NFZ oszczędza na pacjentach chorych na raka?
"Dziennik Bałtycki": Gdyby nie oszczędności na bankowym koncie i determinacja najbliższych 28-letni
Paweł z Gdyni, chory na raka tarczycy, do dziś czekałby w którejś
z licznych kolejek, by zacząć leczenie. Uratował życie, bo omijał kolejki, lecząc się prywatnie. Same
badania diagnostyczne kosztowały go 2 tys. zł. Dzięki wizycie w prywatnym gabinecie błyskawicznie dostał
się na operację.
Leczenie uzupełniające radioaktywnym jodem, w Gliwicach, otrzymał już na fundusz. Teraz musi brać
hormony tarczycy w
tabletkach
, więc znów usiłuje się dostać do endokrynologa, oczywiście prywatnie. W
innych rodzajach nowotworów złośliwych, wymagających chemio- czy radioterapii, leczenie jest jednak tak
kosztowne, że pacjent nie byłby w stanie sam za nie zapłacić. Tymczasem Polska na onkologię przeznacza
najmniej pieniędzy w Europie.
A Pomorze na tle innych regionów wypada najgorzej. Dlatego w Europie Zachodniej, nie mówiąc o Stanach
Zjednoczonych, udaje się wyleczyć z raka 70-80 proc. chorych, a u nas o połowę mniej.
Przygnębiającą, aczkolwiek prawdziwą sytuację chorych na raka pokazali wczoraj w Warszawie autorzy
"Białej Księgi" polskiej onkologii. W przygotowanym przez Ośrodek Analiz Uniwersyteckich raporcie
porównano wyniki leczenia dwóch najczęstszych nowotworów - raka piersi i raka jelita grubego, w
kilkunastu krajach mniej i bardziej rozwiniętych, od Czech, przez Węgry, Słowację, kraje skandynawskie
(Finlandia, Szwecja, Dania), Hiszpanię, Włochy, Portugalię, Wielką Brytanię, Francję i Niemcy. We
wszystkich tych krajach choroby nowotworowe jako przyczyna zgonów zaczynają wyprzedzać choroby
układu krążenia. Eksperci ostrzegają, że liczba zachorowań na raka będzie rosnąć wraz ze starzeniem się
społeczeństw. I trzeba się do tego przygotować. Tymczasem Polska przeznacza na zdrowie najmniej
pieniędzy (1200 USD na osobę rocznie), nawet w porównaniu do takich krajów jak Czechy i Słowacja
(1500 USD PPP) czy Węgry (około 1750 USD). Wbrew opinii NFZ - mamy zdecydowanie za mało
tomografów komputerowych i rezonansów magnetycznych. Paradoks polega na tym, że na Pomorzu nawet
te, które są, pracują na pół gwizdka.
- Mamy aparaty, które mogłyby pracować na dwie zmiany, ludzi gotowych je obsługiwać, jednak liczba
badań limitowana jest
kontraktem
z NFZ - tłumaczy dr Irena Czech, zastępca dyrektora Wojewódzkiego
Centrum Onkologii w Gdańsku. Choć to nie wina pomorskiego NFZ, który nie ma pieniędzy, to niskie
kontrakty limitują liczbę pacjentów, których WCO może przyjąć, zdiagnozować, leczyć. Z tego samego
powodu wydłuża się kolejka chorych w Gdyńskim Centrum Onkologii. - Aby się dostać na oddział chirurgii
onkologicznej, trzeba czekać miesiąc, na ginekologię - 6 tygodni, na chemioterapię 2-3 tygodnie, na
radioterapię szpitalną - 3-4 tygodnie.
Kontrakty na ten rok na tzw.
programy
terapeutyczne (leki z wyższej półki na raka piersi, nerki, jelita
grubego itd.) praktycznie się skończyły. I trudno się dziwić, gdy na chemioterapię niestandardową na
Pomorzu (dane z 2009 roku) NFZ przeznaczył 1,99 zł per capita, a dla porównania - w Podlaskiem - 6,22 zł,
Ś
więtokrzyskiem - 4,75 zł, Warmińsko-Mazurskiem - 3,64 zł.
- Pacjent powinien dostać lek, bo spełnia medyczne kryteria, jak mamy go odesłać? - pyta dr Czech. Szuka
więc wtedy dla niego miejsca w ośrodkach Elblągu, w Warszawie, Bydgoszczy, które dostają lepsze
kontrakty i którym fundusz płaci za nadwykonania. Lub chory ustawia się w kolejce i czeka, aż jakiś inny
pacjent zakończy leczenie. - Absurd polega na tym, że i tak w grudniu tamte ośrodki w kraju wystawią
rachunki i Pomorski NFZ będzie musiał zwrócić im pieniądze za leczenie - tłumaczy prof. Marzena
Wełnicka-Jaśkiewicz, wojewódzki konsultant ds. Chemioterapii.
Jolanta Gromadzka- Anzelewicz "Dziennik Bałtycki"