Tłumaczenie:
burzyk771
oraz
kajomag i Ruda
Beta:
kajomag
Poniższe tłumaczenie
w całości należy do autorki książki Geny Schowalter
jako jej prawa autorskie.
Powstało wyłącznie jako materiał marketingowy służący do promocji
twórczości autora i jako takie jest wyłączną własnością tłumaczy. Nie
służy
uzyskaniu korzyści materialnych. Każda osoba, która wykorzystuje
poniższe
tłumaczenie w celu innym niż marketingowy, łamie prawo.
Zabrania się
przerabiania poniższego tłumaczenia i umieszczania go na
jakichkolwiek stronach internetowych!
The Darkest Surrender
PROLOG
Półtora miliona lat temu...
Lub
Milion lat temu…
(to zależy kogo spytacie)
Po raz pierwszy w dwustuletniej historii Turnieju Harpii
większa ilość uczestników poległa, niż pozostała przy życiu, a każdy z
ocalałych wiedział, że winna za to jest czternastoletnia Kaia Skyhawk.
Dzień zaczął się niewinnie. Słońce mocno świeciło, kiedy Kaia
spacerowała rankiem po zatłoczonym obozowisku, a obok niej
kroczyła jej ukochana siostra bliźniaczka – Bianka.
Namioty wszelkich rozmiarów zaśmiecały teren, a liczne
ogniska skwierczały, rozganiając poranny chłód. Zapachy
skradzionych ciasteczek i miodu unosiły się w powietrzu, więc Kai
pociekła ślinka.
Na zawsze przeklęte przez bogów harpie mogły jeść tylko to, co
ukradły lub dostały w zapłacie. Strasznie chorowały, kiedy zjadły coś
innego, dlatego śniadanie Kai było bardzo skromne. Składało się
jedynie z kawałka czerstwego chlebka ryżowego oraz z niewielkiej
ilości wody, które podkradła komuś z siodła.
Kaia pomyślała, że mogłaby przywłaszczyć sobie ciastko
należące do rywala, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Harpie nie
posiadały zbyt wielu reguł czy zasad, ale skrupulatnie przestrzegały
tych, które miały - nigdy nie zasypiaj w miejscu, w którym mogą cię
znaleźć ludzie, nigdy nie okazuj przed nikim swoich słabości, a przede
wszystkim, nigdy nie kradnij nawet kawałeczka jedzenia komuś, kto
jest przedstawicielem twojego gatunku, choćbyś go nienawidził.
- Kaia? – zapytała jej siostra z zaciekawieniem.
- Tak?
- Czy ja jestem tu najładniejszą dziewczyną?
- Oczywiście!
Kaia nawet nie musiała się rozglądać, by potwierdzić
przypuszczenia siostry. Bianka była najpiękniejsza na całym świecie.
Czasami jednak o tym zapominała i trzeba jej było przypominać.
Podczas, gdy Kaia miała okropną rudą szczecinę na głowie i
nieciekawe szaro-złote oczy, Bianka miała przepiękne, czarne włosy,
błyszczące, bursztynowe oczy i była podobna do ich matki - Tabithy
Bezwzględnej.
- Dziękuję - powiedziała Bianka i uśmiechnęła się zadowolona. A
ja uważam, że ty jesteś najsilniejsza. Zdecydowanie.
Kaia lubiła słuchać pochwał siostry. Im harpia była silniejsza,
tym większy zdobywała szacunek, a tego Kaia pragnęła najbardziej.
„Silniejsza, nawet od...”. Obserwowała harpie z okolicy, szukając
kogoś, z kim mogłaby się porównać.
Te, które były dostatecznie dojrzałe, by uczestniczyć w
tradycyjnych sprawdzianach siły i zręczności, były zajęte
przygotowaniami do ważnego wydarzenia, jakim była „Ostatnia
Nieśmiertelna Pozycja”. Miecze świszczały, wyjmowane z pochew, a
metalowe sztylety zgrzytały, ostrzone na kamieniu.
Wreszcie Kaia spostrzegła kandydatkę, z którą mogłaby się
zmierzyć.
- Czy jestem silniejsza nawet od niej? – spytała, wskazując
palcem na brutalnie wyglądającą kobietę z wyraźnie zarysowanymi
mięśniami i grubymi, krzyżującymi się bliznami zdobiącymi jej
ramiona.
Rany, po których zostały takie blizny, musiały być naprawdę
poważne, nieśmiertelność sprawiała bowiem, że harpie szybko
wracały do pełnego zdrowia i rzadko zauważyć można było na ich
ciele jakiekolwiek ślady ciężkiej przeszłości.
- Oczywiście – odpowiedziała lojalnie Bianka. - Założę się, że
gdybyś wyzwała ją na pojedynek, uciekłaby i schowała się przed tobą.
- Bez wątpienia masz rację.
Przecież każdy by przed nią uciekł. Kaia trenowała ciężej niż
inni i nawet ścięła głowę własnemu nauczycielowi. Dwa razy.
Nie chciała się chwalić, ale zawsze trenowała ciężej niż każda
inna harpia z ich klanu. Kiedy wszyscy inni kończyli ćwiczenia, ona
kontynuowała tak długo, aż strugi potu nie polały się po jej klatce
piersiowej, aż jej mięśnie nie drgały z wysiłku... aż jej kości nie mogły
dłużej unieść ciężaru jej ciała.
Pewnego dnia, może nawet wkrótce, jej matka będzie z niej
dumna.
Kilka nocy temu Tabitha poklepała ją po ramieniu,
stwierdzając, że jej umiejętność rzucania sztyletem jakby się
poprawiła. Jakby się poprawiła - pomyślała Kaia cierpko. Nic
milszego nie przeszło by nigdy Tabithcie przez gardło.
- No chodź – powiedziała Bianka, ciągnąc siostrę. – Jeśli się nie
pospieszymy, to zabraknie nam czasu, by wykąpać się w rzece, a ja na
prawdę chcę ładnie wyglądać, gdy będę patrzeć, jak nasz klan kolejny
raz niszczy konkurencję.
Rozmyślanie o nagrodach, jakie prawdopodobnie zdobędzie jej
matka, spowodowało, że mała Kaia poczuła się dumna.
Turnieje Harpii istniały od tysięcy lat jako sposób na
„przedyskutowanie” sporów, które wynikały pomiędzy klanami.
Dzięki temu nie było potrzeby wywoływania wojny, a właściwie –
kolejnej wojny. Turnieje pozwalały również spokrewnionym klanom
zaprezentować ich wyższość przed sobą nawzajem. Najstarsi
przedstawiciele każdego z dwudziestu plemion spotykali się, by
uzgodnić poszczególne konkurencje i przyznawane nagrody.
Tym razem każdy kto zwyciężył w jednej z czterech walk,
otrzymywał sto sztuk złota. Skyhawks już zdobyli dwieście, a
Eagleshields – sto sztuk.
- Przestań już rozmyślać – powiedziała Bianka i przyspieszyła
kroku zmuszając tym samym Kaię, by ta także szła szybciej. – Za
dużo bujasz w obłokach.
- Nieprawda.
- Czyżby?
- Wcale nie.
Kaia uśmiechnęła się. Dziewczyny zwróciły uwagę
znajdujących się w pobliżu harpii, więc Kaia chwyciła za wiszący u
jej szyi medalion wojowników Skyhawk, który matka podarowała jej
kilka miesięcy temu. Ten dowód siły ceniła prawie tak samo, jak
ceniła swoją siostrę bliźniaczkę.
Prawie każdy, kto spotkał się z jej spojrzeniem, kiwnął głową
wyrażając tym samym szacunek, nawet członkowie klanu
przeciwnika.
Kaia nie martwiła się, że wywoła tym konflikt, gdyż harpie nie
odważyłyby się zaatakować na neutralnym gruncie. Nawet jeżeli by
do tego doszło, Kaia nie tylko była silna ale i odważna.
Na obrzeżach obozowiska, pośród drzew, zauważyła coś
dziwnego i zatrzymała się.
- Ci ludzie – wskazała na grupę mężczyzn z nagimi torsami.
Niektórzy swobodnie chodzili, inni byli przywiązani do pali, a jeden
był przykuty. Z tego co wiedziała, mężczyznom nie wolno było
przychodzić na mecze, a nawet przyglądać się im. – Co oni tam robią?
Bianka przystanęła i powiodła wzrokiem wzdłuż linii, którą
wskazywał palec Kai.
- To są małżonkowie i niewolnicy.
- Wiem, i dlatego pytałam co oni tu robią, a nie kim są.
- Oni są tu potrzebni, głuptasie.
- Do czego są potrzebni? - Kaia zmarszczyła niepewnie czoło.
Ich matka zawsze podkreślała, jak ważne jest, żeby: na
pierwszym miejscu stawiać siebie, na drugim swoją rodzinę, a innymi
w ogóle się nie przejmować.
Bianka zastanowiła się nad tym, co powiedziała siostra, potem
wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Ci mężczyźni robią pranie, myją stopy, przynoszą broń. Wiesz,
posługi, których my nie wykonujemy, bo jesteśmy zbyt ważne.
Co wywnioskowała z tego Kaia? Jeśli posiadasz małżonka lub
niewolnika, to nigdy więcej nie będziesz musiała robić prania.
- Chcę takiego mężczyznę – ogłosiła, a maleńkie skrzydła
wystające z jej pleców zaczęły dziko trzepotać.
Jak wszystkie harpie, nosiła bluzkę odkrywającą brzuch, a
zakrywającą piersi, które u niej zdawały się nie istnieć. Bluzka była
specjalnie wykrojona na plecach, by pomieścić skrzydełka, będące
źródłem jej nadprzyrodzonej mocy.
- A wiesz, co matka zawsze mówi? – dodała.
- Tak, wiem. „Miłym słowem zdobędziesz uśmiech, ale komu
przy zdrowych zmysłach zależało by na uśmiechu?”
- Nie to.
Bianka zacisnęła usta.
- „Człowieka nie można zabić dobrocią, do tego trzeba użyć
miecza”.
- Nie, to też nie.
Bianka zaczęła wymachiwać rękami w powietrzu z
poirytowania.
- Więc co?
- „Jeśli nie weźmiesz skarbów i mężczyzn, których pragniesz,
nigdy nie dostaniesz skarbów i mężczyzn, których pragniesz”.
- Acha! – oczy Bianki rozszerzyły się, gdy temat rozmowy
wrócił do mężczyzn. – Więc którego z nich chcesz?
Kaia oparła palec wskazujący na brodzie i zaczęła przyglądać
się kandydatom. Każdy z nich nosił przepaskę na biodrach, a ich
mocne ciała pokrywały smugi błota i potu. W przeciwieństwie do Kai,
żaden z nich jednak nie miał blizn ani siników, które wskazywałyby
na osiągnięcia na polu bitwy.
Nie, to nie prawda, uzmysłowiła sobie chwilę później. Ciało
skutego mężczyzny nosiło ślady walki, a jego ciemne oczy były
zdecydowanie wyzywające. Był wojownikiem.
- On – powiedziała, ruszając brodą w jego kierunku. – Czyim
jest niewolnikiem?
Bianka rzuciła na niego okiem i zadrżała. - Juliette
Likwidatorki.
Juliette Likwidatorka była sprzymierzeńcem oraz zimnokrwistą
pięknością, którą trenowała sama Tabitha Skyhawk.
Odbicie mężczyzny, którego nawet Likwidatorka nie zdołała
okiełznać było...
- Interesujące.
- Nie jestem pewna Kaia. Uprzedzano nas, żeby nie rozmawiać z
żadnym z tych mężczyzn.
- Mnie nikt nie uprzedzał.
- To nie prawda, stałaś obok mnie kiedy matka zakazała nam się
do nich zbliżać. Czyżbyś wtedy także bujała w obłokach?
Kai nie podobało się, że siostra chce ją powstrzymać.
- Nowa zasada: „jeżeli córka nie słyszy przestrogi, nie musi się
do niej stosować”.
Bianki to nie przekonało.
- Od niego śmierdzi niebezpieczeństwem.
- Przecież my kochamy niebezpieczeństwo.
- Również lubimy oddychać, a sądzę, że on prędzej potnie nas na
kawałki, niż umyje nam stopy. Nie mówiąc o tym, co zrobi z nami
Juliette, jeśli uda nam się go odbić.
- Zaufaj mi, Juliette nie jest tak silna jak ja, w przeciwnym razie
nie zakuwałaby go w łańcuchy.
Jasne. Juliette słynęła ze swojej woli zabijania, nie zważając na
wiek czy płeć, ale Kaia miała być wkrótce znana jako dziewczyna,
która zdobyła nad nią przewagę. Bianka przemyślała słowa siostry i
przytaknęła jej.
- Wyjaśnię tylko, z jaką karą się spotka, jeśli nie będzie mi
posłuszny, ale mówię ci, on będzie mnie słuchać.
Proste. Matka będzie ze mnie taka dumna – pomyślała. Tabitha
była dumna tylko z tych, którzy mogliby się z nią równać. Czyli...
innymi słowy, jeszcze nigdy z nikogo nie była dumna. Może dlatego
właśnie każda harpia marzyła, by jej dorównać, a każdy mężczyzna
chciał ją zdobyć. Jej siła była wyjątkowa, jej uroda niezrównana, jej
mądrość bezgraniczna. Wszyscy drżeli, gdy tylko wspomniane zostało
jej imię. Wszyscy ją szanowali i wszyscy podziwiali.
Pewnego dnia, wszyscy będą mnie podziwiać.
- Jak masz zamiar go wykraść? – zapytała Bianka. – Gdzie
chcesz go ukryć?
Hmm, dobre pytania. Kiedy zastanawiała się nad
odpowiedziami, ogarnęło ją oburzenie. Dlaczego właściwie miałaby
go kraść? Dlaczego go ukrywać? Jeśli tak postąpi, to nikt się nie
dowie czego dokonała. Nikt nie napisze opowiadań, czczących jej siłę
i odwagę. Właśnie tych historii pragnęła bardziej niż niewolnika
wykonującego jej rozkazy. Potrzebowała tych historii. Ponieważ były
z Bianką bliźniaczkami doskwierało im, że dzielą to, co przeznaczone
było dla jednej osoby: urodę, siłę, cokolwiek, wszystko. Jakby każda z
nich miała tylko połowę tego, co powinna była otrzymać.
Jestem wyjątkowa, do cholery i udowodnię to. Przywlecze tego
mężczyznę tutaj, teraz, żeby wszyscy zobaczyli.
Nagle Kaia obróciła się w stronę siostry i położyła dłonie na jej
różowych od wiatru policzkach. Na delikatnej twarzy Bianki pojawiło
się zmartwienie, ale to nie powstrzymało Kai.
- Nie pozwól nikomu przekraczać tej linii, ja zaraz wrócę.
- Ale...
- Proszę, zrób to dla mnie, proszę...
Bianka westchnęła, gdyż nie potrafiła odmówić siostrze.
- W porządku.
- Dziękuję - Kaia pocałowała ją w usta i odmaszerowała w
obawie, że ta łagodna osóbka zmieni zdanie.
Chwyciła do ręki sztylet. Gdy zbliżała się do mężczyzn, oni
udawali, że jej nie dostrzegają. Żaden z nich nie zaprotestował.
Dobrze. Bali się jej. Kiedy dotarła do obiektu swojego młodego
pożądania, przyjęła pozę jaką wielokrotnie obserwowała u matki biodro
przechylone do boku, na nim oparta pięść, a ostrze sztyletu
skierowane na zewnątrz.
Mężczyzna siedział na pniu, łokcie miał oparte na kolanach.
Jego głowa była delikatnie pochylona, a czarne jak atrament włosy
opadały na czoło.
- Ty – powiedziała ludzkim językiem. – Spójrz na mnie.
Mężczyzna zmierzył ją swym mrocznym spojrzeniem i poprzez
jego splątane loki ich oczy się spotkały. Był tak przystojny, jak
przypuszczała. Jego rysy wydawały się być wyrzeźbione w kamieniu.
Miał ostry nos, wystające kości policzkowe, wąskie lecz czerwone
usta i zacięty wyraz twarzy.
Z bliska Kaia zorientowała się, że tylko jego nadgarstki były
skute łańcuchami, nie był przywiązany do jednego miejsca. To
oznaczało, że albo Juliette nie wiedziała, jak porządnie uwięzić jeńca,
albo ten facet jest słabszy, niż można by się spodziewać.
Rozczarowało ją to trochę, ale postanowiła nie zmieniać zdania.
- Należysz do mnie – powiedziała zuchwale. – Twoja poprzednia
pani może spróbować się ze mną zmierzyć, ale i tak ją pokonam.
- Doprawdy? – jego głos był niski i ochrypły, porównywalny z
grzmotem pioruna. Kaię przeszył dreszcz.
- Jak masz na imię, dziewczynko?
Kaia zacisnęła zęby i chwilowo zapomniała o lęku. Nie była
małą dziewczynką!
- Jestem Kaia... Najsilniejsza. Tak, tak. Tak właśnie mnie
nazywają.
Dla harpii tytuły, wybierane przez liderów plemion, zawsze
były bardzo ważne. Kaia jeszcze nie otrzymała swojego, ale była
przekonana, że matka zatwierdzi ten, który właśnie sobie wybrała.
- A co dokładnie planujesz uczynić ze mną, Kaio Najsilniejsza?
- Oczywiście zamierzam zmusić Cię do wypełniania moich
rozkazów.
Podniósł brew.
- Takich jak?
- Będziesz wykonywał moje obowiązki. Wszystkie moje
obowiązki. Jeśli nie będziesz chciał ich wypełniać, ukarzę cię. Moim
sztyletem - Kaia poruszyła bronią, a srebrne ostrze zalśniło śmiertelnie
w słońcu. - Wiesz, jestem dość okrutna. Uśmierciłam już kilku ludzi
w swoim życiu. Tak na prawdę, na śmierć.
Wyglądało na to, że ani miecz ani jej groźby nie zrobiły na nim
wrażenia, więc Kaia musiała zwalczyć przypływ frustracji. Potem
pocieszyła się myślą, że większość ludzi nie miała bladego pojęcia
jakie zręczne były harpie. Najwidoczniej on był jednym z tych
niedoinformowanych. To, że on sam nie zdołałby unieść 500
kilogramowego głazu nie oznaczało, że inni temu nie podołają.
- Od kiedy będę wykonywał nowe obowiązki? – zapytał.
- Od teraz.
- Bardzo dobrze.
Kaia spodziewała się sprzeciwu, ale on tylko podniósł swoje
duże ciało wstając z pnia. Bogowie, on był tak ogromny, że Kaia
musiała spojrzeć wysoko, wysoko i jeszcze wyżej.
Nie zawstydziło jej to. Podczas treningów walczyła z istotami
dużo wyższymi od niego i wygrywała. No dobrze, może były tylko
trochę wyższe od niego. Dobra, wszystkie były mniejsze. Kaia nie
była przekonana, czy w ogóle istniał jeszcze ktoś aż tak wysoki jak
on. Nie ma się co dziwić, że Juliette go skuła.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Jej pierwszy atak, w biały
dzień - nie będzie mogła opędzić się od pochwał i nagród. Dobrze
wybrała. Jej matka nie skrytykuje tego człowieka, a może nawet
będzie chciała go zatrzymać dla siebie. Może, jak Kaia się nim znudzi,
to podaruje go Tabithcie. Tabitha uśmiechnie się do niej, podziękuje
jej i powie, że jest wspaniałą córką. Wreszcie. Serce Kai zabiło
mocniej.
- Co tu tak sterczysz? - zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć,
rzuciła się w jego stronę trzepocząc gorączkowo skrzydłami i
popchnęła go – Ruszaj się!
Potknął się, ale szybko udało mu się złapać równowagę.
Przemaszerował kilka kroków z podniesioną głową. Gdy dotarli do
skraju lasu, nagle się zatrzymał.
- No dalej! – popchnęła go ponownie.
On jednak pozostał w miejscu, nie obracając się nawet w jej
stronę.
- Nie mogę, ta polana została otoczona krwią harpii, a te
łańcuchy, na wypadek gdybym chciał przekroczyć ogrodzenie i uciec,
będą sprawiać mi ogromy ból.
Jej spojrzenie skupiło się na umięśnionych, opalonych plecach
mężczyzny.
- Nie jestem głupia, nie zdejmę ci łańcuchów.
Poza tym chciała, żeby był posłuszny, gdy będzie z nim
paradować po obozowisku, a nie, żeby przypadkiem walczył z nią o
wolność. Gdyby Juliette dowiedziała się, co Kaia zrobiła, wyzwałaby
ją na pojedynek, a wtedy uwaga Kai musiałaby się skupić tylko na
przeciwniczce, zamiast dzielić uwagę na dwie osoby.
- Nie musisz mnie rozkuwać – powiedział bez emocji. – Po
prostu dodaj trochę swojej krwi do ogrodzenia, potem wylej kilka
kropli na moje łańcuchy, a bez żadnego problemu będziesz mogła
wyprowadzić mnie poza polanę.
No tak, już kiedyś słyszała o łańcuchach krwi. Zatrzymywało
się więźnia w mniejszym lub większym okręgu i tylko krew harpii
mogła anulować to ograniczenie. Jakiejkolwiek harpii.
- Dobry pomysł, cieszę się, że o tym pomyślałam.
Zbadała wzrokiem kemping harpii. Nikt jej nie zauważył, ale
Bianka nerwowo stąpała z jednej nogi na drugą, wodząc błagalnie
wzrokiem pomiędzy obozowiskiem a Kaią.
Kaia szybko i precyzyjnie rozcięła swoją dłoń przy pomocy
sztyletu. Poczuła jedynie lekkie ukłucie. Najpierw dodała swą krew do
karmazynowego okręgu na ziemi, potem przyłożyła sączącą się ranę
do chłodnych ogniw metalu, łączących nadgarstki mężczyzny. Gdy
skończyła, popchnęła go po raz kolejny.
Potknął się przekraczając okrąg. Zatrzymał się, by potrząsnąć
głową, rozciągnąć kręgosłup i zgiąć ręce w łokciach. Pomimo że Kaia
próbowała go popchnąć z całych sił, tym razem jej się to nie udało.
Wtedy mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Na jego twarzy malował
się szeroki uśmiech. Zanim zdążyła zorientować się, co on robi, już
trzymał ją za gardło, a zaraz potem jej nogi oderwały się od ziemi.
Oczy młodej harpii otworzyły się szeroko, jakby on próbował
wycisnąć z niej życie, z mocą jakiej żaden człowiek nie powinien był
posiadać. Pomimo braku powietrza, przyćmionego umysłu i palącego
bólu w gardle, dotarło do niej - on nie był człowiekiem. Nagle zaczęła
się z niego wylewać nienawiść, a jego ciemne oczy zaczęły
hipnotycznie wirować.
- Głupia harpia, może i nie byłem w stanie rozerwać tych
łańcuchów, ale okrąg był jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie
przed sianiem zniszczenia w obozie. Teraz wszyscy zginą. Odpłacę się
za to, jak zostałem upokorzony.
Umrzeć? O, nie! Masz sztylet, użyj go. Próbowała ugodzić jego
ciało. Śmiejąc się okrutnie, odrzucił jej rękę. W tle usłyszała krzyk
Bianki. Słyszała ciężkie kroki, gdy siostra pośpiesznie mknęła w jej
stronę.
- Nie! - próbowała krzyczeć. - Nie zbliżaj się!
Jej myśli zaczęły się urywać i czarna fala zmiotła ją w morze
nicości, gdy mężczyzna zaczął ją jeszcze mocniej dusić. Nie, to nie
była nicość, to krzyki niosły się echem... mnóstwo krzyku... stękania,
jęków i warczenia. Dźwięk metalu stykającego się z ciałem, trzask
łamanych kości, obrzydliwy szum wyrywanych skrzydeł. Ta
koszmarna symfonia trwała wiele godzin, może nawet dni, zanim w
końcu wszystko ucichło.
- Kaia – zrogowaciałe dłonie chwyciły ją za ramiona i
potrząsnęły nią. –Obudź się, szybko.
Znała ten głos. Kaia z całych sił próbowała się ocknąć. Jej
powieki zaczęły się poruszać i w końcu otworzyła oczy. Minęła
jeszcze chwila, zanim odzyskała świadomość, a ciemne mgły
wyblakły. W blasku skrawka księżyca ujrzała nasiąkniętą krwią
Tabithę Skyhawk, która stała tuż nad nią.
- Patrz, co narobiłaś, córko – barwa jej głosu nigdy jeszcze nie
była tak szorstka, a to coś oznaczało.
Choć chciała się sprzeciwić, jedynie usiadła i skrzywiła się,
gdyż ból do reszty przeszył jej obolałą szyję. Rozejrzała się po
obozowisku. Krew zalewała wszystko. Harpie... i inne stworzenia
pływały w szkarłatnych rzekach. Broń leżała na ziemi bezużytecznie.
Paski tkanin zdziesiątkowanych namiotów zaczepione o gałęzie drzew
powiewały na wietrze niczym smutne parodie białych flag.
- B-Bianka? – udało jej się wyszeptać, choć jej głos był
ochrypły.
- Twoja siostra żyje. Ledwie.
Kaia ścisnęła trzęsące się nogi i spotkała się wzrokiem z
bursztynowymi oczami Thabithy.
- Matko, ja...
- Cisza! Miałaś powiedziane, że nie wolno ci wkraczać na
tamten teren, a i tak nie posłuchałaś. A potem, potem próbowałaś
ukraść małżonka innej kobiety bez mojej zgody.
Chciała skłamać, by ocalić swe marzenie o prędkim uznaniu.
Zauważyła jednak, że nie może tego zrobić. Nie swojej ukochanej
matce.
- Tak - łzy popłynęły z jej oczu, a marzenie szybko obróciło się
w popiół. – To prawda.
- Widzisz te zniszczenia za mną?
- Tak – odpowiedziała delikatnym głosem.
- Ty jedna jesteś odpowiedzialna za tę masakrę - Tabitha nie
okazała litości.
- Przepraszam – głowa jej opadła tak, że brodą oparła się na
klatce piersiowej. – Tak bardzo mi przykro.
- Twoje przeprosiny są zbędne. Nie odwrócą tego cierpienia,
które spowodowałaś.
O Bogowie. Teraz w głosie matki wyczuwało się nienawiść.
Dokładnie tak - czystą nienawiść.
- Przyniosłaś wstyd naszemu klanowi – powiedziała Tabitha,
zrywając Kai medalion z szyi. – Nie zasługujesz na to. Prawdziwy
wojownik stara się chronić siostrę, a nie narazić ją na
niebezpieczeństwo. I właśnie dzięki temu samolubnemu czynowi
zdobyłaś swój tytuł. Od dzisiaj będziesz znana jako Kaia
Rozczarowanie.
Skończywszy mówić, Tabitha odwróciła się i odeszła. Jej buty
chlapały we krwi, a ten dźwięk niósł się okrutnym echem w uszach
Kai.
Młoda harpia upadła na kolana i po raz pierwszy w życiu
szlochała jak dziecko.
The Darkest Surrender
Rozdział 1
Współczesność
- Ja go chcę.
- Gdzieś już to słyszałam? Aha, tak, to było w dzień tego
„niefortunnego zdarzenia”, o którym kazałaś mi przysiąc pod groźbą
śmierci, że nie będę wspominać. Więc nie będę teraz o tym mówić,
nie panikuj. Myślałam tylko, że po tamtym wydarzeniu będziesz
bardziej ostrożna w sprawach sercowych.
Kaia Skyhawk przyjrzała się badawczo siostrze - Bianka
Niebiańskie Wzgórza Ho, tak ostatnio zaczęła ją nazywać. To było
przezwisko na jakie jej droga siostrzyczka zasługiwała - w końcu
przecież wyhaczyła anioła. Pieprzony anioł. Oczywiście w odwecie
Bianka nazywała ją Skandalistką Podziemia, ponieważ kręciła i
przespała się z Parysem - największą męską dziwką jaka kiedykolwiek
istniała.
W porządku, przezwisko, które nadała jej Bianka nie bolało tak
bardzo jak poprzednie, a w zasadzie obecne, które wymyśliła jej
matka. Harpie miały dobrą pamięć, więc , gdy podchodziła do kogoś
ze swojego gatunku, do teraz zdarzały się okrzyki „Spójrzcie wszyscy,
to jest Rozczarowanie”.
Tak czy siak… - Bianka wyglądała zachwycająco pięknie - jak
zawsze. Ciemna kaskada włosów spływała po jej ramionach, a jej
bursztynowe oczy ślicznie błyszczały. Przelatując wzrokiem po
wieszakach z drogimi sukienkami wydawała się być osobą stanowczą
ale i… zmartwioną.
- To miało miejsce, jakby z milion lat temu – powiedziała Kaia.
– A Strider jest pierwszym facetem, którego... cholera, on jest
pierwszym facetem, którego pragnę, tak prawdziwie pragnę – dodała
szybko, zanim siostra mogłaby zacząć dyskusję na temat jej
„chłopaków” na przestrzeni wieków.
- Tak na prawdę to, jak powiedziałaś, wydarzyło się zaledwie
tysiąc pięćset lat temu, ale nie ważne. W takim razie - co z Kanem,
strażnikiem Katastrofy, co? Myślałam, że kiedyś na nim ci zależało.
To, jak na ciebie działał, nazywałaś szokiem dla swoich zmysłów, czy
jakoś tak.
- Ach, nudy.
Bianka parsknęła śmiechem – Ale teraz wymyśliłaś.
- Nie wiem, może jego demon wyczuł we mnie bratnią duszę i
chciał podsycić we mnie płomienie miłości. To nie znaczy, że Kane i
ja jesteśmy sobie przeznaczeni. On mnie nie pociąga.
- Dobra, więc Kane odpada. Może musisz gdzie indziej poszukać
chłopaka. O, na przykład w niebie. Mogę znaleźć Ci jakiegoś anioła.
Bianka chwyciła kawałek lejącego, błękitnego materiału, który
od góry miał wyszywane cekinami aplikacje w kształcie kwiatków, a
od dołu falbaniaste koronki.
– Co o tym myślisz? – zapytała.
Kaia zignorowała sukienkę. – Żadnych ustawianych randek.
Chcę Stridera.
- To nie jest facet dla Ciebie.
– On jest dla mnie idealny! Po pierwsze, nie należy do żadnej
harpii, po drugie, nie jest chory psychicznie. Przynajmniej – dodała po
krótkim zastanowieniu – nie zachowuje się jak szurnięty przez cały
czas. A po trzecie – on jest moim małżonkiem, czuję to.
Proszę, proszę. Kaia zdziwiła się, że wypowiedziała te słowa na
głos przed kimś innym, niż tylko przed sobą i mężczyzną o którym
mowa.
Mój małżonek.
Kaia wiedziała, że bardzo trudno było znaleźć małżonków, a
ponieważ byli właściwie niezbędni, harpie wysoko ich ceniły.
Harpie miały zmienne humory, były niebezpieczne, a kiedy
dopadało je poirytowanie, były zabójcze dla całego świata.
Małżonkowie potrafili je uspokajać i łagodzić ich wybuchy.
W idealnym świecie małżonka można by wybrać z katalogu i po
sprawie. Zamiast tego wybiera go instynkt, a za nim podąża ciało. Nie
byłoby tak tragicznie, gdyby nie fakt, że każdej harpii, pomimo ich
pozornej nieśmiertelności, przysługiwał tylko jeden małżonek. Jeśli go
straciła, cierpiała wiecznie, chyba że… odebrała sobie życie.
Kaia kiedyś próbowała ukraść małżonka Juliette. Od tego czasu
Juliette żyła bez swojego mężczyzny. Nawet nie wiedziała czy on
żyje, czy umarł i choć nienawidziła go za to co zrobił, potrzebowała
go. Juliette wciąż czuła odrazę do Kai i obiecała zemstę. Ta suka tylko
na to czekała. Wstyd. Ale co Kaia miałaby wtedy powiedzieć w
swojej obronie? Nic!
To ona nie posłuchała, to ona oswobodziła mężczyznę, to ona
wywołała jego furię i naraziła inne społeczności, które zupełnie nie
spodziewały się zagrożenia.
Co roku wysyłała Juliette koszyk pełen owoców z liścikiem o
treści: „Przepraszam za to co stało się z Twoim małżonkiem”.
Również co roku koszyk ten był jej zwracany. Wewnątrz pełen był
zgniłych ogryzek, sczerniałych skórek od banana i … z fotografią
tekstu: „Zgiń, dziwko, zgiń” zapisanego krwią na jakimś murze.
Do tej pory jednak Juliette nie zaatakowała - zapewne ze
względu na szacunek jakim darzyła Tabithę, której siła wciąż
wzbudzała uznanie wśród sojuszników i wrogów.
Przestań o tym myśleć. Znowu się nakręcasz.
Wolała myśleć o swoim „małżonku” - Striderze. Barbarzyńskim,
debilnym, gnojkowatym Striderze.
Był nieśmiertelnym wojownikiem, który dawno temu ukradł i
otworzył Puszkę Pandory, by „dać nauczkę tym dupkom, bogom” za
to, że śmieli wybrać „babę”, by strzegła tego durnego reliktu. Z
powodu jego nieograniczonej głupoty on i jego przyjaciele, którzy mu
pomogli – zniesławieni i potwornie przerażający dla wszystkich
oprócz Lordów Podziemia i Harpii - byli na zawsze przeklęci i musieli
nosić w sobie demony, które uwolnili.
Strider - piękny kretyn, został opętany przez demona porażki.
Oznaczało to, że po każdej przegranej, odczuwał okropny ból.
Oczywiście to sprawiało, że był zdeterminowany, by zawsze
wygrywać, nawet wtedy, gdy grali w banalną grę konsolową Rock
band. Kiedy Kaia pobiła go w grze na gitarze, bębnach i w śpiewaniu,
on zaczął tarzać się po podłodze, zemdlał, a potem jego ciało drgało z
bólu. Od tego czasu Kaia nie chciała więcej grywać z nim w tę grę.
To było takie melodramatyczne.
Tak czy owak, jego determinacja sprawiła, że postąpił głupio.
Był egoistą, palantem i upartym głupkiem! Jednak nie było faceta
przystojniejszego i bardziej zaciętego od niego.
Żaden facet też nie olewał jej bardziej niż on.
Czy już wspomniała, że był głupkiem?
- No więc? – Bianka potrząsnęła sukienką prosto przed nosem
siostry, zmuszając ją do odpowiedzi. - Proszę o opinię - miło jeśli
odpowiesz jeszcze dzisiaj.
Skup się.
- Nie zabij mnie… ale ta sukienka sprawi, że będziesz wyglądać,
jak nawalona królowa balu maturalnego, która nie ma zamiaru
pieprzyć się ze swoim chłopakiem po ostatnim tańcu, bo nie ma
chłopaka, gdyż jest dziwadłem. Przykro mi.
Bianka tylko wzruszyła ramionami. - Hej, nawalone królowe
balu mogą być dziwne, ale zawsze są seksowne.
- Jeżeli słowo „seksowna” jest synonimem „umrzeć w
samotności” to masz rację. W takim razie, na co czekasz? Kup tę
sukienkę. Dokupię ci sto kotów, które będą dotrzymywać ci
towarzystwa. Spędzisz resztę życia, zastanawiając się, kiedy
popełniłaś błąd w swoim związku z aniołem, nie uzmysławiając sobie
nawet, że to właśnie tego wieczoru.
- Jak ty mało o mnie wiesz?! Ja lubię psy, ale mniejsza z tym -
Bianka zacisnęła czerwone usta, trzasnęła wieszakiem, odkładając
sukienkę na miejsce i dalej szukała tej idealnej, którą miała założyć,
gdy będzie przekazywać swemu aniołowi nienajlepszą wiadomość.
Biedna Bianka. Ona nie tylko wyhaczyła anioła, ale i
przywiązała się do niego. Na zawsze.
Lysander mieszkał i pracował w niebie, ale był tak nudny, że
Kaia wolałaby raczej wbijać bambusowe witki pod paznokcie innych
ludzi niż spędzać z nim czas. Okej, zły przykład. Ona w sumie lubiła
wbijać bambusowe witki pod czyjeś paznokcie. To było jak najlepsza
muzyka, kiedy ludzie krzyczeli i błagali o przebaczenie, a ona
mogłaby słuchać dobrej muzyki całymi dniami. Zawsze.
- Kaia? – zapytała Bianka. – Co ty do cholery tak wzdychasz?
- Myślę o muzyce.
- O muzyce? Żartujesz sobie? Kiedy ja potrzebuję pomocy?
Możesz choć raz mnie wysłuchać?
- Za sekundkę. Jeju. Na prawdę podobał mi się ten potok myśli chociaż
w sumie, wolałaby, żeby się zatrzymały zanim pomyślała o
„muzyce”.
Lysander - ten nudny mężczyzna potrzebował równie nudnego
przezwiska ... jak... Papież Lysander Pierwszy. Owszem, był elitą
wojowników ze złotymi skrzydłami i tak, był nadzwyczajnym zabójcą
demonów, no i prawda - był nieziemsko seksowny, ale również miał
stanowczo przerośniętą moralność. To zakrawało na zaburzenia
obsesyjno-kompulsyjne.
Kaia wzdrygnęła się z obrzydzenia. Lysander powoli, ale
skutecznie wysysał całą wesołość z jej zachwycającej siostry bliźniaczki.
To właśnie sprzeciw Lysandra, dotyczący jawnych kradzieży w
sklepach spowodował, że opuściły Budapeszt, pojechały na Alaskę i
włamały się do centrum handlowego Anchorage 5th Avenue Mall
nocą, zamiast ukraść to co chciały za dnia. Unikały świadków.
Tak naprawdę Kaia była zawstydzona ustępstwami, na jakie
zgodziła się Bianka. Gdyby to jej chłopak marudził, że nie wolno
kraść na oczach ludzi, bo daje im to zły przykład, to kazałaby mu się
zamknąć. Wkurzała ją również łatwość, z jaką Lysander złagodził
mroczną stronę Bianki. No ale cóż - Kaia kochała swoją siostrę.
Ponadto miała u niej dług, którego prawdopodobnie nigdy nie będzie
w stanie spłacić.
Pomimo tego, że nie wspominają już o „niefortunnym
zdarzeniu”, Kaia często o nim myślała - jest harpią więc ma dobrą
pamięć. Codziennie przypominała sobie, jak Bianka wiła się w kałuży
własnej krwi. Jej szkliste oczy zalewały się bólem, a jęki cierpienia
wydobywały się przez okaleczone usta.
Bianka westchnęła.
- Dobrze, rozwiążmy w takim razie twoje problemy, żebyśmy
potem mogły zająć się mną. Powiedz mi, dlaczego wybrałaś Stridera
na swoją drugą połówkę? Pewnie nie możesz się doczekać, by
wychwalać jego przyrodzenie.
Przez moment Kaia była w stanie tylko mrugać oczami, myślała,
że się przesłyszała.
- Czy ty sobie żarty stroisz? Druga połówka? Powiedziałaś
druga połówka?
Bianka parsknęła śmiechem.
- Tak właśnie powiedziałam, ale o mało co się w język nie
ugryzłam. No wiesz, to wpływ Lysandra. Nieważne, Strider jest
frajerem, ale i wyzwaniem – znowu się zaśmiała. – Rozumiesz? On
jest wyzwaniem. On nie może przegrać.
Kaia przewróciła oczami.
- Chyba za dużo przebywasz z aniołami i zmalało ci IQ.
- Co? Bardzo śmieszne.
Długie, płasko zakończone paznokcie pomalowane
jasnoniebieskim lakierem zabębniły w metalowy stojak.
- A tak poza tym, aniołowie nie są tacy źli – dodała Bianka.
- Wmawiaj tak sobie, moja droga.
Bianka posłała jej pełen złośliwości pocałunek.
- Moim zdaniem Strider pewnie będzie miał jądra takie…
wielkości pięści, czyli mogłoby być lepiej. On jest... w zasadzie
poczekaj, odwołuję. To nie prawda. On jest za duży, żeby mieć tylko
rozmiaru pięści, więc pewnie ma większe. Ale on będzie kiepski. Nie,
no nie wiem. Chociaż... jak by to powiedzieć, on będzie...
- Załapałam. Ma duże opakowanie i jest wnerwiający. Do czego
zmierzasz?
- Cieszę się, że w końcu nadążasz. To jest na prawdę przykre, że
trzeba Ci wszystko wyjaśniać – błysk w oczach jej siostry nagle
przygasł. – Przecież powiedziałaś mu co do niego czujesz, a on cię
odrzucił. Wkurzy się jeśli znowu będziesz chciała zainicjować
spotkanie, a zdenerwowany wojownik opętany przez demony oznacza
globalną katastrofę.
- Wiem.
Gdyby wcześniej zdała sobie sprawę z tego, jaki Strider jest dla
niej ważny, nie przespałaby się z jego kumplem Parysem, strażnikiem
rozpusty. Trzeba jednak przyznać, że zmysłowość Parysa
przyprawiała o zawroty głowy. Prawdopodobnie gdyby nie spała z
Parysem, ten głupek Strider nie odrzuciłby jej.
Może. A może by odrzucił.
Kaia obawiała się, że Strider może pożądać innej kobiety -
Haidee. Pięknej dziewczyny jego kolegi Amuna, strażnika tajemnic.
Przynajmniej Haidee była niedostępna - Kaia nie musiała się
martwić, że Strider będzie potajemnie dotykał jej ręki pod stołem.
Lecz kurde, nawet myśl, że spojrzał na inną dziewczynę
powodowała, że paznokcie Kai zaczynały się wydłużać, kły
wyostrzać, a krew zaczynała się w niej gotować. Każda komórka jej
ciała chciała krzyczeć MÓJ! Zabiłaby każdego, kto chciałby go
uwieść, ale też każdego, kim on by się interesował. Nie potrafiłaby się
powstrzymać. Jej mroczna strona przejęłaby kontrolę walcząc o to, co
do niej należy.
- Tak na prawdę, to on powinien się cieszyć, że jeszcze żyje –
powiedziała Bianka – Facet, który nie zdaje sobie sprawy z twojej
wartości zasługuje na porządne tortury.
- Wiem.
Nie dlatego, że Kaia była jakaś wyjątkowa – chociaż właściwie
była, chyba, nie ważne, kiedyś była - ale dlatego, że każdy, kto
odrzucił harpię miał cierpieć, by zrozumieć konsekwencje swojego
wyboru.
Właściwie większość harpii przywłaszczyłaby go sobie, nie
pytając go o zdanie. Może ona była głupia,pozwalając mu się
odrzucić, ale po prostu chciała, żeby jej pragnął. Potrzebowała, by jej
pragnął. Żeby z nim uciec trzeba by go było pokonać, a pokonanie
oznaczało skrzywdzenie go.
Kaia nie mogłaby go skrzywdzić. Nawet kosztem własnego
zdrowia psychicznego.
- Jesteś za dobra dla niego – powiedziała uczciwie Bianka.
- Wiem – powtórzyła się, ale tym razem skłamała.
Ona zawsze będzie tylko hańbą dla swojego klanu. Strider
zasługiwał na więcej.
Bianka westchnęła.
- Ale ty nadal o nim myślisz - to nie było pytanie, tylko
stwierdzenie faktu.
- Tak.
- Więc co zamierzasz z nim zrobić?
- Nic – odpowiedziała Kaia, walcząc z zalewającą ją falą
smutku. – Interesowałam się nim, ale jemu na mnie nie zależy. Nie
mam zamiaru tego kontynuować – powiedziała stanowczo.
- Być może.
- Kilka tygodni temu rzuciłam mu wyzwanie proponując, by
zmierzył się z większą ilością Łowców niż ja.
Łowcy byli wrogami, których trzeba zniszczyć. To fanatycy
uwielbiający podążać za niewinnymi, którzy mieli czelność stanąć im
na drodze. Jeśli Łowcy jeszcze raz zbliżą się do Stridera, spotkają się
z jej ostrymi pazurami.
Gdyby odważyli się podejść do niego z bronią w ręku…
Kazałaby im czołgać się w jego stronę, by mogli przeprosić za
wszystkie nieszczęścia, których byli przyczyną na przestrzeni wieków.
Łowcy torturowali Władców - a przecież tylko ona miała prawo to
robić. Wysadzali w powietrze budynki – nudy. Ich występki
zakrawały na akcje z filmów klasy B. To, co robili było irytujące.
Dobra, ścięcie głowy strażnikowi Nieufności było więcej niż
irytujące, zwłaszcza, że Strider był po dziś dzień przybity tym
wydarzeniem.
Mówiąc o morderstwie strażnika Nieufności, to Haidee była w
nie zaangażowana. Tak, ta Haidee, której pragnął Strider.
Kaia nie mogła tego zrozumieć - skoro podobała mu się Haidee,
pomimo że popełniła okrutne przestępstwo, dlaczego nie podobała mu
się Kaia?
- Chciałam mu pomóc w ściganiu tych, którzy deptali mu po
piętach. Chciałam, żeby zobaczył do czego jestem zdolna, żeby
podziwiał moje umiejętności. A on co zrobił? Wkurzył się. Zaczął
krzyczeć, że chcę tylko, by cierpiał okropne katusze. Postanowiłam
odpuścić, a wiesz przecież, że ja nigdy nie rezygnuję z walki.
Takie postępowanie wydawało się być tchórzostwem, a już i tak
w wielu kręgach postrzegano ją jako osobę słabą.
- Zgadnij jak on mi się odwdzięczył - kazał mi znikać. To
upokarzające. Zmieńmy temat – Kaia miała ważenie, że zaraz
dopadnie ją taka furia, że zrówna centrum handlowe z ziemią. – Czego
tak dokładnie szukasz? – spytała, przeglądając pobliskie półki z
odzieżą.
- Czegoś wyzywającego, ale i wyrafinowanego – odpowiedziała
Bianka, pozostawiając wcześniejszą dyskusję bez komentarza.
- Dobry wybór – Kaia oparła język na górnej wardze i
przyglądała się ubraniom. – Myślisz, że znajdziesz coś, w czym
będziesz wyglądać szałowo?
- O bogowie, mam nadzieję. Myślę, że Lysander zedrze ze mnie
ciuszki i będzie się ze mną kochał, aż nie będzie mógł złapać oddechu.
Kaia marzyła, by to samo przydarzyło się jej i Striderowi, ale on
już udowodnił, że ma ją w dupie.
- Co masz zamiar powiedzieć Lysadrowi?
Bianka wzruszyła swoimi delikatnymi ramionami. – Tak
dokładnie? Nie wiem...
- Może udaj, że jestem twoim małżonkiem - niesamowicie
zakochanym aniołem i wyznaj mi to – zaproponowała Kaia.
- Okej – Bianka westchnęła, wyprostowała się, a następnie
spojrzała na Kaię swoimi pięknymi, bursztynowymi oczami. – Dobra,
więc tak – zrobiła przerwę, przełknęła ślinę. – Kochanie, ja… yhm,
muszę ci coś powiedzieć.
- Cóż takiego? – Kaia odpowiedziała swoim najniższym głosem.
Oparła łokcie na stojaku tak, że wieszaki wbijały się w jej skórę. –
Powiedz mi szybko, bo się spieszę. Muszę porozrzucać mój
szczęśliwy pyłek i pomachać magiczną różdżką.
- On nie sypie szczęśliwym pyłkiem! On jest mordercą! –
oburzenie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. – Ale jeśli chodzi o
jego czarodziejską różdżkę... – Biankę przeszły ciarki i uśmiechnęła
się. – Jest na prawdę duża, pewnie większa niż Stridera.
Kaia tylko mrugnęła, czekając aż siostra skończy.
Jej siostra wzięła głęboki wdech i powoli wydychała powietrze.
– Dobra, kontynuujmy. Kochanie, po raz pierwszy od wieków moja
rodzina została zaproszona, by uczestniczyć w Turnieju Harpii. Pytasz
dlaczego po raz pierwszy od tak dawna? Widzisz, moja bliźniaczka
zrobiła najgłupszą rzecz, i ...
- Na pewno przesadzasz w tej kwestii – wtrąciła Kaia, nadal
imitując niski głos Lysandra. – Twoja bliźniaczka jest najsilniejszą i
najinteligentniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. A teraz
powiedz mi, cóż to za ważna sprawa?
- Nie wiem co jest przyczyną tego zaproszenia, ale kilka dni
temu Harpy Express dostarczyło nam kartkę wytłaczaną złotem, w
której domagają się naszej obecności. Jeżeli odmówimy, przyniesiemy
wstyd całemu klanowi. Nazwano by nas tchórzami, a przecież wiesz,
że nie jestem tchórzem. Za tydzień będę musiała wyjechać i nie będzie
mnie cztery tygodnie. Acha, i każda z czterech uzgodnionych
konkurencji obejmuje rozlew krwi, odcinanie kończyn i stosowanie
określonych tortur. Do zobaczenia. – pomachała małym palcem u ręki
i czekała na komentarz Kai.
Kaia kiwnęła twierdząco głową. – Podoba mi się. Krótkie,
zwięzłe i zdecydowane. Nie będzie miał wyboru, będzie musiał cię
puścić bez marudzenia.
- Na prawdę tak uważasz? – Bianka się rozpromieniła.
- Bogowie, nie. Wcale tak nie uważam. On na prawdę wpadnie
w szał. Znasz go, prawda? On jest ekstremalnie opiekuńczy. A co
powiesz na to? - Kaia chwyciła do ręki skąpe ubranie, które zrobione
było z cienkich srebrnych łańcuszków połączonych na bokach.
- Uważam, że jest świetne, wręcz perfekcyjne, i również
uważam, że ty jesteś wstrętna.
Na twarzy Kai pojawiła się skrucha. Uśmiechnęła się. – I tak
mnie kochasz.
- Tak jak powiedziałaś - moje IQ zmalało – Bianka przygryzła
dolna wargę. – Okej, więc moim zdaniem, kiedy mu o tym powiem, z
początku będzie próbował mnie powstrzymać.
- Racja.
- Potem - kiedy się zorientuje, że nie jest w stanie mnie
powstrzymać, pojedzie ze mną.
- Znowu masz rację, dobra jesteś.
Jednak, pojawienie się na Turnieju z aniołem u boku, nie było
dobrym pomysłem. Każdy by się z niej wyśmiewał za to, że
przywiązała się do „Dobroczyńcy”. Nawet ich matka. Zwłaszcza ich
matka - Tabitha nienawidziła aniołów. Dlatego zawsze uważała, że
słaby charakter ich przyrodniej siostry Gwen wynikał z tego, że jej
ojciec był jednym z nich.
Bianka się rozmarzyła. –Nie lubię kiedy on jest daleko ode mnie
i na prawdę zamorduję każdego, kto będzie się z niego naśmiewał lub
go obgadywał. Dzięki temu moje dni będą pełne wrażeń.
- Ja ci pomogę w mordowaniu i dzięki temu pozbędziemy się
konkurencji.
Kaia bardzo chciała, by Strider także pojechał. Chociaż… nie.
Dobrze, że go tam nie będzie. Klany harpii ją wyśmiewały. Umarłaby
z upokorzenia, gdyby zobaczył, jak jej własny gatunek odwraca się do
niej plecami. I okryłaby się wstydem, gdyby usłyszał jej pogardliwe
przezwisko.
Wojownicy tacy jak Strider cenili siłę. Kaia wiedziała o tym, bo
sama była wojownikiem - jak on.
Jej następna myśl była bardzo bolesna. Haidee też była silna.
Suka. Pomimo, że w większej części była człowiekiem, kilka razy
zdołała pokonać śmierć i wrócić do życia, by zwalczać Władców
dopóki nie zakochała się w Amunie.
Gdybym nie lubiła tak bardzo Amuna, posłałabym tę kobietę z
powrotem do grobu, lecz tym razem po raz ostatni.
Każdy, kto wpadnie w oko Striderowi, będzie tego żałować.
Może, zanim Kaia wyjedzie na turniej, powinna się upewnić, że
u tej dziewczyny pojawi się nagle wszawica albo coś w tym stylu.
Nikt nie będzie okaleczony, Stridera to odrzuci, a Kaia poczuje, że się
zemściła. Zwycięstwo, zwycięstwo!
- Słuchasz mnie, czy znowu myślisz o niebieskich migdałach? –
zapytała zdenerwowana Bianka.
Kaia oderwała się od swych myśli. – Tak, tak, słucham. Mówiłaś
o czymś... o wielkich konsekwencjach...
- Nie słuchałaś. Ale to nic, dziękuję, że jesteś gotowa ukarać
każdego, kto będzie rzucać obelgi na Lysandra. Jesteś najlepszym
pomocnikiem na świecie Kaiu.
- Ty też pszczółko.
Biance wszystko się ułoży. Lysander będzie ją wspierał w każdej
sytuacji, harpie zobaczą jaki on jest nieustępliwy i przestaną go
prześladować. Kaia natomiast... z nią nie będzie tak różowo.
- Nasza najdroższa matka tam będzie – powiedziała Bianka
jakby od niechcenia. – Lysander jej się nie spodoba, prawda?
- Na pewno nie, ale nie przejmuj się, ona ma kiepski gust jeśli
chodzi o mężczyzn. Weźmy za przykład naszego ojca, feniksa, czyli
najgorszego nieśmiertelnego, jakiego można by sobie wyobrazić.
Feniksy ciągle kradną i podpalają. Trzeba być na prawdę dziwnym, by
zakochać się w tych istotach.
- Co masz na myśli? Nasza matka jest dziwna?
- Byłabym zaskoczona, gdyby polubiła Lysandra.
Co by Tabitha pomyślała w takim razie o Striderze?
Bianka cicho zachichotała. – Masz rację, ona jest trochę dziwna.
I wiesz co jeszcze? Jest wnerwiająca, ale nie będę się tym
przejmować.
Odważne słowa, ale w głębi duszy Bianka była jeszcze ciągle
małą dziewczynką i potrzebowała matczynej aprobaty.
– Chociaż, nie wiem, może ona w końcu zakopie ten topór wojenny
ze mną.
Bogowie, czy ten biedny głosik naprawdę wydobył się z jej
ciała?
Bianka odwróciła się w jej stronę i poklepała po ramieniu. –
Przykro mi to mówić, moja droga siostro, ale jedyną sytuacją, w której
ona pogrzebałaby topór wojenny byłoby... pogrzebanie go w twoim
ciele.
Kaia starała się utrzymać na nogach, ale żal przenikał ją całą - od
stóp do głów. – Masz rację.
Kaia postanowiła, że nie będzie się tym przejmować. Na prawdę.
Jednak dlaczego, dlaczego, dlaczego tylko jej siostra potrafiła o tym
zapomnieć?! Przecież Kaia popełniła jeden błąd - tylko jeden, kiedy
była jeszcze prawie dzieckiem, a matka na zawsze ją skreśliła. Jeden
błąd, a Strider nie chciał się w nią zaangażować. Przecież go nie
zdradziła. Oboje od lat byli singlami i nawet nigdy nie umówili się na
randkę, nie pocałowali się, nawet porządnie nie rozmawiali ze sobą. A
to, że spała z Parysem? Wtedy nie wiedziała, że pewnego dnia Strider
będzie ją pociągał.
On powinien był rozpoznać jej zamiary i próbować ją uwieść.
Gdyby się nad tym zastanowić, wina leży po jego stronie, albo po
stronie jego demonów. Strider musi sobie zdać sprawę, że utrata Kai
jest dużo gorsza niż przegrana walka. Teraz Strider będzie cierpiał bez
niej.
Chciała, żeby cierpiał przez to, że nie są razem.
Strider był zniewolony demonem, ale tylko dzięki niemu mógł
żyć. Gdyby Kaia zdecydowała się pobawić Striderem, mogłaby
zawrzeć układ z jego bestią, ale nie będzie tego robić. Tak jak
powiedziała Biance - Strider stracił swoją szansę. Gdyby Kaia
spróbowała się do niego zbliżyć po raz kolejny, wyglądałoby, że jest
zdesperowana. Choć rzeczywiście była.
O Bogowie, to było przygnębiające. I wkurzające. Przeciwników
trzeba niszczyć, zawsze, ale jak ma z jednej strony walczyć z nim, gdy
z drugiej strony chciałaby chronić tego mężczyznę?
- O czym teraz myślisz? – spytała Bianka. – Twoje oczy są
prawie zupełnie czarne, więc wiem, że twoja ciemna natura harpii
zaraz ...
-Hej, hej, co tu się dzieje?! – ktoś krzyknął.
Wzięła głęboki oddech próbując się uspokoić, spojrzała za
siebie, skąd dochodził obcy głos. Świetnie, przyszła ochrona centrum
handlowego.
- Dam sobie radę, obiecuję. Spotkamy się w domu? –
powiedziała do Bianki rzucając wybraną sukienkę w stronę siostry.
- Dobrze – odpowiedziała Bianka łapiąc ubranie i chowając je
pod swoją bluzkę. – Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
Rozbiegły się w różne kierunki.
- Stać! Bo będę strzelać!
Rude włosy Kai prawie świeciły w ciemności, co sprawiało, że
była łatwym celem. Ochroniarz, który wcale nie strzelał - kłamczuch,
zaczął ją gonić i wzywać pomoc. Kaia pokazała mu środkowy palec i
zniknęła za zakrętem.
Większość lamp w sklepie była wyłączona, a główne oświetlenie
centrum dawało bardzo mało światła, jednak oczom harpii nie
sprawiało to najmniejszego kłopotu. Jej wzrok sprawnie adaptował się
do ciemności, kiedy Kaia szybko kierowała się w stronę wyjścia.
Niestety - stróż lepiej znał teren, więc podążał tuż za nią.
Czas zmienić taktykę.
Zatrzepotała skrzydłami i już miała zerwać się do lotu z wielką
prędkością, kiedy ochroniarz niespodziewanie zaatakował ją
paralizatorem. Tak, sparaliżował ją. Jednak nie kłamał. Kaia upadła na
twarz. Tlen uderzył w jej płuca jak piorun. Była tak blisko wyjścia, ale
jej sztywne mięśnie uniemożliwiały ucieczkę.
Mogła wszcząć walkę z tym człowiekiem, użyć jednego z wielu
sztyletów, które miała przy sobie i nawet zabić go. Znajdowała się
jednak w swoim mieście rodzinnym i nie lubiła mordować jego
mieszkańców. Tym bardziej nie lubiła zabijać więcej niż jednego na
dzień, a już dzisiaj miała jedno życie na sumieniu.
To nie prawda, ale to nic.
Poza tym, dlaczego miałaby zabijać ochroniarza, skoro tak na
prawdę wcale nie przyłożyła się do tej ucieczki. Gdzieś głęboko
wiedziała, że schwytanie jej może być pretekstem do kontaktu ze
Striderem.
Przecież ktoś musi ją wyciągnąć za kaucją z więzienia.
The Darkest Surrender
Rozdział 2
Strider czekał w holu budynku policji w Anchorage razem ze
swoim przyjacielem Parysem. Już zapłacili kaucję za Kaię i czekali aż
zostanie wypuszczona z celi, żeby mogli ją stamtąd zabrać.
Dalej, Ruda, pospiesz się.
Policjanci co chwilę spoglądali na postawnego Stridera, a
policjantki rozbierały go wzrokiem. Z resztą, Parysa też.
Obaj mężczyźni byli uzbrojeni. Stider nawet nie odwiedziłby
kościoła w niebiosach nie zabierając ze sobą kilku ukrytych ostrzy
zwłaszcza,
odkąd wiedział, że niebiosa były strzeżone przez
parszywych, dupkowatych aniołów, a więc tym bardziej nie
spacerowałby nieuzbrojony po budynku wypchanym po brzegi bronią
i ludźmi, którzy wiedzieli jak z niej korzystać. Jak na razie nikt nie
zauważył jego arsenału ukrytego pod koszulką, kurtką i dżinsami.
- Dlaczego to znowu właśnie my musimy to robić? - zapytał
Parys.
Przy swoich dwóch metrach wzrostu i umięśnionym ciele,
strażnik Rozpusty wydawał się, delikatnie mówiąc, konkretnym
facetem. Był siedem centymetrów wyższy od Stridera, drań, ale – i to
ważne ale – nie był tak silny jak Strider. Mężczyźni walczyli ze sobą
już tak wiele razy, że to stwierdzenie nie było jedynie opinią, tylko
solidnym faktem.
- Jestem jej winny przysługę - powiedział Strider, starając się nie
ujawniać emocji.
Skrzętnie ukrywał też dręczące go myśli. Tak naprawdę, wolałby
być zamknięty w lochu swego wroga i codziennie torturowany, niż
tkwić teraz w tym miejscu. Nie chciał widzieć ponownie Kai, już
nigdy. Nie chciał również, aby Parys znowu ją zobaczył.
- Zadzwoniła – dodał po chwili.
- Za co jesteś jej winny przysługę? – spytał podejrzliwie Parys.
- Nie twój zasrany interes.
Strider nawet nie chciał o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać.
O nie, to było zbyt krępujące. To tak, jakby być przyłapanym bez
spodni w miejscu publicznym. Chociaż nie, zły przykład. On akurat
dobrze wyglądał bez spodni. Naprawdę dobrze. Ale nieważne, koniec
łechtania własnego ego. Obiecał sobie, że przestanie prawić sobie
komplementy dotyczące wszystkich jego wspaniałych cech. To nie
było fair wobec innych mieszkańców Ziemi. Nic przecież za to nie
mogli, że pod każdym względem byli od niego gorsi.
- Ja nie jestem jej nic winien – Parys spojrzał na niego swoimi
niebieskimi, błyszczącymi oczami.
Wyczuwało się narastające w nim napięcie. To straszne, to
znaczy, to wspaniałe, że pomimo tych negatywnych emocji, był
niesamowicie przystojny. Parys miał tak wspaniałe, bujne włosy, że
wiele kobiet zabiłoby dla nich. Jego głowa mieniła się różnymi
odcieniami brązu. Najciemniejsze przypominały głęboką noc, a
najjaśniejsze - najsłodszy miód. Na dodatek twarz Parysa była idealna,
samo spojrzenie na nią uszczęśliwiało przypadkowo napotkane
kobiety.
Kaia pewnie trzymała te włosy w swej mocno zaciśniętej pięści i
pewnie okrywała jego twarz pocałunkami.
- Spałeś z nią, na prawdę trzeba ci to przypominać? - Strider
wycedził przez zęby.
- Nie, nie trzeba. Ale w takim razie, to raczej ona jest mi coś
winna. A teraz ty także jesteś mi winien za to, jak mnie podsumowałeś
i za to, że przerwałeś moje śledztwo oczekując ode mnie pomocy.
Jego słowa były przesiąknięte złością, ale nie z powodu Stridera
lecz z powodu tego śledztwa.
Sienna - kobieta, której Parys pożądał najbardziej na całym
świecie, była uwięziona w niebiosach jako niewolnica króla - boga.
Co gorsza, była też opętana przez demona gniewu. Parys miał
nadzieję, że ją znajdzie, ocali i ukarze każdego kto ją skrzywdził.
Strider zacisnął usta i nic nie powiedział. Parys znalazł tę
jedyną, (tak ten głupek to określał, mimo że brzmiał wtedy jak cipa),
a i tak przespał się z Kaią. Stridera skromnym zdaniem, facet, który
poznał tę jedyną, nie powinien się pieprzyć na prawo i lewo.
Tak, tak, ale Parys miał związane ręce - za sprawą swego
demona musiał sypiać codziennie z inną osobą, inaczej słabł...
umierał. Jednak jakaś drobna część Stridera pragnęła, żeby Parys
wybrał tę drugą drogę i opadał z sił, niż dotykał harpię.
Stridera dręczyły pewne przemyślenia - Kaia nie była dla niego
„tą jedyną”, zwłaszcza, że według niego takie uczucie nie istniało.
Ona za bardzo pragnęła rywalizacji, była za silna i za nadto dążyła do
jego niedoli. Ale Strider miał świadomość, że jak na ironię, był
dokładnie taki sam. Z drugiej strony jednak, coś go w Kai pociągało i
pomimo jego zdolności do pozytywnego myślenia, nie podobało mu
się, że sypiała z innymi facetami.
Problem tkwił w tym, że to on musiał być najlepszy we
wszystkim co robił. Z powodu swego demona, musiał zawsze
wygrywać – nawet w łóżku. Tymczasem jego przyjaciel Parys był
chyba najbardziej doświadczonym mężczyzną jakiego znał, więc nie
było szans, by Strider mógł go pobić w tej kategorii. Inne powody, dla
których odrzucał spojrzenia Kai, mówiące „choć i zdejmij ze mnie
ubranie”, mógłby ewentualnie zignorować, ale nie ten. Nigdy się na to
nie skusi. Przecież gdy mężczyzna raz spróbuje zakazanego owocu,
będzie chciał więcej, a on nie może sobie na to pozwolić, i tak już
miał problemy natury psychicznej. Z tego powodu postanowił, że
będzie unikał Kai. Wiedział wszakże, że w przeciwnym razie zawsze
kiedy ją dotknie, pocałuje czy zerwie z niej majtki zębami,
doświadczy strasznego bólu w czystej formie.
Owszem, Strider był cholernie dobry w łóżku. Nie, żeby uważał
tak, by się dowartościować - przecież obiecał sobie, że nie będzie
wychwalać swych atutów, teraz jednak zrobił wyjątek, bo w tej
dziedzinie był rzeczywiście utalentowany. W łóżku był po prostu
niesamowity. Pomimo to jednak, nigdy nie stawał do konkurencji, w
której istniało ryzyko przegranej. Nic nie było warte psychicznej i
fizycznej męki, które towarzyszyły porażce, a Parys
najprawdopodobniej był w łóżku niestety, więcej niż „niesamowity”.
To, że przegra było właściwie pewne, biorąc pod uwagę jęki
dobiegające z licznych pokoi hotelowych, które Parys wynajmował na
przestrzeni wieków. Natomiast, według Stidera, przyjemność z
wygranej była boska, nic się nie mogło z nią równać, nawet seks. Tak,
jak Parys był uzależniony od ambrozji - ulubionego środka
odurzającego nieśmiertelnych, tak Strider był uzależniony od
rywalizacji. Poderżnąłby gardło swojemu dobremu koledze, bądź
koleżance, zanim ten zdążyłby pobić go w jakiejkolwiek konkurencji,
np. konkursie ortograficznym.
Najlepsze słowo, by wyrazić zwycięstwo? Z-A-B-I-C-I
- Dobra, mów – głos Parysa przywrócił go do rzeczywistości. –
Co takiego Kaia zrobiła dla ciebie, że zdecydowałeś się nawet mnie
zobowiązać i przyciągnąć tutaj?
- Już ci powiedziałem, to nie twój interes.
- Tak, ale sądzę, że jak będę naciskał, to się przełamiesz.
- Mylisz się. Uwaga, uwaga! Wiadomość z ostatniej chwili.
Jestem bardziej uparty niż większość twoich znajomych. Poza tym,
nie muszę ci się niczym odwdzięczać. Zgodziłem się przecież udać z
tobą do Tytanii by odszukać Siennę.
Tytania - durna nazwa, ale Kronos - król tytanów, który ma
skłonności do samouwielbienia, nazwał tak Olimp, by wkurzyć
uwięzionych Greków, którzy kiedyś tam panowali. Pewnie miał jądra
z tytanu skoro nazwał tak to miejsce, albo ta nazwa miała mu coś
zrekompensować.
Oczywiście Strider nie musiał sobie niczym rekompensować
kompleksów, gdyż miał wspaniałego penisa, którego nazywał „Bestią
Striderka” - razem tworzyli idealne połączenie. Przestań. Cholera, ile
razy na dzień będzie się musiał powstrzymywać przed wychwalaniem
swoich atutów?
- Koleś, totalnie się u mnie zadłużyłeś. Obiecałeś także porwać
ze mną tego idiotę, Wiliama – dodał Parys.
- Owszem, obiecałem także porwać z tobą tego idiotę, Wiliama.
To go wnerwiało. Wiliam był nieśmiertelnym uzależnionym od
seksu i chciał przelecieć Kaię. Na nieszczęście, Willy miał również
zdolność widzenia umarłych, więc był jedyną osobą, która mogła
dostrzec Siennę, na wypadek, gdyby ta była martwa. Pomocne było
również, że facet miał zdolność teleportacji. Nie wiadomo z jakiego
powodu, zdolności, które kiedyś bogowie mu odebrali, powoli
powracały.
Stider i jego bliscy nauczyli się już, że ktoś, kto „umarł”
niekoniecznie odszedł na zawsze. Dotyczyło to zarówno ludzi jak i
oczywiście nieśmiertelnych. Dusze można było przechwycić,
zmanipulować, wykorzystać. Sienna była w grupie tych
wykorzystywanych, a Parys desperacko próbował ją uratować.
Teraz jednak, ten zwariowany wojownik przestępował z jednej
nogi na drugą, a kilka metrów dalej - za ladą, kobieta jęknęła, jakby
zniecierpliwienie Parysa było dla niej największą torturą.
- Zdecydowałeś się pomóc mi szukać Sienny bez względu na to,
jak długo to będzie trwało i jak bardzo bolało, niestety.
Z punktu widzenia Stridera, im więcej czasu im to zajmie, tym
lepiej, bo tym bardziej zdoła oddalić się od Kai. Musiał sobie
udowodnić, że potrafi odejść i po prostu wymazać ją z pamięci. Już to
zrobił w przeszłości, ale teraz znał ją lepiej i trudniej mu było o niej
zapomnieć.
- Byłeś w niebiosach od kilku tygodni i nie zrobiłeś żadnych
postępów w poszukiwaniach – powiedział Strider – Wiem, że mnie
potrzebujesz.
- Owszem, natomiast ty nie potrzebowałeś mnie tutaj, przecież
to jest bardzo proste zadanie.
Jednak Strider był przeciwnego zdania. Potrzebował zobaczyć
Kaię i Parysa razem, by przypomnieć i utrwalić sobie, dlaczego on i
Kaia nie mogą być ze sobą i dlaczego musi przestać o niej myśleć.
Ważne było, by zrozumiał to zanim jego demon zdecyduje, że muszą
ją zdobyć.
Poza tym Strider czuł, że musi wyjechać z Budapesztu - miasta,
które było jego domem, ale w którym nie czuł się najlepiej, odkąd
Amun zamieszkał tam ze swoją nową dziewczyną Haidee. Strider
próbował się do niej zbliżyć, ale ona nie była nim zainteresowana. Nie
ma się co dziwić - ubliżał jej na każdym kroku i zagroził, że zetnie jej
głowę, ale miał powód, by tak się zachowywać. Haidee była kiedyś
łowcą i zabiła jego najlepszego przyjaciela Badena - strażnika
Nieufności, poza tym, z dziką nienawiścią próbowała zaatakować jego
dom.
Niestety, pożądał jej, pomimo, że za każdym razem, gdy na nią
patrzył, przypominał sobie o swojej porażce, o swojej stracie, o bólu.
Co dziwne - nigdy jednak nie miał problemu, by się jej oprzeć.
Potrafił trzymać swoje usta, ręce oraz swój ulubiony element ciała na
uwięzi, bez najmniejszych trudności.
Jeżeli chodzi o Kaię... przy niej zapomniałby o dobrych
manierach, gdyby zostali gdzieś razem zupełnie sami. Na samą myśl o
tym, jego zwilżone usta pragnęły jej posmakować, niespokojne ręce
pragnęły jej dotknąć, a jego penis stanął wpędzając go w zakłopotanie.
O tak, musiał uciekać naprawdę daleko od całej tej sytuacji.
Najdalej jak to możliwe.
- Stider, chłopie, odpłynąłeś czy co?
Zamrugał próbując się skupić. Parys. Posterunek policji. Ludzie
z pistoletami. Mruganie było głupie. Za brak koncentracji obwiniał
Kaię i to było kolejnym powodem, by jej unikać.
- Nie chcę o tym rozmawiać – skomentował Strider.
Parys otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale szybo je zamknął,
gdyż z daleka słychać już było dźwięk wysokich obcasów
uderzających o posadzkę pobliskiego korytarza, a chwilę potem zza
narożnika wyszła Kaia. Jej rude, jedwabiste włosy były w strasznym
nieładzie, ale szaro-złote oczy świeciły jak zawsze, a warte grzechu
ciało kołysało się jakby w rytmie uwodzicielskiej muzyki. Strider miał
nadzieję, że tylko on ją słyszy.
Nie, przecież tego nie chciał, tym bardziej nie chciał być
jedynym, który ją słyszał. Jednak, gdyby okazało się, że ktoś jeszcze
słyszy tę powabną muzykę, przebiłby mu błony bębenkowe w uszach.
Kaia była przecież jego przyjaciółką - razem mordowali wrogów,
razem przelewali krew. Do diabła, przecież razem żartowali i śmiali
się do łez. Tak, można więc było stwierdzić, że są przyjaciółmi, a
Strider nie lubił, gdy ktoś niepokoił jego przyjaciół. To był przecież
jedyny powód, dla którego by skrzywdził, zresztą zrobiłby to samo dla
Parysa. Jednak lepiej, żeby i ten koleś nie słyszał tej przeklętej
muzyki.
- Mam nadzieję, że już więcej nie wpadniesz w tarapaty,
rozumiemy się? – powiedział oficer, który eskortował Kaię, a ton jego
głosu jednoznacznie sugerował, że ma do niej słabość.
Strider chciał go zabić za to, że tak rażąco ją nękał, a właściwie
za to, że w ogóle się do niej odzywał.
- Oczywiście wszyscy cię tu uwielbiamy, ale nie chcemy cię
więcej widzieć w areszcie.
Wyluzuj, nie spotykasz się z nią i nie masz zamiaru z nią
chodzić, ani całować na przykład od stóp do głów. To nic, że ten glina
z nią flirtuje.
- Przecież nie dam się złapać po raz czwarty – odpowiedziała
Kaia posyłając mężczyźnie przesłodki uśmiech.
Ten uśmiech spowodował, że Strider poczuł ucisk w klatce
piersiowej. Nikt nie powinien mieć takich wydatnych, czerwonych ust
oraz takich białych i prostych zębów. Sprawę pogarszał jeszcze strój
Kai. Miała na sobie różowe botki z wężowej skórki sięgające kolan,
bardzo króciutką dżinsową spódniczkę i białą bluzkę na naramkach z
głębokim dekoltem, przez którą prześwitywał biustonosz z białej
koronki.
Cud nad cudy - dzisiaj miała na sobie stanik.
Kiedy Kaia zobaczyła Stridera, zatrzymała się, a uśmiech
zniknął z jej twarzy. Nie wiedział czego miałby się spodziewać gdy
już się spotkają, ale nie przypuszczał, że będzie taka małomówna.
Kaia spojrzała na Parysa i znowu się rozpromieniła. Strider ponownie
poczuł ukłucie w klatce.
- Cześć przystojniaku, co ty tu robisz?
- Tak na prawdę, sam nie wiem – Parys rzucił okiem na Stridera.
– Nie, żebym nie chciał się z tobą widzieć, oczywiście.
- Jasne. Dzięki za pomoc, doceniam to.
- Zawsze do usług, lecz miejmy nadzieję, że nie będzie takiej
potrzeby w najbliższej przyszłości.
Kaia zachichotała delikatnie, a jej śmiech miał tak ciepły i
erotyczny wydźwięk, że Strider poczuł mrowienie na skórze.
- Nie mogę nic obiecać – odparła zalotnie.
Striderowi nie spodobała się ich krótka wymiana zdań. Miał
wrażenie, że wszystko będzie go dzisiaj wkurzać - jak choćby jej
uśmiech, jej chichot, który przerwała w momencie, gdy na niego
spojrzała.
- Ty – rzuciła, jakby właśnie dostrzegła jakąś obleśną kulturę
światłolubnych bakterii na podeszwie swego buta.
Brak życzliwości nie jest wyzwaniem - poinformował Strider
swojego demona, gdyż ten wyraźnie się ożywił. Nie było na to
odpowiedzi. Prawda była taka, że Porażka był onieśmielony
obecnością Kai i nie chciał więcej zwracać jej uwagi.
Demon porażki przemawiał do Stridera jedynie wtedy, kiedy
trzeba było zaangażować ducha rywalizacji. Duch rywalizacji, to
ładne określenie sytuacji, którą można sobie wyobrazić jako
przyklejenie tyłka Stridera do deski do krojenia mięsa. Strider
zdecydowanie wolał, gdy ten gnojek ukrywał się w zakamarkach jego
umysłu. Ignorował wtedy jego ciemną, cichą obecność.
- Myślałam, że wyślesz kogoś, by mnie stąd wyciągnął, a nie że
sam się tu pojawisz – powiedziała Kaia odchylając się na obcasie.
- Po tym, jak mi zostawiłaś taką wiadomość? – Strider parsknął
śmiechem – Ciężko w to uwierzyć.
- Czy ty skomlesz? Bo ja wyczuwam ton skomlącego nastolatka.
To przestaje być zabawne. – Nie, nie skomlę.
Przecież słuchał tej wiadomości tysiąc razy i zna każde słowo,
każdy oddech na pamięć. Biiip. „Strider, cześć, tu Kaia. Wiesz, ta
dziewczyna, która uratowała ci życie kilka tygodni temu. Ta, którą
potem totalnie olałeś. Czas się zrewanżować. Rusz swoją leniwą dupę
z łóżka i wyciągnij mnie z kicia, zanim zdecyduję się przetestować
moje nowe buty na twojej twarzy”. Biiip.
Po odsłuchaniu wiadomości, wyraźna niechęć Kai podobała mu
się i miał nadzieję, że harpia utrzyma nad nią kontrolę, pomimo że on
będzie musiał ruszyć niebo i ziemię, by jej się odwdzięczyć. Niebo –
dzwoniąc do Parysa i przekonując go, by porzucił wszystko i poprosił
Lysandra, by pomógł mu wrócić do domu. Ziemię – dzwoniąc do
Luciena i przekonując wojownika, by także wszystko rzucił i użył
swej zdolności teleportacji, by pomóc im przedostać się z Budapesztu
na Alaskę w mgnieniu oka. Żadne z tych dwóch nie było łatwym
zadaniem. Wręcz wolałby chyba, by ktoś odciął mu język tępym,
zardzewiałym nożem do masła. Obaj faceci zadawali pytania.
Mnóstwo, mnóstwo pytań, na które Strider nie chciał odpowiadać.
No i tak, teraz jeszcze Strider wisiał przysługę strażnikowi
Śmierci. Nazbierało się, wszystko przez złudnie delikatnie
wyglądającą piękność o wspaniałych kształtach, która stanęła mu na
drodze, chcąc zdecydowanie wbić jego głowę na pal.
- Szkoda, że nie podałaś żadnych wskazówek. Byłoby miło,
ponieważ Torin musiał przeszukać wszystkie...
Strider powstrzymał się zanim publicznie przyznał, że Torin strażnik
Zarazy, potrafił się włamać do każdej istniejącej bazy danych.
Takie umiejętności lepiej było utrzymywać w tajemnicy.
- Po prostu musiał cię szukać – dodał prędko. – To zabrało nam
trochę czasu.
- No i?
- No i? To wszystko co możesz powiedzieć o swoim okropnym
zachowaniu?
Dzięki bogom, że Kaia zachowywała się tak, jak sobie Strider
wymarzył i wciąż okazywała niechęć wobec niego. Tak, dzięki
bogom.
- Mogłaś chociażby zadzwonić do Bianki, która przecież jest
tutaj w Anchorage, a ty zawracasz mi głowę takim gównem.
- No i?
Cholera jasna! Czyżby okazanie odrobiny wdzięczności miało ją
zabić? Przecież mógł zostać w domu i kazać jej tu gnić. A tu proszę,
ona zatrzepotała rzęsami, a on natychmiast rzucił się, żeby ją ratować
- jak jakaś baba. Wnerwiająca jest ta kobieta.
Źle ją potraktował, to prawda, a w przeciwieństwie do Haidee,
Kaia na to nie zasługiwała. Przecież nie miałeś o tym myśleć. Wróciły
wspomnienia, trudno. Grupa łowców uczepiła się jego ogona, ale on
był wtedy tak zajęty roztrząsaniem utraty Haidee, która związała się z
Amunem, że zupełnie się tym nie przejął, jakby tego nie zauważył.
Wtedy wkroczyła Kaia i ocaliła go zapobiegając podstępnej zasadzce.
Na bogów, kiedy walczyła, była nieziemsko seksowna.
Stider nie widział co prawda osobiście głównej walki jaką Kaia
stoczyła z łowcami, ale obserwował kilka poprzednich i tę ostatnią,
oraz ćwiczył z nią najważniejsze, najczęściej stosowane strategie i
uniki. Wyobrażał sobie bardzo dokładnie taniec śmierci, który
odegrała tamtego wieczoru.
Potem nadeszła ostatnia bitwa, w której wyzwała go na
pojedynek. Według zasad ustalonych przez Kaię, wygrywał ten, kto
zabił więcej łowców. Nieziemsko go to wnerwiło, bo po pierwsze: ona
była lepsza w zabijaniu łowców, a po drugie: jemu inne rzeczy
chodziły po głowie - jak na przykład… wyjechać na wakacje po raz
pierwszy od wielu wieków. Kiedy jednak wyzwanie zostało rzucone, a
jego demon je zaakceptował, Strider musiał zostawić wszystko i
sprostać temu wyzwaniu, w przeciwnym razie znów doznałby
strasznych cierpień. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu, Kaia pozwoliła
mu wygrać. Przecież harpia była zdolna rozgromić całą armię w ciągu
kilku sekund, nie pocąc się i nie łamiąc nawet jednego paznokcia.
Kaia jednak zamiast wykończyć przeciwników, przywlokła tych,
którzy jeszcze mieli siły oddychać i oddała ich Striderowi. Potem
odleciała.
Więcej już o niej nie słyszał, aż do chwili kiedy zostawiła mu
wiadomość na sekretarce.
Tak, powinien był ją przeprosić.
- Nie, żebym ci wytykała, że jesteś kiepski, albo coś –
powiedziała pocierając paznokciami o koszulkę. - Ale kiedyś
musiałam wykupować Biankę z aresztu dwanaście razy w ciągu
jednego dnia. Ani razu się nie poskarżyłam.
To nie jest zabawne - powtórzył sobie w myślach.
- Czy już ci kiedyś mówiłem jak bardzo nienawidzę kiedy ludzie
coś wyolbrzymiają?
- Ależ to prawda! – tupnęła. – W ogóle nie narzekałam!
To na prawdę nie jest śmieszne, nie będę się śmiał.
- Nie o to mi chodziło.
- A tak a propos – wyczuwało się w jej głosie oburzenie. - Ja
nigdy niczego nie wyolbrzymiam, przenigdy.
Jego gardło zacisnęło się kiedy próbował powstrzymać śmiech –
taki z rozdrażnienia, a nie z rozbawienia, oczywiście.
- Wyolbrzymiasz nawet teraz.
- A ty ciągle skamlesz, beksa!
Bogowie, ona wyglądała cudownie, gdy była wkurzona. Jej oczy
mieniły się bardziej złotem niż szarością, jakby ogniki tańczyły w jej
tęczówkach, a jej policzki rumieniły się kolorem rzadkiego gatunku
egzotycznej róży. Wspaniała, czerwona czupryna nieomalże unosiła
się nad jej głową – po prostu biła od niej energia.
- Łał – powiedział Parys rozglądając się dookoła. – Widzę, że
dobrze się bawicie.
- Mówiłem ci już kiedyś, jak bardzo nienawidzę sarkazmu? –
zapytał go Strider.
Kaia odetchnęła głęboko i zwróciła się do Sridera.
- Spójrz na siebie, wkurzony mazgaju, ja się na tobie nie
odgrywam, więc nie życzę sobie, żebyś mnie przesłuchiwał - uniosła
wysoko głowę, dając do zrozumienia, że zadziera nosa i nie wybacza.
- No wiec? – dodała.
Do widzenia - koniec zabawy, nie będzie przeprosin. Porażka
mruczał przygotowując się do walki, którą ona chciała ich nastraszyć.
Strider otworzył usta, ale nie wypowiedział żadnego słowa. Odwrócił
się na pięcie i ciężkim krokiem wyszedł z budynku. Chciał stąd
odejść, zanim sprawy przybiorą zły obrót. Kaia i Parys szli obok
siebie zmuszeni pójść zanim. Może nawet zrobią mu przysługę i
chwycą się za ręce?
Słyszał, że idą tuż za nim cały czas rozmawiając.
Zdecydowanym ruchem wyciągnął okulary słoneczne z kieszeni
kurtki i wsunął metalowe oprawki na nos. Pomimo chłodu słońce
świeciło mocno, dając jaskrawe światło. Strider zszedł po schodach,
przystanął i rozejrzał się dookoła.
Nie trzymali się za ręce, ale w ich spojrzeniach wyczuwało się
także takie, w stylu „widzieliśmy się już nago”. Gdy rozmawiali,
zbliżali się do siebie, a ich głosy były niskie i zalotne. Pewnie właśnie
wspominali tysiące orgazmów jakie razem przeżyli.
On dokładnie tego chciał, tego potrzebował - takiego
przypomnienia. Dzięki temu pamiętał, że Parys kiedyś zdarł ubranie z
ciała Kai. Rzucił się z nią na łóżko, patrząc jak potrząsa swoimi
miękkimi piersiami poruszając się w górę i w dół. Chwycił jej kolana i
rozwarł na boki. Gapił się na najgorętszy, najwilgotniejszy kawałek
nieba jaki kiedykolwiek ozdabiał Ziemię. Schylił głowę, polizał,
posmakował, dotknął. W jego uszach odbijały się kobiece jęki
poddania i przyjemności, a na plecach czuł ucisk jej delikatnych lecz
mocnych nóg. Kiedy głód był już nie do zniesienia, Parys zanurzył się
w owocnię tak wąską, tak subtelną, że zapamięta te doznania do końca
życia. Kaia oplotła swe ciało wokół ciała wojownika. Wykrzykiwała
jego imię. Drapała i biła i błagała o więcej.
Twarz Parysa nagle zmieniła się w twarz Stridera i to Strider
teraz uderzał w to małe, giętkie ciało, wchodząc i wychodząc bez
końca. Był szybki i mocny, mruczał i jęczał i chciał więcej. Za dużo
fantazjuję.
Jego ręce zacisnęły się w pięści. Do cholery, przeklęty Parys i
Kaia. Gdyby miał być szczery, to był tak mocno wnerwiony Parysem,
jak podniecony Kaią, a podniecenie było tak bardzo widoczne, że
musiał naciągnąć T-shirt na spodnie, by ukryć wciąż rosnący dowód.
Parys powinien był oprzeć się Kai, przecież pragnął innej, a Kaia
zasługuje na więcej niż tylko na bycie tą drugą. Dlaczego Kaia tego
nie rozumiała?
W tym momencie Strider miał ochotę zatrzymać się i rozdzielić
tych dwoje. Zatrzymać się i przyłożyć Parysowi w twarz, a następnie
wyssać powietrze z płuc Kai. Chciał poklepać się po ramieniu i
przyznać, że odwalił kawał dobrej roboty, a potem zacząć myśleć o
Kai jak o pięknej dziewczynie - przyjaciółce, ale zdecydowanie nie
potencjalnej kochance.
Tak, w tym momencie.
The Darkest Surrender
Rozdział 3
- Zmywaj się – wyszeptała stanowczo Kaia do Parysa, gdy
schodzili ze schodów, które powadziły do jej wolności i... Stridera. –
Jesteś jak uciążliwa wysypka, która wciąż powraca.
Parys wybuchnął gromkim śmiechem, ale wyczuwało się w nim
okruchy bólu.
- Mówię poważnie. Strider jeszcze nigdy nie poświęcił mi tyle
uwagi, a ty wszystko psujesz. Spadaj stąd.
Parys przystanął i chwycił Kaię za ramię, zmuszając tym
samym harpię, by się zatrzymała. Z jego twarzy zniknął uśmiech, a
pojawiło się współczucie, potęgowane przez złote promienie,
głaskające jego twarz z troską i czułością kochanka. Był pięknym
mężczyzną, nawet żywioły nie mogły mu się oprzeć.
- Posłuchaj, ślicznotko, dam ci radę, która może ocalić twoje
życie. Bądź grzeczna i nie zaczepiaj niedźwiedzia. On jest dzisiaj
rozdrażniony.
Kaia zmrużyła oczy, a jej przenikający między czarnymi rzęsami
wzrok, skupiał się wyłącznie na strażniku Rozpusty.
- Myślałam, że jesteś bystrzejszy. Czasami niedźwiedź
potrzebuje zaczepki, w przeciwnym razie nigdy nie wyjdzie z
hibernacji.
Kącik ust Parysa delikatnie zadrżał. – Doprawdy? Zastanów się
dobrze. Jaki jest pierwszy odruch niedźwiedzia, który właśnie się
obudził?
- Oczywiście, niedźwiedź musi coś zjeść i szczerze mówiąc, nie
mogę się już tego doczekać.
- Tak, oczywiście, to będzie dobra zabawa - Parys pochylił się w
stronę Kai, kąciki jego ust ciągle drżały. - Lecz wiesz co jeszcze?
Niedźwiedzie uwielbiają pastwić się nad ofiarą, Kaiu. One są
złośliwe. Kiedy człowiek stanie niedźwiedziowi na drodze, zwłaszcza
takiemu, który właśnie wybudził się z długiego snu, zakończenie nie
będzie szczęśliwe. Dajmy mu trochę czasu, by przyzwyczaił się do
twoich podstępnych planów.
- Po pierwsze nie jestem tak do końca człowiekiem –
odpowiedziała unosząc brodę wysoko w górę . – Poza tym pozwól, że
cię oświecę mój cukiereczku. Jestem silniejsza od ciebie, silniejsza od
niego, a nawet silniejsza od was obu razem wziętych. Jestem w stanie
odeprzeć każdy atak Stridera.
- Do cholery – warknął Strider. – Musimy się zbierać Parys,
więc możesz już przestać tak namiętnie całować naszego aresztanta.
Powiedział naszego, a nie twojego, robimy postępy. Starając się
nie uśmiechać, Kaia odwróciła się od Parysa i zaczęła powoli iść w
kierunku Stridera.
Odrobina poirytowania, która pojawiła się na jej twarzy,
nieznacznie go uspokoiła.
Kaia wzięła głęboki oddech. Parys był bardzo urodziwy, ale...
Strider był wspaniały. Po raz pierwszy od wielu tygodni ujrzała go na
tle białych ścian posterunku policji i wtedy kolana prawie ugięły się
pod nią z wrażenia. Jego włosy, które widać było, że przeczesane są
jedynie palcami, ułożone były w seksownym nieładzie, a kilka
kosmków wystawało niczym kolce. Gdy jego mocno niebieskie oczy
ogarniały spojrzeniem bardzo dokładnie całe jej ciało, zatrzymując się
na dłużej we właściwych miejscach, Kaia czuła kłucie w żołądku.
Teraz, przyglądając mu się dokładniej, mogła stwierdzić, że był
bardzo wysoki, wyższy od niej, pomimo, że stała kilka stopni wyżej i
miała na sobie buty na wysokim obcasie. Strider miał wspaniale
wyrzeźbione mięśnie, których nie sposób było ukryć nawet pod
skórzaną kurtką, czarną koszulką i dżinsami. O bogowie, i jego twarz
- była taka niewinna i jednocześnie taka zła, wyglądała jak twarz
upadłego anioła.
Właśnie ze względu na te słodkie przeciwieństwa, które
malowały się na jego obliczu, Kaia nie rozpoznała Stridera od razu. W
pierwszej kolejności zauważyła tę niewinność, rozglądała się więc za
osobą, która będzie miała cechy, jej zdaniem najbardziej atrakcyjne
tajemniczy,
niebezpieczny i żyjący chwilą.
Dla tych cech, w pewnym momencie, zwróciła uwagę na Parysa.
Opłakiwał stratę swojej ludzkiej kobiety – tajemniczy. Był
uzależniony od ambrozji i potrafił zabić bez mrugnięcia okiem –
niebezpieczny. Było pewne, że prześpi się z nią tylko raz i nie będzie
się do niej później kleił – żyjący chwilą. Po wszystkim Kaia
wymknęła się z jego łóżka. Harpie nigdy nie zostawały ze swymi
kochankami na noc. Zawsze wychodziły ukradkiem, pomimo że
sprawiało to, iż czuły się samotne i opuszczone. Kilka tygodni później
Kaia postanowiła wrócić do Parysa, by ponownie poczuć tę
przyjemność, której doznała gdy byli razem. Znów chciała się czuć
spełniona i zadowolona, tymczasem on jej odmówił i wygonił ją ze
swojego pokoju. Fizycznie nie był w stanie powtórzyć tego, do czego
już raz między nimi doszło. Oczywiście teoretycznie mógł zadowolić
tylko ją, zapominając o własnej przyjemności, jednak to byłoby
żałosne i Kaia nie była w stanie tego zaakceptować.
Tamtego wieczoru, by uwieść Parysa Kaia założyła podomkę.
Tylko podomkę. Dlatego kiedy okazało się, że musi opuścić jego
pokój jedynie ta cienka część garderoby okrywała jej nagie ciało. To
właśnie wtedy, roztargniona, wpadła w holu na Stridera. To wtedy po
raz pierwszy ujrzała diabła w jego oczach i doznała olśnienia popełniła
błąd biegając za Parysem. Mężczyzna, który stał przed nią,
był wszystkim czego kiedykolwiek pragnęła.
Jego włosy były mokre i przylegały do skroni, a pojedyncze
kosmyki wydawały się przez to ciemniejsze niż w rzeczywistości.
Biały ręcznik przewiesił przez szyję, a ponieważ nie miał koszulki
widać było jego mocny, wspaniale wyrzeźbiony, niczym uformowany
z brązu, brzuch. Kaia patrzyła zafascynowana jak kropelki potu
przemieszczały się zaznaczając złotą smugę i znikały w raju. Sama
chciała zbadać to miejsce, swoim językiem. Jego bokserki były
spuszczone mocno poniżej pasa, dzięki czemu na prawym biodrze
widać było skrawek tatuażu ukazującego szafirowego motyla. Kai
zaschło w gardle. Najwyraźniej piękny nieznajomy właśnie wracał z
intensywnego treningu. Oddychał jeszcze dość szybko, głośno
wdychając i wydychając powietrze, a jego usta obiecywały nieopisaną
przyjemność.
- Ładny strój – powiedział, lustrując Kaię przenikliwym
wzrokiem swych niebieskich oczu.
Gdy wnikliwie badał ją od czubka rozwichrzonych włosów do
fioletowego lakieru na paznokciach stóp, jej sutki, które przybrały
kształt perełek oraz drżące uda zdecydowanie przykuły jego uwagę.
- To wszystko, co udało mi się znaleźć – odpowiedziała
niepewnie, paląc się ze wstydu i podejrzewając, że to spotkanie może
okazać się największą wpadką w jej życiu. Jak ja to teraz naprawię?
- Widać, że to szczęśliwy szlafroczek. Wyglądałby jeszcze
lepiej, gdyby pasek był rozwiązany.
Okej, może nie będzie trzeba nic naprawiać. Po raz pierwszy w
ich krótkiej znajomości Kaia wyczuła w jego głosie pożądanie. Ją
również dotknęło to pragnienie. Mocniej niż kiedykolwiek.
- Doprawdy? – odpowiedziała.
- Zdecydowanie. Szukasz kogoś szczególnego?
- To zależy - ogarniała ją fala gorącego pobudzenia, więc
postanowiła zrobić krok w jego kierunku. - Co ktoś ma na myśli? –
dodała.
Nagle tuż za nią zaskrzypiały zawiasy i chwilę później Parys
otworzył drzwi.
- Kaia – powiedział i rzucił w jej stronę parę puszystych,
różowych pantofelków – Zapomniałaś czegoś. Oddaję, bo to nie mój
rozmiar.
Buciki upadły tuż przed jej stopami. Kaia poczuła, że skręca ją
w żołądku.
- O! Dzięki. – wyksztusiła.
- Nie ma za co. Cześć, Strider! – zawołał Parys.
- Hej – odpowiedział cierpko – interesująca noc?
- Nie twój interes.
Parys zniknął w swoim pokoju, Kaia odwróciła się w stronę
Stridera, ale nowy znajomy zdawał się już dużo bardziej
powściągliwy, jakby zamknięty w sobie.
- Interesująca noc? – tym razem Strider skierował to pytanie do
Kai.
- Nie bardzo, do niczego nie doszło, tym razem – zmusiła się, by
wyznać prawdę.
Gdyby tej nocy miało między nimi dojść do zbliżenia, a on po
pewnym czasie dowiedziałby się o Parysie, na pewno by ją
znienawidził. Ujawni więc całą tajemnicę, oprócz...
- Do zobaczenia później Kaia - Strider ominął ją i zniknął.
Nie wypytywał jej co zrobiła, co tak naprawdę się stało, nie
wykazał żadnego zainteresowania, więc z pewnością i tak nic by nie
wyszło z tego nagłego zauroczenia, nawet gdyby Parys im nie
przerwał.
- ... mi wreszcie choć trochę uwagi? – warknął Strider. – Nie,
żebym tego potrzebował, ale mój demon zaczyna się już wnerwiać.
Jego demon się denerwuje? Przecież ona chciała uwieść tego
demona, prawda? Czy raczej skreśliła ich obu, tak jak mówiła Biance?
Zamrugała, koncentrując się i przyglądając jemu po raz kolejny.
Furia wyostrzyła jego rysy tak bardzo, że przypominały śmiercionośne
ostrza, a Kai kolana ugięły się z wrażenia. Był tak cholernie
wspaniały, dziki, nieobliczalny. Parys złapał ją zanim upadła na
chodnik i przytrzymał w swych objęciach. O bogowie! Zasłabła?
Tutaj? Teraz? Jej policzki zaczęły płonąć ze wstydu. Strider zbliżył się
gwałtownie w jej stronę i zastygł w miejscu.
- Parys, stary, pozwól jej już stanąć samodzielnie – warknął, a
Parys natychmiast usłuchał.
Głęboki niebieski wzrok zatrzymał się na Kai.
- Kiedy ostatni raz jadłaś?
Dzięki bogom, on sądził, że ta słabość wynikała z
niedożywienia, a nie z powalającego zauroczenia. Kaia wzruszyła
ramionami, szczęśliwa, że znowu stoi o własnych siłach.
- Nie mam pojęcia.
Obiecała sobie, że nie będzie podkradać misek ze zlewkami,
które dostawali więźniowie bloku B i C, a ponieważ siedziała w pudle
przez dwa dni... to tak, była wygłodzona.
No dobra, mogła coś przekąsić, bo jak zwykle Bianka przybyła
jej na ratunek - chciała ją wyciągnąć i nakarmić. Kaia symbolicznie
spoliczkowała siostrę i przegoniła ją bezwzględnie ostrzegając, żeby
więcej nie wracała. Obiecała też, że w przeciwnym razie rozpowie
wszystkim o jej przezwisku Niebiańskie Wzgórza Ho i już zawsze
wszyscy będą tak na nią wołać.
- Kurde, Kaia, nie możesz się utrzymać na nogach, nie potrafisz
się skupić – Strider spojrzał na Parysa i dodał – Zadzwoń po Luciena,
niech cię stąd odbierze, spotkamy się w Budapeszcie. Muszę ją
nakarmić, a potem możemy...
Parys potrząsnął głową przecząco i zwrócił się do Stridera.
- Zadzwonię do Luciena, żeby mnie odebrał, ale nie będę czekał
na ciebie w Budapeszcie. Kiedy skończysz już załatwiać swoje
sprawy, poproś Luciena albo Lysandra, by pomogli ci przedostać się
do nieba. Któryś z nich na pewno będzie wiedział gdzie jestem.
Strider tylko sztywno przytaknął.
Parys potargał po przyjacielsku czubek głowy Kai, a potem
oddalił się i zniknął za rogiem zostawiając ją sam na sam z
upragnionym wojownikiem. Dokładnie tak, jak sobie potajemnie
wymarzyła i o co błagała od czasu kiedy wyrzuciła Biankę ze swojej
celi i ponownie zamknęła się w środku.
Spoglądali na siebie w bezruchu przez dłuższą chwilę nie
wypowiedziawszy ani słowa. Wyczuwało się między nimi narastające
napięcie. Wojownicza natura Stridera nigdy nie była tak widoczna jak
teraz. Wyprostowany, ręce spuszczone wzdłuż ciała, dłonie tylko kilka
centymetrów od kolby pistoletu, nogi sztywno rozstawione w lekkim
rozkroku - widać było, że w każdej chwili gotów jest włączyć się do
walki. Przeciwko niej, czy każdemu kto mógłby ją skrzywdzić?
W pewnym momencie Kaia nie mogła już dłużej znieść tej
ciszy.
- Masz w planach udać się do nieba?
Przytaknął, a jego skóra w promieniach słońca wyglądała jak
wypolerowane złoto. Dzikie nastawienie zniknęło, zdawał się bardziej
zrelaksowany. Kaia zauważyła, że zdecydowanie woli go takiego.
- Po co? – kontynuowała.
Tak na prawdę chciała się dowiedzieć jak długo Strider będzie
tam przebywać? Czy spotka się w niebie z jakąś kobietą? Z anielicą?
Jego przyjaciel Aeron zakochał się w dobrej duszy ze skrzydłami,
dlaczego więc Strider by nie mógł? Zabiję tę zdzirę.
- Na pewno chcesz wiedzieć? – zapytał – Zamieszani w to są
Parys i pewna kobieta. Kobieta, której on pragnie.
Kamień spadł jej z serca.
- Słodkie ploteczki! Opowiadaj dalej – odpowiedziała, zacierając
ręce.
- Ja nigdy nie powtarzam plotek, Kaia – skomentował,
pocierając językiem o swoje zęby.
- Och! – Jęknęła, a jej ramiona opadły z rozczarowania.
- Nie dałaś mi dokończyć. Nigdy nie powtarzam plotek, więc
słuchaj uważnie.
Strider walczył z zadowoleniem, które pojawiło się na jego
twarzy, a Kaia ucieszyła się na tę wiadomość.
- Ta kobieta, którą Parys kocha, albo nienawidzi, nieważne, jak
już powiedziałem, pragnie jej, a ona jest w niebie przetrzymywana
jako zakładnik.
Świetnie. W takim razie Strider szykuje się do wojny, będzie
bronił swojego kumpla.
- Mogłabym, na przykład pomóc Tobie czy jemu. Mam
znajomości tam na górze i dlatego...
- Nie! – wykrzyknął Strider, a potem dodał spokojnym głosem –
Nie, dziękuję, ale... ty zupełnie nie przejmujesz się tym, że facet, w
którym się podkochujesz pożąda teraz kogoś innego?
- Czekaj, czekaj, kto powiedział, że ja chcę Parysa?
- A nie chcesz?
- Nie.
Jego mina się nie zmieniła, ale odchrząknął.
- Pewnie rozumiesz, że tak czy tak, to niczego nie zmienia. Poza
tym, ja już rozmawiałem z Lysandrem, czy mógłby udzielić odrobinę
anielskiej pomocy i stwierdził, że nic nie może zrobić.
- Oczywiście Lysander nie pomoże Parysowi, ale z pewnością
pomógłby Biance, a Bianka pomogła by mi.
- Niestety, dziękuję, ale nie.
Uparty dupek. Był tak zdesperowany, żeby pozbyć się jej jak
najszybciej, że nawet nie brał pod uwagę, że ona mogłaby się przydać.
Odtrącił ją po raz kolejny - to doprawdy niezwykłe. Przykra
konkluzja.
Strider kiwnął ręką na Kaię, by podążyła za nim. Przecież mięli
znaleźć dla niej coś do jedzenia. Wszystko czego pragnę, to kilka
kęsów ciebie.
- Nie martw się o mnie, potrafię o siebie zadbać.
- Wiem, ale zostanę, aż się nie najesz. Muszę się upewnić, że nie
zaaresztują cię znowu.
Kaia czuła, że się w niej zagotowało. Chciała pokazać
Striderowi, do czego jest zdolna i na co zasługuje.
- W porządku – odpowiedziała. – Acha, ale teraz to będzie cios
dla demona, bowiem... nie sądzę, że za mną nadążysz.
Drażniła się z nim bardziej z przyzwyczajenia niż z jakiegoś
konkretnego powodu. Strider głośno odetchnął. Kaia wiedziała, że to
oznaczało wyższy poziom jego zdenerwowania.
- Prowadź – warknął zanim zdążyła go przeprosić.
Dobrze, pewnie powinnam być dla niego trochę milsza. Moja
wina.
- No to dalej.
Kaia zdecydowała, że jeszcze nie czas na polowanie.
Postanowiła najpierw zabrać go do drewnianej chaty, w której
mieszkała razem z Bianką i która znajdowała się z dala od cywilizacji.
Na szczęście jej siostry nie było w domu.
- Czuj się jak u siebie. Ja muszę się wykąpać i przebrać.
- Kaia – powiedział Strider, podążając za nią korytarzem. – Mnie
się dość spieszy, a przez to wyzwanie, które rzuciłaś muszę trzymać
się...
Kaia zatrzasnęła drzwi sypialni przed jego nosem i uśmiechnęła
się, gdy usłyszała, jak lekko zawarczał ze złości. Uśmiech jednak
szybko zniknął z jej twarzy - przypomniała sobie, że w kuchni jest
pełno skradzionego jedzenia. Jeśli Strider je zauważy, to nie będzie
chciał z nią zapolować.
Muszę zaryzykować. Śmierdzę – pomyślała i pospiesznie udała
się pod prysznic. Przyjemnie było zmyć z siebie cały brud i makijaż,
które kleiły się do jej skóry jak tort z kremem. Biegała po pokoju,
szukając różowej brokatowej koszulki z napisem „Nieznajomi mają
najlepsze cukierki” i dżinsowych szortów. Szybko przejrzała się w
lustrze. Ubranie wyglądało dobrze, ale nie jej włosy - czerwone mokre
kosmyki kleiły się do głowy i ramion tworząc efekt tonącego klauna.
Wróciła więc do łazienki po suszarkę. Kaia zastanawiała się, czy
nałożyć kolejną warstwę makijażu, lecz ostatecznie porzuciła ten
pomysł. Co prawda chciała wzbudzić pożądanie Stridera, ale... jeszcze
nie była pewna, czy da mu kolejną szansę. W końcu wyszła z sypialni.
Umycie się i przebranie zajęło jej rekordowo mało czasu - mniej niż
20 (no, może 40) minut. Kaia szła korytarzem, a za nią unosiła się
pachnąca para.
W salonie, ozdobionym dużą, stojącą lampą w kształcie tancerki
hula oraz zamkiem zbudowanym z puszek po piwie, nie było Stridera.
Kaia zastanawiała się co mógł pomyśleć o tym wnętrzu i o
przedmiotach, które do niej należały. Starała się spojrzeć na pokój
jego oczami. Znajdował się w nim również stół, wyrzeźbiony w
kształcie zgarbionego zapaśnika sumo, który unosił szklaną szybę
oraz fotel, którego podłokietniki pomalowane były na wzór ludzkich
nóg sięgających podłogi. Większość zgromadzonych tu mebli
stanowiła prawdziwe „dzieła sztuki”, które wraz z Bianką nakradły na
przestrzeni wieków. Zapach historii przylgnął prawie do każdego
elementu tego wnętrza. No dobrze, może nie koniecznie do białego
dywanu, do które przyszyte były dwie żółte poduszki, co miało
imitować jajka sadzone na patelni oraz do wielkiego siedzenia w
kształcie hamburgera, na którym widać było warstwę sałaty,
pomidorów i musztardy. Również kanapa i „siedzenie miłości” zostały
wybrane bardziej ze względu na komfort niż znaczenie historyczne i
miały zaledwie dziesięć lat. Kilka lat temu Kaia wbiła się do kogoś na
imprezę i stwierdziła, że siedzenia wydają się być bardzo wygodne, a
poza tym kolorem przypominają oczy Bianki. Postanowiła, że weźmie
je do swojego domu. Nikt jej nie próbował powstrzymać. Może
dlatego, że wynosiła meble trzymając je ponad swoją głową bez
niczyjej pomocy.
Kolorowe wazony poustawiane były na blatach stołów, a obok
nich stały plastikowe figurki z dużymi główkami lub – okazjonalnie –
wypchana wiewiórka w wymyślnym stroju. Broń i dzieła sztuki
wisiały na ścianach tuż obok dyplomów i laurek otrzymanych od
domowników za dobrze wykonane zadania. Tę ulubioną otrzymała od
Bianki za najwspanialszy prezent urodzinowy - język faceta, który
nazwał jej bliźniaczkę „złośliwą, odrażającą jędzą”. Były też zdjęcia
rodzinne: Bianki zdobywającej tytuły piękności, ich młodszej siostry
Gwen próbującej ukryć się przed obiektywem, ich starszej siostry
przyrodniej Taliji, która stała nad swoimi ofiarami, oraz Kai ostro
imprezującej w klubach.
Wchodząc do kuchni, Kaia poślizgnęła się, a serce biło jej tak
mocno, że miała wrażenie, iż wręcz obija się o żebra. Wspaniały,
seksowny Strider siedział przy stole bilardowym, który ona zabrała z
jego fortecy, gdy była tam po raz pierwszy i zdecydowała się wstawić
go w kącie śniadaniowym. Żywność wszelakiego rodzaju była
porozrzucana we wszystkich kierunkach. Można było znaleźć
zarówno paczki z czipsami jak i wyszukane sery czy czekoladowe
batoniki.
Strider nawet na nią nie spojrzał, ale zdrętwiał, gdy weszła do
kuchni.
- Uświadomiłem sobie, że skoro te rzeczy są tutaj, to możesz je
zjeść, więc nie będę się z tobą udawał na żadne polowanie.
Przechytrzyłem cię.
- Dzięki – powiedziała oschle.
To takie rozczarowujące. Właśnie wtedy, kiedy chciała, żeby jej
mężczyzna zapomniał, że posiada mózg, on sobie o nim przypomniał.
Oparła się o drzwi i skrzyżowała ręce na piersiach. Jej żołądek
skręcał się z głodu grożąc burczeniem, ale ona się nie ruszała, czekała.
Zdecydowała, że ruszy się dopiero, gdy Strider zmierzy ją dokładnie
wzrokiem od stóp do głów.
- Kaia jedz.
- Za moment. Delektuję się widokiem, ty też powinieneś
spróbować.
Strider był spięty.
- Na lodówce jest notatka od twojej siostry, w której informuje
cię, że jest w niebie z Lysandrem i że spotka się z tobą za cztery dni
na turnieju.
- No.
- Na jakim turnieju? Nieważne – zebrał się do wyjścia, zanim
zdążyła odpowiedzieć. – Nie mów mi, nie chcę wiedzieć. Jakich
perfum używasz? Nie podoba mi się ten zapach.
Dupek.
- Nie użyłam żadnych perfum.
Wiedziała, że tak na prawdę zapach bardzo mu się podobał. Miał
słabość do cynamonu. Kaia zauważyła to, gdy go śledziła, to znaczy,
gdy z nim przebywała. Właśnie z tego powodu kupiła mydło,
szampon i odżywkę o zapachu tej przyprawy.
- Przestań już... delektować się widokiem i zjedz coś.
Strider zasłonił jedyne okno i zapalił lampę, która znajdowała się
pod sufitem. Naturalne światło najlepiej podkreślało piękną skórę Kai,
ale nie ma się co oszukiwać, w każdym świetle wyglądała
fantastycznie.
- Kaia. Chodź. Zjedz. Teraz.
O bogowie. Kaia uwielbiała ten władczy ton jego głosu, choć nie
powinna. Chciała go nienawidzić – barbarzyńcy nie powinni podobać
się współczesnym kobietom.
- Nakarm mnie – powiedziała drżącym głosem. Proszę.
Strider spojrzał na Kaię. Chwilę później odsunął krzesło i zaczął
przybliżać się w stronę uwodzicielskiej harpii. Otworzył usta i
przesunął po nich językiem, jego źrenice się rozszerzyły. Gdy
wyciągał rękę, by chwycić się stołu, jego nozdrza zdawały się walczyć
o każdy oddech.
- Ty... ty... kurde – plątał mu się język.
Kaia czuła każde uderzenie serca. Wiedziała, co ujrzał Strider –
odłamki tęczy tańczące hipnotycznie na każdym centymetrze jej ciała,
rumieniec zdrowia i witalności... obietnicę uwiedzenia.
- Podoba ci się? – zapytała.
Jak w transie Strider obszedł stół i szedł w jej kierunku.
Zmniejszył dystans... zatrzymał się tuż przed nią i zaklął. Obrócił się
do niej plecami i przeczesał włosy palcami.
- Muszę lecieć – jego głos był ochrypły, jakby przetoczył się
przez rzekę potłuczonego szkła.
- Co takiego? Nie, dopiero co tu przyszliśmy.
Strider był już tak blisko, już prawie jej dotknął. Na samą myśl o
tym Kai stwardniały sutki i poczuła, że robi się wilgotna między
nogami.
- Powiedziałem ci, że obiecałem pomóc Parysowi. Nie mogę tu
dłużej zostać, on na mnie czeka.
Czy kiedykolwiek uda jej się sprawić, że Strider jej się nie
oprze? Tak, pragnęła go, chciała dać mu kolejną szansę. I kolejną. On
najwidoczniej potrzebował wielu szans.
- Strider, ja...
- Nie, nie, już ci powiedziałem, że niedawno przeszedłem
ciężkie rozstanie z kobietą, a poza tym nie wiążę się z byłymi
partnerkami moich przyjaciół.
Czyżby?
- Och, na prawdę? Chyba nie masz na myśli nieudanego związku
z Haidee? Kobietą, która cię nie chciała, która... spotyka się z twoim
przyjacielem?
Zapadło milczenie - okropna cisza.
Strider nie miał zamiaru się tłumaczyć. Nie chciał wyjaśniać
swoich nielogicznych wyborów i ich powodów, lecz prawdą było, że
wybaczył Haidee zabicie Badena, dlaczego więc nie miałby wybaczyć
Kai spania z Parysem?
- Nie jesteś niewiniątkiem, Strider. Przeleciałeś więcej dup, niż
jesteś w stanie zliczyć. Gdy widziałam cię ostatnim razem, zlizywałeś
brzoskwiniowy balsam ze striptizerki.
Według Kai brzoskwinie były najobrzydliwszymi owocami i
świat byłby lepszy, gdyby ich nie było. Napisała nawet list do
kongresmena, domagając się spalenia wszystkich sadów
brzoskwiniowych.
- Nigdy nie powiedziałem, że jestem niewiniątkiem.
Powiedziałem, że...
-Wiem, że nie zamierzasz spotykać się z byłymi swoich
przyjaciół. Jesteś również kłamcą, ale nie wiem, może gdybyś
przespał się z którąś z moich przyjaciółek, bylibyśmy kwita.
O bogowie, po pierwsze, to musiało brzmieć wyjątkowo
desperacko. Okropieństwo! Kaia zdawał sobie sprawę, że może się
wygłupić, gdy znowu będzie się starała do niego zbliżyć, a i tak to
zrobiła. Jak psy Pawłowa - śliniła się za każdym razem, gdy widziała
Stridera, ciskając w kąt swoją dumę dla każdego ochłapu, który on
rzucił w jej kierunku. Po drugie, myślenie o Striderze uprawiającym
seks z kimś innym powodowało, że jej wewnętrzna Harpia aż się
gotowała. Ze zdenerwowania wydłużały jej się pazury, a skrzydła i
serce trzepotały w rytmie staccato, przez co jej bluzka unosiła się i
opadała, unosiła i opadała.
Gdyby nie to, że była bardzo ostrożna, harpia przejęłaby
kontrolę nad jej czynami. W takim przypadku mogłoby się zdarzyć, że
Kaię zupełnie zaćmi i będzie pożądać rozlewu krwi. Poczeka do nocy
i zrani każdego, kto stanie jej na drodze.
Tylko Strider mógłby ją uspokoić, ale on tego nie wiedział.
Nawet, gdyby wiedział, to najwyraźniej nie chciał podjąć się tego
zadania. Robił wszystko co w jego mocy, by ją od siebie odepchnąć.
- Nie będę spać z żadną z twoich koleżanek – powiedział
stanowczo.
Ulżyło jej.
- Dobrze, to bardzo dobrze, z resztą wszystkie moje koleżanki
to brzydule.
Tak na prawdę wszystkie koleżanki Kai były piękne, ale gdyby
Strider zainteresował się tą propozycją, musiałaby im wszystkim
podciąć gardła i szukać nowych przyjaciółek - odpychająco brzydkich.
- Kaia, niezależnie od tego co powiesz, nie zmienię zdania.
Lubię cię, na prawdę. Jesteś piękna, mądra i niesamowicie zabawna.
Jesteś także silna i odważna, ale między nami nigdy do niczego nie
dojdzie. Przykro mi. Na prawdę. Nie chcę brzmieć jak dupek, chcę cię
tylko uświadomić. Po prostu nie możemy być razem, nie pasujemy do
siebie. Przykro mi – powtórzył.
Nie pasują do siebie? Czyli tak na prawdę miał na myśli, że ona
nie pasuje do niego. Po tym jak spędziła wiele godzin, śledząc go,
przegrała dla niego walkę, by ochronić go od bólu, jak narzucała mu
się, starając zwrócić na siebie jego uwagę, okazuje się, że nie jest
wystarczająco dobra dla niego. I jest mu... przykro.
Nagle poczuła, że ma ochotę rozszarpać jego twarz pazurami,
wypić jego krew. Nie zapominaj o nadchodzącym turnieju. Gdyby go
skrzywdziła, sama też czułaby się zraniona, a musiała przecież być w
najlepszej formie.
Głęboko odetchnęła, po czym wstrzymała oddech. Miała
wrażenie, że jej płuca pali gorące powietrze i że zanim spokojnie je
wypuści i uwolni każdą molekułę raniącą jej wnętrze, pojawią się
bąble. W głębi duszy próbowała przekonać samą siebie, że Strider
zasługiwał na coś, na kogoś lepszego, ale to nie znaczy, że ona
powinna być traktowana w ten sposób. Prawda?
Strider próbował zakończyć dyskusję, jednak brzmiał mało
przekonująco.
- Mam nadzieję, że rozumiesz – powiedział.
Kaia zastanawiała się, czy nie zdawał sobie sprawy ze
spustoszenia jakie zasiał w jej życiu, czy po prostu go to nie
obchodziło. Należałoby go nauczyć swoistej etykiety, która
pomogłaby mu odpowiednio postępować ze swoją harpią – będzie
musiała o to zadbać.
Zanim Strider zdąży zwiać, powinna zmniejszyć dystans, który
ich dzielił i prześledzić swoimi palcami całe jego ciało, nie
zapominając o napieraniu na niego swymi krągłościami. To by go
podnieciło. Wtedy może byłaby dla niego więcej niż tylko piękną,
mądrą i niesamowicie zabawną dziewczyną, która pieprzyła się ze
strażnikiem Rozpusty. Potem, kiedy by już błagał o uwolnienie,
powinna zostawić go i odejść. Zdawała sobie sprawę, że nie zraniłoby
to Stridera, ale wiedziałby na przyszłość jak czuje się upokorzona
osoba.
Kaia jednak nie mogła zdobyć się nawet na jeden krok w jego
kierunku. Obawiała się, że spotka ją jeszcze większe odrzucenie i
kolejna porażka. Strider mógł ją odepchnąć zanim zdoła doprowadzić
swój plan do końca, a przecież, w nadchodzących tygodniach i tak
czeka ją mnóstwo niepowodzeń i nieprzyjemnych sytuacji. Pokarało
ją, nie powinna była dawać mu tylu szans.
- Rozumiem – wyszeptała. – Baw się dobrze na swojej
wyprawie, zgoda? Ja też planuję świetnie spędzić czas podczas
mojego wyjazdu.
Kłamała, choć faktycznie planowała dumnie uczestniczyć w
turnieju i skopać tyle tyłków ile się da, a wręcz tyle tyłków, że jej klan
będzie musiał pomyśleć o zmianie nadanego jej przezwiska. Już nie
będzie Kaią Rozczarowaniem. Może będzie Kaią Ciężkostąpającą lub
Kaią ZabijęCięNaŚmierć.
- Więc... wybierasz się dokądś? – zapytał Strider, wyraźnie
odczuwając ulgę.
Nie reaguj. - Jasne.
Strider wciąż nie potrafił odwrócić twarzy w stronę Kai.
- Kiedy? Dokąd?
Nie waż się reagować. – Za cztery dni, wyjeżdżam do... ach, nie
ważne - Kaia obeszła go i usiadła na stole. – Przecież nie chcesz
wiedzieć, już zapomniałeś?
Robiła wszystko, by wyglądać nonszalancko, na zadowoloną z
siebie, gdy w głębi duszy rozpamiętywała, że ten drań rozszarpał jej
serce na kawałki i zdeptał jego resztki. Otworzyła paczkę frytek.
- Masz rację. Tylko uważaj na siebie. I do zobaczenia... yhm, po
prostu uważaj na siebie, dobra?
Powstrzymał się przed wypowiedzeniem „do zobaczenia
wkrótce”. W końcu w swoich planach nie chciał się z nią już spotkać.
Nigdy.
- Będę uważać – odpowiedziała, starając się po raz drugi w życiu
powstrzymać łzy.
Pewnie na to zasługiwała. Była karana za to Niefortunne
Zdarzenie, za Parysa, za zalotników, których sama odrzuciła na
przestrzeni wieków.
- I ty też na siebie uważaj – dodała.
Pomimo, że w tym momencie gardziła Striderem, pragnęła by
wrócił cały i zdrowy.
- Spokojna głowa.
Strider wyszedł z kuchni, z jej domu, z jej życia, nieprzyjaźnie
zatrzaskując za sobą drzwi.
The Darkest Surrender
Rozdział 4
Następny dzień Stider spędził, włócząc się po budapeszteńskiej
twierdzy i odwiedzając znajomych. Szukał zajęcia, które odciągnęłoby
jego myśli od Kai. Wciąż przypominał sobie smutny ton głosu harpii,
gdy przemawiała do niego, zanim opuścił jej dom. Strider pragnął
przyciągnąć ją blisko siebie i utulić w ramionach, pocieszyć. Nie myśl
o tym.
Legion, stuprocentowe, rozpuszczone diablę, zamieniła się w
stuprocentową kobietę o ciele gwiazdy porno. Niestety, to sprawiło, że
stała się torturowaną więźniarką Lucyfera, a to z kolei zamieniło ją w
łagodną, przywiązaną do łóżka, udręczoną panienkę.
Obróciła się na bok, w stronę ściany, by nie patrzeć na niego,
kiedy wchodził do sypialni. Fizycznie wyzdrowiała z tej piekielnej
udręki. Psychicznie, mogła nigdy nie ozdrowieć. Przez kilka tygodni
przekazywano ją od jednego demonicznego wysokiego lorda do
drugiego, gwałcono, bito i nie wiadomo jakie jeszcze krzywdy jej
wyrządzono - nikt nie znał szczegółów, gdyż nie chciała o tym
opowiadać.
- Hej tam, księżniczko – Strider spoczął na łóżku i poklepał ją po
ramieniu.
Legion wzdrygnęła się pod wpływem tego dotyku. Strider
westchnął i zdjął rękę. Nie lubił jej odwiedzać. Och, lubił ją jako
osobę, zasadniczo, ale obawiał się, że wytwarzany przez nią w
wyniku ciężkich doświadczeń, dystans emocjonalny, jego Porażka
może odebrać jako wyzwanie. Niestety, ona nie była gotowa dać z
siebie więcej. Legion potrzebowała pomocy. Jej najdroższy przyjaciel
Aeron wraz ze swą partnerką Oliwią podejmowali niejedną próbę
pomocy, jak na razie bez powodzenia - na nikogo nie reagowała
pozytywnie. Nie odżywiała się prawidłowo i pomału, ale
konsekwentnie marniała, doprowadzając się do wyniszczenia.
Chociaż nigdy nie spotkał faceta, Strider zdawał sobie sprawę z
tego, że anielski strażnik czuwa nad Legion, ale wiedział też jedno –
niewidzialny drań kiepsko wykonywał swoją robotę. Tak, Legion była
wcześniej samolubnym wrzodem na tyłku, ale nie zasłużyła na to, co
ją spotkało. W rzeczywistości jednak Strider wolał ją taką, jaką była
wcześniej.
- Wiesz, że to co przytrafiło się tobie, spotkało też kilku naszych
chłopaków? Kane’a nawet kilka razy. Odkąd jest opętany przez
Katastrofę, jak magnes przyciąga tego typu rzeczy. I wierz mi - nie
mówię tego, by plotkować, albo wyjawiać czyjeś tajemnice. Gdy
mieszkał w Nowym Jorku prowadził grupy pomocy dla innych. Może
ty powinnaś… nie wiem… porozmawiać z nim, albo co?
Cisza.
Jej blond włosy były splątane i potargane, jej skóra chorowita,
przesadnie zszarzała, pod grubym białym materiałem koszuli
dostrzegł, jak kruche były jej ramiona.
- Pewnego razu ja i Parys… czekaj, to już jest plotkowanie.
Mniejsza z tym… będziesz musiała poprosić Parysa, jeśli chcesz
poznać pikantne szczegóły.
Cisza. Milczeli - ona i jego demon.
Z całą pewnością Legion stanowiła wyzwanie, a jednak Porażka
pozwalał sobie na obojętność. Gdy Strider okrywał ją szczelniej
kołdrą lśniąca łza spłynęła po jej policzku. W porządku.
- Chciałem tylko sprawdzić co u ciebie słychać, ale widzę, że
czujesz się przy mnie skrępowana, więc sobie pójdę – powiedział
delikatnie.
Widział, że nie mogła się przy nim zrelaksować, a nie chciał
pogarszać sprawy.
Wciąż cisza.
Wstając, cicho westchnął.
- Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała, dobrze? Czegokolwiek.
Chętnie pomogę.
Znowu, żadnej reakcji z jej strony czy demona.
Zmierzając do pokoju Amuna, Strider zastanawiał się, co się
dzieje z jego roztargnionym? nie zainteresowanym? utajonym?
kompanem - Porażką.
Pomimo tego, że on i Amun i, do cholery, nawet on i Haidee
pozostawali w dobrych stosunkach, to jednak Strider przez ponad
tydzień unikał kontaktu z nimi. Sam widok Haidee powodował, że
iskry bólu zapalały się w jego klatce piersiowej. Ból pojawiał się nie
dlatego, że wciąż jej pragnął, lecz dlatego, że ją stracił, że nie mógł z
nią być i że jego demon wciąż pamiętał przez co przeszli z powodu jej
odrzucenia.
Gdy Haidee otworzyła drzwi, z przyzwyczajenia zaczął jej się
przyglądać. Była średniego wzrostu, miała jasne włosy z różowymi
pasemkami, brew przekłutą kolczykiem, a jedno z jej ramion zdobiły
tatuaże. Ubrana w T-shirt Hello Kitty i podarte dżinsy, byłaby nie lada
atrakcją w każdym barze. Kiedy go zobaczyła, zmarszczyła brwi i
usunęła się z przejścia, pozwalając mu wejść do środka. Pomimo jej
wyraźnej dezaprobaty jakiś energetyczny impuls przeszył ciało
Stridera. Na piekło, co to, do cholery, było?
Gdyby celowano do niego z czterdziestki i kazano zgadywać
pod groźbą śmierci, Strider powiedziałby, że miłość w najczystszej
postaci sączyła się z każdego skrawka jej ciała. Prawie bolało patrzeć
na nią, tak była promienna. Cholera.
- Jesteś w ciąży?
- Nie - tajemniczy uśmiech pojawiła się na jej ustach.
Dobra, dobra.
Najwidoczniej już podłapała cechę Amuna – wszystkie rzeczy są
tajemnicą.
- Co słychać? – zapytała.
Strider potarł ręką ponad sercem oczekując kolejnych migotań
bólu. Blask jakim emanowała odbił się głęboko w jego oczach. Lecz
nie - ból nie nadszedł. Nawet jego serce nie zabiło mocniej. Okej, w
porządku, nie ma sprawy- mógł to znieść.
Szybkim spojrzeniem omiótł pokój. Widać było, że Haidee
przejęła kontrolę nad wystrojem i wnętrze nie było już gładkie, zimne
i bezosobowe niczym lody waniliowe. Teraz nabrało nowatorskiego
wyglądu z japońskim akcentem. Z sufitu zwisały latarenki, a ściany w
kolorach: brązowym i pomarańczowym, zaskakiwały swym
wymyślnym wzorem. Drzewka bonsai wydawały się wyrastać z
każdego kąta, a biały dywan z długim puszystym włosem rozciągał się
pod trzema szklanymi stolikami. Biały dywan. Czyżby nie wiedziała
ile brudu mogą wnieść buty wojownika? Narzuta na łóżku też była
biała, a leżące na niej pomarańczowe poduszki ozdobione były
koralikami. Gdyby spróbowała tego gówna w jego pokoju, to byłaby
niezła kaszana. Człowiek potrzebuje czuć się wygodnie w swoim
otoczeniu, albo nie może się zrelaksować. To wnętrze nie było
wygodne.
Tylko raz Strider "żył" z kobietą, i tylko dlatego, że rzuciła mu
wyzwanie, by się do niej wprowadził. „Wiem, że mogę cię
uszczęśliwić jeśli będziesz wracał do domu, do mnie, co noc. A czy w
takim razie ty możesz sprawić bym czuła się szczęśliwa? To się
okaże” - mawiała. Po kilku tygodniach wspólnego z nią mieszkania,
chętnie pogodził się z porażką. Nie mógł jej uszczęśliwić ponieważ
nie chciał jej uszczęśliwić.
Powrócił myślami do domu Kai i jej „iskry” dekoratorskiej.
Teraz w oczach miał kobietę, która potrafiła czynić miejsce
wygodnym i fajnym. Poważnie, Kaia byłaby zdolna pomalować
toaletę tak, by przypominała otwarte usta. To było dla niego.
- Strider? – Haidee odchrząknęła.
Odwrócił się przodem do niej.
- Co?
Wyraz jej twarzy był pełen wyczekiwania, jakby wysyłała
miękkie, delikatne impulsy. Strider musiał przypomnieć sobie, że to
on przyszedł do niej, a nie odwrotnie.
- Tak, uh. Gdzie Amun? – zapytał.
- Kronos wezwał go do niebios.
- Dlaczego?
- Jeszcze nie wiem - kolejny tajemniczy uśmiech.
- Jak długo go nie ma?
- Trzy godziny, dziewięć minut i czterdzieści osiem sekund. Nie,
żebym spoglądała co chwilę na zegarek, albo co. Mogę ci w czymś
pomóc?
- Nie.
Po prostu chciał zobaczyć się z kumplem - tak mu się wydawało.
Po tym wszystkim co mu zrobił, starając się trzymać go z dala od
Haidee, zżerało go poczucie winy.
- Spróbuję, uh, złapać go później.
Zmarszczka na jej czole wyrażała zmieszanie. I niepokój? Tak.
To był niepokój.
- Jesteś pewien?
Nie powinien być zaskoczony, ale… zabiła Badena, strażnika
Nieufności i próbowała także zabić Stridera. Fakt, zdecydowanie
miała powody, by do tego dążyć - dawno, dawno temu, obaj
przyczynili się do śmierci jej rodziny, niszcząc jej życie. Cholera, z
powodu demona, została pokonana znów i znów i ponownie.
Za każdym razem gdy wracała, pamiętała tylko swoją nienawiść
świadoma śmierci tych, których kiedyś kochała. Szukała jedynie
zemsty. To miało sens. Od tej pory była nawiedzona - nosiła w sobie
cząstkę demona Nienawiści. A może to był kolejny powód, dla
którego Strider jej pragnął. Może pociągało go to, iż kawałek
Nienawiści sprawił, że nie była lubiana przez innych, a nawet przez
samą siebie. Strider bardzo szybko się z tym pogodził, pokonał tę
nienawiść, dlatego właśnie podejrzewał, że chęć bycia z nią była
trochę spieszną decyzją zarówno dla niego, jak i dla jego demona . To,
że teraz uwielbiała Amuna, że teraz wspierała lordów i ich czyny, dla
Stridera było cudem, któremu nie mógł się przestać dziwić.
- Tak. Jestem pewien - pochylił się i pocałował ją w policzek.
Nigdy przedtem nie zainicjował kontaktu, podczas którego nie
użyłby noży.
- Do zobaczenia, Haidee.
Otworzyła usta z zaskoczenia i poczuła, że zaschło jej w gardle.
- Tak. Do zobaczenia - powiedziała z trudem.
Jeszcze nigdy nie odnosił się do niej tak miło – widocznie robił
się miękki na stare lata.
Obok znajdowały się drzwi do sypialni Sabina. Strider stanął w
progu, jedząc garść cukierków Red Hots - zapas swoich ulubionych
słodyczy miał ukryty w każdym zakątku twierdzy. Przyglądał się, jak
jego przyjaciel wrzucał najróżniejszego rodzaju gówna do walizki.
Jego żona, Gwen, krzątała się wokół niego, bez entuzjazmu
podejmując próby poskładania góry ubrań, które Sabin zwinął w
kłębki, uporządkowania broni, którą on chaotycznie pakował oraz
wyjęcia rogu byka z walizki po raz trzeci. W przeszłości harpie
nazwały ją Gwendolyn Płochliwa. Strider nie wiedział, jak nazywały
ją teraz, ale ten przydomek na pewno już do niej nie pasował. Mała
petarda nie była już teraz taka płochliwa i nawet skopała tyłek Kai,
zamykając ją w lochu i uniemożliwiając jej obdarcie Sabina ze skóry,
którą to skórę Kaia chciała później nosić jako płaszcz zwycięstwa.
Kaia.
Jego głupie serce zabiło mocniej i sprawiło, że poczuł się jak
zakochany małolat, co wcześniej nigdy się nie zdarzało. Zeus stworzył
go w pełni uformowanym - dobrze zbudowanym, dojrzałym
mężczyzną zawsze z bronią w gotowości, by chronić króla – boga i
tych, których kochał. Nawet zanim Strider dostał swego demona, lubił
wygrywać, pokonywać każdego, kto stanął na jego drodze. W końcu,
jaka jest radość z porażki? Żadna.
Jego demon zamruczał zgodnie.
Strider, który wcześniej odbiegł myślami, postanowił skupić się
teraz na tym, co działo się wokół niego, zanim to „małe gówno”
zacznie nim dyrygować. Im dłużej przyglądał się Gwen, tym mocniej
dostrzegał, jak bardzo przypominała swoją starszą siostrę.
Kaia. Znowu to samo.
Gwen miała gęstą masę blond włosów podszytych czerwienią,
takim samym odcieniem czerwieni jak u Kai. Jeśli miał by być
szczery, to jednak Kaia była ładniejsza. Jej włosy były bardziej
falujące, bardziej jedwabiste i podczas, gdy oczy Gwen były
zaskakującym połączeniem szarego i złota, właśnie tak jak Kai, Kai
były jeszcze piękniejsze. U niej szarość przypominała bardziej płynne
srebro, a złoto… no cóż, złoto połyskiwało jak płomienne iskierki.
Kim ty jesteś? Mięczakiem? Przestań snuć poetyckie
wyobrażenia!
Tak czy siak, kiedy nad Kaią przejmowała kontrolę jej Harpia,
oczy dziewczyny stawały się kompletnie czarne, a śmierć pływała w
ich głębi. Lecz, jeśli miał być szczery – nawet to było seksowne.
Gwen i Kaia miały takie same, niewielkie nosy, takie same
cherubinowe policzki, takie same dość szerokie, okrągłe podbródki.
Jakimś cudem Kaia była wcieleniem zmysłowości, a Gwen
chodzącym niewiniątkiem – to nie miało sensu. Pomimo tego ich
podobieństwo poruszyło go rozpalając jego zmysły. Strider musiał się
pilnować, by jego ciało nie zareagowało na te myśli. W przeciwnym
razie Sabin z pewnością dąsałby się, na niego widząc go pobudzonym
w pobliżu swojej ukochanej. Oczywiście dąsanie się oznaczało jelita
Stridera owinięte wokół jego szyi.
No dalej – powiedział w myślach do Porażki. Porażka tylko
zachichotał, czym zaskoczył Stridera. Był przygotowany – czekał na
wyzwanie, które miało być rzucone, ale nigdy nie nadeszło. Słodcy
Bogowie! Powinien był być bardziej uważny. Nigdy więcej
ryzykownych sytuacji! Co on tu właściwie robił? Powinien być teraz
w niebiosach z Parysem. Powinien być w Nebrasce z Williamem i
torturować rodzinę, która wykorzystała Gilly – dziewczynę, z którą się
zaprzyjaźnili. Powinien być daleko stąd i zabijać łowców. Powinien
być w Rzymie i negocjować z Niewypowiedzianymi – potworami,
które były przykute łańcuchami w środku starożytnej świątyni,
zdesperowane, by odzyskać wolność. Dał im jeden z czterech boskich
artefaktów potrzebnych do znalezienia i zniszczenia puszki Pandory
relikt,
którego szukali także łowcy. Niewypowiedziani mieli już
magiczną różdżkę i pelerynę niewidzialności, a lordowie mieli klatkę
zapomnienia i wszystkowidzące oko. Tak więc lordowie mieli
przewagę nad łowcami 2:0. Hura!!!
Niewypowiedziani nie byli tak naprawdę zainteresowani
artefaktami, lecz tym co mogli za nie wynegocjować. Ktokolwiek
zaoferowałby im głowę obecnego króla – boga (bez reszty ciała)
zdobyłby w zamian magiczną różdżkę wtedy pozostałaby im już
tylko peleryna.
Kiedyś Strider posiadał pelerynę, ale wymienił ją za Haidee.
Wtedy nie obawiał się tej wymiany - był przekonany, że
Niewypowiedziani zatrzymają pelerynę, by po negocjować z nim
później. Teraz też miał taką nadzieję. Z pewnością będzie go to
kosztować fortunę, ale mimo wszystko było to lepsze niż pozwolić
Haidee uciec i wyjawić jego sekrety swoim przyjaciołom łowcom.
Zamierzał wrócić dużo wcześniej, ale zatracenie się Amuna w
Haidee dało mu takiego kopniaka w tyłek, że przez ponad tydzień nie
mógł się pozbierać. Jego demon wił się, a w nim ból kipiał jak w
gorącym kotle. Może echo tego bólu było przyczyną, dla której nie
chciał pozwolić sobie na myśli o byciu z Haidee. Może to dlatego
wciąż opierał się Kai. Nie myśl już więcej o niej ty tłumoku. Zaraz ci
piana wyjdzie na ustach. Opierał się Kai ponieważ ona zdecydowanie
zdeptałaby jego dumę, jego dobre samopoczucie, a
najprawdopodobniej nawet chęć do życia. Czy naprawdę trzeba mu to
było znowu przypominać? Wrócił myślami do artefaktów. Strider
przyrzekł sobie, że wkrótce odzyska pelerynę. Ponieważ ktokolwiek
znajdzie puszkę Pandory jako pierwszy, wygra wojnę, a on pragnął
zwyciężyć łowców bardziej niż pragnął Kai. Nie, żeby w ogóle o niej
myślał. Powinien skupić się na ostatecznym zwycięstwie, na
przyjemności jaką by odczuwał. O Bogowie! Mógł to sobie
wyobrazić. To było lepsze niż seks, czy narkotyki. Nieważne. Zamiast
tego zdał sobie sprawę, że z premedytacją umył dziś rano talerz i
odwiedził wszystkich znajomych, żeby ponaprawiać różne rzeczy, tak,
by mógł wyjechać i…cholera, niedobrze, bardzo niedobrze …
sprawdzić, co z Kaią. Musiał się upewnić, że wszystko jest w
porządku nawet jeżeli to oznaczało, że znów zaniedbuje swoje
obowiązki. Chłopie, nie możesz do tego dopuścić. Za cholerę.
Zwłaszcza, że teraz zdał sobie sprawę ze swych intencji i mógł to
powstrzymać.
- Po co, do cholery, tu stoisz? – wypalił Sabin. – Załatw swoje
sprawy i wynocha. Przez ciebie Gwen zachowuje się jak obłąkany
lunatyk.
- To przez ciebie zachowuję się jak obłąkany lunatyk – oburzyła
się Gwen, po raz kolejny wyjmując róg byka z walizki. – Nie
potrzebujemy wszystkich tych śmieci.
- Skąd wiesz? – zapytał Sabin.
Przejechał palcami między włosami, a jego złote oczy zalśniły
jaśniej niż zwykle.
- Nigdy wcześniej nie uczestniczyłaś w Turnieju Harpii. I, do
diabła, nie powinnaś w nim uczestniczyć nawet teraz – dodał.
- Słyszałeś, co powiedziała Bianka? Każda córka Tabithy
Skyhawk została wezwana. Ale nawet gdybyśmy nie zostały
wezwane, nawet gdyby tylko garstka naszego klanu została wezwana i
tak bym pojechała. To moja rodzina.
- No cóż, teraz jesteś częścią mojej rodziny.
- Tak naprawdę… to ty jesteś częścią mojej rodziny. Skoro ja
jestem generałem, kapitanem i dowódcą, ty podążasz za mną. A ja
jadę.
- Kurwa! – Sabin opadł na łóżko i włożył głowę między swoje
kolana.
- Kiepsko, co? – zapytał Strider, starając się, by brzmiało to
jakby od niechcenia.
O co chodzi z tym turniejem? Nie umieram z ciekawości. Serio.
Kaia starała się ukryć wczoraj strach, ale nie do końca jej się to
udało. Kiedy wspomniał o jej wyjeździe, zbladła i zadrżała. Nie
powinien był tego zauważyć – był odwrócony tyłem, tylko że ujrzał ją
w odsłoniętym kawałku okna, w którym odbijała się jej twarz. Jej
skóra błyszczała jak diament, przykuwając jego uwagę, a on był tak
rozgorączkowany, by ją dotknąć, że jego ciało płonęło. Skóra harpii…
nie było nic bardziej znakomitego. Nic! Śmieszne natomiast było to,
że nigdy nie chciał pogłaskać, czy posmakować Gwen, Bianki, czy
Taliyah, w taki sposób, jak chciał pogłaskać i posmakować Kai. Nie,
żeby stale o niej myślał. Porażka po raz kolejny zachichotał, a Strider
się przeraził. Kiedy to „małe gówno” nie odpowiedziało, nie
zareagowało na wyzwanie, Strider poczuł ulgę. Do cholery, co jest z
tym demonem?
Gwen przygryzła dolną wargę.
- Bianka mówiła mi, że turniej jest tak brutalny, że połowa
uczestników ginie, lub błaga o śmierć. A pewnego razu, około tysiąc
pięćset lat temu, dużo więcej niż połowa zginęła. Prawie wszyscy.
Strider wyprężył się, a jego krew zamarzła.
- Co? Dlaczego? – zapytał.
- Nie powiedziała nic więcej, więc nie patrz na mnie tak, jakbyś
chciał poderżnąć mi gardło, jeśli nie podam ci szczegółów. - Ach nie,
poczekaj – kontynuowała Gwen, przypominając sobie jednak co
nieco. - Powiedziała coś więcej. Podobno Skyhawk’om nie wolno
było uczestniczyć w turnieju od wieków z powodu czegoś, co zrobiła
Kaia. Ale oczywiście nikt mi nie powiedział, co to było. W naszym
klanie nigdy się o tym nie mówi, a ja nie zadaję się z kobietami z
innych klanów. One zawsze nas unikały. Jednak teraz, nagle, z
powrotem witają nas z otwartymi ramionami. To dziwne i nie podoba
mi się to, więc nie wysyłam moich sióstr na wrogie terytorium
samych.
Umysł Stridera uczepił się tego jednego detalu – Kaia była
przyczyną pandemonium. Co ta piękna rozrabiara nawyprawiała?
- Acha. I jeszcze coś. Bianka myśli, że to pułapka – Gwen
podniosła głowę Sabina z jego kolan i usiadła mu na kolanach.
Automatycznie wojownik owinął swe ręce wokół jej pasa i
chwycił za biodro.
- Ona sądzi, że Skyhawk’owie, a zwłaszcza Kaia staną się
celem, by każdy mógł się na nich zemścić.
Kaia - cel dla każdej harpii żywiącej urazę. W tym momencie
krew zagotowała się w Striderze z innego powodu – z powodu furii
wewnętrznego piekła.
- Czy mężczyznom pozwala się tam pojechać? – spytał.
- Małżonkom i niewolnikom tak. Wręcz są motywowani, by
pojechać. Krew jest lekarstwem dla harpii i ci małżonkowie i
niewolnicy pomagają zranionym zawodniczkom wrócić do zdrowia.
- Czy Kaia ma… niewolnika? – wychrypiał pytanie.
Z jednej strony chciał, żeby jakiegoś miała… dla jej
bezpieczeństwa, z drugiej strony… już chciał zamordować wrednego
skurwiela. Porażka zawarczał i nie było ani źdźbła żartu w tym
odgłosie, a w Striderze odezwała się jego częsta obawa. To nie jest
wyzwanie, chłopie. A może jego demon był zasmucony myślą, że ktoś
inny mógłby za plecami Stridera zranić Kaię. W jakiś chory,
pokręcony sposób to miało sens. Miał wysoko rozwinięte poczucie
posiadania, zwłaszcza jeżeli chodziło o jego wrogów, ale też i o
przyjaciół. Kaia była jednym i drugim. Dzięki Bogu Porażka nie
odpowiedział. Strider nie potrzebował dodatkowych komplikacji w
postaci zwalczania Kai i kogokolwiek, kto wyzwałby ją na pojedynek.
On nie był za nią odpowiedzialny - nie była jego problemem.
- Nie – odpowiedziała w końcu Gwen, a w jej głosie wyczuwało
się smutek. – Kaia nie ma niewolnika.
Ulga, wielka ulga.
- W takim razie znajdziemy jej jakiegoś.
Furia, wielka furia.
- Nie – truskawkowy blond pasemka zafalowały wokół twarzy
Gwen, gdy potrząsnęła głową. - Ona myśli, że to ty jesteś jej
małżonkiem.
Zgadza się. Dawno temu Kaia wspomniała mu o czymś takim.
Może i w to wierzyła, ale sądził, że dziewczyna raczej dała się zwieść
zwykłemu zafascynowaniu. Nie, żeby on był tylko zwykłą fascynacją,
ona zawsze chciała dla siebie wszystkiego, co najlepsze, przecież nie
mógł jej za to winić. Strider złapał się na tym, że znowu podrasowuje
własne ego. Potarł ręką po karku, przetasowując tę myśl – ona chciała
kogoś mocnego, zdolnego i przystojnego. Cholera, znowu
podrasowuję ego. Ona potrzebowała kogoś dość przystojnego. Nie, to
nie pasuje. Kiedy fakt jest faktem nie można go obejść - ona chciała
kogoś wyjątkowo przystojnego. A on pasował do tego wizerunku.
Ale Parys był wyjątkowszej przystojny. „Wyjątkowszej”? Cholera,
czy w ogóle jest takie słowo? Pewnie było i najprawdopodobniej
zostało utworzone z powodu Parysa.
- Tak więc? – zapytał Strider bardziej stanowczo niż zamierzał.
- Tak więc nie weźmie nikogo innego – odpowiedział Sabin. –
Harpie są zaborcze, uparte i przywiązane do swojego terytorium, to
znaczy, że one są dokładnie takie jak ty i nie pójdą na żaden
kompromis.
- Hej! – obruszyła się Gwen.
- Przepraszam kochanie, ale to prawda – odpowiedział Sabin. -
Kaia weźmie albo ciebie, albo nikogo – poinformował Stridera. - Tak
to już jest urządzone.
- I to dlatego – Gwen wzięła głęboki oddech, po czym powoli
wypuściła powietrze. - … ty wiesz, że ja cię kocham, prawda?
Sabin zdecydowanie przytaknął.
Kurde, kurde, kurde – on, albo nikt. Błogosławieństwo i
przekleństwo. Strider nie miał na to czasu. Nie chciał tego. Nie mógł
już więcej spędzać z nią czasu. Już powiedział jej do widzenia. Miał
za sobą pożegnanie, które prawie obudziło jego demona. Z każdym
krokiem, od kiedy opuścił dom Kai, Porażka grasował w jego
świadomości chcąc działać, przytrzymać ją, wziąć ją - zwycięstwo
byłoby takie słodkie - ale nie pozwalając sobie na to. Przecież
przegrana byłaby cholernie bolesna. Strider nigdy nie ciszył się
bardziej z tego, że demony uwolnione z puszki Pandory bały się
harpii. I miały po temu dobry powód, były bowiem potomkami
Lucyfera - mistrza wszystkich demonicznych zjawisk. Ponadto
Porażka widział jak Kaia walczy. Nie ważne jakiej broni użyła –
pistoletu, ostrza, pazurów, kłów - wypalała swoich oponentów w
mgnieniu oka. Fajne zalety w dzisiejszych czasach i zdecydowanie
działające jak afrodyzjaki, jeśli twoja egzystencja nie zależy od
twoich zwycięstw, a jego zależała.
Strider skończył swojego ostatniego cukierka i rzucił pusty
kartonik do kosza na śmieci, który stał obok biurka Sabina. Kosz – 2
punkty! Porażka był pełen uznania, małe iskierki satysfakcji
przeniknęły przez żyły Stridera.
- …mnie słuchasz? – dokończyła Gwen.
- Jasne, jasne – skłamał, szukając jej wzrokiem.
Już nie siedziała na kolanach Sabina. Teraz stanęła kilka
centymetrów od Stridera w lekkim rozkroku i oparła ręce na biodrach.
Dobrze znał tę pozę.
- Ale przypomnij mi. Mówiłaś, że…
Gwen przewróciła oczami.
- Mówiłam ci, że masz już tylko dwa dni, by zająć się swoimi
pilnym sprawami, ponieważ… pomimo, że cię uwielbiam, dopilnuję,
byś brał udział w turnieju. Kaia cię potrzebuje i musisz być tam dla
niej. Bo inaczej…
Jego uwaga przeniosła się na Sabina, na którego twarzy
malowało się pytanie „co zamierzasz z tym zrobić? ” Współczucie
pokryło rysy jego twarzy, ale nie było w tym krztyny determinacji,
czy gniewu. Tak więc? Jego nieustraszony lider nic by nie zrobił.
Wspaniale. Spojrzał na Gwen.
- Nawet nie myśl o tym, by rzucać mi wyzwanie – wycedził
przez zaciśnięte zęby. – Nie zawaham się wziąć odwet.
Oczywiście jedno małe draśnięcie na dziewczynie i Sabin by go
zabił. Musiałby wpaść w szał i solidnie wkurzyć się na swojego
przywódcę, ale dwa zwycięstwa za cenę jednego? Nieźle.
- Mówisz, jakbym kiedykolwiek użyła twojego demona
przeciwko tobie – odpowiedziała zaskakując go. – Boże, nie mogę
uwierzyć, że naprawdę tak źle o mnie myślisz – zdawała się być
prawdziwie dotknięta. - Planuję tylko pobić cię naprawdę boleśnie,
związać cię i poprosić Luciena, by przeniósł cię w zaświaty. Bosssz!
Wyluzuj – powiedziała, kiedy otworzył swe usta, by ją przeprosić. –
Tylko planuję – dodała.
Strider wydął usta.
- Zdajesz sobie sprawę, że bolesne bicie i związywanie mnie ,
byłoby wykorzystywaniem mojego demona przeciwko mnie.
Przegrana by mnie zniszczyła.
- Och – zafrasowała się. – Nie wybiegałam myślami tak daleko
w przód.
Uniosła brodę, a ten gest przypomniał mu znowu o Kai.
- I tak bym to zrobiła, nie komplikuj i zgódź się z nią pojechać.
Proszę.
- Błaganie mnie nie przekona. Łzy też nie, tak dla twojej
wiadomości.
W przeszłości, kiedy spotykał się z kobietami, nauczył się, że
błaganie i łzy były metodami ich walki. Kobiety chciały czegoś, były
skłonne zrobić wszystko, by to dostać. Godne podziwu. Po krótkim
czasie jego serce stało się obojętne na takie gierki. Zdecydował, że
długotrwałe związki po prostu nie są dla niego. Łatwo nauczył się
sztuczek swoich partnerek, a one jego. Musiał wygrać, a one zawsze
próbowały użyć tego jako ich atutu. Ile razy słyszał zdania typu
„ założę się, że nie będziesz w stanie spędzić całego dnia ze mną i
cieszyć się tym”? Nie zliczenie wiele.
- A więc? - Gwen oczekiwała odpowiedzi. – Tak czy nie?
Załatwiamy to polubownie czy nie?
- Na jak długo? – wycedził.
- Cztery tygodnie – odpowiedziała z wyraźną nadzieją w głosie.
Mogła odpowiedzieć „wieczność” więc jego reakcja była
empatyczna. Cztery tygodnie. Cztery, kurwa, tygodnie z Kaią. To
oznaczało karmienie jej, chronienie jej, osłanianie jej własnym ciałem,
gdy nadarzy się taka okazja. Jego fiut drgnął z zapałem. To nie jest
coś, czego powinieneś oczekiwać, idioto. Miałby jej chronić własnym
ciałem, jeżeli okoliczności będą tego wymagać. Nawet, gdy
sparafrazował tę myśl, to jego fiut nadal miał z tym problem - szybkie
wchodzenie i wychodzenie było teraz jego modus operandi i tylko to
na niego działało.
Nikt nie miał czasu, by uczyć się jego dziwactw, lub
wykorzystywać je przeciwko niemu. Jednak Kaia już o tym wiedziała
i nie wahała się rzucać mu wyzwań. Cząstka niego lubiła ten
dreszczyk emocji. O taaak. Nie mogłeś wygrać jeśli nigdy nie
wszedłeś do gry, a to ona była tą grą. Z drugiej strony, nie mogłeś
także przegrać.
- A co z wojną przeciwko łowcom? – zapytał Sabina.
Jeśli istniał jeszcze ktoś, kto kochał zwycięstwo tak jak Strider,
to był to Sabin. Gość sprzedałby swoją matkę na eBayu, żeby tylko
załapać się na dobrą walkę. Oczywiście, gdyby miał matkę.
- Już rozmawiałem z Kronosem. Galenem nie musimy się
przejmować, bo jest zbyt ranny, by stwarzać problemy, a Rea
zaginęła.
Galen – nieśmiertelny wojownik opętany przez demona nadziei,
jak na ironię, również przywódca łowców. Rea – największa suka
wśród boskich królowych, które kiedykolwiek kontrolowały połowę
niebios. Oboje znajdowali się na szczycie listy jego wrogów.
- Zaginiona? Ciągle?
Strider wiedział, że zaginęła, ale sądził, że się ukrywała od kiedy
jej mąż dowiedział się, że knuła przeciwko niemu - nakłaniała swoją
siostrę, by była jego kochanką i go szpiegowała – i chciał ją ukarać.
- Czy planuje ją usunąć?
Niewiele istot jest w stanie zgładzić boginię.
- Tak, ale Kronos nie ujawnia żadnych szczegółów –
odpowiedział Sabin.
Być może wynikało to z faktu, iż Kronos nie znał żadnych
szczegółów. To by mogło tłumaczyć, dlaczego wezwał Amuna - nikt
nie mógł łatwiej uzyskać odpowiedzi, niż strażnik sekretów.
- W takim razie, to jest idealny czas, by uderzyć w łowców –
powiedział Strider.
- Nie do końca – Sabin zmarszczył czoło. – Pamiętasz tę
dziewczynę, którą razem widzieliśmy? Tę, która zaakceptowała
demona nieufności w swoim ciele?
- Nie Sab, nie pamiętam – odpowiedział drętwo. - Czy oni razem
byli w świątyni Niewypowiedzianych i oglądali jak te istoty
manipulowały powietrzem, by ukazać, co dzieje się na całym
kontynencie?
Galen jakoś odnalazł to co nie odnajdywane - zaginionego
demona nieufności, szalonego i pogrążonego w szaleństwie. Uwięził
wtedy Nieufność w pomieszczeniu i przekonał bestię, by posiadła
kogoś innego - kobietę, łowcę. Pomimo że prowadzili śledztwo,
szukali informacji, nigdy nie dowiedzieli się niczego więcej o tej
dziewczynie. Ani miejsca, ani warunków w jakich przebywała.
- Nieważne – syknął Sabin. - Kronos zdecydował, że ją chce.
Amun ma się tym zająć.
Acha, czyli dlatego Amun został wezwany. Rea będzie przeklęta
– podejrzewał. Jeśli Sabin o tym wiedział, to oznaczało, że Haidee też
o tym wiedziała. W takim razie ona nie chciała podzielić się tymi
informacjami ze Striderem. Był przekonany, że to mała nauczka i nie
mógł jej za to winić.
- Co ta dziewczyna ma wspólnego ze skopaniem tyłków
łowcom? – spytał Strider.
- Łowcy skupią się na trzymaniu jej w ukryciu i będą zbyt zajęci,
by nas zaatakować.
- Więc masz nadzieję. Lecz jednak, jeśli to prawda, to jest
najlepszy czas, by na nich ruszyć.
-Jeśli zdołamy ich znaleźć. Bez Amuna musielibyśmy polegać
na zdolnościach detektywistycznych naszych ociężałych tyłków.
Ciężko.
- Mamy Ashlyn – przypomniał Strider.
Maddox - strażnik Furii, ożenił się z kobietą posiadającą
zdolność wysłuchania wszystkich rozmów, jakie kiedykolwiek zostały
przeprowadzone w miejscu, w którym stała. Nikt nie mógł się przed
nią ukryć.
- Nie słyszałeś? Ona jest przykuta do łóżka z powodu bliźniaczej
ciąży. Jej brzuch jest tak ogromny, że potrzebuje pomocy, by nawet
przejść do łazienki. Maddox sądzi, że wkrótce urodzi.
Biedak, pewnie odchodził od zmysłów ze zmartwienia. Ashlyn
była (głównie) człowiekiem, a to sprawiało, że była delikatna i krucha
jak szklana waza. Nie tak jak Kaia, która mogła… Zawróć te myśli.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem świetnym detektywem.
- Okej, myśl, jak chcesz - Sabin wzdrygnął ramionami. – Ja
miałem wybór. Mogłem korzystać z naszych przywilejów, albo
zaopiekować się swoją żoną. Zgadnij, co wybrałem?
Kiedy Sabin stał się taką cipą?
- Przynajmniej nie musimy martwić się, że nasi chłopcy zostaną
skrzywdzeni, ponieważ ich zostawiliśmy.
Tak, jakby się tym kiedyś przejmowali. „Chłopcy” byli równie
kompetentni jak Strider. Nie wspominając o tym, że byli opętani przez
zakały takie, jak Ból, Zaraza, czy Katastrofa. Oni wszyscy byli
potwornie zdziczali i nie potrzebowali niańki, czy zbliżała się wojna,
czy nie.
- No cóż i tak nie mogę jechać. Mam swoje plany – powiedział
Strider. Nie mogę się wahać. Muszę zrobić wszystko, żeby było
właśnie tak. – Obiecałem Parysowi, że pomogę mu w niebiosach –
kontynuował wykręty.
- Pomożesz mu później – powiedziała Gwen, włączając się do
rozmowy. – Kaia potrzebuje cię teraz.
Jego ciało natychmiast zareagowało, zadrżał ze świadomości -
Kaia cię potrzebuje… jego komórki się obudziły -Kaia cię
potrzebuje… członek zgrubiał i stwardniał – Kaia cię potrzebuje…
potrzebuje byś ją dotykał, rozbierał, wypełniał.
- Pomyślę o tym – odpowiedział sucho.
Przeszedł do holu i skierował się do swojej sypialni, nim Gwen
mogłaby zaszantażować go po raz drugi. Gdy już dotarł do swego
pokoju, zamknął za sobą drzwi, wszedł do środka i wlepił wzrok w
ścianę. W głowie mu huczało.
On i Kaia mieli podobny gust, jeśli chodzi o dekorowanie
wnętrza. Broń pokrywała jej ściany w taki sam sposób, jak u niego.
Zastanawiał się, czy tak, jak w jego przypadku, każdy element jej
kolekcji należał do ludzi i nieśmiertelnych, których pokonała na
przestrzeni wieków.
Kaia. Porażka. Dwa słowa, które dla niego stały się synonimami.
Wśród harpii przetrwać mogły te najbardziej sprawne – to go
dołowało. Wiedział od Gwen, że spanie przy ludziach, lub
kimkolwiek innym niż małżonek, było wśród harpii zabronione.
Wiedział też, że nie wolno im było ujawnić żadnych swoich słabości –
nawet przed małżonkiem. I nigdy, przenigdy nie wolno im było
okradać swoich sióstr. Jeżeli złamałyby, którąś z tych zasad zostałyby
ukarane. Cholera, co on miał z nią zrobić? Potrafiła zadbać o swoje
bezpieczeństwo walcząc ze wszystkimi, lecz nie z inna harpią. Poza
tym, Kaia potrzebowała każdego możliwego wsparcia, jakie tylko
mogła otrzymać. Po pierwsze i najważniejsze – wypoczynku. Będzie
musiała wypoczywać pomiędzy rozgrywkami. Ona uważała, że
Strider był jej małżonkiem, więc mogła wypocząć jedynie u jego
boku. Po drugie – potrzebowała kogoś, kto zadba o jej prawidłowe
odżywianie. Strider widział przecież jak zmarniała w areszcie. Po
trzecie – potrzebowała kogoś, kto osłoni jej tyły, gdyby coś ukradła, a
znając ja będzie kradła dużo. Dobrze by było, żeby tym kimś była
osoba, która nie musi martwić się o swój własny zadek.
Wiedział od Gwen, że zazwyczaj połowa uczestników ginęła.
Połowa. Harpie nie okazywały żadnej litości, nie brały jeńców. Z
jakiegoś powodu Kaia była celem, niczym tarcza strzelnicza. Gdyby
to zrobił, gdyby z nią pojechał, musiałby znaleźć sposób, by oprzeć
się jej urokowi. Choćby nie wiem co, nie mógł z nią spać. Nie tylko ze
względu na Parysa, ale także dlatego, że ona każdy intymniejszy
kontakt traktowałaby jako przywiązanie, jako związek harpii i
małżonka, jako rodzaj więzi na zawsze. Za żadne skarby nie wyda na
siebie wyroku śmierci. Czy jednak zdoła jej się oprzeć? Lepsze
pytanie – czy był wstanie ją chronić? Jeśli jej wrogowie
dowiedzieliby się kim on jest, mogliby użyć jego demona przeciwko
niej. Mogliby rzucić mu wyzwanie, by ją skrzywdził. Mogliby rzucić
mu wyzwanie… by ją zabił.
Wygrać? - zapytał Porażka szorstkim głosem, balansując w
umyśle Stridera.
Cholera.
Ja powstrzymałem swoje myśli, więc ty też musisz to zrobić.
Proszę – Strider skarcił swojego demona.
Wygrać – powtórzył Porażka, tym razem było to jednak żądanie.
Żądanie, które trzymało w napięciu.
Za późno - pomyślał Strider. Jego demona nie można już było
powstrzymać. Wygrać z każdą harpią, która spróbuje skrzywdzić
Kaię?
WYGRAĆ !
Tak. Przeciwko harpiom, które spróbują skrzywdzić Kaię.
Dlaczego? Przecież ona nie jest twoją ulubioną osobą. Dlaczego
zmuszają mnie, bym ją chronił?
Wygrać! Wygrać! Wygrać!
Dlaczego Strider spodziewał się odpowiedzi? Nie wiedział. W
przeciwieństwie do innych demonów, jego miał bardzo ograniczone
słownictwo. Z pewnością czekała go brudna robota. Ale… może
Porażka właśnie przypominał sobie, jak wspaniale było pokonywać
Kaię i chciał więcej. Gdyby zginęła, już by tego nie doświadczył. A
może, zaborczy tak bardzo, jak tylko demon mógł być, Porażka sądził,
że Kaia była ich osobistym polem walki i inni nie mieli prawa do niej
przystąpić. Absolutnie.
Co wiedział na pewno? Jechał na turniej harpii.
The Darkest Surrender
Rozdział 5
Kaia uwielbiała oglądać filmy, ale teraz czuła, jakby sama miała
grać główną rolę w horrorze zwanym Masakra Drzemiącej Imprezy.
Tylko zamiast śpiwora i pluszowego misia niosła topór oraz narzędzie
z ząbkowanym ostrzem.
Wraz ze swoimi siostrami szła długim, ciemnym, zdawałoby się
- opustoszałym korytarzem. Wszystkie dziewczyny trzymały w rękach
broń, a kolejne elementy ich uzbrojenia zwisały im z talii oraz
wystawały zza pleców. Jeśli jakiś czarny charakter faktycznie czaiłby
się w mroku i czekałby, aby zaatakować, to pewnie widziałby ich
ruchy w zwolnionym tempie, włosy powiewające na wietrze. W tle
grałaby muzyka podtrzymująca napięcie.
Szkoda, że to nie Hollywood.
Po środku szła Taliyah - najstarsza, najsilniejsza i najbardziej
śmiercionośna siostra. Była wysoka, szczupła, blada od stóp do głów,
wyglądała jak elegancka królowa śniegu. Z resztą osobowością także
pasowała do tej postaci. Taliyah nie pozwalała sobie na wyrażanie
emocji. Podczas, gdy Kaia zawsze pragnęła być jak ich matka, Taliyah
wręcz przeciwnie – była zrównoważona, lubiła działać logicznie i
według planu.
Bianka i Kaia szły po jej bokach, a Gwen szła po lewej stronie
Kai. Na jednym końcu tej estrogenowej brygady szedł Sabin, na
drugim Lysander. Zwykle na takich imprezach małżonkowie mieli
pozostawać o krok z tyłu, ale ci panowie nie byli archetypowi. Byli
równi, uwielbiani, zdeterminowani, by bronić.
Dziewczyny były bardzo spięte. Jeśli chodziło o Kaię –
spowodowane to było głupim Striderem. Wiadomo już było, że nie
będzie jej wspierać podczas turnieju, mimo iż tego ranka Gwen dała
jej nadzieję. Strider się nie pojawił, więc niepotrzebnie czekały na
niego na zewnątrz przez ponad pół godziny, przez co teraz były
spóźnione na spotkanie.
Głupi, głupi Strider.
Naiwna, naiwna Kaia.
Dobra, w końcu go skreśliła i przyznała, że czuje się lepiej bez
niego. On oznaczał odrzucenie, upokorzenie i złamane serce
zamknięte w ładnym opakowaniu. Mogła znaleźć inne ładne
opakowanie bez tych wszystkich dodatków, dziękuję. Przynajmniej
Bianka i Gwen będą dobrze strzeżone, a to poniekąd łagodziło jej
stres. Jeśli ktokolwiek by im groził z powodu tego co Kaia zrobiła w
przeszłości, to zmieniłaby tę Masakrę Drzemiącej Imprezy w Krwistą
Kąpiel W Zaświatach. Byłby to film dokumentalny Kai Skyhawk. I
jeżeli ktokolwiek dokuczy Biance z powodu jej związku z aniołem
również zyska główną rolę w tym dokumencie. Niestety miała
wrażenie, że będzie wielu kandydatów do ról pierwszoplanowych.
Na pierwszy rzut oka, Lysander w każdym calu wyglądał na
dobrodusznego mężczyznę. Jego włosy błyszczały jak nici złotego
jedwabiu, jego skóra była blada o delikatnym odcieniu róży. Ubrany
w długą, białą szatę skrzydła miał schowane, ale delikatnie wystawały
ponad jego ramiona. Nie miał żadnej widocznej broni, ale nie
potrzebował jej. Mógł stworzyć ognisty miecz z samego powietrza.
Dopiero na drugi rzut oka, harpie zorientowałyby się, że był
wojownikiem umięśnionym i krzepkim, zdeterminowanym, by
chronić to, co do niego należało. Do tego czasu byłoby już za późno
na refleksje.
Sabin, no cóż? Każdy by zgadł kim jest już po pierwszym
spojrzeniu - gnojek pozbawiony jakichkolwiek granic moralności.
Miał brązowe włosy i oczy w kolorze ochry. Jego rysy były ostre i
wyraziste. Z jego, znajdującego się na wysokości stu osiemdziesięciu
trzech centymetrów ramienia, zwisało więcej broni, niż cała armia
byłaby w stanie udźwignąć. Każdy jego krok przypominał Kai
umierające serce. Huk, pauza, pauza, huk. Lecz, zaraz. O co chodziło
z tym rogiem byka w jego ręce? Pewnie z jego powodu nikt nie
będzie naśmiewać się z Gwen, ale jej mała siostra prawdopodobnie
będzie musiała odganiać od niego kobiety. Sabin był wszystkim,
czego pragnęły harpie. Nikczemny, nie podporządkowany regułom
społecznym i bardzo niebezpieczny. Był jawnie niebezpieczny,
pomimo że nosił koszulkę z napisem „Nie jestem ginekologiem, ale
spojrzę”. Kaia chciała kupić taką dla Stridera.
Wreszcie dotarli do audytorium szkoły podstawowej. Tak,
szkoły podstawowej w Brew City w stanie Wisconsin.
Dopiero tego ranka obwieszczono dokąd należy się udać po plan
turnieju. Miejsce rozgrywek zaskoczyło Kaię - milion lat temu turniej
odbywał się na otwartej przestrzeni kilkanaście kilometrów od
cywilizacji. Oczywiście czasy się zmieniły, ale szkoła podstawowa…?
Naprawdę?
Po tym jak wyraziła swoje zaskoczenie Lucien – strażnik
Śmierci przeniósł ją i Gwen i wyrzucił je pod drzwiami wejściowymi.
Lysander z kolei odleciał z Bianką i Taliyah po czym zmaterializował
się z grubej, gęstej mgły.
Dziewczyna podobno rozwinęła nową zdolność, ale gdy się ją o
to pytało, nie chciała ujawniać szczegółów. Kaia nigdy, przez
wszystkie wieki, nie widziała nikogo, kto stawał w mglistej bramie
wykreowanej przez samego siebie. To nie było fair, ponieważ Taliyah
już miała powalającą zdolność – potrafiła zmieniać kształt, choć nigdy
tej zdolności nie używała. A teraz potrafiła jeszcze to.
Kaia nie umiała zrobić nic odlotowego.
Przystanęła, kiedy doszła do zamkniętych drzwi. Usłyszała
pomruk głosów przedzierający się przez szczelinę pomiędzy dwoma
metalowymi listwami. Ciarki przeszły wzdłuż jej kręgosłupa, wibrując
aż po czubki palców.
Taliyah też się zatrzymała, chwytając za pochwę z bronią i
energicznym gestem położyła rękę na ramieniu Kai. Spojrzała na nią
krystalicznym wzrokiem i powiedziała:
- Wiesz, że jestem z tobą bez względu na to, co się stanie,
prawda?
Serce Kai przepełniło się miłością, kiedy zauważyła, że siostra
chwyciła za broń.
- Tak, wiem – odpowiedziała.
Jej matka może i ją przekreśliła dawno, ale jej siostry… nigdy.
Zawsze ją wspierały, w czymkolwiek, we wszystkim.
- Dobrze więc, zróbmy to.
Taliyah popchnęła drzwi, zawiasy zaskwierczały w proteście.
Weszły do środka, a pomruki słyszane wcześniej poprzez szczeliny,
stały się teraz jawnym gwarem, który ucichł, gdy wszystkie oczy
skierowały się na nowo przybyłe.
Kaia przeszukiwała morze twarzy, których nie widziała od
wieków, ale nie zauważyła swojej matki, ani żadnej innej
reprezentantki klanu Skyhawk. Pomimo że było tam blisko sto kobiet
obserwujących ją mrocznym wzrokiem przez przymrużone powieki,
dumnie uniosła brodę. Kilka kobiet sięgnęło po miecz lub sztylet, ale
żadna nie odważyła się wyjść jej naprzeciw. Cała ta przepełniona
nienawiścią uwaga powinna ją onieśmielać, tak przypuszczała, ale
Kaia była tym po prostu zachwycona. Była silna, silniejsza niż
kiedykolwiek. Dowiedzie tego. Wreszcie. Wreszcie dowiedzą się, że
była cenna. Obawiała się jednak, że Thabita mogła co najwyżej
przyznać, iż ledwie się poprawiła.
- Proszę, proszę. Spójrzcie wszyscy, kto zdecydował się do nas
dołączyć… Kaia Rozczarowanie i spółka - znajomy głos Juliette
Likwidatorki odbił się echem po ścianach. - Co za niespodzianka.
Myśleliśmy, że zrezygnujesz i nie wejdziesz, co byłoby bardzo
rozsądnym ruchem z twojej strony. Ale przecież… ty masz tylko
połowę mózgu, prawda?
Noooo i znowu zaczęły się żarty z serii „bliźniaki maja tylko po
pół…”
- Czuję się w obowiązku, by cię uprzedzić, że przegrasz i nie
przetrwasz. Wtedy nie będzie ci do śmiechu – kontynuowała Juliette.
– Nie, żebym coś na ten temat wiedziała. Po ostatnich ośmiu
turniejach przywiozłam do domu złoto, ale sądzę, że ty o tym nie
wiesz, bo nie byłaś na nie zaproszona.
Bianka jęknęła, Taliyah zamarła, a Kaia przygryzła dolną wargę,
gdyż właśnie spotkało ją nemezis.
Juliette stała na środku sceny - wysoka, umięśniona,
zachwycająca. Jej czarne włosy sięgały ramion, a oczy jaśniały
kolorem najczystszej lawendy. Miała na sobie bluzeczkę na
naramkach i mini spódniczkę ukazującą tatuaże na nogach –
starożytne, boskie symbole oznaczające odwet. Tłumaczone na język
potoczny, każdy z nich oznaczał „Ta rudowłosa dziwka musi
cierpieć”.
Jak słodko.
- Wkrótce będziesz musiała pożegnać się ze swoim złotem –
odpowiedziała jej Kaia. – Tym razem będzie należało do mnie.
Juliette zmarszczyła powoli brwi.
- Tak naprawdę, to nie. Nie będę musiała się z nim pożegnać. Na
wypadek, gdybyś nie wiedziała… w tym roku nie uczestniczę w
turnieju. Ja go prowadzę. Jestem tu liderem. Na spotkaniu starszyzny
zadecydowano, że jestem początkiem i końcem, alfą i omegą.
To nie wróżyło Kai zwycięstwa. Juiette będzie decydować kto
łamie zasady, a kto nie, a na końcu będzie sporządzać tabelę
ostatecznych wyników. Nie ma się więc co dziwić, że Kaia była
zaproszona, by uczestniczyć w rozgrywkach. To nie był korzystny dla
niej układ.
- Jesteś wredną suką - powiedziała Kaia, rozumiejąc sytuację, w
jakiej się znalazła.
Ile razy na przestrzeni wieków przepraszała Juliette? Nie
zliczenie wiele. Ile koszy z owocami jej posłała? Setki. Co więcej
mogła zrobić? Nic. Chciało jej się rzygać od tych wszystkich prób,
skoro taki był rezultat.
Furia rozbłysła w lawendowych oczach, ale Juliette nie
skomentowała obelgi.
- Towarzyszący tobie mężczyźni muszą siedzieć z pozostałymi ruchem
przypominającym drgawki wskazała na tył auli, gdzie duża
grupa mężczyzn siedziała ściśnięta na balkonie, jako zwykli
obserwatorzy.
- Przykro mi, ci mężczyźni zostają z nami i to nie podlega
dyskusji – Taliyah wystąpiła do przodu demonstrując drapieżną
postawę. - Teraz możesz kontynuować spotkanie – dodała uprzejmie.
- Będę – fuknęła Juliette. – Nie martw się o to.
Przystąpiła do przemowy na temat poprawnego postępowania
przed turniejem, w jego trakcie i po. Oczywiście została zignorowana
przez Kaię i spółkę, którzy podążyli za starszą siostrą.
Zatrzymali się po prawej stronie sceny obok innego klanu. To
była rodzina Juliette - Eagleshields’owie. Kaia znów uniosła brodę do
góry w geście dumy. Każdy członek tego klanu zrobił krok w tył. Jak
najdalej od niej, jak gdyby miała zarazę. Rumieniec okrył ich policzki.
Ach nie, jednak nie każdy członek zachował dystans –
zorientowała się sekundę później. Neeka Niechciana stała samotnie z
boku grupy i wystąpiła krok w przód przybliżając się do
Skyhawks’ów z uśmiechem na ustach.
- Taliyah – Neeka pokłoniła się jej z szacunkiem.
Była głucha, ponieważ dźgnięto ją w ucho podczas ataku. Była
jeszcze dzieckiem i nie zdążyła wygoić się z tamtych ran, a jej własna
matka próbowała ją zgładzić za to, że śmiała żyć z taką ułomnością.
Ta kobieta musiała pobierać nauki w „szkole macierzyństwa” Tabithy
Skyhawk.
Kobiety objęły się serdecznie poklepując się po plecach. Potem
Neeka spojrzała na Kaię obdarzając ją nieprzyzwoicie perłowym
uśmiechem. Jej włosy delikatną falą opadały na bok, a oczy były
głęboko brązowe. Kilka piegów ciemniejszych od jej skóry w kolorze
mokki zdobiło jej nos - to były jedyne skazy na jej perfekcyjnej
urodzie.
- Wszyscy już podrośli – powiedziała Neeka delikatnym tonem.
- No – Kaia czekała aż polecą oszczerstwa.
Żadne nie nadeszły.
- Mam nadzieję, że jesteś tak śmiercionośna, jak twierdzą
pogłoski – zainteresowała się Neeka.
Poczekaj… co?
- Prawdopodobnie bardziej – Kaia odpowiedziała skromnie.
No cóż, „skromnie” w jej mniemaniu. Promienny uśmiech
pojawił się na jej twarzy.
Najwyraźniej Neeka nauczyła się czytać z ruchu warg.
- Dobrze, dzięki temu następne kilka tygodni będzie znośnych –
skomentowała słowa Kai. - Więc powiedz… ktoś wspominał, że
podobno rok temu wywiesiłaś człowieka przez okno sześćdziesięcio
kondygnacyjnego budynku… za włosy. To prawda?
- Oczywiście – odpowiedziała Kaia i nie było jej przykro. –
Gwini zaginęła, a ten facet był ostatnią osobą, która ją widziała –
wzruszyła ramionami. – Potrzebowałam odpowiedzi.
- Świetnie, a jakich?
- Dość! – syknęła Juliette w kierunku Kai. – Marnujesz nasz czas
swoim wyolbrzymianiem, podczas, gdy powinnaś słuchać mnie.
Wyolbrzymianie? Prooooszę.
Zamiast się bronić i protestować Kaia powtórzyła to, co mówiła
wcześniej. Juliette stała za Neeką, więc ta biedna dziewczyna nie
miała pojęcia, że wszyscy je oglądają, w ciszy czekając na ich
zainteresowanie. Pomimo upomnienia Neeka nie wróciła do swojego
klanu. Stała koło Taliyah. Dziwne. Dlaczego?
Z przeciwnej strony przestronnego pomieszczenia otworzyła się
inna para podwójnych drzwi. Kaia gapiła się w tę przestrzeń, która
dzieliła ją od owych drzwi na… swoją matkę - Tabithę Bezwzględną.
Juliette ucichła, gdy pomruk podziwu rozszedł się po sali.
Legenda właśnie przybyła.
Żołądek Kai zawiązał się w supeł, gdy przełknęła. Wiedziała, że
ten moment nadejdzie i sądziła, że jest na niego przygotowana, ale…
O Bogowie! Kolana się pod nią ugięły i musiała się bardzo wysilać,
by ustać na nogach.
Cholera! Stres, który ją ogarnął potrzebował ujścia. Skóra
zaczęła ją mrowić, jakby małe, robaczki z białymi gorącymi nóżkami
pełzały po jej ciele. Ostatni raz rozmawiały ze sobą ponad rok temu i
ta konwersacja nie należała do przyjemnych.
Teraz Kaia zaczęła sobie przypominać tę nieprzyjemną
rozmowę.
***
- Nie wiem dlaczego byłam przy tobie tak długo. Odpychałam
cię i odpychałam i odpychałam, ale i tak nic nie zrobiłaś, by
zasłużyć na odkupienie. Przebywasz na Alasce, walczysz z
ludźmi, kradniesz od ludzi, bawisz się z ludźmi.
Kaia patrzyła wtedy na matkę szeroko otwartymi oczami.
- Nie sądziłam, że muszę tobie udowodnić ile jestem warta.
Jestem twoją córką. Nie powinnaś mnie kochać bez względu na
wszystko? – odpowiedziała.
- Pomyliłaś mnie ze swoimi siostrami. Zobacz dokąd ich
pobłażliwość cię doprowadziła…donikąd. Inne klany wciąż cię
nienawidzą. Strzegłam cię, chroniłam cię przez cały czas nigdy nie
pozwalając im cię skrzywdzić, ale to się dzisiaj kończy. Moja
wyrozumiałość na nic się nie zdała.
Ich definicje „wyrozumiałości” znacznie się różniły i szczerze
powiedziawszy, ta różnica zraniła Kaię tak bardzo, że nie sądziła,
iż kiedykolwiek się z tego wyleczy.
- Matko…
- Nie, nic nie mów, już skończyłyśmy.
Kroki Tabithy rozbrzmiewały echem, gdy odchodziła… na
zawsze. Nie było żadnych rozmów telefonicznych, listów, maili,
smsów. Kaia po prostu przestała istnieć. Juliette jej nie
atakowała, więc sądziła, że matka mimo wszystko ją chroni.
***
Może się myliła. Może właśnie dlatego znajdowała się w tym
miejscu. A teraz, nawet wiedząc, że Tabitha może pragnąć, by czuła
się zraniona i rozbita, jej pierwszą spontaniczną myślą, gdy ujrzała
swą matkę było: O Bogowie, Tabitha jest wspaniała!
Pomimo że żyła od wieków i urodziła cztery (piękne) córki,
które mogą już legalnie pić alkohol - zdecydowanie mogą, wyglądała,
jakby nie przekroczyła dwudziestego piątego roku życia. Pięknie
opalona skóra, jedwabista masa czarnych włosów, bursztynowo-
brązowe oczy i delikatne rysy porcelanowej laleczki. Kilka razy w
życiu farbowała włosy na rudo i Kaia myślała, miała nadzieję, że to
oznaczało… ale, nie.
- Tabitha Skyhawk – Juliette skłoniła głową na powitanie. –
Witam.
-To jest twoja matka? – Sabin nagle zapytał Gwen. – To
znaczy, mówiłaś mi, że ona was nienawidzi i dlatego trzyma się z
daleka, ale ta kobieta wygląda jakby jedyną rzeczą, której nienawidzi
był złamany paznokieć lub oczko w rajstopach.
- Ona jedynie mnie urodziła, więc nie wypominaj mi tego. I
zapewniam cię, że rozkwasiłaby ci nos, nie zwracając uwagi na swoje
paznokcie - odpowiedziała Gwen.
Gwen zawsze była „tą delikatną”, potrzebującą opiekuna. Mimo
to nie płakała w dniu, kiedy Tabitha nazwała ją niegodną. Wzruszyła
tylko ramionami i odeszła. Nawet nie obejrzała się za siebie.
- Nie może być taka całkowicie zła – powiedział Sabin. – Nie z
takimi nogami.
Mężczyźni.
- Ona… trzyma serce dziecka w pudełku obok łóżka. I wiesz co?
To serce należy do mnie.
Po tym... Niefortunnym Zdarzeniu Kaia zawzięła się z powodu
Tabithy - desperacko pragnęła zrobić cokolwiek, walczyć z
kimkolwiek, by z powrotem zdobyć uznanie i miłość matki.
Przegrywała za każdym razem. W końcu zdała sobie sprawę, że jej
wysiłki były daremne i zwróciła swoją uwagę na ludzi. To była
kolejna rzecz budząca wzgardę Tabithy.
Przebywasz na Alasce, walczysz z ludźmi, kradniesz od ludzi,
bawisz się z ludźmi - te słowa po raz kolejny zaprzątnęły umysł Kai.
Wśród ludzi czuła się wyróżniona - postrzegano ją jako uroczą,
odważną, zabawną. Oczywiście, że się z nimi zabawiała. Jesteś ponad
odrzuceniem, pamiętasz? Nie obchodzi cię to.
Jej matka weszła do pomieszczenia, a za nią dziewięć harpii.
Kiedy drzwi się zamknęły z delikatnym piskiem, grupka zatrzymała
się i rozejrzała po zebranych. Dziesięć par oczu ominęło ją, nawet na
ułamek sekundy nie zatrzymując się na niej, jak gdyby była
niewidzialna.
Spójrz na mnie – pomyślała zdesperowana. Matko, proszę.
Przez te kilka ciążących sekund czuła się jak biedna, mała
dziewczynka. Oczywiście złote oczy matki nie spojrzały na
wyczekującą córkę, co gorsza - z iskrą dumy zwróciły się ku Juliette.
Dumy? Dlaczego? Czy to miało jakieś znaczenie?
Kaia trysnęła gorzkim śmiechem. Potem zauważyła takie same
medaliony zwisające z szyi każdej z nich. Zachłysnęła się swoim
śmiechem tłumiąc go w sobie. Małe drewniane dyski ze
skomplikowanymi skrzydłami wyrzeźbionymi na środku, były
cennym symbolem siły Skyhawks. Kai nigdy nie przeszkadzał fakt, że
jej matka trenowała Juliette i innych członków sprzymierzonych
klanów, ale żeby dawać komuś spoza klanu Skyhawk medalion?! To
bolało. Powróciło kolejne wspomnienie – nagle poczuła szarpnięcie
skóry na karku tak jak wtedy, gdy zrywano jej naszyjnik.
- Nasz lot był opóźniony – wyjaśniła Tabitha, a jej mocny głos
odbił się echem po suficie. – Przykro nam.
Czy to możliwe? Przeprosiny od Tabithy Bezwzględnej? Kaia
chyba śniła. Czy dostała się do jakiegoś równoległego świata i nie
wiedziała o tym? Nie, z pewnością nie. Gdyby tak było, w jej świecie
Tabitha by się uśmiechała. W takim razie te przeprosiny się zdarzyły
naprawdę.
Kolana zaczęły się znowu pod nią uginać i nie mogła tego
powstrzymać.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedział ochrypły męski głos.
Wróciła do swoich fantazji o równoległych światach? To
niemożliwe, żeby Strider był tutaj i przepraszał. To by oznaczało, że
był jej ostatnią deską ratunku, ale i… drogą do obłędu.
Kaia rozejrzała się wokół, by upewnić się, że w jej otoczeniu nic
się nie zmieniło. Szok pod wpływem tego co usłyszała spotęgowało to
co zobaczyła - Strider był tutaj, stojąc w swej pełnej krasie
wojownika.
Obdarzona uśmiechem od jej najdroższej matki, czy nie –
wkroczyła do równoległego świata. Nie mogło być innego
wytłumaczenia. Czy mogło?
- Co ty tutaj robisz? – spytała.
Zapach cynamonu unosił się wokół niego. Zachwiała się, czując
tę woń, a jej serce zaczęło niespokojnie kołatać.
- Dzięki bogom – wymamrotał Sabin. – Gwen prawie zjadła
moje jaja na śniadanie, kiedy usłyszała, że pozwoliłem ci opuścić
fortecę tego ranka.
- Sabin, to nie jest czas na wyjawianie tajemnic naszej sypialni -
Gwen się zarumieniła.
- Nie sądzę, że jemu o to chodziło, Gwini Bobini - Bianka
zachichotała, kryjąc się za jej plecami.
Gdy to mówiła, Lysander wcisnął się pomiędzy nią, a dwóch
nieśmiertelnych strażników demonów. Mógł się zgodzić na
zawieszenie broni z Lordami Zaświatów, ale to nie oznaczało, że on
ich lubił. Ponieważ odciął głowę ich ziomkowi Aeronowi, Lordowie
także nie byli jego największymi fanami. Lysander jednak nie chciał,
żeby ich niechęć przeniosła się na Biankę.
Jakby właśnie to robili.
Nie ważne, czy opętani przez demona, czy nie, wojownicy
traktowali dziewczyny Skyhawk jak rodzinę. Były niczym
denerwujący kuzynowie, którzy nadużywają gościnności, ale jednak
rodzina.
Po raz kolejny szepty rozeszły się po sali. Mężczyźni wreszcie
zostali zauważeni. Naprawdę zauważeni i to nie tylko jako dawcy
krwi i maskotki. „Anioł”, „Lordowie” – szeptano. To pierwsze
wypowiadano z rozbawieniem, Kaia zlękła się, drugie z zazdrością.
Zazdrościli jej. Starała się nie nadymać jak paw – nie udało się.
- Co ty tu robisz? – powtórzyła ledwie dosłyszalnym szeptem.
Do Stridera. Który był tutaj. Tutaj, z nią.
- Zapytaj mnie jutro, a być może wymyślę odpowiedź –
powiedział drętwo.
Po raz kolejny jej serce pęczniało. Nie z miłości – nie tym
razem, ale z równych dawek pożądania, radości i ulgi. W poplamionej
krwią koszulce i startych dżinsach był bardziej seksowny niż
kiedykolwiek. Jego twarz przypominająca upadłego anioła, była
pobrudzona, a z jego blond włosów ociekały kropelki potu.
- Byłbym tu szybciej, ale mój ostatni obchód po granicach
fortecy okazał się owocny – dodał.
- Łowcy?
- Tak, dranie stale próbują być wścibscy.
- Zabiłeś ich wszystkich?
- Co do jednego - poprzez błysk w jego niebieskich oczach
przemawiał zwycięski demon.
Oto mój mężczyzna.
- Dobra dziewczynka – skomentowała Kaia.
Tak, właśnie nazwała go dziewczynką, a on był tutaj. On
naprawdę był tutaj. Nie mogła przestać myśleć o tym niesamowitym
fakcie. Czy to oznaczało, że zdał sobie sprawę z tego, iż są sobie
pisani? Czy on wybaczył jej, że przespała się z Parysem? Walczyła z
nagłą potrzebą zarzucenia mu rąk na szyję. Chciała go przytulić i już
nigdy nie pozwolić mu odejść.
Musiał wyczytać te pytania i pragnienia z jej oczu, bo
powiedział:
- Tylko nie wyciągaj pochopnych wniosków. Potrzebujesz
„apteczki lekarskiej” i dlatego tu jestem. Jak tylko turniej się
skończy… wyjeżdżam. Nie mówię ci tego, by być niemiłym, ale
muszę być szczery. Okej?
Wszystko spieprzył. Słodko, jak słodko.
- Tak, jasne, dź… dzięki.
Nie chciała, by zauważył więdnącą w niej radość. Nie będę
płakać. Jej matka jej nie złamała (w każdym razie nie całkowicie),
jemu też się to nie uda - nie znowu.
Po raz kolejny cała uwaga skupiła się na niej - wszyscy się jej
przyglądali. Uniosła do góry brodę, tak jak to zrobiła poprzednio, nie
pozwalając sobie na okazanie smutku.
- Więc co straciłem?
- Widzisz tę zarąbistą brunetkę, tam? – Sabin wskazał na
Tabithę. - To jest ich matka.
-To jest ich matka? – wysapał Strider.
Dłonie Kai zwinęły się w pięści. Jej ostre paznokcie zaczęły
przecinać skórę. Gorąco. Za gorąco. Krople krwi sącząc się pomiędzy
palcami, zaczęły spadać na podłogę.
- Jeżeli nie będziesz ostrożny, to ci…
Nie istniała dostatecznie wredna groźba, którą mogłaby mu teraz
zaserwować.
- Po prostu… - kontynuowała. - … nie praw jej komplementów.
- Nie rzucaj mi wyzwania, Ruda. Rezultat nie będzie ci się
podobać.
Ruda. W czyichkolwiek innych ustach to byłoby pieszczotliwe
określenie, w ustach Stridera brzmiało jak obelga.
- Dlaczego? Dasz mi klapsa?
- Wyjadę – powiedział zdecydowanie.
Zrobiła zbuntowaną minę i odwróciła się. Jego nieobecność była
jedyną rzeczą, której nie chciała ryzykować. Czy go lubiła czy nie –
obecnie nie. Może być wrzodem na tyłku, może być uparty i czasami
nienawistny, ale był największą szansą na jej wygraną i wiedziała o
tym. Skoro Juliette była odpowiedzialna za turniej, Kaia potrzebowała
kogoś, kto będzie osłaniał jej tyły nawet nie 24/7, a… 25/8.
- Moja mama nie jest moją ulubienicą, okej? Czy możesz teraz
zachowywać się tak, jakbyś był mną zainteresowany? Tylko przez
chwilę? Proszę – wyszeptała, zwracając się w jego stronę.
W końcu Tabitha raczyła zauważyć ich grupę. Jej wzrok
przebiegł po mężczyznach i tylko mężczyznach. Jej usta wykrzywiły
się z niesmakiem. Cały czas głaskała rękojeść noża zwisającego u jej
pasa.
- Po pierwsze, nie prawiłem jej komplementów – odezwał się
Strider. – Po drugie, ona wygląda jakby zjadała ludzkie nadzieje i
marzenia na śniadanie. I to nie dlatego, że są smaczne. To nie jest
atrakcyjne. Po trzecie, ty wyglądasz, jakbyś powstała z ludzkich
nadziei i marzeń. Nie mógłbym… nie mogę… uwierzyć, że jesteście
spokrewnione.
Jak uroczo. Kaia totalnie odleciała. Przeklęty! Najpierw serwuje
jej złośliwe uwagi i ogłasza, że wyjedzie, a potem prawi
komplementy. Jak ona ma zachować wobec niego dystans
emocjonalny po tym, jak powiedział coś takiego?
- Poczekaj, co? Kto to powiedział? – warknął Strider, zanim ona
zdążyła sformułować odpowiedź.
- Ty to powiedziałeś – odparła. – I wiem, co za chwilę powiesz.
Brzmiałeś jak pedał.
Strider wyszczerzył na nią swoje zęby.
- Kto powiedział co, w takim razie? - westchnęła.
Strider rzucił okiem na ich małą grupkę, potem spojrzał na jej
matkę. Nagle zaczęły drżeć mu mięśnie w szczęce.
- Nieważne – odparł.
Oookej, małżonkowie - nie możesz bez nich żyć, ale też nie
możesz odciąć im języka bez zarobienia dożywocia albo
nienawistnych spojrzeń.
- Skoro już wszyscy są tutaj, wróćmy do interesów - powiedziała
Juliette. – Turniej zawsze był ważnym elementem naszego życia,
pozwalając nam sprawiedliwie karać tych, którzy nas krzywdzili…
oczywiście
mówiąc to, spojrzała na Kaię. - … oraz udowodnić tym,
którzy nas podziwiają, jakie silne się stałyśmy. Więc tutaj robimy to,
co umiemy najlepiej. Kopiemy tyłki!
Okrzyki aprobaty rozeszły się po audytorium.
- Jeżeli sprawdzicie swoje wiadomości, to znajdziecie tam
składy drużyn – ogłosiła Juliette z satysfakcją, a jej uwaga skupiła się
na Striderze.
Wtedy Kaia zdała sobie sprawę z gorzkiej prawdy. Z wściekłości
prawie pofrunęła na scenę. Uspokój się. Spokojnie, właśnie tego chce
Juliette.
Najwyraźniej ta suka czekała na dzień, w którym Kaia znajdzie
swojego małżonka, najprawdopodobniej planując, odebrać jej go w
ten sam sposób, w jaki Kaia kiedyś odebrała go jej.
Zaje – kurwa – biście. Jak doszło do przecieku, skoro oficjalnie
ona i Strider nie byli jeszcze razem? I, do cholery, taki
niezaangażowany Strider byłby łatwym łupem. Wściekłość
przerodziła się w strach. Żółć podeszła jej do gardła.
Strider i Juliette… Juliette, która nie spała z Parysem… W
objęciach, razem, nadzy, wijący się, jęczący, błagający… O Bogowie!
Skoncentruj się na tu i teraz. Wszystko inne można załatwić później.
Być może, gdyby zagłębiła się w te myśli mogłaby kogoś
zaatakować – na przykład Juliette i Stridera, albo załamać się. Żadna z
tych opcji nie była do zaakceptowania.
Trzęsąc się, Kaia wyjęła telefon ze swojej tylnej kieszeni i
poszukała w nim smsa. Tylko, że ona nie była na liście drużyny
Skyhawk, jej siostry też nie.
- Nie rozumiem – powiedziała.
- Matka twierdzi, że już nie ma córek – odpowiedziała jej
Taliyah. – To oznacza, że nie możemy już dłużej występować jako
Skyhawk. Musiałam napisać petycję do Rady, by pozwolili utworzyć
nowy klan. Kiedy już się tym zajęli… wróciłyśmy do gry.
Zero reakcji. Naprawdę zero reakcji. Nie było w niej emocji. Nie
było.
- Więc jak nazywa się nasza nowa drużyna? – spytała bez
entuzjazmu.
Odpowiedź ukazała się na ekranie jej komórki, zanim skończyła
pytać.
„Drużyna Kaia”. Jej siostry, tak jak i Neeka i kilka innych osób
będą współzawodniczyć jako „Drużyna Kaia”. Świat, który przez
moment zdawał jej się wyblakły i pełen bólu, teraz zaczął wracać na
właściwy tor za sprawą jej sióstr i reszty. Miała w nich niezachwiane
wsparcie. Kochali ją. Bez względu na wszystko… kochali ją.
Zaakceptowali ją. Wierzyli w to, że była wystarczająco dobra, bo
naprawdę taka była. Kaia musiała zamrugać, by powstrzymać kręcące
się pod powiekami łzy. Cholera, ile razy będzie musiała dzisiaj
walczyć z potrzebą płaczu?
- Pierwsze rozgrywki rozpoczynają się jutro o świcie – ogłosiła
Juliette. – Potem wszyscy zostaną poinformowani, gdzie dokładnie
rozgrywać się będą kolejne. Jak wiecie, już nie organizujemy turnieju
w jednym miejscu, gdyż w przeszłości fałszywi uczestnicy sabotowali
je jeszcze przed rozpoczęciem – te słowa rzuciła w kierunku Kai.
Pomimo tego, Kaia nie czuła się odpowiedzialna – hello, nie
była zapraszana. Nieważne. Wyprostowała się, prężąc kręgosłup.
Ciepła, pewna i przyjemna dłoń Stridera spoczęła na dolnej
części jej pleców. Wielkie Nieba! Świat wokół niej znów zaszedł
mgłą, stracił ostrość – teraz istniało tyko ich dwoje.
Wyobrażała sobie jego usta w miejscu, w którym trzymał dłoń.
Jego język podążający nawet niżej. Odetchnęła głęboko. Kontroluj
się. Jeżeli źle odczytała coś tak niewinnego jak dotyk – wyjedzie, tak
jak obiecał. Jak by mogła go winić. Gdyby sytuacja była odwrotna,
zrobiłaby to samo. W głębi duszy byli tacy sami. Wojownicy doskonali
na polu walki, ostrzy jak sztylet, cyniczni, pragnący uczynić
wszystko dla swoich przyjaciół. A oni na pewnej płaszczyźnie byli
przyjaciółmi. I tak było od początku. Prawdopodobnie on nie chciał
być tutaj, ale również nie chciał, żeby coś jej się stało, więc
przyjechał, by jej pomóc. Jednak nie chciał pozwolić, aby oczekiwała
czegoś więcej. Tak długo jak zachowa dystans emocjonalny – on
zostanie. Będzie jej „apteczką”.
Pomimo że czuła się wkurwiona i zraniona, była także
wdzięczna.
- W tym roku mamy jeszcze jedną nowość – kontynuowała
Juliette odrywając Kaię od jej myśli. – Nagroda. Tym razem
zwycięzcy nie otrzymają złota i srebra po każdej konkurencji.
- Co? – ktoś krzyknął.
- Po to tu jesteśmy – zawołał inny głos.
Juliette uniosła ręce w geście oznaczającym „cisza”, uzyskując
natychmiastowy posłuch.
- Tego roku mamy coś lepszego.
Kurtyna wisząca z boku sceny ruszyła wśród rozchodzących się
pomruków, a potem Kai opadła szczęka. O nie, to niemożliwe.
Niewolnik, którego próbowała zdobyć kilka wieków temu - ten, który
uczynił taki pogrom wśród klanów harpii, stanął u boku Juliette.
Nadgarstki miał skute łańcuchami jak wtedy. Teraz był bardziej
muskularny, jego ciemne włosy były dłuższe, ale rysy twarzy były
ciągle ostre, zawzięte.
- Dobrzy bogowie! Czy to on? – wyszeptała Bianka.
- Noo - zdołała wystękać Kaia. – To on.
Nikt nie poinformował jej, że Juliette go znalazła. Kiedy go
znalazła? Gdzie?
- On, czyli kto? – spytał Strider.
Z początku Kaia sądziła, że wyczuła nutkę zazdrości w jego
głosie i brzmiało to jak pytanie kochanka, za które chciała wycałować
go głęboko i namiętnie. Chciała go rozebrać, nie pozostawiając na nim
nic poza skórą i uśmiechem. Chciała go pieprzyć mocno, szybko i na
zawsze. Cały mój. Zdrowy rozsądek powrócił niczym cios w szczękę.
Być może jest on zazdrosny, ale to w ogóle nie ma znaczenia. Strider
zdecydował się jej pomóc, ale jego demon nie zgodziłby się, by ktoś
wszedł mu w drogę, tym bardziej nie inny wojownik.
Jakaś część jej oburzyła się. Inna część jej naprawdę się
oburzyła.
- Nie przesadzaj, doktorku. To nie jest nikt, kim musiałbyś się
przejmować – poinformowała go.
- Kaia! – warknął Strider.
- Cicho. Możesz się przymknąć?
Nie mogła powiedzieć mu prawdy. Nie chciała, by wiedział o jej
głupocie z przeszłości, skoro o niej samej wiedział tak mało.
- Stawiasz mnie w złym świetle przed moją drużyną - dodała.
-Kaia!
- W porządku, wytłumaczę ci potem – skłamała.
Napięcie opadło.
- Lepiej, żeby tak się stało.
- A w przeciwnym razie?
- Noo.
Jej nemesis. Człowiek, którego szukała przez lata
zdeterminowana, by ukarać go za to, co uczynił jej siostrze, lecz nigdy
go nie znalazła – teraz trzymał długą, cienką włócznię. Jej grubsze,
podłużne końcówki zrobione były ze szkła, a coś jarzyło się i kręciło
wewnątrz nich. Moc, ogrom mocy promieniował z tej włóczni. Juliette
wzięła od niego broń, nawet nie dziękując.
Mężczyzna, którego imienia dawno się nauczyła….na imię miał
Lazarus. Wraz z Bianką nazywały go Tamponem, z uwagi na jego
kompletną bezmyślność. Obrócił się, a jego ciemne spojrzenie
prześlizgnęło się po tłumie, zanim zatrzymał wzrok na Kai. Tlen
zamarzł w jej płucach, przez co nie mogła oddychać. Bez żadnych
cholernych reakcji - pomyślała. Nie tutaj, nie teraz. Ale potem go
poszuka, skrzywdzi go tak, jak zawsze bardzo pragnęła.
Powoli się uśmiechnął, taki przystojny… taki zimny drań.
- Jesteś martwy, kowboju – syknęła, a kły wysunęły jej się z
dziąseł.
Należał do Juliette. Tak, ale wszyscy wyraźnie obwiniali Kaię
zamiast jego za to, co on zrobił ich bliskim. Ale tak, mieli powody,
żeby ją winić - gdyby postąpiła tak, jak jej kazano, on nie miałby siły,
by kogokolwiek skrzywdzić. Ale to on rozdzierał ciała swoimi zębami
i swoimi pazurami. To on był tym, który zadawał śmiertelne ciosy. I
to on będzie tym, który zapłaci – tę zapłatę wyegzekwuje od niego
Kaia.
Za każdym razem, gdy posyłała Juliette koszyk z owocami,
przepraszała ją za przeszłość, ale w myślach przepraszała za to, co
planowała zrobić dopiero w przyszłości – miała zamiar go zabić. Nikt
nie będzie krzywdzić jej sióstr.
- Przestań pieprzyć o tym, co będzie później. On, czyli kto, do
cholery? – zapytał Strider, znowu.
Zanim zdążyła pomyśleć nad odpowiedzią, Tampon cofnął się,
schodząc ze sceny i schował za kurtyną. Mądrze zrobił. Nie była
pewna, jak długo jest w stanie się powstrzymywać, zanim na niego
ruszy. Planowała zaatakować go na osobności - nie będzie nikogo, kto
by mógł go ocalić.
- Później – odpowiedziała Striderowi.
- To – powiedziała Juliette, skupiając uwagę wszystkich na
włóczni w jej dłoniach. – Jest bardzo, bardzo cenne. Bardziej niż
srebro czy złoto.
Jej lawendowy wzrok spoczął na Kai.
- Jestem przekonana – kontynuowała. – … że wszyscy
wyczuwają jej moc. Ale czego nie wiecie? Że ta moc może zostać
wam przekazana. Możecie nią władać, kontrolować ją. Będziecie
mocniejsi niż kiedykolwiek sobie wyobrażaliście. Będziecie
niepokonani.
Szepty rozeszły się po sali.
Jeżeli to, co mówiła Juliette było prawdą, dlaczego sama nie
posiadła tej mocy? Dlaczego jeszcze nie uderzyła na Kaię? Dlaczego
tak bardzo chciała… była taka chętna, by wydać tę włócznię?
Juliette błysnęła pobłażliwym uśmiechem.
- Przez wieki bogowie nazywali tę potężną włócznię Magiczną
Różdżką. Ja natomiast mam dla niej lepszą nazwę … Nagroda
Główna.
Strider zamarł. Sabin przeklął. Obaj mężczyźni rzuciliby się na
scenę, gdyby Taliyah i Neeka ich nie powstrzymały. Akcja jednak
okazała się zbyteczna, gdyż broń w mgnieniu oka zniknęła z ręki
Juliette.
- Co, do cholery? – zapytały jednocześnie Kaia, Bianka i Gwen.
Kaia oderwała ręce siostry od jej mężczyzny i położyła dłonie na
jego policzkach, zmuszając go, by skupił się na niej.
- O co tutaj chodzi? – zapytała Sabina.
- Nagroda główna – wyjawił Strider na głos – jest czwartym
artefaktem. Tym, którego potrzebujemy, by pomógł nam znaleźć i
zniszczyć Puszkę Pandory.
- To oznacza, że nagroda główna ma moc, która nas zmiecie. Na
zawsze – Sabin dokończył dosadnie.
The Darkest Surrender
Rozdział 6
Jak, do diaska, się to stało?
Strider przemierzał pokój hotelowy, a lód, który czuł w żyłach,
sprawiał, że jego ruchy były ospałe. Jego buty wbijały się we
włochaty, brązowy dywan, pozostawiając ślad wydeptanej ścieżki.
Kaia, siedząc przed telewizorem, patrzyła na niego z niepokojem.
Długie, gładkie nogi miała skrzyżowane w kostkach i uderzała nimi w
ekran co dwie sekundy. Gdyby robiła to troszkę szybciej, zrównałaby
się z jego puk, puk, biciem serca.
Sabin i Gwen usiedli na brzegu jednego z podwójnych łóżek, a
Bianka i Lysander na brzegu innego. Taliyah ulotniła się z ładną,
czarną dziewczyną, nie informując nikogo dokąd i na jak długo.
- Niewypowiedziani twierdzili, że mają Magiczną Różdżkę –
rzekł Strider.
Ktoś musiał zapoczątkować rozmowę.
- Najwyraźniej kłamali – Sabin podparł łokcie na kolanach i
schował głowę w dłoniach.
Tak, najwyraźniej. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa.
- Niedobrze. Naprawdę niedobrze – martwił się Strider.
Powinien był to wiedzieć. Powinien co najmniej zachować
czujność. Zamiast tego kilka tygodni temu odwiedził ich świątynię i
przekazał im Płaszcz Niewidzialności. Był przekonany, że już
posiadają jeden artefakt, więc dlaczego nie jeden więcej? Wierzył, że
będą strzec reliktów do jego powrotu, a wtedy potarguje się z nimi i
kupi obydwa.
Mylił się. Co za chaos.
Jeżeli Niewypowiedziani posiadaliby Różdżkę, nie przekazaliby
jej Joulitte. Nie bez zapłaty. A tą zapłatą nie byłyby pieniądze czy
klejnoty. Oni chcieli tylko głowy Kronosa. Ponieważ jednak król-bóg
był wciąż żywy, żadna wymiana nie miała miejsca. To oznaczało, że
Niewypowiedzianym absolutnie nie można było zaufać. I nie
wiadomo, co zrobią z Płaszczem, jeżeli Striderowi nie uda się
dostarczyć tej głowy.
Wygraj – zagrzmiał Porażka.
Nie było wyboru, po prostu bezwolna akceptacja. Żadnych
sprzeciwów. Teraz mieli przed sobą dwa rozpoczęte zadania –
Płaszcz… i Kaia.
Wiem. Wygram –Strider uspokoił demona. Przede wszystkim
musiał ukraść Magiczną Różdżkę. Sabin nie kłamał - jeżeli ten
przedmiot znajdzie się w nieodpowiednich rękach, a przez
nieodpowiednie miał na myśli jakiekolwiek inne oprócz swoich
własnych, Puszka Pandory może zostać odnaleziona, a on i jego
przyjaciele unicestwieni. Ich demony zostałyby wtedy wydarte z ich
ciał i zassane znów do wnętrza Puszki. Świetna teoria, ale człowiek i
demon byli połączeni silną więzią – coś w stylu „nie mogę bez Ciebie
żyć”. Tak więc faceci nagle „kopnęliby w kalendarz”, a demony by po
prostu oszalały. Poczuł przypływ presji. Stanął na środku pokoju
wprost przed Kaią.
- Musimy ją ukraść.
Kai opadła szczęka, a przez to jej czerwone, wydatne usta
wyglądały bardzo kusząco.
- Uuuu, co takiego? – spytała.
- Zapomnij o turnieju i pomóż mi ukraść Różdżkę – wyszczerzył
zęby jak dobry, mały żołnierzyk i dodał: – Proooszę.
Bywają momenty, gdy mężczyzna potrzebuje przewodnika i to
był właśnie taki moment. Nie miał zielonego pojęcia, jak pracuje
mózg harpii lub, gdzie Juliette byłaby skłonna ukryć swój skarb. Kaia
była jego wtyką, która mogła mu pomóc. Jego jedyną drogą do celu.
Jej źrenice rozszerzyły się ze złości.
Świetnie - właśnie tego chciał uniknąć.
Rozzłoszczona, mała panna nie obawiała się okazywać swoich
emocji. Potem przejechała językiem po zębach. Strzała rozochocenia
uderzyła w niego, roztapiając ten lód i zostawiając tlące się piekło za
sobą. Chciał połechtać tę złość jeszcze bardziej. W takim momencie?
Naprawdę? Każdy moment jest dobry – podpowiedziało jego libido.
Być może zaatakuje, ale przynajmniej jej ręce będą cię wszędzie
dotykać. Powinien był się kopnąć w swój napalony tyłek.
- Nie, po prostu nie. Do diabła, nie – powiedziała Kaia i
manifestując upór, zadarła brodę.
Znów poczuł przypływ presji. Znał to spojrzenie, widział je już
wcześniej w pomieszczeniu pełnym harpii. Z jakiegoś powodu
spojrzenia harpii obdzierały Kaię ze skóry, ale ona nie reagowała.
- I ty też jej nie ukradniesz – dodała.
- Starasz się mnie ukarać, Ruda?
Zrobił fatalny błąd, że był z nią szczery i powiedział jej, że jest
tutaj, by jej pomóc, ale nie, by z nią romansować. Przecież wiedział
już, że z kobietami nigdy nie gra się w otwarte karty.
- Bo jeśli tak… – kontynuował.
- O Boże! Naprawdę jesteś takim egoistą?
Te srebrno-złote oczy wyostrzyły się jak sztylety i rozdzierały
jego wnętrze. Nie lubił, kiedy była zła (zazwyczaj) i nie lubił, kiedy
była zraniona. Wydawało się, że teraz oba uczucia jej towarzyszyły.
- Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Strider.
- Wiem o tym, wierz mi. Jestem świadom mojego wybujałego
ego. Więc powiedz mi, w czym jest problem. Wydaje mi się, że
przypominam sobie pewną rudowłosą harpię, która powiedziała, że
zrobi wszystko, co będzie niemoralne i będzie za odpowiednią cenę.
Więc zrób to. Powiedz, jaka jest twoja cena i zrób to.
- Nie ma żadnej ceny – odpowiedziała krótko. – Nie za to.
- Boisz się?
Cios poniżej pasa – owszem, ale on był zdesperowany.
Kaia skoczyła wyłączyć telewizor. Wyszczerzyła ostre kły
jeszcze bardziej niebezpieczne niż najostrzejsze sztylety, a krwista
czerń zaczęła zalewać jej oczy, zasłaniając ich naturalny kolor.
- Zamierzasz zdobyć ją teraz? – zapytała Bianka śpiewnym
głosem, a Lysander zakrył jej usta dłonią, by nie powiedziała już nic
więcej.
- Idiota – wymamrotał Sabin. – Nawet nie zamierzam cię
wspierać. Zasługujesz na to, co cię spotka.
- Niczego się nie obawiam.
Dwa głosy nałożyły się na słowa Kai i oba były nieprzyjemne,
oschłe, groźne…cięte. Kaia oddychała głęboko – każdy wdech
sprawiał jej trudność, a każdy wydech był nierówny, poszarpany.
- Masz szczęście, moja Harpia wyraźnie sprzeciwia się
skrzywdzeniu ciebie. W innym razie byłbyś już rozszarpany na
kawałki. I jeśli spróbujesz ukraść Włócznię na własną rękę po tym, jak
ci powiedziałam, żebyś tego nie robił, rzucę ci takie wyzwanie, z
którym nie będziesz miał szansy wygrać. Nigdy.
Miał ochotę nią potrząsnąć, miał ochotę ją pocałować, ale tylko
po to, by zamknąć jej gębę… oczywiście. Cholera! Otarła się o skraj
wyzwania już teraz. Porażka krążył w jego wnętrzu, miotając się z
pianą na ustach, chętny, by rzucić się na Kaię. Gdyby nie strach przed
przegraną, zaakceptowałby podpowiedź swojego demona. To ty
zadecydowałeś, że tu przyjeżdżamy. To ty zadecydowałeś, że powalisz
każdego, kto ją zaatakuje. Tak, Strider utwierdzał się w tym
przekonaniu. Tak, chciał wypatroszyć i pościnać łby jej
przeciwnikom, zanim zaatakują choćby jednym ciosem. Zrozumiał
jednak, czym się kierował – zauroczeniem. Za bardzo rozwinął chęć
posiadania. Były to motywy Porażki? Nie do końca.
Po co to robisz?
Wygrać – to wszystko co powiedziała bestia.
Jak zwykle.
- Dotarło do ciebie? – zapytała Kaia po tym, jak Strider nie
udzielił żadnej odpowiedzi.
Rozczarowanie targało Striderem. Ona chciała go ukarać, a
przecież spodziewał się po niej czegoś lepszego. Mogą sobie
przygadywać i warczeć na siebie, mogą być sobą beznadziejnie
zafascynowani, ale również są dla siebie przyjaciółmi. Przynajmniej
tak myślał. Przyjaciele pomagają przyjaciołom. Ma na to przykład był
w Wisconsin, kiedy powinien był być w tysiącu innych miejsc.
Rozejrzał się dookoła i spojrzał na Biankę. Nie zamierzał kraść
samemu. Zwykle. Harpie były jednak gatunkiem, z którym nigdy
wcześniej nie miał do czynienia. Potrafiły przemieszczać się szybciej,
niż oko mogło za nimi nadążyć. Potrafiły wyrwać człowiekowi gardło
jedynie za pomocą własnych zębów. Mogły rozszarpać całą armię w
ciągu kilku sekund. Nie było granicy, której by nie przekroczyły,
niegodziwości, której by nie uczyniły. Gdyby chciał zdobyć włócznię,
a one by go na tym przyłapały, zabiłyby go. Ale bez włóczni… tak
czy tak, był martwy. Nie było wyboru. Zdecyduje się to zrobić.
- A co z tobą? – zapytał Biankę.
- Przystopuj wojowniku – powiedział Lysander głosem tak
delikatnym, że Strider prawie nie dostrzegł mocy, która się za nim
kryła. Prawie.
To nie jest wyzwanie – powiedział swemu demonowi,
odmawiając sobie dalszej rozmowy z Bianką. Na szczęście lub
nieszczęście, Porażka był wciąż zbyt zajęty Kaią, peleryną i włócznią.
Jeśli Striderowi nie uda się zdobyć tych dwóch ostatnich, wkrótce
przegra walkę. Będzie cierpiał. Teraz nie mógł także pozostawić Kai
bez cierpienia.
- Sorry koleś, ale nie mogę ci pomóc - Bianka odsunęła dłoń
Lysandra z ust.
- Dlaczego?
Niewinnie wzdrygnęła ramionami.
- Jeżeli chcesz, żebym wymieniła ci listę powodów, wymienię,
ale nie zagwarantuję, że będą wiarygodne.
- A ty? – zwrócił się do Gwen.
- C-co? – zdawała się być zakłopotana.
Spojrzała na Kaię, która potrząsnęła głową. Strider był tego
świadomy, ponieważ widział jej odbicie w obrazie, który znajdował
się nad stolikiem nocnym pomiędzy łóżkami.
- Nie mogę – dokończyła bardziej zdecydowanie.
Okej, coś tu śmierdziało. Strider wiedział, że obojętnie co
powiedział Kai, ona i tak się go nie obawiała. Dziewczyna miała jaja.
Stałaby w pomieszczeniu pełnym harpii i nawet jeśli patrzyłyby na nią
jakby była soczystym stekiem, a one byłyby zdeklarowanymi
wegetariankami, ona stałaby z głową uniesioną wysoko do góry,
pozwalając im uszczknąć kawałek. Jedyny raz kiedy widział, jak Kaia
traci zimną krew i trzęsie się pod wpływem emocji, których nie
potrafiła nawet nazwać, był wtedy, gdy patrzyła na swoja matkę. Jej
bardzo zmysłowa, mordercza matka, która być może zaprzątała jego
myśli. Wciąż nie był tego pewien. Dziwnie młodo wyglądająca
brunetka o śmiercionośnym spojrzeniu przyglądała się badawczo jego
ciału, oceniając go. Słyszał zimny, wyprany z emocji, a jednocześnie
bardzo kobiecy głos, szepczący „Kaia umrze, zanim rozpocznie się
finalna rozgrywka”. Pieprzone gówno. Nic innego nie zostało
powiedziane i nikt inny nie słyszał tej groźby, a na dodatek, cholera,
może jego wyobraźnia pracowała zbyt aktywnie. Tak czy siak, nie
obchodziło go to. Był tutaj i zrobi to, co obiecał, ale, do cholery, Kaia
w takim przypadku będzie musiała się nagiąć.
- Znikajcie – powiedział do par, siedzących na łóżkach.
Znając dobrze Stridera, Sabin nie protestował. Wziął Gwen i
wypchnął ją za drzwi. Ich znaczące spojrzenia mierzyły się do
ostatniego momentu. Przenieśliby góry, by zdobyć tę Różdżkę
niezależnie od tego czy z błogosławieństwem Skyhawk’ów, czy nie.
Po pierwsze, byli w stanie zrobić wszystko, by uzyskać informacje,
nawet jeżeli oznaczało to, że mają się rozdzielić i że żaden z nich nie
będzie miał wsparcia.
Dzięki uspakajającemu „nic mi nie będzie”, które rzuciła Kaia,
Bianka i Lysander pospieszyli za Sabinem, delikatnie zamykając za
sobą drzwi. Anioł nie znał Stridera zbyt dobrze i nie wiedział, do
czego jest zdolny, ale musiał rozpoznać niebezpieczeństwo po pozie,
którą ten przybrał.
- Dlaczego? – zapytał, kołysząc się Strider.
Kaia nie udawała, że nie wie, o co chodzi.
- Stwierdzą, że nie byłam pewna swoich umiejętności. Nazwą
mnie tchórzem.
- No i? - wyglądało na to, że jest skłonna zaryzykować jego
życie z powodu własnego ego. - Drobne wystawienie się na
pośmiewisko jeszcze nigdy nikogo nie zabiło – dokończył.
Przerzuciła długie, kręcone, rude włosy na jedno ramię - obraz
kobiecej irytacji. Przynajmniej ciemność, którą miała przed oczami,
zniknęła, co oznaczało, że jej Hrpia była pod kontrolą.
- Spójrz, jesteś tu teraz i pomimo że nienawidzę o tym
opowiadać i tak się dowiesz, więc równie dobrze mogę ci sama
powiedzieć.
- Kontynuuj – powiedział po dłuższej pauzie.
- Dawno temu, podczas turnieju harpii, próbowałam ukraść…
coś, co należało do innego… klanu.
- Oooo, naprawdę? Co cię powstrzymało?
- W rezultacie - Kaia zawstydzona opowiadała dalej, ignorując
słowa Stridera. – Moje czyny doprowadziły do masakry. Zmiotło
połowę populacji harpii, a mi nigdy tego nie wybaczono.
Wiedział, co to znaczy. Skazali ją na odrzucenie. Jeśli
ktokolwiek mógł zrozumieć ból spowodowany odrzuceniem, to był to
Strider. Kiedy bogowie wybrali Pandorę, by pilnowała dim-Ouniak –
puszki przetrzymującej złe duchy, które zdołały uciec otchłaniom
piekła, pozwolił, by kierowała nim duma. Jak śmieli wybrać ją –
kobietę, skoro on nigdy nie przegrał żadnej walki? Kogokolwiek Zeus
chciał wyeliminować – Strider to robił. Chciał udowodnić, że jest
cenny i po to pomógł ukraść i otworzyć tę puszkę. Oczywiście miał
zamiar ponownie złapać te demony, jak już zasieją małe spustoszenie.
Miał zamiar pokazać, czego potrafi dokonać, a czego cenna Pandora
Zeusa nie potrafi. Niestety puszka zniknęła, a spustoszenie było dużo
bardziej niż „małe”. Nigdy nie spotkał się z czymś takim – ani
wcześniej, ani później. Nawet wtedy, gdy Porażka po raz pierwszy
pojawił się w jego ciele, a uczucie bólu, zniszczenia i okaleczenia
zżerało go, nawet to jednak nie było dostatecznym zadośćuczynieniem
dla Greków. Wykopali go z jedynego domu, jaki kiedykolwiek znał i
nie chcieli go więcej widzieć. Dlatego odrzucenie, brak
przebaczenia… tak, znał bardzo dobrze. Lecz tak czy tak, nie mógł
pozwolić, by cokolwiek, nawet potencjalne załamanie Kai,
powstrzymało go przed przejęciem Różdżki. Cena była zbyt wysoka.
- Jeżeli znów spróbuję coś ukraść… zabiją mnie – tłumaczyła
Kaia. - Po tym jak upewnią się, że czuję cały, nawet najdrobniejszy
ból, który oni odczuwali.
Wierzyła w to co mówiła - prawda błyszczała w jej oczach tak
samo intensywnie jak kręcące się w nich łzy.
- Będę cię chronił.
- Nie każ mi przypominać sobie o tym, co możesz, a czego nie
możesz – powiedziała, gorzko się śmiejąc. – Mogłabym uciec, jasne,
ale co za życie czeka mnie później? A co jeśli znajdą moje siostry,
gdy nie będą w stanie znaleźć i ukarać mnie?
Racja. Trudno będzie obalić Striderowi ten argument. Postara się
znaleźć inny sposób.
- Nikt nie musi wiedzieć, że ty to wzięłaś. Wpadniemy i
wypadniemy. Nie ma problemu.
- Nie ma znaczenia, czy zostawię jakieś ślady czy nie. Gdy
włócznia zniknie i tak wszyscy będą mnie o to obwiniać – powiedziała
smutnym głosem.
- No i ? – spytał po raz kolejny.
Jego serce musiało zobojętnieć.
- Nie wiesz nic o sprawiedliwości harpii, Strider. Nie ma
procesu. Nie ma niewinności póki nie zostanie udowodniona wina.
Jeżeli jestem podejrzana, będą mnie ścigać, torturować i tak jak
powiedziałam… zostanę zabita.
- Będę cię chronił – powtórzył i to była prawda.
Uniosła brew.
- Każesz mi powiedzieć to, co jest oczywiste, no ale dobra. Nie
możesz mnie chronić.
To nie jest wyzwanie.
- Mogę.
- Ochronisz mnie przed armią harpii, które nie zawahają się
skrzywdzić każdego kogo kochasz, by mnie dopaść? Armię harpii,
które pomogłyby łowcom, gdyby to gwarantowało ukaranie mnie?
Cholera.
- Więc co proponujesz, żebym zrobił, co?!
Przybliżył się do niej, złapał za ramiona – czuła się krucha i
delikatna – w końcu potrząsnął nią tak, jakby chciał to zrobić od
dawna. Z każdym ruchem jej zapach cynamonu i cukru był dla niego
bardziej wyczuwalny – uczta dla jego zmysłów. Jego usta wypełniły
się śliną, krew się zagotowała.
- No co? Powiedz mi! – powtórzył.
- To, po co początkowo tu przyjechałeś. Postępuj jak mój
małżonek. Będę walczyć i zdobędę Różdżkę honorowo – powiedziała
z miną osoby ze złamanym sercem.
- Myślałem, że nie respektujesz honorowych rozwiązań.
Spojrzała na niego przymrużonymi oczami, a oburzenie
zastąpiło smutek. Kiedy przymknęła powieki ogarnęło go dziwne
zadowolenie na widok pobłyskującego spod nich srebra, zamiast złota.
- Tylko i wyłącznie w tym przypadku respektuję. Stawka jest za
wysoka – odpowiedziała, starając się przejrzeć jego myśli. – I nie
chodzi tylko o mnie, również o moje siostry.
Wygrać.
Włócznia? Chłopie, pracuję nad tym. Trochę swobody byłoby
mile widziane.
Wygrać!
Wiem do cholery!
- A co jeśli… kurde.
Uwolnił Kaię i pogładził się po zaroście.
Tyle ile w ciągu swego długiego życia przewalczył bitew,
potrafił rozpoznać ślepy zaułek, nim przekroczył zakręt i trafił w mur.
Znajdowali się w impasie i on był tego świadomy. Nie ruszy z
miejsca, zanim stawka nie ulegnie zmianie.
- Zrób to dla mnie, a w zamian ja się z tobą prześpię, dobra?
Przez moment Kaia nie reagowała, potem rozchyliła usta z
niedowierzaniem i spoliczkowała Stridera. W tym przypadku
“spoliczkowała” oznaczało użycie takiej siły, że ten zaczął kręcić się
w kółko i nie mógł się zatrzymać.
- Och, jakiś ty wspaniałomyślny.
Chwilę później stała z nim znowu twarzą w twarz. Popchnęła go
tak mocno, że zaczął niezdarnie kroczyć do tyłu tak długo, aż jego
łydki odbiły się o łóżko.
- Zaoferowałeś mi swoje ciało, gdy wyraźnie mnie nie pragniesz.
Obniżyłeś swoje standardy i byłeś skłonny się prostytuować. Chciałeś
mnie wykorzystać, nie zwracając uwagi na to, jak bardzo będę potem
cierpieć.
Jej słowa były jak strzały, precyzyjne uderzenia. Skulił się, ale
nic nie odpowiedział. Jeszcze nie. Opadł na łóżko i odbijając się od
materaca, skupił się na swoim demonie.
To nie jest wyzwanie, by zdominować ją seksualnie. Dociera to
do ciebie?
Wygrać!
Strider przygryzł język. Myślał, że demon wciąż był skupiony na
włóczni, ale nie był przekonany, czy tak jest faktycznie. Więc kiedy
Kaia wskoczyła na niego i usiadła okrakiem na jego brzuchu, okręcił
się i przycisnął ją całym ciężarem swojego ciała. I… o bogowie… to
było cudowne! Perfekcyjnie do niego pasowała – jej miękkie piersi do
jego klatki, jej rozchylone uda tworzyły idealną kołyskę dla grubości
jego penisa. Cynamonowy zapach jej ciała wciąż go otaczał i pieścił
jego zmysły. Gorąco, taki ogrom gorąca pulsował z jej gładkiej,
soczystej skóry i piętnował Stridera.
WYGRAĆ!
Dupek.
- Tu chodzi o życie i śmierć, Kaia.
Była zadyszana, wplątała dłonie w jego włosy, a paznokcie
wbijała w skórę jego głowy.
- W moim przypadku również.
- Zrobiłabyś to dla… Parysa? – spytał, nienawidząc samego
siebie.
- Nie - w jej odpowiedzi nie było odrobiny wahania i to
złagodziło kłujący ból niepokoju, który odczuwał w klatce piersiowej.
Ból, którego nawet nie był świadom… aż do teraz.
- Kaia.
- Strider.
- Ja… ja nigdy nie powiedziałem, że cię nie pragnę - nie był
pewien, co chce powiedzieć, wiedział tylko, że te słowa wyślizgnęły
się z jego ust bez jego przyzwolenia. – Pragnę, jak mógłbym cię nie
pragnąć?
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że zgadzasz się być moim
małżonkiem? – spytała, przygryzając dolną wargę.
- Nie – nie mógł kłamać w tej kwestii, nie potrafił jej
okłamywać. I nie chodziło o to, że mogłaby go rozerwać na kawałki,
gdyby odkryła prawdę. – Nie mogę dać ci wieczności.
- Ponieważ nie pasujemy do siebie?
Oczywiście pamiętała każdą obelgę, którą w nią rzucił.
- Tak.
- W takim razie, co możesz mi dać?
- Tutaj. Teraz – coś, na co jego ciało miało coraz większą ochotę
z każdą mijającą sekundą.
- W zamian za moją pomoc w zagrabieniu Magicznej Różdżki –
stwierdziła, nie spytała.
- Tak.
Może nawet i bez tego. Tak bardzo chciał się w nią wtulić,
ocierać się o nią, pieścić ją, aż będzie błagać, by skończył to, co
zaczął. Przesunęła językiem po zębach, które były ostre jak sztylety,
ale bogowie, ten język był piękny.
- Będziesz musiał mnie przekonać – powiedziała ozięble,
pomimo że przywiodła jego głowę niżej i niżej, aż w końcu jego usta
znalazły się bezpośrednio nad jej ustami. - Daj mi przedsmak tego, co
oferujesz.
WYGRAĆ! WYGRAĆ! WYGRAĆ!
Wyzwanie. Planowane czy nie. I tym razem nie miał problemu,
by zinterpretować, czego oczekiwał jego demon. Czego pragnął.
Strider musiał przekonać ją swym pocałunkiem, w przeciwnym razie
by cierpiał. Czekał, aż wypełni go furia, ale gdy się do niej zbliżył i
pochłaniał jej zapach, wszystko czego pragnął, to dać jej ten
przedsmak. Odjął jej paznokcie od swojej głowy i rozprostował jej
ręce ponad jej głową, zmuszając ją, by wygięła swoje ciało w łuk i
otarła je o niego. Jej sutki były twarde, jakby czekały na jego usta.
- Nie waż się wypowiedzieć choćby jednego słowa – rozkazał, a
potem wreszcie ruszył przygotowany na porażkę, z i tak już słabej,
jego zdaniem, pozycji.
The Darkest Surrender
Rozdział 7
Jego smak ją wypełniał, konsumował ją...
Nigdy wcześniej nie uwielbiała tak bardzo cynamonu. Słodki i
aromatyczny, delikatnie pikantny. Pod ciężarem mięśni Stridera, Kaia
została wgnieciona w materac, a za sprawą jego broni, uciskającej jej
kości, prawdopodobnie będzie posiniaczona. Nie dbała o to. Co tam
kilka siniaków, skoro jedna dłoń Stridera spoczywała na jej głowie, by
przybliżyć ich do siebie. Co tam kilka siniaków, kiedy z każdym
oddechem jej piersi ocierały się o jego pierś, jej obrzmiałe sutki
dotykały jego, powodując coraz silniejsze pożądanie. Rozłożyła nogi,
sprawiając, że dolna część ciała Stridera opadła na nią bardziej
zdecydowanie. Jego członek – taki duży, taki długi i taki gruby –
opadł w idealne miejsce i zadyszała. Goręcej, goręcej, coooraz
goręcej.
- Strider – jęknęła.
- Kaia.
Jej imię na jego ustach... niebo i piekło, słodycz i męczarnia.
Pieśń syreny.
- Więcej.
- Co byś chciała?
- Cokolwiek mi dasz.
Jej paznokcie już się wydłużyły i zamieniły w pazury, które
wbiła w plecy ukochanego, przypadkowo przecinając jego koszulkę i
odsłaniając skórę. Jęknęła, a ich zęby zgrzytnęły, uderzając o siebie.
Strider przytrzymał jej szczękę w mocnym uścisku swych palców.
- Przepraszam – wysapała.
Ścisnęła jego biodra swymi kolanami, na wypadek gdyby chciał
się teraz od niej odsunąć.
- Nie przepraszaj – odparł. – Po prostu zrób to ponownie.
Strider intensywnie ssał jej dolną wargę, a ciało Kai od stóp do
głów pokryło się gęsią skórką. Tak bardzo erotyczne, frywolne słowa
nigdy wcześniej nie były wypowiadane. Jako harpia, była silniejsza i
bardziej gwałtowna niż inni nieśmiertelni. Musiała zawsze
temperować swoje emocje i powstrzymywać się, nawet przed
Parysem. Przy Striderze nie czuła, że musi się hamować i nie
zamierzała tego robić. Cokolwiek zaserwuje, on przyjmie to z
aprobatą. Będzie się rozkoszował. Był przecież zbyt silny i zbyt
zdeterminowany, żeby mogło być inaczej. I naprawdę, może i
wyglądał czasami jak anioł, lecz był dużo bardziej grzeszny, niż
jakikolwiek inny Lord. Najlepszy grzesznik, jeśli chodzi o te sprawy
wcielenie
szatana. Delikatnie i spokojnie – to nie w jego stylu. Bawiły
go najdziwniejsze rzeczy. Kiedy pewnego razu Strider znalazł
kumpla, przywiązanego łańcuchami do łóżka kochanki, zrobił fotki i
rozesłał wszystkim, których znał. Świetne, prawda? Taki facet nigdy
nie będzie kazał jej przestać kraść. Prędzej przyłączy się do jej
obowiązkowych wypraw. Ucieszy tym jej mroczną naturę i nie
spowoduje za wielu obrażeń. Ponadto on znał smak zwycięstwa i
przegranej bardziej niż ktokolwiek inny. Cieszyłby się z jej każdego
osiągnięcia czy to dobrego, czy złego, czy wręcz paskudnego. Byłby
pierwszym, który przyznałby, że coś schrzaniła, ale nie przekreślałby
jej. A może facet, którego kreśliła jej wyobraźnia, był tylko czystą
fantazją? Może facet, pod którym właśnie leżała, chciał tylko z nią
pohandlować? Jego ciało w zamian za współpracę. Ta myśl naprawdę
nieźle ją wnerwiła, jednak niewystarczająco, by przerwać tę
degustację. Był jej narkotykiem z wyboru, tak sądziła, a w
rzeczywistości była już od niego uzależniona.
- Kaia! Kurde, zwróć uwagę na to, co się dzieje dokoła ciebie! –
warknął.
Przestraszył ją, rozpraszając jej myśli. Kaia mrugnęła.
Zauważyła, że Strider był zdyszany, spocony, prawdopodobnie
bardziej niż powinien być, rysy jego twarzy wyostrzyły się z wysiłku.
Musiał próbować przywołać ją do rzeczywistości już od dłuższej
chwili. I, cholera, zdała sobie sprawę, że rozmyślając o jego zaletach i
szalonym usposobieniu, przestała go całować. Parodia - musiała
natychmiast naprawić ten błąd.
- Jestem tu.
Splatając nogi w kostkach, owinęła je wokół ciała ukochanego
mężczyzny. Naprężyła się i dzięki temu poczuła jeszcze wyraźniej
jego nabrzmiałego członka. Teraz sama zaczęła mocniej dyszeć. Ta
sytuacja wydała jej się wyśmienita, doskonała, taka podniecająca.
- Bardzo dobrze.
Język Stridera szybko znalazł drogę z powrotem do ust Kai, a
potem już tylko pojedynkowali się o dominację. Pozwoliła mu
wygrać, poddała się, zgodziła się, żeby on prowadził. Pragnęła tylko,
by dał jej satysfakcję, by doprowadził ją do szaleństwa. Jej umysł był
przyćmiony z pożądania, krew w jej żyłach była tak rozgrzana, że
mogłaby poparzyć, powodując pęcherze, jej Harpia śpiewała z
aprobatą. Od dawna marzyła o takiej sytuacji, fantazjowała o niej,
pragnęła jej całą sobą. Była teraz ucztą dla swojego mężczyzny,
rozkoszował się nią. A ona się nim nigdy nie nasyci, zawsze będzie
chciała i potrzebowała więcej. Czuła, jakby jej ciało stanęło w
płomieniach, narastający wewnątrz ogień dziko kumulował się
pomiędzy jej nogami. Muszą zacieśnić relacje. Kocha go w każdym
calu, musi go tylko do siebie przywiązać i nigdy, nigdy nie pozwolić
odejść. Nie może też dopuścić do tego, by jakaś inna harpia zbliżyła
się do niego. Strider należał do niej i tak już pozostanie. Nie możesz
tak myśleć, on jest wojownikiem, który sam lubi wszystko
kontrolować. Będziesz chciała go przywiązać, to ucieknie. To musi
być partnerstwo, a nie harpiototalitaryzm. W porządku, mogła na to
przystać. Starać się o to. Wszystko, byle tylko zatrzymać go przy
sobie, by znowu go całować, by mieć go całego, wyłącznie dla siebie.
Niezła myśl, tylko czy on będzie chciał z nią nad tym pracować?
- Do cholery, Kaia – Strider zdjął rękę z twarzy dziewczyny i
położył na jej piersi, po czym mocno ją ścisnął. – Co tam się dzieje w
twojej głowie?
- Ty, my, razem, tak – mamrotała, wciskając się w jego dotyk. –
Chcę więcej.
Było jej gorąco, była rozpalona, a pożądanie wciąż w niej
narastało.
- W porządku, okej, tak. Mocniej?
- Mocniej. Proszę.
Sprężyny materaca zaskrzypiały, gdy uniosła biodra. Oparła się
o Stridera. Wyglądało na to, że kiedy ruszyła swe ciało, ulotnił się z
niego gorący żar, który otaczał tych dwoje, zagęszczając powietrze
wokół nich.
- Chcę więcej, wszystkiego więcej – znów się domagała.
- Kurde, twoje usta są jak burza ogniowa. Dobrze, laleczko, dam
ci... – wziął głęboki oddech, zesztywniał, przeklął. Przeklął tak
okrutnie, że Kaia zaczęła się dziwić, iż jej uszy nie zwiędły. – W
porządku, tak, zrobimy to. Dam ci więcej, dam ci wszystko.
Jego głos był... dziwny - pomyślała po chwili. Już nie było w
nim słychać podniecenia, lecz sztywność, taką samą jaką wyrażało
teraz jego ciało. Nagle zaczął zachowywać się bardzo formalnie,
prawie jak robot. Dlaczego? Co się zmieniło? Posmutniała. Strider
ponownie wpił się w jej usta i kontynuował pocałunek. Ona wiła się
na łóżku, ocierając się o jego ciało i nie mogła się przed tym
powstrzymać, jej nogi wciąż oplatały go w pasie. Wojownik naciskał
na nią swą masą, a jego skóra stawała się coraz bardziej śliska od
potu. Nie opierała mu się, ale zastanawiała się, co mogło ochłodzić
jego pożądanie. Była zdeterminowana, by poznać prawdę i
dowiedzieć się, o co mu chodzi. Strider wpychał swój język regularnie
do wewnątrz i na zewnątrz jej ust, jakby naśladując stosunek. Co kilka
sekund jego dłoń ściskała mocno pierś Kai, a jego biodra poruszały się
rytmicznie, powodując, że ocierał się o jej łechtaczkę. Wyglądało to
jak taniec. Każdy ruch był idealnie zgrany z następnym. Jego technika
była bez zarzutu. Jeśli nie przestanie, doprowadzi ją wkrótce do
orgazmu. Ma dobrą technikę - pomyślała. Tak, to dokładnie o to
chodziło, o technikę. Oprócz tego, że był twardy, w najważniejszym
miejscu, to pozostałe mięśnie także miał twarde jak kamień. Nie
poddawał się jękom. Jak on tak mógł? Każdy ruch jego języka był
dokładnie przekalkulowany, jak gdyby zastanawiał się nad tym, co
robi, zamiast pozwolić, by kierował nim instynkt. Wyglądało to tak,
jakby wszystko kontrolował i nie zamierzał tego zmieniać. To by
oznaczało, że nie cieszył się tym, co robił. Po prostu wykonywał
zadanie, kierował ją ku coraz większej i większej przyjemności.
Manipulował nią. Dawał jej to, czego chciała, ale sam nie brał tego,
czego potrzebował. Zdołał się jakoś od tego odciąć.
- Powiedz mi, co lubisz, a ja to spełnię – wyszeptał zmysłowo.
Mogła być kimkolwiek, nie sprawiłoby mu to różnicy. A kiedy
byłoby już po wszystkim, gdyby ją dostał, gdyby ją przeleciał, byłaby
jak tysiąc innych, nieistotnych i tymczasowych dziewczyn. Łatwy łup,
od razu do celu. Nie. Nie! Nie będzie Kają Rozczarowaniem. Nie w
przypadku Stridera. Nie zadowoli się ochłapami jego uczucia i
„dobrym” seksem. Wszystko albo nic. Uległość była dobra dla
słabeuszy. Ona nie była słaba. Jednak, pomimo iż wiedziała, co robił,
pomimo iż czuła się skrzywdzona, znowu i, pomimo iż desperacko
pragnęła się od tego uwolnić, nie mogła zdobyć się na wyrządzenie
mu fizycznej krzywdy. Nieważne czy miało by to być wymierzone z
jej ręki, czy poprzez jego demona. Jakoś... dziwnie. Miała ochotę
parsknąć gorzkim śmiechem. Po raz kolejny decydowała się porzucić
walkę. Tym razem jednak cena była o wiele wyższa niż dotychczas.
W grę wchodziło jego ciało... jego serce? Nie, nie jego serce. Tego
nigdy by nie ofiarował, tym bardziej nie jej. Ta sama determinacja,
która sprawiła, że był takim zapalonym wojownikiem i kochankiem,
zamieniła go w emocjonalnego samotnika Spokojnie... spokojnie...
- Strider?
Ruch języka w jej ustach, uścisk dłoni na jej piersi.
- Powiedz mi – zaczął mówić, ignorując ją. – Twoje usta...
ochłodziły się.
- Przepraszam.
- Nie ma sprawy, takie też je lubię, tylko skąd ta zmiana?
Dosyć tego. Poza tym, nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
Nigdy wcześniej nie była tak rozpalona.
- Sądzę... sądzę, że nie możesz przestać – przeszło jej przez
gardło.
Strider puścił ją, drżąc. Sfrustrowany zamarł nad nią, a kropelki
potu przesuwały się po jego ciele. Jego koszula była przemoczona i
przylegała do klatki piersiowej.
- Co powiedziałaś?
- Nie sądzę, że możesz przestać mnie całować, przestać mnie
dotykać.
Nie mogąc uwierzyć, że Kaia właśnie wypowiedziała te
przeklęte słowa, odsunął się od niej, zeskoczył z łóżka i stanął
wyprostowany. Stał przy brzegu materaca, patrząc na nią, gdy
delikatnie siadała, wspierając się na rękach. Oddychała z trudem, a jej
płuca potrzebowały czasu, by się wyciszyć.
- Cholera, Kaia!
- To nie jest moje imię – odpowiedziała, szczerząc na niego
błyszczące kły.
- Co? Kaia? A ja myślałem, że właśnie tak.
- Nie, nie mam na imię Cholera Kaia.
Strider zmrużył oczy, a jego wargi lekko drgnęły.
- Nieważne - skomentował.
Czyżby to było wszystko, co miał jej do powiedzenia? Po tym
co przed chwilą przeżyli?
- Ukradniesz dla mnie Czarodziejską Różdżkę?
Najwyraźniej faktycznie nie miał zamiaru nic dodać. Czy on
nic do niej nie czuje? Ani odrobiny uczucia? Przygryzła wargę, a gdy
spostrzegła, że to zauważył, dodało jej to otuchy.
- Nie, ale… – dodała szybko, zanim jego demon mógłby go
ukarać za to, że nie zdołał jej przekonać.
Owszem, wiedziała, że to był główny powód, dla którego
Strider tak na nią naciskał. Przynajmniej miała taką nadzieję. Dzięki
temu łatwiej jej było mu przebaczyć, usprawiedliwić fakt, że zamienił
ich elektryzujący pocałunek w kartę przetargową.
- Pójdziemy na kompromis - powiedziała.
- Nie – potrząsnął energicznie głową.
- Tak.
- Nie!
- Tak. Kompromis nie wyrządzi ci fizycznej krzywdy.
Przymrużył powieki, kryjąc pod nimi błękitne oczy.
- To mi nie pomoże.
- Chcesz usłyszeć moją propozycję czy nie? Jeśli nie, to tam są
drzwi – powiedziała, zadzierając podbródek.
- Na miłość boską! Nienawidzę, kiedy unosisz brodę, gdy
mówisz – wysunął szczękę do przodu, naśladując Kaię. – Dobra,
gadaj.
- Wezmę udział w turnieju. Jeśli w jakimś momencie – dodała
pospiesznie. – …zostanę zdyskwalifikowana lub zorientuję się, że
moja drużyna nie zdobędzie złota, zaryzykuję swoje życie i swoją
przyszłość i ukradnę Różdżkę dla ciebie.
Cisza. Tylko skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Wiedziała
dokładnie, o czym myślał.
- Ponadto, w żadnym wypadku nie możesz przyczynić się do
jakiejkolwiek dyskwalifikacji. Zarówno jeśli chodzi o mnie, jak i o
członków mojej drużyny.
No tak, a właśnie planował tak zrobić. Nagle ogarnęła go furia,
która niczym błyskawica, przeszyła całe jego ciało. Jego oczy
zapłonęły jak dwa czerwone lasery, kości czaszki stały się bardziej
widoczne niż skóra, która go pokrywała.
- A co, jeśli w trakcie, gdy ty będziesz rozgrywała swój turniej,
ktoś inny zdoła ukraść włócznię?
Sterował nim jego demon. Kaia mu współczuła. Sama
nienawidziła, gdy jej Harpia przejmowała kontrolę.
- To niemożliwe. Nie znajdą jej, a tym bardziej nie zabiorą. I ani
bogowie, ani wielcy wojownicy w tym nie pomogą. To nie jest
prowokacja, to po prostu prawda. Harpie są podejrzliwym i
zaborczym gatunkiem. Podejmujemy ekstremalne środki, by chronić
to, co nasze. Uwierz mi, Juliette nie pozwoli, by ktokolwiek zbliżył się
do włóczni.
Minęło kilka minut, zanim Strider się uspokoił. Nie mógł sam
walczyć z harpiami, przynajmniej nie tak, by wygrać.
- Świetnie, w takim razie umowa stoi.
Kaia otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, jednak on nie
przestawał mówić.
- Lecz słuchaj no, laleczko. Powiedziałaś kiedyś, że czujesz, że
to właśnie ja jestem twoim małżonkiem, a małżonkowie są cenni.
Stwierdziłaś też, że zrobisz wszystko, żeby ochronić swojego.
Laleczko. Dokładnie tak nazwał ją Łazarz wieki temu. Przed
oczami Kai zaczęły pojawiać się cienie. Spokojnie. Uspokój się. Nie
wtrącaj się – mówiła do swojej Harpii.
- Nigdy tak nie powiedziałam – odparła, odsłaniając lśniące kły.
Przynajmniej nie wypowiedziała tego na głos.
- Dobra, może Gwen mi powiedziała. Chodzi o to, czy to
prawda?
A co? Czy on planował użyć tej wiedzy przeciwko niej?
- Proszę, proszę, pan mądraliński – klasnęła w ręce. – Moje
gratulacje. Wiesz, że nie mogę cię skrzywdzić, ale... o co w ogóle
chodzi? Zawsze mogę zapłacić komuś, by wykonał za mnie brudną
robotę.
Striderowi nerwowo zadrgała powieka.
- Na twoje życzenie artefakt, który może mnie zabić, pozostanie
w rękach twoich wrogów – powiedział, ignorując jej groźbę. – Ta
kobieta, Juliette, ta, o której chłopaku wciąż mi nie opowiedziałaś, ona
nie zamierza dać ci włóczni. Nieważne, czy wygrasz czy nie. Ona cię
nienawidzi i nie nagrodzi cię hojnie.
Kaia zacisnęła pięści na kołdrze, prawie rozdzierając materiał.
- Skąd wiesz, że ona mnie nienawidzi?
Przecież załapał się tylko na końcówkę spotkania, a Juliette nie
przemawiała do niej bezpośrednio po tym, jak się zjawił.
- Po prostu mam oczy, Kaia. Za każdym razem, gdy patrzyła na
ciebie, miała ochotę ozdobić twoją twarz swoim sztyletem. Co ty jej
tak w ogóle zrobiłaś? I nie mów mi, że po prostu nie może ci
wybaczyć tego, co zrobiłaś innym klanom. Widać, że ma osobiste
powody do wściekłości. Nikt inny nie patrzył na ciebie w taki sposób,
w jaki ona to robiła.
Mrugnęła zmieszana. Dla własnego dobra powinien być mniej
spostrzegawczy.
- Niby na jakiej podstawie sądzisz, że ja zrobiłam coś jej?
- Nie żartuj. Musisz myśleć, że jestem wyjątkowo głupi,
odpowiadając pytaniem na moje pytanie i sądząc, że tego nie zauważę
i sprawa się rozmyje.
- No, w sumie, teraz jak to powiedziałeś...
- Zabawne – wyciągnął rękę i gestem palca przywołał ją do
siebie.
Kaia nie mogła oprzeć się pokusie, by go dotknąć. Za każdym
razem, gdy pojawiała się okazja, łapała ją. Strider chwycił harpię i
uniósł delikatnie nad ziemię, potem spojrzał na nią i otulił swoim
ciałem, ściskając niczym boa. Między nimi iskrzyło. Wyczuwało się
niesamowite napięcie i żar bijący z ich ciał, tak silny, że wydawać by
się mogło, iż dookoła buchają płomienie. Jego usta były nabrzmiałe,
czerwone i wciąż wilgotne od jej pocałunków. Przymrużył oczy, jakby
zanurzył się w przyjemnym śnie i nie chciał się z niego wybudzić.
Skoro wyglądał tak wspaniale, będąc tylko pobudzonym, to jak by
wyglądał gdyby był zaspokojony? Przestań fantazjować. To
oczywiście była kolejna próba rozkojarzenia jej i przekabacenia na
jego stronę. Kaia postanowiła, że nie ulegnie. Musi być twarda.
- No więc...
- Zabawiłaś się z jej facetem?
Oczywiście, już ocknął się ze swego snu. Policzki zarumieniły
jej się ze wstydu. Strider nie potrzebował już żadnej innej odpowiedzi.
Wypuścił ją ze swego uścisku i potarł ręką po skroni.
- Kurde, Kaia.
Bez jego dotyku Kai poczuła chłód na swojej skórze.
Dziewczyna nie chciała przyznać się do własnej głupoty, nawet jeśli
to był tylko jeden wybryk, dawno temu. Nie chciała przyznać się, że
pragnęła dowieść swojej matce, która nigdy jej nie kochała, że jest
wartościową osobą i… że zawaliła na całej linii.
- Zobaczyłam go, zapragnęłam, no i... wzięłam. Koniec historii.
Sprawdziły się najgorsze przypuszczenia Stridera. Nigdy mu
się nie uda – ona bierze najlepszych.
- I ona się o tym dowiedziała – nagle jego głos strzelił jak z
bicza.
Tak, był zdruzgotany.
- No, dowiedziała się – odpowiedziała Kaia i skinęła głową. –
Dokładnie tak.
- Skąd?
- Przepraszam? – otworzyła szeroko oczy, nie mogła uwierzyć,
że on w dalszym ciągu drąży temat.
- Skąd się dowiedziała?
- Och, yyyy, przyłapała nas – powiedziała pospiesznie i wbiła
wzrok w podłogę.
Szybko jednak zdała sobie sprawę z tego co robi i skupiła swoją
uwagę na twarzy Stridera. Kłamiąc, kobieta musi pamiętać o dwóch
rzeczach. Pierwsza, to pewność siebie – można wmówić wszystko i
każdemu, tylko trzeba samemu w to wierzyć. Druga, to detale – im
więcej szczegółów się poda, tym bardziej wiarygodna staje się twoja
historia.
- Byliśmy w trakcie stosunku - kontynuowała. - Było bardzo
gorąco i przyjemnie. W sumie w ogóle nas nie rozproszyła swoim
najściem.
Strider przez chwilę był cicho. Potem powiedział łagodnie:
- Czyżby?
Być może nie był tymi wieściami aż tak zdruzgotany, jak by się
można spodziewać, ale co z tego? Tak naprawdę, to się nie liczyło.
Mógł nie dowierzać, ale nigdy nie będzie na sto procent pewien, że
nie stało się właśnie tak, jak mówiła. Poza tym, kurde, mógł istnieć
jeszcze inny sposób, żeby go przekonać. Kaia spojrzała mu prosto w
oczy.
- Tak, tak właśnie było. Leżał płasko na plecach, a pod nim był
stos futer – w swoich myślach wyobrażała sobie Stridera w takiej
sytuacji, co wznieciło jej pragnienie i sprawiło, że jej głos brzmiał
bardzo uwodzicielsko. – On był nagi, ja byłam naga... siedziałam na
nim okrakiem i, o bogowie, wyglądał cudnie, zatracony w
namiętności, we mnie.
Strider zaczął oglądać się dookoła, jakby nie mógł już znieść
widoku jej twarzy. To go zabolało. I po robocie. Był całkowicie
przekonany o jej zdzirowatej naturze. Kaia trochę się zasmuciła, że
Strider już dłużej jej nie nagabywał, ale lepiej, że odpuścił. W jego
mniemaniu miała pewnie i tak już zbyt bogate życie seksualne. Jednak
udawanie słabej i głupiej nie przyniosłoby żadnych pozytywnych
rezultatów dla ich, jakże przez Kaię wyczekiwanego, związku.
Chociaż, dzisiejsza rozmowa pewnie też się do tego nie przyczyniła...
Ona kłamie – pomyślał Strider i nagle poczuł, że potrzebuje
każdego grama swojej siły, by nie wybuchnąć śmiechem. Cholera,
gdy zarzucała na niego swoje sieci, była dziesięć razy seksowniejsza.
Pewnie właśnie dlatego, przekonałaby go do swojej teorii, gdyby…
nie spojrzała na swoje stopy, gdy udzielała odpowiedzi. Tamto
spojrzenie – kiedy Kaia wierzyła w coś z całego serca, jej pewność
siebie biła blaskiem jak najjaśniejsza gwiazda. Porażce podobało się,
że rozszyfrowali jej gierki, i wysyłał Striderowi małe, przyjemne
iskierki przeszywające jego ciało. Zwycięstwo, którego się nie
spodziewał, a które smakowało tak pysznie, jak wino zmieszane z
ambrozją. Prawie tak wspaniale, jak pocałunek Kai. Nie myśl o tym
teraz. Nie mógł się powstrzymać. Na niebiosa - ten pocałunek... Ta
kobieta, to wcielona namiętność, jest nieziemsko zmysłowa. Mógłby
ją „konsumować” przez wieki i nigdy by się nie nasycił. Język,
którym kusząco poruszała - wspaniały, paznokcie, które delikatnie
wbijała - wspaniałe, nogi, którymi go oplotła – bardziej niż wspaniałe.
Ona mu po prostu... pasowała. Pasowała do jego ciała idealnie. Każda
krągłość, każda płaszczyzna jej ciała, każde wcięcie. Byli jak dwa
kawałki puzzli. Jak to możliwe, że wciąż mieli na sobie ubranie?!
Gdyby ją rozebrał, to by... nie, nie, nie. Nie zaryzykuje, nie zapuści się
w tę uliczkę. Pocałunek był błędem. Niesamowitym, lecz przeklętym
błędem, który mógł mu przysporzyć wielu kłopotów. Ona i tak już
zrobiła mu mętlik w głowie. Tym razem nie mógł za to winić jej
skóry.
Obnażone części ciała Kaia pokryła delikatnym makijażem, co
sprawiało, że wyglądała piękniej niż jakakolwiek inna istota ludzka.
Chociaż, nie, nie, ona nigdy nie wyglądała jak człowiek, nieważne co
robiła. Jej rysy były bez zarzutu, olśniewające. Nigdy też nie całowała
się jak ludzka kobieta. Była bardziej śmiała, soczysta, cholernie
rozochocona. Bardziej moja - pomyślał i miał ochotę dać jej całego
siebie tak, jak prosiła. Miał ochotę dać jej wszystko. Wtedy zdał sobie
sprawę, jak szalenie się w niej zatracił - nie tylko starał się ją
uszczęśliwić, po prostu sam się nią cieszył. Chciał brać, dawać i brać
jeszcze więcej. Nie było jednak nic niebezpieczniejszego. Musiałby
zadowolić ją o wiele bardziej, niż zrobił to Parys albo niesamowicie
by cierpiał. Powstrzymanie swoich pragnień okazało się
prawdopodobnie najtrudniejszą walką, jaką kiedykolwiek przyszło mu
stoczyć, ale udało mu się. Wygrał. No i Porażka go za to uwielbiał, co
okazał, wysyłając iskierki satysfakcji. Dziwiło go jednak, że Kaia
chciała, by dał jej wszystko i więcej, on był gotów dostarczyć jej tego,
czego pragnęła, ale po chwili chciała, by przestał. Rozpoznał
wyzwanie, gdy tylko Kaia wyraziła swoje myśli. Stwierdzenie „założę
się, że nie możesz przestać” było na sto procent wyzwaniem, jakby
mu nagle ktoś pomachał czerwoną flagą przed oczami. Nie rozumiał
tylko, dlaczego to zrobiła. Przypuszczał jednak, że nie miało to
większego znaczenia. Skończyło się, nie ma odwrotu. Musi
zapomnieć o pocałunku i skoncentrować się na tym, co go teraz czeka
– na turnieju, na włóczni i na zwycięstwie. Musi zapomnieć różany
kolor jej policzków, ciepłe powietrze, które wydychała, delikatne
przejawy złości widoczne w jej oczach za każdym razem, gdy
zaczynał mówić. Musiał zapomnieć o tym, że wyglądała
fantastycznie, gdy budziły się w niej emocje, gdy była rozpalona jak
petarda - wtedy on sam też miał ochotę wybuchnąć.
Kaia przerwała milczenie.
- Strider... – zaczęła niepewnie.
Stał w bezruchu.
- Posłuchaj, zrobimy tak – powiedział stanowczo. - Ty mi nie
ufasz, a ja nie ufam tobie, ale musimy współpracować. Powiedz mi w
takim razie coś więcej o jutrzejszej bitwie, a potem pójdziemy
rozpoznać konkurencję.
Albo lepiej - ona pójdzie na zwiady, a on poszuka Włóczni.
Pomimo że rozumiał jej trudną sytuację, jej cierpienie, to jego
współczucie nie zmieni faktów - bez artefaktu nie będzie puszki. Tak
więc, on poszuka i ukradnie włócznię nawet kosztem urażonej dumy
Kai. Potem, z pewnością będzie się za to nienawidził, ponieważ
zwycięstwo będzie się wiązać ze zdradą sprzymierzeńca, ale niestety,
nic go od tego nie odwiedzie.
- Zrozumiałaś? – zapytał, już rozpoczynając walkę z poczuciem
winy.
Pauza, długa i pełna niepewności.
- Tak – wyszeptała. – Będziemy działać razem.
- Dobrze – starał się wymazać z twarzy emocje i obdarzyć ją
miłym spojrzeniem. – To teraz mów.
The Darkest Surrender
Rozdział 8
William - zawsze napalony, ale honorowy Władca Podziemi i
mężczyzna fizycznie doskonały, został kiedyś ogłoszony
Najprzystojniejszym Nieśmiertelnym Wszech Czasów i co z tego, że
był jedynym sędzią w tej szczególnej konkurencji? Przysiągłby na
resztki swojej duszy, że wyniki nie były ustawione.
Teraz stał w salonie w ludzkim domu. Strider
TenCoNieDotrzymujeSłowa powinien być tutaj z nim. Trzeba będzie
się z nim policzyć – pomyślał.
Strider obiecał być tutaj z nim. Jednak ten szczęśliwy gnojek
spędzał sobie czas z harpią, gdy tymczasem William tylko marzył o
takim uwodzeniu. Oczywiście był z wampirzycami, ludzkimi
kobietami, wiedźmami, zmiennokształtnymi i boginiami, ale nigdy nie
był z harpią. A chciał być. Wydął warg z poirytowania. Może, kiedy
skończy tutaj, przeprowadzi ze Striderem małą rywalizację o uczucia
Kai. Wojownik, mimo wszystko, lubił rywalizację, a William stwarzał
ku niej okazję bardziej, niż inni mogli przypuszczać. Właśnie ta część
jego natury była bardzo dobrym powodem, dla którego tutaj był.
„Tutaj” było przeciętnym domem, z przeciętnymi pokojami,
proszącymi się o dekoratora. Beżowe meble, beżowe ściany i beżowy
dywan - jakby właściciele bali się innych kolorów. Och, zapomniał
wspomnieć o na wpół pustych butelkach wódki schowanych w
otworach wentylacyjnych, za książkami i nawet ukrytych w dziurach
w materacu? Ten nieciekawy raj dla alkoholika był jak więzienie, w
którym dorastała jego Mała Gilly Cukiereczek.
Gillian Shaw. Ludzka dziewczyna, brązowe oczy, zbyt
zmysłowa – na jej nieszczęście. Jako siedemnastolatka zaznała więcej
strachu i terroru, niż niejeden nieśmiertelny doświadczył przez
wieczność. A wszystko z powodu właścicieli tego domu w Nigdzie, w
Nebrasce.
William nie miał wielu przyjaciół, więc opiekował się tymi,
których miał. Owszem, Władców Podziemi nawet lubił. Zabawnie
było patrzeć na ich tortury i obserwować, jak się zakochiwali,
przypominając muchy złapane na lep. Na ten przykład – Strider. Do
czasu, aż William zainterweniuje - oczywiście. Z pewnością wkrótce
Kaia ulegnie jego zachwycającemu urokowi i zapomni o tym całym
strażniku Porażki. Sama rozrywka była warta ceny biletu do ich
Twierdzy w Budapeszcie, sprawiając, że mniejsza bogini Anarchii
wariowała, by utrzymać Williama z daleka od tego, co przechowywała
pieczołowicie jako cenny okup. Wiele nocy spędził na obmyślaniu
sposobów odzyskania księgi napisanej kodem, która przepowiadała,
jak można uratować go od przekleństw, którymi bogowie go
obdarzyli. Ale teraz nie będzie o tym myślał. Będzie myślał tylko o
swojej Gilly. Spotkał ją miesiące temu, kiedy partnerka strażnika Bólu
przyprowadziła ją do twierdzy, a wówczas jakby go coś poraziło. To
nie był pociąg seksualny - była na to zbyt młoda. Mógł przypominać
sobie to tysiąc razy, jeśli to konieczne, ale dla niej pozostanie jedynie
rycerzem na białym koniu. Spojrzała na niego i zobaczyła
najcudowniejszego nieśmiertelnego wojownika, którego ciało
mogłoby dać jej nieopisaną rozkosz. Oczywiście. Każdemu by dało.
Widziała też cudownego, nieśmiertelnego wojownika, który mógłby
pokonać jej demony. Chciał pokonać dla niej te demony. Zabiłby jej
demony. Przez ostatnie kilka miesięcy parę razy wracał do twierdzy
poraniony od walki. Gilly opiekowała się nim, zawsze tak słodko
dbając, by coś zjadł, by położył się do łóżka i by było mu wygodnie.
Nie była nim onieśmielona. Śmiała się z nim, żartowała, a kiedy ją
wkurzył, zostawała i walczyła z nim, zamiast uciekać i chować się
przed jego humorami. W głębi duszy wiedziała, że on nigdy by jej nie
zranił. Nawet, jeśli on sam tego nie wiedział. W jego wnętrzu
panowała ciemność, kłębiąca się ciemność, przenikająca z
najpodlejszych padołów piekieł. Ciemność, której nigdy tak bardzo
nie kochał jak właśnie w tym momencie. Prawie wszyscy zauważali
jego złą stronę. Widzieli nie mającego szacunku łotra, którego
uzewnętrzniał. I nie, ten widok nie był kłamstwem. William był
lekceważący aż do bólu, bardziej, niż przypuszczał i Gilly także
dostrzegała tę jego stronę. Jednak nadal go akceptowała, nie prosząc
nigdy, by się zmienił. Można było pomyśleć, że cieszyło ją jego
towarzystwo, chroniła go. Nikt wcześniej nie próbował go chronić.
Teraz, on chronił ją. Rodzina Gilly zraniła ją w najgorszy, możliwy
sposób. Dlatego też, jej rodzina umrze w najgorszy z możliwych
sposobów. Zemsta była jego własną formą ochrony, mimo wszystko.
Niestety, czas uciekał, a Gilly nie kontaktowała się z nim ostatnio. To
jednak nie zmieniało faktu, że oni sprawili jej ból w najstraszniejszy
sposób, zmuszając ją by samotnie stawiła czoła ulicy i, że mogli
zrobić to znowu, komuś innemu. Chciał zadawać im ból przez długi
czas i ta potrzeba była niezmienna - faktycznie, stawała się tylko
silniejsza.
William przeszedł przez pokój, podnosząc różne drobiazgi,
rzucając nimi o podłogę i patrząc z uśmiechem, jak się rozbijają.
Matka Gilly i jej ojczym byli aktualnie w pracy, a jej przyrodni bracia
już tutaj nie mieszkali, więc nie martwił się o narobienie hałasu. Kiedy
skończył swoje „małe ćwiczenie”, przejrzał zdjęcia stojące na
kominku. Nie było na nich Gilly. Oczywiście wyrzucili ją ze swojego
życia. Żadnego zastanawiania się, żadnej obawy o to, co się z nią
stało, gdy odeszła. Co zobaczył? Trzydziestokilkuletnią, tlenioną
blondynkę z silikonowym biustem i przeciętnie wyglądającego
mężczyznę po trzydziestce. Wiliama aż skręcało od środka, by dać
nauczkę temu człowiekowi. Gnojek zapłaci za każdy zły dotyk, każdy
gram wstydu, jaki musiała znieść. Matka zapłaci za to, że pozwoliła,
by to się stało. Bracia zapłacą, bo nie zdołali jej ochronić.
Rodzina nie pozostawiła Gilly wyboru, dlatego dziewczyna
musiała uciec w wieku piętnastu lat. Piętnastu! Była sama, żyjąc
najlepiej, jak umiała aż do chwili, gdy rok temu Danika znalazła ją i
sprowadziła do Budapesztu. Niestety, przez to, co ją spotkało, przez
to, co robiła i co jadła, straciła do siebie szacunek. Widziała siebie
jako wykorzystaną, brudną, niegodną. Sama nigdy tego nie
powiedziała, ale on wiedział. Odkąd zamieszkała w twierdzy
Władców, spała w sypialni tuż obok jego i słyszał jej nocne krzyki.
Wiedział, że nawiedzały ją koszmary. Jej rodzina zapłaci też za każdy
jeden koszmarny sen, jaki jej się przyśnił.
Nagle drgnął, gdy rozległ się dźwięk otwierania drzwi
garażowych. Uśmiechnął się. Och, super! Pierwszy uczestnik Ran,
Cierpienia i Śmierci był w domu.
Kiedy na początku przybył, rzucił swoją torbę pełną „zabawek”
na podłogę, więc teraz schylił się, by ją podnieść. O tak, nigdy
wcześniej tak bardzo nie kochał swojej ciemności. Ale będzie zabawa!
Kane - strażnik demona katastrofy, kroczył długim, zawiłym
korytarzem niebiańskiego pałacu, w którym właśnie się znalazł.
Ściany były naprawdę niesamowite, spowite tysiącami nitek
tworzących całość. Grube i kolorowe nitki przedstawiały ożywione
sceny jak gdyby ludzie, których na nich widział naprawdę żyli i
oddychali, aż miał ochotę ich dotknąć. To był najbardziej inspirujący,
a zarazem wzbudzający strach widok, jaki kiedykolwiek ujrzał –
Strider i Kaia, czołgający się na szczyt wzgórza w świetle księżyca i
kobiety skradające się za nimi z bronią wycelowaną w ich głowy?
Zatrzymał się, skupiając na nich wzrok i zaciskając pięści. Pulsujący
ból przeszył jego skronie. Ale kiedy spojrzał przed siebie - jakby w
głąb obrazu, który zobaczył, ból powoli zaczął ustępować.
Odetchnął. Jego myśli się zamgliły, a potem oczyściły - nie mógł
sobie przypomnieć, co go tak zdenerwowało. Och, jak dobrze. Wdech,
- wydech, wdech - wydech. Jasny, coraz jaśniejszy umysł.
Uświadomił sobie, że powietrze niosło ze sobą słodki zapach
ambrozji. Czy to powodowało, że goście byli bardziej ulegli? Gdyby
tylko miało to na niego zadziałać. Boginie, które tutaj mieszkały
mogłyby pompować przez wentylację nawet benzynę, i tak nie
zrobiłoby to na nim żadnego wrażenia. Jego demon kochał wszystkie
pokrętne, przebiegłe i potencjalnie groźne rzeczy. I może, tylko może,
miłość powstrzymałaby gnojka od roztrzaskania podłogi, na której stał
Kane lub zawalenia sufitu nad nim. Może powstrzymałaby potrzebę
zaspokajania Katastrofy choć na krótką chwilę. Przynajmniej taką
miał nadzieję.
Kane znowu się poruszył. Miał swój cel, prawda? Och, tak.
Mojry go wezwały. Dlaczego, do cholery, go wzywały? Jakikolwiek
był powód, on wolał robić dobrą minę do złej gry - nie chciał wkurzyć
Mojr, a przez jego aktualny „co-się-kurwa-stało” stan umysłu, musiał
być dodatkowo ostrożny. One nie były ani Greczynkami, ani
Tytanami – nie wiedział kim były – a jednak, żaden bogobojny
człowiek nie ośmieliłby się podnieść ręki na trzy kobiety, które tutaj
mieszkały, i on nigdy by tego nie zrobił. Ponieważ Mojry były
tkaczkami Losu. Przędły i tkały, a sceny, które przedstawiały,
wydarzały się. Zawsze.
Nikt nie zbliżał się do nich bez wezwania. Nawet Kronos - król
bogów. I przez te wszystkie wieki Kane nie spotkał nikogo, kto by je
dostał. Do dzisiaj. On - Katastrofa, był szczęśliwym wezwanym.
Zdążył tylko wrócić z miasta, spędziwszy całą noc na poszukiwaniu
łowców - żadnego nie znalazł. Strider musiał zabić ich wystarczająco
wielu, zanim wyjechał. Opadł na łóżko, zdejmując z siebie broń, skórę
i buty. Zanim wyłączył lampę, zauważył błyszczący sznur zwisający z
sufitu, z zżółkniętym zwojem na końcu. Czytając pergamin, nadal był
zdezorientowany. To było coś pomiędzy zaproszeniem na ślub, a
lekarską receptą, napisane w starożytnej Grece.
Zostałeś serdecznie zaproszony do Świątyni Fatum.
Odmowa przybycia może być równoznaczna
z dekapitacją albo śmiercią.
Dekapitacja albo śmierć? Naprawdę? Potem, chwilę później,
jego otoczenie znikło, gdy stanął we wnętrzu tej świątyni, patrząc na
nitki dookoła niego. Zmusił się do biegu, myśląc, że jego wahanie
przyczyniłoby się do jego dekapitacji. Albo śmierci.
Wiedział, gdzie był, ale nie wiedział dlaczego. Dlaczego on?
Dlaczego teraz? Szukaj, a znajdziesz.
Ścienne gobeliny wydawały się go śledzić, ale nareszcie - albo
niestety? - dotarł do końca korytarza i znalazł… pokój do tkania? Trzy
kobiety, raczej wiedźmy, siedziały na drewnianym podeście,
pochylone z białymi włosami wijącymi się na ramionach. Wszystkie
trzy nosiły nieskazitelnie białe, pomarszczone szaty.
Jedna z nich z plamami na dłoniach – Kloto, którą znał z
krążących legend – przędła nici. Druga, mająca zdeformowane palce –
Lachesis – splatała nici razem, a kolejna, z zanikającymi źrenicami,
Atropos, przecinała nić nożycami.
Kane zacisnął usta - czekał, aż zostanie zauważony. Pozostawał
cichy i pełen szacunku dla mocy jeszcze większej niż jego własna.
Może właśnie dlatego go wybrały, pomyślał.
Żaden z innych Lordów nie traktował ich z szacunkiem, na jaki
zasłużyły, a kara musiała zostać wykonana. Jeśli oni znali prawdę.
Mógł wiedzieć, jak okazywać im szacunek, ale tak naprawdę to był
największym patałachem. Jedynym, który nie mógł niczego zrobić
dobrze. Jedynym, który nie udzielał się, bo powodował więcej szkody,
niż było z niego pożytku. Jednak nigdy nie opuszczał go uśmiech. Nie
tutaj i nie wśród przyjaciół. Nie chciał, by poznali prawdę. Nie chciał,
by wiedzieli, że wewnątrz targał nim zamęt.
Przeważnie, funkcjonował jak na autopilocie. Kiedy jego demon
stawał się dla niego zbyt potężny, potrzebował ucieczki - miał ochotę
niszczyć, zapomnieć, udawać, sycić się – on… robił różne rzeczy.
Niszczące rzeczy.
Sabin - strażnik Zwątpienia i wojownik Kane poszliby razem do
piekła, wiedział to. Ale Sabin był jedynym, który to robił, i nie było
zaskoczenia, gdy pochwalił jego siłę, i nawet pomógł mu ją
ukierunkować. Przed wyjazdem ze swoją żoną, Sabin zostawił mu
mały prezent. Część jego miała ochotę zawrócić i zrobić to, czego
potrzebował. Inna jego część zadowalała się czekaniem. Zignorował
prezent i udał się do miasta, mimo wszystko myśląc, że zdoła oprzeć
się pokusie. Nawet zaplanował sobie drzemkę po powrocie.
Cokolwiek, by tylko uratować swoją duszę od dalszych zniszczeń. Ale
jak długo to mogło trwać?
Stał tam, czekając, aż zostanie zauważony, przez godzinę, a
może dwie. Zwykle bezczynność prowokowała jego demona do
działania, do spowodowania katastrofy albo czegoś podobnego. Może
to był wpływ ambrozji - taką miał nadzieję, albo może demon bał się
wiedźm, jak każdy w niebiosach. Niemniej jednak Katastrofa
zachowywał się spokojnie, cicho tylko pomrukując gdzieś w głębi
umysłu Kane’a, a dźwięk ten rzadko kiedy zanikał.
- Dlaczego tu jesteś, chłopcze? – spytała w końcu Kloto
zachrypniętym głosem. Nigdy nie odwracała wzroku od swojej pracy.
Uh, co teraz?
- Otrzymałem twoje wezwanie… Moja Pani – dodał.
Bogowie, jakim on był lizusem. Ale facet musiał robić to, co
do niego należało. To, że nosił spodnie, nie znaczyło, że powinien się
pochylić, by ktoś go kopnął w dupę.
- Wezwałyśmy ciebie? Przecież to było z tysiąc lat temu –
odpowiedziała Lachesis. – Jestem tego pewna.
- Pewna tego - odezwała się Atropos. – …że nigdy nie
przyszedłeś.
- Więc twoje wezwanie zostało anulowane.
- Możesz odejść tak samo, jak tu przyszedłeś.
Mógł się tylko na nie gapić. Wezwały go tysiąc lat temu?
Dlaczego nie ścięły go za to, że się nie stawił?
- Nie, że nie mam dla was szacunku, ale dopiero teraz
otrzymałem wasze życzliwe zaproszenie.
- To nie nasza wina.
- Prawdopodobnie nie zwróciłeś na nie uwagi.
- Może nauczysz się zwracać uwagę na szczegóły.
- Możesz odejść tak samo, jak tu przyszedłeś.
Szacunek to jedno, ale zaspokojenie ciekawości to co innego.
Poza tym, jeśli sprowadziły go tutaj, by udzielić mu paru słów
mądrości, które mogłyby uratować jego i jego przyjaciół, albo ostrzec
go, on cholernie chciał usłyszeć te słowa. Dlatego, bez nich nie
odejdzie.
- Mógłbym dostać od was informację? – spytał.
- Jaką informację?
- Kto powiedział coś o jakieś informacji?
- Jesteś stuknięty, prawda?
- Możesz odejść tak samo, jak tu przyszedłeś.
Przesunął językiem po zębach.
- Jeśli nie chciałyście mnie o niczym informować tysiąc lat temu
- uważał, by w jego głosie nie pojawił się gniew. – To dlaczego mnie
wtedy wezwałyście? – Musiał zapytać okrężną drogą. No dalej, złap
się na przynętę. Powiedz mi.
- Kloto, pamiętasz ostatni raz, gdy ktoś próbował nas wkręcić w
taką odpowiedź?
- Och, tak, Lachesis. Tkałyśmy ją bez końca.
Bez końca?
- Może wreszcie będzie miała nauczkę.
- Może jeszcze nie dostała nauczki.
-Ona nie odeszła tak samo, jak przyszła.
- Kim ona jest? – spytał, prostując się.
Głupi ruch, możliwe, ale nie mógł odejść tak samo, jak tu
przyszedł, więc jaki miał wybór? Przenoszenie się błyskawicznie z
miejsca na miejsce to nie umiejętność, jaką posiadał.
- Ona? To twoja dziewczyna, oczywiście – powiedziała Atropos.
- Moja dziewczyna? - zamrugał.
- Jedna z nieskończonych.
- Nie, nie – powiedziała Kloto. – Ona nie jest jego. Tylko ta
druga. Albo ta, co próbowała nas wkręcić?
- Według mnie obie są jego – sprzeciwiła się Lachesis.
- Ona jest moja? One są moje? – złapał oddech.
Jego co? Kochanki? Tak czy inaczej, nie, dzięki. Gdyby z nim
były, zniszczyłby je. Jego kobiety cierpiały, zawsze. Jego demon już o
to dbał. Kane był skazany na samotność.
- Oczywiście, że ona jest twoja, chociaż nie ta nieskończona.
Ona nie należy do nikogo. Chyba, że faktycznie, ona należy do ciebie.
Zaśmiały się.
- To dobre, moja siostro. Będę musiała pamiętać o kolejnym
wezwaniu wojownika.
- Kto należy albo nie należy do mnie? – spytał, spoglądając to na
jedną, to na drugą wiedźmę.
Kolejne wezwanie?
- Nieodpowiedzialność, oczywiście.
- Nieodpowiedzialność – powtórzył. - Strażniczka
Nieodpowiedzialności?
Kane wiedział, że nieśmiertelność nie wchodziła tu w rachubę.
Więcej demonów było uwięzionych w puszce Pandory, niż było
niepokornych wojowników, więc bogowie, zdesperowani, by uwięzić
pozostałe, „rozdali” je więźniom Tartaru. Nieodpowiedzialność była
jedną z tych pozostałych.
Nawet nigdy nie widział… jej. Cholera. Zawsze zakładał, że
strażnikami mogą być jedynie mężczyźni. Jego błąd, którego nigdy
więcej nie popełni. On i jego przyjaciele chcieli mieć wszystkich
nieśmiertelnych opętanych przez demony po swojej stronie. A to
oznacza odnalezienie ich, zanim zrobią to łowcy. Mimo wszystko,
Galen - strażnik Nadziei i przywódca łowców, potrafił przekonać
wszystkich do wszystkiego. A ostatnią rzeczą, której potrzebowali
Władcy, to przekonanie ich braci do ich zniszczenia.
- Dopiero co, tego nie powiedziałam? – spytała jedna z nich.
- Powiedziałaś.
- Nie jesteś zbyt bystry, prawda, chłopcze?
- Jak znajdę tę z nieskończonych? – spytał, ignorując pytanie.
Mógł nie chcieć jej jako dziewczyny, ale chciał odnaleźć
strażniczkę demona. Co ona mogła robić? Jaką mocą władała?
- O co chodzi z tą nieskończonością?
- Jak on może nie znać odpowiedzi na te pytania?
- Nie odpowiadałyśmy już mu na to pytanie?
- Może nasza linia czasu znowu została zatrzymana? –
powiedziała Kloto.
Znowu? Jak często im się to zdarzało? Albo lepiej – jakie były
konsekwencje, kiedy była zatrzymana?
- Powinnyśmy ją cofnąć?
- Powinnyśmy ją przewinąć do przodu?
Dobrzy bogowie! Żadna opcja nie wydawała się mądra.
- Tak – powiedziały zgodnie, potrząsając gobelinem, nad którym
pracowały.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem następna.
- Co tutaj robisz, chłopcze?
Kane otrząsnął się i zamrugał. Nic się nie zmieniło - ani
otoczenie, ani kobiety - wszystko było takie samo, jak gdy wszedł na
początku, jednak może one zapomniały o jego obecności? Albo
cofnęły linię? Albo przewinęły do przodu? Cholera. Tak czy inaczej,
co to oznaczało dla niego?
- Wezwałyście mnie – wychrypiał.
- Tak, tak. Wezwałyśmy ciebie.
- Tylko tego poranka. Dobrze, że tak szybko przybyłeś.
- Imponujące.
Musiały przewinąć o tysiące przeklętych lat. Kiedy opuści
świątynię, wróci do starożytnej Grecji? Żołądek mu się ścisnął.
- Jesteś zmartwiony.
Mogły czytać mu w myślach, tak samo, jak manipulowały
czasem? Naprawdę powinien był posłuchać ich rady i odejść tak, jak
przyszedł. To było… to było tak samo nieudolne jak on.
- Specjalnie dla ciebie przerwałyśmy pracę nad tkaniną.
- Wracaj tak, jak przyszedłeś.
Dzięki bogom.
- Wspominałyście o kobiecie.
- Nie wspominałam o kobiecie. A ty wspominałaś o kobiecie?
- Ja nie. Nie wspominałam o kobiecie dla strażnika Katastrofy
od tysięcy lat.
- Może nasza linia znowu się zatrzymała - znowu potrząsnęły
gobelinem w rękach.
Kane czekał przez kilka uderzeń serca w ciszy z suchymi ustami,
a jego kolana zaczęły drżeć.
- Ja… ja myślę, że odejdę tak samo, jak przyszedłem –
powiedział, cofając się. Nie mógł już tego wytrzymać. One po prostu
nie były wstanie udzielić mu prostej odpowiedzi, ich umysły nie były
zdolne odróżnić przeszłości od przyszłości. - Dziękuję za zaproszenie
mnie i za waszą gościnność. Jeśli mogłybyście tylko wskazać
wyjście…
Atropos, ta z oczami białymi jak śnieg, odwróciła wzrok od
swoich nożyc i wydawało się, że to niemożliwe, ale spojrzała na
niego.
- Wreszcie się pojawiłeś. A już miałyśmy zrezygnować.
Potarł kark. Dlaczego one go wezwały?
- Tak, nareszcie – cofnął się jeden krok, dwa. – Przepraszam, że
czekałyście i jeszcze raz dziękuję za wasz poświęcony dla mnie czas,
ale ja naprawdę muszę…
- Cisza – Lachesis również na niego spojrzała, chociaż jej
zdeformowane palce nie zaprzestały pracy. – Zawsze wiemy, co się
stanie, ale nie wiemy dlaczego. Sprawiłeś, że się zastanawiałyśmy i
zastanawiałyśmy, aż w końcu doszłyśmy do wniosku, że ty udzielisz
nam odpowiedzi.
- Odpowiedzi na co? – spytał, zatrzymując się, niepewny czy
chciał wiedzieć.
Trzecia wiedźma – Kloto, nie spojrzała na niego, tak samo jak
pozostałe. Ona po prostu powiedziała:
- Chcemy wiedzieć, dlaczego rozpocząłeś Apokalipsę – i dalej
beztrosko przędła nić.
The Darkest Surrender
Rozdział 9
- Wytłumacz mi to – szepnęła wściekle Kaia. – Kiedy mówiłeś o
treningu skautów, miałeś na myśli prawdziwy trening skautów?
Strider rzucił jej szybkie spojrzenie, gdy wspólnie robili kołyskę
na plecach drugiego. Księżyc w pełni wisiał wysoko na niebie, ale
przez gałęzie drzew niewiele światła do nich docierało. Nie miał z tym
problemu, bo ćwiczył przystosowywanie oczu do ciemności, by nie
przegapić żadnego istotnego szczegółu. Z wyjątkiem dzisiejszego
wieczora, koncentrował się na samych nic nie wartych szczegółach.
Nieważne - Kaia wyglądała bardziej seksownie niż
kiedykolwiek. Jego własna laleczka Barbie… z edycji „od lat 18-tu”.
Pomalowała twarz na czarno i zielono, by lepiej wtopić się w noc, a
ogniste włosy przewiązała bandaną. Krótkie szorty a la Booty Camp
opinały jej tyłeczek. Strider wyobraził sobie energiczny trening w
takim obozie. Interesujące. Ten, kto nie stosował się do dyscypliny
poddawany był karze. Witaj, Bestio Striderka.
Tego potrzebował – swojego członka twardego jak stal. Ten
cholerny pocałunek zniszczył wszystko. Zachowując swój język tylko
dla siebie, mógł myśleć o Kai tylko i wyłącznie jako o przyjaciółce.
Jednak w tej chwili miał ochotę przekonać ją, że seks oralny to część
ich treningu.
To nie jest wyzwanie – powiedział swojemu demonowi.
Cisza. Uff.
- Nie mówiłem dosłownie – powiedział.
Poczuł, jakby ostry kamień przebił mu żołądek. Świetna
perspektywa. Dyskusja o wyznaczonych celach – dobrze. Fantazje o
swojej towarzyszce – źle. Tak, cholernie źle.
- A myślałaś, że o co mi chodzi?
- A więc, huh. Myślałam, że chciałeś ich rozwalić.
Zaczekaj tylko.
- Więc twoim zdaniem rozwalenie twojego przeciwnika przed
turniejem jest okej, ale kradzież tej wielkiej nagrody dla swojego…
swojego… małżonka, już nie?
Ledwie mógł wypowiedzieć te słowa. Robienie tego sprawiało,
że ich związek wydawał się bardziej trwały niż tymczasowy.
Zatrzymała się i zrobiła do niego minę.
- Nie mogę uwierzyć, że w ogóle o to pytasz. Przeciwników
rozwala się tylko w czasie turniejów. Nawet się do tego zachęca.
- Myślałem, że nigdy wcześniej nie uczestniczyłaś w Turnieju
Harpii?
- Prawda, ale patrzyłam, jak moja matka to robi.
- Dobrze – mruknął. – Ale możesz kogoś rozwalić.
Tymczasem, on trzymałby się pierwotnego planu. Kiedy ona
zmniejszyłaby liczbę współzawodników, on mógłby rozejrzeć się po
obozie harpii. Plan, rozmieszczenie strażników, czas ich reakcji.
- Użyj rąk, chociaż pchnięcie nożem wydaje się bardziej
okrutne.
Właściwie to nie chciał przypadkowo zostawić śladów krwi w
namiocie, co mogłoby zdradzić jego zamiary.
- Nic więcej nie mów. Przyszłam przygotować się na turniej.
Przesunęła dłoń w dół na swoje… majtki? Tak, zrobiła to.
Słodkie niebo, zrobiła to. Na pewno, w swoim centrum była ciepła i
mokra, przygotowana na jego fiuta.
- Mam coś, co mogłoby ci się spodobać.
Cholera, tak, zrobiła to, Bestia Striderka w zastraszającym
tempie stawała się prawdziwa. Wtedy Kaia potrząsnęła nim, cofając
się i wyciągając do niego swoją dłoń. W środku trzymała mały
srebrny pasek. Jednocześnie rozczarowany i zaskoczony zmarszczył
brwi.
- Co to jest?
- Zegarek.
Chwyciła jeden koniec i strzepnęła nadgarstkiem. Coś
pstryknęło. Pasek powiększył się o kilka cali. Kolejne strzepnięcie,
kolejne kilka cali, aż przeklęta rzecz była podobna do dużej policyjnej
pałki. Albo do Bestii Striderka.
- Chcę taki – powiedział.
Jej oczy zalśniły.
- Wiem. Ale trzymaj łapy przy sobie, demonku. Ten jest mój. A
teraz, chodź – złożyła pasek do pierwotnych rozmiarów.
- Hej. Jestem twoim małżonkiem. Co należy do ciebie, należy
też do mnie, harpia dziewczyno.
Co jeszcze wie? Mówiła, że tytuł to nie obowiązek.
Podszedł do niej. Wreszcie dotarli do granic prowizorycznego
obozu, a powietrze wokół nich skwierczało. W jego pierwszych
dniach na Ziemi, polowania na Łowców często doprowadzały go do
takich obozów jak ten. Wiele namiotów, głazy służące jako krzesła i
ptaki z ogniska. Zawsze byli żołnierze patrolujący teren.
- Nikogo tu nie ma – szepnął.
- Wiem – odpowiedziała Kaia.
Westchnęła, przygnębiona. Mieszkańcy uciekli w pośpiechu.
Buty utkwione w błocie były dowodem na to, że ich właściciele nie
nadążali stawiać kroków. Ptaki spaliły się na węgiel, aż czarny dym
unosił się ku niebu. Z butelki leżącej na ziemi wypływała woda.
- Słyszałam, jak opuszczają tonący statek - dodała. – Ale miałam
nadzieję, że chociaż kilku zostało. Czy nikt już nie broni swojego
terytorium?
Słyszała ich? A on, szkolony żołnierz, nie słyszał? Musiał
kontrolować swoje ego. Odetchnął. Nie zapominaj o Głównej Misji.
Włócznia – i nie ta w twoich spodniach.
- Rozejrzę się. Zostań tutaj i nasłuchuj.
- Nie ma mowy. Ja się rozejrzę. A ty tutaj zostaniesz.
- Cholera, Kaia. Lepiej… umph.
Coś mocno owinęło się wokół jego kostek i szarpnęło go do
tyłu. W połowie drogi się obrócił, zwalniając w ten sposób tempo i
zaparł się. Dobiegł go smutny, kobiecy jęk, gdy się uwolnił.
Wygraj - powiedział nagle Porażka, po raz pierwszy odkąd
opuścili motel. Zrób to. W tej chwili.
Wojowniczki otoczyły go, jednocześnie obserwując. Każda z
nich trzymała broń - od maczet poprzez topory do neolitycznych
sztyletów. Proszę, proszę. Powoli wstał, unosząc ręce do góry.
- Dobry wieczór, paniom. Co możemy dla was zrobić?
Kaia przykucnęła i zaskrzeczała. Poznał ten skrzek. Jej Harpia
przejęła kontrolę. Na myśl, że został zraniony? Albo, że inna kobieta
położyła na nim swoje łapy? Tak czy inaczej, świat widziała przez
czerwono-czarną mgłę, a od pragnienia krwi puchł jej język.
- Mój – powiedziała niskim, chrapliwym głosem.
To było jedyne ostrzeżenie, zanim zaatakowała. Krążyła jak
nietoperz, z wdziękiem, ale jednocześnie udawało jej się celować, co
go zdumiało, a Porażka zaskamlał, bardziej niż inni, pragnąc
zwycięstwa. Ona poruszała się jak tancerka. Zabójcza, psychotyczna
tancerka, która najwidoczniej chciała spędzić resztę życia w
więzieniu. Moja kobieta. Metal zazgrzytał, nadziewając się na kości i
gruchocząc je. Więcej pisków, więcej jęków. To była prawdziwa
bitwa. Przelotnie zobaczył minę Kai, gdy się obróciła. Zimna i
bezlitosna. Czerwone tęczówki zlały się z czarnymi źrenicami jej
oczu. Jak płomienie. Prawdziwe, trzaskające płomienie. Mógł poczuć
ich gorąco, aż na jego czoło wystąpiły kropelki potu. Błękitny ogień
emanował z jej skóry. Nie ogień harpii, ta śliczna tęcza, która na co
dzień utrzymuje się pod powierzchnią jej skóry, tylko najgorętsze
języki ognia.
Rozpamiętywał ich pocałunek… znowu… i sposób w jaki go
rozpaliła, jaka gorąca była. Żywy piec. To przypomniało mu, że on też
chciałby wrócić do gry. Zastanawiał się, czy… ona posiadała jakieś
specjalne moce? Jej pazury cięły bez opamiętania, a zęby rozrywały
skórę. Jej ciało poruszało się tak szybko, że ledwo mógł ją zauważyć,
ale kilka razy Kaia się cofała, jakby ktoś chciał ją uderzyć. Kilka
uderzeń serca później, ktoś zawył z bólu… bo płonął?
Wygraj - warknął przez chwilę zapomniany Porażka.
Świetnie. Daj mi minutę. Było kilka rzeczy, które musiał
dopracować. Na przykład, jak włączyć się do walki, nie wpadając w
szpony Kai.
Wygraj!
Odpowiedź przyszła natychmiast. Strider wyciągnął swojego Sig
Sauera zza paska spodni. Przyszedł przygotowany, w razie, gdyby
musiał zdjąć kogoś, kto stanąłby mu na drodze. Teraz, akurat pragnął
zabić kogoś, kto tylko spróbowałby tknąć Kaię. Właśnie to robią dla
siebie przyjaciele. Strzelił w powietrze. Boom. Usłyszał sapanie,
szelest odzieży, ciężkie kroki. Potem nastąpiła cisza.
- Wracajcie do piekła – warknął, obniżając broń. – Już. I zanim
zaczniecie się zastanawiać, czy mam na tyle naboi, by rozjebać wam
mózgi na drzewie, pozwólcie, że skrócę wasze męki i odpowiem.
Owszem, mam.
Kaia uspokajała się, sapiąc i ociekając krwią. Kobiety szybko się
od niej odsunęły. Równie szybko, jak te ślicznotki się poruszyły,
zaatakowałyby go, próbując zabić. Ale tego nie zrobiły. Albo
zrozumiały, że on je zdejmie, zanim zdołają do niego dotrzeć, albo
zwyczajnie bały się jego demona.
Porażka warknął z aprobatą, a Strider poczuł rozprzestrzeniające
się w piersi ciepło. Więcej ciepła niż zwykle, zwłaszcza, że jeszcze
nie wygrał. Wówczas, przypomniał sobie pierwsze wyzwanie, które
demon przyjął odnośnie Kai i tych kobiet. Ten, ktokolwiek ją zrani,
musi cierpieć. Miło.
- Ty – powiedział do Kai. – Podejdź bliżej.
Ona też była posłuszna. Wolną ręką pogładził ją po nadgarstku,
bardziej po to, by ją uspokoić, a nie pocieszyć. Ale, do cholery!
Dotykanie jej było jak dotykanie stopionej stali. Pod palcami poczuł
pęcherze na jej dłoniach. Przejmował się tym? Troszeczkę. Bolało ją,
gdy była w tej postaci? W końcu jej oddech się wyrównał, a czarny
kolor znikł jej z oczu, zabierając ze sobą migoczące płomienie. Jej
skóra ostygła.
- Ćwiczenia pierwsza klasa, laleczko – powiedział.
- Kiedy chcesz, cukiereczku – słowa brzmiały surowo i szorstko,
gdy mówiła z lekką chrypką.
Jej Harpia była pod kontrolą.
Rozejrzał się. On i Kaia zostali otoczeni, ale krąg się zwiększał.
Każda z harpii groźnie na niego spojrzała. Gdy zasłonił swoim ciałem
Kaię, poczuł ukłucie strachu. Jego opiekuńczość prawdopodobnie jej
przeszkadzała, ale nie zamierzał pozwolić, by to ona dowodziła. Może
to i byli jej ludzie, a jej siostra Gwen już kiedyś udowodniła, że ich
rodzina lubi zabijać. Strider nigdy nie miał takiej rodziny. Nazwijmy
to prezentem. Kaia stanęła przy nim i rzuciła swój pasek pod… stopy
swojej matki. Miał ochotę przekląć.
- Witaj, Tabitho – powiedziała spokojnie.
Ciemnowłosa piękność wystąpiła na przód, zwracając uwagę
bardziej na niego niż na własną córkę.
- Odłóż pistolet, demonie. Pomimo twojej gadki i tak wszyscy
wiemy, że go nie użyjesz.
Kaia jęknęła.
- Nie powinnaś tego mówić.
Uśmiechając się, Strider wycelował i nacisnął spust. Boom.
Rozległ się donośny wrzask. Trafił Harpię stojącą obok niej. Krew
lała się strumieniami z rany na udzie. Ranna kobieta skakała na jednej
nodze, aż w końcu upadła.
Wygrana! Porażka zachichotał.
Więcej ciepła rozlało się po jego piersi, gdy jednocześnie uniósł
brew.
- Mówiłaś coś?
Tabitha spojrzała na Kaię, przeklinając, w czasie, gdy odwróciła
się do swojego roztrzęsionego klanu, wzruszając ramionami.
- Ledwie ją drasnąłeś.
- Tak? Dobrze, więc pozwól, że spróbuję jeszcze raz.
Znowu nacisnął spust. Ta kula trafiła w udo Tabithy. Ciemny
materiał jej spodni ukrył to, co zrobił. Jednak nie mógł ukryć
powietrza przesyconego metalicznym zapachem krwi. Jedynym
znakiem, że oberwała był odsłonięty kawałek jej mlecznej skóry na
udzie.
- Och, cholera – powiedział. – Chyba znowu nie trafiłem tam,
gdzie powinienem. Mógłbym znowu spróbować. Kto następny?
Po zgromadzonych rozległy się jęki i sapania. Tabitha
pozostawała milcząca. Nawet ptaki były posłuszne, a ich ćwierkanie
rozpłynęło się jak mgła.
-Oczywiście, to ty musiałaś być tą, która upadła dla sztuczki z
otwarciem ognia – zwróciła się do Kai. – Nie dziwi mnie to.
- To jest nas dwie. Ty upadłaś dla kogoś, kto z ogniem był za
pan brat – włożyła dwa palce do ust i zagwizdała.
Nagle, drzewa nad nim zaszeleściły. Szeroko otwartymi oczami
patrzył, jak pojawiali się: Sabin, Lysander, Taliyah, Bianka, harpia o
imieniu Neeka i kilka innych kobiet, których nie znał. Siedzieli
wysoko w koronach drzew, obserwując rywalizację. Porażka znowu
zaczął obijać mu się o czaszkę.
I z czego się tak cieszysz? Oni wszyscy tam byli, a on nawet o
nich nie wiedział. Mogliby go zabić, zanim w ogóle zorientowałby się,
że został zaatakowany. A myślał, że jest wyszkolony, co za…
porażka. Cóż, dobrze, że dzisiaj nie musiał kontrolować swojego ego.
Odetchnął. Nie miał powodu, by siebie winić. To Kaia i jej Booty
Camp odwracały jego koncentrację.
- To pierwszy raz – zaskrzeczała Tabitha.
Wokół niej rozległy się szepty pomieszane z paroma
parsknięciami i sapaniami z wściekłości.
- Teraz to jestem zaskoczona.
- Jak? – jego szorstki ton pasował do głosu jej matki.
Kaia nawet nie udawała, że nie rozumiała.
- Napisałam do nich zanim opuściliśmy motel.
Dobry pomysł, ale był zawiedziony, że sam na niego nie wpadł.
- I nie mogłaś mnie poinformować?
- Nie – stwierdziła, ot tak, po prostu. – Więc, Najdroższa Matko
– powiedziała, uciszając go. – Żałujesz, że wyrzuciłaś swoje córki z
zespołu?
- Nie – powiedziała Tabitha równie stanowczo jak Kaia.
Auć. Kaia zesztywniała, ale tylko na sekundę. Nie ośmielił się
zajrzeć jej głęboko w oczy, nie ośmielił się objąć ją w talii i
zaoferować jej oparcie. Teraz nie było na to czasu. Ale później… tak,
później, wbrew swemu fizycznemu pragnieniu i niebezpiecznej
samokontroli. Pocieszanie było jego obowiązkiem jako małżonka, a
przez następne cztery tygodnie on był jej małżonkiem. Cokolwiek to
miało znaczyć.
Seks nie był aż tak ważny.
Przynajmniej, to będzie sobie wmawiał. Ciągle, dopóki sam w to
nie uwierzy. Albo dopóki nadmiar spermy go nie otruje, czy zabije.
Owszem, mógł zakraść się i wykorzystać jedną z przebywających tu
kobiet, ale dobrze wiedział, że by tego nie zrobił. I nie dlatego, że
Kaia zabiłaby każdą kobietę, z którą wdałby się w romans, ale przede
wszystkim dlatego, że nie chciał nikogo innego oprócz niej.
Posmakował słodyczy Kai, czuł pod sobą krzywizny jej ciała i
wiedział, że żadna śmiertelna kobieta nie mogłaby się z nią równać.
Ale bez wątpienia przejdzie mu to zauroczenie. Nawet Haidee nie
udało się przykuć jego uwagi na długo.
Haidee. Huh. Dzisiaj prawie o niej nie myślał, chociaż zaprzątała
jego myśli przez całe tygodnie. Typowy Strider. Przez wieki był
głównym kandydatem do tytułu na Największego Lekkoducha na
Świecie.
- Ty naprawdę myślisz, że możesz wygrać turniej? – spytała
Tabitha Kaię.
- Tak.
- Wygrać ze mną?
- Nienawidzę się powtarzać, ale tak.
Moja dziewczyna. Dobra, jego dziewczyna na chwilę.
- Juliette mogła wygrać ostatni ósmy turniej, ale tylko dlatego,
że mi nie wolno było walczyć. Przecież wiesz, że nigdy nie poniosłam
klęski – powiedziała Tabitha, bawiąc się medalionem wiszącym na jej
szyi.
Znowu Kaia zesztywniała, a fala bólu się po niej rozlała. Ale jak
szybko przyszła, równie szybko odeszła. Czy ten medalion miał jakieś
znaczenie? Zapamiętał, by spytać Gwen, bo był pewny, że Kaia nie
udzieli mu wyczerpującej odpowiedzi. Nigdy tego nie robiła.
- Istnieje powód, dla którego nigdy nie przegrałaś. Nigdy nie
walczyłaś ze mną – odpowiedziała dumnie Kaia.
„Będzie gotowa, by zabić” -kobiecy głos rozległ się w jego
głowie. Głos Tabithy. Ten sam głos, który słyszał, w czasie, gdy
rozglądał się po terenie. Nie zwracała na niego najmniejszej uwagi,
ale on wiedział.
- Cholera – mruknął.
Kaia rzuciła mu zdumione, a zarazem urażone spojrzenie.
- To prawda.
- Wiem, laleczko. Nie mówiłem do ciebie.
- Och. Dobrze. W porządku.
Wygraj! - głos Porażki drżał, ale nadal mały bękart nie chciał
ustąpić. Zdecydowali się pomóc Kai i to zrobią. Nie zabiją jej.
„To ona tu będzie zabita… i nie możesz nic zrobić, by jej
pomóc”.
- Przestań – warknął, patrząc na dowodzącą kobietę.
Tabitha zamrugała niewinnie.
- Dlaczego twój małżonek rozmawia ze mną bez mojego
pozwolenia? – spytała Kaię. – Nie nauczyłaś go właściwych manier?
Więc zwykły człowiek nie mógł się odezwać do tych kobiet bez
pozwolenia? Pieprzyć to.
- Spróbuj jeszcze raz tknąć moje myśli, harpio, a pożałujesz.
A'propos… jak tam noga?
Syknęła na niego.
Wygraj!
Wiem - Strider uspokoił demona. -Mówiłem ci. Nie pozwolę, by
coś się stało Kai.
Kaia także zamrugała, tylko, że ona wyglądała bardziej na
wstrząśniętą. Nie wypytywała swojej matki, a sam się zastanawiał,
czy milczała, bo wiedziała, że jej matka nie odpowie albo, że
przesłuchiwanie jej matki ujawniłoby jakąś jej niewiedzę, co
postrzegane by było jako słabość.
To harpie, człowieku. Przy nich życie wydawało się być jedną
wielką grą. To śmieszne, jeśli jego spytać. Co za ironia. Ale musi
przebrnąć przez ten cały turniej dowcipu.
- Niech cię nie obchodzi mój facet – odpowiedziała w końcu
Kaia, unosząc podbródek.
Mój facet. Podobało mu się to. Zacisnął zęby. To był tylko
udawany związek, a nie mógł sobie pozwolić na pomylenie udawania
z rzeczywistością.
- Jestem zaskoczona, że zdołałaś usidlić strasznego Władcę
Podziemi – powiedziała Tabitha.
- A ja nie – odpowiedziała Kaia, wzruszając ramionami. –
Jestem wystarczająco ładna, by robić dobre wrażenie.
Twarz Tabithy nadal pozostawała bez wyrazu. Żadnej dumy, ani
rozczarowania.
- Domyślam się, że jutro dowiemy się, do czego dokładnie jesteś
zdolna, gdy turniej naprawdę się zacznie.
The Darkest Surrender
Rozdział 10
Parys - Strażnik Rozwiązłości… lub Seksu, jak Parys nazywał
czasami swojego demona, ściskał w dłoniach dwa sztylety, skradając
się w cieniach uliczki. Ha, typowe. Pewnie, ciachanie innych na
plasterki czy w kostkę, było okej, ale tutaj, wobec bogów, bogiń,
wampirów i upadłych aniołów to nie wystarczało.
Wszystko jedno. Czas się ruszyć.
Nigdy nie przestanie go dziwić, jak świat nieśmiertelnych był
podobny do ludzkiego. W tej szarej metropolii były bary, sklepy,
restauracje, hotele. Nie wspominając już o dilerach sprzedających
narkotyki. Co tylko chciałeś, mogłeś tu dostać.
Jeśli już o tym mówimy, to chcę trochę ambrozji.
Już niedługo.
Drżał z powodu jej niedoboru. Nie było czasu na delektowanie
się. Nie mógł się spóźnić. Nie mógł też z nikim rozmawiać przez
dłuższy czas. Jedni patrzą na jego twarz, inni wdychają jego zapach, a
ludzie – nie obchodzi ich gatunek czy rodzaj – rzucają się na niego.
Może powinienem im na to pozwolić – myślał . Seks dawał mu
potrzebną siłę, a Parys nie dostarczył sobie jeszcze odpowiedniej
dziennej dawki. Ale później… Nienawidził siebie za sypianie z
kobietami, których w ogóle nie pragnął i dlatego próbował się
ograniczać.
Dzisiaj dostąpił przypływu siły dzięki spotkaniu z boginią broni.
Kobieta miała w swoim posiadaniu kryształowe sztylety, które mogły
zmienić się w dowolną broń, jakiej ich właściciel zapragnął w danej
chwili. Mógł je mieć, ale zażądała swojej ceny. Nikt nigdy nie chciał
od niego pieniędzy, ale mimo to zgodził się jej dać wszystko, czego
chciała. Jego. Zrobił z siebie dziwkę, ale… wszystko było okej.
Nieważne. Robił to tysiąc razy przedtem i prawdopodobnie będzie to
robił tysiąc następnych. Zdoła przezwyciężyć poczucie winy i
upokorzenie. Potrzebował tych sztyletów, by uratować kobietę, której
naprawdę pragnął. Siennę. Jego Siennę. Zabita przez jego
postępowanie, została duchem. Duchem, którego nie widział, ani nie
słyszał. Jeszcze.
Kronos - król bogów, zniewolił ją i dał jej demona gniewu, aby
trzymać Parysa z daleka od niej. Kronos uwięził ją w innym
królestwie. Zapłaci za to. Jeśli Parys ją uratuje. A zrobi to. Miał
trzyczęściowy plan.
1.Zdobyć kryształowe sztylety.
2.Znaleźć Arcę – byłą posłankę bogiń. Plotka głosiła, że
wiedziała, gdzie Kronos chowa swoje największe skarby.
3.Znaleźć Violę – pomniejszą boginię życia pozagrobowego.
Plotka głosiła, że każdego potrafiła nauczyć, jak widzieć zmarłych.
Bum, zrobione. Prosto i łatwo. Taa, jasne. Uwodzenie było
jedyną prostą rzeczą według niego. Cokolwiek będzie musiał zrobić,
zrobi to. Przez wieki Parys marzył o byciu z kobietą więcej niż jeden
raz. Z powodu żyjącego w nim demona jego ciało nie potrafiło
reagować na kochankę po spuszczeniu się, więc jego związki trwały
tylko jedną noc. Sienna była wyjątkiem - przy niej momentalnie
stawał się twardy i gotowy. Byli jednością… wbrew wszystkim
przeszkodom, które stawały im na drodze do szczęścia.
Ona była łowcą, wrogiem. Oszukała go, odurzyła i pomogła
uwięzić. Nieważne. Pomogła mu też uciec i właśnie przez to umarła.
Zastrzelona przez własnych ludzi, umarła w jego ramionach. Ten
koszmar nieustannie go prześladował, myślał o tych wszystkich
rzeczach, które mógł zrobić, które powinien był zrobić. Pamiętał jej
ostatnie słowa nienawiści - życzyła mu śmierci. Winiła go za to, co się
stało i miała rację. Na dodatek, jej dusza do niego wróciła. Uciekła z
boskiego więzienia i odnalazła go. By jej pomógł? Bo chciała się
zemścić? Nie wiedział i nie obchodziło go to. Wszystko co wiedział,
to to, że Kronos zabrał ją daleko, zanim miał szansę, by się z nią
pożegnać. Musiała być przerażona, zdezorientowana i zrozpaczona.
Mógłby to zmienić. Musiał tylko ją znaleźć.
Chcieć to móc - powiedział demon, wyłaniając się z
zakamarków jego umysłu.
Opanował go strach. Ten rozkaz mógł oznaczać tylko jedno.
Parys skoncentrował się, gdy na końcu uliczki pojawiło się
trzech paskudnych typków. Upadłe anioły - przypuszczał, ale ciekawe
co przywiałoby ich w te strony. Nie mogli być bogami, nawet
pomniejszymi, gdyż nie wyczuwał w nich żadnej mocy. Minął ich.
Gdyby skręcił w prawo, dotarłby do ulicy bogiń. Uśmiechnęli się
chciwie, gdy go zauważyli.
Chcę - powiedział demon.
Niedługo dostaniesz swoje.
Ignorując go, Seks wydzielił osobliwy aromat ze skóry Parysa.
Wkrótce, zapach czekolady i drogiego szampana wypełnił powietrze.
Z doświadczenia wiedział, że gdy tylko ludzie poczują ten zapach,
zaraz zaczną odczuwać pragnienie. Zaczną pragnąć Parysa, nawet jeśli
sami tego nie chcieli.
Do licha z tobą!- warknął.
Ale ja chcę!
Jego strach spotęgował się, gdy ich szerokie uśmiechy znikły i
zaczęli oblizywać usta.
- Jeśli chcesz przejść to tylko na klęczkach.
- Mamy ci pomóc?
- To ja będę pierwszy – powiedział najwyższy z nich.
Parys zwolnił, ale nie zatrzymał się, ani nie zawrócił. Upadłe
anioły były w gruncie rzeczy nie lepsze niż ludzie. Mógłby zmieść ich
z powierzchni ziemi, żaden problem.
Zrań… Zabij…
W jego głowie rozległ się miękki szept mrocznego pragnienia.
To nie był jego demon, ale coś głęboko… w jego wnętrzu. Nie był
pewien, dlaczego tak się działo, ani co to powodowało, ale zawsze się
temu poddawał. Teraz nie było inaczej. Dotrze do bogiń i ci
mężczyźni go nie powstrzymają. Rozprułby ich, fakt, ale to mogło go
zaboleć… lub zabić, gdy to zrobi.
- Na kolana. Już! - powiedziało chórem trio.
- Właściwie - odparł Parys. – Jedyni, którzy się rozpłaszczą to
wy.
W mgnieniu oka wyciągnął dwa sztylety. Jeden z nich wbił
głęboko w tętnicę szyjną faceta po prawej. Drugim trafił w ścianę ze
złotej cegły, chybiając. Seks pisnął, ukrywając się w zakamarkach
jego umysłu - jego demon był kochankiem, nie wojownikiem. Dwaj
pozostali mężczyźni patrzyli na swojego kolegę, którego rany były
zwiastunem śmierci.
Zrań… Zabij…
W biegu zaatakował ich, kładąc obu na ziemię. Wyrwali się z
seksualnego transu, przetaczając go na plecy i bijąc go pięściami.
Naczynka w jego oczach popękały, ograniczając mu pole widzenia.
Miał też złamany nos. I szczękę. Ból nasilał się z każdym uderzeniem,
ale nadal walczył. Walczył nieczysto, uderzając w jaja, gardło czy
nerkę.
Zrań… Zabij…
Zalewała go mroczna część jego duszy. Z rykiem, uniósł nogi i
kopnął. Obaj faceci polecieli do tyłu. Doskoczył do tego, który był
najbliżej, przyszpilając mu ramiona kolanami. Jedno uderzenie, dwa,
trzy. Krew lała się potokami. Uderzał, uderzał i uderzał, aż rozwalił
facetowi łeb – dosłownie, a jego wzrok stał się nieobecny. Dopiero
wtedy zorientował się, że drugi facet skoczył mu na plecy i cały czas
bił go po głowie. Parys odwrócił się, chwytając go za koszulę i
szarpnął. Przerzucił faceta nad sobą, a ten wylądował na swoim
kumplu, tracąc oddech. Nim Parys wyciągnął sztylet z futerału na
kostce, jego przeciwnik zdążył zebrać siły i przyszpilił go do ściany.
Wojownik rozpłaszczył się twarzą o ścianę i upadł. Oszołomiony,
wypuścił sztylet z dłoni. Oprawca stanął butem na jego tchawicy,
przytrzymując go przy ziemi. Nacisk się zwiększył, gdy facet schylił
się po sztylet i wbił go Parysowi w żołądek. Co za ból! Syknął przez
zęby.
- To powinno sprawić, że będziesz bardziej potulny – lustrując
go wzrokiem i sapiąc, facet próbował rozpiąć mu spodnie.
- Błąd – zadrwił Parys.
Chociaż instynkt kazał mu chwycić za kostkę przeciwnika, jego
ręka sięgnęła po wystającą rękojeść noża.
- Chcesz bym był potulny?
- Zamknij się. Jeśli będziesz grzeczny, to pozwolę ci odejść, gdy
już z tobą skończę. A teraz…
Facet zdejmując nogę z szyi Parysa, kucnął między jego udami i
grzebał przy jego rozporku. Rozprasza się. Dobrze. Ostatnimi siłami
wojownik wbił sztylet w tętnicę szyjną przeciwnika. Krew zalała
mężczyźnie usta, a w jego szklistych oczach ukazał się ból. Parys
wyciągnął ostrze, ale to i tak w niczym nie pomogło. Krew lała się
strumieniami, a osiłek runął na niego w bezruchu… martwy.
Osłabiony, ale zdeterminowany Parys zepchnął z siebie ciężar i
wstał na drżących nogach, po czym rzucił na siebie okiem. Jego
ciuchy były podarte i poplamione krwią, a skóra posiniaczona. Bogini
go odeśle, gdy tylko go zobaczy. Prawdopodobnie to wcale nie jest
taki zły pomysł. Ona oczekiwała przyjemności, a on… właśnie teraz
był zbyt poturbowany, by jej ją dostarczyć. Jednak z drugiej strony
potrzebował seksu, żeby się uzdrowić. Ale jeśli on ją wykorzysta, by
się uleczyć, czerpiąc tylko z tego własną przyjemność, nie zdoła
odzyskać kryształowych sztyletów.
Dobra. Mała zmiana planów. Kolejną kobietę, którą zauważy,
uwiedzie, spuszczając ze smyczy swojego demona. Ta myśl
przyprawiała go o mdłości, ale co z tego. Potem uda się do pałacu
bogini. Spóźni się, ale mógłby ją jakoś przebłagać. Następna
obrzydliwa myśl.
Dasz radę. Wybrał najlepsze wyjście. Niemniej będzie żył z
emocjonalnym kacem. Zdeterminowany Parys pokuśtykał dalej
uliczką.
Sienna Blackstone siedziała skulona w zacienionym kącie. Jej
skrzydła – teraz czarne za sprawą demona w jej wnętrzu – miały
pozrywane ścięgna i połamane kości, o których nawet nie miała
pojęcia, a ból był nie do zniesienia. Kronos przyniósł ją tutaj,
zapewniając, że jest tam, gdzie być powinna. Tutaj – gdziekolwiek
była – do tego walącego się zamku, chronionego przez gargulce, które
ją obserwowały i nasłuchiwały. W przeciwieństwie do Parysa wojownika,
którego miała nadzieję odnaleźć. Kiedy już zdołała
przebić się przez ich kły, rogi, pazury i ogony, jakaś niewidzialna
tarcza nie pozwalała jej wyjść na zewnątrz. Z początku, była
przerażona. Ktoś jej kiedyś powiedział, że śmierć jest tysiąc razy
bardziej przerażająca niż życie. Błąd. Przez kilka tygodni musiała się
nauczyć żyć wśród tych wszystkich nadprzyrodzonych stworzeń.
Chociaż wiedziała o istnieniu demonów i zdążyła je znienawidzić, to
było dla niej nowe. W tym momencie jednak wszystko czego
pragnęła, było poza jej zasięgiem, a… chciała dotrzeć do jednego z
demonów. Opiekuj się nim. Pomóż mu. Ale… Jak może odejść, gdy
obiecała słuchać Kronosa. Warunek, którego nie rozumiała. Dlaczego
on tak rozpaczliwie pragnął jej posłuszeństwa? Jej pomocy? Czego od
niej oczekiwał? Nie powiedział. Ale w zamian za posłuszeństwo
wobec niego, zaoferował, że znajdzie jej byłych kumpli. Łowców.
Boże, co oni robili…
Czuła tylko gniew i obrzydzenie. Raz skrzywdziła niewinnego
człowieka – dla nich. Uderzyła, kiedy Parys był najsłabszy – dla nich.
Pomogłaby im zabić wojownika, gdyby z nim nie uciekła. Winiła go
za swoją śmierć, myśląc, że użył jej jako swojej tarczy. Nienawidziła
go za to. Teraz, również nienawidziła siebie.
Nie, to nie była prawda. Nienawidziła Łowców i wszystkiego,
co z nimi związane. Zanim umarła – znowu – inwigilowała ich.
Właściwie to pomagała Parysowi ich śledzić. Znajdzie jakiś sposób,
żeby wydostać się z tego zamku. I odnajdzie go jeszcze raz. Powie mu
wszystko, co wie o jego wrogach. O każdej tajnej kryjówce, każdym
planie walki, każdej strategii, o której słyszała. A jeśli nie zdoła się z
nim zobaczyć, to powie to komuś, kto mógłby mu to przekazać jak
jego ciemnowłosy przyjaciel. A potem… potem oddałaby pewien
prezent innemu przyjacielowi Parysa – Aeronowi, Gniew. Gdy to
zrobi, skończy z sobą. Na zawsze. Nie odkupi w ten sposób swoich
win, które popełniła, szczerze powiedziawszy, to wątpiła, czy
cokolwiek je odkupi, ale to zawsze był jakiś początek. Tylko musisz
znaleźć wyjście…? Westchnęła. Nie została skuta łańcuchem, a
wiedziała, że Kronos trzyma tu innych więźniów. Wrzeszczeli,
wściekali się i przeklinali. W przeciwieństwie do niej, oni nie mogli
poruszać się po całym zamku. Byli ograniczeni do pokojów na piętrze.
Kilka razy Sienna przekonała się, że gdy zamiast wchodząc po
schodach, poleciała w górę, jej demon szalał po jej głowie,
przedstawiając okropne obrazy - widoki krwi, tortur i śmierci. Ludzie
na górze… to byli wojownicy opętani demonami jak ona. Nie
nienawidziła ich, nie chcieli jej zranić. A ona chciała im pomóc, ale jej
demon chciał ich ukarać. Zawsze, za wszystko.
Nie możesz pomóc im tu na dole.
Nie mogę ich też skrzywdzić.
Kłócąc się sama ze sobą, zaśmiała się. Zawsze zmuszała się do
zachowania powagi. Zawsze zduszała w sobie gniew i sarkazm. Strach
przed zranieniem czyichś uczuć, wstyd przed rozczarowaniem
kochającej osoby, to już za wiele. Po porwaniu jej młodszej siostry,
musiała być twarda. Większe emocje mogłyby ją zniszczyć. Dobrze,
że to minęło. Teraz była silna. Była sprawna. Czuła się potrzebna.
Może pokonać demona i pomóc istotom na górze. Może. Dla Parysa.
The Darkest Surrender
Rozdział 11
Następny, słoneczny poranek wstał dość wcześnie. Za słoneczny
i za wcześnie. Kaia czuwała przez całą noc, a jej umysł pracował na
zbyt wysokich obrotach, by mogła chociaż zmrużyć oczy. Więc kiedy
zobaczyła pierwsze promyki słońca, spojrzała na nie gniewnie i
pokazała im środkowy palec.
- Spadaj, sukinsynu!
Strider przeciągnął się na „ich” łóżku, patrząc na nią
rozbawionym wzrokiem. Rozwalił się na całym materacu. A ona
chodziła po pokoju.
- Do kogo mówisz? – spytał zaspanym głosem.
Głosem, który ją rozbudził. Do cholery, wszystko w nim ją
rozbudzało.
Bądź zapobiegawcza. Zduś to w zarodku.
- Może mówiłam do ciebie – warknęła.
Podchodząc ciężkimi krokami do łóżka i chwytając poduszkę,
uderzyła go nią w klatkę. Nawet nie raczył podnieść ręki w obronie.
- Czy ktoś kiedyś ci wspominał, że rano jesteś uosobieniem
radości?
BANG. – Nie – BANG.
- Możesz na moment usiąść? – wyrwał jej poduszkę z rąk i rzucił
na podłogę. – Matko. Potrzebuję… znaczy, ty potrzebujesz chwili
odpoczynku od tych wszystkich zmartwień.
- Nie mam żadnych zmartwień – powiedziała, kładąc się obok
niego.
Lysander zabrał ich wszystkich do nieba i dał im pokoje w
swojej chmurze, gdzie żadna inna harpia nie mogła ich dosięgnąć.
Ona i Strider dostali wspólną sypialnię i nikt, nawet Lysander, nie był
w stanie się tu dostać, chyba, że oboje na to zezwolili. Nigdy nie
spotkała się z tak silnym systemem bezpieczeństwa. Nawet lepiej mglisto
błękitne ściany służyły za ekrany telewizorów, pokazując to, o
co tylko poprosiła. Jej matkę? Jest. Juliette? Zrobione. Czyż to nie
wspaniałe? Kaia mogła powiedzieć „chcę sztylet”, a w magiczny
sposób pokazałby się w jej dłoni. Nic dziwnego, że Bianka
zdecydowała się zamieszkać razem ze swoim świętoszkiem. A tak na
serio, to Bianka powinna zorganizować coś takiego dla zespołu i
przekonać Lysandera, by kupił taką chmurę Kai. Wtedy mogłyby
spędzać ze sobą więcej czasu. W końcu były bliźniaczkami, a Bianka
jej potrzebowała.
- Zaczęłaś świrować od chwili, gdy dostałaś tamtą wiadomość –
powiedział Strider. – A pięć minut później znaleźliśmy się tutaj!
Ta wiadomość. Och. Z niepokoju aż ją skręcało w żołądku. Nie,
nie przyzna się do tego. Pierwsza konkurencja na Turnieju Harpii
zacznie się za dwie godziny. Kapitanowie drużyn byli zbyt cenni,
więc żeby za wcześnie ich nie stracić, nie brali w niej udziału. Zamiast
tego, wybierano czterech najsilniejszych, najagresywniejszych
członków zespołu, a kapitan tylko mógł się modlić, by przeżyli. Ale,
mimo że była kapitanem, Kaia musiała rywalizować.
Ostatniej nocy, dzięki mglistej ścianie obserwowała swój pokój
w motelu. Jedna po drugiej, harpie ze wszystkich zespołów zakradały
się tam, mając nadzieję, że ją tam zastaną i będą miały okazję się na
niej wyżyć. Jakby zatrzymała się w motelu pod własnym nazwiskiem.
Błagam. Myślały, że ona jest aż taka głupia? Gorzej jednak, że one
będą przyłazić do skutku. Chyba, że zaczną się jej bać. Tego nauczyła
się od swojej matki. A dzisiaj… nauczy je, co to znaczy się bać.
A co zamierzają pozostałe trzy? Taliyah, Neeka, której Kaia nie
widziała w walce, ale ufała opinii starszej siostry i Gwen. Bianka
nadal się dąsała, ale i tak wyglądała cholernie słodko, zbyt słodko.
Raz, przypiekła jedną harpię, która zniszczyła jej wygląd. Nieźle, nie?
Tak czy inaczej, gdy dziewczyna zaczęła krzyczeć i wić się z bólu,
Bianka zlitowała się nad nią i przyniosła jej szklankę wody.
- Jeśli nadal nie chcesz się uspokoić, to powiedz Papie
Striderowi co cię dręczy.
Znowu ten głęboki głos, pieszczący ją, sprawiający, że po jej
skórze przebiegały dreszcze. Było oczywiste, że nawet nie zdawał
sobie z tego sprawy.
- Myślę, że tylko więzienne reguły zdołam zaakceptować.
- Co to znaczy? - Wybuchnął śmiechem. - Że nie możesz
upuścić głupiego mydła? A może pierwsza konkurencja dotyczy
zbiorowego prysznica?
- Możesz być przez chwilę poważny?
Parsknął.
- Mówisz mi, żebym był poważny. Niesamowite, ale… - usiadł,
a jego twarz zdradzała zainteresowanie. Prześcieradło osunęło się na
jego pas, odkrywając umięśnione ciało. – Proszę, powiedz mi, że
chodzi o wspólny prysznic.
Usta Kai zadrgały, spragnione jego smaku.
- Nie, zboczeńcu. Żadnego prysznica. Pierwszego dnia muszę
zabić największą i najgorszą z nich. W ten sposób, wszyscy zostawią
mnie w spokoju.
- Mądrze. Jak mogę pomóc?
- Siedząc na trybunach i ładnie wyglądając.
- Zrobione. Ale co mogę zrobić, by pomóc ci wygrać? Właśnie
dlatego tu jestem, tak?
Jak mogła zapomnieć. Nie był tutaj, bo ją kochał, potrzebował
jej czy coś było między nimi. Był tutaj, by pomóc jej wygrać tę
cholerną Magiczną Różdżkę. Ale nie wiedział o Włóczni, gdy tu
przyjechał. Lubi cię. Wiesz to. Tak, lubił ją. Tylko nie wystarczająco.
Westchnęła.
- Po prostu… nie wiem, rozwesel mnie.
Doda jej to sił, jeśli go usłyszy. Co prawda to może również
rozproszyć, ale mogłoby im być dobrze razem.
- To mogę zrobić. Jesteś zabawna, kiedy się ciebie obserwuje.
Serce Kai podskoczyło.
- Tak?
- O tak.
Głos Stridera obniżył się – stał się bardziej chrapliwy niż
wcześniej, zawierał podtekst erotyczny. Jej sutki stwardniały, musiała
wyskoczyć z łóżka i odwrócić się do niego tyłem, żeby nie zauważył
dowodu jej podniecenia. Obserwował ją ostatniej nocy, kiedy harpia
po prostu zareagowała na zagrożenie wokół niego, zdesperowana, by
go bronić za wszelką cenę. Obserwował ją również kiedy…
Przeszedł ją dreszcz, nie zapomniała o tym.
Coś się z nią stało, kiedy walczyła z żołnierzami swojej matki.
Coś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Zaczęła płonąć. Z
wściekłości. Faktycznie dosłownie płonęła. Lizały ją w środku
płomienie, przypalały jej ciało i organy, i zostawiały jedynie popiół.
Przynajmniej tak myślała. Mimo że się uspokoiła, nie zauważyła
nawet pojedynczej smugi sadzy na skórze. Podejrzenia przebiegły
przez jej umysł, podsycając już istniejący niepokój. W jej żyłach
płynęła krew feniksa, to była połowa jej genetycznej natury. Spotkała
kiedyś ojca, uprowadził ją i Biankę, zabrał do Ziemi Popiołów. On i
cały jego rodzaj, naprawdę byli całkowicie nieczuli, pozbawieni i
oderwani od uczuć, jakby każda ich delikatniejsza strona została
spalona w wiecznym ogniu. Nawet jej matka nie mogła się z nimi
równać. To było naprawdę coś. Nie tylko byli bezduszni, martwi
emocjonalnie, również fizycznie budzili grozę. W zębach i pazurach
feniksa znajdowała się trucizna. Ich skrzydła, które wyglądały na
gładkie i delikatne jak chmury otaczające ją teraz, faktycznie były
błękitnymi językami płomieni. Wystarczył delikatny dotyk tych
płomieni i cały budynek mógł zostać zniszczony. Mimo to, była też
jasna strona tej sytuacji. Kiedy feniks coś spalił (albo kogoś) powstały
w wyniku tego popiół był wystarczająco potężny, by przywrócić
kogoś do życia.
Ojciec Kai miał nadzieję, że dziewczynki będą bardziej podobne
do niego niż do harpii, ale okazało się, że jest odwrotnie, więc je
uwolnił. Oczywiście po tym, jak torturował je swoją trucizną.
Zadrapał ich ramiona, każdej z nich zrobił malutką rysę, a one poczuły
się jakby wstrzyknięto im mieszankę kwasu, tłuczonego szkła i
napalmu. Wiły się i wrzeszczały przez kilka dni.
Tak naprawdę feniks nie mógł ich skrzywdzić w taki sposób były
odporne na toksynę. Dlatego też Kaia nie myślała, że rozwiną się
w niej Cechy Feniksa. Ale wczorajsze płomienie… Czy mogła mieć
zdolność zobojętnienia, która wpłynęło na jej umiejętności?
- Hej, Kye. Musimy ruszać – Bianka nagle zawołała zza drzwi.
Kaia mrugnęła, zdając sobie sprawę, że nadal stoi obok łóżka,
ale teraz Strider górował nad nią. Nie usłyszała, jak się przemieścił,
ale był obok. Jego ciepło owinęło ją, a zapach mocny i słodki dotarł
do nozdrzy. Chwycił jej przedramiona i przechylił w zamyśleniu
głowę.
- Gdzie byłaś tym razem?
- Nigdzie – odpowiedziała automatycznie.
Standardowa odpowiedz, kiedy ktoś inny niż jej siostra, zadawał
tego typu pytanie. Naprawdę zatracała się w swoich myślach tak
często? Gdybym nie była taka nieprzyjemna, może nie…
- Kaia! – Strider przewrócił niebieskimi oczami.
Zauważyła, że jego przepiękne tęczówki pochłonęły
powiększone źrenice. Rozluźnił swój uchwyt, teraz pieścił jej ramiona
palcami.
- Musimy popracować nad twoimi kłamstwami, laleczko.
Czy on… mógł… jej pragnąć?
- Mam pomysł. Jeśli chcesz usłyszeć ode mnie prawdę, będziesz
musiał za nią zapłacić.
Pocałunkami. Albo orgazmami. Nie ważne. Tak, już. I tak
zaoferował jej seks w zamian za artefakt. To ją wkurzyło. Ale wtedy
jej tak naprawdę nie pragnął. Teraz mógł jej pragnąć, a to zmieniało
wszystko. Nie, jeśli chodzi o Magiczną Różdżkę oczywiście, ale
wszystko, co związane z nimi.
Jego usta wygięły się w szelmowskim uśmiechu.
- Kto powiedział, że chcę prawdy? - przestał pieścić jej ramiona,
by uszczypnąć ją w nos. – Jesteś urocza, kiedy kłamiesz.
Otworzyła usta.
Szczeniaczki i złote rybki są “urocze”. Ja jestem gorąca, do
cholery.
- Kłamię zadziwiająco dobrze. Zapytaj wszystkich, których
znam! Nigdy nie są w stanie zorientować się, kiedy to robię.
- Aktualnie prawdopodobnie jestem jedynym, który może
powiedzieć ci, kiedy gadasz głupoty. Jestem bardzo spostrzegawczy.
- I również bardzo skromny. Tymczasem musisz wziąć się do
swojej zdzirowatej roboty.
Wzruszył ramionami, podnosząc przedramiona i tym samym
dłonie. To spowodowało, że jego kciuki otarły sie o jej piersi. Słodcy
bogowie, to uczucie było wspaniałe, rozpaliło ją wewnątrz. Błysnął
zębami, jakby to uczucie spowodowało ból, jego nozdrza rozszerzyły
się w wymuszonym wdechu.
- A jak będziemy pracować nad tą rozwiązłością, hmm? W
łóżku?
Tak - pomyślała oszołomiona. Pragnie jej. Dlaczego w takim
razie nie wspomniał o łóżku, skoro zrobiła aluzje, że jest zbyt
napalony?
- Podoba mi się kierunek, w jakim zmierzają twoje myśli.
Powinniśmy…
- Kye? – zawołała Bianka, przerywając jej. – Jesteś tam? Wiem,
że tam jesteś. Odezwij się.
- Tak, Bee. Jestem, ale potrzebuję minutki – odezwała się
piskliwym głosem. Nie oderwała wzroku od Stridera. – Dokończymy
to później. Dobrze?
Proszę.
Potrzebowała jego dotyku, intensywności. Jego całego.
- Hm, nie, nie dokończymy – jeden krok, drugi, odsunął się od
niej. Jego ramie opadło, kontakt został całkowicie przerwany. –
Poprzestaniemy na platonicznej więzi.
Zwęziła oczy, pozostawiając jego piękną twarz na celowniku.
- Platonicznej? Po tym jak wsadziłeś swój język do mojego
gardła.
Jego oczy również się zwęziły.
- Dobrze. Dokończymy to później.
- Naprawdę? – ogarnęło ją szczęście… zaraz potem strach. –
Mam uwierzyć, że zmieniłeś zdanie? – pstryknęła palcami. – Tak
łatwo? W co ty grasz?
- W nic. Twoje argumenty były solidne.
Szczęście powróciło i… bogowie… jakież piękne wydawało sie
teraz słońce, tak duże i jasne obok ich chmury.
- Dobrze, więc. Później.
Starała się nie uśmiechnąć, kiedy skoczyła do drzwi i przywitała
się z siostrą.
Strider, pamiętając całe to przedstawienie w szkole
podstawowej, nie wiedział, czego się spodziewać po pierwszej
konkurencji. Przygotowywał się na cokolwiek i na wszystko. Tak
przynajmniej myślał. Zaraz potem znalazł się w głębokim szoku z
powodu nieustannego brzęczenia jego podnieconego demona. Ten
mały gnojek nigdy nie spotkał się z taką żarliwą falą ducha rywalizacji
i aktualnie podskakiwał w kółko jak dzieciak na permanentnej diecie
kofeinowej.
Strider siedział na trybunach boiska sportowego, szkoły wyższej,
otoczony przez około stu innych facetów. Nie znał żadnego z nich
oprócz Sabina, który zajmował siedzenie po lewej i Lysandera, który
siedział po jego prawej stronie. Większość była ludźmi, choć
niektórzy należeli wyraźnie do nieśmiertelnych. Zauważył
charakterystyczną bladą skórę wampira, mroczną aurę czarownika i
gadzią zwinność węża zmiennokształtnych. Niestety nie zauważył
tego, z którym Kaia rzekomo spała.
Z drugiej strony były harpie. Podczas gdy mężczyźni byli cisi i
przygaszeni, kobiety były hałaśliwe. Skakały po schodach w górę i w
dół, rzucały popcornem, a nawet kubkami z napojami, prosto na kort.
Ubrane były w krótkie, obcisłe podkoszulki kończące się na linii
biustonosza – u tych, które go miały. Szorty były tak krótkie, że
odsłaniały jego ulubione miejsce ciała kobiety – zmysłową krzywiznę,
gdzie łono spotykało sie z nogami – to miejsce widział więcej niż raz.
Tak, szpiegował sam środek raju.
- Falconways pójdą w dół! – ktoś krzyknął.
- Chciałabyś, Eagleshield. Zawsze podobały ci się kobiety
rzucone na kolana.
- Błagam! Nie mogłabyś zaspokoić nimfy bez nakręcenia się
Viagrą.
- Viagra działa jedynie na mężczyzn, idiotko.
- Halo, ty i kobiety z twojego klanu macie wąsy, więc dlaczego
nie miałybyście mieć również fiutów?
Chichoty, gwizdy i syki mieszały się ze sobą.
- A ja myślałem, że moja Bianka była… entuzjastyczna –
powiedział Lysander. – Nigdy bym się nie domyślił, że tak naprawdę,
wśród jej rodzaju, była rozważnie opanowana.
Sabin prychnął.
- Daj spokój. Jeżeli nie kręcą cię żarty lesbijek, to znaczy, że
jesteś gejem.
Lysander zwrócił mroczne spojrzenie na Stridera.
- Kreci cię to?
Te anioły…
- Jestem na zwiększonych obrotach, odkąd wszedłem przez te
drzwi. Naprawdę, nie potrzebuję żartów, by się nakręcić.
Nie wspomniał tylko, że wszystko to z powodu Kai. Jego
„rozmowy” z nią – kiedyś próbował je opóźniać, ale szybko zdał sobie
sprawę z bezsensowności takiego działania. Kiedy trzepotała na niego
swoimi przepięknymi, długimi rzęsami, pojawiał się w jej oczach ten
rodzaj pożądania – tak więc jego „rozmowy” z nią odbywały się
szybciej niż nawet ona planowała. Stał naprzeciw niej, wdychał jej
zapach, wchłaniał ciepło jej ciała, spoglądał w dół na jej twarz i chciał
ją całować. Całą. Jeszcze jeden raz. Jeszcze raz, zmusił się, by wrócić
do rzeczywistości.
- Lysander! – chętny kobiecy głos wołał do niego z boiska. –
Lysander! Tutaj!
Strider przeszukał wrzaskliwy tłum w poszukiwaniu Bianki.
Znalazł ją na górze trybun, machającą w powietrzu batonikiem i
uśmiechającą się szeroko jak głupek. Jej jedwabiste, czarne włosy
były zaplecione w dwa warkocze sięgające do ramion. Urocza, dopóki
nie zauważył przydymionego, gorącego uniformu Katolickiej Szkoły
dla dziewcząt, który włożyła. „Uroczy” - powiedział do siebie, a
widok mógł przyprawić o atak serca. Zapinany na guziki top był
zawiązany na supeł tuż pod piersiami, a pomiędzy nimi wisiał krawat.
Krótka spódniczka w kratę pozostawiała dużą przerwę pomiędzy jej
udami i wysokimi do kolan podkolanówkami. Patrząc na Biankę, miał
nadzieję, że Kaia zdecyduje się raczej dopingować swój zespół do
zwycięstwa, niż walczyć. W tym stroju wyglądałaby lepiej niż
czekający na niego atak serca. Mogłaby go zabić na miejscu. Nie, był
zadowolony, że wybrała walkę. Planował wykorzystać tę przymusową
separację, żeby po szpiegować Eagleshields. Może przeszuka ich
dobytek. W rzeczywistości, jak tylko rozpocznie się konkurencja, on
się stąd ulotni. I nie będzie czuł się winny z tego powodu. Każdy by to
zrobił dla siebie. Co jeśli Kaia zostanie ranna? Z powodu własnej
decyzji musiała grać według „więziennych zasad”.
Czerwień błysnęła w jego oczach, palce wbiły się w uda. Kaia
była cholernie dobrym wojownikiem, przypomniał sobie. Jeśli miałby
zaufać komukolwiek z jej drużyny, że osiągnie swój cel, to właśnie
jej.
- Lysander! – Bianka zawołała ponownie. – Popatrz w górę,
kochanie. Jestem tutaj!
- Jest ich zbyt wiele. Nie mogę znaleźć. Bianka? - Lysanderowi
opadła szczęka. Najprawdopodobniej nie widział jej, odkąd opuścili
niebiosa i miała na sobie szkarłatną szatę.
- Lysander, widziałeś to? – Bianka odwróciła się i uniosła
spódnicę, pokazując jemu – i wszystkim innym – majtki, które miała
na sobie. Były wściekle zielone, z przechodzącym przez pośladki
napisem „Własność Lysandera”.
Lysander wstał, jakby miał do niej podlecieć, potem
powstrzymał się i opadł z powrotem na miejsce.
- Słodki Boże.
- Twoja kobieta pokazuje publicznie swoją bieliznę – powiedział
Sabin. – To musi być miłe. Jak znosisz ten mały cud?
- Tylko Bóg raczy to wiedzieć.
Świetnie, teraz Strider nie mógł przestać się zastanawiać, co
nosi Kaia. Jaki rodzaj majtek – lub nie – ma na sobie? Dziewczyna
obok Bianki musiała poskarżyć się na piskliwy ton jej głosu,
ponieważ szeroki uśmiech Bianki wyblakł i zastąpił go grymas.
Argument zadziałał. Potem oczywiście, skoczyły na siebie,
wymachując w gąszczu kończyn.
- Ona jest wspaniała, prawda? – zapytał Lysander, nie kierując
pytania do konkretnej osoby.
- Pewnie – powiedział rozproszony Sabin, głaszcząc megafon u
swoich stóp – Więc, gdzie są nasze dziewczyny?
Nasze dziewczyny - Striderowi spodobało się to sformułowanie,
a nie powinno.
- Nie wiem.
Naprawdę myślisz, że Kaia może zgarnąć główną nagrodę? podstępny
głos wypełnił głowę Stridera. Męski. Znajomy. Ona może
zostać zabita…
Do cholery, nie.
- Sabin! – warknął.
Tym razem, nie musiał zgadywać, kto jest właścicielem tego
głosu - jako strażnik demona zwątpienia, Sabin karmił się
niepewnością wszystkich wokół niego.
- Przepraszam – odpowiedział jego przewodnik.
- Trzymaj swojego demona pod kontrolą.
- Uwierz mi, próbuję. Nie chcę, by zajął się kimkolwiek z
drużyny Kai.
Wygraj. Ona musi wygrać.
Tym razem to był demon Stridera, który… zaraz, chwileczkę.
Ona musi wygrać? Porażka nigdy wcześniej nie interesował się
zwycięstwem kogokolwiek oprócz Stridera. Dlaczego Kaia? Dlaczego
teraz? Ponieważ jej zwycięstwo (prawdopodobnie) miało związek z
magiczną włócznią? Ponieważ demon znał i bał się konsekwencji jej
porażki? Ponieważ była… jego? Ich osobistym placem zabaw?
Zastanawiał sie zanim… Nie może myśleć w ten sposób, bo nie zrobi
tego, co musi zrobić.
Po pierwsze, mam zamiar zdobyć Magiczną Różdżkę zanim
skończą się zawody. Po drugie, ona wygra – powiedział do Porażki.
Jeśli nie… - spekulował na temat możliwości zranienia go przez
demona, nawet pomimo tego, że to nie będzie jego własna porażka.
Strider nie mógłby jej chronić, gdyby wymagało tego wyzwanie, które
już zaakceptował. Więc…
Duże prawdopodobieństwo - zdecydował. Nie powinien jej o
tym mówić. Cokolwiek się potem wydarzy, to będzie jego wina.
Pierwszy raz perspektywa bólu jaki miał znieść, nie zachwiała nim.
On po prostu nie lubił myśli, że Kaia zostanie skrzywdzona.
- Lysander! – zawołała Bianka, po raz kolejny, zwracając uwagę
Stridera. Jej walka z inną harpią skończyła się tym, że biedna,
nieprzytomna kobieta została wyniesiona na noszach na tyły trybun. –
Podobają ci się czy nie?
Wyraz twarzy Lysandera zmiękł.
- Tak, moja kochana. Podobają mi się. Lubię je. Podoba mi się
wszystko, co nosisz.
Żałosne - pomyślał Strider. To, że facet jest zakochany, nie
oznacza, że musi być taką cipą.
O, zobacz, tam jest Kaia! Strider skoczył na równe nogi,
machając do niej, by zwrócić jej uwagę. Planował powiedzieć jej,
żeby na siebie uważała, ale kiedy wyszła z podwójnych drzwi
prowadzących do sali gimnastycznej, była za bardzo skupiona na
najbliższych wydarzeniach. Dziewczyny z drużyny kroczyły u jej
boku. Miały na sobie dopasowane kostiumy z krwistoczerwonej skóry
- pół topy ze skrzyżowanymi na plecach ramiączkami, żeby odsłonić
ich skrzydła oraz szorty rozcięte na bokach, żeby ułatwić
przemieszczanie się. Czerwone loki Kai były ściągnięte na boki w
kucyki. Na łokciach i kolanach nie miała ochraniaczy. Cholera,
marzył, żeby je miała. Jeśli dziewczyny będą walczyć na tej
wyłożonej drewnem podłodze, na pewno dojdzie do otarć skóry, a
lubił jej skórę taką, jaka była.
Wygraj!
Wiem. Słyszałem cię za pierwszym razem, dupku.
Harpie na trybunach zauważyły nadchodzący zespół i zaczęły
gwizdać. Niezadowolenie pojawiło się na obliczu Kai, ale nie dała
żadnej innej oznaki, że ją to obchodzi. Popcorn spadał na dół,
obsypując zespół Kai, nawet kilka ziaren trafiło do oczu.
- Hej, Millicent – wrzasnęła w dół Bianka na jedną z rzucających
popcornem. – Widzę, że nadszedł ten szczególny czas, w którym
chcesz się skompromitować publicznie. Twoja próba jest żałosna!
Ładna blondynka odwróciła się, opierając ręce na biodrach.
- Hej, ty, połówko bliźniaka numer jeden. Czy może dwa? Nigdy
nie pamiętam. Obydwie jesteście zbyt mało istotne. Jeśli rzucę patyk,
pobiegniesz, by go aportować?
- Nie jestem psem, suko – Bianka oparła ręce na biodrach. –
Przynajmniej twój ojciec tak nie myśli. Dziś rano powiedział mi, że
jestem najgorętszą papryczką chili, jaką miał. Wiesz, wtedy kiedy
opuszczałam jego łóżka.
Wśród tłumu wyrwało się niesłyszalne sapniecie. Strider mógł
jedynie mrugnąć. „Ojciec” miało wywołać takie przerażenie?
- Mój ojciec nie żyje, nieczuła dziwko – wychrypiała ta, którą
nazwano Millicent.
- Och – Bianka, zwiesiła ramiona. Potem rozjaśniła się. – Twoja
matka myśli, że jestem gorącą papryczką chilli. Powiedziała mi to
dzisiaj rano, kiedy opuszczałam jej łóżko!
Sapniecie zmieniło się w chichot. Millicent podleciała do
schodów, by zaatakować Biankę. Rozpoczęła się kolejna bójka.
Strider uśmiechał się szeroko.
- Myślisz, że zdaje sobie sprawę z tego, co właśnie dała do
zrozumienia?
- Tak – powiedział Lysander, wzdychając.
- Trzymajmy kciuki za to, żeby ona i ta kobieta, której daje
lanie, przestały walczyć i zaczęły się całować. – powiedział Sabin. –
To się zdarza. Czy ktoś lepiej sygnalizuje bow-chickawow- wow.
Lysander wyprostował się zaintrygowany.
- Już rozumiem, co miałeś na myśli, mówiąc na temat silnika o
zwiększonych obrotach.
Nagle harpie, które gwizdały, wybuchy ogłuszającym
okrzykiem, Strider zapomniał o wszystkim, kiedy odwrócił głowę i
zrozumiał dlaczego. Zacisnął szczęki - Tabitha i jej ekipa właśnie
weszły na boisko. Również miały na sobie pół topy i rozcięte po
bokach szorty, tylko że ich były w kolorze niebieskim. Potem kolejny
zespół ruszył za nimi, nosił kolor fioletowy. Kolejny różowy. Kolejny
żółty. Cholera. Ile tam było zespołów? Kolejny zielony. Następny
czarny. Zaschło mu w ustach, kiedy zauważył jakąś kobietę większą
od siebie. Bardziej muskularna, wyższa, cholera, nie powinien być
zaskoczony, widząc babę pożerającą fasolę i kiełbaski. Chociaż,
niektóre z zawodniczek były pozornie delikatne tak jak Kaia.
Kobiety uformowały duże koło na boisku, pozostawiając środek
pusty. Jedna z nich, nazywana Juliette, brunetka, która zrobiła
wprowadzenie, wyszła do przodu i uniosła ręce. W końcu tłum ucichł.
- Jeśli jesteście takie jak ja, czekałyście na ten moment przez
długi czas – powiedziała i musiała przerwać, ponieważ ponownie
rozległy się okrzyki. Dopiero, kiedy ucichły, dodała: – więc nie
traćmy czasu. Pierwsza zasada: nie rozmawiacie na temat rundy.
Druga zasada… nie rozmawiacie na temat rundy.
Więcej okrzyków.
Uśmiechając się, Juliette powiedziała:
- Żartowałam. Teraz prawdziwe zasady. Tylko jeden członek
każdego zespołu może przebywać w pierścieniu w danym momencie.
Kiedy chce go opuścić… – w tym momencie większość szemranych
gwizdów ucichła. – Wszystko, co musi zrobić, to oznaczyć jedną z
członkiń zespołu. Jeśli którąś będzie mogła dosięgnąć. I… - spora
porcja okrzyków przeszła przez salę. - Jeśli ktoś będzie zbyt ranny, by
kontynuować, musi wylecieć na dobre. Ale pomyślcie dobrze, zanim
obierzecie tę drogę, moje panie, ponieważ nawet jeśli się wyleczycie,
nie będziecie mogły wrócić.
- Nie zapłaciłam, żeby oglądać tchórzy – krzyknęła któraś.
Juliette skinęła z aprobatą.
- Dla tych, które nigdy wcześniej nie brały udziału w tego typu
zawodach… musicie wiedzieć, że nie skończą się one, dopóki nie
pozostanie tylko jeden zespół. Oto wskazówka: walczcie nieczysto.
- Eagleshields skopią wam tyłki – wrzasnął ktoś inny.
Uśmiech Juliette stał się mroczny, przepełniony złością, kiedy
spojrzała na Kaię.
- Powodzenia, wszystkim. Będziecie go potrzebowały - z tymi
słowami wycofała się, znikając z pola widzenia, jakby została
wchłonięta przez uczestników.
Kaia rzuciła Striderowi szybkie spojrzenie. To znaczy, że
wiedziała dokładnie, gdzie on jest, mimo że była tak daleko od niego
jak on od niej. Skinął głową dla zachęty, nawet kiedy skurczył mu się
żołądek. Kobiety otaczające Kaię spoglądały na nią, jakby była
soczystym filetem a one właśnie skończyły długi tydzień głodówki.
Powinien być tam na dole - osłaniać ją, a nie siedzieć tutaj na górze i
nic nie robić.
- Nie przejmuj się – powiedział Sabin, klepiąc go po plecach. –
Gwen nie pozwoli, żeby coś jej się stało.
- Nie przejmuję się – warknął. Nie ma mowy, by pozwolił
Sabinowi na to, żeby w niego wątpił. Miał więcej zaufania do
zdolności swojej kobiety niż swoich. Po prostu nie ma mowy. – To
Kaia obroni Gwen.
Sabin mrugnął z niedowierzaniem.
- Naprawdę chcesz się spierać na ten temat? Poważnie?
Tak, do cholery, chciał.
Wygraj.
Zawsze.
- Po prostu zamknij się, do cholery i oglądaj zawody –
powiedział. – Dam ci znać, zanim pójdę na drugą stronę i zacznę
szpiegować.
The Darkest Surrender
Rozdział 12
Nie zawiodę, nie zawiodę. Do cholery, nie zawiodę - słowa tej
mantry przeszły przez myśli Kai, kiedy zajęła swoją pozycję.
Neeka, jako pierwsza z jej drużyny trafiła do koła. Ramiona
wyprostowane, głowa wysoko - dziewczyna stanęła na środku boiska,
a tuż obok niej zajęły miejsce kolejne uczestniczki należące do innych
zespołów. Wkrótce stanęło tam dwanaście harpii. Czekały na
gwizdek, żeby uderzyć, zacząć walkę. Reszta wojowniczek czekała na
obrzeżach podobnie jak Kaia, przyczajona z wyciągniętą jedną ręką.
- Zrobimy to – mruknęła obok niej Gwen.
- Wiem – powiedziała, zadowolona, że w jej głosie nie pojawiło
się drżenie.
Strider siedział na trybunach. Wyglądał smakowicie w tej swojej
koszulce z przyprasowaną aplikacją w kształcie krawatu i w
przetartych jeansach. Kaia pozwoliła sobie na jeden rzut oka i to był
błąd. Teraz była zdekoncentrowana, a przecież nie mogła być.
Musiała się jednak upewnić, że jest tam na górze, że jej nie porzucił.
Modliła się jedynie o to, żeby był świadkiem jej zwycięstwa, a nie
porażki. Nie zawiodę. Stawka była zbyt wysoka. Jej reputacja.
Szacunek Stridera. Cholera, jego życie.
Nie, żeby zgodził się na jej warunki - nigdy nie powiedział jej
wprost, że będzie czekał na wygraną przez nią Włócznię i że będzie
trzymać swoje złodziejskie ręce przy sobie. Zdała sobie z tego sprawę
godzinę temu, kiedy przygotowywała się do pierwszej rundy.
Spanikowana musiała oderwać się od swojego świata-pełnego-ryzyka
i powtórzyć wszystkie rozmowy ze Striderem. Czy zaplanował
poszukiwanie Włóczni podczas trwania rozgrywki? Bardzo
prawdopodobne. Była ciekawa, czy nie wierzył w to, że Kaia
zdobędzie trofeum, czy po prostu był zbyt niecierpliwy, żeby czekać.
Nie myśl o tym teraz, skoncentruj się. Nie zawiodę.
- Poczekaj, aż zobaczysz walkę Neeki – powiedziała Taliyah,
prawie… uśmiechając się?
Na pewno nie - Taliyah nigdy się nie uśmiechała. Albo gniewnie
spoglądała, albo krzyczała.
- Jeśli jest taka dobra, dlaczego jej klan pozwolił jej odejść? –
zapytała Kaia.
- Ponieważ jest głucha, a one są idiotkami. Poza tym została
uznana za zdolną wybuchnąć i pozabijać wszystkich wokół siebie.
I teraz była po stronie Kai?
- Cudownie!
Zabrzmiał przeraźliwy, piskliwy gwizd, który odbił się od ścian i
wybuchł w jej uszach. Gra się rozpoczęła. Dziewczyny na środku
boiska natychmiast przeszły do akcji. Kaia zesztywniała, obserwując.
Atakowały się wzajemnie, szponami i obnażonymi zębami. W ciągu
kilku sekund ciała zaczęły uderzać o ścianę za czekającymi
obserwatorami. Krew tryskała ciepła i obfita. Jej Harpia rozpoznała
miedziany zapach i zaskrzeczała, chcąc tego spróbować. Spokój,
zachowaj spokój. Jedyni ludzie, których mogła skrzywdzić,
znajdowali się w środku koła. Zaatakowanie kogokolwiek z zewnątrz
oznaczało dyskwalifikację. Jeśli jej Harpia przejmie kontrolę skrzywdzi
wszystkich.
Każdy zespół mógł być zdyskwalifikowany z jednego spotkania
i tylko jednego. Nadal mógł jednak się zakwalifikować do walki o
główną nagrodę. Jeśli to się przydarzy jej drużynie, musi mieć
nadzieję i modlić się, że w kolejnych trzech spotkaniach będzie miała
dobre występy - zdobędzie za każdym razem przynajmniej trzecie
miejsce. W przeciwnym razie nie będzie mieć szansy na nagrodę.
Straszliwy wrzask zwrócił uwagę Kai, spojrzała na Neekę.
Uroczo wyglądająca, piękna… słodcy bogowie! Neeka podskoczyła i
w stylu „Matrixa” zawisła w powietrzu nad walczącymi
dziewczynami. Zwolniła ruchy, rozprostowała ręce, podciągnęła
kolana, szybko przyjrzała się walczącym, wzięła małą poprawkę
zanim dobrała się do swojej ofiary i opadła w oka mgnieniu.
Wylądowała na szeroko osadzone ramiona, jej ręce owinęły się wokół
głowy ofiary i jej skręciły kark. Kości trzasnęły, biedna dziewczyna
runęła na ziemie. Auć! Urazy szyi były najgorsze. Neeka uśmiechnęła
się z satysfakcją. Zaraz potem umięśniona, cycata brunetka uderzyła w
nią, powalając na ziemię. Głowa Neeki trzasnęła o podłogę - szybko
zebrała się wokół niej kałuża krwi. Była zamroczona, niezdolna, by
się podnieść. Jej przeciwniczka wykorzystała niestabilny stan harpii,
żeby zdobyć przewagę, uderzając, uderzając i uderzając - pięści
opadały jak skażony grad.
Cholera. Jeśli Neeka została znokautowana, nikt z drużyny Kai
nie będzie mógł wejść do koła w najbliższym czasie. A może w ogóle.
Musiały zostać oznaczone, wtedy mogły się zmienić. Kilka innych
harpii zauważyło, że Neeka upadła. Otoczyły jej bezbronne,
nieprzytomne, leżące na brzuchu ciało i zaczęły okładać pięściami.
- No dalej, Neeka! – wrzasnęła Bianka ze swojego miejsca. Kaia
poznałaby wszędzie i pośród każdego rodzaju hałasu głos swojej
ukochanej bliźniaczki. Miała tylko nadzieje, że Neeka w jakiś sposób
wyczuje zachętę, mimo że nie mogła jej usłyszeć. – Pokaż im swoje
tytanowe jaja!
- Zabij ją! – ktoś inny wrzasnął. – I odetnij jej te jaja!
- Co powiesz na to, żebym zamiast tego ja zabiła ciebie,
zawistna suko? – warknęła Bianka.
Potem dało się słyszeć ciężkie uderzenia stóp. Musiało
zaboleć… łups. Kaia nie odwróciła swojej uwagi, pomimo że jej
bliźniaczka właśnie zaatakowała kogoś, z kim rozmawiała.
W jakiś sposób Neeka skupiła swoją uwagę. Ciała poleciały w
różnych kierunkach, kiedy po raz kolejny zawisła nad walczącymi.
Tym razem nie zaatakowała, ale zanurkowała do Gwen, złączając ich
dłonie razem. Gwen rzuciła się do koła, Kaia odetchnęła z ulgą.
- Dobra robota – powiedziała.
Prawie poklepała Neekę po plecach, ale bała się, że biedaczka
nie utrzyma się na nogach.
- One wbijały swoje zęby – Neeka wymamrotała przez rozcięte,
opuchnięte usta.
- Będziesz miała okazję do zemsty– zapewniła ją Taliyah.
Rzeczą, której Juliette nie wyjaśniła, zwracając się do tłumu
było to, że każdy członek drużyny musiał włączyć się do walki
conajmniej trzy razy. Jeśli ktoś tego nie zrobił, ponieważ był…
powiedzmy martwy, jego drużyna z tego powodu odpadała, co
równało się dyskwalifikacji. Poza tym, żeby zostać ogłoszonym
zwycięzcą, każdy członek drużyny musiał być przytomny w ostatniej
rundzie. Najwyraźniej ta szczególna zasada została wprowadzona w
ostatnich trzydziestu dwóch stuleciach odbywania się zawodów.
Plotka głosiła, że „runda” mogła trwać przez kilka dni, ale nawet
wtedy nie można było robić przerw. Nie można było pić, leczyć się, a
nawet korzystać z łazienki. Plotka mówiła również, że czasami
zwycięzcę ogłaszano dopiero po oczekiwaniu na to, kto pierwszy
oprzytomnieje.
W czasie, kiedy walka toczyła się dalej, inni członkowie
zespołów wymieniali się ze sobą. Tak, jak to zrobiła pierwsza grupa z
Neeką. Nowi uczestnicy stłoczyli się wokół Gwen. Była szybka,
uchylała się z prędkością wystrzelonego pocisku.
- Możesz to zrobić, kochanie! – pełen dumy głos Sabina
zabrzmiał przez megafon, przekrzykując wszystkich.
Megafon - pomyślała Kaia.
Członkini zespołu Skyhawk udało się chwycić Gwen za rękę,
kiedy się mijały. Zawróciła ją w przeciwnym kierunku. Gwen
wykorzystała to działanie na swoją rzecz, powalając kilka
przeciwniczek w stylu kuli do kręgli. Drgania w zasadzie wymusiły
odwet – przewrócone podskoczyły i odwróciły się do niej. Kiedy
zdały sobie sprawę z tego, kogo mają przed oczami, rzuciły się na nią.
Przez moment wszystko, co mogła zobaczyć Kaia, to młócące nogi jej
siostry. Iskry wściekłości rozgrzały Kaię od wewnątrz. Zgadnij, kto
zagrał nieczysto, przeskakując tam i próbując dosięgnąć skrzydeł
Gwen? Ten sam członek zespołu Skayhawk. Gorzej - ta suka się
zaśmiała.
Iskry rosły… rozprzestrzeniały się.
- Zostaw ją! – wrzasnął Sabin. – Albo przysięgam na bogów…
Dobrze kochanie! Tak! Bardzo dobrze.
Gwen ryknęła z bólu i wściekłości, wykopując kilka dziewczyn.
- To się zdarza! – arogancko ryknął Sabin.
Oczywiście, dziewczyny wróciły po więcej. Kaia nigdy nie
czuła się tak bezsilna. Kolejny ryk, a potem Gwen torowała sobie
drogę ucieczki szponami. Z wysiłku zbielała jej twarz, krew obryzgała
ją w całości - to stanowiło ohydne zestawienie. Udało jej się przebić
do bocznej linii i zmienić z Taliyah, która wskoczyła do środka żądna
zemty. Pierwszą osobą, którą zaatakowała, była wojowniczka jej
matki. Rzuciła dziewczynę na ziemię i przycisnęła jej twarz do
drewnianych desek.
- Wszystko w porządku? – Kaia zapytała Gwen.
- One… złamały mi… skrzydło – wysapała jej siostra.
Och, cholera. Nadzieja w Kai opadła, jej ciało przeszył zimny
dreszcz - ich skrzydła były źródłem siły. Kiedy były niesprawne,
harpie nieznośnie wręcz słabły. Gwen musiałaby wrócić jeszcze do
walki co najmniej dwa razy, ale jaka będzie jej skuteczność, jeśli
będzie atakować i poruszać się jak człowiek? Zanim pytania
uformowały się w logiczną całości, Kaia rozpoczęła planowanie
strategii. Były wojownikami - mogły się dostosować. Gwen mogła iść
drugi raz przed końcem rundy, pozostając w ringu jedynie kilka
sekund. Potem powrót. Kiedy wszystkie inne drużyny będą
nieaktywne, Gwen mogła wejść na trzecią i ostatnią zmianę. Bum,
zrobione. Łatwizna.
Wygraj.
Kaia mrugnęła ze zdziwienia. Dobrze, to nie był jej wewnętrzny
głos - głos, należał do mężczyzny. Znajomy, a jednak… nie. Tylko
jedna osoba (lub kreatura? ) pragnęła tak mocno zwycięstwa jak ona.
Automatycznie spojrzała do góry. Stridera nie było pomiędzy pobladłą
twarzą Sabina i stoicką Lysandera. Nie było go na trybunach.
Czerwone plamy zamigotały jej przed oczami, kiedy ponownie
skupiła się na walce. Wilki solidarnie rzuciły się na Taliyah. Kopiąc i
uderzając, przycisnęły ją do ziemi. Tylko że, nie mogły jej utrzymać.
Była tam przez chwilę - w środku ich furii, a potem zniknęła. Na jej
miejscu pozostała czarna chmura dymu. Zdezorientowane rywalki
rozglądały się dookoła. Kolejna chmura dymu pojawiła się za nimi.
Taliyah wyszła ze środka. Obróciła się, nadając sobie pęd nie do
zatrzymania i uderzyła. Głowy uderzyły o siebie, a ciała opadły.
Kiedy te, które stały, zdały sobie sprawę z tego, co zaszło, znowu
napadły na wysoką, smukłą Taliyah. I po raz kolejny, starsza siostra
Kai zniknęła w chmurze dymu, pojawiając się ponownie w innym
miejscu. Ta sama scena powtarzała się znowu i znowu. Taliyah była
bezlitosna, cięła i gryzła, zanim ruszyła dalej. Ale harpie, które
powaliła, wkrótce znalazły sposób, by stanąć na nogi i wymienić się z
kolejnymi członkiniami ze swoich drużyn.
Podobnie jak Kaia, niektóre z nich, stojąc na bocznej linii,
obserwowały dym, ucząc się przewidywać ruchy Taliyah. Więc, gdy
kolejny raz harpia zniknęła, czekały na nią gotowe. Pięść
błyskawicznie spotkała się z jej szczęką, powalając ją na plecy. Żadna
się do niej nie zbliżyła, ponieważ wiedziały, co się stanie. I tak, kiedy
się wyprostowała, zniknęła, jak oczekiwały. Kolejna pięść uderzyła ją
w twarz, kiedy ponownie się pojawiła, po raz kolejny wyrzucając ją w
powietrze. Potrząsnęła głową - prawdopodobnie zobaczyła gwiazdy.
Tym razem również na nią nie skoczyły. Po prostu czekały. Lodowato
niebieskie oczy Taliyah wypatrywały intensywnie Kai.
Moja kolej - pomyślała, niecierpliwie wyciągając rękę. No dalej.
Taliyah rzuciła się do przodu, uporczywie okładając pięściami i
młócąc nogami, żeby dosięgnąć – Neeki. Przez chwilę Kaia stała jak
sparaliżowana - była zszokowana. Potem rzeczywistość uderzyła w
nią jak silny prawy sierpowy.
- Co do cholery? Tal! - warknęła oburzona.
- Lepiej, żeby tak było – było wszystkim, co wydyszała jej
siostra.
Co? Jej siostra wątpiła w jej umiejętności? Och, to ją raniło.
- Wiesz, że muszę iść trzy razy.
- Tak, ale będzie lepiej, jeśli pójdziesz na końcu.
Kiedy wszyscy będą posiniaczeni, poobijani i osłabieni? Och, to
ją raniło jeszcze bardziej.
- Skrzydła Gwen są uszkodzone. To ona musi iść na końcu, nie
ja.
- Pójdzie. Tuż przed tobą.
Tym razem nie została zraniona - została zdruzgotana. Jej
rodzina kochała ją, ale tak jak jej matka, jak Strider, nie wierzyli w
nią.
- Nie jesteś liderem tej drużyny. Oddałaś mi to prawo.
- Widzisz, co one nam robią, kochana siostrzyczko? Walczące ze
sobą drużyny współpracują razem, żeby nas zniszczyć. Ale ciebie…
ciebie zamierzają zmasakrować.
- Wiem – uniosła podbródek. – Jestem na to przygotowana.
Wygraj.
To był znowu ten głęboki, zachrypnięty głos. Nie Stridera, nie
jego demona jak wcześniej miała nadzieję. Jak mógłby być jego,
skoro wojownika nigdzie nie było widać? Ale… kto to powiedział?
Taliyah westchnęła.
- W porządku. Niech tak będzie. Chcesz być następna - będziesz
następna. Ale przegrana spocznie na twoich barkach.
Przegrana. Jakby porażka była jej pisana. Piekące łzy wypełniły
oczy Kai. Skoncentrowała się na walce. Opuchnięta twarz Neeki nieco
się zmniejszyła, jej zdolność widzenia nie była już ograniczona.
Jednak przeciwnicy wiedzieli, że jest głucha i postanowili
wykorzystać jej ułomność przeciwko niej. Przekazywali sobie
nawzajem instrukcje, wyznaczając zadania, których nie mogła
usłyszeć i obronić się przed nimi.
- Ty bierz lewą, ja wezmę prawą.
- Ja mam środek.
- Ja mam tył.
Neeka uniosła się w powietrze.
- Złap ją za kostkę!
Dziewczyna w środku wykonała polecenie - upewniła się, że
harpia nie będzie mogła się z nikim zmienić i zakręcając Neeką
wokół, rzuciła nią daleko od jej drużyny. Kiedy wylądowała, oddech
uciekł z jej rozchylonych, krwawiących ust. Ktoś tam był, czekał i
kopnął ją w brzuch. Skuliła się w kłębek, próbując zassać powietrze.
Czerwone plamy w oczach Kai zastąpiły ciemniejsze - czarne.
Do jej wiadomości - wrogie zespoły nigdy wcześniej ze sobą nie
współpracowały. Kaia poczuła wewnątrz ostre ukłucie - celem, który
to sprawił, powodem, który je zjednoczył, była jej śmierć i to, że nadal
tak bardzo jej nienawidziły.
Na miłość boską, była jedynie dzieckiem, kiedy nieumyślnie
zniszczyła ich rodziny. Cóż, już nie jest dzieckiem, najwyższy czas,
pokazać tym kobietom, że nie zamierza się położyć i oddać w ich
ręce. Wraz ze wzrastającą determinacją czarne plamy zaczęły się
zlewać, prawie całkowicie przesłaniając jej widzenie i zostawiając
jedynie cienie pochodzące od temperatury ciała.
Uspokój się! Zanim zapomnisz gdzie jesteś i co możesz, a czego
nie możesz zrobić.
Głęboki wdech… gwałtowny wydech… To nie pomogło. Kaia
wyobraziła sobie Stridera, jego opadające blond włosy, te granatowe
oczy, ten szelmowski uśmiech. W końcu czerń przygasła, a jej wzrok
powrócił do normy. Obserwowała, jak Neeka toruje sobie drogę z
centrum walki i gramoli się w kierunku Taliyah. Zgodnie z obietnicą,
siostra wskazała dłonią w stronę Kai. Harpia wyciągnęła rękę i
delikatnie klepnęła, najwyraźniej złamane, palce Neeki. Dziewczyna
upadła na zewnętrzną linię. Kaia weszła do koła. Jak jeden mąż
wszystkie ucichły i spojrzały w jej kierunku. Zakrwawione, spocone,
zdyszane. To jasne, czekały na nią.
- Moja siostra umarła przez ciebie.
- Straciłam siostrę.
- Nigdy nie szukałyśmy zemsty przez wzgląd na szacunek do
twojej matki, ale w końcu wyparła się ciebie.
Żadnej reakcji. Ogień znowu zapłonął w jej piersi, ale stłumiła
go. Zamknęła szczelnie. Nie wypuści Harpii lub czegokolwiek innego.
- Dobrze, zobaczmy więc, co mogę zrobić dla każdej z was.
- Mam przeczucie, że będę rozczarowana twoimi zdolnościami.
Zachichotały, Kaia poczerwieniała, a potem wszystkie
jednocześnie odwróciły się i wymieniły na nowych przedstawicieli
swoich drużyn.
Dziewczyna rozpoznała kobietę z drużyny swojej matki - raz z
nią trenowała. Podobnie jak Kaia, ta kobieta jeszcze nie walczyła.
Zawodniczki były pełne siły i całkowicie zdeterminowane, żeby jej
użyć. Przeciw niej, bez wątpienia.
Jesteś silna. Możesz je zwyciężyć.
Wygraj!
Tak. Zrobi to.
To była jej ostatnia myśl, zanim przeciwnicy rzucili się na
Kaię. Zrobiła unik i obróciła się - idąc nisko, cięła. Komuś udało się
dosięgnąć jej skroni. Nastąpił ciężki zgrzyt kości, ale to nie
zatrzymało jej szponów przed przecięciem kilku ścięgien Achillesa.
Rozeszły się stęknięcia bólu, a potem łomot kolan uderzających o
drewno.
- Bardzo dobrze! – krzyknął Strider.
Był tam. Nadal tam był. Oszałamiająca przyjemność przeszła
prze nią, ale nie miała czasu na to, by się zatrzymać i skupić na tym
uczuciu. Harpie rzuciły się na nią ponownie. Tym razem pozwoliła
im, żeby ją otoczyły, ugięła kręgosłup, kiedy uderzyły, kopała,
wymachiwała łokciami w przód i tył. Każdy gest płynnie przechodził
w następny.
WYGRAJ!
- Wyrwij im oczy! – wrzasnęła Bianka.
Nie zwolniła swojego tańca, pomimo iż sama nie pozostawała
bez uszczerbku. Była uderzana – wszędzie. Kopana – wszędzie.
Wkrótce jej mięśnie były napięte i posiniaczone, jej kończyny drżały.
Strider był tam na górze, obserwował ją i ta wiedza dodawała jej sił.
Kilka razy ogień próbował wyrwać się spod kontroli, ale utrzymywała
go wystarczająco mocno, by pozostał w ukryciu. Sięgnęła łokciem
czyjejś tchawicy - w końcu wyeliminowała jedną ze swoich
przeciwniczek na dobre. Pozostało jeszcze dziesięć. Potem kolejna
upadła, kiedy Kaia, w rewanżu za Neekę, złamała jej kark. To
rozwścieczyło dziewięć pozostałych - zaatakowały z większym
zapałem. Kaia wybiegła ze środka hordy, planując w biegu zdobyć
wystarczający rozpęd, żeby podskoczyć i kopnąć czyjeś zęby tak, by
wbiły się w mózg. Niestety została złapana za włosy i szarpnięta w
tył. Uderzyła o twardą ścianę, zanim spadły na nią pięści.
- No dalej! –ryknął Strider. – Jesteś dużo lepsza! Walcz!
- Zjedz ich języki na obiad! – krzyknęła Bianka.
Chociaż walczyła z całą swoją determinacją, udało im się ją
przygwoździć. Z łatwością wprawiającą wręcz w zakłopotanie,
przyciskały jej ręce i nogi do podłogi. Te, które jej nie trzymały,
pojawiły się nad nią, wymierzając swoje ciosy. Kaia czuła, jak łamią
jej się kości, pękają narządy. A one… śmiały się. Potem świat wokół
niej spowiła czerń i na szczęście nie mogła już widzieć ich
zadowolonych twarzy. Ale nie była to czerń, która mogła ją ocalić.
Zanim jej Harpia mogła wyjść z majaczących cieni, zanim ogień mógł
wyskoczyć z klatki, została odwrócona, jej skrzydła dostały wycisk w
równym stopniu jak reszta ciała. Tak dużo bólu… cierpienia…
straty… porażki…
- Cholera, Kaia! – Strider
- Nie! Nieeeee! – Bianka
- Otrząśnij się z tego – Taliyah.
- Po prosu rusz się, Kye. Chodź do mnie – Gwen.
Wygraj! Wygraj!
Ciepło zalało jej gardło, wydostając się na zewnątrz ust. Może
krew wypełniła również uszy, ponieważ poziom hałasu zmniejszył
się… stłumił… aż pojawiła się jedynie cisza. Potem pięść uderzyła w
jej skronie, znowu i znowu, nie była dłużej świadoma ciszy. Tylko
nicość. Taka słodka nicość.
The Darkest Surrender
Rozdział 13
Strider gotów był popełnić morderstwo z zimną krwią.
Zamierzał zacząć od Sabina i Lysandera, którzy starali się zmusić go,
żeby pozostał na swoim miejscu. Chyba nie zdawali sobie sprawy z
tego, że ich działanie rzuciło wyzwanie jego demonowi - Strider
zasadził się na nich obu. Wypuścili go, jednak zamiast rzucić się na
boisko, nie ruszył się z miejsca. Prawie. Raz spróbował, zdecydowany
dopaść Eagleshieds z drugiej strony. Potem Kaia została oznaczona i
weszła do koła. Zmusił się, żeby wrócić na swoje miejsce. Jeśli
pozwoli sobie na działanie, by dotrzeć do tej kobiety, dokona
masakry. To będzie koniec zawodów - nie przyznają pierwszej
nagrody. A przecież jeśli nie uda mu się zdobyć Magicznej Różdżki,
będzie potrzebował zwycięstwa Kai. Poza tym jego ingerencja ją
upokorzy. Ale tak naprawdę nie interesowała go główna nagroda czy
kompromitacja.
Czy z Kaią było wszystko w porządku?
Leżała bezwładnie, wydawało się, że minęła wieczność, odkąd
została pobita. A potem jeszcze mocniej. Na szczęście harpie wkrótce
straciły zainteresowanie jej stanem nieświadomości i zwróciły się
przeciw sobie. Kiedy ją zobaczył, Strider niemal znów wyskoczył ze
swojego miejsca. Krew pokrywała każdy centymetr jej twarzy,
ubranie było podarte i zakrwawione, dłonie opuchnięte, a pierś
nieruchoma.
Sabin wyprostował się i otrzepał resztki popcornu.
- Wszystko będzie w porządku – powiedział. – Spójrz tam, na
Biankę. Jest wkurzona, a nie przerażona.
To zabawne, że strażnik demona zwątpienia starał się go
uspokoić, ale Strider go posłuchał - spojrzał. Bianka weszła na szczyt
trybun, wszyscy wokół już dawno usunęli się jej z drogi. Tupała tak
mocno, że prawdopodobnie popękało pod nią drewno.
Potarł dłonią (drżącą dłonią!) dół szczęki. Jego uwaga wróciła
do Kai na kolejną wieczność. Wiedział, że potrzebowała napić się
jego krwi. Chciał, żeby napiła się z niego. Musi się jedynie ruszyć, po
prostu to skończyć. No dalej, laleczko. Potrafisz to zrobić. Jej drużyna
nadal mogła się uleczyć i wygrać. I nawet jeśli tego nie zrobią… Nie.
Nie mógł pozwolić sobie na takie rozważania. Tym co się dla niego
liczyło, o dziwo, była Kaia. Szło jej tak dobrze, walcząc wykazała
umiejętności, które go podnieciły. Tak. Obserwowanie jej wywołało
wzwód.
Potem napadły na nią całym gangiem. Co takiego, do cholery,
zrobiła, że upoważniało to do takiej nienawiści? Następnym razem,
kiedy będą sami, powie mu - koniec z kłamstwami. Nie ważne jak
bardzo była seksowna kiedy je snuła. W końcu, jakiś ruch. Drgnęła.
Każdy mięsień na jej ciele napiął się. Nikt nie zwrócił na nią uwagi,
kiedy mrugnęła i otworzyła oczy. Strider zauważył moment, w którym
oślepiło ją światło, ponieważ jej zęby błysnęły szkarłatem, gdy
warknęła. Będąc tak połamaną, nie mogła nic zrobić, żeby zranić tych,
którzy ją skrzywdzili. Wykonała więc najlepszą rzecz, jaką w tej
chwili mogła - poczołgała się do Taliyah.
- No dalej, laleczko – mruknął. Jego myśli uformowały się w
słowa i przecisnęły przez supeł w gardle. – Dasz radę to zrobić.
Wygraj - Porażka domagał się zwycięstwa na długo, zanim Kaia
weszła do gry.
Tak, zrobi to. Bogowie, nigdy nie był tak dumny z innej żywej
istoty. Nawet ze swych przyjaciół, którzy walcząc z łowcami po jego
stronie, osłaniali jego plecy. Kiedy szli na dno, przestawali się liczyć.
Ale nie Kaia - pomyślał. Ona liczyła się dalej.
Ręka Kai przesunęła się, jej twarz wykrzywił grymas. Ktoś
wrzasnął i ruszył w jej kierunku z zamiarem powstrzymania przed
zmianą, ale w końcu jej dłoń połączyła się z dłonią jej siostry i
jasnowłosa harpia wskoczyła z furią do środka. Kilka sekund później,
wybuchły piski pełne bólu, prawdziwa symfonia maltretowanych
głosów. Poleciały ciała… i nie podniosły się aż dysząca, zbryzgana
krwią Taliyah pozostała jedyną stojącą na nogach w ringu. Zmieniła
się z Gwen, która utykając, kopała po prostu wszystkie znajdujące się
na ziemi przeciwniczki. Gwen zmieniła się z Neeką, która zrobiła to
samo. Neeka wymieniła się z Gwen, która weszła po raz trzeci. Kiedy
Gwen skończyła, zmieniła ją Kaia, zdołała przeczołgać się kilka cali i
kopnęła jedną z leżących w brzuch. Ten wysiłek musiał pogorszyć
stan niektórych z wewnętrznych obrażeń, ponieważ straciła na chwilę
przytomność.
- No dalej, Kaia! – wrzasnął Strider.
- Dasz radę – Sabin wrzasnął piskliwym głosem przez megafon,
i niech to cholera, jeśli Strider nie życzył sobie mieć też taki na
własność.
Inne harpie zaczęły się budzić. Jedną z tych, którą kopnęła Kaia,
przeszedł wstrząs, przywołując Kaię do przytomności.
- Cholera, Kaia! Jesteś najlepsza. Pokaż im! - Strider chyba by
zwymiotował, gdyby po raz kolejny została zaatakowana.
W końcu, w jakiś sposób, udało jej się przeczołgać do Taliyah i
zmienić z nią. Myślał, że im się uda, że wygrają. Ale na koniec, kiedy
Kaia weszła po raz trzeci, była tak poraniona i pobita, że zemdlała na
dobre, wykluczając swój zespół z rozgrywek. Było jeszcze gorzej –
zespołem, który zajął pierwsze miejsce, były Skyhawk, drugie
Eagleshield.
Coś ciepłego spłynęło przez gardło Kai. Takie pyszne,
pomyślała, ledwie przełykając. Więcej, potrzebuje więcej, ale dopóki
to ciepło nie dotarło do jej żołądka, nie miała siły, żeby przełknąć po
raz drugi. Ciepło szybko rozchodziło się po jej ciele, wzmacniając ją i
przeganiając zimną ociężałość kończyn.
Odważyła się otworzyć powieki - Strider majaczył nad nią, jego
nadgarstek uniesiony był nad jej ustami. Krew kapała na zamknięte
teraz usta i spływała po policzku. Sięgnął w dół wolną ręką,
zmuszając jej usta do otwarcia. Kiedy zobaczył, że jest przytomna,
znieruchomiał. Jej usta rozchyliły się z własnej woli, kolejny łyk
ciepła ześlizgnął się do żołądka i napełnił ją.
- To jest to – powiedział, przyciskając nadgarstek do szpary,
którą zrobiła. – Grzeczna dziewczynka.
Kły wydłużyły się i ugryzła go. Ssała i ssała, pijąc jego, mającą
uzdrowicielską moc, krew. Smakował jak bogate, dojrzałe wino z
odrobiną gorzkiej czekolady i miodu. Nikt nigdy nie smakował tak
dobrze. Rozkoszując się, dokładnie mu się przyjrzała. Siedział obok
niej i dotykał ją biodrem. Wokół jego oczu i ust znajdowały się teraz
zmarszczki oznaczające napięcie, skóra była blada. Niepewna tego, na
jak dużą utratę krwi mógł sobie pozwolić, Kaia zmusiła się, by
przestać z niego pić. Uniósł brwi.
- To wystarczy?
Nie, ale będzie musiało. Skinęła głową. Ten ruch zapowiadał
falę zawrotów głowy, skrzywiła się. Wciągnęła i wypuściła powietrze
powoli, miarowo. W końcu, jej umysł uspokoił się i została sama ze
swoimi myślami. Przypomniała sobie wejście na ring, kopanie tyłków,
a potem, jak jej tyłek został skopany. Po tym wszystkim… cholera,
cholera, cholera. Leżała w nieznanym łóżku, nieznanym pokoju. To
oznaczało… cholera, cholera, cholera.
- Gdzie są moje siostry? – łał. Mówienie bolało. Ktoś musiał
piekielnie mocno uderzyć ją w tchawicę.
- Bianka wróciła do niebios z Lysanderem, ponieważ nie umiała
się przy mnie zrelaksować. Była niespokojna. Gwen jest gdzieś z
Sabinem, pije jego krew, jestem pewien, że się leczy – głos Stridera
był zimny, nieobecny. – Taliyah i inne… nie wiem.
- Ale wszystkie moje dziewczyny są żywe po pierwszym
konkursie?
- Tak. Wszystkie.
- I nie były na granicy śmierci?
- Nie.
Westchnęła z ulgą. Dobrze. Były żywe i leczyły się. Mogła się
pogodzić ze wszystkim. No prawie ze wszystkim.
- Kto…kto wygrał?
Przesunął językiem po zębach.
- Twoja matka. Wam się nie udało.
Przeze mnie - pomyślała i poczuła ukłucie w piersi. Dlatego, że
zemdlała, co było prawie tak złe jak dyskwalifikacja. Zapiekły ją
oczy, więc je zamknęła. Cholera. Potrzebowała chwili na osobności,
czasu, żeby się zebrać do kupy. Albo wypłakać. Strider widział ją w
najgorszym stanie. Nie mogła się teraz załamać i jeszcze pogorszyć
jego opinii o sobie. Bardziej niż tym przejmowała się jednak swoim
wyglądem, musiała wyglądać ohydnie. W rzeczywistości, musi chyba
zakryć żałobnym całunem każde lustro w pobliżu, zanim się w nim
przejrzy i rozważy popełnienie samobójstwa.
- Bądź dobrym małżonkiem i idź przynieść mi butelkę wody,
żebym mogła ci ją ukraść. Chce mi się pić.
- Wypij swoje łzy, bekso.
Uniosła powieki i spojrzała na niego. Pragnienie, żeby się
wypłakać całkowicie zniknęło.
- Jak możesz mnie tak traktować?! Gdzie twoje współczucie?
Jestem umierająca.
- Błagam cię. Masz kilka śmiesznie małych ran.
Śmiesznie małe? Marne! Spojrzała w dół na siebie. Ubranie było
porozrywane, obnażając ciało - jedynie wyglądała na ubraną. Skóra
była porozcinana i poszarpana w wielu miejscach, z czarnymi i
granatowymi sińcami rozchodzącymi się w każdym kierunku.
- To są najgorsze rany jakie kiedykolwiek widziałeś, draniu,
dobrze o tym wiesz.
Kąciki jego ust drgnęły.
- Nieee. Raz zaciąłem się papierem pomiędzy palcem
wskazującym, a kciukiem. Nie masz pojęcia o bólu, dopóki nie
doświadczysz czegoś takiego.
On. Był. Rozbawiony.
- Masz pięć sekund, zanim wbiję ci sztylet w serce.
Fukając i dysząc, podciągnęła kołdrę pod brodę. Każdy ruch
powodował cierpienie. Warto było, pomyślała. Być nagą przed
Striderem – żaden problem.
Być nagą i ranną? Cholera, nie!
- Uważaj na swój ton, dobrze? Mój demon jest aktywny.
Kiedy to powiedział, delikatnie ułożył wokół niej materiał.
Część jej złości stopniała.
- Co masz na myśli, mówiąc, że jest aktywny?
- Jest spragniony walki.
- Dlaczego? - wiedziała, że nie powinna mówić nic więcej,
wiedziała, że Strider będzie wkurzony, nie zrozumie tego, ale to było
dla jego dobra. – Wątpię w to, czy zdołasz mi to powiedzieć w taki
sposób, żebym zrozumiała.
Dłuższą chwilę jego powieki były przymknięte, a potem zaczął
emanować złością.
- Kibicował ci. Zobaczył twoją przegraną. To go wkurzyło. Nie
skrzywdził mnie, ale teraz musi coś wygrać. Rozumiesz?
- Tak.
Jego demon kibicował jej? Poważnie? Czy to był ten głos, który
słyszała w swojej głowie, tak jak podejrzewała za pierwszym razem?
– Dziękuję.
- To nie jest coś, z czego można się śmiać.
Uśmiechała się? Och, tak. Uśmiechała. Jej rysy złagodniały.
- Dobrze. Będę się zachowywać. Czy teraz czujesz się lepiej?
Minęła chwila, zanim opuściło go napięcie, które wcześniej
wyczuła. Wygrał. Mała utarczka, tak, ale nadal to on wygrał,
przyznając jego demonowi pewnego rodzaju zwycięstwo, spodziewała
się go uspokoić.
- Zrobiłaś to celowo – powiedział zamyślony.
- Co z tego?
- Co? Jesteś słodka – delikatnie odgarnął włosy z jej
czoła.Porozmawiamy.
Jeśli oczywiście czujesz się na siłach – dodał.
Z pewnością ciepło jego ciała otuliło ją bardziej niż koc.
- Dlaczego nie miałabym czuć się na siłach? Marne rany,
pamiętasz?
Kiedy jej surowy ton odbił się echem, zaczęła rozumieć coś
innego – Strider nie okazał jej wcześniej współczucia, ponieważ
wiedział, że stała na krawędzi załamania. Jakakolwiek delikatność
zepchnęłaby ją z tej krawędzi – załamałaby się. Jeśli miała o to
pretensje, martwiła się konsekwencjami - teraz nie musiała. Mogła po
prostu cieszyć się nim.
- Dobrze się czujesz? – zapytał miękko. – Bądź szczera.
- W porządku.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Masażu, nago.
Jego źrenice powiększyły się, pożerając tęczówki.
- Poza tym?
- Poza tym, poza tamtym – zakpiła, zmuszając się, by spojrzeć
na niego gniewnie. – Spójrzmy na to tak - mogę powiedzieć, że jesteś
poważnie zaniepokojony moim fizycznym samopoczuciem, ale jeśli
nie przyniesiesz mi wody, jak już wcześniej mówiłam, ja też zacznę
się niepokoić.
- Jasne. Więc czujesz się na siłach, żeby porozmawiać – na jego
ustach pojawił się szeroki uśmiech.
Proszę.
Dużo lepiej.
Strider nie chciał, żeby się załamała, a ona nie chciała, żeby
zamartwiał się jej stanem.
- Dlatego… - uniósł błyszczącą butelkę wody tuż przed jej
twarzą. Kilka kropel spadło na jej pierś, sapnęła. - …mogę się
przyznać, że mam to, czego chcesz i wykorzystam cię.
Nagła suchość w ustach spowodowała ból dziąseł. Skłamała
wcześniej, twierdząc, że jest spragniona, ale teraz, kiedy zobaczyła
butelkę, chciała jej. Musiała chcieć. Umarłaby, gdyby jej nie chciała.
- Daj mi.
- Uh-uh-uh. Chcesz ją? – spytał melodyjnym głosem. – Będziesz
musiała na nią zapracować. Więc będę zadawać ci pewne pytania, a ty
będziesz mi udzielać odpowiedzi. I, dla twojej wiadomości, mam
również hamburgera i czekoladowego shake’a, żeby ci zapłacić.
Oblizała wargi, kochając i nienawidząc go jednocześnie.
Właśnie dlatego nigdy nie wyjawiała sekretów harpii - mogły zostać
użyte przeciw niej. Ale dzięki Gwen, Strider wiedział dokładnie, że
Kaia musi zapracować na swoje jedzenie. Jeśli zada pytanie, a ona
zaakceptuje zapłatę za swoją odpowiedź, nie będzie mogła go
okłamać. W przeciwnym wypadku, mogła zachorować, tak jak w
sytuacji, gdyby zjadła coś, co sama przygotowała.
Jeszcze raz machnął butelką wody.
- Umowa?
- Umowa – wychrypiała, nie kryjąc dłużej narastającego gniewu.
Była przekonana, że chciał się dowiedzieć czegoś na temat następnej
konkurencji.
- Powiedz mi, dlaczego harpie tak bardzo cię nienawidzą.
Pomyliła się. Opadła na materac i spojrzała w sufit. Kilka paneli
było ciemniejszych - najwyraźniej od zalania wodą. Byli w innym tanim
motelu. Prawdopodobnie nadal w Wisconsin.
- Czekam, laleczko.
- Odpowiedź jest nieistotna.
- Pozwól, że ja to osądzę.
Westchnęła.
- Mężczyzna… mężczyzna Juliette. Ten, którego zobaczyłeś w
dniu przeszkolenia. Kiedy miałam czternaście lat, chciałam, żeby
został moim niewolnikiem, żeby robił mi pranie, tego rodzaju rzeczy,
więc spróbowałam go wykraść i dowieść swojej wartości, siły…
Kiedy to mówiła zaczęła drżeć. Jeśli powie mu resztę
prawdy… opuści ją. Tak jak to zrobiła większość jej klanu. Dlaczego
nie miałby tego zrobić? Właśnie zobaczył jej porażkę.
Po to, żeby usłyszeć, że zawsze była porażką i prawdopodobnie
nigdy nie będzie niczym więcej… Czy naprawdę tak bardzo chciała
tej butelki wody?
- I? – nalegał.
Lepiej stracić go teraz - szukała usprawiedliwienia. Tak czy
owak, był tu tylko z powodu Włóczni i odejdzie, nie będzie musiała
martwić się o następną konkurencję. O następną przegraną w jego
obecności.
- Zamiast tego, uwolniłam go, a on prawie mnie zabił. Zabiłby
mnie, gdyby nie Bianka. Odciągnęła go ode mnie, a on zwrócił się
przeciw niej. Potem oczywiście zwrócił się przeciw wszystkim innym
harpiom. Tego dnia zginęło ich więcej niż kiedykolwiek w naszej
historii. Nawet podczas Wielkich Wojen Terytorialnych, kiedy
walczyłyśmy z innymi gatunkami.
Strider zmarszczył brwi.
- Jeśli skrzywdził tak wiele, dlaczego nie został obwiniony za to,
co się stało? Nikt nie patrzył na niego z nienawiścią w oczach. Nikt
nie rzucił się jemu do gardła.
To była cała jego reakcja? Dlaczego nie uciekł?
- Juliette zatrzymała go. Ja go uwolniłam. Gdybym trzymała się
z dala, nie miałby szansy zrobić czegokolwiek.
- Dobrze, więc odpowiedz mi na to. Jeśli jest taki niebezpieczny,
dlaczego Juliette trzymała go w pobliżu?
- Harpie mogą wybaczyć swoim małżonkom prawie wszystko –
mruknęła.
Chwila ciszy.
-Tak w ogóle, to czym jest małżonek Juliette? – zapytał,
decydując się nie komentować rewelacji na temat „wybaczenia prawie
wszystkiego”. - Na pewno nie człowiekiem. To pewne - powtórzył.
- Nie wiem, czym jest. Nigdy wcześniej, ani później nie
spotkałam kogoś takiego.
Ściągnął usta.
- Więc nie spałaś z nim?
- Miałam czternaście lat. Jak myślisz? – skrzywiła się, patrząc na
jego obojętne spojrzenie. – Czekaj. Nie odpowiadaj.
- Bogowie, jesteś rozdrażniona. Wiem, że z nim nie spałaś.
Chciałem jedynie usłyszeć, jak to mówisz - przesunął palcem wzdłuż
jej szczęki, delikatnie, tak delikatnie. – I dziękuję ci. Za prawdę tym
razem.
Tylko nie roztop się. Jeszcze się nie zadeklarował.
- Dziękuję? To wszystko, co chciałeś mi powiedzieć?
- Tak. A co? Spodziewałaś się limeryku?
Nie. Spodziewała się kazania i pożegnania.
- Z tego powodu nazywają mnie Kaią Rozczarowanie.
Proszę. Teraz już wie wszystko. Teraz znał osobę, której zaufał i
w którą wierzył – no dobrze, tak jakby – która może nie być w stanie
spełnić jego oczekiwań.
- O co chodzi z tymi przezwiskami harpii? – zapytał, znowu ją
zaskakując.
Za każdym razem, kiedy ktoś nazywał ją KR, gdzieś w środku
niej coś maleńkiego umierało, ale Strider zareagował tak, jakby to nie
była wielka sprawa. Nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.
- Nie martw się o nas i nasze przezwiska. Tobie jeszcze żadnego
nie nadałyśmy.
Coś niebezpiecznego zamigotało w jego oczach - przez chwilę,
potem zniknęło.
- Jakby mnie to obchodziło, jak mnie nazywasz.
Jego głos był niski, obojętny, nie zdradzał żadnych emocji.
Czasami był takim dupkiem.
Cóż, zobaczmy, czy to jest obojętne i sprawdźmy, co o tym
myślisz?
- Dla twojej wiadomości…Parysa nazywamy Seksorcystą.
Nozdrza Stridera rozszerzyły się, kiedy gwałtownie wciągnął
powietrze. Na dłuższą chwilę ogarnęła ich cisza. Kaia zaczęła czuć się
winna. A potem Strider powiedział sztywno.
- Zasłużyłaś na pierwszą zapłatę.
Odkręcił nakrętkę z butelki wody, włożył ciepłą dłoń pod jej
kark i uniósł głowę. Jej usta dotknęły zimnego potoku cieszy,
zapomniała o poczuciu winy. Przełykała jak szalona, bogowie, każda
kolejna kropla smakowała lepiej niż poprzednia. Kiedy skończyła,
Strider zmiażdżył plastik i rzucił przez ramię. Delikatnie położył ją i
cofnął rękę. Zacisnęła usta, by powstrzymać się przed błaganiem o
więcej kontaktu. Pochylił się w kierunku nocnej szafki i wziął
kawałek hamburgera, którego właśnie pokroił na cztery części. Jej
żołądek skręcił się i zaburczał.
- Zgaduję, że nie muszę pytać, czy jesteś głodna – zauważył z
uśmiechem.
Za-wsty-dza-ją-ce, ale przynajmniej stracił ten obojętny ton
głosu i nadal był zdecydowany rozmawiać z nią. Cud nad cudami. Nie
będzie znowu narzekać.
- Jeśli to chcesz, to musisz mi szczerze powiedzieć, czy
naprawdę myślisz, że możesz wygrać następną konkurencję. Nie
wspominając o następnej i następnej. Ponieważ, po ostatniej rundzie,
coraz bardzie podoba mi się myśl o kradzieży Włóczni.
W jego głosie nie było cienia skruchy. Wiedziała, czuła to w
kościach, że miał na myśli kradzież Magicznej Różdżki bez względu
na to, co mu odpowie. To, czego nie wiedziała, to dlaczego
przejmował się teraz jej opinią dotyczącą następnej konkurencji.
Musiał czytać w jej myślach, ponieważ powiedział szorstko.
- Nie chcę, żebyś znowu tak cierpiała.
Ból rozkwitł w jej piersi. Chciała mu odpowiedzieć. Nie dla
hamburgera, ale ponieważ się martwił.
- Ja…
Cholera. Szczerze? Myślała, że jest zdolna do tego, żeby wygrać
pierwszą rundę, że znajomość innych drużyn, jaką zdobędzie, da jej
przewagę nad innymi. Jednak one połączyły swoje siły przeciw niej, a
ona była bezsilna.
Następnym razem wymyślą coś innego przeciw niej i przeciw
każdemu członkowi jej drużyny. Nie było od tego odwrotu. I nie
mogła biadolić na temat sprawiedliwości, ponieważ w odwrotnej
sytuacji zrobiłaby dokładnie to samo i nie zapomniała o
wątpliwościach Taliyah. Całe swoje życie, chciała jedynie być
podziwianą. Kochaną. Szanowaną. Całe swoje życie pozwalała, żeby
wszyscy ją poniżali. Była Kią Rozczarowanie.
- Przepraszam, że przegrałam – wyszeptała.
Wyraz jego twarzy złagodniał, palce znalazły drogę do jej czoła,
głaszcząc je.
- Nie zawiodłaś mnie. Nikt nie mógł odebrać im zwycięstwa,
mając takich przeciwników.
Pocieszające, ale w głębi duszy wiedziała, że on by znalazł
sposób. Zawsze znajdował.
- Jednak zmartwiłaś mnie – dodał, wracając do szorstkiego tonu.
– Nie będę cię oszukiwał.
Powiedział to jak prawdziwy małżonek, wypełniło ją pragnienie.
Chciała tego. Chciała go. Teraz, zawsze. Więc. Dla niego, znajdzie
sposób.
- Tak - w końcu odpowiedziała. – Mogę wygrać następną
konkurencję.
Zimna, twarda, bezlitosna. Taka właśnie musi być. I będzie.
Dowiedzie swojej wartości, tak jak tego zawsze chciała. Nikt jej nie
powstrzyma. Jej mordercze myśli przerwało ziewnięcie.
Strider nakarmił ją hamburgerem, a następnie zadawał
bezsensowne pytania, które nie wymagały trudnych odpowiedzi po to,
żeby łatwo mogła zarobić na shake’a. Kiedy skończył, powiedział.
- Odpocznij teraz. Mam wobec ciebie wielkie plany.
Jej wzrok powędrował do szczytu jego ud, by dostrzec erekcję.
Wybuchnął śmiechem.
- Sprośna harpia.
- Powiedziałeś „wielkie”, po prostu założyłam…
Miała nadzieję…
- Śpij – nakazał, uśmiechając się.
- Więc, to miałeś na myśli czy nie? - zatrzepotała rzęsami,
również uśmiechając się.
- Będziesz musiała poczekać i się przekonać.
The Darkest Surrender
Rozdział 14
William miał niewielką szansę na to, żeby posunąć się za daleko.
Ta, którą miał, niestety minęła. Byłby oczywiście pierwszym, który
przyzna, że popełnił choćby najmniejszy błąd. Błędy czy nie, w
większości nie, nie mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności –
pomyślał, torując sobie drogę przez to, co pozostało z rodziców Gilly.
Podsumowując: prosili się o to. Dosłownie się o to prosili. W trakcie
„pracy” nucił ulubioną piosenkę - „Scoty Doesn’t Know” zespołu
Lustra, czuł się tak, jakby tekst był odzwierciedleniem jego życia.
Podał swoim celom zastrzyki z adrenaliny, zapobiegające omdleniom.
Oczywiście „podkręcił” również ich żyły, zapobiegając
wcześniejszemu wykrwawieniu. Omdlenia i utrata krwi za każdym
razem rujnowały naprawdę udane tortury. Pod koniec, kiedy zdali
sobie sprawę z tego, że nie ma nadziei na przeżycie, zaczęli błagać.
Skończył z nimi dopiero, gdy wyznali swoje grzechy, doprowadzając
go tym do szału. Wszystko o czym się dowiedział i co sprawiło, że ich
maltretował, nie było nawet odrobinę bliskie całej prawdy - Gilly
zniosła o wiele więcej. Prawie marzył, żeby tego nie kończyć. Byłoby
miło rozciągnąć tę sesję na kilka kolejnych dni. Och, tak. Cóż - teraz
miał trochę sprzątania.
William zatoczył pełne koło, lustrując rzeź, jakiej dokonał i
starając się zdecydować, od czego zacząć. Może powinien po prostu
odejść - było zbyt dużo do zrobienia. Potem uzmysłowił sobie, jak
ludzie lubili wariować, stacje telewizyjne lubiły grzmieć historiami
„psychopatów na wolności” i zdał sobie sprawę, że ta informacja
mogłaby dotrzeć do Gilly. Nie, żeby chciał utrzymać ją w
nieświadomości na temat tego, co się stało - powie jej. Pewnego dnia.
W dalekiej przyszłości. Kiedy będzie starsza. Może… jak skończy
pięćdziesiąt lat.
Po wszystkim, co ci ludzie – nie, te potwory – jej zrobili, nie
powinna się na niego gniewać. Jak mogłaby? Zranili ją w najgorszy z
możliwych sposobów, kiedy była zbyt młoda i słaba, żeby się obronić.
On po prostu się im zrewanżował.
Poczuł skurcz żołądka, kiedy w jego głowie pojawiła się myśl.
Może chciałaby sama ich zabić? Dokonać swojej własnej zemsty,
zamknąć ten etap czy coś w tym rodzaju. Co jeśli wszystko zrobił źle,
a ona chciała zostawić ich w spokoju? Ludzie byli tak specyficzni,
jeśli chodziło o nie przekraczanie pewnych granic, a niech bogowie
bronią, jeśli ktoś ośmielił się je przekroczyć - na zawsze przyklejano
ci etykietkę człowieka nikczemnego i diabolicznego. Tak jak
Wlad’owi Palownikowi - dobremu kumplowi Williama. Mówiąc o
złej reputacji - ściął głowy kilku tysiącom swoich wrogów, nadział ich
ciała na włócznie i wystawił na świat, żeby to zobaczył. I bum - jesteś
diabłem. To było absurdalne!
W ludzkim pojęciu, tortury i śmierć nie były łatwą częścią koła
życia. Na torturowanie patrzono krzywo, śmierć członków rodziny
uważano za nieludzką - była powodem żałoby. Nie rozumieli, że
dusze szły dalej z taką lub inną zdolnością, to oznaczało równowagę.
Słabość zachęcała do działania twoich rywali.
-Co ty, do cholery, zrobiłeś? – wydyszał nagle stojący za nim
męski głos.
Wiliam obrócił się i stanął przed bardzo bladą twarzą Kane.
- Co tutaj robisz? A w zasadzie, skąd się tutaj wziąłeś?
Piwne oczy Kane wpatrywały się w leżące szczątki.
- Poprosiłem Prządki Losu, żeby mnie wysłały do ciebie –
powiedział z roztargnieniem. – Ilu ludzi załatwiłeś tutaj? Stu?
- Co robiłeś z Mojrami? Nikt nie może się z nimi widzieć od tak
po prostu. I dlaczego, do cholery, mnie szukasz?
- Wezwały mnie, więc się spotkaliśmy – Kane spojrzał na coś na
podłodze. – Co to jest?
William nie pofatygował się, żeby spojrzeć.
- Czy to ważne? Weź worek na śmieci i zacznij zbierać.
Dlaczego Mojry wezwały Kane? Drugie pytanie William
pominął - nie obchodziło go to.
- Mamy dużo do zrobienia i jeszcze więcej czasu na to – Willy
zdawał się być opanowanym.
Zwerbowanie strażnika demona katastrofy nie było jego
wyborem – nigdy, tak naprawdę, nie spędzali razem czasu. Poza tym,
Kane przyciągał pewnego rodzaju kłopoty, których najlepiej było
unikać - przynajmniej w najbliższym czasie.
- Kim są… byli ci ludzie?
- Nazwiska są nieistotne, nie uważasz? Wszystko, co musisz
wiedzieć to to, że mnie obrazili.
- Obrazili cię – Kane powtórzył jak echo, nadal się nie
poruszając.
- Tak.
Ich spojrzenia się spotkały.
- Rodzice Gilly, czy to oni? Słyszałem, że pragnąłeś ich
poćwiartować. Wydaje mi się, że na paręnaście kawałków - w głosie
Kane nie było potępienia, jedynie akceptacja.
Brak potępienia nie miał znaczenia. Nigdy nie zaprzeczaj, ani
nie potwierdzaj, że coś zrobiłeś, zawsze zastraszaj tych, którzy cię
przepytują - to było motto Williama.
- Powiesz komuś, co tutaj się stało, a osobiście dopilnuję, żeby
twoja trzustka została potraktowana podobnie.
Kane nie zsikał się w gacie ze strachu. Jedynie mrugnął na
niego.
- A tak w ogóle, dlaczego się spotkałeś z Mojrami? – Willy nie
odpuszczał.
Nadal wcale go to nie obchodziło, ale mógłby rozmawiać o
czymś tak nudnym jak pogoda, gdyby to oznaczało zmianę tematu.
Kane potrząsnął głową - tymi brązowymi i czarno złotymi
lokami kołyszącymi się na tle jego policzków, a potem bez słowa,
wszedł do kuchni. Wrócił chwilę później. W rękach miał dwie
masywne torby, jedną dał Williamowi.
- Dzięki.
Pracowali w ciszy, ramię w ramię przez pół godziny, gdy Kane
przerwał to wzdychając i zadając pytanie.
- Więc pytałeś o Mojry?
- Pytałem również, dlaczego przyszedłeś zobaczyć się ze mną,
ale straciłem już tym zainteresowanie.
- Więc, znajdź je znowu. Będziesz chciał to usłyszeć, ponieważ
wpłynie to na ciebie i innych.
Mądry ruch - zaoferował odrobinkę informacji, żeby go
zachęcić. William skorzystał z tej samej taktyki.
- Rozwiń to.
- Powiedziały mi… powiedziały – Kane wypuścił jeden koniec
swojej torby i potarł znużoną twarz. – Powiedziały mi, że rozpocznę
Apokalipsę.
Małe, paskudne słowo -apokalipsa. William zamarł.
- Co?
- Słyszałeś mnie - ręka Kane’a opadła na koszulę, szarpiąc
materiał. – Nie zamierzam się powtarzać.
- Jesteś Katastrofą, więc to ma sens, ale nie ma mowy, żebyś… każdy
mięsień na ciele Williama zesztywniał, kiedy przyszła mu do
głowy ta myśl. - O cholera, nie. Nie prześpisz się z nią, słyszysz
mnie?!
Na twarzy Kane’a pojawiło się zakłopotanie.
- Prześpię, z kim?
Tylko tego brakowało.
- Dlaczego wiedźmy przysłały cię do mnie?
Każde kolejne słowo było bardziej szorstkie niż poprzednie.
- Ponieważ słyszałem, że jesteś blisko z Lucyferem czy coś w
tym stylu. Stworzyłeś Czterech Jeźdźców. I że ci Jeźdźcy odegrają
dużą rolę w końcu świata, po prostu założyłem… - Kane zawiesił
głos. - Co? Dlaczego patrzysz tak, jakbyś miał zwymiotować?
Jest źle. Źle, źle, źle. Jeśli Mojry powiedziały Kane’owi, że
zacznie Apokalipsę, to zacznie Apokalipsę. Ale fakt, że Kane
pomyślał o tym, żeby spotkać się z Williamem oznaczał, że
Apokalipsa może zacząć się wcześniej, niż ktokolwiek przypuszczał.
- Nie jestem blisko z Lucyferem. Czy autochton wyszarpnąłby
moją rękę ze stawu, kiedy składałbym wizytę w jego małym
podziemnym spa? Huh, huh? Nie!
- Nie, ale brat mógłby to zrobić. Rywalizacja między
rodzeństwem i takie tam.
- On nie jest moim bratem! – kłamstwo wymknęło się Willemu
tak łatwo, wręcz automatycznie jak przez większość jego marnego
istnienia. Ale przecież Kane był Władcą Podziemi - nie miał prawa
go osądzać.
- Dobrze. Jest moim bratem – wyznał Willy i tak, przyznanie się
do tego bolało. Rywalizacja pomiędzy rodzeństwem nie wyjaśniała
nienawiści pomiędzy nimi. – I co z tego?
Dobra, chwileczkę. Właśnie coś sobie uświadomił. Harpie były
potomstwem Luyfera. Lucyfer był jego bratem. Zatem małe
zauroczenie Kaią jest… pieprzonym obrzydlistwem! - ta myśl
wstrząsnęła nim, zadrżał. Kaia będzie po prostu musiała żyć bez
rozkoszowania się jego dotykiem. Cholera! Jego brat popsuł mu całą
zabawę.
Ponad ich głowami nastąpiło zwarcie żarówki, a złote iskry
rozprysły wokół Kane, który nawet nie zwrócił na nie uwagi.
- Nic. Jestem ciekawy. Czy Jeźdźcy są dobrzy czy źli? Po naszej
stronie czy kogoś innego?
- Nie wiem – odparł Willy, mimo iż doskonale wiedział.
- Dobrze. Spróbujmy z innej strony. Wspominałeś coś o
kobiecie… o mnie, o tym, że się z nią prześpię…
Żadnej reakcji.
- Więc?
- Więc, z kim nie powinienem się przespać, Książę Ciemności?
- Z jedyną kobietą Jeźdźcem – mruknął, a coś ścisnęło jego
pierś. – Albo mężczyzną. Wszystko jedno. Oni tam na dole naprawdę
nie przejmują się płcią.
- No dobra, jestem zmieszany.
William podszedł do jedynego czystego fotela w pokoju i opadł
na niego. Jak wielką okazałby się ciotą, gdyby włożył głowę między
nogi? A potem, nawet jeszcze większą gdyby zaczął hiperwentylować.
- Powiem wprost. Lucyfer i ja mieliśmy inne matki, ale tego
samego ojca. Jest nim Hades.
- Co? Myślałem że Lucyfer i Hades są braćmi – Kane był
zaskoczony.
- Jak większość ludzi. Po prostu paru z nich bardzo lubi szerzyć
plotki. Ale oto kolejna wielka niespodzianka – oni są również
kłamcami. Nie ważne. Chcesz usłyszeć resztę, czy powinienem
pozwolić ci mówić na temat tego, o czym nie masz pojęcia?
Kane zmrużył oczy, a on machnął ręką w powietrzu.
- Nie lubiłem życia tam na dole… delikatnie rzecz ujmując. To
było piekło – ha, to stwierdzenie rozbawiło Williama. – Znalazłem
sposób, żeby usunąć pewną część ciemności z mojego wnętrza, tak
zostali stworzeni Czterej Jeźdźcy Apokalipsy.
- Dlaczego tego nie wiedziałem? Mój demon też mieszkał tam
na dole.
- Halo, Katastrofa istniał po stronie Lucyfera. Mieliśmy małe
kłopoty ze współdziałaniem, musieliśmy podzielić przestrzeń na różne
królestwa. Lusi wziął ogień i demony, bla, bla, bla, a ja czyściec i
dusze. Mimo że jego sługusy wciąż się zakradają i okradają mnie,
będę mu przebaczał.
Przebaczenie formą zabezpieczenia – Willy pomyślał z
uśmiechem. Lusi nie będzie zdolny go przełamać.
- Co to ma wspólnego ze mną? – zapytał Kane.
- Zmierzam do tego… – co powiedzieć, co powiedzieć?
Hades nieformalnie opowiedział się po stronie Lucyfera.
Najwyraźniej postrzegał Williama, jako kłopotliwy problem, któremu
brakowało prawdziwie „diabelskiej” duszy. Po pierwsze, to bzdury nikt
nie był bardziej zły niż William. Wystarczy spojrzeć na to, co
właśnie zrobił tym ludziom. I nie żałował! Po drugie, nie było nic
złego w pragnieniu zerwania z rodzinną tradycją i byciem sobą.
Odbiegasz od tematu. Kiedy Grecy przejęli niebiosa, uwięzili
Tytanów, a Hades, który pomógł Zeusowi przejąć tron, został uznany
za trudnego do kontrolowania i również został uwięziony. William
wykorzystał to zamieszanie na swoją korzyść i w końcu uciekł.
Pomógł mu w tym Lucyfer, który pragnął tronu podziemi tylko dla
siebie, a ucieczka Willego pozwoliła uniknąć walki. Po ucieczce
William spędził wiele cudownych stuleci, pieprząc wszystko, co się
ruszało. Nawet Herę - ukochaną królową Zeusa. Oczywiście Zeus
ostatecznie przyłapał go ze spuszczonymi spodniami i zanim William
zdążył wyskoczyć przez niebiańskie okno, został przeklęty i
zamknięty w jeszcze innym więzieniu. Teraz był wolny, mógł znowu
znikać i przenosić się w inne miejsca. Życie było rozkoszne!
- William?
Mrugnął.
- Co?
- Miałeś mi powiedzieć, co to wszystko ma wspólnego ze mną.
- Nie, wcale nie.
- Cholera, powiedz mi, dlaczego myślisz, że prześpię się z
jednym z twoich popieprzonych potomków? – domagał się
odpowiedzi Kane, którego przeszył zimny dreszcz. – To jest
obrzydliwe. Chyba zwymiotuję.
Wlliam oparł łokcie na kolanach i spojrzał. Wciągnął głęboko
powietrze.
- Żebyś zaczął Apokalipsę, musisz pomóc uwolnić Jeźdźców.
Jedyny powód, jaki przychodzi mi do głowy, dla którego mógłbyś
pomóc uwolnić te bękarty, to to, że się zakochasz. Nie gustujesz w
mężczyznach, więc pozostaje moja dziewczynka. Jedyny powód, dla
którego się w niej możesz zakochać, to taki, że się z nią prześpisz.
Głęboki wydech.
Kane prychnął.
- Ona jest częścią zabezpieczenia?
- W zasadzie, tak – powiedział śmiertelnie poważnie William.
W końcu Kane, nie mogąc w to uwierzyć, wypuścił powietrze.
- Ostrzeżenie jest ostrzeżeniem. Nie będę odwiedzał piekła.
Więc, problem rozwiązany.
- Podoba mi się twój sposób myślenia, nawet jeśli jest głupi.
- Hej!
- Posłuchaj. Mojry nie są takie. Nie przysłały cię tutaj z dobroci
serc. One nie mają serc. Zobaczyły, jak rozpoczynasz Apokalipsę i
zaczęły układać domino. Musisz teraz na każdym kroku stawiać czoło
pokusie i jakoś… w jakiś sposób, nie znaleźć się w piekle.
Zanim Kane zdążył odpowiedzieć, coś wpadło przez okno,
rozbijając szybę i zataczając się pomiędzy nimi. Spojrzeli na to, a
potem na siebie. Granat.
- Cholera – powiedział William, skacząc na równe nogi.
- Ogień! – wrzasnął Kane, zmierzając w jego kierunku.
Było za późno. Bum! Ogień pełzał nad nim, a wraz z nim około
tysiąca odłamków drewna i kamieni. Gwałtowny podmuch powietrza
rzucił Williama w górę. Wzleciał, a potem spadł i kiedy wylądował,
upadł na głowę, rozbijając sobie czaszkę. Kane uderzył o niego,
przygniatając go. Wojownik już się nie podniósł.
Cholerny Katastrofa - William dokładnie wiedział, po czyjej
stronie leży wina.
- W porządku….człowieku? – udało mu się wydusić pytanie z
suchego gardła.
W tym momencie coś twardego uderzyło go w skroń - ciemność
połknęła go w jednym smacznym kawałku. Nie zobaczył nic więcej.
William odpłynął, coś zimnego i twardego przygniotło jego
plecy. Koła zaczęły piszczeć, małe wstrząsy, w górę i w dół
powodowały rozchodzenie się palącego bólu. Zdał sobie sprawę, że
leży płasko na noszach, a ktoś go wywozi. Nie jęcz. Nie wzdychaj.
- Ten wygląda na martwego – powiedział męski głos. Nie był
znajomy. Pięćdziesięcioletni, z charakterystyczną chrypką palacza.
- Nie sir. Jeszcze nie – kolejny mężczyzna, ten był młodszy,
prawdopodobnie dwudziestoletni. – Ale jeśli myśli pan, że z tym jest
źle, musi pan zobaczyć tego drugiego. Demona.
- Teraz tego nie zrobię. Potrzebuje ich obu, żywych.
- Ale, sir.
- Nie dyskutuj ze mną, synu. Rób, co trzeba, ale utrzymaj te
kreatury przy życiu.
Cisza, głośne przełknięcie.
- Mimo wszystko ten nie jest demonem. Powinniśmy…
- Nie obchodzi mnie, czym on jest, do cholery. Był z tym drugim
w środku w czasie tej rzezi. Zasłużył na to, co dostał.
Tym razem nie było pauzy.
- Tak sir. Zgadzam się z tym, sir.
Szpitalne nosze uderzył kolejny wstrząs, większy, po raz kolejny
silnie odbijając się w głowie Williama. Tak jak poprzednio, nie mógł
powstrzymać nadciągającej ciemności.
Bip. Bip. Bip - powolny, rytmiczny dźwięk zmieszał się z
odgłosem szybkich kroków i szalonych oddechów. William mrugnął i
otworzył oczy. Bogowie, to bolało. Czuł się tak, jakby miał drzazgi
pod powiekami i każdy z tych ostrych kawałków drewna drapał jego
rogówkę. Kiedy w końcu był zdolny do tego, żeby się skupić,
zmarszczył brwi. Jakby gruba warstwa błony pokrywała pokój i
wszystko w środku. Ludzie wokół niego biegali, ale nie mógł dostrzec
ich rysów twarzy.
- Jego demon...
- Wiem! Robię, co mogę, ale to może nie wystarczyć.
Rozmawiali o Kane’ie. O traceniu… William spróbował
podnieść rekę. Mógł pomóc ocalić wojownika. Tylko, że jego
nadgarstki zostały przywiązane do łóżka, a on nie miał wystarczająco
dużo siły, żeby uciec.
Co do cholery?
- Doktorze, ten się obudził.
- Cholera, nie jestem gotów, żeby się nim zająć. Daj mu kolejne
dziesięć cc. Będzie go trzymać dopóki nie wydostanę tego ze stanu
zagrożenia.
Coś ostrego dźgnęło go w ramię, myśli wymknęły się spod
kontroli.
- W porządku chłopcze?
William przedarł się przez ciemność i bardzo szybko tego
pożałował. Ból! Bolało go wszystko. Jego skóra była zwęglona, kości
były tak płynne jak pudding i równie miękkie.
- Bardzo dobrze. Jeszcze odrobinkę.
Otworzył oczy. Przez moment świat był odwrócony, ale
wkrótce, wszystko wróciło na miejsce. Spokojnym wzrokiem odnalazł
piękną kobietę. Zmęczenie rysowało się na jej delikatnej, napiętej
twarzy. Nosiła biały fartuch i miała stetoskop zawieszony wokół szyi.
Blond włosy były związane z tyłu w koński ogon, na nosie znajdowała
się para drucianych oprawek.
- Jesteś zapewne ciekaw, kim jestem i dlaczego znajdujesz się
tutaj?
To byłaby istotna informacja, chociaż mógł zgadnąć odpowiedź
- łowcy wykonali swój następny ruch. Zapamiętał nienawiść w
głosach „sir” i kompanów, które słyszał, kiedy dyskutowali o
demonach.
Wzrok Williama przeniósł się na nadgarstki i na związane w
kostkach nogi. Nie ufali wytrzymałości lin - użyli grubych, ciężkich
łańcuchów. Potem obejrzał swoje obrażenia i zdał sobie sprawę, że
tylko cud zachował go w jednym kawałku. Poczuł się jak pudełko
pełne zużytych bożonarodzeniowych wstążek. Skóra była tak
poszarpana, że mógł zobaczyć pod spodem równie mocno poszarpane
mięśnie.
- Więc?
- Nie jestem ciekaw – ruszanie szczęką powodowało drżenie w
skroniach. – Mężczyzna… - nie udało mu się wypowiedzieć żadnego
innego słowa. Miał zbyt sucho w gardle.
- Żyje – odpowiedziała, domyślając się, o co mu chodzi.
Dzięki bogom - Willy poczuł ulgę.
- Nie chcę być tą, która ci to mówi, ale powinieneś wiedzie.
Twój przyjaciel… w tym momencie jest transportowany do
najgłębszych czeluści piekieł.
Spodziewał się tego.
The Darkest Surrender
Rozdział 15
Kaia wiedziała, że Strider potrafi być bezwzględny i myślała, że
jej się to podoba. Teraz jednak była całkowicie pewna, że ta jego
skłonność doprowadzi ją do pozbawienia go życia. Cholernie chciała
go zabić! Do bólu. Oczywiście zaraz po tym jak go wypije do sucha.
Jego “wielkie plany” wobec niej? To Jeszcze więcej picia krwi - w
każdym razie, tak przypuszczała. Cały dzień minął, odkąd się obudziła
z drzemki, a picie krwi było wszystkim, na co jej pozwolił.
Oczywiście upewniła się, żeby pożałował swojego wyboru - pokazała
mu, jakie są konsekwencje drażnienia jej. Pozwolił żeby myślała, że
będą się całować i dotykać, cóż… uprawiać słodką, nieprzyzwoitą
miłość, aż ich serca eksplodują z napięcia. Nie potrzebowała więcej
krwi. Jej kości szybko przesunęły się na miejsce, a rozcięcia skóry
zagoiły. Była kompletnie wyleczona, zdolna do małego gwałtu, ale co
godzinę on nacinał swój nadgarstek i trzymał ranę nad jej ustami.
Nawet teraz, ssała, przełykając doskonały łyk bogatej, ciepłej krwi,
przyprawionej słodyczą cynamonu. Ciepło rozprzestrzeniało się jak za
każdym razem, kiedy karmił ją w ten sposób, pobudzając jej
podniecenie, przypominając o tym, czego nie robili.
- Jeszcze troszeczkę – powiedział chrapliwym głosem.
Przedramię poruszyło się w jej uścisku. Zamknęła oczy,
rozkoszując się dekadenckim smakiem, a mordercze myśli zniknęły.
Czy ona kiedykolwiek się nim nacieszy? Nie, nigdy - zdecydowała
sekundę później. Był dobry i naprawdę uzależniła się od niego. Nie
tylko od pocałunków - uświadomiła sobie. Nie tylko od krwi, ale
również od jego obecności, szelmowskiego uśmiechu, wypaczonego
poczucia humoru. Co zrobi, gdy zostawi ją po zawodach, tak jak
planował? Normalnie powiedziałaby, że znajdzie sposób, żeby go
zatrzymać. Pocieszyłaby się, odwołując do swojej siły i sprytu,
rozkoszując się wiedzą, że może zrobić wszystko, czego chciała. Ale
właśnie przeżyła największy w życiu łomot i nie miała już w sobie
tyle optymizmu. Poza tym musiała być gotowa na nadchodzące
zawody i mieć nadzieję, że wszystko pójdzie po jej myśli.
Na szczęście, dzięki bogom, mogła gromadzić tysiące
wspomnień o Striderze - tak na wszelki wypadek. Dotrzymają jej
towarzystwa podczas długich, chłodnych, samotnych zim i będą spać
tuż obok podczas gorących, parnych letnich nocy. Nie ważne gdzie
czy z kim będzie - nigdy nie zostanie sama. W tym celu musiała
stworzyć te wspomnienia, najpierw musi więc go uwieść. Wkrótce.
Zapomnij o rewanżu. Nawet teraz jej ciało śpiewało dla niego,
desperacko pragnąc bliższego kontaktu. Gdyby tylko pozwolił jej się
napić z żyły szyjnej…
Pytała, wielokrotnie, a on, wielokrotnie, odmawiał. Nie ufał jej?
Czy może samemu sobie? Wyobrażała sobie, jak popycha go na
materac i siada na nim okrakiem. Jej piersi ocierałyby się o niego, a jej
sedno zawisłoby nad jego naprężoną erekcją. I tak - miałby erekcję.
Upewniłaby się co do tego.
Ocierałaby się o niego w czasie, kiedy piłaby z niego. A on by
jęczał, ręce położyłby na jej pośladkach, żeby ją pośpieszyć,
przycisnąć mocniej do siebie. Wkrótce to by nie wystarczyło (im
obojgu) - on zdarłby z niej ubranie, ona zdarłaby z niego. Byliby
nadzy i…
Zanim zdążyła przełknąć kolejny łyk krwi, odskoczył do tyłu,
odsuwając jej kły od żyły i zupełnie przerwał kontakt.
- Wystarczy – powiedział, dysząc. – Jesteś teraz całkowicie
uleczona.
Wijąc się na łóżku, zdała sobie sprawę, że dyszy. Przesunęła się
w jego kierunku, rozchyliła nogi - jej sedno pragnęło go. Bogowie, już
była wilgotna i obolała.
Wstał, odszedł. Zatrzymał się i odwrócił. Potem stanął przed nią,
opierając się o stolik telewizyjny. Usiadła, drżąca i rozpalona,
rozkoszowała się jego widokiem, pierwszym odkąd opuściła łazienkę
- kilka minut temu wzięła prysznic i przebrała się w świeże ubrania,
które przyniosła jej Bianka. W tym czasie on usadowił się na skraju
materaca i jedynie skinął na nią. Myślała… miała nadzieję… ale nie.
Kiedy podeszła do niego, zamiast ją rzucić na łóżko i podbić
Kaialandię, on rzucił ją na nie i znowu nakarmił. Patrzenie na niego
zapierało jej dech - jasne włosy opadały wokół twarzy upadłego
anioła, usta były czerwone, jakby je zagryzał. Wiele razy. Miał na
sobie T-shirt z napisem “Kocham Williama”
- William mi ją dał – powiedział, dostrzegając, gdzie przesunął
się jej wzrok i wzruszając ramionami.
Wystarczyło, że usłyszała imię Williama, a wewnątrz zaczęła
chichotać. Ciemnowłosy czaruś był nią zauroczony, nie mogła się
doczekać, kiedy zrozumie, dlaczego zawsze mu domawia.
Prawdopodobnie za moment się posika ze śmiechu!
W każdym razie, nie obchodził jej T-shirt Stridera, ale mięśnie
pod spodem już tak. Były twarde i mocno zarysowane, sutki
nieznacznie pomarszczone – zdecydowanie nadawały się do lizania.
Na brzegu koszuli mogła zobaczyć wybrzuszenie spowodowane
obecnością broni schowanej w ciemnych dżinsach. Te dżinsy
przykrywały również wybrzuszenie spowodowane przez coś zupełnie
innego, coś co chciałaby zobaczyć, ale cóż.
Podniosła się jedynie z powodu niewielkiego poczucia winy.
- Chcę, żebyś był teraz brutalnie szczery – powiedziała.
Na jego twarzy pojawiła się ostrożność.
- Dobrze.
- Jak ładnie wyglądam?
Przebiegł wzrokiem wzdłuż jej ciała. Miała na sobie czerwoną,
koronkową, sznurowaną sukienkę, która była rozcięta w połowie, aż
do jej pępka. Dół zatrzymał się poniżej krzywizny pośladków. Źrenice
Stridera powiększyły się - to prawie zawsze było wstępem do
dotykania.
- Musisz założyć majtki – jego głos był chrapliwy.
Nie zrobił żadnego ruchu w jej kierunku. To była jedna z tych
chwil, których „prawie” żałowała.
- Ech. Przecież tak nie wyjdę. Mam gdzieś tutaj… parę… rozejrzała
się dookoła. – Tam.
Podeszła do nocnego stolika i uniosła majtki w geście pytania.
Szybkim ruchem wciągnęła materiał, chybocząc się i po raz kolejny
stanęła przed małżonkiem. Strider otworzył usta.
- Siedzieliśmy na łóżku razem, piłaś ze mnie, twoje usta były na
mojej skórze i nie miałaś na sobie żadnych majtek?
- To znaczy, że nie zauważyłeś? – powiedziała, robiąc kwaśną
minę.
Nic dziwnego, że odsunął się od niej tak łatwo.
- Nie. Nie pozwoliłbym sobie na to.
- Dlaczego?
- Do cholery, Kaia! Nie możesz po prostu chodzić be majtek.
- Dlatego właśnie włożyłam parę. Nie zauważyłeś?
Zmrużył oczy.
- Powiedziałaś majtki. Włożyłaś parę majtek.
- Tak. Majtek.
- Po prostu… - zacisnął szczękę i wyciągnął rękę w jej kierunku,
machając palcem w górę i w dół . - Gdzie zamierzasz w tym czymś
ukryć broń?
- Strider, proszę. Daj mi i moim dziewczynom jakiś kredyt
zaufania – rozłożyła głębokie rozcięcie w kształcie litery V,
odsłaniając nagie piersi, jej sutki były zaczerwienione i błyszczące.
Małe, cienkie ostrza były zamocowane do niej po bokach, tuż pod
pachami. – Robiłyśmy tak na długo przedtem, zanim dojrzałyśmy.
- Słodki Jezu – powiedział zduszonym głosem, kiedy, z
szerokim uśmiechem na ustach, nasunęła sukienkę z powrotem na
swoje miejsce.
Im bardziej jej się opierał, tym bardziej zamierzała zafundować
sobie odbiorcę tych małych pokazów erotycznych.
- No dalej – powiedział znowu chrapliwym głosem.
Podeszła bliżej i splotła swoje palce z jego, zadowolona z
kontaktu.
- Chcesz się przekonać?
- Słodki Jezu – powtórzył. Małe kropelki potu pojawiły się na
jego czole. – Mamy plany. Pamiętasz? Duże plany. Musimy gdzieś
dotrzeć.
Więc picie krwi nie było jedyną rzeczą w jego programie. Ale w
takim razie seks, w sposób oczywisty, również się w nim nie
znajdował.
- Dokąd się wybieramy? – zapytała ostrożnie, żeby ukryć
rozczarowanie.
- Przekonasz się.
Po szybkiej kontroli otoczenia, wciągnął ją w chłodne, nocne
powietrze.
Pierwszą rzeczą jaką zrozumiała, było to, że nadal byli w
Wisconsin. Nie rozglądała się, ani nie dopytywała. Księżyc schował
się za chmurami, rzucając różowe i fioletowe cienie we wszystkich
kierunkach. Śnieg przykrył ziemię i drzewa…
- Zmarzłaś? – zapytał.
- Nie. To nic takiego – poza tym okrywało ją promieniujące
ciepło jego ciała. – Jakieś wieści odnośnie działalności harpii lub
łowców odkąd się obudziłam?
Lub cholernych dwóch dni, kiedy była nieprzytomna?
- Nie. Ukryliśmy cię dosyć dobrze.
Pozornie spokojna, Kaia cały czas zachowywała czujność.
Przeszli kilka bloków zanim puścił ją i zatrzymał się przed pikapem.
Włamanie i wciśnięcie gazu do dechy zajęło mu tylko trzy minuty i
osiem sekund. Nie wspomniała, że mogła zrobić to w dwie - jego
demon mógłby to odebrać jako wyzwanie. Kiedy wrzucił bieg i
popędził w dół drogi, po prostu powiedziała „dobra robota”.
- Teraz powiedz mi, dokąd jedziemy, ponieważ nie lubię
niespodzianek. Chyba, że dotyczą mężczyzny czekającego nago w
moim łóżku – dodała po to, żeby mu dokuczyć.
Ścisnął mocniej kierownicę, aż zbielały mu kostki.
- Rozmawiałem z twoją siostrą Taliyah. Mamy dwa dni, żeby cię
przygotować do następnej konkurencji.
- Chwileczkę. Zamierzasz mnie trenować?
Myślał, że była tak beznadziejnym wojownikiem, że
potrzebowała kilku wskazówek? Cóż, dlaczego nie? - pomyślała
rozgoryczona, śmiejąc się w duchu gorzkim śmiechem.
Rozczarowała go swoją porażką. Nie mogła za nią winić nikogo poza
sobą. To nie miało znaczenia. Szok i ból uderzyły ją jak zatrute
strzałki. To nie był rodzaj wspomnień, jaki miała nadzieję gromadzić.
- Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział, a ona zaczęła się
uspokajać. Potem dodał. – Nie zamierzam cię trenować.
Chciała głośno narzekać i uskarżać się na brak zaufania i
wsparcia z jego strony. Przyrzekła, że wygra następną rundę czyż nie?
Tak, tak, zrobiła to. Jej umysł mógł być otumaniony przez ból, ale to
pamiętała. Mimo wszystko, Kaia powstrzymała swój język.
Zwycięstwo było tak ważne dla Stridera jak dla niej. Nie zrobił tego,
by być okrutnym. Ale, do cholery, nawet wiedząc, dlaczego
zdecydował się na taki ruch, ból w jej wnętrzu wzrastał. Jestem
wystarczająco dobra taka, jaka jestem. Żałosne usprawiedliwienie.
- Dlaczego ty nie będziesz mnie trenował? – zapytała.
Bogowie, czy ten marudny głos należał do jej?
Zapadła długa cisza zanim przyznał.
- Mój demon.
Co ta pauza oznaczała? Kłamał? Nie - pomyślała zaraz. Nie
kłamał. Ale wątpiła, czy demon był jedynym powodem.
- Boisz się, że trening ze mną będzie dla niego wyzwaniem?
- Tak. To już się wcześniej zdarzało.
Już raz powiedział jej, że wszystko, co z nią związane, było
wyzwaniem i to był jeden z powodów, dla których nie mogą być
razem. Pomyślała, że wkrótce dostrzeże zalety w jej wyzwaniach – za
każdym razem, kiedy wygra, doświadczy przyjemności, a jeśli wygra
wielokrotnie w ciągu dnia…
Jak dotąd ten sposób myślenia jedynie obracał się przeciw niej.
Strider tak bardzo nienawidził bólu, który towarzyszył porażce, że
każdego konkurenta postrzegał jako zagrożenie. Im bardziej go
naciskała, tym bardziej on odsuwał się od niej.
To się musi zmienić. Więc. Dobra. Da mu to, czego chce zdecydowała.
Spokój. Gładkie słówka. Kompletny spokój.
Przebywanie z nią będzie przyjemne i miłe. Więcej rozrywki zapewni
mu oglądanie jak rośnie trawa. Może wtedy zabierze ją do łóżka.
Dlaczego nie mógł lubić jej za to, jaka była? Dlaczego inni nie mogli?
- Dobrze – powiedziała, wzdychając i nienawidząc siebie za
żałosne przedstawienie.
Był z nią. Nie zostawił jej. Nie szukał Włóczni, kiedy była zbyt
słaba, żeby go powstrzymać.
– W porządku. Będę trenować, z kimkolwiek tylko chcesz.
Ciężarówka wiła się w dół po ulicach miasta, co kilka sekund
migały światła na przedniej szybie. Kaia oparła nogi na desce
rozdzielczej i odchyliła się tak daleko jak pozwolił jej na to fotel.
Sukienka powędrowała do góry ud, odsłaniając krawędź majtek.
Strider był wpatrzony w drogę.
- Nie oczekiwałem, że zgodzisz się z moimi planami.
Czy usłyszała w jego głosie… rozczarowanie? Nie. To po prostu
myślenie życzeniowe z jej strony.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Ja…
Zacisnął usta i potrząsnął głową. Nie naciskała bardziej, skoro
jej nowy plan nakazywał spokój, a on nie oferował nic więcej. Minęło
kilka minut w całkowitej ciszy. Potem zapytał.
- Dlaczego nie mam przezwiska?
To nie było to, o czym chciała rozmawiać, ale mogła pociągnąć
ten temat. Gładkie słówka - przypomniała sobie.
- Cóż, nie zasłużyłeś na żadne.
- Więc co mam zrobić, żeby zasłużyć?
- Nie wiem. Każdy jest inny. To taka rzecz z rodzaju „wiemy,
kiedy zobaczymy”.
Znowu cisza. Tym razem przez jej ciężar i panujące między nimi
napięcie, Kaia nie mogłaby się przebić nawet mieczem czy piłą
łańcuchową. Nie miała pojęcia, co kotłowało się w jego głowę.
- Myślałam, że nie obchodzi cię, jak cię nazywamy –
powiedziała tylko po to, żeby przerwać napięcie.
- Nie obchodzi – wychrypiał. – Byłem ciekaw.
- Okej.
- Znowu jesteś miła. Jesteś bardziej ranna, niż sobie zdawałem z
tego sprawę? – zażartował.
Zaczęła skubać sukienkę, starając się zignorować tę uwagę.
- Nie zawsze jestem wrzodem na tyłku, wiesz?
- Przestań bawić się ubraniem – warknął.
Zamarła, nie ważąc się nawet oddychać. Nadal nie spojrzał w jej
stronę, mimo to wiedział, co robi? Miał aż tak podzielną uwagę?
- Dobrze. Rozważę to.
Gładkie słówka zaczęły przynosić efekt. Walcząc z uśmiechem,
wcisnęła się głębiej w fotel i opuściła nogi na podłogę.
Około godziny drogi od miasta, Strider zjechał z autostrady na
parking zastawiony mnóstwem podupadających, sportowych bud i z
migającym neonem głoszącym „Szaleństwo Abla”. Było tam kilka
innych samochodów i dwóch wielkich facetów wytaczających się z
frontowych drzwi.
- Bar? – zapytała, próbując się nie dąsać. – Ludzki bar?
- Musisz zagrać zanim zapłacisz.
Naprawdę? Zapomnij o dąsach. Przebiegł ją dreszcz
podniecenia.
- Powinieneś mi powiedzieć. Założyłabym mój zdzirowaty strój.
Zwężone oczy omiotły ją, zatrzymując się na dekolcie. Strider
zaparkował, prawie uderzając w bok innego samochodu, a Kaia
wyskoczyła, w połowie drogi od wejścia, zanim on otworzył swoje
drzwi. Minęła zataczających się ludzi, krzywiąc się z powodu zapachu
taniego piwa i papierosów. Gwizdnęli na nią i zmienili kierunek,
podążając w jej stronę.
- Ile? – zapytał jeden.
Och, nie, nie zrobił tego? Odwróciła się, ręce położyła na
biodrach, zęby obnażyła w grymasie.
- Co powiedziałeś?
- Zapłacimy cenę, jakąkolwiek podasz, przysięgamy –
powiedział drugi. –Później.
Obydwaj parsknęli śmiechem, potem pierwszy poklepał
drugiego po plecach, jakby właśnie wynegocjował umowę życia.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Strider podkradł się i uderzył
obydwu w tył głowy. Polecieli do przodu, ale złapał ich za włosy
zanim zdążyli upaść na ziemię, kolana przycisnął do ich pleców,
zmuszając kolesi, żeby przed nią klęknęli.
- Przeproście! – rozkazał tak mrocznym głosem, że prawie
mogła poczuć ogień, siarkę i piekło. – Teraz.
Serce Kai zatrzepotało. Mężczyźni posłuchali, paplając
przeprosiny i płacząc. Strider podniósł jednego i rzucił nim przed
siebie. Facet spadł na samochód, w którym niespodziewanie odezwał
się alarm. Chwilę później drugi mężczyzna dołączył do niego.
- Dzięki – powiedziała, walcząc z pragnieniem, by roztopić się w
drżącą kałużę u jego stóp.
- Przyjemność po mojej stronie.
Weszli razem do baru.
Ta kobieta zamierza mnie zamordować tym zabójczym ciałem pomyślał
Strider. Zachwycające krzywizny były spowite w pas
materiału, który w niektórych krajach nie mógłby przejść nawet, jako
kostium kąpielowy. Jej skóra była świetlista, ale pozbawiona
wielobarwnego blasku. Kaia musiała ukryć go pod całkowitym
makeupem ciała. Nie, żeby narzekał.
Wszystko, co mogło powstrzymać innych mężczyzn przed
pożądaniem jej, zasługiwało na pieczęć aprobaty.
Kim był, żeby tak żartować? Mężczyźni jej nie pragnęli?
Chciałby. Niestety, to się nigdy nie zdarzyło - nie ważne co robiła ze
swoją skórą, nie ważne jak była ubrana, mężczyźni zawsze jej
pożądali. Ta wiedza jednocześnie wkurzała go i napawała dumą.
Uważała, że to Strider jest jej małżonkiem. Nikt inny.
Opieranie się jej stawało się coraz trudniejsze. I trudniejsze.
- Hej, czy to jest Anya? Gideon? Amun? I chyba, tysiąc innych
osób? – Kaia musiała wrzasnąć, żeby przekrzyczeć rozbrzmiewającą
muzykę. Spojrzała na niego miękko szeroko otwartymi srebrno-
złotymi oczami z emocjami, których nie mógł nazwać. – Jak udało ci
się ich wszystkich tutaj sprowadzić?
Mężczyzna mógł się zatracić w tej bezdennej głębi.
- Poprosiłem, a Lucjen ich przeniósł.
Bardziej zażądał, a Lucjan w końcu się ruszył, ale kogo
obchodzą szczegóły?
- Mimo to oni są tylko na jedną noc - dodał.
- Słodko! Jedna noc, mogę ich pokochać. Dwie i zaraz chcę ich
zabić.
- Po prostu nie wspominaj – ściszył głos – głównej nagrody.
Dobrze?
Zajęliby się tylko tym tematem. To, co zrobił z Peleryną
Niewidzialności byłoby wypisane na jego twarzy. Motywy zostałyby
zakwestionowane. Jego inteligencja. Chcieliby zostać, rozejrzeć się za
Magiczną Różdżką, ukraść ją.
On i Sabin już rozmawiali na ten temat. Inni powinni strzec
artefaktów, które już mieli. Musieli strzec fortecy w Budzie. Musieli
zachować czujność na wypadek ataków łowców. Jeśli jednak nie uda
im się ukraść Włóczni na własną rękę zanim ostatecznie rozstrzygną
się zawody harpii, zadzwonią po posiłki.
Dziś wieczorem, kiedy Kaia będzie zajęta treningiem, oni
zamierzają upolować Eagleshield - w zasadzie Sabin już to robił,
przyglądając się badawczo z niebios, znajdując to, co pozornie
niemożliwe do znalezienia. Szef powinien być tutaj w każdej chwili,
żeby go stąd wyciągnąć.
- Nie będę wspominać niczego, na temat czegokolwiek.
Przysięgam. I dziękuję ci!
Ogromny uśmiech rozszerzył pomalowane na czerwono usta
Kai. Klasnęła, potem podskoczyła i umieściła gorący pocałunek na
jego policzku, zanim popędziła dalej. Poczuł gorąco jej pocałunku,
prawdopodobnie pozostawiającego ślad na każdej komórce jego ciała.
W ciągu ostatnich kilku dni jedyne co był w stanie robić, to
myśleć tylko o niej. Była taka blada, nieruchoma, słaba. Strider był
zdesperowany, żeby jej pomóc, a mimo to nie był zdolny do niczego
więcej poza karmieniem jej swoją krwią… i pragnienia. Och, jak on
jej pragnął. Wciąż pragnął.
Zdał sobie sprawę z tego, że przespanie się z nią będzie musiało
poczekać do zakończenia zawodów. Teraz musiał być silny - nie mógł
ryzykować, że się rozłoży z powodu przegranego wyzwania. Żadnego
wyzwania, nawet takiego w łóżku. Kiedy już dłużej jej dobro nie
będzie zależało od niego, nic go nie utrzyma z dala od tych
mikroskopijnych majtek. Musi ją mieć, usłyszeć jak krzyczy jego
imię. Cholera, planował nasycić się kobietą, bez względu na
konsekwencje. I nie jeden raz, jak wcześniej sobie założył, ale wiele
razy.
Zobaczył, jak rzuciła się w ramiona Amuna. Wojownik wyglądał
na zmęczonego, miał sińce pod oczami, ale, kiedy się do niej
odwrócił, wydawał się autentycznie zadowolony, że widzi Kaię.
Gideon - wycofany strażnik demona kłamstw, podniósł ją do
góry i mocno przytulił. Potargała jego niebieskie, opadające na brwi
włosy, a potem odrzuciła do tyłu głowę i zaśmiała się. Była taka
beztroska, taka nieskrępowana. Taka moja - pomyślał mrocznie,
potem zmusił się, żeby dodać: przynajmniej na razie.
Strider poczuł, jak Porażka się ożywił. Och, nie, nie zrobisz
tego. Siedź cicho, mały kutasie. Nie byłeś zaproszony na tę imprezę.
Warknięcie zadzwoniło mu w uszach, rozpoznał ten dźwięk - to był
okrzyk wojenny.
Chcesz wygrać Magiczną Różdżkę, prawda? Czy może raczej
wrócić do puszki Pandory i gnić w niej? Pamiętaj, jeśli zawiodę, Kaia
będzie naszą jedyną nadzieją. A jeśli ona zawiedzie, stracimy artefakt.
Jeżeli stracimy artefakt, łowcy będą mogli użyć go, by położyć swoje
łapska na puszce i wciągną cię z powrotem do środka. Na wieki cię
tam zamkną.
Cisza.
Tak. Tak myślał. Nic się nie stało, Porażka, bardziej niż
wspomnieniami o puszce, gardził mrokiem i izolacją. Jednak Stirder
nie wspomniał, że jeśli zdoła ukraść Włócznię, Kaia znienawidzi jego
cholerne bebechy. Ale wybaczy mu, tak jak Juliette przebaczyła
swojemu mężczyźnie jego mroczne uczynki. Prawda?
- Kye – usłyszał Gideona. – Nie chciałbym ci przedstawić
mojego szkaradnego męża, Scar - wskazał czarnowłosą piękność obok
niego.
Gideon kłamał, odkąd nie mógł powiedzieć słowa prawdy bez
doświadczenia wyniszczającego bólu. Kłamał na każdy temat.
- Właściwie mam na imię Scarlet – odpowiedziała jego żona.
Była strażnikiem demona koszmarów - kiedy zabiła kogoś we
śnie, umierał w rzeczywistości. Była wysoka, smukła i piękna jak
diabli.
- I na wypadek gdybyś była ciekawa, nie mam penisa – dodała z
uśmiechem.
Dlaczego ja nie mogłem dostać tego demona? Koszmary?
Porażka głośno odchrząknął.
Jesteś wrzodem na tyłu i dobrze o tym wiesz.
- Jestem Kaia. Lub Cholera Kaia, jak Strider lubi mnie nazywać.
- Nie prawda – warknął Strider.
Nazywał ją laleczką. I była nią. A teraz… gdzie, do cholery, był
Sabin? Musi stąd wyjść el pronto.
Kaia go zignorowała.
- Czy to ty byłaś nie tak dawno zamknięta w lochach Lordów? –
zapytała harpia, kierując swoje pytanie do Scarlet. – Zbyt
niebezpieczna, żeby błąkać się na wolności, niegodna zaufania,
ekstremalnie brutalna, bla, bla, bla?
- Tak. Na szczęście, tego doprowadziłam do szaleństwa odpowiedziała
Sarlet, przechylając hardo podbródek i wskazała na
Gideona, który poruszył ciemnymi brwiami.
Kaia zachichotała, ciepło i zalotnie i… cholera, Strider poczuł,
jak jego ciało odpowiada. To nie jest dobry moment na erekcję.
Kaia jest w dobrych rękach – przekonywał samego siebie.
Zwłaszcza, gdy był tu Gideon. Strider lekceważył ból, jaki znosił
przyjaciel. Teraz, miał z tego niezły ubaw. W każdym razie, nie
musiał martwić się o Kaię czy pożądanie jej przez innych, co nie
dawałoby mu spokoju, gdyby został tutaj i ją obserwował. Ruszył do
baru i wtedy zauważył blondynkę z różowymi pasemkami we włosach
i tatuażami okrywającymi ramię. Haidee. Cholera. Przebywanie jej w
tym samym pomieszczeniu z Kaią prawdopodobnie nie było zbyt
dobrym pomysłem.
Odwróciła się, trzymając w rękach dwa piwa i kiedy go
zauważyła, skinęła głową na powitanie. Nadal promieniowała – nie z
powodu ciąży, jak na początku przypuszczał - nie piłaby piwa, gdyby
tak było. Po prostu promieniowała z miłości - to było jego drugie
przypuszczenie. Po raz kolejny nie doświadczył ukłucia w piersi,
kiedy na nią spojrzał. Nigdy nie był bardziej szczęśliwy z tego
powodu.
- Nie powinnaś tu być – powiedział, po czym poprosił barmana,
żeby przyniósł mu piwo.
W jej oczach pojawił się ból, ale szybko go zamaskowała.
- Nie starałem się być złośliwy – przyznał. – Po prostu chcę cię
chronić.
Uśmiechnęła się słodko i potrząsnęła głową.
- Nie martw się tym. Amun właśnie wrócił z niebios i nie było
sposobu, żeby mnie z nim dzisiaj rozdzielić. Zwłaszcza, że jutro mogę
być z nim rozdzielona.
Ależ to smutno zabrzmiało.
- Dlaczego jutro?
- Nie chcę na ten temat rozmawiać – mruknęła, a jej uśmiech
zniknął.
Podniósł rękę, żeby poklepać ją po plecach i zaoferować
pocieszenie. Jednak opuścił ją jeszcze, nim dotknął kobiety - nawet
taki gest mógł spowodować, że poczułaby się niekomfortowo. Poza
tym zdał sobie sprawę, że nie powinien tego robić. Z ich gwałtowną,
burzliwą przeszłością, każdy taki gest mógł obrazić Amuna. I tak by
było. Strider mógł sobie wyobrazić własną reakcję gdyby,
powiedzmy, jeden z jego przyjaciół mających w przeszłości coś
wspólnego z Kaią (Parys) położył na niej swoje łapy. Wściekłby się.
W tym momencie dotarło do niego, że nigdy naprawdę nie pragnął
Haidee. Pożądał jej, tak, ale nigdy nie czuł się z nią związany (czy
kimkolwiek innym) na tyle, żeby nie mógł podnieść się i odejść bez
żalu. Bez wyrzutów sumienia. Cóż, Kaia doprowadzała go do szału,
stanowiła wyjątek życia-i-śmierci. Na razie. Potrzebował jej. Pragnął
jej, a kiedy nadejdzie czas, będzie ją miał. Koniec historii.
To przekonanie całkowicie pochłaniało jego myśli, zagłuszając
wszystkie inne emocje. Nie teraz, cholera. Muszę pozwolić jej
odpocząć i potrenować z chłopakami.
- Tak przy okazji – powiedział do Haidee, próbując odwrócić
swoją uwagę. – Wiem, że wiesz, dlaczego Amun został wezwany
przez Kronosa kilka dni temu.
- Tak. I co? – jej przygnębienie złagodniało, rysy twarzy
rozświetliły się z rozbawienia. – Nie jestem już opętana przez demona
nienawiści, ale nadal lubię cię czasami podręczyć. Poza tym wiem, że
jeden z twoich kumpli mógłby się zaangażował i podzielić detalami.
Wygraj.
Wspaniale. Krnąbrna kobieta. Teraz Strider musiał wygrać z nią
bitwę na siłę woli. Ale przypuszczał, że rozumie, dlaczego jego
demon chwycił się tej szansy na zwycięstwo, małe, ale (miał
nadzieję), że będzie. Kompromis zawarty, kiedy jechał tutaj z Kaią,
spowodował, że sukinsyn potrzebował pożywki.
- Czego miałby się dowiedzieć? I tak, mamy długotrwałą
umowę, czy tego chcesz czy nie. Będę za tobą chodził jak szczeniak
na smyczy całą cholerną noc, jeśli tego chcesz.
Jeśli ta groźba jej nie zmusi do odpowiedzi, nie wiedział, co
innego by mogło.
- Niczego – westchnęła. – Amun nie mógł jej znaleźć…
dziewczyny opętanej teraz przez demona nieufności. Kronos chce,
żeby wrócił jutro do niebios i znowu spróbował. Teraz masz obydwie
odpowiedzi. Zadowolony?
- Odrobinę.
Wygrał i malutkie iskierki przyjemności wypełniły jego pierś.
- Powiedz mu… - oczy Stridera rozszerzyły się, kiedy uderzyła
go pewna myśl. – Niech do mnie zadzwoni, kiedy skończy z nim
Kronos i trochę odpocznie.
Amun był zbyt zmęczony, żeby go dzisiaj obciążać. Ale jeśli
ktokolwiek mógł znaleźć sekretne miejsce, w którym Juliette
ukrywała Magiczną Różdżkę, to był nim właśnie on. Cholera, Strider
powinien pomyśleć o tym wcześniej.
- Potrzebuję przysługi.
Haidee przełknęła piwo.
- Ty i wszyscy inni na świecie.
- Cholera, dziewczyno. Naucz się dzielić.
Przewróciła oczami.
- To zabawne, usłyszeć coś takiego od ciebie.
- Nie, to ironiczne. Poczuj różnicę. Ale, szczerze? W tym
przypadku jestem na przegranej pozycji. Mam swoje przyzwyczajenia,
ty za to masz okazję do sprzeczki.
Zaśmiała się i powiedziała coś w odpowiedzi, ale przenikliwy
krzyk w tle zagłuszył jej słowa. O, cholera! Strider znał bardzo dobrze
ten krzyk. Obrócił się dokładnie wtedy, kiedy czerwona plama
przeleciała tuż obok niego, zmierzając wprost do Haidee.
The Darkest Surrender
Rozdział 16
Wiatr zmierzwił włosy Stridera, kiedy chwycił Kaię w pasie.
Była szybka, ale nie dość szybka. Zanim jednak zdołał przerzucić ją
sobie przez ramię jak strażak, obydwa policzki Haidee zostały pocięte
szponami i teraz krwawiły.
Haidee wydawała się zbyt wstrząśnięta, żeby zareagować, tym
bardziej, że się nie broniła. To nie było do niej podobne - nikt nie miał
takiego instynktu samoobrony jak Haidee. Albo była kompletnie
klapnięta albo egzystowanie bez Nienawiści ją spowolniło.
- Nie dotykaj go. Nie odzywaj się do niego. Nigdy! – Kaia
warknęła z obnażonymi zębami głosem, na który był nałożony krzyk
innej istoty, jej własna wściekłość i smugi ciemności.
- Cholera, Kaia – Strider klepnął ją w tyłek.
Nie zauważyła tego. Próbowała się wywinąć i przypadkowo
kopnęła go w żołądek. Mocno. Powietrze uciekło z jego ust, skulił się,
prawie ją wypuszczając. Poprawił swój uścisk - chwycił jedną ręką jej
kostkę, a drugą przycisnął na plecach. I cholera, była gorąca!
Dosłownie. Ciepło sączyło się z niej, parząc go.
Wygraj? - to był jego demon, w innej odsłonie. Wspaniale. W
końcu sukinsyn nie był całkiem pewny, jak postępować z harpią.
Złapałem ją, prawda? Czego jeszcze chcesz?
- Kaia – powiedział Strider – Jeśli się nie uspokoisz, zrobisz mi
krzywdę.
Ku jego zaskoczeniu to zadziałało - przeniknął mgłę jej furii. W
mgnieniu oka uspokoiła się i wisząc na nim, przycisnęła dłonie do
jego pleców. Gorący oddech rozszedł się nad koszulą i pieszcząc go,
ześlizgnął po materiale.
Witaj znowu, Bestio Striderka. Dzięki bogom jej zwisające nogi
ukryły dowód podniecenia.
Wygrałeś - Porażka westchnął z przyjemnością, która
przemknęła przez wojownika. Przyjemność znacznie silniejsza niż
wszystko, czego doświadczył z Haidee.
Kilku ludzi przy barze obserwowało ich. Strider uśmiechnął się z
zakłopotaniem.
- Kobiety.
Kiwnęli ze zrozumieniem.
Niezadowolony Amun ruszył w stronę Haidee.
- To nic, kochanie. Przysięgam – powiedziała uspokajająco.
Ujął w dłonie jej policzki, a niezadowolenie zmieniło się w
grymas. Grymas, który posłał Striderowi. Jako strażnik demona
sekretów Amun mógł czytać w myślach wszystkich, którzy
znajdowali się wokół niego, więc Strider otworzył swój umysł i
pozwolił przyjacielowi wejść do środka.
Nawet nie myślę o jej odzyskaniu. To mogło się skończyć o
wiele gorzej i dobrze o tym wiesz. Kaia zaledwie ją zadrapała, nic
więcej.
Ty bronisz tego, co twoje, a ja tego, co moje - Amun przekazał
swą myśl ze złością.
Kaia? Jego? Nie chciał analizować dreszczu emocji związanego
z rozkoszną przyjemnością. Nie potrzebował go. Była jego. Tylko
przez krótką chwilę – przypomniał sobie kolejny raz.
Haidee owinęła palce wokół przedramienia swojego mężczyzny,
zostawiając smugę krwi na skórze koloru mokki.
- Wszystko w porządku. Nic mi nie jest - uspokajała.
Kaia zaczęła coś „majstrować” na plecach Stridera, rozbawiając
go tym. Serce – pomyślał, uśmiechając się.
Ręce Amuna zaczęły zaciskać się z wściekłości, którą skierował
w przyjaciela. Myślisz, że to jest zabawne?
- Tak. Ja… Wybaczcie nam, mamy coś do załatwienia – nie
zwlekając, Strider zataszczył Kaię na parkiet.
Sabin jeszcze nie wrócił, co oznaczało, że nie ma powodu, by
tego nie zrobić. Podrzucił Kaię w górę i zsunął na przód. Przycisnęła
do niego swoje ciało. Zamiast postawić nogi na drewnianej podłodze,
owinęła je wokół jego tali i mocno ścisnęła, dopasowując swoje sedno
do jego erekcji. Jęknął krótko. W końcu jej temperatura opadła, więc
nie musiał się martwić, że jego kutas stanie w płomieniach. Spojrzał
głęboko w jej oczy, a świat wokół wyblakł. Była tylko Kaia,
pożądanie i potrzeba, żeby uspokoić gniew, jaki nieumyślnie w niej
wzbudził. Położył dłonie na jej pośladkach, żeby przytrzymać ją przed
upadkiem i zapobiec zobaczeniu przez jego przyjaciół czegokolwiek,
czego nie powinni widzieć. Czegokolwiek, co należało do niego. Jej
tyłek zdecydowanie był jego.
- Puść mnie – powiedziała, choć w jej głosie nie było słychać
ostrzeżenia. Nie pokazał jej, że zacisnęła uścisk na nim mocniej niż on
na niej. – Zamierzam zabić tę sukę.
- Nie, laleczko, nie zrobisz tego.
- Zrobię.
Czerń zniknęła z jej oczu, zostawiając dekadencki srebrno-złoty
kolor, który tak kochał. Zaraz, zaraz, chwileczkę. Kochał? Cholera,
nie. Lubił ten kolor, to wszystko.
- Gdzie się podziała Miss Akceptacji? Dziewczyna, którą tutaj
przywiozłem?
Odkąd twierdził, że takiej jej właśnie chce, ten mały kawałek
Miss Akceptacji, którego skosztował, powinien być kawałkiem nieba.
Jednak niespodziewanie dla siebie uświadomił sobie, że woli ją taką na
krawędzi i dziką. Może dlatego, że jego krew huczała na kuszącą
perspektywę poskromienia jej?
- Miss Akceptacji umarła - kolejny przebłysk czerni. - Zabiłeś ją,
kiedy flirtowałeś z inna kobietą.
- Jeśli o tym nie słyszałaś, to „martwy” nie musi oznaczać
„odszedł na zawsze” – zakpił. – Może się zdarzyć, że ona powróci zza
grobu.
Sapnęła zrezygnowana.
- Wiedziałam, że chcesz mnie taką – szturchnęła pięścią jego
ramię. – Wiedziałam!
Roześmiał się, niezdolny ukryć drzemiącej w nim wesołości.
Kaia zmarszczyła brwi, znieruchomiała i spiorunowała go wzrokiem.
- Co cię tak śmieszy?
- Ty – w tym momencie była nielogiczna i rozkoszna zarazem;
zazdrosna jak cholera o Haidee, a nawet o siebie. – Mam ochotę cię
schrupać.
- Co? - otworzyła usta, odsłaniając perłowe zęby w mieszaninie
szoku i nadziei.
Teraz miał jej uwagę… Przesunął ręce tuż pod jej pośladki,
podnosząc i umieszczając na szczycie swojej erekcji.
- Chcesz mi opowiedzieć, co się właśnie wydarzyło? Z Haidee?
Ekspresja zniknęła. Gapiła się po prostu przed siebie ponad jego
ramieniem. Mimo to, zagryzła dolną wargę, kiedy wygiął biodra do
przodu, ocierając się o nią.
- Nie. Nie chcę.
- A jednak zrób to.
Znowu się o nią otarł, a ona mocniej zagryzła wargę. Zbyt wiele
- pomyślał. Zbyt wiele tego jak na to zatłoczone pomieszczenie.
Przytrzymał ją nieruchomo.
- Powiedz mi – powtórzył.
Zapadła cisza, a po chwili…
- Lubisz ją bardziej ode mnie - Kaia zrobiła kwaśną minę.
Stała w obliczu mściwego klanu harpii bez najmniejszego żalu,
ale myśl o Striderze z inną kobietą była czymś więcej, niż mogła
znieść. To połechtało jego ego, tak, ale nie chciał jej ranić.
- Nie, laleczko, nie lubię.
- Lubisz. Tak mi mówiłeś.
- To były urojenia. I naprawdę, naprawdę byłem głupi.
Przepraszam za to - cała prawda na ten temat.
Myślał, że pragnął Haidee w sensie romantycznym, a był
jedynie rozdarty – kierowało nim wyzwanie, by zdobyć i wygrać serce
wroga. Po zwycięstwie spokojnie odszedłby od niej bez
jakiegokolwiek żalu. Z Kaią było inaczej - traktował ją koszmarnie,
ale może właśnie dlatego, że gdzieś w głębi czuł, iż nie będzie zdolny
tak po prostu od niej odejść.
- Lubię cię. Bardzo.
- Ale spałam z Parysem i nigdy o tym nie zapomnisz - uniosła
podbródek w geście wyzywającego uporu.
Rzucał jej w twarz ten fakt przy byle okazji, czyż nie? Ależ był
głupi. Chociaż ta wiedza przeszkadzała mu, ponieważ, tak, był
odrobinę zazdrosny i zraniony, że pierwszego wybrała Parysa – teraz
to wydawało się nieistotne.
Jak wiele kobiet miał Strider przez te lata? Jak wiele poza Kaią
publicznie przyznawało się do niego?
- Wiadomość z ostatniej chwili – powiedział, mając nadzieję
uśmierzyć ból, jaki spowodował. – Połowa ludzi w tym
pomieszczeniu spała z Parysem.
Zakwitła nadzieja, złoto zalało jej oczy, nawet przesłaniając
srebro, ale potem szybko zaniknęła i umarła.
- Nigdy nie będziesz w stanie tego przeboleć. Nie naprawdę.
Nie ze mną.
- Pozwól, żebym całkowicie rozwiązał ten problem - dobrze,
mała kontrola zniszczeń była w porządku. - Czy jestem zazdrosny?
Tak. Czy zrobisz to jeszcze raz? Cholera, nie. Nie, jeśli chcesz
zachować go przy życiu. Czy z jego powodu martwię się o nasz
pierwszy raz? Tak. Co jeśli nie jestem tak dobry? Czy obwiniam cię o
to, co się stało? Nie. Rozmawiasz ze skrajnie męską dziwką.
Naprawdę nie mam prawa cię oceniać.
- Jesteś zazdrosny? – połyskujący blask jej skóry
niespodziewanie wyjrzał spod makijażu, kiedy temperatura jej ciała
wzrosła.
Serce Stridera pogalopowało w niestabilnym rytmie, usta stały
się wilgotne z pożądania. Przedsmak tego, co się stanie niedługo,
bardzo niedługo. Musiał ją mieć.
- Tak. I kolejna wiadomość – jego słowa były nieco niewyraźne,
jakby był nieprzytomny z pożądania. – Jestem zaborczy. I to się nie
zmieni.
- Nie chcę, żeby się zmieniło. To mi się w tobie podoba.
- Dobrze – kilkakrotnie próbował tych rzeczy ze związkiem, ale
jego zaborczość szybko stawała się męcząca.
- Ja… - zmarszczyła brwi, poświata przygasła tak jak jej
nadzieja.– Mówisz to wszystko, ponieważ oczekujesz ode mnie, że
wygram dla ciebie Magiczną Różdżkę.
Myliła się, ale on zasłużył sobie na jej wątpliwości. Naprawdę
zasłużył. Poza tym nie potrafił powstrzymać ogarniającej go fali
poczucia winy. Nie ważne, co jeszcze powie, nie ważne, czy uwierzy
mu teraz, i tak będzie myślała, że kłamał, kiedy naprawdę ukradnie tę
cholerną włócznię.
Później się tym będzie martwił.
- Czy Włócznia ma seksowne, czerwone włosy i ciało owinięte
wokół mnie tak jak twoje?
Ściągnęła ponętne usta.
- Nie.
Takie zapraszające do pocałunku…
- Więc jestem całkowicie pewny, że lubię cię, ponieważ jesteś
sobą. Czego miałbym nie lubić?
- To prawda – powiedziała, ale nadal się nie odprężyła. – Jestem
dość wyjątkowa.
- Bardziej niż dość.
- Wiem. I nikt nigdy nie przekona mnie, że tak nie jest. Nie
ważne, jak bardzo będzie próbował.
Celny strzał. Przypomniał mu o tych wszystkich razach, kiedy
podeptał jej dumę, żeby powstrzymać się przed pożądaniem. Niestety,
to nigdy nie działało.
Porażka poderwał się, Strider mentalnie wepchnął go do
najciemniejszego zakątka. Nie chciał, żeby demon wtrącał się właśnie
teraz. To było tylko pomiędzy nim i Kaią.
- Przepraszam, że kiedykolwiek powiedziałem inaczej – dodał
szczerze. – To oczywiste, że cierpiałem na pewnego rodzaju
uszkodzenie mózgu.
- Tak podejrzewałam – jej twarz złagodniała, ale nadal się nie
rozluźniła. – Więc co lubisz we mnie poza moimi wspaniałymi
włosami i ciałem? Ponieważ ostatnim razem, kiedy o tym
rozmawialiśmy, powiedziałeś, że jestem zbyt kłopotliwa.
Powiedziałeś, że prowokuję cię na każdym kroku i że nie chcesz mieć
ze mną problemów.
- Czy zamierzasz rzucić mi w twarz wszystko, co kiedykolwiek
powiedziałem za każdym razem, gdy się kłóciliśmy?
- Oczywiście – przyznała swobodnie i bez wahania.
- Dobrze. Tylko sprawdzałem.
I to było szokujące. Lubił to. Musiał użyć całej broni, jaką
dysponował, żeby wygrać sprzeczkę, a ona wykorzystała każdą
głupotę, którą popełnił jako ostrze przeciwko niemu. Zraniła go, w
tym samym czasie ucząc, jak zaleczyć jej rany.
- Więc?
-Rzucasz mi wyzwanie za każdym razem, nie ma co temu
zaprzeczać – zesztywniała, a on pospiesznie dodał: – ale nie mam nic
przeciwko temu.
Gniew błysnął burzą srebra bez odrobiny złota.
- Nie masz nic przeciwko? Wiec, powinnam być szczęśliwą
dziewczyną? Jeśli jedna z twoich byłych dziewczyn kiedyś
powiedziała ci, że dobrze sobie radzisz z doborem słów, kłamała.
Kaia rozplątała nogi i opuściła je na podłogę. Mimo to Strider
nie uwolnił jej z uścisku. Uniósł z powrotem i zmusił do pozostania na
miejscu. Zarumieniła się, idealnie ocierając o niego bez zbytniego
pobudzenia.
- Posłuchaj. Bawisz mnie. Ekscytujesz. Wydaje mi się, że to,
czego powinienem nie lubić w tobie, jest aktualnie moją ulubioną
częścią ciebie. Poza tym wiem również, że nie jestem w parku na
pikniku.
Zaczęła mięknąć. W końcu odrobinę odsłoniła perłowe zęby w
niejasnym grymasie.
- Kopiesz sobie coraz większy dół, kretynie.
- Daj spokój, laleczko – rozłożył palce, obejmując nimi większą
powierzchnię jej ciała. - Jestem nowicjuszem jeśli chodzi o bycie
małżonkiem. Zostaw mi jakąś furtkę.
Tak, wiedział, że to było śmieszne - prosić o emocjonalną furtkę,
podczas gdy unieruchomił ją fizycznie. Ale cóż - był facetem. To było
na porządku dziennym.
Kaia po chwili zrozumiała, co powiedział i znieruchomiała,
nawet nie oddychała. W końcu rozpromieniła się.
- Czy to jest deklaracja, że należysz do mnie? – zapytała.
Tak było?
- Tak – powiedział, kiedy dotarło to do jego świadomości. –
Przez następne kilka tygodni będę najlepszym cholernym
małżonkiem, jakiego kiedykolwiek miałaś przyjemność poznać.
Potem… nie mogę tego obiecać. Nigdy nie robiłem tego na dłuższą
metę. Z różnych powodów. Będziemy musieli to ponownie ocenić,
zobaczyć, jak się z tym czujemy.
Pewna myśl błysnęła w jego umyśle. Co jeśli nie będzie mogła
mu wybaczyć kradzieży włóczni? Co jeśli ten czyn okaże się więcej
niż „prawie wszystkim”? Mogło nie być szans na ponowną ocenę,
ponieważ nie będzie chciała mieć z nim nic wspólnego. To będzie
koniec.
Ogarnęło go uczucie nagłego pożądania. Musiał zdobyć jej
zgodę, żeby go miała, całego, teraz. W ten sposób później będzie jej
trudniej wykopać go ze swojego życia. Nie dlatego, że chciał pozostać
w pobliżu. Tak jak jej powiedział - nigdy wcześniej nie robił tego na
dłuższą metę. Kilka miesięcy – owszem, ale nigdy dłużej. Mimo to nie
mógł sobie wyobrazić, że nie pragnie Kai. Gardził myślą o życiu bez
niej. Więc tak, musiał zdobyć jej zgodę.
- Daj mi szansę – błagał. – Proszę.
Wygraj? - powiedział Porażka.
Wracaj do swojego kąta.
Podświadomie odnotował, że muzyka zmieniła się, tempo
wzrosło, stało się szybsze, ale on nie przyspieszył - dalej wolno
ocierał się z Kaią.
Ramiona harpii opadły, ale zamiast odejść rozczarowana, że nie
zgodził się zostać z nią na zawsze, położyła ręce na jego piersi i
wyszeptała.
- To nie wystarczy. Chciałabym, żeby tak było, ale…
- Na razie to wszystko, co mogę zaoferować – ujął jej twarz w
dłonie, zmuszając, by skupiła na nim uwagę. – Wiem, że nienawidzę
myśli o tobie z kimś innym. Wiem, że jesteś jedyną kobietą, której
pragnę.
Znowu zaczęła gryźć dolną wargę, a on prawie, prawie ją
pocałował. Ale jeszcze nie teraz. Nie, dopóki się nie zgodzi.
- Co wpłynęło na zmianę twojego zdania? – zapytała. – Mam na
myśli to, że na pewno nie były to moje szalone umiejętności walki
ulicznej odkąd sparzyłam się i sromotnie przegrałam w rywalizacji.
Jego żołądek skurczył się, kiedy przywołał niewyraźny obraz w
swoim umyśle. Bezwładne ciało pokryte krwią. Opuchnięta twarz,
zniekształcone kończyny. Nigdy więcej - pomyślał ponuro. Będzie jej
bronił.
Wygraj?
Teraz nie próbował odepchnąć Porażki. W tym względzie, tak mógł
zaakceptować każde wyzwanie. Zanim zdążył odpowiedzieć na
pytanie, Kaia spojrzała w dół i dodała.
- Jeden raz porzuciłam walkę dla ciebie. Pamiętasz? Tej nocy z
łowami? Wyzwałam cię, żebyś zabił ich więcej ode mnie i mogłam
wygrać, ale oddałam ci moje cele.
Jego klatka piersiowa opadła, przeszyło go ukłucie jakiejś
nieznanej emocji.
- Pamiętam, laleczko i nigdy ci za to nie podziękowałem.
Przepraszam.
- Cóż, z podziękowaniami czy nie, nie zrobię tego po raz drugi.
Nie rzucę dla ciebie walki – powiedziała łagodnie.
- Cieszę się.
Miała równie wielkie poczucie własnej wartości jak on.
Nienawidziła przegranej. Co prawda nie doświadczała fizycznego
bólu, kiedy przegrywała, ale za każdym razem przechodziła ogromną
umysłową udrękę. Jej własny lud nazywał ją Kaia Rozczarowanie. Na
miłość bogów! Z tego powodu zawsze starała się udowodnić sobie, że
jest godne. Teraz to sobie uświadomił. Wiedział, że to był powód, dla
którego wyzwała go na początku. Chciała udowodnić, że była dla
niego wystarczająco dobra, a fakt, że celowo przegrała, pokazywał,
jak bardzo go pragnęła. To również sobie uświadomił. Było tak, jakby
wciąż musiała wszystko udowadniać. Jak mógł się jej odwdzięczyć?
Rzucał ją, raz za razem. Wstyd eksplodował w nim bombą, którą
zafundował sam sobie. Więc żadnych więcej porzuceń. Tak długo jak
będą razem, będzie traktował ją z uwagą i troską, na jakie zasługiwała.
- Jesteś zadowolony? – mrugnęła na niego. Ciepły, słodki
oddech musnął jego szyję. Puls skoczył w górę. – Ale jeśli cię
pokonam, będziesz cierpiał.
- Więc pocałujesz mnie i poczuję się lepiej. W porządku?
Wsunęła paznokcie pod jego koszulę, dotykając skóry.
- Ja… ja… nie wiem, co powiedzieć.
- Powiedz, że celowo nie rzucisz mi wyzwania, którego nie będę
mógł wygrać.
Nastąpiła chwila ciszy, w której rozważała jego słowa.
- Postaram się tego nie robić, ale nie mogę obiecać. Czasami
wydobywasz ze mnie to, co najgorsze.
Ha! Wydobył z niej to, co najlepsze. Nie, nie musiał się
upewniać. Prawda jest prawdą, nie ważne jak się ją przedstawia.
- Tak czy inaczej, możemy się dogadać.
- Tak, popracujemy nad tym - powoli zwęziła oczy, zatapiając
paznokcie głębiej w jego ciele. - No, no. W końcu poznałam Panią
Akceptację. Będziesz mi się podlizywał, żebym nie skrzywdziła
Haidee?
Taka podejrzliwa, ale taka była natura bestii. Byli bardzo
podobni w tym względzie.
- Możesz ją zranić, jeśli nadal tego chcesz, ale Amun będzie
wkurzony i mnie zaatakuje. Wtedy ja będę musiał skrzywdzić jego.
- Dobrze – skinęła głową. – Lubię Amuna, więc nie zranię
Haidee.
- Dziękuję – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Lubiła Amuna?
Schowała jeden zestaw pazurów i przerzuciła włosy na ramię.
- Więc co we mnie lubisz? Nigdy tego nie powiedziałeś. Czuj się
swobodnie, użyj szalonych opisów i może dołóż coś z poezji. Albo
jeden z tych limeryków, o których wspominałeś.
Zamierza zmusić go, żeby zapracował na to, hę? Mimo że już
zdecydowała, by dać mu to, czego chciał - wszystkie przywileje
związane z byciem małżonkiem i niepewną przyszłość… niech to
cholera. Och, jeszcze tego nie powiedziała, ale przecież nie musiała.
Strider wiedział. Była tutaj, w jego ramionach, domagając się, żeby ją
uwiódł.
Cała Kaia - nigdy nie jest nudno, zawsze kupa zabawy. Co
więcej, miała niemal opanowaną sztukę sprawiania przyjemności
Porażce, oferując mu małe wyzwania, dokarmiając go tu i tam,
wyzywając Stridera, by mógł wygrać bez problemu.
Wygraj.
Widzisz? Znowu to zrobiła, wyzwała go do czegoś łatwego. Ale
czy zdobędzie wygraną w poezji? Bogowie, nie.
- No cóż, zobaczmy – zaczął ochryple. – Lubię twoje bystre usta.
Lubię twoje nadąsane usta. Lubię twoje szalone usta. Lubię twoje
marudne usta. Lubię twoje wrzaskliwe usta. Lubię…
- Moje usta – powiedziała oschle, przewracając oczami. Oczami
błyszczącymi z podniecenia. Poruszyła się na jego trzonie, pocierając
go dokładnie tak, jak lubił. – Powiedz mi, dlaczego.
- Nie. Pokażę ci, dlaczego.
Przesunął jedną rękę na jej kark i przycisnął do siebie. Ich usta
się spotkały, otworzyły, a języki starły ze sobą. Smakowała jak wiśnia
z miętą i Strider zdecydował, że to będzie jego nowy ulubiony smak.
Wplotła palce w jego włosy, a paznokcie wbiła w skórę głowy.
Czyste, silne pożądanie wypełniło jego żyły, przesłaniając wszystko
inne - ludzi wokół, okoliczności, konsekwencje. Trzymał ogień w
swoich ramionach i desperacko pragnął w nim spłonąć. Także on
chciał ją spalać. Wypalić swoje sedno na każdej jej części, uczynić z
niej swoją kobietę. Każdy, kto spojrzałby na nią, zbliżył się do niej,
wiedziałby, do kogo należy.
Moja. Ona jest moja.
Cholera, podniecała go. Ich języki stoczyły pojedynek, nawet
bitwę. Tak, przepyszną bitwę. Zdominował ją, żądając jej ust jako
swojego terytorium. Poczuł jej twardniejące sutki na swojej piersi,
chciał je uszczypnąć. Pragnął włożyć palce pomiędzy jej nogi,
głęboko, wbijając się w nią stale.
- Strider – wychrypiała.
- Tak, laleczko.
- Nie przestawaj.
Wygrałeś - powiedział Porażka, wzdychając i serwując mu
więcej przyjemności, podkręcając jego pożądanie.
Strider poprowadził ją do przodu, z każdym krokiem ocierała się
o niego coraz mocniej. Kiedy dotarł do najbliższego stolika, pochylił
się i przesunął ręką nad stolikiem, rozrzucając butelki z piwem. Jak z
oddali usłyszał ich trzask o podłogę. Przycisnął Kaię do drewnianego
blatu. Chciał zrobić jej te rzeczy. Złe rzeczy. Nie, dobre rzeczy powiedział
sobie. Musiał zrobić jej dobre rzeczy. Chciał być jej
„najlepszym”. Ale może popchnie ją w kierunku kilku z tych złych
rzeczy, zmusi, żeby wzięła wszystko, co musiał jej dać, zmusi, żeby
błagała, potrzebowała go, łaknęła jak narkotyku.
- No dalej! Tak, kotku. Tak! – ożywiony głos Anyi, zwanej
Mniejszą Boginią Anarchii, wyciągnął go z mgły pożądania.
Strider warknął i wyprostował się, przeskanował wzrokiem
otoczenie. Zniszcz tłum i wróć do ust Kai - coś brzęczało w jego
głowie. Kiedy zrozumiał, że wszyscy w barze przyglądają się im,
ciepło wewnątrz niego opadło. Niektórzy obserwowali ich, szeroko się
uśmiechając, niektórzy z irytacją, inni (a mianowicie ludzie) z
pożądaniem.
Ciepło powróciło, ale z zupełnie innej przyczyny. Wściekłość,
tak, ogromna wściekłość przykryła cieniem jego własne pożądanie.
Nie podobało mu się, że ktokolwiek widzi Kaię w takim stanie,
zatraconą i spragnioną, chętną, by mu się oddać. Nie chciał na to
pozwolić. Nie pozwoliłby na to. Chwycił ją za rękę i postawił na nogi,
poprawiając na niej sukienkę. Jego ruchy były urywane, nerwowe. Jak
mógł zapomnieć, choćby na sekundę, o tym, że mają widownię? Ktoś
mógł go zaatakować, pokonać go. Jak mógł nie pomyśleć o tym, co by
się stało, gdyby zawiódł i nie mógł dać Kai tego, co najlepsze? Jej
najlepszy pocałunek. Jej najlepszy seks. Byłby skończony, zbyt słaby,
żeby być skutecznym i nie użyteczny dla niej podczas nadchodzącego
starcia.
Chociaż… Nie był na kolanach pokonany przez ból, więc to
oczywiste, że dostała swój najlepszy pocałunek. Znowu. Ta
świadomość sprawiła, że dumnie wyprężył pierś. Oczywiście, że był
najlepszy i… nieskromny.
Jednak miał ważniejsze rzeczy do roboty niż podziwianie swojej
własnej wspaniałości - musiał pozwolić chłopakom trenować ją do
następnej walki w taki sposób, w jaki obiecali to zrobić, a potem
przetransportować ją do motelu.
Wygrałeś, wygrałeś, wygrałeś - Porażka westchnął, ogarnięty
przyjemnością.
Nigdy w to nie wątpiłem.
Strider spojrzał gniewnie na swoich przyjaciół.
- Koniec zabawy – warknął, a potem zwrócił się do Kai. –Weź
chłopaków i idź z nimi. Zrób to, po co cię tutaj przywiozłem.
Grube, czerwone rzęsy uniosły się, ukazując zaskoczenie.
- Nie idziesz ze mną?
- Nie – popchnął ją lekko. – Teraz idź.
The Darkest Surrender
Rozdział 17
Ku zaskoczeniu Stridera, nie udało im się wyjść na zewnątrz.
Kiedy jego przyjaciele w pośpiechu przełknęli drinki, niczego nie
marnując, frontowe drzwi otworzyły się i czarnowłosa piękność
wkroczyła dumnie do baru. Lawendowe oczy przeszukały bar i…
zatrzymały się na Kai. Czerwone usta wykrzywił uśmiech
zadowolenia.
Strider zesztywniał. Cholera. Czy na prawdę ma takie szczęście?
Wylądowały Eagleshields. Zdawało się, że misja Sabina była teraz
zbędna, co oznaczało, że dzisiaj nie będzie żadnego polowania ani
kradzieży.
Kaia zaklęła pod nosem.
- Ależ mam szczęście. Juliette (Będę Cię Dręczyć Aż Się
Zabijesz) Likwidatorka jest tutaj.
Małżonek kobiety stał opodal niej. Strider nie widział go na
Turnieju, więc założył po prostu, że koleś był gdzieś, gdzie pilnował
Magicznej Różdżki. Teraz doświadczył małej niespodzianki, kiedy
sukinsyn wszedł do baru, wyniosły i zadowolony z siebie, jakby był
panem wszystkiego, czemu się przygląda. Nie było śladu po
artefakcie. Co on takiego miał? Otaczało go wiele uzbrojonych harpi.
Jego strażnicy? Gdy wchodził, ten niezdarny gigant miał na sobie
kajdany. Strider zauważył, że to były tatuaże - ogniwa zostały wyryte
na ciele wokół szyi i nadgarstków. Bardzo prawdopodobne, że gdyby
zdjął mu buty, zobaczyłby atrament również wokół jego kostek.
Tatuaże były zaczerwienione, opuchnięte i świeże. Strider mógłby się
założyć o lewe jądro, że zostały wykonane dziś rano.
Dlaczego trzyma przy sobie tak niebezpiecznego faceta, hm?
Kaia powiedziała, że harpie mogą wybaczyć swoim małżonkom
prawie wszystko, ale bez przesady - facet zamordował inne harpie. Z
pewnością to było gorsze niż, powiedzmy, okraść wroga z bezcennego
artefaktu.
W ciągu kilku sekund przyjaciele Stridera stanęli w linii,
formułując obok niego mur obronny. Nie mieli pojęcia, co się dzieje,
może z wyjątkiem Amuna. Ale przecież znali go bardzo dobrze wiedzieli,
kiedy wojownik przygotowywał się do walki. Cholera,
wyczuwali wroga, gdy dostrzegli choćby jednego.
Wygraj! Nie padły żadne słowa rozpoczynające walkę, ale
Porażka już wyczuł zagrożenie.
Strider przemyślał wszystko. Z przyjemnością.
Mężczyzna – czy kimkolwiek był – dostrzegł Kaię.
Obsydianowe oczy wirowały hipnotycznie. Mięśnie falowały na
odkrytej piersi.
Może dlatego, że wyobraził sobie ręce Kai na sobie? Strider
napiął się. Moja. I nie będę się dzielić. Nigdy.
- Porwijmy zwolenników Juliette i postraszmy ich uwolnieniem,
jeśli nie zrobi tego, co chcemy – wyszeptała Kaia.
- Poczekaj. Co powiedziałaś? Postraszyć uwolnieniem?
- Oni są straszni, uwolnienie będzie dla nich karą.
Strider stłumił śmiech.
- A teraz skończ tę pogawędkę i pozwól mamie pracować – Kaia
przełknęła ślinę i wyprostowała ramiona. – No, no – powiedziała
swobodnie, wystarczająco głośno, żeby być słyszaną jednocześnie
przez wszystkich. – Czy to moje urodziny?
- Nie – odpowiedziała Juliette. – Moje.
A właśnie, wspominając o tym…
- Kiedy są twoje? – Strider zapytał Kaię.
Jego przyjaciele mogli pomyśleć, że chciał wiedzieć właśnie
teraz, żeby zirytować nowo przybyłych, pokazać im jak mało są
ważni. To była tylko część prawdy. Srider naprawdę bardzo, bardzo
chciał to wiedzieć. Dla siebie samego.
Duże, srebrno-złote oczy spojrzały na niego.
- Nie wiesz?
- Nie.
Kaia dąsając się, zakręciła kosmyk włosów.
- Jak możesz nie wiedzieć?
- A ty wiesz, kiedy są moje? – zapytał.
- Oczywiście, że tak. To dzień, w którym mnie poznałeś.
Dobry jak każdy inny.
- Nie, ponieważ to było podchwytliwe pytanie, laleczko. Tak
naprawdę nie mam urodzin. Kiedy zostałem stworzony byłem w pełni
ukształtowany, nie urodziłem się.
To cała prawda.
- Nie możesz być aż takim kretynem! – wyrzuciła w górę ręce
zirytowana. – Nie kłóć się ze mną na ten temat. Zawsze będę mieć
rację. Poważnie. Byłeś martwy dopóki mnie nie spotkałeś i obydwoje
o tym dobrze wiemy. Co oznacza, że przywróciłam cię do życia.
Więc… spóźnione życzenia z okazji twoich urodzin.
Amun roześmiał się, co było szokujące - ten poważny wojownik
nigdy się nie śmiał. Anya skinęła głową, jakby nigdy nie słyszała
bardziej rzetelnego argumentu, a Gideon parsknął śmiechem,
zakrywając usta ręką. Scarlet klepnęła go w tył głowy.
- Masz rację – powiedział Strider, uśmiechając się. – Więc,
kiedy są twoje?
- Zamknąć się! –warknęła nagle Juliette. – Myślałam, że
zamierzamy wymieniać się kilkoma obelgami.
Strider odwrócił się w jej kierunku, jakby był zdziwiony, że
nadal tam stoi. Furia podkolorowała jej policzki, a nawet usta, na
jasno różowy kolor. Wspaniale. Emocje spowodują, że stanie się
nierozważna, choć jej małżonek wyglądał na rozbawionego. I jakby
był pod wrażeniem, nawet odrobinę zadumany.
Mały pokaz dla Kai, koleś. Wyzywam cię – planował Strider.
Jakby wyczuwając zagrożenie, mężczyzna przeniósł swój wzrok
na niego i przez kilka sekund po prostu mierzyli się wzrokiem. Nie
było nawet mowy o tym, żeby Strider pierwszy oderwał spojrzenie.
Facet musiał to wyczuć, ponieważ po tym, jak błysnął zębami,
pokazując swoją arogancję, zwrócił uwagę na Kaię… i oblizał usta.
Och, zapłacisz za to. Dlaczego Porażka nie nadawał przez
głośnik „Wygraj”? – Strider nie wiedział.
- Więc jak ją znalazłaś? – zażądał odpowiedzi z większą siłą niż
zamierzał.
- Błagam. Jakby tropienie was sprawiało jakąś trudność –
odpowiedziała Juliette, mówiąc jedynie do Kai.
W końcu Porażka się ożywił.
To nie jest wyzwanie, gnojku. Gdzie byłeś, kiedy cię
potrzebowałem?
Żadnej odpowiedzi. Oczywiście.
Kaia powoli się uśmiechnęła.
- Jakbym nie wiedziała, że mnie śledzisz. Jakbym nie zostawiła
okruszków bułki, żebyś mogła mnie znaleźć. I spójrzmy… kto
podążał śladem tej bułki jak mysz i wylądował tutaj w małej,
przyjemnej pułapce?
Punkt dla Kai. Juliette poruszyła się niespokojnie, przestępując z
nogi na nogę. Jej wzrok przesunął się na stojących przed nią,
opętanych przez demony wojowników i zbladła.
Porażka zachichotał, znów zaskakując Stridera. Demona
zareagował podobnie podczas rozgrywki, kiedy Kaia skopała tyłek
jednej z ważniejszych harpii. Wtedy Strider był przekonany, że się
przesłyszał, pomyślał, że hałas tłumu w jakiś sposób wtargnął do jego
głowy. Teraz…
Co to mogło oznaczać?
Zastanowi się nad tym później. Jego rozbawiony demon nie
zamierzał przeciąć mu tętnicy szyjnej, jeśli jednak nie będzie
ostrożny, może to zrobić Juliette. Zatem musi się skupić.
- Tak więc, nim przeczyścimy podłogę twoją twarzą, czy
mogłabyś nam powiedzieć, dlaczego mnie śledziłaś? – zapytała Kaia
od niechcenia. – I przez „czyszczenie” rozumiem pokrycie podłogi
cienką warstwą twojej krwi.
- Zanim odpowiesz – dodał Strider – może powinienem
przedstawić ci przyjaciół Kai. Gość trzymający topór to Gideon. Jest
opętany przez demona Kłamstw. Dziewczyna obok niego ta, która
podrzuca i łapie sztylety, to Scarlet. Ona jest opętana przez demona
Koszmarów. Kołysząca się blondyna to bogini Anarchii. Nie ma
powodu wspominać o tym, że jest „mniejszą” boginią. Nie brzmi to
imponująco.
Anya pokazała mu najmniejszy palec u ręki, ironizując, że ma
małego.
- Hej, ty! Witamy na imprezie. Kilka faktów na mój temat zanim
będziesz zbyt martwa, żeby o nie zapytać. Lubię długie spacery po
plaży, przytulanie się z moim mężczyzną i mordowanie ludzi, którzy
mnie obrazili – powiedziała „mniejsza” bogini najsłodszym głosem, w
którym czaiła się groźba.
Strider otworzył usta, żeby kontynuować, ale Juliette warknęła.
- Nie obchodzi mnie żadne z was. Nie przyszliśmy tutaj, żeby
walczyć. Nie ma takiego powodu. Od tego jest Turniej.
Poważnie? Postawiłby niemałą sumkę na to, że było wręcz
odwrotnie i wygrałby, bez dwóch zdań.
- Jesteś pewna? – zapytała Kaia. – Nie mam nic przeciwko temu,
żeby zrobić wyjątek i udawać, że to jest taka okazja. Pozwolę ci nawet
wziąć pierwszy zamach bez odwetu. Chociaż nie mogę przewidzieć,
jak zachowają się moi opętani przez demony przyjaciele.
Milcząc, Juliette obróciła się na pięcie i skierował do baru. Jej
małżonek i klan podążyli za nią.
Wygrałeś - powiedział Porażka, wzdychając ze szczęścia.
Strider w myślach zrobił gest zwycięstwa, rozkoszując się
kolejnym dreszczem przyjemności, który przeszedł przez jego ciało.
Jedynym problemem było to, że Kaia nie mogła teraz zacząć treningu.
Nie mogła również wyjść - mogłoby to zostać odebrane jako
tchórzostwo. Więc utknęli - ich wyczerpująca sesja została
zawieszona.
Znowu otworzyły się frontowe drzwi i podniecony, kobiecy głos
krzyknął:
- Kaia!
Tym razem do środka wpadła Bianka. Ciemne włosy powiewały
za nią i uderzały w twarz podążającego jej śladem Lysandera. Tuż za
nim zamaszystym krokiem wszedł kolejny anioł-wojownik. Ten miał
ciemne włosy, przenikliwe zielone oczy i pozbawioną emocji twarz
przypominającą głęboką, ciemną pustkę - Zachariel.
Strider poznał skrzydlatego wojownika kilka tygodni temu,
kiedy został wysłany do fortecy, by zapobiec opuszczeniu jej przez
Amuna.
Miał pewnego rodzaju problemy z tym facetem - jego ciało
reagowało za każdym razem, kiedy był w pobliżu. Strider nigdy nie
zachowywał się w ten sposób, ale nie mógł za to siebie winić - nie
było istoty doskonalszej fizycznie niż Zachariel. Oczywiście… oprócz
Kai. Tym razem jednak reakcja Stridera na skrzydlatego wojownika
była stonowana. Może właśnie dlatego, że z niczym nie mógł
porównać swojej intensywnej reakcji na Kaię.
Sabin i Gwen weszli jako kolejni, oskrzydlając anioły. Nawet,
mimo tego że Strider nie wysłał wiadomości do swego dowódcy, by
powiadomić o Eaglshields, wojownik nie wyglądał na zaskoczonego
ich widokiem - najwyraźniej, zgodnie z planem, obserwował klan
Juliette z niebios.
Czy poszczęściło mu się w szukaniu Włóczni?
- Bianka! – zawołała Kaia ze śmiechem, kiedy ze środka
pomieszczenia rzuciła się na spotkanie siostry. Bliźniaczki uściskały
się i zatańczyły jakby nie widziały się od lat.
- Byłabym wcześniej, ale Lysander trzymał mnie na naszej
chmurze jak więźnia – powiedziała Bianka z uśmiechem. – Nie chciał
ustąpić, dopóki Sabin się nie zgodził. Czego nadal nie rozumiem i
będę go karać, aż nie puści farby. Sekrety albo jego bebechy, nie
obchodzi mnie to.
To by wyjaśniało podbite oko – pomyślał Strider z uśmiechem,
patrząc na „ozdobioną” twarz Lysandera.
- Jesteś szczęściarą – powiedziała Kaia. – Możesz uszkodzić
swojego małżonka.
- Wiem. I nie krępuj się, jeśli też masz na to ochotę. Chociaż,
może nie krzywdź go zbyt mocno. Jakiegoś rodzaju problemy są teraz
w niebiosach, coś odnośnie utraty kawałka miłości, cokolwiek to
oznacza, mój misiaczek jest zestresowany.
To była ostatnia rzecz, którą Strider zrozumiał odkąd siostry
zaczęły rozmawiać.
- …ponieważ wyglądasz wspaniale i…-
…uwierzyłabyś w to… -
…następnym razem chcę filmik…-
…cięcie idealnie, ciało jest najsłodszą nagrodą…-
…ona to robi tutaj?
Jednocześnie stanęły przy barze, mierząc Juliette gniewnym
spojrzeniem z wyrazem skrajnego obrzydzenia na twarzach. Juliette
udawała, że tego nie zauważyła, ale nie jej małżonek – mężczyzna
uśmiechnął się na widok bliźniaczek, jakby były prezentem
gwiazdkowym, którego zawsze pragnął.
Krew… gorąco… Strider mógłby wybuchnąć jak bomba
wodorowa, gdyby ciężka ręka nie opadła na jego ramię.
- Nie robiłbym tego – powiedział Lysander.
- Ty nie. Ja zrobię – Strider patrzył z pozorną obojętnością na
mężczyznę, którego desperacko pragnął zamordować.
Równie ciężka ręka spoczęła na jego drugim ramieniu.
- Może powinieneś przemyśleć swoją strategię – powiedział
Zachariel zimnym, bezbarwnym głosem.
Tak, cóż… może ludzie nie zgadzali się z „ideałem fizyczności”
dostrzeganym przez Stridera – nadal bowiem wałęsali się po barze, nie
zwracając uwagi na anioły. Cholera, przecież oni mieli skrzydła i
nosili babskie szaty - dwa kolejne powody, dla których powinni się na
nich gapić.
- Oni nie mogą zobaczyć Lysandera ani mnie – wyjaśnił
Zachariel. – Miałeś rację. Gdyby mogli, gapiliby się.
Szczęka Stridera zacisnęła się.
- Trzymaj się z dala od mojej głowy.
- To przestań wyobrażać sobie swoje myśli.
Strider nie miał nic na przeciw, gdy Amun to robił, ale
Zachariel? Anioł? Cholernie irytujące.
- Małżonek. Czym on jest?
- Nazywa się Lazarus, jest jedynym synem Typhona (ostatniego
syna Gai i Tartarosa).
O cholera. Miał rację – kolesiowi daleko było do bycia
człowiekiem. Strider chciał potrząsnąć głową, żeby zaprzeczyć, zrobić
cokolwiek, by nie zaakceptować tego faktu. Jednak skoro powiedział
to anioł, nie było powodu, żeby wątpić. Nigdy. Prawda powlekała
każdy szczegół jego głosu i każda komórka w ciele Stridera wierzyła
w to, co właśnie usłyszał.
W elitarnej straży Zeusa Strider walczył z wieloma potworami,
ale żaden nie dorównywał Typhonowi. Sukinsyn był gigantem z
głową smoka i ciałem węża. Jego skrzydła miały długość całego
boiska do piłki nożnej, a w oczach czaiła się niekończąca się otchłań.
Typhon wyzwał Zeusa i mógł wygrać. Wygrywał, dopóki Strider i
jego przyjaciele nie wkroczyli na scenę, co spowodowało ucieczkę
giganta. Bardzo proszę - pomyślał ironicznie, przypominając sobie,
jak Zeus obwinił ich o rozproszenie go, twierdząc, że dałby sobie radę
bez nich. Od tamtej pory słuch o Typhonie zaginął i teraz Strider był
ciekaw, co się z gościem stało.
- Kim jest jego matka? – zapytał.
- Nie znam jej imienia, wiem tylko, że jest gorgoną.
- Z każdą sekundą robi się coraz ciekawiej – mruknął sucho
Strider.
Gorgony mogły zamienić człowieka w kamień samym
spojrzeniem. Zamiast włosów miały na głowach węże – węże, które
kąsając, zatruwały swoje ofiary. Meduza była z nich najbardziej
znana, nawet ludzie opowiadali historie o jej podstępnej naturze.
Śmiertelnicy. Tacy łatwowierni. Gdyby tylko wiedzieli Meduza
była w czołówce, a tak naprawdę była kochana w porównaniu
do innej rasy.
- Oczywiście, on chce Kai?
- A kto nie chce? – zapytał Zachariel ze śmiertelną powagą. Jak
zawsze. – Jest piękną kobietą, a widziałem, jak harpia może
uszczęśliwić anioła.
Sekundę później Strider wciskał nos w twarz anioła, złowieszczo
dysząc.
- Lepiej trzymaj się od niej z daleka.
Wygraj.
Nie ma problemu.
- Będę – odpowiedział anioł swobodnie. – Trzymać się od niej z
daleka, dokładnie tak.
- Ale właśnie…- Strider mrugnął, zdezorientowany i wycofał
się.
- Zgodziłem się z tobą. Tak. Ale, każdy wolny mężczyzna w tym
budynku chcę ją mieć.
Sekundę później twarz Stridera z powrotem była obok kolesia.
- A ty?
Cholera. Musi zacząć się kontrolować. Obiecał sobie, że nie
wyzwie najważniejszego anioła przez następne kilka tygodni i
powstrzyma reakcję przeciw każdemu, kto rzuci spojrzenie w
kierunku Kai.
- Jedynie upewniam się, że jej pragniesz, a nie… kogoś innego.
Kogoś takiego jak anioł. Znowu się wycofał. Tym razem
szybciej, a jego policzki płonęły z zakłopotania. A więc, gnojek
wyczuł jego wcześniejszą fascynację.
- Do cholery, wyglądasz jak niewiniątko, ale naprawdę jesteś
diabłem w przebraniu, wiesz?
Zachariel tylko wzruszył ramionami, jego wyraz twarzy się nie
zmienił.
Wygraliśmy?
Tak. Wygraliśmy tę rundę.
Anioł nie zrobił żadnego ruchu w kierunku Kai i tylko to się
liczyło. Porażka mógł się zgodzić, ale nie pojawiły się towarzyszące
temu skry przyjemności. Ani ataki bólu.
- A tak w ogóle, to co tutaj robisz? – wymamrotał Strider.
- Bianka bierze udział w następnych zawodach. Lysander
poprosił mnie…
- Lysander może mówić za siebie – wtrącił się anielski
wojownik. –Poprosiłem Zachariela o wsparcie. Przyda się przy
powstrzymywaniu mojej popędliwości lub karaniu przeciwników
Bianki.
Ojej. Prawdziwa miłość. Ależ to jest obrzydliwe.
Obydwaj, Lysander i Zachariel, mogli stworzyć ognisty miecz z
niczego. Prawdopodobnie kilka głów harpii potoczy się podczas
drugich zawodów, jeśli jakaś krzywda stanie się bliźniaczce Kai.
- Wiesz, że zawstydzisz Biankę jeśli…
- Z kim rozmawiasz, Strider?
Chociaż w tym momencie Haidee znacznie zbliżyła się do niego,
to jednak pytanie zadała zza butelki piwa, nie ośmielając się spojrzeć
w jego kierunku. Wiedział, że nie obawia się Kai, choć powinna, a
jedynie zapobiega kolejnemu atakowi, gdy wróg jest w pobliżu.
Cholera. Aniołowie ostrzegali go - nikt inny nie mógł ich
zobaczyć. No dobra, Sabin i Gwen mogli, był tego pewny, odkąd
tłumili śmiech zza butelek z piwem.
- Z nikim – mruknął.
Z nikim ważnym. Ponownie skupił się ma Kai i Biance.
Bliźniaczki Rozrabiaczki.
- Nie będzie lepszego momentu – powiedziała Bianka
- Wiec zróbmy to – odpowiedziała Kaia z diabelskim
uśmiechem. – Juliette nigdy się nie dowie, co ją uderzyło.
Cholera. Zrobić, co? Z tymi dwiema “to” zawsze związane było
z rozlewem krwi, wielką kradzieżą samochodu lub piątym stopniem
zagrożenia pożarowego. Albo, w wyjątkowe dni, kombinacja tych
wszystkich zagrożeń jednocześnie. Obserwował, gotowy zareagować
w każdym momencie. Przeszył go lęk, kiedy dziewczyny ruszyły do
przodu. Najgorsze obawy potwierdziły się, kiedy weszły na podium
do karaoke.
The Darkest Surrender
Rozdział 18
Parys wcisnął się w ciemny kąt niebiańskiego haremu.
Bezmyślny gwar i odgłosy rozchodzącej się zabawy toczyły się
leniwie w rozgrzanym powietrzu. Zapach jaśminowego olejku i
drzewa sandałowego dryfował w jego kierunku, a on starał się ich nie
wdychać. Ambrozja nakładała się na obydwa, niosąc kokosowy
powiew, który wabił i uwodził, ale on nie mógł jeszcze pozwolić sobie
na odlot. Nie ważne jak bardzo drżało jego ciało, desperacko pragnąc
działki.
Po bójce w bocznej alejce wziął pierwszą kobietę, na którą się
natknął. Seks albo Rozpusta - jak kto woli, zapewnił jej gotowość
pomimo niechlujnego wyglądu Parysa, a jemu szybkie uleczenie się
po wszystkim.
Niestety ten niezbędny kontakt opóźnił jego spotkanie z Miną boginią
oręża, która zażądała dodatkowej zapłaty za kryształowe
ostrza. Gryzienie sprawiało jej przyjemność, a więc musiał zabawić
się z nią w ten sposób, co najprawdopodobniej będzie go dręczyć
przez lata. Ale teraz miał sztylety, mógł odhaczyć pierwszy punkt na
swojej liście Rzeczy do Zrobienia. Potarł rękojeść, skanując całe
otoczenie. Nienawidził udrapowanych w całym otoczeniu
kobaltowych smug materiału opadających z sufitu. Nienawidził
poduszek ozdobionych koralikami i nagich, połyskujących ciał
przechadzających się tu i tam.
Czas odhaczyć punkt numer dwa. Arca - posłanka bogów. Z
pewnością będzie wiedziała, gdzie przetrzymywana jest Sienna,
zgodnie z tym, co powiedział jeden z jego znajomych, któremu
wierzył. Głupie gadanie – jego najlepszy przyjaciel, wszyscy inni byli
najgorszymi wrogami.
Jeśli jej tutaj nie było, nie miał pojęcia, dokąd pójść dalej, lub
kto będzie to wiedział. Nie myśl w ten sposób.
Nikt go tutaj nie wyczuł. Jeszcze. To mogło się zmienić bardzo
szybko, bo Sex miał ochotę na dzisiejszą dawkę. W tym momencie
rozchodził się od niego zapach czekolady i szampana. Wkrótce
śmiertelnicy podobnie jak nieśmiertelni - wszyscy, sprowadzeni tu, by
służyć Kronosowi, przyjdą do niego dręczeni głodem.
Król bogów zrezygnował z utrzymywania jednej kochanki.
Teraz utrzymywał trzydzieści…trzy. Tak, trzydzieści trzy – jak zliczył
Parys. Kolejnych dwadzieścia siedem stojących wokół krawędzi
basenu było ochroniarzami, a nie seksualnymi zdobyczami.
Parys wątpił, by Kronos spał ze wszystkimi, lub nawet planował
je przelecieć w przyszłości. Ale Kronos zrobiłby wszystko, żeby
wkurzyć swoją podstępną żonę Rheę. A przecież nic tak nie rani dumy
kobiety jak niewierność partnera. To fakt, z którego Parys doskonale
zdawał sobie sprawę - nigdy nie był wierny. Nie mógł być wierny, nie
ważne jak bardzo tego chciał. Nie ważne jak wiele jego zdobyczy
krzyczało i narzekało na niego, rozpaczliwie pragnąc czegoś, czego
nie mógł im dać. Czegoś… więcej. Jego kochanki były pożywieniem
demona, to wszystko. Nie mógł pozwolić sobie, by były czymś
więcej. I naprawdę nie chciał, żeby były czymś innym.
Chciał po prostu Sienny.
Gdyby mógł ją znaleźć, gdyby mógł jej dotknąć, gdyby już nim
nie gardziła, co wydawało się prawdopodobne, zwłaszcza po rzeczach
(ludziach), które zrobił tu na górze. Czy odda mu się? Tak wiele
pytań. Od kiedy zniknęła bywał tutaj od czasu do czasu. Starał się
wyczuć co w trawie piszczy, więc pieprzył każdego, kto był blisko
Kronosa, żeby wyciągnąć informacje. Widzisz? Niewierny. Był tutaj
dla jednej kobiety, ale przespał się z inną. I następną. I następną. Weź
się w garść. Z drugiej strony, zaczął pragnąć tej ambrozji.
Cholera. Może powinien się po prostu poddać.
A może powinien odejść. Kronos dostanie ataku serca, kiedy
odkryje miejsce pobytu Parysa. Bez wątpienia mógł go za to ukarać,
bo Parys, żeby ukryć swoją obecność musiał nosić naszyjnik, który
otrzymał od króla bogów – „męską ozdobę” jak zwykł go nazywać
Torin. Miał go nosić tylko po to, żeby ukryć się przed Rheą.
Używanie go, żeby ukryć się przed Kronosem było swego rodzaju
przestępstwem. Pewnie, ale wykorzystywanie… zgodne z intencją
Parysa.
Jesteś blisko. Bliżej niż kiedykolwiek. Nie ważne co się stanie,
nie zrezygnuje. Więc, żadnej ambrozji i uciekania.
- Jestem taka gorąca – powiedziała jedna z kobiet. Leżała na
aksamitnym fotelu, naga i błyszcząca, wyginając plecy i kreśląc
palcami pomiędzy dużymi piersiami o kolorze mahoniu. – Taka
spragniona.
- Ja również – powiedziała kolejna i oblizała wargi, rozglądając
się w poszukiwaniu partnera.
O tak, w końcu wyczuły Parysa.
Jego przyjaciele przywykli do niego, przywykli do jego zapachu
i potrzeby jaką budził. W większości byli odporni. Poza tym
zazwyczaj nadmiernie dogadzał demonowi, więc Sex rzadko
zachowywał się tak jak teraz. Parys jeszcze się z tym nie oswoił.
- Nigdy nie byłam taka podniecona – powiedziała następna.
A potem się zaczęło - rozbrzmiały jęki przyjemności, wybuchła
orgia. Mnóstwo wijących się ciał, głaszczących rąk, rozchylających
się nóg. Jednak ten widok nie zadziałał na niego pobudzająco nawet,
kiedy najbardziej obnażone błyszczały z pożądania. Przebywanie tam
stawało się coraz bardziej męczące. Rozproszyły się w końcu, a on
obserwował je, szukając długich, splecionych w warkocz białych
włosów jakie, zgodnie z tym co mu powiedziano, miała posiadać Arca
- kolejny smakowity kąsek. Z tego co się dowiedział, była
pierwowzorem dla opowiadanej dzieciom historii o Roszpunce.
Pewnego razu, kiedy dostarczyła boską wiadomość ludzkiemu
królowi, jej uroda oczarowała monarchę tak bardzo, że zapragnął ją
zatrzymać. I prawie mu się udało. Nie dlatego, że użył czarnej magii,
ale dlatego, ponieważ wybrał na to odpowiedni moment. Grecy
przejęli kontrolę nad niebiosami i uwięzili Tytanów, zapominając o
Arce. Parys nie wiedział, czy reszta historii była prawdziwa. Czy
bogini faktycznie została uratowana przez śmiertelnego księcia? Czy
został on zabity na jej oczach, kiedy Grecy w końcu przypomnieli
sobie o niej i zabrali ją do niebios, a potem zamknęli w innym, jeszcze
cięższym więzieniu? Nie mógł sobie pozwolić na to, żeby go to
obchodziło. Co wiedział? Arca została złapana na ulicy Złotej i
umieszczona tutaj. Parys mógł to wykorzystać. Zakładał, że musiała
gardzić królem i pragnąć zemsty. Ponadto, nie była w tej sekcji
pałacu. Proszę, bądź gdzie indziej.
Przemknął wzdłuż ściany. Mógł się rozebrać i występować jako
niewolnik lub nowy dodatek do haremu, ale odrzucił tę możliwość,
żeby nie stracić swojej nowej broni. Nie wątpił, że będzie mu
potrzebna. Dotarł do rogu, zatrzymał się, nasłuchując i rozglądając.
Nie usłyszał żadnych kroków. Nie zauważył cieni poruszających się
po marmurowej posadzce. Wolno przesunął się na przód, zostawiając
za sobą teren kąpieliska. Powitały go otwory drzwiowe zasłonięte
kotarą. Zazgrzytał zębami - jeśli będzie musiał przelecieć kogoś, żeby
dowiedzieć się, który pokój należał do Arci…
Z pokoju na końcu korytarza zamaszystym krokiem wyszedł
niewolnik, niosąc w dłoniach srebrną tacę. Mężczyzna zauważył
Parysa, ale nie wszczął alarmu. Nie. Jego opalone, nagie ciało
zareagowało natychmiast, brzuch zadrżał. Postawił tacę na podłodze i
niemal przeskoczył nad nią, jakby był w transie. Pewnie był. Parys nie
karmił swojego demona przez ostatnie dwadzieścia trzy godziny.
Demon najwyraźniej nie chciał słabnąć jeszcze przez kolejną, więc
coraz intensywniejsze feromony Seksu – albo cokolwiek ten gnojek
uwalniał przez skórę Parysa – unosiły się, dopóki kimś nie zawładną.
Kilka razy Parys pozwolił sobie, by stać się tak słabym, że nie
mógł się nawet ruszyć. Wtedy feromony rozchodziły się od niego tak
cholernie intensywne, że ludzie rzucali się na niego, niezdolni, by się
powstrzymać, przegrywając z pożądaniem. Kilka razy Parys osiągnął
punkt całkowitego osłabienia, tracąc nad sobą kontrolę i rzucając się
na ludzi.
Niewolnik dotarł do niego.
- Kim jesteś, piękny?
Zgrubiałe, przepracowane ręce śmignęły przez jego pierś,
głaszcząc ją.
Może nie był tak blisko odnalezienia Sienny, jak myślał. Od
kiedy pierwszy raz się do niej zbliżył, jego demon zaczął odpychać
innych. Jednak tym razem był daleki od odpychania tego niewolnika.
Ale nie zmieni postanowienia. Oczywiście - pomyślał Parys. Nie
mógłby.
Nie miał pojęcia dokąd mógłby pójść.
- Wiesz gdzie jest Arca? – zapytał, ignorując zadane mu pytanie.
Różowy język przebiegł po już i tak wilgotnych ustach.
- Tak.
Zalało go uczucie ulgi.
- Powiedz mi – dodał po namyśle.
Drżące ręce opuściły się niżej… jeszcze niżej…
- Dla ciebie wszystko.
Czekał, zmuszając się, by pozostać na miejscu. Kiedy nie
nadeszła żadna odpowiedź, powtórzył - Powiedz mi.
- Tak, tak, oczywiście, ale najpierw muszę… muszę… proszę…
Z każdym słowem głos niewolnika obniżał się, stawał się
bardziej chrapliwy, całkowicie przesycony seksualnym podtekstem.
Zatracił się - pomyślał Parys. Niewolnik był już owładnięty
pragnieniami swojego ciała. Parys nie dostanie odpowiedzi dopóki te
pragnienia nie zostaną zaspokojone. Oparł się o ścianę i zapatrzył na
sklepienie sufitu.
- Uklęknij – zażądał, przywołując w pamięci ciemne włosy,
piegowatą skórę i drobną twarz Sienny.
William przemierzał granice swojej więziennej celi. Po tym jak
blond suka rzuciła sensacyjną wiadomość na temat Kane, wybuchł,
krzyczał i walczył o wolność. Szybko zrozumiała, że nie ma sposobu,
by go uspokoić, więc przyprowadziła jego szpitalne łóżko tutaj. Przez
godzinę odzyskał wystarczająco dużo mocy, żeby zerwać metalowe
kajdany, ale z klatką nie poszło tak łatwo. Cztery ściany, wszystkie z
prętów, a on nie mógł zgiąć ani przekręcić żadnego z nich. Więzienie
zostało zbudowane z myślą o nieśmiertelnych.
Musiał się stąd wydostać. Znaleźć Kane’a. Zatrzymać
wojownika zanim ten dostanie się do piekła. Jeźdźcy.
Niebezpieczeństwo…
- I jak? Uspokoiłeś się?
Blondynka. Zaczęła w nim rosnąć furia. William odwrócił się na
pięcie, podążając za jej głosem. Była tam. Miała kucyki, druciane
oprawki, delikatne rysy, fartuch.
- Jesteś teraz gotowy na rozmowę? – zapytała.
Nie wybuchaj znowu. Tak bardzo jak pragnął rozerwać jej
gardło, potrzebował jej teraz. Był w niekorzystnej sytuacji – zdawał
sobie z tego sprawę. Płaty jego skóry wciąż były zwęglone, spodnie –
jedyny ciuch jaki obecnie okrywał jego ciało – były zakrwawione i
podarte, włosy sterczały jak kolce. Ale nadal był pociągający. Z
pewnością - pomyślał. Przykleił uwodzicielski uśmiech do twarzy.
- Oczywiście, jestem gotowy. Jak masz na imię, kochanie?
Zmarszczyła brwi ciemniejsze o dwa tony od włosów.
- Myślałam, że nie obchodzi cię, jak mam na imię.
Wspaniale. Była jedną z tych - upartą i zdeterminowaną, żeby
nie pozwolić mężczyźnie się zmiękczyć. Z drugiej strony mogła już
zmięknąć. Tak, zwykle działał tak szybko.
- To z powodu bólu, przysięgam.
- Dobrze. Będę udawać, że ci wierzę. Nazywam się Skye.
- Będę cię nazywać doktor Kochany Pączuszek.
- A ja cię wykastruję - nie było ciepła w jej tonie.
- To perwersyjne. Więc… pracujesz dla Glena, prawda?
Bogowie, William nienawidził tego sukinsyna. Nie ze względu
na Lordów, chociaż to nie pomagało strażnikowi Nadziei, ale
ponieważ William po prostu nie mógł znieść osób, które kłamały na
temat ich zła. Zbyt mocno przypominały mu jego brata i nie były
bardziej kłamliwe niż Galen, który, udając anioła, mógł manipulować
grupą ludzi o słabych umysłach, by wykonywali jego mroczne
polecenia.
Skye, czy to było jej prawdziwe imię? Roześmiał się.
- W pewnym sensie, choć w większości nie.
Ze wszystkich bezsensownych odpowiedzi jakich mogła
udzielać, ta było na szczycie listy.
- Możesz to dokładniej wyjaśnić?
- Nie bardzo, ale mogę spróbować – potrząsnęła głową i
wepchnęła ręce do kieszeni fartucha. – Nie jestem łowcą. Ani
doktorem, jeśli to ma znaczenie. Nigdy nie skończyłam szkoły
medycznej.
- Więc dlaczego mnie zbombardowałaś, prawie zabiłaś,
pomogłaś wyleczyć i co? Zamknęłaś w więzieniu, jakbyś mną
gardziła. Ach, tak. I nie mogę zapomnieć o tym, że również wysłałaś
mojego opętanego przez demona przyjaciela do piekła.
Niektórzy ludzie nie wiedzieliby, jak to zrobić, czy jak przez to
przebrnąć. To oznaczało ingerencję bóstwa, które było w to
zaangażowane. Jedynym wrzodem na dupie, który aktualnie pomagał
śmiertelnym była Rhea - królowa bogów.
- Skąd wiesz o Galenie i łowcach? - dodał. - Skoro nie jesteś
częścią tej zgrai, która przeszła pranie mózgu?
- Po pierwsze, nie zbombardowałam cię - jej policzki zaróżowiły
się. - Łowcy to zrobili, tak. I dobrze, mój maż jest łowcą, dlatego
jestem taka mądra, ale pracuję z nim nad tym, staram się go
wyciągnąć. Co do reszty… zamknęłam cię jedynie dlatego, że byłeś
niebezpieczny dla siebie i wszystkich wokół.
Położył rękę na sercu, jakby go śmiertelnie zraniła.
- Jakbym cię zranił.
- Nieważne.
Co mogłoby ją oczarować?
- Cofnijmy się odrobinkę. Łowcy zdecydowali się mnie zabrać,
twój mąż był wśród nich. Myślałaś, że możesz spróbować mnie ocalić,
nawet nie mając dyplomu lekarskiego i nawet, mimo że ocalenie mnie
mogło wkurzyć twojego faceta? Jestem wzruszony. Poważnie.
Majstrowała przy czymś plastikowym w kieszeni.
- Przynieśli cię tutaj, poprosili o pomoc.
- I nawet myśląc o tym, że chcesz wyciągnąć swojego
mężczyznę z ich szeregów, zdecydowałaś się im pomóc?
Przesunął się w jej kierunku, tak minimalnie, żeby nie zdała
sobie z tego sprawy… doki nie będzie za późno. Dopóki nie będzie
wystarczająco blisko, żeby jej dosięgnąć przez kraty.
- Zdecydowałam się pomóc tobie.
Kolejny cal.
- Ale nie pracujesz dla nich.
- Nie.
- W takim razie powinienem zdradzić ci wszystkie moje sekrety?
Kolejny cal.
Zmrużyła oczy, przesłaniając piękne tęczówki.
- Zachowaj swoje sekrety. Nie jestem nimi zainteresowana.
Wyjęła rękę z kieszeni i wepchnęła coś do ust, a opakowanie
zniknęło.
Cóż… zdecydowanie była nim zainteresowana.
- Jeśli nie pracujesz dla łowców, to dla kogo? Skąd wiesz, jak
mnie uratować? I dlaczego mnie nie uwolnisz? Jak widzisz, nie jestem
dla nikogo niebezpieczny.
Cukierki wyskoczyły na zewnątrz.
- Po pierwsze, jestem bezrobotna. A co do mojej wiedzy na
temat tego jak ratować, to metoda prób i błędów. Niektórym rasom
odrastają członki, niektórym nie. Niektóre mają skrzydła, większość
nie. Niektóre reagują na ludzkie lekarstwa, niektóre nie. Co do
łowców i twojego uwolnienia, to przykro mi to mówić, ale wezmą cię
z powrotem w momencie, kiedy zdecyduję, że jesteś wystarczająco
wyleczony.
I kolejny cal. Prawie…
- Ale nadal twierdzisz, że dla nich nie pracujesz.
Wzruszyła ramionami.
- Mój mąż zawarł z nimi umowę. Tak zdecydował.
- I nie chcesz się mu sprzeciwiać? Czy wpłynąć na zmianę
zdania? – zapytał, używając chrapliwego głosu.
- Nie – powiedziała cicho, wciąż twardo i nieustępliwie. – Nie
mogę. Chciałabym, ale nie mogę.
W końcu William mógł jej dosięgnąć. Uśmiechnął się.
- Szkoda – jego ramię wystrzeliło przez kraty, a palce zacisnęły
się wokół delikatnej szyi.
The Darkest Surrender
Rozdział 19
Nad ranem uszy Stridera krwawiły. W myślach powtarzał słowa
piosenki Naugty By Narure’s zespołu O.P.P, a jednak to nie pomagało
- Kaia i Bianka wciąż śpiewały. Źle, cholernie źle. Jednak nigdy by
tego nie przyznał głośno. Kaia skrzecząc, wyglądała tak radośnie. Nie
chciał psuć jej tej przyjemności. Ale poważnie - był skłonny się
założyć, że kot obdzierany ze skóry miałby lepszą tonację. I tak,
postawiłby duże pieniądze na ten zakład, nie wspominając o swoim
ciele i demonie. Gdy dziewczyny zaczęły, nie mogły przestać i
chociaż minęły godziny, żadna z nich nie dostała zapalenia krtani.
Oprócz ludzi, którzy zdążyli już wyjść (szczęśliwe gnojki), nikt
nie odważył się opuścić baru - Lordowie, Skyhawks, aniołowie ani
nawet Eagleshields.
Dla harpii to był inny rodzaj konkursu, to oczywiste i proste. Kto
inny mógłby to przetrwać? Pierwszy raz Strider był skłonny się
poddać. Mógłby wyjść, skręcać się w (cudownym) bólu przez kilka
dni, ale, do cholery, musiał chronić swoją małą harpię. Kilka razy
jedna z Eagleshields usiłowała wejść na scenę i ją przejąć, by
wybawić wszystkich z tej niedoli. Srider podskoczył, gotowy do akcji,
ale Lysander i Zachariel, których nadal nikt nie mógł zobaczyć oprócz
Stridera i Sabina, błyskawicznie uformowali nieprzeniknioną ścianę
mięśni, której nikt nie był w stanie przejść. Mimo to harpie
próbowały, uderzając, kopiąc i szarpiąc, dopóki ostatecznie nie
poddały się sfrustrowane. Oczywiście obwiniały Kaię i Biankę.
Strider usłyszał pomruki zdumienia: Jaki rodzaj dziwnej mocy
posiadały bliźniaczki?
Dobrze. Niech się zastanawiają.
Świadomość tego, że aniołowie pilnują Kai pozwoliła Striderowi
skupić się na Juliette i jej zabawce – Lazarusie, który z uwagą
obserwował Kaię. To mu się nie podobało. Absolutnie mu się to nie
podobało. Nie zamierzał tego tolerować.
Zachowuj się - powiedział Porażce. -Będzie dobrze. Wytrzymam
to.
Porażka prychnął, błagając o powrót do piekła, Puszki Pandory
czy czegokolwiek, byleby uciec.
Zatem dzisiaj żadnej współpracy. To go jednak nie powstrzyma.
Zanim zdążył wytłumaczyć sobie, że powinien zaczekać i
zaplanować swoje działanie, podszedł i kopnął stojące tuż obok
stolika Juliette krzesło tak, że wgniotła się tylna listewka. Uspokoił się
i usiadł, opierając łokcie na blacie stołu. Natychmiast poczuł w całym
pomieszczeniu rosnące napięcie. Nie musiał sprawdzać, by wiedzieć,
że Amun i Sabin właśnie zajęli pozycje tuż za nim. Zawsze byli jego
wsparciem.
Gdy w końcu raczyła na niego spojrzeć, Juliette miękkim,
lawendowym wzrokiem omiotła niespiesznie jego twarz i ciało,
zatrzymując się w miejscach, w których nie powinna była tego robić.
- Poproś, a dostaniesz - powiedziała. - Chciałam, żebyś zwrócił
na mnie uwagę i tak się stało. Jednak muszę przyznać, że
spodziewałam się tego znacznie wcześniej.
Jeśli naprawdę chciała zwrócić na siebie uwagę Stridera, nie
przebierając w środkach, powinna się bardziej postarać. Nie
czekałaby, aż on zrobi pierwszy ruch. Cóż, gdyby miała jaja, to ona by
go zrobiła. Kaia podeszłaby bez wahania. I to, zdecydował, było
dokładnie tym, jaka według niego powinna być kobieta.
Zdecydowana, chętna, seksowna. Juliette łaknęła zemsty, a każdy jej
ruch miał pomóc jej osiągnąć cel. Tak, jego podejście coś oznaczało,
ale nie wiedział co.
- Dlaczego? – zapytał, autentycznie zaciekawiony.
Przez chwilę zdawała się zaskoczona, jakby spodziewała się po
nim poetyckiego opisu jej urody, błagania o wyrozumiałość dla Kai
czy nawet chwycenia jej i bezmyślnego zerżnięcia na tym stole.
- Mam coś, czego pragniesz, czyż nie?
- A dokładnie?
- Magiczną Różdżkę. Tak - dodała, zaskakując go. – Wiem
wszystko na temat Lordów i poszukiwania Puszki Pandory. Wiem, że
potrzebujesz czterech artefaktów, żeby ją znaleźć, a Włócznia jest
jednym z nich. Myślisz, że z jakiego innego powodu miałabym ją
zaoferować?
Zamiast odpowiedzieć zadał kolejne pytanie.
- Jak ją zdobyłaś?
Uśmiech zakwitł na jej ustach - próżny i protekcjonalny.
- Nigdy nie dzielę się swoimi sekretami.
Poważnie? Spojrzał na Amuna. Wielki, mroczny wojownik
zmarszczył brwi, jego twarz się napięła, ale kiedy spotkał się
wzrokiem ze Striderem, pokręcił gwałtownie głową. Czy to możliwe,
że nie mógł czytać w jej myślach? To było niespotykane. Poza tym,
dlaczego Sabin nie użył przeciw niej Zwątpienia? A może próbował,
ale nie udało mu się tak jak Amunowi?
Strider ponownie zwrócił swoją uwagę na Juliette, jednocześnie
nie spuszczając wzroku z Lazarusa. Skurwiel nawet nie rzucił okiem
na Stridera - cały czas obserwował Kaię.
- No cóż, przenieśmy się odrobinkę w czasie. Zwycięzca będzie
miał coś czego ja chcę – skłamał.
Dostanie w swoje ręce artefakt, zanim nastąpi finał. Nie
pozwoliłby sobie wierzyć w nic innego.
- Dokładnie – powiedziała, wzruszając ramionami. – Ponieważ
Kaia nic nie wygra.
Porażka warknął.
Grzeczny chłopiec.
Gideon powiedział ostatnio Striderowi, że można zmusić
demony do opuszczenia ich ciał i umieścić je w innych – nie na stałe i
nie na długo, ale wystarczająco, żeby zniszczyć człowiekowi umysł.
Striderowi spodobałoby się, gdyby Porażka zniszczył Juliette,
przekonał ją o jej słabości tak, żeby nigdy nie miała nadziei na
wygraną w czymkolwiek. Będą musieli tego spróbować, później.
Zawsze później. Nie odważyłby się zaryzykować teraz.
- Kiedy Kaia przegra – kontynuowała Juliette – oczekuję, że do
mnie przyjdziesz. I może, po tym jak będziesz błagał, pozwolę ci mnie
zadowolić. I może, po tym jak to zrobisz, pozwolę ci użyć mojej
Włóczni.
Użyć mojej Włóczni.
- To samo on powiedział – Strider parsknął śmiechem.
Juliette mrugnęła.
- Co, kto powiedział? – kiedy nie uzyskała odpowiedzi, spytała
ponownie: - co on powiedział?
Kaia zrozumiałaby żart. Prawdopodobnie udawałaby, że butelka
piwa jest Włócznią i zwinęłaby ją, gdy on się zaśmiewał. Bogowie,
uwielbiał jej poczucie humoru.
- Więc? – Juliette nalegała.
- Nie ważne – powiedział, wzdychając.
Jedno wiedział na pewno - cokolwiek się stanie, nie będzie o nic
błagał tej kobiety. Jeśli by ją uwiódł, nawet żeby odwrócić jej uwagę,
Kaia będzie cierpieć. Znów poczuje się odrzucona, co było dokładnie
tym, czego ta mściwa kobieta pragnęła, a to nie była gra, w którą
Strider chciał zagrać.
- Cóż, nie obchodzi mnie, kto to jest, czy co powiedział –
Juliette przerzuciła włosy na ramię. – Jestem dużo ładniejsza niż ta
czerwono-włosa ladacznica, a ty będziesz o mnie błagał.
Złość? Nie, to było zbyt łagodne określenie dla emocji
skwierczących nagle wewnątrz jego piersi. Nawet Porażka warknął.
- W zasadzie, nie jesteś. Nie ma nikogo piękniejszego od Kai. I
tak na marginesie, ona nie jest ladacznicą. Ona jest moja. I nie, nie
będę błagać cię o nic oprócz tego, żebyś stąd odeszła.
To była zniewaga, która sprawiła, że nozdrza Juliette
zafalowały.
- Czyżby? Cóż, pozwól, że cię o coś zapytam, Striderze,
strażniku demona porażki. Skrupulatnie cię sprawdziłam. Jesteś
jednym z legendarnych Lordów Podziemia. Cenisz zwycięstwo ponad
wszystko. Więc dlaczego, będąc takim wojownikiem, ze wszystkich
możliwości wybrałeś bycie małżonkiem Kai Rozczarowanie?
Tego. Było. Za. Dużo. Jego maleńka harpia dostała nowy
przydomek, nagle?
- Kaia oznacza dla mnie wiele rzeczy, ale rozczarowanie nie jest
jedną z nich. Za to wyjaśnij mi pewną zagadkę – ty zimna suko. – Czy
twój małżonek sam postanowił być z tobą? – wskazał wytatuowane
łańcuchy, przechylając podbródek. – Bo założę się, że odciąłby ci
głowę bez chwili wahania.
W końcu Lazarus zwrócił na nich uwagę.
- Masz rację – powiedział i na minutę nienawiść Stridera osłabła.
„Minuta” było kluczowym słowem, bo Strieder nadal z przyjemnością
mógłby wsadzić ostrze w serce kolesia.
- Zamknij się! – Juliette warknęła na swojego małżonka.
Chociaż rozgniewany, Lazarus podporządkował się, a zmrużone
oczy Juliette pozostały skupione na Striderze.
- Jest zaszczycony tym, że może być ze mną. Uwierz mi.
- Poważnie? To się nie obroni.
Jej paznokcie wydłużyły się i zamieniły w szpony, a oczy zalała
czerń. Och, pyszności. Jej Harpia była bliska przejęcia kontroli i
walki.
Strider ruszył do ataku póki jeszcze mógł.
- Cóż, ja naprawdę jestem zaszczycony tym, że mogę być z
Kaią. Jeśli spróbujesz kolejnego chwytu, tak jak podczas pierwszych
zawodów, napuszczając na nią wszystkich w tym samym czasie,
odbiorę to jako osobiste wyzwanie. Odkryłaś chyba, co się dzieje z
tymi, którzy mnie wyzwali?
Jeszcze więcej czerni, a biel z jej oczu prawie całkowicie
zniknęła, dopóki Lazarus nie stanął obok i nie klepnął jej dłoni. To
wszystko - pojedyncze klepnięcie. Czerń stopniowo ustąpiła, a szpony
zamieniły się w paznokcie.
Strider widział wiele razy, jak Sabin uspokaja Gwen, ale
pierwszy raz był wstrząśnięty mocą, jaką małżonek naprawdę miał
nad swoją harpią. Wstrząśnięty tym jak bardzo harpia potrzebowała
małżonka. Ale przecież Lazarus był niewolnikiem, nie był tutaj z
własnej woli, więc dlaczego uspokoił kobietę, która go zniewoliła?
Czy nie powinno cieszyć go jej zdenerwowanie? I co więcej -jak
Juliette udało się go schwytać? Nie jeden raz, ale dwa razy? Ten facet
kiedyś wyciął sobie drogę przez harpią wioskę i wyszedł z tego
zwycięsko. Cholera, był synem Typhona i Gorgony, co oznaczało, że
miał moc wykraczającą poza wszelką wyobraźnię. Pozwolił jej na to,
żeby go schwytała - to było jedyne wyjaśnienie, jakie miało sens. Ale
dlaczego zrobił coś takiego?
Tak wiele pytań i na żadne z nich nie znał odpowiedzi. Strider
zrobił notatkę w pamięci: zadzwonić do Torina i poprosić strażnika
zarazy, żeby zrobił kilka magicznych sztuczek z komputerem i zobaczył
co uda się odkopać na temat Lazarusa. Bez wątpienia, coś się tutaj
dzieje.
- Nic mi nie możesz zrobić wojowniku – kontrolując się, po raz
kolejny Juliette uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. – Nie bez
obarczenia winą Kai. Wszyscy zobaczą ją jako słabą i przegraną, taką
jaką naprawdę jest – zrobiła dramatyczną pauzę, zanim dokończyła
śpiewnym głosem. – Znowu.
Dokładnie to samo powiedziała mu wcześniej Kaia. Uwierzył
jej, ale zlekceważył jej uczucia w świetle własnych celów. Stale to
robił. Życie i śmierć za każdym razem powodowały emocjonalne
siniaki. Ale teraz, był wkurzony.
Wygraj - powiedział Porażka, warcząc niskim głosem.
Strider wiedział, czego chciał jego demon. Z przyjemnością.
Zanim zakończą się zawody, Strider zamierzał zrobić “wszystko”, ale
tak, by Kaia nie została obwiniona.
Wyzwanie zostało rzucone i przyjęte.
To był powód, dla którego musiał trzymać się z dala od tej
kobiety, ale nie żałował tego, że do niej podszedł. Był zadowolony.
Suka zapłaci za wszystko, co dzisiaj powiedziała jak również za to, co
zrobiła w przeszłości.
- Zobaczymy – powiedział, uśmiechając się do siebie.
Właśnie uaktualnił listę zaakceptowanych wyzwań. Po pierwsze,
ochrona Kai przed innymi harpiami – wyzwanie, które prawie stracił,
mógł stracić, gdyby nie wróciła do zdrowia po odniesionych
obrażeniach. Ponieważ jednak osiągnęła to dzięki jego krwi, nadal
był w obiegu. Po drugie, zdobycie Magicznej Różdżki – wyzwanie w
trakcie realizacji. A teraz jeszcze… zniszczenie Juliette.
- To ty zobaczysz – odpowiedziała Juliette. – Acha i powinieneś
o czymś wiedzieć, wojowniku. Jeśli Włócznia zostanie skradziona, lub
zostanę zraniona przed końcem zawodów, Kaia zostanie zabita. Mój
klan aż się rwie do działania.
Próbuje związać mu ręce i, cholera, wykonała kawał dobrej
roboty.
Jak zdoła ochronić Kaię przed całą armią harpi? Na samą myśl
zimny pot oblał jego ciało.
Śpiew, w końcu ucichł. Zapanowała całkowita cisza, jakby
wszyscy ze strachu przed hałasem, który rozpocznie nową melodię,
bali się nawet oddychać. Ale nie - kroki rozeszły się echem, a po
chwili Kaia odciągnęła krzesło od stołu.
- Strider – powiedziała zdecydowanie.
- Laleczko – odpowiedział, mając nadzieję, że dobrze ukrył swój
strach.
- Dzięki bogom – rzuciła Juliette z uśmiechem, który nie
schodził z jej ust. – Twój śpiew był okropny. Moje bębenki potrzebują
odpoczynku.
Strider położył dłonie na karku Kai i zaczął go jednostajnie
masować.
- Uważam, że brzmiało pięknie.
Kaia uniosła podbródek.
- Dziękuję.
- Poważnie, laleczko. Mógłbym cię słuchać godzinami. Ale
proszę, nie zmuszaj mnie do tego.
Porażka mógł jęknąć.
- To dlatego, że jesteś mężczyzną, który ma dobry smak –
pochyliła się i pocałowała go w policzek.
Dotyk jej ust pozostawił po sobie rozkoszne ciepło. Ledwie
udało mu się powstrzymać ochotę, by sięgnąć i pogłaskać miejsce
obdarzone przed chwilą tak smakowitą pieszczotą . Kiedy zaczęła się
odsuwać, Strider zacisnął swój uścisk i przytrzymał ją na miejscu.
Lubił mieć ją przy sobie. Zwłaszcza teraz, kiedy groźba Juliette
dzwoniła w jego, już i tak cierpiących, uszach. Kaia obserwowała go
przez moment, a zakłopotanie przesłoniło jej delikatne rysy. Potem jej
twarz przykrył wyuczony wyraz znudzonego wyczekiwania i
odwróciła się do swojego wroga. Ubawiła go reakcja Juliette
obserwującej tę delikatną zmianę - furia pojawiła się w jej
lawendowych oczach.
- Poruszająca chwila. Słuchanie tego było czystą przyjemnością
– powiedział Lazarus, odzywając się po raz drugi. Przedtem jego głos
był głęboki, prawie niewyróżniający się. Teraz był hipnotyczny.
Seksualny. - Kaia… Najsilniejsza, prawda?
Strider chwycił rękojeść schowanego u boku sztyletu. Żegnaj
nudo. Witaj odnowiona, jeszcze większa nienawiści. Powiedz do niej
tak jeszcze raz. Wyzywam cię.
Juliette zaśmiała się – Czy tak się nazwała? Najsilniejsza?
Rumieńce przykryły policzki Kai.
- A ty jesteś Lazarus Tampon, prawda?
Juliette zadławiła się.
Lazarus jedynie mrugnął.
- Słyszałem, że ty i twoje siostry tak mnie nazywacie. Przez
długi czas chciałem zapytać, dlaczego nazwałaś mnie jak kobiecy
produkt do higieny intymnej. Ponieważ doprowadziłem do tego, że
krwawiłaś?
Teraz Kaia była tą, która bełkotała.
- Po prostu… ty… naucz się przyjmować zniewagę we właściwy
sposób, do cholery!
Pochylił głowę na znak zgody.
- Postaram się ciebie zadowolić. Oczywiście.
Na te słowa Strider i Juliette doświadczyli tej samej reakcji –
rozdrażnienia. Jednocześnie zerwali się z miejsc. Jej krzesło wpadło w
poślizg. Jego pozostało pomiędzy nogami. Amun i Sabin przysunęli
się bliżej. Kaia, do tej pory nadal siedząca na krześle, wstała i
popchnęła je do tyłu, jasno pokazując, że będzie tarczą Stridera. I
mieczem.
Lazarus również wstał.
- Jak to mówią ludzie… czas na nas – żaden niepokój nie wkradł
się do jego tonu.
- To… – Juliette zaczęła ostro.
- Miałam nadzieję porozmawiać z tobą o czymś ważnym, Julie –
powiedziała Kaia, przerywając jej.
- Juliette – lawendowe oczy pociemniały do głębokiego fioletu.
– Nazywam się Juliette Likwidatorka. Zwracaj się do mnie z
należytym szacunkiem.
- Nie ważne. Szkoda, że nie możesz walczyć w zawodach.
Można niemal pomyśleć, że zgodziłaś się na pozycję lidera, ponieważ
bałaś się rywalizacji.
Juliette westchnęła z oburzenia. Czarny ponownie zaczął
zalewać jej oczy, usuwając każdą drobinę koloru.
- Przyjęłam pozycję lidera, żebym mogła wreszcie…
- Nie – to jedno słowo Lazarus wypowiedział z taką mocą, że
wstrząsnęło ścianami baru. - Wystarczy.
Wreszcie. Skrawek jego mocy. I tak. Definitywnie coś tam było.
Juliette zbladła i odchrząknęła.
- Chciałam tylko powiedzieć, że możemy coś zorganizować.
Chcesz ze mną walczyć, będziemy walczyć. Naprawdę. Nawet jeśli
tego nie chcesz, i tak to zakończymy. Wyzwałaś mnie lata temu, ale
nigdy nie mogłam odpowiedzieć na to wyzwanie.
- Ponieważ byłaś zbyt wielkim tchórzem?
- Po pierwsze – warknęła suka – musieliśmy naprawić szkody,
które spowodowałaś.
- Ja? A co z nim? – Kaia wskazała kciukiem na Lazarusa.
- Znasz odpowiedź na to pytanie. Zareagował na to, co ty
zrobiłaś. Teraz zamknij się i słuchaj. Po drugie, musieliśmy uzupełnić
nasze szeregi, a zabicie kolejnej harpii, poza zawodami, było
zakazane. Po trzecie, twoja matka wypowiedziałaby wojnę moim
ludziom. Ale żadna z tych rzeczy nie stoi już na naszej drodze – teraz
furia opadła i zastąpiło ją zadowolenie.
Kaia wzdrygnęła się na wspomnienie jawnego potępienia, jakie
okazała jej matka. Juliette wyciągnęła naszyjnik spod swojej koszulki
i dotknęła drewnianego medalika wiszącego na łańcuszku.
- Ładny, prawda?
Kaia nie ukrywała drżenia podbródka, kiedy spojrzała na
medalion.
- Widziałam lepsze.
Moja dziewczynka. To było oczywiste, że oglądanie naszyjnika
raniło ją i Juliette dobrze wiedziała dlaczego. Strider też chciał
wiedzieć dlaczego. Nadal była jego laleczką. Zawsze musiała mieć
ostatnie słowo, nie ważne, co się działo. Nie mógł jej za to winić, w
zasadzie był z niej dumny. Podniecało go to.
Zawsze myślał, że ten aspekt jej osobowości jest dla niego zbyt
niebezpieczny i był, ale cholera, kiedy robiła to z innymi ludźmi,
chciał walić pięściami w pierś jak neandertalczyk. Może zaciągnie ją
do swojej jaskini i wykorzysta. Może? Ha! Chciał zdominować
kobietę, której nikt nie mógł kontrolować. Kobietę, która podrapała
wszystkich, ale zafundowała mu najczulszą z pieszczot. Nim jednak
Juliette wymyśliła kolejną uszczypliwą odpowiedź każda harpia w
budynku, nawet Kaia, przerwała to co robiła i skrzywiła się.
- Co? – zapytał Strider zaniepokojony.
Brak odpowiedzi. Kobiety jednocześnie wyjęły swoje telefony.
Kaia przeczytała wiadomość i zesztywniała.
- Została ujawniona następna lokalizacja – powiedziała tonem
pozbawionym emocji. – Mamy dwadzieścia cztery godziny, żeby tam
dotrzeć.
Juliette zachichotała. Mimo że była liderem, również sprawdziła
swój telefon. Czy nie powinna już wiedzieć, dokąd zmierzają?
- Biedna Kaia. Musisz podjąć bardzo trudną decyzję, czyż nie? –
wymruczała, a potem zawołała – Ruszajmy, drużyno!
W końcu Eagleshiels i ich małżonkowie, wliczając w to
Lazarusa, wyszli z baru, a Juliette ociągając się, po drodze do wyjścia
uśmiechnęła się i rzuciła:
- Szkoda, że tym razem nie będziesz mogła ukryć się za swoim
mężczyzną, hm? – z tym stwierdzeniem, w promieniach słońca,
wyślizgnęła się na zewnątrz.
- Co się dzieje? – naciskał Strider, zmuszając Kaię, żeby na
niego spojrzała.
Dlaczego Juliette wydaje się, że nie będzie mógł iść?
- Musimy iść – wyszeptała z udręką.
My. Dobrze.
- Wezmę swoje rzeczy.
- Nie – potrząsnęła głową, włosy prześlizgnęły się po jej
ramionach, a jej spojrzenie nie spotkało się z jego. – Mówiąc my,
miałam na myśli moje siostry. Juliette miała rację. Ty i twoi
przyjaciele nie możecie z nami iść.
Pewnie. Jak cholera.
- Dlaczego? Dokąd ty… my idziemy?
Westchnęła.
-Odynia. Bardziej znana jako Pożegnalny Ogród Hery, odkąd
użyła tego miejsca, by pozbyć się swoich przeciwników bez
konieczności podniesienia na nich ręki. Oczywiście teraz Odynia jest
pod opieką Rhei, więc zgaduję, że będzie naszą gospodynią.
Rhea - królowa Tytanów i prawdziwy lider łowców. Dużo
bardziej niebezpieczna, dużo potężniejsza niż Galen mógł
kiedykolwiek marzyć, by być. Jeśli Strider weźmie udział w tej części
gry, bardzo prawdopodobne, że trafi prosto w pułapkę. Jeśli
pozostanie z dala, Kaia może zostać zraniona, wtedy nie będzie w
stanie do niej dotrzeć i pomóc jej się uzdrowić.
Cholera, nie ma mowy – pomyślał.
The Darkest Surrender
Rozdział 20
Ten głupi mężczyzna nie przestał za nią podążać!
Uwolnienie się od Stridera było łatwe - zrobiła to, pozwalając
jego demonowi wygrać.
Po tym jak rzuciła wiadomość o Rhei, Kaia zażądała chwili na
osobności, żeby z nim porozmawiać. Pozwoliła, żeby przypuszczał, że
przez rozmowę ma na myśli całowanie do nieprzytomności. Wyszli.
Na zewnątrz baru otoczyło ją chłodne powietrze i zmroziło już i tak
chłodną krew. Zanim Strider zdążył wymówić słowo, umieściła
szybkiego całusa na jego wspaniałych ustach – niestety nie
pozostawiając go nieprzytomnym – i rzuciła wyzwanie, by nie ruszał
się z miejsca przez najbliższą godzinę. Acha i jeszcze, żeby trzymał
przy sobie Sabina i Lysandera.
Dzika furia biła od niego, kiedy zabrała Biankę i Gwen, a potem
wyszły. Sposób w jaki zaatakował Sabina i Lysandera, kiedy tych
dwóch starało się za nimi iść… dzika walka z nimi…Nigdy tego nie
zapomni. Z tysiąc razy chciała się odwrócić, żeby błagać go o
wybaczenie i prosić o to, by do niej dołączył. Zrobiła coś, czego nigdy
nie chciała zrobić - użyła jego własnego demona przeciw niemu. Na
bogów, zrobiła to po tym, jak tak spektakularnie się całowali, kiedy w
końcu skręcili na właściwą ścieżkę i obrali właściwy kurs.
Powstrzymały ją jedynie myśli o Rhei i jej mściwej naturze. Kaia nie
mogłaby w tym samym czasie skupić się na zdobyciu nagrody i
ochronie Stridera. Łowcy mogliby wtedy nic nie robić, jedynie leżeć i
czekać w Odynii, by zabrać jego głowę.
Za wszelka cenę musiała chronić Stridera. Potrzebowała go
bardziej niż powietrza. Stał się dla niej delikatny. Oczekiwał od niej
czegoś więcej. Pocałował ją na oczach wszystkich tak, jakby się mieli
kochać. Jakby się nie mógł nią nacieszyć. Jakby była narkotykiem,
którego sobie odmawiał zbyt długo. A potem nazwał ją laleczką i
pogłaskał jak cenny skarb…swoją drugą połowę. Prawdopodobnie
wszystko popsuła tym wyzwaniem. Świadomość tego spowodowała,
że skurczył się jej żołądek. Ale nie było czasu na wyjaśnienia czy
przekonywanie do istoty jej planu. Drużyna Kai miała jedynie
dwadzieścia cztery godziny (teraz dziewiętnaście), żeby dotrzeć do
ogrodów Rhei w niebiosach, a żeby to zrobić, musiały najpierw
dotrzeć do otwartego portalu królowej bogów.
Z Taliyą i Neeką wysuniętymi do przodu jako zwiad, Kaia i
reszta jej dziewczyn udały się do zimnej, cudownej krainy na Alasce.
Alaska - ojczyzna Skayhawks i lokalizacja tymczasowego portalu
wybrana na cześć pierwszego zwycięzcy konkursu.
Ich przeznaczenie? Zapomniany kawałek ziemi pomiędzy
dwoma wyjątkowymi górami. Nie zostawiły za sobą śladów,
ukrywając trop pozostały całkowicie poza zasięgiem wzroku. Tak na
wszelki wypadek, gdyby inna drużyna pomyślała o utrudnianiu im
dotarcia do celu.
Mimo to i tak nic nie stanie na przeszkodzie odnalezieniu ich
zdeterminowanym mężczyznom podążającym ich tropem.
- Będziemy musiały ich spętać – powiedziała Gwen.
Przed twarzą Kai pojawiła się mgła. Przeskoczyła z jednego
czubka drzewa pokrytego lodem na kolejne, a truskawkowy blond loki
powiewały za nią. Sugestia Gwennie była dobra.
- Nie – powiedziała, skacząc na nowe drzewo, jej skrzydła
trzepotały pod białym płaszczem ze sztucznego futra. To
spowodowałoby utratę Stridera, nie mogła znieść myśli o tym, że
zostanie pokonany i będzie wić się w bólu przez kilka dni, aż w końcu
osłabnie. To przyczyniłoby się do tego, że stałby się łatwym celem dla
Juliette. – Portal zostanie zamknięty o 8.01 jutro rano. Wejdziemy w
niego tuż przed zamknięciem, potem nie będą w stanie za nami pójść.
- To ryzykowne – stwierdziła Bianka tuż za nią. Konar
nieznacznie kołysał się pod ich wspólną masą. – Możemy być zbyt
późno, żeby wejść. Nie możemy sobie pozwolić na to, by nas
zdyskwalifikowano w tej konkurencji. Jeśli tak się stanie, zostaniemy
na dobre pozbawione nadziei na zajęcie trzeciego miejsca, a tym
bardziej na zdobycie pierwszej nagrody.
Cholera. Małżonkowie powinni ułatwiać życie, a nie jeszcze
bardziej je komplikować. Kaia przesunęła ręką w dół po chłodnej
twarzy, nagle stała się tak zmęczona, że po prostu chciała się poddać.
Nie spała w ciągu ostatnich dni. Najpierw była zbyt zajęta
uzdrawianiem, a potem martwieniem się o możliwe podstępne ataki.
- Możesz wymyślić inny sposób, żeby to osiągnąć bez ranienia
naszych mężczyzn?
W powietrzu pojawił się nienaturalny świst, wywołując
drganie w uszach. Kaia bardzo dobrze znała ten dźwięk, przeszył ją
strach. Właśnie znalazły się w zasadzce.
- Unik! – wrzasnęła, szarpiąc Biankę w dół. Gałąź nad ich
głowami poruszyła się, kiedy strzałka wbiła się w pień. Zapach
avocado i soli uderzył w jej nos, skuliła się.
- Złamałam cholerny paznokieć! – krzyknęła Gwen. Była
bardziej wkurzona niż w czasie, kiedy organizowała swój ślub.
Kaia wciągnęła powietrze, odnajdując resztki potu i strachu.
Harpie nie wypuszczają takich strzałek, ludzie tak. Mimo to mogła
postawić duże pieniądze, że harpie zapłaciły ludziom za tę robotę. W
jaki inny sposób dowiedzieliby się o tym, by zamiast kul użyć groty
wydrążone z pestek avocado zanurzonych w soli? Jak mogli się
inaczej dowiedzieć o tym, że połączenie tych substancji osłabia serca
harpi na długie tygodnie, bez względu na to w jakie miejsce uderzy
strzałka? A jeśli nie wynajęły ich harpie, musiała to zrobić sama Rhea.
Kaia i jej spółka były przyjaciółkami Lordów. Kiedy jeden z
ludzi naciągnął strunę w swoim łuku, dostrzegła znak ósemki
wytatuowany na wewnętrznej stronie nadgarstka - symbol
nieskończoności, symbol łowców.
Ze Striderem, Sabinem i Lysanderem w pobliżu… Cholera. Nie
chciała Stridera w jakimkolwiek pobliżu tych chorych sukinsynów.
Może właśnie dlatego ci ludzie zostali wysłani - żeby zdjąć chłopców
albo, żeby zdjąć dziewczyny umawiające się z nimi.
Nie, żeby im się to udało.
- Leżeli, czekając, a wiesz, jak nie lubię, kiedy ludzie czyhają warknęła
Bianka, rzucając swoją torbę z ciuchami i zaopatrzeniem. W
powietrzu uniósł się obłok, kiedy ciężki nylon wylądował na śniegu. –
Zamierzam dać im mały wycisk.
- Taaa.
W krótkim odstępie czasu sześć kolejnych strzał uderzyło w jej
drzewo, każda bliżej od poprzedniej. Wyciągnęła dwa sztylety,
znalazła cele, rzuciła jednym, potem drugim. Usłyszały stęknięcie,
potem krzyk.
- Zostaw mi jednego, mogłabyś? – zapytała Kaia, rzucając swoją
torbę obok siostry.
- Cholera, nie. To twoja kolej na zostawienie jednego dla mnie.
- Zrób to, a przestanę cię nazywać Niebiańskie Pagórki Dziwki.
Kaia przesłała jej buziaka, a potem rzuciła się w dół, opadła i
wylądowała w kucki jedynie z minimalnym wstrząsem. Wokół niej
unosiły się drobne płatki śniegu, kiedy szybko przeskanowała
otoczenie. Naliczyła pięćdziesięciu trzech łowców, większość nadal
na ziemi. Łuki mieli podniesione i przygotowane do ataku.
- Walczysz nieczysto, Kye – zawołała Bianka tuż za nią. – Ale
dobra, umowa stoi.
Kaia zachichotała szczęśliwa, że nie będzie musiała się
kontrolować. Więcej strzał uderzyło w drzewa wciąż zbyt daleko od
celu. Jej Harpia zaskrzeczała, chcąc się uwolnić. Kaia nawet nie
próbowała powstrzymać małego skarbu. Siostry wiedziały co robić,
wiedziały jak trzymać się z dala od niebezpieczeństwa. Natychmiast
jej wzrok przeszedł na tryb nocny, małe kropki czerwieni skupiły jej
uwagę. Temperatura ciała wzrosła. Usta wypełnił smak krwi. Ci
ludzie, gdyby mieli taką szansę, mogli zranić Stridera, więc ci ludzie
zginą. Bolesną śmiercią. Uśmiechnęła się, rozciągając i wstając na
nogi.
- Tam, tam jest! – ktoś wrzasnął.
- Widzę ją!
Chwilę później strzały poszybowały w jej kierunku.
Obserwowała je – sześć. Poruszały się zbyt wolno. Złapała jedną po
drugiej, obejrzała je i rzuciła na ziemię. Nie były zabawkami.
- Widziałeś to? Niemożliwe!
Kaia ruszyła do akcji. W ciągu jednego mrugnięcia okiem była
między ludźmi. Tańcząc, przebijała się przez nich. Pazury cięły, kły
rozrywały. Słodki smak krwi spłynął w dół do gardła. Wkrótce,
wrzaski bólu i błagania o litość rozeszły się dookoła. Litość? Czym
jest litość? Nie znała tego słowa. Jedyne słowo, które znała to
„więcej”. Pragnęła więcej. Więcej krzyków, więcej krwi. Cięła z
większym zapałem, gryzła z większym entuzjazmem. La, la, la - to
było takie zabawne. Och, zobaczmy. Znała też inne określenie. Takie
wystrzałowe. Kości wydawały najwspanialszy dźwięk, kiedy były
łamane. A dźwięk rozrywanej skóry brzmiał jakby stworzono
najpiękniejszą kołysankę. Krzyk, krzyk, błaganie. Wrzask, krzyk,
błaganie. La, la, la.
Wszystko działo się zbyt szybko, ciała przestały się podnosić.
Wrzaski i błagania zamarły. Nie było już trzasku łamanych kości, ani
skóry do rozdarcia. Żadnych więcej kołysanek. Kaia ucichła,
zmarszczyła brwi. Ale… ale… ona chciała więcej. Dlaczego nie
mogła mieć więcej?
Wciągnęła i wypuściła powietrze – wyczuła zapach cynamonu.
Cynamon, taki sam jak Stridera. Strider. Jej Strider. Jej seksowny,
niemający dla nikogo szacunku małżonek, który nazwał ją laleczką.
Harpia zaskrzeczała, nasycona i uspokojona przez Stridera, wycofała
się w głąb jej umysłu.
Kaia mrugnęła. Dyszała, zdała sobie sprawę, że jej skórę
pokrywa pot. Nie, nie pot. Krew. Krew i… inne rzeczy.
- Miło mieć cię z powrotem, doga siostro – powiedziała Bianka,
klepiąc ją po ramieniu za dobrze wykonaną robotę. – Zgodnie z
obietnicą wyciągnęłam jednego na bok i ocaliłam dla ciebie.
Kaia odwróciła się, zobaczyła szkarłatny śnieg, nieruchome
ciała, a raczej to, co z nich zostało. Ludzie mieli takie powiedzenie:
„Jeśli zrobiłeś coś głupiego lub niebezpiecznego możesz zostać
ranny”. Cóż, harpie mają również swoje powiedzenie: „Zadrzyj z
harpią, a zginiesz”.
Jedyną żyjącą pozostałością był człowiek przyszpilony do
drzewa. Miał strzały wystające z ramion i kostek u nóg, drżał, kiedy
Kaia się do niego zbliżyła. Każdy krok sprawiał jej ból, więc
zatrzymała się w połowie drogi i spojrzała w dół. Nie zobaczywszy
nic nadzwyczajnego, z wyjątkiem krwi, zdjęła płaszcz, który teraz stał
się czerwony. Miała rany na ramionach, brzuchu i nogach – i
końcówkę strzały w boku.
- Cholera.
- Cholera – Bianka powtórzyła jak echo. – Wyciągnijmy to
zanim wyrządzi jeszcze większą szkodę. – Bliźniaczka chwyciła
swoją torbę, wyjęła parę szczypiec, popchnęła Kaię, żeby usiadła i
przeszła do dzieła, wyciągając każdy najmniejszy odłamek.
Ogień… Kaia chciała krzyczeć i odsunąć od siebie ręce siostry,
ale nie zrobiła tego. Zmusiła się, by skoncentrować się na czymś
innym. Swojej drużynie. Obejrzała Gwen, która była blada, ale
pozbawiona ran. Obok niej było jeszcze dwóch członków - Juno i
Tedra. Jedna była podrapana, ale druga była podziurawiona z kłutymi
ranami i chwiała się na nogach. Nie będzie walczyć w najbliższej
konkurencji. Cholera!
Czy Kaia przypadkiem nie wyczuła chwilę temu cynamonu?
Czy dlatego się uspokoiła? Więc gdzie teraz był Strider?
- Wyjęłam wszystko – powiedziała, prostując się, Bianka. W jej
tonie czuło się strach. Obydwie wiedziały, że Kaia potrzebuje krwi
Stridera albo później będzie w złym stanie.
- Dziękuję – Kaia wstała i pokonała resztę dystansu pomiędzy
nią, a łowcą.
Był od niej wyższy o co najmniej pięć centymetrów i
prawdopodobnie był od niej cięższy o sto funtów, ale rozchodził się
od niego siny i gryzący zapach strachu. Po wszystkim miał pierwsze
miejsce na imprezie.
- Proszę… nie zabijaj mnie… - płakał. – Nie w taki sposób. Nie
tak jak ich.
- Nie zrobię tego – obiecała z zimnym uśmiechem. – W zamian
wyświadczysz mi przysługę.
- Tak?
- Tak.
- Proszę, zrobię to, czego chcesz - łzy ulgi spłynęły w dół po
policzku.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Teraz słuchaj uważnie, bo nie będę
powtarzać – wyjęła sztylet z kabury przypiętej do kostki u nogi i
oderwała pasek sztucznego futra z leżącego płaszcza.
- Co-co robisz? Powiedziałaś, że nie zamierzasz mnie
skrzywdzić.
- Nie, powiedziałam, że nie zamierzam cię zabić i nie zrobię
tego – szybko się poruszając, zamocowała szkarłatny pasek wokół
jego szyi. – Słuchasz? Oto co musisz zrobić…
Strider wyczuł krew na długo, zanim zobaczył ogromną kałużę.
Był na tropie Kai od kilku godzin, demon w jego głowie
wariował - wygraj, wygraj, wygraj. Jeśli usłyszy to słowo jeszcze raz,
zabije kogoś. Mianowicie siebie, potem Kaię. Wydaje się niemożliwe,
ale znajdzie sposób, żeby to zrobić. Był zdecydowany obwinić ją za
cały ten bałagan.
Wciągnął powietrze, żeby się upewnić, że poprawnie
zidentyfikował wskazówki. Zapomniał o swojej irytacji wywołanej
przez Porażkę, zapomniał o złości wobec Kai i myślał jedynie o jej
bezpieczeństwie.
To zdecydowanie była krew.
On i Sabin spojrzeli na siebie z tą samą „o cholera!” miną i
błyskawicznie ruszyli do przodu obijani przez oblodzone gałęzie.
Strider miał Siga w jednej ręce i sztylet w drugiej, gotowy na
wszystko… poza widokiem zranionej Kai. Albo czegoś gorszego.
Wygraj, wygraj, wygraj.
Znaleźć ją? Tak, mógłby. Ocalić ją? Tak, to również. Lysander i
Zachariel przelecieli nad ich głowami, musieli wyczuć intensywny
odór śmierci, ponieważ ich długie, pełne wdzięku skrzydła zaczęły
gorączkowo trzepotać - rozpoczęli szybki desant.
Wszystkich czterech mężczyzn uderzył jednocześnie ten sam
widok. Zobaczyli ciała porozrzucane na ziemi. Sami mężczyźni. Krew
zabarwiła śnieg, dając dowód na to, że ludzie nie oddali życia łatwo,
ale prawdopodobnie na końcu błagali o śmierć. Lysander obszedł
scenę, taksując ją węchem i dotykiem.
- Kilka harpii zostało rannych.
- Kaia? – wychrypiał Strider, a jego serce prawie się zatrzymało.
Upiorna cisza.
- Tak, ale odeszła. Wszystkie to zrobiły.
Dzięki bogom! Serce powróciło do pozornie normalnego rytmu.
- Ci ludzie byli opętani przez demona konfliktu – dodał
Lysander. – Ich umysły były skupione tylko na niezgodzie.
Rhea była opętana przez demona konfliktu. I Rhea otworzyła
swój Pożegnalny Ogród dla wszystkich harpii. Żeby mogła łatwiej
zniszczyć kobiety swoich wrogów?
- Nie przez demona nadziei? – zapytał, mając nadzieję.
- Nie. To zrobił Konflikt, nie ma żadnych wątpliwości.
Cholera. Zadanie Stridera – ochrona Kai – teraz było tysiąc razy
trudniejsze. Nie, żeby się tym przejmował. Zrobi co będzie musiał,
nawet stanie przeciw królowej bogów.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Każdy demon wydziela pewien zapach – te słowa zostały
wypowiedziane z niesmakiem. – Nawet teraz z ciał sączy się gryzący
smród Konfliktu.
- W takim razie nasze dziewczyny są w niebezpieczeństwie –
warknął Sabin.
- Wiemy!
Cały Sabin - Mało Subtelny Kapitan Osioł z okrętu
marynarki Stanów Zjednoczonych. Strider przetarł dłonią twarz. Teraz
był po prostu rozdrażniony. Teraz o coś innego mógł obwiniać Kaię ktoś
został zraniony i pozostał bez jego krwi do leczenia.
- Wezwę moje anioły, żeby posprzątać ten bałagan – powiedział
Zachariel.
Jego anioły?
- Jeszcze nie – pośród śmierci on również złapał ślad zapachu.
Będąc precyzyjnym, zapach Kai. Jego zmysł powonienia może nie był
rozwinięty tak bardzo jak Lysandera, ale jeśli chodziło o Kaię, Strider
był dostrojony do najdrobniejszych szczegółów.
Pociągnął nosem. Podążył za miedzianym zapachem, a Sabin za
nim. Znowu pociągnął nosem. Strider przykucnął i podniósł złamaną
strzałkę. Krew powlekała końcówkę. Podsunął ją do nosa i kolejny raz
pociągnął, tym razem głębiej. Rzeczywiście to był zapach Kai. Tak
jak powiedział Lysander, została ranna.
Mając przed sobą dowód, zrobił coś dla siebie. Czerwona mgła
wściekłości przesłoniła jego wzrok, gdy cienka strzała trzasnęła w
dłoni. Muszę ją przytulić. Upewnić się, że jest cała. I muszę załatwić
tego, który ją zranił.
- Wszystko z nią w porządku – powiedział Sabin. – Ona odeszła.
Anioł nie może kłamać.
Usłyszał stłumione jęknięcie, każdy mięsień na jego ciele
zastygł. Ktoś przeżył. Rozdzielił się z Sabinem, okrążając gruby pień
drzewa. Mężczyzna – człowiek, łowca, jego ramiona były
przyszpilone po bokach i odwrócone tak, aby pokazać wytatuowany
nadgarstek – został uwięziony, nie miał na sobie nic poza kokardą
wokół szyi, obszytą sztucznym futrem, tak jak płaszcz Kai.
Zatem to był prezent.
Kiedy zobaczył wojowników, zaczął gorąco płakać. Strider
ciężko stąpając, podszedł do niego i chwycił za podbródek, docisnął
sztylet do policzka łowcy.
- Żyjesz tylko z jakiegoś powodu. Dlaczego? Zaraz. Najpierw
środki ostrożności. Jeśli odważysz się wyrazić słowo oznaczające
wyzwanie podetnę ci gardło zanim skończysz. Zrozumiałeś?
Nie powiedziałby czegoś takiego swojej harpii, mimo iż
była przebiegłym stworzeniem, zdecydowanym, żeby zostawić go w
tyle. No cóż, szkoda. Rhea zaatakuje go w momencie, gdy go
zauważy, ale nie przejmował się tym. Nie zamierzał jej skrzywdzić,
ponieważ krzywdząc ją, skrzywdziłby Kronosa, dosłownie, a Kronos
zaraz potem zjadłby go na lunch. To też mu nie przeszkadzało.
Zamierzał tam być dla Kai. Zamierzał osłonić ją przed królową bogów
za wszelką cenę. Dla Magicznej Różdżki, tak. Dla swojego demona,
tak, to też. Ale przede wszystkim był zdecydowany skończyć to, co
zaczęli w barze. Jeśli nie dostanie tego gibkiego małego ciała pod
sobą i to szybko, eksploduje.
Co się stało z planami, żeby poczekać do końca zawodów?
Głupie plany zostały porzucone. Teraz chcę jej.
- Cześć, jesteś tym, którego nazywają Święty Strider? – zapytał
człowiek. Strider skinął głową.
- Ja – ja mam ci powiedzieć, że-żebyś się nie martwił. Dziedziewczyna
ma wszystko pod ko-kontrolą.
Sabin podszedł do Stridera.
- To wszystko?
Człowiek wzdrygnął się.
- N-nie. Jeśli pójdziesz za nimi, jeśli zobaczą ciebie chociażby w
przelocie, pozwolą na to, żeby je zdy-zdyskwalifikowano.
Strider i Sabin znowu popatrzyli na siebie znacząco, ale
wcześniej oznaczało to „o cholera”, teraz „o kurwa”. Jeśli ktokolwiek
czekał na to, żeby na złość mamie odmrozić sobie uszy, to właśnie
była Kaia.
- Dzięki za przekazanie wiadomości – powiedział łowcy tuż
przed tym, zanim go wykończył.
Oczekiwał napomnienia ze strony aniołów, ale zachowali
milczenie, kiedy ludzka głowa opadła do przodu. Jego
bezwartościowe życie teraz zostało wymazane z pamięci.
Czasami Strider pozwalał swoim wrogom odejść, mając nadzieję
że nauczą się lekcji o odcieniach szarości pomiędzy dobrem i złem.
Tym razem tak nie zrobił. Ten mężczyzna zaatakował Kaię. Jego los
został właśnie przypieczętowany. Zwycięstwo było umiarkowane,
dlatego Porażka ledwo zareagował.
- No dalej – powiedział Strider, wycierając ostrze o jeansy i
wkładając je z powrotem do pochwy. – Nie jesteśmy zbyt daleko od
nich.
- Jesteś gotów zaryzykować? - Zachariel przechylił głowę na
bok w zamyśleniu.
Strider uciszył go gniewnym spojrzeniem.
- Ruszamy. Musimy mieć tylko pewność, że nie zostaniemy
zauważeni.
The Darkest Surrender
Rozdział 21
Portal do niebios znajdował się dokładnie tam, gdzie wskazywał
wcześniejszy opis - w błyszczącej dziurze powietrza pomiędzy
dwoma ośnieżonymi i oświetlonymi blaskiem księżyca górami.
Drużyna Kai przyczaiła się na klifie, wysoko w górze,
obserwując i czekając. Czuły strach. Kaia leżała na śliskiej krawędzi,
a zimno przenikało ją aż do kości. Normalnie takie niskie temperatury
jej nie wzruszały, ale tym razem zadrżała, szczękając zębami. Mogła
być zainfekowana, ciało było lekko rozpalone, ale przynajmniej nie
odczuwała bólu - zimno spowodowało odrętwienie wciąż otwartych
ran. Żeby wyleczyć się z tego rodzaju obrażeń potrzebowała krwi
Stridera. W zasadzie, po prostu, potrzebowała Stridera. Nie była
pewna, jak mogła dotąd radzić sobie bez niego. Była niegrzeczną
dziewczynką, która go nie dostanie - nie w najbliższym czasie i może
nawet nie w przyszłości. Miała nadzieję, że dostał wiadomość, którą
mu zostawiła i obrał kurs na Budę. Jego dobro, z oczywistych
powodów, stawiała ponad swoją ogromną potrzebę jego. Ale jedynie
odrobinę!
Pokręciła pokrętłem lornetki, skupiając się na najbliższym
otoczeniu. Biel, biel i jeszcze więcej bieli, ale jak do tej pory nie
zauważyła innych harpii. Żadnego mglistego powietrza ujawniającego
złowrogi znak gorącego oddechu. Żadnych jasnych kolorów
skradających się w dół skał, wolno posuwających się do bezpiecznego
miejsca. Żadnych świstów na wietrze wydawanych przez lecące
strzały. Nadal spodziewała się nieczystej gry. W każdym razie dopóki
nie dotrą do podnóża góry, czyli do momentu, w którym jej drużyna
przejdzie przez portal i nie znajdzie się na neutralnym gruncie. Wtedy
nikt nie będzie już mógł ich zaatakować. Problem jednak w tym, jak
tam dotrzeć.
- Myślę, że jest dobrze – powiedziała Taliyah, konfiskując
lornetkę i przeszukując wyższe szczyty. – I naprawdę nie możemy
czekać dłużej. Musimy się zająć tobą i Tendrą, a nie możemy tego
zrobić tutaj.
Kaia odebrała lornetkę od siostry i spojrzała w dół na równinę.
- Gdyby Lysander był tutaj, mógłby przelecieć nad i…
-Znowu te głupoty? - Kaia zarzuciła lornetkę na ramie.
Przez ostatnie godziny Bianka recytowała wszystkie powody,
dla których byłoby im lepiej, gdyby byli z nimi mężczyźni. Jakby, do
cholery, Kaia ich nie znała.
- Hej! –wydyszała Neeka. – To boli.
Kaia obróciła się, krzywiąc na ostre ukłucie w boku. Piękna
dziewczyna spoglądała gniewnie, pocierając guza, który właśnie
kiełkował tuż pod jej okiem.
- Powiedziałabym „przepraszam”, ale to była całkowicie wina
Bianki, ponieważ…
- Cicho! – Bianka zacisnęła dłoń na jej ustach, uciszając siostrę.
Bliźniaczka wolną ręką wskazała na połyskujący portal. – Spójrz.
Spojrzała. Falconways i Songbirds właśnie wspięły się na
odległe zbocze i biegły sprintem w kierunku portalu, szybko…
szybciej…coraz bardziej, aż w końcu stały się zamazane. Nikt nie
próbował ich zatrzymać, a teraz jedna po drugiej szybko znikały z
pola widzenia w tej olśniewającej powietrznej dziurze.
Gdyby czekali tam łowcy, zdeterminowani żeby uderzyć,
przynajmniej wyjrzeliby z cienia, by zobaczyć, kto się zbliża. Prawda?
- Dobrze – powiedziała Kaia, kiwając głową. – Mamy
bezpośredni dostęp do portalu więc oto, co zrobimy. Dwie z nas są
zbyt ranne, żeby biec. Będziemy spowalniać każdego, kto będzie nas
prowadził, a nie chcę się rozdzielać, więc wszyscy prześliźniemy się
na ten występ skalny i zjedziemy na naszych plecakach w dół. Jak na
sankach. A potem bum, zanim się zorientujemy, będziemy w
niebiosach całe i zdrowe.
Jej słowa spotkały się z aprobatą. W ciągu kilku minut były
ustawione i gotowe do drogi. Kaia prowadziła. Siedziała na plecaku, a
nogi zwisały po zewnętrznej stronie półki. Serce dudniło jej w piersi.
Skakała z tej góry tysiące razy, bawiąc się z Bianką, w Kto Złamie
Mniejszą Ilość Kości. Zazwyczaj wygrywała. Bianka zawsze
zakrywała twarz i pozwalała swojemu ciału po prostu upaść na lód.
Nie, żeby to miało teraz jakieś znaczenie - pomyślała. Skoncentruj się.
Tylko, że gdyby jedna z jej dziewczyn została ranna… Zacisnęła
zęby. To się nie stanie, nie znowu. Kiedy wypuściła powietrze,
pojawiła się przed nią mgła.
- Dobrze – przesunęła się – no to…ruszajmy!
Ześlizgnęła się. Wiatr uderzył w nią, kiedy zjeżdżała szybciej i
szybciej tak, jak to robiły inne drużyny. Zewnętrzna część plecaka
szybko się ścierała, następny będzie płaszcz, a potem skóra. Była
prawie na miejscu… Nagle w jej mięśniu utkwił grot. Zanim mogła
zareagować, dosięgnął jej kolejny. Krzyknęła z bólu. Cholera! W jaki
sposób? Gdzie oni byli? Zobaczyła ich - łowcy przeszli przez własne
miniaturowe portale, jakby byli tam cały czas, unosząc się pomiędzy
jednym, a drugim wymiarem, obserwując i czekając. Kaia chciała
odrzucić plecak i przedrzeć się przez nich, jednego po drugim…
Błyskawicznie przeleciała przez portal, a oni zniknęli z jej pola
widzenia.
Przypływ mdłości. Błysk zbyt jasnego światła. Potem jej plecak
zatrzymał się, złapany przez liny grubych korzeni drzew. Zamrugała,
starając się uporządkować myśli i sięgnęła do strzały nadal wystającej
z nogi, gdy Gwen uderzyła w nią z chrapliwym westchnieniem.
Kolejny krzyk wydostał się z jej gardła, kolejny atak bólu przeszył
całe ciało.
- Wszystko z tobą w porządku? – spytała Gwen, stojąc już na
nogach i przeciągając Kaię, by nie leżała innym na drodze.
- Jasne, jasne – szukała Falconways i Songbirds. Dzięki bogom
nie było po nich śladu. Cóż, dzięki wszystkim oprócz Rhei. Suka.
Kaia nie będzie jej dziękować za nic, nawet w myślach. – Ty…?
- Tak, ale myślę, że dorwali Biankę. Słyszałam jej krzyk.
Nie! Kaia wolałaby raczej sama doznać tysiąca urazów, niż
pozwolić, by Bianka doznała choćby jednego.
- Zamorduję… – groźba zamarła jej w gardle.
Jeden z konarów drzewa poruszył się w dół, ukradkiem,
umyślnie, liście – dwa na górze i dwa na dole – zaskakująco
poszarpane na brzegach zaciskały się i otwierały jak zęby. To żyje.
Drzewo było żywe. Kaia otworzyła szeroko oczy i uderzyła w wielkie,
wyszczerzone liście, przekręcając się na bok. Kolejne ukłucie bólu.
- Widziałaś to? – wydyszała.
Konar szarpnął się do tyłu z dala od nich.
- Tak i nadal jestem wstrząśnięta. Bądź ostrożna. – Gwen,
obserwując drzewa, obróciła w rękach sztylet w taki sposób, aby
sprowokować je tym samym do ponownego ruchu.
Nagle pojawiła się Bianka, szybując do wyboistego przystanku.
W jej barku, przedramieniu i brzuchu tkwiły strzały, a krew przesiąkła
ubranie.
- Cholera! Dorwali mnie.
Widząc ją, Kaia musiała przezwyciężyć łkanie. Rhea naprawdę
nie chciała, żebyśmy zaszły tak daleko - pomyślała ponuro. Cóż,
będzie miała niemiłą niespodziankę.
- Za sekundkę ci pomogę, siostrzyczko. Muszę tylko najpierw
się czymś zająć - furia dała Kai siłę, kiedy wyrwała grot strzały z nogi.
- Zrobione - pokuśtykała do siostry i odciągnęła ją z linii ognia i…
głośno żujących konarów.
Gwen pomogła, kopiąc i tnąc, dopóki ponownie nie odleciały do
tyłu.
- Sukinkoty! – wychrypiała Bianka, pobladła od utraty krwi i z
bólu.
- Potem będziemy się martwić łowcami. I zapłacą za to. Myślę,
że te drzewa są pieprzonymi wampirami - drżąc, Kaia uklęknęła i
delikatnie… cóż, tak delikatnie jak była w stanie, usunęła groty z ciała
bliźniaczki.
Bianka marudziła, cały czas wrzeszcząc na Kaię, potem Taliyah,
Neeke i pozostałe dziewczyny, gdy te przybyły. Neeka również
odniosła obrażenia i teraz Taliyah ją leczyła.
- Co jeśli chłopcy przejdą przez portal? – zapytała Kaia. – Nie
będą na to przygotowani.
- Jeśli będą tak głupi, żeby go przejść, dostaną to, na co zasłużą.
A teraz chodź – powiedziała Taliyah. – Możemy być na neutralnym
gruncie, ale wciąż mamy przed sobą godzinną wędrówkę do celu. Nie
możemy się spóźnić.
Tak i w godzinę bardzo dużo może się zdarzyć.
- Jesteś po prostu zazdrosna, ponieważ nie masz rycerza na
białym koniu, który mógłby cię uratować.
Taliyah przewróciła błękitnymi oczami.
- Twoje obrażenia spowodowały urojenia. Kiedy znajdę swojego
małżonka, mam zamiar dźgnąć go prosto w serce, zanim wywoła u
mnie moment niepewności.
- Zrozumiałam. Twój małżonek nie może się równać z moim,
nikt nie może, więc wolisz go raczej nie mieć.
- Mój jest lepszy od twojego – powiedziała Bianka.
- Nie ma mowy.
- Jest.
-Dziewczyny – Taliyah klasnęła w dłonie, żeby zwrócić ich
uwagę tak jak robiła to wtedy, kiedy były dziećmi i kłóciły się o
zabawki. – Obydwaj wasi małżonkowie są beznadziejni. A teraz
zamknijcie się i ruszajcie.
Bianka pokazała Kai język.
- Mój jest mniej beznadziejny od twojego – wymamrotała.
- Tak, cóż, mój jest bardziej upierdliwy.
Kaia, kuśtykając dalej, utkwiła wzrok w portalu. Martwiła się,
ale jednocześnie poczuła ulgę z tego powodu, że mężczyźni nie
zdołali przejść.
Potrójne „niech żyją”!
Każdej drużynie udało się przybyć na czas. Oczywiście drużyna
Kai była ostatnią, która dotarła na pole bitwy, ale co tam. Odniosły
kilka zadrapań i siniaków podczas drogi, ale nie było więcej zasadzek,
więc Kaia nie narzekała (w przeciwieństwie do Bianki robiącej to
przez całą drogę).
Najgorsze siniaki należały do niej. Jedno z jedzących ludzi
drzew ugryzło ją, dosięgając, zanim zdążyła je zastraszyć. Ostre
liściaste zęby zatrzasnęły się na nadgarstku aż do kości. Kiedy
krzyknęła, wydawało się, że drzewo… cóż, krztusiło się drąc i
kołysząc, a potem zwiędło dokładnie przed jej oczami. Stało się
czarne i zamarło w bezruchu, pozwalając, żeby Bianka usunęła konar
pojedynczym uderzeniem sztyletu. Potem, drzewo zostawiło je w
spokoju. Może zatruła je jej gorączka, a reszta odczuła to
wystarczająco mocno, żeby się tak samo bać. Tak, zdecydowanie
miała gorączkę, choć to nie miało teraz znaczenia. Bogowie! Nie było
tutaj żadnego lodu, a ona wciąż drżała z zimna.
Zahartuje się. Dla Stridera.
Konkurujące ze sobą harpie wypełniły jedyną polanę z
otaczającą je bujną (nie gryzącą?) roślinnością. Powietrze było ciepłe,
słońce złote i błyszczące, mieniące się odrobiną fioletu, błękitu i różu.
Nie było małżonków czy niewolników. Kaia zastanawiała się,
dlaczego inne dziewczyny zostawiły ich za sobą. Na pewno nie z
takich powodów jak ona.
Rhei nigdzie nie było widać, mimo to Juliette stanęła na
wystającym konarze drzewa, górując nad masami, a czarne włosy
powiewały za nią na idealnym wietrze - ani za lekkim, ani za
mocnym.
- Witam koleżanki harpie – oznajmiła. – Jestem zadowolona,
mogąc was poinformować, że każda z rywalizujących drużyn
dotrzymała terminu.
Jej lawendowy wzrok spoczął na Kai. Dziewczyna
wykorzystując puderniczkę, sprawdziła swoje odbicie - tak, wizerunek
liczył się nawet tutaj. Kaia wiedziała, co zobaczyła Juliette - ciemne
półksiężyce pod oczami i bladą skórę.
- Na szczęście nikt nie poległ – dokończyła harpia.
Suka wiedziała o łowcach. W jaki sposób? Tylko jeden powód
miał sens. Czy ona…mogła współpracować z Rheą? Kaia poczuła
skręt w żołądku. Juliette natomiast kontynuowała triumfalnie.
- Jak zapewne podejrzewacie, jesteście tutaj po to, żeby walczyć
– rozległy się gromkie okrzyki, a kiedy umilkły, kilka chwil później
dodała – przyszedł czas na kolejną rozgrywkę… do śmierci.
Teraz echem rozeszły się „ochy” i „achy”. Juliette uniosła ręce,
prosząc o ciszę.
- Najpierw odrobina informacji na temat rozgrywki. Wybierzecie
czterech członków do konkurencji. Muszą oni walczyć tutaj, wśród
drzew i w powietrzu, w tym samym czasie. Jedynym celem jest
wyeliminowanie przeciwnika, zrzucając go na ziemię. Kiedy harpia
dotknie ziemi zostaje wyeliminowana na dobre. Na pewno ucieszy
was, że nie obowiązują żadne reguły dotyczące metod, jakich
użyjecie, więc możecie uderzać poniżej pasa, jak to zwykli mówić
ludzie.
Rozległo się ochocze rechotanie i „przybijanie piąstek”. Kaia
pozostała na miejscu niewzruszona, a serce waliło jej jak młotem.
- Pierwsza drużyna, która straci wszystkich czterech
zawodników, zostanie zdyskwalifikowana – dodała Juliette. – Żeby
tym razem zdobyć wygraną, jeden członek z waszej grupy musi być
ostatnim, który dotknie ziemi. To takie proste… i takie łatwe.
Tak. Jasne. Nic nie było prostsze czy łatwiejsze z Juliette.
Błysnął uśmiech białych wyszczerzonych zębów.
- Acha, zanim zapytacie. Nie ma limitu czasu. Ta runda będzie
trwała tak długo, jak będzie trzeba. Ale macie jedynie pięć minut,
żeby zdecydować kto będzie walczył, a kto pozostanie na ziemi,
czekając na udzielenie tak niezbędnej pomocy medycznej. – Spojrzała
na zegarek wiszący na jej szyi, tuż obok medalionu wojownika
Skyhawk. Medalionu, który musiała dać jej Tabitha, pomimo że
należały do innych klanów. Medalionu Kai. – Te pięć minut zaczyna
się… teraz.
W ciągu kilku sekund zespoły podzieliły się na gromadki, a
kobiece szepty rozchodziły się w świetle dnia.
- Chcę tego – powiedziała Kaia, zrywając się. Miała wiele do
udowodnienia.
Bianka pocałowała ją w policzek.
- Kocham cię, Kye, wiesz o tym, i wiesz, że uważam, że jesteś
mistrzynią jeśli chodzi o przemoc i zemstę, ale latanie… cóż, po
wszystkim, przez co przeszłaś w ostatnim czasie, to nie jest mądry
wybór. Nie wspominając o fakcie, że nadal jesteś ranna!
- Tak - odparła sucho. – Dzięki, że wiesz, co znaczy „nie
wspominając”. A tak między nami, Niebiańskie Wzgórza, właśnie
wbijasz mi nóż w plecy.
- Hej! Obiecałaś nigdy więcej nie nazywać mnie tym
idiotycznym przezwiskiem.
- Jakby to była obietnica, której naprawdę mogłam dotrzymać.
- Bee miała rację – stwierdziła Taliyah, ignorując je obie. –
Wszyscy chcą naszej krwi. Zamierzają zmówić się przeciwko nam,
więc musimy mieć najszybszych zawodników w powietrzu.
- Wiem, że nie sugerujesz tego, co myślę, że sugerujesz. Jestem
szybka. Jak pocisk - wybełkotała Kaia.
- Tak, ale Gwen jest szybsza. Tak jak ja, a o to tu chodzi. Więc
jest Neeka i Bianka. Cholera! Juno i Tedra są szybsze od nas
wszystkich razem – dodała Taliyah, wskazując pozostałych członków
grupy.
- Dlatego je przyjęłyśmy. Poza tym Juno jeszcze nie
uczestniczyła w zawodach, a Tedra już wyleczyła się z obrażeń po
strzałach.
Wszystkie, oprócz Kai, skinęły głowami. Zacisnęła usta. To
wyglądało jakby miały to przećwiczone. Jasne – pomyślała. Uznała,
że nie chciały, żeby walczyła, bo uważały, że nie pomoże, będzie
jedynie utrudniać.
Bogowie, ból i upokorzenie, jakich doświadczyła prawie ją
powaliły. Sprawiły, że chciała owinąć się wokół bioder Stridera i
płakać. Jego silne dłonie mogłyby opleść ją, a on szeptałby do niej i
pocieszał, a potem powiedziałby, jak bardzo jest sprawna. Albo i nie.
Ostatni raz, kiedy byli razem, chciał, żeby trenowali ją jego
przyjaciele. Nawet on wątpił w jej umiejętności. Żołądek…zacisnął
się…znowu. Mogła pokonać siostry w tym sporze - mogła
wykorzystać swoją pozycję i nalegać. Nalegać? Skinęła głową, jakby
się z nimi zgodziła. Tak jak zrobiła to ze Striderem. Ale, po pierwsze,
sprzeczałyby się z nią, a ona nie miała żadnego solidnego punktu
zaczepienia. Jedynie odniesione rany. Po drugie, jak brutalnie jej to
wypomniały, nie była w najlepszej formie. Po trzecie, zwycięstwo
było priorytetem, nie jej duma.
- Dobrze – powiedziała, usiłując przybrać pewny siebie ton. –
Bianka, Juno i Tedra. Jesteście na górze. Jeśli wszystko z tobą w
porządku, Bee? Zostałaś poważnie postrzelona.
- Nic mi nie jest – bliźniaczka zaoferowała jej pełen ulgi, choć
smutny uśmiech. Znała myśli przelewające się przez umysł Kai. –
Miałam ze sobą fiolkę krwi Lysandera, osuszyłam jej zawartość po
drodze tutaj.
Mądrala. I, do cholery, dlaczego nie pomyślała, żeby poprosić
Stridera o fiolkę z jego krwią? Chociaż pewnie by się nie zgodził,
żeby jej ją dać. Nie po tym wszystkim, co mu zrobiła. Poza tym, żeby
to zrobić, musiałby się nią opiekować. Musiałby być bardziej
zainteresowany jej zdrowiem, niż pozostawaniem przy jej boku.
- Możecie zdecydować, kto będzie czwartym członkiem –
powiedziała, wiedząc, że i tak by to zrobiły.
Przyjęły zarządzenie bez zbędnych komentarzy - co za
niespodzianka. Natychmiast zdecydowały, że to Gwen dołączy do
walki. Krew Sabina uzdrowiła ją po ostatniej konkurencji i nie została
trafiona przez strzałę. Głuchota Neeki mogłaby być wykorzystana
przeciwko niej, a Taliyah, w zasadzie, nie była tak przygotowana do
występu jak młodsza Skyhawk.
Rozległ się przejmujący gwizd, uciszając grupy.
- Czas minął – oznajmiła Juliette. – Zajmijcie swoje miejsca.
Rozległ się odgłos stłumionych kroków. Gdy wybrane
dziewczyny wspinały się na szczyty drzew, Kaia pozostała na ziemi,
obserwując je ze ściśniętym sercem. Jednocześnie ucisk w żołądku
wzmocnił się, kiedy uchwyciła wzrok Juliette i wyszczerzony uśmiech
harpii z jej jawną, próżną satysfakcją. Wydawało się, że ten uśmiech
mówi „wiedziałam, że nie dałabyś rady”. Kaia robiła wszystko, by nie
zarumienić się czy rozpłakać.
- Nie zwracaj uwagi na tę wiedźmę – powiedziała Taliyah,
klepiąc ją w ramię. – Jesteś lepsza od niej pod każdym względem.
- Dzięki Tal.
Neeka przekopała ich plecaki z nadzieją znalezienia potrzebnych
medykamentów i dołączyła do nich w samą porę. Juliette uniosła
pistolet wysoko w powietrze, trzymając go w gotowości. Wszyscy
znieruchomieli, czekając. Nacisnęła spust. Bum!
Wysoko ponad nimi nastąpiła eksplozja ruchu - szeleściły liście,
a ciała uderzały o siebie. Rozległy się okrzyki siły, jęki bólu i ryki
wściekłości, echa odgłosów kontuzji i satysfakcji. Kaia starała się
śledzić swoje siostry, ale dziewczyny były zbyt wysoko, zbyt szybko
się poruszały, znikając za liśćmi i chmurami. W końcu się poddała i
obserwowała ziemię, czekając na spadające ciała. W ciągu kilku minut
poczuła podmuch powietrza, znieruchomiała, gdy usłyszała plaśnięcie.
Jeszcze bardziej zesztywniała, kiedy kilka kroków dalej dostrzegła
leżącą w bezruchu… Songbird. Wokół dziewczyny była kałuża krwi,
kiedy jedna z jej koleżanek rzuciła się do udzielenia pomocy.
Dzięki bogom. Żołądek Kai rozluźnił się, choć palące kwasy nie
ustąpiły.
Czy Gwen skończy w taki sam sposób? Albo Bianka?
Zacisnęła pięści, a ciało zaczęło jej drżeć, oderwała wzrok od
skupiska Songbirds. Na odległym skraju polany dostrzegła wirujące
liście i błysk ciemnych włosów. Nieszkodliwa harpia potrzebuje
chwili spokoju? Złośliwa harpia, która zaatakuje kogoś nawet, jeśli
będzie myślał, że stoi na neutralnym gruncie? Łowca, który nie
martwiłby się o nic poza zniszczeniem swojego celu? A może to Rhea
we własnej osobie?
Cholera, wszystko, co Kaia wiedziała to to, że czarne włosy
należą do Sabina. Albo Lazarusa. Ten sposób, w jaki spojrzał na nią w
barze, sposób, w jaki szydził z niej… jeszcze z nią nie skończył – tego
była pewna. Nie chcąc ryzykować, pochyliła się do Taliyah i
wyszeptała.
- Coś zobaczyłam. Idę to sprawdzić.
- Bądź ostrożna. Krzyknij, jeśli będziesz mnie potrzebować starsza
siostra nie oderwała uwagi od walki.
Znała swoją siostrę wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że
Taliyah jej ustąpiła. Gdyby pomyślała, że istnieje realne zagrożenie,
Taliyah Niewzruszona nalegałaby, żeby z nią pójść. To był kolejny
cios w serce Kai, ale otrząsnęła się.
Wtopiła się w bujne, zielone listowie. Wydawało się, że drzewa i
rośliny odwróciły się od niej - jakby rozeszła się wieść i teraz
wszystkie się jej obawiały. Szkoda, że tego samego nie można
powiedzieć o jej koleżankach harpiach.
Lekko przygarbiona, trzymając sztylet w obydwu dłoniach,
utorowała sobie drogę w kierunku polany. Nogi miała nieco
gumowate, co powodowało, że ciągnęła za sobą stopy. Zachowywała
się głośniej, niż chciała, ale nie było na to rady. Jeśli intruz nie
zauważył ciężkiego stąpania jej butów, to na pewno usłyszał bicie jej
kołatającego między żebrami serca walącego niczym młot
pneumatyczny pracujący na najszybszych obrotach.
W końcu dostrzegła ślady, które nie należały do harpii. Były
duże, wyraźne i odciśnięte wystarczająco głębokie, by domyślić się,
że ktokolwiek je zrobił, dźwigał przynajmniej sto kilo solidnych
mięśni. To nieco zawężało wybór. Mogła mieć do czynienia z łowcą,
Sabinem albo Lazarusem. Jej umysł furczał, szybko eliminując
podejrzanych. Gdyby to był łowca byłyby też inne ślady. Łowcy byli
jak karaluchy - jeśli ukrył się jeden, równie dobrze mogło to zrobić
tysiąc innych. Gdyby ślady należały do Sabina, wyczułaby Stridera.
Tych dwóch nigdy się nie rozdzielało. A więc zostawił je Lazarus
Tampon.
No, no. Może wreszcie będą mieli swoją zaciętą i ostrą walkę
(jakby nie wiedziała o tym), ale stoczą tę walkę właśnie wtedy, kiedy
ona nie była na pełnych obrotach. Czy to nie pech?
Coś ciężkiego uderzyło ją w plecy, rzucając twarzą do ziemi. Ta
sama siła przycisnęła jej skrzydła tak mocno, że utrudniała ich ruch, a
nawet ograniczyła jej siłę. Eksplozja, która nią wstrząsnęła, sprawiła,
że powietrze uciekło z nagle powleczonych brudem ust. Była
zdeterminowana, żeby podkraść się do swojej ofiary, ale zawiodła, nie
chroniąc należycie tyłów. Wiedziała o tym. Cholera, co się z nią
dzieje?! To był kolejny dowód jej słabości. Nic dziwnego, że siostry
nie chciały jej w powietrzu. Mimo to nic nie powstrzyma jej przed
walką. Pojawiły się szpony, wyrosły kły. Właśnie miała spróbować
obrócić się i wcisnąć kolano pomiędzy siebie i napastnika, ale męski
głos wyszeptał:
- Nie rób tego. Wygrałem i na tym koniec - satysfakcja i
przyjemność przebijały się przez ten znajomy, ukochany głos.
Strider! W przeciwieństwie do samozadowolenia Juliette, jego
samozadowolenie Kai nie przeszkadzało - w zasadzie rozkoszowała
się nim. Był tutaj. Z nią, cały i zdrowy. Był również w
niebezpieczeństwie, ale w tym momencie nie miało to znaczenia. Był
tutaj!
- Jesteś cała? – zapytał tym samym jedwabistym szeptem. Jego
ciepły oddech pieścił jej ucho, obmyło ją całkowite ukojenie. Dopóki
nie dodał – poczekaj, nie odpowiadaj. Ten sukinsyn Lazarus jest
niedaleko, czeka na ciebie. Przygotował pułapkę.
Kiedy złapała oddech, wychrypiała – Jakiego rodzaju pułapkę?
- Taką z kwiatami, blaskiem świec i ozdobionym klejnotami
kielichem wypełnionym jego, prawdopodobnie chorą, krwią.
Oczy Kai rozszerzyły się. Lazarus zamierzał ją… uwieść?
Dlaczego?
- Nic nie wiem, żeby była chora, ale ta krew przypuszczalnie jest
zatruta.
Prawda?
Ta sztuczka prawdopodobnie miała ją zmiękczyć, zanim ten
gnojek przeszedłby dalej do… zabicia jej.
- Jeżeli będziemy mieli szczęście, facet umrze z rozczarowania,
gdy nie skorzystasz z szansy.
- Właściwie to on będzie miał szczęście.
- Słuszna uwaga. A teraz muszę zdecydować, czy zabić go teraz
czy może później.
- Opcja numer dwa? – zapytała z nadzieją.
- Też tak myślę. Teraz mam coś lepszego do zrobienia – Strider
złagodniał trochę, a ona w końcu się obróciła i położyła na plecach.
Jego nogi znajdowały się wokół jej tali, a granatowe spojrzenie
przesunęło się w dół. Brud rozmazał się na jego opalonej skórze, a
blond włosy były zaróżowione od zaschniętej krwi, która pokrywała
mu twarz.
- Nie martw się. Dostanie, na co zasłużył.
- Jesteś ranny? – jeśli ktoś go zranił uwolni swoja harpię. Nie
będzie w stanie się powstrzymać. Może…
- Nic mi nie jest – jego twarz złagodniała, bogowie, był piękny.
– Pamiętasz łowców, którzy ostatnio was zaatakowali? Cóż, zaraz
potem bardzo cierpieli. Proszę bardzo.
Uczucie ulgi wzrosło, mieszając się z poczuciem dumy. To był
jej mężczyzna, jej wojownik. Nikt nie był silniejszy, bardziej mściwy
czy sprawny.
- Dziękuję. A teraz musisz iść – powiedziała, popychając go
delikatnie. – Rhea może być w pobliżu, a ty jesteś…
- Nie – nawet nie drgnął. – Sabin i aniołowie jej szukają. Jak
dotąd nie znaleźli żadnego śladu jej obecności.
- To nie oznacza…
- Cicho bądź, Kaia – powiedział, po raz kolejny jej przerywając.
– Masz kłopoty i coraz bardziej w nie brniesz. – Stanął na nogi i złapał
ją za nadgarstek, by pomóc jej wstać, a potem obrócił się, pociągnął ją
za sobą i poprowadził jak najdalej od Lazarusa.
Uderzały w nią liście i gałęzie, brzęczały owady, niektóre
ośmielały się ją ugryźć.
- Nie mogę iść zbyt daleko – powiedziała, marszcząc twarz z
wysiłku. Cholera. Jej bok i noga pulsowały, a rany otworzyły się,
kiedy upadła. Teraz krew sączyła się z nich, wypełniając buty.
- Pójdziesz tak daleko, jak będę chciał – warknął nieświadomy
jej bólu.
- Strider, posłuchaj mnie. Moje siostry teraz walczą. Muszę…
- Nie obchodzi mnie, co one robią. Ty i ja musimy pogadać.
Teraz ucisz się, a ja znajdę dla nas miejsce. Jeśli nie, zaknebluję cię. I
Kaia? Na prawdę mam nadzieję, że cię zaknebluję.
Zacisnęła usta, milcząc, kiedy ciągnął ją coraz głębiej i głębiej w
las.
The Darkest Surrender
Rozdział 22
Strider przeciągnął Kaie przez gęstniejącą mgłę i przeszedł z nią
przez rwącą rzekę.
Kiedy pierwszy raz tutaj przyszedł drzewa starały się pożreć go
żywcem, musiał co kilka minut wycinać sobie drogę do bezpiecznego
miejsca. Teraz te same drzewa pozostawały całkowicie nieruchome,
ani jeden pojedynczy liść nie tańczył na wietrze. Co się stało? Pytanie
przestało mieć znaczenie, kiedy dotarł do jaskini, którą odkrył, gdy
tropił Kaię. Mógłby wrzucić ją do środka, a jedyne wejście zasłoniłby
kamieniem. Spędziłaby kilka lat w odosobnieniu, zastanawiając się
nad popełnionymi błędami. Chciał na nią krzyczeć, naprawdę, za to,
że go zostawiła, za to, że prawie weszła w uwodzicielską pułapkę tego
sukinsyna Lazarusa, za co, tak na marginesie, Strider powinien go
ukarać; ale kiedy oparł ją o kryształową ścianę, po raz pierwszy
przyjrzał jej się dokładnie, odkąd rzucił jej cudowny tyłek na ziemię.
Wspaniałe rude włosy były na końcach wilgotne i prosto na jej nagi
brzuch ściekały z nich małe perełki wody.
Rzeka zmyła makijaż, który zawsze pokrywał jej migoczącą jak
diament w palącym słońcu skórę. Choć dziś nie miała w sobie
typowego dla niej blasku. Wstrząsały nią dreszcze. Zmarszczył brwi.
Dlaczego drżała? Przecież tutaj było gorąco jak w piekle. To jednak w
niczym nie umniejszało jej uroku. Nic nie miało takiej mocy. Może,
dlatego, że nosiła maleńki pół top i parę szortów. Obydwie rzeczy
miały biały kolor i aktualnie były przezroczyste, pokazując mu
wszystko, co skrywały pod sobą. Rumieniec, perlące się sutki, a
potem pomiędzy długimi, zwinnymi nogami doskonały skrawek
rudego centrum. Gdyby nie odwrócił szybko wzroku, erekcja
wyjrzałaby siłą przez zamek od spodni. Studiował ją dalej.
Uświadomił sobie, że jest ranna. Groźne rany w jej boku i udzie
wywołały w nim wściekłość, zastępując pożądanie. Nic dziwnego, że
jej skórze brakowało tego wspaniałego blasku, a ciało nie mogło
przestać drżeć.
Ugryzł nadgarstek i przytknął do jej ust.
- Pij.
Posłuchała, po czym jęknęła w ekstazie. Takie kunsztowne
ssanie – pomyślał – takie ciepłe. Zamknęła oczy, oddając się tej
czynności. Odetchnął z satysfakcją, kiedy zobaczył, jak rozdarty
mięsień i skóra zrastają się i odsunął rękę.
Tym razem to on jęknął - pozbycie się ran pozostawiło jej skórę
gładką i nieskazitelną, pozwalając mu ją pochłaniać wzrokiem.
Pożądanie powróciło z pełną siłą.
Podniósł wzrok…Jej usta były nabrzmiałe, wilgotne. Z tego
powodu, cholera, był pulsujący. Jej srebrno złote oczy błyszczały
wszystkimi rodzajami emocji. Zdenerwowaniem, ulgą, podnieceniem,
bólem. Chciał zatrzeć te złe i wzmocnić dobre. Jedynym sposobem
powiedział
sobie – jest ją posiąść. Wreszcie. Pójść na całość, nie
powstrzymywać się.
Tak, kochanie się. Lubił o tym myśleć. Poczuł jakby po raz
pierwszy w życiu myślał jasno. Potrzebował tego, co chciała mu
ofiarować. Chciał zgłosić swoje roszczenia do niej, trzymać innych
mężczyzn z dala. Będą tego konsekwencje, był tego pewny, ale nie
mógł nic na to poradzić. Nie tutaj, nie teraz. Zostawiła go, a separacja
prawie doprowadziła go na skraj szaleństwa. Przycisnął do niej swoje
ciało. Sapnęła - taki cudowny dźwięk, potrzebujący i figlarny.
- Dziękuję – powiedziała niskim, zmysłowym głosem. – Nie
masz pojęcia, jak bardzo tego potrzebowałam.
- Proszę.
- Nadal chcesz mnie zakneblować. Jeśli tak, polecam użycie
piłki do tenisa i taśmy izolacyjnej.
- Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie.
- Poważnie? – jej oddech uwiązł, a ton zdradzał nadzieję.
Skinął.
- Tak. Więc przekonajmy się, co muszę zrobić.
- D-dobrze.
- Powiedziałaś mi, że Parys dał ci bazylion orgazmów. To twoje
słowa. Zatem ile dokładnie oznacza bazylion?
Jej policzki poczerwieniały, była urocza i jeszcze bardziej
seksowna w swoim zakłopotaniu.
- Nie wiem. Nie liczyłam. I nie chcę o nim rozmawiać.
- Przypomnij sobie. Policz. To będzie jeden jedyny raz. Po tej
rozmowie zapomnisz o nim. Na zawsze.
- Dlaczego? – położyła dłonie na jego piersi. – Dlaczego mam o
tym myśleć, to znaczy… kiedy ja chcę myśleć jedynie o tobie?
- Mój demon. Z jakiego innego powodu? – przesunął palcem
wzdłuż jej szczęki. – Zrób to. Proszę.
Wygraj.
Szokujące – pomyślał cierpko. Zrobię to – miał taką nadzieję.
Zrozumienie zaświtało na jej twarzy, a wraz z nim strach.
Właśnie zdała sobie sprawę z tego, że Strider będzie musiał dać jej
więcej orgazmów niż Parys. Nawet seks był dla niego wyzwaniem.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będą mieć spokój? Czy będzie
taki moment tylko dla nich, żadnych gier, zwycięzców, przegranych?
- Wiedziałaś, jak będzie, zanim przyjęłaś mnie jako swojego
małżonka – powiedział sztywno. – Nawet nie próbuj mnie teraz
odsunąć na bok. Zrób to. Przypomnij sobie i powiedz mi.
- Nie chcę cię odsuwać na bok. Nie chcę cię również zranić –
zagryzła dolną wargę; rozpoznał tę nerwową reakcję. – Dał mi czcztery,
tak myślę.
To jąkanie…
- Tak myślisz, czy wiesz?
Pauza. Jeszcze bardziej zagryzła wargę.
- Ja, hmmm, wiem. Tak, wiem. Cztery. Były cztery. Na pewno.
Wygraj.
Zamknij się. Wygram – da jej (co najmniej) pięć orgazmów
zanim sam dojdzie. I każdy z nich wywrze na niej ogromne wrażenie.
Ale będzie to musiał zrobić, kiedy nadal będzie ubrana. W momencie,
w którym ją rozbierze, będzie w niej, poczuje ją, straci nas sobą
kontrolę, której potrzebuje.
- Muszę to powiedzieć, jestem trochę zaskoczony, że cztery
potraktowałaś, jako bazylion, ale… jak kto lubi. Przygotuj się na
kwadrylion.
Sięgnął pomiędzy ich ciała i odpiął guzik przy szortach.
Rozszerzyła oczy.
- Będziemy teraz uprawiać seks?
- Tak – rozpiął suwak, uniósł brew. – Jakiś problem?
- Nie. Tylko…pamiętasz jak powiedziałam, że nie chcę cię
zranić? Więc, miałam na myśli, że nie chcę cię zranić przez
przypadek. Po prostu…cholera, będziesz potrzebował bezpiecznego
słowa – pierś falowała jej pod silnym oddechem. – Przykro mi.
Zdumiony zatrzymał się.
- Ja? Będę potrzebował bezpiecznego słowa?
Nie obawiała się, że mu się nie uda, tylko tego, że go zrani.
Prawie się uśmiechnął. W tym momencie to było jego najlepsze
seksualne doświadczenie w życiu.
Przytaknęła niepewnie.
- Zgadzasz się z tym?
Cudowna kobieta. Przesunął się na rozsunięte spodnie. Białe
majtki. Koronkowe. Jak miło.
- Co powiesz na frazy? Moją będzie “ktoś tutaj jest” – nie
czekał, aż odpowie, opadł na kolana.
- O bogowie – jej brzuch zadrżał. – Dobrze, tak, dobrze.
Bogowie, powtarzam się, ale to działa.
Jego spojrzenie zatrzymało się na rudym cieniu pod koronką, do
ust napłynęła ślina. Pochylił się i trącił nosem, wdychając słodki
kobiecy zapach.
- Och, bogowie – powtórzyła. – Będziesz…będziesz najlepszy,
Strider, nie musisz się o to martwić. Wiesz? Ja to wiem.
Nie martwił się, jego umysł był skoncentrowany na niej i tylko
na niej. Na poznawaniu smaku, słuchaniu błagań o więcej,
delektowaniu się kurczowym uściskiem jej dłoni i tym jak ciągnie go
za włosy. Rozchylił jej uda na tyle, na ile pozwalały krępujące ruchy
szorty. Nie zwracając uwagi na majtki, przycisnął koniuszek języka do
jej gorącego sedna. Nacisnął mocniej. Bogowie, mógł ją smakować i
nigdy bardziej niczego nie pragnął. Ból w jego penisie stał się prawie
nie do zniesienia. Cholera. Tak dobrze byłoby poczuć jak sięga w dół,
zaciska palce wokół trzonu, przesuwając w górę i w dół, podczas gdy
on zanurza głowę pomiędzy jej nogami. Sięgnął w dół zanim zdał
sobie sprawę, że to zrobił. Cholera. Chwycił jej uda. Będzie musiał
oczyścić myśli, dalej działać i zachować dystans. Tylko jeśli pokona
Parysa, będzie mógł rozważyć własną przyjemność. Przeciągnął
językiem po jej nabrzmiałej łechtaczce.
- Och, Bogowie, tak – wydyszała.
Nie musiał zmuszać się do panowania nad myślami - jej okrzyk
przyjemności uprościł sprawę.
Satysfakcja, chciał jej satysfakcji. Wilgotne… jej majtki stały się
wilgotne, ale chciał czegoś więcej. Jego język leniwie rysował koła
wokół rozpalonego sedna, przesuwał się do tyłu i z powrotem, w górę
i w dół, dotykając ją z każdej możliwej strony. Kiedy zaczęła wyginać
biodra, wychodząc mu na spotkanie, przesunął dłonie od dołu do góry,
pieszcząc łydki, uda, a potem pod szorty. Taka miękka, gładka
skóra…tak cholernie ciepła. Chociaż chciał wcisnąć ręce wyżej, wbić
palce w jej wnętrze, jedynie drażnił ją, korzystając z możliwości, że
jego język nie przestawał jej atakować. W końcu słodko chwyciła go
za tył głowy i stanowczo przycisnęła do siebie jego usta. Była
zdyszana, błyszcząca od potu.
- Muszę…muszę mieć… - zatrzymała go w najbardziej
potrzebującym miejscu. – Strider! – wykrzyknęła, dochodząc.
Jeden z głowy, jeszcze cztery.
Stanął na chwiejnych nogach. Bez słowa odwrócił ją, zmuszając,
żeby stanęła twarzą do ściany. Jego penis otarł się o jej tyłek. Strider
wciągnął powietrze. Przesunął palce wokół niej, wsuwając pod szorty
do majtek. Dotyk. Gorąca skóra, wilgotne kobiece sedno i och, słodkie
nieba, poczuł się znakomicie.
Jęk wymknął się z jej ust. Wygięła plecy, podniosła ramiona, a
potem jej palce przeczesywały jego włosy.
Potarł jej nabrzmiałą małą łechtaczkę, zanim włożył jeden palec
głęboko w jej wnętrze, poruszając do środka i na zewnątrz, do środka i
na zewnątrz, dołączając drugi i znów wsuwając do środka i na
zewnątrz, dopóki po raz kolejny nie oparła się o niego, rozpaczliwie
pragnąc uwolnienia.
- Strider, muszę, muszę…
- Wiem, laleczko – włożył trzeci palec, rozciągając ją. Wolną
ręką sięgnął do góry i chwycił jedną pierś. Idealnie mieściła się w
dłoni. Jej sutek był wilgotny, prawdopodobnie obolały. Uszczypnął
go. Westchnęła. Ten dźwięk poruszył go, podkręcając jeszcze bardziej
jego własne pożądanie.
- Jak mi idzie?
- Idealnie. Nikt nie był leszy. Proszę.
Nie mógł się powstrzymać, musiał mieć intensywny kontakt.
Szarpnął jej biodra do tyłu, uderzając jej tyłkiem o swoją erekcję,
idealna pozycja, kiedy jęknęła, zwolnił nacisk palców. W ciągu kilku
sekund jej biodra zaczęły uderzać mocniej, szybciej, usilnie
nakłaniając go do utrzymania rytmu. Nie zrobił tego. Zwolnił jeszcze
bardziej. Wkrótce nie mogła złapać oddechu, dyszała płytko,
nieregularnie. Jej skóra rozgrzała się o kolejny stopień, prawie paląc
go przez ubranie. To bolało, ale, do cholery, to było jednocześnie
przyjemne. Zwłaszcza, kiedy zatopiła paznokcie głęboko w skórze
jego głowy, aż do krwi. Potem każdy mięsień jej ciała zacisnął się,
kości zaczęły drżeć. Znowu wykrzyknęła jego imię. Tym razem, drugi
skrzypiący, prawie warczący głos nałożył się na jej własny - wiedział,
że jej harpia jest z nią, zadowolona.
Drugi z głowy, jeszcze trzy.
- Strider, pozwól mi…cię possać…musisz być…obolały.
Cholera, chciał przyjąć jej dekadencką propozycję. Zagryzał
język dopóki nie poczuł krwi. Tak, zranił się, ale zrobiłby to o wiele
mocniej, gdyby nie udało mu się zrobić dobrze tego, co założył.
- Jeszcze nie.
- Proszę…
Bogowie, ona chce go wykończyć.
On chciał ją wykończyć.
Nogi Kai drżały ledwo zdolne do tego, żeby ją utrzymać. Krew
osiągnęła punkt wrzenia w dawno roztopionym wnętrzu. I wciąż nie
miała dość Stridera. Dał jej orgazm, a ona błyskawicznie pragnęła
kolejnego. Dał kolejny, a ona wciąż pożądała następnego. Jeśli ona
czuje się w ten sposób, jak on musi się czuć? Płonie? Może
wybuchnąć? Cholera! Chciała, żeby cieszył się ich wspólnym czasem,
a nie przechodził przez to w cierpieniu.
Kiedy obrócił ją z powrotem, poczuła zawroty głowy. Nie dał jej
szansy na rozmowę czy dojście do siebie, po prostu złączył ich usta
razem. Wepchnął swój język tak, jakby chciała, żeby zrobił to swoim
penisem. Kiedy chwycił jej tyłek i uniósł ją, owinęła nogi wokół jego
tali. W momencie, kiedy to zrobiła naparł na nią twardą, grubą
długością swojego członka, uderzając jej zmęczone centrum.
Jęknęła. Stęknął.
Nie może przestać karmić ją tym pocałunkiem. Był słodki, był
torturą, wspaniałą rozpustą, erotyzmem; w całości dotykał jej duszy,
och, bogowie to wracało, znowu, zanim mogła sięgnąć ręką pomiędzy
nich i chwycić jego erekcję.
- Jesteś piękna, kiedy dochodzisz – powiedział gwałtownie
napiętym głosem. – Jeszcze dwa razy, laleczko, dobrze?
Nie rozumiał. Jak mogła zmusić go, żeby zrozumiał? Ilość
orgazmów nie miała znaczenia. Nie z nim. Sam fakt, że Strider ją
całował, dotykał, sprawiał jej przyjemność, był wystarczający. Żadne
doświadczenie nie będzie lepsze od tego. Musi zmusić go, żeby
zrozumiał.
Nogi Kai były bezwładne, kiedy opuściła je na ziemię.
Przycisnął jej plecy do kryształowej ściany – takiej zimnej – i ujął jej
piersi, ściskając. Na spuchniętych i wciąż wilgotnych ustach pojawiło
się napięcie. Owinęła palce wokół jego nadgarstków, używając tak
dużej siły, że nie był w stanie się poruszyć bez doznania ataku bólu.
Rzucił jej zaskoczone spojrzenie - ten błękitny wzrok był błyszczący,
spragniony. Teraz miała jego uwagę, rzuciła go na bok i tańcząc przed
nim, zmieniła ich pozycję. Pazury rozerwały jego jeansy. Materiał był
wilgotny tam, gdzie otarła się o niego.
- Co…? - pytanie przerwał ochrypły jęk, kiedy przebiegła
palcami wzdłuż jego ciała. – Kaia, nie…nie możesz, do cholery,
kochanie! Nie rób tego, proszę.
Opadła już na kolana. Teraz wessała go głęboko, aż do tylnej
ściany gardła. Wplatał palce w jej włosy. Może chciał odciągnąć ją od
siebie, ale kiedy podniosła głowę, ssąc mocniej i przesuwając język po
grubej żyle jego długości, on tylko głaskał jej włosy łagodnie,
delikatnie, jakby się bał szarpnąć jakiś kosmyk.
- Dziecinko…kochanie…proszę – poruszał biodrami w rytmie
jej ust, do środka i na zewnątrz, nadal starając się być delikatnym i
powolnym, kiedy jego ciało wyraźnie pragnęło robić to szybko i
mocno.
Pomimo iż cieszyła się, sprawiając mu przyjemności, tak bardzo
jak on cieszył się, będąc w tym miejscu, jego wcześniejsze
wątpliwości przebiegły przez jej umysł, zakorzeniając się w niej. Co
jeśli liczba orgazmów ma, w rzeczywistości, znaczenie dla jego
demona? Strider mógł być z łatwością jej najlepszym, co do tego nie
ma wątpliwości, choćby nie wiem co, ale jeśli liczba ma znaczenie, a
ona zawiedzie, nie dostawszy czterech, zanim on będzie miał jeden?
Strider będzie cierpiał. Jeśli tak się stanie, już nigdy nie zechce
uprawiać z nią seksu. Zapamięta ból zamiast przyjemności.
Och…cholera! Swój punkt widzenia będzie musiała udowodnić
później.
Zatrzymała się nagle, a on jęknął jakby był konający.
Prawdopodobnie był. Jeszcze dwa, pomyślała. Musi mieć jeszcze dwa
orgazmy zanim będzie mogła mu dać jeden. Poczuła się samolubna i
chciwa, ale nie mogła ryzykować. Udowodni mu swoją rację i
dokończy to z nim później. A wtedy da mu tyle orgazmów, że nie
będzie w stanie chodzić przez tydzień.
Drżąc jeszcze bardziej, wstała, wyciągnęła jego rękę ze swoich
włosów i włożyła do szortów, pomiędzy swoje uda, gdzie była gorąca
i mokra. Wtedy jęk rozdzielił jej usta.
- Kaia, proszę… musisz…muszę… - jego głos był zmęczony,
twarz tak napięta, że przypominał jej gumkę recepturkę, gotową do
pęknięcia w każdym momencie. A jego oczy…błyszczały
połączeniem błękitu i czerwieni, Strider i jego demon
współzawodniczyli o dominację.
- Poddaję się – wyszeptała, wyginając się do niego i wsuwając te
palce głębiej. – Jestem twoja i zrobimy to na twój sposób. Jakkolwiek
będziesz chciał.
- Nie, chcę…muszę…
- Wiem kochanie, wiem, ale dotykaj mnie tak jak teraz, dobrze?
Dotykaj mnie tak, dopóki nie powiem stop. Potem zatopisz tego
pięknego członka bardzo głęboko we mnie…i nigdy…nie będę już…
taka sama.
Pojawił się ostatni jęk. Ciśnienie…znowu wzrosło…przejmując
kontrolę…
- Tak – warknął.
- Och, tak – przesunęła jego kciuk do łechtaczki i przycisnęła.
Czwarty orgazm nadszedł szybko, powodując napięcie i skurcze.
Płynęła na jego fali, bezlitośnie nie pozwalając zwolnić jego palcom i
nieustająco pocierając się o jego kciuk. Krew zawrzała w niej, zanim
stała się morzem ognia. Para sączyła się z jej porów, tworząc wokół
nich mgiełkę. Nie rozumiała, wiedziała, że to jest dziwne, złe, ale nie
zamierzała się tym teraz martwić. To było zbyt ważne.
- Kaia…pospiesz się – krople potu przykryły jego czoło,
ściekając po skroniach. Gwałtownie wciągał i wypuszczał powietrze
przez nos. – Nie wytrzymam dłużej. Umieram…
Nie przestała pulsować, ciśnienie znowu wzrosło, wijąc się przez
całe ciało.
- Jeszcze odrobinę… - jej sutki otarły się o jego pierś,
wywołując więcej tego dekadenckiego napięcia. – Proszę, jeszcze
odrobinę.
- Zamierzam dojść w momencie, kiedy znajdę się w tobie.
- Chciałbyś.
- Bogowie, Kaia. Nigdy nie byłem bardziej gotowy.
Dobrze, bardzo dobrze. Tak bardzo jak on będzie chciał być jej
najlepszym, ona chciała, być jego najlepszą. Chciała odpędzić
wszystkie jego myśli o innych partnerkach. Być tą jedyną. Na zawsze.
- Jesteś mój – powiedziała.
- Twój. Nigdy nie powinienem ci się opierać – drapieżne
warknięcia wyrwały się z jego gardła.
Wolną ręką uderzył w ścianę za sobą, tuż obok uda, miażdżąc
kryształ. Uderzył ponownie. Rozłamał. Znowu. Skruszył.
Cała ta intensywność…wszystko dla niej…Ciężka para gęstniała
wokół nich. Kaia wspięła się na niego jakby był górą, oplatając nogi
wokół jego tali. Wepchnął palce głęboko, bardzo głęboko i w końcu,
cudownie, wystrzeliła. Wyrwał się z niej krzyk tak intensywny, że
zobaczyła srebrne gwiazdy migoczące pod powiekami.
W następnej chwili leciała w dół. Uderzyła o ziemię z łoskotem i
straciła oddech. Nie było czasu na dojście do siebie. Jej ubranie
zostało zerwane. Otworzyła powieki dokładnie w tym momencie, by
zobaczyć Stridera. Wyraz jego twarzy był szalony, kontrola gdzieś
zniknęła, pochylał się nad nią. Zdjął ostatnią rzecz z siebie. Rozsunął
jej nogi i wbił się w nią głęboko, w całości.
Ryknął. Nie doszedł jednak, jeszcze nie, załkała i wygięła się na
spotkanie z nim. Drapieżne powarkiwania stały się dzikie, kiedy w nią
uderzał. Nie był człowiekiem czy nieśmiertelnym. Był zwierzęciem i
kochała to. Naprawdę powinna była zostawić kwestię
odpowiedzialności. Powinna po prostu stać się naczyniem dla jego
przyjemności. Kiedy się w nią wwiercał, pochłaniał ją, również
zatraciła się w uczuciach, stając się zwierzęciem.
Nagle zatrzymał się. Zatrzymał! Spojrzał w dół, krople potu
kapały na nią.
- Laleczko? – wychrypiał szorstkim głosem.
- Tak, jestem. A teraz ruszaj się!
- Nie. Możesz…zajść w ciążę?
- Nie. Nie jestem teraz płodna.
Zaczął się poruszać, a ona znowu się zatraciła. To był jej
małżonek, jej mężczyzna i byli połączeni. Byli jednością. Ta wiedza
była zmysłowa, odurzająca. Szponami podrapała jego plecy,
odzierając skórę. Kły poraniły jego usta, smakowała jego krew, a
potem całował ją. Język wbijał się w nią tak jak penis, zostawiając
jego smak w środku jej ust. To było wszystko, czego kiedykolwiek
potajemnie chciała, a ona oddała się w posiadanie Striderowi.
Tak, w posiadanie, uświadomiła sobie. Demon był jego częścią,
ale Strider był częścią niej, podstawą jej przetrwania.
- Strider – westchnęła. – Mój Strider.
Może jego imię na jej całowanych, opuchniętych ustach
popchnęło go na krawędź, ponieważ zdała sobie sprawę z kolejnego
ryku. Szalony dźwięk odbijał się od ścian. Jego ciało napięło się.
Absolutna przyjemność owładnęła jego twarz, a on po raz ostatni
zanurzył się w niej, dochodząc… dochodząc… doprowadzając ją
prosto do kolejnego orgazmu.
The Darkest Surrender
Rozdział 23
Poparzyła go. Dosłownie. Na całym ciele miał bąble, które
zaczęły znikać zaledwie kilka sekund po tym, jak się pojawiły.
Moment, w którym szczytował, będąc w niej, był też
momentem, w którym szczytował jego demon. Kaia - silna, zdolna
harpia, poddała się im zupełnie i całkowicie, oddając wszystko,
wszystko co miała. Dała też niekończącą się przyjemność, a
świadomość tego obudziła w Striderze zaskakującą siłę. Nigdy nie
doświadczył czegoś takiego - czuł się teraz…niezwyciężony. Tak, to
było odpowiednie słowo. Mógł zrobić wszystko. Mógł pokonać armię,
znaleźć puszkę Pandory, cokolwiek. Jego demon czuł się tak samo i
nawet pojękiwał z pasją nadal zatracony we wrażeniach.
W czasie, kiedy klęczał przed nią, ucztując pomiędzy nogami
Kai i w czasie, gdy ona robiła te same sztuczki jemu, bycie jej
najlepszym przestało mieć znaczenie. Chciał jedynie być z nią. Być jej
– Kai, żadnej innej. Stała się jego chorobą i lekarstwem,
doprowadzając go do ekstazy, o jakiej nawet nie śnił.
Przewrócił się na bok, tuląc ją do siebie. Nie chciał, by
odchodziła - nie teraz. Nigdy.
Jedwabiste włosy połaskotały go, gdy ukryła głowę w
zagłębieniu jego szyi. Obydwoje byli spoceni, a temperatura jej ciała
spadła tylko nieznacznie. Podobało mu się to, świeciła się. Cholera,
jej skóra, świeci wszystkimi kolorami tęczy - pomyślał. Rozbudziła w
nim pożądanie na kolejny raz, kiedy pobudzenie w ogóle nie powinno
być możliwe co najmniej przez najbliższy rok. Przesunęła palcami
wzdłuż krawędzi tatuażu jego błękitnego motyla i wydawało się, że
tusz unosi się, wychodząc jej na spotkanie, jakby tatuaż pragnął
więcej tego ciepła, głębszego żaru. Nigdy wcześniej nie pozwolił,
żeby kobieta pieściła znak. To było miejsce, którym Porażka wdarł się
do jego ciała - przypomnienie głupoty Stridera. Czasami spoglądał na
poszarpane kontury tuszu i czuł wstyd, ale teraz podobało mu się, że
tam jest. Polubił zainteresowanie Kai jego detalami.
- Nie jesteś…ranny, prawda? – zapytała drżącym głosem.
Teraz, kiedy chciał uderzyć się w pierś i krzyczeć z dumy?
- Wręcz przeciwnie.
- Naprawdę? - zapytała tak, jakby nie mogła uwierzyć w jego
słowa.
- Naprawdę.
- Nie potrzebowałeś bezpiecznego słowa – zachichotała, ale jej
rozbawienie szybko uleciało. Zesztywniała, poważniejąc. – Ale...
dobrze się bawiliśmy?
Strider opuścił podbródek, spoglądając w dół. Miała opuszczoną
głowę, wiec widział jedynie czubek rudej czupryny.
- Pytasz poważnie?
- A mogłabym inaczej? - zirytowała się wyraźnie urażona.
- Nie słyszałaś moich ryków? Dwa razy?
- Tak – przyznała cicho – słyszałam.
- I nadal chcesz wiedzieć, czy dobrze się bawiłem?
- Cóż, nie cierpisz, więc zgodnie z tym co powiedziałeś, wiesz,
że byłeś moim najlepszym. Ale dopóki mi nie powiesz, nie ma innego
sposobu, żebym się dowiedziała, jak było tobie.
- Ach… - otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale ona dopiero się
rozkręcała, podejmując temat.
- Poza tym – kontynuowała – opierałeś mi się tak długo. Nie
chciałeś być ze mną. Upewniłeś się, że będziemy razem tylko…
tymczasowo.
Tymczasowo. To słowo zakorzeniło się w jego głowie jak bomba
kilka sekund przed detonacją. Myśl o tej kobiecie z innym mężczyzną,
nagą tak jak teraz, zaspokojoną, dzielącą się… Każda komórka jego
ciała krzyczała w proteście. Moja.
Jeśli się zaangażował, będzie oczekiwała, że na zawsze.
Zazwyczaj to słowo powodowało, że odchodził, ale teraz, wieczność
wydawała się niewystarczająca, by z nią być. Było zbyt wiele rzeczy
do przedyskutowania, zrobienia, zbyt wiele sposobów, by ją mieć.
Czy to oznaczało, że on… ją kochał? Nie wzdrygnął się na tę myśl,
ale kochanie jej oznaczało przedkładanie jej potrzeb ponad swoimi,
ponad jego misję, ponad wszystko. Jeśli to zrobi, a potem ją straci…
strata jej oznaczała utratę wszystkiego. Co więcej, będzie go
nieustannie wyzywać, czy będzie tego chciała czy też nie. Będzie
domagała się jego uwagi i nie pozwoli odejść. Ale - i to było DUŻE
ale - myślał, że nienawidzi żyć w taki sposób. W rzeczywistości
myślał, że potrzebuje przerwy od wyzwań oraz tego czym i kim był. Z
tego powodu wyjechał na wakacje z Parysem i Williamem. Był
znudzony swoim wariującym umysłem. Znudzony i bardziej
niespokojny niż kiedykolwiek, poszukiwał… czegoś.
To wyjaśniało, dlaczego popędził do Kai w dniu, kiedy do niego
zadzwoniła z więzienia. Wyjaśniało jego decyzję o przyjęciu roli
małżonka, bez jednoznacznych deklaracji z obu stron. Ale to nie
wyjaśniało tego, co teraz czuł - zaborczości na najwyższym poziomie,
opiekuńczości i… rozradowania. I co najważniejsze - potrzebował
wyzwania, żeby przeżyć. Nie dlatego, że zwycięstwo w tym
wyzwaniu nakarmi jego demona, utrzymując to małe gówno
szczęśliwe zamiast gadające bzdury wewnątrz jego umysły, ale
również dlatego, żeby poczuł się pełen życia. Kiedy był z Kaią, nie
tylko był pełen życia, był wręcz skwierczący wewnątrz i na zewnątrz.
Przypomniał sobie, jak desperacko pragnął jej tej nocy, kiedy spotkał
ją na korytarzu fortecy, ubraną jedynie w purpurową szatę. Włosy
wijące się wokół ramion miała w nieładzie, sutki twarde i przebijające
przez cienki materiał, bose stopy. Wyglądała bardzo rozkosznie, a
zarazem cholernie podniecająco. Chciał zaspokoić to podniecenie w
sposób, w jaki poprzedni kochanek nie zdołał, dzięki bogom Parys
wychylił głowę ze swojego pokoju i rzucił Kai pantofle, zanim
Porażka zdecydował się na wyzwanie, żeby ją mieć. Tak przynajmniej
Strider wtedy myślał. Odszedł od Kai i zablokował wszystkie jej
obrazy w swoim umyśle. Od tamtej pory był zrzędliwy, nikt nie był w
stanie go zadowolić, nawet jego wątpliwe podkochiwanie się w
Haidee nie mogło odciągnąć go od harpii. Teraz… jego satysfakcja
była niezrównana, więc pragnął zatrzymać tę kobietę przy sobie.
Nigdy więcej nie pozwoli jej odejść. Nigdy więcej nie odejdzie od
niej.
Tak. Kochał ją.
Nie był wstrząśnięty tym odkryciem. Prawdopodobnie, gdzieś w
głębi - na pierwotnym poziomie cały czas o tym wiedział, nie chciał
tylko tego przyznać. Teraz przezwyciężył to i nigdy więcej nie będzie
z tym walczyć.
Kaia była dla niego. Była jedyną, której chciał, musiał to
przyznać. Była początkiem i końcem. Była jego na każdy sposób.
Była jego drugą połową, potrzebował jej. Opierał się jej urokowi zbyt
długo, przekonując siebie, że będzie taka jak każda inna, ale jak mogła
taka być, skoro była dużo lepsza na każdy z możliwych sposobów?
Powiedzieć jej czy nie? Czy jego deklaracja odciągnie ją od zawodów?
- Strider? – miała niepewny głos, jakby się bała, że go
przestraszyła.
Kiedy spojrzał na jej twarz, była zarozumiała, pewna siebie i
niepokorna. Kiedy spojrzał głębiej, mógł dostrzec, jak bardzo była
wrażliwa. Nienawidził siebie za to, że wcześniej nie dostrzegł tej
wrażliwości, że nie zauważył jak łatwo można ją zranić. Jak wiele
razy i na jak wiele sposobów zranił ją przez ostatnie kilka tygodni?
Przytulił ją mocniej.
- Wiesz, że nie mogę cię okłamać, prawda?
- Prawda - tak dużo lęku przebijało się w tym jednym słowie.
Nawet, jeśli cierpiał dla niej, starał się nie uśmiechać.
- Więc oto jak jest. Byłaś wprost …Cholera, nie ma nawet słów,
żeby opisać, jaka byłaś dobra. Nigdy nie doświadczyłem czegoś
takiego, kogoś takiego i… uwielbiam każdy moment z tobą.
- Naprawdę? – zapytała ponownie.
- Och, tak. Naprawdę.
- Cóż – teraz pewna siebie pocałowała jego pierś i dodała – to
dlatego, że jestem stworzona z niesamowitości.
- I zanurzona w niesamowitości.
- I obsypana niesamowitością.
- Bogowie, kocham smak niesamowitości.
- Dziękuję - wymknął się jej kolejny śmiech, ciepły i bogaty jak
wino.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Dosłownie. Jesteś boginią,
Kaia.
Kolejny pocałunek, miękki i słodki.
- Nie. To tylko plotka zapoczątkowana przez jednego z moich
byłych.
Uśmiech uniósł kąciki jego ust.
- Więc – prześledził palcami jej kręgosłup w górę i w dół. –
Kiedy będziesz płodna?
- Dlaczego? Chcesz mieć dziecko?
- Cholera, nie. Żartujesz? Jestem wystarczająco przerażony
dniem, kiedy urodzą się dzieciaki Maddoxa i Ashlyn. – Prawdę
mówiąc, niemal polubił myśl o małych rudowłosych smarkaczach
siejących spustoszenie w fortecy, doprowadzających go do
szaleństwa, wyzywających go w każdej minucie, każdego dnia, ale w
pewnym sensie to go wystraszyło. - Zapytałem o dni płodne,
ponieważ staram się dowiedzieć, kiedy będę musiał kupić zapas
prezerwatyw.
Otarła zębami o jego sutek.
- Mądrala. Harpie są płodne jedynie raz w roku i nie będę miała
mojego płodnego cyklu przez najbliższe osiem miesięcy. Poza tym,
masz szansę jedynie jedną na milion, żeby spłodzić ze mną dziecko.
- W zasadzie mam jedną na dziesięć szans spłodzenia
przestępcy.
Śmiech zabulgotał w niej, a on rozkoszował się tym beztroskim
dźwiękiem. Wypełniła go duma. Ja to sprawiłem.
- Skąd takie słabe szanse? – zapytał ciekawy.
Jeśli myślała, że mu czegoś brakuje w tej kwestii, cóż, zaciągnie
jej tyłek do specjalisty, zrobi to co trzeba do kubeczka i udowodni, jak
wybitni są jego pływacy. Cóż, są świetni. Ego…
- Ze względu na moje dziedzictwo po ojcu – powiedziała,
odrobinę się wahając. - Feniks nigdy łatwo nie płodzi dzieci. To
dlatego są prawie na wymarciu.
- Jeśli prokreacja jest dla nich taka trudna, jak twoja matka
zaszła w ciążę bliźniaczą z jednym z nich?
Jej blask przygasł.
- Jest przesadnie ambitna.
- Tak jak ty. A mówiąc o dzieciach… kiedy byłaś mała, kim
chciałaś być, gdy dorośniesz?
Zauważył, że jest zdesperowany, by dowiedzieć się czegoś o jej
przeszłości, nadziejach i marzeniach.
Westchnęła tęsknie.
- Jak mam być szczera, to chciałam być władcą całego świata.
Albo jego żoną.
Tym razem to on się roześmiał.
Uniosła głowę tak, by spojrzeć mu w oczy.
- Co?
- Podobają mi się twoje cele... to wszystko… są słodkie. Tak jak
ty.
- Słodka? – przewróciła oczami. – To dokładnie to, czym chce
być każda dziewczyna w oczach swojego mężczyzny. Wiesz, to
prawie jak porównanie do tęczowego kucyka.
- Hej, nie ma nic złego w byciu słodkim. Ja jestem słodki jak
cukiereczek.
Kolejny raz przewróciła oczami i przesunęła się z powrotem do
jego boku.
- Wspominałam o twojej skromności wcześniej? Jestem pewna,
że tak. To poruszające, naprawdę. Więc kim ty chciałeś być zanim
dorosłeś?
Kreśliła palcami koła na jego piersi, a on pochwycił jej dłoń i
przyciągnął palce do ust, całując każdy, zanim położył je z powrotem
na piersi.
- Nigdy nie byłem dzieckiem, więc nigdy o tym nie myślałem.
- Ach, tak. Zapomniałam. Zatem dlaczego masz znamię na
tyłku?
- Zauważyłaś? - wygiął brwi pytająco.
- Tak, jestem bardzo spostrzegawcza – powiedziała poważnie. –
Ale nie myśl, że to ma coś wspólnego z obserwowaniem ciebie przez
cały czas albo śledzeniem z natrętną uwagą.
Rozkoszna dziewczyna.
- To nie jest znamię. To tatuaż, a raczej przypominajka – coś, o
czym nigdy nie mówił, ale to była Kaia. – Kobieta wyzwała mnie
kiedyś, żebym wytatuował sobie jej imię. Zrobiłem to, ale miałem
przy sobie Sabina na wszelki wypadek, gdyby nie można było usunąć
tej głupoty.
- Oczywiście zabiłeś tę kobietę?
Jego Kaia - taka krwiożercza, ale to była jedna z tych rzeczy,
które w niej kochał.
- Zabiłem jej marzenia o „żyli długo i szczęśliwie” ze mną.
Przytaknęła ze zrozumieniem.
- Teraz cierpi w samotności. Dobra robota. Ale, człowieku, to
smutne, że nie miałeś dzieciństwa. Poważnie.
Wzruszył ramionami.
- Nie bardzo. Nie może ci brakować czegoś, czego nie poznałeś.
- Cóż, pewnego dnia, w najbliższej przyszłości, weźmiemy
razem kąpiel, a wtedy pokażę ci, jak bawić się gumową kaczką.
Zsunęła rękę w dół jego do brzucha, zataczając kręgi wokół
pępka, a w końcu kładąc ją na nim. Poruszył się w odruchu
przyjemności.
- Myślę, że polubię tę grę.
- Bogowie. I zgadnij co jeszcze? W końcu zapracowałeś na
swoje przezwisko.
- Tak?
Błyskawicznie polizała językiem jego sutek, sprawiając, że się
napiął.
- Tak, Seksowny Barbarzyńca.
Strider parsknął nieoczekiwanie.
- Podoba mi się. Lepiej niż Seksorcysta.
- Lepiej.
- Cóż, Kaia kochanie, ty też zasłużyłaś na swoje nowe
przezwisko – kiedy jej dłoń przesunęła się na jego jądra, sięgnął w dół
i przesunął palce wokół coraz twardszego penisa.
Och, tak. To było coś.
Zmiana lokalizacji odciągnęła ją od tematu, ale tylko na kilka
sekund. Znieruchomiała. Przezwiska były dla niej bolesne. Streider to
rozumiał. Rozumiał również, dlaczego nienawidziła swojego tytułu czuła
się, jakby na niego zasłużyła. Ale przecież wszyscy popełniają
błędy, a ona była winiona za swoje nazbyt długo. Na miłość bogów,
była dzieckiem. On nie mógł nawet wyobrazić sobie problemów, jakie
napotyka się, stając się dorosłym; on od razu wskoczył do dorosłej
formy życia. Spójrzmy na to, co zrobił bez przechodzenia
dzieciństwa: ukradł Puszkę Pandory, uwolnił demony na niczego
niepodejrzewający świat, oddał Płaszcz Niewidzialności
niegodziwym, amoralnym kreaturom. Wystarczy?
Przesunął ją na siebie, przyciskając do muskularnego ciała.
Automatycznie owinęła ramiona wokół jego szyi – cholera,
nienawidził tego, że jej palce nie ściskały dłużej jego długości. Och,
cóż. To dla wyższego dobra. Rozsunęła nogi, zostawiając dla niego
miejsce. Uniósł jej podbródek, zmuszając, żeby wzrok pozostał na
jego twarzy.
- Chcę o czymś z tobą porozmawiać – powiedział.
Gdzieś w głębi jego świadomości Porażka przestał jęczeć z
rozkoszy. Może wyczuł niepokój Stridera i obawiał się walki z harpią.
- Wiem, o czym chcesz rozmawiać – Kaia oblizała wargi, a
widok różowego języka spowodował, że jego penis drgnął. – Parys,
prawda? Więc musisz…
Strider potrząsnął głową.
- Skończyliśmy z tym tematem. Teraz został wymazany z twojej
pamięci.
- Na pewno! Ale co będzie, jak na niego wpadnę, jeśli będę z
tobą? Zobaczysz nas, jak rozmawiamy i przypomnisz sobie, że nie
możesz mi wybaczyć…
Kolejny raz potrząsnął głową, uciszając ją.
- Nie ma czego wybaczać, laleczko. Ty i ja nie spotykaliśmy się.
Nawet nie flirtowaliśmy.
Lśniące oczy przebiły jego duszę.
- Ale…ale…dlatego mnie odrzuciłeś. Powiedziałeś, że dlatego
nie możemy być razem. Nie, żebym myślała, że teraz jesteśmy razem
– dodała pospiesznie.
- Jesteśmy razem – warknął, a jego twardy ton nie pozostawiał
wątpliwości, to był ton mówiący „spróbuj odejść, a zobaczysz, co się
stanie”.
Otworzyła usta, ukazując te cudowne białe zęby, bez kłów.
- Jesteśmy?
- Tak.
- Na każdy sposób?
- Na każdy sposób. Ja jestem twoim małżonkiem, a ty moją
kobietą. Tylko moją. Potrzebuję jakiejś obrączki, czy czegoś
podobnego. A ty? – przypomniał sobie medalion jej matki i kilku
innych harpii. Przypomniał sobie również, że chciał z nią na ten temat
porozmawiać. – A może medalion?
- Nie – wychrypiała. – Żadnych obrączek, ani medalionów. One
są dla wojowników, a mój został mi odebrany po tym jak… no wiesz.
Nic dziwnego, że była taka zdenerwowana na widok noszącej go
Juliette. Cóż, Kaia będzie miała swój i będzie najlepszy. Tak jak jej
małżonek - znowu odezwało się „skromne” ego.
- Ale oficjalnie będziemy związani?
- Tak. Dopóki nie skończą się zawody, wiem - rozczarowanie
zachmurzyło jej delikatne rysy i niech to cholera, jeśli łzy nie
napłynęły jej do oczu.
Nie ważne, czy jego wyznanie rozproszy ją czy nie, musi jej
powiedzieć. Nie mógł pozwolić, żeby dalej pogrążała się w tym
grzęzawisku.
- Po zawodach również. I jeśli ktokolwiek potrzebuje
przebaczenia to tylko ja za odpychanie cię od siebie tak długo i tak
szorstko jak to robiłem - kiedy to mówił jej oczy stawały się większe i
większe i coraz bardziej wilgotne. – Przepraszam za to – prześledził
jej usta kciukiem. – Uwierz mi, będę żałował tego przez wieczność.
Ponieważ…cholera, Kaia… kocham cię.
Wydawało się, że Porażka zamarł w jego głowie, nie śmiał się
poruszyć, jakby słuchał tej rozmowy. Jeśli Kaia nie odpowie na tę
deklarację, demon będzie… jaki? Czy to ważne?
- Nie musisz nic mówić – kontynuował Strider. Zdobędę jej
serce. I chciał to zrobić bez oddziaływania demona. Z drugiej strony,
Kaia mogła nigdy nie uwierzyć w to, że te uczucia należały do niego i
nie powstały z potrzeby zwycięstwa. – W zasadzie, nie chcę, żebyś
cokolwiek teraz mówiła. Wrócimy do tego po przerwie.
Mrugnęła, nie dając żadnych innych oznak, że usłyszała, co
powiedział.
- Przerwie? Jakbyśmy grali kilka rund w football?
Widzisz? Nie odpuści ci niczego.
- Mogłabyś okazać odrobinę radości względem tego, co
powiedziałem, wiesz – mruknął.
Szybko zacisnęła wargi, poczym je rozluźniła, jakby nie chciała
zdradzić, co czuje.
- Nie mogę.
- Nie możesz?!
Porażka warknął, jej odpowiedź podobała mu się jeszcze mniej
niż Striderowi. Gdy w końcu emocje wyjrzały poprzez maskę Kai,
zobaczył mieszankę strachu i nadziei.
- Ja też cię kocham, tak myślę. To znaczy, nigdy nie pozwolę
sobie na rozważanie uczuć głębszych niż pożądanie, ale nigdy nie
płonęłam dla nikogo w taki sposób jak dla ciebie. Co jeśli cię
zawiodę? Jeśli nie będę na ciebie zasługiwać i będę musiała odejść.
Nie będziesz chciał, żebym to zrobiła? Co jeśli…
Pocałował ją, długo i mocno, wypełniając usta swoim językiem i
smakiem, domagając się odpowiedzi. Dała mu ją, chwytając jego
głowę i kradnąc mu oddech. Słysząc „kocham cię” nawet z
towarzyszącą temu niepewnością… cholera, był teraz bardziej
pobudzony niż zanim, chwilę wcześniej, znalazł się w niej. Ona. Go.
Kochała. Żadnych pytań. Może nie poradziła sobie jeszcze z tym w
swoich myślach, ale kochała go i ta wiedza go zniewoliła. Ona go
zniewalała. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo pragnął jej
miłości, aż do tego momentu. Był królem tego zwariowanego świata.
Porażka zrozumiał jego jęk.
Strider zmusił się do przerwania pocałunku i przewrócił na bok.
Kaia próbowała wczołgać się na niego, skończyć to co zaczęli, ale
mocny uścisk na jej tali zatrzymał ją na boku. Seks? Tak, będą go
mieli, ale najpierw kilka rzeczy muszą wyjaśnić.
- Nie jesteś Kaią Rozczarowaniem. Rozumiesz? To chciałem ci
wcześniej powiedzieć. Jesteś Kaią Wszechmocną. Jak myślisz, ile
harpii mogłoby mieć największego gnojka z Lordów Podziemi? Tego
samego, który również okazał się być najsilniejszym,
najseksowniejszym i najmądrzejszym. I tak na marginesie, żeby nie
było wątpliwości, opisuję siebie.
- Wiem – łzy popłynęły jej z oczu prosto na jego pierś tak
gorące, że zostawiły małe pręgi na skórze. – Tylko ja?
- Tak. Tylko ty. A teraz, wyzwij mnie, żebym został z tobą.
Zmarszczyła brwi, skondensowana wściekłość spowodowała, że
zesztywniała.
- Nie!
- Kaia…
- Nie. Nie chcę tego robić. Nie obchodzi mnie, co powiedziałeś.
Musisz zostać z własnej woli, a nie dlatego, że nie chcesz być
zaatakowany przez ten obrzydliwy ból pochodzący od demona.
Nie chciał jej martwić tym, że mógłby zostawić ją w każdym
momencie.
- Zrób to, a dam ci kolejny orgazm.
Powoli rozluźniła się.
- Cóż…
W tym momencie zabrzęczała jej komórka, zaskakując ich.
Potem zabrzęczał jego telefon. Jeden mogli zignorować, ale obydwa?
Coś się wydarzyło. Rzucili się jednocześnie.
- Założę się, że konkurencja już się skończyła. Bogowie, moje
siostry. Jak mogłam o nich zapomnieć? – podeszła do rozrzuconych
ubrań i sięgnęła do kieszeni szortów.
Strider też znalazł telefon i jednocześnie odczytali wiadomość.
Ona sapnęła. On chrząknął. Potem spojrzeli na siebie w milczeniu.
- Ty pierwsza – zdecydował.
- Wygrały – wydawała się oszołomiona i niepewna. – Zajęły
pierwsze miejsce w tej rundzie. Zostały ranne, ale przeżyły i się leczą.
Udało im się również zdyskwalifikować Skyhawks. To oznacza, że
jesteśmy teraz na równej pozycji z moją matką.
- Wspaniale – zmarszczył brwi, kiedy zobaczył falę łez
spływających po policzkach. – Prawda?
- Tak – skinęła stanowczo. – Moja rodzina jest żywa i zabrały do
domu zwycięstwo, którego potrzebowałyśmy. Jestem tak szczęśliwa,
że zaraz pęknę.
- Ale?
Jej ramiona opadły.
- Ale zrobiły to beze mnie – wyszeptała wyraźnie udręczona. –
Nie pomogłam im. Zrobiły to beze mnie. Tylko im przeszkadzam.
Przegrywają, kiedy pomagam, a wygrywają, gdy tego nie robię.
Jego pierś skurczyła się.
- Laleczko, to, że wygrały bez ciebie, nie oznacza, że jesteś dla
nich przeszkodą. To oznacza, że były lepiej przygotowane do tej
rundy.
Cisza. Ubrała się. Westchnął i dołączył do niej, wkładając swoje
ubranie.
- Sabin i anioły znaleźli Rhee – powiedział, pomimo tego, że nie
zapytała. – Albo raczej znaleźli miejsce, gdzie bogini powinna być.
Opuściła je w pośpiechu, tak myślą, kilka dni, może tydzień temu. Jej
ubrania były porozrzucane, a na podłodze znajdowały się pióra,
wszystko pokrywał kurz.
- Pióra? Galen.
Skinął głową.
- Sabin napisał, że nie ma żadnych śladów, więc nie da się
upolować żadnego z nich. Musieli się gdzieś przenieść.
- Ale… dlaczego została gospodarzem jednej z konkurencji
właśnie tutaj, skoro nie mogła jej obserwować?
- Może jej nieobecność była niezamierzona. Może planowała
być tutaj, ale coś ją zatrzymało.
- Łowcy?
- Może wydała rozkaz, żeby cię zabili zanim ją zdjęli, albo może
ktoś inny im przewodził.
Kaia wyprostowała się i spojrzała na niego, przechylając na bok
głowę. Zastanawiała się.
- Jest tylko jedna osoba, którą znam i która nienawidzi mnie
wystarczająco mocno… - zmarszczyła brwi. Zrobiła dwa kroki w jego
kierunku i nagle zatrzymała się, spoglądając w dół na nogi. –
Utknęłam. Strider, utknęłam!
Chciał ruszyć w jej kierunku, ale nie mógł. Jego stopy, tak jak
jej, przywarły do ziemi. On również spojrzał w dół i zmarszczył brwi.
Podłoga jaskini była… rozrzedzona? Tak, dokładnie to się z nią stało.
Rozrzedzała się, traciła twardość, zmieniała się we… mgłę.
Wyciągnął się w desperackiej próbie, by chwycić swoją kobietę. Tuż
przed kontaktem, spadli jednocześnie, a potem opadali w dół…dół.
Dół.
The Darkest Surrender
Rozdział 24
Kane budził się powoli i choć wciąż nie dawał żadnych oznak
przebudzenia, można powiedzieć, że synapsy w jego mózgu były
znowu odpalone.
Zapadł w sen z bólu i odurzony narkotykami, co niestety
zdarzało się mnóstwo razy wcześniej, w ciągu ostatnich kilku…dni?
Tygodni? Starał się wyjść z odrętwienia i pomyśleć, zanim poruszy
mięśnie lub wypowie słowo. Był obolały jak bokser, który właśnie
przegrał wielki pojedynek po osiemnastu rundach. Chociaż wiele z
jego ran zaczęło się już goić, jednak najgłębsza z nich wyryła jego
imię niczym w kondolencyjnej księdze słowami „możesz nie
wyzdrowieć”. Jakby tego nie wiedział. Jego demon to kochał, każdą
tego część - chichotał w jego głowie, pławił się w skutkach katastrofy
– zawsze, więc i teraz.
Kane miał pocięte ręce - długo transportowano go, podnosząc do
góry i opuszczając w dół krętą jaskinią, która pachniała siarką i
rozkładem, ludzkimi odchodami i gryzącym strachem. Starał się nie
zakrztusić. Znał ten odór - jego demon mieszkał z nim przez stulecia.
Wokół niego byli strażnicy, ale żaden z nich nie dawał oznak, że
zauważył jego przebudzenie.
Planował ucieczkę, wyobrażając sobie lądujące anioły (to się nie
wydarzy), jego przyjaciół przebijających się przez ściany jaskini (zero
szans na rwalizację), zzieleniałby i zmienił się w kolosa (tylko w jego
snach) – zalała go nagła wściekłość. Nie musiałby nic robić - na
koniec jego demon i tak zniszczyłby tych ludzi. Katastrofa żył dla
chwil takich jak ta i gdyby nawet Kane w tym czasie zginął, co z tego?
Zapamiętał eksplozję i Williama, który został odepchnięty od
niego i wrzucony do innego pojazdu. William. Czy ten nieśmiertelny
przeżył? Był torturowany? Prawdopodobnie. Wściekłość wzrosła. Ci
ludzie zapłacą za to, choćby nie wiem co.
Słyszysz mnie, Katastrofo? Muszą zapłacić.
Chichot przerodził się w radosny śmiech, roznoszący się w jego
czaszce.
Zaczekaj na mój sygnał.
Żaden ze strażników nie miał pojęcia o spustoszeniu, przed
jakim wkrótce staną. I nie dowiedzą się, dopóki nie będzie za późno.
Kiedy jego przywódca - Sabin ruszał do walki z łowcami, Kane
często pozostawał w tyle. Zbyt wiele małych katastrof rujnowało ich
wysiłek, niekiedy nawet sabotując ich własne posunięcia. Ale
czasami…czasami Kane był wysyłany w pojedynkę, a wtedy nikt nie
miał prawa przeżyć.
- Za ciężki - powiedział jeden ze strażników – Zostawmy go
tutaj.
- Nie możemy, Doktor wydał rozkaz. Mamy przenieść go do
wrót albo nie wracać.
- Pocę się jak świnia.
-Jesteś świnią. Za dużo grilla, gruby draniu? Chodzenie wywoła
dobry efekt, wytopi z ciebie pojemnik sadła.
- Pieprz się, dupku. Mam chorobę gruczołów.
Temperatura nie była zbyt przyjazna, a wilgotność tak duża, że
praktycznie potrzebny był nóż, żeby się przez nią przebić.
Najwyraźniej ciągnęli go w głąb ziemi, zbliżając się do bramy…
piekła? Skąd łowcy wiedzieli, jak to zrobić? Dlaczego chcieliby to
zrobić? To nie był ich zwykły sposób działania.
Po schwytaniu było torturowanie, a potem zabicie, żeby wykraść
z Lorda demona -to był cel, dla którego żyli. To tutaj, nie miało sensu
i wprawiło go w zakłopotanie - jakby nie byli tymi, z kim myślał, że
ma do czynienia.
Kane nie zamierzał jednak tracić czasu na zadawanie pytań.
Udowodnili intencje, kiedy pokazali swoje standardowe działanie pod
hasłem „spójrz na moją piękną bombę”. Teraz musiał tylko znaleźć
najlepsze miejsce, by jego demon mógł wkroczyć do akcji. Ich
miejscem docelowym, z największym prawdopodobieństwem były
Wrota.
Im głębiej schodzili, tym mniej niewinni się wydawali. W oddali
usłyszał trzask odciąganego cyngla, ale nikt wokół niego nie wydawał
się tym zdziwiony, a strażnicy kontynuowali paplaninę. Czyżby ktoś
chciał zastrzelić Kane? A może strażników?
Demon w jego głowie krążył gotowy do działania, chcąc
zniszczyć coś lub kogoś.
Jeszcze nie. Jeszcze nie.
Śmiech stał się głośniejszy. Wkrótce Katastrofa uderzy, nie
ważne, co Kane zrobiłby, czy powiedział.
Jeśli strzał był przeznaczony dla niego, przeżyje. Ale nie chciał
działać, na wypadek gdyby byli tutaj jego przyjaciele, żeby go ocalić.
Miał nadzieję, że go zastrzelą. Kiedy rozbrzmiał wystrzał, wlokący go
strażnik jęknął, a lewa połowa ciała Kane została uwolniona. Strażnik
po prawej zaklął. Paplanina ustała.
- Co do...
- Kto to był?
Kolejny strzał.
Prawy bok Kane również został uwolniony, a on uderzył o
podłogę. Leżał nieruchomo nawet, kiedy duży ciężar osunął się na
niego, wyciskając powietrze z płuc jednym potężnym uderzeniem.
Jeden ze strażników – pomyślał. Facet był prawdopodobnie
nieprzytomny, a może i martwy.
Tak. Ciepły płyn rozlewał się po jego plecach, ściekając na boki.
Trzask, trzask, trzask. Nie było czasu dla znajdujących się wokół
niego ludzi na przygotowanie czy ukrycie - upadali, a krew tryskała z
dziur po kulach w ich piersiach, wykańczając ich. Cała strzelanina
trwała mniej niż minutę i wszystko odbyło się bez najmniejszego
oporu.
Ratunek? Tak, ale nie ruszył się, ani nie odezwał. Po prostu
czekał. Ostrożny…
Dobiegły go odgłosy kroków. Rozpoznał ten ciężki łomot
butów.
- Widziałeś go? –zapytał ktoś. Mężczyzna. Nieznany.
Cholera! Kane miał nadzieje, że to on zniknie, umrze, a nie jego
przyjaciele. Więc kto do cholery to robił?
- Mam go! Tutaj jest.
Strażnik stoczył się z niego.
- Przeżył?
Szelest ubrań, a potem twarde palce wbiły się w jego szyję.
- Tak, jestem pewny. Może nie na długo. Jego puls zanika, więc
musimy działać szybko.
- Ta suka lekarka ma szczęście. Gdyby umarł zanim się tutaj
dostaliśmy… - wściekłość i nienawiść przebijała z głosu – i tak mogę
jej przyłożyć za niewypełnianie rozkazów.
- Nie, nie możesz. Nie jest jedną z nas, a poza tym jej mężulek
urwałby ci głowę. Zabierzmy lepiej tego kolesia do Stefano i
pozwólmy mu zdecydować, co dalej robić.
Stefano. Prawa ręka Galena, szef grupy łowców i wrzód na
dupie. Szkoda, że tego drania tutaj nie było. Nagle Kane zaczął
rozumieć. Łowcy wysadzili dom. Zabrali go do kobiety doktora, która
nie była łowcą, ale żoną jednego z nich. To ona zapewniła mu
przetrwanie. Łowcy nie zamierzali go tutaj znosić. To również ona im
kazała, wbrew rozkazom męża. Mąż musiał się o tym dowiedzieć i
zabił jej wspólników.
- Demoniczne zwierzę – wstając, mruknął facet, który przed
chwilą sprawdzał mu puls. Ktoś uderzył butem w żołądek Kane,
odbijając kilka organów od kręgosłupa.
Kane siłą woli utrzymał zamknięte powieki i siłą woli zmusił
mięśnie, by pozostały rozluźnione. Tymczasem Katastrofa kręcił się w
jego głowie i teraz był jak kipiący kocioł. Jeszcze nie - powtórzył.
Jeśli planowali zataszczyć go do Stefano, mógłby w końcu, po długim
czasie, zniszczyć tego sukinsyna i zabrać ze sobą tylu wrogów ilu
zdoła – nawet, gdyby to oznaczało również jego koniec. Tak, to
właśnie postanowił zrobić.
Zmiana miejsca nie miała znaczenia dla ostatecznego wyniku.
Oczywiście, kiedy Kane wykituje, jego ciało nie będzie dłużej
zdolne do utrzymywania demona - zostanie on uwolniony na niczego
niepodejrzewający świat. Katastrofa ucieknie, będzie szalony, głodny
i zdesperowany do tego, żeby wywołać katastrofę za katastrofą. To się
przydarzyło przyjacielowi Kane’a - Badenowi. Umarł, pozbawiony
przez łowców głowy, a jego demon - Nieufność, wałęsał się
nieskrępowany po ziemi. Być może właśnie, dlatego narody walczyły
ze sobą przez długi czas, wciąż podejrzewając innych o obrzydliwe
czyny i najobrzydliwsze intencje. Być może dlatego też tak wielu
małżeństwom nie układało się w tych latach. W końcu, nie tak dawno
temu, łowcom w jakiś sposób udało się odnaleźć Nieufność i połączyli
demona z nowym gospodarzem, którego sami wybrali. Kobietą.
Jeszcze nie wyzwała Lordów, prawdopodobnie była zbyt zagubiona z
powodu zła znajdującego się w jej wnętrzu, prawdopodobnie jęcząc i
wijąc się, błagała o ulgę.
- Diego? –mruknął ktoś.
- Tak – odpowiedział mężczyzna z lekkim hiszpańskim
akcentem.
- Gotowy?
- Tak, proszę pana – w głosie było słychać nerwowe drżenie.
- Markov, Sanders, przytrzymajcie jego ramiona. Tylko na
wypadek gdyby się obudził zanim umrze. Billy, tnij głęboko i szybko.
Nie ma miejsca na błędy.
- Nie jestem głupi. Ćwiczyliśmy to tysiąc razy – odpowiedź
człowieka, który kopnął Kane była agresywna.
- Tak, ale to jest bardzo ważny moment, nasza jedyna szansa.
Jeśli nie będziemy ostrożni, jego demon ucieknie z jaskini zanim
Diego zdąży go pochłonąć.
Dobra. Nie będzie czekania na Stefano, nie uda się go dopaść zdecydował
Kane. Zamierzali go zabić i spróbować związać jego
demona z łowcą, chcą kontrolować Katastrofę i użyć go do walki o ich
sprawy. Do zniszczenia jego przyjaciół. Aby rządzić światem.
Zło dało o sobie znać władczym śmiechem - pomyślał Kane
cierpko, to go otrzeźwiło. To była poważna sprawa.
Przygotuj się – rzekł do demona.
Kłębienie w jego głowie rosło i rosło aż w końcu cała jaskinia
zadrżała. Odrobinę. Tylko na tyle, aby spowodować unoszenie się
kurzu w powietrzu i spadanie z sufitu niewielkich kamieni, które
dudniły, odbijając się o ziemię.
- Co to było?
- Nie ważne. Pośpiesz się. Miejmy to już za sobą. Nóż?
- Tutaj.
Silna ręka nagle chwyciła Kane za ramiona i przewróciła go na
plecy. Te same ręce pchnęły go mocno, unieruchamiając w miejscu.
Wojownik nie czekał ani sekundy dłużej.
Teraz!
Wstrząsy nagle przybrały na sile, spadające kamyki stały się
głazami. Bum, bum, bum!
Ktoś krzyknął z bólu. Kane został uwolniony. Kolejny krzyk, a
za nim seria przekleństw. W końcu Kane otworzył oczy. W samą
porę, bo prosto na niego zmierzał ogromny głaz; przetoczył się na
bok, usuwając z jego drogi. Usta miał wypełnione brudem i
odłamkami, zakasłał - nagły zryw wyszarpnął szwy, uwalniając
krzywiznę żebra. Jednym spojrzeniem omiótł całe otoczenie. Tak jak
podejrzewał, był w jaskini, ale bardziej przestronnej niż można było
przypuszczać i rozgałęziającej się w kilku różnych kierunkach. Nic
dziwnego, że łowcy pokonali jego pierwotnych porywaczy - nawet
armia nie mogła się tutaj obronić przed zasadzką. Było zbyt wiele
miejsc, żeby się ukryć.
Łowcy starali się ukryć, walcząc z nawałnicą, ale wstrząsy wciąż
trwały, a skały spadały. Kolejny krzyk, jęki, chrzęst łamanych kości.
Kane stanął na nogi. Bardzo dobrze, koleś. Tak trzymaj.
- Nie pozwól mu uciec – krzyknął ktoś.
- Mam go na oku!
Trzask.
Ostry ból przeszył jego nogę, a wojownik zaklął siarczyście.
Ktoś go postrzelił. Kane pospieszył do jednej z zaciemnionych
enklaw, omijając głazy wzdłuż drogi. Jeszcze więcej wstrząsów,
więcej głazów. Wkrótce zostanie uwięziony. Jeśli już nie jest. Ale nie
było sposobu, żeby powstrzymać katastrofę tej wielkości, kiedy już się
rozpoczęła.
Szczerze, to nie przeszkadzała mu perspektywa śmierci.
Wcześniej umierał prawie tysiąc razy i już dawno przygotował się na
tę ewentualność. Przynajmniej zabierze ze sobą tych łowców. Jednak
nie oznaczało to, że Kane nie zamierzał ocalić siebie - jego instynkt
wojownika nie pozwalał na to, wciąż szukał cienia możliwości
ucieczki. Dlatego, gdy dostrzegł po prawej stronie światło w
pęknięciu, nie namyślając się, zanurkował do niego i ostro pociągnął
za skałę, poszerzając otwór, jednocześnie ignorując ukłucia bólu
wywołane kolejnymi postrzałami.
- Kane!
- William? – zesztywniał. Cholera. Cholera! Jeśli zabije
przyjaciela…
Trzask.
- Ludzie! – wrzasnął William gniewnie. Ktoś musiał do niego
strzelić. – Będziecie za to cierpieć.
Bum, bum, bum.
- Uciekaj stąd – wrzasnął Kane. – Uciekaj!
- Kane, do cholery! Gdzie jesteś? Nie wyeliminowałem Siostry
Ratchet i nie pokonałem całej tej drogi w dół do najmniej lubianego
przeze mnie miejsca, żeby bawić się z tobą w chowanego. Rusz tutaj
swój tyłek!
Kane wyprostował się, wdychając sporą porcję pyłu i wyszedł z
bezpiecznego miejsca – w odpowiednim czasie, żeby zobaczyć jak
William chwycił łowcę za gardło. Niestety nie zwrócił uwagi na
masywną skałę spadającą na niego. Po prostu przyglądał się
Wiliamowi, a skała zmierzała wprost na niego.
-Słodkie Nieba! To było niesamowite.
Parys odsunął się od uśmiechającej się, dyszącej kobiety i jej
błyszczącego potem – lśniącego ciała, żeby spojrzeć na sufit. Tak jak
miał nadzieję, Arca nienawidziła Kronosa i nie miała nic przeciwko
temu, żeby zdradzić króla bogów. I tak jak się obawiał, miała nagrodę
– Parysa ciało, zapach jego demona rozbudzał ją do czasu, kiedy
wszedł do środka jej komnaty.
Spędził ostatnią godzinę, zadowalając ją na sposób, w jaki nigdy
wcześniej nie była zaspokajana. Czerpała przyjemność z każdej chwili
jego uwagi, podczas gdy on czuł wstręt do siebie i swoich reakcji.
Robisz to, co trzeba zrobić.
Nie musiał się martwić o to, że ktoś im przerwie. Przestronna
sypialnia była ukryta na tyłach haremu. Sypialnia, której Arca nie
mogła opuścić, bo podły Kronos rzucił na nią klątwę doświadczyłaby
niewypowiedzianych mąk agonii, gdyby opuściła
przestronne granice tego „domu”. Czerpiąc doświadczenia z błędów
śmiertelników, król bogów upewnił się, że nie będzie żadnych okien,
które bogini mogłaby wykorzystać do ucieczki. Oczywistym było też,
że król wolał raczej pozbawić Arcę słońca i świeżego powietrza niż
pozbawić ją jej długich, jedwabistych włosów.
Oparła się na łokciu i spojrzała w dół na Parysa, a białe
warkocze zawieszone miała na ramieniu.
- Więc?
- Tak, to było naprawdę niesamowite – powiedział
automatycznie, jak mówił tysiącom innym kobiet przed nią.
Jej uśmiech powoli osłabł.
- Mógłbyś przynajmniej spróbować brzmieć bardziej
przekonująco.
Westchnął, studiując ją. To fakt, był z niezliczoną ilością innych
kobiet przez stulecia, jednak ona była zdecydowanie najpiękniejsza.
Ale wygląd nie miał dla niego znaczenia. To, co miało piękną twarz,
mogło kryć pod spodem potwora. Znaczenie miało tylko to jak inne
osoby wpływają na to, jak się czujesz na zewnątrz i w środku.
Niemniej wątpił, by Arca była w środku potworem. Co prawda
spędziła wiele lat w niewoli, zarówno na ziemi jak i tutaj w
niebiosach, powinna być spaczona, przynajmniej jędzowata, ale kiedy
wkroczył do środka nie krzyknęła na niego. Nie walczyła z nim.
Spojrzała szeroko otwartymi, niebieskimi oczami, splotła z nim ręce i
uśmiechnęła się, taka samotna i desperacko potrzebująca uwagi,
każdej uwagi. To wywołało ucisk w jego piersi. Kiedy próbował
wypytać ją o Siennę, kiedy potrząsnęła głową i powiedziała „później”,
przegrał z pożądaniem wywołanym przez swojego demona i poddał
mu się bez protestu.
- Przepraszam – powiedział, nadając swojemu chrapliwemu
głosowi ton głębokiej obietnicy. Kolejna umiejętność, w której przez
lata doszedł do absolutnej perfekcji. – To dlatego, że mnie
wykończyłaś, kochanie. Nie mam już energii.
Zaśmiała się i opadła obok, przytulając do jego boku.
- Kronos się o niczym nie dowie, obiecuję. Więc jeśli będziesz
chciał do mnie wrócić…
Nie odezwał się. Nie mógł się z nią znowu przespać. Jego
demon nie pozwoliłby na to. Nawet gdyby spędził godziny na
całowaniu i dotykaniu jej, jego penis pozostałby niewzruszony i
bezużyteczny. Zawsze tak było w stosunku do osoby, z którą już sie
przespał, a poza tym Parys nie chciał powtórki. Czuł się już
wystarczająco winny, kochając się z kimś innym niż Sienna.
Miał ją i mógł ją mieć znowu. Mógł stwardnieć na samą myśl o
tym. Dlatego uważał, że wszystkie kobiety, które przeleciał po niej,
były jak policzek wymierzony w jej piękną twarz. Jakby nie była dla
niego wystarczająco dobra, jakby nie mogła go zaspokoić. Ale
przecież nie mógłby jej ocalić, gdyby umarł, a naprawdę umarłby,
gdyby pozostał w celibacie.
Tak naprawdę czuł się winny jeszcze z innego powodu - jego
kochanki… nie pragnęły go, nie prawdziwie. Gdyby nie jego demon,
pewnie nie poszłyby z nim do łóżka, mogłyby go odrzucić, uznać za
nieatrakcyjnego lub... cokolwiek. Więc, w pewnym sensie, zmuszał je
do tego, żeby z nim były. Jak zawsze, jego umysł wzdrygnął się na tę
myśl.
- Co się stało? – zapytała Arca. – Spiąłeś się.
Zmusił się, by się zrelaksować i pogłaskał jej rękę w górę i w
dół, oferując delikatną pieszczotę.
- Wcześniej wspominałem pewną kobietę. Niewolnika, zabitego
i pozostającego w formie duchowej, teraz opętanego przez demona
gniewu. Jej duch jest niewidzialny dla zwykłego oka – starał się nie
pokazać własnej desperacji. – Wiesz o kim mówię?
Okręciła warkocz wokół palca.
- Tak. Pamiętam. Chcesz wiedzieć, gdzie Kronos ją
przetrzymuje.
Spokojnie, bez nerwów.
- Znasz odpowiedź?
- Nic nie słyszałam, nie.
Parys zamknął oczy, walcząc z przypływem żalu i
rozczarowania. Myślał… miał nadzieję… był pewien…
- Ale – kontynuowała – wiem, gdzie trzyma więźniów, których
nie może kontrolować. Ludzi, których nie chce, żeby ktokolwiek
odnalazł, zanim uwięzi ich w Tartarze.
- Powiedz mi – słowa zabrzmiały z większą siłą, niż zamierzał.
- Zrobię coś lepszego – owinęła ramiona wokół niego i zadrżała.
– Pokażę ci.
Zakręciło mu się w żołądku. Nie może jej zrazić.
- Wiesz, że to niemożliwe kochanie – wychrypiał. – Musisz tutaj
zostać.
- Ale… - usiadła ponownie, warkocze opadły wokół napiętej
twarzy. - Proszę. Muszę stąd uciec. Nie mogę zostać tutaj ani chwili
dłużej. Nienawidzę tego miejsca, ja tutaj oszaleję. Proszę.
Chwycił dłońmi jej policzki, starając się być delikatnym.
- Powiedz mi, gdzie znajdę to sekretne miejsce i pierwsza część
mojej misji będzie gotowa. Wrócę po ciebie. Znajdę sposób, żeby cię
ocalić.
Łzy popłynęły z jej oczu.
- To może zająć wieczność. Możesz umrzeć.
- Wiem i przepraszam, ale to wszystko, co mogę ci zaoferować –
nie mógł ocalić jej teraz. Nie mógł nawet spróbować jej teraz
uwolnić. To zaalarmowałoby Kronosa. Król bogów mógłby
zapolować na niego, a to zgubiłoby Siennę na zawsze.
Jeśli Parys straci swoją głowę, jeśli to jego przeznaczenie,
najpierw chciał przenieść Siennę w bezpieczne miejsce. Zmarła przez
niego. Przez niego też została połączona z demonem, bo doprowadził
do zainteresowania się nią króla bogów. Parys był jej to winny.
- Mogę ci pomóc – powiedziała Arca. – Nie tylko znaleźć
miejsce, ale poruszać się sekretnymi korytarzami.
- Wiem kochanie, ale to nie zmieni mojego postanowienia.
- Proszę…
Nie powiedział jej, że kobiece błagania wywołują w nim
mizerną reakcję. Jak wiele błagało go, żeby został w łóżku? Jak wiele
płakało, kiedy odchodził?
- Przepraszam, ale to najlepsze, co mogę zaproponować.
I jeśli nie powie mu tego, co chciał wiedzieć, jeśli będzie mu
nadal odmawiała, zrani ją. Zrani… zabije… wszystkich, którzy staną
mu na drodze. Wszystkich. Zaszedł tak daleko. Ona go nie zatrzyma.
Przez długi czas cicho szlochała. Potem pozbierała się,
wyprostowała ramiona i podniosła podbródek, zacięta mina
przypominała mu Kaię.
Jak Strider radzi sobie z kobietą zdecydowaną rzucić go na
kolana?
Albo zaborczy wojownik walczył ze swoim pociągiem
seksualnym, albo w końcu mu się poddał; w innym wypadku byłby
tutaj tuż obok Parysa, wypełniając warunki ich „wyzwania”.
- Przysięgasz, że wrócisz po mnie, po tym jak ją znajdziesz? –
zapytała Arca.
- Tak. Przysięgam. Kiedy naprawdę będzie bezpieczna, wrócę –
moment, w którym wypowiedział te słowa, oznaczał, że został nimi
związany. Wiedział o tym, poczuł siłę więzi. Złamanie słowa danego
bogowi lub bogini oznaczało wieczne cierpienie. Jeśli przeżyłeś.
Otarła łzy.
- W porządku. Powiem ci to, co chcesz wiedzieć. Jeśli Kronos
pozostał wierny swoim starym przyzwyczajeniom, a uwierz mi wiem,
że tak jest, znajdziesz swoją kobietę w jednym z dwóch miejsc. Jeśli
jest w pierwszym, została stracona dla ciebie na zawsze. Jeśli jest w
drugim, a ty tam dotrzesz, nie wyjdziesz stamtąd bez szwanku.
Sienna nie była w tym pierwszym.
- Jak się nazywa to drugie miejsce?
Kiedy słowa opuściły jej usta, zmroziły mu krew. Stracił
oddech. Wiedział, ze Kronos mógł ukarać ją za ucieczkę do Parysa,
ale nie wiedział, że król bogów planował torturować ją przez
wieczność.
Parys zerwał się z łóżka i zaczął się błyskawicznie ubierać.
- Nadal chcesz ruszyć za nią w pogoń? – zapytała Arca.
- Tak – odpowiedział bez chwili wahania. W tym momencie był
bardziej zdeterminowany niż kiedykolwiek.
The Darkest Surrender
Rozdział 25
Wykopana z nieba prosto do piekła – pomyślała ponuro Kaia.
Właściwie jeszcze gorzej - jej własnej wersji piekła, a ona nie miała
nawet okazji nacieszyć się blaskiem swojego szczęścia! Wewnątrz
niej wciąż płonęło swoiste ognisko - pomarańczowe płomienie
mieszały się z niebieskimi, gorąco rozpalało jej ciało.
Tak naprawdę nie ochłonęła jeszcze po kochaniu się ze
Striderem – wciąż miała to w pamięci, a dreszcz rozkoszy przemknął
wzdłuż jej kręgosłupa. Kaia musiała powstrzymać się, by nie jęknąć z
zadowolenia. Uwielbiała to ciepło. W większości dlatego, że pomruk
jej satysfakcji był… podarunkiem od małżonka.
Małżonek.
W tym momencie Strider robił rozpoznanie terenu, poszukując
łowców, jednak przez dwie godziny przeszukał zaledwie niewielki
obszar. Niewątpliwie szukał Magicznej Różdżki. Nie mógł jej tutaj
znaleźć. Nie tutaj. Juliette nie była aż tak głupia, żeby ukryć tę rzecz
w przypadkowym miejscu.
Kaia tak bardzo chciała potwierdzić związek pomiędzy nimi.
Tak bardzo chciała go dotknąć, spróbować. Pragnęła być dotykana i
smakowana przez niego. Ona tego chciała i on również, ale
Bogowie… teraz była śmiertelnie wystraszona, ponieważ… kochał
ją. To ją nadal szokowało. Byli parą. Prawdziwą parą. Mógł ją mieć
znowu, tak jak ona jego. I co ważniejsze, teraz to on przyszedł
pierwszy. I tak już będzie.
Nie ważne czy był wrzodem na dupie, czy romantycznym
kochankiem, był jej. Musiała go bronić. Musiała zadbać o jego
przyszłość… i ostateczny rezultat. Chciał… potrzebował Magicznej
Różdżki - potrzebował jej, żeby przeżyć, dlatego Kaia musiała ją dla
niego zdobyć.
W tym momencie jej zespół był na dobrej drodze do wygrania
artefaktu. Co jeśli to się zmieni? Juliette z pewnością będzie
oczekiwała, że Kaia spróbuje odzyskać swoją szansę, a wtedy
prawdopodobieństwo zdobycia Magicznej Różyczki praktycznie
przestanie przechylać się na jej korzyść. Dlatego nie było lepszego
momentu, żeby uderzyć. Oczywiście to będzie kosztowało Kaię
wyrzucenie z zawodów, a poza tym udowodni raz na zawsze, że jest
niegodna i słaba, ale lepiej, żeby ucierpiała jej duma, niż żeby Strider
zginął. Nie mogłaby bez niego żyć. Potrzebowała jego krwi, tak, ale
również potrzebowała jego - jego uśmiechu, inteligencji, siły. Zatem
koniec walki o zwycięstwo i żadnych myśli o tym co słuszne.
Ukradnie Włócznię. Bum, zrobione. Nie będę w to angażować swoich
sióstr - pomyślała. Nie będzie ryzykowała ich życia. Nie znowu.
Zwłaszcza teraz, kiedy były ranne z powodu udziału w drugiej
konkurencji.
To musi nastąpić dzisiaj – pomyślała, zaciskając dłonie w pięści
-kiedy większość będzie odurzona, leczona lub nieprzytomna. A
potem będzie się kochała ze Striderem, jeśli zechce. I lepiej, żeby tak
było, wtedy pozwoli, żeby ciepło wypełniło ją po raz kolejny. To ją
wzmocni - połączenie żądzy i furii zawiruje w niej tak bardzo, chcąc
się wydostać… pochłonąć. Dzisiaj na to pozwoli.
Wkrótce… wkrótce… Zmrużywszy oczy, by wzrokiem odnaleźć
Juliette. Brunetka tańczyła wokół migoczącego ogniska tuż obok jej
matki. Mimo swojej ostatniej przegranej były radosne, beztroskie. Tak
jakby wiedziały o czymś, o czym ona nie wiedziała. Juliette musiała
wyczuć, że jest obserwowana, bo spojrzała w oczy Kai i powoli się
uśmiechnęła, jak zawsze zadowolona z siebie. Och, tak… dzisiaj.
Kaia i Strider wypadli z lasu Rhei i wylądowali tutaj - na Alasce,
pomiędzy dwoma górami, dokładnie tam, gdzie znajdował się
mistyczny portal. Otworzyli oczy i odnaleźli się razem ze wszystkimi
innymi harpiami uczestniczącymi w grze i ich małżonkami.
Na początku opanowało ją zakłopotanie. Potem złość, że zostali
wyrzuceni z niebios – złość, którą miała nadzieję rozładować.
Mogłaby wybuchnąć walka, gdyby matka Kai nie ogłosiła tej ziemi
neutralną. Najwyraźniej jednak cokolwiek Tabitha Bezwzględna
chciała, Tabitha Bezwzględna dostawała. Tak więc, zamiast atakować,
zamiast rozejść się w różne strony i czekać na trzecią konkurencję,
harpie zdecydowały się pozostać i imprezować. Skradzionego piwa
było pod dostatkiem, hard rock rozbrzmiewał po nocy, a
zarekwirowane z pobliskiego miasta pojazdy strzelały jasnym
światłem na wypełnioną lodem dolinę. Mnóstwo wojowniczek nadal
było posiniaczonych i zakrwawionych po wcześniejszej walce,
niektóre nadal nieprzytomne, ale to nie zniechęcało imprezowiczów.
Kilka godzin wcześniej, ktoś ukradł Kai płaszcz i nie miała
żadnych wątpliwości kto był sprawcą. Juliette prawdopodobnie
spodziewała się z tego powodu prywatnego wyzwania i zrujnowania
wszystkim dobrej zabawy. Cóż, nie tym razem. Juliett musiała to
przeboleć. Poza tym, płaszcz był brudny jak cholera.
- Hej, laleczko – powiedział seksowny męski głos.
Strider. Jej Strider. Pachniał jak cynamon i wyglądał jak raj.
Miał zaróżowione policzki, a włosy okalające twarz były w nieładzie i
wyglądały jak sugestywna aureola. Czy ona go kocha? Jest go
spragniona, rozbawiona i uszczęśliwiona jego zainteresowaniem, ale
miłość? Zaufać mu, biorąc pod uwagę to wszystko, czym była? Jej
siostry były jedynymi członkami Kręgu Zaufania i nigdy nie myślała o
powitaniu kolejnego. Zwłaszcza kogoś, kto ma cele inne niż jej
własne.
- To moje. Nie twoje. Nie dotykaj - opadł tuż obok niej i chwycił
zmrożone szkło.
Może zaufać mu, to nie taki zły pomysł? Zabrała szklankę,
mrucząc „dzięki” i przełknęła. Pomimo chłodu napoju temperatura jej
ciała wciąż rosła.
- Rozmawiałem z Sabinem i Lysanderem. Rozbili obóz około
mili stąd i zajęli się leczeniem Bianki i Gwen.
W takim razie nie szukał Magicznej Włóczni? Cuda nad cudami.
- A co z Taliya, Neeką i innymi?
- Zniknęły bez słowa.
- Zawsze tak robią – narzekała.
- Cóż, tym razem podążyłem za nimi.
Spojrzała na niego. Jego granatowe oczy były rozświetlone, usta
uwodzicielsko ściągnięte. Serce Kai podskoczyło. Miał na sobie
skórzaną kurtkę, jeansy, buty - typowy strój Stridera. Ten facet był
zawsze gotowy do tego, żeby komuś skopać tyłek.
- Naprawdę? – zapytała. – I nie wyczuły cię?
- Tego nie powiedziałem.
Znów mu się przyjrzała. Miał świeże cięcia na dłoniach i
palcach.
- Co się stało? Zraniły cię? Bo jeśli tak, osobiście…
- Spokojnie, Rudzielcu – usta miał ściągnięte, póki się nie
uśmiechnął. – One po prostu mnie ostrzegły. Tak czy inaczej, na
początku nie miały pojęcia, że jestem za nimi. Przekradły się przez
kilka namiotów należących do zespołów konkurujących w zawodach.
- Szukały Włóczni? Ale dlaczego miałyby to robić?
- Nie wydaje mi się – pogładził brodę w zamyśleniu. – Tam w
lesie – podniósł kciuk, wskazując za siebie – spotkały grupę facetów,
których nie rozpoznałem. - Wojowników. Nieśmiertelnych. - Taliyah
wyczuła mnie zanim mogłem podejść wystarczająco blisko, żeby
usłyszeć o czym rozmawiają.
Taliyah. Z mężczyzną. Interesujące. I niezwykłe. Jej starsza
siostra zazwyczaj trzymała się na dystans od płci przeciwnej, nie
chcąc spotkać swojego małżonka. Nie, żeby Taliyah nienawidziła
mężczyzn. Wręcz przeciwnie. Po prostu lubiła swoją wolność, lubiła
robić wszystko po swojemu - nie mieć więzi, być gotową opuścić
każde miejsce, w każdym momencie bez żadnych przeszkód.
- Coś się dzieje – powiedziała Kaia.
- To prawda, ale nie wydaje mi się, żeby to miało związek z
nami czy zawodami. Mężczyźni w większości byli zainteresowani
Neeką. Wręcz… roszczeniami względem niej. Więc… wracając do
Włóczni – kontynuował. – Myślałem nad tym. Co jeśli Juliette jej nie
ma? Co jeśli ma fałszywą?
Możliwe, choć wątpliwe, Kaia przypomniała sobie siłę
emanującą od Lazarusa, kiedy wszedł na scenę z Włócznią. Tak czy
owak odkryje prawdę.
Pijany kobiecy głos udaremnił jej odpowiedź, jakąkolwiek
chciała mu dać.
- Porozmawiamy o tym później.
- Nie. Teraz. Musimy być tylko bardziej ostrożni – Strider
owinął rękę wokół jej ramion i przysunął się bliżej. Nie puścił jej, ale
zaczął szeptać prosto do ucha, pieszcząc ciepłym oddechem. – Dręczy
mnie kilka pytań. Nie wiemy, gdzie znajduje się Włócznia. W jakim
jest stanie? I jak wpadła w ręce Juliette bez zaalarmowania
kogokolwiek z naszego świata? I dlaczego jej nie użyła? Dlaczego
chce ją oddać? No dobrze, to więcej niż kilka.
Sutki Kai już stwardniały, a pomiędzy nogami poczuła wilgoć.
To było rozsądne? Nie ma znaczenia - zagra w to.
- Rhea mogła ją jej dać. Tak przypuszczam – wyszeptała mu do
ucha i nie mogąc się powstrzymać, polizała je.
Wypuścił powietrze, a ona miała ochotę go zjeść. Przeniosła
swoją uwagę na tancerzy i zauważyła, że Juliette i jej matka zniknęły,
ale w tym momencie nie zaprzątała sobie tym głowy.
- Ale dlaczego miałaby to zrobić? – w odpowiedzi na jej
liźniecie posłał ciepły podmuch powietrza.
- Nie ma wystarczająco dobrego wytłumaczenia. Rhea
nienawidzi mojego rodzaju, chce naszej śmierci. Nie chciałaby, żeby
taka cenna rzecz trafiła w nasze ręce. Chciałaby dać ją łowcom.
Galenowi.
Gęsia skórka pojawiła się na całym ciele Kai.
- Może Juliette jej ją wykradła? Mimo wszystko Rhea zaginęła i
nikt o niej nie słyszał. Może Juliette ją zabiła i przejęła kontrolę nad
łowcami.
Zanim spojrzała na jego profil, lekko podgryzła płatek ucha,
spragniona kolejnego ruchu z jego strony. Nie zawiódł jej. Pocałował
ją w policzek, podczas gdy palce pieściły drogę w dół do piersi.
- Gdyby tak było, Kronos byłby martwy. Są ze sobą związani,
więc jeśli jedno z nich umrze drugie również. A Kronos zdecydowanie
jest żywy. Amun się z nim widział.
Przysunęła się do niego spragniona dotyku, a jej wrażliwość
zaiskrzyła olśniewającym życiem.
- W takim razie Juliette mogła ją uwięzić, żeby zdobyć Włócznię
- Kaia wiedziała, że musi złapać Juliette i torturować, by wydobyć z
niej informację. Już przemyślała i zaakceptowała tę konieczność.
Teraz musiała zapytać o Rhee i łowców.
- Nawet jeśli, ma większą moc, niż sobie wyobrażamy… -
Strider okrążył jej sutek jeden raz… drugi…
Cudowny ogień; to uczucie było wspaniałe. Położyła dłoń na
jego udzie, nie zaskoczyło jej, że miała zaostrzone pazury, gotowe do
zanurzenia się w jego ciele.
- …nie martw się. Powstrzymam ją. Poza tym jestem jej coś
winien – kontynuował jakby niezależnie od tego, co wyczyniał z jej
piersią.
Nie ważne jakie odpowiedzi Kaia mogła wyciągnąć od Juliette,
oczywistym było, że ta suka w jakiś sposób zaaranżowała to
wszystko. Żeby ukraść Stridera? Możliwe - tak na początku
przypuszczała. Nie, żeby Juliette jakoś specjalnie wysiliła się na tym
froncie, ale zdecydowanie chciała zakpić z Kai. Tak naprawdę nigdy
wcześniej nie mogła tego zrobić. Zwyciężyć. Zdobyć szacunek jej
przyjaciółek harpii. Ale również Stridera. Jeśli go zawiedzie?
A jeśli go zawiedzie, czy nadal będzie ją kochał? Nie chciała
zastanawiać się nad odpowiedziami, już i tak zmroziły ją do szpiku
kości obecne możliwości.
- Wracając do przyszłości – powiedziała, dłużej już nie szepcząc
– powinieneś wiedzieć, że nie będę wściekła. Będę mściwa.
- To dobrze – złożył delikatny pocałunek na skraju jej ust –
ponieważ lubię właśnie takie cukierki i moje kobiety. Gorące i ostre.
Ten komentarz nieoczekiwanie wywołał w niej chichot.
- W każdym razie, tak jak powiedziałam, nie powinniśmy o tym
tutaj rozmawiać - nie ważne jak wielką przyjemność sprawiała jej ta
wymiana informacji.
- Masz rację - skinął głową.
- Oczywiście, że mam.
Sięgnął w górę i potargał jej włosy.
- Bufon. Po prostu jestem szczera. Więc co się stało z twoimi
rękami? – zapytała, zmieniając temat, nim pokonując opanowanie,
rzuciłaby się na kolana i miała swoją chwilkę z nim tu i teraz.
- Nic – w jego głosie była nuta stanowczości. Nuta, w której
ośmielił się ją nacisnąć… i przegrał.
Kłamstwo. Wiedziała o tym, ale pozwoliła na nie. To nie był
czas na kłótnie - musieli pokazać wspólny front.
- Ależ ze mnie szczęściarz – usłyszała kolejny seksowny głos,
tym razem zza swoich pleców – czyż to nie moja ulubiona harpia?
Strider zesztywniał. Odwrócili się i równocześnie wstali.
Lazarus zatrzymał się przed nimi, grube ramiona miał skrzyżowane na
piersi. Podobnie jak Strider miał na sobie kurtkę i jeansy, ale w
przeciwieństwie do Stridera nie wywołał w Kai przyspieszonego bicia
serca.
- Hej, Tampon. Gdzie twoja pani? – zapytała.
Obsydian w jego oczach zawirował groźnie. Co? Żadnego
rozbawienia dla swojego pieszczotliwego przezwiska?
- Ma prywatne spotkanie z twoją matką. Omawiają wszystkie
możliwe warianty zniszczenia ciebie. Przypuszczam, że mam cię
czymś zająć. Zadanie, które nie jest trudne. Masz ochotę iść ze mną w
jakieś odosobnione miejsce? Mógłbym w końcu zaspokoić wszystkie
twoje potrzeby.
Strider warknął nisko, a ten dźwięk skojarzył jej się z
odliczaniem zegara - tik tak, tik tak, ktoś jest bliski śmierci.
- Dzięki – powiedziała – ale wolałabym raczej być na nieznanej
wyspie, gdzie zawzięty milioner polowałby na mnie, żeby mnie zabić
i powiesić sobie moją skórę nad kominkiem.
- Ty i ja zagramy w tę grę później, laleczko – powiedział Strider,
patrząc Kai w oczy. – A ty – lodowatym spojrzeniem omiótł Lazarusa
- możesz teraz pójść ze mną w jakieś ustronne miejsce.
Zimny pot spłynął Kai po kręgosłupie. Proszę, proszę, proszę
nie wyzywaj go.
- Dzięki – odpowiedział Lazarus, zwracając się do Stridera – ale
nie jesteś w moim typie. Wiec, jeśli nie chcesz ze mną iść, słodka
Kaio – rzucił jej wyzywający uśmiech - dlaczego nie zostać tutaj i nie
porozmawiać?
Och, bogowie. Ci dwaj wymienią między sobą ciosy i nie będzie
sposobu, żeby ich powstrzymać.
Wiedziała jak potężny był nieśmiertelny stojący na przeciw niej.
Przedarł się przez obóz harpii, uciekł nietknięty i pozostał w ukryciu
przez… cóż, nie wiedziała jak długo, wiedziała tylko, że to zrobił.
Strider był również potężny, ale miał pewne utrudnienie - swojego
demona. Jakby to miało go zniechęcić.
Ale zaraz pojawiła się kolejna myśl. Możesz to wykorzystać.
Musiała się dowiedzieć co jej matka i Juliette planowały. Walka
pomiędzy Striderem i Lazarusem idealnie posłuży do odwróceniem
uwagi, a ona wymknie się niepostrzeżenie i spróbuje coś podsłuchać.
Strider musiał dojść do tego samego wniosku, a jego demon
zaakceptować to wyzwanie, ponieważ wojownik rzucił się na intruza
bez słowa ostrzeżenia. Upadli na ziemię w plątaninie kończyn. I noży.
Srebrne ostrza błysnęły w świetle księżyca. Tak, Strider chciał zabić
Lazarusa, ale to nie był powód, dla którego zaczął walkę, wiedziała o
tym. Dał jej przykrywkę, której potrzebowała, żeby odnaleźć kobiety,
które zapewne knuły coś paskudnego. Ale cholera! Nienawidziła go
zostawiać.
Kiedy wojownicy stękali w bólu, uderzając i robiąc uniki, kopiąc
i tnąc, harpie wokół ogniska zauważyły ich potyczkę, a sekundę
później zaczęły wiwatować i robić zakłady.
Kaia usiłowała przebić się przez tłum, ale do ostatniej możliwej
sekundy jej wzrok pozostawał na Striderze. W tym momencie on i
Lazarus toczyli się po śniegu, zostawiając po sobie kałuże krwi. Jej
żołądek zacisnął się w węzeł. Nie martw się. On potrafi o siebie
zadbać. Jednak ta myśl nie powstrzymała drżenia, kiedy przykucnęła
na skraju tłumu, szukając znajomego zapachu matki. Nic. Wolno
przesunęła się do przodu. Nadal nic. W prawo. Nic. W lewo – tam!
Poruszyła się w tym kierunku, pozostając w cieniu tak długo, jak
to było możliwe. Zbyt szybko górskie zbocze zatrzymało ją,
uniemożliwiając dalszy bieg. Spojrzała w górę - lód, poszarpane
skały, półka…występ skalny, który najprawdopodobniej prowadził do
jaskini. Cóż za banał. Harpie mogą skakać wyżej niż ludzie, a nawet,
przez krótki czas unosić się w powietrzu, ale ponieważ ich skrzydła są
takie małe, nie mogą latać. Musiała zatem dostać się tam w bardziej
skomplikowany sposób - wdrapać się. Precyzyjnie ulokowała swoje
ręce i stopy, w razie gdyby spadały kamyki lub większe kawałki. Jeśli
kobiety tam były – a myślała, że tak jest (pozbawione wyobraźni
łajdaczki) - najmniejszy hałas mógł je zaalarmować. Och, nie wątpiła
w to, że usłyszały chaos poniżej, ale to było coś, czego się
spodziewały.
Ucisk w żołądku pogłębił się, kiedy głos, który rozpoznała jako
należący do Eagleshield, wrzasnął radośnie i krzyknął z dołu.
- Bardzo dobrze, kowboju. Rozwal mu twarz!
Kim był kowboj? Strider czy Lazarus? Stawiała na Lazarusa
ponieważ Juliette należała do Eagleshield, co oznaczało, że jej klan z
pewnością preferował właśnie jego. Nawet, mimo że Strider był
wspaniałym Lordem Podziemi. Idiotki. Przynosiły wstyd, nazywając
siebie harpiami.
- O cholera, myślę że złamałeś mu nos. Uroczy cios. Zrób to
znowu! Zrób to znowu –zaintonował ktoś inny.
- Wypatroszyć go!
- Ja przelecę zwycięzcę!
- Nie ma mowy. Ja to zrobię.
Nie możesz sobie pozwolić na spojrzenie.
Wspinała się dalej, nie przerywając, dopóki nie dotarła do półki.
Ramiona Kai drżały, a uda piekły, ale utrzymała się w bezruchu,
nasłuchując. Usłyszała szepczące głosy, tak, ale były ciche i nie mogła
powiedzieć, czy należą do mężczyzn czy kobiet. Nie potrafiła nawet
zgadnąć, jak wielu było rozmówców. Musiała wejść wyżej, żeby się
przekonać. Jeśli ją zauważą, zostanie pokonana, ale walka była lepsza
niż sekretne spotkanie, na którym były podejmowane decyzje i knute
jakieś plany. Przynajmniej przeszkodzi uczestnikom. Wciągnęła płytki
oddech, opuściła się w dół i zwisając z półki na jednej ręce, ukryła w
dłoni sztylet. Potem zrobiła to samo z drugą ręką, a w końcu
podciągnęła się, mając w dwóch zaciśniętych pięściach broń i lód.
Duży błąd. Jedno wiedziała - zawsze będzie tego żałować.
Została wystawiona. Od razu zdała sobie z tego sprawę i ogarnęło ją
przerażenie. Nie było czasu na reakcję. Z jaskini wystrzeliły kajdany i
zatrzasnęły się wokół jej kostek, wbijając metalowe zęby głęboko, aż
do kości. Kaia stłumiła okrzyk bólu, nawet kiedy ugięły się pod nią
kolana. Nie możesz rozpraszać Stridera.
Teraz wiedziała, że jej matka i Juliette nie spotkały się na
osobności. W ogóle nie miały takiego zamiaru. Po prostu zebrały
grupę łowców planujących morderstwo, którzy gapili się teraz na nią
uśmiechnięci, jakby na nią czekali przez cały ten czas.
The Darkest Surrender
Rozdział 26
WYGRAJ, WYGRAJ, WYGRAJ! - jego demon skandował
podniecony i zdenerwowany, podczas, gdy Strider walczył z
najsilniejszym nieśmiertelnym, jakiego kiedykolwiek spotkał.
To nie byłoby takie złe, czy nawet rozpraszające, gdyby nie głos
Tabithy rozbrzmiewający w jego głowie, ciągnący go w stronę
rozszalałej ciemności:
- Chcieli ją zabić! Zabiją ją!
Dobrze wiedział, że harpie chciały ją zabić. Czy im się to udało?
Do cholery, nie!
Ale skoro Tabitha z nim rozmawiała, nie mogła być na
spotkaniu z Juliette. A jeśli nie spotykała się z Juliette, to po jaką
cholerę zaakceptował wyzwanie, którego być może nie był w stanie
wygrać? Tylko po to, żeby odwrócić uwagę harpii, dając Kai czas na
przeszukanie obozu wroga?
WYGRAJ!
Nie pomagasz!
Twarda pięść spotkała się z jego ustami, zęby poszarpały
sukinsynowi skórę. Nie tak wyobrażał to sobie w swoich snach. Mózg
uderzył o czaszkę i przez chwilę widział gwiazdy. Nienawidził ich.
Krew pokryła język, spływając do gardła. Lazarus przewrócił się na
niego, silnie przyciskając ramiona kościstymi kolanami. Uderzył
pięścią, kolejny raz i kolejny.
Pękła kość. Złamała się. Została zdruzgotana.
WYGRAJ!
Do cholery, wiem! - uśmiechnął się szyderczo w myślach.
Mógł wygrać. Jak tylko znajdzie swoje noże w zakrwawionym
śniegu, sukinsyn straci głowę. Może. Miejmy nadzieję. Z pewnością.
Przynajmniej rozpruje Lazarusowi wnętrzności. Był
zagrożeniem dla Kai. Zagrożeniem, które stanowiło
niebezpieczeństwo dla jej życia.
- Ona umrze. Dzisiaj. Nie możesz nic zrobić, żeby ją ocalić znowu
Tabitha.
Cios, cios, cios.
Kolejne gwiazdy wywołały zasłonę bólu. Wściekła furia
przeszła przez niego jak sztorm, zatrzymując się i grzmiąc zbyt długo
w klatce. W końcu go opuściła, a on szarpnął się z całą siłą, posyłając
poobijanego Lazarusa za siebie.
W jednej chwili Strider stanął na nogi. Przez opuchnięte oczy
zobaczył uśmiechającego się Lazarusa, który również wstawał. W
głębi umysłu wiedział, że Lazarus mógł mu zrobić coś o wiele
gorszego - mógł go pokroić na plasterki, posiekać w kosteczkę. Mógł
to załatwić w inny sposób. Zamiast tego dziecko boga i koszmarnego
potwora użyło pięści. O co chodziło?
Wojownicy krążyli wokół siebie, a harpie wiwatowały.
- Jesteś przewidywalny – Lazarus wydał dziwny gardłowy
odgłos.
Nie było w tym nic dziwnego - mówił językiem bogów,
nieużywanym od bardzo dawna. Językiem, którego harpie
prawdopodobnie nie zrozumiały.
Strider odpowiedział, używając tych samych ostrych dźwięków,
gdy wypowiadał prawie zapomniane słowa.
- A ty żałosny. Lazarus… salonowy piesek suki Juliette.
Pożegnalny uśmiech. Złota gwiazda dla Stridera – wreszcie
naprawdę polubił gwiazdy. I bądź tu mądry.
Porażka zachichotał.
- Myślisz, że z tobą będzie inaczej? Juliette zniewoli cię w taki
sam sposób jak zrobiła to ze mną. Z jakiego innego powodu są te
zawody? Nie dlatego, że te kobiety lubią brać udział w tych
idiotycznych grach. To ma być po prostu kara dla rudzielca.
- Za to, co ty zrobiłeś. Słyszałem o tym.
Lazarus wzruszył ramionami nieprzejęty.
- Uwolniła mnie. Wina spadła na nią.
- Była dzieckiem.
Kolejny raz wzruszył ramionami.
- Byłem wściekły ze względu na moje położenie, okoliczności.
Nie kontrolowałem się, kiedy owładnęła mną furia.
Co oznaczało, że teraz nie był pod działaniem furii. Albo, jeśli
był, łańcuchy wytatuowane wokół jego szyi i nadgarstków
powstrzymywały go przed zrobieniem czegoś podobnego.
- Zacznijcie znowu walczyć – zawołała harpia.
- Poważnie. Nu-da! - mówiąca rzuciła w niego pustą butelkę po
piwie, szkło uderzyło w brzuch.
WYGRAJ!
Głupi Porażka.
- Ty gadasz. Ona umiera - i znowu Tabitha.
Zazgrzytał zębami. Wiedział, że suka najzwyczajniej w świecie
drwi sobie z niego, stara się go rozproszyć, zamydlić mu oczy,
przekonać, żeby zrezygnował z tej potyczki i celowo przegrał.
Potem, owładnięty bólem, byłby nieprzydatny, a Kaia
bezbronna.
- Jeśli Juliette jest taka potężna, dlaczego jeszcze do tej pory
mnie nie zniewoliła? – naciskał Strider. Najpierw odpowiedź, potem
skopanie tyłka. Wet za wet.
Lazarus spojrzał z politowaniem.
- Niczego się nie nauczyłeś? Harpie delektują się dramatyzmem
i teatralnością bardziej niż jakakolwiek inna rasa.
Nie można temu zaprzeczyć.
- W takim razie, jak ona to zrobiła? Jesteś twardym gościem. Jak
zrobiła z ciebie niewolnika?
Spuchnięte wargi drgnęły. Z rozbawienia?
- Tak jak z ciebie. Wszystko, co mogę powiedzieć, to „uważaj na
główną nagrodę”.
Włócznię? Włócznia zniewoliła Lazarusa?
- To prawdziwa informacja?
Jego teoria, że Juliette udaje, upadła. Teoria, o której marzył,
żeby okazała się prawdziwa. Żadne ręce, nie były bardziej
nieodpowiednie.
- Nie mogę powiedzieć.
- Miałeś na myśli, że nie chcesz.
Onyksowe oczy błysnęły tysiącem tajemnic.
- Nie. Nie mogę. Jestem na granicy posłuszeństwa, mówiąc tak
dużo.
- Co się stanie, jeśli będziesz nieposłuszny?
- Ból. Śmierć. Zwykłe rzeczy. A teraz, przykro mi to mówić, ale
muszę kontynuować drażnienie ciebie.
Strider wygiął brew.
- Przykro ci to mówić?
Pewne siebie przytaknięcie.
- Nie jesteś taki zły, poza tym, tak naprawdę lubię rudzielca. Jest
zadziorna.
-Ona jest moja! - na usta Stridera, jak powoli skapujący z łyżki
miód, wypłynął uśmiech.
- Najpierw musisz przeżyć.
To było jedyne ostrzeżenie, jakie dostał. Lazarus pobiegł do
przodu, rozmywając się w niewyraźną plamę, której nie można było
dostrzec gołym okiem. A potem po raz kolejny trafiły go pięści, z
dużą siłą wrzucając w korkociąg bólu. Obojętny na to, że nie mógł
złapać oddechu, obrócił się i uderzył.
WYGRAJ.
Przynajmniej demon już nie krzyczał. Strider w poszukiwaniu
broni wzrokiem przeszukał śnieg i zebrane wokół nich postacie.
Rzucał się w lewo i w prawo i poruszał wokół harpii z nadzieją, że
pięści wojownika nie dosięgną ich po to, żeby go dopaść. Koleś
przypomniał Striderowi Sabina, który uważał, że podczas walki
mężczyźni i kobiety są sobie równi i nie wyróżniał nikogo, gdy trzeba
było zabić. Ale Juliette była jego panią i prawdopodobnie zabroniła
mu krzywdzić swoje siostry.
Nareszcie. Znalazł pałasze. Nienależące do niego, ale do harpii.
Wysunął je z osłon na plecach.
- Hej! – zaskrzeczała, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co się
stało.
Odsunął się od niej, zanim mogła go złapać w swoje szpony i
poślizgnął się na lodzie. Złapanie równowagi okazało się trudne, ale
utrzymał się w ruchu, nasłuchując wszelkich ostrzegawczych
dźwięków mogących wskazać lokalizację Lazarusa. Naburmuszona
kobieta dokładnie za nim. To oznaczało, że harpia została odepchnięta
na bok. Taka oczywista pomyłka - pomyślał. Lazarus był na to zbyt
dobrym wojownikiem. Czyżby chciał przegrać? Cholera, Strider nie
chciał go lubić.
Obracając, pochylił się i wyciągnął do przodu ramiona, których
przedłużeniem były ostrza. Kontakt. Lazars odskoczył, ale było już za
późno. Metal przeciął mu kostki, spowodował utykanie. Nieśmiertelny
upadł ciężko, a lód nie zamortyzował upadku. Z Porażką wiwatującym
w głowie: Zwycięstw! Zwycięstwo! Zwycięstwo! Strider przyszpilił
kolanami ramiona wojownika, dokładnie tak jak powinien. Lazarus
nie stawiał oporu.
- To boli.
- Przepraszam – Strider rzucił ostrze miecza tuż obok skroni
mężczyzny. – I dziękuję – powiedział, walcząc z falą przyjemności,
którą przyniosło zwycięstwo.
To go rozproszyło. Oczy błyszczące ze zdziwienia spojrzały na
niego.
- Co, chyba nie myślałeś, że uznam, iż zarzucisz walkę? Okaż mi
odrobinę zaufania, w końcu - po raz kolejny użył starożytnego języka
bogów.
Bezgraniczna fala przyjemności wywołanej wygraną zalała
Stridra. Nie mógł utrzymać jej ani sekundy dłużej. Zadrżał i jęknął
razem z Porażką. Iskry owej przyjemności rozpaliły w nim krew,
rozgrzewając go, nie do tego stopnia, co kochanie się z Kaią, ale
wystarczająco, aby wywołać krępującą erekcję.
Zanim Lazarus zdążył coś powiedzieć, zaskoczenie mężczyzny
ustąpiło rozbawieniu i wojownik wygiął pytająco brwi.
- To nie z twojego powodu – powiedział Strider, rumieniąc się.
- Dzięki bogom za to.
- Więc – miejmy to już za sobą – szybko się leczysz?
- Tak.
- Zatem wybacz, ale potrzebuję pięciu minut na osobności i nie
chcę, żebyś za mną szedł – Strider odzyskał miecze, wyciągając je z
lodu, a potem rzucił nimi w ramiona Lazarusa. - Zrób mi przyjemność
i nie ruszaj się.
Strider wstał na nogi i odsunął się, zwiększając dystans,
skanując otoczenie. Harpie gapiły się na niego, nawet wycofały się.
Kilka odważniejszych posłało mu uwodzicielskie uśmiechy, będące
otwartym zaproszeniem do ich łóżek.
Uchwycił wzrok Sabina. Lysander był tuż obok niego, a złote
skrzydła wystawały ponad jego ramionami. Pomimo zimna obaj byli
spoceni - musieli usłyszeć zamieszanie i ruszyli mu na pomoc. Strider
wskazał brodą na góry po swojej lewej, a oni skinęli głowami.
Podczas gdy Lazarus dostawał lanie, on cały czas obserwował Kaię.
Wspięła się na górę i zniknęła wewnątrz jaskini.
Zdecydowany ruszył do przodu, a kilka kroków dalej dwaj
małżonkowie stanęli po jego bokach. Po drodze wyczuł dym i zapach
spalonego ciała. Nagle ogarnęła go panika, spojrzał w górę. Panika
wymieszała się z lękiem. Czarny dym unosił się z jaskini.
Cholera! Nie ma czasu na wspinaczkę.
- Zabierz mnie tam – zażądał. – Natychmiast!
Lisander zrozumiał jego pośpiech. Złapał Stridera pod ramiona i
rozłożył skrzydła, by zaraz odepchnąć się od ziemi i wystrzelić w
powietrze. Anioł położył go na półce skalnej, nim skierował się w dół
i powtórzył ten manewr z Sabinem.
- Kaia!
Strider pośpieszył do środka, kaszląc, kiedy dym zgęstniał i
poparzył mu gardło. Machnął ręką przed piekącymi oczami, starając
się coś zobaczyć. Nagle znalazł się w centrum zniszczenia - nie trzeba
było machać, żeby zobaczyć w ciemności. Widział bardzo dobrze.
Około dwudziestu pięciu ciał płonęło, płomienie nadal z nich
trzaskały, oświetlając przestrzeń. Były tak zwęglone, że nie mógł
powiedzieć, czy należały do kobiet czy mężczyzn. Serce prawie
wyskoczyło mu z piersi, krew zawrzała w panice. Ona nie może być
jedną z nich. Po prostu nie może.
Czyżby ją zawiódł? Nie mógł jej zawieść. Potrzebował jej.
Kochał ją.
- Kaia – powiedział, mimo guli rosnącej mu w gardle. – Kaia,
laleczko. Gdzie jesteś, kochanie?
- Co do cholery? – zapytał stojący za nim Sabin.
- Wielki Boże – westchnął Lysander.
Strider zignorował go, schylając się, żeby obejrzeć najbliższe
niego ciała. Drżał, kiedy sięgnął, by wyciągnąć sztylet zaciśnięty w
poczerniałej dłoni. Rękojeść była tak gorąca, że jego skóra
natychmiast pokryła się bąblami, nie wypuścił jej jednak. Nie znał tej
rękojeści. Dobrze. Bardzo dobrze. Ta nie należała do niej. Kilka
kroków przed nim powtórzyło się łkanie. Kobiece. Wypełnione
bólem. Znajome. Nie był to dźwięk pełen słodyczy. W oka mgnieniu
rzucił się w tym kierunku. Wtedy ją zobaczył i gwałtownie się
zatrzymał. Jego żołądek skręcił się w setkę ostrych węzłów, a każdy z
nich ciął go boleśnie.
Unieruchomili ją.
Tak bardzo jak ulżyło mu, że żyła, chciał umrzeć. W jej
ramionach były zakotwione miecze, przyciskając ją do skalistej
ściany. Krew spływała w dół po nagim ciele, przykrywając
szkarłatnymi smugami bólu. Jeśli ją zgwałcili…
Na samą myśl o tym Strider poczuł, że jest całkowicie gotowy
otworzyć się na swojego demona, pozwolić jego nikczemnej połowie
pokonać każdego obywatela świata i rozetrzeć na miazgę.
Później będzie się wściekał. Teraz zobaczy, co z nią. Jeden
ciężki krok, drugi.
Płomienie trzasnęły na jego koszuli, spalając materiał, osmalając
skórę. Zatrzymał się i poklepał, próbując ugasić ogień. Kiedy to nie
pomogło, rozdarł materiał nad głową i rzucił go na bok. Dopiero
wtedy ogień zniknął.
- Co się stało…
- Wynoście się – warknął, a Sabin zamknął usta. – Obydwaj.
Teraz.
Nie chciałaby, żeby ktokolwiek widział ją w takim stanie.
Cisza, a potem niechętnie oddalające się kroki. Strider przez cały
czas przyglądał się swojej kobiecie. Jej oczy były czarne - biel
kompletnie zniknęła, ale na mrocznym tle przeplatały się te same
gniewnie trzaskające płomienie, które go poparzyły.
- Kaia – powiedział łagodnie.
Walczyła z mieczami, wydając kolejne łkanie.
- Uspokój się laleczko. Dobrze? - odważył się na kolejny krok w
jej stronę. Błąd. Jego jeansy natychmiast stanęły w płomieniach.
Znowu się zatrzymał. Tym razem nie trudził się ich gaszeniem, po
prostu odciął przeszkadzający mu materiał i zrzucił z siebie,
pozostając w bieliźnie i butach.
- Laleczko, posłuchaj mnie. Dobrze? – powiedział, próbując
znowu. Upuścił nóż - ostatnią rzeczą, jakiej chciał, to żeby myślała, że
chce ją zranić.
- Proszę posłuchaj mnie. Chcę ci pomóc. Zamierzam ci pomóc,
czy tego chcesz czy nie. Proszę, nie zabijaj mnie, dopóki cię stąd nie
zabiorę.
Spodziewał się po Porażce wszczęcia protestu po takiej litanii
„proszę”. Może rozważał to jako wyzwanie. Ale demon pozostał
cichy. Nadal bał się Kai? A może po przyjemności jakiej doznali w jej
ramionach, lamentował nad tym, co ją spotkało?
- No więc idę – wciągnął gęste powietrze.
Wstrzymał… wstrzymał… i ruszył do przodu. Skóra wciąż
rozgrzewała się, ale tym razem nie ogarnęły go płomienie. W końcu
dotarł do niej, a wtedy delikatnie, bardzo delikatnie ujął jej policzki,
prześledził kciukami drobne kości pod wrażliwą skórą. Zaskoczyło
go, że pojawiły się jego własne szpony - szpony demona. Nie zranił
jej, był… och, był bardzo ostrożny.
- Kochanie - jęknął – przepraszam.
Łzy spłynęły z kącików tych czarnych oczu, wiedział, że dotarł
do kobiety w środku. Nie uchronił jej przed tym i nie miał pewności,
dlaczego jeszcze nie cierpi w rezultacie swojej porażki. Ponieważ
potrzebowała leczenia? Proszę niech ona się uleczy. Ponieważ ktoś
inny niż harpia dokonał tych zniszczeń? Jeśli taka była przyczyna…
kto to był? Znowu łowcy?
Desperacko pragnął otworzyć żyłę szyjną i dać jej tyle krwi, ile
potrzebowała, ale nie mógł tego zrobić. Jeszcze nie. Nie mógł
ryzykować, że gojące się kości i rany wokół metalu zatrzymają ją na
miejscu jak w klatce.
- Zamierzam usunąć te ostrza, dobrze?
Nie mógł pozwolić, żeby to jej się kiedyś jeszcze przytrafiło.
Nigdy. Nie zniósłby tego. To jest wyzwanie - powiedział do Porażki.
Wyzwanie, które zaakceptujesz. Ona jest nasza, musimy ją chronić,
jeśli zawiedziemy jeszcze raz, będziemy cierpieć, nawet jeśli później
wyzdrowieje. Zrozumiałeś?
Pauza. Potem słabe: wygraj.
Mimo, że nie chciał, zrobił to - chwycił miecze. Były gorętsze
niż sztylet, którego użył do odcięcia spodni, dłonie pokryte bąblami
pulsowały z bólu. Nie przejmował się tym - jego ból się nie liczył. Co
miało znaczenie? Jej ból. Mały ruch był dla niej torturą, wiedział o
tym, ponieważ łzy zaczęły płynąć szybciej.
Nie chcąc przedłużać agonii, szarpnął z całą swoją siłą. Przez
kilka sekund metal zatrzymał się na kości. Musiał pociągnąć mocniej.
Nie wydała żadnego dźwięku. W końcu była wolna i upadła do
przodu. Rzucił miecze i złapał ją, ułatwiając płożenie się na ziemi.
Miała rany również na kostkach, ale ponieważ nie były związane,
zostawił je w spokoju.
Znowu chciał ją przytulić i znowu nie pozwolił sobie na ten
luksus. Użył szponów, żeby przeciąć głęboko szyję, pochylił się i
przyłożył ranę do jej ust.
- Pij laleczko. Poczujesz się lepiej, przysięgam. A potem
powiesz mi, co się stało i ukarzę wszystkich, którzy są za to
odpowiedzialni. Przysięgam, że to zrobię.
Na początku nie zareagowała. Potem jej język polizał go,
przeszywając ogniem tak gorącym jak rękojeść mieczy. Sapnął z tego
powodu, ale się nie poruszył. Usta zamknęły się, znakując go teraz i
na zawsze, ssała… i ssała… i ssała… i och… tak, uwielbiał to.
- Bardzo dobrze – pochwalił ją. – Grzeczna, grzeczna
dziewczynka. Weź wszystko, czego potrzebujesz. Wszystko.
Posłuchała go i napiła się do syta. Kiedy skończyła, ogarnęły go
zawroty głowy, ale je zignorował. Był zadowolony, że Porażka nie
rozważył tego jako wyzwania. Wyprostował się i spojrzał na nią.
Miała zamknięte oczy, oddech chrapliwy, płytki. Temperatura
odrobinę opadła, a twarz nie była już taka blada. To oznaczało, że była
uzdrowiona. Prawda?
Musiał ją zabrać z tej zadymionej jaskini. Dziurawa koszula
leżała kilka kroków dalej, podniósł ją więc i tym, co z niej zostało,
owinął ciało Kai. Tak delikatnie jak mógł, uniósł ją w ramiona.
Zachwiał się, ale nie pozwolił, żeby to mu przeszkodziło. Przy wejściu
do jaskini zawołał Lysandera. Anioł pojawił się sekundę później,
unosząc się tuż przed nimi, a skrzydła poruszały się z gracją w
powietrzu.
- Zabierz nas do naszego namiotu – wychrypiał.
Nie mógł stracić tej kobiety.
The Darkest Surrender
Rozdział 27
- No dalej laleczko. Pozwoliłem ci spać wystarczająco długo.
Teraz po prostu leniuchujesz.
Strider - pomyślała oszołomiona Kaia, a jej całe ciało rozpaliło
się do życia. Był tutaj, tuż obok. Musiał tu być. Jego głos, tak bliski,
taki słodki. Miękkie palce pogładziły włosy wokół czoła. Znała ten
dotyk. Kochała go i nachyliła się do niego.
- No dalej. Właśnie tak - jego ochrypły baryton okazał się
ostatnią deską ratunku, której się rozpaczliwie chwyciła.
Pomimo tego, że każdy ruch bolał, centymetr po centymetrze
wynurzała się z otaczającej ją gęstej, mdłej ciemności. „Strider,
muszę się do niego dostać” - to była ostatnia myśl, zanim sobie
przypomniała. Jej ostatnia myśl zanim…
Usłyszała tak wiele krzyków. Pełnych przemocy, bólu. Należały
zarówno do niej, jak i do wielu innych. Zapach zwęglonej skóry
uderzył w nozdrza, zapierając jej dech. Teraz sobie przypomniała
wypuściła
linę ratunkową, a potem… w dół, spadała w dół, z
powrotem w ciemność.
- Kaia! Nie zamierzam się powtarzać. Obudź się do cholery.
Natychmiast!
Strider. Znowu chwyciła linę ratunkową. Znowu szarpnęła się
tym razem do góry, w górę - na powierzchni czekało na nią jasne
światło. Musiała tylko do niego dotrzeć… chwycić je… była prawie
na miejscu… kolejne szarpnięcie.
Otworzyła powieki, a potem westchnienie szoku i
nadciągającego oburzenia zagościło w jej gardle. Była zdyszana i
spocona, miała zesztywniałe mięśnie. Starała się usiąść, ale
przytrzymały ją silne ręce.
- Nie. Nadal jesteś w trakcie leczenia, wiec nie chcę żebyś się
ruszała.
W końcu przystojna twarz Stridera pojawiła się tuż przed nią.
Jego głęboko niebieskie oczy były szkliste, rozgorączkowane. Troska
wyryła na jego twarzy głębokie zmarszczki, a normalnie opalona
skóra była teraz równie bezbarwna jak włosy. Nie, nie prawda - były
plamy koloru, ale jasnoczerwonych pręg i pęcherzy. Był nagi.
Oglądanie go sprawiło, że coś w jej niej zaiskrzyło. Świadomość,
siła… więź. Tak, więź, która była silniejsza nawet od tej łączącej ją z
Bianką. Większa niż wzajemne zespolenie, ta więź splotła ich razem,
aż trudno było powiedzieć kto jest kim. Byli po prostu jednością.
- Jesteś cały? – bogowie, nawet mówienie sprawiało, że
cierpiała. Gardło było suche, obolałe jakby ktoś dla zabawy podrapał
je wyszczerbionym szkłem i kwasem wymalował krwawiące rany.
- W porządku, nie martw się o mnie. Martw się o siebie. Byłaś
nieprzytomna. Trzy dni.
Trzy dni? - jej oczy się rozszerzyły. - Trzecie zawody…
- Zaczną się za dwa dni od dzisiaj. Bianka na bieżąco mnie
informuje.
Dzięki bogom. Spokojnie. Trzy dni.
- Muszę wyglądać okropnie – mruknęła. Chciała przeczesać
włosy palcami, ale podniesienie ręki wymagało zbyt wiele wysiłku.
- Wyglądasz na żywą, a to dla mnie oznacza, że cholernie
pięknie.
Kochany facet. Serce podskakiwało, kiedy chłonęła jego
komplement.
- Poza tym – powiedział – oboje jesteśmy czyści. Lysander dał
mi szaty. Anielskie szaty. W zasadzie całą stertę. Za każdym razem,
kiedy zakładam nową, czuję się jakbym brał kąpiel. Ty również.
Wszystko od stóp do głowy zostało… jest… umyte. I pozwól mi
dodać: to jest dziwne.
Po co jej to mówi? Chyba, że… och. Och! Pragnął jej. Dobrze.
Rozgrzało ją podniecenie, sutki stwardniały. Ogarnęła wzrokiem
swoje ciało, żeby oszacować obrażenia, które będzie musiała
uwzględnić. Była naga, ramiona odbarwione i pokryte strupami.
Brzuch w porządku. Nogi w porządku. Kostki posiniaczone. Nie jest
źle. Leżała wewnątrz prawie pustego, białego namiotu na dywanie ze
sztucznego futra, który musiała dostarczyć jej bliźniaczka. Powietrze
wokół było gorące, mimo iż to wpadające przez wejście prawie
krystalizowało się z zimna.
Opierając swój ciężar na jednym ramieniu, Strider uważał na to,
żeby nie otrzeć się o nią długą grubością swojej erekcji i… och, tak,
miał ją. Miłe ciepło natychmiast pojawiło się miedzy nogami.
Pragnęła jego dotyku, ust. Chciała zbadać tę nową, głębszą więź.
Oblizała usta.
- Szybko działasz – powiedziała z uśmiechem.
- Cholera, Kaia. Oderwij swoje myśli od sprośnych rzeczy i
porozmawiaj ze mną. Czekałem cierpliwie przez ostatnie kilka dni.
„Pieszczotliwe” przezwisko sprawiło, że skupiła wzrok z
powrotem na jego twarzy. Zmartwieniem był powrót do pełni sił
przypomniała
sobie dlaczego się tutaj znalazła, w jakim stanie była i
jakim zagrożeniem się stała dla tego mężczyzny. Nie musiała odsuwać
na bok swoich seksualnych potrzeb – one zniknęły samoistnie.
- Dobrze. Tak. Co chcesz, żebym ci powiedziała?
Jego oczy błysnęły.
- Po pierwsze, jeśli kiedykolwiek miałaś wątpliwości, że jestem
twoim małżonkiem, możesz je porzucić. Będziesz spać obok mnie.
Nie takich „okropności” się spodziewała, opadła więc odprężona
na futrzany dywan.
- Przykro mi kochanie, ale to tak nie działa.
- Więc jak to działa? - popatrzył na nią z dezaprobatą.
- Drzemki się nie liczą jeśli harpia zasypia, kiedy została ranna.
Muszę spać obok ciebie, kiedy jestem uzdrowiona, a to jeszcze się nie
stało.
- Ale stanie się – emanował zdecydowaniem,.
Kaia wiedziała, że uznał to za wyzwanie. Wyzwanie, które
wyraźnie zaakceptował jego demon. Nie pozwoliła, żeby ją to
zmartwiło. Chciała z nim spać, przytulać się do jego boku - coś czego
nigdy nie robiła z innym mężczyzną. Jakby ostatnie wydarzenia nie
miały na to wpływu.
- A teraz powiedz mi, co się stało – dociekał, a każde słowo było
ostrzejsze niż poprzednie. – Czy ci mężczyźni… czy ty?
Dobra. Pęcherze przestały być jedyną rzeczą barwiącą jego
twarz. Pojawiła się furia. Tak, ogromna. Wściekłość za znęcanie się
nad nią?
- Zrobili co? Przyszpilili mnie do ściany? Tak. Zapalili się i
spłonęli żywcem? Tak, to też.
Jeszcze raz krzyki i płomienie przemknęły przez jej myśli.
Zamiast udręki jakiej doświadczyła w ciemności i głębokiej pustki
teraz zalała ją fala zadowolenia. Zwycięstwo należało do niej.
- Nie laleczko – jego twarz złagodniała, stała się delikatna i
zamyślona. Przesunął delikatnie palcem wzdłuż koniuszka jej nosa. –
Czy oni… cię zgwałcili?
- Nie – zadrżała pod wpływem smakowitego dotyku. –
Zabiłabym ich na śmierć, gdyby to zrobili.
- W takim razie nie odleję się na ich zwęglone szczątki - ulga
zagościła na jego obliczu. - Jak ich zabiłaś? To znaczy wiem, że ich
spaliłaś na śmierć, tak jak powiedziałaś, ale jak udało ci się to zrobić?
Musiałaś to zrobić po tym, jak cię przyszpilili. Inaczej zostałabyś
pocięta jak wigilijna szynka.
Mądry mężczyzna.
- Ja… - kiedy powróciły wspomnienia zmarszczyła brwi,
odwróciła się do niego. – Nie chcę o tym mówić – wyszeptała.
Chociaż była zadowolona z ostatecznego efektu, to jednak
osiągnięcie go otworzyło istną Puszkę Pandory pełną komplikacji i nie
sądziła, żeby Strider właściwie ocenił tę ironię.
- Zrób to mimo wszystko - przymknął powieki. - Teraz. I zacznij
od początku. Chcę usłyszeć wszystko.
Taki władczy - jej wojownik - taki seksowny. Nie chciała mu
mówić, ale zrobi to. Zamierzała odmówić, ale zrobi wszystko, żeby
powstrzymać go przed przeżywaniem bólu, nawet to.
- Wspięłam się na półkę, tam czekali na mnie łowcy. Rzucili się
na mnie i zaczęliśmy walczyć. Wygrałabym, ale wiedzieli, że
najpierw muszą zająć się moimi skrzydłami – prawdopodobnie dzięki
Juliette, chociaż mówienie o harpich słabościach z obcymi było
niewybaczalne i karane śmiercią. – Kiedy zostały złamane,
przyszpilenie mnie mieczami było łatwe.
Każde jej słowo powodowało, że Strider był coraz bardziej
spięty.
- Nie słyszałem twojego krzyku.
Wiedziała o tym. Upewniła się, że nie usłyszy, trzymając swój
płacz w sobie. Nie chciała go rozpraszać podczas walki z Lazarusem,
którą, notabene, musiał wygrać, skoro był tutaj ewidentnie wolny od
bólu. Ale dlaczego nie słyszał krzyków łowców? Była ciekawa.
Interesujące. Czyżby ktoś w jakiś sposób uwięził hałas wewnątrz
jaskini?
- Dalej – ponaglał.
- Byłam tak wściekła, tak… zdesperowana, ciepło we mnie po
prostu… w jakiś sposób… się wylało.
- Znam to ciepło – powiedział chrapliwie.
- Tak? - złączyła brwi, manifestując zakłopotanie.
- Tak. Kiedy się kochaliśmy, poparzyłaś mnie dość poważnie.
- Co! – musiała nie zwracać uwagi na jego ciało, skupiła się
tylko na swoim. Była bardzo samolubna. – Bogowie, Strider. Przykro
mi.
- Mnie nie – jego usta drgnęły w pierwszym prawdziwym
przejawie radości odkąd się obudziła. – Podobało mi się to.
To jej nie uspokoiło. Mogła go zabić. Zamiast to przemyśleć, a
może dlatego, że wybuchła płaczem, przyspieszyła swoją opowieść.
- Zapaliłam się, ale to mnie nie bolało. Nie rozumiałam, co się
dzieje, po prostu obserwowałam, jak mężczyźni wokół mnie płoną. I
kiedy inni próbowali uciec z jaskini, spojrzałam na nich, a następną
rzeczą, którą pamiętam, jest to, jak wiją się, płonąc. Moja harpia
zaśmiała się – gwoli szczerości ona również. – Wtedy po prostu
straciłam przytomność.
- Nie rozumiem. W jaki sposób zapaliłaś się, a kilka minut
później nic ci nie było? - odpowiedź była powodem, dla którego nie
chciała o tym rozmawiać.
- Powinnam złożyć razem te kawałki wcześniej, ale odrzuciłam
je jako niedorzeczne. Może dlatego, że byłam zbyt rozkojarzona
zabieganiem o mojego małżonka.
-Rozkojarzona? - warknął ze śmiechem. - Co za
niedorzeczność. I mówisz, że o mnie zabiegałaś? Laleczko, jeśli
ostatnie kilka tygodni, to twój pomysł na zaloty, musimy poważnie
popracować nad twoimi umiejętnościami podrywu.
- Zamknij się. Złowiłam cię, czyż nie?
- Tak – powiedział czule – złowiłaś mnie.
To ją uspokoiło ( i roztopiło).
- Tak jak mówiłam, moim ojcem jest zmiennokształtny feniks.
Musiałam odziedziczyć jego umiejętności.
I nie podobało jej się, że tak jest! Oczywiście doceniała swoją
nowoodkrytą zdolność usmażenia wrogów na tlący się popiół, ale
feniks był wyjątkową, nieprzyjazną rasą i każdy kto wykazywał
najmniejsze zdolności do pirokinezy, był chwytany i przetrzymywany
na ich terytorium. Szczerze? Nie miała pojęcia, jak jej matka i ojciec
się połączyli. Obrzydliwość. Uciekła od tej myśli. Nie ważne. Ojciec
porwał ją i Biankę całe wieki temu, żeby upewnić się, że nie wykazują
powinowactwa z ogniem. Nie wykazywały, więc zostały uwolnione.
Uwolnione i powiedziano im również, żeby nigdy nie wracały. Zatem
nie powinna teraz wykazywać takiego pokrewieństwa. Feniks może
być odpornym na wielki żar i kontrolować ogień od urodzenia. Aż do
tej pory nie była do tego zdolna. Więc jak to się stało? Dlaczego
teraz? Utajone zdolności, czy to możliwe? Ale czy nie powinny
pojawić się wraz z okresem dojrzewania? Spośród wszystkich rzeczy
tylko jedna zmieniła się w jej życiu. Jej potrzeba -gorące pożądanie
Stridera. Kiedy – jeśli – jej ojciec dowie się o tym, czy po nią
przyjdzie? Zażąda, żeby żyła wśród jego ludzi? Nie ma sensu teraz
tego rozważać. Tak, mógłby. A ona mu odmówi. Czy zostanie
zmuszona do walki z nim i jego braćmi, tylko dlatego, że będzie
chciała przeżyć życie, tak jak marzyła? Czy założy się ze Striderem,
próbując ją zmusić?
- Cieszę się, że odziedziczyłaś po ojcu zdolności. Jesteś żywa i
nic innego się nie liczy – powiedział. – Wykonałaś dobrą robotę.
- Naprawdę? – nigdy nie znudzi się jego pochwałami.
- Jeśli twoim celem było to, żebym zamartwiał się na śmierć, to
tak – teraz groźnie na nią spoglądał, a jego uczucie zmieniło się w
złość. Domyśliła się, czym było to coś, co doprowadzało go do
szaleństwa. – Nigdy więcej nie zaatakujesz nikogo na własną rękę.
Przywiążesz się łańcuchem do mojego boku i polubisz to.
Zrozumiałaś?
Nie zamierzała komentować takich absurdów.
- Tak żebyś wiedział, ty też wykonałeś dobra robotę – może jeśli
mu przyklaśnie, on powstrzyma swoją pełną troski przemowę i
przypomni sobie, że wygrała.
- Cóż, nie wykonałaś dobrej roboty i taka jest, na bogów, cała
prawda. Prawie umarłaś! Nie krzyczałaś i wiem dlaczego. Nie chciałaś
mnie rozpraszać. Ale zgadnij co? Wolałbym, żebyś mnie rozproszyła!
Mógłbym ruszyć na ratunek i pomóc ci w tym zabijaniu.
Mógłby również spalić się na popiół z łowcami.
- Cóż… więc… ty również nie wykonałeś świetnej roboty!
- Nie? Właśnie powiedziałaś, że to zrobiłem.
- A potem powiedziałam, że nie.
- Przykro mi, nie można zmieniać zdania. Spieprzyłaś to,
ponieważ pozwoliłaś, żeby cię przyszpilili. Nie rób tego więcej. Masz
w ogóle pojęcie, co oni mogli z tobą zrobić?
Tak. To coś zdecydowanie go napędzało. Powoli odpłynęło z
niej oburzenie. Jak mogła go winić? Gdyby sytuacja była odwrotna,
zachowywałaby się dokładnie to samo.
- Nie zrobię tego ponownie.
Strider z trudem wypuścił powietrze, ale wyraźnie się
zrelaksował.
- Więc dlaczego nie chciałaś opowiedzieć mi o łowcach?
Cóż, może nadal była odrobinę owładnięta oburzeniem, więc
dość sztywno odpowiedziała.
- Ponieważ powiedzenie ci o mojej nowoodkrytej mocy
panowania nad ogniem oznacza, że muszę ci powiedzieć coś
gorszego… nie możemy już nigdy uprawiać seksu - naprawdę nie
żartowała. Mogła zapomnieć o swojej decyzji po przebudzeniu, ale
teraz sobie przypomniała.
- Jak cholera?! – ryknął.
- Strider, nie możemy. Poparzę cię – poważnie, może nawet go
zabije.
- Nie zrobiłaś tego ostatnim razem – odpowiedział łagodnie.
Wtedy w końcu odwrócił się do niej i wcisnął swojego penisa
między jej uda, uderzając dokładnie tam, gdzie pragnęła go
najbardziej. Pożądanie eksplodowało, budząc się do życia. Zacisnęła
dłonie na dywanie, żeby powstrzymać się przed kontaktem z nim.
Gorąco… mogła poczuć jak znowu rośnie, gotując się pod skórą.
- Kłamca. Powiedziałeś, że cię poparzyłam.
- Powiedziałem również, że mi się to spodobało.
Nie waż się teraz zmięknąć.
- To nie ma znaczenia. Ostatnim razem niczego nie podpaliłam.
Teraz tak, szanse, że to zrobię znowu wzrosły. I kiedy jestem z tobą,
najwyraźniej całkowicie tracę zdrowy rozsądek. Nie chcę tracić nad
sobą kontroli.
- Jeśli tak jest, nie będziesz również zdolna do walki w dwóch
następnych konkurencjach. Twoja złość najprawdopodobniej będzie
zapalnikiem, który doprowadzi do wybuchu i zabicia wszystkich
wokół.
- Tak, ale ja chcę zabić swoich przeciwników – nie zupełnie, ale
nie chciała tego przyznać.
- To zagrozi twojej rodzinie.
Cholera!
- Po prostu pogódź się z tym, ponieważ to się dzieje. Jeśli
możesz to znieść – dodał w zamyśleniu – twoje krzywdy…
- Mogę znieść wszystko - podniosła podbródek, bo właśnie
dotknął jej dumę.
- Dobrze. Martwiłem się o ciebie zbyt długo. Potrzebuję cię, ale
bardziej niż to, zasłużyłem na nagrodę za opiekowanie się tobą. Czyż
nie?
Nawet jeśli, to troska o jego bezpieczeństwo nie ustępowała,
przecież był najważniejszą częścią jej życia.
- Mówi teraz przez ciebie demon. Wiem to. Gdybyś tak
myślał…
- Laleczko, nie myślałem tak trzeźwo, odkąd cię spotkałem.
Będziemy się kochać. Spodoba ci się to, mi również i wyjdziemy z
tego żywi – urwał i zachichotał. – Zrozumiałaś? Wyjdziemy z tego.
Przewróciła oczami - jego całkowita obojętność na jej obawy
bardzo pomogła je złagodzić, choć, tak naprawdę, Strider nic nie
zrobił.
- Mój demon lubi nad tobą dominować i bycie z tobą seksualnie
jest dużo bardziej satysfakcjonujące niż cokolwiek innego, ponieważ
on się również ciebie boi. Dzięki temu twoje poddanie jest jeszcze
słodsze. Ale jeszcze nie zaakceptował wyzwania. Nadal jesteśmy
tylko ty i ja. I pożądanie. Twarde, wzburzone pożądanie.
Zagryzła wargę.
- Nie chcę, żeby Porażka się mnie bał. Chcę, żeby mnie zawsze
lubił.
Powolny uśmiech wykrzywił jego usta.
- Dobrze, ponieważ ten drań właśnie mruczy z aprobatą.
- Poważnie? – wreszcie pozwoliła, żeby jej ręce owinęły się
wokół jego szyi.
Przycisnął do niej swój trzon, potarł, a potem wciskając się tam i
z powrotem jęczał z przyjemności, będąc głęboko w jej wnętrzu.
Ciepło stało się intensywniejsze, rozchodziło się od niej. Zaczął się
pocić, a to ją wystraszyło.
- Strider.
- Jestem twoim małżonkiem. Nie możesz mnie zranić.
Kolejna słuszna uwaga.
- Ale… mówi przez ciebie podniecenie.
- Nie, to moja wiara w ciebie i twoje umiejętności.
- Powiedziałeś, że zawaliłam robotę.
- Nie.
- Ależ tak.
- Zamknij się Kaia i przestań grać na zwłokę. Spójrz na to z
innej strony. Twoja harpia jest hardkorową laską i uwielbia mnie. Nie
zrani mnie. Pogódź się z tym i przejdźmy do rzeczy.
-Toleruje cię – skłamała Kaia.
- W zasadzie to… trzeba poszerzyć jej słownictwo. Ona mnie
uwielbia. I – kontynuował zanim zdążyła coś powiedzieć – jest
silniejszą częścią ciebie niż ta należąca do feniksa. Musi być.
Kiedy skończył mówić, trącił jej sutki, dając jej więcej rozkoszy,
słodki kontakt, którego tak bardzo pragnęła.
– Z drugiej strony – mówił dalej - nie wytrzymasz długo bez
podpalania ludzi. Ale… jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej…
Wziął ją w ramiona i zaniósł do wyjścia. Poczuła chłód w
momencie, gdy wyszli na zewnątrz. Śnieg sypał się z zachmurzonego
nieba z taką determinacją jak ulewny deszcz.
- Jesteśmy tutaj sami – powiedział. – Wszyscy inni wynieśli się
wczoraj. Lysander rozstawił straże po drugiej stronie gór. Nikt się
tutaj nie prześliźnie.
Dobrze wiedzieć. Żenujące, ale w tym momencie nie myślała o
podstępnym ataku - jedyne co się liczyło, to ten mężczyzna. Jego
dotyk.
- Zamierzasz zamarznąć tutaj na śmierć? – spytała, kiedy
postawił ją na śniegu. Poczuła gęsią skórkę, zmarzła.
- Zdecyduj się. Albo spalę się na śmierć, albo zamarznę. Więc? –
Rozsunął jej nogi i przykucnął przed nią „taka piękna” powiedział,
przesuwając palcami po jej wilgotnej szczelinie. Wygięła plecy w
błaganiu – tak dobrze.
- Taka moja –podrażnił jej łechtaczkę, podkręcając pożądanie i
dotykając wszędzie poza tym miejscem. – Powiedz to.
- Jestem twoja – szepnęła. - Zawsze.
Pocałował, a potem polizał środek jej pożądania, doprowadzając
ją do jęku, a potem po raz kolejny pojawił się przed nią. Wokół niego
padał śnieg, a on był tak niesamowicie przystojny. Nie wszedł w nią,
jeszcze nie, ale znowu zaczął to powolne, ostre pocieranie, drażniące,
dokuczające. Wydała kolejny jęk.
- Strider. Błagam.
- Bogowie, smakujesz wspaniale. Muszę jeszcze raz spróbować
– znów zaczął lizać i ssać.
Wstrząsnęła nią przyjemność, a palce zacisnęły się na jego
włosach. Mimo zimnego wiatru ciepło rozkwitło na nowo, szybko
przebiegając przez jej ciało. Niezależnie od przyjemnych zawrotów
zasnuwających jej wzrok rozkoszną mgłą , obserwowała go,
zdecydowana, by powstrzymać przy pierwszych oznakach
niebezpieczeństwa. Kropelki potu spadały na jej uda wprost z jego
skroni. Pot, ale nie ślad po oparzeniu. Dobrze, bardzo dobrze. Jego
język nie przestawał pracować, tonąc w niej, kochając się z nią, zanim
ostatecznie przesunął nim po łechtaczce. Jednym kończącym
dotknięciem doprowadził ją do szybkiego orgazmu. Ogarnęła ją
satysfakcja biegnąca spomiędzy ud wprost do piersi, ramion, stóp,
omiatając falą uczuć każdą część jej ciała. Płomienie buchnęły, ale
tym razem jej nie opuściły. Zaczęła wierzyć, że nie mogłaby
skrzywdzić tego mężczyzny ani umyślnie, ani nieumyślnie. Był jej
drugą połową, tak niezbędną do życia jak jej serce. Cholera, on był jej
sercem. Uspokoił jej harpię, a teraz najwyraźniej oswoił feniksa.
- Otwórz oczy laleczko.
Posłuchała bez sprzeciwu. Był gotowy. Jego włosy były
posklejane - nadal się pocił. Czubek penisa muskał jej wilgotne
wejście i musiała zagryźć wargi, kiedy pożądanie powróciło.
- Czas na spowiedź – powiedział. Kolejne muśnięcie. – Spaliłaś
anielskie szaty. Na nas obojgu. Dlatego jesteśmy nadzy. I zapaliłaś
mnie. Raz. Ale zapanowałem nad tym.
Nie czekał na jej odpowiedź, uderzył w nią, zagłębiając się tak
mocno, jak mógł. Odruchowo wygięła się na to spotkanie, żeby go
przyjąć, całego.
- Ty… draniu – zdążyła westchnąć. Był taki szeroki, rozciągał
ja. Taki długi, uderzał głębiej niż ktokolwiek wcześniej. Była tak
mokra, że wślizgnięcie się było łatwe. – Mogę… cię zabić za to –
powiedziała, choć tak naprawdę była pewna, że po tym orgazmie nie
byłaby do tego zdolna. Teraz, żeby dowiedzieć się czy go zrani…
może znowu…
- Przypadkowo – powiedział z jękiem. Znowu ruszył
gwałtownie, wycofał się, ruszył do przodu.
- Nie będę cię narażać – czy mogła go teraz odepchnąć? Dla
jego własnego dobra, dla jego dobra. - Strider…
- Nie będziesz musiała mnie narażać. I udowodnię ci to.
The Darkest Surrender
Rozdział 28
Strider doprowadzał swoją kobietę do kolejnych szczytów, nie
okazując żadnej litości i testując jej ciało w każdej z możliwych
pozycji. Ssał jej sutki, lizał ją od stóp do głowy, drażnił kobiecość
długimi, pewnymi ruchami, wbijał się w nią powoli i łatwo, by potem
przyspieszyć - coraz szybciej i szybciej, a pchnięcia stawały się
płytsze, by po chwili przejść w głębokie i ostre. Kiedy leżała na
plecach, prawie nie mogąc złapać tchu, założył jej nogi na swoje
ramiona. Osiągnęła kolejny szczyt, a on przełożył je na swoją talię.
Kolejny raz doszła, a on przerzucił ją dookoła i wziął od tyłu. Kaia
zaczęła wić się i błagać o więcej.
Więcej? Tak, mógł dać jej jeszcze więcej. Pomyślał, że mógłby
tak kochać się z nią przez wieczność, a nawet jeden dzień dłużej,
mimo że sam pragnął orgazmu. Potrzeba w nim rosła i rosła,
konsumowała go, ale nigdy nie był bardziej zdeterminowany, żeby
powstrzymać się dla kogoś innego. I mógł to zrobić, dopóki Kaia
każdą swoją komórką nie posiądzie wiedzy o nim, niezdolna, żeby mu
odmówić. W ten sposób nigdy o nim nie zapomni, nigdy nie zapomni,
co jej zrobi, jeśli jeszcze raz go tak przestraszy. Nie, żeby to miało
odstraszać. Cholera, dawał jej powód, żeby każdego cholernego dnia
była lepsza. Prawie umarła, dostanie więc najlepszy w życiu seks.
Żadnego cholernego sprawdzania się - dziękuję bardzo. On po
prostu… nie chciał, żeby ta chwila się skończyła. Potrzebował tego.
Potrzebował jej. Trzymanie się na dystans nie było dobrym
rozwiązaniem. Tak, wiedział, jak Kaia zareaguje, kiedy dowie się o
tym, że go poparzyła. I tak, Strider przyzna się jedynie, jeśli ona nie
będzie chciała z tego powodu zbyt mocno atakować. Halo. Nie był
głupi. Ale tak jak jej powiedział, przypieczenie go otwartym ogniem
było przypadkiem. O czym jej nie powiedział, ale zamierzał zrobić to
później? Że wypadek popchnął go do…
Była umierająca, wydawała ostatnie tchnienie, a on widział
wystarczająco dużo umierających ludzi, żeby wiedzieć, kiedy wzywa
ich Śmierć. Wiedział, że wkrótce pojawi się Lucien, który będzie
musiał usłuchać wezwania, nie ważne jak bardzo Strider będzie
protestował. Będzie musiał zabrać duszę Kai do zaświatów, kiedy jego
demon - Śmierć, uzna to za konieczne. Świadomość tego sprawiła, że
Strider niemal oszalał i wspomnieniami sięgnął do Gideona. On
poślubił swoją kobietę. Przypomniał sobie, jak Gideon zachwycał się,
opowiadając o tym, jak najpierw skaleczył siebie, a potem Scarlet i
połączył ich krew. W staromodny sposób związał się z nią. Powiązał
ich życia i dusze, a siła Gideona stała się siłą Scarlet. Dlatego Strider
zrobił dokładnie tak samo. Skaleczył najpierw siebie, a potem Kaię. W
momencie, w którym zatopił ostrze we wrażliwym miejscu pomiędzy
piersiami, wybuchła, miotała się, a ogień ponownie zapłonął.
Skrawek jego ciała został poparzony (górna połowa), ale to była
niewielka cena za jej życie. Już i tak był jej małżonkiem, a teraz dodał
odrobinę… pikanterii do ich związku. Uczynił ich równymi.
Partnerami. I na bogów, ta wiedza prawie go poraziła.
Moja - pomyślał. Moja żona. Na zawsze.
Z każdym Kai orgazmem, Porażka stawał się pewniejszy swoich
umiejętności jej poskramiania. Trochę bardziej zaborczy wobec niej.
Tak jak Strider. Gnojek zdał sobie sprawę z tego, że piękna harpia
nigdy celowo go nie skrzywdzi, że zdobycie jej – coś czego nigdy
żaden mężczyzna nie osiągnął – było jednym z największych
zwycięstw w ich egzystencji. Gnojek również wylewał swoją
przyjemność prosto do żył Stridera. To było więcej, niż wojownik
mógł znieść.
- Strider – jęknęła, a jej słodka, wypięta pupa poruszyła się,
kiedy po raz kolejny zwolnił pchnięcia. – Proszę.
Nadal padał śnieg. Zobaczył delikatną burzę, ale jej nie poczuł jego
kobieta była zbyt gorąca. Żar, który powitał, uwielbiał, pragnął…
nie znał wcześniej takiej potrzeby. Kaia emanowała przyjemnością i
satysfakcją. Potężna kombinacja. Prawdopodobnie będzie ćwiczył
erekcje przez całe lato.
- Nauczyłaś się tej lekcji? – słowa z łatwością przeszły mu przez
gardło, choć ścisnęło je pożądanie.
- Tak - szepnęła z aprobatą.
Pochylając się w dół, przycisnął swoją pierś do jej pleców, jej
kręgosłup pieścił jego ciała. Podobał mu się ten fantastyczny, nowy,
głębszy kontakt, ale nie poprzestał na nim - oplótł wokół niej ręce i
podniósł oboje tak, aby byli na kolanach, jej pomiędzy jego.
Nabiła się na niego, gdy jego obolały penis nie wyślizgnął się z
niej. Głowa Kai opadła na jego ramiona, a jej długie, jedwabiste włosy
łaskotały pomiędzy ich ciałami. Strider przesunął rękę na jej pierś,
chwytając pomiędzy palce perlisty, różowy sutek. Drugą przesunął na
wilgotne, bardzo wilgotne kobiece sedno.
- Cholera, ruszaj się mocniej! – zażądała. Jej ruchy były teraz
nieskoordynowane. – Szybciej.
- Nie. Powiedz mi najpierw, czego się nauczyłaś – naciskał,
nadal się nie poruszając. Nie pocierał jej łechtaczki, po prostu drażnił
swoją bliskością czuły, nabrzmiały punkt.
Warknęła.
- Tego, że cię nie zranię, kiedy stracę nad sobą kontrolę podczas
seksu. Dla twojej wiadomości, dowiedziałam się o tym pięć
orgazmów temu, ty gnojku.
- Nie wiedziałem, że tak szybko się uczysz.
- Więc dlaczego się nie ruszasz? Zrobię ci krzywdę, jeśli tego
nie dokończysz! – warczenie stawało się coraz ostrzejsze. Zatopiła
szpony w jego udach, kiedy powiedziała: – przysięgam, skończę to
sama, a ty obejdziesz się smakiem.
Strider zachichotał szorstko. Taka niecierpliwa. Jego kobieta.
Dzięki bogom. Nie chciałby jej w żaden inny sposób.
- Kocham cię – powiedział i nim zdążyła odpowiedzieć, pochylił
głowę, a potem przycisnął usta do jej ust, wsunął język i otoczył jej.
Chwycił jej biodra i zmusił, żeby go ujeżdżała, zatapiał swojego
kutasa tak głęboko, jak tylko mógł, z każdym jej ruchem w dół
nabijając ją, a potem niemal zostawiając z każdym ześlizgnięciem w
górę. Jakby tego było mało, przycisnął swój kciuk do najsłodszej
małej drobinki na świecie. Była taka mała, taka ciasna, wiedział, że
jest dla niej nieco za duży. Może powinien być ostrożniejszy, ale Kaia
była również silna, mogła przyjąć wszystko, co zamierzał jej dać - a
zamierzał bardzo dużo. Uderzał coraz mocniej i szybciej. Pocałunek
nie kończył się, ani nie zwalniał, a on kochał to, że smakowali się z
taką pasją.
Kaia uniosła rękę, wbijając paznokcie w jego głowę.
- Strider – szepnęła, odsuwając się od jego ust. – Tak. Tak.
Takie słodkie błogosławieństwo. Jego mięśnie drżały z
najgłębszego pożądania. Kości bolały. Musiał… potrzebował…
mógł… cholera! Powstrzymywał się tak długo, że nie potrafił teraz
zburzyć tego muru, który wzniósł. Uderzał w nią, biodra cały czas
poruszały się rytmicznie, a kiedy to nie pomagało, opadł razem z nią
na bok i nie zważając ma chłód, przesunął jej nogę w górę ponad
swoją, rozszerzając ją tak bardzo, jak tylko mógł. Mocniej… wciąż
mocniej… ale spełnienie nadal się wymykało. Zdesperowany, pocił
się tak bardzo, że lód topniał, tworząc kałużę. Wbił w biodro Kai
palce - wiedział, że rano będzie miała siniaki. Jęknęła i zapiszczała. I
kiedy zawołała „kocham cię!” jakby rozpadła się na kawałki,
wyczerpana, a jej mięśnie zaciskały się na nim, zrozumiał, że
dokładnie na to czekał, tego pożądał. Jej deklaracji.
Strider również wybuchł. Jej ciało praktycznie wydzierało z
niego nasienie. Gorące strumienie wystrzeliły w nią, pod powiekami
błysnęło jasne światło, a jego ryk rozchodził się echem przez ciemną
noc. Kiedy skończył długą chwilę później, opadł obok niej. Drżała.
Nie z powodu zimna, ale z wysiłku. Był zbyt słaby, żeby się
uśmiechnąć i walić w pierś z dumy. Jego kobieta, żona, była
usatysfakcjonowana.
- O tym myślałaś? – zdołał zapytać. Senność zaczęła go ogarniać
równie szybko jak ją.
Nie udawała, że nie zrozumie.
- Tak – głos był delikatny, wyczerpany.
- Przez cały cholerny czas?
- Och, po prostu zamknij się i odpoczywaj ze mną.
Okej, jednak nie był zbyt słaby, żeby się uśmiechnąć.
- Będziesz spać? Poważnie?
- Spróbuj mnie powstrzymać – ziewnęła i ułożyła głowę w
zagłębieniu jego szyi.
- Zaufasz mi, że cię obronię?
Minuty wlokły się w ciszy.
- Kaia?
- Co? – mruknęła sennie.
- Czy ty… ufasz mi? Wierzysz, że cię ochronię?
- Oczywiście – odpowiedziała. Miała zamknięte oczy, a kilku
minut później opadła na niego, całkowicie zatracona w słodkim
sennym uścisku.
Powiedziała „oczywiście”. Tak po prostu, jakby jego
oczekiwanie na odpowiedź nie było stresujące. Strider zebrał siły i
przeniósł Kaię do namiotu. Trzymał ją w objęciach przez całą noc,
klnąc się na bogów, że nigdy nie pozwoli jej odejść.
Dwa dni później, kiedy Kaia spotkała się z siostrami, nadal była
pod wrażeniem tego, że Strider całkowicie posiadł jej ciało.
Dziewczyny miały głowy pochylone ponad bronią i wymieniały
wskazówki, przygotowując się do trzeciej konkurencji.
Od tamtego razu ona i Strider nie kochali się ponownie i nie
mówili o swoich uczuciach. Wiedziała, że to była kurtuazja z jego
strony - musiała skupić się na wygranej. Niestety nie była zdolna do
tego, żeby porwać i torturować Juliette dla zdobycia informacji o
Włóczni. Poza tym nie było na to czasu - podróż z Alaski do Rzymu
pożarła jakiekolwiek szanse na odwet. Niemniej Juliette była teraz w
jej zasięgu, bo za pół godziny rozpoczynały się zawody.
Bianka zauważyła Kaię, gdy spojrzała w górę, żeby znaleźć swój
wypolerowany kamień.
- Kye! – uśmiechnęła się, skoczyła na nogi, a jej broń brzęknęła
o podłogę tuż obok cebra z wodą. Rzuciła się w jej kierunku i
zamknęła siostrę w powitalnym uścisku. – Prawie zabiłam Stridera,
kiedy odmówił mi spotkania z tobą, ale wiedziałam, że będziesz
rozczarowana, jeśli go zbyt mocno podrapię – długie cierpiące
westchnienie. – Na szczęście dostarczał mi codzienne raporty, wiec
wiedziałam, że zdrowiejesz. Ale widząc cię… - gorące łzy popłynęły
z jej oczu.
- Tak, wiem. Też musiałam cię zobaczyć.
Kaia wiedziała, że Strider nie powiedział Biance, ani nikomu
innemu o płomieniach, rzeczach z nimi związanych czy ich
następstwach. Nie, żeby musiał komukolwiek wyjaśnić tę sprawę. Po
prostu pozostawił tę decyzje jej. Powiedzieć czy nie? Jeśli to zrobi, jej
siostry nie będą chciały, żeby walczyła. Jakby mogły ją powstrzymać!
Zignorowała ostry wewnętrzny głos. Jednak ich niechęć byłaby
zasadna. Kaia mogła powstrzymywać się przed wywołaniem
kolejnego pożaru, jeśli jednak harpie ją wkurzą… tak,
prawdopodobnie mogłaby się nie powstrzymać, a wtedy harpie, tak
jak łowcy, mogą zginąć. I to było w porządku, nawet oczekiwała tego,
w końcu podczas tego typu zawodów zachęcano do używania swoich
umiejętności, wykorzystywania każdej zalety. Ale jeśli straci
kontrolę, mogłaby również zaszkodzić swojej rodzinie?
Kaia marzyła, żeby mieć czas na ćwiczenia, na sprawdzenie
granic swojej strony feniksa. Czy jej emocje były wystarczająco silne,
żeby się wyzwolić? Czy mogła zwyczajnie myśleć o działaniu
płomieni? Nawet teraz, ciepło w jej żyłach czekało w pogotowiu.
Będzie musiała kogoś zapytać. Ale jedynym feniksem, którego znała
był jej ojciec. Raczej spędziłaby resztę wieczności, zastanawiając się
nad odpowiedziami, niż porozmawiała z nim choćby przez minutę.
Jego zło, jego absolutny brak troski o innych, o dobro własnych
córek… Zadrżała. Zdecydowanie nie był on kandydatem do tytułu
Ojca Roku.
To był kolejny powód, żeby trzymała się z dala od rozgrywki.
Jeśli wywoła pożar, albo kogoś podpali, wiadomość o jej nowej
zdolności się rozniesie, a wtedy Najdroższy Ojciec może się po nią
zjawić.
- Cholera, dziewczyno. Masz gorączkę? – Bianka była spocona,
gdy odsunęła się od siostry. Nie zerwała jednak kontaktu z
bliźniaczką, trzymając rękę wokół jej talii.
- Nie – skłamała Kaia. – Uszczęśliwiona. I wiem, nie musisz nic
mówić. Strider jest szczęściarzem.
- Zgadza się.
Kaia zignorowała rodzącą się iskierkę winy, zanim ta zdążyła się
rozpalić – nienawidziła okłamywać bliźniaczki. Rozejrzała się
dookoła. Taliyah skinęła z aprobatą, zanim powróciła do ostrzenia
swojego noża. Gwen przesłała jej buziaka. Neeka przesłała mały
uśmiech, a inne pomachały.
- Podpuszczasz mnie – powiedziała.
Bianka pociągnęła ją do przodu. Drugą ręką Kaia była spleciona
ze Striderem i pozostała tak aż do ostatniej możliwej sekundy. Kiedy
bliźniaczki usiadły na podłodze w namiocie należącym do jej drużyny,
dostrzegła Sabina, Lysandera oraz Stridera zebranych w rogu z
pochylonymi głowami i rozmawiających ściszonymi głosami. Starała
się ich usłyszeć, nadstawiając uszu, ale nie mogła rozróżnić słów.
Próbowała czytać z ruchu warg, ale byli odwróceni do niej plecami.
Nie wiele brakowało, by wstała, podeszła i złapała swojego
mężczyznę za ramiona, żeby solidnie nim potrząsnąć i zmusić, by jej
powiedział, co się dzieje. Czego nie chce, żeby się dowiedziała?
Ufasz mu. Wiesz, że nigdy by cię nie zranił. To była prawda.
Wiedziała. Powierzyła mu swoje życie. To oczywiste. Inaczej nigdy
by z nim nie spała. Naprawdę. Bogowie, to było niesamowite oderwać
się od seksownych marzeń i prawdziwie poczuć swojego mężczyznę
obok siebie. Była otulona mocnymi ramionami owiniętymi wokół
niej, rozkoszowała się jego siłą. Śpiąc, nadal trzymał ja w uścisku, a
jego rysy były zrelaksowane, chłopięce. Nigdy w swoim życiu nie
była tak zadowolona.
- Więc… co o tym myślisz? Wchodzisz w to? – zapytała Bianka,
skupiając na sobie jej uwagę.
Cholera. Nie usłyszała nawet jednego słowa, które powiedziała
siostra.
- O czym dokładnie? Powiedz mi jeszcze raz, ponieważ twoje
wyjaśnienia były tak kiepskie, że jestem zdezorientowana.
Bianka przewróciła oczami - znała ją bardzo dobrze.
- Jesteś takim kiepskim kłamcą.
Naprawdę? – prawie zapytała, podnosząc brodę zadowolona z
siebie. -Ostatnim razem mnie nie przyłapałaś.
- Planowałaś coś. Kontynuuj.
- Mówiłam o Rzymie, o Koloseum. Posłuchaj. To Koloseum z
dawnych czasów, dokładnie takie samo jak dawniej, tylko inne.
Kaia pomyślała, że kiedy jesteś tak piękna jak Bianka, nie
musisz być inteligentna.
- Bee, kochanie. Jesteś taka, taka wspaniała, ale również bardzo
szalona. Masz pojęcie jak sprzeczne jest to stwierdzenie?
- Co ty opowiadasz? Wszystko co mówię, ma sens. Widocznie
niewłaściwie zrozumiałaś to, co powiedziałam. I zgadnij co jeszcze?
Koloseum jest ukryte przed oczami śmiertelnych. My jesteśmy ukryte
przed oczami śmiertelnych w strefie, do której nie potrzebujemy
portalu dostępu. Jesteśmy, a jak by nas nie było.
- Jakim sposobem?
- Dzięki Juliett. W jakiś sposób.
Wystarczyło samo imię, żeby Kaia zacisnęła zęby. Juliette
wystawiła ją, zaplanowała spotkanie dla zwykłych śmiertelników… i
wrogów Stridera… żeby ją zarżnęli. Suka musi za to zapłacić.
Wkrótce.
- I?
- I będziemy walczyć jak gladiatorzy. Co starałam się tobie
powiedzieć wcześniej, gdybyś tylko skupiła swoją uwagę. Tak więc,
jesteś bardzo dobra, a nasza drużyna potrzebuje cię w tej rundzie.
Jesteś na to gotowa? Na Alasce dosyć mocno oberwałaś.
Potrzebowały jej? Właśnie wtedy, gdy pierwszy raz zwyciężyły
bez jej udziału? Spojrzała krytycznie na siostrę, szukając
jakichkolwiek oznak fałszu. Tylko niewinność i pewność wyzierały z
tych cudownych bursztynowych oczu. Tylko zdecydowanie kreśliło
się na tych czerwonych ustach. Żadnej łaski, litości, ani oskarżeń z
powodu wcześniejszych porażek. Bianka w nią wierzyła.
Ale czy ona w siebie wierzy? Jej nowa zdolność może zranić
siostry, tak, ale z pewnością pomoże w zdobyciu kolejnego
zwycięstwa. Zwycięstwa, którego Srider potrzebował, żeby zapewnić
sobie przetrwanie.
Kaia spojrzała na niego. Nadal stał z przyjaciółmi, ale teraz
patrzył na nią. Blond włosy były zmierzwione, policzki
zaczerwienione. Zawsze w jej pobliżu były takie, jakby ciągle był
pobudzony. Lubiła to. Jego rzęsy były tak długie, że zakręcały się ku
górze i, łał, stanowiły idealną oprawę dla tych szelmowskich
błękitnych oczu. Usta miał nabrzmiałe i rozkosznie czerwone. Mogli
nie uprawiać ponowie seksu, ale całowali się. Dużo - przy każdej
możliwej okazji Kaia wsysała jego język. Bez wątpienia była od niego
uzależniona.
Zaczęła mu się intensywniej przyglądać i zauważyła cięcia na
jego dłoniach i palcach. Takie same obrażenia odniósł wcześniej, ale
zostały uzdrowione. Czyż nie? Zmarszczyła brwi - nie podobało jej
się, że znowu został zraniony. Jeszcze bardziej nie podobało jej się, że
nie wiedziała, jak to się stało. Czyżby to ona wyrządziła te szkody? Ta
myśl spowodowała, że jej żołądek się skurczył. Ona po prostu, cóż,
kochała go tak cholernie mocno. Nie wiedziała tego na pewno, dopóki
nie wykrzyczała tych słów, ale zrobiła to. Był uosobieniem siły. Był
diabelski. Był zabawny i czarujący, z tymi jego mądrościami. Nie
mogła mu się oprzeć. Rozśmieszał ją. Doprowadzał na skraj, wiedząc,
że to wytrzyma. Dokuczał jej, nie bał się jej. Znał ją, rozumiał.
Czasem był delikatny, a czasem brutalny. Troszczył się o nią. Zaufał
jej.
On również ich zaślubił.
To ją cholernie zszokowało. Tak, myślał, że nie wie o tym
małym sekrecie, ale wiedziała. Nie była pewna, dlaczego jej tego nie
wyznał, a także dlaczego to zrobił, ale była wystarczająco uparta, żeby
go przeczekać. Poza tym, była po prostu na tyle przebiegła, żeby się z
nim droczyć, dopóki Strider się nie przyzna.
W zasadzie polubiła jego metody. Poza tym lubiła świadomość,
że tak bardzo jak ona była jego, on był jej. I dokładnie wiedziała, jak
tego dokonał. Poczuła go. Strider stał się częścią jej umysłu, krwi,
duszy, serca, ten głęboki związek okazał się silniejszy niż cokolwiek
czego doświadczyła.
Odkąd obudziła się w jego ramionach wiedziała, że coś się
między nimi zmieniło, więc spędziła wiele, wiele godzin,
zastanawiając się, co się mogło stać. Małe przebłyski pamięci
pojawiały się i znikały – błysk ostrza, cieknąca krew, dotyk skóry
Stridera, jego oddech i szept. Słowa „jesteś moja, a ja jestem twój.
Jesteśmy jednością. Od tego momentu jesteśmy jednością”. Och, tak.
Byli poślubieni, a ona nigdy nie była bardziej szczęśliwa. Tak dużo
zawdzięczała temu mężczyźnie.
Kaia obserwowała, jak z tylnej kieszeni wyciągnął paczkę Red
Hotsów i przechylił zawartość do ust, a potem przeżuł. Jej pierś
zacisnęła się na tę zmysłowość.
Strider musiał poczuć na sobie jej wzrok, ponieważ spojrzał na
nią i mrugnął. Znowu poczuła ucisk w klatce. Musi zapewnić mu
bezpieczeństwo. Z czymkolwiek by się to wiązało, musi zapewnić mu
bezpieczeństwo. Musi zdobyć Włócznię.
Ponownie zwróciła swoją uwagę na siostrę i uniosła podbródek.
- Będę walczyć – oznajmiła.
The Darkest Surrender
Rozdział 29
Po raz kolejny Strider usiadł na trybunach, by podczas
rozgrywki oglądać swoją kobietę – żonę! Koloseum Romanum różniło
się bardzo od odkrytych trybun w Brew City w Wisconsin. Był tutaj
raz, czy dwa, pamiętał trawertyn, wapień, cegłę i marmur, ale nie
myślał, że zobaczy to wszystko ponownie - nie w tak doskonałym
stanie. Jakby ten czas nie minął, jakby starożytny świat w jakiś sposób
wkomponował się w obecną rzeczywistość.
Były tu cztery piętra. Do pierwszych trzech prowadziły szerokie
łukowate bramy dla arystokracji, czwarte, na samym dole, miało
prostokątne drzwi przeznaczone dla zwykłych ludzi. Wokół areny
wznosiły się siatki chroniące widzów. A sama arena? Cóż, ją też
dobrze pamiętał. Drewnianą podłogę splamiła krew tysięcy,
pokrywając całą jej powierzchnię, ale był to podest, który można było
usunąć, aby oczyścić go przed ponowną walką i znajdującą się pod
nim ziemię zalać wodą. Ach ci Rzymianie, ależ oni kochali swoje
turnieje. Zupełnie jak harpie kochały swoje.
Zawodniczki zajęły jedną z podziemnych komór, czekając na
wezwanie, tymczasem Juliette truła dalej na temat tego, co się będzie
działo. Chyba nigdy nie było bardziej nieodpowiedniej chwili na jej
bla, bla, bla niż teraz. Strider chciał pozbawić się słuchu bardziej niż
wtedy, kiedy śpiewały bliźniaczki.
- Mamy przed sobą najtrudniejszy mecz – mówiła. – Po dwóch
ostatnich rozgrywkach ta konkurencja może jasno ustalić lidera.
Wiemy.
Wszystkie drużyny miały ze sobą walczyć jednocześnie.
Dowolnym rodzajem broni jaki wybiorą, ale dla każdego będzie
dozwolony tylko jeden rodzaj broni. Będzie jednak można podnieść
broń wytraconą podczas trwania walki.
Każda drużyna składała się z dziesięciu walczących osób. To
byłoby w porządku gdyby nie fakt, że Drużyna Kai liczyła siedem
łącznie z Kaią, co oznaczało, że wszystkie muszą wziąć udział w
konkurencji. Jeśli będą chciały. Niespodzianka - każda z nich chciała,
pomimo że były w niekorzystnej sytuacji.
Kobiety wokół niego wiwatowały.
- Dowalcie im! Połamcie im kręgosłupy! Pokażcie, czego im
brakuje!
Zaledwie kilka dni temu Kaia prawie umarła i mimo że ją karmił
i leczył, nie była jeszcze u szczytu swoich sił. Ale dobrze wiedział, że
nie należy jej sugerować, by zrezygnowała. Duma była dla niej bardzo
ważna, a to co ważne dla niej, teraz było ważne również dla niego.
Nawet jeśli to oznaczało utratę Magicznej Różdżki. Zawsze mógł ją
przecież ukraść temu, kto ją wygra.
Wygraj.
Tak, tak.
Porażka był na krawędzi - Kaia była teraz jego częścią. Należała
do nich i Strider zakładał, że jej zwycięstwo było dla demona równie
ważne jak jego. Nie wiedział, czy doświadczy instynktownego
szarpnięcia bólu, jeśli ona przegra. Ostatnim razem tak się nie stało,
pomimo iż zaakceptował wyzwanie, by ją bronić przed innymi
harpiami. Zastanawiał się czy to ze względu na cienką linię
stanowiąca dla demona różnicę pomiędzy ochroną, a karą. Wiedział,
że może zostać ukarany. Ale wtedy nie byli małżeństwem. Modlił się,
by nie poznać dziś tej różnicy. W zasadzie był przekonany, że nie
będzie musiał - ona nie przegra. Pomimo jej osłabienia i faktu, że
wszyscy członkowie pozostałych zespołów zamierzali najpierw ją
zaatakować, osiągnie cel.
Mniej niż pięć minut temu trzymał ją w ramionach, przytulając
mocno, zanim go opuściła.
- Jakieś wskazówki jak wygrać? – zapytała.
- Tak. Rób to, co będziesz musiała, żeby przeżyć.
- To wszystko? Łał. Żadnej mowy podnoszącej na duchu.
Chwycił ją za ramiona i spojrzał w dół.
- Dobrze, a co powiesz na to? Jesteś w to tak bardzo
zaangażowana emocjonalnie, że pozwól tym emocjom zawładnąć
każdym twoim ruchem. Normalnie powiedziałbym, że to głupie, ale
lubię swoje jaja tam, gdzie są. Dlatego po prostu powiem, że nie
możesz wyłączyć swoich uczuć, za to możesz ich użyć.
- Jak? – zacisnęła usta.
- Cóż, część ciebie kocha te kobiety, które są przeciw tobie, nie
ważne jak źle cię traktowały, nie możesz temu zaprzeczyć.
Nie próbowała.
- Ale pomimo miłości, którą czujesz, musisz pamiętać, że one w
jednej chwili obrócą ją przeciw tobie – dodał.
- Dobrze.
- Poza tym, łatwo cię rozproszyć…
-Dużo masz tego jeszcze?
- Posłuchaj. Kiedy będziesz tam na dole, nie myśl o mnie. Nie
myśl o tym, co robię… czy ze mną wszystko w porządku.
Warknęła na niego.
- Będziesz szukał Magicznej Różdżki. Jak mogłabym nie…
-Nie myśl o tym, co będę robił. Dobrze? Zajmij się tym, co się
dzieje teraz, w tym momencie.
Sztywno przytaknęła.
- Ponadto – kontynuował - jeśli ich nie pokonasz, zamierzam je
zabić w sposób dużo bardziej okrutny, niż ty byś to zrobiła. Zanim
tutaj przyszedłem, Porażka rzucił wyzwanie, żebym cię chronił przed
innymi harpiami, ale ono jest tylko dla mnie.
Opadła jej szczęka.
- Proszę. Teraz jesteś odpowiednio zmotywowana do tego, co
musisz zrobić. Zatem idź skopać im tyłki.
Obok niego Sabin i Lysander poruszyli się niespokojnie,
przywołując go do rzeczywistości. Zachariel jeszcze się nie pojawił.
- Nienawidzę tego gladiatorskiego gówna – mruknął Sabin.
- Tak, cóż, jak ci się wydaje, gdzie Rzymianie nauczyli się tego
rodzaju zachowań? – zapytał anioł.
- Chcesz mi powiedzieć, że to harpie są za to odpowiedzialne?
Że Rzymianie nauczyli się tego od nich? - po minucie wybełkotał
Sabin.
- Spróbuję tylko wtedy, jeśli straciłeś swoją inteligencję.
Sabin otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zabrzmiała trąbka,
sygnalizując początek trzeciej konkurencji i tłum ucichł. Sekundę
później kilka żelaznych odrzwi jęknęło i trzasnęło jakby zostały
podniesione. Zawodniczki biegnąc, wylały się na arenę.
Strider wyprostował się w skupieniu. Kilka innych bram zostało
otwartych. Do wyścigu dołączyły lwy, tygrysy i niedźwiedzie. O
kurcze! Wszystkie były pobudzone, a na pyskach miały pianę.
Szukał… szukał… tam. Błysnęły jasno rude włosy ciasno
związane w koński ogon. Kaia, jak i reszta jej zespołu nosiła szkarłat.
W przeciwieństwie do innych nie trzymała broni. Zmarszczył brwi.
W końcu kobiety dotarły na środek i bez zbędnego ociągania, w
plątaninie zębów, pazurów i metalu rozpoczął się turniej. Natychmiast
zabrzmiały pomruki i wrzaski. Popłynęła krew.
Cholera Kaia – zaklął, kiedy zrozumiał jej taktykę. Zamierzała
użyć ognia – nowej, jeszcze niesprawdzonej umiejętności – i nie
chciała, żeby ktokolwiek oskarżył ją o użycie dwóch rodzajów broni.
Jeśli spali na śmierć swoje przyjaciółki harpie, znienawidzi
siebie za to na zawsze. Albo, co gorsze, jeśli nie przywoła ognia,
zabiją ją, a on je za to znienawidzi, ukarze i zniszczy, tak jak obiecał.
Dla niego… dla Włóczni zdecydowała się zaryzykować. Niech ją
cholera! Myślał, że ją zmotywował do zwycięstwa, a jedynie
przekonał ją do szaleństwa.
- Co ona, do cholery, robi z gołymi rękami? – zapytał
swobodnym tonem Sabin. – Nawet Gwen ma broń.
Nie odpowiedział, nie mógł. Zaciśnięte gardło sprawiło, że nie
mógł wydobyć głosu ani zaczerpnąć powietrza. Tak jak przewidywał,
inne drużyny ruszyły na nią. Czego nie przewidział? Zwierzęta
zaatakowały ją, jakby miała na sobie czerwoną płachtę. Nie trudno
było zgadnąć dlaczego. Ktoś doprowadził je do szaleństwa, używając
zapachu Kai, który prawdopodobnie uzyskał dzięki skradzionemu
wcześniej płaszczowi.
Strider był na nogach i po sekundzie torował sobie drogę przez
tłum, dopóki coś twardego nie uderzyło go w plecy i nie powaliło na
ziemię. Nie było czasu na to, żeby się czegoś złapać. Uderzył czołem
o kamień, a ostry ból eksplodował w jego głowie, powietrze opuściło
płuca i wzrok stracił ostrość. Nic go nie powstrzymało przed
szarpnięciem się i wstaniem. Ruszył do przodu, nie dbając o to, żeby
się za siebie obejrzeć i zobaczyć, kto chciał go zatrzymać.
Wygraj… ją – powiedział Porażka.
Tak. Wygram, ocalę ją. Zrobię to.
Jak przez mgłę skoncentrował się na Kai. Była rzucana po całej
arenie przez przeciwniczki na toczące pianę zwierzęta. Bestie
podążały za nią zbyt szczęśliwe, żeby oderwać się od swojej nowej
zabawki.
Po raz drugi uderzyło go coś ciężkiego, rzucając z powrotem na
ziemię jak szmacianą lalkę. Ryknął. Odwrócił się z zamiarem
uszkodzenia kogoś, zanim ruszy w dalszą drogę.
Wygraj - nowe wyzwanie.
Tak - pomyślał znowu. -To wyzwanie również wygram.
- Twoja kobieta zostanie zdyskwalifikowana, jeśli do niej
dołączysz –Lazarus zbliżył się do niego.
Był bezbronny, bez koszuli, spodnie miał rozpięte i wyraźnie
pospiesznie założone. Ciemny łańcuch tatuażu pulsował, przesuwając
się wokół szyi jak wąż, ogniwa z atramentu uderzały o siebie, wydając
brzęk.
Strider wstał i przemyślał odpowiedź.
- Wolałbym, żeby została zdyskwalifikowana niż zabita. A teraz,
zanim pójdę, ty i ja mamy mały interes do załatwienia.
- Życzę powodzenia - Lazarus uniósł brew.
Wygraj.
Do dzieła.
Strider zmrużył oczy i ruszył do przodu tylko po to, żeby się
zatrzymać, kiedy zobaczył Sabina i Lysandera mknących w jego
kierunku i krzyczących jego imię. Patrzyli na niego, ale go nie
widzieli. W rzeczywistości przeszli przez niego, zanim mógł im
uskoczyć z drogi. Zszokowany spojrzał w dół na siebie. Przeszli przez
niego, jakby nie był bardziej rzeczywisty niż mgła.
- Nikt nie może nas zobaczyć – powiedział swobodnie Lazarus.
– Nawet anioły.
- Co mi zrobiłeś? - czerwień przesłoniła mu wzrok.
Kołysały nimi gwizdy i syki z tłumu. Walczący przerzedzili się
nieco, ale większość Drużyny Kai nadal walczyła, nie wykluczając
Kai, która cała była okryta krwią. Strider nie był pewny czy własną,
czy może innych, ale jej ruchy nie stały się wolniejsze. Nadal
zadawała ciosy, kopała i rzucała kobiety na… nie, nie na zwierzęta.
Na Biankę, która wykańczała je długim, zakrzywionym ostrzem.
Zwierzęta w tym momencie były najedzone i zaspokojone, siedziały z
boku i sennym wzrokiem przyglądały się walce.
Wewnętrzna panika zelżała - Kaia nie wykorzystała ognia. Albo
może, jak przypuszczał, nie wiedziała, jak go przywołać. Z drugiej
strony skopała wiele tyłków. Nawet lepiej, zespoły nie były dłużej
zdolne do tego, żeby się przeciw niej połączyć - zbyt szybko się przez
nie przedarła.
- Mam tylko chwilę – powiedział Lazarus tuż obok niego. – Jeśli
Juliette zauważy, że zniknąłem…
Wygraj.
- Przykro mi, ale muszę to zrobić –powiedział Strider,
przypominając sobie o wyzwaniu, które zaakceptował.
Szybko jak błyskawica zadał cios, stawy chrupnęły o nos
wojownika. Pękła chrząstka, krew wylała się z jego nozdrzy. Porażka
westchnął z zadowoleniem, wylewając przyjemność do jego żył.
Lazarus wyprostował się i wierzchem dłoni wytarł szkarłatną ciecz.
- Wątpię w to, żebym był pierwszą osobą, mówiącą ci jak bardzo
jesteś irytujący.
- Możesz być tysięczną – Strider pokonał resztę drogi przez
balkon, dochodząc do krawędzi. Wojownik podążył za nim. – Więc w
jaki sposób jesteśmy tutaj nie będąc tu?
- Juliette została zmuszona, by przyznać mi więcej mocy, aby
zawody toczyły się tak jak ona chce je widzieć.
- Ona może dać ci moc? Tak po prostu? – Strider pstryknął
palcami. – W jaki sposób? – dopytywał, widząc jednoznaczne
przytaknięcie.
- Zdolność do tworzenia iluzji nie może zostać przeniknięta –
kolejne skinienie głową, a ich otoczenie zmieniło się w tej samej
chwili.
Strider mrugnął, w jednym momencie widział trybuny takimi,
jakimi były, a następnie takimi, jakimi są: popadające w ruinę,
zniszczone przez czas i okrutne żywioły. Nie wspominając
trzaskających foty ludzi zwiedzających wyznaczone sektory. Kiedy
mrugnął kolejny raz, trybuny znowu stały się zupełnie nowe.
- To też dodatkowa możliwość ukrycia świata nieśmiertelnych
przed śmiertelnikami? – zapytał Strider.
- Tak. To też.
- Mówisz mi o tym ponieważ… - Tak, Strider wiedział bardzo
dobrze, że to może być sztuczka. Ten gnojek, zanim uderzy, może
uśpić jego czujność w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa. Cholera,
był tak rozkojarzony, że Lazarus mógł go zaatakować, w każdym
momencie i bez większych przeszkód.
- Jestem niewolnikiem, a nie chcę nim dłużej być.
Strider mógł to zrozumieć, ale…
- Nie ufam ci. Nie zamierzam ci zaufać – obserwował jak Kaia i
Bianka splatają ręce. Bianka okręciła siostrę dookoła, a nogi Kai
uderzyły w trzy polujące na nią kobiety. Kiedy bliźniaczka ją
wypuściła, poszybowała jak kula do kręgli, powalając je na ziemię.
Co za kobieta!
W kieszeni miał dla niej prezent, który teraz niemal wypalał w
niej dziurę. Dlaczego jeszcze go jej nie dał? Nie wiedział. Nie był
pewien, czy jej się spodoba. To było trochę żenujące, że go miał.
Prawdę mówiąc, był brzydki jak cholera i dowodził jak bardzo zmiękł,
odkąd ją spotkał.
Na pewno jej się spodoba – pomyślał, uśmiechając się.
- Co? – zapytał Lazarus.
- Kaia – to wszystko co powiedział.
- Tak, jest silna. Jest również bardzo honorowa, na swój sposób.
Nie masz pojęcia, jak bardzo ci zazdroszczę.
- Tak długo jak to jest wszystko, co robisz, jest okej.
Może.
- I doszliśmy do powodu, dla którego tutaj jesteśmy. Nie
potrzebuję twojego zaufania – powiedział Lazarus naglącym tonem. –
Potrzebuję jedynie, żebyś mnie wysłuchał. Wiesz, co może zrobić
Magiczna Różdżka?
To pytanie całkowicie pochłonęło jego uwagę. Strider chwycił
poręcz balkonu tak mocno, że zbielały mu kostki.
- Powiedz mi.
- Włócznia kradnie życie swoim ofiarom. Ich dusze, zdolności,
siły życiowe, wszystko. Pozbawia ciała wszystkiego i to, co ukradła,
więzi wewnątrz siebie.
- Wysysa do końca, aż zostanie skorupa? – Strider wychrypiał,
kiedy pojawiło się zrozumienie. To miało sens. Straszny, bardzo
straszny sens.
- Tak. Ale kiedy zawładniesz Włócznią, nie możesz zabrać z
powrotem swojej mocy, tylko musisz oddać ją innym. Albo, jeśli
chcesz jej dla siebie, musisz powierzyć Włócznię komuś innemu, a
wtedy ona udzieli ci mocy.
- I Juliette zrobiła to dla ciebie. Udzieliła ci mocy – takich jak
tworzenie iluzji, o których wspomniał.
- Tak – odpowiedział wojownik. – Nic istotnego, nic co
mogłoby ją skrzywdzić, tylko niewielkie rzeczy, którymi mógłbym
zaimponować jej siostrom.
- Jak używasz tych mocy, żeby im zaimponować?
- Musisz pytać? – oburzenie pojawiło się w głosie tego
wielkiego mężczyzny. – Nigdy zawody nie odbyły się w tak
egzotycznym miejscu.
- Jakbym to wiedział. Nigdy wcześniej na nich nie byłem.
- W takim razie wybaczam ci twoją ignorancję. Tak jakby -
Lazarus zirytował się.
- Dzięki – odpowiedział Strider oschle. – Poczułem się dużo
lepiej.
- Jak już mówiłem… jesteś irytujący.
- Wracając do sprawy… razie w jaki sposób Juliette dostała
Włócznię w swoje ręce?
- Ona jest najemnikiem tak jak reszta jej rasy. Za odpowiednią
cenę zrobi wszystko. Żona Kronosa użyła tej informacji, żeby ją
wykorzystać. Wiedziała, że Juliette szukała mnie przez wiele stuleci.
A ona z kolei szukała sposobu, żeby pozyskać Magiczną Różdżkę dla
siebie i łowców. Dlatego kilka miesięcy temu królowa obiecała mnie
doręczyć Juliette, jeśli ta ukradnie Włócznię mojej matce Gorgonie,
która miała za zadanie jej strzec. Jednak ta chciwa wiedźma, kiedy
dowiedziała się, co dokładnie może zrobić Magiczna Różdżka,
zdecydowała, że chce mieć i mnie i Włócznię. Więc zabiła moją
matkę i zrobiła replikę Różdżki, żeby przehandlować ją za mnie. Ale
Rhea i większość jej armii zniknęli tuż przed ich spotkaniem,
pozwalając Juliette po prostu zabrać mnie z celi bez specjalnych
starań. Bez jakiegokolwiek oporu.
- Dlaczego byłeś zamknięty?
W jego oczach pojawił się błysk wstydu.
- Hera, była królowa bogów, rozkoszowała się utrzymywaniem
menażerii samców. Usłyszałem o moim ojcu. Był tam
przetrzymywany, uśpiony, więc pozwoliłem się schwytać w nadziei,
że w jakiś sposób go uwolnię. Ale nigdy go nie znalazłem, nie
mogłem też sam uciec.
Uśpiony. To oznaczało, że Typhon był żywy, ale niezdolny do
wstania z łóżka. A więc to się stało z tą kreaturą.
- Przykro mi – Strider znalazł w sobie dość empatii, by
odpowiedzieć.
Miał swoją własną ckliwą historię, ale nic nie dorównywało
cierpieniom Lazarusa. Wiedział, że w niewłaściwych rękach
Magiczna Różdżka jest destrukcyjna i bardzo niebezpieczna. A teraz,
dowiedział się również, dlaczego łowcy poszukiwali Kai i jej sióstr wraz
ze zniknięciem Rhei Juliette uzyskała nie tylko Różdżkę,
przejęła również kontrolę nad łowcami.
- Co się stało z Galenem, prawą ręką Rhei? – spytał Strider,
zakładając, że z pewnością Lazarus miał coś do powiedzenia na ten
temat.
- Galen jest dozorcą demona Nadziei? Wojownik wyruszył tuż
przed przyjazdem Juliette. Nie jestem pewien dokąd zmierzał – dodał,
kiedy Strider przytaknął.
Cóż. A więc Galen gdzieś tam był.
- A gdzie jest teraz Włócznia?
- Ja ją mam.
Nagle Strider stanął przed nim opanowany wcześniejszą
wojowniczą gwałtownością.
- Gdzie ona jest?
Lazarus wyglądał na znudzonego.
- Mam zdolności pozwalające ukrywać obiekty w przestrzeni
wokół siebie. Jest tutaj. Tutaj.
Strider otworzył szeroko oczy, spojrzał wokół wojownika, a
potem poklepał powietrze wokół jego ramion. Poczuł jedynie ciepło
ciała, ale wiedział - ona tam była. Tak blisko, że prawdopodobnie
otarł się o nią podczas rozmowy. Serce zabiło mocniej.
- Daj mi ją – powiedział. Nagle przypomniał sobie, co nie tak
dawno temu powiedziała mu Kaia i zawahał się.
Jeśli Strider wykradnie Włócznię, zostanie upokorzona w oczach
jej ludzi. Tylko że, kiedy była nieprzytomna i chora, wijąc się z bólu
od odniesionych ran, bełkotała coś o tym, że sama ją ukradnie.
Przypuszczał wiec, że planowała to zrobić - dla niego. Powinien
odejść – dla niej – ale nie mógł. Zbyt wiele istnień było zagrożonych.
Znajdę sposób, żeby to dla niej zrobić - powiedział sobie. Zrobi to.
Czarne oczy stały się jednobarwne.
- Nie…mogę.
- Jak cholera. Wyciągnij ją z cholernego powietrza. Tak jak
zrobiłeś pierwszej nocy podczas szkolenia.
- Nie mogę – odpowiedział Lazarus.
- Dlaczego? –głos Stridera grzmiał jak błyskawica.
- Część mojej duszy jest w niej uwięziona. Fizycznie nie jestem
w stanie zrobić nic wbrew temu, co postanowiła Juliette. Po prostu nie
mogę, nie ważne jak bardzo się staram. Uwierz mi, próbowałem. To
jedyny powód, dla którego powierzyła mi opiekę nad Włócznią.
Prędzej umrę, niż pozwolę, by Włócznia została mi odebrana.
Strider wyciągnął sztylet z pochwy umocowanej na nodze.
- Nie chcę z tobą walczyć.
Uparty podbródek uniósł się, przypominając mu Kaię.
- A ja nie chcę walczyć z tobą. Rozważałem to tak wiele razy, że
straciłem rachubę, rozwiązanie jest zawsze takie samo. Juliette
kontroluje Włócznię, a więc kontroluje mnie. Nigdy chętnie nie dzieli
się z innymi. Jestem jej małżonkiem, jestem pewny, że nauczyłeś się
czegoś na ten temat. Harpie zrobią wszystko co konieczne, aby
utrzymać swoich małżonków przy sobie. Nawet jeśli dokonałbym
niemożliwego i zdołał uciec od niej po raz drugi, nigdy nie
przestałaby mnie szukać. Zdecydowałem, że prędzej umrę, niż
pomogę jej w jakikolwiek sposób. Prędzej umrę, niż ją uszczęśliwię.
Powinieneś poprzeć tę decyzję odkąd chce, żebym uwiódł i
skrzywdził twoją kobietę.
Więc koleś nie zamierzał tego zrobić.
- Tak dla pewności. Powiedziałeś, że…
- Powiedziałem, że wcześniej zostałem użyty jako seksualny
niewolnik. Nie dopuszczę do tego, żeby to się powtórzyło.
Powiedziałem, że twoja kobieta kiedyś mnie uwolniła, a ja ją za to
skrzywdziłem. Nie zrobię tego ponownie. Powiedziałem, że Juliette
zabiła moją matkę. A teraz ja zniszczę jej marzenia.
Strider doznał szoku
- Ty…
- Chcę, żebyś mnie zabił? Tak. Bardziej niż ziszczenia Juliette.
Nie mogę żyć dłużej jako niewolnik. Zbyt wiele stuleci spędziłem w
celi, teraz miałbym spędzić resztę wieczności z kobietą, którą gardzę?
Nie! Pragnę wolności, nawet jeśli znajdę ją w śmierci - Lazarus upadł
na kolana i przechylił głowę na bok, odsłaniając długą szyję. – Zrób
to. Zanim zmienię zdanie.
W tym momencie Strider zdał sobie sprawę z tego, że nigdy
bardziej nikogo nie podziewał. Własne poświęcenie nie było częścią
jego życia, a tutaj Lazarus oddawał wszystko. Nie dla miłości, ale dla
zemsty, a ten motyw, do cholery, był dużo lepszy.
Jeśli ktokolwiek zasługiwał na drugą szansę, by żyć długo i
szczęśliwie – pomyślał -to na pewno ten mężczyzna.
Strider w imię zwycięstwa zrobił wiele podłych rzeczy, nawet
gorsze, w konsekwencji wojny z łowcami, ale to – zlikwidowanie
dobrego człowieka – przebijało je wszystkie. W innym życiu mogliby
być przyjaciółmi.
- Śmierć nie musi oznaczać końca – powiedział bardziej do
siebie, żeby poczuć się lepiej i wtedy zobaczył żal w twarzy
mężczyzny.
- Dla mnie będzie. Tak bardzo jak ty, Lordzie, byłbyś
niekompletny bez swojego demona, tak ja jestem niekompletny bez
mojej części duszy uwięzionej we Włóczni. Kiedy umrę, najlepsze na
co mogę mieć nadzieję to to, że ona umrze razem ze mną. Żebym
został dobrze zrozumiany, nie mam nadziei na połączenie dwóch
kawałków mojej duszy i trafienie do nieba.
- Więc w zasadzie mówisz mi, że nie wiesz, co się z tobą stanie?
Błysk zdumienia.
- Potrzebujesz tej wiary, żeby dokonać tego czynu? Że to byłaby
dla mnie szansa na szczęście w życiu pozagrobowym? Muszę
przyznać, że jestem zaskoczony twoją niechęcią do zakończenia
mojego życia. Spodziewałem się więcej po siejącym grozę Lordzie
Podziemi. Nie zmuszaj mnie, żebym cię do tego wyzwał, Lordzie
Porażki. Po prostu zrób to. Uwolnij mnie.
Strider uniósł wysoko ostrze, obserwując puls. Jego nadgarstki
drgnęły, ale pozostał dokładnie tam gdzie był. Cholera. Nie mógł tego
zrobić. Nie mógł zabić tego stworzenia.
Lazarus musiał wyczuć jego słabnącą determinację.
- Powinienem żyć, znajdę sposób, żeby zwabić twoją kobietę do
swojego łóżka. Juliette powinna żyć, zabije twoją kobietę, kiedy z nią
skończę. I to tylko jeśli będzie wspaniałomyślna, a nigdy taka nie jest.
Plan jest taki… ten, o którym wiem… to skończyć grę, upokorzyć
twoją kobietę wieloma niepowodzeniami, a potem, kiedy popłacze się
ośmieszona, Juliette zabierze Kai jej wolną wolę, tak jak to zrobiła ze
mną. Kaia nie będzie zdolna, by powstrzymać się przed dołączeniem
do łowców pod kontrolą Juliette. Aha, nie wspominałem ci jeszcze o
tym… Juliette zmusi Kaię do tego, żeby zniszczyła ciebie i wszystko,
co kochasz. Rozumiesz, co to oznacza? Będziesz walczył z własną
kobietą?
Tak po prostu decyzja, żeby działać, zapadła. Nie dlatego, że
Kaia przyszłaby po niego, ale dlatego, że jej szczęście było dla niego
wszystkim. Ona również zasługuje na drugą szansę. Nie pozwoli, żeby
Juliette ją poniżyła. Nie pozwoli, żeby ta suka bawiła się jej umysłem
i emocjami. Ma pozwolić, żeby Juliette sterowała Lazarusem facetem,
który był wystarczająco szlachetny, by opuszczając statek,
ocalić kogoś innego? Gościem, który został wystarczająco zraniony?
To się nie zdarzy.
- Dziękuje za twoje poświecenie. To nie będzie bezsensowne.
Juliette zostanie ukarana – przyrzekł. – Masz moje słowo.
- Dziękuję… przyjacielu.
Strider uderzył.
The Darkest Surrender
Rozdział 30
Kilka minut wcześniej…
Zespół mógł zacząć niekorzystnie - pomyślała Kaia, dysząc z
wysiłku -ale z pewnością wyrównały szanse. Również dzięki
szczęściu. Teraz jedynie członkinie klanów Eagleshields i Skayhawks
były nadal przytomne.
Najpierw posypały się obelgi: słaba, głupia, suka. To
początkowo ją rozproszyło. Może dlatego, że była skupiona na jednej
jedynej myśli: ocalić Stridera przed bólem.
Mężczyzna, który nienawidził wyzwań, teraz wyzwał samego
siebie. Dla niej. Jeśli wcześniej wątpiła w jego miłość, to na pewno to
ją przekonało. A więc musi wygrać. Dla niego. Zagroził, że zabije
każdego kogo ona nie pokona, ale wiedziała, że tego nie zrobi. Za
bardzo ją kochał, aby zranić członków jej rasy. Więc jeśli zawiedzie, a
potem jemu nie uda się ich ukarać, czy doświadczy podwójnego bólu?
Wygraj, wygraj, wygraj.
Ach tak. Jej strategia? Uderzyć i uciec - nie pozwoliła sobie na
zbytnie zaangażować w jedną przeciwniczkę. Cóż, nie zajmowało
dużo czasu uderzenie raz… no dobrze czasem dwa razy. Uderzała, a
potem odskakiwała, nie pozwalając sobie, by ją otoczyły. Kiedy
więcej niż jedna harpia zjawiała się przy niej, po prostu uskakiwała z
drogi i pozwalała im się zderzyć. To oczywiście wywoływało
pomiędzy nimi walkę, skutecznie odwalając za nią brudną robotę.
Ich determinacja, żeby ją zniszczyć - tylko ją - była jednocześnie
przyczyną ich upadku. Pasowało jej to. Kaia zamyśliła się, odwracając
do następnego przeciwnika i kiedy spojrzała na harpię, jej podejrzenia
się potwierdziły. Jej Matka. Zaschło jej w gardle. Pierwszy raz w tej
rundzie zapaliły się w niej gorące iskry, ale zachowała ostrożność.
Tabitha upuściła bezwładne ciało, które trzymała za włosy i
spojrzała na swoją zapomnianą córkę. Wokół nich toczyła się walka,
ale Bianka dostrzegła, co się szykuje i ostrzegła innych. Wkrótce
Drużyna Kai rozsunęła resztę kobiet na zewnątrz, pozostawiając im
szerokie pole do walki.
- Nareszcie. Córka, którą kiedyś cały ranek chwaliłam,
opowiadając moim konkurentom, czego pewnego dnia dokona, gdy
stanie się silniejsza nawet ode mnie. A ty prawie nas wszystkich
zniszczyłaś – powiedziała Tabitha. Jej zniecierpliwienie było
wyczuwalne. – W końcu zostaniesz za to ukarana. Po tym do czego
doprowadziłaś, pokażę ci, gdzie jest twoje miejsce.
Matka spędziła cały poranek na chwaleniu Kai? Twierdząc, że
może być od niej silniejsza? Tylko teraz nie wymiękaj. Ona właśnie
tego chce.
- A gdzie jest moje miejsce? – Kaia musiała zachować zimną
krew. Ta walka była ważna i wyczekiwana od wieków. Użyj siły, nie
ognia.
- U moich stóp… oczywiście - jedno pozornie delikatne
poruszenie ramieniem.
Kiedyś to by ją zdruzgotało. Dzisiaj Kaia poczuła jedynie drobne
ukłucie. Przecież była kochana przez mężczyznę, który nie
zakochiwał się łatwo. Który docenił jej wartość.
- Możesz próbować.
- Och, zrobię coś więcej.
Gadanie, gadanie, gadanie - Kaia machnęła ręką, przerywając
jej.
- Będziemy tak tutaj stały, czy wreszcie zaczniemy?
O dziwo Tabitha pozostała na miejscu i tylko zmarszczyła
ciemne brwi.
- Dam ci pięć sekund na ucieczkę, szansa, której nie dałaś
innym. Powiedzmy, że ze względu na stare dobre czasy. I Kaia… to
będzie jedyna taka okazja. Potem, zabiorę twoją głowę – rzuciła w
powietrze sztylet, którego ostrze było pokryte krwią.
- Raz – zaczęła odliczać Kaia.
- Jesteś bezbronna. Naprawdę oczekujesz wygranej? - jeśli się
pomyliła, a musiała się mylić, w bursztynowych oczach matki
pojawiła się duma.
- Dwa.
- Starasz się zaimponować swojemu mężczyźnie? – kolejny
błysk. - Szkoda, ponieważ go tutaj nie ma. Zniknął kilkanaście minut
temu.
Żadnej reakcji. Nie nabierze się na tę taktykę. Nie oderwie
wzroku od swojego celu.
- Trzy.
Kąciki ust Tabithy uniosły się.
- Pamiętasz, kiedy byłaś dziewczynką, spędzałam godziny na
trenowaniu ciebie? Za każdym razem cię rozkładałam.
Żadnej cholernej reakcji.
- Cztery.
- No dobra, koniec gadania – Tabitha rzuciła wzrokiem na tłum.
– Nikt nie będzie nam przerywał. Czy to jasne? – w tym momencie
przyjęła pozycję bojową, rozstawiła nogi, zgięła kolana i ramiona w
gotowości. – Jesteśmy tylko my, córko.
Serce Kai podskoczyło.
- Pięć.
Rzuciły się na siebie.
W momencie, gdy córka znalazła się w jej zasięgu, Tabitha
uderzyła, tnąc ją – w końcu nie zyskała przydomku „Bezwzględna”
bez powodu. Kaia była zbyt blisko, żeby uchylić się przed
uderzeniem, dobrze o tym wiedziała. Przeklinając siebie za to, że jej
matka to przewidziała, starała się pierwsza powalić ją na ziemię.
Zrobiła więc jedyną rzecz, jaką mogła zrobić - uniosła ręce,
pozwalając, żeby ostrze przecięło jej przedramiona zamiast szyi czy
klatki piersiowej. Kiedy przeszył ją ostry ból z otwartej rany, matka
uderzyła ponownie, szybko jak błyskawica, celując tym razem w
brzuch. Wtedy Kaia przeszła do kontrataku. Dosięgnęła ręki Tabithy
w połowie drogi do celu, chwyciła za łokieć i wykręciła go,
wykorzystując cały impet na swoją korzyść. Kiedy ramiona sięgnęły
poziomu barku, przycisnęła nadgarstek Tabithy z ostrzem przed sobą i
wolną ręką uderzyła matkę w skroń. Mogła użyć drugiej ręki, żeby
wytrącić sztylet i posłać go w powietrze, ale lepiej było uderzyć teraz,
kiedy miała szansę, niż wytrącić matce broń.
Po co walczyć przez wieczność, skoro mogła zrobić coś, żeby to
teraz zakończyć?
Tabitha zatoczyła się pod wpływem uderzenia i oszołomiona
upadła na kolana. Oczywiście w kilka sekund odzyskała równowagę,
podczas gdy Kaia zmniejszyła pomiędzy nimi dystans. Zanim zdążyła
uderzyć, Tabitha obróciła się, unikając kontaktu, a potem, w mgnieniu
oka, Kaia została uderzona od tyłu… w głowę. Zatoczyła się, szybko
analizując sytuację. Znając swoją matkę, była pewna, że kobieta w
każdej chwili może się na nią rzucić, posyłając na ziemię uderzeniem
w kark, podczas gdy jej ciężar przygniótłby skrzydła Kai. Był tylko
jeden sposób, żeby z tym walczyć. Kaia wykorzystała tę strategię,
żeby ją odepchnąć i ponownie przerzucić. Poniżej, przez mniej niż
ułamek sekundy, zobaczyła czubek ciemnej głowy Tabithy. Miała
rację. Tabitha zatrzymała się i zrozumiała, że nie wygra tak łatwo.
Kaia wylądowała i kopnęła, celując w nerkę matki. Osiągnęła
zamierzony efekt - chrząkając, Tabitha opadła na kolana. Kaia
kopnęła ponownie, żadnej litości, celując w te trzepoczące skrzydła.
Bum - ciało matki zostało wyrzucone do przodu i chrząstki w prawym
skrzydle trzasnęły pod wpływem uderzenia. Cała sytuacja powtórzyła
się po raz kolejny tak szybko, że obserwatorzy mogliby ją z łatwością
przegapić - wszystko działo się w mgnieniu oka.
To powinno spowolnić matkę, ale Tabitha miała około miliona
lat i walczyła już wcześniej ze złamanym skrzydłem. Pozornie
nieczuła na ból musiała to jednak odczuć, bo kobieta zwinęła się,
znieruchomiała, a potem odwróciła.
- To wszystko na co cię stać, maleńka? – uśmiechnęła się
Tabitha, ale na jej zębach pojawiła się krew; harpia była zimna i
bezlitosna. – Przekonajmy się.
Po raz kolejny rzuciły się na siebie, spotykając w połowie drogi i
od razu przystąpiły do walki, fundując sobie solidne ciosy i blokady.
Spokojnie, pozostań spokojna. Z każdym uderzeniem lewej ręki
trzymany przez matkę sztylet ranił szyję Kai. Dosięgnął jej kilka razy,
ale ostrze nigdy nie zatopiło się wystarczająco głęboko, żeby
wyrządzić jej krzywdę. I nie dlatego, że jej matka powstrzymywała
ciosy! Kaia miała umiejętności, z których nawet nie zdawała sobie
sprawy.
W tym momencie Tabitha miała przewagę i spychała Kaię w tył.
Dziewczyna trzymała się - zimno, zimno, wielkie zimno gasiło nowe
iskry ciepła, które próbowały z niej wypłynąć – dopóki nie potknęła
się o bezwładne ciało. W dół, upadła w dół. W mgnieniu oka Tabitha
była na niej, a sztylet zbliżał się w jej kierunku. Kaia wiedziała, że jest
tylko jedna droga do ocalenia szyi i życia - ten sztylet potrzebował
celu, a więc spotkał się z jej dłonią. Kaia pozwoliła, żeby koniec
przebił jej ciało, wchodząc z jednej strony i wychodząc z drugiej.
Bolało jak cholera, ale było warto, nawet jeśli jej kość została
rozłupana. Sztylet utknął pomiędzy jej kawałkami, a Tabitha cofnęła
pustą dłoń, ale to jej nie powstrzymało. Cios za ciosem obijała
pięściami twarz córki, tak szybko, że dziewczyna nie mogła uniknąć
ich i prawie została ogłuszona. Ale nadal pozostała chłodna i w końcu
zebrała siły, żeby się rzucić do tyłu i ostrymi ciosami zasunąć w
brzuch matki, a potem zamachnąć się nogami. Zacisnęła kostki wokół
szyi Tabithy i szarpnęła w dół. Kobieta upadła na plecy, a całe
powietrze uszło z jej płuc albo mogłoby, gdyby Kaia nie wcisnęła
obcasa w jej gardło, miażdżąc tchawicę i zapobiegając ucieczce
powietrza. Nie przerywając, Kaia stanęła, a jej pole widzenia
przesłaniała krew sącząca się z opuchniętych oczu. Czas kończyć. Z
całą swoją siłą wyszarpnęła sztylet z dłoni, cholera, wyciąganie bolało
bardziej, niż kiedy został wbity! A potem rzuciła nim poza okręg.
Teraz obie były nieuzbrojone. Młoda harpia ruszyła do przodu, mając
nadzieję, że znajdzie się na matce, zanim doświadczenie zdobyte w
walkach da jej szanse na uzdrowienie i planowanie. To nie zadziałało
- w jednej chwili Tabitha zerwała się na nogi i po raz trzeci kobiety
stanęły naprzeciw siebie, zaczynając się okrążać.
- Brawo – wychrypiała Tabitha łamiącym się głosem z powodu
wciąż gojącej się tchawicy. – Spodziewałam się, że ugniesz się
znacznie wcześniej.
- To dlatego, że masz zbyt wysokie mniemanie o sobie i zbyt
małe o tych, którzy cię otaczają.
- Mam powody – beznamiętny głos.
Zmuszę ją, żeby coś poczuła. Kaia oblizała usta, wyczuwając
miedziany smak krwi.
- Matka Roku tytuł dla Tabithy Bezwzględnej. Albo i nie. Ale
nie martw się. Tatuś też nie zasługuje na nagrodę dla Ojca Roku.
Tabitha znieruchomiała, przymknęła powieki, dzięki czemu
ukryła, ale i odsłaniała cierpienie.
- Jestem dobrą matką.
Hm, co? Czy właśnie uderzyła w jej czuły punkt?
- Jeśli przez dobra rozumiesz, że jesteś najgorsza na świecie, to
tak, jesteś na szczycie listy.
Bursztynowe oczy zwęziły się, cierpienie zniknęło.
- Kiedy umrzesz, inne harpie wezmą w posiadanie twojego
mężczyznę. Wiesz o tym, prawda? A ponieważ cię zwyciężę, będę
miała do tego prawo jako pierwsza.
Ała. Teraz Tabitha uderzyła w najczulszy punkt, starając się
tymi słowami wywołać emocjonalną reakcję, ale tak jak sugerował
Strider, Kaia była obok swoich emocji. Mogła poczuć wewnętrzny
ogień zrywający się z powrotem do życia, ciepło…cieplej… Mogła
uwolnić płomienie i skończyć to teraz. Walczyły - nie byłoby teraz
płaczu. Kaia chwyciła matkę, a jednak, mimo iż nie łączyła ich miłość
matka - córka, nie mogła spalić tej kobiety na śmierć. Ale przecież to
czego ona chciała, nie miało teraz znaczenia. „Zrób co będziesz
musiała, żeby przetrwać” - tak powiedział jej Strider.
Właśnie nadszedł ten czas. W końcu otworzyła swój umysł na
ciepło, powitała je, pozwoliła mu rosnąć, rozprzestrzenić się…
pochłonąć. Gorąco… goręcej… Nie wiedziała, czego oczekiwać.
Ostatnim razem zmiana przyszła tak niespodziewanie, ale nie miała
chwili, by się zatrzymać i pomyśleć o tym, co się wówczas wydarzyło.
Co zrobiłaby, gdyby płomienie nie chciały nadejść?
Szok okrył twarz Tabithy. W uszach Kai pojawił się huk, ciało
rozgrzewało się, a potem wszystko co mogła zobaczyć, to błękitną
mgłę. W czasie krótszym niż uderzenie serca, płomienie zaczęły się
wić, wypełzając z jej skóry i obejmując każdy centymetr ciała
wzburzonym morzem ognia. Nawet jej ubranie spłonęło.
- Przepraszam za to, mamo – powiedziała.
Skoczyła, zmniejszając dystans pomiędzy nimi. Kontakt. Upadły
na ziemię, a płomienie przeskoczyły z Kai na Tabithę. Wtedy
zatrzymała się, wyczekując. Gdzie były krzyki jej matki?
- Naprawdę myślisz, że przespałabym się z feniksem, gdybym
nie miała ochrony przed jego ogniem? Ale jestem pod wrażeniem.
Nabrałaś mnie. Nie miałam pojęcia, że posiadasz tę zdolność.
- Ja…ja… – nie odpowiedziała. Była zbyt oszołomiona.
- Nie mogę wezwać płomieni, ale mogę się im opierać kontynuowała
Tabitha. - Więc walcz dalej.
Po raz kolejny Kaia doskoczyła do jej pleców i zaczęła uderzać,
znowu i znowu. Napędzało ją bardziej zaskoczenie niż niemożności
pokonania matki, a kiedy zmysły powróciły do równowagi, przestała
skupiać się na ochronie twarzy i szyi. Był tylko jeden sposób, żeby to
zakończyć.
Ciosy nadal dosięgały Kai i przeszył ją ostry, przesłaniający
wzrok ból, gdy gardło zostało zmiażdżone – wiedziała, że następne
będą szpony, a razem z nimi straci głowę – ciepło zastąpiła zimna
determinacja.
Zrób co trzeba.
Kaia wygięła się i przyjmowała kolejne ciosy, sprawiając, że jej
matka niczego nie podejrzewała, zbyt pochłonięta rytmem swych
uderzających pięści, spodziewając się, że Kaia w każdym momencie
utraci świadomość. Tymczasem Kaia sięgnęła do pleców matki i
mocno pociągnęła. Krzyk rozszedł się echem, kiedy ciepła krew
pokryła jej ręce, a pięści matki wreszcie przestały na nią spadać.
Kaia podniosła dłonie do ust i polizała. Wszystko, żeby przeżyć –
powtórzyła. Krew, każda krew, była specyfikiem potrzebnym do
uleczenia. Witalne siły matki spłynęły pokiereszowanym gardłem
wprost do żołądka. Efekt nie był tak intensywny jak wtedy, gdy piła
od Stridera, ale wzrok nieco się poprawił, a ona usiadła. Matka leżała
kilka metrów od niej, nieprzytomna i naga od płomieni - mogła
wytrzymać złamanie skrzydła, ale ich zupełnej utraty już nie. Miała
pokiereszowane plecy, a skrzydła całkowicie zginęły. Pierś Kai
ścisnęła się; z żalu, że ich spór doprowadził do tego i z dumy, że
zwyciężyła.
Rozejrzała się po otoczeniu. Reszta walczących była pokonana.
Z rozczarowaniem zauważyła, że wojowniczki Eagleshields pokonały
jej siostry, ale te z kolei pokonały klan Skyhawks. Zawodniczki, które
nadal stały, obserwowały, co się dzieje, z szokiem wymalowanym na
twarzach. Ale Kaię interesowała tylko jej drużyna. Na szczęście
wszystkie ukochane dziewczyny były żywe - trzymane na dystans
miecza, ale żywe. Z każdą z osobna spotkała się wzrokiem, a one
skinęły przepraszająco, ale też z uznaniem. Kaia nie przejmowała się
tym, że przegrały – liczyło się jedynie, że przeżyły. Przyjdzie czas na
rehabilitację podczas następnej rozgrywki.
Stąpała ciężko, nieprzejęta swoją nagością. Nie ważne co się
stanie później; w czwartej rundzie było teraz trzech kandydatów do
zwycięstwa i ktokolwiek wygra, zdobędzie wszystko. Szacunek i
Magiczną Różdżkę.
Czy Strider zdawał sobie sprawę z tego, jak blisko byli
najwyższej wygranej? Strider. Jej siostry mogły być żywe, ale ona
była przegrana. Pokonując jej drużynę, Eagleshields pokonały ją.
Strider właśnie przegrał swoje własne wyzwanie.
Nie - upewniła się w następnej chwili. On przysiągł zabić
jedynie tych, którzy ją pokonali. Albo zranili? Tak czy inaczej, nie
określił limitu czasu na zadanie śmiertelnego ciosu. Prawda?
Przeszukała wiwatujący tłum, ale go nie odnalazła. Był Sabin i
Lysander, którzy również na chwilę zniknęli, ale zaraz wrócili. Obaj
byli spięci, bladzi i zdenerwowali, wyraźnie czekali, żeby zabrać
swoje kobiety i odejść.
Czy ze Striderem było wszystko w porządku? Dokąd poszedł?
Czy teraz cierpiał?
Mogła wyzwać Eagleshields i kontynuować walkę. Ale nie
mogła wyłączyć wszystkich w tym samym czasie. Któraś z dziewczyn
z jej drużyny mogła zostać zraniona, może nawet zabita. Kaia musiała
zdecydować - ocalić je czy Stridera przed agonią z bólu. Modląc się,
aby zrozumiał, uklęknęła, przyznając się do porażki.
Trzy rzeczy wydarzyły się jednocześnie;
Ich otoczenie zmieniło się i Koloseum nie było już nowe, ale
stare i rozpadające się, a wokół nich nagle zmaterializowali się ludzie
i stworzone przez nich bariery.
Wrzask wściekłości i niedowierzania Juliette odbił się od ścian.
I najgorsze ze wszystkiego - krzyk udręczonego Stridera przeciął
jej duszę.
The Darkest Surrender
Rozdział 31
Stridera otoczył całkowity, absolutny chaos. Pozbawiony tchu,
porażony osłabiającym bólem opadł na kolana, chwytając Magiczną
Różdżkę.
Harpie ich małżonkowie i niewolnicy rzucili się w różnych
kierunkach, starając się uciec, zanim przyjedzie policja. Mogliby
nawet przyprowadzić ze sobą reporterów. Zostały złamane niezliczone
prawa i sprofanowany narodowy skarb - krew, która nasączyła ziemię,
utworzyła wokół stóp Sridera kałużę.
Co, do cholery, powinien zrobić? I dlaczego jego demon był taki
udręczony, jęcząc i wijąc się w jego głowie? Przecież wygrali. Czyż
nie?
W momencie kiedy odrąbał Lazarusowi głowę, pojawił się
artefakt. Coś błyszczącego wydobyło się z jego ciała i zostało
wchłonięte przez czubek Włóczni, jakby wessał to odkurzacz. Dusza
wojownika - prawdopodobnie jej reszta, która połączyła się z tą
częścią w środku. W tym momencie dalsze podtrzymywanie iluzji
stało się niemożliwe i świat powrócił do rzeczywistości. Strider nie
przemyślał tej małej komplikacji, nie był więc na to przygotowany.
Myślał jedynie o zdobyciu Włóczni. Teraz ją miał, jednak kilka rzeczy
dzieliło go od sukcesu.
Juliette wiedziała, że jej mężczyzna był martwy, z drugiej strony
wiedziała też, że był jej nieposłuszny. Ten krzyk… Będzie szukała
jego ciała. Dowie się, kto jest za to odpowiedzialny. Nie ma
możliwości, by ukryć ten fakt. Nie teraz - zbyt wiele osób widziało
Stridera z zakrwawionym mieczem w dłoni pochylonego nad
pozbawionym życia ciałem. Nie, żeby próbował ukryć prawdę.
Dokonał zbrodni, musi więc ponieść konsekwencje tego czynu.
Teraz jednak przyprowadził diabła pod drzwi Kai. Juliette nie
będzie się dłużej zadawalać upokarzaniem jej. Będzie chciała ją
ukarać. Zranić. Zniszczyć.
Kiedy uderzyła go prawda, zebrało mu się na mdłości. Co on, do
cholery, zrobił? Strider ledwo trzymał się na nogach, więc zachwiał
się, kiedy kolejna prawda ostatecznie do niego dotarła - wyzwał Kaię,
by zwyciężyła zawody. Musiała przegrać.
Cholera. Cholera! Czy wszystko z nią było dobrze?
Ktoś w niego uderzył, potknął się, ból stał się intensywniejszy.
Zacisnął mocniej uchwyt na Włóczni. Sabin i Lysander
prawdopodobnie szukali swoich kobiet, więc nie będą pomocni.
Wolną ręką Strider wyciągnął telefon z kieszeni. Potrzebował
Luciena.
Jego wzrok był zbyt zamglony, by zobaczyć cyfry, mimo to
spróbował zadzwonić do strażnika demona śmierci. Na szczęście
numer był pod szybkim wybieraniem, więc jedyne co musiał zrobić,
to wcisnąć trójkę – tylko trójkę – potem wymówić jedno słowo
„pomocy” i pojawi się jego przyjaciel.
Po raz kolejny ktoś na niego wpadł i Strider mocno się zachwiał,
a telefon wypadł z mu ręki, uderzając o chodnik. Cholera! Schylił się.
Jego kości i stawy protestowały, kiedy przeszukiwał powierzchnię
wokół siebie. W końcu palce zacisnęły się wokół plastiku.
Na rękę nadepnęło wiele stóp, miażdżąc kości i telefon. Potem
czyjeś stopy wbiły się w jego plecy łamiąc żebra i pozbawiając go
powietrza, a następnie jego twarz została rzucona na ziemię. Uciekają
w popłochu – pomyślał zamroczony. Jakie to upokarzające. Szarpnął
Włócznię pod swoje ciało, mając nadzieję, że ją osłoni. Wątpił, żeby
cokolwiek mogło ją złamać, pomimo jej kruchego wyglądu. Na
końcach miała klepsydry, a sama laska była cienka i drewniana, ale tę
rzecz wykonali bogowie, a on był żywym dowodem na to, że bogowie
nie robią produktów kiepskiej jakości. Jednak Włócznia mogła zostać
skradziona, a na to nie mógł pozwolić. Prawie nie wierzył w to, że
trzymał czwarty artefakt. Po tym wszystkim, ostatni kawałek
układanki wpadł prosto w jego ręce. Za okropną cenę, tak, ale miał ją.
Ostatecznie kroki ucichły a Strider zmusił swoje poobijane ciało,
by wstać. Dyszał i chwiał się. Kilka kolejnych harpii podbiegło do
niego, ale nie udało im się go znokautować. Może dlatego, że nie
próbowały. Śpieszyły się.
Kolejny kobiecy krzyk wypełnił powietrze, tym razem bliżej.
Agonia w tym krzyku… agonia i wściekłość zmieszały się razem w
bezwzględnej harmonii.
- Zabiję! Cię! – rozbrzmiały słowa Juliette, każde przepełnione
ogromną nienawiścią.
Gówno widział, ale mimo to odwrócił się i pozwolił, żeby
prowadził go pędzący tłum. Kilka razy ugięły się pod nim kolana, ale
użył Włóczni jak zwykłej laski i szedł dalej. Jak blisko była Juliette,
depcząc mu po piętach?
Kaia! – krzyknął w myślach. Nigdy nie rozmawiali
telepatycznie, ale też nigdy nie był tak zdesperowany, żeby do niej
dotrzeć. Mógł mieć jedynie nadzieję, że małżeństwo wzmocniło ich
połączenie. -Gdzie jesteś?
- Tutaj – znajomy zapach otoczył go na ułamek sekundy, nim
ciepła ręka przesunęła się wokół jego tali, szarpiąc go w lewo. – Czy
to jest to, o czym myślę?
Dzięki bogom. Żyła, była tutaj i mogli ze sobą rozmawiać
telepatycznie. Przewaga, którą zgłębi, kiedy będą bezpieczni. Teraz
mógł czuć jej bicie serca, przyspieszone, ale, do cholery, to było bicie
i to mu wystarczyło.
- Tak. Przepraszam laleczko. Musiałem ją wziąć. Nie mogłem
przepuścić takiej okazji. Nie używaj jej, dobrze?- nie wiedział, jak
działa Włócznia. Jak przejąć duszę i zdolności, by uwięzić je w środku
dla innej osoby, czy jak ukraść duszę i zdolności z życia. Nie chciał
ryzykować, wyrządzając Kai krzywdę nie do naprawienia. – Jesteś
cała?
- Nie widzisz?
- Nie. Rogówki przestały działać.
- To wyjaśnia dlaczego prawie rozbiłeś się o ścianę –
powiedziała sucho. – Posłuchaj. Nawet mimo tego, że chciałam
walnąć cię w głowę, poważnie, myślisz, że zabrałabym ci Włócznię?
Wybacz, ale zgubiłam się – po chwili kontynuowała: - Przepraszam,
że cierpisz. Mogłam wygrać, mogłam zabić wszystkich, ale wtedy
mogłyby umrzeć również moje siostry, nie potrafiłam…
- Nie musisz się tłumaczyć. Jestem wdzięczny, że tu jesteś. I nie,
nie uważam, że zabierzesz ode mnie Włócznię. Ale ona jest
niebezpieczna i nie wiem, jak jej odpowiednio użyć.
Pociągnęła go w prawo.
- W takim razie w porządku. Przebaczam ci, że warczałeś na
mnie, ale wracając do tematu. Nienawidzisz przegrywać. Bądźmy
szczerzy, myślę, że zabiłbyś własną matkę, żeby wygrać walkę.
Gdybyś ją miał. Wierzyłeś w moje zdolności, ale ja…
- Kaia – powiedział, przerywając jej znowu. – Dla własnego
dobra, nie bądź zbyt uparta. Nic nie ma dla mnie znaczenia poza tym,
że żyjesz. Przysięgam. I szczerze? Nie jesteś jedyną, która powinna
przepraszać. Powiedziałaś, żebym nie zabierał Różdżki, tylko
pozwolił ci ją wygrać, ale mimo wszystko to zrobiłem.
- Zmieniłam zdanie w tej sprawie.
Szarpnięcie w lewo.
- Wiem. To jednak nie zmienia faktu, że ja…
- Wiedziałeś? Skąd? Nie ważne. Porozmawiamy na ten temat
później. I kto jest teraz bardziej uparty?
Strider uśmiechnął się pomimo bólu.
- Cholera – nagle przeklęła. – Juliette nadal siedzi nam na ogonie
i nie sądzę, że uda nam się ją zgubić.
Jego rozbawienie zniknęło, gdy tymczasem Kaia skręciła za róg
i sprowadziła go po schodach w dół.
- Zbliża się i jeśli czegoś nie zrobię, dorwie nas – nie robiąc
przerwy na oddech, popchnęła go na twardą, zimną ścianę. – Zostań
tutaj.
Nie było czasu na zadawanie pytań. Uwolniła go i sekundę
później gorący podmuch ciepła uniósł się nad nim. Zdał sobie sprawę
z tego, że właśnie się podpaliła. Wybuchły kobiece wrzaski.
- Zapłacisz za to – zaczęła Juliette, ale powstrzymał ją jęk
agonii.
Strider marzył o tym, żeby móc zobaczyć co się stało. Pot
spłynął po jego ciele. Kłujący ból nie osłabł i bez dotyku Kai,
rozpraszał go, poruszał nim i sprawiał, że wojownik z pełną siłą
doświadczał każdego kolejnego ukłucia. Skulił się i zwymiotował.
Powinien być przy Kai, która tuż obok walczyła w pojedynkę. Był
przeszkodą - bez niego już dawno mogła uciec.
- To powinno zatrzymać tę sukę na chwilę – powiedziała z
satysfakcją, po raz kolejny owijając rękę wokół jego talii i szarpiąc go
do przodu. Chociaż w tym momencie nie płonęła, temperatura jej ciała
mocno wzrosła.
- Jesteś w tym coraz lepsza– powiedział, zaciskając zęby, żeby
znieść oparzenia.
- Może dlatego, że utrzymuje mnie w ciągłym stanie białej
gorączki.
Zapach palącej się bawełny wypełnił jego nos. Moja koszula zdał
sobie sprawę. Potem uderzyła go kolejna myśl. Ona się zapaliła.
Całkowicie. Jej ubranie musiało już spłonąć.
- Jesteś naga, prawda?
Nienawidził tego, że ktokolwiek oprócz niego mógł ją taką
zobaczyć, ale rozbawiła go myśl o widoku jaki obydwoje
przedstawiali.
- Tak – w jej głosie nie słychać było wstydu. – Byłam przez
chwilę. Więc jak zdobyłeś Włócznię?
Fala winy wstrząsnęła nim, kiedy wyjaśniał, co się stało z
Lazarusem, Juliette i rodzajem władzy jaki nad nim miała.
Pokonali zakręty, zeszli schodami w dół, a potem w górę.
- Więc Lazarus jest martwy?
Chłodny, mile widziany wietrzyk uderzył w Stridera.
- Tak. Nie był takim złym gościem. Chciałbym, żeby było inne
wyjście i… może było. Lazarus przedstawił wszystko tak, żebym w
ten sposób go zrozumiał, co oznacza, że mógł się pomylić.
Mógł przeżyć to, co Strider mu zrobił. W każdym razie, jego
dusza mogła - mógł być teraz uwięziony we Włóczni.
- Tak, mnie też się coraz bardziej podobał. Porozmawiamy o tym
później – puściła go. – Muszę wziąć swoje rzeczy i ubranie. Trzymaj
się.
A więc byli w namiocie, który zajmowali wcześniej. Strider
zachwiał się, kiedy zaczął się skupiać na otoczeniu - wyostrzył słuch,
nasłuchując głosów sióstr Kai, ale powitał go jedynie dźwięk jej
ruchów. Potem chwyciła go i przeprowadziła przez labirynt. Mógł
sobie teraz wyobrazić, co ich otacza - wiedział, że przed nimi
majaczyło ogrodzenie.
- Wdrap się – powiedziała, potwierdzając jego przypuszczenia.
Pokiereszowane ciało już i tak protestowało przez całą drogę, ale
zrobił to. Szedł naprzód.
- Teraz skacz.
Jeszcze jeden płot, chociaż ten był niewielką przeszkodą. Strider
z kolejnym ukłuciem bólu wylądował na ziemi.
- Głaz – powiedziała, odciągając go na bok.
Gdy tylko go odsunęła, zaczęli biec. Po prostu biec. Ciężko
oddychając, wdychał woń sosny, brudu i spalin samochodów. Jego
buty uderzały o skały i trawę, a potem o drogę. Kilka razy usłyszał
zaskoczone – i może przerażone – pomruki ludzi. Kaia zwolniła,
zatrzymała się, potem po raz kolejny odsunęła się od niego.
- Zostań tutaj - poleciła. Minęło kilka minut. Nienawidził tak
stać, bezradny z Włócznią na wierzchu. Kiedy wróciła, mruknęła: –
kasa.
- Mądra dziewczynka.
Złota mgła przebiła się przez ciemność. Strider mrugnął.
Kolejny raz. Żadnej zmiany, tylko takie małe, słabe światło. To
wystarczyło. Zaczynał się leczyć.
Wydawało się, że trwało to wieczność, nim Kaia wynajęła pokój
w motelu i zabezpieczyła ich. Pomogła mu dotrzeć do łóżka, a on
razem z Różdżką opadł na materac.
- Dla twojej wiadomości, wyglądasz jak gówno – przysiadła
obok niego i delikatnym dotykiem odsunęła mu włosy z czoła.
Nachylił się do tej pieszczoty.
- Dziękuję, Rudzielcu. Muszę powiedzieć, że czuję się lepiej.
- Mogę coś dla ciebie zrobić?
- Nie. Wszystko czego potrzebuję, to czas.
- Więc co robi ta rzecz? Wspominałeś coś o duszy, tak, ale nie
zrozumiałam.
- Masz telefon? – zapytał zamiast odpowiedzieć. Wszystko po
kolei, najpierw musi wywieźć artefakt z Rzymu, jak najdalej od
Juliette.
- Tak. Zabrałam go, kiedy się ubierałam.
- Zadzwoń do Luciena i poproś, żeby tutaj przybył.
Posłuchała go. W tym czasie światło, które widział wcześniej
zaczęło się powiększać, a wzrok stał się odrobinę bardziej wyraźny.
Strider zaczął dostrzegać detale. Nad jego głową znajdował się sufit,
w kolorze biało - żółtym. Ściany pokrywały białe stiuki. Okno zdobiły
draperie z grubego, czerwonego materiału. Obok niego stał podrapany
nocny stolik, na którym spoczywała niebieska lampka. Przesunął
wzrok na Kaię, która przechadzała się, rozmawiając przez telefon.
Skończyła, zamilkła, po czym wzburzona zaczęła stukać w klawiaturę.
Minęło kilka kolejnych minut, zanim zobaczył ją wyraźnie. Siniaki
przykryły jej lewe oko i szczękę, górna warga była rozcięta i
spuchnięta. Włosy leżały splątane na ramionach. Była ubrana w czysty
podkoszulek i jeansy, ale nie miała butów. Biegała po ulicach boso i
było to widać po jej stopach - palce były czarne od brudu, a każdy
krok pozostawiał na podłodze krwisty ślad.
Ani razu nie narzekała, czy nawet nie pisnęła z bólu. Była
wojownikiem do szpiku kości. Serce Stridera urosło z dumy i miłości.
I nie obchodziło jej, że zabrał Włócznię. Wręcz przeciwnie pochwaliła
go, mimo że sprawił tym same kłopoty. Jedyna w swoim
rodzaju, jego Kaia. Zasłużyła na wszystko co najlepsze. Dlatego
postanowił być lepszym mężczyzną. Dla niej.
Marszcząc brwi, wepchnęła telefon do tylnej kieszeni.
- Lucien będzie tutaj za chwilę. Napisałam do sióstr i
poinformowałam je, gdzie jestem. Taliyah i Neeka są w pobliżu, będą
tutaj za kilka minut, ale nie słyszałam się z nikim innym.
Pukanie do drzwi usłyszeli, zanim wypowiedziała ostatnie
słowo. Taliyah nie czekała na odpowiedź Kai, po prostu weszła do
środka, Neeka była tuż za nią. Uścisnęły ją.
- Przepraszam z powodu porażki – powiedziała Taliyah, klepiąc
siostrę po głowie.
Kaia wzruszyła ramionami.
- Jakbym wcześniej, w równym stopniu, nie przyczyniła się do
tego.
- Więc jesteś feniksem, tak? – upewniła się Neeka.
- Wiem – twarz Kai pokryły szkarłatne pasma, podkreślając jej
zmęczenie, kiedy przesunęła po niej palcami. – Dla mnie to też była
niespodzianka.
Taliyah potrząsnęła głową, przyglądając się kobietom, podczas
gdy jej blond włosy zatańczyły wokół ramion.
- Och, Neeka, a ja nie byłam zaskoczona.
Kaia zmarszczyła brwi, zdziwiona.
- Dlaczego?
- Wykazywałaś objawy przez kilka tygodni. Poza tym stanęłaś w
płomieniach w dniu swoich narodzin. Matka chciała cię chronić przed
ojcem, więc podała ci coś, aby mieć pewność, że to się nie powtórzy
przez następne stulecia, nawet jeśli zareaguje trujący gen feniksa, gdy
zostaniesz zadrapana czy pogryziona - kolejne klepnięcie, a potem
Taliyah cicho podeszła do Neeki. – Wiedziałam, że to tylko kwestia
czasu, zanim powrócą twoje zdolności.
Strider mógł usłyszeć myśli Kai płynące przez łączącą ich nić.
Były wyrazem tak silnych emocji, że wstrząsnęły nim. -Co za
wariactwo. Matka rzeczywiście działała z pobudek macierzyńskich i
chciała mi pomóc? Chcę uścisnąć tę kobietę. A potem potrząsnąć nią.
Nie mogę teraz zmięknąć, to wojna.
- Cóż, powinnaś mi o tym powiedzieć! – wściekła się na głos.
- Poważnie – powiedział Strider. Usiadłby, gniewnie spojrzał,
cokolwiek, ale, do cholery, ból wewnątrz niego nadal rósł, a jego
demon zawodził i jęczał.
Taliyah nie zwróciła na niego uwagi.
- I wywołać niepotrzebne obawy? Na pewno nie. A teraz, kiedy
to się stało, nadal nie musisz się niczym martwić. Rozumiesz? Twój
ojciec cię nie zabierze. Obiecuję!
- Naprawdę tak myślisz? – bezbronność wypływała z każdej
sylaby.
Strider chciał ją przywołać, uścisnąć mocno. Jeśli jej ojciec w
świetle prawa będzie zagrożeniem, czy udowodni, że może być
poważnym problemem, poczuje na sobie gniew wojownika opętanego
przez demona.
- Wiem to – zapewniła ją Taliyah. – Jest martwy. Sama go
zabiłam. Wiem, wiem. Jego ludzie będą cię poszukiwać, kiedy
usłyszą, że możesz wytrzymać ich ogień, ponieważ nie ma zbyt wielu
kobiet, które to potrafią.
-Będą poszukiwać? – Kaia i Strider zapytali jednocześnie.
Zauważył, że nie dała żadnego znaku, by śmierć ojca ją
poruszyła. Nie. Żaden żal nie popłynął ich więzią, jej myśli były
spokojne. Jedynie sztywne skinienie głowy, to wszystko. Jakby ich
zaskoczenie ją obraziło.
- Jestem pewna, że Strider powiedział ci o Neece i o tym jak
podkradłam się i spotkałam z grupą mężczyzn. Nie ważne. W każdym
razie Neeka była mi winna dużą przysługę i zgodziła się poślubić
wojownika feniksa w zamian za ciebie.
To musiał być jakiś przywilej, skoro ślub obcych był
akceptowany jako zapłata. Ale co, do diabła, Taliyah miała na myśli?
- W zamian za nią? – Strider nie zamierzał się awanturować, ale
do cholery… – Myślą, że poślubi kogoś innego poza mną? Mogą
sobie, kurde, tak myśleć! Ona jest moja.
- Nie rozumiem – powiedziała cicho Kaia. – On ma rację.
Należę do niego.
Jej wyznanie ogrzało go tak, jak robił to zawsze jej wewnętrzny
ogień.
- Mogliby przyjść po ciebie i go zabić. Wiedziałam, że to by cię
zdenerwowało, wiec użyłam innych argumentów – powiedziała
Taliyah.
Tak po prostu.
- Teraz będą starali się zabrać obydwie.
- Nie –zapewniła go Taliyah. – Nie zdradziłam ci szczegółów
umowy – to zależy od Neeki – ale nie wrócą po Kaię.
- Neeka – powiedział Strider, a jego spojrzenie wylądowało na
przepięknej, ciemnoskórej dziewczynie.
Neeka obserwowała siostry, wyraz jej twarzy był smutny, i
widać było, że nie zdawała sobie sprawy z tego, że o niej rozmawiają.
Kaia również na nią spojrzała, harpia skinęła.
- Dlaczego? – zapytała Kaia.
- Ocaliłam jej życie – odpowiedziała Taliyah. – Jak
powiedziałam, jest mi to winna.
- Czy ona może wytrzymać ich ogień? – zapytał Strdier. Jeśli
nie, wojownicy i tak przyjdą po Kaię.
- Jeszcze nie – odpowiedziała Neeka.
Jego spojrzenie wróciło do niej, zobaczył, że ona też na niego
patrzy.
- Więc co teraz zrobisz…
- Będę. Kiedyś będę mogła. Teraz mam coś innego, coś równie
cennego.
- Ale teraz naprawdę musimy już iść – powiedziała Taliyah,
ciągnąc przyjaciółkę z powrotem do drzwi, zanim Neeka zdążyła
rozwinąć temat. Nie żeby musiała. Zacisnęła usta cholernie mocno. –
Śledziłyśmy Tabithę, żeby upewnić się, czy jej ludzie dostarczyli ją w
bezpieczne miejsce. Dołożyłaś jej cholernie mocno. Byłam pod
wrażeniem, dziecinko.
- Dziękuję – mały impuls winy popłynął od Kai.
Taliyah bardzo delikatnie się uśmiechnęła.
- O ile mi wiadomo, szybko się nią zajęli. Wrócę.
Drzwi zamknęły się za nimi.
Strider obserwował, jak bladą twarz Kai zalały wyrzuty
sumienia.
- Chodzi o twoją matkę? – spytał.
- Tak – odpowiedziała, wiedząc co miał na myśli. – Chciałabym,
żeby nasze relacje nie osiągnęły tak kulminacyjnego punktu, ale…
Lucien wybrał właśnie ten moment, żeby się zmaterializować, a
Kaia zacisnęła usta. W jednej chwili wielki wojownik pojawił się i
zaklął.
- Co się wam, do cholery, stało?
Strider skupił się na swoim przyjacielu. Czarne włosy, kolorowe
oczy – jedno niebieskie, drugie brązowe i twarz pokryta bliznami.
- Nie ma znaczenia, co się stało. Tylko rezultat jest ważny. To –
powiedział, podnosząc z grymasem bólu Magiczną Różdżkę - jest
czwarty artefakt.
Oczy Luciena rozszerzyły się, kiedy rozpoznał własność
przyjaciela.
- Żartujesz, prawda? - zdziwiony obejrzał przedmiot.
- Nie. Tam na zewnątrz jest bardzo wściekła harpia, która chce
to z powrotem, zrobi wszystko, żeby go odzyskać.
Strażnik demona śmierci uniósł brodę, a jego oblicze
przedstawiało perfekcyjnego żołnierza.
- W jaki sposób zdobyła pierwszą nagrodę?
- To jest historia na inną okazję – głos Strider był taki słaby, taki
odległy. Ponownie spróbował usiąść, wszystko, żeby utrzymać się
przy świadomości. Szarpnięcie bólu rozdzierające wnętrzności i
wysiłek ostatnich dni wyczerpał tę odrobinę siły, jaka mu pozostała.
Leżał tam, walcząc o oddech.
- Przynajmniej w końcu wiemy, co ten artefakt może zrobić. W
jakiś sposób więzi duszę i nadnaturalne zdolności wewnątrz tych
końcówek. Te końcówki mogą również przekazywać duszę i te
zdolności innym.
Nastała nerwowa, ciężka cisza, podczas której Lucien
przyswajał wiadomości. Nagle sygnał telefonu przeszył martwotę.
- Wiadomość – Kaia wyjęła telefon, spojrzała na ekran i
odetchnęła z ulgą. – Gwen i Sabin są bezpieczni. Powiadomiłam ich,
gdzie jesteśmy, są w drodze do nas.
Stridera zalała fala własnej ulgi i przyspieszył, chcąc przekazać
resztę informacji, zanim padnie nieprzytomny.
- Nie wiem, jak używać tej cholernej rzeczy. Wiem jedynie, że
ktokolwiek ją trzyma, nie może korzystać ze swojej mocy uwięzionej
w środku. Może jedynie przekazać to prawo komuś innemu.
Bip.
Przerwa.
- Lysander nie może znaleźć Bianki – powiedziała teraz Kaia, w
jej głosie pojawił się ślad paniki. – Jest zmartwiony i pyta, czy ktoś ją
widział.
- Jestem pewny, że jest… - zaczął Lucien.
Kolejne bip.
Znowu pauza.
- Och, bogowie – Kaia wykrztusiła okrzyk wściekłości. – Nie,
nie, nie. Nie!
W końcu Strider znalazł siłę, żeby usiąść, kiedy wstrząsnęła nim
obawa. Jej zdenerwowanie napędziło jego własne.
- Co się stało, laleczko?
Furia przesłoniła wzrok Kai, kiedy pokazała mu ekran. Ręka
drżała, gdy odczytywał „Chcesz żywą siostrę? Pohandlujmy”.
Żołądek Stridera skurczył się, kiedy zobaczył symbol
załącznika.
- Co jest w załączniku?
- Załącznik? Nie zauważyłam – drżenie wzrosło. Kaia
przycisnęła kilka przycisków i stłumiła kolejny szloch. – Film. Widzę
Biankę. Jest związana. Krwawi.
Po kilku sekundach bezruchu usłyszała krzyk Bianki.
- Powiedz jej, żeby się pieprzyła, Kye!
Potem stojąca nad nią Juliette powiedziała:
- Przyniesiesz mi Magiczną Różdżkę w ciągu godziny, albo
przysięgam na bogów, pozbawię twoją bliźniaczkę głowy w taki sam
sposób, jak zrobił to ten sukinsyn mojemu małżonkowi Lazarusowi. I
jeśli się ośmielisz… odważysz!... użyć płomieni…
Pisk wściekłości.
- Wiesz co? Przyprowadź również swojego małżonka. Albo
umrze twoja siostra, albo on. Ty wybierzesz. Za każdą minutę twojego
spóźnienia, twoja cenna siostra będzie cierpieć – pauza. – Acha i Kaia.
Mam nadzieję, że się spóźnisz. Powodzenia w szukaniu nas.
The Darkest Surrender
Rozdział 32
Juliette zadarła z niewłaściwą dziewczyną.
Kaia poświęciła pozostałą godzinę na zebranie wszystkich
zaufanych bliskich i przyjaciół. Nie zawahali się, żeby pospieszyć z
pomocą i za to zawsze będzie im wdzięczna. Przez cały ten czas
Strider, który nadal w oczywisty sposób cierpiał, uspokajał ją,
zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Słodki, kochany mężczyzna.
Dużo bardziej niż kiedykolwiek czuła ich więź - wspierał ją, podnosił
na duchu. Był tuż za nią, zapach cynamonu otaczał ją, a ona
postanowiła uwierzyć w jego zapewnienia. Skoro pokonała swoją
własną matkę, mogła również zaufać jemu.
Znalezienie Juliette nie było trudne. Nie ze zdolnym do
przenoszenia się Lucienem. Podążał za duchowym śladem dopóki jej
nie zlokalizował. Na miejscu sprawdził Biankę (była ranna, ale się
trzymała), poinformował Kaię, dokąd ma podążać, a potem wrócił,
żeby strzec jej siostry. Niewidzialny - nikt nie zrobiłby tego lepiej.
Potajemna obecność Luciena była jedynym powodem, dla
którego Kaia nie pisnęła jeszcze słowa na temat skrzywdzenia Juliette.
To samo tyczyło się Lysandera. Cóż, stanowcza ręka Zachariela
również ją powstrzymywała.
Nic się nie zmieniło, Lucien powiedziałby im, gdyby tak było, a
oni zmieniliby swój aktualny plan. Plan, żeby upewnić się, że
Eagleshields nigdy znowu nie zrobi czegoś podobnego.
Kaia maszerowała z wysoko uniesioną głową, mając Taliyah i
Gwen po bokach. Strider i jego bracia szli tuż za nimi, a Lysander i
jego armia anielskich wojowników byli w powietrzu, okrążając teren.
Ich biało-złote skrzydła rozpościerały się z wdziękiem. Kaia uważała,
że będą potrzebni w niebiosach, ale Lysander mimo to, sprowadził
tutaj jakiś rodzaj wojskowej śmietanki anielskiej.
Tak więc Juliette zadarła z niewłaściwą rodziną. Kaia
pomyślała, że dlatego właśnie wszyscy ci ludzie skupili się wokół niej
- byli jej rodziną. Ani jeden z nich nie spocznie, dopóki Bianka nie
będzie bezpieczna. W rzeczywistości mogli dla niej umrzeć. Mogli
umrzeć dla Kai. Tak jak ona dla nich. Nie dojdzie do tego.
Wyprostowała ramiona, wzrokiem zmierzyła otoczenie.
Juliette wybrała cudowną lokalizację - plaża w tej księżycowej
poświacie była zwodniczo cicha. Po drugiej stronie starożytne
rzymskie ruiny wyciągały się ku ciemnemu niebu, a kamienie
błyszczały srebrem. Woda obmywała piasek, tworząc kojącą
kołysankę. Szkoda, że za chwilę wybuchną krzyki i poleje się krew.
- Juliette! – krzyknęła Kaia. Koniec czekania. Chciała, żeby
wreszcie było po wszystkim.
Kipiąca ze złości, pokryta sadzą Juliette stanęła w strumieniu
złotej księżycowej poświaty. Jej nienawiść była tak wielka, że
wibrowała w powietrzu. Klan uformował groźną linię tuż za nią. Kaia
zatrzymała się kilka kroków dalej w niewielkim dystansie, a jej
oddział postąpił jej śladem.
W Juliette zawrzało.
- Jestem zaskoczona, że twój pół-mózg zdołał mnie odnaleźć, ale
cieszę się, że jesteś. Skończymy to teraz. Gdzie jest Włócznia?
Zamiast odpowiedzieć, Kaia powiedziała:
- Przykro mi z powodu twojego małżonka, naprawdę,
chciałabym, żeby to skończyło się inaczej, ale nie mogę zmienić
przeszłości. Mogę jedynie ogarnąć przyszłość. Daję ci więc jedną
szansę, tylko jedną, żebyś to przerwała. Uwolnij moją siostrę a odejdę.
I na tym koniec.
Odpowiedź Juliette była natychmiastowa.
- Och, nie. Nie opuścisz tej ziemi bez szwanku – strzeliła
palcami i dwie członkinie klanu Eagleshields przyciągnęły wściekłą i
zakrwawioną Biankę na pierwszą linię. – Wierzę, że dokonałaś
wyboru, Kaio Rozczarowanie. Twoja siostra czy twój mężczyzna?
Ryk oburzenia Lysandera rozniósł się echem po niebie. Juliette
miała szczęście, Zachariel był tutaj po to, żeby ich powstrzymać przed
atakiem szału.
Po tym jak Bianka pokazała uniesiony kciuk swojemu
mężczyźnie, spotkała się wzrokiem z Kaią i uśmiechnęła złośliwie.
Kaia prawie opadła z uczuciem ulgi - usłyszenie siostry na wideo nie
było tym samym, co zobaczenie jej żywej osobiście.
- Mówiłem ci – szepnął szorstki męski głos. Drżącymi palcami
prześledził długość jej kręgosłupa. Strider. Pomimo bólu, nadal
okazywał jej wsparcie.
I nagle Kaia dostrzegła zabawność tej sytuacji. Bianka zawsze
korzystała z tego sposobu, żeby nakłonić Kaię do swojego pomysłu.
Pamiętasz czas, kiedy twoi wrogowie mnie porwali? –
powiedziałaby jej bliźniaczka. -Ja też. Dlatego musisz dla mnie
zrobić tę małą rzecz.
- W zasadzie – powiedziała, rzucając Juliette nikczemny
uśmiech – to ty masz wybór. Poddaj się albo zgiń. Lysander! –
wrzasnęła – jesteś na górze?
Anioły spadły z nieba. W mniej niż sekundę Eagleshields były
na kolanach z pochylonymi głowami, skrzydlaci wojownicy trzymali
ogniste miecze nad ich karkami.
- Łał, to było łatwe – powiedziała.
Na szczęście harpie nie zdawały sobie sprawy z tego, że anioły,
które żyły zgodnie z kodeksem postępowania, którego Kaia nawet nie
udawała, że rozumie, faktycznie nie miały prawa zranić ich „bez
powodu”. Cokolwiek by nim było.
Lysander otoczył ramionami Biankę, gruchając do niej i
domagając się odpowiedzi na pytanie co jej zrobiono.
Bianka pocałowała swojego mężczyznę, a potem spojrzała
groźnie w tył na zaskoczoną Juliette. Choć klęczała, przywódczyni
Eagleshields nie wyglądała na całkowicie zastraszoną. – Mówiłam ci,
że jesteś głupia, skoro zadzierasz z anielskim małżonkiem.
- Ale… ale…
- Tak – powiedziała Kaia, obserwując tę scenę. – Zostałaś
pokonana tak szybko – pstryknęła palcami w parodii gestu, którego
Juliette użyła, przywołując Biankę. – A teraz, mając cię pod opieką,
porozmawiajmy troszkę o naszych interesach. Lysander, czy mógłbyś
powiedzieć swojemu przyjacielowi, żeby odsunął swój ognisty miecz
od brunetki i tylko brunetki, proszę?
Minął moment ciężkiej ciszy. Potem Lysander kiwnął głową i
ciemnowłosy anioł, który stał nad Juliette, odsunął się, a lśniący miecz
wkrótce zniknął całkowicie.
Juliette podniosła się, ale nie próbowała uciekać. Rozsądnie.
Kaia oczywiście podążyłaby za nią i ostateczny rezultat nie byłby już
taki piękny.
- Są tylko trzy klany, które mogą wziąć główną nagrodę –
stwierdziła Kaia. – Mój, twój i Skayhawks.
- Nie prawda – powiedział z trudem kobiecy głos.
Matka Kai wyszła z cienia i stanęła obok aniołów.
Kaia spojrzała w pozbawioną emocji twarz Tabithy, ale starała
się nie panikować. Tabitha była jeszcze w trakcie leczenia. Oczy
miała sine ze zmęczenia, ramiona skulone, a nogi trzęsły się, jakby
były z waty.
- Co tutaj robisz? Planujesz oprotestować moje miejsce w finale?
– młoda harpia uniosła dumnie podbródek. Nie było śladu emocji w
jej głosie. Nie drżała. – Cóż, możesz…
- Nie – powiedziała Tabitha, znów ją zaskakując. – Taliyah
powiedziała mi, co się stało. Dlatego tutaj jestem. Zdecydowałam się
wycofać moją drużynę z turnieju.
- Co? – Kaia i Juliette wydyszały w tym samym momencie.
Tabitha skinęła głową, ten ruch sprawił, że prawie się
przewróciła.
- Po prostu chcę, żebyś miała szansę wykazać się przed klanem,
bez jakiejkolwiek pomocy z mojej strony. I masz okazję. Nie jestem
już dłużej potrzebna. Jak widzisz, nie stanowię w tym momencie
zagrożenia.
Kaia kompletnie oniemiała.
- Jeśli to prawda, dlaczego ze mnie szydziłaś? – po raz pierwszy
odzywając się, zażądał odpowiedzi Strider, a furia dodała siły jego
słowom.
- Szydziła z ciebie? – wychrypiała Kaia, złość pomogła jej
odnaleźć siłę we własnym głosie. – Kiedy?!
Zaczęło się na wprowadzeniu - usłyszała jak mówi w jej
myślach. -Przed zawodami.
Mógł mówić w jej myślach? Wiedziała, że niektóre pary mogą
to robić, ale nie oczekiwała, że będą jedną z nich. Dodatkowy bonus!
Tabitha uniosła podbródek, jakby była odbiciem Kai. A więc
stąd się to wzięło. Aha.
- Nie szydziłam z ciebie, głupi mężczyzno – bursztynowe oczy
lśniły z wściekłości. – Ostrzegłam cię o intencjach jej wrogów. Tak na
marginesie… nie ma za co. A nie dostałam od ciebie nic w zamian,
poza żalem wobec mojej hojności.
- Nie nazywaj go głupim – warknęła Kaia. Tylko ona miała do
tego prawo. Ale, hmm, jej matka starała się ją wesprzeć? – Dlaczego
miałby ci wierzyć? Nienawidzisz mnie.
Ze mną wszystko w porządku, laleczko. Nie martw się o mnie.
Kiedy zwróciła swoją uwagę na Kaię, na twarzy Tabity pojawiła
się delikatna łagodność.
- Jesteś moją córką… Kaią Niszczące Skrzydło. Dlatego właśnie
powinien mi uwierzyć.
Kaią Niszczące Skrzydło? Nazwa odbiła się echem w jej
umyśle, marzenie spełniło się i było dużo lesze, niż sobie wyobrażała.
- Ja…
Nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy w ciągu ostatniego miliona
lat (czy piętnastu tysięcy) nie oczekiwała, że usłyszy te słowa
wypowiedziane z ust tej kobiety.
- Zatem wiesz, że cię nie nienawidzę. Tak, byłam naprawdę
wściekła, że nie posłuchałaś mnie całe stulecia temu. Tak, zawiodłaś
mnie swoim postępowaniem. Miałaś się odkupić, ale nigdy tego nie
zrobiłaś, a ja zmęczyłam się czekaniem. Kiedy zrozumiałam, że
odnalazłaś swojego małżonka, wiedziałam, że albo zatracisz się
kompletnie, albo w końcu odkryjesz wojownika jakim zawsze chciałaś
być. I tak, to oznacza, że miałam cię cały czas na oku. To oznacza
również, że pomogłam w zasadzce na ciebie, dla twojego dobra.
Byłam bardzo dumna, że pokonałaś łowców i rozszyfrowałaś nasz
plan.
Kaia zauważyła, że to nie było wyznanie miłości. To była
znowu, raptowna, okrutna i niezmienna Tabitha. Czy ona jest kłamcą?
Nie. Nigdy. Tabitha przedstawiła to, co myśli. I to wszystko. Jak
zawsze. Wiedząc to, Kaia poczuła jak jej pierś unosi się z emocji,
których nie mogła dłużej ukrywać. Jej matka, nie nienawidzi jej! Czy
to oznacza, że spędzą razem Wigilię? Wątpiła w to, ale, do cholery, to
było więcej, niż miała w ciągu lat. Przyjmie to, ponieważ… jej mama
nie nienawidzi jej. Nigdy nie znudzi się tą myślą. Tak trzymać!
- Nie mogę powiedzieć, że jestem wdzięczna za twardą miłość –
odpowiedziała Kaia – ale jestem zadowolona z mojego życia.
Satysfakcja Stridera prześlizgnęła się po niej jak płaszcz.
- Teraz jesteś wystarczająco silna, aby zabrać co twoje.
Oczywiście, że jesteś szczęśliwa - Tabitha pokuśtykała do przodu,
zmniejszając dystans pomiędzy nimi i wyciągając swoją rękę. – Teraz.
Marszcząc brwi, Kaia zrozumiała… medalion wojowników
Skyhawk. Nowy. Ładniejszy niż ten Juliette. Otworzyła szeroko oczy,
kiedy przesunęła rzemyk wokół szyi. Drewniany dysk był jasny,
chłodny w dotyku, a jednak zdołał rozpalić ją w środku.
- Odwiedź mnie wkrótce, porozmawiamy… - w tym momencie
Tabitha odwróciła się do Juliette. – Długo cieszyłam się twoim
towarzystwem, tak ja ty moim. Wiem, że pomiędzy tobą i Kaia
pewnego dnia dojdzie do walki, to będzie uzasadnione. Odebrała ci
małżonka. Mam jednak nadzieję, że w pewnym sensie została
przygotowana do twojego ataku. Teraz jest. Powinnaś uderzyć w jej
małżonka a nie w Biankę. Po tych wszystkich latach, które spędziłam
na trenowaniu ciebie, miałam nadzieję, że nauczyłaś się, że kara
zawsze musi być dostosowana do przestępstwa. Po twoich
dzisiejszych czynach zostawiam cię na pastwę losu. I na skopanie
tyłka przez moją córkę – powiedziawszy to, odwróciła się i potknęła.
Ona naprawdę mnie nie nienawidzi. Kaia pociągnęła nosem,
starając się nie rozpłakać z radości. Jej matka co prawda nie stanęła
tak dokładnie w jej obronie, nazwała ją jedynie „w pewnym sensie”
przygotowaną, ale jednak. Żadnej nienawiści!
A teraz zajmijmy się tym co moje…
- Wygląda na to, że zostałyśmy tylko ty i ja – powiedziała do
Juliette. – Skończmy to.
Satysfakcja okryła twarz jej wroga.
- Och, poważnie? I nie pozwolisz, żeby twój niewolnik nam
przerwał i cię ocalił?
- Anioły i Lordowie są moimi przyjaciółmi nie niewolnikami,
choć zdaję sobie sprawę z tego, że to pojęcie jest ci obce. I dlaczego
miałabym im pozwolić na to? Mam zamiar nasączyć ziemię twoją
krwią. Uczciwie.
Wzrok Juliette powędrował do Stridera, zmrużyła oczy, Kaia po
części spodziewała się, że wyzwie wojownika.
- Zwycięzca odejdzie z twoim małżonkiem.
Suka.
- Nie ma mowy…
- Zrób to laleczko – przerwał Strider, mówiąc donośnym głosem,
po czym pocałował ją w policzek. - Nie mam wątpliwości, kto wygra.
Ostatnim razem go zawiodła, ale nadal w nią wierzył. Mogła to
poczuć. Jej determinacja wzrosła. Pojawiła się fala chwilowej wiary w
to, że jest nie do pokonania, a Juliette będzie cierpiała za to żądanie.
-Bez ingerencji… kogokolwiek – Juliette warknęła, okazując
zupełny brak szacunku dla jej umiejętności.
- Tak – odpowiedziała Kaia. – Jaka broń? Pozwalam ci wybrać.
- Walka w ręcz. I żadnego ognia, suko.
- Nie mogę uwolnić odrobiny ciepła? – Była zbyt chłodna i
zdecydowana, żeby chcieć uciekać się do płomieni. - Bardzo dobrze.
Ale z tego co słyszałam, straciłaś formę w walce w ręcz. Czy to nie
jest prawdziwy powód dla, którego sama nie brałaś udziału w grze?
Juliette głośno wciągnęła powietrze.
- Przekonasz się.
Strider wyglądał, jakby chciał się kłócić w kwestii użycia ognia,
ale zamiast tego pocałował ją po raz kolejny. Wciąż jej ufał. Fala
zamieniła się w tsunami.
- Kiedy z tobą skończę, nic nie zostanie – dodała Juliette,
odrzucając kilka sztyletów i broń.
- Jesteś tak omamiona, że aż mi ciebie żal – Kaia wyciągnęła
swój arsenał. Obserwowała, jak anioły zmusiły pozostałe harpie z
klanu Eagleshields, żeby się odczołgały, uniemożliwiając im w
jakikolwiek sposób udzielenie pomocy Juliette. Lordowie podążyli za
nimi. Strider przesunął ostatni raz palcami wzdłuż Kai kręgosłupa,
zanim od niej odszedł.
W jednej chwili, tak po prostu, ona i Juliette wyprostowały się i
zaczęły się okrążać. Kobiety emanowały nienawiścią, która była
niemal wyczuwalna w powietrzu. Zrobiłaś poważny błąd, Juliette,
dziecinko. Wmieszanie w to Sridera było gwarancją, że Kaia nie
zawiedzie. Ta walka była na poważnie, więc będzie działać bez cienia
litości.
Poczekaj tylko na to… poczekaj…
- Myślisz, że jesteś niezwyciężona, bo pokonałaś swoją matkę? –
warknęła Juliette. - Cóż, to jasne, że nie dała z siebie wszystkiego.
- Cokolwiek musisz powiedzieć… – poczekaj…
Koło. Jeszcze jedno.
- Obserwowałam cię podczas konkurencji – samozadowolenie
emanowało z Juliette. – Wiesz, co zauważyłam? -Czekaj… - To, że
jesteś pod każdym względem gorsza? – Czekaj… - Juliette zmrużyła
oczy - Że tracisz kontrolę.
Co za ironia. Teraz to emocje Juliette, z każdym ruchem
wymykały się spod kontroli. Myślała, że Kaia jest rozkojarzona. Nie
była, była po prostu przygotowana. Rozszedł się krzyk. Ciało Juliette
napięło się… rzuciła się w jej kierunku…
Teraz!
Zanim harpia dotarła do niej, Kaia skoczyła w powietrze,
skrzydła pracowały ponad miarę, zrobiła salto w tył, za Juliette. Będąc
świadkiem tego, co Kaia zrobiła Tabicie, Juliette przewidziała ten
ruch i szybko się odwróciła. Ale Kaia wykonała kolejne salto. Znowu
była za Juliette. Zanim harpia zdała sobie sprawę, że Kaia się
przemieściła, dziewczyna złapała jej skrzydła, szpony zatonęły w
skórze, sięgając do ścięgna, wtedy szarpnęła z całą siłą. Dokładnie
tak, jak zrobiła to matce. Opatentowany ruch Kai Niszczące Skrzydło,
tak prosty jak wylizanie miski po ulubionych lodach podczas
Weekendu Urodzaju – znanego także jako Piekielny Weekend – ale
czego się można było spodziewać po kobiecie z taką reputacją jak jej?
- Moja dziewczynka! - zawołał Strider radośnie.
Juliette stęknęła, upadając twarzą na ziemię. Próbowała
podciągnąć się na kolana, ale nie miała na to siły, po prostu opadła.
Wokół niej zbierała się krew, tak jak obiecała Kaia, szkarłat wyglądał
prawie nieprzyzwoicie na tle czystych białych ziarenek piasku.
Eagleshields zamilkły na kilka uderzeń serca, a ich szok był prawie
namacalny. Potem zabrzmiały westchnienia.
Uśmiechając się, Kaia przykucnęła obok swojej nemezis. Ból
wypełnił oczy Juliette, ale nie zwróciła na to uwagi.
- Obydwie zraniłyśmy innych. Skończmy to. Mogę nawet
powiedzieć, że jest mi przykro, że do tego doszło. Ale nie zrozum
mnie źle, jeśli przyjdziesz po kogokolwiek, kogo kocham, zniszczę
cię. Wiesz, że mogę to zrobić. Mam Magiczną Różdżkę i zabiorę
twoją duszę bez żadnych wyrzutów sumienia. Poza tym, mam po
swojej stronie tych świętoszkowatych aniołów. Nie powinnaś ich
wkurzać. A teraz koniec gadania.
Nie czekała na odpowiedź. Juliette mogła wyśmiać ją w kwestii
wiedzy na temat tego jak korzystać z Włóczni. Mogła nawet popchnąć
do czegoś, czego nie chciała zrobić - do obcięcia jej głowy. Tak więc
wstała i poszła w kierunku Stridera. Uśmiechając się, wojownik
wyszedł jej na spotkanie.
Kaia spędziła resztę dnia, kochając się ze swoim mężczyzną w
sypialni… i innych miejscach. Przebywanie w domu na Alasce, domu
w którym kiedyś złamał jej serce, było surrealistyczne. Niemniej po
jej zwycięstwie nad Juliette Strider doznał nieopisanego przypływu
siły. Przypływu, który wykorzystał w bardzo dobry sposób.
Teraz leżała w jego ramionach niewiarygodnie zaspokojona.
Zawdzięczała temu mężczyźnie wszystko. Jej obecne szczęście, tak,
ale również wiarę w siebie. Była silna, ale on uczynił ją silniejszą,
ponieważ jej zaufał, zobaczył coś więcej niż jej powierzchowność.
Nigdy nie dbał o to, co myślą o niej inni, nigdy nie przejmował się jej
błędami. I nie bał się pokochać jej za to, kim i czym była.
- Kocham cię – powiedziała.
- To dlatego, że jesteś bardzo mądra. Kolejny dowód na to…
zobacz z kim skończyłaś. Ze mną, zamiast z tym kretynem Parysem.
Roześmiała się. Dla własnego dobra przyjęła jego przemowę
dotyczącą przyjaciela bardziej z rozbawieniem niż niechęcią i
rozdrażnieniem.
- Nie masz mi nic innego do powiedzenia?
- Tak – westchnął. – A więc, tak. Wracając do Parysa, muszę
udać się do niebios, żeby mu pomóc odnaleźć jego niezupełniemartwą
dziewczynę. Obiecałem mu to. Mówiłem ci o tym wcześniej,
prawda?
- Tak.
- To Dobrze. Chcę, żebyś ze mną poszła.
Jakby o tym nie myślała. Jej gotowość wypływała nie tylko z
chęci pozostania ze Striderem. Chciała również szczęścia Parysa.
- Oczywiście.
- Dziękuję. Ja też cię kocham. Nie tylko dlatego, że mnie
uszczęśliwiasz, ale również dlatego, że uszczęśliwiasz mojego
demona. Karmisz go na sposób, o którym nawet nie miałem pojęcia,
że potrzebuje. Sprawiasz, że jestem silniejszy niż kiedykolwiek
wcześniej. Dlatego wyzwałem siebie, żeby mieć pewność, że będziesz
to robić do końca swoich dni.
Jęknęła.
- Musisz przestać to robić.
Jeśli zostanie rany – znowu – z jej powodu…
- Nie martw się. Pozwolę się namówić w kwestii meritum, nie
wyzywając się, laleczko.
- A w jaki sposób pozwolisz mi się namówić, hmmm?
- Nie bądź niemądra. Przy pomocy twojego ciała, oczywiście.
Obsypała jego twarz małymi buziakami.
- Tak zrobię. Ale czy nie chciałeś mi jeszcze o czymś
powiedzieć?
- Tak, a skąd wiesz?
Stuknęła palcem w skroń.
- Jestem inteligentna, pamiętasz?
Usiadł, schylił się i sięgnął ręką do kieszeni spodni rzuconych na
ziemię. Kiedy się wyprostował, wyciągnął przed siebie rękę z
łańcuszkiem zwisającym z palców.
- Proszę.
- Co to jest? – zapytała, siadając obok niego.
Z łańcuszka zwisał cienki, drewniany dysk. W środku był
zawiły, jakby przekrzywiony, niebieski motyl identyczny jak ten,
który był wytatuowany na jego brzuchu i biodrze.
Rumieńce pokryły jego policzki.
- To naszyjnik. Cóż, medalion. Nie taki sam, jak ten, który dała
ci twoja matka, ale…
- Te cięcia na twoich rękach… – wysapała. – Wyrzeźbiłeś to
sam.
Skinął głową.
Kiedy zdjął z jej szyi medalion, który dostała od Tabithy i
odłożył na nocnym stoliku, a potem założył ten nowy, oczy Kai
wypełniły się łzami.
- Ten jest dużo lepsze niż ten od mojej matki – zarzuciła ręce
wokół jego szyi. – Kocham cię Strider. Wcześniej żartowałam, ale
teraz naprawdę tak myślę.
Wydał z siebie ochrypły chichot.
- W zasadzie, wolę Przystojniak. I ja też naprawdę cię kocham,
Rudzielcu. Bardziej niż kiedykolwiek będę w stanie wyrazić.
- Wszystko co Sabin zrobił, po tym jak poślubił Gwen, to
wytatuował sobie jej imię w kilku miejscach na swoim ciele, mięczak
– powiedziała, dotykając powierzchni medalionu. – Jestem taką
szczęściarą.
Zesztywniał.
- Hm, tak, mówiąc o małżeństwie…
- W końcu – powiedziała głośno. – Jeśli masz coś do wyznania,
to teraz jest najlepszy moment. Jak na przykład to, że jesteś obok
mnie, we mnie.
- Wiesz, że jesteśmy związani – powiedział, przyglądając się jej
uważnie.
Przytaknęła.
Uspokoił się.
- Jak?
- Niektórzy ludzie mają brzydkie sekrety i byłoby lepiej gdyby
podzielili się wszystkim z ubóstwianą przez siebie żoną.
- Kaia.
- Dobra. Poczułam połączenie.
- Założę się, że z powodu porozumiewania się w myślach.
Powinienem był wiedzieć – uśmiechnął się na tę wiadomość. – I nie
masz nic przeciw?
- Przeciw? Chcę być twoją żoną. Pamiętasz moje cele, kiedy
byłam małą dziewczynką, prawda? – zagryzła dolną wargę. – Ale…
może powinieneś wytatuować sobie moje imię na ciele. To znaczy…
uwielbiam ten medalion, tusz byłby po prostu taką wisienką na torcie,
dowodzącą, że jesteśmy lepszą parą niż Sabin i Gwen.
- Załatwione.
Usiadła okrakiem na jego tali, a on wyciągnął rękę i ujął jej
brodę.
- Teraz, nie wątpię w ciebie, zrozumiałaś? Ale będę
potrzebował, żebyś udowodniła mi swoją miłość. Pamiętasz, co
obiecałaś mi zrobić, prawda?
- Tak. Tylko powiedz mi jak – wyszeptała bez tchu, wiedząc
dokładnie, do czego to prowadzi. – Mam na myśli to, że kocham cię
za twój umysł, oczywiście, więc zgaduję, że mogłabym siedzieć tu
godzinami i opisywać, jak zachwycają mnie twoje genialne pomysły.
A potem mogłabym…
- Tylko dzisiaj będziemy udawać, że kochasz mnie dla mojego
ciała – położył się na plecach, ciągnąc ją za sobą. – Więc, możesz już
zacząć. Dobra, dobra. Możesz również pokazać mi, jak bardzo jesteś
mi wdzięczna za moją błyskotliwość. Twoja siostra jest dzięki mnie
bezpieczna. Przynajmniej to możesz zrobić.
Przestała się uśmiechać.
- Nie boisz się, że cię wyzwę?
Granatowe oczy błysnęły.
- Laleczko, byłbym rozczarowany, gdybyś tego nie zrobiła.
The Darkest Surrender
EPILOG
Kane obudził się i natychmiast, skoczył na równe nogi. Ogarnęła
go panika. Być może to pozostałość po spadających głazach, która
pogłębiła się, gdy ujrzał dokoła siebie żelazne pręty. Pręty? Klatka?
Był w pieprzonej klatce? Dlaczego? Dlaczego?! Zanim ta myśl
zdążyła się w pełni uformować, spostrzegł znajdującego się poza
klatką nieprzytomnego i krwawiącego William, ale… właśnie go
wywozili.
Strach ogarnął Kane’a, zimny, mocny i kłujący. Drżącą rękę
wyciągnął przez kraty i spróbował krzyknąć do przyjaciela „ Obudź
się! Walcz!”, ale nie mógł wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
Przełknął ślinę, czując w ustach trociny. I kurde, w głowie waliło mu
jak sukinsyn. Jego ciało trzęsło się z prawej na lewą i znów z prawej
na lewą, a on miał przeczucie, że w każdej chwili jego żołądek zwróci
całą swoją zawartość. Klatkę, w której go trzymali, wieziono właśnie
przestronnym korytarzem. Wtedy zdał sobie sprawę, w jakim znalazł
się położeniu. Poczuł, że robi mu się słabo i przymknął oczy. Liczył
każdy ciężki oddech z nadzieja, że wkrótce ten wysiłek się skończy.
Powietrze było gorące, wilgotne przesiąknięte zapachem zgnilizny i
siarki. Zgnilizna, siarka… to oznaczało tylko jedno – piekło.
Zabierano go coraz głębiej do piekła. Jego demon zawył.
Kane otworzył oczy i rozejrzał się dookoła, tym razem powoli i
spokojnie. W pobliżu swojej klatki dostrzegł rogate skrzydlate bestie.
Ich ciała pokrywały łuski, a oczy świeciły na czerwono. Demony,
słudzy. Wycie w jego głowie zmieniło się w śmiech - jego demon był
autentycznie rozbawiony. To nie mógł być dobry znak. Jęknął. Jedno
ze stworzeń zerknęło w jego stronę i skrzywiło się, ukazując długie
białe, szablowate zęby. Chwilę później uzbrojona w szpony dłoń
sięgnęła do klatki i uderzyła go w twarz, rozcinając skórę. Po raz
kolejny, Kane stracił przytomność.
***
Parys pomyślał, że jeszcze jedna rzecz na jego liście i
mógłby podążyć za Sienną. Należało tylko znaleźć Violę - pomniejszą
boginię życia po śmierci i dowiedzieć się, w jaki sposób ktoś taki jak
on może widzieć dusze zmarłych.
Mówiło się, że Viola często przesiaduje w barze w niebiosach,
więc tam się skierował. W pewnym momencie zatrzymał się pośród
ulic, wyciągnął telefon i wysłał swojemu kumplowi Striderowi
wiadomość: “Zwalniam Cię z Twojego przyrzeczenia”. Wcisnął
“wyślij” i schował telefon do kieszeni. Teraz, dowiedziawszy się od
Arki o niebezpieczeństwach w dwóch królestwach, do których będzie
musiał wejść oraz o możliwości nie wydostania się z jednego z nich…
nigdy, po prostu nie chciał ryzykować życia przyjaciela. Zwłaszcza,
że chłopak właśnie się ożenił ze swoją harpią. No, dostał od Stridera
smsa z tą radosną nowiną.
Mi nigdy się to nie przydarzy – pomyślał. Zamiast rozpaczać,
otworzył się z powrotem na ciemności, która teraz stale się w nim
pieniła - mnóstwo ciemności. Osaczająca go mgła zamieniała go w
zimnego, drętwego drania. Skrzywdź... Zabij...
Dobrze. Potrzebował teraz tej oziębłości bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej. Ocali Siennę, nie zważając na nic. Choćby
kosztem własnego życia.