Lucy Clark
Niezwykły ojciec
Rozdział 1
– No, gotowe – oznajmiła Amelia, wstając i zamykając teczkę z
dokumentami, które skończyła właśnie uaktualniać. – Teraz zrobię
sobie przerwę na lunch – dodała, spoglądając na pielęgniarkę
oddziału ratownictwa medycznego, Rosie Jefferson.
– Smacznego – powiedziała Rosie, kiwając głową. – Gdzie jest
Tina?
– Chyba w gabinecie zabiegowym.
– W porządku. Widzimy się za pół godziny, jeśli nie wcześniej –
zażartowała Rosie, a Amelia głęboko westchnęła.
– Żadnych nagłych przypadków przez najbliższą godzinę... albo
dwie.
– Czy wtedy kończysz dyżur?
– Mniej więcej. – Amelia uśmiechnęła się, wyszła z pokoju i
ruszyła w stronę stołówki. Była zadowolona, że pamięta drogę i nie
błądzi tak jak poprzednio.
W stołówce było tłoczno. Glenelg General nie był tak duży jak
inne szpitale, w których dotychczas pracowała. A zdecydowanie
mniejszy niż ten w Anglii, w którym odbyła znaczną część stażu
specjalizacyjnego. Wielką jego zaletą było ładne położenie.
Znajdował się blisko plaży oraz mieszkania, które wynajęła na okres
swojego trzymiesięcznego pobytu w Adelajdzie.
Stanęła w kolejce do bufetu, wzięła jogurt i zaczęła się
zastanawiać, na co jeszcze miałaby ochotę. W końcu zdecydowała
się na bułkę z lekkostrawną sałatką.
Wracając na oddział ratownictwa medycznego, usłyszała jakiś
dziwny hałas. Zatrzymała się i zaczęła uważnie nasłuchiwać. Miała
wrażenie, że ktoś płacze. Skręciła w wąski boczny korytarz i ruszyła
w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Po chwili ujrzała małą,
mniej więcej trzyletnią dziewczynkę, która siedziała na podłodze pod
ścianą, obejmując rękami kolana, i patrzyła na nią szeroko
otwartymi oczami. Jej przerażoną twarzyczkę okalały pukle gęstych
jasnych włosów.
– Dzień dobry, kochanie – powiedziała Amelia łagodnym tonem.
– Czy nic ci nie jest? – Podeszła do dziewczynki i przykucnęła. –
Co się stało? Czy coś cię boli?
Widząc, że dolna warga dziewczynki zaczyna drgać, poczuła
bolesny skurcz serca.
– Och nie płacz, maleńka. Wszystko będzie dobrze. Jestem
lekarzem i mogę ci pomóc.
– Lekarzem?
– Tak. Czy coś cię boli?
– Nie.
– Więc może się zgubiłaś?
Dziewczynka kiwnęła potakująco głową.
– Moje biedactwo. Pewnie jesteś przerażona. Czy chcesz, żebym
pomogła ci znaleźć twoją mamusię?
– Tatusia.
– Zgubiłaś tatusia?
– Tak – wyszeptała. Jej dolna warga znów zaczęła drgać, a po
policzkach popłynęły łzy.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniła ją Amelia. – Może
poszukamy go razem? – spytała, wyciągając do niej rękę. (
Dziewczynka kiwnęła głową i wsunęła rączkę w jej dłoń.
– Mam na imię Amelia.
– Mil.. ja.
– A ty? Jak się nazywasz?
– Lan... da.
– Ojej, co za piękne imię. W sam raz dla takiej ślicznej
dziewczynki jak ty. Chodź, poszukamy tatusia. Czy on jest chory?
– Nie.
– I nie leży w łóżku?
– Nie.
– A może się skaleczył?
– Tak. W rękę.
– Och, biedny tatuś – powiedziała Amelia, prowadząc małą w
kierunku oddziału ratownictwa.
W pewnym momencie jakiś mężczyzna wybiegł z klatki
schodowej i zaczął gorączkowo rozglądać się po korytarzu. Miał na
sobie wytarte dżinsy, poplamione farbą robocze wysokie buty i
sportową kraciastą koszulę, spod której wystawał szary T-shirt. Jego
ręka była niedbale owinięta przybrudzonym bandażem.
Nieznajomy spojrzał w ich kierunku. Kiedy Amelia dostrzegła na
jego twarzy wyraz ulgi, od razu domyśliła się, że jest on ojcem
Landy. Dziewczynka natychmiast wyrwała rączkę z dłoni Amelii i
pobiegła w jego stronę.
– Tatusiu! – zawołała piskliwie, a on chwycił ją w ramiona,
uniósł do góry i uścisnął.
– Gdzie byłaś? Tatuś bardzo się o ciebie martwił – wyszeptał, a
potem przesunął małą na biodro, przytrzymał zabandażowaną ręką i
podszedł do Amelii.
– Dziękuję. Jestem pani bardzo wdzięczny – powiedział z
uśmiechem, który w znacznym stopniu złagodził rysy jego twarzy.
Nieznajomy miał brązowe oczy, gęste ciemne włosy, idealnie
prosty nos i wyraźnie zarysowaną szczękę. Te cechy oraz jego
szerokie ramiona nadawały mu wygląd człowieka bardzo pewnego
siebie. Takiego, który nie dba o to, co myślą o nim inni ludzie.
Patrząc na niego, Amelia poczuła dziwny ucisk w dołku, czego
nie doświadczyła nigdy przedtem. Miała wrażenie, że niebawem
wydarzy się coś niezwykłego. Wydało jej się to absurdalne,
ponieważ ten mężczyzna nie tylko był pacjentem, lecz zapewne
miał też żonę i gromadkę małych jasnowłosych córeczek.
– Dziękuję – powtórzył, podając jej rękę. – Ona uciekła swojej
opiekunce. – Spojrzał na córkę. – Pani D. bardzo się o ciebie
martwi, kotku. Szukała cię wszędzie.
Landa wtuliła buzię w jego szyję, a on przycisnął ją do siebie
jeszcze mocniej.
– Myślę, że mała była okropnie przerażona – powiedziała
Amelia. – No ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Sądzę, że teraz będzie się bardzo pilnować.
– Mam taką nadzieję – mruknął malarz, łaskocząc córeczkę po
brzuszku.
Landa uniosła głowę i cicho zachichotała. Amelia patrzyła na nią
z coraz większą zazdrością.
– No cóż... muszę wracać do pracy. Malarz kiwnął głową ze
zrozumieniem.
– Przepraszam, że zabrałem pani tyle czasu. Amelia skwitowała
jego słowa machnięciem ręki.
– Nic nie szkodzi – odparła, a potem spojrzała na Landę i dodała:
– Musisz pilnować tatusia.
– Tak. – Dziewczynka kiwnęła głową z takim entuzjazmem, że jej
włosy gwałtownie podskoczyły. – Do widzenia, Mil... ja.
– Do widzenia, kochanie – powiedziała Amelia, delikatnie
ściskając jej drobną rączkę.
Chciałabym mieć takie dziecko jak Landa. Jej rodzice są
prawdziwymi szczęściarzami, pomyślała z westchnieniem,
wchodząc do pokoju dla personelu i włączając telewizor.
– . Cudownie. Film o lekarzach – mruknęła niechętnie, ale mimo
wszystko usiadła przed odbiornikiem.
Dwadzieścia minut później miała już powyżej uszu patrzenia na
mocno wymalowaną pacjentkę w bardzo wydekoltowanej
szpitalnej koszuli i pantoflach na wysokich obcasach, która
trzepotała rzęsami na widok niezwykle przystojnego młodego
lekarza, będąc przekonana, że tylko on może uratować jej życie.
– Och, do diabla! – Rozejrzała się wokół siebie, szukając czegoś,
czym mogłaby rzucić w telewizor, ale niestety, nie znalazła niczego
odpowiedniego.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju weszła jej
przyjaciółka, Tina.
– Czyżbyś znów oglądała ten tandetny serial o lekarzach? –
spytała ze śmiechem, nalewając sobie kawę.
– Oczywiście. Chcę wzbogacić mój dzień o jakiś miły akcent.
– I to właśnie jest ten miły akcent? Moja droga, chyba masz
bardzo nudne życie.
– Wiem o tym.
Nagle odezwały się ich pagery. Spojrzały na wyświetlacze i
odkryły, że są wzywane w to samo miejsce.
– Oto coś, co pomoże ci przezwyciężyć nudę – mruknęła
niechętnie Tina. – Dlaczego wzywają nas obie równocześnie?
Pracowały od wczesnego wieczoru poprzedniego dnia, ponieważ
było dużo nagłych przypadków, a teraz dochodziła trzecia w piątek
po południu, więc marzyły tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć
się w domu.
– Wezmę to na siebie – zaproponowała Amelia. – Ty masz
właśnie przerwę. Dam ci znać, jeśli będziesz potrzebna. – Wstała i
podeszła do telewizora.
– Nie wyłączaj go – poprosiła Tina, siadając w fotelu, który przed
chwilą zwolniła Amelia. – Muszę się trochę pośmiać. W dodatku ci
aktorzy są superprzystojni.
Amelia wzruszyła ramionami.
– Chyba tak – mruknęła, myjąc swój kubek oraz łyżeczkę.
– Och, nie udawaj. Nie wmówisz mi, że ci się nie podobają.
Amelia uśmiechnęła się i jeszcze raz zerknęła na ekran
telewizora.
– Może.
Z niewiadomych powodów przypomniał jej się malarz, którego
spotkała przed półgodziną. Był zabójczo przystojny i zrobił na niej
wielkie wrażenie. Mogła wyznać to tylko Tinie, z którą przyjaźniła
się od wielu lat.
Poznały się, kiedy Tina odbywała praktykę w Anglii na oddziale
ratownictwa. I to właśnie ona załatwiła Amelii trzymiesięczny staż
w Glenelg General Hospital w Adelajdzie. Po jego zakończeniu
zamierzała wrócić do Anglii, zdać końcowe egzaminy i uzyskać
tytuł specjalisty w dziedzinie ratownictwa medycznego.
Cieszyła ją taka perspektywa i nie chciała, by cokolwiek jej w
tym przeszkodziło. A zwłaszcza jakiś niezwykle atrakcyjny
mężczyzna. Aktorzy grający w telewizyjnych serialach nie stanowili
zagrożenia dla jej uporządkowanego życia. Wszyscy byli jedynie
wytworami wyobraźni scenarzystów, a zespoły garderobianych oraz
charakteryzatorów dbały o to, żeby wyglądali na zabójczo
przystojnych. Dopóki nie poznała ojca Landy, nieraz zastanawiała
się, czy w realnym świecie istnieją tacy faceci. Mężczyźni, którzy
chętnie spędzaliby czas na łonie rodziny.
Ten seksowny malarz z pewnością był właśnie taki. Cieszyła się,
że spotkanie z nim zmieniło jej pogląd na ten temat.
Czy wciąż jest na naszym oddziale? Czy Tina zajęła się jego
ręką? – spytała się w duchu, postanawiając nie podejmować tego
tematu i jak najszybciej wyrzucić go z pamięci.
– Do zobaczenia później, Tina. Och, zapomniałabym... czy nasze
jutrzejsze spotkanie jest nadal aktualne?
– Oczywiście. Jeśli zaczniemy o dziesiątej, zdążymy pójść na
zakupy, a potem zjeść lunch.
– Nie mogę się doczekać – odparła z uśmiechem Amelia,
opuszczając pokój i podchodząc do punktu pielęgniarek na oddziale
ratownictwa. – Cześć, Rosie, już jestem. Co się dzieje?
– Zaraz przyjedzie karetka. Po lekcjach znaleziono w klasie
dwoje nieprzytomnych nastolatków.
– Narkotyki?
– Nie. Alkohol. Wódka.
Amelia westchnęła i potrząsnęła głową.
– Wiek?
– Mają po szesnaście lat – odparła Rosie, zaglądając do notatek.
– W porządku. Trzeba przygotować wszystko do płukania ich
żołądków.
– Oczywiście. Aha, chciałam cię widzieć jeszcze z innego
powodu.
– Jakiego? – spytała Amelia, wzdychając.
Obawiała się, że Rosie nie ma dla niej najlepszych wiadomości,
że będzie musiała zostać w szpitalu jeszcze dłużej, a ona marzyła
tylko o jednym – by pomóc tym dzieciakom, a potem jak najprędzej
wrócić do domu.
– Podobno nie poznałaś jeszcze Harrisona – powiedziała Rosie
scenicznym szeptem.
– Chodzi ci o ordynatora naszego oddziału? Nie, nie widziałam
go na oczy. Kiedy zaczęłam tu pracować w zeszłym tygodniu, on
musiał akurat wyjechać.
– Tak, ale już wrócił.
– Co? Kiedy? Gdzie jest? – spytała Amelia, rozglądając się
wokół siebie. Nagle dostrzegła seksownego malarza i poczuła
mrowienie w całym ciele. Nadal był na oddziale i wciąż miał na
ręce swój niedbały opatrunek. Rozmawiał z pielęgniarką, która
promiennie się do niego uśmiechała.
– To on – wyszeptała Rosie. – Ten z zabandażowaną ręką.
– Naprawdę? – wyjąkała Amelia, unosząc brwi ze zdumienia.
A więc ten seksowny malarz jest w rzeczywistości lekarzem, a w
dodatku moim szefem, pomyślała z niedowierzaniem.
– Tak.
W tym momencie mężczyzna odwrócił się i spojrzał w jej stronę.
Amelia poczuła, że zaczyna wewnętrznie płonąć. Nie mogła
oderwać od niego wzroku, a on na jej widok skończył rozmawiać z
pielęgniarką i podszedł do niej zdecydowanym krokiem.
– Doktor Watson, jak sądzę – powiedział z lekkim uśmiechem. –
A więc znów się spotykamy.
– Hm, jak widać...
– Nazywam się Harrison Stapleton i jestem ordynatorem tego
oddziału.
– Milo mi – wymamrotała. – Uhm, a gdzie jest pańska córka?
Mam nadzieję, że ktoś się nią zajmuje.
– Tak. Opiekunka zabrała ją do domu, twierdząc, że obie muszą
się położyć i odpocząć. – Potrząsnął głową. – Biedna pani D.
Wzięła Yolandę do naszej stołówki na posiłek. Kiedy stała w
kolejce do kasy, nagle stwierdziła, że Yolanda zniknęła.
– Czy ona często się gubi?
– Niestety, tak. A jak pani sądzi, skąd mam te – siwe włosy? –
spytał, wskazując swoje skronie, a ona lekko się uśmiechnęła.
Podobały jej się jego przyprószone siwizną włosy, które nadawały
mu dystyngowany wygląd.
– Pewnie przysparza panu wielu kłopotów.
– To prawda, ale próbujemy opanować sytuację. Problem polega
na tym, że ona gubi się nieświadomie.
Ta informacja wzbudziła zainteresowanie Amelii. Z tonu jego
głosu wywnioskowała, że z Yolandą coś jest nie w porządku. Na
twarzy dziewczynki nie było widać objawów jakiejś choroby, ale to
nie znaczyło, że w jej umyśle nie dzieje się coś złego.
– Tak czy owak, cieszę się, że jest bezpieczna – powiedziała,
uświadamiając sobie, że nie powinna wtrącać się w jego prywatne
sprawy.
– Ja również. Miałem wrażenie, że w ciągu pięciu minut
postarzałem się o jakieś pięćdziesiąt lat.
– I tak pan wyglądał.
Harrison wybuchnął głośnym śmiechem.
– Dziękuję za komplement, doktor Watson. Ale zmieniając
temat, przepraszam, że nie było mnie tu w ubiegłym tygodniu,
kiedy pani zaczynała pracę.
– Nic nie szkodzi. Jakoś dałam sobie radę. Poza tym powiedziano
mi, że wyjechał pan na sympozjum naukowe.
– Tak, ale prawdę mówiąc, wolałbym być tutaj.
– Czyżby nie spędził pan tam miło czasu? Słyszałam, że to
sympozjum odbywało się na Gold Coast, gdzie jest przecież bardzo
ładnie.
– To prawda. Ale ja po prostu nie potrafię siedzieć bezczynnie i
słuchać prelegentów, mając świadomość, że w tym czasie mógłbym
doskonale bawić się poza salą konferencyjną.
– Ale wtedy nazywałoby się to wakacjami, a nie sympozjum
naukowym.
Harrison ponownie wybuchnął śmiechem.
– Słuszna uwaga.
– A jak pańska ręka? Czy zranił się pan, będąc na wyjeździe?
– Nie. Skaleczyłem się dziś rano, kiedy otwierałem puszkę z
farbą. To nic poważnego.
– Naprawdę? Czy nie trzeba jej na nowo zabandażować?
Harrison zmarszczył brwi i spojrzał na opatrunek.
– Uważam, że wygląda całkiem dobrze. Fachowa robota.
Wykonała ją urocza młodziutka pielęgniarka.
– Bez wątpienia – mruknęła Amelia z rozdrażnieniem.
Harrison uważnie się jej przyjrzał. Nie miała klasycznej urody,
ale w jej niebieskich oczach dostrzegł lśniące ogniki, które bardzo
go zaintrygowały. Jej kasztanowe włosy były na tyle krótko
ostrzyżone, że z pewnością nie wymagały rano wielu zabiegów.
Miała na sobie schludny strój służbowy. Mierzyła co najmniej metr
sześćdziesiąt pięć i była zbudowana bardzo proporcjonalnie. W jej
uszach błyszczały niewielkie złote kolczyki, a z szyi zwisał
stetoskop.
– Myślę, że powinniśmy się przygotować – oznajmił w końcu.
– Do czego? – Amelia uniosła pytająco brwi, nie bardzo wiedząc,
o co mu chodzi.
– Lada moment ambulans przywiezie dwoje nastolatków, którzy
nadużyli alkoholu. Czy to coś pani mówi?
– Owszem, doktorze Stapleton. Dziękuję, że mi pan przypomniał.
Pójdę się przygotować. A pan zapewne musi zająć się córką albo
nadrobić zaległości w papierkowej robocie.
– Papierkowa robota może zaczekać do poniedziałku. Idę z
panią.
– A jak zamierza pan nam pomóc? – spytała, spoglądając
wymownie na jego zabandażowaną rękę.
– No cóż, przy takim nastawieniu chyba w ogóle nie zaofiaruję
mojej pomocy – odrzekł z żartobliwą nutką w głosie. – Natomiast
mogę po prostu poobserwować panią w akcji i przekonać się, czy
istotnie jest pani tak dobrą lekarką, jak twierdzi Tina.
– Cóż za wspaniały pomysł! – odparła oschłym tonem, a potem
odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę gabinetu zabiegowego.
Po chwili zdała sobie sprawę, że doktor Stapleton idzie za nią.
Dlaczego nie zostawi mnie w spokoju? – zastanawiała się w duchu.
Nie mam ochoty na żadne testy. Tym bardziej, że od wielu godzin
tkwię w szpitalu. Westchnęła, próbując się zmobilizować.
– Długi dyżur, co?
– Owszem, i zanosi się na to, że potrwa jeszcze dłużej.
– Niektórzy powiedzieliby, że robienie uszczypliwych uwag nie
jest najlepszym sposobem wywierania dobrego wrażenia na swoim
nowym szefie.
– A inni powiedzieliby, że szef sprawdzający swojego nowego
pracownika, który jest na dyżurze od wielu godzin, nie zaskarbi
sobie jego sympatii.
– Zwłaszcza że ten podwładny zaopiekował się jego córką, a
potem przekazał mu ją całą i zdrową – odparowała, zmuszając się
do uśmiechu.
– Pani uśmiech jest słodki, ale słowa niezwykle... hm, wymowne
– powiedział z błyskiem w oczach, który ją zauroczył.
Zaczęła się zastanawiać, czy inne kobiety reagują na niego tak
samo jak ona. Wiedziała o nim tylko tyle, że jest wdowcem, a jego
żona zmarła kilka lat temu. Poza tym Tina powiedziała jej jeszcze,
że jest uczciwym i sprawiedliwym przełożonym.
– Chodźmy się przygotować, doktor Watson.
– Ja nie jestem uszczypliwa, tylko mam ostry język. A to nie to
samo.
– Między tymi pojęciami istnieje cienka granica, Amelio Jane.
– Po prostu Amelia.
– Dlaczego? Moim zdaniem to podwójne imię bardzo do ciebie
pasuje, Amelio Jane.
– Ale jest trochę za długie.
– No dobrze... W miłej swobodnej atmosferze będę zwracać się
do ciebie Amelio Jane. Natomiast w czasie wytężonej pracy chyba
po prostu będę wrzeszczał: Watson!, a wtedy natychmiast do mnie
przybiegniesz.
Tym razem Amelia nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła
głośnym śmiechem.
Harrison był zadowolony, że oparł się o ścianę, ponieważ
czarujący uśmiech Amelii omal nie zwalił go z nóg. Zastanawiał się,
jak to się stało, że dopiero teraz zauważył jej oryginalną urodę. Kiedy
uśmiechała się do niego, przeszywał go dreszcz rozkoszy. Wydawało
mu się to bardzo dziwne, ponieważ w jego życiu nie było miejsca na
nic poza pracą i ukochaną córeczką. A jednak Amelia Jane Watson,
młoda Angielka mówiąca z urzekającym akcentem, z każdą mijającą
sekundą intrygowała go coraz bardziej.
– Dziwię się, że dyskutujemy o moim imieniu – powiedziała
Amelia, podchodząc do umywalki i po raz drugi szorując ręce.
Wycie syreny karetki coraz bardziej się nasilało. – Przecież to tylko
imię. Mam rację, Harry?
– Mów do mnie Harrison, jeśli drogie jest ci życie i praca, doktor
Watson.
– Nie lubisz tego zdrobnienia, co?
– Nieszczególnie.
– Ono do ciebie nie pasuje, a Harrison tak.
– Dziękuję. Z kolei ja sądzę, że Amelia Jane lepiej pasuje do
ciebie niż Amelia. Jest bardziej... hm, angielskie – stwierdził, a ona
poczuła, że coraz bardziej ulega jego urokowi.
– Jak na ordynatora wydajesz się niezwykle niefrasobliwy.
– I taki właśnie jestem – odrzekł.
Spojrzał jej w oczy i ku swojemu zaskoczeniu poczuł, że jej
pożąda. Nigdy dotąd żadna kobieta nie wydała mu się tak bardzo
pociągająca jak ona. Amelia Jane miała w sobie coś... może był to
kojący ton jej głosu lub subtelny zapach perfum, albo po prostu to,
że nie sprawiała wrażenia osoby, która czułaby przesadny respekt
wobec swojego nowego szefa. Na pewno była kobietą interesującą i
oryginalną.
Usłyszeli bardzo głośne wycie syreny, które po chwili ucichło.
To oznaczało, że karetka zajechała pod szpital. Kiedy Amelia
wkładała fartuch ochronny, drzwi otworzyły się i do sali weszli
ratownicy, pchając przed sobą wózki z pacjentami. Odwróciwszy
głowę, zobaczyła, że Harrison stoi przy umywalce i szoruje dłonie.
Nigdzie nie dostrzegła jego przybrudzonego bandaża.
– Co ty wyprawiasz? Uszkodzisz sobie... – Urwała, stwierdzając z
zaskoczeniem, że na jego ręce nie ma nawet śladu zadraśnięcia. –
Cudowne uzdrowienie? No tak, wcale się nie zraniłeś, prawda?
– Drogi Watsonie, pojmujesz wszystko w mig.
– Dziękuję, Sherlocku. Więc dlaczego miałeś tę rękę
zabandażowaną?
– Bo się w nią skaleczyłem. To nie było nic poważnego, ale moja
córka uparła się, że zagra rolę lekarza i ją zabandażowała.
Urocza młodziutka pielęgniarka, powtórzyła w duchu Amelia,
teraz rozumiejąc, co miał na myśli.
– Yolanda jest niezwykle uparta jak na trzy lata – ciągnął z
uśmiechem.
– Robi wrażenie osóbki, która ma bardzo silną wolę. Nie pozostaje
mi nic innego, jak życzyć ci szczęścia.
Harrison jęknął i wzniósł oczy do nieba.
– Zdaje się, że będzie mi ono potrzebne. – Wytarł ręce, włożył
kitel i spojrzał pytająco na Amelię, czekając na jej polecenia.
– Co mamy? – spytała ratowników.
– Dwoje szesnastolatków. Meg i Tad. Sprzątaczka znalazła ich po
lekcjach w klasie. Byli pijani do nieprzytomności. Obok nich leżały
dwie półlitrowe butelki po wódce.
– Niezłe przyjęcie – mruknęła Amelia, wciągając rękawiczki. –
Harrison, ty zajmij się chłopcem – poleciła. – Meg? Meg? Czy
mnie słyszysz? Jestem doktor Watson. Meg? – Poklepała
dziewczynę lekko po policzku, a ona wybełkotała coś
niezrozumiale.
– Źrenice są rozszerzone – poinformowała pielęgniarka. –
Ciśnienie krwi spada.
– Dlaczego to zrobili? – spytał Harrison, a widząc, że Tad nagle
pozieleniał, krzyknął: – Wiadro!
– W ostatniej chwili zdążył się cofnąć, zanim Tad sam sobie
zrobił płukanie żołądka.
– Drogi oddechowe Meg są drożne – stwierdziła Amelia. – Teraz
płukanie. Przewróćmy ją na lewy bok. – Wprowadziła przez jej usta
sondę żołądkową.
– Zaczynamy ssanie. – Spojrzała na Harrisona i spytała: – Jak
Tad?
– Wykonuje dobrą robotę, wymiotując to, co połknął.
– Dobrze. Podaj mu węgiel aktywowany i odpowiednią do wagi
dawkę sorbitolu. To powinno przyspieszyć opróżnianie jelit. Czy ich
rodzice są już tutaj?
– Chyba tak – odrzekła pielęgniarka.
– W porządku. Porozmawiam z nimi, kiedy tylko skończymy. –
Spojrzała na Meg i westchnęła, zastanawiając się, dlaczego ta
nastolatka uważa picie alkoholu za dobrą zabawę.
Kiedy stan młodych pacjentów już się ustabilizował, Amelia
poszła porozmawiać z ich rodzicami, którzy z jednej strony byli
zakłopotani i zaniepokojeni postępkiem swoich dzieci, a z drugiej
okropnie na nie wściekli.
– Tad i Meg muszą zostać w szpitalu przynajmniej na tę noc,
ponieważ trzeba ich monitorować. Chcemy też, żeby spotkali się z
naszym psychologiem i porozmawiali z nim o tym, co zrobili.
– Moja córka jest porządną dziewczyną! – wybuchnął ojciec Meg,
a potem zaczął wymachiwać palcem przed nosem ojca Tada i
krzyczeć: – To wszystko jego wina. To jego syn zdeprawował moje
słodkie maleństwo.
Między rodzicami młodych pacjentów doszło do ostrej wymiany
zdań, ale Amelii w końcu udało się ich uspokoić. Przez cały czas
miała świadomość, że Harrison uważnie ją obserwuje.
Kiedy nastolatków przewieziono na oddział, usiadła przy biurku,
by wypisać kartę choroby Meg. Harrison zajął miejsce obok niej i
również zabrał się do sporządzania notatek.
– Jak wypadłam, doktorze Stapleton? Czy zdałam egzamin?
Harrison kiwnął głową z namysłem.
– Muszę przyznać, że byłaś dość dobra, doktor Watson.
– Dość dobra? – powtórzyła. – Gdybym znała cię lepiej,
wiedziałabym, czy w twoich ustach jest to pochwala, czy nie.
Harrison nadal robił notatki i nawet na nią nie spojrzał.
– Pochwała – mruknął.
– Och, cóż za wspaniałomyślność. – Choć w jej głosie
zabrzmiała nutka sarkazmu, była zadowolona z jego oceny. – Jeśli
skończyłeś już wypełniać kartę choroby Tada, to zaniosę obie na
oddział.
– Próbujesz się mnie pozbyć, Amelio Jane?
– Wzruszyła ramionami. Po raz kolejny poczuła bijące od niego
ciepło i była rozdrażniona tym, że jego bliskość tak na nią działa.
– Po prostu pomyślałam, że chciałbyś spędzić resztę dnia z
córką.
– A jeśli jeszcze nie skończyłem cię egzaminować?
– No cóż, chyba będziesz musiał przełożyć to na inny dzień,
ponieważ wybieram się do domu – oznajmiła, biorąc obie karty
choroby. – Do zobaczenia w poniedziałek, doktorze Stapleton.
– Jeśli nie wcześniej, doktor Watson.
Idąc korytarzem, Amelia starała się zachować poważny wyraz
twarzy. Musiała przyznać, że Harrison jest miły, przystojny i
zabawny. W obecnej chwili nie była w stanie znaleźć w nim niczego,
co mogłoby ją do niego zniechęcić. Chciała, by ich stosunki
ograniczały się do pracy, by nie łączyło ich nic więcej. Ale, choć
dopiero się poznali, Harrison Stapleton wywarł na niej niezatarte
wrażenie.
Weszła do szatni, wzięła szybki prysznic, przebrała się w
prywatne ubranie i wyszczotkowała włosy. Teraz mogła już wrócić
do swojego apartamentu nad morzem iw spokoju odpocząć po
ciężkim dyżurze. Na szczęście budynek, w którym mieszkała, był
położony niedaleko szpitala, więc nie potrzebowała samochodu.
Jeśli pracowała do późna, zamawiała taksówkę. W dodatku
wystarczyło przejść przez ulicę, by znaleźć się na plaży. A od
centrum handlowego dzieliła ją tylko jedna przecznica.
Wzięła torebkę, poinformowała Tinę, że opuszcza szpital, i
ruszyła w kierunku drzwi frontowych. Kiedy wyszła ze szpitala, ze
zdumieniem zauważyła Harrisona, który stał oparty o ścianę
budynku. Gdy ją zobaczył, natychmiast wyprostował się i do niej
podszedł.
– Och, Amelia Jane. Tutaj jesteś. A już myślałem, że cię
przegapiłem.
– Czy coś się stało?
– Nie. Ja... hm, po prostu chciałem raz jeszcze podziękować ci za
opiekę nad moją córeczką. Yolanda jest dla mnie wszystkim i
szalałem z niepokoju, kiedy pani D. powiedziała mi, że zniknęła.
Więc... hm, dziękuję.
– Nie ma za co. Najważniejsze, że wszystko dobrze się
skończyło. – Wyjęła z torebki okulary słoneczne, nadal próbując
przyzwyczaić się do tego, że w Australii marzec to końcowy
miesiąc lata, a nie zimy. – Czy coś jeszcze?
– Masz samochód? – spytał.
– Nie. Mieszkam niedaleko stąd.
– Ja również. Na jakiej ulicy?
– Esplanade.
– Naprawdę? Pod którym numerem? Amelia zastanawiała się
przez chwilę.
– Uhm... trzysta siedemdziesiątym piątym. Harrison potrząsnął
głową z niedowierzaniem.
– To o dwa budynki dalej niż ja. Odprowadzę cię. Amelia
spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie trzeba. Dam sobie radę.
– Idziemy w tym samym kierunku, Amelio Jane. Jak by to
wyglądało, gdybyśmy szli, udając, że się nie znamy...
Rozdział 2
– Chyba masz rację – przyznała Amelia.
– Zatem idziemy?
– Oczywiście – powiedziała, wkładając okulary.
Przez chwilę szli w milczeniu, a ona nerwowo szukała jakiegoś
odpowiedniego tematu rozmowy, ale wpadła tylko na jeden
pomysł.
– Tutejsza pogoda jest o wiele ładniejsza niż w Anglii.
Harrison kiwnął potakująco głową.
– Tina mówiła, że pochodzisz z Krainy Jezior.
– Zgadza się. Mieszkałam z rodzicami w Barrow.
– To piękna okolica.
– Byłeś tam?
– Tak, w podróży poślubnej. Zwiedziliśmy z Ingą wszystko, co
było do obejrzenia – odrzekł. – Jestem wdowcem – dodał
pospiesznie na wypadek, gdyby o tym nie wiedziała.
– Słyszałam – mruknęła, nie mogąc zrozumieć, dlaczego poczuła
się nieswojo, kiedy wspomniał o swojej zmarłej żonie. – Czy wam
się tam podobało?
– Mnie tak, ale Inga nie była zachwycona. Zdecydowanie bardziej
przypadł jej do gustu Londyn.
– Och, a ja za nim nie przepadam.
– Czy uważasz, że panuje tam zbyt wielki ruch i zgiełk?
– Owszem.
– Ja też tak sądzę.
Jadący ścieżką młodzi rowerzyści przemknęli tak blisko nich, że
Harrison musiał uskoczyć w bok i niechcący wpadł na Amelię.
Chwycił ją za ramiona i mocno przytrzymał, chroniąc przed
upadkiem.
– Przepraszam – mruknął, odzyskując równowagę i gwałtownie
się od niej odsuwając. – Czy nic ci nie jest?
– Nie – wyszeptała, potrząsając głową. Nie mogła powstrzymać
reakcji swego ciała na jego dotyk. Miała wrażenie, że nie słucha ono
wydawanych przez mózg poleceń.
– Całe szczęście. Dzieciaki nigdy nie patrzą, gdzie jadą. Tylko
jeden budynek dzieli nas od twojego domu. Czy sądzisz, że uda nam
się dotrzeć tam bezpiecznie?
– To może być ryzykowne, ale chyba powinniśmy spróbować –
odparła, a on się zaśmiał.
– Doskonale! – zawołał, a potem ruszyli w dalszą drogę.
Mijając sklepy, Amelia spoglądała na wystawy. Zatrzymała się,
widząc wyroby czekoladowe w kształcie wielkanocnych zajączków i
pisanek. Harrison podążył za jej wzrokiem i głośno westchnął.
– Czyżbyś nie przepadał za Wielkanocą?
– Lubię ją, ale nie jestem zachwycony, kiedy mała wierci mi
dziurę w brzuchu, domagając się czekoladek – wyjaśnił.
– Chodzi o Yolandę? Kiwnął potakująco głową.
– To zdumiewające. Kobiety zdają się genetycznie – uwielbiać
czekoladę, a moja córka potwierdza tę regułę. Doszło nawet do tego,
że zmusza mnie do oglądania najnowszych katalogów
wielkanocnych i pokazuje, co mam jej kupić.
– Jest dziewczynką, która doskonale wie, czego chce.
– W końcu to moja córka – powiedział z uśmiechem ojca
uwielbiającego swoje dziecko. – A ty?
– Co ja? Chodzi ci o to, czy przeglądałam z moim ojcem
wielkanocne katalogi?
– Zgadłaś. – Był zadowolony, że mają podobne poczucie humoru.
– Ale szczerze mówiąc, miałem na myśli to, czy byłaś dziewczynką,
która wie, czego chce?
Amelia zastanawiała się przez dłuższą chwilę.
– Hm... chyba raczej tak. Oczywiście, nie zawsze stawiałam na
swoim, ale w przypadku wielkanocnych słodkości nigdy nie miałam
większych problemów.
. – Naprawdę?
– Owszem. Po prostu nie jestem zbyt wielką amatorką czekolady.
– Mówisz poważnie? – Ze zdumieniem uniósł wysoko brwi. –
Naprawdę nie lubisz czekolady?
Amelia wzruszyła ramionami.
– Nad słodycze przedkładam pikantne jedzenie.
– Ciekawe – mruknął z zadumą.
– Co? Czyżbyś nigdy nie spotkał kobiety, która nie przepada za
czekoladą? Ciętych kwiatów też nie lubię.
– Teraz zaczęłaś mnie przerażać. I to właśnie w chwili, kiedy
wydało mi się, że nareszcie rozgryzłem tajemnicę płci pięknej.
– Amelia nie mogła stłumić śmiechu. Harrison okazał się bardzo
miłym, dowcipnym i pełnym uroku mężczyzną. Wiedziała, że musi
być silna, aby zapanować nad odruchami.
Kiedy stanęli przed jego domem, Amelia z podziwem spojrzała
na ładny piętrowy budynek, którego frontowe okna wychodziły na
ocean.
– Ładnie tu – wyszeptała.
Harrison nonszalancko wzruszył ramionami.
– Nie widzę w tym nic szczególnego... no, poza tym, że tu
mieszkam.
Amelia wybuchnęła śmiechem.
– A ty lubisz to miejsce? – spytał, wskazując pobliski budynek,
w którym znajdował się jej apartament.
– Owszem, lubię. Mieszkanie jest wygodne, w pełni umeblowane i
niezbyt drogie. No a przede wszystkim blisko morza. – Westchnęła i
spojrzała na lśniący złoty piasek i ciemnoniebieski ocean. – Moim
zdaniem w Australii są najpiękniejsze plaże.
– Nie zaprzeczę. Myślę, że tutejszy piasek jest nieco bardziej...
hm, złoty niż w Brighton.
Amelia kiwnęła głową.
– Masz rację. I bardzo przyjemnie się po nim spaceruje...
W tym momencie powietrze przeszył przenikliwy pisk. Oboje
gwałtownie się odwrócili i ujrzeli Yolandę, która z szeroko
otwartymi ramionami biegła w ich kierunku.
Harrison natychmiast pochylił się, chwycił ją i podniósł, a ona
objęła go mocno za szyję.
– Tatuś! Tatuś! – krzyczała radośnie.
Trzymając ją w ramionach, spojrzał w stronę drzwi frontowych,
w których stała jakaś kobieta.
– Witam, pani D. – zawołał i pomachał do niej.
– Wróciłeś wcześniej niż się spodziewałyśmy – odparła pani
Deveraux z silnym angielskim akcentem. – Niedawno skończyłyśmy
odpoczywać i upiekłyśmy ciasteczka.
– One są bardzo mniam mniam, tatusiu – zapewniła go Yolanda.
– Lepiej już pójdę – powiedziała Amelia, nie chcąc zakłócać
czułej sceny powitania. – Do zobaczenia w pracy.
– Uh... – Harrison przesunął córkę na swoje biodro, nadal mocno
ją obejmując, a ona zaczęła całować go w policzek. – Może
wstąpisz?
– Nie chciałabym sprawiać kłopotu.
– Och, nie ma o czym mówić – oznajmiła pani D. , gestem ręki
zapraszając ją do środka. – Przynajmniej tyle możemy zrobić w
rewanżu za to, że nam pani pomogła odnaleźć Yolandę. Zaraz
włączę czajnik, a potem wszyscy usiądziemy, wypijemy herbatę i
zjemy ciasteczka.
– To nie potrwa dłużej niż pół godziny – zapewnił ją Harrison.
Amelia wahała się, nie bardzo wiedząc, czy powinna przyjąć
zaproszenie, choć propozycja podwieczorku w towarzystwie
Harrisona, jego córki i pani D. była bardzo kusząca.
– No chodź, nie daj się prosić. Pani D. ma rację. Uznaj to za
formę podziękowania. W końcu to ty odnalazłaś Yolandę –
powiedział Harrison, ruchem głowy wskazując swój dom.
Kiedy weszli do środka, Amelia z podziwem patrzyła na wystrój
wnętrza. Zmierzając do położonej na tyłach domu kuchni minęli
pusty pokój, w którym dostrzegła rozłożone na podłodze brezentowe
płachty, rozstawioną drabinę i puszki z farbą.
– Zabrałeś się za remont?
Harrison uśmiechnął się i spojrzał znacząco na swoje
poplamione farbą spodnie.
– To mnie odpręża.
– Harrison odnowił prawie cały dom – oznajmiła pani D. –
Proszę usiąść, moja droga – dodała, wskazując Amelii kuchenny
taboret. – Nazywam się Deveraux, ale on mówi do mnie pani D.
– Wybaczcie mi brak dobrych manier – powiedział Harrison,
sadzając Yolandę w dziecięcym foteliku. – Pani D. , to jest Amelia
Jane, która robi specjalizację na naszym oddziale, a pochodzi z pani
rodzinnego kraju...
– Bardzo mi miło – odparła pani D. , a potem spytała: – Jaką
herbatę pani pije, moja droga?
– Bez mleka i bez cukru, dziękuję.
– Pani D. była serdeczną przyjaciółką mojej matki i zajmuje pokój
z tyłu domu. Uparcie twierdzi, że jest jej tam wygodnie i nie pozwala
mi ani go przemeblować, ani pomalować ścian.
– Święta prawda – mruknęła pani D. , wyjmując z kredensu
porcelanowe filiżanki.
– Pamiętasz Yolandę, prawda? – ciągnął Harrison, całując córkę
w czoło.
– Jakże mogłabym zapomnieć?
– A ty, czy pamiętasz Amelię Jane ze szpitala? – spytał.
– Mil... ja – wyszeptała dziewczynka.
– Miło cię znów widzieć – powiedziała Amelia z uśmiechem,
odsuwając od siebie myśli o tym, że sama nigdy nie będzie miała
tak pięknego dziecka. Wciąż starała się pogodzić z bolesną prawdą,
ale ilekroć widziała szczęśliwą rodzinę, z trudem powstrzymywała
łzy rozpaczy.
Herbata i ciasteczka były wyśmienite. Kiedy Amelia pochwaliła
podwieczorek, Yolanda natychmiast zrobiła zadowoloną minę.
– Ja je upiekłam. Mieszałam mąkę i ciu...
– Cukier – podpowiedziała jej pani D.
– Ciukier – powtórzyła Yolanda, zsuwając się z fotelika. –
Chodź zobaczyć moje laleczki – dodała, a potem wzięła ją za rękę
i zaciągnęła do swojej sypialni, której ściany pomalowane były na
kolor biało-różowy z kwiecistym szlaczkiem pod sufitem.
Naprzeciwko szafy i różowo-bialego regału stało również
różowo-białe łóżko, a na nim leżała dziecięca apteczka. Natomiast na
podłodze rozrzucone były liczne zabawki.
– Mój tatuś to zrobił – ciągnęła dziewczynka z dumą w głosie,
wypuszczając z rączki dłoń Amelii i podbiegając do pięknego
domku dla lalek.
Amelia spojrzała na Harrisona, który stał oparty o framugę
drzwi, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Mój tatuś zrobił te półki – zawołała Yolanda, podbiegając do
regału. – I to łóżko. – Podbiegła do łóżka. – I ten domek dla lalek! –
Położyła się na podłodze obok domku i otworzyła małe drzwi.
– Twój tatuś to prawdziwy stolarz. – Amelia zerknęła na
Harrisona, a on lekko się uśmiechnął. Usiadła na podłodze i zajrzała
do wnętrza domku.
– Jest różowo-biały – oznajmiła Yolanda z dumą.
– Chyba lubisz te kolory, prawda? – spytała Amelia, doskonale
znając odpowiedź, a dziewczynka energicznie kiwnęła głową.
– Jakim cudem na to wpadłaś? – zażartował Harrison,
podchodząc do nich i siadając na podłodze obok córki. – Jestem
pewny, że kiedy zmieni zdanie, będę musiał wszystko pomalować
na nowo.
– Może do tego nie dojdzie. Moim ulubionym kolorem jest i
zawsze była czerwień. Nigdy nie zmieniłam upodobań i nie
zamierzam tego robić.
– Jej ulubiony kolor to czerwień, nie przepada za czekoladkami
ani ciętymi kwiatami, przedkłada ostre potrawy nad słodycze i pije
herbatę bez mleka i bez cukru – wyliczył Harrison, zdając sobie
sprawę, że Amelia jest też jedyną jego podwładną, do której
Yolanda poczuła wyraźną sympatię.
– Robisz listę? – spytała Amelia, zastanawiając się, czy są to z
jego strony zarzuty, czy pochlebstwa.
– Muszę wiedzieć, kto jest grzeczny, a kto nieposłuszny.
Amelia wybuchnęła śmiechem.
– Przecież zbliża się Wielkanoc, a nie Boże Narodzenie.
– Lubię być przygotowany.
– Wielkanoc! Wielkanoc! – zawołała piskliwie Yolanda.
– Nie tak głośno, koteczku. Proszę – uciszył ją ojciec.
– Wielkanoc. Wielkanoc. Czekoladki. Czekoladki.
– Dziewczynka wstała i zaczęła podskakiwać, klaszcząc w
dłonie.
– Teraz chyba rozumiesz, o co mi chodziło? Moja córeczka ma
prawdziwą obsesję na punkcie świąt wielkanocnych.
Amelia zauważyła, że Yolanda nadal nosi pieluszkę i nie mówi
tak płynnie jak inne dzieci w jej wieku.
– Może pobawisz się lalkami, kotku – zaproponował.
Yolanda natychmiast położyła się na podłodze, chwyciła dwie
lalki i jedną podała ojcu, a drugą Amelii.
– Ta jest dla ciebie, tatusiu, to chłopiec. A ta dla ciebie, Mil. , ja,
to dziewczynka.
– Och, dziękuję – powiedziała Amelia, biorąc od niej długowłosą
blondynkę.
– Nie licz na to, że tak łatwo uda ci się stąd wyrwać, Amelio
Jane. – Odchrząknął i wyciągnął rękę z lalką w stronę Yolandy. –
Cześć, moja mała. Czy jesteś już gotowa na przyjęcie? Ojej, jaką
masz piękną sukienkę.
– Czy na tym przyjęciu będą czekoladki? – spytała lalka głosem
Yolandy.
– Oczywiście. Mnóstwo czekoladek – odparł Harrison, a lalka
Yolandy zaczęła wesoło podskakiwać.
Widząc miły, ciepły stosunek ojca do córki, Amelia poczuła, że
do oczu napływają jej łzy. Przygryzła wargę i wzięła kilka głębokich
oddechów, próbując zapanować nad sobą. To niesprawiedliwe, że
nigdy tego nie zaznam, pomyślała ze smutkiem.
– Co się dzieje? – spytał z niepokojem Harrison, uważnie się jej
przyglądając.
– Nic takiego – odparła, potrząsając głową i zmuszając się do
uśmiechu. Potem oddała lalkę Yolandzie i powiedziała: – To bardzo
ładna lalka. Cieszę się, że o nią dbasz.
– Bardzo ładna lalka – powtórzyła dziewczynka.
– Muszę iść – oznajmiła Amelia, wstając z podłogi.
– Już teraz?
– Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, a poza tym jestem po
bardzo długim dyżurze. – Spojrzała na Yolandę. – Do widzenia,
kochanie.
– Pa!
– Tatuś zaraz wróci, koteczku.
– Dobrze.
Poszli do kuchni. Amelia wzięła swoją torebkę i podziękowała
pani D. za poczęstunek.
– Bardzo smakowały mi ciasteczka, a herbata była wyśmienita.
Jeszcze raz dziękuję.
– Naprawdę nie ma za co, moja droga. Proszę niebawem znów
do nas wpaść.
Ruszyli korytarzem w stronę wyjścia.
– Dziękuję. To miło z twojej strony, że mnie zaprosiłeś –
powiedziała Amelia.
– Odprowadzę cię pod dom.
– Naprawdę nie trzeba – zaczęła, ale on zatrzasnął już za sobą
drzwi i poprowadził ją ścieżką.
– To żaden kłopot. Czy na pewno nic ci nie jest? – spytał, kiedy
mijali budynek dzielący ich domy.
Amelia potarła dłonią skroń i cicho westchnęła. Nie chciała
rozmawiać na ten temat. Nie teraz i nie z Harrisonem.
– Nic. Ja... Ona jest taka cudowna... Poza tym, muszę jeszcze
coś załatwić.
– Niestety, nie wierzę ci.
– Że muszę coś załatwić? A dlaczego miałabym kłamać?
– Jest coś, o czym mi nie mówisz.
– Jest wiele rzeczy, o których ci nie mówię. Harrison, poznaliśmy
się zaledwie kilka godzin temu. Nieczęsto otwieram się przed
ludźmi. Taka już jestem.
– Więc jednak coś cię martwi.
– Wiele rzeczy mnie martwi. Ale jestem pewna, że to samo
można powiedzieć o tobie, pani D. czy kimkolwiek innym. Nie
znaczy to jednak, że chcę rozmawiać o wszystkich dręczących mnie
sprawach.
– Zgoda – przytaknął, postanawiając dłużej nie nalegać. – No i
już jesteśmy na miejscu. Odpocznij po ciężkim dniu, doktor
Watson. Do zobaczenia w pracy.
Następny tydzień mijał Amelii bardzo szybko. Rzadko widywała
Harrisona, ponieważ pracowali na różnych zmianach. Dopiero w
czwartek, kiedy miała dzienny dyżur, spotkali się w stołówce.
– Czy to miejsce jest wolne? – spytał, a ona uniosła wzrok znad
książki, którą właśnie czytała, i uśmiechnęła się do niego.
– Cześć. Uhm... tak. Siadaj, proszę – powiedziała, ciesząc się w
duszy z tego niespodziewanego spotkania.
– Czy to ciekawa książka?
– Owszem, czytam ją już po raz drugi – odparła, wzruszając
ramionami. – Co słychać?
– Wszystko dobrze. Podobno wczoraj jadłaś podwieczorek z
moją córką.
– Tak. Kiedy spacerowałam po plaży, spotkałam panią D. i
Yolandę, a one zaprosiły mnie do siebie. Chyba nie masz nic
przeciwko temu.
– Oczywiście, że nie. Yolanda była szczęśliwa, że mogła z kimś
pobawić się lalkami. Powiedziała mi, że twoje lalki poszły na
przyjęcie, na którym było mnóstwo czekoladek.
– Istotnie – przytaknęła z uśmiechem.
– To dobrze. – Kiwnął głową i rozpakował swoją kanapkę. –
Powiedz mi, Amelio Jane, co robiłaś przez kilka ostatnich dni, poza
pracą, spacerami po plaży i podwieczorkami.
– Hm, niech się zastanowię. Pracowałam, spacerowałam po plaży
i jadłam podwieczorki.
– Tak właśnie przypuszczałem – odrzekł, a ona się roześmiała.
Dostrzegł w jej oczach wesołe iskierki, które bardzo mu się
podobały. Zaczęli rozmawiać o pacjentach i różnych sprawach
związanych ze szpitalem.
Nagle zabrzęczał jej pager, więc cicho westchnęła i wstała.
– Przykro mi, że nie mogę dotrzymać ci towarzystwa do końca
lunchu.
Harrison wzruszył ramionami.
– Lepiej idź. Jeśli każesz Rosie czekać, nie zaznasz chwili
spokoju.
– Kto kieruje tym oddziałem?
– Hm... ja?
– Przynajmniej tak ci się wydaje. Do zobaczenia później,
Harrison.
Kiedy wyszła ze stołówki, była zdumiona, że czuje się tak
szczęśliwa. Po raz kolejny stwierdziła, że Harrison jest niezwykle
miły i czarujący i że bardzo lubi z nim rozmawiać.
Po drodze na oddział ratownictwa wpadła na Tinę, która spojrzała
na nią z szerokim uśmiechem.
– Widziałam, że rozmawiasz z Harrisonem – oznajmiła
wymownym tonem.
– Hm. On po prostu usiadł przy moim stoliku, żeby zjeść lunch –
powiedziała Amelia, chowając książkę do kieszeni fartucha.
– Czyżby odbyły się jeszcze jakieś podwieczorki? – spytała Tina.
– Prawdę mówiąc, wczoraj, ale tylko w towarzystwie jego córki i
jej opiekunki.
– Och, jaka szkoda!
– Niezupełnie. – Amelia zniżyła głos do szeptu i dodała: –
Wiesz, jak jest mi trudno z ludźmi. Sporo czasu musi upłynąć,
zanim jestem w stanie swobodnie z nimi rozmawiać.
– To pewnie niełatwe, skoro co trzy miesiące zmieniasz miejsce
pracy – powiedziała Tina z wyraźnym sarkazmem. – Dlaczego, u
licha, zdecydowałaś się na to, żeby w ciągu rocznego pobytu za
granicą robić specjalizację w czterech różnych szpitalach?
– Bo chciałam jak najlepiej poznać Australię. Przecież dobrze o
tym wiesz.
– Owszem, ale wiem również, że to nie jest prawdziwy powód.
Tak czy owak, muszę przyznać, że w towarzystwie Harrisona
wydajesz się bardzo odprężona.
Amelia westchnęła i ze smutkiem pokiwała głową.
– I na tym właśnie polega mój problem.
– Dlaczego? Przecież on jest przystojnym i bardzo zabawnym
wdowcem.
– Ale ma córkę.
– W twoim przypadku może to być okoliczność korzystna, bo
mając własne dziecko, nie przejąłby się tak bardzo tym, że ty mu go
nie dasz.
Amelia zatrzymała się i spojrzała na przyjaciółkę. Nie była
zaskoczona jej szczerością.
– Nie mogę się angażować. Wyjeżdżam stąd pod koniec czerwca
i mam plany związane z Anglią.
– Takie, żeby nie zagrzać miejsca w jednym szpitalu przez
dłuższy okres?
Amelia ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Na jej twarzy
malowało się wyraźne rozdrażnienie.
– Takie, żeby doświadczyć rozmaitych sytuacji na całym świecie
– odparowała. – Nie widzę niczego złego w podróżach... dopóki
mam takie możliwości.
– Podróże? Nie. To jest raczej ucieczka.
– Wcale nie uciekam.
– Masz rację, bo niemożliwe jest uciekanie przed samym sobą.
Amelia poczuła irytację.
– Wiesz co, Tina? Idź do domu i połóż się spać. Ja muszę wracać
do pracy.
– W porządku. Aha, zauważyłam, że w sobotę masz wolne. Czy
chcesz umówić się na kawę? Ja zaczynam dyżur dopiero o
jedenastej.
– Jasne.
– Będziemy mogły pogadać sobie więcej... wiesz, o kim.
– Do widzenia, Tina – odburknęła Amelia, a potem – pomachała
do niej i ruszyła w kierunku punktu pielęgniarek.
Spotkały się w sobotę rano. Znalazły trochę czasu, by zrobić
sprawunki, zanim Tina zacznie dyżur. Amelia kupiła buty, dwie
spódnice, trzy bluzki i żakiet.
– Czyżbyś miała w planie jakieś randki? – zażartowała Tina.
– Nie. Po prostu tutaj ubrania są o wiele tańsze niż w Anglii.
– Och, wspaniały pretekst.
– Mówię prawdę.
– Posłuchaj, dlaczego nie przyznasz, że lubisz Harrisona
Stapletona?
– Po co?
– Bo wtedy mogłabyś przedsięwziąć jakieś kroki w tej sprawie.
– Albo nie.
– To wspaniały facet. Wszyscy bardzo go lubią i szanują.
Osobiście uważam, że byłoby cudownie, gdybyście zaczęli się
spotykać. Idealnie do siebie pasujecie.
Amelia otworzyła usta, chcąc zakwestionować jej punkt widzenia,
ale doszła do wniosku, że szkoda zachodu, bo przyjaciółka na pewno
nie zmieni zdania.
– Sama widzisz. Nie możesz nawet zaprzeczyć.
Amelia westchnęła z rezygnacją.
– No dobrze, lubię go. W porządku? Czy teraz jesteś
zadowolona?
– Powinnaś skorzystać z okazji.
– Tina. Mówiłam ci, że nie mam...
– Oszczędź mi tego, Amelio. Już to słyszałam. – Zerknęła na
zegarek i krzyknęła: – Ojej, muszę lecieć! Do zobaczenia.
Amelia pomachała jej na pożegnanie. Postanowiła wypić jeszcze
jedną filiżankę kawy, zanim zacznie szukać nowych kolczyków.
Kiedy siedziała przy stoliku, nagle ku swemu zdumieniu ujrzała
Harrisona. Wychodził właśnie ze sklepu położonego naprzeciwko
kawiarni, niosąc Yolandę na ramionach. Pani Deveraux podążała za
nimi z torbami pełnymi zakupów. Harrison o coś ją spytał, a ona
rozejrzała się wkoło i wskazała bar kawowy, w którym właśnie
siedziała Amelia. Harrison od razu ją dostrzegł i machając do niej,
ruszył w jej kierunku.
– Amelia Jane – powiedział, kiedy do niej podeszli. – A to
niespodzianka! Ty tutaj?
– Owszem – odparła, witając się z panią D. i Yolandą, a potem
wskazała krzesła przy swoim stoliku i spytała: – Czy usiądziecie?
– Doskonały pomysł. – Harrison zdjął Yolandę z ramion. –
Najwyższy czas czegoś się napić, nie sądzisz? – Pocałował córeczkę
w policzek i posadził ją sobie na kolanach. – Pani D. z pewnością
skorzysta z chwili przerwy w zakupach i trochę odpocznie.
– Oczywiście – odparła, stawiając torby na podłodze. – Pora na
herbatę.
– A. J. ? Czy masz na coś ochotę? – spytał Harrison, kiedy
podeszła do nich kelnerka.
– Nie, dziękuję – odparła, zdziwiona, że użył inicjałów jej
podwójnego imienia.
Kiedy Harrison złożył zamówienie i kelnerka zniknęła, pochylił
się w stronę Amelii.
– Czy nie masz nic przeciwko temu, żebym tak się do ciebie
zwracał?
– Hm... oczywiście, że nie. Po prostu mnie zaskoczyłeś. Prawdę
mówiąc, poza moimi rodzicami nikt do tej pory tak do mnie nie
mówił.
– AJ. bardzo do ciebie pasuje.
– Herbata! Herbata! – zawołała Yolanda, ześlizgując się z kolan
ojca, a potem zaczęła grzebać w dużej torbie z zakupami.
– Jest tutaj, kochanie – powiedziała pani D. , wyciągając pudełko
i kładąc je na stole.
Dziewczynka wdrapała się z powrotem na kolana ojca i zaczęła
ustawiać na plastikowych spodkach małe filiżanki, a następnie
uniosła dzbanek i udała, że nalewa do nich herbatę. W tym momencie
zadzwonił telefon komórkowy pani Deveraux, która spojrzawszy na
wyświetlacz, z westchnieniem go włączyła.
– Przepraszam – powiedziała, a potem wstała i odeszła na bok.
Harrison spojrzał na Amelię, a później na córkę.
– Yolando, czy pamiętasz Amelię Jane? Bawiła się z tobą
lalkami.
Yolanda kiwnęła głową.
– Czy możesz się z nią przywitać?
– Cześć, Mil... ja – wyszeptała, a Amelia ponownie odniosła
wrażenie, że dziewczynce coś dolega. Yolanda podała jej filiżankę i
spodek, a ona udała, że wypija łyk herbaty. – Uważaj. Gorąca.
– Dobrze – odparła Amelia. Zerknęła na Harrisona i stwierdziła,
że uważnie ją obserwuje. Oddała filiżankę dziewczynce. – Dziękuję
za herbatę. Była pyszna.
– Ona bardzo lubi podwieczorki – oznajmił Harrison, nadal
bacznie przyglądając się Amelii.
– Która mała dziewczynka ich nie lubi?
– A ty?
– Wręcz uwielbiam. W dzieciństwie robiłam dokładnie to co ona,
zmuszając wszystkich do picia wyimaginowanej herbaty.
– Czy jesteś jedynaczką?
– Tak – odparła krótko, nie zamierzając kontynuować tego
tematu.
Harrison najwyraźniej zrozumiał, że ona nie chce mówić o swojej
rodzinie. Przynajmniej nie tym razem.
– Więc... jak ci minął tydzień? – spytał.
– Miałam dużo pracy. Ale na pewno o tym wiesz.
– Czytałem sprawozdania. Czy zadomowiłaś się już w nowym
mieszkaniu? Niczego nie potrzebujesz?
– Nie, dziękuję. Wszystko jest w porządku – odrzekła, dochodząc
do wniosku, że mogłaby przez cały dzień siedzieć naprzeciwko
niego i patrzeć mu w oczy. – Muszę już iść. – Kiedy zaczęła
zbierać swoje pakunki, wróciła pani D. , a kelnerka przyniosła
zamówione napoje.
– Zostań – poprosił Harrison, zanim zdążyła wstać.
Spojrzała na niego, zastanawiając się, dlaczego Harrison nie
chce, by odeszła.
– Muszę jeszcze zrobić zakupy.
– Zakupy! – zawołała Yolanda.
– Ona uwielbia włóczyć się po sklepach – wyjaśnił Harrison.
– A ty?
– Nie znoszę. Zwłaszcza w soboty, kiedy panuje tu taki okropny
ruch.
– Masz rację. Mimo wszystko muszę iść. Miło było znów was
spotkać.
– Trudno – mruknął Harrison, wstając. – Wobec tego do
zobaczenia w pracy.
Wyszła z kawiarni i ruszyła w kierunku ruchomych schodów.
Była na wysokości pierwszego piętra centrum handlowego, kiedy
powietrze przeszył rozdzierający krzyk.
Gwałtownie odwróciła głowę i zobaczyła, jak ciężarna kobieta
traci równowagę na schodach jadących w dół i wpada na mężczyznę,
któremu jakimś cudem udaje się nie upaść.
Amelia zaczęła przeciskać się między ludźmi.
– Proszę mnie przepuścić! Jestem lekarzem! – krzyczała na cały
głos.
W końcu podbiegła do leżącej na podłodze u stóp schodów
kobiety i przyklękła obok niej. W tym momencie niespodziewanie
zbliżył się do nich Harrison.
– To ty. Dzięki Bogu – wyszeptała z wyraźną ulgą.
Rozdział 3
Harrison szybko zorientował się w sytuacji.
– Czy pan jest jej mężem? – spytał krzepkiego mężczyznę, który
klęczał obok poszkodowanej kobiety.
– Nie. Ona na mnie wpadła.
– Ten pan ją złapał – wtrąciła Amelia.
– Rozumiem. Proszę nacisnąć guzik zatrzymujący schody i
poprosić ludzi, żeby nie blokowali przejścia, a potem skontaktować
się z ochroną centrum. Będzie nam potrzebny ambulans.
– Czy pan jest lekarzem? – spytał mężczyzna, kiedy Harrison
przykucnął obok rannej i położył dłoń na jej brzuchu.
– Oboje jesteśmy lekarzami – odrzekł Harrison. – Niech pan
zrobi, o co proszę.
– Czy pani mnie słyszy? – spytała Amelia, mierząc tętno
kobiecie, która była oszołomiona, lecz przytomna. Dostrzegła dużą,
obficie krwawiącą ranę na jej ramieniu. Ucisnęła ją jedną dłonią, a
drugą badała głowę poszkodowanej. – Jak ma pani na imię? –
Kobieta milczała. – Jak się pani nazywa?
– Mamusiu! Mamusiu? – zawołał mały chłopiec, który siedział u
jej stóp i głośno płakał.
– Jak ci na imię, kolego? – spytał Harrison, nadal sprawdzając,
czy pacjentka nie ma jakichś złamań.
– Ja nazywam się Harrison, a ona AJ. Jesteśmy lekarzami i
chcemy pomóc twojej mamie, rozumiesz?
Amelia uniosła powieki rannej kobiety i z ulgą stwierdziła, że jej
źrenice reagują na światło bijące z witryn sklepów. Nagle
zauważyła, że pacjentka zaczyna bardzo szybko oddychać.
Obmacując jej głowę, wyczuła we włosach dwa wilgotne lepkie
miejsca.
– Zaczęły się skurcze – oznajmił Harrison. – Taki upadek może
znacznie...
– Przyspieszyć poród – dokończyła Amelia.
– Wyczułam dwie otwarte rany na głowie. Obie krwawią, ale nie
są groźne. Czy pani mnie słyszy?
– spytała ponownie, a kobieta cicho jęknęła. – W porządku.
– Mamusiu? – zawołał chłopiec, a potem wstał i zaczął
przeciskać się obok Harrisona, chcąc być bliżej matki.
– Bardzo proszę, kolego – powiedział Harrison, cofając się, żeby
zrobić mu miejsce. – Czy możesz mi pomóc i potrzymać mamę za
rękę? Mów do niej, bo na pewno lubi słyszeć twój głos.
– Moja mamusia?
– Tak. Razem pomożemy twojej mamie – zapewniła go Amelia. –
Tylko trzymaj ją mocno za rękę. Jak masz na imię?
– Ethan – wymamrotała kobieta.
– Mamusiu! – zawołał malec, szeroko otwierając swoje
niebieskie oczy.
Biedactwo, pomyślała Amelia ze współczuciem. Ma nie więcej
niż trzy lata.
– Mamusiu! Wstawaj! Wstań! – krzyczał chłopiec, a po jego
policzkach popłynęły łzy.
– Ethan jest cały i zdrów – zapewnił ją Harrison.
– Jak pani się nazywa? – spytała Amelia.
– Liv Davis – wyszeptała kobieta.
– Ja mam na imię Amelia, a on Harrison. Oboje jesteśmy
lekarzami.
– Dziecko?
– W porządku, ale zaczyna się niecierpliwić – odrzekł Harrison
łagodnym tonem. – Odniosła pani kilka obrażeń, Liv. Sądząc po
miejscowym obrzęku, prawdopodobnie złamała pani piszczel. Ma
pani rany na nogach, rękach i na głowie, ale może pani mówić o
wielkim szczęściu.
– Ethan?
– Jest trochę wystraszony, ale czuje się dobrze.
W tym momencie zjawili się pracownicy ochrony centrum
handlowego z podręczną apteczką oraz noszami.
– Wspaniale – powiedział Harrison, a Amelia otworzyła
apteczkę, wyjęła z niej sterylny opatrunek i przycisnęła go do
głowy Liv. W następnej kolejności zamierzała opatrzyć jej ramię,
które wymagało założenia szwów, ale w tej chwili musieli
skoncentrować się na ważniejszych sprawach.
– Co się dzieje, Harrison? – spytała pani Deveraux, wyłaniając
się z tłumu gapiów.
– Och, pani D. Dobrze, że was widzę. To jest Ethan – oznajmił,
wskazując chłopca. – Czekamy na karetkę, a na razie musimy
przenieść jego mamę do jakiegoś ustronnego pomieszczenia. Może
przez ten czas zaopiekujecie się nim, dobrze?
– Oczywiście – odparła pani D.
– Tatuś! – zawołała Yolanda, podbiegając do niego. – Czy robisz
dziecko? – spytała, pokazując palcem brzuch kobiety.
– Raczej odbieram – poprawił ją odruchowo. – Podejdź do
Ethana i przywitaj się z nim.
– Cześć. Mam trzy lata. – Uniosła w górę trzy palce. – Jestem
dużą dziewczynką – dodała z dumą.
– Ja też mam trzy. – Ethan wypiął pierś, spoglądając na nią z
wyższością.
Amelia skończyła bandażować głowę rannej kobiety.
– Chyba trzeba podać jej jakiś środek przeciwbólowy, zanim
położą ją na noszach.
– Liv? Czy jest pani na coś uczulona? – spytał Harrison.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Czy miała pani jakieś problemy przy porodzie Ethana?
– To był poród pośladkowy.
Harrison położył dłoń na jej brzuchu, chcąc wyczuć pozycję
dziecka.
– Na szczęście tym razem się na to nie zanosi.
Pacjentka nagle jęknęła, napięła mięśnie i zaczęła przeć.
– Musimy natychmiast ją stąd zabrać! – krzyknął Harrison,
gestem ręki przywołując pracowników ochrony. – Czy
przechodziliście kurs pierwszej pomocy?
– Oczywiście.
– To dobrze. Muszę mieć coś, czym mógłbym unieruchomić jej
nogę. I to natychmiast. Amelia, – podaj mi bandaże. Przysuńcie
nosze bliżej. Pani D. , proszę czymś zająć Ethana, żeby nie plątał się
nam pod nogami.
– Bolą mnie plecy. Mój brzuch! Dziecko! – jęczała Liv.
– Świetnie sobie pani radzi. Jesteśmy tu, żeby się panią zająć.
Zanim zdąży się pani zorientować, będziemy już w szpitalu.
Niestety, nie możemy podać pani środka przeciwbólowego, dopóki
któreś z nas nie przeprowadzi badania wewnętrznego. Poród może
się zacząć lada chwila – rzekła Amelia, przecierając chusteczką
higieniczną oczy kobiety.
– Ethan?
– Jest tu obok – zapewnił ją Harrison. – Rozmawia z moją
trzyletnią córeczką.
Kiedy wrócił ochroniarz, Harrison unieruchomił lewe podudzie
Liv. W tym czasie Amelia zrobiła z kilku bandaży prowizoryczny
kołnierz usztywniający, żeby w trakcie transportu zabezpieczyć jej
szyję.
– W porządku. A. J. , ty wsuniesz ręce pod jej głowę i ramiona.
Pan... – gestem ręki przywołał ochroniarza – pan pod nogi, a ja pod
plecy. Przysuńcie nosze jeszcze bliżej. Niech ktoś każe zrobić nam
przejście, żebyśmy mogli zanieść ją do pokoju. Nie możemy
przeciskać się między gapiami. Pani D. ?
– Dzieci są ze mną – zawołała pani Deveraux. – Aha, wezmę
też torby pani Amelii.
– Dziękuję, pani D.
Zanieśli Liv do niewielkiego pokoju, w którym były krzesła,
łóżko i umywalka. Zostawili ją jednak na noszach, nie chcąc
niepotrzebnie jej ruszać.
Liv poprosiła, by zawiadomić jej matkę, więc ochroniarz
natychmiast pobiegł do telefonu. Kiedy spytali ją o ojca
nienarodzonego jeszcze dziecka, odparła, że on już się nie liczy.
– Liv? – zaczęła Amelia, wciągając rękawice. – Teraz sprawdzę
rozwarcie. Czy jest pani gotowa?
– Tak.
Pomogli jej się rozebrać, a potem Harrison przykrył ją kocem,
który znalazł w szafce pod umywalką.
– Czy odebrałaś dużo porodów, AJ. ? – spytał.
– Kilka, ale od jakiegoś czasu nie miałam okazji...
– To jest jak jazda na rowerze. Tego nigdy się nie zapomina. No
to do dzieła.
– Tak jest, szefie.
Harrison spojrzał jej w oczy. Za każdym razem, kiedy spotykał ją
w szpitalu, dochodził do wniosku, że jest ona naprawdę piękną
kobietą. Dotyczyło to zarówno jej urody, jak i duszy. Chciał też
dowiedzieć się, co zasmuciło ją tego popołudnia, gdy była u niego na
podwieczorku. Dzisiaj dostrzegł na jej twarzy ten sam wyraz bólu,
kiedy Liv ścisnęła rączkę Ethana, chcąc dodać mu otuchy. To
podsunęło mu pewne podejrzenie.
Czyżby w przeszłości straciła dziecko? – zastanawiał się w
duchu, postanawiając dociec prawdy.
– Liv, czy przed przyjściem do centrum bolały panią plecy lub
brzuch? – spytała Amelia, zaczynając badanie.
– Trochę. Ostatniej nocy bardzo źle spałam, ale w końcu można
było się tego spodziewać.
– Czy na ruchomych schodach straciła pani równowagę, czy
może ktoś panią popchnął?
– Ja... hm, chyba straciłam równowagę.
– Czy potrafi pani odtworzyć całe zajście? Liv zamknęła oczy.
– Tak – odparła po chwili namysłu.
– To dobry znak. Nie doszło więc do zaniku pamięci. Czy
zauważyła pani, że odeszły pani wody?
– Co takiego? Nie – odrzekła Liv, a potem gwałtownie wciągnęła
powietrze. – Dziś rano, kiedy brałam prysznic, odniosłam dziwne
wrażenie... ale sądziłam, że po prostu pęcherz nie trzyma...
– Czy potem czuła się pani bardziej ociężała?
– Jak teraz o tym pomyślę, to istotnie tak było.
– W porządku, wody zdecydowanie odeszły, bo nastąpiło pełne
rozwarcie – oznajmiła Amelia. – Dziecko jest już w drodze.
– Och! Czy ono... Wszystko jest w porządku, prawda? – spytała
Liv ze łzami w oczach, chwytając Harrisona za rękę.
– Poród pośladkowy jest wykluczony, jeśli o to pani chodzi –
zapewniła ją Amelia. – Widzę już główkę. Czy poprzednim razem
poród trwał długo?
– Owszem, i zakończył się cesarskim cięciem.
– Następne dziecko zazwyczaj przychodzi na świat znacznie
szybciej.
– Kiedy mija termin porodu? – spytał Harrison.
– Za dwa tygodnie.
– To maleństwo najwyraźniej nie może się już doczekać.
– Strasznie mocno kopie – wycedziła przez zęby Liv, kiedy
nastąpiły kolejne skurcze.
– Tak, dobrze. Proszę oddychać. Świetnie! Wspaniale pani sobie
radzi, Liv. Główka jest tuż-tuż!
– oznajmiła Amelia z uśmiechem, a potem spojrzała na
Harrisona i spytała: – Czy mógłbyś dowiedzieć się, kiedy
przyjedzie karetka? Harrison kiwnął głową i wyszedł.
– Będzie za jakieś pięć minut – oznajmił po chwili.
– Dobrze. W porządku, Liv. Przy następnym skurczu musi pani
naprawdę mocno przeć. Zdaję sobie sprawę, że to trudne i
nieprzyjemne, ale konieczne.
– Boli mnie głowa.
– Nic dziwnego – odparł Harrison łagodnym tonem. – Niedługo
będzie pani mogła odpocząć.
Wyciągnął z szafki pod umywalką jeszcze jeden koc i rozłożył go
na krześle. Z podręcznej apteczki wyjął nożyczki i tasiemkę, którą
pociął na kawałki odpowiedniej długości do zawiązania pępowiny.
– Doktorze, proszę podać mi rękę! Muszę ją ściskać – wyszeptała
Liv, a Harrison natychmiast do niej podszedł.
Amelia była pod wrażeniem jego zachowania. Odnosił się do
pacjentki z sympatią, troską i zrozumieniem. Miał do niej wspaniałe
pokrzepiające podejście, dzięki czemu potrafiła zachować spokój.
Zagadywał ją i dodawał jej otuchy.
Liv znów zaczęła przeć.
– W porządku. Dobrze. Jeszcze raz i główka będzie na zewnątrz –
zachęcała ją Amelia. – Oddychać! Proszę oddychać! Jest!
Wspaniale! Jeszcze trochę! Tak! Świetnie!
Po chwili noworodek leżał już na rękach Amelii, która otuliła go
kocem.
– Ma pani chłopca, Liv – oznajmił Harrison, pokazując jej
synka, a ona uniosła drżącą rękę i pogłaskała palcem jego policzek.
– Jest cudowny – powiedziała Amelia z uśmiechem.
W tym momencie do pokoju weszli ratownicy i zajęli się Liv
oraz jej nowo narodzonym synkiem.
– Muszę się przebrać, Harrison – oznajmiła Amelia, pokazując
plamy na ubraniu. – Dobrze się składa, że wcześniej zrobiłam
zakupy.
– Istotnie – przyznał, chwytając ją za rękę. – Świetna robota,
AJ. – Spojrzał na nią w taki sposób, że jej serce zaczęło bić w
przyspieszonym tempie.
– Ja... uhm – wymamrotała, uwalniając dłoń z jego uścisku i
gwałtownie się cofając. – Muszę się przebrać – powtórzyła, a potem
odwróciła się i wyszła z pokoju.
Kiedy pani D. ją zobaczyła, natychmiast podała jej torby z
zakupami.
– Sądzę, że mogą się pani przydać – powiedziała, a Amelia
podziękowała jej i poszła do najbliższej damskiej toalety.
Pospiesznie zmieniła ubranie, stanęła przed lustrem i spojrzała na
swoje odbicie.
– To nic takiego – mruknęła pod nosem. – Między wami nie
dzieje się nic szczególnego. Po prostu zapomnij o nim. On jest
twoim szefem i na tym koniec.
Opłukała twarz chłodną wodą i wytarła papierowym ręcznikiem, a
później palcami przeczesała włosy. Zebrała swoje rzeczy i wyszła na
korytarz. Położyła torby pod ścianą i dogoniła Liv, którą ratownicy
wieźli na noszach.
– Jak się pani czuje? – spytała.
– Jestem wyczerpana – odparła Liv z uśmiechem.
– To zrozumiałe. Czy pani matka już przyjechała?
– Tak, przed chwilą – powiedział Harrison, wychodząc z pokoju,
w którym odebrali dziecko. Towarzyszyła mu matka Liv, tuląc w
ramionach nowo narodzonego wnuka.
– Ale państwo oboje pojedziecie do szpitala, prawda? – spytała
Liv, patrząc błagalnym wzrokiem na Amelię i Harrisona.
– Oczywiście – zapewniła ją Amelia.
– Do zobaczenia na miejscu – dodał Harrison, kiedy ratownicy
ruszyli z noszami w stronę ambulansu, a Ethan oraz jego babcia z
noworodkiem na rękach podążyli za nimi.
Amelia doszła do wniosku, że jej rola dobiegła końca i
pospiesznie chwyciła swoje torby.
– Pani D. – zaczął Harrison. – Proszę zabrać Yolandę do domu.
Ja pojadę z AJ. do szpitala. To nie powinno potrwać zbyt długo.
– Oczywiście – odparła pani D.
– Tatuś też do domu! – zawołała Yolanda.
Harrisson pochylił się i pogłaskał ją po włosach.
– Tatuś musi pojechać do szpitala. Tylko na krótko i zaraz...
– Nie! – Yolanda tupnęła nogą. – Nie. Mój tatuś.
– Chyba nie spodobało jej się, że wziąłeś na ręce tamto dziecko –
wyjaśniła pani D. półgłosem.
– Nie będę tam długo, koteczku.
– Nie, tatusiu! – zawołała ze łzami w oczach, rzucając mu się na
szyję, a on mocno ją przytulił.
– Ona jest zmęczona – stwierdziła pani D. – Chodź, Yolando.
Tatuś niedługo wróci. Byłaś bardzo – grzeczna, więc w domu czeka
cię coś przyjemnego. Będziesz mogła obejrzeć w telewizji swój
ulubiony program, tańczyć, śpiewać i dobrze się bawić.
– Chcę tatusia – nalegała z uporem dziewczynka.
– Wracaj z nimi do domu – zaproponowała Amelia, widząc
wahanie Harrisona. – Zajmę się Liv.
– Ale powiedziałem jej, że...
– Ona też ma trzyletnie dziecko, więc na pewno to zrozumie.
Spędź resztę dnia z rodziną.
– Dziękuję, Amelio.
– Nie ma za co. Jeśli chcesz, to wracając ze szpitala, mogę ci
podrzucić aktualne dokumenty.
– Nie trzeba. Mogą zaczekać do poniedziałku.
Amelia była nieco zawiedziona jego reakcją, ale nie dała tego po
sobie poznać.
– Oczywiście. Życzę miłego popołudnia.
– Ja tobie również. Nie siedź zbyt długo w szpitalu. Do widzenia,
AJ. – rzekł i odszedł.
Amelia odniosła wrażenie, że pożegnał ją na zawsze.
Rozdział 4
Tej nocy Amelia nie spala zbyt dobrze. Ciągle zastanawiała się,
czy nie popełniła jakiejś gafy w stosunku do Harrisona. Choć
polubiła tego mężczyznę i jego śliczną córeczkę, doskonale
wiedziała, że wzajemne zauroczenie do niczego nie doprowadzi.
Wciąż nie mogła zapomnieć wczorajszego pożegnania, a nie chciała,
żeby myśli o nim nieustannie zaprzątały jej umysł.
W niedzielę miała dzienny dyżur. Przyszła do szpitala wcześnie
rano, przygotowana na wszystko, co zgotuje jej los. Zepchnęła
chwilowo Harrisona i jego córkę na dalszy plan. W końcu czerwca
ma wyjechać z Australii i wrócić do Anglii, musi więc skupić się na
pracy, by osiągnąć wyznaczony cel.
Kiedy w przerwie między pacjentami podeszła do stanowiska
pielęgniarek, Rosie dostała właśnie wiadomość z ambulansu, który
był już w drodze do szpitala.
– Och, mój Boże! – jęknęła Rosie, odkładając słuchawkę.
– Co się stało? – spytała Amelia.
– Karetka wiezie do nas opiekunkę Yolandy. Podobno upadła i
nie była w stanie się ruszyć. Podejrzewają złamanie stawu
biodrowego.
– Pani Deveraux? Och, biedaczka.
– Jeśli trafi do nas członek rodziny lub krewny – któregoś z
pracowników oddziału, zazwyczaj wzywamy szefa – oznajmiła
Rosie, wstając.
– To znaczy Harrisona – mruknęła Amelia, ruszając w kierunku
gabinetu zabiegowego. – Kiedy karetka może tu być?
– Za jakieś pięć minut.
– W porządku. Gdzie jest ten skomplikowany nowy cyfrowy
aparat rentgenowski?
– Ja się tym zajmę – oznajmiła Rosie.
– Wezwij ortopedę i anestezjologa. Jeśli to istotnie złamanie,
może trzeba będzie wymienić całe biodro, a wtedy Harrison zażąda,
żeby jak najszybciej ją zoperować.
– Wszystko załatwię;
– Niech przygotują całą dokumentację pani Deveraux. Musimy
wiedzieć, jaką ma grupę krwi i na co jest uczulona – dodała
Amelia, wchodząc do gabinetu.
Zaczęła się zastanawiać, jak doszło do tego upadku. Czy Yolanda
była jego świadkiem? Czy bardzo się tym przejęła? Czy Harrison
był wtedy w domu, czy też poszedł pobiegać po plaży?
Kiedy usłyszała syrenę zbliżającej się karetki, wyszła przed
budynek. Nie była zaskoczona widokiem Harrisona, który otworzył
drzwi i wyskoczył z karetki, gdy tylko zatrzymała się przed
szpitalem.
– Chodź, koteczku – powiedział, wyciągając ręce do córki.
– Nie! – zawołała piskliwie Yolanda.
– Cześć! – Amelia zajrzała do wnętrza karetki i zauważyła, że
dziewczynka mocno tuli się do pani D. – Och, Yolanda! Czyżbyś
przyjechała odwiedzić mnie w pracy? – spytała z wyrazem radości
na twarzy, a mała zerknęła na nią z zaskoczeniem.
Amelia dostrzegła jej mokre od łez policzki i zdała sobie sprawę,
że Harrison miał zapewne bardzo ciężki poranek. Pani D. również
starała się nakłonić Yolandę do opuszczenia karetki.
– Jeśli pójdziesz ze mną, sanitariusze będą mogli zająć się twoją
opiekunką. Potem pozwolę ci zbadać jej serce moim stetoskopem, bo
jesteś świetnym lekarzem. Co ty na to, kochanie?
– Jestem lekarzem – powiedziała Yolanda, odsuwając się nieco
od pani D.
– Wspaniałym lekarzem – poprawił ją Harrison, ponownie
wyciągając do niej ręce.
Choć ratownicy zaczęli się już niecierpliwić, on doskonale
wiedział, że nie wolno mu nic robić na siłę, ponieważ Yolanda może
dostać napadu złości. A tego za wszelką cenę chciał uniknąć.
– To prawda. Pamiętam, jak ładnie zabandażowałaś tatusiowi
rękę – przyznała Amelia, a Harrison miał ochotę uściskać ją z
wdzięczności. – Popatrz, kochanie – dodała, pokazując jej
stetoskop. – Chodź do mnie. Pozwolę ci go potrzymać, a w tym
czasie pani D. pojedzie do szpitala na specjalnym łóżku...
– Ja też chcę pojechać.
Amelia spojrzała na stojącego przy drzwiach sanitariusza, który z
zaciekawieniem przyglądał się całej scenie.
– Czy dysponuje pan wolnym wózkiem, który mogłabym na
chwilę pożyczyć? – zapytała.
– Jasne – odparł.
– Ojej! – zawołała pani D. – Wolałabym jechać na – twoim
wózku, a nie na łóżku. Masz wielkie szczęście, Yolando.
Dziewczynka natychmiast podbiegła do ojca, który wziął ją na
ręce i posadził na wózku. Amelia podała jej stetoskop, a ona
chwyciła go, włożyła do uszu i zaczęła słuchać bicia swojego serca
jak prawdziwy zawodowiec.
– Najwyraźniej robiła to już wcześniej – stwierdziła Amelia,
uśmiechając się do Harrisona.
– Dziękuję.
– Nie ma za co – odparła, pchając wózek w stronę wejścia do
szpitala.
– Zejdźcie z drogi! – wołała po drodze Yolanda.
Amelia postawiła wózek obok drzwi gabinetu zabiegowego.
– Chodź, Yolanda. Zobaczymy, jak czuje się pani D. –
powiedziała, ujmując jej rękę i wprowadzając do pokoju. –
Widzisz? Wszystko w porządku.
– Chcę słuchać – oznajmiła Yolanda, wskazując stetoskop.
– Wobec tego najpierw sprawdź, jak bije moje serce, dobrze? –
zaproponowała Amelia, przykucając obok niej.
– Pokaż język, Mil... ja! – rozkazała Yolanda, a Amelia
posłusznie wykonała jej polecenie. – Powiedz: „a”. Dobrze. Teraz
pani D.
– Zgoda, ale muszę cię podnieść.
Yolanda natychmiast wyciągnęła ramiona, a Amelia wzięła ją na
ręce i delikatnie pocałowała w policzek.
– Och, ten język niedobry. Potrzebna operacja – oznajmiła
Yolanda, osłuchując serce pani D.
– Ona jest całkiem niezła – stwierdziła Rosie, chichocząc.
– A czego się spodziewałaś? W końcu jest nieodrodną córką
swojego ojca – oświadczył z dumą Harrison. – Żałuję, że nie jestem
w stanie postawić diagnozy na podstawie oględzin języka pacjenta.
– Wszystkim nam oszczędziłoby to dużo czasu – przyznała
Amelia. – Doktor Yolando, czy uważa pani, że trzeba zrobić
prześwietlenie?
– Tak. Prześwietlenie od razu – odparła dziewczynka po chwili
namysłu. – Teraz muszę pisać – dodała, wyślizgując się z objęć
Amelii i oddając jej stetoskop.
– Dobrze, pójdziemy do pielęgniarek i wszystko zapiszemy –
powiedziała Amelia, a Harrison kiwnął głową, mrugając do niej
porozumiewawczo.
Amelia zaprowadziła Yolandę do stanowiska pielęgniarek i
posadziła obok siebie przy stole. Dała jej kartkę oraz długopis.
Dziewczynka zaczęła coś gryzmolić, przez cały czas mamrocząc.
Amelia zrozumiała jedynie dwa słowa: „język” i „operacja”.
Kiedy Harrison przyszedł po córkę, ona nadal była pochłonięta
rysowaniem różnych zawijasów.
– Czy ty również mamroczesz, robiąc notatki? – spytała go
Amelia z uśmiechem.
– Możliwe – odparł z zakłopotaniem, wzruszając ramionami. –
Mamy już zdjęcia rentgenowskie.
– Co o nich sądzisz?
– Chodź i oceń sama. Yolanda? Czy ty też chcesz je zobaczyć? –
spytał, a ona natychmiast przerwała swoją „pracę” i chętnie do niego
podeszła. Potem wszyscy troje udali się z powrotem do gabinetu
zabiegowego.
– Nie wydajesz się przesadnie zmartwiony, więc chyba wyniki są
zadowalające – oznajmiła Amelia.
– Lepsze, niż się spodziewałem.
Amelia spojrzała na zdjęcia i pokiwała głową.
– Doskonale! Panewka jest nienaruszona, a główka kości udowej
wygląda dobrze. Pani D. , można powiedzieć, że złamała pani
szyjkę kości udowej we właściwym miejscu. Gdyby było to trochę
wyżej, czekałaby panią wymiana całego biodra.
– To samo mówi Harrison.
– Ja też – wtrąciła Yolanda.
– Jesteś najlepszym małym doktorem – stwierdził jej ojciec,
całując ją w policzek.
– Dużym doktorem – poprawiła go dziewczynka.
– Tak, oczywiście. Przepraszam.
W tym momencie zjawił się chirurg ortopeda.
– Złamanie można łatwo zespolić za pomocą kilku śrub, a jeśli
będzie trzeba, zastosujemy metalową płytkę. Taka operacja powinna
potrwać jakieś czterdzieści pięć minut – powiedział.
– O której moglibyście zacząć? – spytał Harrison.
– Myślę, że około trzeciej po południu.
– Wspaniale. – Harrison pożegnał się z ortopedą oraz
anestezjologiem i zostawił panią D. pod ich opieką.
– Czy wybieracie się teraz do domu? – spytała Amelia, kiedy
wrócili do stanowiska pielęgniarek.
– Nie. Chyba pokręcimy się gdzieś w pobliżu.
– Ale przecież do operacji jest jeszcze bardzo dużo czasu. Czy
Yolanda się nie znudzi?
– Nie. Ona jest przyzwyczajona do szpitala. Poza tym na pewno
zechce pójść do zoo.
– Amelia zmarszczyła brwi.
– Myślałam, że zamierzacie zostać...
Na dźwięk słowa „zoo” Yolanda zaczęła podskakiwać z radości,
klaszcząc w dłonie.
– Zoo! Zoo! – wołała.
– Chyba czegoś nie rozumiem. Zoo jest w mieście, prawda?
– Chodź, pokażemy AJ. zoo, dobrze? – powiedział Harrison,
biorąc córkę za rękę, a ona bez chwili namysłu kiwnęła głową i
chwyciła dłoń Amelii. – No to ruszamy.
Poszli korytarzem w kierunku wind.
– Ja zrobię – zawołała Yolanda, podbiegając do przycisków.
Kiedy wsiedli do kabiny, nacisnęła guzik trzeciego piętra.
– Czyżby w szpitalu było zoo? Przecież to niezgodne z
przepisami.
– Ona tak nazywa oddział dziecięcy, ponieważ w pokoju zabaw
jest pełno pluszowych zwierzaków. – Mówiąc to, połaskotał
córeczkę po brzuszku.
– Och. Nie miałam jeszcze okazji odwiedzić pediatrii.
– Dlatego właśnie tam cię prowadzimy.
Kiedy winda zatrzymała się na trzecim piętrze, Yolanda
natychmiast z niej wyskoczyła i pobiegła korytarzem. Harrison
pospieszył za nią, doskonale wiedząc, dokąd córka zmierza.
– Mała na pewno zna tu każdy zakamarek.
– Jak mówiłem, jest przyzwyczajona do tego szpitala. Często
bywała na tym oddziale.
– Och. Czyżby chorowała?
– Nie – odrzekł po chwili namysłu. – Jednak miała tu regularne
spotkania... – Nie dokończył, bo Yolanda już stała przed bramką
„zoo”, czekając na moment, w którym wpuści ją do środka.
– Pójdę uprzedzić pielęgniarkę, że Yolanda jest tutaj –
powiedział i zniknął za drzwiami.
Gdy wrócił, od razu podszedł do córki.
– Wszystko w porządku, koteczku. Zostaniesz tu, dopóki tatuś po
ciebie nie przyjdzie.
– Dobrze.
– Co ona zrobi, jeśli będzie potrzebowała cię wcześniej? –
spytała Amelia.
– Co zrobisz, jeśli będziesz potrzebowała tatusia?
– Pójdę do dozorczyni, a ona pójdzie po tatusia – odparła
Yolanda.
– Przypuszczam, że dozorczynią jest siostra oddziałowa.
– Zgadza się, doktor Watson.
Kiedy wrócili na oddział ratownictwa, Harrison natychmiast
poszedł sprawdzić, jak czuje się pani D. Natomiast Amelia wzięła od
Rosie karty swoich pacjentów i udała się do izby przyjęć. Po dwóch
godzinach, gdy robiła notatki, przyjechał następny ambulans.
Sanitariusze wwieźli na wózku pacjentkę, która obrzucała
wyzwiskami cały personel. Amelia, uprzedzona o tym przypadku, od
razu ruszyła w ich stronę.
– June? – zaczęła, spoglądając na jej duży brzuch.
– Proszę się uspokoić.
Ciężarna nie przestawała przeklinać, . a jej nieświeży oddech
przesiąknięty był odorem alkoholu.
– Zostawcie mnie! Nic nie muszę robić. Chcę wracać do domu.
Nie możecie mnie tu zatrzymać – krzyczała, chwytając się za serce.
– Muszę panią osłuchać, June – powiedziała Amelia, wkładając do
uszu słuchawki stetoskopu.
– Odejdź! Zjeżdżaj...
– Co tu się dzieje? – spytał Harrison tak głośno, że Amelia
nerwowo podskoczyła. – Zakłóca pani spokój na oddziale. Proszę
pozwolić doktor Watson zrobić niezbędne badania.
Jego podniesiony głos wyraźnie przestraszył pacjentkę, więc
Amelia wykorzystała sytuację i osłuchała jej serce.
– Tachykardia. Trzeba zrobić badanie krwi i sprawdzić poziom
alkoholu. Palce u rąk są spuchnięte. Kostki również. Należy pobrać
próbkę moczu i natychmiast wezwać położną. Możliwy stan
przedrzucawkowy.
– Wy... Nie możecie... jazda stąd... !
– To wszystko z powodu alkoholu – uznał Harrison. – Nie wolno
dawać pacjentce niczego, dopóki nie obejrzy jej położna. Proszę
wezwać psychologa. – Spojrzał na June. – Myślę, że przyda się pani
lekcja na temat szkodliwego wpływu alkoholu na pani nienarodzone
dziecko.
June splunęła na niego, ale chybiła.
– Cóż za czarujące maniery! Powinna pani zdawać sobie sprawę, że
pani stan jest poważny. Zarówno pani, jak i dziecko możecie umrzeć z
powodu przedawkowania alkoholu, który pani w siebie wlała. Jeśli
pani dziecku uda się przeżyć, będzie narażone na trwałe kalectwo.
Mogą wystąpić zniekształcenia twarzy, zaburzenia rozwoju
fizycznego oraz upośledzenie umysłowe. A wszystko przez to, że
przez całą ciążę pani przyjemnie spędzała czas, upijając się do
nieprzytomności.
Mówił to tak oskarżycielskim tonem, jakby zarzucał pacjentce nie
tylko bezmyślność, lecz również nieodpowiedzialność. Kiedy
pielęgniarki zaczęły robić jej badania, Amelia chwyciła go za ramię i
pociągnęła w stronę drzwi.
– Niedługo wrócę – zawołała, wychodząc z gabinetu i
wprowadzając Harrisona do pokoju dla personelu. – Czy nic ci nie
jest? – spytała, zamykając drzwi.
– Takie przypadki doprowadzają mnie do szału – odparł po
namyśle.
– Nie da się tego ukryć.
– Ona nie ma pojęcia, jaką krzywdę wyrządza temu dziecku.
– Przyprowadziłam cię tutaj, bo musisz ochłonąć. Jeśli chcesz
porozmawiać, wyrzucić z siebie to, co leży ci na sercu, zamieniam
się w słuch.
Zaczął chodzić nerwowo po pokoju, potrząsając głową.
– To sprawa osobista, prawda? – spytała w końcu, a on zatrzymał
się i spojrzał na nią zaskoczony. – Chodzi o Yolandę?
– Tak. O nią.
– O to, co jej dolega?
Harrison głęboko westchnął.
– Najpierw skrócona wersja. Kiedy Yolanda się urodziła, miała
objawy głodu alkoholowego. Po roku rozpoznano u niej płodowy
zespół poalkoholowy. Ma zaburzenia układu nerwowego i wady
rozwojowe, powstałe na skutek alkoholizmu jej matki.
Rozdział 5
– Och! – Amelia była wstrząśnięta tą wiadomością.
– Wiesz, o czym mówię, prawda? Amelia kiwnęła potakująco
głową.
– Oczywiście, ale nigdy się z tym nie zetknęłam.
– Niestety, ta choroba staje się coraz bardziej powszechna. Spójrz
na June. Ona nawet nie zdaje sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządza
swojemu dziecku...
W tym momencie odezwał się pager Amelii.
– To z ortopedii. Pewnie w sprawie pani D. – powiedziała,
podchodząc do telefonu i wykręcając odpowiedni numer.
– Czy Harrison jest z tobą, Amelio? – spytał chirurg.
– Tak.
– Nie bardzo wiedzieliśmy, jak się z nim skontaktować, ale
pielęgniarka skierowała nas do ciebie.
– Harrison, to do ciebie – oznajmiła, podając mu słuchawkę.
– Zaraz tam będę – oświadczył Harrison, uważnie wysłuchawszy
kolegi.
– Jakieś kłopoty? – spytała Amelia, kiedy ruszył w kierunku
drzwi.
– Zabierają ją na operację wcześniej, a ja chciałbym się z nią
przedtem zobaczyć.
– Rozumiem. Daj mi znać, co się dzieje.
– Dobrze. – Zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nią. –
Dziękuję, że mnie wysłuchałaś, AJ.
– Nie ma za co – odparła z uśmiechem.
– Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy – powiedział
półgłosem i odszedł.
Amelia stała przez chwilę nieruchomo, próbując zebrać myśli, a
potem wróciła do swoich zajęć. Miała wrażenie, że od tego
momentu dzień zaczyna się wlec w nieskończoność.
Operacja pani Deveraux przebiegła pomyślnie. Choć Amelia
skończyła już swój dyżur, nie wyszła ze szpitala, dopóki nie
przewieziono pacjentki do sali pooperacyjnej.
– Jeszcze tutaj jesteś? – spytał Harrison na jej widok.
– Czy Yolanda nadal bawi się w zoo?
Harrison kiwnął potakująco głową.
– Właśnie dzwoniła do mnie pielęgniarka oddziałowa...
– Chciałeś powiedzieć dozorczyni – poprawiła go, a on szeroko
się uśmiechnął. – Jak czuje się pani D. ?
– Dobrze. Operacja nie była zbyt skomplikowana, a ona ma
zostać w szpitalu tylko pięć dni.
– To lepiej, niż się spodziewałeś, prawda?
– Tak. Kiedy usłyszałem jej krzyk, natychmiast pobiegłem do
kuchni. – Potrząsnął głową. – Pani D. leżała na podłodze w takiej
pozycji, że nie miałem wątpliwości. Byłem pewny, że nie obejdzie
się bez wymiany całego stawu biodrowego. Potem przyszła Yolanda,
spojrzała na panią D. i wybuchnęła płaczem.
– No ale teraz wszystko idzie ku lepszemu.
– Masz rację. Pójdę po Yolandę. Czy wybierasz się do domu?
– Owszem.
– Czy możemy ci towarzyszyć?
Amelia uśmiechnęła się, czując mrowienie w plecach.
– Będzie mi bardzo miło.
– Wobec tego spotkajmy się za dziesięć minut przy głównym
wejściu.
– Dobrze.
Ruszyli brzegiem morza. Yolanda pobiegła przodem. Od czasu
do czasu zatrzymywała się, podnosiła leżącą na piasku muszelkę i
chowała ją do kieszeni.
– Skąd ona ma tyle energii? Ja jestem zmęczona od samego
patrzenia na nią – zażartowała Amelia, a Harrison wybuchnął
śmiechem.
– Zdrowo się odżywia, sypia po kilka godzin w ciągu dnia, ale
nie bez przerwy. Raz dwie godziny, raz pięć. Poza tym nie ma
żadnych trosk. Jest wolna jak ptak.
Amelia westchnęła.
– To brzmi cudownie, nie sądzisz?
– My też kiedyś tak żyliśmy. Mieliśmy beztroskie dzieciństwo –
mruknął z zadumą, kiwając głową. – A Yolandzie część tej
beztroski odebrano już w chwili narodzin.
– Masz na myśli jej chorobę?
– Tak. Wcześniej przedstawiłem ci to w skrócie. Czy jesteś
gotowa na pełną wersję z przypisami i odręcznymi wykresami na
piasku?
– Widzę, że podchodzisz do tego z humorem, Harrison.
– Teraz już tak. Ale to były dla mnie dwa długie, trudne lata, AJ.
Nie potrafię pojąć, dlaczego niektóre kobiety piją w czasie ciąży. To
tak jak prowadzenie samochodu bez zapiętych pasów. Zdrowy
rozsądek zabrania pić, bo alkohol ma zgubny wpływ na dziecko, ale
one mimo wszystko to robią.
– Tak jak June. – Amelia kiwnęła głową ze zrozumieniem.
– Widząc ją, poczułem się tak bezsilny jak wtedy, gdy
zdiagnozowano tę chorobę u Yolandy. Inga prawdopodobnie
nadużywała alkoholu przez cały okres trwania ciąży. Nie przestała
pić nawet wtedy, kiedy w końcu to odkryłem.
Amelia szła w milczeniu. Czekała na jego zwierzenia, wiedząc, że
jest to dla niego niezwykle ważne.
– Zaszła w ciążę niemal natychmiast po naszym ślubie. Przez
pierwszy rok nie było nam łatwo, ale jakoś dawaliśmy sobie radę.
Sześć miesięcy po narodzinach Yolandy, Inga miała już dosyć
macierzyństwa. Zażądała rozwodu, a ja chętnie się zgodziłem.
Potem wyprowadziła się do hotelu.
– A ty zostałeś samotnym ojcem.
– Owszem. Inga była alkoholiczką, ale nie przyjmowała tego do
wiadomości. Przypuszczam, że zupełnie inaczej wyobrażała sobie
życie żony lekarza.
– Masz na myśli pieniądze, prestiż, duży wygodny dom i
luksusowe samochody?
– Tak, i nie tylko. Zamiast tego większość czasu spędzała w
samotności, boja ciągle byłem w szpitalu. Nie znosiła, kiedy w moje
wolne dni dzwonił telefon, – a jeśli zgadzałem się zastąpić kolegę
czy zamienić z kimś na dyżury, wpadała we wściekłość.
– Wygląda na to, że nie układało wam się najlepiej.
– Z czasem butelka stała się jej nieodłączną towarzyszką.
Obracała się w gronie... hm, dość specyficznych „koleżków”. Ale
taki tryb życia zaczęła prowadzić dopiero po narodzinach Yolandy.
– Twoja córeczka jest wspaniała, Harrison. Powinieneś być z niej
dumny.
– Dziękuję, AJ. Jestem dumny. Ale abstrahując od tego, czy jest
wspaniała, czy nie, biedactwo wiele wycierpiało z winy swoich
rodziców, którzy nie zrobili dla niej wystarczająco dużo wtedy,
kiedy tego naprawdę potrzebowała.
– Czy próbowałeś w jakiś sposób powstrzymać żonę od picia?
– Tak, kiedy odkryłem, że jest uzależniona... ale nic nie
skutkowało. Wmawiała mi, że zerwała z nałogiem, ale kłamała.
Poza tym rzadko bywałem wtedy w domu.
– W końcu jesteś lekarzem, Harrison. Musisz wypełniać
obowiązki.
– Zycie i dobro mojej córeczki powinny być najważniejsze.
Przebyłem długą, trudną drogę, zanim przyznałem... pogodziłem się
z tym, że Yolanda jest upośledzona, a ja po części ponoszę za to
odpowiedzialność.
– Co działo się po zdiagnozowaniu jej choroby?
– Zacząłem szukać ratunku. Udało mi się znaleźć znakomitą
specjalistkę. Pomogła mi uświadomić sobie, że Yolanda może robić
pewne rzeczy inaczej niż – inne dzieci, ale jest moją córką. Wtedy
zdałem sobie sprawę, że rodzice potrzebują odpowiedniego
przygotowania. Kiedy przywykną do zachowań swojego dziecka i
zrozumieją jego przyczyny, życie stanie się dla wszystkich znacznie
łatwiejsze.
– Mówiłeś, że ona często się gubi.
– Tak. Czasami mam ochotę założyć jej na szyję łańcuch z
dzwonkami, żeby przez cały czas wiedzieć, gdzie jest.
Amelia zaśmiała się cicho.
– Myślę, że wielu rodziców ma takie same odczucia.
– Pewnie tak, ale za każdym razem, kiedy nie mogę jej znaleźć,
zamiera mi serce z przerażenia.
– Dobrze, że tak wcześnie rozpoznano tę chorobę.
– Jak sama pewnie zauważyłaś, Yolanda nie jest upośledzona
fizycznie, nie ma zniekształconej twarzy i nie jest opóźniona w
rozwoju. Ma pewne zaburzenia układu nerwowego, ograniczoną
sprawność ruchową i słabą koordynację wzrok-ręce.
– Ale mimo wszystko piecze ciasteczka z panią D.
– To część jej terapii – wyjaśnił z uśmiechem.
– A przy okazji dobra zabawa.
– Istotnie. Ma też luki w pamięci, ale ostatnio zdarzają się one
coraz rzadziej, a to dobry znak. Na przykład doskonale zapamiętała
ciebie.
– Mnie?
– Tak. Musiałaś wzbudzić w niej zachwyt, ponieważ nieustannie
pyta, kiedy wróci Mil... ja i pobawi się z nią lalkami.
– No, no! To mi pochlebia.
– Cieszę się, AJ. Prawdę mówiąc, zrobiłaś na niej – spore
wrażenie – powiedział z nutką niepokoju w głosie, a sens jego słów
dopiero po chwili dotarł do jej świadomości.
– Och. To chyba niezbyt dobrze.
– Uważam, że trzeba być z nią szczerym i wytłumaczyć jej, że
nie zawsze będziesz w pobliżu.
– Całkowicie się z tobą zgadzam – oznajmiła Amelia,
spoglądając z miłością na Yolandę, która podniosła kolejną
muszelkę, a potem ruszyła biegiem w ich kierunku, by pochwalić się
znalezionymi skarbami.
Uświadomiła sobie, że jest bardzo do niej przywiązana. Ale w
końcu jakże mogłoby być inaczej? Yolandę kochali wszyscy. A jeśli
chodzi ojej ojca...
Amelia usiłowała odepchnąć od siebie myśli o Harrisonie.
Zdawała sobie sprawę, że ich dwoje może łączyć jedynie przyjaźń,
nawet jeśli w głębi duszy chciała czegoś więcej. To, że w tak
młodym wieku przeszła endometriozę, bynajmniej, nie ułatwiało jej
kontaktów z mężczyznami.
– Bardzo ładne – pochwalił córkę Harrison. – Znajdź jeszcze
trzy muszelki, a potem pójdziemy już do domu.
– Jak dacie sobie radę bez pani Deveraux? – spytała Amelia,
kiedy Yolanda ponownie się oddaliła.
– No cóż, jestem niezłym kucharzem, a ze sprzątaniem jakoś się
uporam.
Amelia roześmiała się, lekko klepiąc go po ramieniu.
– Nie o to mi chodziło.
– Yolanda? – Potrząsnął głową. – Próbowałem znaleźć jakieś
racjonalne rozwiązanie. W szpitalu – mamy oddział dzienny, ale
nie jestem pewny, czy przyjmą ją bez uprzedzenia.
– Czy będzie się tam dobrze czuła?
– Chodzi ci o opiekunki czy o innych podopiecznych?
– O jedno i drugie, ale raczej o podopiecznych. Yolanda nie
wygląda na upośledzoną dziewczynkę, więc dzieci mogą być
zaskoczone, jeśli zareaguje na coś inaczej niż one.
– To kwestia niespełna tygodnia. Poza tym mogę wziąć sobie
wolne dni.
– Z urlopu? Przecież dopiero co wróciłeś z sympozjum.
– Wiem. Mam też spore zaległości w papierkowej robocie, ale
sądzę, że mógłbym nadgonić je w domu.
Amelia milczała przez chwilę, zastanawiając się, czy powinna
powiedzieć to, co miała już na końcu języka. Po chwili zdobyła się
na odwagę i odchrząknęła.
– Myślę, że... hm... mogłabym pomóc.
Harrison gwałtownie się odwrócił i spojrzał na nią z
zaskoczeniem.
– Co takiego?
– Mieszkam blisko. Yolanda mnie lubi. Mógłbyś przesunąć moje
dyżury na popołudnia. Wtedy spędzałabym z nią poranki, a potem
zabierałabym ją do szpitala.
Harrison przez chwilę rozważał jej propozycję.
– Zaczynałabyś pracę o trzeciej, a ja mógłbym kończyć
najwcześniej około wpół do piątej – rzekł z zadumą, starając się
uporządkować myśli i ułożyć wstępny plan.
– A zoo?
– Biorę to pod uwagę. Yolanda ma sesje terapeutyczne trzy razy
w tygodniu. Ale piątek odpada, bo to jest dzień wolny od pracy w
związku z Wielkanocą. Zatem zostają dwie sesje.
– O której one się odbywają?
– Rano, o dziesiątej trzydzieści, ale postaram się przesunąć je na
trzecią po południu, czyli na początek twojej zmiany. Wtedy po sesji
mogłaby pobawić się na oddziale dziecięcym, czekając, aż ja
skończę dyżur. – Kiwnął głową. – Tak, to układa się w jakąś
logiczną całość, AJ.
– W jakie dni ma te sesje?
– W tym tygodniu jest umówiona na poniedziałek i środę.
– Dobrze. Zgodnie z harmonogramem moich dyżurów, wtorek
mam wolny...
– Wobec tego ja wezmę sobie wolny czwartek.
– Zostaje więc tylko piątek, ale pani D. powinna już wyjść ze
szpitala.
– Ale nawet wtedy będę potrzebował pomocy. Amelia wzruszyła
ramionami.
– Możesz na mnie liczyć.
Harrison zatrzymał się i spojrzał na nią.
– To bardzo szlachetnie z twojej strony, AJ. Amelia ponownie
wzruszyła ramionami.
– Nie przesadzaj. W końcu po to są sąsiedzi.
– Jestem niezwykle wymagający, jeśli chodzi o opiekunki mojej
córeczki, ale jej sympatia i zaufanie do ciebie mówią same za
siebie.
– Kiedy pani D. wyzdrowieje, będę rzadziej widywać Yolandę i
spędzać z nią znacznie mniej czasu, – żeby powoli odzwyczajała się
ode mnie. Bo inaczej, gdy w końcu czerwca stąd wyjadę, małej
będzie... – Głos jej się załamał i cicho westchnęła.
– Przykro, że ją opuściłaś – dokończył Harrison. – Nie tylko ona
poczuje się osamotniona. – Chwycił ją za rękę i lekko uścisnął. –
Dziękuję za propozycję pomocy.
– Zamierzasz ją przyjąć, prawda? W końcu jest to chyba
najlepsze rozwiązanie.
Harrison kiwnął potakująco głową, wypuszczając jej rękę.
– Tak, zamierzam przyjąć twoją propozycję.
– Dobrze. W takim razie już sobie pójdę – mruknęła, wskazując
kciukiem dom, w którym mieszka.
– Ja również. Na której zmianie pracujesz jutro?
– Na nocnej, ale Tina ma dyżur po południu, więc się z nią
zamienię. Zostanie nam tylko środa, bo wtedy powinnam
pracować rano.
– Zajmę się tym jutro – powiedział, kiwając głową.
– Dziękuję. – Ruszyła w kierunku swojego domu, żegnając się po
drodze z Yolandą, która wręczyła jej muszelkę.
Amelia przyjęła drobny upominek, wiedząc, że będzie on dla niej
cenną pamiątką. Kiedy znalazła się w mieszkaniu, natychmiast
podeszła do telefonu i wykręciła numer Tiny. Po czwartym sygnale
włączyła się automatyczna sekretarka, co Amelia skwitowała
niechętnym mruknięciem.
– Jestem, jestem! – zawołała Tina. – Kto wydaje te groźne
pomruki?
– Ja – odparła Amelia.
– Och, witaj. Jak ci leci?
– Kiepsko. Nigdy nie zgadniesz, co zrobiłam.
– Czy w związku z tym powinnam usiąść wygodnie?
– Tak – odparła, a potem opowiedziała jej o wszystkim. – W końcu
zaproponowałam mu, że zaopiekuję się jego córką!
Tina się zaśmiała.
– Co cię tak rozbawiło? – spytała Amelia.
– Uwielbiam obserwować, jak chwytasz się najróżniejszych
sposobów, żeby zachować dystans do ludzi. Żeby nie brać udziału w
ich życiu. A teraz... zanim zdałaś sobie z tego sprawę, znalazłaś się
w samym środku związku.
– Związku?
– Owszem, moja droga. A może powinnam nazywać cię AJ. ? –
spytała Tina z lekką ironią. – Ty i Harrison. Widziałam, jak na
siebie patrzycie.
– Ale ja ledwo znam tego mężczyznę.
– Poznasz go znacznie lepiej po upływie najbliższego tygodnia.
– Może powinnam odwołać moją propozycję. Masz rację.
Istotnie wymyślam różne sposoby, żeby przypadkiem nie
zaangażować się w jakiś związek. Życie rodzinne nie jest mi pisane,
choć pragnę mieć męża i gromadkę dzieci... Ale niestety, nie mogę.
To niesprawiedliwe – powiedziała ze łzami w oczach.
– Masz słuszność. – Tina odchrząknęła. – Ale pomyśl o tym
inaczej... Nie możesz mieć potomstwa, więc nawet jeśli znajdziesz
wspaniałego mężczyznę i wyjdziesz za niego za mąż, nigdy nie
spełnią się twoje marzenia o szczęśliwym domu pełnym dzieci.
– Do czego zmierzasz?
– Po prostu teraz masz okazję...
– Nie rozumiem.
– Masz okazję zakosztować życia rodzinnego. Przez kilka
najbliższych dni będziesz opiekować się Yolandą jak matka. Wiesz,
że to nie potrwa długo. Kiedy pani D. odzyska siły, ty na pewno z
powrotem zamkniesz się w swojej skorupie. Dlaczego więc nie
wykorzystasz tej szansy, Amelio?
– To okrutne.
– W stosunku do kogo?
– Do mnie. Bo zakosztowałabym czegoś, czego nigdy nie będę
miała.
– Ale również przeżyłabyś jeden czy może nawet dwa cudownie
boskie tygodnie. Zwłaszcza że taki układ na pewno bardzo zbliżyłby
was do siebie. Mam na myśli ciebie i Harrisona.
– Przestań! – zawołała Amelia, wzdychając. – Chyba jest już za
późno, żeby się wycofać.
– Tym bardziej że zgodziłam się zamienić z tobą na dyżury.
– Czy uważasz, że powinnam to zrobić?
– Oczywiście.
Następnego dnia o siódmej trzydzieści rano Amelia Jane stała już
na progu domu swojego szefa. Harrison otworzył drzwi i
wprowadził ją do przedpokoju.
– Przepraszam, ale nie zrobiłem wszystkiego, co powinienem –
zaczął. – Nie byłem w stanie zmusić Yolandy do zjedzenia
śniadania.
Amelia kiwnęła głową i podążyła za nim do kuchni. Yolanda
siedziała w foteliku, a przed nią na stole stały szklanki z mlekiem,
sokiem oraz wodą, miska płatków śniadaniowych, talerz z
grzankami i kieliszek z ugotowanym jajkiem.
– Ona ciągle zmienia zdanie. Po wielu namowach udało mi się
nakłonić ją do zjedzenia łyżki płatków, ale nie chce nic wypić.
– Rozumiem – powiedziała Amelia, z trudem tłumiąc wybuch
śmiechu. – Nie martw się, Harrison. Jedź do pracy, a ja spróbuję
przemówić jej do rozsądku.
– Yolanda, żadnych ciasteczek, dopóki nie zjesz śniadania! –
zawołał. – Tatuś musi jechać do szpitala.
– Landa też – powiedziała dziewczynka, próbując zsunąć się z
fotelika, ale Harrison ją powstrzymał.
– Nie, kotku. Tatuś musi iść do nudnej pracy, a ty zostaniesz tutaj
i pobawisz się lalkami z Amelią. Jesteś szczęśliwą kaczuszką.
Yolanda zastanawiała się przez chwilę.
– Tak. Szczęśliwą kaczuszką.
– No dobrze. A teraz pocałuj tatusia i wypij sok. – Yolanda
pocałowała go, ale soku nie tknęła. – Nie mam szansy z nią
wygrać.
Amelia roześmiała się, a on zaczął wkładać dokumenty do teczki.
– Co słychać u pani D. ? – zapytała.
– Wszystko dobrze. Zajrzę do niej. Jeśli coś się zmieni,
zadzwonię do ciebie, ale sądzę, że szybko odzyskuje zdrowie. –
Rozejrzał się wokół siebie. – Gdzie podziały się kluczyki od
samochodu?
– Czy chodzi o te? – spytała Amelia, machając kluczykami, które
wzięła z kuchennego blatu.
– Tak. Amelio, jesteś cudowna. – Chwycił kluczyki i ruszył w
stronę wyjścia. – W razie potrzeby dzwoń do mnie. Zamknij drzwi
na klucz, bo mała potrafi wyśliznąć się z domu tak bezszelestnie jak
węgorz.
– Załatwione. Idź już. – Patrzyła na niego, zdając sobie sprawę,
że właśnie odegrali typową scenkę rodzinną... z wyjątkiem jej
zakończenia. Przed wyjściem do pracy mąż powinien pocałować
żonę na pożegnanie. Na myśl o tym pocałunku przeszył ją dziwny
dreszcz.
Kiedy jego samochód zniknął za zakrętem, Amelia zamknęła
drzwi na klucz i wróciła do kuchni. Yolanda nadal siedziała w
swoim foteliku, który teraz był cały usmarowany jedzeniem i
pochlapany napojami, spływającymi dużymi kroplami na podłogę.
– Typowa scenka rodzinna – mruknęła do siebie i zabrała się do
sprzątania.
Kiedy po lunchu Yolanda zasnęła na kanapie w salonie, Amelia
podniosła słuchawkę i wykręciła numer służbowy Harrisona.
– Cześć. To ja – oznajmiła.
– Witaj. Właśnie miałem do was dzwonić.
– Tak myślałam, bo od twojego ostatniego telefonu minęła już
niemal godzina.
– Nie niepokoję was chyba zbyt często?
– Cogodzinne kontrole można by uznać za przesadnie
intensywne, ale w końcu to dopiero pierwszy dzień... Jeśli jutro nic
się nie zmieni, możesz usłyszeć zupełnie inną odpowiedź.
Harrison wybuchnął śmiechem.
– Wybacz nadopiekuńczemu ojcu.
– Dobrze. Tak czy owak chciałam cię poinformować, że udało
mi się położyć ją spać, więc przez jakiś czas nie dzwoń, żeby jej nie
obudzić.
– Gratuluję.
– Do zobaczenia około trzeciej.
– Cieszę się na to spotkanie. Już nie mogę się doczekać – odrzekł
i odłożył słuchawkę.
Amelia usiadła wygodnie obok Yolandy i położyła dłoń na jej
głowie. Poranek był dość męczący, choć spędziły go bardzo
przyjemnie. Tańczyły przed telewizorem, bawiły się lalkami i
urządziły dla nich podwieczorek. Amelia była zadowolona, że
nazajutrz ma wolny dzień i będzie mogła odpocząć.
Tuż po wpół do trzeciej spakowały rzeczy Yolandy, wstąpiły do
mieszkania Amelii, by mogła przebrać się do pracy, a następnie
ruszyły plażą w kierunku szpitala. Po drodze dziewczynka zebrała
dwie pełne kieszenie muszelek. Kiedy dotarły na miejsce,
zatrzymały się i zanim weszły do gabinetu Harrisona, Amelia
strzepnęła piasek z ubrania Yolandy.
– Oto twoja pociecha. Cała i zdrowa.
Harrison przytulił córkę, a potem spojrzał na Amelię.
– Czego nie można powiedzieć o tobie. Wyglądasz na
wykończoną, doktor Watson.
– I tak właśnie się czuję. Nie wiem, jak pani D. daje sobie radę.
– Och, to proste, mój drogi Watsonie. Ona nie ma dyżuru w
szpitalu po całodziennym uganianiu się za ruchliwą trzylatką.
– To prawda. Byłam do tego stopnia wyczerpana, że kiedy ona
spała, sama zdrzemnęłam się jakieś pół godziny.
– Tak właśnie postępują rozsądni rodzice. A teraz przeproszę cię i
zaprowadzę ją do terapeutki.
Wtorek potoczył się podobnie. Z tą tylko różnicą, że Amelia,
bogatsza o pewne doświadczenia, potrafiła sprawniej pokierować
biegiem wydarzeń. Zdążyła nawet przygotować kolację dla
Harrisona, który wrócił ze szpitala nieco później niż zwykle.
– Coś tu pięknie pachnie – stwierdził, wchodząc do kuchni z
Yolandą na rękach.
– Nie jestem mistrzynią, ale jakoś sobie radzę – odparła,
wyjmując zapiekankę z piekarnika.
Harrison uśmiechnął się i postawił córkę na podłodze.
– Czy dzisiaj miałaś lepszy dzień? – spytał, biorąc widelec i
zamierzając spróbować potrawę.
– Hej, chwileczkę. Zaczekaj, aż dostaniesz talerz.
– Ojej, ale ja umieram z głodu.
– W lodówce jest sałata, więc ją podaj. Przygotowałam też
przysmak Yolandy. – Otworzyła kuchenkę mikrofalową i wyjęła z
niej niewielką miskę owsianki.
– To jest przysmak mojej córki? – zawołał ze zdumieniem.
– Dzisiaj, owszem. Na lunch zjadła trzy porcje i zażądała,
żebym przygotowała jej to pyszne danie na kolację.
– Nieco monotonne, ale zdrowe. Dobra robota, Watsonie.
– Dziękuję, Stapleton. – Wyjęła z szafki talerz i zaczęła
nakładać zapiekankę.
– Zaraz! A ty nie będziesz jadła?
– Hm... nie.
– Dlaczego? Przecież wystarczy dla wszystkich. Poza tym to
absurdalne, żebyś po powrocie do domu zabierała się za gotowanie.
Zostaniesz i zjemy razem.
Amelia wzruszyła ramionami, wiedząc, że spieranie się z nim nie
ma sensu i wyjęła z szafki drugi talerz. Harrison posadził Yolandę
przy stole i z radością patrzył, jak jego córeczka zajada owsiankę.
Po kolacji odprowadził Amelię do drzwi, położył Yolandę spać i
wrócił do kuchni, by posprzątać po posiłku. Opłukał talerze i
włożył je do zmywarki, a potem zabrał się do papierkowej roboty.
Po pięciu minutach podszedł do telewizora i go włączył. Dwie
minuty później wyłączył go i zaczął nerwowo chodzić po pokoju,
zastanawiając się, co nie daje mu spokoju. W końcu zdał sobie
sprawę, że przez cały czas jego myśli zaprząta Amelia. Kiedy
wszedł do kuchni i poczuł zapach jej perfum, uświadomił sobie
nagle, że ma ochotę ją pocałować.
Rozdział 6
W środę wszystko przebiegało tak jak w poniedziałek. Z jednym
tylko wyjątkiem. Amelia odczuła nieodpartą chęć pocałowania
Harrisona zarówno na powitanie, jak i na pożegnanie. Była
zadowolona, kiedy nastał czwartek, bo tego dnia Harrison miał zostać
w domu i zająć się córeczką. W szpitalu odwiedziła panią Deveraux i
ucieszyła się, widząc ją w dobrym zdrowiu.
– Mogę wrócić do domu już jutro – oznajmiła pani D. na jej
widok.
– To wspaniała wiadomość.
– Tak. Bardzo dziękuję, kochanie, że pomogłaś Harrisonowi w
opiece nad Yolandą.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – odparła szczerze Amelia.
Po dyżurze wróciła do domu. Była zadowolona, że może
odpocząć. Z drugiej jednak strony przygnębiała ją świadomość, że
tego dnia nie zobaczy już Harrisona ani Yolandy. Bardzo lubiła
spędzać z nimi czas.
Kiedy wzięła prysznic i włożyła różowy dres, usłyszała pukanie
do drzwi. Gdy je otworzyła, stwierdziła ze zdumieniem, że na progu
stoi Harrison, trzymając za rękę swoją córeczkę.
– Przynieśliśmy kolację – oznajmiła Yolanda z dumą, wchodząc
do mieszkania Amelii jak do własnego domu.
– Pomyśleliśmy, że przynajmniej tak możemy ci podziękować –
rzekł Harrison, kiedy weszli do pokoju.
– Ojej! To jest różowe! – zawołała Yolanda, podbiegając do
Amelii i gładząc rękawy jej dresu.
Na ten widok Harrison poczuł ukłucie zazdrości.
– Wiedziałam, że ci się spodoba – stwierdziła Amelia z
uśmiechem. – A zatem... zabierzmy się do jedzenia, póki wszystko
jest jeszcze gorące. Wyjmę talerze. Yolando, pomóż mi nakryć do
stołu, dobrze?
Dziewczynka nie odstępowała jej na krok, a Harrison nie mógł
oderwać od nich oczu. Yolanda miała na sobie różowo-białą piżamę
i była bardzo podobna do Amelii... tylko znacznie mniejsza.
– Zrobiliśmy taki wielki obraz dla pani D. – oznajmiła Yolanda,
rozpościerając szeroko ramiona.
– Powitalny plakat – wyjaśnił Harrison. – Zajęło nam to prawie
cały dzień.
– Wierzę.
Po kolacji przez chwilę rozmawiali o sprawach związanych ze
szpitalem. Kiedy Yolanda zaczęła ziewać, Amelia powiedziała
Harrisonowi, by zabrał ją już do domu, a on posłuchał jej rady i
niezbyt chętnie wziął córkę na ręce. Nie miał ochoty wychodzić.
Chciał zostać i spędzić z Amelią więcej czasu. Wiedział, że skoro
pani D. ma wrócić następnego dnia, będzie widywał Amelię
znacznie rzadziej niż dotąd.
– Posłuchaj, AJ. – zaczął, kiedy zamierzała otworzyć im drzwi. –
Co robisz w sobotę rano?
– W Wielką Sobotę?
– Tak.
– Uhm... prawdę mówiąc, nie mam żadnych planów. A dlaczego
pytasz?
– Czy miałabyś ochotę wyskoczyć na śniadanie?
– Śniadanie?
– Owszem. Pani D. i Yolanda też będą w nim uczestniczyć, więc
mogę cię zapewnić, że absolutnie nic ci nie grozi.
– A dokąd się wybieracie?
– Zamierzamy zjeść je na plaży. To coś w rodzaju tradycji.
Będziesz musiała jedynie wyjść z domu, pójść ścieżką i przejść
przez ulicę. – Wskazał ręką plażę. – A my będziemy już tam na
ciebie czekać z miską płatków śniadaniowych.
– Naprawdę? Płatki śniadaniowe? A dlaczego na plaży?
– Sam nie wiem. Zrobiliśmy tak w pierwszą Wielką Sobotę po
narodzinach Yolandy i stało się to jakby zwyczajem. No więc jak?
Przyjdziesz?
– Czy będą jakieś wielkanocne jajka?
– Sądziłem, że nie lubisz czekolady.
– Nie mówiłam, że nie lubię. Powiedziałam tylko, że nad słodycze
przedkładam pikantne jedzenie.
– Rozumiem. A odpowiedź na twoje pytanie brzmi: nie. Nie
będzie jajek. One pojawią się dopiero w niedzielę. Zatem do
zobaczenia w sobotę o ósmej trzydzieści.
– Czy mam coś przynieść?
– Nie... to znaczy weź ze sobą strój kąpielowy. Może przed
jedzeniem wskoczymy na chwilę do wody.
– Dobrze.
– Słodkich snów, Amelio Jane – rzekł półgłosem, a potem
otworzył drzwi i wyszedł.
– Zaniósł swoją śpiącą córkę do jej pokoju i ostrożnie położył ją
na różowo-białym łóżku. Wiedział, że za kilka godzin przyjdzie do
niego. Zrobił sobie drinka, usiadł na krześle i zaczął myśleć o Amelii.
Powiedziała mu, że nie lubi ciętych kwiatów. Nie mógł też dać jej
czekoladek. A bardzo chciał coś jej podarować i podziękować w
ten sposób za wszystko, co w ostatnim tygodniu zrobiła dla niego i
Yolandy. Jednak pragnął, by był to jakiś prezent osobisty, który
mogłaby zabrać ze sobą do Anglii. Coś, co przypominałoby jej pobyt
w Australii... no i jego.
W Wielki Piątek personel oddziału ratownictwa miał jak zwykle
ręce pełne roboty. Amelia musiała uporać się z trzema pijakami, parą
nastolatków, którzy przedawkowali narkotyki i trzeba było zrobić im
płukanie żołądków, kobietą, która złamała rękę, spadając ze
schodów, i młodym mężczyzną skarżącym się na palpitacje serca.
Mimo nadmiaru wyczerpujących obowiązków przez cały czas
myślała o Harrisonie.
Sobotni poranek był pogodny i ciepły. Amelia starała się stłumić
podniecenie, które ogarniało ją za każdym razem, kiedy pomyślała o
spotkaniu z Harrisonem. Choć nie widziała go zaledwie przez jeden
dzień, już za nim tęskniła.
Czy kiedykolwiek będę potrafiła usunąć się z jego życia? Z życia
Yolandy? – spytała się w duchu.
Potrząsnęła głową, nie chcąc nawet o tym myśleć. Kiedy
zamknęła za sobą drzwi mieszkania i wyszła przed dom, ze
zdumieniem dostrzegła liczne zaparkowane w pobliżu samochody
oraz tłumy ludzi zmierzających na plażę.
Idąc ulicą, zauważyła panią Deveraux, która wychodziła właśnie z
domu, trzymając w jednej ręce wielką miskę, a w drugiej laskę.
Zawołała do niej, a ona odwróciła się i powitała ją serdecznym
uśmiechem.
– Proszę mi to dać – powiedziała Amelia, biorąc od niej miskę.
– Dziękuję, kochanie. Miło znów cię widzieć.
– Mnie również. Jak się pani czuje? Mam nadzieję, że się pani
nie przemęcza.
– Harrison nie pozwoliłby mi na to – odparła. – On jest tam z
Yolandą – dodała, wyciągając rękę w kierunku plaży. Amelia
odwróciła głowę i zobaczyła Harrisona ścigającego się z córeczką.
– On uważa, że mała musi najpierw trochę pobiegać. Miejmy
nadzieję, że dzięki temu nabierze apetytu.
Przeszły przez jezdnię, a potem pokonały wydmy i w końcu
znalazły się na plaży. Amelia stwierdziła z zaskoczeniem, że stał już
tam stół otoczony krzesłami, a obok wbity był parasol, który miał ich
chronić przed promieniami słońca. Ten obrazek wydał jej się
niezwykle malowniczy. Postawiła na stole wielką miskę sałatki
owocowej, a potem spojrzała w stronę Harrisona, który miał na
sobie jedynie sięgające do kolan szorty. Jego umięśniony tors oraz
szczupłe nogi były opalone na ładny brązowy kolor. Włosy
rozwiewał mu lekki wiatr, a czarujący uśmiech dopełniał obrazu
zabójczo przystojnego mężczyzny. Na ten widok tęsknie
westchnęła.
Zauważywszy ją, Harrison natychmiast do niej przyjaźnie
pomachał, a potem podniósł Yolandę, która zaczęła piszczeć z
zachwytu i radośnie chichotać.
– Hej, A. J. ! – zawołał, ruszając w jej kierunku. – Cieszę się, że
jesteś. – Podszedł do niej i lekko uścisnął jej dłoń. – Naprawdę
miło mi, że zdecydowałaś się dotrzymać nam towarzystwa.
– Mnie również.
– Tatusiu! – zawołała Yolanda za śmiechem. – Nie złapiesz
mnie!
– Wzywają mnie obowiązki – oznajmił Harrison, wzruszając
ramionami. – Usiądź, proszę – dodał, a potem odwrócił się i zaczął
gonić córkę.
Amelia patrzyła na nich ze wzruszeniem.
Kiedy wrócili, wszyscy czworo ochoczo zasiedli do uczty
składającej się z płatków zbożowych, grzanek, jogurtu, sałatki
owocowej, francuskich rogalików i bułeczek. Yolanda sporo zjadła,
więc jej ojciec był bardzo z niej zadowolony.
Amelia nie pamiętała już, kiedy spędziła równie uroczy poranek
na plaży.
Po śniadaniu Yolanda wzięła wiaderko oraz łopatkę i zaczęła
budować zamek z piasku.
– Tatusiu! – zawołała po chwili. – Chodź mi pomóc.
– O co chodzi? – spytał Harrison, podchodząc do niej.
Yolanda stała z rękami opartymi na biodrach i uważnie
przyglądała się swemu dziełu.
– On musi być większy, tatusiu. Dużo, dużo większy – wyjaśniła,
zataczając ramionami duże koło nad swoją głową, by pokazać mu,
jakich rozmiarów powinna być budowla.
– Chyba przydałby się nam jeszcze ktoś do pomocy, nie sądzisz?
– spytał Harrison, gestem wskazując Amelię.
– Tak – zawołała dziewczynka z entuzjazmem, a potem
podbiegła do Amelii i chwyciła ją za rękę.
– Weź to – poleciła, kładąc jej na kolanach wiaderko.
– Dziękuję – odparła Amelia i pozwoliła zaprowadzić się na
„plac budowy”. Po chwili siedziała już na piasku i pracowicie
pomagała powiększyć zamek. – Co myślisz o tym, żeby ozdobić go
muszelkami? – spytała, a Yolanda natychmiast przytaknęła, po czym
ujęła jej dłoń i pociągnęła w stronę brzegu morza.
Kiedy wróciły, udekorowały zamek, a Amelia nadała mu tak
piękny kształt, jakby była to prawdziwa rzeźba z wody i piasku.
– Trzeba więcej muszelek – stwierdziła Yolanda.
– Chodź, Mil... ja – dodała, ponownie chwytając ją za rękę.
– Pozwól jej trochę odpocząć, dobrze, córeczko? Poza tym wiesz,
dlaczego muszelki, które ty znajdujesz, zawsze są najładniejsze? Bo
ty jesteś najładniejsza.
Jego słowa najwyraźniej trafiły jej do przekonania, bo kiwnęła
głową i pobiegła na brzeg oceanu.
– Muszę przyznać, że ten zamek jest bardzo piękną rzeźbą –
zauważył Harrison. – To prawdziwe dzieło sztuki, AJ.
Amelia uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.
– Dawniej, kiedy byłam młodsza, trochę rzeźbiłam. Poza tym
tutejszy piasek jest bardzo drobny, delikatny i łatwy do
modelowania.
– Teraz już się tym nie zajmujesz?
– Nie mam na to czasu.
– Nie przesadzaj. Wyznaj prawdę. Nie zapominaj, że wiem coś na
temat twojego zawodu. Uważam, że lekarz zawsze jest w stanie
wygospodarować kilka wolnych godzin.
Amelia zanurzyła dłonie w wiaderku z wodą i wygładziła
palcami wieżyczki zamku.
– Przestałam rzeźbić i jakoś za tym nie tęsknię.
– Dlaczego przestałaś?
– Bo... mhm, zachorowałam.
Harrison gwałtownie się wyprostował i spojrzał na nią z
niepokojem.
– Czy teraz dobrze się czujesz? Czy wszystko jest w porządku?
Amelię wzruszyła jego troska.
– To było dość dawno temu. Ale tak, czuję się... dobrze.
– Czy mogłabyś opowiedzieć mi, co się wtedy stało? – spytał, a
potem zerknął w stronę Yolandy, która zaczęła się od nich oddalać.
– Pomyśl o tym – dodał i pobiegł po córkę.
Kiedy wrócili, Yolanda przez jakiś czas absorbowała ich swoją
osobą, każąc im dekorować zamek. W końcu oświadczyła, że
arcydzieło jest gotowe. Wtedy pani D. , która obserwowała ich
poczynania, siedząc w cieniu parasola, wyjęła z torby aparat
fotograficzny i zrobiła im kilka zdjęć na tle artystycznej budowli.
– To po prostu niewiarygodne. Jesteś niezwykle utalentowana,
Amelio – stwierdziła, a później dodała: – Może poszlibyście na
spacer? Zabiorę już Yolandę do domu, a mojej nodze też przyda się
odpoczynek.
– Dobrze – zgodził się Harrison bez namysłu. Był zadowolony,
że spędzi z Amelią trochę czasu sam na sam.
Pomachali do Yolandy i ruszyli wolnym krokiem wzdłuż brzegu.
Amelia zastanawiała się, czy Harrison weźmie ją za rękę. Kilka
minut później jej ciekawość została zaspokojona. Kiedy potknęła się
na pofałdowanym piasku, on natychmiast chwycił jej dłoń, chcąc
uchronić ją przed upadkiem.
– Czy nie masz nic przeciwko temu, że trzymam cię za rękę? –
spytał z lekkim uśmiechem.
– Od dawna nikt tego nie robił.
– To godne ubolewania, Amelio Jane.
– Być może – odparła, wzdychając.
Szli w milczeniu w stronę mniej zatłoczonej i bardziej zacisznej
części plaży, nie chcąc lawirować wśród ludzi.
– Miałem ci powiedzieć, że w końcu przyszły z Brisbane twoje
dokumenty.
– Nareszcie.
– Zainteresował mnie fakt, że podzieliłaś swój roczny pobyt w
Australii na cztery trzymiesięczne staże specjalizacyjne. Przyznam,
że trochę mnie to zaskoczyło.
Amelia wzruszyła ramionami.
– Chciałam odwiedzić jak najwięcej miejsc w Australii.
– Zatem byłaś w Perth, Melbourne i Brisbane, a teraz jesteś w
Adelajdzie. Zgadza się, AJ. ?
– Owszem.
– W ciągu trzech miesięcy trudno znaleźć sobie wielu przyjaciół
– powiedział, a kiedy nagle rozluźniła – uścisk dłoni, zdał sobie
sprawę, że trafił w jej czuły punkt.
– Nie szukam przyjaciół, Harrison. Chcę skończyć staż i zrobić
specjalizację.
– W tych papierach nie ma ani słowa o twojej chorobie.
– Stan mojego zdrowia nie wpłynie na wykonywanie przeze mnie
obowiązków, jeśli to cię niepokoi – odparła dość oschłym tonem.
– Dobrze wiesz, że nie w tym rzecz – odparował.
– Dlaczego przestałaś rzeźbić? Na co chorowałaś? Czy teraz
lepiej się już czujesz? – Potrząsnął głową.
– Nie zamierzam zasypywać cię pytaniami. Tak niewiele o tobie
wiem, a chciałbym poznać cię znacznie lepiej.
– W jakim celu, Harrison? Przecież niedługo stąd wyjadę.
– W jakim celu? – powtórzył. – A w takim, że bardzo cię
polubiłem.
– Och – mruknęła, nie wiedząc, jak powinna zareagować na jego
wyznanie. Miejsce rozdrażnienia zajęło teraz jakieś dziwnie ciepłe
uczucie w stosunku do Harrisona.
Pragnęła, by nigdy jej ono nie opuściło. Dotychczas żaden
mężczyzna nie działał na nią w taki sposób jak on.
– Proszę cię, AJ. , rozmawiaj ze mną. – Zatrzymał się i stanął
naprzeciwko niej. – Rozumiem, że nie jest to łatwe, ale jeśli ma nas
coś łączyć, muszę wiedzieć o tobie wszystko.
– Coś... ale nie przyjaźń?
– Chyba oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, – że przyjaźń
jest tylko cząstką tego, co do siebie czujemy. Nie umniejszam
bynajmniej jej znaczenia... prawdę mówiąc, po jednym nieudanym
związku doszedłem do wniosku, że więź duchowa jest znacznie
ważniejsza niż cielesna. – Ujął jej dłonie. – Ale prawdziwa
przyjaźń wymaga od obu stron otwartości, zaufania i szczerości.
Słysząc jego słowa, Amelia miała ochotę uciec na koniec świata.
Wiedziała, że nie może się z nim związać. Oboje doskonale zdawali
sobie z tego sprawę. Musiała jednak przyznać, że to, co powiedział,
było prawdą. Istotnie czuli do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń,
ale czy postąpiliby rozsądnie, zacieśniając ten związek?
– Zgadzam się z tobą, ale...
– Ale?
– Wyjeżdżam pod koniec czerwca. Uważam, że bliższy związek
między nami nie byłby rozsądnym posunięciem.
– A jeśli jest już na to za późno?
– A jest? – wymamrotała, czując, że cała drży.
– Bardzo cię lubię, AJ. Czy widzisz coś złego w tym, że chcę
cię lepiej poznać? Czy nie jesteś w stanie zaufać mi na tyle, żeby
powiedzieć, na co chorowałaś?
Amelia westchnęła i zamknęła na chwilę oczy, zastanawiając się,
czy przypadkiem nie robi z igły wideł. Bardzo nie lubiła mówić o
swojej przeszłości byle komu, ale w końcu Harrison znaczy dla niej
znacznie więcej niż ktoś, kogo zna tylko przelotnie. Uniosła powieki
i spojrzała w jego oczy.
– Mam endometriozę.
Harrison zatrzymał się, czekając na jej dalsze wyjaśnienia, ale
ona milczała.
– Rozumiem – mruknął w końcu, z zadumą kiwając głową. – Czy
w twoim przypadku jest to przypadłość dziedziczna?
– Tak – odparła, siadając na piasku i wpatrując się w morze. –
Jestem jedynaczką. Kiedy się urodziłam, moi rodzice mieli już po
czterdzieści kilka łat. Matka chorowała na endometriozę, ale w
tamtych czasach lekarze uważali, że kobiety wyolbrzymiają bóle
menstruacyjne. Mama jednak okropnie cierpiała. W końcu znalazła
lekarza, który zechciał ją wysłuchać. Po dwudziestu latach
małżeństwa i licznych operacjach udało jej się zajść w ciążę. Choć
od tego momentu aż do rozwiązania była przykuta do łóżka,
urodziłam się przed terminem. – Podciągnęła kolana pod brodę i
objęła je ramionami.
Harrison milczał wyczekująco.
– Już jako nastolatka zaczęłam przyjmować leki, ale mimo
wszystko wpadałam czasami w depresję. Gdy miałam osiemnaście
lat, poddano mnie laparotomii... Początkowo zamierzali tylko
wypalić cysty, usunąć zrosty i fragmenty śluzówki macicy, ale kiedy
mnie otworzyli, stwierdzili, że jest znacznie gorzej, niż
przypuszczali. Gdy się obudziłam, powiedziano mi, że nie mam
jednego jajnika i jajowodu. Oczywiście wiedziałam, czym
ryzykuję, poddając się tej operacji. Mój chirurg wszystko mi
wytłumaczył, ale mimo to nie spodziewałam się, że do tego
dojdzie.
– AJ. – wyszeptał z takim uczuciem, że w jej oczach zakręciły
się łzy wzruszenia. Kiedy objął ją – i przyciągnął do siebie,
poddała się bez żadnego oporu.
Przez pięć minut siedzieli w milczeniu, a Amelia czuła się bardzo
bezpieczna w jego ramionach.
– Więc nie ma szansy, żebyś zaszła w ciążę? – spytał łagodnym
tonem, a ona wzruszyła tylko ramionami. – Dlatego trudno ci
przebywać w pobliżu małych dzieci? Niemowląt?
– One są takie cudowne. Zwłaszcza Yolanda. Mimo wszystkich
problemów bardzo ją kochasz... co rzuca się w oczy, kiedy tylko
jesteście razem.
– Poza nią nie widzę świata.
– No właśnie. Dziecko to prawdziwy skarb. Ludzie, którzy
zostają rodzicami, powinni wiedzieć, że spotkało ich wielkie
szczęście. Niestety, niektórym nigdy nie będzie to dane...
– Dziękuję, że mi o wszystkim powiedziałaś.
– Muszę przyznać, że nie było to dla mnie łatwe.
– Nieczęsto otwierasz się przed ludźmi, prawda, Amelio Jane? –
spytał łagodnie.
– Nie. Zwłaszcza, kiedy mam mówić o mojej chorobie.
– No to zrobiliśmy krok we właściwym kierunku oznajmił
zdecydowanym tonem.
– Naprawdę?
– Owszem. Rozmawiamy ze sobą szczerze, a to dobry znak.
– Chyba tak.
– Chyba? Powiedz raczej, że to wspaniale! Bo to oznacza, że
jesteśmy gotowi zrobić następny krok!
– Następny krok? Jaki?
– No, żeby lepiej się poznać – wyjaśnił z uśmiechem, zdejmując
jej z głowy kapelusz. – Jesteś piękna, Amelio Jane – wyszeptał czule,
gładząc palcami jej policzek. Potem uniósł jej podbródek i delikatnie
pocałował ją w usta, wzbudzając w niej uczucie pożądania.
Kiedy po raz kolejny dotknął jej warg, przylgnęła do niego całym
ciałem, chcąc dać mu do zrozumienia, że pragnie tego równie silnie
jak on. Harrison poczuł się jak nie umiejący zapanować nad sobą
nastolatek, który nie jest w stanie pohamować swych odruchów. Nie
pamiętał już, kiedy przeżywał coś podobnego. Przyciągnął Amelię
jeszcze bliżej, chcąc poczuć bijące od niej ciepło, i zaczął namiętnie
ją całować. Kiedy przesunęła dłonią po jego nagiej klatce piersiowej,
cicho jęknął z rozkoszy.
Nic nie miało teraz dla nich znaczenia. Absolutnie nic. Liczyli się
tylko oni. Pragnienie. Pożądanie. Namiętność, która nieustannie się
nasilała. Zapomnieć o przeszłości i przyszłości. Istniała tylko
teraźniejszość. Żyli jedynie chwilą obecną. W końcu musieli nabrać
powietrza, ale Harrison nie dał za wygraną. Wykorzystał ten
moment i delikatnie musnął wargami jej szyję.
– Ojej!
Harrison wybuchnął śmiechem.
– Amelio Jane, jesteś wyjątkowa. Czy wiesz o tym?
– Hmm...
– Widzę, że nie lubisz komplementów. Uwierz mi jednak na
słowo, kiedy mówię, że jesteś nieodparcie pociągająca.
– Chciałabym w to wierzyć, ale...
– Ale co?
– Ale to by znaczyło, że potrafię się otworzyć.
– I do tego właśnie zmierzam, bo...
Przerwał mu głośny krzyk jakiegoś chłopca, który wyskoczył z
wody i rozpaczliwie machając rękami, biegł w kierunku stanowiska
ratowników.
– Rekin! Widziałem rekina! On kogoś zaatakował!
Rozdział 7
Amelia zesztywniała w objęciach Harrisona. Kiedy na nią
spojrzał, była śmiertelnie blada.
– A. J. ?
Nie odpowiedziała, więc lekko nią potrząsnął.
– Amelia?
Kiedy gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę, dostrzegł
malujący się w jej oczach paniczny strach. Zaczęła drżeć na całym
ciele, a jej oddech stał się nieregularny.
– Co ci jest, AJ. ?
– Nie cierpię rekinów – wyjąkała. – Jestem Angielką. U nas
ataki rekinów nie zdarzają się zbyt często.
– Nic ci nie będzie – powiedział, pomagając jej wstać. – Dasz
sobie radę. To taki sam przypadek jak inne.
Amelia rozejrzała się wokół siebie. W końcu dotarło do niej, że
muszą zacząć działać. Oboje byli wykwalifikowanymi lekarzami
oddziału ratownictwa. Skoro znaleźli się na miejscu wypadku,
powinni bezzwłocznie ruszyć do akcji.
– A. J. , tam będzie pełno krwi. Nastaw się na widok poważnych
ran szarpanych. W przypadku ataku rekina często dochodzi do
amputacji... – Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. –
Niejednokrotnie miałaś już do czynienia z tego rodzaju
obrażeniami, więc tym razem też dasz sobie radę.
Grupa ratowników wybiegła z pawilonu klubowego, zabierając ze
sobą łódź. Ludzie kręcili się po całej plaży, wyskakiwali z wody,
gorączkowo szukali swoich dzieci, wykrzykując ich imiona. Harrison
podziękował w duchu pani D. za to, że zabrała Yolandę do domu.
Dyżurny ratownik usiłował uspokoić przerażonych plażowiczów,
którzy zasypywali go pytaniami. Niektórzy ludzie pozbierali już
swoje rzeczy i pobiegli w kierunku zaparkowanych w pobliżu
samochodów. Inni stali nad wodą i patrzyli w stronę surfingowców,
którzy starali się pomóc osobom mającym trudności z dotarciem do
brzegu. Dzielni sportowcy trzymali się blisko siebie, przestrzegając
zasady: nigdy nie uprawiaj surfingu samotnie.
– Chodź, AJ. Musimy im pomóc – powiedział Harrison, a ona
przytaknęła ruchem głowy.
Oboje patrzyli w stronę morza, uważnie obserwując wysokie fale.
Surfingowcy zbliżali się do brzegu.
– Pierwsze minuty będą miały decydujące znaczenie – mruknął
Harrison.
– Co mam robić? – spytała Amelia opanowanym głosem,
oddychając już równo i spokojnie.
– Idź do mojego mieszkania i poproś panią D. , żeby dała ci torbę
lekarską. Ona wie, gdzie ją znaleźć.
– Czy mam wezwać karetkę?
– Na pewno już to zrobiono – odrzekł Harrison, a potem
odwrócił się i ruszył w kierunku ratowników przygotowujących
miejsce dla rannego, którego koledzy wyciągnęli już z wody i kładli
na prowizorycznych – noszach utworzonych z desek surfingowych. –
Jestem lekarzem – oznajmił, a na twarzy ratownika pojawił się
wyraz ulgi.
– Wspaniale. Aha, mam na imię Jonah. Mhm... położymy go
tutaj – powiedział, wskazując miejsce po swojej lewej stronie, gdzie
leżały już koce i podręczna apteczka.
– Dobrze. Niech ci ludzie się cofną. Muszę mieć trochę
swobody.
Jonah odwrócił się do kolegi i przekazał mu instrukcje.
– Mam nadzieję, że wezwaliście ambulans? – spytał Harrison.
– Oczywiście.
– Koleżanka z ratownictwa poszła do mojego domu po torbę
lekarską... mieszkam po drugiej stronie drogi – oznajmił Harrison,
sprawdzając zawartość podręcznej apteczki. – Kiedy wróci, macie ją
przepuścić bez zadawania zbędnych pytań. Będzie niosła czarną
torbę lekarską, więc chyba ją rozpoznacie.
– To znaczy... uhm... wie pan, czego się spodziewać, tak? –
wyjąkał Jonah.
– . Jeśli interesują pana moje kwalifikacje, to jestem ordynatorem
oddziału ratownictwa szpitala Glenelg General. To powinno panu
wystarczyć – powiedział Harrison, unosząc głowę i widząc
zbliżającą się do nich Amelię.
Kiedy zerknął w stronę oceanu, zauważył, że surfingowcy wraz z
ratownikami niosą rannego w ich kierunku.
– Proszę natychmiast się cofnąć i zrobić miejsce – rozkazał
Jonah.
W tym momencie podeszła do nich Amelia. Otworzyła torbę
lekarską Harrisona i zaczęła przeglądać jej zawartość.
– Masz sól fizjologiczną... w porządku.
– Co u Yolandy? – spytał Harrison.
– Ogląda telewizję.
– To dobrze.
Kiedy położono rannego przed nimi, Amelia zmarszczyła brwi. Ku
jej zaskoczeniu żył i był przytomny. Sądziła, że jego stan będzie
krytyczny, a on przez cały czas gawędził z ożywieniem, jakby atak
rekina był dla niego czymś powszednim.
Ach, ci Australijczycy! – pomyślała. Chyba nigdy ich nie
zrozumiem.
– Jak ci na imię? – spytał Harrison surfingowca, sięgając po
nożyczki i rozcinając jego piankowy kombinezon.
– Troy.
– Ile masz lat, Troy?
– Dwadzieścia.
– Od jak dawna uprawiasz surfing?
– Od dziesięciu lat.
– Czy jesteś na coś uczulony?
– Nie.
– W porządku.
Podczas rozmowy Harrison pobieżnie obejrzał jego obrażenia.
Prawa stopa Troya silnie krwawiła, więc Amelia pospiesznie
założyła sterylny opatrunek i przez chwilę mocno przyciskała go do
rany. W pewnym momencie poczuła, że coś nie jest w porządku.
Kiedy uniosła tampon, zauważyła, że Troy stracił czwarty i piąty
palec u nogi.
– Weź głęboki oddech – powiedział Harrison, a Troy
skwapliwie wykonał jego polecenie. – Rany szarpane na prawym
ramieniu i prawej nodze – oznajmił spokojnym, lecz rzeczowym
tonem, a następnie zaczął badać jego głowę. – Czy miałeś jakieś
guzy?
– Nie.
– Patrz tutaj – polecił, unosząc palec i przesuwając go przed
oczami Troya.
– Brak czwartej i piątej kości śródstopia. Duża utrata krwi –
stwierdziła Amelia.
Harrison kiwnął głową, a potem wezwał do siebie jednego z
ratowników.
– Proszę przykryć go kocem. Nie wolno dopuścić do wyziębienia
ciała. Znajdźcie coś, na czym można by oprzeć jego nogę. Musi
mieć ją lekko uniesioną – polecił, wyjmując z apteczki kilka
gazików i przyciskając je do krwawiącego miejsca. – Jonah! –
zawołał. – Zastąp mnie i przytrzymaj to, dobrze?
– Czy nic mu nie będzie, doktorze? – spytał kolega Troya.
– Wyjdzie z tego – odrzekł Harrison, badając źrenice oczu
rannego. – Są równe i reagują na światło. Tętno coraz słabiej
wyczuwalne. Troy, weź głęboki wdech – powiedział, przyciskając
palce do jego nadgarstka. – Jeszcze raz. No, teraz lepiej. Staraj się
tak oddychać. Nie za szybko. Nie chcemy, żebyś dostał zawrotów
głowy. – Spojrzał na jego przyjaciela i dodał: – Pilnuj, żeby przez
cały czas oddychał równomiernie i głęboko. – Odwrócił się do
Amelii. – A. J.?
– Krwotok zatamowany – odparła, bandażując stopę Troya. –
Teraz podłączę kroplówkę.
– Dobrze. – Harrison dokładniej przyjrzał się ranom szarpanym
na ramieniu i udzie Troya. – Usiłował wyrwać ci spory kawał nogi,
kolego.
– Mhm.
– Prawdę mówiąc, niewiele brakowało, a uszkodziłby ci tętnicę
udową. Miałeś szczęście! – stwierdził Harrison, ponownie mierząc
mu tętno. – Tylko tak dalej. Lubimy słyszeć równe oddechy
naszych pacjentów, prawda, AJ.?
– Oczywiście – przytaknęła. – Proszę to potrzymać – zwróciła się
do ratownika, podając mu butelkę z solą fizjologiczną. – A ja
podłączę kroplówkę.
– Niech ktoś dowie się, kiedy przyjedzie ambulans – polecił
Harrison, a potem ponownie zajął się ranami Troya. – Trzeba będzie
je zszyć – oznajmił, zakładając mu opaskę uciskową. – A. J. ,
obejrzyj go, proszę.
Amelia sięgnęła po lekarską latarkę i zbadała oczy Troya, a
następnie zmierzyła mu tętno, które nadal było słabo wyczuwalne.
Jego twarz lekko się zarumieniła, a wargi i paznokcie, które miały
dotąd niebieskawy odcień, odzyskały bardziej zdrowy różowy kolor.
– Czy masz zawroty głowy? Mdłości? – spytała, nadal obejmując
palcami jego nadgarstek.
– Nie.
– Przyjechała karetka! – zawołał jeden z gapiów, a po chwili
zjawili się ratownicy z noszami i sprzętem medycznym.
– Amelia? – powiedziała ze zdumieniem Giną Douglas, a potem
spojrzała na Harrisona i dodała: – Witaj.
– Cześć, Giną, cześć, Ben ~ odrzekł Harrison. – Cieszę się, że
was widzę. Rekin zaatakował dwudziestoletniego mężczyznę, który
odniósł poważne obrażenia. Liczne rany szarpane na prawym
ramieniu i prawej nodze. Stracił czwartą i piątą kość śródstopia. Nie
doznał urazów głowy. Źrenice równe i reagują na światło. Tętno dość
słabo wyczuwalne, chwilami przyspieszone. Podaliśmy mu sól
fizjologiczną, ale dotąd nie dostał żadnych środków
przeciwbólowych.
– A co byś mu zaaplikował?
– Troy, czy jesteś uczulony na morfinę?
– Nie. Brałem ją już wcześniej i nic mi nie było.
– Co ci wtedy dolegało?
– Och... usunięto mi wyrostek robaczkowy. Miałem wówczas
siedemnaście lat.
– Czy obecnie przyjmujesz jakieś leki?
– Nie. Ojej... wczoraj wieczorem trochę wypiłem...
– Nie ci nie będzie – pocieszył go Harrison, robiąc mu zastrzyk z
morfiny.
Potem sanitariusze położyli Troya na noszach i zanieśli do
ambulansu. Ratownik Jonah przez cały czas im towarzyszył,
trzymając w rękach butelkę z solą fizjologiczną.
– Dobrze się czujesz, Amelio? – spytał Harrison, biorąc ją za
rękę.
– Oczywiście. Tak jak mówiłeś, jakoś dałam sobie radę.
Harrison uśmiechnął się, a potem przyciągnął ją do siebie,
otoczył ramieniem i pocałował w czubek głowy. W tym momencie
Giną wyskoczyła z ambulansu i z aprobatą spojrzała w ich
kierunku.
– Dziękuję, Giną! – zawołała Amelia. – Napiszę sprawozdanie z
tego wypadku dziś po południu, kiedy tylko przyjdę do szpitala.
– Jasne. Zostawię papiery w twojej przegródce – oznajmiła
ciemnowłosa ratowniczka, siadając obok kierowcy, który włączył
światła i na sygnale ruszył.
– Chodź, musisz odpocząć przed pracą – powiedział Harrison,
nadal tuląc ją do siebie.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałabym pożegnać się
z Yolandą – oznajmiła, gestem ręki wskazując jego dom.
– Ależ naturalnie.
Yolandą tańczyła przy swojej ulubionej muzyce, ale kiedy
zobaczyła Amelię, natychmiast podbiegła do niej i zarzuciła jej na
szyję swoje pulchne rączki.
– Mil. , ja. Chodź i tańcz.
– Czy nie mogłabym popatrzeć, jak ty tańczysz? – spytała
Amelia, a dziewczynka nie dała się prosić i w rytm muzyki zaczęła
wirować po całym pokoju, naśladując ruchy aktorów w telewizji. –
Jesteś naprawdę świetną tancerką – pochwaliła ją pod koniec trzeciej
melodii.
Kiedy wychodziła, Yolandą pomachała do niej na pożegnanie.
– Odprowadzę Amelię do domu – zawołał Harrison do pani D. ,
która siedziała w fotelu i czytała książkę.
– W porządku, mój drogi.
Ruszyli ścieżką, trzymając się za ręce. Harrison uważał Amelię
za niezwykłą kobietę. Nie mógł wprost uwierzyć, że w końcu coś
mu o sobie opowiedziała. Zawsze miał nadzieję, że kiedyś spotka
kobietę, która zostanie jego przyjaciółką. Że z czasem ten związek
się zacieśni. Że ponownie się ożeni, dając córeczce zarówno
kochającą matkę, jak i rodzeństwo do wspólnych zabaw, ale...
– Czy kiedykolwiek powiedziałaś jakiemuś mężczyźnie o swojej
operacji? O tym, co musisz znosić na co dzień? – spytał, wiedząc, że
endometrioza jest bardzo bolesną chorobą.
– Tak. Jeden raz. Dawno temu.
– Niech zgadnę. Kiedy powiedziałaś mu o tej operacji, on
natychmiast cię porzucił?
– Właśnie.
– I od tej chwili straciłaś zaufanie do ludzi.
– Owszem.
– Doskonale cię rozumiem. Naprawdę. I czuję się zaszczycony, że
zaufałaś właśnie mnie. Wiem, że nie jest to łatwe, zwłaszcza po
zawodzie, jaki przeżyło się wcześniej.
– Masz na myśli swoją żonę?
– Byłą żonę. To znaczy, zgodnie z literą prawa do końca byliśmy
małżeństwem, ale gdyby Inga żyła, na pewno doszłoby do rozwodu.
To byłoby jedyne rozsądne rozwiązanie, zarówno dla Yolandy, jak i
dla mnie. – Spojrzał na splecione palce ich dłoni. – Dwa tygodnie
po jej wyprowadzce zadzwonili do mnie z policji, prosząc o
spotkanie w szpitalu. Musiałem zidentyfikować jej zwłoki.
– Och, Harrison – wyszeptała ze współczuciem.
– Poziom alkoholu w jej krwi znacznie przewyższał dozwoloną
normę, a ona prowadziła samochód;
Amelia wpatrywała się w niego, nie mogąc wyobrazić sobie tej
makabrycznej sceny.
– To był dla nas ciężki okres. Yolanda też nie czuła się dobrze.
– Ale jakoś się z tym uporałeś. To dowodzi, że w głębi duszy
jesteś bardzo silny. Wiem, jak ważna jest dla ciebie Yolanda. To
widać już na pierwszy rzut oka. Jesteś cudownym ojcem i nie mam
wątpliwości, że wychowasz córkę na samowystarczalną, niezależną
i zaradną osobę. Chyba żaden ojciec ani matka nie może żądać
więcej...
Harrison westchnął głęboko.
– Niekiedy zadaję sobie pytanie, co ja najlepszego robię. Mimo
zabiegów leczniczych, intensywnych ćwiczeń oraz ciągłego nadzoru
bywają dni, kiedy Yolanda siedzi bez ruchu i wpatruje się w ścianę,
ponieważ nie może dać sobie rady z otaczającym ją światem. To
wszystko przerasta jej możliwości. Co będzie, jeśli z tego nie
wyrośnie? Co będzie, jeśli nie uda mi się przygotować jej do życia?
– Ależ, Harrison, z tego, co widziałam, wykonujesz niezwykłą
robotę. Nie zostawiasz małej na oddziale dziennym, lecz zajmuje się
nią zaufana osoba, którą oboje kochacie. Yolanda jest cudownym
dzieckiem. To, że postawiono diagnozę tak wcześnie, działa na
waszą korzyść, a podjęta terapia przynosi wspaniałe rezultaty. A
wszystko dzięki temu, że od razu wiedziałeś, na co należy zwracać
uwagę...
– Ale ty mimo to natychmiast zauważyłaś, że coś jej dolega.
– Owszem, ale ja jestem lekarzem, a to zupełnie inna sprawa.
Poza tym przecież nie starasz się ukryć upośledzenia Yolandy.
Usiłujesz jedynie dawać jej wszystko, czego potrzebuje. To znaczy
dajesz jej – narzędzia, żeby mogła maksymalnie korzystać z życia i
wyrosnąć na niezależną kobietę.
– Tak uważasz?
Amelia nie mogła pojąć, dlaczego aż tak bardzo brak mu wiary w
siebie. Zawsze wydawał jej się mężczyzną silnym i umiejącym
zapanować nad każdą sytuacją.
– Oczywiście. Jesteś wspaniałym ojcem, Harrison. Nie
powinieneś mieć co do tego cienia wątpliwości.
Harrison przez chwilę rozważał jej słowa w milczeniu.
– Jesteś dla mnie niezwykle dobra, Amelio Jane. Czy zdajesz
sobie z tego sprawę? Naprawdę, bardzo lubię twoje towarzystwo i
sam już nie wiem, jak ci dziękować za wszystko, co zrobiłaś dla
Yolandy w ciągu tego tygodnia.
Amelia poczuła, że robi jej się ciepło na sercu.
– Sprawiło mi to wielką przyjemność. Lubię spędzać z nią czas.
– Nie chciałbym się narzucać, ale upłyną jeszcze co najmniej dwa
tygodnie, zanim pani D. w pełni odzyska zdrowie i, że tak powiem,
stanie na nogach. Czy mogłabyś nadal do nas zaglądać i sprawdzać,
czy wszystko jest w porządku? Oczywiście, w wolne dni...
– Naturalnie. Powiedziałam, że chętnie pomogę i nie zamierzam
zmieniać zdania – oznajmiła, uświadamiając sobie, że nie
potrafiłaby odmówić temu mężczyźnie.
– To wiele dla mnie znaczy, AJ. Zatem do zobaczenia później.
– Słucham? – Stali teraz przed drzwiami jej mieszkania, a ona
odwróciła się i spojrzała na Harrisona, czując zamęt w głowie. –
Przecież mam dyżur.
– Wiem. Kończysz około północy, prawda?
– No... tak.
– Zatem przyjdę po ciebie do szpitala i odprowadzę cię do domu.
Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna.
– Zamierzałam wziąć taksówkę.
– Zapowiadają cudowny wieczór.
– Harrison, czegoś tu nie rozumiem.
– Powiedziałaś, że chętnie pomożesz, kiedy nie będziesz
pracować.
– No tak.
– A wtedy skończysz już zmianę.
– A ty będziesz potrzebował pomocy?
– Tak, bo chcę odprowadzić cię do domu. A jak miałbym to
zrobić bez ciebie?
Amelia zamknęła na chwilę oczy.
– Mam kompletny zamęt w głowie.
Harrison uniósł brwi i lekko się uśmiechnął.
– To dobrze – mruknął, a potem pochylił się, musnął wargami jej
usta i odszedł.
Amelia wyjęła klucz z kieszeni spódnicy i otworzyła drzwi,
wciąż nie mogąc ochłonąć po tym przelotnym pocałunku.
– Mam zupełny chaos w głowie – jęknęła, wchodząc do
mieszkania.
Rozdział 8
Kiedy tego dnia po południu dotarła do szpitala, odsunęła na bok
wszelkie myśli dotyczące Harrisona i była gotowa skupić się
wyłącznie na pracy. Idąc korytarzem, zdała sobie sprawę, że
wszyscy uśmiechają się do niej inaczej niż zwykle.
Otworzyła drzwi do szatni i stanęła twarzą w twarz z Tiną.
– No więc? Powiedz mi, Amelia. W szpitalu aż huczy od plotek,
że ty i Harrison jesteście parą. W zeszłym tygodniu w ogóle cię nie
widziałam, bo wzięłaś sobie wolne, żeby bawić się z nim w
szczęśliwą rodzinkę. Nie mogę więc powiedzieć, żebym była
zaskoczona, ale tak czy owak... przekaż mi najświeższe wiadomości.
– No cóż... – zaczęła Amelia. – Można powiedzieć, że
znaleźliśmy wspólny język. – Odwróciła się i zamknęła drzwi
swojej szafki.
– Ojej, to fajnie. Cieszysz się, prawda?
– Jak mogę się cieszyć? Zostało mi dziesięć tygodni pobytu w
tym kraju.
– Ale przecież powiedziałaś, że znaleźliście wspólny język. –
Urwała, a potem zawołała: – Och, teraz rozumiem...
Amelia westchnęła i odwróciła się do Tiny plecami.
– On cię pocałował, prawda? Nie ukryjesz tego przede mną.
Masz to wypisane na twarzy.
– Naprawdę? – Amelia spojrzała w lustro.
– Powiedziałam to w przenośni – zawołała Tina, wybuchając
śmiechem. – O rany! Widzę, że pobyt na łonie szczęśliwej rodziny
bardzo ci służy.
– Nic na to nie poradzę, że lubię spędzać czas z nim... i z
Yolandą.
– Więc nie trać ani chwili. Macie zaledwie dziesięć tygodni.
– Nie wiem, czy powinnam się angażować, skoro mam wkrótce
wyjechać.
– Och, Amelio! Jak często przytrafiały ci się podobne historie?
Prawie nigdy! Skoro czujesz coś do Harrisona, to masz prawo wdać
się z nim w romans i zobaczyć, co z tego wyniknie.
– Muszę stąd wyjechać.
– Ale dlaczego nie miałabyś przekonać się, jak wam...
– Z powodu Yolandy.
– Och, daj spokój. To kiepska wymówka. Po prostu jesteś
przerażona. Piekielnie boisz się, że on odepchnie cię, tak jak zrobił
to przed laty ten kretyn.
– Nigdy nie urodzę dziecka, Tina. Czy nie uważasz, że to
mogłoby mieć dla niego znaczenie?
– Nie wiem. Spytaj Harrisona.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo mnie odtrąci. To oczywiste, że on pragnie mieć więcej
dzieci i doskonale go rozumiem. Jest niezwykłym ojcem. Zasługuje
na kobietę, która może dać mu to, o czym marzy.
– A jeśli tą kobietą jesteś właśnie ty? Co będzie, jeśli go
odrzucisz? Czy pomyślałaś o tym choć przez moment?
Amelia milczała przez dłuższą chwilę, rozważając w myślach jej
słowa.
– Nie. Nie myślałam o tym w ten sposób. – Westchnęła. – Muszę
iść.
Amelia skupiła się na pracy. Po wizycie pierwszego pacjenta
poszła do Troya, który leżał na ortopedii.
– Cześć! – powitał ją, kiedy podeszła do jego łóżka. – Dziękuję,
że przyszła pani mnie odwiedzić.
– Jestem zaskoczona, że nie masz gości, Troy.
– Moi rodzice poszli przed chwilą kupić coś do jedzenia. Teraz,
kiedy zobaczyli, że nic mi nie jest, mama trochę się uspokoiła.
– Bardzo się cieszę. Jesteś prawdziwym szczęściarzem, Troy –
powiedziała łagodnym tonem, a on skwitował jej słowa
uśmiechem.
– Szczęście nie ma z tym nic wspólnego. Ten rekin nie chciał
zrobić mi nic złego.
– Dlaczego tak mówisz? Przecież on mógł cię zabić!
– Ale tego nie zrobił. I powiem pani dlaczego.
– Słucham.
– Bo nie surfowałem sam. Byli ze mną kumple, którzy wyciągnęli
mnie na brzeg, zanim zdałem sobie sprawę, co się dzieje. Przezorni
surfingowcy wiedzą, co robić i czego można się spodziewać.
Mieliśmy przy sobie czujniki do wykrywania rekinów. Nie jesteśmy
głupi, ale w końcu zdarzają się różne wypadki.
– Jak możesz tak spokojnie o tym mówić?
– Pani też była spokojna, kiedy opatrywała pani moje rany. Jest
pani lekarzem, przygotowanym do tego rodzaju pracy. A ja jestem
zawodowym surfingowcem, który cały wolny czas spędza na plaży –
odrzekł z uśmiechem.
– Czy zamierzasz nadal uprawiać ten sport?
– Oczywiście, Amelia oniemiała z wrażenia i patrzyła na niego z
otwartymi ze zdumienia ustami.
– Mam to we krwi. Przypuszczam, że wydaje się to pani
lekkomyślne i nierozważne, ale nie rzuciłaby pani medycyny, gdyby
podupadła pani na zdrowiu. Pozbierałaby się pani i wróciła do
swojego zawodu... do tego, co robi pani najlepiej.
Ma rację, przyznała w duchu Amelia. Właśnie tak postąpiłam,
kiedy stan mojego zdrowia przekreślił wszelkie plany na
przyszłość.
– To bardzo słuszna uwaga, Troy – powiedziała, uśmiechając się
do niego. – Wracaj do zdrowia.
– Dobrze.
Kiwnęła głową i ruszyła w stronę wyjścia.
– Och, pani doktor... jeszcze jedno...
Amelia przystanęła i odwróciła się do niego.
– Dziękuję za... och, wie pani... za doprowadzenie mnie do
porządku – wyjąkał ze łzami w oczach.
Widząc to, Amelia zdała sobie nagle sprawę, że ten wypadek
wstrząsnął nim bardziej, niż to okazywał. Kiwnęła głową, a potem
serdecznie się do niego uśmiechnęła i poszła z powrotem na oddział
ratownictwa.
Upłynęło kilka godzin. Tina nie wspomniała już ani słowem o
Harrisonie, a Amelia była jej za to bardzo wdzięczna. Na oddziale
panował wyjątkowy – jak na sobotni wieczór – spokój, więc miała
mnóstwo czasu na rozmyślania, choć wcale tego nie chciała. Podczas
przerwy na kolację poszła do pokoju dla personelu. Ze zmęczenia
głowa opadła jej na stół. Harrison nieustannie zaprzątał myśli Amelii
i coraz trudniej było jej skupić się na pracy. Ciągle zastanawiała się
nad tym, jak powinna postąpić wobec niego. Nie bardzo wiedziała,
co ma dalej robić.
– Dobrze ci, co? – powiedział Harrison, niespodziewanie
wchodząc do pokoju, a ona na dźwięk jego niskiego, głębokiego
głosu gwałtownie się wyprostowała.
– Co... ty tutaj robisz, Harrison? – spytała, spoglądając na niego
szeroko otwartymi oczami. Powoli dopiła herbatę, stwierdzając, że
ten mężczyzna wygląda równie dobrze w dżinsach oraz
podkoszulku, które teraz miał na sobie, jak i w eleganckim ubraniu
czy kąpielówkach. Nagle zdała sobie sprawę, że choć widziała go
tego ranka, przez cały dzień okropnie za nim tęskniła. – Czy
Yolanda dobrze się czuje?
– Tak.
– Więc co tu robisz? Chodzi o panią D. ?
– Nie. Yolanda i pani D. są w świetnej formie. Wezwała mnie
Tina.
– W jakiej sprawie?
– Chodzi o jakiś poważny nagły przypadek. – Podszedł do stołu i
usiadł obok niej. – Nic o tym nie wiesz?
– Od półgodziny mam przerwę – wyjaśniła, odsuwając się nieco
od niego.
Harrison kiwnął głową i pochylił się w jej stronę, ale ona
odruchowo odskoczyła.
– Przecież cię nie ugryzę – powiedział łagodnym tonem. – No,
chyba że mnie o to poprosisz.
– Harrison! – upomniała go, ale jego niezbyt wyszukany żart
odniósł skutek. Patrząc w jego oczy, poczuła suchość w ustach.
Przyglądając się jego wargom, zapragnęła, by znów ją pocałował.
Ponownie spojrzała mu w oczy i zdała sobie sprawę, że on
doskonale wie, o czym ona myśli.
Harrison wziął głęboki oddech, przez chwilę go wstrzymywał, a
potem wypuścił powietrze.
– Może pójdziemy dowiedzieć się, co Tina ma nam do
powiedzenia? – zaproponował, wyciągając do niej rękę, a ona mimo
wszystko nie była w stanie przepuścić tej okazji.
Pragnęła go dotknąć, a kiedy poczuła ciepło jego dłoni, jej serce
znów zaczęło bić w przyspieszonym tempie.
– Chodźmy, doktor Watson – powiedział, chwytając ją za rękę i
kierując się w stronę stanowiska pielęgniarek na oddziale
ratownictwa. Mijani przez nich członkowie personelu uśmiechali się
życzliwie na ich widok, a jeden z portierów przyjaźnie poklepał
Harrisona po plecach.
– Tak trzymać, szefie! – powiedział, szczerząc zęby.
Kiedy dotarli do recepcji, zastali w niej Tinę, która odkładała
właśnie słuchawkę.
– Widzę, że Harrison już cię znalazł – zawołała z wyraźną
radością. – To świetnie. Zaraz zaczynamy odprawę.
Wciąż trzymając się za ręce, weszli do pokoju, w którym
zgromadziło się już kilkunastu członków personelu. Była wśród nich
Rosie, która powitała ich serdecznym okrzykiem, a potem podeszła
do Amelii.
– Wygląda na to, że zostałaś dziewczyną naszego szefa –
szepnęła jej do ucha.
Amelia nie wiedziała, jak się zachować. Czuła, że ma
zaczerwienione policzki. Na szczęście w tym momencie weszła
Tina i wszyscy zamienili się w słuch.
– Stajemy w obliczu kryzysowej sytuacji – oznajmiła donośnym
głosem. – Podczas koncertu rockowego, który odbywał się nad
morzem, słuchacze dostali zbiorowego amoku i doszło do ogólnej
bijatyki. Wysiano tam co najmniej osiem karetek pogotowia.
Będziemy mieli do czynienia ze złamaniami, obrażeniami ciała,
oparzeniami i Bóg wie czym jeszcze. Nie wspominając już o tym, że
niektórzy spośród poszkodowanych są pijani lub odurzeni na skutek
nadużycia narkotyków.
– Sobotnie wieczory sprzyjają bijatykom – wtrąciła jedna z
pielęgniarek, wywołując wybuch śmiechu zebranych.
– Zachowajcie powagę i skupcie się na tym, co nas czeka –
zarządził spokojnym, ale stanowczym tonem Harrison. – Z
informacji, które przekazała mi Tina, wynika, że będziemy zawaleni
robotą. Przyjmujcie pacjentów kolejno, w miarę ich pojawiania się
na oddziale. Tych, których stan nie jest krytyczny, należy opatrzyć i
wysłać do domu. Będą mogli wrócić jutro lub skontaktować się w
poniedziałek ze swoimi lekarzami rodzinnymi. Amelio, ty i ja
będziemy urzędowali w sali zabiegowej numer jeden. Tina, zbierz
zespół i zajmij salę numer dwa. – W tym – momencie rozległa się
syrena i wszyscy zastygli na chwilę w bezruchu, jakby czekając na
jego komendę. – No dobrze, bierzmy się do pracy.
W ciągu najbliższych trzech godzin Amelia była tak zajęta, że nie
mogła nawet pomyśleć ani o Harrisonie, ani o niczym innym. W sali
zabiegowej pojawiali się kolejno ranni pacjenci. Na szczęście oboje
z Harrisonem byli już na tyle zgrani, że rozumieli się bez słów.
Pracowali w milczeniu, tylko od czasu do czasu rzucając jakąś
uwagę.
Choć część poszkodowanych kierowano do innych szpitali, po
północy ich napływ zmniejszył się tylko w niewielkim stopniu. W
szpitalu pojawiła się też policja, bo w poczekalni wybuchła bójka
między oczekującymi na swoją kolej młodymi ludźmi.
– Jak długo to jeszcze potrwa? – spytała Amelia, zdejmując
rękawiczki po opatrzeniu kolejnego pacjenta.
– Wydaje mi się, że karetki nie kursują już tak często jak
przedtem – odparł Harrison. – To by oznaczało, że liczba
poszkodowanych będzie się zmniejszać.
Ale minęła jeszcze godzina, zanim poczekalnia opustoszała, a oni
mogli sobie pozwolić na chwilę odpoczynku.
– Zabieram torebkę i idę do domu – jęknęła Amelia, tłumiąc
ziewnięcie.
– Lepiej usiądź na chwilę i napij się kawy – zaproponowała
Tina.
– Nie mogę – mruknęła, rozglądając się wokół siebie. – Jeśli to
zrobię, już nie wstanę o własnych siłach.
– Nie widziałam go od dłuższej chwili – oznajmiła Tina.
– Kogo?
– Harrisona. Nie widziałam go, ale myślę, że nadal jest na terenie
szpitala.
– To dobrze, bo mam nadzieję, że odprowadzi mnie do domu.
Albo wezwie taksówkę.
– Nic z tego – roześmiała się Tina. – Jest bardzo zmęczony, ale z
pewnością będzie chciał iść piechotą, bo wtedy spędzi w twoim
towarzystwie więcej czasu. On chyba naprawdę jest w tobie
śmiertelnie zakochany.
– Nie mów tak! – jęknęła Amelia.
– O czym rozmawiacie? – spytał Harrison, który stanął właśnie
w drzwiach pokoju.
– O... niczym – wykrztusiła Amelia, czerwieniąc się z
zażenowania.
– Mam tu jeszcze jedną pacjentkę – zawołała Rosie, machając
kartą choroby. – Kto się nią zajmie?
– Ja – odparła Amelia, z trudem wstając z krzesła. – Im prędzej
się do tego zabiorę, tym wcześniej skończę.
– Dziękuję ci. Ta biedna kobieta siedzi tam już od dwóch godzin.
– Przykro mi, że musiała pani tak długo czekać, pani Franklin –
powiedziała Amelia, wchodząc do sali zabiegowej.
– Nic nie szkodzi – odparła kobieta. – Wiem, że mieliście pełne
ręce roboty. Zrobiono mi tymczasem zdjęcia rentgenowskie.
– Zaraz je przyniosę – oznajmiła Amelia, wychodząc z pokoju i
kierując się w stronę stanowiska pielęgniarek.
– Czego szukasz? – spytał Harrison, który przekładał jakieś
leżące na stole dokumenty.
– Zdjęć pani Franklin.
– Są tutaj. Czy to twoja ostatnia pacjentka?
– Mam nadzieję – odparła, tłumiąc ziewanie. – Marzę już tylko o
tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.
– Czy nadal nie masz nic przeciwko temu, żebym cię
odprowadził?
– Oczywiście. Świeże powietrze dobrze nam zrobi.
– To świetnie. W takim razie przekażę Tinie wszystkie inne
sprawy i będę na ciebie czekał.
Amelia uśmiechnęła się z wdzięcznością i wróciła do pacjentki.
Umieściła zdjęcia na negatoskopie i zaczęła je uważnie oglądać.
– Ręka jest niewątpliwie złamana – oznajmiła po chwili. – Widzę
też dwa drobne pęknięcia kości. Z wywiadu wynika, że pani upadla
i ktoś nadepnął pani na ramię.
– Zgadza się. To był naprawdę udany koncert – odparła kobieta z
ironicznym uśmiechem.
– Czy rozmawiała pani z policją?
– Tak. To mi nic nie pomoże, ale przynajmniej będę miała czyste
sumienie.
– No dobrze. Założymy pani gips. Trzeba go będzie nosić przez
sześć tygodni. Po upływie tego terminu proszę zapisać się na
wizytę do jednego z naszych szpitalnych ortopedów. Dyżurna
pielęgniarka przekaże pani wszystkie niezbędne informacje.
– Bardzo pani dziękuję.
Amelia wróciła do stanowiska pielęgniarek i dokonała
niezbędnych adnotacji w karcie choroby pani Franklin. Potem
wypisała dla niej skierowanie do gipsowni.
– Czy jesteś już gotowa? – spytał Harrison.
– Muszę tylko przynieść moją torebkę. Pobiegła do szatni i po
chwili wróciła.
– Szybko się z tym uwinęłaś – mruknęła z uśmiechem Tina. –
Widzę, że marzysz o tym, żeby stąd jak najprędzej wyjść.
– Żebyś wiedziała.
– W takim razie znikajcie stąd oboje, a ja zajmę się wszystkim
innym.
– Życzę dobrej nocy – powiedział Harrison, kiedy wychodzili z
oddziału.
Gdy tylko znaleźli się na dworze, mocno ją objął, a ona od razu
poczuła się lepiej. Ale odezwał się do niej dopiero wtedy, kiedy
minęli bramę szpitala i wyszli na ulicę.
– Dlaczego nic nie mówisz? – spytał.
– Hmm... Sama nie wiem, co mam powiedzieć.
– Przykro mi, jeśli czujesz się skrępowana tym, że wszyscy tak
uważnie cię obserwują.
– Oni najwyraźniej bardzo dobrze ci życzą.
Harrison wzruszył ramionami.
– Znamy się od dawna. Spora część personelu pamięta mnie z
czasów, w których byłem jeszcze studentem medycyny i stawiałem
pierwsze kroki w zawodzie. Było to na długo przedtem, zanim
poznałem Ingę i zostałem ojcem. Ale zapomnijmy o szpitalu.
Cieszmy się tym, że wędrujemy we dwoje pod rozgwieżdżonym
niebem.
Amelia stwierdziła ze zdziwieniem, że istotnie czuje się bardzo
szczęśliwa. Ale miała jeszcze do niego kilka pytań.
– Jak mam reagować na to, że wszyscy uważają mnie za twoją
dziewczynę?
Harrison zerknął na nią z uśmiechem. Potem rozejrzał się na
prawo i lewo, by sprawdzić, czy mogą bezpiecznie przejść na drugą
stronę, i ruszył naprzód, pociągając ją za sobą.
– A czy nią nie jesteś? – spytał cicho.
– Sama nie wiem. Pomagałam ci w opiece nad Yolandą, a ty
pocałowałeś mnie dziś po raz pierwszy, ale...
– Wczoraj – poprawił ją odruchowo, a ona potakująco kiwnęła
głową.
– Tak, to było wczoraj. Trzymałeś mnie też za rękę na odprawie,
więc cały szpital uważa mnie za twoją ostatnią zdobycz.
– Ostatnią? – spytał urażonym tonem. – Moja ostatnia zdobycz
została moją żoną.
– I o to właśnie mi chodzi.
– Co to znaczy?
– Harrison, nie możemy sobie pozwolić na poważne
zaangażowanie. Nie chcę się powtarzać jak zacięta płyta, ale ja
mam w Anglii swoje własne życie.
Zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony z jej odpowiedzi, i
objął ją jeszcze mocniej.
– Wiem o tym.
– Więc musisz sobie zdawać sprawę, że nasza znajomość... nasz
związek... – wzruszyła ramionami – nie ma przyszłości.
– Dlaczego?
– Dlatego, że mieszkamy w różnych krajach. Na różnych
kontynentach.
– To prawda... – mruknął niechętnie, zastanawiając się, czy jest to
jedyna przyczyna, dla której Amelia zachowuje wobec niego taki
dystans. Wyznała mu, że cierpi na endometriozę, ale on podejrzewał,
że na jej postawę wpływają jakieś inne motywy.
– A poza tym musimy wziąć pod uwagę dobro Yolandy. I to jest
dodatkowy powód, dla którego nie powinniśmy się widywać.
– Ale mimo wszystko pozwalasz mi się obejmować i spacerujesz
ze mną po ulicach o drugiej nad ranem.
– Ja nie powiedziałam, że cię nie lubię. Lubię cię... może nawet
za bardzo.
– Więc dlaczego nie możemy uznać tej sytuacji za punkt wyjścia i
nie pozwolimy jej się rozwijać?
– Dlatego, że muszę stąd wyjechać, wrócić na moją półkulę,
przygotować się do końcowych egzaminów, a jeśli je zdam, przyjąć
lub odrzucić proponowaną mi posadę.
– A więc zaproponowano ci stałą pracę? – spytał ze zdumieniem.
– W Anglii?
– Nie wiem, dlaczego jesteś taki zaskoczony.
– Nie jestem. Uważam cię za znakomitego lekarza. Po prostu nie
zdawałem sobie sprawy, że otrzymałaś taką ofertę.
– To tylko dowodzi, jak mało o sobie wiemy, Harrison.
– I właśnie dlatego powinniśmy bliżej się poznać. – Minęli
właśnie jego dom i szli dalej w kierunku jej mieszkania. – Posłuchaj,
połączyła nas ze sobą jakaś niezwykła więź. Nie mogę przestać o
tobie myśleć.
– Choć znamy się od niedawna, jesteś dla mnie bardzo ważna.
Kiedy cię przy mnie nie ma, myślę tylko o tym, że chciałbym być z
tobą, trzymać cię za rękę, obejmować, całować... Moje uczucia są
tak silne, że nie potrafię nad nimi zapanować, choć wydaje mi się to
trochę przerażające. Nie wiem, dokąd to doprowadzi i co może się
wydarzyć. Ale wiem, że nie przeżywałem czegoś takiego nigdy
dotąd.
– Nawet w towarzystwie twojej żony?
– Nie – odparł bez chwili wahania. – Ona nigdy nie sprawiła, że
czułem się tak, jakbym potrafił latać, jakbym mógł samotnie
pokonać cały świat. A ty wyzwalasz we mnie moje najlepsze cechy.
Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy, AJ. Jesteś dla mnie kimś
wyjątkowym.
– Tak myślisz?
– Jestem tego pewny. – Zatrzymali się pod jej drzwiami, więc
sięgnęła po klucze do mieszkania. – Czy zobaczymy się dziś w
ciągu dnia?
– Muszę się trochę przespać, a potem iść do pracy. Może jutro?
– Czyli w poniedziałek?
– Tak. Przez najbliższe dwa dni pracuję na dziennej zmianie, a w
środę i czwartek mam wolne.
– Więc może przyjdziesz do mnie jutro na kolację?
– Harrison. :.
– Daj spokój, A. J. , przecież chodzi tylko o kolację. Yolanda i
pani D też będą. Wiem, że chętnie się z nimi zobaczysz.
– No dobrze – zgodziła się, choć wiedziała, że popełnia błąd. –
A teraz idź już do domu.
– Harrison kiwnął głową i musnął wargami jej usta.
– Śpij dobrze.
– Wesołego Alleluja.
Odchylił się gwałtownie i spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Czyżby jutro była Wielkanoc? Zapomniałem ukryć
czekoladowe jajka!
– A więc je kupiłeś?
– Zrobiła to za mnie pani D. Muszę pędzić do domu i pochować
je. zanim Yolanda wstanie! Mam nadzieję, że tej nocy się nie
budziła.
– Przecież pani D. natychmiast by cię wezwała.
– To prawda, a ponieważ nie dzwoniła, zakładam, że wszystko
jest w porządku. Zatelefonuję do ciebie później!
Odszedł pospiesznie, a ona stała przez chwilę nieruchomo,
usiłując zebrać myśli. Wiedziała już, że jest w nim zakochana, ale
nie miała pojęcia, jak się w tej sytuacji zachować.
Rozdział 9
Kiedy w tę wielkanocną niedzielę udało jej się w końcu zasnąć,
miała bardzo piękne sny. Widziała w nich siebie, Harrisona i
Yolandę. Tworzyli wspólnie szczęśliwą rodzinę, ale tym razem
odniosła wrażenie, że dzieje się to na jawie. Że jest żoną Harrisona,
a Yolanda mówi do niej „mamo” i wszystko układa się tak, jak
sobie wymarzyła.
Kiedy się obudziła, było już wczesne popołudnie. Uświadomiła
sobie z radością, że nie musi iść do pracy ani spotykać się z
Harrisonem. Kiedy zdała sobie sprawę, że jest w nim zakochana,
poczuła się wstrząśnięta i przerażona. Na samą myśl o tym
zaczynała nerwowo dygotać.
Nie podejrzewała siebie samej o zdolność do tak silnych uczuć.
Kochała oczywiście Yolandę, która była uroczym dzieckiem, lubiła
i szanowała panią Deveraux, ale nigdy nie przypuszczała, że może
się zakochać w swoim szefie.
Harrison potrafił przełamać w jakiś sposób wszystkie bariery,
które zbudowała wokół siebie na przestrzeni kilku minionych lat.
Dotarł do jej serca i zajął w nim bardzo ważne miejsce.
– Kocham Harrisona! – powiedziała na głos, patrząc na swoje
odbicie w lustrze. Ta świadomość wzbudziła w niej wielką radość,
a równocześnie przywróciła jej jasność myśli. Wiedziała, jak ma
postąpić.
Doszła do wniosku, że dla dobra wszystkich zainteresowanych
musi jak najszybciej zdystansować się od rodziny Stapletonów.
Wzięła prysznic i zjadła śniadanie, a potem postanowiła wybrać
się na spacer. Chcąc uniknąć spotkania z Harrisonem i jego córką,
ruszyła w kierunku Brighton. Harrison powiedział jej kiedyś, że jest
tam piękna plaża, więc...
Harrison... Wszystkie jej myśli nieustannie wracały do niego.
Kiedy otworzyła drzwi mieszkania, dostrzegła ze zdumieniem
leżącą na słomiance ozdobnie opakowaną paczkę. Po chwili wahania
wniosła ją do środka, otworzyła przyczepioną do niej kopertę z jej
nazwiskiem i przeczytała wypisane na kartce słowa: „Wesołych
Świąt i dziękujemy bardzo za twoją bezcenną pomoc”. Życzenia
podpisane były przez Harrisona, panią Deveraux i Yolandę. Widząc
narysowane przez dziewczynkę trzy krzyżyki symbolizujące
pocałunki, Amelia uśmiechnęła się ze wzruszeniem.
Jakże mogę zerwać kontakty z tak uroczym dzieckiem? – spytała
się w duchu. Wiedziała dobrze, że byłoby to bardziej bolesne dla
niej niż dla Yolandy, ponieważ uczyniłaby to wbrew swoim
przekonaniom. Marzyła o tym, by stać się częścią życia tej
dziewczynki, patrzeć, jak dorasta, obserwować zachodzące w niej
zmiany... Ale właśnie dlatego musi zniknąć z jej świata.
Odłożyła list i drżącymi rękami zaczęła rozpakowywać paczkę.
Kiedy ujrzała oprawioną fotografię przedstawiającą zbudowany
przez nich na plaży zamek, jej serce zabiło jeszcze szybciej.
Powiesiła zdjęcie w swojej sypialni, żeby oglądać je codziennie tuż
przed zaśnięciem.
Harrison znów trafił do mojego serca, utrudniając mi jeszcze
bardziej to, co muszę zrobić, pomyślała z irytacją. Wiedziała, że
zabierze tę fotografię do Anglii i że będzie jej ona zawsze
przypominała o tym cudownym poranku. O śniadaniu, które zjedli na
plaży... i o pierwszym pocałunku Harrisona.
Zamknęła oczy, usiłując stłumić ból serca. Dlaczego to wszystko
jest takie trudne? – pomyślała z rozpaczą.
– Dlatego, że jesteś skończoną idiotką i zakochałaś się w tym
mężczyźnie! – wyjaśniła sama sobie.
Potem szybko wyszła z domu, żeby pobiegać po plaży i
zapanować nad swoimi uczuciami.
Tej nocy przewracała się nerwowo na łóżku, nie mogąc zasnąć, a
nazajutrz poszła do pracy, zadowolona z tego, że Harrison
postanowił spędzić drugi dzień świąt ze swoją rodziną. Przyjmując
pacjentów i rozmawiając z członkami personelu, myślała jednak z
przerażeniem o czekającej ją tego wieczoru wspólnej kolacji.
Oczywiście bardzo chciała się z nim zobaczyć. Pragnęła, by
ponownie ją objął i pocałował, by powiedział, że jest piękna... Ale
zdawała sobie sprawę, że nie powinna się z nim spotykać, gdyż nie
ma prawa utrzymywać go w przekonaniu, że ich związek może mieć
przed sobą jakąkolwiek przyszłość.
Trzykrotnie podchodziła do telefonu i zaczynała wystukiwać jego
numer, a potem odkładała słuchawkę.
Uznała w końcu, że Harrison zasługuje na to, by powiadomiła go
o swoim postanowieniu osobiście. Bała się tylko, że kiedy spojrzy
mu w oczy, jej silna wola stopnieje jak wosk, a ona nie będzie w
stanie wykrztusić ani słowa.
W drodze ze szpitala do domu kupiła butelkę wina do kolacji oraz
zestaw rysunkowy dla Yolandy. Składał się on z różowo-białego
bloku i kompletu kolorowych kredek. Płacąc za nową książkę
jednego z ulubionych autorów pani D. , zdała sobie nagle sprawę, że
nie ma żadnego prezentu dla Harrisona. Doszła jednak do wniosku,
że nie powinna obsypywać go podarunkami w przeddzień zerwania
ich związku, który w gruncie rzeczy jeszcze nie nabrał trwałego
charakteru.
Po powrocie do domu przebrała się na wieczór. Włożyła
niebieską bluzkę, pasujący do niej żakiet i luźne czarne spodnie.
Zgromadziła wszystkie prezenty i wzięła ze sobą aparat
fotograficzny, żeby utrwalić ten ostatni wspólny wieczór. Kiedy
nacisnęła dzwonek do drzwi mieszkania Harrisona i usłyszała jego
kroki, odetchnęła głęboko kilka razy, by trochę się uspokoić.
– Witaj, AJ. – powiedział, przyglądając jej się badawczo. –
Wyglądasz wspaniale.
– Dziękuję – mruknęła, starając się zachować obojętny ton głosu.
Potem, nie wiedząc, jak się zachować, wręczyła mu butelkę wina.
– To miło z twojej strony – powiedział Harrison. Miał ochotę ją
pocałować, ale w jej postawie było coś, co go od tego
powstrzymało. – Wejdź do pokoju. Yolanda nie może się ciebie
doczekać.
– W tym momencie usłyszeli drobne kroki nadbiegającej
dziewczynki, która po chwili czule objęła nogi Amelii.
– Tatuś był dziś dla mnie bardzo dobry! – oznajmiła z dumą. –
Uczył mnie tańczyć i rysować, a potem bawił się ze mną lalkami!
– Wygląda na to, że mieliście pełne ręce roboty – mruknęła
Amelia, idąc w kierunku kuchni.
– Czy to jest dla mnie? – spytała Yolanda, dostrzegając w jej
rękach ozdobnie zapakowany prezent.
– A jak myślisz?
– On jest różowy! – z zachwytem zawołała dziewczynka.
– Usiądź przy stole i zobacz, co jest w środku.
Yolanda wspięła się na krzesło, a Amelia wręczyła jej prezent. Po
chwili papier był już rozerwany, zaś całe mieszkanie wypełniały
okrzyki radości.
Amelia zerknęła na Harrisona i dostrzegła na jego twarzy
życzliwy uśmiech.
– Co się mówi? – spytał córkę.
– Dziękuję, Mil... ja – odparła natychmiast Yolanda.
– Zabierz ten prezent do swojego pokoju i spróbuj coś narysować,
a tatuś dokończy przygotowywanie kolacji.
– Dobrze. – Dziewczynka zsunęła się z krzesła i wybiegła z
kuchni. Zostali sami.
Amelia natychmiast wyczuła zmianę atmosfery. Harrison położył
dłoń na jej ramieniu, a ona, zaskoczona tą drobną pieszczotą,
odwróciła głowę i spojrzała na niego z czułością. On jednak
dostrzegł w jej wzroku niepewność i zdał sobie sprawę, że od
chwili, w której pocałował ją na pożegnanie poprzedniego ranka,
zaszła w ich stosunkach jakaś zmiana.
– Czy wszystko w porządku? – spytał, cofając rękę i
podchodząc do kuchenki, na której gotowała się kolacja.
– T... tak.
– Miałaś ciężki dzień?
– Nie bardzo – odparła, zadowolona, że Harrison przeszedł na
bardziej neutralny temat. – Mieliśmy sporo pacjentów skarżących
się na bóle żołądka z powodu przejedzenia lub zatrucia. Przywieźli
też jakieś dziecko, które dostało w prezencie kostium supermana,
więc zaczęło wspinać się na drzewa, a potem spadło i rozbiło sobie
głowę.
Usiadła na stołku i obserwowała z uznaniem jego poczynania w
roli kucharza. Poczuła radość na myśl o tym, że zakochała się w
mężczyźnie, który wszystko robi dobrze.
– Twoja potrawa pięknie pachnie.
– To węgierski gulasz. Oprócz niego zamierzam podać puree z
ziemniaków, gotowaną kukurydzę i zielony groszek.
– A ja spodziewałam się czekoladowej zupy i czekoladowego
tortu na deser.
– Myślę, że po wczorajszym dniu wszyscy mamy na jakiś czas
dosyć czekolady.
– Jak sobie poradziłeś z Yolandą?
– Udało mi się ograniczyć jej konsumpcję czekoladowych jajek
do jednego na godzinę.
– Czy mierzyłeś jej poziom cukru?
– Tak. Nie jest najgorszy. – Harrison spojrzał na nią badawczo. –
Wczoraj po południu wpadliśmy do – ciebie, bo chciała ci pokazać
swój koszyk ze święconym, ale nie było cię w domu.
– Żałuję, że go nie zobaczyłam.
– Czyżby wezwano cię nagle do szpitala?
– Nie. – Wyczuła, że zamierza ją spytać, gdzie była, więc szybko
zmieniła temat. – Gdzie jest pani D. ?
– Odpoczywa. Ale z pewnością zjawi się lada chwila.
– Mam nadzieję, że czuje się dobrze.
– Lepiej niż dobrze. Jak na osobę w jej wieku, wraca do pełni sił
zadziwiająco szybko.
– Słyszałam to – oznajmiła pani Deveraux, która właśnie
wchodziła do kuchni. – Cóż za bezczelny smarkacz – dodała,
grożąc mu laską.
– Smarkacz? Przecież jestem od dawna dorosły! – zawołał ze
śmiechem Harrison.
– Kiedy cię poznałam, byłeś młodszy niż Yolanda, więc dla mnie
zawsze będziesz smarkaczem – oznajmiła starsza pani, siadając na
kuchennym stołku.
– Mam dla pani mały prezent – oznajmiła Amelia, wręczając jej
pakunek.
Pani Deveraux delikatnie odwinęła ozdobny papier i krzyknęła z
zachwytu na widok książki.
– Och, Amelio, sprawiłaś mi wielką przyjemność! Nie wiem, czy
dotrwam do końca kolacji. Mam ochotę zamknąć się w moim pokoju
i natychmiast ją przeczytać.
– Ale najpierw musimy coś zjeść – oznajmił Harrison, mając
nadzieję, że pani D. dotrzyma obietnicy i opuści ich zaraz po
posiłku. Liczył też na to, że uda mu się położyć Yolandę do łóżka i
spędzić jakiś czas sam na sam z Amelią. – Wszystko jest już
gotowe.
– W takim razie nakryję do stołu – powiedziała pani D. , ale
Amelia postanowiła ją wyręczyć i sama zabrała się do ustawiania
talerzy, a potem zawołała Yolandę.
Kiedy siadali do stołu, pani Deveraux kazała jej zająć miejsce
naprzeciw Harrisona, a ona poczuła się tak, jakby była członkiem
szczęśliwej rodziny. Choć gulasz był wyborny, oderwała się od
niego na moment, by wyciągnąć aparat i utrwalić tę chwilę szczęścia.
Miała nadzieję, że gdy będzie oglądać po latach te zdjęcia,
przypomni sobie ostatnie chwile spędzone w towarzystwie
ukochanego mężczyzny.
Gdy zachwycona Yolanda usiadła na kolanach Harrisona i
spojrzała z uśmiechem w obiektyw, Amelia poczuła bolesny ucisk w
gardle i zdała sobie sprawę, że rozstanie z tą dziewczynką i jej
ojcem będzie o wiele trudniejsze, niż myślała.
Po kolacji, chcąc choć na chwilę oderwać się od Harrisona,
poszła z Yolandą do łazienki, by towarzyszyć jej podczas kąpieli.
Przez chwilę bawiła się z nią gumowymi zwierzątkami, a potem
wytarła ją i odprowadziła do jej sypialni. Po drodze spotkała na
korytarzu panią D.
– Dobranoc, moja droga – powiedziała z uśmiechem starsza
dama. – Idę czytać swoją książkę.
– Mam nadzieję, że się pani spodoba.
Kiedy dziewczynka włożyła różową piżamę i grzecznie
schowała się pod kołdrę, Amelia przeczytała jej kilka bajek.
Yolanda słuchała ich, ale wkrótce ziewnęła szeroko i uścisnęła jej
rękę.
– Kocham, cię, Mil... ja – mruknęła sennym głosem, zamykając
oczy.
– Ja też cię kocham – wyszeptała ze wzruszeniem Amelia, czując,
że z jej oczu spływają łzy wzruszenia. Nie miała najmniejszej ochoty
rozstawać się z tym dzieckiem, ale wiedziała, że jest to
nieuniknione.
– Kiedy śpi, wygląda jak aniołek – rzekł półgłosem Harrison,
stając w drzwiach pokoju.
– Ona zawsze jest aniołkiem.
– Więc dlaczego płaczesz?
Wyciągnął do niej rękę, a ona po krótkim wahaniu podała mu
swoją, obiecując sobie, że pozwala mu się dotknąć po raz ostatni.
Ale kiedy potem usiłowała uwolnić dłoń, chwycił ją mocniej i
poprowadził w kierunku salonu.
Paliły się tu tylko boczne lampy, a ze stereofonicznej aparatury
płynęła cicho łagodna muzyka. W tej romantycznej atmosferze
trudno jej było zachować silną wolę. Wiedziała, że powinna jak
najszybciej się pożegnać, ale usiadła obok niego na kanapie.
– O co chodzi, A. J. ? – spytał, nadal trzymając ją za rękę. – Co
się stało?
– Och, Harrison... – Czując głośne bicie serca, wyrwała dłoń z
jego uścisku i szybko wstała.
Harrison poszedł za jej przykładem, jakby podejrzewając, że
wybiegnie z pokoju, ale ona bezradnie splotła ręce i rozejrzała się
po saloniku.
– Nie mogę się na to zgodzić...
Chwycił ją za ramiona i odwrócił przodem do siebie.
– Na co? Co masz na myśli?
– Na to! Nie mogę być... twoją dziewczyną.
– Dlaczego? Przecież nie ma w tym nic złego. – Próbował ją do
siebie przyciągnąć, ale czując jej – opór, opuścił ręce. – Czy nie
pamiętasz, że zawarliśmy umowę? Postanowiliśmy zobaczyć, do
czego doprowadzi nasza wzajemna fascynacja.
– Nie. To ty tak postanowiłeś. Ja byłam temu przeciwna.
– Powiedziałaś, że wyjeżdżasz pod koniec czerwca. I oboje o tym
wiemy.
– Więc dlaczego nadal mi się narzucasz? To grozi katastrofą, a ja
nie mogę jej na nią narażać!
– Kogo? Yolandy?
– Tak. Muszę powoli ograniczać kontakty z tym dzieckiem. To
jedyne wyjście. Pani D. radzi sobie bardzo dobrze. Sam mówiłeś, że
jej rekonwalescencja przebiega lepiej, niż się spodziewałeś. Wiem,
że potrzebujesz pomocy. Mogę spędzać z Yolandą codziennie kilka
godzin, ale w ciągu najbliższych tygodni będę stopniowo skracać
nasze spotkania. To najlepsze wyjście z tej sytuacji.
– Dla kogo najlepsze? Dla niej czy dla ciebie? Bo z pewnością nie
dla mnie. Ale najwyraźniej ty nie przywiązujesz do tego żadnej
wagi. – Podszedł do niej bliżej, a ona poczuła bijące od niego
ciepło i z trudem powstrzymała się od zarzucenia mu rąk na szyję. –
Kiedy porozmawiamy o tym, co nas łączy, Amelio? Niezależnie od
tego, czy będziesz mieszkała tutaj, w Anglii czy w Timbuktu, moje
uczucia wobec ciebie pozostaną prawdziwe. Nie pozwolę ci ich
zdeptać i nie uwierzę, że jestem ci zupełnie obojętny.
– Nigdy tego nie mówiłam – wykrztusiła drżącym głosem.
– Więc dlaczego nie spojrzysz prawdzie w oczy? Dlaczego nie
chcesz przyznać, że coś nas łączy?
– Dlaczego nie masz do mnie dość zaufania, żeby mi
powiedzieć, na czym polega problem?
– Bo nie chcę być narażona na cierpienie! – krzyknęła pod
wpływem nagłego odruchu, a on wyczuł w jej słowach prawdziwy
ból i zaczął się zastanawiać, co jest jego przyczyną. Zdał sobie
nagle sprawę, że za jej decyzją o zerwaniu kryją się jakieś istotne
przyczyny, ale nie potrafił ich zidentyfikować. Był jednak
przekonany, że kiedy Amelia ujawni mu wszystkie przeszkody
stojące na drodze do ich związku, będzie w stanie je pokonać.
– Ja z pewnością nie chcę cię na nie narażać, Amelio. I nie
rozumiem, o co ci chodzi.
Nie mogła mu tego wyjaśnić. Nie potrafiła zdobyć się na
wyznanie prawdy. Nie wiedziałaby nawet, w jakie ją ubrać słowa.
– Proszę cię, Harrison... Pozwól mi odejść...
– Nie mogę. – Jakby chcąc tego dowieść, pochylił się i przycisnął
wargi do jej ust, a ona przywarła do niego całym ciałem. Poczuł jej
podniecenie i zdał sobie sprawę, że przyczyną, dla której chce
zerwać ich związek, nie jest obojętność. Przecież ona też musi o
tym wiedzieć. Więc dlaczego ciągle powtarza, że nie może się z nim
związać?
Przerwał pocałunek i postąpił krok do tyłu, nie wypuszczając jej
z objęć.
– Zmieniłaś całe moje życie, Amelio Jane. Zmieniłaś też życie
Yolandy. Ona cię podziwia i kocha.
– Wiem o tym i odwzajemniam jej uczucia.
– Więc dlaczego? Dlaczego chcesz zniknąć z jej świata? Dajesz
jej to, czego nie dostała od własnej matki. Ona cię potrzebuje, AJ. I
ja też.
– Amelia stłumiła szloch, wysunęła się z jego objęć i zrobiła trzy
kroki do tyłu.
– Nie powstrzymuj mnie od zrobienia tego, co jest konieczne –
wykrztusiła przez łzy.
– Muszę cię powstrzymywać od popełnienia błędu. Będę o ciebie
walczył. I przekonam cię, że warto walczyć o to, co nas łączy. Ale
najpierw musisz mi powiedzieć, na czym polega problem. Musisz
mi zaufać.
Amelia zagryzła wargi. Oddychała z trudem i miała wrażenie, że
jej płuca pękną za chwilę z powodu niedoboru tlenu. Wiedziała, że
Harrison ma prawo żądać, by wyznała mu prawdę. Ale gdyby ją
poznał, nie chciałby mieć z nią nic wspólnego. A ona umarłaby z
bólu.
– Czy to ma coś wspólnego z twoją endometriozą? – spytał
nagle, a gdy wciągnęła głęboko powietrze, poczuł, że jest na
właściwym tropie i zaczął gorączkowo rozważać wszystkie aspekty
sytuacji.
– Czy boisz się, że nawroty twojego złego samopoczucia mogą
mieć niekorzystny wpływ na nasz związek?
Przyglądał się badawczo jej twarzy, usiłując odczytać z niej
odpowiedź. Był coraz bardziej przekonany, że udało mu się
rozszyfrować jej zagadkę.
– Usunięto ci jajnik i jajowód. Czy to znaczy... ?
– Dostrzegł w oczach Amelii lęk i uświadomił sobie, że odkrył jej
tajemnicę. – To może znaczyć, że nigdy nie zostaniesz matką... –
mruknął cicho, czując zalewającą go falę współczucia. – Masz
wspaniały stosunek do Yolandy, ale obawiasz się, że nie będziesz
mogła mieć własnych dzieci, prawda?
Po jej twarzy zaczęły spływać łzy. Harrison chciał podejść bliżej i
czule ją objąć, ale ona natychmiast się cofnęła.
– Amelio, przestań. Nie uciekaj ode mnie. Usiądźmy i spróbujmy
o tym porozmawiać. – Wyciągnął rękę, ale ona zrobiła kolejny unik
i odsunęła się od niego jeszcze dalej. – – Nie mogę – wykrztusiła
przez łzy, potrząsając głową. – Nie mogę, Harrison. Nie mogę tak
postąpić ani wobec Yolandy, ani wobec ciebie.
Otworzyła drzwi i przekroczyła próg, a potem raz jeszcze
odwróciła się i spojrzała mu w oczy.
– Nie mamy o czym rozmawiać, Harrison. – Ze smutkiem
potrząsnęła głową. – Wszystko jest skończone.
Rozdział 10
Usłyszawszy pukanie do drzwi, Harrison odłożył pióro i
odetchnął z ulgą, zadowolony, że jego pracownica zareagowała
wreszcie na sygnał, który nagrał na jej pager.
– Proszę! – zawołał głośno, a chwilę później do gabinetu
wkroczyła Tina.
– Wzywałeś mnie, szefie?
– Tak. Usiądź.
– O co chodzi?
– O Amelię.
– Och... – Tina chciała zerwać się z krzesła, ale powstrzymał ją
ruchem ręki.
– Poczekaj – powiedział błagalnym tonem. – Porozmawiaj ze
mną. Powiedz mi, co się dzieje.
– Musisz o to spytać Amelię. Ja jestem Szwajcarią.
– Więc dlaczego zamieniałaś się z nią dyżurami?
– Szwajcaria może pomagać potrzebującym, zachowując
neutralność.
– To znaczy, że mnie również powinnaś pomóc. Nie możesz
nikomu okazywać szczególnych względów.
Tina zmarszczyła brwi.
– Masz słuszność – odparła po chwili namysłu, uśmiechając się
do niego z sympatią. – Okej, szefie, powiedz mi, czego
potrzebujesz.
– Potrzebuję informacji. Chcę, żebyś mi powiedziała, dlaczego
Amelia nie reaguje na moje telefony, dlaczego nigdy nie mogę zastać
jej w domu, dlaczego ciągle zamienia się dyżurami. Za każdym
razem, kiedy próbuję się z nią skontaktować, ponoszę klęskę.
– Przecież widziałeś się z nią wczoraj. Pamiętam dokładnie, że
wspólnie badaliście jakiegoś pacjenta, który był tak blady, że
wydawał się niemal zielony.
Harrison skrzywił się z niesmakiem, przypominając sobie dalszy
bieg wydarzeń.
– Odzyskał normalny kolor, kiedy opróżnił zawartość żołądka na
moje spodnie – mruknął, wstając z miejsca i przesuwając dłonią po
włosach. – Zanim zdążyłem się przebrać i wrócić na odział, AJ.
zniknęła.
– Po prostu jej dyżur dobiegł końca – oznajmiła Tina,
wzruszając ramionami.
– Miej dla mnie odrobinę litości, Tina. Dlaczego ona nie chce ze
mną rozmawiać?
– A jak myślisz?
– Myślę, że jest wściekła, ponieważ odkryłem jej tajemnicę. A
może dlatego, że za bardzo usiłowałem się do niej zbliżyć. Gdyby
mogła zakończyć swój staż specjalizacyjny już dziś, wsiadłaby w
pierwszy samolot do Londynu, nie przejmując się ani mną, ani moją
córką.
– Wydawało mi się, że jej stosunki z Yolandą są bardzo
przyjazne.
– Tak było, ale ona usunęła się potem stopniowo z mojego życia.
Yolanda ciągle o nią pyta, marzy o tym, żeby ją jak najczęściej
widywać. Dałem Amelii na – jakiś czas swobodę ruchów, bo
miałem wrażenie, że potrzebuje spokoju. Byłem przekonany, że
kiedy przemyśli całą sytuację, zechce ze mną przynajmniej życzliwie
porozmawiać. Ale ona unika mnie jak zarazy, a ja uważam, że
posuwa się za daleko. Nie wiem nawet, na której zmianie pracuje, a
przecież to ja układam harmonogramy dyżurów!
– Nie ja jestem osobą, z którą powinieneś na ten temat
porozmawiać – oznajmiła, uważnie mu się przyglądając.
– Wiem o tym, ale ona zrobiła się nieuchwytna – odparł,
zastanawiając się, czy Tina dostrzega w nim człowieka, który
znajduje się na krawędzi załamania, bo nie może spędzić dwóch
sekund sam na sam z ukochaną kobietą.
– Czy podchodzisz do tej sprawy poważnie? – spytała w końcu.
– Bardzo poważnie.
– O której kończysz dziś pracę?
– O piątej, a może nawet czwartej trzydzieści. Yolanda ma sesję
terapeutyczną.
– Amelia pracuje na popołudniowej zmianie.
– Czyli zgodnie z planem – oznajmił, zerkając na grafik.
– Owszem. Ona jest przekonana, że cię tu nie będzie, bo
pojedziesz z Yolandą. Zna twój rozkład zajęć, Harrison, więc bez
trudu może cię unikać.
– Więc będzie tu zaraz po piątej.
– Czy możesz zostać w szpitalu do tej pory?
– Nic mnie od tego nie powstrzyma. – Kiwnął głową. –
Dziękuję ci, Szwajcario.
– Nie ma za co, szefie – odparła z uśmiechem.
– Od dawna uważam, że jesteście dla siebie stworzeni, i
wielokrotnie jej to powtarzałam.
– To dobrze. Cieszę się, że mam sojusznika.
– Ale nie wspominaj o mnie, wygłaszając apel o pojednanie.
– Obiecuję ci, że tego nie zrobię.
Kiedy Tina wyszła, poczuł się tak, jakby z jego barków spadł
ogromny ciężar. A więc Amelia będzie w szpitalu po piątej...
Podniósł słuchawkę i zadzwonił do terapeuty Yolandy, by przesunąć
wizytę o godzinę. Następnie zatelefonował do pani D. i
poinformował ją o zmianie planów.
Potem rozsiadł się w fotelu i zatonął w myślach. Postanowił
przekonać Amelię Watson, że jest dla niej wymarzonym partnerem.
Kochał ją tak bardzo, że gotów był odeprzeć wszystkie jej obiekcje.
Unaocznić jej, że są dla siebie stworzeni. Otworzyć przed nią serce.
Nie wiedział dokładnie, kiedy zakochał się w swojej angielskiej
koleżance po fachu. Ale wiedział, że jest jego wielką miłością. Że
uwielbia ją Yolanda, a pani D. jest o niej jak najlepszego zdania. Był
przekonany, że mogą stworzyć szczęśliwą rodzinę.
Amelia weszła znużonym krokiem do przebieralni i otworzyła
szafkę. Była wyczerpana dwoma tygodniami nieprzespanych nocy.
Przez cały czas starała się myśleć tylko o swoich obowiązkach.
Przychodziła do szpitala, pracowała tak ciężko, że padała z nóg, a
potem wracała do domu i kładła się do łóżka.
Zawsze jednak budziła się w środku nocy i do rana przeżywała
mękę bezsenności, dygocząc z lęku oraz poczucia samotności.
Często też wymawiała przez sen imię Harrisona.
Zamknęła na chwilę oczy, przytłoczona myślą o tym, jak
bardzo za nim tęskni. Była przekonana o słuszności własnego
postępowania, ale wiedziała, że pęka jej serce. Ten, kto powiedział,
że rozłąka wzmaga siłę uczuć, miał słuszność. Od chwili rozstania z
Harrisonem kochała go coraz bardziej.
Wiedziała, że on chce się z nią skontaktować, więc usiłowała go
unikać, ale robiła to wbrew sobie. Jedynymi jasnymi punktami jej
życia były chwile spędzane z Yolandą.
Pani Deveraux próbowała ją nakłonić do szczerej rozmowy, ale
ona nie pozwoliła się zawrócić z obranej drogi. Przyjechała do
Australii, by zrobić specjalizację, a nie po to, żeby się zakochać.
Musi jakoś przeżyć te ostatnie tygodnie. Rezygnacja byłaby
równoznaczna ze zmarnowaniem kilku lat ciężkiej pracy.
– Cześć! – zawołała Tina, a Amelia wzdrygnęła się nerwowo,
słysząc jej głos. – O Boże. Wyglądasz okropnie. – Położyła dłoń na
jej czole. – Nie masz gorączki, więc chyba nie zaatakował cię ten
wirus, który ostatnio dziesiątkuje nasz personel.
– Nic mi nie jest, Tina.
– Akurat.
Amelia zamknęła szafkę, powiesiła na szyi stetoskop i przypięła
do kitla identyfikator.
– Naprawdę nic mi nie jest.
– Nie próbuj mnie okłamywać, Amelio. Nie zamierzam prawić ci
morałów ani cię pouczać, ale zaczynam się niepokoić. Wyglądasz tak,
jakby coś cię bolało.
– Bo tak jest, ale nie chodzi bynajmniej o problemy sercowe –
dodała pospiesznie. – Kilka dni temu zapomniałam zażyć leki i
teraz za to płacę.
– Czy mam tu natychmiast wezwać ordynatora ginekologii?
– Nie, wszystko jest w porządku. Czuję się o wiele lepiej niż
wczoraj. Kiedy wróciłam do domu, miałam bardzo silne bóle.
– Hm... – mruknęła Tina z niedowierzaniem.
– Co znaczy to „hm”? – spytała Amelia, marszcząc brwi.
– Nic. Obiecałam, że nie będę zaczynać z tobą rozmów na temat
Harrisona.
– Już to zrobiłaś.. – Amelia skrzyżowała ręce na piersiach. –
Więc mów dalej.
– Chciałam tylko powiedzieć, że właśnie wczoraj się z nim
widziałaś.
– I myślisz, że moje bóle były skutkiem tego spotkania?
– Owszem.
– To były bóle brzucha, a nie serca.
– Wszystko jedno – mruknęła Tina, wzruszając ramionami. –
Posłuchaj, czy nie możesz się z nim spotkać choćby na pięć minut?
Albo dziesięć. Przecież on chce tylko z tobą porozmawiać.
– Nie wracajmy do tego tematu – powiedziała Amelia,
potrząsając głową.
– On też cierpi, Amelio, choć nie dokucza mu endometrioza... a
przynajmniej taką mam nadzieję.
Amelia nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nigdy nie potrafiła się
złościć na Tinę dłużej niż przez kilka sekund.
– On za tobą tęskni – oznajmiła poważnym tonem przyjaciółka.
– Wiem o tym.
– Więc dlaczego czegoś nie zrobisz? Jesteście dla siebie
stworzeni! Nie odrzucaj uczucia, które może być dla ciebie
spełnieniem marzeń o szczęściu.
Amelia doszła do wniosku, że nie ma dość sił, by dyskutować z
Tiną o swoich marzeniach, więc kiwnęła głową.
– Przyjmuję do wiadomości twoje uwagi, ale teraz muszę iść do
pracy.
Dziesięć minut później przelewała już do probówki pobraną
przed chwilą próbkę krwi.
– Chcę jak najszybciej poznać wynik badania, więc sama pójdę z
nią do laboratorium – powiedziała dyżurnej pielęgniarce. – Nic się
tu teraz nie dzieje, ale proszę mnie wezwać pagerem, gdybym była
potrzebna.
Zaniosła probówkę na oddział patologii i wracała pustymi
korytarzami do swojego gabinetu. Wchodziła właśnie na schody
wiodące na oddział ratownictwa, kiedy z przeciwnej strony nadbiegł
jakiś mężczyzna. Przywarła do ściany, żeby go przepuścić, i nagle
zatrzymała się gwałtownie.
– Harrison!
– Ach, to ty. Cieszę się, że jeszcze tu jesteś. – Przymknął na
chwilę oczy, a ona dostrzegła na jego twarzy lęk i ból.
– Co się stało? – spytała z przerażeniem. – Czy chodzi o
Yolandę?
Kiwnął głową, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą w kierunku
schodów.
– Znowu się zgubiła.
– Och, to straszne! – Znaleźli się na korytarzu, na którym przed
chwilą była. – Tu jej nie ma. Właśnie stamtąd przyszłam. –
Zatrzymała się gwałtownie, ale on nie wypuścił jej dłoni. Poczuła,
że jest dla niego źródłem siły i mimo wszystko sprawiło jej to
przyjemność. – Poczekaj. Musimy się rozdzielić. Gdzie widziano ją
po raz ostatni?
– Była u terapeutki.
– O tej porze?
– Zmieniłem godzinę sesji – odparł, usiłując opanować
ogarniające go poczucie winy. Przełożył terapię Yolandy na
późniejszą porę, by mieć szansę na spotkanie z Amelią, ale teraz nie
chciał o tym myśleć. – Kiedy po nią przyszedłem, terapeutka
wychodziła właśnie na korytarz, żeby jej poszukać. Przysięgała mi,
że spuściła ją z oczu tylko na chwilę.
– To wystarczyło. Yolanda jest bardzo szybka.
– I uparta.
– Czy przeszukałeś wszystkie zakamarki w pobliżu gabinetu
terapeutki?
– Tak. Myślałem, że mogła pójść na ratownictwo, ale tam jej nie
ma.
– Może schowała się w którejś z wind? Wiesz sam, jak bardzo
lubi naciskać guziki.
– Wiem. Myślałem już o tym.
– W takim razie zajrzyj do wszystkich wind, a ja przeszukam cały
teren między oddziałem ratownictwa a trzecim piętrem. Kiedy
znalazłam ją ostatnim razem, płakała w jakimś ciemnym kącie, więc
musimy zajrzeć w każdy zakamarek.
– Terapeutka też jej szuka. Nie zdziw się, jeśli na nią wpadniesz.
– Dobrze. – Amelia ścisnęła lekko jego dłoń, chcąc dodać mu
otuchy, a potem oznajmiła: – Na pewno ją znajdziemy.
Rozstali się, by kontynuować poszukiwania. Amelia była
śmiertelnie przerażona. Modliła się w duchu, żeby dziecko wyszło z
tej przygody bez szwanku. Yolanda była tak samowolna i uparta, że
robiła wszystko, co przyszło jej do głowy. Ale kiedy zdawała sobie
sprawę, że się zgubiła, wpadała w panikę i zaczynała płakać.
– Yolanda! – zawołała cicho, ale odpowiedział jej tylko własny
głos odbity echem od ścian korytarza.
Ruszyła w kierunku oddziałów mieszczących się na trzecim
piętrze. Naciskała klamki wszystkich drzwi, ale pokoje były
zamknięte na klucz, więc dziewczynka nie mogła się w nich ukryć.
Usłyszała okrzyk: „Yolanda!”, a chwilę później ujrzała jakąś
drobną kobietę w białym kitlu, więc domyśliła się, że ma przed sobą
terapeutkę.
– No i co? – spytała.
– Ani śladu. Nigdzie jej nie ma. Pani też jej szuka?
Amelia westchnęła i kiwnęła potakująco głową.
– Czy może mi pani powiedzieć, co się stało tuż przed jej
zniknięciem? Czy ona coś mówiła? Jak się zachowywała? Może
chciała pójść do toalety?
– Nie. Sama ją tam zaprowadziłam kilka minut wcześniej.
Układałyśmy łamigłówkę, a ja siedziałam jak zawsze obok niej.
Zadzwonił telefon, więc wstałam, żeby go odebrać. Przysięgam, że
odwróciłam się – do niej plecami tylko na minutę. Kiedy
spojrzałam w jej kierunku, ona już zniknęła! Wyparowała jak
kamfora! Początkowo myślałam, że się przede mną schowała, więc
zajrzałam do szaf i pod biurka, ale nigdzie jej nie znalazłam.
– Jak długo to trwało?
– Co?
– Jak długo szukała jej pani w tym gabinecie?
– Chyba przez jakąś minutę.
– Trzyletnie dziecko może w ciągu minuty przebyć sporą
odległość!
– Kim pani jest? – spytała terapeutka. – Nie znamy się, prawda?
– Doktor Watson. Pracuję na oddziale ratownictwa medycznego.
Czy ona coś mówiła, zanim zadzwonił ten telefon?
– Chwileczkę... Tak, mamrotała jakieś słowo, które brzmiało jak
Mil. , ja? Nie mam pojęcia, o co jej chodziło.
Amelia poczuła, że z jej twarzy odpływa krew.
– Czy pani dobrze się czuje, doktor Watson? Zrobiła się pani
nagle strasznie blada.
– Ona szukała mnie. Mam na imię Amelia.
– Och...
– Domyślam się, że chciała pójść na oddział ratownictwa, ale
przeszukałam wszystkie prowadzące stamtąd korytarze i nigdzie jej
nie znalazłam. Tutaj też jej nie ma. Sama nie wiem, co robić. Czy
ktoś zajrzał na oddział dziecięcy?
– Wydaje mi się, że Harrison zadzwonił do dyżurnej pielęgniarki i
poprosił ją, żeby dała mu znać, jeśli gdzieś zobaczy Yolandę.
– Pójdę to sprawdzić. A pani niech jej szuka na oddziałach
sąsiadujących z ratownictwem.
Amelia pobiegła na górę. Yolanda uwielbiała zabawki, w które
wyposażony był oddział dziecięcy, więc mogła skierować się w
tamtą stronę i zapomnieć o całym świecie.
W sali rekreacyjnej bawiła się czwórka maluchów, ale nie
dostrzegła wśród nich Yolandy. Ruszyła więc w kierunku drzwi, ale
nagle ujrzała wystającą spod stosu pluszowych zwierzątek drobną
różową nóżkę jakiegoś dziecka, które najwyraźniej leżało na
podłodze.
– Yolanda?
– Mil... ja! – wyjąkała dziewczynka ze łzami w oczach.
Yolanda zerwała się z podłogi, podbiegła do Amelii i zarzuciła jej
ręce na szyję.
– Och, kochanie, gdzie ty byłaś? Wszyscy umieraliśmy ze
strachu!
– Szukałam Mil... ja, ale ona sobie gdzieś poszła. – Z oczu
dziewczynki znów popłynęły łzy.
– Co to za hałasy? – spytała siostra oddziałowa, stając w
drzwiach. Kiedy ujrzała Yolandę w ramionach Amelii, uśmiechnęła się
z wyraźną ulgą. – O mój Boże, więc pani ją znalazła. Pójdę zadzwonić
do Harrisona.
– Dziękuję – wykrztusiła z trudem Amelia.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo przeżyła zaginięcie
dziewczynki. Czując zawrót głowy, osunęła się na najbliższe
krzesło, sadzając Yolandę na kolanach.
– Oboje z tatusiem byliśmy bardzo niespokojni. Nie mogliśmy
cię znaleźć, kochanie.
– To ja nie mogłam znaleźć ciebie.
– Ale już mnie znalazłaś, więc wszystko dobrze się skończyło –
powiedziała Amelia, całując ją w policzek.
– Ale już więcej nie odejdziesz?
– Nie, nie odejdę.
– Och, moja kochana! – zawołał Harrison, stając w progu. –
Twój tatuś bardzo się o ciebie niepokoił.
Yolanda natychmiast zsunęła się z kolan Amelii i podbiegła do
ojca.
– Mil. , ja też była niespokojna.
– Z pewnością. – Harrison podniósł dziecko z podłogi i
przycisnął je do piersi. – Słyszałem, co przed chwilą powiedziałaś,
Amelio. Mam nadzieję, że to prawda. Nie pozwolę na to, żebyś
okłamywała moją córeczkę. Co miałaś na myśli, obiecując, że od
niej nie odejdziesz?
Amelia spojrzała mu w oczy i milczała przez chwilę, a potem
kiwnęła głową.
– Nie mogę jej zostawić.
– Czy to znaczy, że tu zostaniesz? Staniesz się częścią jej życia.
– Będę częścią jej życia do końca mojego pobytu w Australii –
odparła Amelia, wzruszając bezradnie ramionami. – Potem jakoś jej
wytłumaczymy, że muszę jechać do Anglii.
– A co będzie później? Kiedy zdasz swoje egzaminy?
Amelia ponownie wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, Harrison.
– Idę się bawić w zoo – oznajmiła Yolanda, po czym ruszyła w
kierunku pluszowych zwierzątek.
– Czy... wszyscy inni też zachowają się tak dyskretnie? – spytała
Amelia, czując na sobie pełen żaru wzrok Harrisona.
– Mam nadziej ę. Ponieważ... – przerwał i rozłożył ramiona. –
Ponieważ chcę cię przytulić, A. J.
Westchnęła, postąpiła krok do przodu i mocno go objęła. Po
przeżytym niedawno napięciu oboje potrzebowali swojej bliskości.
Słysząc mocne bicie jego serca, poczuła się naprawdę szczęśliwa.
– Kocham cię, Amelio Jane – wyszeptał. – Yolanda mnie
uprzedziła, ale to ja chciałem cię poprosić, żebyś tu została i stała się
częścią mojego życia. Nie pozwolę ci odejść.
Amelia spojrzała mu w oczy i utwierdziła się w przekonaniu, że
jego słowa wyrażają prawdziwe uczucie.
– Muszę wrócić do Anglii. – Usiłowała oswobodzić się z jego
uścisku, ale on objął ją jeszcze mocniej. – Zdać te egzaminy.
– Wiem o tym. Amelio Jane, chcę, żebyś została moją żoną.
Zamierzałem ci to zaproponować już wcześniej i właśnie dlatego tu
przyjechałem razem z Yolandą. Sprawy ułożyły się inaczej, niż
planowałem, ale...
– Och... – Obezwładniona siłą własnego uczucia, zastygła na
chwilę w bezruchu, a potem zaczęła drżeć. Dlaczego on chce ją
poślubić, skoro ona nie może dać mu tego, czego on pragnie. –
Ale...
– Ale nie możesz mieć dzieci? Ja już się z tym pogodziłem.
– Harrison, ty nie rozu...
– Wszystko rozumiem. Kocham cię. Im prędzej – w to
uwierzysz, tym prędzej będziemy mogli ułożyć sobie wspólne życie.
Zdaję sobie sprawę, że cierpiałaś przez wiele lat z powodu choroby,
nad którą nie miałaś żadnej kontroli. Ale to nie jest koniec świata. Ja
cię potrzebuję, Amelio. Te ostatnie tygodnie rozłąki były dla mnie
koszmarem. Dopóki cię nie poznałem, żyłem w próżni. Tyją
wypełniłaś, ty sprawiłaś, że stałem się innym, lepszym człowiekiem.
Mamy Yolandę i to nam wystarczy. A jeśli zechcesz, możemy
adoptować jakieś dziecko. Wszystko zależy od ciebie. Zrozum, że
jesteś dla mnie ważniejsza niż wszystkie dzieci świata.
– Chcę ci wierzyć... – szepnęła. – I wiem, że mówisz szczerze.
Ale co będzie, jeśli zmienisz zdanie?
– I przestanę cię kochać? Nigdy.
– Chodzi mi o twoje zdanie na temat dzieci.
– To również nie wchodzi w rachubę.
– Dlaczego?
– To bardzo proste, drogi Watsonie. Jesteś dla mnie całym
światem. Ty i Yolanda. Bez ciebie nie potrafię oddychać. Nie
potrafię spać ani normalnie funkcjonować. Pragnę cię bardziej niż
jakiegokolwiek dziecka. Byłem już raz żonaty, ale to, co nas łączy...
różni się zasadniczo od wszystkiego, co dotychczas przeżyłem. Przy
tobie jestem szczęśliwy. Brak mi tylko jednej rzeczy.
– Czego? – spytała z niepokojem.
– Chciałbym usłyszeć, że ty też mnie kochasz.
Amelia poczuła się tak, jakby z jej serca spadł ogromny ciężar.
Nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że
uwielbiany przez nią mężczyzna całkowicie ją akceptuje i chce z nią
spędzić resztę życia. To był jakiś cud. Jej cud.
Spojrzała w jego piwne oczy i na jej ustach pojawił się czuły
uśmiech.
– Tak, Harrison. Kocham cię. Kocham cię tak bardzo, że moje
serce pęka z nadmiaru uczucia. Te ostatnie tygodnie również i dla
mnie były koszmarem. Ale co z moim wyjazdem do Anglii?
Będziemy musieli się rozstać, bo...
– Nic z tego. Czeka nas w najbliższych tygodniach mnóstwo
pracy.
– Dlaczego?
– Dlatego, że Yolanda i ja pojedziemy z tobą do Anglii.
Zamieszkamy razem z tobą i pomożemy ci w nauce, żebyś
wspaniale zdała wszystkie egzaminy. A potem spakujemy twoje
rzeczy i zabierzemy cię tam, gdzie jest twoje miejsce. Do Australii.
– Co ty powiesz? A dlaczego nikt nie zechciał nawet spytać mnie
o zdanie?
Po raz pierwszy w ciągu tej rozmowy Harrison poczuł
wątpliwości. Nie był pewny, czy nie posunął się zbyt daleko.
– Pytam o nie teraz – odparł. – Czy uważasz, że to dobry pomysł?
Amelia zerknęła na Yolandę, a potem znów spojrzała w oczy
ukochanego mężczyzny. Wiedziała już, czego chce. I nie miała
żadnych wątpliwości.
– Jestem nim zachwycona. Ale co będzie, kiedy wrócimy do
Australii? Co ja będę tu robić?
– Pracować w tym szpitalu.
– Czyżbyś proponował mi posadę?
– Oczywiście. Jesteś świetnym lekarzem.
– No dobrze. Przyjmuję twoją ofertę. Ale jeśli chodzi o
małżeństwo, to moim zdaniem decyzja nie – należy wyłącznie do
mnie. – Ruszyła w kierunku Yolandy, a Harrison poszedł za nią i
wziął dziewczynkę na ręce.
– Czy chciałabyś, żeby Amelia zamieszkała z nami i została
twoją mamą?
– Moją mamą? – Dziewczynka wytrzeszczyła oczy, a potem
uśmiechnęła się radośnie. – Tak! Tak, tak, tak! Ona będzie moją
mamą, ty będziesz tatą, pani D. będzie moją babcią, a ja będę waszą
kochaną dziewczynką!
– Wspaniały plan – oznajmił Harrison. – Co ty na to, Amelio
Jane?
– Ja również mówię „tak”.
Harrison pochylił się, by ją pocałować.
– Będziemy rodziną! – zawołała radośnie Yolanda, a oni
roześmiali się pogodnie, wiedząc, że dziecko ma stuprocentową
rację.
EPILOG
– Yolando, czy możesz wziąć ode mnie tę torbę? – spytała
Amelia.
– Oczywiście, mamo – odparła dziewczynka. – Przecież mam już
sześć lat.
– Wiem o tym, kochanie. – Amelia chwyciła ją za rękę i zamknęła
drzwi ich domu, a potem przeszły na drugą stronę ulicy. Gdy tylko
dotarły do plaży, Yolanda pobiegła w kierunku miejsca, w którym
siedział w wodzie jej ojciec, trzymając na kolanach
ośmiomiesięcznego chłopczyka.
Amelia podeszła do pani D. , która była zatopiona w lekturze
jakiejś książki.
– Chyba możemy już zaczynać śniadanie.
– Musisz najpierw wyciągnąć ich z morza – oznajmiła pani D. –
Ten mały Scott jest zdecydowanym miłośnikiem wody.
Amelia zerknęła w kierunku swojego synka. Adopcja była
procesem dość skomplikowanym, ale kiedy już mieli wszystko za
sobą, Scott okazał się cudownym i czarującym dzieckiem.
Stan Yolandy uległ niewiarygodnej poprawie, gdy tylko zyskała
nową matkę. Pani D. , która odbyła sześciomiesięczną podróż po
Europie, pospiesznie wróciła do Australii, gdy tylko usłyszała o
pojawieniu się małego Scotta, i była od tej pory jego najczulszą
opiekunką.
– Możesz się do nich przyłączyć, Amelio – powiedziała. –
Śniadanie poczeka.
– Doskonały pomysł. – Amelia zdjęła sarong, pod którym miała
dwuczęściowy kostium kąpielowy. Blizna po operacji była już
prawie niewidoczna, a ona sama czuła się lepiej niż kiedykolwiek
dotąd. Odnosiła nawet chwilami wrażenie, że jest księżniczką z
bajki, mieszkającą w pałacu ze swym ukochanym księciem.
– Mamo, zbudujmy jeszcze jeden zamek z piasku! – zawołała
Yolanda. – Musimy trenować przed następnym konkursem. W
zeszłym roku dostaliśmy przecież pierwszą nagrodę.
– To prawda. – Pogłaskała dziewczynkę po głowie, a potem
usiadła w płytkiej ciepłej wodzie obok Harrisona, który podał jej
chłopczyka.
– Idź do mamy, Scott – powiedział czułym tonem. – Ależ on lubi
wodę!
– Prawie tak samo jak jego ojciec.
Harrison pochylił się i musnął wargami jej policzek.
– Chyba nigdy nie znudzi mi się twoje towarzystwo, Amelio Jane.
Bardzo cię kocham i jestem ogromnie szczęśliwy.
– No, no! – zawołała Yolanda, pokazując im język. – Kiedy
dorosnę, nigdy nie pozwolę się całować żadnym chłopcom! A teraz
przynieś mi jeszcze trochę wody, tatusiu – dodała, podając mu
wiaderko. – Bardzo cię proszę.
Harrison jeszcze raz pocałował swoją żonę, a potem wstał, by
spełnić prośbę córki. Kiedy wrócił, usiedli wszyscy wokół stołu.
– Co dziś budujemy? – spytał.
– Szczęśliwą przyszłość – odparła Yolanda, – Tak się będzie
nazywał mój zamek.