Carla Cassidy
Prezent od losu
Rozdział pierwszy
Śniła mu się śmierć i zniszczenie, strzały z pis-
toletów i ludzkie trupy. I zimne, oskarżycielskie
spojrzenia zmarłych.
Seth Greene usiadł na łóżku i automatycznie
sięgnął po broń, której oczywiście nie miał przy
sobie. Serce biło mu jak oszalałe, krew uderzyła do
głowy, czuł znajomy przypływ adrenaliny.
Oprzytomniał w sekundę i uświadomił sobie, że
znajduje się w jednym z bezpieczniejszych miejsc
na świecie i że tu grożą mu tylko złe sny.
Odetchnął głęboko, wyraźnie już spokojniejszy.
Przez sięgające od podłogi do sufitu okno ze
wspaniałym widokiem na góry południowej Kali-
fornii wpadało do pokoju światło księżyca.
Seth wstał z łóżka z nadzieją, że patrząc na
cudowny krajobraz, zapomni o złym śnie i wszyst-
kim, co się z nim wiąże.
W Centrum Relaksu i Odnowy Biologicznej ze
wszystkich okien można było cieszyć się widokiem
dzikiej natury, zachwycać olbrzymimi sosnami,
Oceanem Spokojnym, masywnymi szczytami gór.
Nawet luksusowe zabudowania centrum harmonij-
nie wtapiały się w ten nieskażony cywilizacją
krajobraz.
Stworzono to miejsce jako oazę spokoju i wypo-
czynku dla agentów SPEAR, on jednak, choć
przebywał tu już dwadzieścia cztery godziny, nie
uspokoił się ani nie pozbył męczącego poczucia winy.
Odszedł od okna, włożył dżinsy, grubą flanelową
koszulę i buty. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie,
wyszedł więc z pokoju.
Przeszedł długim, ciemnym korytarzem, aż zna-
lazł drzwi, które wyprowadziły go na duży, wyłożo-
ny płytami taras.
Wciągnął do płuc rześkie oceaniczne powietrze
z nadzieją, że rozluźni spięte mięśnie. Na próżno.
Wspomnienie oskarżających
twarzy
zmarłych,
prześladujące go we śnie i na jawie, ciągle sprawiało
mu ból.
Tam, skąd pochodził, jest teraz zima. Seth odrzucił
głowę do tyłu i zamknął oczy. Pokryty śniegiem
Waszyngton, z budynkami błyszczącymi od szronu,
obwieszonymi soplami, jest naprawdę piękny.
Seth spojrzał w niebo. Od dawna nie był w Wa-
szyngtonie. Od prawie dwóch lat.
6
C ar l a C as s i d y
Kiedy zamknął oczy, ujrzał staromodną willę
w Georgetown i kobietę o oczach koloru zielonego
tajemniczego lasu, z grzywą lśniących, ciemnych
włosów.
Meghan. Przypomniał sobie, jak zanurzał dłonie
w te wspaniałe włosy i namiętnie całował pełne,
słodkie wargi. Przypomniał sobie, jak się kochali.
Gwałtownie, namiętnie, nienasycenie.
Zaklął pod nosem, wsparł się rękami o kamienną
balustradę i spojrzał w rozciągającą się w dole
ciemną, groźną przepaść.
– Będziesz skakał? – odezwał się za nim niski,
męski głos.
Kiedy odwrócił się, ujrzał wpatrującego się
w niego Eastona Kirby’ego, tak zwanego Easta,
szefa centrum.
– Myślałem, że lepiej mnie znasz – mruknął.
– Nigdy się nie poddaję – dodał i znów spojrzał
w przepaść. – Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
– Kiedy wieczorem zszedłeś na kolację, zauwa-
żyłem, że jesteś zbyt zdenerwowany, by zasnąć.
– East też stanął przy balustradzie. – Od kilku
godzin leżałem z uchem przy podłodze.
– W takiej pozycji trudno się kochać, co? – Seth
zmusił się do żartu.
East parsknął głębokim śmiechem zadowolone-
go z życia mężczyzny.
– Już ty się nie martw o nasze życie erotyczne.
7
P re z en t o d l o s u
Zupełnie dobrze sobie radzimy, możesz być cał-
kiem spokojny.
Biorąc pod uwagę fakt, że żona Easta, Alicia,
była w piątym miesiącu ciąży, najwyraźniej rzeczy-
wiście nieźle im to szło. I w dodatku perfekcyjnie
kierowali centrum.
Przez chwilę stali obok siebie w milczeniu,
zapatrzeni w panujący dokoła mrok. Gdzieś nieda-
leko w zaroślach pohukiwały ptaki, lekka bryza
poruszała liście drzew, w oddali smętnie zawodził
kojot.
– Wszystko spieprzyłem. – Seth obrócił się
i spojrzał w oczy Easta, szukając w nich potępienia.
– Spieprzyłem i paru niezłych agentów za to
zapłaciło.
Widząc, że East wcale go nie ocenia i pewnie nie
będzie, odetchnął z ulgą.
– Ci faceci wiedzieli, że ryzykują i nie widzę
powodu, byś to ty czuł się winny, że nie wyszło.
– Po prostu realnie oceniam sytuację – mruknął
Seth. – W agencji wszyscy najwyraźniej też tak to
widzą, bo wysłali mnie tutaj.
East znów parsknął śmiechem.
– Pierwszy raz słyszę, że ktoś pobyt tutaj uważa
za karę. – Kiedy poczuł na sobie wzrok Setha,
spoważniał. – Jonasz przysłał cię tu po to, żebyś
spojrzał na sprawy z właściwej perspektywy, żebyś
odpoczął i zebrał myśli przed kolejnym zadaniem.
8
C ar l a C as s i d y
– Co Jonasz ci o tym wszystkim powiedział?
– Na wspomnienie człowieka, za którego oddałby
życie, a którego nigdy osobiście nie spotkał, Seth
poczuł dziwny skurcz żołądka.
Jonasz był szefem SPEAR, tajnej agencji rządo-
wej, na której rozkazy Seth działa już od wielu lat...
która nadaje sens jego życiu... dla której poświęcił
życie i za którą, gdyby było to konieczne, gotów jest
je oddać.
W odpowiedzi na pytanie Setha East wzruszył
ramionami.
– Znasz Jonasza... nigdy nie był rozmowny.
Stwierdził tylko, że akcja o tyle była udana, że to
SPEAR jest teraz w posiadaniu broni, którą zamie-
rzał zdobyć Simon.
Na myśl o człowieku, który chciał zniszczyć nie
tylko Jonasza, ale i SPEAR, Seth z dezaprobatą
zmarszczył brwi.
– Jasne, mamy broń, ale Simon zwiał... a razem
z nim ponad trzysta kilogramów heroiny. – Znów
ogarnął go gniew i wyrzuty sumienia. Cholera, to
była jego operacja. Jak to się stało, że nie wypaliła?
– Trzysta kilo – gwizdnął East. – O astronomicz-
nej wartości rynkowej.
– Nawet mi nie przypominaj.
Znów obaj zamilkli. Seth wpatrywał się w ciem-
ność, ale nie mógł pozbyć się niespokojnych myśli.
Bardzo starał się to jednak ukryć.
9
P re z en t o d l o s u
– Chyba sobie trochę połażę rano – rzekł, choć
na taki bezpośredni kontakt z naturą nie miał zbyt
wielkiej ochoty.
East z wyraźną aprobatą kiwnął głową.
– Na kłopoty nie ma jak świeże powietrze
i gimnastyka.
Seth zmusił się do ziewnięcia.
– Chcę ruszyć przed świtem, więc chyba wrócę
do łóżka i spróbuję się jeszcze trochę zdrzemnąć.
East znów kiwnął głową.
– Seth, jeśli chciałbyś porozmawiać, to wiesz, że
na Alicię i na mnie zawsze możesz liczyć.
– Dzięki, East – Seth poklepał go po ramieniu.
– Dam sobie radę. – Nie czekając na odpowiedź,
czując na plecach jego wzrok, Seth opuścił taras.
Gdy już znalazł się w swoim pokoju, usiadł na łóżku
i znów oddał się rozmyślaniom. Zabici agenci... góra
narkotyków... i Simon. I znów ten gniew, złość i żal.
Siedział tak ponad godzinę, czekając aż East
i jego żona mocno zasną.
Na szczęście po przyjeździe jeszcze się nie
rozpakował i w niewielkiej czarnej torbie stojącej
przy drzwiach miał wszystko, czego potrzebował do
życia, łącznie z dwoma kompletami fałszywych
dokumentów. Niestety, niepotrzebnych. Wiedział,
że nie będzie mógł z nich skorzystać. Nie może
pozwolić, by ktokolwiek, a szczególnie ci, którzy go
w nie zaopatrzyli, wiedzieli, gdzie jest i co robi.
10
C ar l a C as s i d y
Zamknął torbę i cichutko, zwinnie jak kot,
wymknął się na korytarz. Na palcach ruszył w kie-
runku odwrotnym niż poprzednio.
Wolał nie wychodzić frontowym drzwiami, wy-
brał więc mało używane kuchenne. Kiedy je ot-
worzył, zawahał się i stanął w progu. Co zwycięży
– poczucie obowiązku czy chęć zemsty?
Wiedział, że kiedy przejdzie przez ten próg,
zostanie to potraktowane jako ucieczka. Choć nie
był pewien, jakie reperkusje to za sobą pociągnie,
na pewno zostanie uznany za zbiega. Teraz wolał
jednak o tym nie myśleć.
Przede wszystkim musi się stąd wydostać. Czuł,
że jeszcze jedna chwila spędzona w tej ciszy
i spokoju po prostu go zabije. Przywykł do działania
i miał już gotowy plan.
Bez dalszego wahania zamknął za sobą drzwi
i zniknął w ciemnościach. Szybkim krokiem od-
dalał się coraz bardziej od budynku; ciemne dżinsy
i bluza stanowiły znakomity kamuflaż.
Musiał rozwiązać kilka podstawowych prob-
lemów. Na pewno wcześniej czy później Simon
sprzeda te trzysta kilogramów heroiny za gotówkę
i kupi za nią jeszcze więcej broni i amunicji,
które użyje, by dalej niszczyć Jonasza i agencję
SPEAR.
Seth znał tylko jedną osobę, której bystra in-
teligencja, wrodzony spryt i znajomość komputera
11
P re z en t o d l o s u
pomoże mu znaleźć Simona i zaginione narkotyki.
Tą osobą była Meghan, jego była żona.
Oczywiście, zanim będzie mógł poprosić Meg
o pomoc, musi ją namówić, by w ogóle zechciała się
z nim spotkać i porozmawiać. A to może być dużo
trudniejsze, niż znalezienie przebiegłego zdrajcy
Simona.
Meghan Greene wierzyła w kojącą moc rytua-
łów. Przed kolacją, choćby nie wiem jak późno ją
jadła, zawsze wypijała kieliszek wina.
Mimo zmęczenia i późnej pory zawsze przed
pójściem spać wcierała w nogi i łokcie balsam do
rąk. I każdego dnia przed wyjściem z pracy za-
kładała pokrowiec na monitor komputera, a szklany
blat biurka czyściła dokładnie płynem do szyb.
I tym razem było tak samo. Spryskała szkło,
przetarła szmatką i odsunęła się, żeby ocenić rezul-
tat swych starań.
– Jak już tu skończysz, to może i mojemu
poświęcisz chwilkę? – zaproponował Mark Lath-
rop, mijając ją z filiżanką kawy. – Popatrz, jakie
brudne.
– Nie ma mowy – odparła Meghan, z pogardą
patrząc na biurko kolegi. Walały się na nim puste
opakowania po jedzeniu na wynos, brudne kubki
po kawie, talerz z trzydniowymi eklerami, a po-
krywający je kurz pewnie nie zmieściłby się w jed-
12
C ar l a C as s i d y
nym worku odkurzacza. – Na to nawet cała drużyna
sprzątaczek nie wystarczy. Ale mogę ci polecić
całkiem niezłą firmę.
– Ha, ha – odparł sucho Mark. Opadł na fotel
i przyjrzał jej się uważnie. – Masz jakieś ciekawe
plany na weekend?
– Jasne, razem z ukochanym nareszcie trochę
pobędziemy razem. – Meghan skończyła czysz-
czenie, z satysfakcją oceniła rezultat swojej pracy
i schowała płyn do szafki.
– A, właśnie, jak tam Kirk? – Mark odsunął
talerz z ciastkami i położył nogi na biurku.
– Jest cudowny – uśmiechnęła się Meghan
i spojrzała na zegarek. – Ale jeśli natychmiast stąd
nie wyjdę, za chwilę będzie umierał z głodu.
– Szybko narzuciła płaszcz i sięgnęła po torebkę.
– Rozumiem, to do jutra. Wywieś, z łaski swojej,
po drodze tabliczkę ,,Zamknięte’’.
Meghan zrobiła, co kazał i wyszła przed zbudo-
wany z czerwonej cegły porządnie zniszczony bu-
dynek. Z przyjemnością opuszczała Agencję Po-
średnictwa Pracy Lathorpa, której właścicielem był
Mark. Choć na pozór działali jako jedna z wielu
firm zajmujących się pośrednictwem w znajdowa-
niu pracy, w rzeczywistości ich biuro należało do
amerykańskiej supertajnej agencji SPEAR.
Z powodu zwyczajnych o tej porze w Waszyng-
tonie korków do położonego niedaleko żłobka
13
P re z en t o d l o s u
dotarła dopiero po półgodzinie. Szybko wbiegła do
pełnej rozbawionych dzieci sali, w której Kirk
spędzał całe dnie.
– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła Harriet
Winslowe, siwowłosej opiekunce, którą wszystkie
dzieci nazywały babcią Harry. – Cześć, maleńki
– z szeroko rozpostartymi ramionami powitała syn-
ka, który z uśmiechem na słodkiej pyzatej buzi już
dreptał w jej stronę.
– Mama. – Chłopczyk rzucił się jej w objęcia
i piszczał z radości, kiedy całowała jego słodkie,
pulchne policzki.
– Grzeczny był? – spytała.
– Jak zwykle. Nigdy nie miałam tak pogodnego
dziecka. – Harriet łagodnie się uśmiechnęła.
– Tak, rzeczywiście jest wesoły – roześmiała się
Meghan. – I rośnie jak na drożdżach.
– Tak to już z nimi jest.
Ubierając małego w kurtkę i czapkę, Meghan
gawędziła z Harriet o pogodzie i nieuchronnie
zbliżającym się Bożym Narodzeniu.
– Dzięki, Harriet – powiedziała, kiedy synek
był już gotów do wyjścia. – Do jutra.
Po kilku minutach Kirk siedział przypięty w fo-
teliku, a Meghan jechała w stronę Georgetown.
Droga nie trwała długo, ale jak zawsze, kiedy
zaparkowała przed domem, Kirk spał jak zabity.
W ciągu dnia nie dawał się namówić nawet na
14
C ar l a C as s i d y
krótką drzemkę, ale co wieczór zasypiał w samo-
chodzie i spał dobrą godzinę.
Ostrożnie wyjęła go z auta i wzięła na ręce.
Natychmiast wtulił się w nią z ufnością, a ona
wdychała jego zapach z wielkim wzruszeniem
i miłością. Najsłodszy zapach na świecie.
Zrobiła dwa kroki w stronę domu i nagle się
zatrzymała. Ktoś siedział na jej frontowym ganku.
Ewidentnie mężczyzna. Wysiliła wzrok, żałując, że
nie ma wolnej ręki i nie może poprawić zsuwają-
cych się z nosa okularów. Niech diabli wezmą tę jej
krótkowzroczność.
W tej samej chwili mężczyzna wstał i dobry wzrok
nie był jej już potrzebny. Tylko jeden człowiek na
świecie promieniował taką pewnością siebie.
Seth.
Automatycznie mocniej objęła synka. I poczuła
złość.
Co on tu robi? Obiecał, naprawdę obiecał, że
nigdy się do niej nie odezwie, że nie będzie chciał
się zobaczyć. Należał do jej przeszłości i tam
powinien pozostać. Przecież jej to obiecał.
Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła go wyraźniej.
Wcześniej jego włosy zawsze prosiły się o fryzjera
i teraz nic się nie zmieniło. Gęste ciemnobrązowe
opadały na kołnierz kurtki. Choć niemodnie długie
i raczej potargane, idealnie pasowały do jego zapie-
rającej dech urody.
15
P re z en t o d l o s u
Kirk jęknął, jakby przez sen protestował przeciw
jej zbyt mocnemu uściskowi. Wyprostowała ramio-
na i ze ściśniętym żołądkiem ruszyła ku schodkom.
– Cześć – przywitał ją skinięciem głowy.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, na sąsiednim gan-
ku pojawiła się sąsiadka, pani Columbus. W jed-
nym ze swoich licznych fartuchów, tym razem we
wszystkich kolorach tęczy.
– Hej, hej, Meghan – zawołała wesoło. – Próbo-
wałam namówić twojego przyjaciela, żeby wszedł
do środka i zaczekał na ciebie w cieple.
– To nie jest mój przyjaciel – mruknęła przez
zęby Meghan. – Ale dziękuję.
Starsza pani nie ruszała się z miejsca, jakby
spodziewała się, że Meghan przedstawi jej tego
przystojnego mężczyznę. Ona jednak najwyraźniej
nie miała takiego zamiaru.
Pani Columbus postała jeszcze chwilę, wyraźnie
płonąc z ciekawości, w końcu zniknęła za swoimi
drzwiami, mrucząc coś pod nosem.
Podczas tej krótkiej wymiany zdań Seth ani drgnął.
Meghan weszła po trzech wiodących na ganek
schodkach i celowo go ignorując, otworzyła drzwi.
– Muszę z tobą porozmawiać, Meghan.
Odwróciła się i spojrzała na niego ze złością.
– Przecież się umawialiśmy.
– Owszem. Ale moja sytuacja uległa zmianie.
– Seth patrzył teraz na śpiące w jej ramionach dziecko.
16
C ar l a C as s i d y
– A moja nie. – Chciała wejść do środka, ale Seth
chwycił ją za ramię.
– Meghan, to sprawa życia i śmierci. – Choć jego
twarz była spokojna, a głos cichy, wyczuła, że jest
zdenerwowany.
– Jeśli mówimy o twoim życiu czy śmierci, to
mnie to po prostu nie interesuje – odparła z wymu-
szonym chłodem.
– Proszę.
Jego oczy, te hipnotyzujące zielone oczy, które
kiedyś kojarzyły się jej z wiosną i obiecywały
spełnienie wszystkich marzeń i cały świat, teraz
były koloru wzburzonego morza.
Chciała mu odmówić. Powiedzieć, że nic jej nie
obchodzi, co on ma do powiedzenia. Jednak nigdy
dotąd nie widziała go w takim stanie, nigdy nie było
w jego oczach takiej desperacji i tyle bólu.
Seth nigdy dotąd jej nie potrzebował, teraz
jednak, patrząc na niego, czuła, że naprawdę jest
mu potrzebna. Megan pomyślała, że powinna przy-
najmniej go wysłuchać.
Westchnęła i otworzyła przed nim drzwi.
– Wejdź. Daję ci pięć minut.
– Dziękuję – rzekł po prostu.
Kiedy wszedł za nią do holu, wskazała mu kuchnię.
– Zaczekaj tam. Zaraz wrócę.
Zaniosła Kirka do jego pokoju, wyłożonego
tapetą w tańczące misie. Ręce lekko jej drżały,
17
P re z en t o d l o s u
kiedy wkładała dziecko do łóżeczka. Delikatnie,
nie budząc go, zdjęła mu czapkę i kurtkę i przykryła
kocem. Nawet nie drgnął.
Przez chwilę stała nad nim i zastanawiała się,
jakie to okoliczności sprowadziły Setha z powrotem
pod jej dach. Minęły prawie dwa lata, odkąd
odszedł, a niewiele ponad rok, odkąd poinfor-
mowała go o istnieniu Kirka, a on zastosował się do
jej życzenia, by trzymał się od syna z daleka.
Dlaczego tu przyjechał? Czyżby nagle, mimo
wszystko, postanowił być ojcem swojego dziecka?
Patrzyła na śpiącego chłopca, na jego brązowe,
potargane przez czapkę włoski, na pulchne policz-
ki, zarumienione od snu.
– Po moim trupie – szepnęła zdecydowanie.
Mowy nie ma, by pozwoliła Sethowi wejść w życie
Kirka. Nie pozwoli, by złamał mu serce, tak jak
złamał jej przed prawie dwoma laty.
Da mu pięć minut, by wytłumaczył, po co
przyjechał, a potem każe odejść.
Z tym postanowieniem opuściła pokój Kirka
i poszła do kuchni.
Seth spacerował w tę i z powrotem i w pierwszej
chwili jej nie zauważył. Stanęła w progu i przy-
glądała mu się uważnie, szukając ewentualnych
zmian w jego wyglądzie.
Miał metr osiemdziesiąt wzrostu i nadal ani
grama tłuszczu. Dżinsy, jakby szyte na miarę,
18
C ar l a C as s i d y
idealnie opinały jego szczupłe biodra i długie nogi.
Zdjął kurtkę i miał teraz na sobie prosty czarny
T-shirt, którego krótkie rękawy podkreślały umięś-
nione ramiona.
Fizycznie wyglądał dokładnie tak jak przed
dwoma laty, kiedy mówili sobie do widzenia. Coś
się jednak zmieniło, a co to było, zrozumiała
dopiero kiedy stanął. Jego oczy. Nigdy nie było
w nich takiego cierpienia i takiego bólu.
– Zrobiłaś przemeblowanie – zauważył, wskazując
okrągły drewniany stół, który zastąpił nowoczesny
mebel ze szklanym blatem, który kiedyś kupili.
– Potrzebowałam zmiany. – Minęła go i ot-
worzyła lodówkę. Wyjęła resztę zapiekanki z tuń-
czykiem i wstawiła do piekarnika. Nie zamierzała
zmieniać codziennego rytuału tylko dlatego, że
pojawił się jej były mąż.
Seth chodził jeszcze przez chwilę po kuchni,
potem usiadł przy stole i zaczął palcami wystukiwać
na jego blacie jakiś irytujący rytm.
Meghan wyjęła puszkę kukurydzy, otworzyła ją
i umieściła w garnku.
– Dałam ci pięć minut – przypomniała. – Dwie
z nich już minęły.
Seth, wciąż spięty i znękany, chłopięcym gestem
przeczesał palcami włosy.
– Słyszałaś o tej akcji w Los Angeles?
– To i owo – przyznała. – Byłeś tam?
19
P re z en t o d l o s u
– To był mój plan. Razem z Keshonem Grayem
opracowaliśmy pułapkę na Simona.
– Ale się wam wymknął – stwierdziła, siadając
naprzeciwko niego przy stole.
Seth skinął głową. W jego oczach dostrzegła
nienawiść do człowieka, który zagrażał istnieniu
SPEAR, do człowieka, o którym nie wiedział nic
oprócz tego, że używa imienia Simon.
– Tak, jakoś się draniowi udało. Na dodatek
wziął coś ze sobą... trzysta kilogramów czystej
heroiny.
Meghan aż gwizdnęła.
– Za takie pieniądze można nieźle narozrabiać.
– Właśnie. – Znów przeczesał włosy. – Dlatego
potrzebuję twojej pomocy. Jesteś mistrzynią w ko-
rzystaniu z komputera. Umiesz dotrzeć do infor-
macji, do których nikt inny się nie dostanie. Mo-
żesz mi pomóc znaleźć Simona i ten towar.
Nagle zdała sobie sprawę, że w chwili, kiedy
ujrzała go siedzącego na swoim ganku, wbrew sobie
samej poczuła nikłą iskierkę nadziei. Nadziei, że chce
ją zobaczyć, stać się częścią jej życia i życia Kirka.
Przez kilka krótkich minut łudziła się głupią nadzieją,
że jest mu potrzebna jako kobieta, a okazało się, że
tylko jako koleżanka agentka SPEAR.
Jego słowa zgasiły ten płomyk nadziei i szybko
przypomniała sobie wszystkie powody, dla których
wyrzuciła go z życia swojego i Kirka.
20
C ar l a C as s i d y
– Wiesz, że nie mogę tego zrobić – odparła
chłodno. – Informacje, których szukasz, są ściśle tajne.
– Ty masz do nich dostęp.
– Owszem, ale jeśli ktokolwiek zorientuje się,
co robię, pozbawią mnie tego dostępu albo wręcz
wyrzucą.
Seth uśmiechnął się tym swoim szczerym uśmie-
chem, który kiedyś docierał do głębi jej serca.
– Jesteś zbyt dobra, by dać się przyłapać. Zresztą
nie po raz pierwszy robiłabyś dla mnie coś takiego.
Meghan zmarszczyła brwi i spuściła wzrok. Wie-
działa, o czym mówi. Kiedy go poznała, przy-
dzielono go do ,,biura pośrednictwa pracy’’ na czas,
aż wygoi się jego zraniona noga. Wtedy skorzystała
ze swego komputera i umiejętności, by pomóc mu
odnaleźć Raymonda Purly’ego, człowieka, który go
postrzelił. Raymonda aresztowano i obecnie od-
siadywał wyrok za handel narkotykami.
W tamtym czasie Meghan pracowała z Sethem
za dnia, a w nocy dzieliła z nim łóżko. Kochali się
szaleńczo, dziko i cudownie, oddała mu swoje
serce, swoją duszę i wszystkie marzenia związane
z przyszłością...
A on wziął jej serce, jej duszę, wszystkie marze-
nia i... zniszczył je.
– Meghan. – Jej imię w jego ustach zabrzmiało
jak błaganie. Wyciągnął rękę i położył na jej dłoni.
– Jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać i jedyną,
21
P re z en t o d l o s u
która może zdobyć informacje, których potrzebuję.
Simon to niebezpieczny drań, a ponieważ ty też
jesteś agentką SPEAR, jest groźny także dla ciebie.
Meghan wyswobodziła dłoń, wściekła, że nawet po
całym tym czasie jego dotyk wciąż tak na nią działa.
Wstała i pomyślała, że powinna go nienawidzić za
to, że w ogóle tu przyszedł, że jest mu potrzebna nie
tak, jakby chciała. Pomyślała, że powinna przede
wszystkim nienawidzić go za to, że przypomniał jej,
jakim zagrożeniem dla SPEAR jest Simon.
– Dobrze – powiedziała niechętnie. – Niczego
nie obiecuję, ale zobaczę, co da się zrobić.
– Super. – Po raz pierwszy, od kiedy się tu
zjawił, zauważyła, że trochę się uspokoił. – Aha,
mam do ciebie jeszcze jedną małą prośbę.
Spojrzała na niego podejrzliwie. Nie dała się
zwieść jego pozorną nonszalancją.
– Jaką?
– Wczoraj w nocy zbiegłem z Centrum Relaksu
i Odnowy Biologicznej... wiesz, tego w górach... ze
znanego ci hotelu ,,Kondor’’. Nie będziesz miała
nic przeciwko temu, jeśli zatrzymam się u ciebie na
kilka dni, prawda?
W tej chwili z pokoju dziecinnego rozległ się
krzyk Kirka, idealne odbicie tego, jaki chciała
wydać ona.
22
C ar l a C as s i d y
Rozdział drugi
Kiedy Meghan wyszła z kuchni, Seth westchnął
głęboko i usiadł za stołem. Nie spodziewał się, że
tak zareaguje na jej widok.
W chwili, gdy wysiadła z auta i ujrzał jej błysz-
czące, tańczące w popołudniowym słońcu ciemne
loki, gwałtownie ogarnęły go wspomnienia daw-
nych czasów. Kiedy się kochali, zawsze zanurzał
palce w jej miękkich jak jedwab włosach. Uwielbiał
ich dotyk.
Zbladła na jego widok, piegi na jej alabastrowej
skórze wyraźnie pociemniały. Gdyby przed laty
ktoś mu powiedział, że w jakimś momencie jego
życia pewna niesamowita, piegowata, czarnowłosa
kobieta doprowadzi go do szaleństwa, roześmiałby
się mu w twarz. A jednak tak właśnie się stało.
Seth i Meghan mieli za sobą zwariowany tydzień
pełnego namiętności narzeczeństwa i siedem mie-
sięcy małżeństwa, kiedy dopadła ich przykra rze-
czywistość i oboje zrozumieli, że popełnili straszny
błąd.
Ile razy widział te piękne, zielone oczy zamglone
pożądaniem, rozświetlone śmiechem, a potem, pod
koniec ich związku, zasnute łzami?
Seth odsunął krzesło i znów wstał. Zbyt niepoko-
jące były te przeklęte, niechciane wspomnienia, by
mógł usiedzieć na miejscu.
Była częścią jego przeszłości i nie zjawił się tu
po to, by cokolwiek naprawiać czy zmieniać de-
cyzje, które oznaczały dla każdego z nich odręb-
ne życie.
Spacerując w tę i z powrotem, słyszał, jak
rozmawia z Kirkiem. Z jego synem. Kiedy przyje-
chała, mały ukrywał twarz w zagłębieniu jej szyi.
Kiedy usłyszał, że Meghan wraca do kuchni, nie
mógł się już doczekać, kiedy zobaczy to dziecko,
które do tej pory, musiał przyznać ze wstydem, było
dla niego czymś abstrakcyjnym.
Od czternastu miesięcy, od dnia narodzin Kirka,
świadomie odsuwał od siebie wszelkie myśli o nim.
Tylko w ten sposób mógł wytrwać w obietnicy, jaką
złożył Meghan, tej bolesnej obietnicy, że będzie
trzymał się z daleka od swojego syna.
Pierwszy pojawił się w progu właśnie Kirk,
stąpając raczej niepewnie. Seth odruchowo przy-
24
C ar l a C as s i d y
klęknął na jedno kolano i wyciągnął do niego
ramiona. Chłopczyk zatrzymał się na jego widok.
Z podejrzanie drżącą dolną wargą spojrzał pytająco
na mamę.
Meghan wzięła go na ręce, posadziła w foteliku
i przypięła szelkami. Seth, dziwnie rozczarowany,
że mały nie rzucił mu się w objęcia, wstał i bezrad-
nie opuścił ręce.
Ty idioto, skarcił się w duchu. A czego się
spodziewałeś? Dzieciak nie ma pojęcia, kim jesteś.
Dlaczego miałby się do ciebie tulić? Nie wie, że
jesteś jego ojcem. Dla niego jesteś po prostu kimś
obcym. Tylko obcym... i, jeśli Meghan nie zmieni
zdania, obcym pozostaniesz do końca życia.
– Seth, to nie jest najlepszy pomysł, żebyś tu
zostawał – powiedziała Meghan. Podeszła do lo-
dówki i wyjęła butelkę wina. Uniosła ją ku niemu,
a on odmownie pokręcił głową.
Kiedy napełniała kiełiszek, patrzył na Kirka.
Seth usiadł na krześle obok niego. Obok swojego
syna. Oczywiście mały miał oczy matki. Niesamo-
wicie zielone. Patrzył teraz nimi na Setha z ostroż-
nym zaciekawieniem. Jego włosy były proste i ciem-
nobrązowe. Jak jego, nie jak Meghan. Także kwad-
ratowa szczęka, prosty nos i ciemne brwi były jego,
za to pełne wargi i kości policzkowe – Meghan.
W sumie był bardzo atrakcyjnym połączeniem ojca
i matki.
25
P re z en t o d l o s u
Czując w sercu nieznane mu dotąd ciepło, Seth
napawał się jego widokiem.
Ojciec. Jestem jego ojcem. Dotarło to do niego
po raz pierwszy.
– Seth, słyszałeś mnie?
Głos Meghan, zdecydowany, lekko poirytowa-
ny, wyrwał go z tych rozmyślań.
– Co takiego?
Meghan wręczyła Kirkowi krakersa, potem
z kieliszkiem wina usiadła przy stole.
– Mówiłam, że moim zdaniem twój pobyt tutaj
to nie najlepszy pomysł.
– Masz rację. To prawdopodobnie nie jest naj-
lepszy pomysł – zgodził się, ale zaraz szybko dodał
– tyle tylko, że nie mam zupełnie dokąd pójść.
Za okularami w drucianej oprawie jej spojrzenie
było zimne i twarde.
– Na pewno coś wymyślisz.
– Gdyby tak było, teraz bym tutaj nie siedział.
Tego możesz być pewna.
Pochylił się lekko do przodu i w tej samej chwili
poczuł jej zapach. Nigdy go nie zapomniał. Pach-
niała egzotycznymi kwiatami i tajemniczymi zioła-
mi. Po ich rozstaniu ten zapach długo go prze-
śladował.
– Potrzebne mi jakieś miejsce, w którym nikt
mnie nie znajdzie. Muszę dojść do siebie, muszę
znaleźć Simona. Pomyśl o tym, Meghan, wszyscy
26
C ar l a C as s i d y
wiedzą, w jaki sposób się rozstaliśmy i nikomu nie
wpadnie do głowy, by szukać mnie tutaj. – Seth
uśmiechnął się gorzko. – To ostatnie miejsce na
ziemi, gdzie ktokolwiek by się mnie spodziewał.
Meghan zmarszczyła brwi i pociągnęła łyk wina.
Jej wzrok nie był już taki twardy. Pojawiła się w nim
niepewność i wahanie. Spojrzała na Kirka, potem
z powrotem na Setha.
Seth nie rezygnował.
– Proszę cię, Meghan. To kwestia tylko paru
dni. Przecież tyle ci potrzeba, żeby znaleźć po-
trzebne mi informacje. Będę spał na kanapie.
Nawet nie będziesz wiedziała, że tu jestem.
Kirk, z buzią umazaną rozkruszonym krakersem,
stukał rączkami o stolik.
Meghan przez chwilę przyglądała mu się w za-
myśleniu, potem znów spojrzała na Setha.
– Trzy dni – powiedziała w końcu i wychyliła
kieliszek do dna, jakby potrzebna jej była siła, jaka
kryła się w winie.
– Dzięki – Seth odetchnął z ulgą. Dopiero w tej
chwili uświadomił sobie, jak ważna była dla niego
jej odpowiedź.
– Nie dziękuj – odparowała. – Zrozum, Seth,
między nami nic się nie zmieniło. Nasza umowa
nadal obowiązuje. Nie chcę cię w moim życiu, a już
na pewno nie w życiu naszego Kirka.
Wstała i wstawiła pusty kieliszek do zmywarki.
27
P re z en t o d l o s u
W tej chwili zadzwonił dzwonek. Zaniepokojona
spojrzała na Setha.
– Może wcale nie jesteś tu tak bezpieczny, jak ci
się wydaje. Jonasz wszędzie ma oczy i uszy. Może
już wiedzą, że tu jesteś.
– A więc otwórz i zobacz, kto to – odparł
spokojnie Seth.
Był pewien, że nikt nie wie, że tu jest. Nie
kłamał, mówiąc, że jest to ostatnie miejsce, w któ-
rym ktokolwiek z agencji mógłby go szukać.
Wszyscy wiedzieli, w jaki sposób się rozstali. I jaką
gorycz to rozstanie pozostawiło w obojgu.
– Hop, hop. – Zza drzwi rozległ się wysoki damski
głos, a potem niecierpliwe stukanie. – Meghan, to ja.
Meghan odetchnęła z ulgą.
– To sąsiadka, pani Columbus.
Poszła otworzyć, a on, odprężony, uśmiechnął
się do Kirka, walcząc z chęcią, by wziąć go w ramio-
na, poczuć jego zapach i dziecięce ciepło.
Kirk obdarzył go nieśmiałym uśmiechem i wte-
dy Seth zrozumiał, jak wielki popełnił błąd, godząc
się trzymać z daleka od własnego syna.
– Sama nie wiem, jak mogłam dopuścić, żeby
zabrakło mi cukru. – Pani Columbus weszła przed
Meghan do kuchni. Fartuch oblepiał jej potężne
nogi, a twarz rozpromieniła się na widok Setha.
– Lubię wieczorem wypić filiżankę herbaty, a nie
przełknę jej bez choćby łyżeczki cukru.
28
C ar l a C as s i d y
– Nie ma sprawy – odparła Meghan, sięgając do
stojącego na półce czerwonego pojemnika w kształ-
cie jabłka.
Pani Columbus opadła na krzesło obok Setha.
– Jest moje słoneczko – wyszczerzyła zęby do
Kirka, który w odpowiedzi zagruchał wesoło. – Wi-
działeś kiedyś słodsze maleństwo?
Seth uśmiechnął się. Czuł, że starsza pani nie
przyszła tu, by rozpływać się nad Kirkiem czy
pożyczyć cukier. Przywiodło ją zwykłe ludzkie
wścibstwo.
– To rzeczywiście wyjątkowo urocze dziecko
– zgodził się z sąsiadką Meghan.
– Nie przedstawiliśmy się sobie wcześniej. – Pa-
ni Columbus wyciągnęła do niego rękę. – Jestem
Rose Columbus, a ty..?
Seth podejrzewał, że Rose Columbus nie jest
osobą szczególnie dyskretną. Wyobrażał ją sobie
w pobliskim sklepie mięsnym, jak nad ladą pełną
wędlin obmawia całą okolicę. Nie mógł powiedzieć
jej prawdy. Zagroziłoby to nie tylko jemu, ale, co
ważniejsze, także Meghan i Kirkowi.
– Steve – wymyślił na poczekaniu. – Jestem
kuzynem Meghan.
Rose uniosła brwi i spojrzała na Meghan.
– Niegrzeczna dziewczynka, mówiłaś przecież,
że nie masz w ogóle żadnej rodziny.
Meghan ze złością spojrzała na Setha.
29
P re z en t o d l o s u
– Steve to taka nasza czarna owca.
– Ciekawe. – Pani Columbus popatrzyła uważ-
nie na Setha. – Muszę przyznać, że bardzo przystoj-
na czarna owca. Na długo przyjechałeś?
– Na jakiś czas. – Seth wzruszył ramionami.
– Jak to dobrze, że Meghan będzie miała tu
na święta kogoś z rodziny. Od kiedy opuścił ją
ten podlec, jej mąż, za dużo czasu spędza samot-
nie.
Podlec? Co konkretnie opowiedziała o nim Meg-
han swojej sąsiadce? Teraz on uniósł brwi i spojrzał
na byłą żonę. Zauważył, że jej piegowate policzki są
w kolorze bardzo podobne do pudełka z cukrem,
które wręczyła pani Columbus.
– Proszę bardzo. To ci powinno wystarczyć na
dobrych kilka filiżanek.
– Dziękuję, moja kochana. – Rose wstała, choć
z wyraźną niechęcią i ociąganiem.
Seth odniósł wrażenie, że żałuje, że nie poprosiła
o pożyczenie czegoś, czego przygotowanie zajęłoby
trochę więcej czasu.
– Miło mi było panią poznać – rzekł.
– Mów mi Rose, bardzo proszę. Może któregoś
dnia zajrzycie do mnie z Meghan i Kirkiem na
szklaneczkę świątecznego ponczu.
– Super – zgodził się chętnie Seth. – A Meghan
na pewno przyniesie kawałek swojego karmelowe-
go placka. Robi naprawdę wspaniałe ciasto. – Celo-
30
C ar l a C as s i d y
wo unikał spojrzenia Meghan, wiedząc, jak bardzo
ją irytuje ta rozmowa.
Rose rozpromieniła się.
– Och, to cudowny pomysł. Uwielbiam placek
karmelowy. No, chyba będę już szła. – Obdarzyła
Setha jeszcze jednym uśmiechem i razem z Meg-
han ruszyła do wyjścia.
Ledwo mama zniknęła mu z oczu, Kirk zaczął
płakać.
– Hej, malutki – próbował go uspokoić Seth.
– Nie bój się, mama zaraz wróci.
Nie chciał go jeszcze bardziej wystraszyć, więc
z trudem powstrzymał się, by nie wziąć go w ra-
miona.
Jeśli nic nie wyniknie z tych kilku dni spędzo-
nych razem z Meghan, nawet jeśli nie odnajdzie
Simona, przynajmniej pobędzie trochę ze swoim
synem.
A coś mu mówiło, że zanim jego czas tutaj
dobiegnie końca, on i Meghan renegocjują swoją
dawną umowę dotyczącą jego kontaktów z synem.
Meghan zamknęła drzwi za Rose, wciągnęła
powietrze głęboko do płuc i policzyła do dziesięciu.
Była wściekła... wściekła na Setha, że tu jest, zła, że
powiedział Rose, że jest jej kuzynem, a już najbar-
dziej wytrąciło ją z równowagi poczucie utraty
kontroli nad sytuacją.
31
P re z en t o d l o s u
Słysząc śmiech Kirka, szybko wróciła do kuchni.
Zaskoczona widokiem, jaki tam zastała, stanęła jak
wryta w progu.
Seth, zawsze tak groźny i zdecydowany w naj-
bardziej przerażających sytuacjach, siedział na pod-
łodze z twarzą zasłoniętą serwetką.
W pewnej chwili ściągnął ją i uśmiechnął się do
syna.
– A kuku! – zawołał, a mały aż zapiszczał
z radości. Uwielbiał tę zabawę.
Meghan nie była pewna, co bardziej ją zaniepo-
koiło – radosny śmiech Kirka czy pełna zachwytu
mina Setha.
– Wolałabym, żebyś nie rozbawiał go przed
kolacją – powiedziała, wchodząc do kuchni.
Seth szybko złożył serwetkę, wstał z podłogi
i usiadł na krześle.
– Trochę za tobą płakał – próbował się uspra-
wiedliwić.
– To bardzo pogodne, spokojne dziecko – od-
parła chłodno Meghan i podeszła do piekarnika.
– Jadłeś coś? – spytała, wyjmując podgrzaną już
zapiekankę z tuńczykiem.
– Od rana nic.
Meghan odczuła wręcz perwersyjną radość, że
jedyne, co może mu zaproponować, to właśnie ta
zapiekanka. Była to potrawa, której w czasach ich
małżeństwa wprost nie znosił.
32
C ar l a C as s i d y
Postawiła naczynie na stole i spojrzała na niego
groźnie, nie dopuszczając najmniejszej skargi.
– Mmm, ładnie wygląda. – Tylko lekki błysk
w jego oczach uświadomił jej, że Seth zdaje sobie
sprawę, że spodziewała się z jego strony zupełnie
innej reakcji.
Seth nakrył do stołu, na którym Meghan po-
stawiła jeszcze kukurydzę, sałatę z gotowym so-
sem, chleb i masło. Szybko podgrzała w mikrofali
słoiczek z ulubionym daniem Kirka, miniaturowe
paróweczki z makaronem, i usiadła obok Setha.
Nakładali sobie w milczeniu. Meghan starannie
omijała wzrokiem Setha. Była zła, że po całym tym
czasie, po tym, co razem przeszli, wciąż jest tak
niesamowicie przystojny i tak jej się podoba.
– Nie powinieneś mówić pani Columbus, że
jesteś moim kuzynem – powiedziała, choć czuła, że
rozmowa na ten temat tylko bardziej ją zdenerwuje.
– Przecież nie mogłem jej powiedzieć prawdy.
Coś mi mówi, że dyskrecja nie jest najmocniejszą
stroną Rose Columbus.
– Nie lubię okłamywać sąsiadów – odparowała.
– A tę uwagę o placku karmelowym uznałeś zdaje
się za bardzo dowcipną.
Seth uśmiechnął się szelmowsko.
– Możesz nabrać ją tak, jak kiedyś mnie...
kupisz gotowe, ale powiesz, że sama upiekłaś.
Meghan skrzywiła się. Wspomnienie ich pierw-
33
P re z en t o d l o s u
szego poranka po ślubie bynajmniej jej nie rozbawiło.
Seth wspomniał jej kiedyś, że jego ulubione śniadanie
to domowy placek karmelowy prosto z pieca.
Ponieważ w ogóle nie umiała gotować, wymknęła się
o świcie i pobiegła do najbliższego sklepu, żeby
sprawić przyjemność swemu świeżo poślubionemu
mężowi. I nic by się nie wydało, gdyby nie zapomnia-
ła wyrzucić pudełka, w którym przyniosła placek.
Seth jeszcze długo naśmiewał się z niej bezlitośnie.
Teraz ułamał kawałek chleba, wolno posmaro-
wał go masłem i dopiero wtedy na nią spojrzał.
– Co konkretnie powiedziałaś sąsiadce o swoim
podłym mężu?
– Samą prawdę – odparła wymijająco Meghan.
– Twoją wersję czy moją?
– A co to za różnica? Nie zostaniesz tu długo,
więc wszystko jedno.
Meghan w zadumie uśmiechnęła się do Kirka,
który stukaniem w tacę domagał się jej uwagi. Nie
był przyzwyczajony, by się nią z kimś dzielić.
Mimo że zawsze twierdził, że nie znosi jej
zapiekanki z tuńczykiem, Seth jadł jak wygłodniały
wilk. W ogóle większość spraw atakował z taką
samą determinacją, jak teraz tę zapiekankę.
Nawet sposób, w jaki się kochał, zapierał dech
w piersiach. Całował, jakby za każdym razem było
to dla niego nowe doświadczenie, jakby od tego
miało zależeć jego życie, jakby nigdy nie miał się
34
C ar l a C as s i d y
nią nasycić. A każde muśnięcie jego palców i warg
miało potężną moc.
Kiedy się kochali, czuła, jakby na zawsze odcis-
kał na niej swoje piętno, by nigdy już nie mogła być
z innym mężczyzną.
Potem, kiedy odszedł, w bezsenne noce stwier-
dzała, że tak właśnie się stało.
Na te wspomnienia Meghan ogarnęło niespo-
dziewane gorąco, zupełnie niepotrzebne, zdecydo-
wanie więc odepchnęła je od siebie. Wolała o tym
nie pamiętać, bo była to chyba jedyna płaszczyzna,
na jakiej się porozumiewali. Zdecydowanie za
mało, by budować na niej trwały związek.
– Dobrze wyglądasz – odezwał się cicho Seth.
Odsunął talerz i przyglądał jej się uważnie.
– A czego się spodziewałeś? – spytała, rumieniąc
się gwałtownie. – Myślałeś, że po twoim odejściu
rozpadnę się na kawałki? Wpadnę w depresję?
Przestanę się kąpać?
Seth uśmiechnął się i w geście poddania uniósł
obie ręce.
– Widzę, że nadal jesteś przewrażliwiona...
– Nie jestem przewrażliwiona, tylko nie lubię,
gdy były mąż, nieproszony, pojawia się na moim
progu.
Meghan wstała i zaniosła swój talerz do zlewo-
zmywaka. Męczyła ją ta rozmowa, bo przecież nie
miała najmniejszego sensu.
35
P re z en t o d l o s u
Zgodziła się pomóc mu w znalezieniu Simona
i pozwoliła mu zatrzymać się tu na parę dni, nie było
więc sensu teraz z nim walczyć.
Odwróciła się od zlewozmywaka akurat w chwi-
li, kiedy wyjmował Kirka z fotelika. Przytrzymał go
w ramionach odrobinę dłużej, niż to było koniecz-
ne, po czym ostrożnie postawił na ziemi.
Z jego spojrzenia nic nie była w stanie wyczytać.
Nic oprócz ogromnego zmęczenia. W takim stanie
jeszcze go nie widziała.
– Może poszedłbyś do salonu i trochę odpoczął?
– zaproponowała.
Wspominał, że opuścił hotel w środku nocy.
Na pewno nie przyjechał prosto tutaj, podróż
więc musiała zająć mu resztę nocy i prawie cały
dzień. A skoro podróżował incognito, żeby zmylić
trop, na pewno korzystał z różnych środków loko-
mocji, najprawdopodobniej z samolotu, autokaru
i pociągu.
– Chyba rzeczywiście tak zrobię – zgodził się
Seth.
Kiedy wyszedł, odetchnęła z ulgą. Dała Kirkowi
do zabawy plastikowe łyżeczki i zabrała się za
sprzątanie. Zastanawiała się, w jaki sposób znaleźć
Simona. Im szybciej jej się to uda, tym szybciej
Seth zniknie z jej domu i życia.
W końcu stwierdziła, że w kuchni nie ma już nic
do roboty, wzięła więc synka na ręce i weszła do
36
C ar l a C as s i d y
salonu. Seth, wyciągnięty na kanapie, spał jak
zabity.
Przez chwilę po prostu stała i wpatrywała się
w niego, na co nigdy nie odważyłaby się, gdyby nie
spał. Nie znała wszystkich szczegółów nieudanej
akcji w Los Angeles, ale nawet we śnie klęska tej
operacji wyraźna była w jego rysach. Nawet teraz
wyglądał na fizycznie i psychicznie wykończonego.
Długie gęste rzęsy spoczywały na ciemnych
kręgach pod jego oczami. Twarz, nawet we śnie,
była spięta.
W pewnym momencie drgnął niespokojnie
i zmienił pozycję. Bardziej niż kiedykolwiek wy-
glądał na człowieka na skraju fizycznego i psychicz-
nego wyczerpania.
Co dokładnie stało się podczas tej akcji w Los
Angeles? Wiedziała, że stracili paru ludzi, że Simon
uciekł, ale przecież niepowodzenia zdarzały się
Sethowi już wcześniej. Co tym razem było inaczej?
Co sprawiło, że w tych tak dobrze jej znanych
zielonych oczach tyle jest cierpienia?
Meghan zadrżała i mocniej przytuliła do piersi
Kirka. Nic ją to nie obchodzi. Nie może, nie
powinno, nie będzie. Nie może sobie na to pozwolić.
Już raz przez niego cierpiała, a teraz w dodatku
musi chronić przed nim nie tylko siebie, ale i Kirka.
Nie pozwoli, by ponownie zawładnął jej duszą
i ciałem. By zranił ją, a tym bardziej dziecko.
37
P re z en t o d l o s u
Podeszła do szafy w końcu długiego przedpo-
koju. Wyjęła kilka prześcieradeł, gruby koc i zanio-
sła do salonu.
Ostrożnie położyła je na oparciu kanapy, żeby
Seth zauważył je, gdy się obudzi.
Gdyby miała odrobinę więcej serca, zamiast tej
niewygodnej kanapy zaproponowałaby mu łóżko
w gościnnym pokoju. Miałoby to jednak zbyt duży
pozór jakiejś stałości.
Zresztą nie miała serca. Seth zabrał je, kiedy się
poznali i złamał je, kiedy odszedł, zostawiając
w zamian samotność i zniszczone marzenia.
38
C ar l a C as s i d y
Rozdział trzeci
Seth obudził się tuż przed świtem, zdziwiony, że
spał tak mocno i to bez żadnych koszmarów.
W domu było ciemno, cicho i zimno, strasznie
zimno.
Prawdę mówiąc, okropnie zmarzł. Czuł się jak
zamknięty w zamrażarce. Usiadł, przeciągnął się
i zapalił lampkę.
Sięgnął po kolorowy pled, przerzucony przez
oparcie, narzucił go na siebie i dotknął czubka nosa.
Meghan zawsze lubiła wyłączać na noc kaloryfe-
ry i najwyraźniej nadal ma ten idiotyczny zwyczaj.
Jego nos był jak sopel lodu. Potarł go mocno
i zastanawiał się, czy nie włączyć ogrzewania. Nie
zdobył się jednak na to, bo czuł, że nie jest tutaj
zbyt mile widzianym gościem i nie powinien prze-
ciągać struny.
Z kocem na ramionach poczłapał do kuchni
i zapalił małą lampkę nad zlewozmywakiem.
Kawa nie tylko go rozgrzeje, ale i pomoże
myśleć.
Znalazł w szafce pojemnik i skrzywił się, kiedy
zobaczył, że jego była żona pija teraz inny zupełnie
mu nieznany gatunek kawy.
Zmieniła meble, zmieniła kawę... Jakie jeszcze
zmiany zaszły w życiu jego ślicznej, byłej żony?
Wpatrując się w ciemną ciecz kapiącą do dzban-
ka, zastanawiał się, czy co wieczór przed pójściem
spać poświęca długie minuty na wcieranie kremu
w swoje długie, szczupłe nogi? Był to jeden z tych
cowieczornych kobiecych rytuałów, które wzbu-
dzały w nim szalone pożądanie.
Leżał wtedy obok niej i patrzył. Wdychał oszała-
miający zapach kremu i wyobrażał sobie te długie,
pachnące, jedwabiste nogi oplecione wokół siebie.
I najczęściej te marzenia wkrótce się ziszczały.
Stawały się zmysłową, namiętną rzeczywistością.
Bulgotanie ekspresu przywołało go do rzeczy-
wistości. Nalał sobie kawę i usiadł przy stole.
Może na zawsze pozostaliby małżeństwem, gdy-
by mogli cały czas spędzać w łóżku. Byli tam
równymi partnerami, o tych samych potrzebach
i pragnieniach. Poza łóżkiem nic im się nie układało.
Czuł, że przyjeżdżając tutaj, prawdopodobnie
popełnił błąd. Otoczył dłońmi kubek, wdzięczny za
40
C ar l a C as s i d y
jego ciepło. Prawdopodobnie dla nich obojga lepiej
by było, gdyby trzymał się od niej z daleka i gdyby
w ogóle nie zobaczył swojego syna.
Seth zmarszczył brwi i pociągnął łyk kawy.
Kirk.
Nigdy właściwie nie myślał o dzieciach. Miał
Meghan i swoją pracę. Dość, a właściwie aż
nadto, by czuć się mężczyzną całkowicie speł-
nionym.
Nawet kiedy zadzwoniła do niego i powiedziała,
że jest w ciąży, dziecko pozostało dla niego czymś
mglistym, właściwie wręcz czystą abstrakcją. Tak
bardzo domagała się, żeby się z nią nie kontak-
tował, a on był wtedy jeszcze bardzo rozgoryczony,
więc bez trudu przystał na jej prośbę i zgodził się
trzymać z dala nie tylko od niej, ale i od swojego
niewidzianego syna.
W ciągu minionych czternastu miesięcy czasami
zdarzało mu się myśleć o chłopcu, ale zawsze jako
o synu Meghan, o istotce, która z nim samym
niewiele ma wspólnego.
Teraz zrozumiał, że powodował nim instynkt
samozachowawczy. Dziś jednak ta abstrakcja stała
się człowiekiem. Stała się żywą, roześmianą buzią
z burzą ciemnych włosów i błyszczącymi, zielony-
mi oczami. Stała się słodkim, dziecięcym zapachem
i pulchnymi rączkami.
Nagle zapragnął znów zobaczyć synka. Odsunął
41
P re z en t o d l o s u
krzesło i wstał. Zostawił na stole nie dopitą kawę
i wyszedł do holu.
W korytarzu spod wszystkich drzwi widać było
smugę światła. Zawsze dziwiło go, że kobieta tak
inteligentna, tak pewna siebie jak Meghan sypia
wyłącznie przy palących się w całym domu świat-
łach.
Wiedział tylko, że ostatni pokój w końcu koryta-
rza to jej gabinet, że tam pracuje przy komputerze.
Żeby dotrzeć do pokoju, który, jak podejrzewał,
był pokojem Kirka, musiał minąć sypialnię Meg-
han. Nie mógł do niej nie zajrzeć.
Spała na brzuchu, z rozrzuconymi na śnież-
nobiałej poduszce ciemnymi, jedwabistymi loka-
mi. Zsunięta do pasa kolorowa kołdra ukazywała
jasnozieloną nocną koszulę i piegowate ramiona.
Kiedyś powiedział jej, że pozostaną małżeń-
stwem tak długo, aż pocałuje każdy jej pieg na
plecach i na ramionach. Biorąc pod uwagę, że
miała ich miliony, znaczyło to, że będą ze sobą
wieczność.
Ona jednak zniszczyła ten scenariusz, co musiał
przyznać z bólem. Usunęła go ze swojego życia
z chirurgiczną precyzją nierealnymi nadziejami
i żądaniem, by wyrzekł się czegoś, co stanowiło
sens jego życia.
No i koniec z całowaniem piegów. Kiedyś jakiś
inny mężczyzna będzie miał tę przyjemność. Wolał
42
C ar l a C as s i d y
się nie zastanawiać, dlaczego akurat ta myśl tak go
zaniepokoiła.
Westchnął i szybko przeszedł do pokoju Kirka.
Od progu poczuł ten znany mu już słodki, dziecięcy
zapach.
Mała nocna lampka rzucała słabe światło, w któ-
rym misie z tapety zdawały się tańczyć.
Seth wstrzymał oddech. Na palcach zbliżył się
do stojącego pod ścianą łóżeczka. Przez szczebelki
zajrzał do środka.
Kirk spał na plecach, lekko posapując. W ciem-
noniebieskiej piżamce, z zarumienionymi policz-
kami przedstawiał chwytający za serce widok.
Jego dziecko. Jego syn.
Już nigdy nie będzie dla niego czymś abstrakcyj-
nym, czymś praktycznie nieistniejącym.
Nagle zapragnął wziąć go w ramiona, poczuć
jego ciepło, przytulić do piersi. Poczuć małe rączki
oplatające jego szyję, musnąć wargami jego wilgot-
ne od snu włoski. Od tej chwili Kirk już nigdy nie
będzie dla niego tylko imieniem, lecz konkretną
twarzą, duszą, osobą, która jest częścią jego samego.
– Co tu robisz?
Seth obrócił się i napotkał gniewny wzrok Meg-
han. Jej widok też go zachwycił. W szmaragdowo-
zielonym aksamitnym szlafroku, ze zmierzwionymi
od snu włosami wyglądała prześlicznie. Jak chyba
nigdy dotąd.
43
P re z en t o d l o s u
Gestem kazała mu odejść od łóżeczka i opuścić
pokój. Powtórnie odezwała się do niego dopiero
w przedpokoju. I wcale nie była dla niego miła.
– Nie życzę sobie, żebyś po nocy wałęsał się po
domu.
– Jest już prawie rano i wcale się nie wałęsałem
– zaprotestował cicho, by nie obudzić Kirka. – Wy-
dawało mi się, że coś słyszałem i chciałem tylko
sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku.
Nawet w jego uszach nie zabrzmiało to przeko-
nująco. Czując na sobie domyślne spojrzenie Meg-
han, zarumienił się lekko.
– Po prostu chciałem na niego chwilę popatrzeć
– przyznał w końcu.
Wyczuł, że jego odpowiedź nie sprawiła jej
szczególnej przyjemności.
– Tak wcześnie rano nie warto się złościć – rzekł
z uśmiechem. – Ale jak pamiętam, ty nigdy specjal-
nie nie lubiłaś wcześnie wstawać.
– A ja pamiętam, że ty rano zawsze byłeś tak
samo ohydnie rozkoszny.
– Ale zawsze robiłem ci kawę. Dziś też.
Nie rozumiał, jak z tak nachmurzoną miną
można wyglądać tak ślicznie i pociągająco.
– Brzmi nieźle – odparła już bez złości, szczel-
niej otulając się szlafrokiem.
Razem weszli do kuchni. Meghan usiadła przy
stole, a Seth nalał kawę.
44
C ar l a C as s i d y
– Która godzina? – spytała.
Seth spojrzał na kuchenny zegar.
– Zaledwie kilka minut po szóstej. Dobrze
spałaś? – spytał, siadając obok niej.
– Nie. Nie spałam dobrze, bo w domu był obcy.
– Nie jestem obcy. Byliśmy małżeństwem przez
siedem miesięcy. Zapomniałaś?
Meghan pociągnęła łyk kawy, przyglądając mu
się znad kubka. Jej oczy były duże i błyszczące, ale
wiedział, że bez okularów jest dla niej tylko niewy-
raźnym kształtem.
– Owszem, ale tylko fizycznie.
Nie mógł się z nią nie zgodzić. Prawdę mówiąc,
idealnie określiła ich związek. Fizycznie byli sobie
bardzo bliscy, ale marzeń i nadziei na przyszłość nie
byli w stanie ze sobą dzielić. Kiedy zdali sobie
z tego sprawę, jedynym wyjściem było rozstanie.
– O której normalnie chodzisz do biura?
– Zazwyczaj jestem tam o wpół do dziewiątej
czy za piętnaście. Dziś jednak zamierzam być
wcześniej i włączyć komputer, zanim przyjdzie
reszta. – Meghan zmarszczyła brwi. – Nie chcę,
żeby ktokolwiek wiedział, co dla ciebie robię.
– Nie możesz robić tego na własnym kompute-
rze? Chyba nadal masz tu tego swojego potwora?
– Owszem, ale wolę pracować w biurze. Korzy-
stanie z oficjalnego komputera w pracy będzie
mniej podejrzane.
45
P re z en t o d l o s u
Choć brzmiało to logicznie, podejrzewał, że
z jeszcze innego powodu woli pracować w biurze,
niż w domu. Nie chce spędzać z nim więcej czasu,
niż to konieczne, a jeszcze bardziej nie chce dać mu
okazji do przebywania z Kirkiem.
Zdecydował, że zanim stąd wyjedzie, przekona
ją, żeby zmieniła zdanie co do jego kontaktów
z synkiem. Już nie potrafiłby go nie widywać.
Wiedział jednak, że teraz jeszcze nie powinien
o tym rozmawiać.
W tej chwili mały właśnie zapłakał. Nie z bólu
czy strachu, lecz raczej domagając się czyjegoś
zainteresowania.
Meghan dopiła kawę i wstała.
– Możesz skorzystać z gościnnej łazienki. Wziąć
prysznic czy co tam chcesz – rzuciła na odchodnym.
Seth wstał i nalał sobie jeszcze jedną kawę. Jest
cały dzień na prysznic. Miał zresztą przeczucie, że
właśnie siedzenie tu, nicnierobienie i czekanie na
Meghan z potrzebną mu informacją będzie najtrud-
niejsze.
Nie umiał nic nie robić. Ożywał w działaniu,
podniecało go wyzwanie. Samotne siedzenie w pu-
stym domu nie było w jego stylu... tyle tylko, że
w tej sytuacji nie miał innego wyjścia.
Podszedł do okna i patrzył na wschodzące słoń-
ce. Zapowiadał się pogodny, piękny dzień. W Wa-
szyngtonie zazwyczaj o tej porze był już śnieg. Na
46
C ar l a C as s i d y
szczęście nie teraz. Śnieg zawsze przypominał mu
miesiące spędzone z Meghan.
Była wtedy najgorsza zima od lat, z zamieciami,
zaspami i wyłączeniem prądu. Kilka nocy spędzili
przed kominkiem owinięci kocami, ogrzewając się
nawzajem. Jedli pasztet z puszki i krakersy. I czyta-
li sobie na głos przy świecy.
To były wyjątkowe chwile, zdawało im się, że
czas się zatrzymał, a świat za oknem nie istnieje.
Zirytowany, odsunął się od okna. Cholerne
wspomnienia. To było jedyne, czego nie wziął pod
uwagę, decydując się na przyjazd tutaj. I ciekawe,
dlaczego jego pamięć jest taka selektywna?
Przede wszystkim musi pamiętać, że małżeń-
stwo z Meghan wymagało zbyt wysokiej ceny...
wyrzeczenia się własnej duszy.
Odwrócił się, kiedy w drzwiach stanęła Meghan.
Ubrana do wyjścia, z Kirkiem w ramionach. Z wło-
sami związanymi z tyłu i w okularach, w niczym nie
przypominała już tamtej uwodzicielki.
– Wychodzimy – oznajmiła.
– A co ze śniadaniem? – Seth spojrzał na Kirka
ubranego w golf i sztruksowe ogrodniczki. – Ty
możesz nie jeść, ale on chyba powinien...
– Babcia Harriet go nakarmi.
– Baba Harry – powtórzył ze śmiechem Kirk.
– Harriet Winslowe, jego opiekunka w żłobku
– wyjaśniła Meghan.
47
P re z en t o d l o s u
Poszedł za nimi i patrzył, jak ubiera Kirka
w kurtkę i czapkę. Mały zaśmiewał się przy tym,
jak przy najlepszej zabawie, a na twarzy Setha,
ku jego własnemu zdziwieniu, też pojawił się
uśmiech.
– Meghan – zaczął Seth, kiedy byli już przy
drzwiach – wiem, że cała ta sytuacja jest dla ciebie
krępująca i nieprzyjemna, ale wiedz, że doceniam
to, co dla mnie robisz.
Meghan skinęła głową i spuściła wzrok, jakby
nie chciała, żeby zobaczył cokolwiek w jej oczach.
– Wracam między piątą a szóstą – powiedziała,
zamykając za sobą drzwi.
Seth został sam w zimnym i pustym domu.
Nieprzyjemna sytuacja. Powiedział, że wie, że
sytuacja jest dla niej nieprzyjemna. Meghan spoj-
rzała na zegarek i stłumiła ziewnięcie. Było zaled-
wie kilka minut po siódmej, a ona już była wykoń-
czona.
Zdjęła okulary i przetarła oczy. Nieprzyjemna?
To za mało powiedziane.
Seth wypełniał swoją obecnością cały dom, naru-
szał jej prywatność swoim zapachem, samą swoją
osobą. Zawsze wydawał się jej barwniejszy od in-
nych mężczyzn, odważniejszy, większy i silniejszy.
Nawet we śnie nie dawał jej spokoju. Prze-
wracała się na łóżku, wspominając, z jaką miną
48
C ar l a C as s i d y
patrzył na Kirka. Taką samą zobaczyła, kiedy
weszła do pokoju synka i zastała go nad jego
łóżeczkiem.
Jakoś odsunęła od siebie te niepokojące myśli,
włożyła z powrotem okulary i spojrzała na ekran
komputera.
Dokąd ona sama by się udała, by opracować plan
ataku, gdyby była przestępcą, zdobyła jakimś cu-
dem trzysta kilogramów heroiny i chciała zniszczyć
tajną agencję rządową? Jakie miejsce wybrałaby, by
spokojnie przygotować się do ataku?
Możliwości było wiele, podobnie jak krajów,
które z otwartymi ramionami powitałyby kogoś
takiego. Nie wiedziała, gdzie zacząć poszukiwania
nieuchwytnego Simona.
W ramach pracy Meghan, pod różnymi imiona-
mi, uczestniczyła w internetowych czatach z wielo-
ma grupami tematycznymi. Znała zwolenników
supremacji białych, unikających podatków, kon-
struktorów bomb i fanatyków religijnych. Wiedzia-
ła, które grupy są naprawdę niebezpieczne, a które
to tylko nawiedzeni wariaci.
Ale przecież Simon nie ogłosi swojego istnienia
w Internecie ani nie wystawi tam towaru na sprze-
daż. Możliwe też, że w ogóle nie opuścił Stanów
i jest gdzieś blisko.
Nie mogła go jednak znaleźć, nie miała wystar-
czających informacji. Trzeba było szukać heroiny.
49
P re z en t o d l o s u
Tylko w ten sposób mogła dotrzeć do samego
Simona.
Przez godzinę ściągała gazety z całego kraju,
czytała pierwsze strony i rubryki kryminalne.
Chciała sprawdzić, czy w jakimś mieście w ostat-
nich trzech dniach nie zaobserwowano wzrostu
przestępczości czy liczby zgonów przypisywanych
heroinie.
Człowiek, którego szukali agenci SPEAR, nieraz
już okazał się bardzo niebezpieczny. Kiedyś, jesz-
cze przed sprawą w Los Angeles, udało im się
udaremnić przemyt dużej partii broni przeznaczo-
nej dla niego. Tym razem nie został z pustymi
rękami. Miał środki na zakup broni i Meghan
wiedziała, że kluczem do odnalezienia kryjówki
Simona jest jego zainteresowanie bronią i heroina,
którą posiada.
Był jeszcze jeden sposób, ale mogła z niego
skorzystać tylko w ostateczności. Mogła wejść do
najbardziej strzeżonych danych w komputerze
SPEAR, ale było to ryzykowne i zostawiła to sobie
jako rzeczywiście ostatnią deskę ratunku.
Za piętnaście ósma wpadł do biura zdyszany
Mark i na jej widok stanął jak wryty.
– O, kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. W tym
przypadku pączki. – Postawił na jej biurku sporą
paczkę z ciastkami. – Co tu robisz tak wcześnie?
50
C ar l a C as s i d y
Mark zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku
przy drzwiach.
– Tak po prostu... szybciej się rano wyrobiłam.
– Meghan przysunęła sobie krzesło do jego biurka
i dobrała się do pączków. – Hmm, wyglądają
pysznie.
– Dziś będzie spokojnie – zauważył Mark, nale-
wając sobie kawę. On też wziął pączka. – Zaraz
święta, więc przypuszczam, że cały tydzień będzie
taki.
Święta. Boże Narodzenie.
Meghan nie znosiła świąt... najpierw jako dziec-
ko, później jako dorosła. A już najbardziej nie
znosiła świąt Bożego Narodzenia.
– Chyba dziś zajmę się dekorowaniem drzwi na
zewnątrz – rzekł w zamyśleniu Mark. – Już dawno
powinienem to zrobić, ale nie miałem czasu. Wi-
działaś, co zrobili sąsiedzi?
Meghan skinęła głową. Mieszcząca się w tym
samym budynku pralnia chemiczna przeszła samą
siebie. W ich oknie stała ogromna choinka z lamp-
kami i ozdobami w kształcie ubranek dla lalek
mieniących się różnymi kolorami.
– Po co się tak sadzić? Potem i tak wszystko
wyrzucisz na śmietnik.
– Skąd to skąpstwo u mojej uroczej koleżanki?
Meghan zaczerwieniła się i ze złością wzruszyła
ramionami.
51
P re z en t o d l o s u
– Męczy mnie ta przedświąteczna gorączka.
– A ja ją uwielbiam. Pokazałaś już Kirkowi
świętego Mikołaja?
– Nie. I nie zamierzam. Taki tłusty facet w czer-
wonym kożuchu tylko go przestraszy. – Meghan
skończyła pączka i zlizała z palców resztki lukru.
– Tak, tak, moje skąpiradło.
Meghan roześmiała się i wróciła do komputera.
Czekało już na nią kilkanaście ważnych spraw.
Jako specjalista od środków przekazu miała za
zadanie analizę komunikatów dyplomatycznych
i studia nad językiem oficjalnych przemówień. Pisała
szczegółowe raporty na temat ich treści oraz znacze-
nia. Często jedno od drugiego bardzo się różniło.
Mark skończył swego pączka, po czym zniknął
w schowku. Wrócił z ogromnym pudłem pełnym
kolorowych girland, plastikowych zielonych gałą-
zek i błyszczących cukierków.
– Jakbyś mnie potrzebowała, jestem na dworze
– poinformował. – Będę udawał krasnoludka.
Choć znów była w biurze sama, Meghan nie
mogła już poświęcić więcej czasu sprawie Setha.
Wiedziała, że im szybciej znajdzie potrzebne mu
informacje, tym szybciej zniknie on z jej życia, bała
się jednak, że opóźnienia w jej pracy wzbudzą
podejrzenia.
Pracowała pilnie przez najbliższe cztery godziny.
Od czasu do czasu tylko dolewała sobie kawy
52
C ar l a C as s i d y
i wstawała, by rozprostować kości. Mark nadal był
na zewnątrz. Stojąc na wysokiej drabinie, rozwie-
szał dekoracje na froncie budynku.
Tuż przed południem w biurze zjawił się po-
słaniec. W firmowym fartuchu chińskiej restauracji,
z torbą z sześcioma pojemnikami jedzenia na
wynos.
Jak to miło ze strony Marka, że o tym pomyślał,
ucieszyła się Meghan. Kiedy wyjęła portfel i chciała
zapłacić, okazało się, że dostawa jest już opłacona.
Z ciekawością otworzyła pudełka i znalazła
w nich swoje ulubione dania – kurczaka w sosie
słodko-kwaśnym, zupę won ton i paluszki krabowe.
Oraz ulubioną potrawę Marka – kurczaka w sosie
kokosowym.
– O, chińszczyzna... dobry pomysł – ucieszył się
Mark, który akurat w tym momencie zjawił się
w biurze, zarumieniony od mrozu.
– Nie rozumiem. Myślałam, że to ty zamówiłeś
– odparła Meghan.
– Oczywiście, że nie. Jeśli nie ty, to nie mam
pojęcia kto.
Mark zdjął kurtkę i usiadł obok Meghan.
– To pewnie jakaś pomyłka. Posłaniec musiał
pomylić biura. Chyba do nich zadzwonię.
– Nie ma co się tak spieszyć – powstrzymał ją
Mark, zaglądając do pudełek. – Dziwne, co? Jest tu
wszystko, co lubimy oboje. Było coś jeszcze?
53
P re z en t o d l o s u
– Dwa ciasteczka z sentencjami, luzem. Chyba
nie myślisz, że to... – Meghan wyjęła ciasteczka
i spojrzała na Marka wyczekująco.
– Już nieraz wykazywał się poczuciem humoru.
Tym razem w takiej formie.
Oboje wiedzieli kogo ma na myśli. Jonasza. Ich
tajemniczego szefa, który zdawał się być wszędzie
i nigdzie. Mark chwycił jedno z ciasteczek, przeła-
mał je i wyjął karteczkę.
– ,,Los się do ciebie uśmiechnie. Twoje szczęś-
liwe liczby to trzy, pięć i siedem’’ – przeczytał
i uśmiechnął się. – Może wracając do domu, powi-
nienem kupić los na loterię?
Meghan też przełamała swoje ciastko.
– ,,Ptaszek wyfrunął z gniazda. Gdyby się poja-
wił, daj znać’’. – Podpisane dobrze jej znanym J.
Serce Meghan zaczęło bić szybciej. Ciekawa była,
czy Mark to słyszy.
– Nie rozumiem – zdziwił się Mark.
– Chodzi o Setha. Ma na myśli Setha, który dwa
dni temu zniknął z ośrodka.
– Naprawdę? Skąd wiesz?
– Jestem specjalistką od sposobów komunika-
cji, Mark. Wiem różne rzeczy.
Odetchnęła z ulgą, kiedy Mark nie wykazał
szczególnego zainteresowania jej odpowiedzią.
Wziął pałeczki i zabrał się za jedzenie.
– Chyba nikt nie myśli, że Seth będzie się z tobą
54
C ar l a C as s i d y
kontaktował. Nie tylko ja pamiętam ten wasz
rozwód stulecia.
– Nawet mi nie przypominaj. – Meghan odłoży-
ła karteczkę, z trudem powstrzymując drżenie rąk.
– Też bym chciał, żeby ktoś mnie tam wysłał na
miesięczny odpoczynek. Seth jednak najwyraźniej
nie miał ochoty na wakacje.
– Jonasz na pewno tylko tak rutynowo sprawdza
wszystkich, z którymi Seth kiedykolwiek miał do
czynienia w naszej agencji. Nie sądzę, żeby podej-
rzewał mnie o ukrywanie byłego męża.
Taką przynajmniej miała nadzieję. Z drugiej
jednak strony zbyt długo była w agencji, by nie
wiedzieć, że taki żartobliwy liścik od Jonasza ozna-
cza, że szef raczej nie jest poważnie zaniepokojony.
Gdyby było inaczej, po prostu by do niej zadzwonił.
W ten sposób rozumując, odetchnęła z ulgą.
A więc Jonasz jednak nie podejrzewa, że Seth
ukrywa się u niej. Zrozumiała jednak, że musi być
czujna.
Powinna jak najszybciej znaleźć informacje, na
które czeka Seth. Nie zamierza stracić pracy tylko
dlatego, że przedłożyła lojalność wobec swojego
byłego męża, człowieka, w którego miłość kiedyś
wierzyła, nad lojalność wobec SPEAR.
55
P re z en t o d l o s u
Rozdział czwarty
Seth stał nad kuchenką i mieszał bulgoczący
w garnku sos do spaghetti. W każdej chwili spo-
dziewał się powrotu Meghan. Miał za sobą bez-
nadziejny dzień. Snuł się po domu jak więzień po
celi, za jedynego towarzysza mając własne myśli.
A nie były one szczególnie przyjemne.
Prześladowały go twarze ludzi, którzy zginęli
w czasie operacji w Los Angeles. Wciąż czuł zapach
dymu i prochu. A na to wszystko natrętnie na-
kładało się inne, wcześniejsze wspomnienie.
Wspomnienie tragedii, której nie chciał pamiętać.
Przez prawie pół życia celowo do siebie nie dopusz-
czał tych wspomnień.
Uświadomił sobie, że ostatnie wydarzenia przy-
wołały tamte niechciane wspomnienia i że teraz już
one też go prześladują. Nie wiedział tylko dlaczego.
Większą część dnia spędził w pokoju Kirka.
Gładził ręką kocyk, który przykrywał nocami jego
synka, dotykał ustawionych rzędami na półkach
zabawek i zastanawiał się nad tym, co mu powie-
działa Meghan.
Może ona ma rację? Może najlepsze, co może
zrobić dla syna będzie trzymanie się od niego
z daleka. Komu potrzebny jest ojciec, którego prze-
śladują wizje śmierci, który całe życie ma do czynie-
nia z przestępcami? Jaki byłby z niego ojciec?
Myśli Setha jakiś czas krążyły wokół tych spraw,
potem jednak zmienił zdanie i znów przysięgał
sobie, że będzie częścią życia Kirka, bo każdy mały
chłopiec potrzebuje ojca. I choć cały czas powtarzał
sobie, że będzie dobrym ojcem, wątpliwości go nie
opuszczały.
W końcu postanowił przyrządzić kolację, z na-
dzieją, że to zajęcie przynajmniej na chwilę oder-
wie go od tych myśli.
Dawno przyrządzona sałata stała w lodówce,
makaron był ugotowany, pozostało mu więc już
tylko czekanie na powrót Meghan i Kirka.
Usiadł przy stole i zastanawiał się, czy może już
dzisiaj będzie miała dla niego jakieś informacje.
Jeśli ktokolwiek dotrze do Simona, to tylko Meg-
han. Jest w tej robocie prawdziwą mistrzynią.
Na dźwięk przekręcanego w zamku klucza
wstał i wyszedł na powitanie Meghan. Była uroczo
57
P re z en t o d l o s u
zarumieniona od mrozu i trzymała w ramionach
śpiącego Kirka.
– Chcesz, żebym go od ciebie wziął? – za-
proponował.
– Nie, dam sobie radę – odparła i zniknęła
w pokoju Kirka.
Nie chce nawet, żebym położył go do łóżka,
pomyślał z żalem. No tak, nie zjawił się tu przecież
jako ojciec, czego więc się spodziewa?
Kiedy wróciła do holu i zdejmowała płaszcz,
pozwoliła mu sobie pomóc. Tak, płaszcz może mu
powierzyć, ale syna nigdy.
– Ładnie pachnie – zauważyła, wchodząc do
kuchni.
– Sos do spaghetti. – Wskazał jej krzesło i wyjął
z lodówki butelkę wina.
Znał jej przyzwyczajenia, wiedział, że nie przeł-
knie ani kęsa, dopóki nie wypije kieliszka wina
i trochę się nie odpręży. Nalał obojgu po kieliszku
i też usiadł.
– Kirk zawsze sypia o tej porze? – spytał.
Meghan kiwnęła głową i pociągnęła łyk wina.
Usłyszał, jak z ulgą zrzuca pantofle.
– Ta wieczorna jazda do domu prawie zawsze go
usypia. Gdy miał kilka miesięcy, miewał kolkę
i uśpić go mogłam tylko w jeden sposób – jeżdżąc
w kółko po okolicy.
Po raz pierwszy Seth uświadomił sobie, jak
58
C ar l a C as s i d y
trudne musi być dla niej takie samotne macie-
rzyństwo. Czy czasem w nocy marzyła o kimś,
kto pomógłby jej w trudach dnia codziennego lub
po prostu po męczącej nocy z małym wziął w ra-
miona?
Nie spodobały mu się te myśli, wstał więc, by
zamieszać sos.
– No więc co jeszcze robiłeś, oprócz gotowania
kolacji?
– Obejrzałem wszystkie seriale w telewizji,
a potem przeszukałem twoje szuflady. – Kiedy
omal nie zakrztusiła się winem, parsknął śmie-
chem. – Nie bój się, żartowałem.
Kiedy u drzwi wejściowych zadzwonił dzwonek,
uśmiech zniknął z twarzy Meghan.
– Ciekawe kto to?
Zerwała się z krzesła i szybko wybiegła z kuchni.
Wróciła po chwili z ogromną bożonarodzeniową
kompozycją z gwiazd betlejemskich, czerwonych
i złotych dzwoneczków oraz różnokolorowych
wstążek.
– Śliczna – rzekł, jednocześnie zastanawiając
się, dlaczego niesie ją niczym tykającą bombę
zegarową.
Meghan z roztargnieniem kiwnęła głową i po-
stawiła ją na stole. Przygryzła wargę i wyjęła
z koperty małą karteczkę. Kiedy ją przeczytała,
uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
59
P re z en t o d l o s u
– Bogu dzięki. Już myślałam, że to znów od
Jonasza.
– Znów?
Meghan włożyła liścik z powrotem do koperty,
wsunęła ją między gałązki gwiazdy betlejemskiej
i wróciła do stołu.
– Dziś przyniesiono nam do pracy chińszczyz-
nę. Nikt z naszego biura nie zamawiał jedzenia,
więc pomyślałam, że to może być taka miła nie-
spodzianka, której nadawcą jest Jonasz. I nie pomy-
liłam się, bo w środku był od niego liścik z informa-
cją, że ptaszek wyfrunął z gniazda. Myślisz, że
powinno nas to zaniepokoić?
– Nie. Gdyby wiedział, że tu jestem, na pewno
już by się ze mną skontaktował. Chyba tylko chciał
cię ostrzec, żebyś miała się na baczności.
– Też tak pomyślałam.
– No to kto to przysłał? – Seth spojrzał na
kompozycję.
– Przyjaciel. – Nie zamierzając nic więcej wyjaś-
niać, Meghan pociągnęła łyk wina.
Kobieta czy mężczyzna? Nie, chyba jednak
mężczyzna. Kobiety rzadko przysyłają sobie
kwiaty.
Może więc nie jest taka samotna w swoim
macierzyństwie? Może ktoś ją wspiera? Myśl, że
być może jest w jej życiu jakiś mężczyzna bardzo go
zaniepokoiła.
60
C ar l a C as s i d y
Kiedy z dziecinnego pokoju rozległ się płacz
Kirka, Meghan szybko dopiła wino i wstała.
– Zaraz wracam.
– Podaję do stołu – odparł Seth.
Przestawił kwiaty na ladę, czując, jak świerzbią
go palce, by wyjąć liścik.
Stawiając na stole sałatę, wmawiał sobie, że to
nie jego sprawa.
Z drugiej strony, gdyby nie chciała, żeby go
przeczytał, schowałaby go do torebki lub zabrała ze
sobą. Zostawienie go w bukiecie było pewnego
rodzaju zaproszeniem.
Wyjął kartkę i przeczytał:
,,Dzięki za wspaniałą, domową kolację i cudow-
ny wieczór w uroczym towarzystwie’’.
Podpisane po prostu David.
Domowa kolacja? Przecież Meghan nie umie
gotować. Przez cały ten czas, kiedy byli razem,
chyba ani razu nie podała mu czegoś, co nie
pochodziłoby z pudełka czy puszki.
Kiedy usłyszał, że wraca, szybko wsunął liścik na
miejsce i wrócił do kuchenki.
Kirk, wtulony w ramiona matki, uśmiechał się do
Setha. Meghan wsadziła chłopca do fotelika i przy-
pięła szelkami.
– Cześć, mały – powitał go Seth, polewając
makaron sosem. – Spróbujesz, co upichcił twój
staruszek?
61
P re z en t o d l o s u
Mały stuknął w stół, jakby chciał powiedzieć:
,,Dawaj’’!
– Może zjeść trochę spaghetti, prawda? – spytał
Seth.
– Ale pokrojone. Mogę w czymś pomóc?
– Wyjmij sos do sałaty i masło – poprosił,
stawiając na stole miskę z makaronem.
– Wiesz, że nie musisz dla mnie gotować – po-
wiedziała Meghan, siadając przy stole.
– Chciałem ci się jakoś zrewanżować za to, co
dla mnie robisz. – Kiedy podała mu talerz, nałożył
jej porządną porcję spaghetti. – Domyślam się, że
gdybyś coś odkryła dzisiaj, oznajmiłabyś mi o tym
już od progu.
– Zanim jeszcze zdjęłabym płaszcz – przyznała
chłodno.
– Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć?
– Im szybciej, tym lepiej. – Zajęta krojeniem
spaghetti, nawet na niego nie spojrzała. – Nie co
dzień goszczę u siebie byłego męża. To krępujące,
a jeśli ty tego nie czujesz, to znaczy, że nadal jesteś
tak samo niewrażliwy jak dawniej.
– Ej, ej, lepiej nie omawiajmy moich wad przy
kolacji. Jeszcze dostanę niestrawności.
Meghan uśmiechnęła się.
– Masz rację. Gdybyśmy mieli omówić je wszyst-
kie, kolacja musiałaby składać się przynajmniej
z dziesięciu dań.
62
C ar l a C as s i d y
Seth roześmiał się i przez następne parę minut
oboje zajęci byli jedzeniem. Zafascynowany przy-
glądał się, z jaką wprawą Meghan karmi synka
i jednocześnie sama szybko zjada swoją porcję.
Kirk był wymagającym konsumentem i kiedy
Meghan opóźniała się z karmieniem go, walił w stół.
Przez tę krótką chwilę Seth poczuł coś, co można
by nazwać rodzinnym ciepłem, ale zaraz odsunął od
siebie to niewygodne uczucie. Jak można tęsknić za
czymś, czego nigdy się nie doznało?
Przez siedem wspólnie spędzonych z Meghan
miesięcy łączyło ich pożądanie i dobra zabawa,
kiedy jednak wychodzili z łóżka i śmiech milkł,
stawali się dwojgiem ludzi o diametralnie różnych
poglądach na wyrzeczenia, jakich wymaga małżeń-
stwo. A dla Setha wyrzeczenie, jakiego od niego
zażądała Meghan, było zbyt wielkie.
– Jak tam Mark? – spytał. – Wciąż ma taki sam
bałagan na biurku?
Skończyli już jeść i sprzątali ze stołu. Kirk siedział
na podłodze i bawił się kartonami po jajkach.
– Bałagan? Coraz gorszy – zaśmiała się Meghan.
– Założę się, że ma w swoich szufladach resztki
jedzenia, które pamiętają jeszcze drugą wojnę
światową. – Wzięła od Setha talerz i wstawiła go do
zmywarki. – Dziś przez większość dnia wieszał
świąteczne dekoracje na drzwiach biura.
– A właśnie... dlaczego nie ma u ciebie choinki?
63
P re z en t o d l o s u
– Jakoś nie podnieca mnie ta cała świąteczna
atmosfera.
Seth spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– A ja pamiętam pewną panią przystrojoną wło-
sami anielskimi, jak ubierając choinkę, tańczy przy
dźwiękach kolędy.
Ku jego radości na jej policzkach wykwitły
rumieńce.
– Zrobiłam do tylko dla ciebie, to ty byłeś taki
sentymentalny... podobno zależało ci na świętach
– przyznała cicho.
Wzruszyło go to niespodziewane wyznanie. Jej
błyszczące za okularami oczy były koloru wiosen-
nej trawy i obiecywały soczystą zieleń lata. Zaprag-
nął wziąć ją w ramiona i pocałować. Zobaczyć, jak
wiosna zmienia się w gorące lato.
– Kto to jest David? – spytał niespodziewanie.
W jej oczach nie było już czułości.
– Czytałeś list? – wycedziła przez zęby.
Nie odpowiedział. Zresztą odpowiedź była jasna.
– Przygotowałaś mu domową kolację? Jak ci się
to udało? Przecież nie umiesz gotować.
Doskonale zdawał sobie sprawę, co robi. W ten
sposób chciał zwalczyć rosnącą w nim pokusę. Za
bardzo chciał ją pocałować.
– Chodziłam na kurs gotowania – odparła, wy-
cierając ręce. – I bardzo dobrze gotuję, ale tylko dla
tych, dla których mam ochotę gotować.
64
C ar l a C as s i d y
Wzięła Kirka na ręce.
– Nie powinieneś go czytać, Seth. Jesteś tu
gościem i nie muszę ci się tłumaczyć, co robię
i z kim się spotykam. Kiedy ode mnie odszedłeś,
straciłeś prawo do zadawania mi pytań.
– Nie odszedłem od ciebie, lecz zostałem wy-
rzucony – odparł.
– Nieważne. Było, minęło i nie masz prawa
pytać mnie o Davida czy o kogokolwiek innego.
Pójdę teraz popracować trochę w gabinecie. Może
wreszcie znajdę ci te informacje.
Żebyś mógł wynieść się z mojego życia. Na dobre.
Nie musiała tego mówić, ale Seth i tak to usłyszał.
Wiedział, że Meghan ma rację. Nie powinien
czytać tego listu. Zasłużył na jej złość.
Dopiero kiedy z filiżanką kawy usiadł w salonie,
zdał sobie sprawę, że nie powiedziała mu najważ-
niejszego.
Kto to, do cholery, jest David?
W gabinecie Meghan rozłożyła Kirkowi na pod-
łodze zabawki i zasiadła przy biurku.
Czasem wieczorami pracowała przy komputerze
w domu i mały równie dobrze bawił się tutaj, jak
w swoim pokoju.
Wpatrując się w ciemny jeszcze ekran kom-
putera, próbowała się uspokoić. Nie chciała wspo-
minać tego jedynego spędzonego z Sethem Bożego
65
P re z en t o d l o s u
Narodzenia. To były magiczne chwile. Świąteczny
nastrój Setha był zaraźliwy. Udekorowali dom od góry
do dołu, obejrzeli wszystkie świąteczne melodramaty
w telewizji i kochali się pod ogromną choinką,
błyskającą czerwonymi i zielonymi lampkami.
Po raz pierwszy w życiu cieszyła się świętami.
Zanim jednak dobiegły końca, jego już nie było,
a ona zrozumiała, że Boże Narodzenie, zapew-
nienia o miłości i wspólnym życiu, ,,dopóki śmierć
ich nie rozłączy’’, były tylko złudzeniem.
Meghan wpisała hasło dające jej dostęp do
najtajniejszych informacji. Nie mogła uwierzyć, że
Seth miał czelność przeczytać list adresowany do
niej i dołączony do kwiatów.
Poznała Davida Pratha na kursie gotowania, na
który zapisała się przed miesiącem. Był sympatycz-
nym, rozwiedzionym księgowym i dwa razy po
zajęciach poszła z nim na kawę. W zeszłym tygod-
niu zaprosiła go na kolację dla uczczenia zakoń-
czenia kursu.
Nie zaiskrzyło między nimi, nic nie przypomina-
ło tego, co kiedyś czuła do Setha. Przypuszczała, że
David chciałby czegoś więcej, ona jednak widziała
w nim tylko przyjaciela, z którym miło spędza się
czas.
Próbowała skupić się na ekranie. Powinna jak
najszybciej znaleźć potrzebne Sethowi informacje.
Gdy je dostanie, odejdzie z jej domu. Jego obec-
66
C ar l a C as s i d y
ność przywołuje zbyt wiele wspomnień... boles-
nych i niepotrzebnych.
Kilka minut później udało jej się wreszcie za-
pomnieć o swoim byłym mężu i skoncentrować się
na pracy. Tylko od czasu do czasu spoglądała na
bawiącego się u jej stóp Kirka.
Za którymś razem zobaczyła, że dziecko zasnęło
na podłodze, z kciukiem w buzi. Wstała od biurka
i przeciągnęła się.
– Słodkie maleństwo – szepnęła, biorąc synka
na ręce. Ostrożnie, żeby go nie obudzić, zaniosła
małego do łóżeczka, zmieniła mu pieluchę, prze-
brała w piżamę i przykryła kocykiem.
Jeszcze przez chwilę stała nad nim w zamyś-
leniu. Po co mu ojciec, zastanawiała się. Przecież
wielu chłopców wychowuje się bez ojca. Jest
szczęśliwy, pogodny, a Seth tylko wprowadziłby
w jego życie niepotrzebne komplikacje.
Wracając do gabinetu, usłyszała dobiegające
z salonu odgłosy grającego telewizora. Wyobraziła
sobie Setha wyciągniętego na kanapie, jego szero-
kie ramiona na tle beżowego obicia, długie nogi...
Purpurową poduszkę przytuloną do piersi...
Nie, nie, potrząsnęła głową i szybko znów usiad-
ła przy komputerze.
Była tak pogrążona w pracy, że przerwała, dopie-
ro kiedy w progu pojawił się Seth.
– Zamierzasz tu siedzieć całą noc? – spytał.
67
P re z en t o d l o s u
– A która jest? – Meghan zdjęła okulary i położy-
ła obok na biurku.
– Prawie jedenasta.
– Nie wiedziałam, że już tak późno.
Seth stanął za nią, położył ręce na jej ramionach
i delikatnie zaczął masować zesztywniałe mięśnie.
– Zawsze cię tu bolało, jak tyle pracowałaś.
– Hmm. – Meghan zamknęła oczy i poddała się
jego kojącym dłoniom. – A ty zawsze byłeś cudow-
nym masażystą – szepnęła, czując, jak jej napięte
mięśnie reagują na jego dotyk.
– Wręcz uwielbiałem masować cię... całą.
Zrobiło jej się gorąco, kiedy przypomniała sobie,
jak smarował jej nagie ciało pachnącym olejkiem
i masował każdy centymetr.
Wstała nagle i usunęła się spod jego rąk.
– Już późno. Kirk wcześnie się budzi.
– Może wejdziesz jeszcze na kilka chwil do
salonu i odprężysz się – zaproponował. – Zrobiłem
gorącą czekoladę.
Meghan skinęła głową. Była zbyt wytrącona
z równowagi, by pamiętać, że nazajutrz ma wolne
i nie ucieknie przed nim do biura. Przez cały
weekend będzie zamknięta w tym domu razem
z Sethem. Idąc za nim do salonu, czuła jeszcze na
szyi i karku jego palce...
Telewizor był zgaszony, w pokoju panowała
cisza. Usiadła na kanapie, a Seth poszedł po czeko-
68
C ar l a C as s i d y
ladę. W powietrzu unosił się zapach jego wody
kolońskiej, ten sam, który prześladował ją jeszcze
wiele miesięcy po rozwodzie.
Była zdruzgotana, kiedy odszedł, zagubiona i sa-
motna jak nigdy dotąd. Z depresji wyciągnęła ją
dopiero ciąża. Znów miała kogoś do kochania.
Do salonu wrócił Seth. Na talerzyku obok jej
kubka leżało pięć miniaturowych bez. Pamiętał.
– Nie cztery... nie sześć, zawsze pięć – uśmiech-
nął się, siadając obok niej.
– Może jeszcze trochę za wcześnie – powiedzia-
ła w zamyśleniu, pociągając łyk czekolady.
– Za wcześnie? Na co?
– Na znalezienie czegoś na Simona. Od waszej
akcji minęło dopiero kilka dni. Może jeszcze nie
znalazł sobie żadnego stałego miejsca. Może wciąż
jest w drodze i nie próbował sprzedać towaru.
– Może. – Seth ponuro wpatrywał się w filiżan-
kę. Pod jego oczami malowały się ciemne cienie.
– Chcesz o tym porozmawiać?
Spojrzał na nią pociemniałym z bólu wzrokiem
i potrząsnął głową.
– Nie. Nie ma tu o czym mówić.
Meghan wrzuciła do kubka drugą bezę i pociąg-
nęła kolejny łyk czekolady. Zawsze wyczuwała,
kiedy zaczynały dręczyć go jakieś demony, teraz
jednak miała wrażenie, że nabrały one mocy.
– Opowiesz mi o Kirku? – spytał nagle.
69
P re z en t o d l o s u
– Co chcesz wiedzieć? – Zdziwiło ją to pytanie.
Zupełnie nie pasowało do kontekstu rozmowy.
Seth wzruszył ramionami.
– Wszystko. O ciąży... jaka była... trudna czy
łatwa? A poród? – Odstawił kubek i nachylił się ku
niej. – Chcę wiedzieć, kiedy Kirk pierwszy raz się
uśmiechnął? Kiedy zrobił pierwszy krok?
Czuła, jak bardzo jest spragniony tych informacji
i... jak bardzo pragnie okazać miłość do swojego
syna. Przeraziło ją to.
– Już późno – zaprotestowała. – Możemy poroz-
mawiać o tym jutro?
Seth wyciągnął rękę i położył jej na ramieniu.
Zareagowała tak mocno, jakby co najmniej dotknął
jej piersi albo pocałował w szyję. Ogarnęła ją fala
gorąca, sutki stwardniały...
– Proszę, Meghan. Opowiedz mi chociaż trochę.
Zresztą i tak nie możesz jeszcze iść do łóżka.
Zostały ci trzy bezy. – Seth uśmiechnął się i zdjął
rękę z jej ramienia.
– Ciąża była trudna – zaczęła. Miała wrażenie, że
zwierza się komuś zupełnie obcemu. Odstawiła na
bok kubek z czekoladą. – Miałam poranne mdłości
prawie przez całe dziewięć miesięcy, a przez ostatnie
trzy Kirk chyba ani na chwilę nie przestał się ruszać.
– Miałaś ochotę na kiszone ogórki i lody?
– Nie. Na pizzę peperoni. Zjadłam ich tyle, że
aż dziw, że Kirk nie mówi z włoskim akcentem.
70
C ar l a C as s i d y
Seth roześmiał się i w jego oczach pojawiły się
wesołe ogniki.
– A poród?
– Dość szybki... jakby mały nie mógł się do-
czekać chwili, kiedy wreszcie będzie samodzielnie
oddychał. – Meghan uśmiechnęła się na wspo-
mnienie świtu, kiedy to Kirk pojawił się na świecie.
– Urodził się, wrzeszcząc wniebogłosy. Ani myślał
cichutko kwilić... ten nasz synek.
Nasz synek. Te dwa słowa zawisły w powietrzu,
nagle zgęstniałym od emocji. Natychmiast zaprag-
nęła je odwołać. Nie zamierzała przecież dawać
Sethowi żadnych praw do Kirka.
– Już naprawdę późno. Muszę choć trochę się
przespać. – Wstała i sięgnęła po kubek.
– Zostaw. Ja odniosę – rzekł Seth i też wstał.
– Meghan... dziękuję.
Wsunął ręce w kieszenie i nagle zobaczyła, jaki
ma żałosny wyraz twarzy.
Skinęła głową i szybko wyszła z salonu. Potrafiła
radzić sobie z Sethem, kiedy był złośliwy czy
niecierpliwy. Umiała radzić sobie z jego gniewem
i śmiechem, ale nie wiedziała, co począć z nie znaną
jej dotąd jego wrażliwością.
Po raz pierwszy od narodzin Kirka zastanawiała
się, czy jednak nie popełniła błędu, żądając, by
Seth nie wtrącał się w życie swojego syna.
71
P re z en t o d l o s u
Rozdział piąty
– Kirk ma tylko czternaście miesięcy, nie za-
uważy różnicy – zaprotestowała Meghan.
– A skąd możesz wiedzieć? – Seth wstał od stołu
i nalał sobie kolejną filiżankę kawy.
Było parę minut po dziesiątej rano. Kirk spał
dziś nadzwyczaj długo, najwyraźniej zwiedziony
szarym pochmurnym niebem, które nie dopusz-
czało do jego pokju najmniejszego promyka słoń-
ca.
Wszyscy troje skończyli właśnie śniadanie i sie-
dzieli nad kawą, kiedy Seth zaczął tę bezsensowną
dyskusję.
Meghan mówiła z wyraźną irytacją w głosie,
niepewna, czy złości ją podjęty przez niego temat,
czy sama jego obecność.
Włosy miał wciąż wilgotne po prysznicu. Bosy,
tylko w znoszonych dżinsach, podkreślających jego
szczupłe biodra, wyglądał bardzo męsko.
– Mówię poważnie. – Seth usiadł obok niej przy
stole. – Skąd możesz wiedzieć, jaki to może mieć
w przyszłości wpływ na jego psychikę?
Z nadzieją, że nie będzie już tak wyraźnie
widziała jego nagiego, umięśnionego torsu, Meg-
han zdjęła okulary.
– Seth, rozmawiamy o choince, nie o psycho-
logii.
Kiedy nachylił się ku niej i poczuła jego zapach,
chciała mu powiedzieć, żeby natychmiast włożył
koszulę. Wyglądał zbyt pociągająco i pachniał zbyt
kusząco...
– Meghan, posłuchaj. Już sobie to wyobrażam.
Za trzydzieści lat wystąpi w jakimś talk show
i będzie opowiadał, że życie mu się nie udało, bo
kiedy miał czternaście miesięcy, rodzice nie kupili
mu choinki...
Meghan w geście poddania uniosła ręce.
– Dobra, wygrałeś. Kupię dziś choinkę.
Wstała od stołu, bo lepiej czuła się w bezpiecznej
od niego odległości. Opłukała filiżankę, wstawiła ją
do zmywarki, potem dobrą minutę wycierała ku-
chenny blat.
Od poprzedniego wieczoru, kiedy to przypom-
niał jej tamte niesamowite masaże, czuła się wy-
trącona z równowagi.
73
P re z en t o d l o s u
Przewracała się na łóżku, wspominając dotyk
jego dłoni na swoim ciele, jego gorące wargi na
nagiej skórze. A potem stanęła jej przed oczami
jego twarz, dumna, budząca respekt, a równocześ-
nie wrażliwa i delikatna, kiedy opowiadała mu
o swojej ciąży i narodzinach Kirka. I nie wiedziała
już co o tym wszystkim myśleć.
Na koniec jednak przypomniała też sobie
wszystkie te powody, dla których kazała mu trzy-
mać się z daleka od Kirka. Wszystkie nadal były
uzasadnione i ważne.
Mimo czułości, jaką dostrzegła w jego twarzy,
kiedy opowiadała mu o narodzinach Kirka, nic się
nie zmieniło. Nie pozwoli, by dzieciństwo jej syna
było podobne do jej własnego. To dla dobra dziecka
Seth musi na zawsze trzymać się od nich z daleka.
– Chcesz zrobić dziurę w tym blacie? – spytał
Seth.
Meghan zarumieniła się i wrzuciła gąbkę do
zlewozmywaka.
– Ubiorę się i pójdę po tę choinkę. – Podeszła do
fotelika, rozpięła szelki i wzięła synka na ręce.
– Dlaczego nie zostawisz go w domu? Chętnie
się nim zaopiekuję.
– Nie. – Tak mocno przycisnęła do siebie Kirka,
że aż zapiszczał. – Nie, zabiorę go ze sobą. Mam
jeszcze parę innych spraw do załatwienia, a on już
się przyzwyczaił, że wszędzie chodzimy razem.
74
C ar l a C as s i d y
Seth zacisnął zęby, ale tylko skinął głową. Meg-
han odetchnęła z ulgą, chwyciła okulary i zniknęła
w sypialni. Przynajmniej tam nie musiała patrzeć
na jego imponujący, nagi tors, ani wąchać tak
dobrze jej znanego zapachu.
Kiedy się ubierała, Kirk raczkował po podłodze,
w końcu zajął się frędzlami dywanu.
Meghan zaczęła czesać włosy. Nagle przed ocza-
mi stanęła jej matka, siedząca przy choince, ner-
wowo mnąca w dłoni wilgotną chusteczkę. Radio,
zamiast na kolędy, nastawione było na kanał infor-
macyjny policji. Napad z bronią w ręku... kradzież
torebki... strzelanina... Każda informacja wywoły-
wała popłoch w oczach matki i strach w sercu
Meghan.
Tata służył w policji. Znów wyszedł dziś z domu
w niebieskim mundurze, z błyszczącą odznaką. Czy
wróci wieczorem na kolację? Czy nie stanie mu się
nic złego? Czy nie zabije go jakiś zły człowiek?
– Wystarczy jeden wariat – mówiła matka każ-
dego wieczoru, kiedy ojciec był na służbie. – Jeden
wariat i tata odejdzie na zawsze.
Strach towarzyszył im nie tylko w Boże Narodze-
nie. Za każdym razem, kiedy Robert Roth wy-
chodził do pracy, Meghan i jej matka bały się o jego
bezpieczeństwo... o jego życie.
Całe jej dzieciństwo zdominowane było przez
strach.
75
P re z en t o d l o s u
Seth miał podobny rodzaj pracy... tak samo
niebezpieczny. Meghan nie pozwoli, by Kirk do-
świadczył tego co ona. Lepiej w ogóle nie mieć ojca,
niż ciągle bać się o niego.
Przecież nie prosiła Setha o coś niemożliwego.
Chciała tylko, żeby zmienił pracę. A on nie kochał
jej na tyle, by to zrobić.
Ubrana i gotowa do wyjścia, wzięła Kirka na ręce
i zaniosła go do jego pokoju. Zmieniła mu pielusz-
kę, ubrała w cieplejsze rzeczy i wyszła do holu.
Czekał już tam na nich Seth.
– Pomogę ci – rzekł, kiedy podeszła do szafy,
aby wyjąć z niej płaszcz. Wyciągnął ręce po Kirka.
Mały przez chwilę przyglądał mu się uważnie, po
czym pochylił się ku niemu.
Meghan niechętnie oddała mu synka i otworzyła
szafę. Starała się nie widzieć, jak Seth przytula
małego do piersi, jak wącha jego włosy, jak na
moment z rozkoszy zamyka oczy.
– Wrócimy za parę godzin – powiedziała, zapi-
nając płaszcz i odbierając synka od Setha.
Wiedziała, że nie wytrzyma dłużej w jego towa-
rzystwie. Musiała się uspokoić, odzyskać panowa-
nie nad swoimi zmysłami i uczuciami.
– Chcesz, żebym przygotował coś do obiadu?
– spytał Seth.
– Nie, zjemy na mieście.
Mrucząc pod nosem do widzenia, Meghan wy-
76
C ar l a C as s i d y
szła na zimne, poranne powietrze, które natych-
miast usunęło z jej nozdrzy resztki zapachu Setha.
Miała nadzieję, że teraz łatwiej jej będzie zapom-
nieć, jak głęboko go kochała i pamiętać tylko to, że
on bardziej kochał swoją pracę, niż ją.
Chodziła po sklepach przez prawie dwie godzi-
ny. Kupiła nie tylko choinkę, ale także nowe
ozdoby. Ponieważ Kirk był w wieku, kiedy wszyst-
ko bierze się do rączek, kupiła także kilka opako-
wań plastikowych ozdóbek specjalnie dla niego do
zabawy.
Próbowała zrozumieć swoją przewrażliwioną re-
akcję na Setha. Czy to naprawdę takie dziwne, że
tak na nią działa?
Od ponad dwóch lat żaden mężczyzna nie doty-
kał jej ani nie całował. Małżeństwo z Sethem, choć
zaledwie kilkumiesięczne, było dla obojga pełne
satysfakcjonującej, szalonej miłości. Czy to takie
dziwne, że widząc go znów, spędzając z nim czas,
przywołuje te właśnie wspomnienia?
Nie.
Mimo to wiedziała, że o powrocie do tamtych
czasów nie może być mowy. Nawet jeśli nie jest
w stanie zapomnieć tamtych siedmiu namiętnych,
gorących miesięcy.
Mieli kiedyś swoją szansę na szczęście, ale on
był zbyt uparty, zbyt samolubny, by zdobyć się na
krok, który zapewniłby im szczęście na zawsze.
77
P re z en t o d l o s u
Kiedy wracała do domu, właśnie zaczynał padać
śnieg, a ona była już spokojniejsza i bardziej
opanowana. Wniosła paczki do domu i postawiła
Kirka na podłodze. Mały zaczął natychmiast racz-
kować w kierunku salonu, gdzie był Seth.
W rogu salonu na miejscu krzesła Seth ustawił
stojak na choinkę, rozłożył na podłodze lampki
i właśnie sprawdzał, czy wszystkie się palą.
– Widzę, że znalazłeś co trzeba – zauważyła.
– Tak, na strychu. Niektóre lampki są zepsute,
ale te, które sprawdziłem, powinny wystarczyć
– oznajmił z chłopięcym entuzjazmem. – Mam
nadzieję, że wybraliście ładne drzewko.
Była zadowolona, że włożył flanelową koszulę
z długimi rękawami. Już nie była narażona na
oglądanie jego nagiej, umięśnionej piersi.
– Owszem. Drzewko jest nieduże, ale ładne
– odparła z uśmiechem. Jego dobry humor był
wyraźnie zaraźliwy.
– Pójdę po nie.
– Zaczekaj. – Chwyciła go za rękaw. – Ja
pójdę. Ty raczej nie powinieneś pokazywać się
na dworze.
Seth zawahał się.
– Nie znoszę się ukrywać – mruknął.
– Alternatywa jest jeszcze gorsza.
Oboje wiedzieli, że gdyby Jonasz dowiedział się
o jego kryjówce, natychmiast odesłałby go z po-
78
C ar l a C as s i d y
wrotem w góry. Straciłby tym samym szansę od-
szukania Simona.
– Zaraz wracam – powiedziała i zanim zdążył
zaprotestować, zniknęła.
Na dworze zaczął padać gęsty śnieg i wiał silny
wiatr, ale bez trudu zdjęła z dachu samochodu
dorodne, ponad półtorametrowe drzewko.
– Rzeczywiście śliczne – ocenił Seth, kiedy
wróciła. Już w progu wziął od niej drzewko i umieś-
cił w stojaku.
Kirk był już rozebrany. Zdziwiła się, że Seth tak
szybko się nim zajął podczas jej krótkiej nieobec-
ności. Chłopczyk siedział teraz na podłodze i bawił
się choinkowymi ozdóbkami, wyraźnie nimi zafas-
cynowany.
– Wspaniały dzień na ubieranie choinki – po-
wiedział Seth i wskazując szalejącą za oknem
śnieżycę, dodał: – Może zanim zajmiemy się choin-
ką, napalić w kominku?
– Dobry pomysł. Drewno jest na ganku z tyłu
domu.
– Kiedy was nie było, zaglądała tu twoja sąsiad-
ka – rzekł kilka minut później, kiedy zajmował się
już kominkiem.
– Pani Columbus?
– Owszem. Zaprosiła nas na wieczór na ciastecz-
ka i poncz. Przyjąłem zaproszenie.
– Nie powinieneś. To miła kobieta, ale strasznie
79
P re z en t o d l o s u
wścibska. Nie spocznie, dopóki nie wyciągnie od
ciebie wszystkich szczegółów twojego życia.
– Nie bój się, dam sobie radę – zaśmiał się Seth.
– Myślę, że po prostu jest samotna. Co nam szkodzi
spędzić z nią jeden wieczór?
Meghan starała się nie widzieć, jak pociągają-
co wygląda Seth, kiedy blask ognia rozświetla
jego twarz. Ten palący się kominek to jednak
był błąd.
Ze śniegiem padającym za oknem, ogniem na
kominku i czekającą na ubranie choinką cała scena
wyglądała jak z bożonarodzeniowej pocztówki.
Szczęśliwa rodzina przygotowująca się do świąt.
Niestety, my wcale nie jesteśmy szczęśliwą
rodziną, upomniała się w duchu Meghan. Nigdy nią
nie będziemy. Seth już się o to postarał, kiedy
odmówił jedynej prośbie, jaką do niego miała.
– No, gotowe – rzekł, zacierając ręce. – Teraz
zajmiemy się lampkami. Możesz potrzymać koniec
kabla?
Meghan dała Kirkowi coś do zabawy i posłusznie
spełniła prośbę Setha.
– Zrobimy z naszej choinki prawdziwe dzieło
sztuki – oznajmił wesoło Seth.
– Jeśli chcesz powiesić te wszystkie lampki, to
prędzej będzie z tego pożar – odparła chłodno
Meghan.
– Panikara – zaśmiał się Seth. Sięgając po kolej-
80
C ar l a C as s i d y
ny sznur lampek, ujął Kirka pod brodę. – Wiesz, że
twoja mama to panikara?
Kirk roześmiał się na cały głos. Najwyraźniej
przyzwyczajał się do Setha. A do tej pory wszyst-
kich mężczyzn traktował raczej podejrzliwie.
Nie po raz pierwszy od pojawienia się Setha w jej
domu Meghan poczuła, że powinna się pospieszyć
ze znalezieniem potrzebnej mu informacji. Im
szybciej to zrobi, tym szybciej Seth zniknie z życia
Kirka. A to naprawdę jedyne i najlepsze wyjście dla
nich trojga.
Kiedy zajęli się wieszaniem lampek na cudownie
pachnącym drzewku, ich ręce, ramiona i biodra raz
po raz się stykały. Na próżno próbowała to zignoro-
wać, jej zmysły nie chciały słuchać nakazów rozumu.
Czy Seth czuje to samo? Raczej nie. Cały po-
chłonięty był wyznaczonym sobie celem – uczynie-
niem ze zwykłego drzewka dzieła sztuki. Kiedy po
raz kolejny zetknęły się ich ramiona, zrozumiała, że
musi jak najszybciej usunąć Setha z ich życia nie
tylko dla dobra Kirka, ale i własnego.
Kiedy wszystkie lampki wisiały już na choince,
Seth zapalił je i stanął obok, żeby ocenić rezultat.
Dopiero teraz było widać, jak smutny i ponury był
dotychczas ten pokój.
Kirk roześmiał się uszczęśliwony i klasnął w dło-
nie. Nawet Meghan westchnęła z zachwytem.
81
P re z en t o d l o s u
– Powieszę jeszcze łańcuchy, a ty może tym-
czasem znajdź w radiu jakąś stację z kolędami
– zaproponował Seth.
Meghan zmarszczyła brwi, jednak posłusznie
podeszła do radia i po chwili znalazła odpowiednią
stację.
Seth zajął się oplataniem choinki złotym łań-
cuchem, a Meghan poszła do kuchni i po chwili
przyniosła Kirkowi kubek soku.
Seth wręczył jej pudełko z ozdobami i przez
kilka minut pracowali razem, wieszając zabawki na
gałęziach.
Mimo cichej, kojącej muzyki w tle, Seth wcale
nie czuł się spokojny. Niepokoił go zapach Meghan
i jej bliskość. Jej piękne, bujne włosy kusiły go,
połyskując tajemniczo w padającym od choinki
kolorowym świetle.
Wcale nie miał ochoty na ubieranie drzewka.
Dużo bardziej wolałby teraz zanurzyć palce w jej
włosach, przyciągnąć ją do siebie i całować do
utraty tchu. Zamiast rozważać, gdzie najlepiej będą
się prezentować maleńkie bombki w kształcie
świętych Mikołajów i która gałązka udźwignie
bałwanka, wolałby się zastanawiać, który jej pieg
pocałować pierwszy.
A kto pomoże jej ubierać choinkę w przyszłym
roku? Czy będzie w jej życiu jakiś mężczyzna, który
razem z nią wybierze drzewko, przyniesie je do
82
C ar l a C as s i d y
domu i osadzi w stojaku? A potem pomoże jej
położyć Kirka spać i będzie całował jej piegi?
Czy tym mężczyzną będzie ów David, który
przysłał jej bukiet? Czy ten David będzie nie tylko
kochankiem Meghan, ale także ojczymem Kirka?
– No, to powiedz mi teraz, dlaczego nie lubisz
Bożego Narodzenia – rzekł, żeby oderwać się od
tych niebezpiecznych myśli.
– Trudno powiedzieć, że nie lubię – odparła
zamyślona Meghan.
Jej długie szczupłe palce tańczyły na powierzch-
ni miniaturowych srebrnych bombek. Seth prze-
niósł wzrok na choinkę. Jej palce zawsze wydawały
mu się bardzo seksowne.
– Może przestraszyłaś się w dzieciństwie świę-
tego Mikołaja? Albo któregoś z krasnoludków?
– Nie, nic z tych rzeczy. Nie bałam się ani
świętego Mikołaja, ani krasnoludków. – Meghan
powiesiła bombki na gałązce. Uśmiech zniknął
z jej twarzy. – Wiesz, że mój ojciec był policjan-
tem.
Seth skinął głową.
– I jak słyszałem, bardzo dobrym.
Choć rzadko mówiła o swoich rodzicach, parę
razy, kiedy to się zdarzyło, wspominała ich z wielką
miłością, a już szczególnie ojca.
Meghan usiadła na kanapie, zdjęła okulary i od-
łożyła je na stolik.
83
P re z en t o d l o s u
– Był dobrym policjantem i cudownym ojcem
do samej śmierci – powiedziała ciepło.
Seth wiedział, że bardzo przeżyła śmierć ojca
i wciąż za nim tęskni.
– Ale co śmierć twojego ojca ma wspólnego
z Bożym Narodzeniem? – spytał ostrożnie. Wiedział,
że ojciec Meghan umarł we śnie czwartego maja,
cztery lata temu. A więc wcale nie w okolicy świąt.
Już chciał usiąść obok niej, ale zauważył, że Kirk,
zmęczony zabawą, zasnął na podłodze.
Zdjął z oparcia kanapy pled i przykrył nim
chłopczyka.
– Wiem, że to idiotyczne – zaczęła zawstydzona
Meghan, kiedy usiadł obok i spojrzał na nią pytają-
co. – Ojciec był bardzo oddany swojej pracy.
Pracował na zmiany, często, kiedy trzeba było,
także w święta, ale jednak noce w okresie poprze-
dzającym święta Bożego Narodzenia były dla mojej
mamy najtrudniejsze.
– Dlaczego?
Seth zdał sobie sprawę, że przez siedem miesię-
cy małżeństwa rzadko i mało rozmawiali o dzieciń-
stwie i o swoich rodzinach. Było tak, jakby narodzili
się w dniu poznania i oboje byli bez przeszłości...
A potem okazało się, że także bez wspólnej przy-
szłości...
– Mama całe życie była przesądna... Wierzyła
w jakieś demony... Mówiła mi, że czas Bożego
84
C ar l a C as s i d y
Narodzenia, podobnie jak pełnia księżyca, budzi
w wielu złych ludziach straszne upiory i dlatego
szczególnie wtedy niepokoiła się o tatę. Była wiecz-
nie zalękniona, zresztą tak jak każdy, kto wierzy
w jakieś tam zabobony. Ciągle czegoś się bała...
– I niepotrzebnie. Przecież twój ojciec nie zgi-
nął na służbie.
– Zgadza się. Martwiłyśmy się niepotrzebnie.
– Meghan założyła za ucho kosmyk włosów i zmar-
szczyła czoło. – Ale to nie tylko z tego powodu nie
lubię tych świąt. Mam wrażenie, że prawdziwa
tradycja obchodzenia świąt Bożego Narodzenia
trochę się ostatnio zdewaluowała. Ludzie kupują
sobie prezenty nie dlatego, że tego chcą, ale
dlatego, że czują się do tego zobligowani. Rodzice
stają na głowie, żeby zdobyć jakąś zabawkę, bez
której ich dziecko rzekomo nie może żyć. A prze-
cież nie o to chodzi w czasie tych świąt, prawda? To
są piękne święta, pełne miłości... A ty? – spojrzała
na Setha. – Masz jakieś dobre wspomnienia z prze-
żywania w dzieciństwie świąt Bożego Narodzenia?
Zaskoczyło go jej pytanie.
– Jasne, mam same wspaniałe wspomnienia.
Kłamstwo nawet w jego własnych uszach za-
brzmiało fałszywie. Wstał i otworzył kolejne pudeł-
ko z ozdobami. Musiał natychmiast się czymś zająć,
żeby odsunąć od siebie niedobre myśli, które
sprowokowało jej pytanie.
85
P re z en t o d l o s u
– Chodź, skończymy, dopóki Kirk śpi.
Meghan wstała i wzięła od niego pudełko.
– Wiesz, to zabawne. W czasie małżeństwa
nigdy mi nic nie mówiłeś o swojej rodzinie.
– Nie ma wiele do opowiadania. Chyba już ci
mówiłem, że ojciec umarł, kiedy miałem siedem-
naście lat, a matka, kiedy skończyłem dwadzieścia.
Oboje zginęli w wypadkach samochodowych.
Sam był zdziwiony, że jego głos brzmi tak
chłodno i beznamiętnie. Było to kłamstwo, z któ-
rym żył od dnia swoich siedemnastych urodzin.
– Musiało ci być ciężko... tak wcześnie stracić
oboje... – Meghan sięgnęła po kolejną bombkę.
– Taki los. A z losem nie ma co walczyć – wzru-
szył ramionami Seth.
– Czy to nie dziwne, że byliśmy małżeństwem,
a nigdy nie rozmawialiśmy o naszym dzieciństwie?
– Mówiła poważnie, w jej oczach był melancholijny
smutek. – Nigdy nie rozmawialiśmy o naszych
rodzicach, nie wspominaliśmy ani o tych dobrych,
ani o złych wydarzeniach z naszego życia, które
uczyniły nas tym, kim jesteśmy.
Seth powiesił na choince kolejną bombkę, od-
wrócił się do Meghan i musnął palcem jej policzek,
potem wargi.
Zacisnęła mocno usta, reagując w ten sposób na
jego dotyk. Na szczęście nie zauważył, że zrobiło jej
się nagle bardzo gorąco.
86
C ar l a C as s i d y
– Znasz mnie, Meghan. – Nachylił się ku niej,
poczuł jej zapach, jeszcze wyraźniej zobaczył piegi.
– Mówienie nigdy nie było moją mocną stroną.
Dużo bardziej wolę działanie.
Meghan cofnęła się i usunęła z zasięgu jego ręki.
– Może w tym był nasz problem. – Poczuła, że
się czerwieni i spuściła wzrok. – Zbyt dużo czasu
spędzaliśmy na działaniu, za mało na rozmowie.
Seth znów zrobił krok w jej stronę i jeszcze raz
pogładził ją po policzku.
– Żałujesz?
Teraz spojrzała mu prosto w oczy. Z zadziwiającą
odwagą i siłą.
– Nie, nie żałuję niczego. Gdyby nie nasza
znajomość, nie miałabym Kirka.
– A nie żałujesz, że wzięliśmy rozwód? – spytał.
– Też nie żałuję, Seth. Niczego nie żałuję
– dodała z przekonaniem.
– To dobrze. Przynajmniej w tym się zgadzamy.
Dziwne, ale zabrzmiało to jak kłamstwo.
87
P re z en t o d l o s u
Rozdział szósty
Skończyli ubierać choinkę koło czwartej, już
w towarzystwie Kirka, który obudził się akurat na
ostatnie kosmetyczne poprawki. Potem Meghan
zabrała małego i zajęła się kolacją, a Seth spacero-
wał po salonie. Był zirytowany i sam nie wiedział
dlaczego.
Pytania Meghan obudziły uśpione demony,
przywołały wspomnienia, o których wolałby za-
pomnieć. O których był pewien, że zapomniał.
Kiedy powiedział jej, że ma przyjemne wspom-
nienia z obchodzonych w dzieciństwie świąt Boże-
go Narodzenia, nie było to właściwie kłamstwo, ale
też i nie cała prawda.
W czasie świąt Bożego Narodzenia jego ojciec
zazwyczaj wynurzał się ze swojej całorocznej głębo-
kiej depresji. Wypijał kilka drinków i ożywiony
alkoholem, snuł opowieści o czasach, kiedy był
agentem FBI. Oczy mu błyszczały i wydawał się
szczęśliwy. Chyba właśnie z tych bożonarodzenio-
wych opowieści ojca wzięło się u Setha upodobanie
do bycia stróżem prawa. Był jeszcze bardzo mło-
dym agentem FBI, kiedy nagle zwerbowano go do
SPEAR. Już po pierwszych kilku dniach pracy zdał
sobie sprawę, że znalazł swoje miejsce. Pokochał tę
pracę. Dawała mu dużo satysfakcji.
A Meghan domagała się od niego rezygnacji z tej
pracy, chciała mu odebrać satysfakcję, którą od-
czuwał, będąc tym, kim był – agentem SPEAR,
elitarnej organizacji wywiadowczej rządu Stanów
Zjednoczonych. Nie rozumiał wtedy jej prośby
i nie rozumiał jej teraz. Gdyby naprawdę go kocha-
ła, nie żądałaby od niego, żeby zrezygnował ze
swojej pracy.
Odepchnął od siebie te myśli i chwycił po-
grzebacz. Poruszył gasnące polana i dodał kilka
nowych. Pomyślał, że łatwo jest ożywić gasnący
ogień, ale trudno ożywić gasnący związek...
A w ogóle, to dlaczego chce ożywić to, co było
między nim a Meghan? Nic się między nimi nie
zmieniło. Problem, który doprowadził do ich roz-
wodu, nadal ich dzieli i zawsze będzie dzielił,
niezależnie od uczuć, jakie do siebie żywią.
Zresztą lepiej mu samemu. Nikogo nie roz-
czaruje, nikogo nie zawiedzie. Co prawda służy
89
P re z en t o d l o s u
krajowi, nie tylko sobie, ale tylko przed sobą
samym będzie odpowiadał za swoje czyny.
– Seth?
– Słucham?
– Chcesz coś zjeść? Czas na kolację.
Wstał od kominka i poszedł do kuchni. Kirk
siedział już w swoim foteliku i powitał go szerokim
uśmiechem. Uśmiechem, który dotarł do głębi jego
serca. Który omal nie uczynił go bezbronnym.
– Ładnie pachnie – rzekł, siadając za stołem.
– Nic szczególnego... zapiekanka z mielonym
mięsem i sałata.
Zauważył, że jest jakaś nieobecna duchem. Zaw-
sze to go w niej pociągało. Nigdy naprawdę nie
wiedział, o czym myśli.
Jedli w milczeniu, tylko Kirk między kęsami
trochę gaworzył. Chwalił się wszystkimi poznany-
mi słowami i domagał się pochwał.
– Jeść – rzekł i włożył sobie do buzi kawałek
zapiekanki. – Oko – zawołał bardzo z siebie zado-
wolony i wskazując palcem na swoje oko, głośno się
roześmiał.
– Mały robi wrażenie bardzo szczęśliwego
dziecka. Myślę, że chyba dobrze go wychowujesz
– zauważył Seth.
– Dziękuję. – Meghan przyjęła jego komple-
ment z przyjemnym zdziwieniem. – To bardzo
miłe dziecko.
90
C ar l a C as s i d y
– Ecko – powtórzył Kirk i znów się roześmiał.
– Inteligencję na pewno ma po tobie.
– No, nie wiem. Tobie też jej nie brakuje.
– Kiedyś mówiłaś inaczej. Wręcz wspominałaś
coś o mojej ,,tak zwanej’’ inteligencji.
– Chyba masz rację – ze śmiechem zgodziła się
Meghan.
Jej śmiech i radosne gaworzenie Kirka zdecydo-
wanie zmieniły napiętą atmosferę na weselszą niż
na początku kolacji. Przez resztę posiłku i przy
sprzątaniu już swobodnie rozmawiali o wspólnych
znajomych, o filmach i o innych podobnie obojęt-
nych sprawach.
I przez cały ten czas Seth wracał myślami do ich
małżeństwa i zastanawiał się, dlaczego im nie
wyszło.
– Czy naprawdę myślisz, że inaczej by się nam
ułożyło, gdybyśmy więcej rozmawiali? – spytał
w pewnej chwili.
– Tak... nie... nie wiem. – Meghan wstawiła do
zmywarki ostatni talerz. – A co to za różnica? Tak
było i nic tego nie zmieni. Nie chcę wracać do
przeszłości, Seth. Stworzyłam sobie i Kirkowi no-
we, dobre życie.
– Nigdy się nie zastanawiałaś, jakby to było,
gdybyśmy zostali razem?
– Nie rozpamiętuję przeszłości. – Meghan tak
zdecydowanie pokręciła głową, że aż zatańczyły jej
91
P re z en t o d l o s u
ciemne loki. – To bezproduktywne. Nie umiałam
cię uszczęśliwić, ty nie umiałeś uszczęśliwić mnie.
Ale przynajmniej mieliśmy dość zdrowego rozsąd-
ku, by się rozstać.
Bynajmniej nie przekonany, Seth skinął jednak
głową.
Kiedy przeszli do salonu, gdzie na kominku
płonął wesoło ogień, a lampki na choince odbijały
się w szybach, nagle zapragnął wyciągnąć się na
kanapie, z Meghan w ramionach. Razem patrzyliby
na bawiącego się na podłodze synka i na lampki
zmieniające kolory...
– Seth, wiem, że kazałam ci spać na kanapie, ale
jeśli wolisz, możesz zająć pokój gościnny.
– Jesteś pewna? Nie chciałbym przekraczać
ustalonych zasad.
– Znoszę cię na kanapie, zniosę i w pokoju
gościnnym – odparła chłodno.
– Dziękuję w imieniu własnym i moich pleców.
– Seth wziął torbę ze swoim dobytkiem i ruszył ku
drzwiom.
– Seth? Zaczekaj... Przypomniałam sobie, że
trochę twoich ubrań ciągle wisi w szafie... może
teraz ci się przydadzą...
– Dzięki. Wziąłem tylko tę torbę, więc może
rzeczywiście coś mi się przyda.
Dlaczego zatrzymała cokolwiek z jego rzeczy?
– zastanawiał się, idąc korytarzem. Odchodził prze-
92
C ar l a C as s i d y
cież na dobre. Gdyby nie Simon, nigdy by tu nie
wrócił. A może jednak? Może zajrzałby tu kiedyś,
żeby popatrzeć na żonę, którą zostawił? Żeby
zobaczyć, jak jej się powodzi i czy wszystko u niej
w porządku?
Czy zainteresowałoby go, jak wygląda jego syn?
Na jakiego człowieka wyrasta? Czy chciałby nawią-
zać z nim kontakt? Nie był tego pewien, wolałby
jednak myśleć, że tak by było.
Rozpakował się błyskawicznie, a w szafie w po-
koju gościnnym znalazł swoje stare koszule, swetry
i spodnie. Wyglądało na to, że jego była żona nie
pozbyła się żadnej z jego rzeczy.
Kiedy wrócił do salonu, Meghan i Kirka już tam
nie było. Zobaczył światło, padające spod drzwi jej
gabinetu, i pomyślał, że pewnie teraz oboje są
właśnie tam. Ona przy komputerze, a mały z zabaw-
kami na podłodze.
Zalał wodą ogień w kominku i zgasił światła.
W końcu, nie mając już nic do roboty, wrócił do pokoju
gościnnego, położył się na łóżku i pogrążył w myślach.
Zza ściany dobiegało go gaworzenie Kirka. Po-
czuł się dziwnie samotnie. Nie było to przyjemne
uczucie, znał je już z czasów po rozstaniu z Meghan.
Najgorszy był pierwszy miesiąc. Był wściekły,
prawie na granicy furii, miał wrażenie, że... że go
zdradziła. A kiedy zadzwoniła pod koniec miesiąca
i usłyszał jej głos, przeżył moment radości, pewien,
93
P re z en t o d l o s u
że się opamiętała i dzwoni, żeby powiedzieć mu,
żeby wracał, że nie musi rezygnować z pracy.
Ona jednak powiedziała mu, że jest w ciąży
i nigdy więcej nie chce go widzieć, żąda, żeby
trzymał się z daleka od niej i ich dziecka, nigdy nie
próbował wracać do niej.
W pokoju było prawie ciemno. Patrzył na padają-
cy za oknem śnieg, myślami wracał do rozmowy
z Meghan.
Myliła się, twierdząc, że nie dawała mu szczęś-
cia. Był z nią szaleńczo szczęśliwy. Dopóki nie
zażądała od niego niemożliwego. Nigdy nie wpadło
mu do głowy, że kiedy powie jej ,,tak’’, wkrótce
będzie chciała, żeby powiedział ,,nie’’ jej rzekomej
rywalce – agencji SPEAR. Może jednak powinni
więcej rozmawiać przed ślubem? Może wtedy
uświadomiłby sobie, że nie jest tym mężczyzną,
którego Meghan potrzebuje?
Jego myśli powędrowały teraz do Simona. Zaczął
zastanawiać się, co mu zrobi, zanim odda go w ręce
SPEAR.
Każe draniowi zapłacić za wszystkich agentów,
którzy zginęli w Los Angeles, za próbę zniszczenia
organizacji, która dla Setha stała się rodziną.
Zamknął oczy i westchnął głęboko. Ciekaw był,
jak długo jeszcze wytrzyma w tym domu i nie
eksploduje. Pragnął Meghan. Chciał się z nią
kochać, poczuć znów smak jej ust i jej ciało pod sobą.
94
C ar l a C as s i d y
Wiedział, że nie są to właściwe pragnienia, nie
zamierzał bowiem niczego zmieniać. Są rozwiedze-
ni i tak zostanie. Nie zrezygnował dla niej z pracy,
a ona nie chciała z nim być, dopóki będzie agentem
SPEAR.
Pat.
Seth zdjął ubranie, rzucił je na podłogę i wsunął
się pod kapę. Zasnął prawie natychmiast, wiedział
bowiem, że sen go uspokoi, w odróżnieniu od
niewygodnych myśli.
Jednak nie wiedział, że śni...
Były jego siedemnaste urodziny i wracał do
domu ze szkoły. Był śliczny wrześniowy dzień,
chodnik pokrywał dywan kolorowych jesiennych
liści. Czerwonych, pomarańczowych, żółtych... jak
świeczki na urodzinowym torcie.
Na myśl o torcie, który mama upiekła poprzed-
niego wieczoru, ślinka napłynęła mu do ust. Pamię-
tał, jak w całym domu pachniało pysznym czekola-
dowym ciastem pokrytym lukrem.
Idąc chodnikiem, zastanawiał się, czy ojciec
będzie pamiętał o jego urodzinach. Wiedział, że
zastanie go w fotelu, przykrytego kocem, bezmyśl-
nie wpatrującego się w telewizor. Tak było od
pięciu lat. Wstawał z fotela dopiero koło dziewiątej
wieczorem, kiedy kładł się spać.
To depresja, tłumaczyła mu matka. Ojciec
cierpi na kliniczną depresję. Chodził do lekarzy,
95
P re z en t o d l o s u
rozmawiał z psychiatrami, próbował różnych
leków, ale raczej mu się pogarszało, niż popra-
wiało.
Może dziś ojciec jednak na mnie spojrzy, zapyta,
jak minął dzień, dotrze do niego, że istnieję w jego
świecie, myślał sobie Seth, zbliżając się do domu.
Wszedł kuchennymi drzwiami od tyłu.
Na stole w kuchni stał tort i miał ochotę ukroić
sobie kawałek. Wiedział jednak, że mama go zabi-
je, jeśli nie zaczeka z tym do kolacji.
Położył książki na stole i dopiero wtedy dotarł do
niego ten zapach. Zapach prochu... i śmierci.
– Tato? – Seth wszedł do pokoju i... wrzasnął.
– Seth! Seth, obudź się.
Obudził się natychmiast, choć wciąż ze wspom-
nieniem widoku krwi i zapachu śmierci.
Meghan stała w drzwiach jego pokoju. Seth
gwałtownie usiadł na łóżku, odetchnął głęboko
i przeczesał palcami włosy.
– Nic ci nie jest? – W jej głosie była wyraźna
troska i niepokój. Podeszła do Setha i usiadła na
brzegu jego łóżka.
– Nie... nic... coś mi się przyśniło. Przepraszam.
– Seth przetarł oczy, jakby na dobre chciał odsunąć
od siebie zły sen. – Która godzina?
– Parę minut po jedenastej. – Chciała wstać, ale
chwycił ją za rękę.
96
C ar l a C as s i d y
– Zaczekaj. Proszę... zostań jeszcze chwilę.
– Poczuł, że się waha, usiadła jednak, a on puścił jej
rękę. – Obudziłem cię?
– Nie. Jeszcze czytałam.
Oddychał głęboko, wdychając kobiecy zapach
balsamu i perfum. Co za kontrast z tymi okropnymi
zapachami ze snu.
– A Kirk?
– Śpi. Śniła ci się ta akcja z Los Angeles?
– Tak. – Do tego łatwiej mu się było przyznać,
niż opowiadać jej o swoich demonach z czasów
młodości.
Nie miał pojęcia, dlaczego akurat tej nocy śniła
mu się śmierć ojca. Od lat nie miał takich snów.
Myślał, że już naprawdę odeszły bezpowrotnie.
– Chcesz o tym porozmawiać?
Seth zadrżał, niepewny, czy to z zimna, czy na
wspomnienie snu.
Pod kapą miał na sobie tylko bokserki, a do-
tknąwszy przelotnie Meghan, poczuł, że jest ubra-
na w coś flanelowego z długim rękawem. Pewnie
w piżamę. Zawsze lubiła piżamy.
– Trzeba było wejść pod kołdrę – stwierdziła,
kiedy zauważyła, że drży.
– Trzeba było włączyć ogrzewanie.
Meghan parsknęła śmiechem.
– Jak za dawnych czasów, co? Zawsze się o to
kłóciliśmy.
97
P re z en t o d l o s u
Zawsze też kochali się namiętnie, gorąco i z ca-
łym oddaniem.
W ciemnościach widział tylko zarys jej sylwetki.
Seth pochylił się i musnął jej włosy. Znieruchomia-
ła i miał wrażenie, że przestała oddychać.
Nie wiedział, co powiedzieć. Po prostu nie mógł
się opanować. Jego palce dotykały teraz jej ust,
potem szyi, aż wreszcie odważył się ją pocałować.
Nie cofnęła się. Przywitała go z taką samą gorącą
namiętnością jak dawniej.
Usłyszał jęk i zdziwił się, kiedy uświadomił
sobie, że to jego własny. Położył ręce na jej
ramionach, przyciągnął do siebie i całował jak
kiedyś, jak wtedy, jak przed prawie dwoma laty.
Spodziewał się, że zaprotestuje, odepchnie go,
uderzy w twarz, wybiegnie z pokoju. Ona jednak
niespodziewanie wtuliła się w niego, tak samo
spragniona jak on.
Poczuł jej twarde piersi pod flanelą. Zapragnął
sięgnąć pod materiał i poczuć ich ciepło własnymi
dłońmi.
Zamiast tego zanurzył ręce w jej splątane włosy,
cieszył się ich jedwabistą miękkością. Uwielbiał ich
dotyk, ich zapach... świeży, lekko owocowy.
Gorąco. Było mu coraz bardziej gorąco. Wie-
dział, że kiedy wsunie ręce pod jej piżamę, kiedy
dotknie jej nagiej skóry, nie wytrzyma.
Dłonie Meghan błądziły po jego piersi, najpierw
98
C ar l a C as s i d y
chłodne, potem coraz cieplejsze, jakby rozgrzewały
się pod wpływem dotyku.
Nie przestawał jej całować, ale gdzieś w głowie
słyszał cichy, zdecydowany głos – zastanów się.
Zastanów się, co robisz.
Gdyby się teraz kochali, sprawy stałyby się
jeszcze bardziej skomplikowane. Przecież nic się
między nimi nie zmieniło. Wciąż nie był w stanie
poświęcić się dla niej. A raczej nie tyle siebie
poświęcić, co swoją pracę.
– Meghan. – Muskał teraz wargami jej szyję.
– Moja słodka Meghan. Pozwól mi się z tobą
kochać.
– Tak – szepnęła, a on poczuł, że za chwilę
oszaleje.
Znów zanurzył ręce w jej włosy i znaczył poca-
łunkami jej szyję.
– Nigdy nie miałaś za grosz talentu do gotowa-
nia... o dom dbałaś średnio... ale za to byłaś najlep-
szą kochanką na świecie – wyszeptał, nie przerywa-
jąc pieszczot.
Meghan zesztywniała.
Jak to możliwe, żeby miękkie kobiece ciało stało
się nagle tak sztywne. Trwało to jednak tylko
ułamek sekundy. Potem... z całej siły walnęła go
w pierś, aż uderzył głową o ścianę.
– Jesteś wstrętnym draniem! – krzyknęła, zry-
wając się z łóżka.
99
P re z en t o d l o s u
Żałował, że w pokoju jest ciemno i nie widzi
ognia w tych ślicznych zielonych oczach, ani pie-
gów ciemniejących na tle jej alabastrowej skóry...
Zawsze w złości bladła i była kredowobiała jak
ściana.
– Wcale nie zamierzam się z tobą kochać – wy-
cedziła przez zęby. – Byłeś niezłym kochankiem,
ale odkąd odszedłeś, zdecydowanie jest mi lepiej.
I prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni, niż znów
pójdę z tobą do łóżka – rzuciła już od drzwi.
Jej wyjście byłoby prawdziwie dumne i godne,
prawie królewskie, gdyby dużym palcem stopy nie
uderzyła się o krzesło. Zaklęła pod nosem i kulejąc,
wyszła na korytarz. Po chwili w holu zgasło światło
i trzasnęły drzwi do jej sypialni.
Seth odetchnął głęboko. Czekał, aż uspokoi się
jego ciało, aż z jego ust zniknie smak Meghan.
Wiedział, że zrobił to, co należało. Wiedział, że
jego słowa rozzłoszczą ją, że zniszczą to, co już się
między nimi odradzało.
Kochanie się z nią byłoby cudowne i zdecydowa-
nie niewłaściwe. Nie potrafi dać jej tego, co po-
trzebuje, a ona nie chce przyjąć go takim, jaki jest.
Dlaczego więc, wiedząc o tym, nadal tak jej
pragnie? Tak, to przez ten świąteczny nastrój. To
jedyne racjonalne wytłumaczenie.
100
C ar l a C as s i d y
Rozdział siódmy
Meghan nie była pewna, co bardziej ją boli
– urażony palec u nogi czy urażona duma. Palec był
porządnie spuchnięty. Obrażenia fizyczne były
jednak bez znaczenia w porównaniu z cierpiącą dumą.
Sama nie wiedziała, na kogo jest bardziej zła – na
siebie czy na niego.
Kiedy dotarła do swojego łóżka, jej ciało nadal
było rozgrzane pieszczotami Setha. Od tak dawna
nie czuła ciepła tulących ją męskich ramion, na-
miętnych ust na swoich wargach...
Najgorsze jednak było to, że nie pragnęła jakich-
kolwiek męskich ramion czy ust, ale wyłącznie jego
ust, jego ramion.
Pragnęła Setha. Chciała, żeby wziął jej ciało
i duszę. Nie, duszę nie. Nigdy więcej. Raz mu ją
dała, a on ten dar zlekceważył i zostawił ją samą.
Dlaczego więc nadal go pragnie?
Myśli, że być może nadal go kocha, nawet do
siebie nie dopuszczała.
Przyzwyczajenie. Tak, to jest właściwa odpo-
wiedź. Seth jest diabłem, ale znajomym diabłem,
a ona wie, jak cudowny jest z nim seks.
Jego słowa wciąż odbijały się echem w jej głowie.
Nie umiałaś gotować, nie dbałaś o dom... Znał ją
dobrze, wiedział, że te zarzuty doprowadzą ją do
szału.
Przekręciła się na plecy i wpatrywała w ciemny
sufit. Dlaczego więc powiedział to? Celowo, żeby ją
zdenerwować. Nie było żadnego innego rozsąd-
nego wytłumaczenia.
Powiedział to, bo tak naprawdę wcale nie chciał
się z nią kochać.
Uświadomienie sobie tego podziałało na nią jak
kubeł zimnej wody. Seth jej nie chce. Nie chce,
żeby gotowała mu posiłki, sprzątała jego dom i, co
najważniejsze, nie chce jej w swoim łóżku.
Drzwi, które, jak jej się wydawało, wciąż były
lekko uchylone, nagle zatrzasnęły się jej przed
nosem. I to właśnie sprawiło jej największy ból.
Kiedy obudziła się rano, ból prawie zniknął, ale
nadal czuła gniew i złość. Słońce za oknem świeciło
i zapowiadał się piękny zimowy dzień. Szybko
wróciła jej zdolność racjonalnego myślenia.
102
C ar l a C as s i d y
Ubierając się, wspominała te chwile w łóżku
Setha, kiedy to czuła tak wielkie pożądanie, że
omal cała sytuacja nie wymknęła się jej spod
kontroli.
To wszystko przez ten nastrój, kominek, choin-
kę, pozory ciepłego życia rodzinnego. Z Sethem
i z Kirkiem. Właśnie ten świąteczny nastrój tak ją
rozbroił.
Teraz jednak tak jak słońce topiło wczorajszy
śnieg, tak wczorajszy incydent stopił nadzieję, że
między nią i Sethem może jeszcze cokolwiek się
zdarzyć.
Nie chce jej, a ona nie potrafiłaby być z mężczyz-
ną, który jej nie chce.
Wciąż jednak na wspomnienie jego obraźliwych
słów, którymi chciał wypędzić ją ze swojego łóżka,
czuła gniew. Wychodząc z pokoju, niosła przed
sobą ten gniew jak tarczę.
Po drodze zajrzała do śpiącego Kirka i weszła do
kuchni.
Seth siedział przy stole z filiżanką kawy. Miał na
sobie dżinsy i szary sweter, który pamiętała z daw-
nych czasów.
– Dzień dobry – powiedział, kiedy stanęła
w progu.
Nie odpowiedziała.
– Jak twój palec? – spytał, a na jego wargach
błąkał się lekki uśmiech.
103
P re z en t o d l o s u
Jej jednak nie było do śmiechu.
– W porządku – mruknęła. Nalała sobie kawy
i przez chwilę zastanawiała się, czy nie udać się
z nią do gabinetu. Nie, nie mogła mu jednak dać tej
satysfakcji, usiadła więc przy stole.
Pociągnęła łyk i przyjrzała mu się ukradkiem
znad kubka. Wyglądał na wypoczętego, jakby całą
noc przespał snem niewiniątka. Czuła, że ona po
prawie bezsennej nocy wygląda na zmęczoną.
– Kirk jeszcze śpi? – spytał.
– Tak, zaglądałam do niego przed chwilą. Rzad-
ko mu się zdarza spać tak długo. Mam nadzieję, że
nie jest chory.
– Pewnie zmęczyliśmy go wczorajszymi atrak-
cjami.
– Możliwe – zgodziła się i łyknęła kawy.
Chciała zapytać go o ten jego zły sen, ale nie
wiedziała, czy powinna. Owszem, akcja w Los
Angeles zakończyła się wielkim niepowodze-
niem, kilku agentów zginęło, kilku odniosło
rany, ale przecież Seth nie po raz pierwszy brał
udział w akcji, która kończyła się klęską i śmier-
cią uczestników.
Zresztą gdyby rzeczywiście śniło mu się L.A.,
nie krzyczałby z takim przerażeniem, a już na
pewno nie wołałby ,,tato!’’.
Zastanawiała się, jak go o to zapytać, kiedy
obudził się Kirk i natychmiast zaczął głośno płakać.
104
C ar l a C as s i d y
Wstała od stołu i pobiegła do pokoju synka. Za-
płakany stał w łóżeczku i domagał się jej uwagi.
– Mama. – Na jej widok łzy natychmiast prze-
stały mu płynąć.
– Chodź, królewiczu.
Wzięła go na ręce i mocno przytuliła. Potem
zmieniła mu pieluszkę i ubrała w czerwony golf
i sztruksowe ogrodniczki.
– Masz ochotę na śniadanko? – spytała, niosąc
go do kuchni. – Co powiesz na jajo i grzankę?
– Jajo – powtórzył jak echo bardzo poważnym
tonem. Kiedy zauważyła, jak bardzo jego mina jest
podobna do miny Setha, serce jej się ścisnęło.
Nie chciała myśleć o mężczyźnie, dzięki które-
mu go poczęła. Nie chciała być mu wdzięczna za to
dziecko. Wolała udawać, że Kirk zrodził się cudem
lub dzięki anonimowemu dawcy z banku nasienia.
Uważała, że syn należy tylko do niej i nikt inny nie
ma do niego prawa.
Widząc ich jednak razem, Setha i Kirka, nikt nie
mógłby zaprzeczyć ich wspólnym genom, ich blis-
kiemu pokrewieństwu. Najbliższemu. Takiemu,
jakie łączy ojca i syna.
Meghan
przygotowała
małemu
jajecznicę
i grzankę, podczas gdy Seth bawił się z nim
w ,,a-kuku’’.
Stawiając przed synkiem talerz, zdecydowanie
zakończyła tę zabawę.
105
P re z en t o d l o s u
– A ja nic nie dostanę? – spytał Seth.
– Chcesz, żeby karmiła cię kobieta, która nie
umie gotować? – zdziwiła się Meghan.
Z satysfakcją stwierdziła, że lekko się zmieszał.
Dopił kawę i odstawił pusty kubek.
– Zauważyłem, że w regale stojącym w salonie
brakuje jednej półki.
Zaskoczona nagłą zmianą tematu, Meghan ski-
nęła głową.
– Trzeba tylko wbić kilka gwoździ. Jakoś nie
miałam na to czasu.
– Chętnie zrobię to dla ciebie.
Wiedziała, o co mu chodzi. W ten sposób stara się
przeprosić za swoje wczorajsze słowa. Ale nic z tego.
– Jeśli chcesz – wzruszyła ramionami. – Półka
jest w szafie w holu.
Seth westchnął i spuścił wzrok.
– Meghan... jeśli chodzi o moje wczorajsze...
– Nie ma o czym mówić – przerwała mu. – Mia-
łeś rację. Nie jestem dobrą kucharką i nie ganiam
po domu ze ścierką do kurzu. – Spojrzała mu pro-
sto w oczy. – Ale oczywiście jestem wspaniałą
kochanką.
– Przynajmniej w tym oboje się zgadzamy.
– A co ty w ogóle o mnie wiesz? Od naszego
rozwodu bardzo się rozwinęłam.
Jego zdziwione, szeroko otwarte oczy sprawiły
jej satysfakcję.
106
C ar l a C as s i d y
Na szczęście ktoś zadzwonił do drzwi i Meghan
pobiegła otworzyć. Chciała, by Seth wierzył, że po
jego odejściu jej intymne życie nie skończyło się,
ale gdyby jednak zaczął drążyć, odkryłby, że nigdy
nie było żadnego mężczyzny, który byłby dla niej
tak ważny jak on.
Otworzyła drzwi i ujrzała... Davida.
– Cześć, Meghan. Byłem tu w okolicy na przed-
świątecznych zakupach i postanowiłem zajrzeć
z nadzieją, że poratujesz strudzonego wędrowca
filiżanką kawy. – Brązowe oczy mężczyzny uśmie-
chały się niepewnie.
Meghan zawahała się, oczywiście z powodu
ukrywającego się u niej Setha. Pomyślała, że być
może Seth nie chciałby, aby wpuszczała teraz do
domu nieproszonych gości, ale w tej samej chwili
Seth pojawił się u jej boku i uśmiech zniknął
z twarzy Davida, a pogłębił się wyraz niepewności
w oczach.
– Cześć. – Seth wyciągnął do niego rękę z wy-
raźnym wyzwaniem. – Jestem...
– Steve, mój kuzyn – dokończyła za niego
Meghan.
Czuła, że Seth zamierzał przedstawić się jako jej
były mąż. Sama nie wiedziała, czy przedstawiła go
jako Steve’a, żeby go chronić czy zdenerwować.
– Miło mi poznać członka rodziny Meghan
– odetchnął z ulgą David.
107
P re z en t o d l o s u
– Wejdź. Właśnie parzę kawę – powiedziała
Meghan.
– Wczesna pora na zakupy – zauważył Seth,
kiedy weszli do kuchni.
– Do świąt już niedaleko. Zresztą, kto rano
wstaje, temu Pan Bóg daje. A w moim przypadku...
są to akurat najlepsze pomysły na prezenty.
– Da! – Kirk rozpromienił się na widok Davida.
– Cześć, mały. – David pogładził chłopca po
głowie.
Seth zesztywniał i stanął pomiędzy Davidem
i Kirkiem.
Jest zazdrosny, pomyślała zaskoczona Meghan.
Seth jest zazdrosny.
Nalała Davidowi kawę i postawiła przed nim na
stole.
– Przyjechał pan do Meghan na święta? – zainte-
resował się David.
– Steve odwiedza mnie zawsze, kiedy ma przer-
wę między zajęciami – odpowiedziała mu Meghan
i uśmiechnęła się słodko do Setha. – Co znaczy, że
przyjeżdża bardzo często. Oczywiście nie mam nic
przeciwko temu, należy przecież do rodziny.
– To miłe. Dobrze, jeśli rodzina jest ze sobą
blisko. Mnie, szczególnie w święta, brakuje rodzi-
ny. Wszyscy mieszkają w Kalifornii.
– Bilety samolotowe nie są takie drogie – zauwa-
żył chłodno Seth. – Zawsze może pan tam pojechać.
108
C ar l a C as s i d y
– Zgadza się. Ale lubię też być na święta w swo-
im własnym domu.
– Brzmi to jak słowa kolędy – zauważyła wesoło
Meghan.
– Czym się pan zajmuje? – Seth wsparł się
o kuchenną ladę i uważnie przyglądał się siedzące-
mu przy stole mężczyźnie.
– Księgowością – odparł David. – Mam tu
w Waszyngtonie własną firmę.
– To musi być fascynujące.
Meghan ciekawa była, czy David zauważył
w słowach Setha wyraźną ironię.
– Wcale nie – zaśmiał się szczerze David.
– Szczerze mówiąc, to strasznie nudne. Ale zara-
biam nieźle, pracuję tylko od dziewiątej do piątej
i nigdy nie biorę roboty do domu.
– A, właśnie, skoro już mówimy o pracy – Meg-
han zwróciła się do Setha i spojrzała na niego
znacząco. – Zdaje się, że miałeś naprawić półkę?
– Teraz?
– Będę ci wdzięczna, Steve. – Meghan kiwnęła
głową i uśmiechnęła się słodko.
Nie była pewna dlaczego, ale Seth najwyraźniej
nie miał ochoty opuszczać kuchni. Nie, to niemożli-
we, że jest zazdrosny o to, co łączy Davida i ją.
Przecież dał jej wyraźnie do zrozumienia, że jej nie
chce.
Kirk. Chodzi mu o dziecko. Seth jest zazdrosny
109
P re z en t o d l o s u
o syna. To było jedyne wytłumaczenie. Seth boi
się, że David mógłby znaleźć miejsce w życiu
Kirka, miejsce, którego odmówiono jemu.
Starała się nie czuć bólu, jaki sprawiła jej ta myśl.
No cóż, pomyślała, Seth dokonał wyboru i ona
również. Kiedyś pewnie ponownie zechce wyjść za
mąż. Przecież pragnie stworzyć rodzinę. Dla siebie
i dla Kirka. I jeśli się to stanie, Seth będzie się
musiał z tym pogodzić. I nagle zrobiło się jej żal, nie
wiedziała tylko, kogo jej bardziej żal – siebie, Setha
czy Kirka?
Seth w końcu skinął głową Davidowi i wyszedł.
Jak to możliwe, że człowiek, który złamał jej
serce, wciąż budzi w niej takie ciepłe uczucia?
Nie podobał mu się ten David. Szukając w szafie
półki, myślał o siedzącym przy kuchennym stole
mężczyźnie.
Musiał przyznać, że jest nawet przystojny, jeśli
oczywiście ktoś lubi typ bladego intelektualisty.
Nie podobał mu się jednak zdecydowanie sposób,
w jaki patrzył na Meghan. Znał dobrze takie
spojrzenie... pełne pożądania.
W schowku znalazł miarkę, stary młotek i gwoź-
dzie w puszce po kawie.
Meghan jakoś za szybko przedstawiła go jako
kuzyna. Najwyraźniej nie chciała, żeby David wie-
dział, że gości w domu byłego męża.
110
C ar l a C as s i d y
A może mówiła o nim niezbyt pochlebnie? Na
przykład, jak o ciągnącym od niej pieniądze niero-
bie? Nie, to niemożliwe...
Właściwie powinno mu być wszystko jedno, co
myśli o nim ten facet. Sam wiedział o nim tylko
tyle, że przysłał jej wspaniały bukiet kwiatów, że
chodziła z nim na kurs gotowania i przygotowała
mu domowy posiłek.
Czy także z nim spała? Czy to z nim doskonaliła
swe umiejętności kochanki? Choć wiedział, że nie
ma do niej żadnych praw, poczuł bolesny skurcz
żołądka.
Rodzaj pracy Davida Meghan na pewno uznała-
by za odpowiedni dla swojego męża. Dzięki regula-
rnemu trybowi życia wracałby do domu co wieczór
na kolację o tej samej godzinie, a zranić mógłby się
co najwyżej nożem do papieru.
Seth wrócił do salonu i skrzywił się, słysząc
dobiegający z kuchni wesoły śmiech Meghan. Kie-
dy to on ostatnio ją tak rozśmieszył?
Naprawa półki nie trwała długo. Kiedy skończył,
chciał od razu wrócić do kuchni i przerwać tę
sielankę. Zamiast tego jednak usiadł na kanapie.
Starał się ignorować śmiech Meghan, wesoły głos
Davida i radosną paplaninę Kirka.
Nie wrócił tu po to, by wtrącać się w jej prywatne
życie. Przyszedł tu, bo potrzebował jej pomocy.
I tyle.
111
P re z en t o d l o s u
Dlaczego więc tak bardzo przeszkadza mu świado-
mość, że tam, w jego kuchni, siedzi jakiś David, bawi
się z jego synem... może nawet całuje jego żonę?
Miał tylko nadzieję, że pocałunki Davida są
równie nudne, jak jego praca. Nie, to paskudne.
Nie powinien tak myśleć. Dlaczego odmawia Meg-
han prawa do szczęścia? Dlaczego złości go męż-
czyzna, który mógłby dać jej szczęście, którego on
nie może jej dać?
Na żadne z tych pytań nie umiał znaleźć od-
powiedzi.
David wyszedł po prawie dwóch godzinach.
– Miła wizyta? – spytał Seth, kiedy zamknęły się
za nim drzwi. Wyłączył telewizor, na który nawet
nie patrzył, i wstał z kanapy.
– To bardzo sympatyczny człowiek – odparła
Meghan, kładąc Kirka na dywanie.
– Zauważyłem, że ma już zakola. Za pięć lat
będzie łysy jak kolano. – Nawet nie przypuszczał,
że jest zdolny do takich małych złośliwości.
– I co z tego? Łysi zawsze wydawali mi się
seksowni.
– Od kiedy?
– Od kiedy zwróciłeś mi na to uwagę. Dzięki za
półkę.
– Nie ma za co.
Zauważył jej zarumienione policzki. Czyżby aż
112
C ar l a C as s i d y
takim podnieceniem reagowała na obecność tego
Davida?
Bał się, że za chwilę weźmie ją w ramiona,
wsunął więc ręce w kieszenie.
– Nie zapomnij, że wieczorem idziemy do są-
siadki – rzekł.
A tak naprawdę chciał powiedzieć, że żałuje
swoich wczorajszych słów i że gdyby jeszcze raz
mógł wrócić do tamtych chwil, jego zachowanie
byłoby zupełnie inne.
Chciał wziąć ją w ramiona, poczuć smak jej ust,
ożywić krew w jej żyłach. Chciał ją pieścić, aż
usłyszy ten gardłowy jęk, który zawsze doprowa-
dzał go do szaleństwa. Chciał zanurzyć się w jej
cieple i poczuć jej ręce na swoich plecach. Chciał...
Patrzył na nią i zdawał sobie sprawę, że Meghan
widzi pożądanie w jego oczach. Nieświadomie
zwilżyła językiem wargi.
Chciał, żeby i ona go zapragnęła. I widział w jej
oczach, że go pragnie. Choć się rozstali i rozwiedli,
nigdy o niej nie zapomniał. Ale ona też nie mogła
zapomnieć o nim.
Była jak niezabliźniona rana, jak przeszłość,
która nie chciała odejść w zapomnienie.
Zrobił krok w jej stronę. Znalazł się na tyle
blisko, by dostrzec złote plamki w jej zielonych
oczach. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by poczuć jej
jedwabistą skórę.
113
P re z en t o d l o s u
Pomyślał, że gdyby po raz ostatni wziął ją
w ramiona, po raz ostatni się z nią kochał, wtedy
może mógłby o niej zapomnieć.
Ona też zrobiła krok w jego stronę i wtedy,
kątem oka, Seth dostrzegł niebezpiecznie chwieją-
cą się choinkę. Czyżby to jej bliskość tak go
oszołomiła? Zaćmiła mu wzrok?
Nie. To działo się naprawdę.
– Kirk! – krzyknął głośniej, niż chciał.
Rzucił się w stronę synka, zanim mały zdążył
przewrócić na siebie choinkę.
Chłopiec zamarł. W rączce trzymał gałązkę.
Kiedy Seth odciągnął go od drzewka i wziął w ra-
miona, Kirk zaczął płakać.
– Przestraszyłeś go. – Meghan szybko zabrała od
niego synka i wzięła małego na ręce. Gładziła go po
główce i ze złością patrzyła na Setha.
– To on mnie przestraszył. Bałem się, że za
moment ściągnie sobie na głowę całą choinkę.
Kirk płakał coraz głośniej, jakby wyczuwał ros-
nące między dorosłymi napięcie.
– Nie musiałeś reagować tak ostro.
Seth wcale nie był pewien, czy jest zła na niego,
bo krzyknął na Kirka, czy na samą siebie, bo przez
chwilę pragnęła go tak samo mocno, jak on ją.
– Nie chciałem krzyknąć tak głośno.
Meghan pocałowała Kirka w czoło, potem spoj-
rzała na Setha.
114
C ar l a C as s i d y
– Domyślam się. Ja chyba też przesadziłam...
Zmienię mu teraz pieluszkę i spróbuję położyć.
Po kilku minutach mały przestał płakać i Meg-
han zamknęła się w gabinecie. Seth wiedział, co
ona tam robi. Pracuje... szuka Simona... próbuje
znaleźć informacje, o które ją prosił. Wiedział
jednak, że gdy tylko otrzyma od niej te informacje,
będzie musiał usunąć się z jej życia. Problem
polegał na tym, że nie był już pewien, czy chce się
usunąć...
115
P re z en t o d l o s u
Rozdział ósmy
– Jak miło – ucieszyła się na widok Meghan
i Setha pani Columbus, sadzając ich przy kuchen-
nym stole. Przywitała ich w drzwiach ubrana w czer-
wono-zieloną podomkę, w powietrzu unosił się
zapach przypraw i cynamonu. – Czego się napije-
cie? Mam lemoniadę i poncz, całkiem mocny.
– Ja poproszę lemoniadę – powiedziała Meg-
han, nie spuszczając oka z Kirka, który wyraźnie
zastanawiał się, co by tu spsocić.
– A ja poncz, całkiem mocny. – Seth uśmiechnął
się szelmowsko i puścił oko do Rose.
– Wiedziałam, że będziesz wolał poncz. – Pani
Columbus zachichotała jak nastolatka. – Cieszę się,
że przyjęliście moje zaproszenie. Nieczęsto mie-
wam teraz gości.
Z uśmiechem usiadła obok nich przy stole.
– Nie, Kirk, nie – zawołała Meghan, kiedy mały
próbował otworzyć jedną z szafek.
– Niech się bawi – uspokoiła ją Rose. – Tam są
tylko garnki i patelnie. Wszystkie dzieci uwielbiają
się nimi bawić.
Meghan uspokoiła się, ale nie była w stanie się
odprężyć... ani na moment od tamtej chwili w salo-
nie, kiedy Seth krzyknął na dziecko.
Seth i Rose rozmawiali o świętach i pogodzie,
a ona wciąż wspominała tamtą sytuację. Jego oczy
były tak w nią wpatrzone, jakby tylko ona jedna na
całym świecie mogła go ocalić.
Skoro jej nie chce, to dlaczego patrzył na nią
wzrokiem wygłodniałego psa? Była zagubiona
i wcale się jej nie podobało, że ostatnio jej ciało jest
w ciągłej gotowości, jakby czekało na jego dotyk.
Seth musi odejść. Trzy dni, które mu obiecała,
minęły i nie wytrzyma już dłużej. Pora, by od-
szedł.
– Częstujcie się – zachęcała Rose, wskazując
stojący pośrodku stołu talerz z ciastkami.
Meghan sięgnęła po jedno. W tej samej chwili po
ciastko sięgnął Seth. Ich ręce się spotkały, palce
dotknęły. Meghan gwałtownie cofnęła rękę, jakby
poraził ją prąd.
– Przepraszam – szepnęła, czując, że się rumie-
ni. Zaczekała, aż Seth weźmie ciastko, dopiero
potem sięgnęła sama.
117
P re z en t o d l o s u
– Mówiliście, że jesteście kuzynami... ze strony
matki czy ojca? – zapytała zaciekawiona Rose.
– Matki – odparła Meghan.
– Ojca – rzekł w tej samej chwili Seth.
– Interesujące. – Rose uniosła brwi.
– To trochę skomplikowane – parsknął sztucz-
nym śmiechem Seth. – Nie jesteśmy kuzynami
w pierwszej linii, a nasze drzewo genealogiczne jest
dość pogmatwane.
– Chyba rzeczywiście. – Rose przyglądała im się
uważnie i najwyraźniej im nie wierzyła.
– Da – Kirk wręczył Sethowi jedną z patelni.
Seth nachylił się ku niemu z wyraźną czułością
na twarzy.
– To jest pa-tel-nia – rzekł, wolno sylabizując
nowe słowo, aby Kirk mógł powtórzyć.
– Widać, że mały cię lubi – zauważyła Rose.
– Ja go na pewno. To wspaniały mały człowie-
czek... wprost wyjątkowy.
– To dobrze. Chłopiec potrzebuje w życiu męż-
czyzny. Oczywiście ojciec byłby najlepszy, ale to
akurat w przypadku Kirka wykluczone. Jak mówi
Meghan, tata Kirka to tylko nieodpowiedzialny
dawca nasienia... nikt więcej.
Meghan znów poczuła, że się rumieni i spuściła
wzrok. Kiedyś opowiadała sąsiadce o swoim byłym
mężu. Było to zaledwie parę miesięcy po rozwodzie,
kiedy była jeszcze bardzo obolała i rozgoryczona.
118
C ar l a C as s i d y
– Moim zdaniem Meghan nie jest w tej ocenie
szczególnie obiektywna – odparł chłodno Seth.
– O, znasz go?
– To jeden z moich najbliższych przyjaciół.
Zachwycona tym odkryciem, Rose nachyliła się
ku niemu.
– Naprawdę jest tak przystojny, jak twierdzi
Meghan?
– Rose – zaprotestowała słabo Meghan.
– Moja droga, jestem starą kobietą. Żyję życiem
innych. No, to jak? Przystojny?
Seth najwyraźniej znakomicie się bawił. W od-
różnieniu od Meghan.
– Proszę mi dokładnie powiedzieć, co Meghan
mówiła o swoim byłym mężu, a ja powiem, czy to
prawda.
– Mówiła, że ma seks w oczach. Podobno ma
takie oczy, że przy nich kobieta zapomina o wszyst-
kim i marzy tylko, żeby pójść z nim do łóżka.
Powiedziała, że patrząc w jego oczy, kobieta zapo-
mina, jak się nazywa i jaki jest dzień tygodnia.
– Naprawdę tak powiedziałaś? – Seth spojrzał
na Meghan.
– Czy możecie zmienić temat? – zaprotestowała
Meghan, odmawiając odpowiedzi. – Czy to napraw-
dę takie interesujące?
Nie wiedziała, kogo pierwszego udusić – Rose za
jej długi język, czy siebie za jeszcze dłuższy.
119
P re z en t o d l o s u
– Pewnie nie, ale za to bardzo zabawne – odparł
z szelmowskim uśmiechem Seth. – Wiesz, co?
Poplotkujemy o twoim byłym mężu, a potem
o mojej byłej żonie.
– Ty też jesteś rozwiedziony, Steve? – zasmuci-
ła się Rose. – Wy, młodzi, za szybko się teraz
pobieracie, a rozwodzicie jeszcze szybciej. Czy nikt
już nie próbuje pracować nad utrzymaniem mał-
żeństwa?
Pytanie zawisło w próżni. Nie odpowiedział na
nie Seth, który dopijał swój poncz, ani Meghan,
skupiona na trzymanym w ręku ciastku.
Seth odstawił szklankę i przeczesał palcami
włosy. Już nie uśmiechał się z szelmowskim błys-
kiem w oku.
– Czasami w małżeństwie nie ma nad czym
pracować. Czasami nadzieje związane z tą drugą
osobą są zbyt wielkie, wręcz nierealne. Czasami
któreś z małżonków po prostu chce za wiele.
Patrzył teraz na Meghan. Ku swojemu zdziwie-
niu dostrzegła w jego oczach ból, ale i gniew.
Spuściła wzrok.
– A czasami małżeństwo buduje się tylko na
pożądaniu, a kiedy ono słabnie, nie ma już na czym
budować.
Meghan szczerze wierzyła, że jeśli chodzi o Se-
tha, to właśnie stało się z ich małżeństwem.
Pragnął jej... pożądał, ale kiedy pożądanie osłab-
120
C ar l a C as s i d y
ło, nie był zdolny do żadnego poświęcenia. Nie
zrobił nic, co mogłoby ich związek ocalić.
Kiedy Kirk przyczołgał się do jej kolan, wzięła go
na ręce i poczęstowała herbatnikiem. Czuła, że
Rose przygląda się jej i Sethowi podejrzliwie.
– Zrobiliście już wszystkie świąteczne zakupy?
– spytała Rose.
– Nie było ich wiele. – Meghan ucieszyła się ze
zmiany tematu. – Kirka wciąż jeszcze bardziej
interesuje opakowanie, niż zawartość. Kupiłam
jednak dla niego kilka zabawek edukacyjnych...
może go zainteresują.
– A ty, Steve? Zrobiłeś już zakupy?
– Jeszcze nie. Kirkowi łatwo będzie coś kupić, ale
z Meghan mam problem. Co kupić samowystarczal-
nej kobiecie, która ma wszystko, czego potrzebuje?
Wcale nie mam wszystkiego, czego potrzebuję.
Nie mam ciebie... Myśl ta, która tak nagle przyszła
jej do głowy, przeraziła ją. Wcale nie chce mieć
Setha, nigdy więcej.
– Nie musisz mi niczego kupować – zaprotes-
towała. – Zresztą i tak nie będzie cię tu w święta.
Mówiłeś, że wpadłeś tylko na trzy dni. Dziś twój
ostatni dzień, prawda?
– Na pewno uda ci się jakoś zostać... choćby do
Bożego Narodzenia – wtrąciła się Rose.
Seth wzruszył ramionami i sięgnął po kolejne
ciastko.
121
P re z en t o d l o s u
– To zależy od Meghan. Od jej gościnności.
– Przecież nie pozwoli, żebyś spędził święta
samotnie. – Rose z uśmiechem spojrzała na Meg-
han. – To najsłodsza kobieta, jaką znam. Na pewno
nie będzie miała nic przeciwko temu, jeśli prze-
dłużysz swój pobyt.
Meghan wcale nie była słodka i z każdą chwilą
stawała się jeszcze mniej słodka. Już zdecydowała.
Dzisiejsza noc będzie dla Setha ostatnią w jej
domu. Dłużej nie zniesie jego obecności. Czuje się
przy nim słaba, myśli o rzeczach, o których myśleć
nie powinna, czuje, czego czuć nie chce.
Seth i Rose rozmawiali o ulubionych filmach
o tematyce bożonarodzeniowej, a Meghan próbo-
wała uspokoić Kirka, który nagle zaczął płakać
i nie chciał ciastka, które mu dała. Właściwie
mały przez cały dzień był taki marudny, przypu-
szczała, że ząbkuje. Kiedy w końcu się uspokoił,
pogładziła go po włosach i znów spojrzała na
Setha.
Dziś miał na sobie inny sweter, ciemnozielony,
podkreślający barwę jego oczu... seksownych oczu.
Zielonych, z długim, gęstymi rzęsami. Rzeczywiś-
cie, patrząc w nie, myśli się o pomiętych prze-
ścieradłach i namiętnych pieszczotach.
Kupiła mu ten sweter na samym początku ich
szalonej miłości. Bardzo go wtedy kochała. Było to
uczucie, jakiego już nigdy nie chciała przeżywać.
122
C ar l a C as s i d y
Uczucie to jednak mogło znów powrócić, jeśli Seth
dłużej pozostanie pod jej dachem.
Mimo że nie znalazła potrzebnych Sethowi
informacji, powie mu, że musi jutro wyjechać. Nie
będzie ryzykować. Nie chce znów zakochać się
w swoim byłym mężu.
Kirk kręcił się niespokojnie w ramionach mamy
i cichutko popłakiwał.
– Nigdy nie widziałam, żeby się tak zachowywał
– stwierdziła Rose.
– Masz rację – zgodziła się Meghan. – To
rzeczywiście zupełnie do niego niepodobne. Chyba
ząbkuje. Przepraszam was na chwilę, może trzeba
zmienić mu pieluszkę.
Wzięła torbę z pieluszkami, którą przyniosła
z domu, i wyszła z kuchni. W salonie położyła
małego na dywanie i zdjęła mu spodenki. Od razu
zauważyła czerwoną wysypkę na brzuszku. Także
na piersiach i pod pachami. Był rozpalony. Włożyła
mu suchą pieluszkę, ubrała z powrotem i szybko
wróciła do kuchni.
– Ma wysypkę – powiedziała zaniepokojona.
– I chyba temperaturę.
– Pokaż. – Rose wzięła małego od Meghan
i dokładnie go obejrzała. – Wszystko w porządku
– oznajmiła po chwili. – Nasz królewicz po prostu
złapał wietrzną ospę.
Meghan spojrzała na nią z przerażeniem.
123
P re z en t o d l o s u
Wszystko w porządku? Co ta Rose plecie? Nie
wiedziała, czy śmiać się, czy płakać.
– Meghan, to nie jest najlepszy moment, żeby
mnie wyrzucać – stwierdził Seth.
Właśnie wrócili od Rose i Meghan spacerowała
w tę i z powrotem po salonie z popłakującym
Kirkiem w ramionach.
– Dałam ci trzy dni i te trzy dni właśnie minęły.
Meghan przestała chodzić i usiadła na kanapie.
– Proszę, zastanów się jeszcze. – Seth usiadł
obok niej.
– Już się zastanowiłam. Możesz wynająć pokój
w motelu, a ja dalej będę szukać dla ciebie tych
informacji.
– Tylko ciekawe, jak chcesz to robić?
– Nie rozumiem? – Meghan pogłaskała Kirka po
główce i spojrzała na Setha zdziwiona. – Co to
znaczy, jak chcę to zrobić? Po prostu będę dalej
szukać. Jak dotąd.
– To znaczy, że zawieziesz jutro Kirka do przed-
szkola?
Po jej przerażonej minie zorientował się, że
nawet o tym nie pomyślała.
– No nie... to niemożliwe. Z ospą go nie przyj-
mą, bo zarazi dzieci.
– Właśnie o to mi chodzi. Jestem ci teraz po-
trzebny.
124
C ar l a C as s i d y
– Seth – Meghan zaczynała już tracić cierp-
liwość – może i umiesz wiele rzeczy, ale nawet ty
nie sprawisz, by ospa zniknęła.
– Nie, ale mogę przynajmniej zostać tu z Kir-
kiem, kiedy ty pójdziesz do pracy.
– Nie, to zły pomysł.
Zauważył, że mocniej przytuliła małego. Bardzo
go to rozzłościło.
– A to dlaczego? – Teraz już i on tracił cierp-
liwość. – Uważasz, że nie dam sobie rady? A może
boisz się, że zrobię mu krzywdę?
– Oczywiście, że nie. – Meghan zmarszczyła
brwi i odwróciła wzrok. Spojrzała na Kirka. – O,
nareszcie zasnął. Płożę go do łóżeczka.
Patrzył, jak odchodzi, wiedząc, że w ten sposób
próbuje uniknąć rozmowy. Nie zamierzał jednak
pozwolić jej na to. Owszem, przyjechał tutaj, szuka-
jąc jej pomocy, ale nie chciał czuć się niepotrzebny.
Przecież on też mógł jej pomóc.
Miał wrażenie, że oto ma przed sobą zadanie:
podejmie się opieki nad synem i już nigdy nie
zostawi go samego, bez ojca. On i Meghan może
już nie będą parą, ale on ojcem pozostanie na
zawsze.
Wiedział jednak, że dyskusja na ten temat
będzie musiała poczekać. Przed wygraniem całej
wojny trzeba najpierw wygrać pierwszą potyczkę.
Spacerował po pokoju i czekał na powrót
125
P re z en t o d l o s u
Meghan. W końcu wróciła, wyprostowana, z brodą
uniesioną do góry, wyraźnie gotowa do walki.
Podeszła do półki i przez chwilę przekładała
książki. Zbierała myśli albo czekała, żeby odezwał
się pierwszy.
Nie odezwał się. Obserwował ją i czekał.
– Seth, nie chcę z tobą walczyć – powiedziała
w końcu zrezygnowana.
– No, to nie walczmy. – Podszedł do niej i ujął
jej dłonie. Kiedy próbowała się wyrwać, nie po-
zwolił. – Zgódź się, Meghan. Pozwól mi to zrobić.
Dla ciebie i dla mnie.
– Seth, proszę...
Tym razem ją puścił.
– Do świąt zostało tylko siedem dni. Siedem
dni, Meghan. Pozwól mi się nim opiekować. Nie
mówimy tu o niczym na stałe, tylko o najbliższych
siedmiu dniach. – O tym, czy na stałe, czy nie,
porozmawiamy później, dodał w duchu. – Mam
nadzieję, że po tygodniu będziesz już miała dla
mnie te informacje i będę mógł wyjechać.
– Dobrze – zgodziła się po chwili. – Spróbuj-
my... na razie przez jeden dzień... przez jutrzejszy
dzień... Zobaczysz, szybko przekonasz się, że opie-
ka nad chorym dzieckiem jest dla ciebie dużo
trudniejsza niż niejedno zadanie, jakie zleca ci
SPEAR.
– Jestem pewien, że dam sobie radę. – Już z góry
126
C ar l a C as s i d y
cieszył się na te bezcenne chwile sam na sam
z synem.
I w tej chwili, zupełnie jakby chciał wystawić go
na próbę, mały zaczął głośno płakać.
Płakał właściwie przez całą noc. Seth słyszał, jak
Meghan kilkakrotnie do niego zagląda, w końcu
wszedł do pokoju małego, żeby zaoferować pomoc.
– Nie, nie trzeba. – Meghan siedziała w buja-
nym fotelu z Kirkiem w ramionach. – Lepiej
oszczędzaj siły na jutro.
Chcąc nie chcąc, wrócił do siebie. Jednak jeszcze
długo nasłuchiwał odgłosów z pokoju Kirka – trze-
szczenia bujanego fotela i cichego głosu Meghan
śpiewającej kołysanki.
O świcie wstał i nastawił kawę. Nie mógł się już
doczekać, kiedy zacznie się jego pierwszy dzień
z Kirkiem. O wpół do siódmej w kuchni zjawiła się
Meghan z synkiem na ręku. Była już ubrana
i gotowa do wyjścia.
– Zmieniłam mu pieluszkę, ale zostawiłam go
w piżamie – powiedziała, sadzając małego w foteli-
ku. Wyglądała na wykończoną.
Mały całą buzię miał w krostach, ale na widok
Setha zdobył się na słaby uśmiech.
– Jeszcze wcześnie. Usiądź i wypij kawę.
Meghan pokręciła głową.
– Chcę być przed Markiem. Kawę wypiję już
w biurze. Tu masz mój numer do pracy. Zadzwoń,
127
P re z en t o d l o s u
jakbyś miał jakieś problemy. Pamiętaj, żeby co
jakiś czas zmieniać mu pieluszkę. Może spróbuj go
wykąpać. Potrafisz? Tu na ladzie jest lekarstwo na
obniżenie gorączki, podawaj mu co kilka godzin.
– Na pewno sobie poradzę – zapewnił. Wstał
i odprowadził ją do drzwi. – Nie martw się, Meghan.
– Martwienie się to specjalność każdej matki.
Położył jej ręce na ramionach, ale nie odważył się
przytulić jej do piersi.
– Dziś, mamusiu, nie musisz się martwić. Damy
sobie radę.
Meghan zniknęła za drzwiami i w tej samej
chwili Kirk zaczął płakać.
,,Nie martw się, Meghan’’. Łatwo mu mówić.
W drodze do pracy słowa Setha wciąż dźwięczały
jej w uszach. Jak mogła się nie martwić? Jej syn ma
wietrzną ospę, a ona zostawiła go pod opieką
mężczyzny, którego nie chce znać, którego prze-
gnała, ale wrócił i...
Powinna zrzucić go z ganku już w chwili, kiedy
się tam zjawił. Nie powinna obiecywać mu pomocy,
nie powinna w ogóle wpuszczać go przez próg do
ich domu. Czuła, że po dzisiejszym dniu pozbycie
się go nie będzie już takie proste.
Z każdą mijającą minutą widziała coraz większą
więź tworzącą się między Sethem i Kirkiem, wi-
działa miłość w oczach Setha za każdym razem,
128
C ar l a C as s i d y
kiedy jego wzrok padał na syna. Wiedziała, że nie
odejdzie, jak obiecał.
Bardzo się tego bała.
Nawet jeśli dość szybko znajdzie potrzebne mu
informacje i tak już nie zdąży powstrzymać tej
nieuniknionej zmiany w swoim życiu.
Jeśli Seth nie zechce zniknąć z życia Kirka, na
zawsze pozostanie też w jej życiu. Nie jako mąż czy
kochanek, lecz jako ojciec Kirka. Będzie musiała go
widywać, rozmawiać z nim, pozwalać mu na opiekę
nad Kirkiem i jednocześnie pilnować swojego serca.
Wysiadła z auta i szczelnie otuliła się płaszczem.
Ostrożnie stąpała po lodzie, który w ciągu nocy skuł
kałuże. Północny wiatr smagał jej twarz.
W biurze szybko zaparzyła kawę i włączyła
komputer. Spojrzała na zegarek. Było kilka minut po
siódmej. Miała godzinę lub nawet więcej, żeby przed
przyjściem Marka popracować nad sprawą Simona.
Usiadła przy biurku, pociągnęła łyk kawy i za-
częła poszukiwania.
– Czyżbyś chciała zapracować na premię?
Na dźwięk głosu Marka Meghan aż podskoczyła
i szybko wygasiła ekran.
– Mark! Nie słyszałam, jak wszedłeś.
– Najwyraźniej. – Mark zdjął płaszcz i spojrzał
na nią podejrzliwie. – Znów jesteś wcześnie. O ile
pamiętam, w piątek też przyszłaś tak rano.
– Naprawdę? – Meghan zmusiła się do uśmiechu
129
P re z en t o d l o s u
i wstała, żeby dolać sobie kawy. – Chyba ostatnio po
prostu wcześniej się budzę.
Nagle w pokoju rozległ się ostry dzwonek telefo-
nu. Meghan upuściła filiżankę, która z brzękiem
rozbiła się podłogę.
Mark podniósł słuchawkę, a ona, zawstydzona,
szybko posprzątała skorupy. Uspokoiła się, kiedy
okazało się, że to nie Seth.
– Czy naprawdę u ciebie wszystko w porządku,
Meghan? – spytał po chwili Mark. Patrzył na nią
podejrzliwie.
– Oczywiście, że tak – odparła natychmiast.
Miała wyrzuty sumienia, że go okłamuje. Chciało
jej się płakać.
Oczywiście, że wszystko jest w porządku. Ukry-
wam w swoim domu uciekiniera, agenta SPEAR,
i żeby mu pomóc, przeglądam pliki, których nie
powinnam otwierać. Ten agent to mój były mąż
i teraz właśnie opiekuje się moim chorym na ospę
synem i jeśli nie będę czujna, chyba znów się w nim
zakocham na zabój.
– Czy jest coś, o czym chciałabyś porozmawiać?
– naciskał Mark.
Serce waliło jej jak młot. Czyżby podejrzewał, że
coś ukrywa? Czyżby domyślił się, że Seth jest u niej
w domu?
– Chodzi ci o coś konkretnego? – odparowała.
Zmusiła się, by spojrzeć mu prosto w oczy.
130
C ar l a C as s i d y
– Nie. Po prostu wydajesz mi się jakaś podener-
wowana. Podobnie jak wczoraj.
Meghan nalała sobie filiżankę kawy i spojrzała
na Marka.
– To z powodu Kirka. Ma wietrzną ospę.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – Mark wyraź-
nie się uspokoił. Też nalał sobie kawy i rozsiadł się
za biurkiem. – Jak cię czuje nasz król?
– Marudzi i cały jest w krostach. – Meghan
z wyraźną ulgą powitała zmianę tematu. – Przy-
szłam wcześniej, bo pomyślałam, że może udałoby
mi się dziś szybciej wyjść.
– Oczywiście, nie ma sprawy. – Znów na mo-
ment pojawiła się w jego spojrzeniu podejrzliwość.
– Ale chyba trudno ci będzie pracować z wygaszo-
nym ekranem.
Meghan parsknęła nerwowym śmiechem.
– A... zgasiłam, bo układałam pasjansa.
Nawet w jej uszach nie zabrzmiało to przekonu-
jąco, ale nic lepszego nie potrafiła wymyślić. Nigdy
nie była w tym dobra.
Zajęta pracą, cały czas czuła jednak na sobie jego
wzrok.
– Meghan, a może ty po prostu masz jakieś
problemy finansowe? – odezwał się w końcu.
Wyraźnie nie dawał się zwieść.
– Nie... dlaczego? – zdziwiła się.
– Tak tylko pytam. Jeśli masz jakieś problemy...
131
P re z en t o d l o s u
jakiekolwiek... wiesz, że możesz się do mnie zgło-
sić, prawda?
– Oczywiście – ostrożnie przytaknęła Meghan.
Oboje znów zajęli się pracą.
Dopiero później Meghan nagle uświadomiła
sobie, co tak naprawdę zaniepokoiło Marka. Te
jego pytania o kłopoty finansowe, ta podejrzliwość
w oczach...
No tak, pomyślała ze złością. Mark zapewne
podejrzewa, że ona albo szpieguje dla innej agencji
rządowej, albo sprzedała swoje usługi innemu pań-
stwu. Tak czy siak, podejrzewa ją, że zdradziła.
Jeszcze tylko tego jej brakowało!
132
C ar l a C as s i d y
Rozdział dziewiąty
Kiedy tylko Meghan wyszła, Seth podkręcił
ogrzewanie w całym domu i wrócił do kuchni, gdzie
czekał na niego Kirk.
Usmażył jajecznicę, taką samą jak poprzedniego
ranka zrobiła mu Meghan. Niestety, mały odmówił
jedzenia. Najpierw miętosił jajecznicę między pal-
cami, potem wsmarował ją sobie we włosy. Resztę
zrzucił na podłogę.
Seth obserwował to bezradnie. Nie wiedział, czy
lepiej posprzątać te nędzne resztki, które zostały na
talerzu, czy zostawić je w spokoju, bo może w koń-
cu choć trochę jajecznicy trafi ostatecznie do buzi
małego. Jednak całkiem stracił na to nadzieję,
kiedy Kirk zaczął rzucać w niego tymi resztkami.
– Dobra, stary, koniec jedzenia – rzekł, wyj-
mując Kirka z fotelika.
Mały natychmiast wtulił w niego swą umazaną
jajkami główkę, a jemu ze wzruszenia zaszkliły się
oczy.
Żałował, że ominęły go pierwsze miesiące życia
synka. Jego narodziny, pierwszy uśmiech, pierwsze
słowo, pierwszy krok. Tyle cudownych chwil minę-
ło i nigdy już nie wrócą.
Wiedział jednak, że będą inne, kolejne i zrozu-
miał, że za nic w świecie z nich nie zrezygnuje. Nie
odejdzie z życia tego dziecka... swojego dziecka.
Zaniósł Kirka do łazienki i usunął z niego resztki
jajecznicy.
– Nie – protestował mały. – Nie, nie – wyrywał
się z zadziwiającą siłą.
Seth mimo to dokończył to niełatwe zadanie. I,
o dziwo, spodobało mu się, że synek ma własną
wolę i nie boi się jej wyrażać.
Duma jednak trwała krótko. W jej miejsce
pojawiła się troska i niepokój. Kirk właściwie
marudził przez cały ranek. Był rozpalony i nieswój,
a na lekarstwo przeciw gorączce było jeszcze za
wcześnie.
Przyniósł do salonu połowę jego zabawek i próbo-
wał go jakoś zabawić. Budował domki z klocków,
robił śmieszne miny, gotów był nawet stanąć na
głowie, byle tylko go rozbawić. Na próżno. W koń-
cu rzeczywiście stanął na głowie, wywołując pierw-
szy uśmiech na twarzy chłopca.
134
C ar l a C as s i d y
Trwało to jednak krótko i wkrótce mały znów
zaczął marudzić, a jego ciche popłakiwanie roz-
dzierało mu serce.
Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Meghan
z prośbą o radę, ale szybko odrzucił tę myśl. Nie
chciał, żeby myślała, że nie umie dać sobie rady
z własnym synem... chorym czy zdrowym.
Owszem, nieraz w życiu stawał twarzą w twarz
z niebezpieczeństwem, był nawet ranny, ale bynaj-
mniej nie nauczył się przez to, jak radzić sobie
z chorym dzieckiem.
Tuż przed obiadem ktoś zadzwonił do drzwi.
Seth odetchnął z ulgą, kiedy spojrzał przez judasza
i ujrzał stojącą na ganku Rose Columbus.
– Rose – powitał ją wesoło. – Proszę, wejdź.
– Ciężki dzień, co? – Rose z uśmiechem wyjęła
mu z włosów odrobinę jajecznicy.
– Dziś ja opiekuję się Kirkiem – odparł zmiesza-
ny Seth.
– Właśnie dlatego przyszłam. Widziałam, jak
Meghan wyjeżdża bez niego i domyśliłam się, że
złapałeś tę fuchę. Jak się dziś czuje nasze maleń-
stwo? – Pani Columbus zdjęła płaszcz i rzuciła go na
kanapę. Obok postawiła papierową torebkę, którą
przyniosła ze sobą.
Natychmiast przykucnęła obok Kirka i wzięła go
na ręce, z uwagą oglądając jego pokrytą wysypką
buzię.
135
P re z en t o d l o s u
– Biedactwo. Przyniosłam wam krochmalu do
kąpieli. To powinno trochę złagodzić swędzenie.
– Krochmalu? Przecież to do pościeli.
– To nie jest taki prawdziwy krochmal, ale
naprawdę bardzo koi swędzenie – zaśmiała się
Rose.
– Super – ucieszył się Seth. Dopiero po chwili
uświadomił sobie, że to on będzie musiał małego
w tym wykąpać. Był przerażony.
Rose jakby czytała w jego myślach.
– Wiesz co? To może ja go wykąpię, a ty
tymczasem zrób mu coś do jedzenia.
– Znakomity pomysł – odetchnął z ulgą Seth.
– Łazienka jest tam. Ręczniki są w szafce. Bierz
wszystko, co będzie ci potrzebne.
– Damy sobie radę – uspokoiła go Rose. Chwy-
ciła torebkę z krochmalem i z Kirkiem w ramionach
zniknęła w łazience.
Seth poszedł do kuchni, gdzie szybko przygoto-
wał tacę kanapek i nakrył do stołu. Dla pani
Columbus też. Czuł, że starsza pani mu nie od-
mówi. A jedynie w ten sposób mógł się jej zrewan-
żować za pomoc.
Po kilku minutach do kuchni weszła Rose ze
świeżo wykąpanym i przebranym w czystą piżamkę
Kirkiem. Na widok Setha mały nawet zdobył się na
słaby uśmiech.
– Chyba mu ta kąpiel pomogła. Może teraz, gdy
136
C ar l a C as s i d y
coś zje, będzie taki miły i się zdrzemnie. Będziesz
mógł trochę odetchnąć.
– Zjesz z nami? Nic wielkiego, kanapki z szyn-
ką, serem i sałatką z tuńczyka.
Seth podał Kirkowi ćwierć kanapki i wskazał
pani Columbus krzesło.
– Wolę sałatkę z tuńczykiem w towarzystwie,
niż homara czy stek w samotności.
– Jesteś wdową, tak?
– Tak. Mój mąż, kochany stary Albert, zmarł
trzy lata temu. W przyszłym miesiącu minęłoby
pięćdziesiąt lat od naszego ślubu.
Rose zamilkła, najwyraźniej pogrążona we
wspomnieniach. Dobrych, ciepłych wspomnie-
niach o wspólnie spędzonych latach.
Seth też kiedyś chciał spędzić całe życie z Meg-
han, patrzeć, jak w jej ciemnych włosach pojawiają się
srebrne nitki, jak wokół oczu tworzą się zmarszczki.
Tak, kiedyś marzył, że zestarzeją się razem.
– Czterdzieści siedem lat. To strasznie długo.
Mieliście szczęście.
– Szczęście nie ma z tym nic wspólnego. – Rose
nałożyła sobie kanapkę z tuńczykiem. – Małżeń-
stwo to ciężka praca i jeśli ma się udać, trzeba
codziennie poświęcać mu czas i uwagę. Jak każdej
innej pracy. Niewielu ludziom chce się dziś tak
pracować. A ty, Seth? Pracowałeś nad swoim mał-
żeństwem?
137
P re z en t o d l o s u
– Na sto dwadzieścia procent, ale dla mojej
byłej żony to było za mało.
– Szkoda. No to jak? Zostaniesz tu na Boże
Narodzenie? – Rose nagle zmieniła temat i wzięła
sobie kolejną kanapkę.
Seth wzruszył ramionami.
– Umówiliśmy się z Meghan, że zostanę do
końca tygodnia i będę opiekował się Kirkiem,
kiedy ona będzie w pracy.
Czuł, że za te siedem dni już go tu nie będzie,
niezależnie od tego, czy Meghan znajdzie dla niego
te informacje, czy nie. Nie zamierzał jednak od-
chodzić, dopóki nie umówią się co do jego kontak-
tów z Kirkiem. Jest jego ojcem i zamierza nim być
w pełnym tego słowa znaczeniu. Niezależnie od
protestów Meghan.
Rose przez chwilę w zamyśleniu żuła kęs
kanapki.
– Powiesz mi w końcu, kim naprawdę jesteś?
– N...nie rozumiem?
– Chyba nie myślisz, że nabrałam się na tę
opowiastkę o kuzynie? – Spojrzała na niego z nie-
smakiem. – Skomplikowane drzewo genealogicz-
ne, akurat.
– Dlaczego w to nie wierzysz?
– Bo kuzyni nie patrzą na siebie tak jak ty
i Meghan.
Seth zmusił się do uśmiechu.
138
C ar l a C as s i d y
– Co ty opowiadasz?
– Dobrze wiesz, o czym opowiadam. Ale jeszcze
nie umiem tego rozgryźć. Zauważyłam przypad-
kiem, że sypiasz w pokoju gościnnym.
– Zauważyłaś przypadkiem? – Wiedział, że mo-
gła to odkryć tylko w jeden sposób, po prostu
zaglądając do wszystkich pokoi.
Rose zarumieniła się.
– No, dobrze, jestem wścibska, więc zajrzałam.
Już mi się wydawało, że czuję tu jakiś romans, ale
najwyraźniej się myliłam. A ja tak chcę, żeby
Meghan była szczęśliwa.
– Nie martw się, Rose – zaśmiał się Seth i po-
gładził starszą panią po ręce. – Jestem pewien, że
jeśli nadal będziesz jej sąsiadką, w końcu któregoś
dnia zobaczysz ją szczęśliwą i zakochaną.
Nie spodobały mu się własne słowa. Myśl
o Meghan z Davidem, czy jakimkolwiek innym
mężczyzną, była nie do zniesienia.
W tej samej chwili Kirk znów zaczął marudzić.
Popłakiwał i tarł piąstkami oczy.
– Chyba ktoś tu jest śpiący – zauważyła Rose
i wstała. – Pójdę już, żebyś mógł go położyć spać.
Dzięki za poczęstunek, Steve.
Seth wziął Kirka na ręce i odprowadził ją do
drzwi.
– Dzięki, Rose, za tę kąpiel. Chyba naprawdę
mu pomogła.
139
P re z en t o d l o s u
– Resztę krochmalu zostawiłam w łazience. Ja
nie rezygnuję, mój drogi – Rose uśmiechnęła się
szelmowsko. – Coś tu jest nie tak i nie uspokoję się,
dopóki nie dotrę do sedna sprawy.
– Obawiam się, że się rozczarujesz – roześmiał
się rozbawiony Seth. – Nie ma tu żadnej tajemnicy.
– To się jeszcze okaże – rzuciła już za drzwiami
Rose. Zdążyła jeszcze pogrozić mu palcem.
– Nigdy się nie dowie – zwrócił się do Kirka
Seth.
Mały był bardzo śpiący, w nocy przecież mało
spał, ale kiedy Seth chciał go położyć do łóżeczka,
przywarł do niego całym swoim maleńkim ciał-
kiem.
Najpierw więc próbował go uśpić, siedząc z nim
w bujanym fotelu. Bez rezultatu. Wrócił więc
w końcu do salonu i położył się na kanapie,
z Kirkiem w ramionach. Po paru sekundach mały
spał jak kamień.
Za tym właśnie tęsknił od chwili, kiedy ujrzał go
po raz pierwszy. Za tym, żeby trzymać go w ob-
jęciach, czuć jego zapach i bijące serce.
Seth zamknął oczy i delikatnie gładził synka po
plecach. Czy jest na świecie miłość większa niż ta,
którą czuje w tej chwili? Czy kiedyś czuł się tak
odpowiedzialny za drugą istotę?
Odpowiedź przyszła nieproszona i napełniła go
dziwną rozpaczą. Tylko raz... wobec Meghan.
140
C ar l a C as s i d y
Meghan wsiadła do auta i oparła głowę o kierow-
nicę. Już dawno nie była taka zmęczona.
Przez cały dzień czuła na sobie podejrzliwe
spojrzenie Marka. To, w połączeniu z prawie
bezsenną nocą, zupełnie ją wykończyło.
Walczyła ze sobą, zastanawiając się, czy nie
powinna powiedzieć mu prawdy. Wyznać, że Seth
ukrywa się w jej domu i że informacje, które
próbuje zdobyć w tajemnicy przed Markiem, są
właśnie dla jej byłego męża.
Wiedziała jednak, że wtedy Mark natychmiast
skontaktuje się z Jonaszem, a ten odeśle Setha
z powrotem w góry.
Nie, nie może na to pozwolić. Zbyt dobrze pamięta
jego pełne bólu i cierpienia oczy. Po kilku dniach
spędzonych w jej domu, z nią i przede wszystkim
z Kirkiem, był już w trochę lepszym stanie, ale czuła,
że to tylko tak wygląda. Seth musi znaleźć Simona,
zemścić się na nim, by zmyć z siebie to poczucie winy.
Wyjawienie prawdy Markowi byłoby równo-
cześnie zdradą Setha. Nie, nie może tego zrobić.
Podniosła głowę i włączyła silnik. Ciekawa była,
jak Seth dał sobie radę z Kirkiem. Miała nadzieję,
że znakomicie. Czego jak czego, ale pomysłowości
i zaradności nie można mu było odmówić.
Pół godziny później zaparkowała samochód przed
domem. Przez chwilę siedziała nieruchomo. Patrzy-
ła na to miejsce, które nazywała swoim domem.
141
P re z en t o d l o s u
Kupiła ten domek przed pięcioma laty. Jeszcze
zanim poznała Setha. Miała wtedy dwadzieścia
sześć lat, nieźle zarabiała w agencji i uznała, że pora
uwić sobie jakieś gniazdko.
Choć ten czteropokojowy dom był nieco za duży
na jej potrzeby, skusiła ją wyjątkowo niska cena,
jaką wyznaczyli rozwodzący się poprzedni właś-
ciciele.
Zresztą kupowała go z nadzieją, że kiedyś za-
brzmi w nim śmiech dzieci i będzie pełny miłości
i rodzinnego ciepła. Z nadzieją, którą ostatecznie
zniszczył upór i egoizm Setha.
Zmęczona tymi myślami i uczuciami dręczącymi
ją od czterech dni, czyli od ponownego pojawienia
się w jej życiu Setha, wysiadła z auta.
Po wejściu do holu od razu uderzyła ją panująca
w domu cisza.
– Dzień dobry – zawołała cicho. Zdjęła płaszcz,
weszła do salonu i... stanęła jak wryta.
Pokój wyglądał, jakby przeszedł po nim huragan.
Huragan o imieniu Kirk. Jego zabawki były wszę-
dzie. Nie to jednak przyciągnęło jej wzrok.
Na kanapie leżał Seth z Kirkiem w objęciach.
Obaj spali jak zabici.
Ojciec i syn. Jeden, który wziął jej serce i od-
rzucił. Drugi, który będzie miał je na zawsze.
Sama nie wiedziała, jak długo tak stała. Jak
zahipnotyzowana wpatrywała się w Setha i Kirka.
142
C ar l a C as s i d y
We śnie byli tacy podobni. Stanowili fascynującą
jedność.
Każdy syn potrzebuje ojca. Słowa Rose z po-
przedniego wieczoru wciąż ją prześladowały. Nie,
odepchnęła je zdecydowanie. Nie wszyscy ojcowie
są dobrzy dla swoich dzieci.
Nagle uświadomiła sobie, że Seth już nie śpi,
lecz wpatruje się w nią uważnie.
– Cześć – powiedziała, siadając na krześle obok
kanapy.
– Cześć. Nie słyszałem, jak weszłaś.
– Ciężki dzień, co? – Meghan rozejrzała się po
pokoju.
– Trochę, ale jakoś przeżyliśmy. – Seth po-
gładził Kirka po plecach. – Nie patrz na ten bałagan.
Później posprzątam.
Meghan wzruszyła ramionami, zbyt zmęczona,
by się tym przejąć.
– Chcesz, żebym go zaniosła do łóżeczka?
– Nie... śpi dopiero od niedawna. Wyglądasz jak
zmora – zauważył, poprawiając sobie poduszkę.
– Piękne dzięki – zmusiła się do uśmiechu
i zdjęła okulary.
– Rose nas odwiedziła. Przyniosła krochmal do
kąpieli dla Kirka. Chyba mu pomógł na to swędze-
nie.
– Jakie to miłe z jej strony. – Meghan zsunęła
pantofle.
143
P re z en t o d l o s u
– Tak, a przy okazji mogła trochę powęszyć.
– Powęszyć?
– Nie dała się nabrać na tę historyjkę o kuzynie
i jest pewna, że ukrywamy jakąś tajemnicę.
– No, jeszcze tylko tego nam brakowało. Nie,
nie chcę teraz o tym myśleć. Jestem zbyt zmęczo-
na. Miałam ciężki dzień.
– To idź się połóż.
Znakomity pomysł.
– Powinnam zająć się kolacją – odparła bez
przekonania.
– Później możemy zamówić na przykład jakąś
pizzę. Idź, Meg... drzemka postawi cię na nogi.
Kiedy ostatnim razem nazwał ją Meg? Leżeli
w łóżku i się kochali. Myślała wtedy, że mają przed
sobą całą wieczność.
– Może rzeczywiście choć trochę się zdrzemnę
– powiedziała, z trudem tłumiąc uczucie żalu
i tęsknoty.
– Obudzę cię, jak przywiozą pizzę.
Weszła do swojego pokoju, szybko zdjęła su-
kienkę i rajstopy, i wsunęła się pod koc.
Znów przypomniała sobie słowa Rose: ,,Każdy
chłopiec potrzebuje ojca’’. Co powinna zrobić w tej
sytuacji? Co będzie najlepsze nie tylko dla Kirka,
ale i dla niej? Zamknęła oczy.
W głębi duszy była przekonana, że miała rację,
dzwoniąc do Setha, żeby poinformować go, że jest
144
C ar l a C as s i d y
w ciąży i że nie chce, aby pomagał jej wychowywać
dziecko.
Przetoczyła się na brzuch i wróciła myślami do
przeszłości, do swojego własnego dzieciństwa. Wciąż
czuła rozpaczliwy uścisk ręki matki na swojej dłoni.
– Co my zrobimy, Meghan? Co my zrobimy,
jeśli coś stanie się naszemu tacie?
Strach, jaki ścisnął serce Meghan, był jeszcze
bardziej bolesny, niż uścisk matki.
– Umrę, jeśli coś mu się stanie. Po prostu umrę.
A jeśli umrze i tata, i mama, to co stanie się z nią,
z Meghan?
Nie, nie chciała wspominać tamtych strasznych
dni, tych spędzanych z matką nocy. Jej dzieciństwo
pełne było strachu i nie pozwoli, by ten sam strach
stał się udziałem Kirka. Dopóki Seth nie zrezyg-
nuje z pracy w agencji, nie pozwoli, by stał się kimś
ważnym dla jej syna.
Czuła, że zasypia, przed jej oczami pojawiły się
jakieś niewyraźne obrazy. Widziała całującego ją
Setha, czuła jego pieszczoty, słyszała, jak nazywa ją
Meg i wiedziała, że śni, bo nie chciała, żeby
przestał, tylko kochał ją tak już zawsze.
Kirk obudził się tuż po wyjściu Meghan. Ku
radości Setha był w dużo lepszej formie i zajął
się klockami. Seth posprzątał pokój, a potem za-
niósł małego do kuchni i podgrzał mu słoiczki
145
P re z en t o d l o s u
z jedzeniem. Chłopiec był wyraźnie głodny i nie-
cierpliwie stukał w tacę.
– Już sekundę. Zaraz cię tata nakarmi.
Nałożył mu jedzenie na plastikowy talerzyk,
postawił przed nim i usiadł obok.
– No, zajadaj.
– Tata. – Mały uśmiechnął się, wyciągnął rączkę
i... chwycił go za nos.
Seth znieruchomiał. Po raz pierwszy poczuł taką
radość. Radość ojca, którego dziecko pierwszy raz
nazywa tatą.
– Tak, jestem twoim tatą.
Kirk kiwnął głową, puścił jego nos i zajął się
jedzeniem. Po chwili cała jego buzia była w maka-
ronie i przecierze jabłkowym. A Seth patrzył na to
wszystko z pełnym miłości zachwytem.
Muszę porozmawiać z Meghan, postanowił. La-
da dzień otrzymam informację, na którą czekam,
i będę musiał wyjechać. Nie odejdę jednak, dopóki
nie wyjaśnimy spraw związanych z Kirkiem.
A co ty wiesz o byciu ojcem? – zapytał sam siebie
w duchu, po czym dodał: nie byłeś blisko nawet
z własnym ojcem.
Rzeczywiście, nigdy nie było między nimi silnej
więzi. Czy gdyby trochę bardziej się starał, udałoby
mu się ocalić życie ojcu?
Seth odsunął od siebie te myśli. Co było, minęło.
Nie ma nic wspólnego z teraźniejszością ani z jego
146
C ar l a C as s i d y
przyszłością. Nie pozwoli, by tamta dawna tragedia
zniszczyła mu życie.
Kiedy mały skończył jeść, Seth zaniósł go do
łazienki, wykąpał w krochmalu, przebrał, przewinął
i jeszcze chwilę się z nim pobawił.
O wpół do dziewiątej Kirk w najlepsze spał
w swoim łóżeczku, a Seth zastanawiał się, czy już
zamówić pizzę. Czy powinien obudzić Meghan?
Podszedł pod drzwi jej sypialni i nasłuchiwał. Na
pewno chciałaby coś zjeść. Zresztą nie powinna
teraz spać zbyt długo, bo w nocy będzie miała
kłopoty z zaśnięciem.
Delikatnie nacisnął klamkę i otworzył drzwi.
W pokoju było prawie ciemno, tylko przez okno
wpadało trochę światła.
Meghan leżała na brzuchu, oddychała miarowo
i spokojnie. Spała.
Ramiona miała odsłonięte, widać było jej piegi
i wbrew sobie poczuł pożądanie. Uczucie to w ich
obecnej sytuacji było całkiem nie na miejscu. Są
rozwiedzeni, bez żadnej nadziei na wspólną przy-
szłość. Tyle tylko, że jego zmysły wcale nie chciały
słuchać tych rozumowych argumentów.
– Meghan – szepnął.
Ani drgnęła.
A on nagle znalazł się przy niej tak blisko, że
wystarczyło wyciągnąć rękę, by dotknąć tych ku-
szących go piegów.
147
P re z en t o d l o s u
Dotknął.
Położył się obok niej i poczuł gorąco bijące od jej
ciała...
Poruszyła się, ale nie otworzyła oczu, nie zmieni-
ła pozycji.
– Hmm – mruknęła zmysłowo.
Seth odsunął koc i zaczął lekko masować jej
plecy. Marzył, by zdjąć jej halkę, stanik i majtki
i kochać się z nią jak dawniej.
– Seth...
Znieruchomiał. Czekał, co będzie dalej. Czy
znów go od siebie odepchnie, czy pozwoli zostać.
Meghan obróciła się na plecy. Jej zielone oczy
zamglone były pożądaniem.
– Seth, co ty robisz?
– Sam nie wiem. I nie wiem, czy będę w stanie
przestać.
– No, to nie przestawaj, bo ja wcale nie chcę,
żebyś przestał...
148
C ar l a C as s i d y
Rozdział dziesiąty
Kiedy poczuła jego dotyk, wydawało jej się, że
śni. Śni, że jest z Sethem i się z nim kocha. Kiedy
jednak jego dotyk nie ustawał, uświadomiła sobie,
że to nie sen. Żaden sen nie byłby tak słodki
i realny. Żaden sen nie wywołałby takiej reakcji jej
ciała.
Seth leżał obok, dotykał jej piersi, a ona nie
chciała, żeby przestał.
– A Kirk? – spytała z niepokojem.
– Śpi.
To jedno krótkie słowo uspokoiło ją natychmiast.
Kiedy ściągnął przez głowę koszulę i nie odrywał
od niej swoich oczu, nie było już w jej głowie
miejsca na jakiekolwiek myśli. Wiedziała, że zaraz
będą się kochać i nie zamierzała mu w tym prze-
szkadzać.
Było to nieuniknione. Od chwili, kiedy pojawił
się na jej ganku było to tak nieuniknione jak
zapadanie zmierzchu wieczorem i wschód słońca
rano.
Ciekawa była, dlaczego pragnie jej teraz, a wcze-
śniej nie chciał. W tej chwili jednak nie było to
ważne. Wiedziała tylko, że pragnie go jak nigdy
dotąd.
Usiadła na łóżku, a on, już bez koszuli, objął ją
ramionami i przytulił do piersi. Zanurzył palce w jej
włosach, przyciągnął mocno do siebie i całował.
Tak namiętnie, jak nigdy dotąd...
Najpierw dotknęła jego ramion, potem nagich
pleców. Już dawno zapomniała o śnie. Otrzeźwiły ją
jego pieszczoty, jego pocałunki. Liczyło się tylko
to, co było teraz.
– Meg... Meg... słodka Meg – szepnął, a jego
gorące wargi musnęły jej szyję.
Jak cudownie brzmiało jej imię w jego ustach.
– Seth.
Jego ręce wędrowały teraz po jej plecach, coraz
niżej. Wygięła się pod tym dotykiem jak kot i jak
kot mruknęła.
Nie zauważyli nawet, które z nich zrzuciło
koc. W pewnej chwili oboje leżeli tylko na prze-
ścieradle.
Seth całował teraz jej ramiona. Kiedy zaczęły mu
przeszkadzać ramiączka jej halki i stanika, zsunął
150
C ar l a C as s i d y
je, a ona mu pomogła. Chciała poczuć go całym
swoim nagim ciałem. Ani chwili dłużej nie zniosła-
by dzielącego ich materiału.
Wstał tylko na moment, żeby zdjąć dżinsy.
– Jesteś taka piękna.
Po chwili znów otoczył ją ramionami, ich usta się
spotkały. Potem całował jej szyję, ramiona i niżej,
coraz niżej. Kiedy objął wargami jej stwardniałą
sutkę, krzyknęła.
Zanurzyła palce w jego włosach, pociągnęła go
niżej.
Zatrzymał się tuż nad jej koronkowymi figami,
a ona myślała, że za chwilę eksploduje.
– Seth... kochaj się ze mną – szepnęła, bo dłużej
nie mogła już wytrzymać.
– Jeszcze chwilę. – Seth uniósł głowę i spojrzał
jej prosto w oczy.
W jego głosie była obietnica. Obietnica tego, co
za chwilę musiało nadejść. Oboje wiedzieli, że nie
ma już odwrotu.
Seth powoli zsuwał jej figi. Tak powoli, jakby się
z nią drażnił. Zawsze lubił tak się z nią drażnić,
odsuwać w nieskończoność tę wspaniałą chwilę,
którą tylko on mógł jej dać.
– Mówiłem ci, że jesteś piękna? – szepnął jej
teraz do ucha.
– Mówiłeś, ale możesz powiedzieć jeszcze raz.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.
151
P re z en t o d l o s u
– Ty też jesteś piękny.
To była prawda. W padającym zza okna blasku
księżyca był piękny i szalenie męski.
Gładził teraz dłonią jej policzek, a ona...
Zrozumiała, że nigdy nie przestała go kochać.
Mimo rozwodu i wywołanej ich rozstaniem gory-
czy, cały czas był w jej sercu. Kochała go bardziej
niż kiedykolwiek przedtem.
Zrozumiała równocześnie, że powinna powstrzy-
mać to, co się teraz dzieje między nimi, zanim
będzie za późno. Zanim jeszcze głębiej wniknie
w jej serce. Zanim znowu zaczną się kochać...
Nie chciała jednak słuchać głosu rozsądku.
Teraz, tylko teraz, wszystko było tak, jak być
powinno. Nie mogłaby już przestać, tak samo, jak
nie mogłaby przecież przestać oddychać.
Seth pieścił teraz jej gorącą, wilgotną kobiecość.
Odwzajemniła tę pieszczotę. Drażniła się z nim tak,
jak on z nią.
I to on pierwszy nie wytrzymał. Wszedł w nią
głęboko, gwałtownie.
Przez chwilę leżeli bez ruchu. Nie tylko ich ciała
stanowiły jedno, ale także ich serca i dusze. Liczyła
się tylko ta chwila, tu i teraz, jakby na całym świecie
było tylko ich dwoje.
To on pierwszy się poruszył... delikatnie, powo-
li, miarowo. Patrzył na nią i czuła, że pieści ją nie
tylko ciałem, ale i oczami.
152
C ar l a C as s i d y
Nie chciał się spieszyć. Pragnął kochać ją tak
przez całą wieczność. Jednak jego zmysły nie
chciały go słuchać, nie był w stanie już dłużej
panować nad swoim ciałem.
Poruszali się i oddychali jednym rytmem.
Wolniej, wolniej, mówił sobie w duchu Seth
i poruszał się... coraz szybciej, a ona wraz z nim.
I nagle wyczuł, że nadszedł jej orgazm i już się
nie powstrzymywał. Razem dotarli na szczyt. W tej
samej chwili, radosnej, najwspanialszej chwili.
Później, długo, długo później, leżeli wtuleni
w siebie i wsłuchiwali się w bicie swoich serc.
W tej chwili, w tej jednej chwili, nie dzieliła ich
już przeszłość i nie myśleli o przyszłości. Liczyła się
tylko teraźniejszość.
– Która godzina? – spytała.
Seth spojrzał na stojący na szafce budzik.
– Wpół do dziesiątej.
– Czy Kirk jadł kolację?
– Tak, dostał trochę z tych słoiczków, które
znalazłem w szafce. Położyłem go o wpół do
dziewiątej i prawie natychmiast zasnął.
– Seth? – Meghan wtuliła się w niego.
– Tak? – Delikatnie gładził jej jedwabiste włosy.
– Dlaczego tamtej nocy mnie nie chciałeś?
Wtedy, kiedy obudziłam cię z tego złego snu?
Dlaczego mówiłeś to wszystko? Dlaczego chciałeś
mnie zdenerwować?
153
P re z en t o d l o s u
Seth westchnął i zamknął oczy.
– Nie chciałem, żeby stało się to, co stało się
teraz.
– Nie chciałeś się wtedy ze mną kochać?
Uraza w jej głosie była wyraźna. Seth wsparł się
na łokciu i spojrzał na nią. Z potarganymi włosami,
z ustami obrzmiałymi od jego pocałunków wy-
glądała olśniewająco.
– Szalałem z pożądania.
Przypomniał sobie, co czuł, kiedy wyszła wtedy
z pokoju. Co czuły jego palce i jego usta, które
jeszcze przed chwilą jej dotykały.
– No to dlaczego...?
Seth westchnął, przeczesał ręką włosy, położył
się na plecach i spojrzał w sufit.
– Bo to by wszystko między nami skompliko-
wało.
– A dlaczego dziś stało się inaczej?
– Kiedy cię tu zobaczyłem... te twoje włosy
rozrzucone na poduszce... twoje nagie ramiona
widoczne spod koca, poczułem, że muszę cię
dotknąć. A kiedy cię dotknąłem, poczułem, że
muszę cię pocałować. Kiedy cię pocałowałem,
poczułem, że muszę się z tobą kochać.
Słowa same płynęły z jego ust, nie mógł ich
powstrzymać.
– Właściwie to od dnia przyjazdu, od kiedy
zobaczyłem cię wysiadającą z auta, poczułem, że
154
C ar l a C as s i d y
znów chcę się z tobą kochać. Z każdym dniem to
pragnienie było silniejsze. I dziś nie mogłem się już
powstrzymać.
Teraz to ona uniosła się na łokciu i spojrzała na
niego.
– Ale to niczego między nami nie zmienia.
– Było to nie tyle pytanie, ile stwierdzenie faktu.
– Jeśli bałeś się, że źle to zrozumiem i potraktuję
jako obietnicę na przyszłość, myliłeś się.
Meghan przygryzła wargę, oczy jej błyszczały.
– Oboje wiemy, że seks nigdy nie rozwiązywał
naszych problemów. Tyle że tym razem nie ma
niczego do rozwiązywania. Jesteśmy rozwiedzeni.
Każde z nas ma swoje własne życie. Los po prostu
dał nam jeszcze jedną szansę na miłe wspólne
chwile.
Chciał zaprzeczyć tej jej zimnej ocenie sytuacji,
ale wiedział, że ma rację. To, co przed chwilą
między nimi zaszło, niczego nie zmieniło. Są osob-
no z wyboru, i to z jej wyboru. Nie kochała go
takim, jakim był... chciała, aby zmienił swoje życie,
nie akceptowała jego pracy...
Ta myśl otrzeźwiła go i lepiej przygotowała do
nieuniknionej rozmowy. Może już nigdy Meghan
nie będzie częścią jego życia, ale z syna nie
zamierzał rezygnować.
– Kilka spraw jednak się zmieniło – zaczął.
Meghan zesztywniała i podciągnęła prześcieradło,
155
P re z en t o d l o s u
żeby ukryć swoją nagość. Jakby spodziewała się, że
usłyszy coś nieprzyjemnego.
– O jakie sprawy ci chodzi?
– Musimy porozmawiać o Kirku i... o mnie.
Meghan jednym szybkim, pełnym wdzięku ru-
chem zerwała się z łóżka.
– Nie ma tu o czym rozmawiać – odparła,
wkładając szlafrok.
– Owszem, jest. Dokąd ty się wybierasz? – spy-
tał, widząc, że zmierza ku drzwiom.
– Po coś do jedzenia. Umieram z głodu – rzuciła
już w przedpokoju.
Seth wstał z łóżka i zaczął się ubierać. Był
zdecydowany odbyć tę rozmowę. I to natychmiast.
Kiedy wszedł do kuchni, Meghan z wyraźną
dezaprobatą badała zawartość lodówki.
– Zdaje się, że miałeś zamówić pizzę. – Za-
mknęła lodówkę i otworzyła zamrażarkę.
– Owszem. Ale coś odwróciło moją uwagę.
Meghan wyjęła mrożoną pizzę i włączyła piekar-
nik.
– No to zjemy mrożoną. – Spojrzała na niego
z wymuszonym uśmiechem. – Zjesz ze mną?
Seth pokręcił głową. Czuł, że próbuje odwrócić
jego uwagę. Tym razem świadomie.
– Meghan, musimy porozmawiać. Dzisiaj albo
jutro, ale musimy, wcześniej czy później.
– Jeśli o mnie chodzi, nie ma o czym. – Od-
156
C ar l a C as s i d y
wróciła się od niego, ale nie na tyle szybko, by nie
zauważył w jej oczach strachu.
Tego się nie spodziewał.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Meghan.
Stał i patrzył, jak odpakowuje pizzę i wstawia ją
do piekarnika.
– No to dobrze, bo ja też nie.
– Nie mógłbym was skrzywdzić, ani ciebie, ani
Kirka... I nie chcę ci go odbierać. Po prostu chcę
razem z tobą opiekować się nim.
W końcu wypowiedział te słowa, które dręczy go
od kilku dni. Słowa, których wyraźnie bała się
Meghan.
– Dlaczego musimy o tym rozmawiać teraz?
– spytała. – Przed chwilą się kochaliśmy. Moje ciało
nadal czuje twoje ciało... To, co robiliśmy, było
piękne i cudowne. Dlaczego chcesz to zepsuć?
Dlaczego specjalnie chcesz kłócić się ze mną
właśnie w tej chwili?
– Nie robię tego specjalnie – zaprotestował,
choć wiedział, że właśnie to robił. Zdawał sobie
sprawę, że będzie to trudna rozmowa, że na ten
konkretnie temat trudno będzie im się dogadać.
Dlaczego więc tak bardzo chciał o tym rozmawiać
akurat w tej chwili?
Odpowiedź na to pytanie zaskoczyła jego same-
go. Celowo wybrał ten moment, żeby zdystansować
się do tego, co przed chwilą między nimi zaszło.
157
P re z en t o d l o s u
Jego ciało jeszcze było ciepłe jej ciepłem, a jego
serce... Nie, o tym, co czuło jego serce, wolał nie
myśleć. Poruszył temat Kirka, bo czuł się słaby,
niepewny i wiedział, że walcząc z nią, odzyska
swoją dawną siłę.
Ale teraz, patrząc na nią, widząc ból, jaki jej
sprawia, poczuł się jeszcze słabszy i mniej pewny.
– Dobra – poddał się w końcu. – Dziś nie
będziemy o tym rozmawiać.
– Dziękuję.
Uśmiech, jakim go obdarzyła, był tak ciepły
i pełen wdzięczności, że znów poczuł się wytrącony
z równowagi.
158
C ar l a C as s i d y
Rozdział jedenasty
Meghan zdjęła okulary i spojrzała na zegarek. Za
godzinę będzie mogła pójść do domu.
Jutro Boże Narodzenie, a jej życie jeszcze nigdy
nie było takie zagmatwane. Co prawda Kirkowi
powoli schodzi wysypka i czuje się już dużo lepiej, ale
od siedmiu dni on i Seth są praktycznie nierozłączni.
Z bólem co wieczór obserwowała, jak coraz
silniejsze stają się łączące ich więzi.
Chciała chronić swego syna, a równocześnie bała
się, że pozbawi go czegoś ważnego.
Od dnia, kiedy się kochali, Seth nie poruszył
więcej tematu opieki nad Kirkiem i była mu za to
wdzięczna. Nie wiedziała, co robić. Rozum pod-
powiadał jej, że powinna jak najszybciej usunąć
Setha ze swojego życia i życia Kirka, jednak jej
serce nie chciało tego.
David dzwonił do niej wczoraj i kiedy tylko
usłyszała jego głos, wiedziała, że musi mu powie-
dzieć, że między nimi nic nie ma i nigdy nie będzie.
Nie może szukać nowej miłości, kiedy stara śpi
w sąsiednim pokoju. Nie może ofiarować nawet
kawałka serca innemu mężczyźnie, bo całe jej serce
wciąż jeszcze należy do Setha.
– Meghan.
Głos Marka wyrwał ją z tych rozmyślań. Kiedy
rano przyszła do biura, ku własnemu zdziwieniu
zastała tam już swojego współpracownika. Mark
rzadko pracował w niedziele.
Od sześciu dni w biurze panowało pełne podej-
rzeń napięcie. I choć bardzo ją to męczyło, nie
mogła mu jednak powiedzieć o byłym mężu.
– Możesz poświęcić mi chwilę, zanim wyj-
dziesz? – spytał.
– Oczywiście. – Meghan odsunęła się od kom-
putera i spojrzała na niego.
Mark sięgnął po jedno z kruchych ciastek przy-
niesionych przez jakiegoś klienta i Meghan zamar-
ła. Nie będzie to miła rozmowa, skoro Mark uznał,
że musi wzmocnić się odrobiną cukru.
Mark przeczesał ręką włosy, potem, przygląda-
jąc jej się uważnie, długo żuł ciastko.
– Bardzo się o ciebie martwię – rzekł w końcu.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Coś ukrywasz. Od jakiegoś tygodnia zacho-
160
C ar l a C as s i d y
wujesz się dziwnie... tak jakoś tajemniczo. No więc
posprawdzałem tu i ówdzie i wiem już, że nie masz
żadnych kłopotów finansowych...
– Co takiego? – oburzyła się Meghan. – Co to
znaczy posprawdzałem?
Mark lekko się zarumienił.
– Nie tylko ty znasz się na komputerze.
– Wszedłeś w moje dokumenty bankowe? Jak
śmiałeś? Pracujemy razem od lat. Myślałam, że
jesteśmy przyjaciółmi. – Meghan ze złością wyłą-
czyła komputer.
– Jesteśmy przyjaciółmi. Tylko dlatego jeszcze
nie podzieliłem się moimi podejrzeniami z Jona-
szem.
– Jakimi podejrzeniami? – Meghan wstała i po-
deszła do szafy. Wyjęła spray do czyszczenia i czys-
tą ściereczkę i wróciła do biurka.
– Że się komuś sprzedałaś.
– Och, Mark, jak mogło ci coś takiego przyjść do
głowy! Znasz mnie przecież. Nigdy nie zrobiłabym
czegoś, co zagroziłoby agencji. Jestem całą duszą
oddana SPEAR.
Mark wstał i chwycił ją za ręce.
– No to, na miłość boską, powiedz mi, co się
z tobą dzieje. Proszę cię, Meghan, porozmawiaj ze
mną.
Nagle rzeczywiście zapragnęła z kimś poroz-
mawiać. Wręcz poczuła, że musi. Jej samej też było
161
P re z en t o d l o s u
to potrzebne. Wyswobodziła ręce i wskazała mu
krzesło.
– Lepiej usiądź.
– Widzę, że jest gorzej, niż myślałem.
– To nic z tych rzeczy, o których myślałeś.
– Ona też usiadła. – Seth jest u mnie w domu. Od
kiedy wyjechał z ośrodka, jest u mnie.
Oczy Marka stały się wielkie i okrągłe jak
spodki.
– O, kurczę! W życiu by mi to nie przyszło do
głowy.
– Pewnie, wolałeś myśleć, że jestem zdrajcą
– odparła chłodno Meghan.
– Przepraszam cię, ale naprawdę nie wiedzia-
łem już, co mam myśleć. Przychodziłaś wcześniej,
robiłaś coś na komputerze i ukrywałaś to przede
mną. Byłaś rozkojarzona i jakby nieobecna. – Mark
wzruszył ramionami. – Co mogłem innego pomyś-
leć. Szkolono mnie w podejrzliwości.
– Nie ma sprawy. Wybaczam ci – uśmiechnęła
się Meghan. – I jestem ci wdzięczna, że postanowi-
łeś najpierw porozmawiać ze mną, a nie poleciałeś
od razu do Jonasza.
– No, to co z tym Sethem?
Znów się w nim po uszy zakochałam – słowa te
eksplodowały w jej głowie same, sprawiając jej
radość i jednocześnie wywołując silny niepokój.
Wiedziała jednak, że nie to Mark chce usłyszeć.
162
C ar l a C as s i d y
– Kiedy się u mnie zjawił, miał straszne wyrzuty
sumienia po tej wpadce w Los Angeles. Poprosił,
żebym go przechowała przez kilka dni i spróbowała
wyśledzić te skradzione przez Simona narkotyki.
– Wtedy wiedziałby, gdzie jest Simon. To
wyjaśnia, co tutaj robisz.
Meghan skinęła głową.
– Próbowałam mu odmówić, Mark. Naprawdę
próbowałam. Mówiłam mu, że powinien wrócić do
ośrodka, że nie powinien czuć się odpowiedzialny
za tamtą akcję, ale nawet nie chciał mnie słuchać.
– Zamierza grać rolę samotnego szeryfa?
– Niezupełnie. Ma poczucie winy i pewną ob-
sesję na punkcie Simona, ale nie jest taki głupi, by
szukać go na własną rękę. Jestem pewna, że kiedy
dowie się, gdzie jest Simon, skontaktuje się z Jona-
szem i razem opracują jakąś akcję.
– Kurczę, wciąż nie mogę uwierzyć, że Seth od
tygodnia jest u ciebie. Jak wam leci? Stara miłość
nie zardzewiała? – Mark uśmiechnął się chytrze.
Ku swemu przerażeniu, Meghan wybuchnęła
płaczem. Nie wiadomo, czy łzy te bardziej zdziwiły
jego czy ją.
– Boże, Meghan, przepraszam. Przepraszam, że
pytałem.
Kiedy zobaczyła jego minę, jego bezradne prze-
rażenie, uśmiechnęła się przez łzy.
– Masz, wypij. – Podał jej kubek wody.
163
P re z en t o d l o s u
Pociągnęła łyk i trochę się uspokoiła. Wyjęła
z torebki chusteczkę i wytarła oczy.
– Przepraszam. Nie chciałam.
– Ja też nie.
– Wiem. Och, Mark. Zrobiłam coś najgłupszego
na świecie. Zakochałam się znów w swoim byłym
mężu.
Mark aż gwizdnął.
– A co on na to?
– Nie wiem. Zresztą to nieistotne. Problemy,
które były przyczyną naszego rozstania, nadal ist-
nieją i nadal nas dzielą. Dla mnie i Setha nie ma
żadnej przyszłości – dodała zdecydowanie.
– Szkoda. Zawsze uważałem was za wspaniałą
parę. Nie wiem, jakie były wasze problemy, ale
szkoda, że nie można ich rozwiązać.
Kiedy chwilę później Meghan wracała do domu,
słowa Marka wciąż brzmiały w jej głowie. ,,Uważa-
łem was za wspaniała parę’’.
Nie wiedziała, czy Seth nadal ją kocha. Przez te
ostatnie dni nie powiedział nic, co by na to wskazy-
wało. Ale nawet jeśli ją kocha, ona na pewno nie
będzie w stanie żyć ze świadomością, że każde ich
pożegnanie przed jego wyjściem do pracy może być
ostatnie.
Żyła z tym strachem przez całe dzieciństwo. Nie
chce tego w małżeństwie.
Przez ostatnie sześć dni miała jednak wrażenie,
164
C ar l a C as s i d y
jakby przeżywali na nowo swój związek. Nie kocha-
li się już więcej, ale wieczory spędzali jak każde
przeciętne małżeństwo, bawili się ze swoim syn-
kiem i cieszyli swoim towarzystwem.
Gdyby tylko mogło to tak trwać. Gdyby Seth
mógł zostać na zawsze. Wiedziała jednak, że to
niemożliwe. Kiedy tylko znajdzie mu potrzebne
informacje, on natychmiast ruszy w drogę ze swoją
niebezpieczną misją.
A ona znów zostanie sama, ze zrujnowanym
życiem. Tym razem jednak nie będzie oglądała się
za siebie i już nigdy więcej nie wpuści Setha do
swego serca. Niestety, tymczasem znów zagościł
w nim na dobre i wiedziała, że cierpienie jest
nieuniknione. Wcale jednak nie czuła się z tą
świadomością lepiej, że nie przestała go kochać. Po
co jej to uczucie?
Pomyślała, że obecność byłego męża w jej domu
podczas świąt jest tylko przewrotnym prezentem
od losu, jakby drugą szansą na... drugą klęskę.
Wiedziała jednak, że wspomnienia tych chwil spę-
dzonych z Sethem i Kirkiem rozgrzewać ją będą
później w długie samotne noce.
Ciesz się chwilą, nakazała sobie, wysiadając
z auta. Nie myśl o jutrze ani o wczoraj, ciesz się, że
teraz masz go przy sobie.
– Dzień dobry! – zawołała, wchodząc do holu.
– Tu jesteśmy – odezwał się z kuchni Seth.
165
P re z en t o d l o s u
Meghan zdjęła płaszcz i weszła do kuchni. Kirk
siedział w swoim krzesełku, Seth stał przy zlewie,
a na stole czekał na nią kieliszek wina.
– Mama! – Kirk z uśmiechem wyciągnął do niej
ręce.
Meghan przytuliła synka i pocałowała go w czoło.
– Jak się ma dziś moje słonko?
– Mam się znakomicie – odparł Seth z uśmie-
chem, który stopił jej serce.
– Nie ciebie miałam na myśli – mruknęła Meg-
han. Zsunęła pantofle, usiadła przy stole i podniosła
kieliszek.
– Chyba czuje się już dużo lepiej. Wszędzie go
było pełno. – Seth postawił na stole talerz z zupą.
– Na kolację zaplanowałem tylko zupę i kanapki.
– Brzmi nieźle. Mogę w czymś pomóc?
– Nie, wszystko mam pod kontrolą. Po prostu
siedź i baw mnie rozmową.
– Mówisz jak samotna sfrustrowana gospodyni
domowa.
– A wiesz, co? Gotowanie, sprzątanie i opieka
nad czternastomiesięcznym dzieckiem to cholernie
ciężka praca. Nie wiem, jak ty sobie z tym dajesz
radę sama.
Meghan wzruszyła ramionami. Wolała nie wspo-
minać tych wszystkich nocy, kiedy marzyła, żeby
ktoś wziął ją w ramiona, rozmasował plecy, pocie-
szył, zaproponował swoje towarzystwo.
166
C ar l a C as s i d y
– Człowiek robi, co musi.
Przyglądała się, jak Seth wyjmuje z lodówki
produkty i zabiera się do robienia kanapek. Ubrany
w wiśniowy sweter i dżinsy poruszał się z gracją
i pewnością siebie. Był niesamowicie męski i niesa-
mowicie pociągający.
Pijąc wino, napawała się tym widokiem.
– Mama – rzekł Kirk i wskazał ją rączką. – Tata
– dodał, wskazując Setha.
– Tak, stary, jestem tu – odparł automatycznie
Seth.
Meghan zamarła z przerażenia. Kiedy to Kirk
zaczął nazywać Setha tatą? Sądząc po reakcji Setha,
nie zdarzyło się to po raz pierwszy. No tak, właś-
ciwie dlaczego nie miałby go tak nazywać? Seth jest
ojcem Kirka i nic tego faktu nie zmieni.
– Jak ci minął dzień? – spytał Seth, stawiając na
stole talerz z kanapkami.
Meghan wręczyła Kirkowi krakersa.
– Nie ma właściwie o czym opowiadać. Na
obiad zjedliśmy coś z grilla i powiedziałam Mar-
kowi o tobie. – Czekając na jego reakcję, wstrzyma-
ła oddech.
Z chochlą w ręku Seth wpatrywał się w nią
z niedowierzaniem.
– Żartujesz.
– Nie, nie żartuję. – Meghan dopiła resztę wina.
– Postawiłeś mnie w trudnej sytuacji. Mark stawał
167
P re z en t o d l o s u
się coraz bardziej podejrzliwy. Myślał, że przekupi-
ła mnie jakaś inna agencja... albo nawet jakieś inne
państwo. Podejrzewał mnie o zdradę. Musiałam
więc powiedzieć mu prawdę.
Seth odłożył chochlę i podszedł do niej. Przygo-
towana była na wybuch gniewu, on jednak delikat-
nie położył ręce na jej ramionach i spojrzał na nią
poważnie. Ciepło, bez cienia złości.
– Rzeczywiście... Nie pomyślałem, że może ci
być trudno. – Przykucnął i bardzo delikatnie poca-
łował ją w czoło. – Przepraszam – dodał, wstając,
i wrócił do kuchenki.
– Mark obiecał, że nikomu nie powie, nawet
Jonaszowi. – Meghan mówiła szybko, by nie myś-
leć, jak bardzo chciałaby się znaleźć w ramionach
Setha. – I wyobraź sobie, że zaoferował swoją
pomoc w szukaniu tych narkotyków.
Seth postawił na stole talerz z kanapkami.
– Co dwóch specjalistów, to nie jeden. Po
kolacji będę musiał wyjść na chwilę.
– Wyjść? – spojrzała na niego zdziwiona. – Myś-
lałam, że się ukrywasz.
– Ukrywam się, ale okazało się, że muszę coś
załatwić.
– Nie wiem, co może być tak ważnego, że
ryzykujesz, że ktoś cię zobaczy.
Uśmiechnął się znów, a jej żołądek wykonał
szalone salto.
168
C ar l a C as s i d y
– Czyżbyś zapomniała, że dziś Wigilia? Jako
pomocnik świętego Mikołaja mam związanych
z tym świętem kilka obowiązków. Trzeba pomóc
staruszkowi.
– Widzę, że na dobre uległeś tej bożonarodze-
niowej magii.
– Wcale nie. Może o tym nie wiesz, ale w każdą
Wigilię wkładam zielone rajtuzy i kapelusz krasno-
ludka i pilnuję, by nikt nie zakłócał przejazdu sań.
Meghan parsknęła śmiechem. Wyobraziła sobie
swojego przystojnego męża w zielonych rajtuzach
i kapeluszu. Kiedy dotarło do niej, że pomyślała
o nim jako o mężu i to bynajmniej nie byłym mężu,
natychmiast przestała się śmiać. Nie może przecież
zapomnieć, że wkrótce na dobre zniknie z jej życia.
Nie ma więc żadnych powodów do śmiechu.
Seth postawił kołnierz kurtki i wciągnął na głowę
wełnianą czapkę, którą podała mu Meghan.
– Poznałabyś mnie? – spytał.
– Natychmiast. Ale nie bój się, w tym tłumie
nikt cię nie zauważy. – Meghan wsunęła mu pod
czapkę wystający kosmyk włosów. – Przydałby ci
się fryzjer.
– Zawsze mi to mówisz.
Z trudem powstrzymał się, by nie wziąć jej
w ramiona i nie pocałować. Właściwie cały czas
chciał się z nią znów kochać.
169
P re z en t o d l o s u
Za długo był sam... za dużo czasu spędził samot-
nie w tym domu, myślał, ruszając do drzwi. Rzadko
miewał tak dużo czasu na rozmyślania, rzadko bywał
w miejscu tak naznaczonym obecnością Meghan.
W samochodzie, jadąc w stronę pobliskiego
centrum handlowego, też czuł jej obecność i nie
mógł przestać o niej myśleć. Kochając się z nią, miał
nadzieję, że będzie to po raz ostatni, że nareszcie
przestanie o niej myśleć. Niestety, stało się inaczej.
Ich bliskie obcowanie ze sobą obudziło w nim
dawną miłość, miłość, która właściwie tak napraw-
dę nigdy nie umarła, tkwiła tylko głęboko w jego
sercu, na tyle głęboko, że nie sprawiała mu bólu.
Parkując, zdecydował nie myśleć więcej o tej
beznadziejnej sytuacji i skupić się raczej na celu
wyprawy. Na prezentach dla Meghan i Kirka.
W centrum było pełno ludzi, którzy tak jak on
zostawili świąteczne zakupy na ostatnią chwilę.
Rodziców w panice szukających zamówionych
przez swe pociechy zabawek, mężów chcących
prezentami wynagrodzić swoją obojętność, poiryto-
wanych sprzedawców mających po dziurki w nosie
swoich klientów.
Seth chodził alejkami od sklepu do sklepu,
właściwie nie wiedząc, czego szuka.
Zdawał sobie sprawę, że będzie to jego pierwszy
prezent dla Kirka i prawdopodobnie ostatni dla
Meghan. Chciał, żeby i jeden, i drugi był idealny.
170
C ar l a C as s i d y
Zabrało mu to prawie dwie godziny. W końcu,
zadowolony z zakupów, ruszył ku najbliższemu
wyjściu.
– Steve! Hop, hop!
Zatrzymał go znajomy głos. Odwrócił się i ujrzał
zdążającą w jego stronę sąsiadkę Meghan, panią
Rose Columbus.
– Cześć, Rose. Co tu robisz w ten najgorszy na
zakupy wieczór?
– Na pewno nie zakupy – odparła ze śmiechem.
– Lubię przychodzić do centrum w Wigilię. – Ręką
wskazała bar kanapkowy. – Siedzę tam, piję kawę
i spokojnie patrzę na tych szalejących ludzi, kupu-
jących coś bez sensu, byle tylko zdążyć kupić
cokolwiek, aby mieć prezent.
Nie mógł nie współczuć tej samotnej, starszej
kobiecie pozbawionej rodziny. Domyślał się, jak
trudny jest dla niej ten świąteczny czas i po raz
pierwszy pomyślał, jak również smutno musiało
być rok wcześniej Meghan. Była samotną kobietą
z dwumiesięcznym dzieckiem.
– Może wpadniesz do nas jutro rano na kawę?
– zaproponował.
– A wiesz, że chętnie. A co ty tu masz w tych
torbach? Prezenty dla Meghan i Kirka? – zaintere-
sowała się Rose.
– Tak, bałem się, że gdybym nic nie miał,
wyrzuciłaby mnie z domu.
171
P re z en t o d l o s u
– Pokaż. – Rose najwyraźniej sprawiało przy-
jemność oglądanie prezentów przeznaczonych dla
innych.
To, co kupił dla Kirka, mógł pokazać jej bez
wahania, jednak prezent dla Meghan raczej nie
nadawał się do pokazywania.
– Kirkowi kupiłem mały komputerek, który ma
go nauczyć alfabetu, kolorów i kształtów – rzekł
z nadzieją, że to jej wystarczy.
– Super, pokaż, niech zobaczę to cudeńko.
– Gestem kazała mu otworzyć torbę.
Seth wyjął z torby opakowaną w kolorowe pudło
zabawkę.
– O, ile guzików i klawiszy... Na pewno
będzie zachwycony. Jeśli nie teraz, to za rok
lub dwa... A dla Meghan? – Nie dała się zbyć
Rose.
– Coś do ubrania... takie tam coś... – Machnął
ręką Seth.
– Sweter? Sukienka? – Nie ustawała Rose.
– Niezupełnie...
Czując, że jego opór wzmaga tylko jej ciekawość,
w końcu się poddał.
– Kuzyni, akurat – mruknęła pod nosem Rose,
kiedy chował prezent z powrotem do torby. Już się
nie uśmiechała. Wyprostowała się i spojrzała mu
prosto w oczy. – Nie wiem, kim jesteś i dlaczego
mieszkasz u Meghan. Ale błagam cię, nie zrób jej
172
C ar l a C as s i d y
krzywdy. Wiele przeszła i była załamana, kiedy mąż
ją opuścił. Już dość się w życiu nacierpiała.
– Wiem – odparł cicho Seth. – I wcale nie
zamierzam jej skrzywdzić.
– To dobrze – uspokoiła się Rose. – A teraz
lepiej już wracaj. Mam nadzieję, że zobaczymy się
jutro rano na kawie. – Rose posłała mu całusa
i ruszyła w stronę baru.
Seth przez chwilę patrzył, jak siada przy stoliku,
potem poszedł w swoją stronę. Nogi miał jak
z ołowiu. W głowie wciąż brzmiały mu słowa,
którymi uspokoił starszą panią. Naprawdę nie za-
mierzał skrzywdzić Meghan. Miał jednak wrażenie,
że nie dotrzyma danego słowa, że jest już na to za
późno.
Znów się pokochają i znów się skrzywdzą. Taki
już ich los... Jednak musi przyznać, że los nie
obszedł się z nim źle... Dał mu syna... To był
piękny prezent od losu. A za taki prezent trzeba
dziękować i nie wolno się skarżyć.
173
P re z en t o d l o s u
Rozdział dwunasty
– Wesołych świąt!
Niski, znajomy głos wyrwał Meghan ze snu.
Otworzyła oczy i ujrzała stojącego nad jej łóżkiem
Setha z roześmianym Kirkiem w ramionach.
– Mama – powiedział Kirk i wybuchnął śmie-
chem, kiedy Seth rzucił go na środek jej łóżka.
Seth z uśmiechem wyciągnął się obok niego.
– Wesołych świąt – odpowiedziała Meghan,
szczęśliwa, że ma obok siebie dwóch najbardziej
ukochanych mężczyzn na świecie.
– Całą noc padał śnieg – rzekł Seth. – Kirk chce
wyjść na dwór i ulepić bałwana.
– Naprawdę? – Meghan sięgnęła po leżące na
nocnym stoliku okulary i wsparła się na łokciu.
– Mówił ci to?
– Owszem. Kiedy zmieniałem mu pieluszkę
i ubierałem go, powiedział, że chce, żeby mama
i tata pobawili się z nim na śniegu.
– Mama. Tata – zawtórował mu Kirk.
Meghan napawała się tym cudownym wido-
kiem. Chciałaby zapamiętać go na zawsze. Seth
wyglądał wyjątkowo przystojnie w jaskrawym czer-
wonym swetrze i dżinsach. Włosy miał lekko potar-
gane, oczy błyszczały mu wesoło.
– No, to chyba nie mam wyjścia – stwierdziła.
– Zaraz będę gotowa.
– Chodź, Kirk – Seth wstał i wziął synka na
ręce. – Dajmy mamie się ubrać, a potem tata
pokaże ci, jak zrobić najpiękniejszego bałwana na
świecie.
Kiedy od drzwi się do niej uśmiechnął, zrobiło
jej się słabo.
Kilkanaście minut później Meghan dołączyła do
nich w holu, gdzie Seth właśnie ubierał małego
w kombinezon.
– Ten strój wymyślił chyba jakiś sadysta – rzekł,
wkładając nóżki chłopca w nogawki. – No, wresz-
cie. A ty? – spojrzał na czerwony dres Meghan.
– Nie będzie ci zimno?
– Na pewno nie. – Meghan włożyła jeszcze
kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki.
Seth też się ubrał w ciepłą kurtkę i po chwili cała
trójka wyszła na świeże mroźne powietrze. Śnieg
nadal padał, na ziemi leżało już go prawie dziesięć
175
P re z en t o d l o s u
centymetrów. Kirk zrobił pierwszy niepewny krok
i zaraz chwycił Setha za rękę.
– To śnieg, synku.
– Nieg – powtórzył po swojemu mały.
Z bolącym sercem Meghan patrzyła na tych
dwóch, tak dobrze się ze sobą czujących męż-
czyzn. Jeden duży, a drugi jeszcze taki ma-
lutki...
Jak mogłaby ich rozdzielić? Miłość Setha do
Kirka była tak oczywista i wyraźna. Jak mogłaby
pozbawić Kirka przyjemności obcowania z włas-
nym ojcem?
Nigdy jeszcze nie czuła się taka rozdarta.
Zaproszenie Setha na stałe do uczestniczenia
w życiu Kirka ma też przecież swoją negatywną
stronę... Która przeważy? Która powinna przewa-
żyć?
– Chodź, Meg. – Seth uśmiechnął się do niej
i zaczął toczyć pierwszą kulę do zrobienia ich
pierwszego w życiu wspólnego bałwana.
Odsunąwszy od siebie te dręczące ją myśli,
Meghan postanowiła odłożyć decyzję do jutra. Jest
Boże Narodzenie, świat jest piękny, a mąż i syn
zapraszają ją do zabawy.
Toczenie pierwszej kuli zabrało im sporo czasu.
Seth co chwila rzucał w Meghan śnieżkami, a ona
piszczała i chowała się przed nimi za drzewem, ale
to niewiele pomagało, bo i tak ciągle w nią trafiał.
176
C ar l a C as s i d y
Jednak udało jej się zemścić i wepchnąć mu
ogromną garść śniegu za koszulę.
Kirk patrzył na rozbawionych rodziców z za-
chwytem, śmiał się i klaskał w ręce.
Pracowali właśnie nad środkową kulą, kiedy na
ganku swojego domku pojawiła się Rose.
– Wesołych świąt! – zawołała.
– Wesołych świąt, Rose! – odpowiedzieli Seth
i Meghan.
– Widzę, że dobrze się bawicie.
– Włóż kurtkę i chodź do nas! – zawołał Seth.
– Och, wykluczone! Nigdy w życiu ! Jestem za
stara na takie szaleństwa. Ale jak skończycie,
zapraszam do mnie na gorącą kawę i świeże bułecz-
ki z cynamonem.
– Z przyjemnością! – odkrzyknął Seth.
Meghan ciekawa była, czy kiedyś będzie taka
jak Rose. Czy na starość też będzie taka samotna,
zdana tylko na towarzystwo sąsiadów? Seth wkrótce
wyjedzie, a Kirk... przecież też kiedyś dorośnie,
odejdzie i stworzy sobie własne życie i założy swoją
rodzinę. Taki już los matek, że gdy dzieci wy-
fruwają z gniazd, one zostają same.
Czy po rozwodzie z Sethem czeka ją jeszcze
jakaś miłość? W tej chwili nie była w stanie
wyobrazić sobie, że mogłaby kochać kogokolwiek
tak bardzo jak swojego byłego męża. Już sama taka
myśl była niedorzeczna.
177
P re z en t o d l o s u
– Wszystko w porządku? – spytał Seth, który
wyczuł zmianę jej nastroju. Ustawił środkową kulę
na podstawie, potem zdmuchnął śnieg z twarzy
Meghan i spojrzał na nią uważnie.
– W całkowitym – zapewniła go z uśmiechem.
– Po prostu trochę zaczyna mi być zimno.
Ale to nie niska temperatura tak ją zmroziła, lecz
myśli o ewentualnym życiu bez Setha.
Wkrótce bałwan był gotowy. Na głowę włożyli
mu czapkę Setha, na szyję szalik Meghan. Meghan
przyniosła z domu marchewkę, garść ciemnych
winogron i cząstki pomarańczy. Kirk z pomocą
Setha zrobił bałwanowi piękną twarz – z nosem
z marchewki, oczami z winogron i ustami z poma-
rańczy.
– To najpiękniejszy bałwan na świecie – oznaj-
miła Meghan, podziwiając ich wspólne dzieło.
– Prawda? – zgodził się Seth.
– Bawan! – klasnął w dłonie Kirk.
– Gdyby był starszy, nigdy by to się nam nie
udało – zaśmiała się Meghan.
– Co takiego? – zaciekawił się Seth.
– Lepienie bałwana i zabawa na śniegu przed
rozpakowaniem prezentów.
– Chcesz powiedzieć, że mój syn będzie kiedyś
jednym z tych materialistycznych potworów, które
budzą się przed świtem, żeby zobaczyć, co też
przyniósł im Mikołaj?
178
C ar l a C as s i d y
– Jeśli jest normalny, to tak właśnie będzie.
Normalne dziecko? A co to znaczy, pomyślała
Meghan i trochę się zasmuciła.
– To co? Idziemy do Rose na szybką kawę?
– spytał Seth, biorąc na ręce Kirka.
– Jasne.
Rozpromieniona Rose powitała ich w progu
serdecznymi pocałunkami.
– Wchodźcie, wchodźcie. Widzę, że wysypka
już prawie zniknęła – zauważyła, zdejmując Kir-
kowi kombinezon. – Macie szczęście, że tak lekko
to przeszedł.
– Niedługo już wróci do przedszkola – powie-
działa Meghan, wchodząc do kuchni.
– Dopóki ja tu jestem, nie ma sensu płacić za
przedszkole – wtrącił się Seth.
Meghan nie odpowiedziała. Szczerze mówiąc,
nie wiedziała, co mogłaby na to powiedzieć. Z jed-
nej strony Seth miał rację. Nie ma sensu wozić
Kirka do przedszkola, skoro on jest w domu.
Z drugiej zaś wolałaby, żeby wszystko wróciło do
normy. Seth nie jest członkiem ich rodziny i nie
można udawać, że jest odwrotnie.
Rose wskazała im krzesła przy stole, a Kirka
posadziła na podłodze przed szafką z garnkami
i patelniami.
– Co za piękny dzień – zauważyła, nalewając
kawę. – Boże Narodzenie zawsze powinno być
179
P re z en t o d l o s u
śnieżne, tak jak dziś. Dopiero wtedy czuje się, że są
święta.
– O tak – zamyślona Meghan wyjrzała przez
okno.
– A wiecie, ilu facetów w mieście ten śnieg
przeklina? To oni będą musieli go usuwać – zauwa-
żył Seth.
– Ale jeśli jeden z tych facetów chciałby być
miły, odśnieżyłby choć trochę także przed moim
domem – powiedziała z przymilnym uśmiechem
Rose.
– Wiedziałem, że za te cynamonowe pyszności
będę musiał zapłacić – udał oburzenie Seth.
– Och, Rose, jakie to pyszne! – zawołała Meg-
han, odgryzając kawałek bułeczki.
– Dziękuję, moja droga. Mam ten przepis
w spadku po mamie. – Rose łyknęła trochę kawy
i spojrzała na Setha, potem na Meghan. – No, to już
wszystko wiem.
– O czym? – zaniepokoiła się Meghan.
– O tobie i o nim.
– Twierdzi, że nie nabrała się na naszą historyj-
kę o kuzynach – wtrącił się Seth.
– Jeśli wy jesteście kuzynami, to ja chińską
cesarzową. A chyba nie widać na mojej głowie
korony, prawda? Wiem, że jesteście kochankami,
nie rozumiem jeszcze tylko, dlaczego chcecie
utrzymywać to w tajemnicy. – Rose spojrzała na
180
C ar l a C as s i d y
Meghan. – Może boisz się, że źle o tobie pomyślę,
bo nie jesteście małżeństwem?
Nie czekała na odpowiedź.
– Może jestem stara, ale wiem, że czasy się
zmieniły i prędzej źle bym o tobie pomyślała,
gdybyś nie sypiała z takim przystojniakiem jak
Steve.
Nie wiadomo, kto bardziej się zaczerwienił
– Meghan czy Seth.
– No, trudno, więc już wszystko wiesz – rzekł
Seth. – Jesteśmy kochankami, ale Meghan bała się,
że weźmiesz ją za puszczalską.
– Wiedziałam! No, to kiedy zamierzasz ją po-
ślubić i zrobić z niej uczciwą kobietę?
– Nie mam zamiaru wychodzić za Steve’a
– wtrąciła szybko Meghan i zaczerwieniła się jesz-
cze bardziej.
– No tak, można ze mną sypiać, ale na męża się
nie nadaję? – Seth spojrzał na nią z udawanym
oburzeniem. Jego oczy błyszczały wesoło.
– Ja bym go nie puściła, Meghan – dodała Rose.
– Wygląda mi na stałego.
Tak, ładny mi stały, który nie chce niczego na
stałe, odparła jej w duchu Meghan. Z wdzięcznoś-
cią przyjęła zmianę tematu. Rosa zwróciła uwagę,
że za oknem pada coraz gęstszy śnieg.
Po rozmowie o pogodzie Meghan uznała, że
przyszła pora na powrót do domu.
181
P re z en t o d l o s u
– Zaczekajcie – zatrzymała ich już w drzwiach
Rose. Na moment zniknęła w kuchni i po chwili
wróciła z trzema niewielkimi, kolorowymi paczusz-
kami.
– Ależ, Rose, to naprawdę zbyteczne – zaprotes-
towała Meghan.
– Cicho. To tylko takie drobiazgi. A teraz idźcie
już i bawcie się dalej.
Po powrocie do domu Seth zaświecił lampki na
choince i rozpalił ogień w kominku, a Meghan
przewinęła Kirka. Potem siedzieli na kanapie i pat-
rzyli, jak Kirk rozpakowuje swoje prezenty. Jak
mówiła Meghan, rzeczywiście opakowania intereso-
wały go dużo bardziej, niż ich zawartość. W pew-
nym momencie wyraźnie zachciało mu się spać.
– Może dasz mu coś jeść i położysz go, a ja
tymczasem trochę tu posprzątam – zaproponował
Seth.
– Dobry pomysł – zgodziła się Meghan.
Pół godziny później wróciła do salonu.
Papiery i pudełka zniknęły z podłogi, na ko-
minku wesoło buzował ogień, a Seth zamyślony
siedział na kanapie.
– Zasnął? – spytał.
– Ledwo przyłożył głowę do poduszki. Świeże
powietrze i prezenty porządnie go zmęczyły.
– Usiądź tu koło mnie.
Usiadła. Z trudem powstrzymała się, żeby nie
182
C ar l a C as s i d y
przytulić się do niego, nie zamknąć oczu i nie
udawać, że czeka ich szczęśliwe zakończenie.
Kiedy jednak objął ją ramieniem, częściowo się
poddała.
– W taki śnieżny dzień nie ma nic lepszego, niż
ogień na kominku – zauważył.
– Prawda? Też tak myślę, ale w zeszłym roku
przez cały sezon chyba tylko dwa razy w nim paliłam.
– Dlaczego?
– Nie wiem. – Meghan wzruszyła ramionami.
– Dla mnie samej wydawało się to zbyt wielkim
zachodem.
– Nie siedziałaś tu tak z tym twoim łysolem?
– Z łysolem?
– No... z Davidem. – Seth lekko się zarumienił.
Meghan znów swobodnie się o niego oparła
i spojrzała w ogień.
– Zadzwoniłam do niego wczoraj i powiedzia-
łam mu, że nie będziemy się więcej spotykać...
choć właściwie trudno powiedzieć, że dotąd się
spotykaliśmy. Chyba od początku nic do niego nie
czułam, bo ani razu między nami nie zaiskrzyło...
– Przykro mi.
– Nie kłam. Wcale nie jest ci przykro. Nie
spodobał ci się.
Nawet nie próbował zaprzeczać.
– Może otworzymy prezenty od Rose?
– Dobra – zgodziła się Meghan.
183
P re z en t o d l o s u
Kirk swój prezent otworzył już wcześniej. Był to
plastikowy telefon, przez który natychmiast odbył
kilka głośnych rozmów w rodzaju: Jallo! Jallo!
Seth pomyślał, że niesłychany jest zmysł obser-
wacyjny i umiejętność naśladownictwa u takiego
małego dziecka.
– Ty pierwszy – szepnęła Meghan.
W małej paczuszce Seth znalazł breloczek do
kluczy z wiszącą na łańcuszku połówką czerwonego
serduszka.
– Domyślam się, co będzie w twojej – rzekł.
Nie mylił się. W paczuszce Meghan był iden-
tyczny breloczek z drugą połówką serca.
– Nie podejrzewałam, że taka z niej romantycz-
ka – mruknęła pod nosem.
– To dobra kobieta, trochę tylko może za wścib-
ska. Ja też mam coś dla ciebie. – Seth przechylił się
przez oparcie kanapy i podniósł z podłogi sporą,
pięknie opakowaną paczkę.
– Och, Seth. Nie powinieneś... – zaprotestowa-
ła. – Ja... ja nic dla ciebie nie mam.
Owszem, zastanawiała się, czy mu czegoś nie
kupić, ale w końcu się nie zdecydowała.
– Otworzyłaś przede mną drzwi swojego domu.
Pozwoliłaś mi spędzić święta z tobą i moim synem.
Dałaś mi najpiękniejszy prezent, jaki mógłbym
sobie wyobrazić... Być może Kirk jest prezentem od
losu dla nas obojga, ale...
184
C ar l a C as s i d y
Na te słowa w oczach Meghan pojawiły się łzy.
Szybko spuściła wzrok na leżącą na jej kolanach
paczkę. Ostrożnie rozwiązała złotą kokardę i deli-
katnie odkleiła taśmę łączącą brzegi złoto-czer-
wonego papieru.
– Jesteś niesamowita. Większość ludzi po prostu
rozerwałaby papier. Ech, ta twoja pedantyczna
cierpliwość.
– Rozpakowywanie to też bardzo ważna część
przyjemności.
Meghan porządnie złożyła papier i dopiero wte-
dy otworzyła pudełko. I aż jęknęła.
W środku była elegancka nocna koszula – ze
wspaniałego białego jedwabiu, wyszywana drob-
niutkimi perełkami, z koronkowym stanikiem.
– Pamiętam, że w naszą noc poślubną martwiłaś
się, że wszystko stało się tak szybko i nie zdążyłaś
kupić koszuli odpowiedniej dla panny młodej.
Jego słowa i wspomnienie tamtej nocy poraziły ją
jak prąd.
– Przepraszam – wyjąkała przez ściśnięte gardło
i z koszulą w ręku wybiegła z pokoju.
Dopiero we własnej sypialni odetchnęła z ulgą.
Łez jednak nie była w stanie powstrzymać.
Zdziwiło ją, że Seth pamięta tamto jej marzenie
o pięknej nocnej koszuli. A wzruszył ją fakt, że
teraz, choć już za późno, zapragnął je spełnić.
Pociągając nosem, spojrzała na leżącą na jej
185
P re z en t o d l o s u
kolanach koszulę. Pobrali się w takim pośpiechu...
Nie było czasu na przygotowania do ślubu, a co
dopiero na planowanie nocy poślubnej. Jednak ta
ich noc poślubna pozostała w jej pamięci na zawsze.
Nagle zapragnęła poczuć na swoim ciele chłod-
ny dotyk tego luksusowego materiału. Rozbierając
się, wiedziała dokładnie, o co jej chodzi. Zaprag-
nęła znów tamtej poślubnej nocy z Sethem... W bia-
ły dzień Bożego Narodzenia podczas popołudnio-
wej drzemki Kirka.
Postanowiła już dłużej nie walczyć z pożądaniem,
z którym zmagała się od dnia przyjazdu Setha.
Koszula pasowała idealnie. Seth zawsze dobrze
znał jej rozmiar. Podkreślała jej pełne piersi, otulała
biodra, spływała do stóp.
Czuła się jak królewna z bajki, czekająca na
swojego księcia. Seth. Jej książę. Jej miłość.
Zdjęła okulary, odłożyła na toaletkę i otworzyła
drzwi.
Stał tam, jakby tylko czekał, że go zawoła. Przez
długą chwilę po prostu na siebie patrzyli. Jego oczy
wołały do niej, mówiły wszystko to, co było w jej
sercu. Kiedy wyciągnął do niej rękę, chwyciła ją,
wciągnęła go do pokoju i zamknęła drzwi.
– Pięknie wyglądasz – szepnął ochryple. Jego
gardło ściskało pożądanie.
– To ta koszula... – odparła, nie puszczając
jego ręki.
186
C ar l a C as s i d y
– Nie, to ty jesteś piękna. Zawsze na twój widok
zapierało mi dech i nic się nie zmieniło. – Seth
pochylił się i delikatnie musnął wargami jej usta.
Przez chwilę pozostali tak, odsunięci od siebie,
stykały się tylko ich wargi.
A potem dotknął jej ramion, pleców, bioder
i była w jego ramionach, a ich języki się spotkały.
W końcu Seth przerwał pocałunek i całował teraz
jej szyję.
– Meghan... słodka Meghan – szeptał jej do
ucha. – Pragnę cię... Od tygodnia nie było chwili,
żebym cię nie pragnął.
– Ja też cię pragnę – odparła przez ściśnięte
gardło. Szarpnęła brzeg jego swetra, dając znać, że
chce, by go zdjął.
Przerwał pieszczoty tylko na moment, żeby
spełnić jej niemą prośbę, potem znów ją objął, a ona
głaskała jego nagie, mocno umięśnione plecy.
A kiedy ich usta znów się spotkały, Meghan zdała
sobie sprawę, że miłość, jaką w tej chwili czuje do
Setha, jest dużo głębsza niż tamta, którą czuła
w ciągu siedmiu miesięcy ich małżeństwa.
Kiedy byli mężem i żoną, była przytłoczona
pożądaniem, jakie czuł do niej Seth, oszołomiona
faktem, że kocha ją tak niesamowicie przystojny
i bardzo seksowny mężczyzna.
Teraz nadal odczuwała to samo, ale w jej sercu
pojawiło się kilka nowych uczuć. Pamiętała, jak
187
P re z en t o d l o s u
rozjaśnia się jego twarz na widok Kirka, z jaką
cierpliwością traktuje swojego syna. Seth jako męż-
czyzna pozbawiał ją tchu, ale jako ojciec wziął
w całkowite posiadanie jej serce i duszę.
Jęknęła, kiedy bez ostrzeżenia, nie odrywając od
niej wzroku, wziął ją na ręce. Kiedy zaniósł ją na
łóżko i położył się obok, przez dłuższą chwilę po
prostu na siebie patrzyli.
W pewnym momencie Seth wstał i zdjął dżinsy,
potem znów położył się obok. Przez dłuższą chwilę
w ogóle się nie dotykali. Pieścili się tylko spoj-
rzeniami.
Meghan zachwycała się jego szerokimi, silnymi
ramionami, owłosioną męską klatką piersiową, pła-
skim brzuchem, gotową, wyprężoną męskością.
– Jak będziesz tak na mnie patrzeć, to skończę,
zanim jeszcze zaczniemy – ostrzegł ją w końcu
niskim, gardłowym głosem.
Cieszyła się, że samym wzrokiem tak na niego
działa.
Po chwili już i jej koszula, przyczyna całego
zamieszania, leżała na podłodze obok jego dżinsów.
Tym razem kochali się wolno i leniwie, jakby
czas dla nich nie istniał. Bez słów mówili sobie
o swojej miłości, o swoim pożądaniu.
A potem leżeli wtuleni w siebie, ich serca biły
jednym, coraz wolniejszym rytmem.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się taka bez-
188
C ar l a C as s i d y
pieczna. Zamknęła oczy i głośno westchnęła. Po-
tem na moment się zdrzemnęła i dopiero głos Setha
wyrwał ją z tego odrętwienia.
– Megan... – Palcami delikatnie muskał jej
plecy. – Musimy porozmawiać.
Meghan, zrezygnowana, otworzyła oczy. Wie-
działa, że w końcu ta nieunikniona rozmowa znisz-
czy iluzję, w której oboje żyli przez ostatni tydzień.
189
P re z en t o d l o s u
Rozdział trzynasty
Meghan wysunęła się z objęć Setha i zebrała
z podłogi swoje ubranie. Nie zamierzała odbywać
tej rozmowy naga w jego ramionach.
Po chwili ubrani byli oboje.
– Przejdźmy do salonu – zaproponował Seth,
jakby i on nie chciał rozmawiać w pokoju, w którym
przed chwilą byli ze sobą tak cudownie blisko.
Zgodziła się kiwnięciem głowy. Wzięła z toaletki
okulary i wyszła za nim z sypialni.
Ostatnie, na co miała ochotę, była w tej chwili ta
rozmowa. Wiedziała jednak, że dłużej nie może jej
już unikać. Szczególnie teraz, po tym, co przed
chwilą między nimi zaszło.
W salonie Seth dorzucił do kominka, a Meghan
zwinęła się w kłębek na kanapie. Choć wiedziała,
że ta rozmowa jest nieunikniona, bała się jej. Nie
była pewna, czy chce, żeby Seth zaistniał w życiu
Kirka, czy nie.
Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, wszystko
było jasne. Była pewna, że musi poinformować
Setha, że ma syna i równie pewna, że musi trzymać
się od niego z daleka.
– Meghan... – Seth usiadł obok niej i wziął ją za
rękę.
Tak gorączkowo zastanawiała się, co zrobić, że
nie mogła sobie pozwolić na żaden kontakt z nim.
Szybko wyswobodziła rękę. Czy powinna mu po-
zwolić na aktywny udział w wychowywaniu Kirka?
Na wspomnienie własnego dzieciństwa aż się
wzdrygnęła.
– Seth, nie jestem gotowa na ostateczną decy-
zję, jeśli chodzi o Kirka i ciebie.
Znów wziął ją za rękę, ale tym razem nie
pozwolił jej się wyrwać.
– Wcale nie chcę rozmawiać teraz o Kirku.
Najpierw musimy porozmawiać o nas.
– O nas? – zdziwiła się Meghan.
– Kocham cię, Meghan. Nigdy nie przestałem
cię kochać. – Jego głos był niższy niż normalnie
i lekko drżący. Oczy Setha wpatrywały się w nią
niepokojąco. – I wiem, że ty też nadal mnie kochasz.
– Owszem – przyznała. – Nigdy nie przestałam
cię kochać. Próbowałam, naprawdę próbowałam,
ale nie potrafiłam.
191
P re z en t o d l o s u
Seth lekko ścisnął jej dłoń.
– Więc dlaczego to sobie robimy? – Nagle puścił
jej rękę i wstał. – Po co udajemy, że chodzi o Kirka,
skoro chodzi o nas?
– Bo dla nas nie ma odpowiedzi.
Radość, jaką odczuła po jego słowach o miłości
do niej, ustąpiła miejsca cierpieniu na wspomnie-
nie przyczyn ich rozstania, przyczyn wciąż aktual-
nych, przyczyn, które uniemożliwiają im bycie
razem.
– Musi być jakaś odpowiedź, jakieś wyjście.
– Seth nerwowo spacerował przed kominkiem.
Miał zmarszczone czoło, ciało wyraźnie spięte.
– Jesteśmy dwojgiem rozsądnych dorosłych ludzi,
którzy się kochają. Na pewno uda nam się usunąć
wszystkie przeszkody i być razem do końca życia.
Stanął i spojrzał na nią z miłością, ale już po
chwili z trudem tłumioną złością.
– Do jasnej cholery, Meghan! Nie chcę być
tylko ojcem Kirka. Chcę być twoją miłością, twoim
mężem, twoją przyszłością.
– To zrezygnuj z pracy agenta.
Słowa te z trudem przeszły jej przez gardło.
Zobaczyła, jak gniew i złość w jego oczach wzbiera-
ją niczym wzburzone morze.
– Tylko tyle? – mruknął z goryczą, zaciskając
pięści. – Kiedy mnie poznałaś, byłem agentem.
Kiedy zaczęliśmy się spotykać, byłem agentem.
192
C ar l a C as s i d y
I kiedy za mnie wyszłaś, byłem agentem. Nigdy się
nie dowiedziałem, kiedy dokładnie moja praca stała
się dla ciebie problemem.
Meghan nie spuszczała z niego wzroku. Nie
mogła pozwolić, by jego gniew ją zdeprymował.
– Zawsze była problemem. Już kiedy cię pozna-
łam, powiedziałam ci, że nie zadaję się z agentami.
– Ale chodziłaś ze mną. Spałaś ze mną. Zako-
chałaś się we mnie... i ja zakochałem się w tobie.
Pobraliśmy się i nic nie mówiłaś, żebym zrezyg-
nował z pracy.
– Po prostu myślałam, że sam rozumiesz, że tego
właśnie chcę.
Czuła się tak samo beznadziejnie bezradna jak
przed dwoma laty, kiedy odbywali bardzo podobną
rozmowę.
– Meghan, ja nie rozumiem tego poświęcenia,
którego się ode mnie domagasz. Nigdy nie rozu-
miałem.
Meghan zdjęła okulary i potarła czoło.
– To dlatego, że nigdy tak naprawdę ze sobą nie
rozmawialiśmy. Przez cały czas, kiedy się spotyka-
liśmy, przez cały czas naszego małżeństwa nigdy
naprawdę nie rozmawialiśmy o tym, co dla każdego
z nas jest ważne.
– To porozmawiajmy teraz. – Seth usiadł obok
niej. I znów wziął ją za rękę.
Meghan w zamyśleniu gryzła dolną wargę. Nigdy
193
P re z en t o d l o s u
nie opowiadała Sethowi o lękach swojej matki ani
o swoich lękach... nigdy nie mówiła o swoim dzieciń-
stwie. Może gdyby zrobiła to, uległby jej prośbie
i zrezygnował. Może wtedy w ogóle by się nie
rozwiedli?
– Meghan... mówiłaś kiedyś, że kiedy się pobie-
raliśmy, byliśmy sobie właściwie obcy, że znaliśmy
się tylko w łóżku. Patrząc wstecz, widzę teraz, że
miałaś rację. Rzeczywiście mało rozmawialiśmy.
Nie mówiliśmy sobie o swoich strachach i nadzie-
jach. Ale to nie znaczy, że teraz już na to za późno.
Jego słowa dodały jej odwagi, by cofnąć się
w czasie, zmierzyć się ze swoim smutnym dzieciń-
stwem, spróbować mu wyjaśnić, dlaczego nie chce
takiego życia, jakie miała jej matka. I dlaczego nie
pozwoli, by dzieciństwo Kirka było tak ponure jak
jej własne.
– Wiesz, że mój ojciec był policjantem – zaczęła.
– Tak, ale co to ma wspólnego z nami?
– Wszystko.
Znów wyswobodziła rękę i wstała. Czuła, że jeśli
będzie w ruchu, łatwiej jej będzie mówić o przeszło-
ści, która odcisnęła takie bolesne piętno na jej życiu.
– Opowiadałam ci, jak matka nie znosiła świąt,
szczególnie Bożego Narodzenia, bo bała się o ojca.
– Stała teraz twarzą do kominka, plecami do Setha.
– Nie mówiłam ci jednak, że tak samo bała się
każdego wieczoru, kiedy ojciec wychodził na służbę.
194
C ar l a C as s i d y
Meghan przymknęła oczy.
– Ten strach wypełniał co wieczór cały nasz
dom. Płakała, załamywała ręce, wymyślała różne
przerażające scenariusze. Strasznie było na to pat-
rzeć, strasznie było to czuć.
Podskoczyła, kiedy Seth stanął tuż za nią i poło-
żył rękę na jej ramieniu i obrócił ku sobie.
– Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
– Wstydziłam się i było mi głupio – przyznała,
czując, że się rumieni. Odsunęła się od niego.
– Jesteś taki odważny i silny, Seth. Nie chciałam,
żebyś się ze mnie śmiał.
Znów popatrzyła na niego, a rumieniec na jej
twarzy był coraz wyraźniejszy.
– A jak myślisz, dlaczego muszę w nocy palić
światła w całym domu? Bo część strachów z mojego
dzieciństwa wciąż mnie prześladuje.
– Wcale bym się z ciebie nie śmiał – zaprotes-
tował słabo.
– Teraz to nieważne. Kiedy tata był w pracy,
mama budziła mnie w środku nocy. Płakała, mówi-
ła, że jeśli coś mu się stanie, ona też umrze.
Widziałam jej cierpienie, Seth. Przerażenie, które
ogarniało ją z chwilą, kiedy ojciec wychodził za
próg. Żyłam jej cierpieniem i nie chcę przeżywać
tego znów. Nie chcę tego dla siebie, a już na pewno
nie dla mojego syna.
– Na miłość boską, Meghan, nie żądaj, bym
195
P re z en t o d l o s u
rzucił pracę. – W jego oczach było pełne udręki
błaganie.
– Nie proszę cię, żebyś zrezygnował całkowicie
– zaprotestowała. – Możesz nadal pracować dla
SPEAR. Tylko weź robotę za biurkiem, zrezygnuj
z pracy w terenie. – Teraz i w jej oczach było
błaganie. I nadzieja. Wręcz wstrzymała oddech.
– Zrobiłbym dla ciebie wszystko, Meghan. I dla
Kirka. Ale tego zrobić nie mogę. Praca dla SPEAR,
praca agenta, to... część mnie. Kto wie, czy nie
najważniejsza.
– Wobec tego nie jesteś tym mężczyzną, z któ-
rym mogłabym przeżyć resztę życia. – W jej głosie
nie było już cienia nadziei. Tylko smutek i ból.
– Miałam rację. To, co do mnie czujesz, to nie jest
prawdziwa miłość. Gdybyś naprawdę mnie kochał,
zrobiłbyś to dla mnie.
– Gdybyś naprawdę mnie kochała, nie prosiłabyś,
żebym to dla ciebie zrobił – stwierdził z goryczą Seth.
Znaleźli się więc w tym samym miejscu, co
przed kilkunastoma miesiącami, kiedy to z goryczą
powiedzieli sobie do widzenia i rozstali się.
– Chyba już teraz rozumiesz, dlaczego nie mo-
żemy spędzić razem życia. Musisz też zrozumieć,
dlaczego nie mogę się zgodzić, żebyś istniał w życiu
Kirka.
Widząc gniew w jego oczach, buntowniczo unios-
ła brodę.
196
C ar l a C as s i d y
– Nie pozwolę, aby miał takie dzieciństwo,
jakie ja miałam. Gdybyśmy znów się pobrali, gdy-
byśmy spróbowali być razem, Kirk i ja balibyśmy
się za każdym razem, kiedy wychodziłbyś z domu
z jakimś zadaniem. Nie chcę tego dla siebie i nie
chcę dla niego.
– A teraz ja ci coś powiem. – Seth ruszył w jej
stronę i zatrzymał się dopiero parę centymetrów
przed nią. – Twoja matka swoim zachowaniem
zrobiła ci straszną krzywdę.
– O czym ty mówisz? Przecież nie rozmawiamy
o mojej matce... tylko o twojej pracy.
– To wszystko nie ma nic wspólnego z pracą
twojego ojca ani z moją. Problemem była dorosła
kobieta zarażająca swoje dziecko własnym stra-
chem.
Wziął ją za ramiona, jakby chciał nią potrząsnąć
i sprawić, by wreszcie zrozumiała.
– To twoja matka zniszczyła ci dzieciństwo,
a nie praca twojego ojca. Będę uczestniczył w życiu
mojego syna, czy chcesz tego, czy nie.
– Jestem jego matką i ja będę decydowała o jego
życiu. – Meghan wyrwała się z jego objęć.
– A ja jestem jego ojcem i nikt... nawet ty... mi
go nie zabierze! – krzyknął Seth. – Ryzykuję za
każdym razem, kiedy przekraczam ten próg, nieza-
leżnie od tego, czy idę tylko po mleko do sklepu za
rogiem, czy też do pracy. Może mnie potrącić
197
P re z en t o d l o s u
autobus albo uderzyć piorun. Tragedie się zdarzają
na każdym kroku – mówił już spokojniej.
– Ale twoja obecna praca jest bardziej niebez-
pieczna, niż siedzenie za biurkiem.
– Ale to, jak Kirk sobie z tym poradzi, jego
zdrowie psychiczne i spokój zależą tylko od ciebie.
Możesz albo nauczyć go spokojnie, racjonalnie
akceptować moją pracę, albo zrobić to, co zrobiła ci
twoja matka i nasz syn do końca życia będzie
emocjonalnym kaleką.
Seth wyszedł do holu, włożył kurtkę i czapkę.
– Możesz usunąć mnie ze swojego życia, Meg-
han. Ale z życia Kirka nigdy.
Z tymi słowami opuścił dom, mocno zatrzas-
kując za sobą drzwi.
Meghan usiadła z powrotem na kanapie. Za-
mglonymi przez łzy oczami wpatrywała się w ogień.
Tak jak się spodziewała, jej marzenia znów legły
w gruzach.
Nie będzie wspólnego życia aż do grobowej
deski. W tej konkretnej sprawie nie jest zdolna do
kompromisu. Wciąż pamiętała matkę sparaliżowa-
ną strachem. Kocha Setha do szaleństwa, ale nie
podda się. Nie spędzi reszty życia z człowiekiem,
który w każdej chwili może zginąć.
Dopóki Seth pracuje jako agent SPEAR, nie ma
dla nich wspólnej przyszłości.
198
C ar l a C as s i d y
Seth poszedł na tył domu i otworzył komórkę.
Szukał szufli, bo uznał, że tylko fizyczna praca ukoi
jego nerwy.
Nie był pewien, na kogo tak naprawdę jest zły.
Na Meghan, na siebie, czy na zły los, który pozwolił
im zasmakować tego, co mogłoby być, gdyby tylko
jedno z nich się poddało.
Przeszedł na front domu i wciąż pogrążony
w myślach, zaczął odgarniać śnieg z chodnika. Nigdy
nie opowiadała mu o swoim dzieciństwie i o matce,
która zainfekowała strachem własne dziecko.
Przynajmniej teraz lepiej rozumie jej żądanie,
mimo że nadal uważa je za nieracjonalne.
Jednak to nie rozum nie pozwalał mu dać jej
tego, czego od niego żąda.
Za każdym razem, kiedy myślał o rezygnacji
z czynnej służby, czuł ściskający mu serce strach.
Wiedział, że jeśli zrezygnuje z tej pracy, umrze.
Było to uczucie, którym z nikim nie mógł się
podzielić. Wstydził się tej słabości. Szczególnie nie
mógł powiedzieć o tym Meghan, która uważa go za
odważnego i silnego.
Mówił prawdę, przekonując Meghan, że praca to
dla niego coś więcej. Bez niej byłby nikim.
Tak więc znów znaleźli się w tym samym
punkcie, co przed prawie dwoma laty... zakochani,
lecz niezdolni do porozumienia. Bez szans na
wspólną przyszłość.
199
P re z en t o d l o s u
No, nie. Teraz jest jednak inaczej. Jest przecież
Kirk, pomyślał, odrzucając kolejną szuflę śniegu na
pryzmę.
Od razu stanęła mu przed oczami uśmiechnięta
twarz synka. Już nigdy nie będzie tylko zwykłym
rozwodnikiem. Do końca życia pozostanie ojcem.
Seth wiedział, co znaczy dorastanie bez ojca.
Jego ojciec już wiele lat przed śmiercią był prak-
tycznie martwy. Nie mieli żadnych wspólnych
spraw, nie grali w piłkę, nie chodzili razem na ryby.
Właściwie nic ich nie łączyło, byli sobie obcy, choć
żyli pod jednym dachem.
Z Kirkiem będzie inaczej, przysiągł sobie Seth.
Skończył odśnieżać przed domem Meghan i zabrał
się za chodnik Rose.
Nie obchodzi go, czego chce Meghan. W sprawie
Kirka w ogóle go to nie obchodzi. Żadna siła nie
powstrzyma go przed byciem ojcem dla swojego
syna. I Meghan będzie musiała się z tym pogodzić.
Dała mu jasno do zrozumienia, że nie zgodzi się
na jego pracę, przypomniał sobie z goryczą. Dopie-
ro kiedy tymi słowami pogrzebała jego nadzieje,
zdał sobie sprawę, jak bardzo liczył na jej zgodę
i obietnicę wspólnego życia.
Po prostu zrezygnuj z pracy. Tylko tyle. Zrezyg-
nuj z pracy i Meghan będzie twoja, szeptał mu
w duchu cichy głos.
Nie, nie może zrezygnować z pracy. Nie potrafi
200
C ar l a C as s i d y
tego wyjaśnić, nie rozumie tego, ale wie, że tego
jednego nie może dla niej zrobić.
Przysiadł na pryzmie śniegu i próbował złapać
oddech. Nie był pewien, czy brak tchu zawdzięcza
wysiłkowi czy też po prostu na samą myśl o rezyg-
nacji z pracy ogarnęło go przerażenie. Dlaczego
Meghan nie może zaakceptować go takim, jaki jest?
Wyszła za niego, przysięgała kochać go do końca
życia, a potem sprzeniewierzyła się wszystkim
przysięgom.
Dlaczego Meghan nie jest w stanie zrozumieć,
że on bez pracy będzie nikim, a co wtedy mógłby
zaoferować Kirkowi?
Seth sięgnął do kieszeni i wyjął breloczek,
prezent od Rose. Pewnie ta kobieta nawet nie zdaje
sobie sprawy, jak trafny prezent wybrała. Tak, jest
on człowiekiem tylko z połową serca.
Z poczuciem pustki i goryczą wziął szuflę i wró-
cił do odśnieżania.
– Masz jakieś plany na wieczór? – spytał Mark,
kiedy po kolejnej przepracowanej niedzieli szyko-
wali się do domu.
– Na wieczór? – zdziwiła się Meghan i dopiero
wtedy uświadomiła sobie, że dziś sylwester. Dzień
postanowień, obietnic i nadziei. – Jasne, że mam
plany. Ubiorę się w śliczną piżamę i pójdę do łóżka
przed dziesiątą.
201
P re z en t o d l o s u
– Sama? – Mark uśmiechnął się szelmowsko.
Meghan nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Oczywiście.
Ton jej głosu był tak lodowaty, że nie musiał
o nic więcej pytać.
Kilka chwil później, jadąc autem do domu,
Meghan rozmyślała o minionych dniach. Od dnia
kłótni w Boże Narodzenie trzymali się od siebie
z daleka, na ostrożny dystans.
Wieczorem jedli razem z Kirkiem kolację, potem
się rozstawali. Nawet nie wiedziała, co Seth właści-
wie robi wieczorami, ona bowiem zabierała synka
i szła popracować na komputerze. Czuła, że Seth
przygotowuje się do jakiegoś zadania. Znała już te
objawy. Seth potrzebował działania, przygody i pod-
niecenia. Nie powinni znów próbować być razem.
Ona mu nigdy nie wystarczy. Gdyby uległ jej prośbie
i zrezygnował z pracy, szybko by ją znienawidził.
Głupia była, wychodząc za niego, głupia, wie-
rząc, że im się uda.
Zaparkowała przed domem, z niechęcią myśląc
o kolejnej samotnej nocy. Nie zapomniała tych
przykrych słów, które mówił o jej matce. Nigdy jej
nie zrozumie, bo sam przecież tego nie przeżył, nie
doświadczył tego, co ona...
Meghan zgasiła silnik kluczykiem z breloczkiem
od Rose. Połówka serca. To właśnie jej zostanie,
kiedy Seth odejdzie. Na zawsze.
202
C ar l a C as s i d y
W domu powitała ją cisza. Głęboka, aż dzwonią-
ca w uszach, charakterystyczna dla pustego domu.
– Hej, hej? – zawołała, odwieszając płaszcz.
– Seth?
Kuchnia była pusta. Żadnego śladu przygotowań
do kolacji. Serce podeszło jej do gardła. Nie, Seth
nigdy by nie... nawet nie odważyła się do końca
sformułować swoich obaw.
Pewnie bawią się w pokoju Kirka, pomyślała,
i pędem ruszyła korytarzem. Tam też nikogo nie było.
Ani w żadnym innym pokoju. Przerażona wróciła do
salonu. Drżały jej nogi, serce waliło jak młot.
Seth mówił, że za nic w świecie nie zrezygnuje
ze swojego syna. Może przeraził się, że mu na to nie
pozwoli i po prostu zabrał Kirka ze sobą? Jest
specem od znikania. Gdyby chciał, schowałby się
tak, że nikt by go nie znalazł. Kirka też.
Nagle ktoś otworzył drzwi. Meghan odwróciła
się i... odetchnęła z ulgą.
– Seth... Bogu dzięki.
– Co się stało?
– Nie... nie mogłam cię znaleźć, ani Kirka i...
i pomyślałam, że może... może stało się coś złego...
że Kirk, że ty Kirka...
Przerwała, bo zdała sobie sprawę, jak głupie były
jej obawy, jak niesprawiedliwe wobec niego.
– O rany, Meghan. Jak mogłaś myśleć, że mógł-
bym zrobić coś takiego?
203
P re z en t o d l o s u
– Przepraszam... po prostu wpadłam w panikę...
Gdzie Kirk?
– Zaprowadziłem go do Rose – wyjaśnił Seth,
wyjmując z szafy jej kurtkę. – Masz, włóż.
– Dlaczego? Po co?
– Dziś wieczór Rose zajmie się Kirkiem. Prze-
cież mamy sylwestra. Zabieram cię na kolację.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Nie boisz
się, że ktoś cię zobaczy?
– Już mnie to nie obchodzi. – Stanął przed nią
i zapiął jej kurtkę. – Zaczekam jeszcze tylko ten
ostatni tydzień. Jeśli nie znajdziemy tych infor-
macji, będę musiał się zbierać. Sama więc widzisz,
że mamy dziś co świętować.
Uśmiechnął się, ale tylko ustami. Jego oczy
pozostały śmiertelnie poważne.
Świętować? Jak mogłaby świętować ostateczną
utratę męża... a raczej utratę serca?
204
C ar l a C as s i d y
Rozdział czternasty
Na uroczystą sylwestrową kolację Seth wybrał
Italia Gardens, restaurację, w której on i Meghan
odbyli swoją pierwszą randkę. Uznał ją za idealne
miejsce także na randkę ostatnią...
Dał sobie jeszcze tydzień na zdobycie informacji
o Simonie, ale od sześciu dni, od tamtej kłótni
w Boże Narodzenie, z trudem powstrzymywał się,
by nie zbliżać się do Meghan.
Nie było już w jego życiu miejsca na miłość do
niej i tylko fizyczny dystans mógł go ocalić.
– Mam nadzieję, że jesteś głodna – rzekł, pod-
jeżdżając na parking.
– Trochę. Dlaczego tutaj? – spytała poważnie
i spojrzała na niego.
– Bo pamiętam, jak bardzo smakowało ci ich
ravioli. To zawsze była twoja ulubiona restauracja.
– To było kiedyś – odparła i odpięła pas.
– Wolałabyś pójść gdzieś indziej?
– Nie, może być tu. – Meghan otworzyła drzwicz-
ki i chciała wysiąść, ale Seth chwycił ją za rękę.
– Meghan, nie wiem, jak z tobą, ale dla mnie ten
ostatni tydzień był najdłuższy w życiu. Mam już
dość tego napięcia. Dlaczego dla odmiany nie
moglibyśmy po prostu zjeść razem kolacji?
Przez chwilę bał się, że Meghan zaraz się roz-
płacze. Ona jednak tylko potrząsnęła głową i ode-
tchnęła głęboko.
– Dobry pomysł. – Wyswobodziła rękę i wy-
siadła z auta.
Razem weszli do przytulnej restauracji.
– Mamy zarezerwowany stolik – poinformował
Seth witającą ich przy wejściu hostessę.
Wybrał ten sam stolik, przy którym jedli swój
pierwszy wspólny posiłek. Usytuowany w rogu,
z dala od innych. Stała na nim gruba świeczka,
rzucająca ciepłe światło na obrus w biało-czerwoną
kratkę.
Kelnerka podała im karty i dyskretnie zniknęła.
W tej samej chwili Seth usłyszał odgłos spadających
na podłogę pantofli Meghan i uśmiechnął się.
– Pamiętasz, jak w czasie naszego pierwszego
wieczoru tutaj też zdjęłaś buty pod stołem?
– Nigdy tego nie zapomnę – uśmiechnęła się
Meghan. – Nigdy w życiu tak się nie wstydziłam.
206
C ar l a C as s i d y
– Szukaliśmy ich przez dwadzieścia minut ra-
zem z kelnerem – roześmiał się Seth.
W jakiś dziwny sposób czerwone pantofle Meg-
han zostały przekopane spod ich stolika aż pod
stolik obok.
– Myślałam, że zapadnę się pod ziemię ze
wstydu. Tak chciałam zrobić na tobie dobre wraże-
nie, a tymczasem w samych pończochach szukałam
pod stolikami swoich butów.
– Mnie się to wydawało urocze. Ty byłaś wtedy
taka pełna wdzięku...
Nadejście kelnerki przerwało im rozmowę. Przy-
jęła zamówienie, nalała im wino i znów zniknęła.
– Dlaczego postanowiłeś dać sobie jeszcze ty-
dzień? – spytała Meghan, pociągając łyk wina
z kieliszka.
Seth wzruszył ramionami. Dobrze wiedział,
o czym ona mówi.
– Zdałem sobie sprawę, że trzeba to skończyć.
Kiedy zjawiłem się u ciebie, myślałem tylko o od-
nalezieniu Simona. – Seth w zamyśleniu obracał
kieliszek. – Po tych dwóch tygodniach jakoś prze-
stało to być dla mnie najważniejsze.
– Cieszę się, Seth. I mam nadzieję, że już nie
czujesz się odpowiedzialny za tamtą wpadkę w Los
Angeles.
Seth nie odpowiedział od razu. Najpierw pociąg-
nął łyk wina.
207
P re z en t o d l o s u
– Częściowo wciąż tak, ale uświadomiłem sobie,
że nie do końca wszystko zależy ode mnie.
Ku jego zaskoczeniu, Meghan sięgnęła przez
stół i ujęła go za rękę.
– Nie powinieneś zadręczać się sprawami, na
które nie masz wpływu. Jesteś dobrym człowie-
kiem, Seth.
Nie na tyle jednak, byś mnie chciała, pomyślał.
Nie powiedział jednak tego głośno, bo nie chciał
psuć nastroju tego wyjątkowego wieczoru.
Ujął mocniej jej delikatną i drobną dłoń. Miał
wrażenie, że lekko drży.
– Dzięki tym dwóm tygodniom spędzonym
z tobą i Kirkiem zobaczyłem sprawy we właściwej
perspektywie. Nadal chcę znaleźć Simona, ale
wiem już, że pora pozbyć się tej obsesji i iść
naprzód.
– Pora, byśmy oboje poszli naprzód. – Meghan
uśmiechnęła się i wyswobodziła rękę.
Znów podeszła do ich stolika kelnerka, stawiając
sałatę i koszyk z pieczywem. Przez chwilę jedli
w milczeniu. Seth jednak ani na moment nie
odrywał wzroku od pięknie rzeźbionej twarzy Meg-
han. Jakby chciał ją zapamiętać na zawsze. Blask
świecy podkreślał jej wysokie kości policzkowe,
pełne usta i piękne oczy. Piegi, które zawsze
wydawały mu się takie zmysłowe i podniecające,
zdawały się tańczyć na jej alabastrowej skórze.
208
C ar l a C as s i d y
– Chyba się na mnie gapisz – zauważyła.
– Zgadza się. – Seth spuścił wzrok na sałatę.
– Seth?
Znów na nią spojrzał.
– Jeśli chodzi o Kirka... Nie będę ci przeszka-
dzać, jeśli nadal będziesz chciał go widywać.
Jej słowa go zaskoczyły. Spodziewał się raczej
kolejnej kłótni na ten temat.
– Co się tak dziwisz? Jestem matką, nie po-
tworem.
– I to wspaniałą matką – przyznał. – Wiem, że to
nie była dla ciebie łatwa decyzja.
– Właściwie nie taka trudna. – Meghan wzru-
szyła ramionami. – Rose miała rację, mówiąc, że
każdy mały chłopiec potrzebuje ojca... – Przerwała
na moment, kiedy kelnerka przyniosła im przy-
stawki, po czym mówiła dalej. – Obserwowałam cię
razem z Kirkiem. Jesteś dobrym ojcem, Seth.
– Dziękuję – rzekł po prostu.
– Nie dziękuj – zaprotestowała. – Robię to dla
Kirka, nie dla ciebie – uznała za stosowne wyjaśnić.
– Nie interesują mnie twoje motywy, jestem ci
po prostu wdzięczny, że nie musimy się dłużej o to
kłócić.
Meghan uśmiechnęła się, ale dostrzegł w jej
uśmiechu zmęczenie.
– Mam już dość kłótni, Seth. Ja też nie chcę
z tobą walczyć.
209
P re z en t o d l o s u
– To ważne, żebyśmy potrafili się dogadać. Czy
nam się to podoba, czy nie, łączy nas Kirk. I takie
jest w pewnym stopniu nasze życie i nasza przy-
szłość. Wspólna.
Szczerze mówiąc, bał się tej przyszłości. Takiej
przyszłości. Niby wspólnej, a jednak oddzielnej.
A więc Meghan nie będzie jego żoną, lecz tylko
matką syna, którego oboje kochają. Prawdopodob-
nie kiedyś się zakocha w jakimś mężczyźnie i wyj-
dzie za mąż. Ta myśl sprawiła mu ogromny ból.
Przynajmniej będzie miał Kirka. Na tym powi-
nien się skupić.
Znów skoncentrowali się na jedzeniu. A Seth
wspominał swoje dzieciństwo i to, jak bardzo
pragnął bliskiego związku ze swoim ojcem, jedne-
go jego serdecznego słowa, jednego cieplejszego
gestu.
Często o nim myślał. W ostatnim tygodniu parę
razy śnił mu się dzień jego śmierci.
– Co tak zamilkłeś? – spytała Meghan.
– Trochę się zamyśliłem.
– Nad czym?
– Nad tym, co powiedziałaś. Że kiedy się pobie-
raliśmy, właściwie prawie się nie znaliśmy.
– Skąd ci to teraz przyszło do głowy?
Seth skończył swoje danie i odsunął talerz.
– Możemy już iść? – spytał.
– Jasne – odparła zaskoczona.
210
C ar l a C as s i d y
Seth płacił rachunek i zastanawiał się, dlaczego
tak nagle zapragnął rozmawiać o swoim ojcu. Nigdy
nikomu nie mówił o tamtym dniu... o dniu, kiedy to
ostatecznie stracił nadzieję na porozumienie z tak
bardzo potrzebnym mu człowiekiem.
Z jakiegoś jednak powodu zapragnął porozma-
wiać o tym z Meghan. Teraz. Chciał, żeby zro-
zumiała dokładnie, dlaczego dla swojego syna chce
być najlepszym ojcem na świecie.
– Co się dzieje, Seth? – spytała Meghan, kiedy
jechali już do domu.
No właśnie? Co się dzieje? Skąd to nagłe pragnie-
nie, by obnażyć swoją duszę przed kobietą, od której
wkrótce odejdzie? Przestał zastanawiać się nad swą
motywacją, po prostu poszedł za głosem serca.
– Nie wiem – przyznał. – Po prostu siedziałem
tak i myślałem, dlaczego trzeba było aż rozwodu
i upływu czasu, żebyś mogła opowiedzieć mi o swo-
im dzieciństwie.
– Przed ślubem niewiele rozmawialiśmy, a i po-
tem też mało. – Meghan spuściła wzrok na swoje
splecione ręce. – Gdyby było inaczej, zrozumieli-
byśmy, jak bardzo różnią się nasze marzenia i plany
na przyszłość.
– Jedno nam się udało. Kirk.
– Tak, to nam się udało – uśmiechnęła się
gorzko Meghan.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ci jestem
211
P re z en t o d l o s u
wdzięczny, że pozwoliłaś mi na kontakty z Kir-
kiem. Chcę być dla niego dobrym ojcem. Takim,
jakiego sam nigdy nie miałem.
– Nie rozumiem.
Minęli już jej dom, ale Seth jechał dalej. Wie-
dział, że siedząc za kierownicą, łatwiej mu będzie
z nią rozmawiać.
– Okłamałem cię, mówiąc, że ojciec zginął
w wypadku.
– Okłamałeś mnie?
Seth mocno zacisnął ręce na kierownicy.
– Tak naprawdę to w wypadku zginęła moja
matka. Miałem wtedy dwadzieścia lat. Ojciec po-
pełnił samobójstwo w moje siedemnaste urodzi-
ny... a właściwie to przez całe moje dzieciństwo
zachowywał się tak, jakby już dawno nie żył...
– O Boże, Seth – szepnęła Meghan.
Nagle przypomniała sobie tamtą noc, kiedy
usłyszała, jak Seth krzyczy przez sen. Tak, wcale jej
się nie zdawało. Naprawdę krzyczał ,,tato’’.
– Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedzia-
łeś?
– Może z tego samego powodu, dla którego ty
nie opowiedziałaś o sobie. Wstydziłem się i było mi
głupio.
Tak mocno trzymał kierownicę, że aż zbielały
mu ręce, a żyły na nich wyglądały jak napięte
postronki.
212
C ar l a C as s i d y
– Zatrzymaj się – zażądała Meghan.
– Dlaczego?
– Po prostu się zatrzymaj.
Seth zjechał na pobocze i zgasił silnik.
– Po co?
– Po to.
Meghan odpięła pas, przysunęła się do niego
i mocno go objęła.
Nawet wiedząc, że wkrótce odejdzie, nie mogła
nie okazać mu swojej miłości. Nie w takiej chwili,
nie po tym, co usłyszała.
– Och, Seth, Seth. Biedny, biedny Seth – szep-
tała, gładząc go po włosach. – To straszne.
Seth położył głowę w zagłębieniu jej szyi i czuła,
jak bardzo jest spięty. Po raz pierwszy wiedziała, że
jest mu potrzebna. Naprawdę potrzebna.
– Porozmawiaj ze mną, Seth – szepnęła mu do
ucha. Wiedziała, że tylko w ten sposób odpędzi
gnębiące go demony. Rozmową, otwartą, szczerą
rozmową. – Opowiedz mi o swoim ojcu.
Seth wysunął się z jej objęć, usiadł prosto
w fotelu i patrzył przed siebie. Po chwili Meghan
mocno ujęła go za rękę. Jemu też potrzebny był ten
kontakt.
Nie pospieszała go, czekała cierpliwe. Widziała
na jego twarzy ból, wstyd, cierpienie i czekała.
Tylko tak mogła mu pomóc.
– Kochałem mojego staruszka – zaczął w końcu.
213
P re z en t o d l o s u
Mówił głosem słabym, niepewnym, drżącym, ale
mówił. – Kiedy byłem jeszcze bardzo mały, uważa-
łem go za najsilniejszego i największego człowieka
na świecie.
– Kirk pewnie tak samo myśli o tobie – uśmiech-
nęła się Meghan.
Seth spojrzał na nią z wdzięcznością.
– Kiedy miałem osiem lat, tata przestał praco-
wać. Nie wiem dokładnie, co robił... chyba sprzeda-
wał ubezpieczenia. Zrezygnował ze stałej pracy
i zaczął spędzać większość czasu w fotelu przed
telewizorem. Mama zaczęła pracować na dwóch
etatach. Dopiero teraz wiem, że wpadliśmy w kło-
poty finansowe. Wtedy tego nie rozumiałem...
– Pewnie czułeś się tak, jakby porzucili cię
oboje...
– Chyba masz rację. Tata, taki, jakiego znałem,
zniknął, a mamy nigdy nie było w domu. Z upływem
czasu z ojcem było coraz gorzej. Ciągle siedział
w fotelu owinięty pledem. Rzadko się odzywał, nigdy
się nie uśmiechał, żył w swoim własnym świecie.
Meghan lekko uścisnęła jego rękę.
– Wygląda na to, że był po prostu chory.
– Zdałem sobie z tego sprawę dopiero, kiedy
podrosłem.
– Chodził do lekarza?
– Tak, mniej więcej raz w miesiącu mama
zabierała go do psychiatry, który przepisywał mu
214
C ar l a C as s i d y
jakieś lekarstwa, ale nie widać było żadnej po-
prawy.
Seth znów położył ręce na kierownicy, jakby
szukał w niej wsparcia.
– Tego dnia... w moje siedemnaste urodziny...
wróciłem ze szkoły i zobaczyłem, że ojciec... się
zastrzelił... Po prostu wziął pistolet i strzelił do
siebie...
Zapragnęła znów go objąć, ale było coś takiego
w tonie jego głosu, co powiedziało jej, że w tej
chwili chyba tego nie chciał.
– Już od progu po...poczułem zapach prochu.
Wszedłem do salonu i zobaczyłem ojca zwisającego
z fotela. Z początku myślałem tylko o tym, że drań
zepsuł mi urodziny. Czy to nie straszne? – Seth
spojrzał prosto w oczy Meghan. – Ojciec właśnie się
zastrzelił, a ja myślę o zepsutych urodzinach.
Dostrzegła w jego oczach łzy. Zrozumiała, jak
musiało mu być ciężko przez tyle lat samotnie
zmagać się z poczuciem winy, żalem i bólem.
– Mimo że byłeś już nastolatkiem, to jednak
nadal dzieckiem, Seth. Na pewno łatwiej ci było
poradzić sobie z gniewem, niż z poczuciem krzyw-
dy. Byłeś dzieckiem.
Seth na moment zamknął oczy. Zobaczyła żyłę
pulsującą na jego szyi. Zobaczyła, że przełyka ślinę
raz, drugi. Wiedziała, że to męska duma nie po-
zwala mu rozpłakać się w jej obecności.
215
P re z en t o d l o s u
Zamilkł. Odezwał się dopiero po kilku minu-
tach.
– Nie mogłem zrozumieć, dlaczego mu nie
wystarczałem. Dlaczego nie chciał żyć... choćby
tylko dla mnie.
Meghan nie mogła już dłużej wytrzymać. Znów
mocno go objęła i przytuliła do siebie.
– Był chory. To nie miało nic wspólnego z tobą.
Był chory i cierpiał, a czasem ból jest tak wielki, że
nic nie jest w stanie go ukoić.
– Teraz, będąc dorosły, zdaję sobie z tego
sprawę, ale nie wtedy. I dlatego wiem, że muszę tu
być dla Kirka. Nie chcę, żeby przeżywał podobną
tęsknotę za ojcem jak ja.
Przez długą chwilę siedzieli w milczeniu, wtule-
ni w siebie, a Meghan gładziła go po włosach
i współczuła tamtemu siedemnastoletniemu chłop-
cu, który pierwszy znalazł swego martwego ojca.
Ojca, który sam odebrał sobie życie. W dodatku
w dniu siedemnastych urodzin swojego syna.
– Lepiej wracajmy do domu – odezwał się
w końcu Seth.
Meghan wiedziała, że pewnie już nigdy nikomu
nie opowie o śmierci swojego ojca. Miała tylko
nadzieję, że słuchając go, pomogła mu choć trochę
uporać się z demonami przeszłości. Że dawne rany
choć trochę się zabliźniły.
Była już prawie dziewiąta, więc Seth poszedł do
216
C ar l a C as s i d y
Rose po Kirka, a Meghan włączyła komputer, żeby
sprawdzić pocztę. Codziennie ściągała wszystkie
możliwe artykuły o niespodziewanym pojawieniu
się na rynku większej ilości narkotyków, ale, jak
dotąd, żaden nie naprowadził jej na trop Simona.
Dziś było inaczej. Przy czwartym z kolei ar-
tykule, zamieszczonym w jakiejś hiszpańskiej ga-
zecie, serce zaczęło jej szybciej bić. W niewielkiej
republice Madrile
ñ
ow Ameryce Środkowej pojawił
się duży przerzut heroiny i policja twierdzi, że jest
już na tropie przestępców.
Meghan włączyła drukarkę. Czuła, że to jest
właśnie ta informacja, na którą tyle dni czekał Seth.
I wiedziała, że jeśli przekaże mu tę wiadomość,
Seth odejdzie od niej na zawsze.
Wyłącz komputer, szepnął jej w duchu jakiś
cichy głos. Wyłącz i udawaj, że w ogóle go dziś nie
włączałaś.
I co dalej? Jak długo mogłaby to przed nim
ukrywać? Dzień, dwa? Tydzień? Nie ma dla nich
wspólnej przyszłości, po co więc odkładać ostatecz-
ne rozstanie?
W drzwiach stanął Seth ze śpiącym Kirkiem na
ręku.
– Zaniosę go do łóżka – rzekł.
Bezwiednie skinęła głową.
– Co robisz? – spytał po powrocie.
– Sprawdzam pocztę.
217
P re z en t o d l o s u
– Znalazłaś coś ciekawego?
– Tak – odparła po chwili wahania. Wyjęła
kartkę z drukarki i podała mu bez słowa.
Obserwowała go, kiedy czytał tę dość lakoniczną
notatkę prasową.
– To on, prawda? – W oczach Setha pojawił się
niebezpieczny błysk.
– Bardzo prawdopodobne.
– Idę zadzwonić. – Ani na moment nie wypuścił
z rąk kartki.
Zanim zdążyła choć kiwnąć głową, już go nie
było. Wyłączyła komputer. Wydawało jej się, że
jest przygotowana na tę chwilę, że będzie w stanie
spokojnie pożegnać się z Sethem. Jednak chyba się
myliła. Na ból kochającego serca nigdy nie można
się dość dobrze przygotować.
Powinna się poddać. Powiedzieć mu, że go
kocha i że akceptuje jego pracę. Powinna zrezyg-
nować ze swoich żądań, zapomnieć o obawach,
pokonać swój strach, a wtedy już na zawsze byliby
razem.
Ciągle jednak zbyt dobrze pamiętała te straszne
noce, kiedy razem z matką oczekiwały na powrót
ojca i wiedziała, że taki strach, nieunikniony prze-
cież, w końcu zniszczy jej małżeństwo z Sethem.
Czy chce takiego życia? Takiego, jakie miała jej
matka? Jakie stworzył swoim najbliższym jej oj-
ciec?
218
C ar l a C as s i d y
Nie. Nie chce. Ani dla siebie, ani dla Kirka.
– Załatwione – poinformował ją Seth, kiedy
weszła do kuchni.
– Kiedy wyjeżdżasz?
Chciała odsunąć opadający mu na czoło kosmyk
włosów, ale bała się, że za chwilę przestanie nad
sobą panować i się rozpłacze.
– Z samego rana – odparł bardzo podekscytowa-
ny. – Meghan, wiem, że dużo dla mnie zrobiłaś, ale
mam jeszcze jedną prośbę.
– Jaką?
– Jutro mnie już tu nie będzie. Będę przyjeżdżał
tylko w odwiedziny do Kirka. Ale daj mi jeszcze
jedną noc, jedną wspólną noc, zanim odejdę.
Chciała mu odmówić, powiedzieć, że żąda za
wiele. Jednak nie umiała się przed nim bronić.
Przecież jutro już go tu nie będzie. Mają więc dla
siebie tylko tę jedną noc. A potem czeka ją tylko
smutek, samotność i tęsknota.
Kiedy otworzył ramiona, podeszła do niego i po-
zwoliła się objąć, świadoma, że to kolejny błąd.
Przy nim jednak coraz trudniej jej było myśleć
racjonalnie.
219
P re z en t o d l o s u
Rozdział piętnasty
Obudziła się przed świtem. Jeszcze zanim ot-
worzyła oczy, wiedziała, że Seth odszedł. Wyciąg-
nęła rękę i w miejscu, gdzie jeszcze niedawno było
ciepło, poczuła zimną pustkę.
– Szczęśliwego Nowego Roku – powiedziała na
głos, powstrzymując łzy. Powtórzyła słowa Setha,
które wyszeptał jej do ucha tuż po tym, jak się
kochali.
Wydawało się jej, że boli ją całe ciało, ale niczego
nie dało się porównać z bólem, który czuła w sercu.
Z trudem zwlokła się z łóżka, sprawdziła, czy
Kirk jeszcze śpi i poczłapała do kuchni, aby zrobić
sobie kawę.
Panująca w całym domu cisza jeszcze nigdy nie
była tak przytłaczająca. A ona jeszcze nigdy nie
czuła się tak beznadziejnie samotna.
Patrzyła na kapiącą do dzbanka kawę i wciąż
czuła zapach i ciepło Setha, jego pocałunki i piesz-
czoty.
Nagle postanowiła, że musi natychmiast wziąć
albo prysznic, albo gorącą kąpiel w wannie. Musi
zmyć z siebie ten prześladujący ją zapach.
Zajrzawszy po drodze do Kirka i upewniwszy się,
że nadal spokojnie śpi, poszła do łazienki i wzięła
długą gorącą kąpiel.
Szorowała całe ciało mydłem pachnącym trus-
kawkami, wiedząc, że usunie nim zapach Setha ze
swojej skóry, ale niestety nie usunie żadnym myd-
łem pamięci o swoim byłym mężu, nie usunie go
ani ze swojego serca, ani ze swoich myśli. Będzie
ciągle o nim myślała i ciągle będzie bolało ją serce
na wspomenie tego, że go straciła, a raczej, że sama
się go wyrzekła w imię spokojnego życia.
Po kąpieli ubrała się. Nałożyła dżinsy i sweter
i wróciła do kuchni na jeszcze jedną filiżankę kawy.
Przynajmniej Kirk zyskał ojca, pomyślała, by się
choć trochę pocieszyć. On zyskał ojca, ale ona
straciła miłość swojego życia.
Godzinę później Kirk się obudził i właśnie
siedziała z nim w kuchni nad śniadaniem, kiedy
zadzwonił dzwonek. W drzwiach stała Rose, jak
zwykle w jednym ze swoich fartuchów i w płaszczu.
W ręku trzymała naczynie z zapiekanką.
– Szczęśliwego Nowego Roku! – wykrzyknęła
221
P re z en t o d l o s u
wesoło. Minęła Meghan i wparowała prosto do
kuchni. – Gdzie Steve? Nie mów, że jeszcze śpi?
– Nie, nie śpi – odparła chłodno Meghan. – Wy-
jechał. I nie nazywa się Steve, tylko Seth.
– Wiedziałam! – krzyknęła triumfująco Rose.
– Cały czas czułam, że ten przystojniak to twój
były mąż. Mam nadzieję, że nie zniknął na dłu-
go. Ta zapiekanka to tradycyjna noworoczna po-
trawa z moich stron. Przynosi szczęście w no-
wym roku.
Meghan wybuchnęła płaczem.
– Och, nie. Usiądź, maleńka. – Rose posadziła
Meghan na krześle, sama usiadła naprzeciwko
i czekała, aż ta się uspokoi.
– Mama – zawołał Kirk.
– Tak, słonko, już w porządku. – Meghan otarła
łzy, nie chcąc denerwować synka. Dała mu do
zabawy samochodziki i wróciła do stołu.
– No, to teraz mów – zażądała Rose. – Widzę, że
masz na to ochotę.
Rzeczywiście miała.
Opowiedziała sąsiadce
o swoim dzieciństwie, o pracy ojca, o lękach matki
i o swoim strachu.
Wyjaśniając Rose, co zniszczyło jej małżeństwo,
powiedziała, że Seth pracuje jako konsultant w fir-
mie prowadzącej interesy w krajach znajdujących
się w stanie wojny. Taka była przykrywka dla jego
prawdziwego zajęcia.
222
C ar l a C as s i d y
– Jego praca wymaga ciągłych podróży w nie-
bezpieczne rejony – dodała. – Po ślubie chciałam,
żeby z tego zrezygnował. Chciałam, żeby robił coś
bezpieczniejszego i żeby zawsze był przy mnie.
Kocham go, ale nie potrafię żyć w tym lęku, który
towarzyszył mi przez całe dzieciństwo.
– A on odmówił?
Meghan skinęła głową.
– Seth kocha swoją pracę. Teraz wiem, że
w jednym miał rację. Matka wyrządziła mi nie-
dźwiedzią przysługę. Była dorosła i nie powinna
obarczać dziecka swoimi lękami. Seth mówi, że
zaraziła mnie swoim strachem.
– Czy twój ojciec wiedział, że tak się o niego boi?
– Chyba nie.
Co rano matka żegnała go w drzwiach i nigdy nie
powiedziała ani słowa o dławiącym ją strachu.
Dziwne, ale zapomniała zupełnie o radości
i uldze matki, kiedy witała ojca wracającego o po-
ranku.
– I nigdy nie poprosiła go, żeby zmienił pracę?
Meghan spojrzała na nią zdziwiona.
– Nie, chyba nie... A raczej... na pewno nie.
Nie, matka nigdy by o to nie poprosiła. Nawet
jeśli umierała ze strachu za każdym razem, kiedy
znikał za drzwiami, nigdy nie próbowała sugerować
mu, aby zmienił zawód. Za to zawsze cieszyła się
każdym jego powrotem.
223
P re z en t o d l o s u
Czyżby Meghan nie miała racji, oczekując od
Setha, że zrezygnuje z tego, kim jest? Zawsze był
taki dumny ze swojej pracy, zresztą tak jak i jej
ojciec. Jeden i drugi służył swojemu krajowi, zwal-
czając zło na tym świecie. Ojciec jako policjant,
a Seth jako tajny agent... Czyżby więc myliła się,
oczekując, że ona będzie dla tych mężczyzn waż-
niejsza od ich szlachetnej misji? Ojciec miał porzu-
cić dla matki służbę w szeregach policji, a jej mąż
miał porzucić dla niej zaszczytną pracę, która
dawała mu satysfakcję? Dlaczego ona i jej matka
miały być warte aż takiego poświęcenia? W imię
takich wartości jak zapewnienie spokojnego życia
rodzinie? W imię miłości? A może jednak miłość
jest więcej warta niż służba krajowi? Tylko dlaczego
nie można pogodzić jednego z drugim? Może przez
egoizm kobiet? A może przez egoizm mężczyzn?
Meghan już zupełnie nie wiedziała, jaka jest
prawda. Pogubiła się w swoich rozważaniach.
Rose sięgnęła przez stół i poklepała ją po ręce.
– Jestem pewna, że wszystko się między wami
ułoży, maleńka. Widziałam, jak na ciebie patrzy.
Pasujecie do siebie jak dwie połówki jabłka.
Rose wstała i wskazała ręką zapiekankę.
– Zjedz choć trochę. Naprawdę jest dobra. Póź-
niej przyjdę po naczynie.
Chwilę potem zatrzasnęły się za nią drzwi.
,,Wszystko się między wami ułoży’’. Wciąż
224
C ar l a C as s i d y
brzmiały jej w uszach pełne optymizmu słowa
Rose. Wiedziała, że tak nie będzie. Za późno. Znów
pozwoliła Sethowi odejść.
Nie miała pojęcia, kiedy wróci. Nie omówili
planu jego spotkań z Kirkiem, zresztą w pracy
Setha trudno w ogóle mówić o jakimś stałym
harmonogramie spotkań z dzieckiem.
Pewnie od czasu do czasu po prostu pojawi się na
jej ganku, a ona przyjmie go serdecznie, bo wie
przecież, że kocha on Kirka, a Kirk kocha jego.
I ona też go kocha i czy są małżeństwem, czy nie,
zawsze będzie się o niego martwiła. Była głupia,
myśląc, że kiedy Seth zrezygnuje ze swojej pracy,
będą żyli długo i szczęśliwie. On bez swojej pracy już
nie będzie tym samym Sethem, którego pokochała.
Pozwoliła, by przykre przeżycia z jej dzieciństwa
miały wpływ na jej przyszłość, zamiast zdać się na
głos serca. Idiotka!
Pragnie go teraz i zawsze będzie go pragnęła, bez
względu na to, czy jest agentem SPEAR, czy
zwykłym śmieciarzem. Tylko dlaczego uświadomi-
ła sobie to dopiero teraz, kiedy jest już za późno?
Za późno...
Seth odszedł... a ona znów nie wie, kiedy go
zobaczy. Nawet nie wie, czy Seth przeżył tę kolejną
niebezpieczną misję... Czy w końcu złapał tego
przeklętego Simona, czy może ten zdrajca Simon
złapał jego i zabił...
225
P re z en t o d l o s u
W oczach Meghan znów pojawiły się łzy.
Kocha Setha i pragnie, aby stał się częścią jej
życia... tym razem już bez żadnych warunków.
Weźmie go takim, jaki jest. Nauczy się tolerować
jego pracę.
Łzy płynęły jej po twarzy strumieniami, kiedy
uświadomiła sobie, jaką była idiotką.
Seth odszedł ze świadomością, że nie ma dla
ich małżeństwa żadnych szans na przyszłość.
Dlaczego więc miałby do niej wracać? Kiedy
któregoś dnia pojawi się z wizytą u Kirka, ona
już nie będzie dla niego ważna, nie będzie jej
kochał.
Za późno.
Za późno poszła po rozum do głowy.
Następne dwadzieścia cztery godziny były dla
niej męczarnią. Każdą wolną chwilę spędzała przy
komputerze, łącząc się, z kim tylko mogła, wcho-
dząc w pliki, do których nie miała prawa, byle tylko
dowiedzieć się, co się stało w Madrile
ñ
o.
Na próżno. Żadnych wiadomości. Co się tam
dzieje? Czy Simon jest w Madrile
ñ
o? Czy Seth też
tam jest? Czy był jakiś nalot? Czy Sethowi nic się
nie stało?
W nocy te wszystkie myśli nie dawały jej spać.
Przewracała się z boku na bok i modliła się już tylko
o bezpieczeństwo Setha. Zrozumiała, że na zawsze
226
C ar l a C as s i d y
straciła szansę na wspólne z nim życie, jednak
chciała wiedzieć, czy u niego wszystko w porządku.
Nazajutrz wstała jeszcze przed świtem. Stanęła
w kuchennym oknie i patrzyła na padający śnieg.
Czy to możliwe, że zaledwie tydzień temu razem
z Sethem i Kirkiem lepili w tym ogródku bałwana?
Czy to możliwe, że zaledwie tydzień temu Seth
podarował jej nocną koszulę, taką jak dla panny
młodej?
Czy zaledwie dwa tygodnie temu, wysiadając
z auta, zastała go na swoim ganku? Poczuła wtedy
maleńką iskierkę nadziei, że może... może stoi tam,
bo mu na niej zależy, bo ją kocha...
I kochał ją, zależało mu na niej, ale ona znów go
odtrąciła i teraz wszystko już stracone.
Nalała sobie kawy i usiadła przy komputerze,
z nadzieją, że znajdzie wreszcie jakieś informacje
o wydarzeniach w maleńkiej republice Madrile
ñ
o.
Dopiero koło południa pojawiły się pierwsze
wiadomości o przechwyceniu ogromnego przemytu
heroiny. I o aresztowaniu winnych przez miejscową
policję.
– Tak – szepnęła. – Oczywiście.
Wiedziała, że ta akcja to kolejny sukces SPEAR.
Jednak agencja jako organizacja tajna i wobec tego
nieistniejąca w mediach, musiała pozostać w cieniu.
W aktualnych wiadomościach nie było ani słowa
o ewentualnych rannych czy zabitych.
227
P re z en t o d l o s u
Seth! Mój kochany Seth! Czy ty żyjesz?! – woła-
ło jej jak zwykle tchórzliwe serce. I znów modliła
się o jego bezpieczeństwo.
Następnego dnia o wydarzeniach w Madrile
ñ
o
pisała cała krajowa prasa. Szczegóły były jednak
zbyt skąpe, by ją uspokoić.
Wieczorem, kiedy już położyła Kirka do łóżka,
włożyła na siebie jedną z flanelowych koszul Setha
i usiadła przed kominkiem.
Wpatrując się w buzujący ogień, nie widziała
czerwonych płomieni, ale śmiejące się zielone oczy
Setha... jego oczy zamglone pożądaniem. Widziała
go z Kirkiem...
Kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, była pewna,
że to Rose znów przyniosła jakieś smakołyki.
Starsza pani wierzyła, że jedzenie jest najlep-
szym lekarstwem na smutki. Szczególnie czeko-
ladowe ciasto.
Na progu stał Seth. Wyraźnie zmęczony, nieogo-
lony, ale mimo to tryskający energią.
– Musimy porozmawiać – rzekł bez żadnego
wstępu.
A więc jest cały i zdrowy. Bezpieczny. Coś
jednak było nie tak. Wyczytała to w jego oczach.
W salonie od razu chwycił ją za ramiona.
– Mamy go. Mamy go. Siedzi na posterunku
policji w Madrile
ñ
o. Simon jest skończony.
228
C ar l a C as s i d y
– Och, Seth, tak się cieszę.
Chciała go objąć, przytulić, powiedzieć mu, że
wszystko jej jedno, co on robi, jeśli tylko kocha ją
i Kirka. Jeśli chce, by byli razem, i razem, jak
rodzina, wychowywali synka, to ona się zgadza...
Zauważyła jednak jego ostre spojrzenie i nie od-
ważyła się podejść do niego.
– Co się stało? – spytała w końcu.
Może przez te dwa dni zrozumiał, że właściwie
to wcale jej nie kocha. Może wrócił, żeby powie-
dzieć jej, że popełnił błąd, że nie jest stworzony na
ojca, że zgadza się na jej dawne żądanie i że na
zawsze znika z ich życia.
– Usiądź, Meghan. – Posadził ją na kanapie.
Dorzucił do kominka i stanął obok, tyłem do niej.
– Odkąd stąd wyjechałem, miałem dużo czasu
na myślenie – zaczął.
Meghan zamknęła oczy. Bała się słów, które na
zawsze usuną go z jej życia.
Za późno. Za długo czekałaś. Nie powiedziałaś
mu, że kochasz go tak bardzo, że zgadzasz się na to,
kim jest, że może sobie być, kim chce, byle był
z tobą...
– Ja też myślałam, Seth...
Odwrócił się ku niej i powstrzymał ją gestem
dłoni.
– Czekałem dwa dni, żeby ci to powiedzieć,
więc powiem.
229
P re z en t o d l o s u
Meghan niepewnie skinęła głową. Czuła, jak
ogarnia ją strach.
– W dniu, kiedy umarł mój ojciec, matka
przyznała, że nigdy nie powinna go prosić, żeby
zmienił pracę. Że od kiedy przestał być agentem
FBI, przestał być sobą. Zapomniałem o tym,
podświadomie jednak chyba zawsze to we mnie
tkwiło.
Za
każdym
razem,
kiedy
myślałem
o zmianie pracy, byłem przerażony. To był wręcz
fizyczny strach. Bolało mnie w piersiach, serce
waliło mi jak oszalałe i byłem pewien, że jeśli się
wycofam, umrę.
– Och, Seth, dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Jak mogłem się do tego przyznać? Jestem
agentem SPEAR. Powinienem być silny i odważny.
Jak mogłem się przyznać do takiego paraliżującego,
irracjonalnego strachu?
Seth gwałtownie odwrócił się i podszedł do
kanapy. Ukląkł u stóp Meghan i szepnął:
– Bałem się, że jeśli zrezygnuję z tej pracy,
skończę jak mój ojciec. Że właduję sobie kulkę
w łeb. Co stałoby się wtedy z tobą i Kirkiem?
Ujął jej dłonie i poczuła, że drży.
– Kiedy jednak uświadomiłem sobie źródło
swojego strachu, tym samym się od niego uwol-
niłem. Nie jestem moim ojcem i nigdy nie zrobię
Kirkowi tego, co on zrobił mnie. Kocham cię,
Meghan. Chcę, żebyś znów była moją żoną. Już się
230
C ar l a C as s i d y
nie boję. Zrezygnuję z pracy, jeśli dzięki temu
będziemy szczęśliwą rodziną. Ty i Kirk jesteście
dla mnie najważniejsi.
Meghan odetchnęła z ulgą. Teraz przyszła ko-
lej na nią. Teraz ona mogła zapewnić go o swojej
miłości.
– Nie, Seth, to bez sensu. Jesteś stworzony na
agenta SPEAR i nie mogę, a raczej nie chcę ci
tego odbierać. Tylko wtedy będziemy szczęśliwą
rodziną, jeśli pozostaniesz w SPEAR, ale obiecaj
mi, że w każdej akcji będziesz teraz ostrożniej-
szy, żebyś zawsze mógł wrócić do mnie i swojego
syna.
Seth, wyraźnie zaskoczony, wstał, przyciągnął ją
do siebie i mocno przytulił.
– Jesteś pewna? – Czekając na jej odpowiedź,
aż wstrzymał dech.
– Na sto procent. – Meghan ujęła w dłonie jego
twarz. – Kocham cię, Seth, i przez te dwa ostatnie
dni zrozumiałam, że nieważne, czy jesteśmy razem,
czy nie. Nawet kiedy jesteśmy osobno, kocham cię.
Niepokoję się o ciebie i modlę o twój bezpieczny
powrót. Mogę więc albo poddać się temu lękowi
i wtedy już nigdy nie będziemy razem, albo poko-
nać mój strach i cały czas pocieszać się myślą, że na
pewno wrócisz do domu i znów będziemy razem,
szczęśliwi w czasie ofiarowanym nam przez los
między twoimi kolejnymi zadaniami. Zakochałam
231
P re z en t o d l o s u
się w bardzo zdolnym agencie SPEAR i chcę być
jego żoną...
Lekki pocałunek, jaki złożył na jej wargach,
przerwał to wyznanie.
– Och, Meghan. A już bałem się, że może na
wszystko za późno. Że mój upór pewnie wszystko
zniszczył.
– Ja bałam się dokładnie tego samego. Bałam
się, że czekałam zbyt długo, by uświadomić sobie,
że pragnę, abyś dzielił ze mną życie, bez stawiania
ci jakichkolwiek warunków. Taka miłość nazywa
się bezwarunkowa i jest to chyba jedyna prawdziwa
miłość, prawda?
– Wyjdź za mnie, Meg. Wyjdź za mnie i uczyń
mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
– Dobrze, ale pod jednym warunkiem... że
nadal będziesz agentem operacyjnym SPEAR.
Mężczyzna, którego kocham, wierzy w to, o co
walczy, to człowiek oddany wielkiej sprawie. Nie
wyobrażam sobie, byś mógł robić coś innego. Ko-
cham cię, Seth, takim, jaki jesteś.
W jego pocałunku była obietnica. Obietnica
takiej przyszłości, o jakiej mogła tylko marzyć.
Na dźwięk telefonu zesztywniał.
– Ja odbiorę – rzekł i podniósł słuchawkę.
– Tak... tak... nie. No, trudno.
Odpowiadał monosylabami, więc domyśliła się,
że rozmawia z kimś ze SPEAR.
232
C ar l a C as s i d y
Serce waliło jej jak oszalałe. Czy odzyskała go
tylko po to, by tak szybko znów utracić? Mieli
zaledwie pięć minut, by porozmawiać o swojej
wspólnej przyszłości.
Mówił tak cicho, że nie słyszała słów. Kiedy
odłożył słuchawkę, wsunął ręce w kieszenie i spoj-
rzał jej prosto w oczy.
– Simon znów uciekł. Był na posterunku policji
w Madrile
ñ
o...
– Och, nie!
– I wziął zakładniczkę, agentkę SPEAR, Mar-
garitę Alfonsę de las Fuentes. Szczegółów jeszcze
nie znam. Jonasz dowiedział się o tym, kiedy leciał
do Madrile
ñ
o. Teraz jest już w drodze powrotnej do
centrali.
– I co? Ty też musisz wyjechać? – Starała się nadać
swemu głosowi jak najbardziej obojętne brzmienie.
– Tak, muszę. – Podszedł do niej i wziął ją
w ramiona. – Ale nie jadę do Madrile
ñ
o. Powiedzia-
łem im, że z tym zadaniem będą musieli poradzić
sobie sami.
– No, to dokąd jedziesz?
– Należy mi się trochę odpoczynku, więc wy-
bieram się z moją żoną i synem na miesiąc miodo-
wy. Znam pewne miejsce w Kalifornii, idealne na
podróż poślubną.
– Seth... – Tylko tyle zdążyła powiedzieć, bo
zamknął jej usta pocałunkiem.
233
P re z en t o d l o s u
Wiedziała już, że tym razem im się uda. Są dla
siebie stworzeni. Ten powrót Setha to jak prezent
od losu. Wierzyła, że czeka ich wspólne życie pełne
miłości... miłości bezwarunkowej.
234
C ar l a C as s i d y