[…]— W poradniku pisze pan wyraźnie: „Fosę przekraczamy w
miejscu do tego przeznaczonym”. I teraz proszę mi pokazać to miejsce!
Most jest podniesiony, a nawet gdyby był opuszczony, niech pan zwróci
uwagę, jak strasznie zamkowi szyją z łuków. Teraz poszukamy, co miał
pan do napisania na taką przykrą okoliczność.
— Niech pan szuka pod „sz”.
— Popatrzmy... szycie... szycie z łuków... o... jest! „Jeśli obrońcy
strasznie szyją do nas z łuków, oddalamy się chwilowo poza zasięg
możliwości ich najlepszych łuczników i kombinujemy, co dalej?”. O! Jest
jeszcze gwiazdka. Jak miło.
— Dodałem gwiazdkę, bo często szyją też z kusz.
— Faktycznie, co tu mamy? „Trzeba się ukryć i ostrożnie wyglądać”.
Co to znaczy „ostrożnie wyglądać”? To na to dałem się zakuć w te
blachy, żeby teraz „ostrożnie wyglądać”? Zapewniano mnie, że
wyglądam groźnie oraz przerażająco!
— Wygląda pan. Chodziło mi o to, żeby wyglądać w sensie
„wykukiwać” zza jakiejś zasłony albo innej tarczy.
— Dostojewski to pan nie jest. Z całą pewnością!
— Nigdzie tego nie sugeruję. Jestem tylko autorem poradnika o
zdobywaniu twierdz w weekend oraz innych popularnych dzieł
poradnikowych dla rycerzy.
— No i co teraz? Zamek wydaje się trudny do zdobycia. Tym
bardziej, że wraz z moimi wiernymi towarzyszami nie należymy do ludzi,
którzy lubią nadstawiać karku. Poszukajmy innego sposobu. Gdzie są
opisane inne sposoby, bo się gubię?
— Pod „i”, inne, mniej ryzykowne sposoby zdobywania zamku.
— O, to mi się podoba! Faktycznie możemy wziąć ich głodem. Nie
wiemy tylko, jak bardzo są zdeterminowani oraz ile mają jedzenia w
zamku. Jak długo już ich oblegamy?
— Półtorej godziny. Nie sądzę, żeby już do tego stopnia zgłodnieli,
by myśleć o wywieszeniu białej flagi.
— Ja za to już zgłodniałem. Obleganie zamku bardzo pobudza
apetyt. Co? Nie wzięliśmy drugiego śniadania? Zajrzyjmy do pańskiego
poradnika. „W jedzenie najlepiej zaopatrzyć się w pobliskim zamku”.
Cholera! Przecież pobliski zamek akurat oblegamy!
— Miałem na myśli taką sytuację, że dwa zamki są położone obok
siebie. Jeden oblegamy, a w drugim się zaopatrujemy w pożywienie. Po
cenach rynkowych, oczywiście.
— Ale, ale... cóż to się dzieje?! Oto skrzypiąc i postękując opada
most zwodzony i naszym zdumionym oczom ukazuje się liczna grupa
staruszków w brzydkich uniformach i zbyt wielkich czapkach. Na
piersiach staruszków lśnią i pobrzękują liczne medale. Co to jest? Co to
ma znaczyć?
— To wycieczka! Od razu widać, że nie doczytał pan mojego
poradnika do litery „w”. Oblężeni zorganizowali wycieczkę, aby podkopać
nasze morale, zniszczyć nasze machiny oblężnicze, a być może,
zdobyć także nasz prowiant.
— Ani machin, ani tym bardziej prowiantu nie mamy, więc nie
zachodzi obawa ich utraty. Ale dlaczego wysłali staruszków?
— Też nie rozumiem. Pewnie z powodów politycznych albo po
prostu — mają w twierdzy nadmiar staruszków. Niech pan spojrzy, jak
się rozłażą po błoniach.
— Można by ruszyć na nich i wygnieść wycieczkę staruszków, jak
robactwo. Tyle tylko, że oblężeni mogą znowu zacząć szyć z łuków.[…]
(„Obleganie twierdz w weekend — poradnik praktyczny”)
[…]— Pan widzę całkiem mało jest zorientowany! Wszędzie aż
huczy o tym całym CBA. To gorsze będzie niż te całe inspektory-
krokodyle na drogach, co tak kierowców prześladują. Ale na nich jest
sposób niezawodny w postaci amerykańskiego wynalazku, tak zwanego
radia CB. Oglądałeś pan Konwój? Tyle lat temu już to znali, przeciwko
szeryfom i innym tamtejszym „krokodylom”. I widzi pan, taki kierowca
jeden drugiego ostrzega, że „krokodyle” tu czy tam i zmiana kursu, jak
jest coś nie teges. Ale na to CBA, to żadne CB nie pomoże! Horror!
Zamach na demokrację!
— ...?
— Tu już wielu, panie, spożywało jej zdobycze, a teraz niesmak i w
gardle kluską staje. Przyjdą do Olszówki, tak panie, grzecznie, że niby
coś tego, a tu nagle... dwa tysiące sto pan zarabia? A za co pan kupił? A
za co pan wybudował? A za co na przykład, ta trawa, aż z Holandii
sprowadzona? Czy pan, panie Olszówka jesteś jakiś Bayern
Monachium? I Olszówka leży! Dlatego w taką panikę popadł. I nie tylko
on. Tu panie, temu z wielkim łbem, wiesz pan komu?... Nowiuteńkie kino
domowe ktoś do sieni wstawił w biały dzień i uciekł. A przecież to na
pewno nie Olszówka, bo ani on, ani nikt z jego rodziny nie umiałby tego
uruchomić. Pamiętasz pan, jak sobie zażyczył Internet mieć, a ten
fachman przyszedł i już pudełka, i kabelki... Ale się pyta „gdzie
komputer?”, a Olszówka na to: „po co mi komputer, jak mam telewizor?”.
Stoimy i gadamy. Sąsiad w gaciach, ja na bosaka w szlafroku.
Zimno w tej jego szopce.
— No dobra — mówię — jutro pomyślimy, co z tym fantem zrobić.
— Jak to co? Zamienimy się! — ożywia się sąsiad. — Trawkę sobie
sąsiad rozłożysz... amatorska rzecz... będzie ze czterdzieści metrów
kwadratowych. A ja wezmę żwir, bo od dawna mam marzenie, by sobie
wszystko przed domem wybetonować. Trawa mi zbrzydła. Trawę trzeba
kosić, a betonu nie. Aha... ale wszystko, co znajdę w żwirze, to moje.[…]
(„CBA — Nadjeżdża pociąg paniki”)