C. Northcote Parkinson
Prawo Parkinsona
albo
w pogoni za post
ę
pem
Tłumaczył Juliusz Kydry
ń
ski
Ksi
ąż
ka i Wiedza . 1961
Wydanie drugie
PRZEDMOWA
Ludzie bardzo młodzi, nauczyciele, a tak
ż
e ci, którzy pisz
ą
ksi
ąż
ki z zakresu
historii ustroju, nauk politycznych i problemów współczesnych wyobra
ż
aj
ą
sobie,
ż
e
ś
wiat jest w wi
ę
kszym lub mniejszym stopniu miejscem rozs
ą
dnym. Przedstawiaj
ą
oni wybory deputowanych jako swobodne głosowanie na tych, do których lud ma
zaufanie. Pokazuj
ą
, jak najm
ą
drzejsi i najlepsi spo
ś
ród nich zostaj
ą
ministrami.
Pokazuj
ą
, jak kierownicy przemysłu, wybrani przez udziałowców, wybieraj
ą
z kolei na
odpowiedzialne stanowiska tych, którzy dowiedli siwych zdolno
ś
ci, pełni
ą
c
podrz
ę
dniejsze funkcje. Istniej
ą
ksi
ąż
ki, w których
ś
miało głosi si
ę
twierdzenia tego
rodzaju, albo te
ż
milcz
ą
co si
ę
je zakłada.
Z drugiej strony ci, którzy orientuj
ą
si
ę
cho
ć
troch
ę
w tej problematyce, uwa
ż
aj
ą
,
ż
e zało
ż
enia takie s
ą
po prostu
ś
mieszne. Uroczyste zgromadzenia ludzi m
ą
drych i
dobrych s
ą
jedynie wytworem wyobra
ź
ni nauczyciela. Dlatego rzecz
ą
zbawienn
ą
b
ę
dzie opublikowanie na ten temat odpowiedniego ostrze
ż
enia. Niech
ż
e studenci nie
przestaj
ą
czyta
ć
ksi
ąż
ek naukowych na temat administracji publicznej lub
przemysłowej - ale tylko pod tym warunkiem,
ż
e b
ę
d
ą
traktowa
ć
te dzieła jako
beletrystyk
ę
. Umieszczone pomi
ę
dzy powie
ś
ciami Rider Haggarda i H. G. Wellsa,
wymieszane z tomami o małpoludach i statkach kosmicznych, ksi
ąż
ki te nikomu nie
zaszkodz
ą
. Jednak
ż
e umieszczone gdzie indziej, w
ś
ród powa
ż
nych dzieł
naukowych, mog
ą
wywoła
ć
skutki bardziej katastrofalne, ni
ż
mogłoby si
ę
wydawa
ć
na pierwszy rzut oka.
Kiedy zorientowałem si
ę
, co ludzie uwa
ż
aj
ą
za prawd
ę
w odniesieniu do
urz
ę
dników administracji publicznej, czy te
ż
do planów inwestycyjnych, przeraziłem
si
ę
i spróbowałem -dla u
ż
ytku zainteresowanych - rzuci
ć
na te sprawy snop
ś
wiatła.
Bystry czytelnik odgadnie,
ż
e owe przebłyski prawdy nie s
ą
oparte na zwykłym
do
ś
wiadczeniu. Co wi
ę
cej, spodziewaj
ą
c si
ę
,
ż
e niektórzy czytelnicy b
ę
d
ą
mniej
bystrzy od innych, postarałem si
ę
w odpowiednich miejscach napomkn
ąć
o
niezwykle rozległych badaniach, na których oparte s
ą
moje teorie.
Niech czytelnik wyobrazi sobie
ś
ciany pokryte wykresami, szafy pełne kartotek,
maszyny do liczenia, suwaki logarytmiczne i tomy komentarzy, które nale
ż
ało uzna
ć
za nieodzown
ą
podstaw
ę
do tego rodzaju studiów. I niech b
ę
dzie pewien,
ż
e
rzeczywisto
ść
przekracza wszelkie jego wyobra
ż
enia, a prawdy tutaj ujawnione nie
pochodz
ą
jedynie od istotnie utalentowanego jednego człowieka, lecz od ogromnej i
kosztownej instytucji badawczej. Przypadkowy czytelnik mo
ż
e odnie
ść
wra
ż
enie,
ż
e
nale
ż
ało bardziej szczegółowo opisa
ć
do
ś
wiadczenia i obliczenia, na których
opieraj
ą
si
ę
te teorie. Niech jednak zechce zwróci
ć
uwag
ę
,
ż
e tak opracowana
ksi
ąż
ka zaj
ę
łaby w czytaniu wi
ę
cej czasu i wi
ę
cej by kosztowała.
Jakkolwiek nie da si
ę
zaprzeczy
ć
,
ż
e ka
ż
dy z tych szkiców zawiera rezultaty
długich lat cierpliwych bada
ń
, nie nale
ż
y s
ą
dzi
ć
,
ż
e wszystko zostało ju
ż
powiedziane. Ostatnie odkrycie w dziedzinie prowadzenia wojny, mówi
ą
ce,
ż
e liczba
zabitych nieprzyjaciół zmienia si
ę
odwrotnie proporcjonalnie do liczby własnych
generałów, otwarło nowe mo
ż
liwo
ś
ci poszukiwa
ń
. Całkiem niedawno przypisano
zupełnie nowe znaczenie nieczytelno
ś
ci podpisów, podj
ą
wszy prób
ę
wykazania,
ż
e w
normalnym przebiegu kariery urz
ę
dniczej umiej
ę
tno
ść
pisania przestaje mie
ć
jakiekolwiek znaczenie, nawet dla samego urz
ę
dnika. Niemal codziennie zachodz
ą
nowe wypadki, przynosz
ą
c zasadnicz
ą
pewno
ść
,
ż
e nast
ę
pne wydania tej pracy
szybko zast
ą
pi
ą
wydanie obecne.
Pragn
ę
podzi
ę
kowa
ć
wydawcom, którzy pozwolili na przedruk niektórych z tych
szkiców. Dostojne pierwsze
ń
stwo nale
ż
y si
ę
w
ś
ród nich wydawcy „The Eeonomist",
pisma, w którym po raz pierwszy objawiono ludzko
ś
ci Prawo Parkinsona. Temu
samemu wydawcy zawdzi
ę
czam zezwolenie na przedruk szkicu o „Dyrektorach i
Radach", a tak
ż
e o „Sprawie emerytury". Niektóre inne artykuły tak
ż
e ju
ż
ukazały si
ę
wcze
ś
niej w „Harper's Magazine" i w „The Reporter".
Autorowi ilustracji, Osbertowi Lancasterowi, jestem gł
ę
boko wdzi
ę
czny za
przydanie odrobiny pikanterii dziełu, które inaczej przeci
ę
tny czytelnik mógłby uzna
ć
za zbyt techniczne. Firmie Houghton Mifflin Co, wydawcom pierwszego wydania
drukowanego w Stanach Zjednoczonych, jestem wdzi
ę
czny za dodanie mi otuchy,
bez której niewiele bym zamierzył, a jeszcze mniej osi
ą
gn
ą
ł. Na koniec wyra
ż
am
wdzi
ę
czno
ść
specjali
ś
cie wy
ż
szej matematyki, który od czasu do czasu ol
ś
ni
czytelnika sw
ą
wiedz
ą
i któremu (lecz ju
ż
z innych wzgl
ę
dów) dedykuj
ę
t
ę
ksi
ąż
k
ę
.
C. Northcote Parkinson
Singapur 1958
PRAWO PARKINSONA
albo
rosn
ą
ca piramida
Im wi
ę
cej mamy czasu na wykonanie jakiej
ś
pracy, tym wi
ę
cej czasu ona nam
zabiera. Powszechne uznanie tego faktu wyra
ż
a si
ę
w przysłowiowym powiedzeniu:
„Najbardziej zaj
ę
ty człowiek to ten, który ma mnóstwo czasu". W ten sposób starsza
pani, która nie ma nic do roboty, mo
ż
e po
ś
wi
ę
ci
ć
cały dzie
ń
na napisanie i wysłanie
pocztówki do swej siostrzenicy w Bognor Regis. Godzin
ę
zabierze jej znalezienie po-
cztówki, drug
ą
- szukanie okularów, pół godziny odnalezienie adresu, godzin
ę
i
kwadrans napisanie tekstu, dwadzie
ś
cia minut - wahanie, czy wzi
ąć
parasol id
ą
c do
skrzynki na s
ą
siedni
ą
ulic
ę
.
Cały ten wysiłek, który zaj
ę
temu człowiekowi zajmuje trzy minuty, mo
ż
e zatem dla
innej osoby sta
ć
si
ę
dniem niepokoju, udr
ę
ki i zm
ę
czenia. Przyjmuj
ą
c wi
ę
c,
ż
e praca
(a zwłaszcza praca biurowa) jest tym bardziej absorbuj
ą
ca, im wi
ę
cej czasu mo
ż
na
jej po
ś
wi
ę
ci
ć
, zobaczymy,
ż
e ilo
ść
pracy faktycznie wykonanej nie ma nic albo ma
bardzo niewiele wspólnego z liczb
ą
osób przy niej zatrudnionych. Brak istotnej
aktywno
ś
ci nie musi by
ć
jednak koniecznie wynikiem lenistwa. Brak zaj
ę
cia nie
ujawnia si
ę
koniecznie w manifestacyjnym pró
ż
nowaniu. Rzecz, któr
ą
nale
ż
y
wykona
ć
, nabiera jedynie znaczenia i staje si
ę
bardziej skomplikowana w prostym
stosunku do czasu, który jej mo
ż
na po
ś
wi
ę
ci
ć
. Jest to fakt szeroko znany, lecz mniej
uwagi po
ś
wi
ę
ca si
ę
jego dalszym konsekwencjom, zwłaszcza w zakresie
administracji publicznej.
Politycy i płatnicy podatków uznali (przy sporadycznych okresach zw
ą
tpienia),
ż
e
wzrost liczby urz
ę
dników jest spowodowany wzrostem ilo
ś
ci pracy do wykonania.
Cynicy, podaj
ą
c to przekonanie w w
ą
tpliwo
ść
, wyobra
ż
ali sobie,
ż
e zwi
ę
kszenie si
ę
liczby urz
ę
dników pozwala niektórym z nich nic nie robi
ć
lub wszystkim zmniejsza
nieco liczb
ę
godzin pracy. Lecz ani wiara jednych, ani zw
ą
tpienie drugich nie maj
ą
z
tym zagadnieniem nic wspólnego.
W istocie rzeczy nie ma w ogóle
ż
adnej współzale
ż
no
ś
ci pomi
ę
dzy liczb
ą
urz
ę
dników a ilo
ś
ci
ą
wykonywanej pracy. Wzrostem liczby urz
ę
dników rz
ą
dzi bo-
wiem Prawo Parkinsona i wzrost ten b
ę
dzie dokładnie taki sam bez wzgl
ę
du na to,
czy pracy b
ę
dzie wi
ę
cej, mniej, czy te
ż
nie b
ę
dzie jej w ogóle. Znaczenie Prawa
Parkinsona polega na tym,
ż
e jest to prawo wzrostu, oparte na analizie czynników
rz
ą
dz
ą
cych tym wzrostem.
Wa
ż
no
ść
tego niedawno odkrytego prawa musi opiera
ć
si
ę
głównie na danych
statystycznych, które zostan
ą
podane poni
ż
ej. Przeci
ę
tnego czytelnika bardziej
zainteresuje wyja
ś
nienie czynników stanowi
ą
cych podstaw
ę
ogólnej tendencji, któr
ą
to prawo definiuje. Pomijaj
ą
c . (liczne zreszt
ą
) szczegóły techniczne, mo
ż
emy na po-
cz
ą
tku rozró
ż
ni
ć
dwie siły nap
ę
dowe. Dla naszego obecnego celu mog
ą
one by
ć
reprezentowane przez dwa, niemal aksjomatyczne twierdzenia. A mianowicie:
1) urz
ę
dnik pragnie mno
ż
y
ć
podwładnych, a nie rywali i
2) urz
ę
dnicy przysparzaj
ą
sobie nawzajem pracy, jedni drugim.
By zrozumie
ć
czynnik 1, wyobra
ź
my sobie urz
ę
dnika, nazwijmy go A, który
twierdzi,
ż
e jest przepracowany. Niewa
ż
ne, czy tak jest w rzeczywisto
ś
ci, czy nie.
Nawiasem mówi
ą
c, powinni
ś
my uwzgl
ę
dni
ć
owo uczucie A (cho
ć
by ulegał on
złudzeniu), gdy
ż
mogłoby ono łatwo spowodowa
ć
u niego spadek energii: normalny
objaw
ś
redniego wieku.
Otó
ż
na owo rzeczywiste czy te
ż
rzekome przepracowanie istniej
ą
, mówi
ą
c
ogólnie, trzy mo
ż
liwe rady. A mo
ż
e poda
ć
si
ę
do dymisji; mo
ż
e podzieli
ć
si
ę
prac
ą
z
koleg
ą
, którego nazwiemy B; mo
ż
e wreszcie poprosi
ć
o przydzielenie mu dwóch
pomocników C i D.
Jednak
ż
e historia nie notuje zapewne wypadku,
ż
eby A wybrał inne rozwi
ą
zanie
ni
ż
trzecie. Podaj
ą
c si
ę
do dymisji, traci posad
ę
i emerytur
ę
. Prosz
ą
c o mianowanie
B, urz
ę
dnika w tym samym co on stopniu hierarchii, przysparza sobie tylko rywala do
awansu na miejsce opró
ż
nione przez W, kiedy W (nareszcie) pójdzie na emerytur
ę
.
Zatem A postara si
ę
raczej o C i D, zale
ż
nych od siebie młodych ludzi. Dodadz
ą
mu
oni znaczenia, a ponadto podzieliwszy prac
ę
na dwa działy, pomi
ę
dzy Ci D, b
ę
dzie
jedynym człowiekiem ogarniaj
ą
cym cało
ść
.
W tym miejscu nale
ż
y sobie koniecznie zda
ć
spraw
ę
,
ż
e C i D s
ą
w pewien
sposób nierozł
ą
czni. Mianowanie samego C byłoby niemo
ż
liwe. Dlaczego?
Poniewa
ż
C, gdyby był sam, dzieliłby prac
ę
z A i w ten sposób powstałaby niemal ta
sama alternatywa, która została odrzucona w pierwszym wypadku z B; tym bardziej
podkre
ś
lona,
ż
e C byłby jedynym mo
ż
liwym nast
ę
pc
ą
A. Podwładnych musi wi
ę
c by
ć
dwóch lub wi
ę
cej, w ten sposób ka
ż
dego z nich trzyma w karbach obawa przed
awansem drugiego. Kiedy z kolei C b
ę
dzie skar
ż
ył si
ę
na przepracowanie (co z
pewno
ś
ci
ą
zrobi), A, zgadzaj
ą
c si
ę
z nim, doradzi mianowanie dwóch asystentów do
pomocy C. Ale mo
ż
e unikn
ąć
wewn
ę
trznych sporów tylko wtedy, je
ś
li doradzi
mianowanie dwóch dalszych asystentów do pomocy D, którego sytuacja jest
zupełnie taka sama. Po zaanga
ż
owaniu E, F, G i H, awans A jest wła
ś
ciwie pewny.
Siedmiu urz
ę
dników wykonuje teraz prac
ę
, któr
ą
przedtem wykonywał tylko jeden.
I teraz zaczyna działa
ć
czynnik 2, poniewa
ż
tych siedmiu stwarza sobie nawzajem
tyle pracy,
ż
e wszyscy s
ą
całkowicie zaj
ę
ci, za
ś
A pracuje w rzeczywisto
ś
ci wi
ę
cej
ni
ż
kiedykolwiek. Wpływaj
ą
cy dokument trafia kolejno do ka
ż
dego z nich. Urz
ę
dnik E
decyduje,
ż
e ta sprawa nale
ż
y do F, ten przedstawia projekt odpowiedzi C, który
gruntownie go przerabia, zanim naradzi si
ę
z D, ten za
ś
prosi G, aby si
ę
tym zaj
ą
ł.
Jednak
ż
e G wła
ś
nie idzie na urlop i przekazuje akta H, który redaguje notatk
ę
.
Podpisana przez D notatka wraca do C, który swój projekt odpowiednio przerabia i
kładzie now
ą
wersj
ę
przed obliczem A.
Có
ż
robi A? Byłby całkowicie usprawiedliwiony, gdyby podpisał papier nie czytaj
ą
c
go, poniewa
ż
ma wiele innych spraw na głowie. Lecz wiedz
ą
c ju
ż
,
ż
e w przyszłym
roku zostanie nast
ę
pc
ą
W, musi zadecydowa
ć
, czy C lufo D nadaj
ą
si
ę
na obj
ę
cie
stanowiska po nim. Musi wyrazi
ć
zgod
ę
na to,
ż
eby G poszedł na urlop, cho
ć
mo
ż
e
nie jest jeszcze do tego całkowicie uprawniony. Zastanawia si
ę
, czy zamiast niego
nie powinien pój
ść
H, ze wzgl
ę
du na swój stan zdrowia. Ostatnio wygl
ą
dał blado - na
pewno cz
ęś
ciowo, lecz nie wył
ą
cznie, wskutek swych kłopotów rodzinnych. Ponadto
nale
ż
y rozstrzygn
ąć
problem podwy
ż
ki pensji dla F na okres konferencji oraz
wniosek E o przeniesienie do Ministerstwa Opieki Społecznej. A słyszał tak
ż
e,
ż
e D
zakochał si
ę
w zam
ęż
nej maszynistce, a G i F nie rozmawiaj
ą
z sob
ą
- nikt nie ma
poj
ę
cia, dlaczego. Wobec tego A mógłby si
ę
pokusi
ć
o podpisanie projektu C i
uwa
ż
a
ć
t
ę
spraw
ę
za załatwion
ą
. Ale A jest człowiekiem skrupulatnym. Jakkolwiek
zaprz
ą
taj
ą
go problemy, które jego koledzy stwarzaj
ą
sobie samym i jemu -
problemy stworzone przez sam fakt istnienia tych urz
ę
dników - A nie jest kim
ś
, kto
lekcewa
ż
yłby swoje obowi
ą
zki.
Czyta wi
ę
c ów projekt uwa
ż
nie, skre
ś
la niejasne paragrafy dodane przez C i H i
doprowadza dokument do formy nadanej mu pierwotnie przez zdolnego (cho
ć
kłótliwego) F. Poprawia bł
ę
dy j
ę
zykowe -
ż
aden z tych młodych ludzi nie umie pisa
ć
gramatycznie - iw ko
ń
cu redaguje odpowied
ź
tak, jak zostałaby ona napisana, gdyby
urz
ę
dników C i H nigdy nie było na
ś
wiecie.
Zbyt wiele osób po
ś
wi
ę
ciło zbyt wiele czasu,
ż
eby zyska
ć
ten sam rezultat.
ś
aden
z nich nie pró
ż
nował. Wszyscy pracowali jak najlepiej. I kiedy A opuszcza wreszcie
biuro i udaje si
ę
w drog
ę
powrotn
ą
do domu w Ealing, jest ju
ż
pó
ź
ny wieczór.
Ostatnie
ś
wiatła w biurze gasn
ą
po
ś
ród g
ę
stniej
ą
cego mroku, co oznacza koniec
jeszcze jednego dnia mozolnej pracy administracyjnej. Z przygarbionymi plecami i
gorzkim u
ś
miechem na ustach A wychodzi jako jeden z ostatnich, przekonany,
ż
e
siwe włosy i długie godziny biura s
ą
cen
ą
, jak
ą
płaci si
ę
za powadzenie.
Z powy
ż
szego opisu działaj
ą
cych tu czynników student nauk politycznych
zorientuje si
ę
,
ż
e urz
ę
dnicy administracji musz
ą
mno
ż
y
ć
si
ę
w wi
ę
kszym lub mniej-
szym stopniu. Jednak
ż
e nic jeszcze nie powiedziano na temat czasu, jaki
prawdopodobnie upłynie pomi
ę
dzy dat
ą
nominacji A a dat
ą
, od której mo
ż
na
oblicza
ć
emerytur
ę
H. Zgromadzono tu ogromn
ą
ilo
ść
materiału statystycznego i
Prawo Parkinsona wydedukowane zostało wła
ś
nie ze studiów nad tymi datami. Brak
miejsca nie pozwala na szczegółowe analizy, ale czytelnika zainteresuje mo
ż
e
wiadomo
ść
,
ż
e badania te rozpocz
ę
to od bud
ż
etu Marynarki. Wybrano wła
ś
nie
Marynark
ę
, poniewa
ż
zakres działania Admiralicji o wiele łatwiej zmierzy
ć
ni
ż
np.
zakres działalno
ś
ci Ministerstwa Handlu. Zagadnienie dotyczy jedynie stanu
liczebnego i tona
ż
u. Oto pewne typowe liczby. W r. 1914 Marynarka liczyła. 146 000
oficerów i marynarzy, 3 249 funkcjonariuszy i urz
ę
dników doków i 57 000 dokerów.
W r. 1928 było ju
ż
tylko 100 000 oficerów i marynarzy i 62 439 robotników, za to
liczba funkcjonariuszy i urz
ę
dników dokowych wzrosła do 4 558. Co do floty
wojennej, to w r. 1928 była ona zaledwie cz
ą
stk
ą
floty z r. 1914 - 20 wielkich okr
ę
tów
bojowych w porównaniu z 62. W tym samym okresie liczba urz
ę
dników Admiralicji
wzrosła z 2 000 do 3 569, tworz
ą
c (jak si
ę
rzekło) „wspaniał
ą
marynark
ę
l
ą
dow
ą
".
Poni
ż
sza tabela ja
ś
niej uwidacznia te liczby:
STATYSTYKA ADMIRALICJI
R
ok
Klasyfikacja
1914
1928
spadek w
Wielkie okr
ę
ty bojowe
62
20
- 67,74 .
Oficerowie i marynarze Królewskiej Marynarki
146 000
100
- 31,5
Dokerzy (robotnicy)
57 000
62 439
+ 9,54
Funkcjonariusze i urz
ę
dnicy doków
3 249
4 558
+ 40,28
Urz
ę
dnicy Admiralicji
2 000
•
3 569
+ 78,45
Ówczesna krytyka dotyczyła głównie dysproporcji pomi
ę
dzy liczb
ą
jednostek floty
a liczb
ą
urz
ę
dników. Ale to porównanie jest nam w tej chwili niepotrzebne. Po-
winni
ś
my natomiast zwróci
ć
uwag
ę
na to,
ż
e liczba 2 000 urz
ę
dników w r. 1914
wzrosła do 3 569 w r. 1928 i
ż
e wzrost ten nie pozostawał w
ż
adnym zwi
ą
zku z
jakimkolwiek zwi
ę
kszeniem si
ę
ilo
ś
ci ich pracy. W gruncie rzeczy bowiem Marynarka
w tym okresie zmniejszyła si
ę
o jedn
ą
trzeci
ą
w ludziach i o dwie trzecie w okr
ę
tach.
Co wi
ę
cej, pocz
ą
wszy od 1922 r. nie spodziewano si
ę
nawet powi
ę
kszenia jej
potencjału, poniewa
ż
ogólna ilo
ść
okr
ę
tów (w przeciwie
ń
stwie do ogólnej liczby
urz
ę
dników) została ograniczona Układem Morskim podpisanym w tym roku w
Waszyngtonie. Mamy zatem 78% wzrostu w okresie czternastu lat, a wi
ę
c przeci
ę
tn
ą
5,6% wzrostu rocznego w stosunku do pierwotnej liczby ogólnej. 'W rzeczywisto
ś
ci
jednak, jak zobaczymy, stopa wzrostu nie kształtowała si
ę
tak równomiernie. W tym
stadium naszych rozwa
ż
a
ń
musimy jedynie wzi
ąć
pod uwag
ę
procent wzrostu w
danym okresie.
Czy to powi
ę
kszenie si
ę
ogólnej liczby urz
ę
dników administracji mo
ż
na uwa
ż
a
ć
za
wyj
ą
tkowe zjawisko, przyjmuj
ą
c,
ż
e taka liczba zawsze musi rosn
ąć
na zasadzie
prawa kieruj
ą
cego jej wzrostem? W tym miejscu mo
ż
na by podkre
ś
li
ć
,
ż
e w
omawianym okresie nast
ą
pił raptowny rozwój techniki morskiej. U
ż
ywanie maszyn
lataj
ą
cych przestało był domen
ą
dziwaków. Zacz
ę
to na szerok
ą
skal
ę
stosowa
ć
skomplikowane aparaty elektryczne. Uznawano łodzie podwodne, je
ś
li ich nawet nie
pochwalano. Oficerów-mechaników zacz
ę
to traktowa
ć
prawie tak, jak ludzi.
Mogliby
ś
my wi
ę
c przypuszcza
ć
,
ż
e w epoce tak rewolucyjnej magazynierzy musieli
sporz
ą
dza
ć
o wiele bardziej skomplikowane rejestry. Mogliby
ś
my nie dziwi
ć
si
ę
,
ż
e
na li
ś
cie płac wzrosła liczba kre
ś
larzy, konstruktorów, techników i naukowców.
Jednak
ż
e liczba tych urz
ę
dników dokowych wzrosła tylko o 40%, podczas gdy liczba
ludzi z Whitehall wzrosła prawie o 80%. Na ka
ż
dego nowego nadzorc
ę
lub elektryka
w Portsmouth przypadało dwóch nowych urz
ę
dników na Charing Cross. Mogłoby to
skłania
ć
do chwilowego wniosku,
ż
e stopa wzrostu personelu administracyjnego jest
prawdopodobnie dwukrotnie wi
ę
ksza od stopy wzrostu personelu technicznego, i to
w czasie, gdy rzeczywi
ś
cie u
ż
yteczny potencjał (w tym wypadku - marynarze)
zmniejsza si
ę
o 31,5%. Statystycznie jednak dowiedziono,
ż
e ów ostatni procent nie
ma tu nic do rzeczy. Stopa wzrostu liczby urz
ę
dników byłaby taka sama, gdyby
nawet nie było w ogóle
ż
adnych marynarzy.
Ciekawe byłoby prze
ś
ledzenie dalszej progresji, która spowodowała,
ż
e 8 118
pracowników Admiralicji z r. 1935 wzrosło do liczby 33 788 w r. 1954. Ale lepszego
jeszcze pola do studiów dostarcza personel Ministerstwa Kolonii w okresie upadku
imperium. Statystyk
ę
Admiralicji komplikuj
ą
pewne czynniki (jak np. oddział lotnictwa
morskiego), utrudniaj
ą
ce przeprowadzenie porównania pomi
ę
dzy jednym rokiem a
nast
ę
pnym. Wzrost Ministerstwa Kolonii jest tym bardziej znamienny,
ż
e dotyczy
wył
ą
cznie zagadnie
ń
administracyjnych. Oto co pokazuje odpowiednia statystyka:
STATYSTYKA MINISTERSTWA KOLONII
Rok
1935
1939
1943
1947
1954
Liczba pracowników
372
450
817
1 139
1661
Zanim obliczymy stop
ę
wzrostu, musimy zauwa
ż
y
ć
,
ż
e zakres odpowiedzialno
ś
ci
tego ministerstwa podlegał w ci
ą
gu owych dwudziestu lat licznym wahaniom. W la-
tach 1935-1939 terytoria kolonialne zarówno pod wzgl
ę
dem powierzchni, jak pod
wzgl
ę
dem ludno
ś
ci niewiele si
ę
zmieniły. Około r. 1943, w zwi
ą
zku z przej
ś
ciem
pewnych obszarów w r
ę
ce nieprzyjaciela, wyra
ź
nie si
ę
zmniejszyły. Powi
ę
kszyły si
ę
znowu w r. 1947, lecz od tego czasu kurczyły si
ę
stale, z roku na rok, kiedy kolonie,
jedna po drugiej, uzyskiwały niepodległo
ść
. Rozs
ą
dnie byłoby przypuszcza
ć
,
ż
e owe
zmiany w kształcie imperium odbij
ą
si
ę
na kształcie centralnej administracji. Ale
jeden rzut oka na cyfry wystarczy, by nas przekona
ć
,
ż
e liczba personelu stale i
nieuniknienie wzrasta. A ten wzrost, jakkolwiek uzale
ż
niony od wzrostu za-
obserwowanego w innych ministerstwach, nie ma nic wspólnego z wielko
ś
ci
ą
- ani
nawet z samym istnieniem - imperium. Jakie s
ą
procenty wzrostu? Pomi
ń
my dla
naszego celu raptowny wzrost personelu towarzysz
ą
cy zmniejszeniu si
ę
odpowiedzialno
ś
ci podczas drugiej wojny
ś
wiatowej. Zanotujmy raczej stopy wzrostu
w okresie pokoju: ponad 5,24% pomi
ę
dzy rokiem 1935 a 1939 oraz 6,55% pomi
ę
dzy
rokiem 1947 a 1954. Daje to przeci
ę
tn
ą
wzrostu 5,89% rocznie, a wi
ę
c znamiennie
podobn
ą
do tej, któr
ą
stwierdzili
ś
my ju
ż
przy wzro
ś
cie personelu Admiralicji
pomi
ę
dzy rokiem 1914 a 1928.
Dalsza i bardziej szczegółowa analiza personelów ministerialnych nie byłaby na
miejscu w niniejszej ksi
ąż
ce. Mo
ż
na jednak mie
ć
nadziej
ę
,
ż
e uda si
ę
wyprowadzi
ć
próbny wniosek co do czasu, jaki zapewne upłynie pomi
ę
dzy pierwsz
ą
nominacj
ą
danego urz
ę
dnika a pó
ź
niejszym zaanga
ż
owaniem jego dwóch lub wi
ę
cej asysten-
tów.
Wszystkie nasze dotychczasowe badania, zajmuj
ą
ce si
ę
jedynie problemem
wzrostu personelu, wskazuj
ą
na
ś
redni
ą
wzrostu - 5,75% rocznie. Ustaliwszy to, mo-
ż
emy teraz wyrazi
ć
Prawo Parkinsona za pomoc
ą
formuły matematycznej: w ka
ż
dej
dziedzinie administracji publicznej, niezaanga
ż
owanej w wojn
ę
, wzrost personelu
mo
ż
e si
ę
odbywa
ć
według nast
ę
puj
ą
cego wzoru:
gdzie k oznacza liczb
ę
urz
ę
dników szukaj
ą
cych awansu poprzez mianowanie
swych podwładnych; l reprezentuje ró
ż
nic
ę
pomi
ę
dzy wiekiem nominacji i emerytury;
m jest ilo
ś
ci
ą
godzin po
ś
wi
ę
conych na pisanie wewn
ą
trzsłu
ż
bowych instrukcji, a
przypadaj
ą
c
ą
na jednego urz
ę
dnika; n przedstawia ilo
ść
rzeczywistych admi-
nistrowanych jednostek, a x równa si
ę
liczbie nowych urz
ę
dników zatrudnianych
ka
ż
dego roku. Matematycy, oczywi
ś
cie, zrozumiej
ą
od razu,
ż
e aby obliczy
ć
procent
wzrostu, musz
ą
pomno
ż
y
ć
x przez 100 i podzieli
ć
przez wynik z poprzedniego roku
(y). W ten sposób:
I ta cyfra niezmiennie b
ę
dzie si
ę
waha
ć
pomi
ę
dzy 5,17% a 6,56%, niezale
ż
nie od
zmieniaj
ą
cej si
ę
ilo
ś
ci pracy do wykonania (je
ś
li taka praca w ogóle istnieje).
Odkrycie tej formuły i głównych zasad, na których si
ę
opiera, nie ma oczywi
ś
cie
ż
adnego politycznego znaczenia. Nie chcieli
ś
my nawet zada
ć
pytania, czy mini-
sterstwa i urz
ę
dy powinny si
ę
rozwija
ć
. Ci, którzy uwa
ż
aj
ą
,
ż
e rozwój ten jest
niezb
ę
dny dla całkowitego zatrudnienia ludno
ś
ci kraju, maj
ą
prawo do takiego
zdania. Ci, którzy w
ą
tpi
ą
, jakoby stabilizacja ekonomiczna opierała si
ę
na
wzajemnym czytaniu przez urz
ę
dników zredagowanych przez siebie instrukcji, maj
ą
tak
ż
e prawo do swej opinii.
W obecnym stanie bada
ń
przedwczesna byłaby prawdopodobnie próba ustalenia
ilo
ś
ciowej proporcji, jaka powinna istnie
ć
pomi
ę
dzy administruj
ą
cymi a admini-
strowanymi. Zakładaj
ą
c jednak,
ż
e maksymalna proporcja istnieje, mo
ż
na b
ę
dzie
zapewne wkrótce ustali
ć
formuł
ę
stwierdzaj
ą
c
ą
, ile lat upłynie, zanim w danym
społecze
ń
stwie osi
ą
gnie si
ę
t
ę
proporcj
ę
. Przewidywanie takiego rezultatu nie ma
jednak znowu
ż
adnego politycznego znaczenia. Nie mo
ż
na te
ż
do
ść
silnie
podkre
ś
li
ć
,
ż
e Prawo Parkinsona jest odkryciem czysto naukowym, którego, poza
teori
ą
, nie mo
ż
na zastosowa
ć
w aktualnej sytuacji politycznej. Ale nie do botanika
nale
ż
y wyrywanie zielska. Wystarczy,
ż
e powie, z jak
ą
szybko
ś
ci
ą
ono ro
ś
nie.
LISTA URZ
Ę
DOWA
albo
zasady selekcji
Problemem, z którym ustawicznie styka si
ę
nowoczesna administracja, tak rz
ą
do-
wa, jak przemysłowa, jest problem selekcji personelu. Nieubłagane działanie Prawa
Parkinsona sprawia,
ż
e trzeba stale dokonywa
ć
nominacji, a zagadnienie polega
zawsze na tym, w jaki sposób wybra
ć
wła
ś
ciwego kandydata spo
ś
ród wszystkich
ubiegaj
ą
cych si
ę
o stanowisko. W ustaleniu zasad, według których ma si
ę
dokona
ć
wyboru, mo
ż
emy słusznie rozró
ż
ni
ć
metody u
ż
ywane w przeszło
ś
ci i metody
u
ż
ywane obecnie.
Dawne metody, niezupełnie jeszcze zarzucone, nale
żą
do dwóch głównych
kategorii: brytyjskiej i chi
ń
skiej. Obydwie zasługuj
ą
na baczn
ą
uwag
ę
, cho
ć
by tylko z
tego powodu,
ż
e dawały one najwyra
ź
niej lepsze rezultaty ni
ż
jakakolwiek inna
metoda dzi
ś
uwa
ż
ana za modn
ą
.
Metoda brytyjska (wg starego wzoru) polegała na przeprowadzeniu rozmowy z
kandydatem, w czasie której musiał si
ę
on „przedstawi
ć
". Stawał przed obliczami
starszych gentlemenów, siedz
ą
cych wokół mahoniowego stołu, którzy przede
wszystkim pytali go o nazwisko. Przypu
ść
my,
ż
e kandydat odpowiedział: „John
Seymour". Wtedy jeden z gentlemenów pytał: „Jest pan mo
ż
e krewnym ksi
ę
cia
Somerset?" Na co kandydat najprawdopodobniej odpowiadał: „Nie, sir". Wówczas
pytał drugi gentleman: „Wobec tego jest pan mo
ż
e spokrewniony z biskupem
Westminsteru?" A gdy odpowied
ź
znów brzmiała: „Nie, sir", trzeci gentleman pytał
rozpaczliwie: „No to z kim wła
ś
ciwie jest pan spokrewniony?" W wypadku kiedy
kandydat odpowiadał: „No có
ż
, mój ojciec jest handlarzem ryb w Cheapside",
rozmowa była faktycznie zako
ń
czona. Członkowie komisji wymieniali znacz
ą
ce
spojrzenia, jeden z nich naciskał guzik dzwonka, a inny mówił do wo
ź
nego:
„Wyrzuci
ć
tego człowieka". Jedno nazwisko mo
ż
na było skre
ś
li
ć
z listy bez dalszej
dyskusji.
Przyjmuj
ą
c,
ż
e nast
ę
pny kandydat nazywał si
ę
Henry Molyneux i był siostrze
ń
cem
hrabiego Sefton, jego szanse utrzymywały si
ę
wysoko a
ż
do chwili, gdy zjawił si
ę
George Howard i udowodnił,
ż
e jest wnukiem ksi
ę
cia Norfolk. Komisja nie
napotykała
ż
adnych powa
ż
nych trudno
ś
ci, dopóki nie musiała wybiera
ć
pomi
ę
dzy
ofert
ą
trzeciego syna baroneta a drugiego, lecz nieprawego, syna wicehrabiego. A
nawet wówczas mogła zajrze
ć
do Ksi
ę
gi Zasad Pierwsze
ń
stwa. Dokonywano wtedy
wyboru, i to cz
ę
sto z jak najlepszymi rezultatami.
W Admiralicji wersja tej brytyjskiej metody (wg starego wzoruj ró
ż
niła si
ę
jedynie
tym,
ż
e była nieco zaw
ęż
ona. Utytułowani krewni tego rodzaju nie robili wra
ż
enia na
Komisji Admirałów. Starali si
ę
oni natomiast ustali
ć
powi
ą
zania słu
ż
bowe. Idealny
kandydat na drugie pytanie powinien był odpowiedzie
ć
: „Tak, admirał Parker jest
moim wujem. Moim ojcem jest kapitan Foley, moim dziadkiem komandor Foley.
Ojcem mojej matki był admirał Hardy. Komandor Hardy jest moim wujem. Mój
najstarszy brat jest porucznikiem w Królewskiej Marynarce, mój drugi brat jest
kadetem w Dart-mouth, a mój młodszy brat nosi ubranko marynarskie". - „Ach -
odparłby na to admirał przewodnicz
ą
cy - a co pana skłoniło do wst
ą
pienia do Mary-
narki?" Jednak
ż
e odpowied
ź
na to pytanie nie miałaby ju
ż
wi
ę
kszego znaczenia,
protokolant i tak ju
ż
zanotował,
ż
e kandydat został przyj
ę
ty.
Gdyiby za
ś
miano dokona
ć
wyboru pomi
ę
dzy dwoma kandydatami, równie
odpowiednimi z racji urodzenia, członek komisji zapytałby znienacka: „Jaki był numer
taksówki, któr
ą
pan tu przyjechał?" I wówczas kandydat, który by odparł:
„Przyjechałem autobusem", zostałby wyrzucony. Kandydat, który - zgodnie z prawd
ą
--odpowiedziałby: „Nie wiem", zostałby odrzucony, natomiast kandydat, który (ł
żą
c)
odrzekłby: „Numer 2351", zostałby natychmiast przyj
ę
ty do słu
ż
by jako chłopak z
inicjatyw
ą
. Ta metoda dawała cz
ę
sto wspaniałe wyniki.
Brytyjsk
ą
metod
ę
(wg nowego wzoru) wypracowano z ko
ń
cem XIX wieku jako
bardziej odpowiedni
ą
dla kraju demokratycznego. Komitet wybieraj
ą
cy zapytywał
ochoczo: „Do jakich szkół pan ucz
ę
szczał", na co odpowiadano mu: Harrow,
Haileybury lub Rugby, czy jeszcze inaczej. Nast
ę
pne i nieodmienne pytanie brzmia-
ło: „Jakie sporty pan uprawia?" Obiecuj
ą
cy kandydat odpowiedziałby: „Grałem w
tenisa w reprezentacji Anglii, w krikieta w dru
ż
ynie Yorkshire, w rugby w klubie
Harle
ą
uins i w palanta w Winchester". Wtedy padłoby nast
ę
pne pytanie: „Czy pan
gra w polo?" - ale ju
ż
tylko po to, aby kandydat nie miał o sobie zbyt wielkiego
wyobra
ż
enia. Jasne,
ż
e nawet je
ś
li nie grał w polo, nale
ż
ało si
ę
ju
ż
powa
ż
nie z nim
liczy
ć
. I odwrotnie, niewiele czasu tracono dla kogo
ś
, kto przyznał si
ę
,
ż
e pobierał
nauki w Wiggleworth. „Gdzie?" - ze zdumieniem pytał przewodnicz
ą
cy, a kiedy
powtórzono mu nazw
ę
, dodawał: „Gdzie
ż
to jest? - O, w Lancashire" - mówił
wreszcie. I ju
ż
tylko ze wzgl
ę
dów formalnych który
ś
z członków komisji mógł spyta
ć
:
„Jakie sporty pan uprawia?" Lecz odpowied
ź
: „Gram w ping-ponga w dru
ż
ynie
Wigan, uprawiam kolarstwo w Blackpool i gram w klip
ę
w Wiggleworth", definitywnie
usuwała nazwisko kandydata z listy. Mógł nawet usłysze
ć
jakie
ś
mrukni
ę
cie na temat
osób, które z premedytacj
ą
zabieraj
ą
komisji cenny czas. To tak
ż
e była metoda,
która dawała dobre rezultaty.
Metod
ę
chi
ń
sk
ą
(wg starego wzoru) od razu tak powszechnie na
ś
ladowały inne
narody,
ż
e tylko niewiele osób zdaje sobie spraw
ę
z jej chi
ń
skiego pochodzenia, jest
to metoda Pisemnych Egzaminów Konkursowych. W Chinach za czasów dynastii
Ming wyró
ż
niaj
ą
cy si
ę
studenci zasiadali do egzaminu prowincjonalnego, który
odbywał si
ę
co trzy lata. Składał si
ę
on z trzech sesji i ka
ż
da sesja trwała trzy dni.
Podczas pierwszej sesji kandydat pisał trzy szkice i układał o
ś
miozwrotkowy poemat.
Podczas drugiej sesji pisał pi
ęć
szkiców na tematy klasyczne. Podczas trzeciej -
pisał pi
ęć
szkiców na temat sztuki rz
ą
dzenia. Nast
ę
pnie ci kandydaci, którym si
ę
powiodło (było ich mo
ż
e dwa procent), zasiadali do ko
ń
cowego egzaminu w stolicy
cesarstwa. Egzamin ten miał tylko jedn
ą
sesj
ę
, podczas której kandydat pisał jeden
szkic na temat bie
żą
cego zagadnienia politycznego. Wi
ę
kszo
ść
z tych, którzy zdali,
przyjmowano do słu
ż
by pa
ń
stwowej, przy czym kandydat z najwy
ż
sz
ą
not
ą
otrzymywał najwy
ż
sze stanowisko. Ten system działał zupełnie dobrze.
System chi
ń
ski przestudiowali Europejczycy w latach 1815-1830 i przej
ę
ła go
Kompania Wschodnio-Indyjska w r. 1832. Skuteczno
ść
tej metody badała w r. 1854
komisja pod przewodnictwem Macaulaya. W rezultacie system egzaminów
konkursowych wprowadzono do administracji pa
ń
stwowej w r. 1855. znamienn
ą
cech
ą
egzaminów chi
ń
skich był ich charakter literacki. Badano znajomo
ść
klasyków,
umiej
ę
tno
ść
pi
ę
knego pisania (zarówno proz
ą
, jak wierszem), wreszcie
wytrzymało
ść
, jak
ą
nale
ż
ało okaza
ć
,
ż
eby móc uko
ń
czy
ć
kurs. Wszystkie te cechy
zostały wiernie przeniesione do Sprawozdania Trevelyan-Northcote, które w tak
znacznym stopniu przyczyniło si
ę
do stworzenia tego systemu.
Przyj
ę
to,
ż
e klasyczne wykształcenie i zdolno
ś
ci literackie przydadz
ą
si
ę
ka
ż
demu
kandydatowi na ka
ż
dym stanowisku w administracji. Przyj
ę
to (niew
ą
tpliwie słusznie),
ż
e wykształcenie
ś
cisłe nie da kandydatowi nic - z wyj
ą
tkiem, by
ć
mo
ż
e, samej
wiedzy. Wiadomo było na koniec,
ż
e wła
ś
ciwie nie mo
ż
na dokona
ć
odpowiedniego
wyboru w
ś
ród ludzi, których egzaminowano z rozmaitych przedmiotów. A poniewa
ż
nie sposób rozstrzygn
ąć
, czy kto
ś
jest mocniejszy w geologii ni
ż
kto
ś
inny w fizyce,
najwygodniej jest ostatecznie uzna
ć
ich obu za bezu
ż
ytecznych. Je
ż
eli za
ś
wszyscy
kandydaci musz
ą
napisa
ć
wiersz po grecku lub po łacinie, to wzgl
ę
dnie łatwo jest
zadecydowa
ć
, czyj wiersz jest najlepszy.
Ludzi wybranych w ten sposób, na podstawie ich znajomo
ś
ci literatury klasycznej,
posyłano nast
ę
pnie, aby rz
ą
dzili Indi
ą
. Tych, którzy mieli ni
ż
sze noty, zatrzymywano,
aby rz
ą
dzili Angli
ą
. Tych z jeszcze ni
ż
szymi notami albo odrzucano zupełnie, albo
posyłano do kolonii.
Jakkolwiek byłoby rzecz
ą
całkowicie niesłuszn
ą
uwa
ż
a
ć
ten system za
niewła
ś
ciwy, nikt nie mógł wymaga
ć
od niego rezultatów, jakie przynosiły systemy
stosowane dotychczas. Przede wszystkim nie było
ż
adnej gwarancji,
ż
e człowiek,
który zdobył najwy
ż
sze noty, nie oka
ż
e si
ę
wariatem, jak to si
ę
niekiedy zdarzało.
Nast
ę
pnie napisanie wiersza po grecku mogło by
ć
jedyn
ą
umiej
ę
tno
ś
ci
ą
, któr
ą
pewni
kandydaci posiadali lub mogli kiedykolwiek posiada
ć
. Czasami przyj
ę
ty kandydat
mógł nawet by
ć
zast
ą
piony przy egzaminie przez kogo
ś
innego, a kiedy nadarzyła
si
ę
okazja, okazywał si
ę
niezdolny do napisania greckiego wiersza. Z tego wzgl
ę
du
wybór za pomoc
ą
egzaminu konkursowego stanowił zawsze tylko mierny sukces.
Jednak
ż
e jakiekolwiek były bł
ę
dy konkursowego egzaminu pisemnego, dawał on
z pewno
ś
ci
ą
lepsze wyniki ni
ż
wszelka inna metoda stosowana przedtem.
Nowoczesne metody sprowadzaj
ą
si
ę
do badania inteligencji
z
a pomoc
ą
testu oraz
do wywiadu psychologicznego. Wad
ą
testu inteligencji jest to,
ż
e wysokie noty otrzy-
muj
ą
ci, którzy okazuj
ą
si
ę
pó
ź
niej w praktyce nieukami. Kandydat po
ś
wi
ę
ca tyle
czasu na studiowanie sztuki odpowiadania na test,
ż
e rzadko kiedy ma czas na co-
kolwiek innego.
Wywiad psychologiczny stał si
ę
dzi
ś
tym, co nazywamy prób
ą
ogniow
ą
na
prywatnej wizycie. Kandydaci sp
ę
dzaj
ą
przyjemny weekend pod
ś
cisł
ą
obserwacj
ą
.
Je
ś
li który
ś
z nich potknie si
ę
o wycieraczk
ę
i powie: „Niech to diabli!",
egzaminatorzy, zaczajeni za jego plecami, wyci
ą
gaj
ą
notesy i pisz
ą
: „Słaba
koordynacja fizyczna" i „Brak samokontroli".
Nie ma potrzeby szczegółowo opisywa
ć
t
ę
metod
ę
, ale jej rezultaty widzimy
wsz
ę
dzie i s
ą
wyra
ź
nie opłakane. Osoby, które potrafi
ą
zadowoli
ć
ten typ egzami-
natora, s
ą
zwykle ostro
ż
ne i podejrzliwe, pedantyczne i zadowolone z siebie, mówi
ą
mało i nie robi
ą
nic. Przy nominacjach dokonywanych w ten sposób zdarza si
ę
powszechnie,
ż
e wybiera si
ę
kogo
ś
spo
ś
ród pi
ę
ciuset innych kandydatów tylko po to,
aby po kilku tygodniach wyrzuci
ć
go jako bezu
ż
ytecznego, nie odpowiadaj
ą
cego
nawet poziomowi wymaganemu w jego biurze. Spo
ś
ród rozmaitych, dotychczas
wypróbowanych metod wyboru ta ostatnia jest bez w
ą
tpienia najgorsza.
Jakiej metody b
ę
dzie si
ę
u
ż
ywa
ć
w przyszło
ś
ci? Klucz do ewentualnego kierunku
bada
ń
odnale
źć
mo
ż
na w pewnym mało reklamowanym aspekcie współczesnej
techniki selekcji. Tak rzadko bowiem zdarza si
ę
okazja mianowania chi
ń
skiego
tłumacza w Ministerstwie Spraw Zagranicznych,
ż
e u
ż
ywana przy tym metoda jest
mało znana. Ogłasza si
ę
,
ż
e stanowisko jest wolne, i zaczynaj
ą
napływa
ć
podania do
komisji zło
ż
onej - dajmy na to - z pi
ę
ciu osób. Trzech urz
ę
dników ministerstwa i
dwóch znakomitych chi
ń
skich uczonych. Na stole przed komisj
ą
pi
ę
trzy si
ę
stos 483
formularzy ofert z zał
ą
czonymi
ś
wiadectwami. Wszyscy kandydaci s
ą
Chi
ń
czykami i
wszyscy bez wyj
ą
tku posiadaj
ą
pierwsz
ą
lokat
ę
uniwersyteck
ą
z Pekinu lub z Amoy
oraz doktorat filozofii uniwersytetów ameryka
ń
skich Cornell lub Johns Hopkins.
Wi
ę
kszo
ść
z nich piastowała w swoim czasie ministerialne stanowiska na Formozie.
Niektórzy doł
ą
czyli fotografie. Inni (zapewne przezornie) powstrzymali si
ę
od tego.
Przewodnicz
ą
cy zwraca si
ę
do głównego chi
ń
skiego eksperta i mówi: „Mo
ż
e dr
Wu zechce nam powiedzie
ć
, którego z tych kandydatów nale
ż
ałoby wci
ą
gn
ąć
na na-
sz
ą
list
ę
". Dr Wu u
ś
miecha si
ę
zagadkowo i wskazuje na stos poda
ń
. „
ś
aden z nich
si
ę
nie nadaje" - mówi krótko, „Ale
ż
... to znaczy... dlaczego nie?" - pyta zdumiony
przewodnicz
ą
cy. „Poniewa
ż
ż
aden prawdziwy naukowiec w ogóle nie składałby
podania. Bałby si
ę
utraci
ć
twarz w wypadku, gdyby go nie wybrano". - „Wi
ę
c co teraz
zrobimy?" - pyta przewodnicz
ą
cy. - „S
ą
dz
ę
- powiada dr Wu -
ż
e mogliby
ś
my
namówi
ć
dra Lim,
ż
eby przyj
ą
ł to stanowisko. Co pan o tym my
ś
li, doktorze Li?" -
„Tak, s
ą
dz
ę
,
ż
e mogliby
ś
my - odpowiada Li - ale oczywi
ś
cie nie mo
ż
emy tego robi
ć
my sami. Mogliby
ś
my zapyta
ć
dra Tan, czy on uwa
ż
a,
ż
e to stanowisko
interesowałoby dra Lim". - „Nie znam doktora Tan - odpowiada Wu - ale znam jego
przyjaciela, dra Wong". W tym miejscu przewodnicz
ą
cy ma ju
ż
taki zam
ę
t w głowie,
ż
e nie wie, kto i kogo ma namawia
ć
. Ale istotne jest to,
ż
e wszystkie oferty id
ą
do
kosza, a dyskutuje si
ę
tylko nad jednym kandydatem, i to nad tym, który wcale nie
składał podania.
Nie zalecamy powszechnego przyj
ę
cia tej nowoczesnej metody chi
ń
skiej, lecz
wyci
ą
gamy z niej po
ż
yteczny wniosek. Ten,
ż
e inne metody zawodz
ą
głównie
dlatego, i
ż
zgłasza si
ę
zbyt wielu kandydatów. Poczyniono ju
ż
wyra
ź
nie wst
ę
pne
kroki w celu zmniejszenia ich liczby. Stosuje si
ę
teraz powszechn
ą
formuł
ę
:
„odrzuca
ć
wszystkich powy
ż
ej pi
ęć
dziesi
ą
tki i poni
ż
ej dwudziestki oraz wszystkich
Irlandczyków" - i to nieco redukuje list
ę
. Jednak
ż
e i tak pozostaje zbyt wiele nazwisk.
Dokonanie wyboru w
ś
ród trzystu osób, wszystkich z wysokimi kwalifikacjami i
dobrymi protekcjami, jest wła
ś
ciwie niemo
ż
liwe. Skłaniamy si
ę
wobec tego do
wniosku,
ż
e bł
ą
d le
ż
y w samym tek
ś
cie ogłoszenia.
Ś
ci
ą
gn
ę
ło ono zbyt wiele ofert.
Ludzie tak zupełnie nie zdaj
ą
sobie sprawy z kłopotliwo
ś
ci tej sytuacji,
ż
e redaguj
ą
ogłoszenia w sposób, który niechybnie
ś
ci
ą
gn
ą
łby tysi
ą
ce reflektantów.
Ogłasza si
ę
,
ż
e wakuje odpowiedzialne stanowisko, gdy
ż
poprzednio piastuj
ą
cy je
urz
ę
dnik zasiada obecnie w Izbie Lordów. Pensja du
ż
a, emerytura poka
ź
na, obo-
wi
ą
zki nominalne, przywileje olbrzymie, dodatkowe dochody godne uwagi, a ponadto
bezpłatne mieszkanie i słu
ż
bowy wóz oraz nieograniczone mo
ż
liwo
ś
ci podró
ż
owania.
Kandydaci powinni zgłasza
ć
si
ę
natychmiast, lecz po gł
ę
bokim namy
ś
le, zał
ą
czaj
ą
c
kopie (nie oryginały) jedynie trzech ostatnich
ś
wiadectw. Jaki jest rezultat? Powód
ź
poda
ń
, wiele z nich nadesłanych przez wariatów i równie wiele przez emerytowanych
oficerów w stopniu majora, specjalnie utalentowanych (zawsze tak twierdz
ą
) do
kierowania lud
ź
mi. Nie pozostaje nic innego, jak spali
ć
wszystkie papierzyska i
przemy
ś
le
ć
cał
ą
spraw
ę
od nowa. A zaoszcz
ę
dziłoby si
ę
wiele czasu i trudu, gdyby
troch
ę
pomy
ś
le
ć
na pocz
ą
tku.
Wystarczy zastanowi
ć
si
ę
przez mał
ą
chwilk
ę
,
ż
eby si
ę
przekona
ć
, i
ż
doskonale
zredagowane ogłoszenie spowoduje tylko jedn
ą
ofert
ę
, i to ofert
ę
pochodz
ą
c
ą
od
wła
ś
ciwego człowieka. Zacznijmy od przykładu kra
ń
cowego.
Potrzebny: Akrobata do chodzenia po drucie, lu
ź
no zawieszonym 200 stóp ponad
rozpalonym piecem hutniczym. Dwa razy w nocy, trzy razy w sobot
ę
. Pensja 25
funtów tygodniowo. W razie nieszcz
ęś
liwego wypadku nie przysługuje renta ani
ż
adne odszkodowanie. Zgłasza
ć
si
ę
osobi
ś
cie: Cyrk „Dziki kot", pomi
ę
dzy 9 a 10
rano.
Słowa nie musz
ą
by
ć
dokładnie te same, lecz ogłoszenie powinno w takim stopniu
wykazywa
ć
ró
ż
nic
ę
pomi
ę
dzy pokus
ą
finansow
ą
a mo
ż
liwym ryzykiem,
ż
e zgłosi si
ę
tylko jeden kandydat. Nie ma potrzeby
żą
da
ć
w ogłoszeniu szczegółowych
kwalifikacji ani do
ś
wiadczenia, Ta oferta nie zach
ę
ci nikogo, kto naprawd
ę
nie umie
chodzi
ć
po lu
ź
no zawieszonym drucie. Nie ma potrzeby wymaga
ć
, aby kandydaci
byli w odpowiedniej formie fizycznej, trze
ź
wi i wolni od zawrotów głowy. Sami to
wiedz
ą
. Nie trzeba te
ż
zastrzega
ć
si
ę
przed zgłaszaniem si
ę
kandydatów cierpi
ą
cych
na l
ę
k przestrzeni. Tacy si
ę
nie zgłosz
ą
. Spryt redaktora ogłoszenia polega na usta-
leniu wysoko
ś
ci pensji w stosunku do gro
żą
cego niebezpiecze
ń
stwa. 1 000 funtów
tygodniowo
ś
ci
ą
gn
ę
łoby tuzin kandydatów. 15 funtów mogłoby nie
ś
ci
ą
gn
ąć
ż
ad-
nego. Gdzie
ś
pomi
ę
dzy tymi liczbami le
ż
y wła
ś
ciwa suma, któr
ą
nale
ż
y ustali
ć
. Cyfra
minimalna, która jednak powinna zach
ę
ci
ć
ka
ż
dego, kto rzeczywi
ś
cie zna si
ę
na tej
pracy. Je
ś
li zgłosi si
ę
wi
ę
cej ni
ż
jeden kandydat, to znaczy,
ż
e ustalono cyfr
ę
nieco
za wysok
ą
.
We
ź
my teraz dla porównania mniej kra
ń
cowy przykład:
Potrzebny: Archeolog z wysokimi kwalifikacjami akademickimi, który chciałby
sp
ę
dzi
ć
pi
ę
tna
ś
cie łat na odkopywaniu grobów Inków w Hełsdump nad Rzek
ą
Ali-
gatorów. Przyznanie szlachectwa wzgl. równorz
ę
dnych zaszczytów gwarantowane.
Emerytura przysługuje, lecz nigdy jej jeszcze nie za
żą
dano. Pensja 2 000 funtów
rocznie. Podania w trzech egzemplarzach nale
ż
y składa
ć
do dyrektora Instytutu
Grzebalnego, Sickdale, Ul., USA.
Złe i dobre strony s
ą
tutaj pi
ę
knie zrównowa
ż
one. Nie ma potrzeby zaznacza
ć
,
ż
e
kandydaci musz
ą
by
ć
cierpliwi wytrzymali, odwa
ż
ni i nie
ż
onaci. Sposób zredagowa-
nia ogłoszenia wyeliminował wszystkich, którzy takimi nie s
ą
. Nie trzeba te
ż
wymaga
ć
,
ż
eby kandydaci mieli bzika na punkcie odkopywania grobów. Bzika b
ę
d
ą
mieli na pewno. Zredukowawszy w ten sposób mo
ż
liw
ą
liczb
ę
kandydatów do trzech,
ogłoszenie ustala pensj
ę
w sam raz za nisk
ą
,
ż
eby pokusiło si
ę
o ni
ą
dwóch z nich, a
obiecane zaszczyty w sam raz na tyle wysokie,
ż
eby zach
ę
ciły trzeciego. W tej
sytuacji mo
ż
na przypuszcza
ć
,
ż
e gdyby
ś
my zaofiarowali K.C.M.G. *, zyskaliby
ś
my
dwóch kandydatów, a gdyby
ś
my zaofiarowali O.B.E. * - nie zyskaliby
ś
my
ż
adnego.
W rezultacie mamy jednego kandydata. Jest wprawdzie zbzikowany, ale to nie ma
znaczenia. To jest człowiek, którego nam potrzeba.
Mo
ż
na by pomy
ś
le
ć
,
ż
e stosunkowo rzadko zdarza si
ę
na
ś
wiecie potrzeba
zaanga
ż
owania akrobaty chodz
ą
cego po drucie lub odkopywacza grobów i
ż
e
cz
ęś
ciej stajemy wobec konieczno
ś
ci szukania kandydatów do mniej egzotycznych
zaj
ęć
. To prawda, ale zasady nale
ż
y stosowa
ć
te same. Jak si
ę
okazuje, ich
ogłoszenie wymaga jednak
ż
e wy
ż
szego stopnia sprytu. Przypu
ść
my,
ż
e nale
ż
y
obsadzi
ć
stanowisko prezesa Rady Ministrów. Nowoczesna tendencja ka
ż
e ufa
ć
rozmaitym metodom wyboru, których wyniki s
ą
prawie zawsze katastrofalne.
Gdyby
ś
my zamiast tego zwrócili si
ę
ku bajkom, które czytali
ś
my w dzieci
ń
stwie,
zdaliby
ś
my sobie spraw
ę
,
ż
e w okresie, do którego te bajki si
ę
odnosz
ą
, u
ż
ywano
metod o wiele bardziej zadowalaj
ą
cych.
Kiedy król musiał wybra
ć
człowieka, który miał po
ś
lubi
ć
jego najstarsz
ą
,
wzgl
ę
dnie jedyn
ą
córk
ę
i tym samym odziedziczy
ć
królestwo, projektował zazwyczaj
jakie
ś
zawody z przeszkodami, z których jedynie wła
ś
ciwy kandydat mógł wyj
ść
zwyci
ę
sko i z których rzeczywi
ś
cie (w wielu wypadkach) wła
ś
ciwy kandydat w ogóle
wychodził z
ż
yciem.
Dla zorganizowania takiej próby, królowie owego raczej niejasno zdefiniowanego
okresu byli nie
ź
le zaopatrzeni zarówno w personel, jak i ekwipunek. Czarodzieje,
demony, wró
ż
ki, wampiry, wilkołaki, olbrzymy i karzełki - oto był ich sztab. Ich kraje
posiadały zakl
ę
te góry, płomieniste rzeki, ukryte skarby i zaczarowane bory. Mógłby
kto
ś
zauwa
ż
y
ć
,
ż
e współczesne rz
ą
dy s
ą
pod tym wzgl
ę
dem mniej szcz
ęś
liwe. A
przecie
ż
to wcale, ale to wcale nie jest pewne. Urz
ę
dnik administracji, maj
ą
cy do
dyspozycji psychologów, psychiatrów, statystyków i ekspertów od wydajno
ś
ci pracy,
nie jest zapewne w gorszym (a mo
ż
e jest w lepszym) poło
ż
eniu ni
ż
kto
ś
polegaj
ą
cy
na ohydnych wied
ź
mach i dobrych wró
ż
kach. Administracja wyposa
ż
ona w kamery
filmowe, aparaty telewizyjne, w sie
ć
radiow
ą
i aparaty rentgena nie wydaje si
ę
by
ć
w
gorszym (je
ż
eli nie jest w lepszym) poło
ż
eniu ni
ż
ta, która posługiwała si
ę
magicznymi pałeczkami, kryształowymi kulami, czarodziejskimi
ź
ródłami i czapkami-
niewidkami. W ka
ż
dym razie te
ś
rodki rz
ą
dzenia wydaj
ą
si
ę
ś
ci
ś
le do siebie
podobne. Trzeba jedynie przeło
ż
y
ć
technik
ę
bajki na j
ę
zyk daj
ą
cy si
ę
zastosowa
ć
do
współczesnego
ś
wiata. A z tym, jak zobaczymy, nie ma zasadniczej trudno
ś
ci.
Pierwszy krok w tym procesie - to podj
ę
cie decyzji co do zalet, jakie powinien
posiada
ć
prezes Rady Ministrów. Nie musz
ą
one we wszystkich okoliczno
ś
ciach by
ć
takie same, ale trzeba je wymieni
ć
i zgodzi
ć
si
ę
na nie. Przypu
ść
my,
ż
e zalety
uwa
ż
ane za zasadnicze to:
1. Energia
2. Odwaga,
3. Patriotyzm,
4. Do
ś
wiadczenie,
5. Popularno
ść
i
6. Krasomówstwo.
Zauwa
ż
ymy teraz,
ż
e s
ą
to zalety powszechne, o których posiadaniu przekonani
s
ą
wszyscy mo
ż
liwi kandydaci. Mo
ż
na je naturalnie zaw
ę
zi
ć
, zastrzegaj
ą
c,
ż
e idzie o:
4. Do
ś
wiadczenie w poskramianiu lwów, lub: 6. Krasomówstwo w j
ę
zyku chi
ń
skim,
dialekcie peki
ń
skim. Ale nie w ten sposób chcemy ograniczy
ć
rozległo
ść
tych zalet.
Nie chcemy zastrzega
ć
posiadania jakiej
ś
zalety w specjalnej formie, raczej: ka
ż
dej
z tych zalet w wyj
ą
tkowym stopniu.
Innymi słowy, odpowiedni kandydat musi by
ć
człowiekiem najenergiczniejszym,
najodwa
ż
niejszym najbardziej do
ś
wiadczonym, najpopularniejszym, najbardziej
elokwentnym i najwi
ę
kszym patriot
ą
w kraju. Jeden tylko człowiek mo
ż
e odpowiada
ć
temu opisowi i wła
ś
nie od niego oczekujemy oferty. Ogłoszenie musi wi
ę
c by
ć
zredagowane w taki sposób,
ż
eby wykluczy
ć
ka
ż
dego innego. Powinni
ś
my zatem
u
ż
y
ć
mniej wi
ę
cej nast
ę
puj
ą
cych sformułowa
ń
:
Potrzebny: Prezes Rady Ministrów Rurytanii. Godziny pracy: od 4 rano do 11.59
wieczorem. Kandydaci musz
ą
by
ć
przygotowani do stoczenia trzyrundowej walki z
aktualnym mistrzem wagi ci
ęż
kiej (w przepisowych r
ę
kawicach). Wraz z doj
ś
ciem do
wieku emerytalnego (65 lat) kandydaci - w sposób bezbolesny - umr
ą
za swój kraj.
Musz
ą
przej
ść
egzamin z procedury parlamentarnej i odpadn
ą
, je
ś
li nie uda im si
ę
uzyska
ć
95°/o punktów,. Odpadn
ą
równie
ż
, je
ś
li nie uda im si
ę
uzyska
ć
75% głosów
w glosowaniu na ich popularno
ść
według reguł Gallupa. Wreszcie poprosi si
ę
ich,
ż
eby wypróbowali swe zdolno
ś
ci krasomówcze na Kongresie Baptystów. Zadaniem
mówców b
ę
dzie nakłoni
ć
obecnych do zata
ń
czenia rock and rolla. Ci, którym si
ę
to
nie uda, odpadn
ą
. Wszyscy kandydaci powinni stawi
ć
si
ę
19 wrze
ś
nia o 11.15 przed
południem w Klubie Sportowym (wej
ś
cie boczne). R
ę
kawice otrzymaj
ą
, ale musz
ą
przynie
ść
własne pantofle, koszulki i spodenki.
Zwró
ć
my uwag
ę
,
ż
e to ogłoszenie pomija wszelkie kłopoty z podaniami,
ś
wiadectwami, fotografiami, poleceniami i listami urz
ę
dowymi. Je
ś
li zostało
zredagowane poprawnie, zgłosi si
ę
tylko jeden kandydat i on b
ę
dzie mógł obj
ąć
stanowisko natychmiast - tak, prawie natychmiast. Lecz co b
ę
dzie, je
ś
li nikt si
ę
nie
zgłosi? B
ę
dzie to dowód,
ż
e ogłoszenie wymaga poprawek. Widocznie
żą
dali
ś
my nie
istniej
ą
cego ideału. Nale
ż
y zatem to samo ogłoszenie (nawiasem mówi
ą
c, o do
ść
skromnych rozmiarach) zamie
ś
ci
ć
powtórnie z mał
ą
adiustacj
ą
. Wymagan
ą
ilo
ść
punktów przy egzaminie mo
ż
na zmniejszy
ć
do 85%, przy 65% głosów w głosowaniu
na popularno
ść
i tylko dwóch rundach walki przeciw mistrzowi wagi ci
ęż
kiej.
Oczywi
ś
cie te warunki mo
ż
na by łagodzi
ć
stopniowo, dopóki kandydat si
ę
nie zjawi.
Ale przypu
ść
my,
ż
e zjawi si
ę
dwóch, albo nawet trzech kandydatów. Zorientujemy
si
ę
wtedy,
ż
e nie byli
ś
my do
ść
przezorni. By
ć
mo
ż
e zbyt gwałtownie obni
ż
yli
ś
my
ilo
ść
punktów przy egzaminie - kto wie, mo
ż
e powinna ona wynosi
ć
87%, przy 66%
w głosowaniu na popularno
ść
. Jakakolwiek byłaby tego przyczyna - mamy teraz kło-
pot. Dwóch, a mo
ż
e trzech kandydatów czeka w poczekalni. Musimy dokona
ć
wyboru i nie mo
ż
emy traci
ć
na to całego przedpołudnia. Jednym wyj
ś
ciem byłoby
rozpocz
ąć
zawody i wyeliminowa
ć
tych kandydatów, którzy zyskaj
ą
ostatnie lokaty.
Istnieje jednak
ż
e szybszy sposób. Przyjmijmy,
ż
e wszyscy trzej kandydaci posiadaj
ą
wszystkie zalety, które zdefiniowali
ś
my ju
ż
jako zasadnicze. Musimy wobec tego
doda
ć
tylko jedn
ą
dodatkow
ą
zalet
ę
i przeprowadzi
ć
najprostszy z mo
ż
liwych testów.
W tym celu zapytujemy najbli
ż
sz
ą
młod
ą
dam
ę
(sekretark
ę
czy maszynistk
ę
, to
oboj
ę
tne): „Którego pani by wybrała?" Ona natychmiast wska
ż
e jednego z
kandydatów i w ten sposób zako
ń
czy cał
ą
spraw
ę
. Zarzucano tej procedurze,
ż
e jest
równoznaczna z rzucaniem monety lub z inn
ą
loteri
ą
. Ale w rzeczywisto
ś
ci nie ma w
niej nic z loterii. Jest to po prostu - w ostatniej minucie - zwrócenie uwagi na jeszcze
jedn
ą
zalet
ę
kandydata, której dotychczas nie brano w rachub
ę
: sex-appeal.
DYREKTORZY I RADY
albo
współczynnik niewydolno
ś
ci ;
Cykl
ż
ycia komitetu jest dla naszej wiedzy o sprawach współczesnych czym
ś
, tak
podstawowym,
ż
e a
ż
dziwne, i
ż
nie po
ś
wi
ę
cono wi
ę
cej uwagi nauce o komitetologii.
Pierwsza i najbardziej podstawowa zasada tej nauki to ta,
ż
e komitet jest ze swej
natury czym
ś
raczej organicznym ni
ż
mechanicznym: nie jest on budowl
ą
, lecz
ro
ś
lin
ą
. Zapuszcza korzenie i ro
ś
nie, kwitnie, przekwita i wi
ę
dnie, rozrzucaj
ą
c ziarno,
z którego kolejno wykiełkowuj
ą
inne komitety. Tylko ci, którzy pami
ę
taj
ą
o tej
zasadzie, mog
ą
dokona
ć
istotnego post
ę
pu w zrozumieniu struktury i historii współ-
czesnego rz
ą
du.
Obecnie przyj
ę
to,
ż
e komitety dziel
ą
si
ę
, ogólnie bior
ą
c, na dwie kategorie:
a) te, z których ka
ż
dy indywidualny ich członek odnosi jak
ąś
korzy
ść
oraz
b) te, z którymi ka
ż
dy poszczególny ich członek musi tylko w jaki
ś
sposób
współpracowa
ć
. Przykłady z zakresu grupy b s
ą
jednak dla naszego celu raczej mało
wa
ż
ne; w gruncie rzeczy s
ą
ludzie, którzy w
ą
tpi
ą
, czy komitety zaliczaj
ą
ce si
ę
do tej
grupy s
ą
w ogóle komitetami. Natomiast na przykładzie znacznie silniejszej grupy a
mo
ż
emy najłatwiej nauczy
ć
si
ę
zasad wspólnych (z pewnymi odchyleniami)
wszystkim komitetom. W grupie a najgł
ę
biej zakorzenione i najbujniejsze s
ą
te
komitety, które nadaj
ą
swym członkom najwi
ę
cej pot
ę
gi i presti
ż
u. W wi
ę
kszo
ś
ci
krajów
ś
wiata komitety te nazywa si
ę
gabinetami". Niniejszy rozdział opiera si
ę
na
rozległych studiach gabinetów narodowych w czasie i przestrzeni. Przy pierwszym
badaniu mikroskopowym zazwyczaj wydaje si
ę
- komitetologom, historykom, a nawet
tym, którzy mianuj
ą
gabinety -
ż
e idealny skład rady gabinetowej powinien wynosi
ć
pi
ęć
osób. Przy takim składzie ilo
ś
ciowym ro
ś
lina jest zdolna do
ż
ycia, przy czym
dwaj członkowie mog
ą
sobie w ka
ż
dej chwili pozwoli
ć
na nieobecno
ść
lub chorob
ę
.
Pi
ę
ciu członków łatwo jest zebra
ć
, a gdy ju
ż
si
ę
zbior
ą
, mog
ą
działa
ć
skutecznie,
dyskretnie i szybko. Czterech spo
ś
ród tych członków mo
ż
e by
ć
wybitnymi znawcami
finansów, polityki zagranicznej, obrony i prawa. Pi
ą
ty, któremu nie udało si
ę
opanowa
ć
ż
adnego z tych zagadnie
ń
, zostaje zwykle przewodnicz
ą
cym, wzgl
ę
dnie
premierem.
Jakkolwiek z ograniczenia liczby członków gabinetu do pi
ę
ciu osób wynika
wyra
ź
na korzy
ść
, na podstawie obserwacji widzimy,
ż
e liczba ta szybko wzrasta do
siedmiu lub dziewi
ę
ciu. Wzrost ten, który jest prawie niezmienny (jedynie w
Luksemburgu i w Hondurasie napotkano wyj
ą
tki), tłumaczy si
ę
zwykle potrzeb
ą
opanowania specjalnej wiedzy z wi
ę
cej ni
ż
czterech dziedzin. W rzeczywisto
ś
ci
jednak istnieje inny i pot
ęż
niejszy powód powi
ę
kszania zespołu. Zobaczymy bowiem,
ż
e w gabinecie zło
ż
onym z dziewi
ę
ciu osób polityk
ą
zajmuje si
ę
trzech ludzi,
informacj
ą
dwóch, a tylko finansami - jeden człowiek. Razem z neutralnym
przewodnicz
ą
cym czyni to siedem osób, pozostali dwaj wydaj
ą
si
ę
na pierwszy rzut
oka dodani jedynie dla ozdoby. Ten podział obowi
ą
zków zanotowano po raz
pierwszy w Wielkiej Brytanii około 1639 roku, lecz nie ulega w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e
szale
ń
stwo wł
ą
czania wi
ę
cej ni
ż
trzech zdolnych i gadatliwych ludzi do jednego
komitetu odkryto na długo przedtem. Dotychczas niewiele wiemy na temat funkcji
owych dwóch milcz
ą
cych członków, ale mamy słuszne powody przypuszcza
ć
,
ż
e
gabinet w swym drugim stadium rozwoju nie mógłby pracowa
ć
bez nich.
Istniej
ą
na
ś
wiecie gabinety (od razu przychodz
ą
na my
ś
l takie kraje, jak
Kostaryka, Ekwador, Północna Irlandia, Liberia, Filipiny, Urugwaj i Panama), które
zatrzymały si
ę
na tym drugim stadium - to znaczy ograniczyły liczb
ę
swych członków
do dziewi
ę
ciu. Te gabinety znalazły si
ę
jednak
ż
e w znacznej mniejszo
ś
ci. Gdzie
indziej i na wi
ę
kszych terytoriach gabinety powszechnie uległy prawu wzrostu.
Przyjmowano innych członków, niektórych ze wzgl
ę
du na ich specjaln
ą
wiedz
ę
,
lecz cz
ęś
ciej dlatego,
ż
e nie-przyj
ę
cie ich powodowałoby wi
ę
ksze kłopoty. Ich opo-
zycj
ę
mo
ż
na było uciszy
ć
jedynie poprzez ich udział przy podejmowaniu ka
ż
dej
decyzji. Poniewa
ż
wprowadzano ich (i obłaskawiano) jednego po drugim, ogólna
liczba wzrastała od dziesi
ę
ciu a
ż
do dwudziestu. Na tym trzecim stadium rozwoju
gabinetów istniej
ą
ju
ż
powa
ż
ne trudno
ś
ci.
Najbardziej widoczna - to trudno
ść
zebrania wszystkich ludzi w jednym miejscu, w
tym samym dniu i o tej samej godzinie. Jeden wła
ś
nie wyje
ż
d
ż
a 18, a tymczasem
drugi nie wróci przed 21. Trzeci ma zaj
ę
te wszystkie wtorki, a czwarty nigdy nie jest
uchwytny przed 5 po południu. Ale to tylko pocz
ą
tek kłopotów, gdy
ż
skoro ju
ż
raz
uda si
ę
zebra
ć
ich wi
ę
kszo
ść
, okazuje si
ę
,
ż
e s
ą
to przewa
ż
nie ludzie starzy,
zgorzkniali, t
ę
pi i głusi. Stosunkowo niewielu z nich wybrano z my
ś
l
ą
,
ż
e s
ą
, b
ę
d
ą
lub
kiedykolwiek byli u
ż
yteczni. Prawdopodobnie wi
ę
kszo
ść
z nich wybrano po to, aby
zjedna
ć
sobie jakie
ś
stronnictwo. Dlatego te
ż
lubi
ą
oni donosi
ć
o tym, co si
ę
dzieje
na posiedzeniach, stronnictwom przez siebie reprezentowanym. Upada wszelka
tajno
ść
obrad, co najgorsze - członkowie zaczynaj
ą
przygotowywa
ć
przemówienia.
Wygłaszaj
ą
mowy, a potem opowiadaj
ą
przyjaciołom o tym, co wyobra
ż
aj
ą
sobie,
ż
e
powiedzieli. Ale im bardziej ci jedynie reprezentatywni członkowie podkre
ś
laj
ą
swoje
prawa, tym gło
ś
niej inne stronnictwa domagaj
ą
si
ę
własnej reprezentacji. Kształtuj
ą
si
ę
partie wewn
ę
trzne i próbuj
ą
zyska
ć
na sile przez dobór dalszych zwolenników.
Ogólna liczba dwudziestu została osi
ą
gni
ę
ta i przekroczona. I w ten sposób nagle
gabinet wchodzi w czwarte i ostatnie stadium swej historii. Poniewa
ż
w tym punkcie
rozwoju gabinetu (pomi
ę
dzy liczb
ą
20 a 22 członków) cały komitet przechodzi
gwałtown
ą
przemian
ę
chemiczn
ą
, wzgl
ę
dnie organiczn
ą
.
Istot
ę
tej zmiany łatwo wy
ś
ledzi
ć
i poj
ąć
. Przede wszystkim owych pi
ę
ciu
członków, którzy si
ę
licz
ą
, zbiera si
ę
uprzednio. Przy powzi
ę
tych ju
ż
decyzjach,
nominalna egzekutywa niewiele ma do roboty. I w konsekwencji ustaje wszelki opór
przeciw powi
ę
kszaniu si
ę
komitetu. Wi
ę
ksza liczba członków nie straci wi
ę
cej czasu,
poniewa
ż
ka
ż
de zebranie jest - w ka
ż
dym wypadku - strat
ą
czasu. A zatem
żą
dania
stronnictw zaspokaja si
ę
chwilowo, dopuszczaj
ą
c ich reprezentantów, i mog
ą
upłyn
ąć
całe dekady, zanim ludzie zorientuj
ą
si
ę
, jak iluzoryczne było ich
zwyci
ę
stwo. Drzwi s
ą
szeroko otwarte, liczba członków wzrasta od 20 do 30, od 30
do 40. Mo
ż
e si
ę
wkrótce zdarzy
ć
,
ż
e b
ę
dzie ich nawet tysi
ą
c. Ale to nie ma
znaczenia, poniewa
ż
gabinet przestał ju
ż
by
ć
prawdziwym gabinetem i został
zast
ą
piony w swych dawnych funkcjach przez jakie
ś
inne ciało.
W historii Anglii ro
ś
lina ta pi
ę
ciokrotnie prze
ż
ywała swój cykl
ż
yciowy. Co prawda
trudno byłoby dowie
ść
,
ż
e pierwsze wcielenie gabinetu, angielska Rada Koronna -
obecnie zwana Izb
ą
Lordów - składała si
ę
kiedykolwiek zaledwie z pi
ę
ciu członków.
Rzeczywi
ś
cie, kiedy słyszymy o niej po raz pierwszy, straciła ona ju
ż
swój bardziej
intymny charakter, a liczba jej dziedzicznych członków wahała si
ę
od 29 do 50. Jej
pó
ź
niejszy wzrost idzie jednak w parze z utrat
ą
władzy. W okr
ą
głych cyfrach liczyła
ona 60 członków w r. 1601, 140 w r. 1661, 220 w r. 1760, 400 w r. 1850, 650 w r.
1911 i 850 w r. 1952.
W którym punkcie tego rozwoju powstał
ś
ci
ś
lejszy komitet w łonie arystokracji?
Powstał około r. 1257, jego członkowie nazywali si
ę
lordami Rady Królewskiej i było
ich mniej ni
ż
10. Nie było ich wi
ę
cej ni
ż
11 w r. 1378 i równie niewielu w r. 1410.
Potem, od czasów panowania Henryka V, zaczynaj
ą
si
ę
mno
ż
y
ć
. Jest ich 20 w r.
1433, potem 41 w r. 1504, a wreszcie a
ż
172, zanim Rada przestaje si
ę
zbiera
ć
. W
łonie Rady Królewskiej rozwin
ę
ło si
ę
trzecie wcielenie gabinetu - Rada Przyboczna -
z pocz
ą
tkow
ą
liczb
ą
9 członków. Liczba ta wzrosła do 20 w r. 1540, do 29 w r. 1547 i
do 44 w r. 1558.1 Rada Przyboczna rosła proporcjonalnie, w miar
ę
jak jej działalno
ść
przestawała by
ć
skuteczna. Liczyła 47 członków w r. 1679, 67 w r. 1723, 200 w r.
1902 i 300 w r. 1951
W łonie Rady Przybocznej rozwin
ę
ła si
ę
koteria, czyli Rada Gabinetowa, która
skutecznie przej
ę
ła działalno
ść
poprzedniej około r. 1615. Kiedy słyszymy o niej po
raz pierwszy, liczba jej członków wynosi 8. Nast
ę
pnie około r. 1700 powi
ę
ksza si
ę
do
12 i do 20 ok. 1725 r. Rada Gabinetowa została nast
ę
pnie zast
ą
piona około r. 1740
przez wewn
ę
trzn
ą
grup
ę
, zwan
ą
odt
ą
d po prostu gabinetem. Jego rozwój najlepiej
pokazuje nast
ę
puj
ą
ca tabela:
GABINET BRYTYJSKI
Rok
1740
1784
1801
1841
1885
1900
1915
Liczba członków
5
7
12
14
16
20
22
Rok
1935
1939
1943
1945
1949
1954
Liczba członków
22
23
16
20
17
18
Wida
ć
z niej,
ż
e od r. 1939 toczyła si
ę
walka o uratowanie tej instytucji; walka
podobna do prób, jakie podejmowano, a
ż
eby uratowa
ć
Rad
ę
Przyboczn
ą
za czasów
panowania królowej El
ż
biety I. Zdawało si
ę
,
ż
e gabinet upadnie około r. 1940, i był
ju
ż
na jego miejsce przygotowany wewn
ę
trzny gabinet (składaj
ą
cy si
ę
z 5, 7 czy 9
członków). Jednak
ż
e wynik nadal jest w
ą
tpliwy. Mo
ż
liwe po prostu,
ż
e brytyjski
gabinet wci
ąż
jeszcze jest wa
ż
n
ą
instytucj
ą
.
W porównaniu z gabinetem brytyjskim, gabinet Stanów Zjednoczonych
przeciwstawia si
ę
niezwykle zdecydowanie inflacji politycznej. Posiadał on wła
ś
ciw
ą
liczb
ę
5 członków w r. 1789, wci
ąż
jeszcze tylko 7 około r. 1840, 9 około 1901 r., 10
około r. 1913, 11 w r. 1945, a potem - wbrew tradycji - ograniczył ich liczb
ę
znowu do
10 w r. 1953. Czy ta próba ograniczenia liczby członków, rozpocz
ę
ta w r. 1947,
powiedzie si
ę
na dłu
ż
sz
ą
met
ę
, to w
ą
tpliwe. Wszelkie do
ś
wiadczenia wskazuj
ą
na
nieodwracalno
ść
poprzedniej tendencji. Na razie Stany Zjednoczone (podobnie jak
Gwatemala i El Salvador) ciesz
ą
si
ę
opini
ą
pa
ń
stwa o gabinecie ekskluzywnym i
rzeczywi
ś
cie maj
ą
mniej ministrów gabinetowych ni
ż
Nikaragua czy Paragwaj.
Jak wygl
ą
daj
ą
inne kraje w tym porównaniu? Wi
ę
kszo
ść
krajów posiada gabinety,
których liczba członków waha si
ę
pomi
ę
dzy 12 a 20. Bior
ą
c
ś
redni
ą
ponad 60
krajów, widzimy,
ż
e przekracza ona 16; najcz
ęś
ciej spotykan
ą
liczb
ą
jest 15 (w
siedmiu wypadkach) i 9 (tak
ż
e w siedmiu), i z pewno
ś
ci
ą
najdziwniejszym gabinetem
jest gabinet Nowej Zelandii, posiadaj
ą
cy jednego tylko przedstawiciela, którego musi
si
ę
przedstawia
ć
jako „ministra rolnictwa, ministra lasów, ministra do spraw
Maorysów, ministra pełnomocnego Biura Trustu Maoryjskiego i Ochrony
Krajobrazu". Przewodnicz
ą
cy bankietu w Nowej Zelandii musi by
ć
równie
ż
przygotowany na to,
ż
eby prosi
ć
gor
ą
co o cisz
ę
, poniewa
ż
przemówi „minister zdro-
wia, minister zast
ę
pca premiera, minister do spraw Towarzystwa Rozwoju Pa
ń
stwa,
do spraw Spisu Ludno
ś
ci i Departamentu Statystyki, Biura Trustu Publicznego oraz
Propagandy i Informacji". W innych krajach ta orientalna profuzja jest na szcz
ęś
cie
rzadka.
Studia nad przykładem brytyjskim wykazuj
ą
,
ż
e punkt bezwładu w działalno
ś
ci
gabinetu osi
ą
ga si
ę
, gdy ogólna liczba jego członków przekroczy 20 lub mo
ż
e 21.
Rada Koronna, Rada Królewska, Rada Przyboczna - wszystkie one przekroczyły
liczb
ę
20 członków, kiedy rozpocz
ą
ł si
ę
ich upadek. Obecny gabinet brytyjski,
cofn
ą
wszy si
ę
znad przepa
ś
ci, jest bliski tej liczby. Na tej podstawia mogliby
ś
my
skłania
ć
si
ę
do wniosku,
ż
e gabinety - czy] te
ż
inne komitety - których liczba
członków przekroczyła 21, trac
ą
realn
ą
władz
ę
, a te o znacznie wi
ę
kszej liczbie
członków ju
ż
j
ą
utraciły.
Jakie
ż
mo
ż
emy znale
źć
zadowalaj
ą
ce wyja
ś
nienie tej; hipotezy? Musimy tutaj
zdecydowanie odró
ż
ni
ć
stan faktyczny od teorii, symptom od choroby. Co do
najbardziej widocznych symptomów panuje drobna ró
ż
nica zda
ń
. Wiadomo,
ż
e
zebranie licz
ą
ce ponad 20 uczestników zaczyna zmienia
ć
swój charakter. Na
ka
ż
dym ko
ń
cu stołu zaczynaj
ą
si
ę
toczy
ć
osobne rozmowy. Chc
ą
c, aby go słyszano,
uczestnik zebrania musi wsta
ć
. A skoro ju
ż
wstał, trudno mu powstrzyma
ć
si
ę
od
wygłoszenia mowy, cho
ć
by tylko z przyzwyczajenia. „Panie przewodnicz
ą
cy -
zacznie. - S
ą
dz
ę
,
ż
e mog
ę
bez obawy sprzeciwów stwierdzi
ć
- a mówi
ę
to teraz na
podstawie dwudziestu pi
ę
ciu (a nawet niemal ju
ż
dwudziestu siedmiu), lat do
ś
wiad-
czenia -
ż
e musimy rozpatrzy
ć
t
ę
spraw
ę
z najwi
ę
ksz
ą
powag
ą
. Spoczywa na nas
ogromna odpowiedzialno
ść
, sir, a ja jako..."
Po
ś
ród tego całego bełkotu obecni tam ludzie U
ż
yteczni - je
ś
li w ogóle s
ą
tacy -
zaczynaj
ą
posyła
ć
sobie małe karteczki, na których pisz
ą
: „Zjedz jutro ze mn
ą
lunch
:
- umówimy si
ę
pó
ź
niej".
Có
ż
mog
ą
robi
ć
innego? Strumie
ń
wymowy płynie bez ko
ń
ca. Mówca mógłby
równie dobrze mówi
ć
przez sen. Komitet, którego on jest najbardziej
bezwarto
ś
ciowym członkiem, przestał ju
ż
cokolwiek znaczy
ć
. Sko
ń
czył si
ę
beznadziejnie. Umarł.
To jest pewne. Ale korzenie tego przykrego zjawiska si
ę
gaj
ą
gł
ę
biej i nale
ż
y
jeszcze odkry
ć
je, przynajmniej cz
ęś
ciowo. Zbyt wiele wa
ż
nych czynników jest
nieznanych. Jaka jest wielko
ść
i jaki kształt stołu konferencyjnego? Jaka jest
ś
rednia
wieku obecnych? O której godzinie rozpoczyna si
ę
zebranie? W artykule
przeznaczonym dla laików nie miałoby sensu przytaczanie oblicze
ń
, na podstawie
których oznaczono pierwszy, próbny, współczynnik niewydolno
ś
ci. Wystarczy
stwierdzi
ć
,
ż
e długie badania w Instytucie Komitetologii doprowadziły do odkrycia
formuły, szeroko (je
ś
li nie powszechnie) przyj
ę
tej przez znawców zagadnienia. By
ć
mo
ż
e nale
ż
y jeszcze wyja
ś
ni
ć
,
ż
e badacze przyj
ę
li jako zało
ż
enie umiarkowany
klimat, fotele pokryte skór
ą
i wysoki stopie
ń
trze
ź
wo
ś
ci zebranych. W tych
warunkach formuła brzmi nast
ę
puj
ą
co:
gdzie m oznacza przeci
ę
tn
ą
liczb
ę
członków rzeczywi
ś
cie obecnych; o - liczb
ę
członków pozostaj
ą
cych pod wpływem stronnictw z zewn
ą
trz; a - przeci
ę
tn
ą
wieku
zebranych; d - odległo
ść
w centymetrach pomi
ę
dzy dwoma najdalej od siebie
siedz
ą
cymi uczestnikami zebrania; v - ilo
ść
lat, która min
ę
ła od czasu, kiedy gabinet
lub komitet zebrał si
ę
po raz pierwszy; p - cierpliwo
ść
przewodnicz
ą
cego, mierzon
ą
wg skali Peabody; b -
ś
redni
ą
ci
ś
nienia krwi trzech najstarszych uczestników,
zmierzon
ą
na krótko przed rozpocz
ę
ciem zebrania. Wówczas x oznacza
ć
b
ę
dzie
liczb
ę
członków efektywnie obecnych w momencie, w którym skuteczne
funkcjonowanie gabinetu, lub innego komitetu, staje si
ę
wyra
ź
nie niemo
ż
liwe. To jest
wła
ś
nie współczynnik niewydolno
ś
ci i le
ż
y on pomi
ę
dzy 19,9 a 22,4. (Dziesi
ę
tne
oznaczaj
ą
cz
ęś
ciowe uczestnictwo, to znaczy tych, którzy na cz
ęś
ci zebrania s
ą
nieobecni).
Bł
ę
dem byłoby s
ą
dzi
ć
na podstawie pobie
ż
nego sprawdzenia tego równania,
ż
e
nauka komitetologiczna znajduje si
ę
w zaawansowanym stadium swego rozwoju.
Komitetolodzy i subkomitetolodzy nie upieraj
ą
si
ę
przy tym, cho
ć
by z obawy przed
utrat
ą
pracy. Kład
ą
raczej nacisk na fakt,
ż
e ich badania zaledwie si
ę
rozpocz
ę
ły i
znajduj
ą
si
ę
wła
ś
nie u progu zdumiewaj
ą
cego post
ę
pu. Przyjmuj
ą
c jednak wszelkie
poprawki w zwi
ą
zku z ich osobistym: zainteresowaniem w tym wzgl
ę
dzie - to znaczy
dyskontuj
ą
c 90% tego, co mówi
ą
- spokojnie mo
ż
emy przyj
ąć
,
ż
e wiele jest jeszcze
do zrobienia.
Mogliby
ś
my prawdopodobnie na przykład wynale
źć
formuł
ę
okre
ś
laj
ą
c
ą
optymaln
ą
liczb
ę
członków komitetu. Znajduje si
ę
ona - owa złota liczba - gdzie
ś
pomi
ę
dzy liczb
ą
3 (przy której nie mo
ż
na zebra
ć
quorum) a w przybli
ż
eniu 21 (gdy
cały organizm zaczyna gin
ąć
). Postawiono interesuj
ą
c
ą
teori
ę
,
ż
e liczb
ą
t
ą
musi by
ć
8. Dlaczego? Poniewa
ż
jest to jedyna liczba, której zgodnie unikn
ę
ły wszystkie
istniej
ą
ce pa
ń
stwa. Jakkolwiek jednak na, pierwszy rzut oka teoria ta mo
ż
e wyda
ć
si
ę
atrakcyjna,, budzi ona pewien powa
ż
ny zarzut. Liczba 8 była bowiem t
ą
liczb
ą
członków, któr
ą
w swej Radzie Stanu pragn
ą
ł mie
ć
król Karol I. A wiadomo, jak
sko
ń
czył!
WOLA LUDU
albo
doroczne zgromadzenie
powszechne
Wszyscy dobrze znamy podstawow
ą
ró
ż
nic
ę
pomi
ę
dzy parlamentem angielskim a
francuskim; ró
ż
nic
ę
t
ę
na
ś
laduj
ą
inne tego rodzaju zgromadzenia, wywodz
ą
ce si
ę
od
ka
ż
dego z nich. Wszyscy zdajemy sobie spraw
ę
,
ż
e ta główna ró
ż
nica nie ma nic
wspólnego z narodowym temperamentem, lecz wynika z układu miejsc na sali
zebra
ń
.
Brytyjczycy, wychowani na sportowych grach dru
ż
ynowych, wchodz
ą
do swej Izby
Gmin z uczuciem ludzi, którzy ch
ę
tniej robiliby co
ś
innego. A je
ś
li nie mog
ą
gra
ć
w
golfa lub w tenisa, to mog
ą
przynajmniej udawa
ć
,
ż
e polityka jest gr
ą
opart
ą
na
bardzo podobnych zasadach. Ale w takim wypadku parlament budziłby jeszcze mniej
zainteresowania, ni
ż
budzi. Wobec tego instynkt nakazał Brytyjczykom stworzy
ć
dwie przeciwne dru
ż
yny z arbitrem i s
ę
dziami liniowymi oraz kazał im debatowa
ć
a
ż
do wzajemnego wyczerpania.
Izba, Gmin jest tak urz
ą
dzona,
ż
e - w praktyce - ka
ż
dy jej członek zmuszony jest
do opowiedzenia si
ę
po jednej lub drugiej stronie, zanim jeszcze zapozna si
ę
z
odpowiednimi argumentami lub nawet (w pewnych wypadkach) zanim jeszcze dowie
si
ę
, co jest wła
ś
ciwie przedmiotem dyskusji. Od urodzenia uczono go,
ż
e nale
ż
y wal-
czy
ć
na korzy
ść
swojej dru
ż
yny, i to oszcz
ę
dza mu wszelkiego nadmiernego wysiłku
umysłowego. W
ś
lizn
ą
wszy si
ę
na swój fotel pod koniec przemówienia, wie
dokładnie, w jaki sposób argumentowa
ć
od punktu, do którego doszedł mówca.
Je
ś
li mówca znajduje si
ę
po tej samej, co on, stronie j Izby, b
ę
dzie wołał:
„Doskonale! Brawo!" Je
ś
li za
ś
mówca: jest kim
ś
ze strony przeciwnej, mo
ż
e
spokojnie woła
ć
„Ha
ń
ba!", lub tylko: „Oooo!" Nieco pó
ź
niej, by
ć
mo
ż
e b
ę
dzie miał
czas zapyta
ć
s
ą
siada, na jaki temat mianowicie toczy si
ę
debata. Jednak
ż
e,
ś
ci
ś
le
mówi
ą
c, nie ma potrzeby tego robi
ć
. W ka
ż
dym razie wie tyle,
ż
eby nie strzeli
ć
gola
do własnej bramki.
Ludzie siedz
ą
cy po przeciwnej stronie myl
ą
si
ę
całkowicie i wszystkie ich
argumenty s
ą
zwykłymi bzdurami. I odwrotnie: ludzie siedz
ą
cy po tej samej stronie,
co on s
ą
prawdziwymi m
ęż
ami stanu, a ich mowy s
ą
szczególnym poł
ą
czeniem
m
ą
dro
ś
ci, elokwencji i umiarkowania. Nie sprawia te
ż
najmniejszej ró
ż
nicy fakt, czy
on sam studiował polityk
ę
w Harrow, czy te
ż
próbował szcz
ęś
cia w Aston Villa. W
obydwu szkołach nauczył si
ę
, kiedy nale
ż
y wydawa
ć
okrzyki radosne, a kiedy
obel
ż
ywe. Ale system brytyjski zale
ż
y w zupełno
ś
ci od rozkładu miejsc. Gdyby ławy
nie stały naprzeciw siebie, nikt nie potrafiłby odró
ż
ni
ć
prawdy od fałszu, m
ą
dro
ś
ci od
głupoty - chyba
ż
e oczywi
ś
cie wszystkiemu by si
ę
przysłuchiwał. Ale słuchanie
wszystkiego byłoby
ś
mieszne, gdy
ż
połowa przemówie
ń
musi z konieczno
ś
ci
zawiera
ć
same nonsensy.
We Francji popełniono pocz
ą
tkowo bł
ą
d, sadzaj
ą
c reprezentantów w półkolu,
wszystkich twarz
ą
do mównicy. Mo
ż
na by sobie wyobrazi
ć
wynikaj
ą
cy st
ą
d nieład,
gdyby, nie był on powszechnie znany. Nie mo
ż
na było utworzy
ć
naprawd
ę
przeciwnych dru
ż
yn i nikt (bez słuchania) nie mógł orzec, który argument był bardziej
przekonywaj
ą
cy. Istniała jeszcze dalsza niewygoda w tym,
ż
e wszystkie
przemówienia wygłaszano po francusku - Stany Zjednoczone m
ą
drze powstrzymały
si
ę
od na
ś
ladowania tego wzoru. Ale nawet bez wzgl
ę
du na trudno
ś
ci j
ę
zykowe
system francuski jest wystarczaj
ą
co zły. Francuzi nie posun
ę
li si
ę
a
ż
do takiej
ostateczno
ś
ci, by sadza
ć
ludzi w porz
ą
dku alfabetycznym. Ale półkolista Izba
pozwala na subtelne rozró
ż
nienie pomi
ę
dzy rozmaitymi stopniami prawicowo
ś
ci i
lewicowo
ś
ci. Nie ma tam wyra
ź
nego, brytyjskiego odci
ę
cia si
ę
prawo
ś
ci od zła.
Deputowany zwi
ą
zany jest politycznie z panem Niejakim z lewej strony, lecz
równocze
ś
nie z panem Jakim
ś
tam z prawej strony. Có
ż
kto
ś
mo
ż
e zrobi
ć
w takiej
sytuacji? Có
ż
my powinni
ś
my zrobi
ć
, gdyby si
ę
nawet mówiło po angielsku? Co oni
sami mog
ą
zrobi
ć
? Odpowied
ź
brzmi: „Nic".
Wszystko to jest powszechnie znane. Mniej powszechnie uznaje si
ę
jednak
kapitalne znaczenie, jakie układ miejsc posiada w zastosowaniu do innych zebra
ń
i
zgromadze
ń
, mi
ę
dzynarodowych, narodowych i lokalnych. Co wi
ę
cej, w
zastosowaniu do zebra
ń
odbywaj
ą
cych si
ę
wokół stołu, takich jak np. Konferencja
Okr
ą
głego Stołu. Chwila zastanowienia przekona nas o tym,
ż
e Konferencja
Kwadratowego Stołu byłaby czym
ś
zupełnie innym, a Konferencja Długiego Stołu -
czym
ś
jeszcze innym. Ró
ż
nice te nie tylko wywieraj
ą
wpływ na długo
ść
i zjadliwo
ść
dyskusji, wpływaj
ą
tak
ż
e na decyzje (je
ś
li si
ę
jakie
ś
podejmuje). Rzadko tylko, jak
wiemy, głosowanie odzwierciedla istot
ę
sprawy. Na ostateczn
ą
decyzj
ę
oddziałuj
ą
ró
ż
norodne czynniki, z których jedynie kilka nas interesuje. Winni
ś
my jednak
ż
e
zwróci
ć
uwag
ę
na to,
ż
e koniec ko
ń
ców o danej sprawie decyduj
ą
w rzeczywisto
ś
ci
głosy bloku centralnego. Nie jest to prawd
ą
w Izbie Gmin, gdzie nie dopuszczono do
powstania takiego bloku. Ale na innych konferencjach centralny blok jest ogromnie
wa
ż
ny. Zasadniczo ów blok obejmuje nast
ę
puj
ą
ce elementy:
a. Tych, którym nie udało si
ę
zrozumie
ć
ż
adnego z memorandów napisanych
wcze
ś
niej i jeszcze przed wieloma tygodniami rozesłanych wszystkim, którzy mieli
by
ć
obecni.
b. Tych, którzy s
ą
zbyt głupi na to,
ż
eby w ogóle zrozumie
ć
obrady. Łatwo ich
rozpozna
ć
, poniewa
ż
maj
ą
skłonno
ść
do szeptania mi
ę
dzy sob
ą
: „O czym ten facet
gada?"
c. Głuchych, którzy siedz
ą
osłaniaj
ą
c ucho dłoni
ą
i mrucz
ą
: „
ś
e te
ż
ludzie nie
mog
ą
mówi
ć
gło
ś
niej".
d. Tych, którzy jeszcze nad ranem byli zalani w trupa, zwlekli si
ę
z łó
ż
ka (nie
wiadomo po co) z piekielnym bólem głowy i z przekonaniem,
ż
e i tak wszystko nie
ma
sensu.
e. Starców, których punktem honoru jest utrzymywanie dobrej formy - oczywi
ś
cie
lepszej ni
ż
całego mnóstwa tych młodzików. „Przyszedłem tutaj na piechot
ą
-
szepcz
ą
. - Nie
ź
le, jak na osiemdziesi
ę
ciodwuletniego m
ęż
czyzn
ę
, prawda?"
f. Słabeuszy, którzy niewyra
ź
nie obiecali popiera
ć
obie strony i nie wiedz
ą
, Jak z
tego wybrn
ąć
. Zastanawiaj
ą
si
ę
nad tym, czy lepiej powstrzyma
ć
si
ę
od głosowania,
czy uda
ć
chorych.
Pierwszym krokiem do pozyskania głosów centralnego bloku jest zidentyfikowanie
i policzenie jego członków. Po dokonaniu tego, wszystko ju
ż
zale
ż
y od miejsca, na
którym usi
ą
d
ą
. Najlepsza technika polega na odkomenderowaniu znanego i
zaufanego człowieka partii do nawi
ą
zania rozmowy z wymienionymi typami z
centralnego bloku, zanim jeszcze zgromadzenie si
ę
rozpocznie. W tej wst
ę
pnej
pogaw
ę
dce zdecydowani zwolennicy winni starannie unika
ć
wspominania o głównym
przedmiocie obrad. Powinni wyuczy
ć
si
ę
przytoczonych ni
ż
ej gambitów otwarcia,
odpowiednich do kategorii typów wymienionych wy
ż
ej, a do których naturalnie
zaliczaj
ą
si
ę
ludzie z centralnego bloku:
a. „To tylko strata czasu, fabrykowanie tych wszystkich dokumentów. Co do
mnie, wi
ę
kszo
ść
z nich wrzuciłem do kosza".
b „Zdaje si
ę
,
ż
e b
ę
d
ą
nas tutaj długo ol
ś
niewa
ć
krasomówstwem. Cz
ę
sto
wolałbym,
ż
eby ludzie mniej mówili i przechodzili do sedna sprawy. Gdyby mnie pan
spytał o zdanie, powiedziałbym,
ż
e oni s
ą
przem
ą
drzali".
c. „Akustyka tej sali jest po prostu straszna. Mo
ż
na by pomy
ś
le
ć
,
ż
e ci uczeni
faceci umy
ś
lnie j
ą
sknocili. NIE SŁYSZ
Ę
ANI POŁOWY TEGO, CO SI
Ę
TUTAJ
MÓWI. A PAN?"
d.„Co za paskudne miejsce na zebrania! My
ś
l
ę
,
ż
e to chyba wina wentylacji. Robi
mi si
ę
niemal słabo. A jak pan si
ę
czuje?"
e. „Co
ś
takiego, jak pan to robi?! Prosz
ę
mi zdradzi
ć
swój sekret. Co pan jada na
ś
niadanie?"
f. „Tyle si
ę
tutaj mówi o tej sprawie w imieniu ka
ż
dej ze stron,
ż
e doprawdy nie
wiem, kogo poprze
ć
. Co pan o tym s
ą
dzi?"
Skoro ju
ż
te gambity zostały poprawnie rozegrane, zaufany człowiek partii
zaczyna o
ż
ywion
ą
konwersacj
ę
, w czasie której steruje swego rozmówc
ę
, uczestnika
centralnego bloku, w stron
ę
forum. Podczas gdy to czyni, inny działacz partyjny staje
tu
ż
przed nimi i idzie w tym samym kierunku. Najlepiej wyja
ś
ni
ć
ten manewr na
konkretnym przykładzie.
Przypu
ść
my,
ż
e zaufany człowiek partii X (Mr Sturdy) kieruje uczestnika
centralnego bloku Y (Mr Waverley, typ f) ku fotelowi na przedzie. Przed nimi idzie
działacz 2 (Mr Staunch), który siada, nie zwracaj
ą
c zupełnie uwagi na dwóch
m
ęż
czyzn id
ą
cych za nim. Staunch odwraca si
ę
teraz i kiwa r
ę
k
ą
komu
ś
z daleka.
Potem nachyla si
ę
,
ż
eby zamieni
ć
par
ę
uwag z kim
ś
, kto siedzi przed nim. Dopiero
kiedy Waverley usiadł, Staunch odwraca si
ę
ku niemu i woła: „Drogi przyjacielu —
jak
ż
e mi miło ci
ę
spotka
ć
!" I znów dopiero kilka minut pó
ź
niej spójrz znienacka na
Sturdy'ego i zdziwi si
ę
w sposób widoczny „Halo, Sturdy, nie przypuszczałem,
ż
e ci
ę
tu zobacz
ę
!'' i „Ju
ż
wyzdrowiałem - odpowiada Sturdy - to było tylko przezi
ę
bienie".
W ten sposób cały ten porz
ą
dek zaj
ę
cia" miejsc zaaran
ż
owano jako zupełnie
niespodziewany, przypadkowy i przyjacielski. Tak te
ż
ko
ń
czy si
ę
Pierwsza Faza owej
operacji, która b
ę
dzie dokładnie taka sama bej wzgl
ę
du na to, do jakiej kategorii
dany uczestnik centralnego bloku b
ę
dzie nale
ż
ał.
Faz
ę
Drug
ą
nale
ż
y dostosowa
ć
do charakteru człowieka, na którego nale
ż
y
wywrze
ć
wpływ. W przypadku pana Waverley (typ f) nale
ż
y - przeprowadzaj
ą
c Faz
ę
Drug
ą
- unika
ć
jakiejkolwiek dyskusji na temat omawianego problemu, lecz stworzy
ć
wra
ż
enie,
ż
e o wszystkim ju
ż
zadecydowano. Siedz
ą
c na przedzie, Waverley nie
b
ę
dzie mógł widzie
ć
wi
ę
kszo
ś
ci innych uczestników zebrania, zatem b
ę
dzie mu
mo
ż
na zasugerowa
ć
,
ż
e wła
ś
ciwie wszyscy oni my
ś
l
ą
podobnie.
- Doprawdy - rzecze Sturdy - nie wiem, po co tutaj przyszedłem. Widz
ę
,
ż
e co do
Punktu Czwartego panuje ju
ż
zupełna zgoda. Wszyscy koledzy, których spotkałem,
sprawiaj
ą
wra
ż
enie,
ż
e zdecydowali si
ę
za nim głosowa
ć
. (Albo głosowa
ć
przeciw
niemu, zale
ż
nie od okoliczno
ś
ci).
- To ciekawe - odpowiada Staunch. - Chciałem wła
ś
nie powiedzie
ć
to samo. Zdaje
si
ę
,
ż
e co do tego zagadnienia nie ma
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci.
- Prawd
ę
mówi
ą
c, ja sam jeszcze si
ę
nie zdecydowałem - powiada Sturdy. - Tyle
si
ę
o tym mówiło z wszystkich stron. Ale oponowanie byłoby naprawd
ę
strat
ą
czasu.
Co pan o tym my
ś
li, Waverley?
-
No có
ż
- mówi Waverley. - Przyznaj
ę
,
ż
e to sprawa raczej kłopotliwa. Z jednej
strony s
ą
słuszne powody
ż
eby zgodzi
ć
si
ę
z wnioskiem... Ale z drugiej... My
ś
li pan
ż
e to przejdzie?
- Mój drogi Waverley, mam zaufanie do pa
ń
skiego tej sprawie. Słusznie pan
powiedział,
ż
e wniosek ju
ż
przeszedł. - Och, rzeczywi
ś
cie? No có
ż
, wydaje mi si
ę
,
ż
e
jest wi
ę
kszo
ść
... Lub mo
ż
e raczej powinienbym powiedzie
ć
... __ Dzi
ę
kuj
ę
panu,
Waverley, za wyra
ż
enie pa
ń
skiej opinii - mówi Staunch. - Ja my
ś
l
ę
dokładnie tak
samo, ale szczególnie zale
ż
y mi na tym,
ż
eby pan si
ę
ze mn
ą
zgodził. Niczyjego
zdania nie ceni
ę
tak wysoko, jak pa
ń
skie.
Tymczasem Sturdy przechyla si
ę
,
ż
eby porozmawia
ć
z kim
ś
siedz
ą
cym w tylnym
rz
ę
dzie. W rzeczywisto
ś
ci mówi z cicha: „Jak si
ę
miewa pa
ń
ska
ż
ona? Wyszła ju
ż
ze
szpitala?" Jednak
ż
e kiedy odwraca si
ę
z powrotem, to po to, by o
ś
wiadczy
ć
,
ż
e
ludzie siedz
ą
cy z tyłu my
ś
l
ą
tak samo. Wniosek ju
ż
tak, jakby przeszedł. I dzieje si
ę
tak rzeczywi
ś
cie, je
ś
li cały manewr przebiega zgodnie z planem.
Podczas kiedy przeciwnik zajmował si
ę
opracowywaniem przemówie
ń
i
redagowaniem poprawek, strona operuj
ą
ca wy
ż
sz
ą
technik
ą
skoncentrowała swoje
wysiłki na unieruchomieniu ka
ż
dego uczestnika centralnego bloku pomi
ę
dzy dwoma
sprytnymi działaczami. W krytycznej chwili głosowania podniesienie si
ę
r
ą
k po obu
jego stronach rzeczywi
ś
cie zmusi niezdecydowanego do na
ś
ladowania tego gestu.
Gdyby przypadkiem zasn
ą
ł, jak to si
ę
cz
ę
sto zdarza członkom centralnego bloku z
kategorii d i e, jego r
ę
k
ę
uniesie kolega siedz
ą
cy po jego prawej stronie. T
ę
zasad
ę
wprowadzono jedynie po to,
ż
eby zapobiec uniesieniu obu r
ą
k
ś
pi
ą
cego, wiadomo
bowiem,
ż
e taki gest wywoływał niepo
żą
dane komentarze. W ten sposób przy tak
zabezpieczonym centralnym bloku wniosek zostanie przyj
ę
ty znaczn
ą
wi
ę
kszo
ś
ci
ą
głosów, lub te
ż
odrzucony, je
ś
li taka była intencja. Mo
ż
emy przyj
ąć
,
ż
e niemal w
ka
ż
dej dyskusyjnej sprawie, o której zadecydowa
ć
ma wola ludu, decyduj
ą
ludzie
b
ę
d
ą
cy członkami centralnego bloku. Dlatego szkoda czasu na przemówienia. Jedna
partia nigdy si
ę
nie zgodzi, a druga ju
ż
si
ę
zgodziła. Pozostaje blok centralny, a jego
członkowie dziel
ą
si
ę
na tych, którzy nie słysz
ą
tego, o czym si
ę
mówi, i na tych,
którzy tego nie rozumiej
ą
, je
ś
li nawet słysz
ą
. Dla zapewnienia sobie ich głosów
trzeba w pierwszym rz
ę
dzie przykładu innych, głosuj
ą
cych po obu stronach ka
ż
dego
z nich. Ich głosami mo
ż
e wi
ę
c rz
ą
dzi
ć
przypadek. O ile
ż
lepiej byłoby, gdyby -
przeciwnie - rz
ą
dził nimi zamierzony cel!
EKRAN OSOBOWO
Ś
CI
albo
formuła cocktailowa
Zasadniczym składnikiem techniki nowoczesnego
ż
ycia jest cocktail party.
Wszelkie kongresy mi
ę
dzynarodowe, naukowe i przemysłowe obracaj
ą
si
ę
wokół tej
instytucji. Wiadomo,
ż
e te zebrania s
ą
niemo
ż
liwe bez jednego przynajmniej
przyj
ę
cia cocktailowego. Jednak
ż
e dotychczas zbyt mało studiów naukowych
po
ś
wi
ę
cono jego funkcji i ewentualnej korzy
ś
ci. Nadszedł wi
ę
c czas,
ż
eby wnikliwie
rozwa
ż
y
ć
to zagadnienie. Co wła
ś
ciwie mamy zamiar osi
ą
gn
ąć
, wydaj
ą
c cocktail?
Na pytanie to mo
ż
na odpowiedzie
ć
w rozmaity sposób i wkrótce oka
ż
e si
ę
,
ż
e
jedno i to samo przyj
ę
cie mo
ż
e słu
ż
y
ć
rozmaitym celom. Wybierzmy na chybił trafił
jeden z nich i zobaczmy, w jaki sposób mo
ż
na go osi
ą
gn
ąć
o wiele szybciej i lepiej
przy zastosowaniu metody naukowej. We
ź
my na przykład problem ustalenia
wzgl
ę
dnej warto
ś
ci zgromadzonych tam osób. Mo
ż
emy przyj
ąć
,
ż
e ich oficjalne
stanowisko i pozycja w hierarchii społecznej i urz
ę
dniczej s
ą
ju
ż
znane. Ale jaki jest
rzeczywisty stopie
ń
ich wa
ż
no
ś
ci w zwi
ą
zku z prac
ą
, któr
ą
wykonuj
ą
? Cz
ę
sto si
ę
zdarza,
ż
e m
ęż
czy
ź
ni i kobiety, pełni
ą
cy kluczowe funkcje, nie piastuj
ą
najwy
ż
szych
stanowisk oficjalnych. Ten fakt,
ż
e wła
ś
nie oni maj
ą
wpływy, oka
ż
e si
ę
pod koniec
konferencji. O ile
ż
wi
ę
cej przyniosłoby nam po
ż
ytku, gdyby
ś
my mogli oceni
ć
ich
wa
ż
no
ść
na pocz
ą
tku! Otó
ż
w dokonaniu tej oceny mo
ż
e nam słu
ż
y
ć
wielk
ą
pomoc
ą
cocktail party, wydana w drugim dniu trwania kongresu.
Dla celów naszych bada
ń
zakładamy,
ż
e do pomieszczenia, w którym przyj
ę
cie
ma si
ę
odby
ć
, istnieje tylko jedno wej
ś
cie. Przyjmujemy nast
ę
pnie,
ż
e cała impreza
ma trwa
ć
dwie godziny, według czasu podanego na zaproszeniach, a wła
ś
ciwie dwie
godziny i dwadzie
ś
cia minut w rzeczywisto
ś
ci. Na koniec przyjmujemy,
ż
e trunki kr
ą
-
żą
swobodnie po całej przestrzeni, któr
ą
mamy do rozporz
ą
dzenia, gdy
ż
bar,
funkcjonuj
ą
cy w widocznym miejscu, zmieniłby natur
ę
problemu. Bior
ą
c pod uwag
ę
te wszystkie zało
ż
enia, jak
ż
e mamy teraz oceni
ć
istotne znaczenie obecnych tu
go
ś
ci w przeciwie
ń
stwie do ich znaczenia teoretycznego?
Pierwszym znanym faktem, na którym mo
ż
emy oprze
ć
nasz
ą
teori
ę
, jest
kierunek, w którym człowiek zwykł si
ę
porusza
ć
. Wiemy,
ż
e przybywaj
ą
cy go
ś
cie
automatycznie kieruj
ą
si
ę
ku lewej stronie salonu recepcyjnego. Ów lewostronny
kierunek ludzkiej fali posiada interesuj
ą
ce, a cz
ęś
ciowo biologiczne wytłumaczenie.
Serce znajduje si
ę
(czy te
ż
, mówi
ą
c
ś
ci
ś
le, zdaje si
ę
,
ż
e si
ę
znajduje) po lewej
stronie ciała. Dlatego przy bardziej prymitywnych sposobach wojowania pewnego
typu tarczy u
ż
ywano do osłony lewej strony walcz
ą
cego, który w prawej r
ę
ce trzymał
bro
ń
ofensywn
ą
. Normaln
ą
broni
ą
ofensywn
ą
był miecz noszony w pochwie.
Poniewa
ż
miecz nale
ż
ało dzier
ż
y
ć
w prawej r
ę
ce, pochw
ę
musiało si
ę
nosi
ć
z lewej
strony. A kiedy nosiło si
ę
pochw
ę
z lewej strony, stawało si
ę
rzecz
ą
fizycznie
niemo
ż
liw
ą
dosi
ąść
konia z jego prawej strony, chyba
ż
e chciało si
ę
usi
ąść
twarz
ą
do ogona - czego si
ę
jednak normalnie nie praktykowało. Je
ż
eli za
ś
dosiadałe
ś
konia
z lewej strony, chciałe
ś
go mie
ć
te
ż
po lewej stronie drogi,
ż
eby nie tamowa
ć
ruchu
podczas dosiadania. Dlatego te
ż
rzecz
ą
naturaln
ą
i wła
ś
ciw
ą
jest je
ź
dzi
ć
lew
ą
stron
ą
. Odwrotna praktyka (przyj
ę
ta w niektórych zacofanych krajach) absolutnie nie
godzi si
ę
z najgł
ę
bszymi instynktami historycznymi. Istota ludzka, wolna od
narzuconych jej arbitralnych zasad ruchu, kieruje si
ę
ku stronie lewej.
Drugim znanym faktem jest ten,
ż
e ludzie wol
ą
bok pokoju od jego
ś
rodka. Wida
ć
to cho
ć
by po sposobie, w jaki zapełnia si
ę
restauracja. Najpierw zajmowane s
ą
stoliki ustawione pod lew
ą
ś
cian
ą
, pó
ź
niej te w najdalszym ko
ń
cu sali, nast
ę
pnie te
pod praw
ą
ś
cian
ą
, a na samym ko
ń
cu (i to niech
ę
tnie) te po
ś
rodku. Niech
ęć
ludzka
do miejsca centralnego jest tak wielka,
ż
e zarz
ą
d lokalu cz
ę
sto w ogóle rezygnuje z
zapełnienia go; w ten sposób powstaje to, co nazywamy parkietem do ta
ń
ca. Nale
ż
y
sobie jednak zda
ć
spraw
ę
,
ż
e ten sposób zachowania si
ę
mo
ż
e by
ć
zm
ą
cony przez
jaki
ś
czynnik zewn
ę
trzny, jak np. widok na wodospad z okien w gł
ę
bi sali. Je
ś
li
jednak wył
ą
czymy katedry i lodowce, restauracja b
ę
dzie si
ę
zapełnia
ć
po wskazanej
linii, od strony lewej ku prawej.
Niech
ęć
do zajmowania przestrzeni centralnej wywodzi si
ę
z instynktów
przedhistorycznych. Człowiek jaskiniowy, wchodz
ą
cy do obcej jaskini i niepewny
przyj
ę
cia, pragn
ą
ł mie
ć
na wszelki wypadek
ś
cian
ę
za plecami, a przed sob
ą
jeszcze
nieco miejsca do walki. Po
ś
rodku jaskini czuł si
ę
zanadto nara
ż
ony na atak. Dlatego
sun
ą
ł pod
ś
cianami jaskini, chrz
ą
kaj
ą
c i
ś
ciskaj
ą
c maczug
ę
. Łatwo zauwa
ż
y
ć
,
ż
e
człowiek nowoczesny post
ę
puje zupełnie tak samo, mrucz
ą
c pod nosem i
poprawiaj
ą
c krawat. Zasadnicza tendencja ruchu na cocktail party jest taka sama,
jak w restauracji. Ludzie gromadz
ą
si
ę
z boku sali, jednak
ż
e nie tu
ż
pod
ś
cianami.
Je
ś
li zestawimy te dwa znane fakty, pr
ą
d lewostronny i skłonno
ść
do unikania
centrum, otrzymamy biologiczne wyja
ś
nienie zjawiska, które wszyscy
zaobserwowali
ś
my w praktyce: to znaczy kierunek poruszania si
ę
ludzi, zgodny z
kierunkiem ruchu wskazówek zegara. Mog
ą
by
ć
lokalne poprawki i odchylenia -
kobiety b
ę
d
ą
zbacza
ć
,
ż
eby unikn
ąć
osób, których nie znosz
ą
, lub z okrzykiem
„kochanie!" rzuca
ć
si
ę
ku osobom, których nie znosz
ą
jeszcze bardziej - lecz główny
nurt fali biegnie nieubłaganie wokół pokoju.
Ludzie, którzy co
ś
znacz
ą
, ludzie, którzy dosłownie „utrzymuj
ą
si
ę
na fali",
trzymaj
ą
si
ę
jej nurtu, płyn
ą
cego najsilniej. Poruszaj
ą
si
ę
za ruchem ogólnym z za-
chowaniem przeci
ę
tnej szybko
ś
ci. Ci, którzy sprawiaj
ą
wra
ż
enie przyklejonych do
ś
cian i zwykle zatopieni s
ą
w o
ż
ywionej rozmowie z lud
ź
mi spotykanymi co tydzie
ń
,
s
ą
nikim. Ci, którzy tłocz
ą
si
ę
w k
ą
tach pokoju, s
ą
nie
ś
miali i słabi. Ci, którzy d
ążą
ku
ś
rodkowi pokoju, s
ą
ekscentryczni i po prostu głupi.
Nast
ę
pnym przedmiotem naszych studiów jest pora, o której ludzie przybywaj
ą
.
Mo
ż
emy z zupełnym spokojem przyj
ąć
,
ż
e ludzie, którzy co
ś
znacz
ą
, przyb
ę
d
ą
o
czasie, który sami uznaj
ą
za odpowiedni. Nie b
ę
dzie ich w
ś
ród tych, którzy
ź
le
obliczyli czas trwania dojazdu i wobec tego zjawi
ą
si
ę
na dziesi
ęć
minut przed termi-
nem, w którym przyj
ę
cie powinno si
ę
rozpocz
ąć
. Nie b
ę
dzie ich w
ś
ród tych, którym
zatrzymały si
ę
zegarki, wobec czego wpadaj
ą
zdyszani wtedy, gdy przyj
ę
cie prawie
si
ę
ko
ń
czy. Nie, ci ludzie, których chcemy pozna
ć
, wybior
ą
odpowiedni
ą
chwil
ę
. Jaka
to b
ę
dzie chwila? B
ę
dzie te oczywi
ś
cie czas okre
ś
lony dwoma głównymi warunkami.
Nie b
ę
d
ą
oni chcieli wej
ść
na sal
ę
, dopóki nie zbierze si
ę
na niej do
ść
ludzi, którzy by
mogli obserwowa
ć
ich wej
ś
cie. Ale nie b
ę
d
ą
chcieli tak
ż
e przyby
ć
wtedy, kiedy inne
wa
ż
ne osoby odeszły ju
ż
(tak jak to zwykle robi
ą
) na inn
ą
party. Dlatego przybycie
ich wypadnie najwy
ż
ej w pół godziny po rozpocz
ę
ciu przyj
ę
cia i najwy
ż
ej na godzin
ę
przed jego przewidzianym ko
ń
cem. Daje nam to rozpi
ę
to
ść
nasuwaj
ą
c
ą
wniosek,
ż
e
optymalny czas przybycia nast
ą
pi dokładnie trzy kwadranse po godzinie podanej na
zaproszeniu, na przykład o 7.15, je
ś
li przyj
ę
cie ma si
ę
rozpocz
ąć
o 6.30. Istnieje
tutaj pokusa do stwierdzenia,
ż
e odkrycie optymalnego czasu przybycia jest
rozwi
ą
zaniem całego problemu.
Niektórzy studenci mogliby powiedzie
ć
: „Mniejsza o to, co stanie si
ę
pó
ź
niej.
Obserwuj drzwi wej
ś
ciowe ze stoperem w r
ę
ku i b
ę
dziesz miał odpowied
ź
". Bardziej
do
ś
wiadczony badacz potraktuje jednak t
ę
sugesti
ę
z łagodn
ą
drwin
ą
. Bo któ
ż
mo
ż
e
wiedzie
ć
, czy osoba przybywaj
ą
ca dokładnie o 7.15 rzeczywi
ś
cie miała zamiar
przyby
ć
o tej porze? Niektórzy mogli przyj
ść
dlatego,
ż
e nie zd
ąż
yli wcze
ś
niej, cho
ć
pragn
ę
li by
ć
o 6.30. Inni mogli przyj
ść
o tej porze s
ą
dz
ą
c,
ż
e jest pó
ź
niej ni
ż
jest.
Par
ę
osób mogło si
ę
zjawi
ć
nawet bez zaproszenia - go
ś
cie, których oczekiwano
gdzie indziej i w innym dniu. A zatem, jakkolwiek przyjmujemy wniosek,
ż
e ludzie,
którzy co
ś
znacz
ą
, powinni przyby
ć
pomi
ę
dzy 7.10 a 7.20, popełniliby
ś
my wielki
bł
ą
d, uwa
ż
aj
ą
c za osoby wa
ż
ne wszystkich, którzy przybywaj
ą
o tej porze.
W tym stadium naszego planu bada
ń
musimy sprawdzi
ć
i uzupełni
ć
nasz
ą
teori
ę
sposobem do
ś
wiadczalnym. Aby w pełni zrozumie
ć
pr
ą
d socjalny, powinni
ś
my uciec
si
ę
do techniki u
ż
ywanej w laboratorium hydraulicznym. W zakładzie tego rodzaju
uczony pragn
ą
cy stwierdzi
ć
, w jaki sposób woda b
ę
dzie opływa
ć
filar mostu, dodaje
do wody płyn
ą
cej po płycie szklanej nieco koszenili. Na szkle umieszcza swój model
filaru. Nast
ę
pnie fotografuje z góry wzór zaznaczony kolorowymi strumyczkami
wody. Otó
ż
chcieliby
ś
my oznaczy
ć
ludzi o uznanej warto
ś
ci zebranych na cocktail
party - pofarbowa
ć
ich jak gdyby koszenil
ą
- i sfotografowa
ć
ich ruch z galerii. Mo
ż
na
by przypuszcza
ć
,
ż
e przeprowadzenie bada
ń
po tej linii napotka trudno
ś
ci. Jednak
ż
e
na szcz
ęś
cie otrzymano informacje o pewnej kolonii brytyjskiej, w której ju
ż
dokonano „pofarbowania" pewnych okazów ludzkich.
Zdarzyło si
ę
mianowicie,
ż
e pewien dawny gubernator, mniej wi
ę
cej sto lat temu,
usiłował namówi
ć
godnych szacunku przedstawicieli m
ę
skiej cz
ęś
ci ludno
ś
ci,
ż
eby
nosili czarny strój wieczorowy zamiast białego. Jego perswazja i przykład zawiodły
kompletnie w stosunku do kupców, bankierów i prawników, lecz z konieczno
ś
ci
musieli mu by
ć
posłuszni urz
ę
dnicy administracji, którzy nie mieli w tej sprawie
wyboru. W rezultacie ustaliła si
ę
tradycja, której przestrzega si
ę
jeszcze dzi
ś
.
Wysocy urz
ę
dnicy rz
ą
dowi nosz
ą
si
ę
czarno, a wszyscy inni biało. No, a poniewa
ż
urz
ę
dnicy wci
ąż
jeszcze si
ę
licz
ą
w naszym osobliwym społecze
ń
stwie, łatwo było
badaczom problemu
ś
ledzi
ć
z galerii ich poruszanie si
ę
po sali. Co wi
ę
cej, mo
ż
na
było sfotografowa
ć
wzór owego poruszania si
ę
przy rozmaitych okazjach, potwier-
dzaj
ą
cy opisane dotychczas teorie i prowadz
ą
cy nas do ko
ń
cowego odkrycia, które
mo
ż
emy teraz ujawni
ć
.
Drobiazgowe obserwacje dowiodły ponad wszelk
ą
w
ą
tpliwo
ść
,
ż
e czarne fraki
przybywaj
ą
mniej wi
ę
cej pomi
ę
dzy 7.10 a 7.20;
ż
e kr
ążą
w lewo i posuwaj
ą
si
ę
wokół
pokoju;
ż
e unikaj
ą
k
ą
tów i
ś
cian i
ż
e nie zbli
ż
aj
ą
si
ę
do
ś
rodka. Dotychczas ich
zachowanie si
ę
dokładnie odpowiada naszej teorii. Ale teraz zauwa
ż
yli
ś
my inne,
nieoczekiwane zjawisko. Doszedłszy do pewnego punktu w dalekim, prawym kra
ń
cu
sali - co zaj
ę
ło im pół godziny - zatrzymuj
ą
si
ę
w tym samym miejscu, marudz
ą
c
przez dziesi
ęć
minut lub troch
ę
dłu
ż
ej. Potem nagle wychodz
ą
. Dopiero po długim i
uwa
ż
nym studiowaniu zdj
ęć
fotograficznych zdali
ś
my sobie spraw
ę
, co oznacza
takie post
ę
powanie. Ta pauza - stwierdzili
ś
my w ko
ń
cu - ma umo
ż
liwi
ć
innym
wa
ż
nym figurom dogonienie osób, które przybyły o 7.10, i czekanie na te, które
przychodz
ą
o 7.20. Rzeczywiste spotkanie si
ę
osób wa
ż
nych nie zabrało wiele
czasu. Ka
ż
da z nich chciała tylko, aby widzieli j
ą
inni, na dowód,
ż
e tam była. Kiedy
to nast
ą
piło, rozpoczynał si
ę
odwrót, który w ka
ż
dym wypadku ko
ń
czył si
ę
o 8.15.
Wiadomo teraz,
ż
e to, czego nauczyła nas obserwacja jednego społecze
ń
stwa,
mo
ż
na zastosowa
ć
do ka
ż
dego innego; a formuła jest łatwa do stosowania. A
ż
eby
znale
źć
ludzi, którzy naprawd
ę
co
ś
znacz
ą
, nale
ż
y podzieli
ć
(w my
ś
li) cał
ą
przestrze
ń
na kwadraty. Nast
ę
pnie pooznacza
ć
je literami od lewej ku prawej
(pocz
ą
wszy od wej
ś
cia): A, B, C, D, E i F. Ponumerowa
ć
kwadraty od wej
ś
cia a
ż
do
ko
ń
ca sali od 1 do 8. Godzin
ę
, o której przyj
ę
cie ma si
ę
rozpocz
ąć
, oznaczamy liter
ą
H. Ostatni go
ść
wyjdzie mniej wi
ę
cej w dwie godziny i dwadzie
ś
cia minut po
przybyciu pierwszych. Okre
ś
limy to jako: H + 140. Znalezienie ludzi, którzy naprawd
ę
co
ś
znacz
ą
, jest teraz zupełnie proste. S
ą
to ludzie zgrupowani w kwadracie E/7
pomi
ę
dzy H + 75 a H + 90. Najwa
ż
niejsz
ą
osob
ą
ze wszystkich b
ę
dzie ta, która stoi
w samym
ś
rodku grupy.
Studenci zdaj
ą
sobie spraw
ę
,
ż
e wa
ż
no
ść
tej formuły zale
ż
y od tego, aby nie była
ona powszechnie znana. Dlatego tre
ść
tego rozdziału nale
ż
y uwa
ż
a
ć
za poufn
ą
i
trzyma
ć
j
ą
w zupełnej tajemnicy. Studenci socjologii musz
ą
zatrzyma
ć
te informacje
dla siebie. Szeroka publiczno
ść
nie powinna ich czyta
ć
pod
ż
adnym warunkiem.
WIELKIE FINANSE
albo
punkt zaniku zainteresowania
Ludzie, którzy znaj
ą
si
ę
na wielkich finansach, nale
żą
do dwóch kategorii: tych,
którzy sami posiadaj
ą
olbrzymie fortuny, i tych, którzy nie maj
ą
ani grosza. Dla
rzeczywistego milionera milion funtów jest czym
ś
realnym i łatwym do poj
ę
cia. Dla
uczonego matematyka lub wykładowcy ekonomii (przyjmuj
ą
c,
ż
e obaj oni wła
ś
ciwie
umieraj
ą
z głodu) milion funtów jest ostatecznie czym
ś
równie realnym co tysi
ą
c,
poniewa
ż
nikt z nich nigdy nie posiadał
ż
adnej z tych sum. Ale
ś
wiat jest pełen ludzi,
którzy mieszcz
ą
si
ę
pomi
ę
dzy tymi dwiema kategoriami, którzy nie maj
ą
poj
ę
cia o
milionach, lecz dobrze umiej
ą
liczy
ć
w tysi
ą
cach, i to wła
ś
nie z nich składaj
ą
si
ę
głównie komisje finansowe. Rezultatem tego stanu rzeczy jest zjawisko cz
ę
sto ju
ż
obserwowane, lecz nigdy dot
ą
d nie zbadane. Mo
ż
na by je nazwa
ć
Prawem
Trywialno
ś
ci. Mówi
ą
c pokrótce, oznacza ono,
ż
e czas sp
ę
dzony na rozpatrywaniu
danego punktu zagadnienia jest odwrotnie proporcjonalny do sumy, o któr
ą
chodzi.
Skoro si
ę
nad tym zastanowi
ć
, trzeba przyzna
ć
,
ż
e stwierdzenie, jakoby prawo to
nigdy jeszcze nie było badane, jest niezupełnie słuszne. Dokonano ju
ż
pewnej pracy
na tym polu, lecz badania te szły drog
ą
, która prowadziła do nik
ą
d. Badacze
zakładali,
ż
e najwi
ę
ksz
ą
wag
ę
powinno si
ę
przykłada
ć
do kolejno
ś
ci, w jakiej
rozpatruje si
ę
punkty porz
ą
dku dziennego. Zakładali nast
ę
pnie,
ż
e najwi
ę
cej czasu
po
ś
wi
ę
ca si
ę
na omawianie pierwszych siedmiu punktów, nast
ę
pne punkty za
ś
przechodz
ą
ju
ż
automatycznie. Rezultat jest dobrze znany. Drwiny, z jakimi przyj
ę
to
odczyt dra Guggenheima na konferencji w Muttworth, mo
ż
na było wówczas uwa
ż
a
ć
za przesadne, jednak
ż
e wszelkie dalsze dyskusje na ten temat zdawały si
ę
wykazywa
ć
,
ż
e jego krytycy mieli słuszno
ść
. Stracono całe lata na badania, których
podstawowe zało
ż
enia były bł
ę
dne. Zdajemy sobie teraz spraw
ę
z tego,
ż
e kolejno
ść
w porz
ą
dku dziennym ma mniejsze znaczenie, przynajmniej o tyle, o ile dotyczy to
tego problemu. Uwa
ż
amy tak
ż
e, i
ż
dr Guggenheim miał szcz
ęś
cie,
ż
e udało mu si
ę
uciec w kalesonach, tak jak to zrobił. Gdyby o
ś
mielił si
ę
przedstawi
ć
swoje n
ę
dzne
argumenty na pó
ź
niejszej konferencji we wrze
ś
niu, spotkałby si
ę
z czym
ś
wi
ę
cej ni
ż
z drwin
ą
. Odniesiono by wra
ż
enie,
ż
e umy
ś
lnie zabiera wszystkim czas. Je
ś
li wi
ę
c
mamy dokona
ć
w tych badaniach jakiego
ś
post
ę
pu, musimy zignorowa
ć
to
wszystko, co uczyniono dotychczas. Musimy zacz
ąć
od pocz
ą
tku i w pełni zrozumie
ć
sposób, w jaki rzeczywi
ś
cie pracuje komisja finansowa. Na u
ż
ytek masowego
czytelnika mo
ż
na to przedstawi
ć
nast
ę
puj
ą
co, w formie dramatycznej:
Przewodnicz
ą
cy: Przechodzimy teraz do Punktu Dziewi
ą
tego. Zreferuje go nasz
skarbnik, Mr McPhail.
Mr McPhail: Le
ż
y przed panem, sir, kosztorys reaktora atomowego, uwidoczniony
w zał
ą
czniku H raportu podkomisji. Jak pan widzi, ogólny projekt i plan zostały za-
akceptowane przez profesora MeFission. Całkowity koszt wyniesie 10 000 000
funtów. Przedsi
ę
biorcy, panowie McNab i McHash, s
ą
dz
ą
,
ż
e prace powinny zosta
ć
uko
ń
czone w kwietniu 1963 r. Nasz konsultant, in
ż
ynier McFee, ostrzega jednak,
ż
e
powinni
ś
my liczy
ć
si
ę
z ich uko
ń
czeniem najwcze
ś
niej w pa
ź
dzierniku. Pogl
ą
d ten
popiera znany geofizyk, dr McHeap, powołuj
ą
c si
ę
na prawdopodobn
ą
konieczno
ść
palowania fundamentów. Plan głównego budynku le
ż
y przed panem - patrz zał
ą
cznik
IX - a jego odbitka na stole. Z przyjemno
ś
ci
ą
udziel
ę
wszelkich dalszych informacji,
jakich za
żą
daj
ą
członkowie komisji.
Przewodnicz
ą
cy: Dzi
ę
kuj
ę
za pa
ń
skie wyczerpuj
ą
ce obja
ś
nienie proponowanego
planu, panie McPhail. Prosz
ę
teraz obecnych tu członków o wyra
ż
enie swojego
zdania.
W tym miejscu musimy koniecznie przerwa
ć
i zastanowi
ć
si
ę
nad tym, jakiego
zdania mog
ą
by
ć
członkowie komisji. Przypu
ść
my,
ż
e jest ich jedenastu, ł
ą
cznie z
przewodnicz
ą
cym, lecz wył
ą
czywszy sekretarza. Z tych jedenastu członków czterech
- ł
ą
cznie z przewodnicz
ą
cym - nie wie, co to jest reaktor. Trzech spo
ś
ród po-
zostałych nie orientuje si
ę
, do czego on słu
ż
y. A z tych, którzy to wiedz
ą
, zaledwie
dwóch ma niejasne poj
ę
cie, ile powinien kosztowa
ć
. Jednym z nich jest Mr Isaacson,
drugim Mr Brickworth. Ka
ż
dy z nich mo
ż
e co
ś
na ten temat powiedzie
ć
. Przypu
ść
my,
ż
e Mr Isaacson mówi pierwszy.
Mr Isaacson: No có
ż
, panie przewodnicz
ą
cy, ja wolałbym mie
ć
nieco wi
ę
cej
zaufania do naszych przedsi
ę
biorców i do konsultanta. Gdyby
ś
my przede wszystkim
zwrócili si
ę
do profesora Levi i gdyby
ś
my zawarli kontrakt z panami Davidem i
Goliatem, byłbym pewniejszy tego całego planu. Pan Lyon-Daniels nie zabierałby
nam czasu denerwuj
ą
cymi przypuszczeniami na temat zwłoki w uko
ń
czeniu prac, a
dr Moj
ż
esz Bullrush powiedziałby nam definitywnie, czy palowanie b
ę
dzie potrzebne
czy nie.
Przewodnicz
ą
cy: Jestem pewien,
ż
e wszyscy umiemy oceni
ć
trosk
ę
pana
Isaacsona o wykonanie tej pracy w mo
ż
liwie najlepszy sposób. Ale zdaje mi si
ę
,
ż
e
jest ju
ż
troch
ę
za pó
ź
no na to,
ż
eby powoływa
ć
nowych doradców technicznych.
Przyznaj
ę
,
ż
e zasadniczy kontrakt musi jeszcze zosta
ć
podpisany, ale wydali
ś
my ju
ż
bardzo powa
ż
ne sumy. Je
ś
li odrzucimy porady, za które ju
ż
zapłacili
ś
my, b
ę
dziemy
musieli zapłaci
ć
drugie tyle. (Inni członkowie mrucz
ą
potakuj
ą
co).
Mr Isaacson: Chciałbym,
ż
eby moje uwagi zostały zaprotokołowane.
Przewodnicz
ą
cy: Oczywi
ś
cie. Zapewne Mr Brickworth ma w tej sprawie co
ś
do
powiedzenia?
Otó
ż
Mr Brickworth jest tutaj bodaj jedynym człowiekiem, który wie, o czym mówi.
Wiele miałby do powiedzenia. Nie ma zaufania do okr
ą
głej sumy 10 000 000 funtów.
Dlaczego to ma kosztowa
ć
wła
ś
nie tyle? Dlaczego musi si
ę
burzy
ć
stary budynek,
ż
eby zrobi
ć
miejsce na nowy fundament? Dlaczego tak wielk
ą
sum
ę
przeznaczono
na „nieprzewidziane wydatki"? I kto to w ogóle jest ten McHeap? Czy to ten sam,
którego w zeszłym roku zaskar
ż
yło Towarzystwo Naftowe „Trickle and Driedup"? Ale
Brickworth nie wie, od czego zacz
ąć
. Je
ś
li zacznie mówi
ć
o odbitce planu, inni
członkowie komisji nie potrafi
ą
jej odczyta
ć
. Musiałby zacz
ąć
od wyja
ś
nienia, czym w
ogóle jest reaktor, a nikt nie chciałby si
ę
przyzna
ć
,
ż
e tego jeszcze nie wiedział.
Lepiej nic nie mówi
ć
.
Mr Brickworth: Nie mam nic do powiedzenia.
Przewodnicz
ą
cy: Czy kto
ś
jeszcze z członków komisji chce zabra
ć
głos?
Doskonale. A zatem mog
ę
przyj
ąć
,
ż
e plany i kosztorysy zostały zatwierdzone?
Dzi
ę
kuj
ę
. Czy mog
ę
podpisa
ć
zasadniczy kontrakt w imieniu panów? (Pomruk
zgody). Dzi
ę
kuj
ę
. Mo
ż
emy teraz przej
ść
do Punktu Dziesi
ą
tego.
Wliczaj
ą
c kilka sekund na szeleszczenie papierami i rozwijanie wykresów, czas
po
ś
wi
ę
cony Punktowi Dziewi
ą
temu wynosił dokładnie dwie i pół minuty. Zebranie
przebiega sprawnie. Ale niektórym z jego uczestników jest troch
ę
głupio w zwi
ą
zku z
Punktem Dziewi
ą
tym. Zastanawiaj
ą
si
ę
w duchu, czy istotnie okazali w tym wypadku
swoj
ą
wa
ż
no
ść
. Jest ju
ż
zbyt pó
ź
no,
ż
eby kwestionowa
ć
schemat reaktora,
pragn
ę
liby jednak - zanim zebranie dobiegnie ko
ń
ca - zademonstrowa
ć
,
ż
e s
ą
przytomni i doskonale wiedz
ą
, co si
ę
tu dzieje.
Przewodnicz
ą
cy: Punkt Dziesi
ą
ty. Pomieszczenie na rowery dla urz
ę
dników.
Otrzymano kosztorys od panów Bodger i Woodworm, którzy podejmuj
ą
si
ę
wykona
ć
t
ę
prac
ę
za sum
ę
350 funtów. Plany i specyfikacje le
żą
przed wami, panowie.
Mr Softleigh: Panie przewodnicz
ą
cy, ta suma jest z pewno
ś
ci
ą
zbyt wysoka.
Widz
ę
,
ż
e dach ma by
ć
z aluminium. Czy dach azbestowy nie byłby ta
ń
szy?
Mr Holdfast: Zgadzam si
ę
z panem Softleigh co do sumy, lecz dach - moim
zdaniem - powinien by
ć
z ocynkowanego
ż
elaza. S
ą
dz
ę
,
ż
e pomieszczenie mogłoby
kosztowa
ć
300 funtów, albo nawet jeszcze mniej.
Mr Daring: Poszedłbym jeszcze dalej, panie przewodnicz
ą
cy. W
ą
tpi
ę
, czy to
pomieszczenie jest rzeczywi
ś
cie potrzebne. I tak robimy ju
ż
zbyt wiele dla naszych
urz
ę
dników. Kłopot z tym,
ż
e oni nigdy nie s
ą
zadowoleni. Nast
ę
pnym razem zachce
im si
ę
gara
ż
y.
Mr Holdfast: Nie, nie mog
ę
tutaj poprze
ć
pana Daringa. Wydaje mi si
ę
,
ż
e
pomieszczenie jest konieczne. Mam tylko w
ą
tpliwo
ś
ci co do materiału i kosztów...
Dyskusja
ż
ywo si
ę
rozwija. Suma 350 funtów mie
ś
ci si
ę
doskonale w poj
ę
ciu
wszystkich. Ka
ż
dy potrafi te
ż
sobie unaoczni
ć
wygl
ą
d pomieszczenia na rowery.
Dlatego dyskusja trwa czterdzie
ś
ci pi
ęć
minut, a jej mo
ż
liwym wynikiem jest
zaoszcz
ę
dzenie jakich
ś
50 funtów. Członkowie zebrania wygodnie rozpieraj
ą
si
ę
w
krzesłach z uczuciem dobrze spełnionego obowi
ą
zku.
Przewodnicz
ą
cy: Punkt Jedenasty. Napoje orze
ź
wiaj
ą
ce podawane na zebraniach
Poł
ą
czonego Komitetu Opieki Społecznej. Miesi
ę
cznie 35 szylingów.
Mr Softleigh: Jakie napoje podaje si
ę
przy tych okazjach?
Przewodnicz
ą
cy: O ile wiem, to kaw
ę
.
Mr Holdfast: To znaczy,
ż
e rocznie wyniesie to - zobaczmy - 21 funtów?
Przewodnicz
ą
cy: Wła
ś
nie tyle.
Mr Daring: Doprawdy, panie przewodnicz
ą
cy, zastanawiam si
ę
, czy to słuszne.
Jak długo trwaj
ą
te zebrania?
Teraz rozpoczyna si
ę
jeszcze bardziej zajadła dyskusja. W
ś
ród członków komisji
mog
ą
by
ć
tacy, którzy nie widz
ą
ró
ż
nicy pomi
ę
dzy azbestem a ocynkowanym
ż
elazem, lecz ka
ż
dy z nich zna si
ę
na kawie - wie, co to jest, jak powinno si
ę
j
ą
robi
ć
,
gdzie j
ą
nale
ż
y kupowa
ć
- i czy w ogóle nale
ż
y j
ą
kupowa
ć
. Ten punkt porz
ą
dku
dziennego członkowie komisji omawiaj
ą
godzin
ę
i kwadrans, a zako
ń
cz
ą
- prosz
ą
c
sekretarza o dodatkowe informacje i postanowi
ą
rozstrzygn
ąć
t
ę
spraw
ę
na
nast
ę
pnym zebraniu.
W tym miejscu nasuwa si
ę
pytanie, czy jeszcze mniejsza suma - 10 albo 5 funtów
- zaj
ę
łaby Komisji Finansowej proporcjonalnie wi
ę
cej czasu. Tego - trzeba przyzna
ć
-
wci
ąż
jeszcze nie wiemy. Tymczasem musimy doj
ść
do wniosku,
ż
e istnieje punkt, w
którym nast
ę
puje zupełne odwrócenie zagadnienia, poniewa
ż
członkowie komisji
s
ą
dz
ą
,
ż
e suma nie jest godna ich uwagi. Badania musz
ą
zmierza
ć
w kierunku
ustalenia punktu, w którym to odwrócenie nast
ę
puje.
Przej
ś
cie od debaty na temat 20 funtów (godzina i kwadrans) do debaty na temat
10 000 000 funtów (dwie i pół minuty) jest rzeczywi
ś
cie gwałtowne. Tym bardziej
interesuj
ą
ce byłoby ustalenie dokładnego punktu, w którym ono zachodzi. Co wi
ę
cej,
posiadałoby to znaczenie praktyczne. Przypu
ść
my, na przykład,
ż
e punkt zaniku
zainteresowania reprezentuje suma 15 funtów. Wówczas skarbnik, maj
ą
c na
porz
ą
dku dziennym punkt mówi
ą
cy o sumie 26 funtów, mógłby zdecydowa
ć
si
ę
na
przedstawienie go w dwóch punktach, z których jeden dotyczyłby 14, a drugi 12
funtów, co przyniosłoby wyra
ź
n
ą
oszcz
ę
dno
ść
czasu i wysiłku.
Wnioski w tym stanie rzeczy mog
ą
by
ć
zaledwie prowizoryczne, istnieje jednak
pewien powód, aby przypuszcza
ć
,
ż
e punkt zaniku zainteresowania reprezentuje
suma, któr
ą
ka
ż
dy poszczególny członek komisji straciłby bez bólu w wyniku zakładu
lub któr
ą
mógłby zapisa
ć
na cel dobroczynny. Badania po tej linii, przeprowadzone
na wy
ś
cigach i w kaplicach metodystów, mogłyby zaprowadzi
ć
daleko w kierunku
rozwi
ą
zania problemu. O wiele wi
ę
ksza trudno
ść
powstałaby, gdyby
ś
my próbowali
odkry
ć
dokładny punkt, w którym dana suma staje si
ę
zbyt wysoka,
ż
eby o niej w
ogóle dyskutowa
ć
. Jednak
ż
e jedno wydaje si
ę
jasne: mianowicie
ż
e czas
po
ś
wi
ę
cony dyskusji nad 10 000 000 funtów i nad 10 funtami jest wła
ś
ciwie taki sam.
W ka
ż
dym razie ustalony obecnie czas dwóch i pół minut nie jest dokładny, istnieje
pewna jego rozpi
ę
to
ść
- gdzie
ś
pomi
ę
dzy dwoma a czterema i pół minutami ;- która
wystarcza do omówienia zarówno najwi
ę
kszych, jak i najmniejszych sum.
Wiele jeszcze bada
ń
zostaje do przeprowadzenia, lecz rezultaty ko
ń
cowe - po ich
opublikowaniu - b
ę
d
ą
z pewno
ś
ci
ą
ogromnie interesuj
ą
ce i przynios
ą
ludzko
ś
ci na-
tychmiastow
ą
korzy
ść
.
PLANY I BUDOWLE
albo
gmach administracyjny
Ka
ż
dy, kto studiuje ludzkie instytucje, dobrze zna typowy test, według którego
mo
ż
na ustali
ć
znaczenie poszczególnego urz
ę
dnika. Ilo
ść
drzwi, które nale
ż
y
przej
ść
, liczba jego osobistych sekretarzy, liczba aparatów telefonicznych na jego
biurku - te trzy cyfry wzi
ę
te razem z grubo
ś
ci
ą
dywanu w centymetrach dały nam
prosty wzór, zgadzaj
ą
cy si
ę
niemal na całym
ś
wiecie. Jest spraw
ą
mniej znan
ą
,
ż
e
ten sam rodzaj oblicze
ń
stosuje si
ę
, lecz na odwrót, do samej instytucji.
We
ź
my na przykład organizacj
ę
wydawnicz
ą
. Wydawcy okazuj
ą
- jak wiemy -
siln
ą
tendencj
ę
do
ż
ycia w chaotycznym niechlujstwie. Przybysza, który zwraca si
ę
ku prawdopodobnemu wej
ś
ciu, wyprowadza si
ę
na zewn
ą
trz i prowadzi wokół bloku,
poprzez zaułek i trzy kondygnacje schodów. Zakład badawczy jest z reguły
usytuowany podobnie, na parterze czego
ś
, co było niegdy
ś
domem prywatnym;
wal
ą
ca si
ę
drewniana sie
ń
prowadzi st
ą
d do baraku z falistej blachy, w którym był
niegdy
ś
ogród. A czy
ż
wszyscy nie znamy - co wi
ę
cej - wygl
ą
du mi
ę
dzynarodowego
lotniska? Kiedy wynurzamy si
ę
z samolotu, widzimy (po prawej lub po lewej) wysok
ą
budowl
ę
otoczon
ą
rusztowaniem. Potem stewardessa prowadzi nas do baraku z
azbestowym dachem. Nawet przez chwil
ę
nie przypuszczamy,
ż
e mogłoby by
ć
inaczej. Z chwil
ą
kiedy budowa gmachu zostanie uko
ń
czona, lotnisko zostanie
przeniesione gdzie indziej.
Wspomniane instytucje - jakkolwiek bardzo
ż
ywotne i produktywne - pracuj
ą
w tak
podłych i prowizorycznych warunkach,
ż
e z ulg
ą
chcieliby
ś
my zwróci
ć
si
ę
do
instytucji urz
ą
dzonej od samego pocz
ą
tku wygodnie i z godno
ś
ci
ą
. Zewn
ę
trzne drzwi
z br
ą
zu i ze szkła umieszczone s
ą
po
ś
rodku symetrycznej fasady. Wyglansowane
buty prze
ś
lizguj
ą
si
ę
łagodnie po błyszcz
ą
cym chodniku do l
ś
ni
ą
cej i cichej windy.
Niezwykle kulturalna panienka z recepcji powie co
ś
szeptem karminowych warg do
ś
nie
ż
nobiałej słuchawki. Wska
ż
e ci chromowany fotel, przepraszaj
ą
c ol
ś
niewaj
ą
cym
u
ś
miechem za krótk
ą
, lecz nieuniknion
ą
chwil
ę
czekania. Podnosz
ą
c wzrok znad
barwnego magazynu, zauwa
ż
ysz, jak szerokie korytarze wiod
ą
promieni
ś
cie ku
departamentom A, B i C. Spoza zamkni
ę
tych drzwi dobiega stłumiony szmer
zdyscyplinowanej pracy. W minut
ę
pó
ź
niej grz
ęź
niesz po kostki w dywanie w
gabinecie dyrektora, brn
ą
c wytrwale ku jego odległemu, schludnemu biurku.
Zahipnotyzowany niewzruszonym spojrzeniem szefa, onie
ś
mielony obrazem
Matisse'a, wisz
ą
cym na
ś
cianie, poczujesz,
ż
e znalazłe
ś
nareszcie o
ś
rodek
prawdziwie sprawnej działalno
ś
ci.
W rzeczy samej nie odkryłe
ś
niczego w tym rodzaju. Wiadomo,
ż
e doskonało
ść
zaplanowanego układu osi
ą
gaj
ą
tylko instytucje znajduj
ą
ce si
ę
w stanie upadku. Ten
wyra
ź
nie paradoksalny wniosek oparty jest na bogatych badaniach archeologicznych
i historycznych, których bardziej poufnymi szczegółami nie mamy tu potrzeby si
ę
zajmowa
ć
. Jako ogóln
ą
zasad
ę
przyj
ę
to jednak metod
ę
wybierania i oznaczania dat
powstania tych gmachów, które jak si
ę
zdawało, były doskonale zaprojektowane dla
celów, którym miały słu
ż
y
ć
. Ich studia porównawcze skłoniły do przyj
ę
cia wniosku,
ż
e
doskonało
ść
planowania jest objawem upadku. W okresie pasjonuj
ą
cych odkry
ć
i
post
ę
pu nie ma czasu na planowanie doskonałych siedzib. Czas na to przychodzi
pó
ź
niej, wtedy, kiedy cała wa
ż
na praca została ju
ż
wykonana. Doskonało
ść
, wiemy o
tym, jest ostateczno
ś
ci
ą
; a ostateczno
ść
jest
ś
mierci
ą
.
Przypadkowemu tury
ś
cie, przej
ę
temu nabo
ż
n
ą
czci
ą
przed Bazylik
ą
Ś
wi
ę
tego
Piotra w Rzymie, musi si
ę
wydawa
ć
,
ż
e Bazylika i Watykan tworzyły idealn
ą
opraw
ę
dla władzy papieskiej u samego szczytu jej presti
ż
u i pot
ę
gi. Tutaj - rozmy
ś
la turysta
- musiał Innocenty III rzuca
ć
swe grzmi
ą
ce kl
ą
twy. Tutaj musiał Grzegorz VII układa
ć
prawa. Ale rzut oka do przewodnika przekona turyst
ę
,
ż
e naprawd
ę
pot
ęż
ni papie
ż
e
panowali na długo przedtem, zanim wzniesiono obecn
ą
kopuł
ę
, a nierzadko panowali
gdzie indziej. Wi
ę
cej jeszcze, pó
ź
niejsi papie
ż
e utracili połow
ę
swego autorytetu, gdy
prace nad budow
ą
jeszcze trwały. Juliusz II, który zadecydował o podj
ę
ciu budowy, i
Leon X, który zaaprobował szkic Rafaela, zmarli na długo przedtem, zanim budowle
przybrały obecny kształt. Pałac Bramantego był budowany a
ż
do r. 1565, wielki
ko
ś
ciół został po
ś
wi
ę
cony dopiero w r. 1626, a plac kolumnowy uko
ń
czony w r.
1667. Wielkie dni papiestwa min
ę
ły, zanim jeszcze w ogóle zaprojektowano t
ę
doskonał
ą
siedzib
ę
. W okresie jej uko
ń
czenia ju
ż
o nich niemal zapomniano.
Łatwo mo
ż
na udowodni
ć
,
ż
e to nast
ę
pstwo wydarze
ń
wcale nie jest wyj
ą
tkowe.
Tak
ą
wła
ś
nie kolejno
ść
mo
ż
emy dostrzec w historii Ligi Narodów. Koncentrowały si
ę
wokół niej wielkie nadzieje od jej zacz
ą
tków w r. 1920 a
ż
do roku mniej wi
ę
cej 1930.
Najpó
ź
niej około r. 1933 okazało si
ę
,
ż
e eksperyment si
ę
nie udał. Jednak
ż
e fizy-
czne uciele
ś
nienie Ligi, Pałac Narodów, otwarto dopiero w r. 1937. Była to z
pewno
ś
ci
ą
budowla godna podziwu. Gł
ę
boka my
ś
l o
ż
ywiała plany budowy
sekretariatu i sal obrad, pomieszcze
ń
dla komisji i restauracji. Było tam wszystko, na
co sta
ć
ludzk
ą
pomysłowo
ść
, z wyj
ą
tkiem, rzecz jasna, samej Ligi. W roku, w którym
Pałac oficjalnie otwarto. Liga wła
ś
ciwie przestała istnie
ć
.
Mo
ż
na by zauwa
ż
y
ć
,
ż
e Pałac Wersalski jest dowodem czego
ś
zupełnie
przeciwnego - architektonicznym wcieleniem monarchii Ludwika XIV u jej szczytu.
Ale tu znowu fakty zaprzeczaj
ą
teorii, Bo chocia
ż
Wersal mo
ż
e uosabia
ć
triumfalnego ducha epoki, to przecie
ż
uko
ń
czono go ju
ż
pod koniec panowania, a
cz
ęś
ciowo nawet za nast
ę
pnego króla. Gmach Wersalu powstał w przewa
ż
nej cz
ęś
ci
pomi
ę
dzy rokiem 1669 a 1685. Król przeprowadził si
ę
tam dopiero w r. 1682, a
nawet wtedy prace jeszcze trwały. Słynna królewska sypialnia była nie zamieszkana
a
ż
do r. 1701, a kaplic
ę
uko
ń
czono dopiero w dziewi
ęć
lat pó
ź
niej. Nie wcze
ś
niej ni
ż
w r. 1756 zacz
ę
to dopiero Wersal uwa
ż
a
ć
raczej za siedzib
ę
rz
ą
du ni
ż
za królewsk
ą
rezydencj
ę
. Z drugiej strony, istotne triumfy Ludwika XIV miały miejsce przewa
ż
nie
przed r. 1679, szczyt swej kariery osi
ą
gn
ą
ł król w r. 1682, a około 1685 jego pot
ę
ga
zacz
ę
ła upada
ć
.
Według słów jednego z historyków, Ludwik, przenosz
ą
c si
ę
do Wersalu,
„piecz
ę
tował ju
ż
kres swego losu i
ż
ycia". Inny powiada o Wersalu,
ż
e „cało
ść
...
uko
ń
czona została wła
ś
nie wtedy, gdy rozpocz
ą
ł si
ę
upadek pot
ę
gi Ludwika". Trzeci
milcz
ą
co popiera t
ę
teori
ę
, opisuj
ą
c okres 1685:-1713 jako „lata upadku". Innymi
słowy, turysta s
ą
dz
ą
cy,
ż
e Wersal był miejscem, z którego Turenne wyruszał ku
zwyci
ę
stwom, myli si
ę
zasadniczo. Bardziej poprawne historycznie byłoby
wyobra
ż
enie sobie, jak bardzo zakłopotani musieli by
ć
w tych murach ci, którzy
przybyli z wie
ś
ciami o kl
ę
sce pod Blenheim. W pałacu, błyszcz
ą
cym emblematami
zwyci
ę
stw, nie bardzo zapewne wiedzieli, w któr
ą
stron
ę
patrze
ć
.
Kiedy wspomina si
ę
Blenheim, musi si
ę
naturalnie pomy
ś
le
ć
o pałacu tej nazwy,
zbudowanym dla zwyci
ę
skiego ksi
ę
cia Marlborough. Tu znowu mamy budynek ide-
alnie zaplanowany, tym razem przeznaczony na miejsce wypoczynku bohatera
narodowego. Jego heroiczne proporcje s
ą
mo
ż
e bardziej dramatyczne ni
ż
wygodne,
ale ogólne wra
ż
enie jest wła
ś
nie takie, jakie było zamierzeniem architektów.
ś
adna
inna sceneria nie byłaby bardziej odpowiednia jako tło dla legendy.
ś
adna inna sie-
dziba nie byłaby wła
ś
ciwszym miejscem dla spotka
ń
dawnych towarzyszy w rocznic
ę
bitwy.
Przyjemno
ść
, jak
ą
znajdujemy w wyobra
ż
eniu sobie tej sceny, psuje jednak
ś
wiadomo
ść
,
ż
e nigdy si
ę
ona nie zdarzyła. Ksi
ążę
nigdy tu nie mieszkał i nigdy
nawet nie widział tej siedziby po jej uko
ń
czeniu. Jego rzeczywista rezydencja
mie
ś
ciła si
ę
w Holywell w pobli
ż
u St. Albans i (kiedy był w Londynie) w Marlborough
House. Umarł w Windsor Lodge, a wiadomo,
ż
e jego dawni towarzysze spotykali si
ę
i ucztowali w namiocie. Budowa Blenheim trwała długo, nie ze wzgl
ę
du na
opracowywanie jej planów - te bowiem były zupełnie dostatecznie opracowane - lecz
dlatego,
ż
e ksi
ążę
był w niełasce, a nawet dwa lata sp
ę
dził na wygnaniu, i to wła
ś
nie
w okresie, w którym mógłby by
ć
ś
wiadkiem uko
ń
czenia pałacu.
A có
ż
powiedzie
ć
o monarchii, której ksi
ążę
Marlborough słu
ż
ył? Podobnie jak
teraz tury
ś
ci z przewodnikiem w r
ę
ku w
ę
druj
ą
poprzez Oran
ż
eri
ę
lub Galerie des
Glaces, tak archeolog przyszło
ś
ci mo
ż
e kiedy
ś
zwiedza
ć
to, co niegdy
ś
było
Londynem. I mo
ż
e si
ę
zdarzy
ć
,
ż
e w ruinach Pałacu Buckingham ujrzy prawdziwe
oblicze monarchii brytyjskiej. B
ę
dzie kroczył wielk
ą
alej
ą
od Łuku Admiralicji do
bramy pałacowej. Odtworzy sobie przedni dziedziniec i centralny balkon, my
ś
l
ą
c
przez cały czas o tym, jak bardzo odpowiednia była ta siedziba dla pot
ęż
nego
władcy, którego pot
ę
ga si
ę
gała a
ż
do odległych cz
ęś
ci
ś
wiata. Nawet dzisiejszy
Amerykanin ma ochot
ę
pokiwa
ć
głow
ą
nad zarozumiało
ś
ci
ą
Jerzego III,
intronizowanego z tak uroczyst
ą
pomp
ą
. Ale znowu stwierdzamy,
ż
e wszyscy istotnie
pot
ęż
ni monarchowie mieszkali gdzie indziej, w gmachach, które ju
ż
od dawna nie
istniej
ą
- w Greenwich czy w Nonesueh, w Kenilworth czy Whitehall.
Budowniczym Pałacu Buckingham był Jerzy IV, którego nadworny architekt John
Nash ponosi odpowiedzialno
ść
za to, co w swoim czasie nazwano „ogólnym
zepsuciem i strywializowaniem smaku". Ale sam Jerzy IV, który mieszkał w Carlton
House lub w Brighton, nigdy nie widział uko
ń
czonej budowli; tak samo Wilhelm IV,
który nakazał jej wyko
ń
czenie. Dopiero królowa Wiktoria przeniosła tam sw
ą
rezydencj
ę
w r. 1837, wychodz
ą
c za m
ąż
ju
ż
w nowym pałacu w r. 1840. Lecz jej
pierwszy entuzjazm dla Pałacu Buckingham był stosunkowo krótkotrwały. Jej m
ąż
o
wiele bardziej lubił Windsor, a i ona sama wolała pó
ź
niej Balmoral lub Osborne. Je
ś
li
wi
ę
c mamy by
ć
dokładni, to splendory Pałacu Buckingham nale
ż
y ł
ą
czy
ć
z
pó
ź
niejszym ju
ż
okresem monarchii
ś
ci
ś
le konstytucyjnej. Powstał on w okresie, w
którym władza przypadła parlamentowi.
Dlatego w tym miejscu czym
ś
naturalnym byłoby pytanie, czy Pałac
Westminsterski, w którym odbywa swoje zebrania Izba Gmin, jest sam w sobie
rzeczywistym wyrazem władzy parlamentarnej. Przedstawia on - bez w
ą
tpienia --
wspaniałe dzieło planowania, umiej
ę
tnie przystosowane do odbywania debat, a
ponadto dysponuj
ą
ce obszernymi pomieszczeniami dla wszelkich innych celów - dla
spotka
ń
komisji, spokojnych studiów, pokrzepienia si
ę
i picia herbaty (na tarasie).
Posiada on wszystko, czego tylko ustawodawca mógłby zapragn
ąć
, i wszystko to
uciele
ś
nione w budowli, pełnej olbrzymiej godno
ś
ci i komfortu.
Powinien on - cho
ć
zaledwie o
ś
mielamy si
ę
to przypuszcza
ć
- pochodzi
ć
z okresu,
w którym władza parlamentarna była u szczytu pot
ę
gi. Ale raz jeszcze daty nie
zgadzaj
ą
si
ę
z tym schematem. Pierwotna Izba, w której Pitt i Fox prze
ś
cigali si
ę
w
krasomówstwie, została zniszczona przez po
ż
ar w r. 1834. Zdaje si
ę
,
ż
e była ona ró-
wnie sławna ze swych niewygód, co z wysokiego poziomu debat. Obecn
ą
budowl
ę
rozpocz
ę
to w r. 1840, cz
ęś
ciowo oddano do u
ż
ytku w r. 1852, lecz nie była ona
jeszcze uko
ń
czona, kiedy w r. 1860 zmarł architekt. Swój obecny wygl
ą
d przybrała
wreszcie około r. 1868. Otó
ż
nie mo
ż
emy ju
ż
dłu
ż
ej uwa
ż
a
ć
tego za zbieg
okoliczno
ś
ci,
ż
e upadek parlamentu nale
ż
y przypisa
ć
- bez wszelkiej dyskusji -
wydaniu ustawy o Reformie w r. 1867. W nast
ę
pnym roku cała inicjatywa w
prawodawstwie przeszła z parlamentu na gabinet. Presti
ż
zwi
ą
zany z literami „M.P."
* zacz
ą
ł gwałtownie spada
ć
i odt
ą
d mo
ż
na jedynie powiedzie
ć
,
ż
e „pewne znaczenie,
jakkolwiek skromne, zachowali prywatni posłowie". Wielkie dni min
ę
ły.
Nie mo
ż
na powiedzie
ć
tego samego o rozmaitych ministerstwach, które
zdobywały sobie znaczenie proporcjonalnie do upadku parlamentu. Drog
ą
odpowiednich bada
ń
mo
ż
na stwierdzi
ć
,
ż
e działalno
ść
Ministerstwa Indii osi
ą
gn
ę
ła
szczyt, kiedy znalazło ono pomieszczenie w Westminster Palace Hotel. Jednak
ż
e
bardziej jeszcze znamienny jest ostatnio obserwowany rozwój Ministerstwa Kolonii.
Albowiem podczas gdy imperium brytyjskie zostało zbudowane głównie w okresie,
w którym Ministerstwo Kolonii (je
ś
li w ogóle takie ju
ż
istniało) zajmowało przy-
padkowe pomieszczenia przy Downing Street, to w okresie, gdy przeniosło si
ę
ono
do budynków rzeczywi
ś
cie na ten cel przeznaczonych, rozpocz
ę
ła si
ę
nowa faza
polityki kolonialnej. Stało si
ę
to w r. 1875 i budowla została nie
ź
le zaprojektowana
jako tło dla kl
ę
sk wojny burskiej. Ale Ministerstwo Kolonii zacz
ę
ło nowe
ż
ycie
podczas drugiej wojny
ś
wiatowej. Wraz z przeprowadzk
ą
do prowizorycznych i
bardzo niewygodnych lokali przy ulicy Great Smith - lokali wydzier
ż
awionych od
Ko
ś
cioła Anglika
ń
skiego i przeznaczonych na cel zupełnie inny: brytyjska polityka
kolonialna weszła w t
ę
faz
ę
m
ą
drej działalno
ś
ci, która bez w
ą
tpienia zako
ń
czy si
ę
wraz z uko
ń
czeniem nowego gmachu, projektowanego na miejscu starego Szpitala
Westminsterskiego. Pocieszaj
ą
ce,
ż
e prace nad t
ą
budow
ą
jeszcze si
ę
nie zacz
ę
ły.
Ale
ż
aden inny brytyjski przykład nie mo
ż
e dorówna
ć
znaczeniu historii z New
Delhi. Nigdzie indziej nie powierzono brytyjskim architektom zaprojektowania tak
wielkiej stolicy jako siedziby rz
ą
du tak ogromnie licznej ludno
ś
ci. Zamiar wybrania na
stolic
ę
New Delhi ogłoszono na placu Imperial Durbar w r. 1911, wówczas, kiedy król
Jerzy V był nast
ę
pc
ą
Mogoła na tak zwanym Pawim Tronie. Wtedy sir Edwin Lutyens
zacz
ą
ł projektowa
ć
plany brytyjskiego Wersalu, wspaniałego w koncepcji, rozległego
w szczegółach, mistrzowskiego w rysunku i pot
ęż
nego w skali. Jednak
ż
e etapy
post
ę
pu robót nad jego wyko
ń
czeniem odpowiadaj
ą
licznym stadiom załamywania
si
ę
polityki.
Ustawa o utworzeniu rz
ą
du Indii z r. 1909 stanowiła preludium do wszystkiego, co
nast
ą
piło: zamachu na
ż
ycie wicekróla w r. 1912, deklaracji z r. 1917, raportu
Montagu-Chelmsford z r. 1918 i jego urzeczywistnienia w r. 1920. Lord Irwin
rzeczywi
ś
cie wprowadził si
ę
do swego nowego pałacu w r. 1929, w roku, w którym
partia Kongresu za
żą
dała niepodległo
ś
ci, w roku, w którym otwarto Konferencj
ę
Okr
ą
głego Stołu i na rok przed rozpocz
ę
ciem si
ę
kampanii biernego oporu wobec
władz brytyjskich. Mo
ż
na by - cho
ć
byłoby to nudne - prze
ś
ledzi
ć
cał
ą
t
ę
histori
ę
a
ż
do dnia, w którym Brytyjczycy wreszcie si
ę
wycofali, i wykaza
ć
, jak ka
ż
da faza
odwrotu dokładnie pokrywała si
ę
z nowym triumfem budowlanym. To, co w ko
ń
cu
powstało, było ni mniej, ni wi
ę
cej, tylko mauzoleum.
Upadek brytyjskiego imperializmu rozpocz
ą
ł si
ę
w rzeczywisto
ś
ci od
powszechnych wyborów w r. 1906 i od zwyci
ę
stwa - przy tej okazji - idei liberalnych i
na pół socjalistycznych. Dlatego nikogo nie powinna dziwi
ć
uwaga,
ż
e rok 1906 jest
dat
ą
uko
ń
czenia wykutych w niezniszczalnym granicie drzwi w gmachu Ministerstwa
Wojny. Bitw
ą
pod Waterloo mo
ż
na było kierowa
ć
z n
ę
dznych biur wokół Horse
Guards Parad
ę
. Ale plany zaatakowania Dardaneli zaakceptowano dla kontrastu -w
pomieszczeniach pełnych godno
ś
ci. Czy
ż
by kunsztowne rozplanowanie Pentagonu
w Arlington, Virginia, miało da
ć
now
ą
, znamienn
ą
nauczk
ę
projektantom? Nieładnie
byłoby dopatrywa
ć
si
ę
elementu logiki w usytuowaniu Pentagonu obok Cmentarza
Narodowego, lecz sprawa ta wydaje si
ę
co najmniej godna zbadania.
W ka
ż
dym razie to pewne,
ż
e wpływowy czytelnik niniejszego rozdziału mógłby
przedłu
ż
y
ć
ż
ycie umieraj
ą
cej instytucji, pozbawiaj
ą
c j
ą
jej pysznej siedziby. Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
za
ś
mógłby zapobiec temu, aby dana organizacja zadławiła si
ę
sama ju
ż
w chwili narodzin. A
ż
roi si
ę
od przykładów nowych instytucji ju
ż
z pełnym sztabem
dyrektorów, konsultantów i urz
ę
dników, zebranych razem w-gmachu specjalnie dla
nich przeznaczonym. Do
ś
wiadczenie poucza,
ż
e taka instytucja ginie. Dławi si
ę
własn
ą
doskonało
ś
ci
ą
. Nie mo
ż
e zapu
ś
ci
ć
korzeni z powodu braku gleby. Nie mo
ż
e
rosn
ąć
w sposób naturalny, poniewa
ż
ju
ż
jest dorosła. Bezpłodna z samej swej natu-
ry, nie mo
ż
e nawet kwitn
ąć
.
„DEGRENGOLITIS"
albo
obezwładniaj
ą
cy parali
ż
Na ka
ż
dym kroku spotykamy pewien typ organizacji (administracyjnej, handlowej
czy akademickiej), w której wy
ż
si urz
ę
dnicy s
ą
zaharowani i t
ę
pi, ci troch
ę
ni
ż
si -
rozwijaj
ą
pewn
ą
aktywno
ść
jedynie we wzajemnym intrygowaniu, najmłodsi za
ś
- s
ą
nic niewarci albo lekkomy
ś
lni. Niewielkie stawia si
ę
sobie zadania. Niczego si
ę
nie
osi
ą
ga. A zastanawiaj
ą
c si
ę
nad tym smutnym obrazem, dochodzimy do wniosku,
ż
e
kierownicy tych organizacji zrobili wszystko, na co ich było sta
ć
, walczyli z
przeciwno
ś
ciami losu, a w ko
ń
cu przyznali,
ż
e ponie
ś
li kl
ę
sk
ę
.
W
ś
wietle ostatnich studiów okazuje si
ę
jednak,
ż
e nie ma potrzeby przyznania
si
ę
do takiej kl
ę
ski. Powa
ż
ny bowiem procent instytucji umieraj
ą
cych, dotychczas
zbadanych, znalazł si
ę
w stanie ostatecznego upadku celowo i po długotrwałym
wysiłku. Upadek ten jest wyra
ź
nie wynikiem choroby, lecz choroby w du
ż
ej mierze
dobrowolnie sobie zainfekowanej. Od pierwszych oznak tego stanu post
ę
p choroby
podsycano, jej przyczyny pogł
ę
biano, a objawy witano z rado
ś
ci
ą
. Jest to choroba
polegaj
ą
ca na zało
ż
eniu własnej ni
ż
szo
ś
ci, całkowita degrengolada - nazwijmy j
ą
„degrengolitis". Dolegliwo
ść
powszechniejsza, ni
ż
cz
ę
sto si
ę
przypuszcza, i du
ż
o
łatwiej postawi
ć
jej diagnoz
ę
, ni
ż
przeprowadzi
ć
kuracj
ę
.
Nasze studia organizacyjnego parali
ż
u rozpoczniemy, zgodnie z logik
ą
, od opisu
przebiegu choroby, pocz
ą
wszy od pierwszych jej oznak a
ż
do stadium ostatecznego.
Nast
ę
pny etap naszych bada
ń
b
ę
dzie dotyczył symptomów i diagnozy. Etap trzeci
powinien by zaleca
ć
jakie
ś
sposoby leczenia, lecz na ten temat niewiele wiadomo.
Najbli
ż
sza przyszło
ść
tak
ż
e nie przyniesie zapewne
ż
adnych odkry
ć
w tym
wzgl
ę
dzie, poniewa
ż
tradycja brytyjskich bada
ń
medycznych całkowicie
przeciwstawia si
ę
kładzeniu jakiegokolwiek nacisku na t
ę
cz
ęść
zagadnienia.
Brytyjski specjalista zadowala si
ę
zwykle w zupełno
ś
ci prze
ś
ledzeniem objawów i
zdefiniowaniem ich przyczyny. Francuz - odwrotnie - zaczyna od przepisania
sposobów leczenia, a dopiero pó
ź
niej omawia diagnoz
ę
, je
ś
li w ogóle j
ą
omawia. W
naszym wypadku skłonni b
ę
dziemy przyj
ąć
metod
ę
brytyjsk
ą
, która mo
ż
e nie pomóc
pacjentowi, lecz która jest bez kwestii metod
ą
bardziej naukow
ą
. Lepiej jest
podró
ż
owa
ć
z nadziej
ą
w duszy, ni
ż
po prostu przybywa
ć
na miejsce.
Pierwsz
ą
oznak
ą
niebezpiecze
ń
stwa jest pojawienie si
ę
w hierarchii
organizacyjnej osobnika, który ł
ą
czy w sobie pot
ęż
ne nagromadzenie niekompetencji
i zazdro
ś
ci.
ś
adna z tych cech nie wyró
ż
nia si
ę
sama przez si
ę
i wi
ę
kszo
ść
ludzi
posiada ka
ż
d
ą
z nich w pewnej proporcji. Lecz kiedy te dwie cechy osi
ą
gaj
ą
pewne
nasilenie - oznaczmy je formuł
ą
N
3
Z
5
- nast
ę
puje reakcja chemiczna. Dwa elementy
stapiaj
ą
si
ę
, stwarzaj
ą
now
ą
substancj
ę
, któr
ą
okre
ś
limy nazw
ą
„degrengoliny".
Obecno
ść
tej substancji mo
ż
na tak
ż
e sprawdzi
ć
na podstawie poczyna
ń
kogo
ś
,
kto nie potrafi niczego dokona
ć
w swoim własnym wydziale, a ustawicznie usiłuje
wtr
ą
ca
ć
si
ę
do pracy innych wydziałów i uzyska
ć
kontrol
ę
nad administracj
ą
centraln
ą
. Specjalista obserwuj
ą
cy ow
ą
szczególn
ą
mieszanin
ę
nieudolno
ś
ci i
ambicji od razu pokiwa głow
ą
i mruknie: „elementarna, samoistna degrengolina".
Objawy te, jak zobaczymy, s
ą
zupełnie typowe.
Nast
ę
pne, albo wtórne stadium rozwoju choroby ma miejsce wtedy, gdy zara
ż
ony
osobnik zdobywa całkowite lub cz
ęś
ciowe kierownictwo organizacji centralnej. W
wielu wypadkach stadium to nast
ę
puje bez okresu zaka
ż
enia pocz
ą
tkowego, je
ś
li
zara
ż
one indywiduum przyst
ę
puje wła
ś
nie do pracy na tym szczeblu. W tym stadium
łatwo rozpozna
ć
owo indywiduum po uporze, z jakim walczy o usuni
ę
cie z
organizacji wszystkich zdolniejszych od siebie, a tak
ż
e po uporze, jaki napotyka u
niego zaanga
ż
owanie lub awans kogo
ś
, kto mógłby okaza
ć
si
ę
zdolniejszym po
upływie pewnego czasu.
Poniewa
ż
nie o
ś
mieli si
ę
powiedzie
ć
: „Mr Asterisk jest zanadto zdolny", wobec
tego mówi: „Asterisk jest zdolny, zapewne, ale czy solidny? Wolałbym raczej Mr
Cyphera".
Poniewa
ż
nie o
ś
mieli si
ę
powiedzie
ć
: „Wobec Asteriska czuj
ę
si
ę
mały", wi
ę
c
powie: „Wydaje mi si
ę
,
ż
e Cypher jest rozs
ą
dniejszy". Rozs
ą
dek - to interesuj
ą
ce
słowo oznacza w tym kontek
ś
cie co
ś
odwrotnego ni
ż
inteligencja; oznacza ono w
gruncie rzeczy robienie tego, co ju
ż
zostało zrobione. Wobec tego Mr Cypher
otrzymuje awans, a Mr Asterisk odchodzi gdzie indziej. Centralna administracja
stopniowo zaczyna roi
ć
si
ę
od ludzi głupszych od przewodnicz
ą
cego, od dyrektora,
od kierownika.
Je
ś
li prezes organizacji jest postaci
ą
drugorz
ę
dn
ą
, b
ę
dzie starał si
ę
o to, aby
sztab jego najbli
ż
szych współpracowników składał si
ę
tylko z postaci
trzeciorz
ę
dnych, a ci z kolei o to, aby ich podwładni byli czwartorz
ę
dni. Powstaje
wkrótce istne współzawodnictwo głupoty, ludzie pragn
ą
uchodzi
ć
za jeszcze
głupszych, ni
ż
s
ą
w rzeczywisto
ś
ci.
Nast
ę
pne, czyli trzecie z kolei stadium pocz
ą
tków tej choroby nast
ę
puje wówczas,
kiedy w całej organizacji, od góry a
ż
do dołu, nie przebłyskuje ju
ż
ani iskierka
inteligencji. To jest wła
ś
nie ów stan upadku, opisany przez nas na pocz
ą
tku. Gdy
stadium to zostało osi
ą
gni
ę
te, instytucja jest - praktycznie bior
ą
c - martwa.
Mo
ż
e pozostawa
ć
w tym stanie przez dwadzie
ś
cia lat. Mo
ż
e spokojnie si
ę
rozkłada
ć
. Mo
ż
e nawet - na koniec - powróci
ć
do zdrowia. Przypadki wyzdrowienia
s
ą
rzadkie. Kto
ś
mógłby si
ę
dziwi
ć
,
ż
e wyzdrowienie bez leczenia jest w ogóle
mo
ż
liwe. Jednak
ż
e jest to kuracja całkiem naturalna i dokładnie przypomina proces,
gdy ró
ż
ne
ż
yj
ą
ce organizmy rozwijaj
ą
w sobie odporno
ść
na trucizny, zabójcze dla
nich przy pierwszym zetkni
ę
ciu. Jest tak, jak gdyby cała instytucja została spryskana
roztworem DDT, gwarantuj
ą
cym zniszczenie wszelkich zdolno
ś
ci. Z biegiem lat
praktyka ta przynosi po
żą
dane rezultaty. Lecz w ko
ń
cu pewne jednostki uodporniaj
ą
si
ę
. Ukrywaj
ą
swoje zdolno
ś
ci pod mask
ą
idiotycznego dobrego humoru.
Rezultat jest taki,
ż
e pracownicy, którym wyznaczono zadanie zniszczenia
zdolno
ś
ci, nie potrafi
ą
(wskutek swej głupoty) znale
źć
ich tam, gdzie je widz
ą
. Zdolny
urz
ę
dnik przedostaje si
ę
poprzez zewn
ę
trzne linie obronne i toruje sobie drog
ę
ku
szczytowi. W
ę
druje tam, bełkoc
ą
c co
ś
o golfie i głupawo chichocz
ą
c, gubi
ą
c
dokumenty i zapominaj
ą
c nazwisk, a wygl
ą
daj
ą
c tak samo, jak wszyscy. Dopiero
kiedy zdobywa wysokie stanowisko, nagle zrzuca mask
ę
i objawia si
ę
niby demon
w
ś
ród tłumu wró
ż
ek z pantomimy. W
ś
ród przenikliwych okrzyków trwogi wysocy
urz
ę
dnicy odnajduj
ą
istot
ę
zdoln
ą
tu
ż
obok siebie. Jest ju
ż
za pó
ź
no,
ż
eby mo
ż
na
było na to co
ś
poradzi
ć
. Stało si
ę
, choroba jest w odwrocie i w ci
ą
gu nast
ę
pnych
dziesi
ę
ciu lat mo
ż
liwe jest zupełne wyzdrowienie. Ale te przykłady naturalnej kuracji
s
ą
niezwykle rzadkie. W normalnym biegu wydarze
ń
choroba przechodzi przez
wymienione, rozpoznane jej stadia i staje si
ę
- mogłoby si
ę
wydawa
ć
- nieuleczalna.
Zobaczyli
ś
my, na czym ona polega. Pozostaje nam teraz wskaza
ć
, na podstawie
jakich objawów mo
ż
na wy
ś
ledzi
ć
jej obecno
ść
. Inn
ą
rzecz
ą
jest szczegółowy opis
szerzenia si
ę
infekcji w urojonym przypadku, zaklasyfikowanym od pocz
ą
tku, a
zupełnie inn
ą
- wej
ś
cie do fabryki, baraków, biura czy zakładu naukowego i
rozpoznanie tych objawów na pierwszy rzut oka.
Wszyscy wiemy, w jaki sposób po
ś
rednik sprzeda
ż
y nieruchomo
ś
ci kr
ąż
y wokół
pustego domu, je
ś
li wyst
ę
puje w imieniu nabywcy. To tylko kwestia czasu, kiedy
znienacka otworzy szaf
ę
lub kopnie w boazeri
ę
i krzyknie: „Grzyb!" (Je
ś
li za
ś
wyst
ę
puje w imieniu sprzedaj
ą
cego, zgubi klucz od szafy, a b
ę
dzie zwracał uwag
ę
na widok z okna).
W ten sam sposób badacz zagadnie
ń
społecznych mo
ż
e rozpozna
ć
objawy
„degrengolitis", nawet w jej pocz
ą
tkowym stadium. Zatrzyma si
ę
, poci
ą
gnie nosem,
m
ą
drze pokiwa głow
ą
i od razu b
ę
dzie oczywiste,
ż
e on wie. Ale sk
ą
d? Po czym
poznaje,
ż
e „degrengolitis" tu powstała? Je
ś
li istnieje pocz
ą
tkowe
ź
ródło infekcji,
diagnoza b
ę
dzie łatwiejsza, mo
ż
na j
ą
jednak postawi
ć
nawet wtedy, kiedy rozsadnik
choroby jest na urlopie. Jego wpływ mo
ż
na wykry
ć
w atmosferze. Mo
ż
na go wykry
ć
przede wszystkim w pewnych uwagach, które wypowiadaj
ą
inni, na przykład: „Byłoby
bł
ę
dem, gdyby
ś
my si
ę
porywali na zbyt wiele. Nie mo
ż
emy współzawodniczy
ć
z
Toprank *. Tutaj, w Lowgrade, wykonujemy po
ż
yteczn
ą
prac
ę
, wychodzimy
naprzeciw potrzebom kraju. Powinni
ś
my si
ę
tym zadowoli
ć
".
Albo: „Nie mamy pretensji do tego,
ż
eby by
ć
w pierwszym szeregu. Ci ludzie w
Much-Striving * mówi
ą
o swej pracy w sposób absurdalny, zupełnie tak, jak gdyby
mogli si
ę
równa
ć
z Toprank".
Albo wreszcie: „Niektórzy z naszych młodszych urz
ę
dników przenie
ś
li si
ę
do
Toprank, jeden czy dwóch przeszło nawet do Much-Striving. Mo
ż
e to najm
ą
drzejsze,
co mogli wymy
ś
li
ć
. Z rado
ś
ci
ą
ż
yczymy im powodzenia. Wymiana idei i personelu
jest dobra - chocia
ż
oczywi
ś
cie tych kilka osób, które przyszły do nas z Toprank,
sprawiło nam raczej zawód. Mo
ż
emy liczy
ć
tylko na tych ludzi, których tamci
wyrzucaj
ą
. Ale nie powinni
ś
my narzeka
ć
. Zawsze unikamy tar
ć
, je
ś
li tylko mo
ż
emy. I
s
ą
dzimy,
ż
e na swój skromny sposób robimy dobr
ą
robot
ę
".
Co sugeruj
ą
te uwagi? Sugeruj
ą
- albo raczej wyra
ź
nie
ś
wiadcz
ą
,
ż
e ustanowiono
zbyt niski poziom oczekiwanych osi
ą
gni
ęć
. Pragnie si
ę
wył
ą
cznie niskiego poziomu,
a jeszcze ni
ż
szy si
ę
akceptuje. Wskazówki, dawane przez drugorz
ę
dnego szefa i
adresowane do jego trzeciorz
ę
dnych urz
ę
dników, mówi
ą
jedynie o minimum celów i
zalecaj
ą
bezskuteczne
ś
rodki. Nie wymaga si
ę
wy
ż
szego poziomu kompetencji,
poniewa
ż
skutecznie działaj
ą
ca organizacja wymykałaby si
ę
spod kierowniczych
mo
ż
liwo
ś
ci szefa. Nad głównym wej
ś
ciem złotymi czcionkami wypisano motto:
„Zawsze trzeciorz
ę
dni".
Trzeciorz
ę
dno
ść
stała si
ę
podstaw
ą
polityki organizacyjnej. Mo
ż
na jednak
zaobserwowa
ć
,
ż
e wci
ąż
jeszcze uznaje si
ę
istnienie wy
ż
szego poziomu. W tym
stadium pozostaje jeszcze cie
ń
usprawiedliwiania si
ę
, poczucie niepokoju na samo
wspomnienie Toprank. Jednak
ż
e ani to usprawiedliwianie si
ę
, ani ów niepokój nie
trwaj
ą
długo. Szybko nadchodzi drugie stadium choroby i to stadium musimy wła
ś
nie
teraz opisa
ć
.
Głównym objawem, po którym mo
ż
na je rozpozna
ć
, jest zadowolenie z siebie.
Nakre
ś
lono sobie niewielkie zadania i dlatego przewa
ż
nie je osi
ą
gni
ę
to. Cel
umieszczono bliziutko stanowiska strzelniczego, dlatego uzyskano du
żą
ilo
ść
punktów. Dyrektorzy dokonali tego, co zamierzyli. Napełnia ich to niebawem
zadowoleniem z samych siebie. Wkrótce zapominaj
ą
,
ż
e niewielkiego trzeba było
wysiłku,
ż
eby uzyska
ć
małe wyniki. Widz
ą
tylko to,
ż
e im si
ę
udało -- nie tak, jak tym
ludziom z Much-Striving. Staj
ą
si
ę
coraz bardziej zadowoleni z siebie, a to ich
samozadowolenie przejawia si
ę
w uwagach takich, jak te: „Szef jest człowiekiem
rozs
ą
dnym i bardzo m
ą
drym, je
ś
li go lepiej pozna
ć
. Nigdy nie mówi wiele - to nie
jego styl - ale rzadko popełnia bł
ę
dy". (Te ostatnie słowa mo
ż
na by słusznie
zastosowa
ć
do kogo
ś
, kto w ogóle nic nie robi).
Albo: „My tutaj raczej nie mamy zaufania do wybitnych zdolno
ś
ci. Ci wybitnie
zdolni ludzie potrafi
ą
by
ć
strasznym utrapieniem, przewracaj
ą
do góry nogami
ustalony porz
ą
dek i proponuj
ą
wszelkie rodzaje planów, których nigdy jeszcze nie
wypróbowano. A my osi
ą
gamy znakomite rezultaty przy pomocy zwykłego zdrowego
rozs
ą
dku i pracy zespołowej".
A w ko
ń
cu: „Nasza stołówka to co
ś
, z czego naprawd
ę
jeste
ś
my dumni. Nie
mamy poj
ę
cia, w jaki sposób kierownik mo
ż
e wydawa
ć
takie dobre obiady po tej
cenie. Mamy do niego szcz
ęś
cie". Ta ostatnia uwaga zostaje wypowiedziana w
chwili, kiedy siedzimy przy stole nakrytym brudn
ą
cerat
ą
, patrz
ą
c na niejadaln
ą
,
ohydn
ą
papk
ę
na talerzu i wstrz
ą
saj
ą
c si
ę
na sam widok i zapach tego, co ma by
ć
kaw
ą
.
W istocie wygl
ą
d stołówki ujawnia wi
ę
cej ni
ż
wygl
ą
d biura. Tak jak dla
pospiesznego s
ą
du o domu prywatnym wystarczy nam obejrze
ć
WC (aby przekona
ć
si
ę
, czy jest w nim zapasowa rolka papieru), tak jak oceniamy hotel po zastawie, tak
wi
ę
ksz
ą
instytucj
ę
mo
ż
emy oceni
ć
na podstawie wygl
ą
du jej stołówki. Je
ś
li jest
utrzymana w kolorze ciemnobr
ą
zowym i bladozielonym; je
ś
li firanki s
ą
purpurowe
(lub nie ma ich wcale); je
ś
li nigdzie nie wida
ć
kwiatów; je
ś
li w zupie jest j
ę
czmie
ń
(i
pływa w niej - lub nie pływa - mucha); je
ś
li potrawy s
ą
spartaczone i sple
ś
niałe; i je
ś
li
mimo to urz
ę
dnicy s
ą
ze wszystkiego zadowoleni - to có
ż
, wtedy instytucja znajduje
si
ę
na bardzo złej drodze. Poniewa
ż
w takim wypadku zadowolenie z siebie doszło
do tego punktu, w którym ludzie za to odpowiedzialni nie widz
ą
ju
ż
ró
ż
nicy mi
ę
dzy
po
ż
ywieniem a paskudztwem. Oto zadowolenie z siebie w formie absolutnej.
W trzecim i ostatnim stadium tej choroby miejsce zadowolenia z siebie zajmuje
apatia. Urz
ę
dnicy nie przechwalaj
ą
si
ę
swymi osi
ą
gni
ę
ciami w porównaniu z
osi
ą
gni
ę
ciami innej instytucji. Zapomnieli,
ż
e jakakolwiek inna instytucja w ogóle
istnieje. Przestali ju
ż
jada
ć
w stołówce, wol
ą
przynosi
ć
ze sob
ą
kanapki i za
ś
mieca
ć
biurka okruszynami. Na tablicach ogłosze
ń
znajduje si
ę
zawiadomienie o koncercie,
który odbył si
ę
cztery lata temu. Na drzwiach biura Mr Browna widnieje tabliczka z
napisem „Mr Smith", a na drzwiach Mr Smitha przyczepiono naklejk
ę
baga
ż
ow
ą
, na
której wyblakłym atramentem wypisano „Mr Robinson". Wybite okna zreperowano
przy pomocy kawałków tektury. Je
ś
li dotkn
ąć
kontaktów elektrycznych, doznaje si
ę
lekkiego, lecz bolesnego pora
ż
enia. Tynk odpada z sufitu,
ś
ciany pokryte s
ą
plamami. Winda nie działa, a w ust
ę
pie nie mo
ż
na spu
ś
ci
ć
wody. Przez wybite
okienko w suficie woda rozpryskuje si
ę
,
ś
ciekaj
ą
c do podstawionego wiadra, a
gdzie
ś
z suteren dobiega miauczenie wygłodniałego kota.
Ostatnie stadium choroby doprowadziło cał
ą
organizacj
ę
do stanu załamania.
Objawy choroby w tej ostrej formie s
ą
tak liczne i wyra
ź
ne,
ż
e do
ś
wiadczony badacz
mo
ż
e cz
ę
sto odkry
ć
je telefonicznie, nie odwiedzaj
ą
c w ogóle zara
ż
onego miejsca.
Kiedy mdlej
ą
cy z nudy głos odpowiada „Heelllou!", ekspert słyszał ju
ż
dosy
ć
. Smutno
kiwa głow
ą
i odkłada słuchawk
ę
. „Trzecia faza, i to nie
ź
le zaawansowana - mruczy
do siebie - prawie na pewno beznadziejna". Zbyt pó
ź
no ju
ż
na prób
ę
jakiegokolwiek
leczenia. Instytucja jest - praktycznie bior
ą
c - martwa.
Opisali
ś
my wi
ę
c t
ę
chorob
ę
tak, jak si
ę
j
ą
widzi od wewn
ą
trz, a nast
ę
pnie od
zewn
ą
trz. Znamy jej pocz
ą
tki, post
ę
py, wyniki infekcji, a tak
ż
e objawy, po których
poznaje si
ę
jej obecno
ść
. Brytyjska my
ś
l medyczna rzadko kiedy wychodzi poza t
ę
faz
ę
bada
ń
. Skoro chorob
ę
raz zidentyfikowano, nazwano, opisano i wytłumaczono,
Brytyjczycy s
ą
zwykle ju
ż
zupełnie zadowoleni i gotowi do bada
ń
nast
ę
pnego
zagadnienia. Je
ś
li ich zapyta
ć
o sposób leczenia, patrz
ą
ze zdziwieniem i polecaj
ą
da
ć
zastrzyki penicyliny, a przedtem (lub potem) usun
ąć
pacjentowi wszystkie z
ę
by.
Od razu staje si
ę
jasne,
ż
e ten aspekt problemu ich nie interesuje.
Czy powinni
ś
my zaj
ąć
takie samo stanowisko? Czy te
ż
, jako uczeni zajmuj
ą
cy si
ę
zagadnieniami politycznymi i społecznymi, powinni
ś
my zastanowi
ć
si
ę
, czy i co
mo
ż
na na to poradzi
ć
? Szczegółowa dyskusja nad jak
ąś
mo
ż
liw
ą
kuracj
ą
byłaby z
pewno
ś
ci
ą
przedwczesna, lecz bardzo ogólne wskazanie kierunku, w którym mo
ż
na
by szuka
ć
rozwi
ą
zania, byłoby rzecz
ą
po
ż
yteczn
ą
. Mo
ż
na by przynajmniej wyło
ż
y
ć
pewne zasady.
Pierwsz
ą
z owych zasad powinna by
ć
ta,
ż
e instytucja dotkni
ę
ta chorob
ą
nie
mo
ż
e sama si
ę
zreformowa
ć
. Wiemy,
ż
e istniej
ą
przykłady, i
ż
choroba znika bez
leczenia, tak samo, jak wyst
ę
puje bez ostrze
ż
enia; wypadki te jednak s
ą
rzadkie, a
specjali
ś
ci uwa
ż
aj
ą
je za nieprawidłowe i niepo
żą
dane. Kuracja, jakakolwiek byłaby
jej istota, musi przyj
ść
z zewn
ą
trz. Mo
ż
e by
ć
rzecz
ą
fizycznie mo
ż
liw
ą
,
ż
eby pacjent
sam sobie usun
ą
ł wyrostek robaczkowy pod miejscowym znieczuleniem, ale taka
praktyka spotkałaby si
ę
z niech
ę
ci
ą
i szeregiem zastrze
ż
e
ń
. Inne operacje jeszcze
mniej nadaj
ą
si
ę
do tego,
ż
eby pacjent posłu
ż
ył si
ę
własn
ą
zr
ę
czno
ś
ci
ą
.
Zatem pierwsz
ą
zasad
ą
, jak
ą
spokojnie mo
ż
emy ogłosi
ć
, b
ę
dzie ta, i
ż
pacjent i
chirurg nie powinien by
ć
t
ą
sam
ą
osob
ą
. Kiedy instytucja znajduje si
ę
w zaawanso-
wanym stadium choroby, potrzebne s
ą
usługi specjalistów, a nawet w pewnych
wypadkach usługi najwi
ę
kszego z
ż
yj
ą
cych autorytetów, samego Parkinsona. Hono-
rarium, które trzeba by zapłaci
ć
, byłoby oczywi
ś
cie bardzo wysokie, lecz w wypadku
tego rodzaju wydatek nie stanowi naturalnie przeszkody. Jest to przecie
ż
, b
ą
d
ź
co
b
ą
d
ź
, sprawa
ż
ycia i
ś
mierci.
Drug
ą
zasad
ą
, któr
ą
mo
ż
emy wyło
ż
y
ć
, jest ta,
ż
e pocz
ą
tkowe stadium choroby
mo
ż
na leczy
ć
zwykłymi zastrzykami, nast
ę
pne - wymaga w pewnych wypadkach
leczenia chirurgicznego, trzecie za
ś
- nale
ż
y uzna
ć
za nieuleczalne. W swoim czasie
lekarze przeb
ą
kiwali co
ś
o buteleczkach i pigułkach, ale to sposób przestarzały. W
innym okresie mówiono mgli
ś
cie o psychologii, lecz to tak
ż
e ju
ż
sprawa przestarzała;
od tego czasu wi
ę
kszo
ść
psychoanalityków uznano za obł
ą
kanych.
Obecna epoka jest epok
ą
zastrzyków i ci
ęć
i wypada, aby uczeni zajmuj
ą
cy si
ę
polityk
ą
dotrzymywali kroku osi
ą
gni
ę
ciom medycyny. Zetkn
ą
wszy si
ę
z wypadkiem
pocz
ą
tkowego zaka
ż
enia, automatycznie przygotowujemy strzykawk
ę
i
zastanawiamy si
ę
jedynie nad tym, co - oprócz wody - powinno si
ę
w niej znajdowa
ć
.
W zasadzie zastrzyk powinien zawiera
ć
jak
ąś
substancj
ę
aktywn
ą
- ale z jakiej grupy
nale
ż
y j
ą
wyselekcjonowa
ć
?
Wstrz
ą
sowy zastrzyk powinien by zawiera
ć
du
żą
dawk
ę
Nietolerancji, lecz to
lekarstwo trudno wyprodukowa
ć
, a niekiedy okazuje si
ę
ono zbyt silne w działaniu.
Nietolerancj
ę
uzyskuje si
ę
z krwi pułkowych sier
ż
antów i powinna ona zawiera
ć
dwa
składniki chemiczne, a miano
wicie:
a) najlepsze jest zaledwie do
ść
dobre (DD) i
b) nie ma
ż
adnego usprawiedliwienia (
ś
U). Nietolerancyjne indywiduum
wprowadzone do chorej instytucji wywiera skutek wzmacniaj
ą
cy i mo
ż
e sprawi
ć
,
ż
e
organizm przeciwstawi si
ę
wpływom pocz
ą
tkowego
ź
ródła infekcji. Jakkolwiek ten
sposób leczenia mo
ż
e okaza
ć
si
ę
bardzo dobry, nie ma zupełnej pewno
ś
ci,
ż
e kura-
cja ta b
ę
dzie stale działa
ć
. Mo
ż
na w
ą
tpi
ć
, czy substancj
ę
zaka
ż
aj
ą
c
ą
uda si
ę
rzeczywi
ś
cie usun
ąć
z systemu. Informacje, które posiadamy, skłaniaj
ą
nas raczej
do wniosku,
ż
e tego rodzaju leczenie w pierwszej instancji jest zaledwie
ś
rodkiem
łagodz
ą
cym i
ż
e choroba, jakkolwiek u
ś
piona, pozostaje w organizmie. Niektórzy
znawcy s
ą
dz
ą
,
ż
e powtarzanie zastrzyków spowoduje całkowite wyleczenie, inni
jednak obawiaj
ą
si
ę
,
ż
e mo
ż
e wywoła
ć
nowe podra
ż
nienie, niewiele mniej
niebezpieczne ni
ż
pierwotna choroba. Dlatego nietolerancja jest lekarstwem, które
nale
ż
y stosowa
ć
ostro
ż
nie.
Istnieje nieco łagodniejsze lekarstwo, zwane
Ś
mieszno
ś
ci
ą
, lecz jego działanie
jest niepewne, istota nieustalona, a skutki zbyt mało znane. Mało jest powodów do
obaw,
ż
eby zastrzyk
ś
mieszno
ś
ci mógł spowodowa
ć
jak
ąś
szkod
ę
, lecz nie wiadomo
te
ż
na pewno, czy kuracja przyniesie po
żą
dany rezultat. Istnieje na ogół zgoda co do
tego,
ż
e zdegrengolowane indywiduum posiada grub
ą
skór
ę
ochronn
ą
, uodpornion
ą
na
ś
mieszno
ść
. Mo
ż
e si
ę
zdarzy
ć
,
ż
e
ś
mieszno
ść
doprowadzi do izolowania infekcji,
ale to jest wszystko, czego mo
ż
na si
ę
było spodziewa
ć
, a wła
ś
ciwie nawet wi
ę
cej,
ni
ż
si
ę
żą
dało.
Mo
ż
na na koniec zauwa
ż
y
ć
,
ż
e w tego rodzaju przypadkach wypróbowywano
tak
ż
e metod
ę
Strofowania (któr
ą
równie
ż
mo
ż
na stosowa
ć
), i nie bez pewnych
wyników. Jednak
ż
e tu znowu powstaj
ą
trudno
ś
ci. Lekarstwo to jest bod
ź
cem
działaj
ą
cym natychmiast, lecz mo
ż
e te
ż
spowodowa
ć
rezultat wr
ę
cz odwrotny od
tego, którego pragn
ą
specjali
ś
ci. Po chwilowym zrywie aktywno
ś
ci zdegrengolowane
indywiduum staje si
ę
jeszcze bardziej bierne ni
ż
przedtem i równie gro
ź
ne, jak samo
ź
ródło zaka
ż
enia.
Je
ś
li wi
ę
c mo
ż
na w jakikolwiek sposób wykorzysta
ć
strofowanie, to niemal
wył
ą
cznie jako jeden z elementów
;
preparatu składaj
ą
cego si
ę
poza tym z
nietolerancji i
ś
mieszno
ś
ci, a mo
ż
e i innych leków, dotychczas nie wypróbowanych.
Pozostaje tylko zauwa
ż
y
ć
,
ż
e preparat taki, jak dot
ą
d, nie istnieje.
S
ą
dzimy,
ż
e drugie stadium choroby nadaje si
ę
do operacji. Wszyscy czytelnicy-
fachowcy słyszeli o pracach ogólnie ł
ą
czonych z nazwiskiem Cutlera Walpole. Ope-
racja dokonana po raz pierwszy przez tego wielkiego chirurga polegała po prostu na
usuni
ę
ciu zaka
ż
onych organów i na równoczesnym wprowadzeniu
ś
wie
ż
ej krwi,
przetoczonej z podobnego organizmu.
Czasami operacja ta si
ę
udaje. Nale
ż
y tylko dla porz
ą
dku doda
ć
,
ż
e czasami
operacja si
ę
nie udaje. Szok mo
ż
e si
ę
okaza
ć
zbyt wielki dla organizmu. O
ś
wie
żą
krew mo
ż
e by
ć
trudno, a nawet je
ś
li si
ę
j
ą
uzyska, mo
ż
e nie uda
ć
si
ę
zmieszanie jej
z krwi
ą
ju
ż
poprzednio kr
ążą
c
ą
w organizmie. Z drugiej strony ta drastyczna metoda
daje niew
ą
tpliwie najlepsz
ą
szans
ę
zupełnego wyleczenia.
Wydaje si
ę
,
ż
e w trzecim stadium nic ju
ż
nie mo
ż
na zrobi
ć
. Instytucja jest - w
praktyce - całkowicie martwa. Mo
ż
na o
ż
ywi
ć
j
ą
na nowo, lecz tylko wówczas, je
ś
li
zmieni si
ę
jej nazw
ę
, siedzib
ę
i cały sztab pracowników. Ludzie my
ś
l
ą
cy kategoriami
ekonomicznymi ulegaj
ą
pokusie przeniesienia do nowej instytucji cz
ęś
ci dawnego
personelu w imi
ę
- na przykład - ci
ą
gło
ś
ci pracy. Lecz taka transfuzja z pewno
ś
ci
ą
oka
ż
e si
ę
fatalna, a ci
ą
gło
ść
jest wła
ś
nie tym, czego nale
ż
y unika
ć
.
ś
adnej cz
ęś
ci dawnej i chorej instytucji nie mo
ż
na uzna
ć
za woln
ą
od zaka
ż
enia.
Nie wolno przenosi
ć
z dawnej siedziby ani personelu, ani wyposa
ż
enia, ani
ż
adnej
tradycji. Po
ś
cisłej kwarantannie musi nast
ą
pi
ć
zupełna dezynfekcja. Zaka
ż
ony
personel nale
ż
y rozproszy
ć
(z gor
ą
cymi poleceniami) do tych konkurencyjnych
instytucji, do których czuje si
ę
szczególn
ą
wrogo
ść
. Całe wyposa
ż
enie i wszystkie
akta nale
ż
y zniszczy
ć
bez namysłu. Co do budynków, to najlepiej najpierw wysoko je
ubezpieczy
ć
, a nast
ę
pnie podpali
ć
. Dopiero wtedy, gdy pozostan
ą
z nich czerniej
ą
ce
ruiny, mo
ż
emy by
ć
pewni,
ż
e bakcyl choroby został zniszczony.
SPRAWA EMERYTURY
albo
wiek odpoczynku
Słuszn
ą
jest rzecz
ą
,
ż
e w
ś
ród wielu problemów, omawianych i rozwi
ą
zanych w tej
ksi
ąż
ce, spraw
ą
emerytury zajmujemy si
ę
na ko
ń
cu. Stanowiła ona przedmiot obrad
wielu komisji badawczych, lecz relacje, jakie si
ę
słyszało, były zawsze beznadziejnie
sprzeczne, a ostateczne zalecenia m
ę
tne, nieprzekonywaj
ą
ce i niejasne. Wiek
przymusowej emerytury okre
ś
la si
ę
pomi
ę
dzy 55 a 75 rokiem
ż
ycia, lecz s
ą
to
okre
ś
lenia dowolne i nienaukowe.
Ka
ż
dy wiek ustanowiony przez przypadek lub zwyczaj mo
ż
na by obroni
ć
tym
samym argumentem. Tam gdzie wiek emerytalny okre
ś
lono na lat 65, obro
ń
cy tego
systemu zawsze uznaj
ą
, na podstawie do
ś
wiadczenia,
ż
e siły umysłowe i energia
wykazuj
ą
oznaki osłabienia w wieku lat 62. Z du
ż
ym po
ż
ytkiem mo
ż
na by doj
ść
do
tego wniosku, gdyby w organizacjach, w których wiek emerytalny ustalono na lat 60,
nie zaobserwowano innego zjawiska. Tam - jak nam powiedziano - okazuje si
ę
,
ż
e
ludzie trac
ą
siły, w pewnym stopniu, w wieku lat 57. I jak na zło
ść
m
ęż
czy
ź
ni, których
wiek emerytalny oznaczono na 55 lat, trac
ą
pełni
ę
swych sił w wieku lat 52. Krótko
mówi
ą
c, wygl
ą
da na to,
ż
e zdolno
ść
- do pracy zaczyna si
ę
zmniejsza
ć
w wieku
emerytury E minus 3, bez wzgl
ę
du na to, jaki wiek został dla E okre
ś
lony. Jest to fakt
interesuj
ą
cy sam przez si
ę
, jednak nie pomaga bezpo
ś
rednio wtedy, kiedy trzeba
zadecydowa
ć
, jaki wiek powinno si
ę
oznaczy
ć
dla E.
Ale chocia
ż
wiek E minus 3 nie jest nam bezpo
ś
rednio pomocny, to pozwala on
zorientowa
ć
si
ę
,
ż
e dotychczasowe badania prowadzone były w niewła
ś
ciwym
kierunku. Cz
ę
sto dokonywana obserwacja,
ż
e ludzie ró
ż
ni
ą
si
ę
od siebie i niektórzy
starzej
ą
si
ę
ju
ż
około pi
ęć
dziesi
ą
tki, podczas gdy inni s
ą
pełni energii jeszcze w
wieku lat 80 lub 90, mo
ż
e odpowiada
ć
prawdzie, lecz i tutaj fakty nie prowadz
ą
do
nik
ą
d.
Prawd
ą
jest,
ż
e wiek emerytalny nie pozostaje w
ż
adnym zwi
ą
zku z człowiekiem,
którego emerytur
ę
mamy na my
ś
li. Powinni
ś
my wzi
ąć
pod obserwacj
ę
jego
nast
ę
pc
ę
: człowieka Y, który ma zaj
ąć
miejsce człowieka X, gdy ten ostatni znajdzie
si
ę
w stanie spoczynku. Dobrze wiadomo,
ż
e w swej pomy
ś
lnie przebiegaj
ą
cej
karierze przejdzie on nast
ę
puj
ą
ce etapy:
1) Wiek Kwalifikacji
(K)
2) Wiek Dyskrecji
(D) -
= K +
3) Wiek Awansu
(A) =
= D+l
4) Wiek Odpowiedzialno
ś
ci
(O) =
= A +
5) Wiek Autorytetu
(AA) -
= 0 +
6) Wiek Osi
ą
gni
ęć
(OO)
= AA
7) Wiek Wyró
ż
nienia
(W) ~-
= 0O
8) Wiek Godno
ś
ci
(G) -r
= W +
9) Wiek M
ą
dro
ś
ci
(M) -
= G+
10) Wiek Zahamowania
(Z) =
= M +
Skal
ą
powy
ż
sz
ą
rz
ą
dzi warto
ść
liczbowa K. Zatem K nale
ż
y rozumie
ć
jako termin
techniczny. Nie znaczy to,
ż
e człowiek w wieku K wie co
ś
na temat spraw, którymi
ma si
ę
zajmowa
ć
. Architekci na przykład zdaj
ą
pewien rodzaj egzaminów, lecz
rzadko dysponuj
ą
jakimi
ś
po
ż
ytecznymi wiadomo
ś
ciami w tym momencie (jak
zreszt
ą
i pó
ź
niej) swojej kariery.
Termin K oznacza wiek, w którym zaczyna si
ę
kariera zawodowa lub handlowa,
zwykle po pracowitym treningu, korzystnym tylko dla tych, którzy płac
ą
za jego
zorganizowanie. Zobaczymy,
ż
e je
ś
li K = 22, X osi
ą
gnie Z (wiek Zahamowania)
dopiero w wieku lat 72. Dopóki bierze si
ę
pod uwag
ę
jego własn
ą
zdolno
ść
do pracy,
nie ma rozs
ą
dnego powodu,
ż
eby zast
ę
powa
ć
go kim
ś
innym przed osi
ą
gni
ę
ciem 71
lat. Ale nasz problem dotyczy nie jego, lecz Y, przeznaczonego na jego zast
ę
pc
ę
. W
jakim porównawczym stosunku ze sob
ą
pozostaje wiek X i Y? Mówi
ą
c
ś
ci
ś
lej, ile lat
b
ę
dzie miał X, kiedy Y zacznie pracowa
ć
w urz
ę
dzie lub w firmie?
Problem ten był przedmiotem długotrwałych bada
ń
. Starali
ś
my si
ę
wykaza
ć
,
ż
e
rozpi
ę
to
ść
wieku pomi
ę
dzy X i Y wynosi dokładnie pi
ę
tna
ś
cie lat. (Zakładamy,
ż
e
normalnie nie zdarza si
ę
,
ż
eby syn został bezpo
ś
rednim nast
ę
pc
ą
ojca). Bior
ą
c ow
ą
przeci
ę
tn
ą
pi
ę
tnastu lat i przyjmuj
ą
c,
ż
e K = 22, dochodzimy do wniosku,
ż
e Y
dojdzie do OO (Wiek Osi
ą
gni
ęć
) maj
ą
c lat 47, gdy X liczy zaledwie 62. I tutaj
wyra
ź
nie zarysowuje si
ę
kryzys. Poniewa
ż
X wci
ąż
jeszcze utrzymuje sw
ą
kontrol
ę
,
Y, dotkni
ę
ty w swych ambicjach, przechodzi teraz, co zostało udowodnione, ró
ż
ne
stadia w swojej karierze. Stadia te s
ą
nast
ę
puj
ą
ce:
6) Wiek Rozczarowania
(R) = AA + 7
7) Wiek Zazdro
ś
ci
(ZZ) = R + 9
8) Wiek Rezygnacji
(RR) = ZZ + 4
9) Wiek Zapomnienia
(ZZZ) = RR + 5
Dlatego wówczas, gdy X ma lat 72, Y w wieku lat 57 wchodzi wła
ś
nie w Wiek
Rezygnacji. Gdyby X przeszedł wreszcie w tym wieku na emerytur
ę
, Y byłby
całkowicie niezdolny do zaj
ę
cia jego miejsca, poniewa
ż
wła
ś
nie jest zrezygnowany
(prze
ż
ywszy poprzednio dziesi
ę
ciolecie rozczarowania i zazdro
ś
ci) i pogodził si
ę
ju
ż
z przeci
ę
tno
ś
ci
ą
swej kariery. Szansa Y zjawiła si
ę
dla niego dokładnie o dziesi
ęć
lat
za pó
ź
no.
Wiek Rozczarowania nie zawsze nast
ę
puje w tym samym wieku biologicznym,
poniewa
ż
zale
ż
y od czynnika K, ale jego objawy s
ą
łatwe do rozpoznania. Człowiek,
któremu odmawia si
ę
prawa podejmowania wa
ż
nych decyzji, zaczyna uwa
ż
a
ć
za
niesłychanie wa
ż
ne te decyzje, które wolno mu podejmowa
ć
. Zaczyna zrz
ę
dzi
ć
nad
teczkami akt, surowo sprawdza
ć
, czy ołówki s
ą
dobrze zatemperowane, dokładnie
si
ę
upewnia
ć
, czy okna s
ą
otwarte (lub zamkni
ę
te) i pilnie u
ż
ywa
ć
dwóch lub trzech
kolorów atramentu.
Wiek Zazdro
ś
ci objawia si
ę
poprzez kładzenie nacisku na stopie
ń
starsze
ń
stwa.
„Mimo wszystko, jestem jeszcze kim
ś
", „Nigdy tego ze mn
ą
nie uzgadniano", „Z ma
bardzo mało do
ś
wiadczenia". Lecz okres ten ust
ę
puje Wiekowi Rezygnacji. „Nie
jestem
ż
adnym z tych ambitnych typków". „Z został członkiem zarz
ą
du - powiedział-
bym,
ż
e wi
ę
cej to sprawia kłopotów, ni
ż
jest warte". „Awans przeszkodziłby mi tylko
w grze w golfa".
Wysuni
ę
to teori
ę
,
ż
e Wiek Rozczarowania objawia si
ę
tak
ż
e w zainteresowaniu
lokaln
ą
polityk
ą
. Jednak
ż
e teraz ju
ż
wiemy,
ż
e ludzie zajmuj
ą
si
ę
lokaln
ą
polityk
ą
wył
ą
cznie w wyniku swych nieszcz
ęś
liwych mał
ż
e
ń
stw. Na podstawie innych
opisanych objawów staje si
ę
tak
ż
e jasne,
ż
e człowiek, który w wieku mniej wi
ę
cej 47
lat wci
ąż
zajmuje podrz
ę
dne stanowisko, nigdy ju
ż
nie nada si
ę
na
ż
adne inne.
Oczywiste zatem,
ż
e problem polega na tym, aby posła
ć
X na emerytur
ę
w wieku
lat 60, wtedy kiedy wci
ąż
jeszcze potrafi on wykonywa
ć
sw
ą
prac
ę
lepiej ni
ż
kto-
kolwiek inny. Natychmiastowa zmiana mo
ż
e by
ć
zmian
ą
na gorsze, ale unika si
ę
gro
ź
by,
ż
e nie znajdzie si
ę
ż
adnego mo
ż
liwego nast
ę
pcy wtedy, gdy X w ko
ń
cu
odejdzie. Im wybitniejszym pracownikiem X si
ę
okazał i im dłu
ż
ej pracował na swoim
stanowisku, tym bardziej beznadziejna b
ę
dzie sprawa jego nast
ę
pstwa. Najbli
ż
si mu
wiekiem współpracownicy s
ą
ju
ż
zbyt starzy i zbyt długo pozostawali na
stanowiskach podrz
ę
dnych. Wszystko, co potrafi
ą
robi
ć
, to utr
ą
ca
ć
innych,
młodszych od siebie; w tym z pewno
ś
ci
ą
nie zawodz
ą
.
ś
aden kwalifikowany
nast
ę
pca nie pojawi si
ę
przez całe lata, ani w ogóle, dopóki jaki
ś
kryzys nie wysunie
nowego kierownika. Nale
ż
y zatem podj
ąć
ci
ęż
k
ą
decyzj
ę
. Je
ś
li X nie odejdzie we
wła
ś
ciwym czasie, mo
ż
e na tym ucierpie
ć
cała organizacja. Ale jak sprawi
ć
,
ż
eby X
odszedł?
Jak w tylu innych sprawach, tak i w tej nowoczesna nauka znajduje wyj
ś
cie z
kłopotów. Usuni
ę
to surowe metody przeszło
ś
ci. Nie ulega w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e dawniej
nale
ż
ało do rzeczy zwyczajnych, i
ż
na zebraniach zarz
ą
du inni dyrektorzy
przemawiali ledwie dosłyszalnie: jeden zaledwie otwierał i zamykał usta, a drugi
potakiwał mu z wyra
ź
nym zrozumieniem, przekonuj
ą
c w ten sposób
przewodnicz
ą
cego,
ż
e rzeczywi
ś
cie ogłuchł. Ale nowoczesna technika jest znacznie
bardziej skuteczna i pewna. Jej metody wi
ążą
si
ę
zasadniczo z podró
ż
ami lotniczymi
i z wypełnianiem formularzy. Badania wykazały,
ż
e kompletne wyczerpanie, jakie
niesie z sob
ą
ż
ycie współczesne, jest rezultatem poł
ą
czonego działania tych dwóch
czynników. Wysoki urz
ę
dnik, który ma dosy
ć
ka
ż
dego z nich, bardzo szybko zacznie
mówi
ć
o emeryturze.
W
ś
ród prymitywnych plemion afryka
ń
skich istniał zwyczaj likwidowania króla lub
wodza w pewnym punkcie jego kariery, czy to po pewnym okresie lat, czy to w
momencie, w którym jego siły witalne zdawały si
ę
zanika
ć
. Technika dzisiejsza
przedkłada wielkiemu człowiekowi program konferencji w Helsinkach w czerwcu,
kongresu w Adelajdzie w lipcu, zjazdu w Ottawie w sierpniu, przy czym ka
ż
de z tych
zebra
ń
trwa około trzech tygodni. Zapewnia si
ę
go,
ż
e presti
ż
urz
ę
du lub firmy zale
ż
y
od jego obecno
ś
ci i
ż
e wydelegowanie kogokolwiek innego zostałoby przez reszt
ę
uczestników poczytane za obraz
ę
. Program podró
ż
y pozwala mu powróci
ć
do urz
ę
-
du na trzy lub cztery dni pomi
ę
dzy jedn
ą
a drug
ą
konferencj
ą
. Znajduje wtedy za
ka
ż
dym razem na biurku stos formularzy do wypełnienia. Niektóre z nich odnosz
ą
si
ę
do jego podró
ż
y, inne to wnioski o permity lub przydziały, reszta wreszcie nosi
nagłówek „Podatek dochodowy". Po wypełnieniu formularzy oczekuj
ą
cych na jego
podpis po konferencji w Ottawie, przedstawia mu si
ę
program nowej serii
konferencji; jedna z nich odbywa si
ę
w Manili we wrze
ś
niu, druga w Meksyku w
pa
ź
dzierniku, a trzecia w Quebec w listopadzie. Mniej wi
ę
cej w grudniu przyzna,
ż
e
czuje ci
ęż
ar swego wieku. W styczniu zgłosi zamiar przej
ś
cia na emerytur
ę
.
Zasad
ą
tej techniki jest taka organizacja zaj
ęć
, aby konferencje odbywały si
ę
w
miejscach maksymalnie od siebie oddalonych i w klimatach najbardziej ró
ż
nych.
ś
a-
den plan nie powinien pozostawi
ć
mo
ż
liwo
ś
ci odbycia wypoczynkowej podró
ż
y
morskiej. Nale
ż
y bra
ć
stale pod uwag
ę
tylko podró
ż
e samolotem. Nie musi si
ę
przykłada
ć
szczególnej wagi do wyboru takiej czy innej trasy. Wszystkie one zostały
zaplanowane podobnie, raczej z my
ś
l
ą
o wygodzie poczty ni
ż
pasa
ż
erów.
Mo
ż
na spokojnie przyj
ąć
, niemal bez sprawdzania,
ż
e wi
ę
kszo
ść
lotów
rozpoczyna si
ę
o 2.50 nad ranem, z tym
ż
e na lotnisku nale
ż
y by
ć
o 1.30, a wa
ż
enie
baga
ż
u odbywa si
ę
na dworcu lotniczym o 12.45. Przylot planowany .jest o 3.10 nad
ranem nast
ę
pnego dnia (minus dzie
ń
ró
ż
nicy czasu). Jednak
ż
e samolot jest zawsze
troch
ę
spó
ź
niony i w rzeczywisto
ś
ci l
ą
duje o 3.57 nad ranem, czyli
ż
e pasa
ż
erowie
ko
ń
cz
ą
odpraw
ę
celn
ą
i paszportow
ą
około 4.35. Lec
ą
c naokoło
ś
wiata w jednym
kierunku mo
ż
na, a nawet zwykle jada si
ę
ś
niadanie mniej wi
ę
cej trzy razy. Lec
ą
c w
przeciwnym kierunku pasa
ż
erowie nie jedz
ą
nic całymi godzinami, a w ko
ń
cu, gdy z
głodu s
ą
ju
ż
bliscy omdlenia, proponuje si
ę
im szklaneczk
ę
sherry. Wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
lotu sp
ę
dza si
ę
oczywi
ś
cie na wypełnianiu rozmaitych deklaracji dotycz
ą
cych
pieni
ę
dzy i zdrowia. Ile posiada pan dolarów ameryka
ń
skich, funtów szterlingów,
franków, marek, guldenów, jenów, lirów i funtów australijskich, ile w listach
kredytowych, czekach podró
ż
nych, znaczkach pocztowych i pocztowych zleceniach
wypłaty? Gdzie pan spał wczorajszej i przedwczorajszej nocy? (To ostatnie pytanie
jest łatwe, poniewa
ż
pasa
ż
er podró
ż
uj
ą
cy samolotem mo
ż
e zwykle o
ś
wiadczy
ć
w
najlepszej wierze,
ż
e przez cały ubiegły tydzie
ń
w ogóle nie spał). Kiedy pan si
ę
urodził i jak brzmiało panie
ń
skie nazwisko pa
ń
skiej babki? Ile pan ma dzieci i
dlaczego? Jak długo zamierza pan pozosta
ć
i gdzie? Co jest powodem pa
ń
skiej
wizyty, je
ś
li w ogóle istnieje jaki
ś
jej powód? (Tak jakby dot
ą
d mo
ż
na było o nim w
ogóle pami
ę
ta
ć
). Czy przechodził pan wietrzn
ą
osp
ę
i dlaczego nie? Czy posiada
pan wiz
ę
do Patagonii i zezwolenie na powtórny przyjazd do Hongkongu? Podanie
fałszywych danych grozi do
ż
ywotnim wi
ę
zieniem. Prosz
ę
zapi
ąć
pasy. Za chwil
ę
b
ę
-
dziemy l
ą
dowa
ć
w Rangunie. Czas miejscowy: 2.47 nad ranem. Temperatura na
zewn
ą
trz 110° Fahrenheita. Zatrzymamy si
ę
tutaj mniej wi
ę
cej godzin
ę
.
Ś
niadanie
podane zostanie na pokładzie samolotu pi
ęć
godzin po starcie. Dzi
ę
kuj
ę
. (Za co, na
miło
ść
bosk
ą
?). Uprasza si
ę
nie pali
ć
.
Nale
ż
y zauwa
ż
y
ć
,
ż
e podró
ż
lotnicza, poj
ę
ta jako
ś
rodek przyspieszaj
ą
cy
emerytur
ę
, posiada t
ę
dodatkow
ą
korzy
ść
,
ż
e ł
ą
czy si
ę
z ni
ą
powa
ż
na ilo
ść
wypełnianych formularzy. A samo wypełnianie formularzy jest osobn
ą
ci
ęż
k
ą
prób
ą
,
niezale
ż
nie od podró
ż
y. Sztuka obmy
ś
lania formularzy, które nale
ż
y wypełni
ć
,
polega na trzech czynnikach: niejasno
ś
ci, braku miejsca i najci
ęż
szych karach za
nieodpowiednie wypełnienie. W urz
ę
dzie, w którym obmy
ś
la si
ę
formularze,
niejasno
ść
ich zapewniona jest dzi
ę
ki pracy rozmaitych wydziałów, z których jeden
zajmuje si
ę
tym, aby były niezrozumiałe, inny, aby brzmiały jak bełkot, trzeci, aby
zredagowano je w odpowiednim
ż
argonie. Ale niektóre prostsze pomysły stosuje si
ę
ju
ż
teraz automatycznie. I tak ulubionym gambitem otwarcia jest fragment formularza
znajduj
ą
cy si
ę
zwykle u góry w prawym rogu arkusza i brzmi
ą
cy w ten sposób:
Do zwrotu w ci
ą
gu miesi
ą
ca
…………………..
Poniewa
ż
przysłano ci formularz 16 lutego, nie masz poj
ę
cia, czy odnosi si
ę
to do
ubiegłego, bie
żą
cego, czy nast
ę
pnego miesi
ą
ca. Wie to tylko nadawca, ale to on
wła
ś
nie zapytuje ciebie. A teraz zaczyna działa
ć
specjalista od niejasno
ś
ci,
ś
ci
ś
le
współpracuj
ą
cy z konsultantem od obj
ę
to
ś
ci poszczególnych rubryk, i oto rezultat:
Skre
ś
l
nieodpowiednie
Pełne
nazwisko
Adres
Miejsce
zamieszkania
Kiedy
naturalizowany i
dlaczego
Stan
Pan
Pani
Panna
Formularz taki jak ten jest oczywi
ś
cie specjalnie przeznaczony dla pułkownika,
lorda, profesora lub doktora, nazwiskiem Alexander Winthrop Percival Blenkinsop-
Fotheringay of Battleaxe Towers, Layerd-la Haye, near Newcastle - under Lyme,
Lincolnshire-parts-of-Kesteven (cokolwiek by to znaczyło). Nast
ę
puje rubryka
„miejsce zamieszkania", która jest wła
ś
ciwie bez znaczenia dla wszystkich z
wyj
ą
tkiem mi
ę
dzynarodowego prawnika, a po niej tajemnicza rubryka o naturalizacji.
Wreszcie mamy słowo „stan", przy którym wypełniaj
ą
cy zastanawia si
ę
, czy wpisa
ć
„Admirał (w stanie spoczynku)", „
ś
onaty", „Obywatel ameryka
ń
ski" czy „Zarz
ą
dzaj
ą
cy
dyrektor".
Teraz specjalista od niejasno
ś
ci podaje sztafet
ę
specjali
ś
cie od bełkotu, który
przywołuje nowego specjalist
ę
od podziału miejsca w rubrykach, aby opracowa
ć
taki
kwestionariusz:
Numer dowodu
osobistego lub
paszportu
Pełne nazwisko
dziadka
Panie
ń
skie
nazwisko babki
Czy był pan
szczepiony, kiedy i
dlaczego
Poda
ć
dokładne
szczegóły
Uwaga: za podanie niedokładnych informacji grozi grzywna 5000 funtów lub rok wi
ę
zienia, albo te
ż
najprawdopodobniej obie te kary.
Nast
ę
pnie, na pół ju
ż
uko
ń
czone dzieło sztuki posyła si
ę
do specjalisty od
ż
argonu, który produkuje co
ś
w tym rodzaju:
Nareszcie formularz trafia do technika, który dodaje do niego fragment z
miejscem na podpis, i to jest koniec, który wie
ń
czy dzieło.
Ja/my (litery drukowane)……………………….o
ś
wiadczam(y)
Zdaj
ą
c sobie spraw
ę
z ewentualnych sankcji karnych,
ż
e
Wszystkie informacje udzielone powy
ż
ej s
ą
prawdziwe i po-
dane w najlepszej wierze. O czym
ś
wiadczy mój/nasz
podpis………….dnia…………..miesi
ą
ca…………………19….
Podpis……………………………..
Piecz
ęć
……………………
Fotografia
Format paszportowy
Ś
wiadek:
Nazwisko…………….
Adres…………………
Odcisk
palca
Zawód……………….
To jest zupełnie jasne, z wyj
ą
tkiem ostatniego cienia w
ą
tpliwo
ś
ci, czyja
mianowicie fotografia i czyj odcisk palca jest wymagany. Mój/nasz, czy te
ż
ś
wiadka.
Ale prawdopodobnie to jest oboj
ę
tne.
Do
ś
wiadczenie pokazało,
ż
e starszy człowiek na odpowiedzialnym stanowisku,
je
ś
li tylko zapewni mu si
ę
wystarczaj
ą
c
ą
ilo
ść
podró
ż
y lotniczych i formularzy do wy-
pełniania, zostanie wkrótce zmuszony do przej
ś
cia na emerytur
ę
. Co wi
ę
cej, cz
ę
ste
s
ą
wypadki,
ż
e owi starsi ludzie decyduj
ą
si
ę
przej
ść
na emerytur
ę
, zanim jeszcze
cały ten zabieg w ogóle rozpocz
ę
to. Przy pierwszej wzmiance o konferencji w
Sztokholmie lub w Vancouver zdaj
ą
sobie spraw
ę
,
ż
e ich czas ju
ż
nadszedł.
Obecnie niezwykle rzadko zachodzi konieczno
ść
stosowania ostrych metod.
Ostatni nawrót do nich zanotowano bezpo
ś
rednio po zako
ń
czeniu drugiej wojny
ś
wiatowej. Wysoki urz
ę
dnik, o którym mowa, był szczególnie dziarski i jedynym na to
lekarstwem było wysłanie go w podró
ż
do kopalni cyny i plantacji kauczuku na Ma-
lajach. Metod
ę
t
ę
najlepiej wypróbowano w styczniu i przy pomocy samolotu
odrzutowego, aby zmian
ę
klimatu uczyni
ć
tym bardziej gwałtown
ą
.
Wyl
ą
dowawszy o 5.52 po południu (czasu malajskiego) ów urz
ę
dnik proszony był
od razu, po
ś
piesznie, na cocktail, a wprost z niego na nast
ę
pny cocktail (w domu
oddalonym o pi
ę
tna
ś
cie mil od hotelu, w którym odbywał si
ę
poprzedni), stamt
ą
d za
ś
na obiad (jedena
ś
cie mil w przeciwnym kierunku). W łó
ż
ku był około 2.30 nad
ranem, a ju
ż
o 7 rano nast
ę
pnego dnia na pokładzie samolotu. Po wyl
ą
dowaniu w
Ipoh i po spó
ź
nionym
ś
niadaniu pokazywano mu nast
ę
pnie dwie plantacje kauczuku,
kopalni
ę
cyny, plantacj
ę
palm dostarczaj
ą
cych oleju i fabryk
ę
konserw ananasowych.
Po lunchu wydanym przez Rotary Club pokazywano mu szkoł
ę
, klinik
ę
i dom zebra
ń
.
Nast
ę
powały dwa przyj
ę
cia oraz chi
ń
ski bankiet z dwudziestu da
ń
, na którym
wznoszono wiele toastów wódk
ą
pit
ą
szklankami.
w por
ę
.
Ale powa
ż
ny problem pozostaje. Co mamy robi
ć
sami, kiedy zbli
ż
amy si
ę
do
wieku, który okre
ś
lili
ś
my dla innych jako wiek emerytalny? Od razu stanie si
ę
jasne,
ż
e nasz własny wypadek ró
ż
ni si
ę
całkowicie od wszelkich innych przypadków, które
rozpatrywali
ś
my dotychczas. Nie mamy pretensji do tego,
ż
eby czu
ć
si
ę
wybitnymi
pod jakimkolwiek wzgl
ę
dem, lecz po prostu tak si
ę
składa,
ż
e nie widzimy dla siebie
ż
adnego odpowiedniego nast
ę
pcy. Zgadzamy si
ę
wi
ę
c - naprawd
ę
niech
ę
tnie -
odło
ż
y
ć
nasz
ą
emerytur
ę
o kilka lat, wył
ą
cznie ze wzgl
ę
du na interes publiczny. A
kiedy jaki
ś
starszy urz
ę
dnik zbli
ż
a si
ę
do nas, przedstawiaj
ą
c nam szczegółowe
plany dotycz
ą
ce konferencji w Teheranie lub Hobart, po prostu odkładamy je na bok,
o
ś
wiadczaj
ą
c,
ż
e wszelkie konferencje to strata czasu. „Poza tym - ci
ą
gniemy
łagodnie - mam ju
ż
uło
ż
one plany. Przez najbli
ż
sze dwa miesi
ą
ce b
ę
d
ę
łowił łososie i
wróc
ę
do biura pod koniec pa
ź
dziernika. A wtedy prosz
ę
mi przygotowa
ć
formularze
do wypełnienia. Na razie do widzenia!"
Dowiedzieli
ś
my si
ę
, jak nale
ż
y doprowadza
ć
do emerytury naszych
poprzedników. Je
ś
li idzie o nas samych, nasi nast
ę
pcy musz
ą
sobie wymy
ś
li
ć
jak
ąś
własn
ą
metod
ę
.
SPIS TRE
Ś
CI
przedmowa
Prawo Parkinsona
albo rosn
ą
ca piramida
Lista Urz
ę
dowa
albo zasady selekcji
Dyrektorzy i Rady
albo współczynnik niewydolno
ś
ci
Wola Ludu
albo doroczne zgromadzenie powszechne
Ekran Osobowo
ś
ci
albo formuła cocktailowa .
Wielkie Finanse
albo punkt zaniku zainteresowania
Plany i Budowle
albo gmach administracyjny
,,D e g r engolit i s"
albo obezwładniaj
ą
cy parali
ż
Sprawa Emerytury
albo wiek odpoczynku