Lovelace Merline Rok trudnej miłości 07 Tajemnica medalionu

background image
background image

Merline Lovelace

Tajemnica medalionu

background image

Rozdział pierwszy

– Doprawdy nie rozumiem, czemu się z nią nie

ożeni? Anna tak mu się wiesza na ramieniu, że każdy
ślepiec by zauważył, jak bardzo jest w nim zako-
chana i marzy tylko o tym, żeby otoczył ją ramiona-
mi i chronił przed całym złem tego świata – mruk-
nęła ironicznie Margarita Alfonsa de las Fuentes,
sącząc szampana z kryształowego kieliszka.

Stała oparta plecami o ozdobną balustradę tara-

su, za którym rozciągała się oświetlona teraz blas-
kiem księżyca panorama San Rico, stolicy Mad-
rile

ñ

o, rozpostarta w dolinie pomiędzy morską

zatoką a porośniętymi bujną tropikalną roślinnością
wzgórzami. Z tego miejsca miała także doskonały
widok na barwny tłum, który zebrał się w Pałacu
Prezydenckim, aby powitać nowo przybyłego am-
basadora Austrii. Panie w eleganckich zwiewnych
sukniach i panowie w dostojnych smokingach wiro-
wali na lśniącym parkiecie sali balowej w takt walca
,,Nad pięknym modrym Dunajem’’.

background image

Uwagę Margarity przykuwała zwłaszcza jedna

z tancerek, a mianowicie jej kuzynka Anna. Filig-
ranowa, piękna Anna, o słodkich orzechowych
oczach i lśniących kruczoczarnych włosach, typo-
wych dla Madrileńczyków. Gibka jak łodyga trzci-
ny cukrowej, głównego bogactwa niewielkiego
państewka Madrile

ñ

o, poruszała się z gracją, która

niepomiernie irytowała kuzynkę. Wiele osób dało
się zwieść słodkiej twarzyczce i łagodnemu uśmie-
chowi, ale Margarita doskonale znała kapryśne
usposobienie Anny, która potrafiła solidnie doku-
czyć każdemu, kto choćby w najmniejszym stopniu
sprzeciwił się jej woli.

Choć najpewniej jej partner w walcu za nic miałby

jej humory, o ile w ogóle by je zauważył. Gdyby
Carlos ożenił się z Anną, tak niemiłosiernie by ją
rozpuścił, że siedziałaby cichutko w swoim luksuso-
wym domu, podczas gdy on zajmowałby się poważ-
nymi męskimi sprawami. W efekcie spędzałby z nią
niewiele czasu, więc nie miałby okazji doświadczać
jej złych nastrojów, a zatem Anna uchodziłaby w jego
oczach za milutką, cichutką żonkę.

Tylko że Carlos nie chciał się z nią żenić. Co

więcej, zdecydował, iż za żonę pojmie ją, Margaritę.
Nawet uzyskał już zgodę jej ojca!

Ze złości aż zgrzytnęła zębami, po czym jednym

haustem wychyliła resztę szampana. Mimo iż od jej

6

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

powrotu ze Stanów minęły trzy lata, wciąż nie
mogła się przyzwyczaić do sposobu, w jaki trak-
towano kobiety w jej ojczyźnie. Ilekroć udawało jej
się w jakiś sposób zmniejszyć męską dominację
w którejkolwiek dziedzinie – na przykład ostatnio,
wbrew zdecydowanym protestom ojca, przyjęła
stanowisko w Ministerstwie Gospodarki – trafiała
na kolejną, jeszcze większą przeszkodę.

Taką przeszkodą był Carlos. Carlos Caballero,

wiceminister obrony Madrile

ñ

o, wysoki niemal na

dwa metry, czarnowłosy, rewelacyjnie zbudowany,
a przede wszystkim irytująco pewny siebie. Znała
go prawie od zawsze, a od ponad roku stanowczo
i regularnie odrzucała jego oświadczyny, mimo
przejmujących apelów matki, żądań ojca i... mro-
wienia w okolicach żołądka, jakie zawsze odczuwa-
ła, napotykając spojrzenie jego grafitowych oczu.
Cóż z tego, że pochodził z tego samego środowiska,
że podczas służby wojskowej zdobył kilkanaście
cennych odznaczeń, że uważano go za jednego
z najbardziej inteligentnych i obiecujących wyż-
szych urzędników Ministerstwa Obrony? Nie zmie-
niało to faktu, iż absolutnie nie odpowiadał jej
wyobrażeniom o idealnym mężu. Po pierwsze był
konserwatystą. Po drugie miał szalenie tradycyjne
podejście do relacji damsko-męskich. Po trzecie
był nadopiekuńczy. To nic, że oprócz tego miał

7

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

uśmiech, który wywoływał westchnienia dziew-
cząt, a dorosłe kobiety przyprawiał o zawrót głowy.
To nic, że jego ruchy miały w sobie coś z kociej
gracji. Nie wystarczał nawet fakt, że Margarita
wprost oblewała się żarem na myśl, jak by to było,
gdyby znalazła się z nim w intymnej sytuacji...

Najistotniejsze było to, że Carlos był zwolen-

nikiem tradycyjnego modelu małżeństwa, niestety
wciąż tak rozpowszechnionego w madrileńskim
społeczeństwie. Tymczasem Margarita już raz po-
kazała swojej rodzinie, że nie podporządkuje się jej
nakazom i nie wyjdzie za narzuconego jej mężczyz-
nę. W efekcie wyjechała do Stanów, gdzie spędziła
sześć lat i gdzie jako studentka wstąpiła do pewnej
tajnej organizacji. Oczywiście jej rodzice nie mieli
o tym najmniejszego pojęcia, bo gdyby się dowie-
dzieli, umarliby ze zgrozy. Przed trzema laty wróci-
ła do kraju. Nie potrafiłaby osiedlić się na stałe
gdzieś indziej, za bardzo bowiem kochała swoją
ojczyznę.

Westchnąwszy, odwróciła się tyłem do rzęsiście

oświetlonej sali balowej i oparła łokcie na kamien-
nej balustradzie. Jak zawsze widok wzgórz poroś-
niętych gęstwiną tropikalnych roślin, białych bu-
dynków przykrytych ceglastymi dachami, a także
morza połyskującego srebrzyście w świetle księży-
ca, przyprawił ją o lekkie drżenie serca. San Rico,

8

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

stolica Madrile

ñ

o, łączyła w sobie wszystko, co

Margarita kochała i nienawidziła w swoim rodzin-
nym kraju. Były tam miejsca tak piękne, że aż
zapierało dech w piersiach, lecz w ich pobliżu
czaiła się złowieszcza dżungla; niewyobrażalne bo-
gactwo sąsiadowało z rozpaczliwą biedą; wykształ-
cona, kosmopolityczna elita bezwzględnie rządziła
narodem analfabetów, nieznającym demokratycz-
nych idei i niesamodzielnym, co było efektem
kilku wieków ucisku.

Margarita postawiła sobie za punkt honoru, że

zrobi wszystko, co w jej mocy, aby pomóc rodakom
w osiągnięciu wyższego standardu życia. Jej zda-
niem przede wszystkim należało ukrócić działal-
ność niezliczonych producentów oraz handlarzy
narkotyków, którzy od lat, owładnięci żądzą łat-
wych zysków, drwili sobie z prawa i zwykłej przy-
zwoitości. Dlatego tak bardzo starała się o tę pracę
w Ministerstwie Gospodarki, a jeszcze jako student-
ka Uniwersytetu Stanu Pensylwania przyjęła pro-
pozycję wstąpienia do SPEAR...

– Czy wiesz, jak pięknie wyglądasz w promie-

niach księżyca?

Aksamitny męski głos, który nagle rozległ

się niebezpiecznie blisko, przyprawił ją o gęsią
skórkę na plecach. Odwróciwszy się szybko, ujrzała
przed sobą Carlosa, który w doskonale skrojonym

9

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

smokingu prezentował się tak korzystnie, iż gęsia
skórka rozprzestrzeniła się po całym ciele.

– Dziękuję – mruknęła, zła na siebie za gwał-

towną reakcję.

Starała się nie przyznać sama przed sobą, że jest

także zła na niego, bowiem nigdy nawet nie próbo-
wał poprawić swoich notowań jakimkolwiek kom-
plementem dotyczącym jej intelektu. Ale przecież
wcale nie zależało jej na jego komplementach,
prawda?

Nieprzyjazny ton Margarity sprawił, że zdziwo-

ny Carlos uniósł brwi.

– Podobasz mi się w czerwieni – dodał nie-

zrażony. – A tym bardziej w tak oszczędnie skrojo-
nej sukni.

– Jak mi miło – odparła ze sztucznym uśmie-

chem, mimowolnie wygładzając miękką tkaninę.
– Wybierając ten fason, myślałam wyłącznie o tobie.

– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwoś-

ci – powiedział spokojnie, ignorując jej ciętą ripos-
tę. – Uwielbiasz się ze mną droczyć, prawda,
querida?

Jego nonszalancki uśmiech wywołał w niej nie-

pokojące drżenie serca. Wcale nie miała ochoty
przyznać sama przed sobą, jak wielkie wrażenie
robi na niej Carlos, jak mocno jest poruszona jego
bliskością.

10

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Ile razy mam ci przypominać, że nie życzę

sobie, abyś nazywał mnie swoją ukochaną? – zaata-
kowała, chcąc odwrócić jego i swoją uwagę od
nazbyt emocjonalnej reakcji na obecność Carlosa.
– Nie jestem nią i nigdy nie będę!

– Och, myślę, że i tysiąc razy nie starczy. Co

więcej, odpowiem ci na to tysiąckroć, że ,,nigdy’’ to
bardzo ryzykowne słówko. A ja jestem cierpliwy,
bardzo cierpliwy...

– Tak, tak, wiem, już to mówiłeś. – Machnęła

lekceważąco ręką.

Jego niezłomna cierpliwość doprowadzała ją do

furii. Był to jeden z powodów, dla których Carlos
nie miał u niej żadnych szans, marzyła bowiem
o mężczyźnie, który nie obawiałby się ponieść
namiętności, a on był taki stateczny, odpowiedzial-
ny i opanowany.

– Tracisz czas – ostrzegła. – Przecież mówiłam

ci już, że nigdy nie wyjdę za mężczyznę, który
zamierza chronić żonę przed każdym, nawet naj-
lżejszym podmuchem wiatru i przed każdą prze-
ciwnością losu.

– Obowiązkiem każdego mężczyzny jest troska

o jego kobietę – oświadczył z przekonaniem.
– Taki już jestem, Rito, i nie potrafię ani nie
chcę tego zmienić – dodał, zanim zdążyła skry-
tykować jego poglądy, ewidentnie wywodzące się

11

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

z epoki kamienia łupanego. – Tak samo jak ty.
– Uśmiechnął się.

– Nie masz pojęcia, jaka naprawdę jestem.
Faktycznie nie wiedział o niej czegoś bardzo

ważnego, podobnie zresztą jak nie mieli o tym
pojęcia jej rodzice ani przyjaciele. Nikt z nich
nawet nie podejrzewał, że należy do supertajnej
amerykańskiej organizacji SPEAR, o której ist-
nieniu wiedziało zaledwie kilku członków rządu
Stanów Zjednoczonych oraz paru kongresmanów.
Tymczasem działalność SPEAR nie ograniczała się
tylko do spraw związanych z wewnętrznymi i ze-
wnętrznymi problemami USA, ale także rozciągała
się na powiązania gospodarcze i finansowe.

Wprawdzie Margarita, tak jak wszyscy agenci,

przeszła niesłychanie trudne szkolenie, ale natych-
miast po jego zakończeniu została odesłana do
domu, ponieważ zwerbowano ją do konkretnej
misji, która dotyczyła jej ojczystego kraju. Dlatego
już od trzech lat przekazywała SPEAR informacje
o handlu narkotykami na terenie Ameryki Połu-
dniowej. Szczególną satysfakcją napawała ją świa-
domość, iż swą działalnością przyczyniła się do
zlikwidowania kilku groźnych, bezwzględnie dzia-
łających grup przestępczych, które od lat pusto-
szyły kraj.

– Wiem o tobie wszystko, co powinienem wie-

12

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

dzieć, querida – odrzekł, wzruszając ramionami.
– I uważam, że stanowimy dobraną parę.

– A niby dlaczego? Dlatego, że mój stryj jest

prezydentem Madrile

ñ

o? I że, jego zdaniem, powi-

nieneś w najbliższych wyborach ubiegać się o fotel
senatora?

Przez chwilę zdawało się jej, że ujrzała w jego

oczach zniecierpliwienie i złość, co sprawiło jej
niejaką przyjemność. Jednak zaraz potem triumf
ustąpił miejsca zaniepokojeniu, ponieważ Carlos
przysunął się jeszcze bliżej i teraz niemal przyciskał
ją do zimnej i kamiennej balustrady.

– Gdybym chciał się żenić tylko i wyłącznie

z powodów politycznych, wybrałbym bardziej uleg-
łą kandydatkę.

– Na przykład Annę? – zapytała szybko, chcąc

kpiną pokryć zmieszanie, jakie wywołał w niej
zapach jego wody kolońskiej.

– Na przykład Annę – potwierdził. – Ale chcę

ciebie, Margarito.

– Ale dlaczego? Czemu upierasz się przy po-

ślubieniu kobiety, która cię nie kocha?

– Może dlatego, że wcale mnie nie przekonała,

jakoby nic do mnie nie czuła. – Uśmiechnął się
przekornie.

– Ojej – jęknęła bezradnie. – Naprawdę już nie

wiem, co zrobić, żeby cię o tym przekonać.

13

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Czy ja wiem? – Udawał, że się zastanawia.

– Może zróbmy mały test.

To powiedziawszy, pochylił się lekko, opierając

jednocześnie dłonie na balustradzie. Jeszcze zanim
Margarita poczuła na swoich wargach delikatny
dotyk jego ust, doskonale wiedziała, co zamierzał
zrobić, mogła więc go powstrzymać jednym krót-
kim zakazem. Mogła odwrócić głowę, a nawet
powalić go na łopatki którymś z wielu chwytów,
jakich nauczyła się podczas szkolenia w SPEAR.
Tymczasem postanowiła po prostu zachować nie-
wzruszony wyraz twarzy, ponieważ uznała, że tylko
wykazując całkowity brak emocji, zademonstruje
skutecznie swoją obojętność.

Gdyby Carlos poprzestał tylko na lekkim muś-

nięciu jej warg, zapewne udałoby jej się dokonać
tego, co założyła, niestety objął ją ciasno w talii
i przycisnął mocno do siebie. Jego usta również
wzięły udział w tym natarciu, tak że chcąc nie
chcąc, poczuła, jak rozkoszne ciepło rozlewa się po
całym jej ciele. Na moment zatraciła się w tym
doznaniu, przez co zupełnie zapomniała, że miała
całą swą postawą okazywać zimną obojętność. Ze
zgrozą poczuła, jak jej ciało przebiegł dreszczyk,
który z pewnością nie uszedł uwagi Carlosa, byli
bowiem zbyt blisko siebie, aby udało się ten fakt
ukryć. Gdy podniósł głowę, nabrała głęboko powie-

14

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

trza, gotowa zmiażdżyć go ciętym komentarzem,
tymczasem ponownie odczuła drżenie. Wibracje
znów rozchodziły się po jej ciele, a ich epicentrum
znajdowało się na piersiach.

Dłoń Margarity natychmiast powędrowała ku

płaskiemu złotemu medalionowi, z którym nigdy
się nie rozstawała, choć czasem wydawał się zbyt
skromny przy balowych sukniach, wymagających
oprawy z lśniących brylantów. Gdy jeszcze raz
poczuła znajome wibracje, jej serce aż podskoczyło
z podniecenia.

Był to sygnał od SPEAR. Koniecznie musiała

teraz znaleźć jakieś ustronne miejsce, gdzie mogła-
by spokojnie skorzystać z miniaturowego nadaj-
nika, który miała w torebce.

– To było... całkiem przyjemne – oceniła z prze-

kornym uśmiechem. – A teraz pozwolisz, że cię
opuszczę, ponieważ muszę wrócić na bal.

Całkiem przyjemne! Też coś! Carlos poczekał,

aż Margarita zniknie mu z oczu, po czym rozpros-
tował zaciśnięte pięści.

On sam nie nazwałby tego pocałunku przyjem-

nym. Nerwy miał tak napięte, że czuł się obolały na
całym ciele. Jeszcze chwila, a porwałby tę upartą
kobietę na ręce i wyniósł w jakieś odludne miejsce,
gdzie mógłby zerwać z niej ten skrawek materiału,

15

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

który nazywała sukienką, i kochać się z nią, grze-
biąc ostatecznie szanse, by kiedykolwiek zgodziła
się zostać jego żoną.

Znał ją dobrze, obserwował, jak z inteligentnej,

pełnej entuzjazmu dziewczyny przeistoczyła się
w pewną siebie, stanowczą kobietę. Nie był w sta-
nie sobie przypomnieć, kiedy zaczął marzyć, by
została jego żoną. Od czasu jej powrotu ze Stanów
czekał cierpliwie, aż Margarita znajdzie wreszcie
złoty środek pomiędzy liberalnymi poglądami ro-
dem z USA a tradycyjnymi wartościami, którymi
kierowali się Madrileńczycy. Minął już rok, odkąd
oświadczył się jej, licząc, że z czasem uświadomi
sobie, iż są sobie przeznaczeni. Teraz nie był
pewien, jak długo jeszcze będzie w stanie czekać
z założonymi rękami. Rozum podpowiadał mu, że
nie ma innego wyjścia, jak zaakceptować fakt, iż
Margarita musi sama odkryć drogę do niego. Nie
powinien jej do niczego nakłaniać, choćby był
u granic wytrzymałości. Nie mógł też zmusić jej do
przyznania, że wcale nie jest jej tak obojętny, jak
utrzymywała. Tak więc pozostawało mu tylko cierp-
liwie czekać, od czasu do czasu poddając ją delikat-
nej presji... Choć nie było to takie proste. Na
wspomnienie charakterystycznego ruchu głowy,
z jakim odrzucała do tyłu lśniące czarne włosy,
robiło mu się sucho w gardle. Jedno było pewne.

16

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Musiał za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jak
silnie reagował na jej obecność, uważał bowiem, że
nie ma nic gorszego od mężczyzny, który pozwala,
by emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem.
Ech, łatwiej pomyśleć, trudniej wprowadzić takie
postanowienie w życie...

Margarita aż drżała z niecierpliwości. Zwinnie

przemykała między zgromadzonymi gośćmi, nie
zatrzymując się na pogawędki, posługując się pre-
tekstem, że natychmiast musi odnaleźć ojca. Prze-
chodziła z jednego pomieszczenia do drugiego, ale
nigdzie nie mogła wypatrzeć ustronnego kącika,
ponieważ tego wieczoru rezydencja prezydenckiej
pary tętniła życiem. W każdej sali, w każdym
przedsionku stały rozdyskutowane grupki wyż-
szych urzędników państwowych, dyplomatów i in-
nych VIP-ów. Raz po raz mijała zabieganych adiu-
tantów w galowych mundurach i kelnerów, krążą-
cych wśród gości z tacami wypełnionymi smakowi-
tymi przekąskami oraz wykwintnym alkoholem.

Wreszcie udało jej się znaleźć puste pomiesz-

czenie. Był to nieduży gabinet o purpurowych
ścianach, ozdobionych licznymi portretami byłych
prezydentów w bogato złoconych ramach. Tu za-
zwyczaj przyjmowano dyplomatów niższego szcze-
bla. Zaletą tego pokoju były solidne drzwi i ciężkie

17

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

zasłony w oknach, więc Margarita liczyła, że żaden
dźwięk nie dotrze do niepożądanych uszu. Zamknąw-
szy dokładnie za sobą drzwi, sięgnęła do torebki, aby
wydobyć z niej niewielki, płaski przedmiot, przypo-
minający telefon komórkowy. Tylko ona i inni
członkowie SPEAR wiedzieli, iż w tej niepozornej
obudowie kryje się supernowoczesny aparat do
łączności satelitarnej. Za pomocą przycisków na
klawiaturze wprowadziła kod, po czym powiedziała
kilka słów, by system identyfikacji głosowej ustalił jej
tożsamość. Chwilę później połączono ją z oficerem
dyżurnym, którego głos rozpoznała natychmiast,
należał bowiem do wysokiego niebieskookiego
Marcusa Watersa, z którym zaprzyjaźniła się w szkole
przetrwania wkrótce po zwerbowaniu jej przez
SPEAR. Marcus nieraz dawał jej do zrozumienia, że
interesuje go coś więcej niż przyjaźń, ale nigdy nie
brała tego na serio. Tym razem jednak ze skupieniem
i powagą słuchała, co miał jej do powiedzenia.

– To bardzo ważne. Właśnie się dowiedzieliś-

my, że wczoraj wasza policja zgarnęła grubą rybę
z mafii narkotykowej.

– Kogo? – spytała, zbyt podenerwowana tym, co

się wydarzyło między nią i Carlosem, aby mieć
ochotę na jakiekolwiek zagadki.

– Jeśli stoisz, to lepiej usiądź – poradził Marcus.

– Z opisu wynika, że to Simon.

18

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Ten sam Simon, którego tropimy już od

sześciu miesięcy? – spytała, nie mogąc uwierzyć
własnym uszom. – Ten, który toczy osobistą wojnę
ze SPEAR?

– Właśnie ten – potwierdził, zadowolony z efek-

tu, jaki zrobiła na niej ta wiadomość. – Jonasz
właśnie leci do San Rico.

Jonasz! Tajemniczy szef SPEAR – głos w słuchaw-

ce telefonu lub na taśmie doręczonej w bukiecie
kwiatów, podpis pod zaszyfrowanym telegramem...
Wiadomość, że Jonasz jest w drodze do San Rico,
znacznie przyspieszyła tętno Rity.

– Chce, żebyś jak najszybciej pojechała do wię-

zienia, w którym wasze władze trzymają Simona.
Masz dopilnować, by nie wymknął się w dziwny
sposób... – poinformował Marcus.

– Nie wszyscy nasi urzędnicy są skorumpowani

– odparła z godnością.

– Oczywiście, że nie! – zgodził się szybko.

– Odezwij się, jak tylko będziesz miała Simona na
celowniku.

– Jasne – obiecała, po czym schowała nadajnik

do torebki, zastanawiając się jednocześnie, w jaki
sposób może szybko, a zarazem nie wzbudzając
niczyich podejrzeń, wydostać się z Pałacu Pre-
zydenckiego. Przypomniała sobie o zazwyczaj
nieużywanym korytarzu, położonym nieopodal

19

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

gabinetu, w którym się znajdowała. Wkrótce stała
już na placu przed głównym wejściem do pałacu.

Mieszkała zaledwie dwie przecznice dalej, na

osiedlu nowych domków, ciasno przytulonych do
zbocza wzgórza. Kupiła to mieszkanie przed
niespełna czterema miesiącami, wbrew stanow-
czym sprzeciwom ojca i obawom matki, która
uważała, że młoda dziewczyna nie powinna miesz-
kać sama. Margarita zdołała jednak postawić na
swoim.

Kilka razy miała okazję odwiedzić fortecę, która

służyła za główne więzienie w Madrile

ñ

o, wiedziała

więc, że mieszkające tam szczury rozmiarami przy-
pominają małe psy. Dlatego nie mogła się tam udać
w balowym stroju, tylko musiała się przebrać w bia-
łą bluzkę z długimi rękawami, grube dżinsy i buty
z cholewkami. Tak więc jej odwiedziny w więzie-
niu nieco się opóźnią.

Na szczęście nie musiała wymyślać pretekstu,

by uzasadnić swoją wizytę, ponieważ jako bratanica
prezydenta mogła dostać się praktycznie wszędzie
bez większych kłopotów czy ograniczeń. Mimo to
na wypadek, gdyby jednak ktoś zaczął się dopyty-
wać, przygotowała odpowiedź, że powodem jej
odwiedzin jest konieczność przesłuchania więźnia
w celu zdobycia informacji potrzebnych do wyko-
nania analiz dla Ministerstwa Gospodarki.

20

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Była tak podekscytowana misją, że nawet nie

spojrzała za siebie na rzęsiście oświetloną fasadę
Pałacu Prezydenckiego ani nie pomyślała o męż-
czyźnie, którego pozostawiła na tarasie.

Upewniwszy się jeszcze raz, czy na pewno

włożyła do torebki nadajnik i pistolet kaliber 38,
Margarita ruszyła za oficerem, który poprowadził
ją ciemnymi, wilgotnymi korytarzami więzienia.
Jeszcze niedawno podziemia fortecy, używane
niegdyś przez hiszpańskich kolonizatorów do
przechowywania prochu i zapasów, zapełnione
były dziesiątkami więźniów politycznych, ale
dzięki nowoczesnemu stylowi sprawowania wła-
dzy, jaki preferował jej stryj, większość cel świe-
ciła pustkami. Mimo to panujący tu od wieków
nieprzyjemny zapach nadal się utrzymywał, draż-
niąc nozdrza osób przybywających ze świata ze-
wnętrznego.

– Człowieka, z którym pani zamierza się zoba-

czyć, umieściliśmy w jednej celi razem z draniem,
który wykorzystywał zdesperowanych biedą ludzi
do przerzucania narkotyków – poinformował oficer.
– Wysłałem strażnika, żeby przyprowadził go do
rozmównicy.

– Świetnie, bardzo dziękuję. – Uśmiechnęła się.
Obmyślała sposób na pozbycie się zarówno ofice-

ra, jak i strażnika, ponieważ musiała porozmawiać

21

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

z więźniem sam na sam, aby upewnić się, czy jest to
ten człowiek, którego poszukiwał SPEAR.

Eskortujący ją oficer otworzył drzwi, po czym

odsunął się na bok. Margarita pochyliła się, aby nie
uderzyć głową w niską futrynę, a gdy znalazła się
w słabo oświetlonym pomieszczeniu, zamarła na
widok tego, co ujrzała. Mocno zaczerwieniony na
twarzy strażnik wpatrywał się w nią wytrzeszczony-
mi ze strachu oczami. Na jego szyi zaciskało się
silne ramię, a u skroni tkwiła przyciśnięta lufa
półautomatycznego pistoletu. Tuż za nim z ciem-
ności wyłaniała się pokiereszowana twarz, wykrzy-
wiona w diabolicznym uśmiechu.

– Proszę,

señorita de las Fuentes – odezwał się

mężczyzna. – Spodziewałem się pani wizyty.

22

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Rozdział drugi

– Carlos? A co ty tu robisz sam jak palec?

– zdziwiła się Anna, zaglądając do utrzymanego
w tonacjach purpurowo-złocistych przedsionka.

– Szukam twojej kuzynki. Podobno widziano,

jak tu wchodziła jakiś czas temu.

Przez moment na twarzy Anny malował się

wyraz irytacji, ale szybko ustąpił miejsca słodkiemu
uśmiechowi.

– A ja ci nie wystarczę? – zapytała, kokieteryjnie

odrzucając włosy.

Niezaprzeczalnie urocza Anna była zdetermino-

wana, by osiągnąć swój cel, jakim było zostanie jego
żoną. Nie zrażał jej nawet fakt, że Carlos z podobną
determinacją dążył do poślubienia jej kuzynki.
Podejrzewał, że Anna interesowała się nim nie
tylko z zazdrości o piękną Margaritę, ale także
z fascynacji sporo starszym, a zatem dużo bardziej
doświadczonym mężczyzną. Może komu innemu

background image

pochlebiałoby, że jest przedmiotem jej uwielbie-
nia, być może znaleźliby się tacy, którzy zechcieli-
by wykorzystać tę sytuację, ale Carlos nie czuł
najmniejszej pokusy, aby ulec tym uwodzicielskim
sztuczkom. Anna była bardzo ładną młodą kobietą,
ale miała jedną ogromną wadę. Nie była Margaritą.

– Pozwól, że cię odprowadzę z powrotem na bal

– zaproponował, zbliżając się ku niej z uśmiechem.
– Jestem pewien, że Miguel już cię poszukuje, jak
zwykle marząc o tańcu z tobą.

– Miguel! Phi! – prychnęła lekceważąco na

wzmiankę o adiutancie Carlosa. – Przecież to
jeszcze chłopak. Prawie dziecko.

– Tak naprawdę Miguel jest sporo starszy od

wielu pułkowników – sprostował. – Na swój awans
ciężko sobie zapracował, nie jak ci, którzy robią
karierę dzięki koneksjom.

– Nie rozmawiajmy więcej o Miguelu. – W gło-

sie Anny dała się słyszeć nuta zniecierpliwienia.
– Porozmawiajmy o nas – poprosiła, spoglądając na
niego zalotnie spod opuszczonych rzęs. Jednocześ-
nie jej dłonie powędrowały na klapy smokingu
Carlosa.

– Nie ma żadnych nas – odparł, ujmując jej

nadgarstki. – Wiesz przecież, że poprosiłem twoje-
go stryja o rękę Margarity.

– Wiem. I wiem także, że jeśli chodzi o męż-

24

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

czyzn, Margarita kieruje się tylko i wyłącznie swoją
własną opinią. Podobnie jak ja.

– To akurat zauważyłem – mruknął oschle.

– Chodźmy, Miguel już pewnie wpadł w panikę, że
ktoś cię porwał.

– Nie chcę tańczyć z Miguelem! – zaprotes-

towała, tupiąc nogą. – A jeśli cię to interesuje, to
widziałam, jak Margarita opuszczała pałac niemal
godzinę temu – poinformowała nie bez satysfakcji.

– Naprawdę? – ucieszył się, bowiem z tego

wynikało, że nie tylko on potrzebował odrobiny
samotności, aby pozbierać się po tym pocałunku.
– A nie mówiła, dokąd idzie?

– Nie. Ale kto wie, może poszła spotkać się

z jakimś mężczyzną? – zasugerowała przebiegle
Anna.

– Nie sądzę. – Carlos uśmiechnął się do swoich

myśli.

Podczas jednej z licznych sprzeczek Margarita

oznajmiła mu, że nawet gdyby mimo wszystko
została jego żoną, i tak nie będzie jej pierwszym
mężczyzną. Na myśl o tym, by ktokolwiek inny
miał jej dotykać, krew zawrzała w żyłach Carlosa,
ale nie mógł zaprotestować, bowiem sam nie prze-
żył swoich trzydziestu ośmiu lat w celibacie. Pocie-
szał się jednak tym, że z natury wybredna Margarita
nie wdawała się w przelotne związki, pomijając

25

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

jedną przygodę miłosną z czasów pobytu na uni-
wersytecie w Stanach. Podejrzewał, że abstynencja
dokucza jej podobnie jak jemu, jawiła mu się
bowiem jako kobieta zmysłowa i namiętna. On zaś
postanowił tę namiętność rozpalić. Zaczynał wie-
rzyć, że po części już mu się to udało, ponieważ
niemożliwe było, aby tak stopniała w jego ramio-
nach, gdyby jej na nim nie zależało.

Zniecierpliwiony chwycił dłonie Anny, aby uwol-

nić się z jej objęć. Chciał jak najszybciej odnaleźć
Margaritę, odprowadzić ją do domu i tam dokoń-
czyć to, co zaczęli na tarasie.

– Komendancie! – Zza pleców dobiegł go nie-

spokojny głos Miguela.

Wprawdzie przyjmując nominację na wiceminis-

tra obrony, Carlos zrzekł się tytułu komendanta oraz
stanowiska dowódcy elitarnego oddziału antyterro-
rystycznego, niektórzy z jego podwładnych wciąż
nie mogli się przyzwyczaić do tej zmiany, a i sam
Carlos odruchowo reagował na swój dawny tytuł.

– Słucham?
– Panie komendancie, musi pan natychmiast

wyjść – oznajmił Miguel Carreras, wyglądający tego
wieczoru wyjątkowo przystojnie w galowym mun-
durze ze złotymi pagonami. – W fortecy... – Gwał-
townie urwał, zauważywszy Annę, której dłonie
nadal spoczywały na piersi Carlosa.

26

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

W oczach adiutanta na chwilę pojawił się wyraz

bólu i rozczarowania, jednakże po upływie paru
sekund Miguel zreflektował się i zwrócił kamienną
twarz ku swojemu przełożonemu.

– W fortecy zdarzył się pewien incydent – do-

kończył.

Carlos spokojnie wyplątał się z objęć pięknej

dziewczyny, jednocześnie postanawiając, że przy
najbliższej okazji porozmawia ze swoim adiutan-
tem i wyjaśni mu całą sytuację, a przy okazji da parę
rad, jak powinien postępować z Anną.

– Jaki incydent? – zapytał.
– Nie znam szczegółów, ale wiem, że jeden

z więźniów, wezwany na przesłuchanie, zaatakował
strażnika i zagroził, że go zabije. Wtedy Margarita...
to znaczy

señorita de las Fuentes zaofiarowała się

jako zakładniczka.

– Co takiego?!
– Zabrał ją ze sobą – relacjonował wyraźnie

poruszony Carreras. – Zażądał dżipa i uciekł do
dżungli.

Szpetne przekleństwo, które wyrwało się z ust

Carlosa, wywołało rumieniec na policzkach Anny.

– Przed chwilą poinformował mnie o tym kapi-

tan straży więziennej. Czeka na pana w Złotym
Gabinecie – dokończył adiutant.

Carlos bez słowa wyszedł na korytarz. Na usta

27

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

cisnęły się dziesiątki pytań. Jakim cudem Margarita
znalazła się w więzieniu? Dlaczego zgodziła się
zostać zakładniczką? Kim był ten więzień?

Carlos miał opinię nieustraszonego, ale teraz

czuł obezwładniający strach. Przecież Margarita nie
miała pojęcia o niebezpieczeństwach czyhających
w dżungli. Wakacje spędzała na plantacji trzciny
cukrowej należącej do jej ojca, więc z pewnością
nigdy nie przedzierała się przez gęste liany gruboś-
ci męskiego ramienia ani nie natknęła się na pająka
wielkości dłoni. Jeśli nawet zdoła uciec porywaczo-
wi, ma niewielkie szanse, by przeżyć choćby jeden
dzień w tropikalnym lesie.

Na jego widok szef straży więziennej wyprężył

się jak struna i zasalutował. Choć w Madrile

ñ

o od

jakiegoś czasu panował ustrój demokratyczny,
wszystkie służby związane z bezpieczeństwem we-
wnętrznym podlegały Ministerstwu Obrony, zatem
Carlos był jego przełożonym.

– Proszę mówić – wycedził generał Caballero

przez zaciśnięte zęby. – Ja na razie tylko po-
słucham.

– To był jeden z tych przestępców, których

złapano wczoraj – zaczął szef straży. – W wyniku
wspólnej akcji z Amerykanami.

– Wiem, co to była za akcja – potwierdził Carlos.
Oczywiście że wiedział. Otrzymawszy wiado-

28

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

mość o mającym się odbyć przerzucie dużej ilości
narkotyków, pracował non stop przez czterdzieści
osiem godzin, aby przeprowadzić skomplikowaną
operację, w której brały udział miejscowe siły
i amerykańskie oddziały specjalne. Owocem tej
akcji było zarekwirowanie dwóch samolotów, aresz-
towanie sześciu pilotów, kilku szefów narkotyko-
wych gangów oraz kilkunastu przemytników.
Policja miała pełne ręce roboty, gdyż wszystkie
procedury, związane z aresztowaniami, trwały cały
dzień.

– Ten drań od samego początku nie chciał nam

powiedzieć, jak się nazywa. Brzydki jak noc, twarz
ma całą w bliznach. Początkowo sądziliśmy, że to
tylko płotka, ale kiedy kazali nam go trzymać
w areszcie o zaostrzonym rygorze...

– Kazali? Kto kazał? – przerwał mu Carlos.
– Amerykanie. Otrzymaliśmy polecenie przez

telefon. Sądziłem, że pan wie... – tłumaczył się szef
straży.

Carlos nie wiedział, ale w tej chwili najważniej-

sze było to, by jak najszybciej uwolnić Margaritę.
Niestety, szef straży nie był w stanie wyjaśnić,
w jakim celu

señorita de las Fuentes spotkała się

z aresztowanym. Wiedział tylko tyle, że pojawiła się
w więzieniu i zażądała widzenia z nim.

– Co ciekawe, ten drań najwyraźniej się jej

29

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

spodziewał. Znał jej nazwisko i uśmiechnął się, gdy
zaproponowała, że będzie jego zakładniczką. Jakby
to wcześniej przewidział.

Słysząc to, Carlos zbladł ze strachu, a także ze

złości. Co ta Margarita wyprawia!? – myślał gorącz-
kowo. W co się wplątała?

– Więzień zamknął nas w sali przesłuchań

– przyznał z wyraźnym wstydem szef straży. – Ścia-
ny fortecy są tak grube, że dobijaliśmy się dobre
dziesięć minut, zanim nas znaleziono. Moi ludzie
donieśli mi, że

señorita de las Fuentes wyszła z tym

przestępcą spokojnie, bez szarpania, tak jakby szli
na spacer. Dopiero po naszym uwolnieniu odkryto,
że zabrał jeden z naszych dżipów.

– Więc nikt nie wie, w którym kierunku od-

jechali?

– Niestety nie, komendancie. – Mężczyzna spuś-

cił głowę.

Carlos z trudem powstrzymał przekleństwo. Upew-

niwszy się, że przełożony straży więziennej nie potrafi
mu już nic więcej powiedzieć, odprawił go z polece-
niem, by natychmiast zaostrzył rygory w więzieniu, co
zapobiegnie kolejnym ucieczkom.

– Znajdź

señora de las Fuentesa – rozkazał

Miguelowi. – Poproś, żeby tu przyszedł.

Wczorajsza operacja wydawała mu się coraz

bardziej podejrzana. Ostrzeżenie o przerzucie, nie-

30

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

spodziewanie szybka pomoc ze Stanów, wreszcie
ten dziwny telefon w sprawie jednego więźnia...
Było coraz więcej powodów, aby przypuszczać, że
za sprawą kryło się dużo więcej, niż dotąd sądził.
Carlos uczył się trzy lata w Akademii Wojskowej,
potem pracował jako attaché wojskowy przy am-
basadzie Madrile

ñ

o w Waszyngtonie, miał więc

kilku wysoko postawionych przyjaciół. Sięgnął po
telefon...

Gdy kwadrans później do gabinetu wszedł za-

niepokojony ojciec Margarity, Carlos był bliski
furii, bo mimo czterech rozmów telefonicznych nie
zdołał się dowiedzieć, kto dzwonił do więzienia.
Był jednak zdeterminowany, aby wszelkimi sposo-
bami dotrzeć do sedna sprawy.

– Co się stało? – zapytał Eduard de las Fuentes,

lekko sapiąc po szybkim marszu.

Ojciec Margarity był prawą ręką prezydenta.

Najpierw pomógł mu w wygraniu wyborów, a teraz
wspierał w trudnym procesie długo oczekiwanych
reform. Cieszył się opinią dobrego, prawego czło-
wieka, który wyznawał tradycyjne wartości, a jed-
nocześnie wyznawał postępowe poglądy w kwestii
poprawy warunków życia w Madrile

ñ

o.

– Margaritę? Ten drań porwał moją Margaritę?

– wykrztusił, gdy Carlos zdał zwięzłą relację z wy-
darzeń w więzieniu.

31

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Jak się okazuje, sama zaofiarowała się jako

zakładniczka w zamian za jednego ze strażników.

– Ale... ale jakim cudem ona w ogóle znalazła się

w więzieniu?

– Gdy odnajdę pańską córkę, poznam odpo-

wiedź na to pytanie – odparł Carlos.

I nie tylko na to, myślał, zbiegając po stopniach

wiodących do Pałacu Prezydenckiego. Obiecywał
sobie też, że gdy już doprowadzi Margaritę w bez-
pieczne miejsce i dowie się, w co się wplątała,
wtedy albo udusi ją za to, że popełniła taką głupotę,
albo zaciągnie przed ołtarz, aby położyć kres dal-
szym tego typu wybrykom. Jednak w tej chwili
pierwsza opcja wydawała mu się bardziej praw-
dopodobna.

Dwie godziny później miał wystarczającą ilość

informacji, by stwierdzić, że zbiegły więzień naj-
pewniej zdąża do ukrytej w dżungli jaskini, która
służyła handlarzom narkotyków za punkt prze-
rzutowy. Tam zapewne czekali już na niego uzbro-
jeni ludzie, których tajne służby obserwowały, gdy
przekraczali granicę.

Carlos wręcz szalał z niepokoju o Margaritę, gdy

w mundurze bojowym jechał do bazy wojskowej
położonej nieopodal San Rico. Kiedy na czele
dziesięcioosobowego oddziału znalazł się na lotnis-
ku, helikopter był już gotowy do odlotu. Żołnierze

32

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

mieli na sobie panterki, a ich twarze umazane były
zielono-czarnymi barwnikami, tak że trudno ich
było dostrzec na tle kadłuba wojskowego śmigłow-
ca. Gdy już znaleźli się w powietrzu, Carlos wyjął
mapę i przedstawił szczegóły swego obmyślanego
naprędce planu.

– Tutaj lądujemy. – Wskazał palcem na mapie.

– Mniej więcej kilometr na zachód od jaskini,
żeby nie wzbudzić podejrzeń okolicznych miesz-
kańców. O ile będziemy mieli szczęście, dotrzemy
do jaskini przed uciekinierem i tam na niego
poczekamy. Jeśli jednak zjawi się tam przed nami,
zaatakujemy po zmroku, kiedy najmniej się bę-
dzie nas spodziewać.

Każdy z tych scenariuszy był ryzykowny zarów-

no dla jego ludzi, jak i dla Margarity. W tej sytuacji
był to jednak najlepszy plan.

I zapewne by się powiódł, gdyby nie pechowa

awaria helikoptera, przez co musieli lądować trzy
kilometry od ustalonego punktu. Perspektywa noc-
nej wędrówki przez dżunglę nie napawała optymiz-
mem co do pozytywnego zakończenia operacji.

– No już! Dalej! Wspinaj się!
Twarda końcówka lufy pistoletu bezlitośnie

wbijała się w kręgosłup Margarity, zmuszając
tym samym do wspinaczki po stromym zboczu.

33

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Zmrużyła oczy, spoglądając w kierunku wschodzą-
cego słońca. Z daleka słychać było szum wodo-
spadu, w kierunku którego podążali.

Z każdym ruchem cierpiała niewysłowione katu-

sze, nadwerężone stawy usztywniały ramiona,
a skurcze łydek unieruchamiały mięśnie. W dodat-
ku tak bardzo zaschło jej w gardle, że oddałaby
niemal wszystko za łyk wody.

Przez całą noc jechali krętymi leśnymi drogami

w kierunku górzystego serca dżungli. Po dwóch
godzinach pełnego nadziei nasłuchiwania Margari-
ta straciła wszelką nadzieję, że grupa pościgowa
podąża ich tropem. No cóż, niepotrzebnie się
łudziła. Powinna była się domyślić, że człowiek,
którego od pół roku bezskutecznie poszukuje
SPEAR, dobrze zaplanuje ucieczkę.

Była zdecydowana mu tej ucieczki nie ułatwiać,

toteż z premedytacją potknęła się o kamień i padła na
kolana. Ostra skała przecięła nogawkę dżinsów i jęk,
który wyrwał się z jej ust, wcale nie był udawany.

– Wstawaj! – wrzasnął porywacz, sapiąc ciężko

z wysiłku. Opróżnił bidon już przed paroma godzi-
nami, więc głos miał zachrypnięty z pragnienia
i zmęczenia. – Nikogo nie oszukasz, udając słabą,
bezbronną kobietkę. Wiem, jak was tam trenowali.

Podpierając się na chropowatej skale, podniosła

się z nieudawanym trudem.

34

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– O jakim treningu mówisz? Co ty o mnie wiesz?

Kim ty w ogóle jesteś? – zasypała go pytaniami.

– Może ty mi powiesz? – Skrzywił się w sarkas-

tycznym uśmiechu.

– Zgoda – mruknęła, ciężko opierając się o ska-

łę. – Nazywasz się Simon.

– Bardzo dobrze – pochwalił, po czym podszedł

do niej i przystawił lufę pistoletu do jej szyi.
– I obydwoje wiemy, kim ty jesteś, prawda? Jesteś
tą suką, która od paru lat krzyżuje mi szyki w Ame-
ryce Łacińskiej i Południowej.

Margarita gorączkowo zastanawiała się, czy gdy-

by teraz zaatakowała Simona, zdołałaby ujść z ży-
ciem, zwłaszcza mając na względzie tę lufę, która
uciskała jej przełyk, utrudniając oddychanie...

– Sporo czasu musiałem kombinować, by wreszcie

wykapować, kogo Jonasz ma w Madrile

ñ

o – ciągnął.

Jonasz! To imię padło w rozmowie tak natural-

nie, jakby była to zwykła osoba, a przecież nawet
nie wszyscy agenci SPEAR, a więc ludzie najwyż-
szego zaufania, wiedzieli o jego istnieniu.

– Dlaczego sądzisz, że pracuję dla SPEAR?

– zapytała, chcąc zyskać trochę na czasie.

– Mam swoje sposoby zdobywania informacji,

podobnie zresztą jak SPEAR. Bardzo mi zalazłaś za
skórę,

señorita de las Fuentes. Ty i ten przeklęty

wiceminister obrony.

35

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Carlos? – wyrwało się Margaricie.
– Tak, Carlos – warknął Simon. – Dzięki infor-

macjom, które przekazywałaś SPEAR, i zbrojnym
operacjom, które prowadził Caballero, prawie stra-
ciłem robotę w tej części świata.

Wspomnienie silnych ramion Carlosa spowodo-

wało, że poczuła miękkość w kolanach. Dlaczego
była tak głupia i poprzedniego wieczoru uciekła
z jego objęć?

– Świetnie – oznajmiła, dumnie patrząc ban-

dycie prosto w oczy. – Bardzo się cieszę, że
sprawiliśmy ci kłopot.

– Na twoim miejscu raczej bym się tak nie

cieszył – odparował, przyciskając mocniej lufę.
– Moje kłopoty skończą się jeszcze dzisiaj.

Ignorując tę groźbę oraz własny strach, Margarita

uważnie przyjrzała się pokancerowanej twarzy Si-
mona. Już w mroku więzienia wyglądał okropnie,
ale w pełnym słońcu prezentował się wręcz od-
rażająco. Jedno oko miał szklane, drugie wodziło po
twarzy Margarity, obserwując jej reakcję.

– Straszne, prawda? – spytał w końcu nie bez

satysfakcji.

– Widziałam gorsze – odparła, wzruszając ramio-

nami, nie chciała bowiem okazywać mu żadnych
ciepłych uczuć.

Biorąc pod uwagę dzisiejsze osiągnięcia chirurgii

36

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

plastycznej, Simon mógł bez większych proble-
mów poprawić swój wygląd, a jednak obnosił blizny
z perwersyjną przyjemnością i dumą. Margarita
doszła do wniosku, że z nieznanych przyczyn
obsesyjnie pragnął pamiętać o jakimś tragicznym
wydarzeniu.

– Chcę, żeby Jonasz je kiedyś zobaczył – od-

rzekł, gdy go o to zapytała. – Przeczucie mówi mi,
że stanie się to już wkrótce – dorzucił z diabolicz-
nym błyskiem w oku. – Ruszaj się,

señorita. Już

dostatecznie dużo czasu zmarnowałem w tym śmier-
dzącym zielonym szambie, które nazywacie swoją
ojczyzną.

Ta obelga, rzucona pod adresem jej ukochanego

kraju, sprawiła, iż z coraz większą determinacją
zaczęła obmyślać plan wyswobodzenia się z niewo-
li. Postanowiła, że gdy tylko to się stanie, pod
groźbą kulki w głowę każe Simonowi odwołać tę
grubiańską uwagę na temat Madrile

ñ

o.

Kpiąc z groźnego wyrazu jej oczu, bandzior

odsunął się i pistoletem pokazał, aby ruszyła przed
nim. Margarita posłusznie ponowiła marsz w górę
stromej ścieżki. Wiedziała, że za moment nadejdzie
chwila jej triumfu. Musiała nadejść.

Słońce było już wysoko i palące promienie

przebijały się nawet poprzez gęstą tropikalną roś-
linność. Z tego upału Margarita coraz bardziej

37

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

opadała z sił, dwa razy potknęła się i padła na
kolana, ale natychmiast bezwzględna ręka szarp-
nęła ją za włosy do góry.

W pewnym momencie poczuła na piersi wibra-

cję medalionu. Prawie zapłakała. Niestety, za po-
mocą tego urządzenia SPEAR mógł tylko wzywać
ją, by skontaktowała się z centralą, natomiast ona
nie miała możliwości nadać komunikatu zwrot-
nego, a tym samym podać swojego położenia.

Byli już bardzo blisko wodospadu, którego szum

stał się wręcz ogłuszający, gdy Simon skręcił w lewo
i uszedłszy kilka kroków, odgarnął gęste pnącza,
odsłaniając wejście do jaskini. Margarita wiedziała,
że teraz musi działać szybko i natychmiast się
uwolnić, bo gdy zjawią się koledzy Simona, nie
będzie już potrzebna jako zakładniczka. Widząc jej
wahanie, bandyta pchnął ją z całej siły do środka,
tak że upadła boleśnie na wystające kamienie.
Zgrzytając ze złości zębami, rozejrzała się po ciem-
nym wilgotnym wnętrzu w poszukiwaniu węży,
pająków i innych nieprzyjemnych stworzeń.

– Wkrótce powinni tu dotrzeć moi kumple

– oznajmił Simon, obojętny na ból, który jej sprawił.
– Teraz pójdę napełnić bidon, a ty masz tu czekać.

To powiedziawszy, zaniósł się nieprzyjemnym

rechotem. Sięgnął do plecaka, wyjął dwa kawałki
mocnej liny i związał dłonie i stopy Margarity.

38

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Zdawał się czerpać wyjątkową przyjemność z cier-
pienia, jakie jej sprawiał, szarpiąc tak mocno, że aż
musiała zacisnąć zęby, by powstrzymać okrzyk
bólu. Nawet nie drgnęła, gdy jego dłoń zacisnęła się
na jej łydce.

– Bądź dobrą dziewczynką, a dostaniesz trochę

wody – obiecał z obrzydliwym uśmiechem. Jego
dłoń powędrowała wyżej, aż do jej uda. – Zresztą
jeszcze nie wiem, może ci jej nie dam? Będziesz
musiała o nią błagać. Lubię rozpalone, spragnione
kobiety...

– Rozumiem, że tylko przemocą i szantażem

jesteś w stanie je zdobyć – wypaliła, patrząc mu
prosto w oczy.

W następnej chwili poczuła na policzku silne

uderzenie, a w ustach smak krwi. Obiecała sobie, że
zrobi wszystko, by wpakować tego drania do wię-
zienia, zanim znów ją dotknie.

– Będziesz mnie jeszcze błagać – wycedził

przez zaciśnięte z wściekłości usta. – Długo i na-
miętnie.

Gdy tylko zniknął za zasłoną z pnączy, Margarita

poruszyła się z trudem i starając się nie narobić
hałasu, zaczęła powoli, czołgając się, przeszukiwać
jaskinię w poszukiwaniu ostrych kamieni, którymi
mogłaby przeciąć liny. W czasie treningu w SPEAR
udało jej się ujść cało z gorszych opresji, więc nie

39

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

upadała na duchu, wierząc, że uratuje się i tym
razem. To się dzieje naprawdę, to nie żadne
szkolenie, podpowiadał jej wewnętrzny głos, ale
uporczywie go ignorowała. Tylko tego brakowało,
żeby zaczęła roztkliwiać się nad sobą i swoim
losem. Nie miała czasu do stracenia, a panika
zmniejszała szanse na ocalenie. Tymczasem wciąż
natykała się na płaskie kamienie. Nie znalazła nic
dostatecznie chropowatego, by przeciąć więzy.

Była już bliska rozpaczy, gdy jej palce odnalazły

ostro zakończone pęknięcie w skale. Modląc się
w duchu, by udało jej się rozciąć linę, uniosła się na
łokciu i zaczęła pocierać nadgarstkami o kamień.
Kręgosłup bolał ją niemiłosiernie od niewygodnej
pozycji, pot płynął strumieniami po skroniach, a na
dłoniach pokaleczonych o ostrą skałę pojawiły się
krople krwi. Serce biło jej tak mocno, że obawiała
się, iż w tym dudnieniu nie usłyszy kroków zbliża-
jącego się Simona. Wreszcie sznur puścił. Margarita
przez chwilę siedziała w bezruchu, sapiąc z wysiłku
i nie dowierzając własnemu szczęściu. Rozplątaw-
szy linę krępującą stopy, oparła głowę na kolanach
i pozwoliła sobie na chwilę słabości.

Nie upłynęło nawet pół minuty, gdy szybko

otarła oczy, a następnie podniosła się cichutko.
Wtedy jej uszu dobiegł chrzęst kamieni. Simon!
O nie, tym razem nie zamierzała się tak łatwo

40

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

poddać! Szykowała się właśnie do ataku, kiedy na
zewnątrz rozległy się odgłosy strzelaniny, a po nich
wrzaski małp i łopotanie skrzydeł dzikich ptaków.
W tej samej chwili w wejściu do jaskini pojawiła się
jakaś postać.

Promienie słoneczne odbiły się w lufie pistoletu.

Nie czekając na wystrzał, Margarita rzuciła się
z całej siły na mężczyznę.

41

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Rozdział trzeci

Jeszcze długo Carlos z niedowierzaniem kręcił

głową, wspominając to zdarzenie. Siła, z jaką został
zaatakowany przy wejściu do pieczary, była wprost
niewiarygodna. Właśnie ostrożnie poruszał się wąską
ścieżką, gdy odgłosy strzelaniny poinformowały go,
że straże, jakie wystawił wokół stóp stromego
skalistego podejścia, starły się z wrogiem. W następ-
nej chwili zza kurtyny pnączy, spływającej, jak mu
się zdawało, po skale, wypadła jakaś postać, która
nieomal zepchnęła go ze ścieżki w dół urwiska.
Carlos zdołał jednak chwycić napastnika za ramiona
i odturlał na bok, dzięki czemu cudem uniknęli
stoczenia się po stromej skale. Szarpali się tak przez
jakiś czas, aż w pewnym momencie poczuł, że się
dusi. To łokieć napastnika, wbity w jego szyję,
tamował mu oddech. Dławiąc się, Carlos szarpnął
ramię nieznajomego i zamachnął się drugą dłonią,
aby wymierzyć cios prosto w szczękę.

background image

– Ty skończony draniu! – wysapał dziwnie

znajomy głos.

Carlos w ostateniej chwili zdołał zmienić tor

uderzenia i jego zaciśnięta pięść wylądowała na
ramieniu, a nie policzku... Margarity.

Dios mio! – jęknęła cicho, po czym opadła

bezsilnie na jego klatkę piersiową.

Upewniwszy się, że są w bezpiecznej odległości

od krawędzi skały, Carlos poderwał się na równe
nogi, aby sprawdzić, czy nikt im nie zagraża. Miał
wprawdzie ochotę porwać Margaritę w ramiona
i przeprosić za to, że tak silnie ją uderzył, ale
instynkt żołnierza zwyciężył. Odgłosy strzelaniny
nasiliły się, co sugerowało, że oddział wdał się
w poważną wymianę ognia, ale trudno było ocenić,
jak liczne były siły wroga i ilu bandytów znajdowało
się już w jaskini. Biorąc pod uwagę, że tyle było
niewiadomych, jedyną metodą obrony był atak.

Gestem nakazał Margaricie, aby nie podnosiła

się z ziemi, po czym, trzymając przed sobą dziewię-
ciomilimetrową berettę, wpadł do jaskini. Rozej-
rzał się uważnie dookoła, a gdy przekonał się, że
nikogo nie ma, włożył pistolet do kabury i wybiegł
z powrotem. Serce mu się ścisnęło, gdy ujrzał
Margaritę, która zwinięta w kłębek leżała na ziemi.

– Rito! Kochanie! – zawołał, klękając przy niej.

– Wybacz mi! Nie miałem pojęcia, że to ty.

43

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Domyślam się... – wykrztusiła.
Z najwyższym trudem usiadła. Wyglądała na-

prawdę rozpaczliwie. Łzy płynęły po brudnych
policzkach, we włosy wplątały się liście i gałązki,
a na mankietach niegdyś białej bluzki widniały
plamy krwi.

– Co ten drań ci zrobił?! – wykrzyknął, obej-

rzawszy jej nadgarstki.

Trach!
Pocisk odłupał kawałek skały tuż nad ich głowa-

mi. Świst przelatującej kuli wciąż dźwięczał im
w uszach, gdy Carlos jednym zwinnym ruchem
rzucił się przed siebie, aby osłonić Margaritę swoim
ciałem. Seria z karabinu, wystrzelona chwilę póź-
niej, odłupała kilkanaście odłamków skały, które
rozprysły się na wszystkie strony.

Carlos zorientował się, że strzały padły nie od

strony ścieżki, lecz od wodospadu. Błyskawicznie
chwycił Margaritę wpół i przeciągnął ją parę met-
rów, gdzie na łuku ścieżki znajdował się duży głaz,
za którym mogli się bezpiecznie schronić.

– To on! – Margarita nie miała żadnych wątp-

liwości. – To ten zbieg. Ma półautomatyczny
karabin, który zabrał w więzieniu strażnikowi.

Gdyby Carlos był sam, nie wahałby się ani chwili

przed przystąpieniem do ataku, ale teraz najważ-
niejsze było bezpieczeństwo Margarity. W dole

44

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

ścieżki żołnierze walczyli z nieznaną liczbą ban-
dytów, przed nimi zaś znajdował się uzbrojony po
zęby desperat, który przesuwał się w ich kierunku.
Pozostał więc tylko odwrót.

– Schodzimy – zarządził, ruchem głowy wskazu-

jąc urwiste zbocze.

Margarita z przerażeniem spojrzała w dół prze-

paści, ale odważnie skinęła głową. Carlos odpiął
płócienny wojskowy pas, po czym włożył go na jej
szczupłą talię i mocno zaciągnął klamrę, a następ-
nie mocnym szarpnięciem sprawdził, czy zapięcie
nie ustąpi pod ciężarem jej ciała.

– Przytrzymuj się pnączy – polecił, okręcając

wokół nadgarstka końcówkę pasa.

Zabrzmiała kolejna seria z karabinu. Carlos dał

ostrożny krok w tył i pociągnął za sobą Margaritę.

Zejście wzdłuż skalnej ściany nie mogło trwać

dłużej niż minutę, ale Margaricie wydawało się, że
upłynęła cała wieczność, nim ponownie poczuła
pod nogami miękką ziemię. Elastyczne pnącza,
które gęsto pokrywały ścianę, chroniły przed do-
tkliwym poranieniem o chropowatą skałę, a także
służyły jako liny. Sprężyste łodygi utrzymywały
ciężar ciał, a gdy któraś groziła zerwaniem, Carlos
przerzucał się na następną.

Trzeba przyznać, że wykazał się niezwykłą siłą

45

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

i sprytem podczas tej karkołomnej jazdy w dół po
lianach, trzymając przy tym Margaritę za prowizo-
ryczną uprząż z paska. Ona nie była w stanie mu
pomóc, ponieważ prawe ramię, porażone jego cio-
sem, nadal zwisało bezwładnie, zaś lewa ręka
zaplątała się w pasek.

Wreszcie skaliste zbocze zetknęło się z ziemią.

Carlos ostrożnie opuścił Margaritę, po czym sam
położył się obok. Wyczerpani leżeli przez jakiś czas,
sapiąc, by wyrównać oddech. Margarita nie widzia-
ła nic, bowiem pot zalewał jej oczy. Podniosła
sprawne ramię, rękawem otarła oczy i spojrzała
w górę na zieloną gęstwinę. Z oddali słychać było
huk wodospadu.

– Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – zapy-

tał Carlos, podnosząc się i ciągnąc ją ze sobą.

– Będzie w porządku... bylebym tylko mogła...

oddychać – wysapała, próbując rozplątać krępujący
ją pasek.

– Czekaj, pomogę ci.
Szybko uwolnił ją z uwięzi, a Margarita przez

chwilę głęboko wciągała powietrze w płuca.

Po raz pierwszy przyjrzała się uważnie Car-

losowi, ubranemu w szerokie spodnie, oliwko-
wo-brązową panterkę oraz taką samą koszulę. Na
wierzchu miał oliwkową kamizelkę płócienną, za-
opatrzoną w tuzin kieszeni i schowków. Jego twarz

46

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

była pomazana czarną i zieloną maskującą farbą.
Wszystko to sprawiało, że ciężko było go dostrzec
na tle roślinności, nic więc dziwnego, że nie rozpo-
znała go, gdy z impetem skoczyła na niego przez
skalną szczelinę prowadzącą do jaskini. Owszem,
do tej pory widywała Carlosa w mundurze, ale był
to mundur galowy, zaś od czasu, gdy po objęciu
stanowiska wiceministra zrezygnował z czynnej
służby, nosił tylko cywilne stroje. Teraz nawet jego
głos brzmiał inaczej. Brakowało w nim ciepła,
żartobliwej nuty, wreszcie tej niewypowiedzianej
sugestii, do której zdążyła się już przyzwyczaić.

Kimże on był, że potrafił do tego stopnia się

kontrolować? Margaritą miotały różne emocje, od
ogromnej radości z ocalonego życia, po wściekłość,
że nie zdołała obezwładnić i doprowadzić przed sąd
Simona. Tymczasem Carlos potrafił bez mrugnię-
cia okiem opracować operację uwolnienia jej z rąk
bandyty, w ostatniej chwili umknąć przed gradem
pocisków, po czym zsunąć się po lianach wzdłuż
stromego skalistego zbocza. Jego samodyscyplina
była bardzo irytująca.

– Zostań tutaj – zarządził, ponownie chwytając

za łodygę pnącza. – Muszę wrócić na górę, żeby
przegrupować oddział. Gdy będzie po wszystkim,
zrzucę ci linę, żebyś mogła wspiąć się z powrotem.

Margarita zmarszczyła brwi. Jeśli wydawało mu

47

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

się, że będzie tu siedzieć bezczynnie, to się grubo
mylił. Właśnie otwierała usta, by mu to oznajmić,
gdy w pobliżu rozległ się trzask, a potem wystrzały.
Gigantyczna paproć, której liście zwisały nad ich
głowami, zatrzęsła się od kul.

Dios! – jęknęła.
Carlos czym prędzej rzucił się w jej kierunku.

Razem opadli na ziemię, po czym podczołgali
się, szukając schronienia pod pniem powalonego
drzewa,

– Tam! – dobiegł ich męski głos. – Widziałem,

tam się coś ruszało.

Sekundę później powietrze ponownie przeszyła

seria z karabinu. Spróchniały pień był marną osło-
ną, więc Carlos poderwał się i mocno złapawszy
Margaritę za nadgarstek, pociągnął ją za sobą.
Poczuła ostry ból w poranionej ręce, ale nie zamie-
rzała protestować.

Biegli co sił w nogach, a kule raz po raz szybowa-

ły nad ich głowami. Słyszeli krzyki i jęki, a także
głuche uderzenie ciała spadającego z dużej wyso-
kości. Potem zielona gęstwina wchłonęła wszystkie
dźwięki. Paprocie wielkości małych drzew smagały
po twarzach, zwieszające się do ziemi liany bardzo
utrudniały bieg, a kolczaste ananasowce szarpały
ubranie. Margaritę chwyciła kolka w boku, z ran
znów sączyła się krew, zaś suchy oddech zdawał się

48

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

parzyć płuca. Na szczęście poszycie znacznie się
przerzedziło i teraz trzeba było jedynie uważać na
powalone, próchniejące drzewa.

Margarita wiedziała, że ta zmiana roślinności

oznaczała, iż zbliżali się do obszaru opanowanego
przez figowce-dusiciele. Te przedziwne rośliny
rozpoczynały swe życie z nasion rozrzucanych na
innych drzewach przez małpy oraz ptaki. Nasiona
puszczały korzenie, zwisające z konarów drze-
wa-żywiciela aż do samej ziemi, tworząc wokół swojej
ofiary coś na kształt klatki. Pnie figowca rosły pionowo
w górę, zagłuszając swych żywicieli rozłożystym
listowiem, aż wreszcie nieszczęsne drzewa umierały.
Z czasem pozostawało po nich jedynie rozpadające się
próchno, porośnięte różnobarwnymi gatunkami
mchu, paprociami oraz orchideami i epifitami.

Margarita zupełnie straciła rachubę czasu. Nie

miała pojęcia, jak długo wędrowali w półmroku,
który panował w dżungli. Wreszcie Carlos zatrzy-
mał się, uważnie nasłuchując. Margarita nie miała
żadnej szansy czegokolwiek usłyszeć, gdyż wszyst-
ko zagłuszał jej własny, świszczący oddech. Jeszcze
nigdy, nawet podczas najbardziej forsownego tre-
ningu w SPEAR, nie była tak wyczerpana. Skłoniw-
szy się do przodu, oparła dłonie na drżących z wy-
czerpania udach. Głębokie oddechy przynosiły
ulgę, a jednocześnie dotkliwie kłuły w płucach.

49

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Chyba ich zgubiliśmy – oznajmił Carlos.
Chrypka w jego głosie kazała Margaricie przyj-

rzeć mu się bliżej. Także i on okazywał oznaki
zmęczenia. Klatka piersiowa szybko wznosiła się
i opadała, gdy z trudem łapał oddech, zaś po-
sklejane od potu włosy lepiły mu się do czaszki.
Zadowolona, że także niezłomny Carlos odczuwał
skutki szaleńczej gonitwy, zdobyła się na uśmiech.

– Właśnie zamierzałam ci podziękować, że przy-

byłeś mnie uwolnić, kiedy kule znów zaczęły nam
latać nad głowami – wyznała.

– Podziękować? – powtórzył, odwracając się

gwałtownie w jej stronę. Z jego oczu biły pioruny.
– Podziękować?! Dobre sobie. Niepotrzebne mi
twoje podziękowania!

– W takim razie je cofam. – Mocno zirytowana

wzruszyła ramionami. W ciągu ostatnich dwunastu
godzin przeszła zbyt wiele, by bez słowa znosić
takie traktowanie. – Proponuję natomiast, żebyś
zrobił użytek z tego nadajnika, który masz za-
tknięty za pasek od spodni, i wyznaczył miejsce
zbiórki swoim ludziom. – Odwróciła się, by rozej-
rzeć się za wodą pitną. – Ja w tym czasie...

Carlos ni stąd, ni zowąd znalazł się tuż przed nią

i zablokował jej przejście.

– W tej chwili chcę od ciebie tylko dwóch

rzeczy – oświadczył tonem nieznoszącym sprze-

50

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

ciwu. – Po pierwsze musisz mi coś wyjaśnić.
Co tu się, u diabła, dzieje? Co robiłaś wczoraj
wieczorem w więzieniu?!

Niestety, nawet gdyby bardzo chciała, nie mog-

łaby odpowiedzieć na to pytanie zgodnie z prawdą.
Podobnie jak wszyscy agenci SPEAR, złożyła uro-
czystą przysięgę, że nikomu nie wyjawi, iż należy
do tej supertajnej organizacji. Jednak z zaciętej
miny Carlosa wywnioskowała, że musi natychmiast
wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę.

– Może pamiętasz, że do moich obowiązków

w Ministerstwie Gospodarki należy analiza wpływu
nielegalnego handlu narkotykami na madrileńską
ekonomię? Ten zbiegły bandzior jest najwyraźniej
jakąś grubą rybą w narkotykowym kartelu, więc
pomyślałam, że będzie w stanie powiedzieć mi coś
więcej o tym procederze.

Z twarzy Carlosa wyczytała, że nie dał się nabrać

na takie wytłumaczenie. Zresztą sama musiała
przyznać, że zabrzmiało dość naiwnie.

– Czy naprawdę sądzisz, że w to uwierzę? Daj

spokój... Wybiegłaś z balu tylko po to, żeby prze-
słuchać więźnia, z którym równie dobrze mogłabyś
się spotkać następnego ranka?

– Nic mnie nie trzymało na balu – odparowała,

dumnie unosząc brodę. – Nudziło mi się, więc
postanowiłam wyjść.

51

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Jego zaciśnięte szczęki świadczyły o tym, że

idealnie trafiła w czułe miejsce. Przez chwilę Carlos
wpatrywał się w nią z taką wściekłością, że zaczęła
się niepokoić. Niezłomnemu generałowi zaczęły
puszczać nerwy... Szybko jednak opanował się,
przywołując obojętny wyraz twarzy.

– Kapitan straży więziennej powiedział, że za-

trzymany

rozpoznał

cię,

gdy

tylko

stanęłaś

w drzwiach rozmównicy – zmienił gładko temat.
– Jakim cudem znał twoje nazwisko?

– A jakim cudem znał twoje? Być może korzys-

tał z tego samego źródła informacji.

– Wiedział o mnie?
– W jednej z nielicznych chwil, kiedy stawał się

rozmowny, powiedział mi, że twoje antynarkotyko-
we akcje pokrzyżowały mu szyki w Madrile

ñ

o

– oznajmiła.

Carlos uśmiechnął się z satysfakcją. Przez mo-

ment Margaricie wydawało się, że wreszcie zakoń-
czy przesłuchanie, ale okazało się, iż się łudziła.

– To dobrze, to bardzo dobrze. Wracając jednak

do rzeczy, powiedz, co za grę prowadzisz? – Utkwił
w niej badawcze spojrzenie.

– Nie prowadzę żadnej gry – odparła, w duchu

przekonując samą siebie, że nikt przy zdrowych
zmysłach nie nazwałby grą tego, co jej się przyda-
rzyło w ciągu ostatnich dwunastu godzin.

52

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Carlos przybliżył się do niej, wciąż wpatrując się

w nią przenikliwym wzrokiem. Wywołało to w niej
lekki przestrach, ale resztkami silnej woli zdołała
powstrzymać się przed cofnięciem się o krok. Nie
zamierzała zachowywać się jak przerażona ptaszy-
na, z drugiej jednak strony starała się pohamować
swą dumę, by jeszcze bardziej nie zaogniać sytua-
cji. No cóż, Carlos był tu szefem i chciała to
uszanować. Poskutkowało, bo najwyraźniej to, co
wyczytał w jej spojrzeniu, na jakiś czas go usatys-
fakcjonowało, gdyż tylko uśmiechnął się ironicznie.

– Tak to się kończy, gdy uparta kobieta traktuje

swą pracę w ministerstwie zbyt poważnie – mruk-
nął lekceważąco, zupełnie nie zdając sobie sprawy,
jak wiele przez takie gadanie traci w oczach kobie-
ty, której pragnął ponad wszystko.

– Nie widzę w tym nic złego – prychnęła,

mierząc go wyniosłym spojrzeniem. – Traktuję
moją pracę poważnie, bo chcę zrobić coś pożytecz-
nego, zamiast siedzieć potulnie w domu jak przy-
stało na dobrą madrileńską żonę.

– Coś pożytecznego? – Zaśmiał się sarkastycz-

nie. – Na przykład co? Zaofiarować się jako zakład-
niczka zamiast strażnika więziennego? Na litość
boską, co cię skłoniło do podjęcia tej wariackiej,
desperackiej decyzji?

– Nie mogłam dopuścić do jego śmierci.

53

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– I dlatego pozwoliłaś, żeby porwał cię niebez-

pieczny przestępca? Kiedy usłyszałem, co się stało,
serce na moment przestało mi bić.

Zdumiona tym nagłym wyznaniem, uważnie

przyjrzała się Carlosowi. Chyba jeszcze nigdy nie
widziała na jego twarzy takiej wściekłości. Nie
rozumiała, dlaczego tak emocjonalnie na to wszyst-
ko reagował.

– Ty głuptasie! Co byś zrobiła, gdybym po

ciebie nie przyszedł?

– To samo. – Wzruszyła ramionami. – Uciekła-

bym. Czyżbyś już zapomniał, że kiedy pojawiłeś się
przy jaskini, właśnie z niej wychodziłam?

– Nie. I nie zapomniałem też, jak się skuliłaś,

kiedy uderzyłem cię w ramię. Nie miałabyś naj-
mniejszych szans, gdyby ten bandyta postanowił
mieć z ciebie nie tylko zakładniczkę. Zrobiłby
z tobą wszystko, na co tylko przyszłaby mu ochota!
– zawyrokował z furią.

Margarita doszła do wniosku, że nie jest to

najodpowiedniejszy moment, by mu powiedzieć, iż
Simon najpewniej miał takie plany. Ani że cios,
który otrzymała w ramię, dosięgnął ją w chwili
największej słabości.

– Innym razem porozmawiamy o tym, czy sama

dałabyś radę uciec. A teraz...

– Tak?

54

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Przez chwilę nie odpowiadał. W jego pociem-

niałych oczach wciąż widać było wściekłość, więc
Margarita, wiedziona instynktem samozachowaw-
czym, postanowiła go więcej nie drażnić. Jedno-
cześnie zupełnie inny instynkt podpowiadał jej coś
całkiem przeciwnego.

– Mówiłeś, że chcesz ode mnie dwóch rzeczy

– przypomniała, nieco już zniecierpliwiona tą roz-
mową. – O drugiej jeszcze nie wspomniałeś. O co
chodziło?

Coś nieprzeniknionego w jego spojrzeniu spra-

wiło, że cofnęła się o krok. Nie zdążyła odsunąć się
jeszcze bardziej, gdy objął ją mocno w talii i przy-
ciągnął do siebie.

– O to – mruknął.
Nim zdążyła się zorientować, całował ją z takim

żarem, że nie była w stanie w żaden sposób
zareagować. Jego niespokojna dłoń zaplątała się
w jej włosy, a usta napierały gwałtownie na jej
wargi. Z dzikim nienasyceniem żarliwie przytulał ją
do siebie.

To nie był ten sam Carlos, którego wielokrotnie

spotykała w San Rico. Wtedy flirtował z nią
w wyrafinowany sposób, przerzucał się słówkami,
komplementował, jak przystało na wykształcone-
go, obytego mężczyznę, zajmującego wysoką po-
zycję w państwie. Tamten Carlos nigdy nie tracił

55

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

panowania nad sobą, nie poddawał się emocjom ani
namiętnościom, zaś ten Carlos całkowicie się za-
tracił w nieokiełznanym ognistym pocałunku.

Być może ta chwilowa utrata kontroli wynikała

z faktu, że przed chwilą cudem uszli z życiem i teraz
nadzedł moment, by rozładować nagromadzone
napięcie. Byłaby to całkiem naturalna, choć w dość
niekonwencjonalny sposób wyrażona reakcja.

Dopiero po chwili Margarita zdała sobie sprawę,

że w Carlosie odezwał się instynkt rycerza, który
po zdobyciu obozu wroga wyratował znajdującą
się w opałach białogłowę, po czym posadził ją
na swoim rumaku i wywiózł do swojego zamku,
traktując ją jako nagrodę za męstwo. No cóż,
wprawdzie nieraz marzyła o tym, że pozbawi Car-
losa samokontroli... ale miało to wyglądać zupełnie
inaczej. Nie chciała być niczyją nagrodą, tak samo
jak nie pragnęła, by ktoś ratował ją z opresji.
Jednakże pod wpływem namiętnych pocałunków
zaczynała już wątpić, czy na pewno wiedziała,
czego tak naprawdę chce.

Gdy wypuścił ją z objęć, czuła się zdezorien-

towana i wściekła. Jej policzki płonęły jak w gorącz.
Chcąc pokryć czymś zmieszanie, obrzuciła go lodo-
watym spojrzeniem.

– Choć mam na to wielką ochotę, tym razem ci

daruję i nie położę cię na łopatki za tę nędzną

56

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

prostacką manifestację męskiej agresji – oświad-
czyła dumnie.

Carlos uniósł z powątpiewaniem brwi, wyraźnie

chcąc ją sprowokować. Tylko wdzięczność, którą
mimo wszystko czuła za to, że wyruszył jej na
ratunek, powstrzymywała ją przed rzuceniem się na
niego z pięściami. A tak chętnie wypróbowałaby na
nim któryś ze wspaniałych ciosów, jakich nauczyła
się podczas szkolenia w SPEAR. Niestety, musiała
na później odłożyć te marzenia. Jak i wszystkie
pozostałe...

– Pozwolisz, że wrócimy do tej dyskusji, gdy

znajdziemy się z powrotem w San Rico? – za-
proponował z szerokim uśmiechem.

– Oczywiście, dzielny rycerzu. Trzymam cię za

słowo – syknęła ze zjadliwą ironią, obserwując, jak
wyjmuje małe radyjko z jednej z licznych kieszeni
kamizelki.

Faktycznie nie był to odpowiedni czas ani miejsce

na jakiekolwiek kłótnie, bowiem musieli jak najprę-
dzej wydostać się z dżungli, co jednak nie okazało się
zadaniem prostym, gdyż radio odmówiło posłuszeń-
stwa. Bez względu to, w jakiej pozycji znajdowała się
antena, wyświetlacz pozostawał ciemny.

– To dziadostwo powinno wytrzymać skok ze

spadochronem, a popsuło się po jednym zejściu
z urwiska – zirytował się Carlos.

57

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Margarita także czuła się podenerwowana, bo

podobnie jak on nie mógł się porozumieć ze swoimi
żołnierzami, tak ona nie była w stanie skontaktować
się ze SPEAR. W obawie przed wykrywaczem metali
pozostawiła w więziennej wartowni torebkę z nadaj-
nikiem oraz pistoletem. Jedynym gadżetem, jaki
miała przy sobie, był medalion, który jakimś cudem
przetrwał zjazd po lianach wzdłuż skalistej przepaści.

– Wygląda na to, że musimy się przespacerować

– stwierdził Carlos, niecierpliwym gestem chowa-
jąc radyjko do kieszeni.

– Tą samą drogą, którą przyszliśmy?
– Nie, nie możemy tam wrócić – zdecydował po

chwili namysłu. – Nie wiemy przecież, kto zwycię-
żył w strzelaninie. Myślę, że najlepiej będzie ruszyć
w kierunku najbliższej wioski.

– Najbliższej, to znaczy...? – urwała, pełna naj-

gorszych przeczuć.

– To znaczy, że czeka nas piętnastokilometrowa

przechadzka – wyjaśnił.

Przerażona obrzuciła spojrzeniem bujną zieleń,

która ich otaczała. Być może była tu gdzieś jakaś
ścieżka, ale Margarita nie potrafiła jakoś jej do-
strzec. A przedzieranie się przez tropikalną dżunglę
naprawdę trudno było nazwać tak sympatycznym
skądinąd słowem jak przechadzka...

58

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Rozdział czwarty

Mając przed sobą perspektywę długiego wyczer-

pującego marszu, a także wciąż czując zagrożenie
ze strony Simona, Margarita sięgnęła do zasobów
wiedzy, którą zdobyła podczas jednego z licznych
szkoleń SPEAR.

– Zanim wyruszymy w drogę, zróbmy prze-

gląd wszystkiego, co przy sobie mamy – zapropo-
nowała. – Tak na wszelki wypadek – dodała,
pochwyciwszy pełne zaskoczenia spojrzenie Car-
losa. – Nigdy nie wiadomo, co się może przyda-
rzyć w dżungli.

Nie miała zamiaru ani prawa wyznać mu, że

należy do SPEAR, ale za nic nie chciała, aby uważał
ją za bezbronną, niezaradną, głupiutką kobietkę.

Carlos skinął głową na znak zgody, po czym zdjął

kamizelkę i przykucnąwszy, zaczął wykładać na
ziemię zawartość kieszeni. Margarita przyklękła obok,
przypatrując się uważnie każdemu z przedmiotów

background image

i przysłuchując się precyzyjnym wyjaśnieniom, do
czego służą.

– Opracowałem ten zestaw, gdy dowodziłem

oddziałami antyterrorystycznymi – powiedział.
– Miał być przydatny podczas szybkiego przemie-
szczania się w takim terenie i w czasie nagłych
ataków, natomiast oddziały wyznaczone do długich
operacji wyposażane są inaczej.

Margarita, której nieobce były te zagadnienia,

szybko doceniła ogrom pracy, jaki został włożony
w przygotowanie tego zestawu. Poza maczetą,
schowaną we wszytym w kamizelkę futerale, w je-
go skład wchodziły liczne przedmioty szczególnie
przydatne wtedy, gdy dochodziło do walki o prze-
życie w gęstej dżungli. Była tam moskitiera złożona
w pokrowcu wielkości paczki papierosów, plastiko-
wa sakwa, w którą można było nałapać deszczów-
ki, kieszonkowe urządzenie GPS, mały, składany
noktowizor, szwajcarski scyzoryk o niezliczonej
liczbie tajemniczych końcówek, miniaturowa ap-
teczka pierwszej pomocy, zapas amunicji, a także
para skarpetek. Choć wydawało się to zabawne, że
komuś chciałoby się dźwigać jeszcze dodatkowe
skarpetki, wbrew pozorom był to szalenie ważny
element wyposażenia osoby, która chciała cało
i zdrowo powrócić z wyprawy w dżunglę. Wielu
żołnierzy zostało kalekami, zlekceważywszy tę is-

60

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

totną zasadę, że podczas marszu przez typowe dla
Madrile

ñ

o tropikalne lasy bezwzględnie należy

mieć na nogach suche skarpetki.

Ostatni element zestawu stanowił lśniący półau-

tomatyczny pistolet, który Carlos wyjął z kabury
i położył na dłoni, aby Margarita mogła mu się
dokładnie przyjrzeć.

– To jest beretta, typowe wyposażenie mad-

rileńskiej armii – wyjaśnił. – Akurat ten ma lufę
niestandardowej długości. Została skrócona według
moich szczegółowych wskazówek.

Margarita wolała nie wyrywać się z informacją,

że ukończyła z wyróżnieniem szkolenie SPEAR
dotyczące obsługi bardzo podobnego pistoletu. Nie
chciała się też zdradzić ze swoją fascynacją bronią,
a zwłaszcza berettami.

– W magazynku mieści się dziesięć naboi – po-

informował, wszystko dokładnie demonstrując.
– Doliczając do tego jeden nabój w środku pis-
toletu, który bez przeładowania jest gotowy do
wystrzału, otrzymujemy...

– Jedenaście – dokończyła. – Potrafię dodawać.

Potrafię też strzelać. Ojciec nauczył mnie w któreś
wakacje – wyjaśniła szybko, widząc jego pytające
spojrzenie. – Ćwiczyliśmy na naszej plantacji.

Oczywiście pominęła milczeniem fakt, że miała

wtedy osiem lat i ledwie była w stanie udźwignąć

61

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

ojcowską dubeltówkę, oraz że nauka zakończyła się
po jednej lekcji, bo matka, zauważywszy ogromne
sińce na ramieniu córki, położyła kres niebezpiecz-
nej zabawie.

– Miejmy nadzieję, że tym razem nie będziesz

musiała korzystać z tych umiejętności – stwierdził
z powagą w głosie.

Nie odpowiedziała, zajęta rozmyślaniem, że jej

wybawiciel wybrał się do dżungli odpowiednio
przygotowany, zaś ona, dumna agentka elitarnego
SPEAR, nie miała ze sobą praktycznie nic. Przeklęte
wykrywacze metalu! Przynajmniej miała na tyle
rozsądku, żeby przed wyruszeniem do więzienia
przebrać się w dżinsy i buty z cholewkami. Żałowała
tylko, że nie wybrała czegoś bardziej solidnego niż
biała koszula, która teraz była już niemal w strzępach.
Zdegustowana własną lekkomyślnością, podniosła się
energicznie. Przede wszystkim zależało jej na tym,
aby jak najprędzej skontaktować się ze SPEAR.
Sprawa była niezwykle pilna. Agencja powinna jak
najszybciej wysłać grupę pościgową za Simonem,
którego powtórne ujęcie było zadaniem prioryteto-
wym. Poza tym chciała przekazać Jonaszowi wszystko,
czego udało jej się dowiedzieć o tym bandycie, w tym
również to, że jak Margarita podejrzewała, Simon
dążył do jak najszybszego spotkania z Jonaszem,
z którym łączyły go jakieś tajemnicze porachunki.

62

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Myślę, że powinniśmy się już zbierać – stwier-

dziła, przeczesując palcami włosy.

– Za chwilę. Najpierw chciałbym obejrzeć two-

je nadgarstki.

– Już przestały krwawić. – Machnęła lekceważą-

co dłonią. – Zaraz zakryję czymś zadrapania, żeby
nie kusiły moskitów.

To powiedziawszy, nie namyślając się wiele,

oberwała kawałek koszuli.

– Pozwól mi je obejrzeć – poprosił stanowczo.
Z trudem zdusiła spontaniczny protest, ponie-

waż zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie po-
winna wędrować po dżungli z nieopatrzonymi
ranami, bo to groziło infekcją, a w konsekwencji
nawet śmiercią. Z drugiej jednak strony nie czuła
się gotowa, aby Carlos ponownie jej dotykał, bo-
wiem wciąż nie doszła do siebie po ostatnim
pocałunku. Gdy pomyślała o tym, że znów miałby
położyć na niej dłonie, dostała gęsiej skórki. Dlate-
go, choć przystała na jego prośbę, zrobiła to z wyraź-
ną niechęcią i ociąganiem.

Ująwszy jej prawą rękę, podwinął rękaw bluzki,

aby lepiej przyjrzeć się ranom, na widok których aż
syknął ze współczuciem. Margarita zerknęła w dół.
Głębokie rany prezentowały się gorzej, niż jej się
wcześniej wydawało.

– Mam trochę proszku dezynfekującego. Powi-

63

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

nien zapobiec zakażeniu – oznajmił Carlos. – Zdej-
mij bluzkę.

– Słucham? – obruszyła się.
– Muszę mieć bandaż – wyjaśnił, niecierpliwie

przewracając oczami. – Na wypadek gdybyś jeszcze
tego nie zauważyła, informuję, że ta bluzka i tak już
do niczego innego się nie nadaje.

Owszem, zdążyła się zorientować, że bluzkę może

spisać na straty, ale dopiero teraz, gdy spojrzała po
sobie, pojęła rozmiary zniszczenia. Na jej policzki
wypłynął intensywny rumieniec, kiedy zrozumiała, co
przyciągało uwagę Carlosa. Poprzedniego wieczoru
tak się spieszyła, że przy przebieraniu się nie zmieniła
bielizny, wciąż więc miała na sobie czerwone
koronkowe figi bikini oraz taki sam biustonosz typu
push-up, który więcej odsłaniał niż zakrywał. Ten
komplecik, choć uszyty z minimalnej ilości materiału,
kosztował ją majątek, ale sądząc po zachwyconym
spojrzeniu Carlosa, był to opłacalny wydatek.

– O ile pamiętam, zdążyłem ci już wczoraj

powiedzieć, jak bardzo mi się podobasz w czer-
wonym. – Uśmiechnął się zawadiacko, sięgając do
kieszeni kamizelki po apteczkę.

– Naprawdę? Być może, ale kto by tam słuchał

tych męskich bajdurzeń – odparowała.

– Zdejmij bluzkę – ponowił prośbę, niezrażony

jej złośliwą ripostą.

64

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Chcąc nie chcąc, rozpięła nieliczne guziki, które

jakimś cudem nadal trzymały się materiału. W sa-
mym staniczku, ze złotym medalionem na szyi,
Margarita czuła się nieswojo, dlatego szybko wyciąg-
nęła rękę, by mieć to jak najprędzej za sobą.

Wyjąwszy z apteczki saszetkę z pudrem, Carlos

rozerwał ją zębami, po czym posypał rany obfitą
warstwą lekarstwa.

– Auuuu! – jęknęła. – Mogłeś mnie ostrzec, że

będzie jeszcze bardziej bolało!

– Akurat. Wtedy byś się przestraszyła i nie dała

się dotknąć, a tak najgorsze już masz za sobą. Teraz
druga ręka.

Posłusznie spełniła jego polecenie. Z zacieka-

wieniem przypatrywała się Carlosowi, który w sku-
pieniu opatrywał rany. Było to kolejne jego wciele-
nie, którego do tej pory nie znała. W San Rico
w wyrafinowany sposób zabiegał o jej względy,
potem, już w dżungli, z poświęceniem walczył o jej
uwolnienie, a teraz z niespodziewaną delikatnością
i czułością dotykał obolałych nadgarstków. Była
zdumiona jego złożoną osobowością, a przecież
jeszcze przed tygodniem uważała go za niezbyt
ciekawego człowieka, którego dominującą cechą
był konserwatyzm, zwłaszcza gdy chodziło o męs-
ko-damskie relacje. Tymczasem okazał się wielce
intrygującym mężczyzną, który mógł fascynować

65

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

kobiety. Margarita na razie nie miała odwagi przy-
znać się sama przed sobą, jak bardzo ta fascynacja
jej się udzieliła. No cóż, gdy wróci do domu, będzie
miała nad czym dumać...

W tym czasie Carlos to, co zostało z bluzki, porwał

na długie paski, które wykorzystał jako bandaże,
luźno owijając nadgarstki Margarity.

– Tak powinno być dobrze – ocenił, oglądając

swoje dzieło.

Powoli przeniósł spojrzenie na jej twarz, po

drodze zatrzymując się na chwilę w okolicach
piersi. Zirytowana Margarita uznała ten przystanek
za zbyt długi i zupełnie niepotrzebny.

– Zawsze nosisz ten medalion – zauważył, jakby

jego zainteresowanie ograniczało się do owej błys-
kotki, a nie pociągającego zagłębienia, w którym
spoczywała. – Czy ma dla ciebie jakieś specjalne
znaczenie?

– Tak, przypomina mi o pewnych wydarze-

niach. Czuję do niego wielki sentyment – odparła
bez wdawania się w niepotrzebne wyjaśnienia.

Carlos przyjrzał się jej krytycznie.
– Nie możesz tak wędrować – zdecydował.

– Chyba że chcesz posilić sobą moskity.

To powiedziawszy, zdjął koszulę i ofiarował ją

Margaricie, sam zaś pozostał w obcisłym podko-
szulku z czarnej bawełny.

66

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Ale przecież ty też potrzebujesz ochrony!

– zaprotestowała.

Wprawdzie w tym klimacie moskity były aktyw-

ne tylko rano i wczesnym wieczorem, ale to wystar-
czyło, by uprzykrzyć życie każdemu, kto przebywał
na zewnątrz bez odpowiedniego ubrania.

– Jasne, dlatego wysmaruję sobie ramiona bło-

tem. Chroni zarówno przed oparzeniami słonecz-
nymi, jak i przed insektami.

Mimo to Margarita wciąż wzdragała się przed

włożeniem koszuli. Choć nie było to w tej sytuacji
zbyt racjonalne, instynktownie nie chciała zgodzić
się na tak intymny gest. Wszak przeniosłaby na
siebie zapach Carlosa, przyjęłaby ciepło jego ciała...
Tak, to naprawdę było głupie, przecież chodziło
tylko o to, by nie pożarły jej moskity ani nie spaliło
słońce, a jednak zdawało się jej, że wkładając
koszulę Carlosa, dokona pewnego symbolicznego
i nieodwracalnego aktu, i już na zawsze pozostanie
związana z tym mężczyzną. Oczywiście wiedziała,
że to absurd, ale nie była w stanie odpędzić tej
myśli.

Siłą woli zmusiła się do logicznego myślenia.

Przecież nie mogła paradować po dżungli w ską-
pym pasku czerwonej koronki! Po pierwsze jeśli
chciała sprawić, by Carlos wreszcie przestał twier-
dzić, że się z nią ożeni, nie powinna go kusić

67

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

skąpym strojem. Po drugie naraziłaby się na nie-
ustanne ataki moskitów, co groziło zarażeniem się
jedną z ciężkich chorób, przenoszonych przez te
insekty. Po trzecie równie groźne było tropikalne
słońce przenikające przez zasłonę zieleni.

– Dziękuję – mruknęła z rezygnacją w głosie,

sięgając po nieszczęsny przodziewek.

– Nie ma za co – odrzekł Carlos, poprawiając jej

koszulę na ramionach.

Tak jak się spodziewała, męski zapach otulił jej

ramiona niczym miękki szal. Miała wrażenie, jakby
uczestniczyła w pierwszym akcie dawno zapom-
nianego, pierwotnego rytuału godowego... Otrząs-
nęła się gwałtownie. Co z nią się dzieje! Przecież
przed nimi długa, wyczerpująca i niebezpieczna
droga, i tylko to miało znaczenie.

– Czy wiesz, jak dostać się do tej wioski?

– zapytała, chcąc za wszelką cenę zmienić temat.

Skinąwszy głową, Carlos ponownie wyjął z kie-

szeni kamizelki miniaturowe urządzenie GPS.

– Na szczęście zapamiętałem współrzędne. To

maleństwo zaprowadzi nas wszędzie, dokąd ze-
chcemy, oczywiście jeśli okaże się bardziej wy-
trzymałe od radia.

Przycisnął włącznik i urządzenie obudziło się do

życia. Obydwoje wydali westchnienie ulgi. Mar-
garita nie przyznała się do tego, ale od razu rozpo-

68

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

znała miniaturowy komputer, działający poprzez
satelity NAVSTAR, stanowiące główny element
znakomitego systemu GPS, opracowanego przez
Ministerstwo Obrony Narodowej Stanów Zjedno-
czonych. Zarówno wojskowe, jak i cywilne systemy
nawigacji korzystały z GPS, aby z dokładnością do
kilku metrów obliczyć położenie punktów na ca-
łym świecie.

Carlos zmarszczył brwi, przeliczając w myślach

wynik.

– Jesteśmy dokładnie czternaście i pół kilomet-

ra na północny zachód od wioski – oświadczył.

Biorąc pod uwagę warunki, w jakich miał się

odbywać ich marsz, Margaritę ogarnęło zwątpienie,
czy kiedykolwiek powrócą do cywilizacji.

– Czternaście i pół kilometra w linii prostej

– uzupełnił. – Musimy więc dodać do tego...
no, sporo. Diabli wiedzą, jakie czekają nas nie-
spodzianki.

Rozejrzawszy się dokoła siebie, Margarita w mil-

czeniu skinęła głową.

Wyjąwszy z futerału maczetę, Carlos ruszył

pierwszy, silnymi ciosami torując drogę przez tro-
pikalną gęstwinę. Margarita chciała zaprotestować.
Nie była przecież słabą kobietką i mogła dawać
zmiany jako przewodnik, jednak przemyślawszy
sprawę, zdecydowała, iż lepiej będzie, jeśli tym

69

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

razem podporządkuje się silnemu, dzielnemu męż-
czyźnie, który świetnie się czuł w roli opoki dla
bezradnej, kruchej istotki. Wędrówka przez dżun-
glę nie stwarzała zbyt komfortowych warunków
do dyskusji o nierówności płci i związanych z tym
stereotypów. Najważniejsze, aby cało i zdrowo
dostali się do wioski, i Margarita zamierzała przy-
czynić się do tego wszystkimi dostępnymi spo-
sobami.

Tymczasem przeprawa okazała się jeszcze trud-

niejsza, niż się spodziewała. W okolicach wodo-
spadu były odsłonięte miejsca, teraz jednak zwarta
roślinność pochłaniała prawie wszystkie promienie
słoneczne i musieli przedzierać się w półmroku.
Grube liany, gęsto zwieszające się z konarów, tak
bardzo tarasowały przejście, że Carlos musiał metr
po metrze torować drogę maczetą. Ziemię po-
krywała lepka warstwa butwiejących roślin, co
niepomiernie utrudniało marsz, jako że przy każ-
dym kroku trzeba było wyrywać stopę z mazi. Nic
więc dziwnego, że już po kilkuset metrach Mar-
garita poczuła ból w łydkach.

Ostre zbocza oraz gęsto porośnięte rowy unie-

możliwiały poruszanie się w linii prostej, więc
ciągle zmieniali kierunek marszu i po pewnym
czasie Margarita kompletnie straciła orientację,
a nie miała przy sobie kompasu, by ustalić strony

70

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

świata. Typowe dla klimatu tropikalnego krótkie
ulewne deszcze także nie ułatwiały im życia. Lecz
nawet gdy nie padało, i tak cały czas byli mokrzy od
potu, co było skutkiem zabójczej podzwrotnikowej
wilgoci.

Pomimo tych przeszkód Margarita nie mogła nie

zachwycać się otaczającym ją cudownym, tajem-
niczym pięknem tropikalnego lasu. Była oczarowa-
na pojawiającymi się raz po raz migotliwymi chma-
rami złocistych i czerwonych motyli, ogromnymi
turkusowymi i fioletowymi papugami, nurkujący-
mi w masie soczyście zielonych liści, a także
wonnymi różnobarwnymi orchideami, porastający-
mi pnie drzew.

Przedzierając się przez dżunglę, Margarita przy-

pominała sobie wszystkie wiadomości na jej temat
ze szkoły podstawowej i średniej. Porastała osiem-
dziesiąt procent powierzchni Madrile

ñ

o i była

zróżnicowana zarówno topograficznie, jak i klima-
tycznie. Zupełnie inaczej prezentowały się gęste,
spowite wieczną mgłą lasy, porastające najwyższe
partie gór, a inaczej pokryte bujną roślinnością
doliny. Górskie stoki obmywało ponad sto rzek
i strumieni, które przecinały niższe partie dżungli,
by wreszcie wpaść do morza. Lasy Madrile

ñ

o

słynęły z obfitej fauny, a wyjątkowości dodawał im
fakt, że zamieszkiwały je gatunki niespotykane

71

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

nigdzie indziej na świecie. Margarita pamiętała, że
tylko w minionym roku pewien znany amerykański
entomolog skatalogował siedem gatunków owa-
dów, które występowały jedynie tutaj.

Miała okazję się przekonać, że czytanie o fas-

cynujących gatunkach insektów to nie to samo, co
spotkanie ich na swojej drodze. Z trudem udało jej
się powstrzymać okrzyk przerażenia, gdy udawszy
się na stronę, zauważyła koszmarnie wielkiego
pająka, który wychynął spod liścia, aby jej się lepiej
przyjrzeć. Ponieważ swymi rozmiarami nie ustępo-
wał talerzowi, a w dodatku miał obrzydliwe włocha-
te odnóża, natychmiast uciekła, bez żenady ustępu-
jąc pola bestii.

Wciąż jeszcze nie zdołała dojść do siebie po tym

spotkaniu, gdy poczuła charakterystyczne łaskota-
nie i wibrację. Zatrzymawszy się w pół kroku,
plasnęła otwartą dłonią w pierś. Carlos, usłyszawszy
to, natychmiast odwrócił się na pięcie.

– Co się stało? – zaniepokoił się.
– To tylko komar – uspokoiła go, zasłaniając

wibrujący medalion.

Skinąwszy głową, odwrócił się, aby kontynuo-

wać marsz.

Frustrowało ją, że nie mogła się skontaktować ze

SPEAR. Jonasz na pewno otrzymał już pełny raport
o wydarzeniach poprzedniego wieczoru i teraz

72

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

zamartwiał się, czy Margarita przeżyła porwanie,
a także poranną strzelaninę. Bardzo jej również
zależało, aby jak najprędzej otrzymał informacje, jakie
dotąd zebrała. Coraz bardziej tym strapiona, zapom-
niała o czających się na każdym kroku pająkach.

Niestety okazało się, że nie tylko z nimi przyszło

się zmierzyć Margaricie tego wieczoru. Podczas
przerwy w marszu wypatrzyła powalony pień. Kop-
nęła go energicznie, żeby wystraszyć skorpiony,
które mogły się tam schronić.

– Uważaj, bo śluzorośla zaraz zaczną ci się

wspinać po łydce – ostrzegł Carlos, gdy już usiadła
z westchnieniem ulgi.

Natychmiast zerwała się na równe nogi, rozglą-

dając się gorączkowo w poszukiwaniu tajemnicze-
go i z pewnością jadowitego potwora. Na szczęście
na pniu dostrzegła ciemną, lepką substancję.

– Śluzo co? Co to takiego i gdzie jest? – Zmarsz-

czyła brwi, podejrzewając, że Carlos najzwyczajniej
w świecie ją nabiera.

– Śluzorośla – powtórzył z uśmiechem, kucając

przy pniu. – Inaczej śluzowce. Ni to zwierzęta, ni to
rośliny.

Zgarnąwszy palcem odrobinę ciemnozielonej

galaretki, wyciągnął ku niej rękę, aby mogła obej-
rzeć to coś z bliska.

– Żywią się bakteriami, które bytują w gnijącym

73

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

drewnie. Zawsze pną się ku górze, do światła,
a kiedy już znajdą się w zasięgu promieni słonecz-
nych, wykształcają zarodnię przypominającą kwia-
ty, w której powstają zarodniki – wyjaśnił. – Popatrz
tylko. – Wyciągnął do niej palec.

Margarita nie miała ochoty z bliska oglądać tej

dziwacznej, wstrętnej substancji. Zupełnie nie mo-
gła pojąć fascynacji Carlosa.

– Dziękuję, stąd widzę wystarczająco dobrze.
– Zarodniki są przenoszone przez wiatr i zwie-

rzęta – ciągnął niezrażony jej obojętnością. – A gdy
opadną na wilgotną powierzchnię, mnożą się i prze-
kształcają w śluźnię. I tak bez końca.

– Świetnie – prychnęła. – To świństwo mnoży

się i mnoży. Śluzorośla, oto czego światu potrzeba!
Brrr... – Wzdrygnęła się.

Śmiejąc się z jej reakcji, Carlos dokładnie wytarł

palec o mech, po czym wstał.

– Cóż, nawet to ,,świństwo’’ pełni swoją rolę

w ekosystemie,

querida

.

– A niech sobie pełni, byle jak najdalej ode

mnie. Po cholerę toto żyje? Śliskie, obrzydliwe
i zjeść tego nie można – oznajmiła, wzruszając
ramionami.

– Czyżbyś była głodna?
– Odrobinkę – skłamała.
W rzeczywistości była tak potwornie wygłod-

74

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

niała, że pochłonęłaby konia z kopytami, gdyby
nadarzyła się taka okazja. Ostatnio jadła tylko
maleńkie kanapeczki z bekonem i krewetkami
na przyjęciu w Pałacu Prezydenckim. Wprawdzie
oszukiwała żołądek wodą z mijanych strumieni,
ale raz po raz powracało wspomnienie misek peł-
nych duszonej czarnej fasoli oraz skwierczących
steków, sprzedawanych niemal na każdym rogu
ulicy w San Rico.

– Wytrzymasz jeszcze trochę? – zapytał z troską

w głosie. – Chciałbym, żebyśmy zaszli jak najdalej,
póki jest jeszcze widno.

Podczas licznych szkoleń Margarita nieraz mu-

siała przez kilka dni obywać się w ogóle bez
jedzenia, toteż wyrzucenie z pamięci steków i fasoli
nie było dla niej zadaniem niemożliwym. Zresztą
miała niepowtarzalną okazję, by zrzucić parę kilo-
gramów. Ta myśl nieco ją pocieszyła.

– Ściemni się za trzy, cztery godziny – powie-

działa. – Tyle spokojnie wytrzymam.

– Będziemy musieli zatrzymać się dużo wcześ-

niej – odparł Carlos, ruszając w drogę. – Zanim
słońce zajdzie, musimy przygotować obozowisko
i znaleźć coś do jedzenia.

Wspomniawszy o obozowisku, nieświadomie

przywołał temat, który Margarita od paru godzin
spychała na bok, starając się za wszelką cenę o nim

75

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

nie rozmyślać. Teraz jednak nie była już w stanie
udawać sama przed sobą, że ta drażliwa kwestia
w ogóle nie istnieje.

Biorąc pod uwagę tempo, w jakim się posuwali,

należało przypuszczać, że w dżungli spędzą co
najmniej jedną noc, a najpewniej dwie lub trzy,
i naprawdę nie mieli innego wyjścia, jak położyć się
na ziemi pod jedną moskitierą. Na myśl o tym
Margarita czuła nerwowe skurcze żołądka, które
nie miały nic wspólnego z głodem, a jeśli już, to nie
z takim, który można by zaspokoić duszoną fasolą
czy stekami...

Tak mocno zadumała się o wspólnej nocy pod

jedną moskitierą, że przegapiła moment, gdy Carlos
zatrzymał się jak wryty. Zderzyła się z jego plecami.

– O co... – zaczęła.
– Cofnij się!
Polecenie zostało wydane nieznoszącym sprze-

ciwu tonem, który jasno oznajmiał, że dzieje się coś
bardzo poważnego. Zaalarmowana Margarita rozej-
rzała się bacznie dookoła, ale nie dostrzegła nic
nadzwyczajnego, może poza niebieskozieloną pa-
pugą, która nurkowała w gęstwinie liści na jednym
z pobliskich drzew.

– O co chodzi? – spytała szeptem. – Nic nie

widzę.

– Cofnij się!

76

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Powoli, ostrożnie wykonała krok do tyłu. Spręży-

ła się, gotowa do walki z nieznanym wrogiem.

Carlos, starając się jak najmniej poruszać, wyjął

z kabury berettę i odbezpieczył ją. Stał bez ruchu
niczym posąg, skupiony i czujny, gotowy do na-
tychmiastowej akcji.

Wystrzelił w tym samym w momencie, gdy

smukłe, podobne do szczura zwierzę o wystających
kłach ruszyło do ataku, skacząc z niskiego konaru.

77

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Rozdział piąty

To był margaj. Margarita rozpoznała go w tej samej

chwili, gdy Carlos pociągnął za spust pistoletu. Daleki
kuzyn szczurów, zamieszkujących kanały madrileń-
skich miast, odznaczał się długim, smukłym ciałem
podobnym do łasicy, długimi, drapieżnymi kłami oraz
ostrymi szponami, którymi bez problemu rozrywał
padlinę, stanowiącą jego główne pożywienie. Mimo
że margaje przede wszystkim gustowały w padlinie,
atakowały także kurczaki, prosięta, a nawet dzieci. Po
tym, jak pięcioletnia dziewczynka została niemal
zagryziona, rząd wyznaczył spore nagrody dla wszyst-
kich, którzy dostarczą skóry tych ssaków.

Wprawdzie Carlos, jako człowiek zamożny, nie

potrzebował pieniędzy z nagrody, ale podobnie jak
reszta Madrileńczyków nie pałał sympatią do mar-
gajów. Strąciwszy zwierzę z gałęzi pierwszym strza-
łem, kolejnym upewnił się, że na pewno nie żyje,
po czym odrzucił je daleko w chaszcze.

background image

– Czemu to zrobiłeś?! – oburzyła się Margarita,

której ponownie zaczęło burczeć w brzuchu.
– Przecież mogliśmy go zjeść na kolację!

– Znajdziemy coś innego.
– Ale...
– Znajdziemy coś innego! – przerwał jej bez-

ceremonialnie.

Już miała wszcząć karczemną awanturę, gdy

dostrzegła napięcie malujące się na jego twarzy.
Była gotowa przysiąc, że jego dłonie lekko drżały.
A więc twardy, stanowczy generał Carlos Cabal-
lero jednak czegoś się bał. Odkrycie, że nie był
odlany ze spiżu i miał swoje słabości, sprawiło jej
niesłychaną przyjemność, ponieważ wreszcie wy-
dał jej się człowiekiem z krwi i kości, istotą
podatną na emocje.

Margarita w pogodnym nastroju kontynuowała

marsz przez wilgotny gęsty las, aż wreszcie po
dwóch godzinach dotarli do strumienia, gdzie Car-
los postanowił rozbić obozowisko. W samą porę,
gdyż zaczęła już opadać z sił, a duma nie pozwalała
jej narzekać ani prosić o odpoczynek.

– Mamy mniej więcej godzinę do zapadnięcia

zmroku – oznajmił, oceniwszy kąt padania promie-
ni słonecznych.

W dżungli zmrok rzeczywiście zapadał w do-

słownym tego słowa znaczeniu, nagle i bez

79

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

ostrzeżenia. W ciągu kilku minut robiło się ciemno,
że choć oko wykol.

Ku ogromnemu zadowoleniu Margarity, Carlos

natychmiast zabrał się za zdobywanie pożywienia
i zaczął rozglądać się po niewysokich drzewach,
rosnących na brzegu strumienia, z dala od figow-
ców-dusicieli.

– Tam są plantany. – Wskazał ruchem głowy.

– Wejdę na drzewo i utnę tyle owoców, żeby
wystarczyło nam na kolację i śniadanie. Czy możesz
nazrywać paproci na posłanie? Wybierz takie miejs-
ce, by można było zawiesić moskitierę na niskiej
gałęzi. Dasz sobie radę?

– Postaram się – odparła oschłym tonem, urażo-

na, że w ogóle przeszło mu przez myśl, by mogła
sobie z takim zadaniem nie poradzić.

Oczywiście w naturalny sposób przypisał sobie rolę

łowcy-żywiciela, ona zaś miała, zgodnie z rozkazem,
zadbać o obozowisko, czyli tymczasowe ognisko
domowe. Nie ma sprawy, niech będzie po jego myśli,
nie zamierzała zniżać się do dyskusji na ten temat.
Zachowanie Carlosa tylko potwierdzało wcześniejsze
spostrzeżenie Margarity, dotyczące jego konserwatyw-
nych poglądów o rolach kobiet i mężczyzn.

Carlos wyjął pistolet z kabury, po czym położył

go na płaskim, oszlifowanym przez wodę kamieniu
tuż przy brzegu strumienia.

80

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Zostawiam go tobie – oznajmił. – Tak na

wszelki wypadek.

– Ale na drzewie mogą być margaje. Możesz

potrzebować broni.

– Wezmę maczetę.
– Ale...
– Nie zostawię cię samej bez żadnego zabez-

pieczenia – stanowczo uciszył jej protest. – Tylko
uważaj, spust jest bardzo czuły, możesz niechcący
wystrzelić.

– Dobrze, będę uważała – zapewniła z uśmie-

chem, choć ogarniała ją zimna furia.

Jego nadopiekuńczość wywoływała w niej sprzecz-

ne emocje. Z jednej strony było jej miło, że ktoś tak
o nią dbał, zarazem jednak nienawidziła, gdy trak-
towano ją jak słabą, bezbronną kobietkę.

Obserwując jego wspinaczkę w poszukiwaniu

plantanów, nie mogła się nadziwić, że do tej pory
nie zauważyła, jak świetnie był zbudowany. Ow-
szem, podziwiała jego barczystą sylwetkę, ale nigdy
nie zwróciła uwagi na wyjątkową rzeźbę mięśni.
Być może to przeoczenie związane było z faktem,
że do tej pory widywała Carlosa tylko w garniturach
lub w mundurze, lecz teraz gładko przylegająca do
ciała cienka elastyczna bawełna całkowicie zmie-
niała wygląd męskich ramion...

Zebrawszy ogromne naręcze długich i rozłożystych

81

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

liści paproci, zrzuciła je na brzegu rzeki, po czym
zawróciła, aby kontynuować zbiory. Nagle dobiegł
ją jakiś trzask. Margarita obróciła się na pięcie.
Najpierw jej wzrok powędrował ku górze, w po-
szukiwaniu Carlosa, potem ogarnęła spojrzeniem
rosnące nieopodal krzewy, ale nie dostrzegła nic
podejrzanego. Chwilę później rozległ się ponowny
trzask, tym razem jeszcze głośniejszy. Ktoś lub coś
przedzierało się przez chaszcze i robiło przy tym
dużo hałasu. Wspomnienie pokiereszowanej twarzy
sprawiło, że po jej plecach przebiegł dreszcz. Cis-
nąwszy naręcze paproci, rzuciła się w kierunku
kamienia, na którym pozostawiła pistolet.

Nie zawołała Carlosa, bo w ten sposób zaalar-

mowałaby intruza. Postanowiła wykonać manewr
oskrzydlający i zajść go od tyłu, dlatego skryła się
w paprociach, by między wysokimi łodygami za-
kraść się niepostrzeżenie do krzaków.

Chwilę później powietrze przeciął odgłos wy-

strzału.

Carlos właśnie schodził z drzewa z kiściami

plantanów, uwieszonymi na szyi, gdy w konarach
drzew wybuchła panika. Wielobarwny tłum papug,
tukanów i kwezali wzbił się w powietrze, zaś
niewidoczne, schowane w listowiu małpy z pełnym
przerażenia krzykiem zaczęły skakać po konarach.

Carlos rozejrzał się błyskawicznie w poszukiwa-

82

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

niu Margarity, ale nigdzie jej nie dostrzegł, więc
czym prędzej zeskoczył na ziemię, wykorzystując
do tego długą, mocną lianę. Przedzierał się przez
chaszcze, torując sobie drogę maczetą, której ostrze
raz po raz z cichym świstem przecinało powietrze.
Poprzysiągł w głębi serca śmierć temu, kto ośmielił
się skrzywdzić Margaritę.

Nagle dostrzegł ją, stojącą tyłem do niego, zgiętą

wpół. Wyglądało na to, że z niemałym trudem coś
ciągnęła przez krzaki. Carlos ze szczęścia nie mógł
uwierzyć własnym oczom. Na wszelki wypadek
jeszcze raz rozejrzał się dokoła, czy nic jej nie
zagraża. Cicho postękując z wysiłku, ciągnęła coś
w jego kierunku.

– Margarita! – zawołał stłumionym głosem.

– Wszystko w porządku?

– Tak! – odpowiedziała, odwracając się ku nie-

mu z uśmiechem. – Mamy kolację.

– Co takiego?!
Wyprostowała się i dopiero wtedy ujrzał, że

u jej stóp leżało ciało pekari, tropikalnej odmiany
dzika.

– Usłyszałam, jak coś kręci się w krzakach, więc

podeszłam bliżej, żeby sprawdzić co to – wyjaśniła,
bardzo z siebie dumna.

Carlos musiał przyznać, że wśród obrazów, jakie

przemknęły mu przed oczami, gdy zjeżdżał po

83

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

lianie, nie było potarganej Artemidy, antycznej
bogini łowów, ciągnącej na kolację dziką świnię.

– Nie wiem, które z nas było bardziej przerażo-

ne tym spotkaniem – wyznała ze śmiechem. – Ale
gdy zaatakował, uznałam, że lepiej nie zawierać
bliższej znajomości z jego szablami.

Oceniwszy kły na jakieś dwadzieścia centymet-

rów długości, Carlos poczuł, jak po plecach spływa
mu strużka zimnego potu.

– Czy chcesz powiedzieć, że powaliłaś go jed-

nym strzałem?

– Miałam szczęście – oceniła skromnie. Pochyliw-

szy się, złapała zwierzę za tylne nogi. – Pomóż mi
zaciągnąć go do obozowiska. Ty, generale, przygo-
tujesz kolację, a jak już się najemy, posprzątam
– zarządziła.

Carlos zmarszczył brwi. Przewrotna aluzja Mar-

garity do jego rzekomo konserwatywnych poglą-
dów dotyczących ról kobiet i mężczyzna była aż
nadto czytelna, ale nie zaprotestował. No cóż, to
ona dostarczyła żywność, więc będzie jak najbar-
dziej sprawiedliwe, jeśli on zajmie się czyszcze-
niem i ugotowaniem dzikiego prosiaka.

Półtorej godziny później Margarita oblizywała

palce, po których spływał smakowity sok, wycieka-
jący z pieczeni. Jej spojrzenie raz po raz wędrowało

84

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

od siedzącego po drugiej stronie ogniska Carlosa do
moskitiery, rozwieszonej nad posłaniem z liści
paproci. Widok białego namiotu znacząco przy-
spieszał jej puls, a samopoczucia nie poprawiał fakt,
że nieuchronnie zbliżał się czas spoczynku. Siłą
woli zmusiła się do myślenia o chwili obecnej, a nie
o przyszłości. Podsumowując kończący się dzień,
mogła stwierdzić, że w skrajnie trudnej sytuacji
poradzili sobie naprawdę świetnie. Udało im się,
przynajmniej do tej pory, umknąć niesłychanie
groźnemu bandycie, spuścili się po lianach z urwis-
tej skały, pokonali spory odcinek drogi, nie dali się
pożreć pająkom, margajom ani innym stworom, no
i mieli pełne brzuchy. Zjadłszy smakowitą pieczeń
z pekari, a także pieczone w liściach, obłożone
jagodami słodkie, podobne do bananów owoce
plantanów, byli syci i przynajmniej przez jakiś czas
nie groziło im widmo głodu. Poza zasięgiem światła
z ogniska, które było dziełem Carlosa, panowały
egipskie ciemności, więc nie musieli obawiać się,
że w nocy zostaną napadnięci przez Simona i jego
bandę, bowiem prawdopodobieństwo, by posługi-
wali się oni specjalistycznymi noktowizorami, było
znikome. Niestety równie mało było możliwe, by
odnaleźli ich ludzie Carlosa.

Niepokój o losy oddziału wyraźnie malował się

na jego twarzy. Odkąd usiedli przy ognisku, Carlos

85

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

ponuro milczał, a do tego kilka razy Margarita
przyłapała go na tym, jak ze zmarszczonymi brwia-
mi wpatrywał się w ciemność, wsłuchując się w sku-
pieniu w odgłosy dżungli.

Panująca wokół ciemność w niczym nie przypo-

minała miejskiego, a nawet wiejskiego mroku.
Żadnych odcieni szarości, tylko absolutna czerń,
a na jej tle trzepotały zielonkawe świetliste kształ-
ty. Margarita domyśliła się, iż były to robaczki
świętojańskie i inne świecące chrząszcze.

– Ilu ludzi wziąłeś ze sobą? – zapytała, przery-

wając milczenie.

– Jedenastu, w tym pułkownika Carrerasa – od-

parł Carlos, odrywając na chwilę wzrok od otaczają-
cej ich ciemności.

– Miguela?
Ogarnęło ją przerażenie. Odgłosy strzelaniny,

które dobiegły ją tuż przed tym, jak rzuciła się przez
liany porastające wejście do jaskini, sugerowały, iż
oddział wpadł w poważne tarapaty. Modliła się
w duchu, aby wszyscy żołnierze ocaleli. Darzyła
ogromną sympatią barczystego, małomównego adiu-
tanta Carlosa, a ponadto współczuła mu z powodu
jego nieodwzajemnionego uczucia do kapryśnej,
trzpiotowatej Anny.

Przypomniała sobie parę, która wirowała w tańcu

na balu w Pałacu Prezydenckim. Czy to możliwe,

86

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

żeby zeszłego wieczoru Anna flirtowała z Carlosem
w takt walca Straussa? Wydawało jej się, że od tego
momentu upłynęła cała wieczność... Wspomnienie
to wywołało w niej ukłucie zazdrości, co niepomier-
nie zirytowało Margaritę, bo jak mogła być zazdros-
na o to, że jej kuzynka robiła słodkie oczy do
mężczyzny, któremu ona sama wielokrotnie od-
mówiła ręki?

– Miguel bez pamięci zakochał się w Annie

– wyrwało jej się.

– Wiem. – Carlos skinął głową, wciąż pogrążony

w smutnych rozmyślaniach.

– Ale jej się wydaje, że kocha ciebie.
To zadziałało! Poprzez dzielące ich płomienie

Carlos utkwił w niej badawczy wzrok.

– Czy to ci przeszkadza,

querida

?

– Nie – odparła z godnością. – A tobie?
– Ależ skąd! – roześmiał się. – Chyba nie ma

mężczyzny, który by się nie czuł pochlebiony tym,
że wzbudza zainteresowanie młodej i bardzo uro-
dziwej kobiety.

– Prawdziwy z ciebie dyplomata – odpowie-

działa ze śmiechem. – Nic dziwnego, że mojemu
stryjowi tak bardzo zależy na tym, byś się ubiegał
o miejsce w senacie. Będziesz startował w wy-
borach?

– Jeszcze nie podjąłem decyzji. Widzisz, w głębi

87

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

duszy jestem zwykłym żołnierzem. Kocham wojs-
ko i uważam siebie za niezłego dowódcę, mam też
odpowiednie wykształcenie, by na szczeblu rządo-
wym uczestniczyć w pracach związanych z armią.
Dlatego wydaje mi się, że mogę więcej osiągnąć
w Ministerstwie Obrony, ale...

Ich spojrzenia spotkały się. Margarita doskonale

wiedziała, że Carlos myśli dokładnie o tym samym
co ona. Jej stryj ze wszystkich sił dążył do tego, by
zastąpić skorumpowanego opozycyjnego senatora
kimś, komu będzie mógł ufać, kto będzie wspierał
jego program reform. Najlepiej kimś, z kim łączyły-
by go więzy krwi.

– Czy to transakcja wiązana? – zapytała, chcąc

wyjaśnić dręczącą ją od dawna zagadkę. – Czy
razem z fotelem senatora masz otrzymać mnie?

– Gdybym miał pewność, że twój stryj zdoła się

wywiązać z takiej obietnicy, już dawno zgłosiłbym
swoją kandydaturę. – Uśmiechnął się zawadiacko.

W żadnym wypadku nie były to słowa, które

chciała usłyszeć. Sama jednak nie wiedziała, jakiej
odpowiedzi się spodziewała i jaka by ją usatysfakcjo-
nowała.

– Lepiej chodźmy już spać – zaproponował.

– Chciałbym, żebyśmy jutro wyruszyli natych-
miast, gdy zacznie się rozwidniać.

Tego też Margarita wolałaby nie słyszeć.

88

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Nie powinniśmy trzymać na zmianę warty?

– zasugerowała z mocno bijącym sercem.

– Nie ma takiej potrzeby, bo śpię bardzo czuj-

nie. Zresztą żaby i inne zwierzęta dadzą nam znać,
gdy ktoś się będzie zbliżał.

Wsłuchawszy się w nocne odgłosy dżungli, Mar-

garita nie mogła nie przyznać mu racji. Mieszkające
tu stworzenia zdawały się zaakceptować już ich
obecność, ale gdyby na scenie pojawiły się drapież-
niki, najpierw zamarłyby w milczeniu, a potem
podniosłyby taki krzyk, że zbudziłyby umarłego.

– Kiedy się myłaś w rzece, dla większego bez-

pieczeństwa ogrodziłem nasze posłanie – dorzucił.

– Ogrodziłeś? Czym?
Jego uśmiech nie wróżył dobrze ewentualnym

napastnikom.

– Zaostrzyłem kilka patyków więcej niż po-

trzebowaliśmy do upieczenia pekari.

Margarita była pełna podziwu dla jego przemyśl-

ności oraz zmysłu organizacyjnego. Lata doświad-
czenia w jednostkach specjalnych nauczyły go wielu
użytecznych trików, które mogła od niego przejąć.

Wtedy Carlos wstał i przeciągnął się, a myśli

Margarity powędrowały zupełnie innym torem.
Wcale nie chciała zachwycać się jego muskularną
sylwetką, to ta obcisła koszulka sprawiła, że nie
była w stanie skupić się na niczym innym.

89

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Idę zmyć błoto – oznajmił. – Potem zgaszę

ognisko i przyjdę do ciebie.

Ta ostatnia informacja znacznie przyspieszyła

bicie serca Margarity. Odprowadziła Carlosa wzro-
kiem aż do chwili, gdy zniknął w ciemnościach, ale
nawet wtedy nie była w stanie zapanować nad
swoim pulsem. Oczywiście zdawała sobie sprawę,
że zachowuje się absurdalnie. Po pierwsze już
dawno przestała być wstydliwą niedoświadczoną
dziewczynką, więc nie powinna rumienić się po
same uszy na myśl o dzieleniu posłania z męż-
czyzną. Po drugie, choć ich dzisiejszy pocałunek
wytrącił ją z równowagi, Carlos wciąż był tym
samym opanowanym, godnym zaufania i hono-
rowym człowiekiem, więc wydawało się niemoż-
liwe, aby nagle zażądał od niej czegoś, czego
nie była gotowa mu dać.

Czy aby rzeczywiście? Jeszcze tego ranka Mar-

garita wyśmiałaby każdego, kto miałby co do tego
jakiekolwiek wątpliwości, ale teraz, sprzątając obo-
zowisko, nie była wcale przekonana, że nie ma się
czego obawiać. Carlos był zupełnie inny niż subtel-
ny uwodziciel, którego znała w San Rico. Pobyt
w dżungli odarł go z wyrafinowania, odsłaniając
bezwzględnego, szorstkiego żołnierza. Elegancki
dygnitarz podobał się jej, to prawda, ale nie było
w tym żadnej ekscytacji. Natomiast twardy generał,

90

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

radzący sobie zarówno z okrutnym i zdeterminowa-
nym wrogiem, jak i z dziką dżunglą, zrobił na niej
ogromne wrażenie. Margarita byłaby naiwna, gdy-
by utrzymywała, iż jest inaczej. Nowy Carlos napa-
wał ją prawdziwym lękiem, o ile bowiem świetnie
sobie radziła i trzymała na wodzy wiceministra
obrony, o tyle nie miała pewności, czy starczy jej sił,
by zachować tę przewagę nad komandosem.

Szybko zakończyła sprzątanie obozowiska, nie

miała bowiem zbyt wiele pracy. Od razu po kolacji
zapakowali pozostałe jedzenie, a następnie schowa-
li je w bezpiecznym miejscu, by nie posiliły się nim
zwierzęta. Uporawszy się z uprzątnięciem liści,
które służyły za naczynia, udała się w kierunku
namiotu z moskitiery.

Z bijącym sercem zdjęła buty, po czym ułożyła

się wygodnie ma miękkim posłaniu z liści paproci.
Wielofunkcyjna bojowa kamizelka Carlosa posłu-
żyła za poduszkę, zaś pusty worek na wodę chronił
krzyż przed wilgocią ziemi, odczuwaną nawet po-
przez grubą warstwę liści.

Niestety nic nie było w stanie ochronić Mar-

garity przed dreszczem, jaki przebiegł jej ciało, gdy
Carlos wszedł pod moskitierę i położył się na
posłaniu. Upewniwszy się, że obydwie części siatki
zachodzą na siebie, dzięki czemu nie było naj-
mniejszego prześwitu, przysunął się do Margarity

91

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

na tyle blisko, że jego klatka piersiowa dotykała jej
pleców. Wreszcie wtulił twarz w jej szyję, zaś
ramieniem objął ją w talii.

– Rozluźnij się – szepnął.
Ciekawe, jak miała się rozluźnić, czując na karku

jego ciepły oddech, a na udach jego uda?! Szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w żar, jaki pozo-
stał z ogniska. Za każdym razem, gdy jego klatka
piersiowa podnosiła się przy wdechu, a opadała
przy wydechu, ubywało jej samokontroli. Była tak
skoncentrowana na swoich myślach i doznaniach,
że aż podskoczyła ze strachu, gdy usłyszała głęboki,
stłumiony głos Carlosa.

– Nie obawiaj się, nie zedrę z ciebie ubrania

i nie zacznę się z tobą kochać – zapewnił.

– Nie obawiam się tego – skłamała. – Ale tak

z ciekawości... Czemu nie?

Liście paproci zaszeleściły, gdy podnosił ramię,

aby oprzeć na nim głowę. Pochyliwszy się nad jej
twarzą, utkwił spojrzenie w jej oczach.

– Kiedy będę się z tobą kochać...
– Kiedy?! – powtórzyła oburzona.
– Czyżbyś miała jakieś wątpliwości? Przecież to

oczywiste. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że
kiedyś to nastąpi. – Uśmiechnął się szeroko. – Ale
nie tak, na ziemi, jak zwierzęta, nadstawiając uszu,
czy nie zbliża się bandyta lub drapieżnik.

92

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

A więc jednak po części był tym dawnym

Carlosem, który potrafił się kontrolować niezależ-
nie od okoliczności. Mimo że szanse, aby ktokol-
wiek ich zaatakował, były znikome, trzymał prag-
nienia i emocje na wodzy. Margarita powoli traciła
rozeznanie, z którym wcieleniem Carlosa miała do
czynienia, sądziła bowiem, że wciąż jest tym nie-
przewidywalnym, dzikim meżczyzną, który ran-
kiem całował ją do utraty tchu, zapomniawszy
o całym świecie.

– Jesteś bardzo pewny siebie – odparła z jawną

ironią.

– Owszem.
Tak mocno wbiła paznokcie w dłonie, że aż

odcisnęły się na nich różowe półksiężyce. Świerz-
biła ją ręka, by w drobny mak strzaskać tę jego
cholerną męską pychę.

– A co byś zrobił, gdybym ci powiedziała, że

myślałam o tym, by zedrzeć z ciebie ubranie?

– A myślałaś?
Odwróciła się twarzą do niego. Tym razem nie

miała zamiaru ukrywać prawdy. Emocje dławiły ją
za gardło. Każde miejsce, w którym ich ciała stykały
się, zdawało się płonąć żywym ogniem.

– Tak – przyznała bez owijania w bawełnę.
Uśmiech spełzł z jego ust, zaś w czarnych oczach

pojawił się nieodgadniony wyraz.

93

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Margarita miała wrażenie, że bicie jej serca

słuchać w promieniu kilku kilometrów. Choć wcześ-
niej dobiegały ją odgłosy dżungli – rechot żab,
popiskiwanie ptaków, nawoływania małp – teraz
nie docierało do niej nic, tak była skoncentrowana
na tym, co działo się między nią a leżącym obok
mężczyzną. Przez chwilę była bliska tego, by
zrealizować to, co przed chwilą wyznała. Wystar-
czyło tylko, aby wsunęła dłonie pod jego koszulkę,
dotknęła ciepłego muskularnego ciała... Zanim
ostatecznie poddała się szalonemu impulsowi, Car-
los pochylił głowę.

– Nie tu, nie na ziemi – szepnął, muskając

delikatnie jej usta. – Nie jak zwierzęta. Ale nie-
długo,

mi amor

. Już niedługo.

94

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Rozdział szósty

Carlos miał za sobą wiele nieprzespanych nocy.

Podczas służby w oddziale komandosów spał na
piasku tak gorącym, że parzył mu skórę przez
ubranie, a także na zimnym, powoli wciągającym
w głąb błocie. Zdarzyło mu się także drzemać na
asfalcie w oczekiwaniu na samolot, który miał
zabrać jego oddział na miejsce akcji. Kiedyś spędził
czterdzieści osiem godzin na konarze drzewa, za-
wieszony piętnaście metrów nad ziemią, obser-
wując znajdujące się na dole obozowisko bandy
groźnych przestępców. Jednakże teraz, trzymając
w ramionach Margaritę i czekając, aż zmorzy ją sen,
podejrzewał, iż ta noc dołączy do listy przeżyć,
których za żadne skarby nie chciałby doznawać
powtórnie.

W końcu zmęczenie wzięło górę, Margarita

powoli rozluźniła się, zmiękła, aż wreszcie, wyma-
mrotawszy kilka słów, zasnęła w jego objęciach.

background image

W przeciwieństwie do niej Carlos z każdą chwilą
czuł się mniej senny. Wciągając powietrze, wdychał
jej zapach, toteż starał się jak najrzadziej oddychać.
Za każdym razem, gdy się poruszyła w jego ramio-
nach, wyzywał siebie od głupców.

A przecież mógł ją mieć! Gdy odwróciła się do

niego, spojrzała mu w oczy i przyznała, że chciałaby
zedrzeć z niego ubranie, niemal stracił resztki
samokontroli. Czy naprawdę uważała, że miał serce
z kamienia?! Nie domyślała się, że pragnął jej każdą
komórką swojego ciała?! Wbrew temu, co jej powie-
dział, był bardzo blisko od zaspokojenia tego pragnie-
nia na liściastym posłaniu, nie zważając na niebezpie-
czeństwo. Powstrzymała go przed tym jedynie
instynktowna potrzeba zapewnienia opieki kobiecie,
którą uważał już za swoją. Nie chciał kochać się z nią
po raz pierwszy, wsłuchując się w odgłosy dżungli, nie
zamierzał też narażać jej zdrowia i życia.

Zmęczony, z piekącymi oczami, odwrócił się na

plecy, układając głowę Margarity na swojej piersi.
Wpatrzony w ciemność, czekał na wschód słońca
jak na wybawienie.

Dzień, podobnie jak zmrok, pojawia się w dżun-

gli nagle. W parę sekund ciemność ustępuje miejs-
ca jasności. Gdy pojawiło się słońce, w jednej chwili
zwierzęta obudziły się do życia, skrzecząc, piszcząc,

96

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

ćwierkając, wrzeszcząc i mrucząc. Najgłośniejsze
były małpy, których liczne stada nawoływały się
tubalnymi głosami. Mimo że działo się to tuż obok,
Margarita absolutnie nie zamierzała się budzić.
Carlos wspaniałomyślnie ofiarował jej jeszcze chwi-
lę snu, a sam zajął się obserwacją kropel rosy, które
spływały po gałęziach drzewa, opadały na mos-
kitierę, a następnie łączyły się w cienkie strumy-
czki podążające ku ziemi. Odprowadził wzrokiem
kilka takich kropel, zanim delikatnie potrząsnął
ramieniem Margarity.

– Rito – szepnął.
Mruknęła coś nieprzytomnie w odpowiedzi.
– Już ranek – poinformował.
– Mmm...
– Musimy ruszać – nalegał.
– Jeszcze minutkę.
Jak się mógł spodziewać, minutka przeciągnęła

się do dwóch, a potem do pięciu. Carlos poruszył
ramieniem, w którym niemal stracił czucie pod jej
ciężarem. W geście protestu przytuliła się jeszcze
mocniej i ukryła twarz na jego piersi.

– Domyślam się, że nie jesteś rannym ptasz-

kiem. – Uśmiechnął się.

– Zanim nie poczuję kofeiny, nie wiem, jak się

nazywam – wymruczała w jego koszulkę.

– Postaram się to zapamiętać.

97

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Ta obietnica sprawiła, iż Margarita podniosła

w końcu głowę.

– Tak dla porządku, kolejnej rzeczy, której nie

należy się po mnie spodziewać z samego rana, to
błyskotliwej wymiany zdań – zapowiedziała z kwaś-
ną miną.

Carlos odsunął moskitierę i sięgnąwszy po buty,

potrząsnął nimi, aby wysypać ewentualnych nie-
proszonych gości.

– Idę się opłukać w rzece – oznajmił. – Zosta-

wiam ci pistolet, ale proszę, raczej unikaj następnego
spotkania z pekari czy innym dużym stworzeniem.

– Zgoda, powiedz im to samo.
Gdy odchodził, siedziała po turecku na liścias-

tym materacu, przypatrując mu się zmrużonymi
oczami. Odniósł wrażenie, że tego ranka nie była
wobec niego zbyt przyjaźnie nastawiona. Carlos
musiał przyznać, że on również nie był w najlep-
szym nastroju. Winą za złe samopoczucie obarczał
nieprzespaną noc, a także konieczność spędzenia
kilku godzin w jednej pozycji, bowiem nie chcąc
budzić Margarity, cały czas leżał na wznak. Podąża-
jąc w kierunku rzeki, wykonywał ćwiczenia gim-
nastyczne. Znalazłszy się na brzegu, rozebrał się
i wszedł do zimnej, wzburzonej wody. Aby pobu-
dzić krążenie krwi, zanurzył się kilka razy, a następ-
nie natarł ciało zerwanymi po drodze liśćmi mimo-

98

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

zy. Gdy poczuł mrowienie skóry, wywołane kon-
taktem z lodowatą wodą oraz chropowatymi liśćmi,
wróciły mu energia i dobry humor. Ubrawszy się
ponownie, szybko przeczesał palcami mokre włosy
i żwawym krokiem powrócił do obozowiska. Mar-
garita siedziała w kucki przy żarzącym się ognisku,
pochłonięta splataniem kawałków liany. Carlos
zastanawiał się, jak to możliwe, aby w wojskowej
koszuli i w dżinsach wyglądała lepiej niż w czer-
wonej jedwabnej sukni?

– Zrobiłam plecak – oznajmiła, pokazując luźną

plecionkę z łodyg i liści. – Zmieścimy tu tyle mięsa,
że powinno nam wystarczyć na jakieś dwa dni.

Jej pomysłowość zrobiła na nim ogromne wraże-

nie, podobnie zresztą jak smakowity zapach, który
dobiegał z ogniska. Margarita uśmiechnęła się,
widząc jego głodną minę.

– Upiekłam pozostałe plantany i jagody na

śniadanie – wyjaśniła, przesuwając patykiem nie-
wielkie pakieciki z liści, leżące na rozżarzonych
węgielkach. – Gdy zrywałam liany, znalazłam też
kilka owoców mango. Jedz, a ja pójdę się obmyć.

Zacisnął zęby, by nie wyskoczyć z propozycją, że

umyje jej plecy.

– Tylko się pospiesz – polecił. – Musimy zaraz

ruszać.

– Rozkaz, generale!

99

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Kiedy wrócisz, jeszcze raz chciałbym posypać

twoje rany proszkiem antyseptycznym.

– Rozkaz, generale! – zawołała ponownie, tym

razem dodając fantazyjny salut.

Carlos z uśmiechem zasiadł przy ognisku i szyb-

ko pochłonął owocowe śniadanie.

Niedługo po tym, jak wyruszyli, wędrówka stała

się na tyle trudna, że stracili wszelką ochotę na
żarty. Ponieważ oddalili się od strumienia, musieli
łapać deszczową wodę podczas krótkich tropikal-
nych burz. Pełny pojemnik na wodę przy każdym
kroku obijał się o udo Carlosa, dodatkowo go
obciążając. Margarita niosła własnoręcznie uplecio-
ny plecak, a także pistolet, jako że Carlos nie mógł
ich ubezpieczać, ponieważ był zajęty torowaniem
drogi maczetą.

Nie minęło pół godziny, a ubrania lepiły im się

do ciała od potu i deszczu. Nie minęło pół dnia,
a zużyli cały zapas energii, jaki udało im się
odbudować podczas nocnego odpoczynku. Wciąż
musieli kluczyć, gdyż raz po raz natykali się na
strome urwiska i głębokie wąwozy, które musieli
omijać, nakładając sporo drogi. Nogi odmawiały im
posłuszeństwa, dłonie piekły od skaleczeń, których
nie dało się uniknąć podczas zsuwania się po
zboczach i wspinaczek.

100

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Margarita szybko straciła poczucie czasu oraz

orientację przestrzenną. Była tak zmęczona, że
miała wrażenie, iż gorące, lepkie powietrze parzy
jej płuca przy każdym wdechu. Gdy już myślała, że
nie da rady zrobić ani kroku, Carlos zarządził
przystanek.

Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale sądząc

po ilości światła, wpadającego przez gęsty bal-
dachim liści, było wczesne popołudnie.

– Jak dużo przeszliśmy? – zapytała z cieka-

wością.

Była tak zmęczona opędzaniem się od moskitów

oraz przedzieraniem przez chaszcze, że odnosiła
wrażenie, jakby wędrowali od tygodnia, a nie od
paru godzin.

– Niewiele ponad siedem kilometrów – odparł

Carlos, skonsultowawszy się z urządzeniem GPS.

– Żartujesz, prawda? – Margarita nie wierzyła

własnym uszom.

– A jak myślisz? Oczywiście, że nie! – odrzekł

zniecierpliwionym tonem, ponieważ był w nastroju
dalekim od żartów.

– Jesteś pewien, że dobrze odczytałeś wynik?
Nawet nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć

na to pytanie.

Oznaczało to, że do wioski zostało im około

sześciu kilometrów. Zdruzgotana Margarita opadła

101

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

ciężko na powalony pień. Teraz, gdy dowiedziała
się, jak długa jeszcze czekała ich droga, obolałe od
dźwigania plecaka ramiona dokuczały jej ze zdwojo-
ną siłą.

– Dasz radę? – Carlos przyjrzał jej się uważnie

spod oka.

– Dam – potwierdziła.
– Jestem zaskoczony, jak świetnie sobie radzisz

w tak trudnych warunkach.

Wzięła jego słowa za komplement, więc uśmiech-

nęła się lekko.

– Jesteś w lepszej formie, niż sądziłem – dodał

pozornie lekkim tonem, który obudził w niej podej-
rzliwość.

Zrozumiała ukryte pytanie, które czaiło się za

tym pozornie niewinnym stwierdzeniem. Miała
ochotę stuknąć się w głowę za to, że cały czas nie
udawała słabej, przerażonej i mdlejącej z wysiłku
kobietki.

– Regularnie uprawam gimnastykę i codziennie

biegam – odparła.

– Kiedy? – Nie dawał za wygraną.
– Proszę? – żachnęła się.
Postawiwszy stopę na pniu, Carlos oparł łokieć

na kolanie, a następnie zajrzał jej prosto w oczy.

– Kiedy się gimnastykujesz i uprawiasz jogging,

Rito? Z tego co wiem, zazwyczaj przychodzisz do

102

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

pracy pierwsza i pracujesz do późna, a przynajmniej
zawsze tak mówisz, kiedy chcę się z tobą umówić
na kolację. A więc ciekaw jestem, kiedy to wszyst-
ko robisz? Gimnastyka, bieganie, to pochłania
sporo czasu. Masz świetną kondycję, znakomicie
radzisz sobie podczas tego piekielnego marszu. Jak
to osiągnęłaś? I kiedy?

– Rano biegam i gimnastykuję się, a po po-

wrocie z pracy uprawiam w domu aerobik – odparła
wymijająco, próbując rozmasować obolałe ramiona.
– Pomaga mi się zrelaksować.

Prawdę mówiąc ćwiczenia, jakie codziennie wy-

konywała, były równie relaksujące, co spanie na
łóżku najeżonym gwoździami, ale uznała, że nie
musi zwierzać się Carlosowi z tego, co robi wieczo-
rami, gdyż była to jej prywatna sprawa. Już miała
mu to powiedzieć, gdy odsunąwszy jej dłonie, wziął
się za masaż jej ramion. Początkowo chciała za-
protestować, ale szybko zrezygnowała, czując, jak
pod jego wprawnymi palcami stwardniałe z wysiłku
mięśnie ponownie nabierają elastyczności.

– Uciekasz groźnemu przestępcy, jednym strza-

łem zabijasz dziką świnię, a do tego przez dwa dni
wędrujesz przez dżunglę i to wszystko bez słowa
skargi – mruknął. – Znam niewiele kobiet, które
mogłyby się pochwalić choćby jednym z takich
osiągnięć, ale ani jednej, która mogłaby ci dorównać.

103

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Hmm...
– To samo dotyczy mężczyzn – dodał.
Bardzo chciała przedstawić jakieś wiarygodne

wyjaśnienie, ale nie mogła się skupić, gdyż jego
dłonie czyniły cuda na jej ramionach.

– Najlepiej do działania motywuje nas despera-

cja, a ja właśnie jestem zdesperowana – odparła
wreszcie po dłuższej chwili zastanowienia. – Muszę
przyznać, że sama się sobie dziwię. Nigdy bym nie
przypuszczała, że sobie poradzę w tak niezwykłej
sytuacji. Oczywiście z twoją pomocą, bo gdybym
była sama, na pewno bym już nie żyła – dodała, by
pogłaskać jego męską próżność.

Carlos zignorował jej lizusostwo.
– Naprawdę dziwisz się sobie?
– Tak... Och, zrób tak jeszcze raz, proszę, pro-

szę! – wykrzyknęła, gdy jego palce zaczęły kreślić
koła między jej łopatkami.

Carlos spełnił jej prośbę, na moment zawieszając

rozmowę, ale absolutnie nie zamierzał odpuścić.
Bardzo nie lubił, gdy traktowano go jak naiwniaka,
a poza tym sprawa dotyczyła Margarity, była więc
pierwszej wagi. Wszystko, co dotyczyło tej kobiety,
było najważniejsze na świecie. Kochał ją, ale teraz
był naprawdę wściekły. Starannie ukrywała coś
przed nim, bawiła się z nim w kotka i myszkę.
Nienawidził tego,doprowadzało go to do furii.

104

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Chwilę jeszcze masował obolałe ramiona Mar-

garity, wreszcie przestał.

– Czy masz mnie za głupca, Rito? – zapytał,

odwracając jej głowę ku sobie.

Była tak zaskoczona tym pytaniem, że natych-

miast otworzyła oczy. W jego spojrzeniu dostrzegła
ledwie tłumioną wściekłość.

– Powiedz mi, jaką grę prowadzisz? – wycedził.

– O co w tym wszystkim chodzi, do diabła?

Będąc tak blisko niego, niemalże twarz przy

twarzy, z całego serca pragnęła mu o wszystkim
opowiedzieć – o SPEAR, o rozmowie telefonicznej
z Marcusem Watersem, o wizycie w więzieniu,
o Simonie i jego zagadkowej żądzy zemsty na
Jonaszu. Przeklinając złożoną przed laty przysięgę
milczenia, powiedziała spokojnym, wyważonym
tonem:

– Nie prowadzę żadnej gry.
Na jego twarzy odmalowała się furia... lub może

było to rozgoryczenie, że nie ufała mu na tyle, aby
wyznać prawdę?

– Odpoczęłaś już? – Zmienił temat. – Powinniś-

my ruszać.

– Carlos...
– Musimy jeszcze przejść kilometr, zanim zapad-

nie zmrok – przerwał jej ostro.

To powiedziawszy, gwałtownie odwrócił się i za-

105

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

wzięcie machając maczetą, zaczął wycinać ścieżkę
przez chaszcze.

Wściekła i nieszczęśliwa Margarita, chcąc nie

chcąc, ruszyła śladem pana generała.

Kolejna noc minęła im podobnie jak poprzednia.

Posiliwszy się zimną pieczenią oraz owocami awo-
kado, ułożyli się na osłoniętym moskitierą posłaniu
z liści i miękkich gałązek. Wtulona w ramiona
Carlosa, Margarita czuła, że pomimo fizycznej
bliskości byli sobie bardziej obcy niż poprzedniego
wieczoru. Z całego serca pragnęła odwrócić się,
wziąć w dłonie jego twarz i stopić pocałunkami ten
chłód, który wciąż gościł w jego oczach. Siła tego
pragnienia nie pozwalała jej zasnąć, mimo wyczer-
pania całodzienną wędrówką.

Nie rozumiała, skąd brała się ta potrzeba pocie-

szenia i utulenia Carlosa, bowiem nigdy dotąd nie
doświadczyła tego uczucia. No tak, ale do tej pory
Carlos nigdy nie odsunął się od niej tak bardzo.
Dopiero teraz pojęła, jak bardzo przyzwyczaiła się
do okazywanych jej względów, do jego zaintereso-
wania i podziwu.

Przypomniała sobie, że jej matka zwykła ma-

wiać, iż żona nie powinna kłaść się spać, czując
gniew do swojego męża, jeśli nie chce się obudzić
również zagniewana. Ponieważ piękna Maria de las

106

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Fuentes od trzydziestu lat cieszyła się nieustanną
adoracją swojego małżonka, Margarita podejrzewa-
ła, że matka miała rację, powtarzając tę maksymę.
Gdyby tylko było to takie proste... Gdyby tylko
była w stanie pokornie przyjąć rolę typowej ma-
drileńskiej żony, posłusznie czekającej na męża
w domu wśród gromadki dzieci.

Na myśl o dzieciach ogarnęła ją dziwna nostal-

gia. Dzieci, jej... ich dzieci... Margarity i Carlosa...
Poczuła ucisk w gardle. Leżała bez ruchu, wpat-
rzona w ciemność, zastanawiając się, jak to się stało,
że po raz pierwszy myśl o dzieciach nie wzbudziła
w niej buntu. Wręcz przeciwnie, ogarnęło ją nie-
spotykane wzruszenie, gdy wyobraziła sobie, jak
trzyma przy piersi dziecko Carlosa. Czy faktycznie
wychodząc za mąż, straciłaby swoją tożsamość, tak
jak jej się do niedawna wydawało? Słuchając miaro-
wego oddechu Carlosa, czując na swojej skórze
mocne bicie jego serca, miała ochotę zmierzyć się
z tymi uprzedzeniami.

Zaniepokojona tak nagłą zmianą swoich poglą-

dów, poruszyła się niecierpliwie na posłaniu.

– Śpij – mruknął rozkazującym tonem Carlos.
– Próbuję.
– To próbuj mocniej! – Silne ramię zacisnęło się

na jej talii.

Ta absurdalna odpowiedź w innych okolicznoś-

107

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

ciach wywołałaby wściekłą awanturę, ale Margarita
błyskawicznie zorientowała się, dlaczego Carlos
obejmował ją tak kurczowo, a jednocześnie starał
się trzymać jak najdalej od niej. Otworzyła szeroko
oczy. Ciepło jego ciała parzyło jak ogień. Wystar-
czyłoby poruszyć biodrami, odwrócić się...

– Śpij, do diabła! – warknął, jakby posiadł

zdolność czytania w jej myślach.

Następnego ranka jego nastrój nie uległ po-

prawie. W ponurym milczeniu Carlos torował drogę
przez krzaki, a gdy tylko zdarzyło mu się spojrzeć
w kierunku Margarity, natychmiast odwracał
wzrok. Była jeszcze bardziej zagubiona niż do tej
pory, nie potrafiła bowiem określić, jakie żywiła
wobec niego uczucia. Poza tym była na niego zła, że
tak się przed nią zamknął. Tym bardziej, że pragnął
jej w takim samym stopniu, jak ona jego. Na
wspomnienie ciepła jego ciała robiło jej się miękko
w kolanach. Niech diabli porwą jego żelazną samo-
kontrolę! Jakie takie pocieszenie stanowił jedynie
fakt, że Carlos nie mógł zasnąć tak długo jak ona,
a więc niemal całą noc.

Zatrzymali się tylko dwukrotnie, raz około połud-

nia na posiłek oraz mniej więcej godzinę przed
zachodem słońca. Z westchnieniem ulgi zdjęła
z ramion ciężki plecak, natomiast Carlos wspiął się

108

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

na poszarpaną granitową skałę, aby sprawdzić, czy
gdzieś nie unosi się dym, co byłoby widomą oznaką,
że są blisko celu. Jak się okazało, zauważył dym, ale
w przeciwnym niż wioska kierunku.

– Idą za nami – oznajmił grobowym głosem,

znalazłszy się ponownie na dole.

– Zbiegły więzień i jego ludzie? – upewniła się.
– Podejrzewam, że tak – potwierdził. – Nikt

z mojego oddziału nie byłby na tyle nierozsądny,
żeby rozpalić ogień za dnia.

– Jak daleko są?
– Półtora do dwóch kilometrów.
Poczuła się rozczarowana, ponieważ kilometr

w dżungli oznaczał godzinę marszu, a więc byli zbyt
daleko, by zorientować się, kto naprawdę rozpalił to
ognisko. Przeczucie podpowiadało jej, że był to
Simon.

– Musi mu bardzo na tobie zależeć, skoro ściga

cię z taką determinacją – zauważył Carlos, mierząc
ją chłodnym spojrzeniem.

Simonowi nie zależało personalnie na niej, była

mu potrzebna tylko po to, by za jej pośrednictwem
mógł dotrzeć do szefa SPEAR.

– Podejrzewam, że obydwoje jesteśmy mu po-

trzebni – odparła, sięgając po plecak. – Mówiłam ci,
że wini cię za swoje ostatnie niepowodzenia w Ma-
drile

ñ

o.

109

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Była to tylko część prawdy, ale Margarita obłud-

nie tłumaczyła sobie, że lepsza część prawdy niż
całe kłamstwo.

– Lepiej chodźmy, póki jeszcze jest widno

– zarządził.

Zarzuciwszy pasek plecaka na lewe ramię, pró-

bowała odnaleźć drugi, gdy pleciony worek uderzył
ją w plecy. Zamarła z ręką wyciągniętą za siebie.
Wrażenie, że coś wspina się jej na plecy, zaparło
jej dech w piersiach. Boże, spraw, żeby to nie
była żmija, modliła się w duchu. Ani wąż koralowy,
ani boa.

Poczuła woń cuchnącego oddechu, i w tej samej

chwili szorstkie futro otarło się o jej kark. Gdy zdała
sobie sprawę, że to margaj wskoczył jej na plecy,
poczuła silne uderzenie. To Carlos z impetem
rzucił się na nią, aby zerwać z jej ramion nie-
proszonego gościa.

110

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Rozdział siódmy

Dla kogoś, kto tak jak Carlos wręcz nienawidził

wszelkiej maści drapieżników, widok margaja
wspinającego się na plecy Margarity był jak senny
koszmar. W ciągu sekundy, jaką zajęło mu rzucenie
się do ataku, zarejestrował zadarty pysk zwierzęcia,
obnażone zęby oraz zakrzywione ostre szpony.
W następnej sekundzie jego dłoń zacisnęła się
mocno wokół szyi margaja. Carlos obrócił się w po-
wietrzu, by nie przygnieść Margarity, która pchnię-
ta przez niego upadła na trawę.

Na szczęście chwycił zwierzę za kark, więc nie

miało szansy się obrócić i ugryźć go. Adrenalina
płynąca w żyłach Carlosa kazała mu trzymać drapież-
nika na odległość wyciągniętej ręki, aby nie mógł
sięgnąć jego twarzy. Kątem oka zauważył, że Mar-
garita z rozdzierającym szlochem pada na kolana,
wolał jednak nie odrywać spojrzenia od wijącego
się, skrzeczącego stworzenia, które z furią waliło

background image

ogonem na prawo i lewo. Leżąc na plecach, cały
czas trzymał rękę maksymalnie wyciągniętą przed
siebie, jednocześnie starając się sięgnąć po macze-
tę, która tkwiła w pochwie.

Świst kuli przeciął powietrze. Ułamek sekundy

później zwierzę nie żyło. Zatrzepotały skrzydła
przerażonych ptaków, rozległy się piski uciekają-
cych małp.

Carlos utkwił zszokowane spojrzenie w zakrwa-

wionym ciele drapieżnika. Gdy po jakimś czasie
wreszcie dotarło do niego, co się stało, pełnym
obrzydzenia gestem odrzucił martwego margaja.
Już zaczął się podnosić, gdy Margarita przypadła do
niego i jednym ruchem zmusiła go do położenia się
z powrotem.

– Leż spokojnie! – nakazała, dokładnie ogląda-

jąc jego twarz i szyję. – Ugryzł cię?

– Nie...
– Nie ruszaj się – przerwała mu w pół słowa.

– Czytałam, że margaje roznoszą wściekliznę.

– Nie przejmuj się mną, Rito. Lepiej powiedz,

co z tobą.

– Wszystko w porządku. Mówiłam ci, nie

ruszaj się!

Z determinacją w oczach zdjęła z niego kamizel-

kę, aby dokładnie obejrzeć ramiona.

– Czy czułeś ugryzienie? Tutaj? A może tutaj?

112

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Och! – jęknęła, wpatrując się intensywnie w jego
lewe ramię.

Carlos za moment zamarł w bezruchu.
– Nie, to tylko zadrapanie – westchnęła z ulgą,

a następnie powróciła do szczegółowego badania.

Gdy przystąpiła do zdejmowania koszulki z Car-

losa, zdecydował, że musi ją zatrzymać, zanim
rozbierze go do naga.

– Nie ugryzł mnie – oznajmił, chwytając ją za

nadgarstki. – Złapałem go za szyję, więc nie miał
szans dosięgnać mnie zębami.

– Jesteś pewien?
– Tak, jestem pewien – zapewnił solennie.
Jego słowa zaczęły docierać powoli do Mar-

garity. Wpatrzyła się w Carlosa pełnym nadziei
spojrzeniem. Margaj nie zdołał go ugryźć. Wszyst-
ko było w porządku. Nie groziło mu niebez-
pieczeństwo. Gdy w pełni zrozumiała znaczenie
tych informacji, nastąpiła w niej opóźniona reak-
cja na szok, jakiego doznała. Całym jej ciałem
wstrząsnął silny dreszcz, po nim nastąpił kolejny,
jeszcze silniejszy i dłuższy. Do tej pory klęczała,
ale teraz uda odmówiły jej posłuszeństwa, więc
usiadła na piętach. Nie była w stanie dłużej
powstrzymywać łez. Po raz pierwszy od czasów
dzieciństwa gorzko się rozpłakała.

– Rito, nie płacz! – poprosił Carlos, obserwując,

113

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

jak raz po raz wstrząsają nią spazmatyczne szlochy.
– Nie płacz, wszystko jest w porządku.

– Nieprawda! Nic nie jest w porządku!
Wyszarpnąwszy dłoń, zaczęła tłuc pięścią w jego

klatkę piersiową, jakby to była wina Carlosa, że
margaj postanowił przejechać się na gapę w jej
plecaku.

– Przecież mógł mieć wściekliznę – szlochała.

– Mogłeś umrzeć w strasznych męczarniach! Tu, na
moich oczach!

– Rito, na litość boską! – Ponownie chwycił ją za

nadgarstek. – Przed chwilą zastrzeliłaś tego drania
z precyzją, której mogłoby ci pozazdrościć wielu
strzelców wyborowych, a teraz szlochasz jak rozhis-
teryzowana panienka?

– Nie rozmawiajmy o tym! – krzyknęła, znów

zalewając się łzami. – W ogóle nie rozmawiajmy.
Lepiej... – Zawahała się. W jej zapłakanych oczach
pojawił się niezwykły blask. – Lepiej mnie pocałuj.

Nie czekając na odpowiedź, żarliwie przywarła

do jego ust. Ze względu na specyficzny stan emocjo-
nalny, w jakim się znajdowała, nie był to najzgrab-
niejszy pocałunek, jaki Carlos w życiu otrzymał, ale
z całą pewnością najszczerszy i najbardziej namięt-
ny. Z głębokim westchnieniem przytulił się do niej,
niesiony nagłym przypływem uczuć.

Margarita wymruczała coś niezrozumiale wprost

114

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

w jego usta. Pieszczoty stały się coraz bardziej
gwałtowne, pocałunki coraz gorętsze, dłonie coraz
bardziej niecierpliwe...

To nie tak miało wyglądać, przemknęło przez

myśl Carlosowi, gdy gorączkowo rozpinał guziki
wojskowej koszuli, którą pożyczył Margaricie. Reszt-
ki cywilizowanych odruchów podpowiadały mu, że
powinien przerwać ten miłosny spektakl i zacze-
kać, aż znajdą się w bardziej romantycznym miej-
scu, ale wystarczył jeden rzut oka na skąpą czerwo-
ną bieliznę, aby zapomniał o wszelakich skrupu-
łach... Zawahał się jeszcze raz, aż wreszcie przekro-
czyli niewidzialną granicę i nie było już odwrotu.
Żadne z nich nie wiedziało, co może ich czekać po
drugiej stronie. Oboje jednak rzucili wyzwanie loso-
wi. Nie chcieli już dłużej na siebie czekać, dlatego
zespoleni w jedno, oddali się rytmowi natury.

Margarita nigdy do tej pory nie doznała tak

wielkiej, obezwładniającej rozkoszy. Miała wraże-
nie, że wyzwolona energia rozszczepiła ją na tysiące
drobnych cząsteczek. Była tak wyczerpana, że
nawet nie miała siły otworzyć oczu. Pragnęła jedy-
nie, bezpieczna i nasycona miłością, zasnąć w ra-
mionach Carlosa.

– Przepraszam. – Jego cichy głos wyrwał ją

z krainy nirwany.

115

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Podniósłszy powieki, przyjrzała się uważnie jego

przygnębionej twarzy.

– Za co? – spytała zdumiona.
– Nie powinienem był... Ja nigdy... – plątał się.

– Nigdy jeszcze nie przestałem tak bardzo nad sobą
panować.

Uznała, że nie był to najlepszy moment, aby

wyznać mu całą prawdę. Otóż gdyby nadal się
powstrzymywał, osobiście wydrapałaby mu oczy.

– Nie zraniłem cię? – zapytał łamiącym się

głosem.

– Ależ skąd! – zapewniła żarliwie.
– Następnym razem będzie lepiej – obiecał,

nieco się od niej odsuwając.

Margarita nie była w tej chwili w stanie wyob-

razić sobie, by kiedykolwiek mogło być lepiej niż
tym razem. Jeśli było idealnie, to co, ma być jeszcze
bardziej idealnie? Przecież to nielogiczne. Z dru-
giej strony, czy w miłości jest miejsce na logikę?
Uśmiechnęła się do siebie.

Carlos podniósł się, aby pozbierać rozrzucone

ubrania.

– Następnym razem będziemy się kochać

w prawdziwym łóżku – obiecał, naciągając spodnie.

W głowie Margarity zadźwięczał sygnał ostrze-

gawczy. Jeszcze nie doszła do siebie po szaleńczych
erotycznych ekscesach, a on już myślał o następ-

116

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

nych. To tempo trochę ją przerażało. Zaniepokojo-
na sięgnęła po koszulę.

– Następnym razem nie będziemy się spieszyć

– zapewnił, jakby potrafił czytać w jej myślach.
– Będziemy kochać się tak powoli, tak słodko, że
zaczniesz umierać z rozkoszy.

– Teraz też o mały włos nie umarłam – zauważy-

ła z przekornym uśmiechem, ale Carlos zdawał się
nie podzielać jej rozbawienia. – Nie dzielmy skóry
na niedźwiedziu – dodała dla rozluźnienia atmo-
sfery. – Mamy jeszcze do przebycia kilka kilomet-
rów dżungli, więc na razie nie planujmy, co zrobi-
my, gdy się z niej wydostaniemy

– Mam swoje zasady! – żachnął się. – Nie jestem

jakimś chłystkiem, który zabawi się raz z kobietą,
a potem odchodzi w siną dal.

– Och, na litość boską! – jęknęła, doprowadzona

do rozpaczy jego uporem. – Mamy dwudziesty
pierwszy wiek! Przecież to, że raz się kochaliśmy,
nie znaczy od razu, że mamy razem zamieszkać...

– Raz? – prychnął z niedowierzaniem. – Jeśli

sądzisz, że zdarzyło nam się to po raz pierwszy
i ostatni, to znaczy, że jesteś jeszcze bardziej
skołowana niż ja.

Musiała w duchu przyznać mu rację, było bo-

wiem bardzo prawdopodobne, że nie poprzestaną
na tym jednym razie. Faktycznie jednak czuła się

117

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

oszołomiona, bowiem od momentu, gdy poczuła na
ramieniu nieszczęsnego margaja, targały nią silne
emocje o skrajnie różnym zabarwieniu – strach
o własne życie, a zaraz po nim trwoga o życie
Carlosa, następnie przemożna ulga, a na koniec
gwałtowne pożądanie. A do tego wszystkiego targa-
ło nią dużo głębsze, potężniejsze uczucie, którego
nie potrafiła ani nie chciała nazwać nawet dla samej
siebie. Potrzebowała czasu, aby uporządkować ten
natłok emocji. By zrozumieć, dlaczego perspekty-
wa dzielenia życia z Carlosem przyprawiała ją
o drżenie rąk i przyspieszone bicie serca.

– Ta rozmowa niczego nowego nie wnosi, więc

wydaje mi się, że powinniśmy ją zakończyć – oznaj-
miła, sięgając po figi.

Potrząsnąwszy nimi energicznie, aby pozbyć się

nieproszonych gości, czekała z wymowną miną, aż
Carlos odwróci się, by mogła się swobodnie ubrać.
Ku jej zdumieniu udawał, że nie rozumie, o co
chodzi, zaś gdy posłała mu znaczące spojrzenie,
uśmiechnął się przekornie.

– Jak słusznie zauważyłaś, mamy już dwudzies-

ty pierwszy wiek – przypomniał.

Gdy jego wzrok powędrował niżej, ku szparze

między niezapiętymi połami koszuli, na policzki
Margarita wypłynął gorący rumieniec. Była zła na
siebie za takie absurdalne zachowanie. Przecież

118

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

zaledwie przed dziesięcioma minutami przeżywała
w ramionach Carlosa cudowne chwile miłosnego
uniesienia, dlaczego więc teraz nagle poczuła się
tak bardzo skrępowana?

Zapinając guziki koszuli, doszła do wniosku, że

czym innym jest pospieszne rozbieranie się w przy-
pływie namiętności, a czymś zupełnie innym ponow-
ne wkładanie ubrania pod bacznym okiem męż-
czyzny, który jeszcze tak niedawno pomagał jej to
ubranie zdejmować. Różnica wynikała z całkiem
odmiennej sytuacji, dlatego jej rumieniec był zu-
pełnie zrozumiały.

– Pewne rzeczy pozostają niezmienne nawet

w dwudziestym pierwszym wieku, prawda? – za-
uważył nie bez satysfakcji.

To powiedziawszy, podniósł z ziemi kamizelkę

oraz maczetę, a następnie odszedł kilka kroków, by
dać Margaricie choć trochę prywatności.

Naraz dobiegł ich głośny pisk. Carlos natych-

miast odwrócił się w kierunku, skąd nadlatywał ten
nieprzyjemny dźwięk. Na pewno z bardzo bliska.
Chwilę później hałas rozległ się ponownie. Tym
razem towarzyszył mu ogromny tumult, podniesio-
ny przez wystraszone ptaki, których setki w jednej
chwili poderwały się do lotu.

Zakląwszy cicho pod nosem, Carlos narzucił

szybko kamizelkę.

119

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Wkładaj buty – rozkazał, jakby była nieświa-

doma niebezpieczeństwa i potrzebowała specjalnej
zachęty.

Nagle nad jej głową zaszeleściły liście, zatrzesz-

czały gałęzie, a następnie po konarach przebiegło
stado niedużych kremowych małp czepiaków.
Uciekały w takim tempie, że nie mogło być naj-
mniejszych wątpliwości, iż coś je nie na żarty
wystraszyło. Margarita przyspieszyła sznurowanie
butów, natomiast Carlos przykucnął tuż obok niej
i położywszy na ziemi berettę, zanurzył dłonie
w miękkiej ściółce.

– Rozejrzę się – oznajmił krótko, rozsmarowując

błoto na ramionach i twarzy.

Bez słowa skinęła głową, starając się jak naj-

prędzej zawiązać sznurówkę.

– Zostawiam ci pistolet. Tylko błagam, nie

wpakuj mi przez pomyłkę kulki między oczy, gdy
będę wracał – zażartował.

– Jeśli wpakuję ci kulkę między oczy, to na

pewno nie będzie to przez pomyłkę – odparowała,
przeładowując broń. – No to chodźmy – dodała,
podnosząc się.

– Ale ty nigdzie nie idziesz – zaprotestował.
Margarita tylko wzruszyła ramionami. Nie chcia-

ło jej się nawet otwierać ust, aby mu udowadniać
absurdalność jego rozumowania. Podniosła wzrok

120

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

ku górze, aby przyjrzeć się niebu gdzieniegdzie
prześwitującemu przez liście drzew.

– Zostało nam najwyżej pół godziny do zachodu

słońca – oceniła. – Ponieważ to ty masz jedyny
noktowizor, nie mam innego wyjścia, jak pójść
za tobą.

– Do licha, nie mam czasu się z tobą wykłócać!

– zdenerwował się.

– A kto tu się kłóci? – zapytała z niewinną miną.

– Dalej, komendancie, idziemy! – I dodała z charak-
terystyczną zupacką artykulacją: – Rusz wreszcie
ten swój leniwy tyłek, generale!

Wystarczyło na nią spojrzeć, by domyślić się, iż

Carlos miał dwa wyjścia. Mógł albo pójść wraz z nią,
albo wymierzyć jej cios na tyle silny, by straciła
przytomność i w ten sposób grzecznie została tam,
gdzie jej nakazał.

Margarita zdawała się bezbłędnie czytać w jego

myślach.

– Nic z tego. – Uśmiechnęła się słodko. – Przy-

pominam, że właśnie dałeś mi pistolet.

Musiał przyznać, że dotąd nikt nie odważył się

z nim tak pogrywać. Wiadomo jednak, że piękna
kobieta może pozwolić sobie na wiele, a wobec
zakochanego mężczyzny, choćby nawet był genera-
łem i komandosem, na wszystko.

Jeszcze się wahał, ale wiedział, że przegrał to

121

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

starcie. Wreszcie z rezygnacją wysmarował twarz
Margarity resztką błota, którego przed chwilą użył
do kamuflażu. Krzywiąc się niemiłosiernie, wy-
pluła maź, która przypadkowo dostała się jej do ust.

Zawrócili w kierunku ścieżki, którą Carlos wy-

ciął w krzakach przed niespełna godziną, a która
teraz wydawała im się całą wiecznością.

– Trzymaj się lewej strony przynajmniej pięt-

naście metrów za mną – poinstruował. – Będę szedł
po prawej. Kiedy usłyszysz taki sygnał – zademons-
trował stłumiony, niski świst – padnij twarzą w dół
i czekaj, dopóki cię nie zawołam.

Skinęła głową. Wprawdzie w trakcie szkoleń

SPEAR nie specjalizowała się w akcjach w terenie,
ale częsta współpraca z najlepszymi agentami nau-
czyła ją, że podstawą przeżycia w takich sytuacjach
jest absolutna współpraca w grupie. Nie miała
zamiaru narażać Carlosa lub siebie na niebezpie-
czeństwo tylko po to, aby popisać się heroicznym
czynem.

Pocałowawszy ją mocno na pożegnanie, Carlos

zniknął w gęstwinie na prawo od ścieżki. Postępu-
jąc zgodnie z jego poleceniem, odczekawszy chwi-
lę, weszła w zarośla po lewej stronie. Z pistoletem
gotowym do strzału, pochylając się jak mogła
najniżej, przemieszczała się w kierunku poprzed-
niego obozowiska. Z najwyższym skupieniem

122

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

wsłuchiwała się w dźwięki dżungli, wypatrując
podejrzanego ruchu wysokich, giętkich paproci.

Nie miała pojęcia, jak daleko się cofnęli, pięć-

dziesiąt, może siedemdziesiąt metrów? Przedziera-
nie się przez chaszcze zmęczyło ją na tyle, że
musiała na moment przystanąć, aby otrzeć pot
spływający jej z czoła. Wtedy właśnie do jej uszu
dobiegł umówiony sygnał. Niewiele myśląc, padła
na twarz.

123

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Rozdział ósmy

Margarita leżała plackiem twarzą przy ziemi, pilnie

nasłuchując, co się wokół dzieje. Wydawało jej się, że
już całą wieczność pozostaje w bezruchu. Musiała
znajdować się w takiej samej pozycji dłuższą chwilę,
bo z natury płochliwa maleńka pomarańczowa żaba
wyjrzała zza kępy mchu, z niekłamanym zdumieniem
przypatrując się dziwnej, rozpłaszczonej istocie.

Bardzo niepokojący było to, iż w dżungli pano-

wała absolutna cisza, jakby poza Margaritą nie było
tu żadnego innego żywego stworzenia. Owady nie
brzęczały, ptaki nie ćwierkały ani nie trzepotały,
małpy nie pohukiwały... Upiorna, przygniatająca
cisza wręcz świdrowała w uszach. Był to bardzo,
bardzo zły znak...

W każdej chwili spodziewała się usłyszeć okrzy-

ki, odgłosy strzelaniny, świst kul i jęki rannych,
tymczasem ciągle nic. Była coraz bardziej zdener-
wowana, nienawidziła bowiem niepewności, dlate-

background image

go by zająć czymś innym myśli, sięgnęła do tyłu,
aby sprawdzić, czy w kieszeni dżinsów nadal znaj-
dowały się zapasowe naboje. Wtedy dobiegł ją
niespodziewany dźwięk.

Był to śmiech. Serdeczny męski śmiech.
Zamrugała zdumiona. Kolejny wybuch śmiechu.

Zapewne okazało się, że to ludzie Carlosa podążali
ich tropem. Na myśl, że Miguel Carreras był cały
i zdrowy, odczuła niesłychaną ulgę. Z radosnym
uśmiechem podniosła się, płosząc tym samym małą
pomarańczową żabkę.

– Wszystko w porządku, Rito – zawołał w tej

samej chwili Carlos.

Otrzepując się ze ściółki, natychmiast wyszła

z zarośli na ścieżkę. Spodziewała się ujrzeć znajomą
barczystą sylwetkę pułkownika, tymczasem jej
oczom ukazał się ktoś, kogo do tej pory nigdy nie
widziała na oczy.

Obok Carlosa stał bardzo wysoki chudy męż-

czyzna o imponujących siwych wąsach. Był ubrany
w szeroką koszulę z białej bawełny oraz workowate
lniane spodnie, czyli w typowy strój wielu Ma-
drileńczyków. Zdjąwszy z głowy mocno zniszczony
słomkowy kapelusz, gwizdnął przez szparę po bra-
kujących przednich zębach.

– Aj, przepiękna jest ta pańska kobieta, komen-

dancie – pochwalił.

125

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– O tak, to prawda – zgodził się Carlos, ignorując

malujące się na jej twarzy oburzenie. – Margarito,
przedstawiam ci Alejandra Benevideza. Alejandro,
to Margarita de las Fuentes. Alejandro pochodzi
z pobliskiej wioski, która jest tak mała, że nie
została odnotowana na mapie.

Przełożywszy pistolet do lewej ręki, Margarita

podała mężczyźnie dłoń na powitanie.

– Nawet pan sobie nie wyobraża,

señor Benevi-

dez, jak miło mi pana poznać.

– Bardzo proszę mówić mi Alejandro. – Męż-

czyzna wyciągnął ku niej rękę, wytarłszy ją uprzed-
nio w spodnie.

– Alejandro zaproponował, żebyśmy zatrzymali

się w jego domu – poinformował Carlos.

– Powinniśmy jak najprędzej wyruszyć – oznaj-

mił Alejandro. – Jeśli mrok zastanie nas w dżungli,
nie dostaniemy się już dziś do wioski, bo wciągną
windę.

Margarita nie miała pojęcia, o jakiej windzie

mówił, ale gdy w poszukiwaniu wyjaśnienia spoj-
rzała na Carlosa, ten wzruszył tylko bezradnie
ramionami i podążył za przewodnikiem.

Opuścili ścieżkę, którą wcześniej wyciął w zaroś-

lach Carlos. Alejandro prowadził ich tylko sobie
znaną, niewidoczną dla niewtajemniczonych oczu
dróżką.

126

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Nie uszli nawet kilkunastu metrów, gdy nie-

spodziewanie lunął rzęsisty deszcz, przez co węd-
rówka stała się szalenie uciążliwa.

Wreszcie dotarli do krawędzi głębokiego wąwo-

zu, na dnie którego płynęła rwąca, sądząc z odgłosu,
rzeka.

Diablo

! – mruknął pod nosem Alejandro.

– Zabrali windę.

– Jaką znowu windę? – nie wytrzymała Mar-

garita.

– Tylko nią można przedostać się na drugą

stronę rzeki – wyjaśnił mężczyzna, pokazując pal-
cem do góry.

Mrużąc oczy, Margarita uniosła wzrok i zobaczy-

ła grubą linę, która przecinała ciemniejące niebo.
Przyczepiona była do stojącego samotnie na krawę-
dzi wąwozu drzewa mahoniowego i znikała gdzieś
w ciemnościach.

– Conceptión! – krzyknął Alejandro, niemal

przyprawiając Margaritę o zawał serca.

Najpierw rozległo się szczekanie psów, ale

w końcu usłyszeli kobiecy głos:

– Alejandro, to ty?
– Tak. Prześlij mi windę.
Coś zaskrobało o pień mahoniowca. Przyjrzaw-

szy się uważniej, Margarita doszła do wniosku,
że była to główna lina, dzięki której tajemniczy

127

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

wehikuł mógł się przemieszczać. Alejandro ciągnął
sznur obydwiema rękami, aż parę chwil później
lekki stukot oznajmił przybycie niezwykłej windy.

Przyjrzawszy się temu wynalazkowi, Margarita

stwierdziła, że nazwano ją nieco na wyrost, składała
się bowiem z dwóch zbitych na krzyż desek z przy-
twierdzonym na górze bloczkiem, który przesuwał
się po linie. Nadal zastanawiała się, jak to w ogóle
działa, gdy Alejandro zaproponował jej, by jako
pierwsza odbyła podniebną podróż.

– Usiądź na poprzecznej desce i trzymaj się

pionowej – podpowiedział. – To bardzo proste.

Aż za proste, myślała z przekąsem. Miała poważ-

ne wątpliwości co do trwałości drewnianej kon-
strukcji.

– Na pewno wytrzyma mój ciężar? – spytała

nieufnie dzielna pani agent tajnej organizacji.

– Ależ oczywiście – zapewnił Alejandro. – Jeż-

dżę tym dwa razy dziennie i jakoś żyję.

Akurat ten argument wcale nie podziałał na

Margaritę uspokajająco, bowiem mężczyzna był
tak chudy, iż bez wątpienia ważył co najmniej
dziesięć kilo mniej niż ona. Wychyliwszy się poza
krawędź skalnego ustępu, zerknęła na dno wąwozu,
gdzie jakieś piętnaście metrów pod nimi szumiała
rzeka. Cóż, nawet jeśli wpadnie do wody, nie
zmoczy się bardziej niż do tej pory...

128

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Carlos, stojący do tej pory w milczeniu u jej

boku, zapytał, czy umie pływać.

– Jasne! Woda to mój drugi żywioł – zapewniła

bez cienia przesady.

Wolałaby jednak nie demonstrować swoich

umiejętności po ciemku i z ciężkim plecakiem na
ramionach, zwłaszcza iż w rzece pewnie mieszkały
pijawki i inne równie upiorne stworzenia. Po ostat-
nich doświadczeniach tropikalna fauna nie wzbu-
dzała w Margaricie zbyt wielkiego entuzjazmu.

– Zjechałbym pierwszy, ale wolę osłaniać tyły

na wypadek, gdyby coś się stało – wyjaśnił Carlos,
mocnym pociągnięciem sprawdzając trwałość liny.
Test wypadł pomyślnie.

– Rozumiem – odparła, bezskutecznie próbując

usiąść na poziomej desce, która jak dla niej znaj-
dowała się trochę za wysoko nad ziemią.

Nagle silne ręce pochwyciły ją w talii i uniosły

w górę.

– Miłej przejażdżki,

querida

– powiedział Car-

los, sadowiąc ją wygodnie. – Do zobaczenia. Nie-
długo spotkamy się po drugiej stronie.

– Mam nadzieję! – odrzekła, mocno chwytając

pionową deskę.

– Gotowa? – odezwał się Alejandro.
– Goto... Ojeeeej!
Czuła się, jakby znalazła się w wagoniku kolejki

129

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

górskiej w lunaparku. Prymitywne krzesełko jak
strzała pomknęło w dół po zwisającej luźno linie.
Margarita zacisnęła powieki, przekonana, że zaraz
wpadnie do wody, jednak gładko dotarła do najniż-
szego punktu, potem wolno podjechała wyżej,
nieco się cofnęła, aż w końcu zatrzymała się tuż nad
powierzchnią wody.

– Trzymaj się mocno! – zawołał wesoło Alejand-

ro, wyraźnie ubawiony jej strachem. – Conceptión
za chwilę wciągnie cię na brzeg.

Główna lina zatrzeszczała niepokojąco, a następ-

nie drewniany bloczek zaczął się przesuwać po
sznurze. Po serii szarpnięć Margarita znalazła się po
drugiej stronie wąwozu, gdzie została przywitana
przez żonę Alejandra, niewysoką, pulchną kobietę,
która przyjęła jej przybycie z takim spokojem,
jakby obce osoby co najmniej kilka razy dziennie
pojawiały się w tej zapomnianej przez Boga i ludzi
wiosce. Nie miały jednak czasu na rozmowę, gdyż
jak najszybciej należało przetransportować męż-
czyzn na drugą stronę rzeki. Gdy tak się stało,
Conceptión zakasała spódnicę i bez słowa poprowa-
dziła gości ledwie widoczną ścieżką. Towarzyszyła
im gromada psów, które ujadały jak najęte, infor-
mując mieszkańców wioski o ich przybyciu. Kozy
uciekały z drogi, becząc i pobrzękując dzwonkami
zawieszonymi na szyjach. Coś, co z daleka przypo-

130

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

minało wyjątkowo chudą krowę lub niespotykanej
wielkości kota tygrysiego, przypatrywało im się
uważnie z bezpiecznej odległości.

Ścieżka była tak podmokła, że buty Margarity

zapadały się aż po kostki, a wszędzie wokół słychać
było szmer cieniutkich strużek wody, które spływa-
ły po zboczu w kierunku wąwozu. Nic dziwnego, że
wszystkie domy w wiosce zbudowane były na
wysokich palach.

Wioska nie była duża, a prawdę mówiąc maleń-

ka, składała się bowiem z siedmiu zaledwie chylą-
cych się ku ziemi domostw. Nierówne, grubo
ciosane stopnie wiodły do zasłoniętych wodoodpor-
ną tkaniną otworów drzwiowych. W oknach nie
było szyb, a zniszczone dachy niezbyt dobrze
chroniły przed deszczem. Jednak mieszkańcy wios-
ki, którzy zwabieni niezwykłym zamieszaniem jak
jeden mąż wyglądali ze swych chat, nie sprawiali
wrażenia osób ogarniętych lękiem, że ich domo-
stwa lada moment rozsypią się jak domki z kart.
Wkrótce na widok obcych wylegli na środek wioski.
Dorośli, dzieci, psy, kurczaki, a nawet jedno różowe
prosię, wszyscy stłoczyli się wokół przybyszów.

Podczas gdy Alejandro odpowiadał na niezliczo-

ne pytania sąsiadów, Conceptión poprowadziła goś-
ci po schodkach do jednej z chat.

– Czujcie się jak u siebie w domu – powiedziała

131

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

serdecznie sympatyczna gospodyni, gestem zapra-
szając, aby weszli do środka.

Mocno pochyliwszy się, Margarita pierwsza we-

szła do jednoizbowej chaty, oświetlonej jedynie
migoczącymi płomykami świec. Za nią podążył
Carlos, Conceptión i jej mąż, a także pozostali
mieszkańcy wioski, łącznie z psami, kurczętami
oraz prosiątkiem.

– Siadajcie, siadajcie – powiedział Alejandro.

– Najpierw coś zjecie, a potem opowiecie nam, co
słychać.

Modląc się w duchu, aby zapadająca się lekko na

środku pomieszczenia podłoga nie ustąpiła pod
ciężarem tak dużej liczby gości, Margarita zajęła
wskazane jej miejsce na ławce przy dużym, nieheb-
lowanym stole. Mieszkańcy wioski rozsiedli się na
podłodze wzdłuż ścian, natomiast Conceptión usta-
wiała na stole miski z ryżem, czarną fasolą, talerze
z tortillami oraz cynowe kubki pełne gorącej,
słodkiej kawy.

Wszyscy obecni cierpliwie czekali, aż przybysze

skończą posiłek, a potem zasypali ich gradem
pytań. Ponieważ nie mieli elektryczności, nie mogli
słuchać radia ani oglądać telewizji, zatem wszystkie
wieści ze świata czerpali od przyjezdnych, którzy,
jak Carlos wywnioskował z rozmowy, pojawiali się
nieczęsto. Ostatni raz mieszkańcy wioski rozma-

132

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

wiali z kimś obcym przed miesiącem, dlatego
głodni byli nowinek z szerokiego świata.

– Widziałem dziś dym z ogniska – poinformował

Alejandro. – Niezbyt daleko od miejsca, gdzie was
spotkałem. Wydaje mi się, że ktoś uparcie idzie
waszym śladem.

– To prawda – przyznał z powagą w oczach

Carlos. – Ale nie wiemy, czy to mój adiutant i reszta
oddziału, czy też zbiegły więzień ze swoją bandą.

– A ten więzień jest groźny?
– Bardzo groźny – potwierdził Carlos. – W żad-

nym wypadku nie wolno go lekceważyć. Jest grubą
rybą w największym gangu narkotykowym w Ame-
ryce Południowej.

– To drań! – zawołało zgodnie kilku mieszkań-

ców wioski. – Przychodzą nie wiadomo skąd i okra-
dają nas z naszych nędznych dochodów.

Margarita i Carlos nie komentowali tego, choć

oczywiście domyślali się, że zarówno gospodarze,
jak i ich sąsiedzi trudnili się handlem nar-
kotykami. Podobna sytuacja miała miejsce na więk-
szości wiejskich obszarów Madrile

ñ

o, gdzie ubodzy

wieśniacy traktowali przemysł narkotykowy jako
jedyną szansę na zdobycie pieniędzy, dzięki któ-
rym mogli się utrzymać oraz wykształcić dzieci. Nie
mieli przy tym żadnych wyrzutów sumienia, uwa-
żali bowiem, że skoro bogaci, znudzeni życiem

133

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Amerykanie znajdowali przyjemność we wciąganiu
do nosa proszku pochodzącego z koki, a w dodatku
byli gotowi za to słono zapłacić, to czemu by tego
nie wykorzystać? Dlatego właśnie Carlos uważał, iż
należy ścigać najpotężniejszych handlarzy, a nie
takich biedaków jak mieszkańcy tej wioski, bo to ci
najwięksi, obracający milionami dolarów, wykorzy-
stywali nędzę i nieszczęście innych. Natomiast
wprowadzane właśnie reformy gospodarcze miały
zapewnić chłopom inne, za to całkiem legalne,
źródła dochodów.

– Toms i ja wybierzemy się jutro na drugą stronę

rzeki, żeby sprawdzić, kto was śledzi – zapropono-
wał Alejandro, obejmując ramieniem szeroko
uśmiechniętego, chudziutkiego chłopca w wieku
siedmiu, najwyżej ośmiu lat. – To mój wnuk. Potrafi
się wspinać po drzewach zwinniej niż małpka.

– Czy mógłbyś też wysłać najszybszego biega-

cza do najbliższej wioski, w której znajduje się
radiostacja? – poprosił Carlos. – Jeśli okaże się, że to
bandyci, będziemy potrzebowali posiłków, bo ci
ludzie są dobrze wyszkoleni i uzbrojeni po zęby
– dodał, widząc, że gospodarz szykuje się do
gwałtownej przemowy. Najpewniej chciał zapew-
nić, że mieszkańcy wioski bez problemu dadzą
odpór całej hordzie bandytów. – Na pewno mają
przy sobie karabiny, a może także moździerze.

134

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Wśród zebranych przeszedł pomruk. Mężczyźni

przybrali wojownicze miny, zaś kobiety wyglądały
na zaniepokojone. Margarita domyśliła się, że z pew-
nością mieli już kiedyś podobne kłopoty i zbrojna
walka nie jest im obca.

– Już wszystkiego się dowiedzieliście, więc idź-

cie – zarządziła Conceptión. – Nasi goście są
przemoczeni i zmęczeni. Eliado, przynieś Carloso-
wi jakąś koszulę i spodnie. Dałabym mu coś
z rzeczy Alejandra, ale pękłyby w szwach.

Wysoki, barczysty młodzieniec pospiesznie wy-

szedł, aby spełnić jej polecenie.

– A jeśli chodzi o ciebie, moja droga... – Zawaha-

ła się, mierząc Margaritę wzrokiem od czubka
głowy aż po mokre, zabłocone buty. – Tobie dam
moją ślubną suknię.

– Ogromnie dziękuję – odparła Margarita, wzru-

szona tym, że kobieta zaoferowała jej tak cenną,
pamiątkową rzecz. – Ale wystarczy mi coś skrom-
niejszego.

– Nie, nie, koniecznie musisz ją włożyć – nale-

gała Conceptión. – Trzymałam ją dla wnuczki, ale...
– Urwała, marszcząc czoło.

– Ale Anuncia uciekła z jednym gringo, który

przyjechał tu rok temu – dokończył za nią mąż. – Był
strasznie niezgrabny, potykał się o własne nogi, ciągle
gubił okulary, a w dodatku na okrągło zbierał mrówki.

135

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Mrówki! – prychnęła pogardliwie Concep-

tión, jakby to było ostatecznym dowodem szaleńst-
wa jej wnuczki.

Otworzyła duży pleciony kufer, z którego roz-

toczył się zapach kory cedru, stosowanej do od-
straszenia moli oraz zwalczania zarodków pleśni. Po
krótkich poszukiwaniach wydobyła nieco pożółkłą,
ale niegdyś bez wątpienia białą bawełnianą bluzkę
oraz piękną, rozszerzającą się do dołu spódnicę,
haftowaną wszystkimi kolorami tęczy. Z rzewnym
uśmiechem przesunęła dłonią po skomplikowanym
wzorze, złożonym z pnączy, kwiatów i różnobarw-
nych papug.

– Zaczęłam ją haftować tego samego dnia, gdy

zgodziłam się, by Alejandro ubiegał się o moje
względy. O tym, że się ze mną ożeni, wiedziałam
długo przed nim – wyjaśniła, spoglądając to na
Carlosa, to na Margaritę. – A ty jak długo każesz mu
się uwodzić, zanim za niego wyjdziesz?

Carlos z wyraźnym zainteresowaniem przypat-

rywał się Margaricie, która nie miała pojęcia, co
odpowiedzieć.

– Zresztą ceremonia ślubna tak naprawdę zna-

czy niewiele – zlitowała się nad nią gospodyni.
– Minęły trzy lata, odkąd dopuściłam Alejandra do
swego łóżka, gdy ksiądz mógł wreszcie przyjechać
do wioski i pobłogosławić nasz związek. Przy okazji

136

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

ochrzcił naszego syna i starszą córkę. Od chwili, gdy
kobieta odda się mężczyźnie, wszystko musi się
jakoś samo ułożyć.

Adresatka tej życiowej mądrości z uporem wpat-

rywała się we własne buty, aby uniknąć znaczącego
spojrzenia Carlosa.

– Aha, znalazłam też koszulę nocną – oznajmiła

Conceptión, podając Margaricie zwój miękkiej bia-
łej materii. – Masz tu też suchą bieliznę. Obok
łóżka leży kora do wyszorowania zębów i mydło.
Zostaw ten dzbanek na stole, Alejandro – zwróciła
się do męża.

– Concepción, to przecież moja najlepsza tequi-

la – zaprotestował.

– Nasi goście będą mogli jej spróbować, gdy już

zostaną sami, jeśli oczywiście będą mieli na to
ochotę. Chodź, Alejandro, już późno, pozwólmy im
odpocząć. Gdybyście nas potrzebowali, będziemy
u naszego syna – dodała, spoglądając na Margaritę
i Carlosa.

Gospodarz z wyraźnym ociąganiem postawił

gliniany dzbanek na stole, po czym podążył śladem
energicznej żony. Wraz z nimi wyszły także psy,
ujadaniem wypędzając kurczaki oraz prosię.

W izbie zapadła cisza, przerywana jedynie dud-

nieniem deszczu w blaszany dach. Przyciskając
do piersi pachnące cedrem ubrania, Margarita

137

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

niepewnie spoglądała na przypatrującego się jej zza
stołu Carlosa. Wolała nawet sobie nie wyobrażać,
jak w tej chwili się przezentowała. Cała w błocie,
przemoczona, ubrana w ogromną wojskową koszu-
lę... Pocieszała się tym, że Carlos wyglądał wcale
nie lepiej. Mokre włosy sterczały mu na wszystkie
strony, policzki i brodę porastał kilkudniowy zarost,
zaś porwana na ramieniu koszulka była przemo-
czona.

Nie mogła uwierzyć, że minęło zaledwie kilka

godzin od chwili, kiedy w przypływie namiętności
zerwała z niego tę koszulkę i kompletnie straciła
głowę w jego ramionach... Przypomniały jej się
mądre słowa Conceptión: ,,Od chwili, gdy kobieta
odda się mężczyźnie, wszystko musi się jakoś samo
ułożyć’’. A zaraz potem pamięć podsunęła jej
żarliwą obietnicę Carlosa: ,,Następnym razem bę-
dziemy się kochać w prawdziwym łóżku. Żadnego
pośpiechu. Będziemy się kochać tak powoli, tak
słodko, że zaczniesz umierać z rozkoszy’’.

Nagle zrobiło jej się gorąco. Gdy to mówił,

sądziła, że będzie miała sporo czasu na przemyś-
lenie tego, co wydarzyło się w dżungli, na znalezie-
nie kompromisu między uczuciem, jakie rozpalał
w niej Carlos, a pragnieniem niezależności. Lecz
teraz, gdy spoglądał jej prosto w oczy, była tak
oszołomiona, że nie była w stanie wyjaśnić, dlacze-

138

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

go aż tak bardzo zależało jej na owej niezależności...
Ba, nawet z trudem przypominała sobie, jak ma na
imię... Czuła się bardzo nieswojo, nie była bowiem
przyzwyczajona do sytuacji, w której nie potrafiła
się w pełni kontrolować.

– Jesteś przemoczona do suchej nitki – zauwa-

żył Carlos, przerywając jej rozmyślania. – Lepiej się
przebierz, bo jeszcze złapiesz zapalenie płuc.

Wciąż przyciskając do piersi pożyczone ubrania,

rozejrzała się po niedużej izbie. Jedynym w miarę
odosobnionym miejscem była niewielka wnęka tuż
za osłoniętym moskitierą łóżkiem. Było tam ciem-
no, ale Margarita i tak nie czuła się swobodnie, cały
czas miała bowiem wrażenie, że Carlos ją obser-
wuje. Mimo iż w pomieszczeniu utrzymywała się
dość wysoka temperatura, gdy zdejmowała mokre
dżinsy i koszulę, wstrząsnął nią silny dreszcz, a na
całym ciele pojawiła się gęsia skórka.

Dobiegło ją ciche przekleństwo, a następnie

brzęk glinianego naczynia uderzającego o cynowy
kubek. Domyśliła się, że to Carlos postanowił
spróbować tequilę Alejandra.

Zdjąwszy staniczek, zmoczonym ręcznikiem

wytarła ciało z błota i brudu, a następnie włożyła
koszulę nocną, która zakrywała ciało od szyi aż do
połowy łydek. Pozbywszy się mokrych fig, włożyła
miękkie bawełniane majtki, sięgające od talii do

139

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

pół uda. Oczywiście nigdy dotąd nie miała na sobie
nic takiego, ale staromodna bielizna okazała się
bardzo wygodna. Poza tym sam fakt, że po raz
pierwszy od dwóch dni mogła się wreszcie przebrać
w coś suchego i czystego, sprawił jej niewysłowioną
przyjemność.

Właśnie sięgała po kawałek kory, aby wyczyścić

zęby, gdy na schodach rozległo się donośne tupa-
nie, a potem dały się słyszeć męskie głosy. Domyś-
liła się, że to Eliado, zgodnie z umową, przyniósł
ubrania. Chwilę później dobiegły ją dźwięki, które
sugerowały, że Carlos również zaczął się przebierać.

Na zakończenie wieczornej toalety rozczesała

włosy drewnianym grzebieniem, po czym zaczęła
się rozglądać za dogodnym miejscem do rozwiesze-
nia mokrych ubrań. Spostrzegła, że Carlos wykorzy-
stał do tego celu wieszaki, które były przybite do
ściany niedaleko wejścia, więc podeszła, aby obok
powiesić swoją odzież.

Odwróciwszy się, zauważyła Carlosa, który wy-

godnie usadowiony na ławce przy stole, z wyrazem
zadowolenia na twarzy pociągał tequilę z cynowego
kubka. Po raz kolejny w ciągu zaledwie trzech dni
miała przy sobie innego mężczyznę. Prosta biała
koszula w wiejskim stylu miękko okrywała szerokie
ramiona, zaś sprane jasne spodnie zastąpiły oliw-
kowe bojówki. Siedząc okrakiem na drewnianej

140

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

ławce, w niczym nie przypominał dobrze jej znane-
go wiceministra obrony ani groźnego generała-ko-
mandosa.

Ona także musiała przejść metamorfozę, gdyż

Carlos przypatrywał się jej z wyraźnym zaintereso-
waniem.

– W tej koszuli nocnej wyglądasz zupełnie ina-

czej niż dotychczas,

querida

– zauważył z lekkim

uśmiechem, błąkającym się w kącikach ust. – Jak
mała dziewczynka.

Od małej dziewczynki odróżniały ją tylko ponęt-

ne kobiece kształty, tak doskonale widoczne
w świetle płomyków świec pod lekko przejrzystą
bawełnianą tkaniną. Widząc zarys jej smukłego
ciała, z wrażenia niemal upuścił kubek.

A on, naiwny, myślał, że to ta czerwona koronka

doprowadziła go do szaleństwa! Spoglądając teraz
na tę z pozoru niewinną białą koszulę, a także
rysujące się pod nią długie, staroświeckie majtki,
czuł, jak robi mu się coraz bardziej gorąco. Jednym
łykiem opróżnił kubek z ognistej zawartości.

– Conceptión miała rację, jest już bardzo późno.

Gotowa do łóżka? – spytał.

To z pozoru całkiem zwyczajne pytanie wypo-

wiedział drżącym z emocji głosem. Oboje wiedzie-
li, że nie była to niewinna propozycja udania się na
spoczynek.

141

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Widział, że Margarita toczy wewnętrzną walkę,

zauważył to w jej zagubionym spojrzeniu. Wreszcie
przymknęła oczy. Niemal czytał w jej myślach,
niemal rozumiał dręczące ją sprzeczne emocje.
Niemal...

Jego uwagi nie uszedł ów szczególny moment,

w którym skapitulowała. Tak jak tego oczekiwał.

– Gotowa – odparła powoli, patrząc mu prosto

w oczy.

Z triumfalnym uśmiechem porwał ją w ramiona.

142

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Rozdział dziewiąty

Gdy Margarita obudziła się następnego ranka,

przywitały ją lśniące, migoczące promienie słonecz-
ne. Wpadały przez szparę w moskitierze, rozpiętej
nad łóżkiem Alejandra i Conceptión, tworząc złoci-
stą plamę na szorstkiej, ręcznie tkanej pościeli.

Z błogim uśmiechem przysłuchiwała się pobeki-

waniu kóz, pobrzękiwaniu dzwonków zawieszo-
nych na ich szyjach, a także rozdzierającemu pianiu
koguta. Przeciągnęła się rozkosznie, ziewając lek-
ko. Wyciągnęła ręce, aby założyć je za głowę, ale
nagły ból w mięśniach przypomniał jej o forsownej
wędrówce, jaką niedawno odbyli. Ostatniej nocy
dowiedziała się o mięśniach, o istnieniu których do
tej pory nie miała bladego pojęcia...

Zerknęła na sąsiednią poduszkę, która wciąż

nosiła ślad po głowie Carlosa, choć wyszedł tuż
przed świtem, nakazując Margaricie, aby przespała
się jeszcze trochę. Chętnie usłuchała tego polecenia,

background image

bowiem po godzinach spędzonych w jego objęciach
była całkowicie wykończona. Gdy w swoim czasie
obiecywał jej, że następnym razem będą kochać
się wolno i namiętnie, nie ostrzegł jej, co według
niego znaczy ,,powoli’’. Niespiesznymi pieszczota-
mi doprowadzał ją na skraj szaleństwa, aż zaczęła
błagać o więcej i więcej. Rumieniła się gwałtownie,
bowiem ich krzyki mogły obudzić mieszkańców
wioski. Łudziła się jednak nadzieją, że wszyscy
spali na tyle twardo, aby ich miłosne wyczyny
pozostały niezauważone...

Nadzieję tę straciła, gdy tylko Conceptión stanę-

ła w drzwiach chaty, niosąc tacę z dzbankiem
smakowicie pachnącej gorącej czekolady oraz tale-
rze z całą furą jedzenia. Gospodyni zdawała się być
zaskoczona, widząc ją jeszcze w łóżku.

– Wybacz, proszę, nie chciałam ci przeszkadzać.

Słyszałam... hm... słyszałam, że obudziłaś się wcześ-
nie rano, więc pomyślałam, że może miałabyś
ochotę na śniadanie.

Na twarz Margarity wypłynął purpurowy rumie-

niec. Co gorsza, mimo dyskretnych poszukiwań nie
mogła zlokalizować koszuli nocnej.

– Jest pod łóżkiem – podpowiedziała ze śmie-

chem Conceptión, stawiając jedzenie na stole.

Oszołomiona smakowitym zapachem czekolady,

Margarita zapomniała o wstydzie i sięgnąwszy pod

144

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

łóżko, podniosła koszulę i nałożyła ją pospiesznie,
by jak najprędzej dołączyć do siedzącej przy stole
gospodyni.

Śniadanie składało się z podsmażanych bananów

polanych śmietaną, a także podstawowego dania
kuchni madrileńskiej, czyli czarnej fasoli w wy-
warze z warzyw. Oblizując się z apetytem, Mar-
garita zanurzyła świeżo upieczoną tortillę w gorącej
zupie.

– Pyszne – pochwaliła szczerze między jednym

a drugim kęsem.

Conceptión szerokim uśmiechem przyjęła kom-

plement.

– Nasze krowy są wprawdzie bardzo chude i nie

nadają się na mięso, za to są bardzo mleczne.
Gdybyśmy tylko mogli to mleko dowieźć na targ
zanim skwaśnieje... – zasmuciła się.

Transport mleka przez góry i dżunglę rzeczywiś-

cie był zadaniem niewykonalnym, dlatego mach-
nęła lekceważąco ręką i sięgnęła po dzbanek z so-
kiem ze świeżych pomarańczy, po czym rozlała
napój do dwóch kubków.

– Aż mi wstyd, że się tak objadam – westchnęła

Margarita, kończąc kolejną tortillę. – Zjem jeszcze
jedną, a resztę zostawię dla Carlosa.

– Nie musisz, jadł z Alejandrem, zanim wyszli

– poinformowała gospodyni.

145

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Zanim wyszli? – powtórzyła, przerywając je-

dzenie. – Jak to? A dokąd poszli?

– Carlos, Alejandro i mały Toms przeprawili się

na drugą stronę rzeki, żeby wytropić tego, kto was
śledzi.

Margarita nieomal zakrztusiła się tortillą z fasolą.

A więc Carlos udał się do dżungli na poszukiwanie
osób, które wędrowały ich śladem. Wziął ze sobą
tylko Alejandra i Tomsa, ją zaś pozostawił w wios-
ce, aby nie narażać jej na niebezpieczeństwo.
Z jednej strony była mu wdzięczna za jego opie-
kuńczość, ale z drugiej była wściekła, bo przecież
razem tyle przeżyli podczas ostatnich dni, że powi-
nien był się z nią chociaż skonsultować!

– Na pewno nic im się nie stanie – pocieszyła

Conceptión, sądząc, że przyczyną jej smutku był
niepokój o Carlosa. – Alejandro zna dżunglę jak
własną kieszeń i nie dopuści, żeby twój mężczyzna
wpadł w pułapkę.

– Carlos nie jest moim mężczyzną – sprostowa-

ła. – Jak widać, należy tylko i wyłącznie do siebie
i sam o sobie decyduje.

Sceptyczne spojrzenie gospodyni powędrowało

ku łóżku, na którym leżała zmięta pościel. Concep-
tión była jednak zbyt delikatna, aby to w jakikol-
wiek sposób skomentować.

– Zostawię cię, żebyś mogła się ubrać – stwier-

146

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

dziła i wstała. – Wszystkie kobiety są na podwórzu
i skubią kurczaki. Dołącz do nas, jeśli masz ochotę.
Aha, dziś wieczorem urządzamy uroczystość na
waszą cześć.

Z jednej strony Margarita była zaszczycona, że

mieszkańcy wioski zamierzali zorganizować uro-
czystą kolację na ich cześć, z drugiej jednak czuła
się niezręcznie, widziała bowiem, że byli bardzo
biedni i nie chciała ich pozbawiać cennego poży-
wienia. Mimo to nie zamierzała protestować, by nie
sprawić im przykrości.

Choć urodzona i wychowana w luksusie, Mar-

garita doceniała ciężką fizyczną pracę. Zadbała o to
jej matka, która nie znosiła bezczynności i nie
potrafiła siedzieć z założonymi rękami, gdy wokół
wrzała robota. Jako młoda dziewczyna, zanim jesz-
cze zdobyła serce syna właściciela ziemskiego,
Maria de las Fuentes szorowała podłogi, gotowała
w wielkim kotle bieliznę pościelową oraz gracowała
grządki w ogrodzie przy kuchni. Dumna ze swego
pochodzenia, uczyniła wszystko, co było w jej
mocy, aby jej dzieci doceniały ciężką pracę oraz
tych, którzy ją wykonywali.

Szybko dokończywszy śniadanie, Margarita

przeszła do wnęki, w której stała miska z wodą.
Chcąc jak najszybciej zmyć z siebie zapach Carlosa,
który czuła przy każdym ruchu, zaczęła z całej siły

147

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

szorować ciało szorstkim ręcznikiem. Właśnie
wkładała staromodne majtki Conceptión, gdy na
piersi poczuła znane wibracje. Natychmiast przy-
kryła medalion dłonią. To było takie frustrujące!
Gdyby tylko mogła się z nimi skontaktować! Jedno-
cześnie bardzo budujący był fakt, że nawet po
upływie kilku dni nie stracili nadziei, że uda im się
ją odnaleźć. Medalion wibrował jeszcze mniej
więcej przez minutę, po czym znieruchomiał, aby
po kolejnej chwili na nowo się uaktywnić. Sądząc,
że może to być jakiś tajny kod, Margarita położyła
dłoń na piersi, wstrzymując jednocześnie oddech,
ale po chwili wibracje ustały na dobre. Z wes-
tchnieniem znów zaczęła się ubierać.

Przepiękny strój weselny, pożyczony przez Con-

ceptión, absolutnie nie nadawał się do skubania
i zaparzania kurczaków, więc włożyła wciąż wilgot-
ne dżinsy oraz wojskową koszulę Carlosa. Ubraw-
szy się, wygładziła rozłożoną na materacach pościel,
po czym wyszła na dwór, aby dołączyć do kobiet.

Na podwórzu powitały ją salwy serdecznego

śmiechu, złociste promienie słońca oraz ściskająca
za serce nędza. Zatrzymawszy się na werandzie,
aby przyzwyczaić oczy do ostrego światła słonecz-
nego, Margarita rozejrzała się dokoła. Główna droga
wiodąca przez wioskę była zaledwie rozdeptaną,
rozjeżdżoną błotnistą dróżką, zaś stojące przy niej

148

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

domy sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały spaść
z pali, na których je zbudowano. Wioskę oddzielały
od dżungli osmalone kikuty pni drzew. Wydawały
się pełnić rolę strażników, których zadaniem było
strzec zabudowania przed wchłonięciem przez żar-
łoczną dżunglę.

Mimo oczywistych trudności oraz zagrożeń, ja-

kie niosło ze sobą mieszkanie w tym malowniczym
zakątku świata, kobiety nie wyglądały na specjalnie
zatroskane. Wokół fruwało pierze, a pracy towarzy-
szyła ożywiona dyskusja o młodym żonkosiu i świe-
żo upieczonym ojcu, który tak bardzo rozochocił się
na widok żony, że próbował unieść jej spódnicę,
choć miała dziecko przy piersi. Młoda kobieta,
która bez fałszywego wstydu wesoło opowiedziała
o swym narowistym mężu, otrzymała od sąsiadek
kilka pouczających wskazówek wziętych prosto
z życia.

– Rogerio też tego próbował, gdy karmiłam

nasze pierwsze dziecko – wyznała jedna ze śmie-
chem. – Więc wsypałam mu do piwa pokruszone
nasiona nasturcji i przez trzy dni z trudem podnosił
się z łóżka, żeby dojść do toalety. Zrozumiał
i zostawił mnie w spokoju, aż byłam na niego znowu
gotowa.

– Czyli jakiś tydzień później – zażartowała sie-

dząca obok niej kobieta. – Ale wcale ci się nie

149

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

dziwię, bo twój Rogerio jest wyjątkowo dorodny.
Podobnie zresztą jak ten zabójczo przystojny Car-
los, sądząc po odgłosach, które dziś w nocy dobiega-
ły z domu Conceptión... Co takiego? Czemu mnie
szturchasz?

Kobieta podążyła wzrokiem za znaczącym spoj-

rzeniem sąsiadki, a zauważywszy stojącą nieopodal
na werandzie Margaritę, wyraźnie się speszyła.
Jednak chwilę później pogodny uśmiech powrócił
na jej twarz.

– Oczywiście nie miałam nic złego na myśli

– zapewniła wesoło, przesuwając się na ławce, aby
zrobić miejsce dla nowo przybyłej. – Ale powiedz
nam, moja droga, czy ten twój Carlos jest taki
męski, na jakiego wygląda?

– Nawet jeszcze bardziej – odrzekła ze śmie-

chem Margarita, sadowiąc się na ławce.

Zirytowany, spocony i zmęczony Carlos czekał

na swoją kolejkę podczas przeprawy przez wąwóz.
Alejandro był już na drugim brzegu, zaś mały Toms
znajdował się właśnie w połowie drogi, przytrzymu-
jąc się mało stabilnej drewnianej konstrukcji.

Dziadek słusznie porównał go poprzedniego

wieczoru do małpki, bowiem chłopiec miał niespo-
tykane zdolności, jeśli chodzi o wspinanie się na
drzewa i skały. Niestety jego talenty tym razem

150

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

na nic się nie zdały, bo choć Toms wiele razy
podciągał się na lianach i wspinał na wysokie
drzewa, by sprawdzić, czy nad baldachimem z liści
nie unosi się dym zdradzający ludzką obecność,
nie dostrzegł nic podejrzanego. W śpiewie ptaków
nie dosłuchali się żadnego ostrzegawczego dźwię-
ku ani nie spostrzegli żadnych oznak niepokoju
wśród zwierząt. Jedynym potwierdzeniem, że fak-
tycznie ktoś śledził Margaritę i Carlosa, zanim
spotkał ich Alejandro, był ślad po ognisku, a przy
nim nadpalone papierki po cukierkach. Tak więc
zdołali ustalić tylko tyle, że podążająca ich tropem
osoba miała słabość do czekoladowych cukierków
z kokosowym nadzieniem...

Ale któż to mógł być? Zbiegły więzień czy

żołnierze? Ta niepewność doprowadzała Carlosa do
furii. Dziękował opatrzności, że zesłała im Alejand-
ra, bo gdyby nie to, że zboczyli z zaplanowanego
szlaku, aby zajść do niezaznaczonej na żadnej
mapie wioski, zapewne stanęliby oko w oko z tym
kimś, a instynkt podpowiadał Carlosowi, że nie
byłoby to miłe spotkanie. Niestety wielce praw-
dopodobne było, że skoro ktoś zadał sobie tyle
trudu, aby śledzić ich przez kilka dni w dżungli, na
pewno tak prędko nie zrezygnuje i prędzej czy
później odkryje tajemną przeprawę na drugi brzeg
wąwozu.

151

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Jeśli był to bandyta, co było bardzo prawdopodob-

ne, sprawa naprawdę przedstawiała się groźnie.
Musiał być bardzo zdesperowany, bo nie bacząc na
czyhające w dżungli niebezpieczeństwa, uparcie
podążał ich śladem, a to oznaczało, że traktował
Carlosa i Margaritę jako śmiertelne zagrożenie,
które za wszelką cenę chciał zlikwidować. Innymi
słowy, zabić. Gotów był walczyć z madrileńskim
wojskiem, byle tylko osiągnąć swój cel. Dlaczego
jednak zbiegły więzień, zamiast uciec do innego
kraju, decydował się na tak ryzykowną akcję? I kim
on był, u diabła? Carlos nie znał nawet jego imienia.

W przeciwieństwie do Margarity...
Jej upór ogromnie irytował, a jednocześnie ranił

Carlosa. Dlaczego nie była z nim szczera? Teraz
było dla niego zupełnie oczywiste, że wiedziała
o tym przestępcy dużo więcej, niż chciała się do
tego przyznać. W ogóle wiedziała i potrafiła o wiele
więcej, niż sądził jeszcze przed tygodniem. Gotów
był założyć się o ostatniego centavo, że wcale nie na
farmie ojca nauczyła się tak doskonale strzelać!

Kilka razy miał ochotę potrząsnąć nią mocno, by

wydusić z niej prawdę. Co więcej, ostatniej nocy
przez moment zastanawiał się, czy nie posunąć się
do podłego co prawda szantażu. Chciał mianowicie
powiedzieć jej, że jeśli nie wyzna mu prawdy, nie
dokończy tego, co tak chwacko zaczął i pozostawi ją

152

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

z niezaspokojonym pragnieniem. Jednak gdy spoj-
rzał w niebieskie oczy Margarity i usłyszał swoje
imię wyszeptane przez nią, zapomniał o wszelkiej
strategii i podstępnych knowaniach. Co więcej,
zapomniał o tym, co ich dzieliło, całkowicie oddając
się temu, co zespalało ich w jedno.

Zaczynał poważnie powątpiewać, czy kiedykol-

wiek zdoła zaspokoić głód, jaki wzbudzała w nim
Margarita, bowiem po szalonej nocy nadal nie miał
jej dość, tylko przeciwnie, pragnął jeszcze bardziej.
Była pierwszą kobietą, która zachwycała go bez
względu na to, czy miała na sobie skąpą czerwoną
sukienkę, ogromną wojskową koszulę, czy też dłu-
gą, niby aseksualną bawełnianą koszulę nocną.

Podobała mu się nawet z pierzem we włosach!

Na widok jej zarumienionej, uśmiechniętej twarzy,
okolonej burzą potarganych włosów, w które wplą-
tały się kurze pióra, aż potknął się z wrażenia i mało
brakowało, by upadł jak długi.

Nieświadoma jego przybycia, wesoło śmiała się,

gawędząc z kobietami, jednocześnie skubiąc kur-
czaka z wprawą, o którą nigdy by jej nie podej-
rzewał. Doprawdy nie było chyba na świecie zada-
nia, któremu by nie sprostała. Wyglądało na to, że
potrafiła absolutnie wszystko.

Fakt, iż wiedział o niej tak mało, że wciąż miała

przed nim sekrety, jednocześnie intrygował go

153

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

i drażnił. Dlatego zbliżając się do zabudowań, był
skrzywiony, jakby w ogóle nie cieszył go jej widok.
Humoru nie poprawił mu także sposób, w jaki go
przywitała. Gdy tylko go ujrzała, natychmiast prze-
stała się uśmiechać, a jej spojrzenie stało się chłod-
ne, wręcz lodowate. Przekazawszy na wpół oskuba-
nego kurczaka siedzącej obok kobiecie, wstała
i ocierając dłonie o dżinsy, podeszła do niego.

– I co, znaleźliście coś?
– Ślad po ognisku i parę papierków po cukier-

kach – odrzekł oschłym tonem, domyślał się bo-
wiem, jakie pytanie padnie za chwilę i był na siebie
wściekły, że nie potrafi na nie odpowiedzieć.

– Nie wiesz, kto rozpalił to ognisko?
– Nie – mruknął.
Przez moment rozważała w milczeniu jego od-

powiedź.

– Czy nie sądzisz, że powinieneś był mnie

poinformować o swojej wyprawie z Alejandrem do
dżungli? – zapytała zirytowanym tonem.

– Spałaś, kiedy wychodziłem – odparł, czując się

nieswojo, gdyż prowadzili tę rozmowę na oczach
wszystkich. – Obudziłem cię wcześniej... – Prze-
rwał mu gwałtowny wybuch śmiechu jednej z ko-
biet. – No więc obudziłem cię, ale znowu zasnęłaś.
Pewnie wykończyła cię ta długa wędrówka przez
dżunglę.

154

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Znów wybuch śmiechu.
– Coś ją na pewno wykończyło! – wesoło zawo-

łała jedna z kobiet.

Zastanawiając się gorączkowo, o czym ten bab-

ski sejmik mógł dyskutować podczas jego nieobec-
ności, ujął Margaritę pod rękę.

– Może porozmawiamy o tym, kiedy będę się

mył? – zaproponował. – Alejandro mówił mi, że
gdzieś tu w pobliżu jest staw.

Z przyczyn kompletnie dla niego niezrozumia-

łych, podwórze aż zadudniło od śmiechu. Mar-
garita zdawała się podzielać rozbawienie pozosta-
łych kobiet, ponieważ jej wargi zadrżały, mimo że
bardzo starała się zachować powagę. Carlos zerknął
na Alejandra, ale ten zdawał się niczego nie poj-
mować.

– O co chodziło? – zapytał, gdy trochę się już

oddalili.

– O nic.
Z tyłu wciąż dobiegał ich serdeczny śmiech,

więc Carlos nie dawał za wygraną.

– A jednak o coś musi chodzić – powiedział,

hamując złość.

– To naprawdę nic wielkiego – odparła Mar-

garita, rumieniąc się lekko. – Chodzi o pewien
zabawny incydent, która wydarzył się, gdy Elena
i jej mąż ostatnim razem kąpali się w tym stawie.

155

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Starannie unikając jego spojrzenia, zniknęła

w chacie Conceptión i Alejandra, aby przynieść
mydło oraz czyste ubrania. Carlos oczywiście nie
musiał wiedzieć, że w wyniku tego śmiesznego
incydentu Elena po raz szósty zaszła w ciążę.
Opowieść młodej matki, jak kochali się pod wodą,
starając się przy tym nie utonąć, doprowadziła
wszystkie kobiety do spazmatycznego śmiechu.

Opowieść Eleny przypomniała Margaricie o jej

własnej głupocie, bowiem w ogniu namiętności
zapomniała o zabezpieczeniu, a ostatnie czego w tej
chwili potrzebowali, była niechciana ciąża.

Przez całą drogę nad staw Carlos milczał, po-

grążony w rozmyślaniach, także w wodzie trzymał
się od niej na odległość, nie podzielając zain-
teresowań męża Eleny. Margarita pływała niespiesz-
nie, pozwalając, by woda unosiła i kołysała jej
ciało, on zaś szorował się energicznie, zmywając
błotny kamuflaż. Zakończywszy toaletę, niecier-
pliwym gestem przesunął dłonią po zaroście, który,
jak domyślała się Margarita, musiał podrażniać
skórę twarzy w ciepłym i wilgotnym tropikalnym
klimacie.

– Muszę się jeszcze ogolić – oznajmił, potwie-

rdzając jej przypuszczenia. – A potem porozma-
wiamy.

– O czym?

156

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Co powinniśmy dalej zrobić.
Namydliwszy strannie policzki i brodę, rzucił

mydło Margaricie, a następnie podszedł do brzegu
stawu. Odprowadziła go spojrzeniem, po czym
wyszła na brzeg, ubrała się w ślubny strój Concep-
tión i usiadła na kamieniu. W tym czasie Carlos
ostrym nożem zgolił zarost z policzków i wziął się za
brodę, ponieważ jednak nie miał lusterka, zaciął się
w kilku miejscach i na skórze pojawiły się lśniące
czerwone kropelki. Syknął zniecierpliwiony, a na
szczęce pojawiła się cieniutka strużka krwi.

– Daj, pomogę ci – zaofiarowała się Margarita.
Uklęknąwszy przy nim, wzięła do ręki groźnie

wyglądający nóż, nieco mniejszy od maczety, ale
równie ostry.

– Umiesz golić? Robiłaś to kiedykolwiek? – spy-

tał zaniepokojony.

– O tak, wiele razy.
– Jak to? – Zmarszczył brwi. – Kogo?
– Mojego ojca – odparła spokojnie, w duchu

odnotowując nie bez satysfakcji jego ostry ton.
– Zanim wreszcie dobrał sobie odpowiednią ma-
szynkę elektryczną, która goliła dostatecznie do-
kładnie, często prosił mamę, żeby go ogoliła. A kie-
dy była zajęta, chętnie ją zastępowałam.

Wykonanie tej prostej czynności sprawiło jej

dużo satysfakcji, a gniew, który wcześniej czuła

157

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

wobec Carlosa z powodu porannej wyprawy, powoli
ustąpił miejsca zwykłej radości z przebywania w to-
warzystwie mężczyzny, który stawał się coraz waż-
niejszy w jej życiu.

Namydliła mu twarz, po czym wprawnym,

zdecydowanym ruchem przesunęła ostrzem po
szyi. Pochyliła się do przodu, aby sięgnąć w trud-
no dostępne miejsce na podbródku, przy okazji
przyciskając piersi do nagiego ramienia Carlosa.
Poczuła lekkie drżenie, które sprawiło jej ogrom-
ną przyjemność. Prawdziwa sielanka: wokół tro-
pikalna dżungla, nikogo w pobliżu, tylko ona
i on...

Żeby życie było takie proste, westchnęła w du-

chu. Żeby wszystko sprowadzało się do prostych,
czystych emocji, odruchów i czynności, a bylibyś-
my szczęśliwsi...

Wróciła do golenia. Całkowicie skupiła się na

tym odpowiedzialnym zajęciu, dlatego nie spo-
strzegła, że Carlos nagle zamarł. Po chwili gwałtow-
nie odtrącił jej dłoń uzbrojoną w nóż i utkwił w niej
oskarżycielskie spojrzenie.

– Co to? – zapytał ostro.
– Niby co? – Kompletnie nie miała pojęcia,

w czym rzecz.

Bez słowa chwycił w dłoń skromną ozdobę, która

wysunęła się zza dekoltu jej bluzki.

158

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– To! – warknął, podnosząc medalion na wyso-

kość jej wzroku.

Dopiero w tym momencie dotarło do niej, skąd

wzięło się to drżenie, które początkowo błędnie
przypisała emocjom. Przeklęty medalion znów za-
czął wibrować!

159

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Rozdział dziesiąty

Dłoń Carlosa ponownie zamknęła się na meda-

lionie. Margaricie wystarczyło jedno spojrzenie
w jego pociemniałe z wściekłości oczy, aby domyś-
lić się, że tym razem została przyparta do muru.

– Mów! – zażądał bez zbędnych ceregieli. – Ale

tym razem chcę usłyszeć prawdę.

Zawahała się. Przez tyle lat żyła w świętym

przekonaniu, że nikt z zewnątrz nie może wiedzieć
o jej działalności w SPEAR, dlatego teraz było jej
trudno wyznać całą prawdę. Jednak nauczono jej
też innej zasady, równie ważnej dla każdego agen-
ta, a mianowicie że gdy znajdzie się w sytuacji bez
wyjścia, powinna zapomnieć o wszelkich skrupu-
łach i w pierwszym rzędzie ratować swoją skórę.
A właśnie znalazła się w beznadziejnej matni.
Murem, do którego została przyparta, było kamien-
ne spojrzenie wiceministra obrony jej ojczystego
kraju. Carlos trzymał ją na uwięzi, czyli na cienkim

background image

złotym łańcuszku, coraz mocniej wrzynającym się
jej w skórę na karku.

– Mów! – powtórzył przez zaciśnięte zęby.
Dobrze, powie mu wszystko, zanim jednak to

nastąpi, musi nieco zrównoważyć siły. Nie od-
powiadała jej rola owieczki prowadzonej na rzeź.

– Najpierw musimy coś ustalić...
– Niczego nie będziemy ustalać! – ryknął.

– Gadaj!

Spojrzała na niego zimno.
– Pozwala pan sobie na zbyt wiele, panie minis-

trze. – Ostatnie słowo powiedziała ze znaczącym
naciskiem.

Carlos zrozumiał.
– A więc to oficjalna rozmowa?
– Tak, a zarazem całkowicie poufna. Nikomu,

nawet prezydentowi, nie zdradzisz tego, co ode
mne usłyszysz. Jeśli przyrzekniesz mi to, będę
mówić. Inaczej nie powiem ani słowa.

– Mam zatajać prawdę przed moimi zwierzch-

nikami? Czy wiesz, w jakiej sytuacji mnie stawiasz?

– Życie jest sztuką wyborów, więc wybieraj.

– Nagle uśmiechnęła się lekko. – A tak poza
protokołem przypomnę ci, że twoim najwyższym
zwierzchnikiem jest mój stryj i gdyby dowiedział
się tego, co ewentualnie ci wyznam, w rodzinie
rozpętałoby się piekło.

161

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– W coś ty się wplątała?!
– Jedno ci mogę powiedzieć, zanim dasz mi

swoje słowo. Wiedz, że stoję po dobrej stronie,
po tej samej co ty.

Carlos, mimo że ogarnięty furią, myślał logicz-

nie. Był pewien, że Margarita nie trzyma z prze-
stępcami i pod tym względem całkowicie jej ufał.
Z drugiej strony był wysokim urzędnikiem państ-
wowym i generałem, i oto stanął wobec dylematu:
może uzyskać być może ważne dla bezpieczeństwa
kraju informacje, ale będzie musiał zachować je
tylko dla siebie, a w każdym razie zataić ich źródło.
Lub nie dowie się niczego.

Uznał, że lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć.
– Masz moje słowo.
– Od trzech lat pracuję dla tajnej agencji szpie-

gowskiej SPEAR.

Carlos przeklął pod nosem tak szpetnie, że

Margarita natychmiast domyśliła się, co sądził na
temat organizacji, w której działała.

– A to, co to jest? – zapytał powoli, otwierając

dłoń, w której spoczywał medalion.

– To takie urządzenie, które informuje mnie,

kiedy moi przełożeni chcą, żebym się z nimi
skontaktowała.

– Czyżbyś przez cały ten czas miała łączność ze

SPEAR?!

162

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Nie. Medalion tylko odbiera sygnały, nie

może ich wysyłać. – Nie uwierzył. Nie ufał jej. Miał
ku temu podstawy, a jednak było jej ogromnie
przykro. – Uaktywnił się dzisiaj już kilka razy.
– Wyszarpnęła mu medalion z dłoni. – Być może to
jakaś zakodowana wiadomość, ale nie potrafię jej
rozszyfrować.

Milczał. Między nimi wyrósł ogromny, nieprze-

byty mur. Carlos oddalił się od niej, zamknął się
w sobie. Margarita była zdruzgotana. Cudowna
więź, jaka ostanio powstała między nimi, właśnie
rozpadła się w proch i pył.

– Zrozum mnie, Carlos. Nie wolno mi było

zdradzić...

– Tak, tak. Jak mogłaś komuś zaufać, skoro

sama jesteś jednym wielkim fałszem? Skoro uda-
jesz kogoś innego, niż jesteś naprawdę?

– Nikogo nie udaję! – warknęła. – Jestem tajną

agentką, generale. Jako wojskowy powinieneś coś
o tym wiedzieć.

– Tak, wiem, agentko specjalna Scully – prych-

nął ze złośliwą ironią, ignorując urażoną minę
Margarity. – Skoro już jednak dałem słowo, może
mi wreszcie wyjaśnisz, o co w tym wszystkim
chodzi i jakie jest twoje zadanie?

– Podczas studiów w Stanach zostałam zwer-

bowana do SPEAR w bardzo konkretnym celu,

163

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

a mianowicie do walki z kartelami narkotykowymi
w Ameryce Środkowej. Od trzech lat biorę udział
w różnych akcjach, ale mówić możemy tylko o obec-
nej. Otóż...

– A ja, głupi, sądziłem, że to przez moje poca-

łunki drżałaś w moich ramionach. – Skrzywił się
ironicznie. – Drżałaś z pożądania, o tak, ale do
informacji, które zamierzałaś ode mnie wyciągnąć!

– Rzeczywiście jesteś głupi – syknęła z furią.

– Czy wyciągałam od ciebie jakieś tajne informa-
cje? Mów!

– Nie – przyznał po chwili.
– A może domyślasz się, kto ci przekazał wia-

domość o ostatnim przerzucie narkotyków przez
granicę?

– Ty?
– Owszem.
– No tak... a więc dziękuję. – Zamyślił się na

chwilę. – Słuchaj, sprawa jest poważna i muszę znać
wszystkie szczegóły. Kim jest ten człowiek, który
chciał cię zabić? Skąd się wziął w Madrile

ñ

o?

Dlaczego strażnik sądził, że ten więzień cię zna?
Czemu SPEAR się nim interesuje?

– Jakieś ponad pół roku temu zorientowaliśmy

się, że ktoś wypowiedział prywatną wojnę SPEAR.
Dopiero niedawno poznaliśmy jego imię. Nazywa
się Simon. Nikt nie wie, skąd się wziął, co do tej

164

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

pory robił, wiadomo tylko, że ma liczne powiązania
z groźnymi grupami przestępczymi i terrorystycz-
nymi.

– Oraz z kartelami narkotykowymi – uzupełnił.

– I SPEAR wydelegował cię do przesłuchania tego
niebezpiecznego bandyty? Ktoś, kto wydał takie
absurdalne polecenie, powinien modlić się, żebym
go nie spotkał.

– Absurdalne? Naprawdę pozwalasz sobie na

zbyt wiele. Obrażasz mnie – wycedziła. – Poza tym
dobrze wiesz, że potrafię o siebie zadbać.

– Och, naprawdę dużo potrafisz! Na przykład

udowodnić kompletną ślepotę facetowi, który naiw-
nie sądził, że się zakochał.

Facetowi, który naiwnie sądził, że się zakochał?!

Margarita była oszołomiona.

– Carlos... – wykrztusiła z trudem.
– Dokończ swoją relację – powiedział zimno.
– Niewiele już zostało do powiedzenia. – Szyb-

ko zebrała się w sobie. – Nie udało mi się nic
wyciągnąć z Simona ani na temat jego przeszłości,
ani motywów. Wiem tylko, że traktuje swoje blizny
jak wojenne medale i że chce jak najszybciej
pokazać je Jonaszowi.

– Jonaszowi?
– To szef SPEAR. Wiem o nim jeszcze mniej

niż o Simonie, ale bezwzględnie mu ufam.

165

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Więc jednak komuś ufasz – rzucił ironicznie

i zaczął się ubierać.

– Słuchaj, Carlos, mam tego dość. Pracuję w taj-

nych służbach i obowiązują mnie pewne zasady.
Jeżeli tego nie rozumiesz, to nie wiem, jakim
cudem dochrapałeś się generalskich szlifów.

– Czy chcesz coś jeszcze dodać? – zapytał oschle.
A niby co? Tłumaczyć temu męskiemu szowiniś-

cie, że poważnie traktuje swoją misję? Że jako tajna
agentka nie mogła wcześniej powiedzieć mu o swo-
jej działalności? A na koniec, że go kocha i każdy
dzień bez niego będzie dniem straconym?

Och, nie poniży się do tego. Patrząc na zaciętą,

wściekłą twarz Carlosa, wiedziała jedno: pozostała
jej tylko duma. I milczenie.

– W takim razie wracamy do wioski – powiedział.

– Musisz się przebrać i spakować rzeczy.

– Wyruszamy?
– Ty wyruszasz. Zięć Alejandra zabierze cię

łódką w dół rzeki.

– A więc wszystko już zaplanowałeś – rzuciła

chłodno.

– Tak.
– A sam co będziesz robił?
– Alejandro i ja wybieramy się z powrotem do

dżungli. Nie wyjadę stąd, póki nie dowiem się, co
się stało z moimi ludźmi.

166

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Zatrzymała się gwałtownie. Carlos także stanął

i posłał jej miażdżące spojrzenie.

– Koniec dyskusji – warknął.
– Nigdy więcej do mnie tak nie mów – po-

wiedziała, powoli cedząc słowa. – Idę z wami.
Moim bowiązkiem jest doprowadzić do areszto-
wania Simona.

– Podjąłem już decyzję.
– Ja też. Idę z wami.
– W żadnym wypadku! – warknął.
Świerzbiło ją, by przyłożyć w tę rozjuszoną

generalską gębę, ale się pohamowała i postanowiła
spróbować perswazji.

– Twoi ludzie znaleźli się w dżungli z mojego

powodu, dlatego bardzo obchodzi mnie ich los.
Poza tym przestań się oszukiwać i przyznaj, że mnie
potrzebujesz. Oboje dobrze wiemy, kto z nas jest
lepszym strzelcem.

– Wiesz co? – wycedził przez zęby. – Dziś rano

zastanawiałem się, czy nie przywiązać cię do łóżka,
żeby wreszcie wycisnąć z ciebie prawdę. Ciekawe,
że teraz, kiedy już wszystko wiem, ten pomysł
wydaje mi się równie atrakcyjny.

Całkiem niespodziewanie Margarita zachicho-

tała.

– To naprawdę świetny pomysł... ale odłóżmy

go do czasu, kiedy będziemy już w San Rico,

167

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

dobrze? – Osiągnęła swój cel, bo Carlos zbaraniał.
– Dlaczego się dziwisz? Ja też kilka razy fantaz-
jowałam na twój temat. Jak stwierdziły kobiety
z wioski, jesteś bardzo męski, Carlos, naprawdę
bardzo męski...

To powiedziawszy, wyminęła go z podniesioną

dumnie głową, w duchu pękając z radości, bo
wreszcie ostatnie słowo należało do niej. Oczywiś-
cie zdawała sobie sprawę, jak trudno będzie jej
odbudować wzajemne zaufanie, ale poradzi sobie
z tym, bowiem gorące spojrzenie, jakim właśnie
obdarzył ją Carlos, nieźle rokowało na przyszłość.
Aby odnieść sukces, potrzebowała trochę cierp-
liwości, pomysłowości oraz... paru godzin spędzo-
nych wspólnie pod jedną moskitierą. Niestety
w najbliższej wyprawie towarzyszyć im będzie
Alejandro, więc ostatni punkt planu będzie mogła
zrealizować dopiero po powrocie do San Rico.

Potrząsnęła energicznie głową, aby pozbyć się

obrazów podsuwanych jej przez zdradliwą wyob-
raźnię. Teraz przede wszystkim musiała się skupić
na niebezpiecznej wyprawie do dżungli.

Jak się okazało, wędrówka nie była im jednak

pisana. Co więcej, niewiele brakowało, by w ogóle
nie wrócili do wioski.

Gdy wyłonili się z gęstego lasu, z przeciwnego

168

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

brzegu wąwozu rozległa się seria z karabinu maszy-
nowego. Pociski dziurawiły ziemię, rozpryskując
błoto i rozrzucając kępy trawy.

– Padnij! – rozkazał Carlos, brutalnie popycha-

jąc ją ku ziemi, wskutek czego Margarita po raz
drugi w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin
wylądowała twarzą w błocie.

W następnej chwili rzucił się na nią, by osłonić ją

przed kulami. Przygnieciona jego ciężarem, ledwie
mogła oddychać. Na szczęście zaraz przesunął się,
aby wydobyć z kabury berettę. Wystrzelił cały
magazynek tuż nad jej uchem, prawie ją ogłuszając.
Poprzez nieznośne dzwonienie w uszach usłyszała
dobiegające z drugiej strony wąwozu przekleństwa,
a także towarzyszące im piski małp i pełne przera-
żenia krzyki papug.

Przez minutę lub dwie leżała obok Carlosa,

starając się uporządkować w głowie te dźwięki oraz
dostrzec cokolwiek przez gęste listowie. Wreszcie,
gdy jej słuch doszedł już jako tako do siebie,
usłyszała donośne szeleszczenie paproci, docho-
dzące z przeciwnego brzegu rzeki. Liany zakołysały
się znacząco. To napastnicy zbliżali się do skraju
wąwozu... a więc do windy!

Jednocześnie domyślili się, co za chwilę może

się wydarzyć. Przekląwszy pod nosem, Carlos
zmierzył wzrokiem zwisającą łagodnie linę, po

169

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

której poruszała się winda. Mieszkańcom wioski
groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, bowiem
nietrudno było się domyślić, jak ktoś taki jak Simon
zamierzał ich potraktować, gdyby tylko wpadli
w jego ręce. Zdesperowany, sadystyczny bandzior
musiał się już bowiem zorientować, kto pomagał
Margaricie i Carlosowi.

– Trzeba przeciąć linę – powiedział.
– Daj mi broń. Będę cię osłaniać.
Wahał się przez chwilę, nagle jednak oprzytom-

niał. Do diabła, choć był na nią wściekły, Margarita
nie była jego wrogiem, tylko sojusznikiem, uświa-
domił sobie. Nie wolno mieszać prywatnych spraw
z zawodowymi, to pierwsza zasada.

Wreszcie spojrzał na nią cieplej... i stał się cud.

Znów byli razem, po jednej stronie barykady.
Teraz bez wahania powierzał jej swój los. Oczywiś-
cie na krótko, bo walka zbrojna nie jest zajęciem dla
kobiety, ale nie miał wyboru.

Gdy podał jej broń i zapasową amunicję, Mar-

garita w duchu głęboko odetchnęła. Ten gest miał
dla niej nie tylko praktyczne, ale i symboliczne
znaczenie.

– Przemieszczaj się przy samej ziemi – po-

instruowała. – Chowaj się za powalonymi pniami.

– Rozkaz! – Uśmiechnął się lekko.
Dla Margarity ten uśmiech był jak objawienie.

170

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

W jednym momencie, leżąc w błocie pod ob-
strzałem bandy przestępców, doszła do szalenie
prostego wniosku: kochała Carlosa ponad życie.

Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że

był to najgorszy moment na takie wyznania, toteż
na razie zatrzymała je dla siebie.

– Gotowy?
Carlos skinął głową. Ująwszy pistolet obiema

dłońmi, ułożyła łokcie na leżącym przed nią pniu,
by nie stracić równowagi w momencie wystrzału.
Przypomniała sobie, że gdy zastrzeliła pekari, broń
odskoczyła nieco w górę i w prawo.

– Ruszaj! – rzuciła komendę.
Biegnąc zygzakiem i ukrywając się za wszelkimi

możliwymi przeszkodami, Carlos zdołał się dostać
w pobliże liny obsługującej krzesełko, zanim po-
nownie rozległy się strzały. Margarita z najwyższą
trudnością mogła się skupić na obserwowaniu,
skąd napastnicy prowadzą ogień, bowiem stale
zerkała na Carlosa, żeby sprawdzić, czy nic mu
się nie stało. Wreszcie z bijącym sercem wyce-
lowała i oddała pojedynczy strzał. Rozległ się
przerażający okrzyk, padło kilka chaotycznych,
krótkich serii, aż wreszcie zapadła cisza. Wiedząc
doskonale, że minie zaledwie chwilka, nim kto
inny podejmie ostrzał, natychmiast zerwała się
i pobiegła, by dołączyć do Carlosa. Po chwili

171

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

zauważyła Alejandra, który spieszył ku nim, niosąc
najstarszy i najbardziej zardzewiały karabin, jaki
kiedykolwiek widziała. Za nim podążali inni męż-
czyźni z wioski, wszyscy uzbrojeni w maczety.

– Czy to ci handlarze narkotyków? – wysapał.
– Tak!
– Te dranie do końca życia pożałują tego, że

zaczęli strzelać w kierunku naszej wioski!

– Mają przynajmniej jeden karabin maszynowy

– sprowadził go na ziemię Carlos. – I pewnie każdy
ma rewolwer oraz pistolet maszynowy.

– Czy wiemy ilu ich jest?
– Na pewno o jednego mniej niż przed pięcioma

minutami – odparł, spoglądając ciepło na Mar-
garitę. – Dzięki naszemu strzelcowi wyborowemu.

Mężczyźni przyjrzeli się jej z aprobatą.
– Musimy zdemontować windę – oznajmił Car-

los. – Przykro mi.

– Nie ma sprawy. – Alejandro machnął ręką.

– Zbudujemy następną. Mamy już praktykę, bo co
jakiś czas spada.

– Jak to co jakiś czas spada? – Margarita nie

wierzyła własnym uszom. – Przecież wczoraj mówi-
łeś, że wozi cię w tę i z powrotem przynajmniej raz
dziennie – przypomniała.

– Bo tak jest. Wozi, póki nie spadnie, a potem

przygotowujemy nową i znów wozi.

172

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Tym razem sami pomożemy jej spaść – zade-

cydował Carlos. – Margarita i Alejandro będą mnie
osłaniać, kiedy pójdę przeciąć liny. Pozostali niech
wyprowadzą kobiety i dzieci do dżungli.

Na wszelki wypadek... Nie powiedział tego

głośno, ale wszyscy dobrze rozumieli, jak wielkie
jest zagrożenie. Przecież mieli tylko jeden pistolet
z prawdziwego zdarzenia, nie licząc prehistorycznej
strzelby Alejandra, zaś ich przeciwnicy byli uzbro-
jeni po zęby w najnowocześniejszą broń. W bezpo-
średnim starciu szanse tubylców były bliskie zeru.

Ze ściśniętym gardłem Margarita rozejrzała się

dokoła. Jedyne drzewo w okolicy, poza tym, na
którym zaczepiona była lina, znajdowało się na
środku wioski, tak więc Carlos nie miał gdzie się
schować na wypadek serii z karabinu, z czego
wynikał prosty wniosek, że jego życie zależało od
ochrony, jaką mieli mu zapewnić Alejandro i ona.

– Może wszyscy powinniśmy się wycofać do

dżungli? – zaproponowała. – Taktyczny odwrót jest
w tym przypadku uzasadniony. Możemy ich atako-
wać z ukrycia, obmyślić wypady... – Urwała, gdyż
po raz kolejny tego dnia poczuła na piersi wibracje.

Czy SPEAR naprawdę sądził, że zagubiona

w dżungli agentka nie ma nic lepszego do roboty,
jak tylko siedzieć i interpretować ich sygnały?!
Margarita zaklęła w duchu.

173

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Nasze domy to nie pałace, ale nikomu nie

pozwolimy się z nich wyrzucić – oświadczył dum-
nie Alejandro. – Jeśli trzeba, będziemy walczyć.

– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie

– uspokoił go Carlos, wyjmując maczetę. – Wypro-
wadźcie kobiety i dzieci do dżungli. Domy odbu-
dujecie, życia nie przywrócicie. Rita ma rację,
możemy działać tylko z ukrycia. Szybko, czas
ucieka.

Parę chwil później, przytulona do pali, które

podtrzymywały jeden z domów, Margarita z bijącym
sercem obserwowała, jak Carlos wprawnym ciosem
maczetą przecina konopną linę, po której przesuwała
się winda. Zza drugiego domu czujnie wyglądał
Alejandro, w każdej chwili gotowy do oddania strzału.

Gdy lina wpadła do wody, z przeciwnej strony

wąwozu wystrzelono serię z karabinu maszyno-
wego, więc Margarita błyskawicznie wycelowała
i nacisnęła spust beretty. Przez chwilę zdawało jej
się, że w gęstwinie mignęła oszpecona bliznami
twarz, zaraz jednak napastnicy schronili się w zaroś-
lach, skąd ponownie otworzyli ogień. W odpowie-
dzi zahuczała archaiczna strzelba Alejandra, na
moment ogłuszając wszystkich, którzy znaleźli się
w jej zasięgu. Niezrażony tym Alejandro opróżnił
cały magazynek, po czym załadował strzelbę i dalej
strzelał. Margarita gorączkowo zastanawiała się, co

174

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

będzie, kiedy skończy się amunicja, bowiem w ma-
gazynku beretty pozostały tylko dwa naboje. Co
będzie, jeśli nie uda im się zastrzelić bandytów,
a będą zmuszeni się wycofywać? Była tak skupiona
na obmyślaniu planu obrony, że Alejandro musiał
kilka razy zawołać ją po imieniu, by zwróciła na
niego uwagę.

– Margarita! Margarita! Posłuchaj! Słyszysz?
Potrząsnęła głową, aby odblokować porażone

hukiem strzelby uszy.

– Co takiego?
– Helikoptery.
Dopiero wtedy dosłyszała daleki odgłos wirują-

cych śmigieł. Carlos, nieopodal przyczajony w za-
głębieniu, w tym samym momencie podniósł gło-
wę, by przyjrzeć się nadlatującym maszynom. Mar-
garita nie miała możliwości ich dojrzeć, ponieważ
wciąż leżała pod podłogą domu, nie wiedziała więc,
czy są to wojskowe śmigłowce, czy też niosą na
pokładzie kolejnych bandytów.

– Widzisz je? – zawołała do Carlosa, nie mogąc

dłużej znieść niepewności.

– Tak!
Nie zdążyła dopytać się o szczegóły, gdy czubki

drzew zaczęły się kołysać, a ryk silników zagłuszył
wszelkie inne odgłosy.

Rozpętało się piekło.

175

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Rozdział jedenasty

Pierwszy helikopter osiadł na pobliskim wzgó-

rzu, drugi po chwili dołączył do niego. Wyskoczyli
z nich ubrani w bojowe mundury komandosi,
którzy natychmiast otworzyli ogień i gęste zarośla
po drugiej stronie wąwozu błyskawicznie się prze-
rzedziły. Gałęzie, ogromne liście paproci, a także
mniejsze drzewka po prostu znikały. Nawet pień
ogromnego mahoniowego drzewa, do którego przy-
czepiona była lina windy, rozszczepił się na kilka
mniejszych. Widać było gorączkowo wycofujących
się bandytów, kuśtykających, czołgających się,
bądź pełzających.

– Wstrzymać ogień! – padła komenda.
Otarłszy rękawem błoto i pot z powiek, Mar-

garita przyjrzała się komandosom, których dowódca
właśnie przebiegł obok niej, kierując się w stronę
Carlosa. Chcąc dołączyć do mężczyzn, wyszła spod
drewnianej konstrukcji, lecz nagle znieruchomiała,

background image

kątem oka spostrzegłszy jasny kształt poruszający
się wśród krzaków po drugiej stronie wąwozu.
Jeden z bandytów wyskoczył z zarośli, przykląkł
i wycelował z karabinu. Simon! Rozpoznała go
natychmiast, nie miała najmniejszych wątpliwości.
Z przerażeniem zauważyła, w którą stronę mierzył.

– Carlos! – krzyknęła ostrzegawczo.
Dowódca komandosów błyskawicznie rzucił się

na niego i obaj upadli na ziemię ułamek sekundy
wcześniej, nim zabrzmiała seria. Simon zniknął
w leśnej gęstwinie.

– Druga drużyna do helikoptera! – zawołał ktoś

za Margaritą. – Przerzut na drugą stronę, bo nam
uciekną.

Nie dbając o bezpieczeństwo, ruszyła biegiem

w kierunku mężczyzn. Była tak zatroskana o Car-
losa, że nie zauważyła leżącego kamienia, toteż
potknęła się i wyłożyła jak długa.

– Nic ci się nie stało? – zaniepokoił się Carlos,

który podbiegł, aby pomóc jej się podnieść.

– Nie, tylko...
Zdumiona przypatrywała się stojącemu naprze-

ciw niej mężczyźnie ubranemu jak komandos.

– Marcus! – zawołała, podnosząc się z kolan.
– We własnej osobie. – Z uśmiechem pochylił

się, aby cmoknąć ją w prosto w usta.

– Masz za to, że mnie tak przestraszyłaś,

177

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

znikając bez śladu. Więcej dostaniesz później, kiedy
już wyłapiemy w dżungli tych twoich przyjaciół.

Zarumieniona i rozbawiona Margarita przedsta-

wiła Marcusa Carlosowi, którego wyraz twarzy nie
wróżył nic dobrego.

– Marcus, to jest Carlos. Carlos Caballero – spre-

cyzowała.

– Domyśliłem się. – Wyciągnął rękę. – Ostatnio

dużo o tobie słyszałem, komendancie.

– Naprawdę? Ciekawe, bo ja nigdy nie słysza-

łem o tobie – odparł lodowatym tonem Carlos.

– Margarita i ja jesteśmy starymi przyjaciółmi

– powiedział Marcus, jakby to wyjaśniało, dlaczego
nagle pojawił w madrileńskiej dżungli.

Carlos podejrzliwie uniósł brwi. Zanim jednak

Marcus zaczął opowiadać zmyśloną historyjkę o je-
go znajomości z senoritą de las Fuentes, a na pewno
miał ją w zanadrzu, bo tak nakazywały zalecenia
SPEAR, spojrzenie Margarity przyciągnęła ciem-
nobrązowa plama na jego rękawie.

– Marcus, czy to krew? – zapytała z prze-

strachem.

– Pewnie tak – przyznał, zerkając na ramię. – To

tylko muśnięcie – dodał lekceważąco.

– Trafili cię? – Carlos zmarszczył czoło.
– Ta kula była przeznaczona dla ciebie, przyja-

cielu, ale pomyliła adres. – Marcus roześmiał się.

178

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Margarita miała właśnie uściślić, iż sądząc po

wielkości krwawej plamy było to coś więcej niż
tylko muśnięcie, ale w tym samym momencie nad
ich głowami rozległ się huk wirujących śmigieł.
Komandosi stłoczyli się, by wsiąść na pokład samo-
lotu, ale jeden z nich za chwilę odłączył się od grupy
i szybkim krokiem ruszył w dół wzgórza.

– Miło znów pana widzieć, komendancie – po-

witał Carlosa z szerokim, serdecznym uśmiechem.

– Nawzajem, Miguel! – Poklepał po ramieniu

swojego adiutanta. – Ilu naszych żołnierzy jest
z tobą?

– Wszyscy – odparł z dumą pułkownik.
– Świetnie! Wiedziałem, że wyciągniesz ich

z tej matni.

– Bez pomocy pewnie by mi się to nie udało

– przyznał skromnie Miguel, podnosząc głos, aby
zagłuszyć wzmagający się hałas wirujących śmigieł.
– Część bandytów trzymała nas w potrzasku,
a reszta poszła waszym tropem. Już kończyła
się nam amunicja, gdy senor Waters przyszedł
nam z pomocą.

– Wygląda na to, że mam wobec ciebie podwój-

ny dług wdzięczności – zauważył Carlos.

– Kiedy tylko razem złapiemy Simona, twój

dług zostanie spłacony z nawiązką – obiecał
Marcus.

179

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Znajdę go, muszę z nim wyrównać rachunki.

– Carlos szybkim spojrzeniem obrzucił ramię Mar-
cusa. – Miguel i ja zajmiemy się tym, a ty zatroszcz
się o siebie. Nawet najmniejsze zadrapanie może
w dżungli doprowadzić do fatalnych skutków.

Nie było czasu na dłuższą rozmowę, ponieważ

śmigłowiec był już gotów do startu, toteż Carlos
i Miguel szybko do niego podeszli i wskoczyli na
pokład. Carlos skinął głową w kierunku Marcusa,
a następnie zawołał coś do Margarity, jednak ryk
silnika zagłuszył jego słowa.

– Zaczekajcie! – krzyknęła, biegnąc za nimi.

– Lecę z wami!

– Marcus jest naprawdę ranny, choć nie przy-

znaje się do tego – powiedział Carlos. – Dopilnuj,
żeby obejrzał go lekarz. A w razie ataku na wios-
kę przejmiesz dowództwo obrony. Jesteś tu po-
trzebna.

– Ale...
– Do zobaczenia w San Rico – przerwał jej

stanowczo.

Po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut

Margarita znalazła się w męskich ramionach. Poca-
łunek Carlosa był równie krótki jak Marcosa, ale za
to wprost płonął od szaleńczej namiętności. Roz-
budziwszy w niej pragnienia, Carlos odwrócił się na
pięcie i wrócił na pokład helikoptera, który natych-

180

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

miast zaczął się podnosić. Powoli skierował się ku
wąwozowi, aż w końcu zniknął za drzewami.

Margarita z ciężkim westchnieniem odwróciła się

do Marcusa, który również śledził spojrzeniem
oddalający się helikopter. Na jego ustach zagościł ten
sam czarujący uśmiech, który znała z czasów trenin-
gu przetrwania, kiedy to dzielili się zebraną z liści
wodą, a także cienkim kocem, ukradzionym niczego
niepodejrzewającemu wrogowi.

– No, no! – mruknął. – Wygląda na to, że mam

poważną konkurencję. Chyba powinienem zacząć
się martwić.

W rzeczywistości nigdy nie łączyło ich nic więcej

niż przyjaźń, ale Margarita nie zamierzała prosto-
wać jego słów.

– Teraz powinieneś przede wszystkim martwić

się o swoje zdrowie – odparła. – Przypominam, że
dostałeś w ramię, a kiedy podczas kursu pierwszej
pomocy zabawialiśmy się w chorego i doktora,
odgrażałeś się, że jeśli jeszcze raz zbliżę się do
ciebie z igłą, natychmiast rzucisz SPEAR.

– Pamiętam! – skrzywił się niby to żartobliwie,

ale coś jednak musiało być na rzeczy. – Często mi
się śnisz,

carina

. Zwykle są to miłe sny, no wiesz...

ale czasami przeistaczasz się w bestię ze strzykawką
w ręku. Istny horror.

Marcus wprawdzie żartował, ale była to zwykła

181

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

fanfaronada. Gdy przyciskając zranione ramię do
tułowia, ruszył pod górę w kierunku drugiego
helikoptera, widać było, że jest bardzo osłabiony.
Margarita zaniepokoila się nie na żarty. Objęła go
wpół, aby było mu lżej iść.

– Jak nas znalazłeś? – spytała.
– Dzięki twojemu odbiornikowi.
Czyli słusznie podejrzewała, że częste wibracje

medalionu miały szególne znaczenie. Okazało się,
że gdy tylko Margarita przepadła bez wieści, zatrud-
nieni przez SPEAR specjaliści od urządzeń napro-
wadzających pracowali dzień i noc, aby ją odnaleźć.

– Dwa dni kombinowali, jak wzmocnić twój

sygnał, abyśmy mogli go namierzyć. Problem pole-
gał na tym, że twój medalion jest odbiornikiem,
który tylko przy okazji emituje nikłe fale, i właśnie
je musieliśmy wzmocnić na tyle, by...

– Rozumiem – rzuciła niecierpliwie.
– Kolejne dwa dni trwał montaż odpowiednio

czułych anten w Madrile

ñ

o. Dostawałaś więc coraz

potężniejsze sygnały, aż wreszcie zaczęliśmy od-
bierać twoje fale. Dziwię się, że medalion się nie
przegrzał i nie wypalił ci dziury na piersi.

– Też się zastanawiałam, czy do tego nie doj-

dzie. Wiedziałam, że coś kombinujecie, ale dopiero
teraz wiem, w czym rzecz. Drgania rzeczywiście
były coraz silniejsze. Dziś rano Carlos je wyczuł.

182

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Marcus dyskretnie nie zapytał, w jakich okolicz-

nościach do tego doszło.

– A więc już wie, że pracujesz dla SPEAR?
– Musiałam mu powiedzieć.
– Założyliśmy, że tak postąpisz, i nikt cię za to

nie będzie winił. Wymagała tego sytuacja. Oczywi-
ście zebraliśmy informacje o Carlosie. Jest w po-
rządku. Wiemy, że to dobry i prawy człowiek.

– Tak – potwierdziła, zerkając na drugą stronę

wąwozu, gdzie odleciał helikopter.

– Czy ktoś jeszcze wie?
– Słucham? – Tak głęboko zamyśliła się nad

tym, co może w tej chwili dziać się z Carlosem, że
nie dosłyszała pytania Marcusa.

– Czy ktoś jeszcze wie, że pracujesz dla SPEAR?

– powtórzył, przypatrując się jej z niepokojem.

– Tylko on. Zastrzegłam przy tym pełną dyskre-

cję, nawet przed przezydentem.

– Przystał na to? – zdumiał się Marcus.
– Nie miał innego wyjścia.
– To dobrze. W takim razie musisz poznać

oficjalny powód, dla którego tu jestem, bo mogą cię
o to pytać. Oczywiście Carlos domyśla się, że
pracujemy razem, ale wymogłaś na nim milczenie,
więc ma związane ręce. A dla innych jest bajeczka.
– Skłonił się nisko. – Pozwól, że się przedstawię.
Marcus Waters, łowca nagród, do usług szanownej

183

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

pani. Od miesięcy poszukuję Simona na zlecenie
pewnego milionera, którego córka prawie zmarła po
przedawkowaniu narkotyków dostarczonych przez
gang Simona. Udało mi się przekupić jednego
z jego ludzi, zdobyłem odpowiednie informacje
i dlatego tu jestem.

– Całkiem nieźle – pochwaliła. Rzeczywiście

Marcus pasował do wizerunku człowieka, który za
pieniądze podejmie się najbardziej niebezpiecz-
nego zadania, a opowieść o narkomance i szukają-
cym zemsty ojcu była całkowicie wiarygodna.
– No cóż, ty idź w objęcia konowała, a ja lecę na
drugi brzeg.

– Carlos wydał ci inny rozkaz.
– Ja, Carlos i rozkaz? Chyba oszalałeś!
– Uff – sapnął Marcus. – On tu dowodzi. Nie

przeginaj, wasze prywatne układy nic tu nie znaczą.

– Tak, masz rację – przyznała niechętnie.

Zaraz potem wystartował helikopter. Pilot zbli-

żył się do krawędzi wąwozu i wypuścił drugą grupę
komandosów oraz zabrał na pokład rannych. Mar-
garita bezskutecznie wypatrywała Carlosa i Migue-
la, nie dostrzegła także Simona. Była wściekła, że
nie może brać udziału w walce... i swym celnym
okiem osłaniać ukochanego.

Ranni zostali odtransportowani do wioski, gdzie

184

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

zajął się nimi lekarz, który przybył wraz z koman-
dosami.

– Masz szczęście – oznajmił, zwracając się do

Marcusa. – Kula poszarpała mięsień, ale nie uszko-
dziła kości.

– Rzeczywiście – mruknął, krzywiąc się, gdy

płyn dezynfekujący zalewał otwartą ranę. – Praw-
dziwy szczęściarz ze mnie.

Pozostawiwszy go w dobrych rękach, Margarita

poszła pożegnać się z Conceptión, Alejandrem oraz
innymi mieszkańcami wioski.

– Bardzo cię przepraszam, że zniszczyłam twój

ślubny strój. Niestety, tyle się działo...

– Ważne, że spełnił swoje zadanie. – Uśmiech-

nęła się ciepło. – Sądząc po pożegnalnym pocałun-
ku Carlosa, przyniósł szczęście także i tobie.

Być może... Wszystko rozegrało się tak szybko, że

Margarita nie miała czasu przemyśleć ostatnich
wydarzeń. Pamiętała poszczególne sceny, ale nie
umiała wyciągnąć z nich wniosków. Pamiętała gniew
Carlosa, gdy dowiedział się o Simonie i o jej pracy
w SPEAR. Nie zapomniała także chwili, gdy z jej
oczu opadły łuski i z całą jasnością zdała sobie sprawę
ze swoich uczuć. Miała nadzieję, że uda jej się
wszystko uporządkować po powrocie do San Rico.

Z uśmiechem obiecała Conceptión, że gdy tylko

wróci do domu, wyśle jej nową sukienkę.

185

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Albo nie, lepiej będzie, jak ty i Alejandro

odwiedzicie mnie w San Rico i sama wybierzesz
coś, co ci się będzie podobało – zaproponowała.
– Wyślę po was helikopter.

Byłaby bardzo szczęśliwa, mogąc chociaż w ten

sposób odwdzięczyć się za gościnność i serdecz-
ność. Mając wciąż w pamięci swój karkołomny
zjazd windą, postanowiła także zafundować miesz-
kańcom wioski materiały potrzebne do zbudowania
porządnego mostu przez wąwóz. Złożywszy takie
przyrzeczenie, dodała:

– Porozmawiam też z moim stryjem o wycięciu

drogi przez dżunglę, żebyście mogli dowieźć mleko
na targ, zanim skiśnie.

Odpowiedział jej entuzjastyczny pomruk.
– A kim jest twój stryj? – spytał zaintrygowany

Alejandro.

– Prezydentem Madrile

ñ

o.

– Do licha, że też się nie domyśliłem! – wy-

krzyknął zaskoczony. – Wprawdzie się przedstawi-
łaś, ale... Nie przypuszczałem... Tylu ludzi nosi
nazwisko de las Fuentes.

– Faktycznie, to bardzo popularne nazwisko

– przyznała. – Któryś z moich przodków musiał być
wyjątkowo płodny – zażartowała.

Hałas silników przygotowującego się do startu

helikoptera zmusił ją do szybkiego pożegnania.

186

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Kilka minut później byli już w powietrzu. Podczas
gdy Marcus zajął się przesłuchiwaniem jednego
z lżej rannych ludzi Simona, Margarita nałożyła
słuchawki, aby przysłuchiwać się rozmowie pilota
z załogą helikoptera, w którym odleciał Carlos
z oddziałem komandosów. Serce na moment zamar-
ło jej w piersi, gdy pilot helikoptera biorącego
udział w akcji zbrojnej zakomunikował, że wypat-
rzyli jakiś ślad w dżungli, więc grupa pościgowa,
dowodzona przez Carlosa, zostanie spuszczona na
ziemię, aby podążyć tym tropem. Śmigłowiec miał
pozostać w powietrzu i kontynuować poszukiwania.

Obława nadal trwała, gdy Margarita wylądowała

na lotnisku w San Rico. Ponieważ pilot przekazał
przez radio, że ma na pokładzie rannych oraz
senoritę de las Fuentes, nikogo nie zdziwił widok
karetek oraz limuzyn zaparkowanych wzdłuż pasa
startowego. Margarita z ociąganiem oddała pilotowi
słuchawki. Zaczekała, aż ranni zostaną wyniesieni
z samolotu, po czym wyszła na płytę lotniska
i natychmiast została otoczona przez tłum krew-
nych i kuzynów. Po radosnym i nieco łzawym
przywitaniu z matką, ojcem, braćmi oraz bratowy-
mi, padło nieuniknione żądanie, by wyjaśniła, co do
diabła robiła w więzieniu i dlaczego zaofiarowała się
jako zakładniczka w zastępstwie strażnika.

– Tato, proszę, później. Najpierw muszę zabrać

187

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Marcusa do szpitala. Potem odpowiem ci na wszyst-
kie pytania – wymigała się.

– Marcusa?
Cała rodzina jak jeden mąż odwróciła się ku

brudnemu, zakrwawionemu agentowi. Jej ojciec
przyjrzał mu się szczególnie uważnie.

– To pan jest tym amerykańskim łowcą nagród?

– upewnił się. – Tym, który założył podsłuch
jednemu z bandytów, a potem go przekupił?

– Tak, to ja – odparł Marcus bez mrugnięcia

okiem.

Maria de las Fuentes, wciąż piękna i smukła,

mimo że wydała na świat piątkę dzieci, wyminęła
męża, aby podziękować Marcusowi za jego odwagę.

– Musi pan zamieszkać razem z nami, póki nie

dojdzie pan do zdrowia – zdecydowała, po czym
ucałowała go w policzek.

– Cóż...
– Zdecydowaliśmy, że Marcus zatrzyma się

u mnie, aż będzie gotowy, by ponownie wyruszyć na
poszukiwania – wpadła mu w słowo Margarita.
– W ten sposób będziemy mogli spokojnie porozma-
wiać, a ja zdam mu relację z tego, czego się
dowiedziałam w ciągu ostatnich dni o tym bandycie.

Była to szczera prawda, ponieważ teraz było

najważniejsze, aby jak najszybciej przekazała wszyst-
kie informacje dotyczące jej spotkania z Simonem.

188

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Matka zmarszczyła lekko brwi, po czym znaczą-

co rozejrzała się po twarzach mężczyzn stojących
w pobliży helikoptera.

– A gdzie jest Carlos? – zapytała niby od nie-

chcenia.

– Został w dżungli.

Osiem godzin później Carlos wciąż nie powrócił,

zaś mieszkanie Margarity zamieniło się w coś, co
stanowiło połączenie szpitala i centrum dowodze-
nia. Jeden z techników pracujących dla SPEAR
zainstalował supernowoczesny komputer, który
dzięki bezpośredniemu połączeniu z tajną siecią
wojskową, pozwalał na stałe śledzenie grupy po-
ścigowej. Poza tym zamontowane w komputerze
głośniki umożliwiały podsłuchiwanie każdej roz-
mowy pilotów śmigłowca z bazą.

Czekając na wieści z dżungli, Margarita zdała

dokładne sprawozdanie ze wszystkiego, co się
działo w ciągu ostatnich kilku dni. Marcus porząd-
nie ją przemaglował, zadając setki szczegółowych
pytań, dzięki czemu dotarli do najdrobniejszych
szczegółów. Marcus, by pracować na najwyższych
obrotach, zlekceważył zalecenia lekarza i odstawił
środki przeciwbólowe, które wprawdzie przynoszą
ulgę, ale spowalniają reakcje i myślenie. Zresztą był
tak podekscytowany, że zdawał się nie odczuwać

189

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

bólu. Błyskawicznie kojarzył informacje podane
przez Margaritę z tymi, które wyciągnął od ban-
dytów przesłuchiwanych w drodze do San Rico.
Gdy po kilku godzinach morderczej pracy otrzyma-
li sygnał od Jonasza, przedstawili szczegółową rela-
cję z tego, co dotychczas ustalili. Szef zdawał się
być bardzo zadowolony z dotychczasowego prze-
biegu akcji, ponieważ wszystko wskazywało na to,
że udało im się rozbić największy kartel narkotyko-
wy w całej Ameryce Łacińskiej. Ponieważ Mar-
garita i Marcus zidentyfikowali prawie wszystkich
hurtowników, było pewne, że ten haniebny proce-
der zostanie poważnie ukrócony.

Jonasza bardzo zainteresowała też informacja,

że Simon z demonstracyjną dumą obnosił swoje
blizny.

– Zaraz poproszę, żeby dodano tę informację do

jego profilu psychologicznego – obiecał. – Może
dzięki temu wreszcie ustalimy motywy, jakimi się
kieruje?

Przypomniawszy sobie złowrogi ogień, jaki pło-

nął w spojrzeniu Simona, Margarita zacisnęła kciu-
ki za psychologów, którzy mieli zanalizować osobo-
wość bandyty.

– Może zdradził ci cokolwiek na temat swoich

dalszych planów? – zapytał Jonasz.

– To desperat. Wprawdzie zarabia krocie na

190

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

narkotykach, ale nie to jest dla niego najważniejsze.
Jest w nim jakiś diabelski ogień, chodzi pewnie
o zemstę. Wyznał mi, że wszelkimi sposobami dąży
do spotkania z tobą.

– Świetnie się spisałaś. Więcej nie mogłaś zdzia-

łać. A na spotkanie z Simonem dobrze się przy-
gotuję.

Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.

Jonasz był najbardziej odpowiedzialną osobą, jaką
znała. Kiedy przed laty zdecydował się całkowicie
odciąć od swego dotychczasowego życia, aby przy-
jąć funkcję dyrektora SPEAR, doskonale wiedział,
że jako szef tajnej organizacji wywiadowczej będzie
musiał poświęcić jej każdą minutę. Jonasz nigdy
nikogo nie zawiódł, nie zlekceważył istotnej wiado-
mości, nie wystawił bez potrzeby na niebezpie-
czeństwo żadnego agenta. Dlatego pochwała
w ustach takiego człowieka miała szczególne zna-
czenie, a także łagodziła wstyd, jaki Margarita
odczuwała za każdym razem, kiedy przypominała
sobie, że dała się uprowadzić Simonowi.

– Jakie są, twoim zdaniem, szanse, że Caballero

znajdzie Simona? – zapytał Jonasz.

Zawahała się.
– Szczerze mówiąc, małe – przyznała w końcu.

– Przekonałam się na własnej skórze, jak łatwo
zagubić się w dżungli. Były chwile, kiedy wydawało

191

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

mi się, że nigdy się stamtąd nie wydostaniemy.
Więc jak w takich warunkach skutecznie kogoś
wytropić?

A wszyscy troje wiedzieli, że Simon jest mist-

rzem ucieczki i kamuflażu. Przecież SPEAR, mając
do dyspozycji najnowszą technikę i najlepszych
specjalistów, przez kilka miesięcy nie potrafił go
namierzyć.

– Ale Carlos jest jedyną osobą, która może go

złapać – dodała z dumą w głosie.

Chwilę później Jonasz zakończył rozmowę. Mar-

garita poczuła na sobie uważne spojrzenie Marcusa.

– Nigdy się nie zakładam, ale teraz postawię

wszystkie pieniądze, że ty i Carlos wprawdzie
zagubiliście się w dżungli, ale odnaleźliście... no,
zbliżyliście się do siebie.

– To prawda – przyznała. – Nawet bardzo.

Dzika przyroda, brak wścibskich oczu, nastrój
chwili... To robi swoje.

– Dzika przyroda, nastrój chwili... A więc jest

jakieś ale?

– Nie.
– Nie umiesz kłamać. – Roześmiał się. – To ja,

Marcus, pamiętasz? Nie zamydlisz mi oczu,

carina

.

Powiedz, co cię dręczy? – Mógł być tylko jej
przyjacielem, a skryte marzenia i gorycz serca już
dawno ukrył bardzo głęboko w duszy.

192

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Margarita milczała, uznała bowiem, że to, co

czuje do Carlosa, jest tylko i wyłącznie jej sprawą.
Żeby tylko jeszcze wiedziała, co do niego czuje...

Przygryzając dolną wargę, utkwiła spojrzenie

w przeszklonych drzwiach, które prowadziły na
maleńki balkon. Za oknem rozciągał się zapierający
dech w piersiach widok na zatokę oświetloną
czerwonymi promieniami zachodzącego słońca.
Jednak Margarita myślami przebywała w ciemnej,
wilgotnej dżungli, wśród gęstych zarośli i wielkich
jak drzewa paproci.

Czy po powrocie do San Rico Carlos ponownie

przemieni się w mężczyznę, którego znała przed tą
wyprawą? Czy znów stanie się pewnym siebie
politykiem, który z zarozumiałą dumą wygłasza
konserwatywne opinie o instytucji małżeństwa?
Czy mimo tej zmiany wciąż będzie go tak mocno
kochać?

Następnego wieczoru miała poznać odpowiedź

na przynajmniej jedno z nurtujących ją pytań...

193

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Rozdział dwunasty

Marcus Waters, ogromnie sfrustrowany dwu-

dziestoczterogodzinnym brakiem jakichkolwiek
informacji na temat wyniku pościgu za Simonem,
właśnie przygotowywał sobie kolejną filiżankę
kawy w kuchni Margarity, gdy od drzwi wej-
ściowych doleciał go dziwny stukot. Natychmiast
się sprężył. Mógł to być bezdomny pies, za-
błąkany przechodzień i jeszcze tysiące innych
rzeczy. Ale mógł to być również ogarnięty żądzą
mordu Simon, który jakimś cudem wydostał się
z dżungli i pojawił się tutaj. Marcusowi wciąż
zaciskały się pięści na wspomnienie beznamięt-
nej relacji Margarity o dobie spędzonej w towa-
rzystwie tego bydlaka. Opowiedziała mu o wszyst-
kim: skąd się wzięły głębokie rany na nadgarst-
kach, o brutalnym uderzeniu w twarz, a nawet
o zapowiedzi, że będzie musiała długo i namięt-
nie błagać choćby o kroplę wody. Marcus obiecał

background image

sobie, że kiedy wreszcie dopadnie Simona, po-
stara się, by to on długo błagał o zmiłowanie.

I oto być może zwierzyna sama szła w sidła...
Z nadzieją, że to Simon czai się za dzwiami,

Marcus wyjął z cholewki pistolet i na palcach
przeszedł do przedpokoju. Gdy znów rozległ się ów
dziwny stukot, przywarł plecami do drzwi we-
jściowych. Postanowił wykorzystać atut zaskocze-
nia. Simon zjawił się tu, by zaatakować samotną
kobietę, spotka go jednak przykra niespodzianka.

Marcus gwałtownie otworzył drzwi i wycelował

pistolet marki Smith & Wesson w postać, która
stała na korytarzu. Bezwzględne spojrzenia czar-
nych i niebieskich oczu spotkały się. Przez dłuższą
chwilę mężczyźni stali w bezruchu.

– A niech cię, Caballero! – zawołał wreszcie

Marcus. – Jeśli nie chcesz zginąć, nie powinieneś
pojawiać się bez zapowiedzi.

– Ciekawe, nawet nie widziałem, że powinie-

nem się zapowiadać – odparł zniecierpliwionym
tonem Carlos. – Zwłaszcza tobie, Waters, i zwłasz-
cza w tym domu. – Zajrzał do pokoju dziennego.
– Zabawiasz się w anioła stróża?

– Tak – potwierdził Marcus, dumnie podnosząc

głowę. – Postanowiłem, że póki nie dasz znaku
życia, nie spuszczę Margarity z oka.

Groźne spojrzenie Carlosa nieco złagodniało.

195

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– To dobrze – pochwalił. – Właśnie tego spo-

dziewałem się po tobie.

Dźwigając wielki plecak na jednym ramieniu,

a na drugim ciężki nowoczesny karabin, Carlos
wkroczył do salonu. Bagaż wyglądał tak nieporęcz-
nie, że Marcus wreszcie się domyślił, skąd po-
chodził ów stukot, który go tak zaalarmował. Za-
trzasnąwszy drzwi, podążył śladem Carlosa.

– Co z Simonem? – zapytał.
Carlos w milczeniu potrząsnął przecząco głową.
– A niech to! – wyrwało się Marcusowi.
– Jeśli chcesz wiedzieć, mnie to też nie cieszy

– warknął Carlos, mierząc go lodowatym spoj-
rzeniem.

– Przepraszam, nie bierz tego za krytykę. Po

prostu cała ta sytuacja jest cholernie frustrująca, bo
SPEAR od paru miesięcy bezskutecznie próbuje go
namierzyć. Mimo że korzystamy z najbardziej
nowoczesnych technik, wciąż bawi się z nami
w kotka i myszkę. Nie mamy pojęcia, gdzie nauczył
się sztuki przetrwania, ale opanował ją do perfekcji.
Pracują nad nim najlepsi agenci i specjaliści, dla nas
to priorytetowa sprawa, ale wciąż pudło za pudłem.

Carlos zdjął karabin i oparł go o pokrytą koloro-

wą, kwiecistą tkaniną sofę. Chwilę później to samo
zrobił z plecakiem.

– Wczoraj wieczorem byłem pewny, że go zła-

196

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

piemy – przyznał, a w jego głosie pobrzmiewały
furia i zniechęcenie. – Szliśmy jego śladem w dół
głębokiego wąwozu. Zmrok zastał nas na wąskiej,
stromej ścieżce, więc musieliśmy przesuwać się
powoli, centymetr po centymetrze, plecami szoru-
jąc po skale.

Marcus musiał przyznać, że nie było to łatwe

zadanie, nawet przy użyciu noktowizora.

– Niestety kiedy dotarliśmy na dół, ślady się

urwały – kontynuował opowieść Carlos. – Pode-
jrzewam, że wszedł do rzeki i dalej posuwał się
z jej nurtem, żeby nie można go było wytropić.
Próbowaliśmy odnaleźć go z powietrza, ale roślin-
ność była zbyt gęsta, żeby wyśledzić ukrywające-
go się człowieka, który wie, jak zatrzeć wszelki
ślad. Do tego w tej cholernej dżungli zanikała
łączność radiowa, więc helikopter sobie, a my
sobie... Fatalnie to wszystko się ułożyło. Mieć
drania na wyciągnięcie ręki i pozwolić mu się
wymknąć... A przecież, do diabła, nie popełniliś-
my żadnego blędu!

– Traciliście łączność? To dlatego nie mogliśmy

się z tobą skontaktować. Martwiliśmy się o was.
Margarita mówiła, że w dżungli łatwo stracić orien-
tację i kompletnie się zagubić.

– Skoro już mówimy o Margaricie... – Przerwał,

uważnie przysłuchując się dźwiękom, które dobiegały

197

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

z łazienki. – Skoro właśnie o niej mówimy... Od jak
dawna jesteś w niej zakochany?

Marcus był przygotowany na różne pytania,

nawet na wymówki, ale czegoś takiego absolutnie
się nie spodziewał. Uśmiechnął się z zażenowaniem.
Pomyśleć, że był przekonany, iż nic a nic po nim nie
widać! Wprawdzie Margarita wciąż zdawała się
niczego nie domyślać, lecz Caballero przejrzał go na
wylot w ciągu zaledwie kilku minut. Oczywiście nie
miał zamiaru zaprzeczać, bo na nic by się to nie
zdało. Nie z tym bystrzakiem Carlosem.

– Byłem zgubiony już w pierwszej chwili, gdy

tylko spojrzałem w jej niebieskie, podszyte grana-
tem oczy – wyznał. – A gdy w szkole przetrwania
fantastycznie radziła sobie ze wszystkim, a nawet
– tu lekko się uśmiechnął – bez mrugnięcia okiem
zjadła żuka, którego jej podsunąłem. Zaimponowa-
ła mi jak żadna inna kobieta. Poznaliśmy się
właśnie na tym treningu przetrwania. Niektóre
zadania wykonywaliśmy razem jako partnerzy.
A potem w tym samym czasie zostaliśmy przyjęci
do organizacji.

– No tak, gdybyście znali się tylko prywatnie,

dużo wcześniej dowiedziałbym się o twoim ist-
nieniu.

Świadomość, że Margarita dzieliła się z Carlosem

wszystkim poza swą działalnością w SPEAR, była

198

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

dla Marcusa niezwykle bolesna, tym bardziej, że
do wczoraj nie miał pojęcia o jego istnieniu. To
znaczy znał jego nazwisko i funkcję, ale nic poza
tym...

– A ty od jak dawna o niej myślisz?
– Dużo dłużej niż ona o mnie – przyznał z krzy-

wym uśmiechem Carlos. – Długo znosiłem okrutne
upokorzenia, zmieniło się to dopiero przed paroma
dniami – dodał, rujnując ostatnie nadzieje, jakie
Marcus wbrew rozsądkowi jeszcze żywił.

Nie miał ochoty tego słuchać, ale zdawał sobie

doskonale sprawę, że nadeszła ostateczna pora, by
pozbyć się resztek złudzeń. Przecież Margarita
zawsze widziała w nim tylko przyjaciela. Oczywiście
nie zamierzał przyznawać się do porażki, nie przed
tym dumnym i przekonanym o swojej wartości
Madrileńczykiem. Nie miał też zamiaru ułatwiać mu
zadania, podpowiadając, iż Margarita zaczęła mieć
co do niego wątpliwości. Niech sobie radzi sam.

Splótłszy ręce na piersi, przyglądał się Carlosowi

w oczekiwaniu na dalszy ciąg wojny psycholo-
gicznej, jaka się między nimi toczyła. Caballero
tymczasem przeszedł do kuchni, gdzie poczęstował
się kawą.

– Nie myśl, że zapomniałem o długu, jaki mam

wobec ciebie – odezwał się, mierząc wzrokiem
Marcusa.

199

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Nie masz wobec mnie żadnego długu.
– W samą porę dotarłeś do moich ludzi, by

uratować ich od pewnej śmierci. Bez ciebie ci
bandyci rozstrzelaliby ich jak kaczki... Potem za-
słoniłeś mnie i przyjąłeś na siebie kulę Simona,
której adresatem byłem ja. Mam wobec ciebie dług
– powtórzył, popijając kawę. – Tylko nie miej
złudzeń, jego spłata z całą pewnością nie będzie
miała nic wspólnego z Margaritą.

Nieświadoma samczej wojny, która toczyła się

w jej salonie, Margarita rozkoszowała się ciepłą
wodą, która łagodnie opływała jej ciało. Niestety
wciąż bolała ją głowa, a mięśnie ramion nadal były
sztywne. Zmęczenie i napięcie dawały wyraźnie
znać o sobie. Od czasu, gdy obydwoje z Marcusem
powrócili do cywilizacji, spała co najwyżej godzinę.
Przygotowanie sprawozdania z akcji w dżungli
zajęło im całe popołudnie, zaś wieczór, noc i cały
kończący się dzień upłynęły im na gorączkowym
śledzeniu komunikatów radiowych dotyczących
Carlosa i jego ludzi. Ostatnia wiadomość, jaką
otrzymali krótko przed północą, była szczególnie
niepokojąca, gdyż okazało się, że oddział po ciem-
ku przemieszczał się wąską stromą ścieżką, która
prowadziła na dno wąwozu.

A co jeśli okaże się, że Simon wykorzystał

200

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

dogodne położenie i wystrzelał ich jak kaczki? Lub
też wpadli w zasadzkę? Margarita długo trzymała
nerwy na wodzy, teraz jednak ogarnęła ją panika.
Powinna była iść z nimi. Powinna była nalegać.
Powinna...

Jakaś dłoń przesunęła szklane drzwi, prowadzą-

ce pod prysznic. Mimo że woda zalewała jej oczy,
Margarita nie miała najmniejszych wątpliwości, kto
właśnie wchodził do brodzika.

– Carlos! – zawołała radośnie, po czym rzuciła

mu się na szyję, obsypując jego twarz pocałunkami.

Nie zważała na to, iż dwudniowy zarost drażnił

jej skórę. Była szczęśliwa, że wreszcie się odnalazł
cały i zdrowy.

– Nie znalazłeś go? – zapytała, gdy już nieco

nacieszyła się jego widokiem.

– Niestety. Zgubiliśmy trop na dnie wąwozu.

Przykro mi...

– To nic – zapewniła, głaszcząc go po mokrych

włosach. – Simon od miesięcy wodzi SPEAR za nos.

– Waters też tak twierdzi.
– Waters? – powtórzyła, nie mogąc skojarzyć

osoby z nazwiskiem. – Ach, Marcus...

Zupełnie zapomniała, że Marcus wciąż przebywa

w jej mieszkaniu. Gorączkowo zastanawiała się, jak
wyjaśnić jego obecność Carlosowi, aby nie wygląda-
ło to tak, jakby się tłumaczyła.

201

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Lekarze chcieli zatrzymać go w szpitalu na

obserwacji – zaczęła ostrożnie. – Musieliśmy jed-
nak natychmiast wziąć się do pracy, dlatego za-
proponowałam mu, żeby się u mnie zatrzymał.

– Bardzo dobry pomysł – pochwalił Carlos,

czym zupełnie zbił ją z tropu.

Spodziewała się chłodu, wymówek, a tymcza-

sem Carlos przygarnął ją do siebie i zaczął wodzić
wargami po jej szyi.

– Doszliśmy z Marcusem do wniosku, że będzie

mu dużo wygodniej u mnie – oznajmił, nie prze-
stając jej pieścić.

– Jak to? – Chciała się odsunąć, ale nie pozwolił

jej na to. Jego dłonie powędrowały w dół, wzdłuż jej
pleców, aby wreszcie zatrzymać się na pośladkach.

– Dałem mu klucze – poinformował beztrosko.
– Ale...
– Już się spakował i wyszedł.
Nie zdążyła się nawet dobrze zastanowić nad tą

nagłą zmianą, gdy Carlos przytulił ją mocno, no
i zapomniała o całym bożym świecie, o bólu głowy,
zmęczeniu, Marcusie... W tej chwili liczył się dla
niej tylko Carlos, jego pocałunki i pieszczoty,
a także miłość, którą starała się okazać mu każdym
gestem.

– Tęskniłam... – szepnęła, na co odpowiedział

jej długim, namiętnym pocałunkiem.

202

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Dywan pewnie będzie sechł przez kilka dni,

pomyślała z rozbawieniem kilka godzin później,
leżąc w miękkiej pościeli w ramionach Carlosa.
Było jej tak dobrze, że drżała na myśl o powrocie do
rzeczywistości, którą porzucili gdzieś w drodze
między łazienką a sypialnią.

– Rito... – wymruczał Carlos, odgarniając kos-

myk włosów z jej policzka.

– Hmm...?
– Kiedy zeszłej nocy szliśmy tą ścieżką na dno

wąwozu...

Otworzyła oczy, aby przyjrzeć się jego muskular-

nym ramionom, przystojnej twarzy, porośniętej
lekkim zarostem, lśniącym miękkim włosom...
Gdyby miała jeszcze choć trochę siły, podniosłaby
rękę, aby pogłaskać go po głowie, ale musiała
ograniczyć się tylko do ciepłego uśmiechu.

– Tak?
– Myślałem tylko o tym, że muszę dopaść

Simona, żeby już nigdy cię nie skrzywdził.

Była mu za to bardzo wdzięczna, choć wolałaby

sama pojmać tego bandziora.

– Oddałbym życie, żebyś tylko była bezpieczna.
– Carlos... – zaczęła z głębokim wzruszeniem.
– Poczekaj – przerwał jej. – Pozwól mi mówić.

To, co chcę teraz powiedzieć, układałem sobie
przez całą drogę do San Rico. Kocham cię, Rito.

203

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Ja... też cię kocham – wyszeptała.
– Chcę dzielić z tobą życie. Chcę być twoim

mężem, kochankiem, przyjacielem, kimkolwiek,
byle tylko być przy tobie.

– A co z moją pracą dla SPEAR? – zapytała. – Co

z fotelem senatora, o którym stryj marzy dla ciebie?
Nie jestem pewna, czy będę w stanie poświęcić
wszystko, co jest mi drogie, aby stać się potulną
żoną polityka.

– Jak ci już mówiłem, lubię moją pracę w Minis-

terstwie Obrony i nie zamierzam kandydować na
senatora – przypomniał. – A co do twojej działalnoś-
ci w SPEAR... – Zamyślił się, utkwiwszy spojrzenie
w znienawidzonym medalionie.

Ciarki przeszły go na myśl, że wystarczył jeden

sygnał, by Margarita pospiesznie opuściła jego
ramiona i ruszyła na następną, śmiertelnie groźną
akcję. Jednakże w ciągu ostatnich dni udowodniła,
że potrafi znaleźć wyjście z każdej, nawet pozornie
beznadziejnej sytuacji.

– No cóż, w dżungli poznałem cię z zupełnie

innej strony, Margarito, i muszę powiedzieć, że
jestem pod dużym wrażeniem. Podziwiam cię,
jesteś niesamowita.

Margarita była zbyt inteligentna, by nie domyś-

lić się, że swoimi dążeniami i oczekiwaniami po-
stawiła go przed nie lada dylematem.

204

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Podziwiasz mnie, a jednocześnie nie potrafisz

się pogodzić z moją pracą w SPEAR.

– Nie będę ukrywał, że ciarki mnie przechodzą,

gdy pomyślę, na co się narażasz – przyznał. – I nie-
specjalnie mi się podoba, że ty i Waters możecie
nagle gdzieś przepaść na kilka tygodni podczas
następnej tajnej akcji.

– Pomiędzy Marcusem i mną nic nie ma – zapew-

niła szybko. – Jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Carlos dyskretnie przemilczał ten problem.

Wprawdzie nie miał zamiaru dopuścić, by Marcus
stanął między nimi, zarazem jednak nie chciał
sprawić mu przykrości, ujawniając jego uczucia,
które starał się za wszelką cenę ukryć.

– Myślę, że będę w stanie jakoś pogodzić się

z tym, co robisz dla SPEAR. Nie podoba mi się to,
ale mogę z tym żyć.

– Do tej pory Jonasz trzymał mnie za biurkiem.

Wiesz, analiza informacji, konstruowanie hipotez,
planowanie akcji i ich koordynacja... – odparła
w zamyśleniu. – Teraz pierwszy raz wzięłam udział
w operacji w terenie. Zawsze o tym marzyłam, ale...

Widać było, jak bardzo starała się znaleźć jakiś

kompromis, pogodzić ich tak bardzo sprzeczne
dążenia. Dlatego też Carlos zwalczył w sobie chęć
przekonania jej do pracy w centrali. Nie zamierzał
niczego narzucać Margaricie. Jak na konserwatystę

205

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

i męskiego szowinistę, było to postępowanie na-
prawdę niezwykłe. No cóż, generał Caballero na-
wet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się zmienił
podczas ostatnich kilku dni...

– Jakoś to zorganizujemy – obiecał z przeko-

naniem.

206

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Rozdział trzynasty

– Jakoś sobie to zorganizujecie z Carlosem.
Margarita westchnęła, bowiem optymizm matki

wprost nie znał granic. Dolała sobie kolejną porcję
mrożonej kawy, dodając nieprzyzwoitą ilość likie-
ru. Oparłszy się o poręcz krzesła, wystawiła twarz
w kierunku słońca, które wlewało się do pełnego
kwiatów patio domu jej rodziców.

Maria de la Fuentes przez cały ostatni tydzień

snuła różne plany dotyczące przyszłości córki.
Zresztą nie tylko ona zajmowała się tym fascy-
nującym tematem, ale również ojciec Margarity,
jej bracia, wujowie, kuzyni i wtajemniczeni znajo-
mi. Wszyscy uznali bowiem fakt, że Carlos prze-
niósł się do apartamentu Margarity, za sygnał, aby
rozejrzeć się za prezentami ślubnymi. Wszyscy
oprócz Anny, która ponad stołem piorunowała
wzrokiem Margaritę.

– Czy zamierzasz zaprzepaścić jego szanse na

background image

fotel senatora, nie kryjąc się z tym, że razem
mieszkacie? – rzuciła kąśliwie kuzynka. – To nie są
Stany, ale Madrile

ñ

o.

– Anno!
Reprymenda ciotki jeszcze bardziej rozjuszyła

Annę.

– A co, może nie mam racji? Margarita go nie

docenia. Nigdy go nie doceniała. Ja o wiele bardziej
nadaję się na jego żonę.

– Poza jednym drobiazgiem: on ciebie nie chce

– skwitowała Margarita.

Twarz Anny zapłonęła.
– Zmuszę go, żeby mnie zechciał!
– Nie radzę – wycedziła Margarita.
Anna poczerwieniała jeszcze bardziej i poder-

wała się z krzesła.

– I tak go nie będziesz miała! Nie dopuszczę do

tego! Nieważne, czy go kochasz i czy chcesz z nim
być, czy też nie.

To zabolało. No cóż, Anna zawsze wiedziała, jak

dokuczyć bliźnim. Margarita nic nie powiedziała,
gdy kuzynka pospiesznie je opuściła.

– Nie pozwól jej się wtrącać w wasze sprawy

– poradziła ze spokojem Maria. – Mamy dwudzies-
ty pierwszy wiek. Nawet tu, w Madrile

ñ

o, nikt nie

będzie utrącał kandydatury Carlosa tylko dlatego,
że zamieszkaliście razem. Chociaż na pewno lepiej

208

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

by wyglądało, gdybyście się pobrali, zanim kam-
pania rozpocznie się na dobre.

– Och, z całą pewnością.
Niezrażona zgryźliwym tonem Margarity, Maria

zmieniła temat.

– Kiedy ten łowca posagów, który się wokół

ciebie kręci, wreszcie wróci do Stanów?

– On wcale nie jest łowcą posagów.
Niewinny wyraz twarzy matki ani na chwilę nie

zmylił Margarity. Maria nie potrafiła pogodzić się
z tym, że jej córka spędzała z Marcusem wiele
godzin, pomagając mu w ujęciu zbiega. Jak do tej
pory, mimo ogromnych wysiłków, nie przyniosło to
żadnego efektu. Marcus i Carlos stworzyli zespół
koordynujący poszukiwania. Margarita także włą-
czyła się do tych prac, wziąwszy w ministerstwie
urlop. Była tak zajęta, że z trudem znajdowała
chwile na złapanie oddechu. Niestety większość
śladów prowadziła donikąd. Mogła winić za to tylko
i wyłącznie siebie. Jak kraj długi i szeroki, rozeszła
się wieść, że obiecała drogę i mostek pewnej
zagubionej w dżungli wiosce. Telewizja przygoto-
wała o tym program, w którym wspomniano rów-
nież o dramatycznych wydarzeniach związanych
z handlarzami narkotyków i dołączono portret pa-
mięciowy Simona. Teraz każdy lokalny przywódca
w całym Madrile

ñ

o próbował to wykorzystać, by

209

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

również zdobyć jakąś inwestycyjną dotację dla
swojej wioski. Napłynęły dziesiątki raportów
o oszpeconym

norte americano

, obracającym się

wśród handlarzy narkotyków. Niestety, wszystko
to były fałszywe tropy.

– A do Stanów Marcus prawdopodobnie wróci

już wkrótce – odpowiedziała na pytanie matki.
– Chyba że odkryjemy coś w tej rybackiej wiosce,
do której wybieramy się dzisiaj po południu.

– Czy Carlos nie sprzeciwia się temu, że spę-

dzasz z tym mężczyzną tyle czasu? – zdumiała się
Maria.

– Nie.
Postawa Carlosa była naprawdę zaskakująca.

Niczego nie narzucał Margaricie, z góry akceptował
jej działania, był łagodny i wyrozumiały.

Początkowo sądziła, że wynikało to z obietnicy,

iż nie będzie ingerował w jej pracę dla SPEAR,
potem jednak nabrała pewnych podejrzeń. Podej-
rzewała, że Carlos i Marcus, by zapewnić jej bez-
pieczeństwo, za jej plecami uzgodnili, by nigdy nie
pozostawała sama. Było bardzo możliwe, że psycho-
patyczny Simon nienawidził Margarity i pragnął się
na niej zemścić za to, że umknęła z jego rąk. Chore
umysły często reagują w ten sposób. Tak więc
nagły desperacki atak na nią był bardzo praw-
dopodobny. Wprawdzie uważała, że potrafi się

210

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

obronić przed każdym niebezpieczeństwem, ale
mężczyźni jakoś nie podzielali tego poglądu.

W ciągu dnia pracowała więc w centrum dowo-

dzenia, które z Marcusem urządzili w gabinecie
Carlosa, lub z obstawą wyruszała w teren, by zbadać
ślady, zaś w nocy... Nie ośmieliła się myśleć o no-
cach spędzonych w ramionach Carlosa w obecności
matki, bowiem Maria natychmiast spostrzegłaby
dziwny, pozornie niczym nieuzasadniony rumie-
niec na twarzy córki.

– Carlos to dobry człowiek – powiedziała cicho

pani de la Fuentes. – Cieszyłabym się, gdybym go
zobaczyła w senacie i byłabym dumna, mając
takiego zięcia.

Margarita

postanowiła

skomentować

tylko

pierwszą część wypowiedzi matki.

– Myślę, że nie będzie ubiegał się o to miejsce

w senacie. Powiedział mi, że praca w Ministerstwie
Obrony całkowicie mu odpowiada.

– Twój stryj ma ciągle nadzieję, że Carlos

jednak zdecyduje się kandydować. Potrzebuje ko-
goś mądrego, silnego i zaufanego.

– I należącego do rodziny.
– To też.
Przez jakiś czas w milczeniu obserwowały kolib-

ra, który zastygł w locie i spijał nektar z kwiatów
hibiskusa, pnącego się po ścianach patio. Malutki

211

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

ptaszek wisiał w powietrzu, mieniąc się zielenią na
tle pomarańczowoczerwonych płatków. Zafascyno-
wana precyzją i aerodynamiką tego lotu, Margarita
sięgnęła po kawę.

– Wiesz co? – powiedziała nagle Maria. – Jeśli

Carlos nie będzie się ubiegał o senatorski fotel,
może ty powinnaś?

Margarita zakrztusiła się kawą. Łapiąc oddech,

próbowała zorientować się, czy matka mówiła po-
ważnie.

– Jesteś inteligentna i wykształcona, pochodzisz

z rodziny, która od dawna piastuje wysokie stano-
wiska. A co więcej, udowodniłaś swoje kompeten-
cje, pracując w Ministerstwie Gospodarki.

– Ale...
– Jeśli zostaniesz senatorem, to z Carlosem,

który jest przecież wiceministrem obrony, będzie-
cie mogli dużo zrobić dla Madrile

ñ

o. Należycie do

nowego pokolenia, poznaliście inne kraje i dobrze
wiecie... ja zresztą też... jak wiele trzeba w naszym
kraju zmienić. A nie jest to zadanie dla ludzi
starych. – Maria mówiła z coraz większym zapałem.
– Twój stryj i ojciec robią, co mogą, by Madrile

ñ

o

przebudziło się i stało się państwem nowoczesnym,
ale to dopiero początek drogi. A kiedy przejdą na
emeryturę, nastanie wasz czas. Jeśli ludzie tacy jak
wy przejmą władzę, w naszej ojczyźnie nastanie

212

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

dostatek i pokój, w innym jednak przypadku wróci
stare. Kochanie, wiem, jak bardzo cierpią prości
ludzie, gdy w kraju panuje niesprawiedliwość.
Wiem też, jak wiele dobrego można dla nich zrobić,
gdy ma się szczere intencje, energię i głowę na
karku. A ty, Carlos i wam podobni to wszystko
macie. Nie przegapcie tej szansy. Nie zlekceważcie
tego obowiązku...

Zaniemówiła. Nie spodziewała się usłyszeć tego

od swojej matki, skromnej i wyznającej tradycyjne
wartości kobiety, która całe swoje życie troszczyła
się o dom, podczas gdy jej mąż zajmował się
poważnymi męskimi sprawami.

– Dlaczego patrzysz, jakbyś zobaczyła ducha,

ni

ñ

a

? – Twarz Marii rozpromieniła się tym ciepłym

uśmiechem, który najpierw zdobył serce Eduarda
wiele lat temu, a teraz pozwalał utrzymywać ser-
deczne kontakty z dziećmi. – Myślałaś, że będę
oczekiwać od córki, by dokonywała takich samych
wyborów, jak ja przed laty? Och, moja maleńka,
choć tak bardzo jesteś do mnie podobna, to jesteś
zupełnie inna, bowiem czasy są inne. Musisz sama
decydować o sobie i podążać za swoim sercem,
gdziekolwiek cię skieruje. Za sercem i sumie-
niem...

Margarita wpatrywałą się z miłością w swoją

matkę. Ta mądra kobieta rozumiała tak wiele...

213

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– To niezwykłe, co powiedziałaś, mamo. Dzię-

kuję.

– Och, nie dziękuj, tylko przymyśl to wszystko.

No cóż, to są twoje wybory, ale mam nadzieję, że
z podobnym zapałem będziesz służyć swojej oj-
czyźnie, jak teraz pracujesz dla tej tajnej organiza-
cji, do której należysz.

– Organizacji? Jakiej organizacji? Mamo, o czym

ty mówisz? – Margarita była ogromnie zaskoczona
i spłoszona.

– Och, kochanie, wystarczy dodać dwa do

dwóch... Te ostatnie wydarzenia... Ale bądź spokoj-
na, nie wiem, co to za organizacja i wcale nie jestem
ciekawa – odparła Maria. – Proszę cię jednak
o jedno. Pomyśl o tym, co ci powiedziałam.

Margarita myślała o tym intensywnie, jadąc do

rybackiej wioski oddalonej o dwadzieścia cztery
kilometry na południe od San Rico. Nawet serpen-
tyny i stromo opadające zbocza wzdłuż górskiej,
krętej drogi nie przerwały jej rozmyślań. Za to
Marcus był pod wrażeniem. Siedział za kierownicą,
zwinnego bmw należącego do Carlosa, na zmianę
mamrocząc przekleństwa pod adresem wijącej się
drogi oraz pogwizdując z zachwytu na widok wspa-
niałego krajobrazu.

– Spójrz tylko na to!

214

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Margarita oderwała się wreszcie od rozmyślań

o niezwykłej rozmowie, jaką tego dnia odbyła
z matką. Kiedy ujrzała krajobraz, który wywołał
taką reakcję Marcusa, uśmiechnęła się pogodnie.
Madrile

ñ

o w całej swojej krasie leżało u ich stóp.

Pokryte dżunglą góry schodziły kaskadami ku
brzegom iskrzącego się, turkusowego morza, a na
dole wiła się złocista wstęga plaży. Obok rzędów
wyciągniętych na brzeg łodzi suszyły się rozwieszo-
ne na palach sieci, a przytwierdzone do nich
różnokolorowe pływaki radośnie pobłyskiwały
w promieniach popołudniowego słońca. Nieopodal
w cieniu palm leżała bezładnie rozrzucona osada
krytych strzechą chat. Sielankowy obraz spokojnej
wsi, niestety, zmieniał się wraz ze zbliżaniem się do
celu wyprawy. Coraz wyraźniej ujawniało się ob-
licze prawdziwej biedy.

Za ostrym zakrętem Marcus skręcił z głównej

drogi i zaczął poruszać się w żółwim tempie w dół
grzbietu zbocza, bowiem nawierzchnia stawała się
coraz gorsza. Resztki asfaltu, dziury, kamienie
i piasek. Na kilkaset metrów przed osadą wszelkie
podobieństwo do drogi zniknęło całkowicie.

– Te zniszczenia powstały zapewne podczas

ostatniego huraganu – powiedziała Margarita.

– I być może to jest powód, dla którego otrzy-

maliśmy zgłoszenie o pojawieniu się Simona.

215

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Ludzie dowiedzieli się o wielkodusznej bratanicy
prezydenta i zobaczyli swoją szansę na otrzymanie
nowej drogi – zauważył sceptycznie Marcus.

– Możliwe – przyznała
By nie zapaść się po kostki w sypkim piachu,

zdjęła sandały i wrzuciła je do plecionej słomkowej
torby. Beżowa sukienka bez rękawków powiewała
na wietrze. Marcus szedł obok niej, a jego buty
chrzęściły na piasku i muszlach. Ubrany był w ko-
szulę, którą kupił sobie na bazarku w San Rico. Była
luźna, kolorowa, typu hawajskiego. Trochę na nim
wisiała, opadając na bawełniane spodnie w kolorze
khaki. Całości dopełniała czapka baseballówka no-
szona daszkiem do tyłu i żółte lustrzanki przeciwsło-
neczne. Gdy się patrzyło na tego blondyna, wyglądał
bardziej jak absolwent szkoły średniej na wakacjach
niż jak tajny agent wykonujący swoje zadanie.

– Fu! – Zmarszczył nagle nos. – Czuć, że mieli

dzisiaj udane połowy.

Smród psujących się na słońcu rybich wnętrznoś-

ci był pierwszym sygnałem, że osada tak malow-
niczo prezentująca się z góry traci wiele ze swego
uroku przy bliższym poznaniu. Przedzierając się
przez piasek, Margarita dostrzegła, że strzechy były
już poszarzałe, mocno nadgryzione zębem czasu
i musiały stanowić lokum dla wielu owadów i geko-
nów. Umieszczone wysoko na palach zardzewiałe

216

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

beczki zapewniały zapas pitnej wody. Psy leniwie
wylegiwały się na piasku, a niewielkie owłosione
świnie ryły wśród odpadków w śmietnikach pod
domami. Przynajmniej elektryczność tu dotarła.
Pojedyncza linia, rozciągnięta między palmami,
wchodziła do największej chaty, na której umiesz-
czona była antena telewizyjna. Ze środka dochodzi-
ły latynoamerykańskie rytmy. Okiennice otwarto
i podparto w taki sposób, by jak najlepiej wyłapy-
wały podmuchy bryzy. Gdy psy wyczuły obcych,
zaczęły warczeć i szczekać, co spowodowało, że
mieszkańcy oderwali się od swoich prac i zajęli się
obserwowaniem przybyszów. Kilku ogorzałych od
słońca i wiatru rybaków porzuciło naprawianie sieci
i zbliżyło się do Margarity i Marcusa, a za nimi
postępowały kobiety i maleńkie dzieci, które jesz-
cze nie chodziły do szkoły. Stryj Margarity wprowa-
dził obowiązkowe nauczanie nawet w najmniej-
szych, zagubionych w dżungli wsiach Madrile

ñ

o.

Wieśniacy powitali Margaritę i Marcusa z ser-

decznością charakterystyczną dla większości mie-
szkańców tego kraju, gdy zaś dowiedzieli się,
kim są goście, przez grupę przebiegł szmer pod-
niecenia.

– Naprawdę jesteś bratanicą prezydenta? – wy-

krzyknął jeden z rybaków, zerkając na towarzyszy.
– Tą, która buduje drogę do wsi?

217

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Tak, to ja – przyznała, ignorując wymowny

uśmiech Marcusa. – Powiedziano nam, że widzieli-
ście człowieka, którego poszukujemy, tego Amery-
kanina z bliznami na twarzy i szklanym okiem.

Część z nich skinęła głowami, a młoda kobieta

z dzieckiem na ręku powiedziała:

– Tak. Zszedł z gór późno w nocy. On i jeszcze

jeden.

– Kiedy?
– Dwie noce temu. Zapłacili Ramonowi, żeby

ich zabrał na łódź – dopowiedział przyprószony
siwizną rybak.

– Dokąd ich zabrał?
– Na większą łódź. – Mężczyzna wskazał na

morze. – Czekała na nich.

Marcus i Margarita spojrzeli na siebie. Potrzebo-

wali czegoś więcej, niż określenia ,,większa łódź’’.

– Który z was to Ramon? – spytał Marcus.
– Mąż jeszcze nie wrócił – odpowiedziała młoda

kobieta, tuląc dziecko do piersi. – Z tego co mówił
Paulo, powinien być lada chwila.

Zaprosiła ich do domu, zaproponowała lemonia-

dę i piwo na ugaszenie pragnienia. Marcus z radoś-
cią poprosił o piwo, jednak grzecznie odmówił
odwiedzin w chacie.

– Czy możecie nam powiedzieć, w którym miejs-

cu ci ludzie wyszli z dżungli? – zapytał.

218

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Było późno – powiedział jeden z rybaków.

– Nie widzieliśmy ich, dopóki psy nie zaczęły
ujadać, ale myślę, że to było gdzieś tam.

– Dziękuję. Rozejrzymy się tam.
Margarita i Marcus, popijając ciepłe piwo, ruszy-

li wzdłuż plaży, którą obmywały morskie fale.

– Po dwóch dniach tropikalnych deszczów nie

znajdziemy tu żadnych śladów – powiedziała.

– Jasne że nie.
– Po co więc idziemy?
Marcus uśmiechnął się szelmowsko.
– Ta plaża jest taka piękna, pomyślałem więc,

że miło będzie się przespacerować w towarzystwie
jeszcze piękniejszej kobiety...

– Jak widać, tropikalne słońce szkodzi ci na

mózg. – Roześmiała się.

– Taak? Czy myślisz, że skoro poznałem cię

podczas wojskowych ćwiczeń, nie potrafiłem do-
strzec w tobie delikatnego kwiatu?

– Tak właśnie myślę. – Delikatny kwiat prych-

nął i wysforował się do przodu, lecz szybko został
schwytany przez Marcusa i objęty za odsłonięte
ramiona.

– A jeśli powiem, że myślałem o czymś więcej

niż tylko o spacerze plażą?

Jego wypłowiałe od słońca jasne brwi uniosły się

znacząco ponad okulary przeciwsłoneczne, co

219

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

w Margaricie wywołało jeszcze gwałtowniejszy wy-
buch śmiechu.

– Wtedy miałabym już całkowitą pewność, że

tropikalne słońce kompletnie ci nie służy...

– Właśnie tak byś to ujęła?
Cały Marcus, z tym swoim łobuzerskim uśmiesz-

kiem i wiecznym droczeniem się. Ale tym razem
w jego głębokim barytonie wychwyciła specy-
ficzną nutę, której do tej pory nigdy jeszcze nie
słyszała.

– Jak się układa między tobą i Caballero?
Pytanie padło tak niespodziewanie, że zupełnie

ją zaskoczyło. Czy tego dnia było coś w powietrzu?
Najpierw matka, a teraz Marcus.

– Nieźle – odparła wymijająco.
– Czy powiedział ci, o czym rozmawialiśmy

tamtej nocy, kiedy po raz pierwszy pokazał się
w twoim mieszkaniu?

Margarita sięgnęła pamięcią wstecz, ale jedyne,

co mogła sobie przypomnieć, to Carlos wchodzący
pod prysznic i...

– Nie.
Nastąpiła długa cisza. Marcus obserwował ją zza

okularów.

– Margarita, ja... – zaczął niepewnie.
– Hej!
Ten krzyk spowodował, że Marcus się odwrócił.

220

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Margarita zauważyła, że mały chłopczyk biegnie
plażą w ich kierunku.

– Ramon,

señorita! Ramon nadpływa! – zawołał.

Mrużąc oczy, przeszukała pomarszczone falami

morze.

– Tam! To musi być łódź Ramona. – Wskazał

ręką. – Chodźmy.

Godzinę później byli już w San Rico. Radość

z sukcesu wyprawy wręcz ich rozpierała. Dzięki
Bogu Ramon miał wyśmienitą pamięć i przypom-
niał sobie numer rejestracyjny łodzi, na którą
zawiózł Simona i jego towarzysza. Opony aż zapisz-
czały, kiedy Marcus skręcił w ulicę wiodącą do
głównego placu San Rico.

– Zatrzymaj się tutaj – zakomenderowała Mar-

garita, kiedy ich oczom ukazała się ozdobna fasada
siedziby Ministerstwa Obrony. – Możemy pójść do
biura Carlosa i skorzystać z jego telefonu. Będzie
bliżej, a to bezpieczna linia, nikt nas nie podsłucha.

– Dobra.
Weszli do ministerialnego gmachu i ruszyli

na drugie piętro. Jak przystało na wiceministra
obrony, Carlos zajmował narożne biuro z widokiem
na główny plac miasta. Ponieważ Margarita bywała
tu już kilkakrotnie, a przy tym była osobą
dość znaną wśród pracowników administracji

221

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

państwowej, dlatego poufale zbyła gestem dłoni
sekretarkę, która zerwała się na równe nogi na ich
widok.

– Czy minister jest u siebie?
– Tak, ale ma gościa – nerwowym głosem

poinformowała sekretarka.

– Na pewno się nie obrazi, gdy mu przerwiemy.

Mamy bardzo ważne informacje.

– Senorita de las Fuentes! Proszę mi pozwolić

go powiadomić.

Sekretarka sięgnęła po słuchawkę w tym samym

momencie, kiedy Margarita przekręcała mosiężną
gałkę. Naparła na ciężkie dębowe drzwi, otworzyła
je i stanęła jak wryta. Carlos był z kimś w gabinecie,
w porządku, tylko dlaczego ta osoba była owinięta
wokół niego jak bluszcz?

222

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Rozdział czternasty

Margarita potrzebowała tylko jednego spojrze-

nia na udręczoną twarz Carlosa, żeby zorientować
się w sytuacji. Anna, słodka, fałszywa mała Anna
skorzystała z okazji, że jej kuzynka wyjechała na
trochę dłużej, i natychmiast zabrała się do realizacji
swojego przewrotnego planu. Z wielkim zapałem,
wprost niezmordowanie próbowała przekonać do
siebie Carlosa.

Krew zawrzała Margaricie. Ruszyła przez skąpa-

ny w słońcu pokój.

– Lepiej, żebyś się od niego odlepiła, zanim do

was dojdę – wysyczała.

Pełne łez oczy urodziwej kuzynki zrobiły się

duże i okrągłe. Gwałtownie złapała powietrze,
wypuściła z objęć Carlosa i schowała się za jego
szerokimi plecami. Usatysfakcjonowana tym, że jej
słowa odniosły skutek, Margarita podparła się pod
boki i spiorunowała wzrokiem Carlosa.

background image

– Tak, ustaliliśmy, że będziemy nad pewnymi

sprawami pracować, lecz wcale nie miałam na myśli
tego, byś tulił moją głupiutką kuzynkę za każdym
razem, gdy do ciebie przybiegnie cała we łzach
i pełna żalu nad sobą.

Spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Skąd wiedziałaś, że tak właśnie było?
– Bo znam Annę. – Margarita zaczęła się powoli

uspokajać. – I znam ciebie. Chociaż bywasz irytują-
cy wprost nie do zniesienia, to nie jesteś takim
mężczyzną, który flirtowałby z jedną kobietą, pod-
czas gdy... Podczas gdy...

– Kocha inną – dokończył za nią z delikatnym

uśmiechem.

Margarita zaśmiała się pogodnie. Po jej wściek-

łości nie pozostał nawet ślad.

– Tak. Prawie tak bardzo jak ona kocha ciebie.
Uszczęśliwony Carlos odetchnął, po czym ruszył

w jej stronę. Cichy szloch za plecami i szarpnięcie
za marynarkę spowodowały, że się zatrzymał, od-
wrócił i ostro spojrzał na Annę. Gdy ta odskoczyła
jak oparzona, znów ruszył w kierunku Margarity.

I wtedy zobaczył dziwny błysk w oczach Mar-

cusa. Rozpacz, pożegnanie ze złudzeniami, bez-
brzeżna samotność...

Trwało to ułamek sekundy, bo oto Marcus już

ukrył się za maską lekko drwiącego uśmieszku.

224

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

– Jeśli już skończyliście z tymi romantycznymi

zwierzeniami, to może weźmiemy się do pracy?
Chcielibyśmy skorzystać z twojego telefonu. Spra-
wa jest bardzo pilna.

– Oczywiście.
Carlos odprowadził Annę do wyjścia. Nie pat-

rzyła na niego, kiedy zamykał za nią drzwi.

– Powinieneś był mi powiedzieć, że kochasz

Margaritę – wyszeptała, pociągając nosem.

Robił to dziesiątki razy, by jednak nie prze-

dłużać żenującej sceny, nie wypomniał tego Annie.

– Myślałam... – Zaszlochała. No cóż, nie dość, że

została odtrącona, to jeszcze na oczach Margarity!
– Myślałam...

– Może poszukałabyś Miguela? – zaproponował

delikatnie. – Myślę, że jest gdzieś na dole, w...

– Jest tutaj.
Krępy oficer gwałtownie wparował do gabinetu.

Jego oczy ciskały gromu. Spojrzał na zapłakaną
Annę, a potem na szefa.

– Co pan jej zrobił?
Zanim Carlos zastanowił się, jaką dać odpowiedź,

żeby z jednej nie skompromitować nieszczęsnej
dziewczyny, a z drugiej nie sprowokować do jakiegoś
szaleńczego czynu krewkiego i śmiertelnie zakocha-
nego oficera, Anna jeszcze raz pociągnęła nosem,
odrzuciła włosy do tyłu, a potem powiedziała:

225

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Nie zrobił niczego, o co bym go nie prosiła.
Z wysoko podniesioną głową przeszła obok zdu-

mionego pułkownika, a na koniec wypaliła:

– Gdybyś choć raz spróbował mnie pocałować,

Miguelu Carrerasie, zamiast robić maślane oczy jak
zakochany szczeniak, to może nie potrzebowała-
bym o nic prosić Carlosa.

Zupełnie zbity z pantałyku Miguel najpierw

pogapił się na swojego szefa, po czym odwrócił się
na pięcie i pobiegł za ukochaną.

– Anno, zaczekaj!
– Mam czekać?! Mam dosyć czekania! Mam

dosyć twojej... um...!

Carlos posłał sekretarce rozbawione spojrzenie

i dyskretnie przesunął się w kierunku drzwi. Widok
adiutanta obejmującego wpół Annę, podczas gdy
gawiedź złożona z umundurowanych żołnierzy,
którzy akurat byli na korytarzu, szczerzyła zęby
z uciechy i pogwizdywała, uradował go niepo-
miernie.

Gdy jednak wrócił do gabinetu, natychmiast

stracił humor. Marcus przyciskał do ucha słuchaw-
kę telefonu, a Margarita stała tuż przy nim.

– Ustalcie, do kogo należy ta łódź. Trzeba zająć

się jej właścicielem, rodziną, znajomymi – mówił
Marcus. – Numery łodzi przekażcie marynarce
i lotnictwu, niech zaczną poszukiwania. Jeśli jest na

226

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

Morzu Karaibskim, to ją znajdziemy. Myślę, że
Simon jest nasz.

– Chciałabym być przy tym! – entuzjazmowała

się Margarita.

– Nie ma problemu. Myślę, że po tym wszyst-

kim, co przeżyłaś przez tego drania, Jonasz z pew-
nością się zgodzi. Ale...

Jego wzrok spoczął na Carlosie, który stał nieru-

chomo w drzwiach, a później ponownie na Mar-
garicie.

– Czy jesteś pewna, że chcesz działać w terenie?

Wspaniale się sprawdzasz w centrum dowodzenia.

– Papierkowa robota – mruknęła niechętnie.
– Cóż – powiedział Marcus pogodnie – to twoja

szansa, zapracowałaś na nią. Rozumiem, że palisz
się do brudnej roboty. Powiedz tylko słowo, ma-
leńka.

Widząc wahanie na jej twarzy, Carlos poczuł

ucisk w dołku. Przekonywał sam siebie, że potrafi
stać z boku i się nie wtrącać. By zatrzymać przy
sobie Margaritę, musiał zaakceptować fakt, że jego
ukochana będzie brać udział w akcjach grożących
śmiercią. Przecież taki miała zawód, była świetnie
wyszkolona, odważna i kochała tę robotę... Zmu-
szając się do uśmiechu, powiedział:

– Jesteście na tropie Simona?
– Już nam nie umknie – odpowiedziała z błyskiem

227

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

w oku. – Mamy numery łodzi, która dwa dni temu
zabrała Simona i jednego z jego ludzi z wybrzeża
Madrile

ñ

o.

– Dobra robota.
– SPEAR próbuje odnaleźć łódź i wyśledzić,

dokąd zmierza – dodał Marcus. – Satelity penetrują
Morze Karaibskie, komputery analizują dane, ma-
rynarka i lotnictwo zaraz wezmą się do roboty...
– Dobiegł go głos ze słuchawki. – Tak, jestem.
Czego się dowiedzieliście?

Carlos podszedł i stanął obok Margarity. Wy-

czuwał podniecenie, którym wprost emanowała.
Wiedział, że ją traci. Przynajmniej na kilka najbliż-
szych dni, tygodni, czy też nawet miesięcy, w zależ-
ności od czasu trwania operacji. Później znowu ją
odzyska... aż do chwili, kiedy SPEAR ponownie ją
wezwie. Wytrzyma to, przyrzekał sobie. Do licha,
musi się udać.

– A niech to!
Marcus rzucił słuchawkę na widełki. Jego policz-

ki pałały z emocji.

– Mamy go! Złożono do kupy sygnały świetlne

i radiowe oraz mapy satelitarne, no i namierzono
ptaszka. Opuścił wody terytorialne Madrile

ñ

o i pły-

nie w kierunku wyspy Cascadilla.

– Cascadilla?! – Margarita w lot zdała sobie

sprawę ze znaczenia tej informacji. – O co tu

228

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

chodzi? Simon zwariował! Przecież tam jest awaryj-
ne centrum dowodzenia SPEAR. Ten szaleniec
pcha się w paszczę lwa. Albo też...

– Albo Simon planuje coś naprawdę niezwyk-

łego. Wiemy przecież, że obsesyjnie chce się ze-
mścić na SPEAR. Do diabła, czeka nas niezła
zabawa! Ten drań jest zupełnie nieprzewidywalny.

– Czyżby to nie była ucieczka, ale atak? – na-

brzmiałym od emocji głosem zapytała Margarita.

– Wkrótce się przekonamy. O dwudziestej

pierwszej przyleci po nas samolot. Następny przy-
stanek: Cascadilla.

229

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

Rozdział piętnasty

Na niebie świecił księżyc. Carlos usiadł na

kamiennej balustradzie. Z cygara snuła się powygi-
nana smużka wonnego dymu. Szmer rozmów do-
chodził przez otwarte tarasowe drzwi. Z wnętrza
dobiegała również muzyka kwartetu smyczkowe-
go, który został zaproszony, aby uświetnić przyjęcie
z okazji powitania nowego attaché kulturalnego
Australii w Madrile

ñ

o. Carlos jednak nie dbał o to,

co dzieje się w rezydencji prezydenckiej, bowiem
jego myśli kierowały się w stronę lotniska, które
było widać z tarasu. Światła na pasie startowym
lśniły w ciemnościach czerwienią i bielą, a drogi do
kołowania podświetlone były na niebiesko. Samo-
lot miał wylądować o dwudziestej pierwszej, czyli
piętnaście minut temu. Do tej pory Margarita
i Marcus powinni już zapakować swoje bagaże
i wyposażenie, więc samolot powinien wystartować
lada moment. Carlos odprowadził Margaritę na

background image

lotnisko. Musi się przyzwyczajać do jej nagłych,
niezapowiedzianych wyjazdów. Musi się przyzwy-
czajać do pustego mieszkania. Obracając w palcach
cygaro, próbował sam siebie przekonać, że godziny,
które razem spędzili przed jej odjazdem na lotnis-
ko, zrekompensują nadchodzące samotne noce.
Była taka kochająca, taka pełna pasji...

– Carlos?
Odwrócił gwałtownie głowę.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przed sobą

miał znajomą drobną sylwetkę w płomiennoczer-
wonej sukni wieczorowej.

Światło, bijące przez otwarte drzwi, połyskiwało

w spływających falami włosach. Carlos poczuł, że
ma zaciśnięte gardło. Zdołał jedynie powiedzieć
schrypniętym głosem:

– Podobasz mi się w czerwieni, kochanie.
– Słaby z ciebie komplemenciarz, bo się po-

wtarzasz. Już to od ciebie słyszałam – odpowiedzia-
ła z uśmiechem, przybliżając się.

Jej twarz była skryta w cieniu, ale księżyc

oświetlał łagodne linie odkrytych ramion i szyi.
Zajęło chwilę, zanim wychwycił brak czegoś, co
zawsze się tam znajdowało. Złotego medalionu.

– Myślałem, że wyjeżdżasz z Marcusem.
– Też tak myślałam. Byłam już nawet na lot-

nisku.

231

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Dlaczego więc nie poleciałaś?
– Bo zgodziłeś się, żebym mogła opuścić cię

w każdej chwili. I nagle zdałam sobie sprawę, że
wolę zostać. Czy zaakceptujesz takie wyjaśnienie?

– Może być – zgodził się bez entuzjazmu.
Carlos wyrzucił za balustradę cygaro i przytulił

Margaritę. W tym momencie nie wyobrażał sobie,
żeby mógł kochać ją jeszcze mocniej. Kiedy uwol-
niła się na chwilę z jego ramion, jej oczy lśniły tym
cudownym, niepowtarzalnym blaskiem. Wtedy już
wiedział, że się mylił. Kochał ją mocniej z każdym
oddechem.

– Chyba będzie lepiej, jeśli się ze mną ożenisz

– oznajmiła niespodziewanie. – Wprawdzie moja
matka zapewniała mnie, że w dzisiejszych czasach
nikt nie powinien mieć nam za złe, że mieszkamy
razem, ale...

– Twoja matka to niezwykle mądra kobieta!

– krzyknął z entuzjazmem.

– Bardzo mądra. – Przyjrzała mu się uważniej.

– Powiedziała również, że powinnam kandydo-
wać do senatu, o ile oczywiscie ty nie masz za-
miaru tego zrobić.

– Świetnie, jeśli tylko tego chcesz.
– I co, nie masz nic przeciwko temu?
Margarita naprawdę się zdumiała. Była pewna,

że pokłócą się o to ze sto razy, zanim postawi na

232

Me r l i ne L o v e l ac e

background image

swoim... bo oczywiście już zdecydowała, że będzie
kandydować i nic, nawet opór Carlosa, nie było
w stanie zmienić jej planów... a tu proszę, wszystko
idzie jak po maśle.

– Będę się tym szczycił – zapewnił szczerze. No

cóż, wolał mieć żywą żonę, choćby noszącą tytuł
senatora, niż otrzymać kondolencyjny list o śmierci
agentki Margarity Alfonsy de las Fuentes... czy
raczej Caballero... poległej na polu chwały w walce
z najgorszymi szumowinami, jakich nosiła ziemia.

Wzdrygnął się na tę myśl, lecz zaraz się uśmiech-

nął. Zgodziłby się nawet na to, by Margarita została
chińskim cesarzem, byle tylko stolicę Państwa
Środka przeniosła do San Rico i nadal z nim
mieszkała...

No i nie rozczarował się.
– A kiedy skończy się kadencja mojego stryja,

kto wie, może wystartuję w wyborach prezyden-
ckich?

– Będziesz wspaniałą głową państwa. – Śmiał

się, ale zarazem wierzył w to, co mówił. Nagle
spoważniał. – Możesz to osiągnąć, kochanie. Z two-
ją energią, inteligencją i uczciwością masz szanse
tak wiele zrobić dla Madrile

ñ

o. Tyle tu trzeba

zmienić... Już teraz możemy wspólnie się tym zająć.

– To była jedna z przyczyn, dla których nie

wsiadłam do samolotu. Ale nie główna.

233

T a j em n i ca m ed a l i o n u

background image

– Nie? A jakie są te pozostałe?
– Była tylko jedna.
Opierając dłoń na czarnej satynowej klapie smo-

kingu, wspięła się na palce i sięgnęła do jego ust.

– Ty,

mi amor

. Ty.

234

Me r l i ne L o v e l ac e


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lovelace Merline Rok trudnej miłości 07 Tajemnica medalionu
793 DUO Lovelace Merline Lot do miłości
793 DUO Lovelace Merline Lot do miłości
793 Lovelace Merline Lot do miłości
Lovelace Merline Lot do miłości 2
Lovelace Merline Lot do miłości
Turner Linda Rok trudnej miłości 09 Córka zdrajcy
Amos Robyn Rok trudnej miłości 05 A jednak bohater
Lovelace Merline Lot do miłości
Brant Kylie Rok trudnej miłości 02 Niepokonana
Barton Beverly Rok trudnej miłości 04 Jej tajna broń
Sala Sharon Rok trudnej miłości 01 Misja specjalna
Cassidy Carla Rok trudnej miłości 06 Prezent od losu
Watson Margaret Rok trudnej miłości 08 Romans na Karaibach
GRD0793 Lovelace Merline Lot do milosci
Lovelace Merline Tajemnica medalionu
Lovelace Merline Tajemnica medalionu

więcej podobnych podstron