V
Świat i Antyświat
Literaturexpress
Tydyn, tydyn, w kieszeni mam kartkę z numerem,
zadzwonię zaraz z dworca. Ponadto zabrałem
książkę, której nie czytam, z trującym rozdziałem
o grzybach, dwie kasety, ponieważ zbawienie
przychodzi przez muzykę. Dopóki baterie
się nie skończą, przeżyję. Śniło mi się wczoraj,
że wszedłem do pokoju, a on jak po torach
ruszył najpierw powoli, a potem oderwał
się zupełnie od świata. I nie mogłem wysiąść.
Nie będziemy tu tańczyć, zostaniemy tyle
tylko, ile potrzeba. Będziemy muzyką
słodzić, muzyką solić. Dopóki się mylę
wliczeniu stacji, jestem. Kiedyś to lubiłem,
siedzieć tak i nie wierzyć podanym wynikom.
kwiecień 2001
125
Pierwszy hipotyk
.-:\-
Jeżeli to jest kara, wiem, kiedy to się stało.
Rankiem, ponieważ ranki są złowrogie. Rano,
ponieważ ranem dzieje się najwięcej pomiędzy
Panem Bogiem a podłogą.
Jeżeli to jest kara, to wiem, skąd przychodzi.
Chciałem powiedzieć coś, otworzyłem usta
i wtedy mała część tej pustki, której pełna była
rankiem ulica i sąsiednie domy, weszła we mnie.
Jeżeli to jest kara, ja od tamtej pory próbuję
ją wypełnić, małą pustą bańkę. I wrzucam
w siebie napotkane sprawy, ludzi, samochody,
domy i całe miasta, biorę to do siebie.
Jeżeli jest to darem, ja chciałbym go zwrócić.
Wypluć już tę pastylkę, w której mieszka nicość,
ale jej nie ma wśród słów, które codziennie,
i stąd te krzyki nocne, i stąd te polucje.
Jeżeli to jest dar, ja chciałem go wyjąć,
na razie jednak tchawica i płuca, żołądek
i wątroba, powłoki oraz serce, serce, serce.
październik 2002
Pierwsza pieśń (Dla A. I.)
Geo, kiedy zadzwonisz? Z przyczyn osobistych
palą mi się już buty i brakuje miejsca, w którym
mógłbym zaczerpnąć. Na mojej ulicy kurz
i coraz więcej sklepów, a w żadnym schronienia.
Nieprawda, że czas leczy, skoro ciągle się czuję
chory i wypijam co wieczór zdrowie pięknych koni.
Ile, powiedz mi ile można ćwiczyć te same figury
rano, przed złym ekranem? To się stało już manią:
życie na lekkim dymku. Kiedy zadzwonisz, Geo?
Wiesz, jak nienawidzę rozmawiać przez telefon,
to nie jest kwestia formy. Prąd, który nas łączy,
potrafi zabijać bez ubocznych śladów, nie to,
co te marne używki i ziółka, ziółka i używki.
I proszę, nie dzwoń, przyjedź, można u mnie palić.
maj 2002
Pieśń druga (Bibop)
Wódka w mroźnych kieliszkach, dzwoń, dzwoń, telefonio,
twój głos jest zagubionym kosmicznym eonem,
co przenika powłoki i prześwietla błonę
czarnej mojej kochanki, srebrną kalafonią
księżyca jak obrączką dziś mi poślubionej.
Dzwoń, dzwoń, od tej pory poczerniałą dłonią
zostawię ślady wszędzie, gdzie mnie zaproszono -
na obrusach i ścianach. Poczernieje płomień
bezpańskiej zapalniczki, poczernieją sprawy ■ ■
kina i sprawy świata. Czarny ksiądz zobaczy
we śnie Czarną Madonnę, filiżanka kawy
wyleje się na ścianę. Dno czarnej rozpaczy
będzie na samej górze srebrnego wieżowca
i burmistrz wniesie sadzę na swych rękawiczkach
na akcję „Czyste ręce". Będzie czarną owcą
nasze białe małżeństwo i na znak dziewictwa
zawiesisz rano w oknie czarne prześcieradło.
I tyle będzie światła, ile go ukradniesz.
kwiecień 2001
Pieśja trzecia (Pasożyty)
Blachownia, strzępy, betonowy stadion,
tu żyjemy, żywe organizmy. Rośliny mają
kolor ścięgien i żył. Niestrawiona treść,
nieprzyswojona miazga. Niebo jest gładkie
i śliskie. Tunelem jadę do pracy i popycha
mnie ruch, niebo bulgocze, burczy ulica
i śluzówka chodnika drży. Ciągły ruch.
Rozbieram cię i widzę, że ta historia ma
potężnych mocodawców, są ślady na skórze,
znaki żelazem. Chciałbym, żebyśmy unosili się,
żebyśmy unieśli się jak najwyżej. Podejdź,
zobaczysz, że wszystko zapamiętałem, to są
zmiany na dnie oka, niewidoczne rojenia,
tam działa atropina, miłość, któreś z ziół. '.
;
marzec 2003
Pieśń czwarta (o naszych czasach, dla WB.) I Elegia na koniec zimy
Zmienił się ten kraj. Kiedyś wszelkie dobra,
cukierki, napoje i samochody mieliśmy
w sobie, głęboko schowane, a po ulicach
szły jak podmuch jedynie nasze wiersze. .. , .
Kiedyś mieliśmy to wszystko wewnątrz,
kolorowe ekrany i zabawki, wieczne pióra,
sklepy z niklowaną rampą, perfumy i do nich
kobiety, pachnące, opakowane w folię.
Wtedy po ulicach chodziły tylko nasze
książki, pierwsze zdania powieści szły jak
płomień przez szarą i pustą równinę. A teraz
zmieniło się, wszystko wyszło i zajęło
pozycje, ulicę i pole, wydostało się jakoś,
może poprzez usta. Natomiast pustka poszukała nas.
maj2003
Nie znudziła mnie zima, po prostu odbiło
mi tym razem naprawdę. Nadużywam światła
do późnych godzin rannych, aż w końcu wyblaknie
w zetknięciu z kawą z mlekiem i z całym tym kinem
za oknem, które tutaj nazywają życiem.
Jego też nadużywam. Zanim znajdę słowo,
zapada zmierzch w kolejnych partiach mojej głowy,
która już się nie mieści tu w żadnym zeszycie.
Historia się rozrasta. Nikt mi nie powiedział,
że zajmie tyle mieszkań, że weźmie w nich tylu
sposobem zakładników, że tyle zużyje
musztardy, snów, zapałek, że ją będzie trzeba
odmieniać przez osoby, światy, dni tygodnia,
i dnia jej nie wystarczy, w nocy jeszcze będą
służyć jej nasze ciała, i się nią wypełnią,
i w całej okolicy nie będzie podobnych.
styczeń 2002
Druga elegia na
Co zostanie z tej zimy? Wypalony czajnik
śpiewający elegię - maty wilk żelazny
w kuchni, ponad zaspami, które przysypały
popiołami siedzące nad szklankami ciała?
Noc się zakończy szybciej, niż zdążysz odnaleźć
drogę do swego łóżka. Trzeba będzie ścielić
sobie na cudzych stronach i między litery
kłaść się jako przecinek, zanim całe zdanie
wypowie o nas ciemność. Na walkach z ekranem
upłynął cały miesiąc - zakład był, by dotąd
wpatrywać się bez strachu w rozżarzone oko,
aż któryś pierwszy mrugnie. Podobnie przegrane
twoje słynne wieczorne pojedynki z cieniem.
Kula, pewnej czarnej niedzieli wystrzelona
w jego kierunku, wreszcie okrążywszy ziemię
właśnie teraz trafiła cię w sam środek czoła. ••
luty 2002
Trzecia elegia na odejście zimy
Godzinę przed odjazdem. Światło już powstało
z ciągłego ruchu powiek, z kosmicznych popiołów
zapadłych tutaj w nocy, zebranych ze stołu
do puszki po herbacie, z tarcia, które ciało
wytwarza regularnie dotykając pustki.
Jest światło i zlizuje, co zostało z nocy:
grube, tłuste fluidy na dachach przy dworcu
i martwych samochodach, żeby móc odróżnić
fizykę od tęsknoty, beton od pamięci.
Teraz mam dużo czasu, ponieważ czekałem
zbyt długo na ten moment, już zapakowana
ciężka jak śmierć walizka, wywołane zdjęcia
na których najwyraźniej patrzę w twoją stronę,
to znaczy w stronę światła. Obmyśliłem wszystko,
do ostatniej sekundy. Nawet to nazwisko,
pod którym tutaj mieszkam, jest tak ułożone,
że tylko ty zrozumiesz. Mam jeszcze godzinę
i piszę list do ciebie, z pomocą tej kartki
ustalając pozycję wobec pewnej gwiazdy,
na której zamieszkałaś, i która za chwilę
wpadnie tutaj przez okno. Atrament kupiłem
w sklepie zaraz przy moście, pistolet na targu,
pieniądze są w kieszeni. Jedzenie tu marne,
ale czas, nawet we śnie, ma czas żeby minąć.
marzec 2002
133
zimy (dla
J;B.)
Drugi hipotyk
Jeżeli to z miłości, będzie nam wybaczone,
pozostaną za nami łóżka niepościelone i napoczęte
miasta, rozchylone zasłony, ledwo dotknięte
rzeczy i trochę brudnych naczyń. Jeżeli to z miłości,
nie pozostanie po nas pustka, jest taka wrodzona
gramatyczna niezgodność, pustka nie może zamieszkać
w miejscach przez nasze ciała naznaczonych, wyjdą
natomiast z nich dzieci, kraje i wszelkie kolory.
Jeżeli to z miłości, staną po naszej stronie zwierzęta,
psy porzucone. One wybacza nam tę nieruchomość
i ten zagubiony gdzieś w sobie wzrok. Będziemy leżeć
i będą po nas chodzić dni i przeciągi. Zbudują na nas
miasto i wolne elektrony będą nad nami się roić,
warczeć,
i sny, sny będą nasze na zawsze.
październik 2002
:
Pieśń piąta (o tabletkach)
Ze wszystkich sportów jedynie ucieczka,
ze wszystkich zabaw - ta w głuchy telefon.
Dzisiaj udaję, że już tu nie mieszkam,
dzisiaj udaję przelotnie martwego,
i nie oddycham, może nie usłyszy
i nie zadzwoni. Będę mógł tak leżeć,
żyć bez wytchnienia w wystygłym kraterze
po sobie samym. Z fioletowej dyszy
wypadnie ogień. W małym samolocie
maleńki pilot zobaczy przez chwilę
jak się rozpada na tysiąc pastylek
błękitna kula, szklana ziemia z błotem
w roli pomadki. Wyobraźnia zgrzeszy
tylko przez chwilę. A potem położy
rękę na udzie madonnie przestworzy
i dwu galaktyk, małej stiuardessie
- sprawdzi, czy czasem nie przebywa w
raju.
Tylko przez chwilę. Nie boję się wilka,
tabletek, śmierci, czterdziestu rodzajów
pustej ciemności. Boję się przywyknąć.
październik 2001
134
135
Pieśń szósta • •
:
;
Polecieliśmy samolotem, ledwie zamknąłem oczy. .
Polecieliśmy od podwórka, nad śmietnikiem,
drzewami i Katowicką, daleko, nad czarny ocean..
I wtedy zrozumiałem właśnie, jak to jest —
po prostu się unosisz i widać z góry gazetę, stół, ■
klocek domu, sieć ulic, groszki oraz paski.
Prostokątne zielone, owalne błękitne. Lekko
obracają się światełka i to jest koniec Europy, '
Boca do inferno. Nic nie mogłem zrobić
i nic zabrało miejsca, które zostawiłem. ■> ■
Nic w kieszeni, w rękawie, pusto na siedzeniu.
Siedem tysięcy metrów pustki. Świat w dole
układa się w figury, znika i staje się z pocierania figur,
z figur obcowania. Polecieliśmy samolotem,
było daleko, właściwie skończyła się ziemia -
zaczął ocean, obroty, nurkowanie, markowane figury,
fingowane manewry.
marzec 2003
Pieśń siódma . , ■ :
Niby zwyczajnie, jest linia kolejowa,
. -
nazwy dalekich miast w rozkładzie,
zgadzają się nawet godziny odjazdów.
Burmistrz wychodzi z psem. Przylatują bociany,
dziennikarze i festiwal odbywa się
z udziałem delegatów. Przecież dużo chodziłem,
zakupy, apteka, komunikacja miejska,
toalety ekspresów, zakupy, apteka.
;
. ,
Wystarczyło głupstwo. Przecież były
wycieczki za miasto, słynne wakacje
spędzane na wsi, przecież jest mapa, rowery, ■
siodełka rowerów, słupki co kilometr,
.
,
są pocztówki, błagam. Wystarczyło głupstwo,
proszę sądu. Burmistrz potknął się,
pies posikał buty. Zabrakło gazet w kiosku
i kiedy przeszedłem ulicę, zobaczyłem tam,
że jesteśmy wyspą.
marzec 2003
137
Pieśń ósma (Marsz, marsz, dla Z.P.)
Jest wojna na ulicach i my o tym wiemy.
Są tacy, co plują nam tutaj pod nogi.
Jest wojna na ulicy, jest wojna w mieszkaniach,
i już nie będzie lepiej, póki się nie skończy.
Wojna jest pod podłogą, w powietrzu jest siarka
i elektryczność, my zaś idziemy przez miasto,
bardzo przeklęte dla nas, które nasze dzieci
. .
wreszcie zaludnią, zajmą. I my nie zginiemy.
chociaż Polska już śmierdzi, syn ją dziś udusił,
a ciało poćwiartował, potem znalazł rentę
w kopercie pod poduszką i złoty łańcuszek
przywieziony ze Lwowa jeszcze pod podeszwą.
Bardzo iskrzący wieczór, wyszliśmy na spacer,
w kieszeni trzymam zawinięte w dwie serwetki serce.
listopad 2002
Pieśń dziewiąta (Tabor)
Nie będziemy tu długo. To jest miejsce przejściowe,
skrzyżowanie świata, tędy przechodzą skrzypiąc
pancerne kolumny raków i żeliwne bożki w lektykach
z młodych brzózek. Nie będziemy tu mieszkać,
z krzeseł i kredensu rozpalimy ognisko,
rybę zawiniemy w kartki złych czytanek.
Nie będziemy budować, wystarczy nam bezruch
i przesuwające się obłoki, pożary traw,
pielgrzymki sadzy. Zetniemy drzewa i spalimy
umarłych, zanim przyjdą deszcze. Niepotrzebne
nam święta, jedynie ogień. To jest miejsce przewiewne.
Nie jesteśmy najgorsi, nocą za nami idzie orda,
jęczy ziemia. Lecz ona nam niepotrzebna.
Naszą ziemią kobiety, jedyne ziarno posiane jest w nich.
listopad 2002
138
139
Dziesiąta pieśń o szpilce
Wierci się, kręci serce. Muzycy już poszli,
a ono ciągle tańczy. Połknęły ciemności
gości i ich kobiety, potłuczone szklanki ' ■ , ■
i ukradzione radio, ale przecież tańcom
to nie przeszkadza, prawda? Chociaż noc, i miasto
pewnie też ukradziono zaraz po dwunastej,
i wyniesiono też kraj, ten, który pamiętam
z zabaw i gier dziecięcych. I została ciemność ■
i tylko to mieszkanie dryfujące w pustce
pomiędzygalaktycznej. Głowa na poduszce
wyryła krater tak olbrzymi jak meteor
tunguski czy kometa, i ciało bez sterów
wpada w korkociąg, w pętlę, daje się w niewolę
prądom, pływom i wirom, zataczając koła
na prześcieradle, okrąg - w środku wciąż się wierci
serce, dziki kołowrót, nawijając wściekle
na siebie dni, tygodnie i paski depeszy,
i białe włosy światła, i linie wybrzeży,
zmarszczki jezior i żyły, ścięgna, długie drogi
i długie popołudnia, i pędy pępowin,
i fur kocze i stuka, przybite w tym miejscu
złotym gwoździem czy szpilką, którą trzyma w ręku
nieoficjalny sponsor dzisiejszej imprezy,
radiotelegrafista zamieszkały w wieży
gdzieś ponad horyzontem. Jest późno i wszystkie
funkcje życia spełnione, widoki na przyszłość
zasłonięte przez ciemność - genotyp dowodzi
skłonności do napojów. Tyle. Brak powodu,
a ono pędzi, stuka, powtarzając w kółko
ten rytm, takt ten tak silny, tętniący znad łóżka
i dzwoniący zza szyby: to dla niego właśnie
porusza się la zwrotka, i następna także.
far iecień 2003
. •
■
; - . * ■
140
Pieśń jedenasta (Szczęśliwa epoka)
Ciepłe miejsce w chodniku. Właśnie je wybrałem
na Sam Środek Europy. Mesjasz weźmie ciało
z wosku i pestek, z blachy, przepalonych murów
i 7, zakopanych skrzynek z paznokciami króla.
Drohobycz, w domu słońce plami ręce dzieciom
i podpala obrusy. Musiałem powiedzieć
coś, czego nie pamiętam, a co uwolniło
wszelkie życie od formy, atomową siłę
rozpychającą łóżka, krzywiącą obrazy,
wybrzuszającą ziemię, szczepiącą zarazę
na parkanach i w pralniach. Coś, co teraz rośnie
w oku stawu i
W
T
parku, coś, co coraz głośniej
huczy przez wszystkie noce, to, co ze mnie wyszło
razem z jednym oddechem, tak szybko jak iskra.
październik 2002
Dwunasta pieśń (o Pisanym Kamieniu)
Pisany kamień, dużo kamieni, światło
-
■ ■ ■
komplikuje się w wodzie. Natomiast życie
naprawdę jest bardzo lekkie, lżejsze niż mówiły to
lekcje fizyki. Ptaki i chmury zataczają koła, ■ ■ ■ • ■ ■ . . . ,
jakby gdzieś tu łączyły się świat i anty świat,
to czuć na języku. Zaskroniec. Czeremosz zrzuca
łuski - ja od pewnego czasu nie mam potwierdzenia.
jestem poza zasięgiem telefonii i środków przekazu,
nieważki. Od pewnego czasu nie dostaję żadnych pism,
jeśli wezwania, to na kamieniu klucz, grecka litera.
Od pewnego czasu nalewamy tylko sobie i tym,
które nadejdą. Upiorom, wampirom, wszelkim
banialukom, które, jeśli wierzyć przewodnikom,
właśnie gdzieś tutaj mają swoje wylęgarnie.
marzec 2002
m
Pieśń trzynasta (Atlantyda)
Dziwny kraj i dni dziwne. Znów po dnie chodzenie,
po śladach. Mam wrażenie, że kiedyś już była
bardzo podobna chwila. Na jedno westchnienie
śnieg schodzi w dół, między zeszyty, i rozmywa
martwe litery. Myślę, że mogłem podziwiać
kiedyś już taki widok - droga, szelest rzeki,
warczą błyszczące blachy; ktoś, kto się wykrzywia
w skaczącej wodzie tak, że mu ucieka
głowa gdzieś ponad lasem pełnym złych niedźwiedzi,
drwali oraz dzięciołów, ponad Atlantydą.
Mam nadzieję, że sputnik, który dotąd śledził
każdą moją pomyłkę i teraz na żywo
transmitujący przebieg naszej ceremonii,
będzie miał dosyć siły, aby ją dogonić.
marzec 2002
Pieśń czternasta (o żalu) —♦ ■ ■<
Od bujanego Helu, blokowisk Rozewia
i suwalskich tartaków, smażalni Wolina,
po turoszowski worek, solińską turbinę
. . - •
cały naród szykuje się, żeby mnie pożreć,
tak, jak najpierw zjadł lasy, a w lasach wiewiórki,
purchawki i dzięcioły, i kosodrzewinę,
czarne pszczoły i krety, i czarną jeżynę,
. ■
a w jeziorach kijanki, jak przeżuł podwórka,,
ławki, parki i jeże, turkucie, bociany;
naród wciąż ma apetyt - połknięte są konie,
osły, raki i kundle, zjedzone na koniec
magle, antykwariaty, po jednej wyrwane
kartki ze wszystkich książek - wszystkie moje wiersze
naród pożre powoli, żując wers po wersie.
marzec 2002
% m
145
Pieśń piętnasta (Dolce far niente, dla P.C.) Pieśń szesnasta (Spis aktorów, dla M.B.)
Autostradą do Triestu, a po prawej s ironie
elegia duinejska, ikra Adriatyku
ziożona w oku słońca. Krótka nieskończoność,
espresso z kroplą mleka, pięć gładkich kamyków
wrzuconych na dno świata. Weźmiemy tu dzisiaj
zaślubiny z jaśniejszą stroną naszej duszy
i stopimy się w słońcu, jak każe obyczaj
po kilku grappach, mistrzu? Czy będziemy grzeszyć
wciąż bardziej ociemniali, do czego wystarczy
nam widok pewnej Włoszki i jej ruch biodrami
zbyt szybki, żeby mogła jeszcze raz zatańczyć
w naszym nocnym seansie? Tyle już za nami
takich pięknych przyrzeczeń, tyle po kieszeniach
mitycznych atrybutów naszej niewierności,
że aż się prosi fuzja. Więc, żeby nie zmieniać
tematu: grappa, owszem, w nadmiernej ilości.
lul.ij 2002
Najpiękniejsza kobieta w mieście, dla ciebie
kupiłem rower i pedałowałem całą noc,
dla ciebie oliwiłem sprężynę. Pod twoim oknem
wymyśliłem wielkie wojny z tym miastem,
z jego mężczyznami i zawistnymi kobietami.
Plułem im do piwa i sikałem do torebek,
a bataliony mrówek robiły rejestr ich pościeli.
Kiedy idziesz, pracują wszystkie dętki
i dzwonią dzwonki u ram. Tak stałem się znawcą
kobiet, z okna na piętrze rozpoznaję to miejsce
pomiędzy udami i cipką, w które wpada światło.
Jutro wojna rozszerzy się i przejdę z kredą
dom po domu, piekarnię i kino. Miłość przyniosła
naczynia, miłość je napełni.
listopad 200/
146
147
Siedemnasta pieśń (dla A.S i LD.)
I kto za to zapłaci? Komu potrącono,
a kto już jest w sprzedaży? I w jakiej walucie
bierze haracz ten wietrzyk, który porozrzucał
<
po całym stole kawę, rano przepaloną
w zatopionej Italii? Wziął mnie do niewoli •
patron tutejszych winnic. Będę tu na żywo • ■:■
w co najmniej trzech postaciach, i tyle ubywał, '
ile o mnie pomyślisz. Kto na to pozwolił,
żebym tak teraz siedział sam nad Adriatykiem,
zaopatrzony w próżnię, w pustkę w mojej głowie,
która zacznie powoli j ak butelka wsysać
całe to morze, miasto, i słowo po słowie
• .
całą ciszę w eterze, skutery i drzewa, "■■ '■■ -:
węże morskie, syreny i wino za winem. ■ ■
Kto za to wszystko płacił? Kto by się spodziewał,
że wyjdzie aż tak drogo, zanim to odkryję?
październik 2001
Pieśń osiemnasta (Mecum
Noc w Lizbonie, noc pierwsza. Po całym hotelu
krąży ogień i puka. Dopóki chodziłem
po mieście, byłem szybszy. On się musiał wcielaj
w kobiety i tramwaje, był czerwonym pyłem,
który drażni spojówkę. Tutaj się ukryłem,
włączając na głos radio, odkręcając cztery
krany w czterech kierunkach, słuchaj ąc j ak wyję.
za oknem autoalarm, grzebiąc się w pościeli
i zwiedzając lodówkę. Pierwsza noc w Lizbonie..
A jednak stare książki, barwne plamy w kinie
mówiły całą prawdę. Siedzi na balkonie
ten, który ich dotykał, któremu się śniło
tyle razy to wszystko i w końcu dopłynął,
i przeszedł suchą stopą. A teraz utonie.
listopad 2001 ■ ., ,
- , . . - . .
148
Pieśń dziewiętnasta (Plazer, dla J. i M.B. M Pieśń dwudziesta (Entomologia)
Citroen z demobilu, nieme ciała moreli. Jedziemy drogą '■■
obok Kartuzji, Jacąues ma przy nodze butelkę, potrafi
zrobić skręta jedną ręką, prowadząc. Przez to grube szkło •
widzę świat, świat jest blisko. Jadłem kurz, pełzałem,
oddychałem ogniem, a teraz patrzę prosto w słońce.
Siedem tysięcy franków - tyle mam w kieszeni
po miesiącu z gruszkami, schodzę do miasteczka
po rozgrzanych schodach. Wysłałem swoje ciało
w podróż i zawładnęły nim. cztery rodzaje kiczu,
i piąty, największy. Zaczynam od nowa tę mantrę
- dlaczego Ciebie tu nie ma, teraz muszę wszystko
sam zapamiętać, muszę posłużyć się językiem, łopatką,
rylcem. Wysłałem swoje ciało w podróż, kiedyś umrze,
a ja będę daleko, raczej się nie stawię. Siedem tysięcy franków ■
tyle wart jest ten wieczór. Właśnie nakrywają stoliki,
właśnie córka aptekarza układa widelce i papierowe serwetki,
nalewa do karafki wody. do drugiej wina. Widzę jak świat
dobiera w całość swoje elementy. Muzyka mówi swoim
ruchliwym, ciepłym językiem To jest specjalny
rodzaj szczęścia, ogromny, żarłoczny potrafiący zabić.
marzec 2003
Byłem słaby z fizyki do dnia, kiedy ojciec
i matka zamienili się razem w owady
na wersalce w pokoju, i mogłem zobaczyć,
jak opada z nich łuska, jak przenika słońce
ich wewnętrzną konstrukcję, jak się stają mali
i leciutcy jak trawki. Mama była ważką,
a tato czarną mrówką z chitynową czaszką -
przez cały dzień patrzyłem, jak się poruszają
w rytmie dziwnego tańca, w takt drobin cementu
siadających na stole każdego dnia wolniej.
I każdej nocy brał też wyraźniej szą formę
kokon z białych oddechów i klejących jęków,
w który się zawinęli, żeby się przemienić.
Byłem słaby z fizyki, z dziur w czasoprzestrzeni,
nie wiedziałem, że można wbrew prawom ciążenia
wstać z łóżka bez słowa i odfrunąć z ziemi.
marzec 2002
Pieśń dwudziesta pierwsza (dla D.)
W piękne dni końca świata, gdzieś w Europie Środka,; .
;
w epoce późnych śniadań, przemądrzałych skrzynek
i piejących słuchawek, w krainie blondynek
najpiękniejszych na świecie (koniec pierwszej zwrotki)
i najbrzydszych blondynów, wszystko, co robiłem,
kończyłem w twych ramionach. Mogłem więc stukrotnie
powtarzać każdą czynność i wierzyć w porządek
przypływów i odpływów, w cykle (tu przecinek),
cudowną powtarzalność. Parzyć ten sam wrzątek ■• -
i pisać dziesięć wierszy z pomocą dwóch rymów
dla tej jedynej puenty. I to, co wypiłem,
liczyło się podwójnie, z powodu wyjątku,
jaki wśród praw fizyki wprowadziła miłość,
dotykając wszystkiego, co mogła napotkać
pomiędzy mną a tobą, odmieniając obraz
tych ścian, mebli, pościeli za twoją przyczyną.
W te dni najpiękniejsze, gdzieś w Europie Środka,
w epoce późnych śniadań, gadających skrzynek
i piejących słuchawek, kochałem dziewczynę
ponad wszystko, co język mógł udźwignąć (kropka),
marzec 2002
Pieśń dwudziesta druga (o ogniu)
Koniec wakacji. Daleko od morza,
pod zasuszone miasto sny podchodzą
'' ' ■'
jak tatarscy łucznicy, cicho. Pożar
nastąpi, gdy wyłączysz prąd.
'
■ '
Może są inne miasta, o tym nie wiem,
ponieważ wzrok, nie mogąc znaleźć w niebie ■'
punktu oparcia dla wciąż cięższej z wiekiem
swej paraboli, zmienia kąt.
I poruszając zadżumioną przestrzeń
podnosi z nudów co chwila w powietrzu
dziwne konstrukcje, które po szklaneczce
osiągną łaskę aukcji słów,
mnożenia się i deformacji faktów
i będą świata żywą reklamacją,
że je dopiero w łóżku zdradzi akcettt
oraz nadmierna liczba nóg.
I już od rana miasto trawi susza.
Sprzyja jej także to, jak się poruszasz,
gdy na poszukiwanie wody rusza
język, miedziany wąż.
Doznałem mocy obracania w popiół
wszystkiego, czego mogłem w życiu dotknąć,
z wyjątkiem siana i może konopii.
Niewiele światła, za to swąd.
■$99.
świat nam się zepsuł. Donoszę uprzejmie,
że czarna plamka, która mam przyjemność
widzieć przed sobą i która jest ze mną
od czasu, kiedy miałem myśl,
żeby w dzieciństwie spojrzeć prosto w słońce,
wcale nic znika, nawet gdy wyłączyć
światło i zamknąć wreszcie oczy. W końcu
trzeba stąd będzie jakoś wyjść.
styczeń 2003
Pieśń dwudziesta trzecia
(Pierwszy rok wolności)
Co to za piękne czasy! Mieszkańcy zarośli
budują swą stolicę na miejscu przewiewnym,
obok supermarketu i kaplicy z kości,
na rozległym parkingu, za blachą lakierni.
Ponieważ jest listopad, doskonały miesiąc
dla zimnej strony Karpat, zejście po gazetę
może stać się niechcący zstąpieniem do piekieł
na wezbranej ulicy, nie z powodu grzechów.
ale przez zamyślenie. A piekła są jasne
i światło w nich jest ostre, sadza mości chodnik
i ścieli sobie w kuchni. I piekła są chłodno,
na wschodzie trwa już wojna z idącym na miasto
mrozem, nosi się węgiel, smaży się powidła
i czeka się na Święta, żeby się stawiła
reszta mieszkańców piekieł. I znów ta ojczyzna
nie jest moją ojczyzną. Nigdy nią nie była.
listopad 2001
,.■.
•
v
.,
¥54
Pieśń dwudziesta czwarta
Powiedz życzenie, przewróć szklankę, dymie.
Do dzisiaj chodziłem po obrzeżach, skrajach,
po lichych krawężnikach, pustynnych osiedlach,
gdzie Bóg robi wiatr od jedenastej.
Do tej pory zbierałem, znajdowałem szczątki,
wióry zbitego świata, w zupie skrzypiał piasek
i potłuczone szkło świeciło, galaktyka, magma.
A dzisiaj mróz, przeszły czambuły, został biały popiół.
Do tej pory krążyłem, a dzisiaj zaglądam
do środka, musi być tam siła, która wyrzuciła
mnie, całą resztę, rozsypała cukier i wyrywała
kartki z książek meldunkowych. Tu otwieram ziemię.
To miejsce ma zapach popalonych włosów.
Z dala od żaru stawiam, co przyniosłem:
statki z papieru, wino, pomarańcze.
grudzień 2001
Pieśń dwudziesta piąta .*;.
(Moja Łajka jest kosmitką)
Dym i kurz, moje serce, i tylko kurz i dym.
Oto ścieli posłanie z kalorycznych spalin
Czwarty i już ostatni, lecz najgłupszy Rzym,
a ty wciąż na orbicie, jak martwy Gagarin
wystrzelony wraz z łóżkiem rozpoznajesz znaki
od braci astronautów. I nie ma ratunku,
choćbyś połączył w sposób fantastyczny jakieś
tysiąc ukrytych wątków, sznurówek i sznurków,
przecież na ląd nie zstąpisz. Nawet twoja Łajka
nabrała w łóżku cech właściwych dla kosmitki.
A na dole ziemianie w niedzielnych kufajkach
odwiedzają gromadnie kolejne przybytki -
banki, supermarkety, tereny zielone.
I kurz i dym po naszej i po waszej stronie.
maj 2001
157
Pieśń dwudziesta szósta ,
Wyspa, zauważona po drodze do domu
' :
zza szyby autobusu, ciągle się powiększa.
Dzisiaj ma już barwy, florę, rośnie na niej
trawa, palą się ogniska, fioletowy jest zmierzch.
Przyglądam się jej w środku dnia, w rozedrganym
mieście, za moimi plecami samochody, konwoje,
pielgrzymki narodów. Myślę, czy nie oszalałem,
tak jak oszaleli ci, którzy na niej zamieszkali -
nadzy kochankowie, leżący ze sobą, wędrowcy
piszący list do nikogo, dzieci, strząsające orzechy.
Wyspa, wynurzona wczoraj, codziennie jest większa.
Obserwuję ją często, myślę, że Bóg również wie:
kolorowe lampiony, błądzenie po ogrodzie, '
rozgrzane ciało, kieliszek, przytknięty do ust.
maj 2003
Pieśń dwudziesta siódma (Zdrada)
To nie mój kraj, nie moja waluta, nie ta muzyka
wydobywa się z puszki, zdrada, zdrada. Znów nie byłem
dobrym obywatelem i urząd przysyła tu nakazy
i upomnienia. Pod mój adres przychodzą liście,
szare fluidy, paczki pełne pustych ubrań. Zdrada.
Nie moje państwo, nie moje granice. Chowam pod
łóżkiem najcenniejsze dowody. Chodzę i pokazują
mnie palcem, jakoś naznaczyli mnie, gdzieś jest szczegół.
Na mój adres przychodzi cała jesień, wygłodniałe psy,
policja w popalonych płaszczach śledzi moją
korespondencję, otwiera koperty, a tam krzyk, krzyk,
żółte języki parzą palce.
październik 2002
158
159
Dwudziesta ósma pieśń ' v ,•
Że blizna, odkryta rano, jeszcze pulsująca, ■ .■ ^
i dziwne ślady wokół, wiem. Nie na swoim
miejscu zapałki i puszka, nie na swoim krzesło,
nie po tej stronie okno, ulica w innym, nieznanym '
dotąd prowadzi kierunku. Fałszywe przęsła mostów,
dziąsła wież, skrzydła śluz. Że miasto przesunięte,
że niewygodne bycie, że wciąż za ciasny sen.
Że chirurg był, zostawił narzędzie, że wycierał ręce
w papier, meble, skórę. Nie trafiam kluczem, wchodzę
w inne, obce ubranie, niewygodnie idę. Że podmieniony świat,
że falsyfikat drzwi, że błąd w rachunkach,
kilka pustych lat. Zapalam ogień pod telewizorem, ' •
nalewam wody pod pęknięty stół. Dotykam blizny - ■- '
z tamtej strony też oddycha ktoś.
marzec 2003
Pieśń dwudziesta dziewiąta
Wyłączyli prąd i miasto zgasło powoli
jak rozgrzebane ognisko. Żarzyły się jeszcze
taksówki i pary całujące się w taksówkach,
pary liczące pieniądze przy drzwiach, żarzyły się
w ciemnościach złe myśli i słowa wybuchały
jak świecące race, żarzyła się broń, którą nieśli
mordercy, broń ukryta pod skórą. Wyłączyli prąd
i zdechły urzędy, państwo przestało gryźć.
Wydawało mi się, że wreszcie objąłem władzę
i dotykałem wszystkiego odważnie, pomimo
ostrych krawędzi, w zupełnej ciszy. Milczała
lodówka i piec milczał, zamilkło również radio.
Kręciłem gałką w poszukiwaniu ciebie,
i znalazłem nagle słyszalne, coraz szybsze
tętno.
marzec 2003
160
161
Pieśń trzydziesta (Trans)
Dzisiaj wśród nocnej ciszy już się szczerzy światło
i spluwa na ulicę. Miasto moich nieszczęść
powoli się rozpada. Wojsko stu tysięcy
mrówek, kretów i myszy szturmuje ostatni
fort, ryje korytarze pod wszelką budową.
Podkopane są słupy, na bagnie stawiane
bloki się osuwają, zaczyna się taniec
anten oraz kominów i będzie falować
niepokorna podłoga, odwrócą się ściany.
Ci, których zakopano, wypuszczają pędy
białe i bez koloru, wyrastają wszędzie
- na serwetkach i skwerach, pomiędzy palcami
rozbieganych uliczek, między snem a kawą.
I nagłe się nie boję, przecież o to w listach
ciebie właśnie prosiłem, po to te petycje
zanoszone do ściany. A na ścianie pająk.
grudzień 2001
Pieśń trzydziesta pierwsza (o Lesie Bronickim)
Maleńki rynek, na nim cumują żaglowce. Wyżej
jest sanatorium, w oknach białe ryby. Liczne morskie
trawy. Choruję od dzieciństwa na wszystkie te choroby
i pamiętam pierwszą kroplę, która upadła na taras.
Torf zarasta pokoje, dziki park nad rzeką i tory do
Truskawca, skąd biegnie droga do Afryki,
przez las pełen zawilców. Ziemia tu jest grząska,
wyżej mieszkają mrówki, a pod ziemią ludzie
w zatopionych domach. Utonęła arka mego ojca
a w niej wszystkie gatunki, czarne gołębie, karaluchy,
pułkownikowa i dwadzieścia dwa rodzaje letnich traw.
Droga konkubino, musiało nas wydać to, jak krzyczeliśmy
w pokoju od podwórza, na podłodze, i ktoś usłyszał
tę mowę, obce narzecze.
maj 2003
162
163
Pieśń trzydziesta druga (o znajomych)
Ten, który prosił o nóż nad Bosforem, hipnotyzer,
ośmioro dzieci, może więcej, wdowiec, palący
tytoń (co się tabaki tyczy, hem, cna pochodzi
z dalszej strony), i ten, który grał na giełdzie,
histeryk, neurotyk, stan wolny, opiumista,
zamienił się w anioła w obecności malarza,
3 kwietnia (słyszycie?Pękło). Ten, który
pojechał do Rzymu jako intendent, praca biurowa,
kuzyn arcybiskup, przesądny i z nocy na noc
nieszczęśliwszy (co zrobię, Morel? Powiedz mi,
jeśli to słyszysz), i ten, który sam wyjechał,
bo przyszła pora kupczenia, sodomita, schizofrenik,
niezrównany piechur {mówię naprawdę zza grobu -
i żadnych złeceń). Ten, pod którym załamał się lód,
łyżwiarz, zapowiadający się urzędnik, był wtorek
16 stycznia (usta ma mokre), oraz ten, który mieszkał
na lodzie i wśród lodów zaginął, a mógł zostać krawcem,
sprzedawcą migdałów, trochę hipochondryk
(nie, to nie żadna migrena), jeszcze ten, co poszedł na
ochotnika, aptekarz, depresja potem samobójstwo
(wspaniała rzecz - po pijanemu zataczać się
w lesie o zmierzchu). I ten także, którego ojciec
był marynarzem, samouk, arogancki, pasożyt społeczny,
(płaciliśmy za wszystkich - reszty nie trzeba),
wyrzucony na brzeg w lagunie. I jeszcze wielu
innych, pijaków i kobieciarzy, oni wszyscy są tutaj,
częstują się, palą. Zostawiłem otwarte okno.
Bezwietrzna, bezgwiezdna noc.
Pieśń trzydziesta trzecia (Odyseja)
Długa droga do domu. Zaklęty podróżny
wraca po spróbowaniu siedmiu eliksirów,
metalową kolejką na Opole Główne,
jakby minęły wieki; a minęła chwila.
Wszystko jakieś nieswoje. Do znajomej dziurki
klucz, dotąd niezawodny, nie chce dzisiaj wchodzić,
na drzwiach inne nazwisko i inne rachunki
płacą za inne światło nowi lokatorzy.
W świętych miejscach parkingi, adresy fałszywe,
pod wskazanym numerem zgłasza się kobieta,
lecz pani, której szukał, już tam nie przebywa,
proszę dzwonić w sobotę, będzie nowy przetarg.
Sąsiedzi nieobecni, w słyszanych rozmowach
brak jednego pierwiastka, który wszystko trzymał,
i w całym wielkim mieście już nie ma nikogo,
kto by jego rodziców mógł jeszcze wspominać.
Nad dachami konfuzja, litościwa z,ima
spuszcza śnieżne zasłony, zadymkę, zawieję,
i wspomniany podróżny, stwierdziwszy w witrynach
brak swojego odbicia, wie, że nie istnieje.
styczeń 2002
czerwiec 2003
164
165
Pieśń trzydziesta czwarta (Pandemia)
Moja paranoja jakże się rozszerza! Na początku
wewnętrzne majaki i wymyślony kontynent, ruchy
gałek ocznych, posłańcy znikąd, gorączka,
a potem już nazwy dane kartce i przedmiotom.
To nie miało wychodzić poza obręb pokoju,
były więc jedynie pokojowe wędrówki ludów,
przewroty, konkwista i wojny w pokoju,
aż po okno i dalej, nazywanie dymów i błysków,
i stopniowo, stopniowo zajmowane inne pokoje,
parapety, dalsze kamienice, dotknięte inne ręce,
tory kolejowe, bary, autostrady, po szary ocean,
gdzie foki i delfiny. Moja paranoja mówi językami,
poruszają się szybko ruchliwe ogonki, litery,
interpunkcja. Śpię i przez sen dowodzę armią stu milionów.
listopad 2002
Kampania zimowa 2003 (dla M.)
i.
Dni jednak bardzo piękne, bardzo piękne noce.
Nie ma na śniegu żadnych śladów, oprócz moich.
Pogoń, choćby zalana, choćby jej się troił
i roił każdy miesiąc, w końcu tuta; dotrze.
Pusto na białym polu, zwierzęta posnęły.
Jeżeli na mnie patrzysz przez oko lunety
albo noktowizora sponad tej planety,'
jestem dla twych pocisków doskonałym celem.
Możesz wysłać myśliwce lub to zrobić palcem.
Kamera na podczerwień z łatwością wyśledzi
ciepły punkt pośród śniegów. Jeśli go nawiedzisz
z pomocą najmniejszego ze swoich posłańców
z ognistym mieczem w ustach, za jednym dotknięciem
przepalisz moją skórę, skruszysz moje kości,
wytopisz ze mnie ołów, rtęć, czy co tam zechcesz,
jeżeli coś zostało. To kwestia proporcji.
166
167
2.
3.
Dzień sparzył wody. Rano
odstąpiła Odra,
odsłoniła tętnice ścięte
artretyzmem
i żylne sploty, ściegi.
Miasto jest tak brzydkie
odkąd zostajesz w domu,
że nie mogę poznać
czy to ciągle jest ten świat.
Od trzech dni trwa odwilż
i zmywa wszelkie ślady po
nas. Miejsca święte
wzięło królestwo śmieci i
trwają występy
larw na naszych
podwórkach. O dwunastej
chodnik
stał się jedyną kładką
łączącą dwa brzegi.
Staram się iść uważnie.
Cała tamta ciemność
wypełzła wreszcie z
piwnic i to właśnie przez
nią
wiadome akrobacje i moje
zabiegi,
żeby nie zmylić kroku.
Gigantyczne ścierwo
zabitej w nocy bestii
rozkłada się wokół.
Świat tym bardziej
rozmarza, im ty bardziej
żyjesz.
Nagle się okazało, że
wystarczy oddech
tylko jednego dziecka, a
mróz puści szybę
i zima wyjdzie z miasta,
maszerując po dnie
obnażonych kanałów. Po
sobie zostawi
zapleśniałe koszary i
tysiące śmieci
na trawnikach i w łóżku,
wśród których objawią
się wreszcie nam
zgubione przed wiekami
rzeczy ,
i całkiem nowe kraje,
rośliny, zwierzęta,
i z nimi zamieszkamy.
Dziś ciebie widziałem.
■ <
Potrafisz zdziałać cuda i
ogłaszasz święta
,'■•;.
w regułach geometrii,
dysponując ciałem,
które się zmieści w
dłoniach. Otóż wszystkie
linie :
i ścieżki równoległe,
którymi chodziłem
■',
do
tej
por
y
nie
wie
dzą
c,
zbi
ega
ją
się
dzi
wn
ie
w
jed
ny
m
pun
kci
e,
bie
gun
ie.
Wł
aśn
ie
na
tę
ch
wil
ę.-
••,
"V!
168
4.
5.
Znalazłem miejsce tu
na górze, na strychu.
Stąd obserwuję odmiany
rozdziałów. Niebo,
czarne litery na nim,
gawrony i przelot
całych zwrotek gołębi.
W oknie naprzeciwko
kochankowie zrzucają
maski, rękawice,
blachy i stają nadzy
wobec mechanicznego
świata. Na ulicy czuć
siarką i pod śniegiem
jest coś, czego na razie
jeszcze stąd nie widać,
póki nie zgasisz światła.
Akcja się rozgrywa
głęboko, w
chromosomach, tam
zostawia ślady
na przyszłe pokolenia.
Po kropce rozpadną
się konsorcja, podwójne
wieże, te z tworzywa
lepione banki, schody,
lady. Ja na razie czytam,
na głos powtarzam.
Okno, głoski i sylaby,
uparty motyw śniegu,
chmury i ich sprawy,
i czasem drąca kartkę na
pół błyskawica.
Front musiał przejść już
dawno, sądząc po programie
tutejszej telewizji trwa już
okupacja.
Cokolwiek mi się przyśni, za
chwilę powraca
znów do mnie w innej
formie, ocenzurowanej,
w postaci zawirowań na
wściekłym ekranie.
Jeśli spojrzeć przez okno,
widok ciągle traci
kolejne barwy, kształty, i
coraz wyraźniej
przypomina pustynię, tę,
która powstaje
po atomowym grzybie. Od
zawsze wiedziałem,
że żyję w szarym kraju, z
którego ucieka
powoli to, co może, nawet
miasta, rzeki,
bociany i bogowie, a zostaje
cały
rejestr ubytków, braków,
cala księga strat
otwarta właśnie po to, żeby
wpisać „ja".
270
171
6.
7.
Na zachodzie bez
zmiany. Drzwi na
domofony
i płatne toalety. Na
wschodzie od rana
nikt się już nie chce
zgłosić, mimo
wybierania
kolejnych nazwisk z
listy czułych telefonów.
Zupełnie jakby na nich
zeszła ta lawina,
0 której wszyscy mówią
na naszej ulicy,
że zabiera bez śladu i
bez ważnych przyczyn,
tak, jak się stało, w
domu lub w drodze do
kina
1
pozostawia
puste miejsce, białe
plamy
w papierach i na
zdjęciach. Jedyne, co
można
zrobić w takich
warunkach, to się
upodobnić
powoli w swych
nawykach i w kwestii
działania
do kamieni wyplutych
rano przez lodowiec
i nie wymawiać słowa,
nie wymawiać słowa.
Wciąż bez zmian na
zachodzie. Ze wschodu
nie dzwonią,
poczta się nie odzywa.
Listonosz porwany.
Z pewnością jest to jakiś
niewypowiedziany
dotąd w ludzkim języku
rodzaj nowej wojny
i sąsiednie mocarstwo,
w którym wciąż panuje
jeszcze epoka nagłych
zlodowaceń, rankiem
przeszło wszelkie
granice w ramach
niespodzianki
i wzięło ich w obronę,
znowu dokonując
swojej misji dziejowej. Teraz
są w niewoli
pękniętych rurociągów, braku
ogrzewania,
zamarzniętych przewodów i
przerw w odśnieżaniu
dróg krajowych oraz tych
spoza kategorii,
tak jak ta wokół stołu,
wydeptana w nocy
' ■
przez stado głodnych
zwierząt, które świt
zaskoczył.
M M ,-
JtfŚ
8.
9.
Odkąd świat nam się
zepsuł, naprawiamy w
domu
z pomocą czarodziejskich
ruchów. W iaki sposób
wytwarzane jest ciepło i
ono podnosi
nieznacznie słupek rtęci.
Odwilż. To ona pokona
wkrótce ściany i wyjdzie z
mieszkań na ulice
paląc swoje sztandary, póki
nic przeminie
epoka lodowcowa i na dnie
doliny
między łóżkiem a ścianą
zostanie odkryte
wyżłobiono przez nasze
ciała tajna pismo.
Tylko ten archeolog, który
sam przyłoży
swoje ciało na miarę, będzie
mógł odtworzyć
rytm i pozna krój liter. I w
jednym przebłysku
zobaczy świat, na nowo:
chmury bardzo nisko,
tak nisko, że naprawdę
trzeba się położyć.
Czyżby trąbki odsieczy? Czy
to tylko w głowie
skrzypi ta maszyneria, która
coraz wolniej
obraca obraz świata wokół
cienkiej osi
kuchnia-przedpokój-
kuchnia. Można zamknąć
oczy
i tam się roi wszystko. W
ciemności się zderza
satelita i gwiazda, upada
kometa,
powstaje gramatyka, fizyka,
kontynent,
na kontynencie miasto
zepsute przez zimę,
w mieście okno na strychu.
Wszystko, proszę sądu
przez ten brak światła,
przerwy w dostawie prądu,
przez stałe zaciemnienie i
stałą godzinę
policyjną na schodach. Przez
zgubne nałogi:
podchodzenie do okien,
wróżenie z podłogi
i gwiazd swojej pozycji, żeby
nic zaginąć.
174
1
' i
ITS
10.
11.
Aż któregoś dnia światło
niby laser
• •
przebije te pęcherze, rybie
błony w oknie, •
a potem swoim mieczem
rozetnie zasłonę,
która zarasta oko. Wszystkie
jedenaście ■; "
pięter przebije promień. Po
nim, ciągle we śnie, ■ •
wymkniesz się jak po linie z
dymiącej pościeli '
i pójdziesz na południe, w
stronę Dardaneli,
gdzie mają tyle słońca, że
można z nim grzesznie
obcować jak z haremem,
gdzie z rozgrzanej ziemi
unoszą się obrazy, zbyt
pijane, niestety,
żeby czytać napisy. Na plaży
kobiety
używają oliwki z pierwszego
tłoczenia
■
(
do smarowania piersi. I nie
ma znaczenia, '"
czy żyjesz, czy umarłeś, czy
idziesz wzdłuż btzegu.
Czyżby trąba odsieczy?
Wycie i miauczenie,
za oknem poruszenie, miasto
się przeciąga
i pewnie się domaga znowu
na śniadanie
jakiejś ofiary, dziecka, krwi,
krwi, co miesiąca
krwi. Więc wycie. Taki
dźwięk, od niego zaczyna
drżeć podłoga, drżą szklanki,
rozłazi się wreszcie
wszystko na szwach. Ściegi
ścian i ściegi sufitu,
i czarne sukno nieba pruje
się. I wrzeszczą
także meble, i wrzeszczą
gwałcone butelki,
do których wchodzi światło i
zaczyna liczyć,
i odmienia powoli je w
swoim języku,
i wyciąga z ciemności
wszystko, po najmniejszy ■
pchli atom, i oddziela na
żywe i martwe,
i dla ciebie zostawia ciągle
pustą kratkę.
12.
13.
I nagle obudzony, napojony
światłem,
,• .,,;,.
upity, napełniony, światło mu
przez oczy
wchodzi do środka, tak, że
widać w mroku
wreszcie jego kontury, że jest,
że naprawdę
istnieje, się pojawił, ogląda
zdziwiony
świat, również istniejący,
planety, kobiety
i układ figur, wiosno.
Musieliśmy przecież
zwyciężyć w takiej wojnie,
musiała z tej strony
przyjść w sukurs kawaleria,
światło, świetne lance.
I znów się okazało, że
niezwyciężony
jest w tym isUiieniu, dnicniu.
Właśnie biją dzwony
i pachnie młoda ziemia.
Przebudzony słońcem.
dotknięty przez usta dnia,
naznaczony palcem,
rankiem zraniony, światłem
świata ranny w w
r
alce.
Wiosna dociera nawet do
podbitych krajów
i znów odwraca ziemię.
Stare plamy tłuszczu
znów się przez chwilę stają
księgą urodzaju
i cementowe łąki znowu są
posłuszne
robaczkowym podrygom.
Wiosna znów dotyka
dotkniętego towaru i
dotyczy krain
niezupełnie poważnych i
całkiem dotychczas
już skompromitowanych, w
których raz umarli
pokazują się znowu w
transmisjach na żywo,
nadal troszeczkę żywi i
biorą publicznie
udział w rodzajach życia
nagle bardzo licznie,
atakując żyjących niby
nowy żywioł,
żywiący się ich życiem,
pasożytujący
wciąż w ich żywności,
zużywając ich tworzywo
tak, że tak dotąd żywi stają
się na końcu
też troszeczkę umarli. Tu
się urodziłem,
w kraju, w którym do końca
nic się nie wydarzy,
i tu przychodzi wiosna,
publiczne pokazy
motylich akrobacji,
wściekłość, z jaką drzewa
rok po roku próbują same
dotknąć nieba.
styczeń - kwiecień 2003
17B
Pieśń trzydziesta piąta
Zgubiony słownik, zgubiony klucz, zdanie,
zapisane w nocy, nie do odczytania, jednak rośnie,
nabiera ciała i nie chce zmieścić się, mści się.
Przez całą zimę łażąc po spierzchniętym mieście,
szukając wyjścia. Łażąc z uczuleniem,
odwiedzając znajomych, a może tu? Nie, nie tu.
Różne zwierzęta żyją na ulicach i w klatkach.
Przez cały rok sprawdzając w książkach,
wszelako bez skutku, za to wypuszczając
z ich stronic wielką ilość diabłów, kurzu,
przekleństw i kłopotów. Szukając we włosach,
wielkie niespodzianki kryją się wśród włosów,
ginące kultury, partyzantka leśna, żywe szczepy,
ale nie tu, proszę sądu, nie tu. Dryfując
po łączach, ślizgając po posadzkach, gładkich
;
superpowierzchniach, pustych supermarketach.
Nareszcie wczoraj znalazłem, w chodniku, jedna
ruchoma płyta.
marzec2003
' "
'
' '
' :
;
'
:
i
' ' ■ ■ :
—
-
Spis wierszy
Świat i Antyświat (2003)
Literaturexpress
125
Pierwszy hipotyk
126
Pierwsza pieśń (Dla A. I.)
127
Pieśń druga (Bibop)
128
Pieśń trzecia (Pasożyty)
129
Pieśń czwarta (o naszych czasach,
dlaWB.)
130
Elegia na koniec zimy
131
Druga elegia na koniec zimy (dla J.B.)
132
Trzecia elegia na odejście zimy
133
Drugi hipotyk
134
Pieśń piąta (o tabletkach)
135
Pieśń szósta
136
Pieśń siódma
137
Pieśń ósma (Marsz, marsz, dla Z.P.)
138
Pieśń dziewiąta (Tabor)
139
Dziesiąta pieśń o szpilce
140
Pieśń jedenasta (Szczęśliwa epoka)
142
Dwunasta pieśń (o Pisanym Kamieniu) 143
Pieśń trzynasta (Atlantyda)
144
Pieśń czternasta (o żalu)
145
Beśń piętnasta (Dolce far niente, dla PC.) 146
Pieśń szesnasta (Spis aktorów, dla M.B.) 147
Siedemnasta pieśń (dlaA.Sil.D.)
148
Pieśń osiemnasta (Mecum porto)
149
Pieśń dziewiętnasta (Plazer, dla J. i M.B.) 150
Pieśń dwudziesta (Entomologia)
151
Pieśń dwudziesta pierwsza (dla D.)
152
Pieśń dwudziesta druga (o ogniu)
153
Pieśń dwudziesta trzecia (Pierwszy
rok wolności)
155
Pieśń dwudziesta czwarta (Hades)
156
Pieśń dwudziesta piąta (Moja Łajka
jest kosmitką)
157
Pieśń dwudziesta szósta
158
Pieśń dwudziesta siódma (Zdrada)
159
Dwudziesta ósma pieśń
160
Pieśń dwudziesta dziewiąta
161
Pieśń trzydziesta (Trans)
162
Pieśń trzydziesta pierwsza (o Lesie
Bronickim)
163
Pieśń trzydziesta druga (o znajomych)
164
Pieśń trzydziesta trzecia (Odyseja)
165
Pieśń trzydziesta czwarta (Pandemia)
166
Kampania zimowa 2003 (dla M.)
167
Pieśń trzydziesta piąta
180
182
183