty. I cały
dom cuchnął zmartwieniem.
Poszedł do kuchni, gdzie przynajmniej cos się działo. Wszyscy jego mali kuzyni tam się
zgromadzili. Rosa i Marco próbowali ugotować zupę.
- Wejdź i pomóż nam, Paolo - poprosiła Rosa. - Po kolacji chcieliśmy położyć ich spać, ale
mamy trochę kłopotów.
Oboje z Markiem wyglądali na zmęczonych i wzburzonych. Większość" maluchów płakała,
włącznie z niemowlęciem. Kłopoty sprawiało zaklęcie LuciL Paolo zrozumiał to, kiedy Marco
włożył mu niemowlę w ramiona. Pieluszkę pokrywał pomarańczowy tłuszcz,
- Fuj! - powiedział Paolo.
- Wiem - przyznała Rosa. - No, Marco, lepiej spróbuj jeszcze raz. Czysty rondel. Czysta
woda. Ostatnia paczka zupy w proszku... nie krzyw się tak, Paolo. Wypróbowaliśmy wszystkie
warzywa. Po prostu odtruwają do kosza na śmieci i pleśnieją, zanim tam dotrą.
Paolo obejrzał się nerwowo na drzwi w obawie, czy wrogi czarodziej jest dostatecznie
potężny, żeby ich podsłuchać.
- Spróbuj zaklęcia kasującego - szepnął.
- Ciotka Giną próbowała wszystkich dzisiaj po południu - odparła Rosa. - Nic z tego.
Widzisz, mała Lucia użyła Anioła Capro-ny. Teraz stosujemy sposób Marca. Gotowy, Marco?
Rosa otworzyła paczuszkę zupy i trzymała nad rondlem. Kiedy różowy proszek sypał się do
wody, Marco pochylił sie nad rondlem i zaśpiewał gwałtownie, Paolo obserwował ich nerwowo.
Właśnie tego zakazywał im napis, z całą pewnością. Kiedy cały proszek znalazł się w wodzie,
Rosa i Marco zajrzeli niespokojnie do rondla.
- Udało się? - zapytał Marco.
- Chyba... -zaczęłaRosai zakończyła gniewnym okrzykiem: -O nie!
Małe muszelki makaronu w proszku zmieniły się w prawdziwe morskie muszelki, małe i
szare.
- Z jakimiś stworzeniami w środku \ - zawołała rozpaczliwie Rosa, nabierając łyżkę zupy -
Gdzie jest Lucia? Przyprowadź ją. Powiedz jej, że... Nie, nic nie mów Tylko ją przyprowadź,
Paolo.
- Poszła do apteki - wyjaśnił Paolo.
Na dziedzińcu wybuchły krzyki. Paolo przekazał zatłuszczone niemowie najbliższej kuzynce
i wyskoczył z kuchni przerażony, że to następna żółta wiadomość dotycząca Tonina. A może
hałas spowodowała Lucia?
Ani jedno, ani drugie. Hałasował Rinaldo. Widocznie wujowie wyszli ze skryptorium,
ponieważ Rinaldo palił zaklęcia na stosie pośrodku dziedzińca. Domenico, Carlo i Luigi
pracowicie znosili z galerii naręcza kart, kopert i zwojów. Paolo rozpoznał zwijające się już
wśród płomieni zaklęcia wojskowe, które on i inne dzieci przepisywały przez tyle czasu. To było
wstrząsające marnotrawstwo.
- Do tego nas zmusili Petrocchi! - krzyczał Rinaldo, przybierając malowniczą pozę na tle
płomieni. Widocznie to należało do jego planu werbowania młodych.
Paolo ucieszył się, widząc, że Antonio i wuj Lorenzo wybiegli z salonu.
- Rinaldo! - krzyknął Antonio. - Rinaldo, martwimy się o Umberta. Chcemy, żebyś poszedł
na uniwersytet i sprawdził, co z nim.
- Wyślijcie Domenica - odparł Rinaldo i odwrócił się do ognia.
- Nie - oświadczył Antonio. - Ty pójdziesz.
Coś w jego głosie sprawiło, że Rinaldo cofnął się przed nim.
- Pójdę - ustąpił. Podniósł rękę ze śmiechem. - tylko żartowałem, wuju Antonio.
Wyszedł natychmiast.
- Odnieście te zaklęcia z powrotem - polecił wuj Lorenzo pozostałym trzem kuzynom. - Nie
cierpię marnowania dobrej roboty.
Domenico, Carlo i Luigi usłuchali bez słowa, Antonio i wuj Lorenzo podeszli do stosu i
próbowali zadeptać płomienie, ale ognisko płonęło zbyt mocno, Paolo zobaczył, jak zerkają na
siebie z minami winowajców, potem nachylają się do przodu i szepczą zaklęcia nad ogniem.
Zgasł jak za przekręceniem wyłącznika. Paolo westchną! z niepokojem. Najwyraźniej nikt w
Casa Montana nie potrafił zerwać z nawykiem używania czarów. Zastanawiał się, jak długo
potrwa, zanim wrogi czarodziej to zauważy.
- Przynieś światło! - zawołał Antonio do Domenica. - I powybieraj te, które się nie spaliły.
Paolo wrócił do kuchni, zanim poproszono go o pomoc. Stos podsunął mu pewien pomysł.
- Mamy sporo mielonego mięsa - powiedziała Rosa. - Odważymy się spróbować?
- Dlaczego nie zabierzecie jedzenia do jadalni? - zaproponował Paolo. - Rozpalę tam ogień i
możecie gotować.
- Ten chłopiec to geniusz! - oświadczył Marco.
Tak zrobili. Rosa gotowała na raty, a Marco zrobił kakao. Najpierw nakarmiono dzieci,
włącznie z Paolem, Paolo siedział na długiej lawie i myślał, że to całkiem dobra zabawa - gdyby
Tonino nie zniknął i gdyby stary Niccolo nie leżał w łóżku na górze. Bardzo się zdziwił i
ucieszył, kiedy na jego kolanach wylądował nagle kłąb pazurów i mięśni z ciepłego żelaza.
Benvenuto też tęsknił za Toni-nem. Ocierał się o Paola niemal w desperacji, ale nie mruczał.
Rosa i Marco wybierali sie na górę, żeby położyć maluchy spać, kiedy na zewnątrz w
nocnych ciemnościach rozległo się nagle donośne dzwonienie.
- Wielkie nieba! - zawołała Rosa i otworzyła drzwi na dziedziniec.
Hałas wtargnął do kuchni, potężny metaliczny dźwięk, nierówny i spieszny. Najbliżej -klang,
klang, kłang! -rozbrzmiewałdzwon należący widocznie do kościoła Sant' Angelo. Dalej huczał
dzwon katedry. A wszędzie dookoła, raz bliskie, raz słabe i blaszane, dzwony we wszystkich
kościołach Caprony biły, dźwięczały, brzęczały i wygrywały kuranty. Corinna i Lucia wpadły
biegiem, z twarzami zaróżowionymi z zimna i podniecenia.
- Mamy wojnę! Książę wypowiedział wojnę! Marco powiedział, że chyba powinien już iść.
- O nie, zostań! - krzyknęła Rosa. - Jeszcze nie. Aha, Lucia... Lucia szybko zerknęła na
kuchenne przybory na kominku.
- Pójdę zanieść lekarstwa ciotce Ginie - powiedziała i roztropnie znikła z horyzontu.
Marco i Rosa wymienili spojrzenia.
- Trzy państwa przeciwko nam i żadnych zaklęć do pomocy -stwierdził Marco. - Nie
zapowiada się długie i szczęśliwe małżeństwo, co?
- Pan Notti mówi, że jutro powołują cywilnych rezerwistów -pocieszyła go Corinna,
Napotkała spojrzenie Rosy. - Chodźcie, dzieciaki - zwróciła się do pierwszych z brzegu czterech
kuzynów. -Pora spać.
Kiedy kładziono spać maluchy, Paolo siedział głaszcząc Ben-venuta, jeszcze bardziej
przygnębiony niż dotąd. Zastanawiał się, czy jutro wkroczą żołnierze z Florencji, Pizy i Sieny.
Czy na ulicach wybuchnie strzelanina? Pomyślał o wielkich odłamkach marmuru odstrzelonych z
katedry, o Nowym Moście zniszczonym, pomimo wszelkich wzmacniających zaklęć, o krzepkich
ż
ołnierzach wroga wywlekających wrzeszczącą Rosę. I zobaczył, że to wszystko może się
wydarzyć jeszcze w tym tygodniu.
Nagle nabrał pewności, że Benvenuto próbuje coś mu powiedzieć. Wyczytał to w
oskarżającym spojrzeniu żółtych kocich ślepiów. Ale po prostu nie rozumiał.
- Spróbuję - powiedział do Benvenuta, - Naprawdę spróbuję. Doznał przelotnego wrażenia,
ż
e Benvenuto jest zadowolony.
Zachęcony tym, pochylił głowę i wpatrzył sie w wymowne oblicze Benvenuta. Ale nic nie
wskórał. Otrzymał tylko obraz w myślach -obraz jakiegoś miejsca z barwnym marmurowym
frontonem, bardzo dużym i ozdobnym.
- Kościół Sant Angelo? - zapytał z powątpiewaniem. Benvenuto jeszcze chłostał go ogonem
z irytacją, kiedy wrócili Rosa i Marco.
- O rety! - powiedziała Rosa do Marca. - Paolo znowu bierze na swoje barki wszystkie
kłopoty rodziny!
Zdziwiony Paolo podniósł wzrok.
- Czasami wyglądasz zupełnie jak Antonio - wyjaśnił Marco.
- Nie rozumiem Benvenuta - wyznał Paolo z rozpaczą. Marco usiadł obok niego na stole.
- Więc będzie musiał znaleźć jakiś inny sposób, żeby nam powiedzieć, czego chce -
oświadczył. - To mądry kot... najmądrzejszy, jakiego znam. Poradzi sobie.
Wyciągnął rękę, a Benvenuto pozwolił mu się pogłaskać po głowie.
- Twoje uszy, panie kocie - powiedział Marco - są jak ostrokrzew bez kolców.
Rosa też przysiadła na stole z drugiej strony Pada.
- O co chodzi, Paolo? O Tonina? Paolo kiwnął głową.
- Nikt mi nie wierzy, źe porwał go wrogi czarodziej.
- My wierzymy - zapewnił Marco. Rosa dodała:
- Nawet lepiej, że porwał Tonina, nie ciebie. Tonino przyjmie to znacznie spokojniej.
Paolo był trochę zaskoczony.
- Dlaczego wy dwoje wierzycie we wrogiego czarodzieja, a nikt inny nie wierzy?
- Dlaczego myślisz, że on istnieje? - zripostował Marco. Nawet teraz Paolo nie mógł się
przełamać, żeby im opowiedzieć o swoim krępującym spotkaniu z jedną z Petrocchich.
- Pod koniec walki była okropna mgła - bąknął.
Rosa i Marco podskoczyli radośnie. Przybili piątkę nad głową Paola.
- Podziałało! Podziałało! Marco dodał:
- Mieliśmy nadzieję, że ktoś wspomni o tej mglef Czy przypadkiem nie towarzyszyło jej
zaklęcie kasujące na wielką skalę?
- Tak - potwierdził Paolo.
- My zrobiliśmy tę mgłę -oznajmiła Rosa. -Marco i ja. Chcieliśmy przerwać walkę, ale to
trwało wieki, bo cala magia w Capronie poszła na walkę.
Paolo przetrawił tę nowinę. Przynajmniej otrzymał jakiś" dowód i nie musiał polegać
wyłącznie na słowie Petrocchich. Może jednak czarodziej nie istniał. Może Tonino naprawdę
znajdował się w Casa Petrocchi. Paolo pamiętał, że Renata powiedziała o zaginięciu Angeliki
dopiero wtedy, kiedy mgła zrzedła i dziewczynka zobaczyła, z kim ma do czynienia.
- Słuchajcie - zaczął. - Czy pójdziecie ze mną do Casa Petrocchi sprawdzić, czy Tonino tam
jest?
Zdawał sobie sprawę, że Marco i Rosa wymieniają nad jego głową znaczące spojrzenia
- Dlaczego? - zapytała Rosa.
- Dlatego... dlatego...
Tak bardzo chciał ich przekonać, że wreszcie wpadł na pomysł.
- Dlatego, że Guido Petrocchi powiedział, że Angelica Petrocchi też zaginęła.
- Niestety nie możemy - odparł Marco z prawdziwym żalem w głosie. - Wierz mi,
zrozumiałbyś, gdybyś znal nasze powody!
Paolo nie rozumiał. Wiedział, że w przypadku tych dwojga nie chodzi o tchórzostwo ani
pychę, ani nic w tym rodzaju. To tylko jeszcze bardziej go rozstroiło.
- Och, nikt nie chce pomóc! - wykrzyknął. Rosa objęła go ramieniem.
- Paolo! Jesteś całkiem jak ojciec. Myślisz, że musisz sam wszystko załatwić. Ale jedno
możemy zrobić.
- Wezwać Chrestomanciego? - zapytał Marco. Paolo poczuł, że Rosa kiwa głową.
- Ale on jest w Rzymie! - zaoponował.
- To bez znaczenia - zapewnił Marco. - On jest czarodziejem tego rodzaju. Jeśli znajduje się
dostatecznie blisko, a ty go potrzebujesz dostatecznie mocno, przybywa na wezwanie.
- Muszę gotować! - zawołała Rosa i zeskoczyła ze stołu.
Zanim przygotowano drugą kolację, wrócił Rinaldo w doskonałym humorze. Wuj Umberto i
stary Luigi Petrocchi znowu się pokłócili w uniwersyteckiej jadalni. Dlatego wuj Umberto nie
odwiedził starego Niccola. On i Luigi leżeli w łóżkach, skrajnie wyczerpani. Rinaldo pił wino z
kilkoma studentami, którzy opowiedzieli mu wszystko o bójce. Studencka kolacja całkiem się
zmarnowała. Kotlety i makaron fruwały w powietrzu razem z krzesłami, stołami i ławkami.
Umberto próbował utopić Luigiego w wazie do zupyT a na to Luigi rzucił w Umberta całą
profesorską kolacją. Studenci ogłosili strajk. Nie przeszkadzała im bójka, ale Luigi pokazał im,
ż
e profesorowie dostają lepsze jedzenie.
Paolo słuchał jednym uchem. Myślał o Toninie i zastanawiał się, czy można polegać na
słowie jednej z Petrocchich.
ROZDZIA
Ł 11
Po chwili ktoś przyszedł i podniósł Tonina. Nie było to przyjemne. Ręce i nogi mu zwisały i
majtały się na wszystkie strony, ale nie mógł nic na to poradzić. Wrzucono go gdzieś w dużo
ciemniejsze miejsce i zostawiono. Leżał tam wśród szurania i wstrząsów, przetaczając się
bezwładnie, jakby znajdował się w pudle, które przesuwano po podłodze. Wreszcie wszystko
ucichło i odkrył, że znowu może się poruszać. Usiadł, drżąc na całym ciele.
Znajdował się w tym samym pokoju co przedtem, ale jakby mniejszym. Wiedział, że gdyby
wstał, musnąłby głową zapalony żyrandol pod sufitem. Widocznie sam się powiększył;
poprzednio miał z dziesięć centymetrów wzrostu, teraz około trzydziestu. Więc kukiełki były za
duże do tych dekoracji, a fałszywa willa miała wyglądać jak stojąca w oddali, A skoro księżna
nagle zachorowała, żaden z jej pomocników nie zatroszczył się o rozmiary Tonina. Po prostu
dopilnowali, żeby znowu go zamknąć.
- Tonino - szepnęła Angelica.
Tonino obrócił się gwałtownie. Połowę pokoju wypełniały sflaczałe ciała kukiełek. Zobaczył
kartonowy hełm policjanta, potem swojego wroga kata i biały tłumoczek z dzieckiem. W połowie
sterty dostrzegł twarz Angeliki -jej własną twarz, chociaż opuchnięty i pokrytą śladami łez.
Pospiesznie podniósł rękę do nosa. Ku jego uldze czerwony kulfon zniknął, chociaż pozostała
szkarłatna koszula nocna pana Puncha.
- Przepraszam - powiedział. Zęby mu szczękały. - Próbowałem nie zrobić ci krzywdy. Nic
sobie nie złamałaś?
- N-nie - wyjąkała Angelica niezbyt pewnym tonem. - Tonino, co się stało?
- Powiesiłem księżną - odparł Tonino i poczuł złośliwy triumf. - Chociaż jej nie zabiłem -
dodał z żalem.
Angelica parsknęła śmiechem. Tak się śmiała, że kukiełki na stosie podskakiwały i zsuwały
się na boki. Ale Tonino nie widział w tym nic zabawnego. Wybuchnął płaczem, chociaż płakał
przy jednej z Petrocchich,
- Ojej - powiedziała Angelica, - Tonino, przestań! Tonino... proszę!
Wygramoliła się spod kukiełek i schylona pokuśtykała przez pokój. Zawadziła głową o
ż
yrandol, który rozdzwonił się i rzucał na nich rozhuśtane cienie, kiedy uklękła obok Tonina.
- Tonino, proszę, przestań. Ona wpadnie w furię, jak tylko lepiej się poczuje,
Angelica nadal nosiła niebieski czepek Judy i niebieską koszulę nocną. Zdjęła czepek i podała
Toninowi.
- Masz. Wytrzyj nos. Ja użyłam sukienki dziecka. Od razu się lepiej poczułam.
Próbowała się do niego uśmiechnąć, ale uśmiech wyszedł beznadziejnie krzywo na
spuchniętej twarzy. Angelica chyba najpierw uderzyła w podłogę wypukłym czołem, ponieważ
wyrósł na nim potężny czerwony guz. Krzywy us'miech wyglądał groteskowo pod tą opuchlizną.
Tonino zrozumiał, że miała najlepsze chęci, i odwzajemnił się uśmiechem, na ile mu
pozwalały szczekające zęby.
- Masz. - Przechyliła się z powrotem przez pokój i sięgnęła po kata. Zdjęła z niego czarną
filcową pelerynę. - Włóż to.
Tonino owinął się peleryną, wydmuchał nos w niebieski czepek i poczuł się lepiej.
Angelica wyciągnęła ze stosu następne kukiełki.
- Ubiorę się w kurtkę policjanta - oznajmiła. - Tonino... czy się domyślałeś?
- Właściwie nie - odparł Tonino. - Jakoś wiem.
Wiedział od chwili, kiedy spojrzał na księżną. To ona była czarodziejem, który wysysał siłę z
Caprony i psuł zaklęcia Casa Montana. Tonino nie miał pewności co do księcia... pewnie książę
był za głupi, żeby się liczył. Lecz pomimo czarów księżnej, zaklęcia Casa Montana - i Casa
Petrocchi - widocznie nadal były dostatecznie silne, żeby jej przeszkadzać. Więc on i Angelica
zostali porwani, żeby zaszantażować oba domy i zmusić do zaprzestania czarów, A jeśli
przestaną, Caprona zostanie pokonana. Co najstraszniejsze, tylko Tonino i Angelica o tym
wiedzieli, a księżna wcale się nie przejmowała, że wiedzą. Chodziło nie tylko o to, że nawet ktoś'
tak bystry jak Paolo nigdy nie wpadnie na pomysł, żeby szukać ich w pałacu, na przedstawieniu
Puncha i Judy; to znaczyło również, że oboje umrą, zanim ktoś ich znajdzie.
- Absolutnie musimy stąd uciec -oświadczyła Angelica. - Zanim ona wydobrzeje po
powieszeniu.
- Na pewno o tym pomyślała - mruknął Tonino.
- Niekoniecznie - sprzeciwiła się Angelica. - Widziałam, że wszyscy byli śmiertelnie
wystraszeni. Pozwolili mi zobaczyć, jak cię wkładają przez podłogę. Myślę, że możemy się
wydostać tą samą drogą. Będzie nam łatwiej teraz, kiedy jesteśmy więksi.
Tonino owinął się ciaśniej peleryną i wstał z trudem, tak zmęczony i posiniaczony, że miał już
dość. On też uderzył głową w żyrandol. Wielkie migotliwe cienie przemknęły po pokoju. W tym
zmiennym świetle wydawało się, że kukiełki na stosie skręcają się i pełzają.
~ Którędy mnie włożyli? - zapytał.
- W tym miejscu, gdzie stoisz - odparła Angelica.
Tonino cofnął się pod okna i spojrzał na podłogę. Nie poznałby, że tam jest otwór. Ale teraz,
kiedy Angelica mu powiedziała, widział cieniutką czarną linię, zamaskowaną przez namalowane
zawijasy dywanu i rozmytą w drżącym świetle. Linie tworzyły prostokąt wielkości mniej więcej
tandetnego stołu. Taca z kolacją też na pewno tędy wleciała.
- Zaśpiewaj zaklęcie otwierające - rozkazała Angelica.
- Nie znam żadnego - musiał wyznać Tonino.
Poznał po sztywnej postawie Angeliki, że powstrzymywała sie, żeby mu nie nagadać
niemiłych rzeczy.
- No, ja się nie odważę - oświadczyła. - Widziałeś, co sie stało ostatnim razem. Jeśli coś
sknocę, znowu nas złapią i za karę zamienią w kukiełki. A drugiego razu już nie zniosę.
Tonino czuł, że sani też nie zniesie drugiego razu, chociaż wcale nie miał pewności, czy to
była kara. Księżna pewnie i tak zamierzała zmusić ich do występów. Była na to dostatecznie
złośliwa. Z drugiej strony Tonino obawiał sie również, że nie zniesie kolejnego spartaczonego
zaklęcia Angeliki.
- No, to tylko drzwi zapadowe - powiedział. - Pewnie trzymają się na takim małym haczyku.
Spróbujmy walnąć w nie parę razy świecznikami.
- A jak na nich jest zaklęcie? - zaniepokoiła się Angelica. -Och, dobrze. Spróbujmy.
Każde z nich chwyciło świecznik. Uklękli obok okien i pracowicie stukali w ledwo widoczną
czarną linię. Tektura była twarda i mięsista. Wkrótce świeczniki wyglądały jak płaczące wierzby
z metalu. Ale dzieciom udało się zrobić nierówne zagłębienie pośrodku jednej krawędzi ukrytych
drzwi. Tonino dostrzegł w głębi coś jakby błysk metalu. Wysoko wzniósł pogięty świecznik,
ż
eby zadać decydujący cios.
- Stój! - syknęła Angelica.
Gdzieś niedaleko rozległy się ciężkie, szurające kroki. Tonino opuszczał świecznik
powolutku i ledwie się ważył oddychać. Odległy głos zaburczał:
- Wiec myszy... Nic tu nie ma...
Nagle zrobiło się dużo ciemniej. Ktoś zgasił światło i został tylko nikły błękitnawy poblask
małego żyrandola. Kroki zaszurały. Huknęły drzwi i zapadła cisza.
Angelica odłożyła swój świeczniki zaczęła szarpać rękami tekturę. Tonino wstał i odszedł.
Nic z tego. Cokolwiek zrobią, ktoś ich usłyszy. W pałacu roiło się od lokajów i żołnierzy. Tonino
gotów już był się poddać i czekać na najgorsze. Tylko że teraz, kiedy wstał, tekturowy pokoik
wydawał się taki ciasny. Połowę wypełniały kukiełki. Brakowało miejsca, żeby się ruszyć.
Tonino miał ochotę rzucać się na ściany i wrzeszczeć. Obrócił się i potrącił stół. Ponieważ był
teraz znacznie większy i cięższy, stół zakołysał się i zaskrzypiał.
- Wiem! - zawołał Tonino. - Skończ rysować Anioła. Guz na czole Angeliki odwrócił się w
jego stronę.
- Nie jestem w nastroju do gryzmolenia.
- Nie gryzmolenia, tylko zaklęcia - sprostował Tonino. - A potem przyciągniemy stół do
siebie, kiedy zrobimy dziurę w zapadowych drzwiach.
Angelica nie potrzebowała wyjaśnień, że Anioł jest najsilniejszym zaklęciem w Capronie.
Odrzuciła świecznik i podniosła się z klęczek.
- To może podziałać - stwierdziła. - Wiesz, jak na Montanę masz całkiem dobre pomysły.
Znowu uderzyła głową w żyrandol. W chaosie rozkołysanych cieni nie mogli znaleźć kranu,
którym wcześniej Angelica rysowała.
Tonino musiał wepchnąć głowę i ramiona do maleńkiej łazienki i odłamać drugi
bezużyteczny kran.
Nawet kiedy cienie znieruchomiały, Anioł wydrapany na blacie stołu był ledwie widoczny.
Wydawał się maty i niewyraźny.
- On musi mieć" zwój - oświadczyła Angelica. - I lepiej dodam aureolę dla pewności, że to
ś
więty,
Angelica była teraz o tyle większa i silniejsza, że ciągle upuszczała kran. Aureola wyszła jej
za duża, a zwój ciągłe się nie udawał. Stół kiwał się na wszystkie strony, kran ześlizgiwał się
albo zaczepiał i groziło niebezpieczeństwo, źe Angelica całkiem zepsuje rysunek.
- Co za dłubanina! -jęknęła. - Czy to wystarczy?
- Nie - zaprzeczył Tonino. - Zwój trzeba bardziej rozwinąć, U naszego Anioła widać niektóre
słowa.
Ponieważ miał całkowitą rację, Angelica straciła cierpliwość.
- Dobrze! Zrób to sam, skoro jesteś taki mądry, ty okropny Montano!
Wyciągnęła kran do Tonina, a on wyrwał go z jej ręki, równie rozzłoszczony.
- Proszę bardzo - powiedział, zdrapując długą wstążkę politury. - To jest zwisający kawałek.
A słowa idą bokiem. Widać Carmen pa, Venit ang, Cap i dużo więcej, ale tutaj nie ma miejsca.
- Nasz Anioł - powiedziała Angelica - mówi cis meculare, elus cantare i virłus data na
końcu.
Tonino skrobał i nie zwracał uwagi. Dostatecznie trudno było wydrapać maleńkie literki
takim nieporęcznym narzędziem jak kran, nawet bez wysłuchiwania narzekań Angeliki.
- Właśnie że tak! - ciągnęła Angelica. - Zawsze się zastanawiałam, dlaczego nie śpiewamy
tych słów...
Ta sama myśl uderzyła ich oboje. Zagapili się na siebie, nos w nos nad porysowanym blatem,
- Znalezienie słów oznacza szukanie słów - powiedział Tonino.
- A one były przez cały czas nad naszą i waszą bramą! Och, co za głupota! - wykrzyknęła
Angelica. - Chodź. Teraz musimy stąd wyjść!
Tonino zostawił zwój z wydrapanym słowem Cartnen. Naprawdę nie było miejsca na więcej.
Razem przyciągnęli trzeszczący, rozchwiany stół nad dziurę wybitą w podłodze i zaczęli
pracować pod blatem, wydłubując kawałki malowanej podłogi.
Wkrótce zobaczyli sztabkę srebrzystego metalu łączącą zapa-dowe drzwi z podłogą. Tonino
wepchnął koniec świecznika pomiędzy poszarpane tekturowe krawędzie i naparł z boku na metal.
- Jest zaklęty - powiedział.
- Anioł Caprony - powiedziała Angelica w tej samej chwili.
I sztabka przesunęła się w bok. Wielki prostokąt podłogi opadł spod ich kolan i zawisnął nad
bardzo głęboką czarną dziurą.
- Weźmy sznur kata - zaproponowała Angelica.
Wrócili do stosu kukiełek i odplątali sznur z małej szubienicy. Tonino przywiązał go do
stołowej nogi.
- To duża wysokość - stwierdził z powątpiewaniem.
- Nie jesteśmy dostatecznie ciężcy, żeby zrobić sobie krzywdę - przypomniała mu Angelica. -
Rozluźniłam całe ciało, kiedy skopałeś mnie ze sceny, no i... nic sobie nie złamałam,
Tonino puścił Angelicę przodem. Kołysząc się, zjechała w ciemność jak energiczna niebieska
małpka. Trzask! - powiedział tandetny stół. Skrzyyyyp! I przechylił się na tę nogę, do której
Tonino przywiązał sznur.
- Aniele Caprony!-szepnął Tonino.
Stół wsunął się jednym rogiem w otwór. Tekturowy pokoik zadygotał. Z trzaskiem
pękającego drewna stół zjechał do dziury i utknął, bo jeden róg zaklinował się o krawędzie. W
dole coś łupnęło. Tonino przeraził się, że teraz został uwięziony w tym pokoju na dobre.
- Jestem na dole - szepnęła Angelica. - Możesz podciągnąć sznur. Sięga prawie do podłogi.
Tonino wychyli! się i namacal pętlę na nodze od stołu. Wiedział, że nastąpił cud. Ta noga
powinna się złamać albo stół powinien wypaść przez dziurę. Ponownie wezwał na pomoc Anioła
Caprony, kiedy ześliznął się pod stołem w ciemność.
Stół skrzypiał obrzydliwie, ale trzymał. Sznur palii dłonie Tonina, a potem nagle zniknął.
Niemal jednocześnie stopy chłopca uderzyły w podłogę.
- Uff! - odetchnął. Miał wrażenie, że pięty wbiły mu się w łydki.
Stali na lśniącej posadzce w pałacowej sali. Z trzech stron otaczały ich niebotyczne dekoracje
do przedstawienia Puncha i Judy. Zamiast tylnej ściany wisiała kurtyna, która miała zakrywać
lalkarza, a zza jej brzegów przesączało się nikłe światło. Ostrożnie odchylili róg kurtyny, ciężkiej
i szorstkiej jak worek. Za nią znajdowała się ściana pokoju. Widocznie scenę po prostu odsunięto
na bok Angelice i Toninowi ledwie wystarczyło miejsca, żeby przecisnąć się nad krawędzią
dekoracji do dużego pokoju, oświetlonego silnym blaskiem księżyca, który kładł srebrne
prostokąty na lśniącej podłodze.
W tym samym pokoju dwór oglądał przedstawienie Puncha i Judy. Dekoracji nie odłożono na
miejsce. Tonino przypomniał sobie, jak on i Angelica chwiali się na krawędzi sceny i spoglądali
w pustkę. Mogli zginąć. To zakrawało na kolejny cud. Potem chyba znaleźli się w jakimś'
magazynie. Lecz kiedy księżna tak tajemniczo zachorowała, nikt się nie pofatygował, żeby ich
tam odnieść z powrotem.
Księżycowa poświata lśniła na wypolerowanej twarzy Anioła, wysoko po drugiej stronie sali,
pochylonego nad wielkimi podwójnymi drzwiami. Były też inne drzwi, ale Tonino i Angelica bez
wahania ruszyli w stronę Anioła. Oboje wzięli go za przewodnika.
- A niech to! - zawołała Angelica, zanim dotarli do pierwszej smugi księżycowego blasku. -
Ciągle jesteśmy mali. Myślałam, że odzyskamy właściwe rozmiary, jak stamtąd wyjdziemy, a ty?
Tonino chciał tylko stąd uciec bez względu na rozmiary.
- W ten sposób łatwiej się ukryć - zauważył. - Ktoś w twojej rodzinie łatwo cię odczaruje.
Owinął się ciaśniej peleryną kata i zadrżał. W dużym pokoju było chłodniej. Przez wielkie
okna widział księżyc, wysoki i zimny na ciemnogranatowym zimowym niebie. Spacer po ulicach
w czerwonej koszuli nocnej nie zapowiada! się przyjemnie.
- Aleja nie znoszę być taka mata! - narzekała Angelica, -Nie damy rady wejść po schodach.
Miała rację z tym narzekaniem, jak Tonino szybko się przekonał. Musieli przejść długą drogę
po wypolerowanej podłodze. Kiedy dotarli do podwójnych drzwi, padali z wyczerpania. Wysoko
nad nimi rzeźbiony Anioł trzymał zwój, którego nie mogli przeczytać, i nie wyglądał już tak
przyjaźnie. Ale drzwi byty lekko uchylone. Zdołali powiększyć szparkę, napierając plecami na
oba skrzydła. Do szału doprowadzała ich świadomość, że otwarliby te drzwi jedną ręką, gdyby
odzyskali swoje właściwe rozmiary.
Za drzwiami znajdowała się jeszcze większa sala, pełna krzeseł i małych stolików. Jedyna
korzyść z kukiełkowych rozmiarów polegała na tym, że mogli przejść pod wszystkimi meblami
prosto do zbyt odległych drzwi. Przypominało to wędrówkę przez zloty księżycowy las, gdzie
każde drzewo miało smukły, elegancko wygięty pieri. Posadzka wyglądała na marmurową.
Zanim dotarli do drzwi, ze zmęczenia znowu się pokłócili.
- Całą noc potrwa, zanim stąd wyjdziemy! - poskarżyła się Angelica.
- Och, zamknij się! - burknął Tonino. - Gderasz gorzej niż moja ciotka Giną!
- Czy twoja ciotka Giną ma wszędzie siniaki boją pobiłeś'? -odcięła się Angelica.
Kiedy wreszcie dotarli do otwartych drzwi, za nimi znaleźli tylko następny pokój, trochę
mniejszy. Tutaj na podłodze leżał dywan.
Wokół stały złocone sofy niczym brogi siana i ogromne fotele z falbankami. Angelica wydała
jęk rozpaczy.
Tonino stanął na palcach. Na kilku fotelach chyba leżały poduszki,
- Może schowamy się na noc pod poduszką? - zaproponował, żeby zawrzeć zgodę.
Angelica odwróciła się do niego z furią.
- Głupi! Nic dziwnego, że jesteś powolny w czarach! Może jesteśmy mali, ale właśnie
dlatego nas znajdą. Dosłownie cuchniemy magią. Nawet mój młodszy braciszek by nas znalazł,
bo chociaż jest mały, ale mądrzejszy od ciebie!
Tonino tak się obraził, że nawet nie odpowiedział. Po prostu wmaszerował na dywan.
Początkowo to przyniosło ulgę jego obolałym stopom, ale wkrótce okazało się kolejną
przeszkodą. Przypominało wędrówkę przez wysoką, bujną trawę - a każdy, kto w ten sposób
szedł przynajmniej kwadrans, dobrze wie, jakie to męczące. Na dodatek musieli omijać pękate
fotele wielkie jak domy, fal-baniaste podnóżki i ekrany wielkie jak mury obronne. Pewnie
znaleźliby tu sporo kryjówek, ale każde było zbyt zmęczone i rozgniewane, żeby zaproponować
drugiemu coś takiego.
Potem, kiedy w końcu dotarli do drzwi, okazały się zamknięte. Rzucali się całym ciężarem na
twarde drewno. Nawet nie drgnęło.
- I co teraz? - zapytał Tonino, opierając się plecami o drzwi.
Księżyc już zachodził. Dywan tonął w mroku. Smugi księżycowego blasku z odległych okien
zaledwie muskały grzbiety foteli albo rozświetlały złocenia na oparciu sofy, albo odbijały się w
kolorowych szklanych wazonach ustawionych na półce. Wkrótce zapadnie całkowita ciemność.
- Tam jest Anioł - powiedziała ze znużeniem Angelica.
Mówiła prawdę. Tonino ledwie go widział, jedynie jako barwny refleks na drewnie,
oświetlony księżycem odbitym od półki ze szklanymi wazonami. Pod Aniołem znajdowały się
następne drzwi czy raczej ciemne miejsce, ponieważ drzwi były szeroko otwarte.
Zbyt zmęczony, żeby odpowiedzieć, Tonino znowu wyruszył w długą drogę przez gęsty
dywan, obok rozłożystych mebli, na drugą stronę pokoju.
Zanim dotarli do tych otwartych drzwi, byli tak zmęczeni, ze wszystko wydawało im się
nierzeczywiste. Za drzwiami cztery stopnie prowadziły w dół. Bardzo dobrze. Jakoś po nich
zeszli. Na dole rozpościerał się jeszcze brutalniej gęsty dywan. Panowała ciemność.
Angelica powąchała powietrze.
- Cygara.
Dla Tonina to mogła być nawet cebula. Chciał tylko dotrzeć do następnych drzwi. Ruszył,
macając ścianę, a Angelica powlokła się za nim. Wpadli na jakiś wielki mebel, ominęli go po
omacku i zderzyli się z następnym, jeszcze bardziej wysuniętym na środek pokoju. I tak
wędrowali, potykając się i obijając, przełażąc przez dwie metalowe rury, brodząc w dywanie, aż
znowu dotarli do czterech stopni. Pokój był całkiem mały - jak na pałac - i miał tylko jedne
drzwi. Tonino namacał pierwszy stopień, na wysokos'ci swojej głowy, i pomyślał, że nie ma siły
znowu się tam wdrapywać. Anioł okazał się marnym przewodnikiem.
- Ta część, która wystawała- powiedziała Angelica. - Nie wiem, co to było, ale było puste w
ś
rodku, jak skrzynia. Zaryzykujemy, żeby tam się chować?
- Poszukajmy tego - zaproponował Tonino.
Znaleźli to albo coś podobnego, kiedy na to wpadli. Była to skrzynia o stromych ścianach
sięgających im do piersi. Na przedniej ścianie wisiał wielki kawał metalu, jak bardzo szeroka
kołatka. Pomacali w środku i wyczuli arkusze sztywnej skóry oraz coś bardziej szeleszczącego,
prawdopodobnie papier
- Myślę, że to otwarta szuflada - oznajmił Tonino.
Angelica nie odpowiedziała. Po prostu wlazła do środka. Tonino słyszał, jak szurała i
szeleściła papierami - jeśli to był papier. Aha! - pomyślał. Przecież sama mówiła, że śmierdzą
magią. Ale był taki zmęczony, że też wdrapał się do środka i wpadł do ciepłego, szeleszczącego
gniazdka, gdzie Angelica już zasnęła. Ze zmęczenia prawie przestało go obchodzić, czy ich
znajdą. Zachował jednak dość rozsądku, żeby naciągnąć na nich oboje arkusz pergaminu, zanim
również zasnął.
ROZDZIA
Ł 12
Tonino zbudził się przemarznięty i zagubiony. Widział tylko blade, żółte światło, ponieważ
prześcieradło zakrywało mu twarz. Zerknął na nie i stwierdził, że jest dziwnie sztywne i płaskie.
W dodatku miało wydrukowane duże, czarne litery. Wzrok Tonina przesunął się po tych literach-
WYPOWIEDZENIE WOJNY (Duplikat), przeczyta!.
Potem podskoczył, kiedy sobie przypomniał, że ma trzydzieści centymetrów wzrostu i leży w
szufladzie w pałacu. I było jasno! Ktoś' ich znajdzie. Zresztą ktoś już prawie ich znalazł. Właśnie
to go obudziło. Słyszał, że ktoś' chodzi po pokoju, postukuje czymś' i szura niewyraźnie, i od
czasu do czasu pogwizduje urywek Anioła Capróny.
Kimkolwiek był, podszedł teraz do szuflady. Tonino słyszał skrzypienie podłogi i szelest
sukienki, blisko i głośno. Nieznacznie, sztywno obrócił głowę i zobaczył przestraszoną twarz
Angeliki, spoczywająca tuż obok na zmiętym papierze. Szelest sukni wskazywał, że nieznana
osoba była kobietą. Widocznie księżna ich szukała.
- Tenksiążę! -powiedziałanieznana osoba tonem, jakiego nie użyłaby żadna księżna. - Nie
spotkałam jeszcze takiego flejtucha!
Oddech kobiety nagle się przybliżył. Zanim Tonino czy Angelica zdążyli cokolwiek zrobić,
szuflada się poruszyła. Bezradni, wsunęli się w ciemność nogami do przodu i szuflada z hukiem
zatrzasnęła się za ich głowami.
- Ratunku! - szepnęła Angelica.
- Ciii!
Pokojówka wciąż była w pokoju. Słyszeli, jak coś przesuwa. Potem brzęknęły klawisze, kiedy
odkurzała pianino. Potem coś stuknęło. I wreszcie cisza. Kiedy się upewnili, że wyszła, Angelica
szepnęła:
- I co teraz zrobimy?
W szufladzie ledwo starczyło miejsca, żeby usiąść. Nad głowami mieli pasek światła, tam
gdzie szuflada dotykała biurka, nie mogli jednak jej otworzyć. Ale widzieli całkiem dobrze.
Ś
wiatło docierało od tyłu, spod stóp. Próbowali zaprzeć się rękami o drewno w górze i pchać, ale
szufladę wykonano z solidnego, cierpko pachnącego drewna i nie zdołali jej poruszyć,
- Ciągle nas zamykają w miejscach bez drzwi! - zapłakała Angelica.
Grzęznąc w papierach, ruszyła na koniec szuflady, skąd dochodziło światło. Tonino poczołgał
się za nią.
Jak tylko tam dotarli, zrozumieli, że znaleźli drogę wyjścia. Tylna ścianka szuflady była
niższa od przedniej i nie dochodziła do samego końca biurka. Znajdowała się tam spora
szczelina. Kiedy włożyli w nią głowy, widzieli krawędzie pozostałych szuflad wznoszące się jak
szczeble drabiny i smugę światła na szczycie.
Przecisnęli się przez szparę i wspięli na górę ramię przy ramieniu. Było to równie łatwe jak
wchodzenie po drabinie. Tylko jedna szuflada dzieliła ich od dziennego światła - po drugiej
stronie ciasnej szpary - kiedy usłyszeli, że ktoś jest w pokoju.
- Tutaj przyszli, proszę pani - powiedział damski glos.
- Więc już ich mamy - odparła księżna. -Szukaj bardzo uważnie.
Tonino i Angelica zawiśli na tylnych ściankach szuflad, czepiając się palcami rak i nóg, nie
ś
miejąc się poruszyć. Jedwabne suknie szeleściły, kiedy księżna i jej dama krążyły po pokoju.
- Tutaj całkiem nic nie ma, jaśnie pani.
- I przysięgnę, że to okno nie było otwierane - powiedziała księżna. - Otwórz wszystkie
szuflady biurka.
Nad głową Tonina rozległ się ostry trzask. Otwarta górna szuflada wpus'ciła snop białego
zakurzonego światła. Głośno szeleściły przerzucane papiery.
- Nic - oznajmiła dama.
Górna szuflada zatrzasnęła się z hukiem. Tonino i Angelica wisieli na drugiej szufladzie.
Opuścili się na następną jak najszybciej i najciszej. Druga szuflada otwarła się z hurgotem i
zatrzasnęła, niemal ich ogłuszając. Szuflada, na której wisieli, drgnęła. Na szczęście się
zaklinowała. Dama ciągnęła i szarpała, dzięki czemu zdążyli pospiesznie wdrapać się z
powrotem na drugą szufladę i tam się przyczaić. I wisieli tak w ciasnej ciemnej dziurze, kiedy
dama otwarła trzecią szufladę, zatrzasnęła i wysunęła dolną. Wyciągnęli szyje i patrzyli, jak białe
ś
wiatło wlewa się od dołu.
- Popatrz, pani! - krzyknęła dama. - Oni tu byli! To jak mysie gniazdo!
Jedwabie zaszumiały, kiedy księżna podbiegła.
- Przekleństwo' - zawołała. - Nie tak dawno temu! Czuję ich zapach nawet przez cygara.
Szybko! Nie mogli uciec daleko. Widocznie wymknęli się przed sprzątaniem.
Załomotała zamykana szuflada i powrócił zakurzony mrok. Dwie kobiety w szepcie jedwabi
wbiegły po schodkach do pokoju z fotelami. Cicho, stanowczo szczeknęły zamykane drzwi.
- Myślisz, że to pułapka? - szepnęła Angelica.
- Nie - zaprzeczył Tonino.
Był pewien, że księżna nie odgadła, gdzie się ukrywają. Ale teraz, sądząc po odgłosach,
zostali zamknięci w pokoju, a on nie miał pojęcia, jak otworzyć drzwi.
Jednak nawet zamknięty pokój stanowił wielką, otwartą przestrzeń w porównaniu z wąską
szparą na tyłach biurka. Angelica i To-nino przeciskali się w pocie czoła przez ciasny otwór
prowadzący do światła, aż wreszcie wygramolili się na blat biurka. Zanim ich oczy przywykły do
ś
wiatła, Tonino stłukł sobie duży palec u nogi o wielkie pióro, przypominające słup
telegraficzny, a potem potknął się o nóż do papieru, masywny blok kości słoniowej. Angelica
wpadła na porcelanową ozdobę stojącą przy tylnej krawędzi biurka. Ozdoba sie zakołysala.
Angelica pochwyciła ją w ramiona. Kiedy oczy przestały jej łzawić, zobaczyła, że ściska
porcelanowego pana Puncha, w czerwonej nocnej koszuli, z nosem i całą resztą, niemal
dorównującego jej wzrostem. Po drugiej stronie biurka stała porcelanowa Judy.
- Nie odczepimy się od nich! - zawołała Angelica.
Blat biurka pokrywała miękka czerwona skóra, bardzo przyjemna dla stóp, na której leżała
wielka biała bibułowa podkładka, jeszcze wygodniejsza. Przed biurkiem stało krzesło z
dopasowanym czerwonym siedzeniem. Tonino spostrzegł, że łatwo mogli na nie zeskoczyć.
Jeszcze łatwiej mogli zejść po uchwytach szuflad, Z drugiej strony tuż obok biurka stało pianino,
a okno znajdowało się zaraz za rogiem. Musieli tylko przejść" przez całą klawiaturę, żeby dotrzeć
do okna. Chociaż było zamknięte, zasuwka wyglądała na łatwą do odsunięcia.
- Patrz! - zawołała Angelica, pokazując z niesmakiem. Cały rządek Punchów i Judy stał na
wierzchu pianina. Dwie
kukiełki na podstawkach wyglądały na bardzo stare i cenne; dwie zrobiono z prawdziwego
złota; dwie inne gliniane figurki były takie artystyczne, że Punch wyglądał jak zwykły szyderczo
uśmiechnięty mężczyzna, a Judy nieprzyjemnie przypominała księżną. Nuty rozłożone na
pianinie nosiły tytuł: Arnolfini - Suita Puncha i Judy.
- To chyba gabinet księcia - stwierdziła Angelica. I oboje zaczęli chichotać.
Wciąż chichocząc, Tonino zszedł na pianino i ruszył w stronę okien. Do-si-sol-fa -
zadźwięczały klawisze.
- Wracaj! - zachichotała Angelica.
Tonino zawrócił fa-sol-si-do, pękając ze śmiechu.
Drzwi otwarły się i ktoś szybko zszedł po schodach. Angelica i Tonino nie mogli wymyślić
nic lepszego, tylko stad sztywno w miejscu z nadzieją, że wezmą ich za kolejnych Puncha i Judy.
Na szczęście mężczyzna, który wszedł do pokoju, był bardzo zaaferowany. Z trzaskiem rzucił
stos papierów na biurko, nie spojrzawszy nawet na dwie nowe kukiełki, i wybiegł w pośpiechu,
delikatnie zamykając za sobą drzwi.
- Uff! - odetchnęła Angelica.
Podeszli do papierów i popatrzyli na nie ciekawie. Na pierwszym napisano:
RAPORT Z KAMPANII O GODZINIE 08.00. STRESZCZENIE:
Oddziały wyruszaj
ą
na wszystkie fronty,
ż
eby odeprze
ć
inwazj
ę
.
Ci
ęż
ka artyleria i rezerwi
ś
ci zapewniaj
ą
wsparcie.
Front w Pizie zgłasza ci
ęż
kie straty. Zauwa
ż
ono flot
ę
- piza
ń
-sk
ą
? - kieruj
ą
c
ą
si
ę
do
uj
ś
cia Voltawy.
- Wybuchła wojna! - zawołał Tonino. - Dlaczego?
- Oczywiście dlatego, że księżna nas porwała - wyjas'niła Angelica. - Więc nasze rodziny nie
mogą robić zaklęć wojennych* Tonino, musimy się stąd wydostać. Musimy im powiedzieć, gdzie
są słowa do Anioła.
- Ale dlaczego księżna pragnie klęski Caprony?
Nie wiem - przyznała Angelica. -Coś z nią jest nie takt tyle wiem. Ciotka Bella opowiadała, że
wybuchło straszne zamieszanie, kiedy książę postanowi! ją poślubić. Nikt jej nie lubi,
- Zobaczę, czy dam radę otworzyć okno - zaproponował To-nino.
Ruszy! dalej po klawiaturze. Do-si-sol-fa-mi-re...
- Cicho! - syknęła Angelica,
Tonino odkrył, że jeśli stawiał każdą stopę bardzo powoli, klawisz nie dźwięczał. Dotarł do
połowy klawiatury, a Angelica wyciągnęła już jedną nogę, żeby pójść za nim, kiedy znowu
usłyszeli, że ktoś otwiera drzwi. Nie mieli czasu na ostrożność. Angelica umknęła z powrotem na
biurko. Tonino z okropnym dysonansem przelazł przez czarne klawisze i wcisnął się za nuty na
podstawce.
Ledwie zdążył. Kiedy zerknął zza nut - stał z głową i stopami wykręconymi bokiem, jak
starożytny Egipcjanin - przed biurkiem stał książę Caprony we własnej osobie. Tonino pomyślał,
ż
e książę wydaje się jednocześnie zdziwiony i zasmucony. Postukiwał o zęby Raportem z
kampanii i chyba nie zauważył Angeliki stojącej na biurku między Punchem a Judy, chociaż
mrugała, bo raził ją odblask książęcych guzików.
- Aleja nie wypowiadałem wojny! - powiedział książę do siebie. - Przecież oglądałem
przedstawienie kukiełkowe. Jak mogłem...?
Westchnął i ze zmartwioną miną przygryzł Raport pomiędzy dwoma rzędami wielkich
lśniących zębów.
- Czyżbym tracił rozum? - zwrócił się jakby wprost do Angeliki.
Miała na tyle przytomności umysłu, żeby nie odpowiadać.
- Muszę zapytać Lukrecję - zdecydował książę.
Rzucił Raport do stóp Angeliki i pospiesznie wyszedł z gabinetu.
Tonino ostrożnie ześliznął się po pokrywie pianina z powrotem na klawisze -rozległo się
szur-ping. Angelica stalą na końcu pianina i pokazywała okno. Z przerażenia odebrało jej mowę.
Tonino spojrzał - i w pierwszej chwili przestraszył się tak samo jak Angelica. Przez szybę
wpatrywał się w niego jakiś brązowy potwór, kosmaty, wielkooki, z szeroką paszczą. Stwór miał
ś
lepia jak żółte latarnie.
Spoza szyby dotarło słabe, lekko zirytowane żądanie, żeby To-nino wziął się w garść i
otworzył okno.
- Benvenuto! - krzyknął Tonino.
- Och... to tylko kot - zadrżała Angelica, - Jak to okropnie być myszą!
- Tylko kot! - obruszył się Tonino. - To Benvenuto. Spróbował wyjaśnić Benvenutowi, że
niełatwo jest otwierać
okna, kiedy się ma trzydzieści centymetrów wzrostu.
W odpowiedzi zniecierpliwiony Benvenuto podetknął Tonino-wi pod nos obraz jego
najnowszego podręcznika magii, otwartego niemal na pierwszej stronie.
- Ocht dzięki - bąknął Tonino, trochę zawstydzony.
Na tej stronie znajdowały się trzy zaklęcia otwierające, ale żadne nie pozostało mu w głowie.
Wybrał najłatwiejsze, zamknął oczy, żeby łatwiej przeczytać wyobrażone słowa, i zaśpiewał
zaklęcie.
Okno otwarto się fatwo i lekko, wpuszczając zimny wiatr. Razem z wiatrem wskoczył do
ś
rodka Benvenuto, niemal równie lekko. Ostrożnie podreptał po klawiszach w stronę Tonina,
który po raz drugi zrozumiał, co czują myszy. Potem zapomniał o tym z radości, że widzi
Benvenuta. Szeroko rozłożył ramiona, żeby go podrapać za zrogowacialymi uszami.
Kot przyłożył wilgotny, czarny nos do twarzy Tonina i stali tak przytuleni, wydobywając z
pianina długi stłumiony dysonans.
Benvenuto oznajmił, że Paolo okazał się nie dość bystry; nie potrafił mu wytłumaczyć, gdzie
jest Tonino. Tonino musi wysłać wiadomos'ć do Pacia. Czy Tonino w tym rozmiarze może
pisać?
- Na biurku leży pióro! - zawołała Angelica.
Tonino przypomniał sobie, jak mówiła, że rozumie koty. Benvenuto trochę niespokojnie
zapytał, czy Tonino pozwoli mu porozmawiać z Petrocchim.
Pytanie w pierwszej chwili zaskoczyło Tonina* Zupełnie zapomniał, że on i Angelica
powinni się nienawidzić. Pomyślał, że szkoda na to czasu, kiedy oboje mają takie kłopoty.
- Proszę bardzo - powiedział.
- Złaźcie obaj z pianina - rozkazała Angelica. - Okropnie hałasujecie.
Benvenuto wypełnił polecenie jednym, długim, płynnym susem. Tonino ruszył za nim,
zaczepiwszy ramiona o pokrywę pianina, odpychając się od czarnych klawiszy. Zanim dotarł do
biurka, Benve-nuto i Angelica zawarli już formalną znajomość i Beiwenuto właśnie radził, żeby
nie wychodzili przez okno. Pokój znajdował się na drugim piętrze. Mur się kruszył i nawet kot
miał kłopoty z utrzymaniem równowagi. JesTi zaczekają, Benvenuto sprowadzi pomoc.
- Ale księżna,,. - zaczął Tonino.
- I książę - dodała Angelica. - To jest gabinet księcia. Benvenuto uważał samego księcia za
nieszkodliwego. Według
niego trafili do najbezpieczniejszego miejsca w pałacu. Mają tu zostać w ukryciu i napisać
wiadomość dostatecznie małą, żeby kot ją przeniósł w pysku.
- Nie lepiej, żebym ci ją przywiązała do szyi? - zapytała Angelica.
Benvenuto nigdy nie pozwalał sobie niczego przywiązywać do szyi i nie zamierzał teraz
zaczynać". Zresztą ktoś z pałacu mógł zauważyć kartkę.
Więc Tonino oparł stopę na Raporcie z kampanii i pomagając sobie obiema rękami, zdołał
odedrzec róg. Angelica podała mu wielkie pióro, które musiał trzymać w obu rękach i oprzeć
sobie koniec na ramieniu. Potem stanęła na papierze, żeby się nie przesunął, kiedy Tonino
prowadził po nim pióro. Ta praca kosztowała go tyle wysiłku, że postarał się napisać jak
najkrótszą wiadomość.
W pałacu księcia. ężna czarodziejka. T.M. & A.P.
- Napisz im o słowach do Anioła - zażądała Angelica. - Na wszelki wypadek.
Tonino odwrócił papierek na drugą stronę i napisał: Słowa od Anioła na Aniele nad bramą.
T& A. Potem, wyczerpany od machania ciężkim piórem, złożył papier tym napisem do środka, a
pierwszym na zewnątrz, po czym udeptał go na płask. Benvenuto rozwarł paszczę. Angelica
zamrugała na widok tej różowej jaskini z pofałdowanym łukowym sklepieniem i rzędami białych
kłów Tonino położy! papierek na szorstkim języku kota. Benvenuto obdarzył Tonina czułym
spojrzeniem i skoczył. Wydobył jeden dźwięczny akord z pianina, w tonacji C, z leciutkim
stuknięciem wylądował na parapecie i znikł.
Tonino i Angelica odprowadzali go wzrokiem i dlatego zbyt późno zauważyli, że książę
wrócił.
- Dziwne - powiedział. - Widzę, że jest nowy Punch i nowa Judy.
Tonino i Angelica stali sztywno jak słupy po obu stronach podkładki, w morderczo
niewygodnych pozycjach. Na szczęście książę zobaczył otwarte okno.
- Przeklęte pokojówki z tym świeżym powietrzem! - burknął i podszedł, żeby zamknąć okno.
Tonino skorzystał z okazji, żeby stanąć na obu nogach, Angelica - żeby wyprostować szyję.
Potem oboje podskoczyli. Gdzieś w dole gruchnął niewątpliwy strzał. I następny. Książę
wychylił się z okna, jakby cos' obserwował.
- Biedny kiciuś - powiedział smutnym, zrezygnowanym tonem. ™ Po co tutaj przyszedłeś',
kotku? Ona nienawidzi kotów. I tak hałasują, kiedy do nich strzelają.
Zagrzmiał następny wystrzał, a potem jeszcze kilka. Książę wstał i smutno pokręcił głową.
- No trudno - powiedział zamykając okno. - Zresztą one zjadają ptaki.
Przeszedł z powrotem przez gabinet. Tonino i Angelica nie mogli się ruszyć, nawet gdyby
chcieli. Skamienieli z rozpaczy.
Książęce oblicze pofałdowało się w lśniące zmarszczki. Zauważył róg oddarty od Raportu.
- Teraz zjadam papier! - zawołał.
Odwrócił zdumioną, zasmuconą twarz w stronę Tonina i Angeliki,
- Chyba rzeczywiście tracę pamięć - wyznał, - Mówię do siebie. To zły znak. Ale naprawdę
nie pamiętam was dwojga. Trochę sobie przypominam nową Judy, ale ciebie - nachylił się do
Tonina - wcale nie pamiętam. Jak się tu dostałeś?
Tonino za bardzo się przejął losem Benvenutat żeby pomyśleć. W końcu książę zwracał się
do niego.
- Proszę, sir- powiedział. - Wszystko wyjaśnię...
- Zamknij się! - warknęła Angelica. - Bo wymówię zaklęcie!
- „.tylko proszę mi powiedzieć, czy zastrzelili mojego kota -dokończył Tonino.
- Chyba tak - odparł książę. - Wyglądało, że go trafili.
W tym miejscu wziął głęboki oddech i ostrożnie przeniósł spojrzenie na sufit, zanim znowu
zerknął na Tonina i Angelicę. Żadne z nich nawet nie drgnęło. Angelica piorunowała Tonina
wzrokiem, grożąc mu niewyobrażalnymi zaklęciami, gdyby pisnął choć słówko. Ale Tonino sam
wiedział, że zrobił z siebie kompletnego idiotę. Benvenuto nie żył i żadne słowa nie miały
sensu... nic nie miało sensu.
Książę tymczasem powoli wyjął z kieszeni dużą chustkę do nosa. Razem z nią wypadło nieco
zgniecione cygaro i potoczyło się po biurku. Książę podniósł je i z roztargnieniem wsadził
pomiędzy lśniące zęby. Potem musiał je wyjąć, żeby otrzeć błyszczącą twarz.
- Oboje przemówiliście - powiedział, chowając chustkę i wyjmując złotą zapalniczkę. -
Wiecie o tym?
Znowu włożył cygaro do ust. Rozejrzał się spłoszonym wzrokiem, szczęknął zapalniczką i
zapalił cygaro,
- Patrzycie - oznajmił - na biednego stukniętego księcia. Razem z tymi słowami popłynęły
kłęby dymu, tak obfite, jakby
książę zmienił się w smoka. Angelica kichnęła. Tonino też miał ochotę kichnąć. Głęboko
zaczerpnął powietrza, żeby się powstrzymać, i rozkaszlał się na całego.
- Aha! - zakrzyknął książę. - Mam was!
Wielkie, wilgotne książęce dłonie opadły i objęły ich za nogi. Przygwoździwszy w ten sposób
każde z nich do podkładki, książę usiadł na krześle i pochylił nad nimi błyszczącą, triumfującą
twarz. Cygaro, tkwiące w kąciku ust, nadal otaczało ich kłębami dymu. Oboje machali
ramionami, żeby utrzymać równowagę, kichali i kasłali.
- No więc kim jesteście? - zapytał książę. - Następnym jej piekielnym wymysłem, żeby mi
wmówić, że jestem stuknięty? Hę?
- Nie, wcale nie! - wykrztusił Tonino, a Angelica zachrypiała:
- Och, proszę zabrać ten dym! Książę wybuchnął śmiechem.
- Stara chińska tortura cygara - oznajmił pogodnie - gwarantowany sposób na ożywienie
każdej rzeźby.
Ale prawa dłoń przesunęła chwiejącego się i potykającego To-nina po podkładce do Angelikit
gdzie objęła go lewa dtoń. Prawa ręka wyjęła cygaro z ust i położyła na krawędzi biurka.
- Teraz - powiedział książę - niech no wam się przyjrzę. Oboje przetarli załzawione oczy i z
lękiem podnieśli wzrok na
jego wielką, roześmianą twarz. Nie mogli objąć spojrzeniem całej twarzy naraz. Angelica
wybrała sobie lewe oko, Tonino prawe, Oba oczy wytrzeszczały się na nich, okrągłe i niewinne
jak oczy starego Niccola.
- A niech mnie! - zawołał książę. - Przecież to dzieci zaklina-czy, które miały przyjść na
moją pantomimę! Czemu nie przyszliście?
- Nie dostaliśmy zaproszenia, Wasza Miłość - odparła Angelica. - A wy? - zapytała Tonina-
- Nie - odpowiedział żalośnie Tonino, Księciu wydłużyła się twarz.
- Więc dlatego. Osobiście je napisałem. Oto moje życie w skrócie. Nie wykonują żadnych
moich rozkazów i robią mnóstwo rzeczy, których wcale nie rozkazałem,
Powoli rozwarł dłoń. Wielkie, ciepłe, wilgotne palce odkleiły im się od nóg.
- Dziwne uczucie, kiedy się tak wiercicie w ręku - mruknął. -Jeżeli was puszczę, powiecie
mi, skąd się tu wzięliście?
Powiedzieli, z kilkoma wymuszonymi przerwami, kiedy pyka! z cygara i znowu doprowadzał
ich do kaszlu. Słucha! z ciekawością. Wcale to nie przypominało tłumaczenia się przed wielkim,
dorosłym księciem. Tonino czuł się tak, jakby opowiadał zmyśloną bajkę swoim małym
kuzynom. A książę tylko wybałuszał oczy i wciąż powtarzał: „I co dalej?", jakby nie wierzył im
bardziej, niż mali Montano-wie wierzyli w baśń o Giovannim, zabójcy olbrzymów.
Lecz kiedy skończyli, książę powiedział:
- Tamto przedstawienie Puncha i Judy zaczęło się o ósmej trzydzieści i trwało do dziewiątej
piętnaście. Wiem, bo zaraz nad wami wisiał zegar. Mówią, że wypowiedziałem wojnę wczoraj
wieczorem o dziewiątej. Czy któreś z was widziało, jak wypowiadam wojnę?
- Nie - zaprzeczyli.
- Chociaż - dodała kwaśno Angelica - mogłam nie zauważyć, bo wtedy bito mnie na śmierć.
- Bardzo mi przykro - powiedział książę. - A czy któreś z was słyszało strzały? Nie. Ale
strzelanina zaczęła się o jedenastej i trwała przez całą noc. Dalej strzelają. Widać to z wieży nad
tym gabinetem, ale nie słychać. Pewnie kolejny przeklęty czar. A ja pewnie mam tutaj siedzieć i
nie zauważyć, że wokół mnie Caprona wylatuje w powietrze.
Oparł podbródek na rękach i popatrzył na nich żałośnie.
- Wiem, że jestem głupcem - powiedział - ale tylko dlatego, że kocham kukiełkowe teatrzyki,
nie jestem idiotą. Hm, jak się stąd wydostaniecie bez wiedzy Lukrecji?
Tonino i Angelica niemal zaniemówili ze zdumienia i wdzięczności. Wciąż jeszcze próbowali
wykrztusić podziękowanie, kiedy książę podskoczył i wytrzeszczył oczy.
- Ona tu idzie! Mam instynkt Szybko! Wskakujcie mi do kieszeni!
Obrócił się bokiem do biurka i odchylił dwoma palcami kieszeń surduta. Angełica
pospiesznie uniosła klapę i wśliznęła się pomiędzy dwie warstwy materiału. Książę zgasił cygaro
na skraju biurka i wrzucił za nią niedopałek. Potem odwrócił się i rozchylił drugą kieszeń dla
Tonina. Kiedy Tonino skulił się w pełnej kłaków ciemności, usłyszał otwierane drzwi i głos
księżnej:
- Panie, znowu paliłeś' tutaj cygara.
ROZDZIA
Ł 13
Paolo obudził się tego ranka ze świadomością, że sam będzie musiał poszukać Tonina. Jeśli
jego ojciec, Rinaldo, a potem Rosa i Marco odmówili mu pomocy, to nie miało sensu prosić
innych.
Usiadł i zorientował się, że w domu panuje niezwykły hałas. Na dole otwarto bramę na
dziedziniec. Słyszał glosy Elizabeth, ciotki Anny, ciotki Marii i kuzynki Klaudii, które jak co
dzień przyniosły chleb.
- Tylko popatrzcie na Anioła! - zawołała matka Paola. - Co się stało?
- To dlatego, że przerwaliśmy nasze zaklęcia - powiedziała kuzynka Klaudia.
Po tych słowach zadźwięczała pojedyncza nuta wyśpiewana przez ciotkę Annę i urwała się z
kwiMem. Ciotka Maria rzuciła groźnie:
- Żadnych zaklęć, Anno! Pomyśl o Toninie!
To brzmiało intrygująco, ale bardziej zainteresowały Faola odgłosy w tle: tupot
maszerujących stóp, wykrzykiwane rozkazy, bicie w bęben, stukot końskich kopyt, ciężkie
szurgotanie i trochę przekleństw, Paolo wyskoczył z łóżka. To na pewno wojsko,
- Są ich setki - usłyszał głos ciotki Anny.
- Większość młodsza od mojego Domenica - zauważyła ciotka Maria. - Klaudio, zabierz ten
koszyk, a ja zamknę bramę. Wyruszają przeciwko trzem armiom nawet bez jednej wojennej
karty. Płakać się chce .
Paolo przemknął przez galerię, naciągając kurtkę, i zbiegł po schodach w zimny żółty blask
słońca. Spóźnił się. Brama została zaryglowana, odgłosy wojny odcięte. Panie szły przez
dziedziniec z koszykami.
- A ty dokąd się wybierasz? - zawołała do niego Elizabeth. -Nikt dzisiaj nie wychodzi z
domu. Zapowiada się bitwa. Wszystkie szkoły są zamknięte.
Postawiły koszyki, żeby otworzyć kuchenne drzwi, Paolo zobaczył, że cofają się z okrzykami
zgrozy,
- Dobry Boże! -jęknęła Elizabeth.
- Niech nikt nie mówi Ginie! - ostrzegła ciotka Maria. W tej samej chwili ktoś' załomotał
głośno do bramy.
- Zobacz, kto tam, Paolo! - zawołała ciotka Anna.
Paolo wszedł pod luk bramy i otworzył klapkę judasza. Ucieszyła go ta sposobność
zobaczenia wojska i cieszył się, że zamknięto szkolę, I tak nie zamierzał dzisiaj iść" do szkoły.
Za bramą stał człowiek w mundurze, który krzyknął:
- Otwierać i przyjąć to w imieniu księcia!
Za nim migały lśniące buty maszerujących żołnierzy i jeszcze więcej mundurów. Paolo
odryglował bramę.
Tymczasem stało się jasne, że nikt nie zdoła utrzymać ciotki Giny z dala od kuchni. Jej stopy
załomotały po schodach. Nastąpiła chwila zdumionej ciszy. Potem cały dom wypełnił głos ciotki
Giny,
- O mój Boże! Matko Boska! Robaki!!!
Wrzask zagłuszył nawet orkiestrę wojskową, która właśnie maszerowała ulicą, kiedy Paolo
otworzył bramę.
Mężczyzna rzucił Paolowi kartkę papieru i pobiegł dobijać się do następnych drzwi. Paolo
spojrzał na kartkę. Zaświtało mu wariackie przypuszczenie, źe właśnie otrzymał słowa od
ła.
Wytrzeszczył oczy i patrzył, nie zważając ani na ciotkę Ginę - która teraz miotała pogróżki pod
adresem Lucii - ani na wielką armatę, która przetoczyła się z turkotem, ciągnięta przez czwórkę
utrudzonych koni.
Rz
ą
d Caprony. przeczytał Paolo, Formularz FR3. Powołanie Cywilnych Rezerwistów.
Wymienieni maj
ą
si
ę
zgłosi
ć
do Arsenału w celu natychmiastowego podj
ę
cia słu
ż
by
wojskowej o godz. 03.00, \
Ą
stycznia W79 roku: Antonio Montana, Lorenzo Mort-tana.
Piero Montana, Ricardo Montana, Arturo Montana (nee Not-ti), Carlo Montana, Luigi
Montana, Angeh Montana, Luca Montana, Giovartni Montana, Piero lacopo Montana,
Rinaldo Montana, Domenico Montana, Francesco Montana.
Przecież to wszyscy! Paolo nie wiedział, że nawet jego ojciec jest cywilnym rezerwistą.
- Zamknij bramę, Paolo - zapiszczała ciotka Maria.
Paolo chciał już posłuchać, kiedy przypomniał sobie, że jeszcze nie widział Anioła, Wyśliznął
się na zewnątrz i patrzył w górę, podczas gdy za jego plecami przemaszerowało pól regimentu.
Wydawało się, że w nocy wszystkie gołębie z Caprony postanowiły usiąść na tej jednej złotej
rzeźbie. Oblepiały ją ptasie odchody. Naturalnie najgrubsza warstwa pokrywała wyciągnięte
ramiona trzymające zwój, który zmienił się w zaskorupiałą białawą masę. Paolo zadygotaj. To
wyglądało na zły omen. Nie zauważył, że jeden z maszerujących żołnierzy odłączył się od
kolumny i stanął za nim.
- Na twoim miejscu zamknąłbym bramę - powiedział Chre-stomanci.
Paolo obejrzał się na niego i zdziwił się, dlaczego ludzie wyglądają tak inaczej w mundurach.
Wziął się w garść i przyciągnął dwa skrzydła bramy. Chrestomanci pomógł mu zasunąć wielkie
ż
elazne rygle.
- O świcie bytem w Casa Petrocchi - powiedział - więc nie potrzebuję obszernych wyjaśnień.
Chciałbym jednak wiedzieć, co tym razem stało się w kuchni.
Paolo spojrzał tam. Przed drzwiami kuchni stało osiem koszyków wyładowanych okrągłymi
brązowymi bochenkami. Z wnętrza dochodził gwar podnieconych głosów i dziwne przeciągłe
buczenie.
- Myślę, że to znowu zaklęcie Lucii - powiedział Paolo, Razem z Chrestomancim ruszyli
przez dziedziniec. Zanim zrobili trzy kroki, ciotki wypadły z kuchni i pospieszyły do nich. An-
tonio i wujowie szybko zeszli z galerii, a kuzyni zbiegli się zewsząd.
Ciotka Francesca wypadła z salonu. Spędziła tam całą noc, co było po niej widać. Wkrótce
Chrestomanci znalazł się w s'rodku tłumu i prowadził kilka rozmów jednocześnie.
- Miałaś całkowitą rację, że mnie wezwałaś" - zwrócił się do Rosy, a polem do ciotki
Franceski: - Stary Niccolo wytrzyma jeszcze ładnych parę lat, ale ty powinnaś odpocząć. - Do
Elizabeth i An-tonia powiedział: - Wiem o Toninie - a do Rinalda: - To mój czwarty mundur
dzisiaj. Na wzgórzach trwają zacięte walki i musiałem się jakoś przedrzeć. Co wstąpiło w księcia,
ż
eby wypowiadać wojnę tak prędko? - zapytał wujów, - Mogłem uzyskać pomoc z Rzymu,
gdyby zaczekał.
Ż
aden z nich nie wiedział i wszyscy zaraz się do tego przyznali.
- Wiem - powiedział Chrestomanci. - Wiem. Żadnych zaklęć wojennych. Myślę, że nasz
wrogi czarodziej popełnił błąd z Toni-nem i Angelicą, W ten sposób przynajmniej mam wolną
rękę. -Potem, kiedy wrzawa bynajmniej nie przycichła, dodał: - Nawiasem mówiąc, wezwano do
służby cywilnych rezerwistów - i kiwnął na Paola, żeby dał kartkę Antoniowi.
W wywołanej tym ciszy Chrestomanci przepchnął się do kuchni i wetknął głowę do środka.
Paolo usłyszał, jak mruknął:
- O rany boskie!
Paolo przecisnął się przez tłum otaczający Antonia i pod łokciem Chrestomanciego zajrzał do
kuchni. Zobaczył ścianę robactwa. Wszędzie było czarno od pełzających, fruwających,
błyszczących, bzyczących stworzeń. W powietrzu unosiły się muchy wszelkich gatunków,
muszki owocówki, osy i komary. Mrówki, chrząszcze, żuki i setki innych pełzających insektów
zajmowały podłogę, blaty i zlew.
Zerkając przez chmary brzęczących owadów, Paolo dostrzegł na kuchennym piecyku coś
przypominającego rój szarańczy. Nawet kuchnia Petrocchich z jego dziecięcych wyobrażeń nie
wyglądała tak okropnie.
Chrestomanci głęboko odetchnął. Paolo podejrzewał, że czarodziej powstrzymuje się od
ś
miechu. Obaj obejrzeli się na Lucie, która stała na jednej nodze pomiędzy koszykami z chlebem
i zastanawiała się, w którą stronę uciekać.
- Z pewnos'cią - zwrócił się do niej Chrestomanci... rzeczywiście powstrzymywał śmiech;
musiał zacząć od początku. - Z pewnością ostrzegano cię przed niewłaściwym stosowaniem
czarów. Ale tak z ciekawości: czego użyłaś?
- Użyła jej własnych słów do Anioła Caprony\ - gniewnie zawołała ciotka Maria* wyrywając
się z tłumu. - Giną prawie odchodzi od zmysłów!
- Wszystkie dzieci to robiły - broniła się Lucia, - Nie tylko ja, Chrestomanci spojrzał na
Paola, który kiwnął głową.
- Moc młodych Montanów zasługuje na wyrazy uznania -oświadczył Chrestomanci.
Odwrócił się i strzelił palcami w stronę rojnej, brzęczącej kuchni. Niewiele dokonał.
Powietrze trochę się oczyściło i Paolo upewnił się, że na piecyku rzeczywiście siedzi szarańcza,
ale to było wszystko. Chrestomanci lekko uniósł brwi. Spróbował jeszcze raz. Tym razem w
ogóle nic się nie stało. Czarodziej odsunął się od brzęczącej kuchni z zamyślonym wyrazem
twarzy.
- Z całym szacunkiem dla Anioła Caprony-powiedział do Pa-ola i Lucii - nie powinien
samodzielnie być taki potężny. Obawiam się, że ten czar będzie musiał sam się wyczerpać.
Potem zwrócił się do ciotki Marii:
- Nic dziwnego, że wrogi czarodziej tak się lęka Casa Monta-na. Czy to znaczy, że śniadania
nie będzie?
- Nie, nie. Przygotujemy je w jadalni - zapewniła ciotka Maria, wyraźnie wzburzona.
- Doskonale - powiedział Chrestomanci. - Mam coś do przekazania wszystkim, kiedy się
zbiorą razem.
A kiedy wszyscy zebrali się przy stole, żeby zjeść zwykłe bułki i wypić czarną kawę
ugotowaną na kominku, Chrestomanci wstał i przemówił z filiżanką w dłoni:
- Wiem, że większość z was nie wierzy, że Tonina nie ma w Casa Petrocchi, ale przysięgam
wam, że go tam nie ma i że Angelica Petrocchi też zaginęła. Moim zdaniem słusznie
zaprzestaliście czarów, dopóki dzieci sie nie znajdą, ale powiem wam tyle: nawet gdybym w tej
chwili znalazł Tonina i Angelicę, wszystkie zaklęcia Casa Montana i Casa Petrocchi nie uratują
teraz Caprony. Nacierają na nią trzy armie i flota Pizy. Jedyne, co warn teraz pomoże, to
prawdziwe słowa Anioła Caprony. Czy wszyscy zrozumieliście?
Wszyscy zrozumieli. Zamilkli, Przez dłuższy czas nikt się nie odzywał. Potem wuj Lorenzo
zaczął gderać. Mole zalęgły się w jego mundurze rezerwisty.
- Ktoś zdjął zaklęcie - gderał wuj Lorenzo. - Nie mogę się tak pokazać.
- Jakie to ma znacznie? - zapytał Rinaldo. Byt bardzo blady i nie wziął do ust niczego oprócz
kawy. -1 tak zobaczą tylko twoje zwłoki.
- No właśnie! - zaperzył się wuj Lorenzo. - Nie chcę w tym umierać!
- Och, cicho bądź! - warknął na niego Domenico.
Wuj Lorenzo ze zdumienia przestał gadać. Śniadanie dobiegło końca wśród ponurych
pomruków.
Paolo wstał i wśliznął się za ławkę, gdzie siedział Chrestoman-ci,
- Przepraszam pana. Czy pan wie, gdzie jest Tonino?
- Chciałbym wiedzieć - odparł Chrestomanci. - Ten czarodziej jest dobry. Na razie mam
tylko dwie wskazówki. Wczoraj wieczorem, kiedy przejeżdżałem przez Sienę, gdzieś' przede
mną ktoś rzucił dwa bardzo dziwne zaklęcia.
- Tonino? - podsunął gorliwie Paolo. Chrestomanci pokręcił głową.
- Pierwsze zdecydowanie było dziełem Angeliki. Ona ma coś, co można określić jako
indywidualny styl. Ale drugie wprawiło mnie w zdumienie. Czy myślisz, że twój brat zdolny jest
stworzyć cos' dostatecznie mocnego, żeby przebiło się przez zaklęcie czarodzieja? Angelica
dokonała tego wyłącznie przez swoje dziwactwo. Jak myślisz, czy Tonino też mógł?
- Nie przypuszczam - powiedział Paolo. - On nie zna wielu zaklęć, ale wymawia je
prawidłowo i zawsze działają...
- Więc to pozostaje tajemnicą- westchnął Chrestomanci. Paolo pomyślał, że czarodziej
wydaje się zmęczony,
- Dzięki - mruknął i wymknął się zza stołu, starannie myśląc o zwykłych sprawach, na
przykład co robić, kiedy szkoła jest zamknięta. Nie chciał, żeby ktoś przejrzał jego zamiary.
Przemknął przez powozownię, obok pogniecionych koni i stangreta, obok powozu, i otworzył
małe drzwiczki z tyłu. Przeszedł już do połowy na drugą stronę, kiedy Rosa zapytała niepewnie z
drugiego końca wozowni:
- Paolo? Jesteś' tam?
Nie, nie ma mnie, pomyślał Paolo i zamknął za sobą małe drzwiczki najciszej, jak potrafił.
Potem pobiegł.
Do tej pory z ulic znikli już żołnierze oraz zwykli przechodnie. W ciszy, mąconej tylko
niespokojnym biciem dzwonów, Paolo mijal żółte domy z pozamykanymi ciężkimi okiennicami.
Od czasu do czasu zdawało mu się, że słyszy odległy, stłumiony hałas -jakby grzmot przerywany
metalicznym szczęknięciem. W przerwach pomiędzy domami widział żołnierzy na wzgórzach -
nie jako żołnierzy, tylko jako pełzające, migotliwe linie, wijące się w góre oraz obłoczki dymu.
Wiedział, że Chrestomanci miał rację. Walki toczyły się bardzo blisko.
Był jedynym przechodniem na ViaCantello. Casa Petrocchi była pozamykana na wszystkie
spusty, całkiem jak Casa Montana. Ich Anioła również pokrywały ptasie odchody. Jak
Montanowie, Petrocchi też przestali rzucać zaklęcia. Co dowodziło, pomyślał Pa-olo, że
Chrestomanci miał racje również w sprawie Angeliki. To mu znacznie dodało odwagi, kiedy
łomotał pięściami w chropowatą starą bramę.
Z wnętrza nie dobiegł żaden dźwięk, ale po sekundzie czy dwóch biała kocica wskoczyła na
szczyt bramy, przysiadła w szczelinie pod kamiennym łukiem i spojrzała w dół oczami jeszcze
bardziej błękitnymi niż oczy Paoła,
Te oczy przypomniały Paolowi, że jego własne oczy go zdradzą. Nie s'miał ich zamaskować
zaklęciem w obawie, że Petrocchi zauważą. Więc przełknął ślinę, powiedział sobie, że musi
znaleźć jedyną osobę, która pomoże mu szukać Tonina, i powiedział do kota:
- Renata, Czy mogę pomówić z Renatą?
Biała kocica spojrzała na niego. Może udzieliła odpowiedzi. Potem zeskoczyła z bramy w
głąb dziedzińca. Paolo miał nieprzyjemne wrażenie, że kocica odgadła jego tożsamość. Ale
czekał. Zanim zdecydował się odejs'ć, otwarła się klapka judasza. Ku jego uldze zza krat
wyjrzała do niego trójkątna twarz Renaty.
- Uups! - powiedziała, - Rozumiem, dlaczego Vittoria mnie przyprowadziła. Jak dobrze, że
przyszedłeś'!
- Pomóż mi znaleźć Tonina i Angelicę-poprosił Paolo. -Nikt mnie nie słucha.
- Oj! - Renata włożyła do ust pasmo swoich rudych włosów i przygryzła. - Nie wolno nam
wychodzić. Wymyśl jakiś pretekst.
- Twoja nauczycielka jest chora, boi się wojny i chce, żebyśmy z nią posiedzieli -
zaproponował Paolo.
- Nadaje się - oceniła Renata. - Wejdi, a ja spytam o pozwolenie.
Paolo usłyszał szczęk odsuwanych rygli.
- Nazywa się pani Grimaldi - szepnęła Renata, przytrzymując otwartą bramę. - Mieszka na
Via Sant' Angelo i jest strasznie brzydka, na wypadek gdyby pytali. Wejdź.
Ku swemu wielkiemu zdumieniu Paolo dobrowolnie wszedł do Casa Petrocchi i nawet
specjalnie się nie bał. Czuł się jak na egzaminie, spięty i wyczekujący, ale nic więcej.
Zobaczył dziedziniec i galerię tak podobne do jego własnych, aż prawie uwierzył, że
magicznym sposobem przeniósł się z powrotem do domu. Oczywiście istniały różnice. Galeria
miała poręcze z wymyślnie kutego żelaza, w regularnych odstępach ozdobione żelaznymi
lampartami. Koty, które wygrzewały się w słońcu na beczkach z wodą, były głównie rude i
pręgowane - podczas gdy w Casa Montana pozostawił swój ślad Benvenuto i koty były tam
czarne albo czarno-białe. A z kuchni dochodziły zapachy - głównie smażonej cebuli -jakich
Paolo nie czuł od czasu nieszczęsnego zaklęcia Lucii.
- Mamo! - krzyknęła Renata.
Ale pierwszą osobą, która się pojawiła, był Marco. Marco zbiegał galopem ze schodów galerii
z parą lśniących butów w ręku i pogniecionym czerwonym mundurem przerzuconym przez
ramię.
- Mamo! - wrzasnął tym swobodnym, poufałym tonem, jakim ludzie zawsze wrzeszczą na
swoje matki. - Mamo! W moim mundurze są mole! Kto zdjął z niego zaklęcie?
- Głupi! - skarciła go Renata.- Przecież wczoraj zdjęliśmy wszystkie zaklęcia, co do jednego.
- A do Paola powiedziała: - To mój brat Marco.
Marco odwrócił się z oburzeniem do Renaty.
- Ale trzeba miesięcy, żeby wytępić...!
I zobaczył Paola. Trudno ocenić, który z nich bardziej się przeraził.
W tejże chwili z drugiej strony dziedzińca powoli nadeszła rudowłosa, zatroskana kobieta,
niosąc na ręku małego chłopca. Dzieciak miał krótkie czarne włosy i takie same wypukłe czoło
jak An-gelica.
- Nie wiem, Marco - powiedziała. - Niech Rosa to naprawi. O co chodzi, Renato?
Marco przerwał.
- Rosa - oznajmił, wpatrując się znacząco w Paola -jest u swojej siostry. Kim jest twój
przyjaciel, Renato?
Paolo nie mógł się powstrzymać.
- Nazywam się Paolo Andretti - przedstawił się złośliwie. Marco nagrodził go spojrzeniem,
które mówiło: ani słowa więcej.
Renata odetchnęła, bo teraz wiedziała, jak się zwracać do Paola.
- Paolo chce, żebym pomogła się opiekować panią Grimaldi. Ona jest chora i leży w łóżku,
mamo.
Paolo widział po oczach Marca, które rozwarły się szeroko, a potem zwęziły w szparki, że
szwagra to bardzo zaniepokoiło i postanowił powstrzymać Renatę. Ale jak miał to zrobić? Nie
mógł wydać Paola, bo wtedy zdradziłby siebie i Rosę. Paolowi chciało się śmiać.
- Och, biedna pani Grimaldi! - zawołała pani Petrocchi. -Ale, Renato, chyba nie...
- Czy pani Grimaldi zdaje sobie sprawę, że jest wojna? - zapytał Marco. - Paolo ci
powiedział, że ona jest chora?
- Tak - potwierdził gładko Paolo. - Moj a matka bardzo się przy-jaini z panią Grimaldi.
Ż
ałuje jej, bo pani Grimaldi jest taka brzydka.
- I oczywiście ona wieT że jest wojna - podjęta Renata. - Tyle razy ci opowiadałam, jak się
chowała pod biurkiem, kiedy słyszała huk. Śmiertelnie się boi wystrzałów.
- Mama mówiT że to wszystko ją wykończyło - dodał zręcznie Paolo.
Marco spróbował innej taktyki.
- Ale dlaczego pani Grimaldi chce akurat ciebie, Renato? Od kiedy jesteś pupilka
nauczycielki?
Renata, najwyraźniej równie bystra jak Paolo, odpowiedziała:
- Wcale nie jestem. Ona chce, żebym ją zabawiała czarami... Pani Petroccbi i Marco
natychmiast jej przerwali:
- Nie wolno ci czarować! Angelica...
- ,..ale oczywiście nie zamierzam czarować - ciągnęła spokojnie Renata. - Po prostu jej
zaśpiewam. Ona lubi mój śpiew. A Paolo poczyta jej Biblię. Powiedz, że możemy iść, mamo.
Ona leży w łóżku sama jak palec,
- No... - zaczęta pani Petrocchi.
- Ulice nie są bezpieczne - sprzeciwił się Marco.
- Nie spotkałem po drodze żywej duszy - odparł Paolo i rzucił Marcowi ostrzegawcze
spojrzenie. On też miał broń.
- Mamo - powiedziała Renata - nie zamierzasz naprawić munduru Marca?
- Tak, tak, oczywiście - mruknęła pani Petrocchi.
Renata natychmiast uznała to za pozwolenie, żeby wyjść z Pa-olem.
- Chodź, Paolo! - zawołała i przemknęła pod samym nosem Marca do budynku, który
wyglądał na powozownię. Paolo popędził za nią.
Ale Marco jeszcze się nie poddał. Zanim Renata położyła dłoń na skoblu wielkich wrót,
nieunikniony wuj wychylił się z galerii.
- Renata! Bądź tak mila i znajdź mi mój tytoń. Nieunikniona ciotka wyskoczyła i kuchni.
Wyglądała jak ciotka Giną z rudymi włosami i tak samo wrzeszczała.
- Renata! Zabrałaś mój najlepszy nóż? Dwie małe kuzynki wybiegły i innych drzwi.
- Renata, obiecałaś się pobawić w przebieranki!
Pani Petrocchi, niespokojna i niezdecydowana, uniosła dziecko w ramionach i zawołała:
- Renata, musisz popilnować Roberta, kiedy będę szyła,
- Nie mogę się już zatrzymać! - odkrzyknęła Renata. - Biedna pani Grimałdi!
Szarpnięciem otwarła wielkie drzwi i wepchnęła Paola do środka.
- Co się dzieje? - szepnęła.
Paolo doskonale wiedział, co się dzieje. Podobnie bywało w Casa Montana. Marco nadawał
sygnały - nie alarm, bo się nie odważył, ale jakby ogólny niepokój związany z Renatą.
- Marco próbuje nas zatrzymać - wyjaśnił
- Tyle wiem - burknęła Renata, ciągnąc go obok gładkiego powozu Petrocchich i - co go
zainteresowało - obok czterech kartonowych koni, równie pogniecionych i ubłoconych jak konie
w Casa Montana. - Ale dlaczego? Skąd on wie?
Za nimi przekrzykiwały się głosy Petrocchich, wszystkie domagające się Renaty.
- Po prostu wie - odparł wymijająco Paolo. - Pospiesz się! W małych drzwiczkach
prowadzących na ulicę tkwił wielki
klucz. Renata chwyciła go obiema rękami i próbowała przekręcić.
- Czy on cię zna? - zapytała ostro.
W odpowiedzi głos Marca rozległ się za powozem.
- Renata! - Potem znacznie ciszej: - Paolo! Paolo Montana, chodź tutaj!
Drzwi się otwarły.
- Biegiem, jeśli chcesz stąd wyjść! - rzucił Paolo. Wypadli na ulicę i puścili się pędem.
Marco dotarł do drzwi
i krzyknął cos' za nimi, ale chyba ich nie gonił, Paolo jednak biegł dalej i ciągnął za sobą
Renatę. Nie chciał rozmawiać. Chciał dojść do siebie po przeżytym wstrząsie. Marco Andretti to
byl w rzeczywistości Marco Petrocchi - najstarszy syn Guidat Rosa Montana i Marco Petrocchi.
Jak oni to zrobili? Jak im się udało? - zastanawiał sie Paolo I bardziej trzeźwo: jak im to ujdzie na
sucho?
- No dobrze, wystarczy - wysapała Renata.
Zdążyli już przeciąć Corso, dotarli nad rzekę i biegli truchtem po pustych nabrzeżach w
stronę Nowego Mostu. Renata zwolniła i zdyszany Paolo też przystanął.
- Teraz - zażądała - powiedz mi, skąd Marco cię zna, bo nie zrobię ani kroku dalej.
Paolo popatrzy! na nią nieufnie. Przekonał się już, że Renata jest aż zanadto bystra, i nie
podobała mu się jej mina.
- Oczywiście widział mnie w pałacu - odparł.
- Nieprawda - zaprzeczyła Renata. - On powoził. Zna twoje nazwisko i wie, dlaczego
przyszedłeś', prawda? Skąd wie?
- Widocznie stał za nami na schodach Galerii Sztuki, a my nie widzieliśmy go we mgle -
zaimprowizował Paolo.
Bystre oczy Renaty wciąż przeszywały go spojrzeniem, które wcale mu się nie podobało.
- Niezły pomysł - przyznała.
Paolo miał już dość tego spojrzenia, więc odwrócił się i powoli ruszył po nabrzeżu, Renata
poszła za nim, mówiąc:
- A ja miałam się zawstydzić i nie pytać więcej. Za sprytny jesteś, panie Montana. Co za
szkoda. Marco nie brał udziału w walce. Chcieli go wystawić do pojedynku, stąd wiem, ale go
nie było, więc papa musiał wystąpić. Widzę, że nie chcesz mi powiedzieć, skąd Marco cię zna. I
Marco też nie chce, żeby to się wydało, bo inaczej powiedziałby, kim jesteś, żeby mnie
zatrzymać. Więc...
- To ty jesteś' za sprytna - rzucił Paolo przez ramię. - Nie wiem, skąd Marco mnie zna, ale
ładnie z jego strony, że nie powiedział...
Przystanął, Wciągnął nosem powietrze. Mijał właśnie alejkę, gdzie na nabrzeże wychodził
obłażący z farby niebieski dom. Paolo zbadał powietrze w tej alejce za pomocą zmysłu, który
ledwie sobie uświadamiał, przekazywanego przez pokolenia zaklinaczy. Rzucono tutaj zaklęcie...
silne zaklęcie, całkiem niedawno. Renata podeszła z tylu.
- Nie wykręcisz się... - Ona też przystanęła. - Ktoś rzucił tutaj zaklęcie!
- Czy to Angelica? Potrafisz rozpoznać? - zapytał Paolo.
- Czemu? - zdziwiła się Renata.
Paolo powiedział jej, co mówił Chrestomanci. Renata poczerwieniała i szturchnęła stopą
łańcuch kotwiczny na ścieżce.
- Indywidualny styl! - prychnęla. - Te jego dowcipy! To nie wina Angeliki. Taka się urodziła.
Nie każdy potrafi rzucić zaklęcie, które działa, chociaż źle zrobione od początku do końca.
Myślę, że ona jest jakby geniuszem na odwrót, i tak samo powiedziałam księżnej Caprony, kiedy
się śmiała!
- Ale czy to jej zaklęcie? - nalegał Paoło.
Gdzieś znad rzeki dochodził huk wystrzałów, przerywany głuchym dudnieniem na
wzgórzach. Tępe, wibrujące „łup, łup'1 brzmiało tak, jakby olbrzym rąbał drewno. Paolo
podniósł glowe i nasłuchiwał.
- Wiem, że to nie Tonina - dodał. - Jego są ostrożne.
- Nie jej - zaprzeczyła Renata i też podniosła głowę. - Trochę stęchłe, prawda? I nie pachnie
miło. Odgłosy walki są strasznie blisko. Chyba powinniśmy zejść z nabrzeża.
Pewnie miała rację. Paolo zawahał się. Był pewien, że znaleźli jeszcze ciepły trop. Stęchłe
zaklęcie miało lekko mdlącą nutę, co przypomniało mu wiadomość na dziedzińcu z poprzedniego
wieczoru.
Podczas gdy on sie wahał, wojenne odgłosy nagle przybrały na sile. Brzmiały ogłuszająco,
zgrzytliwie, przeraźliwie. Paolo wyobraził sobie łopoczący na wietrze wielki arkusz blachy albo
gigantyczny budzik. Ale to nie oddawało sprawiedliwości tym hałasom. Ani nie wyjaśniało
okropnych metalicznych skrzeków. Oboje z Renatą skulili się i zatkali uszy rękami, kiedy nad
nimi przemknęły jakieś ogromne stwory. Czymkolwiek byty, poleciały dalej nad rzekę. Paolo i
Renata przykucnęli na nabrzeżu i wytrzeszczyli oczy.
Stwory leciały w grupie - co najmniej osiem - trzepocząc i skrzecząc. Paolo pomyślał
najpierw o latających maszynach, a potem o skrzydlatym koniu Montanów, Potężne nogi dyndały
pod wielkimi czarnymi cielskami, metalowe skrzydła trzepotały wściekle. Kilka stworów nie
fruwało najlepiej. Jeden stracił wysokość, pomimo desperackiego wymachiwania skrzydłami, i z
pluskiem wpadł do rzeki. Fontanna wody zalała cały Nowy Most i opryskała Paola oraz Renatę.
Kolejny stwór zaczął tracić wysokość i tłukł żelaznym ogonem, żeby utrzymać równowagę.
Paolo rozpoznał żelaznego gryfa z Piazza Nuova, który również wzbił fontannę wody.
Renata wybuchnęła śmiechem.
- No, to jest Angelica! - oświadczyła. - Wszędzie poznam jej zaklęcia.
Zerwali się i podbiegli do długich schodów prowadzących w górę na Piazza Nuova.
Hałaśliwe gryfy nadal zagłuszały wszystko oprócz najbliższych wystrzałów. Renata i Paolo
wbiegli po schodach, oglądając się na każdym podeście, żeby zobaczyć, co się stało z resztą
gryfów. Jeszcze dwa zwaliły się do rzeki. Dwa następne spadły do ogrodów przy bogatych
willach. Ale dwa ostatnie nieźle sobie radziły. Kiedy Paolo znowu się obejrzał, walczyły, żeby
wznieść się wyżej i przelecieć nad wzgórzami za pałacem. Odległy łopot nie ustawał, ws'ciekle
bijące metalowe skrzydła rozmazywały się od szybkości.
Paolo i Renata odwrócili się i znowu ruszyli po schodach.
- Co to jest? Wezwanie o pomoc? - wy sapał Paolo.
- Widocznie - wydyszała Renata. - Zaklęcia Angeliki... zawsze... jakiś zwariowany powód.
Brzękliwe echo kazało im się odwrócić. Kolejny gryf spadł, ale nie zobaczyli, gdzie
wylądował. Zafascynowani obserwowali wysiłki ostatniego stwora. Dotarł już do marmurowego
frontonu pałacu księcia, aie zabrakło mu wysokości, żeby nad nim przelecieć.
Gryf chyba o tym wiedział. Wysunął szpony i próbował się uczepić zygzakowatych
marmurowych blanków. Bez powodzenia. Widzieli Jak zsuwał sie po barwnej marmurowej
fasadzie, niczym odległa czarna kropka - słyszeli nawet zgrzyt - coraz niżej i niżej, aż uderzył o
marmurowe sklepienie bramy, gdzie upadł i leżał bez ruchu. Nad nim nawet z tej odległości
zobaczyli dwie długie rysy przecinające od góry do dołu całą fasadę pałacu.
- Rany! - powiedział Paolo.
Wspięli się razem z Renatą na dziwnie pustą Piazza Nuova. Teraz została tylko wielka,
wybrukowana platforma otoczona niskim murem. W regularnych odstępach sterczały z niego
kikuty postumentów, na których przedtem stały gryfy. Obok każdego leżała rozbita zielona albo
karmazynowa plakietka. Na środku w szczątkach fontanny, z której znikły splecione gryfy, woda
sikała z pękniętej rury.
- Tylko popatrz, ile zaklęć złamała! - wykrzyknęła Renata. -Nie myślałam, że ona potrafi
zrobić cos tak mocnego!
Paolo z lekką zazdrością popatrzył na porysowaną fasadę pałacu. W marmur wpleciono
zaklęcia, żeby nie dopuścić" do czegoś' takiego. Angelica musiała złamać wszystkie.
Najdziwniejsze, że nie czuł żadnego zaklęcia. Piazza Nuova powinna cuchnąć magią. Rozejrzał
się, zbity z tropu. A tam po niskim murku dreptał powoli, ze znużeniem, znajomy brązowy
kształt, wlokąc za sobą szczotkę ogona.
- Benvenuto! - zawoła! Paolo,
Przez chwilę wydawało się, że Benvenuto po prostu przejdzie obok Paola, jak to często robił.
Ale widocznie był tylko zmęczony. Zatrzymał się. Popatrzył z naciskiem na Paola. Potem
ostrożnie otworzył pyszczek i wypluł mały, złożony na pół skrawek papieru, A potem położył się
i stracił zainteresowanie dla świata. Paolo widział, jak brązowe boki kota unoszą się i opadają,
kiedy podnosił papierek.
Renata zaglądała Paolowi przez ramię, kiedy - z lekkim obrzydzeniem - rozkładał wilgotny
papierek. Pismo należało do Tonina, chociaż litery były zbyt małe. I chociaż Paolo tego nie
wiedział, niewiele ocalało z napisanej wiadomości. Razem z Renatą przeczytali:
owa do Anioła na Aniele nad
Nic dziwnego, że Paolo i Renata źle zrozumieli. Teraz, kiedy gryfy znikły z Piazza Nuova,
wyraźnie widzieli stąd Anioła. Stał, złocisty i pogodny, strzegąc Caprony, którą otaczał już dym
armatnich wystrzałów, na szczycie wielkiej kopuły katedry.
- Myślisz, że damy radę tam wejść? - zapytał Paolo. Renata zbladła.
- Musimy spróbować. Ale ostrzegam, że boję się wysokości. Zbiegli na dół wśród
czerwonych dachów i złocistych murów, zostawiwszy Benvenuta śpiącego na murze. Po chwili
kot zebrał siły, podniósł się i podreptał dalej. Trzeba było czegoś więcej niż kilku niecelnych
strzałów, żeby wykończyć Benvenuta.
Kiedy Paolo i Renata dotarli na brukowany kocimi łbami plac przed katedrą, wielki dzwon w
stojącej obok dzwonnicy bił na trwogę. Ludzie zbierali się w kościele, żeby wznosić modły za
Capronę. Arcybiskup Caprony we własnej osobie stał przy drzwiach i błogosławił wszystkich
wchodzących. Renata i Paolo ustawili się w kolejce. Prawie już dotarł do drzwi, kiedy na plac
wpadł Marco, holując za sobą Rosę. Rosa dostrzegła włosy Renaty i pokazała palcem, zbyt
zdyszana, żeby wydobyć z siebie choć słowo. Marco wyszczerzył zęby.
- Twoje zaklęcie wygrywa- powiedział.
ROZDZIA
Ł 14
Ciepła kieszeń zawierająca Tonina zakołysała się i podjechała w górę, kiedy książę wstał.
- Oczywiście, że paliłem cygaro - odpowiedział księżnej z urazą. - Każdy by zapalił cygaro,
gdyby odkrył, że wypowiedział wojnę, nic o tyra nie wiedząc, i gdyby wiedział, że zostanie
pobity.
Dudniący glos księcia docierał do uszu Tonina bardziej od środka, przez jego ciało, niż z
zewnątrz.
- Mówiłam, że to ci szkodzi - burknęła księżna. - Dokąd idziesz?
- Ja? Och - powiedział książę. Kieszeń uniosła się, potem opadła, kiedy wchodził na stopnie
prowadzące do drzwi. - Do kuchni. Coś bym przegryzł.
- Mogłeś posłać po jedzenie - zwróciła mu uwagę księżna, ale nie wydawała się
niezadowolona. Widocznie odgadła, że przez cały czas byli w gabinecie, domyślił się Tonino, i
chciała ich poszukać pod nieobecność męża.
Usłyszał zamykanie drzwi. Kieszeń kołysała się rytmicznie w takt kroków księcia. Tonino nie
czuł się najgorzej, kiedy już przywyknął. Kieszeń była duża. Pomieściła niemal bez trudu Tonina
razem z zapalniczką księcia, chustką do nosa, następnym cygarem, kawałkiem sznurka,
monetami, różańcem i kostkami do gry. Tonino ułożył się wygodnie, z chustką zamiast poduszki,
i życzył sobie tylko, żeby książę nie poklepywał go bez przerwy dla sprawdzenia, czy nie
wypadł.
- Dobrze wam tam? - zadudnił w końcu głos księcia. - Nikogo tu nie ma. Możecie wystawić"
głowy. Pomyślałem o kuchni, bo chyba nie jedliście śniadania.
- Bardzo pan miły - rozległ się słaby głos Angeliki.
Tonino dźwignął się na nogi i wysunął głowę pod klapą kieszeni. Nadal nie widział Angeliki -
zasłaniał ją obfity brzuch księcia -ale słyszał, jak mówiła:
- Pan trzyma sporo rzeczy w kieszeni ach, prawda? Nie wie pan przypadkiem, co mi się
przylepiło do stóp?
- Ee... podejrzewam, że toffi - odparł książę. - Proszę, zjedz je z laski swojej.
- Dzięki - mruknęła Angelica bez przekonania,
- Ciekawe - zagadnął Tonino - czemu księżna nie wiedziała, że jesteśmy w pana kieszeniach?
Przedtem nas wywęszyła.
Donośny śmiech księcia zahuczał mu w uszach. Pozłacana ściana, którą Tonino miał przed
oczami, zaczęła podskakiwać w górę, w górę i w górę. Książę schodził po schodach.
- Cygara, chłopcze! - wyjaśnił. - Jak myślisz, dlaczego je palę? Ona nie może niczego przez
nie wywęszyć, więc się wścieka. Raz próbowała rzucić na mnie zaklęcie, żebym nie palił, ale
byłem taki rozdrażniony, że musiała je zdjąć,
- Przepraszam pana - dobiegł głos Angeliki z drugiej strony księcia. - Czy ktoś nie zauważy,
ż
e pan idzie po schodach i mówi do siebie?
Książę znowu wybuchnął śmiechem.
- Ani jedna osoba! Ciągle gadam do siebie... i śmieję się, jeśli coś mnie rozbawi. I tak
wszyscy myślą że jestem stuknięty. No, wymyśliliście jakiś sposób, żeby was stąd wydostać?
Najłatwiej będzie sprowadzić wasze rodziny. Wtedy przekazałbym was w sekrecie, a ona nic by
nie wiedziała.
- Czy może pan po prostu ich wezwać? - zaproponował Tonino. - Powiedzieć, że ich pan
potrzebuje do pomocy w wojnie.
- Ona wywęszy każdy podstęp - oświadczył książę. - Mówi, że wasze wojenne zaklęcia i tak
się zużyty. Wymyśl coś, co nie ma nic wspólnego z wojną.
- Efekty specjalne do następnej pantomimy - podpowiedział Tonino bez większej nadziei.
Zdawał sobie sprawę, że nawet książę nie wystawi sztuki podczas inwazji na Capronę.
- Wiem - powiedziała Angelica. - Rzucę zaklęcie,
- Nie! - zawołał Tonino. - Nie wiadomo, co się stanie!
- Nieważne - uspokoiła go Angelica. - Moja rodzina pozna, że to ja, i przybiegną tutaj w te
pędy.
- Ale możesz pomalować księcia na zielono! - ostrzegł Tonino.
- Wcale mi to nie przeszkadza - wtrącił łagodnie książę.
Dotarł do końca schodów i pomaszerował długimi, posuwistymi krokami przez pałacowe
pokoje i korytarze. Angelica i Tonino trzymali się brzegów swoich kieszeni i przerzucali się
argumentami wokół książęcego brzucha,
- Przecież możesz mi pomóc - przekonywała Angelica - i twoja część wyjdzie dobrze.
Załóżmy, że rzucimy zaklęcie przywołania, żeby sprowadzić do pałacu wszystkie myszy i
szczury z Caprony. Jeśli ty zrobisz przywołanie, na pewno cos' sprowadzimy.
- Tak, ale co? - opierał się Tonino.
- Możemy to zrobić na cześć Benvenuta - zawołała Angełica w nadziei, że sprawi mu
przyjemność.
Ale Tonino pomyślał o Benvenucie leżącym gdzieś na dachu pałacu i jeszcze bardziej się
wzbraniał. Krzyczał, że nigdy nie zgodzi się na taki brak szacunku.
- Czy to znaczy, że nie umiesz rzucić przywołującego zaklęcia? - zapiszczała Angelica. -
Nawet mój mały braciszek...
Krzyczeli tak głośno, że książę dwukrotnie kazał im się uciszyć. Oficer podbiegający do
księcia szeroko otworzył oczy.
- Nie trzeba robić wielkich oczu, majorze - napomniał go książę. - Skoro mówię „ciszej", to
znaczy „ciszej". Pańskie buty skrzypią. O co chodzi?
- Niestety siły Caprony wycofują się na południu, Wasza Miłość - powiedział wojskowy. - A
nasze przybrzeżne baterie zostały pokonane przez pizańską flotę.
Obie kieszenie opadły, kiedy książę zwiesił ramiona,
- Dziękuję- powiedział. - Proszę zgłosić się do mnie osobiście następnym razem, kiedy
będzie pan miał nowe wiadomości.
Major zasalutował i odszedł, oglądając się przez ramię na księcia. Książę westchnął.
- Następny, który myśli, że zwariowałem. Czy nie mówiliście, że tylko wy dwoje wiecie,
gdzie znaleźć słowa do Anioła
Tonino i Angelica ponownie wystawili głowy z kieszeni.
- Tak-potwierdzili.
- W takim razie - powiedział książę - zgódźcie się na zaklęcie. Naprawdę musicie się stąd
wydostać i zdobyć te słowa, dopóki jeszcze coś zostało z Caprony.
- No dobrze - ustąpił Tonino. - Wezwijmy myszy.
Tak więc książę stanął w szerokim wykuszowym oknie i zapalił niedopałek cygara spod
Angeliki zapalniczką spod Tonina, żeby zamaskować czar, Tonino wychylił się z kieszeni i
zaśpiewał, powoli i starannie, jedyne zaklęcie przywołania, jakie znał.
Angelica stanęła w drugiej kieszeni ze wzniesionymi ramionami i wyrecytowała słowa,
szybko, pewnie i z całą pewnością błędnie. Później przysięgała, że to dlatego, że chciało jej się
ś
miać,
Znowu ktoś podszedł. Tonino myślał, że to jeden z dworzan, którzy oglądali kukiełkowe
przedstawienie, ale nie miał pewności, ponieważ książę zarzucił im na głowy klapy od kieszeni i
sam zaczął śpiewać.
Anioł ze śpiewem zstępuje, Słowa pociechy zwiastuje...
...ryczał książę. Nawet Angelica tak nie fałszowała. Tonino z największym trudem
utrzymywał własną melodię. Na pewno właśnie wtedy zaklęcie się zwichrowało. Tonino nagle
poczuł, że jego słowa przyciągają ogromny ciężar.
Książe przerwał swój okropny śpiew, żeby powiedzieć:
- Ach Pollio, nie ma jak dobra piosenka, kiedy Caprona płonie. Neron tak śpiewał, a teraz ja.
- Tak, Wasza Milość -bąknął intruz. Słyszeli Jak znika w popłochu.
- No ten jest pewien, że zwariowałem - oświadczył książę. -Skończyliście?
W tejże chwili słowa Tonina uwolniły sie z szarpnięciem i zrozumiał, że zaklęcie podziałało
w ten czy inny sposób.
- Tak - powiedział.
Ale nic się nie działo Książę zauważył filozoficznie, że potrzeba trochę czasu, żeby mysz
przybiegła z Corso do pałacu, i pomaszerował do kuchni. Tam też na pewno pomyśleli, że
zwariował. Książę poprosił o dwie bułki i dwa kawałki masła, po czym włożył każdą do innej
kieszeni. Jeszcze bardziej upewnili sie o jego szaleństwie, kiedy powiedział nie wiadomo do
kogo:
- W prawej kieszeni mam obcinacz do cygar, którym można łatwo rozsmarować masło.
- Doprawdy, Wasza Miłość? - usłyszeli czyjś powątpiewający głos.
Właśnie wtedy ktoś wpadł z wrzaskiem, że gryfy na Piazza Nuova ożyły. Leciały nad rzeką
prosto w stronę pałacu. Wybuchła ogólna panika. Wszyscy biegali, krzyczeli i jęczeli, że to zły
omen. Potem wpadł ktoś inny, wrzeszcząc, że jeden gryf doleciał aż do pałacu i zsunął się po
marmurowym frontonie. Krzyki się nasiliły. W następnej kolejności, wołano, odleci sam wielki
złoty Anioł z katedry.
Tonino, korzystając z zamieszania, odłupywał właśnie kawałek bułki zapalniczką księcia,
kiedy książę ryknął:
- Bzdura!
Zapadła nagła cisza. Tonino nie odważył się poruszyć, ponieważ z pewnością wszyscy
patrzyli na księcia.
- Nie rozumiecie? - zapytał książę, - To tylko sztuczka wroga. Ale nas w Capronie nie tak
łatwo przestraszyć, prawda? Ty... idź i sprowadź Montanów. A ty idź po Petrocchich, Powiedzcie
im, że to pilne. Powiedzcie, żeby przyszło ich jak najwięcej. Będę w północnej galerii.
I wyszedł zamaszystym krokiem, podczas gdy Angelica i Tonino obijali się o bułki i
próbowali nie wdepnąć w masło.
Książę dotarł do galerii i usiadł na parapecie okna, Angelica i Tonino wysunęli się do połowy
z kieszeni i zdołali zjeść trochę bułki z masłem. Książę uczynnię podawał to jednemu, to
drugiemu obcinacz do cygar, chociaż wydawał się zagubiony w myślach. Spoglądał na białe
obłoczki wybuchów rozkwitające na wzgórzach za Caproną.
Angelica była zadowolona z siebie.
- A nie mówiłam? - powiedziała do Tonina. - Moje zaklęcia zawsze działają.
- Żelazne gryfy to nie myszy - wytknął jej Tonino.
- Nie, ale jeszcze nigdy nie zrobiłam czegoś tak wielkiego -oznajmiła Angelica. - Cieszę się,
ż
e nie zburzyły pałacu.
Książę odezwał się ponura:
- Wkrótce zrobią to armaty Pizy. Widzę na rzece okręty wojenne, na pewno nie nasze.
Wolałbym, żeby wasze rodziny się pospieszyły.
Ale upłynęło pół godziny, zanim ugrzeczniony lokaj podszedł do księcia, który szybko
opuścił klapy kieszeni i strzepnął dookoła maślane okruszki.
- Wasza Miłość, członkowie rodzin Montana i Petrocchi czekają na Waszą Miłość w dużej
sali recepcyjnej.
- Dobrze! - zawołał książę.
Zerwał się i pobiegł tak szybko, że Tonino i Angelica musieli zaprzeć się stopami o szwy w
kieszeniach i chwycić mocno za brzegi. Kilka razy się przewracali, chociaż książę próbował im
pomagać, podtrzymując kieszenie. Poczuli, że zatrzymuje się gwałtownie.
- Kurczę! - zawołał, - Zawsze to samo!
- Co? - zapytał Tonino bez tchu. Czuł się zupełnie roztrzęsiony-
- Skierowali mnie nie do tego pokoju! - wyjaśnił książę i znowu puści! się trzęsącym,
podskakującym galopem. Poczuli, że przebiegł przez drzwi. Kieszenie się zakołysały. Potem
zakołysały się w drugą stronę, kiedy zatrzymał się z poślizgiem.
- Lukrecjo, to bardzo niedobrze! Czy dlatego zawsze kierujesz mnie do niewłaściwego
pokoju?
- Mój panie - nadeszła z daleka lodowata odpowiedź księżnej - nie ponoszę żadnej winy za
opieszałość lokajów. O co chodzi?
- O to - wykrztusił książę. - O tych... - Poczuli, że drży. - To byli Montanowie i Petrocchi,
prawda? Nie oszukuj mnie, Lukrecjo. Posłałem po nich. Wiem.
- A jeśli tak? - zagadnęła księżna już znacznie bliżej. - Czy chcesz do nich dołączyć, mój
panie?
Poczuli, że książę się cofa.
- Nie. Nie, bynajmniej! Moja droga, zawsze stosuję się do twojej woli. Ja tylko... tylko
chciałem wiedzieć dlaczego. Oni przyszli w sprawie tych gryfów.
Głos księżnej znowu sie oddalił, kiedy powiedziała;
- Ponieważ, skoro musisz wiedzieć, Antonio Montana mnie rozpoznał.
- Ale.,, ale... - wyjąkał książę, śmiejąc się z przymusem - wszyscy cie znają, moja droga.
Jesteś księżną Caprony,
- To znaczy rozpoznał, kim naprawdę jestem - wyjaśniła księżna z oddali. Potem trzasnęły
zamykane drzwi.
- Patrzcie! - szepnął książę drżącym głosem. -Tylko popatrzcie!
Zanim jeszcze skończył mówić, Tonino i Angelica zaparli się nogami o szwy i wysunęli
głowy spod klap kieszeni.
Zobaczyli ten sam wypolerowany pokój, gdzie kiedyś czekali i jedli ciastka, te same złocone
krzesła i sufit z aniołkami. Ale tym razem na błyszczącej podłodze leżały porozrzucane kukiełki.
Walały sie wszędzie, bezwładne i groteskowe, rozłożone w różnych pozycjach, jakie przybraliby
ludzie, gdyby nagle upadli. Skupiały się w dwóch grupach. Gdyby nie to, nie dało sie rozpoznać,
kto jest którą kukiełką. Punch i Judy, kat, kiełbasiarz, policjant i czasami diabeł powtarzali się
bez końca. Sądząc po liczbie, obie rodziny domyśliły się najwyraźniej, źe za tajemniczymi
gryfami stoją Tonino i Angelica, i wysłały prawie wszystkich dorosłych do pałacu.
Tonino nie mógł wydobyć z siebie głosu. Angelica powiedziała:
- Ta podła kobieta! Tylko kukiełki jej w głowie.
- Ona widzi ludzi w ten Sposób - wyjaśnił smutno książę. -Przepraszam was oboje. Nie damy
jej rady. Okropna kobieta! Nie rozumiem, dlaczego się z nią ożeniłem... ale pewnie to też było
zaklęcie.
- Jak pan myśli, czy ona podejrzewa, że pan nas ukrywa? -zapytał Tonino. - Pewnie się
zastanawia, gdzie jesteśmy.
- Może, może - mruknął książę.
Zaczął spacerować tam i z powrotem po pokoju, a oni wychylali się z kieszeni i spoglądali na
bezładnie porozrzucane kukiełki.
- Oczywiście teraz już jej nie zależy - dodał. - I tak załatwiła obie rodziny. Och, ale ze mnie
głupiec!
- To nie pana wina - pocieszyła go Angelica.
- Owszem, moja - upierał sie książę, - Nigdy nie wykazałem ani odrobiny stanowczości.
Zawsze szedłem na łatwiznę... O co chodzi?
Zapadła ciemność, bo opuścił klapy kieszeni.
- Wasza Miłość - powiedział major w skrzypiących butach -pizańska flota wysadza ludzi za
Nowym Molem. A nasze oddziały na południu są spychane na przedmieścia.
Poczuli, źe książę się zgarbił.
- Więc prawie już po nas - mruknął. - Dziękuję... Nie, zaraz. Majorze! Bądź tak dobry, idź do
stajni i powiedz, żeby zaprzężono mój powóz. Wiem, że wszyscy lokaje uciekli. Poproś, żeby
podstawili go pod drzwi za pięć minut.
- Ale, Wasza Miłość... - zaczął major.
- Zamierzam pojechać do miasta i przemówić do ludności -oznajmił książę. - Udzielić im
tego... jak to się nazywa? Moralnego wsparcia.
- Bardzo szlachetny zamiar, panie - przyznał major znacznie cieplejszym tonem. - Za pięć
minut.
Skrzypiące buty szybko się oddaliły.
- Słyszeliście? - zapytał książę, - Nazwał mnie panem! Biedny człowiek. Nagadałem mu
kupę bredni i nie mógł oderwać oczu od tych kukiełek, ale nazwał mnie panem i sprowadzi
powóz, i nie powie jej ani słowa. Tekturowe pudło!
Kotary szurnęły na boki, kiedy książę wpadł do pokoju obok. Tam na środku stał długi stół.
- Aha! - zawoła) książę i doskoczył do sterty pudeł pod ścianą. Pudła zawierały kieliszki do
wina, które książę zaczął gorączkowo wyładowywać na stół.
- Nie rozumiem - powiedział Tonino.
- Pudło - rzucił książę. - Nie możemy zostawić waszych rodzin i narazić ich na jej zemstę.
Przynajmniej raz zdobędę się na stanowczość. Wsiądę do powozu i pojadę, i nie dam się jej
powstrzymać.
Co powiedziawszy, biegiem wrócił z pustym pudłem do sali recepcyjnej i uklęknął, żeby
pozbierać kukiełki, Angelica uderzyła o podłogę, kiedy poła surduta opadła.
- Przepraszam - powiedział książę.
- Proszę ich podnosić ostrożnie - poradził Tonino. - To boli, kiedy się nimi rzuca.
Delikatnie i pospiesznie, podnosząc każdą kukiełkę obiema rękami, książę ułożył je
warstwami w kartonowym pudle. Podczas układania Montanowie pomieszali się z Petrocchimi,
ale nie dało się tego uniknąć. Wszyscy troje w każdej chwili spodziewali się, że wejdzie księżna.
Książę wciąż rzucał wokół nerwowe spojrzenia, a potem mruczał do siebie: „Stanowczość!"
Powtarzał to bez przerwy, kiedy niezdarnie ruszył do drzwi z kartonowym pudlem w ramionach.
- Śmiesznie pomyśleć - zauważył - że niosę teraz na rękach prawie wszystkich zaklinaczy z
Caprony.
Podeszły skrzypiące buty.
- Powóz czeka, panie - powiedział głos majora.
- Stanowczo - odparł książę. - To znaczy dziękuję. Wspomnę pana w niebie, majorze,
ponieważ z pewnością niedługo wszyscy tam pójdziemy. Tymczasem czy może pan zrobić dla
mnie jeszcze dwie rzeczy?
- Panie? - zapytał major nieufnie.
- Po pierwsze, kiedy pan myśli o Aniele Caprony, o czym pan myśli?
- Chodzi o pieśń czy o figurę, panie? - upewnił się major.
- O figurę.
- Ależ... - major nabierał przekonania, że książę znowu zwariował. - Myślę... myślę o złotym
Aniele na dachu katedry, Wasza Miłość.
- Dobrze! - wykrzyknął książę. - Ja też! I druga rzecz: może pan wziąć to pudło i włożyć do
mojego powozu?
Ani ToninoT ani Angelica nie mogli się powstrzymać, żeby nie wyjrzeć i zobaczyć Jak major
przyjął ten rozkaz. Niestety miał twarz zasłoniętą pudłem, które wcisnął mu książę. Oboje
poczuli, że ominął ich rzadki widok.
- Jeśli ktoś zapyta - dodał książę - to dary dla zmęczonych wojną obywateli.
- Tak, Wasza Miłość - odpowiedział major pogodnie i pobłażliwie, żeby nie drażnić
szalonego księcia, ale słyszeli, że jego buty oddalają się w wielkim pośpiechu.
- Dzięki Bogu! - odetchnął książę. - Czuję, że ona się zbliża. Nie przyłapie mnie z nimi.
Książę rozwinął tak szybkie tempo, że księżna dogoniła ich dopiero po kilku minutach.
Tonino, zerkając spod klapy, widział wielki marmurowy hol wejściowy, gdzie książę
wyhamował z poślizgiem. Pospiesznie opuścił klapę, kiedy usłyszał zimny głos księżnej,
zdyszany, lecz triumfalny.
- Wróg jest przy Nowym Moście, mój panie. Zginiesz, jeśli teraz wyjdziesz.
- I zginę, jeśli zostanę - odparł książę.
Czekał, żeby księżna zaprzeczyła, ona jednak milczała. Usłyszeli, jak książę przełknął ślinę.
Ale stanowczość go nie opuściła.
- Wychodzę - oznajmił nieco piskliwie - żeby pojechać do moich poddanych i pocieszyć ich
w ostatnich chwilach,
- Sentymentalny głupiec - stwierdziła księżna. Nie rozgniewała się. Taką miała opinię o
księciu.
Książę obruszył się na te słowa.
- Może nie jestem dobrym władcą - zawoła! - ale dobry władca właśnie to powinien zrobić.
Będę... będę klepał dzieci po główkach i przyłącze się do chóralnego śpiewu.
Księżna zaśmiała się.
- Dużo ci to pomoże, zwłaszcza jeśli zaśpiewasz. Doskonale, Możesz zginąć tam zamiast
tutaj. Idź poklepywać główki.
- Dziękuje ci, moja droga - powiedział książę pokornie.
Popędził dalej, bum, bum, bum, w dół po marmurowych stopniach. Usłyszeli zgrzyt kopyt na
ż
wirze i poczuli, że książę się wzdrygnął.
- Jedziemy, Carlo - rozkazał, - O co chodzi? Na co pokazujesz...? Och tak. Więc to jest gryf.
Nadzwyczajne. Jedź już, dobrze?
Skoczył do przodu. Skrzypnęły resory powozu, drzwi się zatrzasnęły. Książę usiadł.
Usłyszeli, że powiedział: „W porządku!" Rozległ się aż nazbyt dobrze znajomy dźwięk
uderzanego kartonu, kiedy książę poklepał pudło ustawione obok na siedzeniu. Potem powóz
ruszył, koła zgrzytnęły na żwirze, załomotały końskie kopyta. Książę odetchnął z ulgą, tak
głęboko, że aż podskoczyli.
- Możecie już wyjść - powiedział.
Ostrożnie wygramolili się na jego szerokie kolana. Książe uprzejmie przesunął się do okna,
ż
eby mogli wyjrzeć. Pierwsze, na czym spoczęły ich oczy, to był żelazny gryf bardzo pogięty i
powgniatany, leżący w całkiem sporym kraterze na pałacowym dziedzińcu.
- Wiecie -powiedział książę - gdyby nie to, że mój pałac i tak zniszczą Pizanie, Sieneńczycy
albo Florentyjczycy, obciążyłbym was dwoje za straty. Tamten gryf wyżłobił dwa wielkie rowy
na całej fasadzie.
Roześmiał się i osuszył chustką błyszczącą twarz. Wciąż bardzo się denerwował.
Kiedy powóz wytoczył się z dziedzińca na drogę, usłyszeli wystrzały. Niektóre
rozbrzmiewały blisko - terkot karabinów nad rzeką. Większość dochodziła z daleka - niskie,
przeciągle dudnienie ze wzgórz. Strzały padały tak gęsto, że zlewały się w jeden nieprzerwany
pomruk, ale od czasu do czasu z tego hałasu wybijało się znacznie bliższe buch-buch-buch. Za
każdym razem wszyscy troje podskakiwali.
- Naprawdę dostajemy łupnia - stwierdził żałośnie książę. Powóz zwolnił. Słyszeli
afektowany glos stangreta, niemal zagłuszony przez inne dźwięki.
- Niestety Nowy Most jest pod ostrzałem, Wasza Miłość. Dokąd dokładnie zmierzamy?
Książę opuścił szybę w oknie. Hałas wzmógł się dwukrotnie.
- Do katedry. Jedź wzdłuż rzeki i sprawdź, czy możemy przejechać przez Stary Most.
Zaniknął okno.
- Uff! Nie zazdroszczę Carlowi tam na koźle!
- Dlaczego jedziemy do katedry? - zapytała trwożnie Angelica. - Chcemy obejrzeć Anioły w
naszych domach.
- Nie - sprzeciwił się książę. - Ona o tym pomyślała. Dlatego poprosiłem majora. Wydaje mi
się że jedyne miejsce, gdzie te słowa są zawsze bezpieczne i zawsze niewidzialne, to katedralny
Anioł. Każdemu od razu przychodzi na myśl, ale stoi tak wysoko, że wszyscy zapominają.
- Ale wieża sięga pod chmury! - zaprotestowała Angelica.
- Anioł ma zwój - przypomniał jej Tonino. - I ten zwój jest chyba bardziej rozwinięty niż te u
naszych Aniołów.
- Obawiam się, że to jedyne miejsce, o którym ona mogła zapomnieć - podsumował książę.
Raźno toczyli się dalej, zwolnili tylko w jednym miejscu, gdzie pocisk wyrwał krater w
nawierzchni. Carlo jakoś' zdołał przejechać.
- Dobry z ciebie człowiek, Carlo - pochwalił go książę. - Chyba jedyny dobry człowiek,
którego się jeszcze nie pozbyła.
Hałas nieco przycichł, kiedy powóz zjechał nad rzekę, na Piazza Martia -przynajmniej
Angelica i Tonino tak przypuszczali; przy swoich rozmiarach nie widzieli za dobrze na dużą
odległość. Odgadli, że przejeżdżają przez Stary Most, po łoskocie kół i małych, pozamykanych
budkach z obu stron. Książe kilkakrotnie rozglądał się, gwizdał i kręcił głową, ale nie widzieli
dlaczego. Rozpoznali katedrę, kiedy powóz podjechał do niej po kocich łbach, ponieważ była
taka wielka i śnieżnobiała. Wielki katedralny dzwon wciąż bil. Spory tłum, składający się
głównie z kobiet i dzieci, posuwał się powoli w stronę drzwi. Powóz podjechał dostatecznie
blisko, żeby Tonino i Angelica zobaczyli arcybiskupa Caprony w powłóczystych szatach,
stojącego przy drzwiach, skrapiającego każdą osobę wodą święconą i mamroczącego
błogosławieństwa,
- No, to dopiero dzielny człowiek -powiedział książę. - Szkoda, że mu nie dorównam.
Słuchajcie, wystawię was oboje przez te drzwi, a sam wyjdę drugimi i zajmę wszystkich, kiedy
wy wejdziecie na kopule. Czy to wystarczy?
Otworzył drzwi od strony katedry.
Tonino i Angelica poczuli się bezradni i zagubieni.
- Ale co my mamy robić?
- Wdrapać się tam i przeczytać słowa - wyjaśnił książę. Pochylił się, objął ich ciepłymi,
wilgotnymi dłońmi i postawił
na zimnym bruku. Stanęli drżący pod wielkim lukiem koła powozu.
- Bądźcie rozsądni - szepnął do nich książę. - Jeśli poproszę arcybiskupa, żeby ustawił
drabiny, ona się domyśli.
Oczywiście miał zupełną rację. Usłyszeli, jak przesunął się do drugich drzwi, które rozwarły
się z trzaskiem.
- On zawsze robi wszystko z takim rozmachem - mruknęła Angelica.
- Ludu Caprony! - zawołał książę. - Przyszedłem, by przyłączyć się do was w tej godzinie
smutku. Wierzcie mi, nie chciałem tego, co stało się dzisiaj...
W tłumie rozległ się pomruk, nawet kilka wiwatów.
- Całkiem dobrze sobie radzi - oceniła Angelica.
- Lepiej róbmy swoje -powiedział Tonino. -Teraz zostaliśmy tylko my.
ROZDZIA
Ł 15
Tonino i Angelica podreptali do wielkiej marmurowej bryty katedry i niepewnie popatrzyli na
długą, pochyłą przyporę. Widzieli tylko te jedną możliwą drogę wspinaczki. Z bliska zobaczyli,
ż
e wcale nie będzie trudna. Marmur wydawał się gładki, lecz miał dostatecznie dużo
nierówności, żeby zapewnić oparcie dla rąk i nóg ludziom tak małym jak oni.
Włazili w górę jak małpy, ożywieni na świeżym powietrzu. Wprawdzie mieli za sobą ranek
obfitujący w wydarzenia, ale większość czasu siedzieli w dusznej kryjówce. Teraz rozpierała ich
energia, a w dodatku ważyli niewiele. Prawie się nie zasapali, kiedy wdrapali się po długiej,
zimnej pochyłości najniższej kopuły. Potem jednak wyrosła przed nimi cała katedra, jak potężny,
skomplikowany lodowiec z białego, różowego i zielonego marmuru. W ogóle nie widzieli
Anioła,
Ż
adne z nich nie wiedziało, którędy dalej się wspinać. Uwiesili się na złotym krzyżu i
popatrzyli w górę. A stamtąd spadły na nich czarnobrązowa sierść i białe futerko. Spojrzały na
nich złote oczy i niebieskie oczy. Szturchnął ich czarny nos i różowy nos.
- Benvenuto! - krzyknął Tonino. - Czy ty...?
- Vittoria! -zawołała Angelica i zarzuciła ramiona na szyję białej kocicy.
Ale koty spieszyły się i bardzo czymś martwiły. Obrazy kotłowały im się w głowach,
rozmazane, niepokojące wizje Paola i Renaty, Marca i Rosy. Proszę, Tonino, proszę, Angelico,
chodźcie, szybciej!
Rozpoczęła się podniebna gonitwa, jakiej nawet sobie nie wyobrażali. Pod przewodem kotów
pędzili po długich ołowianych rynnach, ponad tęczowymi przyporami, wysokimi jak podniebne
mostki, dalej na wyższe kopuły. Koty ciągle ponaglały ich do pośpiechu i pomagały na
trudniejszych odcinkach. Z ręką na żylastym grzbiecie Benvenuta Tonino wesoło wbiegał po
marmurowych lodospadach, po cieniutkich rynnach wiszących nad przepastną otchłanią i po
wielkich zakrzywionych powierzchniach, gdzie zielone marmurowe żebra kopuły wydawały się
przy nim wysokie jak mury. Nawet kiedy zaczęli długie, mozolne podejście po pochyłości samej
wielkiej kopuły, żadne się nie bało. Angelica raz się potknęła i uratowała się, chwyciwszy
jedwabisty ogon Yittorii; a raz Benvenuto wziął w zęby czerwoną nocną koszulę Tonina i
wyciągnął go z głębokiej rynny. Ale tutaj na górze kopuła była gładka i okrągła. Tonino czul się
jak na powierzchni księżyca, chociaż nad głową miał blade zimowe niebo i wiatr gwizdał mu w
uszach. Huk armat rozlegał się niemal poza zasięgiem jego uszu.
Wreszcie wdrapali się pomiędzy grube marmurowe filary, na platformę na samym szczycie
kopuły. Nad nimi wznosił się złocisty Anioł. Olbrzymie stopy Anioła spoczywały na złotym
piedestale, wyższym niż normalny wzrost Tonina. Wokół piedestału, jak Tonino zauważył z
roztargnieniem, biegł wzór z przeplatających się złotych lampartów i skrzydlatych koni. Ale
chłopiec patrzył w górę, na rozwiane szaty Anioła, gigantyczne skrzydła, potężną rękę
wzniesioną wysoko nad głową w geście błogosławieństwa i drugą rękę wyciągniętą w niebo,
jeszcze dalej, trzymającą wielki rozwinięty zwój. Jeszcze wyżej jaśniała wielka, pogodna twarz
Anioła, obojętnie rozsiewająca błogosławieństwa ponad Caproną.
- On jest strasznie wielki! -jęknęła Angelica.-Nigdy nie wejdziemy na ten zwój, choćbyśmy
próbowali przez cały dzień!
Koty jednakże niecierpliwie szturchały ich i popychały na drugą stronę platformy.
Zaciekawieni, pobiegli tam, prawie dokładnie pod zwój Anioła. Nad balustradą wystawała głowa
Paola, z włosami odgarniętymi do tylu i niezwykle bladą twarzą. Jedną ręką ciasno oplatał
marmurową poręcz. Drugą wyciągał w dół, Tonino wyjrzał spomiędzy marmurowych filarów,
ż
eby sprawdzić dlaczego. A tam wisiała Renata jak kupka nieszczęścia, uczepiona ręki Paola.
- Ale ona ma okropny lęk wysokości! - zawołała Angelica. -Jakim cudem wlazła tak
wysoko?
VIttoria powiedziała Angelice, że ma natychmiast pomóc Renacie.
Angelica przecisnęła górną połowę ciała między filarami. Małe rozmiary mają swoje zalety.
Odległości bezlitośnie przytłaczające dla Paola i Renaty nie przerażały Angeliki, ponieważ ich
nie dostrzegała. Kopuła była dla niej całym niewielkim światem.
Paolo powiedział cierpliwie i ostrożnie:
- Nie utrzymam cię już (Hugo. Mogłabyś spróbować jeszcze raz?
Zamiast odpowiedzi Renata wydała drżący szloch.
- Renata! - krzyknęła Angelica. Przerażona twarz Renaty uniosła się powoli.
- Coś mi się stało z oczami! Wydajesz się taka maleńka!
- Bo jestem maleńka! - odwrzasnęia Angelica.
- Oboje są mali! - zauważył Paolo, wpatrując się w głowę Tonina.
- Podciągnij mnie, szybko! - zażądała Renata.
Rozmiary Angeliki i Tonina tak zmartwiły Renatę i Paola, że oboje zapomnieli o lęku
wysokości. Paolo ciągnął Renatę, a Renata popychała Paola i w ciągu sekundy przeleźli przez
marmurową balustradę. Potem jednak Renata podniosła wzrok na ogromnego złotego Anioła i
natychmiast dostała nawrotu strachu,
- Och, och! -jęknęła i zwinęła się w kłębek pod złotym piedestałem.
Tonino i Angelica skulili się za nią. Przedtem byli rozgrzani wspinaczką, ale teraz wiatr
smagał ich przez cienkie koszule.
Benvenuto przeskoczył przez Renatę prosto do nich. Cos jeszcze trzeba zrobić, i to szybko.
Tonino ponownie podszedł do balustrady i wyjrzał przez marmurowe filary na kopułę, która
zaginała się w dól niczym pole lodowe z żebrami zieleni i złota. Tam, nad krzywizną, pojawił się
jaskrawy, czerwony mundur, przy którym marchewkowe włosy Marca wyglądały jak wyblakłe.
Uniform jeszcze gorzej pasował do włosów Marca niż szkarłatny strój, który nosił jako stangret.
W jednej chwili Tonino odgadł tożsamość Marca. Ale mniej się tym przejął niż widokiem Marca
rozpłaszczonego na kopule i oglądającego się za siebie, co na pewno było błędem. Poniżej butów
Marca trzepotały dziko jasne włosy. Pokazała się zarumieniona twarz Rosy.
- Nic mi nie jest. Martw się o siebie - warknęła Rosa. Benvenuto stanął obok Tonina, Oni
muszą wspinać się szybciej. To ważne.
- Wciągnijcie tu szybko Rosę i Marcaf - wrzasnął Tonino do Paola, Nie wiedział, czy przejął
to uczucie od kotów, ale miał pewność, że Rosie i Marcowi grozi niebezpieczeństwo.
Paolo niechętnie podszedł do balustrady i wzdrygnął się na widok wysokości.
- Wchodzili za nami i krzyczeli przez całą drogę - powiedział. -Właźcie tu szybko!
- Dziękuję bardzo! - odkrzyknął Marco. - Czyja to wina, że w ogóle tu weszliśmy?
- Czy z Renatą w porządku? - zawołała Rosa. Angelica i Tonino wcisnęli się pomiędzy filary.
- Pospieszcie się!-krzyknęli.
Ich widok podziała! na Rosę i Marca tak samo, jak wcześniej na Paola i Renatę. Dorośli
zagapili się na dwie małe figurki i machinalnie wstali. Potem, pochyliwszy się do przodu, ze
zwieszonymi rękami, wbiegli na ostatni odcinek krzywizny, żeby lepiej się przyjrzeć. Marco
przetoczył się przez poręcz i powiedział, przeciągając Rosę:
- W pierwszej chwili nie wierzyłem własnym oczom! Musimy rzucić zaklęcie wzrostu,
zanim...
- Padnij! - rozkazał Paolo.
Przekaz Benvemita był taki wyraźny, że dotarł nawet do niego. Oba koty przypadły do
podłogi, nisko i nieruchomo, a Benvenuto przypłaszczył swoje i tak płaskie uszy. Rosa pochyliła
się. Marco opornie przyklęknął na jedno kolano.
- Słuchaj no, Paolo... - zaczął.
Straszliwy wicher uderzył w kopułę. Lodowaty podmuch przemknął ze świstem po
platformie, zawył w szczelinach pomiędzy filarami i smagnął wypukłość kopuły. Skrzydła
Anioła wpadły w wibrację. Wiatr siekł kroplami deszczu i igłami lodu tak mocno, że Tonino
przewrócił się i rozpłaszczył na brzuchu. Słyszał, jak lód bębni o Anioła i stuka o kopułę. Paolo
chwyci! go i osłonił własnym ciałem. Renata niemrawo macała dookoła, aż znalazła Ange-licę i
przyciągnęła do siebie. Marco i Rosa pochylili się nad nimi. Nie ulegało wątpliwości, że każdy
ś
miałek wspinający się na kopułę zostałby zdmuchnięty.
Wiatr odleciał, wyjąc jak wilk. Podnieśli głowy do słońca.
Księżna stała przed nimi na platformie. Topniejący lód błyszczał i kapał z jej włosów i z
każdej fałdki marmurowoszarej sukni. Na jej woskowej twarzy gościł nieprzyjemny uśmiech.
- O nie - powiedziała. - Tym razem Anioł nikomu nie pomoże. Myśleliście, że zapomniałam?
Marco i Rosa podnieśli wzrok na złociste ramię Anioła, trzymające nad ich głowami wielki
zwój. Jeśli dotąd nie rozumieli, teraz już wiedzieli. Z namysłu na ich twarzach Tonino odgadł, że
szukają zaklęć przeciwko księżnej.
- Nie! - pisnęła Angelica. - Ona jest czarodziejką!
Wargi księżnej ściągnęły się w kolejnym niemiłym uśmiechu.
- Więcej niż czarodziejką - powiedziała. Wskazała Anioła, -Niech słowa znikną ze zwoju.
Wielki złocisty posąg szczeknął, a potem zazgrzytał, jakby w jego wnętrzu rozkręcała się
sprężyna. Ramię dzierżące zwój poruszyło się i powoli, stopniowo opuściło z cichym
zgrzytaniem. Słyszeli je wyraźnie, chociaż w domach za rzeką wybuchła nagła strzelanina. W dół
i w bok opadało ramię Anioła, aż zatrzymało się z lekkim kliknięciem, Zwój wisiał teraz,
błyszcząc w sfońcu, pomiędzy nimi a księżną. Na zwoju widniały wielkie wypukłe litery.
Angelus, zobaczyli. Capronensi populo. Zupełnie jakby Anioł podsunął im te słowa do
przeczytania.
- Właśnie - potwierdziła księżna, chociaż Tonino odgadł z uniesionych łuków jej brwi, że
wcale się tego nie spodziewała. Ponownie wskazała zwój palcem długim i białym jak biały
woskowy ołówek. - Wymazać - rozkazała. - Słowo po słowie.
Wszyscy trwożnie przechylili głowy, patrząc na linijki pisma. Pierwsze słowo brzmiało:
Carmen. I rzeczywiście ogromne duże C powoli wsiąkało w metalowe podłoże. Paolo drgnął.
Musiał coś zrobić. Księżna zerknęła na niego i pogardliwie poruszyła brwiami. Paolo odkrył, że
został przykuty do miejsca i obie nogi całkiem mu zdrętwiały.
Nadal jednak mógł mówić i przypomniał sobie, co Marco i Rosa powiedzieli zeszłego
wieczoru. Nie odważył się nawet zaczerpnąć tchu, tylko krzyknął na całe gardło:
- Chrestomanci!
Wiatr znowu uderzył. Tym razem zahuczał potężnym głosem. I Chrestomanci stanął pomiędzy
Renatą a kotami. Na platformie było tak mało miejsca, że Chrestomanci zachwiał się i
przytrzymał marmurowej balustrady. Wciąż nosił mundur, ale zabłocony. Wyglądał na
wyczerpanego.
Księżna okręciła się i wycelowała w niego długim pałcem.
- Ty! Nabrałam cię!
- O tak - przyznał Chrestomanci. Jeśli księżna chciała go wytrącić z równowagi, spóźniła się.
Chrestomanci stał już pewnie na nogach. - Naprawdę wpuściłaś mnie w maliny - powiedział i
wyciągnął rękę odwróconą wnętrzem dłoni w stronę jej wyciągniętego palca.
Długi palec obwisł i zaczął kapać bielą, jakby rzeczywiście był z wosku. Księżna popatrzyła
na niego, a potem podniosła na Chrestomanciego niemal błagalny wzrok.
- Nie - powiedział Chrestomanci z wielkim zmęczeniem. -Dość już narobiłaś szkody. Proszę,
przyjmij swoją prawdziwą postać.
Kiwnął na nią, jak ktoś znużony czekaniem.
Natychmiast ciało księżnej zaczęło tracić kształt. Ramiona wciągnęły się do wewnątrz. Twarz
się wydłużyła, chociaż pozostała tą samą zgryźliwą, woskową twarzą, Z górnej wargi wyrosły
sztywne wąsy, oczy zapłonęły czerwienią jak wyłupiaste latarnie. Marmurowe spódnice zbielały,
zafalowały i przywarły wilgotnie do kostek u nóg, odsłaniając stopy z długimi różowymi
pazurami. I przez cały czas się kurczyła. Dwa zęby pojawiły się na końcu wydłużonego białego
pyska. Nagi różowy ogon, z pierścieniami jak u dżdżownicy, wysunął się spod zlepionych sukni i
gniewnie uderzył o marmurową podłogę. Znowu się skurczyła.
W końcu wielki biały szczur z oczami jak różowe marmurowe kulki wskoczył na marmurową
balustradę i skulił się, sycząc i trajkocząc, wyginając garbaty grzbiet.
- Biały Diabeł- oznajmił Chrestomanci.- Anioł został wysłany, żeby wygnać go z Caprony,
Racja, Benvenuto i Vittorio. Ona należy do was. Dopilnujcie, żeby nigdy nie wróciła.
Benvenuto i Vittoria już się podkradali. Oczy im gorzały, ogony kołysały się na boki.
Skoczyli, Szczurzyca też skoczyła z parapetu piszcząc i zbiegła w dół po kopule. Berwenuto
pogonił za nią, nisko i szybko, trzymając się tuż za różowym biczem jej ogona. Vittoria mknęła z
drugiej strony, ramie w ramię ze szczurem, śnieżna błyskawica, przy której wielki szczur
wydawał się żółty. Widzieli, jak szczur odwraca się i próbuje ją ugryźć. A potem nagle wokół tej
trójki zaroiło się od mniejszych szczurów, nadbiegających z piskiem. Widzieli je tylko przez
chwile, zanim cała grupa znikła za wypukłością kopuły.
- Jej pomocnicy z pałacu - wyjaśnił Chrestomanci.
- Czy Vittorii nic nie grozi? - zapytała Angelica.
- To najlepsza szczurołapka w Capronie, prawda? -powiedział Chrestomanci. - Oprócz
Benvenuta, rzecz jasna. A zanim Diablica i jej przyjaciele zbiegną na ziemię, będą mieli na karku
wszystkie koty z Caprony. Teraz...
Tonino odkrył, że znowu ma swój właściwy wzrost. Złapał Rosę za rękę. Za Rosą widział
Angelicę, również normalnego wzrostu, która zadrżała i obciągnęła na kolana wyświechtaną
niebieską sukienkę, zanim chwyciła dłori Marca. Przy tym wzroście wiatr znacznie bardziej
dawał się we znaki. Ale nie dlatego Tonino uczepił się Rosy, Kopuła nie stanowiła już całego
ś
wiata. Zmieniła się w biały stożek wirujący w zielono-brązowym krajobrazie. Wzgórza wokół
Caprony były bezlitośnie wyraźne, Tonino widział błyski ognia i biegające figurki, które
wydawały się poruszać tuż obok niego albo nawet ponad nim, jakby maleńka biała kopuła
przechylała się na boki. Lecz domy Caprony znajdowały się straszliwie daleko w dole, a rzeka
jakby wystawała spomiędzy nich. Nowy Most pojawił się prawie nad głową, spowity gęstym
dymem. Dym kłębił się nad wzgórzami i buchał z zawrotnie przekrzywionych domów za Starym
Mostem, stojących niemal do góry nogami. Najgorsze jednak, że huk i dudnienie, terkot i
grzechot wystrzałów stały się niemal ogłuszające. Tonino już się nie dziwił, co tak wystraszyło
Renatę i Paola. Miał wrażenie, że pędzi na karuzeli śmierci.
Ś
cisnął rękę Rosy i desperacko podniósł wzrok na Anioła, Ten przynajmniej pozostał
ogromny. Zwój, który nadal cierpliwie do nich wyciągał, był wielki jak ściana domu.
- ...teraz - mówił Chrestomanci - najlepsze, co możecie zrobić, to zaśpiewać szybko te słowa,
wszyscy razem.
- Co? Ja też? - zdziwiła się Angelica.
- Tak, wszyscy - potwierdził Chrestomanci.
Ustawili sie całą szóstką przy marmurowym parapecie, naprzeciwko zwoju, plecami do
Nowego Mostu, i trochę niepewnie próbowali dopasować kamienne słowa do melodii Anioła
Caprony. Pasowały jak ulał. Jak tylko to odkryli, wszyscy radośnie zaśpiewali. Angelica i Renata
przestały dygotać. Tonino puścił rękę Rosy, a Rosa objęła go ramieniem. I śpiewali, jakby znali
te słowa od dawna. Stanowiły tylko Łacińską wersję zwykłego tekstu, ale właśnie tego zawsze
domagała się melodia.
Carmen pacis saeculare Venit Angelus cantare, Et deorsum pacen dare Capronensi populo.
Dabit pacem eternalem, Sine morbo immortalem, Sine pugna tńumphalem, Capronensi
populo.
En diabola alhata De Caprona exputsata, Missa pax et virtus data Capronensi populo.
Kiedy skończyli, zapadła cisza. Żaden dźwięk nie dochodził ze wzgórz ani z Nowego Mostu,
ani z ulic w dole. Wszystko zamarło. Tym bardziej zaskoczył ich blaszany szurgot, kiedy Anioł
powoli zwinął zwój. Lśniące rozpostarte skrzydła opadły i złożyły się na złocistych ramionach
Anioła, który potrząsnął nimi, żeby uporządkować pióra. Ten dźwięk nie brzmiał metalicznie,
tylko bardziej miękko, jak szelest prawdziwych ptasich lotek. Razem z nim rozeszła się woń tak
słodka, że przez chwile wszyscy zapomnieli o całym świecie.
W tej właśnie chwili Anioł wzbił się do lotu. Potężne złote skrzydła przemknęły nad nimi.
Ponownie doleciała do nich słodka woń i jednocześnie usłyszeli śpiew. Brzmiał jak setka głosów,
ś
piewających chórem, harmonijnie i zgodnie na melodię Anioła Caprony. Nie wiedzieli, czy
ś
piewa sam Anioł, czy coś jeszcze. Wznieśli oczy i patrzyli na złoty kształt, który krążył nad
nimi coraz wyżej, aż zmienił się w złoty błysk na niebie. I wciąż trwała cisza, w której rozlegał
się tylko śpiew.
Rosa westchnęła.
- Chyba lepiej zejdźmy na dół.
Renata znowu zaczęła dygotać na tę mysi. Chrestomanci też westchnął.
- Tym się nie martwcie.
Nagle znaleźli się z powrotem na doleT na brukowanym p] acu przed frontem katedry.
Katedra ponownie wyglądała jak wielki biały budynek, domy były wysokie, wzgórza oddalone, a
otaczający ich ludzie bynajmniej nie milczeli. Wszyscy biegli zobaczyć Anioła szybującego po
niebie, błyszczącego w słońcu. Arcybiskup miał Łzy w oczach, podobnie jak książę. Ściskali
sobie ręce obok książęcego powozu,
Chrestomanci sprowadził ich na ziemię w samą porę, żeby zobaczyli kolejny cud. Powóz
zaczął drgać i podskakiwać na resorach. Obie pary drzwi rozwarły się gwałtownie. Ciotka
Francesca przecisnęła się przez jedne drzwi, a za nią wypadł Guido Petrocchi. Z drugich
wytoczył się Rinaldo i rudowłosa ciotka Petrocchi. Za nimi wysypali się Montanowie
przemieszani z Petrocchimi, coraz więcej i więcej, i każdy widział, że powóz żadnym sposobem
nie mógł pomieścić tylu osób. Ludzie przestali się tłoczyć, żeby obejrzeć Anioła, i stłoczyli się,
ż
eby obejrzeć powóz księcia.
Rosa i Marco wymienili spojrzenia i zaczęli się wycofywać spośród gapiów. Lecz
Chrestomanci wziął oboje za ramiona.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział. - A jeśli nie, umieszczę was w domu czarów w
Wenecji.
Antonio wyplątał się z wuja Petrocchiego i pospieszył razem z Guidem do Tonina i Angeliki.
- Nic ci nie jest? - zapytali obaj jednocześnie. - Czy te gryfy to twoja sprawka...?
Urwali i zmierzyli się nawzajem zimnym wzrokiem.
- Tak - powiedział Tonino. - Bardzo przepraszam, że zmieniliście się w kukiełki.
- Ona była dla nas za sprytna - powiedziała Angelica. - Ale cieszcie się, że odzyskaliście
swoje ubrania. Popatrzcie na nas. Musimy...
Ciotki i kuzynki rozdzieliły ich wtedy w obawie, żeby się nawzajem nie pozarażali, a
wujowie pospiesznie ubrali ich w swetry i płaszcze. Paolo również został odciągnięty od Renaty
przez ciotkę Marię.
- Nie zbliżaj się do niej, kochaniutki!
- No dobrze - mruknęła Renata, którą odciągnięto w drugą stronę. - W każdym razie dziękuję
za pomoc na kopule.
- Chwileczkę - powiedział głośno Chrestomanci. Wszyscy odwrócili się do niego z
szacunkiem, lecz również
z irytacją.
- Jeśli każdy dom czarów upiera się, żeby traktować tych drugich jak potwory -oświadczy! -
obiecuję wam, że Caprona wkrótce znowu upadnie.
Montanowie i Petrocchi wytrzeszczyli na niego oczy z jednakowym oburzeniem. Arcybiskup
zerknął na księcia i obaj zaczęli się wycofywać pod osłonę katedralnego ganku.
- O czym pan mówi? - zapytał agresywnie Rinaldo Montana. Godność Rinalda ucierpiała już
wystarczająco, kiedy zosta!
zmieniony w kukiełkę Błysk w jego oku zapowiadał krowie placki dla wszystkich, a
największą porcje dla Chrestomanciego.
- Mówię o Aniele Caprony - wyjaśnił Chrestomanci - Kiedy Anioł zstąpił na katedrę za
czasów pierwszego księcia Caprony i przyniósł miastu pokój, historia wyraźnie podaje, że książę
wyznaczył dwóch ludzi: Antonia Petrocchiego i Piera Montanc, żeby strzegli słów Anioła, co za
tym idzie, bezpieczeństwa Caprony. Na pamiątkę tego wydarzenia każdy dom ma Anioła nad
bramą, a wielki Anioł stoi na piedestale ozdobionym lampartami Petrocchich splecionymi ze
skrzydlatymi końmi Montanów,
Chrestomanci wskazał w górę,
- Jeśli mi nie wierzycie, zażądajcie drabin, wejdźcie tam i sami zobaczcie. Antonio Petrocchi
i Piero Montana żyli w wielkiej przyjaźni i tak samo ich rodziny. Często zawierano małżeństwa
pomiędzy dwiema rodzinami. A Caprona stała się wielkim miastem i silnym państwem. Upadek
jej potęgi datuje się od tamtej śmiesznej kłótni pomiędzy Ricardem a Franceskiem.
Wśród Montanów i Petrocchich rozległy się szemrania, że kłótnia wcale nie była śmieszna.
- Oczywiście, że była - oświadczył Chrestomanci. - Wszystkich was oszukiwano od kołyski.
Przez dwa stulecia pozwalacie, żeby Ricardo i Francesco mydlili wam oczy. O co naprawdę się
pokłócili, nigdy się nie dowiemy, ale wiadomo, że obaj opowiedzieli rodzinom te same
kłamstwa. A wy dalej wierzycie w te kłamstwa i coraz bardziej oddalacie się od siebie, aż w
końcu Biały Diabeł znowu zdołał się zakraść do Caprony,
Ponownie rozległy się szemrania. Antonio powiedział:
- Księżna naprawdę była Białym Diabłem, ale...
- Tak- przerwał mu Chrestomanci. - 1 na razie odeszła, ponieważ odnaleziono słowa i
członkowie obu rodzin zbudzili Anioła. Podejrzewam, że tylko zjednoczeni Montanowie i
Petrocchi mogli tego dokonać. Reszta z was mogła śpiewać właściwe słowa aż do utraty tchu, ale
na darmo. Anioł szanuje tylko przyjaźń. Na szczęście młodzi z waszych rodzin nie są tak
zaślepieni jak reszta. Marco i Rosa mieli nawet odwagę zakochać się i pobrać...
Do tej chwili obie rodziny słuchały - co prawda opornie, ponieważ nie jest przyjemnie
wysłuchiwać pouczeń w obecności tłumu współobywateli, nie wspominając o księciu i
arcybiskupie - ale słuchały. Po tych słowach jednak wybuchło pandemonium
- Pobrać - wrzasnęli Montanowie.
- Ona jest Montaną! - wrzasnęli Peirocchi.
Obrzucano wyzwiskami Marca i Rosę. Gdyby komuś się chcia ło rachować, naliczyłby co
najmniej dziesięć ciotek szlochających jednocześnie i wszystkie przeklinały przez Izy.
Rosa i Marco zbledli. Brakowało tylko, żeby Rinaldo przystąpił do Marca z groźną miną, co
zaraz zrobił.
- Ten śmieć - powiedział do Rosy - powalił mnie i rozbił mi głowę. A ty go poślubiłaś!
Chrestomanci pospiesznie stanął pomiędzy Markiem a Rinal-
- Miałem nadzieję, że ktoś wykaże trochę rozsądku - powiedział do Rosy z wielkim
znużeniem. - Lepiej załatwię wam Wenecję.
- Zejdź mi z drogi! - syknął Rinaldo. - Ty dwulicowy czarowniku!
- Proszę, niech pan się odsunie - zażądał Marco. - Nie potrzebuję obrony przed tym idiotą.
- Marco - zwrócił się do niego Chrestomanci - czy pomyślałeś, co dwie rodziny potężnych
magów mogą zrobić tobie i Rosie?
- Oczywiście, że pomyśleliśmy! - odparł gniewnie Marco, próbując odepchnąć
Chrestomanciego.
Lecz ponownie zapadła dziwna cisza, cisza Anioła, Arcybiskup uklęknął. Zatrwożeni ludzie
stłoczyli się po obu stronach katedralnego placu. Anioł powracał. Nadchodził z daleka po Corso,
teraz na piechotę, muskając bruk końcami skrzydeł. Chór głosów potężniał w miarę, jak Anioł się
zbliżał. Kiedy przechodził przez plac, widziano, że w każdym miejscu, gdzie jego pióra dotknęły
kamieni, wyrastała kępka małych złocistych kwiatków. Cudowna woń ogarnęła wszystkich.
Anioł zatrzymał się przed gankiem ikatedry, wyniosły i złocisty.
Potem zwrócił ku zebranym swe odległe, uśmiechnięte oblicze. Przemówił głosem jak jeden
ś
piewający ponad wieloma.
- Pokój panuje w Capronie. Dotrzymajcie naszego przymierza. Po tych słowach rozłożył
skrzydła i wszystkim zakręciło się w głowie od zapachu, I zobaczyli, że wzbija się w górę, ponad
niższe i wyższe dachy, by ponownie zająć miejsce na wielkiej kopule i strzec Caprony w
nadchodzących latach.
To jest koniec tej historii, z wyjątkiem kilku wyjaśnień.
Marco i Rosa musieli opowiadać swoją historię wiele razy, co najmniej równie często jak
Tonino i Angelica. Do pierwszych słuchaczy tej opowieści należał stary Niccolo, który wiercił
sie niespokojnie w łóżku i nie wstawał tylko dlatego, że Elizabeth siedziała przy nim przez cały
czas. „Ale nic mi nie jest!" - powtarzał.
Więc żeby go tam zatrzymać, Elizabeth kazała najpierw Toninowi, a potem Marcowi i Rosie
przyjść do niego i opowiedzieć swoją historię.
Rosa i Marco poznali się, kiedy oboje pracowali na Starym Moście. Zakochanie i decyzja o
małżeństwie przyszły im najłatwiej - wystarczyło kilka minut. Trudność polegała na tym, źe
każde musiało znaleźć sobie rodzinę, która nie miała nic wspólnego z Casa Montana czy Casa
Petrocchi. Rosa pierwsza wymyśliła dla siebie rodzinę. Udawała Angielkę. Zaprzyjaźniła się z
pewną angielską dziewczyną w Galerii Sztuki - z tą samą Jane Smith, która tak się podobała
Rinaldowi. Jane Smith uważała, że to świetna zabawa udawać siostrę Rosy. Pisała długie listy po
angielsku do Guida Petrocchiego, niby od angielskiego ojca Rosy, i osobiście złożyła wizytę w
Casa Petrocchi tego dnia, kiedy przedstawiono tam Rosę.
Rosa i Marco starannie zaplanowali prezentację. Wykorzystali zaklęcie gruszy - które
opracowali wspólnie - w obu rodzinach, co nadzwyczaj ubawiło Jane. Ale Petrocchi, chociaż
podobała im się grusza, początkowo nie traktowali Rosy zbyt mile. Kilka ciotek Marca
zachowało się tak niegrzecznie, że Marco miał do nich wielkie pretensje. Dlatego mógł
powiedzieć Antoniowi z takim zapałem, że nienawidzi Petrocchich. Z czasem jednak ciotki
przywykły do Rosy. Renata i Angelica bardzo ją polubiły. A wesele wyprawiono tuż po świętach
Bożego Narodzenia.
Przez cały czas Marco nie mógł znaleźć dla siebie żadnej zastępczej rodziny. Wpadt w
rozpacz. Potem, zaledwie kilka dni przed ślubem, ojciec posłał go z wiadomością do domu Maria
Andrettiego, budowniczego. Marco odkrył, że państwo Andretti mają niewidomą córkę. Kiedy
zapytał, Mario Andretii oświadczył, że zrobi wszystko dla tego, kto wyleczy jego córeczkę.
- Nawet wtedy nie mieliśmy wielkich nadziei - wyznał Marco. - Nie wiedzieliśmy, czy
potrafimy ją wyleczyć.
- A poza tym - dodała Rosa - odważyliśmy się pójść tam razem tylko raz, w noc po weselu.
Wiec wesele odbyto sie w Casa Petrocchi. Jane Smith pomogła Rosie uszyć suknię i była jej
druhną, razem z Renatą, Angelica i jedną z kuzynek Marca.
Jane świetnie się bawiła na weselu, oznajmiła sucho Rosa, i chyba uważała Alberta, kuzyna
Marca, za równie atrakcyjnego jak Rinaldo, podczas gdy Rosa i Marco mogli myśleć tylko o
biednej malej Marii Andretti. Pospieszyli do domu Andrettich, jak tylko uroczystość dobiegła
końca.
- Nigdy nie robiłam niczego tak trudnego - wyznała Rosa. -To nam zabrało całą noc!
W tym miejscu Elizabeth nie mogła się powstrzymać.
- A ja nawet nie wiedziałam, że wyszłaś! - zawołała.
- Postaraliśmy się, żebyś nie wiedziała- wyjaśniła Rosa. -W każdym razie nigdy niczego
takiego nie robiliśmy, wiec musieliśmy wyszukać zaklęcia na uniwersytecie. Wypróbowaliśmy
siedemnaście i żadne nie podziałało. W końcu musieliśmy dostosować jedno z naszych własnych.
I przez cały czas myślałam: a jeśli to też nie podziała na biedne dziecko, jeśli tylko rozbudziliśmy
nadzieje Andrettich?
- Nie wspominając o naszych nadziejach - dodał Marco. - Potem nasze zaklęcie podziałało.
Maria wrzasnęła, że w pokoju jest pełno kolorów i jakieś drzewa... dla niej ludzie wyglądali jak
drzewa... i wszyscy wyskoczyliśmy na dwór o świcie i zaczęliśmy się ściskać. Andretti
dotrzyma! słowa i lak dobrze udawał mojego brata, że powiedziałem mu, że powinien
występować na scenie.
- Nawet mnie nabrał - stwierdził z podziwem stary Niccolo.
- Ale w końcu ktoś musiał się dowiedzieć - zauważyła Eliza-beth. - Co wtedy zamierzaliście
zrobić?
- Po prostu mieliśmy nadzieję - odparł Marco. - Myśleliśmy, że ludzie się przyzwyczają...
- Innymi słowy zachowaliście się jak para młodocianych idiotów - oświadczył stary Niccolo.
- Co to za okropny smród?
Wyskoczył z łóżka i pobiegł na galerie sprawdzić, a Elizabeth, Rosa i Marco pogonili za nim,
ż
eby go zatrzymać.
Smród oczywiście wywołało to samo kuchenne zaklęcie. Robactwo znikło i jego miejsce
zajął smród ścieków. Przez cały dzień z kuchni buchał fetor, który nasilił się pod wieczór.
Szczególnie pechowo się złożyło, ponieważ cała Caprona przygotowywała się do hucznych
uroczystości. Naprawdę zapanował pokój. Wszystkie oddziały z Florencji, Pizy i Sieny wróciły
do domu - nieco oszołomione, nie rozumiejąc, co je pokonało - a lud Caprony tańczył na ulicach.
- A my nie możemy nawet gotować, nie mówiąc o ucztowaniu! - jęczała ciotka Giną.
Potem nadeszło zaproszenie z Casa Petrocchi Czy Casa Montana zechce przyłączyć się do
uroczystości w Casa Petrocchi? Brzmiało odrobinę sztywno, ale Casa Montana zechciała. Co za
szczęśliwy zbieg okoliczności! Tonino iPaolo podejrzewali, że Chrestomanci maczał w tym
palce.
Jedyny kłopot sprawiał stary Niccolo, który koniecznie chciał wstać z łóżka i pójść na
przyjęcie. Wszyscy uważali, że Elizabeth dosyć już zrobiła. Wszyscy chcieli pójść, nawet ciotka
Francesca.
Potem, jeszcze bardziej fortunnie, zjawił się wuj Umberto razem ze starym Luigim
Petrocchim. Obiecali, że posiedzą przy starym Niccolu - nawet na nim w razie potrzeby. Byli za
starzy na tańce.
Więc wszyscy inni poszli do Casa Petrocchi i wzięli udział w pamiętnej uroczystości. Książę
był obecny, ponieważ Angelica na to nalegała. Książę był taki wdzięczny za zaproszenie, że
przywiózł ze sobą tyle ciastek i wina, ile tylko mógł pomieścić jego powóz, i sześciu lokajów w
drugim powozie do obsługi.
- Paląc jest okropny - oznajmił. - Nikogo tam nie ma, tylko Punchowie i Judy. Jakoś
przestałem ich lubić.
Przy winie, ciastkach i smacznych potrawach z kuchni Petroc-chich wieczór upłynął bardzo
wesoło. Ktoś znalazł katarynkę i wszyscy tańczyli na dziedzińcu przy muzyce. A jeśli sześciu
lokajów zapomniało podawać ciastka i wino i dołączyło do tańczących, któż miał ich potępiać?
Przecież nawet książę tańczył z ciotką France-scą - prawdziwie wspaniały widok.
Tonino siedział z Paolem i Renatą obok kosza z węglem i przyglądał się tańczącym. A kiedy
tak siedzieli, nagle z cienia wyłonił się Benvenuto, usiadł obok i zaczaj się myć, zawzięcie i
gruntownie,
Załatwiliśmy tę białą szczurzycę na dobre i z przyjemnością, poinformował Tonina, po czym
wystawił jedną nogę wysoko nad pobliźniony łeb i poddał ją bezlitosnym zabiegom języka. Ona
już nie wróci.
- Ale czy Vittoria dobrze się czuje? - chciała wiedzieć Renata.
Doskonale odpowiedział Benvenuto. Teraz odpoczywa. Będzie miała kocięta. Wyjątkowo
udane kocięta, ponieważ Benvenuto jest ojcem. Tonino koniecznie musi zabrać jedno do Casa
Montana.
Tonino poprosił wówczas Renatę o kodaka, a Renata obiecała, że zapyta Angelicę.
Tymczasem Benvenuto, uporawszy się z obiema tylnymi łapami, wskoczył na kolana Tonina,
gdzie zwinął się w ciasny brązowy kłębek i spał przez godzinę.
- Żałuję, że go nie rozumiem - westchnął Paolo. - Próbował mi powiedzieć, gdzie jesteś, ale
ja widziałem tylko obraz fasady pałacu.
- Ale on zawsze mówi w ten sposób! - zawołał Tonino. Zdziwił się, że Paolo nie wiedział, -
Musisz tylko odczytać jego obrazy,
- Co on teraz mówi? - zapytała Paola Renata.
- Nic - odparł Paolo. - Chrap, chrap. I wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Trochę później, kiedy Benvenuto zbudził się i poszedł szukać szczęścia w kuchni, Tonino
zawędrował do sąsiedniego pokoju, sam nie wiedząc dlaczego. Lecz jak tylko tam wszedł,
zrozumiał, że to nie przypadek. Był tam Chrestomanci z Angelicą i Guidem Petrocchim, a także
Antonio. Antonio miał taką zmartwioną minę, że Tonino uzbroił się wewnętrznie w
przewidywaniu kłopotów.
- Dyskutowaliśmy o tobie, Tonino - powiedział Chrestomanci. - Pomogłeś Angelice
sprowadzić gryfy, prawda?
- Tak - przyznał Tonino. Przypomniał sobie, ile narobiły szkód, i poczuł niepokój.
- I pomagałeś przy kuchennym zaklęciu? - upewnił się Chrestomanci.
Tonino znowu przytaknął. Teraz był pewien, że czekają go kłopoty.
- A kiedy powiesiłeś księżną - ciągnął Chrestomanci ku zmieszaniu Tonina -jak to zrobiłeś?
Tonino nie rozumiał, dlaczego to też oznaczało dla niego kłopoty, ale odpowiedział:
- Robiąc to, co musiałem robić w przedstawieniu. Nie mogłem się wyrwać, pan rozumie,
więc działałem zgodnie z nim.
- Rozumiem - potwierdził Chrestomanci i z triumfalną miną odwrócił się do Antonia. - Widzi
pan? A to był Biały Diabeł . Zaciekawiło mnie, że za każdym razem to było cudze zaklęcie.
Potem, zanim Tonino zdążył się porządnie zdziwić, odwrócił sie do niego z powrotem.
- Tonino - powiedział - zdaje mi się, że posiadasz nowy i całkiem pożyteczny talent. Nie
potrafisz samodzielnie rzucać wielu zaklęć, ale chyba potrafisz obracać cudzą magie na własny
użytek. Myślę, że gdyby na przykład pozwolili ci pomagać przy Starym Moście, naprawiliby go
w pół dnia. Pytałem twojego ojca, czy pozwoli ci pojechać ze mną do Anglii, żebyśmy dokładnie
sprawdzili twoje możliwości.
Tonino spojrzał na zmartwioną twarz ojca. Nie bardzo wiedział, co myśleć.
- Nie na stałe? - zapytał. Antonio uśmiechnął się.
- Tylko na parę tygodni - zapewnił. - Jeśli Chrestomanci ma rację, będziesz nam tutaj bardzo
potrzebny,
Tonino też się uśmiechnął.
- Więc nie mam nic przeciwko - powiedział.
- Ale - wtrąciła Angelica - tak naprawdę to ja sprowadziłam
gryfy-
- A co naprawdę chciałaś sprowadzić? - zapytał Guido. Angelica zwiesiła głowę.
- Myszy - wyznała.
Zrobiła zrezygnowaną minę, kiedy jej ojciec ryknął śmiechem.
- O tobie też chcę porozmawiać - oświadczy! Chrestomanci. Zwrócił się do Guida: - Jej
zaklęcia zawsze działają, prawda? Myślę sobie, że możecie się uczyć od Angeliki.
Guido poskrobal się po brodzie.
- To znaczy jak malować rzeczy na zielono i sprowadzać gryfy?
Chrestomanci podniósł swój kieliszek z winem.
- Metody Angeliki są oczywiście ryzykowne. Ale chodziło mi o to, że ona może wam
pokazać, że nie trzeba czegoś robić zawsze w ten sam sposób, żeby zadziałało. Myślę, że z
czasem stworzy dla was cały nowy zestaw zaklęć. Oba domy mogą się od niej uczyć.
Wzniósł kieliszek.
- Wasze zdrowie, Angelico i Tonino. Księżna myślała, że porwała najsłabszych członków
obu rodzin, a okazało się wręcz przeciwnie.
Antonio i Guido też podnieśli kieliszki.
- Powiem tyle - oznajmił Guido, - Gdyby nie wy, nie byłoby dzisiejszej uroczystości.
Angelica i Tonino popatrzyli na siebie i zrobili głupie miny. Poczuli się bardzo zawstydzeni i
bardzo, bardzo zadowoleni.