Wybrane wiersze Tomasza Różyckiego z tomów: Anima, Chata umaita, Świat i Antyświat, Kolonie.
Wiersze
Dziura
To jest właśnie w skraju nieba, pomiędzy
chmurami. Jeśli unieść się i spojrzeć z bliska,
można przez chwilę zobaczyć tamten świat.
Tamto miasto, silną rzekę i tamtych ludzi
w pokoju. Ale cóż mogą znaczyć te papiery,
bałagan, niedopita kawa, te papierosy na stole?
Kim jest ta kobieta, tak zgrabnie udająca
ciebie ruchem i ciałem, i ten obok mężczyzna,
małpujące mnie? I cóż to za speszone spojrzenia,
gorączkowe ubieranie, rozczochrane włosy
i ledwie widoczne drżenie rąk? To nieme
poruszanie ustami w naszą stronę,
to, że nagle zaczynają mówić, wołać coś?
I ten, w decydującej chwili, olbrzymi palec
zatykający ją?
Anima (1999)
Robak
Czasem przypominam się im. Wszystkie zaginione listy
przychodzą jednego dnia i palenie ich niewiele pomaga.
Czarne strzępy krążą w powietrzu, siadają na wargach.
W snach staję blisko, rano widać ślady na pościeli.
Nie można doprać. Czasem przypominam się stąd,
szepcę zaklęcia cicho bez złości. Tam zaraz krzyczą
w nocy, mylą się w liczeniu i nagle tłuką szkło, chwilowe
zmęczenie, przepraszam. Mydło tego nie zmyje.
Czasem myślę o tym i nie mogę zasnąć, jeszcze tutaj
rosną mi włosy i paznokcie. Czasem wydaje mi się,
że ktoś przyszedł, słychać kroki i piach sypie się
do otwartych oczu. Wyobrażam sobie taki dzień.
Anima (1999)
24 lutego, Opole
Tymczasem nasza napowietrzna wojna
przybiera nieoczekiwany obrót. Deszcz pada
drugi dzień i powoli rozmazuje litery, wiatr
jest coraz większy i błoto pożera dzikie pola
za furtką. Wszędzie zostawiam białe kartki.
Do uratowania jest tylko to, co podlega
zaklęciu, co jest z żalu, podlega mgle. Tu
przedmioty tracą twardość, szklanki i buty
są pełne mgły, mgła wychodzi z szafy.
Trzecią siłą jest pleśń i to przed nią robaki
uciekają w górę, ona zajmuje kuchnię i zlew.
Dopiero we snach mam taką siłę, że widzę
to wszystko z góry. Potem się uczę na pamięć
tych zdań, listów i szyfrów, numerów telefonu,
zanim przeczyta je grzyb. To piórko, znalezione
zimą pod drzwiami nie uniesie ich.
Anima (1999)
Abecadło
Lato się kończy deszczem w tej taniej dzielnicy,
gdzie dwie chude dziewczyny obchodzą granice
jak lotny patrol; Mimi i ta druga, ruda,
przez którą już dwunastu uwierzyło w cuda
kiedy zdjęła sukienkę nad rzeką, w niedzielę,
i teraz się modlą do niej w świetlistym kościele,
aż pocą się obrazy. Pokój jest nieduży,
ze śladami świetności i tłustego kurzu
na lustrze, które krzywi okopcone ściany,
lekkie plecione krzesło, lampę, żółte plamy
na stole i podłodze. Uczę się języka,
niech mi pozwoli nazwać to, co się wymyka
przez uchylone okno, w noc. Nadał imiona
takim dniom przecież po to, żeby mnie pokonać.
Anima (1999)
Okno
Śnieg z deszczem, późno, marcowe migdały
światła i śmierci. Dzisiaj zamieszkałem
w oddechu rzeki, jakbym został bogiem
tych domków z ości, świętych ryb i kobiet
o sinych wargach. Wieczorem zacząłem
to drugie życie. Stąd widać wyraźniej
okno i kuchnię, gdzie siedzisz za stołem
i czytasz. Późno, lampa właśnie gaśnie.
Anima (1999)
Wiersz śpiącego
Więc śpiącego kto w podróż wysłał, kto
bilet kupił i pozwolił oglądać migające krainy,
domki z pierza, kurze miasteczka?
W dwudziestym dziewiątym odwiedziłem
miejsca święte, w nowych fasadach i stiukach,
dotykałem schodów i przybytków.
Kto więc kazał śpiącemu wierzyć, że w brzuchu
tego miasta coś jest ukryte, kto mu kazał
do piwnic zaglądać, kto go po schodach
w dół prowadził i pokazywał alkohole,
barwne i melodyjne, i przybrane kobiety
- i pod spodem całą tę maszynerię, naoliwioną
i rozgrzaną? Kto go tam zostawił, w brzuchu,
kto mu we śnie naopowiadał? Ach, tusz do rzęs,
mezcal, zmienna konfekcja.
Anima (1999)
Miljon
Tymczasem to działo się w tylu kobietach,
że nie musiałem już pisać, życie samo brało
ciało i krew, rosło. W tylu kobietach rozgrywała się
ta historia z pewnym udziałem boskim
i niemniej pewnym diabelskim w szczegółach,
przy zgaszonym świetle. Mogłem pozwolić sobie
na milczenie, na nieobecność, a to toczyło się
dalej, zaczęły się pierwsze sylaby, zdania,
uwagi i podejrzenia, zaczęło spełniać się to
w tylu kobietach, że mogłem milczeć nadal.
Tak jest, miałem dużo dzieci i to było takie boskie.
Mogłem pozwolić sobie na nieobecność, wyjechałem.
Teraz one wszystkie mówią (ten szczegół),
w łóżkach, w pościeli, w czarnym środku nocy.
Anima (1999)
List oceaniczny
Już nigdy tu nie wrócę. Wrzucam na pamiątkę
do zatoki butelkę po wytrawnym porto
kupioną za ostatnie znalezione drobne,
może ona po latach zatka gdzieś aortę
świata, jeżeli wierzyć, że ma on podobny
do naszego krwioobieg wód, wódek i płynów,
i jeżeli uwierzyć, że gdzieś w końcu płyną
wszystkie nasze spojrzenia, że gdzieś tam się kończą
tory, kable, poręcze, że na końcu wreszcie
jest ta cholerna szafa, gdzie znajdą się wszelkie
zgubione rękawiczki. Kiedy tam dopłynie,
ja będę już zajmował rozkładane miejsce
w międzygwiezdnej salonce, i choć nie zatrzyma
się przez nią świat, przynajmniej zakłuje go serce.
Chata umaita (2001)
Zimna Zośka
Trzech zimnych ogrodników tuż pod papierówką,
w migotliwym ogródku, na chwilę przed deszczem
i nadmuchane chmury zaczynają trzeszczeć.
To maj jest, bardzo świeży, i chłód sprzyja sutkom
tej, która stoi w kuchni i jeszcze nic nie wie
o tym, co dawno mówią parszywe gazety
i zdjęcia w tych gazetach, o czym radio skrzeczy
już od samego rana. Żółty dym po drzewie
pełznie bardzo powoli – ogień jest w piwnicach,
na schodach i w kieszeniach, żarzy się podłoga
na podłodze łóżko pod plecami kogoś,
kto przyjdzie i jej dotknie ogniem jeszcze dzisiaj.
A ona o tym nie wie. Jest maj, dziecko dmucha
przez słomkę bańki z mydlin (a w każdej jest dusza)
Chata umaita (2001)
Ranne Pastylki
Poniedziałek przychodzi po nocy, w której
siwieją jeszcze bardziej podstarzali kochankowie.
Rano pękają witryny i pokazują swe eleganckie
wnętrzności, trzysta rodzajów papierosów.
Poniedziałek przychodzi w nocy pełnej
starych sztuczek pod kołdrą i w szafach,
tabletek oraz zaklęć na trzy cuda świata.
A świat tymczasem się upewnia – bardzo wyraźne
gołębie spacerują po pochyłym dachu i słychać
jak na dole sąsiad rozmawia z sąsiadką,
najwyraźniej o nowych darach na ten poniedziałek,
który przychodzi jak złodziej, a oni leżą,
noc mają jeszcze na koniuszki palców, którymi
ruszają i żółte trąbki grają im na okiennicach.
Chata umaita (2001)
Koniec pewnej epoki
Trąby z lewej, trąby z prawej, dookoła dzwony.
Państwo podziemne już przerasta na katolicką
stronę i trawa bierze poniemieckie bunkry
od strony działek. Gówniane podwórka
zamienione w raj. Bo się okazało, że wciąż żyją
komary i legendarne kobiety właśnie zdjęły skórę
i poddają się im ulice, kawiarnia po kawiarni
i po kolei, kieliszki, filiżanki, łyżki i inne narządy
które jego były. W sklepach mielą kawę i czuć już
na całym mieście. Niech nam uchyli rąbek spódnicy
świat i niech ukaże, co tam przyszykował: ogródki
jordanowskie i wojskowe orkiestry, błyszczące pipy
i na Odrze statki, a w domu gorączka i trąby z prawej
trąby z lewej, bębny przez całą noc.
Chata umaita (2001)
Literaturexpress
Tydyn, tydyn, w kieszeni mam kartkę z numerem,
zadzwonię zaraz z dworca. Ponadto zabrałem
książkę, której nie czytam, z trującym rozdziałem
o grzybach, dwie kasety, ponieważ zbawienie
przychodzi przez muzykę. Dopóki baterie
się nie skończą, przeżyję. Śniło mi się wczoraj,
że wszedłem do pokoju, a on jak po torach
ruszył najpierw powoli, a potem oderwał
się zupełnie od świata. I nie mogłem wysiąść.
Nie będziemy tu tańczyć, zostaniemy tyle
tylko, ile potrzeba. Będziemy muzyką
słodzić, muzyką solić. Dopóki się mylę
w liczeniu stacji, jestem. Kiedyś to lubiłem,
siedzieć tak i nie wierzyć podanym wynikom.
Świat i Antyświat (2003)
Pierwszy hipotyk
Jeżeli to jest kara, wiem, kiedy to się stało.
Rankiem, ponieważ ranki są złowrogie. Rano,
ponieważ ranem dzieje się najwięcej pomiędzy
Panem Bogiem a podłogą.
Jeżeli to jest kara, to wiem, skąd przychodzi.
Chciałem powiedzieć coś, otworzyłem usta
i wtedy mała część tej pustki, której pełna była
rankiem ulica i sąsiednie domy, weszła we mnie.
Jeżeli to jest kara, ja od tamtej pory próbuję
ją wypełnić, małą pustą bańkę. I wrzucam
w siebie napotkane sprawy, ludzi, samochody,
domy i całe miasta, biorę to do siebie.
Jeżeli jest to darem, ja chciałbym go zwrócić.
Wypluć już tę pastylkę, w której mieszka nicość,
ale jej nie ma wśród słów, które codziennie,
i stąd te krzyki nocne, i stąd te polucje.
Jeżeli to jest dar, ja chciałem go wyjąć,
na razie jednak tchawica i płuca, żołądek
i wątroba, powłoki oraz serce, serce, serce.
Świat i Antyświat (2003)
Żarłacze i mątwy
A to są nasze ulice, tutaj się kochaliśmy, to
jest nasz akademik, nasza stancja, pokój, to tutaj
są strychy, na których czyniliśmy miłość.
A tam jest nasz park, ponieważ nie było
dla nas miejsca, więc nasza była ziemia, trawa
i przedmieścia, to jest to drzewo, ono na pewno
ma ślad. A tu leżeliśmy i tutaj rósł dziki szczaw,
który jadłem jak zwierze, i tutaj jest kawiarnia,
w której piliśmy kawę, tanią, marną kawę, a tu piliśmy
wódkę, marną, dobrą wódkę. Legendarne miasto.
Jest most, przez który szedłem później, most lekki jak włos,
wiał wiatr i był listopad i czarna rzeka i niebo było jak węgiel,
miasto było czarne, zupełnie nie jak teraz, wszystko
było czarne i trzeba było otworzyć skórę, żeby ujrzeć kolor.
Kolonie (2006)
Mrówki i rekiny
dla A. B.
Mrówka pożera larwę, według praw natury
a dziecko zjada mrówkę - trochę szczypie w język,
ciekawość zawsze szczypie. Dziecko połknie rekin
na rajskiej plaży Goa, lecz widzi to z góry
Bóg i złapie rekina, tak jak łapie szczura,
tygrysicę i słonia. Boga zaś poeta
pożre w swoim pokoju, on będzie niestety
żywić się wszystkim. Potwór, podobny do knura,
pęcznieje i wydala. Żywi się papierem,
lecz wpuśćcie go do domu, a znajdzie w pościeli
ukryte slady po snach, po miłości - skradnie
to, co macie świętego,przeżuje, obrośnie
od tego białym mięsem i trującym włosiem,
wystarczy tylko dotknąć, otrzeć się przypadkiem.
Kolonie (2006)
Kobiety i złoto
Jest nas tu pięciu, ona tylko jedna. Kiedy
przyjechaliśmy wczoraj kąpać się nad morze,
pierwszy raz zobaczyłem, jakie ciało może
mieć anioł. Jest nas pięciu i wszystkie zabiegi
są zabiegami o nią, tylko o jej względy
toczy się gra co wieczór. Nie umiem tak dobrze
pływac, jak A. i inni, i na pewno gorzej
tańczę niż S. albo M. - ona to uwielbia.
Nie mam takiego auta, jak P. - ona lubi
sportowe samochody. Nie mogę jej kupić
perfum w takiej galerii, nie mogę zaprosić
do klubu, tak jak oni. Jestem z najdzikszego,
najbiedniejszego kraju, ale mimo tego
to do mojego łóżka przyjdzie dzisiaj w nocy.
Kolonie (2006)
Przeciwne wiatry
Kiedy zacząłem pisać, nie wiedziałem jeszcze,
że każde moje słowo będzie zabierało
po kawałku ze świata, w zamian zostawiając
jedynie miejsca puste. Że powoli wiersze
zastąpią mi ojczyznę, matkę, ojca, pierwszą
miłość i drugą młodość, a co zapisałem,
ubędzie z tego świata, zamieni swe stałe
istnienie na byt lotny, stanie się powietrzem,
wiatrem, dreszczem i ogniem, i to, co poruszę
w wierszu, znieruchomieje w życiu, i pokruszy
się na tak drobne cząstki, że się stanie prawie
antymaterią, pyłem całkiem niewidzialnym,
wirującym w powietrzu, tak długo, aż wpadnie
w końcu tobie do oka, a ono załzawi.
Kolonie (2006)
Ostrygi i daktyle
Powiedz mi, jak byś chciała? Mamy tu owoce,
ser, wino, nasiona, mamy trochę przypraw
i kobiecą ulicę oraz męski lipiec,
i Kraków, trochę światła, za sobą epokę
genialną i straszliwą, przed sobą widoki
na jeszcze genialniejszą i jeszcze straszliwszą.
I mamy do wyboru trzy rodzaje życia:
możemy być bogaci i szczęśliwi, potem
szczęśliwi ale biedni, lub tylko szczęśliwi
i pal diabli finanse. Pytam o to w chwili,
kiedy się rozpadają korporacje, walą
wystawy i imperia, legendy futbolu
zaczynają faulować. Nadeszła już pora,
żeby to wszystko rzucić i trochę oszaleć.
Kolonie (2006)
Kawa i tytoń
Kiedy zacząłem pisać, nie wiedziałem jeszcze,
co ze mnie zrobią wiersze, że się przez nie stanę
jakimś dziwnym upiorem, wiecznie niewyspanym,
o przezroczystej skórze, chodzącym po mieście
jakby lekko naćpany, kładącym najwcześniej
się razem z wściekłym brzaskiem, i jeszcze nad ranem
łażącym po znajomych, zupełnie spłukany,
jak jakaś menda, insekt, przywołany we śnie
kawałkiem gołej skóry, czy może westchnieniem.
I nawet nie wiedzialem, w co mnie wreszcie zmienią
te durne wiersze, skarbie, i że to ty właśnie
przywołasz mnie do życia i że dzięki tobie
tylko będę widzialny, z tobą się położę
i odczekam tę chwilę, dopóki nie zaśniesz.
Kolonie (2006)
66. Ósemka z Nowego Jorku
Facet, który kupił świat, jest spłukany.
Jaki jest sens takiego frajerstwa?
Ubiera kiereję i wychodzi w zmierzch,
neony i witryny grają ziggi zig, szarzeje.
Zwykł mieszkać w takich zmierzchach,
za matowym szkłem. Teraz trochę się poci,
ma trochę gorączkę. Pora kolacji, czas
rośnie, rośnie las wieżowców.
Są tacy, co zapadają w drzemkę,
są tacy, którzy nie potrafią czekać.
Jeśli jest nicość, być i nadmiar.
Gdzieś krąży tłum i słyszy już ich kroki.
Wciąż o jedną ulicę przed nimi,
jak wówczas, kiedy zabrał manele
z hotelu i chodził po mieście tak długo,
aż jego ciuchy zamieniły się w sól.
76.
Facet, który właśnie kupił świat idzie
teraz Trzydziestą Siódmą ulicą. Nikt
nie wie, że transakcja się dokonała
i giełdy notują wciąż niewielki wzrost,
ha ha ha. Tymczasem on przystaje
w tłumie na środku skrzyżowania i daje
się potrącać. Trąbią żółte taksówki,
kierowcy krzyczą w dwunastu narzeczach,
a on patrzy w górę, wysoko, tam, gdzie
świrują chmury i rozbełtany szary przechodzi
już w żółć. Jest wiek dwudziesty pierwszy,
mówią, że pieniądze i polityka, mówią, że płeć
i rasa. Wieżowce dźgają niebo i ich wielkie
paluchy szturchają obłoki. Gwiżdżą policaje,
trąbią samochody. I taki piękny koncert
w środku miasta, słyszysz? Jesteś tam?
SPALONE MAPY
Dla J.B.
Pojechałem na Ukrainę, to był czerwiec
i szedłem po kolana w trawach, zioła i pyłki
krążyły w powietrzu. Szukałem, lecz bliscy
schowali się pod ziemią, zamieszkali głębiej
niż pokolenia mrówek. Pytałem się wszędzie
o ślady po nich, ale rosły trawy, liście,
i pszczoły wirowały. Kładłem się więc blisko,
twarzą do ziemi i mówiłem to zaklęcie -
możecie wyjść, już jest po wszystkim. I ruszała
się ziemia, a w niej krety i dżdżownice, i drżała
ziemia i państwa mrówek roiły się, pszczoły
latały ponad wszystkim, mówiłem wychodźcie,
mówiłem tak do ziemi i czułem, jak rośnie
trawa ogromna, dzika wokół mojej głowy.
Co z nim?
Szkoda, że cię tu nie ma – zamieszkałem w pustce
po brzegi wypełnionej twą nieobecnością.
I może właśnie na tym polega ta główna
tajemnica – jeżeli powstaje świat, to wówczas,
gdy się z niego wycofasz. Zostaje wołanie,
porzucone ubrania, porzucony pokój
i pies, który wychodzi cały rok na drogę,
gdzie widział cię po raz ostatni – stoją w bramie
niewyrzucone śmieci, a w nich zmięta w kulkę
niedokończona lista: co kupić, naprawić,
co rozdać, gdzie zadzwonić. Fantastyczne plany
na wakacje. Za bilet ci liczę podwójnie,
bo co będzie z powrotnym? A pies, co pies robi
w międzyczasie, co z jego statusem pomiędzy
punktem A a punktem B, czy go wtedy kręci
zapach lasu i śnieg, świat z tamtej strony drogi?
Nawet teraz
Zima nie chce się skończyć w żadnym znanym miejscu.
Za rzeką łąka skrzypi, mróz w podziemnym przejściu,
nawet za magazynem, w którym trzymają czas
trzyma się jeszcze zima, ale najmocniej w nas.
Nienasycona ona, obdziera miasto z barw,
z kawiarni i sukienek, zapachów kobiet, traw,
rozbiera mur do naga i ranę robi w nim,
i mija miesiąc, drugi, a nad kominem dym.
Przez noc ciężarówkami wciąż wożą dla niej sól,
tak bardzo mdły smak czuje, że trzeba troszkę ból
posypać, niech tam trwa, inaczej wszyscy usną
i nikt nie będzie czuwał, nikt nie będzie bluźnił.
Nie będzie nikt układał przeciwko niej swych słów
pod nerwową żarówką, jakby to miał być nóż,
szlifując im końcówki i rymy aż do krwi,
lecz nie ma serca zima – we własne musisz wbić.
Entropia
Ten czerwiec, kiedy słońce gasi trawniki
nad Odrą i kruszą się mosty, powiedziałem,
że nie mam ojczyzny, zaginęła w transporcie,
a może rozniosły ją na grzywach armie konne,
a poeci przekręcili jej imię, przemieliły ją
czcionki gazet. Dlatego każdy uniósł, co mógł
pod powiekami, ziemię, piasek, cegły, całe płaty
nieba i zapach traw, i teraz nie wiadomo,
co z tym zrobić, jak zamknąć oczy, jak spać
i płakać. Jest czerwiec i coraz ciężej z nią iść.
Pytam, dlaczego nie spalili Lwowa, dlaczego
nie zamienili tego w popiół, leki dym,
nikt nie musiałby nosić takiego ciężaru całe
życie i nawet w snach po stokroć upadać.
Jak dobrze
Jak dobrze Mogę zbierać
Jagody w lesie
Myślałem
Nie ma lasu i jagód.
Jak dobrze Mogę leżeć
W cieniu drzewa
Myślałem drzewa
Już nie dają cienia.
Jak dobrze Jestem z tobą
Tak mi serce bije
Myślałem człowiek
nie ma serca.
Koncert życzeń
Opowiadanie babuni o kraju chrześcijańskiego
Chodzę po domu na czworakach
Na palcach chowam się po kątach
Udaję starą salopkę
Miotełkę do zamiatania
Nie rzucam się w oczy w ten sposób
Uśmiecham się do wszystkich
Nawet do klamki słucham kroków
Kiedyś wsadziłam palec do garnuszka
Z miodem
Odezwały się głosy trąb
Sąd ostateczny
Mdli mnie
Z miłości
Przedmioty mają zęby i pazury
Ta szafa co stoi otwarta
To mamusia wasza i babcia
To krzesło
Które przestawiają z kąta w kąt
To też babcia
Kochanej mamuni i babuni
W dniu sto pierwszych urodzin
Dwustu lat życia życzą
Syn synowa i wnuki
Kto jest poetą
Poetą jest ten który pisze wiersze
I ten który wierszy nie pisze
Poetą jest ten który zrzuca więzy
I ten który więzy sobie nakłada
Poetą jest ten który wierzy
I ten który uwierzyć nie może
Poetą jest ten który kłamał
I ten którego okłamano
Ten który upadł
I ten który się podnosi
Poetą jest ten który odchodzi
I ten który odejść nie może
Lament
Zwracam się do was kapłani
Nauczyciele sędziowie artyści
Szewcy lekarze referenci
I do ciebie mój ojcze
Wysłuchajcie mnie.
Nie jestem młody
Niech was smukłość mego ciała
Nie zwodzi
Ani tkliwa biel szyi
Ani jasność otwartego czoła
Ani puch nad słodką wargą
Ni śmiech cherubiński
Ni krok elastyczny
Nie jestem młody
Niech was moja niewinność
Nie wzrusza
Ani moja czystość
Ani moja słabość
Kruchość i prostota
Mam lat dwadzieścia
Jestem mordercą
Jestem narzędziem
Tak ślepym jak miecz
W dłoni kata
Zamordowałem człowieka
I czerwonymi palcami
Gładziłem białe piersi kobiet.
Okaleczony nie widziałem
Ani nieba ani róży
Ptaka gniazda drzewa
Świętego Franciszka
Achillesa i Hektora
Przez sześć lat
Buchał z nozdrza opar krwi
Nie wierzę w przemianę wody w wino
Nie wierzę w grzechów odpuszczenie
Nie wierzę w ciała zmartwychwstanie
List do ludożerców
Kochani ludożercy
Nie patrzcie wilkiem
Na człowieka
Który pyta o wolne miejsce
W przedziale kolejowym
Zrozumcie
Inni ludzie też mają
Dwie nogi i siedzenie
Kochani ludożercy
Poczekajcie chwilę
Nie depczcie słabszych
Nie zgrzytajcie zębami
Zrozumcie
Ludzi jest dużo będzie jeszcze
Więcej więc posuńcie się trochę
Ustąpcie
Kochani ludożercy
Nie wykupujcie wszystkich
Świec sznurowadeł i makaronu
Nie mówcie odwróceni tyłem:
Ja mnie mój moje
Mój żołądek, mój włos
Mój odcisk moje spodnie
Moja żona moje dzieci
Moje zdanie
Kochani ludożercy
Nie zjadajmy się Dobrze
Bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę
Oblicze ojczyzny
Ojczyzna to kraj dzieciństwa
Miejsce urodzenia
To jest ta mała najbliższa
Ojczyzna
Miasto miasteczko wieś
Ulica dom podwórko
Pierwsza miłość
Las na horyzoncie
Groby
W dzieciństwie poznaje się
Kwiaty zioła zboża
Zwierzęta
Pola łąki
Słowa owoce
Ojczyzna się śmieje
Na początku ojczyzna
Jest blisko
Na wyciągnięcie ręki
Dopiero później rośnie
Krwawi
Boli
Ocalony
Mam dwadzieścia cztery lata
Ocalałem
Prowadzony na rzeź
To są nazwy puste i jednoznaczne
Człowiek i zwierzę
Miłość i nienawiść
Wróg i przyjaciel
Ciemność i światło
Człowieka tak się zabija jak zwierzę
Widziałem:
Furgony porąbanych ludzi
Którzy nie zostaną zbawieni.
Pojęcia są tylko wyrazami:
Cnota i występek
Prawda i kłamstwo
Piękno i brzydota
Męstwo i tchórzostwo.
Jednakowo waży cnota i występek
Widziałem:
Człowieka który był jeden
Występny i cnotliwy.
Szukam nauczyciela i mistrza
Niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
Niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
Niech oddzieli światło od ciemności.
Mam dwadzieścia cztery lata
Ocalałem
Prowadzony na rzeź.
Oczyszczenie
Nie wstydźcie się łez
Nie wstydźcie się łez młodości poeci.
Zachwycajcie się księżycem
Nocą księżycową
Czystą miłością i pieniem słowika.
Nie bójcie się wniebowzięcia
Sięgajcie po gwiazdę
Porównujcie oczy do gwiazd.
Wzruszajcie się pierwiosnkiem
Pomarańczowym motylem
Wschodem i zachodem słońca.
Sypcie groch łagodnym gołębiom
Obserwujcie z uśmiechem
Psy kwiaty nosorożce i lokomotywy.
Rozmawiajcie o ideałach
Deklamujcie odę do młodości
Ufajcie obcemu przechodniowi.
Naiwni uwierzycie w piękno
Wzruszeni uwierzycie w człowieka.
Nie wstydźcie się łez
Nie wstydźcie się łez młodzi poeci.
Pomniki
Nasze pomniki
Są dwuznaczne
Mają kształt dołu
Nasze pomniki
Mają kształt
Łzy
Nasze pomniki
Budował pod ziemią
Kret
Nasze pomniki
Mają kształt dymu
Idą prosto do nieba
Przepaść
Babcia w czarnych sukniach
Drucianych okularach
Z laseczką
Stawia stopę
Nad przepaścią krawężnika cofa
Rozgląda się bojaźliwie
Choć nie widać śladu samochodu
Podbiega do niej chłopczyk
Bierze za rękę
I przeprowadza
Przez otchłań ulicy
Na drugi brzeg
Rozstępują się
Straszliwe ciemności
Nagromadzone nad światem
Przez złych ludzi
Kiedy w sercu
Małego chłopca
Świeci iskierka
Miłości