Mary Jane Clark
Zabawa w chowanego
Przełożył Hubert Jeżak
P
ROLOG
Chciał, by światło było zapalone, ale ona ucieszyła się, gdy okazało się to niemożliwe.
Jakakolwiek jasność dochodząca z okien domku mogłaby zwabić pracowników, ciekawych
sprawdzić, co się dzieje.
Chciał także muzyki i przyniósł nawet magnetofon, lecz sprzeciwiła się temu stanowczo. Nie
mogli ryzykować, że hałas przedostałby się na zewnątrz. Jedynym dźwiękiem miał być powolny,
jednostajny rytm ich kołyszących się ciał.
Leżała na łóżku myśląc o chłopaku, który właśnie się zdrzemnął. Cykanie świerszcza i smutne
wycie skunksa sprawiało, że wstrzymywała oddech. Zastanawiała się, czy w opuszczonym
tunelu, który biegł pod domkiem, zagnieździły się jakieś zwierzęta. Miała nadzieję, że nie, gdyż
była to z góry obmyślona droga ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nie mogła dać się ponieść chwili. On nie miał takiego problemu. Znał się na rzeczy. W
momencie, gdy oddali się namiętności, usłyszała głos dobiegający z zewnątrz.
— Mój Boże, to Charlotte — syknęła, odpychając go od siebie.
Rzucili się, by zebrać ubrania. Złapał magnetofon, a ona podniosła drewnianą klapę w
podłodze. Zeszli w ciemność w momencie, gdy nad nimi otworzyły się drzwi chaty.
Pod bosymi stopami poczuli zimną, twardą podłogę tunelu.
— Na co czekasz? — wyszeptał. — Chodźmy.
— Ubieram się — powiedziała. Bóg jeden wie, co kryje się w tym tunelu, a ona czułaby się o
niebo lepiej w ubraniu, gdy będą podążać w kierunku wody po drugiej stronie.
Z góry dobiegły przytłumione głosy.
— Kto jest z nią? — spytał.
— Nie mam pojęcia.
Powoli ruszyli do przodu, wyciągniętymi ramionami dotykając ścian tunelu, by wymacać
kierunek. Czując, jak coś ociera się o jej nogę, stłumiła krzyk. Szop? Szczur? Bóg karał ją za
grzechy.
Wody zatoki Narragansett zalśniły przy ujściu tunelu. Przyspieszyli kroku, księżyc dawał
niewiele, ale jakże cennego światła. Gdy wreszcie dotarli do celu, on zatrzymał się gwałtownie.
— Cholera!
— Co się stało?
— Mój portfel. Musiał mi wypaść z kieszeni.
— O Boże!
Złapał ją za rękę.
— Nie martw się. Idziemy dalej! Może go nie zauważą.
— Wracam po niego — powiedziała stanowczo.
— Jutro. Możesz przyjść po niego jutro — podsunął.
Chciała iść za nim, ale świadomość, że portfel może zdradzić ich sekret, nie pozwoliłaby jej
zmrużyć oka.
— Ty idź. Wracaj do domu — powiedziała.
— Pójdę z tobą — zaoferował się.
— Nie. Musisz wyjść z posiadłości, nie mogą się dowiedzieć, że tu byłeś. Musisz iść, i to
natychmiast.
— Dobrze, ale zobaczymy się jutro.
Przełknęła ślinę, patrząc, jak biegnie wzdłuż brzegu, by w końcu zniknąć w ciemnościach.
Biorąc głęboki oddech, odwróciła się i weszła z powrotem do środka, ostrożnie trzymając się
ściany. Jej palce ocierały się o warstwę kurzu oraz zimne i lepkie w dotyku stare cegły.
Wyobrażała sobie, jak musieli czuć się niewolnicy, uciekający tym tunelem, by ratować życie,
wdychający ten zatęchły zapach, który ona teraz czuła. Czy mieli latarnie, by oświetlać sobie
drogę? Czy raczej ślepo szli przez mrok, nie wiedząc, co jest przed nimi, ale gotowi
zaryzykować, świadomi horroru, który zostawili za sobą?
Według jej obliczeń powinna być blisko drabiny wiodącej do domku, ale zamiast tego wpadła
na zagłębienie w ścianie, a grudki ziemi posypały się pod rękami. Puls jej przyspieszył. Czy ten
stary tunel był bezpieczny? Czy mógłby się zapaść i uwięzić ją w środku? Czy ktokolwiek by ją
odnalazł?
Modliła się. Jeśli uda jej się stąd wydostać, obiecała, że już nigdy, przenigdy nie pójdzie do
domku. Nieważne, jak bardzo by ją prosił, to był ostatni raz.
Ruszyła dalej w ciemność, pociągając nosem.
W pewnym momencie potknęła się o coś i upadła. Zaczęła szybko oddychać, serce waliło jej
jak oszalałe. Wyczuła dłonią kształt przykryty jakąś dużą, gładką tkaniną.
Ludzkie ciało, jeszcze ciepłe.
Pragnienie, ból, krzyk narastający w gardle a jednocześnie niemożność wydania z siebie
choćby najmniejszego dźwięku. Odczuwała już to kiedyś, ale sporadycznie i tylko w snach.
Odsunęła się od ciała i skuliła pod ścianą, drżąc w ciemności.
Uświadomiła sobie, że trwało to tylko sekundę, ale zdawało się być wiecznością. W głowie
miała natłok myśli . Powinna wezwać pomoc, zawołać ludzi z dużego domu, ale nie potrafiła.
Nie powinna tu w ogóle być. Na myśl o tłumaczeniu się ze swojego postępku czuła upokorzenie.
A gdyby, co gorsza, obwinili ją? Co będzie jeśli pomyślą, że to ona dopuściła się zabójstwa?
Kiwała się w przód i tył, starając się uspokoić, gdy usłyszała skrzypnięcie. Klapa nad nią zaczęła
się otwierać.
Zacisnęła mocno powieki, pewna, że to już koniec. Zabójca zbliżał się, by ją także dopaść.
Zamiast tego coś zaszeleściło nad nią, obiło się o głowę, ocierając się o twarz. Kawałek
papieru? Kartka?
Nasłuchiwała, trzęsąc się. Nikt jej jednak nie dostrzegł, a klapa z powrotem opadła.
Czternaście lat później
Oświetlające tunel lampy górnicze, zasilane przez generator, były jedną z niewielu oznak
obecności nowoczesnej technologii. Cała praca żmudnie wykonywana była ręcznie. Tak jak
ponad półtora wieku temu to ludzie, a nie maszyny, przekopywali się przez glinę, tak teraz
wznoszą mur z czerwonej cegły. Dokładano starań, by, centymetr za centymetrem, ściany były
solidne i tunel mógł być później dostępny dla tysięcy turystów, historyków i studentów, aby
mogli przebyć drogę, którą Amerykańscy niewolnicy podążali ku wolności. Ten tunel po prostu
musiał być bezpieczny.
— Mamy tu bardzo miękki odcinek — zawołał doświadczony mistrz murarski, a jego słowa
odbiły się echem w podziemiu korytarza.
Stuknął kielnią w miękką, czerwoną glinę. Grudki ziemi posypały się na podłogę. Wnęka w
ścianie robiła się coraz większa.
Kopano dalej, z gliny wyłaniały się zniszczone, spłowiałe fałdy materiału. Metaliczne nitki
pobłyskiwały w świetle lamp. Kamieniarz delikatnie zmiatał glinę, odsłaniając połyskliwą
materię.
Gdy zebrani wokół ludzie zorientowali się, co to jest, odetchnęli z ulgą, że są tu wszyscy
razem. Nie był to widok, który chciałoby się oglądać samotnie.
Ich oczom ukazała się ludzka czaszka i kości zawinięte w złotą tkaninę.
P
IĄTEK
16
LIPCA
1
Była najstarsza. Grace uważnie obserwowała ożywionych stażystów, świadoma przepaści,
jaka istniała między nią a resztą. Przynajmniej dziesięć lat dzieliło ją od najstarszych z nich.
Oparci o biurka, uważnie studiowali tekst na ekranach monitorów, konsultując go z
dziennikarzami obsługującymi serwis porannych wiadomości. Stażyści byli dobrze wykształceni,
ochoczy, ambitni i, w przeciwieństwie do Grace, bardzo młodzi.
„Mają całe życie przed sobą”, stwierdziła, obserwując dziewczynę krzyżującą akurat swoje
długie, opalone nogi, by nie odkryć wszystkiego pod bezwstydnie krótką spódniczką. Wszyscy
mień’ przed’ sobą świetlaną przyszłość, 6yń na dobrej drodze do ukończenia cenionych uczelni i
uniwersytetów, budowali już sobie nawet podwaliny do przedłużenia umowy i wylądowania na
ciepłej posadce w telewizji. Nieskrępowani, są w stanie podążać za swoimi marzeniami. Nie
mają żadnego obciążenia psychicznego, rozpoczynając karierę zawodową. Mogą iść, gdzie chcą,
robić, co chcą, podjąć się każdego zadania, wolni jak ptak.
Grace Wiley Callahan doskonale wiedziała, £e jej nie było to pisane. W wieku trzydziestu
dwóch lat miała za sobą przeszłość i obowiązki. Doświadczyła w życiu porannych mdłości,
ślubu, macierzyństwa i rozwodu, w takiej właśnie kolejności. Gdy miała tyle lat co oni, wyzbyła
się już marzenia o uroczystości wręczenia dyplomów, zmuszona opuścić Fordham, bo zabrakło
jej trzydziestu punktów. Gdy dla jej przyjaciół nadszedł dzień rozdania dyplomów, ona pchając
wózek z Lucy, zjawiła się na campusie, żeby popatrzeć na ceremonię. Płacz jej córeczki
zagłuszył okrzyki radości absolwentów.
Jedenaście lat później Lucy zdała do szóstej klasy, a Grace odkryła kurze łapki w kącikach
brązowych oczu i pierwsze siwe pasemka w złotych włosach. Zlikwidowała je jednak
natychmiast, dowiedziawszy się, że została przyjęta do ambitnego programu stażowego. Dostała
od życia drugą szansę i postanowiła zdobyć wreszcie stopień, na jaki zasługiwała, i wykorzystać
niepowtarzalną szansę w stacji KEY News w Nowym Jorku. Była także podekscytowana myślą o
tygodniowym wyjeździe do Newport, by wziąć udział w reportażu o nadmorskim kurorcie dla
cyklu programów „KEY to America”. Była jednak świadoma, że nikt oprócz niej nie musi się
martwić o dziecko zostawione w domu.
Nawet przez chwilę jednak nie żałowała, że urodziła Lucy. Była to wręcz najważniejsza rzecz,
jaką kiedykolwiek zrobiła czy dopiero zrobi. Ślub z Frankiem to zupełnie inna historia. Frank z
początku nie chciał mieć nic do czynienia z dzieckiem, gdy wiosną pierwszego roku studiów
dowiedziała się, że jest w ciąży. Grace postanowiła nie usuwać ciąży i była zdecydowana
urodzić, z jego pomocą czy bez.
Zerknęła na prawą dłoń, na której nie było już obrączki, i przypomniała sobie, jak Frank w
końcu niechętnie zmienił zdanie. Przystojny, wysportowany, początkujący biznesmen Frank
Callahan, nakłaniany przez rodziców, by „zrobił to, co należy”, wreszcie się oświadczył. Z
niepokojem w sercu Grace przyjęła oświadczyny, wiedząc, że może nie są to najlepsze
okoliczności zawarcia małżeństwa, ale mając jednocześnie nadzieję na jak najlepszą przyszłość.
Pięć miesięcy po pospiesznym ślubie przywieźli dziecko do małego mieszkania w Hoboken,
w New Jersey. Frank sumiennie jeździł codziennie rano metrem na Manhattan do swojej
pierwszej, poważnej pracy w firmie maklerskiej, podczas gdy Grace zostawała w domu z
dzieckiem, starając się jako wolny strzelec pisać artykuły do lokalnej gazety, dotyczące obrad
radnych miasta i nocnych rozpraw w sądzie. W miarę jednak jak obowiązki Franka powiększały
się, coraz niechętniej wracał do domu, żeby opiekować się Lucy, gdy ona zajmowała się swoją
pracą. Zarabiał coraz więcej, stać ich było na większe mieszkanie, a Grace wcale nie musiała już
pracować dla tej podrzędnej gazetki.
Zgodziła się, mijały lata, a ona spędzała czas na zajmowaniu się córeczką. Starała się nie
rozmyślać nad skutkami małżeństwa z Frankiem. Gdy oglądała wiadomości w telewizji,
próbowała nie wyobrażać sobie, co mogło ją czekać, gdyby skończyła szkołę i wcieliła w życie
plan zostania dziennikarką w radiu lub telewizji. Czas mijał, a Grace łapała się na coraz
częstszym oglądaniu najważniejszych magazynów informacyjnych, gdy Lucy już spała.
Obawiała się coraz bardziej gwałtownych zmian nastroju i wybuchów złości Franka. Niec
podobał się jej też zapach obcych perfum na jego ubraniu, gdy wracał późno do domu po
„firmowych kolacjach”.
Mimo to została. Powtarzała sobie, że to dla dobra Lucy. Nie chciała, żeby jej dziecko miało
rozbitą rodzinę. Lucy zasługiwała na to, żeby oboje rodziców z nią mieszkało i wspólnie ją
wychowywało. Była zdecydowana zostać.
To Frank odszedł od niej.
*
*
*
— Grace, czy możesz przefaksować wstępny harmonogram profesorowi Gordonowi Coxowi
w Newport? — Producent B.J. D’Elia wyciągnął do niej kartkę papieru. — Wiem, że to zadanie
dla robola — dodał przepraszająco — ale jeśli zaraz nie wyjdę, spóźnię się na pociąg do Rhode
Island.
— Po to tu jestem — odpowiedziała, odbierając od niego harmonogram. Nie spodobało jej się
wyrażenie o „zadaniu dla robola”, ale wiedziała, że zaufanie zdobywa się małymi kroczkami.
Rób teraz małe rzeczy, a w przyszłości pozwolą ci zająć się większymi.
— Przyjdziesz jutro, prawda, Grace?
— Tak.
— Mogę cię jeszcze o coś prosić? — Nie czekając na odpowiedź podał je kartkę żółtego
papieru w linie. — Napisz coś na temat ozdób z muszli i tatuaży. Robimy program o rzeźbiarzu
takich rzeczy, może i o tatuażyście będziemy potrzebować jakieś pytania, żeby Constance mogła
je zadać w trakcie wywiadu. Przefaksuj mi to potem. Numer jest na kartce.
— Nie ma problemu — odparła. Odebrała od niego kartkę, zauważając jednocześnie jego
silne, opalone dłonie.
— Dzięki, Grace. Wielkie dzięki. — Uśmiechnął się przelotnie, pokazując białe zęby i
pochylił się nad nią. — Zdradzę ci sekret, to moje pierwsze zlecenia jako producenta i jestem
lekko przerażony.
— Naprawdę? Zdawało mi się, że od dawna pracujesz w tym fachu.
— Nie. Byłem tutaj kamerzystą i wydawcą przez sześć lat, a wcześniej przez parę lat
pracowałem w małej telewizji regionalnej. Wiesz, taka jest rzeczywistość. Musisz zajmować się
dwiema czy trzema rzeczami naraz, dostając pieniądze tylko za jedną, jeśli chcesz się utrzymać w
takim miejscu jak to.
Czuła lekką zazdrość. B.J. był prawdopodobnie w jej wieku lub o parę lat starszy, a jednak
jego kariera była w pełni zaplanowana. Zastanawiała się, czy ma żonę, która zostawała w domu z
dzieckiem, gdy on wyrabiał sobie pozycję. Nie wiedzieć czemu zdawało jej się, że nie. I to nie
tylko dlatego, że nie zauważyła obrączki, ale także z powodu aury niezależności, jaką wokół
siebie roztaczał. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo. Zdarzali się faceci, którzy w pracy zdawali
się wolni, w rzeczywistości jednak mieli na głowie rodzinę. Frank był jednym z nich. Patrząc na
szczupłą sylwetkę B.J., wracającego do swojego biurka, Grace miała nadzieję, że nie był taki jak
jej były mąż.
Wystukiwała właśnie numer na faksie, gdy podeszła do niej stażystka w minispódniczce.
— Przynajmniej tobie dał coś do roboty — szepnęła ciemnowłosa piękność. — Umieram z
nudów. Jeśli spędzę jeszcze choćby minutę na surfowaniu po sieci, to podetnę sobie żyły. Nie
mają dla nas dosyć pracy.
Grace uśmiechnęła się, nasłuchując elektronicznego sygnału informującego, że faks rozpoczął
nadawanie. Jocelyn Vickers miała rację, stażyści naprawdę mieli dużo wolnego czasu.
— Powinno być lepiej, jak już znajdziemy się w Newport, nie uważasz? — spytała. — Tam
pewnie mają więcej pracy dla nas. W ostateczności spędzimy tydzień w pięknym miejscu. —
Wzruszyła ramionami. — Tak mi się przynajmniej wydaje.
— Nigdy nie byłam w Newport, a ty? — Grace starała się podtrzymać rozmowę. Młodzi
stażyści raczej nie szukali z nią kontaktu. Nie bardzo chyba wiedzieli, co mają o niej myśleć.
„Starsza pani Grace.” Co oni właściwie mogą mieć wspólnego z rozwódką z dzieckiem?
— Prawie każdego lata — westchnęła Jocelyn — Moi rodzice mają tam domek.
— Naprawdę? To wspaniale. — Grace wyciągnęła z faksu harmonogram pobytu w Newport.
Rzuciła okiem na dół i zauważyła znajomą beżowo–czarno–rdzawoczerwoną kratę przezierającą
między perfekcyjnie polakierowanymi paznokciami u stóp. Burberry. Ponad sto dolców za parę
sandałów z plastikowymi paskami. „To musi być przyjemne”. Grace nagle zdała sobie sprawę ze
swoich własnych butów — czarne czółenka kupione na wyprzedaży, które wyglądały, jakby były
pośledniej jakości, a do tego zupełnie nijakie.
— Tak, w Newport może być fajnie, jeśli wiesz, gdzie chodzić i co robić. — Jocelyn
przeczesała czarne, elegancko przycięte włosy.
— No, możesz okazać się bardzo przydatna, Jocelyn.
— Mów mi Joss — rozpromieniła się dziewczyna. — Tak, właśnie na to liczę. Prawdę
mówiąc, wyjeżdżam już dziś wieczorem, żeby trochę pomóc. Chcę wypaść w ich oczach na
nieocenioną pomoc, gdy będziemy tam w przyszłym tygodniu. Naprawdę chciałabym dostać
pełny etat, kiedy skończy się staż.
Nie tylko ty, pomyślała Grace i zamarła na myśl o przewadze, jaką miała Jocelyn. Nie tylko
ty.
Tylko jedna osoba z całej grupy miała dostać pracę asystenta producenta. Wszystko zależało
od tego, jak się spiszą, a Grace była zdecydowana dać z siebie wszystko. Naprawdę potrzebowała
tej pracy.
2
Profesor Gordon Cox wyjął dokument ze swojej skrzynki pocztowej i przejrzał go pobieżnie.
Zamierzał dokładnie wczytać się w harmonogram KEY News później. Teraz musiał zająć się
swoimi uczniami.
Przystanął przed dużym, bogato ozdobionym lustrem, by sprawdzić, jak wygląda. Siwe włosy
uwydatniały jego ciemne oczy i złotą opaleniznę. Możliwe, że osiwiał trochę za wcześnie, ale
ogólnie prezentował się dobrze. Dystyngowany i wytworny uczony, atrakcyjny dla łatwych do
oczarowania studentek.
Gdyby tylko mógł tak zaimponować Agacie Wagstaff. Od momentu odkrycia kości Agatha
groziła odcięciem funduszy na renowację tunelu niewolników, gdyby okazało się, że jest to
jednocześnie grób jej siostry. Wymarzony przez siedemnaście lat wykładania na uniwersytecie
Salve Regina projekt Gordona miał zostać wstrzymany, a on nic nie mógł na to poradzić.
Otwarcie tunelu Shepherd’s Point byłoby wydarzeniem historycznym, a on, dusza całego
przedsięwzięcia, zdobyłby uznanie w światku konserwatorów zabytków. Krążyły pogłoski, że
byłby nominowany do Nagrody Stipplewood, ale podejrzewał, że teraz mógł się z nią pożegnać,
jak i z całym swoim dorobkiem. Agatha była wariatką, zawsze niechętnie nastawioną do otwarcia
dla tłumów jej drogocennego tunelu. Jakie były szanse, że pozwoliłaby kontynuować prace,
gdyby naprawdę ten tunel okazał się miejscem spoczynku jej siostry przez ostanie czternaście
lat?
Myśl, że całe to planowanie, podlizywanie się Agacie, atencja okazywana jej siostrzenicy,
Madeleine, jej matce, Charlotte, nie wspominając już o badaniach, monografiach i obiecanych
wykładach, że to wszystko miało spełznąć na niczym, wpędzała go w głęboką depresję.
Jednakże Gordon nadal uważał, że to była jego wymarzona praca: ukazywać innym cały
historyczny i kulturowy splendor, jaki ich otaczał, zaprezentować swoje pasje, ą do tego dostać
zapłatę za ten przywilej.
Oczywiście zapłata mogłaby być lepsza. Dlatego zgłaszał się zawsze by uczyć podczas
semestru letniego. Nie planował, tak czy inaczej, opuszczać Newport podczas sezonu. Jeśli
milionerzy chcieli wybudować sobie letnie domki w historycznym mieście nad morzem, wcale
mu to nie przeszkadzało. Czemu miałby wyjeżdżać w najcudowniejszych miesiącach roku? Nie,
wolał podróżować podczas ferii wiosennych i zimowych. Lipiec i sierpień chciał spędzać właśnie
tu.
Tak jak Charlotte Sloane.
*
*
*
Gordon nie zadzwonił wcześniej, by upewnić sie, że może sprowadzić grupę studentów do
Shepherd’s Point. Nie chciał ryzykować, że Agama nie zgodzi się na udostępnienie pełnej
zakamarków starej wiktoriańskiej rezydencji, zbudowanej na hektarach ziemi uprawnej na
samym krańcu Newport.
— Trochę dalej — poinstruował kierowcę, gdy ten zwolnił przy bramie. — Jedź prosto, aż do
chaty. — Gdy furgonetka przetaczała się drogą zniszczoną przez sprzęt do wykopalisk, Gordon
kontynuował wykład.
— Shepherd’s Point odegrało ważną rolę w historii Afroamerykanów w Newport. Ta
rezydencja była zbudowana na miejscu dawnego pastwiska. Pasterz pomagał zdesperowanym
niewolnikom w ucieczce przed panami. Tunel sięgał od małej chaty do oceanu , prowadząc ku
wolności z Shepherd’s Point. Wiele lat później, gdy potentat srebra, Charles Wagstaff, zbudował
tu swoją willę, jego dzieci używały chaty jako domku zabaw. Tunel tak zwanego Podziemnego
Szlaku pozostał nietknięty.
Wysiadając z furgonetki Gordon skrzywił się z powodu bólu w kolanie. Poprowadził
studentów w stronę zniszczonego domku, kontynuując wywiad.
— Aż do teraz był tylko jeden taki tunel otwarty dla publiczności. Tamten prowadził do domu
zdeklarowanego abolicjonisty, Henry’ego Warda Beechera w Peekskill. Krążyły pogłoski o
tunelu w Shepherd’s Point, mieszkańcy Newport też wspominali o nim, niektórzy podkradali się
nawet, żeby zobaczyć go na własne oczy. Historycy starali się przez wiele lat o pozwolenie
Agathy Wagstaff na dostęp do tunelu i wykonanie podstawowych prac konserwatorskich. W
pewnym momencie prawie ustąpiła, ale prace nigdy się nie zaczęły. Czternaście lat temu jedyna
siostra pani Wagstaff, Charlotte Wagstaff Sloane, zniknęła. Agatha odcięła się od świata, a
projekt konserwacji utknął w martwym punkcie. Shepherd’s Point, jak widzicie, popadł w ruinę.
Wszyscy przyglądali się szarej rezydencji otoczonej zapuszczonym trawnikiem.
— W końcu brak pieniędzy zmusił niedawno Agathę do wydania pozwolenia. Rada miasta
sporządziła umowę, dzięki której wszystkie zaległości podatkowe Shepherd’ s Point miały być
anulowane w zamian za udostępnienie tunelu szerokiej publiczności.
Dotarli do domku. Żółta taśma policyjna blokowała wejście, nikt go jednak nie pilnował.
Studenci obserwowali, jak Gordon ściąga taśmę i otwiera drzwi.
— Czy dobrze robimy, profesorze? — spytał jeden ze studentów.
— Wszystko w porządku. Biorę na siebie całą odpowiedzialność. Nie wiem, co będzie teraz z
tym tunelem, po ostatnim odkryciu, ale chcę, żebyście to zobaczyli. Możemy być jedynymi przez
bardzo długi czas ludźmi, którzy obejrzą to cudowne historyczne miejsce.
Pojedynczo weszli przez wąskie drzwi i ścisnęli się w jedynym pomieszczeniu. Jeśli stało tu
kiedykolwiek łóżko, na którym spał pasterz, albo stolik i małe krzesełka, gdzie córki Wagstaffa
urządzały sobie herbaciane przyjęcia, już dawno zostały wyniesione. Tylko osmolony kominek,
w którym leżał jeszcze popiół, świadczył, że kiedyś to miejsce tętniło życiem.
Ciągle czując ból w kolanie, profesor uklęknął i uniósł drewnianą klapę, odsłaniając wąskie,
drewniane schody. Studenci pochylili się, by przyjrzeć się mrocznemu przejściu. Nikt nie
zauważył osoby, która stanęła w drzwiach za nimi.
Przenikliwy głos przeszył zatęchłe powietrze:
— Wynocha! Wszyscy macie się stąd wynosić! Wynoście się z mojej posiadłości!
Agatha Wagstaff, właścicielka Shepherd’s Point, stała przed nimi z zaciśniętymi gniewnie
ustami i szeroko otwartymi oczami.
— Aghatho, proszę — błagał Gordon. — Chce tylko pokazać tunel moim studentom. Daj nam
pięć minut.
— Nie, Gordonie. Ty i twoi studenci natychmiast się stąd wynoście albo wzywam policję.
Charlotte nigdy was tu nie chciała. Nie chciała, by nasz dom stał się atrakcją turystyczną. Nigdy
nie życzyła sobie, żeby otwarto ten tunel.
3
Po lunchu Grace zebrała się z innymi stażystami w pokoju konferencyjnym, gdzie rozdano im
podkoszulki. Z radością oglądała swoją z napisem „KEY NEWS — CALLAHAN”
wydrukowanym na przodzie. Ale dreszczyk przyjemności szybko zastąpiło napięcie, gdy do
pomieszczenia wszedł główny producent i zaczął referować, czego będą od nich wymagać
podczas stażu w Newport.
— Jesteście dyspozycyjni dwadzieścia cztery godziny na dobę. Będą wam przydzielone
pagery i w momencie, gdy dostaniecie wiadomość, macie natychmiast oddzwonić — mówił
niskim głosem Linus Nazareth. — Tego się od was wymaga, gdy pracujecie w telewizji.
Wszyscy pracownicy to wiedzą. A jeśli myślicie o karierze w telewizji, lepiej się do tego
przyzwyczajcie. Nie przyjmujemy żadnych wymówek. Ani wspaniałe randki, ani rodzinne
przyjęcia urodzinowe nie zwalniają was z obowiązków wobec KEY to America.
— Jak dla mnie, to w porządku, panie Nazareth — wyrwał się jakiś młody mężczyzna. —
Tego właśnie się spodziewałem. To właśnie interesuje mnie w tej pracy. Emocje i
nieprzewidywalność.
Nazareth spojrzał na patykowatego chłopaka opierającego się o ścianę, mierząc go wzrokiem.
— Każdy początkujący mógłby tak powiedzieć — mruknął. — Jak masz na imię, chłopcze?
— Sam. Sam Watkins.
— Jaką szkołę kończyłeś, Sam?
— Northwestern.
— Dobra szkoła. Ale chyba nie jesteś z Chicago, prawda? — spytał Linus, usłyszawszy
charakterystyczne nosowe brzmienie głosu chłopaka.
— Nie, jestem z Oklahomy. Dokładnie z Hollis, proszę pana.
— Jesteś daleko od domu, co? — Linus nie mógł wyjść z podziwu, jak chętnie te dzieciaki
przybywały z całego kraju, żeby pójść do wakacyjnej pracy, za którą nie dostaną ani grosza, ani
dachu nad głową. Nawet nie mają pewności, czy przedłużą z nimi współpracę. Słyszał, że ktoś
przyjechał nawet z Anglii.
— Tak, proszę pana. — przytaknął Sam.
Linus nie zadał sobie trudu, by spytać go, gdzie mieszkał podczas pracy na Manhattanie.
Stażyści sypiali przeważnie na sofach lub w pokojach gościnnych u znajomych lub rodziny.
Czasem studenci wynajmowali pokoje w campusie jednego z nowojorskich uniwersytetów.
Linusa nie interesowały szczegóły.
— Więc, tak jak mówiłem, z początku większość młodych dziennikarzy jest w stanie rzucić
wszystko i zająć się opracowaniem materiału, ale to może szybko się skończyć. — Przesunął
wzrokiem po wszystkich w pomieszczeniu. — Nie będę wam tu lukrował rzeczywistości. Lepiej,
żebyście wiedzieli, co was czeka, jeśli postanowicie tak zarabiać na życie.
Grace, słuchając producenta, czuła, jak żołądek coraz bardziej się jej kurczy. Tego właśnie
najbardziej się obawiała. Wiedziała, że znienawidziłaby się, gdyby kiedykolwiek opuściła
urodziny córki. Lucy była coraz starsza, ale nadal potrzebowała wsparcia i opieki matki podczas
szkolnych przedstawień, wywiadówek, wizyt u lekarza i miliona innych wydarzeń. Teraz, gdy
wkraczała w wiek dojrzewania, tym bardziej potrzebowała silnej więzi z rodzicami, zwłaszcza że
jedno z nich postanowiło ją zostawić i wyprowadzić się. Jednak inne kobiety jakoś sobie radziły.
Udawało się im być dobrymi matkami i zarabiać na życie. Można to jakoś pogodzić, na pewno,
szczególnie gdy ma się kogoś do pomocy.
Proszę, Boże, spraw, żeby tacie nic się nie przydarzyło, modliła się w duchu. Grace nie
wiedziałaby, co ma robić, gdyby zabrakło jej wsparcia ze strony ojca.
4
Pół godziny przed zakończeniem pracy Grace uporała się wreszcie z poszukiwaniami w
Internecie. Znalazła kilka świetnych artykułów na temat ozdób z muszli i tatuażu artystycznego.
Przewijał się między nimi wspólny wątek. Oba zajęcia wymagały pewnej ręki.
Wydrukowała odpowiednie strony, zaadresowała do B.J. D’Elii w Bellevue Balroom w hotelu
Viking i przesłała faksem. Dziesięć minut później zatrzeszczał głos interkomu.
— Grace Callahan, druga linia.
Jedyne telefony, jakie odbierała przez te parę tygodni pracy w KEY News, były od Lucy.
Dziewczynka żałowała, że matka nie może być w dwóch miejscach naraz — w domu z nią i na
stażu w mieście.
— Już wychodzę, kochanie — powiedziała, gdy tylko podniosła słuchawkę. — Będę w domu
zaraz po szóstej Jeśli zdążę na pociąg.
Śmiech mężczyzny po drugiej stronie zaskoczył ją.
— Dobrze, kochanie, w takim razie do zobaczenia.
— Och, przepraszam. Myślałam, że to moja córka — wyjąkała. — Przepraszam, kto dzwoni?
— B.J.. Właśnie dostałem materiały, które mi wysłałaś. Dokładnie to, czego potrzebowaliśmy.
Dzięki.
— Już dojechałeś?
— Tak, pociągiem do samego Kingston, a potem taksówką do hotelu. Ładnie tu, spodoba ci
się.
— Nie mogę się doczekać — powiedziała zgodnie z prawdą Grace. Nie wyjeżdżała bez Lucy
od czasu, gdy Frank zabrał ją ze sobą w podróż służbową cztery lata temu. Tych trzech dni na
pewno nie można było nazwać przyjemnymi.
— Wiem, że chcesz już jechać do domu, ale zastanawiałem się, czy nie mogłabyś jeszcze
czegoś dla mnie poszukać.
— Pewnie, strzelaj — odpowiedziała, starając się jednocześnie przypomnieć sobie późniejsze
pociągi z Penn Station.
— Świetnie — zaczął B.J. — W lokalnej gazecie jest historia o znalezieniu szkieletu w starym
tunelu, tutaj, w Shepherd’s Point. Powstały spekulacje, że mogą to być kości niejakiej Charlotte
Wagstaff Sloane, spadkobierczyni posiadłości, która zaginęła czternaście lat temu. Ale to tylko
mgliste przypuszczenie. Kiedyś ten tunel był częścią podziemnego szlaku, ale Bóg jeden wie, kto
mógł tamtędy chodzić. Myślę, że ta cała historia ze zniknięciem pani Sloane i opowieści o
niewolnikach mogą być ciekawym tematem na reportaż, skoro i tak tu będziemy.
— Zainteresowałeś mnie — odpowiedziała Grace. — Zaraz się tym zajmę i jeszcze przed
wyjściem przefaksuję ci, co znalazłam.
— Wspaniale. A więc do zobaczenia jutro po południu, zgadza się?
— Tak, do zobaczenia — rzucała.
Właśnie miała zadzwonić do ojca, gdy do jej biurka podeszła Jocelyn.
— Musisz zaraz wracać do domu, prawda? — spytała.
Grace odniosła nieprzyjemne wrażenie, że Joss sprawdza, czy aby nie stara się być w pracy
bardziej gorliwa niż ona. Nie chciała się bawić w jej gierki.
— Miałam zamiar, ale B.J. zadzwonił i poprosił mnie, żebym coś dla niego sprawdziła.
— Tak? A co?
Co mi zależy? To żaden sekret, pomyślała Grace.
— Potrzebuję informacji na temat starej sprawy zaginięcia pewnej kobiety w Newport.
Nazywała się Charlotte Wagstaff Sloane. Znaleźli jakieś ludzkie szczątki w jej posiadłości i
myślą, że to może być ona.
— W Shepherd’s Point? — Twarz młodszej stażystki rozjaśniła się.
Grace pokiwała głową.
— Znasz to miejsce?
— Tak, znam też rodzinę. Prawdę mówiąc, córka Charlotte, Madeleine, i ja trzymałyśmy się
razem w szkole. To dobra dziewczyna, ale zawsze wyglądała trochę dziwnie, tak jakby zaraz
miała zniknąć, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Podejrzewam, że musiała nieźle sfiksować po stracie
matki.
Joss skinęła na pożegnanie.
— Życzę szczęścia w poszukiwaniach i do zobaczenia na
miejscu.
Grace odwróciła się do telefonu i wystukała numer. Walter Wiley odebrał po trzecim
dzwonku.
— Tato, to ja. Wszystko w porządku?
— Tak, kochanie, w porządku. Lucy jest na górze i nudzi, żebym jej poczytał.
— Poczytam jej, jak wrócę do domu. Nie pozwól się jej męczyć.
Ona dawała się dręczyć w domu. Chciała oszczędzić ojca. Musiał skończyć karierę w firmie
telefonicznej i przejść na emeryturę z powodu raka prostaty oraz wszczepienia rozrusznika serca
parę miesięcy temu. Mimo że twierdził, iż jest „zdrowy jak ryba”, Grace podejrzewała, że ojciec
nie ma już tyle energii co dawniej. Pogodziła się ze śmiercią matki, ale nie mogła znieść myśli,
że mogłaby stracić i ojca.
— Wrócę trochę później, dobrze? — spytała.
— Oczywiście, kochanie. Mam nadzieję, że wychodzisz gdzieś z kolegami z pracy.
Grace uśmiechnęła się do siebie. Walter zawsze namawiał ją, żeby udzielała się towarzysko.
— Nie, tato. Tak naprawdę to muszę nad czymś popracować. Nie wiem, ile czasu mi to
zajmie. Prawdopodobnie z godzinę lub dwie.
— Nie ma problemu, kochanie. Właśnie przywieźli pizzę, więc nic nam więcej nie trzeba.
Grace już miała odłożyć słuchawkę, gdy coś sobie przypomniała.
— Tato, czy przyszedł czek od Franka?
Alimenty znowu spóźniały się już ponad tydzień. Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.
— Tato?
— Nie, nic nie przyszło. Jest za to jakiś list od firmy prawniczej z Bostonu.
Grace zesztywniała. Był to już odruch po ogromnej liczbie listów, które otrzymywała w czasie
sprawy rozwodowej. Z początku każdy ją zasmucał, pod koniec jednak zaczęły ją denerwować.
Czy powinna czekać, aż wróci do domu? Nie, staw temu czoła, zdecydowała.
— Możesz go otworzyć, tato?
— Poczekaj chwilę.
Usłyszała, jak Walter odkłada słuchawkę, i wyobraziła sobie, jak idzie do holu i bierze list ze
sterty kopert na małym stoliczku. Sekundy mijały. Trochę za długo to trwało, ale w końcu
usłyszała, że ojciec podnosi znowu słuchawkę.
— Grace?
— Tak?
— Nie jest dobrze, kochanie — powiedział zduszonym głosem Walter.
— Co jest? Co piszą?
— Frank zamierza przejąć całkowitą opiekę nad Lucy. Chce, żeby mieszkała z nim i jego
nową żoną w Massachusetts.
Grace znieruchomiała, nie wierząc własnym uszom. A tymczasem w domu, na szczycie
schodów przykucnęła mała dziewczynka i podsłuchiwała całą tą rozmowę.
5
Jocelyn wyszła przez ciężkie drzwi obrotowe na zewnątrz. Uderzyło ją gorące powietrze, tak
różne od klimatyzowanego w budynku telewizji. Stanąwszy na chodniku, zobaczyła kierowcę
rodziców, siedzącego w zielonym mercedesie, zaparkowanym na rogu Pięćdziesiątej Siódmej
Ulicy. Przeszła na drugą stronę i wsiadła do samochodu, nie czekając, aż szofer otworzy jej
drzwi.
— Dobrze Carl, ruszaj — rzuciła.
Usadawiając się na wygodnym, skórzanym siedzeniu, zauważyła wiklinowy koszyk. To Rosa
zapakowała jedzenie na podróż. Schyliła się i otworzyła wieko. W środku była sałatka z kurczaka
z rodzynkami i orzechami, pojemnik ze świeżym arbuzem i winogronami, jej ulubione ciasteczka
owsiane i butelka wody mineralnej. Wspaniale, nie musieli się nigdzie zatrzymywać.
Niestety, gdy tylko skręcili na autostradę West Side, okazało się, że popołudniowe korki już
się zaczęły, samochody poruszały się ślimaczym tempem w stronę Manhattanu. Zazwyczaj
trzyipółgodzinna podróż do Rhode Island miała potrwać dłużej niż zwykle.
Jadąc w dół windą, obmyśliła pewien plan. Porozmawia z Tommym na osobności, gdy tylko
tam dojedzie. Była prawie pewna, że znajdzie go siedzącego z kolegami w barze Salas. Kiedy się
nudziła, albo chcąc sprawdzić, czy nadal jej się to udaje, Joss wpadała do swego byłego
chłopaka, żeby trochę z nim poflirtować. Tommy był taki przewidywalny, chętny jak nikt, by
znów zdobyć jej względy, spełniać jej zachcianki, a wszystko po to, by do niego wróciła. Nigdy
nie pogodził się z faktem, że dla niej to był tylko letni flirt. Był wysoki, przystojny i strzelał
najlepiej z całej swojej grupy podczas treningu policyjnego. Jednak dla Jocelyn pozostanie na
stałe w Newport i ślub z policjantem nie był szczytem marzeń. Na samą myśl o tym dreszcz ją
przechodził.
Nie zmieniało to jednak faktu, że ten młody policjant mógłby zdobyć dla niej raporty na temat
szkieletu znalezionego w starej rezydencji Wagstaffów. Wtedy przypochlebiłaby się szefom KEY
News i miałaby wymarzoną posadę w kieszeni.
Nie było czasu do stracenia. Jeśli uda jej się go przekonać, żeby zrobił to natychmiast,
mogłaby je mieć już dziś wieczorem. Znalazła telefon w torbie i wykręciła kierunkowy 401.
6
Gdy Grace wreszcie wróciła do domu, ojciec spał na kanapie w pokoju gościnnym. Wzięła
kawałek zimnej pizzy z pudełka i weszła do dużego pokoju. Lucy siedziała przed telewizorem i
oglądała „Ład i Porządek”. Miała obsesję na punkcie tego programu. Od kiedy zainstalowano w
domu kablówkę, można było to oglądać bez przerwy, zmieniając tylko co jakiś czas kanały, przez
co Lucy stanowczo zbyt długo wpatrywała się w ekran.
— Dlaczego tracisz na to czas, Lucy? — spytała Grace całując córkę w czoło. — Nie chcę,
żebyś tego oglądała, to za poważne dla ciebie.
— Ale to jest fajne, mamo. Chcę wiedzieć, kto to zrobił. — Córka nie oderwała nawet na
sekundę oczu od telewizora.
— Przecież to powtórka, pewnie już to oglądałaś.
— Tak, ale nadal uważam, że to fajne.
Grace usiadła na kanapie, przeżuwając pizzę, i bezmyślnie wpatrywała się w ekran. Musiała
zadzwonić do Franka, a wcale nie miała na to ochoty.
— Jesteś gotowa na jutro, kochanie? — spytała córkę.
— Tak, mamo.
— Spakowana?
— Jeszcze nie. Spakuję się, jak tylko to się skończy.
Grace nie zamierzała jej suszyć głowy, nie teraz, gdy miała wyjechać na tydzień do Franka i
cudownej, pięknej, nowej macochy, która, zdawać by się mogło, nie miała nic lepszego do roboty
niż pielęgnowanie paznokci, zakupy czy ustępowanie Lucy we wszystkim.
— Dobrze, Lucy — westchnęła, wstając z kanapy. — Pójdę do siebie.
Zamknęła za sobą drzwi od sypialni i podeszła do telefonu. Przełknęła ślinę, słysząc po
drugiej stronie głos byłego męża.
— Cześć, Frank. Tu Grace.
— O, witaj. Jak się masz? — powiedział chłodnym, bezosobowym tonem.
— A jak myślisz, Frank? — Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła. — Dostałam dziś list od
twojego adwokata.
— Rozumiem. A więc?
— Dlaczego to robisz? — Podniosła głos. — Proszę, błagam, nie rób mi tego. Lucy nie
potrzebuje więcej przykrości w życiu.
— Robię to właśnie z myślą o niej, Grace. — Jego głos był irytująco spokojny. — Będzie dla
niej lepiej, jeśli zamieszka tutaj z nami.
— W jaki sposób lepiej? Powiedz mi! — zażądała. — Lucy przyzwyczaiła się już do szkoły w
Waldwick. Wreszcie znalazła sobie przyjaciółki. To niedobrze znowu ją przenosić. Już
wystarczająco dużo przeszła.
— Lucy wkracza w wiek dojrzewania, to trudny okres. Dzieci potrzebują wtedy mocnego
oparcia i dobrego wzoru do naśladowania. Rodzice muszą być blisko i poświęcać im dużo uwagi.
Grace ścisnęła słuchawkę tak mocno, że zbielały jej kostki. Wiedziała, co ją teraz czeka.
— Jan i ja możemy zapewnić Lucy większą opiekę i stabilność niż ty — ciągnął Frank.
— Jak śmiesz tak mówić?! — Grace aż się zagotowała.
— To prawda i dobrze o tym wiesz.
— Nic podobnego, Frank. Lucy ma bardzo stabilny i kochający dom. A skoro już o tym
rozmawiamy, to jaki ty dawałeś jej przykład? Ty ze swoimi tak zwanymi kolacjami w interesach
i służbowymi wyjazdami, które tak naprawdę były odwiedzinami u kochanki? Jakim wzorem do
naśladowania ty byłeś, co?
— Gdyby między nami układało się lepiej, nie musiałbym szukać pocieszenia gdzieś indziej.
— Och, tak, masz rację, biedaku.
Frank zignorował jej sarkastyczny ton.
— Słuchaj, Grace. Nie mam ochoty zaczynać wszystkiego od początku. Prawda jest taka, że
mnie i Jan jest bardzo ze sobą dobrze, niezwykle dobrze. Lucy zobaczy, jak powinno wyglądać
małżeństwo. Mamy teraz piękny, nowy dom na przedmieściu, ze wspaniałymi szkołami w
okolicy. Jan zrezygnowała z pracy, będzie siedzieć w domu i może opiekować się Lucy. Jak na
razie mieszkacie u twojego ojca. Ty postanowiłaś podjąć naukę, co się chwali, ale zabiera ci to
bardzo dużo czasu, a gdy skończysz, podejrzewam, że będziesz chciała pracować na pełny etat i
Lucy zostanie pod opieką ojca. On już nie jest najmłodszy. Pomijając już nawet to co jest lepsze
dla Lucy, czy myślisz, że to w porządku wobec niego?
Grace zadawała sobie to samo pytanie, ale była przekonana, że ojciec bardzo się cieszy, że są
blisko. Cała ta sytuacja nadała jakby nowy sens jego życiu. Lucy wprowadziła dużo radości w ten
dom, tak smutny od śmierci matki.
— Ojciec kocha Lucy i dziękuję Bogu że jest blisko. Wspaniale się rozumieją. Wiem, że
nigdy nie żałował, że u niego mieszkamy. Lucy bardzo dobrze na niego działa, dostał jakby
zastrzyk energii.
— Może i tak. Ale jego zdrowie nie jest najlepsze, a ja jestem jej ojcem.
— A ja jej matką i zostanie ze mną — stwierdziła stanowczo Grace, powstrzymując się, by nie
cisnąć telefonem o podłogę.
— Dobrze, Grace. Widzę, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Zobaczymy, co postanowi sędzia.
Będę czekał na Lucy jutro na dworcu.
*
*
*
I pomyśleć, że ten bydlak nawet nie chciał żebym urodziła dziecko. Grace gotowała się ze
złości, składając ubrania i dzieląc je na dwie części. Na dodatek to okrutne wyczucie czasu!
Frank chce dostać pełną opiekę nad Lucy właśnie teraz, gdy ona ma spędzić dwa tygodnie poza
domem. Denerwowało ją, że ona tu będzie siedzieć sama, a oni w tym czasie będą przekonywać
Lucy, jak wspaniale jest mieszkać z nimi.
Jak szybko sprawy mogą się zmieniać. Jeszcze wczoraj dziękowała Bogu, że wyjazd córki
pokrywa się z jej pobytem w Newport. Lucy cieszyła się na samą myśl o podróży pociągiem do
Rhode Island z mamą, a potem samodzielnie do Bostonu, gdzie Frank miał ją odebrać. Teraz
Grace zbierało się na mdłości, gdy wyobraziła sobie, że jej dziecko wyjedzie i będzie siedzieć u
nich.
— Lucy — zawołała. — Możesz przynieść walizki z garażu?
— Dobrze, mamo.
Chyba coś przeczuwa, pomyślała Grace. Zwykle musiała powtarzać dwa albo trzy razy, zanim
Lucy zrobiła to, o co ją prosiła.
— Mam je znieść na dół?
— Nie, połóż w naszych sypialniach.
Grace włożyła pranie do dwóch koszy na bieliznę i wniosła je na górę. Gdy weszła do kuchni,
uderzył ją kiepski stan tapety. Przejście między jadalnią a pokojem gościnnym wymagało
odmalowania i wymiany wykładziny. Śmieszne, że można przechodzić obok różnych rzeczy
codziennie i nawet ich nie zauważać.
Zastanawiała się, jak jest tam, dokąd jedzie Lucy. Grace mogłaby się założyć, że nowy dom
Franka ma pełno nowoczesnych, pięknie połyskujących sprzętów i wypolerowane blaty w
kuchni. Pewnie są też kilometry kwadratowe płytek ceramicznych i świeżych, drewnianych
podłóg. Są też zapewne świetliki i jacuzzi, wszystkie nowe mieszkania teraz to mają. Pomyślała o
różowej wannie, w której kąpała się Lucy. Jak wszystko w mieszkaniu ojca, pochodziła z lat
sześćdziesiątych. Wyszorowana do czysta, ale dawno już nie można jej było nazwać nową, a nie
była wystarczająco stara, żeby uznać ją za fajną.
Przestań! Przestań w tej chwili, nakazała sobie.
Nie o to chodzi, kto ma ładniejszy dom. Gdyby tak było, Grace na pewno by przegrała.
Najprawdopodobniej nigdy nie będzie w stanie zapewnić Lucy takich warunków jak Frank. Praca
w telewizji zapewnia co prawda życie w dostatku, ale żaden dziennikarz, z wyjątkiem najbardziej
cenionych, nie zarabia tyle co bankier.
Sędzia chyba zrozumie, że nie chodzi tu o standard mieszkania, prawda? Będzie wiedział, że
najważniejszą rolę odgrywa poczucie bezpieczeństwa, miłość i opieka. To są rzeczy, których
potrzebuje dziecko.
Czy Grace będzie musiała konkurować z nową żoną Franka? Jeśli Jan jest chętna zostać
matką, która siedzi w domu, gdy dziecko wraca ze szkoły, to czy sędzia może stwierdzić, że to
jest lepsze dla Lucy? Nie będzie chyba uważał, że przebywanie z macochą jest lepsze niż z
prawdziwą matką, prawda?
Grace wiedziała, że czasy, gdy matki zawsze dostawały dzieci pod opiekę, już się prawie
skończyły, za sprawą ojców walczących o swoje prawa. Nikogo już nie dziwiło, że to ojcu
przyznawano pełną opiekę, jeśli tego wymagało dobro dziecka.
Oczywiście, że najlepszym wyjściem dla Lucy byłoby zostać tu, gdzie jest, czyli blisko matki.
To byłoby dla niej najlepsze… prawda?
7
Przed końcem swojej zmiany początkujący policjant Thomas James wszedł szybko do pokoju
detektywów. Gdyby go przyłapali, miał przygotowaną wymówkę. Ledwo kojarzył sprawę
Charlotte Wagstaff Sloane, w końcu miał dwanaście lat, kiedy zniknęła. Jeśli cokolwiek by się
działo, dostałby może nawet dodatkowe punkty za swoją skrupulatność u detektywów, którzy
niedawno wznowili tę sprawę.
Znalezienie tego, czego potrzebował, nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Podsłuchał, że detektywi
mieli pamiętnik zaginionej, a raczej ksero stron pokrytych zamaszystym, kobiecym charakterem
pisma.
Tommy przeczytał notatkę na pierwszej stronie sterty papierów: „Oryginał zwrócony Agacie
Wagstaff, siostrze”.
Wziął plik kartek i nonszalancko ruszył w kierunku kserokopiarki. Gdy wkładał je do
maszyny, serce zaczęło mu szybciej bić. Wiedział, że to, co robi, jest złe, a z drugiej strony, miał
za niecałą godzinę spotkać się z Joss. Tak bardzo za nią tęsknił, a ona powiedziała, że cały czas o
nim myślała.
Od chwili poznania, w wakacje poprzedzające jej pójście do college’u, był nią zauroczony.
Wiedział, że to będzie trudna miłość. Pochodził z robotniczej rodziny, musiał ciężko pracować
przez całe studia na uniwersytecie Rhode Island, a jego największą ambicją było zostać
detektywem policji w rodzinnym miasteczku. Mimo że był o sześć lat od niej starszy, co bardzo
wtedy sprzyjało ich grze miłosnej, Joss była znacznie bardziej obyta. Bywała w miejscach, o
których dziewczyny z Newport nie miały nawet pojęcia.
Jednak jakimś cudem, jak to określał Tommy, Jocelyn Vickers spędziła właśnie z nim to
niesamowite lato. Leżeli na plaży, tańczyli na nabrzeżu, trzymali się za ręce podczas długich
spacerów przy księżycu. Wspomnienie wieczorów spędzonych na pieszczotach, kiedy fale
roztrzaskiwały się w oddali, nadal było w nim żywe. Czasem nawet o tym śnił.
Ale lato się skończyło, a Joss wyjechała do college’u. Przez pewien czas dostawał od niej listy
miłosne i często rozmawiali przez telefon, ale podczas Święta Dziękczynienia powiedziała mu,
że będzie lepiej, jeśli zostaną przyjaciółmi. Pochłonęło ją życie w wielkim mieście.
Przez następne lata Tommy miał nadzieję na jej powrót, by ich ścieżki mogły ponownie się
skrzyżować. I rzeczywiście krzyżowały się od czasu do czasu w barach i klubach otwartych
podczas sezonu letniego. Podejrzewał, że Joss się nim bawi, gdy dąsała się podczas jego
opowieści o randkach z innymi dziewczynami. Starał się grać luzaka, ale szybko się poddawał i
wyznawał jej, że, ilekroć spotykał się z inną, zawsze myślał o niej. Ciągle się pocieszał, że Joss
nigdy nie powiedziała mu wprost, że nie może z nią wiązać żadnych nadziei.
Włożył ostatnią kartkę do kopiarki. Pokaże Joss, jak bardzo ją kocha. W końcu ryzykował dla
niej swoją karierę.
8
Choć oficjalne wyniki jeszcze nie nadeszły, nie było wątpliwości, że szczątki znalezione w
tunelu należały do Charlotte.
Była zrozpaczona, gdy zgodziła się pójść do domku, by porozmawiać z dala od posiadłości,
gdzie mała Madeleine nie mogłaby ich podsłuchać. Podczas rozmowy Charlotte przyjęła
chusteczkę i otarła nią łzy, ale nic nie mogło jej pocieszyć.
Gdyby okazała więcej zrozumienia lub choćby zaproponowała jakiekolwiek rozwiązanie
problemu! Zamiast tego szlochała, wpatrując się w zdjęcie zrobione parę godzin temu przed
klubem country. Nie mogła skupić się na niczym innym. Nie dostrzegała wyrazu oczu osoby,
która z nią była. Nie domyślała się, jak bardzo ich rozmowa może rzutować na to, czy jest sens
dalej żyć.
Wściekłość na myśl o zniszczonym marzeniu była zbyt silna. Nawet teraz, po czternastu
latach, trudno było sobie wyobrazić, jaka ślepa furia pchnęła do schwycenia żelaznego narzędzia
z kominka i uderzenia nim w głowę Charlotte.
S
OBOTA
,
10
LIPCA
9
Minęło dużo czasu, od kiedy dentysta przeszedł na emeryturę, ale zanim zlikwidował gabinet,
przesłał dokumentację Charlotte Wagstaff Sloane do departamentu policji w Newport. Przez lata
zdjęcia rentgenowskie jej zębów pokrywał kurz w kartotece spraw niewyjaśnionych. Ta
dokumentacja, która była w posiadaniu Stanowego Centrum Badawczego, powinna wystarczyć
do identyfikacji szczątków. Mimo to, na wszelki wypadek, dwudziestoletnia Madeleine Sloane
dała również próbkę swojego DNA.
Jadąc swoim żółtym mustangiem Ocean Avenue, Madeleine zdjęła jedną rękę z kierownicy,
by oderwać opatrunek po pobraniu krwi. Chciała o tym wszystkim zapomnieć. O stracie matki,
gdy miała sześć lat, o mieszkaniu z załamanym ojcem a tym bardziej o ciągłych szeptach i
plotkach ludzi wokół niej.
Niebo było czyste, a granatowe wody Rhode Island Sound błyszczały w słońcu. Na
horyzoncie białe żagle wydymały się na lekkim wietrze. Po drugiej stronie wielbiciele latawców
puszczali swoje dzieła w Brenton Point State Park.
Madeleine zazdrościła im. Jakie to uczucie po prostu cieszyć się życiem bez smutnych
wspomnień?
Biorąc zakręt, próbowała sobie przypomnieć chwile, kiedy nie czuła się rozdarta. Jak przez
mgłę widziała swój pierwszy dzień w zerówce, matka trzymała ja mocno za rękę, rodzice
uśmiechali się przejęci tym wydarzeniem. Pamiętała, że po lekcjach po nią przyjechali i zabrali
na lody bananowe z bitą śmietaną w La Forge, żeby uczcić ten wielki dzień. Czuła się
wyjątkowa, bezpieczna i bardzo kochana.
Zanim poszła do pierwszej klasy, wszystko się zmieniło.
Częste kłótnie rodziców kończyły się tym, że matka płakała, a ojciec szedł do biblioteki, gdzie
szukał pocieszenia w bursztynowym płynie, wypełniającym kryształową karafkę.
Nagle, tuż po zakończeniu roku szkolnego, matka zniknęła. Tak po prostu. Było to dzień po
kolejnej kłótni.
Czternaście lat. Większość podstawówki, cała szkoła średnia i teraz dwa lata w Salve Regina.
Madeleine tęskniła za matką. Tłumaczyła sobie, że ona nie mogła tak po prostu jej zostawić. Nie
dopuszczała do siebie myśli o odejściu matki z własnej woli. Ktoś lub coś musiało ją zabrać.
A jeszcze bardziej nie mogła uwierzyć w to, że ojciec mógł mieć coś z tym wspólnego.
Wiedziała, że należała do mniejszości. Większość mieszkańców Newport uważała Olivera
Sloana za zabójcę żony.
Zaczęła się jesień, nadszedł czas powrotu do szkoły. Drugoklasiści bez ogródek powtarzali
Madeleine rozmowy zasłyszane podczas rodzinnych obiadów.
— Twój ojciec nigdy nie kochał twojej matki.
— Twój ojciec za dużo pije.
— Twój ojciec zabił twoją matkę.
Z początku było jej przykro, aż w końcu odwróciła się od wszystkich. Oczywiście oprócz ojca
i ciotki Agathy. Oboje jej potrzebowali.
Ale te pogłoski nie pozostały bez echa. Po zniknięciu Charlotte żadne z jej bliskich nie ufało
sobie nawzajem.
*
*
*
Kabriolet skręcił w odrapaną bramę. Wzdłuż żwirowej drogi, prowadzącej do walącej się,
dwudziestoośmiopokojowej, wiktoriańskiej „chatki” ciotki Agathy, ciągnęły się rozrośnięte
krzewy róż i krzaki, które dawno temu straciły swój pierwotny kształt zwierząt. Madeleine
naliczyła jedenaście kotów wygrzewających się na zaniedbanym trawniku.
Parkując samochód, zauważyła Finolę stojącą w drzwiach frontowych.
— Kto to? — zawołała Finola, mrużąc oczy.
— To ja, Madeleine. Co tam robisz? Wyglądasz jak pająk czekający na swoją ofiarę.
— Bronię twojej cioci. Dziennikarze i różni tacy próbują się wedrzeć siłą do środka.
Madeleine wiedziała, że gospodyni trochę przesadza z tym „wdzieraniem się siłą”, ale czuła
się lepiej, wiedząc, że ciotka ma się kim wyręczyć, by trzymać z dala wszystkich wścibskich
natrętów. Lokalna gazeta i telewizja próbowały się też dobrać do niej i ojca.
Finola odsunęła się, żeby Madeleine mogła przejść. Nozdrza dziewczyny rozszerzyły się, gdy
poczuła smród kocich odchodów, unoszący się z niegdyś miękkiej, kosztownej wykładziny.
— Twoja ciocia jest w pokoju widokowym — powiedziała gospodyni.
Postrzępione zasłony szczelnie zakrywały okna, nie pozwalając choćby odrobinie promieni
słonecznych przedostać się do środka. Skwar w południe byłby nie do wytrzymania. W
Shepherd’s Point nie było czegoś takiego jak klimatyzacja, a nawet gdyby była, ciotka Agatha
nie miałaby pieniędzy, żeby jej używać.
Gdy oczy Madeleine przyzwyczaiły się do ciemności, dojrzała drobną postać siedzącą na
jednej z sof przy kominku.
— Ciociu Agatho, to ja. — Schyliła się, żeby pocałować jej lepki od potu policzek.
— Och, Madeleine. Moja Madeleine. Jak się masz, najdroższa? — Finola, przynieś, proszę,
Madeleine trochę lemoniady — zawołała, nie czekając na odpowiedź.
— Nie, dziękuję, ciociu. Nie jestem spragniona.
— Jesteś pewna? No dobrze. Już nieważne, Finola. — Szponiasta dłoń poklepała zniszczony
aksamit. — Proszę, usiądź obok mnie.
Madeleine posłusznie zajęła miejsce.
— Chcę to znowu zobaczyć.
— Co zobaczyć, kochanie? — spytała Agatha.
— Wiesz co.
— Och, Madeleine, dlaczego tak się tym zadręczasz? — spytała błagalnie starsza kobieta.
— Proszę, ciociu, muszę to zobaczyć.
Agatha wstała i powoli przeszła wzdłuż pokoju do zabytkowego, mahoniowego biurka.
Wyjęła klucz ukryty pod blatem i włożyła go do mosiężnego zamka. Wysunąwszy dolną
szufladę, wyjęła pożółkły, oprawiony w skórę dziennik.
Idiotka. Czemu jestem taka naiwna? Ludzie kłamią i oszukują cały czas. Nie mogę pozwolić,
żeby trwało to choćby minutę dłużej. Zawód dzisiejszego wieczora w klubie country był
przekroczeniem wszelkich granic.
Pismo było zdecydowane i wyraźne, tak różne od młodzieńczych bazgrołów w pozostałej
części pamiętnika. Charlotte wyciągnęła swój stary pamiętnik, żeby zdjąć z siebie ciężar ostatniej
nocy swojego życia.
Madeleine przeczytała ostatni zapis matki, tak jak robiła to setki razy wcześniej, ale tym
razem zignorowała wyciągnięte dłonie ciotki.
— Proszę ciociu Agatho. Chcę go zatrzymać. Nadszedł czas, żeby to załatwić.
Agatha nie nalegała.
— Dobrze, kochanie, pewnie masz rację.
Obie wstały z sofy, wiedząc doskonale, gdzie teraz pójść. Zawsze było tak samo. Weszły po
szerokich schodach na pierwsze piętro do dawnego pokoju Charlotte.
Duże pomieszczenie było praktycznie w takim samym stanie jak w momencie, gdy
młodziutka Charlotte wyjechała do Seaview jako mężatka, by tam zacząć nowe życie. Było to
dwadzieścia lat temu, a czas i zaniedbanie zrobiły swoje. Żółta narzuta na ciężkim, metalowym
łóżku była tą samą, w którą wtulała się niegdyś młoda Charlotte. Teraz jednak była wypłowiała i
pokryta kocią sierścią. Tapeta w kwiaty odpadała, a dwa paski całkowicie się odkleiły. Smród
kocich odchodów potęgowały szczelnie zamknięte okna.
Czerwone puzderko z Limoges leżało na biurku pod oknem. Madeleine podniosła
porcelanową pokrywkę, doskonale wiedząc, co znajdzie w środku. Zwykła złota obrączka,
symbolizująca związek jej rodziców, leżała samotnie na dnie, tak jak przez ostatnie czternaście
lat. Zaczęła obracać ją w dłoni, po czym wsunęła sobie na palec. Pamiętała, jak matka zdjęła ją,
żeby wmasować krem do rąk tamtej nocy. Ciotka Agatha nalegała, żeby pozostawić obrączkę
tam, gdzie zostawiła ją Charlotte, a ojciec nie miał serca z nią walczyć.
Madeleine zdjęła obrączkę, gdy usłyszała z oddali dźwięk telefonu. W drzwiach pojawiła się
Finola.
— Policja dzwoni, panno Agatho.
Przez sekundę stały jak sparaliżowane, wiedząc, że to prawdopodobnie ostateczne wieści, na
które czekały tak długo. Obrączka wypadła z ręki Madeleine. Schyliła się, by ją podnieść.
— Ja odbiorę, ciociu Agatho.
10
Gdy tylko krewni zostali poinformowani, wydano oficjalne oświadczenie.
„Biuro Stanowego Centrum Badawczego, wraz z Departamentem Stanowym Rhode Island,
podaje co następuje:
Szczątki szkieletu znalezione w Shepherd’s Point w ubiegłym tygodniu zostały ostatecznie
zidentyfikowane, na podstawie porównania uzębienia, komputerowego nałożenia twarzy z
czaszką, danych antropologicznych i znaków szczególnych, jako należące do Charlotte Wagstaff
Sloane, białej kobiety, urodzonej w Newport, Rhode Island. Pani Sloane miała 28 lat, gdy
czternaście lat temu zgłoszono jej zaginięcie.
Pani Sloane padła ofiarą zabójstwa. Żadne dodatkowe informacje nie zostaną podane.
Śledztwo w tej sprawie trwa.”
11
„Seawolf’ był oczkiem w głowie Gordona Coxa i świetnym sposobem na zaimponowanie
kobietom. Nazwał tak łódź na cześć ojca, którego nigdy nie znał. Zaraz po ślubie w 1944 ojciec
Gordona wstąpił do marynarki i parę miesięcy później zaginął na morzu razem z
siedemdziesięcioma dziewięcioma marynarzami na pokładzie USS „Seawolf”, jednego z okrętów
podwodnych Stanów Zjednoczonych podczas drugiej wojny światowej.
Siwe włosy Gordona i szeleszczący, biały żagiel statku powiewały na porannym wietrze.
„Seawolf wchodził w zakręt, gdzie zatoka Narragansett spotykała się z przystanią Newport w
Shepherd’s Point. Profesor Cox wskazał podupadającą wiktoriańską posiadłość na wzgórzu
kobiecie, która była jednocześnie jego uczennicą i towarzyszką.
— To tam, Judy. Shepherd’s Point z innego punktu widzenia.
Ładna, rudowłosa studentka poprawiła daszek bejzbolówki tak, by chronił jej jasną skórę
twarzy przed ostrym słońcem.
— Wygląda dużo lepiej z takiej odległości — powiedziała, mrużąc oczy. — Wczoraj z bliska
robiło dosyć smutne wrażenie. Kiedyś musiało tu być pięknie, ale teraz to przygnębiający widok.
Mam nadzieję, że ktoś z workami pieniędzy kupi to i odrestauruje.
— Właśnie to jest potrzebne — powiedział Gordon. — Bardzo dużo worków z pieniędzmi.
— Myślisz, że Agatha Wagstaff sprzeda posiadłość? — spytała Judy, grzebiąc w torbie w
poszukiwaniu kremu z filtrem przeciwsłonecznym.
— Wątpię. Agacie bardzo zależy, żeby przekazać wszystko — siostrzenicy — odpowiedział.
— Ale nie zdziwiłbym się, gdyby Madeleine Sloane zaraz potem sprzedała Shepherd’s Point.
Nawet gdyby było ją stać na jego utrzymanie, myślę, że nie chciałaby zachować tego miejsca,
zwłaszcza jeśli kości znalezione w tunelu naprawdę okażą się szczątkami jej matki. Judy bacznie
wpatrywała się w nabrzeże.
— Gdzie jest tunel? Nie widzę go.
Gordon wykonał odpowiednie manewry, by podprowadzić „Seawolfa” bliżej zatoki. Robił to
już wielokrotnie. Gdy ukazała im się mroczna, zabita deskami dziura, znowu wstąpiła w niego
nadzieja. Może odnalezienie szczątków Charlotte sprawi, że odnowienie tunelu okaże się jeszczą
ważniejszym przedsięwzięciem. W końcu, jeśli podziemny szlak nie zainteresował ludzi, to może
fascynacja Amerykanów zabójstwami w wyższych sferach zadziała.
12
Minuty dzieliły je od przybycia na stację Kingston. Grace była coraz bardziej zdenerwowana.
— Jak tylko usiądziesz na swoim miejscu, z nikim nie rozmawiaj, kochanie — przestrzegała
córkę.
— Wiem, mamo, wiem. — Lucy westchnęła zirytowana.— Nie jestem już dzieckiem.
— Jesteś moim dzieckiem i jeszcze raz powtarzam: nie rozmawiaj z nieznajomymi.
— Nie będę.
Grace popatrzyła z czułością na piegi na nosie Lucy, i na ciemne rzęsy, osłaniające jej wielkie,
brązowe oczy. Aparat na zębach miał być zdjęty w przyszłym roku, a pod koszulką już zaczynało
się zaokrąglać. Jej córeczka dorastała.
Czas mijał tak szybko, a Grace z trudem przypomniała sobie, jak wyglądało jej życie, zanim
Lucy przyszła na świat. Córka była dla niej najważniejsza przez jedną trzecią jej życia.
Oczywiście głównym celem było wychowanie jej na samodzielną dziewczynę, ale ciężko było ją
wypuścić spod opiekuńczych skrzydeł, nawet stopniowo. Nie mogła sobie wyobrazić, jak
wyglądałoby jej życie bez Lucy.
Upłynie jeszcze przynajmniej siedem lat, zanim córka wyjedzie do college’u. Siedem lat to
bardzo dużo. Niestety, jeśli Frank wygra rozprawę i Lucy z nim zamieszka, Grace zostanie
pozbawiona nawet tego. Wizyty w weekend i parę wspólnych tygodni w wakacje lub ferie nie
wystarczą. Wierzchem dłoni wytarła łzy z kącików oczu.
— Och, mamo, nie płacz. Wszystko będzie dobrze.
— Wiem, kochanie, wiem. — Grace pocałowała czubek głowy córki, wdychając znajomy,
słodki zapach szamponu. — Ośmieszam się tylko.
Pociąg zwolnił. Grace zdjęła walizkę z półki.
— Masz pieniądze, które ci dałam, prawda? A komórkę? Pamiętasz numer tatusia?
Lucy kiwnęła głową zadowolona. Błagała o komórkę już od dawna. Mama pożyczyła jej
swoją na podróż, a to już jakiś początek.
— Tak, mam wszystko — zapewniła.
— Może znajdziesz coś, co mogłabyś podarować dziadkowi, jak wrócisz?
— Pewnie. Tata powiedział, że będziemy dużo zwiedzać. Wybiorę coś ładnego dla dziadka.
— Dobra dziewczynka.
Pociąg zatrzymał się i nadszedł czas, żeby wysiąść.
— Baw się dobrze. Tatuś będzie na ciebie czekał na stacji.
— Nie martw się, poradzę sobie.
— Wiem, Lucy. Pa pa, kochanie. Kocham cię.
— Ja też cię kocham, mamo.
Dziewczynka wstała i Grace mocno ją przytuliła. To jednak dziecko, pomyślała, schodząc na
peron naprzeciwko dworca. Lucy była nadal jej małą dziewczynką, a Frank nie mógł jej odebrać.
Ale czy powinna dawać Frankowi taką broń? Czy dobrym pomysłem jest gonić za swoim
marzeniem, zadbać o karierę w takim momencie?
Wsiadając do taksówki, Grace zdała sobie sprawę, że znajduje się na jednym z życiowych
rozdroży. Mogła zrezygnować ze stażu, zdecydować się na coś mniej wymagającego i stałego.
Coś, do czego Frank nie mógłby mieć zastrzeżeń. Albo mogła brnąć naprzód, nie pozwalając mu
dyktować, jak powinno wyglądać jej życie zawodowe.
Kiedy dotarła do gigantycznego przęsła mostu Newport, wiedziała, co ma robić. Wpatrywała
się w łódki pływające po całej zatoce Narragansett, zdecydowana iść dalej, musiała być fair w
stosunku do samej siebie. W końcu właśnie taki przykład chciała dać córce.
13
Taksówka skręciła na podjazd hotelu Viking. Goście zażywali kąpieli słonecznej, rozłożeni
wygodnie w białych, drewnianych fotelach bujanych na werandzie przed wielkim, kolonialnym
budynkiem z cegły. Grace dowiedziała się, że hotel został wybudowany w latach dwudziestych,
by goście mieszkańców posiadłości mieli gdzie się zatrzymać. Oczami wyobraźni widziała tych
dobrze sytuowanych ludzi. Uśmiechnęła się z uznaniem, patrząc na różowe i fioletowe petunie,
złote hibiskusy i wesołe stokrotki w donicach pod oknami.
Główny hol olśniewał bielą, a całości dopełniały oryginalne żyrandole i wyszukany wystrój.
Wspaniałe, mosiężne skrzynki na listy stały po obu stronach windy. Grace ruszyła prosto do
recepcji, żeby się zameldować.
Recepcjonista w uniformie wyciągnął kartkę papieru z jej nazwiskiem.
— Ma pani wiadomość, pani Callahan.
Grace przeczytała wiadomość i posmutniała. Nie będzie mogla iść prosto do swojego pokoju,
żeby się odświeżyć. B.J. wzywają od razu do apartamentu przeznaczonego dla pracowników
wiadomości.
— Jak dojść do Bellevue Ballroom? — spytała.
— Zaraz za zakrętem w lewo — poinformował recepcjonista.
— Dziękuję. — Grace skinęła głową i ruszyła, ciągnąc za sobą walizkę.
— Ktoś zaniesie pani walizkę do pokoju, jeśli sobie pani tego życzy — zaproponował
recepcjonista.
— Byłabym wdzięczna, dziękuję.
Odetchnęła głęboko przed wejściem na salę. Wykwintny apartament, w którym odbywały się
spotkania biznesowe, bankiety i wesela, zmieniono na pomieszczenie biurowe dla zespołu KEY
to America. Na długich stołach znajdowały się komputery, telefony, sprzęt do nagrań, faksy i
kopiarki. Wzdłuż ściany biegły kilometry kabli, które przesyłały informacje do Nowego Jorku, a
potem w ułamku sekundy do reszty Stanów Zjednoczonych. Grace zauważyła B.J. przy stole
bufetowym w głębi pokoju i w tym samym momencie on także ją zobaczył.
— Chodź do nas! — zawołał, machając do niej ręką.
Rzuciła okiem na tace pełne kanapek, ciastek i owoców.
— Cieszę się, że już jesteś. Gdybyś zjawiła się później, musiałbym pojechać bez ciebie —
powiedział. — Pomyślałem, że chciałabyś mi towarzyszyć. Jadę sprawdzić, czy udało się
nakręcić parę zdjęć w Shepherd’s Point, a jeśli nam się poszczęści, ktoś zamieni z nami parę
słów. Weź sobie coś do jedzenia, zjesz po drodze.
Grace zawinęła w papierową chusteczkę kanapkę z tuńczykiem, chwyciła w biegu butelkę
wody i pospieszyła za B.J.
— Właśnie dostaliśmy wiadomość, że karta dentystyczna potwierdza tożsamość osoby
znalezionej w tym starym tunelu jako Charlotte Sloane — rzucił B.J. przez ramię, idąc w stronę
samochodu.
14
Zoe Quigley obserwowała Grace wychodzącą z tym wysokim, przystojnym producentem.
Zwracali się do niego B.J. Gdyby Zoe była typem hazardzistki, postawiłaby wszystkie pieniądze
na to, że nie chodzi mu tylko o jej umysł.
Nie rezygnowałam z wakacji i nie przejechałam dla czegoś takiego, pomyślała.
Żaden z producentów KTA nie zwrócił się do Zoe z czymś ważnym. Kserowanie i odbieranie
telefonów to szczyt obowiązków, jakie jej powierzali w studiu w Nowym Jorku. Jak na razie
zdawało się, że tak samo będzie w Newport.
Zaraz będą chcieli, żeby latała z kawą dla nich.
Zoe podjęła decyzję. Nie zrezygnuje i dostanie w końcu tę pracę w KEY News. Kiedy wróci
do Anglii, będzie to atut przy szukaniu zajęcia na miejscu. To osiągnięcie w Stanach i cały
materiał, który zdobyła na własną rękę, pomogą jej zdobyć jakieś stanowisko w BBC.
Czas na Rhode Island można było wykorzystać na pokazanie wszechobecnego zła, którym
przeniknięty był amerykański handel niewolnikami. W wolnym czasie Zoe zamierzała
udokumentować walkę czarnych o wolność w tak zwanym kraju swobód. Chciała skupić się w
szczególności na jednej osobie, niewolnicy o imieniu Mariah.
Wiedziała, że sprostanie tym dwóm zadaniom nie będzie proste, ale wiedziała także, że sobie
poradzi. Szczyciła się swoją postawą, wiedząc, jak wygląda prawda — w Ameryce czarnoskóry
przeważnie musi się bardziej starać.
W Anglii kolor skóry nie był istotny. Człowieka określała klasa, jaką prezentował, a nie rasa.
Kiedy ktoś otwierał usta, inni go sytuowali społecznie. Odpowiedni akcent, status społeczny i
edukacja otwierały drzwi. Możliwe, że na swój sposób to też była dyskryminacja. Ale to, jak ktoś
się wysławiał, ciężką pracą można było zmienić, a koloru skóry nie.
15
Mój Boże, ludzie naprawdę tak mieszkali? Grace była zafascynowana dziełami sztuki
architektonicznej, które mijali, jadąc Bellevue Avenue. To było nieprawdopodobne, wszędzie
posiadłości, jedna za drugą, każda inna, każda zbudowana z ogromną dbałością o najmniejsze
szczegóły. To nie mogły być Stany Zjednoczone. Jadąc tędy, miało się wrażenie, że człowiek
znajduje się gdzieś w Europie. Antyczna Grecja, starożytny Rzym, Włochy doby renesansu,
Paryż Burbonów, było tu wszystko. Ponownie starała się wyobrazić sobie, jakie to musiało być
uczucie mieszkać w Pozłacanej Erze
*
, gdy pięknie zdobione powozy przejeżdżały wzdłuż
Bellevue Avenue.
Oczywiście trzeba było mieć cały zastęp pokojówek, ogrodników, kamerdynerów, kucharzy,
praczek, stajennych i innych, żeby wszystko działało jak należy. Ale kiedy zarabiało się miliony
dolarów na kolei, ropie naftowej, węglu, tytoniu, handlu morskim, bankowości czy
nieruchomościach i nie trzeba było płacić podatku, można było pozwolić sobie na takie wydatki.
Ale czasy się zmieniły, a wraz z nimi koszty zatrudnienia i podatki. Nawet najbogatsze
rodziny dochodziły do wniosku, że nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie takich posiadłości.
Oddanie ich pod opiekę Towarzystwa Konserwacji Zabytków w Newport było najlepszym
wyjściem. Teraz stowarzyszenie zajmowało się tymi bezcennymi obiektami, udostępniało je
zwiedzającym i wynajmowało na specjalne okazje.
Grace wiedziała z materiałów, które przeczytała, że turystyka uratowała Newport, którego
bogactwa odpłynęły w niepamięć wraz z dwiema wojnami światowymi. Kiedy zaczęła tam
stacjonować jednostka marynarki wojennej, wszystko stało się jednakowe, a centrum miasta
wypełniło się pubami i tanimi sklepikami obsługującymi wojskowych. Newport, oprócz
produkcji torped na Goat Island, nie miało żadnego przemysłu. Dopiero w latach
sześćdziesiątych zostało odkryte na nowo dzięki znanemu obecnie na całym świecie festiwalowi
jazzowemu i częstym letnim wizytom rodziny Kennedych. To właśnie wtedy Newport zapewniło
sobie byt dzięki turystyce.
B.J. skręcił w Ocean Avenue, przejeżdżając obok ekskluzywnego klubu „Bailey’s Beach” i
stosunkowo nowych domów na Rhode Island Sound. Widok Shepherd’s Point świadczył, że
Towarzystwo Konserwacji Zabytków nie było w stanie zająć się rezydencją Agathy Wagstaff.
Położona na „wzgórzu, wyglądała jak ze starego, gotyckiego obrazu — mroczna, zarośnięta
bluszczem i zdziczałą wistarią.
Osobnik ubrany w ciemnozielone spodnie, koszulę z długim rękawem i słomkowy kapelusz z
szerokim rondem kosił wysoką, wyschniętą trawę przy ogrodzeniu.
*
Pozłacana Era (1866–1900) — okres w historii USA charakteryzujący się intensywnym rozwojem
gospodarczym i wzrostem liczby ludności (przyp. red.).
— Stary, odpuść sobie, to nic nie da — mruknął B.J., skręcając na podjazd. Zgasił silnik i
oboje wysiedli.
— Przepraszam pana — powiedział, podchodząc do mężczyzny. — Jesteśmy z KEY News.
Gdy mężczyzna opuścił kosę, Grace zauważyła, że jest stary albo przynajmniej tak wyglądał.
Siwe włosy wystawały spod postrzępionego kapelusza, a opalona twarz była pomarszczona jak u
kogoś, kto spędził wiele lat pod gołym niebem. Wyraz twarzy był daleki od przyjacielskiego.
— Chcielibyśmy zrobić parę zdjęć domu, i jesteśmy ciekawi czy jest ktoś, z kim moglibyśmy
porozmawiać.
Sękata dłoń złapała uchwyt kosy i Grace miała przez sekundę wrażenie, że starzec zamierza
zaatakować. Instynktownie cofnęła się trochę, czując woń alkoholu bijącą od mężczyzny.
— To wolny kraj, przynajmniej tak mówią, — powiedział. — Ale to tutaj jest własnością
prywatną. Możecie robić sobie zdjęcia z drogi, ale nie postawicie nogi na ziemi pani Wagstaff.
— A czy pan mógłby z nami porozmawiać? — spróbował B.J.
— Wątpię, a o czym? — odparł mężczyzna z szyderczym uśmiechem.
Doskonale wie o czym, pomyślała Grace.
— O Charlotte Wagstaff Sloane — powiedział B J. — Słyszał pan, że dziś rano potwierdzono,
że to jej szczątki znaleziono w tunelu?
Mężczyzna zgarbił się.
— Nie, nie słyszałem — wymamrotał zmienionym głosem.
Grace pomyślała, że intuicja ją zawiodła. Ten starszy facet był najwyraźniej wstrząśnięty. To
okropne uczucie przekazywać komuś złe wieści, wypełniając obowiązki dziennikarza. Pomyślała
przelotnie o rodzinach, które dowiedziały się o śmierci synów i córek w wojsku z telewizji,
zanim jeszcze kapelan przyszedł ich o tym powiadomić.
— Przepraszam, panie… Jak pan nazywa? — spytał B.J.
— Dugan. Terence Dugan.
— Pracuje pan dla panny Wagstaff, panie Dugan? — spytał B J.
— Jestem tu ogrodnikiem od czterdziestu dwóch lat. Pamiętam jak pani Charlotte się urodziła.
Takie piękne dziecko. — Oczy zaszły mu łzami.
Grace obserwowała, jak B.J. delikatnie prowadzi rozmowę.
— Bardzo nam przykro, panie Dugan. Musiał pan być bardzo przywiązany do Charlotte.
Staruszek wyciągnął przybrudzoną chusteczkę z tylniej kieszeni i otarł oczy.
— Panna Agatha będzie załamana, jak się dowie. Wiecie, tak naprawdę to ona wychowała
pannę Charlotte. Ich matka była bardzo słaba, kiedy dziecko się urodziło, a potem zmarła, jak
panna Charlotte miała zaledwie parę tygodni. Wszyscy mówili, że była za stara, żeby ją urodzić.
Panna Agatha miała już wtedy dwadzieścia lat, wyobrażacie sobie? — Nie czekając na
odpowiedź ciągnął dalej: — Pan Charles umarł dwa lata później. Tak więc, bez matki i ojca,
panna Agatha poświęciła swoje życie wychowaniu panny Charlotte.
— To musiały być męczarnie dla panny Agathy, nie wiedzieć przez tyle lat, co stało się z jej
siostrą.
— To jeszcze nic. Musiała żyć tyle lat, wiedząc, że to pewnie ten nicpoń Oliver Sloane
zamordował jej siostrę.
— Wystarczy, Terence! — z drugiej strony bramy dał się słyszeć kobiecy głos. — Lepiej,
żebyś przestał gadać.
*
*
*
Madeleine Sloane prowadziła ich przez wysoką trawę do domku na wzgórzu. B.J. niósł
kamerę i torbę ze sprzętem, a Grace trójnóg.
— Nie mogę pozwolić, żeby to dłużej trwało — powiedziała Madeleine z determinacją w
głosie. — Nadszedł czas, żeby ustalić wszystkie fakty.
— Może porozmawiamy najpierw z panią? — zasugerował B.J. Był podniecony perspektywą
rozmowy z córką Charlotte Wagstaff Sloane, wiedząc, że ten unikalny wywiad był dużo
ważniejszy niż zdjęcia posiadłości i tunelu. Nie chciał dać jej czasu na zastanowienie się.
— Dobrze — powiedziała Madeleine. — Gdzie pan chce to zrobić?
B.J. rzucił okiem dokoła, szukając miejsca z najlepszym światłem. Letnie słońce było wysoko,
Madeleine musiałaby mocno mrużyć oczy, gdyby kręcili na otwartej przestrzeni. Zacieniony
kawałek pod dębem przy domku zdawał się odpowiedni. Było tak jasno, że nawet pod gałęziami
drzewa będzie wystarczająco dużo światła.
Gdy ustawiał kamerę na trójnogu i podłączał mikrofon, Grace stała obok Madeleine i czekała.
— Bardzo mi przykro z powodu pani matki — odezwała się.
— Dziękuję.
Zapanowała kłopotliwa cisza. Grace spojrzała w dół i zobaczyła mały ciemny tatuaż na stopie
Madeleine. Świadoma tego dziewczyna przekręciła stopę, by Grace mogła go lepiej zobaczyć.
— Wątpię, by spodobał się mojej matce, ale właściwie zrobiłam go sobie z myślą o niej.
Chciałam, żeby mi ją przypominał. Nie pamiętam zbyt wiele, miałam zaledwie sześć lat, gdy
zaginęła, ale pamiętam jak mówiła: Madeleine, pamiętaj, żeby zacząć od dobrej nogi, a dalej
wszystko pójdzie gładko. Więc wytatuowałam sobie tego anioła na prawej stopie, żeby o niej nie
zapomnieć. Nazywała mnie zawsze swoim aniołkiem.
— To prześliczna historia — powiedziała Grace, uśmiechając się smutno. — Moja matka też
tak do mnie mówiła.
Madeleine przyjrzała się jej uważnie.
— Twoja matka też nie żyje?
— Tak, zmarła sześć lat temu.
Ale przynajmniej była przy mnie, gdy dorastałam, pomyślała Grace. Była ze mną, gdy
skończyłam szkołę, na moim ślubie i gdy urodziła się Lucy. Towarzyszyła mi we wszystkich
punktach zwrotnych mojego życia.
Mimo że tęskniła za matką każdego dnia, pragnąc z nią porozmawiać i opowiedzieć, co się
dzieje w jej życiu, o Franku i sprawie opieki nad Lucy, uznała, że miała szczęście, mając ją przy
sobie tak długo. Myśl o dojrzewaniu bez matki była przygnębiająca, ale takie właśnie były
przeżycia dziewczyny stojącej obok niej.
— Mnie też jest przykro z powodu twojej matki. Wybacz, nie pamiętam twojego imienia.
— Grace. Grace Callahan.
— A możesz powiedzieć jeszcze raz, kim jesteś w KEY News?
— Właściwie to stażystką.
Madeleine spojrzała na nią podejrzliwie.
— Wiem, wyglądam za staro jak na stażystkę — przyznała Grace. — To długa historia. Mam
nadzieję, że dostanę stałą pracę po zakończeniu stażu, ale konkurencja jest duża. Inni stażyści też
na to liczą.
B.J. skończył ustawiać sprzęt. Trzymał maleńki, czarny mikrofon przed Madeleine.
— Proszę stanąć tutaj, a ja zadam pani parę pytań zza kamery. Grace, stań za mną z lewej
strony. Panno Sloane, gdyby mogła pani patrzeć na Grace, odpowiadając na pytania, to byłoby
świetnie. Będzie to wyglądać lepiej, jeśli nie będzie się pani wpatrywać w kamerę.
— Możesz mi mówić Madeleine.
Podłączyła mikrofon zgodnie z instrukcjami B.J. i włożyła kabel pod koszulkę. Grace zajęła
swoją pozycję.
— Gotowe?
Madeleine przytaknęła.
— Dobrze.
B.J. skupił się na miniaturowej Madeleine Sloane na maleńkim monitorze przyczepionym do
kamery. Jej krótkie blond włosy rozwiewała lekka bryza znad zatoki. Dziewczyna wykręcała
delikatne dłonie złączone w mocny uścisku. W tle widać było pień dębu.
— Madeleine, jak i kiedy dowiedziałaś się, że zidentyfikowano szczątki twojej matki?
Dziewczyna odchrząknęła.
— Byłam tutaj, odwiedzałam ciotkę Agathę, kiedy dostałyśmy tę wiadomość telefonicznie. To
było dosłownie na chwilę przed spotkaniem was przy bramie.
— Jaka była twoja reakcja?
Madeleine zadrżały kąciki ust, pokręciła głową. Grace zawsze nienawidziła, gdy reporterzy w
telewizji podsuwali mikrofony ofiarom i pytali, jak czują się po tragedii, która się wydarzyła. A
jak mają się czuć, na Boga? Ale jakimś cudem, tak jak Madeleine teraz, pogrążeni w smutku
często byli w stanie odpowiedzieć.
— Szczerze? Ulżyło mi. Myślałam często o tym, co mogło się dziać z moją matką przez
ostatnie czternaście lat. Nigdy nie byłam pewna, czy żyje, czy nie. Ta niepewność była nie do
wytrzymania. Teraz przynajmniej wiem, że odeszła. Może to ułatwi wiele spraw.
B.J. włączył wyższy bieg.
— Czy policja powiedziała, jak przebiega śledztwo?
— Nie, a ja ich nie pytałam — odpowiedziała szorstko.
— Wydajesz się zdenerwowana.
— A ty byś nie był, gdyby twoja matka leżała martwa przez czternaście lat w pobliskim
tunelu, a lokalna policja nigdy jej nie znalazła? — Nie czekała na odpowiedź. — Przez ich
niekompetencję mój ojciec był niesprawiedliwie oskarżany przez te wszystkie lata. Jego życie
było piekłem na ziemi, każdy szeptał o tym, co zrobił z matką.
— Z całym szacunkiem, Madeleine, ale fakt, że szczątki twojej matki zostały znalezione w
tunelu, nie świadczy o niewinności twojego ojca.
— Ja wiem, że tego nie zrobił. Zawsze wiedziałam, że nie mógłby jej skrzywdzić, bardzo ją
kochał. Gdyby policja znalazła moja matkę wcześniej, mogliby znaleźć więcej poszlak i odkryć
prawdziwego zabójcę. Powiem wam jedno, mój ojciec nie zabił mojej matki, tego jestem pewna.
B.J. oderwał wzrok od podglądu kamery i spojrzał najpierw na Grace, a potem na Madeleine.
— Kogo podejrzewasz o zabójstwo matki?
Dziewczyna zawahała się. Miała wrażenie, że odpowiedź na to pytanie jest na wyciągnięcie ręki.
To było denerwujące, że nie może wyjawić nazwiska zabójcy matki. Ale nie mogła, przynajmniej
jeszcze nie teraz.
— To wszystko, co mam do powiedzenia w tym momencie — oświadczyła. — Teraz proszę
zrobić resztę zdjęć, jeśli chcecie, najszybciej jak to możliwe, a potem odejdźcie. Jeśli ciotka
Agatha was tu zobaczy, wpadnie w szał.
— Rozumiemy — powiedział B.J., wyłączając kamerę. — Możemy prosić o dziesięć,
piętnaście minut?
— Dobrze, ale nie więcej — zgodziła się Madeleine. — Muszę jechać do domu, pobyć z
ojcem.
16
W radiu aż huczało od wiadomości o odkryciu w tunelu. Osoba, która jako ostatnia widziała
Charlotte żywą, nie była wcale zdziwiona, że ten dzień w końcu nastąpił. Tak naprawdę mogło to
się stać w każdej chwili. Zawsze jednak była nadzieja, że dojdzie do tego, gdy już wszyscy
związani z tą sprawą umrą.
Odkopanie szczątków Charlotty wiązało się z ujawnieniem krwawych okoliczności jej
śmierci, a do tego nie należało dopuścić. Niepokoiła chusteczka pozostawiona w kieszeni sukni,
gdzie Charlotte włożyła ją po wytarciu łez. Na szczęście przynajmniej fotografia nie została
odnaleziona.
W najważniejszej chwili zdjęcie, nad którym rozmyślała, zostało upuszczone na jej ciało w
tunelu. Gdy nadszedł czas spokojnej oceny sytuacji, myśl o pozostawionym na widoku narzędziu
zbrodni wymusiła następną nocną wizytę w domku. Żelazna łopatka do kominka została
dokładnie wyczyszczona i zakopana w ścianie tunelu razem z ciałem, ale fotografii już nie było.
Ktoś musiał być tam wcześniej.
Początkowa panika szybko przerodziła się w swego rodzaju ulgę. Jak długo znaleziony portfel
mógł służyć do szantażu, wplątującego niewinnego właściciela w całą sprawę, można było być
wystarczająco spokojnym, że zdjęcie pozostanie ukryte.
Czternaście lat temu został wysłany list, ostrzegający intruza o możliwości wykorzystania
portfela jako dowodu stwierdzającego jego pobyt w domku owej pamiętnej nocy. Mężczyzna
musiał być za głupi, lub zbyt przestraszony, żeby zdać sobie sprawę, iż zdjęcie może zdradzić
sprawcę śmierci Charlotte.
Byli w sytuacji patowej. Z jednej strony zabójca, w którego posiadaniu był portfel, z drugiej
właściciel owego portfela, który miał zdjęcie. Obaj zachowali dyskrecję, nie chcąc popaść w
kłopoty. Ważne było, by sprawy pozostały bez zmian.
Na sali sądowej fotografia mogłaby doprowadzić bezpośrednio do osoby, która zabiła
Charlotte.
17
Ogrodem powinien się zająć architekt zieleni, ale Elsa wolała to zrobić sama. Lubiła też
przynosić jedzenie, które wabiło różne ptaki, a czasami nawet bażanty, na jej podwórko za
domem. Właśnie wsypywała nasiona do karmnika, gdy zadzwonił telefon. Przebiegła przez
starannie przystrzyżony trawnik do patio, i podniosła słuchawkę.
— Słucham — wysapała.
— Witaj Elsa, tu Oliver.
Serce jej podskoczyło, jak zawsze przez te wszystkie lata, na dźwięk jego głosu. Przez
większość dorosłego życia kochała go bez ograniczeń.
— Mam wiadomości. Szczątki znalezione w tunelu na pewno należą do Charlotte. Karta
dentystyczna to potwierdziła.
— Tak mi przykro, mój drogi. Wiem, że było to bardzo trudne przeżycie dla ciebie i
Madeleine, dla nas wszystkich. Ale, Oliverze, przynajmniej teraz wiemy na pewno. Najgorszą
była ta niewiedza, co się z nią stało.
— Tak, i jeszcze fakt, że całe to cholerne miasto myślało, że ja ją zabiłem.
Elsa słyszała nutę cynizmu w jego gładkim barytonie. Cierpiała wraz z nim.
— Ja nigdy, nawet przez chwilę, nie myślałam, że miałeś cokolwiek wspólnego ze
zniknięciem Charlotte. Wierzyłam w twoją niewinność całą duszą i sercem, wiesz przecież.
— Byłaś jedyna. Ty i Madeleine. Najlepsza przyjaciółka i córka Charlotte są jedynymi
osobami, które były przy mnie. Cała reszta w Newport traktowała mnie jak zbrodniarza.
— Teraz to może się zmienić, Oliverze.
— Dlaczego? Mają tylko ciało, a raczej to, co z niego zostało. Nie mają zabójcy.
Elsa wiedziała, że Oliwier ma rację. Ta straszna męczarnia miała się nie skończyć, póki nie
poznają zabójcy Charlotte.
Bardzo kochała Olivera, a to uczucie pogłębiały długie lata obserwowania, jak cierpi, i własna
bezradność. Elsa miała nadzieję, że z upływem czasu zapomni o żonie, albo wyzwoli się od
wspomnień i będą mogli być razem. Ale ciągle nękały go wyrzuty sumienia z powodu
obojętności wobec Charlotte w miesiącach poprzedzających jej zniknięcie i kłótni, która
wybuchła, gdy po raz ostatni się widzieli. Przez ostatnie czternaście lat zwierzał się z tego
wszystkiego Elsie podczas rozmów mocno zakrapianych whisky.
— Gdybym tylko bardziej uważał — powtarzał teraz. — Czego ja się spodziewałem? Że
Charlotte nie dowie się o mojej niewierności? Ależ byłem głupi! Oddałbym wszystko, żeby
cofnąć czas.
Elsa starała się podtrzymać go na duchu.
— To już skończone, kochanie. Musisz patrzeć w przyszłość, wystarczająco dużo czasu
straciłeś. Musisz zacząć żyć na nowo, zostało jeszcze wiele dobrych lat, dla ciebie i dla nas.
— Proszę, Elso, nie zaczynaj znowu. Ty wiesz najlepiej ze wszystkich, jak bardzo się
modliłem, żeby Charlotte kiedyś do mnie wróciła. To był cud, że w ogóle z nią byłem. Gdyby
Agatha się nie włączyła, w życiu bym jej nie zdobył. Nigdy ci niczego nie obiecywałem. Może
popełniłem trochę błędów po drodze, ale moje serce zawsze należało do Charlotte.
— Ale ona już nie wróci. Możemy teraz być razem, możemy się pobrać. Teraz oficjalnie
jesteś wdowcem.
Sekundę potem pożałowała tych słów. Może Oliver nie miał żony przez czternaście lat, ale to i
tak nie był dobry moment, żeby nakłaniać go do następnego małżeństwa. Tyle że ona tak bardzo
chciała zostać panią Sloane. Mimo, że żadna z kobiet w mieście nie zgodziłaby się na taki
związek, Elsa Gravell nie wyobrażała sobie kogoś innego w roli męża, zrezygnowała z
dochowania się własnych dzieci, wierząc, że jej szczęście było nierozerwalnie związane z
Oliverem Sloane.
— Właśnie się dowiedziałem, że moja żona z całą pewnością nie żyje. Pozwól mi ją
opłakiwać — rzucił Oliver i odłożył słuchawkę.
Elsa zaklęła pod nosem. Teraz raczej nie było szans, że Oliver pójdzie z nią na przyjęcie do
Vickersów dziś wieczorem. Wiedziała, że nie było sensu nawet poruszać tego tematu. Była
przynajmniej pewna, że wybierze się z nią, tak jak było zaplanowane, na Ball Bleu w The Elms
w środę. W tym roku przewodziła temu przedsięwzięciu i pragnęła mieć Olivera przy sobie,
mimo potwierdzenia śmierci Charlotte. Prawdę mówiąc, musiał uczestniczyć ze względu na
pamięć żony, tak jak co roku od dnia jej zniknięcia. Charlotte i Elsa współorganizowały pierwszą
zbiórkę pieniędzy dla ptaków zagrożonych wyginięciem z Rhode Island czternaście lat temu.
Cudownie było patrzeć, jak fundacja rośnie w siłę, a Oliver mężnie przychodził co roku,
kontynuując dzieło żony, nie przejmując się szeptami i lodowatymi spojrzeniami.
Nie powinna go jednak tak naciskać. Szczególnie teraz, gdy mogą wreszcie zostać mężem i
żoną. Tak, była najlepszą przyjaciółką Charlotte, razem dorastały i razem poszły do szkoły.
Charlotte zawsze była lubiana i towarzyska, Elsa bardziej skryta i zatopiona w książkach. Była
druhną na ślubie Charlotte i matką chrzestną jej córki. Łączyła ich wyjątkowa miłość do ptaków.
Spędzały dużo czasu na podróżach i potrafiły wyczekiwać godzinami, by choćby w przelocie
zobaczyć jakiś rzadki okaz. Ale jej przywiązanie do Charlotte zanikało przez te lata. Kochała
Ołivera i była zdecydowana go zdobyć, nieważne, jak długo miałoby to trwać.
18
Grace i BJ. wrócili do pokoju służbowego w hotelu. Starszy producent KTA, Dominick
O’Donnell, patrzył na nich znad okularów, gdy B J. opowiadał mu o osiągnięciach w Shepherd’s
Point.
— Wywiad z Charlotte Sloane może być sensacją — przyznał — ale będziesz potrzebował
czegoś więcej, żeby zrobić z tego aferę na skalę krajową. To może być duża sprawa lokalna, ale
będziemy musieli ją bardziej nagłośnić, jeśli ma zainteresować opinię publiczną w całych
Stanach. Wstrzymaj się na razie z tą taśmą i zobaczymy co z tego wyniknie. B.J. postanowił
walczyć o czas antenowy.
— Ależ Dom, identyfikacja szczątków Charlotte Sloane i nagranie ze starego tunelu, którym
uciekali niewolnicy wystarczy, żeby zmontować naprawdę dobry materiał.
Dominick rzucił okiem na monitor na biurku.
— Słuchaj B.J., masz zaplanowane programy na każdy dzień tego tygodnia, a ja jeszcze nie
zobaczyłem materiału, za który jesteś odpowiedzialny. Jak ci idzie?
— Nie martw się, Dom, wszystko jest pod kontrolą — zapewnił go B.J.
— Jeśli to skończysz i nadal będziesz miał trochę czasu, żeby wymyślić coś ciekawego o
sprawie Sloane, to dobrze. Ale, powtarzam, potrzebujemy więcej informacji. Musisz zdobyć
opinie ludzi, którzy ją znali. Pierwszy, kto przychodzi mi na myśl, to jej mąż. Porozmawiaj z
innymi ludźmi w mieście, którzy ją znali, albo pamiętają jej zaginięcie. No i oczywiście musisz
zasięgnąć informacji od policji.
B.J. wiedział, kiedy się wycofać.
— Dobrze, Dom, wrócimy do tego, jak będę miał więcej materiału.
*
*
*
Po szybkim telefonie do Massachusetts, żeby upewnić się, że Lucy dojechała bezpieczne,
Grace odniosła wrażenie, że inni stażyści patrzą się na nią, jak stoi z B.J. przy stanowisku
producenta. Była rozdarta między satysfakcją, że B.J. wielkodusznie włączają do swoich zajęć, a
uczuciem wyobcowania. To współzawodnictwo o jedyne stanowisko asystenta producenta nie
było niczym dobrym. Każdy, kto wysforuje się naprzód, musi liczyć się z niechęcią pozostałych,
świadomy, że zmniejsza ich szanse na pracę. Ale przynajmniej jedna stażystka była jej życzliwa
— Joss Vickers podeszła do biurka i oznajmiła:
— Moi rodzice urządzają piknik z pieczonymi owocami morza dziś wieczorem i wszyscy
pracownicy KTA są zaproszeni.
— Naprawdę? Brzmi świetnie — powiedział Dominick. — Nigdy nie byłem na czymś takim.
— Ja też nie, — rzekł B.J. — Chętnie się wybiorę.
Grace patrzyła, jak producenci zapisują adres Vickersów. Nie, akurat o uczucia Joss nie
musiała się martwić, ona doskonale wiedziała, na czym to wszystko polega.
19
Po przeżyciach tego dnia nie miał najmniejszej ochoty iść na imprezę do Vickersów. Z
powodu na nowo rozgorzałej sprawy Charlotte Sloane detektyw Al Manzorella był
podekscytowany i wykończony zarazem.
Westchnął, zmieniając koszulę. Wreszcie znaleźli ciało. Przez czternaście lat był przekonany,
że Charlotte nie żyje, ale aż do dzisiaj nie mieli całkowitej pewności. To odkrycie nie było jednak
wystarczającym dowodem, by obciążyć winą skruszonego męża, czy kogokolwiek innego.
Oprócz łopatki do kominka, jedynymi dowodami w sprawie był jej pamiętnik, kolczyk i
wyjątkowo dobrze zachowana jedwabna chusteczka, znaleziona w kieszeni sukni. Powód dla
którego Charlotte, po opuszczeniu klubu country, zamiast do domu rodzinnego w Seaview poszła
do Shepherd’s Point, pozostał nieznany.
— Jesteś gotowy, kochanie?
Seanna stała w holu prowadzącym do sypialni, ubrana w nową suknię. Była podniecona
zaproszeniem na piknik organizowany przez bogatych „ludzi przyjeżdżających na lato.” Poznała
Vanessę Vickers, gdy ta przyszła do sklepu z antykami, gdzie Seanna pracowała. Zaczęły
rozmawiać i Vanessa, po wydaniu ogromnej sumy, wspaniałomyślnie zaprosiła ją i jej męża na
przyjęcie.
— Już idę — rzucił.
Nie mógł się przełamać, żeby powiedzieć żonie, co o tym wszystkim myśli. Seanna nie
zaznała zbyt dużo luksusu w życiu, a on nie czuł się z tą świadomością zbyt dobrze. Zasługiwała
na więcej, niż mógł jej dać. Nigdy nie narzekała na jego długie godziny pracy ani na pensję, która
nie była wystarczająco duża, żeby mogli pozwolić sobie na porządne wakacje lub kupno
większego domu.
— Chcesz jechać twoim samochodem czy moim?
— Jedźmy twoim — odpowiedział, przeczesując gęste, czarne włosy.
Pomyślał, że może będzie tam przyjemnie, choć raczej w to wątpił. Z drugiej strony może to
nie będzie całkowita strata czasu. Nigdy nie wiadomo, jakie informacje można usłyszeć przy
okazji takiego spotkania.
20
Przygotowania do pikniku zaczęły się wcześnie rano, gdy Mickey wysłał swoją ekipę, żeby
zebrała świeże wodorosty. Ten wyjątkowy gatunek był używany przy tradycyjnym sposobie
przyrządzania owoców morza na ognisku.
Poukładane na przemian warstwy drewna i kamieni należało rozgrzać do wysokiej
temperatury, a następnie pozostawić, aż ogień wygaśnie. Na rozżarzone węgle i kamienie
układano potem warstwę wilgotnych wodorostów, by słona woda, zamieniając się w parę,
przydawała smaku duszącym się w niej owocom morza.
To wszystko przygotowano wiele godzin przed przybyciem pierwszego gościa. Mickey Hager
był pedantyczny i bardzo dumny ze swojej pracy jako szef kuchni. Był tak dobry w tym, co robił,
że Seasons Clambakes miało zarezerwowane terminy na całą jesień, a nawet na część wiosny i
lata. Imprezy odbywały się na plaży, w domach lub wielu innych malowniczych okolicach
Newport. Seasons Clambakes gwarantowało wspaniałe chwile, a klienci byli skłonni sporo za to
zapłacić. Państwo Vickers należeli do stałych klientów, a Mickey znał ich posiadłość bardzo
dobrze. Odnowiony budynek, niegdyś powozownia jednej z najbogatszych rodzin w Newport,
został przekształcony w dom z wszelkimi wygodami. Mimo że dom Vickersów nie był tak
wykwintny jak rezydencje na Bellevue Avenue, miał wiele urządzeń, których tamte „domki” nie
miały. Klimatyzacja, telewizja satelitarna i zamrażarka, która na zawołanie wyrzucała lód z
otworu w drzwiach sprawiły, że życie w dwudziestym pierwszym wieku stało się dużo
wygodniejsze niż kiedyś. Mickey uwijał się jak w ukropie. Kiedy skończył przyjrzał się z
nieukrywaną satysfakcją swemu dziełu.
— Cześć, Mickey — usłyszał nagle dźwięczny głos.
Odwrócił się i zobaczył Joss Vickers. Miała na sobie obcisłą, czarną koszulkę i białe szorty,
które na pewno nie przeszłyby przez surowy regulamin klubu country. Jej opalone nogi były
niczego sobie. Ależ z niej ślicznotka, pomyślał.
Była również flirciarką. Mickey często widział, jak kokietowała nastolatków, a także
przyjaciół swoich rodziców. Miała swego rodzaju władzę, i delektowała się tym, co mogła dzięki
niej zrobić.
Ilekroć ją widział, przed oczami stawała mu scena, gdy po raz pierwszy ją zobaczył. Były to
szóste urodziny Madeleine Sloane, a przyjęcie odbywało się przy basenie klubu country. Joss już
wtedy, o dziwo, emanowała seksualnością. Sześciolatka miała na sobie jednoczęściowy strój
kąpielowy w panterkę. Jej nogi były już lekko ukształtowane i jędrne, a spojrzenie znaczące. Gdy
podawał jej lemoniadę i ciasto czekoladowe, czuł zażenowanie, że osiemnastoletni chłopak ma
takie myśli w stosunku do małej dziewczynki. Teraz jego policzki stały się gorące na to
wspomnienie.
— Cześć — odpowiedział, uważając, by nie zwrócić się do niej po imieniu.
Bez względu na wszystko była jego pracodawczynią. Nie czułby się zręcznie, mówiąc jej po
imieniu, mimo że nie zamierzał zwracać się do niej panno Vickers. Potarł czoło, wdzięczny za
gorąco buchające z ogniska, które poniekąd wyjaśniało jego rumieńce.
— Najwyraźniej wszystko jest przygotowane — powiedziała Joss, rzucając okiem na
palenisko.
— Zgadza się. Mamy wszystko pod kontrolą. To będzie udane przyjęcie.
Joss uśmiechnęła się, mrużąc oczy.
— To świetnie, Mickey, bo to dla mnie ważne, by wszyscy się tu dobrze bawili. Oprócz
naszych przyjaciół z Newport będzie sporo ludzi z KEY News i chciałabym wywrzeć na nich
wrażenie.
21
Walizka leżała otwarta na łóżku. Grace przejrzała już jej zawartość, stwierdzając, że nie
spakowała się zbyt dobrze, a raczej że nie miała lepszych rzeczy do zabrania.
Teraz, gdy weszła do świata ludzi pracujących, musiała zacząć zwracać większą uwagę na
swoją garderobę. Zauważyła, że większość w głównej siedzibie KEY News nie była ubrana zbyt
oficjalnie, ale miała własny styl. Tu, w Newport, producenci, pisarze czy reżyserzy zdawali się
zwolennikami Ralpha Laurena — spodnie khaki, białe bluzki lub koszulki, i swetry przewiązane
w pasie lub zarzucone na ramiona. Zauważyła także sporo dżinsowych kurtek zawieszonych na
oparciach krzeseł w pokoju redaktorskim.
Wyjęła kilka par luźnych, lnianych spodni, które okazały się mocno pogniecione. Zajrzała do
szafy. Świetnie, jest deska do prasowania, ale nie ma żelazka.
Nie była pewna, czy jej strój będzie odpowiedni na taki piknik. Chciała zajrzeć do sklepu
Gapa i kupić coś w kolorze khaki, ale B.J. zaproponował, że ją podwiezie, i mieli się spotkać w
holu za dwadzieścia minut. Podeszła do stolika przy łóżku, podniosła słuchawkę i spytała, czy
może prosić o żelazko.
*
*
*
— Izzie, możesz zanieść żelazko do dwieście jeden?
Jaki miała wybór? To nie była prośba, tylko rozkaz od zarządzającej. Wiedziała, że kobieta
próbuje ją przyłapać na jakichkolwiek oznakach obijania się.
— Oczywiście, Eileen, zaraz to zrobię.
Czekając na windę, podniosła parę razy żelazko, jak gdyby był to ciężarek. Nadal starała się
odzyskać pełnię sił. Od operacji było jej bardzo trudno wykonywać tę jakże ciężką pracę.
Ścielenia łóżek, opróżniania koszy na śmieci, sprzątania toalet i szorowania wanien w żadnym
wypadku nie można było nazwać przyjemnym, a po operacji raka piersi i rehabilitacji stało się to
prawie niemożliwe. Izzie nie wiedziała, jak długo jeszcze wytrzyma. Wracała codziennie do
domu wyczerpana i od razu padała na łóżko.
Wysiadając z windy na drugim piętrze, poczuła lekkie zawroty głowy. Zaczęła mówić do
siebie, co zdarzało jej się dość często od śmierci Padraica: Możesz to zrobić, kochana. Poradzisz
sobie.
Doszła do drzwi pokoju i zapukała.
— Chwileczkę — odezwał się ktoś ze środka.
Zanim drzwi się otworzyły, Izzie osunęła się na podłogę.
— O mój Boże, nic pani nie jest? — Grace przykucnęła przy sprzątaczce. — Proszę poczekać,
zadzwonię po pomoc.
— Nie, proszę, — kobieta była zadziwiająco stanowcza.
— To jak pani pomóc? Może szklankę wody?
Trzymając się futryny, kobieta powoli zaczęła wstawać, rozglądając się ukradkiem po
korytarzu.
— Nie chciałabym, żeby ktoś mnie zobaczył w takim stanie — wyjaśniła. — Czy będzie to
wielki problem, jeśli wejdę na chwilę do środka?
Grace nie miała w zwyczaju wpuszczać obcych ludzi do swojego pokoju, ale w zmęczonym
wyrazie twarzy tej kobiety było coś, co nie pozwoliła jej odmówić. Podprowadziła ją do kanapy,
po czym przyniosła z łazienki szklankę wody.
— Proszę — powiedziała.
Gdy kobieta piła, Grace zauważyła krótkie, cienkie, siwe włosy. Rozpoznała nowe odrosty.
Tak samo wyglądały włosy jej matki, gdy odrastały po chemioterapii.
— Jestem Grace Callahan.
— Izzie O’Malley — odpowiedziała miłym głosem kobieta.
— Proszę, Izzie, pozwól mi zadzwonić do recepcji, żeby przysłali kogoś, by się panią zajął.
— Nie, dziękuję, ale to nie jest dobry pomysł. Nie chcę, żeby pomyśleli, że nie jestem już w
stanie wykonywać swojej pracy.
Grace pokiwała głową ze zrozumieniem.
— Dobrze, ale może mogłabym zadzwonić do kogoś bliskiego lub rodziny, żeby panią stąd
odebrali.
Izzie pokręciła głową.
— Nie, dziękuję, wystarczy, jeśli będę mogła tu jeszcze chwilę posiedzieć. — Spojrzała na
lniane spodnie leżące na łóżku. — Proszę sobie nie przeszkadzać, ja za sekundę pójdę.
Grace zerknęła na zegarek na szafce nocnej. B.J. pewnie już na nią czeka na dole. Włączyła
żelazko.
— Jest pani tutaj z ludźmi z KEY News? — spytała Izzie, dostrzegłszy logo na torbie stojącej
na krześle.
— Tak.
— To musi być ekscytujące.
— Zobaczymy, na razie to moje pierwsze zadanie i dopiero muszę się sprawdzić. Jestem
trochę podenerwowana. Bardzo chciałabym zaimponować szefom.
Grace stwierdziła, że nie ma potrzeby opowiadać jej o uwarunkowaniach stażu. Wiedziała
natomiast, że Izzie doskonale zna sytuację, gdy trzeba zadowolić pracodawcę.
Gdy zaczęła prasować, Izzie wstała z kanapy.
— Czuję się już lepiej — oznajmiła.
— Jest pani pewna? Może mogłabym podrzucić panią do domu?
— Nie, dziękuje, i tak już zrobiła pani bardzo dużo. Dziękuję bardzo.
Idąc powoli korytarzem do windy, rzeczywiście czuła się lepiej. Było paru dobrych ludzi, a
Grace Callahan do nich należała. Izzie miała nadzieję, że powiedzie jej się w pracy.
Wracając do domu, obmyśliła wstępny plan. Jeśli zdecyduje się wyjawić publicznie to, co wie,
Grace Callahan będzie wiedziała o całej sprawie pierwsza.
Dobry uczynek musi być nagrodzony.
22
Było jeszcze jasno. Do zachodu słońca pozostały co najmniej dwie godziny. Długie stoły
nakryte obrusami w czerwono–białą kratę i obwieszone czerwonymi i niebieskimi balonami
świadczyły, że państwo Vickers są przygotowani przyjąć ponad setkę gości. Stoły ustawiono w
środkowej części ogrodu. Wydymający się biały namiot osłaniał przenośny parkiet naprzeciw
przygotowującego się do występu zespołu. W głębi posiadłości znajdowały się stanowiska
malarza twarzy, żonglera, wróżki, a nawet tatuażu henną.
— Rany! — wykrzyknął B.J., wchodząc z Grace do ogrodu. — To jest coś.
— Cóż, to jeszcze nic. Musisz kiedyś przyjść do mnie na przyjęcie — zażartowała. — Mój
ojciec smaży jednego nędznego hot doga na maleńkim grillu.
B.J. uśmiechnął się, a w jego brązowych oczach błysnęło rozbawienie.
— Chodź, napijemy się czegoś.
Grace nie rozpoznawała większości osób, które mijali, idąc do baru.
— Nie wszyscy ludzie są z KEY News, prawda? — spytała.
B.J. pokręcił głową.
— Nie, większości z nich nigdy nie widziałem na oczy. Joss powiedziała, że jej rodzice
urządzają przyjęcie dla przyjaciół, więc zasugerowała, że mogłaby także zaprosić pracowników
KTA.
To musi być miłe, pomyślała Grace, pociągając łyk lodowatego piwa, i rozglądając się wokół.
To jest miłe mieć tyle pieniędzy, by dopisać w ostatniej chwili dodatkowe czterdzieści lub
pięćdziesiąt osób do listy gości i nie liczyć się z kosztami.
— Grace, nie chce żebyś uważała, że myślę tylko o pracy, ale moglibyśmy tu trochę
powęszyć. Może jest tu ktoś, kto pomógłby nam w gromadzeniu materiału o Charlotte Sloane.
Wiesz, to, o czym mówił Dominick — ludzie, którzy byli wtedy w Newport, lub ci, co ją znali.
— Zabrałeś kamerę?
— Tak, jest w bagażniku, ale nie myślałem o kręceniu czegokolwiek. Chodzi mi raczej o
wybadanie i może umówienie się z kimś na późniejszą rozmowę przed kamerą.
Grace pokiwała głową, dając do zrozumienia, że jest zainteresowana, choć tak naprawdę
wolałaby się zrelaksować. To był trudny dzień — wstała wcześnie, żeby złapać poranny pociąg,
potem denerwowała się wyjazdem Lucy do ojca i macochy. Nie miała chwili odpoczynku od
momentu przyjazdu i wizja odreagowania tego wszystkiego dziś wieczorem wydawała się
nęcąca. Nie mogła jednak nawet wspomnieć o tym B.J.
— Tak, oczywiście — zgodziła się.
— Może się rozdzielimy? — zasugerował B.J. — Wtedy będziemy mogli popytać więcej
osób.
Grace wypiła jeszcze trochę piwa. Co mogła na to odpowiedzieć? Nie? Chcę siedzieć z tobą?
Nie czuję się zbyt pewnie, by iść sama? Miałam nadzieję, że spędzimy dziś trochę czasu razem?
— Dobrze — odparła bez entuzjazmu.
*
*
*
Grace zatrzymała się na chwilę, żeby popatrzeć na występ żonglera, gdy podszedł do niej
łysiejący mężczyzna o arystokratycznym wyglądzie. Ubrany był z wystudiowaną niedbałością.
Białe, luźne, precyzyjnie pogniecione spodnie, niebieska, oksfordzka koszulka z rękawami
podwiniętymi nad opalone przedramiona i brązowe, skórzane buty, bez skarpetek.
— Jest pani przyjaciółką Vickersów czy jedną z tych osób z telewizji? — zagadnął.
Dystyngowany mężczyzna.
— I jedno i drugie — odpowiedziała. — Jestem z KEY News,
biorę udział w stażu razem z Joss Vickers.
Spojrzał na nią uważnie. Najwyraźniej sądził, że jest za stara na stażystkę. Postanowiła
wyjaśnić sytuację, zanim ją o to spyta.
— Późno zaczęłam, właśnie kończę studia.
— Rozumiem.
Grace postanowiła zignorować jego protekcjonalny ton. Daleko nie zajdzie, jeśli będzie zbyt
wrażliwa.
— Nazywam się Grace Callahan. — Wyciągnęła rękę do mężczyzny.
— Kyle Seaton.
Znała to nazwisko, widziała je w materiałach, które miała przygotować na ten tydzień.
— Zajmuje się pan rzeźbą w kości i muszli, prawda?
Kyle skinął głową, zadowolony, że został rozpoznany. Natychmiast wyciągnął wizytówkę i
podał jej.
— Rzeźbiarz, antykwariusz i kolekcjoner.
— Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś z pańskiej profesji — powiedziała
Grace. — To bardzo interesujące. Szukałam o tym informacji dla stacji na ten tydzień.
— A, tak. „KEY to America” przybywa do Newport, żeby w wywiadach oddać lokalny
koloryt — powiedział z nutą sarkazmu w głosie. — Zacząłem się już zastanawiać, czy dobrze
zrobiłem, zapraszając was do mojej galerii.
— Dlaczego?
— Ponieważ moja klientela to od ponad dwudziestu ostatnich lat wyrafinowani kolekcjonerzy
i nie chciałbym zszargać sobie reputacji, przemawiając do mas.
— Więc czemu się pan zgodził? — spytała Grace z nieukrywanym zainteresowaniem.
Kyle wzruszył ramionami.
— Podejrzewam, że przez głupią próżność. Bo co sprawia, że zdrowi na umyśle ludzie tak
łatwo odkrywają się w telewizji?
Grace sama się nad tym zastanawiała, oglądając ludzi, którzy publicznie mówią o najbardziej
wstydliwych sprawach. Korekcje brzucha, odsysanie tłuszczu, lifting twarzy i inne zabiegi.
Wyznania nigdy niegasnącej miłości i oddania, po którym następuje upokarzające odrzucenie.
Połykanie insektów i robaków w „szkole przetrwania”, przyprawiające widzów o mdłości. Ale
producenci telewizyjni brutalnie wykorzystywali ludzi, którzy są w stanie zrobić wszystko dla
piętnastu minut sławy.
— Tak więc mieszka pan w Newport od dłuższego czasu? — Grace postanowiła zmienić
niezręczny tema.
— Od urodzenia — uściślił Seatorz.
— Ach, tak. Więc był pan tu, gdy zaginęła Charlotte Sloane?
Poważna twarz Kylea, stała jeszcze bardziej ponura.
— Tak, byłem. Prawdę mówiąc, znałem Charlotte, odkąd byliśmy dziećmi. Nasze rodziny
mają łączone kabiny na plaży Bailey’s.
— W takim razie, czy ma pan jakąś teorię na temat śmieci Charlotte?
— Nie, nie mam. Ale pewnie słyszeliście, że całe miasto twierdzi, iż jej mąż miał z tym coś
wspólnego. Smutna historia. Mogę o nim powiedzieć, że był wspaniałym kolekcjonerem rzeźb z
kości słoniowej i moim ważnym klientem przez lata, podobnie jak Charlotte, zanim zaginęła.
Zawsze kupowała coś specjalnego na urodziny Olivera i rocznice ich ślubu. Potem przez całe to
gadanie o zniknięciu Charlotte musiałem go zniechęcić do odwiedzania mego sklepu.
— Rozumiem, że Charlotte zaginęła w rocznicę ich ślubu — ciągnęła Grace.
— Tak, chyba ma pani rację. Ale to nie było przyjęcie z tej okazji, tylko zbiórka pieniędzy na
zagrożone gatunki ptaków, o które Charlotte i Elsa Gravell tak bardzo się martwiły. Byłem tam i
słyszałem, że Charlotte wyszła zapłakana z klubu, ale sam tego nie widziałem.
— Co pan myśli o tym wszystkim?
Kyle spojrzał na nią ostro.
— To nie moja sprawa.
Było jasne, że to również nie jest jej sprawa.
*
*
*
— Grace, tutaj! — zabełkotał nosowy głos.
Sam Watkins, stażysta z Oklahomy, przywoływał ją machaniem ręki do tatuażysty, gdzie
zgromadzili się również inni stażyści. Joss i Zoe Quigley, studentka z Anglii, przypatrywały się
orłowi powstającemu na nieowłosionej klatce piersiowej Sama.
— To takie patriotyczne, prawda? — powiedział, pochylając głowę, by obejrzeć dzieło. —
Rusty dobrze się spisuje.
— Tracimy dobre światło, chciałbym to skończyć przed zachodem. Proszę siedzieć
nieruchomo — nakazał tatuażysta, wyciskając trochę brązowej farby z tubki. — Teraz proszę
poczekać, aż wyschnie i zdjąć opatrunek w bezpiecznym miejscu, na przykład nad zlewem lub na
dworze.
Artysta odsunął się, żeby podziwiać swoje dzieło.
— Jak długo się to utrzyma? — spytała Zoe, zafascynowana.
— Parę dni, do tygodnia — odpowiedział Rusty. — To zależy, jak często będzie ścierane lub
myte wodą z mydłem.
Bezbolesne, nietrwałe tatuaże henną. Bez zobowiązań na całe życie. Grace pomyślała o
tatuażu aniołka na stopie Madeleine, bólu związanym z procesem jego tworzenia, prawdziwym
pragnieniem, by upamiętnić zaginioną matkę symbolem, który oglądałaby codziennie do końca
życia. Pomysł coraz bardziej się jej podobał, ale nie miała odwagi, by samej się na to
zdecydować. Teraz zdarzyła się okazja, żeby spróbować bez konsekwencji.
— Ma pan jeszcze czas zrobić mały tatuaż dla mnie? — spytała.
Rusty spojrzał na zegarek i na ciemniejące niebo. Czemu nie? Płacili mu za godziny.
— Tak, jeśli się pospieszymy. Co to ma być?
— Może pan namalować listek bluszczu?
— Pewnie, żaden problem. Gdzie go sobie pani życzy?
— Na stopie.
Rusty wzruszył ramionami. To nie było, na dobrą sprawę, najgorsze miejsce na tatuaż. Grace
zaczęła odpinać sandał.
— Proszę nie zdejmować — powiedział. — Zrobię go zaraz nad linią paska, żeby mogła pani
nadal nosić buty, kiedy będzie wysychał.
Grace patrzyła z zainteresowaniem, na wijące się linie powstające na jej prawej stopie. Nie
było to jednak ciekawe dla Sama, Joss i Zoe, którzy przenieśli się do baru.
— Prawdę mówiąc, pani tatuaż może przetrwać trochę dłużej niż kolegi — dodał Rusty. —
Skóra na dłoniach i stopach jest bardziej porowata, więc henna lepiej się osadza.
— Zaczęłam właśnie myśleć o zrobieniu sobie tatuażu na stałe.
— Mogę się tego podjąć —powiedział Rusty. — Tak naprawdę to tym się głównie zajmuję,
tatuażem z henny tylko sobie dorabiam. Proszę przyjść do mojego studia na Broadwayu. Zrobię,
co pani zechce. Muszę jednak ostrzec, że prawdziwy tatuaż będzie bolał jak cholera. Igła
wchodzi wtedy głęboko do kości.
Grace schyliła się by przyjrzeć się skończonej pracy.
— Czemu listek bluszczu? — spytał Rusty, zamykając tubkę z farbą.
— Moja matka miała na imię Ivy
*
.
— Ciekawe, ostatnio przyszła do mnie dziewczyna i też chciała tatuaż na pamiątkę swojej
matki.
— Czy to była Madeleine Sloane? — spytała Grace.
— Prawdę mówiąc, tak. — Rusty spojrzał na nią zaciekawiony. — Zna ją pani?
— Dzisiaj ją poznałam i widziałam tatuaż. To mi właśnie podsunęło ten pomysł.
— Smutna sprawa z jej matką, prawda?
Rusty wrzucił tubkę z henną do pudełka z farbami.
— Tak, bardzo.
— Trochę się zdziwiłem, widząc ją dzisiaj, zwłaszcza po tym, co usłyszałem w radiu —
powiedział.
Grace rozejrzała się.
— Madeleine tu jest?
— Tak, widziałem ją z jakąś starszą panią w bluzce w ptaki. Pomyślałem sobie, że te ptaki
mogłyby być świetnymi wzorami na tatuaż.
*
Ivy — ang. bluszcz (przyp. tłum.).
*
*
*
Gdy Grace odeszła, Rusty spakował swoje narzędzia, szczęśliwy, że opuszcza już tych
snobów. Nie czuł się dobrze w takim towarzystwie. To targowisko próżności ani teraz, ani nigdy
mu się nie podobało.
Nawet gdy jako dwudziestojednoletni żołnierz w bazie marynarki był kierowcą admirała,
stresowała go ta funkcja. Wołałby robić to, co inni, zamiast wozić grube ryby.
Alberto S. Texiera, pseudonim Rusty z racji gęstych, rudych włosów, widział wiele
eleganckich sal balowych i salonów. Często eskortował admirała na przyjęcia i spotkania w
okolicy Newport, ale nigdy się do tego nie przyzwyczaił. Czuł się lepiej w najciemniejszym kącie
lokalnego baru niż na takim wielkim przyjęciu, mimo że państwo Vickers uznali je za piknik.
Wszyscy ci ludzie mają jakieś plany, pomyślał. On miał też swoje ambicje i nie chciał, aby mu
ktoś za bardzo zawracał głowę. Żyj i pozwól żyć innym.
Jak na razie mu się to udawało. Gdy skończył służbę w armii, zaczął pracować w sklepie
człowieka, u którego on i wszyscy jego koledzy robili sobie tatuaże. Właściciel przygotowywał
posiłki dla personelu bazy, a tatuaże były usługą na boku. Rusty jednak zauważył, że co pewien
czas wchodził zaciekawiony cywil i pytał o zrobienie małego tatuażu w dyskretnym miejscu. Na
ramieniu, na udzie, nisko na plecach. Czasem były to dzieciaki, które kłamały, że są pełnoletnie.
Coraz częściej jednak drzwi studia przekraczały kobiety z klasy średniej, chcące trochę ubarwić
sobie życie.
Rusty pracował na projektami, a w tym czasie wieść się rozeszła. Stał się tym, czego
potrzebowali klienci. Kiedy właściciel postanowił zwinąć interes i przenieść się na Florydę,
Rusty wystąpił o małą pożyczkę i kupił od niego Broadway Tattoos. Wszystko szło bardzo
dobrze, ale ze wzrostem zainteresowania, wzrosła także konkurencja. Niegdyś miał jedyne studio
w mieście, teraz były trzy inne salony, które oferowały to samo. Nazywały się „salonami sztuki
na ciele”. Zabiegi kosmetyczne, opieka medyczna, a także masaże i do tego w atmosferze dużo
bardziej dystyngowanej niż u Rusty’ego. Te znudzone mamusie odchodziły teraz do konkurencji.
Właśnie dlatego Rusty bardzo się ucieszył, gdy miesiąc temu zjawiła się u niego Madeleine
Sloane. Mimo że nie rozpoznał jej do chwili, gdy podpisywała się na rachunku karty kredytowej,
wiedział, że pochodzi z bogatej dzielnicy.
Starał się najlepiej jak mógł, robiąc tego aniołka. Uprzedził, że będzie bolało jak cholera, i z
góry przeprasza. Gdy koncentrował się na pracy, schylony nad jej stopą, powiedziała mu, czemu
to robi — aby uhonorować matkę. Rusty pomyślał, że jej matka po prostu umarła, jeśli umieranie
można w ogóle nazwać czymś prostym. Ale gdy wyciągnęła kartę kredytową i zobaczył jej
nazwisko, wszystkie części układanki zaczęły do siebie pasować.
Sloane.
To była córka Charlotte Sloane, mała dziewczynka, o której słyszał tej nocy, gdy odwoził
Charlotte. Tej nocy, gdy czekał przed klubem country na admirała, Charlotte wybiegła zapłakana,
a potem zaginęła.
Korciło go, żeby powiedzieć o tym Madeleine, ale nie był w stanie, nawet teraz. Podobnie jak
nigdy nie powiedział policji, że podrzucił Charlotte do Shepherd’s Point. Nie zwierzył się
również admirałowi, który nawet nie zorientował się, że jego kierowcy przez pewien czas nie
było.
Lepiej było zatrzymać to dla siebie.
23
Wielogodzinne przygotowania dobiegły końca i Mickey sięgnął po dzwonek. Dzwonienie
zasygnalizowało początek uczty. Grace dołączyła do innych gości zgromadzonych wokół
paleniska, gdy Mickey opowiadał o procesie pieczenia. Kłęby pary wznosiły się, roztaczając
wokół smakowity aromat.
Na stołach umieszczono parujące półmiski z homarami, dorszem, małżami, kukurydzą,
parówkami, cebulą, ziemniakami i gorącym brązowym chlebem. Grace czekała w kolejce, żeby
napełnić sobie talerz, przy czym zaczęła rozglądać się za wolnym miejscem w środkowej części
ogrodu.
Tam, gdzie siedzieli pracownicy KTA zauważyła parę wolnych krzeseł i właśnie tam się
skierowała. Po drodze usłyszała jednak, że ktoś ją woła. To była Madeleine Sloane.
— Cześć, Grace. Tutaj!
Grace, świadoma wysychającego tatuażu, nagle poczuła się skrępowana. Miała nadzieję, że
Madeleine go nie zauważy i nie pomyśli, iż Grace tandetnie kopiuje jej pomysł. Na szczęście
było już całkiem ciemno i Madeleine niczego nie spostrzegła.
— Cześć Madeleine. Nie spodziewałam się tu ciebie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Nie widziałam sensu w siedzeniu w domu. Chciałam wyciągnąć też ojca, ale nie dałam
rady.
Madeleine przedstawiła Grace kobiecie siedzącej obok niej.
— Elsa, to Grace Callahan, stażystka z KEY News, o której ci opowiadałam. Grace, to moja
matka chrzestna, Elsa Gravell.
Trzymając w jednej ręce talerz zjedzeniem, Grace nachyliła się, by podać kobiecie dłoń. W
świetle świec stojących na stołach zauważyła egzotyczne ptaki na jej bluzce, którymi Rusty tak
się zachwycał.
— Zrobiła pani dziś duże wrażenie na Madeleine — odezwała się Elsa, ściskając jej rękę. —
Mówiła, że jest pani bardzo uprzejma i wrażliwa.
— Nie tak jak te rekiny, które krążyły wokół nas — wyrwała się Madeleine.
Grace uśmiechnęła się.
— Dajcie mi czas, jestem tu nowa.
— Mam nadzieję, że nigdy nie staniesz się taka jak oni — powiedziała Madeleine. — Ale w
telewizji wiele się dzieje.
Spójrz na profesora Coxa.
Wskazała gestem mężczyznę siedzącego po drugiej stronie stołu.
— Nawet mój szanowny profesor chce wystąpić w telewizji.
Grace dojrzała w kiepskim świetle przystojną twarz, mięsisty nos i ciemne oczy. W dziwny
sposób siwe włosy go odmładzały, ale prawdopodobnie miał około pięćdziesięciu lat.
— Profesor Gordon Cox?
— Tak, to ja — odpowiedział, podnosząc się z krzesła.
— Proszę nie wstawać — powiedziała Grace. — Po prostu znam pańskie nazwisko.
Przesłałam panu wczoraj materiały z Nowego Jorku.
— Ach, tak, odebrałem je. Dziękuję bardzo.
— Nie ma za co.
— Profesor Cox jest najlepszym wykładowcą w Salve Regina
— poinformowała Madeleine. — Mimo że wciąż mnie męczy, żebym nakłoniła ciocię Agathę
do ponownego pozwolenia na pracę w tunelu w Shepherd’s Point.
— Dziękuję bardzo, moja droga, ale nie jestem pewien co do tego „najlepszego wykładowcy”
— odparł, wyraźnie zadowolony.
— A ja tak. On naprawdę sprawia, że historia ożywa. To nie tak jak inni, zanudzający na
śmierć. Macie szczęście, że zaangażowaliście go do programu w tym tygodniu, Grace.
— Też tak uważam — odpowiedziała.
Obok Madeleine było wolne miejsce, ale nikt nie zaprosił jej, aby usiadła, więc grzecznie
przeprosiła i dołączyła do grupy z KEY News.
*
*
*
Homar był wyśmienity, a kukurydza świeża i słodka, ale tym razem Grace tego nie doceniła.
Czyż Joss mogła flirtować z B.J. bardziej otwarcie?
Grace starała się patrzeć tak, jakby jej to w ogóle nie obchodziło, ale trudno było nie
zauważyć trzepotania rzęsami, przeciągania każdego słowa i przelotnych muśnięć jego ramienia.
Była trochę nim rozczarowana. Najwyraźniej mu się to podoba.
Wycierała właśnie ręce w gorącą, wilgotną serwetkę, gdy podszedł do nich Linus Nazareth.
— Wszyscy dobrze się bawią? — spytał.
Odpowiedział mu chór pełnych entuzjazmu głosów.
— Myślę, że powinniśmy podziękować za to naszej gospodyni, Joss, oklaskami, nie
uważacie?
Goście klaskali tym głośniej, im większe było spożycie alkoholu.
— To przyjemność dla mnie i dla mojej rodziny, panie Nazareth.
Joss promieniała, gdy, wstawszy z krzesła, ucałowała Linusa w policzek. Wszystkie kobiety
przy stole patrzyły z niesmakiem, jak objął i przytulił ją mocno do siebie. Główny producent
znany był ze swojej słabości do kobiet, ale nikt, nawet przez sekundę, nie mógł wyobrazić sobie
związku tego tęgiego mężczyzny po pięćdziesiątce z dziewczyną o trzydzieści lat młodszą od
niego.
Grace zerknęła na Beth Terry, kierowniczkę produkcji, która zdawała się tym najbardziej
zdegustowana. Słyszała plotki o niezwykłym oddaniu Beth dla swojego szefa. Tak naprawdę to
było przygnębiające patrzeć na jej smutny wyraz twarzy. Przyrzekła sobie, że nigdy nie pozwoli
sobie na taki wzrok, jeśli zobaczy ściskających się Joss i B.J. Będzie udawać, że wcale jej to nie
przeszkadza, nawet jeśli miałoby to ją zabić.
*
*
*
Grace odeszła od stołu, zatrzymała się na chwile przy kuchmistrzu, aby pochwalić wspaniałą
ucztę, i ruszyła w kierunku domu. Poczekała chwilkę, by skorzystać z łazienki. Tatuaż już
wysechł, więc potarła go lekko chusteczką. Rusty wykonał kawał dobrej roboty przy tym listku.
Wychodząc z łazienki, wpadła na Madeleine.
— Znów się spotykamy. Czyżbyś mnie śledziła? — zaśmiała się dziewczyna.
Grace poczuła od niej silną woń alkoholu.
— Raczej nie, skoro byłam tu pierwsza — zauważyła rozsądnie.
— Ach, tak, masz rację. Spojrzała na dół na jej stopę.
— Masz tatuaż — oświadczyła bez cienia pretensji w głosie.
— Coś w tym stylu, to tylko henna. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
— Dlaczego miałabym mieć? — zdziwiła się Madeleine.
— Może pomyślisz, że cię kopiuję czy coś. I chyba naprawdę tak było.
— Imitacja to najszczersza forma pochlebstwa — odparła pogodnie Madeleine. — Poczekaj,
skorzystam z łazienki i wszystko mi opowiesz.
Kiedy znowu wyszły na zewnątrz, orkiestra grała jeden z największym hitów Rolling
Stonesów, a goście tańczyli. Patrzyły osłupiałe, jak Sam Watkins zabiera mikrofon wokaliście i
zaczyna śpiewać swoją wersję „Brown Sugar”. Może i pomijał słowa piosenki, ale pewne było,
że jest fanem Stonesów. Muzycy nie stracili taktu, gdy ich nowy solista udawał Micka Jaggera
najlepiej, jak potrafił.
— Nie mogę, ale jest nawalony! — zauważyła Grace, dostrzegając jednocześnie, jak Zoe
krzywi się, słuchając tekstu.
— To jest nas dwoje — powiedziała Madeleine, przeczesując krótkie włosy palcami, jakby
próbowała uporządkować myśli. — Znajdźmy jakieś ciche miejsce.
— Na pewno nie tutaj — powiedziała Grace, rozglądając się po ogrodzie. — Może wrócimy
do domu?
— Czemu nie?
Salon był pusty, więc usiadły na miękkiej sofie, a Grace wyciągnęła stopę.
— Co o tym myślisz? — spytała.
— Wygląda nieźle — powiedziała Madeleine, przyglądając się tatuażowi. — Czemu listek
bluszczu?
— Moja mama miała na imię Ivy.
— Fajnie.
Madeleine odchyliła głowę na oparcie i wpatrzyła się w sufit.
— Oj, za dużo dzisiaj wypiłam, siostro — mruknęła.
— To zrozumiałe — stwierdziła Grace. — Po takim dniu.
— Dni, tygodnie, miesiące, a nawet lata, powiedziałabym. Wszystkie były raczej smutne. —
Madeleine odetchnęła głęboko. — Ale może teraz będzie lepiej, przynajmniej mam taką nadzieję.
— Dużo czasu mija, zanim pogodzimy się ze śmiercią matki. Nie wiem, czy w ogóle jest to
możliwe. — W głosie Grace zabrzmiał żal.
— Ty nadal myślisz o swojej? — spytała Madaleine, podnosząc głowę.
— Cały czas.
— Kiedy odeszła? Zdaje mi się, że już to mówiłaś, ale nie pamiętam.
— Sześć lat temu, ale miałam szczęście, była przy mnie, jak dorastałam. Kiedy patrzę teraz na
swoją córkę, nie wyobrażam sobie, że mogłaby nie mieć matki.
Madeleine skinęła głową, zrozumiawszy, że Grace nawiązuje do jej przeżyć z dzieciństwa.
— Mój ojciec robił, co mógł, przez te lata, wychowywał mnie w miłości i czułości, mimo
wszystkich plotek, które krążyły na jego temat. Ciocia Agatha opiekowała się mną troskliwie,
biorąc pod uwagę jej kiepski stan zdrowia. Kocham ich oboje tak bardzo za wszystko, co musieli
przeżyć. Matka śniła mi się przez te wszystkie lata.
— Czy to były dobre sny? — spytała Grace.
— Czasem tak, ale najczęściej smutne. — Madeleine się odbiło.
Grace nie chciała jej naciskać. Czekała cierpliwie, aż dziewczyna będzie kontynuować, jeśli
tego zechce.
— Jest taki jeden, który cały czas się powtarza. Zawsze jest taki sam, a do tego nie wiem, co
jest w nim prawdziwe, a co tylko snem. Śni mi się ostatni wieczór z mamą, ciocia Agatha się mną
wtedy opiekowała, bo rodzice byli na przyjęciu. Na pewno prawdziwa jest scena, gdy budzę się
w Shepherd’s Point, a mama pisze coś w pamiętniku. Widzę, jak zdejmuje z palca obrączkę i
smaruje dłonie ulubionym kremem. Wyglądała jak księżniczka, z upiętymi wysoko włosami i w
pięknej, złotej sukni. Gdy mnie zauważa przestaje pisać, prowadzi z powrotem do łóżka i
przykrywa. Patrzę na jej twarz i widząc, że brakuje jednego kolczyka, mówię jej to. Zdejmuje
drugi i wkłada do kieszeni sukni. Potem dzwoni telefon, a ona idzie go odebrać.
— Kto dzwonił?
— Nie wiem. W każdym razie wstaję z łóżka i idę za nią do jej pokoju. Zauważa mnie znowu
i kładzie palec na ustach, żebym była cicho. Słyszę, jak mówi: „Spotkamy się przy bramie”.
Odkłada słuchawkę i każe mi wrócić do łóżka.
— A ty?
— W śnie zawsze słucham i tak też powiedziałam policji. A więc matka musiała odjechać z
kimś, kto stał przy bramie. Ale odkąd jej kości zostały znalezione w tunelu, śni mi się coś innego.
Wczorajszy sen był tak realistyczny, że obudziłam się zlana potem.
— Ponieważ? — Grace nie mogła się powstrzymać.
— Ponieważ śniłam, że odprowadzam mamę do samej bramy.
— I?
— I nie wiem.
Madeleine potrząsnęła głową, próbując sobie przypomnieć.
— W śnie były światła samochodu, a mama stała przed nimi i czekała, aż ktoś wysiądzie.
— Kto to był? Czy wiesz, kto wysiadł z samochodu?
— Nie. Właśnie wtedy się obudziłam.
Siedziały w milczeniu przez chwilę, aż wreszcie Grace odezwała się:
— Może nie znam się na tym zbyt dobrze, ale byłaś małą dziewczynką, gdy znikła twoja
matka. Może to, co widziałaś wtedy, było ukryte w tobie przez cały ten czas, a twoja
podświadomość wreszcie chce się od tego uwolnić.
— Myślisz, że mogę wiedzieć, kto zabił matkę?
— Wszystko jest możliwe.
— Wiem o tym, ale czy myślisz, że tak jest?
— Nie wiem, Madeleine. Nie mam pojęcia.
— Co powinnam zrobić? — spytała dziewczyna wpatrując się w oczy Grace. — Co ty byś
zrobiła?
Grace zobaczyła cierpienie na jej twarzy i gorączkowo myślała, co powinna odpowiedzieć.
— Myślę, że poczekałabym na rozwój snu albo spróbowała hipnozy. Tak naprawdę ciężko mi
powiedzieć, nie jestem specjalistką.
— Och, tak, masz rację. Jesteś Grace Callahan, osoba z telewizji — jęknęła Madeleine, a jej
zachowanie zmieniło się w ułamku sekundy. — Jak mogłam zapomnieć? Jaka jestem głupia, że
ci się zwierzyłam.
— Madeleine, proszę, nie odbieraj tego w ten sposób.
— Wrócisz teraz i powtórzysz wszystko swoim telewizyjnym przyjaciołom, prawda?
Grace była w rozterce. Czy ma zrobić to, co właśnie powiedziała Madeleine, czy uszanować
zwierzenia dziewczyny, z którą łączył ją ból po stracie matki. Z jednej strony byłaby to zwykła
zdrada, a z drugiej nie powiedziała przecież, że rozmowa jest nieoficjalna.
— Nie, nie powiem nikomu, przyrzekam — odezwała się wreszcie.
— Byłabym bardzo wdzięczna, Grace.
Madeleine odprężyła się trochę. Zapadła niezręczna cisza.
— Chcesz wyjść z powrotem do ogrodu? — spytała Grace. — Pokaz sztucznych ogni pewnie
zaraz się zacznie.
Wstały z sofy w momencie, gdy osoba, która je podsłuchiwała z korytarza przed salonem,
wycofała się.
24
Na deser podano ciasto truskawkowe i lody, ale wielkim finałem przyjęcia miał być pokaz
sztucznych ogni, przygotowany przez miasto. Opady deszczu podczas Święta Niepodległości
czwartego lipca, ciągnące się przez cały weekend, opóźniły pokaz pirotechniczny aż do dzisiaj.
Goście, przyświecając sobie latarkami, które otrzymali od gospodarzy, udali się w dół
Narragansett Avanue aż do Cliff Walk. Niektórzy, w patriotycznym zapale, wzmocnionym
alkoholem, entuzjastycznie śpiewali „Yankee Doodle Dandy”. Zebrali się na szczycie klifu przy
brzegu i czekali na fajerwerki, które miały być wystrzeliwane z plaży Easton. Z Cliff Walk do
skał u podnóża prowadziły długie schody.
Grace zorientowała się, że stoi obok profesora Coxa.
— To są Forty Steps — oświadczył, zauważywszy, że patrzy na dół. — Służący ze wszystkich
domów nie mieli gdzie się zbierać podczas jedynej wolnej nocy w tygodniu, więc przychodzili
tutaj na spotkanie. Teraz są kamienne, ale oczywiście w tamtych czasach były drewniane.
— Interesujące — powiedziała Grace.
Wyobraziła sobie ciężko pracujących ludzi, jak tańczą w świetle księżyca albo odpoczywają
na stopniach. Może nawet pływali w zimnej wodzie Atlantyku. Jednakże wątpiła w to,
szczególnie jeśli chodzi o żeńską część służby. To był purytańskie czasy, więc reputacja młodej
kobiety byłaby nieodwracalnie zszargana po takim incydencie.
Pierwszy wybuch wywołał euforię tłumu. Rakiety ze świstem mknęły przez nocne niebo i
wybuchały gigantycznymi kwiatami ze złota i srebra, przeistaczającymi się w czerwień, biel i
błękit.
Grace odwróciła głowę aby podzielić się z profesorem swymi wrażeniami, ale Cox zniknął.
Zamiast tego parę metrów dalej zauważyła Madeleine Sloane, wycierającą łzy z oczu. Grace
nie była pewna, czy powinna do niej podejść. Zanim zdecydowała się, Madeleine odwróciła się
od rozświetlonego fajerwerkami morza i zniknęła w tłumie.
25
Madeleine była blisko odkrycia prawdy. Gdyby tylko cokolwiek jeszcze sobie przypomniała,
mogłaby uzmysłowić sobie co się stało. Nie można tego zlekceważyć.
Należało się tym zająć, zanim znowu się komuś zwierzy. I tak powiedziała Grace Callahan za
dużo.
Pokaz fajerwerków skończył się. Ludzie szli powoli do Vickersów na ostatniego drinka.
A gdzie była Madeleine?
Uważnie przeszukiwał oczami tłum zmierzający z powrotem na Narragansett Avenue. Ostatni
goście wreszcie przeszli, a jej nadal nie było widać. Czyżby poszła do domu wcześniej niż
wszyscy?
Ostatni rzut oka w stronę Cliff Walk ujawnił obecność samotnej osoby, siedzącej na żelaznej
ławce na szczycie Forty Steps. Ryk oceanu zagłuszył kroki zbliżającego się mordercy.
26
Sam Watkins, wymiotując, ukląkł pod ogromnym wiązem. Stanowczo zbyt dużo dziś wypił.
Piwo w dużych ilościach i owoce morza były zabójczą mieszanką.
Ukradkiem rozejrzał się naokoło, z nadzieją, że nikt go nie widzi. To na pewno nie pomogłoby
mu w otrzymaniu etatu w KEY News. Pomyśleliby, że jest następnym pijaczkiem, który niczego
nie traktuje poważnie. Wydał z siebie zduszony jęk, gdy zaatakowała go następna fala nudności.
Wreszcie podniósł się na nogi. Zachwiał się, ale już za chwilę stanął dosyć pewnie i ruszył zza
drzew w stronę drogi. W oddali widział plecy ostatnich gości wracających do domu. Dobrze, że
nikt go nie widzi.
Odwrócił się, żeby upewnić się, że nikogo nie ma za nim. Niepotrzebne mu były żadne
niespodzianki.
I wtedy zobaczył coś, co, jak miał nadzieję, okaże się pijackim zwidem. Na chwiejnych
nogach spróbował iść na przód, instynktownie ruszając z pomocą. Ale to, co zobaczył na skarpie,
i alkohol powaliły go. Stracił równowagę i upadł z powrotem, w momencie, gdy krzyk kobiety
zagłuszyły roztrzaskujące się o skały fale.
N
IEDZIELA
,
18
LIPCA
27
Grace spała niespokojnie, zerkając co jakiś czas na zegarek. Parę razy wstawała, żeby napić
się wody, ustawić termostat od klimatyzacji albo odsłuchać ponownie wiadomość.
— Cześć, mamo, tu Lucy. Mam wspaniałą wiadomość. Tata, Jan i ja przyjeżdżamy do
Newport. Tata dowiedział się w którym hotelu jesteś, i wynajął nam tam pokój. Fajnie, prawda?
Będziemy mogły pobyć trochę razem. Zadzwoń do mnie. Kocham cię.
Było za późno, żeby oddzwonić, gdy wróciła do hotelu, ale może to i lepiej. Grace nie chciała
wdawać się w kłótnię z Frankiem przez telefon o tym, jak nieodpowiedzialnie się zachowuje.
Udałby tylko, że nie wie, o co chodzi.
Intuicja podpowiadała jej, że były mąż ma swój plan, tylko jeszcze nie wiedziała, na czym on
polega. Może chciał podejść ją psychologicznie, żeby jeszcze bardziej się zestresowała na swoim
pierwszym służbowym wyjeździe. A może szukał czegoś, co mógłby później wykorzystać
przeciwko niej na sali sądowej. Będzie ją obserwował i zapamiętywał, albo nawet spisywał, jak
dużo czasu poświęca pracy, aby potem w odpowiednim momencie to wyciągnąć.
Czy popadała w paranoję? Uderzyła pięścią w poduszkę. Nie, Frank Callahan właśnie tak się
zachowywał. Kiedy czegoś chciał, używał wszystkich sił i środków, by to dostać.
Ale Lucy nie była czymś, tylko wszystkim.
28
Elsa włożyła luźne, bawełniane spodnie i bluzkę z długim rękawem, te same, które miała na
sobie poprzedniego dnia i jeszcze dzień wcześniej, ale się tym nie przejmowała. Doświadczenie
podpowiadało jej, że nie będzie miała na kim zrobić wrażenia. Niedługo wróci do domu, weźmie
prysznic i ubierze się lepiej, zanim jeszcze większość mieszkańców i turystów w mieście w ogóle
wstanie z łóżka.
Stęknęła lekko, schylając się, by zawiązać buty. Czuła się dziś jeszcze starsza, niż była
naprawdę. Mając czterdzieści dwa lata, nie powinna być rano taka obolała. Zrzuciła całą winę na
niewygodną pozycję, w jakiej się obudziła. Nie spała zbyt dobrze, a mięśnie miała bardzo
napięte.
Zeszła w dół szerokimi schodami i wzięła lornetkę oraz komórkę ze stolika w pięknie
urządzonym holu. Wyglądając przez wysokie okno, postanowiła nie parzyć tym razem porannej
herbaty. Na dworze robiło się coraz jaśniej, a ona musiała się spieszyć. Mogła to zrobić później.
Mogłaby nawet zabrać bułeczki z rodzynkami do Olivera i razem wypiliby herbatę.
Żwir na podjeździe chrzęścił jej pod stopami. Tak jak podejrzewała, droga była pusta. Słychać
było tylko szum oceanu i, od czasu do czasu, ćwierkanie jej opierzonych przyjaciół.
Na końcu Ruggles Avenue odchodziła jedna z wielu ścieżek prowadzących do Cliff Walk.
Elsa nie potrzebowała lornetki, by rozpoznać znaną jej mewę trójpalczastą szybującą nad wodą.
Wiedziała, że gnieżdżą się stadami na brzegu klifu. Mewy przebywały z biegusami i siewkami, a
żadne z nich nie były rzadkością na Rhode Island. Oczywiście rozglądała się zawsze za okazami
zagrożonymi wyginięciem. Perkoz nakrapiany, błotniak północny, sowa płomykówka,
amerykański bąk czy biegus wyżynny. Te pięć gatunków było tutaj szczególnie zagrożonych.
Ten fakt bardzo ją niepokoił, ich ochrona stała się jej osobistą krucjatą. Przewodniczenie
tegorocznej zbiórce pieniędzy, tym razem w The Elms, było jej wkładem w projekt.
Zmierzając na północ, wypatrywała wilgi sadowej, którą już wcześniej zauważyła. To był
samiec, z charakterystycznym krótkim dziobem o ciemnokasztanowym kolorze. Wilga sadowa
była dosyć rzadko spotykana, mimo że nie była zagrożona, ale ptak najwyraźniej postanowił nie
pokazywać się tego ranka.
Czy to nie wczoraj go widziała? Od tego czasu tak dużo się wydarzyło. Identyfikacja
Charlotte, wybuch rozpaczy Olivera. Chciała, żeby poszedł z nią na przyjęcie do Vickersów,
żeby uważali ich za parę. Chociaż to chyba lepiej, że odmówił. Źle by to wyglądało, gdyby
wczoraj się bawił. Potępiliby go za to.
Ludzie byli dużo bardziej wyrozumiali w stosunku do Madeleine. Biedne dziecko tyle
wycierpiało. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie zrobiła nic złego, przyjmując zaproszenie na
przyjęcie.
Słońce wychyliło się już zza horyzontu. Elsa szła dalej w górę Cliff Walk. Nie dostrzegła nic
niezwykłego, ale cieszyła się widokiem znajomych skrzydlatych stworzeń szybujących nad jej
głową.
Doszła do ławeczki na końcu Narragansett Avenue, tam, gdzie zawsze odpoczywała przed
drogą powrotną. Usiadła, czując zimny metal przez cienkie spodnie. Zauważyła pety i puste
puszki po piwie, pozostawione przez gości poprzedniej nocy. Ktoś pomachał jej ręką,
przebiegając obok.
Wstając z ławki, przeciągnęła się i wzięła głęboki oddech. Pomyślała, że morze jest dziś
wyjątkowo cudowne i zrobiła parę kroków do przodu. Stała teraz nad samymi schodami, a na
dole, u ich podnóża, leżało zniekształcone ciało Madeleine.
29
Tommy James wyszedł z Dunkin’ Donuts, niosąc dwa pączki i kubek pełen parującej kawy.
Wsiadł do radiowozu i już miał zająć się śniadaniem, gdy dostał wezwanie. Wstawił kawę do
stojaka na kubki i ruszył. Nie pofatygował się, żeby włączyć syrenę, gdyż na drogach w
niedzielny poranek nie było ruchu.
Wjeżdżając na Narragansett Avenue, minął dom Vickersów i poczuł ukłucie w sercu. Miał żal
do Joss, że nie zaprosiła go na przyjęcie. Musiał wysłuchiwać o nim od jednego z kolegów w
komisariacie. Najwyraźniej wszyscy świetnie się bawili. Policja była parokrotnie wzywana przez
sąsiadów za zakłócanie spokoju.
Powinna była go zaprosić, szczególnie że narażał się dla niej, kserując ten pamiętnik. Co ona
sobie myśli? Czyżby go tylko wykorzystywała?
Głęboko w sercu czuł, że tak właśnie jest. Jednak mimo to nie potrafił dać sobie z nią spokój.
Podjechał do krawężnika i zatrzymał się. Wysiadając, poczuł silny zapach kwiatów rosnących
przy drodze. Dziwne, że w takim momencie zauważa się coś takiego.
Małe grupki biegaczy, które zebrały się na szczycie Forty Steps, rozstąpiły się na jego widok.
Kobieta w średnim wieku, z lornetką zawieszoną na szyi, złapała go za ramię. Szlochała,
wskazując coś na dole.
— To ja zadzwoniłam. Jestem Elsa Gravell, a to moja córka chrzestna, Madeleine Sloane.
Tommy zbiegł na dół po kamiennych schodach i zatrzymał się przy zmasakrowanym ciele,
leżącym na ziemi przy brzegu oceanu. Głowa Madeleine była nienaturalnie wykręcona, a otwarte
oczy patrzyły nieruchomo. Chcąc zachować pozory, dotknął szyi dziewczyny w poszukiwaniu
pulsu, którego, tak jak się spodziewał, nie było.
Madeleine Sloane, pomyślał chwilę. Joss będzie chciała o tym wiedzieć.
30
Sam obudził się, czując, że coś pełznie mu po twarzy. Odpędził owada i otworzył oczy.
Skrzywił się, czując okropny smak w ustach. Spojrzał na baldachim liści nad sobą i dotknął
trawy, która tej nocy była jego łóżkiem.
Dobry Jezu, przespał tu całą noc, a raczej stracił przytomność.
Usiadł, głowa mu pulsowała. Próbował sobie przypomnieć, co się stało. Impreza, piwo,
fajerwerki, wymioty, a na końcu straszny widok na skraju klifu.
Może jednak to ostatnie sobie tylko wyobraził w zamroczeniu alkoholowym. Jeśli tak właśnie
było, będzie musiał odpuścić sobie picie, choćby okazało się to bardzo trudne. Lecz jeśli to, co
widział, naprawdę się stało, będzie to dużo trudniejsze.
Wstając, strząsnął trawę ze spodni i wygładził koszulę. Zbierając siły, wyszedł zza wiązu i
spojrzał w stronę oceanu.
Radiowóz policyjny, tłum i nadjeżdżająca karetka. Nie wyobraził sobie tego, to naprawdę się
stało.
31
Złowieszcze dzwonienie telefonu przerwało ciszę w pokoju hotelowym.
— Słucham?
— Cześć, Grace, tu B.J. Obudziłem cię?
— Chciałabym, żeby tak było — powiedziała Grace. — Leżę już tak od paru godzin.
— Ubierz się szybko i spotkamy się na dole. Znaleziono martwą Madeleine Sloane.
Grace usiadła raptownie.
— O mój Boże! — powiedziała załamującym się głosem.
— Porozmawiamy o tym w samochodzie, a teraz ruszaj się!
Grace włożyła dżinsy i czerwoną koszulę. Gdy myła zęby, serce zaczęło bić jej coraz szybciej.
Jak to się mogło stać? Dopiero co widziała Madeleine na pokazie sztucznych ogni. Pomyślała
wtedy, że pewnie rozpacza po matce, doskonale to rozumiała. Obie straciły matki, które były dla
nich podporą.
Zaczesała włosy w kucyk, związała gumką, wsunęła na nogi tenisówki i wybiegła z pokoju.
Nawet sekundy oczekiwania na windę wydały jej się zbyt długie. Biegnąc po schodach, zdała
sobie sprawę, że to jej pierwszy, ważny temat.
Ale nie była to historia o anonimowych osobach albo sytuacja, w której łatwo zachować
dystans emocjonalny. Grace znała Madeleine, mimo że spotkały się niedawno, zdążyła ją
polubić. Wiadomość o jej śmierci wstrząsnęła nią.
*
*
*
B.J. czekał w samochodzie. Wsiadając, zauważyła kamerę leżącą na tylnym siedzeniu, gotową
do użycia zaraz pod dotarciu na miejsce.
— Co wiesz? — spytała, zapinając pasy.
— Tylko tyle, że ciało Madeleine znaleziono dzisiaj rano tam, gdzie oglądaliśmy fajerwerki.
— Mój Boże, jeszcze wczoraj rozmawiałam z nią na przyjęciu — powiedziała Grace, głośno
przełykając ślinę.
Z hotelu Viking do Narragansett Avanue było niedaleko. B.J. jechał bardzo szybko, więc cała
podróż zajęła im nie więcej niż trzy minuty.
— Jak się dowiedziałeś? — spytała, gdy parkował za karetką.
B.J. wyłączył silnik.
— Dostaliśmy dwa zgłoszenia, jedno od Joss, drugie od Sama. W tym roku stażyści naprawdę
się starają.
32
Mimo, że poranne słońce świeciło jasno, pokój, w którym głośno szlochała Agatha, tonął w
mroku. Po podłodze walały się sterty starych gazet, pudeł po ubraniach i puste puszki po
ciastkach. Trzy koty, leżąc na dywanie, patrzyły nieruchomym wzrokiem na swoją panią
płaczącą na niepościelonym łóżku.
Sama sobie to zgotowała. Nie powinna była słuchać Gordona Coxa ani dawać pozwolenia na
prace w tunelu. To miejsce powinno być traktowane jak święta mogiła, którą się okazała.
Miała głębokie przeświadczenie, że gdyby nie znaleźli Charlotte, Madeleine nadal by żyła.
Agatha wytarła twarz o satynową poszewkę, a jej myśli nagle stały się klarowne. Mogła
sprzedać tę posiadłość wiele lat temu, tak jak nakłaniała ją Charlotte. Gdyby tak uczyniła, nowy
właściciel musiałby się martwić tą cholerną konserwacją i ich obsesją na punkcie tunelu
niewolników. Mogła to zrobić, wtedy wyjechałyby stąd dawno temu, a Charlotte nie zostałaby
pogrzebana na tyle lat w miejscu oddalonym zaledwie o kilkaset metrów od pokoju, w którym
teraz znajdowała się Agatha. Gdyby sprzedała Shepherd’s Point, Madeleine by teraz żyła. To
wszystko jej wina.
*
*
*
Agatha nie odpowiedziała na pukanie do drzwi.
— Panno Agatho, to ja, Finola.
Nadal nie było żadnej odpowiedzi. Gospodyni weszła do pokoju, zerkając na bałagan, którego
Agatha nie pozwalała jej sprzątnąć. Ciężko jej było na to patrzeć. Finola pracowała w Shepherd’s
Point w dniach chwały, gdy mahoń błyszczał, srebrna zastawa była wypolerowana, a kryształy
rzucały skrę. Cała służba wkładała dużo wysiłku, by wschodnie dywany były dokładnie
wytrzepane, a zasłony wyczyszczone. Mosiężna armatura w łazienkach błyszczała, podobnie jak
płytki ceramiczne. Szafki ze szklanymi drzwiczkami w kuchni ukazywały lśniące, miedziane
garnki i porcelanową zastawę. Shepherd’s Point było wspaniałą posiadłością.
Ale zmieniło się to wiele lat temu, gdy wyeksploatowano ostatnią kopalnię srebra. Teraz ze
służących została tylko ona i Terence, na co zresztą wskazywał wygląd domu. Oboje się starzeli i
nie dawali sobie rady z pracą, którą niegdyś wykonywało tuzin ludzi. Finola robiła zakupy,
gotowała i starała się sprzątać, ale to nie było proste, gdyż panna Agatha nie pozwalała niczego
ruszać.
Mimo że jej pensja nie zmieniła się od zniknięcia panny Charlotte, lojalnie została. Miała
gdzie spać i co jeść, a prawdę mówiąc, nie chciała pracować dla innej rodziny. Choć panna
Agatha była dosyć ekscentryczna, to jednak bliska sercu.
— Przyniosłam pani filiżankę herbaty, panno Agatho — odezwała się Finola.
Wątła postać na łóżku nawet nie drgnęła.
— No, proszę, poczuje się pani lepiej — zachęcała.
— Nic nie jest w stanie sprawić, że poczuję się lepiej.
Finola nie odezwała się. Wiedziała, że jej pani ma rację.
33
Wozy transmisyjne stały na Narragansett Avanue. Oddziały najważniejszych stacji
telewizyjnych przysłały swoich przedstawicieli, żeby zebrali materiały o tej sensacyjnej historii.
Miała być głównym tematem dzisiejszych wiadomości. Spełniała wszystkie warunki — młoda
kobieta znaleziona martwa dzień po zidentyfikowaniu szczątków jej zaginionej matki, ciało
znaleziono u podnóża klifu na tyłach posiadłości w Newport. To była historia dziejąca się teraz, a
jednocześnie powiązana z zagadką zniknięcia sprzed czternastu lat.
Grace zerknęła na wozy. Jak na razie KEY News była jedyną stacją, która stawiła się
osobiście.
— Dlaczego nie ma innych stacji? — spytała B.J.
— Mieliśmy szczęście — odpowiedział, włączając kamerę. — Akurat byliśmy w okolicy.
Inne dostaną materiały od swoich oddziałów. A właśnie, musimy się skontaktować z kimś z
regionalnej telewizji, żeby dostać wszystko, co nakręcili na ten temat czternaście lat temu.
— Załatwię to — powiedziała, przypominając sobie rozmowę z poprzedniego dnia. —
Chciałam ci też powiedzieć, że wczoraj na przyjęciu spotkałam kogoś, kto znał Charlotte Sloane
od dziecka. To nasz rzeźbiarz, Kyle Seaton. Ale nie wiem, czy uda nam się go nakłonić do
rozmowy o Charlotte przed kamerą.
— Dlaczego?
— Mam takie przeczucie — odpowiedziała, krzywiąc się lekko. — Nie wiem, jak go opisać,
można by powiedzieć, że jest skryty. Bardzo poprawny.
— Snob? — spytał.
— Chyba można tak to ująć.
— Cóż, wypróbujemy ten sam urokliwy sposób, jak podczas kręcenia scen z rzeźbienia w
muszlach, i zobaczymy, czy będzie chciał współpracować z nami w sprawie pani Sloane.
*
*
*
Grace zauważyła tylko jedną czarnoskórą osobę w tłumie białych, kręcących się przy Cliff
Walk. To była Zoe Quigley, robiąca zdjęcia Oceanu Atlantyckiego przenośną kamerą.
Jeśli Grace czuła, że z racji wieku odstawała od młodych stażystów, to jak musiała czuć się
jedyna czarna kobieta w takiej sytuacji? W jakiejkolwiek sytuacji?
Zoe przyjechała na ten staż aż z Anglii, więc na pewno miała sporo odwagi. Może była tak
pewna siebie, że wcale tego nie zauważała. Ale Grace jakoś w to nie wierzyła, musiała być
świadoma swojej odmienności.
Zoe, jakby wiedziała, że jest obserwowana, odwróciła się i pomachała ręką. Grace podeszła do
niej.
— Idę do lokalnej telewizji zobaczyć, czy mają stare taśmy z materiałami o zniknięciu
Charlotte Sloane. Masz ochotę wybrać się ze mną?
Zoe zdawała się rozważać tę propozycję.
— Dzięki wielkie, ale mam coś innego do zrobienia.
Nie powiedziała, o co dokładnie chodzi, a Grace instynktownie wolała się nie dopytywać.
— Aha, rozumiem. To zobaczymy się w Vikingu.
— Doskonale — powiedziała Zoe. — Do zobaczenia później.
34
Zoe gratulowała sobie, że włożyła tenisówki. Z Cliff Walk do hotelu był kawał drogi piechotą,
ale Synagoga Touro znajdowała się zaraz za rogiem. Przyłączyła się do grupy turystów i czekała,
aż się zacznie popołudniowe zwiedzanie. Przewodnik wyszedł, aby ich przywitać. Zauważywszy
kamerę Zoe, ogłosił:
— Prosiłbym, aby państwo nie robili zdjęć podczas zwiedzania.
Zoe schowała kamerę do plecaka.
— Dzień dobry, panie i panowie. Na tej cichej ulicy w Newport zasady zatriumfowały. Przez
ponad dwieście lat ta mała synagoga udowadniała, że człowiek może szukać ponadczasowych
prawd bez przeszkód ze strony rządu. Jerzy Waszyngton odwiedził tę synagogę dwukrotnie, a
teraz co roku świętujemy wydanie listu, gwarantującego wolność wyznania dla Żydów.
Pozwólcie, państwo, że odczytam część tego sławnego listu Waszyngtona do kongregacji, która
założyła tę synagogę.
Zoe słuchała, jak przewodnik czyta słowa prezydenta z całą powagą, na jaką mógł się zdobyć:
— Każdy ma zagwarantowaną wolność sumienia i prawa obywatelskie. Mówi się teraz o
tolerancji, jakoby była pobłażliwością dla jednej klasy ludzi, gdy wolność obywatelska innej
wystawiana jest na próbę — przewodnik spojrzał po zebranych, czy aby na pewno zdołał przykuć
uwagę wszystkich, by przekazać najbardziej znane słowa Waszyngtona. — Szczęśliwie, rząd
Stanów Zjednoczonych nie daje przyzwolenia dla tej bigoterii i pomocy w prześladowaniu
innych.
Grupa podążyła za przewodnikiem do chłodnego wnętrza synagogi.
— Jest to najstarsze miejsce wiary żydowskiej w Stanach Zjednoczonych, które przetrwało.
Jak państwo widzą, w pomieszczeniu znajdują się arkady podtrzymywane przez dwanaście
kolumn, które reprezentują dwanaście plemion Izraela. Te pięć masywnych, mosiężnych
kandelabrów to podarki od członków kongregacji.
Przewodnik wskazał na wschodni kraniec sanktuarium.
— W Świętej Arce znajdują się zwoje Tory. Nasza jest najstarszą w Stanach Zjednoczonych.
Nad Arką przedstawiono dziesięć przykazań zapisanych po hebrajsku.
Zebrani spojrzeli w górę, a mężczyzna kontynuował:
— Na podwyższeniu w środku sali czytana jest Tora lub śpiewane są pieśni. Zwróćcie,
państwo, uwagę na tajemniczą zapadnię przy podwyższeniu. Prowadzi ona do piwnicy, która
prawdopodobnie była przystankiem w podziemnym szlaku dla uciekających niewolników.
Gdy wycieczka poszła dalej, Zoe została z tyłu. Wyjęła kamerę z plecaka i skierowała ją w
stronę zapadni.
35
Chociaż podczas weekendu można było doliczyć się nawet stu dwudziestu pięciu tysięcy
osób, Newport, pod wieloma względami, pozostał małym miasteczkiem. Zanim wiadomości
zdołała przekazać lokalna telewizja i gazeta, wieść o śmierci Madeleine Sloane rozniosła się po
całym mieście.
W kuchni Seasons Clambakes jeden z dostawców homarów usłyszał o tym od jednego z
rybaków, który z kolei miał kolegę w obsłudze ambulansu. Karetka przewoziła ciało
bezpośrednio na oddział medycyny sądowej.
Mickey próbował nie myśleć o śmierci Madeleine i bolących plecach, i skupić się na pracy.
Nadal było dużo do zrobienia na wielkie przyjęcie weselne, które miało odbyć się dziś po
południu w Eisenhower House w Fort Adams. Z okazałej rezydencji, należącej niegdyś do
prezydenta Dwighta Eisenhowera, roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na przystań
Newport i Zatokę Narragansett. Namioty na trawnikach ustawiono wczoraj. Obrusy nie zostały
jeszcze przywiezione, więc porcelana, szkło i srebrna zastawa nie mogły być ustawione.
Poczuł znajomy ból brzucha. Taki sam, który zawsze mu towarzyszył, gdy się denerwował, a
więc prawie cały czas. Uważał go za jeden ze skutków ubocznych prowadzenia własnego
przedsiębiorstwa. Jednak głęboko w sercu wiedział, że chodzi o coś innego.
Bóle brzucha zaczęły się, gdy miał osiemnaście lat, a Charlotte Sloane przyłapała go na
podkradaniu pieniędzy w klubie country.
36
— Nowy Jork chce materiał o Madeleine Sloane do głównego wydania dziennika. Skoro masz
już z nią wywiad, pomyślałem, żeby tobie pierwszemu dać cynk. Chcesz się do tego zabrać?
B.J., trzymając komórkę, zastanawiał się, co ma odpowiedzieć producentowi. To prawda, że
pierwszy, własny materiał na „Evening Headlines” byłby niezłym osiągnięciem, ale miał jeszcze
historię rodziny Vanderbilt do obróbki, która miała być wyemitowana podczas porannego
programu. Z drugiej strony, odmówienie pracy dla „Evening Headlines” nie byłoby rozsądnym
posunięciem.
— Możesz na mnie liczyć, Dom.
Wiedział, że to będzie długa noc. Najpierw zrobi materiał dla Nowego Jorku, a potem skończy
ten dla KTA.
— Constance będzie dopiero po czwartej — powiedział Dominick O’Donnell. — Musisz
najpierw napisać dla niej wypowiedź, a dopiero potem ją nagrasz.
Jezu, pomyślał B.J. Co jeszcze?
— Mam także zabrać się do montażu? — spytał, bojąc się potwierdzającej odpowiedzi.
— Mam nadzieję, że nie, ale musimy poczekać na rozwój wydarzeń.
B.J. zamknął komórkę i zaczął w tłumie szukać Grace. Zauważył ją rozmawiającą przy
jednym z wozów transmisyjnych. Boże, ależ ona jest fantastyczna, pomyślał. Była pierwszą
kobietą, która tak go zainteresowała po rozstaniu z Meryl. Ten dobrze zapowiadający się romans
skończył się tak boleśnie, że postanowił bronić się ze wszystkich sił przed ponownym
zaangażowaniem się. Może wreszcie nadszedł czas by to skończyć. Idąc w jej stronę, myślał o
tym, co było mu potrzebne do materiału. Dobrze, miał wywiad z Madeleine Sloane, który był na
tyle intrygujący, że powinien być motywem przewodnim. Miał nagrane, jak wnoszą jej przykryte
ciało po schodach i ładują do karetki. Nagrał też parę wypowiedzi gapiów z klifu. Brakowało mu
tylko czegoś więcej na temat tajemniczego zniknięcia jej matki i zidentyfikowania jej ciała
poprzedniego dnia. Mógł wykorzystać film z tunelu i wstawić do niego narrację, ale nadal
potrzebował nagrań sprzed czternastu lat. Miał nadzieję, że Grace udało się coś załatwić.
— O, witaj, B.J. — powiedziała, gdy do niej podszedł. — To jest Pam Watts, prezenterka
stacji regionalnej w Providence.
B.J. wyciągnął rękę do kobiety i od razu zauważył jej miłe, ciemne oczy i szczery uśmiech.
— Pam pracowała nad historią zniknięcia Charlotte Sloane czternaście lat temu. Ma nagranie
ze zbiórki pieniędzy w klubie country z tamtej nocy, a także informacje o późniejszych
poszukiwaniach — kontynuowała Grace. — Uważa, że jej stacja byłaby skłonna odsprzedać nam
te taśmy.
— A więc jednak Bóg istnieje — wyszeptał B.J.
Miał ochotę pocałować Pam i Grace, choć musiał przyznać, że nie pierwszy raz ma ochotę
ucałować nową stażystkę.
37
Zoe rzuciła się na łóżko, wykończona. Ściągnęła tenisówki, nie kłopocząc się z ich
rozsznurowywaniem. Jeśli jej dokumentacja ma się w ogóle do czegoś przydać, będzie
potrzebować czegoś więcej niż trzydziestosekundowy film o zapadni w żydowskiej synagodze.
Wiedziała, co chciała uchwycić, ale teraz zaczynała myśleć, że będzie to dużo trudniejsze, niż
początkowo uważała. Próbowała mniej więcej odtworzyć wędrówkę niewolnicy do wolności.
Znalazła odpowiednią kandydatkę w osobie Mariah, która zakradła się do pomieszczenia
towarowego, przy kotłowni, na statku pasażerskim, który płynął z Norfolk do Newport. Podróż
była nie do zniesienia z powodu gorąca i pyłu w kabinie, bez dostępu do świeżego powietrza. A
jednak jej i dziesięciorgu innym uciekinierom udało się zbiec. Dzięki pomocy odważnego
kapitana wylądowali w Shepherd’s Point. Stamtąd Mariah przemycono do synagogi Touro,
następnie do kościoła w Providence, a później prosto do Kanady, gdzie była wolna.
Nie waż się zniechęcać, powtarzała sobie Zoe, odtwarzając ponownie film z synagogi na
maleńkim ekranie kamery. Nie masz do tego prawa. Pomyśl, przez co przeszła Mariah.
Nakręcenie reportażu czy wygranie pracy w KEY News było niczym w porównaniu do tego.
38
Grace oczarowana, patrzyła na Constance Young, stojącą na Cliff Walk. Błękit oceanu
stanowił tło dla blond włosów prezenterki. Constance była ubrana w białe spodnie i top w
niebiesko–białe paski. Miała aurę gwiazdy czy raczej jej pozycja automatycznie stworzyła z niej
gwiazdę? Grace podejrzewała jednak to pierwsze. Żaden z prezenterów porannych wiadomości,
choć dobrych w tym, co robili, nie miał jej wdzięku.
B.J. podał Constance kopie scenariusza z zaznaczonymi kawałkami tekstu. Miała pokazać się
w środku nagrania, zaraz po kilku słowach wyjaśnienia dotyczącego śmierci Madeleine i
fragmentami wywiadu z nią, które miały przedstawić po krotce historię zniknięcia jej matki.
Kobieta przeczytała tekst parokrotnie, dała znak, że jest gotowa, i udała się w dół Forty Steps.
B.J., trzymając kamerę na ramieniu, stał na szczycie schodów. Constance zaczęła powoli
wchodzić na górę kierując się w stronę kamery.
— Czy śmierć Madeleine Sloane była wypadkiem, samobójstwem, a może morderstwem?
Policja stara się to ustalić, ale nie pierwszy raz nazwisko Sloane jest związane z zagadką w
nadmorskim mieście.
— Mam to — powiedział B.J. — Doskonale za pierwszym razem.
— Moim zdaniem powinniśmy to powtórzyć — odparła Constance. — Wiatr zawiewał mi
włosy na twarz.
B.J. nie zauważył tego, ale nie chciał oponować. Wszystko, czego tylko prezenterka sobie
życzyła, było z założenia dobre i dla niego. Constance ponownie zeszła po schodach i
perfekcyjnie powtórzyła nagranie.
*
*
*
Gordon lubił wyobrażać sobie, że jest panem jednej z takich rezydencji. Nigdy nie znudziły
mu się przechadzki wzdłuż Cliff Walk, mimo że teraz, z powodu chorego kolana sprawiały mu
dużo mniej przyjemności niż niegdyś. Szczerze mówiąc, musiał się dziś zmusić do wyjścia.
Siedzenie i dumanie w domu jednak do niczego by nie doprowadziło.
Zatrzymując się by popatrzeć na pracę grupy z KEY News, stwierdził, że musi zebrać myśli.
Nie tylko powinien ocenić prace studentów i przygotować się do ważnego wykładu na jutrzejsze
popołudnie, ale także zgłosić się do KEY to America o szóstej rano z mnóstwem historycznych
anegdotek, które miał przedstawiać widzom przed telewizorami między siódmą a dziewiątą.
Następnego dnia musiał wstać wcześnie, a ten spacer i słone powietrze miały mu pomóc zasnąć.
Wątpił jednak, czy to wystarczy.
Pamiętał bezsenne noce po zaginięciu Charlotte i tak samo będzie pewnie teraz, po śmierci jej
córki. Mimo że Madeleine pomogła mu przekonać Agathę do otwarcia tunelu, nie była
entuzjastycznie nastawiona do kontynuacji tego pomysłu. Po odnalezieniu tam szczątków jej
matki nie podobała jej się perspektywa przechadzających się tamtędy turystów. Takie właśnie
wrażenie odniósł na przyjęciu. Madeleine gdyby żyła, mogłaby stwarzać problemy z renowacją
tunelu.
Pierwsza zauważyła go Grace.
— B.J. — szepnęła, — tam jest profesor Cox. Siedział obok Madeleine na pikniku wczoraj
wieczorem. Przekonamy się, czy będzie chciał coś powiedzieć?
Producent spojrzał w stronę, w którą wskazywała, i zerknął na zegarek.
— Nieźle, Grace. Niestety nie mamy teraz czasu. Musimy wrócić do hotelu i zmontować ten
materiał. Możemy go złapać jutro, jeśli okaże się to konieczne.
39
Tommy odłożył słuchawkę i wpatrywał się posępnie w telefon. Manzorella, wchodząc do
pokoju odpraw na komisariacie, zauważył wyraz twarzy chłopaka i domyślił się, o co chodzi.
Obsesja Tommy’ego Jamesa na punkcie Joss Vickers nie była dla nikogo tajemnicą.
— Nie mów — powiedział detektyw. — Panna Vickers znowu cię wystawiła.
— Nie rozumiem tego — wyrzucił z siebie Tommy, uderzając pięścią w biurko. — Robię
wszystko, żeby ją zadowolić, a ona cały czas ma jakieś wymówki, by się ze mną nie spotkać.
Manzorella położył mu dłoń na ramieniu. Było mu go żal. Chłopak po prostu nie mógł
zrozumieć, że Joss Vickers nigdy nie będzie spotykać się z gliną z Newport. Przeważnie było tak,
że bogaci wychodzili za bogatych.
— Przestań marnować na nią czas, Tommy. Jest pełno dziewczyn, które będą uszczęśliwione,
mogąc się z tobą umówić.
— Ale ja ich nie chcę. Chcę Joss. Nigdy nie zapomnę tego lata, które spędziliśmy razem.
Oczy chłopaka zwilgotniały, więc Manzorella odwrócił wzrok.
— Większość z nas miała wakacje z kobietami, których nigdy nie zapomnimy. Ale to wcale
nie znaczy, że idziemy potem z nimi na tle zachodzącego słońca i żyjemy długo i szczęśliwie.
Większości się to nie udaje. Takie kobiety chętnie z nami romansują, ale nie wychodzą za nas.
Tommy spojrzał na detektywa z zainteresowaniem.
— Miał pan kiedyś w swoim życiu kogoś takiego jak Joss?
— Tak, ale to było dawno temu. Byłem ratownikiem na Bailey’s Beach, gdzie jej rodzina
spędzała wakacje. To był cudowny czas, bardzo dużo muzyki i spacerów w świetle księżyca.
— Więc pan mnie rozumie — powiedział Tommy.
— Rozumiem, chłopcze. Ale lato się skończyło i nasza miłość też. Tak po prostu jest.
Przyjmij ode mnie radę — musisz wybić sobie z głowy Joss. Niedaleko zajdziesz z tą
dziewczyną.
40
Grace miała wrażenie, że gdy wchodziła do pokoju redakcyjnego razem z B.J. i Constance
Young, Joss spojrzała się na nią krzywo. Sam zdawał się nie mieć na tyle siły, by być
zazdrosnym ojej wielkie szanse na zwycięstwo. Wyglądał na skacowanego, miał podkrążone
oczy i łapczywie pił wodę z dużej butelki. Nigdzie nie było widać Zoe.
B.J. usiadł z montażystą, z którym umówił go Dominick, więc Grace podeszła do znajomych.
— Cześć.
Brak entuzjazmu był nad wyraz widoczny.
— Nieźle się dziś spisaliście dzwoniąc w sprawie Madeleine Sloane — ciągnęła, starając się,
by brzmiało to entuzjastycznie i serdecznie. — Skąd się o tym dowiedzieliście?
— Mam przyjaciela w policji w Newport, powiedział mi o tym — odparła Joss z posępnym
wyrazem twarzy. — Ale co z tego? B.J. i tak zatrzymał najlepsze kąski dla ciebie, bo to ty
— jesteś jego ulubienicą. Robisz tu dużo więcej niż wszyscy i mam tego serdecznie dość.
Odwróciła się i odeszła. Grace spojrzała na Sama.
— Byłem tam wcześnie rano i ją widziałem — wyjaśnił. — Co za makabra.
— Och — powiedziała Grace, zdziwiona tym zbiegiem okoliczność, jednocześnie udając, że
docinki Joss nie zrobiły na niej wrażenia. — Byłeś na joggingu?
— Nie, po prostu tam byłem.
*
*
*
Gdyby Grace nie stanowiła dla niego takiego zagrożenia, Samowi byłoby jej nawet żal. Joss
po prostują obrażała, mimo że Grace tak naprawdę nic nie zrobiła. To nie była jej wina, że B.J. ją
lubił.
Widząc, jak odchodzi do stołu montażowego, Sam zapragnął jakiejś pani producent, która by
go polubiła. Nie przeszkadzałoby mu to, gdyby tylko pomogło w osiągnięciu celu. Niestety nie
widział nikogo, kto by pasował do tej roli. Był więc zmuszony zrobić coś innego, żeby wybić się
wśród innych stażystów.
Po zadzwonieniu do hotelu, odszedł szybko z miejsca wypadku, żeby policja nie zatrzymała
go, i nie wypytywała. Ale to, co widział poprzedniej nocy, czyniło go naocznym świadkiem
morderstwa.
Otworzył nową butelkę z wodą. Wiedział, że może wykorzystać tę wiedzę do własnych celów.
Mogła mu nawet zagwarantować pracę asystenta producenta, o której marzył. To wyróżni go
wśród innych stażystów.
41
Jaka matka, taka córka. Najpierw Charlotte, a teraz Madeleine. Jedno morderstwo za drugim.
Każdy będzie szukał powiązania. Najważniejsze było, podobnie jak czternaście lat temu, żeby
nie odkryto zdjęcia. Potrzebny był następny list. Należało go napisać teraz, żeby poszedł z
poniedziałkową pocztą. Pióro, trzymane dla zmylenia charakteru pisma w lewej ręce, posuwało
się po zwykłej, białej kartce, dopisując ostatnie zdania zawierające jednoznaczną groźbę.
Nadal mam twój portfel, który zostawiłeś w domku tej nocy, gdy Charlotte Sloane zginęła.
Jeśli pójdziesz ze zdjęciem na policję, ja wykorzystam portfel. Jak myślisz, komu uwierzą? Mnie
czy tobie?
42
Czy to Lucy stała w drzwiach? Grace zmrużyła oczy, a serce zabiło jej szybciej. Tak, to ona, a
za nią Frank i Jan.
Grace miała ochotę schować się pod biurkiem, ale wiedziała, że to nic nie da. Musiała
zachować się jak osoba dorosła i stawić temu czoło.
— Przepraszam, B.J., zaraz wracam.
Lucy na widok matki krzyknęła radośnie. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę, skąd
dochodził młodziutki głos, i patrzyły, jak Grace przytula córkę. Poczuła, że robi się czerwona.
— Witaj, Frank. Cześć, Jan — powiedziała nad głową Lucy, zdając sobie sprawę ze swojego
niechlujnego ubrania.
Frank wyglądał za to lepiej niż kiedykolwiek. Mimo że w tym momencie wydawał jej się
odpychający, musiała przyznać, że był wspaniałym okazem mężczyzny. Chociaż Lucy nie
odziedziczyła po nim przeszywających, niebieskich oczu, Grace cieszyła się, że jej córka ma jego
prosty nos, i olśniewający uśmiech.
— Jak tam, kochanie? — spytała, ponownie ją przytulając.
Żona Franka wyglądała, jakby przed chwilą zeszła z witryny sklepowej. Miała perfekcyjnie
wyprasowane spodnie khaki i zielony, bawełniany sweter, przewiązany na ramionach. Jej gładkie
blond włosy związane były z tyłu czarną aksamitką, Pasującą do czarnego paska od zegarka i
skórzanych sandałów.
Grace zauważyła staranny pedikiur oraz wypielęgnowane dłonie, dodatkowo ozdobione
pierścionkiem z brylantem. Bardzo zamożna, bardzo rozpieszczona, zupełnie inna niż ona.
— Właśnie się zameldowaliśmy i chcieliśmy sprawdzić, czy możemy cię wyciągnąć na
kolację — powiedział Frank.
Nieźle Frank, pomyślała Grace. Pokaż Lucy, że jesteś tym dobrym.
— Dziękuję bardzo, ale nie wiem, o której tu skończę. Nie chcę was zatrzymywać.
— Możemy poczekać — odpowiedział, a Grace wyczuła, że jest zadowolony.
— Tak, mamo, poczekamy — dodała Lucy.
Jakkolwiek postąpi, będzie źle. Mimo że miała ochotę pobyć z córką i nie chciała jej zawieść,
wcale nie uśmiechało się jej spędzenie wieczoru w restauracji naprzeciwko Franka i Jan, z
którymi musiałaby prowadzić kulturalną wymianę zdań. Wolałaby raczej go udusić, niż dzielić z
nim posiłek. Jeśli jednak wykręci się pracą, da mu tylko argument, że kariera ograniczy jej
kontakt z córką.
— No dobrze, powinnam skończyć o siódmej — powiedziała w końcu.
— Świetnie. Portier polecił mi miłą włoską restaurację w okolicy. Powiedzmy o wpół do
ósmej w Sardelli?
— Pewnie potrzebna będzie rezerwacja — mruknęła Grace, mając nadzieję, że nie uda mu się
jej zdobyć.
— Porozmawiam z portierem i on to załatwi — odparł Frank i mrugnął, pocierając palec
wskazujący o kciuk.
43
B.J. był zadowolony, przesyłając materiał o śmierci Madeleine Sloane do Nowego Jorku pół
godziny przed rozpoczęciem „Evening Headlines”. Właśnie myślał, jak odbierze to góra, gdy
podszedł do niego Sam.
— Chciałbym z tobą porozmawiać — powiedział.
— Dobrze, poczekaj minutkę, już prawie skończyłem. Gdy usłyszał potwierdzenie z Nowego
Jorku, że wszystko w porządku, odłożył słuchawkę.
— Co jest? — spytał, odwracając się do Sama.
— Myślę, że mam coś, co nadawałoby się na jutrzejszy, poranny program.
Producent spojrzał na niego z zaciekawieniem.
— Byłem na Cliff Walk wczoraj w nocy. Widziałem, co się stało z Madeleine Sloane.
— Jezu, człowieku — zawołał B.J., łapiąc go za ramię. — Co widziałeś?
— Cóż, myślałem, że mógłbym wystąpić na żywo jutro rano i dopiero wtedy powiedzieć.
Ta sugestia wzbudziła podejrzliwość B.J. Co ten dzieciak kombinował? Tak czy inaczej
byłaby to niezła gratka mieć wywiad z naocznym świadkiem.
— Wiesz co? Chyba musimy porozmawiać o tym z Nazarethem.
Gdy szli do głównego producenta KTA, stażysta starał się powstrzymać uśmiech satysfakcji.
Było dokładnie tak, jak sobie zaplanował.
*
*
*
— Mówiłeś coś policji? — spytał Linus.
— Nie.
Główny producent nie był zdenerwowany. Zdawał się wręcz zadowolony.
— Dobrze, to powiedz teraz, co widziałeś?
— Z całym szacunkiem, proszę pana, ale chciałbym powiedzieć wszystko po raz pierwszy
jutro na żywo.
Linus musiał przyznać, że dzieciak dobrze sobie radził. Wykorzystywał sytuację na swoją
korzyść. Tym pokazem brawury i przebiegłości zdobył sobie głos Linusa, gdy staż się już
skończy. A tylko jego głos tak naprawdę się tu liczył.
Główny producent wolał wiedzieć, co dzieciak ma zamiar powiedzieć, ale właśnie ta
niewiedza była najciekawsza. Bo któż mógł kiedykolwiek wiedzieć na pewno, co powie dana
osoba w programie na żywo? Przez ponad trzydzieści lat pracy Linus nieraz dziwił się, co ludzie
wygadywali w takiej chwili. Wstępne wywiady zdradzały mniej więcej, o czym będzie mowa, ale
nie było żadnej gwarancji, że delikwent nie zboczy z tematu i nie zacznie mówić o czymś
zupełnie innym. To właśnie sprawiało, że telewizja na żywo była tak ekscytująca.
Jeśli Sam widział, co się stało z Madeleine Sloane, on chciał to mieć dla KTA. Chłopak chciał
stanowisko asystenta producenta, więc Linus nie wyobrażał sobie, że mógłby go okantować na
wizji. Podjął decyzję, podniósł słuchawkę i zadzwonił do Nowego Jorku.
— Zmieńcie reklamę po „Evening Headlines” na dziś wieczór, szybko — rozkazał. — Ma
brzmieć: „Na żywo w jutrzejszym, porannym KEY to America… Naoczny świadek śmierci
dziewczyny z Newport opowie o tym, co widział”.
— A co mamy dać na ten temat? — spytał rozpaczliwie producent reklamowy.
— Wrzućcie materiał Constance i zdjęcia, jak wnoszą ciało po schodach. Resztę prześlemy
wam na żywo — odkrzyknął Linus, odwracając się do B.J. — Łap kamerę, nagraj Sama i puść to
prosto do Nowego Jorku. Już!
44
Po obejrzeniu raportu o śmierci Madeleine w lokalnej telewizji nadszedł czas, żeby włączyć
KEY. Raport Constance Young mówił o głównych faktach. Trudno było oglądać nagranie worka
z ciałem Madeleine, a jeszcze trudniej nagranie z dawnych lat, szczególnie widząc przez sekundę
młodszą wersję twarzy zabójcy na jednym z nich. Ta sama, niezbyt zmieniona, twarz patrzyła z
lustra każdego ranka. Stare taśmy pokazywały klub country, mężczyzn w smokingach i kobiety w
letnich sukniach. Pokazywano także policję przeczesującą okolicę domu Olivera i Shepherd’s
Point, oraz ulotki z uśmiechniętą twarzą Charlotte, przyklejone na słupach i witrynach
sklepowych w całym Newport.
To był przerażający czas, a wspomnienie strachu przed odkryciem prawdy powracało. Gdy
reportaż się skończył, zabójca Madeleine i Charlotte siedział wpatrzony w telewizor, niezbyt
zainteresowany innymi wiadomościami.
Medycyna sądowa jest bardzo rozwinięta, więc jeśli odkryją zdjęcie, nie będzie trudno się
zorientować, kto jest winny.
Może nadszedł czas, żeby wynieść się z miasta, ukryć. Ale gdzie? Zbyt dużo się tu wydarzyło,
całe życie. Zaczynanie od nowa w innym miejscu nie mogło być jedynym wyjściem. Jeśli prawda
wyjdzie na jaw, to i tak nie będzie gdzie się ukryć. Teraz można było tylko czekać i udawać, że
wszystko jest w porządku, mając nadzieję, że tak jak czternaście lat temu, tak i teraz policja nie
odniesie większych sukcesów w poszukiwaniu zabójcy.
Czując się odrobinę lepiej, sięgnął po pilota i już miał wyłączyć telewizor, gdy odezwał się
niski głos.
— Na żywo w jutrzejszym, porannym KEY to America. Naoczny świadek śmierci
dziewczyny z Newport opowie o tym, co widział.
Worek z ciałem na Cliff Walk, a następnie twarz młodego mężczyzny.
Czyżby ten pijany chłopak z pikniku wszystko widział?
45
Grace nie powinna być zdziwiona. Stolik czekał na nich dokładnie o dziewiętnastej trzydzieści
w Sardelli. Czteroosobową grupkę poprowadzono do przytulnej bocznej części restauracji. Gdy
zajmowali miejsca, Grace już myślała, co zamówić do picia.
— Jak wam się podoba hotel? — zagadnęła. — Ładny, prawda?
— Powinnaś zobaczyć nasz pokój, mamo — entuzjastycznie odpowiedziała Lucy. — Mamy
apartament, a w łazience jest jacuzzi.
— To wspaniale, kochanie.
Grace zmusiła się do uśmiechu, przeklinając w duchu wszystkie jacuzzi. Jej pokój był w
porządku, ale łazienka była mikroskopijna. Ledwo mogła się odwrócić pod ciasnym prysznicem.
Czy to jednak miało jakieś znaczenie? Prawie nie by wała w pokoju. Prawdę mówiąc, nie
obchodził jej fakt, że nie ma jacuzzi. Bolało ją bardziej, że to, co Frank mógł zaoferować Lucy,
przewyższało wszystko, na co ona będzie mogła sobie kiedykolwiek pozwolić.
Do stolika podeszła kelnerka i przedstawiła dania wieczoru.
— Co sobie życzysz, Grace? — spytał Frank, gdy kelnerka poszła po zamówione napoje.
— Bakłażan w parmezanie brzmi dobrze.
— A ty, Lucy?
— Penne w sosie alkoholowym.
Frank zmarszczył brwi.
— Alkohol wyparowuje, gdy się go podgrzeje — pospieszyła z wyjaśnieniem Grace. — Może
spokojnie to zamówić.
— Tak, tato, mama czasem robi to w domu dla mnie i dla dziadka.
Widząc napięty wyraz twarzy Franka, Grace zastanowiła się, czy to także zostanie użyte
przeciwko niej. Za chwilę jednak uznała tę myśl za niedorzeczną. Nie mogła popadać w paranoję.
Odwróciła się do Jan i spytała:
— A ty, co zamawiasz?
— Pozwolę, żeby Frank za mnie zamówił — odpowiedziała Jan ze słodkim uśmiechem.
Więc tak jest między nimi, pomyślała Grace. Cóż, lepiej Jan niż ona.
46
Wysokie panele z hartowanego żelaza, wpasowane między wapienne filary, wystające ponad
mur, czyniły z The Breakers prawdziwą twierdzę. Wóz wjechał przez masywną, żelazną bramę,
ozdobioną znakami rozpoznawczymi Vanderbiltów — żołędziami i liśćmi dębu. Brama była
wysoka, więc Scott Huffman nie musiał się martwić, że zahaczy dachem samochodu o
cokolwiek.
Domek strażników, zaraz po lewej stronie, został otwarty, tak jak to ustalono z Towarzystwem
Konserwacji Zabytków, na wypadek gdyby musiał tu spędzić noc. Wóz z niesłychanie drogim
sprzętem nie mógł być pozostawiony bez nadzoru do rana, kiedy pracownicy KEY to America
mieli przygotować program o The Breakers.
To miała być długa noc, ale Scott się przygotował, napełniając przenośną lodówkę kanapkami
i puszkami napojów, oraz przemycając poduszkę i koc z hotelu. Przejrzał listę, upewniając się, że
zabrał wszystko, czego potrzebował, tak aby rano nie było problemów.
— Cholera jasna — przeklął, odkrywając, że brakuje paru kabli.
47
Sam był pewien tego, co robi. Jego zdaniem to była jedyna dobra i mądra rzecz. Był
podekscytowany możliwością pomocy KEY to America i samemu sobie. Linus Nazareth, idąc na
kolację, zatrzymał się na chwilę przed pokojem służbowym i poklepał go po ramieniu. Ten facet
mnie docenia, pomyślał Sam z satysfakcją. Stanowisko asystenta producenta miał w kieszeni.
Wiedział, że powinien iść spać. Chciał być wypoczęty przed swoim pierwszym występem w
telewizji ogólnokrajowej. Właśnie miał wychodzić, gdy zadzwonił telefon.
— Tu Scott Huffman, dzwonię z The Breakers. Myślę, że będziemy potrzebowali więcej
żółtego kabla. Czy ktoś mógłby go tu przywieźć?
— Gdzie go szukać? — spytał Sam, myśląc, że nie zaszkodzi jednak zdobyć parę
dodatkowych punktów.
— W jednym z kartonów pod ścianą w pokoju redakcyjnym.
— Dobra, zaraz go przywiozę.
Sam odłożył słuchawkę, znalazł kabel i spytał o pozwolenie na wypożyczenie samochodu.
48
Drewniany fotel bujał się bezszelestnie na werandzie hotelowej. Było coraz mniej czasu. Ale
młodzi ludzie lubili wychodzić wieczorem na imprezy, szczególnie w takim mieście jak
Newport, więc czekanie na gadatliwego chłopaka miało sens.
A jeśli nie wyjdzie? Co wtedy? Jak go wyeliminować?
Nie było czasu na planowanie czegokolwiek, tak jak w przypadku Madeleine lub Charlotte
tyle lat temu. To trzeba zrobić instynktownie za pomocą czegoś, co jest pod ręką.
49
Grace nie miała ochoty na kawę, wystarczy, że obiad ciągnął się w nieskończoność.
— Myśleliśmy, żeby wybrać się do Bowen’s Wharf, pochodzić po sklepach, popatrzeć na
łódki — powiedział Frank, odstawiając filiżankę na spodek.
— Niezły pomysł — uprzejmie zauważyła Grace.
— Chcesz jechać z nami, mamo?
Grace uśmiechnęła się do córki i pogłaskała ją po głowie.
— Dziękuję, Lucy, ale muszę wracać. Wstaję jutro bardzo wcześnie — odpowiedziała,
dziękując Bogu, że ma wymówkę, by uciec od Franka i jego żony.
Widziała, jak od czasu do czasu kładł rękę na ramieniu Jan i trzymał jej dłoń podczas całej
kolacji. Miała już dość. Nie mogła przestać się zastanawiać, czy między nimi jest tak zawsze, czy
też robi to teraz tylko na pokaz.
*
*
*
Restauracja znajdowała się zaledwie parę przecznic od hotelu. Grace pomyślała, że chętnie się
przejdzie, żeby uporządkować myśli. Musiała przestać zastanawiać się nad nadchodzącą wojną o
opiekę nad Lucy. Niewiele, wręcz nic nie mogła na to poradzić, będąc w Newport. Kiedy wróci
do domu, spotka się z prawnikiem. W tym tygodniu powinna skupić się na jednej tylko rzeczy —
dobrym spisaniu się w KTA i wygraniu posady.
Wszystko jednak było względne. Grace oczywiście nawet nie mogła myśleć o utracie Lucy, a
jednocześnie chciała zdobyć tę pracę. Jednak, patrząc przez pryzmat tego, co stało się z
Madeleine, czuła wyrzuty sumienia, że obsesyjnie przejmuje się swoimi sprawami. Jej problemy
zdawały się nieistotne w porównaniu z tym co spotkało Madeleine.
Dwa dni wcześniej Grace nie miała pojęcia o istnieniu Madeleine Sloane, a jednak jej śmierć,
która nastąpiła zaraz po ich rozmowie w domu Vickersów, wstrząsnęła nią. Madeleine próbowała
znaleźć sens w swoich snach, co naprowadziłoby ją na zabójcę matki. Czy coś się jej udało
odgadnąć w czasie między ich rozmową a jej śmiercią? Czy to właśnie był powód, że zginęła?
Dochodziła już do hotelu, rozważając pójście na policję i dokładne przedstawienie całej ich
rozmowy, gdy wpadła na Sama.
— Dokąd idziesz? — spytała, przymykając oczy z powodu światła dobiegającego z hotelu.
— Muszę zawieźć kabel do wozu transmisyjnego w The Breakers — odpowiedział, trzymając
zwinięty żółty przewód.
50
Czekanie się opłaciło.
Stał tam i rozmawiał z tą Grace Callahan. Gdy Grace weszła do hotelu, dał kartonik
mężczyźnie odprowadzającemu samochody na parking.
Morderca wstał z krzesła i przeszedł prosto do samochodu zaparkowanego po drugiej stronie
ulicy. Ściskając kierownicę, patrzył przez boczną szybę, jak chłopak wsiada do wozu, który mu
przyprowadzono. Skręcił na Bellevue Avenue w stronę licznych rezydencji. Po ostrym zakręcie
można było zacząć go śledzić.
Gdzie ten gaduła jechał?
Przejechali obok biblioteki Redwood i Galerii Sław Tenisa, a następnie minęli centrum
handlowe i The Elms. Nieważne, gdzie zamierzał jechać, wszędzie można było sobie z nim
poradzić. Każde miejsce było znajome. Wystarczy, że dopadnie go, gdy będzie sam.
Jego samochód zwolnił, szukając nazw ulic. Skręcił w lewo na Narragansett, a potem w prawo
na Ochrę Point. Po chwili stanął na parkingu naprzeciwko The Breakers.
Siedzący go samochód przejechał obok i skręcił w następną, boczna uliczkę. Zatrzymując się
przy krawężniku miał wyłączone światła.
W bagażniku leżał żelazny łom.
*
*
*
Sam wyciągnął żółty kabel.
— Tego potrzebowałeś? — spytał Scotta.
— Tak, właśnie tego.
Dzięki, mały. Chłopak odwrócił się, żeby odejść.
— Powinienem spytać wcześniej, ale jakoś nie pomyślałem — zatrzymał go Scott. —
Strasznie boli mnie głowa. Nie masz może aspiryny?
— Niestety nie — odpowiedział chłopak. — Chcesz, żebym ci kupił i przywiózł?
— Scott pomyślał o czekającej go długiej nocy. Dobrze by było mieć chwilę przerwy.
Chłopak wydawał się godny zaufania. A zresztą nie było tu nic ważnego do zrobienia,
wystarczyło pilnować wozu.
— Prawdę mówiąc, mam jeszcze parę rzeczy do kupienia. Mógłbyś tu trochę posiedzieć i
popilnować tego wszystkiego?
— Chyba tak — odpowiedział Sam niepewnie. Chciał już wrócić do hotelu i położyć się spać.
— Mam nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo. Muszę się odlać.
— Zawsze masz krzaki, mały, albo stróżówkę, też jest otwarta. Możesz tam wejść, jeśli
chcesz.
51
Policjanci z nocnej zmiany przyjechali do hotelu Viking, poszli do pokoju redakcyjnego i
zażądali rozmowy z głównym producentem KEY to America.
— Czy mogę spytać, w jakiej sprawie? — Beth Terry podniosła się zza biurka.
— Państwa zaplanowanego wywiadu z domniemanym świadkiem śmierci Madeleine Sloane
— powiedział jeden z policjantów. — Chcemy się dowiedzieć czegoś więcej.
— Rozumiem. Cóż, pan Nazareth jest na kolacji — poinformowała Beth. — Ale mogę
spróbować go złapać na komórkę.
To nie był dobry pomysł, żeby wyłączać ze sprawy policję, pomyślała. Nie wiadomo, jak
bardzo przyda się pomoc organów prawa w nadchodzących dniach. Wystukała numer telefonu.
— Linus, tu Beth. Przepraszam, że ci przeszkadzam w kolacji — skłamała z satysfakcją,
podejrzewając, że Linus prawdopodobnie obściskiwał się teraz z Lauren Adams.
— O co chodzi?
— Są tu panowie z policji. Chcąc rozmawiać na temat wywiadu, który zamierzamy
przeprowadzić jutro rano na temat morderstwa Madeleine Sloane.
— Nie wiedzą, z kim jest ten wywiad, prawda? — spytał Nazareth, siedząc przy stoliku w
Clarke Cooke House.
— Chyba nie — odpowiedziała, zerknąwszy na policjantów.
— Czy Sam jest w pobliżu? — indagował dalej, ujmując jednocześnie swoją towarzyszkę za
rękę i mrugając porozumiewawczo.
— Właśnie wyszedł — odparła, uśmiechając się do funkcjonariuszy.
— Dobrze, nie dam sobą pomiatać prowincjonalnym glinom. Postawiłem się federalnym, to
tym bardziej mogę się postawić policji w Newport. Mogą rozmawiać z Samem, ile tylko chcą, ale
po jutrzejszym wywiadzie.
52
Sam spuścił wodę i wyszedł z toalety. Zdawało mu się, że usłyszał na dworze jakiś dźwięk,
ale nikogo nie zauważył.
Stał w drzwiach stróżówki i patrzył na wóz, mając nadzieję, że kierowca niedługo wróci.
Musiał przemyśleć, co ma rano powiedzieć. Najlepiej, żeby to brzmiało naturalnie. Oczywiście
nie będzie opowiadał, że był pijany i wymiotował pod drzewem.
Brutalna szarpanina i przeszywający krzyk. Biedna Madeleine Sloane.
Westchnął i zamknął oczy, przypominając sobie ponownie wydarzenia minionej nocy. Nie
widział dokładnie twarzy napastnika, ale mógł opisać jego sylwetkę i ubranie. To zawsze jakiś
punkt zaczepienia. Może nie było tego tyle, ile prawdopodobnie wyobrażał sobie Linus Nazareth,
ale Sam nie chciał tego zawczasu zdradzać. Niech sobie myśli, że ma coś wystarczająco ważnego
do powiedzenia, żeby przekazać to w ogólnokrajowej telewizji.
Wyczuwając za sobą czyjąś obecność, odwrócił się i wreszcie zobaczył twarz mordercy, na
ułamek sekundy, nim spadł na niego niespodziewany cios.
53
Włożyła białe spodenki i białą koszulkę KEY News, żeby być lepiej widoczną w
ciemnościach. Jej długie, czarne warkocze uderzały o plecy, gdy biegła wzdłuż Bellevue Avenue.
Była to ta sama droga, którą pokonała tego popołudnia z Forty Steps do synagogi Touro. Czuła
się odprężona, mijając rzęsiście oświetlone rezydencje.
Zoe nie mogła się nadziwić widocznym oznakom bogactwa, osiągniętego dzięki ciężkiej pracy
białej i czarnej taniej siły roboczej. Biali byli głównie imigrantami, szukającymi lepszego życia w
Ameryce. Czarni, natomiast, byli łapani jak zwierzęta, skuwani i wywożeni z ziemi ojczystej.
Gdy już się tu znaleźli, ich kolor skóry był wyznacznikiem tragicznego losu. Mimo że Rhode
Island było pierwszym stanem, który zniósł niewolnictwo, a wojna secesyjna zamknęła ten temat
ostatecznie, to jednak gdy budowano te rezydencje, czarni traktowani byli jak obywatele drugiej
kategorii.
Zoe przebiegła przez skrzyżowanie z Narragansett Avenue, nie mając najmniejszej ochoty po
raz drugi dziś zobaczyć miejsca zbrodni przy Forty Steps. Cztery ulice dalej zauważyła tabliczkę
Victoria Avenue i, kierowana intuicją, skręciła w lewo w ulicę, której nazwa przypominała jej
Anglię.
Jej buty miękko uderzały o asfalt. Nie było tu zbyt wiele do oglądania, może dlatego, że
dzielnica była dużo gorzej oświetlona niż Bellevue. Już miała zawrócić, gdy usłyszała trzask
zamykanego bagażnika.
Światła reflektorów, które nagle rozbłysły, oślepiły ją. Samochód ruszył z piskiem opon. Zoe
zbiegła na trawnik i wytężyła wzrok, żeby zobaczyć kierowcę, któremu tak się spieszyło. Wóz
wyprzedził ją jednak tak szybko, że nie była w stanie przyjrzeć się osobie siedzącej za
kierownicą. Na szczęście tablice rejestracyjne były podświetlone, więc zanim skręcił w lewo
zdążyła odczytać pierwsze litery.
S–E–A.
Kierowca miał więcej szczęścia. W świetle reflektorów mógł bez trudu odczytać nazwisko
powyżej znaku firmowego KEY News na koszulce Zoe.
54
W brązowej, papierowej torbie znajdowało się opakowanie aspiryny i trzy puszki piwa. To
powinno wystarczyć, żeby przetrwać noc.
Scott otworzył drzwi furgonetki i stwierdził, że chłopaka nie ma. Zdziwienie szybko zmieniło
się w złość, gdy odkrył, że stróżówka również jest pusta.
— Skurczybyk! — wymamrotał.
Poszedł sobie i zostawił wóz bez opieki. Jeśli coś się stało, gnojek będzie miał przechlapane.
Wyszedł z powrotem na zewnątrz, żeby sprawdzić samochód. Dzięki Bogu, wszystko zdawało
się w porządku.
P
ONIEDZIAŁEK
,
19
LIPCA
55
Duży, biały namiot rozstawiony na trawniku w The Breakers miał osłonić przed deszczem ich
gości, ale okazało się, że nie będzie potrzebny. Gdy pierwsze promienie słońca wyjrzały zza
horyzontu, wszyscy wiedzieli, że dziś nie będzie padać. KEY to America miało wymarzoną
pogodę na swój pierwszy program z Newport.
Constance i Harry przyjechali wcześniej, żeby przejrzeć prasę, notatki z ostatniej chwili i
przygotować pytania, które będą zadawać gościom. Po odegraniu dżingla i wejściu prezenterów
wszystko musiało przebiegać płynnie w oczach widzów przed telewizorami.
Grace patrzyła zafascynowana na przygotowania do transmisji na żywo. Profesjonalne, dobrze
przemyślane i przeprowadzone. Mimo wszystko pracownicy KTA byli gotowi na każdą
nieprzewidywalną sytuację.
To był jeden z głównych powodów, dla których Constance i Harry mieli tak wysokie pensje.
Jeśli coś się nie powiedzie, to właśnie oni muszą dać sobie z tym radę. Chociaż nie było to proste,
sprawiali, że takie się zdawało. Najczęściej widzowie nie zauważali, że coś w ogóle poszło nie
tak.
Program miał się rozpocząć za czterdzieści pięć minut, a Sama wciąż nie było. Nikt nie
odbierał telefonu w jego pokoju.
— Gdzie on się, do cholery, podziewa?! Gdzie ten dzieciak? Ten stażysta, Sam Watkins! —
wykrzykiwał producent.
Grace pełna niepokoju podeszła do Linusa.
— Sam wyszedł wczoraj, żeby zawieźć jakiś kabel do wozu transmisyjnego i mówił, że zaraz
wraca, żeby się położyć — powiedziała.
— Spytaj w takim razie kierowcę wozu, dobrze? — rzekł Linus, coraz bardziej
zdenerwowany. — Może on coś wie.
Grace szła za kilometrami kabli aż do podjazdu, na którym stał samochód. To, co powiedział
kierowca, nie świadczyła najlepiej o Samie.
— Tak, widziałem go po raz ostatni, gdy przywiózł mi kabel. Wcale nie jestem zdziwiony, że
się dziś nie pokazał. Moim zdaniem nie można na nim polegać. Wczoraj wieczorem obiecał
popilnować za mnie przez chwilę wozu, ale jak wróciłem, już go nie było.
*
*
*
— Czy ktoś, na Boga, mógłby iść do hotelu i znaleźć go?! — wydzierał się Linus. — Zabiję
tego gnojka!
Producent rozglądał się gorączkowo za kimś, kto nie był zbyt zajęty. Jego wzrok padł na
Grace.
— Ty jesteś jego koleżanką. Jedź i spróbuj go znaleźć.
*
*
*
W pokoju Sama nikt nie odpowiadał. Grace waliła w drzwi i wołała go wiedząc, że robi
wystarczająco dużo hałasu, żeby obudzić wszystkich gości na całym piętrze. To było niemożliwe,
żeby Sam nic nie usłyszał.
Już miała dzwonić po kogoś z obsługi, żeby otworzył te drzwi, gdy zobaczyła sprzątaczkę. To
była Izzie O’Malley.
— Przepraszam, Izzie, pamiętasz mnie? Pokój dwieście jeden — Grace poczekała, aż kobieta
skinie głową. — Mam duży kłopot. Muszę wejść do pokoju jednego z naszych stażystów, który
ma za chwilę wystąpić w programie. Czy mogłabyś mi otworzyć?
Pokojówka przez chwilę się wahała, ale wyciągnęła z kieszeni uniwersalną kartę do drzwi. Co
mi tam? — pomyślała. — I tak nie popracuję tu długo. Zresztą, kto się dowie? Grace jej
pomogła, więc ona też jej pomoże.
Włożyła kartę w zamek, zapaliło się zielone światełko. Obie kobiety weszły do pokoju. Nikt w
nim dziś nie spał.
56
Ktoś zauważył, że samochód, który wypożyczył Sam, znajduje się na parkingu dla turystów
przy The Breakers. Wśród pracowników aż huczało od domysłów. Może Sam tak naprawdę nie
miał nic ciekawego do powiedzenia, a cała sprawa była wielką mistyfikację. Mógł się
przestraszyć odkrycia swego kłamstwa, albo zorientował się, że może się przez to znaleźć w
niebezpieczeństwie.
Grace wróciła akurat w chwili, aby usłyszeć, jak Linus krzyczy:
— A co mnie obchodzi, jaki ten dzieciak ma problem?! Sam Watkins zostaje odwołany z
programu — oświadczył, uderzając pięścią w otwartą dłoń. — Nikt nie będzie ze mnie robił
idioty. Obiecaliśmy im sensacyjny wywiad, więc dajmy im coś, co będzie pasować do hasła.
Myśleć wszyscy, szybko!
*
*
*
Grace zmobilizowała całą odwagę.
— Przepraszam, panie Nazareth.
Odwrócił się w jej stronę i obrzucił ją spojrzeniem pełnym wściekłości. Zauważyła żyłę
pulsującą na jego skroni.
— Co jest? — warknął.
Wzięła głęboki oddech i wyłożyła wszystko, modląc się w duchu, żeby nie uznał jej
propozycji za śmieszną.
— Nasz konsultant, profesor Cox, znał Madeleine i jej matkę. Poza tym, siedział obok
Madeleine na przyjęciu. Może nie jest świadkiem morderstwa, ale był z nią w noc jej śmierci.
Widziała niemalże trybiki obracające się w głowie producenta.
— Naoczny świadek śmierci dziewczyny z Newport opowie o tym, co widział — wymamrotał
pod nosem. — Niezupełnie to pasuje, prawda?
Grace, wyczuwając krytykę, przygryzła dolną wargę.
— Ale tylko to mamy — kontynuował Linus. — I jest to najlepszy pomysł jak do tej pory,
więc niech tak będzie.
Grace poczuła przypływ zadowolenia.
— Czy nie trzeba najpierw zapytać profesora, czy zgodzi się o tym mówić? — spytała trochę
bardziej ośmielona.
Chytry uśmiech pokazał się na twarzy Linusa.
— Ależ porozmawia, porozmawia. Gordon Cox jest w tym tygodniu naszym pracownikiem.
57
Ujęcie z lotu ptaka posiadłości przy Cliff Walk otwierało program.
— Dzień dobry — energiczny głos Constance Young przywitał telewidzów. — Jest
poniedziałek, dziewiętnasty lipca, a to program KEY to America, tym razem nadawany z
Newport.
Puszczono czołówkę KTA, po czym reżyser przełączył obraz na główną kamerę, ukazującą
Constance i Harry’ego stojących na trawniku The Breakers, z błyszczącym w porannym słońcu
oceanem w tle.
— Przez ten tydzień będziemy nadawać z tego pięknego, nadmorskiego miasta, dzieląc się z
państwem jego bogactwem historycznym i kulturowym.
Zdawało się, że Constance ignoruje fakt, iż wiatr znad morza zwiewa jej włosy na twarz.
— Dziś zaczniemy od The Breakers, siedemdziesięciopokojowego „domku” letniego, który
Cornelius Vanderbilt II wybudował dla swojej rodziny.
Kamera wolno przesunęła się po fasadach w stylu renesansowym, znajdujących się od strony
morza. Cztery kondygnacje, ręcznie rzeźbione kolumny, tarasy i niezliczone kominy.
— Ale najpierw Harry z porannymi wiadomościami.
58
Było wcześnie. Żaden z gości nie opuścił jeszcze pokoju. Izzie mogła więc trochę dłużej zająć
się tym. Ktoś się wymeldowywał, więc pokój musiał być dokładnie sprzątnięty.
Włączyła telewizor, pogłośniła na tyle, by słyszeć, o czym mniej więcej jest program, i zajęła
się zdejmowaniem prześcieradeł. Zakładając nowe, jęknęła z bólu. Musiała chwilę odpocząć.
Jak długo jeszcze wytrzyma? Poprzedniego dnia rano ledwo doszła na mszę, a potem położyła
się zaraz do łóżka. Nie chciało jej się nawet włączyć telewizora czy otworzyć gazety. Mimo
odpoczynku nadal czuła się zmęczona.
Usiadłszy przy biurku, Izzie z radością patrzyła na ujęcie Cliff Walk z lotu ptaka,
przypominając sobie jak spacerowała tamtędy z Padreikiem, trzymając się za ręce. To była ich
ulubiona rozrywka, szczególnie podczas ostatnich miesięcy, gdy był już bardzo chory.
Przysiadła jeszcze na chwilę na łóżku, ale gdy rozpoczęły się wiadomości, zmusiła się do
wstania. Nie mogła słuchać o wojnie w Iraku ani o zamachach terrorystycznych w Izraelu.
Szkoda jej było tych ludzi, ale miała dosyć swoich problemów. Nie chciała psuć sobie humoru,
przed czym przestrzegał ją zresztą lekarz. Twierdził, że dobre samopoczucie wzmacnia układ
odpornościowy.
Pochylając się, aby wyczyścić wannę, usłyszała słowa, które na powrót przyciągnęły ją do
pokoju.
— To miejsce jest nazywane Forty Steps i to właśnie tu odnaleziono w niedzielę ciało
Madeleine Sloane.
Izzie dotknęła w skupieniu ręką klatki piersiowej, w miejscu, gdzie niegdyś znajdowała się jej
lewa pierś. Ujęcie zostało zrobione z góry, a obraz trochę drgał. Za chwilę w kadrze pojawiła się
ponownie Constance Young.
— Profesor Gordon Cox, nasz konsultant historyczny, był jedną z osób, które widziały
Madeleine jako ostatnie. Dziękuję, że jest pan tu z nami, profesorze.
Cox skinął głową, miał poważny wyraz twarzy.
59
Był boleśnie świadom wycelowanej w niego kamery i nie czuł się zbyt komfortowo, słysząc
pytania, jakie mu zadawano. Czuł się urażony, że zastępuje kogoś w ostatniej chwili, by Linus
Nazareth mógł dotrzymać obietnicy.
Nie po to go angażowano, pomyślał, stojąc na szczycie Forty Steps i rozmawiając z Constance
Young. Miał mówić o historii Newport, w tym był ekspertem, a nie rozgrzebywać historię
zniknięcia Charlotte Sloane czy opisywać chwile spędzone z Madeleine w noc jej śmierci.
Odchrząknął.
— Cóż, zdawało mi się, że Madeleine czuje się całkiem dobrze, zważywszy na fakt odkrycia
szczątków jej matki w tunelu w Shepherd’s Point.
— Podobno Madeleine piła tamtej nocy alkohol.
— Tak jak każdy na tym przyjęciu — odpowiedział, patrząc na Constance spode łba. — Nie
wydawała się być pod dużym wpływem alkoholu.
— Jeśli miałby pan spekulować, to według pana Madeleine spadła ze schodów czy została
zepchnięta?
— Nie mam na ten temat zdania. Mogę jedynie stwierdzić, że Madeleine Sloane była
wspaniałą, młodą kobietą, a jej śmierć to dla mnie wielka tragedia.
Zdejmując mikrofon po zakończeniu ujęcia, Gordon gotował się ze złości. Jednak pewien fakt,
który sobie uświadomił, prawie natychmiast go uspokoił. Shepherd’s Point prawdopodobnie już
niedługo stanie się własnością Towarzystwa Konserwacji Zabytków. Agatha Wagstaff nie miała
innych spadkobierców.
60
Poniedziałek dla Hagera był przeważnie dniem odpoczynku po ciężkim weekendzie. Po
pikniku u Vickersów w sobotę i wczorajszym weselu w Eisenhower House miał ochotę pospać
do południa. Nastawił jednak budzik na siódmą, chcąc nadrobić zaległości w księgowaniu.
Mimo że interes funkcjonował wspaniale i mógł zadudnić księgowych, Mickey nikomu nie
ufał, jeśli chodziło o finanse. Doskonale wiedział, jak proste było oszustwo.
Przekręcił się na łóżku, zadowolony z tego, jak daleko w życiu zaszedł. Chłopiec z Newport,
wychowany w rodzinie pochodzącej z klasy średniej, osiągnął dużo więcej, przynajmniej, jeśli
chodzi o pieniądze, niż rodzice. Nie przejmował się, gdy matka załamywała ręce nad jego
ocenami w Rogers High School. I tak nie zamierzał iść na studia. Byłyby to dla niego cztery
zmarnowane lata. Chciał ruszyć w świat, zarabiać pieniądze.
Nie było to jednak tak proste, jak mu się wydawało. Świat nie przywitał go z otwartymi
ramionami. Szybko odkrył, jak trudno jest cokolwiek zarobić, nie mając stopnia naukowego. Ale,
że był uparty i dumny, nigdy nie przyznał rodzicom racji. Chciał pokazać wszystkim, że Mickey
Hager jest kimś, z kim należy się liczyć.
I tak właśnie się stało. Miał większy dom, nowszy samochód i zasobniejsze konto bankowe
niż jego rodzice kiedykolwiek. Seasons Clambakes przynosiło ogromne zyski, a firma
cateringowa, która była jakby produktem ubocznym, także prosperowała. Zaczął myśleć o
środowym zleceniu na bankiet charytatywny w The Elms. Wszyscy liczący się ludzie z Newport
tam będą i zobaczą, jak sobie radzi. Był teraz przekonany, że nic go nie zatrzyma.
Sięgnął po pilota leżącego na nocnej szafce i włączył wbudowany w ścianę, plazmowy
telewizor. Na ekranie pokazała się twarz Madeleine Sloane.
— Gdyby policja znalazła moją matkę wcześniej, mogliby mieć więcej poszlak i odkryć
prawdziwego zabójcę. Powiem wam jedno, mój ojciec nie zabił mojej matki, tego jestem pewna.
Mickey słuchał, jak prezenterzy KTA spekulowali o możliwym związku między śmiercią
matki i córki. Czy po tylu latach naprawdę miało znaczenie, kto zabił Charlotte Sloane? Mickey
wiedział, że dla niego to było zbawienie. Gdyby Charlotte opowiedziała o kradzieży jakiej się
dopuścił, jego plany ległyby w gruzach. Pieniądze, które zabrał tym snobom, dały podwaliny
jego Seasons Clambakes.
61
Grace patrzyła na monitor, gdy Caridad Vega podawał prognozę pogody ze studia w Nowym
Jorku. W przerwie poprawiano makijaż Constance, a Harry grał w prowizoryczny baseball z
technikami. Odbijanie gumowej piłki rozłożonym stojakiem na mikrofon miało trochę
rozładować napięcie. Pierwszej godziny programu wakacyjnego na pewno nie można było
nazwać lekką i przyjemną.
— Ostatnią godzinę mieliśmy wystarczająco poważną — zawołał Linus po drugiej stronie
trawnika. — Dajmy teraz coś przyjemniejszego.
Prowadzący zajęli pozycje, zdjęli okulary przeciwsłoneczne. Kierownik planu zasygnalizował
start, a Harry przygotował się do wypowiedzi.
— Już za chwilę wycieczka po The Breakers. Pokażemy państwu bogactwo i wspaniałość
najbardziej znanej rezydencji Pozłacanej Ery w Newport.
Kamera towarzyszyła Constance i profesorowi Coxowi przechadzającym się po głównym
holu. Motyw dębowych liści i żołędzi Vanderbiltów powtarzał się cały czas na płytach z
włoskiego marmuru. Kandelabr z brązu zwisał z niezwykle wysokiego sufitu, przedstawiającego
błękitne niebo. W głębi sali szklane ściany ukazywały ocean w całej okazałości.
Minęli pokój muzyczny, salę bilardową i pokój śniadaniowy. Więcej czasu spędzili w jadalni,
najbardziej imponującym i bogato zdobionym pomieszczeniu w całym domu. Była wysoka na
dwa piętra, alabastrowe kolumny przytrzymywały sufit, na którym wymalowano Aurorę, boginię
jutrzenki. Dwa żyrandole, składające się z tysięcy małych, kryształowych kulek i koralików,
wisiały nad dębowym stołem z szesnastego wieku.
— Ten stół można było rozsunąć, żeby zasiadło przy nim trzydziestu czterech gości —
powiedział Gordon.
— Mój Boże — westchnęła Constance, rozglądając się po wnętrzu. — Ile służby musieli
zatrudnić, żeby tu sprzątać? Nie wyobrażam sobie, żeby jedna osoba dała sobie radę przy
czyszczeniu tego żyrandola.
— Może wejdziemy na górę zobaczyć sypialnie — zaproponował Gordon.
— Tak, proszę.
Szerokie schody z bogato zdobionymi poręczami z brązu i hartowanego żelaza prowadziły na
drugie piętro. Gdy wchodzili po marmurowych stopniach, przykrytych czerwonym dywanem,
Constance spytała:
— A co z ogrzewaniem? Musiało kosztować fortunę.
Profesor uśmiechnął się, zadowolony, że może pochwalić się swoją wiedzą.
— Bardzo pomagał fakt, że mieszkali tu tylko w lecie. Ogromna ciepłownia, umieszczona pod
domkiem nadzorców, w której mieściło się kilkaset ton węgla, połączona była z głównym
budynkiem tunelem.
62
Głowa pękała mu z bólu. Sam z najwyższym trudem otworzył oczy. Niestety zobaczył tylko
ciemność. Czyżby oślepł?
Podłoga, na której leżał, była zimna i wilgotna, a powietrze zatęchłe. Kłębiące się myśli
starały się ułożyć w logiczną całość wszystko, co chaotycznie przekazywały zmysły. Gdzie się
znajdował? Co się stało?
Ponownie stracił przytomność.
63
Elsa wyłączyła telewizor i owinęła się szczelniej jedwabnym szlafrokiem. Oglądanie
wiadomości nie było zbyt dobrym pomysłem, poczuła się tylko gorzej.
Odpuszczenie sobie porannego spaceru też było błędem. Powinna była wyjść, przejść się nad
morze i poszukać swoich wspaniałych ptaków. Słone powietrze, ćwiczenia i spotkanie
pierzastych przyjaciół zawsze sprawiały, że czuła się lepiej.
Ale nie było siły, która wyciągnęłaby ją dziś z domu. Teraz, gdy Oliver wreszcie zawitał do
jej łóżka.
Spał teraz na górze po całej nocy wybuchów rozpaczy po utracie córki. Tak sobie to
wyobrażała, ale przyjęłaby go w każdej sytuacji. Przyszedł tu w poszukiwaniu pocieszenia,
lepsze to niż gdyby zamknął się w swoim cierpieniu.
W kuchni przekroiła pomarańczę, wycisnęła ją i wlała sok do małych szklanek. Gdy na
kuchence gotowała się owsianka, umyła parę dorodnych jagód i skruszyła orzechy, żeby ją
posypać. Dobre, pożywne śniadanie sprawi, że jej zrozpaczony kochanek poczuje się lepiej.
To było teraz jej zadanie — pomóc Oliverowi pozbierać się po tej wielkiej stracie. Sprawić by
uświadomił sobie, że nadal ma powód, by żyć. Z nią.
*
*
*
Podtrzymując tacę na biodrze, otworzyła drzwi do sypialni, starając się nie robić hałasu. W
środku jednak nie było nikogo, na łóżku leżały tylko pogniecione prześcieradła.
Usłyszała w łazience szum odkręconej wody. Zapukała lekko do zamkniętych drzwi.
— Oliver, kochanie, zrobiłam śniadanie.
Wyszedł. Miał podkrążone oczy i potargane włosy. Jej biedny książę, torturowany przez jego
własne, wściekłe demony.
— Nic nie zjem — mruknął.
— Musisz najdroższy — nalegała Elsa. — Nadchodzące dni nie będą łatwe. Potrzebujesz
dużo siły.
— Jakiej siły? — żachnął się. — Nie mam już ani siły, ani powodu, żeby dalej żyć.
Elsa skrzywiła się w duchu. Zabolała ją ta uwaga. Jednak z czasem i ta rana się zagoi.
— Rodzice tracą dzieci i żyją dalej, Oliverze — powiedziała łagodnie.
Odwrócił się w jej stronę.
— Tak mógł powiedzieć tylko ktoś, kto sam nigdy nie miał dzieci — powiedział z pogardą.
64
W sumie Linus był zadowolony z dzisiejszego programu. Poradzili sobie jakoś z
nieobecnością Sama, a dzięki szybkiej reakcji stażystki wstawili w to miejsce profesora Coxa,
żeby mówił o ostatniej nocy Madeleine. Modlił się, żeby widzowie nie byli zbyt domyślni.
Nadal jednak był zdenerwowany z powodu Sama. Jeśli się pokaże, będzie mógł pożegnać się z
pracą w KEY News. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj wieczorem gotów był mu ją dać.
Czując, że robi się coraz cieplej, odkręcił butelkę z wodą i pociągnął duży łyk. Następnie
wytarł kropelki potu z brody i rozejrzał się.
Zauważył ją jak zbierała scenariusze prowadzących. Grace Callahan.
Była starsza, bardziej dojrzała niż pozostali stażyści, co akurat było atutem. Nie załamywała
się podczas kryzysu. Powinien dawać jej więcej pracy, by sprawdzić, czy ma w sobie to coś, co
jest potrzebne w KTA.
65
Jeśli KEY News uważa Coxa za naocznego świadka, to znaczy, że mają kłopoty, pomyślał
Tommy. „Czekaliśmy na naocznego świadka, ale się nie zjawił”.
James i Manzorella stali poza zasięgiem kamer przez całą transmisję, czekając, czy po
profesorze ktoś jeszcze wystąpi. Jeśli chodzi o Tommy’ego, to jedyną pozytywną rzeczą w tym
dwugodzinnym oczekiwaniu było ujrzenie przez chwilę Joss, zajętej przy programie.
— Nie mogę uwierzyć, że im się to udało — powiedział, gdy wychodzili. — Wyglądało na to,
jakby naprawdę mieli kogoś, kto widział zabójstwo.
— Właśnie tak robią, Tommy. Dają do zrozumienia, że mają coś ciekawszego, niż jest w
rzeczywistości. Robią to, żeby osiągnąć jak największą oglądalność — powiedział Manzorella,
klepiąc go po ramieniu. — Nie martw się, mały. Dopadniemy go, w taki czy inny sposób.
66
Rusty spał do południa. Nie było powodu, żeby wstawać wcześniej. Nikt już nie przychodził
rano żeby zrobić sobie tatuaż. Otwierał studio późnym popołudniem i zamykał dopiero około
północy, przyjmując w tym czasie paru klientów, którzy nabierali odwagi po paru drinkach.
Rozsunął zasłony, mrużąc oczy przed słońcem. To będzie skwarny dzień.
Gdy zaburczało mu w brzuchu, przypomniał sobie, że nie jadł kolacji. Włożył spodenki,
mokasyny i niezbyt już świeżą koszulkę. Miał tylko wyjść kupić kawę i gazetę, i zaraz wracać.
Umyje się i porządnie ubierze później.
Już zaczynał się upał. Czuł ciepło chodnika pod podeszwami mokasynów, gdy szedł przez
Broadway. Wchodząc do delikatesów, sięgnął po The Newport Daily News i czekał na swoją
kolejkę do kasy.
Pierwsza strona poświęcona była śmierci Madeleine Sloane. Policja nadal nie miała pewności,
czy było to morderstwo, samobójstwo, czy raczej wypadek. Przerzucając gazetę, wziął głęboki
oddech na widok zdjęcia Charlotte w sukni wieczorowej, w której wystąpiła ostatniego wieczoru,
gdy widziano ją żywą.
Wyglądała cudownie tamtej nocy, mimo paskudnego stanu. Dama w opałach i książę spieszą
jej na ratunek. Samochód admirała odegrał rolę białego rumaka.
— Co ci podać, Rusty?
— Kawę z podwójnym cukrem, Joey, i bułkę maślaną. Są jeszcze z makiem?
Rusty spojrzał znad gazety i uśmiechnął się do znajomego sprzedawcy. Ale Joey z szeroko
otwartymi oczami wpatrywał się w jego koszulkę.
Rusty spojrzał w dół i zauważył wyschniętą krew rozbryzganą na białym materiale.
— Ryzyko zawodowe — powiedział, wzruszając ramionami.
67
Po zjedzeniu lunchu w Brick Alley Pub Grace i BJ. przeszli przez Thames Street i skierowali
się na umówione spotkanie z Kyle’em Seatonem, w jego sklepie na Bowen Wharf. Szyld
informował, że sklep Kyle’a działa od dwudziestu pięciu lat.
Szklane gabloty w środku wypełnione były rzeźbami z kości o różnych kształtach i
przeznaczeniu. Uchwyty lasek i parasolek, nożyki do otwierania listów, spinki do mankietów,
kolczyki, spinki do włosów i bransoletki — wszystko ozdobione i ułożone na czarnym aksamicie.
Grace podniosła przycisk do papieru leżący na ladzie. Pomyślała, że byłby to ładny prezent dla
ojca. Zobaczywszy cenę gwizdnęła cicho.
— To ząb wieloryba — poinformował rzeźbiarz, podchodząc do nich. — Jak zapewne
państwo wiedzą, prawo o ochronie gatunków zagrożonych zabrania obecnie nabywania tego
materiału, dlatego te dzieła są dosyć kosztowne.
— Piękny — odparła Grace, ostrożnie odkładając przycisk. — Więc wszystkie te dzieła są
zrobione z zębów wielorybich?
— Z kości wielorybiej i słoniowej. Mam także parę z kości morsa, oprawianej przez
Eskimosów. Dziewiętnastowieczni wielorybnicy sprowadzali tysiące funtów kości morsa, w
formie lasek i trzonków noży mogą państwo zobaczyć je w gablotce.
Grace i B.J. spojrzeli w kierunku, który wskazał Kyle.
— Czy mógłbym to wszystko nakręcić? — spytał B.J.
— Proszę bardzo — odpowiedział właściciel. — Jest także parę uchwytów laseczek i
korkociągów z kłów dzika. — Wskazał gablotę z boku sklepu. — Mam również przedmioty z
kłów hipopotama. Te kości najtrudniej jest rzeźbić i dlatego są najrzadsze.
— To jest wspaniałe — powiedział B.J., oglądając wszystko przez obiektyw. — Będziemy
mieli dużo ujęć na jutrzejszy program. Potem wejdzie pan na żywo, a Constance i Harry
przeprowadzą z panem wywiad, w którym opowie pan, jak to się w ogóle wyrabia.
— A jak długo, pana zdaniem, będzie to trwać? — spytał Kyle, patrząc znad okularów. —
Zapomniałem spytać, gdy rozmawialiśmy przez telefon.
— Około dwóch minut.
Kyle spojrzał na niego z pogardą.
— Wykluczone. Pan rozumie, że w tak śmiesznym czasie nie będę w stanie nic przedstawić.
Rzeźbienie w kości jest bardzo wymagającą, precyzyjną sztuką.
— Może uda mi się ich przekonać do przedłużenia programu do trzech minut. Czy to
wystarczy?
— Z trudem — prychnął Kyle.
— Mam pomysł — wtrąciła się Grace, a oczy obu mężczyzn zwróciły się w jej stronę. — Gdy
zbierałam materiały czytałam o dużym rynku podrabianej kości słoniowej. Jest plastikowa, ale
wygląda na prawdziwą.
— Słyszałem o tym — powiedział Kyle, marszcząc brwi. — Nic nie warte śmieci.
— Cóż, czy się to panu podoba, czy nie, są to najczęściej kupowane rzeczy. Można je kupić za
dziesięć, dwadzieścia dolarów w sklepach z pamiątkami.
— Do czego pani zmierza? — spytał, patrząc na nią jak na robaka.
— Mógłby pan w jutrzejszym programie zademonstrować, jak odróżnić prawdziwą kość od
podróbki. Każdy marzy o znalezieniu takiego skarbu na wyprzedaży garażowej, a pan mógłby w
tym pomóc.
B.J. pokiwał entuzjastycznie głową.
— Podoba mi się ten pomysł.
Kyle pobladł.
*
*
*
Zanim wyszli ze sklepu B.J. podjął inny temat.
— Grace mówiła, że był pan na przyjęciu, na którym zaginęła Charlotte Sloane.
— Tak, to prawda — odpowiedział Kyle chłodno.
— I był pan na pikniku przedwczoraj, gdy zginęła Madeleine Sloane — ciągnął B.J.
— Co mam przez to rozumieć? — burknął Kyle.
— To tylko takie spostrzeżenie. Ma pan jakieś podejrzenia, co mogło się stać z jedną lub
obiema kobietami?
— Nie, nie mam — uciął Kyle. — Ale zastanawiam się, co zrobić z zamówieniem Madeleine
na urodziny jej ojca — dodał po namyśle.
68
Manzorella rzucił raport z laboratorium na biurko. Pęknięcie na czaszce Charlotte Sloane
wskazywało na uderzenie ostrym narzędziem. Mikroskopijne resztki krwi na żelaznej łopatce do
kominka, zakopanej razem z ciałem w tunelu, wskazywały narzędzie zbrodni. Niestety żadnych
odcisków palców nie znaleziono.
Nic dziwnego, na twardej, nieporowatej powierzchni, jaką było żelazo, odciski palców mogły
się nie utrzymać przez czternaście lat. Nie tak jak na chłonnych materiałach, takich jak papier. W
tych przypadkach odciski mogły przetrwać przez dziesiątki lat. Łopatka nie doprowadzi do
zabójcy, nadal brakowało im dowodów.
69
Gdy Grace i B.J. wrócili do hotelu Viking, pokój redaktorski był prawie pusty.
— Założę się, że wszyscy są na plaży i się opalają — powiedział B.J. — A ja, cholera, muszę
napisać scenariusz, złapać Constance albo Harry’ego, żeby go przeczytali, i potem jeszcze oddać
do poprawki.
— Życie na pełnych obrotach — zażartowała Grace.
Producent pokiwał głową, uśmiechając się.
— Powinnaś gdzieś wyjść i zrelaksować się. Tobie w końcu za to nie płacą.
Grace wzruszyła ramionami.
— Opalanie się mam już dawno za sobą. A, jeśli nie zauważyłeś, inni stażyści jakoś do mnie
nie lgną.
— Skoro mowa o stażystach, to ciekawe, czy Sam będzie miał jeszcze odwagę się tu pokazać.
Rozejrzał się po sali. Nie było ani Sama, ani Joss, ani Zoe.
Gdy otworzył laptopa, by napisać scenariusz, Grace podeszła do stanowiska producenta.
Zobaczyła przy nim ponownie Beth Terry, racząca się czekoladkami z pudełka.
— Nie ma przypadkiem żadnych wiadomości o Samie? — spytała.
— Nic.
— Może jednak należałoby zawiadomić policję.
— Też tak myślę, ale Linus uważa, że powinniśmy jeszcze poczekać. W końcu on jest tu
szefem.
70
Joss Vickers nie była na plaży. Gdy wyszła przez ciężkie drzwi departamentu policji Newport
i uderzył ją podmuch gorącego, popołudniowego powietrza, była z siebie dumna. Odmówiła
sobie przyjemności zanurkowania w chłodnym Atlantyku dla ważniejszego celu.
Przechodząc przez ulicę, poklepała się po kieszeni. Musiała za to obiecać Tommy’emu obiad,
ale było warto. Mimo zapewnień Tommy’ego, że może zrobić dla niej zdjęcia, chciała zobaczyć
to na własne oczy. Były to dowody, których policja nie ujawniła opinii publicznej — jedwabna
chusteczka i kolczyk znalezione przy Charlotte Sloane — oba w dobrym stanie.
Tommy nie miał odwagi wynieść ich z komisariatu, ale wyciągnął je z archiwum i pokazał
Joss w pokoju śniadaniowym. Na wszelki wypadek pilnował drzwi, ale tak naprawdę mieli dużo
czasu. Nikt nie przychodził na kawę w tak skwarny dzień.
Wsiadła do zielonego mercedesa, włączyła silnik i klimatyzację. Wyłowiła z torebki klamerkę
i spięła nią włosy. Gdy chłodne powietrze zaczęło rozchodzić się po samochodzie, wyciągnęła z
kieszeni kartkę i zaczęła czytać notatki.
Złoty owal wysadzany brylantami, wyglądający trochę jak tarcza zegarka. Naokoło
wygrawerowano maleńkimi literami: „Czas mija. Miłość zostaje.” Jedwabna chusteczka w
kolorze cytrynowym.
Teraz Joss wiedziała tyle samo ile policja. Tommy zapewnił ją o tym. Przeczytała pamiętnik
Charlotte i widziała znalezione przy niej przedmioty. Nie wiedziała jeszcze, co zrobi z tymi
informacjami, ale poczuła swoją przewagę. Mogła rzucić to w twarz Linusowi, żeby mu
zaimponować, ale wolała poczekać, aż sama coś wymyśli. Jeśli znalazłaby zabójcę lub zabójców
Charlotte i Madeleine mogłaby dostać pracę w każdej stacji telewizyjnej. Może da cynk KEY
News, a może nie.
Wyjeżdżając na Broadway pomyślała, jak cudownie byłoby zostać dziennikarzem śledczym.
Spochmurniała jednak, gdy zobaczyła idącą chodnikiem Grace. Joss nie zatrąbiła ani nie
pomachała jej. Poczuła falę podejrzeń i zazdrości, widząc, że Grace wchodzi na posterunek.
Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Tommy’ego. On wszystkiego się dla niej dowie.
71
Manzorella poprawił krawat, prowadząc Grace do małego pokoju przesłuchań. W środku
znajdował się tylko stół, cztery krzesła i ogromne lustro na ścianie.
— Proszę usiąść — powiedział, wskazując krzesło po drugiej stronie stołu. — Czym mogę
służyć?
— Mam coś, co moim zdaniem mogłoby wam pomóc w śledztwie w sprawie śmierci
Madeleine i Charlotte Sloane.
Splotła dłonie i oparła je o stół.
— A co to takiego? — zainteresował się Manzorella, siadając naprzeciwko niej.
— Rozmawiałam z Madeleine w noc jej śmierci.
— Była pani jej przyjaciółką?
— Nie. To znaczy, chyba tak, a raczej mogłabym być — odparła niezbornie. Detektyw pewnie
pomyśli, że jest wariatką.
— Zacznę jeszcze raz — stwierdziła, biorąc głęboki oddech. — Poznałam Madeleine w
sobotę, zaraz po tym, jak dowiedziała się o zidentyfikowaniu szczątków ciała matki. Jestem tu na
stażu z KEY News. Pojechaliśmy do Shepherd’s Point, chcąc znaleźć coś na temat Charlotte
Sloane i wtedy poznałam Madeleine.
— Kto był z panią? — spytał, notując.
— Producent z KEY, D’Elia — odpowiedziała, mając nadzieję, że nie wmiesza w to B.J.
Nie powiedziała mu, że wybiera się na policję, ani o rozmowie z Madeleine. Obiecała
dziewczynie, że ta rozmowa zostanie między nimi, ale teraz wiele się zmieniło. Musiała
powiedzieć policji, co wiedziała. To był jej obowiązek. Skoro Madeleine nie żyła, nie było sensu
trzymać tego w tajemnicy, szczególnie jeśli mogła pomóc w rozwikłaniu sprawy.
— Proszę mówić dalej — ponaglił detektyw.
— Rozmawiałyśmy w Shepherd’s Point i myślę, że zawiązała się między nami nić przyjaźni.
Miałyśmy wspólne przeżycia — obie straciłyśmy matki.
— Bardzo mi przykro — mruknął.
— Dziękuję.
Matka pochwaliłaby mnie za to, że poszłam na policję, pomyślała. Robię to, co powinnam.
Wzięła głęboki oddech i mówiła dalej:
— Madeleine wystąpiła w krótkim wywiadzie dla nas. Była przekonana, że jej ojciec nie zabił
matki.
Twarz Manzorelli pozostawała bez wyrazu. Oliver Sloane zawsze był głównym podejrzanym,
ale nigdy nie znaleziono wystarczających dowodów, żeby mu to udowodnić. Fakt, że Charlotte
pojechała do Shepherd’s Point zamiast do domu w Seaview, rodził podejrzenia, że uciekała przed
mężem.
Jednak od śmierci Madeleine coraz mniej kolegów Manzorelli go podejrzewało. Jeśli te
zabójstwa były powiązane, trudno było uwierzyć, że ten człowiek zabił własną córkę.
Mimo wszystko Oliver nie mógł być wyłączony z kręgu podejrzanych. Chociaż nie było go na
pikniku, mógł bez problemu podejść do Madeleine przy Forty Steps.
— Moja rozmowa z Madeleine na przyjęciu jest jednak głównym powodem, dla którego tutaj
przyszłam — powiedziała Grace, wykręcając palce. — Madeleine trochę wypiła i zaczęłyśmy
rozmawiać dosyć swobodnie.
— Co mówiła?
— Że w głębi duszy może wiedzieć, kto jest zabójcą jej matki.
Manzorella spojrzał ostro na Grace.
— Co to znaczy „w głębi duszy”?
— Powiedziała, że często śnią jej się wydarzenia w nocy, gdy zaginęła jej matka.
— I?
— Że one stają się coraz bardziej szczegółowe.
Grace próbowała sobie dokładnie przypomnieć całą rozmowę. Mała dziewczynka, która budzi
się i widzi, jak matka pisze coś w pamiętniku. Potem wkłada kolczyk do kieszeni sukni.
Prowadzi Madeleine z powrotem do łóżka. Dziewczynka wstaje i słyszy rozmowę telefoniczną.
Idzie za matką, która umówiła się z dzwoniącym, do bramy. Reflektory samochodu ukrywają
kierowcę.
— Ale Madeleine czuła, że coraz więcej sobie przypomina — dokończyła Grace. —
Rozpoznanie go to tylko kwestia czasu. Czy to możliwe, że domyśliła się, kim jest morderca, i
dlatego musiała zginąć?
Grace, skończywszy opowieść, wyczerpana odchyliła się na krześle. Po drugiej stronie szyby
stał Tommy James i słyszał całą opowieść.
72
Kyle zdecydował zamknąć sklep trochę wcześniej. To był jego przywilej właściciela.
Podobało mu się, że mógł robić, co chciał. Teraz, gdy Cloris go zostawiła, czuł się bardziej
wolny niż kiedykolwiek.
Cieszył się, że znowu jest kawalerem i na pewno nie tęsknił za jej marudzeniem. Wymagała
od niego rzeczy, których nie mógł lub nie chciał jej dać. Zawsze wyrzucała mu jego brak chęci
współpracy — w łóżku, rozmowie, uczuciach, we wszystkim. Wieczne pytała, co robi,
podejrzewając, że coś ukrywa. Nie, stanowczo za tym nie tęsknił.
Przekręcając zasuwę w drzwiach, z satysfakcją pomyślał, że interes szedł dobrze, szczególnie
teraz, gdy założył stronę internetową. Klienci z całego świata szukali jego, a nie na odwrót. Była
to cholernie dobra rzecz. Dzięki Bogu Cloris nie wiedziała o ukrytych oszczędnościach, kiedy
zaczęła wyciągać od niego alimenty.
Ostatnie parę lat było pomyślne, ale zaczynało się to zmieniać. Odkrycie szczątków Charlotte
i śmierć Madeleine wywołały niepokój lokalnej społeczności i przyciągały uwagę mediów.
Wizyta tej dwójki z KEY News całkowicie wytrąciła go z równowagi. Szczególnie
zdenerwowała go propozycja Grace Callahan, żeby zademonstrował, jak rozpoznać podrobioną
kość słoniową. Wpadanie we własne sidła niezbyt mu się podobało. Ale co teraz począć?
Odmowa mogłaby wzbudzić podejrzenia. Musi jutro zrobić to, o co go proszą.
Policja działała pod presją rozwiązania zagadki i to również martwiło Kyle’a. Jeśli gliny
zapukają do jego drzwi, nie chciałby zostać przyłapany z żadnymi obciążającymi dowodami.
Nadszedł czas, by oddzielić ziarno od plew. Podszedł do gablotek i zaczął wyjmować
plastikowe podróbki, przestawiając jednocześnie prawdziwe rzeźby, aby zastawić wolne miejsca
na czarnym aksamicie.
Nadszedł czas porządków.
73
Skronie pulsowały jej z bólu. Grace, wróciwszy z posterunku, poszła prosto do swojego
pokoju, nie zatrzymując się nawet na chwilę w pokoju redakcyjnym, by zobaczyć, co się dzieje.
Otwierając drzwi, jęknęła na widok czerwonego światełka migającego na telefonie. Ktokolwiek
to był, nie miała ochoty rozmawiać. Ani z Lucy, ani tym bardziej z kimś, kto mógłby wydać jej
polecenie zrobienia czegokolwiek dla KEY News. Potrzebowała chwili odpoczynku.
Ściągnęła przepoconą koszulkę i dżinsową spódniczkę, którą wrzuciła w ostatniej chwili do
walizki. Żałowała teraz, że nie wzięła jeszcze jednej. Może po krótkiej drzemce przejdzie się po
sklepach i zobaczy, co mają w sprzedaży. Zdecydowanie potrzebowała spodni khaki.
Weszła do małej łazienki w poszukiwaniu proszków przeciwbólowych. Wzięła trzy tabletki i
popiła dużą ilością wody z kranu. Potem długo stała pod strumieniem letniej wody. Po dziesięciu
minutach poczuła się trochę lepiej. Owijając jednym ręcznikiem ciało, a drugim włosy, podeszła
do łóżka. Westchnęła z przyjemnością, przykrywając się chłodnym, białym prześcieradłem.
Niestety, światełko nadal mrugało, nalegając na odebranie wiadomości. Sięgnęła po telefon i
wcisnęła przycisk. Uśmiechnęła się na dźwięk głosu B.J. wydawał się trochę spięty.
— Cześć, Grace. To ja, Bartolomeo Joseph. Kończę montować nasz materiał o rzeźbiarstwie i
pomyślałem, że zdecydowanie zbyt ciężko dziś pracowaliśmy. Musimy się trochę zabawić.
Zastanawiałem się, czy, jeśli nie jesteś zajęta, nie poszłabyś ze mną na miłą, relaksującą kolację.
Masz ochotę na sushi w Candy Storę? Moglibyśmy iść później do Bannisters Wharf trochę
potańczyć. Naszła mnie na to ogromna ochota i mam nadzieję, że ją podzielasz. Zadzwoń do
mnie na komórkę.
To brzmiało jak prawdziwa randka. Nie miała za bardzo ochoty na surową rybę, ale myśl o
spędzeniu wieczoru z B.J. sprawiła, że zapomniała o bólu głowy.
*
*
*
Candy Store był miejscem spotkań wielu pokoleń żeglarzy z Newport. Roztaczał się stąd
widok na przystań i zatokę Narragansett, a nad długim barem wisiał model jachtu.
Kelner wskazał im stolik przy ścianie. Grace zauważyła, że wszystkie inne miejsca są zajęte.
— To musi być niezły lokal — powiedziała, rozkładając serwetkę na kolanach.
— Słyszałem, że to jedno z tych miejsc w Newport, które trzeba odwiedzić — odparł B.J. —
Mam nadzieję, że jest tak dobre, jak wskazuje na to cennik.
Czekając na wino, Grace zastanawiała się, czy powiedzieć o wizycie w komisariacie. Czuła
potrzebę zrzucenia tego z siebie. Chciała go poinformować, że wymieniła jego nazwisko, ale
potrzebowała także podzielić się z nim obawami.
— Twoje zdrowie Grace — powiedział, podnosząc kieliszek. — Sprawiłaś, że praca stała się
dla mnie dużo przyjemniejsza.
Starając się odgadnąć prawdziwe znaczenie toastu, uśmiechnęła się, gdy dotknęli się brzegami
kieliszków. A jeśli to wcale nie była randka? Może to zwykłe, koleżeńskie spotkanie. Miała
nadzieje, że tak nie jest. Czuła coraz większy pociąg do mężczyzny, który siedział naprzeciw
niej. To nie była tylko fizyczna fascynacja, chociaż musiała przyznać, że jego wystające kości
policzkowe i kanciasta broda bardzo jej się podobały. Był także inteligentny i światowy, a
jednocześnie mocno stąpający po ziemi. Nie brał wszystkiego zbyt poważnie. Zupełnie inny niż
Frank.
— Wybierzemy coś? — zaproponował.
— Tak. Ale będziesz musiał mi pomóc. Nie wiem za dużo o sushi.
O Boże, to zabrzmiało jak szczebiot Jan, wdzięczącej się do Franka. Zawstydzona,
uszczypnęła się pod stołem.
— To może spróbujemy po trochu wszystkiego? — zasugerował B.J.
Grace podniosła wzrok z nad karty.
— Zgadzam się, ale muszę spasować przy tańczących kulkach węgorza.
— Dobrze — zaśmiał się B.J. Podszedł kelner, aby przyjąć zamówienie. — Poprosimy
suszonego tuńczyka w sosie ponzu, oraz sałatkę z kraba, ośmiornicy, ślimaka i krewetek w sosie
kimchi na początek. Następnie podwójny półmisek zestawowy z bułeczkami kalifornijskimi,
sushi i sashimi.
Wypiwszy połowę następnego kieliszka wina, Grace wypaliła:
— Byłam dzisiaj na policji.
B.J. otworzył szeroko oczy.
— W jakiej sprawie? Powiedziałaś o zniknięciu Sama?
— Nie, pomyślałam, że to nie mój obowiązek. Jednak, jeśli w niedługim czasie się nie
odezwie, ktoś to będzie musiał zrobić. Chciałam im powiedzieć coś, co może pomóc w śledztwie.
— Nie rozumiem. Co dokładnie?
B.J. wysłuchał uważnie opowieści o rozmowie z Madeleine na przyjęciu.
— Och! — westchnął, gdy skończyła. — Jeśli Linus się o tym dowie, będzie wściekły.
Zabiłby, żeby mieć coś takiego w programie.
— Nie zamierzam mu o tym mówić. Nie chcę wystąpić w KEY to America i opowiadać o
zwierzeniach Madeleine. To była prywatna rozmowa i nie będę tego wykorzystywać.
Powiedziałam policji tylko dlatego, że może im to pomóc.
B.J. uśmiechnął się z uznaniem, wyciągnął rękę i nakrył jej dłoń swoją.
— Dobra dziewczynka. Nie wiem, czy da ci to jakieś punkty w tym interesie, ale podziwiam
cię za to.
Grace zaskoczyło, że poczuła dreszcz, kiedy jej dotknął. Jakby znajome uczucie powróciło
teraz ze zdwojoną siłą. Ostatnie lata z Frankiem były tego pozbawione. Minęło dużo czasu, od
kiedy dotknął jej mężczyzna, nie licząc oczywiście ojca. Nie chciała psuć tego nastroju, ale
zanim sprawy potoczą się dalej, musiała powiedzieć B.J., że wymieniła jego nazwisko. To nie
powinno być nic ważnego, ale nigdy nie wiadomo jak ktoś zareaguje, gdy w sprawę jest
wmieszana policja. Grace nie próbowałaby nawet rozmawiać o tym z Frankiem. Trzymał się
zawsze z dala od wszystkiego, co groziło mu komplikacjami.
— Policjant spytał, kto był ze mną, gdy poznałam Madeleine Sloane w Shepherd’s Point —
rzekła łagodnie. — Powiedziałam, że ty.
— Nie ma problemu. Mogą porozmawiać ze mną, jeśli chcą. Nie mam nic do ukrycia.
Ścisnął mocniej jej dłoń.
*
*
*
Wychodząc z restauracji, usłyszeli muzykę dobiegającą z nabrzeża. Jacyś ludzie grali na
bębnach zrobionych z blaszanych pojemników na ropę. Tropikalne rytmy, ciepłe nocne powietrze
i niezwykły towarzysz — wszystko to uderzyło Grace do głowy i postanowiła przyjąć
zaproszenie B.J. na jeszcze jednego drinka.
— Myślisz, że robią tu pinakoladę? — spytała.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — powiedział B.J., kłaniając się teatralnie. — Sam
ci ją zrobię, jeśli barman nie potrafi.
Gdy poszedł po drinki, wychyliła się za balustradę nad brzegiem. Tłum bawił się znakomicie,
tańcząc pod gwiazdami. Inni przechadzali się po nabrzeżu, zatrzymując się co jakiś czas, by
spojrzeć na witryny sklepowe. Panowała atmosfera wakacyjnego luzu i Grace poddała się jej z
przyjemnością.
Zauważyła mężczyznę i kobietę, schodzących ze statku. Zdołała odczytać napis „Seawolf’
namalowany na rufie. Gdy się zbliżyli, Grace rozpoznała profesora Coxa z ładną rudowłosą
kobietą, młodszą od niego o przynajmniej trzydzieści parę lat. Byli już prawie przed nią, gdy
profesor ją wreszcie rozpoznał i szybko puścił dłoń towarzyszki. Grace udała, że tego nie
zauważyła.
— Dobry wieczór, profesorze, miło pana znowu spotkać — zawołała.
— Och, witam — odpowiedział.
Była prawie pewna, że nie pamiętał jej imienia, więc postanowiła przyjść mu z pomocą.
— Jestem Grace Callahan — zwróciła się do kobiety.
— Judy Hazel, bardzo mi miło.
— Judy jest jedną z moich studentek — poinformował profesor trochę zbyt pospiesznie.
— Rozumiem. Chciałam panu tylko powiedzieć, że świetnie się pan spisał podczas
dzisiejszego programu.
— Dziękuję, ale muszę przyznać, że nie przepadam za takimi sytuacjami. Nie spodobało mi
się spekulowanie na temat, co mogło się stać Madeleine, tylko po to, by zadowolić tego waszego
producenta.
Grace nie wspomniała o tym, że to ona zaproponowała Linusowi wywiad z Gordonem
Coxem.
— Co według pana stanie się teraz z tunelem? — zmieniła temat.
— Naprawdę nie wiem — odpowiedział, kręcąc głową. — Madeleine była jedyną
spadkobierczynią Agathy Wagstaff, więc podejrzewam, że z czasem Shepherd’s Point zostanie
oddane pod opiekę Towarzystwa Konserwacji Zabytków. Na razie Agatha zakazała
jakichkolwiek prac w tunelu, ale nie zrezygnowałem jeszcze z przekonania jej.
*
*
*
Zanim B.J. wrócił z pinakoladą dla niej i rolling rocks dla siebie, profesor i jego przyjaciółka
już odeszli. Sącząc drinka, Grace poczuła, jak magia tego wieczoru powoli się ulatnia. Myślała o
Madeleine i jej bliskich, których zostawiła. Jej ojciec i ciotka muszą być zrozpaczeni.
Grace wiedziała, że jest jedną z ostatnich osób, które widziały ją żywą. Poczuła potrzebę
powiedzenia Oliverowi Sloane i Agacie Wagstaff o rozmowie z Madeleine tamtej nocy. Chciała
przekazać im jej zapewnienia o wielkiej miłości, jaką ich darzyła.
*
*
*
Grace i B.J. szli, trzymając się za ręce. Najpierw przez Thames Street, a następnie na
wzniesienie Touro Street, kierując się w stronę hotelu. Grace czuła, że serce bije jej coraz
szybciej. Nie była pewna, gdzie skończy się ta noc.
Stali przy wejściu, gdy zaczął piszczeć pager B.J. Odpiął go i odczytał wiadomość.
— Cholera — rzucił gniewnie, wyłączając urządzenie.
— Co się stało?
— Linus chce, żebym zmontował czterdzieści pięć sekund z naszego ujęcia w galerii rzeźby.
— Teraz? — spytała, świadoma rozczarowania, które zabrzmiało w jej głosie.
— Teraz.
W
TOREK
,
20
LIPCA
74
Grace patrzyła na rozpoczęcie drugiego programu z Newport. Constance i Harry stali na
kamiennym bastionie, mając za sobą przepiękny widok na całą zatokę Narragansett.
— Fort Adams w Newport jest największą przybrzeżną fortyfikacją w Stanach Zjednoczonych
— zaczął Harry. — Ten architektoniczny i inżynierski majstersztyk od 1824 do 1950 roku był
schronieniem dla wielu pokoleń żołnierzy. Teraz jednak, należy do parku stanowego, i został
udostępniony zwiedzającym.
— Park ten, rozciągający się na osiem akrów, jest jednym z najpiękniejszych miejsc w całym
mieście — podjęła Constance. — Co roku występują tu światowej sławy muzycy jazzowi
podczas Newport Jazz Festival, organizowanym na polu przed fortem. Będziemy dziś gościć
niektórych z nich. Zabierzemy także państwa na wycieczkę po pomieszczeniach, w których żyli
nasi żołnierze, a także do skrzydła gdzie niegdyś grzmiały armaty. Zapraszamy również do tunelu
nasłuchowego, który znajdował się pod murami fortu. Później Harry i ja będziemy pobierać
lekcje żeglarstwa oraz zorganizujemy zajęcia dla początkujących z rzeźbienia w kości. Wszystko
to i wiele więcej za chwilę w KEY to America.
75
Połączenie wina i rumu sprawiło, że Grace czuła się z lekka otumaniona, a światło słoneczne
boleśnie ją oślepiało. Muzycy jazzowi nie budzili w niej żadnego interesowania tego ranka, a
perkusista zdawał się uderzać w bębny wyjątkowo mocno jak na jej gust.
Oglądała wszystko z udawanym zainteresowaniem. Po programie miała iść na wycieczkę z
profesorem Coxem, co wcale jej się nie uśmiechało. Wolałaby skryć się w swoim pokoju,
przespać się chwilę i może zobaczyć z Lucy.
Jeśli dostanie pracę w KEY News, poranne wstawanie stanie się czymś normalnym, więc
będzie mogła zapomnieć o wieczornych wyjściach w środku tygodnia. Nie był to wielki problem,
gdyż nie prowadziła zbyt bujnego życia osobistego. Jednak, jeśli ona będzie pracować w nocy
lub rano, a B.J. — w dzień, bardzo to ograniczy możliwość spotkań.
Co ty wyprawiasz! — pomyślała. Wyobrażasz już sobie różową przyszłość z B.J. Uspokój się,
dziewczyno! Wspólnie spędzony wieczór to jeszcze nie miłość.
*
*
*
Grace wzięła się w garść i skupiła na materiale, który przygotowywała z B.J. Tym samym,
który drastycznie skrócił ich wspólny wieczór. Patrząc na monitor, rozpoznawała różne rzeźby ze
sklepu Kyle’a Seatona. Rzeźbiarz przyniósł ze sobą kilka sztuk kości wielorybiej, a także
syntetyczne odpowiedniki. Miał wystąpić zaraz po reportażu ze swojego sklepu. Grace spojrzała
na Kyle’a siedzącego obok Constance. Mężczyzna, patrząc na monitor, przetarł spocone czoło,
poluzował kołnierzyk koszuli i poprawił klapy marynarki. Uśmiechnęła się cierpko,
przypominając sobie jego wyniosłość na przyjęciu oraz lekceważący stosunek do pracowników
telewizji. Facet po prostu chce wyglądać dobrze w programie, pomyślała, tak jak wszyscy inni.
Constance uśmiechnęła się, gdy kamera została na powrót skierowana na nią.
— Mieszkaniec Newport, Kyle Seaton, jest dziś naszym gościem. To jeden z najbardziej
znanych sprzedawców zabytkowych rzeźb z kości w Stanach Zjednoczonych. Dziękujemy, że
pan przybył.
— Cała przyjemność po mojej stronie — powiedział Seaton, uśmiechając się.
Grace wydawało się, że zadrżała mu górna warga.
Constance wzięła do ręki ząb wieloryba z wygrawerowanym wielomasztowym statkiem i
wyciągnęła w kierunku kamery, żeby można było zrobić zbliżenie.
— Jak możemy przekonać się, że dany przedmiot z kości jest autentyczny? — spytała. —
Widziałam wiele takich w sklepach w całym mieście, ale sądząc po cenach, prawdopodobnie są
podróbkami. Ale jeśli znajdę jakiś okaz na wyprzedaży lub na aukcji? Skąd mogę wiedzieć, czy
kupuję autentyk?
— Cóż, Constance, obecność podróbek na rynku jest teraz zatrważająco częsta. Wielu
posiadaczy myśli, że jeśli dotkną taki przedmiot gorącą igłą i on się nie stopi, to na pewno jest
prawdziwy. Niestety nie zawsze to się sprawdza, gdyż w użyciu jest teraz plastik z mączki
kostnej, która sprawia, że produkt nie tylko się nie topi, ale także wygląda autentycznie.
— Więc jeśli nie gorąca igła, to co? — spytała Constance.
— Dużo skuteczniejszym narzędziem jest pilnik do paznokci.
Kyle zdjął pokrywę z małego, kremowego pudełka. Trzymając ją w jednej ręce, drugą
wyciągnął z kieszeni plastikowy pilniczek i przesunął nim po powierzchni.
— Chodzi mi o prosty pilnik z papierem ściernym, a nie o metalowy. Powinno się ten test
przeprowadzać w mało widocznym miejscu. Widzisz pyłek na powierzchni pilnika?
Constance przyjrzała się i skinęła głową.
— A teraz go powąchaj — poinstruował Kyle.
— Pachnie jak plastik.
— Właśnie. Autentyk pachniałby paloną kością. Jak przy borowaniu zębów. Zapach
wskazuje, że materiał jest organiczny, czyli prawdziwy. Należy jednak wspomnieć, co może
zabrzmieć jak reklama, że najbezpieczniej kupować autentyczną kość w renomowanym sklepie.
Kyle głęboko odetchnął, kiedy skończyli. Był zadowolony, że ma to już za sobą, ale także
zdenerwowany. Ten cholerny pomysł Grace Callahan postawił go w sytuacji, która może
ściągnąć na niego kłopoty.
76
Po następnej prawie bezsennej nocy Oliver leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Nie czuł się
na siłach, żeby wstać. Nieznośna cisza w domu przypominała mu o odejściu Madeleine.
Musiał sobie jakoś z tym poradzić. Ale czy to możliwe? Nie mógł nawet urządzić pogrzebu,
póki lekarz sądowy nie wyda jej ciała. Policjanci nawet nie starali się udawać współczucia. Gdy
dzwonił, odpowiadali mu opryskliwie, że będzie mógł odebrać ciało, gdy już wszystko skończą.
Podejrzewał, że byli zdenerwowani, że dopiero teraz odnaleźli szczątki Charlotte.
Prawdopodobnie był ich głównym podejrzanym w obu tych sprawach.
Tak naprawdę już się nie przejmował, co o nim myśleli. Jakoś poradził sobie ze stratą żony,
ale wydawało mu się to niemożliwe, jeśli chodzi o córkę.
Zegar dziadka, znajdujący się w posiadaniu jego rodziny od pięciu pokoleń, wybijał godzinę,
przypominając mu o upływającym czasie. Inni ludzie wstawali, jedli śniadanie, przygotowywali
się do pracy albo pakowali podręczne lodówki, żeby pójść na plażę. Dla nich życie toczyło się
dalej.
Nie był pewien, jak długo leżał. Włączył pilotem telewizor, aby zabić ciszę.
Obojętnie słuchał Kyle’a Seatona, który opowiadał o sprawdzaniu autentyczności rzeźb z
kości. Patrząc na niego, doznał dziwnego uczucia. Kiedyś, w innym życiu, Oliver spędzał wiele
godzin w jego sklepie. Kyle był nieskończenie cierpliwy i uprzejmy, pomagając mu wybierać
najlepsze okazy do kolekcji. Niestety, tak jak inni, odsunął się od niego po zniknięciu Charlotte.
Oliver starał się podtrzymać tę znajomość. Odwiedził jego sklep parę miesięcy po całym
zdarzeniu, chcąc powiedzieć mu, jak bardzo lubi przycisk do papieru, który pomógł wybrać
Charlotte na prezent gwiazdkowy. Rzeźbiarz był chłodny i pełen dystansu. Oliver zrozumiał jego
niezbyt subtelną aluzję i już nigdy nie pokazał się w sklepie.
Wyłączył telewizor, nie chcąc już myśleć o tym bolesnym okresie swego życia. Żył przez tyle
lat napiętnowany przez wszystkich, starając się iść z podniesioną głową. Postanowił sobie z tym
poradzić dla dobra Madeleine. Na początku był jej potrzebny, ale z czasem to on zdawał się na jej
emocjonalne wsparcie. To właśnie ona, oprócz żony, była jedyną osobą, którą tak naprawdę
kochał.
Mimo że Elsa go uwielbiała i starała się wypełnić lukę w jego życiu, wiedział, że nigdy nie
będą razem. Czuł duże wyrzuty sumienia, pamiętając, w jaki sposób traktował Charlotte. Nie
zasługiwał na ponowne małżeństwo. Przez wiele lat odmawiał Elsie, argumentując, że nie uznano
Charlotte za zmarłą, ale to była tylko wymówka. Tak naprawdę nie chciał się z nią ożenić. W
zupełności wystarczało mu towarzystwo Madeleine.
Bardzo pragnął znowu być ze swoim dzieckiem. Odgarnął narzutę i usiadł na łóżku. Wstając,
poczuł się słabo. Z trudem zachował równowagę. Po chwili wszystko minęło i zszedł na dół do
pokoju Madeleine.
Wyraźny zapach jej wody toaletowej i szamponu sprawiał mu ból przy każdym oddechu.
Usiadł na łóżku, trzymając w ręce poduszkę, długo płakał.
Usłyszał ponownie delikatny dźwięk zegara wybijającego następną godzinę. Musiał opanować
się i znowu zadzwonić na policję. Najważniejsze to ułożyć swoją córeczkę do wiecznego snu.
Nie obchodziło go, co potem się stanie.
Wstał, poszedł do łazienki Madeleine i opłukał twarz zimną wodą. Odruchowo wyciągnął rękę
po ręcznik, ale szybko ją cofnął. Używając go, poczułby jej zapach i pewnie znowu by się
rozpłakał. Wyjął świeży z szafki.
Na podłogę wypadł żółty, oprawiony w skórę zeszyt. Oliver podniósł go, ale postanowił nie
otwierać. Jeśli to jej pamiętnik, czytanie go byłoby zbyt bolesne. A może powinien go oddać
policji? Jeśli naprawdę ją zamordowano, to może tu znajduje się klucz do ustalenia zabójcy.
Mówiono, że odnalezienie i postawienie winnego przed sądem przynosi satysfakcję. Nie
wierzył w to. Jakie to ma znaczenie, kto ją zabił? I tak już nic nie zwróci mu córki.
77
Przez ostatni kwadrans kamera podążała za Gordonem Coxem, oprowadzającym Constance i
telewidzów, pod murami fortu.
— Przez lata inżynierowie rozplanowali wszystkie kondygnacje tak, aby atak z lądu był jak
najbardziej utrudniony — wyjaśniał. — Atakujący nie tylko musieliby się wspinać po stromiźnie,
ale także bronić się przed ogniem z dział i ostrzałem z muszkietów. Jednak armię amerykańską
niepokoiła także groźba ataku podziemnego.
— Ma pan na myśli wroga podkopującego się pod murami? — spytała Constance.
— Tak. Nie można było na to pozwolić, wybudowali więc tunele podsłuchowe, takie jak ten,
w którym się znajdujemy. Gdyby usłyszeli odgłos kopania, wydrążyliby własny tunel, by w nim
umieścić ładunki wybuchowe i zniszczyli tunel wroga.
— Fascynujące — stwierdziła. — Wie pan, profesorze, jestem zadziwiona ilością przejść
podziemnych w Newport, o których dowiedzieliśmy się w tym tygodniu. Tunele tutaj, w Fort
Adams, tunel w The Breakers, o którym rozmawialiśmy wczoraj, i oczywiście Podziemny szlak
w Shepherd’s Point, gdzie znaleziono szczątki Charlotte Wagstaff Sloane. Czy w Newport są
jeszcze jakieś tunele?
— Tak, Constance, i myślę, że będziemy w stanie pokazać jeszcze jeden, póki tu jesteście.
— Dobrze, czekamy na to z niecierpliwością. Dziękuję — powiedziała, odwracając się do
kamery. — Naszym gościem był doktor Cox, profesor historii na Uniwersytecie Salve Regina w
Newport. Profesor ponownie odwiedzi nas jutro, gdy KEY to America będzie w historycznym
Bowen’s Wharf w Newport Harbor.
*
*
*
Gordon czekał niecierpliwie, aż ktoś zdejmie z niego mikrofon. Utykał, wychodząc z mroku
na światło dzienne.
— Zranił się pan? — spytała uprzejmie Constance.
— Nie, mam naruszoną chrząstkę w kolanie — odpowiedział. — Tak naprawdę to nic tam już
nie zostało. Tylko kość ocierająca się o drugą.
— To potorne. — Wzdrygnęła się.
— I takie jest. Któregoś pięknego dnia będę musiał wymienić całkowicie kolano, a to mi się
nie uśmiecha.
— Wcale się nie dziwię.
*
*
*
Zoe obserwowała rozmawiających Gordona i Constance, czekając na odpowiednią chwilę.
Gdy podali sobie ręce, żegnając się, podeszła do Coxa.
— Profesor Cox?
— Tak, słucham? — odpowiedział chłodno.
— Jestem Zoe Quigley, stażystka z KEY News.
— Ach, tak. W czym ci mogę pomóc?
— Pracuję nad pewnym tematem, właściwie dokumentem na temat niewolnicy uciekającej
morskim odpowiednikiem Podziemnego szlaku.
— To interesujące.
— Wie pan coś na ten temat?
Gordon poczuł się urażony.
— Oczywiście, że wiem. Morze było częstą drogą ucieczki niewolników. Nie są to przypadki
powszechnie znane, ale, niewolnicy często robili to na własną rękę, bez pomocy abolicjonistów.
Tysiące czarnych marynarzy i pracowników portów stworzyło własną sieć dróg, którymi uciekali
inni niewolnicy.
Zoe odetchnęła z ulgą. Profesor wiedział dokładnie, o co jej chodzi. Pomyślała, że może
zgodzi się na jej prośbę.
— Czytałam, że także biali marynarze i kapitanowie pomagali.
Gordon skinął głową. Był już trochę życzliwszy w stosunku do Zoe. Podobał mu się jej
brytyjski akcent.
— Ta, to prawda. Szlak wodny był głównym środkiem transportu w Ameryce przed wojną
secesyjną. Jeśli niewolnikowi nie udało się dostać na statek, musiał iść pieszo, nawet przez parę
miesięcy. Ryzyko złapania przez mściwego właściciela było dużo większe na lądzie.
Wizja czarnej kobiety przedzierającej się przez bagna, nasłuchującej wściekłego ujadania
tropiących ją psów przemknęła Zoe przed oczami. Dużo lepiej było pozostać w ukryciu w
kotłowni lub bagażowni statku. Warunki były okropne, ale podróż trwała krócej, a wolność była
bliżej. Mariah mądrze zrobiła, wybierając statek.
— W moich poszukiwania natknęłam się na pańską pracę na temat tunelu w Shepherd’s Point.
Słyszałam także o planach współpracy z Towarzystwem Konserwacji Zabytków i władzami
Parku Narodowego w sprawie otwarcia przejścia dla turystów i włączenia go do programu o sieci
podziemnych szlaków ku wolności.
Gordon delektował się pochlebstwami, twarz rozpromienił mu uśmiech.
— Tak, mamy takie zamiary.
Zoe, widząc jego reakcję, postanowiła zaryzykować.
— Jak zapewne się pan domyśla, Shepherd’s Point jest kluczowym elementem mojego
reportażu. Muszę zdobyć ujęcie tunelu, którym biegli przybywający morzem niewolnicy. Miałam
nadzieję, że mógłby mi pan pomóc.
— Chcesz, żebym cię zabrał do tunelu? — spytał, wyraźnie markotniejąc. — Obawiam się, że
to niemożliwe. Agatha Wagstaff zabroniła komukolwiek tam wchodzić.
Zoe nie zamierzała się poddawać.
— Ale jeśli porozmawiałby pan z panną Wagstaff, może zrobiłaby wyjątek — prosiła.
— Przepraszam, Zoe — odparł stanowczo. — Nie mogę ci pomóc. A teraz, wybacz, mam coś
do zrobienia.
Nie możesz czy nie chcesz? Rozmyślała nad tym zdenerwowana, patrząc jak profesor
odchodzi kulejąc. Poczuła się jeszcze gorzej widząc, że podchodzi do Grace Callahan.
78
Gdy jechali z Fort Adams do posiadłości na Bellevue Avenue, Grace próbowała podjąć
rozmowę, ale Cox zbywał ją monosylabami.
Stojąc w zimnej kuchni The Elms, odniosła wrażenie, że profesor niechętnie tu przyjechał.
Może czuł się od niej lepszy. Wiedziała jednak, że ma zadanie do wykonania. Robiła notatki na
żółtym papierze, zbierając podstawowe informacje na czwartkowy odcinek o tym, jak wyglądało
życie służących, którzy pracowali w jednej z tych wspaniałych rezydencji.
— Było tu czterdziestu trzech pracowników — recytował Gordon. — Dwudziestu siedmiu w
domu i szesnastu na zewnątrz: główny ogrodnik, jego dwóch pomocników, dwóch pracowników
cieplarni, szofer, trzech stajennych, woźnica, dwóch lokai i… — Zamyślił się na chwilę. —
Zapomniałem, kto jeszcze. Jeśli naprawdę jest ci to potrzebne, zapytaj przewodnika.
Minęli kufer na srebro, w którym zmieściłby się człowiek, i weszli do pralni.
— Tutaj robiono pranie dla rodziny Berwind, ich gości i pracowników. Nie było pralni
chemicznych, więc cała bielizna i uniformy musiały być prane ręcznie.
Gordon ruszył w dół.
— Służące myły podłogi na kolanach. Wyobrażasz sobie, jak musiały one wyglądać po takiej
pracy.
— To interesujące —powiedziała Grace, nie przestając notować.
— Teraz chodźmy do kotłowni.
Zeszli po metalowych schodkach do podziemnego pomieszczenia. Królował tu ogromny,
żelazny piec. Jednak wzrok Grace przyciągnęła wnęka z boku pomieszczenia.
— To tunel na węgiel — wyjaśnił Gordon, podążając za jej wzrokiem. — Pan Berwind,
podobnie jak pan Vanderbilt, nie chciał w pobliżu rezydencji oglądać ton węgla, zbudowano więc
wlot po drugiej stronie ogrodzenia. Mieściło się tu do czterdziestu ton materiału opałowego,
który później był przewożony wagonikami do kotłowni. Stąd te małe tory kolejowe.
Grace podeszła bliżej, czując stęchliznę. Tunel rozświetlono lampami elektrycznymi, a
ceglane ściany były wilgotne w dotyku.
— The Elms było ostatnią posiadłością wybudowaną podczas Pozłacanej Ery — kontynuował
profesor. — Instalacja elektryczna jest na tyle nowoczesna i porządnie zrobiona, że działa do
dnia dzisiejszego.
— Jeśli wyjdę na boczną ulicę, czy zobaczę rynnę, którą wsypywano węgiel?
— Tak, ale nie za bardzo jest co oglądać. To tylko metalowa klapa obok chodnika,
zakrywająca wlot. Musieli zainstalować tam alarm, żeby odstraszyć dzieciaki i wandali.
Gordon zaczął wchodzić z powrotem po schodach.
— Chodź — powiedział, krzywiąc się z powodu bólu kolana. — Musimy jeszcze zobaczyć
suszarnię, lodownię, piwnicę, winiarnię, kuchnię zwykłą i cukierniczą i pokój kredensowy. Ach,
tak, jest też wystawa chińskiej porcelany na antresoli.
— Idę — powiedziała, nadal zafascynowana tunelem.
79
Wróciwszy do hotelu, Grace wpadła w holu na córkę.
— Lucy, kochanie, co tu robisz całkiem sama? — spytała, mocno ją przytulając.
— Tata i Jan kończą obiad w restauracji. Poszłam na chwilę
— do sklepu z pamiątkami, żeby zobaczyć, czy znajdę coś dla dziadka.
— Udało ci się?
— Tak.
Dziewczyna podniosła papierową torebkę i wyjęła z niej długi, zapakowany przedmiot.
— Kupiłam nożyk do listów. Wiesz, dziadek siedzi zawsze przy rachunkach — powiedziała,
rozpakowując prezent i pokazując go matce. — To rzeźbiona kość. Wiesz, co to takiego, prawda?
Wyrabiają różne rzeczy z zębów wielorybich. Newport było kiedyś portem wielorybniczym.
— To cudowny wybór, Lucy. Dziadkowi na pewno się spodoba.
Nie miała serca powiedzieć, że jej prezent jest zrobiony z plastiku. Może kiedyś pokaże Lucy
test na autentyczność, ale na pewno nie teraz.
— Dobrze się bawisz, kochanie?
— Wspaniale! Wczoraj zwiedzaliśmy dwie rezydencje. Było naprawdę fajnie zobaczyć, jak
mieszkali bogaci ludzie. Potem zjedliśmy lunch w Galerii Sław Tenisa. Mieli bardzo dobrą zupę
z małżami. Nie chciałam jej spróbować, ale tata mnie namówił i bardzo się z tego cieszę. Teraz
jest moją ulubioną.
Tryskała entuzjazmem, a twarz jej promieniała. Po chwili jednak Lucy zachmurzyła się, jakby
nagle poczuła się nielojalna.
— To wszystko, co robiliśmy, naprawdę — dodała pospiesznie.
— Lucy, uwierz mi, bardzo się cieszę, że cudownie spędzasz czas. Chcę, żebyś dobrze się
bawiła z ojcem.
— Wiem, mamo. A ty jak się bawisz?
Nawet, gdyby było okropnie, powiedziałaby, że świetnie. Na całe szczęście nie musiała
kłamać.
— Także wspaniale. To wszystko jest bardzo interesujące, poznałam wielu wspaniałych ludzi
i dużo się nauczyłam. A prawdę mówiąc, ja również byłam dzisiaj na wycieczce w rezydencji, w
The Elms.
Opowiedziała pokrótce o wszystkich najciekawszych rzeczach, które zobaczyła. Twarz Lucy
na nowo się ożywiła.
— Ten tunel musi być super. Też chciałabym go zobaczyć.
— Poproś tatę, może tam pójdziecie — powiedziała Grace i pocałowała córkę w czoło. — A
teraz wracaj do taty i Jan, a ja pójdę coś zjeść.
Niestety spóźniła się o parę sekund. Jakby na zawołanie w holu zjawili się Frank i Jan. Znowu
poczuła się brudna, widząc nieskazitelne ubranie Jan. Uśmiechnęła się uprzejmie i spytała o
plany szczęśliwej rodzinki na resztę dnia.
— Płyniemy olbrzymim szkunerem zobaczyć Newport Harbor i Zatokę Narragansett —
oznajmił Frank. — Po południu jesteśmy umówieni z agentem nieruchomości.
— Może tata i Jan kupią tutaj letni domek — poinformowała Lucy rozentuzjazmowana.
— To prawda?
Grace zachowała uprzejmy wyraz twarzy, ale zatrzęsła się ze złości. Nie wysłałeś alimentów,
bydlaku, a stać cię na kupno drugiego domu.
— Tak, cóż, interes idzie coraz lepiej — chwalił się Frank, prawdopodobnie świadomy
swojego postępku. — Zawsze mi się tu podobało. Przyjechałem tu, kiedy miałem dziewiętnaście
lat, na egzamin z nurkowania.
Grace szybko wykonała w myślach obliczenia. Ona miała trzydzieści dwa lata, a Frank był o
rok starszy. Był tu podczas wakacji, gdy zaginęła Charlotte Sloane.
80
Nikt nie widział Sama Watkinsa od niedzieli wieczór. Stażysta w ogóle nie zadzwonił. Oprócz
Grace i wezwanej przez Beth ochrony, nikt nie wchodził do jego pokoju. Nikt nie spał w łóżku, a
jego rzeczy osobiste zdawały się nietknięte.
Beth nie obchodziło, co o tym myślał Linus. Zadzwoniła na policję, aby zgłosić zaginięcie.
81
W pokoju redakcyjnym właśnie podawano lunch. Grace z zadowoleniem zauważyła, że
zamiast, jak zwykle, kanapek i chipsów na bufecie stały półmiski makaronu z owocami morza,
sosy primavera i marinara oraz duże misy surówek z ogórkami, oliwkami i dorodnymi
pomidorami. Duże bochenki pokrojonego, chrupiącego, włoskiego chleba ułożono na deskach do
krojenia. Na blacie leżała maleńka karta, informująca, że lunch został przygotowany przez
Seasons Catering.
Grace ustawiła się w kolejce za Beth Terry.
— Wygląda wspaniale — powiedziała. — A pachnie jeszcze lepiej.
Beth nałożyła sobie dużą łyżkę makaronu.
— Miałam dość jedzenia tego samego, więc zdobyłam numer faceta, który przygotował
przyjęcie u Vickersów. Okazało się, że przygotowuje nie tylko pikniki z owocami morza.
Nałożyła sobie jeszcze makaronu i dorzuciła trochę włoskiego chleba.
Trzymając talerz w ręku, Grace rozejrzała się po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca. Miała
nadzieję znaleźć B.J., ale niestety nigdzie nie było go widać. Zobaczyła natomiast Zoe siedzącą
samotnie w kącie sali.
— Pojechał do wytwórni win nakręcić materiał na jutro — poinformowała Zoe, jakby czytała
jej w myślach.
— Kto? — spytała Grace, rumieniąc się.
— B.J. Bo to właśnie jego szukasz, prawda?
Czy to było aż tak oczywiste?
— Zabrał ze sobą Joss — dodała ze złośliwą satysfakcją, nabijając kawałek dojrzałego
pomidora na plastikowy widelec.
To śmieszne czuć się tym urażoną. W końcu nie było jej pod ręką dzisiaj rano, żeby B.J. mógł
poprosić ją o towarzyszenie mu do wytwórni win. Miał pełne prawo, a nawet obowiązek,
pozwolić komuś innemu zdobyć doświadczenie w terenie. Grace jednak była zawiedziona, że
nawet nie próbował jej odnaleźć. A co gorsza, zabrał ze sobą Joss.
Dokończyła lunch i wyrzuciła plastikowe naczynia do pojemnika na śmieci przy drzwiach.
Nie było sensu tego rozpamiętywać. Nic nie mogła na to poradzić.
Może to nawet lepiej. Jeśli nikt w pokoju redakcyjnym nie będzie miał dla niej pracy, pojedzie
do Shepherd’s Point.
Może Agatha Wagstaff ją przyjmie. A może nie. Ale Grace czuła, że powinna spróbować
opowiedzieć jej o swej rozmowie z Madeleine. Jeśli coś stałoby się komuś z ludzi, których
kocha, chciałaby wiedzieć, co ta osoba mówiła tuż przed śmiercią. Szczególnie gdyby mówiła o
niej.
Zgłosiła się do stanowiska producenta. Dowiedziawszy się, że jest wolna przez parę godzin,
wyszła z hotelu i poprosiła portiera, by wezwał dla niej taksówkę.
82
Gdy taksówka Grace zatrzymała się po jednej stronie podjazdu, z drugiej podjechał radiowóz.
Prowadził Tommy. Był podekscytowany myślą, że zaskoczy Joss w miejscu pracy.
— Tylko tego potrzebujemy — mruknął Manzorella. — Dziewczyna Sloanów nie żyje, a teraz
zaginął stażysta. Jeśli dostanie się to do gazet, znowu się na nas rzucą. Przestępstwa nie
przyciągają turystów.
*
*
*
W pokoju bufetowym Mickey nadzorował sprzątanie. Chciał się upewnić, że praca dla stacji
telewizyjnej wypadła dobrze od początku do końca.
KEY News to prestiżowy klient. Mimo że pracownicy mogą już nigdy nie odwiedzić
Newport, a co za tym idzie, nic nie zamówić w Seasons, zależało mu, żeby byli
usatysfakcjonowani. Miał nadzieję na wpis w księdze „Zadowoleni klienci” i na stronie
internetowej. Kobieta, która złożyła zamówienie, od razu zaproponowała mu, że napisze parę
pochlebnych słów, ale on miał nadzieję na kogoś trochę wyżej postawionego.
Constance Young nie tknęła jedzenia, ale Harry Granger zdawał się zadowolony. Wrócił
nawet po dokładkę. Mickey miał już podejść do prezenterów i przedstawić im swoją prośbę, gdy
zauważył stojącego w drzwiach wysokiego policjanta. Instynktownie poczuł potrzebę ucieczki.
Uspokój się, powtarzał sobie. To tylko Tommy James i Al Manzorella. Znasz ich od lat. Nie
ciebie szukają. Nie mogli wiedzieć, że tu będziesz.
Ale kiedy ma się nieczyste sumienie, boisz się, że każdy może odkryć twój sekret.
*
*
*
Detektyw i policjant podeszli do stanowiska producenta.
— Szukamy Beth Terry.
— To ja.
Al i Tommy przedstawili się.
— Dziękujemy za informacje, panno Terry — powiedział detektyw. — Chcielibyśmy
porozmawiać z kimś, kto mógłby wiedzieć coś na temat Sama Watkinsa. Co robił tamtego
wieczora, z kim rozmawiał.
Beth rozejrzała się nerwowo po sali, aby upewnić się, czy nie ma Linusa.
— Cóż, moim zdaniem najważniejszą rzeczą jest to, że Sam miał wystąpić następnego dnia w
programie. Jego twarz pokazano w materiale promocyjnym, bez podawania nazwiska, jako
naoczny świadek zabójstwa Madeleine Sloane.
Więc to był ten dzieciak, pomyślał Tommy.
— Chcielibyśmy kopię tego nagrania z Samem, żeby wyciąć z niego zdjęcie dla potrzeb
śledztwa i poszukiwań — powiedział detektyw, notując coś pilnie.
— Oczywiście — powiedziała Beth. — Mamy tu odpowiedni sprzęt.
— Czy mogłaby pani wskazać jeszcze kogoś, z kim moglibyśmy porozmawiać?
— Scott Huffman, operator wozu transmisyjnego, był ostatnią osobą, która go widziała. Jest
teraz w Bowen’s Wharf, przygotowuje wóz do jutrzejszego programu.
Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, kto jeszcze mógłby pomóc policji.
— Może inni stażyści — powiedziała, rozglądając się ponownie po pokoju. — Joss Vickers
jest teraz w terenie. Nie wiem, gdzie poszła Zoe Quigley, a z Grace Callahan właśnie się
minęliście. Pamiętam, jak Grace mówiła, że wpadła na Sama przed wejściem, zaraz przed tym,
jak pojechał do The Breakers.
Słysząc to nazwisko, Manzorella połączył fakty. Grace Callahan przyszła poprzedniego dnia
na komisariat opowiedzieć o śnie Madeleine Sloane. Także ona rozmawiała z Samem, na chwilę
przed jego zniknięciem. Być może Grace Callahan była w to bardziej zaplątana, niż powinna.
83
— Proszę się tu zatrzymać — powiedziała Grace, gdy taksówka podjechała pod bramę
Shepherd’s Point.
Płacąc kierowcy, zorientowała się, że nie będzie miała czym wrócić, gdy on odjedzie.
— Jeśli zadzwonię później, czy przyjedzie pan po mnie?
— Pewnie, ale może mi to chwilę zająć.
— Nic nie szkodzi. Dziękuję bardzo.
Grace była zadowolona, że Terence’a tu dzisiaj nie było. Nie miała ochoty z nim rozmawiać.
Brama była lekko uchylona, jakby nikt już się nie przejmował intruzami. Wchodząc,
przypomniała sobie rozmowę z Madeleine, w tym samym miejscu, parę dni temu.
Wygrzewające się na słońcu koty patrzyły nieruchomym wzrokiem, jak szła długim
podjazdem. Gorące powietrze drgało nad wyrośniętymi krzewami i trawą. Czuła jak kropelka
potu spływa jej po plecach.
Cień na werandzie był wielką ulgą. Weszła po schodach, wzięła głęboki oddech i zapukała do
odrapanych drzwi. Po chwili ukazała się w nich złowrogo wyglądająca staruszka.
— Dzień dobry. Mam na imię Grace Callahan. Czy mam przyjemność z panną Wagstaff?
— Nie, jestem jej gospodynią.
— Aha. Cóż, miałam nadzieję, że panna Wagstaff będzie mogła mnie przyjąć.
— W jakiej sprawie? — spytała służącą, mierząc ją wzrokiem.
— Chciałam złożyć jej kondolencje.
— Dziękuję, że pani przyszła, ale panna Wagstaff nikogo teraz nie przyjmuje.
Grace nie chciała zakłócać żałoby kobiety.
— Dobrze — powiedziała. — Czy mogłaby pani przekazać, jak bardzo mi przykro, oraz że
rozmawiałam z jej siostrzenicą w noc jej śmierci? Madeleine opowiadała jak bardzo kocha swoją
ciotkę. Mam nadzieję, że to ją trochę pocieszy.
Gosposia pokiwała głową i zaczęła zamykać drzwi, gdy Grace odwróciła się, by odejść.
Dochodząc do końca schodków, usłyszała arystokratyczny głos.
— Finola, wpuść tę młodą kobietę do środka.
*
*
*
Odór kocich odchodów był nie do wytrzymania. Wchodząc za Agathą do salonu, zaczęła się
dusić. Czy one tego nie czuły? Obawiała się, że jeśli zostanie tu dłużej, zwymiotuje na
poprzecierany dywan.
— Przepraszam bardzo panno Wagstaff, ale jestem uczulona na kocią sierść — skłamała. —
Czy mogłybyśmy porozmawiać na zewnątrz?
Kiedyś Agatha miałaby opory, dzisiaj jednak było jej wszystko jedno.
— Finola! — zawołała. — Przynieś mi, proszę, moją parasolkę.
*
*
*
— To było jedno z ulubionych miejsc Madeleine — mruknęła Agatha, gdy zeszły z werandy
do ogrodu. — Uwielbiała się tu bawić jako dziecko. Siadała na tamtej ławeczce, bawiła się
lalkami i śpiewała. Spędzała tak całe godziny. Jej obecność dawała tyle szczęścia.
Grace zerknęła na nią ze współczuciem. Mimo wypłowiałej parasolki, popołudniowy upał
dawał się starszej kobiecie we znaki. Zmarszczki były głęboko wyryte na prawie
półprzezroczystej skórze. Grace zdziwiła się, widząc, że mimo żałoby, Agatha umalowała się
szkarłatną szminką.
— Usiądziemy na ławce Madeleine? — spytała Agatha.
— Bardzo chętnie.
Usiadłszy, Grace zaczęła przypominać sobie całą historię, ale postanowiła ograniczyć się do
snu Madeleine. Nie chciała dodatkowo zasmucać starszej pani wspomnieniem zabójstwa jej
siostry.
— Madeleine opowiadała mi, że okazywała jej pani czułość, i że bardzo panią kochała.
Agatha chwyciła ją za ramię.
— Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy. Starałam się dbać o nią najlepiej, jak
mogłam, szczególnie po zniknięciu jej matki. Gardziłam wtedy Oliverem i oskarżałam go o
zabicie Charlotte. Ale jestem mu wdzięczna, że nie trzymał Madeleine z dala ode mnie. Bardzo
wdzięczna.
Puszczając ramię Grace, wstała z ławki.
— Chciałabym ci coś pokazać.
Na swoich patykowatych nogach, ostrożnie weszła w jeżyny na środku ogrodu. Odsunąwszy
część wyrośniętego krzaka, powiedziała:
— Chodź, zobacz.
Pod chwastami Grace dojrzała żelazny krąg z wystającym, cienkim trójkątem. Zegar
słoneczny.
— Widzisz inskrypcję? „Czas przemija. Miłość zostaje”. Właśnie to będę się starała
zapamiętać, Grace. Miłość zostaje.
— To piękne słowa.
— Wiem o tym. Matka Madeleine też je uwielbiała, tak samo jak nasza matka. Nasz ojciec
zrobił jej kolczyki, na wzór tego zegara. Podarowałam je Charlotte. Po jej zniknięciu prosiłam
Olivera, żeby je zwrócił, ale powiedział, że włożyła je tamtej nocy.
Grace przypomniała sobie o kolczyku, o którym wspomniała Madeleine. A więc tak
wyglądały. Ciekawe, co stało się z drugim?
84
Podnosząc ciężką, żelazną kołatkę w kształcie mewy, Mickey poczuł ulgę, że znajduje się z
dala od policji. Nie palił się jednak do spotkania z Elsą Gravell, aby omówić ostatnie szczegóły
Ball Bleu. Uważał, że jej obsesja na punkcie ptaków graniczyła z dziwactwem. Hobby to jedna
rzecz, ale to już przekraczało wszelkie pojęcie.
Elsa otworzyła drzwi. Miała na sobie jasnozieloną sukienkę z przypiętym do ramienia
kanarkiem.
— Proszę wejść, panie Hager.
Przechodząc do salonu, zauważył ponownie, jakie miejsce w życiu Elsy zajmowały ptaki.
Sofa i krzesła wyłożone były materiałem z nadrukowanymi papugami kakadu. Zabytkowe,
mosiężne klatki, ze szklanymi ptakami siedzącymi na żerdzi, stały na stołach i półce nad
kominkiem. Każda lampka miała na podstawie motyw z ptakiem. Duży, niski stół był cały
zasłany książkami na temat ptactwa. Rysunki z sowami, mewami, jastrzębiami i dzięciołami
wisiały na ścianach. Miejsce było dość przyjemne, pomyślał, ale i tak przyprawiało go o gęsią
skórkę.
— Mam tu ostateczną listę gości — powiedziała, wręczając mu kartkę papieru. — Frekwencja
powinna być zadowalająca.
— Dobrze, mniej więcej takiej liczby się spodziewaliśmy — odparł, zerknąwszy na listę.
— Rozumiem, że chciałby pan teraz przedostatnią wpłatę.
— Tak, proszę pani.
Elsa podeszła do biurka i po wypisaniu ustalonej kwoty podała mu czek.
— Resztę dostanie pan w środę rano, zakładając oczywiście, że wszystko pójdzie
bezproblemowo.
— Och, ależ oczywiście, panno Gravell. Może być pani pewna.
Podążył za Elsą do przestronnego holu. Był pewien, że nie pamiętała go z czasów, gdy
pracował jako kelner w klubie country. Ci bogacze nigdy go nie zauważali.
Oprócz Charlotte Sloane, która zauważyła go nie w taki sposób, w jaki by chciał. Mickey
przepisywał te dowody wpłaty przez ponad rok, a Oliver Sloane nigdy go nie przyłapał, mimo że
był skarbnikiem klubowym. Zawsze gdy go widział, miał drinka w dłoni i był zadowolony, że
Mickey wyręcza go, chodząc do banku i dokonując wpłat. Wykradniecie z biura dowodów i
przerobienie ich, dzięki czemu miał dla siebie resztę pieniędzy, było dla niego dziecinnie proste.
Oliver nigdy nie zerkał nawet na nie, gdy wracały z banku.
To mogło trwać wiecznie, ale Charlotte musiała zauważyć, że jej mąż zaniedbywał swoje
obowiązki. Przejrzała księgi rachunkowe i zorientowała się, że na koncie powinno być więcej
pieniędzy.
Dzięki Bogu, najpierw pomyślała o reputacji męża. Zwróciła brakującą sumę z własnego
konta, ale wymusiła na Mickeyu Hagerze rezygnację z pracy. Jeśli by się nie zgodził, wydałaby
go.
Newport, pod wieloma względami, było małym miasteczkiem. Ludzie wiedzieli o wszystkim.
Mickey nie chciał ani opuszczać Newport, ani popaść w niełaskę.
Cóż za ironia, pomyślał. Charlotte postawiła mu ultimatum, podczas pierwszej zbiórki
pieniędzy na zagrożone gatunki ptaków wiele lat temu, a teraz on prowadził największe imprezy
w Newport. Wtedy był służącym, ale miał dużo ambitniejsze plany, których nie zamierzał
zmieniać.
85
Zoe była zawiedziona. Wymknęła się z pokoju redaktorskiego i złapała prom do Providence,
aby nakręcić krótką sekwencję o Bethel Church. Był to najstarszy kościół dla czarnych na Rhode
Island. Przez wiele lat służył jako przystań dla uciekających niewolników z Południa. To tu
zatrzymała się Mariah w drodze do Kanady.
Niestety kościoła nie było. Została tylko płyta upamiętniająca jego dawne położenie.
Prowadził do niej szpaler drzew.
Tak czy inaczej, Zoe sfilmowała płytę pamiątkową. Nie było to zbyt interesujące, a już na
pewno nie warte straconego czasu, który mogła poświęcić na staż. Pomyślała sobie jednak, że
przyda się następny tytułowy obrazek do jej dokumentu.
Nie zrezygnowała jeszcze ze zdobycia najważniejszego nagrania — tunelu w Shepherd’s
Point. Skoro profesor Cox nie chciał jej pomóc, wymyśliła inny plan. Materiał o posiadłości,
który B.J. i Grace nagrali pierwszego dnia, leżał na półce razem z innymi taśmami. Dziś
wieczorem zakradnie się tam i skopiuje tę taśmę.
Wróciła na przystanek i wsiadła do zielonego autobusu, który zawiózł ją na przystań. Prom
płynący do Newport już czekał.
*
*
*
Widząc zbliżające się nabrzeżne wieżyczki Newport, Zoe wyobraziła sobie, jakie piękne
musiało to być miejsce, gdy służyło jako jeden z największych targów niewolników.
Kojąca, letnia bryza zawiała od strony wody, gdy prom zawinął do portu przy Perrotti Park.
Zoe podniosła z ławki plecak i czekała na sygnał do zejścia na ląd. Jakiś mężczyzna rozdawał
ulotki schodzącym ze statku. Wydawał się jej znajomy, ale nie była w stanie go rozpoznać, póki
nie przeczytała wręczonej kartki.
Pewnie nadeszły ciężkie czasy, pomyślała, rozpoznawszy go. To człowiek, który wykonywał
malunki na skórze podczas pikniku. Ulotka oferowała zrobienie dwóch tatuaży w cenie jednego.
86
Operator wozu transmisyjnego nie miał policjantom zbyt wiele do powiedzenia. Scott
Huffman zostawił Sama na straży drogocennej furgonetki i pojechał po zakupy do sklepu. Kiedy
wrócił, chłopaka już nie było.
— Powiedział, że musi iść się załatwić. Odpowiedziałem, że w stróżówce jest toaleta. To były
ostanie słowa, jakie z nim zamieniłem.
Tommy James miał przeczucie, które warto było sprawdzić, chodźby po to, by policja w
Newport nie dała następnej plamy. Każdy, kto choć raz zwiedzał The Breakers, wiedział o
przejściu biegnącym pod posesją. Zignorowanie tunelu w Shepherd’s Point, w sprawie Charlotte
Sloane, było dużym błędem. Tommy wywnioskował, że skoro Sam Watkins zaginął tuż przy
posiadłości Vanderbiltów, pierwszym nasuwającym się miejscem poszukiwań jest tunel
prowadzący ze stróżówki do rezydencji.
87
Grace natknęła się na B.J. w holu hotelu.
— Szukałem cię, gdzie byłaś?
— Miałam coś do załatwienia — odpowiedziała.
Postanowiła zatrzymać informację o wizycie w Shepherd’s Point dla siebie. Nadal czuła się
urażona, że zamiast niej zabrał do wytwórni win Joss.
— Próbowałem cię złapać po programie i spytać, czy masz ochotę pojechać ze mną nakręcić
materiał na jutro.
Za bardzo nie szukałeś — pomyślała z goryczą. Nawet nie nadał wiadomości na jej pager.
— Nic się nie stało. — Wzruszyła ramionami.
— No dobrze. Idziemy całą ekipą napić się czegoś i coś zjeść, co ty na to?
Czemu nie? Co innego miała do roboty? Siedzieć samotnie w pokoju, oglądać telewizję i się
dąsać?
— Idę — powiedziała. — Wygląda mi to na dobrą zabawę.
*
*
*
Hostessa powiedziała im, że znajdzie się dla nich stolik dopiero za godzinę, ale Joss
zapewniała, że Salas jest wart czekania.
— Podają świetne homary, a orientalne spaghetti jest wyborne. Zejdźmy na dół do baru.
Zawołają nas, gdy coś się zwolni.
Grace była zdziwiona ich poczuciem koleżeństwa. Constance i Harry siedzieli ramię w ramię
ze stażystami. B.J., Beth Terry i Dominick O’Donnell też się do nich dołączyli.
Piwo było lodowate, więc pierwsza kolejka znikła bardzo szybko.
— Za Sama — powiedział B.J., wznosząc szklankę. — Miejmy nadzieję, że szybko się
znajdzie.
— Cały i zdrowy — dodała Beth.
— Lepiej, żeby nie był to zwariowany wybryk, aby zwrócić na siebie uwagę — mrukną
Harry.
— Nie sądzę — wtrąciła Grace. — Może nie za dobrze go znam, ale myślę, że nie zrobiłby
nic, co mogłoby mu zaszkodzić w stażu.
Gdy pili trzecią kolejkę, hostessa podeszła do nich poinformować, że czeka już na nich
ośmioosobowy stolik. Grace zauważyła, że Constance i Harry zostawili nietknięte piwa na barze,
inni zaś zabrali swoje na górę.
Odeszła na chwilę od grupy, żeby skorzystać z łazienki. Zoe poszła za nią. W ciasnym
pomieszczeniu stały przed zlewami i myły ręce.
— Nie było mnie, gdy przyszli policjanci wypytywać o Sama, a ciebie?
— Też nie — odpowiedziała Grace, wycierając dłonie w papierowy ręcznik.
— Tak naprawdę zastanawiam się, czy nie zadzwonić do nich jutro. Myślę, że miałabym coś,
co mogłoby im pomóc — powiedziała Zoe.
— Naprawdę? Co takiego?
— Biegałam niedaleko The Breakers tamtej nocy i widziałam, jak jakiś samochód odjeżdża
bardzo szybko z bocznej uliczki. Omal mnie nie przejechał. Może to nic ważnego, ale czuję, że
powinnam o tym wspomnieć.
— Co to był za samochód? — spytała Grace.
— Nie znam się na amerykańskich modelach — odparła Zoe, wzruszając ramionami. — Było
tak ciemno, że nawet nie widziałam dokładnie koloru. Zobaczyłam natomiast kawałek tablicy
rejestracyjnej. Zaczynała się S–E–A.
— Musisz to zgłosić na policję.
*
*
*
Gdzieś pomiędzy chlebem czosnkowym i homarem a głośnymi komentarzami i śmiechem,
wypłynął nagle temat tatuaży.
— Mam maleńkiego motylka — wyznała Joss.
— Gdzie? — spytał B.J.
— Nie powiem ci — odparła, uśmiechając się zalotnie. Grace miała ochotę zetrzeć jej ten
uśmieszek z twarzy.
— Nie mam odwagi, żeby sobie jakiegoś zrobić — powiedziała Beth. — To takie —
przerwała, szukając właściwego słowa — nieodwołalne.
— Zawsze można sobie zrobić taki jak ma Grace — zauważyła Joss. — Z henny.
Powiedziała to takim tonem, że Grace poczuła się jak mięczak.
— Jeśli ktoś się zdecyduje, w Broadway Tattoos mają promocję — dorzuciła Zoe. — Gość
rozdawał dzisiaj ulotki, „dwa w cenie jednego”.
— Naprawdę? Myślałam, czy nie zrobić sobie drugiego — oświadczyła Joss.
Jakby niższa cena coś w ogóle dla ciebie znaczyła, pomyślała Grace.
— Ktoś jeszcze się na to pisze? — spytała panna Vickers, patrząc wyzywająco na Grace,
jakby rzucała jej rękawicę.
Co mi zależy?
Czemu nie miałaby tego zrobić? Byłoby to jednocześnie przypomnienie o matce oraz
pamiątka pierwszego wyjazdu z KEY News. Miała nadzieję, że pierwszy z wielu. Była
zdeterminowana dostać tę pracę, a także, po wypiciu trzech piw, zapragnęła pokonać Joss
Vickers.
— Ja — odpowiedziała, przyjmując wyzwanie. — Chodźmy tam po kolacji.
88
Ich grupa topniała. Constance i Harry powiedzieli, że muszą być w pełnej formie podczas
porannego programu na żywo. Beth i Terry wymówili się zmęczeniem, a Zoe oświadczyła, że ma
coś jeszcze do zrobienia w hotelu. Tak więc, do Broadway Tattoos doszli tylko Grace, Joss i B.J.
Stojąc na chodniku przed sklepem z różowym neonowym napisem świecącym za szybą, Grace
miała ochotę się wycofać. Facet, który zrobił jej tatuaż henną, mówił, że prawdziwy, robiony na
stopie, będzie diabelnie bolał. Ale z drugiej strony zniosła poród, a to nie mogło być gorsze.
Wyprostowała się i pierwsza weszła do salonu.
Właściciel siedział, czytając „Playboya”. Spojrzał w górę, usłyszawszy wchodzących i zaczął
się wpatrywać w kobiety.
— Jesteście dziewczynami z tego pikniku, prawda?
Grace skinęła głową, a Joss, ignorując mężczyznę, podeszła do ściany przyjrzeć się projektom
tatuaży.
— Cała trójka robi sobie tatuaż? — spytał Rusty z nadzieją.
— Nie, tylko panie — odparł B.J.
— Więc co będzie?
— Jeszcze nie wiem — powiedziała Joss. — Miałam nadzieję na coś innego. Jak na razie nic
mnie tu nie zainteresowało.
Rusty wyciągnął segregator zza lady.
— Mam tutaj inne wzory. To moje własne dzieła. Proszę spojrzeć.
Joss zaczęła przeglądać kartki.
— Ja bym chciała listek bluszczu, taki sam, jaki mi pan zrobił henną — odezwała się Grace,
patrząc Joss przez ramię na tatuaże.
Mniej więcej w środku katalogu Joss przestała przerzucać kartki i przyjrzała się jednemu
obrazkowi.
Krąg z numerami na brzegu, tarcza zegara. „Czas mija. Miłość zostaje” wyryte na górze i dole.
Grace od razu rozpoznała w tym zegar słoneczny z Shepherd’s Point. Dziwne, że znalazło się to
we „własnych projektach” Rusty’ego.
— Skąd wziął się pomysł na ten wzór? — spytała Joss, wiedząc, że wygląda dokładnie tak
samo, jak kolczyk, który znaleziono przy ciele Charlotte.
— Nie pamiętam — powiedział, z wahaniem. — Po prostu się u mnie znalazł.
W tym momencie rozległ się pager B.J. Przeczytawszy wiadomość, gwizdnął przez zęby.
— Co się stało? — spytała Grace.
— Znaleźli Sama, idziemy.
89
Odnalezienie Sama Watkinsa stało się głównym tematem w nocnym wydaniu wiadomości.
Nie było żadnych zdjęć, jako że w posiadłości Vanderbiltów nie znajdował się żaden reporter z
ekipą. Zamiast tego, nad lewym ramieniem prezenterki pokazał się napis „Z ostatniej chwili.”,
gdy czytała:
— Dziś w nocy policja z Newport znalazła stażystę KEY News, który zaginął w niedzielę,
nieprzytomnego w tunelu pod The Breakers. Dwudziestojednoletni Sam Watkins, z Hollis, został
przewieziony do szpitala głównego, gdzie nadal znajduje się w stanie krytycznym. Odnalezienie
go w tunelu Vanderbiltów nastąpiło po odkryciu szczątków Charlotte Sloane w tunelu w
Shepherd’s Point, która zaginęła czternaście lat temu. Jej córka, Madeleine, zginęła w sobotę,
spadając z Cliff Walk. Policja prowadzi śledztwo w sprawie związku między tymi sprawami.
90
Jeśli szczęście dopisze, ten stażysta nie przeżyje. Jego szanse musiały być niewielkie. Miał
pęknięcie na czaszce zadane żelaznym łomem. Leżał później pod ziemią przez całe dwa dni, bez
jedzenia i picia. Żył tylko dzięki swemu młodemu wiekowi i głupocie napastnika.
— Mogłem się upewnić, że dzieciak nie żyje — wymamrotał, wyłączając telewizor.
Siła uderzenia powinna była go zabić, tak jak w przypadku Charlotte. Łom z bagażnika i
łopata z domku były praktycznie takie same. Oba przedmioty, użyte jako broń, zabójcze.
Raport mówił, że Sam jest nieprzytomny, a jutrzejsza wizyta w szpitalu upewni zabójcę, czy
nadal jest to prawda. Jeśli Sam odzyska świadomość, będzie musiał być definitywnie uciszony.
Nadal jednak była szansa, że natura sama zadziała i Sam po prostu umrze.
Należało się zająć innym szczegółem. Teraz, gdy znaleziono Sama przy The Breakers, każdy,
kto był wtedy w okolicy i widział coś dziwnego, będzie się chciał tym podzielić. Jeśli ta
czarnoskóra biegaczka poda jakiekolwiek szczegóły dotyczące samochodu pędzącego boczną
uliczką w pobliżu rezydencji, wszyscy będą wiedzieli, kogo szukać.
Jak to dobrze, że sama zdradziła mu swoje nazwisko, nosząc je wypisane na koszulce. Quigley
z KEY News.
Ś
RODA
,
21
LIPCA
91
— Dobry wieczór, chcę zostawić wiadomość dla Zoe Quigley.
— Jeśli mam jej nie budzić, przełączę na pocztę głosową — zaoferowała telefonistka
hotelowa.
— Jeżeli jest taka możliwość, to czy mogłaby pani przekazać jej tę wiadomość osobiście o
wpół do czwartej rano? Nie jest jeszcze przyzwyczajona do tak wczesnych pobudek i boję się, że
może zaspać. To bardzo ważne.
Ważne jest także, żeby nigdzie nie było nagrania mojego głosu, pomyślał.
— Dobrze, już notuję.
— Świetnie. Proszę przekazać Zoe, że jest potrzebna przy nagraniu na nabrzeżu. Musi tam być
o czwartej.
— Dopilnuję, żeby pani Quigley otrzymała tę wiadomość — obiecała telefonistka.
— Dziękuję bardzo — powiedział, odkładając słuchawkę.
92
W pokoju było jeszcze ciemno, gdy Zoe obudził przeszywający dźwięk telefonu. Sięgnęła po
słuchawkę i wysłuchała wiadomości, którą przekazała jej telefonistka.
No dobrze, pomyślała, wstając. Wreszcie mnie do czegoś potrzebują. Kto by pomyślał, że
będzie to dziś rano? Miała nadzieję wstać wcześniej i skopiować nagranie tunelu niewolniczego.
Nie była w stanie zrobić tego wczoraj wieczorem, ze względu na zamieszanie w pokoju
redaktorskim spowodowane odnalezieniem Sama Watkinsa. Po kolacji oglądała wiadomości
razem z innym pracownikami KTA, a potem poszła do łóżka.
Całą noc spała niespokojnie, prawdopodobnie przez to orientalne spaghetti. Już miała dzwonić
do pokoju redaktorskiego i powiedzieć, że jest chora, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Bardzo
chciała wiedzieć, co działo się z Samem.
Wzięła szybki prysznic i włożyła świeże ubrania, przed chwilą wyjęte z walizki. Wsunęła
portfel oraz kartę magnetyczną do kieszeni spodni i wyszła z pokoju.
Na zewnątrz było ciemno. Przeszła Bellevue Avenue do Church Street i skręciła w prawo, w
kierunku przystani.
*
*
*
Samochód powoli ruszył i również skręcił w prawo. Church Street była pusta.
Niedługo musi przejść przez ulicę, wtedy będzie bezbronna. Auto zwolniło, stając prawie w
miejscu. Czekał, aż ofiara wpadnie w pułapkę. Gdy Zoe podeszła do jezdni, zauważyła
reflektory, które oślepiły ją, nie pozwalając przyjrzeć się dokładnie samochodowi. Wóz się
zatrzymał. Widząc to, pomyślała, że czeka, aż przejdzie przez ulicę i zeszła na jezdnię.
Kierowca mocno przycisnął pedał gazu. Upadła, uderzona przez rozpędzony samochód, w
sekundę po tym, jak zdołała przeczytać resztę znaków na tablicy rejestracyjnej. Kierowca
włączył wsteczny bieg i przejechał po niej jeszcze raz, a potem jadąc do przodu, dla pewności po
raz trzeci.
93
Izzie z przyzwyczajenia zdjęła czajnik z gazu w momencie, gdy zaczął gwizdać. Teraz to już
nie miało sensu. Odkąd zabrakło Padraica, nie było osoby, którą mógłby obudzić hałas.
Zmusiła się do włożenia kromki chleba z rodzynkami do tostera, mimo że jak zwykle nie
miała apetytu. Nic już jej nie smakowało, nawet czekolada, za którą kiedyś przepadała. Kiedyś
bała się nadwagi, teraz zaś wiedziała, że jest stanowczo za chuda.
Wszystkie ubrania na niej wisiały, ale nie czuła potrzeby kupowania nowych. Nie wychodziła
nigdzie poza hotelem i kościołem. W Vikingu miała swój uniform, a Boga nie obchodziło, jak
była ubrana. Nie to, co za dawnych czasów, gdy chciała podobać się Paddy’emu. Chadzali na
potańcówki do Hibernian albo oszczędzali pieniądze na kolację u Christie.
Te dni dawno już minęły. Dwie paczki papierosów dziennie załatwiły Paddy’ego, a teraz rak
wkrótce i ją zabierze.
Tost wyskoczył. Izzie posmarowała go odrobiną masła i niechętnie ugryzła. Pijąc herbatę,
przygotowywała się psychicznie do czekającej ją pracy. Jeśli złapie odpowiedni rytm, może
będzie w stanie przetrwać następny dzień, ścieląc łóżka i sprzątając bałagan po innych ludziach.
Spojrzała na stertę nieprzeczytanych listów, która piętrzyła się na kuchennym stole. Szkoda,
że Bóg nie pobłogosławił nas dziećmi, pomyślała. Wtedy byłby chociaż powód, by dalej żyć.
94
Ten mały łajdak nie pokazał się w poniedziałek rano, ale to nawet lepiej, pomyślał Linus,
goląc się. Znacznie mniej martwił się o stan zdrowia stażystów niż o sensacyjną historię.
Kazał zamontować w szpitalu przenośną kamerę, a Lauren Adams nadawałaby stamtąd na
żywo. Starałaby się połączyć, najbardziej jak to tylko możliwe, historię Sama z zabójstwami
Charlotte i Madeleine Sloane. Dla Linusa znaczyło to upieczenie kilku pieczeni przy jednym
ogniu. Między innymi chciał zadowolić wybujałe ego Lauren, która przez ostatni tydzień
namawiała go do wydłużenia jej czasu antenowego.
Wyszedł z łazienki i popatrzył na łóżko, gdzie jeszcze przed godziną spała. Jeśli Linus nadal
chciał się tak dobrze bawić, musiał zadbać, by dostała to, czego chce. Przydzielił jej najlepszy
czas antenowy, i dodatkowo zadbał, by producentem był B.J. D’Elia, co powinno ją
usatysfakcjonować.
Skończył się ubierać i wyszedł do samochodu, który już na niego czekał.
— A nie możesz skręcić od razu w prawo na nabrzeże? — spytał kierowcę, gdy ten nie
zwolnił przy pierwszym zakręcie.
— Normalnie mógłbym, ale zablokowali całą ulicę. Wydarzył się tam jakiś wypadek.
95
— Grace, możesz spytać jeszcze raz pielęgniarkę o stan zdrowia Sama? — raczej rozkazała,
niż poprosiła Lauren.
— Dobrze — odpowiedziała Grace.
Nie wierzyła, żeby cokolwiek się zmieniło przez ostatnie piętnaście minut. Dlaczego nie
można poczekać i sprawdzić tuż przed rozpoczęciem, żeby mieć najświeższe wiadomości?
Zamiast tego męczyła cały czas te kobiety, które coraz bardziej irytowały się ciągłymi pytaniami.
Zostawiła B.J. i Lauren naradzających się przy wozie transmisyjnym na szpitalnym parkingu.
Gdy szła w stronę wejścia, wyminęła ją karetka parkująca na miejscu dla nagłych wypadków.
— Mamy tu zmarłą w drodze do szpitala — oznajmił lekarz, otwierając tylne drzwi
ambulansu.
Grace patrzyła, jak wynosili nosze. Twarz tej biedaczki już zakryto, ale ciemna ręka z długimi,
smukłymi palcami wystawała z boku. Ręka młodej, czarnoskórej kobiety.
— Miała przy sobie dowód osobisty? — spytała pielęgniarka, która wyszła przyjąć karetkę.
— Tak — odpowiedział. — Według niego kobieta nazywa się Zoe Quigley.
96
Profesor Cox utykał, idąc ulicą. Według standardów poganiacza niewolników, Linusa
Nazaretha, był już spóźniony. Chciał on, żeby historyk przyszedł na plan godzinę przed
rozpoczęciem programu, na wypadek, gdyby były jakieś pytania widzów. Jak na razie Gordon
nie dostał ani jednego.
Przychodzenie tak wcześnie było dla niego stratą czasu, jednak płacono mu za ten tydzień
więcej, niż potrzebował na sfinansowanie urlopu podczas ferii zimowych. Linus wspomniał także
o ponownym zatrudnieniu go, gdy będą robić program w Williamsburgu. Gordon wietrzył w tym
dobry interes i nie chciał tego zaprzepaścić.
Klnąc, gdy potykał się o kable rozłożone po całym Bowen’s Wharf, szukał Linusa wśród
przygotowujących się do transmisji. Zdawało się, że największy ruch był na pokładzie statku
wycieczkowego, zacumowanego przy nabrzeżu. Nie uśmiechała mu się podróż, którą miał odbyć
z prowadzącymi podczas drugiej godziny programu. W tym całym pospiechu zapomniał o
okularach przeciwsłonecznych, a światło, odbijające się od wody, prawdopodobnie będzie dziś
oślepiające.
*
*
*
Przedsiębiorczy sprzedawca wstał dziś wcześnie rano, aby dostarczyć kawę i babeczki
pracownikom KTA. Gordon dokuśtykał do kiosku, marząc o kubku gorącej kofeiny. Nie miał
czasu zjeść śniadania.
Przy ladzie stała Beth Terry i wyjmowała z opakowania ogromną babeczkę, posypaną
kawałkami czekolady.
— Dzień dobry, profesorze — przywitała go.
— Dzień dobry.
— Podejrzewam, że słyszał pan już o naszym stażyście — powiedziała.
— To znaczy?
— Wczoraj w nocy znaleźli Sama w tunelu w The Breakers. Na szczęście żyje, ale jego stan
jest poważny. Leży w szpitalu, wciąż nieprzytomny.
Gordon przymknął oczy, wypijając łyk kawy. Nie było mu go żal. Gdyby stażysta nie paplał
naokoło, że jest naocznym świadkiem, on nie musiałby występować przed milionami widzów i
mówić o śmierci Madeleine.
*
*
*
Dominick O’Donnell odebrał telefon od B.J. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy wśród
zaszokowanych pracowników.
— Zoe Quigley nie żyje.
Linus spojrzał pytająco na swojego zastępcę.
— Wiesz, Zoe, nasza stażystka — wyjaśnił Dominick.
Nie powinien być zdziwiony. Linus żył we własnym świecie, w którym niezbyt ważne było
zapamiętywanie imion podwładnych.
— Ta czarna? — upewnił się.
Dominick skrzywił się, kiwając głową.
— Co się stało?
— Wygląda to na wypadek ze zbiegłym kierowcą. Wydarzyło się to dziś rano, gdy tutaj szła.
— Jezu — mruknął Linus. — Mam nadzieję, że prawnicy się za to do nas nie dobiorą.
Nagle go olśniło. Jej śmierć może nadać dramatyzmu porannemu programowi. Nie ma tego
złego, co by na dobre nie wyszło.
97
Stojąc na parkingu przed szpitalem, Grace nie mogła opanować dreszczy, gdy słuchała raportu
Lauren podczas pierwszej godziny transmisji.
— Witam, Constance, Harry. Dzisiejszy ranek jest wyjątkowo nerwowy i smutny. Jedna ze
stażystek KEY News nie żyje, a drugi walczy o życie. Dwudziestoletnia studentka, Zoe Quigley,
pochodząca z Richmond w Anglii, zmarła w karetce w drodze do szpitala głównego w Newport.
Najprawdopodobniej została potrącona, a kierowca zbiegł z miejsca wypadku. Jak na razie
szczegóły nie są znane, ale wygląda na to, że Zoe szła przed świtem do pracy w Bowen’ s Wharf,
gdzie dziś odbywa się nasz program. Stało się to zaledwie dwie przecznice od hotelu, w którym
zakwaterowani są wszyscy pracownicy wiadomości na czas pobytu w Newport.
Grace zaczęła się nagle martwić o Lucy. Miała nadzieję, że jej córka nadal bezpiecznie śpi w
swoim pokoju w Vikingu, nieświadoma tego wszystkiego.
Lauren kontynuowała.
— Dwudziestojednoletni Sam Watkins, również stażysta KTA, przebywa na oddziale
intensywnej opieki medycznej. Jak zapewne wiecie, zaginął on późnym wieczorem w niedzielę.
Policja znalazła go ubiegłej nocy w tunelu w posiadłości Vanderbiltów — The Breakers. Ma
poważne rany głowy i do tej pory nie odzyskał przytomności.
Grace wiedziała, że Lauren waży w tym momencie słowa. Na dziesięć minut przed
programem dostała instrukcje od Linusa, aby nie wspominać o niedoszłym wywiadzie z Samem
na temat śmierci Madeleine Sloane. Zamiast niego wystąpił Gordon Cox i nie było potrzeby,
przynajmniej według głównego producenta, aby poruszać ten temat. Grace nadal była zdziwiona,
że nie było żadnych telefonów od widzów, którzy zauważyli rozbieżność między materiałem
promocyjnym z Samem, a ostatecznie pokazanym wywiadem z profesorem Coxem.
— To wszystko nałożyło się na tragiczne wydarzenia, które wstrząsnęły tym nadmorskim
miastem. Sprawa zaginięcia sprzed czternastu lat okazała się morderstwem, gdy szczątki
Charlotte Wagstaff Sloane zostały odnalezione w tunelu w innej posiadłości w miniony weekend.
Podczas tego weekendu jej córka, Madeleine Sloane, zginęła, spadając ze schodów,
prowadzących na kamieniste wybrzeże Oceanu Atlantyckiego. Lekarze sądowi mają podać
wyniki badań jeszcze dziś, a policja sprawdza, czy te zdarzenia są w jakikolwiek sposób
powiązane. Constance i Harry oddaję wam głos.
Grace patrzyła, jak Lauren zdejmuje mikrofon i pospiesznie podchodzi do B.J. spytać, jak
wypadła. Jak by to miało jakieś znaczenie, pomyślała. Madeleine nie żyła; Sam, który był
naocznym świadkiem jej śmierci, walczył o życie, a Zoe nigdy już nie wróci do rodziny w Anglii.
Mimo coraz cieplejszego powietrza, Grace poczuła nagły dreszcz, gdy przypomniała sobie to,
co powiedziała jej Zoe w łazience. Samochód, niedaleko The Breakers, wymijający ją z dużą
prędkością, omal nie potrącając, tej samej nocy gdy zaginął Sam. Czyżby kierowca dokończył
swoją robotę dziś rano, obawiając się, że Zoe go rozpozna? Czy Zoe została zamordowana?
98
Zielony mercedes wjechał na Thames Street i zatrzymał się naprzeciwko wjazdu do Bowen’s
Wharf.
— Mam gdzieś, czy dostanę mandat! — krzyczał pan Vickers do żony. — Zabieram stąd Joss,
i to natychmiast. Nie pozwolę, aby moja córka była na to narażona.
— Co rozumiesz przez to, Howardzie?
Spojrzał na nią, zaszokowany jej brakiem zrozumienia.
— Przez to rozumiem niebezpieczeństwo, Vanesso. Co z tobą? Nie widzisz, co tu się dzieje?!
— wybuchnął.
— Ja tu widzę tylko okropny wypadek. Samochód potrącił młodą kobietę. To smutne, ale
takie rzeczy się zdarzają.
— A co z tym stażystą, znalezionym w tunelu w The Breakers? Co o tym sądzisz?
— Na razie nic, Howardzie. Musimy poczekać, aż policja na coś wpadnie, albo do czasu, gdy
on się obudzi.
— Jeśli się obudzi. Jak możesz być tak naiwna? Trzy osoby, które były na pikniku w sobotę,
zostały zaatakowane. Dwoje już nie żyje, a trzeci jest bliski śmierci. Sam Watkins i Zoe Quigley
byli stażystami KEY News, podobnie jak nasza córka. Zabieram stąd Joss i wracamy do domu,
tam, gdzie jej miejsce.
Trzasnął drzwiami i poszedł do przystani Bowen’s Wharf.
99
Po zakończeniu zdjęć oraz morskiej wycieczki po porcie i wybrzeżu Newport statek
turystyczny z Constance, Harrym i profesorem Coxem na pokładzie przycumował z powrotem do
Bowen’s Wharf. Tym razem Harry zamykał program i informował, co będzie w następnym,
porannym odcinku.
— Dziś wieczorem w The Elms odbędzie się przyjęcie charytatywne, Ball Bleu, mające na
celu pomoc zagrożonym gatunkom ptaków na Rhode Island. KEY to America także tam będzie i
pokaże wam całą uroczystość. Następnie przedstawimy, jak wyglądało kiedyś życie służących w
wielkich rezydencjach. To wszystko, oraz dużo więcej, jutro w KEY to America.
100
Elsa wyłączyła telewizor i wyszła na patio. Usiadła w szezlongu i słuchała wesołego
ćwierkania ptaków. Te małe stworzonka były najbardziej ożywione rano.
A więc wreszcie podadzą wyniki autopsji Madeleine, pomyślała. Chciała być przy Oliverze,
gdy otrzyma tę wiadomość. To będzie trudne dla niego, bez względu na to, co odkrył lekarz
sądowy. Jeśli będzie przy nim w momencie, gdy najbardziej tego potrzebuje, na pewno sprawi,
że więź między nimi stanie się niezniszczalna. Musi jedynie być cierpliwa.
W wyobraźni Elsa była już panią Sloane. Minie jeszcze trochę czasu, a Oliver się z nią ożeni.
Po prostu on jeszcze o tym nie wie.
Pomyślała o łabędziach — takie pełne gracji w wodzie, a jednocześnie niezdarne na lądzie.
Dobierają się w pary na całe życie. Jak łabędzie, oni również będą połączeni na zawsze.
101
Oczy bolały go po nieprzespanej nocy. Rusty stał pod prysznicem, mając nadzieję, że woda
złagodzi odrętwienie szyi. Stał tak przez długi czas, ale ucisk nie mijał.
Ta bogata dziewczyna, Joss, której rodzice byli gospodarzami pikniku, rozpoznała wzór
tatuażu, który przerysował z kolczyka Charlotte. Był tego prawie pewien. Wiedział, że nie kupiła
jego marnej wymówki.
Idiota. Nie powinieneś umieszczać tego wzoru w katalogu. Czy ty w ogóle myślisz?!
Joss i tych dwoje z wiadomości telewizyjnych wybiegli, gdy dowiedzieli się, że ten dzieciak
został znaleziony w tunelu. Ale jeśli Joss będzie miała chwilę na zastanowienie, powie im pewnie
o swym odkryciu. Mogą do niego wrócić albo zadzwonić na policję. Zresztą, któż wiedział, co
mogą zrobić?
Myśli kłębiły mu się w głowie. Musi się go pozbyć. Wzór to jedno, a posiadanie prawdziwego
kolczyka, który Charlotte miała na sobie ostatniej nocy swego życia, to drugie. To by go
ostatecznie obciążyło.
Wiedział, że powinien był go wyrzucić już dawno temu, ale nie mógł się z nim rozstać. Nigdy
nie widział niczego piękniejszego. Biżuteria, którą kupował dla matki na przecenie u jubilera,
była marną imitacją w porównaniu z kolczykiem Charlotte. Złoto bardziej lśniło, a brylanciki
były wyjątkowe.
Równie wyjątkowa była kobieta, która je nosiła tamtego letniego wieczoru. Dama w opałach,
pragnąca za wszelką cenę uciec z klubu country i od tego, co ją tam spotkało. Kobieta z klasą, nie
mająca pojęcia, że ta noc będzie jej ostatnią.
102
Przed zrobieniem czegokolwiek Grace chciała zadzwonić do Lucy. Czuła potrzebę usłyszenia
głosu córki. B.J. zaoferował jej swoja komórkę, odeszła więc od wozu transmisyjnego i
wystukała numer. Usłyszawszy samą siebie na poczcie głosowej, postanowiła zadzwonić
bezpośrednio do ich pokoju. Frank odebrał po trzecim sygnale.
— Cześć, to ja, Grace.
— Witaj.
— Chciałabym porozmawiać z Lucy.
— Nie ma jej tutaj. Poszła z Jan na śniadanie.
Grace posmutniała.
— Czy wszystko z nią w porządku? — spytała niespokojnie.
— Pytasz, czy jest przygnębiona przez te wszystkie wariactwa w porannych wiadomościach?
Odpowiedź brzmi „tak”.
— Miałam nadzieję, że nie pozwolisz jej tego oglądać.
— To byłoby niemożliwe, Grace. Postanowiła obejrzeć wszystkie poranne odcinki KEY to
America w tym tygodniu. Chce wiedzieć, nad czym pracuje jej matka. Nie mogłem jej tego
zabronić. Prawdę mówiąc, nie widzę powodu, dla którego miałbym to robić. Lucy jest
wystarczająco duża, żeby widzieć, w co się pakujesz.
— Pakuję się? W co według ciebie się pakuję, Frank?
Grace starała się nie podnosić głosu, wiedząc, że B.J. mógłby coś usłyszeć.
— Nie wiem Grace, ty mi powiedz. Zdaje się, że twoi koledzy na stażu padają jak muchy.
A ty marzysz, żebym ja również padła, prawda? Grace miała ochotę krzyczeć w słuchawkę,
ale się powstrzymała.
— Po prostu powiedz Lucy, że dzwoniłam, dobrze? Przekaż, że u mnie wszystko w porządku i
że bardzo ją kocham. Niech się nie martwi, zobaczę się z nią później.
103
Z dachu The Elms widać było cały Newport Harbor. Mickey spoglądał z balkonu z trzeciego
piętra na ogromny, jasnoniebieski namiot, ustawiony na wypielęgnowanym, zielonym trawniku.
Dziś wieczorem będą tu tańczyły setki gości, a wszyscy to potencjalni klienci.
Był wyczerpany, ale gotowy zebrać resztki sił, by Ball Bleu okazał się wielkim sukcesem.
Zwracał uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Obrusy były w kolorze jasnoniebieskim,
kompozycje kwiatowe złożono z zawilców i niezapominajek, a menu zaczynało się od ostryg
Blue Point i kończyło na cieście z jagodami. Stadko niebieskich, sztucznych łabędzi pływało w
fontannie. Gościom to na pewno zaimponuje.
Dzięki Bogu zapowiada się piękny dzień, pomyślał Mickey, patrząc na bezchmurne niebo. A
ta noc sprawi, że Seasons Catering stanie się znane w Newport.
Wiele się w jego życiu zmieniło od czasu, gdy był kelnerem, ale już wtedy wiedział, że
odniesie sukces. Jedyne, czego potrzebował, to pieniądze na rozruch. Łatwo mu było
usprawiedliwić swoje postępowanie. Te grube ryby miały tak dużo, a on tak niewiele. Z tego, co
wiedział, wynikało, że członkowie klubu nawet nie zauważyli braków w kasie.
Wyjątkiem była Charlotte Sloane. Tamtej nocy w klubie powiedziała mu, że oszukał i okłamał
jej męża. Dała mu jednak wybór. Jeśli odda pieniądze i złoży rezygnację, nie powie o tym
nikomu.
Ale Mickey nie mógł tego zrobić.
104
Gdy program się skończył, Grace przed powrotem do hotelu poszła jeszcze raz sprawdzić stan
zdrowia Sama. Nic się nie zmieniło.
W drodze powrotnej Grace i B.J. niewiele rozmawiali. Oboje byli przygnębieni i wyczerpani.
B.J. czekał, aż obsługa odprowadzi jego samochód, a ona w tym czasie poszła do pokoju
redaktorskiego. Było tam wyjątkowo cicho.
— Cześć, Grace. Twój ojciec dzwonił parokrotnie — powiedział na jej widok jeden z
redaktorów. — Prosił, żebyś oddzwoniła.
Grace podeszła do telefonu.
— Tata?
— Grace. Jak się masz, dziecinko?
Usłyszała ulgę w jego głosie.
— Sama nie wiem, tato. Jest mi trochę smutno. Podejrzewam, że oglądałeś dzisiejszy
program?
— Tak, oglądałem. Nie myślałaś o tym, żeby zrezygnować i wrócić do domu, kochanie?
— A ty byś tak zrobił?
— Nie wiem, Grace — odpowiedział po długiej ciszy — nie znam całej sytuacji.
— Źle bym się poczuła, gdybym teraz odeszła, tato. Zostało mi jeszcze tylko parę dni.
— W takim razie uważaj na siebie. W tym czasie wiele może się wydarzyć.
Wiele się może stać w ciągu paru sekund, pomyślała Grace, mając przed oczami twarze
Madeleine, Sama i Zoe.
105
Na konferencję przybyły ekipy wszystkich lokalnych telewizji, przygotowane, by nagrać
swoje materiały i wyemitować je podczas południowego programu. Przedstawiciel lekarzy
sądowych z Rhode Island stanął na podium, by ogłosić wyniki autopsji.
— Madeleine Sloane poniosła śmierć w wyniku złamania kręgosłupa, spowodowanego
upadkiem. Ze względu na wysokie stężenie alkoholu we krwi i brak oznak walki, w tym stanie
rzeczy uznaliśmy śmierć panny Sloane za tragiczny wypadek.
106
Rozmowa telefoniczna z ojcem przypomniała Grace, że chciała spotkać się Oliverem Sloane.
Bez względu na wszystko, nie chciała zwlekać ze złożeniem kondolencji. Wiedziała, że gdyby
cokolwiek się z nią stało, ojciec byłby bardzo wdzięczny, słysząc, że mówiła o nim z miłością.
Oliver Sloane będzie zapewne czuł to samo.
Przed wizytą u pana Sloane, musiała jednak zadzwonić do Manzorelli i powiedzieć mu o
samochodzie, który w niedzielną noc omal nie przejechał Zoe przy The Breakers. Czy wóz z
rejestracją S–E–A był tym samym, który spowodował śmierć Zoe tego ranka?
— Detektywa Manzorelli nie ma w tej chwili, czy zechciałaby pani zostawić wiadomość?
— Proszę o telefon do mnie, jak wróci — powiedziała Grace. — Nie mam telefonu
komórkowego, ale może odezwać się na pager i zaraz oddzwonię.
Wyjęła pager, sprawdziła numer i podyktowała go dyspozytorce.
107
Joss oglądała wiadomości w swoim pokoju hotelowym. Była sceptycznie nastawiona do
wyników badań lekarzy sądowych. Trudno uwierzyć, że śmierć Madeleine Sloane to wypadek.
Jej upadek z Forty Steps i późniejszy atak na Sama, który twierdził, iż jest naocznym świadkiem
zabójstwa, a teraz śmierć Zoe, nie mogły być zwykłym zbiegiem okoliczności.
Rodzice mogą pierwszy raz mieć rację, pomyślała, pakując walizkę. Nie potrzebowała tego
stażu, nie był wart jej życia. Zdecydowała, że jeśli chce robić karierę w dziennikarstwie, to i tak
może, niekoniecznie w KEY News. Żadna z innych stacji telewizyjnych nie musiała wiedzieć, że
z niego zrezygnowała.
Wyrzucając kopię pamiętnika Charlotte Sloane do kosza na śmieci, Joss zrezygnowała ze
swoich poszukiwań. Niech Grace Callahan wygra tę konkurencję.
108
Dom Olivera Sloane’a nie był tak wielki jak rezydencje, które widziała przez ten tydzień, ale
równie imponujący. Grace szła w górę podjazdu. Biały budynek, z ciemnozielonymi
okiennicami, usytuowany był daleko od drogi. Wspięła się po stopniach do frontowych drzwi i
zadzwoniła poniżej małej, mosiężnej płytki z wygrawerowanym jednym słowem — Seaview.
Drzwi otworzył Oliver Sloane. Miał twarz napiętą i zmęczoną.
— Pani w jakiej sprawie? — spytał.
— Nazywam się Grace Callahan i chciałabym porozmawiać z panem o Madeleine.
Oliver wzdrygnął się nieznacznie.
— Przepraszam, panie Sloane. Nie przyszłam tutaj, by pogłębić pana smutek, ale
rozmawiałam z pana córką w noc jej śmierci. Pomyślałam, że przekazanie tego, co mówiła, może
pana trochę pocieszyć.
Oliver przyglądał się jej z uwagą, jakby ważył decyzję, a następnie otworzył szeroko drzwi.
— Wejdziesz do środka? Właśnie piję mrożoną herbatę z przyjaciółką.
Grace weszła za nim, nieprzygotowana na tak prywatną rozmowę w obecności innej osoby,
ale nie mogła się teraz wycofać.
Znalazła się w pięknym gabinecie z mahoniowymi półkami, wypełnionymi książkami w
skórzanych oprawach i rzeźbami z kości. Przypominając sobie ceny, które widziała w galerii
Kyle’a Seatona, wiedziała, że ma przed sobą bardzo kosztowną kolekcję.
Na fotelu przy kominku siedziała kobieta w średnim wieku. Jej twarz wydawała się Grace
znajoma.
— Elsa Gravell, to jest Grace Callahan — przedstawił je sobie Oliver.
Elsa nie ruszyła się z miejsca. Grace podeszła do niej i podała jej rękę, a ona ją lekko
uścisnęła.
— My się już znamy. Madeleine przedstawiła nas sobie na przyjęciu.
— Ach tak — powiedziała Grace, wreszcie przypominając sobie, skąd ją pamięta. — Pani jest
jej matką chrzestną.
— Zgadza się — Elsa odparła ze smutnym uśmiechem.
Grace odniosła wrażenie, że moment wizyty nie był odpowiedni. Elsa pewnie wolała zostać
sam na sam z Oliverem. Rozumiała to, gdyż prawdopodobnie właśnie dowiedzieli się o wynikach
autopsji.
— Może usiądziesz, Grace? — zaproponował Oliver, wskazując identyczny fotel po drugiej
stronie kominka, a sam zajął miejsce za biurkiem.
— Zostanę tylko przez chwilę — zapewniła pospiesznie. — Nie chciałabym przeszkadzać w
takim momencie. Przyszłam tylko, aby przekazać, z jaką miłością mówiła o panu Madeleine.
— Naprawdę? Kiedy? — Oliver ożywił się.
Grace wyczytała nadzieję w jego oczach.
— Powiedziała, że w najtrudniejszych chwilach starał się pan jak mógł, by otoczyć ją miłością
i czułością. Wspomniała także, jak bardzo pana kochała, szczególnie za to, co musiał pan znosić.
Oliver zdawał się ważyć każde słowo.
— Obawiam się, że to ona wycierpiała za dużo. Utrata matki, gdy była małą dziewczynką, i
pozostanie tylko z ojcem odepchniętym przez wszystkich. Ojcem, któremu zarzucano, że
zamordował jej matkę.
Oliverowi załamał się głos. Wbił wzrok w przycisk do papieru z kości słoniowej, leżący na
biurku.
— Madeleine nigdy nie wierzyła, że zabił pan żonę — zapewniła Grace.
— Powiedziała ci to? — spytał.
— Tak. Opowiadała mi także o śnie, w którym wracała do dnia zaginięcia pani Sloane. Była
przekonana, że niedługo przypomni sobie coś, co pomoże w schwytaniu mordercy.
— Cóż, teraz już nigdy się nie dowiemy — westchnął.
— Bardzo mi przykro, naprawdę — powiedziała Grace, wstając. — Pójdę już. Nie chcę
państwu zajmować więcej czasu.
Oliver Sloane podniósł się, wyraźnie poruszony.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny, że poświeciłaś swój czas, przychodząc
tutaj. Jesteś jedyną, oprócz Elsy osobą, która przybyła złożyć kondolencje.
Ponownie spojrzał na biurko, podniósł przycisk do papieru i wyciągnął go w jej stronę.
— Chciałbym ci to dać.
— Och nie — odparła Grace, kręcąc głową. — Nie mogę tego przyjąć, panie Sloane.
— Proszę, weź — nalegał. — Ku pamięci Madeleine i jako wyraz mojej wdzięczności.
Poczuję się lepiej, jeśli to przyjmiesz, Grace.
109
Nieoczekiwane wymeldowanie.
— Cholera — mruknęła Izzie.
Oszczędzała siły, starając się tylko na czas wykonać wszystkie obowiązki. Jeden dodatkowy
pokój był zbyt dużym obciążeniem.
Wszedłszy do środka, Izzie omal się nie rozpłakała. Mieszkał tu straszny flejtuch.
Opakowania po hamburgerach i cukierkach były rozsypane po całym dywanie. Na prześcieradle
znalazła ślady szminki i tuszu do rzęs. W łazience leżały zwinięte, mokre ręczniki. Zlew był
zabrudzony pastą do zębów, a wanna szamponem i balsamem. Długie, czarne włosy zapychały
odpływ.
Izzie głęboko odetchnęła i zaczęła sprzątać. Po prostu nie rób wszystkiego jednocześnie,
powtarzała sobie. Jedno za drugim. Ściągnęła prześcieradła i pozbierała ręczniki z łazienki.
Schylając się, by podnieść puste opakowania, poczuła się słabo. Chwiejąc się, podeszła do
krzesła i usiadła.
Czekając, aż zawroty głowy ustaną, zobaczyła plik papierów w koszu. To ciekawe, że ten
flejtuch pofatygował się, żeby wrzucić do niego cokolwiek. Izzie sięgnęła do pojemnika,
wyjmując z niego zawartość i wtedy zauważyła napis na pierwszej stronie — „Oryginał
zwrócony Agacie Wagstaff, siostrze”.
Wyciągnęła kartki z kosza i wsunęła do kieszeni uniformu.
110
Grace czuła wyrzuty sumienia, wybrała się na zakupy, gdy wokół niej było tyle cierpienia, ale
chciała wykorzystać chwilę wolnego czasu. B.J. spytał ją, czy pójdzie z nim na zbiórkę pieniędzy
do The Elms, pomóc mu kręcić materiał, a ona nie miała odpowiedniego stroju. Nie musiała być
tak oficjalnie ubrana jak goście, ale to, co zabrała ze sobą, również się nie nadawało. W drodze
do hotelu zatrzymała się przy Talbots, zachęcona napisami „Wyprzedaż”. Pół godziny później
wyszła stamtąd, zakupiwszy ciemnoniebieską suknię bez rękawów, czarną torebkę, parę
czarnych, skórzanych sandałów na wysokim obcasie oraz spodnie khaki, które zamierzała nabyć
już od dłuższego czasu.
W Vikingu ominęła pokój redaktorski i poszła prosto do siebie. Położyła przycisk do papieru
na stoliku, tuż obok telefonu. Wieszając sukienkę do szafy, usłyszała dźwięk pagera. Podeszła do
aparatu telefonicznego i wykręciła numer, odczytany z wyświetlacza.
— Poproszę z detektywem Manzorellą. Mówi Grace Callahan.
Usiadła na brzegu łóżka i czekała, wpatrując się w tatuaż na stopie. Dopiero teraz
przypomniała sobie o wzorze z katalogu Rusty’ego, który, dziwnym zbiegiem okoliczności, był
duplikatem zegara słonecznego z ogrodu w Shepherd’s Point. Rusty powiedział Joss, że nie wie,
skąd się tam wziął, ale Grace w to nie wierzyła. Skąd Rusty mógł wiedzieć o tym zegarze?
Przypatrując się tatuażowi, nagle przypomniała sobie o pewnym fakcie. Agatha powiedziała
jej, że Charlotte, gdy zaginęła, miała na sobie kolczyki w kształcie tego zegara. Może Rusty je
widział. Jednak ta możliwość wydawała się nieprawdopodobna. Nie był typem człowieka, który
spędzałby dużo czasu w Shepherd’s Point, ani tym bardziej z Charlotte Sloane.
— Witam, pani Callahan. Tu Al Manzorella.
Głos detektywa wyrwał ją z rozmyślań.
— Ach tak. Chciałabym przekazać coś, o czym, jak sądzę, powinien pan wiedzieć. Zoe
Quigley powiedziała mi o tym zeszłej nocy.
— Cóż to takiego?
— Mówiła, że biegała blisko The Breakers w niedzielę w nocy, gdy przejechał obok niej
samochód, omal jej nie potrącając.
— Jaki to był samochód?
— Nie była pewna. Jak pan wie, Zoe przyjechała z Anglii i nie znała większości
amerykańskich modeli. Widziała jednak cześć tablicy rejestracyjnej — początkowe litery S–E–A.
— Dobrze, pani Callahan. Dziękuję bardzo.
Grace jednak nie skończyła rozmowy.
— Czy myśli pan, że to pomoże w rozwikłaniu sprawy? — spytała. — A może kierowca i
napastnik Sama to jedna i ta sama osoba. Ramy czasowe by się zgadzały.
— Zajmiemy się tym, obiecuję — przyrzekł Manzorella. — I proszę o tym nikomu nie mówić,
dobrze? To może być bardzo ważny dowód i istotne jest, by podejrzany nie wiedział, że go
mamy.
— Te sprawy mogą być powiązane ze sobą — dodała pospiesznie. — Jak kostki domina,
jedna przewraca drugą. Może to, co stało się Zoe, nie było wypadkiem. Może została
przejechana, gdyż zabójca myślał, że będzie w stanie go skojarzyć z atakiem na Sama. Może
Sama zaatakowano, bo widział jak morderca spycha Madeleine z Forty Steps. Może Madeleine
zginęła, gdyż zbliżyła się za bardzo do odkrycia zabójcy swej matki.
— To bardzo dużo niewiadomych, pani Callahan. Ale niech się pani nie martwi, sprawdzimy
każdą możliwość. Jeszcze raz dziękuję.
Grace słysząc dźwięk odkładanej słuchawki poczuła złość. Jednak może to lepiej, iż detektyw
przerwał tę dyskusję. Nie byłoby w porządku wplątywać w sprawę Rusty’ego tylko z powodu
wzoru w jego katalogu. Potrzebowała więcej informacji, zanim mogła z tym iść na policję.
111
Grace zajrzała do sali głównej. W środku nie było ani B.J., ani Joss. Przy biurku siedziała
tylko Beth Terry.
— Może ci w czymś pomóc? — spytała Grace, podchodząc do niej.
— Nie, chyba że chcesz się zająć przewiezieniem ciała Zoe do Anglii.
Grace pokręciła głową.
— Czy ktoś zadzwonił do jej rodziców?
— Patrzysz na tę osobę — odparła Beth z ponurym wyrazem twarzy. — Nigdy nie musiałam
przekazywać tak smutnych wiadomości i mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała.
— Przykro mi, Beth. Przynieść ci coś? — Grace starała się być w jakikolwiek sposób
pomocna. — Filiżankę herbaty albo coś do jedzenia?
— Nie, dzięki. Pierwszy raz w życiu straciłam apetyt.
— Jakieś wiadomości o Samie? — spytała Grace.
— Nic nowego.
Grace odwróciła się, żeby odejść.
— Poczekaj — powiedziała Beth.
— Tak?
— Uważaj na siebie, dobrze?
Grace spojrzała na nią zdziwiona.
— Po prostu uważaj. Nie chcę być przesądna, ale jesteś naszą ostatnią stażystką.
— Co masz na myśli?
— Nie słyszałaś?
— Nie. Czy coś stało się Joss? — zaniepokoiła się Grace, a serce zabiło jej szybciej.
— Joss zrezygnowała. Zostałaś tu sama.
*
*
*
Miała jeszcze dwie godziny do wyjścia do The Elms. Zadzwoniła do Lucy, ale nikt nie
odbierał. Tak na prawdę ucieszyła się, że jej córka wyszła z Frankiem i Jan gdzieś, gdzie była
bezpieczna i dobrze się bawiła.
Nie lubiła bezczynnie siedzieć w pokoju redaktorskim. Mimo że nie pałały do siebie miłością,
Grace poruszyło odejście Joss. Miała już dzwonić do domu Vickersów, ale stwierdziła, że nawet
nie wiedziałaby, co powiedzieć.
Wyglądało na to, że wygrała tę pracę walkowerem, ale nie potrafiła się z tego cieszyć. Nic nie
wyróżniało jej spośród innych stażystów.
Gdyby udało się jej odkryć związek między śmiercią Charlotte, Madeleine i Zoe, oraz atakiem
na Sama, poczułaby, że zasługuje na tę pracę. Co ważniejsze, chciała odegrać jakąś rolę w
położeniu kresu tej bezsensownej przemocy. Zabójca musiał być powstrzymany.
Oczywiście, podejmowanie niepotrzebnego ryzyka byłoby nie tylko głupie, ale także
nieodpowiedzialne. Beth miała rację — musi na siebie uważać.
Ale co niebezpiecznego jest w złożeniu wizyty Rusty’emu w biały dzień?
Pierwszą przewracającą się kostką domina była Charlotte Sloane. Grace podejrzewała, że jej
śmierć mogła być powodem pozostałych zbrodni.
Stojąc na chodniku przed Broadway Tattoos, widziała na końcu ulicy posterunek policji. Był
środek dnia i w razie potrzeby mogła tam pobiec. Otworzyła drzwi studia i weszła do środka.
Rusty rozmawiał z nastolatkiem przy ladzie, dając mu instrukcje, jak ma obchodzić się ze
swoim świeżo wykonanym tatuażem. Grace czekała przy wejściu, aż chłopak zapłaci i wyjdzie.
Rusty wyszedł zza lady i podszedł do niej. Zobaczyła ślady krwi na jego koszulce.
— Nie przejmuj się tym — powiedział, chwytając materiał palcami i odciągając go od skóry.
— Czasami zdarzają się małe tryśnięcia, nic takiego. Jesteś gotowa?
— Nie — odpowiedziała Grace. — Nadal się nad tym zastanawiam.
— Aha — westchnął rozczarowany. — Co w takim razie mogę dla ciebie zrobić?
— Chciałam porozmawiać z tobą o wzorze, który widzieliśmy wczoraj w twoim katalogu.
— Tego się obawiałem — przyznał nieoczekiwanie. — Zorientowałem się, że twoja
koleżanka go rozpoznała, jak tylko go zobaczyła.
Grace próbowała przypomnieć sobie poprzednią noc. Rzeczywiście, Joss spytała o ten tatuaż,
ale jakoś jej to wypadło z głowy. Na razie skupiała się tylko na tym, że jest taki sam jak zegar
słoneczny w Shepherd’s Point. Czemu Joss tak się nim zainteresowała?
— Czyli to nie był twój pomysł? — upewniła się.
— Już się pewnie domyśliłaś, że nie, inaczej byś o to nie pytała. Słuchaj, nie chcę żadnych
kłopotów. Nie możesz zostawić tego w spokoju?
Strach, który odczuła wcześniej, trochę osłabł na widok skruszonego wyrazu twarzy
Rusty’ego.
— To może mi powiesz, o co chodzi? — naciskała. — A jeśli nie, to zawsze mogę iść na
policję i oni cię o to zapytają.
Cofnęła się o krok w stronę drzwi.
— Mogę ci wszystko wyjaśnić, ale musisz obiecać, że nic nie powiesz policji.
— To zależy.
Rusty był w kiepskim położeniu i doskonale o tym wiedział. Powiedzenie prawdy tej kobiecie,
z nadzieją, że to ją usatysfakcjonuje, było jednak dużo lepsze, niż ściągnięcie tu gliniarzy. Oni
mu nie uwierzą, a ona być może tak. Musiał zaryzykować.
Stojąc z Grace przy drzwiach, przedstawił jej pokrótce swoją historię, gdy jako kierowca
pracował u admirała.
— Byłem przed klubem country tamtej nocy i czekałem na szefa, który imprezował wtedy ze
swoimi koleżkami. Stałem sam, paliłem papierosy i myślałem, jak to musi być miło mieć tyle
forsy, żeby nie żałować wydawać jej na to, by jakieś ptaki mogły dalej latać. Sam nie byłem w
stanie odłożyć paru groszy z mojego marnego żołdu.
Grace pokiwała głową ze zrozumieniem.
— Chwilę później — kontynuował Rusty — Charlotte Sloane wyszła z klubu cała
roztrzęsiona. Gdy mnie zobaczyła, spytała, czy mógłbym ja podwieźć. Wiedziałem, że nie
powinienem odjeżdżać, ale nie mogłem odmówić. Była taka piękna w tej błyszczącej, złotej
sukni. Jak kopciuszek na balu. Miała ze sobą zdjęcie i myślę, że to ono ją tak bardzo
zdenerwowało. Zerkałem na nią cały czas w lusterku wstecznym. Włączyła sobie światełko nad
głową, wpatrywała się w zdjęcie i mamrotała coś pod nosem o kłamstwie i oszukiwaniu.
Spytałem, co się stało, ale nie chciała powiedzieć. Mówiła tylko, że pragnie wrócić do córeczki.
Shepherd’s Point nie było daleko. Wysadziłem ją przy podjeździe i pojechałem z powrotem do
klubu country. Admirał nic nie zauważył.
— Ale co z tym wzorem? — spytała Grace.
— Kiedy następnego dnia rano sprzątałem samochód, na podłodze znalazłem kolczyk.
Miałem zamiar go zwrócić, naprawdę, ale wtedy dowiedziałem się, że Charlotte zaginęła. Nie
mogłem go oddać, bo wszyscy połączyliby mnie z jej zniknięciem.
— Więc dlatego nie poszedłeś nigdy na policję — domyśliła się Grace.
— Spójrz na mnie — powiedział Rusty, rozkładając ręce. — Jestem typem faceta, któremu
nietrudno coś zarzucić. Łatwym celem. Nieraz myślałem o wyznaniu wszystkiego, ale bałem się,
że odwrócą to tak, żeby zrobić ze mnie winnego. Mówiliby, że jestem ostatnią osobą, która
widziała ją żywą.
— Ależ to nieprawda, Rusty — odparła Grace. — Ostatnim był zabójca Charlotte.
112
Czemu Joss była tak zainteresowana wzorem kolczyka? Grace zastanawiała się nad tym
wychodząc ze studia tatuażu i czekając na taksówkę. Co Joss wiedziała?
Czuła, że musi się tego dowiedzieć, więc gdy wsiadła do samochodu, podała taksówkarzowi
adres Vickersów.
*
*
*
Joss, w samym bikini, otworzyła jej drzwi.
— Grace, co ty tu robisz? — spytała zdziwiona.
— Miałam nadzieję, że mogłybyśmy o czymś porozmawiać.
— Przyszłaś się pochwalić? — parsknęła Joss. — Nie robiłabym tego na twoim miejscu. Ja
zrezygnowałam ze stażu, więc tak naprawdę nie wygrałaś całkiem fair. Reszta przeciwników
została wyeliminowana. To bardzo wygodna sytuacja.
Grace już chciała odwrócić się i odejść, ale się powstrzymała. Zignoruj to i dowiedz się tego,
czego potrzebujesz.
— Nie jest już istotne, kto dostanie tę pracę — odparła. — To, co się stało w tym tygodniu,
było przerażające. Madeleine, Sam, a teraz Zoe. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby
rozwikłać tę zagadkę.
Joss spojrzała na nią sceptycznie.
— Tak, i zebrać dodatkowe punkty w KEY News.
— Nie — nalegała Grace, — aby spełnić swój obowiązek.
— Joss wpatrywała się chwilę w swoje nagie stopy. Spojrzawszy ponownie na Grace,
zaprosiła ją do środka.
*
*
*
Grace wybrała to samo miejsce, które zajmowała podczas rozmowy na przyjęciu. Joss jednak
nie usiadła obok niej na sofie, jak Madeleine, tylko zajęła fotel nieco dalej.
— Dobrze, Grace. O czym chciałaś porozmawiać?
— Właśnie wróciłam z Broadway Tattoos.
— I?
— Rusty powiedział mi, skąd wziął wzór, o który pytałaś.
— Co mówił? — zainteresowała się Joss.
Grace postanowiła, że musi coś dać, aby dostać coś w zamian.
— Twierdzi, że skopiował go z kolczyka, który Charlotte Sloane zostawiła w jego
samochodzie w dniu zaginięcia.
— Jezu! — zawołała Joss wychylając się z fotela. — To on mógł zabić Charlotte.
— Nie wysuwajmy pochopnych wniosków. Wczoraj byłaś bardzo zainteresowana tym
wzorem. Jestem ciekawa dlaczego?
Joss chwilę się zastanawiała.
— Dobrze, co mi zależy — odparła wreszcie, podejmując decyzję. — Poczekaj tu.
Wyszła z salonu, i wróciła po chwili z torebką. Wyciągnęła z niej zwinięty kawałek papieru i
wręczyła go Grace. Rozwijając go, zauważyła szkic i krótki opis. To był zegar słoneczny.
— Może Rusty ma jeden kolczyk, ale policja ma drugi. Znaleziono go w kieszeni sukni
wieczorowej Charlotte, lecz nie podali tego do wiadomości.
— A ty skąd to wiesz? — zdziwiła się Grace.
— Mam dobre źródło — odpowiedziała Joss, dając do zrozumienia, że nic więcej na ten temat
nie powie. — Ale zaufaj mi, widziałam to na własne oczy.
Grace zainteresował jeszcze jeden rysunek i opis na dole kartki.
— A co to jest? — spytała, wskazując na narysowany kwadrat.
— To jest drugi przedmiot, znaleziony przy ciele Charlotte. Jedwabna chusteczka w kolorze
cytrynowym.
*
*
*
Patrząc, jak Grace idzie w dół podjazdu, Joss przypomniała sobie o pamiętniku Charlotte. Już
miała ją zawołać, ale powstrzymała się. Obawiała się, że i tak powiedziała za dużo.
113
Cóż za niesamowity przełom.
Wyniki autopsji Madeleine były następnym sygnałem, że można pozostać bezkarnym.
Ale droga jeszcze nie była wolna. Jeśli Sam Watkins się obudzi, może stanowić duży problem.
Najlepiej ponownie poczekać na rozwój wydarzeń z nadzieją, że niebiosa jeszcze raz ześlą
błogosławieństwo, zabierając tego młodego chłopaka do siebie.
Zoe, dzięki Bogu, nigdy już nic nie powie.
Ale Grace Callahan była wielką niewiadomą. Czyżby zbliżała się coraz bardziej do odkrycia
prawdy?
114
Grace umyła sobie włosy, po czym spędziła więcej niż zazwyczaj czasu na suszeniu ich, by
ułożyły się w miękkie loki. Zrobiła makijaż, zwracając szczególną uwagę na oczy. Nałożyła na
powieki niebieskoszary cień i podkreśliła je kredką. Malując rzęsy tuszem, zauważyła swoje
niepomalowane paznokcie. Nie było już czasu na manicure, ale przynajmniej mogła je przyciąć i
wypolerować.
W kosmetyczce znalazła papierowy pilniczek do paznokci. Włożywszy szlafrok, poszła do
sypialni, usiadła na łóżku i zaczęła piłować. Po paru minutach jej paznokcie wyglądały
przyzwoicie.
Miała jeszcze piętnaście minut do wyjścia, a chciała włożyć suknię w ostatniej chwili. Len tak
łatwo się gniecie. Postanowiła położyć się na chwilę mając nadzieję, że krótki odpoczynek ją
orzeźwi. Niestety, po wysłuchaniu opowieści Rusty’ego i informacji od Joss, nie była w stanie się
zrelaksować.
Podniosła się, zaniepokojona, i pomyślała, że zadzwoni do Lucy. Sięgając po telefon,
zauważyła przycisk do papieru od Olivera, który leżał na nocnym stoliku. Podniosła go do góry i
przejechała dłonią po gładkiej, chłodnej powierzchni.
Z pilnikiem do paznokci w ręku, postanowiła z ciekawości sprawdzić test Kyle’a Seatona.
Wybrała miejsce na spodniej części przycisku i parokrotnie je potarła.
Była przekonana, że poczuje zapach palonej kości, a zamiast tego poczuła odór przypalanego
plastiku.
Przycisk do papieru Olivera był podróbką.
*
*
*
Ktoś zapukał do drzwi.
— Kto tam? — spytała Grace.
— To ja, BJ.
— Chwileczkę, zaraz otwieram.
Myślała, że spotkają się w głównym holu. Pospiesznie zapięła sukienkę i boso podeszła do
drzwi.
B.J. miał na sobie granatową marynarkę, śnieżnobiałą koszulę i jasnoniebieski krawat. Jego
beżowe, wyprasowane spodnie dopełniały całości. Wręczył jej małe, kwadratowe pudełko.
— To dla mnie? Przyniosłeś mi kwiaty? — spytała.
Była zachwycona. Nie pamiętała, kiedy ostatnio dostała kwiaty, a tym bardziej od osoby,
która jej się podobała. B.J. uśmiechnął się, zadowolony z jej reakcji.
— Pomyślałem, że ci się spodobają.
— Nawet bardzo — zapewniła. — Są prześliczne, dziękuję.
Delikatnie wyjęła bukiecik z pudełka.
— Jak myślisz, gdzie powinnam go sobie przypiąć. Do sukienki?
B.J. dotknął jej włosów.
— Może w tym miejscu? — zasugerował.
— Dobrze. Usiądź na chwilę, a ja pójdę je przyczepić.
Grace weszła do łazienki, stanęła przed lustrem i zaczęła przypinać kwiaty.
— Piękna rzeźba — zawołał B.J., biorąc do ręki przycisk do papieru.
— Jest podrobiona — odparła Grace. — Przed chwilą sprawdziłam.
— Chyba nie spodziewałaś się, że będzie prawdziwa?
— Ależ tak, zważywszy, od kogo ją dostałam. Oliver Sloane podarował mi to dziś po
południu.
— Żartujesz! Jak to się stało?
— Poszłam złożyć mu kondolencje. Był tak wzruszony, że postanowił mi to dać ku pamięci
Madeleine.
— Myślisz, że wiedział, że to imitacja?
Grace wpięła kwiaty i cofnęła się o krok, by ocenić efekt końcowy.
— Wątpię. Jego gabinet wygląda tak, jakby miał tylko to, co najlepsze.
— Masz zamiar mu powiedzieć? — dopytywał się B.J.
— Może powinnam. Kyle Seaton mówił mi na przyjęciu, że Oliver i Charlotte byli jego
najlepszymi klientami. Ciekawe, czy to on mu go sprzedał.
Poprawiła fryzurę i wyszła z łazienki.
— Jak wyglądam? — spytała. B.J. spojrzał na nią z uznaniem.
— Wyglądasz wspaniale, Grace.
Szkoda, że Lauren Adams jechała z nimi samochodem.
Grace wiedziała, że będą dzisiaj pracować, ale miała wrażenie, jakby ona i B.J. szli na randkę.
Podrobiona kość słoniowa i kolczyki w kształcie zegarów słonecznych przestały na chwilę być
ważne, gdy włożyła nowe sandały i sięgnęła po torebkę.
— Idziemy?
115
Izzie zapaliła świeczkę przy świętej figurce, stojącej na brzegu wanny i zanurzyła się w ciepłej
wodzie.
Westchnęła z ulgą.
Postanowiła złożyć wymówienie w Vikingu. Będzie sprzątać pokoje tylko do końca tygodnia.
Wpatrywała się w figurkę młodej kobiety ubranej w niebieskie i różowe szaty. Miała pogodny
wyraz twarzy, jednak Izzie wiedziała, że przeżyła tortury. Piękna i bogata, poświęciła jednak
życie Bogu, za co spotkało ją więzienie i tortury. Odcięto jej piersi, a następnie przeciągano ją po
rozżarzonych węglach, aż umarła.
— Święta Agato — zaczęła się modlić — proszę, pomóż mi.
Patronka pielęgniarek, strażaków i kobiet cierpiących na raka piersi wpatrywała się w nią
milcząco. Izzie wiedziała, że wiara uczy, iż ból i cierpienie tego świata zostaną wynagrodzone w
wiecznej szczęśliwości przyszłego życia. Liczyła na to i czekała z niecierpliwością na ponowne
spotkanie z Padraicem. To już nie potrwa długo, najdroższy, pomyślała.
Zamoczywszy myjkę w wodzie, delikatnie przetarła nią klatkę piersiową pełną blizn, cały czas
wpatrując się w figurkę. Jakie to dziwne, że jej dorosłe życie zaczęło się od jednej Agathy i
kończy się z drugą. Nauczyła się ścielić łóżka w sposób, jaki lubiła panna Agatha, i polerować
porcelanowe wanny i umywalki pod bacznym okiem Finoli w Shepherd’s Point. Może dalej by
tam pracowała, gdyby nie obecność jej i Paddy’ego w domku, tej samej nocy, gdy panna
Charlotte została zamordowana. Po koszmarnych przeżyciach w starym tunelu niewolników,
odnalezieniu ciała panny Charlotty, i po liście z pogróżkami, który przyszedł później, Izzie
pragnęła uciec z Shepherd’s Point i przed przerażającymi wspomnieniami.
Z trudem wstała z wanny. Wytarła się, ostrożnie dotykając blizn na klatce piersiowej, i
włożyła koszulę nocną. W kuchni postawiła czajnik na gazie i postanowiła przejrzeć stertę
nieprzeczytanej poczty, która zebrała się przez cały tydzień.
Rachunek, rachunek, reklama, rachunek. Jednak na widok następnej koperty zadrżała.
Rozpoznała ten zmieniony charakter pisma, jak dziesiątki razy w przeszłości. Był to następny list
od osoby, która groziła Paddy’emu przez tyle lat, że połączy go z miejscem morderstwa Charlotte
Sloane. Lecz tym razem list był zaadresowany do niej.
Gwizdanie czajnika sprawiło, że aż podskoczyła. Zakręciła gaz, ale nie zdobyła się na to, aby
zalać herbatę wodą. Wróciła do stołu i drżącymi rękoma otworzyła list.
Twój mąż dostał ostrzeżenie czternaście lat temu, a teraz ostrzegam ciebie. Nie myśl sobie, że
skoro odkryto kości w tunelu niewolników, to jest to dobry moment, aby ujawnić to, co wiesz, lub
co ci się wydaje, że wiesz.
Nadal mam portfel, który zostawiliście w domku tej nocy, gdy Charlotte Sloane zginęła. Jeśli
pójdziesz ze zdjęciem na policję, ja wykorzystam portfel. Jak myślisz, komu uwierzą,? Tobie czy
mnie?
Izzie przeczytała list jeszcze raz, a strach zaczął zmieniać się w gniew. Nie zrobiła nic złego,
oprócz kochania się z Paddy’m w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Jednak przez te
wszystkie lata zamartwiali się na śmierć, że zostaną oskarżeni o zamordowanie Charlotte. Izzie
przepłakała wiele nocy, chcąc pójść na policję, ale po długich godzinach wpatrywania się w
zdjęcie, które spadło wtedy na ciało Charlotte, oboje dochodzili do wniosku, że nie ma tam nic
takiego, co mogłoby postawić kogokolwiek w stan oskarżenia. Nie byli do końca pewni, o co tak
naprawdę martwił się zabójca, ale wiedzieli, że wyglądaliby na winnych, gdyby wyszła na jaw
historia pozostawionego portfela Padraica.
Izzie wstała i otworzyła drzwi szafki. Wyciągnęła leżące z wierzchu książki kucharskie i
sięgnęła głębiej po kopertę. Ręce jej się trzęsły, ale tym razem ze złości, gdy wyciągała jej
zawartość. Tego już za wiele!
Nie zostało jej zbyt dużo czasu na tym świecie, lecz chciała pójść do lepszego z czystym
sumieniem. A jeśli przy tym pomoże ciężko pracującej, młodej kobiecie, tym lepiej. Miała tę
starą fotografię i kopię pamiętnika panny Charlotte, który znalazła dzisiaj w koszu na śmieci.
Chciała oddać oba te przedmioty tej miłej Grace Callahan i może tym samym pomóc w jej
karierze.
116
Samochód z kierowcą czekał na podjeździe. Oliver, ubrany w smoking, zapukał do drzwi
Elsy. Złota spinka u mankietu jaśniała na tle śnieżnobiałej koszuli, gdy niecierpliwie uniósł
kołatkę w kształcie mewy. Ostatni raz włożył te spinki podczas przyjęcia w klubie country tej
nocy, kiedy zaginęła Charlotte. Przez te wszystkie lata nie mógł się zmusić, by nosić ostatni
prezent z okazji ich rocznicy ślubu. Teraz jednak, wiedząc, że Charlotte już nie ma, uznał, że to
odpowiednia rzecz, aby uczcić jej pamięć.
Elsa otworzyła drzwi. Wyglądała olśniewająco w dopasowanej, błękitnej sukni wieczorowej z
brylantową broszką w kształcie mewy. Włosy miała upięte wysoko, tak jak niegdyś Charlotte
podczas pierwszej zbiórki pieniędzy. Mimo że nigdy nie była piękna, trzyma się całkiem dobrze,
pomyślał. Niewiele się zmieniła, od kiedy skończyła dwadzieścia lat.
— Wyglądasz świetnie, Elso — powiedział.
— Dziękuję, mój drogi, wejdź na chwilę, napijemy się drinka.
— Chyba nie powinienem — odparł, nie ruszając się z miejsca. — Wypiłem już jeden koktajl,
a nie chciałbym sprawiać wrażenie pijanego na przyjęciu. Jestem pewien, że ludzie będą mnie
teraz obserwować uważniej niż zwykle.
— Dobrze — zgodziła się, nie chcąc go denerwować. — Wezmę tylko torebkę.
117
Grace patrzyła, jak fotograf zaprasza każdą przybyłą parę do wspólnego zdjęcia. W tym czasie
jego asystent układał już wywołane zdjęcia na wielkich sztalugach. Najwidoczniej, oprócz opłaty
za wejście na Ball Bleu, goście mieli wysupłać parę dodatkowych groszy na pamiątki.
Zebrani uprzejmie rozmawiali, ale gdy przybyła następna para, wszystkie glosy ucichły.
Grace zrobiło się przykro, gdy patrzyła na idącego z podniesioną głową Olivera Sloane’a, pod
rękę z Elsą Gravell. Złote spinki do mankietów lśniły w świetle lampy błyskowej fotografa.
Grace była na tyle blisko, by rozpoznać ich wzór. Zegar słoneczny z Shepherd’s Point, ten sam
co na kolczykach Charlotte.
118
KEY News stoi mi na drodze, pomyślał Mickey, patrząc na wóz transmisyjny zaparkowany
przy wejściu dla służby. Ta cholerna furgonetka przeszkadzała kelnerom niosącym potrawy z
kuchni.
Zaklął widząc, jak jeden wpada na drugiego.
— Dosyć. Muszą ją przesunąć — uznał.
Podszedł do furgonetki i pukał w drzwi tak długo, aż otworzył mu drzemiący w środku
kierowca.
— Musicie to coś stąd ruszyć, i to w tej chwili.
Scott Huffman spojrzał na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
— Nigdzie się nie ruszę, koleś, póki nie dostanę takiego polecenia od moich szefów.
*
*
*
Mickey rozglądał się po posiadłości, pełnej przyciętych klonów i lip. Między krzakiem
rododendrona a ogromną brzozą dojrzał mężczyznę z kamerą. Ruszył prosto w jego stronę i od
razu przeszedł do rzeczy.
— Musicie się ruszyć — powiedział stanowczo. — Wasza furgonetka przeszkadza moim
kelnerom.
B.J. spojrzał w kierunku wskazanym przez Mickey’a.
— Dobrze, stary, uspokój się. Zaraz zobaczę, co da się zrobić.
119
Obcasy zapadały się w trawniku, komary zaczynały ją gryźć, a teraz nawet B.J. ją zostawił,
żeby załatwić problem z wozem transmisyjnym. Jak na razie wieczór nie wydawał się tym
romantycznym wydarzeniem, jakiego się spodziewała. Z profesjonalnego punktu widzenia było
nie wiele lepiej. Lauren wydawała się dużo bardziej zainteresowana flirtowaniem z męską
częścią społeczności Newport niż wywiadami do jutrzejszego programu.
Grace postanowiła zwiedzić posiadłość na własną rękę. Starając się iść na palcach, ruszyła ku
zachodniej części posiadłości. Dwa małe, marmurowe pawilony z miedzianymi dachami
zaznaczały wejście do ogrodu z setkami różowych i białych begonii. Odwróciła się, by spojrzeć
na rezydencję i tłumy gości, gdy usłyszała chichot.
Koło jednego z pawilonów, z dala od bawiących się, stał jej były mąż i całował się z wysoką
kobietą. Brunetką, nie blondynką.
To nie była Jan.
Grace nie bardzo wiedziała, co zrobić. Ostatecznie odchrząknęła na tyle głośno, by całująca
się para zwróciła na nią uwagę. Żałowała, że nie ma aparatu, żeby uchwycić wyraz twarzy byłego
męża.
— O mój Boże, Grace! — zawołał Frank.
Nie mogła opanować krzywego uśmieszku.
— Ładny wieczór, prawda, Frank?
— Przepraszam cię na chwilę, porozmawiamy trochę później — powiedział Frank, zwracając
się do swej towarzyszki.
Brunetka odeszła, nie wyglądając na specjalnie zawiedzioną. Może też ma męża, pomyślała
Grace. Dla niej to pewnie jedna wielka gra.
Popatrzyła na niego, kręcąc głową.
— Bardzo brzydko. — powiedziała ironicznie. — A ja myślałam, że ciebie i Jan łączy coś
wspaniałego.
— Przestań, to nie twoja sprawa.
— Czyżby? Chcesz, aby nasza córka mieszkała w twoim małym, doskonałym domku i to nie
moja sprawa? Pomyślmy — podrapała się po brodzie. — Ciekawe, co powie sędzia na pomysł
oddania dziecka pod opieką ojca kobieciarza. Poza tym, jestem ciekawa, co o tym wszystkim
myśli Jan. Może powinnam jej o tym powiedzieć, tyle że wtedy możesz już nie mieć dokąd
wracać.
Frank wytarł starannie kąciki ust chusteczką. Miała go w garści, wiedział o tym.
— Dobrze, Grace. Wygrałaś — mruknął.
— Zrezygnujesz z pełnej opieki? — dociskała.
— Tak, jeśli tylko nie powiesz Jan.
— Wpłacisz zaległe alimenty i zaczniesz od tej pory przysyłać je na czas?
— A mam inne wyjście?
— Nie bardzo. A tak poza tym, co tu robisz?
— Jan bardzo chciała uczestniczyć w jakimś dużym wydarzeniu towarzyskim.
Grace obrzuciła uważnym spojrzeniem tłum gości.
— Nie widzę jej. Gdzie jest?
— Nie wiem. Ostatnio widziałem, jak rozmawiała z jakimiś ważniakami.
— A gdzie Lucy?
— W hotelu.
— Sama? — upewniła się zaniepokojona Grace.
— Jest wystarczająco duża. Pozwoliliśmy jej w końcu jechać do mnie samej pociągiem.
— To co innego. Trwało to tylko godzinę, w biały dzień, a nie na cały wieczór, i do tego w
mieście, w którym grasuje morderca.
120
Żołądek Grace coraz bardziej skręcał się z niepokoju. Lucy rzeczywiście może już jest
wystarczająco duża, żeby zostawić ją samą w pokoju hotelowym, ale w obecnych
okolicznościach było to nie do pomyślenia. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby coś jej się
stało. Zauważyła Manzorellę, ubranego szykownie w ciemny garnitur i krawat w paski, stojącego
w rogu ogromnego, niebieskiego namiotu. Miał poważną twarz, a jego ciemne oczy przesuwały
się po tłumie gości. Nie miała jednak czasu, żeby do niego podejść.
— Przepraszam cię, ale muszę wracać do hotelu — powiedziała, podchodząc do B.J.
Spojrzał na nią pytająco.
— Co się stało? Źle się czujesz?
— Nie. Mój mąż, to znaczy były mąż, zostawił Lucy samą. Martwię się o nią — tłumaczyła
się. — Muszę tam pojechać i zobaczyć, czy wszystko w porządku.
— Oczywiście, rozumiem — odparł, ale było widać, że jest rozczarowany.
Wyjął kluczyki z kieszeni.
— Weź samochód. Nie musisz się martwić, Lauren i ja jakoś sobie poradzimy.
— Wiem.
I tak też było. B.J. i Lauren sami mogli zrobić wszystko.
Grace starała się zapomnieć o rozczarowaniu, że nie mogła spędzić z B.J. tego wieczoru i
jednocześnie wziąć udziału w tym wyjątkowym przedsięwzięciu. Może była to dla niej nauczka,
żeby zawsze stawiać dobro córki ponad karierą. Z drugiej strony, gdyby Lucy była w
bezpiecznym miejscu, nie czułaby się źle, zostawiając ją samą, aby pojechać do pracy.
Jednak w tym momencie nie miała wątpliwości, co powinna zrobić.
*
*
*
— Lucy, to ja, otwórz!
Grace stukała w drzwi. Słyszała czołówkę „Ładu i Porządku” dobiegającą z pokoju. Jeszcze
raz zapukała, tym razem głośniej.
— To ja, mama, otwórz, proszę.
Gdzie ona się podziewa? Czuła, jak puls bije jej coraz szybciej. Nie panikuj, powtarzała sobie.
Może Lucy usnęła albo bierze prysznic.
Zeszła na dół do holu i podniosła słuchawkę wewnętrznego telefonu przy windzie. Lucy nie
odbierała. Grace była coraz bardziej zdenerwowana. Miała ochotę skręcić Frankowi kark za
zostawienie córki samej. Wyobraźnia podsuwała jej coraz gorsze obrazy.
Gdy myślała, co ma dalej robić, do windy podeszła Lucy z paczką słodyczy w ręku.
— Cześć, mamo. Co tutaj robisz? — zdziwiła się na jej widok.
— O Boże, Lucy — wykrzyknęła Grace, przytulając córkę. — Tak się martwiłam.
Dziewczynka spojrzała na nią zdziwiona.
— Zeszłam tylko na dół po coś słodkiego.
Grace nie chciała wychować Lucy na niepewne, bojaźliwe dziecko. Nie mogła jej za to zganić.
Nie zrobiła w końcu nic złego.
— Co tutaj robisz? — potworzyła Lucy.
Grace nie chciała jej okłamywać.
— Wiele się dzieje naokoło. Myślę, że nie powinnaś zostawać sama.
— Tata mówił, że mogę — powiedziała dziewczynka, gryząc czerwoną laskę lukrecji.
— Ja jestem innego zdania — odparła stanowczo Grace. — Chodź, pójdziemy do mojego
pokoju i będę mogła wreszcie zdjąć te nowe buty. Doprowadzają mnie do szału.
— Wyglądasz świetnie, mamo — zaważyła Lucy.
— Dziękuję, kochanie.
— Skąd wiedziałaś, że jestem sama?
— Tata mi powiedział.
— Och. To widziałaś go na przyjęciu?
— Tak, właśnie tam go widziałam — odparła Grace.
I to w jakiej sytuacji, pomyślała, uśmiechając się do siebie. Cieszyła się, że wreszcie miała
pewność, że Lucy z nią zostanie, i to na zawsze.
121
Manzorella przyglądał się twarzom gości i słuchał strzępów ich rozmów. Jednak telefon, który
otrzymał, zainteresował go dużo bardziej niż cokolwiek, co mógł mu zaoferować Ball Bleu.
Sam Watkins odzyskał przytomność.
Detektyw pospieszył do samochodu i pojechał do szpitala.
122
Pokojówki już dawno skończyły swoją zmianę. Izzie weszła od tyłu, mając nadzieję, że nie
spotka nikogo z wieczornej zmiany. Nie chciała, by ktokolwiek ją zaczepiał.
Pojechała windą na drugie piętro i przeszła przez korytarz do pokoju Grace Callahan. W
torebce miała kopertę, którą chciała jej wręczyć. Jeśli nikogo nie będzie, wsunie ją pod drzwi
razem z numerem swojego telefonu. Jednak Grace szybko jej otworzyła.
— Tak? — spytała.
W pierwszej chwili nie poznała jej bez służbowego stroju, ale krótkie, przerzedzone włosy
pomogły w rozpoznaniu.
— Jestem Izzie O’Malley — odparła.
— Oczywiście, poznaję. Jak się czujesz?
— Lepiej — skłamała Izzie.
— Cieszę się — powiedziała Grace wyczekująco. — Mogę ci w czymś pomóc?
— Tak naprawdę, miałam nadzieje, że możemy pomóc sobie nawzajem — odparła Izzie.
*
*
*
Lucy siedziała na sofie i jadła słodycze, wpatrzona w telewizor. Izzie wysypała na biurko
zawartość torebki.
— Byłam w Shepherd’s Point tej nocy, gdy zamordowano Charlotte Sloane — wyznała.
— Słucham? — Grace nie wierzyła własnym uszom.
— Padraic był jeszcze wtedy moim chłopakiem. Byliśmy w domku i robiliśmy to, czego nie
powinniśmy, gdy usłyszałam nadchodzącą pannę Charlotte. Wiedząc o tunelu, postanowiliśmy
wymknąć się tamtędy.
Grace nie zamierzała oceniać przedmałżeńskich poczynań Izzie. Wzięła głęboki oddech przed
zadaniem pytania:
— Kto towarzyszył Charlotte Sloane?
— Tego nie wiem, ale ktokolwiek to był, nie chciał, by to ujrzało światło dzienne —
powiedziała, wskazując zdjęcie. — Przyglądałam mu się przez czternaście lat. Może pani coś
zauważy, bo nam się nie udało. Proszę tylko uważać, żeby go nie dotykać. Poza mną i Paddy’m
w ręku miał go tylko morderca Charlotte.
— Trzymając ostrożnie za krawędzie, Grace podniosła zdjęcie bliżej światła i zaczęła się w
nie wpatrywać. Rozmiarem przypominało te, które widziała na sztalugach w The Elms. Zostało
zrobione z tyłu sali i ukazywało ludzi patrzących na kobietę stojącą na podium. Nie było widać
ich twarzy, ale gdy przyjrzała się bliżej, rozpoznała na podwyższeniu Charlotte Sloane.
— Czemu zabójca miałby się martwić tym zdjęciem? — wyszeptała.
— Nie wiem — odparła Izzie. — Ale ktokolwiek to jest, szantażował mnie i Paddy’ego przez
te wszystkie lata. Widzi pani, w pośpiechu Paddy zostawił swój portfel w domku. Morderca
napisał do nas, że zaniesie go na policję, jeśli pokażemy to zdjęcie, a wtedy policja nas posądzi o
zabójstwo. Dzisiaj dostałam następny list z pogróżkami.
Podała Grace obie kartki — jedną nową, a drugą pożółkłą ze starości.
— Mam coś jeszcze. Zdaje mi się, że to pamiętnik Charlotte.
Grace obejrzała go, zwracając szczególną uwagę na ostatni wpis.
Idiotka. Czemu jestem taka naiwna? Ludzie kłamią i oszukują cały czas. Nie mogę pozwolić,
żeby trwało to choćby minutę dłużej. To, co się stało dzisiejszego wieczora w klubie country, było
ostatnią kroplą goryczy.
— Dlaczego przyszłaś z tym do mnie?
— Czas, aby odsłonić wszystkie karty. Żyłam z tą tajemnicą przez lata i, jak pani widzi, nie
jest mi z tym dobrze. Nawet jeśli policja mnie oskarży, nie posiedzę za długo w więzieniu. Nie
zostało mi zbyt dużo życia. Ale gdy spotkam stwórcę, nie chcę, by mnie spytał, czemu nic nigdy
nie powiedziałam.
— Ale dlaczego nie poszłaś z tym na policję? — spytała Grace, nie odrywając wzroku od
dokumentów.
— Miałam nadzieję upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie tylko powiedzieć prawdę, ale
także pomóc pani. Może to zaimponuje pani szefom. Była pani dla mnie taka miła, a teraz
spłacam dług.
— Izzie, policja musi dostać te dowody — stwierdziła stanowczo Grace.
Nie mogłaby żyć ze świadomością, że je miała, gdyby zabójca znów zaatakował.
— To już pani wybór. Proszę zrobić z tym, co pani zechce. Ja jestem zbyt zmęczona, żeby się
tym przejmować.
Grace zerknęła na zegar — była dziewiąta. Manzorella powinien być jeszcze w The Elms.
Mogłaby zanieść mu te dokumenty i opowiedzieć historię Izzie.
— Mogę zawieźć to od razu na policję. Myślę, że nie można tracić czasu.
— Jak pani sobie życzy.
Grace spojrzała na Lucy siedząca na kanapie. Czy powinna ją zabierać ze sobą? Izzie, jakby
czytając jej w myślach, powiedziała:
— Mogę zostać z pani córką, jeśli pani i jej to odpowiada.
Ale Lucy, zamiast oglądać telewizję, podsłuchała ich rozmowę. Perspektywa udziału w
prawdziwej akcji bardzo ją ekscytowała.
— Nie ma mowy mamo — orzekła. — Jadę z tobą.
To, co się stało dzisiejszego wieczora w klubie country było ostatnią kroplą goryczy.
Grace przeczytała ponownie ostatnie zdanie w pamiętniku Charlotte. Co się wtedy wydarzyło?
Rusty powiedział, że była zdenerwowana z powodu tego zdjęcia. Odpowiedź musi być właśnie
taka.
Zanim wyszły z hotelu, wstąpiła jeszcze do pokoju redaktorskiego, żeby przejrzeć taśmy.
Znalazła materiał z pierwszej zbiórki pieniędzy na zagrożone ptaki, poprosiła montażystę o jego
włączenie.
To nagranie, które jeszcze trzy dni temu przeglądała z B.J., wydawało jej się teraz zupełnie
inne. Oglądając je, rozpoznawała młodsze wersje ludzi, których poznała. Był tam profesor Cox,
jeszcze z ciemnymi włosami, i Kyle Seaton z bujną czupryną, obaj w smokingach. Czy to nie
Mickey obsługuje stoły?
Grace zmrużyła oczy, uśmiechając się do siebie. Rozpoznała młodego Manzorellę,
rozmawiającego przez krótkofalówkę. Jego granatowa marynarka wskazywała, że nie był jednym
z gości. Pewnie pracował w ochronie.
— Możemy już iść? Nudzę się — przerwała jej Lucy.
— Przestań, Lucy. To bardzo ważne. Za chwilkę pójdziemy.
Goście tańczyli na parkiecie. Byli tam Charlotte, Oliver i Elsa Gravell.
— Nie masz przypadkiem lupy? — spytała montażystę, przejrzawszy nagranie.
— Nie, ale mam bardzo silne okulary — zaproponował. — Wystarczą?
Przytrzymała je nad zdjęciem i wytężyła wzrok. Po obejrzeniu taśmy była w stanie rozpoznać
dwa szczegóły.
123
W drodze do The Elms Grace chciała ostudzić trochę entuzjazm Lucy.
— To nie zabawa, kochanie — ostrzegła. — Nie bawimy się w policjantów i złodziei. Ludzie
naprawdę zginęli z tego powodu.
— Wiem, mamo, ale to super być w środku akcji, tak jak w telewizji.
— To wcale nie je jest super, Lucy. To jest niebezpieczne — stwierdziła stanowczo. — Gdy
dojedziemy na miejsce, masz zostać tam, gdzie ci powiem. Bez wygłupiania się. Nie chcę, żebyś
się w coś wplątała.
— Mogę chociaż zobaczyć tunel? Bo jedziemy do rezydencji z tym tunelem, prawda? — Lucy
nie rezygnowała, próbując czerpać z tej sytuacji jak najwięcej przyjemności.
— Jeśli będzie czas, ale nie licz na wiele.
*
*
*
Grace szukała miejsca, gdzie mogłaby zostawić Lucy. Musiała być bezpieczna, a
równocześnie nikomu nie przeszkadzać. Nie mogła spacerować sobie wśród gości, a tym bardziej
być przy rozmowie z Manzorellą. Grace pomyślała, żeby ją zostawić w wozie transmisyjnym, ale
nie wypadało prosić Scotta Huffmana, żeby jej pilnował.
— Może posiedzę z tatą i Jan? — zasugerowała Lucy.
Grace początkowo nie spodobał się ten pomysł, ale po krótkim namyśle zgodziła się. Frank i
tak powinien się nią dziś zajmować. Nie będzie śmiał spuścić Lucy z oczy, gdy miała na niego
haka.
— Dobrze, Lucy. Widzę tam tatę i Jan — powiedziała wskazując ich w oddali. — Idź do nich,
zaczekam, aż się upewnię, że jesteś bezpieczna.
124
Grace poszła poszukać detektywa Manzorellę w niebieskim namiocie. Ludzie tańczyli pod
wirującymi ptakami, wyświetlanymi na suficie, ale detektywa między nimi nie było. Nie znalazła
go również w innych miejscach.
Dochodzę do wniosku, że już wyszedł, postanowiła do niego zadzwonić. Już miała szukać
B.J., by skorzystać z jego telefonu komórkowego, gdy dojrzała Kyle’a Seatona, stojącego
samotnie z boku. Mogła się spodziewać, że tu będzie. Byli tu prawdopodobnie wszyscy jego
najlepsi klienci.
— Sprawdziłam dziś pana test na autentyczność kości — odezwała się, podchodząc do niego.
— Słucham? — spojrzał na nią pytająco.
— Wie pan, ten z pilnikiem, o którym pan mówił we wczorajszym programie.
— Ach — odparł lekceważąco. — I co pani zrobiła? Wypróbowała go na jakimś tandetnym
śmieciu ze sklepu z pamiątkami?
— Oczywiście że nie — powiedziała. — Sprawdziłam nim bardzo ładny przedmiot,
dokładniej mówiąc przycisk do papieru, który dostałam od Olivera Sloana z jego prywatnej
kolekcji.
Grace uważnie przyglądała się twarzy Kyle’a w świetle pochodni, by sprawdzić, jak zareaguje
na jej rewelacje.
— Dziwna sprawa. Opiłki pachniały plastikiem, a nie kością.
Kyle nie powiedział słowa, gdy przeprosiła i odeszła, aby znaleźć jakiś telefon.
125
To ciekawa kwestia z antropologicznego punktu widzenia, pomyślał profesor Cox, tańcząc z
nową studentką. Samice rodzaju ludzkiego zdawały się nie przejmować dużo starszym wiekiem
partnera. Prawdę mówiąc, często wiele poświęcały, by takiego zdobyć. Zachowanie samców było
odwrotne.
Gordon był z tego zadowolony, tańcząc z następnym rudzielcem ze świata akademickiego,
Susie Gonzalez. Starał się nie myśleć o bólu w nodze. Judy i Susie nie wiedziały o sobie. Jeśli
tylko uda mu się to utrzymać w tajemnicy, lato będzie wspaniałe.
Jednak ten tydzień z KEY News nie wypadł tak przyjemnie, jak się spodziewał. Chciał już
tylko odebrać swoją pokaźną wypłatę pod koniec tygodnia i pożegnać się. Nie był pewien, czy
zgodzi się pomagać w programie w Williamsburgu, jeśli go o to poproszą. Pieniądze były ważne,
ale równie ważne było podążanie za marzeniami.
Gordon poświęcił długie lata swojego życia, aby otworzyć ten tunel. Nigdy z tego nie
zrezygnuje.
126
Twarz B.J. rozpromieniła się, gdy zobaczył Grace.
— Wróciłaś! — powitał ją radośnie.
— Musiałam — odparła, wyciągając papiery z torebki. — Chodźmy gdzieś, gdzie jest lepsze
światło.
Wzięła go za rękę.
— Muszę ci coś pokazać.
Weszli do rezydencji wejściem dla służby, które prowadziło przez sklep z pamiątkami, a dalej
do kuchni pełnej ludzi zajętych przygotowywaniem potraw. Grace znalazła wolny stół w rogu
pomieszczenia i rozłożyła listy, fotografię i pamiętnik. Opowiedziała B.J. o wizycie Izzie.
— Niewiele widać na tym zdjęciu, Grace — powiedział B.J.
— Przyjrzyj się. Widzisz tę męską rękę, która dotyka pośladków tej kobiety?
— Tak, i co z tego?
— Cóż, gdybyś miał szkło powiększające, zobaczyłbyś jego spinki do mankietów w kształcie
zegarów słonecznych. To ten sam wzór, co na kolczykach Charlotte Sloane i prawdziwego
zegara, umieszczonego w Shepherd’s Point. To te same spinki do mankietów, które ma na sobie
dzisiaj Oliver Sloane.
— A skąd ty to wiesz? — spytał zdumiony.
— Długa historia — odparła pospiesznie. — Ale możesz sam sprawdzić, jeśli mi nie wierzysz.
— Wierzę, Grace. Oczywiście, że wierzę.
B.J. spojrzał jeszcze raz na fotografię.
— Dobrze, to jego spinki, ale to wcale nie znaczy, że zabił żonę.
— No tak, ale jego żona przemawiała wtedy na podium. Więc on obejmował jakąś inną
kobietę.
— Musiał trochę kręcić na boku — odparł B.J. uśmiechając się. — Ale to także nie czyni go
zabójcą. Wcale nie musiał zabijać Charlotte, wystarczyło się rozwieść.
— Wiem, kim jest ta kobieta.
— B.J. spojrzał na nią wyczekująco.
— Tak?
— Widzisz tę wielką kokardę na plecach?
— Aha.
— Oglądałam jeszcze raz nagranie ze zbiórki pieniędzy czternaście lat temu. Kobietą, która
miała na sobie tę suknię, była Elsa Gravell.
— Ta sama, która przewodzi całemu przedsięwzięciu dzisiaj?
— Właśnie — powiedziała Grace. — Była najlepszą przyjaciółką Charlotte.
B.J. wzruszył ramionami.
— No dobra, więc Elsa jest dziwką, a Oliver oszustem, ale to nadal nie znaczy, że
którekolwiek z nich ją zabiło. A już najtrudniej uwierzyć, że Oliver mógłby zabić własną córkę.
Jeśli oczywiście śmierć Madeleine była morderstwem.
— Nadal uważam, że powinnam z tym iść na policję — powiedziała niezrażona Grace. —
Mogę pożyczyć od ciebie komórkę?
Grube ściany rezydencji utrudniały połączenie, więc Grace wyszła na zewnątrz.
*
*
*
Stojąc pod baldachimem liści, zadzwoniła na posterunek.
— Detektywa Manzorelli nie ma — usłyszała.
— Ale mam mu coś bardzo ważnego do powiedzenia.
— Mogę mu przekazać wiadomość od pani.
Grace się zawahała, ale musiała zrzucić to z serca.
— Dobrze — zgodziła się. — Proszę mu powiedzieć, że dzwoniła Grace Callahan. Mam stare
zdjęcie, które może pomóc zidentyfikować zabójcę Charlotte Sloane i innych. Podaję mój numer
pagera.
127
Gdy detektyw Manzorella przybył do szpitala, w pokoju Sama natknął się na pielęgniarkę.
— Jest półprzytomny. Nie pamięta nic, co stało się po przyjeździe do The Breakers w
niedzielny wieczór — powiedziała. — Nie wie, jak dostał w głowę, a tym bardziej od kogo.
— Myśli pani, że sobie przypomni? — spytał niecierpliwie policjant.
— Trudno powiedzieć. Jego umysł zablokował te informacje w samoobronie.
Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała detektywa.
— Chcę go zobaczyć — zażądał.
128
Lauren zrezygnowała na tyle z flirtowania, by przeprowadzić parę wywiadów do jutrzejszego
programu. B.J. miał już nagraną wypowiedź Elsy Gravell, o tym ile trudu trzeba włożyć, by
uratować zagrożone gatunki ptaków na Rhode Island, a także krótkie wywiady z ludźmi
przygotowującymi ten wystawny bankiet oraz z ich szefem, Hagerem, dumnym właścicielem
Seasons Catering.
Przeprowadzili również wywiady z kilkorgiem gości, i B.J. postanowił zrobić jeszcze jeden
lub dwa, zanim wrócą do Vikinga, aby to zmontować. Los chciał, że podszedł do Franka i Jan
Callahan, pytając, czy zgodzą się, by Lauren przeprowadziła z nimi wywiad. Zgodnie
przytaknęli.
— Czy wszystko to będzie w jutrzejszych wiadomościach? — spytała podekscytowana Jan po
skończonym nagraniu.
— Tak. Niestety nie mogę obiecać, że wykorzystamy rozmowę z wami — odparł B.J.
— Och, mam nadzieję, że tak.
Jej mąż wtrącił się do rozmowy.
— Wie pan, moja była żona u was pracuje — powiedział z niejaką dumą. — Grace Callahan.
Czy ona znaczy coś w Key News?
B.J. od razu zwrócił na niego uwagę, omiatając spojrzeniem jego muskularną sylwetkę. Więc
to jest mężczyzna, z którym Grace wzięła ślub i któremu urodziła dziecko. Z wyglądu
interesujący, ale niesympatyczny, przynajmniej z tego, co zaobserwował B.J. A to pewnie jest jej
córka, pomyślał, przypominając sobie dziewczynkę wbiegającą któregoś dnia do pokoju
redaktorskiego. Jest bardzo podobna do matki, ale widać też geny ojca.
— Grace znaczy więcej, niż może pan sobie wyobrazić — odparł.
*
*
*
Gdy pracowniczka telewizji poprosiła Franka i Jan o przeliterowanie nazwiska, żeby można
było wpisać je na ujęciu, jeśli ich nagranie zostanie wybrane, Lucy poczuła się znudzona. Póki
dorośli byli zajęci swoimi sprawami, łatwo można było się wymknąć.
129
— Elsa, czy możemy iść do domu? Mam już dość.
— Ale ja przewodzę temu przedsięwzięciu, Oliverze. Naprawdę powinnam zostać do samego
końca.
— Cóż, ja wychodzę — zdecydował. — Przyślę po ciebie kierowcę.
Elsa spojrzała na napiętą twarz ukochanego. Wykazał wielką odwagę, przychodząc tu dzisiaj.
Nie powinien być teraz sam.
— Nie rób tego, mój drogi. Wyjdę stąd za parę minut, poczekaj na mnie w samochodzie.
Pożegnam się tylko ze wszystkimi i zaraz przyjdę.
130
Detektyw Manzorella przeklinał dyspozytorkę za nieprzekazanie mu wcześniej wiadomości
od Grace Callahan. Dał jej znać na pager ze swojego telefonu i popędził do The Elms. Jeśli miała
dowody, które mogły rozwiązać sprawę Charlotte Sloane, nie mógł czekać na nie do rana.
131
Przyjęcie miało się już ku końcowi. Grace patrzyła na gości idących po lekkiej stromiźnie w
stronę rezydencji, a potem do samochodów czekających na podjeździe. B.J. ustalał ostatnie
szczegóły co do jutrzejszego programu. Lauren była zaabsorbowana rozmową z przystojnym
mężczyzną.
Odwracając się, by znaleźć Lucy, usłyszała dźwięk pagera w torebce. Wyjęła go i sprawdziła
numer, ale go nie rozpoznała.
Miała przy sobie cały czas telefon B.J. Otworzyła go i wystukała cyfry na klawiaturze.
— Manzorella — odpowiedział niski głos.
— Och, dobrze, że to pan. Nie byłam pewna numeru, który mi się wyświetlił.
— Używam telefonu z samochodu żony — wyjaśnił. — Dyspozytorka przekazała mi
wiadomość. Coś o fotografii?
— Tak, zrobiona w klubie country tej nocy, gdy zaginęła Charlotte Sloane. Porównałam ją z
nagraniem pierwszej zbiórki pieniędzy i myślę, że będzie teraz łatwiej zidentyfikować mordercę.
— Gdzie pani jest? — usłyszała napięcie w jego głosie.
— Przy wejściu służbowym.
— Za chwilę tam będę. Proszę się nigdzie nie ruszać.
132
Nie mógł się nadziwić, jak nieostrożni są ludzie, jeśli chodzi o telefony komórkowe.
Prowadzić prywatne rozmowy w tak publicznym miejscu. To, że cię nie widzą, nie znaczy, że nie
słyszysz każdego słowa.
Mickey stał pod baldachimem z liści osłaniających wejście służbowe i czekał, aż ucisk w
klatce piersiowej trochę się zmniejszy.
Dzisiejszy wieczór okazał się prawdziwym sukcesem. Wielu gości wzięło jego wizytówki.
Wychwalali jedzenie i dopytywali się o wolne terminy. Elsa Gravell była tak zachwycona, że
przed wyjściem zatrzymała się jeszcze na chwilę, by powiedzieć mu, iż zwróci się do Seasons
Catering przed przyszłoroczną zbiórką pieniędzy.
Powinien być zachwycony, ale nie potrafił. Historia z Charlotte Sloane go prześladowała. Nie
ucieknie od niej. Nieważne, jaki odniesie sukces, zwycięstwo zawsze będzie miało gorzki smak.
133
Czekając na przybycie detektywa, Grace zobaczyła Franka i Jan idących alejką, ale Lucy z
nimi nie było. Ruszyła w ich stronę.
— Frank, gdzie jest Lucy? — spytała niespokojnie.
Spojrzał na nią zdezorientowany.
— Nie ma jej z tobą? — zdziwił się. — Myślałem, że poszła do ciebie.
— Nie! Do jasnej cholery, Frank! Miałeś jej pilnować!
Miała ochotę uderzyć go w twarz.
*
*
*
— W czym problem? — spytał Manzorella, próbując ukryć zadyszkę.
Grace spojrzała na detektywa i poczuła lekką ulgę.
— Moja córka zaginęła.
— Nasza córka — poprawił ją Frank. — I nie dramatyzuj tak, Grace. Lucy na pewno nie
zaginęła. Gdzieś się tu kręci, zobaczysz.
— Oby — powiedziała, starając się powściągnąć gniew. — Jeśli coś się jej stanie…
Zamilkła. Nie powinna nawet tak myśleć. Tracili tylko czas na sprzeczki. Musieli odnaleźć
Lucy.
Rozeszli się po całej posiadłości, werbując do pomocy B.J. i Lauren. Intuicja podpowiadała
Grace, że Lucy będzie kierować się w stronę rezydencji. Była ciekawa domu takiego jak The
Elms, zupełnie innego niż to, z czym miała do czynienia do tej pory, a szczególnie interesował ją
tunel. Niestety posiadłość była ogromna i miała wiele miejsc, gdzie mogła się schować, albo, w
najgorszym wypadku, gdzie zabójca mógłby ukryć jej ciało.
Każdy metr kwadratowy posiadłości musiał być przeszukany. Potrzebowali pomocy.
Detektyw jakby czytał w jej myślach.
— Pójdę wezwać posiłki. Proszę się nie martwić, znajdziemy pani córkę.
Grace była mu niezmiernie wdzięczna, że wziął sprawy w swoje ręce.
*
*
*
Lucy słyszała, że ją wołają.
Wyjrzała z balkonu na trzecim piętrze w rozjaśnioną lampami ciemność, patrząc na ludzi
rozproszonych po całej posiadłości. Szukali za krzakami i wzdłuż siatki odgradzającej trawnik.
— Lucy! Lucy!
Rozpoznała głos ojca.
Ależ teraz będzie miała kłopoty. A ona chciała tylko zobaczyć, jak wygląda rezydencja.
Najpierw zwiedziła tunel, a potem weszła na górę i, przechadzając się po wielkich pokojach,
udawała, że ma bogatych rodziców, służbę, i że ten dom jest jej.
Nigdy nie myślała, że coś takiego się wydarzy.
Matka będzie wściekła. Kazała jej zostać z ojcem, a ona nie posłuchała. Może, jeśli jeszcze
trochę pozostanie w ukryciu, matka będzie tak szczęśliwa, gdy ją zobaczy, że nie będzie się
złościć.
Na powrót schowała się za balustradą, by jeszcze chwilę odczekać.
134
Ciemno ubrana postać, stojąca przy ścianie, utrzymywała bezpieczną odległość od Grace, po
czym ruszyła za nią w głąb domu. Noże do krojenia mięsa leżały w kuchni, gotowe do użycia.
*
*
*
Grace szła przez przestronną pralnię, jej sandały stukały o twardą podłogę. Trzymała
kurczowo torebkę, mając nadzieję w każdej chwili usłyszeć pager, zwiastujący odnalezienie
Lucy. Dochodząc do końca pomieszczenia, przystanęła na szczycie schodów prowadzących do
kotłowni. Wyczuwając za sobą jakiś ruch, obejrzała się przez ramię, ale nic nie zobaczyła.
Nowe sandały stawały się coraz bardziej niewygodne. W miejscach, gdzie paski ocierały się o
stopy, zaczęły już tworzyć się pęcherze. Ściągnęła buty, zeszła po schodach i ruszyła do wlotu
tunelu. Wagonik na węgiel stał dokładnie w tym samym miejscu, co poprzedniego dnia rano, gdy
była tu z profesorem Coxem. Lampy elektryczne, przymocowane do ceglanych ścian, słabo
oświetlały ciemne przejście.
— Lucy! Lucy! — zawołała.
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi i serce jej zamarło. Miała nadzieję, że ją tu znajdzie.
Drogi Boże, spraw, żeby Lucy nic się nie stało.
Odwróciła się, by kontynuować poszukiwania. Zobaczyła postać na szczycie schodów, która
blokowała jej wyjście.
*
*
*
Frank wreszcie zaczął się martwić. Wolał nie wyobrażać sobie, że cokolwiek mogło się stać
jego córce.
Może Lucy poszła na parking do samochodu. Warto było sprawdzić. Być może znajdzie ją
śpiącą na tylnym siedzeniu.
Przebiegł przez podjazd, rzucając okiem bez specjalnego zainteresowania, na tablicę
rejestracyjną ciemnego sedana.
SEANNA.
— Och, detektyw Manzorella. Przestraszył mnie pan — powiedziała Grace, kładąc dłoń na
piersi.
— Znalazłaś pani coś? — spytał, schodząc w dół.
Obserwowała, jak długie nogi przemierzają stopnie. Detektyw chował lewą rękę za plecami, a
prawą trzymał się poręczy.
— Nie. Nie ma jej tutaj — odpowiedziała.
Czemu schodzi? Powinien zawrócić. Muszą szukać Lucy.
— Potrzebuję tego zdjęcia, Grace.
— Oczywiście, dam je panu. Ale nie zajmujmy się tym teraz. Najpierw musimy znaleźć Lucy.
Potem powiem wszystko, co podejrzewam.
Gdzie, do cholery, podziały się jego priorytety? Czy nie widział, że nie jest w stanie skupić się
na niczym, póki nie będzie pewna, że jej córka jest bezpieczna?
— Masz mi je oddać. Teraz.
Zaskoczyła ją furia, którą zobaczyła w jego ciemnych oczach.
*
*
*
Lucy musiała w końcu stawić im czoła.
Wstała, weszła z powrotem do rezydencji, zeszła powoli po schodach, wyszła drzwiami
służbowymi i przygotowała się na najgorsze.
*
*
*
— Grace wstrząśnięta patrzyła, jak Manzorella przekłada nóż z lewej ręki do prawej.
Gdy zrobił krok do przodu, cofnęła się do wagonika na węgiel i spróbowała krzyknąć. Jedną
ręką natychmiast zakrył jej usta, a drugą przyłożył nóż do gardła.
— Powinnaś się trzymać z dala od tej sprawy, Grace.
Musiał dowiedzieć się, co wiedziała, aby mieć pewność, że po jej śmierci nikt się niczego nie
domyśli.
— Nie próbuj krzyczeć — cofnął rękę — bo poderżnę ci gardło.
Pokiwała głową, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
— Teraz mów, co wiesz — rozkazał.
— Jeśli powie mu wszystko, zabije ją, a jeśli odmówi, również to zrobi. Grace wiedziała, że
musi zyskać na czasie.
— Wiem o kolczykach w kształcie zegara słonecznego i wiem, że policja znalazła jeden w
sukni Charlotte.
Nawet teraz nie zamierzała mu mówić, że Rusty ma drugi. Nie mogła go w to wplątywać.
— Dobrze, to nic takiego — wymamrotał Manzorella. — Co jeszcze?
— Wiem też o pamiętniku Charlotte. Przeczytałam jej ostatni wpis.
Manzorella był pełen podziwu.
— A skąd go masz?
— Ktoś mi dał — odparła wymijająco.
— Kto?
— Ta sama osoba, od której mam fotografię. Więc widzisz, nie tylko ja mogę poskładać to
wszystko w całość. Lepiej mnie wypuść i oddaj się w ręce policji.
— Niezła propozycja, ale nie rozśmieszaj mnie — parsknął. — Więc Izzie O’Malley wreszcie
oddała to zdjęcie. Ona i jej mąż trzymali to cholerstwo przez te wszystkie lata, myśląc, że portfel
zostawiony w domku wskaże na ich winę. Nie ma problemu, mogę zająć się Izzie. Pamiętnik też
mnie nie martwi. Czytałem go wielokrotnie. Charlotte napisała ostatnią notatkę, zanim
przyjechałem do Shepherd’s Point, żeby się z nią zobaczyć. Nic tam nie wskazuje na mnie jako
na zabójcę.
— Ale dlaczego w ogóle zabiłeś Charlotte? — zapytała bez ogródek Grace.
Manzorella zaczął podziwiać tą kobietę za jej odwagę i pewność siebie. Nie bała się zadawać
mu takich pytań. Do tego była mądra, czasem nawet za bardzo. Ale mógł jej powiedzieć,
szczególnie że już nigdy nie będzie w stanie nikomu tego powtórzyć.
— Nie chciałem zabić Charlotte, naprawdę. Kochałem ją. Wiedziałem, że moglibyśmy być
szczęśliwi w świecie, w którym nie ma barier społecznych i ekonomicznych.
— To nie ten świat, detektywie.
— Charlotte też tak mówiła. I na tym polegał problem. Nie chciała zostawić tego
zdradzającego ją męża, nawet gdy dowody jego niewierności miała tuż przed oczami na
fotografii. Zauważyłem to tamtej nocy w klubie country. Oliver nie mógł się oderwać od Elsy
Gravell, gdy tylko myślał, że Charlotte ich nie widzi. Ale mnie to cieszyło. Dawało mi nadzieję
na związek z nią. Kiedy w Seaview nikt nie odbierał telefonu, zadzwoniłem do Shepherd’s Point
i poszedłem tam po służbie. Musiałem jej powiedzieć, że nadal ją kocham, i że zawsze będę ją
kochać. Błagałem, żeby zostawiła Olivera i została ze mną. Odrzuciła mnie i straciłem
panowanie nad sobą. To tyle.
Oczy mu zwilgotniały.
Grace poczuła chłodne, stalowe ostrze na szyi i modliła się, by tym razem nie stracił
panowania.
— A dlaczego zabiłeś Madeleine?
— Słyszałem, jak rozmawiałyście w domu Vickersów. Była zbyt blisko odkrycia prawdy. Nie
mogłem pozwolić, by przypomniała sobie, jak stałem przy bramie.
— A kiedy Sam miał wystąpić w telewizji jako naoczny świadek — rozmyślała na głos Grace
— też musiałeś się go pozbyć.
— Tak. Ta Quigley akurat biegała w okolicy, gdy odjeżdżałem z miejsca zabójstwa, więc
także musiała umrzeć. Jest tak jak mówiłaś Grace — kostki domina.
— A tablica rejestracyjna S–E–A? — spytała.
— Tylko Zoe, ty i ja o tym wiemy. Nic tak naprawdę nie zrobiłem z informacjami, które mi
podałaś.
Grace wiedziała, do czego to prowadzi. Manzorella sprawdza, czy nie ma jakichś dowodów,
które mogłyby go obciążyć, a o których nie wiedział. Gdy wyciągnie z niej wszystkie informacje,
zabije ją.
*
*
*
Parę osób zebrało się wokół Lucy, która uspokojona, opowiadała o tym, gdzie była. Ani śladu
awantury, której tak się bała.
— Gdzie moja mama? — spytała, wiedząc, że musi jeszcze i jej stawić czoło.
— Dobre pytanie — powiedział B.J.. — Pewnie nadal cię szuka. Wyślijmy jej wiadomość na
pager.
B.J. wpisał na telefonie: „Lucy bezpieczna. Wejście służbowe.”
*
*
*
Usłyszała dźwięk pagera w torebce.
— Jest jeszcze jedna rzecz — powiedziała Grace, chwytając się nadziei na wydostanie z
tunelu. — Żółta jedwabna chusteczka. Wiem, że ją także znaleziono w sukni Charlotte.
— Ach, tak. No i rzeczywiście mamy problem — odparł Manzorella, kiwając głową. — Nie
mogłem jej zabrać, bo została już zarejestrowana jako dowód. Gdyby zniknęła, wyglądałoby to
na robotę kogoś z komisariatu i mogłoby doprowadzić do mnie.
— Na chusteczce jest twoje DNA — zauważyła Grace.
— Prawda, ale nikt nie pomyśli, by spróbować dopasować je do mnie. A ja na pewno nie
zamówię tego testu.
Grace gorączkowo zastanawiała się, nad czymś, co mogłoby mu uświadomić, że się nie
wywinie.
— Na taśmie, którą mamy, widać, że masz przy sobie tę żółtą chusteczkę — skłamała,
odwracając wzrok.
Manzorella roześmiał się.
— Może jesteś mądra, Grace, ale nie potrafisz kłamać. Wcale tego nie widać na taśmie,
prawda? Nie martw się. Nawet jeśli można ją dojrzeć, jest to raczej mało prawdopodobne, że
wpadną na to, skoro do tej pory im się nie udało. Jedynym ogniwem łączącym jest zdjęcie.
Gdybym nie był wtedy taki wściekły, nigdy nie zrzuciłbym go na ciało Charlotte. Powinienem
był je zniszczyć, a zamiast tego zostawiłem na nim pełno odcisków palców. Czy wiesz, że
odciski palców mogą przetrwać wiele lat?
Jego oczy zwęziły się groźnie.
— A teraz oddaj mi to jak grzeczna dziewczynka. Rzuć torebkę — rozkazał.
*
*
*
Gdzie jest Grace?
Czemu nie przybiegła od razu po otrzymaniu wiadomości? Coś musiało się stać. Coś ją
musiało powstrzymać. Albo ktoś… B.J. wbiegł do rezydencji, nadal trzymając kamerę na
ramieniu, i wołał jej imię. Frank niechętnie poszedł za nim.
*
*
*
Manzorella instynktownie osłonił twarz przed uderzeniem torebką, gdy Grace wyrwała się z
uścisku. Stanęła tak, by oddzielał ich wagonik na węgiel. Znajdowała się przy wlocie do tunelu.
Chciała biec do włazu prowadzącego na ulicę, gdy przypomniała sobie, co powiedział jej
profesor. Właz nie dość, że był zamknięty, to jeszcze założono alarm. Nie mogła tamtędy wyjść.
Ale może właśnie powinna włączyć ten alarm.
Biegła boso po bryłach węgla, słysząc depczącego jej po piętach Manzorellę. Dobiegła do
końca tunelu i zobaczyła nad sobą właz. Ale nie mogła go dosięgnąć. Nerwowo szukała czegoś,
żeby w niego uderzyć. Złapała łopatę leżącą na stercie węgla i trzasnęła nią w podwójne, żelazne
drzwi nad swoją głową.
B.J. i Frank byli w sali balowej, gdy w oddali rozległ się alarm.
— Dobiega chyba z podziemi — krzyknął B.J., pędząc po wypolerowanej podłodze.
*
*
*
Grace poczuła palący ból, gdy nóż wbijał się jej w plecy. Resztką sił, odwróciła się, by
spojrzeć atakującemu w twarz, i biorąc rozmach, trafiła go łopatą w głowę. Oboje upadli na
ziemię — jedno nieprzytomne, drugie krwawiące.
Leżała tak i wpatrywała się w nieruchome ciało detektywa. Minęła wieczność, zanim
usłyszała głosy w tunelu wołające jej imię. Dopiero wtedy pozwoliła sobie odpłynąć w niebyt.
E
PILOG
Grace poczuła, jak ktoś delikatnie całuje ją w czoło. Powoli uniosła powieki i zobaczyła parę
brązowych oczu, wpatrujących się w nią z napięciem.
— Która godzina? — wyszeptała półprzytomna.
Musieli jej podać jakiś środek uspokajający.
— Prawie siódma — odpowiedział B.J., biorąc ją za rękę.
— Wieczorem?
— Nie, rano.
Próbowała usiąść na szpitalnym łóżku, ale ból w plecach przypomniał jej o wczorajszych
wydarzeniach. Detektyw Manzorella, tunel, nóż. Skupiła się na Oliverze i Elsie, bo
odzwierciedlali jej własne problemy. To był błąd.
— Spokojnie — powiedział B.J., pomagając jej usiąść. — Będzie dobrze, ale musisz robić
wszystko spokojniej. Miałaś szczęście, żadne narządy wewnętrzne nie zostały uszkodzone.
Powiedzieli, że wyjdziesz jeszcze dziś albo najpóźniej jutro.
Grace spojrzała na pogniecioną koszulę B.J., tą samą, którą miał poprzedniego dnia.
— Byłeś tu całą noc?
— Tak — odpowiedział. — Możesz wierzyć lub nie, ale Linus wyznaczył kogoś innego, żeby
dokończył ten materiał o Ball Bleu dla Lauren. Był za tym, żebym został tu z tobą.
— To miło z jego strony — powiedziała Grace. — Może jednak ma serce.
— Albo po prostu się boi, że go pozwiesz — odparł, uśmiechając się czule. — Bardzo mi
ulżyło, gdy się dowiedziałem, że nic ci nie jest, Grace. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby kobieta,
na której mi bardzo zależy, zginęła w tak strasznych okolicznościach.
Grace spojrzała na niego pytająco.
— To długa historia, kochanie — powiedział B.J. — Kiedyś ci ją opowiem. Będziemy mieli
bardzo dużo czasu, żeby porozmawiać o mojej przeszłości i o czym tylko zechcesz.
Nachylił się i pocałował ją w usta. Grace zamknęła oczy i oddała pocałunek, na chwilę
zapominając o ranie.
*
*
*
— Lucy. Muszę zadzwonić do Lucy.
Sięgnęła po telefon leżący na stoliku przy łóżku. Nagle poczuła się bardzo źle, gdy tylko sobie
przypomniała o córce. Co z niej za matka? Całuje się ze swoim nowym partnerem, zamiast
myśleć o dziecku.
— Z Lucy wszystko w porządku. Jest z Frankiem — powiedział B.J. — przyprowadzi ją tu
później.
Grace ponownie spojrzała na niego zdziwiona.
— Skąd znasz jego imię? Nigdy ci nie mówiłam.
— Mam swoje sposoby — odparł, uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. — Masz ochotę
obejrzeć program?
— Dobrze — zgodziła się, opadając ostrożnie na łóżko.
*
*
*
Harry i Constance zrobili wprowadzenie do porannej edycji KEY to America z The Elms, ale
nie z trawnika, jak początkowo zaplanowano, lecz z tunelu.
— Zagadka morderstwa sprzed czternastu lat została rozwiązana — oznajmiła Constance. —
Zagadka, która zaczęła się i miała punkt kulminacyjny w tunelu, właśnie tym pod The Elms,
jednej z najbardziej znanych rezydencji w Newport.
Grace słuchała, jak Constance opowiada, co się stało. Zdziwiła się, widząc film z ciemnego
tunelu. Obraz drgał, jak gdyby kamerzysta biegł.
— KEY News ma sensacyjny materiał filmowy z wczorajszej nocy.
Grace patrzyła, jak kamera przybliża się do końca tunelu, ukazując dwie postacie leżące na
ziemi. Przeszył ją dreszcz, gdy rozpoznała siebie leżącą obok mordercy.
— Czterdziestodwuletni Albert Manzorella, detektyw policji w Newport, został zabrany do
szpitala z powodu obrażeń, jakie otrzymał po konfrontacji z pracowniczką KTA, Grace Callahan.
Wczesnym rankiem Manzorella przyznał się do zabicia Charlotte Wagstaff Sloane, jej córki,
Madeleine Sloane, oraz stażystki KTA, Zoe Quigley, a także do zaatakowania Sama Watkinsa,
innego stażysty KTA. Grace Callahan również znajduje się obecnie w szpitalu Newport, gdzie
odzyskuje zdrowie po ranie zadanej przez Manzorellę.
— Dzięki Bogu, że go nie zabiłam — mruknęła Grace.
Myśl o tym, że zhańbiony detektyw może znajdować się w sąsiednim pokoju, zaniepokoiła ją
bardzo. B.J. odwrócił się w jej stronę.
— Słyszałaś, Grace? Constance powiedziała „pracowniczką KTA, Grace Callahan”. Dostałaś
tę pracę, kochanie!
*
*
*
Telefon zadzwonił tuż po wiadomościach. To był ojciec, bardzo zaniepokojony.
— Nic mi nie jest, tato — zapewniła Grace. — Naprawdę, wszystko w porządku. Nie musisz
się martwić.
— Wsiadam do samochodu i przyjeżdżam do ciebie — powiedział Walter Wiley.
— Nie musisz.
— Będę w porze lunchu.
Grace odłożyła słuchawkę, niezbyt nieszczęśliwa, że mimo protestów, ojciec niedługo przy
niej będzie. Może, dzięki małemu szantażowi, uda jej się przekonać Franka, żeby puścił Lucy
wcześniej do domu. Mogliby pojechać do New Jersey wszyscy razem, być może B.J. również się
z nimi zabierze.
Gdy B.J. wyszedł po coś do jedzenia, lekarz zbadał Grace i powtórzył to, co słyszała już
wcześniej. Może opuścić szpital jeszcze dziś, jeśli będzie wypoczywać. Powinna także zgłosić się
do swojego lekarza.
Potem zjawiła się pielęgniarka z grzebieniem, myjką i szczoteczką do zębów. Grace ostrożnie
udała się do małej łazienki, żeby się odświeżyć. Gdy wróciła, Oliver Sloane siedział na krześle
obok łóżka, z bukietem żółtych róż na kolanach.
— Och, Grace, dzięki Bogu, że jesteś cała i zdrowa — ucieszył się.
Grace uśmiechnęła się, wzruszona, że ten mężczyzna, który tak dużo przeszedł i tyle stracił,
przyszedł ją odwiedzić.
— Wszystko w porządku, panie Sloane. Lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze.
— Chciałem ci podziękować za to, co zrobiłaś. Manzorella wywinąłby się z całej sprawy,
gdyby nie ty.
Grace usiadła na łóżku i przykryła nogi cienkim, bawełnianym kocem.
— Nie jestem tego pewna. Myślę, że policja prędzej czy później domyśliłaby się wszystkiego.
Oliver skrzywił się.
— Może tak, a może nie. Nic nie wymyślili przez czternaście lat, więc dlaczego teraz mieliby
się lepiej spisać? Kto wie, ile zdrajców mają w swoich szeregach? — powiedział z goryczą w
głosie.
Szkoda jej było tego mężczyzny. Jego żona i córka nie żyją, zamordowane przez kogoś, kto
kochał Charlotte, ale nie mógł jej zdobyć. Oliver, który flirtował z innymi kobietami, nawet
wtedy gdy jego żona chciała naprawić ich małżeństwo, nosił zapewne w sercu poczucie winy.
Musi się z tym pogodzić, jeśli potrafi, pomyślała. Ma przed sobą bardzo trudne chwile.
Podziękowała mu za kwiaty. Gdy skierował się w stronę drzwi, zatrzymała go jeszcze.
— Mam opory, żeby to panu powiedzieć — zaczęła — ale myślę, że chciałby pan o tym
wiedzieć. Pamięta pan ten przycisk do papieru z kości słoniowej, który mi pan podarował?
— Tak.
— Nie jest autentyczny, panie Sloane.
— Nie rozumiem — odparł Oliver.
— Przeprowadziłam na nim test, jest plastikowy.
— Jak to możliwe? — spytał zakłopotany. — Kupiłem go u Kyle’a Seatona. To antykwariusz
cieszący się dobrą opinią.
— Nie jestem pewna, ale myślę, że powinien pan sprawdzić resztę rzeźb w swojej kolekcji.
*
*
*
Lekarz pozwolił Lucy posiedzieć z matką. Z początku dziewczynka była bardzo poważna, a w
jej oczach widać było strach, ale już po chwili się odprężyła, upewniwszy się, że Grace nic nie
grozi. Po piętnastu minutach wizyty przełączała pilotem kanały w poszukiwaniu powtórek „Ładu
i Porządku”.
— Lubisz „Ład i Porządek”? — spytał B.J.
— Kocham — poprawiła go Lucy.
— Ja też.
Lucy spojrzała na B.J. z zainteresowaniem, mierząc go wzrokiem. Chyba jest w porządku, ale
nie była jeszcze do niego w pełni przekonana. Wiedziała za to jedną rzecz na pewno. Jej matka
nie wyglądała na chorą, choć siedziała na łóżku szpitalnym. Wyglądała raczej na szczęśliwą.
Bardzo szczęśliwą.