Deveraux Jude Endenton 02 Kuzynki

background image
background image

ROZDZIAŁ 1

N

igdy nie wyjdę za Davida Tredwella!

Ariel Weatherly spojrzała w lustro i przećwiczyła jesz­

cze raz mowę, którą miała wygłosić przed matką:

- Mam dwadzieścia cztery lata i sama wybiorę sobie męża.

Nie, pomyślała, niedobrze.

- Wybrałam już mężczyznę, za którego chcę wyjść, i zrobię

to.

Tak lepiej. Dużo lepiej.

Pod wpływem nagłego impulsu Ariel potargała sobie włosy.

Podobało jej się to, co zobaczyła.

Ktoś zapukał do drzwi.

- Proszę - powiedziała.

- Twoja matka prosi cię na dół.

Pokojówka rzuciła spojrzenie przez ramię, by upewnić się, że

pani Weatherly nie było w pobliżu.

- Fajna fryzura - rzuciła i zamknęła drzwi.

Ariel złapała szczotkę, wygładziła włosy i uśmiechnęła się.

Nie była jeszcze pewna, ale chyba miała pomysł, jak wywinąć

się od małżeństwa z Davidem, wyjść za mężczyznę, którego

naprawdę kocha, i nie zostać wydziedziczoną. Z uśmiechem na

ustach wyszła z pokoju i ruszyła na dół schodami. Żeby tylko

Sara się zgodziła. Jeżeli się nie zgodzi...

Ale Ariel nie mogła teraz o tym myśleć. Wiedziała, że zrobi

wszystko, co w jej mocy, żeby kuzynka przystała na ten plan.

background image

ROZDZIAŁ 2

S

ara przeczytała list Ariel dwukrotnie. Nie wierzyła włas­

nym oczom. Jak zawsze, list był napisany wiecznym

piórem które - Sara była pewna - kosztowało połowę jej rocznej

pensji. Ale to nie ekstrawagancja ją zaszokowała, do tego była

przyzwyczajona.

Ariel chciała zamienić się z Sarą miejscami.

- Ona chce być mną? - wyszeptała z niedowierzaniem Sara,

kładąc list na kolanie. Czyż nie byłoby cudownie całymi dniami

siedzieć bezczynnie i wymyślać przebiegłe intrygi? Albo

w ogóle wymyślać cokolwiek. Czas, żeby robić coś innego, niż

tylko wypełniać zadania, które co chwila wymyśla twój szef

z ego wielkości kuli ziemskiej? Sara bardzo przywiązała się do

swej kuzynki przez te wszystkie lata, ale to nie oznaczało, że

przestała być zazdrosna.

Siedząc w swoim maleńkim, nowojorskim mieszkaniu, z no­

gami do góry, wyczerpana po kolejnym dniu biegania na każde

zawołanie szefa, Sara wyjrzała przez okno na ceglany mur po

drugiej stronie ulicy. Stać ją było na lepsze mieszkanie, ale

przez całe życie ledwo wiązała koniec z końcem i teraz wolała

mieć pieniądze w banku, niż je wydawać. Poza tym bez przerwy

mówiła szefowi, że odchodzi. Jeżeli zrezygnuje z pracy, ile

czasu upłynie, zanim znajdzie nową posadę? Ale to, że prowa­

dziła życie tak, jakby jutro miała wszystko stracić, wcale nie

zmieniało faktu, że zazdrościła kuzynce wielkiego domu ze

służbą i wycieczek na zakupy do Nowego Jorku. Jakbym się

czuła, gdyby ktoś uszył sukienkę specjalnie dla mnie? - za­

stanawiała się Sara.

Spojrzała ponownie na list.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

„Tylko na chwilę", napisała Ariel. „Na jakiś czas".

Sara uśmiechnęła się, czytając te słowa. Biedna Ariel, taka

zepsuta, wszystko zawsze dostawała na tacy. Nie miała pojęcia,

jak wygląda praca dla kogoś takiego jak R.J. Brompton.

Oczywiście cały ten pomysł był niedorzeczny, ale miło po­

marzyć. Tak naprawdę list Ariel otworzył Sarze oczy na praw­

dę, którą trzymała w tajemnicy nawet przed samą sobą: bardzo

chciała zobaczyć Arundel w Karolinie Północnej. Nie zwiedzić,

jak turysta, ale poznać od środka. Chciała sama wyrobić sobie

zdanie o tym mieście. Jej ojciec mówił, że Arundel to „środek

piekła", ale Ariel nie mogła się nachwalić zalet rodzinnego

miasta.

Sara wiedziała, że ma tam krewnych, ale nigdy ich nie

poznała. Była pewna, że - z uwagi na dawne spory - gdyby

pojawiła się u nich jako Sara Jane Johnson, nie zostałaby ciepło

przyjęta. Ale jeżeli pozna ich jako Ariel i pokaże im, że nie jest

taka jak rodzina ojca? Pokochają ją czy znienawidzą?

Poznawanie ludzi w Arundel brzmiało dobrze w teorii, ale tak

naprawdę Sara bała się tego miejsca.

Przez siedemnaście lat to „co nam zrobili" było ulubionym

tematem rozmów jej ojca - jeśli niekończące się monologi

można uznać za rozmowę. Sara wielokrotnie słuchała, jak jej

matka dorastała, będąc „częścią rodziny" w Arundel, mieście,

które - zdaniem jej ojca - było centrum snobizmu na ziemi.

- Właśnie tam powstaje snobizm i emanuje na cały świat

- powiedział.

- Jak promienie ze słońca? - spytała, gdy była jeszcze mała

i wciąż sądziła, że ojciec mówi do niej.

- Nie, raczej jak rozprzestrzeniająca się choroba - odparł.

Powiedział Sarze, że jej matka miała błękitną krew, należała

do elity, do Czterystu*, ale zakochała się w nim i to był jej

* Czterystu angielskich purytanów, z których wywodzili się pasażerowie

statku Mayflower (przyp. tłum.).

Jude Deveraux Kuzynki

background image

koniec. Jego rodzina była biedna jak mysz kościelna, jak

dzierżawcy w dawnych czasach, mówił, chcąc dodać swym

przodkom szlachetności.

- Ale rodzina twojej matki nie mogła znieść ludzi, którzy

zarabiali na życie pracą własnych rąk.

Dziadek Sary wydziedziczył córkę po tym, jak uciekła z uko­

chanym. Matka zginęła w wypadku samochodowym, gdy Sara

miała trzy lata, a ojcu udało się wreszcie zapić na śmierć, gdy

miała siedemnaście.

Spojrzała znowu na list.

Kiedy poznała Ariel, kończyła pierwszy rok college'u. Sie­

działa wtedy w czytelni po całej nocy zakuwania do egzami­

nów. Nie kąpała się od trzech dni, a jej włosy zwieszały się

w tłustych strąkach wokół twarzy. Ubrana była w dresowe

spodnie i poplamiony podkoszulek, stopy wbiła w znoszone

trampki. Nie znaczyło to, że Sara kiedykolwiek biegała albo

wykonywała inne ćwiczenia.

Wyczuła obecność Ariel, zanim ją zobaczyła. Gdy podniosła

wzrok znad książki, w czytelni zapadła cisza, a wszyscy wpat­

rywali się w dziewczynę, która stanęła w drzwiach. Wyglądała

ślicznie w swej prostej sukience, która - Sara gotowa była się

założyć - kosztowała więcej, niż ona wydała na wszystkie

swoje ubrania. Ku zdumieniu Sary podeszła prosto do niej.

- Możemy porozmawiać? - spytała.

Czując się jak brudna niezdara, Sara wykrztusiła:

- Oczywiście. - I wyszła za elegancką nieznajomą na ze­

wnątrz. Zastanawiała się, czy nie chce zlecić jej koszenia traw­

nika. Często kosiła trawniki i przycinała żywopłoty, opiekowała

się też dziećmi sąsiadów.

Młoda kobieta usiadła ostrożnie na kamiennej ławce pod

kwitnącym dereniem. Patrzyła przez chwilę na Sarę, po czym

oznajmiła jej, że są kuzynkami.

- Powiedziano mi, że jesteśmy do siebie podobne - dodała

Ariel.

background image

ROZDZIAŁ 3

A

riel miała wyrzuty sumienia, bo okłamała kuzynkę, ale

wiedziała, że inaczej nie mogła postąpić. Gdyby powie­

działa Sarze prawdę, dziewczyna nawet by nie pomyślała o za­

mianie miejsc. I czyż nie było prawdą, że w miłości i na wojnie

wszystkie chwyty są dozwolone? Ariel miała tylko nadzieję, że

kuzynka jej wybaczy, gdy dowie się, że zrobiła to wszystko

z miłości.

To zaczęło się ponad rok temu, w czasie jednej z podróży do

Nowego Jorku, które odbywały z matką w celu odnowienia

garderoby. Ariel musiała uczestniczyć w jakimś nudnym, cha­

rytatywnym przyjęciu z mnóstwem ludzi, którzy chcieli poka­

zać, jak bardzo są bogaci.

Przez pierwszą godzinę Ariel brała udział w banalnych kon­

wersacjach i słuchała ludzi, którzy mówili jej, jak niezwykłe

wydaje im się Arundel. Ich ton sugerował, że nie potrafili sobie

wyobrazić, jak można mieszkać w miejscu, gdzie nie można

zamówić jedzenia przez telefon, ale i tak, mimo wszystko, to

było urocze małe miasteczko. „Takie czyste" - mówili.

Gdy tylko rodzicielka zwróciła swe sokole oko w inną stronę,

Ariel przekupiła kelnera dwudziestodolarówką, by zamienił jej

aprobowane przez matkę piwo imbirowe na szampana. Kiedy

powoli sączyła boski napój, zobaczyła jego. Jego. Dla Ariel

była to jedna z tych chwil, gdy czas stanął w miejscu. Gdy

ujrzała mężczyznę, który wszedł do pokoju, wiedziała, że spog­

ląda na swoją przyszłość. Patrzyła na jedynego mężczyznę,

którego kiedykolwiek pokocha.

R.J. Brompton. Oczywiście wiedziała, kim jest - Sara przy­

syłała jej fotografie i wycinki z gazet. Ale zdjęcia nie pokazy-

Jude Deveraux

9

Kuzynki

background image

wały tak naprawdę tego, jaki był. Jego obecność była wręcz

namacalna. Roztaczał wokół siebie magiczną aurę. W czasie

wszystkich wycieczek z matką nigdy nie spotkała nikogo takie­

go jak R.J. Brompton.

Sara opisywała go w samych negatywach. Mówiła, że zmu­

szał ją do pracy ponad siły i nie przyznawał podwładnej żad­

nego prawa do życia osobistego. Niejeden raz musiała wskaki­

wać w dżinsy i koszulkę i jechać w środku nocy do jego

mieszkania, żeby coś znaleźć albo napisać dla niego jakiś list.

Mówiła, że jej zdaniem on nigdy nie sypiał.

Gdy Ariel tak stała i patrzyła, jak on ściska dłonie gości, raz

po raz zerkając na blondynkę uwieszoną u jego ramienia, wie­

działa, że pewnego dnia R.J. Brompton będzie należał do niej.

Przebudziła się z transu, by spojrzeć w oczy kobiety, która z nim

przyszła. Patrzyła na Ariel w sposób, który miał powiedzieć

dziewczynie, żeby dała sobie spokój, że R.J. należał do niej.

Ariel tylko się uśmiechnęła. Wiedziała od Sary, że R.J. zmieniał

partnerki częściej niż buty. W następnym tygodniu inna głupiut­

ka blondynka - albo ruda, wszystko jedno - będzie patrzyła na

niego z uwielbieniem w oczach.

Przez całe przyjęcie Ariel pozostawała w zasięgu wzroku R.J.

Za każdym razem, gdy spoglądał w jej stronę, odwracała się tak,

by myślał, że patrzyła na kogoś za jego plecami. Ale on nie dał

się oszukać. Po godzinie wreszcie do niej podszedł i mimo że

udawała, iż go nie widzi, jej serce biło jak oszalałe. Gdyby nie

miała tych wszystkich wiadomości od Sary, odwróciłaby się

i uśmiechnęła do R.J. Sara nie wiedziała, co przyciągało do

niego kobiety, ale miał ich na pęczki. Bez przerwy opowiadała

historie o dziewczynach, które dla niego robiły z siebie kom­

pletne idiotki. Sara mówiła, że musiała wyprowadzać je za

drzwi, niektóre całe we łzach, a potem zawsze posyłała im

kwiaty i uprzejmy liścik, który mówił: „było miło, dziękuję".

Ariel była zbyt mądra, żeby podejść do R.J. i przedstawić się.

Jeżeli można polować na kogoś przez całe, trzygodzinne przyję-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

cie i nadal go ignorować, to Ariel właśnie to robiła. Paplała

radośnie z grupką starych, bogatych mężczyzn, którzy próbo­

wali zajrzeć jej w dekolt, jednocześnie nie spuszczając oczu

z R.J. Dokładnie w chwili, w której on opuszczał towarzystwo

osoby, z którą rozmawiał, Ariel odsuwała się dalej od niego.

Grali w kotka i myszkę - i bardzo im się to podobało. Pod koniec

przyjęcia Ariel poczuła, że R.J. zbliża się coraz bardziej, a ona

nie ma już dokąd uciec. Wiedziała też, że będzie miała tylko

jedną szansę, by wywrzeć na nim wrażenie. Ale nie wiedziała,

co on lubił! Ma słodko się wdzięczyć? Czy być chłodna i wynio­

sła jak Grace Kelly w „Złodzieju w hotelu"? Dla R.J. Ariel

stanie się, kimkolwiek on zechce. Ale najpierw będzie musiała

dowiedzieć się, co sprawi, że będzie pragnął jej dłużej niż dwa

tygodnie.

Gdy zaczął ją osaczać, Ariel wiedziała, że musi go powstrzy­

mać. Ale jak? W świecie biznesu uchodził za człowieka, który

dostawał to, czego chciał. Słyszała z więcej niż jednego źródła,

jak nazywano go bezwzględnym.

Ariel rozglądała się desperacko dokoła. Może powinna pójść

do toalety? Ale wiedziała, że gdy wyjdzie, on wciąż tu będzie

bez względu na to, czy Ariel będzie gotowa czy nie. Gdy

zobaczyła matkę, uśmiechnęła się. Bezwzględna to za łagodne

określenie, by opisać jej matkę. Wiedząc, że R.J na nią patrzy,

Ariel przedefilowała przez pokój w sposób, w jaki - taką miała

nadzieję - chodziły królowe piękności, uwodzicielki i wyniosłe

damy. Gdy stanęła obok matki wiedziała, że wystarczy, by

szepnęła kilka słów, a pani Weatherly utrzyma R.J. z dala od

córki lepiej niż gromada wilków.

Miała rację.

Idąc do toalety, rzuciła spojrzenie przez ramię i zobaczyła,

jak matka bojowym krokiem podchodzi do R.J. Bromptona.

Wyglądał na zaskoczonego i Ariel wiedziała, że osiągnęła swój

cel. Gdy wróciła na salę piętnaście minut później, R.J. już

wyszedł z przyjęcia. Czy straciła jedyną szansę? Nie, była

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

bardzo pewna siebie. Ariel uśmiechała się przez resztę wieczo­

ru, bo już wiedziała, co zrobić ze swoim życiem: chciała wyjść

za mąż za szefa swojej kuzynki.

Po tej nocy życie uległo zmianie. Ariel zaczęła planować,

w jaki sposób dostać to, czego pragnęła najbardziej na świecie.

Najpierw musiała poznać swój obiekt, więc poszła do biblioteki

i zaczęła poszukiwania. Spędziła całe miesiące, czytając i wyci­

nając artykuły dotyczące R.J. Pisała setki listów do kuzynki,

w których zachęcała ją do snucia opowieści o pracy i szefie.

Wysyłałaby co dzień do Sary maile, ale matka nie wierzyła

w Internet. Ariel była przekonana, że matka obawiała się, iż

córka odkryje, że ludzie rozbierają się, uprawiają seks i sprawia

im to przyjemność. Postawiła sobie za punkt honoru, by Ariel

pozostała dziewicą, oczekując na noc poślubną z Davidem

- noc, którą matki obojga planowały od chwili, gdy Ariel

i David przyszli na świat w dwutygodniowym odstępie czasu.

David, jak zawsze, pracował dla Ariel jako zwierzę pociągo­

we. Ponieważ to on miał kontakt ze światem zewnętrznym,

Ariel kazała mu sprawdzić R.J. w Internecie i to on przyniósł jej

sto pięćdziesiąt stron wydruków. Zamówił na swoją pocztę

codzienne wiadomości na temat R.J. i dostarczał Ariel kopie.

- Media bardziej interesują się jego kobietami niż tym,

w jaki sposób zarabia na życie - powiedział David, patrząc na

zdjęcie R.J. - Kto by pomyślał, że taki stary i brzydki facet może

poderwać te wszystkie laski.

Ariel wyrwała mu zdjęcie z dłoni.

- On ma tylko czterdzieści dwa lata i wcale nie jest brzydki

- powiedziała, patrząc na niego wilkiem.

- Czterdzieści dwa? Jest wystarczająco stary, żeby być na­

szym ojcem, więc...

- Dla twojej informacji, ty i ja nie mamy wspólnego ojca.

Poza tym musiałby być nastolatkiem, by spłodzić dwójkę takich

dwudziestoczterolatków jak my.

- Spłodzić - powiedział David z uśmiechem. - Cóż za

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

urocze słowo. - Leżał rozciągnięty na jej łóżku, kręcąc na palcu

pluszowego dziobaka. Ariel zabrała od niego zabawkę. David

wrócił do Arundel po skończeniu college'u dwa lata temu, ale

nie wydawał się zagrożony koniecznością znalezienia pracy.

Pomimo protestów matki studiował ogrodnictwo. Jego rodzi­

cielka spędziła długie godziny z matką Ariel, pijąc niezliczone

filiżanki herbaty i szlochając, że jej ukochany syn kształcił się

po to, by zostać farmerem.

- Dlaczego nie może zostać lekarzem albo prawnikiem?

Dlaczego farmerem? - jęczała. Zdaniem Ariel, przy zamożno­

ści Davida nie miało żadnego znaczenia, co chłopak studiował.

- Nie masz czegoś do roboty? - spytała, ale wiedziała, że ich

matki określiły obowiązkową ilość czasu, jaką mieli ze sobą

spędzać. Gdyby nie poddali się temu zarządzeniu, ich życie

stałoby się nie do zniesienia. David i Ariel zawarli cichą umowę,

że dadzą matkom to, czego chciały, i dlatego chłopak leżał teraz

na jej łóżku, niemal odrywając ucho pluszowego pancernika.

- Moglibyśmy pójść popluskać się w zatoce - zapropo­

nował.

- Doszły mnie plotki, że robiłeś to dwa tygodnie temu z jed­

ną dziewczyną, która mieszka koło młyna. - Stare zakłady

przędzalni bawełny były nieczynne od czterdziestu lat, ale

wciąż dzieliły miasto na dwie części. Maleńkie domy, wybudo­

wane dla pracowników młyna, stanowiły teraz historyczne za­

bytki, ale to nie zmieniało faktu, że stały tam, gdzie stały.

- Zazdrosna?

- O co? - spytała, przeglądając najnowsze wiadomości na

temat R.J. Ariel spojrzała na Davida. Leżał rozciągnięty w po­

przek łóżka, długi, szczupły, pełen męskiej energii i pomyślała,

że Sarze pewnie by się spodobał. Ariel uważała, że Sara, mimo

sarkazmu i pozy „twardej dziewczyny", była bardzo wrażliwa.

Tak, dumała, Sara i David mogą świetnie do siebie pasować.

- Mama chce, żebym zaprosił cię na tańce w przyszłą sobotę.

Robimy to, co zwykle?

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

„To, co zwykle" oznaczało, że David zaprosi jakąś inną

dziewczynę, a Ariel będzie go kryła. Tak naprawdę, przez

ostatnie pół roku David umawiał się tylko z jedną dziewczyną

i Ariel zaczynała myśleć, że to coś poważnego. Miała na imię

Britney i pochodziła z najgorszej części miasta, z jakiej można

pochodzić. Jej ojciec jeździł ciężarówką po całych Stanach,

a matka sprzątała cudze domy. Gdyby matka Davida dowie­

działa się o Britney, prawdopodobnie wylądowałaby w szpitalu

z zawałem i zostałaby tam, dopóki David nie zgodziłby się

rzucić dziewczyny. Nic takiego nie powiedział, ale Ariel za­

czynała podejrzewać, że prawdziwym powodem, dla którego

David nie podjął pracy w innym stanie i wciąż był w miastecz­

ku, była właśnie Britney.

Chłopak przewrócił się na brzuch i spojrzał na nią.

- O co chodzi z tobą i z tym całym Bromptonem?

- Zamierzam za niego wyjść. - Ariel i David mieli przed

sobą niewiele sekretów. Razem siedzieli w tym więzieniu, więc

równie dobrze mogli być przyjaciółmi.

- Świetnie! - ocenił. - Powiedziałaś już matce?

- Nie. Pozwolę tobie powiedzieć twojej matce, żeby ona

powiedziała mojej.

David znowu przewrócił się na plecy i podrzucił w powietrze

pluszowego kangura.

- A może ty i ja się pobierzemy, przeprowadzimy do innego

stanu i weźmiemy rozwód? Oczywiście, jeśli po zamieszkaniu

ze mną wciąż będziesz chciała rozwodu.

Ariel sięgnęła po zeszyt z wycinkami i usiadła koło Davida na

łóżku.

- Wiem, myślisz, że ja żartuję, ale podoba mi się ten mężczy­

zna. Jest starszy, ale nie za stary. Najlepsze jest to, że jest bogaty

i wpływowy, więc może spodoba się matce. Jeżeli nie, będzie

mógł mnie utrzymywać, kiedy ona mnie wydziedziczy.

- Mogłabyś znaleźć pracę, wiesz?

- A co mogłabym robić? Sprzątać domy, jak matka Britney?

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

David spojrzał na nią w sposób, który mówił wyraźnie, że

przeholowała.

- No dobrze, przepraszam. Jestem pewna, że Britney jest

bardzo miłą osobą i że lubisz ją nie tylko z powodu imponujące­

go rozmiaru stanika.

- Potrafisz być złośliwą małą suką, wiesz?

- To powiedz matce, że nie możesz wyjść za kogoś takiego

jak ja.

David, wzdychając, odwrócił się na bok i wyjął zeszyt z jej

rąk, żeby spojrzeć na zdjęcia R.J.

- Będziesz miała brzydkie dzieci, oczywiście, o ile męż­

czyzna w tym wieku może to w ogóle jeszcze robić.

- Jego kobiety wydają się szczęśliwe.

- On kupuje im brylanty, a one udają orgazmy. Co prawda

nie sądzę, żebyś wiedziała cokolwiek o orgazmach. A może

wiesz?

Gdy Ariel nie odpowiedziała, David wyciągnął rękę i po­

klepał ją po ramieniu.

- No, Ariel, nie jest aż tak źle. Ja nie jestem taki zły. Ludzie

w innych krajach często zawierają aranżowane małżeństwa. Nie

będzie tak źle. Obiecuję.

Ariel spojrzała na niego spode łba.

- Zmuszanie kogoś, by poślubił osobę, której nie kocha, jest

potworne. Przez całe życie nigdy nie dzwoni ci w uszach, gdy

się całujecie! Przez całe życie nie czujesz mrowienia w całym

ciele, gdy on na ciebie patrzy! Całe lata...

David ziewnął.

- Znowu czytałaś romansidła? Słuchaj, lepiej już pójdę.

- Britney cię wzywa? - spytała Ariel złośliwie. W pewien

sposób była zazdrosna. Zazdrościła mu, że miał kogoś w swoim

życiu, a ona tylko zeszyt z wycinkami.

- Tak - odpowiedział, uśmiechając się lubieżnie.

Ariel odwróciła wzrok. Tak bardzo pragnęła, by był przy niej

mężczyzna, którego kochała.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

David wstał z łóżka i podszedł do niej. Przez chwilę trzymał

ręce luźno opuszczone wzdłuż ciała, jakby nie wiedział, co

z nimi zrobić.

- Ty zostań tutaj, mała - powiedział, wyciągając dłoń, by

dotknąć jej ramienia, ale Ariel odsunęła się gwałtownie. - Ariel

- powiedział miękko. - Ja rozumiem. Pewnie nie wierzysz, ale

rozumiem. To nie ja stanowię problem, po prostu chcesz mieć

wybór. Chcesz sama wybrać, za kogo wyjdziesz.

- Wybór - powiedziała. - To słowo nie istnieje w moim

życiu.

- Może ty i ja moglibyśmy... - Przerwał i wpatrzył się

szeroko otwartymi oczami w jej zeszyt. Podniósł go, podszedł

do okna i przyjrzał się z bliska ziarnistemu zdjęciu, wyciętemu

z gazety. - Wiesz, kto to jest, prawda?

- Kto jest kto? - spytała.

Wskazał palcem na kobietę stojącą niedaleko R. J. Ariel znała

mężczyznę, który stał u jej boku. To był Charley Dunkirk, stary,

bogaty facet, który wprowadził R.J. w interesy i wciąż był jego

najlepszym przyjacielem.

- To Susie Edwards.

- A kim jest ta Susie Edwards?

- Zapomniałem, że ty żyjesz we własnym maleńkim świe­

cie. Jej zdjęcie wisi na korytarzu w liceum. Odkąd skończyła

trzy lata, wygrywała wszystkie konkursy piękności w trzech

hrabstwach aż do czasu, gdy uciekła z Arundel po skończeniu

liceum. Pojechała do Nowego Jorku, zmieniła imię na Katlyn

i wyszła za jednego z najbogatszych ludzi świata.

Ariel spojrzała na zdjęcie. Prawda, kobieta była ładna, ale

w sposób, który mówił, że miała co najmniej pół tuzina liftin­

gów i całe dnie spędzała u kosmetyczki.

- Ona jest z Arundel? I jest żoną najlepszego przyjaciela

R.J.? Hm... - Ariel musiała przemyśleć te nowiny. Intuicja jej

podpowiadała, że to właśnie dzięki tej kobiecie dostanie się do

R.J. Już dawno zdecydowała, że im mniej Sara wie o jej

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

planach, tym lepiej, co niestety oznaczało, że nie mogła prosić

kuzynki o żadne rady. Ariel najbardziej pragnęła zwabić R.J. na

swój teren, do Arundel. Jeżeli jej plan podszycia się pod kuzyn­

kę miał się powieść, Sara musiała być blisko Ariel, gdy będą

udawały siebie nawzajem. Ariel wiedziała, że będzie potrzebo­

wała pomocy przy pracy dla R.J., dlatego chciała mieć Sarę przy

sobie. Ale jak zwabić R.J. - Sara jechała wszędzie tam, gdzie on

- do maleńkiego Arundel?

Ariel położyła rękę na ramieniu Davida, podniosła na

niego oczy i obdarzyła swym najpiękniejszym, błagalnym

uśmiechem.

- O nie, nic z tego - powiedział. - Nie zamierzam ci w tym

pomagać. Kiedy uciekniesz z tym mężczyzną, ja będę niewin­

nym, porzuconym niedoszłym panem młodym. Chcę, żeby

nasze matki były przekonane, że ja nic złego nie zrobiłem. Na

pewno nie chcę, żeby którakolwiek z nich myślała, że ci w tym

pomagałem.

- Davidzie, kochany - powiedziała słodko - nie miałbyś

ochoty na filiżankę herbatki? Moglibyśmy ją wypić i jednocześ­

nie odbyć długą, miłą pogawędkę.

- Będę tego żałował - mruknął, siadając na pokrytym per-

kalem krześle.

Ariel uśmiechnęła się i zaczęła mówić. David był tak za­

dowolony, widząc ją znowu szczęśliwą, że został na całe po­

południe.

W końcu David jej pomógł. Przez swoją dziewczynę, Brit-

ney, i jej kontakty w „tamtej części miasta" znalazł człowieka,

który przesyłał Susie Edwards - alias Katlyn Dunkirk - infor­

macje o Arundel.

David zdobył adres pani Dunkirk i Ariel napisała do niej list,

pytając, czy mogłyby się spotkać, gdyby kiedykolwiek zawitała

w te okolice. Zgodnie z nadzieją Ariel odpowiedź nadeszła

wkrótce wraz z datą i nazwą restauracji w Raleigh.

Wyznaczonego dnia Ariel udało się, z pomocą Davida, uciec

Kuzynki

background image

spod czujnego oka matki na tyle długo, by zjeść lunch z panią

Dunkirk w Raleigh.

Ariel wiedziała wszystko o tej kobiecie, gdy tylko ją zoba­

czyła. Mimo całej jej biżuterii (brylantowy naszyjnik w porze

lunchu?), starannego akcentu (rodzaj francusko-angielskiej kom­

binacji) i wartego pięć tysięcy dolarów kostiumu (w Raleigh?!)

Ariel poznałaby ją wszędzie. Roztaczała wokół siebie aurę

dziewczyny z drugiej strony młyna, której żaden czas ani pie­

niądze nie mogły zatrzeć. Kobieta była bardzo zdenerwowana,

bez przerwy paliła i zbyt wiele mówiła.

Na koniec obie dostały to, co chciały. Pani Dunkirk powie­

działa, że jej mąż mówił coś o kupnie wyspy, którą chciał

zamienić w „plac zabaw dla miliarderów". Równie dobrze

mogła to być wyspa w pobliżu Arundel. Mówiąc to, zgasiła

poplamionego szminką papierosa i posłała Ariel spojrzenie,

które miało mówić, że, bez względu na jej pochodzenie, wyszła

za Duże Pieniądze.

Pani Dunkirk powiedziała, że zwróci uwagę męża na jedną

z wielu wysp leżących na wybrzeżu Karoliny Północnej, jeżeli

Ariel skłoni swoją matkę, by mianowała ją Mrs. Arundel na

jesiennym festiwalu. Ariel musiała powstrzymywać się całą siłą

woli, by nie wytknąć jej wulgarności takiego pomysłu, ale

wiedziała, skąd pani Dunkirk pochodzi. Dziewczyny z młyna

nigdy nie zostawały Miss Arundel, nieważne, jak śliczne miały

buzie. Matka Ariel była Miss Arundel, ona sama też.

Żeby przekonać matkę do występu w tak plebejskim stylu

- pomyślała Ariel - będę musiała albo podać jej narkotyki, albo

dać jej to, czego pragnie najbardziej na świecie: wyjść za

Davida.

Ariel uśmiechnęła się do pani Dunkirk i wyraziła zgodę, nie

dając po sobie znać, jakie myśli kłębiły się w jej głowie.

Powiedziała, że to cudowny pomysł, by ukoronować Mrs.

Arundel, a kto lepiej nadaje się, by nosić ten tytuł, jeśli nie

osoba, która odniosła w życiu taki sukces. Pani Dunkirk zgasiła

Jude Deveraux Kuzynki

background image

kolejnego papierosa i ruszyła do czekającej na nią limuzyny.

Ariel pomachała jej na pożegnanie, myśląc, że pochodzenia nie

da się ukryć. Nawet tego jednego, jedynego razu, gdy spotkała

Sarę osobiście, a kuzynka nie kąpała się chyba od tygodni, i tak

roztaczała wokół siebie aurę, po której od razu można było

poznać, kim była jej matka. Co prawda krew Sary została

rozcieńczona przez jej rozpustnego ojca, ale krew rodziny Am-

blerów była silniejsza i to w kuzynce było widać na pierwszy

rzut oka - dokładnie tak samo, jak było widać pochodzenie pani

Dunkirk.

Ariel wiedziała, że gdyby David poznał jej myśli, nazwałby

ją snobką, ale nic jej to nie obchodziło. W innej epoce David na

pewno zostałby socjalistą.

Gdy Ariel wróciła do domu, była już w pełni przygotowana,

by rozpocząć realizację swojego planu i zdobyć mężczyznę,

którego kochała. Ale najpierw musiała powiedzieć Davidowi,

co ona i Sara zamierzały zrobić. On będzie, oczywiście, protes­

tował i powie jej, że to się nigdy nie uda, ale Ariel wiedziała, że

i tak w końcu zgodzi się jej pomóc. Jej plan nie miał szans

powodzenia bez jego udziału, bo David ją znał. Naprawdę ją

znał. Nie tak jak matka, której tylko zależało na tym, żeby Ariel

była odpowiednio ubrana i nie przynosiła jej wstydu w towarzy­

stwie.

David był inny. Jeden fałszywy ruch Sary i on od razu będzie

wiedział, że dziewczyna nie jest tą osobą, za którą się podaje.

David zgodzi się pomóc, Ariel była tego pewna. A jej plan się

powiedzie. Co do tego także nie miała żadnych wątpliwości.

background image

ROZDZIAŁ 4

K

iedy Sara wreszcie dotarła do sypialni Ariel, była tak

zmęczona, że marzyła tylko o tym, żeby wpełznąć pod

kołdrę i zasnąć. Ale nie mogła, bo łóżko Ariel było usłane całą

menażerią dziwacznych pluszowych zwierzaków. Sarze przy­

pomniało się, że Ariel kazała jej zapamiętać jakąś zasadę na

temat tych zabawek, ale była zbyt zmęczona, by teraz ją sobie

przypomnieć.

Obie kuzynki spędziły razem prawie trzy tygodnie w Nowym

Jorku. Ariel wolałaby mieć więcej czasu, ale tylko tyle udało jej

się uzyskać od matki.

- I tak musiałam kłamać jak z nut, żeby wydębić te trzy

tygodnie - powiedziała. - Oczywiście z pomocą Davida. Ko­

chany David. - Kiedy to mówiła, kąciki jej ust opadły w dół,

jakby przełknęła coś gorzkiego.

Ponieważ kuzynki pisywały do siebie od lat, Sara uważała, że

zna Ariel dobrze, ale już pierwszego dnia okazało się, że nie

znała jej wcale. Może dlatego, że Ariel dorastała w izolacji, ale

Sara wkrótce przekonała się, że nie czekało ją nic z tego, na co

miała nadzieję. Nie było dziewczęcych chichotów do rana ani

polegiwania godzinami w piżamie w sobotnie poranki.

Sara była pewna, że Ariel nie zdawała sobie z tego sprawy, że

kiedy opisywała swoją matkę, to jakby mówiła o sobie. Upłynął

prawie tydzień, zanim Sara odkryła, że Ariel zauważyła, jak

bardzo podobna staje się do matki i postanowiła zrobić wszyst­

ko, by do tego nie dopuścić. Ale bez względu na to, jak bardzo

Ariel próbowała z tym walczyć, było w niej coś eleganckiego,

co sprawiało, że gdy szła, odwracały się za nią wszystkie głowy.

Po niecałej dobie Sara zrozumiała, że są tematy, których nie

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

należy poruszać, jak na przykład jej ojciec-pijak. Sara tak

bardzo chciała zrzucić z ramion ten ciężar, wreszcie zwierzyć

się komuś z wszystkich tajemnic życia z ojcem - ale wydawało

się, że Ariel nie może znieść tematu alkoholizmu. Żeby po­

wstrzymać Sarę przed dalszymi zwierzeniami, Ariel posyłała jej

lodowate spojrzenie.

Sara usiadła później przed lustrem i ćwiczyła „spojrzenie".

Ale to, co przychodziło Ariel naturalnie, było prawie nieosiąga­

lne dla Sary.

- Chyba trzeba wychować się w rodzinie królewskiej, żeby

móc posyłać takie spojrzenia - wymamrotała do siebie. Następ­

nego dnia wypróbowała je na Ariel. Miała nadzieję, że uda jej

się zmrozić Ariel tak samo, jak kuzynka zmroziła ją. Ariel

zachichotała.

- Kiedy tak robisz, wyglądasz prawie jak moja matka. - Sara

miała ogromną ochotę powiedzieć kuzynce, że to ją naśladowa­

ła, ale tego nie zrobiła.

Ariel chciała, żeby obie całymi dniami siedziały w maleńkim

mieszkanku Sary i uczyły się, jak udawać siebie nawzajem.

Przede wszystkim Sara musiała zapamiętać drzewa genealogi­

czne najstarszych rodzin Arundel.

- Obowiązkowo musisz wiedzieć, kto należy do jakiej ro­

dziny.

Sara powiedziała, że to niezwykle interesujące i bardzo żału­

je, że nie ma czasu nauczyć się tego wszystkiego na pamięć, ale

musi iść do pracy.

Na wzmiankę o pracy Ariel zaczęła zadawać jej tysiące pytań

o R.J. Sara wiedziała, że kuzynka jest przekonana, iż uda jej się

oszukać R.J., jednak Sara nie sądziła, żeby dał się nabrać na tę

zamianę choćby przez dziesięć sekund. Ale z Ariel nie było

dyskusji. Mimo że Ariel wyglądała jak dama z przeszłości, cała

wymuskana, delikatna i idealnie wychowana, Sara wkrótce

przekonała się, że kuzynka ma wolę ze stali. Kiedy Ariel coś

postanowiła, nic nie mogło zmienić jej decyzji.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Dopiero kiedy RJ. powiedział Sarze, że chce, aby pojechała

z nim w delegację do Arundel, dziewczyna zrozumiała, do

jakiego stopnia Ariel była zdeterminowana. Kiedy usłyszała

jego słowa, poczuła się tak oszołomiona, że myślała, iż nogi

odmówią jej posłuszeństwa. Kilka minut wcześniej w biurze

złożył wizytę stary przyjaciel R.J., Charley Dunkirk, i R.J. dał

mu tyle whisky, że gość był zbyt pijany, by wyjść o własnych

siłach. Sara chciała powiedzieć R.J., co myśli o zgubnych

skutkach alkoholu, ale już dawno zauważyła, że szef przekręcał

każde jej słowo, więc nauczyła się siedzieć cicho.

Przez godzinę po tym, jak powiedział jej, że jadą do Arundel,

Sara nie mogła wykrztusić słowa. Udało się jej! - tylko ta jedna

myśl kołatała się w jej głowie. Jakimś cudem Ariel tego dokona­

ła. Jak?! - zastanawiała się Sara. Ariel mieszkała w małym,

miasteczku, a R.J. trząsł biznesowym światem wielkiego mias­

ta, on i Donald Trump* byli kumplami. W jaki sposób taka

małomiasteczkowa dziewczyna jak Ariel sprawiła, że R.J. tań­

czył, jak ona zagrała?

Dwa poranki później Sara została obudzona o czwartej nad

ranem przez rozdzierający uszy dźwięk dzwonka. Nieprzytom­

na, otworzyła drzwi i ujrzała na progu Ariel z odźwiernym za

plecami. Sara była zbyt zaspana, by powiedzieć cokolwiek,

gdy kuzynka kazała wnieść swoje sześć walizek (wszystkie

oryginalny Louis Vuitton) do jej mieszkania.

Ariel zdjęła rękawiczki i rozejrzała się po mieszkaniu. Sara

wciąż próbowała zetrzeć sen z powiek, ale widziała, że Ariel

uznała trzydzieści metrów kwadratowych jej mieszkania za

żałosne, ale postanowiła być uprzejma. Ariel uśmiechnęła się,

położyła dłonie na ramionach kuzynki i ucałowała ją w oba

policzki, zupełnie jak we francuskim filmie. Wydawała się nie

zdawać sobie sprawy, że jest czwarta rano, a Sara niedługo musi

iść do pracy.

* Donald Trump (ur. w 1946 r.) amerykański miliarder (przyp. tłum.).

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Dla Sary następne trzy tygodnie były piekłem. W biurze

miała R.J., w domu Ariel. R.J. wyjaśnił, że chce pojechać do

Arundel, żeby obejrzeć jakąś maleńką wysepkę u wschodniego

wybrzeża Karoliny Północnej. Nazywała się Wyspa Króla i nie

cieszyła się popularnością wśród turystów, ponieważ nie było

na niej plaży. Ale Charley Dunkirk zamierzał kupić większą

część wyspy i zamienić ją w ekskluzywny kurort, dlatego

chciał, żeby J.R. obejrzał to miejsce i wyraził swoją opinię.

Sara spytała szefa, czy chce, żeby zebrała wstępne materiały

na temat wyspy, ale R.J. powiedział, że sam się tym zajmie.

Chciał, żeby odwołała wszystkie spotkania - co w praktyce

oznaczało, że on siedział na kanapie i bawił się Internetem,

a ona użerała się z rozwścieczonymi ludźmi, którzy byli z nim

umówieni.

W wyniku tego wszystkiego Sarze znowu przybyło pracy.

Ponieważ nie miała prawie żadnych sekretarskich umiejętności,

R.J. używał jej jako chodzącego kalendarza. Oczekiwał, że

dziewczyna będzie pamiętała, gdzie on sam powinien być w każ­

dej minucie dnia, gdzie znajdowały się należące do niego

przedmioty i, oczywiście, miała dbać, by wszystko działało.

Pewnego dnia Sara musiała na czworakach i ze śrubokrętem

w dłoni naprawiać obrotowe krzesło szefa. Gdy zaproponował,

że nadal będzie w nim siedział, gdy ona pracowała, obdarzyła

go najlepszą imitacją lodowatego spojrzenia Ariel, na jaką

potrafiła się zdobyć. R.J. zamrugał parę razy powiekami, wstał

i, chichocząc, poszedł w drugi kąt pokoju. Uwielbiał zamawiać

przez Internet elektroniczne gadżety, ale nie chciało mu się

czytać instrukcji, więc Sara musiała dojść, jak to, co akurat

zamówił, działało, a później mu wytłumaczyć. Często kupował

gadżety podwójnie, drugi oferując Sarze, ale ona nigdy nie

przyjęła podarunku. Jej filozofia mówiła, że jeżeli ktoś daje ci

prezent, na pewno chce czegoś w zamian. A ona nie chciała

mieć wobec R.J. jakichkolwiek długów.

W domu Sara musiała radzić sobie z Ariel.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Ćwiczyły codziennie przez dwie godziny, zanim Sara wyszła

do pracy, a po jej powrocie - do północy. Obie były świetnymi

aktorkami. Sara miała za sobą lata profesjonalnego szkolenia,

a Ariel przez dwadzieścia cztery lata kłamała swojej matce - co

wychodziło na to samo.

W końcu odważyły się na małe improwizacje w miejscach

publicznych. Gdy wychodziły z budynku, jedna z dziewcząt

musiała włożyć chustkę i ciemne okulary, żeby nikt się nie

zorientował, jak bardzo są do siebie podobne, ale kiedy tylko

znalazły się na ulicy, próbowały zamieniać się rolami. Ich

ulubioną scenką było udawanie, że Sara jest bogatą snobką,

a Ariel jej zapracowaną asystentką. Doszły w tym do takiej

perfekcji, że pewnego dnia Sara powiedziała:

- Doprawdy, Ariel, czy ty niczego nie potrafisz zrobić dob­

rze? - Ariel zaniemówiła, bo Sara powiedziała to zupełnie jak

jej matka i... musiały przerwać scenkę.

- Byłam tak podobna do twojej matki, że ogarnęła cię obez­

władniająca tęsknota za domem? - spytała Sara.

- Ależ nie - odpowiedziała Ariel. - Byłaś... - Wtedy zdała

sobie sprawę, że Sara żartuje, i spojrzała na kuzynkę w osłupie­

niu. Potem obie się roześmiały i Sara zaczęła myśleć, że może

ich plan ma szanse powodzenia.

Sara powiedziała Ariel, że marzy o odpoczynku od R.J., ale

tak naprawdę z całego serca pragnęła poznać Davida. Wspięła

się na wyżyny swego kunsztu aktorskiego, gdy, udając, że nic

jej to nie obchodzi, zapytała:

- Och, tak, a co z Davidem? Chyba powinnaś mi coś o nim

opowiedzieć.

Wydawało się, że Ariel nie przywiązuje do osoby Davida

żadnej wagi. Powiedziała mu, że zamierzają zamienić się miejs­

cami, więc chłopak o wszystkim wiedział, ale Sara chciała

dowiedzieć się jak najwięcej o przystojnym narzeczonym ku­

zynki, tak samo, jak ona musi wiedzieć wszystko o R.J. Kiedy

Ariel nie chciała mówić o Davidzie, Sara pomyślała, że kuzynka

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

jest zazdrosna, ale gdy już raz zaczęła opowiadać, nie można

było jej powstrzymać.

Po całych dniach słuchania o Davidzie Sara doszła do

wniosku, że jego osobowość musi być jeszcze lepsza niż

wygląd - o ile to w ogóle możliwe. Był uprzejmy, rozsądny,

inteligentny i zawsze chętny do pomocy. Innymi słowy miał te

wszystkie cechy, których brakowało R.J. Próbowała powie­

dzieć Ariel, jakim dupkiem jest jej szef, ale kuzynka nie chciała

słuchać. Przez chwilę Sara myślała, że może Ariel uknuła ten

plan z zamianą miejsc, bo należała do tych powierzchownych

kobiet, które durzyły się w R.J., ale doszła do wniosku, że to

niemożliwe. Ariel chciała po prostu uciec od matki i zobaczyć,

jak żyje się w prawdziwym świecie. Co do R.J., jeśli Ariel

darzyła go jakimikolwiek romantycznymi uczuciami po tym

wszystkim, co o nim usłyszała, to w pełni zasłużyła na to, co

ją czekało.

Dwa dni przed wyjazdem do Arundel Ariel powiedziała

Sarze, że chce, aby ona także pojechała na Wyspę Króla.

Spokój, z jakim Ariel mówiła o wyspie, pokazywał, jak dalece

wczuła się w role Sary. Gdy pierwszy raz Sara powiedziała

kuzynce, że przyjaciel R.J. myśli o kupnie Wyspy Króla, Ariel

dostała szału.

- On jest wariatem, jeśli myśli, że uda mu się dobić targu

z tymi ludźmi! - zawołała i zaczęła przemierzać pokój szybkim

krokiem. - Czy R.J. nie pytał nikogo z Arundel, co to za ludzie?

- „Nikogo" oznaczało elitę Arundel, ludzi, do których Sara

miała wkrótce należeć. - Nie znasz ich - mówiła Ariel roz­

trzęsionym głosem. - Ludzie na wyspie są straszni. Krążą o nich

okropne historie. Turyści, którzy tam jeżdżą, znikają. Miesz­

kańcy mówią, że utonęli, ale każdy, kto mieszka w pobliżu

Arundel, zna prawdę.

- Ach - odrzekła Sara, tłumiąc ziewnięcie. Czy nie oglądała

tego w nocnym kinie? Od przyjazdu Ariel nie miała okazji się

wyspać i coraz trudniej było jej się skoncentrować.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Ariel uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili i Sara myślała,

że kuzynka porzuciła te dziecięce lęki przed Wyspą Króla, ale

dopiero przed wyjazdem okazało się, jak bardzo się myliła.

Czas zamiany był tuż tuż i Ariel znowu zaczęła mówić o strachu

przed maleńką wyspą.

- Ty i David musicie tam z nami pojechać. Nie możecie

zostawić mnie i R.J. samych. Musisz przekonać R.J., żeby

zabrał was ze sobą.

Sara nie chciała prosić R.J. o przysługę. Mówiła, przekony­

wała, błagała, nawet uciekła się do płaczu, ale Ariel była

niewzruszona. Sara nawet myślała, żeby się wycofać, ale wtedy

już pragnęła tej zamiany tak samo jak Ariel.

Może ona i David tak bardzo przypadną sobie do gustu, że

Sara będzie mogła wyjść za niego i stać się częścią społeczno­

ści, której tak bardzo nienawidził jej ojciec? Na myśl o niena­

wiści ojca wobec Arundel Sara musiała się uśmiechnąć.

Nienawidził ich, bo go do siebie nie wpuścili. Wiedziała, że

gdyby ojciec jej matki przyjął go z otwartymi rękoma, dał

dom i pracę, ojciec by ich uwielbiał. Miałby jakąś szansę

w życiu, ale on wszystko pogmatwał. Sara nie chciała stracić

jednej jedynej szansy na spotkanie naprawdę przyzwoitego

mężczyzny. Koledzy z pracy próbowali umawiać się na ran­

dki przez Internet, ale jak na razie Sara nie widziała żadnych

sukcesów. Ariel dała Sarze szansę na stanie się częścią spo­

łeczności, do której inaczej nigdy nie miałaby wstępu, i po­

znanie mężczyzn, wśród nich Davida, którzy w normalnych

okolicznościach nie wpuściliby dziewczyny takiej jak Sara do

swojego świata.

Ale bez względu na to, co mówiła, Sara nie mogła wpłynąć na

Ariel, by kuzynka zmieniła zdanie co do wspólnej wyprawy na

Wyspę Króla. Ariel zgodziła się kontynuować maskaradę tylko

i wyłącznie pod warunkiem, że Sara poprosi R.J., żeby Ariel

i David mogli jechać z nimi.

- Będzie potrzebował przewodnika - tłumaczyła Ariel

Jude Deveraux Kuzynki

background image

_ więc dlaczego nie wybrać twojej kuzynki, która mieszka

w Arundel?

- I jej chłopaka? - zapytała Sara z niedowierzaniem.

- Powiedz mu, że jeśli nas nie zabierze, odejdziesz.

W końcu Sara była tak wyczerpana żądaniami R.J. i Ariel, że

nie miała już siły protestować. Gdy wyjeżdżała z szefem do

Karoliny Północnej, padała ze zmęczenia. Kiedy dojechali do

pięknego pensjonatu w Arundel, który zarekomendowała Ariel,

Sara czuła pewne wyrzuty sumienia z powodu tego, co zamie­

rzały zrobić R.J., ale wtedy szef rozpoczął swą zwykłą litanię

skarg i Sara znowu nie mogła go znieść. Jak komukolwiek

mogło nie podobać się tak piękne miejsce? Powiedziała mu, że

idzie do łóżka, i wycofała się do swojego pokoju.

Ariel już na nią czekała. Gdyby chodziło o kogokolwiek

innego, Sara pomyślałaby, że wspięła się przez okno, ale wie­

działa, że Ariel nigdy nie posunęłaby się do takiego czynu.

- Zgodził się, prawda? - spytała Ariel, wręczając Sarze

obciętą na pazia perukę.

Sara pomyślała przez chwilę, co by się stało, gdyby powie­

działa, że nie. Przekazała jednak Ariel zgodę R.J. i dodała, że

następnego ranka wszyscy czworo jadą na Wyspę Króla.

- I niech Bóg ma nas wszystkich w swojej opiece - zakoń­

czyła Ariel. Chwilę później otworzyła okno. - Przykro mi, ale to

jedyny sposób, żeby nikt cię nie zobaczył, jak będziesz opusz­

czała pensjonat.

Sara już chciała protestować, ale wyjrzała na zewnątrz

i ujrzała stojącego w ciemności Davida, który wznosił ręce do

góry tak, jakby chciał ją złapać. Sara miała ochotę włożyć białą

suknię, stanąć na parapecie, i paść prosto w jego ramiona.

Ariel źle zinterpretowała wyraz twarzy kuzynki.

- Tam nie jest tak źle - powiedziała. - Mam na myśli,

w domu. Moja mama też nie jest taka zła. Wyspa Króla jest

okropna, ale wszystko inne będzie w porządku. Zobaczysz.

Zbierz się na odwagę i zrób to.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Ariel zachęcała kuzynkę, by zebrała się na odwagę i skoczyła

w wyciągnięte ramiona Davida.

Kurczę blade, pomyślała sarkastycznie Sara, mam nadzieję,

że się na to zdobędę. Stłumiła uśmiech, przybrała zrezygnowa­

ny wyraz twarzy, włożyła perukę i rzuciła się z okna naj-

wdzięczniej, jak umiała. Pewnie wyszłoby lepiej, gdyby nie

zaczepiła stopą o bluszcz, który porastał mury pensjonatu.

Wylądowała do góry nogami, z jedną stopą w roślinie, drugą

wierzgającą w powietrzu, górną częścią ciała celując wprost

w ramiona Davida.

- Doprawdy, Saro! - wysyczała Ariel, wychylając się przez

okno. - Wszystkich obudzisz!

To by było na tyle, jeżeli chodzi o współczucie ze strony

mojej kochanej kuzynki, pomyślała Sara. Chciała zrewanżować

się jakąś złośliwą uwagą, ale uścisk ramion Davida odebrał jej

mowę. Chłopak pochylił się, by wyplątać stopę Sary z bluszczu,

po czym pociągnął ją całą w swe -jakże silne - ramiona, cały

czas przepraszając, że nie złapał jej jak należy.

Gdy niósł ją do samochodu, Sara oparła głowę na jego

ramieniu i pomyślała, że chyba będzie potrafiła mu wiele

wybaczyć.

- Jak twoja stopa? - spytał, sadzając ją delikatnie na fotelu

pasażera. Sara nie wiedziała, co to za auto, ale czuła lekki

zapach skórzanych siedzeń.

- W porządku - odrzekła, żałując w duchu, że nie ma na

sobie, zamiast dresów i koszulki polo, jednej z markowych

sukienek Ariel. Przy Davidzie czuła się jak dama.

Uśmiechnął się i nawet w ciemności Sara dostrzegła biel jego

zębów. Zamknął drzwi po jej stronie, usiadł na miejscu kierow­

cy i włączył silnik.

- A więc ty jesteś Sara.

- Właściwie to powinnam być Ariel. Może gdy włożę na

siebie jej ubrania, będę bardziej do niej podobna. A tak w ogóle,

to dziękuję za pomoc. Zwykle nie jestem taka niezdarna.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Przede wszystkim musisz przestać być taka miła. Każdy od

razu pozna, że nie jesteś Ariel.

Sara roześmiała się i poczuła ulgę. Wiedziała, że Ariel nie

kocha Davida, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego taki chłopak

miałby wytrzymywać humory kuzynki, jeżeli jej nie kochał.

Teraz okazało się, że nie kocha, i Sara poczuła ogromną ulgę.

- No to może tak: Ty idioto! Gdybyś złapał mnie tak, jak

powinieneś, nie zaplątałabym stopy w ten bluszcz! Myślisz, że

był trujący? Czy nie sądzisz, że powinniśmy jechać do szpitala?

David roześmiał się znowu, a Sara miała ochotę spędzić tak

całą noc.

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - spytał głosem pełnym

troski.

- Nigdy nie chciałam tego robić, ale... - Wzruszyła ramiona­

mi, żeby pokazać mu, że ma swoje powody. - Czy Ariel zdążyła

ci powiedzieć, że R.J. zgodził się, żebyśmy wszyscy czworo

pojechali jutro na Wyspę Króla? - Sara nie była pewna, ale

chyba David wymruczał pod nosem „R.J.!" - Opowiedz mi o tej

wyspie - poprosiła z uśmiechem. - Jest taka zła, jak mówi Ariel?

- W Arundel straszy się dzieci nie wilkołakiem, tylko Wy­

spą Króla - powiedział. - Tak naprawdę wody wokół niej są

pełne raf i rzeczywiście jest tam parę zatopionych statków,

a przez stulecia rozbiło się u jej brzegów kilka okrętów. Tutaj to

tradycja wymyślanie historii o mieszkańcach wyspy, którzy

wabią załogi statków ku pewnej śmierci.

- Cienie Daphne du Maurieur* - powiedziała Sara, czując

ulgę, że obawy Ariel okazały się bezpodstawne. Już prawie

zaczęła wierzyć w tę paranoję.

- W jaki sposób udało ci się przekonać Bromptona, żeby

pozwolił Ariel i mnie pojechać z wami? To znaczy, tobie i mnie?

* Daphne du Maurieur (1907-1989) - pisarka kornwalijska, autorka mrocz­

nych romansów i makabresek, m.in. opowiadania „Ptaki", na którym Hitchcock

oparł swój film (przyp. tłum.).

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Można się pogubić, co? - spytała, a David skinął głową.

- R.J. da mi wszystko, o co poproszę, ale ja bardzo się staram,

żeby nie prosić go o nic.

David posłał jej ostre spojrzenie.

- Dlaczego twój szef miałby dawać ci wszystko, co ze­

chcesz?

- Bo beze mnie nie przeżyłby jednego dnia. - Sara słyszała,

że podnosi głos. - Koordynuję wszystko w jego życiu i wszyst­

ko za niego robię, od programowania jego komórki po kupowa­

nie bielizny. Ostatnim razem, gdy wydawał przyjęcie, troje

dzieci barmanki zachorowało na odrę i musiałam podawać

drinki. Chciał, żebym włożyła krótką spódniczkę i biały far­

tuszek z falbankami, ale powiedziałam mu, żeby realizował

swoje chore fantazje gdzie indziej. Wiesz, co dał mi na moje

urodziny? Papużki nierozłączki. Oddałam je do schroniska.

Mówię ci, ten facet...

Sara, zakłopotana, zamilkła i spojrzała na Davida, który

patrzył prosto przed siebie z twarzą wypraną z wszelkich emocji.

Ten to dopiero umie trzymać emocje na wodzy, pomyślała.

Byłby świetnym graczem w pokera albo...

- Myślałeś kiedyś o zostaniu politykiem? - spytała.

Na pięknej twarzy Davida ukazał się wyraz niekłamanego

zdumienia, a samochód lekko zboczył na sąsiedni pas.

- Trafiony, zatopiony - powiedział. - Nawet moja matka nie

wie o moich sekretnych ambicjach. Jak na to wpadłaś?

Sara musiała wykorzystać wszystkie umiejętności aktorskie,

by zachować powagę. To miał być żart - albo obraza. David

miał tak nieprzeniknioną twarz, że wyglądał jak jeden z prezy­

dentów na banknocie.

- Chcesz ocalić świat? - spytała, starając się, by jej głos

zabrzmiał szczerze i bez sarkazmu.

- Mniej więcej. - Spojrzał na nią, a jego oczy zalśniły.

- W każdym razie ocalić środowisko. Myślałem, żeby spróbo­

wać zostać sekretarzem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Dlaczego nie prezydentem? - spytała bezceremonialnie,

ale nawet w zalegającej samochód ciemności zauważyła, że

chłopak się zaczerwienił.

Sara odwróciła głowę i wyjrzała przez okno. Prezydent. Ten

chłopak chciał zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Pochodził z dobrej rodziny, miał mnóstwo pieniędzy, doskonałe

wykształcenie i chciał zostać prezydentem. Spojrzała na jego

silne ramiona, okryte idealnie wyprasowaną koszulą i wiedzia­

ła, że kobiety na pewno będą na niego głosować.

David wjechał na podjazd i w końcu Sara ujrzała dom,

o którym od tak dawna marzyła. Wyłączył silnik, ujął jej dłoń

i przytrzymał.

- Poradzisz sobie. Kiedy Ariel powiedziała mi, co chce

zrobić, byłem przekonany, że jej się nie uda. Jak jedna osoba

może podszyć się pod drugą? Ale teraz, gdy zobaczyłem, że

jesteś kobietą o wielkiej wrażliwości i intuicji, myślę, że tobie

może się udać.

Gdy pocałował jej dłoń, kolana Sary zamieniły się w galaretę.

Co gorsza, poczuła, że zsuwa się z siedzenia. Marzyła o tym

mężczyźnie od tak dawna, że teraz mała sesja zapoznawcza

w samochodzie wydała się jej czymś zupełnie naturalnym. Poza

tym, przecież była teraz Ariel, a Ariel i David byli parą, prawda?

Ale wtedy przez jego oczy przemknął jakiś cień, który tak

bardzo przypomniał jej wzrok R.J., że natychmiast usiadła

prosto i wyrwała dłoń.

- Doprawdy, Davidzie! - powiedziała, naśladując Ariel.

- Chyba nie zamierzasz znowu tego zaczynać!

Wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił i chłopak usiadł

prosto na siedzeniu.

- Naprawdę jesteś dobrą aktorką! Przez chwilę byłem prze­

konany, że to Ariel!

Sara sama czuła się zaskoczona, bo okazało się, że wszystkie

poradniki mówiły prawdę: mężczyźni traktowali cię tak, jak im

na to pozwoliłaś. Gdy David wiedział, że rozmawia z Sarą,

Jude Deveraux Kuzynki

background image

dziewczyną, której ojciec znalazł się po złej stronie drogi, a ona

topniała od jego dotyku, uśmiechał się do niej tak samo głupa­

wo, jak R.J. uśmiechał się do swych licznych kobiet. Ale kiedy

stała się Ariel, czyli Królową Świata, usiadł prosto i przypo­

mniał sobie o dobrych manierach.

- Wydaje mi się, że od tej chwili, nawet gdy będziemy sami,

powinniśmy trzymać się swoich ról - powiedziała Sara, po raz

pierwszy zdając sobie sprawę, że jeżeli ma mieć jakąkolwiek

szansę na zdobycie tego wspaniałego mężczyzny, nigdy nie

może mu pokazać, że go pragnie. Z głową zaprzątniętą tymi

myślami, położyła rękę na klamce, ale David ją powstrzymał.

- Zdajesz sobie sprawę, że miss Pommy będzie na ciebie

czekać, prawda?

- Matka Ariel? Teraz? Ale jest już chyba...

- Po drugiej. Tak, wiem, ale ona będzie czekać. Musisz się

trzymać. - Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. - Nie spodoba

jej się to, co masz na sobie. Potrafisz nadrobić to bezczelnością?

Sara otworzyła usta, żeby powiedzieć, że oczywiście, ale

potem obleciał ją strach.

- Walizki Ariel są w bagażniku?

- Część z nich. Powinienem był wziąć pickupa, ale miss

Pommy nie cierpi, kiedy prowadzę ciężarówkę. „To takie po­

spolite" mówi.

Gdy wysiadali z samochodu, Sara miała ochotę zapytać, czy

jeżdżąc ciężarówką, nosi sprane dżinsy i niebieską koszulę, ale

nie chciała wydać się „pospolita".

- Jak myślisz, co Ariel włożyłaby do samolotu? - spytała.

- Coś drogiego - odrzekł, wyciągając walizkę z bagażnika,

który cicho zamknął, po czym zniknął w wysokich krzakach,

rosnących przy podjeździe. Sara poszła za nim i zobaczyła

drzewo gęsto zarośnięte dzikim winem. Koło pnia stała ławka.

- A zatem tutaj ty i Ariel wymykacie się, kiedy chcecie

być sami?

David parsknął.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

_ Spędzam całe dnie sam na sam z Ariel w jej sypialni, ale

nigdy do niczego nie doszło.

Sara nie potrafiła powiedzieć, czy David był zły, czy też taki

stan rzeczy mu odpowiadał. Wyciągnął klucze z kieszeni i włą­

czył maleńką latarkę, żeby spojrzeć na zamek walizki Ariel.

Sara musiała bardzo się starać, żeby nie okazać, jak bardzo jest

zdziwiona faktem, że chłopak znał szyfr do walizki kuzynki.

Położył walizkę na ławce, otworzył, pogrzebał chwilę w śro­

dku, po czym wyjął dwie części garderoby. Podał Sarze spodnie

i obcisły, różowy sweterek z krótkim rękawem.

Dziewczyna zaczęła się rozbierać, mówiąc:

- Nie patrz - ale zabrzmiało to nieszczerze nawet dla niej

samej.

David grzecznie odwrócił się do niej plecami. Sara nie mogła

zwalczyć myśli, że gdyby tu był R.J., skrzyżowałby ramiona na

piersi i kazał jej kontynuować - oczywiście nie spuszczając

z niej wzroku. Ale R.J. był szalonym maniakiem seksualnym,

który uganiał się za każdą spódniczką.

W parę sekund Sara włożyła strój, który idealnie na nią

pasował. Czuła delikatną tkaninę, jej wysoką jakość, nawet

w ciemności.

- Już możesz się odwrócić - powiedziała.

David odwrócił się i popatrzył na nią. Miejsce, w którym

stali, nie było oświetlone, ale padała na nich blada poświata

księżyca, tak, że mogli się nawzajem widzieć.

- Ariel powiedziała, że jesteś... - nie dokończył, ale Sara

wiedziała, co chciał powiedzieć.

- Ariel powiedziała, że jestem gruba, tak?

Uśmiechnął się.

- Właściwie tak. Ale nosisz ten sam rozmiar co ona.

- Nadwagę, którą miałam w college'u, straciłam po czterech

miesiącach pracy dla R.J. Bieganie po Nowym Jorku z jego

brudnym praniem i lunchami miało zbawienny wpływ na moją

sylwetkę.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Cokolwiek zrobiłaś, wyglądasz świetnie.

Sara czuła, jak jej twarz przybiera kolor różowego swetra,

i była zadowolona, że nie jest na tyle ciemno, że David nie mógł

jej wyraźnie widzieć.

Wzięła głęboki oddech. Nadeszła wielka chwila. Spotkanie

z matką Ariel będzie prawdziwym sprawdzianem umiejętności

aktorskich Sary. Zbliżało się jej własne, prywatne przesłuchanie

do roli, którą tylko ona mogła zagrać.

- Idziemy? - spytała i ruszyła za Davidem w stronę domu.

Czekała na wielkiej, szerokiej werandzie, na której stały

piękne, malowane na biało, wyplatane krzesła z kwiecistymi

poduszkami, aż David wniesie po schodach cztery walizy

Ariel.

Sara nie była zaskoczona, gdy David wyjął klucze i otworzył

drzwi domu.

Budynek był ogromny i tak piękny, jak mówiła Ariel. Został

zbudowany w 1832 roku na fundamentach jeszcze starszego

domu, wzniesionego przez przodków Ariel. Rodzina Weatherly

była wtedy jeszcze bogatsza niż teraz, więc dom był okazały.

U szczytu schodów stała starsza kobieta. Ramiona miała

wyprostowane, brzuch wciągnięty, włosy starannie upięte

w skomplikowany kok na czubku głowy. Ubrana była w lawen­

dowy, szyfonowy szlafrok, narzucony na lawendową koszulę

nocną. Wyglądała pięknie i imponująco.

- Ariel - powiedziała cichym głosem, jednak Sara była

przekonana, że gdyby stały na scenie i zawiodłyby mikrofony,

kobieta świetnie dałaby sobie bez nich radę. - Jesteś bardzo

spóźniona.

- Dzień dobry, miss Pommy - odezwał się David zza

pleców Sary.

Dziewczyna zobaczyła, jak surowy wyraz twarzy kobiety

natychmiast się zmienił, nabierając słodyczy. Matka Ariel pat­

rzyła na Davida z sympatią.

Czy Ariel mi o tym mówiła? - zastanawiała się Sara. Jeżeli

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

tak, nie pamiętała tego. A może słyszała o tym, ale zlekceważy­

ła myśląc, że na pewno wszyscy kochają Davida?

- Witaj, Davidzie - powiedziała pani Weatherly, a jej głos

nabrał łagodniejszego brzmienia. - Jak się masz?

- Bardzo dobrze. A pani?

Nie odpowiedziała, tylko spojrzała na Sarę.

- Ariel, masz pogniecione spodnie. Czy używałaś tego kre­

mu, który ci dałam? Twoja cera wygląda jak u nastolatki. Na

jutro umówię ci wizytę u dermatologa.

Sara mogła tylko wpatrywać się w nią bez słowa. Jej cera

stanowiła ogromny atut, z którego była dumna. Mimo ciągłego

przebywania na słońcu i pielęgnacji opartej jedynie na wodzie

i mydle, jej skóra była jedną z jej największych zalet. Jednak ta

kobieta...

Sara zmusiła się do uśmiechu.

- Czy to nowa koszula, mamo? Wyglądasz w niej pięknie.

- Nie bądź impertynencka - warknęła pani Weatherly, od­

wróciła się i ruszyła w górę schodów. - Davidzie, zadbaj, żeby

poszła prosto do swego pokoju. Ariel, zobaczymy się rano,

wtedy będziesz miała szansę wytłumaczyć się ze swego kary­

godnego zachowania.

Sara stała jak wmurowana i patrzyła, jak kobieta wchodzi po

schodach, znika w jakimś pokoju i zamyka za sobą drzwi.

Oniemiała spojrzała na Davida.

- Tłumaczenie: tęskniła za tobą, martwiła się o ciebie i chce

cię zobaczyć z samego rana, żeby dowiedzieć się wszystkiego

o twojej podróży.

background image

ROZDZIAŁ

N

astępnego ranka Sara czekała na rogu ulicy, gdy David

przyjechał po nią o siódmej. Wiedziała, że Ariel tak by

nie postąpiła, ale nie mogła zmusić się do konfrontacji z „miss

Pommy". Poza tym, tłumaczyła sobie, chciała zobaczyć, czy

Ariel i R.J. w ogóle się dogadali. Czy szef dał się nabrać na

zamianę?

- Tchórz - powiedział David uprzejmie, gdy Sara otworzyła

drzwi jego bmw.

- We własnej osobie - potwierdziła i roześmiała się. - Ariel

odzywała się do ciebie?

- Myślisz, że twój szef wyrzucił ją z pracy przed śniadaniem?

- On sypia nago. Obawiam się, że mógł uwieść Ariel.

Sara tylko żartowała, ale gdy David o mało nie wjechał

w hydrant, sapnęła.

- Nie zrobiłby tego, prawda? - spytał David.

Sara nie mogła zrozumieć, dlaczego tak bardzo go to ob­

chodziło. Według listów Ariel David był prawie zakochany

w jakiejś „wysoce niestosownej dziewczynie", która mieszkała

„po drugiej stronie" Arundel, ale teraz Sara zaczęła się za­

stanawiać, czy tych dwoje nie łączyło jednak coś więcej.

Gdy jechali przez Arundel, Sara mogła dokładniej przyjrzeć

się miastu, które wyglądało jak dekoracja do filmu o idealnym,

małym miasteczku. A więc to stąd pochodzę, pomyślała. Nie

urodziła się w Arundel, ale tutaj została poczęta. Na szczycie

diabelskiego młyna w wesołym miasteczku, jeśli wierzyć opo­

wieściom ojca.

Mijali wielkie, stare domy, otoczone pięknymi ogrodami.

Ogromne drzewa magnolii i miłorzębu zacieniały idealnie

Jude Deveraux Kuzynki

background image

utrzymane trawniki. Wszędzie kwitły kwiaty. Domy opatrzone

były tabliczkami z nazwą i datą wybudowania. Sara dwa razy

dostrzegła panieńskie nazwisko matki: Ambler. Mimo że od­

mówiła nauczenia się na pamięć genealogii najstarszych rodzin

miasta, zapamiętała, co Ariel mówiła o Amblerach: najstarsi,

najbogatsi, najbardziej wpływowi. Jej przodkowie spacerowali

po tych ulicach, mieszkali w tych budynkach.

Z zadumy wyrwał ją dopiero widok ogromnego, wiktoriań­

skiego domu, pomalowanego na biało i niebiesko. Ozdobiony

niezliczoną ilością portyków, wieżyczek i małych, okrągłych

okienek, wyglądał jak wyjęty z romantycznego snu.

David popatrzył na nią z uśmiechem.

- Wybudował go twój pra, pra, pra i tak dalej-wujek.

- Miał świetny gust. - Pomyślała, że dobrze być częścią tego

wszystkiego!

Gdy wjechali na parking, Ariel i R.J. wkładali pudła do

bagażnika wynajętego jaguara. Właściwie to Ariel wkładała

pudła, a R.J. rozmawiał przez komórkę z kimś z Tokio. Sara

naprawdę oczekiwała, że gdy tylko wysiądzie z samochodu

Davida, szef zacznie jej rozkazywać, ale tak się nie stało.

Zamiast tego po raz pierwszy przekonała się na własnej skórze,

jak to jest, gdy J.R. stara się zrobić wrażenie. Zmierzył ją

spojrzeniem od stóp do głów. Kiedy skończył, popatrzył jej

prosto w oczy.

Po raz pierwszy Sara mogła zrozumieć, dlaczego tak wiele

kobiet się w nim durzyło. Ale ona go dobrze znała. Z największą

łatwością - wręcz naturalnie - przyszło jej wczucie się w rolę

Ariel i obdarzenie R.J. lodowatym spojrzeniem. Gdy David do

niej podszedł, Sara zaborczo ścisnęła jego ramię.

R.J. przeniósł wzrok z Davida na Sarę i z powrotem. Na jego

twarzy pojawił się irytujący uśmieszek, który mówił „ten chło­

piec nie jest żadną konkurencją dla mężczyzny takiego jak ja".

Sara walczyła z całej siły, by nie powiedzieć R.J., co o nim

myśli, ale gdyby to zrobiła, cały podstęp wyszedłby na jaw.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Ty musisz być Ariel - powiedział R.J., kiedy wreszcie

skończył rozmawiać. Stanął między Sarą a Davidem i ujął jej

ramię, prowadząc do samochodu.

- A pan musi nazywać się Brompton - powiedziała, uwal­

niając ramię.

- Proszę, mów mi R.J.

Sara miała ogromną ochotę powiedzieć, żeby nazywał ją

panną Weatherly, ale tylko się uśmiechnęła i odsunęła od niego.

- Cieszę się, że Sara zaproponowała, żeby zabrać na tę

wycieczkę swoją kuzynkę.

Sara musiała ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć czegoś

niemiłego. Widziała tysiące razy, w jaki sposób R.J. flirtował

z kobietami i jak one reagowały na jego umizgi i nie chciała

mieć z tym nic wspólnego. Spojrzała na Davida, błagając o po­

moc, ale on stał blisko Ariel i o czymś szeptali.

R.J., nie odrywając wzroku od Sary, zawołał asystentkę.

- Sara! - krzyknął przez ramię, a ona niemal odpowiedziała.

Na szczęście Ariel była pierwsza.

- Tak, sir? - spytała, a Sara się skrzywiła. Nigdy nie nazywa­

ła R.J. „sir".

- Zabrałaś moją teczkę i notes?

- Ja...

Sara spojrzała ponad ramieniem R.J. na kuzynkę, która patrzy­

ła na nią błagalnie. Odsunęła się od J.R. i ruszyła w stronę Ariel.

- Tak dawno nie widziałam kuzynki, że chyba pójdę z nią

- rzekła i zaprowadziła Ariel z powrotem do pensjonatu, zanim

R.J. zdążył zaprotestować.

- I jak było? - spytała Sara, gdy tylko znalazły się same.

Ariel opadła na stojącą u stóp łóżka sofę, a Sara zaczęła

krzątać się po pokoju, zbierając wszystkie rzeczy, których -jak

wiedziała - R.J. będzie potrzebował. Co w praktyce oznaczało

prawie wszystko, co ze sobą przywiózł, poza ubraniami.

- On sypia nago - powiedziała Ariel.

- Czyżbym zapomniała ci o tym powiedzieć?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Tak, zapomniałaś. Zapomniałaś mi powiedzieć mnóstwo

rzeczy, jak na przykład, że na jego komputerze pojawia się jakiś

śmieszny obraz, a on oczekuje, żebym ja to naprawiła.

_ I co zrobiłaś?

- Wyłączyłam i znowu włączyłam. Moją wiedzę o kom­

puterach można by zmieścić na łebku szpilki. Czy on przed tobą

także paraduje nago?

Sara chowała do pokrowca naładowane baterie do aparatu

fotograficznego RJ.

- Dlaczego tak cię interesuje jego nagie ciało?

- Nie interesuje, tylko...

Sara wyjrzała przez okno i zobaczyła, że David i R.J. stoją

blisko siebie. Zbyt blisko. Zupełnie, jak krążące wokół siebie psy.

- Musimy tam wyjść - powiedziała. - Masz, weź to. - Rzuci­

ła na kolana Ariel teczkę i torbę z aparatem.

- Co się stało?

- Nic. Chodzi tylko o to, że R.J. nie polubi Davida.

- Dlaczego nie? - W głosie Ariel zabrzmiało niedowierza­

nie. - David jest tak nudny, że wszyscy go lubią.

- Nudny? - zdziwiła się Sara, posyłając Ariel ostre spoj­

rzenie. Ona nazywa mężczyznę, który chce zostać prezyden­

tem, nudnym? - R.J. musiał sam zapracować na swoją pozycję,

a David dostał wszystko na tacy. David należy do grupy ludzi,

którymi R.J. pogardza.

- Czy to oznacza, że gdyby R.J. wiedział, kim jestem, mną

także by gardził?

- Jesteś zbyt ładna, żeby mógł cię nie lubić - odrzekła Sara.

- Dzisiaj to ty jesteś ślicznotką. Ja potrzebują co najmniej

trzech godzin snu więcej i fryzjera. Ale ty wyglądasz świetnie.

Masz na sobie ciuchy od Prady, a ja... co to jest? - spytała Ariel.

- Chyba Liz Clairborne, ale nie jestem pewna, nie zapamię­

tuję marek moich ubrań. Cokolwiek to jest, wyglądasz w tym

świetnie. Naprawdę. I dobrze ci w tych krótszych włosach.

Chodźmy, zaraz będzie na ciebie trąbił.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Naprawdę? - spytała Ariel takim głosem, jakby brakło jej

tchu. - On jest naprawdę ekscytującym mężczyzną, nie sądzisz?

- Zaraz dowiesz się, jak bardzo, jeżeli natychmiast do niego

nie wyjdziesz.

- Co zrobi? - chciała wiedzieć Ariel.

- Nic z tych rzeczy, o których myślisz - powiedziała Sara,

układając rzeczy w ramionach Ariel i wypychając ją za drzwi.

Wrócą, zanim zapadnie zmierzch i, jeśli Sara będzie miała

trochę szczęścia, spędzi kilka dni sam na sam z Davidem.

Uśmiechnęła się do niego zza pleców Ariel i pomyślała, że będą

siedzieli razem na tylnym siedzeniu samochodu przez całą

trzygodzinną podróż na Wyspę Króla.

Ale RJ. pokrzyżował jej plany.

- Skoro masz być moim nawigatorem, musisz usiąść ze mną

z przodu - powiedział. Jego propozycja miała sens i Sara nie

mogła wymyślić żadnej wymówki, więc zajęła miejsce obok

kierowcy, a Ariel i David usiedli z tyłu. Ruszyli w stronę

pełnych niebezpieczeństw wschodnich wybrzeży Karoliny Pół­

nocnej. Huragany, wraki statków i napaści piratów zagrażały

większości wysepek, którymi usiane było wybrzeże. Jedne

z wysp były duże i gęsto zamieszkane, inne stanowiły jedynie

małe płachetki ziemi, które zawadzały w drodze statkom, usiłu­

jącym dotrzeć do lądu.

- Myślisz, że spotkamy ducha Czarnobrodego? - R.J. spytał

Sarę, gdy ruszyli w drogę.

Ponieważ udawała kogoś innego, nie mogła dawać mu zwyk­

łych, monosylabicznych odpowiedzi, choć miała na to ogromną

ochotę. Nie podobał jej się sposób, w jaki flirtował z kobietą, za

jaką ją uważał.

- A pan chciałby zobaczyć ducha Czarnobrodego czy jego

skarb?

- Może duch zaprowadziłby mnie do skarbu.

- Wydawało mi się, że ma pan już dosyć skarbów, panie

Brompton.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Każdy chce więcej, panno Weatherly. To się nazywa ambi­

cja i jest w naszym wspaniałym kraju w wielkiej cenie.

_ To także nazywa się chciwość - powiedziała, zmuszając

się jednocześnie do uśmiechu.

Sara opuściła zasłonę przeciwsłoneczną i dostrzegła w ma-

łym lusterku, że Ariel i David szeptali coś, głowa przy głowie.

Ciekawa jestem, co oni knują, pomyślała, po czym podniosła

zasłonę.

- Niech pani przyzna, panno Weatherly - a tak przy okazji,

prosiłem, żebyś mówiła do mnie R.J. - czy nie zdarzyło ci się

nigdy w życiu pragnąć czegoś tak mocno, że byłaś gotowa na

wszystko, żeby to zdobyć?

- Dobrze jest starać się być coraz lepszym - powiedziała tak

sztywno, jak tylko mogła - ale gdy dochodzi się do punktu, gdy

ma się zbyt wiele, a wciąż chce się jeszcze, pora się zatrzymać.

- Domyślam się, że masz na myśli mnie - powiedział

z uśmiechem. - Ale, panno Weatherly, nie pracujesz dla mnie

i nie musisz trzymać buzi na kłódkę. Powiedz mi, co tak

naprawdę myślisz. Na pewno Sara trochę ci o mnie opowiadała.

- Nie powtarzam tego, co przekazano mi w zaufaniu - od­

powiedziała Sara, zerkając przez ramię. O czym oni rozma­

wiają?

- W takim razie opowiedz mi wszystko o Arundel - poprosił

J.R. - Zastanawiam się nad kupnem letniego domu w tej

okolicy.

- Chcesz dowiedzieć się czegoś o ludziach czy o cenach

ziemi?

R.J. roześmiał się.

- Nawet gdybym nie wiedział, że ty i Sara jesteście kuzyn­

kami, i tak bym zgadł. Mówicie i zachowujecie się bardzo

podobnie.

- W życiu nie mogłabym robić tego co Sara - odparła. - Sara

jest święta.

- W pełni się z tobą zgadzam - powiedział cicho, patrząc

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

w lusterku na siedzącą z tyłu parę. - Z drugiej jednak strony, jest

fatalną sekretarką. Niedawno o mało nie wylała na mnie dzban­

ka gorącej kawy.

Sara musiała odwrócić twarz, żeby R.J. nie dostrzegł wściek­

łości w jej oczach. Po wszystkim, co dla niego zrobiła, jedyne,

co zapamiętał, to to, że o mało nie wylała na niego kawy! Teraz

chętnie usunęłaby to „o mało".

- Opowiedz mi o ludziach z Arundel - poprosił. - Opowiedz

mi o twoim życiu tutaj.

Sara skorzystała ze swoich umiejętności aktorskich, żeby

trochę się uspokoić. Przeistoczyła się w Ariel i zaczęła po­

wtarzać to wszystko, co zapamiętała. Opowiedziała mu o mat­

ce, dzieciństwie z nauką w domu, o starych rodzinach z Arun­

del, które wciąż nadają swoim dzieciom imiona ojców - założy­

cieli rodu. Sara bardzo się starała brzmieć beztrosko, jakby nie

miała żadnego zmartwienia na świecie - takie wydawało jej się

życie Ariel, zanim poznała jędzę, jaką była jej matka.

Sara nauczyła się na pamięć drogi na Wyspę Króla i teraz

mogła dawać R.J. wskazówki na każdym skrzyżowaniu.

- Dlaczego wybrałeś akurat Wyspę Króla? - spytała.

- Słyszałaś kiedyś o mężczyźnie nazwiskiem Dunkirk?

Charley Dunkirk?

- Sara i ja korespondujemy od lat, dlatego wiem więcej

o tobie i twoich interesach, niż ci się wydaje.

- Nie mogę sobie wyobrazić, żeby Sara napisała choć jedno

słowo o mnie. Przez większość czasu zachowuje się tak, jakby

mnie nienawidziła. Nawet nie wiesz, jakie historie mógłbym ci

opowiedzieć! Och, no dobrze, o czym to ja mówiłem?

Sara popatrzyła na niego spode łba.

- O panu Dunkirku - powiedziała sztywno.

- A, tak. Mój najlepszy przyjaciel Charley udaje, że jego żona

jest dla niego utrapieniem, ale tak naprawdę za nią szaleje. To była

królowa piękności. - Zerknął na Sarę. - Wychowała się tutaj.

Sara się nie odezwała, bo co miała powiedzieć? Zapytać,

Jude Deveraux Kuzynki

background image

z której części miasta ta kobieta pochodzi? Ariel, gdyby tylko

usłyszała adres, od razu by wiedziała, czy żona Charleya miesz­

kała powyżej czy poniżej młyna.

- W każdym razie, Charley przyszedł do mnie i powiedział,

że jego żona, Katlyn, chce, żeby on kupił wysepkę w okolicy

Arundel, a ja mam ją obejrzeć.

- Dlaczego akurat ty?

- Nie mam pojęcia. Charley też tego nie wiedział. Na po­

czątku myślał, że może Kat i mnie coś łączy, ale...

- Nie zrobiłbyś tego najlepszemu przyjacielowi, prawda?

- Nie, chyba że ona... - R.J. wyszczerzył zęby w uśmiechu,

ale jedno spojrzenie na twarz Sary wystarczyło, by spoważniał.

- Oczywiście, że bym tego nie zrobił. Sprawa honoru i tak dalej.

W każdym razie Charley powiedzie mi, że Kat chce, żeby on

kupił wyspę i otworzył na niej kurort, Luksusowy. Powiedział...

R.J. wyprostował się na siedzeniu i obniżył nieco głos. Kiedy

się odezwał, do złudzenia przypomina pana Dunkirka, ale Sara

- jako Ariel - nie mogła o tym wiedzieć, więc musiała siłą

powstrzymywać się od śmiechu.

- Nie takie wczasy dla mamci-tatka-z-dzieciarni- po-

wiedział R.J. głosem Charleya Dunkirka- Chcę widzieć tam

sławy. Multimilionerów, którzy szukają prywatności. Wyspa

Króla to jedyna wysepka, która nie została jeszcze wyeksploa­

towana. Zupełnie jakby to miejsce czekało na mnie. Po jednej

stronie jest płaski teren, na którym będzie można urządzić

lotnisko. Nie ma plaży, ale czym jest plaża? To piasek, tak? No

to przywieziemy trochę piasku.

Sara musiała odwrócić wzrok, żeby nie wybuchnąć śmie­

chem, ale R.J. zobaczył, jak drgają jej zaciśnięte szczęki, więc

mówił dalej.

- Myślałem o wyspie na Karaibach, ale skoro Kat chce

wysepkę w Karolinie Północnej, to taką właśnie ode mnie

dostanie. Może chce mieć interes, którym będzie mogła się

zająć, kiedy ja odejdę. Może o to chodzi- Nie wiem dlaczego,

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

ale ona chce, żebyś to właśnie ty obejrzał tę wysepkę. Zrobisz to

dla mnie?

R.J. wrócił do swego normalnego głosu.

- Powiedziałem mu, że obejrzę tę wyspę i nawet wziąłem

aparat. Wakacje - ciągnął, znowu naśladując Charleya. - Po­

traktuj to jak wakacje. Ja też pewnego dnia zrobię sobie wolne.

Oczywiście, odpowiedziałem, wszyscy sobie zrobimy. Pew­

nego dnia.

Sara wciąż patrzyła przez okno. Przypomniał jej się ten dzień,

gdy widziała, jak R.J. prawie wyniósł pana Dunkirka ze swego

biura. Myślała wtedy, że szef celowo upił starszego pana, ale

może po prostu Charley Dunkirk lubił wypić.

- I zgodziłeś się pomóc staremu przyjacielowi - powie­

działa.

- Oczywiście najpierw musiałem zebrać trochę informacji

na temat wyspy. To była ciężka praca.

Sarze stanął przed oczami obraz R.J. rozciągniętego na wiel­

kiej, skórzanej kanapie, z laptopem na piersi. Ciężka praca,

akurat!

- Chyba Sara pisała mi, że pomagała ci zbierać informacje

o wyspie.

R.J. zerknął na Davida i Ariel we wstecznym lusterku, po

czym zniżył głos.

- Nie, ona była zajęta odwoływaniem wszystkich spotkań,

żebym mógł pojechać. Sam zająłem się poszukiwaniami.

- I kto powiedział, że Herkules miał dużo pracy?

Roześmiał się.

- No dobrze, przyznaję, zwykle składam wszystko na jej

silne barki, ale informacje o Wyspie Króla zebrałem sam.

- I czego się dowiedziałeś?

- Niczego, o czym ty, jako mieszkanka Arundel, mogłabyś

nie wiedzieć.

- Zawsze ciekawie jest usłyszeć zdanie kogoś z zewnątrz

- powiedziała Sara z uśmiechem. - A zatem oświeć mnie.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

_ To dziwne miejsce.

- Wszyscy w Arundel o tym wiedzą. Ale dlaczego tobie

wydaje się dziwne? - Próbowała mówić tak, jakby wszystko

wiedziała, ale chciała usłyszeć to od kogoś innego.

- Z żadnego szczególnego powodu, ale wydaje mi się, że na

tej wyspie można zrobić ogromne pieniądze.

- A to jest najważniejsze.

- W tym celu Charley chce ją kupić, ale wyspa ma też

ciekawą historię. Podobno jej mieszkańcy odmówili udziału

zarówno w rewolucji, jak i w wojnie secesyjnej. Kiedy patrioci

wygrali, mieszkańcy nie zgodzili się na zmianę nazwy wyspy na

„Wyspę Wolności", co sugerował nowy rząd. A gdy przypływa­

li do nich żołnierze wojny secesyjnej, bez względu na to, po

której stronie walczyli, mieszkańcy palili ich łodzie, wsadzali

żołnierzy na tratwy i odsyłali na stały ląd. Kiedy prezydent

Lincoln dowiedział się o tym, powiedział, że gdyby wszystkie

stany tak robiły, nie byłoby żadnej wojny. Nie pozwolił, żeby

jego oddziały traciły amunicję na wysadzenie wyspy, choć

wielu ludzi miało na to ochotę.

- Szkoda, że nie wszystkie stany tak zrobiły - zauważyła

Sara.

- Tak, szkoda. We wczesnych latach dziewięćdziesiątych

osiemnastego wieku na Wyspie Króla zapanowała nędza. Mie­

szkało tam wtedy tylko kilka setek ludzi. Wtedy odkryto natura­

lne gorące źródła, które biły ze skał na środku wyspy i już rok

później Wyspa Króla stała się miejscem, gdzie należało bywać.

Bogacze jeździli tam dla rozrywki i żeby pławić się w gorących

źródłach. Wybudowali wielkie domy i drogi, niemal w przecią­

gu doby Wyspa Króla stała się bogata.

- Ale teraz już nie jest, więc co się stało? Źródła wyschły?

- Coś w tym stylu. Na przełomie wieków na wyspie miał

miejsce wybuch - nikt nie wie, co go spowodowało - i w ułam­

ku sekundy źródła zniknęły. Od tamtej pory wyspa zaczęła

podupadać i w tej chwili żyje na niej około dwustu pięćdziesię-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

ciu mieszkańców. Wielkie, stare domy wciąż tam są, ale w In­

ternecie wyczytałem, że powoli chylą się ku upadkowi, na dziko

zamieszkane przez tubylców. Chłopak, który dostarcza zakupy,

może sobie mieszkać w dwóch pokojach domu o powierzchni

dziesięciu tysięcy metrów kwadratowych i marmurowych posa­

dzkach. Wielu mieszkańców w ogóle nie płaci czynszu.

Sara dostrzegała drzemiące w wyspie możliwości. Nowobo­

gackim najbardziej zależało na tym, aby ludzie myśleli, że ich

fortuny przechodzą z pokolenia na pokolenie. Stare domostwa

mogłyby tego dokonać.

- Dlaczego nikt wcześniej nie próbował odrestaurować sta­

rych domów i zamienić wyspy w kurort?

- Z tego, czego udało mi się dowiedzieć, wynika, że sporo

ludzi próbowało, ale każdy biznesmen był odsyłany. Wygląda

na to, że dzisiejsi mieszkańcy nie są ani trochę bardziej gościnni

od swoich przodków.

- Tobie się uda - powiedziała Sara, zanim zdążyła pomyśleć.

- Tak myślisz?

- Sara powiedziała mi, że potrafisz być bardzo przeko­

nujący.

- Naprawdę? - spytał z uśmiechem. - Mam nadzieję, że

miała rację. Chciałbym zdobyć tę wsypę dla Charleya. Przy

obecnych możliwościach wykopaliskowych może udałoby się

odkryć tamte źródła. Charley miał rację, mówiąc, że większość

ludzi lubi szukać prywatności na tropikalnych wyspach, ale

wysepka z gorącymi źródłami na wybrzeżu Stanów Zjedno­

czonych? To ma niezliczone możliwości. Może dobra kam­

pania reklamowa przekonałaby ludzi, że źródła mają uzdra­

wiającą moc.

Sarze podobało się to wszystko, o czym mówił R.J. - oczywi­

ście poza kłamstwem, że źródła mają lecznicze właściwości.

Może uda jej się go przekonać, żeby pozwolił jej pracować przy

tym projekcie. Mogłaby mieszkać w Arundel i pracować na

Wyspie Króla.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Ale co miałabym robić? - zastanawiała się.

_ A oto i ona - powiedział R.J. i Sara spojrzała przez

przednią szybę. Przed nimi rozciągała się woda, z której wy­

dzielono ogromny basen portowy, a w oddali majaczyła wyspa.

przy brzegu nie było żadnego promu. R.J. zaparkował na pobo­

czu i zgasił silnik.

- Czy ktoś jest głodny? - zapytał.

- Wielkie nieba, nie! - Ariel-jako-Sara odezwała się z tyl­

nego siedzenia. - Po tym śniadaniu w pensjonacie już chyba

nigdy niczego nie zjem. Powinniście byli to widzieć! Grube

pajdy chleba, posmarowane topionym serem i unurzane w syro­

pie! Przytyłam chyba z kilogram!

- Ja też zjadłem duże śniadanie - powiedział David.

Sara nie odwróciła się, żeby spojrzeć na R.J., ale wątpiła,

żeby zjadł to wielkie śniadanie w pensjonacie. Około dwóch

miesięcy temu, gdy wcinał czwartego pączka jednego ranka,

Sara nie mogła się powstrzymać i powiedziała:

- Widzę, że zamieniasz swój kaloryfer na baryłkę.

I od tej pory, o ile wiedziała, nie tknął żadnego pączka.

- Ja jestem głodna - oświadczyła.

- Dzięki - wymamrotał, ale ona i tak na niego nie spojrzała.

Zapalił silnik, zawrócił samochód i pojechał do małej, ro­

dzinnej restauracji, którą przed chwilą mijali.

- A zatem, panie Brompton - zaczął David, gdy tylko złożyli

zamówienie - w jakim celu jedzie pan na Wyspę Króla? Oczy­

wiście poza tym, żeby wykorzystywać ludzi. - Chłopak powie­

dział to z uśmiechem, chcąc sprawić wrażenie, że żartuje, ale

wyszło sztucznie. - Bo na tym polega pana praca, prawda?

R.J. popatrzył Davidowi prosto w oczy.

- Oczywiście. To właśnie robimy my wszyscy, tępaki zaj­

mujące się pracą zarobkową. Korzystamy z zasobów świata.

A powiedz mi - jak tam miałeś na imię, chłoptasiu? - co ty

zrobiłeś dla świata?

- Studiowałem, żeby dowiedzieć się, jak go ocalić.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Sara zobaczyła, że obaj mężczyźni patrzą na siebie jak łosie

przed starciem, i ogarnęła ją przemożna ochota, by wstać, wyjść

stąd i nigdy nie wrócić. Dlaczego byli na siebie tak bardzo

wściekli? Spojrzała na Ariel, żeby zobaczyć, czy ona ma poję­

cie, o co tu chodzi, ale kuzynka wpatrywała się w R.J. w sposób,

który Sara widziała u niejednej kobiety. Jej szef wydawał się

fascynować niektóre przedstawicielki płci pięknej. Był przy­

stojny, na swój niewygładzony sposób, z tym zuchwałym,

agresywnym wyglądem mężczyzny, który sam doszedł do

wszystkiego, co ma, podczas gdy David reprezentował raczej

typ „ani-jednego-dnia-pracy-w-życiu".

Trzeba położyć temu kres, pomyślała Sara.

- Ja stawiam na staruszka - powiedziała. - Jest starszy, ale

ma w sobie bezwzględność, której młodszy nigdy nie miał.

Wydaje mi się, że tego mężczyzny nic nie powstrzyma przed

dostaniem tego, czego chce, podczas gdy chłopak ma sumienie

i skrupuły. To wspaniałe cechy, ale w świecie biznesu są

zbędne. Dlatego, jeżeli ci dwaj wyjdą ze swoją dziecinną walką

„kto-jest-lepszy" na dwór, wierzę, że starszy wygra. A co ty

o tym myślisz? - oświadczyła.

- Bez wątpienia młodszy - odrzekła Ariel. - Potrafi być

całkiem wytrwały, kiedy czegoś chce. Nie odpuszcza i nic nie

może go powstrzymać. Kiedy twój staruszek padnie wyczerpany,

chłopak dalej będzie walczył. Być może złamie kilka kości i straci

parę zębów, ale dalej będzie walczył. David się nie poddaje.

Sara zerknęła na J.R. i zobaczyła, że bawi go każde słowo,

które wypowiedziały, ale David był czerwony aż po koniuszki

uszu. Bez względu na to, co obaj mężczyźni myśleli, Sara

skutecznie zamknęła im usta.

Po skończonym lunchu wrócili do samochodu, gdzie R.J.

uśmiechnął się do Sary konspiracyjnie, jakby walczył o jakąś

nagrodę z dzieciakiem o połowę od niego młodszym i Sara

postawiła właśnie na niego.

Gdy wrócili do portu, prom już czekał. Był to dosyć

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

nowoczesny statek, mogący pomieścić cztery samochody. R.J.

wymamrotał, że oczekiwał raczej człowieka z tratwą i kijem.

Sara trąciła Ariel łokciem, żeby zapłaciła pięć dolarów za

przejazd - w końcu to należało do obowiązków asystentki

- i R.J. wjechał samochodem na stalowy pokład. Ich samo­

chód był jedynym na promie i tylko oni jechali na Wyspę

Króla.

Gdy prom odbił od brzegu, wszyscy czworo wysiedli z auta

i podeszli do barierki z przodu promu, żeby popatrzeć na

majaczącą w oddali wyspę. Po chwili Ariel i David odeszli na

bok, dyskutując o czymś przyciszonymi głosami.

- Myślisz, że Sara za niego wyjdzie? - spytał R.J. cicho.

- Słucham? - nie zrozumiała.

- No, za niego, tego żołnierzyka Myślisz, że za niego wyj­

dzie?

Sara nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, ale wiedziała, że

R.J. do czegoś zmierza, więc pozwoliła mu mówić.

- Domyślam się, że Sara pisała ci, jak ciągle mówi, że chce

odejść z pracy. Powinienem jej na to pozwolić. Powinienem dać

jej dużą nagrodę pożegnalną i pozwolić jej zrobić ze swoim

życiem to, na co ma ochotę. Ze sposobu, w jaki patrzy na tego

żołnierzyka, można by wnioskować, że są już niemal zaręczeni.

Mogłaby mieszkać w wielkim, wiktoriańskim domu w Arundel

i hodować róże, które wygrają każdy ogrodniczy konkurs. Ni­

gdy nie zrozumiem, dlaczego pragnie takiego życia. Pewnie

wiesz, że uczyła się na aktorkę.

- Niezbyt dobrą - powiedziała Sara.

- Żartujesz? Występowała w jednej sztuce na Broadwayu

i była naprawdę świetna.

- Skąd wiesz? - zapytała Sara miękko. Nigdy nie sądziła, że

R.J. potrafi ją zaszokować, ale teraz mu się udało.

Wzruszył ramionami.

- Pewnego dnia wystukałem jej nazwisko w wyszukiwarce

internetowej i dowiedziałem się, że ma jakąś rólkę w sztuce na

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Broadwayu. Poszedłem tam trzy wieczory z rzędu, żeby ją

zobaczyć. Przechodziła tylko przez scenę i niewiele mówiła, ale

moim zdaniem była świetna. Grała najlepszą przyjaciółkę córki

głównej bohaterki i miała na sobie jedną z tych cieniutkich,

białych sukienek, które zawsze każą ci się zastanawiać, co jest

pod spodem.

Sara była tak zaskoczona, że aż odebrało jej mowę. Jakim

cudem udało mu się znaleźć trzy wolne od towarzystwa kobiet

wieczory, żeby zobaczyć ją na scenie? Zaczęła coś mówić, ale

R.J. odszedł na drugą stronę promu, żeby popatrzeć na stały ląd,

zostawiając Sarę, która ze zmarszczonym czołem zastanawiała

się nad jego słowami.

W końcu dopłynęli do wyspy, która wydawała się taka jak

przed wiekami i Sara była pewna, że R.J. nie będzie rozczaro­

wany. Wyspa Króla była zaniedbana w sposób, który część

ludzi uznałaby za romantyczny, ale nie biznesmen. Każdy dom

w zasięgu wzroku, nawet budynek portowy, wymagał remontu

i wydawało się, że budowle runą, jeśli ktoś wkrótce ich nie

odnowi.

R.J. miał rację, pomyślała Sara. Tu panuje bieda.

Co gorsza, powietrze przesiąknięte było poczuciem klęski

w zachowaniu dawnej świetności. Sara nie sądziła, żeby R.J.

miał kłopoty z wykupieniem całej wyspy.

Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że R.J. wpatruje się w nią

i była ciekawa, o czym on myśli. David i Ariel stali przy

barierce, ramię przy ramieniu, i wyglądali, jakby byli przeraże­

ni, a zarazem zahipnotyzowani wyspą.

Gdy prom dobił do brzegu, wsiedli do samochodu i wjechali

w głąb wyspy. Wszyscy milczeli. Sara zobaczyła, jak R.J.

kilkakrotnie zerka we wsteczne lusterko i gdy sama się obej­

rzała, zobaczyła, że Ariel i David wyglądają przez okna szeroko

otwartymi oczami. Sara usiadła prosto i wbiła wzrok przed

siebie.

Dokoła nie było żadnych ludzi. Absolutnie nikogo. R.J.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

jechał wolno wzdłuż ulicy, przyglądając się zniszczonym bu­

dynkom.

- Gdzie są wszyscy ludzie? - wyszeptała Sara.

- Może dziś jest jakieś lokalne święto - powiedział David.

- Urodziny jakiegoś świętego czy coś w tym stylu i wszyscy

pojechali na piknik.

Nikt nic nie odpowiedział. Sara zerknęła na R.J. i zauważyła,

że nawet on wydawał się trochę niespokojny. A co jego mogło

niepokoić?

- Pomyślałem, że pojeździmy trochę po wyspie, dobrze się

jej przyjrzymy, a potem wrócimy - powiedział R.J. - O której

odpływa następny prom? - Popatrzył we wstecznym lusterku na

Ariel, ale Sara wiedziała, że kuzynka nie sprawdziła rozkładu.

Zresztą, ona sama także nie. Normalna rozmowa z R.J., a nie

wysłuchiwanie jego rozkazów, tak ją rozproszyła, że nie pomy­

ślała o rzeczach, które zwykle robiła bez zastanowienia.

R.J. minął dwie willowe ulice, zanim dojechał do miejsca,

które najwyraźniej było sercem wyspy, po czym skręcił w pra­

wo i pojechał wzdłuż głównej ulicy. Tutaj także nikogo nie

było, ulica wydawała się kompletnie opuszczona. Nie było

świateł sygnalizacyjnych ani znaków stopu. R.J. pochylił się do

przodu, oglądając budynki.

- I co o tym myślisz? - spytała Sara cicho.

- To miasto jest martwe - odpowiedział. - Chyba przydało­

by im się trochę pieniędzy.

- Gdzie są ludzie? - odezwała się Ariel z tylnego siedzenia.

Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie.

R.J. zerknął na samochodowy zegar, który wskazywał pierw­

szą trzydzieści.

- Jak myślicie, jak szybko uda nam się opuścić to miejsce

i wrócić na stały ląd? Czy ktoś sprawdził, o której płynie

następny prom?

- Nie podoba mi się to miejsce - wyszeptała Sara.

Na końcu ulicy R.J. skręcił w lewo i wjechał w zadrzewioną

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

aleję, po której obu stronach stały wille, jeden wielki wiktoriań­

ski dom za drugim. Każdy wymagał malowania i generalnego

remontu. Poprzewracane drzewa leżały tam, gdzie upadły.

Na rogu stał wyjątkowo wielki dom, zbudowany z cegły,

z ciemnozielonymi okiennicami, które niedawno zostały pomalo­

wane. W oknie widniał wypłowiały napis „pokoje do wynajęcia".

- Spędzimy tu noc? - spytał R.J., próbując rozluźnić nieco

atmosferę.

Odpowiedziała mu cisza. Tyle, jeśli chodzi o poczucie humo­

ru, pomyślała Sara. Włoski na jej przedramionach stanęły dęba.

Wszyscy tak intensywnie wpatrywali się w domy, że nikt nie

zwracał uwagi na drogę. Nagle Sara wrzasnęła:

- Uważaj! - R. J. skręcił gwałtownie, żeby nie przejechać psa,

który leżał na środku ulicy. Wjechał na chodnik i skrzywił się

boleśnie, gdy usłyszał zgrzyt podwozia na wysokim krawężniku.

Sara wyskoczyła z samochodu, zanim R.J. zdążył wyłączyć

silnik, i podbiegła do psa. R.J. ruszył z nią, Ariel i David deptali

mu po piętach. Gdy dobiegli do psa, Sara już kucała nad

zwierzęciem.

- Nie żyje już od dłuższego czasu - powiedziała, patrząc

na R.J.

- I nikt się nim dobrze nie opiekował, kiedy żył - dodał

David z oburzeniem. - Biedactwo wygląda, jakby ktoś za­

głodził go na śmierć.

Ariel milczała. Zbyt przerażona, żeby się ruszyć, stała blisko

Davida ze wzrokiem wbitym w martwe zwierzę.

- No tak - powiedział R.J., rozglądając się dokoła. Cisza,

która panowała w miasteczku, była niesamowita. Jedyne, co

słyszeli, to ćwierkanie ptaków. Żadnych samochodów, samolo­

tów, nawet statków.

- Myślicie, że ktoś mieszka w tych domach? - wyszeptała

Sara.

- Na pewno nie chcę poznać ludzi, którzy traktują psy w ten

sposób - powiedział David.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Może był stary i... - zaczął R.J., ale David mu przerwał.

- Spójrz na niego! Ten pies nie miał więcej niż rok,

chyba nawet do końca jeszcze nie urósł, ale był tak źle

traktowany, że...

Ariel ujęła dłoń Davida i chłopak trochę się uspokoił.

- Myślę, że powinniśmy stąd iść - powiedziała Sara. - Od

tego miejsca dostaję dreszczy.

- Może najpierw zrobimy kilka zdjęć, a potem pojedziemy?

- zaproponował R.J.

- Tak - wyszeptała Ariel, wciąż ściskając dłoń Davida.

Wyglądała, jakby stała w centrum nawiedzonego domu.

Sara, najwyraźniej zapominając o swoim przebraniu, bez

słowa wyciągnęła rękę po kluczyki, po czym poszła do samo­

chodu i wyjęła z bagażnika aparat R.J. Po chwili pstrykała jak

szalona, tak szybko, jak tylko aparat cyfrowy na to pozwalał,

obracając się wkoło na ulicy.

- Zrobione - ogłosiła. - Jedźmy i zobaczmy, o której płynie

następny prom, który zabierze nas jak najdalej od tego miejsca.

Wszyscy skinęli potakująco głowami, ale David nagle się

zatrzymał.

- Nie możemy tak zostawić tego psa. Musimy przynajmniej

usunąć go z drogi. - Próbował sam podnieść zwierzę, ale R.J.

złapał z drugiej strony i razem przenieśli psa na chodnik, z dala

od ulicy.

- Wydaje mi się, że powinienem komuś powiedzieć o tym

psie - powiedział David, ruszając w stronę najbliższego domu.

- A mnie się wydaje, że powinniśmy jak najszybciej zabrać

stąd dziewczęta - zauważył R.J.

Przez chwilę David wyglądał, jakby był rozdarty między

rycerską stroną swej natury a miłością do zwierząt, ale kiedy

zerknął na pobladłą twarz Ariel, zdecydował się.

W milczeniu wsiedli z powrotem do samochodu.

R.J. jechał wolno przez miasto, zatrzymując się co jakiś czas,

żeby Sara mogła robić zdjęcia przez okno.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Będę miał mnóstwo zdjęć do pokazania Charleyowi - za­

uważył ze sztuczną wesołości w głosie, ale nikt nie odpowiedział.

Minął kolejne dwie ulice, ale wciąż nie widzieli żadnych

ludzi. Ogromne domy wyraźnie świadczyły, że Wyspa Króla

była kiedyś bogata.

- Powiem Charleyowi, że moim zdaniem może kupić całe to

miejsce za jakieś dziesięć dolarów - powiedział R.J. do Sary.

- A sądzisz, że on powinien kupować to miejsce? - wyszep­

tała w odpowiedzi.

R.J. znowu jechał główną ulicą i wszyscy popatrzyli na

sklepy, z których większość była pusta.

- Na tej wystawie stoją świeże owoce! - zauważyła Sara

z podekscytowaniem w głosie. - Jednak tutaj są jacyś ludzie.

Minęli lokal, który wyglądał na kafejkę i sklep z artykułami

żelaznymi, a ponieważ nikogo w nich nie było, trudno było

powiedzieć, czy sklepy były otwarte, czy nie. R.J. już chciał

skręcić w ulicę prowadzącą z powrotem do portu, ale na rogu

zobaczył wielki budynek.

- Chyba kogoś widziałem - powiedział i dalej jechał prosto.

Kiedy nie skręcił, David powiedział:

- Minąłeś naszą ulicę!

Ale Sara zobaczyła wielki budynek na końcu alei i wiedziała,

co R.J. miał na myśli. Przyjechali tutaj w konkretnym celu i R.J.

zamierzał wykonać powierzone mu zadanie. Może tę budowlę

dałoby się przerobić na klub golfowy, pomyślała. Kiedy R.J.

spojrzał na Sarę i kiwnął głową w stronę budynku, wiedziała, że

myślą o tym samym.

Budynek okazał się gmachem sądu i w przeciwieństwie do

pozostałych domów w mieście, był w świetnym stanie. Właś­

ciwie był piękny. Miał dwa piętra i wyglądał na dużo młodszy

niż wiktoriańskie domy na wyspie.

- Charleyowi to się spodoba - zauważył R.J.

- Mnie też się podoba - powiedziała Sara i oboje wysiedli.

Ariel i David zostali w samochodzie.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Sara zrobiła zdjęcia gmachu sądu i ulicy, która do niego

prowadziła, a R.J. chodził dookoła i oglądał budynek.

-Tak - powiedział - Charley może coś zrobić z tego miasta.

Może wyremontować domy, rozkręcić parę interesów i zamie­

nić wyspę w kurort, jakiego pragnie jego żona.

R.J. uśmiechał się na myśl, że przywiezie Charleyowi dobre

nowiny, kiedy rozpętało się istne piekło. Znikąd pojawiły się

nagle dwa wozy policyjne, jeden z prawej, drugi z lewej strony.

Auta zahamowały gwałtownie, niemal rysując boki wynajętego

jaguara, a ze środka wyskoczyło czterech uzbrojonych policjan­

tów. Zarówno Sara, jak i R.J. stanęli w miejscu, zbyt osłupiali,

by się ruszyć. Wszyscy czterej mężczyźni otoczyli R.J. jak

gdyby myśleli, że będzie próbował ucieczki.

- Czy pan jest kierowcą tego pojazdu? - spytał wysoki

mężczyzna o szerokich barkach i poważnym wyrazie twarzy.

- Tak, jestem - odpowiedział R.J. z uśmiechem, próbując

wkraść się w ich łaski.

Czego oni chcą? - pomyślała Sara. Łapówki?

Ku jej przerażeniu mężczyzna powiedział:

- Przeczytaj mu jego prawa - i w następnej sekundzie zakuto

R.J. w kajdanki, a ktoś zaczął deklamować formułę Mirandy.

Sara otrząsnęła się z szoku.

- Co wy robicie? - spytała głośno, próbując wejść pomiędzy

mężczyzn.

- Odsuń się! - zawołał R.J., ale Sara nie posłuchała. Kiedy

jeden z policjantów ją odepchnął, R.J. zaczął się wyrywać i jakiś

mężczyzna przewrócił go na ziemię. R.J. jęknął, gdy jego

kolano rąbnęło o chodnik. Usta mu krwawiły, a on nie mógł

wytrzeć krwi, bo ręce miał skute z tyłu kajdankami. Drugi

gliniarz pociągnął R.J. do góry, niemal wyrywając mu ramię ze

stawu.

- O co go oskarżacie? - zapytała Sara, znowu próbując

wcisnąć się między policjantów a R.J.

- Zabił psa Johna Nezbita. Zabójstwo z premedytacją.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Co?! - Sara i R.J. krzyknęli jednocześnie.

Policjant złapał R.J. za ramię i zaczął ciągnąć w stronę

drzwi sądu.

- Nie możecie tego zrobić! - zawołała Sara. - Ten pies był

już martwy, kiedy go zobaczyliśmy!

- Pan Nezbit mówi coś innego. Twierdzi, że widział, jak

specjalnie wjechaliście na chodnik, żeby potrącić psa.

- Sir! - powiedział David do policjanta i Sara bardzo ucie­

szyła się z jego widoku. Pomimo że R.J. kierował ogromną

korporacją, nadal wyglądał na skorego do bitki, a David był

uosobieniem opanowania. Jeżeli ktokolwiek zostanie tu wy­

słuchany, to na pewno on.

- Pan Brompton zobaczył psa leżącego na ulicy i skręcił na

chodnik, żeby na niego nie najechać. Pies był już martwy, i to od

dawna. Sami przenieśliśmy go na chodnik.

- Pan Nezbit mówi coś innego - odwarknął policjant, wbija­

jąc palce w ramię R.J. - Powiedział, że uderzyliście psa tak

mocno, że wasz samochód odrzuciło w jedną, a psa w drugą

stronę. Twierdzi, że wszyscy czworo wysiedliście i śmialiście

się z tego.

Sytuacja była tak absurdalna, że wszyscy troje - Ariel wciąż

siedziała w wozie - zaniemówili.

- To nieprawda - burknęła Sara.

- Powiedz to sędziemu - odparł policjant i pociągnął R.J.

w stronę sądu.

- Sara, zadzwoń do mojego prawnika! - zawołał R.J. przez

ramię gliniarza, gdy wlekli go przez drzwi.

Z ulgą, że krótka maskarada wreszcie się skończyła, Sara

ściągnęła perukę i pobiegła do samochodu po telefon.

- Przynajmniej przestałaś mnie oszukiwać! - zawołał R.J.,

znikając w gmachu sądu. Próbował dodać nieco humoru tej

okropnej sytuacji.

background image

ROZDZIAŁ 6

B

rak sygnału.

Sara rzuciła bezużyteczny telefon na podłogę samocho­

du i popatrzyła na Davida. Ariel kuliła się bez słowa na tylnym

siedzeniu.

David odwrócił się do Sary i powiedział:

- Wsiadaj do samochodu i jedźcie z Ariel na prom. Jeżeli nie

będzie promu, wynajmijcie łódź. Jeżeli będziecie musiały pły­

nąć wpław na stały ląd, zróbcie to, ale chcę, żebyście obie

natychmiast zniknęły z tej wyspy.

Sara wzięła głęboki oddech.

- Jestem pewna, że to, co mówisz, brzmiałoby dobrze w la­

tach pięćdziesiątych w westernie, ale mamy dwudziesty pierw­

szy wiek. Ty i Ariel wracajcie. Ja zamierzam wyciągnąć stąd

RJ. - Ruszyła w stronę sądu, ale David złapał ją za ramię.

- A ty dokąd się wybierasz?

- Znaleźć telefon - odpowiedziała, strząsając jego rękę.

-Wygląda na to, że jest to jedyny budynek, w którym są ludzie,

więc zamierzam tam wejść i skorzystać z ich telefonu.

- Jestem pewien, że to jakaś pomyłka - powiedział David.

- Ktoś musiał nas widzieć przy tym psie. W którymś z tych

wielkich domów musiał być ktoś, kto nas zauważył.

Sara zaczęła coś mówić, kładąc dłoń na wielkiej, mosiężnej

klamce, ale Ariel jej przerwała.

- Nie zostawiajcie mnie samej - wyszeptała z twarzą białą

z przerażenia.

David uśmiechnął się pokrzepiająco do dziewczyny.

- Pozwól, że ja będę mówił - poprosił Sarę, otwierając drzwi

sądu. Kiedy zaczęła protestować, dodał: - Tu nie chodzi o pra-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

wa kobiet, tylko o logikę. Saro, ty mówisz jak jankes, a Ariel jest

śmiertelnie przerażona, więc kto z nas wie najlepiej, co ma

mówić? Z braku innych osób zostaję ja.

- Mam nadzieję, że nie wsadzą mnie do więzienia za mój

akcent - wymamrotała Sara.

Ale tak się właśnie stało. Szef policji Wyspy Króla wsadził całą

czwórkę do paki. Były tam dwie cele, przedzielone żelaznymi

kratami, Ariel i Sara wylądowały w jednej, David i R. J. w drugiej.

Gdy tylko R.J. ich zobaczył, popatrzył na Sarę i spytał:

- Co wy, do diabła, zrobiliście?! - To był szept, który

zabrzmiał jak krzyk.

David, z rękoma spętanymi z tyłu, rzucił Sarze przez ramię

mordercze spojrzenie.

Ariel i Sara nie zostały skute i Sara wiedziała, że to dzięki

nienagannym manierom kuzynki. Nawet w czasie aresztowania

Ariel mówiła „proszę" i „dziękuję" i ani razu nie podniosła głosu.

Kiedy policjant zdjął Davidowi kajdanki i zamknął za sobą

drzwi celi, Ariel usiadła na brzegu łóżka, wyprostowana jak

struna i wpatrzyła się wprost przed siebie. Była tak przerażona,

że Sara przypuszczała, iż odebrało jej mowę.

R.J. podszedł do dzielących celę krat i popatrzył groźnie

na Sarę.

- Co ty narobiłaś?

Dziewczyna usiadła na drugim końcu łóżka i próbowała

przywołać uśmiech na twarz.

- Nie nabrałeś się na naszą zamianę?

- Ani na sekundę - odpowiedział R.J. bez emocji. - Chcę

wiedzieć, dlaczego wszyscy tutaj jesteście? Dzwoniłaś do mo­

jego prawnika?

- Nie było sygnału - powiedziała Sara, wbijając wzrok

w swoje dłonie. Usiłowała ocenić, ile czasu upłynie, zanim

zaczną szukać R.J. Jej nieobecności nikt nie zauważy, dopóki

nie nadejdzie czas płacenia czynszu, ale R.J. to inna sprawa. Ile

z uwielbiających go sekretarek wiedziało, dokąd wybierał się

Jude Deveraux 53 Kuzynki

background image

T

w ten weekend? Odpowiedź brzmiała: tylko i wyłącznie ona

znała jego rozkład zajęć.

- Saro - powiedział R.J. cicho. - Czekam.

Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, odezwał się David:

- Powiedziała szefowi policji, że jesteś bardzo ważnym

człowiekiem i że sprowadzisz tylu prawników do tej dziury, że

druga wojna światowa będzie wyglądała przy tym jak piknik.

- Rozumiem - powiedział R.J. i kiedy spojrzał na nią, Sara

dostrzegła błysk w jego oku. Wiedziała, że powiedziałby do­

kładnie to samo, gdyby dano mu szansę przemówić. Zrobił

przesadnie srogą minę, żeby ukryć uśmiech, a potem odwrócił

się do Davida.

- Nie to powinna była powiedzieć, co?

- Nie. - Twarz Davida była poważna i chłopak nie odrywał

oczu od Ariel, która była w stanie bliskim histerii.

Zanim R.J. zdążył powiedzieć cokolwiek, drzwi celi otwo­

rzyły się i wszedł mężczyzna, który wyglądał na prawnika.

Prawnicy byli tak częstymi gośćmi w biurze R.J., że Sara była

pewna, iż poznałaby każdego, nawet nago (to znaczy, oni byliby

nago, a nie Sara). Poruszali się w określony sposób i z arogan­

cją, której nawet lekarze nie mogli dorównać.

Mężczyzna miał na sobie tani, ciemnozielony letni garnitur.

Był wysoki i chudy, wyglądał, jakby wcale nie miał ust, miał

małe oczka, długi nos i żuł gumę. Choć wyglądem przypominał

szczura, uśmiechał się szeroko i zachowywał, jakby całe życie

było doskonałą zabawą.

- Cześć! - zawołał, jakby czworo ludzi w celach było jego

przyjaciółmi od wieków. - Usłyszałem, że macie kłopoty, i po­

stanowiłem wpaść zobaczyć, czy mógłbym w czymś wam

pomóc. No dobrze, która z was nazywa się Sara? - Mówiąc to,

przeniósł wzrok z jednej dziewczyny na drugą, po czym spoj­

rzał na Sarę, jakby wiedział, że to ona ma niewyparzoną buzię.

- Musisz przeprosić - powiedział, a kiedy skinęła głową, popat­

rzył na R.J. - Ty jesteś psim mordercą?

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Twarz R.J. zapłonęła żywym ogniem i Sara widziała, że robił,

co w jego mocy, by nie nawymyślać gościowi.

David stanął między mężczyznami.

- Nazywam się David Allenton Tredwell - powiedział.

- Z Arundel.

- Arundel, co? - spytał mężczyzna z przekąsem. - Amatorzy

podwieczorków.

Sara spojrzała pytająco na R.J., który wzruszył ramionami.

Jakich podwieczorków? Sara wstała i podeszła do krat, a David

się uśmiechnął.

- Tak, sir, dokładnie - powiedział z dumą. - Jeden z moich

przodków...

Mężczyzna odwrócił się z lekceważeniem.

- My tutaj wciąż jesteśmy lojalni wobec króla i pijamy

herbatę, nie kawę.

Sara zaczęła się śmiać, ale zamilkła, gdy dostrzegła śmiertel­

nie poważny wyraz twarzy mężczyzny.

- Nazywam się Lawrence Lassiter - obwieścił - i jestem

adwokatem. Niestety, w tym mieście jestem jedynym adwokatem

i tak się złożyło, że bronię pana Nezbita. To jego psa zabiliście.

- Nie zabiłem żadnego psa - powiedział R.J. cicho, ale jego

głos zabrzmiał złowróżbnie.

Lassiter podszedł do krat i wbił spojrzenie zmrużonych

oczu w R.J.

- Znam Johna Nezbita całe moje życie i wiem, że ciążą na

nim obowiązki, które przytłoczyłyby niejednego mężczyznę.

Ma żonę i sześcioro dzieci, które z trudem utrzymuje... Ten jego

pies... - Przerwał i przetarł oczy, jakby chciał otrzeć łzy. - Wy­

chował tego psa od szczeniaka i zwierzę było wiernym towarzy­

szem jego i jego dzieci. Ten pies strzegł całą rodzinę przed

niebezpieczeństwem i pilnował jej, gdy spali. To przekracza

wszystko, co kiedykolwiek słyszeliśmy, że wy, ludzie ze stałego

lądu, mogliście przejechać tego psa kilkakrotnie, przez cały

czas wychylając się z okien samochodu i śmiejąc.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

David zaczął coś mówić, ale RJ. położył mu dłoń na ramie­

niu, wpatrując się w prawnika zwężonymi oczyma. Sara widzia­

ła taki wyraz na jego twarzy tylko dwukrotnie i za każdym

razem przeciwnik bardzo szybko dowiadywał się, dlaczego R.J.

Bromptona nazywano bezlitosnym.

- Biedny pies - powiedział prawnik, po czym wyciągnął

chusteczkę z kieszeni i wytarł nos. Uniósł podbródek i uśmiechnął

się niepewnie, tak, jakby uśmiechał się przez łzy. - Cóż, jedyne,

co możemy zrobić, to ostrzec nasze dzieci przed ludźmi takimi jak

wy i mieć nadzieję, że zostaną w domach, tam, gdzie ich miejsce.

Ale teraz szkoda już została wyrządzona i musicie za nią zapłacić.

- A ile nas to wyniesie? - zapytał R.J. głosem, który zjeżył

Sarze włosy na karku.

- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedział Lassiter, uno­

sząc brwi, jakby R.J. zadał mu najdziwniejsze pytanie na świe­

cie. - Podjęcie takiej decyzji należy do sędziego. Ile jest warte

bezpieczeństwo rodziny?

- Kupimy mu nowego psa - zaproponował David. - Treso­

wanego psa obronnego. Rottweilera. Albo dobermana.

- Rozumiem, że gdyby chodziło o jedno z jego dzieci,

zaproponowalibyście mu kupno nowego dzieciaka, tak? - spytał

Lassiter, patrząc na Ariel, która wpatrywała się w niego z przera­

żeniem. - A może pozwolilibyście jednej z tych uroczych

młodych dam, by urodziła mu dziecko w zastępstwie tego, które

zabiliście?

David chwycił za kraty.

- Czy tak właśnie zamierza pan przedstawić sprawę sędzie­

mu? Że równie dobrze mogliśmy zabić dziecko?

- Kiedy zobaczymy się z sędzią? - zapytał R.J. szybko.

- W poniedziałek rano - odrzekł Lassiter.

Wszyscy czworo jęknęli.

- Chce pan powiedzieć, że mamy tu spędzić trzy noce?

- spytała Sara. Kiedy poczuła, że Ariel złapała ją za rękę, mocno

zacisnęła dłoń.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

R.J. przysunął się bliżej krat.

- Skoro pana praca nad sprawą Nezbita zaczyna się dopiero

w poniedziałek, to znaczy, że teraz może pan pomóc nam.

Oczywiście, za godziwym wynagrodzeniem.

- Żałuję, ale nie mogę wam pomóc - powiedział Lassiter,

żując gumę. - Widzicie, wszystko, co mieliście ze sobą, w tym

ten fikuśny samochodzik, zostało zajęte przez niezależny rząd

Wyspy Króla. W tej chwili wygląda to tak, że posiadacie tylko

ciuchy, które macie na grzbiecie, więc jak moglibyście mi

zapłacić? - Znowu spojrzał na Ariel.

- Mogłabym przelać pieniądze na pana konto - zasugerowa­

ła Sara.

- Przelać? - Lassiter zachichotał. - Tak jak w Western

Union? Wiecie, co przydarzyło mi się ostatnim razem, gdy

próbowałem pomóc turystom, którzy znaleźli się w podobnej

sytuacji jak wy? Dali mi czek, ale gdy tylko dotarli do stałego

lądu, anulowali go. Zadzwoniłem do nich, ale wiecie, co oni

zrobili? Zmienili numer telefonu. Kiedy do nich pojechałem,

dowiedziałem się, że przeprowadzili się i nie zostawili nowego

adresu. Możecie to sobie wyobrazić?

Przez chwilę wszyscy milczeli, myśląc nad tym, co powie­

dział mężczyzna. Żeby uciec od tego człowieka - a może, żeby

uciec z Wyspy Króla? - ludzie musieli opuścić swój dom.

- Gdyby udało nam się zdobyć pieniądze, gotówkę - powie­

dział R.J. - mógłby pan nas stąd wydostać?

- Oczywiście. I tak nigdzie nie możecie uciec. Następny

prom odpływa w poniedziałek po południu, a nikt w mieście wam

nie pomoże. Nie po tym, co zrobiliście biednemu psu Fenny'ego.

- Fenny? - zapytał R.J. - Myślałem, że ten facet ma na

imię John.

- John Fenwick Nezbit. Dobre, stare nazwisko. - Spojrzał

z krzywym uśmieszkiem na Davida. - Oczywiście nie aż tak

dobre jak nazwiska w Arundel, za którymi stoją stare pieniądze,

prawda?

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Po raz pierwszy Ariel podeszła do krat i uśmiechnęła się do

prawnika.

- Osobiście nienawidzę kawy - powiedziała najsłodszym

głosem, jaki ktokolwiek kiedykolwiek słyszał. - I, panie Las-

siter, rozumiem pańską niechęć wobec ludzi, którzy nie urodzili

się na waszej pięknej wyspie. Być może to pana przekona, żeby

nam pan pomógł. - Zsunęła z palca pierścionek i wręczyła

mężczyźnie. Pierścionek był mały, ale przepiękny: szafir oto­

czony diamentami. Sara uznała, że musiał być wart co najmniej

dwanaście tysięcy. Uśmiechając się, Ariel podała przez kraty

pierścionek prawnikowi.

Sara wstrzymała oddech. Spodziewała się, że mężczyzna

weźmie pierścionek i już nigdy więcej go nie zobaczą. Ale on

uśmiechnął się do Ariel i zawołał:

- Re!

W drzwiach pojawił się policjant, który otworzył drzwi cel.

Sara w życiu nie słyszała cudowniejszego dźwięku niż zgrzyt

klucza w tym zamku!

Gdy tylko drzwi stanęły otworem, Sara chciała wybiec na

słońce, ale R.J. i David zwlekali, więc obie z Ariel zostały z nimi.

- Skoro ty reprezentujesz Nezbita, kto będzie reprezentował

nas w poniedziałek rano? - spytał R.J.

Prawnik obejrzał Davida od stóp do głów, wykrzywiając usta

w pogardliwym uśmieszku.

- Ten mi wygląda na dobrze zapowiadającego się prawnika.

Niech on ciebie broni. Co do reszty, przeprosiny i grzywna

powinny wystarczyć.

- A o co Ariel jest oskarżona? - spytał David.

- Nielegalne parkowanie - odparł prawnik szybko. - Sie­

działa w samochodzie, zaparkowanym przed samymi schodami

sądu. Całe miasto to widziało. Cóż, tylko tyle mogę teraz dla

was zrobić. Pokażcie się tutaj w poniedziałek rano.

- Gdzie możemy się zatrzymać? - spytała Ariel. - To zna­

czy, sir...

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- U nas nie ma hotelu, jeśli o to pytasz, ale mamy pensjonat.

Tyle że właścicielka będzie chciała pieniędzy, a wy chwilowo

nic nie macie - wzruszył ramionami.

- To nielegalne! - zawołał David i postąpił krok w stronę

prawnika. Po raz kolejny R.J. złapał chłopaka za ramię.

- Pozwól, że dam ci jedną radę, bogaty dzieciaku z nadętego

Arundel: trzymajcie buzie na kłódkę. O nic nikogo nie pytajcie.

Umiecie kosić trawę? Malować płoty? To znajdźcie pracę

i niech ludzie płacą wam jedzeniem i kątem do spania. Przyj­

dźcie do sądu w poniedziałek rano, punktualnie o dziewiątej

i odpowiadajcie sędziemu „tak, sir" i „nie, sir". Zapłaćcie

grzywnę, zniknijcie z Wyspy Króla i nigdy nie wracajcie?

Rozumiesz mnie?

- Tak, sir, on rozumie - odpowiedziała szybko Ariel.

- Wszyscy rozumiemy i zrobimy dokładnie tak, jak pan powie­

dział. Prawda, Davidzie?

Sara widziała odbicie wewnętrznej walki na twarzy Davida.

Nie sądziła, żeby kiedykolwiek w życiu spotkało go coś podob­

nego i chłopak pewnie wciąż wierzył, że ludzie są z natury

dobrzy. Zapewne sądził, że jeśli porozmawiasz z drugą osobą

i wyjaśnisz jej sytuację, rozmówca spojrzy na sprawę z twojego

punktu widzenia. Sara miała ochotę go objąć i pocieszyć.

Kiedy spojrzała na R.J., zauważyła, że szef z całej siły stara

się nie patrzeć na prawnika z nienawiścią. Wiedział, że to mogło

im tylko zaszkodzić.

- Czy istnieje jakaś możliwość, że zapadnie inny wyrok niż

grzywna? - spytał stojącego przy drzwiach adwokata.

Gdy Lassiter się odwrócił, jego twarz jaśniała. On to uwiebia,

pomyślała Sara.

- Tak, oczywiście. Możesz dostać od sześciu do ośmiu mie­

sięcy więzienia. Zależy od humoru sędziego. I, rzecz jasna, od

tego, w jaki sposób przedstawię sprawę przeciwko wam.

- Nie może pan.... - zaczęła Sara, ale Lassiter jej przerwał.

- Czego nie mogę, mała nowojorska panienko? - Jego oczy

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

były pełne wściekłości i nienawiści. - Posłać bogatego człowie­

ka do więzienia? Mogę cię zapewnić, panienko, że nasze sądy

może i są małe, ale działają zgodnie z prawem. Mimo wszyst­

kich naszych protestów, płacimy podatki waszemu amerykańs­

kiemu rządowi, więc, przynajmniej na papierze, jesteśmy jego

częścią- Zanim wasi prawnicy przygotują sprawę, a nasz jeden,

jedyny sędzia, który zresztą jest wujem Fenny'ego Nezbita,

znajdzie czas, żeby ich wysłuchać, wyrok w waszej sprawie już

dawno zapadnie. Powiedz mi, panie bogaty i wszechwładny

-popatrzył na R.J. - naprawdę myślisz, że jesteśmy tacy głupi,

że nie potrafimy przeciągnąć przesłuchań na osiem miesięcy

i przez cały ten czas trzymać was w więzieniu?

Kiedy R.J. nie odpowiedział, prawnik, zanosząc się śmie­

chem, wyszedł z aresztu.

David, R.J. i Sara stali jak wmurowani, wpatrując się w za­

mknięte drzwi z otwartymi ustami, ich umysły były w stanie

absolutnego szoku. Osiem miesięcy w więzieniu!

To Ariel pierwsza ruszyła w stronę drzwi, a reszta podążyła

za nią. Chyba cała policja z Wyspy Króla siedziała w biurze

i uśmiechała się triumfalnie. Wszyscy czworo unieśli wysoko

głowy i wyszli na wolność. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz,

popatrzyli na siebie nawzajem, a potem, bez słowa, schwycili

się za ręce i rzucili do ucieczki.

Biegli wzdłuż głównej ulicy wyspy, w stronę wąskiej uliczki,

która prowadziła do portu. Sara nie miała pojęcia, o czym

myśleli. Może, że będzie tam prom, na który wskoczą, odpłyną

i zapomną, że to im się kiedykolwiek przydarzyło?

Ale kiedy dobiegli do portu, dok był pusty. Rozdzielili się,

zakłopotani tym, że złapali się za ręce i zachowali tak dziecin­

nie, i każdy z nich znalazł sobie miejsce na doku, by w samotno­

ści pozbierać myśli. Wszyscy byli w szoku. Stracili samochód

i pieniądze, a za dwa i pół dnia mieli stanąć przed sądem.

background image

ROZDZIAŁ 7

D

Dlaczego tak bardzo bałaś się tej wyspy? - spytała Sara

Ariel.

-Bała się tego miejsca? - upewniał się R.J., przenosząc

wzrok z jednej dziewczyny na drugą.

- W

Nowym Jorku powiedziała mi, że jest przerażona i nie

chce tu przyjeżdżać - odpowiedziała Sara.

R.J. wstał i spojrzał na wodę, jak gdyby mógł wypatrzeć

gdzieś prom, ale w zasięgu wzroku nie było nawet kutra. Znowu

spojrzał na Sarę.

_ przekazała ci te informacje wtedy, gdy planowałyście tę

szaradę dzięki której miałem uwierzyć, że nie jesteście tymi, za

które się podajecie?

_ jesteś pewny, że gdybym powiedziała ci, iż moja kuzynka

uważa Wyspę Króla za niebezpieczną, zmieniłbyś plany? - Kie­

dy R.J- nic nie odpowiedział, Sara popatrzyła na niego ostro.

- Wiedziałeś, prawda? Nigdy nic nie robisz sam, ale wiadomo­

ści o tym miejscu zebrałeś beze mnie. - Wstała i ruszyła w jego

stronę- ~ Co takiego znalazłeś, o czym ja miałam się nie

dowiedzieć? I dlaczego nie powiedziałeś mi, że mogą być jakieś

problemy?

R.J. spojrzał na Davida i Ariel, szukając w nich oparcia, ale

młodsi przyglądali mu się w milczeniu.

- Na kilku stronach znalazłem informacje, że w przeszłości

turyści mieli tutaj pewne kłopoty, ale nie zawracałem sobie tym

zbytnio głowy.

_ przejąłeś się tym na tyle, żeby to przede mną ukryć - za­

uważyła Sara, wciąż zbliżając się do niego. - Dlaczego nic mi

nie powiedziałeś?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

A dlaczego ty mi nie powiedziałaś, że tak bardzo chcesz

uciec ode mnie, że jesteś gotowa zrobić ze mnie idiotę i nosić tę

głupią perukę i te kiecki? Kto w ogóle uszył ten żakiet?

Chanel - odpowiedziała Ariel. - Nie obwiniaj Sary, to był

-Ale ona się na to zgodziła. Czy to dlatego przez ostatnich

tygodni byłaś taka zmęczona? Bo ty i twoja kuzynka

kombinowałyście, jak zrobić ze mnie kretyna?

_ Nie waż się obwiniać mnie za to wszystko! - zawołała

_ Ariel i ja zrobiłyśmy to... - Machnęła lekceważąco

dłonią _ To nie ma teraz znaczenia. Chodzi o to, że zataiłeś

przed nami bardzo istotne informacje i z tego powodu znaleźliś-

my się teraz w takiej sytuacji.

_ I tak byś mnie nie posłuchała - powiedział. - Od kiedy

interesują cię straszne historyjki?

Sara usiadła na słupku i spojrzała na wodę.

_ Rozumiem, że to wszystko moja wina.

Gdy nikt nic nie powiedział, podniosła wzrok. Ariel i R.J.

wydawali się z nią zgadzać, tylko David zmarszczył brwi.

_ Powiedziałbym, że to wina Ariel - zauważył. - W końcu to

ona namówiła panią Dunkirk, żeby jej mąż...

- Co?! - krzyknął R.J. - Jak tobie udało się zmanipulować

takiego człowieka jak Charley Dunkirk? - Zamilkł i popatrzył

na Ariel z niedowierzaniem.

Teraz z kolei ona wbiła wzrok w swoje dłonie.

David postąpił krok do przodu.
- Wzajemne obwinianie nic nam nie pomoże. Musimy za­

stanowić się, jak przeżyjemy kilka następnych dni. Traktują nas

jak wrogów, nie mamy żadnych pieniędzy ani kontaktu ze

światem zewnętrznym. A co do Ariel, to prawda, ostrzegała nas.

- Ale mnie nikt nic nie powiedział - odezwał się z pretensją

R.J.

- Ty też nikomu nie powiedziałeś, czego się dowiedziałeś

- odwarknęła Sara.

Jude Deveraux 57

Kuzynki

background image

- Chyba już wolałem, kiedy w ogóle się do mnie nie od­

zywałaś - mruknął.

- Chciałbyś.

- Czy wy dwoje moglibyście na chwilę przestać się kłócić?

- wtrąciła się Ariel. - Musimy znaleźć jakiś nocleg. Może

w tym domu, gdzie widzieliśmy ogłoszenie w oknie? Może uda

nam się jakoś wytargować pokój.

- Sprawdźmy nasze zasoby - zaproponował R.J.

- Ja mam zegarek - powiedziała Sara, odpinając wąski, złoty

paseczek i kładąc zegarek na słupku, po czym popatrzyła na R.J.

- To był prezent, więc nie wiem, ile jest wart.

- Dziesięć tysięcy - powiedział, ściągając własny zegarek

i kładąc obok jej. - Mój zegarek jest wart około trzydziestu

dziewięciu dolarów, w każdym razie tyle był wart pięć lat temu,

kiedy go kupiłem.

Sara patrzyła na niego oniemiała.

- Podarowałeś mi na Gwiazdkę zegarek wart dziesięć tysię­

cy? - spytała z niedowierzaniem. - Nie powinno się dawać

takich prezentów pracownikom.

- To moje pieniądze i będę z nimi robił, co mi się żywnie

podoba - odparł, kiwając głową w stronę Davida. - A ty

co masz?

David sięgnął do rozcięcia koszuli i wyciągnął złoty łańcuch.

- To jest warte kilka setek - powiedział, dokładając ozdobę

na stosik.

- Nie wiedziałam, że nosisz łańcuszek - powiedziała Ariel,

patrząc na chłopaka.

- Możesz wierzyć, albo nie, ale jeszcze wielu rzeczy o mnie

nie wiesz.

- Nie sądzę - powiedziała Ariel, zdejmując kolczyki. - Dia­

menty. Warte około pięciu tysięcy. Naszyjnik jest wart dwanaś­

cie tysięcy - dodała, mocując się z zapięciem. Gdy David

wyciągnął rękę, by jej pomóc, Ariel odwróciła się do R.J.

- Pomoże mi pan, panie Brompton?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Oczywiście, kotku - powiedział, odpinając naszyjnik.

- Nie pozwól, żeby on cię dotykał - powiedziała Sara,

wciąż patrząc krzywo na R.J. - Chcę wiedzieć, dlaczego on

podarował mi zegarek wart dziesięć tysięcy. To nie jest od­

powiedni prezent.

- Lubisz go, prawda? - spytał R.J. - Nie spóźnia się, nie

śpieszy, tak? I nosiłaś go każdego dnia, odkąd ci go dałem, więc

w czym tkwi problem?

- Problem tkwi w tym, że ja pracuję dla ciebie, a ty nie

powinieneś dawać tak cennego prezentu podwładnej! Taki ze­

garek można dać swojej dziewczynie.

- Wielkie nieba, Ariel! - zawołał David, gdy dziewczyna

położyła na stosiku czwartą część biżuterii. - Ile ty masz tego na

sobie?

- Wliczając kolczyk w pępku?

Wszyscy troje popatrzyli na nią z osłupieniem, a Ariel uśmie­

chnęła się słodko.

- To, co mam, lub czego nie mam w pępku, to moja osobista

sprawa.

- I dobrze - poparła ją Sara. - Nie pozwól, żeby ci roz­

kazywali.

- Wiesz - zauważył R.J., patrząc na Ariel - kiedy to mówi­

łaś, wyglądałaś zupełnie jak Sara. Ona też posyła mi to harde

spojrzenie, kiedy nie chce, żebym się wtrącał.

- Czyli prawie przez cały czas - dodał David.

- Właśnie. - R.J. opuścił podbródek i przymknął oczy. - Zo­

staw mnie. Ja jestem boska, a ty nie.

David roześmiał się.

- Idealnie. Nawet, gdyby nie były do siebie podobne, i tak

wiedziałbym, że są spokrewnione. Powiedz mi, czy Sara daje ci

do zrozumienia, że tylko ona może coś dobrze zrobić, bez

względu na to, co to jest?

- Przez cały czas. Moim jedynym środkiem obrony jest

zawalenie jej pracą. Skoro tak dobrze sobie radzi z zarządza-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

niem całym światem, pozwolę jej to robić. Gdyby tylko umiała

pisać na maszynie...

- Tak, Ariel tak samo.

Obaj mężczyźni roześmieli się. Siedzieli ze skrzyżowanymi

nogami po obu stronach zniszczonego słupka, dziewczyny u ich

boków.

Ariel zebrała biżuterię, zostawiając obie męskie ozdoby i odda­

jąc Sarze jej zegarek. Nie mówiąc ani słowa, obie kuzynki wstały,

chwyciły się pod ręce i ruszyły ulicą prowadzącą do miasta.

- Nienawidzę ich obu - powiedziała Sara.

- Je też - poparła ją Ariel i westchnęła. - Saro, bardzo mi się

podoba to kobiece wsparcie, ale co my zrobimy? Musimy

zorganizować jakieś jedzenie i miejsce do spania.

- Nie wiem, co mamy zrobić, ale nie mówmy im o tym.

- Zerknęła przez ramię rozczarowana, że mężczyźni nie ruszyli

w ich ślady.

Ariel zwolniła kroku, wciąż nie puszczając ramienia kuzynki.

- Nie wydaje mi się, żeby to, co przydarzyło się dziś R.J.,

było na tej wyspie czymś niezwykłym. Słyszałam, że tutejsi

ludzie oskarżają turystów o przestępstwa, których nie popełnili,

żeby wyłudzić od nich pieniądze.

- Sama już na to wpadłam, ale nie martw się, R.J. sobie z tym

poradzi. Jutro będzie miał tu helikoptery i więcej prawników,

niż może się zmieścić w oceanie. Zadzwoni do Charleya Dun-

kirka i wszystko załatwi. Myślę, że powinniśmy znaleźć jakiś

nocleg, coś do jedzenia, a potem...

- Poczekaj! Słyszę ludzi!

Stały niedaleko skrzyżowania z główną ulicą Wyspy Króla

i słyszały dużo ludzkich głosów, zupełnie, jakby z naprzeciwka

zbliżał się tłum.

Sara ścisnęła mocniej ramię Ariel.

- Myślisz, że chcą nas zlinczować?

- Naprawdę nie wiem, jak możesz jeszcze żartować, po tym

wszystkim, co się stało.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Przez dłuższą chwilę Sara i Ariel stały bez ruchu, ramię przy

ramieniu, wpatrując się w ulicę, która wcześniej wyglądała jak

z miasta duchów. Najzwyklejsi w świecie ludzie, ubrani w zwy­

kłe ubrania, zajmowali się swoimi sprawami. Ktoś wchodził do

sklepu, ktoś inny śpieszył chodnikiem. Kilkoro dzieci biegało

dokoła, rzucało w siebie piaskiem, po czym dostawało burę od

matek. Dziewczynki i chłopcy, mężczyźni i kobiety, wszyscy

zajęci swoimi sprawami, roześmiani, rozgadani. Najzwyklejsi

pod słońcem, poza tym, że nikt nie patrzył na Sarę i Ariel.

W końcu mężczyźni przyłączyli się do dziewcząt.

- To wygląda zupełnie tak, jakby kurtyna poszła w górę

i rozpoczęło się przedstawienie - zauważył David. - W jednej

minucie scena jest pusta i cicha, a potem kurtyna idzie w górę

i wychodzi mnóstwo ludzi.

- Jak na mój gust, to za bardzo przypomina scenę - powie­

dział R.J., przyglądając się uważnie ludziom przed nimi. - Myś­

licie, że oni nas nie widzą? A może ktoś im kazał nas ig­

norować?

- Proponuję, żebyśmy poszli do tego domu, gdzie były po­

koje do wynajęcia, i zobaczyli, czy nie uda nam się tam znaleźć

noclegu - powiedziała Ariel, unosząc złoty łańcuszek, ozdobio­

ny czterema perłami. - Myślicie, że to wystarczy na wynajęcie

kilku pokoi na jedną noc? Lub dwie?

- Jedna noc absolutnie wystarczy - powiedział R.J. - Jutro

znajdę telefon i wyciągnę nas stąd. Jak myślicie, panie i pano­

wie, chyba pora wkroczyć na scenę?

Ariel skrzywiła się.

- Chciałabym tylko wiedzieć, czy to jest komedia czy tra­

gedia.

- Życie jest tym, co sami z niego zrobimy - powiedział

David tak przesadnie radosnym tonem, że Sara i R.J. jęknęli.

- No dobrze, może tutaj musimy trochę bardziej się postarać,

żeby dostrzec dobrą stronę całej tej sytuacji. - Przetarł oczy

dłonią. - Prawie mógłbym uwierzyć, że nic się nie wydarzyło.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Czy my naprawdę mamy stawić się w poniedziałek rano w są­

dzie pod zarzutem zabicia psa?

- Nie - odrzekł R.J. stanowczo. - Gdy tylko skontaktuję się

z moim prawnikiem, on przyśle nam tu z pół tuzina ludzi

i utopi miejscową policję w papierach. Nie będzie żadnego

przesłuchania w poniedziałek rano. - Zerknął na Sarę i uśmie­

chnął się lekko, żeby wiedziała, że jego plan dokładnie

pokrywał się z tym, czym groziła wcześniej policjantom na

posterunku.

Sara musiała się odwrócić, żeby R.J. nie dostrzegł jej uśmie­

chu. Dobrze wiedziała, w jaki sposób pracuje jego umysł. Może

źle postąpiła, próbując zastraszyć policję maleńkiej wyspy, ale

tego właśnie nauczyła się, obserwując R.J. Jej szef miał władzę

i wiedział, jak jej używać. Sara nie miała wątpliwości, że R.J.

wydostanie ich z tej głupiej sytuacji.

- Idziemy do tego pensjonatu? - spytała Sara. - Skoro już tu

jesteśmy, to równie dobrze możemy mile spędzić czas - powie­

działa i usłyszała, jak burczy jej w brzuchu. - Przepraszam.

- Mój brzuch jest przekonany, że ktoś podciął mi gardło

- powiedział R.J., a Sara spojrzała na niego ze zdziwieniem.

Zwykle bardzo się starał nie pokazywać swojego wiejskiego

pochodzenia i nigdy nie używał takich powiedzonek.

- Myślicie, że w tym mieście sprzedają jakieś kosmetyki?

- spytała Ariel. - Lancóme, Estee Lauder może.

- Może to Maybelline - zaśpiewała Sara, gdy ruszyli wzdłuż

głównej ulicy w stronę domu z pokojami do wynajęcia.

Ludzie mijali ich i uśmiechali się, nikt się przesadnie nie

gapił. Wszystko wydawało się takie normalne, że z każdym

krokiem trudniej im było uwierzyć w wydarzenia, które roze­

grały się tego ranka.

- Naprawdę byliśmy w więzieniu? - spytała Sara cicho.

- Czy sami to sobie wymyśliliśmy?

Ariel popatrzyła na kuzynkę jak na wariatkę.

- Nie mamy ani samochodu, ani pieniędzy. Musimy zostać

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

na noc, ale nie mamy żadnego bagażu. Jak możesz w ogóle

mówić, że sami to wszystko wymyśliliśmy?

- Po prostu to wszystko wydaje się takie... normalne.

-Wcale nie wydaje się normalne - zaprotestowała Ariel.

-W jednej chwili miasto jest puściuteńkie, a w drugiej

pełne ludzi, którzy wychodzą ze skóry, żeby na nas nie

patrzeć.

- Ona ma rację - poparł ją R.J. - Im szybciej się stąd

wydostaniemy, tym lepiej.

- Zgadzam się - powiedział David.

Sara westchnęła.

- Po prostu tak się cieszę, że udało mi się wyrwać z pracy na

kilka dni... - przerwała i zerknęła na R.J. - Przepraszam.

- Nie szkodzi - odpowiedział. - Ja też się cieszę, że wy­

rwałem się z pracy. - Nagle zobaczyli przed sobą dom z wy­

blakłym napisem w oknie. RJ. popatrzył na Davida. - W pracy

mam taką asystentkę, całkiem kompetentną...

- Która nie umie pisać na maszynie ani stenografować

- wtrąciła Sara.

- To prawda. Ale ma świetną pamięć. Jest lepsza niż te

wszystkie gadające urządzenia, w które trzeba wstukiwać infor­

macje.

- To co jest z nią nie tak? - spytał David, otwierając małą

furtkę przed domem.

- Nienawidzi mnie. Darzy mnie czystą, głęboką nienawiś­

cią. Na ogół gdy zadaje jej jakieś pytanie, nawet mi nie od­

powiada.

David przepuścił wszystkch przez furtkę i popatrzył na Sarę.

- Czy to prawda? Czy jego asystentka go nienawidzi?

Sara uśmiechnęła się lekko, ale gdy nic nie odpowiedziała,

RJ. westchnął:

- Widzisz, co miałem na myśli?

Weszli po schodach na ganek wielkiego, starego domu i R.J.

zapukał do drzwi. Nie usłyszeli żadnego odzewu.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Pewnie właściciel chodzi z pozostałymi mieszkańcami po

ulicach i udaje, że jest kimś zupełnie innym - powiedziała Ariel.

Uniosła dłoń, żeby znowu zapukać, ale w drzwiach stanęła

kobieta - i wszyscy czworo zaniemówili. Kobieta była wysoka,

ładna, około czterdziestki, ubrana w bawełniane spodnie i ko­

szulę. W jej stroju nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie był

tak obcisły. Guziki rozchodziły się na jej obfitym biuście, dół

koszuli związała w pasie tak, że widać było kawałek opalonego,

płaskiego brzucha. Spodnie mocno ścisnęła paskiem, a materiał

tak ciasno opinał jej biodra, że gdyby miała tatuaż, na pewno

byłoby go widać.

Ale najbardziej zmysłowy był wyraz jej twarzy. Gdy uśmie­

chnęła się ciepło do obu mężczyzn, wyglądała wręcz na za­

chłanną. Dziewczyny odsunęły się, pozwalając panom postąpić

krok naprzód.

- Dzień dobry - powiedzieli David i R.J. zgodnym chórem.

Stali przed Sarą i Ariel, zasłaniając im widok. - Przyszliśmy

w sprawie - znowu powiedzieli to razem.

Kobieta roześmiała się.

- Wiem, kim jesteście, i mogę się domyśleć, po co przyszliś­

cie. Proszę, wejdźcie i wybaczcie mi mój strój. Malowałam hol

z tyłu domu.

David i R.J. przeszli przez drzwi, nie spuszczając wzroku

z kobiety, która także nie przestawała im się przyglądać.

Ariel popatrzyła na Sarę, jakby chciała zapytać, czy odważą

się przekroczyć próg tego domu.

- Tak długo, jak nie będzie chciała wskoczyć ze mną do

wanny, nie obchodzi mnie, jak wygląda - wyszeptała Sara, idąc

za mężczyznami w głąb domu.

Gdy wszyscy czworo znaleźli się w środku, kobieta powie­

działa:

- Nazywam się Phyllis Vancurren i witam was na Wyspie

Króla, mimo że na pewno wolelibyście, żeby wasza stopa nigdy

tutaj nie postała. - Odwróciła się i ruszyła korytarzem, dając

Jude Deveraux Kuzynki

background image

r

znak ręką, by poszli za nią. - Właśnie zrobiłam herbatę. Napije­
cie się?

David i R.J. niemal pobiegli za gospodynią, ale Sara i Ariel

zwlekały.

- Już bardziej podobał mi się ten prawnik, Larry Lassiter, niż

ona - wymamrotała Ariel.

- Jestem pewna, że to bardzo miła kobieta i nie ma nic innego

na myśli, jak tylko dać nam coś do zjedzenia i miejsce do spania.

Gdy Ariel popatrzyła na kuzynkę okrągłymi oczami, Sara

uśmiechnęła się.

- Jeżeli szukali osoby do obsadzenia roli kobiety, która

patrzy w lustereczko i pyta, czy jest najpiękniejsza w świecie,

a potem zabija dziewczynę ładniejszą od siebie, to świetnie

wybrali.

- Chodźcie, dziewczęta - zawołała Phylis przez ramię. - Za­

nim wy, leniuszki, dojdziecie do kuchni, chłopcy wypiją już

całą herbatę.

- Jak myślisz, którego ona chce? - zapytała Sara pod nosem.

- Davida - odpowiedziała Ariel bez namysłu. - Ona chce

Davida.

- Nie rozumiem dlaczego. R.J. jest bystrzejszy.

- Kiedy chcesz iść z kimś do łóżka, nie zastanawiasz się, czy

jest bystry.

- To prawda, ale zawsze w końcu nadchodzi ranek - zauwa­

żyła Sara.

Dziewczyny weszły do kuchni i ujrzały R.J. i Davida siedzą­

cych przy dużym, dębowym stole i pijących mrożoną herbatę

z wysokich szklanek.

- Już zaczynałam myśleć, że się gdzieś zgubiłyście - powie­

działa Phyllis głosem przypominającym mruczenie.

- Czy ma pani telefon? - zapytała Sara.

- Już mówiłam R.J., że w tej chwili nikt na wyspie nie ma

działającego telefonu. I nie będziemy mieli jeszcze przez jakieś

dziesięć dni. Trawler uderzył w kabel i przeciął go na pół.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Phyllis nalała mrożoną herbatę jeszcze do dwóch szklanek.

- Zwykle nasza wyspa jest dosyć nowoczesna, mamy telefony,

a nawet Internet, ale obecnie czujemy się jak w średniowieczu.

Oczywiście, w średniowieczu z elektrycznością i spuszczanymi

toaletami. - Popatrzyła na R.J. i Davida tak, jakby powiedziała

bardzo zabawny dowcip, a oni się roześmieli, jakby rzeczywiś­

cie tak było.

- Czy ma pani pokoje do wynajęcia? - zapytała Ariel.

- Kotku, jak widzisz, to wszystko, co mam. Mam pokoje,

pokoje i jeszcze więcej pokoi. Wszystkie wymagają malowania

i remontu, ale tak, mam pokoje do wynajęcia.

Mężczyźni znowu się roześmieli, jakby powiedziała coś za­

bawnego.

Sara uśmiechnęła się nieszczerze.

- A jaka jest pani stawka?

- Wezmę, co macie. Albo możecie przysłać mi czek, gdy

wrócicie na stały ląd. Jestem elastyczna. - Spojrzała na R.J.

spod przymrużonych rzęs. - Ty wyglądasz na mężczyznę, który

płaci swoje rachunki.

- Tak - odpowiedział R.J. zachrypniętym głosem. - Tak

naprawdę płaci je Sara, ale to ja dostarczam pieniądze do banku.

Phyllis spojrzała na Sarę.

- A zatem, ty pracujesz dla niego. Myślałam, że jesteście

parami. - Popatrzyła na Davida. - A ty? Żonaty?

- Jest zaręczony ze mną - powiedziała Ariel zbyt głośno.

Phyllis obejrzała dziewczynę od stóp do głów.

- Interesujące. Wy dwie jesteście bardzo do siebie podobne,

aż trudno was rozróżnić. Domyślam się, że jesteście siostrami.

- Kuzynkami - uściśliła Ariel. - Czy jest tu jakieś miejsce,

w którym mogłabym się odświeżyć?

- Musisz iść do toalety, tak? Tutaj nie musisz być aż tak

wytworna.

Ariel poczerwieniała jak piwonia i obdarzyła Phyllis spoj­

rzeniem, ale straszna kobieta wydawała się tego nie zauważyć.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

-

Chodźcie - powiedziała. - Pokażę wam wasze pokoje.

Umieściłam was w mieszkaniu niani. Mam nadzieję, że nie

macie nic przeciwko temu. Człowiek, który zbudował ten dom,

miał ośmioro dzieci i nie chciał ich ani widzieć, ani słyszeć,

dlatego urządził na górze osobne mieszkanie. Jest tam parę

wiatraków, więc nie będzie wam gorąco. Dwie sypialnie, wiel­

ka łazienka, którą będziecie musieli się podzielić, i mały salon.

Chodźcie za mną.

Ariel i Sara wyszły z kuchni jako pierwsze, ale mężczyźni

wcisnęli się przed nie, by iść zaraz za Phyllis. Gdy kobieta

wchodziła po szerokich schodach, jej biodra kołysały się na

boki tak mocno, że niemal uderzała nimi o ścianę i barierkę. Za

nią, nie odrywając oczu od jej siedzenia, postępowali R.J.

i David. Nawet Pied Piper* nie miał tak zahipnotyzowanych

towarzyszy.

Ariel schwyciła Davida za ramię.

- Ona powiedziała, że umieściła nas w mieszkaniu niani.

- No to co?

- Chciała nam powiedzieć, że wiedziała, że przyjdziemy.

Umieściła nas tam z jakiegoś powodu.

- Ariel - powiedział David z przesadną cierpliwością.

-Wiem, że to, co nas spotkało, było okropne, ale nie sądzę, żeby

cała wyspa mogła być aż tak okropna, jak ci się wydaje. Może

w dziewiętnastym wieku, ale nie w dzisiejszych czasach.

- Och, masz absolutną rację, Davidzie. O czym ja myślałam?

W dzisiejszych czasach nie mamy morderstw ani okrutnych

przestępstw. Wszyscy seryjni mordercy zostali złapani, wszyscy

przestępcy zamknięci. Poza tym, przecież ty byłeś w college'u,

podczas gdy ja siedziałam w naszym małym, sennym miastecz­

ku, więc co ja mogę wiedzieć? - Minęła go i ruszyła schodami.

David machnął z irytacją rękami i ruszył za nią.

* Pied Piper -jak głosi legenda wyprowadził w 1284 r. wszystkie szczury

z miasteczka Hamelin do Wezery (przyp. tłum.).

background image

ROZDZIAŁ

Musicie przestać być takie nadąsane. Popatrzcie na jej

dobre strony - wyszeptał R.J. do Sary.

- Tak jak ty i David? - spytała, przysuwając się bliżej Ariel.

- To jak bardzo jej nienawidzisz?

- W skali od jeden do dziesięciu? Około tysiąca.

- A ja milion.

- Popatrz tylko na nich - szepnęła Ariel. - Wyglądają jak

śliniące się postacie z kreskówki. - Phyllis Vancurren niemal

wylewała się ze swojej koszuli i spodni, a mężczyźni robili, co

w ich mocy, by zobaczyć to, co ukrywała - a nie było tego wiele.

- Zastanawiam się, dlaczego umieściła nas na samej górze

- powiedziała Sara. Nastąpiła na skrzypiący stopień i dodała:

- To lepsze niż system alarmowy.

Na drugim piętrze Phyllis pokazała im swoją sypialnię. Był to

ogromny pokój, z łóżkiem o czterech filarach, okrytym delikat­

ną bawełną i jedwabiem.

- Ten materiał kosztuje co najmniej dwieście dolarów za metr

- powiedziała cicho Ariel do Sary - a w holu widziałam trzy

krzesła, które wyglądały jak oryginalny Hepplewhite* z nową

tapicerką.

- Skoro ona nie potrzebuje pieniędzy, to po co wynajmuje

pokoje?

Ariel skinęła głową w stronę Davida.

- Myślisz, że ona chce Davida? - sarknęła Sara.

Przed nimi Phyllis i mężczyźni przerwali pogawędkę.

* Hepplewhite - twórca klasycyzującego kierunku w meblarstwie angiel­

skim. Jego meble - głównie mahoniowe - zdobione były często intarsją lub

dekoracją malarską (ornamenty roślinne) (przyp. tłum.).

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Wielkie nieba! - powiedziała pani Vancurren, patrząc na

Ariel. - Co za spojrzenie!

- Proszę nie przejmować się Ariel, ona po prostu denerwuje

się poniedziałkiem - wyjaśnił R.J. i posłał dziewczynie ostrze­

gawcze spojrzenie za plecami Phyllis.

- Ach, tak - powiedziała pani Vancurren. Usiadła na małej

sofie w salonie i rozłożyła ramiona na oparciu, co uczyniło jej

pokaźny biust jeszcze bardziej widocznym. David i R.J.,

z oczami jak spodki, usiedli na kanapie naprzeciwko gos­

podyni. - Domyślam się, że chcielibyście się czegoś o tym

dowiedzieć.

Sara i Ariel usiadły na krzesłach, obitych materiałem w małe

króliczki i wszyscy słuchali, co kobieta miała do powiedzenia.

Gospodyni mówiła, a Sara rozglądała się po pokoju. W oknach

były kraty - żeby dzieci nie wypadły, czy żeby oni nie mogli

uciec? Czy opuścili jedno więzienie tylko po to, żeby znaleźć

się w innym?

Najpierw pani Vancurren opowiedziała im o sobie, mówiąc,

że nie urodziła się na Wyspie Króla. Wyszła za starszego

człowieka, który pochodził z Pensylwanii, a kiedy on umarł,

ze zgrozą odkryła, że wszystko zostawił swojej pierwszej

żonie. Ona sama dostała jedynie stary dom na wyspie, w któ­

rym dorastał jego ojciec, i maleńką polisę ubezpieczeniową.

Wystarczało, żeby przeżyć, ale o żadnej zabawie nie mogło

być mowy.

- Rozumiecie, co mam na myśli - powiedziała, a obaj męż­

czyźni pokiwali z zapałem głowami.

Sara i Ariel wymieniły spojrzenia. Nie wierzyły w ani jedno

jej słowo. Następnie Phyllis powiedziała im, że Fenny Nezbit

jest nieudacznikiem i kłamcą, ale jest też krewnym sędziego,

a jego rodzina mieszka na wyspie od wieków.

- A zatem w poniedziałek sprawa może różnie się potoczyć.

- Dlaczego miasto było dzisiaj zupełnie opustoszałe? - za­

pytała Sara.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Doroczny Dzień Wieloryba - odrzekła Phyllis z uśmie­

chem. - Jesteśmy małą wyspą i wszyscy się znamy, dlatego

robimy różne rzeczy razem. Domyślacie się, jak bardzo byliśmy

zaskoczeni, gdy wróciliśmy i usłyszeliśmy o tym wszystkim, co

się stało.

- Lassiter powiedział, że są jacyś świadkowie, którzy mogą

zeznać, że my... - RJ. nie mógł dokończyć.

- Może i są jacyś świadkowie, ale pytaliście o nich ludzi

szeryfa? - Phyllis zdawała się sugerować, że świadkowie mogą

nie być do końca tym, czym powinni być.

- Tak naprawdę nie mieliśmy szansy, żeby w ogóle z kim­

kolwiek porozmawiać - powiedział David.

- Na waszym miejscu - powiedziała Phyllis konspiracyjnym

tonem - nie przejmowałabym się tym tak bardzo. Jestem pewna,

że sędzia Proctor umorzy cała sprawę w poniedziałek rano,

a cała policja wie, że nie zabiliście tego psa. Po prostu w prze­

szłości mieliśmy pewne kłopoty z ludźmi z zewnątrz i policja

jest teraz bardzo ostrożna.

- Co takiego się stało, że policja jest tak bardzo podejrzliwa

wobec obcych? - spytała szybko Sara.

Phyllis machnęła ręką, jakby to nie miało znaczenia, po czym

popatrzyła na Ariel i uśmiechnęła się.

- Widzę, że słyszałaś o nas jakieś straszne historie. Jesteśmy

naprawdę niegodziwymi ludźmi. - Powiedziała to tak, jakby

było to największe kłamstwo na świecie.

- Jakie historie? - spytał R.J., wreszcie opadając na oparcie

kanapy. Był światowym mężczyzną i widział wiele kobiet o tak

agresywnym sex-appealu jak ta, ale David przyglądał się gos­

podyni z lekko otwartymi ustami.

- Och, no wiecie - powiedziała pani Vancurren, a potem

poruszyła się na kanapie w sposób, od którego zakołysał się jej

obfity biust.

- Nie, nie wiemy. - R.J. popatrzył na nią zwężonymi oczy­

ma, a Sara miała ogromną ochotę go uściskać. Czyżby w końcu

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

zaczął rozumieć coś więcej, niż tylko to, co usłyszał, i zajrzał

pod powierzchnię? To znaczy, głębiej niż pod jej ubranie.

Kobieta zerknęła na Sarę, a potem na Ariel.

- Chcecie powiedzieć, że nie słyszeliście, jak porywamy

turystów? - Jej uśmiech miał być zapewne niewinny, ale przy

dwóch trzecich odsłoniętego biustu stracił nieco swój efekt.

-Ludzie z lądu mówią, że aresztujemy turystów i całymi latami

trzymamy ich w więzieniu.

R.J. uniósł brew.

- A nie robicie tego?

Phyllis wzruszyła ramionami, a jej prawa pierś niemal wy­

skoczyła z koszuli. Gdy się poruszyła, Sara dostrzegła przód jej

stanika i była pewna, że kobieta ma na sobie Aubade. Skoro nie

miała pieniędzy, to w jaki sposób mogła sobie pozwolić na

francuską bieliznę?

- Mam jeszcze trochę pracy i jestem pewna, że wy też

chcecie się oddać swym zajęciom. - Spojrzała na mężczyzn

z ukosa, jak gdyby wiedziała, że gdy tylko wyjdzie, cała czwór­

ka urządzi dziką orgię.

Gdy gospodyni wstała, R.J. i David zerwali się jak oparzeni

i Sara przestraszyła się, że poproszą kobietę, żeby została.

- A zatem zostawię was samych sobie - powiedziała Phyllis.

- Przykro mi, że skonfiskowali wasz bagaż, ale na pewno go

odzyskacie.

- A samochód i pieniądze? - niepokoiła się Sara.

- Czy możemy gdzieś tutaj zjeść kolację? - zapytał R.J.

- Och, biedactwa - powiedziała, mrucząc w stronę męż­

czyzn i ignorując pytanie Sary. - Gdybym tylko umiała goto­

wać, przyrządziłabym wam przepyszną kolację. - Zrobiła minę,

która miała świadczyć, że może i nie umie gotować, ale ma,

cóż... inne talenty. - Idźcie do pubu i powiedzcie, żeby dopisali

wasz posiłek do mojego rachunku.

Gdy wychodziła z pokoju, obaj mężczyźni prześcigali się

w podziękowaniach za jej hojność.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Dziesięć minut później cała czwórka schodziła po schodach,

ale Sara się ociągała.

- Co ty robisz? - wyszeptała Ariel.

- Liczę stopnie i sprawdzam, które skrzypią. Jeżeli chcemy

się stąd wydostać, będziemy musieli zrobić to w ciszy, bez tego

alarmu domowej produkcji.

- Dobry pomysł. Kryj mnie - powiedziała Ariel. - Muszę

coś zrobić.

- Ty... - zaczęła Sara, ale Ariel już weszła na palcach

z powrotem po schodach.

Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, David zapytał:

- A gdzie ona jest?

- W łazience - odpowiedziała Sara.

- Ariel węszy, prawda? - domyślił się David.

- Nie mam zielonego pojęcia. Zastanawiam się, dlaczego

ludzie nazywają tutaj amerykańską restaurację „pubem", tak,

jak w Anglii? - powiedziała, próbując zmienić temat.

Ariel stanęła w drzwiach pięć minut później i Sara od razu do

niej podeszła.

- Co robiłaś? - wyszeptała.

- Próbowałam zatelefonować z aparatu, który widziałam

w jej sypialni, ale nie było sygnału. Nie zdążyłam sprawdzić,

czy wtyczka jest w gniazdku, bo usłyszałam, że ona się zbliża.

- Wolałabym, żebyś była ostrożniej sza. Nie ufam tej kobie­

cie - powiedziała Sara. - I gdzieś ty się nauczyła tak skradać?

- Kiedy masz taką matkę jak moja, musisz umieć się skra­

dać. I kłamać. Ja jestem dobra i w jednym, i w drugim. Po­

czekajcie! - zawołała za mężczyznami i pospieszyła za nimi.

R.J. zatrzymał się i wyciągnął ramię w stronę Sary, a ona je

przyjęła.

- Poradzimy sobie z tym wszystkim - powiedział David.

- Po dobrej kolacji...

- „Jedz, pij i bądź wesół" - zacytował R.J.

- „Bo jutro czeka nas śmierć" - dokończyła Sara.

background image

ROZDZIAŁ 9

K

iedy dotarli do restauracji, którą miejscowi nazywali

„pubem", wszyscy czworo musieli się uśmiechnąć.

Wnętrze naprawdę wyglądało jak angielski pub, aż po końskie

uprzęże wiszące wokół ogromnego kominka. Było ciepło, więc

nie płonął w nim ogień, ale łatwo było sobie wyobrazić, jak

przytulnie to miejsce musiało wyglądać zimą.

Kelnerka zachowywała się tak, jakby była przyzwyczajona

do obcych, a stali bywalcy spojrzeli na nich bez zainteresowa­

nia, gdy szli do stolika. Ariel i Sara usiadły obok siebie, mężczy­

źni zajęli miejsca na przeciwko.

Kelnerka podała menu, skserowane kartki, oprawione w sta­

romodne, plastikowe obwoluty z czarnym brzegiem. Panowie

zamówili piwo, Sara poprosiła o dżin z tonikiem, a Ariel gazo­

waną wodę z plasterkiem limonki.

- Myślę, że powinniśmy spróbować zacząć czerpać jakąś

przyjemność z naszego pobytu na wyspie - powiedział David,

gdy kelnerka odeszła.

- Z której części naszego pobytu najpierw? Z „braku pienię­

dzy" czy z „nadchodzącego procesu"? - spytała Sara.

David zachowywał się tak, jakby tego nie słyszał.

- Spotkaliśmy kogoś miłego, mamy za co zjeść i spać,

a w poniedziałek wyjedziemy z wyspy. Kiedyś to wszystko

wyda nam się ciekawą przygodą.

Kelnerka podała im napoje i gdy tylko oddaliła się na tyle, że

nie mogła ich słyszeć, Sara powiedziała:

- Nie ufam tej Vancurren. - Dziewczyny roześmiały się, bo

powiedziały to jednocześnie.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Chyba tak - powiedział R.J. - Strony internetowe mówiły

to samo, ale myślałem, że może ty wiesz coś więcej.

Przyniesiono potrawy i gdy jedli, usiłowali rozmawiać

o czymś innym niż ich kłopotliwe położenie, ale nie było to

łatwe.

Kelnerka wróciła, pytając, czy chcą zamówić deser. Sara

czuła się syta, ale nie wiedziała, kiedy będą mieli szansę zjeść

następny posiłek. Musieli jeszcze powiedzieć kelnerce, żeby

zapisała wszystko, co zjedli, na rachunek pani Vancurren. Czy

kobieta miała tu otwarty kredyt, czy czeka ich zmywanie na­

czyń? - zastanawiała się Sara.

Gdy kelnerka postawiła przed nimi talerzyki z szarlotką

i położyła rachunek na stole, R.J. powiedział jej, żeby dopisała

kolację do rachunku Phyllis Vancurren. Przez chwilę Sara

myślała, że młoda kobieta zabierze deser z powrotem. Kelnerka

wydęła usta i zmarszczyła brwi, a potem powiedziała, że mogą

to zrobić tylko raz. Odeszła, poirytowana, i po raz pierwszy

pozostali goście w restauracji zaczęli się im przyglądać. Sara

miała ochotę dać nura pod stół ze wstydu.

Przez chwilę wszyscy czworo milczeli. Sara wzięła widelec

i skubnęła trochę szarlotki Davida.

- Żałuję, że nie zamówiłem jeszcze jednego piwa, zanim jej

powiedziałem - wymamrotał R.J., a Sara się uśmiechnęła.

- Ja się cieszę, że nie powiedzieliśmy jej przed posiłkiem

- dodał David, a Sara uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- A co będziemy jedli jutro? - spytała Ariel.

Wszyscy znowu zamilkli, ale wtedy R.J. wyjął długopis

z plastikowej okładki, którą zostawiła kelnerka, i wyciągnął

serwetkę ze stojaka.

- Zróbmy listę pożytecznych rzeczy, które umiemy robić.

Może uda nam się znaleźć wystarczająco dużo pracy, żeby

zarobić na jedzenie przez te kilka dni.

- Będziemy pracować za jedzenie i kąt do spania, dokładnie

tak, jak przewidział Lassiter - powiedział z entuzjazmem David.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Ja potrafię kosić trawniki - zgłosiła się Sara. - Tak napraw­

dę, to chyba jestem najlepszym kosiarzem trawników na całej

planecie. Potrafię nawet kosić we wzorki. Kiedyś wycięłam na

trawie inicjały jednego dzieciaka.

Gdy skończyła mówić, wszyscy patrzyli na nią z nieodgad-

nionym wyrazem twarzy.

- Koszenie trawy - zapisał R.J., ale nikt nie mógł odczytać

jego pisma, więc Sara odebrała mu serwetkę i długopis i napisa­

ła od nowa wyraźnie, po czym popatrzyła na R.J.

- Ty umiesz kłaść cegły.

R.J. skrzywił się i Sara wiedziała, że ucierpiała jego duma.

Potrafił zawierać milionowe transakcje, ale nie sądziła, żeby na

Wyspie Króla było zapotrzebowanie na takie umiejętności.

Nagle dotarła do niej powaga ich sytuacji. Popatrzyła na serwet­

kę. Jakim cudem znaleźli się w takim położeniu? Czym sobie na

to zasłużyli? Co się z nimi stanie, jeśli sędzia zadecyduje, że

R.J. jest winny?

Tym razem to David rozładował atmosferę.

- Saro - powiedział z powagą - czy ty nie masz litości?

Może i twój szef układał cegły, kiedy był młodszy, ale teraz już

nie może tego robić, nie z tą dodatkową wagą, której nabrał.

Sara popatrzyła na Davida z ustami otwartymi ze zdumienia.

Czy on stara się sprowokować bójkę? Ale wtedy David mrugnął

i Sara zrozumiała.

- Słuchaj, chłopcze - powiedział R.J. - Wciąż jestem zdolny

do ciężkiej pracy, a ta tak zwana waga, którą noszę, to drzemią­

ce mięśnie.

To ich dopiero rozśmieszyło. Drzemiące mięśnie!

Kiedy R.J. popatrzył na Sarę, dziewczyna zrozumiała, że szef

dobrze wiedział, iż David celowo rozładował atmosferę, i był

mu za to wdzięczny.

- Zapisz mnie tam do kładzenia cegieł i wszelkiego rodzaju

napraw. - Popatrzył na Davida. - A co potrafi nasz błękitnooki

kochaś?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Zapisz, że ja mogę być konsultantką do spraw stylu - wtrą­

ciła Ariel.

- Jakiego stylu? - spytała Sara. - Zamierzasz pomóc im

wybierać, czy na przyjęcie mają założyć strój od Dolce Gab-

bany czy Armaniego?

Ariel się nie uśmiechnęła.

- Zamierzam nauczyć Phyllis Vancurren, jak ubierać się

odpowiednio do jej wieku.

Sara roześmiała się. Ariel wygrała.

W tym momencie jakiś mężczyzna przeszedł koło ich

stolika, uderzył o niego, po czym omal się nie przewrócił.

David wyciągnął rękę, by go podtrzymać, ale mężczyzna

sam się wyprostował. Był niski, chudy i brzydki, w jednej

dłoni trzymał szklankę z piwem i wyglądał, jakby pił

od wieków.

Sara odsunęła serwetkę z listą poza zasięg dłoni mężczyzny,

żeby nie mógł zrzucić jej ze stołu.

- Tak, pewnie - powiedział mężczyzna bełkotliwie. - Odsuń

się ode mnie, panienko. Wysokiej klasy lalki nie mogą być

blisko takich jak ja.

Sara wciąż trzymała spuszczoną głowę.

- A może ty odsuniesz się od niej? - powiedział R.J. i Sara

usłyszała groźne nuty w jego głosie. Gdy spojrzała na szefa,

zobaczyła, że był gotowy odsunąć mężczyznę siłą, ale David

robił, co w jego mocy, by zatrzymać go na ławie.

Pijany mężczyzna stał przez chwilę u końca stołu i mrugał

powiekami, próbując odzyskać ostrość widzenia. Przeniósł

wzrok z Ariel na Sarę, i potrząsnął głową. Sara wiedziała, że

w peruce Ariel wyglądała jak bliźniaczka kuzynki.

Czuła napięcie obu siedzących przy stole mężczyzn i bała się,

że zrobią coś nieprzemyślanego. Obejrzała się w stronę baru,

gotowa prosić o pomoc, ale wszyscy w pubie wpatrywali się

uparcie we własne szklanki i talerze.

Właśnie miała wstać i spróbować łagodnie nakłonić męż-

Jude Deveraux Kuzynki

background image

czyznę do odejścia od ich stolika, kiedy pijak wyprostował się,

zachwiał i ruszył w stronę baru.

Cała czwórka wydała westchnienie ulgi. Sara obrzuciła

wzrokiem salę i zobaczyła, że wszyscy znowu zabrali się do

jedzenia. Zachowali się tak, jakby uważali, że przybysze za­

służyli na wszystko, co najgorsze. Wymieniła spojrzenia z R.J.

On także dostrzegł brak reakcji stałych klientów.

- Tylko wieki endogamii mogły dać życie czemuś takiemu

-powiedział R.J. i wszyscy czworo się uśmiechnęli. Mężczyzna

był rzeczywiście bardzo brzydki - chudy, miał wielkie, od­

stające uszy, ziemistą cerę, a policzki pomarszczone i pokryte

szarymi plamami.

- Jak myślicie, ile on może mieć lat? - zainteresował się

David. - Wydaje mi się, że nie więcej niż czterdzieści pięć, ale

wygląda na dużo starszego. To zapewne wina ciężkiego, wy­

spiarskiego życia.

Po chwili otworzyły się drzwi wejściowe i do środka wszedł

jakiś mężczyzna. Miał czerwoną twarz, jakby przed chwilą

zszedł z łodzi. David i Sara patrzyli - pozostałej dwójce widok

przesłaniały wysokie oparcia ław -jak gość podszedł do baru,

zamówił piwo, po czym klepnął pijaka w plecy.

- Masz już nowego psa, Fenny? - spytał głośno. W re­

stauracji zapadła cisza, a barman skinął w stronę ich stolika.

Mężczyzna zobaczył Davida i Sarę, a jego twarz nabrała brzyd­

kiego odcienia purpury. Nie czekając na piwo, wybiegł z re­

stauracji.

Cała czwórka opadła na wysokie oparcia ław. Powiedzenie,

że w restauracji było cicho, byłoby niedopowiedzeniem. Sara

była pewna, że słyszy skrzypienie linoleum. Po chwili od strony

baru zaczął dochodzić jakiś hałas, ale nie odwróciła się, żeby

zobaczyć, co się dzieje. Wiedzieli, że pijak - czyli John Fen-

wick Nezbit - został wyrzucony z baru.

Sara zerknęła na Davida i zauważyła, że nawet jego uśmiech

zniknął.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- To z tym mamy walczyć? - wyszeptał. - Sędzia może

uwierzyć jego słowu przeciwko naszemu?

- Chodźcie - powiedział RJ. - Wynośmy się stąd.

Wyszli z restauracji z wysoko uniesionymi głowami. Sara

czuła, jak bardzo ludzie wokół nich starają się nie patrzeć

na nich.

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, powoli ruszyli w stronę

pensjonatu.

- Jeżeli zabrali nam wszystko po zeznaniu takiego człowie­

ka... - zaczęła Ariel, ale nie była w stanie dokończyć zdania.

- To nie ma wątpliwości, że to zasadzka - dokończył R.J.

Sara spojrzała na niego i zobaczyła, że oczy RJ. są szkliste,

ale nie wiedziała, czy to ze strachu, czy ze złości. W końcu

to jego oskarżano o przestępstwo. On miał najwięcej do stra­

cenia, jeśli... jeśli... Sara nie mogła sobie wyobrazić tego,

co mogło się stać.

- Jutro - powiedziała - zrobimy wszystko, co w naszej

mocy, żeby wydostać się z wyspy. Nie będzie nas tutaj w dniu

rozprawy. Czy wszyscy się ze mną zgadzają?

- Chcesz nas podnieść na duchu? - spytał R.J., ale na ustach

igrał mu uśmiech.

- To działka Davida - zażartowała Sara.

- Próbowałam użyć telefonu pani Vancurren, ale nie było

sygnału - odezwała się Ariel.

Mężczyźni popatrzyli na nią ze zdumieniem, na co Ariel

wzruszyła ramionami.

- Zrobiłam to tuż przed wyjściem do restauracji. Schowała­

bym się i dowiedziała czegoś więcej, ale usłyszałam jej kroki na

schodach.

Sara spojrzała na Davida.

- Czy ona często węszy... tak skutecznie?

David uśmiechnął się smutno.

- Nie potrafię ci powiedzieć, ile razy udawałem, że z nią

rozmawiam, podczas gdy tak naprawdę nie miałem pojęcia,

Jude Deveraux Kuzynki

background image

gdzie ona jest. Jeżeli jej matka robiła coś, o czym Ariel miała nie

wiedzieć, mogłeś być pewien, że Ariel chowa się za donicą

i podsłuchuje.

- Interesujące - zauważył R.J., patrząc na Ariel z podziwem.

- Proponuję, żebyśmy dobrze się wyspali, a rano spróbowali

znaleźć jakąkolwiek pracę - powiedziała Sara. - Przy takiej

ilości owoców morza, które tu jedzą, muszą mieć mnóstwo

wypływających łodzi.

- Moglibyśmy którąś porwać - zaproponował R.J.

- Świetny pomysł - poparł go David. - Myślę, że jutro

powinniśmy się rozdzielić i sprawdzić, w jaki sposób moglibyś­

my dostać się na stały ląd. Albo chociaż zadzwonić. Na pewno

na wyspie jest jakieś radio czy coś w tym stylu.

- Jestem przekonana, że w każdym domu jest telefon - po­

wiedziała Ariel - ale na pewno nie pozwolą nam zbliżyć się do

aparatu. Gdybym mogła wykonać jeden telefon, zadzwoniła­

bym do matki. Ona w ułamku sekundy sprowadziłaby tu całą

armię Stanów Zjednoczonych. I FBI.

- Ja bym zadzwonił do mojego prawnika - powiedział R.J.

- Przy tym, ile mu płacę, pojawiłby się tu z marynarką

wojenną.

- Ja popieram Ariel - odezwał się David. - Też zadzwonił­

bym do jej matki. Gdyby musiała, wezwałaby UFO.

Cała trójka roześmiała się i zwróciła w stronę Sary. Do kogo

ona by zadzwoniła? Co miała powiedzieć? Że zadzwoniłaby do

swojego szefa? Odwróciła wzrok i powiedziała:

- Spójrzcie, jej wysokość zostawiła dla nas światło na

ganku.

- Czerwone? - spytała Ariel i wszyscy się roześmiali.

Sara zerknęła na R.J., który wydawał się pogrążony w głębo­

kiej zadumie. David i Ariel pospieszyli w stronę domu, który

powoli stawał się dla nich niczym port dla rozbitków, ale R.J.

złapał Sarę za ramię.

- Zawiodłem cię - powiedział miękko.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Nieprawda - odpowiedziała, uwalniając rękę z jego uścis­

ku. - Ty masz największe kłopoty z nas wszystkich.

- Ale to ja przede wszystkim chciałem przyjechać na wyspę.

To ja...

Sara czuła się zakłopotana jego słowami i nie wiedziała, co

powiedzieć.

- Saro... - zaczął, ale ona odwróciła się dokładnie w chwili,

w której pani Vancurren otworzyła drzwi. Gospodyni miała na

sobie przejrzysty, zielony szlafrok i koszulę w tym samym

kolorze. Stanęła w drzwiach, ziewając, jakby nieświadoma

własnej seksualności.

- Nie spodziewałam się, że wrócicie tak późno.

Gdy tylko znaleźli się w środku, David powiedział do pani

Vancurren:

- Spotkaliśmy tego Nezbita.

- Obawiałam się, że do tego dojdzie - powiedziała. - On

dosyć często chadza do pubu.

Sara przyjrzała się jej uważnie i nie dostrzegła na twarzy

kobiety żadnych oznak zaskoczenia. Ktoś już jej powiedział, że

spotkali Nezbita. Ale jak? Czy na wyspie działa jakiś prywatny

system telefoniczny? Czy też ktoś przybiegł tu i o wszystkim jej

opowiedział? Fakt, że kobieta o wszystkim wiedziała, upewnił

Sarę, że gospodyni była wmieszana w spisek. Czy obiecano jej

część pieniędzy z grzywny, którą w poniedziałek zasądzą R.J.?

R.J. postąpił krok naprzód.

- Nie sądzę, żeby zeznanie takiego człowieka miało duże

znaczenie w sądzie.

- Nie lekceważcie go - poradziła Phyllis. - Jego rodzina

mieszka na Wyspie Króla od pokoleń, poza tym jest bogaty.

- Bogaty? - spytała z niedowierzaniem Ariel. - Nie wygląda

na bogatego.

Pani Vancurren obejrzała Ariel od stóp do głów, po czym

powiedziała:

- Może i nie nosi markowych ciuchów, ale jest bogaty.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- To skąd ma pieniądze? - chciał wiedzieć R.J. - Inne psy,

inni turyści?

Phyllis uśmiechnęła się lekko.

- Teraz poruszyłeś jedną z największych tajemnic tej wyspy.

Fermy nie przepracował ani jednego dnia od swoich trzydzies­

tych drugich urodzin, zajmuje się tylko robieniem dzieci, a mi-

mo to wciąż ma pieniądze. Mogłabym opowiedzieć wam histo­

rie, które... - Przerwała w środku zdania, ziewając tak szeroko,

że o mało nie wyskoczyła z koszuli. - Będziecie musieli mi

wybaczyć, ale jestem wyczerpana. Muszę iść do łóżka. -Z tymi

słowami weszła po schodach i zamknęła za sobą drzwi sypialni.

- Co za niegrzeczna kobieta! - powiedziała Ariel takim

tonem, jak gdyby nieuprzejmość był najgorszą wadą na świecie.

Sara nie wiedziała, jak reszta, ale ona była tak zmęczona, że

mogłaby zwinąć się w kłębek na schodach i zasnąć.

David uśmiechnął się do niej.

- Damy przodem.

Na górze stanęli, patrząc na drzwi sypialni. Nikt się nie ruszał.

- Królestwo za szczoteczkę do zębów - powiedziała Sara.

,: - Może pójdę do Phyllis i jakąś pożyczę? - zaproponował

- Jeśli wejdziesz do sypialni tej kobiety, to nie wyjdziesz

stamtąd żywy - powiedziała Ariel z absolutną powagą.

- Dla mnie brzmi nieźle - uznał R.J.

Sara była zbyt zmęczona, żeby przejmować się męskimi

ciągotami do tej okropnej kobiety i postąpiła krok w stronę

łazienki, ale Ariel ją ubiegła. Wślizgnęła się do pomieszczenia

i zamknęła drzwi, zanim Sara zdążyła zareagować. Oparła się

o drzwi i westchnęła.

- To jak się dzielimy sypialniami? - spytał R.J.

David wyglądał na zmieszanego, ale Sara wiedziała, co R.J.

miał na myśli.

- Chłopcy w jednej, dziewczynki w drugiej - powiedziała.

- Do diabła! - zawołał R.J. i dziewczyna się uśmiechnęła.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Cała trójka stała tuż przy drzwiach łazienki i słyszeli wszyst­

ko, co Ariel robiła w środku; Sara odeszła od drzwi.

- Przypomnijcie mi, żebym zachowywała się cicho, jak

tam będę.

W następnej sekundzie z łazienki dobiegł głuchy odgłos.

Zabrzmiało to tak, jakby Ariel upadła.

- Ariel? - powiedziała Sara przez drzwi. - Wszystko w po­

rządku? Ariel?! - Wciąż żadnej odpowiedzi. Spróbowała prze­

kręcić klamkę. Zamknięte. Szarpnęła za uchwyt.

R.J. poszedł do niej.

- Sądzę, że nie powinniśmy budzić naszej gospodyni. - Ob­

rócił mocno klamkę, ale drzwi pozostały zamknięte. Popatrzył

na Sarę. - Czasami w starych domach jeden klucz otwiera

wszystkie zamki.

Nie musiał mówić nic więcej. W ułamku sekundy Sara wróci­

ła z kluczem, który zabrała z jednego z pokoi, i próbowała

włożyć go do zamka. Nie chciał wejść. Schyliła się i zajrzała

przez dziurkę.

- W zamku od wewnątrz tkwi klucz. Musimy go wyciągnąć.

- Pozwól, że ja spróbuję - powiedział David. Wziął z szafy

metalowy wieszak na ubrania i rozgiął go. Uklęknął obok R.J.,

wsunął drut do zamka i po chwili usłyszeli, jak klucz uderza

o posadzkę w łazience. Dźwięk wydał im się wyjątkowo głośny

i wszyscy troje wstrzymali oddech. Czy pani Vancurren to

słyszała?

Gdy nie usłyszeli na dole żadnego ruchu, R.J. zajrzał przez

dziurkę. To, co zobaczył sprawiło, że ramiona mu zesztywniały,

a kark poczerwieniał.

- Co się dzieje? - wyszeptała Sara.

R.J. wstał, a David włożył klucz do zamka.

- Musimy dostać się tam tak szybko, jak tylko się da - po­

wiedział R.J. i Sara wiedziała, że coś jest nie tak z Ariel.

Poczuła, jak ogarnia ją panika. Jeżeli coś się stało, kogo będą

mogli poprosić o pomoc? Policję Wyspy Króla?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Wreszcie klucz dał się przekręcić i David otworzył drzwi

łazienki. Ariel, ubrana tylko w bieliznę, leżała na posadzce,

zwinięta w kłębek, twarzą do wanny, a plecami do nich. David

pierwszy do niej dobiegł i porwał dziewczynę w ramiona.

- Ariel, kochanie - wyszeptał.

Sara stała zwrócona plecami do wanny, na pół przykrytej

zasłonką. Kiedy spojrzała na R.J., zobaczyła, że cała krew

odpłynęła mu z twarzy. Patrzył do wanny, z oczami okrągłymi

jak spodki i twarzą białą jak ściana.

Gdy Sara zaczęła odwracać głowę, R.J. krzyknął:

- Nie! - ale było już za późno.

W wannie, na pół ukryty za zasłonką, leżał John Fenwick

Nezbit. Oczy miał szeroko otwarte i był tak samo brzydki jak

wtedy, gdy widzieli go w barze, ale teraz miał dziurę w czole.

Był martwy.

Sara stała tam, patrząc na obrzydliwego mężczyznę i przy­

chodziły jej do głowy same, jak jej się wydawało, racjonalne

myśli, gdy nagle R.J. złapał ją pod ramiona i pociągnął do góry.

Nie wiedząc o tym, osuwała się na podłogę. Trzy sekundy

dłużej, a leżałaby na podłodze obok Ariel.

Gdy R.J. poruszył się tak gwałtownie, David podniósł wzrok

i zobaczył, jak R.J. kiwa głową w stronę wanny. Bez względu na

to, co chłopak poczuł, zachował spokój. Popatrzył na martwego

mężczyznę, a potem skupił uwagę z powrotem na Ariel, która

powoli odzyskiwała przytomność.

- Nic mi nie jest - powiedziała Sara, ale kiedy próbowała

zrobić krok, kolana się pod nią ugięły. R.J. wziął ją na ręce,

zaniósł do salonu i posadził na jednej z kanap. W pokojach nie

było żadnego alkoholu, więc przyniósł jej szklankę wody. Za

nim z łazienki wyszedł David, niosąc Ariel i posadził dziew­

czynę na drugiej kanapie na przeciwko Sary.

- Zostańcie - rozkazał R.J. obu kobietom, ale im nie trzeba

było tego mówić. Mężczyźni wrócili do łazienki i zamknęli za

sobą drzwi.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Ariel popatrzyła na Sarę, a Sara na Ariel, ale żadna nic nie

powiedziała. Sara wyciągnęła rękę nad stolikiem do kawy i po­

dała kuzynce szklankę wody.

Siedziały w milczeniu. Jeśli mężczyźni rozmawiali, robili to

tak cicho, że nic nie mogły usłyszeć.

Po upływie czasu, który wydawał się wiecznością, David

i R.J. wrócili do pokoju i usiedli na krzesłach obok kanap. Obaj

wyglądali na dużo starszych niż godzinę temu.

- On nie żyje - powiedział R.J. - Strzał w głowę.

- Nie mogliśmy tego zrobić - powiedziała Sara. - Całe

miasto widziało nas przy kolacji.

- I jego też widzieli - odparł R.J. - Był w barze, kiedy

wychodziliśmy, co oznacza, że został zabity w czasie naszej

drogi powrotnej. Wracaliśmy sami. Tylko we czwórkę. Żad­

nych świadków z zewnątrz.

- Został zabity, a potem wniesiony po schodach domu tej

kobiety -powiedziała Ariel, siadając. - Ona wie, że on tutaj jest,

i czeka na nasze krzyki.

Cała trójka popatrzyła na nią, gdy usłyszeli jad w jej głosie.

- Nie będzie żadnych krzyków - powiedział R.J. cicho.

- Żadnych krzyków ani histerii. Potraktujemy to tak, jakbyśmy

mieli do czynienia z transakcją biznesową. - Popatrzył na nich,

jakby spodziewał się protestów, ale Sara wiedziała, że jeżeli

R.J. był w czymś dobry, to właśnie w interesach.

- Jak to zrobimy? - spytała Ariel słabym głosem.

- Przede wszystkim, nie pokażemy wrogowi, co się dzieje

w naszych głowach. I nie będziemy robić tego, czego od nas

oczekują. Przypuszczam, że w tej chwili w krzakach na ze­

wnątrz chowają się ludzie, którzy czekają, aż zrobimy coś

dramatycznego.

- Na przykład? - dociekał David. Starał się, by jego głos

brzmiał chłodno i spokojnie, ale Sara wiedziała, że był tak samo

przerażony jak cała reszta. Oprócz R.J., który wyglądał na

bardzo złego.

background image

ROZDZIAŁ 10

T

ylko mi tu teraz nie mdlej, Johnson - powiedział

miękko R.J.

Oboje z Sarą stali w łazience i patrzyli na ciało Johna Fenwi-

cka Nezbita. Nie dotykali go, tyko patrzyli, jak gdyby nie mogli

uwierzyć własnym oczom.

- Jestem... - zaczęła Sara.

- Przerażona jak cholera?

Skinęła głową.

- Ja też.

- Ty?

- To cię dziwi?

- Szokuje - odrzekła Sara. - Wchodzisz w układy, które

przerażają innych ludzi, ale sam zawsze zachowujesz spokój.

Wzruszył ramionami.

- Pieniądze. A jakie one mają znaczenie? Wygrywasz - dob­

rze, przegrywasz - w porządku. Ale to... - Skinął głową w kierun­

ku ciała Nezbita. - Ktoś go tutaj podrzucił, żeby dać nam nauczkę,

tyle że ta nauczka prowadzi do więzienia, a nawet egzekucji.

Sara była coraz bardziej przerażona.

- Nie moglibyśmy po prostu komuś powiedzieć, prawda?

- A jak myślisz?

- Nie ma takiej możliwości - uznała.

R.J. usiadł na zamkniętej klapie sedesu i pokazał Sarze, żeby

zamknęła drzwi.

- Słuchaj - powiedział miękko - wygląda na to, że jesteśmy

w tym tylko we dwójkę. Tamci dwoje...

Ariel i David siedzieli na sofie w salonie, blisko siebie i nic

nie mówili.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Ona też w tym siedzi - powiedziała Sara, wskazując ręką

na drzwi, aby pokazać, że mówi o Phyllis Vancurren. - Wiem,

że ty i David myślicie, że ona jest piękna, ale bardzo bym

chciała, żebyście mogli zobaczyć ją taką, jaką jest.

- Daj spokój. Widziałaś kobiety, z którymi się umawiam.

Naprawdę myślisz, że straciłbym głowę dla kogoś takiego jak

Phyllis Vancurren? Wiedziałem, że cna coś kręci już w pierw­

szej chwili, gdy ją zobaczyłem.

- Ariel mówi, że w domu jest kilka bardzo drogich przed­

miotów.

- Więcej, niż ci się wydaje. Nie tylko twoja kuzynka potrafi

węszyć. Otworzyłem parę szafek. Wygląda na to, że ona spo­

dziewała się naszego przyjazdu, bo zdążyła schować parę dro­

biazgów z jadeitu, porcelany i wazę z epoki Ming.

- Oni tu zbijają fortunę, co?

- Ktoś na pewno i zgadzam się z tobą, że ta Vancurren jest

w to zaplątana, chociaż nie mam pojęcia, jak bardzo. Jedno nie

ulega wątpliwości: oni na pewno na nas czekali. Wiedzieli, że

przyjedziemy.

Sara uniosła głowę.

- Prom.

- Właśnie - potwierdził R.J. z uśmiechem. - Nikomu nie

mówiłem, ale szukałem rozkładu i żadnego nie znalazłem.

Kiedy podjechaliśmy do brzegu lądu. nie było żadnego promu,

ale gdy zjedliśmy lunch...

- I powiedzieliśmy kelnerce, że jedziemy na Wyspę Króla...

- Prom magicznie się pojawił.

- Po twojego jaguara. Prowadząc taki samochód, równie

dobrze mogłeś przykleić sobie na czole kartkę: jestem

bogaty. - Sara usiadła na wannie, odgrodzona zasłonką od

zwłok. - I powiedziano nam, że następny prom odpływa

dopiero po rozprawie. Która teraz może dotyczyć morderstwa

- dodała.

- Nie sądzę, żeby mieli to w planach. Na stronach inter-

Jude Deveraux Kuzynki

background image

netowych czytałem skargi wielu turystów, ale nikt nic nie mógł

zrobić, bo ich słowo było przeciwko słowu policji i sędziego

Wyspy Króla.

- No i jeszcze ta historia o ludziach, którzy musieli wy­

prowadzić się z domu, żeby uciec przed Larrym Lassiterem.

Myślisz, że to prawda?

- Nie wiem, ale sprawdzę to, jak się stąd wydostaniemy.

Sara spojrzała na zegarek - ten, który, jak już teraz wiedziała,

kosztował dziesięć tysięcy. Było po północy.

- Jak my się z tego wypłaczemy?

- Nie mam pojęcia. Ty jesteś tą mądrą, więc jak myślisz?

- Najpierw wydawało mi się, że musimy pozbyć się ciała,

ale teraz? Nie możemy wynieść go na zewnątrz, bo ktoś na

pewno nas zobaczy. Wydaje mi się, że miałeś rację, kiedy

mówiłeś, że nas obserwują.

- Pewnie oczekują, że zejdziemy po tych skrzypiących scho­

dach, niosąc na ramionach zwinięty dywan.

- Trzeci, szósty, ósmy - powiedziała Sara.

- Słucham?

- Te stopnie skrzypią: trzeci, szósty, ósmy.

- Gdybym się nie bał, że mnie za to spoliczkujesz, to pocało­

wałbym cię.

- Powiedziałeś Davidowi, że jestem fatalną sekretarką. Po­

wiedziałeś...

- Chodź - przerwał jej R.J. - zobaczymy, czy tamci

już się uspokoili. - Wstał i przepuścił ją w drzwiach.

Ariel i David nadal siedzieli blisko siebie na kanapie. David

trzymał dziewczynę za rękę.

- Nie wiem, jak możecie przebywać w jednym pomiesz­

czeniu z tym... ciałem - powiedziała Ariel.

- Próbujemy wymyśleć jakiś plan - odpowiedziała Sara.

- I wpadliście na coś? - zapytał David.

- Tylko tyle, że musimy pozbyć się ciała, nic nikomu nie

mówiąc, a Sara - R.J. poklepał ją po udzie - wie, które stopnie

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

skrzypią. Myślę, że uda nam się znieść ciało tak, żeby Phyllis

nic nie słyszała - dodał.

- I tak nas nie usłyszy - powiedziała Ariel. - Jest pijana.

- Skąd wiesz?

- Kiedy próbowałam zadzwonić, zajrzałam do szafki przy

łóżku. Pełno w niej było butelek wódki. I czułam alkohol od

niej, gdy otwierała nam drzwi.

- Nie potrafisz wyczuć wódki - stwierdził R.J.

- Potrafię - odparła Ariel.

- Już gdzieś cię widziałem, prawda? - R.J. wpatrywał się

w dziewczynę.

- Czy ktoś ma jakieś pomysły, co mamy robić? Poza telefo­

nem na policję, rzecz jasna? - spytała Sara, chcąc odwrócić

uwagę szefa.

- Tak - R.J. spojrzał na zegarek. - Minęło jakieś... - Popat­

rzył na Sarę.

- Dwadzieścia trzy minuty.

- Tak, dwadzieścia trzy minuty od chwili, gdy znaleźliśmy

ciało. Na pewno oczekują, że wkrótce coś zrobimy.

- W piwnicy jest zamrażarka - powiedział David i wszyscy

popatrzyli na niego ze zdumieniem. - Pamiętasz? - zwrócił się

do R.J. - Sama nam powiedziała.

- To prawda - przyznał R.J. z uśmiechem. - Na schodach.

Powiedziała, że jej pierwsze mieszkanie było mniejsze niż

zamrażarka, którą ma w piwnicy.

Przez chwilę wszyscy czworo spoglądali po sobie.

- Jeżeli rano ciała tu nie będzie - powiedziała Ariel - wszys­

cy się domyślą, że nadal jest gdzieś w domu.

- Chyba że zobaczą, jak je wynosimy - Sara spojrzała na R.J.

- Pamiętasz, jak upiłeś pana Dunkirka tak bardzo, że trzeba go

było wynieść?

- Wcale nie upiłem Charleya Dunkirka - zaprotestował R.J.

- Sam się tak załatwia każdego dnia. On...

Sara popatrzyła na szefa.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Możemy to spreparować?

Przez chwilę mężczyzna patrzył na nią, nic nie rozumiejąc,

po czym na wargach powoli wykwitł mu uśmiech.

- Dwoje z nas zabierze ciało na dół, a pozostała dwójka

pozwoli ludziom którzy nas obserwują, uwierzyć, że wynosimy

trupa z domu.

- Dokładnie to miałam na myśli - powiedziała Sara.

- Zawsze stanowiliśmy zgrany zespół - przyznał miękko

RJ.

- Powinniśmy wszyscy trzymać się razem - wtrąciła Ariel

stanowczo. - Nie możemy się rozdzielać.

- Ariel - powiedział RJ. - chcę, żebyś poszła do pokoju

Phyllis i przyniosła coś z jej rzeczy, co będziemy mogli

położyć na ciało. Coś łatwego do zidentyfikowania. Może

z monogramem. Jeżeli ktoś odnajdzie trupa, chcę, żeby to

wyglądało na sprawkę Vancurren. Nie oszukamy nikogo na

długo, ale potrzebujemy każdej minuty, jaką uda nam się

zyskać.

Ariel przełknęła ślinę. Czym innym było węszenie w domu

matki, a zupełnie czym innym myszkowanie po cudzej sypialni

- zwłaszcza gdy właścicielka spała w środku.

Sara wstała.

- Ruszajmy. Obawiam się, że spędzimy noc w...

- Nawet tak nie mów - przerwał jej David, także wstając.

- Nikomu nie wolno dotykać tego ciała. Żadnych włosów,

płynów ustrojowych, niczego.

Sara popatrzyła na Davida i zauważyła, że wokół jego ust

pojawiły się cienkie białe linie i sińce pod oczami. Jeśli marzył

o karierze politycznej, to właśnie mógł kłaść kres swoim ambi­

cjom. Miała ochotę podejść do niego i go przytulić, ale R.J.

stanął między nimi.

- Idź, Ariel...

Sara widziała, że kuzynka jest śmiertelnie przerażona. Pode­

szła z nią do drzwi, które prowadziły na schody.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- A jeżeli ona nie śpi? - wyszeptała Ariel. Była zadowolona,

że nad schodami paliło się światło.

- Wydaje mi się, że bardzo jej zależy na tym, żeby spać i nie

zostać o nic oskarżoną - powiedziała Sara.

- A może ma sumienie - podsunęła Ariel, po czym obie

spojrzały na siebie i potrząsnęły głowami. - Może drzwi jej

sypialni są zamknięte na klucz. - Znowu potrząsnęły głowami.

Drzwi sypialni Phyllis Vancurren były ostatnimi drzwiami,

które mogły być zamknięte w tym domu.

- Trzeci, szósty i ósmy, na odwrót, jak będziesz wracała

- przypomniała Sara, otwierając drzwi.

- Jak ja mam to policzyć? - spytała Ariel, po czym spojrzała

na tapetę i uśmiechnęła się.

Sara odpowiedziała z uśmiechem.

- Róże - wyszeptała. - Licz róże.

Ariel wzięła głęboki oddech i ruszyła w dół schodów. Przed

trzecim stopniem schwyciła się barierki i ominęła go. Żadnego

skrzypnięcia. Spojrzała z uśmiechem na Sarę, po czym przenio­

sła wzrok na róże na tapecie. Jeden z kwiatków nad skrzypią­

cym stopniem został pomalowany na niebiesko. Nie można

było tego zauważyć od razu, chyba że ktoś przyjrzał się napraw­

dę uważnie.

Ariel wskazała na niebieską różę i pomachała do Sary, ale

kuzynka nie zrozumiała. Ariel powoli ruszyła w dół scho­

dów, odnotowując niebieską różę przy każdym skrzypiącym

stopniu. Gdy znalazła się pod drzwiami pokoju Phyllis, pod­

niosła wzrok na Sarę, która uśmiechała się, chcąc dodać jej

otuchy.

Ariel ostrożnie otworzyła drzwi sypialni i odetchnęła z ulgą,

gdy zobaczyła na ścianie zapaloną maleńką lampkę nocną. Gdy

jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku, dostrzegła Phyllis

Vancurren rozciągniętą na łóżku i cicho pochrapującą. Ariel

pomyślała, że pewnie mogłaby wystrzelić z armaty, a gos­

podyni i tak by się nie obudziła, ale nie chciała ryzykować. Na

Jude Deveraux Kuzynki

background image

paluszkach przeszła przez dywan - antyczny perski, wart co

najmniej dziesięć tysięcy - i podeszła do komody. Tak, jak

miała nadzieję, na wierzchu leżała szczotka do włosów. Ariel

wzięła chusteczkę z pudełka, zdjęła ze szczotki kilka włosów

i schowała zawiniątko do kieszeni. W lustrze, które wisiało nad

komodą, zerknęła na Phyllis, po czym bezszelestnie otworzyła

górną szufladę. Śmieci. Stare spinki, wizytówki, złamane grze­

bienie, małe pudełko taniej biżuterii. Zamknęła szufladę.

W następnej znalazła bieliznę. Ariel nie byłaby bardziej

uszczęśliwiona, gdyby znalazła złoto. Czysta bielizna! Wcis­

nęła za dekolt koszulki z pół tuzina koronkowych majtek.

Staniki były, oczywiście, bezużyteczne zarówno dla niej, jak

i dla Sary, więc je zostawiła.

W następnej szufladzie leżały nocne koszule, wszystkie fran­

cuskie i niemal przezroczyste. Ariel miała ochotę wziąć kilka,

ale nie zrobiła tego.

Wreszcie w najniższej szufladzie znalazła to, czego szukała.

Chusteczki z monogramem i odręcznie napisana kartka: „Za­

wsze będę cię kochać. Phyllis".

Gdy zamykała szufladę dostrzegła w lustrze maleńki, czer­

wony punkcik, jak gdyby diodę jakiegoś urządzenia elektrycz­

nego. Obejrzała się i uważnie zlustrowała wzrokiem pokój, ale

niczego takiego nie dostrzegła. Znowu spojrzała w lustro na

punkcik, nadal tam był, ale nagle zdała sobie sprawę, że widzi

go przez szparę w zasłonach. Światełko migało na zewnątrz.

Z plecami przyciśniętymi do ściany, nie ważąc się dotknąć

zasłon, Ariel wyjrzała przez malutką szparę i czekała. Za kilka

sekund czerwony punkt pojawił się znowu. To był czubek

palącego się papierosa. Dokładnie tak, jak powiedział R.J., ktoś

chował się w krzakach i obserwował ich.

Ariel znowu przecięła na palcach dywan, wyszła z pokoju

i wróciła na górę.

- Co ty tam robiłaś tak długo? - zapytała Sara. - Już za­

czynałam się martwić!

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Spójrz, co mam. - Ariel wyciągnęła zza koszulki majtki,

dwie chusteczki z monogramem i kartkę.

- Czysta bielizna - powiedziała Sara z nabożeństwem.

- Największy luksus w życiu.

- Gdzie oni są? I on?

- Wyszli zaraz za tobą, żeby poszukać zamrażarki w piwni­

cy i zabrali go ze sobą. Ja zostałam tutaj i zrobiłam to. - Odstąpi­

ła na bok, żeby pokazać Ariel dwie długie kukły z prześcieradeł

i poduszek, obie związane konopnym sznurkiem w kształt,

który miał z grubsza przypominać Fenny'ego Nezbita.

- Są świetne. Są... - Ariel przerwała, gdy mężczyźni weszli

do pokoju. Nie słyszały ani jednego dźwięku, gdy wchodzili po

schodach.

- Znaleźliście zamrażarkę? - zapytała Sara.

- Tak - odpowiedział David z twarzą jeszcze bledszą niż

przedtem. - To przekroczyło moje najśmielsze wyobrażenia.

Przed chwilą ukryliśmy trupa...

- Tak, i musieliśmy wyjąć wszystkie mrożonki. Najpierw się

rozmrożą, a potem zaczną śmierdzieć - dodał R.J. i spojrzał na

Ariel. - Jak ci poszło?

- Fantastycznie - odpowiedziała za nią Sara. - Ukradła dla

nas czystą bieliznę.

Kiedy mężczyźni nie powiedzieli ani słowa, Sara wzruszyła

ramionami.

- To taka babska sprawa. Ale Ariel zdobyła też dowody,

których możemy użyć, żeby obciążyć tę kobietę.

- Podrzucimy je, jak będziemy wychodzić - powiedział R.J.

i spojrzał na Sarę. - A ty jak sobie poradziłaś?

Dziewczyna odsunęła się na bok, żeby pokazać dwie kukły,

które zrobiła.

- Świetnie - ocenił R.J. z błyskiem w oku. - Zawsze po­

trafiłaś zrobić coś z niczego.

- Widziałam zapalonego papierosa - powiedziała Ariel.

- Ktoś stoi z tyłu domu i pali.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Żadnych radiowozów? - spytał R.J.

- Między ścianą a zasłoną była tylko maleńka szparka, więc

nie mogłam nic zobaczyć - odpowiedziała Ariel. - Czy mog­

libyście wtajemniczyć mnie w nasz plan?

Sara przemówiła pierwsza:

- Jeżeli w to wszystko zamieszana jest policja i teraz nas

obserwuje, to będą próbowali nas zatrzymać, gdy tylko wyj­

dziemy z domu z grubym rulonem na ramionach. Ale jeśli

obserwuje nas jeden człowiek...

- Czy dwóch - wtrącił David.

- Tak, jeśli obserwuje nas kilku ludzi, zapewne pójdą za

nami i będą patrzeć, jak pozbywamy się tego, co, mam nadzieję,

będzie wyglądało na ciało - dokończył R.J. - Sara i ja idziemy

w jedną stronę, ty i żołnierzyk w drugą.

Nikt się nie poruszył. Wszyscy stali jak wmurowani i patrzyli

na R.J..

- No dobrze, David - poprawił się R.J. - Ariel, ty i David

pójdziecie w drugą stronę.

- Znaleźliśmy parę przydatnych rzeczy - powiedziała Sara

do Ariel. - Pod okapem jest mała kopalnia skarbów. - Skinęła

głową w stronę małych drzwi u dołu pochyłych ścian strychu.

- Gotowi? - spytał R.J.

- Myślę, że byłoby lepiej, gdybym poszła z tobą, a nie

z Davidem - powiedziała Ariel do R.J.

Kiedy Sara spojrzała na chłopaka, ten zaczerwienił się jak

piwonia. A więc ciągle o to w tym wszystkim chodzi, pomyślała

z niesmakiem. Kolejna kobieta, która pragnęła R.J.

- Myślę, że to świetny pomysł - powiedziała, stając bliżej

Davida.

Mężczyźni popatrzyli na siebie.

- Sara i ja dobrze się znamy - powiedział R.J. tonem, który

wykluczał jakąkolwiek dalszą dyskusję.

- Tak jak Ariel i ja - odparł David tonem, jakby to R.J.

poprosił Ariel, żeby z nim poszła.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

R.J. zwrócił się do dziewczyny:

- Kiedy wyjdziecie na zewnątrz, zachowujcie się podejrza­

nie, jakbyście robili coś złego.

- Bo robimy! - powiedział David. - Powinniśmy byli...

- zamilkł i popatrzył na pozostałych - zadzwonić po policję.

Takie wyjście nigdy nie wchodziło w grę.

Dziesięć minut później byli gotowi do wyjścia. David miał

przerzuconą przez ramię, owiniętą w dywan, jedną z kukieł

Sary. Chłopak uginał kolana tak, jakby to, co niósł, było bardzo

ciężkie.

Drugą Sara ubrała w rzeczy, które znalazła w schowku. Do

środka włożyła kij od szczotki, żeby kukła trzymała pion, a na

głowę włożyła jej krzywo perukę Ariel. Razem z R.J. mieli

spróbować wyjść z kukłą na zewnątrz tak, jakby prowadzili

pijanego.

Gdy zaczęli ostrożnie schodzić ze schodów, Ariel wskazała

na pomalowane na niebiesko róże, żeby ostrzec ich przed

skrzypiącymi stopniami. Wyglądało na to, że inni ludzie także

zatrzymywali się w pokojach o zakratowanych oknach i słysze­

li, jak nieproszeni goście wkradają się na górę.

Zatrzymali się przy drzwiach wejściowych i poczekali, aż

R.J. zejdzie do piwnicy, żeby podłożyć do zamrażalnika ob­

ciążające Phyllis dowody. Wrócił w ułamku sekundy. Zgasił

światło na ganku, po czym ostrożnie otworzył drzwi.

- Czas na show! - powiedział.

background image

N

ie mogę tego zrobić - powiedział R.J. cicho do Sary.

- Chcę, żebyś ty i dzieciaki zostali w domu i zrobili

wszystko, co w waszej mocy, żeby przetrwać, ale ja muszę...

- Machnął ręką, chcąc pokazać, że ma pewne pomysły, które

wolałby zachować dla siebie.

Sara mocowała się z bezwładną kukłą, usiłując trzymać ją

pionowo. Gdyby noc nie była tak ciemna, a R.J. nie prowadził

ich do jeszcze ciemniejszego lasu, nigdy by się nie łudziła, że

ktoś, kto ich obserwował, mógłby uwierzyć, że niosą trupa.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odrzekła. - Musimy...

- Zrzucić to ciało z klifu po wschodniej stronie wyspy. Tak,

wiem, ale...

- No to mi pomóż. Jeśli będziesz mieć przede mną jakieś

tajemnice, upuszczę to coś i zacznę wrzeszczeć. -Czuła, że R.J.

się śmieje.

- Już chyba wolałem, jak się do mnie nie odzywałaś. Na­

prawdę byłem takim okropnym szefem?

- Najgorszym. Ty rządzisz i nikt nie ma nic do powiedzenia.

- Ale to moja firma.

- No to sam nią zarządzaj.

- Ty naprawdę mnie nienawidzisz?

- Możemy pomówić o tym później? W tej chwili chciałabym

zrobić wszystko, żebyśmy nie trafili do więzienia.

- W ten sposób znowu wracamy do punktu wyjścia - powie­

dział R.J. - Sądzę, że tu chodzi o coś więcej, niż nam się wydaje.

Zaczynam myśleć, że to ma coś wspólnego z moją pracą.

Sara zawahała się, ale nie stanęła. Stopy fałszywego trupa

ciągnęły się po ziemi i co chwila musieli unosić go na ramio-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

nach. R.J. włożył do kieszeni płaszcza kukły kilka kamieni,

żeby ją obciążyć, ale i tak była za lekka.

- A co mogłeś takiego zrobić, że ktoś chciałby uwikłać cię

w morderstwo?

- Nic szczególnego, ale zastanawiam się, czy to nie ma

przypadkiem czegoś wspólnego z... -Zamilkł i Sara poczuła, że

wzruszył ramionami.

- Chciałabym, żebyś chociaż raz w życiu powiedział mi

prawdę. O co w tym wszystkim chodzi? - Poczuła, że R.J. się

uśmiechnął, po czym wziął prawie cały ciężar kukły na swoje

ramiona, dając Sarze chwilę wytchnienia.

- Dzieciaki! - powiedział. - Mogą zagadać cię na śmierć,

prawda? Dobrze, że oboje są bogaci, bo inaczej umarliby

z głodu.

Sara wiedziała, że R.J. próbował zmienić temat, nie odpowia­

dając na jej pytanie, ale w końcu zawsze tak robił.

- Rozumiem, że masz na myśli Ariel i Davida.

- Właśnie - potwierdził R.J.

- Więc co zamierzasz z nimi zrobić?

- Zostawiłem im wiadomość, że nie wracam i że spotkam się

z nimi w poniedziałek w sądzie - chyba że uda im się wcześniej

uciec z wyspy. Myślę, że ktoś, kto podrzucił nam ciało, poluje

na mnie i zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby

dowiedzieć się, kto to zrobił.

- Sam?

- Sam. Dokładnie w ten sposób, w jaki prowadzę moją

firmę.

- Rozumiem - powiedziała Sara.

- Tutaj - szepnął R.J., skręcając pomiędzy drzewa.

- Wydaje się, że dobrze znasz to miejsce? Byłeś tu już

kiedyś?

- Nigdy, ale spędziłem sporo czasu, czytając o wyspie w In­

ternecie, pamiętasz?

Sara obróciła się razem z kukłą i weszli w ciemny, gęsty las.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Czy ta droga dokądś prowadzi? - wyszeptała. Chciała

rozmawiać albo zezłościć się na R.J., bo obawiała się, że

powaga sytuacji może ją załamać. Ktoś zabił Fenny'ego Nez-

bita i morderca wciąż był na wolności. Jeżeli on - albo ona

- myśli, że RJ. i Sara niosą martwe ciało, dlaczego miałby nie

spróbować zastrzelić także ich?

Sara i R.J. szli przez kilka minut w milczeniu i do dziewczyny

zaczęło docierać, w co są uwikłani. Może zostać oskarżona

o współudział w morderstwie. A może i o samo morderstwo?

Czy można oskarżyć dwoje ludzi o tę samą zbrodnię?

- Chcę zrzucić to ciało ze wschodniego brzegu wyspy - po­

wiedział R.J. cicho. - Tam jest klif. Kiedy o tym czytałem,

myślałem o rozwieszeniu neonów, nie o zrzucaniu trupów,

nawet fałszywych.

Sara nie uśmiechnęła się. Myślała o tym, co powiedział R.J.,

że chce sam wyruszyć na poszukiwanie prawdy. Nie chciała się

do tego przyznać, ale ona także miała ochotę opuścić towarzyst­

wo Ariel i Davida. Dlaczego tak się czuła? Przecież pojechała

na tę wycieczkę tylko po to, by być blisko Davida.

- Idę z tobą - wyszeptała, przygotowując się na kłótnię,

która, była tego pewna, miała zaraz nadejść. Będzie musiała

przekonać RJ., że ona nie jest „dzieciakiem" jak David i Ariel,

że może mu się na coś przydać. Ale R.J. nic nie powiedział.

Kiedy nie próbował odwieść jej od tego pomysłu, Sara wiedzia­

ła, że miał w tym jakiś cel.

- Jeżeli chodzi ci tylko o to, żeby mnie uwieść... - przerwała,

słysząc jego stłumiony śmiech.

- Ty się nigdy nie poddajesz, co, Johnson? Co ja takiego

zrobiłem, że myślisz o mnie jak o najgorszym z najgorszych?

- Spytaj kobiet, które uwodzisz, a potem porzucasz.

- A co mam robić? Żenić się z nimi? Myślisz, że nie wiem,

czego one ode mnie chcą? Pieniędzy i niczego więcej. Gdybym

nie miał pieniędzy, nie zaszczyciłyby niskiego, brzydkiego,

starego faceta jak ja drugim spojrzeniem. Wszystkie te piękne,

Jude Deveraux Kuzynki

background image

młode kobiety umawiałyby się z pięknymi, młodymi mężczyz­

nami. Tylko ze względu na pieniądze dają szansę takim starym

głupcom jak ja. - Zatrzymał się. - Tutaj go wyrzućmy. Zróbmy

z tego przedstawienie, a potem, gdy już go zrzucimy, ty udawaj,

że płaczesz, a ja będę cię pocieszał.

Sara puściła jego ostatnie słowa mimo uszu i złapała kukłę za

nogi, a R.J. za ramiona. Zakołysali nią kilka razy nad urwis­

kiem, którego Sara nawet nie widziała. Z taką uwagą słuchała

słów R.J., że nie dotarło do niej, iż znajdują się nad samym

brzegiem stromego brzegu morza.

- Teraz - powiedział R.J. i puścili ciało.

Sara widziała, jak kukła leci w dół, po czym uderza w skały

u stóp urwiska.

- Dlaczego morderca od razu nie zrobił tego z ciałem?

- Też chciałbym to wiedzieć - powiedział R.J., wyciągając

ku niej ramiona.

Sara szybko się odsunęła.

- Co ty robisz?

- Chcę cię pocieszyć.

- Nawet w takiej sytuacji nie możesz zostawić kobiety

w spokoju, co? Muszę przyznać, że na chwilę mnie oszukałeś

tą smutną historyjką, jaki to jesteś bogaty i nikt cię nie

kocha.

- Nie wierzysz mi?

- W ani jedno słowo.

- A zatem nie dostanę całusa na pożegnanie?

- Powiedziałam ci, ja nie wracam. Zostaję z tobą, ale zanim

cokolwiek sobie pomyślisz, chcę wiedzieć, jaki masz plan.

- Wynośmy się stąd - powiedział R.J., rozglądając się po

ciemnym lesie. W zasięgu wzroku nie było nikogo, a jedyne

dźwięki wydawały żaby i komary. - Myślę, że ktokolwiek nas

obserwuje, widział już wszystko, co chciał zobaczyć.

- Ty też to czujesz? - zapytała Sara, pocierając ramiona, całe

pokryte gęsią skórką. Temperatura mogła sięgać trzydziestu

Jude Deveraux

background image

stopni, ale jej było zimno. Kiedy R.J. chciał otoczyć Sarę

ramieniem, dziewczyna szybko się odsunęła.

- Chcę wiedzieć, co zamierzasz zrobić. - Nie patrzyła na

niego, ale wiedziała, że R.J. jest w rozterce. Pomimo ciągłych

rozkazów - czasami potrafił wezwać ją pięćdziesiąt razy dzien­

nie - R.J. był bardzo skrytym człowiekiem. Przez pierwszych

kilka miesięcy, kiedy dla niego pracowała, sądziła, że wie o jego

życiu absolutnie wszystko. Ale wtedy on ogłosił fuzję z inną

firmą, o której ona nigdy nie słyszała, sam zajął się całą papier­

kową robotą i badaniami. Co do R.J. Bromptona jednego mogła

być pewna: ten mężczyzna miał wiele tajemnic. Teraz próbował

zdecydować, czy ma się nimi podzielić, czy nie.

W powrotnej drodze do miasta Sara milczała. Znała R.J. na tyle

dobrze, żeby nie próbować zmuszać go do wyjawienia swoich

planów, albo chociaż przekonywać. Sam musiał podjąć decyzję.

- Zamierzam złożyć wizytę pani Nezbit - powiedział

w końcu.

- Masz zamiar uwieść wdowę? - spytała osłupiała Sara.

- Czy mogłabyś na kilka minut przenieść myśli powyżej

pasa? - warknął. - Ona musi coś wiedzieć. Przynajmniej będzie

znała jego wrogów. Kto nienawidził jej męża tak bardzo, żeby

go zabić?

Sarze przypomniała się otwarta wrogość mężczyzny, gdy

spotkali go w barze.

- Opierając się na własnych doświadczeniach, wnioskuję, że

znalazłoby się kilku chętnych. Nawet pani Vancurren powie­

działa, że był kłamcą i złodziejem.

- Kłamcą i nieudacznikiem - poprawił R.J. cicho. - Chcesz

mi wmówić, że tego nie zapamiętałaś?

- Zapamiętałam. Może to coś innego sprawiło, że uznałam

go za złodzieja.

- A może wart dwadzieścia tysięcy zegarek, który miał

na ręku?

- Nie zauważyłam.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- A ja tak. Phyllis powiedziała, że on jest bogaty.

Sara zatrzymała się gwałtownie.

- Chcesz się dowiedzieć, w jaki sposób się wzbogacił,

tak? Może kogoś szantażował, aż ofiara miała dosyć i za­

mordowała go.

- A my akurat byliśmy pod ręką, więc spróbują zrzucić winę

na nas - dodał R.J.

- Co się stanie, kiedy nie znajdą ciała?

R.J. znowu ruszył przed siebie.

- Zastanawiałem się nad tym. Jak mogą nas oskarżyć, skoro

nie ma trupa? Ta zamrażarka była włączona, ale jedzenie w niej

było stare. Myślę, że od bardzo dawna nikt do niej nie zaglądał.

Zapewne upłynie trochę czasu, zanim znajdą tam ciało.

- Ale przecież morderca będzie go szukał na dole urwiska.

- Albo w jakimkolwiek innym miejscu, w którym dzieciaki

wyrzuciły swoją kukłę.

- Dlaczego mówisz o nich „dzieciaki"? Ariel jest w tym

samym wieku co ja.

- Słyszałem, że jeśli ktoś ma ciężkie życie, to dorasta szybciej.

Jeżeli to prawda, to czy ty i Ariel jesteście w tym samym wieku?

- Myślę, że po tym, co przeżyłam z moim ojcem, mam jakieś

sto pięćdziesiąt lat.

- A ja tysiąc.

- Ty? A od kiedy ty masz jakieś uczucia? Widziałam, jak

rzucasz kobiety, nawet nie oglądając się przez ramię.

- Płakały z powodu utraty mojego konta bankowego.

- Nie wszystkie. A Tiffany?

- Nabiła rachunki u Bergdofa i Barneya sięgające sześciu zer

w przekonaniu, że się z nią ożenię. Kiedy się jej pozbyłem,

Harry Winston zadzwonił do mnie i zapytał, czy nadal rezer­

wuję pierścionek z dziesięciokaratowym różowym diamentem.

- Aha - powiedziała Sara. Doszli do domu pani Vancurren

i poczuła, że R.J. cofnął się o krok. Odwróciła się do niego

z prośbą w oczach. - Nie wchodzisz tam, prawda?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

_ Nie, a ty nie możesz pójść ze mną. Tę sprawę muszę

załatwić sam.

Sara podniosła wzrok na okna na ostatnim piętrze wiktoriań­

skiego domu i zobaczyła przeświecające przez zasłony światło,

a potem jakiś cień. David i Ariel już wrócili. Sara wiedziała, że

R.J. miał rację. Tyle samo czasu zajęło im uspokojenie ich po

znalezieniu ciała, co samo pozbycie się trupa. Z jednej strony

chciała do nich wrócić. To byłaby doskonała okazja, żeby

poznać bliżej Davida. Mogłaby mu pokazać, jaka jest spokojna

w stresującej sytuacji, jak dobrze sobie radzi. R.J., jako najstar­

szy, stał się naturalnym przywódcą całej czwórki, ale teraz, gdy

jego nie będzie, Sara mogłaby przejąć tę rolę.

Tak, pomyślała, ona zacznie dowodzić, a David znienawidzi

jej za to. Ariel padnie w jego męskie ramiona, a David zaniesie

ją prosto do ołtarza. Silna, samowystarczalna Sara znowu zo­

stanie sama.

- Idę z tobą - powiedziała bardziej stanowczo, przygotowu­

jąc się na nadchodzącą kłótnię.

- Stracisz swoją szansę z panem politykiem.

- A dlaczego sądzisz, że on myśli o karierze politycznej?

- Słucham i obserwuję ludzi. Myślałaś, że się w nim zako­

chałaś, prawda?

- Tak. Nie. Nie wiem. To skomplikowane. On należy do

rodziny mojej matki, a ja też chciałabym stać się jej częścią.

- Spojrzała na okna. - Ale chyba odziedziczyłam wszystkie

geny po rodzinie ojca.

R.J. rozejrzał się dokoła. Stali ukryci pod drzewami i Sara

czuła, że szef chce coś powiedzieć, ale on milczał.

- Jesteś pewna, że chcesz ze mną pójść? - zapytał. - Przyda­

łaby mi się twoja pomoc.

Sara czekała, wstrzymując oddech. Chyba nigdy niczego nie

pragnęła tak bardzo, jak zostać teraz z R.J. Jeżeli istnieje

jakikolwiek sposób, by wydostać ich z tej kabały, on na pewno

go znajdzie.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Dobrze - powiedział w końcu i ruszył szybko przed siebie.

- Ale masz robić to, co ci każę.

- Zawsze tak robię.

- Właściwie to nigdy - powiedział miękko. - Tak naprawdę

nigdy nie skorzystałaś z żadnej z moich propozycji.

Sara nie chciała ciągnąć tego tematu. Z trudem szła za R.J. po

kamienistej drodze. Kosztowne, włoskie sandały Ariel nie były

tak naprawdę przeznaczone do chodzenia.

- Jak możesz planować cokolwiek z żoną Nezbita, skoro

nigdy jej nie widziałeś? Może jest tak samo poniżej twoich

standardów jak piękna Phyllis Vancurren.

- Wszystko potrafisz przekręcić, co? Jeżeli podoba mi się

jakaś kobieta, jestem rozpustnikiem, jeśli nie - snobem.

- Usiłuję tylko postawić sprawę jasno - powiedziała Sara,

a R.J. się roześmiał.

- Chodź, znajdziemy jakieś miejsce do spania.

- Gdzie?

- Co powiesz na werandę? Widziałem sporo tych

jak-im-tam mebli z poduszkami.

- Leżaków. Szezlongów. Kanap. Chyba lepiej, żebyśmy nie

próbowali się włamać do żadnego domu.

- Chyba tak - zgodził się R.J. - Gotowa na noc z komarami?

- Pewnie. Komary są lepsze niż kule. Wiesz cokolwiek

o wdowie po Nezbicie?

- Wiem, że jeżeli jest świadoma, iż jest wdową, to na pewno

siedzi w tym wszystkim po uszy. Mój plan nie polega na tym,

jak tobie najwyraźniej się wydaje, żeby ją uwieść. Zamierzam

uwieść jej sześcioro dzieci.

- Co?! Nie możesz...

- Zawsze spodziewasz się po mnie najgorszego, prawda?

- spytał, kładąc dłoń na łokciu Sary i poprowadząc ją w stronę

ciemnego domu z ogromną werandą, na której stało z pół tuzina

mebli. - Kiedy byłaś dzieckiem, czy było coś, co robił twój

ojciec, o czym ty byś nie wiedziała?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Nie - odrzekła Sara powoli, wchodząc po schodkach na

ganek. Uśmiechnęła się, gdy zrozumiała, o czym mówił R.J.

Wydobycie informacji z dorosłego zajęłoby im całe tygodnie,

a oni mieli tylko kilka dni. Ale które dziecko nie wypaple

wszystkiego, co wie, każdemu, kto zapyta?

Z uśmiechem na ustach Sara usiadła na jednej z pokrytych

poduszkami leżanek. Poduchy pachniały stęchlizną i dziew­

czyna czuła, że są podarte. Gdyby zobaczyła je w dziennym

świetle, pewnie byłaby przerażona. Czy mieszkały w nich my­

szy? Robaki? Albo węże?

- No, Johnson - powiedział R.J. łagodnie, wyciągając rękę

i ujmując jej dłoń. - Najgorsze już za nami. Gdyby policja

wiedziała o tym trupie, już dawno by nas wszystkich aresz­

towali. Wydaje mi się, że o śmierci Nezbita wie nie więcej niż

dwoje ludzi.

- A jednym z nich jest Phyllis Vancurren.

- Nie jestem tego taki pewien. Ktokolwiek podrzucił to ciało

do wanny, mógł wiedzieć, że ona co noc usypia się drinkami.

A skrzypiące stopnie są zaznaczone.

Sara przez chwilę milczała, wpatrując się w gwiazdy, próbo­

wała się zrelaksować. Nie było to łatwe, bo bała się, że w każdej

chwili mogą pojawić się radiowozy z wyjącymi syrenami i are­

sztuje ich policja.

- Ariel będzie przerażona, kiedy nie wrócę.

- Nie oszukuj się - powiedział R.J. sennym głosem. - Ta

dziewczyna jest zrobiona ze stali. Pewnie jest silniejsza niż ty

i ja razem wzięci.

- Mylisz się. Jej matka...

- Jej matka! To tam ją spotkałem! W Nowym Jorku, na

przyjęciu, na którym byłem z Tiffany. To było zaraz przed

naszym zerwaniem i ona wiedziała, co ją czeka, dlatego zrobiła

mi wielką scenę zazdrości. Była tam ładna dziewczyna, która cały

czas mi się przyglądała, ale za każdym razem, gdy robiłem krok

w jej stronę, uciekała. To była interesująca gra, ale szybko mnie

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

znudziła. Wtedy, nie wiadomo skąd, podeszła do mnie ta kobieta

i powiedziała mi, że jeśli tknę choćby palcem jej córkę, każe

mnie aresztować. Tego było już dla mnie za wiele. Tiffany była

wściekła, jakaś dziewczyna flirtowała ze mną, a potem uciekała,

i jeszcze ta kobieta, która niemal oskarżała mnie o gwałt.

Pomimo lęku Sara poczuła, że się odpręża.

- Ile setek im zostawiłeś? - wymruczała.

- Jakich setek?

Sara była zbyt zmęczona, żeby się kłócić.

- Z tych, które nosisz w butach. Każda para butów, jaką

nosisz, ma pod wkładką złożony studolarowy banknot. Dwa

buty, dwie setki.

- Obie - odrzekł R.J. sennie. - Masz coś przeciwko?

- Nie. Będą im potrzebne.

- Mają siebie nawzajem. Założę się z tobą o pięćdziesiąt

tysięcy, że w poniedziałek twoja kuzyneczka nie będzie już

dziewicą.

- Tylko ją tkniesz, a...

- Nie irytuj się. Pan prezydent to zrobi, nie ja.

- Skąd o nim wiesz? No, że on... że chce... - Sara właściwie

już spała.

- Zostać prezydentem? Sama mi powiedziałaś. Nie jesteś

najlepsza w zachowywaniu tajemnic.

- Tajemnice o mężczyźnie, którego kocham - wyszeptała

Sara i zasnęła.

R.J. leżał jeszcze przez parę minut z otwartymi oczami,

wpatrując się w gwiazdy nad głową. W dachu werandy była

dziura.

Tak, pomyślał, lepiej, żeby Charley szybko tu przyjechał,

zanim te stare domy się zawalą. Spojrzał na Sarę, jej profil był

oświetlony przyćmionym światłem.

- Wiem, kogo kochasz, ale ty nie masz o tym pojęcia - wy­

szeptał i, z uśmiechem na twarzy, zapadł w sen.

Z krzaków uważnie obserwowano każdy ich ruch.

background image

S

łyszę kutry - powiedział R.J. z ustami blisko jej twarzy.

- Chcę, żebyś znalazła się na jednym z nich. Musisz

zniknąć z tej wyspy.

Sara otworzyła jedno oko na tyle, żeby zobaczyć, że nie było

jeszcze zupełnie widno, co oznaczało, że spali nie więcej niż

dwie godziny.

Była zmęczona, głodna i brudna - ale i tak wiedziała, kiedy

ktoś chciał ją wykiwać. R.J. próbował się jej pozbyć.

- I pozwolić, żeby cała chwała za rozwikłanie zagadki spły­

nęła na ciebie? - Usłyszała, że R.J. zachichotał.

- Porozmawiam dzisiaj z rybakami i spróbuję załatwić, że­

byście wszyscy wrócili na stały ląd. Zamierzasz tu leżeć przez

cały dzień?

- Może - odrzekła, przeciągając się. Na ganku było bar­

dzo przyjemnie i Sara nie miała ochoty stawić czoła rzeczy­

wistości.

- Saro - powiedział R.J. tonem, którego nigdy wcześniej

u niego nie słyszała -jeśli natychmiast nie wstaniesz, przyłączę

się do ciebie na tej kanapie. Masz ochotę na przedstawienie dla

sąsiadów?

Dziewczyna nie zamierzała dać się sprowokować.

- Niee - powiedziała leniwie - oni wyglądają przez okna

tylko po to, żeby zobaczyć martwe psy.

Gdy usłyszała, że R.J. znowu się śmieje, otworzyła oczy.

Patrzył na nią w sposób, w który -jak sama widziała - spoglądał

na niejedną kobietę, ale Sara nie zamierzała reagować tak jak

one. Wiedziała, co spotykało kobiety, które dały się nabrać na to

spojrzenie. Usiadła, wzdychając i spojrzała na ulicę. W zasięgu

Jude Deveraux Kuzynki

background image

wzroku nie było żadnych ludzi, jedynie rząd starych domów,

wyglądających na opuszczone.

Nagle przypomniało jej się martwe ciało Fenny'ego Nezbita

i wszystko, co musieli zrobić, żeby je ukryć, i poczuła, jak strach

łapie ją za gardło. Przeczesała palcami lekko tłuste włosy

i przesunęła językiem po zębach, na których - jak jej się

wydawało - zaczęło rosnąć coś zielonego.

- Czy w więzieniu jest łazienka?- spytała. - Muszę się

wykąpać, potrzebuję dezodorantu i świeżych ciuchów.

Wydawało się, że R.J. jej nie usłyszał, wpatrywał się w rozcią­

gającą się przed nimi część miasta. Mimo grozy sytuacji, wyglądał

prawie tak jak zawsze. Jak to jest, że mężczyźni mogą spać

w ubraniu, które rano nie jest nawet pogniecione? I dlaczego

z zarostem na policzkach wydawał się bardziej atrakcyjny? Gdyby

w tej chwili wsiadł na kuter, wyglądałby jak jeden z rybaków.

Sara wstała z ociąganiem i ruszyła za R.J. w dół ulicy, którą

szli poprzedniego wieczoru. Z każdym krokiem oddalali się

coraz bardziej od domu Phyllis Vancurren, i od Davida i Ariel.

- Myślisz, że oni sobie poradzą? - spytała Sara.

- Myślę, że będą wniebowzięci. Mają wystarczająco dużo

pieniędzy, żeby przetrwać te kilka dni, więc mogą oddać się

zajęciu, w którym są najlepsi - czyli nic nie robić.

- Nie lubisz ich za bardzo, co?

- A kto wpadł na ten idiotyczny pomysł z zamianą?

- Tu nie chodziło o ciebie - zaczęła Sara, ale zamilkła. O ile

dobrze wszystko rozumiała, Ariel zobaczyła R.J. na przyjęciu

w Nowym Jorku, uznała, że się w nim zakochała, i dlatego

zaproponowała Sarze zamianę miejsc. A ponieważ Ariel uzna­

ła, że kuzynka będzie jej potrzebna, zaaranżowała przyjazd

całej czwórki na Wyspę Króla.

- Jeżeli nie chodziło o mnie, to o co? - R.J. nie dawał za

wygraną. - O ciebie i Davida? Tak bardzo chciałaś należeć do

jego małego, snobistycznego świata, że postanowiłaś zrobić ze

mnie głupca?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Sara była zbyt zmęczona, żeby wysłuchiwać jego oskarżeń

i wcale nie zamierzała się bronić.

- Zapomniałeś dzisiaj rano zażyć lekarstwa na artretyzm,

staruszku? Dlatego jesteś taki zrzędliwy?

- Nie - powiedział wolno. - Staram się być jak najbardziej

nieprzyjemny, żebyś wróciła do swoich przyjaciół.

- Nie działa - odparła Sara, ziewając szeroko. - Jestem

przyzwyczajona do twoich humorów. Poza tym, kto powiedział,

że oni mogą wrócić na ląd? Jeżeli ktokolwiek może nas wyciąg­

nąć z tej kabały, to tylko ty i zamierzam trzymać się zwycięzcy.

- Uznałbym to za komplement, ale to by oznaczało, że świat

się kończy, więc wiem, że to niemożliwe.

- Dokąd idziemy?

- Na śniadanie. Brzmi dobrze?

- A jak zamierzasz za nie zapłacić? Zmywaniem naczyń?

R.J. uniósł do góry zwinięty banknot studolarowy.

- Czy to znaczy, że zostawiłeś Ariel i Davidowi tylko jeden

banknot?

- Nie - odpowiedział. Szedł tak szybko, że Sara ledwo za

nim nadążała.

- Okłamałeś mnie, prawda?

- Nie.

- Kiedy to się wszystko skończy, nie będę więcej dla ciebie

pracowała.

R.J. odwrócił się z uśmiechem na twarzy.

- Pasek.

- Słucham?

- Myślisz, że wiesz o mnie wszystko, bo węszyłaś w mojej

szafie i odkryłaś, że trzymam w butach pieniądze na czarną

godzinę. Ale nie wiesz, że wszystkie moje paski są robione na

zamówienie i także mają skrytkę na pieniądze.

- Nigdy nie węszyłam w twojej szafie! Jeśli nie pamiętasz,

sam mi powiedziałeś... - Zamilkła. Jakie to miało teraz znacze­

nie? - Ile masz?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Tu jest knajpa dla rybaków. Otwarta o czwartej rano.

Gotowa? - R J. zmienił temat.

Sara wciąż myślała, jak obronić się przed oskarżeniem o wę­

szenie w szafie, gdy zobaczyła rybaków, wychodzących z knaj­

py. Wtedy zdała sobie sprawę, że może jednak uda im się uciec

z wyspy. Jeśli R.J. miał kilka setek, to może wystarczy, żeby

opłacić pomoc.

- Możesz iść - powiedział R.J. miękko, patrząc na nią.

- Jestem pewny, że sam sobie poradzę.

Sarze stanął przed oczami obraz martwego Fenny'ego Nez-

bita w wannie. Gdyby udało jej się uciec z wyspy, mogłaby

sprowadzić pomoc. Mogłaby wrócić z całym stadem prawni­

ków. Mogłaby... zerknęła na R.J. Jeśli ona wyjedzie, on zostanie

tu sam, zdany na łaskę policji.

- Myślę, że powinieneś wysłać Ariel i Davida - powiedziała.

A kiedy oni wyjadą, co policja zrobi z nią i R.J.?

- Przemyślałem to wszystko. Jesteśmy obserwowani i myślę,

że oni oczekują, że będziemy próbowali dostać się na kuter. A jeśli

to zrobimy, wsadzą nas do więzienia. Chwilę później znajdą ciało

i nigdy nie wydostaniemy się z tej wyspy żywi. Sądzę, że najlepiej

będzie jeśli wszyscy czworo będziemy na widoku, żebyśmy nadal

byli wolni, tak, jak teraz. Jeżeli zrobimy coś, czego nie powinniś­

my, musimy działać w absolutnej tajemnicy.

- Zgadzam się - odpowiedziała Sara, czując ulgę, że nie

będzie musiała wybierać, czy ma zostać, czy odejść.

R.J. przytrzymał dla niej drzwi tawerny i gdy weszli, w środ­

ku zapadła cisza. W sali stało osiem stołów o plastikowych

blatach, a wokół każdego - oprócz jednego - siedzieli mężczy­

źni w ciężkich spodniach i buciorach, gotowi do wypłynięcia

w morze. Sara zerknęła na zegarek. Nie było jeszcze piątej.

Uśmiechnęła się najładniej, jak potrafiła, do mężczyzn przy

stolikach i kelnerki, która stała za ladą, ale nikt nie odpowie­

dział jej uśmiechem. Mężczyźni spuścili wzrok na talerze,

a kelnerka odwróciła się do ekspresu z kawą.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Usiedli przy wolnym stoliku i R.J. wziął do ręki kartę, która

leżała zatknięta między serwetnikiem a butelką keczupu.

- Chyba zjem specjalne - powiedział normalnym tonem, jak

gdyby wokół nich nie panowała śmiertelna cisza.

Sara z trudem skupiła się na menu. „Specjalne śniadanie"

składało się z dwóch sadzonych jajek, dwóch plastrów bekonu,

dwóch kiełbasek, grzanki, trzech naleśników, soku pomarańczo­

wego i kawy. Zanim pomyślała o tym, gdzie jest, powiedziała:

- Widzę, że twardo trzymasz się diety.

Grupka mężczyzn, siedzących dwa stoliki dalej, parsknęła

śmiechem. Sara popatrzyła zaskoczona na R.J., a on, zadowolo­

ny, uśmiechnął się do niej.

- A ty co zjesz? Jak zwykle miseczkę patyków i gałązek?

Znowu śmiech, tym razem głośniejszy.

- Z patyków i gałązek składała się twoja ostatnia dziew­

czyna - powiedziała Sara, zaciskając zęby, jak gdyby była na

niego wściekła. -Zjem jajecznicę na toście, o ile oczywiście nie

masz nic przeciwko temu, że to nie Phyllis ją usmaży.

- Nie mieszaj jej do tego! - wysyczał R.J. wystarczająco

głośno, by wszyscy w tawernie go usłyszeli. Nachylił się w stro­

nę Sary. - Gdyby nie ona, to...

- Co? - spytała, pochylając się do przodu tak, że niemal

zetknęli się nosami. - Spalibyśmy na werandzie? Ciekawa tylko

jestem, dlaczego wczoraj wieczorem nie skorzystałeś z jej

propozycji.

- Miałem zostawić cię samą, żebyś błąkała się po nocy?

Wszędzie cię szukaliśmy. A wszystko przez to, że miałaś napad

zazdrości o bardzo miłą kobietę, która...

- Miłą! Już ja wiem, którą jej część uważasz za miłą. Ona...-

Sara przerwała, bo zdała sobie sprawę, że ludzie wokół znowu

zaczęli rozmawiać. Mężczyźni chichotali i parę razy usłyszała

imię Phyllis.

- Świetnie - wyszeptał R.J. - Bardzo dobrze. Chyba na coś

się przydały te twoje studia aktorskie.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- A kto tu grał? - spytała, patrząc na menu. Kiedy podniosła

wzrok, R.J. wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami.

- Nie łudź się, nie jestem ani trochę zazdrosna o twoje kobiety.

- Kiedy zaczął coś mówić, Sara kiwnęła głową w stronę zbliża­

jącej się kelnerki.

- Co zamawiacie? - spytała dziewczyna z kamienną twarzą.

- Phyllis Vancurren na półmisku - powiedziała Sara słodko.

Kelnerka nie mrugnęła nawet okiem.

- A pan?

- To samo - odpowiedział R.J., nie spuszczając wzroku

z Sary.

- Dobrze, czyli dwie kanapki z szynką i dodatkowym sosem

- podsumowała kelnerka.

Wszyscy w restauracji, w tym także Sara i R.J., wybuchnęli

gromkim śmiechem.

Kiedy wychodzili z tawerny, rybacy machali do nich przy­

jaźnie, jakby Sara i R.J. byli jednymi z nich i jakby rozumieli,

co się między parą dzieje. Sara, płacąc rachunek - w końcu

nadal była asystentką R.J. - zapytała kelnerkę, gdzie mieszkają

Nezbitowie.

- Chcemy przeprosić za psa - powiedziała za spuszczonymi

oczami.

Gdy podniosła wzrok, kelnerka patrzyła na nią, jakby nie

wiedziała, czy Sara kłamie, czy zwariowała. Dziewczynie przy­

szło do głowy, że być może ludzie w mieście są wplątani w to

wszystko, co im się przydarzyło, bo ktoś im grozi. Ale kto?

I czym? - zastanawiała się.

Kelnerka objaśniła jej drogę.

- To jakieś pięć kilometrów - powiedziała, ale nie zapropo­

nowała, że ktoś ich podwiezie.

R.J. czekał na zewnątrz.

- Pięć kilometrów, tak?

- Tak - odparła. - Pytałeś?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Tak, pytałem o drogę, ale nie było to łatwe, gdy każdy chciał

uciekać na mój widok. Ktoś ostrzegł tych ludzi, żeby nie poma­

gali nam wyjechać z wyspy. Możesz chodzić w tych butach?

- Nie bardzo. Szczoteczka i pasta do zębów, i przyzwoita

para butów, w których będę mogła chodzić. Takie są w tej

chwili moje priorytety.

R.J. potoczył wzrokiem po głównej ulicy miasta. Wszystkie

sklepy były jeszcze zamknięte. Gdy zobaczył, że Sara zdejmuje

buty i zamierza iść boso, uśmiechnął się.

- Dobry pomysł. Chyba zrobię to samo. - Rozsznurował

skórzane buty i wcisnął skarpetki do środka, związał sznurówki

razem, po czym wziął sandały od Sary i także je przywiązał.

- Nareszcie razem - powiedział, podnosząc obie pary.

- Jesteś niereformowalny - powiedziała Sara, ale uśmiech­

nęła się szeroko.

- Wcale nie. Jestem najlepszym kochankiem świata.

- Chciałbyś. Przestań i powiedz mi, czego się dowiedziałeś.

- Niczego.

- A może niczego, co chciałbyś mi powiedzieć?

- Jak myślisz, jaka jest żona Fenny'ego?

Sara wiedziała, że nic więcej z niego nie wyciągnie, ale ufała

mu. Bardzo zgrabnie zaaranżował tę sprzeczkę w knajpie. Jeżeli

ktokolwiek widział ich na ulicy wczoraj w nocy, R.J. to wy­

tłumaczył. Powiedział, że Sara wybiegła w napadzie zazdrości

i wszyscy jej szukali.

- Nie sądzę, żeby ktokolwiek wiedział, że Nezbit nie żyje

- zauważył.

- Albo że zaginął. - Szli starą, dziurawą drogą, wysadzaną

wielkimi drzewami i wydawało się, że nikogo nie ma w pobliżu,

ale Sara i tak ściszyła głos. - Jak myślisz, czego oni się boją?

- Sędziego. Policji. Może Lassitera. Jedno jest pewne - nikt

nie zamierza nam pomóc.

- Myślałeś, że znajdzie się przynajmniej jeden buntownik

- powiedziała Sara. - Jedna osoba, która odważy się im sprzeciwić.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Musiałaby nie mieć rodziny, której można by było grozić.

Myślę sobie, że mieszkańcy lubią to miejsce i nie chcą nic

zmieniać. Mają darmowe mieszkania, mnóstwo jedzenia, przy­

jaciół. Co jeszcze liczy się w życiu?

- Pasta do zębów - powiedziała Sara, a R.J. się roześmiał.

- Myślisz, że to ta droga? - Kiwnął głową w stronę piasz­

czystej dróżki, która skręcała w prawo.

- Mam nadzieję. Całe stopy mam posiniaczone i otarte.

- Pocałuję je i będzie lepiej.

- Wolałabym parę adidasów.

- Gdzie jest twój zegarek?

- Teraz, kiedy wiem, ile kosztował, boję się go nosić. Jest

bezpieczny w moim... jest bezpieczny.

- Mogę zerknąć, która godzina?

Sara potrząsnęła z rezygnacją głową, ale tak naprawdę dzięki

R.J. czuła się lepiej. Jego żarty sprawiały, że zapominała o po­

wadze sytuacji, w jakiej się znaleźli. Kiedy siedzieli w tawernie,

bała się, że rybacy zlinczują ją i R.J. za zabicie ich drogiego

przyjaciela Fenny'ego Nezbita.

Po chwili doszli do wąskiej dróżki, na końcu której stała

poobijana, stara skrzynka na listy. Ledwo widoczne litery ukła­

dały się w nazwisko „Nezbit".

Sara zawahała się.

- Chcę, żebyś wróciła do Ariel - powiedział R.J. cicho.

- Pójdziesz prosto tą drogą, skręcisz w lewo...

- Znam drogę - odparła Sara, zasłaniając dłonią oczy przed

słońcem. - Myślisz, że ona czeka na nas ze strzelbą? Co

będzie...- Przerwała, bo zobaczyła nadjeżdżającą ciężarówkę.

Samochód wydawał się pędzić z prędkością światła, rozprys­

kując za sobą bryzgi żwiru.

- Na ziemię! - krzyknął R.J. i popchnął Sarę do głębokiego

rowu. Sam skoczył zaraz za nią, przykrył ramieniem jej głowę

i przycisnął do ziemi.

- Myślisz, że nas widzieli? - wyszeptała.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział, ale w następnej

sekundzie ciężarówka zatrzymała się gwałtownie obok nich.

R.J. niemal leżał na Sarze, próbując ją chronić.

- A co wy tam robicie? - odezwał się kobiecy głos. - Myś­

lałam, że wybieracie się do mnie z wizytą.

Podnieśli głowy i zobaczyli chudą kobietę, na pół wychyloną

z okna ciężarówki. Na twarzy miała gruby, niedokładnie nało­

żony makijaż, a w uszach wielkie, okrągłe kolczyki, które

sięgały jej do ramion. Cerę miała tak zniszczoną słońcem, że

równie dobrze mogła mieć trzydzieści pięć jak i pięćdziesiąt lat.

- To jak? -powiedziała. - Idziecie do mojego domu czy nie?

- Pani Nezbit? - spytał R.J., stając na dnie rowu i wyciągając

rękę, by pomóc Sarze się podnieść.

- To ciężar, który dobry Bóg złożył na me ramiona i staram

się go dźwigać najlepiej, jak potrafię. Zamierzacie zostać na

dnie tego rowu w towarzystwie węży czy przyjdziecie do mnie?

- Do pani! - zawołała Sara, wyskakując z rowu na drogę.

- To bardzo miłe z pani strony, że zaprasza nas pani do

siebie, a jeszcze milsze, że pani po nas przyjechała. - RJ. ruszył

w stronę drzwi pasażera.

- Wcale po was nie przyjechałam. Jadę do miasta. Ta dziew­

czyna, która z wami przyjechała, robi nowojorski makijaż,

radzi, jak się ubrać i w ogóle. Jestem na jej liście, więc muszę

lecieć. Wy dwoje możecie zaopiekować się moimi dzieciakami,

kiedy mnie nie będzie. Myślę, że przynajmniej tyle możecie

zrobić po tym, jak potraktowaliście mojego biednego psa. To

było dobre zwierzę. - Otarła oko, rozmazując sobie czarną

kredkę na całej skroni.

- Pani Nezbit - zaczęła Sara - naprawdę nie sądzę, że

możemy...

- Tylko nie próbuj traktować mnie z góry. A może jesteś

zazdrosna o swoją siostrę? To, że ona ma talent, nie oznacza, że

ty też nie masz jakiś ukrytych zalet. Nie mogę wam poświęcić

ani minuty więcej. Zapytajcie Effie, co macie robić, ona jest tak

Jude Deveraux Kuzynki

background image

samo bystra jak wszystkie dzieciaki Fenny'ego. Do zobaczenia

kiedyś - powiedziała, wybuchając śmiechem i odjechała

w chmurze żwiru i kurzu.

Kiedy Sara przestała kaszleć, popatrzyła na R.J.

- Ariel...

- Stylizuje całą wyspę - dokończył zdumiony R.J.

- Tak, jak powiedziałeś, moja kuzynka ma kręgosłup ze

stali. - W głosie Sary zabrzmiała duma i podziw.

- Możesz wracać do miasta, jeśli chcesz - powiedział R.J.

miękko.

- I podawać Ariel pędzelki do cieni? Nie, dziękuję, niech

David się tym zajmie. Ale masz u Ariel dług wdzięczności.

Wygląda na to, że dzięki niej będziesz mógł spędzić trochę

czasu sam na sam z szóstką dzieci Nezbitów.

- Myślisz, że któreś z nich nosi pieluchy ? - zaniepokoił się R. J.

- Wiesz, niektóre dzieci noszą pieluchy do czwartego roku

życia. To oznacza, że kilkoro z nich może wciąż je nosić.

Bawełniane pieluchy, które trzeba prać. Ciekawe, czy mają

pralkę, czy też ona pierze je w strumieniu?

- Masz okropne poczucie humoru.

- Rozwinęłam je, pracując dla mojego szefa. Muszę ci kie­

dyś o nim opowiedzieć.

- Kiedy indziej. Na dzisiaj mam dosyć.

Sara pociągnęła za przód bluzki i zajrzała sobie w dekolt.

- A nie ma jeszcze siódmej rano. - Roześmiała się, kiedy

dostrzegła błysk w oku R.J. - Najwidoczniej jeszcze nie umar­

łeś. Chodź. - Ruszyła wzdłuż podjazdu.

- Jeżeli będą tam jakieś pieluchy, dam ci dziesięć procent

podwyżki za ich zmienianie - powiedział.

Sara potrząsnęła głową.

- To za mało. Może elegancki apartament w centrum?

- Czy ty wiesz, ile to kosztuje? - spytał, osłupiały.

- Mam nadzieję, że mają bawełniane pieluchy.

- Dwadzieścia procent podwyżki.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Zastanowię się nad tym - odrzekła z uśmiechem. Miło

było pomyśleć o czymś poza wyspą.

Zobaczyli dom dopiero, gdy nad nim stanęli i spojrzeli na

długi, wąski dach. Spadzista skała została wyrównana, a tylna

ściana jednopiętrowego domu była idealnie do niej dopasowa­

na. Dom stał przodem do morza, i najpiękniejszego widoku, jaki

R.J. i Sara widzieli w życiu.

- Kurczę - powiedziała Sara, patrząc na wodę. W oddali

majaczyły trzy inne wyspy, ich piękne i tajemnicze kształty,

a z przodu widać było wąski pasek plaży, gdzie piasek koloru

miodu stykał się z wodą. Dom zacieniały drzewa, które jednak

nie zasłaniały widoku.

- Jak myślisz, kto to wybudował? - zapytała.

- Nezbit - odparł R.J. i Sara nie mogła się nie roześmiać.

- Jeszcze jeden ukradziony dom - powiedziała. - Ale ten...

Nigdy nie widziałam czegoś takiego. A ty?

Kiedy R.J. nic nie powiedział, Sara spojrzała na niego. Mar­

szczył brwi w sposób, który mówił jej, że on coś wie.

- O co chodzi?

- Kiedy byłem w college'u, widziałem plany budynku bar­

dzo podobnego do tego - powiedział.

- Myślisz, że ktoś ukradł ten pomysł?

- Nie wiem.

Sara miała ochotę go kopnąć, bo była pewna, że coś przed nią

ukrywa. Ale nagle usłyszeli strzał i w ułamku sekundy R.J.

znowu pchnął ją na ziemię.

- Nie bójcie się - powiedział cienki głosik.

Odwrócili się i ujrzeli dwójkę dzieci, około czteroletnich,

chłopca i dziewczynkę. Maluchy miały brązowe, kręcone włosy

i, mimo że umorusane od stóp do głów, były najładniejszymi

dziećmi, jakie Sara w życiu widziała. Nie wyglądały, jakby

mogły zostać stworzone przez Fenny'ego Nezbita i jego pomar­

szczoną od słońca żonę.

background image

ROZDZIAŁ 13

C

zy wy jesteście dziećmi Nezbitów? - spytała Sara, wsta­

jąc powoli, żeby nie wystraszyć malców, ale dzieci były

spokojne. Ktokolwiek oddał ten strzał, nie przestraszył ich.

Dziewczynka skinęła głową.

- Macie broń? - spytał R.J.

Sara chciała mu powiedzieć, żeby nie był niemądry, ale

dzieci zachichotały.

Były bardzo brudne, jakby nie kąpały się od tygodni. Ich

ubrania były poszarpane i szare, stopy bose i zrogowaciałe.

- A może sądziliście, że jesteśmy słoniami, i dlatego do nas

strzelaliście, co? - spytał R.J. i dzieci znowu zachichotały.

Sara nigdy wcześniej nie widziała R.J. w towarzystwie dzieci

i teraz musiała się uśmiechnąć.

- No to kto strzelał? - spytał.

- Gideon - odpowiedział chłopiec. - Do królików.

- Na kolację - dodała dziewczynka.

- Nie jecie tego, co mama przyniesie ze sklepu? - spytała

Sara.

- Czasami - odrzekła mała i w następnej sekundzie dzieci

pobiegły do lasu.

- Króliki na kolację - powiedziała Sara. - Dzikie życie.

- Nie byłbym tego taki pewny. - R.J. odwrócił się, żeby

popatrzeć na dom. - Idziemy poznać resztę rodziny?

- Jeśli musimy - powiedziała Sara, ale ruszyła za nim ścież­

ką prowadzącą do domu.

Kiedy dotarli do stóp wzgórza, zobaczyli, że dom wymaga

remontu. Ale, mimo oderwanych rynien, pajęczyn wielkich jak

ręczniki i stert śmieci, budynek był przepiękny.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Z odrobiną farby... - zaczęła Sara.

- I brygadą stolarską - dokończył R.J., pukając do drzwi.

Po paru sekundach w progu stanęła dziewczynka, około

dwunastoletnia, co do której nie mogło być wątpliwości, że jest

córką Fenny'ego Nezbita. Była chuda, jak rodzice, a odstające

uszy rozdzielały jej rzadkie, jasne włosy. Miała długi nos,

opadające kąciki oczu, a usta wyglądały na trwale ułożone

w podkówkę.

- Wy macie opiekować się dziećmi? - spytała głosem, który

mówił, że widziała już wszystko na tym świecie i jest śmiertel­

nie znudzona.

- Chyba tak - powiedziała Sara lekko i zerknęła na R.J.

Naprawdę bardzo chciała wiedzieć, w jaki sposób wieści na

wyspie rozchodziły się w tak szybkim tempie.

- No to wejdźcie - powiedziała dziewczynka - ale niczego

nie dotykajcie. Jak mój tata się dowie, że ukradliście cokolwiek,

dopadnie was w sądzie.

R.J. uniósł brwi.

W domu było mroczno i chłodno. Szli za dziewczynką kory­

tarzem i rozglądali się dookoła. Po lewej stronie minęli duży

salon, gdzie zniszczone fotele stały przodem do ogromnego

telewizora, który musiał kosztować kilka tysięcy. Na ścianie, na

przeciwko wielkich okien, stał zestaw stereo z głośnikami,

których mógłby pozazdrościć zespół rockowy. Z tyłu pokoju

wbudowano w ścianę regał ze szklanymi półkami, które wyglą­

dały, jakby nie były odkurzane od lat, ale stały na nich porcela­

nowe kwiaty, które, jak Sara wiedziała, były bardzo kosztowne.

W kątach dostrzegła pudełka z nazwami telewizyjnych sklepów

wysyłkowych, których chyba nikt jeszcze nie otwierał.

Sara pociągnęła R.J. za rękaw, by na nie spojrzał, a on wskazał

głową w prawą stronę, gdzie stało więcej nierozpieczętowanych

pudeł. Drzwi na końcu korytarza były otwarte i widać było przez

nie ogromne łóżko w kształcie muszli. Nie było w guście Sary,

ale wiedziała, że musiało kosztować mnóstwo pieniędzy.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Doszli do kuchni. Przy małym, okrągłyn. stole siedziały dwie

dziewczynki, które wyglądały dokładnie tak samo jak siostra:

rzadkie włosy, chude ciałka i odstające uszy. Popatrzyły bez

zainteresowania na Sarę i R.J., po czym z powrotem wbiły

wzrok w puste talerze.

Na piecu dymiła ogromna, żelazna patelnia, na której smaży­

ło się chyba z pół kilo bekonu. Najstarsza dziewczynka zaczęła

wbijać do niego pół tuzina jaj.

- Ty jesteś Effie? - spytała Sara, postępując krok do przodu.

- Twoja mama mówiła nam o tobie. Powiedziała...

- Nie zbliżaj się do mnie - warknęła dziewczynka przy

piecu, wykrzywiając twarz. - Tak, ja jestem Effie, i nieważne,

jak bardzo będziecie się podlizywać, nie dostaniecie ani odrobi­

ny tego jedzenia.

- Dziękujemy, jedliśmy już śniadanie - odparła Sara

sztywno.

- Ta, akurat - powiedziała dziewczynka, uśmiechając się

krzywo. - Dobrze wiem, żeście nic nie jedli. - Ta myśl wydała

jej się tak przyjemna, że uśmiechała się, nakładając łopatką

bekon i jajka na trzy talerze.

Sara spojrzała na R.J., szukając u niego pomocy, ale on

rozglądał się po kuchni.

- Kto zbudował ten dom?
- Nikt, o kim mógłbyś słyszeć - odpowiedziała Effie nie­

grzecznie.

Sara wywróciła oczami.

- Czy mogę skorzystać z łazienki

9

- spytała i ruszyła w stro­

nę przedpokoju.

- Nie! - zawołała jedna z mniejszych dziewczynek. - Idź na

zewnątrz!

- Słucham? - zdumiała się Sara.

Wszystkie trzy patrzyły na nią z tą samą wrogością w oczach.

Sara stanęła.

- Kim są te dwa brzdące przed domem? -chciał wiedzieć R.J.

Jude Deveraux

130

Kuzynki

J

background image

- To bliźniaki - odpowiedziała jedna z dziewczynek z peł­

nymi ustami, błyszczącymi do tłuszczu.

Sara spojrzała na niego i zobaczyła, że szef robi się cały

czerwony. Wyglądał na tak wściekłego, że mógłby kogoś zabić.

Bez namysłu złapała go za ramię.

- Myślę, że powinniśmy wyjść na zewnątrz - powiedziała

głośno. - Wasza matka chciała, żebyśmy się wami zaopiekowa­

li, ale widzę, że wy, dziewczynki, świetnie sobie radzicie, więc

pewnie miała na myśli bliźniaki. Może powinnam je wykąpać.

- Nie tutaj - powiedziała Effie. - Dla nich wystarczy

strumień.

- Strumień - powtórzyła Sara. - Dobrze. Wykąpię je w stru­

mieniu.

- Tata mówi - odezwała się jedna z mniejszych dziew­

czynek - że i tak są za ładne, więc lepiej, żeby były brudne.

Żeby nie były z siebie takie zadowolone.

- Twój tata wydaje się człowiekiem wielkiej mądrości - po­

wiedziała Sara, mocno ściskając R.J. za armię i błagając go

wzrokiem, by nic nie mówił.

- Czy ty się ze mnie nabijasz? - spytała dziewczynka, mru­

żąc małe oczka. - Mój tata wam odda. W poniedziałek każe

wam zapłacić za to, co zrobiliście naszemu psu.

- Wcale w to nie wątpię - powiedziała Sara, cofając się.

- A tak przy okazji, gdzie jest wasz tata?

- Nie wiem, poza tym to i tak nie wasza sprawa.

- Oczywiście, że nie - przyznała Sara. - Tylko że ktoś

zadzwonił do waszej mamy i powiedział...

- Telefony nie działają. Kabel jest zerwany. - Wszystkie

trzy patrzyły na Sarę, jakby usiłowała wyciągnąć z nich jakieś

informacje, co Sara właśnie robiła.

- Och, dobrze - powiedziała. - W takim razie to musiała być

komórka.

- Komórki tutaj nie działają.

- Więc skąd wiedziała o...?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Stylizacji? - dokończyła Effie.

- Tak - odpowiedziała Sara, trzymając mocno R.J. za ramię.

- W jakiś sposób ona wie o wszystkim. Gideon.

- A kim on jest? - spytał R.J., a w jego głosie było tyle samo

wrogości, co u dziewczynek.

- Ja to wiem, a ty musisz się dowiedzieć - odpowiedziała

najstarsza ze złośliwym uśmiechem.

Zanim R.J. zdążył cokolwiek powiedzieć, Sara wyciągnęła

go na zewnątrz, zatrzasnęła za nimi drzwi i poprowadziła w cień

wielkiego drzewa.

- Co się z tobą dzieje? - wysyczała. - Mieliśmy się czegoś

od nich dowiedzieć, a nie robić sobie wrogów na całe życie.

R.J. oparł się o drzewo i popatrzył na wodę.

- To mi przypomina miejsce, w którym dorastałem - powie­

dział cicho. - Moje siostry... - Nie skończył, tylko stał tak,

patrząc na morze.

Gdyby nie żyła, która drgała mu na szyi, Sara nie wiedziała­

by, jak bardzo R.J. jest zdenerwowany. Usiadła na dużym

korzeniu przy jego stopach.

- Domyślam się, że te dzieci były molestowane - powiedzia­

ła. - A przynajmniej zaniedbywane. Nie sądzę, żeby miały

szansę stać się kimkolwiek innym niż osobami, które uczynili

z nich rodzice.

- Jak to jest, że dwoje dzieci może dorastać w tym samym

domu, przechodzić przez to samo, i jedno z nich wyrasta na

mordercę, a drugie pomaga ludziom?

- Myślę, że szukano odpowiedzi na to pytanie od czasów

Kaina i Abla.

R.J. usiadł obok Sary.

- Myślę, że pod warstwą brudu te dzieciaki mają mnóstwo

siniaków. - Odwrócił wzrok.

Sara pragnęła siedzieć tam i słuchać, co R.J. chciał powie­

dzieć. Znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nikomu się nie

zwierzał. Ale wiedziała też, że w tej chwili nie mieli na to czasu.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Może dopiero teraz dotarło do niego, z czym będzie musiał się

zmierzyć, z czym oni wszyscy będą musieli walczyć. Martwy

człowiek był zupełnie inną sprawą niż martwy pies.

- Przynajmniej miałeś siostry - powiedziała. - Mój staru­

szek odbijał sobie wszystko na mnie. Tylko na mnie. Przez

siedemnaście lat słuchałam, jak moja święta matka została

zabita przez „nich", ludzi z Arundel. Myślałam, że przysłali

płatnego mordercę. Wiesz, czego się dowiedziałam po jego

śmierci? Że to mój ojciec prowadził samochód wtedy, gdy

Zginęła, i że był pijany. Dowiedziałam się też, że rodzina mojej

matki opłaciła prawnika, żeby ojciec nie poszedł do więzienia.

Zastanawiałam się, czy rzeczywiście wyświadczyli mi tym

przysługę. Gdyby poszedł siedzieć, czy ja zamieszkałabym

z nimi? Dorastałabym tak jak Ariel i jeździła do Nowego Jorku,

gdzie szyto by ubrania specjalnie dla mnie? Czy miałabym

takiego chłopaka jak David?

Kiedy skończyła przemowę, spojrzała na R.J. i nie dostrzegła

już złości w jego oczach. Uśmiechał się.

,. - Zrobili ci przysługę - powiedział miękko. - Nie lubiłbym

cię, gdybyś była taka jak Ariel.

Sara chciała rzucić jakąś celną ripostę, i tydzień temu na

pewno by tak zrobiła, ale teraz komplement sprawił jej przy­

jemność.

- Czy ty mnie podrywasz?

- Chyba dawno nie patrzyłaś w lustro, co? - spytał, ale

uśmiechał się od ucha do ucha. Wstał i wyciągnął do niej

ręce. Sara podniosła się i stanęła na korzeniu, więc była

prawie tak wysoka, jak on, a ich twarze znalazły się blisko

siebie.

-Coś było w tej chwili, coś związanego z ich przeszłością, co

sprawiło, że w tym momencie pomyślała cieplej o R.J.

- Jeśli się we mnie zakochasz, będę musiał znaleźć nową

sekretarkę - powiedział cicho.

- I dobrze-odrzekła Sara, odsuwając się od niego.-Wtedy

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

ja wezmę wysoką odprawę, przeprowadzę się do Los Angeles

i zostanę gwiazdą filmową.

Oczekiwała, że RJ. rzuci coś złośliwego, że jest na to za

stara, albo że resztę życia może spędzić w więzieniu, ale nic

takiego nie powiedział.

- Jestem przekonany, że ci się uda. - Odwrócił się. - Na

pewno nie brakuje ci talentu.

Ruszyła za nim, uśmiechnięta, ale chwilę później zaczęła się

zastanawiać, czy to rzeczywiście był komplement. Czy chciał

jej powiedzieć, że zwykle udaje? Że nie jest szczerą, uczciwą

osobą?

- Powiesz mi, co miałeś na myśli? - spytała, zrównując się

z nim. Kiedy zobaczyła, że RJ. się uśmiecha, wiedziała, że

miała rację. - Ależ z ciebie podstępny szczur! Ja tu użalam się

nad tobą, a ty w podziękowaniu mówisz mi coś okropnego! Ty...

Przerwała, bo R.J. otoczył ramieniem jej talię, przyciągnął do

siebie i pocałował. To nie był lekki całus, ale głęboki, mocny

pocałunek mężczyzny, który wreszcie dostał coś, czego od

bardzo dawna pragnął. Sara poczuła, jak topi się pod wpływem

jego dotyku, wspiera na nim, jakby chciała czerpać od niego

siłę. W ciągu ostatnich, potwornych dni jej świat stanął na

głowie, ale ona wzięła w karby swój strach, a razem z nim

potrzebę poczucia bezpieczeństwa. Teraz, w silnych ramionach

R.J., odwzajemniała jego uścisk i pocałunek.

Kiedy odsunął twarz, Sara zauważyła ze wstydem, że po

policzkach płyną jej łzy.

- Ciii - powiedział, głaszcząc jej włosy i tuląc do siebie.

- Wszystko będzie dobrze. Postaram się o to. Przepraszam, że

tak się tam zezłościłem. To się więcej nie powtórzy.

- Nie ma sprawy - powiedziała, pociągając nosem i od­

suwając się od niego. Odwróciła się, żeby nie mógł widzieć jej

twarzy. R.J. przyglądał się jej w milczeniu. - Nie wracam do

Ariel, jeśli o tym właśnie myślisz.

- Nie, myślałem o czymś zupełnie innym - powiedział

Jude Deveraux Kuzynki

background image

miękko. - Jeśli chodzi o to... - Machnął ręką, mając na myśli

pocałunek. - To była jedna z tych rzeczy pod wpływem chwili.

Ja... - Przerwał i odwrócił wzrok. Wyglądał na zaniepokojone­

go. - Może spróbujemy znaleźć tego Gideona?

Sara była zawstydzona, że odwzajemniła pocałunek. Nigdy

wcześniej nie próbował jej dotknąć. Robił tysiące seksualnych

żarcików, udając, że chce się z nią kochać, że chce... Sara

podniosła wzrok na mężczyznę, ale on wpatrywał się w ścieżkę

przed nimi, która prowadziła w górę stromego wzgórza i znikała

w ciemnym lesie.

- Wyobrażam sobie, że jest głupi - powiedziała Sara, w koń­

cu przerywając niezręczną ciszę.

- Bo Effie jest taka sprytna? - spytał R.J. i wydawał się

zadowolony, że znaleźli jakiś temat do rozmowy.

- Otóż to - odpowiedziała.

- Najbardziej martwi mnie ta broń - powiedział R.J. - Trzy­

maj się za mną i ...

- Pozwól, żebym został zastrzelony pierwszy?

- To by rozwiązało wiele problemów - powiedział żartob­

liwie, ale Sara się nie roześmiała. Ruszyła za nim pod górę, na

szczycie ścieżka skręcała w prawo i znikała w głębokim lesie.

Szli przez chwilę po miękkich, sosnowych igłach. Drzewa rosły

tak gęsto, że widzieli drogę tylko na parę metrów przed sobą.

Było bardzo cicho, zupełnie, jakby byli jedynymi ludźmi na

ziemi.

Kiedy doszli do końca ścieżki, oboje stanęli na chwilę bez

ruchu, zdziwieni tym, co zobaczyli. Przed nimi stała mała chata,

z gankiem i miejscem na ognisko, do ściany przytwierdzona

była skóra jelenia i metalowa wanna. Domek stał na samym

brzegu klifu, który opadał stromo wprost do oceanu. Jeżeli

z domu rozciągał się piękny widok, to to, co widać było z chaty,

zapierało dech w piersiach.

Z komina unosił się dym, ale nie widać było nikogo.

- Gdybym nie wiedziała, gdzie jestem, powiedziałabym, że

Jude Deveraux Kuzynki

background image

to dekoracja do filmu o pionierach - odezwała się Sara. - Jesteś­

my w dobie Internetu i podróży kosmicznych, prawda?

R.J. wszedł na ganek i przyjrzał się uważnie ławkom i ema­

liowanym garnkom.

- Większość z tych rzeczy została zrobiona ręcznie i nie

służy do dekoracji. Ktoś tego codziennie używa.

- Ja - odezwał się głos z lewej strony i oboje spojrzeli w głąb

ganku, gdzie stał wysoki, przystojny chłopak o ciemnoblond

włosach i głębokich, niebieskich oczach. W dłoni trzymał długi

sznur ryb. - Macie ochotę na śniadanie?

- Niedawno... - zaczęła Sara.

- Z wielką chęcią! - zawołał R.J. z entuzjazmem. - Mogę

pomóc ci je oczyścić?

- Jeśli wiesz, jak to się robi, to proszę bardzo - odpowiedział

chłopak, ukazując w uśmiechu idealnie białe zęby. - Jestem

Gideon.

- A ja...

- Wiem, kim jesteś. Wszyscy wiedzą. Najnowszą zdobyczą.

- Popatrzył na Sarę. - A ty musisz być tą sekretarką.

- Asystentką - poprawiła z uśmiechem. - Nie piszę zbyt

dobrze na maszynie, o czym przypominano mi więcej niż raz.

- Szkoda - powiedział Gideon. - Mam parę notatek do

przepisania.

R.J. jak i Sara popatrzyli na niego skonsternowani.

- Tylko żartowałem - wyjaśnił. - Żadnych notatek. Nic do

przepisywania. Tylko ryby, które trzeba oczyścić i upiec. - Ob­

szedł werandę dookoła i zobaczyli, że miał co najmniej metr

dziewięćdziesiąt wzrostu. Ubrany był w czyste dżinsy i pod­

koszulek, ale obie rzeczy były wypłowiałe i niemal znoszone do

cna. Stopy miał obute w zniszczone mokasyny.

Mimo że nie mógł mieć więcej niż szesnaście, góra siedem­

naście lat, roztaczał wokół siebie atmosferę, która sprawiała, że

człowiek relaksował się w jego obecności.

- Nie zajęło wam długo odnalezienie mnie - rzucił przez

Jude Deveraux Kuzynki

background image

ramię, idąc w stronę wielkiego kamienia wystającego z ziemi

przed chatą. R.J. niemal zbiegł ze schodów, żeby obok niego

stanąć.

Sara patrzyła z rozbawieniem, jak R.J. wziął ryby od chłopa­

ka i zaczął je czyścić. Nie miała pojęcia, że on coś wie o życiu na

łonie natury.

- Masz łazienkę? - spytała.

- Na zewnątrz - odpowiedział Gideon z uśmiechem. - Dzie­

wczyny nie pozwoliły ci skorzystać?

- Nie - powiedział R.J., fachowo rozcinając nożem rybę na

pół. - Prawdziwe słoneczka.

- Są tak samo podłe jak ich ojciec - zauważył Gideon

mimochodem, bez cienia niechęci. Spojrzał na Sarę. - Przykro

mi, ale mogę zaproponować ci tylko las albo strumień.

- Poczekam - powiedziała, usiadła na ławce i przyglądała

się, jak mężczyźni czyszczą ryby. Milczała przez chwilę, ale

wkrótce nie mogła znieść ciszy. - A zatem, kim ty jesteś,

dlaczego mieszkasz w tej chacie i kim są bliźniaki?

Gideon roześmiał się cicho, odłożył oczyszczoną rybę na

deskę i ruszył w stronę domu.

- Wejdźcie do środka - powiedział. - Muszę nakarmić bliź­

niaki.

Chata składała się z jednego pomieszczenia, w kącie stało

wielkie łóżko, przy jednej ze ścian kominek, obok niego staro­

dawny piec, a umeblowanie stanowiło kilka starych gratów,

przykrytych ciężkimi narzutami. Wnętrze miało przytulną, do­

mową atmosferę, pachniało dymem drzewnym i Sara poczuła

się swobodnie po raz pierwszy od chwili, gdy Ariel stanęła

w drzwiach jej nowojorskiego mieszkania. Usiadła na kanapie

i położyła nogi na niskim, sosnowym stoliku do kawy.

- Dali wam w kość, co? - spytał Gideon, siadając na krześle

naprzeciwko dziewczyny. R.J. podszedł do pieca i wydawało

się, że wie doskonale, co ma robić, gdy uniósł fajerkę i włożył

do środka gałązki, które wyjął ze stojącego na podłodze pudła.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Na tyle mocno, że zrobilibyśmy wszystko, żeby wydostać

się z tej wyspy - powiedział.

Sara wiedziała, że mówił młodemu człowiekowi, iż zapła­

ciłby wiele za transport, ale Gideon patrzył bez zmrużenia

okiem. On czegoś chce, pomyślała. Cokolwiek nam powie, nie

podzieli się wiedzą za darmo. I dopóki nie dostanie tego, na

czym mu zależy, nie pomoże nam stąd uciec. Popatrzyła na

Gideona.

- Jesteś taki miły, jak się wydajesz, czy to tylko złudzenie

i zamierzasz nasłać na nas szeryfa za naruszenie twojej prywat­

ności?

- Chyba wiecie, że tak naprawdę nie macie żadnych poważ­

nych kłopotów, prawda? - zapytał chłopak.

- Nie - odpowiedział R.J. - Wcale tego nie wiemy. - Posłał

Sarze ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie poczuła się za swobod­

nie i nie ufała zbyt szybko młodemu gospodarzowi. Gideon

wydawał się miły, ale był synem człowieka martwego, Fen-

ny'ego Nezbita.

- Ostrzeżono ludzi na wyspie, że szykuje się coś ważnego

- wyjaśnił Gideon. - Ktoś z biura miliardera Charleya Dunkirka

zadzwonił do pośrednika nieruchomości w Arundel i wkrótce

potem usłyszeliśmy, że słynny R.J. Brompton ogląda wszystkie

strony internetowe na temat wyspy.

Sara spojrzała na R.J., a on uniósł brew. Wiedziała, co

myślał: dobra robota detektywistyczna.

- Ktoś z wyspy zadzwonił do waszego biura w Nowym

Jorku - ciągnął Gideon - i zapytał, na kiedy zostało wyznaczone

spotkanie na Wyspie Króla. Podał złą datę, chyba osiemnas­

tego, a sekretarka pana Bromptona powiedziała, że szef będzie

na wyspie dopiero dwudziestego drugiego, więc wiedzieliśmy,

kiedy przyjedziecie.

- I zaplanowaliście, że wsadzicie nas do więzienia? - spytała

zdumiona Sara.

- Ja nie - odparł Gideon. - Nie miałem z tym nic wspólnego.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Nie mam z nimi nic wspólnego, ale to nie znaczy, że nie wiem,

co się dzieje.

R.J. podgrzewał rondel pełen oleju, w który za chwilę miał

włożyć ryby.

- Dlaczego chcieli, żebym znienawidził to miejsce? Jeżeli

zadali sobie tyle trudu, żeby dowiedzieć się o moim przyjeź­

dzie, to musieli też wiedzieć, że chcę kupić tu ziemię. A może

lubią tę wyspę taką, jaka jest i nie chcą sprzedawać?

- Bardzo chcą sprzedać. Jesteśmy ginącym społeczeńst­

wem. Rybołówstwo upada i jedyne, co nas trzyma przy życiu, to

nadzieja na ruch turystyczny. Ale ludzie nigdy nie wracają na

Wyspę Króla - powiedział Gideon. - Tu nic nie ma. Żadnych

plaży, żadnych gorących źródeł. Pomysł polegał na tym, żeby

zmusić cię do spędzenia tu kilku dni, żebyś mógł dobrze się

rozejrzeć i naprawdę poznać wyspę. Myśleli, że jeżeli trochę tu

pobędziesz, polubisz to miejsce.

- Przerazili nas niemal na śmierć - powiedziała Sara. - Ten

człowiek, Lassiter...

- Niezły z niego intrygant, co? Najlepszy przyjaciel Fen-

ny'ego. Nikt na wyspie nie oczekiwał, że przyjedziecie we

czwórkę, i to nieco zbiło ich z tropu. Powiedziano im, że

przyjedzie tylko bajecznie bogaty R.J. Brompton i jego se­

kretarka. Prawda jest taka, że większość mieszkańców nie

ma pojęcia, co się działo. Kazano nam spędzić dwie godziny

na zachodnim brzegu wyspy i każdy, kto by się nie podpo­

rządkował, musiałby zapłacić grzywnę w wysokości tysiąca

dolarów.

- To dużo pieniędzy - zauważyła Sara.

- Dzień przed waszym przyjazdem przecięli kabel telefo­

niczny.

- Czy ty też poszedłeś na zachodni brzeg wyspy? - spytał

R.J.

- Ja nigdy nie robię tego, co ktoś mi każe - odparł Gideon

i po raz pierwszy jego głos pozbawiony był radości. - Niech mi

Jude Deveraux Kuzynki

background image

pan powie, Brompton, co zamierzał pan zrobić w sprawie

Wyspy Króla?

- Powiedzieć Charleyowi Dunkirkowi, żeby nic tutaj nie

kupował.

Sara popatrzyła na niego w osłupieniu.

- Podjąłeś decyzję, zanim...
- Zanim zostaliśmy aresztowani na podstawie fałszywych

oskarżeń? Tak. Nie podobało mi się to miejsce od chwili,

w której zeszliśmy z promu.

- Racja - poparł go Gideon. - Zbyt wielu ludzi, zbyt wiele

domów. Łatwiej jest zaczynać od zera.

- Mądry chłopak - powiedział R.J. - Chcesz dla mnie

pracować?

To miał być żart, ale Gideon potraktował słowa R.J. całkiem

serio.

- Tak - powiedział poważnie. - Wszędzie, w każdej chwili.

Tak, jak powiedziałeś, zrobiłbym wszystko, żeby wydostać się

z wyspy.

R.J. zsunął sześć idealnie usmażonych ryb na półmisek.

- Dlaczego po prostu nie wyjedziesz? Jesteś wystarczająco

duży.

- Nie jestem pełnoletni i Nezbit ruszyłby za mną w pogoń.

- Nezbit? Twój ojciec?
- Nie mam na to dowodu, ale jestem pewien, że on nie jest

moim biologicznym ojcem, jednak prawo mówi, że jest inaczej

i muszę zostać. Poza tym...

- Bliźniaki - dokończyła Sara miękko. - Czyje one są?

- Nie wiem. Stary przyprowadził je jednego dnia do domu,

jak zagubione szczeniaki.

- A Opieka Społeczna nie...?
- Tutaj? Nikt na Wyspie Króla nie sprzeciwi się nieświętej

trójcy.

- Nezbit, Lassiter i sędzia? - domyślił się R.J.

- Właśnie.

JudeDeveraux Kuzynki

background image

R.J. uśmiechnął się.

- I co teraz z nami zrobią?

- Wlepią wam karę za tego psa, którego Nezbit torturował.

Biedne stworzenie, pewnie z ulgą zdechło.

- W jaki sposób Phyllis Vancurren jest zamieszana w to

wszystko? - zapytał R.J.

Gideon wzruszył ramionami.

- Kazano jej być bardzo miłą dla pana Bromptona. Chcieli

pana zamknąć w areszcie w jej mieszkaniu, żeby nie mógł pan

uciec. Powiedziano jej, że pan Brompton to znany kobieciarz,

a ona może go uwieść.

Sara posłała R.J. spojrzenie „a-nie-mówiłam", ale on ją

zignorował, stawiając półmisek z rybami na stole.

Kiedy Gideon wstawał, nogawka spodni zaczepiła się o krze­

sło i podjechała do góry, ukazując parę centymetrów skóry

pokrytej bliznami. Kiedy zauważył, że Sara patrzy, obciągnął

szybko nogawkę.

- Muszę zawołać bliźniaki - powiedział i prędko wyszedł na

zewnątrz.

- Widziałeś? - wyszeptała Sara.

- Tak, widziałem. Nie przeceniaj jego uprzejmości. W tym

młodym człowieku jest wystarczająco dużo nienawiści, żeby

rozpętać wojnę.

- Albo kogoś zabić?

- Z łatwością.

- Ale został tutaj i opiekuje się tymi maluchami.

- Tak, może. Ale gdyby Nezbit nie stał mu na drodze,

mógłby wyjechać z wyspy i zabrać ze sobą bliźniaki, jeśli

rzeczywiście tego pragnie. Nie byłbym tego taki pewny. - Popa­

trzył na drzwi, zza których słychać było głosy.

- Polubiłam go i proponuję, żeby powiedzieć mu o śmierci

Nezbita - powiedziała Sara. - Gideon jest pierwszą osobą na tej

wyspie, którego nie mogłabym uznać za mordercę. Cała re­

szta... - Potarła ramiona na myśl, o ludziach, których dotych-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

czas poznali. - Potrzebujemy pomocy, i to szybko. Nie mamy

wiele czasu. W każdej chwili mogą zawyć syreny, bo policja

znalazła ciało i zaczyna nas szukać.

- Jestem pewien, że wszyscy na wyspie wiedzą dokładnie,

gdzie jesteśmy.

- To pocieszające. - Drzwi się otworzyły i wszedł Gideon

z bliźniakami. Sara zamilkła. Oboje z R.J. patrzyli na młode­

go człowieka z dziećmi, jego miłość wobec maluchów była

wyraźnie widoczna. Usadził dzieci przy stole, na krzesłach

z dużymi poduchami, żeby sięgały do blatu, po czym uważnie

wypatroszył każdą rybę, sprawdzając, czy nie ma w nich śla­

du ości.

Sara patrzyła na trójkę przy stole przez około pięciu minut,

ale dłużej nie mogła tego znieść. Wszyscy jedli ryby, ale nic

więcej. Na prawo od pieca stała wysoka szafka, zasłonięta

bawełnianą zasłonką. Przez szparę z boku Sara widziała torebkę

mąki i puszkę proszku do pieczenia. Wstała, podeszła do szafki

i nie pytając o pozwolenie, odsunęła zasłonkę. Na półkach stało

wszystko, czego potrzebowała.

- Obierz mi dwanaście - poleciła R.J., wręczając mu torbę

jabłek. - Gideon, zabierz te dzieci i kostkę mydła na zewnątrz.

Nie usiądą przy moim posiłku, dopóki nie będą czyste.

- Tak, proszę pani - odpowiedział, złapał po jednym malu­

chu pod każde ramię i wybiegł przez drzwi.

- Heteroseksualny - powiedziała Sara, wpatrując się w za­

mknięte drzwi.

- Słucham? - wyszeptał R.J.

- Gideon jest heteroseksualny. Najlepiej to sprawdzić w ten

sposób: mówisz „jeśli wyjdziesz przed dom i rozpalisz ogień, ja

ugotuję". Mężczyźni heteroseksualni zapytają: „gdzie są zapa­

łki", podczas gdy geje... Hej! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

- R.J. miał dziwnie nieobecny wzrok i minę, której Sara nigdy

wcześniej nie widziała na jego twarzy.

- Potrafisz gotować?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Musiałam się nauczyć, jeśli chciałam cokolwiek jeść. Za­

mierzasz tak siedzieć czy mi pomożesz?

- Rób ze mną, co tylko zechcesz - powiedział i za sekundę

obierał jabłka. - Do diabła, umiesz gotować - powtarzał

raz po raz.

Sara wskazała na niego czubkiem ostrego noża.

- Jeśli oczekujesz, że po powrocie do Nowego Jorku cokol­

wiek dla ciebie ugotuję...

R.J. schwycił jej dłoń i szybko pocałował.

- Nigdy. Obiecuję. Nigdy. - Milczał przez całą minutę,

obierając jabłka, po czym zapytał: - A co umiesz gotować?

- Jeśli się we mnie zakochasz, będę musiała znaleźć sobie

nowego szefa - powiedziała, parafrazując jego wcześniejsze

słowa. Spojrzeli na siebie i oboje się roześmiali.

background image

ROZDZIAŁ 14

N

o to jak Nezbit doszedł do swoich pieniędzy? - spytał

R.J., odchylając się razem z krzesłem do tyłu i żując

wykałaczkę. Sara pomyślała, że brakowało jedynie muzyki

Charliego Danielsa* w tle.

- To wielka tajemnica tej wyspy - odpowiedział Gideon,

odsuwając talerz. Spróbował po trochu wszystkiego, co ugoto­

wała Sara: pieczonych jabłek, tostów, jajecznicy, bekonu i ma­

łych naleśników, ozdobionych uśmiechniętymi buziami. Bliź­

niaki wybiegły na dwór dziesięć minut temu, prawdopodobnie

po to, żeby jak najszybciej znowu się umorusać.

- Ile masz lat? - spytał Gideon Sarę.

- Za dużo dla ciebie - szybko odpowiedział R.J. - No to

jak myślisz, skąd twój tata - przepraszam, Nezbit - ma tyle

forsy?

- I kto robi zakupy w tvshopie? - Sara kiwnęła głową

w stronę drzwi.

- Jego żona - odpowiedział chłopak, wzruszając ramionami.

Sara spojrzała na R.J. Gideon nie nazywał mieszkańców

domu matką ani ojcem.

- To wszystko wydaje mi się bardzo podejrzane - powie­

dział R.J. do chłopaka i Sara usłyszała wahanie w jego głosie.

- Nie sądzę, żeby cokolwiek było tak niewinne, jak ci się

wydaje. Myślę, że ktoś chce nas skrzywdzić.

Gideon przeniósł wzrok z jednego gościa na drugiego.

- Co się stało?

Sara usiadła przy stole.

* Charlie Daniels - gwiazda muzyki country (przyp. tłum.).

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Musisz mu powiedzieć - powiedziała do R.J. - Mamy

tylko dzisiaj i jutro i koniec. Jeśli ktoś otworzy tę... Wiesz,

o czym mówię. Komuś musimy zaufać.

Gideon popatrzył na R.J.

- Rozumiem, że mi nie ufacie, skoro mieszkam na tej zapo­

mnianej przez Boga wyspie. Kiedy powiedziałem, że zrobiłbym

wszystko, żeby się z niej wydostać, mówiłem prawdę. Fenny

Nezbit używał mnie jako wołu roboczego odkąd skończyłem

sześć lat. Nie wiem, skąd pochodzę, ale podejrzewam, że moi

przodkowie mieli coś wspólnego z domem, w którym on miesz­

ka, i z tą chatą.

Wstał, podszedł do starej komody, stojącej przy jednej ze

ścian, wyjął podarty blok i rzucił go na stół.

- Ja to narysowałem.

R.J. wziął szkicownik do ręki i zaczął przerzucać strony,

a Sara zaglądała mu przez ramię. W bloku były piękne rysunki

budynków, które wydawały się wyrastać z morza, inne przy­

czepione na stokach klifów, jak integralna część krajobrazu.

Całe strony zajmowały rysunki muszli i mięczaków, których

kształty zamieniały się w budynki.

- Masz talent - powiedział R.J.

- Co udowadnia, że nie jestem synem Fenny'ego Nezbita.

- Gideon usiadł z powrotem przy stole. - Przez niego musiałem

opuścić szkołę, gdy skończyłem szesnaście lat. Powiedział, że

zbyt dużo nauki to nic dobrego dla mężczyzny. Miałem zamiar

wtedy uciec. Chciałem schować się na tym przeklętym promie

i opuścić wyspę na zawsze.

W jego głosie było tyle gniewu, że Sara wyciągnęła rękę

i przykryła jego dłoń swoją.

- I wtedy przyprowadził do domu bliźniaki, tak?

- Tak. Znał mnie. Powiedział, że jeśli wyjadę, wrzuci dzie­

ciaki do morza.

- A co się stało z ich rodzicami?

Gideon wzruszył ramionami.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Nie mam pojęcia. Prawdopodobnie zginęli w katastrofie

łodzi. Próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale nie mogłem.

Sara poczuła, że serce jej krwawi na myśl, przez co musiał

przejść ten piękny chłopiec, ale R.J. siedział odchylony na

krześle i uważnie go obserwował. Odniosła wrażenie, że nie

ufał Gideonowi, ale nie była pewna dlaczego. Myślał, że chło­

pak kłamie?

- On nie żyje - powiedział R.J. po chwili.

- Co?

- John Fenwick Nezbit nie żyje. Znaleźliśmy go z dziurą

w głowie, leżącego w wannie w mieszkaniu Phyllis Vancurren.

Przystojna twarz Gideona stała się biała jak śnieg.

- Dobrze się czujesz? - spytała Sara.

- To koniec - wyszeptał. - Bliźniaki i ja jesteśmy wolni.

Możemy wyjechać i nikt nie będzie nas ścigał. Dziękuję wam.

- Poczekaj chwilę - powiedział R.J. - To nie my go za­

biliśmy.

- W takim razie kto? - spytał Gideon, a potem uśmiechnął

się lekko. - Aha, uważacie, że ja powinienem to wiedzieć.

- Wstał od stołu i podszedł do okna. - Setka ludzi mogła to

zrobić, w tym sama Phyllis. Fenny nie dawał jej spokoju, aż

zagroziła, że go zabije. Wszyscy wiedzieli, że była kochanką

jakiegoś bogacza, i Fenny uważał ją za dziwkę, sądził, że jemu

też powinno się coś dostać.

- Kto jeszcze? - spytał R.J.

- Pozostali dwaj.

- Lassiter i sędzia?

- Ja stawiam na Lassitera - powiedziała Sara. - To najbar­

dziej śliski człowiek, jakiego w życiu spotkałam. Dostałam przy

nim gęsiej skórki.

- A kto wpadł na pomysł, żeby nas aresztować? - dociekał

R.J. - Kto przeciął kabel?

- Nie wiem - odrzekł Gideon. - Oni nic mi nie mówią.

Bliźniaki lubią podsłuchiwać pod drzwiami i powtarzają mi to,

Jude Deveraux Kuzynki

background image

czego się dowiedzą. Ja składam to z tym, co wiem o Fennym,

i wyciągam wnioski.

- Jak myślisz, co się stanie, jeśli ktoś znajdzie ciało Nezbita?

- spytała Sara.

- A gdzie ono jest?

R.J. i Sara popatrzyli po sobie, zastanawiając się, czy mogą aż

tak zaufać młodemu człowiekowi. To R.J. podjął decyzję.

- W zamrażalniku w piwnicy Phyllis.

- Dobrze - pochwalił Gideon. - Ona nigdy go tam nie

znajdzie. Wcale nie używa tej zamrażarki.

- Wydaje się, że bardzo dobrze ją znasz.

Gideon, zawstydzony, uśmiechnął się do Sary.

- Wszyscy młodzi mężczyźni na wyspie dużo wiedzą

o Phyllis Vancurren i jej domu. Widzieliście niebieskie róże?

- Tak - odpowiedziała Sara z uśmiechem - ale ja i tak

policzyłam stopnie, więc róże nie były nam potrzebne.

- Policzyłaś stopnie?

- Sara zapamiętuje różne rzeczy - wyjaśnił R.J., zanim ona

sama miała szansę coś powiedzieć. - Co się stanie, jeśli znajdą

ciało przed przesłuchaniem w poniedziałek?

-

To nie byłoby dobrze - powiedział Gideon. - Sędzia

Proctor i Nezbit są...

- Spokrewnieni - dokończył R.J. - Tak, mówiono nam

o tym.

- Kto naprawdę, ale tak naprawdę, mógł pragnąć śmierci

Nezbita? - spytała Sara. - Oczywiście, poza nami.

- I mną - dodał Gideon. - Myślę, że każdy, kto chciał jego

pieniędzy, a nie mógł ich znaleźć.

- Ach - powiedział R.J. -I wracamy znowu do tego. Jakich

pieniędzy?

- Trzydzieści dwa lata - przypomniała Sara cicho. - Phyllis

powiedziała, że Fenny Nezbit nie pracował, odkąd skończył

trzydzieści dwa lata.

- To sugeruje, że pracował wcześniej - powiedział Gideon,

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

po czym machnął ręką. - Domyślam się, że znalazł wrak

jakiegoś statku. Nic wielkiego, pewnie jakąś łódź z Florydy

z bogatymi ludźmi na pokładzie, może emerytami. Statki często

rozbijają się w tych okolicach.

- Bardzo często? - chciał wiedzieć R.J.

- Prawdopodobnie częściej, niż powinny - powiedział Gide-

on, ale mówiąc te słowa, odwrócił wzrok.

Sara wiedziała, nad czym zastanawiał się R.J. Czy to moż­

liwe, że mieszkańcy wyspy pomnażali swoje dochody, powodu­

jąc katastrofy statków? I jak to robili?

- Musimy się dowiedzieć, skąd Nezbit brał pieniądze, kto

pragnął ich tak bardzo, by zabić, i mamy na to niecałe dwa dni.

- O to mniej więcej chodzi - podsumował Gideon, śmiejąc

się z absurdalności tego pomysłu. - Dwa dni na rozwiązanie

tajemnicy, którą mieszkańcy wyspy usiłowali zgłębić od ponad

dziesięciu lat. Co trzy miesiące Fenny wyjeżdża - a raczej

wyjeżdżał - z wyspy i wracał z gotówką. Razem z żoną wyda­

wali te pieniądze do ostatniego pensa i Nezbit znowu jechał na

stały ląd i przywoził więcej gotówki.

- Co robił przed samym wyjazdem?

- Szedł na środek wyspy i znikał na sześć godzin.

- A ty oczywiście poszedłeś za nim - dokończył R.J.

- Kiedy stary Fenny wychodził z miasta, ludzie szli za nim

jak za czarodziejskim fletem, ale jemu zawsze udawało się

wymknąć. Sam mogę zaświadczyć, że znikał jak kamfora. Puf!

I już go nie było.

- Ale ty obejrzałeś dokładnie to miejsce, kiedy go tam nie

było, prawda?

- Wiele, wiele razy - odpowiedział Gideon z powagą. - Czę­

sto fantazjowałem, że znajdę pieniądze i ucieknę z nimi. Ale to

chyba jest marzenie każdego mężczyzny, kobiety i dziecka na

wyspie. „Złoto Fenny'ego", tak je nazywamy.

- Ten człowiek był alkoholikiem - powiedziała Sara. - Tak,

jak mój ojciec, a on nie potrafił zachować tajemnicy. - Nawet

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

gdy mówiła te słowa, wiedziała, że to nieprawda. Nieważne, jak

pijany bywał jej ojciec i jak często pił, nigdy nie powiedział

Sarze prawdy o nocy, w której zmarła jej matka.

- Próbowali wszystkiego, co w ludzkiej mocy - powiedział

Gideon - ale nikt nie mógł nic wyciągnąć z Fenny'ego. Jego

żona mówiła mu, że jeśli on umrze, pieniądze przepadną, a on

odpowiadał: „No to będziesz za mną tęskniła, co?". Nic nikomu

nie mówił. Podobało mu się, jak ludzie go śledzili, i uwielbiał

wyprowadzać ich w pole. Dorastał na tej wyspie i znał każdy

milimetr tej ziemi. Jego ojciec pił i Fenny mieszkał czasami

tygodniami na wzgórzach. Wiedział wszystko o życiu pod

gwiazdami.

- Tak jak ty - zauważył RJ. rozglądając się po chacie.

- Tak jak ja musiałem się nauczyć - poprawił Gideon obron­

nym tonem. - Gdy tylko stałem się wyższy od Nezbita, uciek­

łem z domu i schroniłem tutaj. Myślę, że ktokolwiek zbudował

tę chatę, mieszkał tu podczas budowy domu i sądzę, że jestem

z nim jakoś związany.

- Nie mogłeś sprawdzić w akcie własności, kto ją zbudował?

- spytała Sara.

- Nezbit może i wyglądał na idiotę, ale nie był głupi - powie­

dział Gideon. - Jego imię widnieje na akcie własności jako

jedynego właściciela. Nie mogłem znaleźć żadnych dokumen­

tów, na których widniałoby nazwisko budowniczego. Starzy

mieszkańcy mówią, że to był ktoś ze stałego lądu. Zajmował się

swoimi sprawami i nie nawiązał tutaj żadnych znajomości.

- Mądry człowiek - uznał R.J.
- Gdzie były te gorące źródła? - spytała Sara.

- Tam nie można wejść - powiedział Gideon szybko. - Zie­

mia jest sypka i mnóstwo tam dziur.

- Po eksplozji? - domyślił się R.J.

- Od dynamitu - odpowiedział Gideon. - Gorące źródła,

które uczyniły to miasto bogatym, nie były prawdziwe. Wysoko

na górze jest naturalny, kamienny zbiornik. W latach dziewięć-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

dziesiątych dziewiętnastego wieku jacyś ludzie włożyli do

niego wielkie, żelazne kotły i podgrzali w nich wodę, po czym

puścili ją małymi, podgrzewanymi rurami w dół wzgórza.

Z niewiadomego powodu ktoś podłożył dynamit pod zbiornik

i zrobił w nim dziurę. Taki był koniec fałszywych gorących

źródeł.

- Może moglibyśmy rozreklamować tę wyspę jako najbar­

dziej...

- Podstępną - wtrąciła Sara.

- Tak, najbardziej podstępną wyspę w Stanach. „Przyjedźcie

i zobaczcie, gdzie w czasach wiktoriańskich oszukiwano nicze­

go nie spodziewających się bogaczy".

- „I gdzie mieszkańcy rozbijali statki na skałach, żeby skraść

ich bogactwa" - dokończyła Sara.

- I dzieci - dodał Gideon.

Sara, poważniejąc, spojrzała na niego.

- Skądś musiałem się tu wziąć, a bliźniaki na pewno nie

należą do żadnej rodziny z wyspy - wyjaśnił.

R.J. i Sara popatrzyli na siebie, po czym wstali od stołu.

- Jesteś gotowa?

Sara wiedziała bez słów, o czym on mówi, i cieszyła się, że

nie będą się znowu kłócić o to, czy ma wrócić do Ariel.

- Potrzebuję dobrych butów.

- Nie możecie tam iść - zaprotestował Gideon. - Tam jest

naprawdę niebezpiecznie, poza tym każdy mieszkaniec wyspy

przeczesał to miejsce. Nigdy nie znajdziecie złota Fenny'ego

- o ile ono w ogóle istnieje. Fenny nie opuszczał wyspy od

sześciu miesięcy. Może zabrał już wszystko, co tam było.

- Możesz skombinować dla niej jakieś buty? - zapytał R.J.

Młody człowiek potrząsnął głową z niedowierzaniem.

- Miło było was poznać - powiedział. - Przez chwilę na­

prawdę myślałem, że uda mi się uciec z tej wyspy.

- Jeżeli ja stąd ucieknę, to ty też - powiedział R.J.

- Obiecuję.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Razem z bliźniakami - dodała Sara. - Nawet spróbujemy

dowiedzieć się, kim są ich rodzice.

Przez chwilę emocje w oczach Gideona były tak silne, że

Sara nie mogła tego znieść.

- Jaki nosisz rozmiar buta? - spytał.

- Szóstkę - powiedziała Sara.

- Taki sam, jak Effie. To nie będzie trudne. Potrzebujecie

czegoś jeszcze?

- Plecaka, parę butelek wody, oczywiście skarpetek, kremu

nawilżającego, latarek i...

- I telefonu komórkowego - dodał R.J. - Przynieś wszystko,

co możesz. Chcę tylko zobaczyć, gdzie były te gorące źródła.

- Szczoteczkę i pastę - rozmarzyła się Sara. - Szampon

i przenośny prysznic, albo może wielką wannę na lwich łapach.

To byłoby miłe... I...

- Mapę - powiedział Gideon. - Poczekajcie tutaj, a ja po­

wiem dzieciakom, co mają przynieść i pójdę pokłócić się z Ef­

fie, żeby bliźniaki mogły przetrząsnąć dom. Wracamy za dzie­

sięć minut.

background image

ROZDZIAŁ 1

P

owiedz mi jeszcze raz, dlaczego my to robimy? - spytała

Sara, gdy tylko Gideon wyszedł z chaty.

- Nie wierzę w to, co on powiedział. - R.J. wyglądał przez

okno. - Myślisz, że chłopak poszedł na policję?

- Nie. Dlaczego ty nigdy nikomu nie wierzysz?

- Uwierzyłem w to, co widzę, gdy pierwszy raz cię zobaczy­

łem - odpowiedział obronnym tonem. - Po prostu nie sądzę,

żeby powiedział nam całą prawdę o tym, dlaczego zamknięto

nas w więzieniu. Myślę, że może i taka jest oficjalna wersja, ale

to nie ma sensu.

Sara wciąż próbowała zrozumieć, co R.J. miał na myśli,

mówiąc o pierwszym razie, gdy ją spotkał. Powiedziano jej, że

była w windzie, której drzwi akurat się zamykały, gdy R.J.

powiedział: „Ta! Chcę ją.". Ludzie mówili, że usiłował udowo­

dnić, iż można wybrać jakąś nic nie znaczącą urzędniczkę

i uczynić jej zaszczyt bycia do dyspozycji R.J. Bromptona

dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale teraz R.J. sugerował,

że chodziło o coś więcej,

- Nie, to nie ma sensu - przyznała.

- No właśnie. Więzienie i trup w wannie nikogo nie zachęcą

do zostania w jakimś miejscu.

Sara z wysiłkiem skupiła się na jego słowach.

- Oni chcą się upewnić, że my niczego tu nie kupimy, prawda?

- Tak właśnie myślę. Wydaje mi się, że jest na tej wyspie

coś, co ktoś chce zachować w tajemnicy.

- Nie mogę sobie wyobrazić, co to może być - powiedziała

Sara. - Porywanie statków, czy jak to tam się nazywa, chyba

tym się tutaj zajmują.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Nie wspominając o morderstwie. - Popatrzył na nią.

- A gdybyśmy znaleźli trupa w wannie i udało nam się uciec

z wyspy, zanim ciało zostałoby znalezione?

Sara skinęła głową.

- Nigdy byśmy tu nie wrócili, prawda?

- Nie. A Wyspa Króla stałaby się naszym najgorszym kosz­

marem. Przez całe życie wertowalibyśmy gazety i przeszukiwali

Internet, żeby się dowiedzieć, czy ciało zostało już odnalezione.

- Żylibyśmy w strachu, że będą nas szukać - dodała.

- A w świecie biznesu rozeszłaby się wieść, że Charley Dunkirk

sprawdził wyspę i powiedział, że to zła inwestycja.

- A to by oznaczało, że ktokolwiek nie chce tu żadnych

obcych, miałby przynajmniej jeszcze kilka lat spokoju na ukry­

wanie swojej tajemnicy.

- Dobry tok myślenia - pochwaliła Sara.

- No, Johnson - powiedział R.J. - Stać cię na lepszy kom­

plement.

- To dobra teoria, ale nie wiemy, czy prawdziwa. Dlaczego

zatrudniłeś akurat mnie? - wyrzuciła z siebie. - W twoim biurze

jest z tuzin kobiet, które potrafią pisać na maszynie. Dlaczego

nie wybrałeś którejś z nich?

- Ty masz doskonałą pamięć.

- Nie wiedziałeś o mnie absolutnie nic, kiedy mnie zatrud­

niałeś, nic poza tym, co było w mojej teczce osobowej, a nie

było tego wiele.

- Myślisz, że nic? Naprawdę uważasz, że to prawda, że

wybrałem cię na chybił trafił?

Sara otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Tak, tak myślę... myślałam. Ale ty... - Przerwał jej Gideon

i bliźniaki, którzy wpadli do chaty.

- Chodźcie, zobaczcie, co mamy! - zawołał podekscy­

towany.

R.J. i Sara wyszli na werandę, na której stało duże pudło pełne

różnych rzeczy. Na wierzchu leżał zestaw ratunkowy kupiony

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

w tvshopie, który zawierał dwie latarki, pokryte woskiem zapał­

ki, dmuchane koce w maleńkich torebkach, paczki z prowian­

tem, świeczki, butelki z wodą i apteczkę. Pod pudełkiem leżała

para ciężkich butów numer sześć i trzy pary damskich, baweł­

nianych skarpetek.

- Pomyślałem, że wam się przydadzą - powiedział Gideon,

unosząc do góry dwie flanelowe koszule, jedną dużą, męską,

a drugą damską.

- Dobrze nam poszło? - zapytał chłopiec.

Sara porwała go w ramiona i uściskała.

- Wspaniale. Cudownie. Fantastycznie. - Przytknęła twarz

do szyi malca i dmuchała tak długo, aż chłopiec zanosił się

śmiechem.

- Ja też! Ja też! - wołała dziewczynka, więc Sara postawiła

chłopca na ziemi i schwyciła małą. Łaskotała dziewczynkę, aż

ta piszczała z radości.

Sara postawiła dziewczynkę i zwróciła się do Gideona.

- Jak one mają na imię?

- Beatrice i Bertie.

- Nie brzmią mi na imiona Nezbita - zauważyła Sara.

- Prawda - przyznał Gideon. - Zastanawiam się, czy to ich

prawdziwe imiona.

- Gdybyśmy wiedzieli, łatwiej byłoby nam znaleźć ich ro­

dziców.

R.J. przeglądał rzeczy w pudle i chował je do dwóch nylono­

wych plecaków.

- Chcesz pójść z nami? - spytała Sara Gideona.

- Jestem pewien, że on ma inne zajęcia - powiedział R.J.,

dając Sarze do zrozumienia, że woli, aby poszli tylko we

dwójkę. - Ale może narysujesz nam mapę?

- Oczywiście - zgodził się Gideon, ale Sara wyczuła, że był

rozczarowany. Kiedy obaj z R.J. wchodzili do chaty, Sara

patrzyła na silne, młode plecy chłopaka i myślała, jak wiele

stracił ktoś, kto nie patrzył, jak on dorastał.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Schyliła się i ułożyła rzeczy w obu plecakach, po czym

wciągnęła skarpetki i zawiązała ciężkie buty. Zakołysała ślicz­

nymi sandałkami Ariel na palcu i zastanowiła się, jak radzi

sobie kuzynka. Co sobie pomyślała, kiedy obudziła się dziś rano

i znalazła wiadomość od R.J.? Notatka była miła czy w zwyk­

łym, oschłym stylu R.J.? „Wy dwoje jesteście do niczego, więc

Johnson i ja poradzimy sobie bez was. Miłego dnia. R.J.".

Sara nie miała czasu o niczym pomyśleć od chwili, gdy

obudziła się na zimnej, twardej poduszce tego ranka, ale cieszy­

ła się, gdy usłyszała, że David i Ariel nie ukrywali się w domu

Phyllis, przerażeni i drżący. Zamiast tego Ariel znalazła sposób

na zarobienie pieniędzy.

- I wysłuchiwanie plotek - powiedziała Sara, wstając. R.J.

zostawił im dwieście dolarów, banknoty, które zawsze trzymał

w butach. Ariel nie musiała brać się do pracy, ale zrobiła to.

Stała się osobą, którą każda kobieta w mieście chciałaby od­

wiedzić. I porozmawiać.

Sara spojrzała na chatę i zobaczyła R.J. i Gideona, roz­

mawiających przy oknie. Z gestów R.J. wywnioskowała, że

Gideon daje mu wskazówki, jak dojść do centrum wyspy. I co

on miał nadzieję tam znaleźć? Motyw morderstwa? Przyczynę,

dla której ludzie na wyspie nie chcieli tu obcych? Sara zgadzała

się z R.J., że fałszywie oskarżono ich o przestępstwo raczej po

to, żeby odstraszyć ich z wyspy, niż na niej zatrzymać. Nawet

jeżeli nie doszłoby do morderstwa, nawet gdyby w poniedziałek

sędzia powiedział, że oskarżenie o zabicie psa jest niedorzecz­

ne, i umorzył sprawę, i tak nigdy nie chcieliby wrócić na tę

wyspę.

Gdyby była pewna, że to wszystko spotkało ich tylko po to,

żeby stąd odjechali i nigdy nie wrócili, poszłaby do domu

Phyllis Vancurren i przeczekała. Ale Sara nie była pewna, co się

dzieje. Młody Gideon był jedyną osobą, która chciała z nimi

rozmawiać, więc nie mogli po prostu chodzić po mieście i zada­

wać pytań.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

A Ariel mogła, pomyślała Sara z uśmiechem.

R.J. wyszedł na werandę i popatrzył na nią pytająco. Dlacze­

go się uśmiecha? Sara machnęła ręką, dając do zrozumienia, że

później mu powie.

- Mógłbym zostawić bliźniaki z Effie i dziewczynkami - po­

wiedział Gideon. - Nie będą zadowolone, ale mógłbym tak to

urządzić.

- Nie - odrzekł R.J. - możemy zrobić to sami. Sara i ja

mamy pewne doświadczenie we wspinaczce, więc nic nam nie

będzie.

Sara otworzyła szeroko oczy. Doświadczenie we wspinacz­

ce? Czy on miał na myśli wsiadanie i wysiadanie z autobusu na

Piątej Alei? Odwracając się, żeby Gideon nie mógł zobaczyć jej

twarzy, Sara zarzuciła lżejszy plecak na ramiona i zawiązała

flanelową koszulę wokół talii.

- Śmiesznie wyglądasz - powiedziała Beatrice.

- I śmiesznie się czuję.

- Wrócicie?

- Mam taką nadzieję - odparła Sara, dopasowując szelki

plecaka do swego wzrostu.

- Czasami nie wracają - odezwał się Bertie.

- Świetnie - powiedziała Sara. - Dzięki, że mnie o tym

uprzedziłeś. Czy moglibyście nikomu o nas nie mówić?

- Nigdy nikomu nie mówimy, co robi Gideon. On ma całe

mnóstwo tajemnic, ale my nigdy nic nie mówimy.

Sarze nie podobało się to, co mówiły bliźniaki. R.J. i Gideon

wciąż rozmawiali, a na przystojną twarz chłopaka światło pada­

ło w taki sposób, że wyglądał na dużo starszego i groźnego. Sara

uklęknęła, żeby zajrzeć maluchom prosto w oczy.

- Czy Gideon kiedykolwiek was skrzywdził?

- Nie, głuptasku - odpowiedziała Beatrice. - On jest miły.

Daje nam cukierki, kiedy jesteśmy grzeczni.

Sara popatrzyła na Bertiego.

- A czy ktokolwiek was skrzywdził?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Jego mała twarzyczka zapłonęła czystym oburzeniem.

- Jeśli Effie spróbuje mnie uderzyć, to jej oddam.

Sara roześmiała się, ale natychmiast przywołała się do po­

rządku.

- Nie wolno nikogo bić, ale...

- Chodź, Johnson - zawołał R.J. - Później adoptujesz dzie­

ciaki. Niedługo zapadnie zmierzch.

- Pan wzywa - mruknęła, wstając.

- A adoptujesz nas? - spytał Bertie z szeroko otwartymi

oczami. - Gideon powiedział, że ktoś nas kiedyś weźmie.

- Ja... ja muszę już iść - powiedziała Sara, patrząc na

R.J. krzywo, kiedy ten uśmiechnął się, widząc jej kłopotliwe

położenie.

Gideon postąpił krok do przodu, a dzieci uczepiły się jego nóg.

- Może ona za mnie wyjdzie i wszyscy będziemy rodziną

- powiedział, uśmiechając się do Sary tak, że dziewczyna się

zarumieniła.

- Chodźmy - powiedział R.J. głośno.

- Do zobaczenia! - zawołała Sara, ruszając za R.J. w stronę

lasu. - Do zobaczenia po powrocie!

- Co, w takim tempie, nastąpi w przyszłym tygodniu - wy­

mamrotał R.J.

- Zazdrosny? - spytała Sara.

- O ciebie i tego chłopca?

- O mnie, o tego chłopca i o Davida. Nie zapominaj o Da-

vidzie.

- Ciekawe, co on robi, kiedy panna stylistka odwala całą

robotę.

- Uśmiecha się do kobiet - powiedziała Sara. - Albo zdej­

muje koszulę i pozwala im na siebie patrzeć. David potrafi robić

mnóstwo rzeczy.

- Przestań myśleć pożądliwie o tych chłopaczkach i patrz,

gdzie idziesz - powiedział R.J. szorstko, a Sara się roześmiała.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Dokąd idziesz, Gideonie? - spytała Beatrice.

- Za tą parą idiotów - odpowiedział, zawiązując ciężkie

buty. - Oni są naszą jedyną szansą na wydostanie się z tej wyspy

i nie zamierzam pozwolić, żeby ktoś ich zabił.

- Tata nie pozwoli nam wyjechać z Wyspy Króla - powie­

dział Bertie.

- Mówiłem ci tysiące razy, że on nie jest waszym ojcem,

więc przestań go tak nazywać - warknął Gideon ostro, a Beat­

rice zaczęła płakać.

- Cicho, kotku. Nie jestem zły.

- Miałeś zabrać mnie na ryby - powiedział Bertie. - Na

łódkę.

- Dzisiaj nie mogę. Idźcie do domu i powiedzcie Effie, żeby

was nakarmiła.

- Nie - odparła Beatrice i bliźniaki przysunęły się do siebie.

Gideon westchnął.

- No dobrze, to zostańcie w chacie. Nie oddalajcie się dalej

niż na parę metrów, słyszycie mnie? W szafce są tosty, bekon

i sok jabłkowy. Zostańcie tutaj, bawcie się swoimi zabawkami

i nie pakujcie się w kłopoty. Słyszycie mnie?

Bliźniaki skinęły głowami i patrzyły w milczeniu, jak Gideon

wiąże stary plecak i zarzuca swoją dubeltówkę na ramię. Na

spód plecaka schował półtora pudełka naboi.

- Żadnych kłótni, żadnego bicia, nie pakujcie się w nic,

w czym moglibyście zrobić sobie krzywdę i trzymajcie się tak

daleko od dziewcząt, jak to tylko możliwe.

- Ale powiedziałeś... - zaczęła Beatrice.

- Wiem. Powiedziałem, żebyście poszli do Effie, ale oba­

wiam się, że powiecie jej zbyt dużo.

- My nie paplamy - oburzył się Bertie.

- To prawda, ale ta tajemnica jest większa niż inne. - Gideon

wyjrzał przez okno. - Cieszę się, że nie wiecie, dokąd idziemy.

- Na szczyt góry, do gorących źródeł - powiedział Bertie

z dumą.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Gideon jęknął.

- Jesteście za bystre i tyle. A teraz zostańcie tutaj i rysujcie.

Powinienem wrócić przed zmrokiem. Chcę się tylko upewnić,

że nikt nie zabije tych mieszczuchów.

- Bo są naszym biletem na wyjazd z wyspy - dodał Bertie, na

co Gideon się roześmiał.

- No dobrze, wystarczy tego dobrego, A teraz mnie uściskaj­

cie i idę. I tak będę musiał nieźle pędzić, żeby dotrzeć na

miejsce przed nimi.

- A dlaczego musisz być tam pierwszy? - spytała Beatrice.

- Są tam pewne rzeczy, które muszę...

- Żeby wygrać! - Zawołał Bertie.

- No właśnie. To są wyścigi i ja muszę wygrać. A teraz

uściski - powiedział Gideon.

Gideon uszedł nie więcej niż parę metrów, gdy bliźniaki

postanowiły ruszyć za nim. Przez całe życie chowały się przed

wzrokiem rodziny Nezbitów, więc potrafiły być naprawdę ci­

cho. Gideon nie usłyszał ani jednego kroku.

background image

ROZDZIAŁ 16

D

laczego się uśmiechałaś? - odezwał się R.J., gdy tylko

weszli na udeptaną drogę, prowadzącą do centrum

wyspy.

- Myślałam o Ariel. Udało jej się znaleźć zajęcie, przy

którym będzie mogła wysłuchiwać wszystkich plotek w mie­

ście.

R.J. posłał jej ostre spojrzenie.

- Nie pomyślałeś o tym, prawda?

- Nie, ale to rzeczywiście sprytne z jej strony - powiedział

z uśmiechem. - Może ona rzeczywiście jest twoją kuzynką.

- No dobrze - powiedziała Sara, zatrzymując się na środku

drogi. - Mam tego dosyć. Najpierw mnie całujesz, a przed

chwilą powiedziałeś mi kolejny komplement. Albo nadchodzi

koniec świata, albo myślisz, że niedługo umrzesz.

R.J. wziął Sarę za rękę.

- W poniedziałek na przesłuchaniu chcę cię mieć po swojej

stronie. A co do pocałunku, ładna dziewczyna i...

- Oszczędź mi tego - powiedziała i znowu ruszyła przed

siebie, wyrywając dłoń. Była tylko jedną z wielu. Na to najbar­

dziej narzekały kobiety, które szlochały na jej ramieniu, gdy

R.J. je rzucał.

Szli dalej, a Sara patrzyła na jego plecy i zastanawiała się, jak

było naprawdę.

- Masz jakiś plan?

- Żadnego. A ty?

- Też nie - powiedziała pogodnie. - Jesteś pewny, że Nezbit

był martwy? Nie leżał w wannie i nie udawał trupa?

- Absolutnie pewny. Jego ciało było kompletnie zimne.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Czy myślisz, że... - zaczęła, ale zamilkła, gdy R.J. się

zatrzymał. Stanęła obok niego.

- Nie oglądaj się, ale ktoś za nami idzie - powiedział szybko.

-I myślę, że ktoś jest przed nami. Wydaje mi się, że być może

wokół nas jest cała parada. Widzisz tamte skały? Myślisz, że

mogłabyś po nich przejść?

- Tak - odpowiedziała Sara, chociaż wcale nie była tego

pewna. Ściany wyglądały na zupełnie pionowe.

- No to chodźmy - powiedział. - Chcesz, żebym niósł twój

plecak?

- Nie. Wszystkie ciężkie rzeczy włożyłam do twojego, więc

nic mi nie będzie.

Ruszyła za R.J. przez wysoką trawę, aż wyszli na kamienne

podłoże. Nad ich głowami majaczyły nagie skały.

- Myślę, że możemy pójść tędy - wyszeptał R.J. i wyciągnął

dłoń, by pomóc Sarze się wspiąć.

Dziewczyna nie mogła znaleźć oparcia dla stóp na skalnej

ścianie i R.J. musiał wciągnąć ją do góry, aż otarła sobie kolano

o kamień.

- W porządku? - wyszeptał.
Kiedy Sara skinęła głową, R.J. odwrócił się i zaczął się wspinać

na skalną półkę, po czym wyciągnął do niej rękę, ale dziewczyna

postanowiła, że sama sobie poradzi. Podciągnęła wysoko prawą

nogę i napięła wszystkie mięśnie, żeby ciało oderwało się od

ziemi. Udało jej się wspiąć na półkę i R.J. pociągnął ją w swoje

ramiona, kładąc palec na ustach, by była cicho.

Posuwali się powoli w lewą stronę z plecami przyciśniętymi

do skały. R.J. dwukrotnie zatrzymał się i rozejrzał po okolicy.

Za każdym razem Sara czekała w milczeniu, bojąc się wysoko­

ści i lękając, że nie ma solidnego oparcia dla stóp, ale nic nie

powiedziała. Kiedy R.J. kiwnął głową, znowu zaczęła powoli

przesuwać się do przodu.

- Spójrz! - szepnął, ale ona nie widziała, co chciał jej

pokazać.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Wstrzymując oddech, patrzyła, jak R.J. zdejmuje plecak i go

jej podaje.

- Za dużo pączków - mruknął, po czym skręcił gwałtownie

w lewo i zniknął Sarze z oczu. Trzymając się najlepiej, jak

mogła, ze swoim plecakiem na plecach, a R.J. z przodu, Sara

próbowała odwrócić się na tyle, żeby zobaczyć, co się z nim

stało, ale nic nie mogła dostrzec.

- Tutaj - usłyszała szept R.J. - Możesz podać mi plecaki?

Sara potrząsnęła głową. Gdyby zdjęła plecaki, spadłaby.

R.J. musiał ją widzieć, bo powiedział:

- No dobrze, chyba jesteś wystarczająco szczupła, żeby

przecisnąć się z nimi.

- Nie mogę się ruszyć.

W następnej sekundzie R.J. złapał ją za ramię i mocno

pociągnął. Sara poczuła, że leci do tyłu na litą skałę. Plecak,

który miała z przodu, utknął w szczelinie, ale R.J. ciągnął tak

długo, aż w końcu Sara przecisnęła się przez wąskie przejście.

Przed nimi tunel się rozszerzał i widać było światło.

Sara próbowała ukryć strach.

- Znaleźliśmy złoto Fenny'ego, prawda? Powiedz mi, że to

jaskinia, w której znikał, i dlatego nikt nie mógł go znaleźć.

R.J. kopnął jakiś przedmiot, leżący na kamiennym podłożu

i Sara popatrzyła pod nogi. Stara puszka po piwie.

- Chyba nie my pierwsi znaleźliśmy to miejsce.

Szli między skałami przez parę metrów, aż dotarli do małego

jeziorka, nad którym widać było niebo.

- Jak pięknie - westchnęła Sara. - Aż zapiera dech w pier­

siach.

- Kolejna rzecz, którą ktoś chce ukryć - powiedział R.J.

- Założę się, że miejscowi kapią się tu na golasa. - Spojrzał na

Sarę spod opuszczonych rzęs. - Może miałabyś ochotę...

Dziewczyna wiedziała, że on się z nią drażni, ale wcale nie

miała ochoty oburzyć się, tylko pomyślała, że miło by było

rozebrać się i wskoczyć do jeziorka.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Nie patrz na mnie w ten sposób - warknął R.J. - Mamy

dużo pracy. Mamy...

Odwrócił się gwałtownie, złapał ją w ramiona i przyciągnął

do siebie.

- Nie powinienem był przywozić cię tutaj. Nie powinienem

był pozwolić ci pójść ze mną, ale nie mogłem znieść myśli

o tobie z tym dzieciakiem, Davidem, a potem z Gideonem. Nie

rozumiesz, że to są tylko chłopcy?

Sara poczuła, jak rośnie w niej wściekłość, i odepchnęła go

od siebie.

- Nie zamierzam być jedną z twoich kobiet - powiedziała.

- Widziałam, jak z nimi postępujesz, i nie będę jedną z nich.

Wiedziałam, dlaczego pozwalasz mi ze sobą pójść, ale to nie

miało dla mnie znaczenia, dopóki mogłam coś robić. Pozwoli­

łam ci się pocałować... Nie wiem dlaczego. To była odpowied­

nia chwila, ale teraz...

Musiała się od niego odwrócić, bo bała się, że padnie mu

w ramiona i zupełnie się podda. Przez ostatnie dwa dni bardzo

się starała tłumić strach, który w niej rósł, i była bliżej R.J. niż

kiedykolwiek przedtem, a on był seksownym mężczyzną. Nie

był przystojny, ale miał w sobie siłę, która przyciągała kobiety.

Ale Sara nie zamierzała być jedną z wielu!

- Przepraszam - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Źle

zrozumiałem to, co zobaczyłem. Myślałem...

- Nie musisz mi mówić, co myślałeś. Pamiętaj, że ja cię

dobrze znam. Jesteś przekonany, że wszystkie kobiety mogłyby

zabić, żeby pójść z tobą do łóżka. Ale ja nie!

Gdy tylko padły te słowa, Sara już żałowała, że je powiedzia­

ła. Wiedziała, że posłała mu sugestywne spojrzenie. Myślała

o wskoczeniu z nim do ślicznego jeziorka i to było widać w jej

oczach. Ale kiedy on zareagował, zaatakowała go.

- To moja wina - powiedziała pod nosem. - Możemy po

prostu pójść tam, dokąd zmierzaliśmy?

Oczy R.J. były lodowate.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Może powinnaś wrócić do Gideona. Albo do Ariel. Pomóc

jej przy stylizacji.

- Nie. Nie chcę - zaprotestowała bardziej gwałtownie, niż

zamierzała. - Możemy po prostu iść dalej? Proszę!

Skinął głową, odwrócił się i ruszył przed siebie. Po

sposobie, w jaki wyprostował ramiona, Sara widziała, że

był zły.

Udało im się wydostać z jaskini, wspinając się po bocznej

skale. Sara żałowała, że była tak nieustępliwa, gdy RJ. ją objął,

bo jego zachowanie zupełnie się zmieniło. Zamiast śmiechów,

przekomarzania i flirtu był teraz chłodny, odległy i uprzejmy.

Wyciągał do niej dłoń, gdy potrzebowała pomocy, ale potem

szybko ją cofał.

Szła za nim po ostrej krawędzi skały i gdy się potknęła,

zatrzymał się i obejrzał, ale nie zaoferował pomocy.

Gdy przystanęli, żeby odpocząć i napić się wody, Sara po­

prosiła o mapę, którą narysował Gideon. Przyjrzała się jej

dokładnie i zobaczyła, że narysowany przez chłopaka szlak

biegł dokładnie pod nimi. Zmierzali we właściwym kierunku,

ale inną drogą, niż wskazał Gideon.

- Nie ufasz mu, prawda?

- Nie ufam nikomu na tej wyspie. - R.J. pociągnął długi łyk

wody. - Zaczynam myśleć, że jeśli uda mi się stąd wydostać,

powiem Charleyowi, żeby kupił całą tę ziemię i wysiedlił tych

ludzi. Intuicja mi podpowiada, że tu dzieją się bardzo brzydkie

rzeczy.

- Albo zostaliśmy okłamani - zauważyła Sara.

- Ciało Nezbita nie było kłamstwem.

- Nie, ale morderstwo jest w pewien sposób normalne, praw­

da? Podczas gdy wraki statków i dzieci przynoszone do domu

jak szczenięta w kocu nie.

R.J. przyglądał się jej z głową przechyloną na jedną stronę.

- Myślisz, że wysłali nas tutaj, żeby się nas pozbyć? Usunąć

nas z drogi aż do poniedziałkowego przesłuchania? Może cho-

Jude Deveraux Kuzynki

background image

dziło im o to, żebyśmy przez kilka dni siedzieli cicho, a jak

lepiej to osiągnąć, niż posłać nas do starych, gorących źródeł?

Sara odsunęła się od skały, o którą się opierała, i rozejrzała

wokół siebie. Było już późne popołudnie i była głodna.

- A może dotrzemy do gorących źródeł, zerkniemy na nie

i wrócimy do miasta najszybciej, jak to możliwe?

- Chyba masz rację - zgodził się R.J. - Albo w ogóle

darujmy sobie gorące źródła.

W tym momencie usłyszeli strzał. Dochodził z daleka, a echo

niosło go tak, jakby tysiąc ludzi strzelało z dubeltówek.

- Chodźmy - powiedział R.J., wkładając plastikową butelkę

po wodzie do plecaka i zarzucając go na ramiona.

Po chwili poczuli pierwsze ciepłe krople deszczu. Dwie

sekundy później rozpętała się burza. Ogłuszające grzmoty, bły­

skawice i ulewa tak gwałtowna, że Sara ledwo widziała sylwet­

kę R.J. przed sobą. Skulony, z opuszczoną głową, pędził po

wąskiej, śliskiej ścieżce.

- Wszystko w porządku? - wrzasnął, odwracając się w jej

stronę. Odkrzyknęła, że tak, ale nie była pewna, czy usłyszał.

W plecakach mieli poncza, ale nie było gdzie się zatrzymać,

żeby je włożyć.

Otaczały ich wysokie drzewa, a błyskawice wydawały się

przecinać niebo wprost nad ich głowami. Po jednym wyjątkowo

oślepiającym błysku i ogłuszającym grzmocie Sara krzyknęła.

W następnej sekundzie R.J. był przy niej i otoczył ją opiekuńczo

ramionami.

- Chyba widziałem kryjówkę - zawołał. - Chodź!

Sara opuściła głowę, chowając się pod jego ramieniem i pró­

bując skryć twarz przed strugami deszczu. Dwa razy próbowała

spojrzeć do góry, ale R.J. pchnął jej głowę do dołu. Wokół nich

latały błyskawice, szybkie i oślepiające i wydawało się jej, że

słyszy trzask łamanych drzew.

- Czy możemy wrócić? - wrzasnęła, a R.J. chyba odkrzyk­

nął, że nie.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Wykręciła szyję, żeby spojrzeć na ścieżkę za nimi i w świetle

błyskawicy ujrzała zamazany krajobraz. Czy jakieś zwalone

drzewo zatarasowało im odwrót?

Spojrzała spod ramienia R.J. akurat w chwili, gdy błyskawica

oświetliła na ułamek sekundy Gideona. Jego sylwetka wyraźnie

odcinała się w oślepiającym świetle, gdy tak stał parę metrów za

nimi, z plecakiem na plecach i strzelbą w dłoni. Mimo że lało

jak z cebra, chłopak stał z podniesioną głową i wzrokiem

wbitym wprost przed siebie. Patrzył na nich. Wyglądał, jak

gdyby był integralną częścią skalistego krajobrazu, jak odwiecz­

ny człowiek gór, polujący na niedźwiedzia - ale jego wzrok

utkwiony był w nich.

Sara znowu się odwróciła, przysunęła się najbliżej jak mogła

do ucha R.J., i powiedziała:

- Widziałam Gideona. Jest za nami.

- Wiem - odpowiedział R.J. i ruszył szybciej przed siebie.

Kiedy potknęła się o wystający kamień, jeszcze wzmocnił

uścisk, tak, że po chwili niemal ją niósł. Chciała zapytać, dokąd

idą, ale była pewna, że R.J. nie miał pojęcia. A może? Czy

poprosił Gideona o mapę, żeby go przetestować? R.J. powie­

dział, że czytał o Wyspie Króla całymi tygodniami, zanim tu

przyjechali. Czy oglądał też mapy? Z tego, co wiedziała, wypy­

tywał inżynierów o to miejsce. Czy R.J. zobaczył, że mapa

Gideona miała błędy i sam wybrał drogę, która prowadziła na

miejsce? Ale na jakie miejsce?

- Tutaj! - zawołał R.J. i gwałtownie skręcił w lewo. Sara

znowu spojrzała spod jego ramienia, ale nikogo nie zobaczyła,

tylko pustą ścieżkę i ścianę deszczu. Znowu błysnęło i dostrzeg­

ła stertę kamieni w miejscu, w którym R.J. skręcił w lewo.

W następnej sekundzie wszystko wydarzyło się jednocześ­

nie: rozbłysła błyskawica, trzasnęło padające drzewo, R.J.

wzmocnił uścisk i rzucił się do przodu. Padli na ziemię i Sara

chciała pełznąć dalej, ale R.J. ją przytrzymał.

Nie było żadnego dalej. Leżeli na skraju przepaści.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Ogromne drzewo leciało wprost na nich, a oni wczepili się

mocno w siebie, R.J. osłaniał ramionami głowę Sary. Konary

rozsypały się wokół nich, ale żadna z ciężkich gałęzi ich nie

przywaliła. Gdy trzask ucichł, a ziemia przestała drżeć, popat­

rzyli na siebie i uśmiechnęli się. Udało się!

Ale wtedy ziemia pod nimi osunęła się i zaczęli spadać.

Sczepieni w jedno ciało, lecieli w dół, aż uderzyli o ziemię

poniżej.

- Saro? - wyszeptał R.J. Wciąż obejmował ją ramionami.

Udało mu się tak wykręcić ciało, że to on wylądował na spodzie.

- Wszystko w porządku?

Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, rozluźnił uścisk i spró­

bował na nią spojrzeć, ale było za mało światła. Jakieś sześć

metrów nad nimi widział dziurę, przez którą przelecieli. Gałęzie

zwalonego drzewa zakrywały otwór, zasłaniając mdłe światło

burzowego dnia.

Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku, R.J. popatrzył

na Sarę. Była bezwładna w jego ramionach i przez jedną,

straszną chwilę myślał, że dziewczyna nie żyje, ale poczuł, że

oddycha. Powoli przesunął dłońmi po jej ciele. Wypuścił z ulgą

powietrze gdy nie znalazł krwi na jej głowie, ani żadnych

guzów, które by wskazywały, że uderzyła się w czaszkę. Kiedy

dotknął jej żeber, nie sapnęła, więc nie sądził, żeby któreś

złamała. Dopiero gdy sięgnął do jej nogi, zobaczył, że prawa

jest złamana. Wyczuł złamanie golenia, ale na szczęście kość

nie przebiła skóry.

Delikatnie ułożył Sarę na ziemi, zdjął plecak i wyciągnął

latarkę. Najpierw rozejrzał się szybko po miejscu, w którym się

znaleźli. Była to okrągła jaskinia, z jedynym -jak się wydawało

- otworem na górze, bardzo podobna do tej, w której widzieli

jeziorko, tyle że dużo mniejsza. Wszystko wskazywało na to, że

ludzka noga nigdy tu nie postała. R.J. cieszył się, że w kącie nie

czaił się żaden mieszkaniec Wyspy Króla.

Przesunął światłem latarki po Sarze, jeszcze raz szukając

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

obrażeń. Wyciągnął nóż z przedniej kieszeni plecaka i rozciął

jej spodnie do kolana. Złamana, ale bez komplikacji, pomyślał

i był zadowolony, że Sara zemdlała w wyniku upadku. Musiał

usztywnić jej nogę, żeby nie mogła nią poruszać. Będzie musiał

wynieść stąd dziewczynę i nie chciał, żeby ruch przesunął

złamaną kość.

Użył dwóch ułamanych gałęzi jako szyn, po czym pociął

jedną z flanelowych koszul na długie pasy i obwiązał nogę Sary

od kolana do kostki. Kiedy skończył, dziewczyna zaczęła jęczeć

i ruszać głową. R.J. sięgnął po butelkę z wodą, położył sobie

głowę Sary na kolanach i dał jej się napić.

Sara zakrztusiła się lekko, zakaszlała i otworzyła oczy.

- Co się stało? - spytała, czując przeszywający ból.

- Cii - powiedział R.J. miękko, głaszcząc ją po policzku.

- Wpadliśmy w jedną z tych dziur. Chyba był tu kiedyś wulkan.

Złamałaś nogę, a ja ją opatrzyłem.

Sara próbowała usiąść, ale ból był zbyt dotkliwy. Zagryzła

wargę, żeby się nie rozpłakać.

- Nie musisz być taka twarda - powiedział R.J. - No, dalej,

popłacz sobie. Nawrzeszcz na mnie za to, że byłem takim idiotą,

przyciągnąłem cię tutaj i naraziłem na to wszystko.

- Sama to zrobiłam - powiedziała Sara, sapiąc przy każdym

słowie. Nad ich głowami burza powoli przechodziła w zwykły

deszcz. Gruba kołdra gałęzi zwalonej sosny chroniła ich przed

ulewą, ale pojedyncze krople i tak padały na ziemię. - Zgodzi­

łam się na propozycję Ariel, a ona namówiła panią Dunkirk,

żeby...

- Wiem - przerwał jej R.J. - Ale ja zgodziłem się przyjechać

tylko dlatego, że Arundel jest twoim rodzinnym miastem.

- Moim... - zaczęła Sara, ale musiała przerwać, gdy prze­

szyła ją fala bólu. - Nigdy nie wpisałam tego do żadnego

formularza. Skąd o tym wiesz?

- Wiem o tobie bardzo dużo, Saro Jane Johnson - powiedział

miękko, głaszcząc jej włosy. - Jeszcze tego nie zauważyłaś?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Nie - powiedziała tępo, po czym odwróciła głowę, żeby

rozejrzeć się po jaskini. Obok RJ. leżała latarka i mężczyzna

poświecił nią po ścianach. Otaczały ich skały, po których spły­

wały krople wody. Pod nimi była gruba warstwa ziemi i gnijące­

go drewna.

R.J. wskazał latarką na drzewo nad ich głowami.

- Nawet nie zrobiliśmy takiej wielkiej dziury. Myślę, że

byliśmy na samym brzegu i... widzisz? Tam się zawaliło. Led­

wo uniknęliśmy zgniecenia. Pewnie przez wieki wiele drzew

spadło na tę dziurę i zgniło. I dobrze dla nas, inaczej spadlibyś­

my na gołą skałę.

- W tej chwili wcale nie czuję się tak dobrze - powiedziała

Sara.

R.J. delikatnie zdjął jej głowę ze swoich kolan i ułożył na

drugiej flanelowej koszuli.

- Zobaczę, czy uda mi się znaleźć coś, co dałoby się spalić.

Dziś w nocy może być zimno.

- A co z.... - Sara zamilkła.

- Z Gideonem?

- Tak. Jestem pewna, że widziałam go sekundę, zanim skrę­

ciłeś. Wydawałeś się zmierzać w jakimś kierunku, myślałam, że

wiesz, dokąd idziesz.

- Widziałem parę map w Internecie - odpowiedział R.J., ale

nie wyjaśnił nic więcej. Szukał czegoś przez chwilę w swoim

plecaku, po czym wyjął małą butelkę Amaretto di Saronno,

likieru o migdałowym smaku- - Chcę, żebyś to wypiła.

- A skąd to masz? - spytała Sara, znowu próbując usiąść.

R.J. podniósł ją bez słowa i usadził w najdalszym, najbardziej

suchym kącie jaskini.

- Kiedy ty zachwycałaś się bliźniakami, ja znalazłem to

w chacie Gideona i schowałem do plecaka. Miałem nadzieję na

romantyczną chwilę i... - Uśmiechnął się, gdy Sara posłała mu

ostre spojrzenie. -Nie można winić mężczyzny o to, że próbuje.

- Oczywiście, że można - powiedziała Sara, ciężko dysząc.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Jej twarz zalewał pot. Chciała wrzasnąć na R.J., w tej chwili

chciała wrzeszczeć na kogokolwiek, nieważne z jakiego powo­

du. Może wybuch wściekłości odwróciłby jej myśli od powagi

sytuacji. Jak oni się stąd wydostaną? Czy Gideon, ten miły

młody człowiek, czyhał na górze ze strzelbą? Czy zamierzał

powystrzelać ich jak ryby w beczce? Ponure myśli musiały

odbić się na jej twarzy.

- Nie zajmuj się tym teraz - polecił R.J., głaszcząc ją po

policzku. - Wszystko będzie dobrze.

- Nie możesz mi tego obiecać, prawda? Jesteśmy obcy na

wyspie i nikt nie wie, dokąd poszliśmy. Zostawiłeś Ariel i Davi-

dowi nie wiadomo jaką wiadomość, więc oni będą wściekli i nie

zaczną nas szukać. A reszta tych ludzi nas nienawidzi. I nawet

nie wiedzą, że wkrótce będą myśleć, że kogoś zabiliśmy.

R.J. wstał i wręczył Sarze butelkę likieru.

- Chcę, żebyś wszystko wypiła. Może to pomoże ci weselej

spojrzeć na życie.

- Życie - powiedziała Sara, pociągając łyk z butelki. - Tego

właśnie usiłuję się trzymać. Wciąż nie mogę zrozumieć, dlacze­

go dałam się namówić Ariel na tę idiotyczna zamianę.

- Na którą nie dałem się nabrać ani przez minutę - dodał

R.J., omiatając jaskinię światłem latarki.

- A ja myślałam, że tak. David powiedział...

- A co on może wiedzieć? Jest tak zakochany w Ariel, że nie

potrafi myśleć o niczym innym. „Davidzie, kochany - powie­

dział wysokim głosem - proszę, idź na dwór i zastrzel się, ale

bądź tak dobry i zrób to gdzieś na polu, bo nie chciałabym,

żebyś zabrudził mój piękny dom".

- David nie jest taki. On chce zostać...

- Tak, wiem. Prezydentem. - R.J. próbował wspiąć się na

jedną z mniej stromych ścian, ale była zbyt śliska. Oparł się o skałę

i zdjął skarpetki i buty, żeby spróbować znowu. - Myślę, że Ariel

byłaby wspaniałą pierwszą damą. Mogłaby nosić ładne ciuchy, za

które rząd nie musiałby płacić, i uwielbiałaby fotografów.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Ona nie jest taka zła, jak ci się wydaje. W jej życiu są

rzeczy, o których nie masz pojęcia. Ariel i ja pisałyśmy do siebie

od lat, więc dużo o sobie wiemy. Powiedziała mi, że kiedy miała

dziewięć lat, jej matka zabrała ją do psychiatry w Nowym Jorku,

bo Ariel robiła plany co do swego pogrzebu.

- Pogrzebu? Miała skłonności samobójcze?

- Ariel powiedziała psychoterapeucie, że skoro matka za­

planowała jej ślub w najmniejszych szczegółach, wybrała na­

wet kolor sukien dla druhen, jedyne, co zostało Ariel, to plano­

wanie własnego pogrzebu. Co było w tym najzabawniejsze to

to, że gdy psychiatra spytał matkę Ariel, czy to prawda, ona

odpowiedziała: „oczywiście". Potem zapytał ją, czy pan młody

też już został wybrany, a matka Ariel myślała, że lekarz zwario­

wał. Powiedziała: „Jak można urządzać ślub bez pana młodego?

Oczywiście, że został wybrany". Ariel mówiła mi, że gdy

psychiatra chciał następnym razem spotkać się nie z nią, lecz

z jej matką, pani Weatherly wyszła wściekła z gabinetu i naza­

jutrz wróciły do Arundel.

R.J. uśmiechnął się krzywo.

- Mogę w to uwierzyć. Poznałem tego starego nietoperza.

Groziła mi kryminałem tylko za to, że spojrzałem na jej córecz­

kę. Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, Ariel grozi, że stanie się

dokładnie taka sama. Chyba że znajdzie mężczyznę, który

będzie potrafił się jej sprzeciwić, a to, z tego co widziałem, nie

będzie David.

- On... - Sara chciała powiedzieć, że David nie był mięcza­

kiem, ale zamiast tego pociągnęła z butelki. W obecnej sytuacji

wydawało się nie mieć znaczenia, kim był albo nie był David

Tredwell. - Oni nas tu nie dopadną - powiedziała cicho, pod­

nosząc wzrok na drzewo, które przykrywało otwór. Wciąż było

jasno, ale wkrótce zapadnie zmrok. I co się wtedy stanie?

- Niczego się nie dowiedzieliśmy, prawda? - Nie udało jej się

ukryć drżenia głosu.

- Pozwalam sobie mieć inne zdanie - powiedział R.J., pocie-

Jude Deveraux Kuzynki

background image

rając kolano, którym uderzył o skałę. Nie mógł wspiąć się na

ścianę, była zbyt wilgotna. - Dowiedzieliśmy się prawie wszyst­

kiego, co było nam potrzebne.

Sara znowu napiła się likieru.

- No to powiedz mi, profesorze, czego takiego się dowie­

dzieliśmy?

- Że wielu ludzi nienawidziło Nezbita i miało motyw, żeby

go zamordować. Nie sądzę, żeby jakikolwiek sąd uwierzył, że

zamordowaliśmy człowieka z powodu martwego psa. Wiesz, że

ja mam zdjęcia tego psa, prawda?

- Co masz?
RJ. odsunął się od ściany, włożył rękę do przedniej kieszeni

spodni i wyciągnął mały dysk z aparatu cyfrowego.

- Zanim policja się pojawiła i zakuła mnie w kajdanki,

upłynęło pełne piętnaście sekund. Wyjąłem dysk z aparatu

i schowałem go do kieszeni. Nie wiem, co na nim jest, ale wiem,

że ty zrobiłaś...

- Kilka zdjęć psa leżącego na ulicy. - Sara patrzyła na niego

z osłupieniem i podziwem. Nie było wątpliwości, że R.J. działał

szybko w kryzysowych sytuacjach.

- Nie - powiedział RJ. - Zrobiłaś z pół tuzina zdjęć twojego

kochanego Davida, ale myślę, że pies też tam jest.

Sara czuła już wpływ alkoholu i nie zaprotestowała przeciw­

ko słowom R.J. Poza tym, mówił prawdę. Przez większość

czasu, gdy robiła zdjęcia, siedziała w samochodzie, ale kiedy

David oglądał psa, fotografowała go. Wydawało się, jakby to

było lata temu, ale chyba myślała wtedy, że pewnego dnia

będzie mógł użyć tych zdjęć w kampanii politycznej. Kiedy był

młodym człowiekiem, troszczył się o zwierzęta czy coś w tym

stylu.

- Więc masz zdjęcia, które pokazują, że pies był zagłodzony

- powiedziała. - Ale to nie udowadnia, że go nie potrąciliśmy.

- To prawda, ale udowadnia, że Nezbit był kłamcą.

- Ale teraz Nezbit nie żyje. Martwy w naszej wannie.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- W wannie Phyllis Vancurren - poprawił ją R.J. Ciągnął

jakieś zielsko, które zwieszało się z dziury, ale trawa roz­

padała mu się w rękach. - Ludzie na tej wyspie zmienili

swój los - powiedział. - Gdyby to wszystko się nie wy­

darzyło, wróciłbym do Charleya i poradził, żeby nie kupował

ani centymetra tej ziemi, ale teraz mam ochotę sam ją kupić.

- I wpuścić tu buldożery?

- Nie - odpowiedział, patrząc na nią z zaskoczeniem.

- Zamierzam przysłać tutaj grupę geologów, żeby zbadali

każdy centymetr tej ziemi. Dowiem się, co takiego znalazł

stary Fenny Nezbit, w jaki sposób znikał i za co został zabity.

Myślę, że cała wyspa jest usiana takimi jaskiniami, i zamie­

rzam otrzymać raport na temat ich wszystkich. Jeśli mają tu

przyjeżdżać turyści, nie mogą co chwila zapadać się pod

ziemię.

- I łamać nóg - dodała Sara. - I utykać pod zwalonymi

drzewami. I lepiej powiedz miejscowym, żeby przestali strzelać

do obcych, i porywać dzieci. I... - Przełknęła kolejny łyk likieru

i zamilkła. Myślenie o przyszłości i o tym, co będą robić, nie

pomagało teraźniejszości. - Myślisz, że ktokolwiek by nas

usłyszał, gdybyśmy wrzasnęli? A gdyby nas usłyszeli, przyszli-

by nam pomóc czy zastrzelić?

- Dla ciebie szklanka jest zawsze do połowy pusta, prawda?

- To pomaga, jeśli ma się szefa takiego jak mój - powiedzia­

ła, a potem spojrzała na niego. - Przepraszam.

- No dobrze, odpowiedz mi na jedno pytanie. - R.J. usiłował

przesunąć leżący przy ścianie kamień na środek jaskini, żeby

móc na nim stanąć. - Gdybym nie wydawał ci tylu poleceń, jak

inaczej mógłbym utrzymać cię blisko siebie?

- Chyba jestem pijana. A dlaczego chciałbyś mieć mnie

blisko siebie?

R.J. parsknął cicho.

- Nie mam zielonego pojęcia. Jak twoja noga?

- Prawie nic nie czuję. Nigdy nie miałam mocnej głowy.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Wyobraź sobie, mieć ojca takiego jak mój i nie mieć skłonności

do picia. Gdzie jest genetyka, kiedy jej potrzebujesz?

- Mój staruszek też był pijakiem.

- Wiem. Wszystkie dziewczyny w biurze bez przerwy o to­

bie mówiły. Czasami słuchałam.

- Co jeszcze... one... mówiły... o mnie? - Popychał kamień

z takim wysiłkiem, że ledwo mógł mówić.

- Tylko tyle, że jesteś bogatym kawalerem i jak bardzo cię

pragną.

- Ale ty nie.

- Nie - przyznała Sara. - Ja chcę... - Przerwała. W tej chwili

nie mogła sobie przypomnieć, czego pragnęła w życiu.

- Zostać wielką aktorką? - podpowiedział jej R.J., zatrzy­

mując się i wpatrując w skałę. - Masz talent.

- A skąd ty to wiesz?

- Widziałem cię trzy razy na scenie, pamiętasz?

- Ach, tak - powiedziała z uśmiechem. - Powiedziałeś to

Ariel.

- Powiedziałem to tobie i wiedziałem, że to ty. - Podniósł

wzrok na drzewo przykrywające otwór. - Szkoda, że masz

złamaną nogę, inaczej mogłabyś stanąć mi na ramionach i może

dosięgłabyś którejś gałęzi.

- Jeśli wypiję jeszcze trochę, to będą mogła to zrobić na

jednej nodze. Naprawdę myślisz, że byłam dobra na scenie?

- Fantastyczna, ale ja nie jestem obiektywny. Pytanie brzmi,

czy ty lubisz być na scenie, czy nie. Podobało ci się to? Czy

wolałaś być swoją kuzynką?

Sara zamknęła na chwilę oczy. Ból zamienił się w tępe

pulsowanie i pomyślała, że jeśli nie będzie się ruszać, uda jej się

wytrzymać.

- Nie byłam Ariel na tyle długo, żeby się tego dowiedzieć.

Myślę, że chciałabym...

- Czego? - spytał R.J., przetrząsając oba plecaki w poszuki­

waniu przydatnych rzeczy.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Nie wiem. A może wiem. Myślę, że pragnę tego, co

wszyscy: domu, rodziny.

- Z takim żołnierzykiem jak David - dokończył R.J. złoś­

liwie. - Słuchaj, jeśli natychmiast przestaniesz o nim mówić,

podam ci go na tacy, jak stąd wyjdziemy. Dam mu posadę

i będziesz mogła z nim pracować. Gdy tylko zacznie spędzać

z tobą czas, kompletnie zapomni o Ariel.

- Muszę być bardzo pijana - powiedziała Sara, a głowa

opadła jej do tyłu - bo cały czas mi się wydaje, że mówisz

o mnie miłe rzeczy. To niemożliwe.

R.J. przestał przetrząsać plecaki i popatrzył na śpiącą dziew­

czynę. Miłe rzeczy o tobie, pomyślał. Czy zakochanie się

w tobie od pierwszego wejrzenia jest „miłą rzeczą"?

W tej chwili najważniejsze było, żeby Sara nie zauważyła,

jak bardzo sam się boi. On także widział Gideona. Czy chłopak

skradał się za nimi, żeby ich chronić? Czy z jakiegoś innego

powodu? Kiedy ciało Nezbita zostanie odnalezione, ktoś będzie

musiał ponieść karę za to morderstwo. Czy Gideon chciał się

upewnić, że wina spadnie na turystów?

W następnej sekundzie we wnętrzu jaskini rozbłysło światło.

R.J. podniósł wzrok i zobaczył Gideona wiszącego nad krawę­

dzią z latarką w jednej i strzelbą w drugiej ręce.

background image

ROZDZIAŁ 17

N

ienawidzę tego człowieka - powiedziała Ariel pod no­

sem. - Głęboko i naprawdę go nienawidzę. Porwał moją

kuzynkę i zostawił nas tutaj samych.

Wciąż było ciemno w ten sobotni poranek, gdy znalazła

wiadomość, którą zostawił dla nich R.J. David odwrócił się

żeby ukryć uśmiech. Notatka była krótka i treściwa, mówiła, że

Brompton i Sara nie wrócą. R.J. kazał Ariel i Davidowi zostać

w domu Phyllis Vancurren i czekać na ich powrót.

- Czekać na niego?! - wykrzyknęła z niedowierzaniem

Ariel. - Mam w tym czasie robić na drutach? A może zażyć

laudanum i leżeć w łóżku? Myślałam, że Sara przesadza, kiedy

o nim opowiadała, ale teraz widzę, że miała rację.

David leżał rozciągnięty na tapczanie i udawał, że ziewa.

Mimo że ostatnia noc była okropna, bardzo go cieszyła reakcja

Ariel. Nigdy nie wierzył, żeby ona rzeczywiście go kochała,

i odczuwał satysfakcję, gdy słuchał, jak mówiła, że go nie­

nawidzi.

Poprzedniej nocy zabrali jedną z kukieł Sary na obrzeża

miasta, chociaż nie mieli pojęcia, dokąd idą ani co mają zrobić

z fałszywym trupem. Brompton powiedział: „pozbądźcie się

tego tak, żeby nikt go nie znalazł" i zniknął. Tak bardzo spieszy­

ło mu się z powrotem do Sary, że nie miał czasu na żadne

wyjaśnienia.

Dopiero gdy znalazł się sam na sam z Ariel, David zaczął się

zastanawiać, kto wybrał Bromptona na przewodnika. Czy to ze

względu na jego wiek? Czy sam uzurpował sobie do tego

prawo? Cokolwiek sobie myślał, Brompton przejął dowodzenie

i Davidowi wcale się to nie podobało.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Kiedy zniknął z Sarą i ich kukłą w lesie, David zdał sobie

sprawę, że facet wiedział dużo więcej o topografii Wyspy

Króla, niż powiedział. Miał swoje tajemnice, pomyślał David.

Tak, cóż, David też miał ich parę. Sekrety, o których nie

wiedziała nawet Ariel. Kiedy miał dziewięć lat, spędził cały

miesiąc na wyspie. To było trudne lato dla jego matki i, jak

zawsze, zrzuciła wszystkie swoje kłopoty na barki syna. Nie

szkodzi, że był tylko dzieckiem, matka oczekiwała, że David

naprawi wszystko, co ją gryzło. Tamtego lata czuła się bardzo

samotna, więc wyruszyła w rejs - a David został wysłany na

obóz na Wyspę Króla. Obóz okazał się jedną wielką imprezą,

prowadziła go para hipisów, którzy chcieli tylko w spokoju

palić trawkę. Dobrą stroną sytuacji było to, że dzieciaki, które

były pod ich opieką, zostawiono same sobie, więc David mógł

zająć się odkrywaniem wyspy i myśleniem. Mimo że miał tylko

dziewięć lat, wiedział, że musi znaleźć jakiś pomysł na życie.

Matka nie miała męża, o którym warto by było wspominać.

Miała małżonka na papierze. Podczas miesiąca miodowego

młoda para dowiedziała się o sobie nawzajem dwóch rzeczy: po

pierwsze, że on ożenił się z nią dla pieniędzy, a po drugie, że nie

może tknąć tych pieniędzy bez jej pozwolenia - a rzadko mu na

to pozwalała. Kiedy chodziło o kwestie finansowe, Inez Tred-

well do złudzenia przypominała swego ojca, dlatego David

został wysłany na bardzo tani obóz. Po roku piekła rodzice

Davida osiągnęli kompromis: jeżeli on da jej dziecko, ona

zapłaci mu za życie z dala od niej. Rozwiązanie okazało się

idealne.

Inez często mówiła, że od szaleństwa ocaliła ją tylko matka

Ariel. Dla całej reszty świata Pomberton Weatherly była snob­

ką, która nie miała sobie równych, ale Inez Weatherly uważała

ją za miłą i zdolną do miłości. Oto dwie samotne kobiety,

wychowujące dzieci, które w pojedynkę musiały stawić czoło

plotkom małego miasteczka. Podczas gdy miss Pommy była

ostoją siły, Inez Tredwell wydawała się uosobieniem kobiecej

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

bezbronności. Oczywiście nikt nie wiedział, jak mocno trzy­

mała w dłoniach troczki od trzosa, ani jak potrafiła sponiewie­

rać męża i jaki układ z nim zawarła. Dla zewnętrznego świata

Inez była najbardziej bezbronną i płaczliwą kobietą na ziemi.

Bez wątpienia używała łez wystarczająco często jako sposobu

na syna.

W dniu, w którym David poszedł do pierwszej klasy, matka

powiedziała mu, że odtąd on jest mężczyzną w jej życiu - i od

tej chwili zaczęła go tak traktować. Opowiadała mu wszystko

o swoim życiu, płakała na jego ramieniu, jeśli przydarzyło jej

się coś złego, i oczekiwała, że chłopiec poradzi sobie z jej

problemami. W wieku ośmiu lat David załatwiał sprawy, z kup­

cami i służącymi, którzy prowadzili wielki dom, należący od

pokoleń do rodziny ojca.

Kiedy matka powiedziała Davidowi, że ma się ożenić z córką

miss Pommy, chłopak chciał dla zasady odmówić, ale nie

potrafił znieść napadów płaczu matki, które mogły trwać całymi

dniami - albo tak długo, aż nie dostała tego, czego chciała.

Z drugiej strony David znał Ariel i jej matkę całe życie i dla

niego ich dom był ostoją zdrowego rozsądku. To prawda, że

miss Pommy chciała kontrolować wszystko wokół siebie, ale

ostrzegała przed atakiem. Mówiła ludziom, którymi rządziła,

czego od nich oczekiwała i jeśli tego nie robili, następowały

określone konsekwencje. David nigdy w życiu nie widział, żeby

płakała, a brak łez stanowił dla niego ogromną odmianę i ulgę.

Dla Davida Ariel była taka sama jak jej matka. Przez te

wszystkie lata, które spędzili razem, ani razu nie widział, żeby

Ariel płakała. Wiedziała, czego pragnie, i zdobywała to.

Ale problem polegał na tym, że Ariel pragnęła tego starucha,

R.J. Bromptona. Facet nie spodobał się Davidowi od pierwszej

chwili, gdy tylko go zobaczył. Brompton był człowiekiem

bywałym w świecie, doświadczonym w obcowaniu z kobietami

- miał wszystkie te cechy, których brakowało Davidowi i który­

mi chłopak pogardzał. David widział swojego ojca tylko sześć

Jude Deveraux Kuzynki

background image

razy w życiu, ale Brompton bardzo mu go przypominał. Bez­

względny, doświadczony, pozbawiony sumienia. A celem życia

Davida było, żeby nie stać się takim człowiekiem jak jego

ojciec.

Drugą siłą napędową W życiu Davida była miłość do Ariel.

Od piątego roku życia David był przewodniczącym klasy. Za­

wsze na świeczniku. Kapitan drużyny futbolowej. Na balu

końcowym ogłoszono go „najprzystojniejszym" i „najlepiej

rokującym na przyszłość"- Od dziecka był śmiały i pewny

siebie. „Mój mały mężczyzna" - tak nazywała go matka.

Ale kiedy znajdował się w towarzystwie Ariel, stawał się

skończonym idiotą. Ona była jak księżniczka, mieszkała w tym

swoim pięknym domu, nigdy nie chodziła do szkoły z innymi

dziećmi, nigdy nie nosiła ubrań, które nie zostały uszyte specjal­

nie dla niej. Ariel nigdy W życiu nie miała pary dżinsów.

Jego przyjaciel Wesley powiedział, że David kochał się

w Ariel, bo ona była poza jego zasięgiem.

- Wszystkie inne dziewczyny wypisują ci swoje numery

telefonu na dłoni, ale Ariel mówi: „to znowu ty?". A ty to

uwielbiasz.

Może i tak, pomyślał David. Ale bez względu na przyczynę,

David był jej niewolnikiem, odkąd skończyli pięć lat - i tak

właśnie Ariel go traktowała. Kiedy byli dziećmi, dawała mu

listę zakupów, na której znajdowały się takie rzeczy jak maleń­

kie kółka, przezroczysty materiał czy brokat, a on przełykał

dumę i kupował to, czego potrzebowała. Potem siedział w mil­

czeniu, podczas gdy Ariel dobywała zestaw niewielkich narzę­

dzi, który dla niej kupił, i budowała maleńkie domki dla wróżek.

Nigdy nie bawiła się z nim, ale łaskawie pozwalała mu przy­

glądać się swoim zajęciom.

Kiedy David dorósł, słyszał, że ludzie mówią o miss Pommy

jako o „Królowej Arundel", zaś o Ariel jak o księżniczce.

„Czeka, aż stara królowa umrze", mówił ktoś i wszyscy się

śmiali. Rodzina Ariel nie była najbogatsza w tym zamożnym

Jude Deveraux Kuzynki

background image

mieście, ale miała największy prestiż i najdłuższą listę
przodków.

Czasami David zabierał Ariel do kina. Inne dziewczyny

nosiły tanie, kuse bluzeczki, które odsłaniały pępek, ale Ariel

zawsze była zapięta pod samą szyję. Według niej, strój spor­

towy składał się z wartych tysiąc dolarów spodni i nieskazitel­

nie białej koszuli.

- Po prostu chcę tego, co najlepsze - mówił David do Wesa,

albo kogokolwiek innego, kto robił uwagi na temat Ariel.

Przejście od miłości do Ariel do planowania kariery politycz­

nej wydawało się Davidowi zupełnie naturalne. Uważał, że

potrafi przekonywać innych i wierzył w dobroć ludzkiej natury,

dlatego sądził, że może zrobić coś dobrego dla świata. A z urodą

i stylem Ariel, jej znajomością manier i etykiety, bez trudu mógł

sobie wyobrazić ich oboje w Białym Domu.

Do niedawna David myślał, że Ariel w końcu ulegnie matce

i zgodzi się za niego wyjść. Wiedział, że jeżeli uda im się

przebrnąć przez samą ceremonię, Ariel będzie jego. Była zmys­

łową dziewczyną, dziewicą w wieku lat dwudziestu czterech

i David bardzo pragnął się z nią kochać. Był pewien, że mimo

wszystkich jej protestów, Ariel go kochała. Ona o tym nie

wiedziała, ale on tak.

Ale wtedy powiedziała mu, że zobaczyła R.J. Bromptona

i zakochała się w nim. W mężczyźnie, którego dopiero co

poznała? Po tym, gdy pierwszy raz usłyszał o jej planach wobec

Bromptona (a musiał się wtedy bardzo starać, żeby nie urządzić

jej piekielnej awantury), David przeprowadził dokładne bada­

nia nad tym człowiekiem i zrozumiał, co Ariel w nim pociągało.

Pragnęła być z kimś, kto będzie potrafił przeciwstawić się jej

matce. To, że miss Pommy od zawsze była oczarowana Davi-

dem, nie miało dla Ariel żadnego znaczenia.

O ile David nie zamierzał ujawnić swojej miłości do Ariel

- i zaryzykować, że zostanie na zawsze odrzucony - musiał

pomagać jej we wszystkich planach. Pomógł jej w przeprowa-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

dzeniu idiotycznej zamiany miejsc z kuzynką i zgodził się

pojechać z nimi na Wyspę Króla. To dzięki jego pomocy Ariel

dotarła do Bromptona. Czy to oznaczało, że z właśnie z winy

Davida znaleźli się teraz w tej sytuacji?

Ale David lubił trzeźwo patrzeć na problemy, a potem je

rozwiązywać. Musiał się bardzo starać, żeby powstrzymać

uśmiech, gdy Ariel mówiła, że nienawidzi Bromptona, ale

z doświadczenia wiedział, że nie powinien jej przyklaskiwać.

Ariel lubiła, gdy ktoś się jej sprzeciwiał.

- Jestem przekonany, że chciał dobrze - powiedział.

- W końcu ma doświadczenie w takich sytuacjach.

- Jak ktokolwiek może mieć doświadczenie w takich sytua­

cjach? Chyba że on jest członkiem mafii. A może chcesz mi

powiedzieć, że świat biznesu w Nowym Jorku jest tak krwawy,

że trupy w wannie są na porządku dziennym?

- Nic nie chcę ci powiedzieć, ale myślę, że on ma racje,

każąc nam zostać w domu. Powinniśmy pilnować ciała.

Ariel popatrzyła na niego z wściekłością.

- Naprawdę sądzisz, że powinniśmy siedzieć tutaj, w tym

domu, przez cały dzień i czekać?

- Czy nie właśnie tak powiedział R.J.? On jest...

- Biznesmenem z Nowego Jorku - dokończyła Ariel. - Co

on może wiedzieć? - Uniosła dwa studolarowe banknoty, które

R.J. zostawił razem z liścikiem. - Myślisz, że to wszystkie

pieniądze, jakie miał? Że dał nam wszystko i nie zatrzymał nic

dla siebie?

David ułożył się wygodniej na tapczanie, jak gdyby zamie­

rzał spędzić na nim cały dzień.

- Pewnie on myśli, że może zarobić pieniądze gdziekolwiek,

więc nie potrzebuje żadnych zaskórniaków. Pamiętaj, że zarów­

no on, jak i Sara zarabiają na życie. Ty i ja jesteśmy... - Wzru­

szył ramionami, jakby nie mógł znaleźć słów, żeby ich opisać.

- Bezużyteczni. Chcesz powiedzieć, że ty i ja jesteśmy

bezużyteczni?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

_ Wcale nie. Jestem przekonany, że gdyby ktoś chciał wy­

prawić przyjęcie, byłabyś niezastąpiona. Ale fakt, że wszyscy

na tej wyspie nas nienawidzą...

-Naprawdę? A może kazano im trzymać się od nas

z daleka?

Ariel usiadła na brzegu tapczanu, przygniatając palce stóp

Davida, ale chłopak się nie ruszył. Jeszcze nigdy nie widział jej

tak zdenerwowanej.

- Pieniądze - powiedziała z obrzydzeniem. - Nie zdajesz

sobie sprawy, że pieniądze są źródłem wszystkich moich prob­

lemów?

David zmarszczył brwi.

- Czy ty i miss Pommy macie kłopoty finansowe?

_ Tak! - zawołała Ariel. - Ona ma wszystkie, a ja żad­

nych. Gdybym tylko miała pieniądze, mogłabym żyć włas­

nym życiem. - Wstała i David poruszył palcami u stóp.

_ Wychowała mnie tak, żebym była bezradna jak kobieta ze

związanymi stopami. Starannie pokierowała moją edukacją

tak, żebym absolutnie nic nie umiała. Potrafię nakryć stół,

kładąc po dwanaście sztućców przy każdym talerzu. Wiesz,

że nigdy w życiu nie jadłam inaczej banana jak tylko nożem

i widelcem. Zresztą, zwykle każdy owoc dostaję już po­

krojony.

David popatrzył na nią z ciekawością. Nie wiedział, że Ariel

zdawała sobie sprawę, iż można jeść banana w inny sposób

- albo że w ogóle można żyć inaczej niż ona.

- Co mogę innego robić w życiu, niż wyjść za jakiegoś

mężczyznę i wydawać mu proszone kolacje?

- Myślę, że nie tylko to mogłabyś dla niego robić - zauważył

David miękko.

- Och, zamknij się! Zawsze myślisz tylko o swojej przyszło­

ści, o tym, czego ty oczekujesz od kobiety. Idealna żona. Idealne

przyjęcia. Davidzie, jesteś najbardziej idealną osobą, jaką w ży­

ciu poznałam.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Ja? - Nie wierzył własnym uszom. - To ty jesteś taka

idealna...

- Chcę coś robić - przerwała mu Ariel. - Zostać kimś.

David usiadł na tapczanie.

- Wybacz, że jestem taki głupi, ale jak małżeństwo z Bromp-

tonem miałoby ci w tym pomóc?

- On jest silny. Niezależny. Powiedziałby mojej matce, żeby

dała mi spokój, poszedłby do pracy, a ja wreszcie mogłabym

robić ze swoim życiem to, co chcę.

- Czyli?

Ariel znowu usiadła.

- To tyle. Nie mam pojęcia, co chcę robić w życiu.

- Zawsze możesz przez następne dwa dni zarobić jakieś

pieniądze i gdy zobaczysz Bromptona, rzucisz mu jego pienią­

dze w twarz. O ile nie zostaniemy aresztowani za morderstwo

- dodał po chwili namysłu.

- Całe życie bałam się matki. Ona kontroluje to, co noszę, co

jem, nawet za kogo wyjdę za mąż. A teraz, kiedy myślę o tym

trupie w zamrażarce, bardzo chciałabym, żeby tu była. Chyba

pobiegłabym do niej i padła jej w ramiona.

- I co miss Pommy by zrobiła, gdybyś pobrudziła jej bluzkę

tuszem do rzęs? Byłaby wściekła, gdyby nie mogła sprać mas-

kary z ubrania.

- Maskary? Żartujesz? Nie mam na twarzy żadnego makijażu.
- Dałbym się nabrać, ale ty zawsze wyglądasz świetnie.

- David dotknął jej ramienia i zaczął posuwać palce ku górze.

Nagle Ariel wstała.
- Pamiętasz, jak byliśmy w pubie? Pamiętasz, jak powie­

działam Sarze, że pomogę Phyllis zacząć się ubierać stosownie
do jej wieku?

- Myślę, że ona ubiera się zgodnie ze swym wiekiem men­

talnym.

Ariel oparła ręce na biodrach i popatrzyła na Davida z góry.

- Ta kobieta chce mężczyzny.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Myślę, że już kilku ich miała.

- Nie, nie w tym sensie. Spróbuj pomyśleć o czymś powyżej

pasa. Ona pragnie męża, ale jakiego męża znajdzie, ubierając

się tak jak teraz?

- Nicponia. Nastolatka.

- Właśnie.

David uśmiechnął się.

- Odkąd tu przyjechaliśmy, co najmniej pół tuzina kobiet

gapiło się na ciebie.

- Nie, nie na mnie, na Sarę. To ona ma na sobie dobre ciuchy.

- Spojrzała na swoje proste, bawełniane spodnie i takąż koszul­

kę. - To tylko naśladownictwo ubrań Sary, ale i tak...

- Ubranie nie ma tu nic do rzeczy. To na ciebie patrzyły. Nie

zdajesz sobie sprawy, Ariel, jaką masz prezencję, jaki styl, jak

bardzo różnisz się od innych kobiet.

- Naprawdę? - spytała miękko. - Nie bywałam w takich

miejscach jak inne kobiety. Matka zawsze trzymała mnie

w klatce.

- A kto ma lepsze wyczucie stylu niż miss Pommy?

- Nikt - odpowiedziała Ariel i popatrzyła na Davida. - Myś­

lisz, że moja wiedza jest coś warta?

- Myślę, że mogłabyś z powodzeniem prowadzić agencję

modelek w Nowym Jorku. Albo zostać naczelną „Vogue".

Ariel uśmiechnęła się.

- A na Wyspie Króla w Karolinie Północnej?

- Myślę, że kobiety będą się ustawiały w długie kolejki.

Tylko wyobraź sobie, ilu plotek będziesz mogła wysłuchać!

- To miał być żart, ale gdy tylko David wypowiedział te słowa,

oboje popatrzyli na siebie.

- Jak myślisz, czego mogłabym się dowiedzieć?

- Czegokolwiek. Wszystkiego. Może kobiety powiedziały­

by ci, co tu się tak naprawdę dzieje. - David spoważniał. - Ariel,

skarbie, ale co ty tak naprawdę umiesz robić? Potrafisz zrobić

taki makijaż na pokaz jak w drogeriach?

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Nie wiem. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawia­

łam, ale kiedy widzę kobietę, często myślę o tym, jak mogłaby

się ubrać albo co zrobić z włosami, żeby lepiej wyglądać.

Weźmy na przykład Britney.

- Kogo?

- Britney. Kobietę, którą kochasz. Tę, dla której zostałeś

w Arundel, pamiętasz?

David parsknął śmiechem.

- Ach, tak, miłość mojego życia. Britney. No i co z nią?

- Byłaby całkiem ładna, gdyby związała włosy i przestała

malować czarną kreskę pół centymetra nad linią rzęs. A jej

maskara za bardzo się klei...

Ariel przestała mówić, bo David położył jej dłoń z tyłu głowy

i przyciągnął jej usta do swoich. Po raz pierwszy pocałował ją

w sposób, który trudno było nazwać braterskim. To był mocny,

głęboki pocałunek, który miał przypomnieć Ariel, że David nie

był jej bratem.

Kiedy skończył, wstał i przeciągnął się.

- Chyba wezmę prysznic, a kiedy wyjdę, pomyślimy, jak się

do tego wszystkiego zabrać. - Dopiero przy drzwiach łazienki

obejrzał się na Ariel. Kiedy zobaczył, że ona wciąż tam siedzi

z osłupiałym wyrazem twarzy, uśmiechnął się. Wóz albo prze­

wóz. Postanowił pokazać Ariel, co do niej czuł.

background image

ROZDZIAŁ 1

O

biecujesz, tak? - Phyllis patrzyła na swoje odbicie w lus­

trze. Na twarzy miała o połowę mniejszy makijaż niż

zwykle, a ubrana była w męską koszulę i spodnie, które, według

niej, były stanowczo za duże. Ale musiała przyznać, że wy­

glądała... inaczej. Prawie elegancko.

- Przysięgam - powiedziała Ariel. - R.J. Brompton załatwi

ci hotel w Nowym Jorku na tydzień i przedstawi co najmniej

czterem mężczyznom, uznawanym za dobrą partię. Co się

stanie potem, będzie zależało tylko od ciebie.

- A Saks?

- Voucher na zakupy za pięć tysięcy dolarów.

- Ze stylistką - zaznaczyła Phyllis.

Ariel zacisnęła za plecami dłonie w pięści, ale uśmiechnęła

się i skinęła głową, gdy Phyllis znowu na nią spojrzała.

- Nie wiem... - powiedziała Phyllis, ponownie patrząc w lu­

stro. - Nie jestem pewna, jak ludzie to potraktują, jeśli ci

pomogę.

- Rozumiem - odrzekła Ariel, ustawiając równo kosmetyki

Phyllis. Musiała walić w drzwi sypialni jak wściekła, żeby

obudzić Phyllis z jej pijackiego snu, a i tak gospodyni nie

zrozumiała ani słowa z tego, co Ariel do niej mówiła.

- Co chcesz ze mną zrobić? - pytała.

W końcu David musiał wyciągnąć kobietę z łóżka i posadzić

przed toaletką.

- On jest cudowny - wyszeptała Phyllis do Ariel, gdy ta

nakładała brązowy cień na jej powieki. - Czy cały jest taki

śliczny?

Ariel podniosła wzrok na Davida i po raz pierwszy w życiu

Jude Deveraux Kuzynki

background image

poczuła ukłucie zazdrości. Z iloma kobietami poszedł do łóżka?

Zastanawiała się, po czym potrząsnęła głową, zła sama na siebie.

- Nie mam pojęcia - powiedziała, próbując skoncentrować

się na cieniu do powiek. Wcześniej tylko raz robiła komuś

makijaż, a była to pokojówka, która szła na kolację ze swoim

chłopakiem. Byli ze sobą od trzech lat, ale kiedy dziewczyna

wróciła z pierścionkiem zaręczynowym, Ariel czuła się tak,

jakby naprawdę pomogła.

- Nigdy nie zdarłaś z niego ciuchów? - dopytywała się

Phyllis.

Ariel chciała trzepnąć kobietę w ucho albo poradzić jej, żeby

zatrzymała swoje opinie dla siebie, ale wiedziała, że będzie

musiała przełknąć dumę, jeśli ma się czegokolwiek dowiedzieć.

- Gdyby jakakolwiek kobieta tego spróbowała, David wal­

czyłby jak lew. - Miała na myśli, że David był człowiekiem

honoru, ale to wcale tak nie zabrzmiało.

- To znaczy, że on jest gejem?

Ariel uśmiechnęła się.

- Różowy jak róże w ogrodzie mojej babci.

- Może ja mogłabym to zmienić.

- Uwierz mi, niejedna kobieta już próbowała. Powinnaś

porozmawiać z Britney. Ona próbowała całymi latami, ale...

- Nic z tego?

- Absolutnie. - David mnie zabije, pomyślała Ariel, ale nie

przestawała się uśmiechać. Tyle że skoro nie mogła obiecać

kobiecie - nazwijmy to - „usług" Davida, będzie musiała

wymyśleć coś innego, żeby przekonać Phyllis Vancurren do

współpracy. Ariel obiecywała jedną gwiazdkę z nieba za drugą.

- Więc zadzwonisz do nich? - spytała, przykładając roz­

grzaną lokówkę do zniszczonych trwałą i rozjaśnianiem wło­

sów Phyllis.

- Telefony nie działają - przypomniała Phyllis, unosząc

lusterko i oglądając z bliska makijaż, który zrobiła jej Ariel.

- Kabel jest przecięty, pamiętasz?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Zapomniałam. Ale macie jakiś sposób na przekazywanie

sobie informacji, prawda?

- Próbujesz mnie podejść, żebym ci coś powiedziała, tak?

- Próbuję zarobić pieniądze na jedzenie dla siebie i Davida

- wycedziła Ariel z zaciśniętymi zębami. - On się do tego nie

przyzna, ale jest kompletnie przerażony, więc ja muszę coś

zrobić. Nawet nie wiesz, z jaką radością przekażę go z po­

wrotem pod opiekę jego matki, gdy tylko wrócimy do Arundel.

Ta kobieta rozpieszcza go do granic możliwości. Nigdy nie

pozwala mu nic robić. - Wybacz mi, pomyślała, przepraszając

Davida w duchu. Jeżeli ktoś na świecie nie był rozpieszczany

przez matkę, to właśnie David. Przez całe życie Ariel widziała,

jak chłopak załatwiał dla swojej matki sprawy, którymi zaj­

mowali się tylko dorośli. Płacił rachunki i często widywała go

w banku, jak rozmawiał z menedżerem o ogromnym majątku

matki.

- Słyszałaś, co do ciebie powiedziałam? - niecierpliwiła się

Phyllis.

- Nie, przepraszam. Zamyśliłam się. O, tak jest dobrze.

- Obniżyła fryzurę Phyllis o jakieś cztery centymetry.

- Nie sądzisz, że wyglądam starzej?

Ariel niemal powiedziała: „bo jesteś starsza", ale ugryzła się

w język.

- Myślę, że tak wyglądasz na naprawdę inteligentną.

Taki wygląd pomoże ci przyciągnąć uwagę mężczyzn dużo

lepszej klasy niż przedtem. - To było uczciwe stwierdzenie

i Phyllis właśnie tak je odebrała. - A zatem możesz to

zorganizować? - Ariel próbowała ukryć desperację w głosie.

- Naprawdę muszę spróbować zarobić jakieś pieniądze dla

Davida i dla mnie.

- A co z R.J. i tą dziewczyną? Jak ona miała na imię?

- Sara. Oni poszli sobie gdzieś.

Phyllis odwróciła się szybko, żeby popatrzeć na Ariel.

- Lepiej, żeby nie opuszczali wyspy!

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- A jak mieliby to zrobić? - spytała Ariel spokojnie, ale

serce waliło jej jak młotem. A jeżeli R.J. i Sarze udało się uciec

z wyspy? - A co by się z nimi stało?

- Nic dobrego - odrzekła Phyllis, odwracając się do lustra

i najwyraźniej decydując, że powiedziała za dużo. - Mogę wam

pomóc w nagłośnieniu tego biznesu. Dzieciaki rozpowiedzą

o tym po mieście.

- Mogłyby powkładać ulotki do skrzynek? To znaczy, jeśli

uda mi się przekonać sklepy w mieście, żeby wzięły w tym

udział.

- O to nie musisz się martwić. Interesy idą tutaj tak fatalnie,

że większość ludzi zrobiłaby wszystko, żeby zarobić parę do­

larów.

- Powinni znaleźć skarb, tak jak pan Nezbit - rzuciła Ariel,

czekając w napięciu na odpowiedź Phyllis.

- Złoto Fenny'ego - powiedziała kobieta, uśmiechając się

do lustra. - Każdy tutaj o tym mówi, jak wypije kilka piw.

- Ale nikt nigdy go nie znalazł?

- Nikt nie był nawet blisko. Poza...

- Poza kim?

- Myślę, że Gideon wie więcej, niż mówi. Nawet ja nie

mogłam nic z niego wyciągnąć.

- A próbowałaś?

Phyllis roześmiała się serdecznie.

- Kotku, ten chłopak i ja rozkołysaliśmy to moje stare wyro

tyle razy... Powiedzmy tylko, że to, co wie, zachował dla siebie.

- Kim jest Gideon?

- Synem Fenny'ego. A może nie. Gideon twierdzi, że nie,

ale Fenny i Eula, że tak. Nigdy nie widziałam, żeby była

w ciąży, ale powiedziała, że po niej tego nie widać, a poród

odbył się w domu. - To bardzo Phyllis rozśmieszyło, ale Ariel

nie wiedziała, na czym polegał dowcip.

- Więc David może użyć twojego komputera, wydrukować

ulotki i ktoś rozniesie je po mieście?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Oczywiście - odpowiedziała Phyllis, poklepując nową

fryzurę.

- A czy oni się nie zdenerwują?

- Kto?

- Ci, którzy rządzą miastem?

Phyllis popatrzyła w lustrze na Ariel.

- Nie martw się o to przesłuchanie w poniedziałek. Bromp-

tona na pewno stać na grzywnę.

- Jestem tego pewna - odpowiedziała Ariel cicho i odsunęła

się krok w tył. - Lepiej pójdę i powiem Davidowi, że... o tym.

- Powiem mu, że jest gejem, pomyślała i nie mogła ukryć

uśmiechu.

- Pozwól mi to zrobić - powiedziała Ariel. - Proszę.

David popatrzył na nią zmrużonymi oczami.

- I co im powiesz? Że jestem twoją asystentką?

- Może mógłbyś pomagać w doborze odpowiednich do­

datków.

- Nabijaj się ze mnie, a powiem im, że mieszkasz w przy­

czepie pod młynem.

- Po sąsiedzku z Britney?

- Z Brit. Jako jej kochanka.

Ariel roześmiała się.

- Nie miałam pojęcia, że potrafisz być aż tak okrutny.

- To dlatego, że nic o mnie nie wiesz. Chyba pójdę do sklepu

z artykułami żelaznymi i sprawdzę, czy tutejsi mężczyźni znają

się na czymkolwiek innym niż piły łańcuchowe.

- Założę się, że z radością wysłuchają twojej przemowy, jak

ocalić lasy deszczowe.

David uśmiechnął się niepewnie.

- Może jeszcze z tym poczekam. To co mam robić, żeby

pomóc ci przemienić te kobiety w królowe piękności?

- Nie mają być piękne, tylko wyglądać najlepiej, jak po­

trafią, pamiętasz?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Tak, sam pisałem ulotkę.

- Naprawdę myślisz, że mi się uda? - wyszeptała Ariel,

a David uśmiechnął się do niej.

- Tak, naprawdę. I żadnych więcej wątpliwości.

Davidowi nie było łatwo stać za plecami Ariel, gdy dziew­

czyna delikatnie pukała do drzwi właścicielki jedynego sklepu

odzieżowego na Wyspie Króla. Sklep z sukienkami sąsiadował

z drogerią, którą prowadziła jej siostra, i oba lokale otwierano

dopiero o dziesiątej. Teraz nie było jeszcze ósmej.

Kiedy nikt nie otwierał, Ariel cofnęła się o krok.

- Może jeszcze nie wstali. Przyjdziemy później.

David sięgnął nad jej głową i zapukał tak głośno, że z po­

wodzeniem mógłby obudzić sąsiadów. Parę minut później

w drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku, ubrana w zno­

szony szlafrok i skrzywiła się przed promieniami porannego

słońca.

- Tak? - powiedziała.

David zaczął coś mówić, ale przerwał i popchnął Ariel lekko

do przodu. Dziewczyna miała małe doświadczenie w rozmo­

wach z ludźmi, których nie znała całe swoje życie. Albo którym

nie została właściwie przedstawiona.

- Chciałabym porozmawiać z panią o pewnym układzie

biznesowym - zaczęła ostrożnie.

- Nie możemy wam pomóc - odparła kobieta i zaczęła

zamykać drzwi.

Ariel wcisnęła stopę w szparę między drzwiami a futryną, po

czym spojrzała na kobietę.

- Przed chwilą zmieniłam twarz i fryzurę Phyllis Vancurren.

Wygląda teraz na tyle lat, ile ma, i jest wystarczająco elegancka,

by znaleźć sobie męża spoza wyspy.

Kobieta zamrugała kilka razy powiekami.

- Albo jesteś czarodziejką, albo kłamiesz.

- Nie - powiedziała Ariel. - Po prostu szyję sobie ubrania

w Nowym Jorku i tak często robiono mi profesjonalny makijaż,

Jude Deveraux Kuzynki

background image

że mogłabym pracować jako makijażystka u Estee Lauder.

Potrzebujemy pieniędzy i chciałabym zaproponować nową styli­

zację każdej kobiecie w tym mieście. Ubrania, buty, kosmetyki

i fryzury. Dostanę dwadzieścia procent od wszystkiego, co kupią.

David uśmiechnął się za jej plecami. Był naprawdę pod

wrażeniem.

- Będę miała przez was kłopoty, ale wejdźcie.

- Jeśli nie wsadzą nas do więzienia do końca życia, zabiję cię

- powiedział David do Ariel tak, żeby tylko ona słyszała. - Czy

ty masz w ogóle pojęcie, co te kobiety ze mną robią?

Ariel wiedziała, bo kobiety były zachwycone.

- Jeżeli on potrafi to znieść - mówiły - to naprawdę musi

być gejem.

Ariel uwijała się jak w ukropie, nie mając czasu na nic więcej,

jak tylko próbować ze wszystkim zdążyć.

Drogerię dzieliły od sklepu z sukienkami podwójne drzwi,

które teraz stały otworem, żeby kobiety mogły swobodnie prze­

chodzić z jednego pomieszczenia do drugiego. Ariel uwijała się

między nimi, przez większość czasu mówiąc „nie".

- Ta ci nie pasuje. Przymierz niebieską. Nie, nie, nie! Nie ten

pasek!

Na początku czuła się onieśmielona i z całej siły próbowała

być dyplomatyczna. Ale o jedenastej porzuciła uprzejmości.

Kobiety nie były uprzejme, więc dlaczego ona miała być miła?

Wyrywały sobie ubrania, przepychały się w kolejce i kłóciły,

i ogólnie zachowywały się tak, jak oczekiwała: wygłodniałe

mody i piękna.

Żeby obsłużyć tak wiele klientek, Ariel przestała wszystko

robić sama. Na początku sama nakładała kosmetyki, zrobiła

nawet pasemka na włosach jednej kobiety, ale po godzinie

zaczęła wydawać polecenia, których panie chętnie słuchały.

Makijaże, fryzury, garderoba, wszystko było robione naraz,

a Ariel tylko wykrzykiwała rozkazy.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Ona nie potrzebuje już więcej blondu! Jej włosy już i tak są

wystarczająco białe! I spójrzcie na jej brwi! Niech ktoś mi poda

pęsetę! - Kobiety nie czuły się urażone, tylko śmiały się i prze­

pychały jeszcze bliżej Ariel.

- Przyniosłam wszystkie sześćdziesiąt jeden moich torebek

i pomyślałam, że mogłabyś mi powiedzieć, które mam za­

trzymać.

Ariel zajrzała do plastikowej torby pełnej torebek, sztywnych

od wieku i brudu, ale od razu rozpoznała skarby z lat czterdzies­

tych i pięćdziesiątych.

- Weź trochę kremu i bezbarwnej pasty do butów - poradziła

- a potem usiądź w tamtym kącie i wyczyść te torebki. Kiedy

skończysz, rozłóż je na stole, a ja je dla ciebie sprzedam.

Dwadzieścia pięć procent zysku dla mnie. - Kobieta mrugnęła

powiekami parę razy, po czym wybiegła prosto do sklepu

przemysłowego, żeby zrobić zakupy.

David pomagał Ariel przez chwilę, ale okazało się, że to dla

niego zbyt wiele. Kobiety były zafascynowane jego urodą i tym,

co w sekrecie powiedziała im Phyllis.

Około pierwszej Ariel usłyszała z ust kobiety o zniszczonej

słońcem skórze imię Gideon. Ruszyła w stronę dziewczyny,

która nakładała na powieki kobiety jasnoniebieski cień, i wzięła

od niej pędzelek.

- Ja się tym zajmę - powiedziała i dziewczyna spojrzała na

nią z wdzięcznością.

- Twoja skóra wymaga leczenia laserem - orzekła Ariel

mimochodem.

- Jakbym o tym nie wiedziała. To przez te wszystkie lata na

łódce Fenny'ego.

Ariel musiała na chwilę przerwać nakładanie makijażu, tak

bardzo zadrżała jej dłoń. Fenny Nezbit. Trup w wannie. Męż­

czyzna, który pozwał ich do sądu.

- Wszystko w porządku - powiedziała kobieta miękko.

- Nie pozwolę, żeby Fenny was skrzywdził w poniedziałek. To

Jude Deveraux Kuzynki

background image

tylko gra, w którą on się bawi. Nie miał na myśli nic złego.

Wiedział, że ten facet jest bogaty.

- R.J.

- Tak, ten starszy. On jest bardzo zakochany w tej dziew­

czynie, prawda?

Znowu dłoń Ariel zawisła w powietrzu.

- W Sarze? Ona dla niego pracuje, ale nie sądzę, żeby byli

w sobie zakochani.

- Akurat - powiedziała kobieta. - Powinnaś była widzieć ich

dzisiaj rano. Jechałam tutaj, a on chyba myślał, że zamierzam

ich przejechać ciężarówką, bo popchnął ją do rowu i przykrył

własnym ciałem. Jeżeli ktokolwiek by ucierpiał, to on. Mogę ci

powiedzieć, że Fenny nigdy nie zrobiłby dla mnie czegoś

takiego. - Nachyliła się do Ariel. - Założę się, że ten twój

gołowąs też zrobiłby to dla ciebie.

Ariel zerknęła na Davida. Jakaś kobieta pytała go, czy bluz­

ka, którą miała na sobie, nie ma zbyt wyciętego dekoltu.

- David jest...

- Nie wciskaj mi tego kitu. Potrafię poznać kłamstwo, kiedy

je usłyszę. Żyję z Fennym i na tym kończą się łgarstwa, które

mogę znieść. Ten chłopak nie jest homoseksualistą.

- Zastanawiam się, czy mogłabym porozmawiać z panem

Nezbitem - powiedziała Ariel. - Może mogłabym się z nim

spotkać dziś wieczorem.

- Wyjechał i nie wiem, kiedy wróci. Pewnie dopiero w po­

niedziałek, na randkę z sędzią.

- Czy on wyjechał z wyspy?-Ariel nakładała cień na powieki

kobiety, ale zmarszczki sprawiały, że wciąż robiły się grudki.

- Nie. Poszedł przespać się ze swoim złotem.

- Przespać się ze swoim złotem? - powtórzyła Ariel.

- Na pewno słyszałaś o złocie Fenny'ego.

- Phyllis...

- Nie wspominaj przy mnie imienia tej kobiety! Ona i Gi-

deon...

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Kim jest Gideon?

- Diabelskim nasieniem, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ma­

ły, podły bękart.

- On jest twoim synem, prawda?

Kobieta spojrzała na Ariel w lustrze, a jej oczy rozbłysły.

- Skoro tak mówisz.

Ariel próbowała uspokoić gwałtownie bijące serce.

- Kiedy widziałaś R.J. i Sarę, dokąd oni szli?

- Do mojego domu. Kazałam im zająć się moimi dziećmi.

Ariel już miała się uśmiechnąć na myśl o R.J. w roli niańki,

ale potem pomyślała o tym dzieciaku, Gideonie i o Sarze.

- Powiedz mi coś więcej o Gideonie.

- Najbardziej podły, najbardziej podstępny diabeł na wy­

spie. Tak, przy okazji, jestem Eula. Masz dzieci?

- Nie - odpowiedziała Ariel.

- Dobra rzecz. Moje dziewczynki są po prostu cudowne, ale

Gideon zawsze kładł łapę na wszystkim, co mu wpadło w ręce.

Mam tylko nadzieję, że ci twoi przyjaciele go nie spotkają.

Mogą dać się zwieść jego wyglądem. Urodę odziedziczył po

mojej stronie rodziny.

Ariel nie potrafiła nie przerwać nakładania makijażu i Eula

zarechotała.

- Teraz trudno ci w to uwierzyć, ale kiedyś byłam praw­

dziwą pięknością. Zbyt wiele czasu spędziłam na tej zapom­

nianej przez Boga wyspie i moja uroda przeminęła.

- Skoro twój mąż ma złoto, dlaczego stąd nie wyjedziesz?

- Myślisz, że dałby mi coś z niego? Wylicza co do pensa.

Przynosi je skądś z wyspy, potem zabiera na stały ląd i zamienia

na gotówkę.

Kłamie, pomyślała Ariel, przyglądając się, jak kobieta rusza­

ła oczami, gdy mówiła. Ale gdzie tkwi kłamstwo?

Ariel nie miała czasu, żeby się dowiedzieć. Drzwi otworzyły

się i do sklepu weszła kobieta równie okrągła, jak wysoka

i z ciszy, która zapadła wokół, Ariel wywnioskowała, że była

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

kimś ważnym. Szybko dowiedziała się, że oto miała do czynie­

nia z żoną burmistrza Wyspy Króla, i musiała zostawić Eulę

Nezbit, żeby się nią zająć.

Dopiero o piątej po południu Ariel mogła pomówić z Davidem.

- Gdzieś ty się podziewał? - wysyczała, gdy siostry, które

były właścicielkami sklepów, ryglowały drzwi. W sklepie

odzieżowym nie zostało wiele towaru, a w drogerii skończyła

się farba do włosów i większość kosmetyków. Wszyscy poza

Ariel wyglądali na wyczerpanych.

- Możemy pójść coś zjeść? - spytał David, wskazując wzro­

kiem na obie kobiety.

- Jak tylko podzielimy zyski - odpowiedziała Ariel. - Pro­

wadziłam rachunki w głowie, więc mniej więcej wiem, ile mi

się należy. To nie powinno długo potrwać.

Jedna z sióstr popatrzyła na Davida, jakby chciała powie­

dzieć „co za strata", po czym podeszła do kasy i zaczęła uderzać

w klawisze. Dziesięć minut później wręczyła Ariel zwitek

banknotów.

Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, David

wypchnął ją za drzwi.

- Dwieście trzydzieści dolarów? To wszystko? Wyczyści­

łam to miejsce do zera.

- Sprzedali towar wartości około dwu tysięcy trzysta. Po­

dziel to na pół z tym, ile za niego zapłacili i dwadzieścia procent

daje dwieście trzydzieści - powiedział.

Ariel zwinęła banknoty i wsunęła je do stanika.

- Musi być jakiś sposób, żeby zwiększyć zyski - powiedzia­

ła, po czym jej twarz rozjaśnił uśmiech. - Ale nigdy w życiu tak

dobrze się nie bawiłam. Myślisz, że mogłabym otworzyć sklep

z odzieżą w Arundel?

- Jeśli chcesz natychmiast zabić swoją matkę.

- Chciałabym, żeby ona w nim pracowała.

David już miał wyrazić swoje głębokie przerażenie, kiedy

zobaczył, że Ariel żartuje.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Chodź, bogata dziewczyno, zaproś mnie na kolację. Chcę

usłyszeć wszystko, czego się dowiedziałaś.

Dwadzieścia minut później byli w pubie i atmosfera nie

mogła bardziej różnić się od tej, jaka tu panowała poprzednio.

Prawie każda kobieta, która wchodziła, machała do Ariel i pyta­

ła, jak wygląda. Ariel, witając się z nimi, dyskretnie radziła im,

co powinny zrobić: mniej szminki, mniej lakieru do włosów,

zakryj pępek.

- Więc niczego się nie dowiedziałaś? - zapytał David.

- Tylko tyle, że ten Gideon jest chory psychicznie. Wyrośnie

na lokalnego seryjnego mordercę. - Nachyliła się do Davida.

- Opiekuje się dwojgiem dzieci, Eula mówiła, że są jego.

Wszyscy w mieście myślą, że to jej dzieci, ale to nieprawda.

- A kto jest matką?

Ariel odchyliła się na oparcie.

- Nie chciała mi powiedzieć, ale myślę, że Phyllis Vancur-

ren. Może pije właśnie dlatego, że Nezbit zabrał jej dzieci.

- Niedobrze mi się robi od tego wszystkiego, co dzieje się na

tej wyspie - powiedział David.

- Nie sądzę, żebyśmy w poniedziałek mieli jakieś kłopoty.

Myślę, że R.J. będzie musiał zapłacić jakąś grzywnę i sprawa

zostanie umorzona.

- A potem co? Przypłynie po nas prom i odjedziemy z wy­

spy? Nie sądzisz, że zaczną nas ścigać, kiedy otworzą za­

mrażarkę?

- Nas albo Phyllis - powiedziała Ariel, wpatrując się w ta­

lerz pełen pieczonych małży.

- Myślałem, że jej nie cierpisz, i nie ufasz.

- Bo tak jest, ale nie sądzę, żeby była morderczynią. Jeżeli

znajdą trupa w zamrażarce, to przy wszystkich tych dowodach,

które ty i R.J. podrzuciliście, Phyllis może zostać oskarżona

o morderstwo. Nie wydaje mi się, żeby ona cokolwiek wiedziała.

- No to kto wie? Teraz znasz już całe miasto, więc kto jest

winny?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Myślę, że ktoś chciał złota Fenny'ego, a gdy go nie dostał,

zabił. Nie byłabym zaskoczona, gdyby okazało się, że uznali

podrzucenie nam trupa do wanny za świetny dowcip.

David patrzył na Ariel przez chwilę.

- Założę się, że gdybyś poszła do jakiejś żony rybaka, ona

przekonałaby męża, żeby zabrał cię z tej wyspy.

- Zastanawiałam się nad tym. Tak naprawdę, już prawie

jedną z nich poprosiłam. W końcu tylko R.J. jest o coś oskar­

żony. Reszta z nas... - Wzruszyła ramionami.

- Ariel - powiedział David miękko - czy usłyszałaś coś,

o czym nie chcesz mi powiedzieć?

Dziewczyna siedziała ze wzrokiem wbitym w talerz.

- Dlaczego pocałowałeś mnie dziś rano?

- Nie zmieniaj tematu.

- Czy muszę mówić ci wszystko, co usłyszałam albo pomyś­

lałam? A ty? Gdzie zniknąłeś dzisiaj po południu? Nie było cię

prawie trzy godziny.

- Nieważne. Myślę, że powinnaś wyjechać z wyspy.

- Coś kombinujesz, prawda?

- Nie - odpowiedział David, szeroko otwierając oczy.

- Jesteś najgorszym kłamcą na świecie. Myślę, że powinniś­

my poszukać Sary i R.J.

- Wydawało mi się, że go nienawidzisz.

- Może. Jutro jest niedziela i myślę, że powinniśmy...

- Mam jutro coś do zrobienia i chcę, żebyś została w domu

Phyllis i odpoczęła.

Ariel już miała coś powiedzieć, ale tylko uśmiechnęła się.

- Davidzie, jesteś najmilszym człowiekiem na świecie. Zu­

pełnie, jakbyś czytał w moich myślach. O niczym bardziej nie

marzę, niż żeby położyć się i odpocząć. Cała ta praca zupełnie

mnie wykończyła.

David przyjrzał się jej podejrzliwie, ale Ariel ziewnęła szero­

ko, a oczy same jej się zamykały.

- Chodź, skarbie, pozwól, że zabiorę cię do domu.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Dom. Jakie cudowne słowo. Myślisz, że moja matka mar­

twi się o mnie?

- Wariuje z niepokoju. Nie powiedziałaś jej przypadkiem,

dokąd się wybierasz, prawda?

- Byłam wtedy Sarą, pamiętasz? - Ariel pozwoliła, by David

pomógł jej wstać. Podobało mu się, gdy wsparła się o niego.

Uśmiechając się w duchu, zaprowadził dziewczynę do domu

Phyllis.

Gdy Ariel przygotowywała się do snu, David przejrzał zaka­

marki na strychu w poszukiwaniu rzeczy, które mogłyby mu się

przydać następnego ranka. Źle się czuł na myśl, że będzie

musiał zostawić Ariel samą, ale to tylko na kilka godzin, potem

po nią wróci. Dzisiaj, gdy te wszystkie kobiety go podrywały,

przypomniał sobie coś, co kiedyś odkrył na Wyspie Króla.

Nigdy nie znalazł, jak inne dzieciaki, serca gorących źródeł, ale

odkrył parę innych rzeczy.

background image

ROZDZIAŁ 19

D

avidzie? - wyszeptała Ariel. Stała w drzwiach sypialni

ubrana w za dużą koszulę nocną i szlafrok, które poży-

czyła od Phyllis. - Spisz?

Gdy wracali z pubu, niebo się rozwarło i rozpętała się gwał­

towna burza. Przemoczona i zmarznięta Ariel zawinęła się

w starą, miękką kołdrę i położyła z butelką gorącej wody pod

stopami. Słyszała, jak David przetrząsa schowki, i zastanawiała

się, co on knuje. Myślała też, co robili R.J. i Sara. Czy to prawda,

co powiedziała wdowa po Fennym Nezbicie, że R.J. był zako­

chany w Sarze?

Ariel usiłowała sobie przypomnieć wszystko to, co Sara

pisała o swoim szefie. To był główny temat ich rozmów. Co R.J.

zrobił, z kim się spotkał, czyje serce złamał. „Kobiety robią

z siebie takie idiotki", pisała Sara. „Gdyby tylko wpadły na to,

że on lubi sobie zapracować na nagrodę". Czy ta cała krytyka

Sary była tylko przykrywką dla jej prawdziwych uczuć? Ariel

uśmiechnęła się do siebie. Jeżeli wieczny sprzeciw i mówienie

o danej osobie oznaczało miłość, to Ariel musiała kochać się

w Davidzie.

Zakochać się w Davidzie? Co za absurdalna myśl! David był

najmniej interesującym, najnudniejszym...

Ariel westchnęła, bo przypomniało jej się, jak wspinał się

kiedyś na wielką, starą jabłoń na jego rodzinnej farmie i rzucał

jej największe i najbardziej dojrzałe jabłka. Znowu westchnęła,

przypominając sobie, ile razy wysłuchiwał jej narzekań na

matkę - a potem łagodził wszelkie konflikty. David umiał

wpłynąć na jej matkę w sposób, w jaki nikt inny nie potrafił.

Kiedy Ariel miała piętnaście lat, David zapytał, co chciałaby

Jude Deveraux Kuzynki

background image

dostać na urodziny, a ona się skrzywiła. Matka na pewno da

jej coś pożytecznego i praktycznego, albo coś ozdobnego

i drogiego, czego Ariel nie będzie wolno dotykać. Pomyślała

wtedy o najdzikszej rzeczy, jaka kiedykolwiek przyszła jej do

głowy.

- Chciałabym przejechać się na motorze z mężczyzną ubra­

nym w czarną skórę.

Kiedy David powiedział:

- Porozmawiam o tym z twoją matką.

Ariel rzuciła w niego poduszką.

Ale gdy nadszedł poranek jej szesnastych urodzin, matka

dostała pilne wezwanie od kogoś, o kim Ariel w życiu nie

słyszała, i wyjechała na cały dzień.

- Kiedy wrócę, zjemy tort - powiedziała, wciągając ręka­

wiczki. - No i, oczywiście, dostaniesz prezent.

- Tak, mamo - powiedziała Ariel, a gdy matka się odwróci­

ła, pokazała jej język. Widziała to jedna z pokojówek i musiała

uciec z pokoju, żeby się nie roześmiać.

Godzinę później zadzwonił David.

- Załóż najtańsze ciuchy, jakie masz, i czekaj na mnie. - Po

czym odłożył słuchawkę. Ariel nie lubiła, jak ktokolwiek jej

rozkazywał, ale takie zachowanie tak nie pasowało do Davida,

że posłuchała. Kiedy się zjawił, czekała ubrana w bawełniane

spodnie, bawełnianą koszulkę i buty do tenisa.

David wszedł do saloniku odziany od stóp do głów w czarną

skórę, a pod pachą niósł dwa kaski motocyklowe.

- Jesteś gotowa?

- Na co?

Skinął głową w kierunku okna. Przed werandą lśnił w słońcu

wielki, czarno-srebrny motocykl.

Teraz Ariel, skulona pod kołdrą, przypominała sobie, jak

cudowny był ten dzień, który spędziła z Davidem, jeżdżąc na

motocyklu. David zapakował kanapki, owoce, colę i maleńką

butelkę brzoskwiniowego wina.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Nie powinnam - protestowała ze śmiechem. - Nie wie­

działam, że umiesz prowadzić motor - powiedziała, obejmując

go ramionami w pasie, a David tylko się roześmiał.

Aż do dzisiejszego dnia - gdy została kobietą interesu - szes­

naste urodziny były najbardziej ekscytującym dniem w życiu

Ariel. Pędzili przez most, wiatr rozwiewał jej włosy pod kas­

kiem, a ona trzymała się mocno Davida, czując szorstki dotyk

skóry na policzku.

Wciąż stojąc w drzwiach sypialni, Ariel odchrząknęła. Stała

tam bez słowa już od dłuższej chwili, ubrana w bawełnianą

koszulę i szlafrok. David czytał na łóżku gazetę sprzed dwóch

dni i nie zwracał na dziewczynę żadnej uwagi. Rozejrzała się

dokoła, próbując zgadnąć, czego szukał w schowkach, ale ni­

czego nie zauważyła.

- Byłeś dzisiaj wspaniały - powiedziała.

David nie oderwał wzroku od gazety.

- Dzięki. Ty też.

- Przepraszam, że powiedziałam im, że jesteś gejem.

- Nie szkodzi. - Wciąż nie podnosił wzroku. - Przynaj­

mniej chociaż część z tych kobiet trzymała się ode mnie

z daleka.

Ariel popatrzyła na jego idealny profil. Przed chwilą brał

prysznic i jego włosy wciąż były wilgotne. Miał na sobie dżinsy

i czysty, biały podkoszulek, który dostał od właścicielki sklepu

odzieżowego.

- Kobiety często cię podrywają? - spytała.

Nie odrywając oczu od gazety, David wyszczerzył zęby

w uśmiechu.

- Bez przerwy. To prawdziwy koszmar. Nie dają mi spokoju

ani na minutę. A co?

Ariel nie odpowiedziała na pytanie, bo nie wiedziała jak.

- Idę do łóżka - oznajmiła i czekała, aż on coś powie. Ale

co? Zastanawiała się. Proszę zostań?

David powiedział:

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Dobranoc. Do zobaczenia rano. - I odwrócił stronę.

Kiedy Ariel opuściła pokój, David poszedł prosto do łazienki,

odkręcił zimną wodę i wsadził głowę pod strumień. Przebywa­

nie sam na sam z gotową pójść z nim do łóżka Ariel - to było za

dużo. Nie odważył się na nią spojrzeć, bo bał się, że zaraz się na

nią rzuci. Cały dzień w towarzystwie półnagich kobiet do­

prowadził go na skraj wytrzymałości.

Kiedy wyszedł z łazienki z ręcznikiem przewieszonym przez

szyję spojrzał na drzwi sypialni Ariel, które były lekko uchylo­

ne, a ze środka sączyło się światło. Gdyby chodziło o jakąkol­

wiek inną kobietę, uznałby to za zaproszenie.

Ale nie Ariel, pomyślał, wzdychając. Trzy razy w ciągu

dzisiejszego dnia myślał, że powinien dać sobie z nią spokój.

Ponad dwadzieścia lat nieodwzajemnionej miłości to o wiele za

dużo dla każdego mężczyzny. Powinien znaleźć sobie dziew­

czynę, która będzie patrzyła na niego tak jak Sara.

David uśmiechnął się na tę myśl. Sara była typem kobiety,

która mówiła: „cokolwiek chcesz robić, ja się zgadzam". David

znał siebie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że przy takiej

żonie niczego by nie osiągnął. On nie był taki jak R.J., mężczyz­

na, który sam stanowił siłę przeciwną naturze. David zbyt wiele

dostał od życia, a łzy jego matki i jej ciągłe „nie zostawiaj mnie"

przykuły go do jednego miejsca. Ale Ariel...

David uśmiechnął się na tę myśl. Nie było ambicji na tym

świecie, która byłaby zbyt wygórowana dla Ariel. Prezydent?

Pewnie. Król? Jeszcze lepiej.

Potrząsnął głową, żeby rozjaśnić myśli. Nic nie mówił Ariel,

ale zachęcał dziś kobiety, żeby mówiły tak dużo, jak to tylko

było możliwe. Były wściekłe i miały serdecznie dość tego,

w jaki sposób miejscowe władze kazały aresztować tych nie­

wielu turystów, którzy odwiedzali ich wyspę, ale nic nie mogły

na to poradzić. Sędzia Proctor był właścicielem wielu kutrów,

dzierżawił też sporo domów. Ludzie, którzy mu się sprzeciwia­

li, kończyli na ulicy, bez domu i pracy.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Któreś z was musi być bogate - powiedziała dzisiaj jedna

z kobiet, po czym czknęła. David przekonał właścicielkę sklepu

z ubraniami, żeby podała wino kobietom, które czekały w kolej­

ce do Ariel.

Na te słowa tylko się uśmiechnął, ale zdał sobie sprawę, że

wszyscy - oprócz Sary - byli bogaci. Właściwie Sara też,

tylko o tym nie wiedziała. Mimo że dziadek wydziedziczył

jej matkę, kiedy wyszła za tego gbura Johnsona, nigdy nie

wydziedziczył wnuczki. Braddon Granville był prawnikiem

matki Davida, on także zajmował się majątkiem ziemskim

matki Sary. David nieraz pomagał miss Pommy w rachun­

kach i wiedział, że kiedy Sara skończy trzydzieści lat, odzie­

dziczy fortunę.

Ile osób o tym wiedziało? - zastanawiał się David. Wrócił

myślami do lunchu, który jedli w tawernie niedaleko przystani

i promu. Kelnerka wydawała się przyjazna i ciekawska, wypy­

tywała ich o to, kim byli. Każdy, kto wiedział cokolwiek

o Arundel, poznałby nazwiska Davida i Ariel. Jedno spojrzenie

w Internet wyjaśniłoby, kim jest R.J., a nawet Sara, skoro

występowała kiedyś na Broadwayu.

Mimo że Brompton zostawił im oschłą notatkę i uciekł

i mimo że aż trzy kobiety twierdziły, iż widziały R.J. i Sarę tego

ranka, David i tak się o nich martwił. Burza i historie, które

słyszał o tym dzieciaku o imieniu Gideon, nie dawały mu

spokoju. Czy wszystko z nimi w porządku? Dlaczego Sara i R.J.

nie próbowali się z nimi skontaktować?

Pod koniec dnia David postanowił, że rano wyruszy na

poszukiwania. Gdy Ariel moczyła się w wannie pełnej gorącej

wody, napełnił plecak, który znalazł w piwnicy Phyllis. Kiedy

tam zszedł, zajrzał od razu do zamrażarki, ciało Nezbita wciąż

tam było.

Wypakowany plecak leżał teraz ukryty w jednej z szaf. David

zamierzał wyruszyć około czwartej rano. Miał pewien pomysł,

co mogło się dziać w głowie Bromptona i dokąd mężczyzna

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

mógł pójść. Nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, ale David

wiedział dużo więcej, niż im się wydawało.

Położył się, ale nie mógł zasnąć. Usiłował przypomnieć sobie

wypracowanie, które napisał w piątej klasie: „Co robiłem tego

lata". Zwyczajny temat, ale Davidowi udało się napisać nie­

zwykłe opowiadanie, które tak bardzo spodobało się jego nau­

czycielce, że posłała je na stanowy konkurs i David zdobył

drugą nagrodę. Jego matka była z niego tak dumna, że kiedy

kilka lat później kupiła komputer, umieściła opowiadanie w In­

ternecie, na stronie genealogicznej Tredwellów. Kiedy ktoś

kliknął na imię Davida, pojawiały się jego zdjęcia i nagrodzone

opowiadanie.

Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny David zastanawiał

się, czy to nie przez to opowiadanie zginął John Fenny Nezbit.

Facet był bezpieczny tak długo, jak tylko on wiedział, gdzie jest

jego skarb. Ale gdyby kryjówkę znał ktoś jeszcze, Nezbit stałby

się niepotrzebny, zbyteczny. Może tym kimś, kto wiedział,

gdzie jest złoto, był właśnie David.

- Davidzie - usłyszał szept Ariel. - Spisz?

Zerknął na zegarek. Dwadzieścia trzy po pierwszej. Za dwie

i pół godziny będzie musiał wstać. Miał ogromną ochotę nie

odpowiadać, ale nie mógł.

- Nie śpię. Wystraszyłaś się burzy?

- Nie - odparła, po czym, ku osłupieniu Davida, odwinęła

koc i położyła się obok niego.

- Ariel, nie możesz tego zrobić - powiedział, odsuwając się

od niej najdalej, jak tylko mógł. Wstałby, gdyby łóżko nie stało

przy ścianie. A tak, co miał zrobić? Przeturlać się przez nią?

- Dobra byłam dzisiaj, prawda?
Leżała z rękami pod głową i wpatrywała się w sufit.

- Ariel...

- Tak, Davidzie? - Odwróciła się do niego.

David leżał z plecami przyciśniętymi do ściany. Ich ciała

dzieliła odległość nie większa niż parę centymetrów.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- W co ty pogrywasz?

Ariel znowu odwróciła się na plecy.

- Pamiętasz, jak zabrałeś mnie na przejażdżkę motocyklem?

- Tak. Mogłabyś się odsunąć i zostawić mi trochę miejsca?

Ariel ani drgnęła.

- Dlaczego tamtego dnia mnie nie pocałowałeś?

- Niedotykalska - powiedział David, który zaczynał być

coraz bardziej poirytowany. - Byłaś i jesteś lodową księżnicz­

ką. Nikt nie odważyłby się ciebie dotknąć.

Ariel odwróciła głowę, żeby na niego popatrzeć.

- Moja matka jest Królową Śniegu i dlatego ja muszę być

lodowatą księżniczką?

- Ariel, może ci się wydawać, że jestem twoim chłopcem na

posyłki, ale mogę cię zapewnić, że jestem mężczyzną.

- Wiem - powiedziała miękko. - W końcu zaczynam zda­

wać sobie z tego sprawę.

- Ariel - wyszeptał David, wyciągając dłoń i dotykając jej

policzka.

W ułamku sekundy znalazła się w jego ramionach, ale David

odsunął się trochę.

- Jesteś pewna? - spytał.

- Absolutnie - odpowiedziała. - Zupełnie.

Uśmiechnął się i delikatnie pocałował ją w usta, wiedząc, jak

jest niewinna.

Ariel odsunęła się trochę.

- Czy to właśnie do mnie czujesz? Czy to wszystko?

- Ariel - powiedział David czule -jesteś dziewicą. Jesteś...

Usiadła na łóżku, schwyciła przód koszuli i pociągnęła.

Materiał puścił, guziki poleciały na wszystkie strony.

- Jestem kobietą - powiedziała.

David objął ją ze śmiechem.

- Tak? Naprawdę? - Położył dłoń z tyłu jej głowy i mocno

pociągnął na łóżko.

background image

ROZDZIAŁ 20

A

riel przeciągnęła się i powoli otworzyła oczy. A więc

o to w tym wszystkim chodzi, pomyślała,

- I naprawdę warte całego tego gadania - powiedziała głoś­

no, uśmiechając się do siebie. Odwróciła głowę, żeby podzielić

się tą głęboką myślą z Davidem, ale jego nie było. Wciąż

z uśmiechem na twarzy nasłuchiwała odgłosu prysznica, ale

w pokoju panowała cisza.

W nocy przenieśli się z wąskiego łóżka Davida na połączone

łóżka w sąsiednim pokoju. Po drodze kochali się na obu tap­

czanach i dywanie w salonie. O trzeciej trzydzieści wzięli

razem prysznic, mydląc się nawzajem, a dłoń Ariel poznawała

każdy centymetr anatomii Davida. Po raz czwarty kochali

się w wannie.

O czwartej trzydzieści David powiedział, że więcej nie da

rady, i błagał o sen. Ariel nazwała go mięczakiem, ale z radością

umościła się w jego ramionach i zasnęła.

- Nie wiedziałam, że tak doskonale do siebie pasujemy

- powiedziała.

- A ja tak - wyszeptał David. - Zawsze wiedziałem.

Z uśmiechem na twarzy, bardziej zadowolona niż kiedykol­

wiek dotychczas w swoim życiu, Ariel zapadła w sen.

Teraz, budząc się powoli, nasłuchiwała kroków Davida. Spoj­

rzała na zegarek: siódma czternaście. Wciąż było jeszcze wcześ­

nie, sklepy są dzisiaj zamknięte, więc może mogliby... Roz­

marzona, pomyślała o ich wspólnej nocy.

- Kochać się przez cały boży dzień.

Czekała na powrót Davida, ale wciąż nie było słychać żad­

nego dźwięku. Może poszedł na dół, żeby przygotować śniada-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

nie, które zamierzał podać jej do łóżka? Doskonałe zakończenie

- a raczej początek, pomyślała.

Czekała przez następny kwadrans, po czym wstała. Davida

nie było w mieszkaniu. Dobrze, pomyślała, będzie miała czas,

żeby się ogarnąć. Wczoraj dostała nowe, czyste ubrania

i kosmetyki. Czterdzieści pięć minut i dobra suszarka do

włosów i Ariel wiedziała, że znowu może wyglądać tak, jak

powinna.

Godzinę później była czysta, ubrana, umalowana, a jej włosy

były w tak dobrym stanie, jak to tylko możliwe bez szczotki do

stylizacji, którą zostawiła w domu. Ale David ciągle nie

wracał.

Ariel z groźną miną zeszła na dół. Phyllis stała przy ekspresie

do kawy.

- Gdzie on jest?

- David? - Phyllis miała na sobie przedpotopową podomkę,

gwarancja, że w pobliżu trzech kilometrów nie było żadnych

mężczyzn.

- Tak, David - powiedziała Ariel, zaciskając dłonie na opar­

ciu krzesła. Jeśli go tknęła, zamorduję ją, pomyślała.

- Słyszałam, jak wychodził około piątej - odparła Phyllis.

- Piątej? Rano?

- Raczej nie zeszłej nocy, prawda? Chyba nie, sądząc z od­

głosów, które dochodziły z góry. David może i doszedł, ale nie

poszedł.

- Nie ma potrzeby być wulgarną - zauważyła Ariel wynioś­

le. - To, co ja i David Tredwell robimy, jest... Do diabła z tym!

- powiedziała i darowała sobie wyniosłość. - Dokąd on po­

szedł? Jeśli powiesz, że nie wiesz, ja uświadomię cię, co tu się

tak naprawdę dzieje, i wszyscy uznają cię za współwinną.

- Do Euli Nezbit - powiedziała Phyllis szybko.

- Nezbit - powtórzyła Ariel. Nie miała wątpliwości, że

David poszedł pomóc Sarze i R.J. Beze mnie! - Co ze sobą

zabrał? I nie próbuj mi wmawiać, że go nie podglądałaś. Jeżeli

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

byłaś wystarczająco trzeźwa, żeby nas podsłuchiwać, i wystar­

czająco rozbudzona, żeby usłyszeć, jak wychodził, na pewno go

szpiegowałaś.

- A wczoraj nawet cię polubiłam - wymamrotała Phyllis.

- Miał na ramionach stary plecak, który ukradł z mojej piwnicy.

Ciekawe, co jeszcze mi ukradliście? Zejdę na dół i...

- Nie rób tego - powiedziała Ariel cicho, gdy Phyllis ruszyła

w stronę drzwi do piwnicy.

Kobieta odwróciła się, popatrzyła Ariel w oczy i usiadła przy

stole.

- Stało się coś strasznego, prawda? Wiedziałam, że tak

będzie. Kiedy Larry do mnie przyszedł i powiedział, że on

z Fennym znowu zamierzają to zrobić, a ja mam was przyjąć,

błagałam go, żeby tego nie robili.

- Dlaczego oni to zrobili?

Phyllis wzruszyła ramionami.

- Larry potrzebuje pieniędzy. Fenny lubi unieszczęśliwiać

ludzi, a sędzia uwielbia władzę. To tylko gra.

- Dla nas to nie była tylko gra, a teraz stała się naprawdę

poważna.

- Co się stało? - spytała Phyllis, po czym uniosła dłoń. - Nie,

nie mów mi. Czego ode mnie chcesz?

- Masz jeszcze jakiś plecak?

- Tak, śliczny drobiazg, ale niezbyt użyteczny.

- Potrzebuję go.

- Po co?

- Nie mam pojęcia - powiedziała Ariel i przez chwilę niemal

straciła pewność siebie. Do diabła z nimi wszystkimi, pomyś­

lała. Z całą trójką. Najpierw R.J. i Sara zniknęli gdzieś razem,

zostawiając ją, a teraz David też ją opuścił. Najwidoczniej

żadne z nich nie myślało, że Ariel mogłaby się do czegokolwiek

przydać.

- To co mam włożyć do tego plecaka? - spytała Phyllis.

- Wodę, kanapki i...

Kuzynki

background image

- Lakier do paznokci? - Ariel posłała kobiecie takie spoj­

rzenie, że ta powiedziała: - Przepraszam.

- Ty mnie spakuj, a ja zmienię buty. Nie wiesz, skąd mogła­

bym wziąć parę porządnych traperek numer sześć?

- Zadzwonię do Helen Graber. Jej córka... - Phyllis za­

mknęła usta.

- Kabel telefoniczny został przecięty, tak?

Phyllis potrząsnęła głową.

- Czy to znaczy, że nie pojadę do Nowego Jorku na

koszt R.J.?

- Nie chcę nawet myśleć, co on zrobi z tą wyspą, kiedy

dowie się, jakich rozmiarów nabrała ta cała sprawa.

- Może zrzuci na nią tyle złota, że wyspa zatonie.

- Chciałabyś. Idę poszukać moich przyjaciół i chcę, żeby na

wyspę przyleciał helikopter ratunkowy najszybciej, jak to moż­

liwe. Jeśli tego nie zrobisz, konsekwencje będą katastrofalne.

Czy wyrażam się jasno?

- Tak, pewnie - powiedziała Phyllis. - Wy, snoby z Arundel,

zawsze wyrażacie się jasno. Myślicie, że możecie wszystkim

rozkazywać. Myślicie...

Ariel przecięła szybkim krokiem kuchnię i otworzyła szeroko

drzwi do piwnicy.

- Mam ci pokazać, jak my, snoby, kontrolujemy sytuację?

Phyllis potrząsnęła głową.

- To był tylko sposób na zdobycie pieniędzy. Nigdy nie

chcieliśmy nikogo skrzywdzić.

- Ale skrzywdziliście. Potrzebuję plecaka i butów. I nikomu

ani słówka! - Odwróciła się na pięcie i z wysoko uniesioną

głową wyszła na werandę. Nie ufała nikomu na tyle, by wierzyć,

że nie będą próbowali jej zamknąć w areszcie na górze.

Usiadła na krześle i zaczęła się zastanawiać, na kogo powin­

na być wściekła. Na Davida? Na mieszkańców Wyspy Króla?

Na matkę?

Po dwudziestu minutach Phyllis wręczyła jej wypakowany

Jude Deveraux Kuzynki

background image

plecak i parę butów, po czym podwiozła Ariel do domu Nez-

bitów.

- Gdzie mieszka ten Gideon? - spytała Ariel, wyglądając

przez okno, gdy Phyllis zatrzymała samochód.

- Gdzieś tam z tyłu. Nie wiem - powiedziała Phyllis, nie

mogąc się doczekać, kiedy zostawi Ariel samą.

- Chcę, żebyś odpowiedziała mi uczciwie na jedno pytanie.

Czy ty jesteś matką dzieci Gideona?

- Czy ja jestem...? - zaczęła Phyllis w osłupieniu, po czym

się roześmiała. - Eula jest podstępną żmiją. Całe miasto

słyszało, jak jej mąż mówi, że powinna być tak ładna jak ja,

albo jakakolwiek inna kobieta. Ten facet doprowadza do

szaleństwa całą swoją rodzinę. Co do mnie i Gideona, przy­

znaję, raz się upiłam i wylądowałam z nim w łóżku. Raz. A jeśli

chodzi o mnie w roli matki jego dzieci, to bliźniaki mają cztery

lata, a Gideon szesnaście. Sama sobie policz. Jeszcze jakieś

pytania?

- Nie - powiedziała Ariel. - Ale ostrzegam cię, lepiej,

żebyś nam teraz pomogła. Kiedy policja wkroczy w to wszyst­

ko, będziesz potrzebowała dowodów, że nie stałaś na czele

spisku.

- Tak jest. Helikoptery i policja.

Ariel wysiadła z samochodu i poprawiła plecak na ramio­

nach. Nie była pewna, czy powinna wierzyć Phyllis.

- Idź w lewo i nie wychodź z lasu - poradziła Phyllis. - Eula

ma trzy córki, które wyglądają dokładnie jak matka i są równie

podłe.

Ariel skinęła głową, a Phyllis ruszyła gwałtownie, wznieca­

jąc fontannę żwiru.

Ariel została sama i rozejrzała się po ubitej drodze. Nic, tylko

drzewa i pole. Po prawej stronie stała skrzynka na listy, a obok

niej biegła ścieżka, która prowadziła w dół wzgórza. W oddali,

między drzewami, połyskiwała woda.

Ariel zignorowała obie drogi i ruszyła w lewo, jak przypusz-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

czała, na podjazd. Musiała przeleźć przez dwa płoty i obejść

coś, co wyglądało jak trujący bluszcz, rosnący w kępie u pni

trzech drzew.

Gdy znalazła się blisko wody, dostrzegła ścieżkę i ruszyła nią

ostrożnie. Minęła zakręt i zobaczyła chatę. Na ganku leżał

mężczyzna. W pierwszej chwili pomyślała, że to David, ale gdy

podbiegła do niego, zauważyła, że chłopak był młodszy. Wyda­

wał się nieprzytomny.

Wbiegła po schodkach i pochyliła się nad nim. Chłopak

wciąż oddychał. Ostrożnie dotknęła jego twarzy, i poczuła pod

palcami krew. Rzuciła plecak na ziemię, po czym wbiegła do

chaty po ręcznik i wodę. Zanim weszła, rozejrzała się po chacie,

ale nikogo nie dostrzegła.

Wrzuciła wielki ręcznik do zlewu, zmoczyła zimną wodą

i wybiegła z powrotem na zewnątrz. Przyłożyła ociekający

ręcznik do głowy młodego człowieka.

Chłopak jęknął, odwrócił głowę i otworzył oczy. Na skroni

miał paskudne rozcięcie, a krew zakrzepła na całej prawej

stronie jego twarzy, spłynęła też na włosy i koszulę.

- Pomóż mi wstać - wyszeptał.

Ariel wsunęła się pod jego ramię i pomogła mu usiąść na

krześle. Położyła ręcznik na karku chłopaka, a rąbkiem materia­

łu próbowała oczyścić ranę.

- Jak się stamtąd wydostałaś?

Airel przez chwilę myślała, że mówił o domu Phyllis, ale po

chwili zdała sobie sprawę, że chłopak wziął ją za Sarę. Może

uda jej się podstępem coś z niego wyciągnąć.

- Jakoś mi się udało - powiedziała. - To cud, że żyję po tym,

co mi zrobiłeś.

Chłopak zabrał jej ręcznik.

- Nie mam pojęcia, o czym ty, u diabła, mówisz. Ty musisz

być tą drugą. Słyszałem, że jest was dwie. - Próbował podnieść

się z krzesła, ale opadł bez sił na oparcie. - Muszę iść! Muszę

znaleźć bliźniaki.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Nie sądzę, żebyś dał radę chodzić. Domyślam się, że ty

jesteś Gideon, tak?

- Tak. A co o mnie naopowiadali?

Ariel nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko stała, pat­

rząc na niego. Był przyjacielem czy wrogiem? Eula powiedziała,

że chłopak był „diabłem", ale mówiła też, że jej dzieci... Na razie

Ariel nie mogła pozwolić sobie na luksus długich rozważań, czy

Gideon był dobry, czy zły. Nie dostała na jego widok gęsiej

skórki i martwił się o zaginione dzieci, to musiało jej wystarczyć.

- Gdzie są bliźniaki?

W oczach Gideona zalśniły łzy i znowu spróbował wstać.

- Muszę je znaleźć. Poszły za mną. Nie było ich w domu

przez całą noc.

- Gdzie są R.J. i Sara?

- Uwięzieni w jednej z tych cholernych dziur. Mówiłem im,

żeby nigdzie nie szli, ale R.J. myślał, że może odnaleźć zabójcę

Fenny'ego.

- Powiedzieli ci o tym?
- Tak. Ale teraz to bez znaczenia. Muszę odnaleźć bliźniaki.

Widziałem je. Rozbłysła błyskawica i wtedy je zobaczyłem.

- Ja je znajdę - powiedziała Ariel. - Ja...

- Ty? - Mimo nękającego go bólu, Gideon zrobił sceptyczną

minę. - Czy ten plecak to Gucci?

- A moje kolczyki to prawdziwe diamenty - warknęła Ariel.

- Jeżeli możesz wstać i pójść ze mną, zrób to. Jeśli nie, to siedź

tutaj i rozkoszuj się swoją przewagą. - Schwyciła plecak i ru­

szyła ścieżką w lewo, mając nadzieję, że prowadziła tam, gdzie

była Sara, R.J. i dzieci.

Oczekiwała, że chłopak pójdzie za nią, ale prawie przez

trzydzieści minut szła sama. Kiedy wreszcie się pojawił, wyrósł

jakby znikąd. Na głowie miał bandaż, już przesiąknięty krwią,

plecak na plecach i strzelbę w dłoni.

- Przepraszam za to, co powiedziałem. My na Wyspie Króla

traktujemy obcych dosyć chłodno.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

- Co ty nie powiesz! - prychnęła Ariel. - Zamierzam polecić

tę wyspę jako miejsce prób atomowych.

- Nie jesteśmy aż tak źli - zaprotestował. Próbował utrzy­

mać tempo Ariel, ale przy każdym kroku krzywił się z bólu.

- Czy te dzieci są twoje? Phyllis mówiła, że nie, ale...

- Rozmawiałaś z Eulą.

- Twoją matką.

- Nie sądzę. Myślę, że ona...

Ariel uniosła dłoń.

- Im mniej będę wiedziała o mieszkańcach tej wyspy, tym

lepiej. Opowiedz mi o R.J. i Sarze.

- Ona złamała nogę. Nic jej nie jest, ale ją boli. Wyruszyli

wczoraj sami, ale ja poszedłem za nimi. Bliźniaki musiały pójść

za mną. Burza zwaliła drzewo i myślałem, że ich przygniotło,

ale zanim do nich dotarłem, wpadli do dziury. Tam jest ich

pełno. Wspiąłem się na to drzewo, żeby pomóc im się wydostać,

ale wtedy błysnęła błyskawica i zobaczyłem dzieciaki. Zoba­

czyłem też kogoś z nimi. R.J. i Sara wydawali się bezpieczni,

więc ruszyłem za bliźniakami. Lało jak z cebra i prawie nic nie

widziałem ani nie słyszałem. Wspiąłem się na sam szczyt góry.

Dotarłem do źródeł i...

- Do gorących źródeł?

- Tam, gdzie kiedyś były gorące źródła.

- Zobaczyłeś dzieci?

- Tak. Widziałem je dwa razy i za każdym razem ktoś był

z nimi.

- Stary? Młody? Mężczyzna czy kobieta? - dopytywała się

Ariel.

- Było zbyt ciemno, nic nie mogłem zobaczyć.

- Jak uderzyłeś się w głowę?

- Usłyszałem jakiś dźwięk. Przypominał strzał, ale to mógł

być piorun walący w drzewo, nie wiem. W jednej minucie

stałem, w drugiej już leciałem w dół. Próbowałem się czegoś

chwycić, ale wokół był tylko żwir. Myślałem, że spadnę w jeden

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

z tych dołów, ale tylko sturlałem się po zboczu. Chyba straciłem

przytomność.

- Jakim cudem wróciłeś do chaty?

- Nie wiem. Leżałem na ziemi, deszcz zalewał mi twarz,

głowa pękała mi z bólu, a zaraz potem otworzyłem oczy na

własnej werandzie, gdzie anioł bił mnie po twarzy mokrym

ręcznikiem.

Ariel nie uśmiechnęła się.

- David musiał cię znaleźć.

- Kim jest David?

- Widziałeś wysokiego mężczyznę, przystojnego blondyna?

Właściwie pięknego. Wyszedł z domu Phyllis z samego rana.

- Nie widziałem żadnych pięknych mężczyzn - odparł Gide-

on. - Ani żadnych pięknych bliźniąt. - Jego głos nabrzmiał łzami.

- Znajdziemy je. Myślę, że najpierw powinniśmy...

- Wydostać R.J. i Sarę. Szedłem tu tak długo, bo po drodze

musiałem znaleźć kołowrotek i sznur. Drzewo zwaliło się w po­

przek dziury. Przywiążę kołowrotek do drzewa i wyciągniemy

ich. Ty zostaniesz z Sarą, a ja z R.J. poszukamy bliźniąt.

- Jesteś ranny, więc ty zostaniesz z Sarą.

Gideon spojrzał na nią spod oka.

- Założę się, że rządzisz całym domem, co?

- Nie mam swojego domu. Mieszkam z matką i to ona

wszystkim rozkazuje.

- Rozkazuje tobie? - spytał Gideon, ale zanim Ariel zdążyła

odpowiedzieć, powiedział: - To tam- i ruszył szybko przed siebie.

Ariel poszła za nim i zauważyła, że chłopak utyka, pod­

skakuje od czasu do czasu, żeby odciążyć bolącą kostkę i stopę.

Na szyi i koszuli miał zaschniętą krew, długie rozdarcie mate­

riału na plecach także przykrywała zakrzepła krew. Ariel przy­

puszczała, że chłopak miał więcej ran, niż było widać. Powinien

być w szpitalu, pomyślała.

Kilka minut później zobaczyła Gideona rozciągniętego na

ziemi, niemal zupełnie zakrytego gałęziami ogromnego drze-

Jude Deveraux Kuzynki

background image

wa. Ariel podeszła do niego i zobaczyła R.J. stojącego jakieś

sześć metrów poniżej.

- Ariel! - zawołał. - A ty co tutaj robisz?

Ariel poczuła, jak ogarnia ją złość - znowu ktoś sugerował,

że ona nie może się do niczego przydać.

- Słyszałam, że występuje tu rzadki gatunek jaszczurki, a ja

potrzebuję nowego paska.

R.J. popatrzył na nią bez słowa, jak gdyby nie wiedział, czy

Ariel mówi poważnie.

- Przyszłam was uratować - powiedziała. -Jak się czuje Sara?

- W porządku - zawołała Sara z kąta. - Tylko że złamałam

nogę i bardzo potrzebuję proszków przeciwbólowych. Opium,

przybywaj!

- Widzieliście dzieci? - spytała Ariel.

Kiedy R.J. i Sara milczeli, popatrzyła na Gideona.

- Oni mieli dosyć swoich zmartwień, więc nie powiedziałem

im, że bliźniaki zginęły.

- Bliźniaki! - powiedziała Sara do R.J. i podniosła wzrok na

Ariel. - Wyciągnijcie stąd R.J. i idźcie we trójkę ich poszukać.

Ja będę tutaj bezpieczna. Proszę, pospieszcie się. Jak długo ich

nie ma?

- Zbyt długo - odrzekł Gideon. Kiedy spróbował się pod­

nieść, potknął się i omal nie wpadł do dołu, ale Ariel przy­

trzymała go za ramię.

- A tobie co się stało? - zawołał R.J.

- Spadł ze skały - wyjaśniła Ariel. - Wydaje mi się, że David

zaniósł go do chaty.

- A gdzie teraz jest David? - chciał wiedzieć R.J.

- Nie wiem - odparła Ariel, odpychając Gideona jak naj­

dalej od dołu. - Jak my ich wyciągniemy?

Gideon wyjął z plecaka wielki metalowy kołowrotek i grubą,

nylonową linę.

- Przy wiążę to na środku pnia, tędy przełożę linę i wyciągnę

R.J.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Ariel popatrzyła na drzewo. Była pewna, że kiedy stało, było

olbrzymie, ale gdy leżało w poprzek dziury, wyglądało jak lina

z gałęziami.

- Spadniesz - powiedziała.

- Muszę zaryzykować.

Położyła mu dłoń na ramieniu.

- Jedyny węzeł, jak znam, to kokardka na sznurowadłach.

Pokaż mi, co robić, i ja to zrobię. - Kiedy chłopak zaczął

protestować, dodała: - Jeśli spadniesz, zostanę tu sama, żeby

wyciągnąć was wszystkich i znaleźć bliźniaki. Jeżeli ja spadnę,

ty i R.J. nadal będziecie mogli ich szukać.

Gideon nie protestował już więcej, tylko pokazał Ariel, jak

ma przywiązać kołowrotek do drzewa.

- Nie spuszczaj oczu z pnia - poradził, przywiązując jej linę

do pasa.

Ariel bez przerwy zerkała na wąski pień. Czy da sobie radę?

Im dłużej patrzyła, tym bardziej miękły jej kolana.

- Kim jest ten piękny mężczyzna, którego szukasz? - spytał

Gideon.

- Jesteś zbyt młody, żeby to zrozumieć, poza tym to i tak nie

ma znaczenia, bo zabiję go, gdy tylko go zobaczę.

- Och, tak? - Jego twarz dzieliło od twarzy Ariel tylko

kilka centymetrów, gdy obejmował jej talię ramionami, przy­

wiązując linę. - Mogę sobie wyobrazić gorsze rzeczy niż

śmierć z twojej ręki.

- Ja nie jestem Phyllis - powiedziała Ariel lodowatym to­

nem, odsuwając się od niego i ruszając w stronę drzewa.

- Co do tego nie mam wątpliwości - odparł Gideon, nie­

wzruszony jej chłodem.

Ariel nie podobały się jego insynuacje, całe to flirtowanie ani

lekkość, z jaką traktował tak poważną sytuację. Była tak zła na

Gideona, że dopiero w połowie pnia zorientowała się, jak

daleko zaszła. Kiedy w dole zobaczyła R.J. i Sarę, zamarła.

Spojrzała przez ramię na Gideona.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- W tych spodenkach wyglądasz równie słodko jak Phyllis

- powiedział, uśmiechając się do niej lubieżnie. - Jesteś pewna,

że nie dorastałaś na Wyspie Króla?

- Pochodzę z Arundel w Karolinie Północnej - oświadczyła

Ariel tak dumnym tonem, że R.J. się roześmiał.

- Masz rację, kotku - zawołał. - Wygarnij mu.

Ariel dotarła do środka drzewa i obejrzała się na Gideona

z triumfem. Pocierał skroń, ale uśmiechał się do niej szeroko.

- No dobrze, skarbie - powiedział. - A teraz usiądź na tym

pniu jak na koniu i zawiąż węzeł.

Ariel usiadła na drzewie, spojrzała w dół na R.J. i zapytała:

- Kim jest to dziecko?

- Nie mam pojęcia, ale zamierzam się tego dowiedzieć.

Ariel skupiła się na przywiązywaniu kołowrotka do drzewa,

po czym przeciągnęła linę przez bloczek tak, jak pokazał jej

Gideon. Ostrożnie wróciła do chłopaka i pomogła mu ciągnąć

linę z R.J. na drugim końcu.

Kiedy R.J. znalazł się na powierzchni, schwycił Ariel w ra­

miona i pocałował ją mocno w usta.

- Hej! Widziałam to! - zawołała Sara z dołu. - On jest mój,

kuzyneczko!

- Och? - Ariel patrzyła na R.J.

- Omówiliśmy parę spraw - wyjaśnił R.J. skromnie.

- Omówiliście? - spytała Ariel. - Masz koszulę na lewą

stronę.

- No cóż... jest wiele sposobów komunikacji...

Gideon zarzucił sobie linę na szyję i podszedł do nich. Twarz

miał teraz śmiertelnie poważną.

- R.J., ty i ja musimy się rozłączyć. Ariel, chcę, żebyś wróciła

do miasta i zorganizowała poszukiwania. Zbierz wszystkich

mieszkańców i wracajcie tutaj najszybciej, jak to tylko możliwe.

Ariel nie protestowała, schwyciła plecak i ruszyła z powro­

tem tą samą ścieżką, którą przyszli. Z każdym krokiem prze­

klinała Phyllis i wszystkich mieszkańców Wyspy Króla. Nic już

Jude Deveraux Kuzynki

background image

jej nie obchodziło, kto zabił Fenny'ego Nezbita. Najwyraźniej

ktoś zabił go z chciwości. Ktoś pragnął jego złota.

Ariel była już niedaleko chaty Gideona, gdy jej wzrok padł na

jaskraworóżowy przedmiot, który leżał na ziemi. Pochyliła się

i podniosła maleńki, plastikowy bucik na szpilce. Bucik dla

lalki.

Zeszła ze ścieżki w las. Szła powoli, wyglądając węży i in­

nych kolorowych przedmiotów. Wydawało się, że ktoś niedaw­

no przeszedł po tej trawie, ale Ariel nie była tego pewna.

Serce zabiło jej szybciej, gdy zobaczyła złamaną gałąź. Dwa

metry dalej znalazła drugi maleńki bucik. Trzymając go w dło­

ni, zastanawiała się, co powinna dalej zrobić. Wrócić po męż­

czyzn? To zajęłoby jej co najmniej godzinę, a stracona godzina

w poszukiwaniu małych dzieci mogła stanowić różnicę między

życiem a śmiercią.

Poza tym był jeszcze element zaskoczenia. A jeżeli Gideon

miał racje i ktoś był z dziećmi? Na Wyspie Króla grasował

morderca. A jeśli on...

Nie zastanawiała się dłużej. Schowała szpileczki do kieszeni

i ruszyła przed siebie, powoli i cicho - dużo ciszej, niż gdyby

szła trójka ludzi, powiedziała sobie.

Co jakieś dwieście, trzysta metrów znajdowała kolejne przed­

mioty: okulary przeciwsłoneczne, krótkie spodenki, śliczną ma­

łą bluzeczkę. Maleńkie kolczyki ktoś położył na kamieniu.

Kiedy znalazła pierwszą część ciała, miała ochotę usiąść i się

rozpłakać. Biedna, mała dziewczynka, która musiała rozczłon­

kować swoją lalkę.

Ariel znalazła ręce i nogi, ale po tułowiu nie było już nic.

Ruszyła wzdłuż zdeptanej - jak jej się wydawało - trawy, ale

nawet po przejściu prawie kilometra nic więcej nie dostrzegła.

Żadnych złamanych gałęzi, części lalki, nic.

Już miała zawrócić, gdy coś kazało jej skręcić w prawo. To

nie był dźwięk, ale zapach, który znała tak dobrze, jak własne

ciało. David.

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

Zamknęła na chwile oczy, po czym obróciła się wokół

własnej osi, głęboko wdychając powietrze. Kiedy się za­

trzymała, otworzyła oczy i uśmiechnęła się, po czym ruszyła

prosto przed siebie, przez kamienie, martwe liście, zwalone

drzewo. W końcu zobaczyła pod nawisem skalnym dwoje

ślicznych dzieci leżących ze związanym razem rękami i kneb­

lami w ustach.

Ariel niczego bardziej nie pragnęła, jak tylko podbiec do

malców, ale ukucnęła za skałą i czekała, nasłuchując. Nic

nie dostrzegła ani nie usłyszała. Ostrożnie wysunęła się zza

skały. Kiedy nikt się na nią nie rzucił, podeszła do dzieci

i rozwiązała je.

Maluchy przytuliły się do niej mocno, ale nie płakały, a kiedy

nazwały ją Sarą, Ariel ich nie poprawiła. Usiadła razem z nimi

pod skałą i zapytała o imiona.

- Opowiedzcie mi wszystko, co się stało.

- Poszliśmy za Gideonem - powiedział Bertie.

- Ale się zgubiliśmy.

- I padał na nas deszcz.

- Kto was związał? - spytała Ariel.

- Pan Larry.
- Larry Lassiter - powiedziała Ariel bez zaskoczenia. - Czy

był z nim ktoś jeszcze?

- David - odpowiedziała Beatrice, trzepocząc rzęsami. - On

nas uratował.

- Ale pan Larry powiedział, że nas zabije, jeśli David z nim

nie pójdzie, więc David poszedł.

- A czego on chciał od Davida? - zdziwiła się Ariel.

- David wie, gdzie jest złoto.

- David wie, gdzie jest złoto?! - powtórzyła z niedowierza­

niem. - Jesteście tego pewni?

Bertie odsunął się od Ariel i wyszedł spod skały, po czym

wymierzył w Beatrice pistolet z palców.

- „Wiesz, czego chcę, prawda, chłopcze?"

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- „Tak, wiem" - odpowiedziała Beatrice głosem, który do

złudzenia przypominał głos Davida. - „Jak się dowiedziałeś?"

- „Sprawdziłem cię w Internecie i przeczytałem twoje opo­

wiadanie Kryjówka Dziwnego Człowieka. Taki był tytuł?"

- „Mniej więcej" - powiedziała Beatrice - „Pozwól mi

zabrać dzieci w bezpieczne miejsce, a potem cię zaprowadzę".

- „Nie. Nic im tutaj nie będzie" - odpowiedział Bertie,

machając palcem, tak jak wcześniej robił na oczach Ariel

Lassiter. - „Ktoś je znajdzie".

- „Nie możesz ich tutaj zostawić! Umrą z zimna!"

- „To twardzi gówniarze. Często chowały się w lesie przed

matką. Co nie, dzieciaki?"

Bliźniaki zamilkły i popatrzyły na Ariel.

- Dokąd oni poszli? - spytała.

Dzieci wzruszyły ramionami. Skąd miały wiedzieć, skoro

leżały tu związane?

Ariel miała pewien pomysł.

- Wiecie, gdzie są gorące źródła?

- Jasne - odpowiedział Bertie. - Ciągle tam chodzimy z Gi-

deonem. On nas tam kąpie.

Ariel uśmiechnęła się.

- Możecie mnie tam zaprowadzić?

- Pewnie.

Odwróciła się, żeby popatrzeć na Beatrice, i zobaczyła, że

dziewczynka ściska w dłoni głowę lalki. Ariel sięgnęła do

kieszeni i wyjęła lalczyne członki i ubranka.

- Założę się, że gdy będziemy szli, uda mi się ją poskładać.

Po raz pierwszy dostrzegła łzy w oczach małej. Żadne dziec­

ko nie powinno być takie twarde, pomyślała.

- Umiałabyś? - zapytała Beatrice.

- Na pewno - odpowiedziała Ariel.

background image

ROZDZIAŁ 21

A

riel nie chciała, żeby dzieci były przy niej, gdy znajdzie

Davida. Jeżeli ten okropny człowiek, Lassiter, miał

broń, ostatnią rzeczą, jakiej chciała, była obecność dzieci. Ale

wiedziała, że gdyby zaprowadziła je z powrotem do chaty

Gideona, nie zostałyby tam. Poza tym zajęłoby to zbyt dużo

czasu.

Kiedy dotarli do miejsca, które Ariel rozpoznawała, wiedzia­

ła, że grota Sary jest niedaleko. Gdy do niej doszli, zawołała do

kuzynki, że opuści na dół dzieci. Ariel nie miała tyle siły, żeby

wyciągnąć Sarę na powierzchnię, ale mogła użyć liny, by

spuścić bliźniaki do niej. W dole będą bezpieczne, zanim przy­

będzie pomoc. Spojrzała na niebo, ale nie dostrzegła żadnego

helikoptera. Czy Phyllis zadzwoniła?

Kiedy Ariel powiedziała dzieciom, co chce zrobić, były

podekscytowane. Zawiązała pętle na końcu liny i Bertie włożył

w nią stopę. Założyła mu na ramiona swój plecak i owinęła

paski wokół liny.

- Gotowa? - spytała Ariel Sarę. Stała na pniu, na który

wcześniej odważyła się wejść tylko dlatego, że była wściekła na

Gideona. Pod nią Sara stała na jednej nodze, opierając się na

prowizorycznej kuli zrobionej z ułamanej gałęzi.

- Jestem gotowa - powiedziała Sara.

Ariel musiała wrócić do krawędzi, żeby zawiązać sobie pętlę

wokół pasa, po czym powoli opuściła dziecko do dołu. Sara

pomogła chłopcu zejść, odwiązała paski plecaka i posłała go

z powrotem na górę.

Beatrice zjechała szybciej. Gdy spuszczała się w dół, Ariel

pomachała do małej. Z plecaka wystawała poskładana lalka.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Gdy dzieci znalazły się bezpiecznie na dole, Ariel wbiegła na

pień drzewa, przyklęknęła i popatrzyła na Sarę.

- W plecaku macie kanapki i wodę. Wrócę najszybciej, jak

będę mogła. Postarajcie się być cicho. Na wyspie działają

telefony i być może przyleci po nas helikopter.

- Jesteś aniołem! - wykrzyknęła Sara z dołu.

Ariel wróciła z uśmiechem na skałę. Dwa razy w ciągu

jednego dnia została nazwana aniołem.

Dzieci pokazały jej drogę do starych gorących źródeł, ale

Ariel nie poszła ścieżką. Jeżeli ktokolwiek na nią czekał, od

razu by ją zobaczył. Trzymała się blisko skał i dwa razy wyda­

wało jej się, że widzi świeże ślady. Czy R.J. i Gideon prze­

chodzili tędy?

Przeszło około półtora kilometra i żałowała z całego serca, że

nie zatrzymała sobie butelki z wodą, gdy nagle jakaś dłoń

wysunęła się z krzaków i schwyciła ją za kostkę. Gdyby Ariel

nie była tak przerażona, wrzasnęłaby. W następnej sekundzie

ktoś przykrył jej dłonią usta i pociągnął na ziemię. Nie mogła

krzyczeć, ale nie zamierzała poddać się bez walki.

- Ariel! Ariel - ktoś gorączkowo wyszeptał jej do ucha.

- Jeśli nie przestaniesz tak wierzgać, usłyszą nas.

- David? - Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaczęła go

całować.

David przez chwilę odwzajemniał jej pocałunki, po czym się

odsunął.

- Kochanie, kotku, nie ma teraz na to czasu. Tu się dzieją

naprawdę złe rzeczy i musimy się z nimi uporać.

Ariel nie podobał się jego ton. Chciała mu opowiedzieć, jak

ona i Gideon uratowali R.J., a potem ona sama odnalazła

bliźniaki i... ale, tak jak powiedział, nie mieli teraz na to czasu.

- Chcę ci wytłumaczyć, jak masz wrócić do chaty Gideona

- powiedział David. - Potem będziesz musiała pójść do lasu,

żeby znaleźć dwójkę dzieci. Ariel, możesz to zrobić. Musisz

pokonać swoje lęki i pomóc tym dzieciom.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Kolejny mężczyzna chciał się jej pozbyć.

- A ty co zmierzasz zrobić?

David przesunął ręką po twarzy.

- Tyle się wydarzyło, że nawet nie wiem, od czego zacząć to,

co powinienem zrobić.

- Dlaczego twoja noga krwawi i skąd krew na koszuli?

- Musiałem nieść jednego wielkiego dzieciaka, prawie przez

kilometr. Spadł ze skały i rozciął sobie głowę. Potem te małe

dzieci...

- I Larry Lassiter.

- Tak - potwierdził David powoli, patrząc na nią z za­

skoczeniem.

- Dlaczego Lassiter myśli, że ty wiesz, gdzie jest złoto

Fenny'ego?

- Kosmiczny zbieg okoliczności, ale skąd ty o tym wszyst­

kim wiesz?

- Długa historia. Bliźniaki są bezpieczne i w każdej chwili

może nadlecieć helikopter ratunkowy. Wiesz, gdzie są R.J.

i Gideon? I Lassiter? - spytała Ariel.

David patrzył na dziewczynę, jakby widział ją pierwszy raz

w życiu.

- Uciekłem mu. Dałem mu fałszywą mapę i kiedy zaglądał

do jaskini, skoczyłem.

Ariel patrzyła na niego przez chwilę, usiłując odczytać praw­

dę z jego oczu. Znała go przez całe życie i wiedziała, kiedy

usiłował coś ukryć. Sięgnęła do jego nogi i rozerwała materiał

spodni. Rana w łydce była głęboka i David stracił sporo krwi.

- Ostatni raz, gdy rozerwałaś materiał... - zaczął David

z uśmiechem.

- To było całe wieki temu - przerwała Ariel stanowczo.

- Potrzebujesz lekarza. Chcę, żebyś mi powiedział, gdzie tak

naprawdę jest złoto Fenny'ego, po czym schował się tu i po­

czekał.

- I pozwolić, żebyś tam poszła? Sama? Po moim trupie.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Próbował się podnieść. Natychmiast rana w jego nodze ot­

worzyła się i znowu zaczęła krwawić.

- Jeżeli się stąd ruszysz, powiem matce, że jestem w ciąży

z R.J. Bromptonem.

- Ona cię wydziedziczy.

- Wtedy pojadę do Nowego Jorku i nigdy mnie nie znaj­

dziesz.

- Ariel, naprawdę, to niedorzeczne. Nie dasz rady znaleźć

jaskini i...

Wstała, rozejrzała się dokoła i zrobiła krok do przodu. Zamie­

rzała pójść sama i wiedziała, że on nie może ruszyć jej śladem.

- No dobrze. - David skapitulował. - W przedniej kieszeni

mojego plecaka jest mapa.

Ariel wyciągnęła plecak z krzaków i rozpięła zamek.

- Czy to ten plecak, który znalazłeś w piwnicy i potajemnie

spakowałeś, kiedy wróciliśmy z pubu?

- Tak - powiedział cicho. - Po prostu nie chciałem cię

martwić.

- Ha! Chciałeś mnie trzymać z dala od wszystkiego. Wszys­

cy traktowaliście mnie tak, jakbym nic nie umiała zrobić,

jakbym była tylko zbędnym bagażem. Bezużytecznym.

- Nie jesteś bezużyteczna. Nie dla mnie - powiedział David

miękko, kładąc jej dłoń na ramieniu.

- Davidzie Tredwell, myślisz, że jestem głupia? Zawsze

chciałeś mnie tylko wykorzystać do swoich własnych celów.

Myślisz, że nie wiem o twoich marzeniach o karierze politycz­

nej? Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy, że byłabym idealną

żoną dla polityka? Myślisz, że nie wiem, że znosiłeś wszystko,

co ci robiłam, bo tak idealnie pasowałam do twojego małego,

ambitnego planu? Obcałowywałeś tę głupiutką Britney o wiel­

kim biuście, a ja nie mogłam cię skłonić, żebyś pocałował mnie

w rękę.

- Więc cała ta heca z Bromptonem miała wywołać we mnie

zazdrość?

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- Nie pochlebiaj sobie. Od początku wiedziałam, że RJ.

traktowałby mnie jak kobietę, a nie jak porcelanową lalkę, tak

jak ty.

David opadł na trawę i roześmiał się.

- A ja myślałem, że wiem, czego ty chcesz. Miss Pommy...

- Miała nade mną władzę, bo trzymała w garści wszystkie

pieniądze, ale to już skończone. Kiedy się stąd wydostanę,

zamierzam... - Wyciągnęła mapę z plecaka. - Nie wiem, co

zamierzam, ale na pewno wprowadzę w moim życiu pewne

zmiany.

- Mam nadzieję, że ja wciąż jestem w twoich planach - po­

wiedział David.

- Może - odrzekła Ariel, patrząc na mapę.

- Pozwól, że ci pokażę...

- Potrafię czytać mapę. - Wcisnęła zwiniętą mapę za stanik

i popatrzyła na Davida. - Zostań tutaj i bądź cicho. Nasłuchuj

helikoptera.

- Tak jest, proszę pani - odpowiedział z uśmiechem.

Ariel wyjęła z jego plecaka butelkę wody, potem, powodo­

wana impulsem, pochyliła się i pocałowała Davida.

- Nigdy więcej nie zostawiaj mnie z boku. Zrozumiano?

- Nigdy więcej - przyrzekł. - Przenigdy.

- Przynajmniej tyle zrozumiałeś - powiedziała i wyszła

z krzaków.

Mapa Davida była bardzo prosta. Ariel trzymała się wody

po prawej stronie i kiedy zobaczyła wielkie drzewo, wy­

palone do połowy przez piorun, nie potrzebowała już więcej

wskazówek. Skała wyglądała na jednolitą, ale gdy prze­

suwała się wzdłuż niej z rozłożonymi ramionami, natrafiła

na szczelinę. Gdy przeciskała się przez wąskie przejście,

zrozumiała, dlaczego Nezbit był taki chudy. Większość

dorosłych nie zmieściłaby się między skałami, ale Ariel,

przy wadze pięćdziesięciu jeden kilogramów, udało się prze­

śliznąć.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

W środku było tak ciemno, że nic nie mogła zobaczyć.

Macała skały dookoła, a serce o mało nie wyskoczyło jej

z piersi. Węże uwielbiały takie ciemne kryjówki. Kiedy jej dłoń

natrafiła na starodawną lampę, Ariel odetchnęła z ulgą. Obok

leżały zapałki. Wiedziała, jak ją zapalić - lata oglądania „Dom­

ku na prerii".

Ariel podniosła wysoko lampę i rozejrzała się po jaskini.

Była maleńka, może dwa na trzy metry, z kamienną podłogą

i sufitem. Pod najdalszą ścianą stała stara, drewniana skrzynka

po owocach, a w środku jakieś rzeczy. Ariel postawiła lampę

i usiadła obok skrzynki.

W środku leżało coś, co wyglądało na zawartość sejfu. W pla­

stikowej torbie leżały dwa stare, spleśniałe paszporty Raya

i Alice Erickson, lat pięćdziesiąt pięć i pięćdziesiąt sześć,

dowód własności jachtu i testament. Obok paczki z papierami

leżała kasetka na biżuterię, wielkie pudło z mahoniowego drew­

na, z mnóstwem małych szufladek i dwoma uchwytami po

bokach.

Ariel uniosła wieko, zaskoczona, że kasetka nie była za­

mknięta na klucz, ale kto inny mógł trafić do tego miejsca poza

Fennym Nezbitem? I Davidem, pomyślała Ariel.

Kasetka była prawie pusta, poza dwiema parami kolczyków,

ale odciski na zamszowej wyściółce wskazywały, że kiedyś

musiało być w niej mnóstwo biżuterii.

Legendy, mity, a w końcu morderstwo, wszystko z powodu

zawartości damskiej kasetki na biżuterię.

Ariel oparła się o ścianę, otworzyła testament i przeczytała

go. Ray i Alice Erickson zostawiali wszystko swemu synowi

i córce do równego podziału. Do testamentu załączony był

kodycyl, który wyjaśniał cała historię. Dwoje ludzi przeszło na

emeryturę po latach prowadzenia świetnie prosperującego skle­

pu jubilerskiego. Wszystko sprzedali i kupili jacht. Przepraszali

dzieci, bo ich decyzja mogła wydawać się irracjonalna, ale mieli

dość pracy sześć dni w tygodniu. Napisali, że zamierzają zabrać

Jude Deveraux Kuzynki

background image

ze sobą najlepsze sztuki biżuterii, bo czeka ich ostatnia wielka

transakcja w Arabii Saudyjskiej.

- Nigdy tam nie dotarli - wyszeptała Ariel, składając tes­

tament i chowając go z powrotem do torebki. Wyglądało na to,

że ich nowa łódź się rozbiła, a Fenny Nezbit ukradł i stopniowo

wyprzedawał ich skarb.

Ariel zastanawiała się, czy Nezbit zabił państwa Erickson.

- Nigdy się tego nie dowiemy - powiedziała na głos.

Włożyła ostatnie dwie pary kolczyków do torebki z pa­

pierami i wsunęła z tyłu za pasek spodni. Zrobiła krok w stronę

wyjścia i usłyszała jakiś dźwięk. Jednym susem pokonała od­

ległość do szczeliny i wyjrzała na zewnątrz. Helikopter ra­

tunkowy!

Wysunęła się na brzeg skały i zamachała ramionami, aż pilot

ją zauważył. Odwrócił się do drugiego mężczyzny, który ryknął

przez megafon:

- Jesteś ranna?

- Nie! - wrzasnęła Ariel, potrząsnęła głową, po czym obie­

ma rękami wskazała w prawą stronę, żeby pokazać, że tam są

ranni.

- Mamy już całą resztę - powiedział mężczyzna przez me­

gafon. - Zejdź na dół, to cię zabierzemy.

- Och tak, och tak, och tak - powtarzała Ariel całą drogę

w dół zbocza. Raz się pośliznęła, wzięła głęboki oddech i dalej

schodziła już ostrożniej.

Helikopter wylądował i Ariel podbiegła do niego, schylając

głowę przed podmuchami śmigieł.

- Czy ty jesteś Ariel Weatherly? - spytał drugi pilot, a ona

wrzasnęła:

- Tak!

Wspięła się na tylne siedzenie. Nie wiedziała, czy ma płakać

z ulgi, czy skakać z radości.

Drugi pilot odwrócił się do niej i wskazał na ziemię. Pod nimi

stała karetka, R.J. opierał się o policyjny radiowóz, trzymając

Jude Deveraux Kuzynki

background image

bliźniaki za ręce. Czterech potężnych policjantów w mundurach

Karoliny Północnej pomagało wsiąść do wozu dwojgu ludziom,

zakutym w kajdanki: Larry'emu Lassiterowi i Euli Nezbit. Ariel

nie widziała nigdzie Davida, Sary ani Gideona, ale domyślała

się, że lekarze opatrywali im rany. Opadła na siedzenie i uśmie­

chnęła się, gdy Wyspa Króla stała się tylko maleńkim punktem

za ich plecami, a oni lecieli prosto do Arundel.

Ariel wracała do domu.

background image

Epilog

Z

a nas! - powiedział R.J., unosząc wysoko kieliszek z sza­

mpanem.

Cała czwórka siedziała w pubie na Wyspie Króla, który poza

nimi był absolutnie pusty. R.J. był jego właścicielem, więc

mogli robić, co chcieli. Minął ponad rok od chwili, gdy pierw­

szy raz przyjechali na wyspę i wiele się od tamtego czasu

zmieniło.

- Za moją cudowną żonę - powiedział R.J., patrząc na Sarę

pełnymi miłości oczami. - I za nagrodę Emmy.

- Dziękuję - odpowiedziała Sara, podnosząc szklankę soku

pomarańczowego. Była w szóstym miesiącu ciąży.

- I za moją - dodał David, unosząc kieliszek w stronę Ariel.

- Kto by pomyślał, że potrafisz pisać?

- Nikt nie podejrzewał, że w ogóle potrafię coś robić - od­

rzekła Ariel. - Nawet ja sama.

- Twój scenariusz był świetny - powiedziała Sara. -I bardzo

ci za niego dziękuję. Nie wiem, co będę robiła dalej, ale świetnie

się bawiłam przy naszym wspólnym filmie.

David znowu uniósł kieliszek w stronę Ariel.

- Za moją żonę, kobietę, która myślałem, że znam, ale nie

znałem.

R.J. popatrzył na Sarę.

- I za moją żonę, która nigdy nie miała pojęcia, że ją zatrud­

niłem, bo zakochałem się w niej bez pamięci.

Ariel popatrzyła na R.J.

- Dziękuję, że zaniosłeś mój scenariusz do agenta.

- Poczekaj chwilę! - zaprotestował David. - To ja go prze­

czytałem i ja zaniosłem go R.J.

Jude Deveraux Kuzynki

background image

- A ja go od niego wzięłam - dodała Sara.

- I przerobiłaś - dokończyła Ariel.

- Podrasowałam - poprawiła Sara.

Cztery tygodnie po powrocie z Wyspy Króla Ariel odkryła,

że jest z Davidem w ciąży. Natychmiast rozpoczęto przygoto­

wania do ślubu, ale dzięki snutym od lat planom matki Ariel nie

było mowy o skromnej uroczystości. Z towarzyską śmietanką

Południa i koneksjami R.J. szykował się ślub roku. Trzy dni

przed uroczystością Sara zapytała Ariel, czy miałaby coś prze­

ciwko podwójnej uroczystości. Kupiono suknię i więcej szam­

pana i wyprawiono wesele, którego Arundel tak szybko nie

zapomni.

Przez następnych osiem miesięcy Ariel była nieustannie pil­

nowana przez Davida, teściową i swoją matkę. Znudzona za­

częła pisać o tym, co spotkało ich na Wyspie Króla, i w jakiś

sposób historia zaczęła przybierać kształt scenariusza. Ariel

zamówiła książkę o pisaniu scenariuszy, dostosowała się do

wszystkich poleceń, najlepiej jak umiała, i przelała ich przygo­

dy na papier.

Najbardziej jej się podobało, gdy nadawała dramatyczną

formę kłótni Lassitera i Fenny'ego, po której prawnik strzelił

Fenny'emu w głowę. To Eula pomogła mu zanieść ciało po

skrzypiących schodach w domu Phyllis i ukryć je w wannie.

- Niech te mądrale z Arundel za to bekną - powiedziała

Eula.

- Oprócz tego dzieciaka, który napisał opowiadanie - za­

strzegł Lassiter. Po tym, jak on i Fenny zrobili swój stary numer

z aresztowaniem bogatych turystów, Lassiter znalazł nagrodzo­

ne opowiadanie Davida Tredwella i zdał sobie sprawę, że

chłopak widział, jak Fenny wślizgiwał się do jaskini, w której

ukrył skarb.

Całymi latami Fenny machał swoim skarbem przed nosami

wszystkich - „chciwych hien", jak sam mawiał - ale nikt nie

mógł go znaleźć. Tego wieczoru, gdy R.J. został aresztowany,

Jude Deveraux Kuzynki

background image

Fenny, pijany jak zawsze, niemal pokpił sprawę i Lassiter, który

miał tego dość, powiedział mu, że ktoś jeszcze wie, gdzie ukryty

jest skarb. Lassiter sam w to do końca nie wierzył, ale chciał raz

mieć ostatnie słowo. Kiedy zacytował pewne fragmenty opo­

wiadania, Fenny oszalał. Pobiegł do swojej ciężarówki, wyciąg­

nął spod siedzenia pistolet i zagroził Lassiterowi, że go zabije.

Wtedy prawnik zdał sobie sprawę, że dzieciak napisał prawdę.

Zaczęli się szarpać, pistolet wystrzelił i Fenny padł martwy.

Lassiter poszedłby na policję, ale wtedy z tylnego siedzenia

ciężarówki podniosła się Eula. Wszystko słyszała. Lassiter był

zdenerwowany i przerażony, ale Eula zachowała lodowaty spo­

kój. Była zachwycona, że wreszcie pozbyła się męża, którego

nienawidziła. Natychmiast uknuła plan. Wnieśli ciało Fen-

ny'ego po schodach Phyllis, podrzucili je do wanny i ukryli się

w ciemnym salonie, podczas gdy Phyllis otwierała drzwi loka­

torom.

Eula i Lassiter wybiegli na zewnątrz i czekali na zamieszanie

i krzyki, których się wkrótce spodziewali. Lassiter stał na skraju

lasu i palił papierosa za papierosem, ale nic się nie wydarzyło.

O świcie czworo mieszczuchów pojawiło się, niosąc coś, co

wyglądało jak dwa ciała.

- Myślą, że są tacy sprytni - powiedziała Eula, kiedy pary się

rozdzieliły. - Ale ja ich dopadnę. Poczekam dwa dni, a potem

zacznę się martwić, co się stało z moim ukochanym mężem.

- Odwróciła się do Lassitera. - Ty znajdź złoto. Rób, co musisz,

ale znajdź to złoto.

Ale ich plan nie wypalił i zarówno Lassiter, jak i Eula opuścili

wyspę w kajdankach. Koroner wydobył ciało Fenny'ego z za­

mrażarki. Później R.J. musiał się sporo nagadać, żeby wyjaśnić,

dlaczego na trupie były włosy Phyllis, mimo że kobieta była

niewinna. Phyllis została oczyszczona z zarzutów.

Kiedy Ariel skończyła scenariusz, wstydziła się pokazać go

Davidowi. W końcu jako pierwsza przeczytała go jej matka.

- David i ja będziemy mieszkać z tobą w tym domu, ale

Jude Deveraux Kuzynki

background image

zasady muszą ulec zmianie - powiedziała matce po powrocie.

Wreszcie zrozumiała, jak bardzo matka ją kocha. Miss Pommy

bała się, że jeśli Ariel wyjdzie za kogoś spoza Arundel, wyje­

dzie i rozpocznie nowe życie gdzie indziej.

Oczywiście matka Ariel nie zmiękła w ciągu jednej nocy, ale

zrozumiała, że już więcej nie może zmusić córki do uległości.

Tak, jak Ariel powiedziała Davidowi:

- Kiedy znajdujesz trupa w wannie, zły humor matki nie robi

już na tobie takiego wrażenia.

I tak matka przeczytała scenariusz jako pierwsza.

- To nie w moim guście - powiedziała - ale wyobrażam

sobie, że pewnym ludziom mogłoby się podobać.

Była to największa pochwała, jaką Ariel kiedykolwiek usły­

szała z ust matki. Następnego dnia pokazała scenariusz Davido-

wi, który był zachwycony i zabrał dzieło do R.J. Sara zobaczyła

scenariusz, zanim R.J. go przeczytał, przewertowała go w jeden

wieczór i powiedziała mężowi, że musi kupić studio filmowe,

bo z tego scenariusza ma powstać film, w którym zagrają ona

i Ariel.

R.J. niczego nie musiał kupować. Przeczytał scenariusz,

po czym posłał go do agenta. Popularny kanał telewizyjny

nabył go na pniu. Zanim nadszedł czas na pierwsze zdjęcia,

R.J. i Charley Dunkirk stali się właścicielami prawie całej

Wyspy Króla, więc film został nakręcony właśnie tutaj. Sara

była tak zdenerwowana, gdy znowu musiała spaść do jaskini,

że R.J. kazał podać jej tlen.

Teraz, w pubie, Sara uniosła szklankę z sokiem.

- Za cudowne początki.

Miała na myśli scenę, jaką Ariel zaczęła swój scenariusz,

wzorując się na historii, którą David opowiedział jej, gdy był

w szpitalu. Film zaczynał się od wyjazdu jedenastoletniego

chłopca na obóz prowadzony przez dwójkę palących marihuanę

hipisów. Nie było żadnych dialogów, tylko muzyka z lat sześć­

dziesiątych, gdy chłopiec opuszczał obóz i wyruszał, żeby

Jude Deveraux Kuzynki

background image

obejrzeć wyspę. Gdy zobaczył chudego mężczyznę o wielkich

uszach, znikającego pomiędzy skałami, poszedł za nim. Kame­

ra pokazywała, jak David chowa się i czeka, a potem, gdy

brzydki człowieczek zniknął, wsuwa się w szparę między skała­

mi i ogląda grotę. To było przed trzydziestymi drugimi urodzi­

nami Fenny'ego, więc jaskinia była pusta. Następna scena

pokazywała małego Davida w szkole, jak próbuje napisać wy­

pracowanie o tym, co robił tego lata. Przypomniał sobie o jas­

kini i chudym mężczyźnie z odstającymi uszami i napisał o tym.

Ostatnia scena przed napisami pokazywała, jak opowiadanie

dostaje nagrodę, a dumna matka chłopca umieszcza je w Inter­

necie.

Potem była czołówka, a pierwsza scena filmu pokazywała

zepsutą, wystrojoną i wymalowana Ariel, która domaga się

niecierpliwie, żeby jej zapracowana kuzynka zamieniła się z nią

miejscami. Ariel nie zrobiła z siebie snobki ani z Sary takiego

uosobienia cnót, ale -jak Sara sama powiedziała - „podrasowa­

ła" nieco scenariusz. Broniąc się, Sara mówiła, że zrobiła

z Ariel odwrotność Pigmaliona.

- Masz na myśli, że zeszłam z wyższej klasy do twojej?

- spytała Ariel, na co Sara zareagowała wybuchem śmiechu.

Gdzieś po drodze straciła poczucie, że jest outsiderem. W Arun-

del powitano ją z otwartymi ramionami i w końcu czuła, że

znalazła swoje miejsce.

Raz nawet wygrała jedną kłótnię z kuzynką. Zaraz po ocale­

niu, w przypływie uczucia ulgi, że są już bezpieczne, kuzynki

śmiały się i płakały i opowiadały sobie swoje historie. Ariel

opowiedziała Sarze, jak najpierw rozdarła swoją koszulę nocną,

a potem nogawkę spodni Davida. Sara uznała, że to świetne

sceny, i dodała je do scenariusza. Wybuchła awantura, ale sceny

zostały.

Tego wieczora, gdy nadawano film w telewizji, R.J. kazał

ustawić przed gmachem sądu na Wyspie Króla ekran wielkości

stodoły i zaprosił całe miasto. Kiedy Ariel - grana przez Sarę

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

i pokazywana tylko od kołnierzyka w górę - rozerwała koszulę

i powiedziała: „jestem kobietą", wiwaty słychać było aż

w Arundel. Ariel była tak zawstydzona, że ukryłaby się pod

krzesłem, gdyby R.J. i David nie złapali jej z obu stron za

ramiona i nie przytrzymali na miejscu.

Tłum znowu wiwatował, gdy Larry Lassiter i Eula Nezbit

zostali zakuci w kajdanki, a przy scenie aresztowania sędziego

Proctora wystrzelono fajerwerki. Ani David, ani R.J. nie wie­

dzieli nic o sztucznych ogniach i obaj śmiali się i krzyczeli ze

wszystkimi.

Po projekcji R.J. ogłosił, że jego własne, prywatne studio

filmowe przygotowało krótki film, który chciałby pokazać. Parę

osób jęknęło, bo grill już dymił, a zespół stroił instrumenty.

Ariel i David popatrzyli na siebie, a Sara uśmiechnęła się

wszechwiedzącym uśmiechem.

Na wielkim ekranie pojawił się czarno-biały obraz, zrobiony

na niemy film z lat trzydziestych. Nawet parę razy taśma się

zacięła. Bez żadnych dialogów i z pociętymi, gwałtownymi

ruchami Gideon spotkał się ze swymi dziadkami. Kiedy R.J.

zobaczył piękny, oryginalny dom, w którym mieszkała rodzina

Nezbitów, przypomniał sobie, że widział podobny budynek na

wystawie, którą odwiedził w Nowym Jorku jeszcze za czasów

studenckich. Po ciężkich doświadczeniach na Wyspie Króla

odnalazł nazwisko architekta i skontaktował się z jego rodzica­

mi. Powiedzieli, że nie mają pojęcia, co stało się z ich synem. Po

zerwaniu z dziewczyną oznajmił im, że potrzebuje trochę samot­

ności i że nie wie, dokąd jedzie ani co będzie robił. Wtedy

widzieli go po raz ostatni. R.J. doszedł do wniosku, że to on

musiał być tym młodym człowiekiem, który mieszkał na Wy­

spie Króla i zbudował ten dom. Nazywał się James Gideon.

Nikt nie wiedział, co się z nim stało, ale testy DNA udowod­

niły, że był ojcem Gideona. Jak dotychczas wciąż nie było

wiadomo, kim była matka chłopca.

Film pokazywał R.J. otoczonego książkami, jakby pogrążo-

Jude Deveraux

Kuzynki

background image

nego w głębokich studiach. Oczywiście prawda była taka, że

wystarczył jeden dziesięciominutowy telefon do dawnej dziew­

czyny, żeby poznać nazwisko artysty, którego wystawę oglądali

razem tyle lat temu.

Następna scena pokazywała Gideona z dziadkami. Chłopak

był świetny przed kamerą, na przemian udawał, że roni łzy

jak bóbr i śmieje się do rozpuku. Kiedy R.J. wręczył Gideo-

nowi wielką książkę z napisem „Princeton" na okładce, mło­

dy człowiek udawał, że szlocha, po czym porwał R.J. w ob­

jęcia. R.J. udawał urażonego tak dobrze, że wszyscy się

roześmieli. Do tego dnia nie było osoby na wyspie, która nie

prowadziłaby z R.J. jakichś interesów, więc wszyscy dobrze

go znali.

Następnie na ekranie pojawiły się bliźniaki. Na zaniedba­

nym, ceglanym budynku R.J. kazał umieścić napis „Sierociniec

stanowy". Kobieta ubrana jak wiktoriańska matrona odbierała

wrzeszczące dzieci - które okazały się świetnymi aktorami - od

Sary. Sara płakała, odpychała je od siebie, a potem padła na

kolana i coś do nich mówiła. Karta dialogowa pokazała:

- Nic wam nie będzie. Jestem pewna, że oni bardzo was

pokochają.

Sara wstała i płakała dramatycznie na ramieniu R.J., podczas

gdy wrzeszczące bliźniaki ciągnięto w stronę sierocińca. Nagle

R.J. odsunął Sarę na odległość ramienia, a na karcie ukazał

się napis: „Nikt nie może kochać ich tak bardzo jak my.

Kupmy je". Kiedy Sara kopnęła go w kostkę, widownia wy-

buchnęła śmiechem, a na ekranie pojawił się napis: „Prze­

praszam. Adoptujmy je."

Ostatnia scena była kolorowa, seria zdjęć ze Święta Dzięk­

czynienia i Gwiazdki. Jedna z fotografii ukazywała Davida

i Ariel i ich maleńkie dziecko, na które patrzyła z uwielbieniem

miss Pommy. W jej przekonaniu, wygrała. Inne zdjęcie przed­

stawiało R.J. z Bertiem na ramionach i Sarę z Beatrice na

rękach. Gideon z dziadkami przy absurdalnie długim stole,

Jude Deveraux 236 Kuzynki

background image

zastawionym masą jedzenia, przy którym siedzieli także Sara,

R.J., David, Ariel i cała reszta.

Nagle scena ożyła i wszyscy przy stole wznieśli kieliszki

w toaście do kamery.

- Za Wyspę Króla! - zawołali.

Ryk, jaki wydali mieszkańcy wyspy, był ogłuszający. Kiedy

film się skończył, wszyscy wstali i zaczęli tańczyć, zanim

jeszcze rozbrzmiały pierwsze takty muzyki.

To było miesiąc temu, a teraz R.J. i Sara, Ariel i David

wznieśli kieliszki i powiedzieli:

- Za nas.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Deveraux Jude Ujarzmienie 02 Zdobywca
Deveraux Jude James River 02 Oszustka
Deveraux Jude Miłość i magia 02 Na wieki
Saga rodu Montgomerych 02 Dziedziczka Deveraux Jude
Deveraux Jude Wybawca
Deveraux Jude Saga rodu Montgomerych 06 Wybawca
Deveraux Jude Saga rodu Montgomerych 03 Wiedźma
Deveraux Jude Przypływ (Saga rodu Montgomerych 11)
Deveraux Jude Wróżka (Saga rodu Montgomerych 06)
Deveraux Jude Zwidy
Saga rodu Montgomerych 16 Przyplyw Deveraux Jude
Deveraux Jude Saga rodu Montgomerych 16 Zamiana
Deveraux Jude Saga rodu Montgomerych 16 Przypływ
Deveraux Jude Cykl Dama 01 Dama
Deveraux Jude Zwidy

więcej podobnych podstron