Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego

background image

AGATHA CHRISTIE

MORDERSTWO TO NIC TRUDNEGO

PRZEŁOŻYŁA GRAŻYNA WOYDA
TYTUŁ ORYGINAŁU: "MURDER IS EASY"

Rosalind i Susan,
pierwszym recenzentkom tej książki

I
TOWARZYSZ PODRÓŻY

Anglia!
Anglia po tylu latach!
Ale jak będę się w niej czuł?
Luke Fitzwilliam zadawał sobie to pytanie,
schodząc po trapie ze statku. Kołatało się ono w
jego umyśle, gdy czekał na odprawę celną. A
kiedy w końcu wsiadł do pociągu, wypłynęło
nagle na pierwszy plan.
Czuł się zupełnie inaczej, przyjeżdżając do
kraju na urlopy. Miał mnóstwo pieniędzy
(przynajmniej na początku), więc ochoczo je
wydawał, odwiedzał starych przyjaciół, spotykał
się z kolegami, którzy też przyjechali tu na
wypoczynek po pobycie w koloniach. Mówił
sobie: To nie potrwa długo. Wkrótce wracam do
pracy. Dlaczego nie miałbym się zabawić!

background image

Ale teraz nie zamierzał nigdzie wracać. Pożegnał
już na dobre upalne noce, oślepiające słońce,
piękną tropikalną roślinność i samotne
wieczory, spędzane na lekturze starych
numerów "Timesa".
Wrócił do Anglii po zakończeniu zaszczytnej
służby dla kraju. Poza tym posiadał niewielki
kapitał, mógł się więc uważać za człowieka
niezależnego materialnie. Ale nie miał pojęcia,
jak spędzić resztę życia.
Anglia! Anglia w czerwcu. Szare niebo i silny,
przenikliwy wiatr. W taki dzień nie wydawała
się gościnnym krajem! A ci ludzie! Boże, co za
ludzie! Wszyscy mieli szare, zatroskane twarze...
szare jak niebo. I te okropne małe domki,
wyrastające wszędzie jak grzyby po deszczu, jak
kurniki, zaśmiecające cały krajobraz!
Luke Fitzwilliam z trudem oderwał wzrok od
migającego za oknem wagonu krajobrazu i zajął
się gazetami. "Times", "Daily Clarion" I
"Punch".
Zaczął od "Daily Clarion", który poświęcony
był w całości wyścigom konnym w Epsom.
Szkoda, że nie przyjechałem wczoraj - pomyślał.
Ostatni raz widziałem gonitwę Derby, kiedy
miałem dziewiętnaście lat.
Obstawił wysoko pewnego konia i teraz chciał
sprawdzić, jak typuje jego szansę "Clarion".
Znalazł tylko lakoniczną notatkę: Mało
prawdopodobne, by wygrał któryś z koni takich
jak Jujube II, Mark's Mile, Santony czy Jerry

background image

Boy. Na zwycięstwo nie ma chyba szans...
Ale Luke'a nie interesował koń, który miał
najprawdopodobniej przegrać gonitwę. Rzucił
okiem na typowania. Na Jujube II stawiano
zaledwie 40 do l.
Luke zerknął na zegarek. Była za kwadrans
czwarta.
No cóż - pomyślał. Już po wszystkim! Szkoda?
że nie postawiłem na Clarigolda, którego
typowano jako drugiego faworyta.
Potem rozłożył "Timesa" i zatopił się w lekturze
poważniejszych artykułów.
Nie trwało to jednak długo, ponieważ groźnie
wyglądający pułkownik, który siedział w
przeciwległym kącie przedziału, był tak
zirytowany tym, co właśnie przeczytał, że musiał
się podzielić swym oburzeniem z towarzyszem
podróży. Dopiero po półgodzinie znużyło go
rozprawianie o "tej cholernej komunistycznej
propagandzie".
Wyczerpawszy temat pułkownik zasnął z
otwartymi ustami. Niebawem pociąg zwolnił, a
potem się zatrzymał. Luke wyjrzał przez okno i
dostrzegł dużą, opustoszałą stację z wieloma
peronami. Zauważył kiosk, na którym wisiał
afisz z napisem: WYNIKI GONITWY DERBY.
Otworzył drzwi, wyskoczył na peron i pobiegł w
kierunku kiosku. Po chwili wpatrywał się z
szerokim uśmiechem w krótką wiadomość z
ostatniej chwili.

background image

Wyniki Gonitwy Derby
JUJUBE II
MAZEPPA
CLARIGOLD

Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Sto funtów do
roztrwonienia! Dobry, kochany Jujube II,
którego wszyscy znawcy wyścigów tak
nonszalancko zlekceważyli.
Złożył gazetę, odwrócił się i zobaczył pustkę.
Podczas gdy on upajał się zwycięstwem Jujube
II, jego pociąg niepostrzeżenie zniknął ze stacji.
- Kiedy, do licha, ten pociąg odjechał? -
zagadnął jakiegoś bagażowego.
- Jaki pociąg? - spytał bagażowy ze zdziwieniem.
- Od piętnastej czternaście na tej stacji nie
zatrzymał się żaden pociąg.
- Przecież stał tu przed chwilą. Właśnie z niego
wysiadłem. To ekspres mający bezpośrednie
połączenie z portem.
- Ten ekspres nie zatrzymuje się nigdzie w
drodze do Londynu - wyjaśnił bagażowy
obcesowo.
- Ale zatrzymał się - zapewnił go Luke. -
Przecież z niego wysiadłem.
- Aż do Londynu nigdzie się nie zatrzymuje -
powtórzył bagażowy obojętnym tonem.
- Mówię panu, że się zatrzymał dokładnie przy
tym peronie, a ja z niego wysiadłem.
W obliczu tych faktów bagażowy zmienił front.
- Nie powinien był pan tego robić - powiedział z

background image

wyrzutem. - On się tu nie zatrzymuje.
- Ale zatrzymał się.
- Stanął pod semaforem, a nie "zatrzymał się na
stacji", jak pan to określił.
- Nie znam się na tych subtelnych różnicach tak
dobrze jak pan - oznajmił Luke. - Chodzi mi o
to, co mam teraz zrobić.
- Nie powinien był pan wysiadać - powtórzył z
uporem bagażowy, który nie był człowiekiem
przesadnie rozgarniętym.
- To prawda - przyznał Luke. - Ale co się stało,
to się stało. Chodzi mi tylko o to, co pan jako
doświadczony pracownik kolei radzi mi teraz
zrobić.
- Pyta mnie pan, co najlepiej zrobić?
- Tak - odparł Luke - o to właśnie mi chodzi.
Chyba istnieją pociągi, które zatrzymują się tu
zgodnie z rozkładem?
- Niech pomyślę - powiedział bagażowy. -
Najlepiej niech pan wsiądzie do tego o szesnastej
dwadzieścia pięć.
- Jeśli ten o szesnastej dwadzieścia pięć jedzie do
Londynu - postanowił Luke - to właśnie do niego
wsiądę.
Uspokojony tą wiadomością zaczął się
przechadzać tam i z powrotem po peronie. Na
dużej tablicy informacyjnej przeczytał, że
znajduje się w Fenny Clayton, stacji węzłowej
Wychwood-under-Ashe. Wkrótce mały
staroświecki parowóz powoli wepchnął na stację
pociąg składający się z jednego wagonu i ciężko

background image

sapiąc ustawił go na bocznym torze. Wysiadło z
niego sześcioro czy siedmioro pasażerów, którzy
przeszli po mostku na peron Luke'a. Ponury
bagażowy ożywił się nagle i zaczął popychać
duży wózek pełen paczek i koszy. Przyłączył się
do niego inny bagażowy, który przewoził
pobrzękujące bańki z mlekiem. Fenny Clayton
ożyło.
W końcu na stację wtoczył się wyniośle pociąg
do Londynu. Wagony trzeciej klasy były
zatłoczone, ale w trzech wagonach klasy
pierwszej siedziało niewiele osób. Luke zaczął
zaglądać do przedziałów. W pierwszym,
przeznaczonym dla palących, siedział z cygarem
w ustach jakiś mężczyzna o wyglądzie
wojskowego. Luke doszedł do wniosku, że ma
już na dziś dosyć angielskich pułkowników z
Indii. Następny przedział zajmowała elegancka
młoda kobieta o zmęczonej twarzy,
najprawdopodobniej guwernantka, z
ruchliwym, mniej więcej trzyletnim chłopcem.
Luke szybko poszedł dalej. Drzwi kolejnego
przedziału były otwarte. Podróżowała w nim
tylko jakaś starsza pani. Przypomniała
Luke'owi jego ciotkę Mildred, która pozwoliła
mu hodować zaskrońca, kiedy miał dziesięć lat.
Była zdecydowanie dobrą ciotką. Luke wszedł
do środka i usiadł.
Po jakichś pięciu minutach ożywionego ruchu
furgonetek przewożących bańki z mlekiem,
wózków bagażowych i nerwowej krzątaniny

background image

pociąg powoli wytoczył się ze stacji. Luke
rozłożył gazetę i zajął się lekturą wiadomości,
mogących zainteresować człowieka, który
przeczytał już poranną prasę.
Nie liczył na to, że uda mu się czytać długo. Miał
wiele ciotek, więc domyślał się, że towarzyszka
podróży nie będzie milczeć aż do Londynu.
Miał rację. Starsza pani przymknęła okno,
zrzucając swoją parasolkę, i zaczęła się
rozwodzić nad zaletami pociągu, którym właśnie
jechali.
- Zaledwie godzina i dziesięć minut. To bardzo
dobry pociąg. Znacznie lepszy niż ten poranny,
który jedzie godzinę i czterdzieści minut.
Oczywiście - ciągnęła - niemal każdy podróżuje
tym porannym. Kiedy bilety są tańsze, to znaczy
w weekendy i dni świąteczne, tylko człowiek
nierozsądny jedzie po południu. Zamierzałam
wyruszyć dziś rano, ale Puszek... mój perski kot,
gdzieś przepadł... jest bardzo piękny, a ostatnio
bolało go uszko... no i, oczywiście, nie mogłam
wyjść z domu, dopóki go nie znalazłam!
- Naturalnie - bąknął Luke, ostentacyjnie
opuszczając wzrok na gazetę. Ale na nic się to
nie zdało. Potok słów nie ustawał.
- Więc po prostu zrobiłam dobrą minę do złej
gry i wsiadłam do pociągu popołudniowego. No i
okazało się to błogosławieństwem, bo nie ma w
nim takiego okropnego tłoku... oczywiście to bez
znaczenia, kiedy podróżuje się pierwszą klasą.
Ale zazwyczaj tego nie robię. Uważam to za

background image

ekstrawagancję, zwłaszcza w dzisiejszych
czasach, kiedy podatki rosną, dywidendy
spadają, a służba ciągle domaga się podwyżek...
ale naprawdę byłam bardzo zdenerwowana, bo,
widzi pan, jadę w pewnej niezwykle ważnej
sprawie i po prostu chciałam w spokoju
dokładnie przemyśleć, co mam powiedzieć... -
Luke z trudem stłumił uśmiech. - A kiedy w
przedziale jest pełno ludzi, ktoś może się okazać
nieuprzejmy... więc pomyślałam, że tym razem
mogę sobie pozwolić na taki wydatek... choć
uważam, że dzisiaj wszyscy trwonią pieniądze, a
nikt nie myśli o przyszłości. Szkoda, że
zlikwidowano drugą klasę... to było mimo
wszystko trochę taniej. Rozumiem, oczywiście -
ciągnęła, przyglądając się opalonej twarzy
Luke'a - że wojskowi jadący na urlop muszą
podróżować pierwszą klasą. Zwłaszcza jeśli są
oficerami...
Luke wytrzymał przez chwilę badawcze
spojrzenie jej jasnych, błyszczących oczu. Ale od
razu skapitulował. Wiedział, że w końcu do tego
dojdzie.
- Nie jestem wojskowym - wyjaśnił.
- Och, przepraszam. Nie zamierzałam... po
prostu przyszło mi do głowy... pan jest taki
opalony... być może jedzie pan ze Wschodu, by
spędzić urlop w kraju.
- Owszem, wracam do domu ze Wschodu -
powiedział Luke. - Ale nie na urlop. Jestem
policjantem - oznajmił krótko, chcąc zapobiec

background image

dalszym dociekaniom.
- Pracuje pan w policji? To naprawdę niezwykle
interesujące. Syn mojej serdecznej przyjaciółki
wstąpił właśnie do palestyńskiej policji.
- Służyłem nad Zatoką Mayang - ponownie uciął
krótko Luke.
- Och, mój Boże... bardzo ciekawe. To
prawdziwy zbieg okoliczności... chodzi mi o to,
że pan wsiadł akurat do tego przedziału. Bo,
widzi pan, ta sprawa, w związku z którą
wybrałam się do Londynu... no cóż, w istocie
jadę do Scotland Yardu.
- Naprawdę? - spytał Luke.
Zastanawiał się, czy starsza pani zatrzyma się
jak nie nakręcony zegar, czy też będzie mówiła
przez całą drogę do Londynu. Ale w istocie
niezbyt mu to przeszkadzało, ponieważ
uwielbiał swoją ciotkę Mildred i pamiętał, że
kiedyś dała mu pięć funtów. Poza tym takie
stare damy jak jego towarzyszka podróży i
ciotka Mildred miały w sobie coś niezwykle
miłego i typowo angielskiego. W Mayang Straits
nie spotykał takich kobiet. Kojarzyły mu się ze
śliwkowym puddingiem na Boże Narodzenie,
krykietem na wsi i płonącym kominkiem. Były
czymś, co człowiek docenia dopiero wtedy, gdy
jest na drugim końcu świata. Mogły też na
dłuższą metę być śmiertelnie nudne, ale Luke
stanął na angielskiej ziemi zaledwie przed
trzema czy czterema godzinami.
- Tak, zamierzałam wyruszyć dziś rano -

background image

szczebiotała pogodnie starsza pani - ale potem,
jak już panu mówiłam, zaczęłam się okropnie
niepokoić o Puszka. Czy myśli pan, że zdążę na.
czas? Scotland Yard nie ma chyba sztywnych
godzin urzędowania.
- Nie sądzę, żeby zamykali o czwartej -
powiedział Luke.
- Oczywiście, że nie. Przecież w każdej chwili
ktoś może ich zawiadomić o jakimś poważnym
przestępstwie, prawda?
- No właśnie - przytaknął Luke.
Starsza pani przez chwilę siedziała w milczeniu.
Była wyraźnie zaniepokojona.
- Zawsze uważałam, że najlepiej od razu
zaczynać od najwyższego szczebla - powiedziała
w końcu. - John Reed, nasz posterunkowy w
Wychwood, to bardzo miły i niezwykle
przyzwoity człowiek... ale mam wrażenie, że...
niezbyt się nadaje do prowadzenia poważnych
spraw. Zazwyczaj ma do czynienia z ludźmi,
którzy nadużyli alkoholu, przekroczyli
dozwoloną prędkość jazdy albo nie zapłacili
podatku za swojego psa... a być może nawet z
włamywaczami... Ale wydaje mi się... jestem
niemal pewna... że nie poradziłby sobie z
morderstwem!
- Morderstwem? - powtórzył Luke, marszcząc
brwi.
- Tak, morderstwem - potwierdziła starsza pani,
energicznie kiwając głową. - Widzę, że jest pan
zaskoczony. Początkowo też byłam zaskoczona.

background image

Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam,
że fantazjuję.
- Czy jest pani przekonana, że tak nie było? -
spytał Luke łagodnie.
- Och, tak. - Stanowczo kiwnęła głową. - Mogło
tak się zdarzyć za pierwszym razem, ale nie za
drugim, trzecim czy czwartym. Potem już się
wie.
- Chce pani powiedzieć, że popełniono... hmm...
kilka morderstw? - spytał Luke.
- Niestety tak - odparła spokojnym, łagodnym
głosem. - Dlatego właśnie doszłam do wniosku,
że najlepiej będzie pojechać wprost do Scotland
Yardu. Czy nie sądzi pan, że to najwłaściwsze
rozwiązanie?
- No cóż, chyba tak - powiedział Luke, patrząc
na nią z zadumą.
- Uważam, że podjęła pani słuszną decyzję.
Tam będą wiedzieli, co z nią zrobić - pomyślał.
Pewnie co tydzień nachodzi ich kilka starszych
pań, które donoszą im o morderstwach
popełnionych w ich spokojnym miasteczku! Być
może istnieje specjalny wydział, zajmujący się
takimi przypadkami.
Oczami wyobraźni zobaczył podtatusiałego
nadinspektora policji albo przystojnego
młodego śledczego, który mówi uprzejmym,
cichym głosem: Dziękuję pani, jesteśmy pani
wielce zobowiązani. A teraz proszę wracać do
domu, zostawić wszystko w naszych rękach i
więcej się już tym nie martwić.

background image

Ten obraz wywołał uśmiech na jego twarzy.
Ciekawe skąd przychodzą im do głowy takie
pomysły? - rozmyślał. Pewnie prowadzą
śmiertelnie nudny tryb życia i skrycie tęsknią za
prawdziwym dramatem. Podobno niektóre
starsze panie widzą w każdym potencjalnego
truciciela.
Z tych rozmyślań wyrwał go miły, łagodny głos.
- Wie pan, pamiętam, że kiedyś czytałam o...
tak, to chyba był proces Abercrombiego... zanim
padło na niego podejrzenie, zdążył otruć wiele
osób... o czym to ja mówiłam? Aha, tak,
podobno miał dziwny błysk w oczach... osoba,
na którą spojrzał w pewien szczególny sposób,
niebawem podupadała na zdrowiu. Kiedy o tym
czytałam, nie wierzyłam... ale to prawda!
- Co takiego?
- Ten szczególny błysk w oczach...
Luke popatrzył na nią i zauważył, że lekko drży,
a jej rumiane policzki nieco pobladły.
- Po raz pierwszy zwróciłam na to uwagę w
przypadku Amy Gibbs... i ona umarła. Potem
Carter. I Tommy Pierce. A teraz... wczoraj...
spotkało to doktora Humbleby'ego, który jest
takim dobrym i poczciwym człowiekiem...
Carter był pijakiem, a Tommy Pierce
nieznośnym szczeniakiem, który znęcał się nad
słabszymi chłopcami, wykręcał im ręce i
szczypał. Niezbyt przejęłam się ich śmiercią, ale
doktor Humbleby to co innego. Trzeba go
ratować. Ale gdybym opowiedziała mu o

background image

wszystkim, z pewnością by mi nie uwierzył!
Wybuchnąłby śmiechem. John Reed też by mi
nie uwierzył. Ale w Scotland Yardzie będzie
inaczej. Bądź co bądź, dla nich zbrodnia to
chleb powszedni!... O Boże, lada chwila
będziemy na miejscu! - zawołała, wyglądając
przez okno. Zaczęła krzątać się nerwowo po
przedziale, zbierając swoje rzeczy. - Dziękuję...
stokrotnie dziękuję - powiedziała do Luke'a,
który po raz drugi podniósł z podłogi jej
parasolkę. - Rozmowa z panem dodała mi
otuchy... Tak się cieszę, że pochwala pan moją
decyzję.
- Z pewnością w Scotland Yardzie udzielą pani
dobrej rady - oznajmił Luke łagodnie.
- Jestem panu naprawdę bardzo wdzięczna. -
Zaczęła szperać w torebce. - Moja wizytówka...
o Boże, mam tylko jedną... przecież muszę ją
zatrzymać dla Scotland Yardu...
- Ależ naturalnie...
- Nazywam się Pinkerton.
- Bardzo odpowiednie nazwisko - stwierdził
Luke z uśmiechem i widząc jej zdziwione
spojrzenie, dodał pospiesznie: - Ja nazywam się
Luke Fitzwilliam. Czy sprowadzić pani
taksówkę? - spytał, kiedy pociąg wjechał na
stację.
- Och, nie, dziękuję. - Panna Pinkerton
wydawała się zaszokowana tym pomysłem. -
Pojadę kolejką podziemną. Dowiezie mnie do
Trafalgar Square, a dalej pójdę pieszo przez

background image

Whitehall.
- Życzę pani powodzenia - powiedział Luke.
Panna Pinkerton serdecznie uścisnęła jego dłoń.
- Był pan dla mnie bardzo miły. Wie pan,
początkowo myślałam, że pan mi nie uwierzy.
- No cóż - powiedział Luke, rumieniąc się. - Tyle
morderstw! Chyba trudno popełnić bezkarnie
tak wiele zbrodni, prawda?
Panna Pinkerton potrząsnęła głową.
- Ależ nie, mój drogi, tu pan się myli - oznajmiła
z przekonaniem. - Bardzo łatwo jest zabić
człowieka... pod warunkiem, że nikt pana o to
nie podejrzewa. A ten morderca jest ostatnią
osobą, którą ktokolwiek mógłby podejrzewać!
- Tak czy owak, życzę powodzenia - powiedział
Luke.
Panna Pinkerton zniknęła w tłumie, a Luke
wyruszył na poszukiwanie swego bagażu.
- Chyba jest trochę zbzikowana - rozmyślał. -
Chociaż nie, nie sądzę. Po prostu ma bujną
wyobraźnię. Mam nadzieję, że potraktują ją
uprzejmie. To taka miła staruszka.

II
NEKROLOG

Jimmy Lorrimer był jednym z najstarszych
przyjaciół Luke'a. Jak zwykle podczas pobytu w
Londynie, Luke zatrzymał się u niego. Jeszcze
tego samego dnia wieczorem wyruszyli razem do
miasta w poszukiwaniu rozrywek. Nazajutrz

background image

rano Luke'a bolała głowa. Jimmy podał mu
kawę i zadał pytanie, na które przyjaciel nie
odpowiedział, ponieważ po raz drugi czytał
niewielką, pozornie nieistotną notatkę w
porannej gazecie.
- Przepraszam, Jimmy - bąknął, wracając
gwałtownie do rzeczywistości.
- Co cię tak zaabsorbowało... czyżby sytuacja
polityczna? Luke uśmiechnął się szeroko.
- Nigdy w życiu! To dość dziwne... wiesz, ta
urocza staruszka, z którą wczoraj jechałem
pociągiem, wpadła pod samochód.
- Pewnie na przejściu dla pieszych - powiedział
Jimmy. - Skąd wiesz, że to ona?
- Oczywiście mogę się mylić. Ale miała takie
samo nazwisko... Pinkerton. Przechodząc przez
Whitehall zginęła pod kołami jakiegoś
samochodu, który w ogóle się nie zatrzymał.
- Przykra sprawa - oznajmił Jimmy.
- Tak, biedna staruszka. Okropnie mi jej żal.
Przypomniała mi moją ciotkę Mildred.
- Kierowca tego samochodu będzie miał za
swoje. Z pewnością oskarżą go o zabójstwo. W
dzisiejszych czasach aż strach siadać za
kierownicą.
- Czym teraz jeździsz?
- Fordem V 8. Mówię ci, stary...
Rozmowa zeszła na tematy wybitnie techniczne.
- Co ty, u licha, nucisz pod nosem? - spytał
Jimmy, zmieniając nagle temat.
- Fiddle de dee, fiddle de dee, the fly has married

background image

the bumble bee - zanucił Luke. - To jakaś
rymowanka, którą pamiętam z dzieciństwa. Nie
wiem, skąd mi przyszła do głowy - powiedział
przepraszająco.

W jakiś tydzień później Luke rzucił okiem na
pierwszą stronę "Timesa" i wydał okrzyk
zdziwienia.
- Niech mnie diabli! - zawołał.
- Co się stało? - spytał Jimmy Lorrimer,
spoglądając na niego badawczo.
Luke nie odpowiedział. Wpatrywał się w jakieś
wydrukowane w gazecie nazwisko.
Jimmy powtórzył pytanie.
Luke podniósł głowę i spojrzał na swego
przyjaciela. Dziwny wyraz jego twarzy
zaniepokoił Jimmy'ego.
- O co chodzi, Luke? Wyglądasz, jakbyś ujrzał
ducha.
Luke milczał przez parę minut. Wypuścił gazetę
z rąk i podszedł do okna, a potem wrócił na
miejsce. Jimmy obserwował go z rosnącym
zdziwieniem.
Luke opadł na krzesło i pochylił się do przodu.
- Jimmy, przyjacielu, czy pamiętasz tę starszą
panią, z którą jechałem pociągiem do
Londynu... w dniu mojego przyjazdu do Anglii?
- Tę, która przypominała ci twoją ciotkę
Mildred? A potem wpadła pod samochód?
- Tak, o nią mi właśnie chodzi. Posłuchaj,
Jimmy. Ta staruszka dość chaotycznie mówiła o

background image

tym, że jedzie do Scotland Yardu, by donieść im
o licznych zbrodniach. Twierdziła, że w jej
miasteczku grasuje jakiś morderca. W każdym
razie tyle z tego zrozumiałem. Podobno
uśmiercił kilka osób.
- Nie mówiłeś mi, że była zbzikowana -
powiedział Jimmy.
- Bo nie uważałem jej za wariatkę.
- Och, posłuchaj, stary, seryjne morderstwo...
- Nie uważałem jej za wariatkę - powtórzył Luke
niecierpliwie. - Myślałem, że tak jak niektóre
starsze panie, dała się po prostu ponieść
wyobraźni.
- No cóż, pewnie tak właśnie było. Ale myślę, że
to jakiś szaleńczy pomysł.
- Mniejsza o to, co sądzisz na ten temat, Jimmy.
Teraz ja mówię, rozumiesz?
- Och, dobrze, już dobrze... jedź dalej.
- W swojej chaotycznej opowieści wymieniła
kilka nazwisk i była przerażona, bo twierdziła,
że wie, kto będzie następną ofiarą. - No i co? -
spytał Jimmy zachęcającym tonem.
- Czasami, z takiego czy innego błahego powodu,
nie możesz wyrzucić z pamięci jakiegoś
nazwiska. Jedno takie nazwisko utkwiło mi w
głowie, ponieważ skojarzyłem je z rymowanką,
którą śpiewano mi w dzieciństwie. Fiddle de dee,
fiddle de dee, the fly has married the bumble
bee.
- Z pewnością jest niezwykle błyskotliwa, ale
właściwie jaki ma z tym wszystkim związek?

background image

- Chodzi mi o to, że ten jegomość nazywał się
Humbleby... doktor Humbleby. Ta starsza pani
powiedziała, że doktor Humbleby będzie
następną ofiarą. Strasznie ją to niepokoiło,
ponieważ uważała go za "bardzo dobrego
człowieka". To nazwisko utkwiło mi w pamięci z
powodu wspomnianej rymowanki.
- No i co? - spytał Jimmy.
- Popatrz na to.
Luke podał mu gazetę, wskazując palcem
notatkę w rubryce nekrologów.

HUMBLEBY. 13 czerwca zmarł nagle w swym
domu w Sandgate, Wychwood-under-Ashe, dr
med. JOHN EDWARD HUMBLEBY, ukochany
mąż JESSIE ROSE HUMBLEBY. Pogrzeb
odbędzie się w piątek. Prosimy o nieskladanie
kondolencji.

- Teraz rozumiesz, Jimmy? Wszystko się
zgadza: nazwisko, miejscowość, zawód. Co o
tym myślisz?
Jimmy zastanawiał się przez chwilę.
- Przypuszczam, że to niezwykły zbieg
okoliczności - odparł w końcu poważnie, lecz
niezbyt zdecydowanie.
- Naprawdę, Jimmy? Tylko zbieg okoliczności? -
Luke znów zaczął krążyć po pokoju.
- A cóż innego? - spytał Jimmy.
Luke gwałtownie się odwrócił.
- Przypuśćmy, że wszystko, co powiedziała ta

background image

urocza staruszka, było prawdą! Przypuśćmy, że
ta fantastyczna historia jest prawdziwa!
- Och, daj spokój! To już lekka przesada! Takie
rzeczy się nie zdarzają.
- A co powiesz o przypadku Abercrombiego?
Czyż nie był podejrzany o wyprawienie na
tamten świat sporej gromadki ludzi?
- Większej, niż kiedykolwiek ujawniono - odparł
Jimmy. - Mój kolega miał kuzyna, który był
tamtejszym koronerem. Dzięki niemu poznałem
pewne szczegóły tej sprawy. Abercrombiego
przyłapano na tym, że nafaszerował
miejscowego weterynarza arszenikiem. Potem
odkopano zwłoki jego własnej żony i
stwierdzono, że również ona została otruta tym
paskudztwem. Nie ma też wątpliwości, że jego
szwagier zszedł z tego świata w ten sam sposób,
a to bynajmniej nie wyczerpuje długiej listy jego
ofiar. Ten mój kolega powiedział mi, że według
nieoficjalnych danych Abercrombie wykończył
co najmniej piętnaście osób. Piętnaście!
- No właśnie. Więc sam widzisz, że takie rzeczy
jednak się zdarzają!
- Owszem, ale niezbyt często.
- Skąd ta pewność? Mogą się zdarzać o wiele
częściej, niż przypuszczasz.
- Oto głos policjanta! Czy nie możesz
zapomnieć, że odszedłeś już ze służby i jesteś
teraz prywatnym człowiekiem na emeryturze?
- Policjant zawsze pozostaje policjantem -
powiedział Luke. - Posłuchaj, Jimmy,

background image

przypuśćmy, że zanim Abercrombie zaczął
bestialsko mordować, jakaś miła, gadatliwa
stara panna przejrzała jego zamiary i
natychmiast pobiegła donieść o tym
odpowiednim władzom. Czy sądzisz, że
zostałaby wysłuchana?
Jimmy uśmiechnął się szeroko.
- Nigdy w życiu!
- No właśnie. Policjanci orzekliby z pewnością,
że brak jej piątej klepki. Dokładnie tak, jak ty to
określiłeś! Albo powiedzieliby, że ma zbyt bujną
wyobraźnię. Tak jak ja to uczyniłem! I obaj
popełnilibyśmy błąd.
- Jak więc twoim zdaniem wygląda sytuacja? -
spytał Lorrimer po chwili namysłu.
- Sprawa przedstawia się następująco.
Usłyszałem pewną niewiarygodną, lecz nie
niemożliwą historię. Śmierć doktora
Humbleby'ego jest dowodem potwierdzającym
jej prawdziwość. Istnieje jeszcze jedna ważna
okoliczność. Panna Pinkerton jechała do
Scotland Yardu, by zrelacjonować im swoją
wersję wydarzeń. Ale tam nie dotarła. Zginęła
pod kołami samochodu, który się nie zatrzymał.
- Przecież nie masz pewności, że tam nie dotarła
- zaoponował Jimmy. - Równie dobrze mogła
zostać przejechana po wizycie w Scotland
Yardzie.
- Owszem, to możliwe... ale sądzę, że było
inaczej.
- To tylko przypuszczenia. Rzecz sprowadza się

background image

do tego, że ty wierzysz w tę melodramatyczną
historyjkę.
- Tego nie powiedziałem - mruknął Luke,
energicznie potrząsając głową. - Uważam tylko,
że należałoby przeprowadzić w tej sprawie
dochodzenie.
- Innymi słowy, wybierasz się do Scotland
Yardu.
- Nie, na to jest jeszcze za wcześnie. Jak sam
twierdzisz, śmierć tego doktora Humbleby'ego
mogła być tylko zwykłym zbiegiem okoliczności.
- Zatem co zamierzasz zrobić?
- Pojechać do tego miasteczka i trochę się tam
rozejrzeć.
- Czy mówisz poważnie, Luke? - spytał Jimmy,
bacznie mu się przyglądając.
- Najzupełniej.
- A jeśli to wszystko jest tylko urojeniem?
- Tak byłoby najlepiej.
- Oczywiście... - Jimmy zmarszczył czoło. - Ale
ty najwyraźniej
jesteś innego zdania, prawda?
- Drogi przyjacielu, nie mam jeszcze na ten
temat wyrobionej
opinii.
- Czy opracowałeś już jakiś plan? - spytał
Jimmy po chwili namysłu. - Przecież nie możesz
zjawić się niespodziewanie w tym miasteczku
bez żadnego pretekstu.
- No, chyba masz rację.
- Nie ma żadnego "chyba". Czy zdajesz sobie

background image

sprawę, jakie są prowincjonalne angielskie
miasteczka? Każdy obcy człowiek od razu rzuca
się w oczy!
- Będę musiał wymyślić jakiś kamuflaż -
powiedział Luke, uśmiechając się szeroko. - Co
proponujesz? Artysta? Chyba nie... nie potrafię
rysować, nie wspominając już o malowaniu.
- Możesz być artystą awangardowym -
zasugerował Jimmy. - Wtedy twoje umiejętności
nie miałyby większego znaczenia.
Ale Luke rozważał już dalsze możliwości.
- Pisarz? Czy literaci zatrzymują się w
prowincjonalnych zajazdach, by tam pisać?
Chyba tak. Może rybak... ale musiałbym się
dowiedzieć, czy jest tam w pobliżu jakaś rzeka.
A może schorowany człowiek, któremu zalecono
wiejskie powietrze? Nie wyglądam na takiego, a
poza tym w dzisiejszych czasach wszyscy
rekonwalescenci jeżdżą do sanatoriów.
Mógłbym też szukać w okolicy jakiegoś domu na
sprzedaż. Nie, to nie jest zbyt dobry pomysł. Do
licha, Jimmy, trzeba wymyślić jakiś wiarygodny
pretekst. Po co zdrowy mężczyzna pojawia się
nagle w małym angielskim miasteczku?
- Zaraz, zaraz... - powiedział Jimmy. - Podaj mi
tę gazetę. Tak właśnie myślałem! - zawołał
triumfalnie, zerknąwszy na pierwszą stronę. -
Luke, przyjacielu, wszystko ci załatwię. To
drobiazg!
- O czym ty mówisz?
- Wychwood-under-Ashe... Wiedziałem, że z

background image

czymś mi się ta nazwa kojarzy! - powiedział
Jimmy z nie skrywaną dumą. - Oczywiście! To
właśnie ta miejscowość!
- Czy masz przypadkiem jakiegoś kolegę, który
zna tamtejszego koronera?
- Tym razem nie. Ale mam coś lepszego, mój
drogi. Jak wiesz, natura szczodrze mnie
obdarzyła licznymi ciotkami i kuzynami, jako że
mój ojciec miał dwanaścioro rodzeństwa. A
teraz posłuchaj: Jedna z moich kuzynek
mieszka w Wychwood-under-Ashe.
- Jimmy, jesteś nieoceniony.
- Czyż to nie szczęśliwy splot okoliczności? -
spytał skromnie Jimmy.
- Opowiedz mi o niej.
- Nazywa się Bridget Conway. Od dwóch lat jest
sekretarką lorda Whitfielda.
- Właściciela tych paskudnych sensacyjnych
tygodników?
- Zgadza się. Zresztą on sam też jest dość
paskudnym, nadętym bufonem! Urodził się w
Wychwood-under-Ashe, a ponieważ cechuje go
ten rodzaj snobizmu, który każe mu opowiadać
na lewo i prawo o swym niskim pochodzeniu i
chwalić się, że doszedł do wszystkiego o
własnych siłach, wrócił do swojego miasteczka,
kupił jedyny okazały dom w okolicy (należący
zresztą dawniej do rodziny Bridget) i przerabia
go na "prawdziwą rezydencję".
- I twoja kuzynka jest jego sekretarką?
- Była - odparł Jimmy posępnym tonem. - Teraz

background image

awansowała! Została jego narzeczoną!
- Och! - zawołał Luke ze zdumieniem.
- On jest naprawdę dobrą partią - powiedział
Jimmy. - Siedzi na pieniądzach. Bridget
przeżyła kiedyś zawód miłosny i od tej pory nie
wierzy w prawdziwe uczucia. Mam nadzieję, że
tym razem wszystko dobrze się ułoży. Będzie go
zapewne traktować bardzo stanowczo, a on
całkowicie jej się podporządkuje.
- Ale jaki to ma związek ze mną?
- Pojedziesz tam i zamieszkasz u nich w domu
jako kuzyn Bridget - wyjaśnił szybko Jimmy. -
Ona ma ich tak wielu, że jeden więcej czy mniej
nie zrobi żadnej różnicy. Wszystko dokładnie z
nią ustalę. Zawsze byliśmy w dobrych
stosunkach. Wracając do celu twojej wizyty...
będziesz badaczem czarnej magii.
- Czarnej magii?
- Folklor, miejscowe przesądy i tym podobne
rzeczy. Wychwood-under-Ashe jest z tego dość
znane. To jedno z ostatnich miejsc, w którym
odbył się sabat czarownic. Palono je tam na
stosie jeszcze w ubiegłym stuleciu. A ty będziesz
pisał książkę, rozumiesz? Chcesz porównać
obyczaje, panujące w Mayang Straits, z
dawnym angielskim folklorem... szukasz
analogii i tak dalej... Znasz się na tego rodzaju
sprawach. Kręć się po okolicy z notatnikiem w
ręku i wypytuj najstarszych mieszkańców o
miejscowe przesądy i obyczaje. Oni są do tego
przyzwyczajeni. Kiedy się dowiedzą, że

background image

mieszkasz w Ashe Manor, nabiorą do ciebie
zaufania.
- Jak na to zareaguje lord Whitfield?
- Nie będzie stawiał przeszkód. Jest niezbyt
wykształcony i bardzo łatwowierny... wierzy
nawet w to, co czyta w swych własnych
gazetach. Tak czy owak, Bridget go przekona.
Ona jest w porządku. Mogę za nią ręczyć.
Luke wziął głęboki oddech.
- Jimmy, wszystko wydaje się takie proste.
Jesteś wspaniały. Jeśli naprawdę możesz to
załatwić ze swoją kuzynką...
- Ależ oczywiście. Zostaw to mnie.
- Jestem ci bezgranicznie wdzięczny.
- O jedno cię tylko proszę - powiedział Jimmy. -
Jeśli wytropisz tego maniakalnego mordercę,
chciałbym być świadkiem jego śmierci!... O co
chodzi? - spytał nagle.
- Przypomniałem sobie coś - odparł powoli Luke
- co powiedziała mi ta starsza pani z pociągu.
Kiedy napomknąłem, że trudno jest bezkarnie
popełnić tyle morderstw, odparła, że się mylę...
że zabić człowieka jest bardzo łatwo... - Wahał
się przez chwilę, a potem dodał: - Zastanawiam
się, Jimmy, czy to prawda. Zastanawiam się,
czy...
- Czy co?
- Czy naprawdę morderstwo to nic trudnego?

III
CZAROWNICA BEZ MIOTŁY

background image

Luke wjechał na zalany słońcem szczyt wzgórza,
u którego stóp leżało małe prowincjonalne
miasteczko Wychwood-under-Ashe. Zatrzymał
swój niedawno kupiony używany samochód
standard swallow i wyłączył silnik.
Był ciepły, słoneczny, letni dzień. W dole
rozciągało się miasteczko nie zeszpecone przez
nowoczesną architekturę. Dziewicze i spokojne,
składało się głównie z długiej, dość rzadko
zabudowanej ulicy, która biegła pod sterczącym
nad nią szczytem Ashe Ridge.
Wydawało się jakieś odległe, wyizolowane i
zaskakująco spokojne. - Chyba postradałem
zmysły - mruknął Luke do siebie. - Cała ta
historia jest absurdalna.
Czy naprawdę przyjechał tu jedynie po to, by
ścigać mordercę, opierając się tylko na
chaotycznej opowieści jakiejś starszej pani i
przypadkowym nekrologu?
Takie rzeczy z pewnością się nie zdarzają -
pomyślał, potrząsając głową. A może jednak
tak? Luke, mój stary, wkrótce się przekonasz,
czy jesteś skończonym osłem, czy też twój
policyjny węch prowadzi cię na właściwy trop.
Uruchomił silnik, wrzucił bieg i ostrożnie
zjechał krętą drogą do miasteczka.
Wychwood składało się przede wszystkim z
jednej głównej ulicy, przy której stały sklepy,
niewielkie, lecz wytworne domki z czasów króla
Jerzego, z pobielonymi schodkami i lśniącymi

background image

kołatkami, oraz malownicze wille otoczone
ogrodami. Nieco dalej znajdowała się gospoda
Pod Błazeńską Czapką. Za nią Luke dostrzegł
wiejskie błonia i staw, a nad wszystkim
dominował wyniosły budynek, który Luke wziął
początkowo za Ashe Manor, cel swej podróży.
Kiedy jednak podjechał bliżej, zauważył dużą
tablicę informującą, że mieści się tu muzeum
oraz biblioteka. Jeszcze dalej wznosiła się
wielka, biała, nowoczesna budowla, zupełnie nie
pasująca charakterem do otoczenia. Luke
domyślił się, że jest to szkoła i klub sportowy dla
chłopców.
Zatrzymał się i spytał o drogę do Ashe Manor.
Poinformowano go, że do celu podróży ma
jeszcze jakieś pół mili i że z pewnością zauważy
po prawej stronie bramę wjazdową.
Luke ruszył w dalszą drogę. Bez trudu znalazł
bramę z kutego żelaza ozdobioną wyszukanymi,
nowoczesnymi wzorami. Wjeżdżając na teren
posiadłości, dostrzegł między drzewami
czerwone cegły. Kiedy skręcił na podjazd, jego
zdumionym oczom ukazała się przerażająco
absurdalna budowla.
Gdy przyglądał się temu niesamowitemu
budynkowi, słońce zaszło za chmurę, a on zdał
sobie nagle sprawę, jak groźnie wygląda
wzgórze Ashe Ridge. Gwałtowny podmuch
wiatru poruszył gałęziami drzew. W tym
momencie zza węgła domu wyszła jakaś
dziewczyna.

background image

Kiedy silny powiew wiatru rozwiał jej ciemne
włosy, Luke przypomniał sobie obraz
Nevinsona, zatytułowany "Czarownica". Taka
sama blada i delikatna twarz, takie same
rozwiane czarne włosy. Wyobraził sobie tę
dziewczynę lecącą na miotle w kierunku
księżyca...
- Zapewne pan Luke Fitzwilliam - powiedziała,
podchodząc do niego. - Nazywam się Bridget
Conway.
Luke uścisnął wyciągniętą dłoń młodej kobiety.
Teraz mógł jej się dokładniej przyjrzeć. Była
wysoką, szczupłą brunetką o ciemnych oczach.
Miała pociągłą twarz, subtelne rysy i ledwie
widoczne dołki w policzkach. Lekko ściągnięte
brwi nadawały jej ciemnym oczom ironiczny
wyraz. Luke pomyślał, że wygląda jak delikatna,
ujmująco piękna kobieta ze starej akwaforty.
W drodze do kraju myślał o angielskich
kobietach i oczami wyobraźni widział opalone,
zarumienione dziewczęta, głaszczące konia po
szyi, pochylone nad zachwaszczoną grządką,
siedzące w fotelach z rękami wyciągniętymi w
kierunku płonących w kominku drewnianych
polan. To były miłe i krzepiące wizje...
Nie wiedział jeszcze, czy polubi Bridget Conway,
ale zdawał sobie sprawę, że te tajemnicze obrazy
nagle zamgliły się i rozpłynęły... straciły
znaczenie i sens...
- Dzień dobry - powiedział. - Przepraszam, że się
państwu narzucam. Jimmy twierdził, że nie

background image

będziecie mieli państwo nic przeciwko temu.
- Jest nam bardzo miło. - Uśmiechnęła się
szeroko. - Jimmy i ja zawsze byliśmy wobec
siebie solidarni. A skoro pisze pan książkę o
folklorze, to te okolice doskonale się do tego
nadają. Usłyszy pan tu wiele legend i pozna
sporo malowniczych miejsc.
- Wspaniale - powiedział Luke.
Ruszyli w stronę domu. Luke raz jeszcze rzucił
na niego okiem. Miał przed sobą rezydencję w
stylu królowej Anny, ozdobioną przesadnie
krzykliwymi motywami dekoracyjnymi.
Przypomniał sobie słowa Jimmy'ego, który
wspominał, że dom ten należał niegdyś do
rodziny Bridget. Pomyślał ze smutkiem, że w
tamtych czasach z pewnością nie miał tylu
bogatych ozdób. Zerknął ukradkiem na profil
Bridget, a potem na jej piękne, wąskie dłonie.
Doszedł do wniosku, że może mieć około
dwudziestu ośmiu lub dwudziestu dziewięciu lat
i że sprawia wrażenie osoby rozsądnej. Należała
do kobiet, o których wiedziało się tylko tyle, ile
same postanowiły ujawnić...
Dom był urządzony wygodnie i gustownie. Czuło
się w nim rękę pierwszorzędnego dekoratora
wnętrz. Bridget Conway zaprowadziła Luke'a
do pokoju, w którym stało dużo półek z
książkami i głębokie fotele. Przy stoliku pod
oknem siedziały dwie osoby.
- Gordonie - zaczęła Bridget - to jest Luke, mój
daleki kuzyn. Lord Whitfield był niski i

background image

łysiejący. Miał okrągłą, prostoduszną twarz,
wydęte usta i wodniste, zielonkawe oczy.
Niedbały wiejski strój uwydatniał jego spory
brzuch.
- Bardzo miło mi pana poznać - powitał
uprzejmie gościa. - Słyszałem, że wrócił pan
niedawno ze Wschodu. Interesująca część
świata. Bridget mówiła mi, że pisze pan książkę.
Powiadają, że obecnie pisze się zbyt dużo
książek. Nie zgadzam się z tym... uważam, że
zawsze znajdzie się miejsce na dobrą książkę.
- Moja ciotka, pani Anstruther - powiedziała
Bridget, a Luke uścisnął dłoń kobiety w średnim
wieku, która uśmiechnęła się do niego dość
bezmyślnie.
Luke zorientował się niebawem, że pani
Anstruther jest oddana duszą i ciałem
ogrodnictwu. Nie mówiła o niczym innym, a jej
myśli nieustannie zaprzątały rozważania o tym,
czy miejsce, w którym zamierza posadzić jakąś
rzadko spotykaną roślinę, będzie dla niej
odpowiednie.
- Wiesz, Gordon - zaczęła pani Anstruther,
kiedy prezentacja dobiegła końca - doskonałe
miejsce na ogród skalny będzie tuż za ogrodem
różanym, a tam, gdzie strumyk przecina tę
skarpę, możesz zrobić cudowne oczko wodne.
- Ustal to z Bridget - powiedział bez większego
zainteresowania lord Whitfield, rozpierając się
wygodnie w fotelu. - Ja uważam, że rośliny
skalne są bardzo drobne... ale to nie ma

background image

znaczenia.
- Być może nie są wystarczająco okazałe dla
ciebie, Gordon - oznajmiła Bridget, napełniając
filiżankę Luke'a herbatą.
- To prawda - przyznał łagodnie lord Whitfield.
- Dla mnie nie są warte pieniędzy, które się za
nie płaci. Kwiatki są tak drobne, że prawie ich
nie widać... Ja lubię pełne kwiatów oranżerie
albo rabaty okazałych, szkarłatnych pelargonii.
Pani Anstruther miała wyjątkowy dar trwania
przy swoim temacie bez względu na to, co
mówili jej rozmówcy.
- Jestem pewna, że te nowe skalne róże
doskonale się przyjmą w naszym klimacie -
oznajmiła i skupiła uwagę na przeglądanym
katalogu.
Lord Whitfield rozparł się jeszcze wygodniej w
swym fotelu i popijając herbatę, taksował
Luke'a spojrzeniem.
- Więc pisze pan książki - mruknął.
Luke zamierzał udzielić gospodarzowi bliższych
wyjaśnień, ale zdał sobie sprawę, że on
bynajmniej tego od niego nie oczekuje.
- Często myślałem o tym - oznajmił lord
Whitfield wyniosłym tonem - żeby napisać
książkę.
- Doprawdy? - spytał Luke.
- Zapewniam pana, że potrafiłbym to zrobić -
odparł lord Whitfield. - I byłaby to bardzo
interesująca książka. Poznałem w życiu wielu
ciekawych ludzi. Problem polega na tym, że

background image

brak mi na to czasu. Jestem niezwykle
zapracowanym człowiekiem.
- Oczywiście. Mogę się tego domyślić.
- Nie uwierzyłby pan, ile mam na głowie -
powiedział lord Whitfield. - Osobiście angażuję
się w każdy numer mojego tygodnika. Uważam,
że jestem odpowiedzialny za kształtowanie
opinii publicznej. W przyszłym tygodniu
miliony czytelników będą myślały i odczuwały
dokładnie to, co chciałem im podsunąć. To
bardzo poważna sprawa i wielka
odpowiedzialność. No cóż, nie mam nic
przeciwko odpowiedzialności. Nie boję się jej.
Potrafię postępować w sposób odpowiedzialny. -
Wyprężył pierś, próbując wciągnąć brzuch, a
potem spojrzał przyjaźnie na Luke'a.
- Jesteś wielkim człowiekiem, Gordon -
powiedziała Bridget Conway. - Napij się jeszcze
herbaty.
- Tak, to prawda - potwierdził lord Whitfield. -
Nie, nie chcę już herbaty.
Potem, zstąpiwszy ze szczytu swego Olimpu na
poziom zwykłych śmiertelników, spytał
uprzejmie swego gościa:
- Czy zna pan kogoś w tych stronach?
Luke potrząsnął głową.
- Obiecałem, że odszukam tu kogoś... to
przyjaciel moich przyjaciół - powiedział Luke
pod wpływem nagłego impulsu, czując, że im
szybciej przystąpi do działania, tym lepiej. -
Nazywa się Humbleby. Jest lekarzem.

background image

- Och! - Lord Whitfield z trudem wyprostował
się w fotelu. - Doktor Humbleby? To fatalny
zbieg okoliczności.
- Dlaczego?
- Umarł jakiś tydzień temu - wyjaśnił lord
Whitfield.
- O mój Boże - westchnął Luke. - Bardzo mi
przykro.
- Nie sądzę, żeby pan go polubił - powiedział
lord Whitfield. - Był upartym, nieznośnym,
starym durniem.
- Co oznacza - wtrąciła Bridget - że nie podzielał
poglądów Gordona.
- Chodziło o naszą instalację wodną - oznajmił
lord Whitfield. - Zapewniam pana, panie
Fitzwilliam, że jestem zapalonym społecznikiem.
Dobro tego miasteczka leży mi na sercu. Tu się
urodziłem. Tak, urodziłem się właśnie w tym
miasteczku...
Luke ze smutkiem zauważył, że porzucili temat
doktora Humble- by'ego i powrócili do spraw
dotyczących osoby lorda Whitfielda.
- Nie wstydzę się tego i wszystko mi jedno, czy
ktoś o tym wie - ciągnął lord. - Nie korzystałem
w młodości z żadnych przywilejów. Mój ojciec
prowadził sklep z butami... tak, zwykły sklep z
butami. Kiedy byłem chłopcem, pomagałem mu
w tym sklepie. Osiągnąłem wszystko o własnych
siłach... postanowiłem wydobyć się z dna... i
osiągnąłem cel! Wytrwałością, ciężką pracą i z
Bożą pomocą...! Dzięki temu jestem dzisiaj tym,

background image

kim jestem.
Wyczerpująco przedstawiwszy Luke'owi
szczegóły swej drogi życiowej, lord Whitfield
mówił dalej z triumfem:
- Odniosłem sukces i przed nikim nie taję, jak
do tego doszedłem! Nie wstydzę się swych
początków... nie, sir... Wróciłem do miejsca
swego urodzenia. Czy wie pan, co stoi teraz na
miejscu sklepu mojego ojca? Wznosi się tam
wspaniały budynek, który ja ufundowałem...
Szkoła, klub dla chłopców, wszystko
pierwszorzędnie wykończone i nowoczesne.
Zatrudniłem najlepszego architekta w kraju!
Muszę przyznać, że ten gmach przypomina mi
raczej dom poprawczy albo więzienie... ale
wszyscy mówią, że jest w porządku, więc chyba
tak jest.
- Głowa do góry - powiedziała Bridget. - Ten
dom kazałeś odrestaurować według własnego
gustu!
Lord Whitfield zachichotał z zadowoleniem.
- Tak, próbowali postawić na swoim! Chcieli
zachować pierwotny charakter tego budynku.
Ale nie zgodziłem się. Powiedziałem im, że to ja
będę mieszkał w tym domu, i chcę, by było
widać pieniądze, które w niego zainwestowałem.
Kiedy jeden architekt odmawiał wykonania
tego, co mu kazałem, zwalniałem go i brałem
innego. Ostatni doskonale zrozumiał moją
koncepcję.
- Pomagał ci zaspokajać najgorsze wybryki

background image

twojej wyobraźni - wtrąciła Bridget.
- Ona wolałaby, żeby wszystko zostało po
staremu - powiedział lord Whitfield, klepiąc ją
po ramieniu. - Nie warto żyć przeszłością,
kochanie. Ci dawni budowniczowie z epoki
króla Jerzego byli dość ograniczeni. Nie
chciałem mieszkać w pozbawionym ozdób
ceglanym domu. Zawsze marzyłem o zamku... i
teraz go mam! Wiem, że nie grzeszę zbyt
wyrafinowanym gustem, więc dałem carte
blanche dobrej firmie, zajmującej się dekoracją
wnętrz. Muszę przyznać, że zrobili to całkiem
nieźle... choć niektóre pomieszczenia są trochę
bezbarwne.
- No cóż - zaczął Luke, nie znajdując
odpowiednich słów - to wspaniale wiedzieć,
czego się chce.
- A ja zazwyczaj to osiągam - oznajmił lord,
chichocząc.
- Omal nie przegrałeś batalii o instalację wodną
- przypomniała mu Bridget.
- Och, o to ci chodzi! - zawołał lord Whitfield. -
Humbleby był głupcem. Ci starzejący się durnie
są uparci jak osły. Nie słuchają żadnych
argumentów.
- Doktor Humbleby musiał być człowiekiem,
który nie ukrywał tego, co myśli, prawda? -
spytał Luke. - Przypuszczani, że narobił sobie
przez to wielu wrogów.
- Nie, tego bym nie powiedział - zaoponował lord
Whitfield, drapiąc się po nosie. - A co ty sądzisz,

background image

Bridget?
- Zawsze miałam wrażenie, że doktor Humbleby
cieszy się ogólną sympatią - odparła Bridget. -
Widziałam go tylko raz, kiedy zwichnęłam sobie
kostkę, ale wydał mi się bardzo miłym
człowiekiem.
- Owszem, na ogół był dość lubiany - przyznał
lord Whitfield. - Choć znam jedną czy dwie
osoby, które miały z nim na pieńku. Zwykła
głupota.
- Czy te osoby mieszkają w Wychwood? Lord
Whitfield kiwnął głową.
- W takich miasteczkach jak nasze dochodzi do
wielu konfliktów i sporów - powiedział.
- I ja tak sądzę - oznajmił Luke. Zastanawiał się
przez chwilę nad następnym krokiem, a potem
spytał: - Jakiego rodzaju ludzie zamieszkują te
okolice?
Pytanie było dość ogólnikowe, ale nie musiał
długo czekać na odpowiedź.
- Głównie relikty przeszłości - wyjaśniła Bridget.
- Córki pastorów, ich siostry i żony. Tak samo
wyglądają rodziny lekarzy. Na jednego
mężczyznę przypada tu około sześciu kobiet.
- Ale chyba są tu jacyś mężczyźni?
- Och, owszem, jest pan Abbot, radca prawny,
młody doktor Thomas, współpracownik doktora
Humbleby'ego, pan Wake, proboszcz i... kto
jeszcze, Gordon? Och! Pan Ellsworthy, który
prowadzi sklep z antykami i, moim zdaniem,
jest trochę zbyt uprzejmy, oraz major Horton ze

background image

swoimi buldogami.
- Moi przyjaciele wspominali, że mieszka tu też
pewna niezwykle czarująca, ale bardzo
gadatliwa staruszka - oznajmił Luke.
- To można by powiedzieć o połowie
mieszkańców naszego miasteczka! - zawołała
Bridget ze śmiechem.
- Jakże ona się nazywa? O, już wiem, Pinkerton.
- Naprawdę, nie ma pan szczęścia! - powiedział
lord Whitfield, chichocząc ochryple. - Ona
również nie żyje. Parę dni temu wpadła w
Londynie pod samochód. Zginęła na miejscu.
- Wygląda na to, że macie tu sporo zgonów -
zauważył Luke. Lord Whitfield natychmiast
spoważniał.
- Ależ skądże!... - zawołał nieco urażonym
tonem. - To jedno z najzdrowszych miejsc w
Anglii. Nie licząc nieszczęśliwych wypadków. W
końcu mogą każdemu się przytrafić.
- Prawdę mówiąc, Gordon - powiedziała Bridget
Conway po chwili namysłu - w ubiegłym roku
mieliśmy tu wiele zgonów. Bez przerwy były
jakieś pogrzeby.
- Nic podobnego, kochanie.
- Czy doktor Humbleby również zginął w
wypadku? - spytał Luke.
- Och, nie - odparł lord Whitfield, potrząsając
głową. - Humbleby zmarł na zakażenie krwi.
Jak to lekarz. Skaleczył się w palec
zardzewiałym gwoździem, czy coś takiego... nie
zwrócił na to uwagi i dostał zakażenia. Po trzech

background image

dniach już nie żył.
- Bywają tacy lekarze - oznajmiła Bridget. - I
oczywiście, jeśli o siebie nie dbają, często
narażeni są na różne infekcje. To było okropne.
Jego żona zupełnie się załamała.
- Nie ma sensu buntować się przeciwko woli
Opatrzności - powiedział lord Whitfield
beztrosko.
Ale czy rzeczywiście była to wola Opatrzności? -
spytał sam siebie Luke, przebierając się
wieczorem w smoking. Zakażenie krwi? Być
może. Tak czy owak była to bardzo
niespodziewana śmierć.
W tym momencie przypomniały mu się słowa
Bridget Conway:
W ubiegłym roku mieliśmy tu wiele zgonów.

IV
LUKE PRZYSTĘPUJE DO DZIAŁANIA

Luke przemyślał uważnie plan swej kampanii.
Schodząc nazajutrz rano na śniadanie, był już
gotów przystąpić do jego realizacji.
Ciotka-ogrodniczka była nieobecna. Lord
Whitfield jadł nereczki i pił kawę, a Bridget
Conway, która skończyła już posiłek, wyglądała
przez okno.
Luke, powitawszy gospodarzy, usiadł przy stole
i nałożył sobie na talerz sporą porcję jajek na
bekonie.
- Muszę zabrać się do pracy - oznajmił. -

background image

Niełatwo jest nakłonić ludzi do mówienia. Wie
pan, co mam na myśli... nie chodzi mi o ludzi
takich jak pan czy... eee... Bridget. - W samą
porę przypomniał sobie, że nie powinien
zwracać się do niej "panno Conway". -
Powiedzielibyście mi wszystko, co wiecie... ale
problem polega na tym, że nie znacie się na
sprawach, które mnie interesują, to znaczy na
miejscowych przesądach. Nie uwierzyłby pan
chyba, jak wiele zabobonów nadal jeszcze
pokutuje w odległych zakątkach świata. Znam
małe miasteczko w hrabstwie Devon. Tamtejszy
proboszcz musiał usunąć z terenów
przykościelnych kilka starych granitowych
menhirów. Gdy tylko umarł któryś z
mieszkańców, pozostali obchodzili je wkoło w
jakiejś starodawnej rytualnej procesji. To
zadziwiające, że pogańskie obrządki są tak
trwałe.
- Zapewne ma pan rację - powiedział lord
Whitfield. - Ludziom brakuje wykształcenia.
Czy wspominałem już panu, że ufundowałem tu
wspaniałą bibliotekę? Przedtem był tam stary
dwór... kupiłem go za bezcen, a teraz mieści się
w nim jedna z najlepszych bibliotek...
Luke, widząc, że lord Whitfield zamierza nadal
koncentrować się wyłącznie na swych
osiągnięciach, postanowił zmienić temat.
- Znakomicie - powiedział serdecznie. - Dobra
robota. Z pewnością zdaje pan sobie sprawę, jak
głęboko zakorzeniona jest ludzka ignorancja. A

background image

ja właśnie tego szukam. Interesują mnie dawne
obyczaje, opowieści starych kobiet, ślady
pogańskich obrządków, takich jak... - Tu
zacytował niemal dosłownie stronicę z pewnej
rozprawy naukowej, którą przeczytał przed
przyjazdem do Wychwood. - Największą
nadzieję pokładam w rytuałach związanych ze
śmiercią - zakończył. - Najtrwalsze są obrządki i
zwyczaje pogrzebowe. Poza tym, z takiego czy
innego powodu, wieśniacy lubią rozmawiać o
śmierci.
- I uwielbiają pogrzeby - wtrąciła Bridget.
- Chyba od tego właśnie zacznę - kontynuował
Luke. - Gdybym zdobył listę ostatnio zmarłych
w tej parafii osób, a następnie porozmawiał z ich
krewnymi, z pewnością natrafiłbym niebawem
na ślady tego, czego szukam. Od kogo mógłbym
uzyskać takie dane... od proboszcza?
- Dla pana Wake'a niewątpliwie byłoby to
bardzo interesujące - powiedziała Bridget. - Jest
miłym staruszkiem i po trosze zbieraczem
starożytności. Sądzę, że mógłby ci dostarczyć
wielu informacji.
Luke odczuł przelotny niepokój, ale pomyślał z
nadzieją, że pastor nie okaże się na tyle biegłym
znawcą starożytności, by go rozszyfrować.
- To świetnie. Czy wiecie, kto zmarł tu w
ubiegłym roku? - spytał.
- Niech pomyślę - mruknęła Bridget. -
Oczywiście, Carter. Był właścicielem Siedmiu
Gwiazd, obskurnego małego baru nad rzeką.

background image

- Zapijaczony prostak - stwierdził lord
Whitfield. - Jeden z tych gburowatych
socjalistów. Niewielka strata.
- I pani Rose, praczka - ciągnęła Bridget. - I
mały Tommy Pierce... muszę przyznać, że był
wstrętnym chłopcem. Och, i ta dziewczyna, Amy
Jak-jej-tam.
Kiedy wymawiała to imię, ton jej głosu
nieznacznie się zmienił.
- Amy? - spytał Luke.
- Amy Gibbs. Pracowała u nas jako pokojówka,
a potem przeniosła się do panny Waynflete. W
sprawie jej śmierci policja prowadziła
dochodzenie.
- Dlaczego?
- Bo ta głupia dziewczyna pomyliła po ciemku
buteleczki - oznajmił lord Whitfield.
- Wypiła farbę do kapeluszy sądząc, że to syrop
na kaszel - wyjaśniła Bridget.
- Cóż za tragiczna pomyłka - powiedział Luke,
marszcząc czoło.
- Podejrzewano, że zrobiła to umyślnie -
oznajmiła Bridget. - Pokłóciła się z jakimś
młodzieńcem.
Nastała chwila milczenia. Luke wyczuł
instynktownie nagłe napięcie, które zapanowało
w pokoju.
Amy Gibbs? - pomyślał. Tak, to było jedno z
nazwisk, które wymieniła panna Pinkerton.
Pamiętał, że wspomniała również o małym
chłopcu imieniem Tommy, o którym, podobnie

background image

jak Bridget, miała wyraźnie niepochlebną
opinię. Był niemal przekonany, że słyszał też od
niej nazwisko Carter.
- Takie rozmowy budzą we mnie pewien
niesmak... czuję się tak, jakbym przeszukiwał
cmentarze - powiedział, wstając od stołu. -
Obrzędy ślubne bywają równie interesujące, ale
znacznie trudniej wpleść je do konwersacji.
- Mogę to sobie wyobrazić - oznajmiła Bridget,
wykrzywiając usta w lekkim grymasie.
- Zaklęcia i rzucanie uroków to kolejna ciekawa
kwestia - ciągnął Luke, udając nagłe
zainteresowanie. - Można się z nimi często
zetknąć wśród ludzi starej daty. Czy krążą tu
jakieś pogłoski na ten temat?
Lord Whitfield pokręcił głową.
- Jeśli nawet krążą, to do nas nie docierają... -
wyjaśniła Bridget Conway.
- To oczywiste - wtrącił natychmiast Luke. -
Będę musiał porozmawiać o tym z
przedstawicielami niższych sfer. Zacznę od
wizyty na plebanii i zobaczę, czego się tam
dowiem. Potem odwiedzę Siedem Gwiazd, czy
tak brzmi nazwa tego baru? A ten nieznośny?
Czy pozostawił jakichś pogrążonych w smutku
krewnych?
- Pani Pierce prowadzi sklepik z tytoniem i
gazetami na High Street.
- To szczęśliwy zbieg okoliczności. No cóż, na
mnie już czas.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pójdę z tobą

background image

- oznajmiła Bridget, odchodząc od okna.
- Ależ... bardzo proszę.
Powiedział to możliwie jak najserdeczniej, ale
nie był pewien, czy nie dostrzegła jego wahania.
Łatwiej byłoby mu rozmawiać ze starym,
rozmiłowanym w starożytnościach proboszczem
bez inteligentnego i bystrego świadka.
Trudno - pomyślał. Muszę grać swoją rolę w
sposób przekonujący.
- Czy możesz chwilę poczekać, Luke? - poprosiła
Bridget. - Zmienię tylko buty.
Luke, słysząc, z jaką łatwością wymówiła jego
imię, poczuł przypływ sympatii. W końcu jak
miała go nazywać? Skoro przystała na plan
Jimmy'ego i zgodziła się grać rolę jego kuzynki,
nie mogła mówić do niego "panie Fitzwilliam".
Nagle przyszła mu do głowy niepokojąca myśl:
Co ona o tym wszystkim sądzi?
Sam był zdziwiony, że wcześniej nie wzbudziło
to jego niepokoju. Kuzynka Jimmy'ego była dla
niego tylko postacią abstrakcyjną. W ogóle o
niej nie myślał. Przyjął po prostu za dobrą
monetę zapewnienia swego przyjaciela, że
"Bridget jest w porządku".
Wyobrażał ją sobie jako drobną, jasnowłosą
sekretarkę, na tyle przebiegłą, by usidlić
bogatego mężczyznę.
Tymczasem Bridget okazała się bystrą kobietą o
przenikliwej inteligencji i silnej osobowości. A
on nie miał pojęcia, co ona o nim sądzi. Doszedł
do wniosku, że jest osobą, którą niełatwo

background image

wywieść w pole.
- Już jestem gotowa.
Podeszła do niego tak cicho, że nie usłyszał jej
kroków. Nie miała ani kapelusza, ani woalki.
Kiedy wyszli z domu, nagły podmuch wiatru
rozwiał jej długie ciemne włosy.
- Muszę ci wskazać drogę - powiedziała z
uśmiechem.
- To miło z twojej strony - odparł uprzejmie,
zastanawiając się, czy w jej uśmiechu nie
dostrzegł przypadkiem przebłysku lekkiej ironii.
- Cóż za okropieństwo! - zawołał z żalem,
patrząc na okazałą rezydencję. - Czy nikt nie
potrafił go powstrzymać?
- Dom Anglika jest jego twierdzą - odparła
Bridget. - Gordon traktuje to powiedzenie
dosłownie! Jest zachwycony swoim zanikiem!
Luke zdał sobie sprawę, że jego uwaga była
niezbyt fortunna, ale nie był już w stanie jej
cofnąć, więc dodał:
- To twój rodzinny dom, prawda? Czy ty
również jesteś "zachwycona" jego obecnym
wyglądem?
Spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem.
- Przykro mi, że muszę zniszczyć twoją
dramatyczną wizję - mruknęła - ale prawdę
mówiąc, wyjechałam stąd mając dwa i pół roku,
więc trudno ode mnie wymagać, bym traktowała
ten budynek jako rodzinne gniazdo. Nawet nie
pamiętam, jak dawniej wyglądał.
- Masz rację - przyznał Luke. - Przepraszam, że

background image

przemawiam do ciebie jak bohater filmowy.
Bridget roześmiała się głośno.
- Prawda rzadko bywa romantyczna.
Usłyszał w jej głosie ton goryczy, który zbił go z
tropu. Zaczerwienił się z zażenowania, a potem
zdał sobie sprawę, że gorycz nie była skierowana
pod jego adresem, lecz stanowiła cząstkę
osobowości tej kobiety. Doszedł do wniosku, że
postąpi najrozsądniej, zachowując milczenie.
Bridget Conway wydawała mu się osobą
zagadkową...
Po pięciu minutach dotarli do kościoła i
sąsiadującej z nim plebanii. Zastali pastora w
jego gabinecie.
Alfred Wake był niskim, przygarbionym
staruszkiem o łagodnych niebieskich oczach.
Powitał ich bardzo uprzejmie, choć widać było,
że jest trochę zaskoczony ich wizytą.
- Pan Fitzwilliam zatrzymał się u nas w Ashe
Manor - powiedziała Bridget - i chciałby
zasięgnąć rady ojca w związku z książką, którą
pisze.
Pastor spojrzał pytająco na Luke'a, który
natychmiast przystąpił do wyjaśnień.
Był bardzo zdenerwowany. Po pierwsze dlatego,
że wiedza pastora na temat folkloru,
zabobonów, obrzędów i obyczajów z pewnością
znacznie przewyższała jego wiadomości nabyte
w czasie pobieżnej lektury przypadkowego
zestawu książek. Po drugie zaś dlatego, że
stojąca obok niego Bridget Conway

background image

przysłuchiwała się jego wypowiedziom.
Luke odkrył z ulgą, że pastor szczególnie
interesuje się zabytkami starorzymskimi. Sam
przyznał, że wie bardzo niewiele na temat
średniowiecznego folkloru i czarnej magii.
Wspomniał o istnieniu pewnych obiektów
związanych z historią Wychwood.
Zaproponował Luke'owi wspólną wyprawę na
wzgórze, na którym podobno odbywały się
niegdyś sabaty czarownic, ale przeprosił, że sam
nie jest w stanie służyć mu bliższymi
szczegółami.
Luke odczuł ulgę, ale udał lekkie rozczarowanie,
a potem zaczął wypytywać o przesądy związane
z łożem śmierci.
- Jestem chyba ostatnią osobą, która
wiedziałaby cokolwiek na ten temat - odparł
pastor, potrząsając głową. - Moi parafianie
dbają o to, by nie docierały do mnie żadne
wieści związane z pogańskimi tradycjami.
- To zrozumiałe.
- Ale niewątpliwie pokutują u nas jeszcze liczne
zabobony. Społeczność wiejska jest bardzo
zacofana.
- Poprosiłem pannę Conway o wykaz niedawno
zmarłych osób. Sądziłem, że w ten sposób do
czegoś dojdę. Może zechciałby ojciec uzupełnić
ten wykaz, abym mógł się doszukać pewnych
prawidłowości.
- Tak, oczywiście, to da się zrobić. Mógłby panu
w tym pomóc nasz kościelny, Giles. To poczciwy

background image

człowiek, ale niestety zupełnie głuchy. Niech
pomyślę. Było sporo... tak, wiele... poprzedziła je
zdradliwa wiosna i doszło do nich po surowej
zimie, a potem nastąpiły liczne wypadki...
prawdziwe pasmo nieszczęść.
- Niekiedy - powiedział Luke - seria
nieszczęśliwych wypadków wiąże się z
obecnością jakiejś określonej osoby.
- Tak, tak. Weźmy na przykład przypadek
Jonasza. Ale nie sądzę, by przebywali tu jacyś
obcy ludzie... nikt, że tak powiem, kto w jakiś
sposób by się wyróżniał, a ja z całą pewnością
nie słyszałem żadnych pogłosek na ten temat...
ale jak wspomniałem, być może nie dotarły one
do mnie z wiadomych względów. Niech się
zastanowię... całkiem niedawno umarł doktor
Humbleby i biedna Lavinia Pinkerton... Doktor
Humbleby był wspaniałym człowiekiem...
- Pan Fitzwilliam zna jego przyjaciół - wtrąciła
Bridget.
- Naprawdę? To bardzo smutna historia.
Wszyscy boleśnie odczują jego stratę. Miał wielu
przyjaciół.
- Ale zapewne miał też wrogów - powiedział
Luke. - Powtarzam tylko to, co usłyszałem od
moich znajomych - dodał pospiesznie.
Pan Wake westchnął.
- Był człowiekiem, który mówił, co myśli... i
powiedzmy sobie szczerze, nie zawsze wyrażał
się zbyt taktownie... - Potrząsnął głową. - To
działa ludziom na nerwy. Ale ubodzy bardzo go

background image

kochali.
- Jeden z najbardziej przykrych aspektów
śmierci polega moim zdaniem na tym - zaczął
Luke obojętnym tonem - że zawsze przynosi ona
komuś korzyść... mam na myśli nie tylko
spadek.
- Tak, rozumiem, o co panu chodzi - przyznał
pastor, kiwając głową z zadumą. - Czytamy w
nekrologach wyrazy ubolewania z powodu
czyjejś śmierci, ale niestety bardzo rzadko
bywają one szczere. Nie można zaprzeczyć, że
śmierć doktora Humbleby'ego znacznie
umocniła pozycję jego wspólnika, doktora
Thomasa.
- W jaki sposób?
- Thomas z pewnością jest bardzo zdolnym
lekarzem... Humbleby niejednokrotnie o tym
mówił, ale Thomasowi niezbyt dobrze się tu
wiodło. Myślę, że pozostawał w cieniu doktora
Humbleby, który był człowiekiem o wyraźnym
magnetyzmie. W zestawieniu z nim Thomas
wydawał się postacią dość bezbarwną. Nie
wywierał żadnego wrażenia na swych
pacjentach. Sądzę, że go to niepokoiło... stawał
się coraz bardziej nerwowy i zamknięty w sobie.
Prawdę mówiąc, już teraz zauważyłem
zadziwiającą zmianę. Jest spokojniejszy i
bardziej opanowany. Chyba odzyskał pewność
siebie. O ile mi wiadomo, nie zawsze zgadzali się
z doktorem Humblebym. Thomas był gorącym
zwolennikiem nowoczesnych metod leczenia, a

background image

Humbleby upierał się przy tradycyjnej
medycynie. Nieraz dochodziło między nimi do
konfliktów dotyczących zarówno tego tematu,
jak i spraw rodzinnych... ale jeśli o to chodzi, nie
powinienem plotkować...
- Myślę, że pan Fitzwilliam chętnie posłuchałby
tych plotek! - wtrąciła Bridget.
Luke rzucił jej przelotne, pełne niepokoju
spojrzenie. Pan Wake z powątpiewaniem
pokręcił głową, a potem zaczął mówić,
uśmiechając się z lekką dezaprobatą:
- Niestety, nauczyliśmy się za bardzo
interesować sprawami naszych bliźnich. Rose
Humbleby jest bardzo ładną dziewczyną. Nic
więc dziwnego, że Geoffrey Thomas stracił dla
niej głowę. A punkt widzenia doktora
Humbleby'ego był również zrozumiały. Uważał,
że jego córka jest jeszcze młoda, a mieszkając
tu, na prowincji, nie ma wielu szans, by poznać
innych mężczyzn.
- Był przeciwny temu związkowi? - spytał Luke.
- Zdecydowanie. Uważał, że oboje są jeszcze za
młodzi. A młodych ludzi, oczywiście, oburzają
takie stwierdzenia! Stosunki między Thomasem
a doktorem Humblebym wyraźnie się
ochłodziły. Muszę jednak przyznać, że doktor
Thomas był głęboko wstrząśnięty
niespodziewaną śmiercią swego wspólnika.
- Lord Whitfield powiedział mi, że to było
zakażenie krwi.
- Tak... po prostu małe zadraśnięcie, w które

background image

wdała się śmiertelna infekcja. Lekarze w trakcie
wykonywania swego zawodu narażeni są na
poważne ryzyko, panie Fitzwilliam.
- To prawda - przyznał Luke.
- Ale zbyt daleko odbiegłem od tematu -
powiedział pastor. - Zdaje się, że jestem starym
plotkarzem. Rozmawialiśmy o reliktach
pogańskich obyczajów związanych ze śmiercią i
o niedawno zmarłych ludziach. Znalazła się
wśród nich Lavinia Pinkerton, która była jedną
z naszych najbardziej gorliwych parafianek. I ta
nieszczęsna dziewczyna, Amy Gibbs... jej
przypadek może dostarczyć panu pewnych
elementów z dziedziny pańskich zainteresowań,
panie Fitzwilliam. Podejrzewano, jak zapewne
pan już wie, że mogło to być samobójstwo, a z
tym rodzajem śmierci wiążą się dość
niesamowite rytuały. Mieszka tu ciotka tej
dziewczyny. Nie uważam jej za kobietę zbyt
szacowną i wiem, że nie była przesadnie
przywiązana do swej siostrzenicy, ale jest osobą
niezwykle gadatliwą.
- To cenna informacja - powiedział Luke.
- I jeszcze Tommy Pierce... kiedyś należał do
chóru kościelnego... śpiewał wspaniałym, niemal
anielskim falsetem... ale nie miał zbyt
anielskiego charakteru. W końcu musieliśmy go
wykluczyć, ponieważ miał zły wpływ na swych
kolegów. Biedny chłopak... Przypuszczam, że
mało kto go lubił. Zwolniono go z poczty, gdzie
załatwiliśmy mu posadę posłańca. Później przez

background image

jakiś czas zatrudniony był w kancelarii pana
Abbota, ale bardzo szybko go stamtąd
wyrzucono... podobno szperał w jakichś
poufnych dokumentach. Potem krótko pracował
w Ashe Manor jako pomocnik ogrodnika, ale
lord Whitfield odprawił go za impertynenckie
zachowanie. Było mi przykro ze względu na jego
matkę... to porządna, ciężko pracująca kobieta.
Panna Waynflete bardzo życzliwie załatwiła mu
dorywcze zajęcie przy myciu okien. Lord
Whitfield początkowo protestował, ale potem
nieoczekiwanie się zgodził... w gruncie rzeczy
jego decyzja okazała się niefortunna.
- Dlaczego?
- Ponieważ chłopiec zginął właśnie przy tej
pracy. Mył górne okna w bibliotece, mieszczącej
się w starym dworze i zaczął błaznować...
tańczyć na parapecie czy coś w tym rodzaju...
stracił równowagę albo też zakręciło mu się w
głowie i spadł. Przykra sprawa! Zmarł w kilka
godzin po przewiezieniu do szpitala, nie
odzyskawszy przytomności.
- Czy ktoś widział jego upadek? - spytał Luke z
ciekawością.
- Nie. Mył okna od strony ogrodu, nie od frontu.
Podobno leżał tam przez jakieś pół godziny,
zanim go znaleziono.
- Kto go znalazł?
- Panna Pinkerton. To ta kobieta, która jak
przed chwilą wspominałem, przed paru dniami
zginęła tragicznie w wypadku drogowym.

background image

Biedactwo, była do głębi wstrząśnięta. To
przykre przeżycie! Pozwolono jej wziąć z
ogrodu jakieś sadzonki i znalazła tam
nieprzytomnego chłopca.
- To musiał być dla niej straszny wstrząs -
powiedział Luke z zadumą. I dodał w duchu: O
wiele większy, niż się ojcu wydaje.
- Śmierć młodego człowieka zawsze jest bardzo
smutna - stwierdził starzec, potrząsając głową. -
Wady Tommy'ego mogły przede wszystkim
wynikać z jego popędliwego charakteru.
- Był wstrętnym małym brutalem - powiedziała
Bridget. - I ojciec dobrze o tym wie. Ciągle
znęcał się nad kotami, zabłąkanymi
szczeniętami i dokuczał innym chłopcom.
- Wiem... wiem. - Pan Wake ze smutkiem
pokręcił głową. - Ale, droga panno Conway,
okrucieństwo często nie jest cechą wrodzoną,
lecz skutkiem powolnego rozwoju wyobraźni.
Mając do czynienia z dorosłym człowiekiem o
mentalności dziecka, dochodzimy nieraz do
wniosku, iż człowiek ten nie zdaje sobie sprawy
z własnej przebiegłości i szaleńczej brutalności.
Jestem przekonany, że w dzisiejszych czasach
większość przypadków bezsensownej
brutalności i okrucieństwa bierze się z braku
dojrzałości. Trzeba się wyzbyć dziecinnych
odruchów... - Pastor potrząsnął głową i rozłożył
ręce.
- Tak, to prawda - przyznała Bridget ochrypłym
głosem. - Wiem, co ojciec ma na myśli. Człowiek

background image

zachowujący się jak dziecko jest najbardziej
przerażającym zjawiskiem na świecie...
Luke spojrzał na nią z ciekawością. Był
przekonany, że Bridget ma na myśli jakąś
konkretną osobę. Choć jednak lord Whitfield
pod pewnymi względami przypominał dziecko,
nie wydawało mu się, by mówiła właśnie o nim.
Lord Whitfield bywał trochę śmieszny, ale z
pewnością nie był przerażający.
Luke Fitzwilliam bardzo chciał wiedzieć, kogo
miała na myśli Bridget.

V
WIZYTA U PANNY WAYNFLETE

- Niech się zastanowię... - mruknął pan Wake, a
po chwili wymienił cicho kilka kolejnych
nazwisk: - Biedna pani Rose, stary Bell, dziecko
państwa Elkin i Harry Carter, ale oni nie
należeli do mojej parafii. Pani Rose i Carter byli
protestantami. W czasie tych marcowych
mrozów odszedł od nas biedny stary Ben
Stanbury... miał dziewięćdziesiąt dwa lata.
- A Amy Gibbs umarła w kwietniu - powiedziała
Bridget.
- Tak, biedactwo... to straszna pomyłka.
Luke zerknął na Bridget, ale ona, widząc jego
spojrzenie, szybko spuściła wzrok.
Jest tu coś, czego nie rozumiem - pomyślał z
lekkim niepokojem. Coś, co ma związek z tą
Amy Gibbs.

background image

- Kim była Amy Gibbs? - spytał Bridget, kiedy
wyszli już z ple- banii.
- Amy była jedną z najbardziej nieudolnych
pokojówek, jakie kiedykolwiek widziałam -
odparła po dłuższej chwili, a Luke wyczuł w jej
głosie nutkę zażenowania.
- Za to właśnie została zwolniona z pracy?
- Nie. Wałęsała się gdzieś z jakimś młodym
mężczyzną i bardzo późno wracała do domu.
Gordon ma niezwykle staroświeckie poglądy na
moralność. Uważa, że grzech popełnia się
dopiero po godzinie jedenastej, ale wówczas jest
to rozpasanie. Więc wypowiedział jej pracę, a
ona w dodatku zachowała się wobec niego
arogancko!
- Czy była ładna? - spytał Luke.
- Bardzo ładna.
- To ta, która przez pomyłkę wypiła farbę do
kapeluszy zamiast syropu na kaszel?
- Owszem.
- Głupia sprawa, prawda?
- Bardzo głupia.
- A czy ona była głupia?
- Nie, była dość bystrą dziewczyną.
Luke zerknął ukradkien na Bridget. Był
zupełnie zdezorientowany. Odpowiadała na jego
pytania obojętnie, nie okazując najmniejszego
zainteresowania. Ale Luke czuł, że coś przed
nim ukrywa.
W tym momencie Bridget zatrzymała się, by
porozmawiać z jakimś wysokim panem, który

background image

uchylił przed nią kapelusza w serdecznym geście
powitania.
- To jest mój kuzyn, pan Fitzwilliam, który
zatrzymał się u nas w Ashe Manor -
przedstawiła Luke'a po krótkiej wymianie zdań
z nieznajomym. - Przyjechał tu pisać książkę. A
to pan Abbot.
Luke spojrzał na pana Abbota z pewnym
zaciekawieniem. Wiedział, że jest on radcą
prawnym, u którego pracował Tommy Pierce.
Luke miał nieuzasadnione uprzedzenie do
prawników, chyba dlatego, że z ich szeregów
wywodziło się tak wielu polityków. Irytowała go
również ich zawodowa powściągliwość.
Jednakże pan Abbot nie przypominał typowego
przedstawiciela palestry. Nie był ani chudy, ani
skromny, ani małomówny. Był zażywnym,
rumianym mężczyzną o serdecznym sposobie
bycia. W kącikach jego oczu rysowały się
drobne zmarszczki. Miał bardzo przenikliwy
wzrok.
- Pisze pan książkę, tak? Powieść?
- Pan Fitzwilliam interesuje się folklorem -
wyjaśniła Bridget.
- Trafił pan we właściwe miejsce - oznajmił
prawnik. - To niezwykle ciekawe okolice.
- Już mnie o tym przekonywano - powiedział
Luke. - Przypuszczam, że mógłby pan mi
pomóc. Z pewnością natknął się pan na jakieś
stare dokumenty... lub słyszał pan o
interesujących obyczajach, które przetrwały do

background image

dnia dzisiejszego.
- No cóż, nie mam o tym pojęcia, ale może... być
może...
- Czy wielu mieszkańców wierzy w duchy? -
spytał Luke.
- Na ten temat nie mogę nic powiedzieć...
naprawdę nic.
- Nie ma tu domów, w których straszy?
- Nie... przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
- Istnieje pewien przesąd dotyczący dzieci -
oznajmił Luke. - Jeśli mały chłopiec umrze
nagłą śmiercią, to jego duch straszy po nocach.
Ciekawe, że ten zabobon nie dotyczy małych
dziewczynek...
- Bardzo ciekawe - przyznał pan Abbot. - Nigdy
przedtem o tym nie słyszałem.
Słowa prawnika bynajmniej Luke'a nie
zdziwiły, ponieważ wymyślił tę historyjkę na
poczekaniu.
- Zdaje się, że ten chłopiec... Tommy Jakiś-tam
pracował kiedyś w pańskiej kancelarii. Podobno
niektórzy ludzie podejrzewają, że jego duch
może straszyć po nocach.
Czerwona twarz pana Abbota przybrała barwę
purpury.
- Tommy Pierce? Leniwy, wścibski i bezczelny
smarkacz.
- Podobno duchy są złośliwe. Ludzie uczciwi,
postępujący zgodnie z prawem, rzadko
nawiedzają świat, z którego odeszli.
- Kto go widział... cóż to za historia?

background image

- Takie rzeczy są trudno uchwytne - oznajmił
Luke. - Ludzi niełatwo nakłonić do mówienia na
ten temat.
- Tak, chyba tak.
Luke zręcznie zmienił temat.
- Właściwą osobą jest z pewnością miejscowy
lekarz. Może dużo wiedzieć o reliktach
tutejszych obrządków. Różnego rodzaju
przesądy i czary... napój miłosny i Bóg wie, co
tam jeszcze.
- Powinien pan poznać Thomasa. To porządny,
postępowy człowiek. Zupełnie niepodobny do
biednego starego doktora Humbleby'ego.
- Który podobno był reakcjonistą, prawda?
- Uparty jak osioł... zagorzały konserwatysta
najgorszego gatunku.
- Doszło między panami do ostrej sprzeczki na
temat systemu wodociągów, prawda? - spytała
Bridget.
Twarz Abbota znów pokrył jaskrawoczerwony
rumieniec.
- Humbleby był śmiertelnym wrogiem postępu -
wybuchnął. - Występował przeciwko naszemu
planowi! Wypowiadał się w sposób niezwykle
grubiański. Nie liczył się ze słowami. Za pewne
rzeczy, które mi powiedział, mógłbym wytoczyć
mu oficjalny proces.
- Ale prawnicy nigdy nie wstępują na drogę
sądową, prawda? - mruknęła Bridget. - Są na to
za mądrzy.
Abbot wybuchnął niepohamowanym śmiechem.

background image

Fala jego gniewu odpłynęła równie szybko, jak
przypłynęła.
- Trafnie to pani ujęła, panno Bridget! Jest pani
bliska prawdy. Pracując w tym zawodzie za
dużo wiemy o prawie, cha, cha, cha. No cóż,
muszę już iść. Jeśli dojdzie pan do wniosku, że
mogę panu w czymś pomóc, proszę do mnie
zatelefonować, panie... eee...
- Fitzwilliam - powiedział Luke. - Dziękuję,
zadzwonię.
- Już wiem, na czym polega twoja metoda
działania - oznajmiła Bridget, kiedy ruszyli w
dalszą drogę. - Wygłaszasz własne zdanie i
prowokujesz rozmówcę do reakcji.
- Moje metody - zaczął Luke - są nieco
podstępne.
- Zauważyłam to.
Luke poczuł się trochę nieswojo i nie bardzo
wiedział, co powiedzieć.
- Jeśli chcesz usłyszeć coś więcej na temat Amy
Gibbs - oznajmiła Bridget, wybawiając go z
opresji - mogę cię zaprowadzić do kogoś
kompetentnego.
- To znaczy?
- Do panny Waynflete. Amy pracowała u niej po
odejściu z Ashe Manor. Tam umarła.
- Och, rozumiem! - zawołał zaskoczony. - No
cóż... bardzo dziękuję.
- Ona mieszka niedaleko stąd. Ruszyli przez
wiejskie błonia.
- To jest Wych Hall - wyjaśniła Bridget,

background image

wskazując ruchem głowy okazały budynek w
stylu króla Jerzego, na który Luke zwrócił
uwagę już poprzedniego dnia. - Teraz mieści się
tam biblioteka.
Z rezydencją sąsiadował mały dworek, który
rozmiarami przypominał raczej domek dla
lalek. Jego schodki były pedantycznie czyste,
kołatka lśniąca, a zasłony w oknach oślepiająco
białe.
Bridget pchnęła furtkę i ruszyła w kierunku
schodów.
W tym momencie otworzyły się drzwi frontowe i
stanęła w nich szczupła starsza pani.
Luke pomyślał, że wygląda na typową
prowincjonalną starą pannę. Miała na sobie
prosty tweedowy kostium i popielatą jedwabną
bluzkę, do której przypięta była broszka z
górskiego kryształu. Jej kształtną głowę zdobił
skromny filcowy kapelusz. Twarz nieznajomej
budziła sympatię, a w jej oczach, ukrytych za
pince-nez, malowała się inteligencja. Luke
odniósł wrażenie, że ta kobieta przygląda się
światu z życzliwym zainteresowaniem.
- Dzień dobry, panno Waynflete - powiedziała
Bridget. - To jest pan Fitzwilliam. - Luke ukłonił
się. - Pisze książkę... na temat wiejskich
obrządków pogrzebowych i innych
makabrycznych obyczajów.
- Och, mój Boże - westchnęła panna Waynflete. -
To bardzo interesujące. - Uśmiechnęła się do
niego promiennie.

background image

Przypominała mu pannę Pinkerton.
- Myślę - zaczęła Bridget, a Luke znowu wyczuł
w jej głosie dziwny, pełen rezerwy ton - że
mogłaby pani opowiedzieć mu coś o Amy.
- Och - szepnęła panna Waynflete. - O Amy?
Ach, tak. O Amy Gibbs.
Na jej twarzy odbiło się zaskoczenie. Przez
chwilę patrzyła badawczo na Luke'a, a potem,
jakby podjąwszy decyzję, cofnęła się do
przedpokoju.
- Proszę wejść - powiedziała. - Pójdę do miasta
później. Ależ nie, nie - zawołała, kiedy Luke
zaprotestował. - Nie mam nic pilnego do
załatwienia. Po prostu wybierałam się na małe
zakupy.
W niewielkim, przytulnym salonie unosił się
lekki zapach suszonej lawendy. Na obudowie
kominka stało kilka porcelanowych figurek
pasterzy i pasterek. Na ścianie wisiały oprawne
akwarele, dwa sztychy i trzy gobeliny. Spośród
licznych fotografii niektóre z pewnością
przedstawiały siostrzeńców i siostrzenice pani
domu. Pokój wypełniały stylowe meble: biurko
w stylu chippendale, kilka stolików z drewna
atłasowego oraz brzydka i dość niewygodna
wiktoriańska kanapa.
- Sama nie palę - oznajmiła panna Waynflete,
wskazując gościom krzesła - więc nie mam w
domu papierosów, ale jeśli chcecie państwo
zapalić, proszę się nie krępować.
Luke nie skorzystał z propozycji, natomiast

background image

Bridget natychmiast na nią przystała.
Panna Waynflete, siedząc sztywno w fotelu z
rzeźbionymi poręczami, przez chwilę
przyglądała się badawczo swemu gościowi, a
potem nagle spuściła wzrok. Luke najwyraźniej
wzbudził jej zaufanie.
- Chciałby pan dowiedzieć się czegoś o tej
nieszczęsnej dziewczynie? - spytała. - Cała ta
sprawa była okropnie smutna i przysporzyła mi
wielu zmartwień. To była tragiczna pomyłka.
- Czy nie wchodziło w grę... samobójstwo? -
spytał Luke.
- Nie, nie - zaprzeczyła panna Waynflete,
potrząsając głową. - Ani przez chwilę w to nie
wierzyłam. Amy absolutnie nie była tego typu
dziewczyną.
- A jaka była? - spytał Luke. - Chciałbym
poznać pani zdanie na jej temat.
- No cóż, nie była bynajmniej dobrą służącą. Ale
w dzisiejszych czasach człowiek dziękuje Bogu,
jeśli w ogóle zdobędzie jakąś pomoc domową.
Bardzo niedbale wykonywała swoją pracę i
ciągłe chciała mieć wychodne. To zrozumiałe, bo
była młoda, a obecnie dziewczęta takie właśnie
są. Chyba nie zdają sobie sprawy, że za ich czas
płaci pracodawca.
Luke ze zrozumieniem pokiwał głową, a panna
Waynflete mówiła dalej.
- Była dość pewna siebie, a ja niezbyt lubię
dziewczęta tego rodzaju, ale skoro już nie żyje,
nie zamierzam więcej o tym mówić. To byłoby

background image

nie po chrześcijańsku... choć w istocie nie
uważam tego za logiczny powód do
przemilczania prawdy.
Luke ponownie kiwnął głową. Zdał sobie
sprawę, że panna Waynflete rozumuje bardziej
logicznie i precyzyjnie niż panna Pinkerton.
- Uwielbiała być podziwiana - ciągnęła panna
Waynflete - i poświęcała sobie wiele uwagi. Pan
Ellsworthy, właściciel niedawno otwartego
sklepu z antykami, to prawdziwy dżentelmen.
Jest z zamiłowania akwarelistą i naszkicował
parę jej portretów... ale obawiam się, że to jej
przewróciło w głowie. Często kłóciła się ze
swoim narzeczonym, Jimem Harveyem, który
pracuje w warsztacie samochodowym jako
mechanik. Był w niej bardzo zakochany. -
Panna Waynflete zawahała się, a potem mówiła
dalej. - Nigdy nie zapomnę tej przerażającej
nocy. Amy niedobrze się czuła. Dokuczał jej
przykry kaszel i jakieś inne dolegliwości. Ale
dziewczęta chodzą teraz w tych tandetnych,
jedwabnych pończochach i w pantoflach na
tekturowych podeszwach, więc muszą się
przeziębiać. Amy po południu poszła do lekarza.
- Do doktora Humbleby'ego czy doktora
Thomasa? - spytał szybko Luke.
- Do doktora Thomasa. Przyniosła do domu
buteleczkę syropu na kaszel, którą jej dał. Był to
chyba jakiś nieszkodliwy wywar z ziół. Położyła
się do łóżka dość wcześnie. Mniej więcej o
pierwszej w nocy usłyszałam hałas...

background image

niesamowity, jakby zduszony krzyk. Wstałam i
podeszłam do drzwi jej pokoju, ale były
zamknięte od wewnątrz na klucz. Zaczęłam
wołać, ale nie odpowiadała. Przybiegła
kucharka i obie byłyśmy okropnie
zaniepokojone. Później zeszłyśmy do drzwi
frontowych i na szczęście zauważyłyśmy naszego
posterunkowego, Reeda, który właśnie odbywał
nocny obchód, więc wezwałyśmy go na pomoc.
Okrążył dom, a potem wdrapał się na dach
przybudówki. Okno w pokoju Amy było
uchylone, więc bez większego trudu dostał się do
środka i otworzył drzwi. Biedaczka... to było
straszne. Nie można było już nic dla niej zrobić,
a w kilka godzin później umarła w szpitalu.
- I co to było... farba do kapeluszy?
- Tak. Powiedzieli, że to kwas szczawiowy,
trucizna. Obie butelki były mniej więcej tej
samej wielkości. Syrop stał na umywalce, a
farba do kapeluszy obok łóżka Amy. Musiała w
ciemności wziąć niewłaściwą buteleczkę i
położyć ją w zasięgu ręki na wypadek, gdyby
gorzej się poczuła. Taką teorię wysunięto w
czasie dochodzenia.
Panna Waynflete zamilkła. Obrzuciła Luke'a
inteligentnym spojrzeniem, a on miał wrażenie,
że dostrzega w jej oczach jakiś szczególny
wyraz. Czuł instynktownie, że panna Waynflete
pominęła pewne fakty, ale z jakiegoś powodu
chce, by on się tego domyślił.
Zapadło długie, dość kłopotliwe milczenie. Luke

background image

czuł się jak aktor, który zapomniał swoją
kwestię.
- Więc myśli pani, że to nie było samobójstwo? -
spytał niepewnie.
- Oczywiście, że nie - odparła bezzwłocznie
panna Waynflete. - Gdyby postanowiła ze sobą
skończyć, kupiłaby jakąś lepszą truciznę. Tę
starą buteleczkę farby musiała mieć od dawna.
Tak czy owak, jak już panu mówiłam, nie była
tego typu dziewczyną.
- Więc co pani o tym sądzi? - spytał Luke.
- Uważam, że był to nieszczęśliwy wypadek -
oznajmiła panna Waynflete.
Zacisnęła usta i spojrzała na niego z powagą.
Luke zastanawiał się gorączkowo, co ma
powiedzieć, ale w tym momencie ich uwagę
przyciągnęło drapanie w drzwi, któremu
towarzyszyło żałosne miauczenie.
Panna Waynflete zerwała się z miejsca, by
otworzyć drzwi. Do pokoju wszedł wspaniały
perski kot. Zatrzymał się, popatrzył z
dezaprobatą na gości, a potem wskoczył na
poręcz fotela, w którym siedziała panna
Waynflete.
- Och, Puszku! - przemówiła do niego
pieszczotliwie panna Waynflete. - Gdzie mój
kotek był przez cały ranek?
Luke przypomniał sobie, że słyszał niedawno o
perskim kocie imieniem Puszek.
- Jest bardzo piękny - stwierdził. - Czy ma go
pani od dawna?

background image

- Och, nie - powiedziała panna Waynflete,
potrząsając głową. - Należał do mojej serdecznej
przyjaciółki, panny Pinkerton, która zginęła pod
kołami jednego z tych okropnych samochodów.
Nie mogłam dopuścić do tego, żeby Puszek trafił
do obcych ludzi. Lavinia byłaby niepocieszona.
Ona go wprost uwielbiała... jest cudowny,
prawda?
Luke patrzył z zachwytem na kota.
- Proszę tylko uważać na jego uszy - powiedziała
panna Waynflete. - Ostatnio trochę go bolą.
Luke ostrożnie pogłaskał zwierzątko.
- Musimy już iść - oznajmiła Bridget, wstając z
krzesła.
- Myślę - powiedziała panna Waynflete,
ściskając dłoń Luke'a - że niebawem znów się
zobaczymy.
- Mam nadzieję... jestem tego pewny - odparł
Luke pogodnie. Wydawało mu się, że panna
Waynflete jest zakłopotana i nieco zawiedziona.
Zerknęła pytająco na Bridget. Luke wyczuł, że
między tymi kobietami istnieje jakaś nić
porozumienia, do którego on nie został
dopuszczony. Lekko go to zirytowało, ale
przyrzekł sobie, że niebawem dotrze do sedna
tej sprawy.
Panna Waynflete wyszła razem z nimi. Luke stał
przez minutę na schodach, patrząc z
przyjemnością na dziewicze wiejskie błonia i
staw.
- Widzę, że te okolice nie zostały zeszpecone

background image

nowoczesną zabudową - oświadczył.
Panna Waynflete rozpromieniła się.
- Tak, to prawda - przyznała z zapałem. -
Wszystko wygląda dokładnie tak samo jak w
czasach mojego dzieciństwa. Mieszkaliśmy
wtedy we dworze. Ale posiadłość przeszła w ręce
mojego brata, który nie chciał tu pozostać.
Prawdę mówiąc, nie było go na to stać, więc
dwór wystawiono na sprzedaż. Jakiś
budowniczy złożył ofertę i, jak sądzę, zamierzał
go zmodernizować. Na szczęście wmieszał się do
tego lord Whitfield, kupił posiadłość i w ten
sposób ją ocalił. Przekształcił dom w bibliotekę i
muzeum, praktycznie nic w nim nie zmieniając.
Dwa razy w tygodniu pełnię tam funkcję
bibliotekarki... oczywiście nieodpłatnie... Muszę
przyznać, że z wielką przyjemnością bywam w
tym starym domu i cieszę się, że nie popadnie w
ruinę. To naprawdę wspaniałe miejsce na
muzeum. Któregoś dnia powinien pan je
zwiedzić, panie Fitzwilliam. Jest w nim sporo
ciekawych regionalnych eksponatów.
- Chętnie skorzystam z zaproszenia, panno
Waynflete.
- Lord Whitfield zrobił wiele dobrego dla
Wychwood - oznajmiła panna Waynflete. -
Niestety są tu ludzie, którzy nie potrafią tego
docenić.
Zacisnęła mocno usta. Luke dyskretnie o nic już
nie pytał, tylko jeszcze raz się pożegnał.
- Czy chcesz kontynuować swe poszukiwania,

background image

czy też wrócimy do domu brzegiem rzeki? -
spytała Bridget, kiedy znaleźli się już za furtką.
- To bardzo przyjemny spacer.
Luke nie namyślał się ani chwili. Nie miał ochoty
na dalsze badania w towarzystwie Bridget
Conway.
- Proszę bardzo, chodźmy drogą nad rzeką -
powiedział. Skręcili w główną ulicę. Na jednym z
ostatnich domów wisiał szyld z wytłaczanym
złotymi, ozdobnymi literami napisem:
"Starożytności". Luke zatrzymał się i zajrzał
przez okno do przytulnego wnętrza.
- Widzę tam ładny stary półmisek - zauważył. -
W sam raz dla mojej ciotki. Ciekawe, ile
kosztuje.
- Czy chcesz, żebyśmy weszli i zapytali?
- Nie masz nic przeciwko temu? Lubię szperać w
sklepach z antykami. Czasem można trafić na
jakąś dobrą okazję.
- Nie sądzę, by tutaj ci się to udało - oznajmiła
Bridget. - Muszę przyznać, że Ellsworthy
doskonale zna wartość swoich rzeczy.
Drzwi sklepu były otwarte. Przedsionek,
zastawiony krzesłami, kanapami oraz
kredensami, na których umieszczono
porcelanowe i cynowe naczynia, prowadził do
dwóch pokoi wypełnionych po brzegi
antycznymi przedmiotami.
Luke wszedł do jednego z nich i wziął do rąk
półmisek. W tym momencie z głębi
pomieszczenia wynurzył się jakiś mężczyzna,

background image

który siedział poprzednio przy biurku z drewna
orzechowego w stylu epoki królowej Anny.
- Ach, nasza droga panna Conway... Jak miło
panią widzieć.
- Dzień dobry, panie Ellsworthy.
Pan Ellsworthy był afektowanym młodym
dandysem o pociągłej, bladej twarzy, wąskich
ustach i czarnych, długich włosach artysty. Miał
na sobie ubranie w odcieniach rdzawego brązu i
poruszał się tanecznym krokiem.
Kiedy Luke został mu przedstawiony, pan
Ellsworthy natychmiast poświęcił mu całą
uwagę.
- Autentyczny staroangielski półmisek.
Wspaniały, prawda? Uwielbiam swoje drobiazgi
i nie znoszę ich sprzedawać. Zawsze marzyłem,
żeby mieszkać na wsi i prowadzić mały sklep.
Wychwood to cudowne miejsce... ma szczególną
atmosferę, jeśli wie pan, co mam na myśli.
- Dusza artysty - mruknęła Bridget.
Ellsworthy odwrócił się do niej, machając swymi
długimi, bladymi dłońmi.
- Niech pani nie używa tego okropnego
określenia, panno Conway. Nie... nie, błagam.
Proszę mi nie mówić, że pozuję na artystę... nie
mógłbym tego znieść. Przecież pani wie, że nie
handluję ręcznie tkanym tweedem ani kutymi
cynowymi dzbanami. Jestem tylko kupcem, po
prostu kupcem.
- Ale w istocie jest pan artystą, czyż nie? - spytał
Luke. - Chodzi mi o to, że maluje pan akwarele,

background image

prawda?
- Kto panu o tym powiedział? - zawołał pan
Ellsworthy, splatając dłonie. - Wie pan, to
miasteczko jest naprawdę zdumiewające... nie
można tu niczego utrzymać w tajemnicy! To
właśnie w nim lubię... tak bardzo nie przystaje
do tego nieludzkiego zwyczaju: "Nie wtrącaj się
do moich spraw, a ja nie będę wtrącał się do
twoich", który obowiązuje w Londynie! Plotki,
złośliwości i skandale są zachwycające, o ile
zachowuje się do nich właściwy dystans!
Luke poprzestał na odpowiedzi na pytanie pana
Ellsworthy'ego, nie komentując dalszej części
jego wypowiedzi.
- Panna Waynflete powiedziała nam, że
naszkicował pan kilka portretów pewnej
dziewczyny... Amy Gibbs.
- Och, Amy - powtórzył pan Ellsworthy. Zrobił
krok do tyłu i zaczął bawić się kuflem do piwa.
Potem ostrożnie go odstawił i powiedział: -
Doprawdy? Ach tak, to możliwe.
Wydawał się lekko wytrącony z równowagi.
- Była ładną dziewczyną - stwierdziła Bridget.
- Och, tak pani sądzi? - spytał pan Ellsworthy,
odzyskawszy pewność siebie. - Uważam, że
miała bardzo pospolitą urodę. Skoro interesuje
pana stara porcelana, to mam parę
przepięknych ptaszków... urocze bibeloty.
Luke nie okazał większego zainteresowania
ptaszkami i spytał o cenę półmiska.
Ellsworthy wymienił sumę.

background image

- Dziękuję - powiedział Luke - ale mimo
wszystko chyba go pana nie pozbawię.
- Ilekroć czegoś nie sprzedam - zaczął
Ellsworthy - robi mi się lżej na sercu. To
nierozsądne z mojej strony, prawda? Proszę
posłuchać, opuszczę panu gwineę. Widzę, że się
panu spodobał, a to zmienia sytuację. A poza
tym przecież to jest w końcu sklep!
- Nie, dziękuję - powiedział Luke.
Pan Ellsworthy odprowadził ich do drzwi i
pomachał im na pożegnanie. Luke'owi nie
podobały się jego dłonie. Miał wrażenie, że są
nie tylko blade, lecz lekko zielonkawe.
- To paskudny człowiek - zauważył, kiedy
znaleźli się poza zasięgiem słuchu pana
Ellsworthy.
- Paskudna mentalność i paskudny sposób bycia
- przytaknęła Bridget.
- Po co właściwie tu przyjechał?
- Chyba interesuje się czarną magią. Nie mam
na myśli czarnych mszy, ale inne tego rodzaju
sprawy. Nasze strony przyciągają takich ludzi.
- Mój Boże! - zawołał nagle Luke. - Chyba
takiego właśnie człowieka potrzebuję.
Powinienem był z nim o tym porozmawiać.
- Tak sądzisz? - spytała Bridget. - On sporo na
ten temat wie.
- Odwiedzę go kiedy indziej.
Bridget nie odpowiedziała. Byli już za miastem.
Skręcili w ścieżkę, która doprowadziła ich nad
brzeg rzeki.

background image

Dostrzegli tam jakiegoś niskiego mężczyznę o
krótko przystrzyżonych wąsach i wyłupiastych
oczach. Obok niego biegły trzy buldogi, na które
pokrzykiwał ochrypłym głosem:
- Nero, do nogi! Nelly, zostaw to! Mówię ci,
zostaw to! Augustus... AUGUSTUS,
powiedziałem...
Urwał i uchylił kapelusza przed Bridget.
Spojrzał na Luke'a z wyraźną ciekawością, a
potem poszedł dalej i znów zaczął karcić swoje
psy.
- Major Horton i jego buldogi - zacytował Luke.
- Zgadza się.
- Czyżbyśmy dzisiejszego ranka spotkali prawie
wszystkich godnych uwagi mieszkańców
Wychwood?
- Niemal wszystkich.
- Czuję się jak intruz - powiedział Luke. - Myślę,
że każdy obcy człowiek w angielskim
prowincjonalnym miasteczku musi od razu
rzucać się w oczy - dodał posępnie,
przypominając sobie słowa Jimmy'ego
Lorrimera.
- Major Horton nie potrafi dobrze ukryć swojej
ciekawości - powiedziała Bridget. - Prawdę
mówiąc, bezczelnie się na ciebie gapił.
- Jest typem mężczyzny, po którym od razu
widać, że był majorem - oznajmił Luke z
przekąsem.
- Czy moglibyśmy posiedzieć chwilę nad rzeką?
- spytała nagle Bridget. - Mamy dużo czasu.

background image

Usiedli na zwalonym drzewie.
- Owszem, major Horton jest typowym oficerem
i ma koszarowe maniery. Nie uwierzyłbyś, że
jeszcze przed rokiem był największym
pantoflarzem w okolicy!
- Jak to, ten człowiek?
- Owszem. Jego żona była najwstrętniejszą
kobietą, jaką kiedykolwiek znałam. Miała
pieniądze i nieustannie podkreślała ten fakt
publicznie.
- Biedaczysko... mam na myśli Hortona.
- Traktował ją bardzo dobrze... jak oficer i
dżentelmen. Osobiście dziwię się, że nie chwycił
za siekierę.
- Rozumiem, że nie cieszyła się sympatią.
- Nikt jej nie lubił. Obrażała Gordona, a mnie
traktowała protekcjonalnie. Gdziekolwiek się
pojawiła, budziła ogólną niechęć.
- Ale, jak się domyślam, w końcu zabrała ją
miłosierna Opatrzność.
- Tak, mniej więcej przed rokiem. Ostry nieżyt
żołądka. Zamieniła życie swego męża, doktora
Thomsona i dwóch pielęgniarek w istne piekło,
ale w końcu umarła. Buldogi od razu odzyskały
chęć do życia.
- Mądre zwierzęta!
Zapadło milczenie. Bridget bezmyślnie zrywała
długie źdźbła trawy, a Luke, mrużąc oczy,
patrzył niewidzącym wzrokiem na przeciwległy
brzeg rzeki. Znów ogarnęły go wątpliwości.
Zastanawiał się, czy nie padł ofiarą własnej

background image

wyobraźni. Czy nie popełnia błędu, krążąc po
okolicy i widząc w każdej napotkanej osobie
potencjalnego mordercę? To przecież podłe i
nieetyczne.
Niech to wszystko diabli porwą - pomyślał. Zbyt
długo byłem policjantem!
Z zamyślenia wyrwał go gwałtownie wyraźny,
chłodny głos Bridget.
- Panie Fitzwilliam, po co właściwie pan tu
przyjechał?

VI
FARBA DO KAPELUSZY

Luke zapalał właśnie papierosa. Niespodziewane
pytanie Bridget na chwilę go sparaliżowało. W
końcu zapałka wypaliła się i sparzyła go w palce.
- Psiakrew! - zaklął, upuszczając zapałkę i
energicznie potrząsając dłonią. - Przepraszam.
Zaskoczyłaś mnie w dość niemiły sposób. -
Uśmiechnął się posępnie.
- Doprawdy?
- Owszem - westchnął. - No cóż, myślę, że każdy
naprawdę inteligentny człowiek musiał mnie
przejrzeć na wylot! Ani przez chwilę nie
wierzyłaś chyba w tę historyjkę o książce na
temat folkloru, prawda?
- Przestałam w nią wierzyć, kiedy cię poznałam.
- A więc wierzyłaś w nią przedtem?
- Owszem.
- Tak czy owak nie był to zbyt dobry kamuflaż -

background image

stwierdził Luke krytycznie. - Chodzi mi o to, że
każdy może pisać książkę, ale mój przyjazd i
udawanie twojego kuzyna... to chyba musiało ci
się wydać podejrzane.
Bridget potrząsnęła głową.
- Nie. Miałam pewne wytłumaczenie... to znaczy,
przypuszczałam, że je mam. Sądziłam, że jesteś
w trudnej sytuacji materialnej, podobnie jak
wielu przyjaciół Jimmy'ego i moich.
Pomyślałam więc, że Jimmy wpadł na ten
pomysł z kuzynem, żeby ocalić twoją dumę.
- Ale kiedy przyjechałem, natychmiast
dostrzegłaś oznaki mojego bogactwa, więc
odrzuciłaś to wytłumaczenie, prawda?
- Och, nie - zaprotestowała Bridget z lekkim
uśmiechem. - To nie było to. Po prostu nie
pasowałeś do tej roli.
- Nie wydawałem ci się na tyle rozgarnięty, by
pisać książkę? Nie oszczędzaj moich uczuć.
Wolałbym znać prawdę.
- Mógłbyś pisać książkę, ale nie taką książkę.
Dawne przesądy... grzebanie w przeszłości... to
do ciebie nie pasuje! Nie jesteś człowiekiem, dla
którego przeszłość ma duże znaczenie... ani, być
może, nawet przyszłość... liczy się tylko chwila
obecna.
- Hmm, rozumiem. - Luke skrzywił się. - Niech
to wszystko diabli wezmą! Od samego początku
budzisz we mnie niepokój! Robisz wrażenie
kobiety piekielnie inteligentnej.
- Bardzo mi przykro - powiedziała Bridget. - A

background image

czego się spodziewałeś?
- No cóż, prawdę mówiąc w ogóle się nad tym
nie zastanawiałem.
- Myślałeś, że jestem niezbyt mądrą kobietą, ale
na tyle rozsądną, by wykorzystać okazję i wyjść
za swojego szefa?
Luke odchrząknął, zażenowany. Bridget
spojrzała na niego z chłodnym rozbawieniem.
- Dokładnie rozumiem. Wszystko w porządku.
Nie mam ci tego za złe.
Luke postanowił rozmawiać z nią szczerze.
- No cóż, być może mój obraz niezbyt odbiegał
od tego wizerunku. Ale nie zastanawiałem się na
tym.
- Tak, to w twoim stylu - powiedziała Bridget z
namysłem. - Jesteś człowiekiem, który wyciąga
wnioski dopiero wtedy, gdy pozna już sytuację.
Luke stracił pewność siebie.
- Och, bez wątpienia kiepsko odegrałem swoją
rolę! Czy lord Whitfield również mnie
rozszyfrował?
- Ależ skąd. Gdybyś mu powiedział, że
przyjechałeś tu badać obyczaje owadów
wodnych, bo chcesz napisać o nich rozprawę
naukową, Gordon nie miałby żadnych
wątpliwości. Jest zachwycająco łatwowierny.
- Mimo wszystko nie byłem zbyt przekonujący!
Nie grałem swojej roli konsekwentnie.
- Bo ja ci w tym przeszkadzałam - stwierdziła
Bridget. - Zauważyłam to. Byłam tym dość
rozbawiona.

background image

- Och, z pewnością! Inteligentne kobiety
zazwyczaj są bezlitośnie okrutne.
- Trzeba czerpać z życia doczesnego tyle
przyjemności, ile tylko się da - bąknęła Bridget.
- Jaki jest prawdziwy cel pańskiej wizyty w
Wychwood, panie Fitzwilliam? - spytała po
chwili milczenia.
Zatoczywszy pełne koło, powrócili do
pierwotnego pytania. Luke dobrze wiedział, że
musi do tego dojść. W ciągu kilku ostatnich
sekund próbował podjąć decyzję. Podniósł
głowę i napotkał przenikliwie badawczy wzrok
Bridget, która patrzyła na niego ze spokojem i
opanowaniem. Dostrzegł w jej oczach wyraz
powagi, której nie spodziewał się ujrzeć.
- Chyba lepiej zrobię - zaczął z namysłem - jeśli
przestanę cię okłamywać.
- Znacznie lepiej.
- Ale prawda jest skomplikowana... Posłuchaj,
czy wyrobiłaś sobie jakieś zdanie... chodzi mi o
to, czy zastanawiałaś się nad prawdziwą
przyczyną mojego przyjazdu?
Bridget przytaknęła ruchem głowy.
- I co ci przyszło na myśl? Chciałbym to
wiedzieć. To może mi ułatwić zadanie.
- Podejrzewałam, że przyjechałeś tu w związku
ze śmiercią Amy Gibbs - odparła cicho.
- No właśnie! Zauważyłem to... wyczułem...
ilekroć padało jej nazwisko! Wiedziałem, że coś
się za tym kryje. Więc uważasz, że zjawiłem się
tu w związku z tą sprawą?

background image

- A czy tak nie jest?
- Owszem... w pewnym sensie.
Zamilkł, marszcząc brwi. Bridget siedziała
nieruchomo obok niego, nie odzywając się ani
słowem. Nie chciała zakłócać toku jego myśli.
Luke podjął w końcu decyzję.
- Pewnie przyjechałem tu niepotrzebnie. Ale
skłoniło mnie do tego dość absurdalnie
melodramatyczne podejrzenie. Amy Gibbs jest
częścią tej sprawy. Chciałem odkryć prawdziwą
przyczynę jej śmierci.
- Tak właśnie przypuszczałam.
- Ale, do diabła... dlaczego tak przypuszczałaś?
Czy w jej śmierci było coś, co wzbudziło twoje
zainteresowanie?
- Od samego początku uważałam, że coś jest nie
w porządku - odparła Bridget. - Dlatego właśnie
zaprowadziłam cię do panny Waynflete.
- Dlaczego?
- Ponieważ ona podziela moje zdanie.
- Och. - Luke przypomniał sobie tę wizytę.
Teraz dopiero zrozumiał niejasne sugestie, które
przekazywała mu inteligentna stara panna. -
Podziela twoje zdanie... że jest w tym coś...
dziwnego?
Bridget kiwnęła głową.
- Ale właściwie co?
- Przede wszystkim farba do kapeluszy.
- Co masz na myśli?
- No cóż, kapelusze farbowano mniej więcej
przed dwudziestu laty... przez jakiś czas kobieta

background image

nosiła różowy słomkowy kapelusz, potem
kupowała buteleczkę farby i zmieniała jego
kolor na ciemnoniebieski, a następnie wylewała
na niego zawartość innej buteleczki i kapelusz
stawał się czarny! Ale teraz kapelusze są tanie,
więc kiedy wychodzą z mody, po prostu się je
wyrzuca.
- I robią to nawet dziewczęta wywodzące się ze
sfery Amy Gibbs?
- Prędzej ja ufarbowałabym kapelusz niż ona!
Ludzie przestali oszczędzać. Ale jest jeszcze
jedna sprawa. To była czerwona farba.
- I co z tego?
- A Amy Gibbs miała rude włosy... po prostu
ryże jak marchewka!
- Chcesz powiedzieć, że to do siebie nie pasuje?
Bridget kiwnęła potakująco głową.
- Rudowłosa kobieta nie włożyłaby
purpurowego kapelusza. To są rzeczy, których
żaden mężczyzna nie rozumie, ale...
- To prawda... żaden mężczyzna tego nie
rozumie - przerwał jej Luke. - To się zgadza...
wszystko się zgadza.
- Jimmy ma kilku przyjaciół w Scotland Yardzie
- oznajmiła Bridget. - Nie jesteś chyba...
- Nie, nie jestem etatowym inspektorem policji -
wyjaśnił pospiesznie - ani sławnym prywatnym
detektywem, mieszkającym na Baker Street i
tak dalej. Tak jak powiedział ci Jimmy, jestem
emerytowanym policjantem, który wrócił ze
służby na Wschodzie. Zająłem się tą sprawą w

background image

wyniku pewnego niezwykłego spotkania, do
którego doszło w pociągu do Londynu.
Zrelacjonował jej pokrótce treść swojej
rozmowy z panną Pinkerton i późniejsze
wydarzenia, które sprowadziły go do
Wychwood.
- Teraz sama rozumiesz - zakończył. - To czysta
fantazja! Szukam tu tajemniczego mordercy...
najprawdopodobniej jakiegoś znanego i
szanowanego obywatela Wychwood. Jeśli panna
Pinkerton, ty i panna Jak-jej-tam macie rację,
właśnie ten człowiek zabił Amy Gibbs.
- Rozumiem - powiedziała Bridget.
- Morderca mógł chyba w jakiś sposób dostać
się do domu, prawda?
- Tak sądzę - odparła z namysłem Bridget. -
Reed, nasz posterunkowy, dotarł do otwartego
okna jej pokoju, wdrapując się na dach
przybudówki. Nie było to łatwe, ale sprawny
mężczyzna nie miałby z tym większych
trudności.
- A co twoim zdaniem zrobił, kiedy znalazł się
już w pokoju?
- Zamienił buteleczkę z syropem na tę z farbą do
kapeluszy.
- Spodziewając się, że Amy zrobi dokładnie to,
co zrobiła... obudzi się, wypije truciznę, a potem
wszyscy zgodnie stwierdzą, że pomyliła butelki
lub popełniła samobójstwo?
- Tak.
- Czy w czasie dochodzenia nie dostrzeżono

background image

żadnych podejrzanych okoliczności?
- Nie.
- Pewnie prowadzili je mężczyźni. Nie zwrócili
uwagi na kolor farby?
- Nie.
- Ale tobie przyszło to do głowy?
- Owszem.
- I pannie Waynflete również? Czy
rozmawiałyście na ten temat?
- Och, nie... nie w tym sensie, jaki ty masz na
myśli. To znaczy nie omawiałyśmy tego
szczegółowo. Nie mam pojęcia, do czego doszła
ta staruszka, ale wydawała mi się coraz bardziej
zaniepokojona. Jak wiesz, jest kobietą
inteligentną i wykształconą. W przeciwieństwie
do większości tutejszych mieszkańców potrafi
logicznie myśleć.
- Odniosłem wrażenie, że panna Pinkerton była
dość ograniczona - powiedział Luke. - Dlatego
właśnie jej opowieść wydawała mi się od
początku nieprawdopodobna.
- Zawsze uważałam ją za dość bystrą -
oznajmiła Bridget. - Te chaotycznie paplające
staruszki są na ogół bardzo spostrzegawcze.
Mówiłeś, że wymieniła jeszcze inne osoby.
- Owszem - odparł Luke, kiwając głową. -
Tommy Pierce... od razu zapamiętałem
nazwisko tego chłopca. Jestem pewien, że
wspomniała również o Carterze.
- Carter, Tommy Pierce, Amy Gibbs, doktor
Humbleby - wyliczyła z zadumą Bridget. - Jak

background image

sam mówisz, to aż zbyt fantastyczne, żeby mogło
być prawdą! Kto, u licha, pragnąłby śmierci
tych ludzi? Byli tak różni!
- Nie domyślasz się, z jakiego powodu ktoś
chciałby się pozbyć Amy Gibbs? - spytał Luke.
Bridget potrząsnęła głową.
- Nie mam pojęcia.
- A co z tym Carterem? Jak umarł?
- Wpadł do rzeki i utonął. Pewnej mglistej nocy
wracał pijany do domu. Przyjęto za rzecz
oczywistą, że stracił równowagę, kiedy
przechodził przez kładkę, która ma poręcz tylko
z jednej strony.
- Ale ktoś mógł go popchnąć?
- Owszem.
- A ktoś inny mógł zepchnąć tego nieznośnego
Tommy'ego z parapetu, kiedy mył okno?
- I tym razem się zgadzam.
- Więc cała sprawa sprowadza się do tego, że nie
jest zbyt trudno wysłać na tamten świat trzy
osoby, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
- Panna Pinkerton miała pewne podejrzenia -
zauważyła z naciskiem Bridget.
- To prawda, niech ją Bóg błogosławi. Nie
przyszło jej do głowy, że podchodzi do tej
sprawy zbyt melodramatycznie lub ma zbyt
bujną wyobraźnię.
- Często mówiła mi, że na świecie roi się od
nikczemnych ludzi.
- A ty zapewne uśmiechałaś się pobłażliwie? - Iz
wyższością!

background image

- Dobry policjant musi czasem wierzyć w to, co
wydaje mu się niemożliwe.
Bridget kiwnęła głową.
- Chyba nie ma sensu pytać cię, czy kogoś
podejrzewasz? Czy nie znasz w Wychwood
osoby, która przyprawia cię o gęsią skórkę, albo
ma niesamowicie jasne oczy... lub wybucha
chichotem szaleńca?
- Wszyscy, których tu poznałam, wydają mi się
ludźmi rozsądnymi, uczciwymi i zupełnie
zwykłymi.
- Tego się obawiałem - oznajmił Luke.
- Czy myślisz, że ten człowiek jest zdecydowanie
obłąkany? - spytała Bridget.
- Och, chyba tak. Ale to bardzo przebiegły
szaleniec. Ostatnia osoba, jaka przyszłaby ci do
głowy... najprawdopodobniej filar
społeczeństwa... na przykład jak dyrektor
banku.
- Pan Jones? Nie wyobrażam sobie, by mógł
popełnić te wszystkie morderstwa.
- Zatem jest zapewne człowiekiem, którego
szukamy.
- To może być każdy - powiedziała Bridget. -
Rzeźnik, piekarz, właściciel sklepu spożywczego,
jakiś farmer, robotnik drogowy czy roznosiciel
mleka.
- Tak, to prawda, ale sądzę, że wybór jest nieco
bardziej ograniczony.
- Dlaczego?
- Panna Pinkerton opowiadała mi o błysku w

background image

jego oczach, kiedy mierzył wzrokiem swą
kolejną ofiarę. Na podstawie jej relacji
odniosłem wrażenie... zaznaczam, jedynie
wrażenie... że ten człowiek wywodzi się co
najmniej z jej klasy społecznej. Oczywiście mogę
się mylić.
- Zapewne masz rację! Takie niuanse są trudno
uchwytne, ale mogą mieć wielkie znaczenie.
- Wiesz - zaczął Luke - cieszę się, że wyznałem ci
całą prawdę.
- To ci ułatwi odgrywanie swojej roli. A ja chyba
mogę ci pomóc.
- Twoja pomoc będzie bezcenna. Czy naprawdę
zamierzasz rozwikłać tę zagadkę?
- Oczywiście.
- A co z lordem Whitfieldem? - spytał Luke z
zakłopotaniem. - Czy sądzisz, że...?
- Ależ nic mu o tym nie powiemy! - zawołała
Bridget.
- Myślisz, że nie uwierzyłby w tę historię?
- Och, uwierzyłby! Gordon uwierzyłby we
wszystko! Byłby tak podniecony, że wezwałby tu
z pół tuzina swych najbystrzejszych młodych
pracowników i kazał im wszcząć energiczne
śledztwo! Po prostu byłby zachwycony!
- To wyklucza jego udział - przyznał Luke.
- Tak, niestety musimy pozbawić go tej
przyjemności.
Luke spojrzał na nią. Chciał coś powiedzieć, ale
zmienił zdanie.
Zerknął na zegarek.

background image

- Tak - zaczęła Bridget - powinniśmy wracać do
domu.
Wstała. Nagle oboje poczuli się skrępowani,
jakby nie wypowiedziane przez Luke'a słowa
zawisły ciężko w powietrzu.
Wracali do domu w milczeniu.

VII
LISTA PODEJRZANYCH

Luke siedział w swojej sypialni. Podczas lunchu
pani Anstruther wypytywała go o kwiaty, które
hodował w swoim ogrodzie w Mayang Straits.
Następnie poinformowała go, jakie ich gatunki
dobrze się tam rozwijają. Wysłuchał też kolejnej
tyrady lorda Whitfielda pod tytułem:
"Pogadanki o Samym Sobie, Skierowane do
Młodych Mężczyzn". Teraz, dzięki Bogu, był już
sam.
Wziął kartkę papieru i wypisał na niej listę
nazwisk. Wyglądała ona następująco:

Dr Thomas
Pan Abbot
Major Norton
Pan Ellsworthy
Pan Wake
Pan Jones
Narzeczony Amy
Rzeźnik, piekarz, wytwórca lichtarzy, itd.

background image

Potem wziął drugą kartkę i zatytułował ją:
OFIARY. Pod spodem napisał:

Amy Gibbs: Otruta
Tommy Pierce: Wypchnięty przez okno
Harry Carter: Zrzucony z kładki (pijany?
Odurzony jakimiś środkami?)
Dr Humbleby: Zakażenie krwi
Panna Pinkerton: Przejechana przez samochód

Potem dopisał:

Pani Rose?
Stary Ben?

Po chwili wahania zanotował jeszcze jedno
nazwisko:

Pani Horton?

Przejrzał uważnie swoje notatki, wypalił
papierosa, a potem znów chwycił za ołówek.

Dr Thomas: Poszlaki świadczące przeciwko
niemu.
W przypadku doktora Humbleby istnieje
wyraźny motyw. Przyczyną jego śmierci było
fachowe zakażenie bakteriami. Amy Gibbs
odwiedziła doktora Thomasa po południu w
dniu swej śmierci. (Czy coś ich łączyło?
Szantaż?) Tommy Pierce? Nic nie wiadomo o

background image

jakichś związkach. (Czy Tommy wiedział o
znajomości doktora Thomasa z Amy Gibbs?)
Harry Carter? Nic nie wiadomo o jakichś
związkach. Czy doktor Thomas opuszczał
Wychwood w dniu wyjazdu panny Pinkerton do
Londynu?

Westchnął i rozpoczął nowy akapit:

Pan Abbot: Poszlaki świadczące przeciwko
niemu.
(Uważam tego prawnika za zdecydowanie
podejrzanego. Może to uprzedzenie.) Jego
osobowość, jowialność, wylewny sposób bycia,
itd. budziłyby podejrzenia czytelnika powieści
kryminalnych - podejrzenia zawsze padają na
ludzi prostodusznych i towarzyskich. Sprzeciw:
to nie jest powieść, lecz realne życie. Motyw: w
przypadku doktora Hum bleby'ego. Ich stosunki
cechowała wyraźna wrogość. H. lekceważył
Abbota. Wystarczający motyw dla szaleńca.
Panna Pinkerton mogła dostrzec antagonizm
między nimi. Tommy Pierce? Grzebał w
dokumentach Abbota. Czy znalazł coś, o czym
nie powinien był wiedzieć? Harry Carter? Brak
wyraźnych związków. Amy Gibbs? Nic nie
wiadomo o jakichś związkach. Farba do
kapeluszy pasuje do staroświeckiej mentalności
Abbota. Czy Abbot przebywał poza
miasteczkiem w dniu śmierci panny Pinkerton?
Major Horton: Poszlaki świadczące przeciwko

background image

niemu. Nic nie wiadomo o jego związkach z Amy
Gibbs, Tommym Pierce'em ani Car terem. Co w
sprawie pani Horton? Wydaje się, że przyczyną
jej śmierci mogło być otrucie arszenikiem. Jeśli
tak bylo, to pozostałe morderstwa mogly być
tego skutkiem - szantaż? Notabene - Thomas był
jej lekarzem. (Znów podejrzenie pada na
Thomasa.)
Pan Ellsworthy: Poszlaki świadczące przeciwko
niemu.
Wstrętny typ - zajmuje się czarną magią. Może
mieć usposobienie żądnego krwi mordercy.
Związki z Amy Gibbs. Czy łączyło go coś z
Tommym Pierce'em? Z Car terem? Nie
wiadomo. A Humbleby? Mógł rozszyfrować
stan psychiki Ellsworthy'ego. Panna Pinkerton?
Czy Ellsworthy wyjeżdżał z Wychwood w dniu
jej śmierci?
Pan Wake: Poszlaki świadczące przeciwko
niemu.
Mało prawdopodobne. Może mania religijna?
Poczucie posłannictwa, skłaniające do
zabijania? Świątobliwi starzy duchowni mogą
być podejrzani w książkach, ale (jak
poprzednio) to jest realne życie. Uwaga. Carter,
Tommy i Amy mieli zdecydowanie wstrętne
charaktery. Może uważał, że należy usunąć ich z
tego świata w Imię Boże?
Pan Jones. Brak danych.
Narzeczony Amy.
Zapewne miał motyw, by zamordować Amy, ale

background image

wydaje się to nieprawdopodobne z zasadniczych
powodów.
Inni?
Chyba nie wchodzą w rachubę.

Luke przeczytał swoje zapiski. Potem potrząsnął
głową.
- To absurdalne! - mruknął. - Euklides znacznie
lepiej formułował swoje teorie.
Podarł notatki i spalił je.
To nie będzie łatwe zadanie - powiedział do
siebie.

VIII
DOKTOR THOMAS

Doktor Thomas, siedząc wygodnie w fotelu,
przesunął długą, delikatną dłonią po swych
gęstych jasnych włosach. Był młodym
mężczyzną o zwodniczej powierzchowności.
Choć już po trzydziestce, sprawiał wrażenie
dwudziesto-, a może nawet nastolatka. Bujne,
dość niesforne włosy, lekko zdziwiony wyraz
twarzy i różowobiała cera nadawały mu
nieodparcie chłopięcy wygląd. Choć pozornie
wydawał się niedojrzały, postawiona przez niego
diagnoza, dotycząca reumatyzmu w kolanie
Luke'a, była zgodna z rozpoznaniem wybitnego
specjalisty z Harley Street.
- Dziękuję - powiedział Luke. - Cóż, skoro
uważa pan, że pomogą mi diatermie, kamień

background image

spadł mi z serca. Nie chciałbym zostać w moim
wieku kaleką.
- Och, nie sądzę, żeby to panu groziło, panie
Fitzwilliam - oznajmił doktor Thomas z
chłopięcym uśmiechem.
- Rozwiał pan moje obawy - powiedział Luke. -
Myślałem o wizycie u jakiegoś specjalisty... ale
teraz z pewnością nie ma już takiej potrzeby.
- Jeśli miałoby to pana uspokoić... - odparł
doktor Thomas, ponownie się uśmiechając. -
Bądź co bądź dobrze jest znać opinię specjalisty.
- Nie, nie, mam do pana pełne zaufanie.
- Szczerze mówiąc, to dość prosty przypadek.
Jeśli zastosuje się pan do moich zaleceń, to z
całą pewnością dolegliwości w kolanie ustaną.
- Ogromnie podniósł mnie pan na duchu,
doktorze. Wyobrażałem sobie, że dostanę
artretyzmu, który niebawem całkowicie mnie
pokręci i unieruchomi.
Doktor Thomas potrząsnął głową i uśmiechnął
się pobłażliwie.
- Ludzie bardzo boją się takich rzeczy - dodał
pospiesznie Luke.
- Chyba pan to zauważył? Często myślę, że
lekarz musi czuć się jak "cudowny
uzdrowiciel"... jak ktoś w rodzaju czarodzieja.
- Przyczynia się do tego w dużym stopniu
zaufanie pacjentów.
- Wiem. Uwaga "tak powiedział doktor", zawsze
wygłaszana jest jakby z pewną czcią.
- Gdyby tylko nasi pacjenci wiedzieli! -

background image

zażartował doktor Thomas, wzruszając
ramionami, a po chwili spytał: - Pisze pan
książkę na temat czarnej magii, prawda, panie
Fitzwilliam?
- Skąd pan o tym wie? - zawołał Luke z nieco
przesadnym zdziwieniem.
Doktor Thomas wyglądał na rozbawionego.
- Och, drogi panie, w takim prowincjonalnym
miasteczku jak to wiadomości rozchodzą się
błyskawicznie. Niewiele mamy tu tematów do
rozmowy.
- Te wiadomości są zapewne po drodze
wyolbrzymiane. Może nagle dowie się pan, że
wywołuję miejscowe duchy i rywalizuję z
Wróżką z Endor.
- Dziwne, że pan to mówi.
- Dlaczego?
- No cóż, krążą pogłoski, że wywołał pan ducha
Tommy'ego Pierce'a.
- Pierce? Pierce? Czy to ten chłopiec, który
wypadł z okna?
- Tak.
- Ciekaw jestem, jak... ależ oczywiście...
rozmawiałem z tutejszym radcą prawnym... jak
on się nazywa... Abbot.
- Tak, cała historia zaczęła się właśnie od niego.
- Nie twierdzi pan chyba, że nawróciłem tego
nieugiętego radcę prawnego na wiarę w duchy?
- Więc wierzy pan w duchy?
- Pański ton, doktorze, sugeruje, że pan w nie
nie wierzy. Nie, nie powiedziałbym, że

background image

faktycznie "wierzę w duchy "...ujmując to z
grubsza. Poznałem jednak niezwykłe zjawiska
związane z niespodziewaną lub nagłą śmiercią.
Ale bardziej interesują mnie rozmaite przesądy
dotyczące gwałtownych zgonów... na przykład
taki, że zamordowany człowiek nie może
spokojnie spocząć w swym grobie. Albo ten, że
jeśli zabójca dotknie zamordowanej przez siebie
ofiary, to tryska z niej krew. Zastanawiam się,
jakie są ich źródła.
- Tak, to bardzo ciekawe - przyznał Thomas. -
Ale nie sądzę, żeby obecnie wiele osób to
pamiętało.
- Więcej, niż mógłby pan się spodziewać.
Oczywiście nie przypuszczam, żeby popełniono
tu wiele morderstw... trudno więc to ocenić.
Luke uśmiechnął się i spojrzał z pozorną
obojętnością na swego rozmówcę. Doktor
Thomas nie wydawał się jednak zaniepokojony i
odwzajemnił jego uśmiech.
- Myślę, że nie popełniono tu morderstwa od...
och, od wielu lat... z pewnością nie było to za
moich czasów.
- Tak, to spokojne miejsce. Nie sprzyja zbrodni.
Chyba że ktoś wypchnął małego Tommy'ego
przez okno. - Luke zachichotał, a doktor
Thomas znów uśmiechnął się z chłopięcym
rozbawieniem.
- Wiele osób miało ochotę skręcić mu kark -
powiedział. - Ale nie sądzę, żeby ktoś posunął się
do tego, by wypchnąć go przez okno.

background image

- Podobno był wstrętnym chłopcem. Ktoś mógł
uważać pozbycie się go za swój obywatelski
obowiązek.
- Szkoda, że nie można częściej stosować tej
teorii w praktyce.
- Zawsze uważałem, że morderstwo mogłoby być
dobrodziejstwem dla społeczności - oznajmił
Luke. - Na przykład klubowego nudziarza
powinno się wykończyć zatrutym koniakiem.
Istnieją stare panny, wyrzucające z siebie potok
oszczerstw i roznoszące na językach swoje
najlepsze przyjaciółki. Albo przeciwni
postępowi zatwardziali konserwatyści. Gdyby
zostali bezboleśnie usunięci z tego świata,
mogłoby to mieć zbawienny wpływ na życie
społeczeństwa!
Doktor Thomas uśmiechnął się szeroko.
- Czy istotnie jest pan zwolennikiem zbrodni na
dużą skalę?
- Raczej rozsądnej eliminacji - odparł Luke. -
Chyba przyzna pan, że byłoby to zbawienne?
- Och, niewątpliwie.
- Ach, ale nie mówi pan tego poważnie -
zauważył Luke. - A ja tak. Nie szanuję ludzkiego
życia tak jak przeciętny Anglik. Każdy, kto stoi
na drodze postępu, powinien zostać
wyeliminowany... taki właśnie jest mój punkt
widzenia!
- No dobrze, ale kto miałby wydawać sąd o
ludzkiej przydatności czy nieprzydatności? -
spytał doktor Thomas, przesuwając dłonią po

background image

swych krótkich jasnych włosach.
- W tym cała trudność.
- Katolicy uznaliby komunistycznego agitatora
za człowieka nie zasługującego na to, aby żyć...
komunistyczny agitator skazałby na karę
śmierci duchownego jako rzecznika przesądów,
lekarz pozbawiłby życia chorego pacjenta,
pacyfista potępiłby żołnierza i tak dalej.
- Sędzią musiałby zostać jakiś uczony człowiek -
oznajmił Luke. - Ktoś bezstronny, ale
posiadający niezwykle wyrafinowany umysł... na
przykład jakiś lekarz. A propos, sądzę, że byłby
pan wspaniałym sędzią, doktorze.
- Decydującym o przydatności do życia?
- Owszem.
Doktor Thomas potrząsnął głową.
- Moja praca polega na uzdrawianiu chorych.
Przyznaję, że w większości przypadków jest to
żmudne zajęcie.
- Spróbujmy rozważyć... - zaczął Luke. - No,
weźmy na przykład przypadek niedawno
zmarłego Harry'ego Cartera...
- Cartera? - powtórzył doktor Thomas. - Chodzi
panu o właściciela baru Siedem Gwiazd?
- Tak, o niego. Nigdy go osobiście nie poznałem,
ale moja kuzynka, panna Conway, opowiadała
mi o nim. Zdaje się, że był to naprawdę
skończony łajdak.
- No cóż - zaczął doktor Thomas - lubił wypić.
Maltretował żonę, znęcał się nad córką. Ten
grubiański awanturnik był skłócony z

background image

większością tutejszych mieszkańców.
- Czy w istocie świat stał się bez niego lepszy?
- Przyznaję, że można by tak to ująć.
- Przypuśćmy, że nie wpadł do rzeki z własnej
winy, lecz ktoś go zepchnął z kładki... Czyż ta
osoba nie działałaby w imię dobra publicznego?
- Czy metody, których jest pan zwolennikiem...
stosował pan w praktyce, będąc w... Mayang
Straits? - spytał doktor Thomas.
Luke roześmiał się.
- Och, nie, w moim przypadku to tylko teoria,
nie praktyka.
- Nie sądzę, żeby był pan ulepiony z tej samej
gliny co mordercy.
- Dlaczego nie? - spytał Luke. - Wystarczająco
szczerze przedstawiłem panu swoje poglądy.
- No właśnie. Zbyt szczerze.
- Czy chodzi panu o to, że gdybym istotnie
należał do ludzi, którzy wymierzają
sprawiedliwość z pominięciem sądu, nie
ujawniałbym tak otwarcie swych poglądów?
- Tak, to miałem na myśli.
- Nawet gdybym był fanatykiem, pragnącym
głosić swoje przekonania!
- Nawet w takim wypadku powstrzymałby pana
od tego instynkt samozachowawczy.
- Bo tak naprawdę, szukając mordercy, należy
się rozglądać za sympatycznym, łagodnym
człowiekiem, który nie skrzywdziłby nawet
muchy?
- Być może w tym stwierdzeniu jest nieco

background image

przesady - oznajmił doktor Thomas - ale niezbyt
odbiega ono od prawdy.
- Proszę mi powiedzieć... - zaczął nagle Luke. -
Czy kiedykolwiek spotkał pan człowieka,
którego podejrzewałby pan o mordercze
instynkty?
- Cóż za niezwykłe pytanie - odparł doktor
Thomas ostrym tonem.
- Naprawdę? Przecież każdy lekarz musi mieć
do czynienia z różnymi dziwakami. Potrafi
chyba rozpoznać objawy... na przykład...
morderczej obsesji... we wczesnym stadium,
zanim stanie się ona naprawdę widoczna.
- Widzę, że wyobraża pan sobie obsesyjnego
mordercę w taki sam sposób jak większość
dyletantów - mruknął doktor z rozdrażnieniem.
- Jako człowieka, który wpada w szał i biega z
pianą na ustach i z nożem w ręku. Zapewniani
pana, że stwierdzenie u pacjenta tego rodzaju
obsesji bywa najtrudniejszą rzeczą na świecie.
Pozornie może on wyglądać jak każdy z nas, jak
ktoś, kogo łatwo zastraszyć... ktoś, kto będzie
panu opowiadał, że ma wrogów. Nic więcej.
Spokojny, nieszkodliwy typ.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Obsesyjnemu mordercy wydaje się
często, że zabija w samoobronie. Ale naturalnie
wielu zabójców to przeciętni, zdrowi psychicznie
ludzie, tacy jak pan czy ja.
- Doktorze, pan mnie przeraża! A co będzie, jeśli
dowie się pan, że mam na swym koncie pięć lub

background image

sześć nie wykrytych morderstw?
Doktor Thomas uśmiechnął się.
- Nie wydaje mi się to prawdopodobne, panie
Fitzwilliam.
- Naprawdę? Więc zrewanżuję się panu tym
samym. Ja również nie wierzę, by miał pan na
swym koncie pięć czy sześć morderstw.
- Nie bierze pan pod uwagę moich zawodowych
pomyłek - powiedział doktor Thomas pogodnie.
Obaj wybuchnęli śmiechem. Luke wstał i zaczął
się żegnać.
- Przepraszam, że zająłem panu tyle czasu -
powiedział.
- Och, nie mam zbyt wiele pracy. Wychwood to
bardzo zdrowa miejscowość. To prawdziwa
przyjemność porozmawiać z kimś z wielkiego
świata.
- Zastanawiałem się... - zaczął Luke i urwał.
- Słucham?
- Panna Conway, wysyłając mnie do pana,
powiedziała mi, że jest pan bardzo... no cóż...
wspaniałym fachowcem. Czy nie wydaje się
panu, że nie ma tu perspektyw dla zdolnego
lekarza?
- Och, praktyka ogólna to dobry początek.
Zdobywa się cenne doświadczenie.
- Ale nie zamierza pan przez całe życie stać na
bocznym torze? Pański zmarły wspólnik, doktor
Humbleby, który podobno nie miał większych
ambicji... był zadowolony ze swej praktyki w
Wychwood. Mieszkał tu chyba od wielu lat,

background image

prawda?
- Właściwie przez całe życie.
- Słyszałem, że był mądrym człowiekiem, ale
miał nieco staroświeckie poglądy.
- Niekiedy bywał trudny... - odparł doktor
Thomas. - Z wielką nieufnością odnosił się do
wszelkich innowacji, ale był dobrym
przykładem lekarza starej szkoły.
- Podobno osierocił bardzo ładną córkę -
powiedział Luke i spostrzegł, że jego
podchwytliwa uwaga wywołała rumieniec na
bladoróżowej twarzy doktora.
- Och... eee... owszem - wyjąkał Thomas.
Luke spojrzał na niego życzliwie. Cieszyła go
perspektywa wykreślenia nazwiska doktora
Thomasa z listy podejrzanych.
- Skoro rozmawiamy o przestępstwach, a pana
to interesuje, mogę panu pożyczyć niezłą książkę
na ten temat - zaproponował Thomas. -
Przekład z niemieckiego. "Kompleks niższości a
zbrodnia" Kreuzhammera.
- Dziękuję - powiedział Luke.
Doktor Thomas przesunął palcem po grzbietach
książek i wyciągnął wspomniane dzieło.
- Proszę. Niektóre koncepcje autora są dość
zaskakujące... ale, rzecz jasna, to tylko teoria.
Niezwykle ciekawy jest na przykład rozdział
poświęcony młodości Menzhelda, którego
nazywano Rzeźnikiem z Frankfurtu. Albo ustęp
opisujący morderstwa popełnione przez młodą
niańkę, Annę Hełm.

background image

- Zanim władze wpadły na jej trop,
zamordowała chyba z tuzin swych
podopiecznych - wtrącił Luke.
Doktor Thomas kiwnął głową.
- Tak. Miała niezwykle ujmującą osobowość...
bardzo lubiła dzieci i najwyraźniej autentycznie
przeżywała śmierć każdego z nich. Ludzka
psychika jest zdumiewająca.
- Zdumiewające jest to, że tym ludziom tak
długo udawało się mordować bezkarnie -
powiedział Luke, stojąc już w drzwiach.
- Właściwie... niezbyt zdumiewające - oznajmił
doktor Thomas, podążając za wychodzącym. -
To jest dosyć proste.
- Co?
- Bezkarne morderstwo - odparł Thomas z
ujmującym, chłopięcym uśmiechem. - Trzeba
tylko zachować ostrożność! A przebiegły
człowiek szalenie uważa, żeby nie zrobić
fałszywego kroku. Wszystko sprowadza się do
tego. - Uśmiechnął się i wszedł do domu.
Luke stał, wpatrując się w schody.
W uśmiechu doktora Thomasa dostrzegł cień
wyniosłej pobłażliwości. Podczas ich dyskusji
miał wrażenie, że on, w pełni dojrzały
mężczyzna, rozmawia z naiwnym młodym
człowiekiem.
Teraz poczuł, że role się odwróciły. Doktor
Thomas uśmiechnął się jak dorosły mężczyzna,
rozbawiony bystrością dziecka.

background image

IX
ROZMOWA Z PANIĄ PIERCE

W małym sklepie na High Street Luke kupił
pudełko papierosów i ostatni numer tygodnika
"Good Cheer", który przynosił lordowi
Whitfieldowi sporą część jego pokaźnych
dochodów. Przejrzał tabelę wyników rozgrywek
piłkarskich i mruknął z niezadowoleniem,
widząc, jak niewiele brakowało, by wygrał sto
dwadzieścia funtów. Pani Pierce natychmiast
zaczęła go pocieszać, wspominając o podobnych
niepowodzeniach swojego męża. Nawiązawszy w
ten sposób życzliwy kontakt, mógł bez
przeszkód kontynuować rozmowę.
- Mój mąż bardzo się interesuje piłką nożną -
oznajmiła pani Pierce. - Zawsze przegląda
wiadomości sportowe jako pierwsze. I, jak
mówię, przeżył wiele rozczarowań, ale przecież
nie każdy może wygrywać. Stale mu to
powtarzam i tłumaczę, że nie da się pokonać
pecha.
Luke skwapliwie przyznał jej słuszność, a potem
wygłosił głęboką myśl, że kłopoty zawsze chodzą
parami.
- Ach, tak, to prawda, sir, dobrze o tym wiem -
westchnęła pani Pierce. - A kiedy kobieta ma
męża i siedmioro dzieci... z których dwoje
pochowała... to można powiedzieć, że dobrze
wie, co to kłopot.
- Chyba tak... niewątpliwie - przyznał Luke. -

background image

Więc pochowała pani dwoje dzieci?
- Jedno nie dalej niż miesiąc temu - wyjaśniła
pani Pierce z czymś w rodzaju melancholijnej
satysfakcji.
- Mój Boże, to bardzo smutne.
- Nie tylko smutne. To był po prostu wstrząs...
tak właśnie, prawdziwy wstrząs! Kiedy mnie o
tym zawiadomili, zrobiło mi się słabo. Nie
przyszło mi nawet do głowy, że coś takiego może
przytrafić się Tommy'emu, bo nawet jeśli
chłopak przysparza człowiekowi kłopotów,
wcale nie myśli się o jego śmierci. I moja mała
Emma Jane, która była takim słodkim
dzieckiem. "Nie uchowa się". Tak mówiono.
"Jest za dobra, żeby żyć". I to była prawda, sir.
Pan Bóg wie swoje.
Luke przyznał jej rację i próbował przeskoczyć
z tematu świętej Emmy Jane na mniej świętego
Tommy'ego.
- Więc pani syn zmarł niedawno? - spytał. - Czy
to był wypadek?
- Tak, sir. Mył szyby w starym dworze, w
którym mieści się teraz biblioteka, musiał
stracić równowagę i wypadł z okna.
Pani Pierce zaczęła rozwodzić się nad
szczegółami tego nieszczęśliwego wypadku.
- Czy nie mówiono, że ktoś widział - zaczął Luke
obojętnie - jak pani syn tańczył na parapecie?
Pani Pierce stwierdziła, że chłopcy muszą psocić
i że major, który jest nerwowym człowiekiem,
omal nie zemdlał.

background image

- Major Horton?
- Owszem, sir, ten dżentelmen z buldogami. Po
tym wypadku wspomniał, że widział, jak nasz
Tommy zachowywał się bardzo nierozważnie...
to, oczywiście, dowodzi, że jeśli nagle coś go
przestraszyło, mógł wypaść z okna. Roznosiła go
energia i to było jego nieszczęście. Muszę
przyznać, że był dla mnie wielkim utrapieniem -
zakończyła - ale to właśnie ta jego żywiołowość...
nic innego... W gruncie rzeczy nie był złym
chłopcem.
- Nie, z pewnością nie, ale czasami, rozumie
pani, pani Pierce, poważni ludzie w średnim
wieku nie pamiętają, że kiedyś sami byli młodzi.
Pani Pierce westchnęła.
- Mówi pan szczerą prawdę, sir. Mam nadzieję,
że pewni ludzie, dżentelmeni, których nazwiska
mogłabym wymienić, ale tego nie zrobię,
zrozumieją, że zbyt surowo osądzali tego
chłopca... wszystko tylko dlatego, że był taki
żywiołowy.
- Czy płatał figle swym pracodawcom? - spytał
Luke z pobłażliwym uśmiechem.
- Robił to tylko dla żartu, sir - odparła
natychmiast pani Pierce. - Tommy świetnie
małpował innych. Zrywaliśmy boki ze śmiechu,
kiedy chodził drobnymi kroczkami, udając pana
Ellsworthy'ego ze sklepu z antykami albo
przedrzeźniał pana Hobbsa z komitetu
parafialnego. Kiedy naśladował jego lordowską
mość na terenie jego rezydencji, a dwaj

background image

pomocnicy ogrodnika pękali ze śmiechu, nagle
cicho nadszedł lord Whitfield i z miejsca
Tommy'ego wyrzucił. No, oczywiście, można się
było tego spodziewać, i postąpił słusznie. Ale
potem nie żywił już urazy do Tommy'ego i
pomógł mu znaleźć inną posadę.
- Ale nie wszyscy byli tak wspaniałomyślni jak
on, prawda? - spytał Luke.
- Nie, sir. Nie wymienię nazwisk. Nikomu nie
przyszedłby do głowy pan Abbot, który jest taki
miły, dla każdego ma dobre słowo i bardzo lubi
żartować.
- Czy Tommy czymś mu się naraził?
- Jestem pewna, że chłopak nie zamierzał zrobić
nic złego... A poza tym uważam, że jeśli ktoś nie
chce, by zaglądano do jego prywatnych
papierów, nie powinien zostawiać ich na
wierzchu.
- Racja - przyznał Luke. - Prywatne dokumenty
w kancelarii prawniczej powinny leżeć w sejfie.
- To prawda, sir. Tak właśnie uważam, a pan
Pierce przyznaje mi słuszność. Tommy niewiele
z nich wyczytał.
- Co to było... testament? - spytał Luke.
Obawiał się nie bez racji, że bezpośrednie
pytanie dotyczące tego dokumentu może
zahamować potok wymowy pani Pierce. Ale
kobieta odpowiedziała bez chwili namysłu:
- Och, nie, sir, nic podobnego. To nie było nic
ważnego. Po prostu prywatny list od jakiejś
pani, ale Tommy nawet nie zauważył jej

background image

podpisu. Wiele hałasu o nic.
- Pan Abbot musi być bardzo drażliwy -
powiedział Luke.
- No cóż, na to wygląda, sir. Chociaż, jak mówię,
miło się z nim rozmawia... zawsze zażartuje albo
powie coś wesołego. Ale to prawda. Słyszałam,
że jest trudnym człowiekiem, zwłaszcza jeśli
ktoś się z nim nie zgadza. On i doktor Humbleby
byli ze sobą na noże. Okropnie się pokłócili tuż
przed śmiercią biednego doktora. Potem pan
Abbot miał chyba wyrzuty sumienia. Bądź co
bądź padły przykre słowa, a on nie mógł już ich
cofnąć.
- Tak, to prawda - mruknął Luke, z powagą
kiwając głową. - Dziwny zbieg okoliczności.
Pokłócił się z doktorem Humbleby i doktor
Humbleby nie żyje... wyrzucił pani syna z pracy
i chłopiec umarł! Sądzę, że dwa takie zdarzenia
skłonią pana Abbota do powściągnięcia w
przyszłości swego języka.
- To samo było z Harrym Carterem,
właścicielem baru Siedem Gwiazd - powiedziała
pani Pierce. - Doszło między nimi do ostrej
sprzeczki, a w tydzień później Carter utonął. Ale
nie można o to oskarżać Abbota. Cała wina leży
po stronie Cartera. Poszedł pijany do domu
pana Abbota i na całe gardło wykrzykiwał
ordynarne słowa. Biedna pani Carter miała z
nim krzyż pański i trzeba przyznać, że śmierć
męża jest dla niej prawdziwym
błogosławieństwem.

background image

- Zostawił córkę, prawda?
- Ach - westchnęła pani Pierce. - Nie lubię
plotkować.
To oświadczenie było niespodziewane, ale
obiecujące. Luke wytężył słuch i czekał.
- To tylko zwykłe gadanie. Lucy Carter jest
ładną dziewczyną i gdyby nie różnica
pochodzenia, chyba nikt by na to nie zwrócił
uwagi. Ale tak było i wszyscy o tym plotkowali...
zwłaszcza po tym, jak Carter poszedł prosto do
jego domu, wrzeszcząc i przeklinając.
Ta chaotyczna wypowiedź skierowała Luke'a na
nowy trop.
- Pan Abbot wygląda na mężczyznę, który
potrafi docenić dziewczęcą urodę - zauważył.
- Tacy już są mężczyźni - stwierdziła pani
Pierce. - Nic takiego nie mają na myśli... po
prostu mimochodem rzucą jakieś słówko, ale
ludzie to tylko ludzie i w rezultacie zwraca się na
to uwagę. To normalne w takim spokojnym
miasteczku jak nasze.
- To zachwycająca okolica - powiedział Luke. -
Tak świetnie zachowana.
- Tak właśnie mówią artyści, ale osobiście
uważam, że jesteśmy trochę zacofani. Nic się tu
nie buduje. A na przykład w Ashevale postawili
sporo nowych domów... niektóre mają zielone
dachy, a w oknach witraże.
Luke lekko się wzdrygnął.
- Macie tu wspaniałą nową szkołę - pochwalił.
- Mówią, że to piękny budynek - powiedziała

background image

pani Pierce bez większego entuzjazmu. -
Oczywiście jego lordowska mość wiele zrobił dla
naszego miasteczka. Wszyscy doskonale wiemy,
że ma dobre zamiary.
- Czyżby pani nie sądziła, że jego wysiłki zostały
uwieńczone powodzeniem? - spytał Luke z
rozbawieniem.
- No cóż, sir, on nie pochodzi z prawdziwej
szlachty tak jak panna Waynflete czy panna
Conway. Ojciec lorda Whitfielda prowadził
sklep z butami zaledwie o kilka domów stąd.
Moja matka doskonale pamięta, że Gordon
Ragg był sprzedawcą w tym sklepie. Teraz jest
lordem i bardzo bogatym człowiekiem, ale to nie
to samo, prawda, sir?
- Chyba nie - przyznał Luke.
- Proszę mi wybaczyć, że o tym wspomniałam,
sir - powiedziała pani Pierce. - Naturalnie wiem,
że zatrzymał się pan w rezydencji lorda i pisze
pan książkę. Ale jest pan kuzynem panny
Bridget, a to całkiem inna sprawa. Cieszymy się,
że znów będzie panią na Ashe Manor.
- Jestem tego pewien - oznajmił Luke.
Z nagłym pośpiechem zapłacił za papierosy i
gazetę, a potem wyszedł ze sklepu.
Do diabła, nie powinienem się w to osobiście
angażować! - pomyślał ze złością. Jestem tu po
to, by wytropić przestępcę. Co mnie obchodzi,
za kogo wyjdzie ta czarnowłosa czarownica?
Przecież ona nie ma z tą sprawą nic wspólnego...
Szedł wolno ulicą. Z trudem odsunął od siebie

background image

myśli o Bridget.
"A zatem - powiedział do siebie. - Abbot. -
Poszlaki świadczące przeciwko niemu.
Wykryłem jego powiązania z trzema ofiarami.
Pokłócił się z doktorem Humblebym, z
Carterem i z Tommym Pierce'em... i wszyscy
trzej nie żyją. Co go łączyło z Amy Gibbs? Jaki
prywatny list widział ten piekielny chłopak? Czy
znał nazwisko nadawcy? Mógł się do tego nie
przyznać swojej matce. Ale przyjmijmy, że to
zrobił. Przypuśćmy, iż Abbot uważał, że trzeba
zaniknąć mu usta. To możliwe! Tak to można
określić. Możliwe! Ale to za mało!"
Przyspieszył kroku, rozglądając się wokół z
nagłym rozdrażnieniem.
To przeklęte miasteczko działa mi na nerwy -
pomyślał. Jest takie pogodne, spokojne i
dziewicze, a przez cały czas ciąży nad nim piętno
obłąkańczych morderstw. A może to ja
zwariowałem? Czy Lavinia Pinkerton była
szalona? Ostatecznie wszystko to mogło być
zwykłym zbiegiem okoliczności... tak, śmierć
doktora Humbleby'ego i cała reszta...
Obejrzał się i nagle ogarnęło go silne poczucie
nierzeczywistości.
- Takie rzeczy się nie zdarzają... - mruknął.
Kiedy spojrzał na długą, pofałdowaną linię
wzgórza Ashe Ridge, to poczucie nierealności
natychmiast zniknęło. Ashe Ridge istniało
naprawdę... było świadkiem wielu
niesamowitych rzeczy: czarów, okrucieństwa,

background image

krwawych zbrodni i grzesznych obrzędów...
Nagle zobaczył dwie osoby spacerujące po
zboczu wzgórza. Bez trudu rozpoznał w nich
Bridget i Ellsworthy'ego. Młody mężczyzna,
pochylając się lekko w stronę Bridget,
gestykulował swymi dziwnymi rękami.
Wyglądali jak dwie postacie ze snu. Luke miał
wrażenie, że miękkimi, kocimi susami bezgłośnie
przeskakują z jednej kępy darni na drugą.
Wiatr rozwiewał czarne włosy Bridget. Luke
znów poczuł, że przyciąga go do niej jakaś
magiczna siła.
- Jestem po prostu zaczarowany - powiedział do
siebie. Stał nieruchomo, czując dziwne
odrętwienie.
Kto zdejmie ze mnie ten urok? - pomyślał ze
smutkiem. Chyba nikt.

X
ROSE HUMBLEBY

Słysząc za plecami cichy szmer gwałtownie się
odwrócił i ujrzał niezwykle piękną dziewczynę o
bujnych kasztanowych lokach i dość nieśmiałym
spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu.
- Pan Fitzwilliam, prawda? - spytała, rumieniąc
się z zażenowania.
- Owszem. Ja...
- Nazywam się Rose Humbleby. Bridget mówiła
mi, że... ma pan przyjaciół, którzy znali mojego
ojca.

background image

Opalona twarz Luke'a nieco poczerwieniała.
- To było dawno temu - powiedział niepewnie. -
Oni... eee... znali go jeszcze jako młodego
człowieka... zanim się ożenił.
- Och, rozumiem.
Rose Humbleby wydawała się rozczarowana.
- Pisze pan książkę, prawda? - spytała po chwili.
- Owszem. To znaczy zbieram do niej materiały.
O tutejszych przesądach.
- Rozumiem. To brzmi niezwykle interesująco.
- Najprawdopodobniej okaże się okropnie
nudna - powiedział Luke.
- Och, nie, z pewnością będzie ciekawa. Luke
uśmiechnął się do niej. Szczęściarz z tego
Thomasa! - pomyślał.
- Istnieją ludzie, którzy potrafią najbardziej
pasjonujący temat ująć w sposób nieznośnie
nudny. Obawiam się, że do nich należę.
- Och, ale dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Ale coraz bardziej jestem o
tym przekonany.
- A może jest pan jednym z tych, którzy nudne
tematy opisują w sposób niezwykle pasjonujący!
- pocieszyła go Rose Humbleby.
- To miły komplement - powiedział Luke. -
Dziękuję pani.
- Czy wierzy pan w... przesądy i tego rodzaju
rzeczy! - spytała dziewczyna z uśmiechem.
- To trudne pytanie. Jedno nie pociąga za sobą
drugiego. Można interesować się rzeczami, w
które się nie wierzy.

background image

- Tak, chyba tak - przyznała dziewczyna z
powątpiewaniem.
- Czy pani jest przesądna?
- Nnnie... raczej nie. Ale uważam, że wszystko
przychodzi falami.
- Falami?
- Są fale szczęścia i nieszczęścia. To znaczy,
mam wrażenie, że Wychwood ostatnio
prześladuje... zły los. Umiera mój ojciec, pannę
Pinkerton przejeżdża samochód, a ten chłopiec
wypada przez okno. Ja... zaczynam nienawidzić
tego miasteczka... czuję, że muszę stąd
wyjechać! - wykrztusiła.
- Więc takie są pani odczucia? - spytał Luke,
patrząc na nią z zadumą.
- Och! Wiem, że to niemądre. To chyba przez tę
nagłą śmierć mojego biednego taty... to stało się
tak niespodziewanie. - Zadrżała. - Potem panna
Pinkerton. Mówiła, że... - Zawahała się.
- Co mówiła? Uważam, że była czarującą
starszą panią... bardzo podobną do mojej
kochanej ciotki.
- Och, więc pan ją znał? - Twarz Rose rozjaśnił
uśmiech. - Bardzo ją lubiłam, a ona była
niezwykle oddana mojemu ojcu. Ale czasami
zastanawiałam się, czy nie jest przypadkiem...
jakby to określić... nawiedzona.
- Dlaczego?
- Bo... to takie niesamowite... ona się naprawdę
bała, że mojego ojca spotka coś złego. Nawet
mnie ostrzegała. Zwłaszcza przed

background image

nieszczęśliwymi wypadkami. A tego dnia... tuż
przed wyjazdem do , Londynu... zachowywała
się bardzo dziwnie... była zupełnie roztrzęsiona.
Wydaje mi się, panie Fitzwilliam, że należała do
osób posiadających dar jasnowidzenia.
Wiedziała, że spotka ją coś złego. Musiała też
wiedzieć, że coś przytrafi się mojemu ojcu.
Takie rzeczy są wręcz przerażające!
Zrobiła krok w jego kierunku.
- Niekiedy człowiek potrafi przewidzieć
przyszłość - powiedział Luke. - Nie ma w tym
nic nadprzyrodzonego.
- Tak, myślę, że to istotnie rzecz całkiem
naturalna... po prostu dar, którego większość
ludzi nie posiada. Ale mimo wszystko to... mnie
niepokoi...
- Nie powinna się pani niepokoić - powiedział
Luke łagodnie. - Proszę pamiętać, że ma to pani
już za sobą. Nie wolno cofać się w przeszłość.
Trzeba żyć przyszłością.
- Wiem. Ale jest jeszcze coś... - Rose zawahała
się. - Coś... co ma związek z pańską kuzynką.
- Moją kuzynką? Bridget?
- Tak. Panna Pinkerton niepokoiła się o nią.
Ciągle mnie wypytywała... Przypuszczam, że o
nią również się bała.
Luke odwrócił się gwałtownie i spojrzał na
zbocze wzgórza. Ogarnął go niezrozumiały lęk.
Bridget była sama z tym mężczyzną, którego
dłonie miały chorobliwie zielonkawy odcień
rozkładającego się ciała! Wyobraźnia -

background image

pomyślał. To tylko wyobraźnia! Przecież
Ellsworthy jest jedynie nieszkodliwym
dyletantem, który bawi się w sklepikarza.
- Czy pan lubi pana Ellsworthy'ego? - spytała
Rose, jakby czytając w jego myślach.
- Zdecydowanie nie.
- Wie pan, Geoffrey, to znaczy doktor Thomas
też za nim nie przepada.
- A pani?
- Och... uważam, że jest okropny. - Podeszła
jeszcze bliżej. - W miasteczku dużo się o nim
mówi. Podobno uczestniczył w jakichś dziwnych
obrzędach na Łące Czarownic. Z tej okazji
przyjechało tu z Londynu wielu jego
znajomych... Wyglądali bardzo osobliwie. A
Tommy Pierce pełnił rolę kogoś w rodzaju
akolity.
- Tommy Pierce? - zawołał Luke.
- Tak. Miał na sobie komżę i czerwoną sutannę.
- Kiedy to się odbyło?
- Och, jakiś czas temu... chyba w marcu.
- Tommy Pierce był najwyraźniej zamieszany
we wszystko, co kiedykolwiek działo się w tym
miasteczku.
- Był okropnie wścibski - powiedziała Rose. -
Zawsze musiał o wszystkim wiedzieć.
- I w końcu pewnie wiedział już za dużo -
podsumował Luke posępnie.
Rose przyjęła te słowa za dobrą monetę.
- Był dość wstrętnym chłopcem. Lubił zabijać
osy i dokuczać psom.

background image

- Trudno opłakiwać śmierć takiego nieznośnego
dzieciaka!
- No, chyba tak. Jednak dla jego matki był to
okropny wstrząs.
- Zostało jej na pociechę jeszcze pięcioro dzieci.
Ta kobieta ma prawdziwy dar wymowy.
- Jest bardzo gadatliwa, prawda?
- Wystarczyło, że kupiłem u niej papierosy, a już
miałem wrażenie, że dokładnie znam przeszłość
wszystkich mieszkańców Wychwood!
- To jest właśnie najgorsze w takich
miasteczkach. Wszyscy wiedzą wszystko o
wszystkich.
- Och, nie - zaprotestował Luke. Rose spojrzała
na niego pytająco.
- Nikt nie zna całej prawdy o drugim człowieku -
oświadczył Luke z naciskiem.
Rose spoważniała. Wstrząsnął nią mimowolny
dreszcz.
- Tak - powiedziała z namysłem. - Myślę, że to
prawda.
- Nawet ci najbliżsi i najbardziej ukochani -
dodał Luke.
- Nawet... - Przerwała. - Och, chyba ma pan
rację, ale proszę nie mówić takich
przerażających rzeczy, panie Fitzwilliam.
- To naprawdę panią przeraża?
Wolno pokiwała głową. Potem gwałtownie się
odwróciła.
- Muszę już iść. Jeśli... nie będzie pan miał nic
lepszego do roboty, to znaczy, jeśli będzie pan

background image

mógł, proszę nas odwiedzić. Mama chciałaby się
z panem zobaczyć, ponieważ zna pan przyjaciół
taty sprzed lat.
Oddaliła się wolnym krokiem. Głowę miała
lekko pochyloną, jakby pod ciężarem niepokoju
lub zakłopotania.
Luke stał nieruchomo, patrząc za nią. Poczuł
nagle, że powinien otoczyć tę dziewczynę opieką
i chronić ją.
Przed czym? Zadając sobie to pytanie,
potrząsnął głową. Był zły sam na siebie. To
prawda, że Rose Humbleby niedawno straciła
ojca, ale przecież ma matkę i jest zaręczona z
niezwykle atrakcyjnym młodym mężczyzną,
który wspaniale nadaje się na jej opiekuna.
Dlaczego więc ja, Luke Fitzwilliam, miałbym się
o nią martwić?
Znów ten mój sentymentalizm - pomyślał. Mit
opiekuńczego mężczyzny, który rozkwitł w
epoce wiktoriańskiej, rozwijał się w czasach
króla Edwarda i nadal w nas pokutuje na
przekór temu, co drogi lord Whitfield nazwałby
pośpiechem i stylem współczesnego życia!
Tak czy owak - powiedział do siebie, idąc w
kierunku majaczącego w oddali wzgórza Ashe
Ridge - lubię tę dziewczynę. Jest o wiele za
dobra dla Thomasa... powściągliwego pyszałka.
Przypomniał sobie wyniośle pobłażliwy uśmiech,
jakim obdarzył go doktor, kiedy żegnali się na
progu jego domu.
Z tych nieco irytujących medytacji wyrwał go

background image

odgłos kroków. Podniósł głowę i zobaczył przed
sobą pana Ellsworthy'ego, który właśnie
schodził ścieżką ze wzgórza. Patrzył uważnie
pod nogi i uśmiechał się do siebie. Wyraz jego
twarzy zrobił na Luke'u nieprzyjemne wrażenie.
Ellsworthy nie szedł, lecz pląsał - jak człowiek,
który tańczy w rytm rozbrzmiewającej w jego
umyśle jakiejś satanicznej, skocznej melodii.
Jego usta wykrzywiał niesamowity, tajemniczy
grymas.
Luke przystanął. Ellsworthy, który był już tuż
przed nim, podniósł wzrok. Zanim rozpoznał
Luke'a, patrzył na niego przez chwilę swymi
złośliwymi, rozbieganymi oczami. Potem jego
zachowanie gwałtownie się zmieniło. Jeszcze
przed minutą przypominał tańczącego satyra, a
teraz przeobraził się w nieco zniewieściałego
małomiasteczkowego eleganta.
- Och, pan Fitzwilliam, dzień dobry.
- Dzień dobry - odparł Luke. - Podziwiał pan
uroki przyrody?
Pan Ellsworthy uniósł swą wąską, bladą dłoń w
geście odżegnywania się.
- Ależ skąd... och, na miły Bóg, nie. Nie cierpię
przyrody. Przypomina mi pospolitą,
pozbawioną wyobraźni ulicznicę. Zawsze
uważałem, że nie można korzystać z życia,
dopóki nie zepchnie się przyrody na dalszy plan.
- A jak zamierza pan to zrobić?
- Są na to różne sposoby! - oznajmił pan
Ellsworthy. - W takim uroczym,

background image

prowincjonalnym miasteczku jak Wychwood
można znaleźć wiele rozkosznych rozrywek, o ile
posiada się odrobinę fantazji. Ja rozkoszuję się
życiem, panie Fitzwilliam.
- Ja również - powiedział Luke.
- Mens sana in corpore sano - zacytował pan
Ellsworthy lekko ironicznym tonem. - Jestem
pewien, że to powiedzenie do pana pasuje.
- Bywają gorsze rzeczy - stwierdził Luke.
- Drogi panie! Zdrowie jest niewiarygodnym
nudziarstwem. Tylko człowiek szalony,
cudownie zwariowany, zdemoralizowany i lekko
pomylony dostrzega nowe, wspaniałe aspekty
życia.
- W krzywym zwierciadle - mruknął Luke.
- Ach, bardzo dobre... świetne... całkiem
dowcipne porównanie! Ale wie pan, w tym coś
jest. To interesujący punkt widzenia. Nie
powinienem jednak pana zatrzymywać. Zażywa
pan ruchu... trzeba zażywać ruchu... to zgodne z
duchem czasu!
- Istotnie - przyznał Luke i, lekko skinąwszy
głową, ruszył w swoją stronę.
Zaczynam mieć cholernie wybujałą wyobraźnię
- pomyślał. Ten jegomość jest po prostu
skończonym osłem.
Ale pod wpływem jakiegoś nieokreślonego
niepokoju przyspieszył kroku. Zastanawiał się,
czy triumfalny uśmiech Ellsworthy'ego był tylko
wytworem jego własnej wyobraźni. Dlaczego na
jego widok wyraz twarzy tego człowieka tak

background image

bardzo się zmienił?
Bridget! - pomyślał z nagłym niepokojem. Czy
nic jej się nie stało? Przecież razem poszli na
wzgórze, a teraz on wracał sam.
Przyspieszył kroku. Kiedy rozmawiał z Rose
Humbleby, wyszło właśnie słońce. Teraz znów
się schowało. Niebo pokryły groźne chmury,
którym towarzyszyły gwałtowne, nieregularne
podmuchy wiatru. Luke miał wrażenie, że
przeniósł się z normalnego, codziennego życia do
jakiegoś dziwnego, zaczarowanego świata,
którego istnienie wyczuwał od chwili przyjazdu
do Wychwood.
Skręcił i znalazł się na skraju łąki, zwanej Łąką
Czarownic. Według tradycji właśnie tutaj w noc
Walpurgi i w dniu Hallowe'en zbierały się
czarownice.
Nagle poczuł ulgę. Na zboczu wzgórza dostrzegł
Bridget; siedziała oparta plecami o skałę,
zakrywając twarz dłońmi.
Ruszył szybko w jej kierunku, zwinnie
przeskakując kępę soczystej, zielonej darni.
- Bridget! - zawołał.
Powoli uniosła głowę. Zaniepokoił go wyraz jej
twarzy. Wyglądała tak, jakby właśnie wróciła z
jakiegoś odległego świata i z trudem
przystosowywała się do rzeczywistości.
- Posłuchaj... czy... wszystko w porządku? -
wyjąkał Luke. Minęła minuta lub dwie, zanim
odpowiedziała - jakby jeszcze niezupełnie
powróciła z tego odległego świata. Luke miał

background image

wrażenie, że jego słowa musiały przebyć długą
drogę, by do niej dotrzeć.
- Oczywiście - odparła. - Dlaczego miałoby być
inaczej? - Jej głos zabrzmiał ostro, niemal
wrogo.
Luke uśmiechnął się szeroko.
- Czy ja wiem? Nagle zacząłem się o ciebie
niepokoić.
- Dlaczego?
- Głównie, jak sądzę, z powodu
melodramatycznej atmosfery, która mnie tutaj
otacza. Ona sprawia, że widzę wszystko w
zupełnie innych proporcjach. Kiedy tylko tracę
cię z oczu na parę godzin, podejrzewam, że
znajdę twoje zakrwawione ciało w jakimś
przydrożnym rowie. Tak napisano by w sztuce
lub w książce.
- Autorzy nigdy nie uśmiercają swych bohaterek
- zaoponowała Bridget.
- Tak, ale... - W samą porę przerwał.
- Co chciałeś powiedzieć?
- Nic ważnego.
Dziękował Bogu, że nie dokończył zdania. Nie
można przecież powiedzieć atrakcyjnej młodej
kobiecie: "Ale ty nie jesteś bohaterką".
- Bohaterki są porywane - ciągnęła Bridget -
wtrącane do więzienia, zatruwane gazem albo
zatapiane w piwnicach. Zawsze grozi im
niebezpieczeństwo, ale nigdy nie giną.
- Ani nie znikają - dodał Luke. - Więc to jest
Łąka Czarownic? - spytał po chwili.

background image

- Tak.
- Brakuje ci tylko miotły - szepnął, spoglądając
na nią.
- Dziękuję. Pan Ellsworthy powiedział dokładnie
to samo.
- Przed chwilą go spotkałem - oznajmił Luke.
- Rozmawiałeś z nim?
- Owszem. Myślę, że usiłował mnie zirytować.
- Czy mu się to udało?
- Stosował dość dziecinne metody. - Luke
zawahał się, a potem nagle dodał: - To dziwny
typ. Czasem można by pomyśleć, że brak mu
piątej klepki... później człowiek zaczyna się
zastanawiać, czy nie kryje się za tym coś więcej.
Bridget spojrzała na niego.
- Ty też to wyczułeś?
- Więc podzielasz moje zdanie?
- Owszem.
Luke czekał w milczeniu.
- Jest w nim coś... dziwnego - powiedziała w
końcu Bridget. - Zastanawiałam się... Ostatniej
nocy leżałam w łóżku, rozmyślając. O całej tej
sprawie. Przyszło mi do głowy, że jeśli mordercą
jest któryś z mieszkańców Wychwood,
powinnam wiedzieć, kim on jest! Przecież
mieszkam tu od wielu lat. Myślałam i myślałam,
aż w końcu doszłam do wniosku, że ten
morderca, o ile w ogóle istnieje, musi być
człowiekiem obłąkanym.
- Czy nie sądzisz, że morderca może być równie
zdrowy psychicznie jak ty czy ja? - spytał Luke,

background image

przypominając sobie słowa doktora Thomasa.
- Nie morderca tego rodzaju. Moim zdaniem ten
morderca musi być szaleńcem. I ten wniosek
zaprowadził mnie prosto do Ellsworthy'ego. Ze
wszystkich mieszkańców naszego miasteczka
tylko on jeden jest zdecydowanym dziwakiem.
Nie możesz temu zaprzeczyć!
- Istnieje wiele osób jego pokroju: dyletanci,
pozerzy, którzy zazwyczaj są zupełnie
nieszkodliwi - powiedział Luke bez przekonania.
- Owszem, ale w jego przypadku jest jeszcze coś
więcej. Ma takie odrażające dłonie...
- Zauważyłaś to? Ja również!
- Nie są białe, lecz... zielonkawe.
- Istotnie sprawiają takie wrażenie. Ale mimo
wszystko nie można oskarżać człowieka o
morderstwo na podstawie koloru jego skóry.
- Och, oczywiście. Potrzebujemy dowodów.
- Dowody! - mruknął Luke. - Tego nam właśnie
brakuje. Ten człowiek jest zbyt ostrożny.
Ostrożny morderca! Ostrożny szaleniec!
- Starałam się pomóc - powiedziała Bridget.
- Chodzi ci o Ellsworthy'ego?
- Tak. Sądziłam, że prędzej uda się dobrać do
niego mnie niż tobie. Zrobiłam już pierwszy
krok.
- Opowiadaj.
- No cóż, zdaje się, że należy do czegoś w
rodzaju kliki... nielicznej grupy złożonej z jego
wstrętnych przyjaciół. Od czasu do czasu
przyjeżdżają tu i urządzają jakieś obrzędy. ,

background image

- Masz na myśli jakieś ohydne orgie?
- Nie mam pojęcia czy ohydne, ale są to z
pewnością orgie. W istocie wszystko to wydaje
się bardzo niemądre i dziecinne.
- Pewnie oddają cześć szatanowi i odbywają
obsceniczne tańce.
- Coś w tym rodzaju. Najwyraźniej to ich
podnieca.
- Mogę coś wnieść do tej sprawy - oznajmił
Luke. - Tommy Pierce uczestniczył w jednym z
tych obrzędów. Grał rolę akolity. Miał na sobie
czerwoną sutannę.
- Więc wiedział o tym?
- Owszem. I to może tłumaczyć przyczynę jego
śmierci.
- Myślisz, że się wygadał?
- Tak. Mógł też próbować szantażu.
- Wiem, że to wszystko brzmi fantastycznie, ale
w przypadku Ellsworthy'ego nie można niczego
wykluczyć.
- Tak, zgadzam się. Tam gdzie on wchodzi w
grę, wszystko jest możliwe.
- Wiemy, że miał powiązania z dwiema ofiarami
- powiedziała Bridget. - Z Tommym Pierce'em i
Amy Gibbs.
- A co z właścicielem baru i doktorem
Humblebym?
- Na razie nic.
- Zgadzam się co do Cartera, ale potrafię sobie
wyobrazić motyw zabójstwa doktora Humbleby.
Będąc lekarzem mógł zauważyć, że Ellsworthy

background image

jest psychicznie niezrównoważony.
- Tak, to możliwe. Bridget roześmiała się.
- Dziś rano nieźle wykonałam swoje zadanie.
Jestem chyba niezłym psychologiem. Kiedy mu
opowiedziałam, że moją praprababkę oskarżono
o uprawianie czarnej magii i omal nie spalono
jej na stosie, moje akcje poszły w górę. Mam
wrażenie, że podczas następnego zjazdu
Wyznawców Szatana zostanę zaproszona do
wzięcia udziału w orgiach.
- Bridget, na litość boską, bądź ostrożna! -
zawołał Luke. Spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
- Przed chwilą spotkałem córkę doktora
Humbleby'ego. Rozmawialiśmy o pannie
Pinkerton. Ta dziewczyna powiedziała mi, że
panna Pinkerton bardzo się o ciebie niepokoiła.
Bridget, która właśnie podnosiła się z ziemi,
nagle znieruchomiała.
- O czym ty mówisz? Panna Pinkerton...
niepokoiła się... o mnie?
- Tak twierdzi Rose Humbleby.
- I ona ci to powiedziała?
- Owszem.
- Co jeszcze mówiła?
- Nic więcej.
- Jesteś tego pewien?
- Absolutnie.
- Rozumiem - powiedziała Bridget po chwili.
- Panna Pinkerton niepokoiła się o doktora
Humbleby'ego i doktor umarł. Teraz słyszę, że

background image

martwiła się również o ciebie...
Bridget wybuchnęła śmiechem. Wyprostowała
się i tak energicznie potrząsnęła głową, że jej
długie czarne włosy zawirowały w powietrzu.
- Nie martw się - powiedziała. - Szatan dba o
podopiecznych.

XI
ŻYCIE RODZINNE MAJORA HORTONA

Luke usiadł wygodniej w fotelu naprzeciw
dyrektora banku.
- No cóż, to wygląda zadowalająco - powiedział.
- Przepraszam, że zająłem panu czas.
Pan Jones machnął lekceważąco ręką. Na jego
ogorzałej, pulchnej twarzy malowała się radość.
- Ależ skąd, panie Fitzwilliam. Jak pan wie, to
bardzo spokojna miejscowość. Okazja do
rozmowy z przybyszem z wielkiego świata
zawsze sprawia nam przyjemność.
- To urzekająca okolica - powiedział Luke. - Aż
roi się tu od przesądów.
Pan Jones westchnął, a potem stwierdził, że
upłynie dużo czasu, zanim wiedza wykorzeni
zabobony. Luke wyraził opinię, że w
dzisiejszych czasach przecenia się oświatę, co
lekko oburzyło pana Jonesa.
- Lord Whitfield - powiedział bankier - jest
naszym hojnym dobroczyńcą. Zdaje sobie
sprawę, że będąc chłopcem nie miał możliwości
zdobycia wykształcenia, i postanowił stworzyć

background image

dzisiejszej młodzieży lepsze warunki do nauki.
- Brak wykształcenia nie przeszk6dził mu
jednak w zdobyciu wielkiej fortuny - oświadczył
Luke.
- Nie. Musiał mieć do tego ogromny talent.
- Albo szczęście - dodał Luke. Pan Jones
wydawał się wstrząśnięty.
- Jedynie szczęście się liczy - powiedział Luke. -
Weźmy na przykład takiego mordercę. Dlaczego
udaje mu się ujść bezkarnie? Czy decyduje o
tym jego intelekt? Czy też po prostu zwykłe
szczęście?
Pan Jones zgodził się, że raczej jest to sprawa
szczęścia.
- A taki Carter - ciągnął Luke - właściciel
tutejszego baru. Najprawdopodobniej upijał się
sześć razy w tygodniu, ale pewnej nocy spadł z
kładki do rzeki. Tu z kolei można mówić o
braku szczęścia.
- Ale dla niektórych to szczęście - powiedział
dyrektor banku.
- Kogo ma pan na myśli?
- Jego żonę i córkę.
- Ach, tak, oczywiście.
Zapukano do drzwi i do gabinetu wszedł
urzędnik bankowy z jakimiś dokumentami.
Luke złożył dwa wzory podpisów i otrzymał
książeczkę czekową.
- Cieszę się, że wszystko zostało pomyślnie
załatwione - powiedział, wstając z fotela. -
Poszczęściło mi się w tegorocznych derbach. A

background image

panu?
Pan Jones odparł z uśmiechem, że nie gra na
wyścigach. Dodał, że jego żona ma na ten temat
zdecydowane poglądy.
- Więc zapewne nie pojechał pan do Epsom?
- Oczywiście, że nie.
- Czy któryś z mieszkańców Wychwood tam
był?
- Owszem, major Horton. Jest wielkim
amatorem wyścigów konnych. Również pan
Abbot zazwyczaj tego dnia robi sobie wolne. Ale
i tak nie postawił na zwycięzcę.
- Chyba niewiele osób to zrobiło - powiedział
Luke, a potem pożegnał się i opuścił gabinet.
Wyszedł z banku i zapalił papierosa. Poza
koncepcją o "najmniej prawdopodobnym
człowieku" nie widział powodów do
pozostawienia nazwiska pana Jonesa na swojej
liście podejrzanych. Jego sondujące pytania nie
wywołały u dyrektora banku żadnej
interesującej reakcji. Trudno było go sobie
wyobrazić w roli mordercy. Poza tym w dniu
wyścigów nie opuszczał miasteczka. Jednakże
wizyta u niego nie była stratą czasu, ponieważ
Luke uzyskał dwie istotne informacje. Zarówno
major Horton, jak i radca prawny Abbot
przebywali poza Wychwood w dniu wyścigów w
Epsom. Zatem któryś z nich mógł być w
Londynie, kiedy pannę Pinkerton przejechał
samochód.
Choć Luke nie podejrzewał już Thomasa, chciał

background image

mieć pewność, że tego właśnie dnia doktor
wypełniał swoje zawodowe obowiązki i nie
opuszczał Wychwood. Postanowił to sprawdzić.
Teraz pan Ellsworthy. Czy w dniu derbów
przebywał w Wychwood? Jeśli tak, to jego
udział w morderstwach wydawał się mniej
prawdopodobny. Choć skądinąd śmierć panny
Pinkerton, tak jak przypuszczano, mogła być po
prostu nieszczęśliwym wypadkiem.
Ale Luke odrzucił tę koncepcję. Ta śmierć zbyt
pasowała do całej układanki.
Wsiadł do samochodu, który zaparkował przed
bankiem, i pojechał do warsztatu Pipwella,
położonego na drugim końcu High Street.
Chciał zasięgnąć rady w sprawie kilku drobnych
usterek w silniku. Przystojny młody, piegowaty
mechanik wysłuchał go ze zrozumieniem.
Podnieśli maskę samochodu i zagłębili się w
szczegółach technicznych.
- Jim, chodź tu natychmiast! - zawołał jakiś głos.
Piegowaty mechanik wykonał polecenie.
- Więc to jest Jim Harvey - pomyślał Luke. - No
tak. Jim Harvey, narzeczony Amy Gibbs.
Mechanik wrócił niebawem, przeprosił Luke'a i
obaj powrócili do rozmowy o silniku. Luke
zgodził się zostawić samochód w warsztacie.
- Czy powiodło się panu w tegorocznych
derbach? - spytał zdawkowo, żegnając się z
Harveyem.
- Nie, sir. Postawiłem na Clarigolda.
- Niewiele osób obstawiło Jujubę II, prawda?

background image

- Tak, istotnie, sir. Chyba żadna gazeta go nie
typowała. Luke pokiwał głową.
- Gra na wyścigach jest ryzykowną zabawą. Czy
widział pan kiedyś gonitwę derby na własne
oczy?
- Nie, sir, i bardzo tego żałuję. W tym roku
poprosiłem o wolny dzień. Mogłem kupić
ulgowy bilet do Epsom, ale szef nie chciał nawet
o tym słyszeć. Faktem jest, że brak nam rąk do
pracy, a tego dnia mieliśmy sporo roboty.
Luke kiwnął głową i wyszedł z warsztatu.
Jim Harvey został wykreślony z jego listy. Luke
doszedł do wniosku, że ten sympatyczny chłopak
nie był tajemniczym mordercą ani nie
przejechał Lavinii Pinkerton.
Ruszył brzegiem rzeki w kierunku domu. Tak
jak poprzednio, spotkał tu majora Hortona z
psami. Major jak zwykle histerycznie
pokrzykiwał:
- Augustus... Nelly... NELLY, do nogi! Nero...
Nero... NERO! - Spojrzał na Luke'a swymi
wyłupiastymi oczami i zagadnął: - Przepraszam.
Pan Fitzwilliam, prawda?
- Tak.
- Nazywam się Horton... major Horton. Pewnie
spotkamy się jutro w rezydencji lorda
Whitfielda. Rozgrywki tenisowe. Panna Conway
była uprzejma mnie zaprosić. Jest pańską
kuzynką, prawda?
- Owszem.
- Tak myślałem. Wie pan, miło widzieć tu jakąś

background image

nową twarz. Ich rozmowę przerwała nagła
szarża trzech buldogów na jakiegoś białego
kundla.
- Augustus... Nero! Chodźcie tu... słyszycie, do
nogi!
Kiedy w końcu psy niechętnie wykonały rozkaz,
major Horton powrócił do przerwanej
rozmowy. Luke poklepywał Nelly, która
spoglądała na niego czule.
- Miła suczka, prawda? - powiedział major. -
Lubię buldogi. Zawsze takie miałem. Wolę tę
rasę niż jakąkolwiek inną. Mieszkam niedaleko
stąd, więc może wstąpi pan na drinka.
Luke przyjął zaproszenie i wyruszyli razem w
kierunku domu majora. Po drodze major
rozprawiał na temat psów oraz przewagi jego
ulubionych buldogów nad wszystkimi innymi
rasami.
Opowiedział o zdobytych przez Nelly
nagrodach, o haniebnym zachowaniu sędziego,
który przyznał Augustusowi ocenę zaledwie
bardzo dobrą, i o sukcesach Nera na wystawie
psów.
Kiedy skończył, mijali właśnie bramę. Major
otworzył drzwi frontowe, które nie były
zamknięte na klucz, i obaj weszli do domu.
Gospodarz wprowadził Luke'a do niewielkiego,
przesiąkniętego zapachem psów pokoju, który
wypełniały rzędy półek z książkami, a potem
zajął się przygotowywaniem drinków. Luke
rozejrzał się dookoła. Dostrzegł fotografie psów,

background image

egzemplarze "Field" oraz "Country Life" i parę
wytartych foteli. Na szafkach z książkami
ustawione były srebrne puchary. Nad
kominkiem wisiał jeden olejny obraz.
- Moja żona - powiedział major, podnosząc
wzrok znad syfonu i podążając za spojrzeniem
Luke'a. - Była wspaniałą kobietą. Z jej twarzy
emanuje silna osobowość, prawda?
- Tak, istotnie - przyznał Luke, patrząc na
portret zmarłej pani Horton.
Miała na sobie różową atłasową suknię, a w
ręku trzymała bukiecik konwalii. Jej ciemne
włosy rozdzielał pośrodku głowy równy
przedziałek, a mocno zaciśnięte usta dowodziły
silnego charakteru. W zimnych szarych oczach
czaił się gniew.
- Była wspaniałą kobietą - powtórzył major,
podając swemu gościowi szklankę. - Zmarła
przed rokiem. Od tej pory nie jestem już tym
samym człowiekiem.
- Naprawdę? - spytał Luke, nie bardzo wiedząc,
co powiedzieć.
- Proszę usiąść. - Major wskazał jeden ze
skórzanych foteli.
Sam zasiadł w drugim i sącząc whisky z wodą
sodową, mówił dalej:
- Tak, od tej pory nie jestem już tym samym
człowiekiem.
- Musi jej panu brakować - powiedział Luke.
- Mężczyźnie potrzebna jest żona, która
trzymałaby go w ryzach - oznajmił major,

background image

potrząsając posępnie głową. - W przeciwnym
razie staje się leniwy... Traci poczucie
dyscypliny.
- Ale przecież...
- Drogi chłopcze, wiem, o czym mówię. Nie
twierdzę, że początki małżeństwa nie są dla
mężczyzny trudne. Są bardzo trudne. Człowiek
ma wszystkiego dość i czuje się
ubezwłasnowolniony. Ale potem się
przyzwyczaja. To sprawa dyscypliny.
Luke pomyślał, że życie małżeńskie majora
Hortona musiało bardziej przypominać
kampanię wojenną niż błogą rodzinną sielankę.
- Kobiety - monologował major - to dziwne
istoty. Niekiedy wydaje się, że trudno im
dogodzić. Ale na Jowisza, prowadzą mężczyznę
do celu.
Luke zachował pełne szacunku milczenie.
- Jest pan żonaty? - spytał major.
- Nie.
- No cóż, dojrzeje pan do tego. I proszę
zapamiętać, drogi chłopcze, że nie ma to jak
małżeństwo.
- Pochlebna opinia o stanie małżeńskim zawsze
dodaje otuchy - oznajmił Luke. - Zwłaszcza że w
dzisiejszych czasach rozwody są na porządku
dziennym.
- Phi! - parsknął major. - Młodzi ludzie
przyprawiają mnie o mdłości. Brak im
wytrwałości i odporności. Łatwo się poddają.
Żadnego hartu ducha!

background image

Luke miał wielką ochotę spytać majora, do
czego potrzebny jest ten wyjątkowy hart ducha,
ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Proszę mi wierzyć - ciągnął major - że Lydia
była kobietą jedną na tysiąc... na tysiąc!
Cieszyła się tu powszechnym szacunkiem i
poważaniem.
- Tak?
- Nie znosiła niedorzecznej gadaniny. Potrafiła
wzrokiem sparaliżować człowieka. Niektóre z
tych niedoświadczonych dziewcząt, uważających
się za służące, wyobrażają sobie, że będziemy
cierpliwie tolerować ich bezczelność. Lydia
szybko się z nimi rozprawiała! Czy wie pan, że
w ciągu roku przewinęło się przez nasz dom
piętnaście kucharek i pokojówek. Piętnaście!
Luke nie uważał, by świadczyło to dobrze o pani
domu, ale ponieważ jego gospodarz
najwyraźniej był odmiennego zdania,
wymamrotał tylko jakąś zdawkową uwagę.
- Jeśli się nie nadawały, wyrzucała je na zbitą
twarz.
- Czy było to regułą? - spytał Luke.
- No cóż, oczywiście niektóre odchodziły z
własnej woli. Mała strata, jak zwykła mawiać
Lydia w takich przypadkach!
- Wspaniałe podejście - powiedział Luke - ale
czy nie wynikały z tego niekiedy kłopoty?
- Och! Nie miałem nic przeciwko temu, żeby
zakasać rękawy i zabrać się do roboty - oznajmił
major Horton. - Nieźle gotuję i potrafię rozpalić

background image

pod kuchnią jedną zapałką. Nigdy nie lubiłem
zmywać, ale naczynia musiały być czyste... tego
nie da się uniknąć.
Luke przyznał majorowi słuszność, a potem
spytał go, czy pani Horton była dobrą
gospodynią.
- Nie należę do mężczyzn, którzy pozwalają
swym żonom się obsługiwać - powiedział major
Horton. - Ale tak czy owak Lydia była zbyt
delikatną kobietą, by wykonywać jakiekolwiek
prace domowe.
- Więc nie dopisywało jej zdrowie? Major
Horton potrząsnął głową.
- Miała wspaniały charakter. Nie poddawała się.
Ileż ta kobieta wycierpiała! I do tego żadnego
współczucia ze strony lekarzy. To gruboskórni
brutale. Znają się jedynie na zwykłym
fizycznym cierpieniu. Kiedy mają do czynienia z
jakimś niecodziennym przypadkiem,
przeważnie tracą głowę. Na przykład taki
Humbleby. Wszyscy uważali go za dobrego
lekarza.
- Pan się z tym nie zgadza?
- Ten człowiek był kompletnym ignorantem. Nic
nie wiedział na temat odkryć współczesnej
medycyny. Wątpię, by kiedykolwiek słyszał o
nerwicy! Umiał rozpoznać odrę, świnkę i złożyć
złamane kości. I nic więcej. W końcu doszło
między nami do sprzeczki. W przypadku Lydii
nie potrafił postawić właściwej diagnozy.
Wygarnąłem mu wszystko prosto z mostu, a to

background image

mu się nie spodobało. Uważał, że go obraziłem, i
od razu się wycofał. Powiedział, że mogę znaleźć
sobie innego lekarza. Wtedy wybrałem doktora
Thomasa.
- Czy bardziej państwu odpowiadał?
- Jest znacznie inteligentniejszy. Gdyby istniała
jakakolwiek szansa wyciągnięcia Lydii z tej
ostatniej choroby, doktor Thomas bez wątpienia
by to zrobił. Faktem jest, że czuła się już lepiej,
ale jej stan nagle się pogorszył.
- Czy to była bolesna dolegliwość?
- Hmm, tak. To był nieżyt żołądka. Ostre bóle,
mdłości i Bóg wie, co tam jeszcze. Jakże ta
biedaczka cierpiała! Była po prostu męczennicą.
A po domu kręciły się dwie pielęgniarki, które
nie okazywały jej cienia współczucia!
"Pacjentka to" albo "pacjentka tamto". - Major
potrząsnął głową i opróżnił swoją szklankę. -
Nie znoszę pielęgniarek! Są takie pewne siebie.
Lydia twierdziła, że ją trują. To oczywiście nie
była prawda... po prostu wytwór wyobraźni
chorej osoby. Doktor Thomas powiedział, że
zdarza się to bardzo często. Ale te pielęgniarki
wyraźnie jej nie lubiły. To jest właśnie najgorsze
w kobietach, że nienawidzą przedstawicielek
własnej płci.
- Pani Horton - zaczął Luke, czując, że wyraża
się niezfęcznie, ale nie wiedząc, jak ująć to lepiej
- miała chyba w Wychwood wielu oddanych
przyjaciół?
- Mieszkańcy naszego miasteczka zachowywali

background image

się bardzo życzliwie - przyznał major z nutką
niechęci w głosie. - Whitfield przysyłał
winogrona i brzoskwinie z własnej oranżerii. A
te stare pleciugi, Honoria Waynflete i Lavinia
Pinkerton, przychodziły, by dotrzymać jej
towarzystwa.
- Czy panna Pinkerton często odwiedzała chorą?
- Owszem. To typowa stara panna, ale życzliwa
istota! Bardzo niepokoiła się o Lydię. Stale
wypytywała, co jada i jakie zażywa leki. Miała
dobre intencje, ale, jak ja to określam, robiła
dużo zamieszania.
Luke kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Nie znoszę zamieszania - powiedział njajor. -
Za dużo tu kobiet. Trudno znaleźć partnera do
golfa.
- A ten młody człowiek ze sklepu z antykami? -
spytał Luke.
- Nie gra w golfa - parsknął major. - Jest zbyt
zniewieściały.
- Od dawna mieszka w Wychwood?
- Mniej więcej od dwóch lat. Wstrętny jegomość.
Nie cierpię tych długowłosych wymoczków.
Dziwne, ale Lydia nawet dość go lubiła. W
sprawach dotyczących mężczyzn nie można
polegać na zdaniu kobiet. Mają słabość do
dziwnych typów. Lydia uparła się nawet, żeby
zażywać jakąś miksturę, którą jej przyniósł.
Jakieś paskudztwo w szkarłatnym szklanym
słoju, ozdobionym znakami Zodiaku! Rzekomo
były to zioła, które zebrano przy pełni księżyca.

background image

Istne błazeństwo, ale kobiety naiwnie wierzą w
takie brednie... Cha! cha! cha!
- A jakim człowiekiem jest miejscowy radca
prawny, pan Abbot? - spytał Luke, zdając sobie
sprawę, że dość niespodziewanie zmienia temat,
i licząc na to, że major Horton tego nie zauważy.
- Czy jest dobrym prawnikiem? Muszę
zasięgnąć porady w pewnej sprawie, więc
pomyślałem, że mógłbym pójść z tym do niego.
- Podobno jest bystry - powiedział major
Horton. - Nie wiem. Prawdę mówiąc, doszło
między nami do sprzeczki. Tuż przed śmiercią
Lydii przyszedł do nas, żeby sporządzić jej
testament, i od tej pory go nie widziałem. Moim
zdaniem to skończony łajdak. Ale oczywiście -
dodał - to nie umniejsza jego zdolności jako
prawnika.
- Oczywiście - przyznał Luke. - Wygląda na to,
że jest dość kłótliwy. Słyszałem, że poróżnił się z
wieloma osobami.
- Kłopot w tym, że jest piekielnie drażliwy -
powiedział major Horton. - Uważa się za Boga
Wszechmogącego i sądzi, że każdy, kto jest
odmiennego zdania niż on, dopuszcza się obrazy
majestatu. Słyszał pan o jego sprzeczce z
doktorem Humblebym?
- Więc między nimi też doszło do kłótni?
- Do ostrej wymiany zdań. Mnie to wcale nie
zaskoczyło. Humbleby był uparty jak osioł!
- Jego śmierć była smutnym wydarzeniem.
- Doktora Humbleby? Owszem, chyba tak.

background image

Typowe niedbalstwo. Zakażenie krwi jest
piekielnie niebezpieczne. Każdą ranę należy
przemyć jodyną... przynajmniej ja tak robię!
Zwykła przezorność. Humbleby, który w końcu
był lekarzem, zlekceważył swoje skaleczenie. To
najlepszy dowód.
Luke nie bardzo wiedział, czego to ma dowodzić,
ale pominął tę uwagę milczeniem. Zerknął na
zegarek i wstał z fotela.
- Czyżby zbliżała się pora lunchu? - spytał
major Horton. - Rzeczywiście. No cóż, miło się z
panem rozmawiało. Dobrze mi zrobiło spotkanie
z człowiekiem, który widział kawał świata.
Musimy jeszcze kiedyś sobie pogawędzić. Gdzie
pan odbywał służbę? Mayang Straits? Nigdy
tam nie byłem. Doszły mnie słuchy, że pisze pan
książkę. O przesądach i tak dalej.
- Owszem... ja...
Ale major Horton nie dał sobie przerwać.
- Mogę panu opowiedzieć wiele niezwykle
ciekawych historii. Kiedy byłem w Indiach,
drogi chłopcze...
Przez jakieś dziesięć minut Luke musiał
cierpliwie wysłuchiwać banalnych opowieści
majora o sztuczkach fakirów.
Kiedy w końcu wyszedł na świeże powietrze i
usłyszał za sobą głos majora przywołującego
swoje buldogi, zaczął się zastanawiać nad
zagadkami życia małżeńskiego. Major Horton
zdawał się szczerze boleć nad stratą żony, która,
jak wynikało ze wszystkich opowieści (nie

background image

wyłączając jego własnej relacji), musiała
przypominać tygrysa ludojada.
Nagle zadał sobie pytanie, czy nie był to po
prostu niezwykle zręczny bluff.

XII
POTYCZKA

Popołudniowym rozgrywkom tenisowym na
szczęście towarzyszyła piękna pogoda. Lord
Whitfield, któremu dopisywał niezwykle dobry
humor, grał rolę gospodarza z wielką radością.
Często odwoływał się do swego skromnego
pochodzenia. Zawodników było ośmioro: lord
Whitfield, Bridget, Luke, Rose Humbleby, pan
Abbot, doktor Thomas, major Horton i
rozchichotana córka dyrektora banku, Hetty
Jones.
W drugim z kolei secie Luke wystąpił w parze z
Bridget przeciwko lordowi Whitfieldowi i Rose
Humbleby. Rose była dobrą tenisistką. Miała
silny forhend i brała udział w okręgowych
zawodach hrabstwa. Choć próbowała nadrobić
nieudane akcje lorda Whitfielda, Bridget i Luke,
choć żadne z nich nie było szczególnie dobrym
graczem, okazali się godnymi przeciwnikami.
Przy równowadze trzy do trzech w gemach,
olśniewające smecze Luke'a przyniosły im
przewagę pięć do trzech.
Wtedy Luke zauważył, że lord Whitfield traci
panowanie nad sobą. Zakwestionował linię,

background image

twierdząc, mimo sprzeciwu Rose, że serwis był
autowy, a potem zademonstrował cały wachlarz
zachowań rozwścieczonego dziecka. Gdy doszło
do piłki setowej, Bridget trafiła w siatkę, a
później zrobiła podwójny błąd serwisowy.
Równowaga. Następna piłka, po returnie
przeciwników, uderzyła w środkową linię kortu,
a Luke, przygotowując się do jej odebrania,
wpadł na swoją partnerkę. Potem Bridget znów
popełniła podwójny błąd serwisowy i przegrali
gema.
- Przepraszam, straciłam formę -
usprawiedliwiła się Bridget. Wydawało się to
zgodne z prawdą. Zagrania Bridget były
nieprecyzyjne, jakby nie potrafiła dobrze
rozegrać piłki. Set zakończył się wynikiem osiem
do sześciu dla lorda Whitfielda i jego partnerki.
Przez chwilę omawiano skład następnego seta.
Ostatecznie ustalono, że Rose zagra z panem
Abbotem przeciwko doktorowi Thomasowi i
pannie Jones.
Lord Whitfield usiadł wygodnie i otarł pot z
czoła, błogo się uśmiechając. Odzyskał już
dobry humor. Zaczął opowiadać majorowi
Hortonowi o serii artykułów na temat kultury
fizycznej w Wielkiej Brytanii, zamieszczonych w
jednym z jego tygodników.
- Pokaż mi ogród warzywny - poprosił Luke,
zwracając się do Bridget.
- Dlaczego właśnie ogród warzywny?
- Uwielbiam kapustę.

background image

- Nie wystarczy zielony groszek?
- Może być.
Opuścili kort tenisowy i weszli do otoczonego
murem warzywnika, który zdawał się leniwie
wygrzewać w promieniach słońca. Tego
sobotniego popołudnia nie było w nim
ogrodników.
- Oto twój groszek - oznajmiła Bridget.
- Dlaczego, u diabła, oddałaś im tego seta? -
spytał Luke, nie zwracając uwagi na cel
przechadzki.
Bridget uniosła ze zdziwieniem brwi.
- Przepraszam. Straciłam formę. Gram
nierówno.
- Ale nie do tego stopnia! Na te twoje podwójne
błędy serwisowe nie nabrałoby się nawet
dziecko! I te nieprecyzyjne zagrania... pół mili
za linią autową!
- To wina moich kiepskich umiejętności -
wyjaśniła spokojnie. - Gdybym grała trochę
lepiej, może moje podania byłyby celniejsze! Ale
i tak, ilekroć próbowałam posłać piłkę na aut,
zawsze trafiałam w linię i cały mój wysiłek szedł
na marne.
- Och, więc się przyznajesz?
- Oczywiście, mój drogi Watsonie.
- A motyw?
- Chyba równie oczywisty. Gordon nie lubi
przegrywać.
- A co ze mną? Przypuśćmy, że lubię wygrywać.
- Ależ, mój drogi, to nie jest aż tak ważne.

background image

- Czy nie mogłabyś wyrazić się nieco jaśniej?
- Bardzo proszę. Nie wolno się narażać
pracodawcy. A moim pracodawcą jest Gordon,
a nie ty.
Luke wziął głęboki oddech, a potem wybuchnął:
- Co chcesz osiągnąć, wychodząc za tego
niedorzecznego, małostkowego człowieczka?
Dlaczego to robisz?
- Ponieważ jako jego sekretarka zarabiam sześć
funtów tygodniowo, a jako jego żona dostanę sto
tysięcy tytułem dożywotniej renty, kasetkę pełną
pereł i brylantów, pokaźne kieszonkowe oraz
rozmaite dodatkowe dochody, wynikające ze
stanu małżeńskiego!
- Ale będziesz miała nieco inne obowiązki!
- Czy wszystko w życiu musimy traktować w
sposób melodramatyczny? - spytała chłodno. -
Jeśli wyobrażasz sobie, że Gordon będzie
pantoflarzem, możesz od razu o tym zapomnieć!
Gordon, jak chyba zauważyłeś, zachowuje się
jak mały, niedojrzały chłopiec. Niepotrzebna mu
żona, lecz matka. Niestety, jego matka umarła,
kiedy miał cztery lata. Chce mieć pod ręką
kogoś bliskiego, przed kim mógłby się chełpić
swoimi osiągnięciami... kogoś, kto przywracałby
mu wiarę w siebie i cierpliwie wysłuchiwał nie
kończących się Opowieści Lorda Whitfielda o
Sobie Samym!
- Co za gorzki realizm!
- Nie wierzę w bajki, jeśli to masz na myśli! -
odcięła się Bridget. - Jestem młodą, dość

background image

inteligentną i przystojną kobietą, ale nie mam
pieniędzy. Chcę uczciwie zarabiać na życie.
Moje obowiązki jako żony Gordona niewiele
będą odbiegać od moich obowiązków jako jego
sekretarki. Myślę, że po roku nie będzie nawet
pamiętał, żeby pocałować mnie na dobranoc.
Jedyna różnica polega na wynagrodzeniu.
Spojrzeli na siebie. Oboje byli bladzi z
wściekłości.
- No, mów coś - syknęła Bridget. - Ma pan dość
staroświeckie poglądy, prawda, panie
Fitzwilliam? Lepiej wyciągnij z zanadrza te
stare, wyświechtane frazesy i powiedz, że
sprzedaję się za pieniądze... To zawsze dobrze
brzmi!
- Jesteś wyrachowaną małą diablicą! -
wybuchnął Luke.
- To lepsze niż być niepoczytalną idiotką!
- Doprawdy?
- Owszem. Wiem coś o tym.
- O czym wiesz? - spytał Luke drwiącym tonem.
- Wiem, co to znaczy kochać mężczyznę! Czy
znasz Johnniego Cornisha? Przez trzy lata
spotykałam się z tym czarującym człowiekiem.
Byłam w nim bez pamięci zakochana...
uwielbiałam go aż do bólu! A on porzucił mnie i
ożenił się z pulchną wdową, która miała
prowincjonalny akcent, trzy podbródki i
trzydzieści tysięcy funtów rocznego dochodu!
Nie sądzisz, że tego rodzaju przeżycie może
wyleczyć z romantycznych uczuć?

background image

Luke odwrócił głowę i westchnął.
- Może - przyznał.
- Tak też się stało...
Oboje zamilkli.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że nie miałeś
najmniejszego prawa tak się do mnie odzywać -
powiedziała niepewnie Bridget, przerywając w
końcu kłopotliwą ciszę. - Mieszkasz w domu
Gordona i to było w cholernie złym guście!
- Czy nie jest to przypadkiem również jakiś
frazes? - spytał uprzejmie Luke, odzyskawszy
panowanie nad sobą.
- Tak czy owak, to prawda! - odparła Bridge,
rumieniąc się.
- Nie. Miałem wszelkie prawo, by...
- Nic podobnego!
Luke spojrzał na nią. Twarz miał tak bladą,
jakby odczuwał jakiś fizyczny ból.
- Mam prawo. Mam prawo troszczyć się o
ciebie. Co to przed chwilą powiedziałaś? Mam
prawo uwielbiać cię aż do bólu!
- Ty... - zaczęła Bridget, robiąc krok do tyłu.
- Owszem. Dziwne, prawda? To powinno cię
szczerze rozbawić! Przyjechałem tu, by załatwić
pewną sprawę, a ty wyszłaś nagle zza rogu tego
domu i... nie wiem jak to określić... rzuciłaś na
mnie urok! Tak właśnie się czuję. Wspomniałaś
przed chwilą o bajkach. Zostałem uwikłany w
bajeczną historię! Oczarowałaś mnie. Mam
wrażenie, że gdybyś wskazała mnie palcem i
powiedziała: "Zamień się w żabę",

background image

podskakiwałbym z wybałuszonymi oczami. -
Podszedł do niej bliżej. - Kocham cię do
szaleństwa, Bridget Conway. A skoro tak
bardzo cię kocham, nie możesz oczekiwać, że
ucieszy mnie twoje małżeństwo z jakimś
brzuchatym, nadętym lordem, który traci
panowanie nad sobą, kiedy nie wygrywa w
tenisa.
- Więc co twoim zdaniem powinnam zrobić?
- Wyjść za mnie! Ale niewątpliwie ta propozycja
wywoła tylko wybuch śmiechu.
- Śmiech jest zbyt hałaśliwy.
- Właśnie. No cóż, wszystko jasne. Wracamy na
kort? Może tym razem znajdziesz mi partnera,
który potrafi walczyć!
- Ty naprawdę... - powiedziała Bridget słodkim
głosem - przejmujesz się przegraną nie mniej niż
Gordon!
Luke chwycił ją nagle za ramię.
- Masz piekielnie ostry język, Bridget.
- Niezależnie od tego, jak silnym uczuciem mnie
darzysz, Luke, obawiam się, że niezbyt mnie
lubisz!
- Chyba wcale cię nie lubię.
- Po powrocie do domu zamierzałeś się ożenić i
ustabilizować, prawda? - spytała Bridget,
patrząc na niego uważnie.
- Owszem.
- Ale nie z kimś takim jak ja?
- Ktoś taki jak ty nawet nie przyszedł mi do
głowy.

background image

- Tak... z pewnością. Wiem, jaki typ kobiet ci się
podoba. Dokładnie wiem.
- Jesteś bardzo inteligentna, moja droga.
- Ładna dziewczyna... typowa Angielka...
miłująca ojczyznę i dobra dla psów...
Najprawdopodobniej wyobrażałeś ją sobie w
tweedowej spódnicy, przysuwającą polano do
kominka noskiem pantofelka.
- Ten wizerunek wydaje mi się niezwykle
pociągający.
- Jestem tego pewna. Wracamy na kort? Możesz
zagrać w parze z Rose Humbleby. Jest tak
dobrą tenisistką, że wasze zwycięstwo jest
niemal przesądzone.
- Jako człowiek staroświecki pozwalam ci mieć
ostatnie słowo. Znów nastała chwila milczenia.
Luke powoli zdjął ręce z jej ramion. Stali
naprzeciw siebie czując, że nie wszystko zostało
do końca powiedziane.
Potem Bridget gwałtownie się odwróciła i
ruszyła w kierunku kortu. Kolejny set właśnie
dobiegł końca. Rose nie chciała uczestniczyć w
następnym deblu.
- Przecież brałam udział w dwóch kolejnych
setach.
- Jestem zmęczona. Nie chcę już grać. Ty z
panem Fitzwilliamem wystąpcie przeciwko
pannie Jones i majorowi Hortonowi - nalegała
Bridget.
Ale Rose nie ustąpiła i ostatecznie ustalono
męski skład obu drużyn. Potem podano

background image

podwieczorek.
Lord Whitfield rozmawiał z doktorem
Thomasem, opisując mu szczegółowo i z dużą
dozą zarozumialstwa swoją niedawną wizytę w
laboratorium doświadczalnym Wellermana
Kreitza.
- Chciałem się dowiedzieć, w jakim kierunku
zmierzają najnowsze odkrycia naukowe -
wyjaśniał z przejęciem. - Odpowiadam za to, co
drukuje się w moich gazetach. Budzi to mój
wielki entuzjazm. To era nauki. Szerokie rzesze
społeczeństwa powinny mieć łatwy dostęp do
wiedzy.
- Niezbyt gruntowna wiedza może się okazać
bardzo niebezpieczna - oświadczył doktor
Thomas, lekko wzruszając ramionami.
- Naszym celem jest właśnie gruntowna wiedza -
powiedział lord Whitfield. - Nauka nastawiona
na...
- Wiedzę z probówki - dokończyła Bridget
poważnym tonem.
- Ta wizyta zrobiła na mnie ogromne wrażenie -
oznajmił lord Whitfield. - Oczywiście
oprowadzał mnie sam Wellerman. Błagałem go,
żeby zajął się tym jakiś jego podwładny, ale on
nie ustąpił.
- To oczywiste - wtrącił Luke.
Lordowi Whitfieldowi najwyraźniej sprawiło to
przyjemność.
- Wyjaśnił mi wszystko w sposób klarowny:
zasady hodowli bakterii, wytwarzania surowicy

background image

i tak dalej. Zgodził się sam napisać pierwszy
artykuł z tego cyklu.
- Podobno eksperymentują na świnkach
morskich - mruknęła pani Anstruther. - To
takie okrutne, choć oczywiście nie tak okropne
jak doświadczenia na psach czy kotach.
- Ludzi, którzy wykorzystują psy, powinno się
rozstrzelać - warknął major Horton ochrypłym
głosem.
- Naprawdę przypuszczam, Horton - powiedział
pan Abbot - że wyżej cenisz życie psa niż
człowieka.
- Bezwarunkowo! - odparł major. - Psy nie
napadają na człowieka tak jak ludzie. Nigdy nie
spotka cię z ich strony nic przykrego.
- Najwyżej przykre ukąszenie w nogę -
powiedział Abbot. - Co, Horton?
- Psy doskonale się znają na ludzkim
charakterze - stwierdził major Horton.
- W ubiegłym tygodniu jeden z twoich bydlaków
omal mnie nie ugryzł w łydkę. Co na to powiesz,
Horton?
- To samo, co powiedziałem przed chwilą!
- Może zagralibyśmy jeszcze w tenisa? -
przerwała im taktownie Bridget.
Rozegrano parę setów. Potem Rose Humbleby
zaczęła się żegnać.
- Odprowadzę panią do domu - zaproponował
Luke. - I poniosę pani rzeczy. Nie przyjechała
pani samochodem, prawda?
- Nie, ale to bardzo blisko.

background image

- Z przyjemnością się przejdę.
Nie powiedział nic więcej, tylko wziął od niej
rakietę i tenisówki. Szli dróżką, nie odzywając
się do siebie. Potem Rose poruszyła parę
błahych tematów. Luke udzielił jej dość
lakonicznych odpowiedzi, ale dziewczyna
zdawała się nie zwracać na to uwagi.
Kiedy skręcili w bramę jej domu, Luke się
rozchmurzył.
- Teraz poczułem się lepiej - oznajmił.
- A przedtem czuł się pan źle?
- Proszę nie udawać, że pani tego nie zauważyła.
Rozproszyła pani mój posępny nastrój. Odnoszę
dziwne wrażenie, jakbym wyszedł z ponurej
ciemności na światło słoneczne.
- Bo to prawda. Kiedy wyruszaliśmy z
rezydencji, chmura zasłoniła słońce, a teraz się
przesunęła.
- Więc zarówno w znaczeniu dosłownym, jak i
metaforycznym. No, no, mimo wszystko świat
jest miłym miejscem.
- Oczywiście.
- Panno Humbleby, czy mogę być bezczelny?
- Z pewnością to się panu nie uda.
- Och, nie byłbym tego taki pewien. Chciałem
powiedzieć, że uważam doktora Thomasa za
wielkiego szczęściarza.
Rose zarumieniła się lekko.
- Więc słyszał pan? - spytała z uśmiechem.
- Czyżby miało to być tajemnicą? W takim razie
przepraszam.

background image

- Och! W tym miasteczku niczego nie da się
zachować w tajemnicy - powiedziała Rose ze
smutkiem.
- Zatem to prawda, że jesteście zaręczeni?
Rose kiwnęła głową.
- Tylko nie ogłosiliśmy tego jeszcze oficjalnie.
Wie pan, ojciec był przeciwny naszemu
związkowi i wydaje mi się... no cóż... niezbyt
stosowne, by tuż po jego śmierci rozgłaszać to na
wszystkie strony.
- Więc pani ojciec nie aprobował waszego
związku?
- Może to zbyt mocne słowo, ale chyba do tego
się to sprowadzało.
- Uważał, że jest pani zbyt młoda? - spytał Luke
łagodnym tonem.
- Tak właśnie twierdził.
- Ale pani zdaniem był jeszcze jakiś inny powód,
prawda? - spytał Luke dociekliwie.
Rose pochyliła głowę.
- Tak... niestety, w gruncie rzeczy ojciec nie lubił
Geoffreya.
- Czy byli do siebie wrogo nastawieni?
- Czasami takie miałam wrażenie... Mój
kochany ojciec niezbyt łatwo nawiązywał
przyjazne kontakty.
- A ja myślę, że bardzo panią kochał i nie chciał
pani stracić.
Rose przyznała mu rację.
- Czy był jakiś poważniejszy powód? - spytał
Luke. - Czy stanowczo nie chciał, żeby wyszła

background image

pani za Thomasa?
- Tak. Widzi pan, tata był zupełnie inny niż
Geoffrey. W pewnych sprawach dochodziło
między nimi do konfliktów, które Geoffrey
naprawdę cierpliwie znosił i łagodził. Ale czując
jego niechęć stał się jeszcze bardziej zamknięty
w sobie i nieśmiały, więc tata nie mógł go lepiej
poznać.
- Niełatwo zwalczyć uprzedzenia - powiedział
Luke.
- To było zupełnie bezsensowne!
- Pani ojciec nie wyjawił żadnych przyczyn
takiego stanu rzeczy?
- Och, nie. Nie mógł! To znaczy, nie mógł nic
powiedzieć przeciwko Geoffrey'owi poza tym, że
go nie lubi.
- Nie lubię pana, ale nie mogę wyjawić powodu.
- No właśnie.
- Niczego nie można mu zarzucić? Chodzi mi o
to, czy pani narzeczony pije albo gra na
wyścigach?
- Och, nie. Geoffrey chyba nawet nie wie, jaki
koń wygrał derby.
- To dziwne - powiedział Luke. - Mógłbym
przysiąc, że widziałem doktora Thomasa w
Epsom w dniu wyścigów.
Przez moment zastanawiał się z niepokojem, czy
wcześniej nie wspomniał, iż właśnie tego dnia
przyjechał do Anglii. Ale Rose niczego nie
podejrzewając, natychmiast odpowiedziała:
- Wydawało się panu, że widział pan Geoffreya

background image

na derbach? Och, nie. Nie mógł wtedy wyjechać
z jednego prostego powodu. Niemal cały dzień
spędził w Ashewold, odbierając bardzo
skomplikowany poród.
- Cóż za pamięć!
Rose roześmiała się.
- Zapamiętałam to, bo powiedział mi, że nadali
dziecku przydomek Jujube!
Luke pokiwał głową z roztargnieniem.
- Tak czy owak - ciągnęła Rose - Geoffrey nigdy
nie chodzi na wyścigi konne. Umarłby tam z
nudów. Czy... wstąpi pan do nas? - spytała
innym tonem. - Myślę, że moja matka chciałaby
pana poznać.
- Jeśli jest pani tego pewna...
Rose wprowadziła gościa do pokoju, który w
zapadającym zmroku wyglądał dość ponuro.
Luke dostrzegł w fotelu skuloną sylwetkę
kobiety.
- Mamo, to jest pan Fitzwilliam.
Pani Humbleby zerwała się z fotela i podała
gościowi rękę. Rose cicho wyszła z pokoju.
- Miło mi pana poznać, panie Fitzwilliam. Rose
mówiła mi, że ma pan przyjaciół, którzy znali
przed laty mojego męża.
- Tak, proszę pani. - Nie miał ochoty okłamywać
tej niedawno owdowiałej kobiety, ale nie widział
innego wyjścia.
- Szkoda, że go pan nie poznał - powiedziała
pani Humbleby. - Był wspaniałym człowiekiem i
świetnym lekarzem. Wielu pacjentów, których

background image

przypadki uznano za beznadziejne, wyleczył
dzięki sile swego charakteru.
- Sporo o nim słyszałem - oznajmił Luke
łagodnie. - Wiem, że ludzie mają o nim bardzo
pochlebne zdanie.
Niezbyt wyraźnie widział twarz pani Humbleby.
Mówiła monotonnym głosem, ale ta pozorna
apatia uwypuklała chyba jeszcze bardziej jej
tłumione uczucia.
- Świat jest okropnie nikczemny, panie
Fitzwilliam - powiedziała niespodziewanie. - Czy
wie pan o tym?
Luke był lekko zaskoczony.
- Tak... być może.
- Ale czy zdaje pan sobie z tego sprawę? -
nalegała. - To bardzo ważne. Otacza nas
podłość... Trzeba być przygotowanym, by z nią
walczyć! John był gotów na wszystko. On
wiedział. Stał po stronie sprawiedliwości!
- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości -
powiedział Luke łagodnie.
- Wiedział, że w naszym miasteczku nie brak
podłości - oznajmiła pani Humbleby. - Wiedział,
że... - Nagle wybuchnęła płaczem.
- Tak mi przykro... - wymamrotał Luke.
Pani Humbleby odzyskała panowanie nad sobą
równie szybko, jak przedtem je straciła.
- Niech pan mi wybaczy - powiedziała. Podała
mu rękę na pożegnanie. - Proszę nas odwiedzać.
Rose sprawi to dużą przyjemność. Bardzo pana
polubiła.

background image

- Ja ją również. Dawno nie widziałem tak ładnej
dziewczyny jak pani córka.
- Jest dla mnie bardzo dobra.
- Doktor Thomas to wielki szczęściarz.
- Owszem. - Pani Humbleby opuściła rękę. Jej
głos znów stał się monotonny. - Sama nie wiem...
to wszystko jest takie trudne.
Kiedy Luke wychodził, pani Humbleby stała w
półmroku, nerwowo splatając i rozplatając
palce.
Idąc w kierunku domu roztrząsał w myślach
szczegóły ostatnich rozmów.
Doktora Thomasa nie było w Wychwood przez
większą część dnia, w którym odbyły się wyścigi.
Wyjechał samochodem. Wychwood było
oddalone od Londynu o trzydzieści pięć mil.
Rzekomo odbierał jakiś skomplikowany poród.
Czy można mu wierzyć na słowo?
Przypuszczalnie da się to sprawdzić...
Potem powrócił myślami do pani Humbleby.
Zastanawiał się, co miała na myśli, mówiąc z
takim naciskiem: "Otacza nas podłość..."?
Czy była po prostu zdenerwowana i
wstrząśnięta śmiercią swego męża? Czy też
miała jakiś inny powód?
Może o czymś wiedziała? O czymś, o czym
wiedział przed śmiercią doktor Humbleby?
Muszę to zbadać - postanowił. Koniecznie.
Stanowczo odsunął od siebie myśli o potyczce
słownej, do której doszło między nim a Bridget.

background image

XIII
ROZMOWA Z PANNĄ WAYNFLETE

Następnego ranka Luke podjął decyzję. Doszedł
do wniosku, że nie dowie się niczego więcej
prowadząc śledztwo dotychczasową metodą.
Uznał, że prędzej czy później będzie zmuszony
zagrać w otwarte karty. Czuł, że nadszedł czas,
by odrzucić kamuflaż, przestać grać rolę pisarza
i przyznać się, że przyjechał do Wychwood w
określonym celu.
Zgodnie z tym planem postanowił odwiedzić
Honorię Waynflete. Nie tylko dlatego, że
dyskrecja oraz pewna przenikliwość sądów
starszej pani wywarły na nim korzystne
wrażenie, lecz również dlatego, że podejrzewał,
iż może ona posiadać jakieś potrzebne mu
informacje. Wierzył, że powiedziała mu
wszystko, co wie. Teraz chciał ją nakłonić do
wyjawienia mu tego, czego się domyśla. Sądził,
że domysły panny Waynflete mogą być bliskie
prawdy. Poszedł do niej zaraz po nabożeństwie.
Panna Waynflete przyjęła go uprzejmie, nie
okazując zdziwienia jego wizytą. Kiedy usiadła
obok niego, splatając wypielęgnowane, smukłe
dłonie i spoglądając na niego uważnie bystrymi
oczami, niełatwo mu było wyjawić cel swojej
wizyty.
- Pewnie pani odgadła, panno Waynflete -
powiedział wreszcie - że powodem mojego
przyjazdu do Wychwood nie jest w gruncie

background image

rzeczy pisanie książki o tutejszych obyczajach?
Panna Waynflete skinęła głową i słuchała dalej.
Luke nie zamierzał opowiadać jej całej historii.
Panna Waynflete była zapewne osobą
dyskretną, takie przynajmniej odniósł wrażenie,
ale podejrzewał, że jak każda stara panna,
ulegnie w końcu pokusie i przekaże te
pasjonujące nowiny paru zaufanym
przyjaciółkom. W związku z tym postanowił
obrać drogę pośrednią.
- Przyjechałem tu, żeby zbadać okoliczności
śmierci tej biednej dziewczyny, Amy Gibbs.
- To znaczy, że przysłała pana policja? - spytała
panna Waynflete.
- Ależ skąd, nie jestem policjantem w cywilu -
powiedział, a potem dodał żartobliwie: - Jestem
prywatnym detektywem, postacią znaną z wielu
powieści kryminalnych.
- Rozumiem. A zatem sprowadziła tu pana
Bridget Conway?
Luke wahał się przez chwilę. Potem postanowił
puścić to pytanie mimo uszu. Trudno byłoby mu
wytłumaczyć swoją obecność w Wychwood, nie
opowiadając szczegółowo całej historii
związanej z panną Pinkerton.
- Bridget jest bardzo przedsiębiorczą kobietą! -
ciągnęła panna Waynflete z nutką podziwu w
głosie. - Gdyby pozostawiono to w moich rękach,
nie zaufałabym chyba własnemu osądowi...
chodzi mi o to, że jeśli człowiek nie jest
absolutnie czegoś pewien, niezwykle mu trudno

background image

wybrać odpowiednią linię postępowania.
- Ale przecież pani jest pewna, prawda?
- Bynajmniej, panie Fitzwilliam - odparła panna
Waynflete poważnie. - W takich sprawach nigdy
nie ma się absolutnej pewności! Przecież to
wszystko może być wytworem fantazji. Kiedy
ktoś mieszka sam i nie ma się kogo poradzić ani
z kim porozmawiać, może z łatwością popaść w
nastrój melodramatyczny i wyobrazić sobie coś,
co nie jest oparte na faktach.
Luke chętnie zgodził się z jej zdaniem,
przyznając, że jest ono bezspornie słuszne.
- Ale w głębi duszy jest pani pewna? - spytał
cicho.
Panna Waynflete nadal nie była zdecydowana.
- Mam nadzieję, że nie chce mnie pan pociągnąć
za język? - spytała podejrzliwie.
- Chciałaby pani, żebym wyraził się w sposób
bardziej zrozumiały? - spytał z uśmiechem. -
Dobrze. Czy nie sądzi pani, że Amy Gibbs
została zamordowana?
Honoria Waynflete wzdrygnęła się na to
brutalne określenie.
- Nie podoba mi się jej śmierć. Wcale mi się nie
podoba. Moim zdaniem wersja oficjalna jest
zupełnie nieprzekonująca.
- Więc nie uważa pani jej śmierci za naturalną?
- wypytywał Luke cierpliwie.
- Nie.
- Nie wierzy pani, że to był nieszczęśliwy
wypadek?

background image

- Wydaje mi się to zupełnie nieprawdopodobne.
Istnieje tyle...
- Czy mogła popełnić samobójstwo? - przerwał
jej Luke.
- Wykluczone.
- Więc jednak - powiedział Luke łagodnie -
uważa pani, że to było morderstwo?
Panna Waynflete zawahała się, a potem
odchrząknęła i najwyraźniej podjęła śmiałą
decyzję.
- Tak - oznajmiła. - Tak uważam!
- W porządku. Teraz możemy przejść do
szczegółów.
- Nie mam jednak żadnego dowodu, na którym
mogłabym oprzeć to przekonanie - wyjaśniła
panna Waynflete z niepokojem. - To jest jedynie
domysł!
- No właśnie. Ale to poufna rozmowa.
Rozważamy więc nasze opinie i domysły. Oboje
podejrzewamy, że Amy Gibbs została
zamordowana. Kto naszym zdaniem mógł to
zrobić?
Panna Waynflete potrząsnęła głową. Wydawała
się bardzo zaniepokojona.
- Kto miał powody, żeby ją zabić? - spytał Luke,
patrząc na nią uważnie.
- O ile wiem, posprzeczała się ze swoim
narzeczonym z warsztatu samochodowego,
Jimem Harveyem... To niezwykle solidny i
poważny młody człowiek - powiedziała powoli. -
Czyta się w gazetach o młodych mężczyznach,

background image

którzy zabijają swoje ukochane, i o innych
podobnych okropnościach, ale nie wierzę, by
Jim mógł zrobić coś takiego.
Luke kiwnął głową.
- Poza tym - ciągnęła - nie wierzę, że zrobiłby to
w taki sposób: wdrapał się na dach, wszedł
przez okno do jej pokoju i zamienił buteleczki.
Chcę powiedzieć, że nie wygląda to na...
Panna Waynflete zawahała się, ale Luke
przyszedł jej z pomocą.
- ...zemstę rozgniewanego kochanka? Zgadzam
się. Moim zdaniem, Jima Harveya należy od
razu wykreślić z listy podejrzanych. Oboje
jesteśmy zgodni co do tego, że Amy została
zamordowana. Zabił ją ktoś, kto chciał jej się
pozbyć i zaplanował tę zbrodnię starannie, tak
by wyglądała na nieszczęśliwy wypadek. Czy
domyśla się pani, kto to mógł być?
- Nie, nie mam najmniejszego pojęcia! - odparła
panna Waynflete.
- Na pewno?
- Tak, z całą pewnością.
Luke spojrzał na nią z zadumą. Miał wrażenie,
że to kategoryczne zaprzeczenie nie było
całkiem szczere.
- Nie wie pani, kto mógł mieć motyw? - spytał.
- Nie.
Ta odpowiedź zabrzmiała bardziej stanowczo.
- Czy Amy pracowała w wielu domach w
Wychwood?
- Zanim przeniosła się do lorda Whitfielda,

background image

przez rok służyła u państwa Hortonów.
Luke szybko podsumował wyniki rozmowy.
- A więc sytuacja wygląda następująco: Ktoś
chciał się pozbyć tej dziewczyny. Na podstawie
ustalonych faktów można założyć, że - po
pierwsze - mordercą był mężczyzna, i to
mężczyzna o dość staroświeckich poglądach,
czego dowodzi farba do kapeluszy, a - po drugie
- musiał być na tyle sprawny, by wdrapać się na
dach przybudówki. Czy zgadza się pani z tymi
argumentami?
- Bezwzględnie - odparła panna Waynflete.
- Pozwoli pani, że sam podejmę taką próbę?
- Ależ naturalnie. Uważam, że to świetny
pomysł. Wyprowadziła go bocznymi drzwiami
na podwórze. Luke bez większych trudności
wdrapał się na dach przybudówki. Następnie z
łatwością uchylił okno i wślizgnął się do sypialni
dziewczyny. W kilka minut później stał już z
powrotem na ścieżce, obok panny Waynflete,
wycierając dłonie chusteczką do nosa.
- W rzeczywistości to łatwiejsze, niż się wydaje -
powiedział. - Wystarczy trochę siły. Czy nie
znaleziono żadnych śladów na parapecie lub na
zewnątrz budynku?
Panna Waynflete potrząsnęła głową.
- Chyba nie. Ale posterunkowy wszedł na górę
tą samą drogą.
- Zatem, jeśli policjanci znaleźli jakieś ślady,
mogli uznać, że to on je zostawił. Ależ oni
działają na korzyść przestępcy!

background image

Panna Waynflete wprowadziła go z powrotem
do domu.
- Czy Amy Gibbs miała twardy sen? - spytał.
- Szalenie trudno było ją rano obudzić - odparła
kwaśno panna Waynflete. - Czasami musiałam
długo wołać i pukać do jej drzwi, zanim się
odezwała. Ale z drugiej strony, panie
Fitzwilliam, istnieje powiedzenie, że nikt nie jest
tak głuchy jak ten, który nie chce słyszeć!
- To prawda - przyznał Luke. - No dobrze,
panno Waynflete, doszliśmy do kwestii motywu.
Zacznijmy od najbardziej oczywistego: czy sądzi
pani, że coś łączyło Ellsworthy'ego z tą
dziewczyną? - I dodał pospiesznie: - Chodzi mi
tylko o pani zdanie. Wyłącznie o pani opinię.
- Skoro pyta pan o moją opinię, odpowiadam
twierdząco.
Luke kiwnął głową.
- Czy pani zdaniem Amy mogła posunąć się do
szantażu?
- Jeśli ponownie mam wyrazić swoją opinię, to
powiem, że to całkiem możliwe.
- Może przypadkiem wie pani, czy Amy tuż
przed śmiercią miała większą sumę pieniędzy?
Panna Waynflete zastanawiała się przez chwilę.
- Nie sądzę. Gdyby zgromadziła jakąś większą
sumę, zapewne bym o tym wiedziała.
- A czy w ostatnim okresie życia nie była
nadmiernie rozrzutna?
- Chyba nie.
- To przemawia przeciwko koncepcji szantażu.

background image

Ofiara szantażu zazwyczaj przynajmniej raz
płaci okup, zanim posunie się do ostateczności.
Ale istnieje inna teoria. Dziewczyna mogła coś
wiedzieć.
- Co takiego?
- Mogła mieć jakieś informacje, zagrażające
reputacji któregoś z mieszkańców Wychwood.
Rozważmy pewien czysto hipotetyczny
przypadek. Amy pracowała w wielu tutejszych
domach. Przypuśćmy, że odkryła coś, co mogło
zniszczyć karierę zawodową komuś takiemu jak
na przykład... pan Abbot.
- Pan Abbot?
- Albo może zauważyła jakieś zaniedbanie ze
strony doktora Thomasa - dodał Luke
pospiesznie.
- Ale przecież... - zaczęła panna Waynflete i
nagle przerwała.
- Wspominała pani, że kiedy pani Horton
umarła, Amy Gibbs pracowała tam jako
pokojówka - powiedział Luke.
- Czy mógłby pan mi wyjaśnić, panie
Fitzwilliam, dlaczego miesza pan do tej sprawy
Hortonów? - spytała panna Waynflete po chwili
milczenia. - Pani Horton zmarła ponad rok
temu.
- Zgadza się, a Amy w tym czasie tam
pracowała.
- Rozumiem. Ale co Hortonowie mają z tym
wspólnego?
- Nie wiem. Po prostu głośno się zastanawiam.

background image

Przyczyną zgonu pani Horton był ostry nieżyt
żołądka, prawda?
- Tak.
- Czy jej śmierć była dużym zaskoczeniem?
- Dla mnie tak - odparła powoli panna
Waynflete. - Jej stan znacznie się poprawił i
wyglądało na to, że jest na najlepszej drodze do
całkowitego wyzdrowienia. Potem nastąpił nagły
nawrót choroby i umarła.
- Czy doktor Thomas był zaskoczony tym
faktem?
- Nie wiem. Chyba tak.
- A jak zareagowały na to pielęgniarki?
- Z własnego doświadczenia wiem - powiedziała
panna Waynflete - że pielęgniarek nigdy nie
dziwi pogorszenie stanu pacjenta! Dziwi je
jedynie jego powrót do zdrowia.
- Ale panią jej śmierć zaskoczyła?
- Tak. Odwiedziłam ją zaledwie dzień wcześniej.
Wyglądała znacznie lepiej. Wesoło gawędziła i
wydawała się pełna otuchy.
- Co sądziła o swojej chorobie?
- Skarżyła się, że pielęgniarki ją trują.
Odprawiła jedną, ale jej zdaniem te dwie, które
zostały, nie były lepsze!
- Przypuszczam, że pani nie przywiązywała do
jej słów większej wagi?
- Nie, myślałam, że wynika to z choroby. Pani
Horton była bardzo podejrzliwą kobietą i...
może to zabrzmi niezbyt życzliwie... zawsze
chciała być ośrodkiem zainteresowania.

background image

Uważała, że żaden lekarz nigdy nie potrafi
rozpoznać jej przypadku. Zawsze twierdziła, że
cierpi na jakąś skomplikowaną dolegliwość...
albo że ktoś "usiłuje wyprawić ją na tamten
świat".
- Nie podejrzewała o to swego męża? - spytał
Luke, siląc się na obojętny ton.
- Och, nie, nawet jej to nie przyszło do głowy! -
Panna Waynflete wahała się przez chwilę, a
potem spytała cicho: - A pan uważa to za
możliwe?
- Znane są przypadki, w których mężowie
popełniali takie czyny i uchodziło im to płazem -
powiedział Luke powoli. - Z tego, co słyszałem,
wynika, że pani Horton była kobietą, której
chętnie pozbyłby się niejeden mężczyzna!
Domyślam się, że major odziedziczył po niej
sporo pieniędzy.
- Owszem.
- Co pani o tym sądzi, panno Waynflete?
- Chodzi panu o moją opinię?
- Tak, tylko o pani opinię.
- Moim zdaniem, major Horton był bardzo
przywiązany do swej żony i nigdy by się do tego
nie posunął - powiedziała panna Waynflete
spokojnie.
Luke zerknął na nią i dostrzegł w jej łagodnych
bursztynowych oczach wyraz stanowczości.
- No cóż - powiedział. - Chyba ma pani rację.
Gdyby było inaczej, najprawdopodobniej
wiedziałaby pani o tym.

background image

Panna Waynflete zdobyła się na uśmiech.
- Nie sądzi pan, że my, kobiety, jesteśmy bardzo
spostrzegawcze?
- Niezwykle. Czy myśli pani, że panna Pinkerton
podzieliłaby pani zdanie?
- Chyba nigdy nie słyszałam, by Lavinia
wygłaszała jakieś opinie.
- Co sądziła o Amy Gibbs?
Panna Waynflete lekko zmarszczyła czoło,
jakby nad czymś głęboko się zastanawiając.
- Trudno powiedzieć. Lavinia miała bardzo
osobliwą koncepcję.
- Jaką?
- Uważała, że w Wychwood dzieje się coś
dziwnego.
- Czy podejrzewała na przykład, że ktoś
wypchnął Tommy'ego Pierce'a z okna?
Panna Waynflete spojrzała na niego ze
zdumieniem.
- Skąd pan to wie, panie Fitzwilliam?
- Od niej. Nie ujęła tego tak dokładnie, ale
nakreśliła mi ogólny obraz sytuacji.
Panna Waynflete wychyliła się do przodu, a jej
twarz poróżowiała z podniecenia.
- Kiedy to było, panie Fitzwilliam?
- W dniu jej śmierci - odparł Luke spokojnie. -
Jechaliśmy razem do Londynu.
- Co właściwie panu powiedziała?
- Że w Wychwood umarło zbyt wiele osób.
Wymieniła Amy Gibbs, Tommy'ego Pierce'a i
Cartera. Wspomniała też, że następną ofiarą

background image

będzie doktor Humbleby.
Panna Waynflete powoli pokiwała głową.
- Czy powiedziała panu, kto ponosi za to
odpowiedzialność?
- Jakiś mężczyzna z dziwnym błyskiem w oczach
- wyjaśnił Luke posępnie. - Według niej, takiego
spojrzenia nie można zapomnieć. Dostrzegła ten
błysk, kiedy rozmawiał z doktorem
Humblebym. Dlatego właśnie uważała, że to
doktor będzie następną jego ofiarą.
- I był - wyszeptała panna Waynflete. - Mój
Boże. Mój Boże. Opadła na oparcie fotela. W jej
oczach malował się smutek.
- Kim jest ten mężczyzna? - spytał Luke. -
Panno Waynflete, pani to wie, pani musi
wiedzieć!
- Nie. Nie powiedziała mi.
- Ale może się pani domyślać - nalegał Luke. - Z
pewnością pani wie, kogo podejrzewała.
Panna Waynflete niechętnie przytaknęła.
- Więc proszę mi powiedzieć.
- Nigdy w życiu! - zaprotestowała, energicznie
potrząsając głową. - Żąda pan ode mnie rzeczy
wielce niestosownej! Prosi pan, żebym odgadła,
kogo mogła... niech pan zauważy - mogła... mieć
na myśli moja nieżyjąca przyjaciółka. Nie wolno
mi na tej podstawie nikogo oskarżać!
- Nie chodzi o oskarżenie, tylko o
przypuszczenie.
Ale panna Waynflete okazała się nieoczekiwanie
stanowcza.

background image

- Nie mam nic do powiedzenia... - oznajmiła. -
Lavinia nic mi nie mówiła. Przypuszczam, że coś
podejrzewała, ale przecież mogę się mylić.
Wprowadziłabym pana w błąd, z czego mogłyby
wyniknąć poważne konsekwencje. Postąpiłabym
bardzo nikczemnie i nieodpowiedzialnie,
wymieniając jakieś nazwisko. Przecież mogę się
mylić! Zresztą, najprawdopodobniej tak właśnie
jest!
Zacisnęła mocno usta i spojrzała na Luke'a z
nieugiętą determinacją.
Luke potrafił pogodzić się z porażką.
Zdawał sobie sprawę, że nie pokona oporów
panny Waynflete, mających swe źródło w jej
bezkompromisowej uczciwości.
Pogodziwszy się więc z niepowodzeniem, wstał,
by się pożegnać. Zamierzał powrócić jeszcze do
tego tematu, ale nie chciał jej o tym uprzedzać.
- Powinna pani postępować zgodnie ze swym
sumieniem - powiedział. - Dziękuję za pomoc.
Kiedy panna Waynflete odprowadzała go do
drzwi, wydawała się nieco mniej pewna siebie.
- Chyba nie sądzi pan, że... - zaczęła, ale potem
zmieniła zdanie.
- Gdybym mogła panu jeszcze w czymś pomóc,
proszę dać mi znać.
- Dobrze. Nie powtórzy pani treści naszej
rozmowy, prawda?
- Oczywiście, że nie. Nikomu nie pisnę ani słowa.
Luke miał nadzieję, że mówi prawdę.
- Proszę pozdrowić ode mnie Bridget - dodała

background image

panna Waynflete.
- To bardzo ładna dziewczyna, prawda? I
inteligentna. Mam nadzieję, że będzie
szczęśliwa. - Mam na myśli jej małżeństwo z
lordem Whitfieldem. Między nimi jest taka duża
różnica wieku.
- Tak, to prawda.
Panna Waynflete westchnęła.
- Czy wie pan, że kiedyś byłam z nim zaręczona?
- spytała niespodziewanie.
Luke popatrzył na nią ze zdziwieniem. Panna
Waynflete pokiwała głową i uśmiechnęła się
ponuro.
- Dawno temu. Był niezwykle obiecującym
chłopcem. Pomogłam mu zdobyć wykształcenie.
Byłam bardzo dumna z jego postępów.
Podziwiałam upór, z którym dążył do sukcesu. -
Znowu westchnęła. - Oczywiście, moja rodzina
była zbulwersowana. W tamtych czasach
podziały klasowe były bardzo wyraźne. -
Zawahała się, a później dodała: - Śledziłam jego
karierę z wielkim zainteresowaniem. Uważam,
że moja rodzina nie miała racji.
Uśmiechnęła się, a potem skinęła Luke'owi
głową na pożegnanie i weszła do domu.
Luke próbował zebrać myśli. Uważał dotąd
pannę Waynflete za zdecydowanie "starą"
kobietę. Teraz zdał sobie sprawę, że
najprawdopodobniej nie ma jeszcze
sześćdziesięciu lat. Lord Whitfield musiał mieć
dobrze po pięćdziesiątce. Mogła więc być od

background image

niego starsza najwyżej o rok lub dwa.
A teraz lord zamierzał ożenić się z Bridget.
Dwudziestoośmioletnią Bridget. Z Bridget,
która jest młoda i pełna życia...
- Och, niech to diabli wezmą! - zaklął pod
nosem. - Nie wolno mi o tym myśleć. Praca.
Muszę się zabrać do roboty.

XIV
MEDYTACJE LUKE'A

Ciotka Amy Gibbs, pani Church, była
zdecydowanie niesympatyczna. Jej spiczasty
nos, rozbiegane oczy i przesadna gadatliwość
napawały Luke'a wstrętem.
Zachowywał się wobec niej dość obcesowo, co
dało w efekcie nadspodziewanie pomyślne
rezultaty.
- Ma pani - zaczął - odpowiadać na moje pytania
najlepiej, jak pani potrafi. Jeśli cokolwiek pani
zatai lub zafałszuje, konsekwencje mogą okazać
się dla pani nadzwyczaj poważne.
- Dobrze, sir. Rozumiem. Proszę mi wierzyć, że
najchętniej powiem panu wszystko, co wiem.
Nigdy nie miałam do czynienia z policją...
- I nie chciałaby pani tego, prawda? - dokończył
Luke. - No cóż, jeśli postąpi pani tak, jak
powiedziałem, na pewno do tego nie dojdzie.
Chcę się dowiedzieć wszystkiego o pani zmarłej
siostrzenicy: jakich miała przyjaciół, ile
pieniędzy, czy mówiła coś, co pani wydało się

background image

niezwykłe. Zaczniemy od jej znajomych. Kim
byli?
Pani Church łypnęła na niego przebiegle.
- Chodzi panu o mężczyzn, sir?
- Czy miała jakieś przyjaciółki?
- No cóż, chyba nie. Nie ma o czym mówić, sir.
Oczywiście, pracowała z jakimiś dziewczynami,
ale nie utrzymywała z nimi bliższych kontaktów.
Rozumie pan...
- Wolała mężczyzn. Proszę mówić dalej. Niech
mi pani o nich opowie.
- Spotykała się z Jimem Harveyem,
mechanikiem z warsztatu samochodowego, sir.
To miły, ustatkowany chłopak. Często jej
powtarzałam, że nie mogła lepiej trafić.
- A inni? - przerwał jej Luke. Znów spojrzała na
niego przebiegle.
- Pewnie chodzi panu o tego dżentelmena, który
prowadzi sklep z osobliwościami? Szczerze panu
powiem, że to mi się nie podobało! Jestem
uczciwą kobietą i nie pochwalam flirtów! Ale z
tymi dzisiejszymi dziewczętami nie warto nawet
gadać. Chodzą własnymi ścieżkami. A potem
często tego żałują.
- Czy Amy żałowała? - spytał krótko Luke.
- Nie, sir, nie sądzę.
- W dniu swojej śmierci poszła po poradę do
doktora Thomasa. Czy to przypadkiem nie było
tego powodem?
- Nie, sir, jestem tego prawie pewna. Och!
Przysięgam! Amy poczuła się niedobrze, ale

background image

miała po prostu dokuczliwy kaszel i katar.
Jestem pewna, że to nie było to, co pan sugeruje,
sir.
- Wierzę pani na słowo. Jak daleko zaszły
sprawy między nią a panem Ellsworthym?
Pani Church zerknęła na niego z ukosa.
- Nie jestem w stanie powiedzieć tego dokładnie,
sir. Amy nigdy mi się nie zwierzała.
- Ale zaszły dość daleko? - spytał Luke szorstko.
- Ten dżentelmen nie cieszy się tu dobrą opinią,
sir - oznajmiła pani Church słodkim głosem. -
Takie tam sprawy. Ci jego przyjaciele, którzy
przyjeżdżają tu z Londynu, i wiele dziwnych
wydarzeń. Chodzą na Łąkę Czarownic w
samym środku nocy.
- Czy Amy brała w tym udział?
- Poszła chyba tylko jeden raz, sir. Nie wróciła
na noc do domu, a jego lordowska mość, u
którego wtedy pracowała, dowiedział się o tym i
ostro zwrócił jej uwagę. Ona nie pozostała mu
dłużna, więc wypowiedział jej posadę, czego
zresztą należało się spodziewać.
- Czy opowiadała pani o tym, co dzieje się w
miejscach, w których pracuje?
Pani Church potrząsnęła głową.
- Niewiele, sir. Bardziej interesowała się
własnymi sprawami.
- Przez jakiś czas była u państwa Hortonów,
prawda?
- Prawie przez rok, sir.
- Dlaczego od nich odeszła?

background image

- Po prostu dla pieniędzy. Zwolniło się miejsce w
rezydencji lorda Whitfielda, a zarobki były tam
wyższe.
Luke pokiwał głową.
- Czy pracowała u Hortonów wtedy, gdy umarła
pani Horton? - spytał.
- Owszem, sir. Okropnie narzekała, że w domu
są dwie pielęgniarki, przez które ma mnóstwo
dodatkowej pracy... musi nosić tace i tak dalej.
- Nigdy nie pracowała u pana Abbota, tego
prawnika?
- Nie, sir. Pan Abbot ma na swoje usługi lokaja i
żonę. Kiedyś Amy poszła do jego biura, ale nie
wiem po co.
Luke zachował w pamięci ten drobny szczegół
uważając, że może on okazać się istotny. Uznał,
że pani Church najwyraźniej nie wie już nic
więcej o tej sprawie, więc zmienił temat.
- Czy przyjaźniła się z jakimiś innymi
dżentelmenami z miasteczka?
- Z nikim, o kim warto by wspominać.
- Proszę posłuchać, pani Church. Niech pani nie
zapomina, że chcę znać całą prawdę.
- To nie był żaden dżentelmen, sir, daleko mu do
tego. Poniżała się i wygarnęłam jej to prosto w
oczy.
- Czy może pani wyrażać się jaśniej, pani
Church?
- Słyszał pan o barze Siedem Gwiazd, sir? To
marna gospoda, a jej właściciel, Harry Carter,
ten wulgarny prostak, był prawie przez cały

background image

czas podpity.
- Amy była jego przyjaciółką?
- Raz czy dwa poszła z nim na spacer. Nie sądzę,
żeby łączyło ich coś więcej. Naprawdę, sir.
Luke w zadumie pokiwał głową, a potem
ponownie zmienił temat.
- Czy znała pani Tommy'ego Pierce'a?
- Co? Syna pani Pierce? Oczywiście. Stale psocił.
- Często widywał Amy?
- Och, nie, sir. Gdyby chciał wypróbować na niej
jakąś swoją sztuczkę, zaraz dałaby mu po nosie.
- Czy była zadowolona z pracy u panny
Waynflete?
- Trochę się tam nudziła, sir, a pensja nie była
wysoka. Ale po tym, jak ją odprawiono z Ashe
Manor, trudno było znaleźć jakieś dobre
miejsce.
- Przecież chyba mogła stąd wyjechać, prawda?
- Do Londynu?
- Albo jakiejś innej części kraju. Pani Church
potrząsnęła głową.
- Amy nie chciała opuszczać Wychwood... -
powiedziała, cedząc słowa - nie w tych
okolicznościach.
- Jakie okoliczności ma pani na myśli?
- Chodziło o Jima i tego dżentelmena ze sklepu z
antykami.
Luke pokiwał głową z zadumą.
- Panna Waynflete jest bardzo miłą kobietą -
ciągnęła pani Church - ale przywiązuje za dużą
wagę do swoich sreber i mosiądzu. Wymaga,

background image

żeby wszystko było odkurzone, a materace
odwrócone. Amy nie zniosłaby tego zawracania
głowy, gdyby nie zabawiała się dobrze w inny
sposób.
- Mogę to sobie wyobrazić - powiedział Luke
zimno.
Doszedł do wniosku, że nie ma już więcej pytań.
Był przekonany, że wyciągnął z pani Church
wszystko, co wiedziała. Postanowił przypuścić
ostatni atak.
- Chyba domyśla się pani, jaki jest powód tych
wszystkich pytań. Okoliczności śmierci Amy
wydają się dość tajemnicze. Nie jesteśmy
całkiem pewni, czy był to nieszczęśliwy
wypadek. A w takim razie zdaje sobie pani
sprawę, co to musiało być.
- Morderstwo! - zawołała pani Church z nagłym
podnieceniem.
- No właśnie. Przypuśćmy, że pani siostrzenica
została zamordowana. Kto, pani zdaniem, może
być odpowiedzialny za jej śmierć?
Pani Church wytarła ręce w fartuch.
- Czy osoba, która naprowadzi policję na
właściwy trop, dostanie jakąś nagrodę? - spytała
dociekliwie.
- To możliwe - odparł Luke.
- Nie chciałabym mówić niczego z całą
pewnością - powiedziała pani Church, oblizując
się na myśl o pieniądzach - ale ten dżentelmen ze
sklepu z antykami wygląda podejrzanie. Chyba
pamięta pan sprawę Castora, sir... jak odkryli

background image

kawałki ciała tej biedaczki poprzybijane do
ścian w jego nadmorskim domku, a potem
znaleźli zwłoki pięciu czy sześciu innych
dziewcząt, które zabił w taki sam sposób. Może
ten pan Ellsworthy jest człowiekiem tego
rodzaju?
- Taka jest pani sugestia?
- No cóż, mogło tak być, sir, prawda?
Luke przyznał jej rację, a potem spytał:
- Czy Ellsworthy wyjeżdżał z miasteczka po
południu w dniu derbów? To niezwykle istotny
szczegół.
Pani Church wytrzeszczyła oczy.
- W dniu wyścigów derby?
- Tak. W środę, przed dwoma tygodniami.
Potrząsnęła głową.
- Tego nie wiem. Zazwyczaj w środy bywa poza
domem. Przeważnie jeździ do Londynu. W
środy sklepy zamyka się w południe.
- Aha - mruknął Luke. - W południe.
Pożegnał się z panią Church, ignorując jej
aluzje na temat pieniężnej rekompensaty za
stracony przez nią cenny czas. Czuł do niej
głęboką niechęć. Choć rozmowa z nią w zasadzie
niczego nie wyjaśniła do końca, dostarczyła mu
kilku drobnych, lecz sugestywnych szczegółów.
Zaczął dokładnie przetrząsać w myślach
wszystko, czego się już dowiedział.
Sprawa nadal sprowadzała się do tych czterech
osób. Thomas, Abbot, Horton i Ellsworthy.
Stanowisko panny Waynflete zdawało się to

background image

potwierdzać.
Nie chciała ujawnić nazwiska domniemanego
mordercy. To z pewnością oznaczało, musiało
oznaczać, że tą osobą był ktoś cieszący się w
Wychwood poważaniem, ktoś, komu
przypadkowa insynuacja mogłaby
zdecydowanie zaszkodzić. Tłumaczyło to
również determinację, z jaką panna Pinkerton
postanowiła przekazać swoje podejrzenia
Scotland Yardowi. Lokalna policja wyśmiałaby
jej domysły.
Nie chodziło o rzeźnika, piekarza czy wytwórcę
lichtarzy. Nie chodziło również o zwykłego
mechanika samochodowego. Tą osobą był ktoś,
kto wydawał się niezdolny do morderstwa, więc
oskarżenie go byłoby niezwykle poważną
sprawą.
Luke miał czterech potencjalnych kandydatów.
Musiał jeszcze raz rozważyć poszlaki przeciw
każdemu z nich i wyciągnąć wnioski.
Zastanawiały go opory panny Waynflete.
Wydawała mu się osobą sumienną i
skrupulatną. Sądziła, że wie, kogo podejrzewała
panna Pinkerton, ale podkreśliła z naciskiem, że
są to tylko jej domysły i że może się mylić.
Kogo panna Waynflete miała na myśli?
Bała się, że jej oskarżenie mogłoby skrzywdzić
niewinnego człowieka. Zatem obiektem jej
podejrzeń musiał być mężczyzna na wysokim
stanowisku, cieszący się sympatią i szacunkiem
mieszkańców miasteczka.

background image

Luke doszedł do wniosku, że to automatycznie
wyklucza Ellsworthy'ego. Na dobrą sprawę był
w Wychwood człowiekiem obcym i miał złą
opinię. Luke sądził, że gdyby panna Waynflete
podejrzewała Ellsworthy'ego, bez wahania
wymieniłaby jego nazwisko.
Zatem, rozpatrując sprawę z punktu widzenia
panny Waynflete, należy wykreślić
Ellsworthy'ego z listy podejrzanych.
Luke zabrał się do pozostałych. Uważał, że może
również wyeliminować majora Hortona. Panna
Waynflete stanowczo odrzuciła sugestię, że
Horton mógł otruć swoją żonę. Gdyby
podejrzewała go o dalsze zbrodnie, chyba nie
byłaby tak bardzo przekonana o jego
niewinności w sprawie śmierci pani Horton.
Pozostali więc doktor Thomas oraz pan Abbot.
Obaj spełniali niezbędne wymagania. Mieli
wysoką pozycję zawodową i nigdy nie dali
powodu do plotek. Cieszyli się ogólną sympatią i
byli znani ze swej uczciwości oraz rzetelności.
Luke zaczął rozważać tę sprawę z innego
punktu widzenia. Zastanawiał się, czy on sam
wykluczyłby Ellsworthy'ego i Hortona.
Natychmiast przecząco pokręcił głową. To nie
było takie proste. Panna Pinkerton dobrze
wiedziała, kim jest ten człowiek. Dowiodła tego,
po pierwsze - jej śmierć, a po drugie - śmierć
doktora Humbleby. Ale nie zdradziła jego
nazwiska pannie Waynflete. Zatem, choć panna
Waynflete przypuszcza, że wie, kto to jest, może

background image

się mylić. Często jesteśmy przekonani, że wiemy,
co myślą inni ludzie, ale niekiedy okazuje się, że
po prostu nie mieliśmy racji i popełniliśmy
potworny błąd!
W dalszym ciągu miał więc czterech
kandydatów. Panna Pinkerton nie żyła, więc nie
mogła już mu pomóc. Musiał sam ocenić
poszlaki i rozważyć wszystkie możliwości.
Zaczął od Ellsworthy'ego, ponieważ na pierwszy
rzut oka właśnie on wydawał się najbardziej
odpowiednim kandydatem. Był niezbyt
zrównoważony psychicznie i mógł mieć
spaczoną osobowość psychopatycznego zabójcy.
Zabierzmy się do tego w ten sposób - powiedział
Luke do siebie. Potraktujmy każdego z nich po
kolei jako podejrzanego. Na przykład
Ellsworthy. Załóżmy, że jest mordercą! Na razie
przyjmijmy, że wiem to z całą pewnością. Teraz
rozważmy ofiary w porządku chronologicznym.
Po pierwsze, pani Horton. Trudno powiedzieć,
jaki motyw mógł go skłonić do wyprawienia jej
na tamten świat. Ale miał sposobność. Horton
wspominał, że jego żona zażywała jakąś
miksturę, którą dostała od Ellsworthy'ego. W
ten sposób mógł przemycić na przykład
arszenik. Pytanie brzmi: po co?
Z kolei Amy Gibbs. Dlaczego Ellsworthy
zamordował Amy Gibbs? Powód jest oczywisty -
była niewygodna! Może groziła mu procesem o
niedotrzymanie obietnicy małżeństwa? Albo
uczestniczyła w orgii o północy? Czy odgrażała

background image

się, że o tym rozpowie? Lord Whitfieid ma w
Wychwood spore wpływy, a zdaniem Bridget
jest człowiekiem o nieugiętych zasadach
moralnych. Mógł wystąpić przeciwko
Ellsworthy'emu, gdyby ten dopuścił się jakichś
nieprzyzwoitych wybryków. A więc... żegnaj
Amy. Ale sadystyczny morderca wybrałby
chyba inną metodę.
Kto następny... Carter? Dlaczego Carter? Mało
prawdopodobne, żeby wiedział o nocnych
orgiach. Chyba że powiedziała mu Amy? Czy
jego ładna córka była w to zamieszana? Czy
Ellsworthy zaczął się do niej zalecać? Muszę się
przyjrzeć Lucy Carter. Może jej ojciec po
prostu obraził Ellsworthy'ego, a on, jako
człowiek zniewieściały i nadpobudliwy, poczuł
się urażony. Jeśli popełnił już jedną czy dwie
zbrodnie, mógł stać się na tyle nieczuły, by
zaplanować morderstwo z bardzo błahego
powodu.
Tommy Pierce. Dlaczego Ellsworthy zabił
Tommy'ego Pierce'a? To proste. Tommy brał
udział w jakimś nocnym obrządku. Zagroził, że
o tym rozpowie. Może się wygadał. Trzeba było
zamknąć mu usta.
Doktor Humbleby. Dlaczego Ellsworthy
zamordował doktora Humbleby'ego? To
najłatwiejsze pytanie ze wszystkich! Humbleby,
będąc lekarzem, zauważył, że Ellsworthy jest
niezbyt zrównoważony psychicznie.
Najprawdopodobniej zamierzał przedsięwziąć w

background image

tej sprawie jakieś kroki. Więc jego los został
przesądzony. Istnieje jednak pewien szkopuł. W
jaki sposób Ellsworthy mógł doprowadzić do
tego, że Humbleby umarł na zakażenie krwi? A
może przyczyną jego śmierci było coś innego?
Czy zainfekowany palec to zbieg okoliczności?
W końcu panna Pinkerton. W środę sklep został
zamknięty w południe. Tego dnia Ellsworthy
mógł pojechać do Londynu. Ciekaw jestem, czy
ma samochód. Nie widziałem go za kierownicą,
ale to niczego nie dowodzi. Zdawał sobie sprawę,
że panna Pinkerton go podejrzewa, więc
postanowił udaremnić jej złożenie zeznań w
Scotland Yardzie. Poza tym może jest już tam
notowany.
Oto poszlaki świadczące przeciwko
Ellsworthy'emu! A co przemawia na jego
korzyść? No cóż, po pierwsze, z pewnością nie
jest on człowiekiem, którego - według odczucia
panny Wanflete - podejrzewała panna
Pinkerton. Po drugie, kiedy o tym mówiła, w
mojej wyobraźni powstał niewyraźny obraz
mężczyzny, ale zupełnie nie pasował on do
Ellsworthy'ego. Na podstawie jej słów odniosłem
wrażenie, że jest to człowiek zupełnie normalny,
którego nikt nie mógłby nawet podejrzewać. A
Ellsworthy należy do ludzi, budzących
podejrzenia. Nie, do mojego wizerunku bardziej
pasuje człowiek taki jak... doktor Thomas.
No właśnie, Thomas. Co z Thomasem? Po
rozmowie z nim wykreśliłem go z listy

background image

podejrzanych. To miły, skromny człowiek. Ale
rzecz w tym, że ten morderca - o ile całe moje
rozumowanie nie jest błędne - jest właśnie
człowiekiem miłym i skromnym. Ostatnią osobą,
którą można by podejrzewać o popełnienie
zbrodni! A tak właśnie jest w przypadku
Thomasa.
Raz jeszcze wszystko rozważmy. Dlaczego
doktor Thomas zamordował Amy Gibbs? W
istocie wydaje się to wielce nieprawdopodobne!
Ale właśnie tego dnia Amy poszła do niego, a on
dał jej tę buteleczkę syropu na kaszel.
Przypuśćmy, że zawierała ona kwas szczawiowy.
To byłoby bardzo proste i pomysłowe
posunięcie! Ciekaw jestem, którego z nich
wezwano, kiedy stwierdzono, że Amy została
otruta - doktora Humbleby'ego czy Thomasa?
Jeśli Thomasa, to mógł on przynieść ze sobą
jakąś starą buteleczkę z farbą do kapeluszy,
postawić ją niepostrzeżenie na stoliku, a potem
bezczelnie zabrać obie buteleczki do analizy!
Coś w tym stylu. Trzeba było tylko zachować
zimną krew!
Tommy Pierce? Nie widzę motywu. Motyw - na
tym właśnie polega kłopot z doktorem
Thomasem. Nie przychodzi mi na myśl żaden,
nawet żaden szaleńczy motyw! Podobnie w
przypadku Cartera. Dlaczego doktor Thomas
chciałby pozbyć się Cartera? Można tylko
zakładać, że Amy, Tommy i oberżysta wiedzieli
o doktorze Thoma- sie coś, co niebezpiecznie

background image

było wiedzieć. Ach! Przyjmijmy, że wiązało się
to ze śmiercią pani Horton. Doktor Thomas był
jej lekarzem. Jej stan nagle się pogorszył i
umarła. Z łatwością mógł to zaaranżować.
Należy pamiętać, że Amy Gibbs pracowała tam
w tym czasie. Mogła coś zobaczyć albo usłyszeć.
To tłumaczyłoby jej śmierć. Tommy Pierce - jak
wiadomo z miarodajnego źródła - był
wyjątkowo wścibskim chłopcem. Mógł się czegoś
dowiedzieć. A co z Carterem? Amy Gibbs mogła
go w coś wtajemniczyć. On wygadał się po
pijanemu, więc Thomas postanowił jego również
uciszyć. Oczywiście, to tylko czyste domysły. Ale
co innego można zrobić?
Kolej na doktora Humbleby'ego. Ach! Nareszcie
mamy do czynienia z morderstwem, które z
łatwością można uzasadnić. Wystarczający
motyw i doskonała sposobność! Nikt poza
doktorem Thomasem nie byłby w stanie
wywołać u doktora Humbleby'ego zakażenia
krwi! Mógł infekować skaleczone miejsce za
każdym razem, kiedy zmieniał mu opatrunek!
Żałuję, że nie można powiązać go w równie
łatwy sposób z pozostałymi ofiarami.
Panna Pinkerton? Jej przypadek jest
trudniejszy, ale istnieje jeden niezbity fakt.
Przez większą część dnia doktor Thomas
przebywał poza Wychwood. Utrzymuje, że
odbierał poród. Możliwe. Ale prawdą jest, że
wyjechał z Wychwood samochodem.
Czy coś pominąłem? Tak, jest jeszcze jedna

background image

sprawa. Uśmiech, jakim mnie obdarzył, kiedy
przed paroma dniami wychodziłem z jego domu.
Był to pełen wyższości, pobłażliwy uśmiech
człowieka, który właśnie wyprowadził mnie w
pole i zdaje sobie z tego sprawę.
Luke westchnął, a potem potrząsnął głową i
powrócił do swych rozważań.
Abbot? To także odpowiedni kandydat.
Normalny, dobrze sytuowany i szanowany, po
prostu ostatni człowiek, którego i tak dalej, i tak
dalej. Jest również próżny i pewny siebie.
Mordercy zazwyczaj tacy właśnie są! Cechuje
ich arogancja i zarozumialstwo! Zawsze
uważają, że uda im się uniknąć kary. Amy
Gibbs poszła kiedyś do jego kancelarii. Po co?
Dlaczego chciała się z nim widzieć? Żeby
zasięgnąć porady prawnej? Dlaczego? A może
chodziło o sprawę osobistą? Należy pamiętać o
"liście od jakiejś pani", który zauważył Tommy.
Czy nadawczynią była Amy Gibbs? Czy też jego
autorką była pani Horton, a Amy Gibbs go
przechwyciła? Jaka inna kobieta mogła napisać
do pana Abbota o sprawach na tyle osobistych,
że stracił on panowanie nad sobą, kiedy Tommy
przypadkiem zobaczył ten list? Co jeszcze
należy rozważyć w związku z Amy Gibbs?
Farba do kapeluszy? Tak, jest w staroświeckim
stylu. Kiedy w grę wchodzą kobiety, mężczyźni
pokroju Abbota zachowują się zwykle dość
staroświecko. Grają rolę podstarzałych
donżuanów! Tommy Pierce? To jasne, że zginął

background image

z powodu tego listu. Ale to znaczy również, że
ten list musiał być niezwykle obciążający!
Carter? Abbot zalecał się do córki Cartera i nie
chciał dopuścić do skandalu. A podły,
głupkowaty łotr Carter miał czelność mu grozić!
Jemu, któremu uszły już bezkarnie dwa
przebiegłe morderstwa! A więc, trzeba
wykończyć pana Cartera! Ciemna noc i mocne
pchnięcie. Ta zbrodnia wydaje się aż nazbyt
prosta.
Czy poznałem mentalność Abbota? Chyba tak.
Ta staruszka mówiąc o nim miała nieprzyjemny
błysk w oczach. Mogła go o niejedno
podejrzewać... Poza tym sprzeczka z doktorem
Humblebym. Humbleby ośmielił się
przeciwstawić Abbotowi, inteligentnemu radcy
prawnemu i mordercy. Stary osioł... nie miał
najmniejszego pojęcia, co go czeka! "Zasługuje
na śmierć! Odważył się potraktować mnie w
sposób obcesowy!"
A potem... co było potem? Odwrócił się i
napotkał wzrok Lavinii Pinkerton. Jego
niepewne spojrzenie dowodziło poczucia winy.
On, który szczycił się nieposzlakowaną
uczciwością, najwyraźniej wzbudził jej
podejrzania. Panna Pinkerton odkryła jego
tajemnicę... Wiedziała, co zrobił... Tak, ale nie
miała dowodów. Przypuśćmy jednak, że
zamierzała je zdobyć... Przypuśćmy, że zaczęła
mówić... Przypuśćmy, że... Abbot jest dość
przenikliwym znawcą ludzkich charakterów.

background image

Domyślił się, jaki będzie jej następny ruch. Jeśli
pojedzie do Scotland Yardu i zrelacjonuje im
swoją wersję wydarzeń, mogą jej uwierzyć i
wszcząć dochodzenie. Trzeba się więc
zdecydować na desperacki krok. Czy Abbot ma
własny samochód, czy też wynajął jakiś pojazd
w Londynie? W każdym razie nie było go w
Wychwood w dniu derbów...
Luke znowu się zawahał. Tak bardzo zagłębił się
w szczegóły tej sprawy, że trudno mu było
przejść do rozważań na temat kolejnego
podejrzanego. Musiał odczekać chwilę, by móc
wyobrazić sobie majora Hortona w roli
potencjalnego mordercy.
Zacznijmy od tego, że Horton zamordował
swoją żonę! Miał wystarczający powód i sporo
zyskał na jej śmierci. Żeby osiągnąć cel, musiał
udawać niezwykle oddanego męża. Udaje go
nadal. Ale czy czasami trochę nie przesadza?
No dobrze, jedno morderstwo załatwione. Kto
następny? Amy Gibbs. Tak, to całkiem
wiarygodne. Amy tam pracowała. Mogła coś
zauważyć. Mogła widzieć, jak major podaje
żonie kubek wzmacniającego bulionu albo kleik,
a dopiero później zdać sobie sprawę ze
znaczenia tego faktu. Farba do kapeluszy mogła
przyjść majorowi do głowy w sposób zupełnie
naturalny, ponieważ jest stuprocentowym
mężczyzną, który nie zna się na damskich
kaprysach.
Przypadek Amy Gibbs wyjaśniony.

background image

Pijany Carter? Takie same motywy jak
poprzednio. Amy coś mu powiedziała. Kolejne
łatwe morderstwo.
Tommy Pierce. Trzeba wziąć pod uwagę jego
wścibską naturę. Czyżby ten list w kancelarii
Abbota napisała pani Horton, skarżąc się, że
mąż próbuje ją otruć? To szalony pomysł, ale
przecież mogło tak być. Tak czy owak, major
zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie stwarza
Tommy, więc chłopiec podzielił los Amy i
Cartera. Wszystko proste i jasne. Czy łatwo jest
zabić człowieka? Mój Boże, bardzo łatwo.
Teraz doszliśmy do sprawy trudniejszej.
Humbleby! Motyw? Bardzo niejasny.
Początkowo to on leczył panią Horton. Czyżby
odkrył przyczynę choroby, a Horton przekonał
swoją żonę, że należy zmienić go na młodszego,
mniej podejrzliwego lekarza? A jeśli tak, to co
sprawiło, że Humbleby był niebezpieczny po
upływie tak długiego czasu? To trudne pytanie.
Niełatwo też powiązać z Hortonem przyczynę
jego zgonu... Zakażenie krwi...
Panna Pinkerton? Całkiem prawdopodobne.
Horton ma samochód, który widziałem na
własne oczy. Tego dnia nie było go w
Wychwood... podobno pojechał na derby.
Owszem, to możliwe. Czy Horton jest
wyrachowanym mordercą? Chciałbym to
wiedzieć...
Luke spojrzał przed siebie i w zamyśleniu
zmarszczył brwi.

background image

To jeden z nich... Nie sądzę, by zrobił to
Ellsworthy, ale tego nie wykluczam! On jest
najlepszym kandydatem! Thomas nie
wchodziłby w rachubę, gdyby nie przyczyna
zgonu doktora Humbleby. To zakażenie krwi
wyraźnie wskazuje na mordercę, znającego się
na medycynie! Może Abbot? Poszlaki przeciwko
niemu nie są przekonujące, ale jestem w stanie
wyobrazić go sobie w tej roli... Tak, pasuje do
niej bardziej niż inni. A może Horton? Latami
tyranizowany przez swoją żonę, cierpiał na
kompleks niższości... tak, to możliwe! Ale panna
Waynflete tak nie uważa, a jest osobą rozsądną i
dobrze zna zarówno to miasteczko, jak i jego
mieszkańców...
Kogo podejrzewa? Abbota czy Thomasa? To
musi być któryś z nich... Jeśli przyprę ją do
muru, pytając wprost: "Który z nich jest
mordercą?", może uda mi się z niej to
wyciągnąć.
Ale ona może się mylić. Nie ma sposobu
sprawdzenia, czy ma rację... tak jak było w
przypadku panny Pinkerton. Potrzebuję
dowodów. Gdyby doszło do jeszcze jednego
wypadku... tylko jednego, wiedziałbym...
Urwał z dreszczem przerażenia.
- Mój Boże - wyszeptał. - Przecież domagam się
jeszcze jednego morderstwa...

XV
NIESTOSOWNE ZACHOWANIE SZOFERA

background image

Luke, pijąc piwo w barze Siedem Gwiazd, czuł
się nieco skrępowany. Każdy jego nawet
najmniejszy ruch śledziło sześć par zamglonych
oczu, a gdy tylko wszedł, ucichły wszelkie
rozmowy. Wygłosił kilka ogólnikowych uwag,
dotyczących plonów, pogody czy zakładów
piłkarskich, ale na żadną nikt z obecnych nie
zareagował.
Pozostało md odgrywanie roli szarmanckiego
mężczyzny. Trafnie ocenił, że ładną, rumianą,
ciemnowłosą barmanką jest panna Lucy Carter.
Jego komplementy spotkały się z życzliwym
przyjęciem. Panna Carter, chichocząc, zawołała:
- Niech pan przestanie! Z pewnością pan tak nie
myśli! To tylko gadanie! - i dorzuciła jeszcze
kilka tego rodzaju wykrzykników. Ale robiła to
najwyraźniej odruchowo.
Widząc, że dalszy pobyt w barze nie przyniesie
mu żadnych korzyści, Luke dopił piwo i
wyszedł. Ruszył ścieżką w kierunku miejsca, w
którym przez rzekę przerzucono kładkę. Kiedy
stał, patrząc na nią, usłyszał za plecami drżący
męski głos:
- To tu, proszę pana, tu właśnie wpadł Harry.
Luke odwrócił głowę i zobaczył jednego z
niedawnych gości baru, który w sposób
wyjątkowo obojętny odniósł się do kwestii
plonów, pogody i zakładów piłkarskich. Teraz
najwyraźniej zamierzał wprowadzić Luke'a w
szczegóły tego makabrycznego wypadku.

background image

- Wpadł w muł - wyjaśnił stary wieśniak. -
Prosto w błoto i ugrzązł w nim głową w dół.
- To dziwne, że spadł właśnie w tym miejscu -
powiedział Luke.
- Był pijany - wyjaśnił stary ze zrozumieniem.
- Tak, ale przecież musiał wielokrotnie tędy
przechodzić po pijanemu.
- Prawie co wieczór. Harry zawsze był podpity.
- Może ktoś go popchnął - zasugerował Luke
obojętnie.
- Mogło tak być - przyznał wieśniak. - Ale nie
mam pojęcia, kto by to zrobił.
- Chyba miał paru wrogów. Podobno kiedy był
pijany, zachowywał się ordynarnie, prawda?
- Aż przyjemnie było słuchać, jak przeklinał!
Nie przebierał w słowach. Ale przecież nikt nie
popchnąłby pijanego.
Luke nie oponował. Z pewnością wykorzystanie
przewagi nad odurzonym alkoholem
człowiekiem uchodziło za niezwykle
niehonorowy postępek. Wieśniak wydawał się
dość zgorszony takim pomysłem.
- No cóż - powiedział Luke wymijająco - to
smutna historia.
- Nie dla jego żony - oświadczył nieznajomy. -
Myślę, że ona i Lucy nie mają powodu do
smutku.
- Może są ludzie, których jego śmierć
ucieszyła?" Staruszek nie miał na ten temat
sprecyzowanego zdania.
- Być może - powiedział. - Ale Harry nikomu nie

background image

szkodził. Tym epitafium ku czci świętej pamięci
pana Cartera zakończyli rozmowę i rozstali się.
Luke ruszył w kierunku starego dworu. Biura
biblioteki zajmowały dwa pokoje od frontu.
Poszedł na tył budynku, gdzie mieściło się
muzeum. Przesuwał się od gablotki do gablotki,
oglądając niezbyt fascynujące eksponaty.
Trochę wyrobów garncarskich i monet z epoki
rzymskiej. Kilka ciekawostek z Południowego
Pacyfiku, malajskie nakrycia głowy. Rozmaite
posążki hinduskich bożków, które podarował
major Horton, statuetka grubego Buddy o
złośliwym wyrazie twarzy i wątpliwej
autentyczności egipskie paciorki.
Luke wrócił do hallu. Nie było tu żywej duszy.
Wszedł cicho po schodach. Na górze mieścił się
skład czasopism i gazet oraz pokój wypełniony
książkami historycznymi.
Wszedł na następne piętro. Tu znajdowały się -
jak to określił w myślach - rupieciarnie.
Wypchane, pogryzione przez mole ptaki, sterty
podartych czasopism, przestarzałe powieści i
książki dla dzieci.
Luke zbliżył się do okna. Doszedł do wniosku, że
właśnie tu musiał siedzieć Tommy Pierce.
Zapewne pogwizdywał sobie wesoło, a od czasu
do czasu, kiedy usłyszał czyjeś zbliżające się
kroki, przecierał energicznie szyby.
Ktoś musiał wejść do pokoju. Tommy wychylił
się do połowy na zewnątrz i, chcąc
zademonstrować swą gorliwość, z zapałem

background image

polerował szybę. Wtedy ten ktoś zbliżył się do
chłopca i, coś do niego mówiąc, mocno go
popchnął.
Luke odwrócił się. Zbiegł na dół i przez parę
minut stał w hallu. Nikt nie zauważył jego
obecności w budynku. Nikt nie widział, jak
wchodził na górę.
- Każdy mógł to zrobić! - powiedział do siebie. -
To najłatwiejsza rzecz na świecie!
Usłyszał odgłos kroków zbliżających się od
strony biblioteki. Ponieważ nie miał nic na
sumieniu, nie widział powodu, by się ukrywać.
W przeciwnym razie z łatwością mógłby po
prostu cofnąć się w głąb sali muzealnej!
Z biblioteki wyszła panna Waynflete z kilkoma
książkami pod pachą. Wkładała rękawiczki.
Wydawała się pełna radości i energii. Kiedy go
dostrzegła, rozpromieniła się i zawołała:
- Och, pan Fitzwilliam, czyżby zwiedzał pan
nasze muzeum? Niestety nie ma tam zbyt wielu
ciekawych rzeczy. Lord Whitfield obiecuje, że
zdobędzie dla nas kilka interesujących
eksponatów.
- Naprawdę?
- Owszem, jakieś współczesne wynalazki. Takie,
jakie mają w Muzeum Techniki w Londynie.
Proponuje modele samolotu i parowozu oraz
jakieś preparaty chemiczne.
- Być może dodadzą blasku waszym salom
wystawowym.
- Tak, moim zdaniem muzeum nie powinno

background image

zajmować się wyłącznie przeszłością.
- Chyba nie.
- Obiecał również jakieś eksponaty związane z
żywieniem, kaloriami i witaminami... wszelkie
tego rodzaju rzeczy. Lord Whitfield jest
zapalonym entuzjastą Kampanii na Rzecz
Zdrowia.
- Wspominał o tym któregoś wieczora.
- To obecnie bardzo modny temat, prawda?
Kiedy lord Whitfield opowiadał mi o swojej
wizycie w Instytucie Wellermana, gdzie
pokazano mu hodowle zarazków i bakterii, po
prostu przeszył mnie dreszcz. Mówił też o
komarach, śpiączce afrykańskiej i o jakimś
pasożycie wątroby, ale to było dla mnie zbyt
trudne.
- Zapewne było też zbyt trudne dla lorda
Whitfielda - powiedział Luke pogodnie. - Założę
się, że wszystko pokręcił! Pani ma o wiele
bardziej przenikliwy umysł niż on, panno
Waynflete.
- To uprzejme z pana strony, panie Fitzwilliam,
ale obawiam się, że kobiety nie potrafią myśleć
tak wnikliwie jak mężczyźni - odparta spokojnie
panna Waynflete.
Luke stłumił chęć skrytykowania sposobu
myślenia lorda Whitfielda.
- Zajrzałem do muzeum - zaczął, zmieniając
temat - a potem poszedłem na górę, żeby
obejrzeć to okno.
- To, z którego Tommy... - Panna Waynflete

background image

zadrżała. - To naprawdę przerażające.
- Owszem, istotnie bardzo nieprzyjemna
sprawa. Spędziłem mniej więcej godzinę w
towarzystwie ciotki Amy, pani Church... niezbyt
sympatyczna kobieta!
- O, tak!
- W rozmowie z nią musiałem być dość
stanowczy - powiedział Luke. - Ona chyba
uważa mnie za kogoś w rodzaju superpolicjanta.
Zamilkł, widząc nagłą zmianę w wyrazie twarzy
panny Waynflete.
- Och, panie Fitzwilliam, czy sądzi pan, że to
było rozsądne?
- Sam nie wiem - odparł Luke. - Myślę, że to
było po prostu nieuniknione. Mój kamuflaż
stawał się coraz bardziej przejrzysty. Nie mogę
dalej się nim posługiwać. Musiałem zadawać
pytania, zmierzające do sedna sprawy.
Panna Waynflete potrząsnęła głową. Na jej
twarzy nadal malował się niepokój.
- Widzi pan, w takim miasteczku jak to
wiadomości rozchodzą się błyskawicznie.
- To znaczy, że kiedy będę szedł ulicą, wszyscy
zawołają: "O, idzie ten detektyw"? Nie sądzę,
żeby to miało teraz naprawdę istotne znaczenie.
Zresztą, w ten sposób mogę więcej osiągnąć.
- Nie to miałam na myśli. - Pannie Waynflete
zabrakło tchu. - Chodzi mi o to, że on się dowie.
I zda sobie sprawę, że jest pan na jego tropie.
- Chyba tak - przyznał Luke z namysłem.
- Czy pan nie rozumie, że to jest okropnie

background image

niebezpieczne? Potwornie!
- Myśli pani, że... - Luke pojął w końcu, o co jej
chodzi - morderca dobierze się do mnie?
- Tak.
- Dziwne - mruknął Luke. - Nie przyszło mi to
do głowy! Chyba jednak ma pani rację. No cóż,
to byłaby najlepsza rzecz, jaka może się
wydarzyć.
- Pan nie zdaje sobie sprawy - powiedziała
panna Waynflete z przejęciem - że to niezwykle
przebiegły mężczyzna. A w dodatku bardzo
ostrożny! Proszę pamiętać, że ma spore
doświadczenie... być może nawet większe, niż
nam się wydaje.
- Tak, oczywiście - odparł Luke z zadumą. - To
całkiem prawdopodobne.
- Och, to wszystko mi się nie podoba! - zawołała
panna Waynflete. - Jestem naprawdę
zaniepokojona!
- Proszę się nie martwić - powiedział Luke
łagodnie. - Zapewniam panią, że będę miał się
na baczności. Ograniczyłem listę podejrzanych.
W każdym razie wydaje mi się, że wiem, kto
może być mordercą...
Panna Waynflete spojrzała na niego
przenikliwym wzrokiem. Luke podszedł do niej
bliżej i zniżył głos do szeptu.
- Panno Waynflete, co by pani odpowiedziała,
gdybym spytał, którego z dwóch mężczyzn
uważa pani za bardziej odpowiedniego
kandydata: doktora Thomasa czy pana Abbota?

background image

- Och... - jęknęła panna Waynflete, cofając się i
kładąc dłoń na piersi. Kiedy podniosła wzrok,
Luke dostrzegł w jej oczach intrygujący wyraz:
zniecierpliwienia i czegoś jeszcze, czego nie był
w stanie określić. - Nic nie powiem... - oznajmiła.
Odwróciła się gwałtownie, wydając jakiś dziwny
dźwięk, jakby westchnienie połączone z łkaniem.
- Idzie pani do domu? - spytał Luke z
rezygnacją w głosie.
- Nie, chcę zanieść te książki pani Humbleby.
Mieszka po drodze do rezydencji. Możemy
kawałek pójść razem.
- Z przyjemnością - powiedział Luke.
Zeszli po schodach i skręcili w ścieżkę biegnącą
skrajem wiejskich błoni.
Luke obejrzał się, by rzucić okiem na zarys
majestatycznego budynku, z którego przed
chwilą wyszli.
- Za czasów pani ojca musiał to być wspaniały
dom - zauważył. Panna Waynflete westchnęła.
- Tak, byliśmy tu bardzo szczęśliwi. Dziękuję
Bogu, że nie został zdewastowany. Zrujnowano
już bardzo dużo starych domów.
- Wiem. To smutne.
- A nowe nie są bynajmniej tak solidnie
budowane.
- Wątpię, by wytrzymały próbę czasu.
- No, oczywiście, te nowe - powiedziała panna
Waynflete - sprawiają znacznie mniej kłopotu.
Nie trzeba wkładać w nie tak dużo pracy ani
szorować tych wielkich, przestronnych

background image

korytarzy.
Luke przyznał jej rację.
Kiedy dotarli do furtki domu doktora
Humbleby'ego, panna Waynflete zawahała się, a
potem powiedziała:
- Jest taki piękny wieczór. Jeśli nie ma pan nic
przeciwko temu, pójdę z panem jeszcze kawałek.
Uwielbiam świeże powietrze.
Luke, choć był nieco zaskoczony, odparł
uprzejmie, że jej towarzystwo sprawi mu
prawdziwą przyjemność. Ten wieczór nie
wydawał mu się bynajmniej piękny. Silny wiatr
szarpał ze złością liście drzew. Luke miał
wrażenie, że lada chwila nadciągnie burza.
Jednakże panna Waynflete, która podążała
obok niego, przytrzymując ręką kapelusz, i
mówiła z trudem łapiąc oddech, wydawała się
bardzo zadowolona ze spaceru.
Szli boczną ścieżką, ponieważ była to najkrótsza
droga wiodąca od domu doktora Humbleby'ego
do jednej z tylnych bram rezydencji, która
różniła się od pozostałych, kutych w żelazie
bram. Jej piękne kolumny wieńczyły dwa
ogromne, różowe, rzeźbione ananasy. Luke nie
mógł zrozumieć, dlaczego wybrano właśnie te
ozdoby! Domyślał się jednak, że dla lorda
Whitfielda ananasy były symbolem elegancji i
dobrego smaku.
Kiedy zbliżali się do bramy, dotarły do nich
podniesione, gniewne głosy. W chwilę później
ujrzeli lorda Whitfielda, stojącego twarzą w

background image

twarz z jakimś młodym mężczyzną w uniformie
szofera.
- Wyrzucam cię z pracy! - wrzeszczał lord
Whitfield. - Słyszysz? Jesteś zwolniony!
- Niech pan mi daruje, milordzie... tylko ten
jeden raz.
- Nie, nie daruję! Wziąłeś mój samochód. Mój
samochód, a w dodatku piłeś... tak, piłeś, nie
zaprzeczaj! Powiedziałem wyraźnie, że są trzy
rzeczy, których nie będę tolerował na terenie
mojej posiadłości: pijaństwa, rozpusty i
zuchwalstwa.
Szofer nie był pijany, ale alkohol osłabił
widocznie jego panowanie nad sobą, gdyż nagle
zmienił ton.
- Nie będziesz tolerował tego, nie będziesz
tolerował tamtego, ty stary draniu! Twoja
posiadłość! Wszyscy dobrze wiedzą, że twój
ojciec prowadził tu sklep z butami! Konamy ze
śmiechu widząc, jak kroczysz dumnie niby
napuszony paw! Kim ty właściwie jesteś? Nie
jesteś lepszy niż ja... ot, czym jesteś.
Lord Whitfield posiniał ze złości.
- Jak śmiesz odzywać się do mnie w taki sposób?
Jakim prawem?
Młody mężczyzna podszedł do niego bliżej.
- Gdybyś nie był taką wstrętną, nadętą, małą
świnią, zdzieliłbym cię w szczękę... tak,
walnąłbym cię.
Lord Whitfield zrobił pospiesznie krok do tyłu,
potknął się o korzeń i usiadł na ziemi.

background image

- Wynoś się stąd - powiedział szorstko Luke,
podchodząc do szofera.
Młody mężczyzna odzyskał panowanie nad
sobą. Wydawał się przerażony.
- Przepraszam, sir. Nie wiem, co mnie opętało.
- Moim zdaniem wypiłeś o kilka kieliszków za
dużo - powiedział Luke, podnosząc lorda
Whitfielda.
- Ja... przepraszam pana, milordzie - wyjąkał
szofer.
- Pożałujesz tego, Rivers - warknął lord
Whitfield, drżącym z gniewu głosem.
Mężczyzna wahał się przez chwilę, a potem
powoli odszedł, powłócząc nogami.
- Cóż za bezczelność! - wybuchnął lord
Whitfield. - Odzywać się do mnie w taki sposób.
Do mnie! Temu człowiekowi przytrafi się coś
bardzo złego! Żadnego szacunku... nie zna
swojego miejsca. Kiedy pomyślę, co robię dla
tych ludzi... zapewniam im dobre zarobki,
wszelkie wygody i emerytury. I spotyka mnie
taka niewdzięczność... podła niewdzięczność...
Zachłysnął się z podniecenia, a potem zauważył
pannę Waynflete, która stała w pobliżu, nie
odzywając się ani słowem.
- To ty, Honorio? Jest mi niezmiernie przykro,
że byłaś świadkiem tej haniebnej sceny. Język
tego człowieka...
- Niestety, zupełnie nie był sobą - powiedziała
panna Waynflete, wyraźnie zgorszona zajściem.
- Bo był pijany... po prostu pijany!

background image

- Tylko lekko podchmielony - wtrącił Luke.
- Czy wiecie, co zrobił? - Lord Whitfield wodził
wzrokiem po ich twarzach. - Wziął mój
samochód... mój samochód! Nie przypuszczał, że
wrócę tak prędko. Bridget zawiozła mnie do
Lyne swoim sportowym wozem. A ten typ miał
czelność zabrać jakąś dziewczynę... chyba Lucy
Carter, na przejażdżkę moim samochodem!
- Postąpił nadzwyczaj niestosownie -
powiedziała panna Waynflete.
Lord Whitfield wydawał się trochę pocieszony.
- No właśnie, prawda?
- Z pewnością będzie tego żałował.
- Moja w tym głowa!
- Został zwolniony z pracy - zauważyła panna
Waynflete.
- On źle skończy - oznajmił lord Whitfield,
potrząsając głową i wypinając dumnie pierś. -
Wstąp do nas na kieliszek sherry, Honorio.
- Dziękuję, ale muszę zanieść te książki pani
Humbleby. Dobranoc, panie Fitzwilliam. Teraz
już nic panu nie grozi!
Skinęła głową z uśmiechem i oddaliła się
żwawym krokiem. Tak bardzo przypominała
niańkę, odprowadzającą dziecko na zabawę, że
Luke'owi przyszła nagle do głowy myśl, która
zaparła mu dech w piersiach. Zastanawiał się,
czy to możliwe, że panna Waynflete
towarzyszyła mu wyłącznie po to, by go
chronić? Ten pomysł wydawał mu się
absurdalny, ale...

background image

Z tych rozważań wyrwał go głos lorda
Whitfielda.
- Honoria Waynflete jest niezwykle
utalentowaną kobietą.
- Na to wygląda.
Lord Whitfield skierował się w stronę domu.
Poruszał się dość sztywno, delikatnie rozcierając
dłonią pośladki. Nagle zachichotał.
- Kiedyś, przed laty byłem zaręczony z Honoria.
Była ładna i nie taka chuda jak teraz. Dziś myśl
o tym wydaje mi się zabawna. Jej rodzina
należała do miejscowej arystokracji.
- Tak?
Lord Whitfield zamyślił się.
- Pułkownik Waynflete rządził całym
miasteczkiem. Wszyscy musieli mu się nisko
kłaniać. Był człowiekiem starej daty, dumnym
jak wszyscy diabli. - Znów zachichotał. - Kiedy
Honoria oznajmiła, że zamierza za mnie wyjść,
doszło do okropnej awantury! Uważała się za
osobę postępową. Opowiadała się za zniesieniem
różnic klasowych. Była bardzo rozgarniętą
dziewczyną.
- A rodzice kazali jej z panem zerwać? Lord
Whitfield podrapał się po nosie.
- No cóż... niezupełnie. Prawdę mówiąc, doszło
między nami do drobnej sprzeczki. Chodziło
ojej przeklętego ptaszka... przeraźliwie
ćwierkającego kanarka. Nie znosiłem go.
Przykra sprawa... skręciłem mu kark. Ale nie
warto dłużej rozwodzić się na ten temat.

background image

Zapomnijmy o tym. - Otrząsnął się jak człowiek,
który wyrzuca z pamięci nieprzyjemne
wspomnienia. - Niech pan nie sądzi, że ona
kiedykolwiek mi wybaczyła - powiedział
łamiącym się głosem. - No cóż, być może nie ma
w tym nic dziwnego...
- Przypuszczam, że jednak panu wybaczyła -
pocieszył go Luke.
Lord Whitfield wyraźnie się rozpromienił.
- Naprawdę? Cieszy mnie to. Wie pan, darzę
Honorię dużym szacunkiem. Jest utalentowaną
kobietą i w dodatku prawdziwą damą! To się
liczy, nawet w dzisiejszych czasach. Wspaniale
prowadzi naszą bibliotekę. - Podniósł wzrok i
ton jego głosu nagle się zmienił. - Witaj! -
zawołał. - Witaj, Bridget.

XVI
ANANAS

Kiedy Bridget zbliżała się do nich, Luke poczuł
wewnętrzne napięcie.
Od dnia rozgrywek tenisowych nie zamienił z
nią ani słowa na osobności. Zgodnie unikali się
nawzajem. Luke zerknął na nią ukradkiem.
Wydawała się irytująco spokojna, opanowana i
obojętna.
- Zaczęłam się już zastanawiać, dlaczego tak
długo nie wracasz, Gordon - powiedziała
beztrosko.
- Musiałem zrobić małe porządki! - odburknął

background image

lord Whitfield. - Ten typ, Rivers, ośmielił się
wziąć rollsa dzisiaj po południu.
- Cóż za straszna obraza majestatu - mruknęła
Bridget.
- Nie powinnaś sobie z tego żartować, Bridget.
Sprawa jest poważna. On zabrał na przejażdżkę
jakąś dziewczynę.
- Nie sądzę, by samotna przejażdżka sprawiła
mu przyjemność!
Lord Whitfield wyprostował się.
- Na terenie mojej posiadłości ja ustalam zasady
moralne.
- Zabranie dziewczyny na przejażdżkę nie jest
przecież czynem niemoralnym.
- Owszem, jest, jeśli w grę wchodzi mój
samochód.
- To, oczywiście, coś gorszego niż niemoralność!
Graniczy wręcz ze świętokradztwem. Ale nie
możesz całkowicie wyeliminować spraw seksu,
Gordon. Mamy dziś pełnię księżyca i noc
świętojańską.
- Na Jowisza, naprawdę? - zawołał Luke.
- Zdaje się, że to cię zainteresowało -
powiedziała Bridget, patrząc na niego.
- Owszem.
Bridget odwróciła się z powrotem do lorda
Whitfielda.
- Do gospody Pod Błazeńską Czapką
przyjechały trzy niezwykłe osoby. Numer jeden
- mężczyzna w okularach, szortach i rozkosznej
jedwabnej koszuli koloru suszonej śliwki!

background image

Numer dwa - kobieta z kompletnie
wyskubanymi brwiami, w sandałach i kusej
sukience z falbankami, obwieszona sznurami
sztucznych egipskich paciorków. Numer trzy -
grubas w ubraniu koloru lawendy i takich
samych butach. Podejrzewam, że są
przyjaciółmi naszego pana Ellsworthy'ego!
Autor kroniki towarzyskiej doniósłby: "Krąży
pogłoska, że dzisiejszej nocy odbędzie się
rozpustna zabawa na Łące Czarownic".
- Nie dopuszczę do tego! - zawołał lord
Whitfield, siniejąc ze złości.
- Nie możesz temu zapobiec, kochanie. Łąka
Czarownic jest własnością publiczną.
- Nie życzę sobie, żeby odbywały się tu te
bezbożne rytuały! Skomentuję to w "Scandals".
- Milczał przez chwilę, a potem dodał: -
Przypomnij mi, żebym to zanotował i nakłonił
Siddely'ego do napisania artykułu. Muszę jutro
pojechać do miasta.
- Kampania lorda Whitfielda przeciwko czarnej
magii - powiedziała Bridget ironicznie. - W
małym prowincjonalnym miasteczku nadal
pokutują relikty średniowiecznych zabobonów.
Lord Whitfield spojrzał na nią ze zdumieniem, a
potem odwrócił się i wszedł do domu.
- Powinnaś lepiej wypełniać swoje obowiązki,
Bridget! - zażartował Luke.
- Co masz na myśli?
- Szkoda byłoby, żebyś straciła swoją posadę!
Nie masz jeszcze w ręku tych stu tysięcy.

background image

Dotyczy to również brylantów i pereł. Na twoim
miejscu darowałbym sobie te sarkastyczne
uwagi aż do wesela.
Spojrzała na niego chłodno.
- Jesteś taki troskliwy, Luke. To miło z twojej
strony, że tak bardzo przejmujesz się moją
przyszłością!
- Życzliwość i rozwaga zawsze były moją mocną
stroną.
- Nie zauważyłam tego.
- Nie? Zaskakujesz mnie.
- Co dzisiaj robiłeś? - spytała Bridget, zrywając
liść z jakiegoś krzaka.
- Wykonywałem zwykłe obowiązki detektywa.
- Czy do czegoś doszedłeś?
- Tak i nie, jak mawiają politycy. Á propos, czy
masz w domu jakieś narzędzia?
- Chyba tak. Jakiego rodzaju?
- Och, jakieś małe i poręczne. Czy mógłbym je
zobaczyć?
Po dziesięciu minutach Luke miał już w kieszeni
wybrane przez siebie narzędzia.
- To mi wystarczy - powiedział.
- Czy zamierzasz włamać się do czyjegoś domu?
- Być może.
- Jesteś strasznie tajemniczy.
- No cóż, przecież sytuacja aż jeży się od
trudności. Znalazłem się w okropnym położeniu.
Sądzę, że po naszej drobnej utarczce w sobotę
powinienem się stąd wynieść.
- Owszem, gdybyś chciał zachować się jak

background image

dżentelmeni
- Jednakże przeświadczenie, że trafiłem na
świeży trop maniakalnego mordercy, zmusza
mnie do pozostania. Jeśli przyszedł ci do głowy
jakiś przekonujący powód, dla którego miałbym
opuścić wasz dom i zamieszkać w gospodzie Pod
Błazeńską Czapką, to na litość boską, wyrzuć to
z siebie.
Bridget potrząsnęła głową.
- To niemożliwe. Przecież jesteś moim kuzynem i
tak dalej. Poza tym w gospodzie są tylko trzy
gościnne pokoje, które zajmują obecnie
przyjaciele pana Ellsworthy'ego.
- Zatem jestem zmuszony zostać tutaj, nawet
jeśli sprawi ci to przykrość.
Bridget uśmiechnęła się do niego słodko.
- Bynajmniej. Lubię towarzystwo adorujących
mnie mężczyzn.
- To był... - zaczął Luke - cios poniżej pasa.
Uwielbiam w tobie to, Bridget, że nie masz w
sobie cienia życzliwości. No, dobrze. Odrzucony
adorator pójdzie teraz przebrać się do kolacji.
Wieczór upłynął w spokoju. Luke zaskarbił
sobie jeszcze większe uznanie lorda Whitfielda,
słuchając z pozornym zainteresowaniem jego
powtarzających się co dzień tyrad.
- Długo was nie było - powiedziała Bridget,
kiedy weszli do salonu.
- Lord Whitfield mówił tak ciekawie, że czas
upłynął nam błyskawicznie - wyjaśnił Luke. -
Opowiadał mi o początkach swojej pierwszej

background image

gazety.
- Te małe drzewka owocowe w doniczkach są po
prostu cudowne - oznajmiła pani Anstruther. -
Powinieneś posadzić je wzdłuż tarasu, Gordon.
Od tego momentu rozmowa potoczyła się
zwykłym torem. Luke opuścił towarzystwo dość
wcześnie. Nie położył się jednak do łóżka. Miał
inne plany. Kiedy wybiła dwunasta, zszedł
bezszelestnie po schodach, minął bibliotekę i
przez okno wydostał się na zewnątrz.
Nadal wiał porywisty wiatr, a jego gwałtowne
podmuchy przeplatały się z krótkimi okresami
ciszy. Pędzące po niebie chmury co chwila
przesłaniały księżyc, więc ziemia na przemian
tonęła w ciemności lub w jasnej poświacie.
Luke szedł do mieszkania pana Ellsworthy'ego
okrężną drogą. Widział szansę przeprowadzenia
drobnego dochodzenia. Był pewny, że ten
szczególny wieczór Ellsworthy spędza poza
domem w towarzystwie swych przyjaciół. Z
pewnością postanowili uczcić noc świętojańską
jakąś uroczystą ceremonią. Miał więc okazję, by
przeszukać jego mieszkanie.
Przeskoczył przez dwa murowane ogrodzenia,
dotarł na tyły budynku i wyjął z kieszeni
odpowiednie narzędzia. Znalazł okno kuchenne,
które udało mu się wyważyć. W kilka minut
później odsunął zapadkę, otworzył okno i
wślizgnął się do środka.
Miał w kieszeni latarkę. Zapalał ją na sekundę
tylko wtedy, kiedy musiał oświetlić sobie drogę,

background image

by nie wpaść na jakiś mebel.
Po piętnastu minutach przekonał się, że dom
jest pusty. Z uśmiechem zadowolenia przystąpił
do realizacji swego przedsięwzięcia.
Przeszukał dokładnie wszystkie dostępne
zakątki mieszkania. W zamkniętej na klucz
szufladzie natrafił na ukryte pod kilkoma
niewinnymi akwarelami artystyczne szkice, na
których widok uniósł brwi i gwizdnął.
Korespondencja pana Ellsworthy'ego nie
wniosła do sprawy nic nowego. Dokonał jednak
ciekawego odkrycia na półce z książkami.
Znalazł trzy drobne, lecz interesujące
przedmioty. Pierwszym z nich był notesik, w
którym na dwa dni przed śmiercią chłopca ktoś
nabazgrał ołówkiem: "Załatwić sprawę z
Tommym Pierce'em". Drugim - naszkicowany
pastelami portret Amy Gibbs, na której twarzy
widniał wściekle czerwony krzyż. Trzecim -
buteleczka syropu na kaszel. Żaden z nich nie
był rozstrzygającym dowodem, ale wszystkie
razem wydawały się interesujące.
Odkładając przedmioty na miejsce, Luke nagle
zesztywniał i zgasił latarkę.
Usłyszał zgrzyt przekręcanego w zamku klucza.
Podszedł do uchylonych drzwi pokoju i wyjrzał
na korytarz. Miał nadzieję, że Ellsworthy
pójdzie prosto na górę.
Boczne drzwi otworzyły się i do domu wszedł
Ellsworthy, zapalając po drodze światło w
korytarzu.

background image

Kiedy Luke dostrzegł jego twarz, wstrzymał
gwałtownie oddech.
Ellsworthy zmienił się nie do poznania. Z pianą
na ustach i dziwnym wyrazem obłędnej radości
na twarzy przemierzał korytarz drobnymi,
tanecznymi kroczkami.
Luke'a najbardziej zaszokował widok jego rąk,
pokrytych ciemnoczerwonymi plamami,
przypominającymi barwą zaschniętą krew...
Ellsworthy zniknął na schodach. Zaraz potem
na korytarzu zgasło światło.
Luke odczekał chwilę, a potem ostrożnie
wymknął się do kuchni i wyślizgnął przez okno
na zewnątrz. Spojrzał na dom, który tonął w
ciemności i ciszy.
- Mój Boże - szepnął, biorąc głęboki oddech - ten
człowiek jest kompletnie obłąkany! Ciekawe, co
robił? Przysiągłbym, że miał krew na rękach!
Obszedł miasteczko i ruszył w kierunku Ashe
Manor. Kiedy skręcał w boczną ścieżkę, usłyszał
nagle szelest liści i gwałtownie się odwrócił.
- Kto tam?
Zza drzewa wynurzyła się jakaś wysoka postać
otulona ciemnym płaszczem. Wyglądała tak
niesamowicie, że Luke'owi z przerażenia
zamarło serce. Po chwili rozpoznał osłoniętą
kapturem pociągłą, bladą twarz.
- Bridget? Ale mnie przestraszyłaś!
- Gdzie byłeś? - spytała ostro. - Widziałam, jak
wychodziłeś z domu.
- I śledziłaś mnie?

background image

- Nie. Byłeś zbyt daleko. Czekałam, aż będziesz
wracał.
- Postąpiłaś cholernie nierozsądnie - burknął
Luke.
- Gdzie byłeś? - powtórzyła z irytacją.
- Zrobiłem nalot na dom pana Ellsworthy'ego! -
wyjaśnił wesoło. Bridget wstrzymała oddech.
- Czy... coś znalazłeś?
- Sam nie wiem. Dowiedziałem się nieco więcej o
tym świntuchu, o jego zamiłowaniu do
pornografii i tak dalej. Poza tym wpadły mi w
ręce trzy przedmioty, które mogą być
interesujące.
Bridget z uwagą wysłuchała szczegółowej
opowieści Luke'a o wynikach jego poszukiwań.
- Mimo wszystko to nie są zbyt przekonujące
dowody - zakończył. - Posłuchaj, Bridget, kiedy
zamierzałem już wyjść, wrócił Ellsworthy.
Zapewniam cię, że ten człowiek jest kompletnie
obłąkany!
- Naprawdę tak uważasz?
- Widziałem jego twarz... tego nie da się opisać!
Bóg jeden wie, co on robił! Był w stanie
obłędnego, delirycznego podniecenia. I miał
poplamione ręce. Przysiągłbym, że to była krew.
Bridget zadrżała.
- To przerażające... - wyszeptała.
- Nie powinnaś była sama wychodzić z domu -
powiedział Luke z gniewem. - To czyste
szaleństwo. Przecież ktoś mógł roztrzaskać ci
głowę.

background image

Bridget roześmiała się niepewnie.
- Ciebie to również dotyczy, mój drogi.
- Ja potrafię o siebie zadbać.
- Ja też jestem w tym dobra. Niełatwo zrobić mi
krzywdę. Zerwał się silny, porywisty wiatr.
- Zdejmij ten kaptur - zażądał nagle Luke.
- Po co?
Luke gwałtownym ruchem zdarł z niej płaszcz.
Wiatr rozwiał jej włosy. Patrzyła na niego, z
trudem łapiąc oddech.
- Bezwzględnie brak ci miotły, Bridget -
powiedział. - Takie właśnie odniosłem wrażenie,
kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy. - Przyglądał
jej się przez chwilę, a potem dodał: - Jesteś
okrutną diablicą.
Z głębokim westchnieniem zniecierpliwienia
rzucił płaszcz w jej kierunku.
- Włóż go. Wracamy do domu.
- Zaczekaj...
- Dlaczego? Podeszła do niego bliżej.
- Ponieważ mam ci coś do powiedzenia - zaczęła
urywanym szeptem. - Dlatego właśnie czekałam
na ciebie tutaj... a nie w rezydencji. Chciałam ci
to powiedzieć teraz... zanim wejdziemy do
środka... na teren posiadłości Gordona...
- Słucham?
Wydała z siebie krótki, szyderczy śmiech.
- Och, to całkiem proste. Wygrałeś, Luke. To
wszystko!
- Co masz na myśli? - spytał ostro.
- Nie zamierzam już zostać lady Whitfield.

background image

- Naprawdę? - spytał, podchodząc do niej bliżej.
- Owszem, Luke.
- Wyjdziesz za mnie?
- Tak.
- Ciekaw jestem, dlaczego?
- Sama nie wiem. Mówisz mi takie okropne
rzeczy... a ja chyba to lubię...
Wziął ją w ramiona i pocałował.
- Ten świat jest kompletnie zwariowany!
- Czy jesteś szczęśliwy, Luke?
- Nieszczególnie.
- Czy sądzisz, że kiedykolwiek będziesz ze mną
szczęśliwy?
- Nie mam pojęcia. Ale zaryzykuję.
- Tak... czuję to samo... Luke wziął ją pod rękę.
- Zachowujemy się dość dziwnie, kochanie.
Chodź. Może rano odzyskamy rozum.
- Tak... niezbadane są koleje losu... - Spojrzała
pod nogi i zatrzymała się gwałtownie. - Luke...
Luke... co to jest...?
Księżyc właśnie wyłonił się zza chmury. Luke
dojrzał obok drżącej stopy Bridget jakiś
niewyraźny kształt.
Z okrzykiem zdumienia wysunął rękę spod
ramienia Bridget i przyklęknął. Potem spojrzał
na kolumnę bramy. Ananas zniknął.
Podniósł się szybko. Bridget stała nieruchomo,
przyciskając dłonie do ust.
- To szofer... Rivers - powiedział Luke. - Nie
żyje...
- Ta okropna, kamienna rzeźba była od

background image

pewnego czasu obluzowana. .. pewnie wiatr
zwalił ją na niego.
Luke potrząsnął głową.
- To nie wiatr... Och! To miało wyglądać na
kolejny nieszczęśliwy wypadek! Ale to tylko
pozory. To znów ten morderca...
- Nie... nie, Luke.
- Zapewniam cię, że to on. W lepkiej papce na
jego potylicy wyczułem ziarenka piasku. A
przecież tu w pobliżu nie ma piasku. Mówię ci,
Bridget... ktoś zaczaił się na niego obok tej
bramy i zdzielił w głowę, kiedy koło niego
przechodził w drodze do swojego domku. Potem
położył ciało na ziemi i zepchnął na nie tego
kamiennego ananasa.
- Luke... masz krew na rękach... - wyjąkała
Bridget słabym głosem.
- Ktoś inny też miał krew na rękach - powiedział
Luke posępnie. - Wiesz, co dziś po południu
przyszło mi do głowy... że gdyby popełniono
jeszcze jedną zbrodnię, z pewnością
wiedzielibyśmy, kto jest mordercą. I wiemy!
Ellsworthy! Cały wieczór spędził poza domem, a
kiedy wrócił, pląsał i podrygiwał jak opętany....
miał ręce poplamione krwią... i wyraz twarzy
maniakalnego mordercy...
Bridget opuściła wzrok i zadrżała.
- Biedny Rivers... - wyszeptała.
- Tak, biedny - przytaknął Luke ze
współczuciem. - Miał cholernego pecha. Ale na
tym koniec, Bridget! Teraz wszystko już wiemy i

background image

dopadniemy go!
Zauważył, że Bridget nagle się zachwiała, więc
podbiegł do niej, by ją podtrzymać.
- Luke, jestem przerażona... - wyjąkała
dziecinnym głosem.
- Już po wszystkim, kochanie - uspokajał ją
Luke. - Już po wszystkim...
- Bądź dla mnie dobry... proszę. Tyle razy mnie
w życiu zraniono.
- Raniliśmy się nawzajem, ale to się już nigdy
nie powtórzy.

XVII
ROZMOWA Z LORDEM WHITFIELDEM

- To niezwykłe - powiedział doktor Thomas,
spoglądając na Luke'a, który siedział po drugiej
stronie biurka w jego gabinecie lekarskim. -
Naprawdę niezwykłe! Mówi pan poważnie,
panie Fitzwilliam?
- Najzupełniej. Z całym przekonaniem twierdzę,
że Ellsworthy jest niebezpiecznym szaleńcem.
- Nie zwracałem szczególnej uwagi na tego
człowieka. Muszę jednak przyznać, że nie jest on
chyba całkiem zdrowy psychicznie.
- Osobiście określiłbym to znacznie dosadniej -
oświadczył Luke ponuro.
- Naprawdę wierzy pan, że ten Rivers został
zamordowany?
- Tak. Czy zauważył pan w ranie ziarenka
piasku? Doktor Thomas kiwnął potakująco

background image

głową.
- Kiedy powiedział mi pan o swoim
spostrzeżeniu, obejrzałem ją bardzo dokładnie.
Muszę przyznać, że miał pan rację.
- To wyraźnie dowodzi, że wypadek został
upozorowany, a ten człowiek zginął od
uderzenia woreczkiem z piaskiem... albo
przynajmniej został nim ogłuszony.
- Niekoniecznie.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
Doktor Thomas usiadł wygodniej i splótł dłonie.
- Przypuśćmy, że w ciągu dnia Rivers leżał na
jakimś piaszczystym skrawku ziemi, których
jest sporo w tych stronach. To by tłumaczyło
obecność ziarenek piasku w jego włosach.
- Człowieku, zapewniam pana, że został
zamordowany!
- Pańskie zapewnienia jeszcze niczego nie
dowodzą - odparł doktor Thomas oschle.
- Pan chyba nie wierzy w ani jedno moje słowo -
powiedział Luke, z trudem opanowując
rozdrażnienie.
- Musi pan przyznać, panie Fitzwilliam, że to
dość nieprawdopodobna historia - odparł doktor
Thomas z pobłażliwym uśmiechem. - Utrzymuje
pan, że Ellsworthy zamordował pokojówkę,
małego chłopca, pijanego oberżystę, mojego
wspólnika, a teraz tego Riversa.
- A pan w to nie wierzy?
Doktor Thomas wzruszył ramionami.
- Wiem co nieco na temat przypadku doktora

background image

Humbleby'ego. Moim zdaniem to absolutnie
wykluczone, żeby Ellsworthy mógł spowodować
jego śmierć, a pan nie ma żadnych
przekonujących dowodów, że to zrobił.
- Nie mam pojęcia, jak zdołał tego dokonać -
przyznał Luke - ale to wszystko pasuje do relacji
panny Pinkerton.
- Twierdzi pan również, że Ellsworthy podążył
za nią do Londynu i przejechał ją samochodem.
I tym razem nie ma pan na to ani cienia
dowodu! No cóż, cała ta sprawa wydaje się po
prostu fantazją!
- Skoro już wiem, jak wygląda sytuacja, muszę
zdobyć dowody - powiedział Luke ostro. - Jutro
jadę do Londynu na spotkanie z moim starym
przyjacielem. Dwa dni temu przeczytałem w
gazecie, że został mianowany zastępcą
komisarza policji. Dobrze mnie zna, więc
wysłucha uważnie tego, co mam mu do
powiedzenia. Jestem pewny, że zarządzi w tej
sprawie drobiazgowe śledztwo.
Doktor Thomas z zadumą pogładził się po
brodzie.
- No, dobrze... to niewątpliwie wiele wyjaśni.
Jeśli się okaże, że popełnił pan błąd...
- Więc pan stanowczo nie wierzy w ani jedno
moje słowo?
- W seryjne morderstwa? - Doktor Thomas
uniósł brwi. - Szczerze mówiąc, panie
Fitzwilliam, nie wierzę. Cała ta sprawa jest zbyt
fantastyczna.

background image

- Fantastyczna? Być może. Ale musi pan
przyznać, że trzyma się kupy. O ile się przyjmie,
że wersja panny Pinkerton jest zgodna z
prawdą.
Doktor Thomas potrząsnął głową i znów lekko
się uśmiechnął.
- Gdyby pan znał te stare panny tak dobrze jak
ja... - mruknął. Luke wstał, starając się
zapanować nad irytacją.
- Tak czy owak, pańskie nazwisko pasuje do
pana - powiedział. - Jest pan niewątpliwie
niewiernym Tomaszem!
- Niech pan mi dostarczy kilku dowodów,
przyjacielu - odparł Thomas z rozbawieniem. -
To wszystko, o co proszę. Nie akceptuję
rozwlekłej, melodramatycznej historyjki,
opartej na domysłach jakiejś starszej pani.
- Domysły starszych pań niejednokrotnie się
sprawdzały. Moja ciotka Mildred była wprost
niesamowita! Czy ma pan jakieś ciotki,
doktorze?
- Nie.
- To wielki błąd! - powiedział Luke. - Każdy
człowiek powinien mieć ciotki. Są przykładem
triumfu sfery domysłów nad logiką. Ciotki
często wiedzą, że pan A. jest oszustem, ponieważ
przypomina im pewnego nieuczciwego lokaja,
który kiedyś u nich służył. Inni, rozsądni ludzie
twierdzą, że taki zacny człowiek jak pan A. nie
może być oszustem. Ale te starsze panie zawsze
mają rację.

background image

Doktor Thomas znów uśmiechnął się
pobłażliwie.
- Czy nie rozumie pan, że jestem policjantem, a
nie kompletnym amatorem? - spytał Luke z
rosnącym rozdrażnieniem.
- W Mayang Straits! - mruknął doktor Thomas
z uśmiechem.
- Zbrodnia jest zbrodnią, nawet w Mayang
Straits.
- Ależ oczywiście.
Luke opuścił gabinet doktora Thomasa, z
trudem tłumiąc gniew.
- No, jak ci poszło? - spytała Bridget, kiedy do
niej podszedł.
- Nie uwierzył mi - odparł Luke. - Ale po
namyśle dochodzę do wniosku, że nie jest to
bynajmniej zaskakujące. To fantastyczna
historia bez żadnych dowodów. Doktor Thomas
zdecydowanie nie jest typem człowieka, który
wierzy w nieprawdopodobne historie!
- Czy ktokolwiek inny ci uwierzy?
- Pewnie nie, ale kiedy jutro spotkam się ze
starym Billym Bonesem, sprawa ruszy z
miejsca. Sprawdzą naszego długowłosego
przyjaciela Ellsworthy'ego i w końcu do czegoś
dojdą.
- Czy nie przedwcześnie odkrywamy nasze
karty? - spytała Bridget z zadumą.
- Zostaliśmy do tego zmuszeni. Nie możemy... po
prostu nie wolno nam dopuścić do kolejnych
morderstw.

background image

Bridget zadrżała.
- Na miłość boską, Luke, bądź ostrożny.
- Przez cały czas zachowuję ostrożność. Nie
spaceruję w pobliżu bram ozdobionych
kamiennymi ananasami, unikam po zmroku
samotnych spacerów po lesie, uważam, co jem i
co piję. Znam się na tym.
- Okropna jest świadomość, że ktoś zamierza cię
zabić.
- Byleby tylko nie zamierzał zabić ciebie,
kochanie.
- Być może zagraża to również mnie.
- Nie sądzę. Ale nie chcę ryzykować! Czuwam
nad tobą jak staroświecki anioł stróż.
- Czy nie powinniśmy zawiadomić tutejszej
policji? Luke zastanawiał się przez chwilę.
- Nie. Myślę, że lepiej zwrócić się wprost do
Scotland Yardu.
- Tak właśnie uważała panna Pinkerton -
mruknęła Bridget.
- Owszem, ale ja będę się miał na baczności.
- Wiem, co jutro zrobię - oznajmiła Bridget. -
Zmuszę Gordona, żeby poszedł coś kupić w
sklepie tej kanalii.
- Żeby się w ten sposób upewnić, że nasz
kochany pan Ellsworthy nie czatuje na mnie na
schodach Whitehall?
- O to mi właśnie chodzi.
- A w sprawie Whitfielda... - zaczął Luke z
zakłopotaniem.
- Odłóżmy to do twojego powrotu z Londynu -

background image

odparła pospiesznie Bridget. - Wtedy wszystko
załatwimy.
- Czy myślisz, że bardzo się przejmie?
- No cóż... - Bridget przez chwilę rozważała w
myślach tę kwestię. - Będzie rozdrażniony.
- Rozdrażniony? Na Boga! Czy to nie jest zbyt
łagodne określenie?
- Nie. Widzisz, Gordon nie lubi być
rozdrażniony. To wyprowadza go z równowagi!
- Czuję się w całej tej sprawie dość niezręcznie -
wyznał Luke.
To uczucie dominowało w jego umyśle, kiedy
tego wieczora przygotowywał się do wysłuchania
po raz dwudziesty opowieści lorda Whitfielda o
samym sobie. Musiał przyznać, że ukradzenie
narzeczonej człowiekowi, który gości go w swym
domu, jest łajdactwem. Nadal jednak uważał, że
taki pompatyczny, napuszony błazen jak lord
Whitfield nie powinien nawet marzyć o Bridget!
Tak bardzo jednak dręczyły go wyrzuty
sumienia, że słuchał wynurzeń lorda Whitfielda
ze szczególną uwagą i w rezultacie zrobił na
swym gospodarzu niezwykle korzystne
wrażenie.
Lord Whitfield był tego wieczora w
wyśmienitym nastroju. Śmierć byłego szofera
wcale go nie przygnębiła, a nawet poprawiła mu
humor.
- Mówiłem, że ten człowiek źle skończy -
oznajmił triumfalnie, unosząc kieliszek porto do
światła i patrząc przez szkło przymrużonymi

background image

oczami. - Czy nie powiedziałem tak wczoraj
wieczorem?
- Owszem, istotnie, sir.
- I miałem rację! To zdumiewające, jak często
mam rację!
- To musi być dla pana wspaniałe uczucie -
powiedział Luke.
- Miałem naprawdę cudowne życie... tak
cudowne! Moja droga była usłana różami.
Zawsze głęboko wierzyłem w Opatrzność. Na
tym polega cała tajemnica, Fitzwilliam.
- Tak?
- Jestem człowiekiem religijnym. Wierzę w
dobro, zło i w wiekuistą sprawiedliwość. Nie ma
najmniejszej wątpliwości, Fitzwilliam, że istnieje
coś takiego jak sprawiedliwość boska!
- Ja również wierzę w sprawiedliwość -
powiedział Luke.
Lord Whitfield, jak zwykle, nie był
zainteresowany tym, w co wierzą inni.
- Postępuj uczciwie wobec swego Stwórcy, a
Stwórca będzie postępował uczciwie wobec
ciebie! Zawsze byłem przyzwoitym człowiekiem.
Dawałem pieniądze na cele dobroczynne i
uczciwie dorobiłem się swego majątku.
Wszystko osiągnąłem własnymi siłami! Zapewne
pamięta pan, że kiedy biblijni patriarchowie
zaczynali dobrze prosperować, ich trzody się
powiększały, a ich wrogów dosięgała kara!
- Tak, istotnie - przyznał Luke z trudem tłumiąc
ziewnięcie.

background image

- To nadzwyczajne... i godne uwagi - powiedział
lord Whitfield - że wrogów przyzwoitego
człowieka dosięga zły los! Na przykład wczoraj.
Ten typ mi ubliża... nawet posuwa się tak
daleko, by podnieść na mnie rękę. I co się
dzieje? Gdzie jest dzisiaj? - Przerwał na chwilę
swoją tyradę, a potem uroczystym tonem sam
odpowiedział na swoje pytanie: - Nie żyje!
Dosięgną! go gniew boży!
- To chyba niewspółmiernie wysoka kara za
kilka nierozważnych słów, które wypowiedział
wypiwszy o jedną szklankę za dużo - powiedział
Luke, z trudem unosząc powieki.
Lord Whitfield potrząsnął głową.
- Zawsze tak się dzieje! Kara jest szybka i
okrutna. Moje twierdzenie oparte jest na
źródłach. Jak pan zapewne pamięta,
niedźwiedzie pożarły dzieci, które wyśmiewały
się z proroka Elizeusza. Taki jest naturalny
porządek rzeczy.
- Zawsze uważałem, że i ta kara była
niewspółmiernie wysoka.
- Nie, nie. Patrzy pan na to ze złego punktu
widzenia. Elizeusz był wielkim i świętym
człowiekiem. Nikt nie miał prawa z niego drwić i
żyć dalej! Ja to rozumiem, bo znam to z
własnego doświadczenia!
Luke spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Początkowo nie mogłem w to uwierzyć -
powiedział lord Whitfield półgłosem. - Ale działo
się tak za każdym razem! Moi wrogowie i

background image

oszczercy zostali pognębieni i wytępieni.
- Wytępieni?
Lord Whitfield kiwnął głową i wypił łyk porto.
- Jeden po drugim. Weźmy na przykład tego
chłopca. Natknąłem się na niego w moim
ogrodzie... wówczas u mnie pracował. Czy wie
pan, co on robił? Przedrzeźniał mnie... MNIE!
Wyśmiewał się ze mnie! Kroczył dumnie jak
paw tam i z powrotem na oczach
zgromadzonych gapiów. Kpił ze mnie na terenie
mojej własnej posiadłości! Wie pan, co mu się
przydarzyło? W niecałe dziesięć dni później
wypadł z okna i zginął na miejscu! Potem ten
łotr, Carter... pijak i oszczerca. Przyszedł tu
kiedyś i zaczął mnie lżyć. Co się z nim stało? W
tydzień później już nie żył. Utonął w rzecznym
mule. Później ta pokojówka... Odszczekiwała mi
się podniesionym głosem. Wkrótce spotkała ją
zasłużona kara. Przez pomyłkę wypiła truciznę!
Mógłbym przytoczyć panu znacznie więcej
takich przykładów. Humbleby ośmielił mi się
sprzeciwić w sprawie systemu nawadniania.
Umarł na zakażenie krwi. Och, to ciągnie się od
wielu lat... na przykład pani Horton
zachowywała się wobec mnie obraźliwie i
niebawem zeszła z tego świata. - Przerwał i
wychyliwszy się do przodu, podał swemu
gościowi karafkę z porto. - Tak - mruknął. -
Wszyscy nie żyją. To zdumiewające, prawda?
Luke spojrzał na niego uważnie. Nagle przyszło
mu do głowy potworne, niewiarygodne

background image

podejrzenie! Ujrzał w zupełnie nowym świetle
tego niskiego, tłustego mężczyznę, który siedział
u szczytu stołu i patrzył na niego z triumfalnym
uśmiechem.
Przez umysł Luke'a przemknęły chaotyczne
wspomnienia. Przypomniał sobie słowa majora
Hortona: "Lord Whitfield zachował się bardzo
życzliwie. Przysłał winogrona i brzoskwinie z
własnej oranżerii". To właśnie miłosierny lord
Whitfield zlitował się nad Tommym Pierce'em i
pozwolił go zatrudnić przy myciu okien w
bibliotece. To lord Whitfield, na krótko przed
śmiercią doktora Humbleby'ego, odwiedził
Instytut Wellermana Kreutza, zajmujący się
wytwarzaniem surowicy i hodowlą bakterii.
Wszystko wskazuje na jednego człowieka,
którego on jak skończony głupiec nawet nie
podejrzewał...
Na twarzy lorda Whitfielda nadal malował się
radosny, niczym nie zmącony uśmiech.
- Oni wszyscy umierają - oznajmił, kiwając
znacząco głową.

XVIII
KONFERENCJA W LONDYNIE

Sir William Ossington, którego serdeczni
koledzy z dawnych lat nazywali Billy Bones*,
spojrzał z niedowierzaniem na swojego
przyjaciela.
- Czy nie dość miałeś zbrodni w Mayang? -

background image

spytał z niedowierzaniem. - Czy wróciłeś do
domu, żeby wykonywać za nas robotę?
- W Mayang nie zdarzały się seryjne zbrodnie -
oznajmił Luke. - Teraz mam do czynienia z
człowiekiem, który popełnił co najmniej sześć
morderstw, a nikt go nawet nie podejrzewa!
Sir William westchnął.
- To się zdarza. Czy mordował swoje żony?
- Nie, nie jest tego typu człowiekiem. Nie uważa
się jeszcze za Boga, ale niebawem to nastąpi.
- Szaleniec?
- Och, bezsprzecznie.
- Ach! Ale zapewne nie został oficjalnie uznany
za człowieka obłąkanego. A to, jak wiesz,
stanowi różnicę.
- Jestem pewien, że zdaje sobie sprawę z
charakteru swoich czynów i z możliwych
konsekwencji - oznajmił Luke.
- No właśnie - przyznał Billy Bones.
- No cóż, nie zagłębiajmy się w zawiłości
proceduralne. Nie doszliśmy jeszcze do tego
etapu. I być może nigdy nam się to nie uda.
Chcę od ciebie, przyjacielu, tylko kilku faktów.
W dniu derbów, między piątą a szóstą po
południu doszło do ulicznego wypadku.
Samochód przejechał na Whitehall pewną
starszą panią i nie zatrzymał się. Nazywała się
Lavinia Pinkerton. Chcę, żebyś wygrzebał
wszystkie możliwe szczegóły dotyczące tej
sprawy.
- Mogę je dla ciebie zaraz zdobyć - obiecał sir

background image

William z westchnieniem. - Dwadzieścia minut
powinno mi na to wystarczyć.
Dotrzymał słowa. W niespełna dwadzieścia
minut później Luke rozmawiał z oficerem policji
prowadzącym tę sprawę.
- Owszem, sir, pamiętam szczegóły. Większość z
nich spisałem na tej kartce. - Luke uważnie
przeczytał jego notatki. - Wszczęto dochodzenie.
Koronerem był pan Satcherverell. Wina
kierowcy samochodu nie ulega wątpliwości.
- Czy udało wam się go znaleźć?
- Nie, sir.
- Jakiej marki był ten samochód?
- Prawie na pewno duży rolls, którego prowadził
szofer. Wszyscy świadkowie zajścia są co do tego
jednomyślni. Większość ludzi wie, jak wygląda
rolls.
- Nie macie numerów rejestracyjnych?
- Nie, niestety nikt nie zwrócił na nie uwagi.
Ktoś nam podał numer FZX 4498, ale to nie był
właściwy numer. Jakaś kobieta zauważyła go i
wspomniała o tym innej kobiecie, która z kolei
przekazała go mnie. Nie wiem, czy ta druga
kobieta błędnie go zapisała, ale tak czy owak nie
był to właściwy numer.
- Skąd pan o tym wie? - spytał Luke ostro.
Młody oficer uśmiechnął się szeroko.
- FZX 4498 to numer samochodu lorda
Whitfielda. W owym czasie stał zaparkowany
przed Boomington House, a szofer jadł
podwieczorek. Ma doskonałe alibi. Co do niego

background image

nie mamy żadnych wątpliwości, a samochód
odjechał sprzed budynku dopiero o 6.30, kiedy
jego lordowska mość stamtąd wyszedł.
- Rozumiem - powiedział Luke.
- Niestety, stało się to, co zwykle, sir - rzekł
oficer z westchnieniem. - Połowa świadków
zniknęła, zanim komisarz zdążył dotrzeć na
miejsce wypadku i zebrać szczegółowe
informacje.
Sir William kiwnął potakująco głową.
- Przypuszczamy, że musiał to być podobny
numer i że zaczynał się prawdopodobnie od
dwóch czwórek. Robiliśmy, co w naszej mocy,
ale nie trafiliśmy na trop żadnego samochodu.
Wszyscy właściciele samochodów o podobnych
numerach mieli przekonujące alibi.
Sir William spojrzał na Luke'a pytającym
wzrokiem. Luke potrząsnął głową.
- Dziękuję, Bonner, to wszystko - powiedział sir
William. Kiedy oficer wyszedł z pokoju, Billy
Bones znów spojrzał pytająco na Luke'a.
- O co tu chodzi, Fitz?
Luke westchnął.
- Wszystko się zgadza. Lavinia Pinkerton
przyjechała do Londynu, żeby opowiedzieć
bystrym pracownikom Scotland Yardu o
perfidnym mordercy. Nie wiem, czybyście jej
wysłuchali... pewnie nie...
- Moglibyśmy to zrobić - odparł sir William. -
Wiele informacji dociera do nas w taki właśnie
sposób. Nigdy nie lekceważymy pogłosek ani

background image

plotek.
- Tak też zapewne rozumował morderca. Nie
chciał ryzykować, więc zabił Lavinię Pinkerton.
I choć jakaś kobieta była na tyle
spostrzegawcza, by zapamiętać numer jego
samochodu, nikt jej nie uwierzył.
Billy Bones podskoczył na swym krześle.
- Nie myślisz chyba...
- Owszem, myślę. Założę się, o co zechcesz, że to
lord Whitfield ją przejechał. Nie mam pojęcia,
jak tego dokonał. Szofer jadł podwieczorek.
Lord musiał więc wymknąć się z budynku,
zabierając ze sobą jego czapkę. Ale zrobił to,
Billy!
- Niemożliwe!
- Owszem, możliwe. O ile mi wiadomo, lord
Whitfield popełnił co najmniej siedem
morderstw, a może znacznie więcej.
- Niemożliwe - powtórzył sir William.
- Mój drogi, on niemal chełpił się tym przede
mną wczoraj wieczorem!
- Więc jest szalony?
- Owszem, ale to przebiegły typ. Musicie
zachować ostrożność. Nie może się dowiedzieć,
że go podejrzewamy.
- Nie do wiary... - mruknął Billy Bones.
- Ale to prawda! - zawołał Luke, kładąc dłoń na
ramieniu przyjaciela. - Posłuchaj, Billy, stary
druhu, musimy wreszcie się do tego zabrać. Oto
fakty.
Odbyli długą i wyczerpującą rozmowę.

background image

Nazajutrz wczesnym rankiem Luke wrócił do
Wychwood. Mógł przyjechać poprzedniego
wieczora, ale w zaistniałych okolicznościach nie
chciał spędzać nocy pod dachem lorda
Whitfielda i korzystać z jego gościnności.
Jadąc przez Wychwood zatrzymał się przed
domem panny Waynflete. Pokojówka, która
otworzyła mu drzwi, spojrzała na niego ze
zdumieniem. Potem wprowadziła go do małej
jadalni, w której panna Waynflete siedziała przy
śniadaniu.
Lekko zdziwiona, wstała od stołu, by go powitać.
- Przepraszam, że przeszkadzam o tej porze -
powiedział Luke, nie tracąc czasu.
Obejrzał się za siebie. Pokojówka wyszła z
pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Chciałbym o coś panią spytać, panno
Waynflete. To sprawa dość osobista, ale myślę,
że wybaczy mi pani.
- Proszę pytać, o co pan tylko zechce. Z
pewnością ma pan ku temu powody.
- Dziękuję... - Zawahał się. - Chciałbym
wiedzieć, dlaczego przed laty zerwała pani
zaręczyny z lordem Whitfieldem?
Panna Waynflete nie spodziewała się takiego
pytania. Zaczerwieniła się i przyłożyła dłoń do
piersi.
- Czy on coś panu mówił?
- Wspominał o jakimś ptaku - odparł Luke -
któremu skręcono kark...
- Tak powiedział? - spytała ze zdumieniem. -

background image

Więc przyznał się? To nadzwyczajne!
- Niech mi pani o tym opowie.
- Dobrze. Ale proszę, żeby pan nigdy nie
rozmawiał o tym z nim... z Gordonem. To należy
już do przeszłości... wszystko przeminęło i
poszło w niepamięć... nie chciałabym tego
odgrzebywać - spojrzała na niego błagalnie.
Luke kiwnął potakująco głową.
- Chcę tylko zaspokoić własną ciekawość -
powiedział. - Nikomu nie powtórzę naszej
rozmowy.
- Dziękuję. - Panna Waynflete odzyskała
panowanie nad sobą, a jej głos nabrał pewności.
- To było tak. Miałam małego kanarka, którego
uwielbiałam i... po prostu byłam zwariowana na
jego punkcie, tak jak bywają dziewczęta na
punkcie swoich ukochanych zwierzątek. Teraz
zdaję sobie sprawę, że musiało to być irytujące
dla młodego mężczyzny.
- Owszem - przytaknął Luke, kiedy panna
Waynflete na chwilę przerwała.
- Gordon był zazdrosny o tego kanarka.
Któregoś dnia powiedział rozdrażniony:
"Wydaje mi się, że wolisz tego ptaka ode mnie".
A ja, dość nierozsądnie, ale takie były
dziewczęta w tamtych czasach, roześmiałam się i
trzymając kanarka na palcu, odparłam mniej
więcej tak: "Oczywiście, mały ptaszku, że
kocham cię bardziej niż tego dużego głuptasa!
Naturalnie, że tak!" Wtedy... och, to było
przerażające... Gordon wyrwał mi kanarka z

background image

ręki i skręcił mu kark! Przeżyłam straszny szok
i nigdy tego nie zapomnę!
Panna Waynflete wyraźnie pobladła.
- I dlatego zerwała pani zaręczyny? - spytał
Luke.
- Tak. Straciłam do niego serce. Widzi pan,
panie Fitzwilliam... - Zawahała się. - Nie
chodziło o sam uczynek... mógł to zrobić w
ataku zazdrości i gniewu, ale odniosłam wtedy
wrażenie, że sprawiło mu to przyjemność... i to
mnie tak okropnie przeraziło!
- Już wtedy... - mruknął Luke. - Już w tamtych
czasach...
Panna Waynflete położyła dłoń na jego
ramieniu.
- Panie Fitzwilliam...
Dostrzegł w jej oczach przerażenie i powagę.
- To lord Whitfield popełnił te wszystkie
morderstwa! - powiedział. - Pani od początku o
tym wiedziała, prawda?.
Potrząsnęła energicznie głową.
- Nie miałam o tym pojęcia! Gdybym była
pewna, to... powiedziałabym o tym otwarcie...
nie, to były obawy...
- A mimo to nie skierowała mnie pani na
właściwy trop.
Splotła dłonie w geście wyrażającym
bezradność.
- Jak mogłam? Jak? Przecież kiedyś go
kochałam...
- Tak - powiedział Luke łagodnie. - Rozumiem.

background image

Odwróciła się, poszperała w swojej torebce i
wyjęła z niej małą, obrębioną koronką
chusteczkę do nosa, którą przycisnęła do oczu.
Po chwili spojrzała na niego dumnym,
opanowanym wzrokiem.
- Bardzo się cieszę - zaczęła - że Bridget zerwała
zaręczyny. Zamierza wyjść za pana, prawda?
- Owszem.
- To znacznie lepszy wybór - powiedziała panna
Waynflete z pewną emfazą.
Luke nie był w stanie powstrzymać się od
uśmiechu. Na twarzy starszej pani pojawił się
wyraz powagi i niepokoju. Pochyliła się do
przodu i znów położyła mu dłoń na ramieniu.
- Bądźcie ostrożni - poprosiła. - Obydwoje
musicie zachować ostrożność.
- Chodzi pani o... lorda Whitfielda?
- Tak. Lepiej byłoby mu o niczym nie
wspominać.
Luke zmarszczył czoło.
- Nie sądzę, by któreś z nas chciało zachować to
przed nim w tajemnicy.
- Och! Jakie to ma znaczenie? Czy pan nie zdaje
sobie sprawy, że on jest obłąkany... szalony. Nie
pogodzi się z tym... ani na chwilę! Gdyby coś jej
się stało...
- Nic jej się nie stanie!
- Tak, wiem, ale proszę pamiętać, że pan nie jest
dla niego godnym przeciwnikiem! On jest
przerażająco przebiegły! Niech pan ją stąd
natychmiast zabiera... w tym jedyna nadzieja.

background image

Niech pan zmusi ją do wyjazdu za granicę!
Najlepiej wyjedźcie oboje!
- Wystarczy, jeśli ona wyjedzie - rzekł Luke
wolno. - Ja muszę tu zostać.
- Obawiałam się, że pan to powie. Ale w każdym
razie niech pan ją zmusi do wyjazdu.
Natychmiast!
- Myślę, że ma pani rację.
- Wiem, że mam rację! Niech pan ją stąd
zabiera... zanim będzie za późno.

XIX
ZERWANE ZARĘCZYNY

Bridget usłyszała, jak Luke zajeżdża pod dom.
Wyszła na schody, by go powitać.
- Powiedziałam mu - oznajmiła bez żadnych
wstępów.
- Co? - spytał Luke zaskoczony.
Jego konsternacja była tak wyraźna, że Bridget
od razu ją dostrzegła.
- Luke... o co chodzi? Wydajesz się
przygnębiony.
- Przecież postanowiliśmy zaczekać z tym do
mojego powrotu - powiedział, cedząc słowa.
- Wiem, ale doszłam do wniosku, że lepiej to
mieć za sobą. On robił plany, związane z naszym
ślubem... z miodowym miesiącem i tak dalej! Po
prostu musiałam mu to powiedzieć! - Po chwili
dodała z lekkim wyrzutem w głosie: - Tego
wymagała zwykła przyzwoitość.

background image

- Z twojego punktu widzenia, owszem - przyznał
Luke. - Och, tak, rozumiem to.
- Myślę, że z każdego punktu widzenia!
- Niekiedy trudno jest pozwolić sobie na
uczciwość! - rzekł powoli.
- Luke, o co ci chodzi?
- Nie mogę ci tego powiedzieć tu i teraz. -
Machnął ręką ze zniecierpliwieniem. - Jak
przyjął to Whitfield?
- Nadzwyczaj dobrze - odparła Bridget. -
Naprawdę wspaniale. Czułam się zawstydzona.
Myślę, Luke, że nie doceniałam Gordona... tylko
dlatego, że jest dość napuszony i niekiedy
próżny. Sądzę, że jest... no cóż... wielkim małym
człowiekiem!
- Owszem, możliwe, że jest wielkim człowiekiem
- przyznał Luke, kiwając głową - ale jego
wielkość ma inny wymiar, niż przypuszczaliśmy.
Posłuchaj, Bridget, musisz się stąd jak
najszybciej wynieść.
- Naturalnie, spakuję swoje rzeczy i jeszcze
dzisiaj opuszczę ten dom. Odwieź mnie do
Londynu. Myślę, że nie możemy się oboje
zatrzymać w gospodzie Pod Błazeńską Czapką,
nawet jeśli goście Ellsworthy'ego już wyjechali.
- Lepiej jedź do Londynu - powiedział Luke,
potrząsając głową. - Niebawem wszystko ci
wyjaśnię. Tymczasem ja zobaczę się z
Whitfieldem.
- To dobry pomysł. Cała ta sprawa wydaje się
dość przykra, prawda? Czuję się jak cyniczna

background image

łowczyni posagów.
Luke uśmiechnął się do niej.
- To był uczciwy interes. Postąpiłaś wobec niego
lojalnie. Tak czy owak, nie ma co biadać nad
rozlanym mlekiem! Teraz pójdę się zobaczyć z
Whitfieldem.
Lord Whitfield przechadzał się tam i z
powrotem po salonie. Był pozornie spokojny, a
nawet lekko się uśmiechał. Ale Luke zauważył
na jego skroni pulsującą żyłkę.
- Och! To pan, panie Fitzwilliam.
- Skłamałbym mówiąc, że żałuję tego, co
zrobiłem - oświadczył Luke. - Byłaby to zwykła
hipokryzja. Przyznaję, że z pańskiego punktu
widzenia zachowałem się niewłaściwie i niewiele
mam na swoją obronę. Takie rzeczy się
zdarzają.
Lord Whitfield znów zaczął krążyć po pokoju.
- No właśnie... właśnie! - Machnął ręką.
- Oboje z Bridget potraktowaliśmy pana w
sposób haniebny. Ale tak to już jest!
Pokochaliśmy się i nic na to nie można poradzić.
Możemy jedynie wyjawić panu prawdę i
zniknąć.
Lord Whitfield przystanął. Patrzył na Luke'a
swymi wyblakłymi, wyłupiastymi oczami.
- Tak - przyznał - nie możecie na to już nic
poradzić!
W jego głosie pobrzmiewał jakiś dziwny ton.
Spoglądał na Luke'a i potrząsał głową jakby ze
współczuciem.

background image

- Co pan ma na myśli? - spytał ostro Luke.
- Nie możecie już nic zrobić! - powtórzył lord
Whitfield. - Już za późno!
Luke zrobił krok w jego kierunku.
- Proszę mi powiedzieć, o co panu chodzi.
- Niech pan o to spyta Honorię Waynflete - rzekł
niespodziewanie lord Whitfield. - Ona to
rozumie. Wie, co się dzieje. Kiedyś mi o tym
powiedziała!
- Co ona rozumie?
- Że zło nie uchodzi bezkarnie - wyjaśnił lord
Whitfield. - Musi istnieć sprawiedliwość! Żal mi
Bridget, ponieważ bardzo ją lubię. W pewien
sposób żal mi was obojga!
- Czy pan nam grozi? - spytał Luke. Whitfield
wydawał się autentycznie wstrząśnięty.
- Nie, nie, drogi chłopcze. W tej sprawie nie
czuję do was urazy! Kiedy uczyniłem Bridget
zaszczyt, wybierając ją na swoją żonę, przyjęła
na siebie pewne zobowiązania. Teraz je odrzuca,
ale w życiu nie można niczego cofnąć. Jeśli łamie
się prawo, trzeba ponieść karę...
- Chce pan powiedzieć, że coś jej grozi? - spytał
Luke, zaciskając pięści. - Niech pan mnie dobrze
zrozumie, Whitfield, nic jej się nie stanie... ani
mnie! Jeśli spróbuje pan nam coś zrobić, jest
pan skończony. Radzę panu uważać! Wiem o
panu wystarczająco dużo!
- To nie ma nic wspólnego ze mną - odparł lord
Whitfield. - Ja jestem tylko narzędziem w
rękach Siły Wyższej. Wszystko dzieje się z Jej

background image

wyroku!
- Widzę, że pan w to wierzy - powiedział Luke.
- Bo to prawda! Każdy, kto zwróci się przeciwko
mnie, ponosi karę. Nie wyłączając pana i
Bridget.
- Myli się pan - zaoponował Luke. - Szczęśliwa
passa, choćby trwała najdłużej, kiedyś się
kończy. A pańska skończy się już niebawem.
- Drogi młody człowieku - zaczął lord Whitfield
łagodnie - nie zdaje pan sobie sprawy, do kogo
pan mówi. Mnie nie może spotkać nic złego!
- Doprawdy? Zobaczymy. Radzę panu uważać,
Whitfield. Mięśnie twarzy lorda Whitfielda
lekko zadrgały, a ton jego głosu się zmienił.
- Byłem bardzo cierpliwy - powiedział. - Niech
pan nie przeciąga struny. Proszę stąd wyjść.
- Już idę - warknął Luke. - Możliwie jak
najszybciej. Ale niech pan pamięta, że pana
ostrzegałem.
Odwrócił się na pięcie i pospiesznie wyszedł z
salonu. Pobiegł na górę do pokoju Bridget, która
wraz z pokojówką pakowała swoje rzeczy.
- Kiedy będziesz gotowa?
- Za dziesięć minut.
Spojrzała na Luke'a, a on dostrzegł w jej
wzroku pytanie, którego nie mogła wyrazić
słowami ze względu na obecność pokojówki.
Kiwnął nieznacznie głową.
Poszedł do swojego pokoju i szybko się
spakował.
Kiedy wrócił po dziesięciu minutach, Bridget

background image

była gotowa do wyjścia.
- Możemy już jechać?
- Oczywiście.
Na schodach spotkali idącego na górę lokaja.
- Przyszła panna Waynflete, żeby się z panią
zobaczyć.
- Panna Waynflete? Gdzie ona jest?
- W salonie z jego lordowską mością.
Bridget poszła wprost do salonu, a Luke podążył
tuż za nią. Lord Whitfield stał przy oknie i
rozmawiał z panną Waynflete. Trzymał w ręku
nóż z długim, cienkim ostrzem.
- Perfekcyjna robota - mówił. - Jeden z moich
młodych pracowników przywiózł mi go z
Maroka, dokąd został wysłany jako specjalny
korespondent. To nóż mauretański. - Z
uwielbieniem przesunął palcem po ostrzu. - Cóż
za wspaniałe wykonanie!
- Na miłość boską, Gordon, odłóż go! - zawołała
panna Waynflete. Lord Whitfield uśmiechnął się
i umieścił nóż wśród leżącej na stoliku kolekcji
broni.
- Lubię go dotykać - rzekł łagodnie.
Panna Waynflete straciła swe zwykłe
opanowanie. Była blada i zdenerwowana.
- Ach, jesteś, moja droga - powitała Bridget.
Lord Whitfield zachichotał.
- Tak, oto i Bridget. Naciesz się nią, Honorio.
Nie zabawi tu długo.
- Co to znaczy? - spytała ostro panna Waynflete.
- To znaczy, że wyjeżdża do Londynu. - Spojrzał

background image

po kolei na wszystkich obecnych. - Mam dla
ciebie pewną wiadomość, Honorio - powiedział. -
Bridget postanowiła nie wychodzić za mnie.
Woli Fitzwilliama. Życie jest dziwne. No cóż,
zostawiam was, żebyście mogli sobie
porozmawiać.
Wyszedł z pokoju, pobrzękując bilonem w
kieszeniach.
- Mój Boże... - wyszeptała panna Waynflete. -
Mój Boże... Rozpacz w jej głosie była tak wy
raźna,-że Bridget poczuła się zaskoczona.
- Przepraszam. Naprawdę okropnie mi przykro
- powiedziała z niepokojem.
- On jest rozwścieczony... mój Boże, to straszne.
Co my teraz zrobimy?
Bridget spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Zrobimy? Co ma pani na myśli?
- Nie powinniście byli mu o tym mówić! - jęknęła
panna Waynflete, obrzucając oboje pełnym
wyrzutu spojrzeniem.
- Nonsens! - zawołała Bridget. - A cóż innego
mogliśmy zrobić?
- Nie powinniście byli mówić mu o tym teraz.
Trzeba było zaczekać, aż znajdziecie się daleko
stąd.
- To kwestia zapatrywań - odparła sucho
Bridget. - Osobiście uważam, że niemiłe sprawy
należy mieć jak najszybciej za sobą.
- Och, moja droga, gdyby tylko o to chodziło...
Zawahała się. Potem spojrzała pytająco na
Luke'a.

background image

Luke potrząsnął głową i powiedział bezgłośnie:
,,Jeszcze nie teraz".
- Rozumiem - bąknęła panna Waynflete.
- Czy chciała się pani ze mną zobaczyć w jakiejś
szczególnej sprawie, panno Waynflete? - spytała
Bridget z lekkim rozdrażnieniem.
- No... owszem. W istocie przyszłam ci
zaproponować krótki pobyt w moim domu.
Pomyślałam, że... eee... pozostanie tutaj byłoby
dla ciebie krępujące i że, być może, potrzeba ci
kilku dni na... eee... gruntowne rozważenie
twoich planów.
- Dziękuję, panno Waynflete, to bardzo
uprzejme z pani strony.
- U mnie byłabyś zupełnie bezpieczna i...
- Bezpieczna? - przerwała jej Bridget.
- Spokojna... - wyjaśniła pospiesznie panna
Waynflete lekko podnieconym głosem - to
miałam na myśli... całkiem spokojna. Nie mam
oczywiście takich luksusów jak tutaj, ale gorąca
woda jest naprawdę gorąca, a moja służąca
Emily zupełnie dobrze gotuje.
- Och, jestem pewna, że wszystko byłoby
wspaniale, panno Waynflete - odparła Bridget
machinalnie.
- Ale oczywiście wyjazd do Londynu to o wiele
lepszy pomysł...
- Trochę niefortunnie się składa, że moja ciotka
wyruszyła dzisiaj wcześnie rano na wystawę
kwiatów. Nie miałam jeszcze okazji powiedzieć
jej, co się wydarzyło. Zostawię jej list z

background image

wiadomością, że pojechałam do mieszkania.
- Wybierasz się do mieszkania twojej ciotki w
Londynie?
- Tak. Nikogo w nim nie ma. A posiłki mogę
jadać w mieście.
- Będziesz sama w tym mieszkaniu? O Boże, nie
powinnaś tego robić. Nie zostawaj tam sama.
- Przecież nikt mnie nie zje - powiedziała
Bridget z irytacją. - Poza tym moja ciotka jutro
wraca.
Panna Waynflete z niepokojem potrząsnęła
głową.
- Lepiej zatrzymaj się w jakimś hotelu -
zasugerował Luke.
- Dlaczego? - spytała Bridget, gwałtownie
odwracając się do niego. - Co się z wami dzieje?
Dlaczego traktujecie mnie jak niedorozwinięte
dziecko?
- Ależ skąd, kochanie - zaprotestowała panna
Waynflete. - Po prostu chcemy, żebyś była
ostrożna!
- Ale dlaczego? Dlaczego? O co w tym
wszystkim chodzi?
- Posłuchaj, Bridget - zaczął Luke. - Chciałbym
z tobą porozmawiać. Ale nie tutaj. Pojedźmy w
jakieś ustronne miejsce. - Spojrzał na pannę
Waynflete. - Czy możemy wpaść do pani za
jakąś godzinę? Jest wiele spraw, o których
chciałbym pani powiedzieć.
- Bardzo proszę. Będę tam na was czekała.
Luke położył dłoń na ramieniu Bridget.

background image

Skinieniem głowy podziękował pannie
Waynflete.
- Bagaże zabierzemy później. Chodź.
Poprowadził ją przez hali do wyjścia. Otworzył
drzwi samochodu. Bridget wsiadła. Luke
uruchomił silnik i ruszył gwałtownie podjazdem.
Kiedy minęli żelazną bramę, odetchnął z ulgą.
- Dzięki Bogu bezpiecznie cię stąd wywiozłem -
powiedział.
- Czy ty zupełnie oszalałeś, Luke? Co znaczą te
wszystkie tajemnice?
- No cóż, trudno jest zdemaskować mordercę,
kiedy przebywa się pod jego dachem! - oznajmił
Luke posępnie.

XX
TKWIMY W TYM OBOJE

Bridget przez chwilę siedziała nieruchomo obok
niego.
- Gordon? - spytała.
Luke kiwnął potakująco głową.
- Gordon? Gordon... mordercą? Mordercą? W
życiu nie słyszałam czegoś równie absurdalnego.
- Tak uważasz?
- Owszem. Przecież Gordon nie skrzywdziłby
nawet muchy.
- Może to i prawda - przyznał Luke ponuro. -
Sam nie wiem. Ale z całą pewnością zabił
kanarka, a ja jestem prawie pewien, że
zamordował również kilka osób.

background image

- Mój drogi, ja po prostu nie mogę w to
uwierzyć!
- Wiem - powiedział Luke. - To istotnie wydaje
się niewiarygodne. Zacząłem go podejrzewać
dopiero przedwczoraj wieczorem.
- Ależ ja go doskonale znam! - zaprotestowała
Bridget. - Wiem, jaki on jest! W gruncie rzeczy
to bardzo łagodny człowiek... napuszony, zgoda,
ale w sumie raczej śmieszny.
Luke potrząsnął głową.
- Będziesz musiała zmienić zdanie na jego temat,
Bridget.
- Nic z tego, Luke. Ja po prostu w to nie wierzę!
Skąd przyszedł ci do głowy tak absurdalny
pomysł? Przecież jeszcze przed dwoma dniami
byłeś zupełnie pewny, że to Ellsworthy.
Luke lekko się skrzywił.
- Wiem. Wiem. Pewnie sądzisz, że jutro zacznę
podejrzewać Thomasa, a pojutrze będę
przekonany, że to sprawka Hortona! Nie
zmieniani zdania aż tak często. Rozumiem, że ta
wiadomość tobą wstrząsnęła. Jeśli jednak
przyjrzysz się temu nieco bliżej, zobaczysz, że
wszystkie elementy świetnie do siebie pasują.
Nic dziwnego, że panna Pinkerton bała się pójść
do lokalnych władz. Wiedziała, że zrobiłaby z
siebie pośmiewisko! Pokładała nadzieję jedynie
w Scotland Yardzie.
- Ale jakie motywy mógłby mieć Gordon? Och,
to takie idiotyczne!
- Wiem. Ale czy nie zdajesz sobie sprawy, że

background image

Gordon Whitfield jest okropnym
megalomanem?
- On chce uchodzić za wspaniałego i ważnego
człowieka. To wynika ze zwykłego kompleksu
niższości!
- Możliwe, że właśnie to jest źródłem całego
nieszczęścia. Sam już nie wiem. Ale zastanów się
tylko przez chwilę, Bridget. Pamiętasz, jakich
szyderczych zwrotów sama wobec niego
używałaś... obraza majestatu i tak dalej. Czy nie
rozumiesz, że jego egocentryzm przekracza
wszelkie granice? A w dodatku to maniak
religijny! Moja droga, on jest kompletnie
obłąkany!
Bridget zastanawiała się przez chwilę.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Jakie masz na
to dowody, Luke?
- No cóż, świadczą o tym jego własne słowa.
Przedwczoraj wieczorem oświadczył mi jasno i
wyraźnie, że każdy, kto mu się w jakikolwiek
sposób sprzeciwi, zawsze umiera.
- Mów dalej.
- Nie potrafię ci tego dokładnie wyjaśnić, ale
chodzi mi o sposób, w jaki o tym mówił. Był
spokojny, zadowolony z siebie i... jakby to ująć...
uważał to za zupełnie normalne! Siedział w
fotelu i uśmiechał się do siebie... To było
niesamowite i dość przerażające, Bridget!
- Mów dalej.
- No cóż, potem zaczął wyliczać osoby, które
zeszły z tego świata, ponieważ ściągnęły na

background image

siebie jego gniew! Posłuchaj, Bridget, on
wymienił panią Horton, Amy Gibbs,
Tommy'ego Pierce'a, Harry'ego Cartera,
doktora Humbleby'ego i tego szofera, Riversa.
Bridget pobladła, najwyraźniej wstrząśnięta
jego słowami.
- Czy wymienił właśnie te osoby?
- Tak. Właśnie te osoby! Czy teraz mi wierzysz?
- Mój Boże, chyba mnie przekonałeś... Jakie
miał motywy?
- Bardzo trywialne... i to właśnie jest takie
przerażające. Pani Horton zrobiła mu afront,
Tommy Pierce naśladował go na oczach
rozbawionych ogrodników, Harry Carter
obrzucił obelgami, Amy Gibbs zachowała się
wobec niego arogancko, Humbleby miał
czelność publicznie zakwestionować jego zdanie,
Rivers groził mu w mojej obecności, a panna
Waynflete...
Bridget ukryła twarz w dłoniach.
- To straszne... Okropne... -wymamrotała.
- Wiem. Istnieją jeszcze pewne dodatkowe
dowody. Samochodem, który przejechał w
Londynie pannę Pinkerton, był rolls royce o
takich samych numerach rejestracyjnych, jakie
ma samochód lorda Whitfielda.
- To zdecydowanie przesądza sprawę -
powiedziała Bridget powoli.
- Tak. W Scotland Yardzie uważają, że kobieta,
która przekazała im ten numer, popełniła błąd.
Ale ona się nie pomyliła!

background image

- Mogę to zrozumieć - przyznała Bridget. -
Kiedy w grę wchodzi taki zamożny i wpływowy
człowiek jak lord Whitfield, muszą, oczywiście,
uwierzyć w jego wersję wydarzeń!
- Owszem. Relację panny Pinkerton uznaliby za
niewiarygodną.
- Parę razy powiedziała mi dość dziwne rzeczy -
powiedziała Bridget w zamyśleniu. - Jakby mnie
przed czymś ostrzegała... Wtedy nie
rozumiałam, do czego ona zmierza... Teraz już
wiem!
- Wszystko się zgadza - stwierdził Luke. - Tak
zawsze bywa. Początkowo mówi się, tak jak ty
powiedziałaś: "Niemożliwe!", a potem, kiedy już
pogodzisz się z tą myślą, wszystko zaczyna do
siebie pasować! Winogrona, które lord
Whitfield posłał pani Horton, a ona
podejrzewała, że trują ją pielęgniarki! Wizyta w
Instytucie Wellermana Kreutza... musiał zdobyć
jakieś bakterie, którymi zainfekował ranę
doktora Humbleby'ego.
- Nie rozumiem, jak zdołał tego dokonać.
- Ja również, ale istnieje związek między tymi
wydarzeniami. Nie da się temu zaprzeczyć.
- Nie... Jak twierdzisz, te elementy do siebie
pasują. Oczywiście, mógł robić rzeczy, na które
nie odważyliby się inni ludzie! Chodzi mi o to, że
był poza wszelkimi podejrzeniami!
- Myślę, że podejrzewała go panna Waynflete.
Wspomniała o jego wizycie w instytucie.
Napomknęła o tym mimochodem, mając

background image

najprawdopodobniej nadzieję, że wyciągnę z
tego właściwy wniosek.
- Więc wiedziała o tym od samego początku?
- Żywiła bardzo silne podejrzenia.
Powstrzymywało ją chyba to, że była w nim
kiedyś zakochana.
Bridget kiwnęła głową.
- Tak, to wiele tłumaczy. Gordon mówił mi, że
kiedyś byli zaręczeni.
- Po prostu nie chciała uwierzyć, że to może być
on. Ale coraz bardziej utwierdzała się w tym
przekonaniu. Próbowała dawać mi to do
zrozumienia, ale nie mogła wystąpić przeciwko
niemu otwarcie! Kobiety to dziwne istoty!
Myślę, że w jakiś sposób nadal jej na nim
zależy...
- Mimo że ją porzucił?
- To ona porzuciła jego. To dość nieprzyjemna
historia. Opowiem ci ją.
Luke zrelacjonował jej ten przykry epizod.
Bridget patrzyła na niego zdumiona.
- Powiedziała ci, że Gordon tak postąpił?
- Owszem. Już wtedy nie mógł być całkiem
normalny!
- Już wtedy... - wyjąkała Bridget, drżąc na
całym ciele. - Tyle lat temu...
- Może nigdy nie dowiemy się o innych jego
ofiarach! Dopiero ta seria zgonów, do których
doszło w krótkich odstępach czasu, ściągnęła na
niego uwagę! Może był tak upojony
powodzeniem, że stał się nieostrożny!

background image

Bridget pokiwała głową. Przez parę minut
rozmyślała w milczeniu, a potem spytała
niespodziewanie:
- Powtórz mi dokładnie słowa panny
Pinkerton... co mówiła wtedy w pociągu? Od
czego zaczęła?
Luke cofnął się myślami do tej rozmowy.
- Powiedziała, że jedzie do Scotland Yardu,
wspominała o waszym posterunkowym, którego
uważała za miłego człowieka, ale nie nadającego
się do prowadzenia śledztwa w sprawie o
morderstwo.
- Czy wtedy użyła tego słowa po raz pierwszy?
- Tak.
- Mów dalej.
- Następnie powiedziała: "Widzę, że jest pan
zaskoczony. Początkowo też byłam zaskoczona.
Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam,
że fantazjuję".
- Co mówiła potem?
- Spytałem, czy jest absolutnie przekonana, że
istotnie nie fantazjuje, a ona odparła spokojnie:
"Och, nie! Mogło tak się zdarzyć za pierwszym
razem, ale nie za drugim, trzecim czy czwartym.
Potem już się wie".
- Zdumiewające - skomentowała Bridget.
- Pocieszyłem ją mówiąc, że podjęła słuszną
decyzję, ale jej nie uwierzyłem!
- Rozumiem. Łatwo być mądrym po fakcie! Ja
też traktowałam tę biedaczkę ze współczuciem i
wyższością! Jak dalej potoczyła się wasza

background image

rozmowa?
- Niech pomyślę... aha! wspomniała o sprawie
Abercrombiego... wiesz, tego truciciela z Walii.
Nie wierzyła, że patrzył na swoje przyszłe ofiary
w jakiś szczególny sposób. Ale dodała, że teraz
już wierzy, bo widziała coś takiego na własne
oczy.
- Powtórz mi dokładnie jej słowa. Luke
zastanawiał się, marszcząc brwi.
- Powiedziała tym swoim miłym głosem: "Kiedy
o tym czytałam, nie wierzyłam... ale to
prawda!" Wtedy spytałem: "Co takiego?" A
ona odparła: "Ten szczególny błysk w
oczach..." Na Boga, Bridget, sposób, w jaki to
powiedziała, absolutnie mną wstrząsnął! Jej
spokojny głos i wyraz twarzy... wyglądała jak
ktoś, kto naprawdę widział coś zbyt
przerażającego, by to wyrazić słowami!
- Mów dalej, Luke. Opowiedz mi wszystko.
- Potem wyliczyła ofiary... Amy Gibbs, Cartera i
Tommy'ego Pierce'a. Wspomniała, że Tommy
był nieznośnym szczeniakiem, a Carter
pijakiem. Później dodała: "A teraz... wczoraj...
spotkało to doktora Humbleby'ego, który jest
takim dobrym i poczciwym człowiekiem".
Następnie stwierdziła, że gdyby powiedziała o
tym doktorowi Humbleby'emu, to z pewnością
by jej nie uwierzył i wyśmiałby ją.
Bridget głęboko westchnęła.
- Rozumiem - mruknęła. - Teraz to do mnie
dotarło.

background image

- Co, Bridget? - spytał Luke, przyglądając jej się
uważnie. - O czym myślisz?
- O czymś, co kiedyś powiedziała mi pani
Humbleby. Zastanawiałam się... och, mniejsza o
to, mów dalej. Jak zakończyła się ta rozmowa?
Luke przytoczył dokładnie słowa panny
Pinkerton, które wywarły na nim tak duże
wrażenie, że nie mógł ich zapomnieć.
- Na mój argument, że chyba trudno jest
popełnić bezkarnie tak wiele zbrodni, odparła:
"Ależ nie, mój drogi, tu pan się myli. Bardzo
łatwo jest zabić człowieka... pod warunkiem, że
nikt pana o to nie podejrzewa. A ten morderca
jest ostatnią osobą, którą ktokolwiek mógłby
podejrzewać!"
Zamilkł.
- Łatwo jest zabić człowieka? - powtórzyła
Bridget drżącym głosem. - Przerażająco łatwo...
to prawda! Nic dziwnego, że te słowa zapadły ci
tak głęboko w pamięć, Luke. Ja będę je
pamiętać do końca życia! Człowiek taki jak
Gordon Whitfield... och! Oczywiście, że to łatwe.
- Ale nie tak łatwo będzie mu to udowodnić -
zauważył Luke.
- Tak sądzisz? Wydaje mi się, że mogę w tym
pomóc.
- Bridget, zabraniam ci...
- Nie możesz. Nie wolno siedzieć z założonymi
rękami i grać na zwłokę. Jestem w to
zamieszana, Luke. Przyznaję, że to trochę
niebezpieczne zadanie, ale muszę do końca

background image

odegrać swoją rolę.
- Bridget...
- Wplątałam się w tę historię, Luke! Przyjmę
więc zaproszenie panny Waynflete i zostanę w
Wychwood.
- Kochanie, błagam cię...
- Doskonale zdaję sobie sprawę, że to jest
niebezpieczne dla nas obojga. Ale tkwimy w
tym, Luke... tkwimy w tym oboje!

XXI
OCH, DLACZEGO SPACERUJESZ PO
POLACH W RĘKAWICZKACH?

Zaciszne wnętrze domu panny Waynflete
podziałało na nich kojąco po chwilach napięcia,
które przeżyli w samochodzie.
Panna Waynflete była trochę zdziwiona, że
Bridget chce mimo wszystko u niej zostać, ale
szybko zapewniła, że w pełni podtrzymuje
zaproszenie.
- Skoro jest pani tak uprzejma, panno
Waynflete - powiedział Luke - uważam to
rozwiązanie za najlepsze. - Ja zatrzymałem się w
gospodzie Pod Błazeńską Czapką, będę więc
miał ją na oku. Bądź co bądź, nie należy
zapominać o tym, co się wydarzyło w Londynie.
- Ma pan na myśli Lavinię Pinkerton? - spytała
panna Waynflete.
- Tak. Można by przypuszczać, że w centrum
wielkiego miasta człowiek jest zupełnie

background image

bezpieczny.
- Chodzi panu o to - zaczęła panna Waynflete -
że bezpieczeństwo człowieka zależy przede
wszystkim od tego, czy ktoś nie dybie na jego
życie?
- No, właśnie. Dożyliśmy takich czasów.
Panna Waynflete z zadumą pokiwała głową.
- Od jak dawna pani wie, że Gordon jest
mordercą, panno Waynflete? - spytała Bridget.
Panna Waynflete westchnęła.
- To trudne pytanie, moja droga. Myślę, że w
głębi duszy byłam zupełnie pewna już od
dłuższego czasu... Ale robiłam, co mogłam, żeby
o tym nie myśleć! Nie chciałam w to uwierzyć,
więc udawałam sama przed sobą, że moje
podejrzenia są nikczemne i absurdalne.
- Czy nigdy nie obawiała się pani o... własne
życie? - spytał Luke.
Panna Waynflete przez chwilę rozważała w
myślach jego pytanie.
- Czy chodzi panu o to, że gdyby Gordon
wyczuł, iż zaczęłam coś podejrzewać, znalazłby
jakiś sposób, by się mnie pozbyć?
- Tak.
- Oczywiście, brałam pod uwagę taką
ewentualność... - wyznała panna Waynflete
spokojnie. - Starałam się zachować ostrożność.
Nie sądzę jednak, żeby Gordon mógł dostrzec
we mnie prawdziwe zagrożenie.
- Dlaczego?
Panna Waynflete lekko się zarumieniła.

background image

- Nie przypuszczam, by Gordonowi przyszło
kiedykolwiek na myśl, że mogłabym... ściągnąć
na niego jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
- Czy posunęła się pani do tego, żeby go ostrzec?
- spytał Luke szorstko.
- Owszem. To znaczy, dałam mu do
zrozumienia, iż dziwi mnie to, że każdy, kto mu
się narazi, niebawem ginie w jakimś
nieszczęśliwym wypadku.
- Jak na to zareagował? - spytała Bridget.
Na twarzy panny Waynflete pojawił się wyraz
troski.
- Nie tak, jak się spodziewałam. Wydawał mi
się... to naprawdę zadziwiające!... zadowolony...
Spytał: "Więc zwróciłaś na to uwagę?" I...
napuszył się dumnie jak paw.
- To jasne, że jest obłąkany! - zawołał Luke.
- Tak, istotnie - przyznała skwapliwie panna
Waynflete. - Po prostu nie ma innego
wytłumaczenia. Nie odpowiada za swoje czyny. -
Położyła dłoń na ramieniu Luke'a. - Nie
powieszą go, prawda, panie Fitzwilliam?
- Nie, nie. Przypuszczam, że poślą go do zakładu
dla umysłowo chorych w Broadmoor.
Panna Waynflete westchnęła z ulgą i wygodniej
usiadła w fotelu.
- Bardzo mnie to cieszy. - Jej wzrok spoczął na
Bridget, która wpatrywała się w dywan, z
zadumą marszcząc brwi.
- Ale mamy przed sobą jeszcze długą drogę -
powiedział Luke. -Zawiadomiłem już

background image

odpowiednie władze i mogę powiedzieć tylko
tyle, że Scotland Yard potraktuje tę sprawę
poważnie. Musicie sobie jednak uprzytomnić, że
nie mamy wystarczających dowodów.
- Zdobędziemy je - oznajmiła Bridget.
Panna Waynflete podniosła na nią wzrok. Luke
dostrzegł w jej oczach błysk, który przypominał
mu kogoś lub coś, co niedawno widział. Wytężył
pamięć, ale nie udało mu się tego z niczym
skojarzyć.
- Jesteś bardzo pewna siebie, moja droga -
powiedziała panna Waynflete z
powątpiewaniem. - No cóż, być może masz rację.
- Posłuchaj, Bridget, pojadę teraz do rezydencji
po twoje rzeczy - rzekł Luke.
- Jadę z tobą - odparła spiesznie Bridget.
- Wolałbym, żebyś została tutaj.
- Ale ja wolę pojechać.
- Przestań odgrywać wobec mnie rolę troskliwej
matki, Bridget! - warknął Luke ze złością. - Nie
życzę sobie, żebyś mnie ochraniała.
- Uważam, Bridget, że wszystko będzie dobrze...
przecież pojedzie samochodem, a w dodatku jest
biały dzień - powiedziała półgłosem panna
Waynflete.
- Czuję się jak idiotka. Ta historia działa mi na
nerwy - wyszeptała Bridget, uśmiechając się z
zażenowaniem.
- Któregoś wieczora panna Waynflete
odprowadziła mnie aż do samego domu -
przypomniał sobie Luke. - No, panno Waynflete,

background image

niech się pani przyzna, że chciała pani mnie
chronić! Tak było, prawda?
Panna Waynflete potwierdziła jego sugestię
uśmiechem.
- No cóż, panie Fitzwilliam, pan jeszcze niczego
nie podejrzewał! Groziło panu
niebezpieczeństwo, ponieważ Gordon mógł już
się zorientować, że przyjechał pan tutaj jedynie
po to, by zbadać tę sprawę. A na tej odludnej
dróżce mogło się panu coś przytrafić!
- No dobrze, ale teraz zdaję już sobie sprawę z
niebezpieczeństwa - oświadczył Luke posępnie. -
Zapewniam panią, że nie dam się zaskoczyć.
- Niech pan nie zapomina, że on jest niezwykle
przebiegły. - Znacznie sprytniejszy, niż się panu
zdaje! To bardzo pomysłowy człowiek.
- Dziękuję, że mnie pani ostrzegła.
- Mężczyźni są odważni - westchnęła panna
Waynflete - ale znacznie łatwiej ich oszukać niż
kobiety.
- To prawda - przyznała Bridget.
- Panno Waynflete, czy istotnie uważa pani, że
coś mi zagraża? Czy sądzi pani, że lord
Whitfield naprawdę dybie na moje życie?
- Myślę - odparła panna Waynflete po chwili
wahania - że niebezpieczeństwo grozi przede
wszystkim Bridget. To ona zerwała zaręczyny, a
to jest dla niego największą zniewagą!
Przypuszczam, że dopiero kiedy rozprawi się z
Bridget, skieruje uwagę na pana. Ale bez
wątpienia do niej zabierze się w pierwszej

background image

kolejności.
- Bardzo bym chciał, Bridget, żebyś wyjechała
za granicę... i to teraz... natychmiast.
Bridget mocno zacisnęła usta.
- Nie pojadę.
Panna Waynflete westchnęła.
- Jesteś odważną kobietą, Bridget. Podziwiam
cię.
- Na moim miejscu postąpiłaby pani tak samo.
- No cóż, niewykluczone.
- Oboje w tym tkwimy, Luke i ja - oznajmiła
Bridget stanowczo. Odprowadziła Luke'a do
drzwi.
- Zatelefonuję do ciebie z gospody, kiedy już
bezpiecznie wydostanę się z jaskini tego lwa -
powiedział Luke.
- Dobrze.
- Kochanie, nie denerwuj się! Nawet
najdoskonalsi mordercy muszą mieć czas na
gruntowne przemyślenie swoich planów!
Wydaje mi się, że przez parę dni nic nam nie
grozi. Dzisiaj przyjeżdża z Londynu inspektor
Battle. Kiedy tylko tutaj się zjawi, Whitfield
będzie pod obserwacją.
- Zatem skoro wszystko jest pod kontrolą,
możemy zakończyć ten melodramat.
- Bridget, kochanie, proszę cię, nie rób żadnych
nierozważnych kroków! - powiedział Luke
poważnie, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Ciebie też to dotyczy, mój drogi.
Uścisnął jej ramię, a potem wskoczył do

background image

samochodu i odjechał. Bridget wróciła do
salonu.
- Moja droga, twój pokój nie jest jeszcze całkiem
gotowy - rzekła panna Waynflete z typowym dla
starych panien zdenerwowaniem takim
drobiazgiem. - Emily właśnie sprawdza, czy
czegoś nie brakuje. Wiesz co? Przygotuję ci
filiżankę pysznej herbaty! Dobrze ci zrobi po
tych burzliwych wydarzeniach.
- To bardzo uprzejme z pani strony, panno
Waynflete, ale dziękuję.
Bridget miała ochotę na mocny koktajl z dużą
ilością ginu, ale doszła do słusznego wniosku, że
nie należy liczyć na ten rodzaj pokrzepiającego
napoju. Nie znosiła herbaty, ponieważ
zazwyczaj cierpiała po niej na niestrawność.
Jednakże panna Waynflete zdecydowała, że
herbata jest właśnie tym, czego najbardziej
potrzebuje jej młody gość. Wybiegła do kuchni,
a po pięciu minutach wróciła z tacą, na której
stały dwie delikatnie zdobione filiżanki z
drezdeńskiej porcelany, wypełnione
aromatycznym, parującym napojem.
- Oryginalny Lapsang Souchong - oznajmiła z
dumą.
Bridget, która nie lubiła chińskiej herbaty
jeszcze bardziej niż indyjskiej, uśmiechnęła się
blado.
W tym momencie w drzwiach pojawiła się
Emily, niewyrośnięta i niezdarna pokojówka
panny Waynflete.

background image

- Proszę pani - powiedziała - czy miała pani na
myśli te poszewki z falbankami?
Panna Waynflete pospiesznie wyszła z pokoju, a
Bridget skorzystała z okazji i wylała swoją
herbatę za okno. Omal nie poparzyła przy tym
wrzątkiem kocura, który wylegiwał się na
grządce.
Puszek, przyjąwszy łaskawie jej przeprosiny,
wskoczył na parapet, a potem wdrapał się jej na
ramiona i zaczął czule mruczeć.
- Jesteś bardzo piękny! - powiedziała Bridget,
głaszcząc go po grzbiecie.
Puszek wygiął grzbiet w łuk, mrucząc ze
zdwojoną energią.
- Dobry kotek - szepnęła Bridget, drapiąc go za
uszami.
- Mój Boże - zawołała panna Waynflete,
wchodząc do pokoju. - Puszek najwyraźniej cię
polubił. Z reguły zachowuje się z rezerwą! Tylko
uważaj na jego uszko. Ostatnio bardzo go bolało
i nadal mu dokucza.
Ale było już za późno. Bridget pociągnęła go
niechcący za chore ucho. Kocur prychnął na nią
i odszedł majestatycznym krokiem, jakby
demonstrując swą urażoną godność.
- Och, mój Boże, czy cię podrapał? - zawołała
panna Waynflete.
- To nic poważnego - odparła Bridget, ssąc
ukośne zadraśnięcie na grzbiecie dłoni.
- Może przemyć ci rankę jodyną?
- Och, nie trzeba, wszystko w porządku. Nie

background image

warto zawracać sobie tym głowy.
Panna Waynflete wydawała się zawiedziona.
Bridget, czując, że zachowała się niezbyt
uprzejmie, spytała pospiesznie:
- Ciekawe, jak długo Luke tam będzie?
- Nie martw się, kochanie. Jestem pewna, że pan
Fitzwilliam potrafi o siebie zadbać.
- Och, Luke jest bardzo twardym mężczyzną!
W tym momencie zadzwonił telefon. Bridget
szybko do niego podeszła. Usłyszała w słuchawce
głos Luke'a.
- Halo? To ty, Bridget? Jestem już w gospodzie.
Czy mogę przywieźć twoje rzeczy po lunchu?
Pojawił się tu Battle... wiesz, o kim mówię...?
- Ten inspektor ze Scotland Yardu?
- Tak. Chce natychmiast ze mną porozmawiać.
- W porządku. Kiedy przywieziesz moje bagaże,
opowiesz mi, co on o tym wszystkim sądzi.
- Dobrze. Tymczasem, kochanie.
- Do zobaczenia.
Bridget odłożyła słuchawkę i powtórzyła pannie
Waynflete treść rozmowy. Potem szeroko
ziewnęła. Po pełnym wyczerpujących emocji
poranku ogarnęło ją nagłe znużenie.
Panna Waynflete zwróciła na to uwagę.
- Widzę, że jesteś zmęczona, moja droga! Może
się położysz... nie, lepiej nie robić tego tuż przed
lunchem. Wybieram się teraz do pewnej
kobiety, by zanieść jej trochę starych ubrań.
Mieszka w chatce niedaleko stąd... to bardzo
przyjemny spacer przez pola. Czy miałabyś

background image

ochotę dotrzymać mi towarzystwa? Zdążymy
wrócić na lunch.
Bridget chętnie się zgodziła.
Wyszły z domu tylnymi drzwiami. Panna
Waynflete miała na głowie słomkowy kapelusz i,
ku rozbawieniu Bridget, włożyła rękawiczki.
Można by pomyśleć, że wybieramy się na Bond
Street! - myślała.
Po drodze panna Waynflete gawędziła wesoło o
rozmaitych sprawach związanych z życiem w
małym, prowincjonalnym miasteczku. Przeszły
przez pola, przecięły wyboisty gościniec, a
potem skręciły na ścieżkę wiodącą przez
zapuszczony zagajnik. Dzień był dość upalny,
więc spacer w cieniu drzew sprawił Bridget
przyjemność.
Panna Waynflete zaproponowała, żeby usiadły i
chwilę odpoczęły.
- Ten dzisiejszy upał jest naprawdę uciążliwy,
nie sądzisz? Chyba nadciąga burza!
Bridget sennym głosem przyznała jej słuszność.
Leżała na plecach z na wpół przymkniętymi
oczami, a po jej głowie błąkały się słowa
wiersza.

Och, dlaczego spacerujesz po polach w
rękawiczkach,
Och, gruba blond kobieto, której nikt nie
kocha?

To do niej nie pasuje! Przecież panna Waynflete

background image

wcale nie jest gruba - pomyślała Bridget, a
potem wniosła do wiersza odpowiednie
poprawki.

Och, dlaczego spacerujesz po polach w
rękawiczkach,
Och, chuda, siwa kobieto, której nikt nie kocha?

- Jesteś bardzo senna, kochanie, prawda? -
spytała panna Waynflete, przerywając jej
rozmyślania.
Wypowiedziała te słowa swoim zwykłym,
łagodnym tonem, ale było w nim coś, co
sprawiło, że Bridget nagle otworzyła oczy.
Panna Waynflete pochylała się nad nią.
- Jesteś bardzo senna, prawda? - spytała znowu,
oblizując wargi i patrząc na nią przejmującym
wzrokiem.
Tym razem Bridget pojęła znaczenie jej słów.
Kiedy nagle dotarło to do jej świadomości,
poczuła głęboką pogardę dla własnej tępoty!
Podejrzewała prawdę, ale było to tylko mgliste
podejrzenie. Zamierzała sprawdzić jego
słuszność spokojnie i dyskretnie. Ani przez
moment nie przeczuwała, że może grozić jej
jakieś niebezpieczeństwo. Wydawało jej się, że
doskonale maskuje swe podejrzenia. Nie
przyszło jej nawet do głowy, że atak może
nastąpić tak szybko. Zrozumiała, że zachowała
się jak skończona idiotka!
- Herbata... - pomyślała. - Na pewno coś w niej

background image

było. Ona nie wie, że jej nie wypiłam. To moja
jedyna szansa! Muszę udawać! Ciekawe, co to
było za paskudztwo. Trucizna? Czy tylko środek
nasenny? Ona myśli, że jestem śpiąca... to
oczywiste.
Ponownie zamknęła oczy.
- Tak... okropnie... - odparła, mając nadzieję, że
jej głos zabrzmi naprawdę sennie. - To dziwne!
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była taka
śpiąca.
Panna Waynflete lekko kiwnęła głową.
Bridget obserwowała ją spod przymrużonych
powiek.
Tak czy owak - pomyślała - nie może się ze mną
mierzyć! Jestem silną młodą kobietą, a ona tylko
chudą słabą staruszką. Ale muszę nakłonić ją do
mówienia... sprowokować do zwierzeń!
Twarz panny Waynflete wykrzywił chytry,
niemal nieludzki uśmiech.
Ona przypomina kozę - pomyślała Bridget. O
Boże! Jakże ona jest podobna do kozy! To
zwierzę zawsze było symbolem zła! Teraz już
rozumiem, dlaczego! Miałam rację... moje
fantastyczne podejrzenia okazały się słuszne!
Nawet w piekle nie ma większego zła niż we
wzgardzonej kobiecie... Od tego się wszystko
zaczęło...
- Nie wiem, co się ze mną dzieje... - powiedziała
cicho. Tym razem w jej głosie zabrzmiała
wyraźna nutka lęku. - Czuję się bardzo
dziwnie... Okropnie kręci mi się w głowie!

background image

Panna Waynflete rozejrzała się nerwowo.
Znajdowały się na zupełnym odludziu.
Miasteczko leżało zbyt daleko, by ktoś mógł
usłyszeć krzyki. W pobliżu nie było żadnych
domów ani willi. Zaczęła grzebać w swojej
paczce, która rzekomo zawierała starą odzież.
Kiedy rozdarła papier, Bridget dostrzegła
kątem oka jakąś wełnianą część garderoby.
Panna Waynflete znów sięgnęła do zawiniątka
dłońmi w rękawiczkach.

Och, dlaczego spacerujesz po polach w
rękawiczkach?

No właśnie... dlaczego? - pomyślała Bridget.
Dlaczego w rękawiczkach? Ależ to jasne jak
słońce! Wszystko świetnie zaplanowała!
Panna Waynflete ostrożnie wyciągnęła z
zawiniątka nóż, uważając, by nie zetrzeć z niego
śladów, które zostawił lord Whitfield, kiedy tego
ranka bawił się nim w swym salonie w Ashe
Manor.
Mauretański nóż ze spiczastym ostrzem.
Bridget poczuła, że robi jej się słabo.
Postanowiła grać na zwłokę... zmusić tę kobietę
do zwierzeń... chudą, siwą kobietę, której nikt
nie kochał. Doszła do wniosku, że nie powinno to
być zbyt trudne, ponieważ panna Waynflete z
pewnością odczuwa nieprzepartą potrzebę
mówienia, a jedyną osobą, z którą może
porozmawiać, jest ktoś taki jak Bridget... ktoś,

background image

kto ma niebawem na zawsze zamilknąć.
- Co to za... nóż? - spytała omdlewającym
głosem.
Panna Waynflete wybuchnęła przerażającym,
stłumionym, niemal nieludzkim śmiechem.
- Jest przeznaczony dla ciebie, Bridget -
powiedziała. - Dla ciebie! Od dawna cię
nienawidziłam.
- Dlatego że miałam wyjść za Gordona
Whitfielda? - spytała Bridget.
Panna Waynflete kiwnęła głową.
- Jesteś bardzo bystra! Twoja śmierć będzie
koronnym dowodem przeciwko niemu. Znajdą
twoje zwłoki z poderżniętym gardłem i nóż z
odciskami jego palców! Dlatego właśnie
poprosiłam dziś rano, żeby mi go pokazał!
Kiedy byliście na górze, zawinęłam nóż w
chusteczkę do nosa i schowałam do torebki. To
takie proste! Prawdę mówiąc, wszystko poszło
mi gładko. Wprost nie mogłam w to uwierzyć.
- To dlatego że... jest pani... tak bardzo
przebiegła... - wyjąkała Bridget stłumionym
głosem osoby oszołomionej środkiem nasennym.
Panna Waynflete znów wybuchnęła
przerażającym śmiechem.
- Tak, już w młodości odznaczałam się
nieprzeciętną inteligencją! -oświadczyła z
zatrważającą dumą w głosie. - Ale nie
pozwalano mi nic robić... Musiałam bezczynnie
siedzieć w domu. Potem pojawił się w moim
życiu Gordon, syn prostego szewca, ale

background image

wiedziałam, że to chłopak z aspiracjami. Nie
miałam wątpliwości, że daleko zajdzie. A on
mnie porzucił... mnie! Wszystko przez tę
idiotyczną historię z kanarkiem.
Wykonała w powietrzu dziwny, gwałtowny
ruch. Bridget znów poczuła, że robi jej się
niedobrze.
- Gordon Ragg ośmielił się porzucić mnie, córkę
pułkownika Waynflete'a! Poprzysięgłam mu
zemstę! Myślałam o tym co noc... Potem mojej
rodzinie zaczęło się powodzić coraz gorzej.
Trzeba było sprzedać dom. A on go kupił!
Poniżył mnie, proponując posadę w moim
dawnym rodzinnym domu. Jakże ja go wtedy
nienawidziłam! Ale nigdy nie okazywałam
swoich uczuć. Nauczono nas tego w młodości...
to niezwykle cenna umiejętność. Uważam, że
dobre wychowanie robi swoje.
Milczała przez dłuższą chwilę. Bridget uważnie
na nią patrzyła, bojąc się oddychać, żeby nie
przerwać potoku jej słów.
- Przez cały czas rozmyślałam... - ciągnęła panna
Waynflete. - Początkowo chciałam go po prostu
zabić. Znalazłam w bibliotece książki z zakresu
kryminologii. Ta lektura później nieraz mi się
przydała. Na przykład, drzwi do pokoju Amy
Gibbs... kiedy już zamieniłam buteleczki przy
jej łóżku, przekręciłam klucz w zamku od
zewnątrz za pomocą obcążków. Jakże ta
dziewczyna obrzydliwie chrapała!... Zaraz,
zaraz... na czym skończyłam? - powiedziała po

background image

chwili przerwy.
Bridget miała pewien niezwykły dar, który tak
oczarował lorda Whitfielda; była bardzo
wdzięcznym słuchaczem. Honoria Waynflete
jest nie tylko maniakalną morderczynią, lecz
również osobą pragnącą mówić o sobie. A ona
potrafiła sobie radzić z tego rodzaju ludźmi.
Powiedziała więc zachęcająco:
- Że początkowo chciała pani go zabić...
- Tak, ale ta koncepcja mnie nie zadowalała...
była zbyt prostacka... chciałam wymyślić coś
lepszego niż zwykłe morderstwo. I wtedy
wpadłam na ten pomysł. Po prostu przyszedł mi
on niespodziewanie do głowy. Uznałam, że
Gordon musi ponieść konsekwencje wielu
zbrodni, których nie popełni. Że oskarżą go, a
potem powieszą za moje morderstwa! Ale
byłoby jeszcze lepiej, gdyby uznano go za
szaleńca i zamknięto w zakładzie dla
obłąkanych na całe życie...
Zaczęła przeraźliwie chichotać. Miała
nienaturalnie rozszerzone źrenice.
- Jak ci mówiłam, przeczytałam wiele książek z
zakresu kryminologii. Starannie wybierałam
swoje ofiary. Początkowo moje morderstwa nie
wzbudzały niczyich podejrzeń. Wiesz - zniżyła
głos - zabijanie sprawiało mi przyjemność... Ta
niesympatyczna kobieta, Lydia Horton,
lekceważyła mnie... pewnego razu powiedziała o
mnie: "Ta stara panna". Ucieszyła mnie
wiadomość, że Gordon się z nią pokłócił.

background image

Pomyślałam, że mogę upiec dwie pieczenie przy
jednym ogniu! Zabawnie było siedzieć przy
łóżku chorej i ukradkiem wsypywać arszenik do
jej herbaty, a potem, po wyjściu z pokoju,
mówić pielęgniarce, że pani Horton narzekała
na gorzki smak winogron, które dostała od
lorda Whitfielda! Wielka szkoda, że ta głupia
kobieta nigdy nikomu tego nie powtórzyła.
Potem przyszła kolej na innych! Kiedy tylko
usłyszałam, że Gordon żywi do kogoś urazę,
natychmiast aranżowałam jakiś nieszczęśliwy
wypadek! Cóż z niego za niewiarygodny głupiec!
Wmówiłam mu, że ma w sobie coś wyjątkowego!
Że każdy, kto wystąpi przeciwko niemu, ponosi
zasłużoną karę. Z łatwością w to uwierzył.
Biedny, kochany Gordon, uwierzyłby we
wszystko. Jest taki naiwny!
Bridget przypomniała sobie swoje własne pełne
ironii słowa, które wypowiedziała w obecności
Luke'a: "Gordon! On uwierzyłby we wszystko!"
Czuła, że musi nakłonić pannę Waynflete do
dalszych zwierzeń. A to nie było trudne! Będąc
przez wiele lat sekretarką, łagodnie zachęcała
swoich pracodawców do osobistych wynurzeń. A
ta kobieta odczuwała nieprzepartą potrzebę
mówienia o sobie i chełpienia się swoją
inteligencją.
- Ale jak to się pani udało? - spytała półgłosem. -
Nie potrafię tego zrozumieć.
- Och, to było bardzo proste! To sprawa
organizacji! Kiedy Amy została odprawiona z

background image

rezydencji, natychmiast zatrudniłam ją u siebie.
Pomysł z farbą do kapeluszy uważam za
niezwykle sprytny, a drzwi zamknięte na klucz
od wewnątrz zapewniły mi bezpieczeństwo.
Oczywiście, niczego nie ryzykowałam, bo nie
miałam żadnego motywu, a bez tego nie można
nikogo podejrzewać o morderstwo. Z Carterem
też poszło łatwo... zataczał się we mgle, a ja
dogoniłam go na kładce i mocno popchnęłam.
Jestem bardzo silna.
Przerwała i znów przerażająco zachichotała.
- Cala ta historia była świetną zabawą! Nigdy
nie zapomnę wyrazu twarzy Tommy'ego w
chwili, gdy spychałam go z parapetu. Nie miał
najmniejszego pojęcia, że... - Pochyliła się nad
Bridget i powiedziała cicho, jakby powierzając
jej swoją największą tajemnicę: -Wiesz, ludzie
są naprawdę strasznie głupi. Nigdy przedtem nie
zdawałam sobie z tego sprawy.
- Za to pani jest... wyjątkowo inteligentną
kobietą - oznajmiła Bridget bardzo słabym
głosem.
- Tak, istotnie... chyba masz rację.
- A doktor Humbleby... Jego przypadek musiał
być znacznie trudniejszy, prawda?
- Owszem. To cud, że mi się udało. Oczywiście,
mogło się nie udać. Ale Gordon trąbił na lewo i
prawo o swojej wizycie w Instytucie
Wellermana Kreutza, więc postanowiłam
doprowadzić do tego, żeby ludzie nie zapomnieli
o tej wizycie, a potem skojarzyli ją ze śmiercią

background image

doktora Humbleby'ego. Z chorego ucha Puszka
wydzielała się ropa. Skaleczyłam doktora w rękę
czubkiem nożyczek. Potem, udając, że jestem
tym strasznie przejęta, zaczęłam uporczywie
nalegać, żeby pozwolił mi przemyć i opatrzyć
ranę. Doktor nie zdawał sobie sprawy, że
opatrunek został wcześniej zainfekowany
wydzieliną z ucha kota. Oczywiście, mogło nic z
tego nie wyjść... to było niepewne
przedsięwzięcie. Kiedy bakterie zrobiły swoje,
bardzo się ucieszyłam... zwłaszcza że Puszek
należał przedtem do Lavinii Pinkerton. -
Zasępiła się nagle. - Lavinia Pinkerton! Ona
jedna się domyślała... To ona znalazła wtedy
Tommy'ego. A potem, kiedy doszło do sprzeczki
między Gordonem a doktorem Humblebym,
zobaczyła, jak patrzę na doktora. Dałam się
zaskoczyć. Zastanawiałam się, jak mam to
zrobić... A ona zrozumiała! Gdy odwróciłam
głowę, zauważyłam, że bacznie mnie obserwuje
i... zdradziłam się. Zdałam sobie sprawę, że ona
wie. Oczywiście, nie mogła mi niczego
udowodnić. Byłam tego pewna. Ale mimo
wszystko obawiałam się, że ktoś może jej
uwierzyć. Bałam się, że mogą jej uwierzyć w
Scotland Yardzie. Byłam przekonana, że właśnie
tam się wybiera, więc wsiadłam do tego samego
pociągu, a potem zaczęłam ją śledzić. To było
bardzo łatwe. Kiedy przechodziła przez
Whitehall, musiała się zatrzymać na wysepce dla
pieszych. Stanęłam tuż za nią, ale mnie nie

background image

widziała. Gdy nadjeżdżał jakiś duży samochód,
mocno ją popchnęłam. A jestem bardzo silna!
Wpadła wprost pod koła. Powiedziałam stojącej
obok mnie kobiecie, że zauważyłam numer
rejestracyjny tego samochodu, i podałam jej
numer rollsa Gordona. Miałam nadzieję, że
przekaże te dane policji. Szczęśliwym trafem
samochód się nie zatrzymał. Pewnie szofer
wybrał się na przejażdżkę bez wiedzy swego
pracodawcy. Tak, miałam szczęście. Zawsze je
mam. A ta awantura z Riversem, do której
doszło przed paru dniami w obecności Luke'a
Fitzwilliama... Nieźle się ubawiłam,
naprowadzając go na fałszywy trop! Dziwiło
mnie tylko, że tak trudno było skierować jego
podejrzenia na Gordona. Ale po śmierci Riversa
musiało do tego dojść. Musiało to do niego w
końcu dotrzeć! A teraz... no cóż, to będzie
wspaniałe zakończenie całej sprawy. Wstała i
podeszła do Bridget.
- Gordon mnie porzucił! - powiedziała cicho. -
Zamierzał ożenić się z tobą. Spotkało mnie
rozczarowanie, które odbiło się na całym moim
życiu. Nie miałam nic... zupełnie nic...

Och, chuda, siwa kobieto, której nikt nie
kocha...

Z obłąkańczym uśmiechem pochyliła się nad
Bridget... Błysnął nóż...
Bridget zerwała się na równe nogi. Jak tygrys

background image

rzuciła się na przeciwniczkę. Pchnęła ją do tyłu i
mocno zacisnęła dłoń na jej prawym
nadgarstku.
Zaskoczona Honoria Waynflete upadła na plecy,
zanim zdążyła zadać cios. Ale po chwili zaczęła
zażarcie walczyć. Zasób ich sił był
nieporównywalny. Młoda, zdrowa i
wysportowana Bridget miała mocne mięśnie, a
Honoria Waynflete była kobietą szczupłą i
wątłą.
Bridget nie wzięła jednak pod uwagę jednej
okoliczności. Honoria Waynflete była obłąkana.
I właśnie szaleństwo dodawało jej sił. Walczyła
jak lew. Potrafiła wykrzesać z siebie więcej
energii niż Bridget ze swych mięśni. Bridget
usiłowała wyrwać jej nóż z ręki, ale ona
trzymała go kurczowo.
Potem, stopniowo, obłąkana kobieta zaczęła
zyskiwać przewagę.
- Luke!... Ratunku!... Pomocy! - rozpaczliwie
wołała Bridget.
Nie miała jednak nadziei, że ktoś przyjdzie jej z
pomocą. Były same. Same na odludziu. Z
najwyższym wysiłkiem wykręciła przeciwniczce
rękę i w końcu usłyszała odgłos upadającego na
ziemię noża.
Honoria Waynflete chwyciła Bridget oburącz za
gardło i zaczęła ją dusić, wyciskając z niej życie.
Bridget wydała z siebie ostatni, zdławiony
okrzyk...

background image

XXII
ROZMOWA Z PANIĄ HUMBLEBY

Inspektor Battle zrobił na Luke'u korzystne
wrażenie. Był poważny i spokojny. Miał szeroką,
rumianą twarz i sumiaste wąsy. Na pierwszy
rzut oka nie wydawał się szczególnie bystry, ale
baczny obserwator, widząc jego przenikliwe
spojrzenie, nie dałby się zwieść pozorom.
Luke był bacznym obserwatorem. Miał już
wcześniej do czynienia z ludźmi tego rodzaju.
Wiedział, że można im zaufać i że zawsze
osiągają wyznaczony cel. Był bardzo
zadowolony, że prowadzenie tej sprawy
powierzono właśnie temu człowiekowi.
- Dziwię się, że przysłano tu kogoś na tak
wysokim stanowisku -powiedział, kiedy zostali
sami.
Inspektor Battle uśmiechnął się szeroko.
- Ta sprawa może okazać się bardzo poważna,
panie Fitzwilliam. - Kiedy w grę wchodzi ktoś
taki jak lord Whitfield, nie chcielibyśmy
popełnić błędu.
- Rozumiem. Czy przyjechał pan sam?
- Nie. Towarzyszy mi detektyw w stopniu
sierżanta. Teraz jest w barze Siedem Gwiazd.
Jego zadanie polega na śledzeniu jego
lordowskiej mości.
- Rozumiem.
- Czy pana zdaniem nie ma najmniejszej
wątpliwości? Jest pan pewien, że to właśnie on?

background image

- spytał Battle.
- Fakty wyraźnie dowodzą, że nie ma innej
możliwości. Czy mam je panu przedstawić?
- Dziękuję, przekazał mi je sir William.
- Co pan o tym sądzi? Chyba wydaje się panu
absolutnie nieprawdopodobne, że człowiek o tak
wysokiej pozycji społecznej jak lord Whitfield
może być maniakalnym mordercą?
- Niewiele jest rzeczy, które wydają mi się
nieprawdopodobne -odparł inspektor Battle. -
Tam gdzie mamy do czynienia ze zbrodnią,
wszystko jest możliwe. Zawsze to powtarzam.
Gdyby powiedział mi pan, że jakaś miła stara
panna, arcybiskup czy uczennica jest
niebezpiecznym przestępcą, nie wykluczyłbym
tego przed dokładnym zbadaniem sprawy.
- Skoro sir William przekazał panu
najważniejsze fakty, opowiem panu tylko o tym,
co wydarzyło się dziś rano - zaproponował
Luke.
Zrelacjonował pokrótce przebieg swej rozmowy
z lordem Whitfieldem. Inspektor Battle słuchał
go z dużym zainteresowaniem.
- Mówi pan, że bawił się nożem - powiedział. -
Czy zrobił coś szczególnego, panie Fitzwilliam?
Czy nim groził?
- Otwarcie nie. Tylko w dość nieprzyjemny
sposób badał palcami jego ostrze, z jakąś,
rzekłbym, estetyczną rozkoszą, a to mi się nie
podobało. Myślę, że panna Waynflete miała
takie samo odczucie.

background image

- Czy to ta pani, która zna lorda Whitfielda od
dziecka i miała za niego wyjść?
- Zgadza się.
- Sądzę, że może pan się nie martwić o tę młodą
damę, panie Fitzwilliam - powiedział inspektor
Battle. - Dam jej kogoś do ochrony. A w
dodatku Jackson śledzi jego lordowską mość,
więc nie powinno jej grozić żadne
niebezpieczeństwo.
- Uspokoił mnie pan - odetchnął Luke. Inspektor
ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Wiem, że jest pan w trudnej sytuacji, panie
Fitzwilliam. Że niepokoi się pan o pannę
Conway... Szczerze mówiąc, nie spodziewam się,
że będzie to łatwa sprawa. Lord Whitfield
niewątpliwie jest niezwykle przebiegłym
człowiekiem. Najprawdopodobniej powstrzyma
się na jakiś czas od dalszych kroków. Chyba że
osiągnął już ostatnie stadium.
- Co pan nazywa "ostatnim stadium"?
- Stan, w którym pod wpływem wybujałego
egotyzmu przestępca zaczyna sądzić, że nic mu
nie grozi! Uważa siebie za geniusza, a
wszystkich innych za kompletnych durniów!
Wtedy, oczywiście, mamy go już w garści!
Luke pokiwał głową i wstał.
- No cóż - powiedział. - Życzę powodzenia.
Proszę dać mi znać, gdybym mógł w czymś
pomóc.
- Oczywiście.
- Czy nic panu nie przychodzi do głowy?

background image

Battle zastanawiał się chwilę.
- Nie, na razie nic. Chcę się trochę rozejrzeć po
okolicy. Może zamienimy parę słów wieczorem,
dobrze?
- Zgoda.
- Wtedy będę lepiej wiedział, na czym stoimy.
Luke czuł się podniesiony na duchu i
uspokojony. Wiele osób odnosiło takie samo
wrażenie po spotkaniu z inspektorem Battle.
Zerknął na zegarek. Zaczął się zastanawiać, czy
nie powinien pojechać do Bridget jeszcze przed
lunchem.
Doszedł jednak do wniosku, że lepiej będzie,
jeśli tego nie zrobi. Panna Waynflete mogłaby
uważać zaproszenie go na posiłek za swój
obowiązek, a to wprowadziłoby zamieszanie w
jej gospodarstwie. Wiedział z własnego
doświadczenia z ciotkami, że kobiety w średnim
wieku są przeczulone na punkcie drobiazgów,
związanych z prowadzeniem domu.
Ciekawe, czy panna Waynflete jest czyjąś
ciotką? - pomyślał. Być może.
Wyszedł z gospody. Jakaś kobieta w czerni
przystanęła gwałtownie na jego widok.
- Dzień dobry, panie Fitzwilliam.
- Dzień dobry, pani Humbleby - odparł,
ściskając jej wyciągniętą dłoń.
- Myślałam, że już pan wyjechał.
- Nie, tylko się przeprowadziłem. Mieszkam
teraz w tej gospodzie.
- A Bridget? Słyszałam, że opuściła Ashe Manor.

background image

- Owszem, to prawda.
Pani Humbleby głęboko westchnęła.
- Bardzo się cieszę, że tak szybko wyjechała z
Wychwood.
- Och, ona nadal jest tutaj. Ściśle rzecz biorąc,
zatrzymała się u panny Waynflete.
Pani Humbleby zrobiła krok do tyłu. Luke'a
zaskoczyło malujące się na jej twarzy
przerażenie.
- U Honorii Waynflete? Och, ale dlaczego?
- Panna Waynflete bardzo uprzejmie zaprosiła
ją do siebie na kilka dni.
Panią Humbleby wstrząsnął lekki dreszcz.
Podeszła bliżej i położyła Luke'owi dłoń na
ramieniu.
- Panie Fitzwilliam, wiem, że nie mam prawa nic
mówić. Przeżyłam ostatnio wiele bolesnych i
ciężkich chwil, więc... być może... straciłam
zdrowy rozsądek! Moje odczucia mogą być po
prostu tylko urojeniami.
- Jakie odczucia? - spytał Luke łagodnie.
- Przeświadczenie o istnieniu zła!
Spojrzała na niego nieśmiało. Widząc jednak, że
z powagą skinął głową i nie zamierza
kwestionować jej wypowiedzi, dodała:
- Tyle nikczemności... ta myśl mnie
prześladuje... tyle niegodziwości w Wychwood.
A wszystko to za sprawą tej kobiety. Jestem tego
pewna!
- Jakiej kobiety? - spytał Luke, nie rozumiejąc,
o kogo jej chodzi.

background image

- Jestem przekonana, że Honoria Waynflete jest
bardzo złą kobietą! - wyjaśniła pani Humbleby.
- Och, widzę, że pan mi nie wierzy! Lavinii
Pinkerton też nikt nie uwierzył. Ale obie
miałyśmy takie odczucia. Przypuszczam, że ona
wiedziała więcej niż ja... Proszę pamiętać, panie
Fitzwilliam, że nieszczęśliwa kobieta jest zdolna
do strasznych czynów.
- Może i tak - przyznał Luke cicho.
- Pan mi nie wierzy? - spytała pospiesznie pani
Humbleby. - No cóż, dlaczego miałby pan
wierzyć? Ale nie jestem w stanie zapomnieć tego
dnia, kiedy John wrócił od niej z
zabandażowaną ręką. Zbagatelizował całą
sprawę, mówiąc, że to tylko zadraśnięcie. -
Odwróciła się, zamierzając odejść. - Do
widzenia. Proszę zapomnieć, co panu mówiłam.
Ostatnio nie najlepiej się czuję.
Luke zaczął się zastanawiać, dlaczego pani
Humbleby nazwała Honorię Waynflete złą
kobietą. Czyżby doktor Humbleby przyjaźnił się
z Honorią Waynflete, a jego żona była o nią
zazdrosna?
Co ona powiedziała? Że "Lavinii Pinkerton też
nikt nie uwierzył". Zatem Lavinia Pinkerton
musiała zwierzyć się pani Humbleby ze swoich
podejrzeń.
Nagle przypomniał sobie wagon kolejowy i
zaniepokojoną twarz miłej starszej pani. Znów
usłyszał jej poważny głos: "Ten szczególny błysk
w oczach..." Kiedy to mówiła, zmienił się wyraz

background image

jej własnej twarzy... jakby bardzo wyraźnie coś
zobaczyła. Przez chwilę wyglądała zupełnie
inaczej... rozchyliła usta, obnażając zęby, i
patrzyła na niego jakimś dziwnym, niemal
nieludzkim wzrokiem.
Widziałem u kogoś dokładnie takie samo
spojrzenie... ten sam błysk w oczach... Całkiem
niedawno... ale kiedy? - pomyślał. Dziś rano!
Ależ oczywiście! Przecież panna Waynflete tak
właśnie patrzyła na Bridget w salonie lorda
Whitfielda.
Nagle przypomniał sobie, że kiedy przed wielu
laty ciotka Mildred powiedziała: "Wiesz, mój
drogi, ona wygląda jak idiotka!", jej
inteligentna, miła twarz przybrała wyraz
bezdennej tępoty...
Lavinia Pinkerton wspominała o błysku w
oczach jakiegoś mężczyzny... nie, jakiejś osoby -
pomyślał. Czy to możliwe, że na ułamek sekundy
jej żywa wyobraźnia odtworzyła ten obraz...
spojrzenie mordercy patrzącego na swoją
następną ofiarę...?
Pod wpływem nagłego impulsu ruszył szybkim
krokiem w kierunku domu panny Waynflete.
W głowie kłębiły mu się uporczywe myśli:
Nie mężczyzna... przecież nie wspomniała ani
słowem o mężczyźnie... to ty założyłeś, że to jest
mężczyzna, bo wydawało ci się to oczywiste, ale
ona tego nie powiedziała... O Boże, czyja
kompletnie zwariowałem? Moje podejrzenia są
nieprawdopodobne... z całą pewnością to

background image

niemożliwe... absurdalne... Ale muszę dotrzeć do
Bridget i sprawdzić, czy nic jej się nie stało... Te
dziwne, jasnobursztynowe oczy. Och, jestem
obłąkany! Musiałem oszaleć! Przecież to
Whitfield jest przestępcą! Z całą pewnością. Na
dobrą sprawę sam się do tego przyznał!
Pamięć uparcie podsuwała mu obraz twarzy
panny Pinkerton, odgrywającej rolę okropnej,
na wpół obłąkanej kobiety.
Drzwi otworzyła mu służąca.
- Panna Conway gdzieś wyszła - wyjaśniła,
zaskoczona jego gwałtownym wtargnięciem. -
Tak mi powiedziała panna Waynflete.
Sprawdzę, czy pani jest w domu.
Luke przecisnął się obok niej i wpadł do salonu.
Emily pobiegła na górę. Po chwili wróciła,
ciężko dysząc.
- Mojej pani też nie ma w domu. Luke chwycił
ją za ramię.
- Dokąd poszły? Którędy?
Emily patrzyła na niego z szeroko otwartymi
ustami.
- Musiały wyjść tylnymi drzwiami, bo gdyby
wyszły frontowymi, zobaczyłabym je przez
kuchenne okno.
Luke przebiegł przez niewielki ogród i wypadł
na drogę. Natknął się tam na jakiegoś
mężczyznę, przycinającego żywopłot. Podszedł i
zagadnął go, z trudem powstrzymując drżenie
głosu.
- Dwie kobiety? - odparł nieznajomy bez

background image

pośpiechu. - Owszem. Kilka minut temu. Jadłem
właśnie obiad w cieniu żywopłotu. Chyba mnie
nie zauważyły.
- W którą stronę poszły?
Choć starał się rozpaczliwie, żeby jego głos
brzmiał normalnie, nieznajomy spojrzał na
niego ze zdziwieniem i odparł:
- Przez pola... W tym kierunku. Ale nie mam
pojęcia, dokąd poszły dalej.
Luke podziękował mu i puścił się biegiem.
Coraz silniej czuł, że musi się spieszyć.
Muszę je koniecznie dogonić! - pomyślał. Chyba
kompletnie oszalałem. Najprawdopodobniej
wybrały się na miły, przyjacielski spacer. Coś
jednak każe mi je ścigać. Przebiegł przez pola i
przystanął na wiejskiej ścieżce, nie wiedząc, co
robić dalej.
I wtedy usłyszał z daleka słabe, lecz wyraźne
wołanie.
- Luke! Ratunku! - I jeszcze raz: - Luke...
Bez chwili namysłu wbiegł do lasu i pognał w
kierunku, z którego dobiegł krzyk. Teraz
dotarły do niego inne dźwięki... odgłosy
szamotaniny, szybkie oddechy, a potem jakiś
cichy, zduszony jęk.
Zdążył w samą porę. Oderwał dłonie obłąkanej
kobiety od gardła ofiary. Choć panna Waynflete
z pianą na ustach szamotała się i przeklinała,
trzymał ją mocno. W końcu kobietą wstrząsnął
konwulsyjny dreszcz i zesztywniała w jego
uścisku.

background image

XXIII
NOWY POCZĄTEK

- Ja tego nie rozumiem - rzekł lord Whitfield. -
Po prostu nie rozumiem.
Starał się zachować godność, ale pod pozorami
pompatyczności można było dostrzec żałosne
zakłopotanie. Nie mógł uwierzyć w sensacyjne
nowiny, które właśnie mu przekazywano.
- Sprawa wygląda tak, lordzie Whitfield -
tłumaczył cierpliwie Battle. - Zacznijmy od tego,
że w tej rodzinie zdarzały się przypadki obłędu.
Odkryliśmy to dopiero teraz. Często tak się
dzieje w tych starych rodach. Ona ma do tego
skłonności dziedziczne. Poza tym jest bardzo
ambitną kobietą, którą spotkały niepowodzenia.
Najpierw runęła w gruzy jej kariera zawodowa,
a potem przeżyła zawód miłosny. -
Odchrząknął. - Domyślam się, że to pan ją
porzucił?
- Nie lubię określenia "porzucił" - oświadczył
lord Whitfield kategorycznie.
- Czy to pan zerwał zaręczyny? - poprawił się
inspektor Battle.
- No cóż... owszem.
- Powiedz nam dlaczego, Gordon - poprosiła
Bridget.
Lord Whitfield lekko się zaczerwienił.
- No dobrze, skoro muszę. Honoria miała
kanarka, którego uwielbiała. Miał zwyczaj brać

background image

cukier z jej ust. Pewnego dnia mocno ją
dziobnął. Honoria rozzłościła się, złapała go i...
skręciła mu kark! Po tym incydencie moje
uczucia do niej nagle osłabły. Powiedziałem jej,
że uważam nasz związek za pomyłkę popełnioną
przez obie strony.
- Od tego wszystko się zaczęło! - orzekł Battle,
kiwając głową. - Tak jak powiedziała pannie
Conway, skupiła całą swą uwagę i bezsporną
inteligencję na jednym celu.
- Chciała, żeby uznano mnie za mordercę? -
zawołał lord Whitfield z niedowierzaniem. - To
niewiarygodne.
- Ale to prawda - powiedziała Bridget. - Przecież
sam się dziwiłeś, że każdy, kto zrobił ci
przykrość, natychmiast ginął w jakichś
tajemniczych okolicznościach.
- Istniały po temu powody.
- Powodem była Honoria Waynflete - oznajmiła
Bridget. - Wbij sobie wreszcie do głowy, że to
nie ręka Opatrzności wypchnęła Tommy'ego
Pierce'a z okna i wykończyła wszystkich
pozostałych. Zrobiła to Honoria.
- Wydaje mi się to wprost niewiarygodne -
powtórzył lord Whitfield, potrząsając głową.
- Twierdzi pan, że dziś rano przekazano panu
telefonicznie jakąś wiadomość, czy tak? - spytał
Battle.
- Owszem, około dwunastej. Poproszono mnie,
bym natychmiast udał się do pobliskiego lasku
Shaw Wood, ponieważ ty, Bridget, chcesz mi coś

background image

powiedzieć. Miałem nie brać samochodu, tylko
pójść piechotą.
Battle pokiwał głową.
- No właśnie. To byłby koniec. Znaleziono by;
pannę Conway z poderżniętym gardłem, a obok
niej należący do pana nóż z odciskami pańskich
palców! Potem ktoś zaświadczyłby, że widział
pana wtedy w pobliżu miejsca zbrodni! A pan
nie miałby żadnego wytłumaczenia. Każdy sąd
przysięgłych na świecie uznałby pana za
winnego.
- Mnie? - zawołał lord Whitfield z zaskoczeniem
i niepokojem. - Kto by uwierzył, że ja mogłem
zrobić coś podobnego?
- Ja nie uwierzyłam - powiedziała cicho Bridget.
Lord Whitfield spojrzał na nią chłodno, a potem
kategorycznie oświadczył:
- Biorąc pod uwagę moją reputację i pozycję
społeczną w hrabstwie jestem przekonany, że
nikt, ani przez ułamek sekundy, nie uwierzyłby
w tak absurdalny zarzut.
Wyszedł z godnością, zamykając za sobą drzwi.
- Nigdy nie zrozumie, że naprawdę groziło mu
niebezpieczeństwo! - rzekł Luke, a potem spytał:
- Bridget, jak to się stało, że zaczęłaś
podejrzewać pannę Waynflete?
- Kiedy powiedziałeś mi, że Gordon jest
mordercą, nie mogłam w to uwierzyć! Znam go
bardzo dobrze. Przez dwa lata byłam jego
sekretarką! Poznałam go na wylot! Zdaję sobie
sprawę, że jest napuszonym, małostkowym

background image

egotykiem, ale wiem też, że jest życzliwym
człowiekiem o gołębim sercu. Nie zabiłby nawet
osy. Ta historia z kanarkiem panny Waynflete
była zwykłym kłamstwem. Gordon nie mógł go
zabić. Kiedyś powiedział mi, że to on ją porzucił.
Ty uporczywie twierdziłeś, że było odwrotnie.
No cóż, mogło tak się zdarzyć! Być może duma
nie pozwoliła mu się przyznać, że to ona z nim
zerwała. Ale ta historia z kanarkiem... to
bzdura! Gordon tego nie zrobił! On nawet nie
poluje, ponieważ widok krwi przyprawia go o
mdłości. Więc doszłam do wniosku, że ta część
historii jest nieprawdziwa. A skoro tak, to
panna Waynflete musiała skłamać. Kiedy się o
tym pomyśli, było to niezwykle zadziwiające
kłamstwo! Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy
nie kłamała również w innych sprawach.
Nietrudno zauważyć, że jest bardzo ambitną
kobietą, więc porzucenie jej przez narzeczonego
musiało strasznie zranić jej dumę. To ją
najprawdopodobniej rozwścieczyło i obudziło w
niej nienawiść do Gordona. Uczucie to
spotęgowało się jeszcze bardziej, kiedy wrócił tu
po latach jako bogaty człowiek sukcesu.
Powiedziałam sobie: "Tak", ona zapewne
chętnie obciążyłaby go odpowiedzialnością za
jakąś zbrodnię". Wtedy zaczęły mi się kłębić w
głowie różne dziwne koncepcje. Wychodząc z
założenia, że wszystko, co ona mówi, jest
kłamstwem, nagle zrozumiałam, że taka kobieta
z łatwością mogła zrobić z mężczyzny głupca!

background image

Ten pomysł wydał mi się dość dziwaczny, więc
pomyślałam: "To niewiarygodne, ale
przypuśćmy, iż to ona zamordowała tych ludzi,
a potem wmówiła Gordonowi, że spotkała ich
kara boska!" Wiedziałam, że mogłaby mu to
wmówić bez żadnych trudności. Jak wam
mówiłam, Gordon uwierzyłby we wszystko!
Potem zadałam sobie pytanie: "Czy ona mogła
popełnić te zbrodnie?" Odpowiedź była
twierdząca. Doszłam do wniosku, że mogła
zrzucić pijanego mężczyznę z kładki i wypchnąć
chłopca z okna, a Amy Gibbs umarła w jej
domu. Co do pani Horton... kiedy chorowała,
Honoria Waynflete często ją odwiedzała.
Przypadek doktora Humbleby'ego sprawił mi
więcej trudności. Wtedy jeszcze nie wiedziałam,
że Puszek cierpi na wirusowe zapalenie ucha ani
że panna Waynflete założyła doktorowi na rękę
opatrunek, który wcześniej zainfekowała
wydzieliną z ucha kota. Przypadek panny
Pinkerton był jeszcze trudniejszy, ponieważ nie
mogłam sobie wyobrazić panny Waynflete
przebranej w uniform szofera i prowadzącej
rollsa. Potem nagle doznałam olśnienia...
przypadek panny Pinkerton był najprostszy ze
wszystkich! Panna Waynflete po prostu pchnęła
ją z tyłu, co w tłumie ludzi zapewne nie sprawiło
jej większych trudności. Samochód nie
zatrzymał się, więc wykorzystała okazję i
powiedziała jakiejś kobiecie, że zauważyła jego
numer rejestracyjny, a potem podała jej numer

background image

rollsa lorda Whitfielda. Miałam w głowie
kompletny chaos. Ale skoro byłam absolutnie
pewna, że Gordon nie popełnił tych morderstw,
to kto tego dokonał? Odpowiedź wydawała się
zupełnie oczywista. Ktoś, kto nienawidzi
Gordona! A kto go nienawidzi? Honoria
Waynflete. Wtedy przypomniałam sobie, że
panna Pinkerton, mówiąc o mordercy, wyraźnie
sugerowała, że to mężczyzna. To obaliło moją
wspaniałą teorię, bo gdyby panna Pinkerton
miała rację, nie zostałaby zabita... Więc
poprosiłam cię, byś dokładnie przytoczył słowa
panny Pinkerton, i stwierdziłam, że ani razu nie
użyła słowa mężczyzna. Wtedy doszłam do
wniosku, że jestem na właściwym tropie!
Postanowiłam przyjąć zaproszenie panny
Waynflete i podjąć próbę odkrycia prawdy.
- Nic mi o tym nie mówiąc? - spytał Luke z
gniewem.
- Kochanie, byłeś tak bardzo przekonany o
słuszności swoich podejrzeń... a moja koncepcja
była mglista i budziła wątpliwości! Nie przyszło
mi nawet do głowy, że grozi mi jakieś
niebezpieczeństwo. Sądziłam, że mam mnóstwo
czasu... - Wstrząsnął nią dreszcz przerażenia. -
Och, Luke, to było straszne... Jej oczy... I ten
przeraźliwy, nieludzki śmiech...
- Zdążyłem w ostatniej chwili - powiedział Luke
drżącym głosem. - Odwrócił się do inspektora
Battle. - Jak ona się teraz czuje?
- Dostała kompletnego pomieszania zmysłów -

background image

odparł Battle. - Tak już z nimi jest. Tacy ludzie
nie mogą znieść szoku, jakim jest dla nich
świadomość, że okazali się mniej sprytni, niż
sądzili.
- No cóż, kiepski ze mnie policjant! - przyznał
Luke ponuro. - Ani przez chwilę nie
podejrzewałem Honorii Waynflete. Był pan
lepszy, Battle.
- Może tak, a może nie. Pamięta pan zapewne,
jak powiedziałem, że kiedy mamy do czynienia
ze zbrodnią, wszystko jest możliwe. Wydaje mi
się, że jako przykład podałem wtedy starą
pannę.
- Wymienił pan również arcybiskupa i
uczennicę! Czy mam rozumieć, że uważał pan
ich wszystkich za potencjalnych morderców?
Battle uśmiechnął się szeroko.
- Chodziło mi o to, że każdy może być
przestępcą.
- Z wyjątkiem Gordona - zauważyła Bridget. -
Luke, chodźmy go poszukać!
Lord Whitfield siedział w swoim gabinecie,
zaabsorbowany robieniem notatek.
- Gordon - zaczęła Bridget łagodnym, cichym
głosem. - Czy teraz, kiedy wiesz już o wszystkim,
zechcesz nam wybaczyć?
Lord Whitfield spojrzał na nią życzliwie.
- Ależ naturalnie, moja droga. Zdaję sobie
sprawę, że będąc zapracowanym człowiekiem,
bardzo cię zaniedbywałem. Rzecz w tym, że...
jak mądrze napisał to Kipling: "Ten podróżuje

background image

najszybciej, kto podróżuje sam. Moja droga
życiowa jest drogą samotnika". - Rozprostował
ramiona. - Dźwigam na swych barkach ogromny
ciężar odpowiedzialności. I muszę dźwigać go
sam. Nie mam nikogo do towarzystwa, nikt nie
może mi w tym ulżyć. Muszę iść przez życie w
samotności... aż do końca drogi.
- Jesteś wspaniałomyślny, mój drogi! - zawołała
Bridget.
Lord Whitfield zmarszczył czoło.
- To nie jest kwestia wspaniałomyślności.
Zapomnijmy o tych głupstwach. Jestem
człowiekiem bardzo zajętym.
- Wiem o tym.
- Zabieram się natychmiast do przygotowania
serii artykułów "Zbrodnie popełnione przez
kobiety na przestrzeni stuleci".
Bridget spojrzała na niego z podziwem.
- Gordon, to świetny pomysł.
Lord Whitfield dumnie wypiął pierś.
- Proszę wiec teraz zostawić mnie samego. Nie
wolno mi przeszkadzać. Mam mnóstwo pracy.
Luke i Bridget wyszli na palcach z pokoju.
- On jest rzeczywiście wspaniałomyślny -
powiedziała Bridget.
- Bridget, coś mi się zdaje, że ty naprawdę
kochałaś tego człowieka!
- Wiesz, Luke, chyba tak.
Luke wyjrzał przez okno.
- Cieszę się, że stąd wyjeżdżamy. Nie lubię tego
miejsca. Jest tu dużo nikczemności, jak

background image

powiedziałaby pani Humbleby. Nie podoba mi
się ta wisząca nad miasteczkiem góra.
- Skoro wspomniałeś o Ashe Ridge, co z panem
Ellsworthym? Luke roześmiał się z lekkim
zażenowaniem.
- Chodzi ci o tę krew na jego rękach?
- Owszem.
- Podobno składali w ofierze jakiegoś białego
koguta!
- To obrzydliwe!
- Myślę, że pana Ellsworthy'ego spotka coś
przykrego. Battle zamierza sprawić mu małą
niespodziankę.
- Poczciwy major Horton nawet nie próbował
zabić swojej żony, pan Abbot, jak sądzę,
otrzymał kompromitujący list od jakiejś
kobiety, a doktor Thomas jest po prostu miłym,
skromnym, młodym lekarzem - oznajmiła
Bridget.
- Jest zarozumiałym osłem!
- Mówisz tak, bo zazdrościsz mu, że żeni się z
Rose Humbleby.
- Ona jest dla niego o wiele za dobra.
- Mam wrażenie, że wolałbyś ją ode mnie!
- Kochanie, czy ty przypadkiem nie mówisz od
rzeczy?
- Nie, bynajmniej. - Milczała przez chwilę, a
potem spytała: - Luke, czy ty mnie lubisz?
Zrobił krok w jej kierunku, ale ona
powstrzymała go gestem.
- Użyłam słowa lubisz, Luke, a nie kochasz.

background image

- Och, rozumiem... Tak, lubię cię, Bridget, ale
również cię kocham.
- Ja ciebie też lubię, Luke... - wyznała Bridget.
Wymienili nieśmiałe uśmiechy jak dzieci, które
zaprzyjaźniły się na zabawie.
- Lubić to coś znacznie więcej niż kochać -
powiedziała Bridget. - To uczucie wytrzymuje
próbę czasu. Chciałabym, żeby to, co jest
między nami, trwało wiecznie, Luke. Nie chcę,
żebyśmy pobrali się wyłącznie z miłości, a potem
mieli siebie nawzajem dosyć i pragnęli poślubić
kogoś innego.
- Och, najdroższa, wiem, czego chcesz. Ja
również. Nasze uczucia nigdy nie wygasną,
ponieważ są oparte na realnych podstawach.
- Czy tak jest istotnie, Luke?
- Oczywiście, kochanie. Myślę, że właśnie
dlatego bałem się w tobie zakochać.
- Ja również się tego bałam.
- A teraz?
- Już nie.
- Dość długo ocieraliśmy się o śmierć. Ale już po
wszystkim! Teraz zaczniemy żyć...
* Postać krwawego pirata z "Wyspy skarbów"
R. L. Stevensona (przyp. red.).


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego
Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego
Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego
Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego
Christie Agatha Nadinspektor Battle 04 Morderstwo to nic trudnego
Agatha Christie Morderstwo to nic trudnego
Agatha Christie Morderstwo to nic trudnego
Agatha Christie Morderstwo to nic trudnego
Agatha Christie Morderstwo to nic trudnego
1939 Morderstwo to nic trudnego
Morderstwo to nic trudnego
Christie Agatha Morderstwo odbędzie się
Christie Agatha Morderstwo w Boze Narodzenie
Christie Agatha Morderstwo na polu golfowym
Christie Agatha Morderstwo odbedzie sie

więcej podobnych podstron