Anne–Lise Boge
GRZECH PIERWORODNY XXIV
RÓŻE Z LODU
Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w
gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie
mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.
ROZDZIAŁ 1.
Sivert wcisnął się za wielką skrzynię i wstrzymał oddech. Na dole, przy wejściu słychać
było wołania i hałasy. Przestraszone głosy norweskie mieszały się z ostrymi niemieckimi.
Prześladowcy, tupiąc głośno, wbiegali po schodach. Ktoś kopniakiem otworzył drzwi, a
potem samotna żarówka pod sufitem rozbłysła mdłym blaskiem. Światło kilku silnych
kieszonkowych latarek wdarto się na strych. Raz po raz ktoś kopał w kolejne drzwi. Kroki
coraz bardziej zbliżały się do komórki, w której, cichutko niczym myszy, leżeli obaj
uciekinierzy. W końcu komórka została otwarta i kilka strumieni światła roztańczyło się po
ś
cianach. Poszukujący kopali wściekle jakieś przedmioty, a potem również ściany.
- Nichts - powiedział zirytowany głos. - Uberhaupt nichts.
Po chwili drzwi zamknięto, a odgłosy oddalających się kroków słychać było słabiej.
Sivert leżał z głośno bijącym sercem. Był przygotowany na to, że w każdej chwili mogą
się pojawić jacyś nowi ludzie. Wiedział, że nie ustąpią tak łatwo. Ale minuty mijały, a nikt
nie przychodził.
Hałasy przy wejściu też przycichły. Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk zapalanego silnika
i odjeżdżającego samochodu. Sivert przyłożył skaleczoną rękę do ust i próbował wylizać ranę
do czysta. Czuł pulsowanie w całym ciele, przez moment przemknęła mu przez głowę
przerażająca myśl, że być może ta rana w przyszłości przeszkodzi mu w grze. Natychmiast
jednak odepchnął lęk od siebie. Teraz trzeba przede wszystkim ratować życie.
Nie wiedział, jak długo tak leży za tą wielką skrzynią. Mdły blask żarówki pod sufitem,
której nikt nie zgasił, tworzył głębokie cienie na mrocznym strychu.
- Sivert - David mówił półszeptem. - Sivert.
- Tak, leżę tutaj.
- Mam wrażenie, że odjechali.
- Ale jeśli zostawili jakichś wartowników?
- Z tym musimy się liczyć. Powinniśmy jednak postarać się zniknąć stąd przed świtem.
Musimy wyjechać pod osłoną nocy.
Sivert wyprostował plecy i wyłonił się zza skrzyni. Otarł twarz brudną ręką.
- Teraz to już na pewno nie ulega wątpliwości, że cię tropią - stwierdził cicho. - I myślę,
ż
e nie ustąpią, dopóki cię nie dopadną.
- Nie ustąpią, i dlatego musimy uciekać dalej.
David wyczołgał się ze swojej kryjówki. Wstał, otrzepał spodnie. Jedna nogawka była
rozdarta aż do biodra.
- Z pewnością rozstawili przy drodze patrole.
- Tak, ale sądzę, że koncentrują się raczej na drogach wiodących do szwedzkiej granicy.
W każdym razie taką mam nadzieję. Musimy skorzystać z tej szansy, Sivercie - powtórzył. -
Nie możemy tutaj tkwić nie wiadomo jak długo.
Na palcach przeszli przez pomieszczenie i stanęli w drzwiach strychu, nasłuchując jakichś
dźwięków z dołu, z sieni. Domostwo jednak pogrążone było w nocnej ciszy. David poszedł
przodem. Gestem przywoływał Siverta.
- No a co z twoimi rzeczami? Co z papierami?
- O tym powinienem po prostu zapomnieć. Nie odważyłbym się pójść jeszcze raz do
swojego mieszkania.
Cicho zeszli po schodach, gdzie nikt ich nie zatrzymał, nikt się też nigdzie nie odezwał.
David ostrożnie otworzył drzwi na podwórze i wysunął przez nie głowę. Dziedziniec
pogrążony był w głębokich ciemnościach. Z ulicy za domem od czasu do czasu słychać było
dźwięk samochodu, poza tym panowała cisza. David gestem przywołał Siverta i weszli do
pełnej przeciągów, ciemnej bramy. Nigdzie ani znaku życia. Zatrzymali się przy wyjściu.
- Po drugiej stronie ktoś może stać - szepnął Sivert. - Pozwól, że ja pójdę pierwszy. Jeśli
ktoś tam jest, to mogę powiedzieć, że...
- Nie, ja idę pierwszy - David przytrzymał go ręką. - Jeśli tam ktoś jest, to lepiej, żebym ja
został schwytany. Ty możesz się ukryć na strychu, a potem wrócisz do Inndalen. Obiecaj mi
to, Sivercie! - Uścisnął rękę Siverta i wyszedł. Wkrótce zniknął.
Sivert wciąż stał z bijącym sercem. Puls dudnił w całym ciele. Znowu ostrożnie rozejrzał
się wokół. David był w drodze do niewielkiej ciężarówki, zaparkowanej kilka metrów dalej.
Nikt za nim nie wolał. Wszędzie panowała cisza. Sivert, nie oglądając się, również pobiegł w
stronę samochodu. David otworzył drzwiczki. Bez słowa podał Sivertowi kluczyki i wślizgnął
się do ciężarówki. Leżały tam jakieś puste papierowe worki oraz wełniany koc. Ułożył się w
jednym narożniku, przykrył kocem i workami.
- Jedź - szepnął do Siverta. - I niech Bóg ma nas w opiece.
Dla Siverta była to najdłuższa w życiu podróż samochodem. Panowały niemal
nieprzeniknione ciemności, droga była wąska i wyboista, wiele razy znajdował się
niebezpiecznie blisko głębokiego rowu, nie miał przecież żadnego doświadczenia w
prowadzeniu samochodów. A przez cały czas nie opuszczała go myśl, że w każdej chwili
mogą zostać zatrzymani przez niemiecki patrol lub droga zostanie przed nimi zamknięta. I
wtedy wszystko skończy się prawdziwą katastrofą, tego był niemal pewien.
Po blisko trzygodzinnej jeździe zatrzymał samochód na pustym rozstaju dróg, wysiadł i
otworzył tylne drzwi.
- Halo, jak ci się wiedzie?
- Jestem okropnie poobijany - jęknął David, wyczołgując się spod koca. - Poza tym jednak
cieszę się bardzo z każdym kilometrem, który przybliża nas do celu, a nikt nas nie
zatrzymuje. Jest mało prawdopodobne, by Niemcy wysłali do odległych dolin wiadomość, że
im uciekłem.
- Zwyczajna kontrola zawsze może się zdarzyć.
- Też o tym wciąż myślę - westchnął David, zeskakując na ziemię. - Dobrze jest
rozprostować kości. I opróżnić pęcherz. Od dawna bardzo mi się chciało.
- No i mnie też - przytaknął Sivert, rozpinając spodnie. - Myślałem, że z tobą jest tak
samo.
Załatwili swoje potrzeby i stali potem jeszcze chwilę przy samochodzie, wchłaniając ostre
nocne powietrze. Przez cały czas towarzyszyła im niezła pogoda. Teraz pojawiły się pierwsze
płatki śniegu.
- Mam nadzieję, że nie rozpęta się śnieżyca - rzekł Sivert w zamyśleniu. - Nie jestem,
niestety, doświadczonym szoferem, który może prowadzić w każdych warunkach.
- Świetnie dajesz sobie radę - dodawał mu otuchy David. - A to nie wygląda mi na jakąś
zadymkę. Po prostu trochę poprószy. A jak tam z twoją raną? - dodał, ujmując rękę Siverta.
- Opatrzymy w domu. Nie jest z nią najlepiej - przyznał Sivert i znowu przyłożył usta do
pulsującej rany.
Nie chcieli już tracić więcej czasu. Byli na to zbyt niespokojni.
- Co miałbym powiedzieć, gdybym został zatrzymany?
- Powinieneś próbować jakoś ich zagadać, wydostać się z tego.
Ciekawe, co by też to miało znaczyć, myślał Sivert, siadając znowu za kierownicą. Na
moment przymknął obolałe oczy i zaczął się modlić, by Bóg pozwolił im dostać się cało do
domu. Musiał przyznać, że nieczęsto się w swoim życiu modlił. Nie powinien więc chyba
oczekiwać, że Pan Bóg natychmiast go wysłucha, człowieka, który przypomina sobie o Bogu
tylko wówczas, gdy znajdzie się w prawdziwej potrzebie. Bóg Ojciec nie lubi takich. Ale
modlił się z wielką wiarą w czasie, kiedy oczekiwali Johannesa. Modlił się o to, żeby dziecko
urodziło się zdrowe i nieokaleczone. To nie było takie oczywiste ani dla niego, ani dla
Tordhild, są przecież bardzo blisko ze sobą spokrewnieni. Widocznie jednak Bóg spojrzał na
nas łaskawie, pomyślał Sivert - jeśli to tylko nie zwyczajny przypadek, że dziecko urodziło
się bez najmniejszej wady. Wolał jednak nie myśleć, że to przypadek.
- Spójrz na nas łaskawie, Boże - szeptał, a biały obłok pary unosił się nad jego głową. -
Wybaw nas z tej opresji!
Nie był pewien, czy to Bóg tak wszystko urządził, ale kiedy zaczęło dnieć, zjechali z
głównej drogi i skierowali się w stronę Inndalen. Sivert bał się tak okropnie, że kręciło mu się
w głowie, kiedy prowadził samochód przez uśpione Surnadalen. Bo tam, jak wiedział, aż się
roi od Niemców. Nikt ich jednak nie zatrzymał. Dopiero gdy samochód skręcił ku Gjelstad,
odetchnął nareszcie, wydając z siebie przeciągły jęk. Byli uratowani!
Gjelstad leżało mroczne i wielkie w szarym brzasku. Przejechał obok i zaczął zjeżdżać w
dół ku Inndalen. Kiedy rodzinna wieś wyłoniła się przed nim z mroku, poczuł ukłucie w sercu
z radości i wdzięczności. Blada plama złocistego światła rozjaśniała na wschodzie niebo nad
górami, świadcząc, że dzień będzie pogodny.
Dopiero kiedy wprowadził samochód na mały dziedziniec obejścia na Wzgórzu i wyłączył
silnik, wróciły emocje. Oparte na kierownicy ręce zaczęły drżeć i Sivert nie mógł tego
opanować. Czuł, że ma łzy w oczach, zdrową ręką ocierał twarz. W końcu głęboko i z
drżeniem wciągnął powietrze, po czym - sztywny i obolały - wysiadł z samochodu. Znowu
poszedł do tyłu i otworzył drzwi z tamtej strony.
- Żyjesz jeszcze?
- Oczywiście - odparł David i wyczołgał się z wnętrza. - Wprost nie mogę uwierzyć, że to
prawda. Rzeczywiście dotarliśmy do celu?
- Tak, jesteśmy w Inndalen - przytaknął Sivert. Wyjął swój plecak z samochodu i znowu
zamknął drzwi. - A ja mieszkam tutaj. To jest Wzgórze.
David stał i rozglądał się wokół w ciągle w szarym świetle poranka.
- Wygląda mi to na fantastyczne miejsce - powiedział, kładąc rękę na ramieniu Siverta. -
Przyjrzę się lepiej za dnia. Chciałbym przyjechać tutaj w zupełnie innej sprawie. A tak będę
się musiał ukrywać. Gdzie jest to miejsce, w którym zamieszkam?
Sivert odwrócił się i wskazał dłonią ku letnim oborom.
- Parcela leży tam w górze. Jest to dom dwojga naszych służących ze Stornes. Na czas
twojego pobytu oni przeprowadzili się do dworu. Stamtąd przynajmniej będziesz miał bardzo
piękny widok - dodał z niepewnym uśmiechem.
David przygładził włosy i próbował uporządkować jakoś swoje pogniecione, brudne
ubranie.
- Pomyśleć, że wyszliśmy z tego cało - szepnął cicho. W jego głosie słychać było głębokie
wzruszenie. - Przez cały czas nie miałem odwagi uwierzyć, że nam się to uda.
- Ani ja - przyznał Sivert. - Ja nieczęsto zwracam się do Pana Boga, ale ostatniej nocy
robiłem to wielokrotnie.
- W takim razie było nas dwóch - skinął głową David. Położył obie ręce na ramionach
Siverta i spojrzał mu prosto w oczy. - Nigdy ci tego nie zapomnę, Sivercie. Nigdy.
- Jeszcze nie dotarliśmy tak naprawdę do celu - wtrącił Sivert nieco skrępowany. - Zresztą
to samo zrobiłbyś dla mnie, jestem o tym przekonany.
Przez chwilę stali w milczeniu naprzeciwko siebie. Kiedy w kuchni zapalono światło,
Sivert odwrócił się.
- Tordhild musiała słyszeć samochód - rzekł. - Chodźmy, zjemy coś, zanim odprowadzę
cię na górę. Musimy wyjść z domu, dopóki dzieci śpią. Wprawdzie Johannes o tobie wie, ale
Marilena jest za mała.
- Myślisz, że to rozsądne opowiadać o mnie synowi? Ile on ma lat?
- Dwanaście i pół. Ale ja nic nie mógłbym zrobić bez jego wiedzy, Davidzie. On mi
towarzyszy we wszystkim. Można jednak na nim polegać - dodał. - To, że Johannes został
wtajemniczony, nie stanowi żadnego zagrożenia.
David skinął głową.
- Sam wiesz najlepiej, Sivercie. Ufam ci. Myślałem tylko, że dla chłopca w jego wieku to
wielka odpowiedzialność dźwigać taką tajemnicę.
Na to Sivert nie odpowiedział. Kopnął lekko jedno koło samochodu.
- A co zrobimy z tym?
- Też się zastanawiałem. Powinniśmy się go pozbyć najszybciej, jak to tylko możliwe,
ż
eby nie przyciągał niczyjej uwagi, chociaż akurat tego nikt by nie wiązał bezpośrednio Z
moim zniknięciem. - Zawahał się na moment, potem mówił dalej: - Skoro jednak ty nie masz
samochodu, to być może wydawałoby się ludziom dziwne, że nagle coś takiego stoi na twoim
dziedzińcu?
- Masz rację, nie możemy go tu zostawić - przyznał Sivert. - Najpierw schowam go w
stodole, a potem, kiedy będzie okazja, pojadę do Trondheim i zostawię samochód przed
twoim mieszkaniem. Mam nadzieję, że ten, który ci go pożyczył, zachował dodatkowe
kluczyki?
- Z pewnością tak, poza tym chyba liczy, że go odzyska. Dokumenty i karta wozu leżą w
bocznej kieszeni obok przedniego siedzenia. Powinieneś to wiedzieć, na wypadek gdybyś
został zatrzymany. ..
- O, gdyby do tego doszło, to powiem, że pożyczyłem samochód od przyjaciela.
David skinął głową. Drzwi wejściowe do domu otworzyły się. Na ganek wyszła Tordhild.
- Nie macie zamiaru się przywitać? - spytała cicho. - Wkrótce kawa będzie gotowa.
Dwoma długimi susami David dopadł do niej. W obie dłonie ujął jej rękę i mocno ściskał.
- Więc to ty jesteś Tordhild - powiedział. - Tyle o tobie słyszałem, nigdy jednak nie
miałem przyjemności cię spotkać. Szkoda, że widzimy się pierwszy raz w takich
okolicznościach.
- Ja się strasznie cieszę, że wróciliście cali i zdrowi - wykrztusiła Tordhild. - To była dla
mnie bardzo długa noc.
- Szczerze mówiąc, dla nas również - wtrącił Sivert, ruszając w stronę ganku. - A niewiele
już brakowało, żeby...
Dopiero kiedy usiadł przy stole, Sivert poczuł, jak bardzo jest głodny. Mimo to zdołał
wmusić w siebie tylko jeden kawałek chleba. Napięcie ostatnich godzin wciąż zaciskało mu
ż
ołądek niczym szpony i czuł się bardzo źle.
- Nie będziesz jadł?
- Sądzę, że poczekam do obiadu. Teraz jestem za bardzo rozbity.
- Więc naprawdę było tak blisko?
- Tak jest, mało brakowało.
- Bardzo mi przykro, że wciągam was w to wszystko - rzekł David, spuszczając wzrok. -
Ale nie wiedziałem, co zrobić. W ostatnich dniach w Trondheim było naprawdę okropnie.
Wciąż przeszukania i ataki na Żydów, naprawdę mogliśmy poznać gniew rasy panów.
Majątki i wszelka własność zostały Żydom odebrane, młodzi i starzy wywiezieni na południe.
Nikt nie wie, co stało się z pojmanymi. - Jego twarz wykrzywił bolesny grymas i David
umilkł.
- A co z twoją rodziną?
- Oni mieszkali w Oslo. Moi rodzice zostali już wywiezieni, wiem o tym. Ale podobno
starszy brat zdołał przedostać się do Szwecji. Mam w każdym razie nadzieję, że do tego
doszło - dodał.
Tordhild i Sivert wymienili między sobą ukradkowe spojrzenia.
- Opowiedziałem o wszystkim Oli, ale on niczego nie obiecał - rzekł Sivert pospiesznie. -
Pojęcia nie mam, jak się teraz ma sprawa z przeprowadzaniem ludzi przez szwedzką granicę.
- Ja też nic o tym nie wiem - rzekła Tordhild w zamyśleniu. - Słyszałam tylko, że Dorbet
nie bardzo jest zadowolona z działalności swojego męża. I zresztą świetnie ją rozumiem. To
bardzo niebezpieczna praca.
- Ale porozmawiasz z nim jeszcze? - spytał David, spoglądając na Siverta.
- Oczywiście, że porozmawiam w dogodnej chwili - przytaknął Sivert. - Nie chciałem
tylko, by zbyt wielu ludzi wiedziało, że mieszkasz na Parceli, ale to jasne, że Ola... tak, on
musi się dowiedzieć prędzej czy później - dodał.
Tordhild zaczęła pakować jakieś ubrania do dużego plecaka.
- Pomyślałam, że powinieneś się przebrać w czyste ubranie - zwróciła się do Davida. -
Znalazłam jakieś rzeczy Siverta. Jesteście prawie tego samego wzrostu, myślę więc, że będą
na ciebie dobre. A ja później upiorę to, co miałeś na sobie. Przygotowałam ci też ubranie na
zmianę, żeby ci niczego nie brakowało. Codziennie jedno z nas będzie do ciebie przychodzić
z obiadem. Będziesz się tam pewnie na górze czuł dosyć samotny...
- Teraz najbardziej się cieszę, że jestem bezpieczny - rzekł David. - A czy znajdę w moim
domu coś do czytania?
- Chyba powinieneś się rozejrzeć po naszych półkach - zaprosił Sivert. - Może znajdziesz
coś interesującego.
Wstali od stołu.
- Obawiam się, że dzieci wkrótce się obudzą - powiedziała Tordhild cicho, zerkając ku
drzwiom. - Marilena...
- Już idziemy - zapewnił David. - Gdzie mógłbym się przebrać?
Wziął tłumoczek z ubraniem i przeszedł do salonu, żeby je na siebie włożyć, Tordhild
tymczasem kończyła pakować jego plecak. Kiedy wrócił, uśmiechnęła się.
- Bardzo jesteś podobny do Siverta - stwierdziła. - I masz takie same ciemne włosy.
- Nie mam tylko jego loków - uśmiechnął się David. - Brak mi też jego muzycznego
talentu. Zawsze mu zazdrościłem, i jednego, i drugiego.
- Tutaj jest obiad na dzisiaj - poinformowała Tordhild, kiedy obaj mężczyźni stali na
ganku gotowi do drogi. - Możesz tam rozpalić ogień na kuchni i odgrzać jedzenie.
David podziękował i wziął od niej naczynia.
- Przykro mi, że robię wam tyle kłopotu - powiedział cicho. - I że narażam was na
niebezpieczeństwo. Dlatego muszę stąd zniknąć możliwie jak najszybciej.
Tordhild skinęła głową i uniosła dłoń w geście pożegnania, kiedy odchodzili.
Obaj mężczyźni brnęli w górę, nie mówiąc nic. Kiedy znaleźli się już dość daleko od
domu, David odwrócił się i rozejrzał po okolicy. Wieś spoczywała otulona lekką poranną
mgłą, słońce wyzłacało jednak góry i mieniło się w czarnym fiordzie.
- Jakie to piękne miejsce - powiedział wolno. - Tutaj czułbym się znakomicie.
- To prawda, miejsce jest piękne - zgodził się Sivert. - Ale czy dobrze byś się tutaj czuł, to
już całkiem inna sprawa. W takiej małej wiosce panują zupełnie inne stosunki. Człowiek nie
powinien się różnić od reszty.
- A ja się wyróżniam, chcesz powiedzieć, dlatego że jestem Żydem?
- Nie wiem... większość pewnie by to zaakceptowała... Ech... co tam, nie ma o czym
gadać.
- Czyżbyś i ty miał złe doświadczenia?
- Właściwie nie, chociaż różnię się od nich tak bardzo, jak to tylko możliwe. Tylko ja się
tym nie przejmuję. Ludzie mogą sobie gadać, co chcą. Właściwie to ja się tutaj czuję
wspaniale - dodał z uśmiechem. - Odkąd Tordhild i dzieci są przy mnie...
- Świetnie cię rozumiem - skinął głową jego towarzysz. - Ja też chętnie miałbym żonę i
dzieci jak ty, ale akurat teraz cieszę się, że ich nie mam. Wyobraź sobie ucieczkę z małymi
dziećmi. Potworne!
Dom na Parceli wyłonił się przed nimi w otoczeniu drzew owocowych, pomalowany na
czerwono, przytulny. Pochylili głowy, przechodząc przez niskie drzwi, i znaleźli się w izbie
połączonej z kuchnią. Wszędzie panował porządek i było bardzo czysto.
- Mam nadzieję, że będzie okazja, bym podziękował tym, którzy mi pożyczają taki piękny
dom - rzekł David.
- No, tego nie wiem - powiedział Sivert. - Ale przekażę im pozdrowienia od ciebie. Bo
chyba nie będziesz mógł zejść na dół, Davidzie, bo to by jednak oznaczało narażanie życia.
- Świetnie to rozumiem.
- Tordhild i ja będziemy cię odwiedzać codziennie. Może i Johannes czasem tu zajrzy.
Więc jakichś ludzi będziesz widywał - dodał. - Żebyś nie czuł się taki samotny.
- Tym nie powinieneś się martwić, Sivercie. Jestem ci po prostu niebywale wdzięczny za
to, że mogłem tutaj przyjechać. I za to, że uratowałeś mi życie.
- Jeszcze nie dotarliśmy do celu - mruknął Sivert i uścisnął rękę, którą David do niego
wyciągnął. - Jeszcze nie jesteś bezpieczny, nie.
- Porozmawiaj z tym Olą, o którym wspominałeś - poprosił David z naciskiem. -
Koniecznie to zrób, Sivercie.
Sivert skinął w milczeniu głową i postawił plecak na krześle.
- Teraz muszę wrócić na dół, zanim domownicy się pobudzą - oświadczył. - Muszę też
ukryć samochód.
Odwrócił się, kiedy odszedł kawałek od domu. David stał na ganku i patrzył w ślad za nim.
Uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Sivert odpowiedział tym samym. Potem westchnął i
poszedł dalej. Czuł, że będzie się teraz musiał zmagać z bardzo poważnym problemem. I to
się nie zmieni, dopóki David będzie mieszkał w Parceli. To jego odpowiedzialność, zarówno
za Davida, jak i za rodzinę i mieszkańców dworu.
Westchnął znowu i kopnął jakiś kamień. Kamień potoczył się do bruzdy i wypłoszył
stamtąd kuropatwę, która zerwała się przerażona, machając skrzydłami. Uniósł wzrok ku
niebieskiemu jesiennemu niebu i jeszcze raz westchnął.
- Pomóż nam, Panie Boże, uporać się z tą sprawą - modlił się półgłosem. - Spraw, żeby
wszystko się udało.
ROZDZIAŁ 2.
To naturalne, że wszyscy zaczęli gadać o obcym, kiedy w jakiś czas potem Sivert
przyjechał małą ciężarówką do Stornes i powiedział, że musi ją tu ukryć.
- W każdym razie wróciliście cali i zdrowi do domu - rzekła Mali z ulgą. W jej głosie
brzmiało wzruszenie. - Nieustannie o was myślałam.
- Mało brakowało, a bylibyśmy wpadli - przyznał Sivert. - Havardzie, czy mogę zostawić
samochód na kilka dni w stodole? Spróbuję później pojechać do Trondheim i tam go
zostawić.
- Oczywiście że możesz. Co innego mógłbyś zrobić? Przecież obcy samochód nie może
stać na podwórzu przed twoim domem, Niemcy natychmiast by go zauważyli.
- No ale trzymanie go tutaj też jest sporym ryzykiem - wtrąciła Mali. - Mam na myśli
zarówno samochód, jak i twojego przyjaciela. Chyba jednak zdajesz sobie z tego sprawę?
- Oczywiście, że sobie zdaję sprawę - przytaknął Sivert. - David też dobrze o tym wie.
Bardzo by chciał przedostać się za granicę najszybciej, jak to możliwe. W żadnym razie nie
chce nas obciążać bardziej, niż to niezbędne.
- Tylko nie mieszaj do tego Oli - ostrzegła Mali. - On powinien w najbliższym czasie
zachować spokój. Pomyśl o Dorbet i dziecku, którego oczekuje.
Sivert nie powiedział nic, wymknął się za drzwi, by ukryć samochód w stodole. Domyślał
się, że z Olą będą problemy. I nie miał pojęcia, jak się to wszystko skończy. Wiedział, że Ola
przeprowadzał ludzi przez granicę od dawna, wyglądało jednak na to, że teraz przestał.
Przede wszystkim muszę się dowiedzieć, dlaczego, myślał Sivert. Jeśli bowiem ma jakoś
przeprawić Davida do Szwecji, to jest całkowicie uzależniony od pomocy Oli. A może Ola
zna innych, którzy by mogli to zrobić. Dlatego poszedł do Granvold, lekceważąc to, co
powiedziała matka.
Na dziedzińcu spotkał Dorbet dźwigającą pełną balię prania, które miała rozwiesić.
- A co to się stało, ty do nas przychodzisz, Sivercie?
- Tak, to ja, chciałbym porozmawiać z Olą.
- Mam nadzieję, że to nie jakaś konspiracja?
- No cóż, nie wiem, jak by to powiedzieć...
- Mama mówiła, że pojechałeś do Trondheim i przywiozłeś tutaj swojego przyjaciela. Czy
on tutaj zostanie na dłużej?
- Wróciłem do domu dzisiaj w nocy.
- I on przyjechał z tobą?
- Tak, zainstalowaliśmy go w domu na Parceli.
- Powinieneś być ostrożniejszy, Sivercie - ostrzegła go z powagą. - Niemcy od dawna
mają na nas oko, dobrze o tym wiem.
- Tak, rozumiem. I dlatego bardzo bym chciał, żeby David przedostał się przez granicę
najszybciej, jak to możliwe.
Dorbet wpiła w niego spojrzenie.
- To dlatego przychodzisz? Chcesz, żeby Ola ci w tym dopomógł?
- Tak, myślałem, że on...
- To źle myślałeś.
Mówiła nieprzyjemnym głosem, przełożyła miednicę z praniem na drugie biodro.
- Ale on przedtem przeprowadzał ludzi.
- Przedtem tak. Ale teraz już nie.
- A to dlaczego?
- Bo to jest bardzo niebezpieczne, Sivercie, chyba sam rozumiesz! Niemcy mają oko na
Olę, mówiłam ci przecież. On został nawet ostrzeżony przez jednego niemieckiego oficera.
Tamten powiedział, że Ola musi się mieć na baczności. Bo Niemcy wiedzą o tym, co robi.
A więc to dlatego, pomyślał Sivert. Ola dostał ostrzeżenie. To przerażające. Ale jak to
możliwe, że go nie aresztowali, skoro tyle wiedzą? - zastanawiał się.
- Oni się tu wciąż kręcą - mówiła dalej Dorbet. - Dlatego, że go obserwują. Więc nie proś
nas o pomoc, Sivercie. Przecież wiesz, jak Ola nie lubi odmawiać. On tak chętnie wszystkim
pomaga. Ale ja nie chcę zostać wdową z dwojgiem dzieci pozbawionych ojca!
W jej oczach pojawiły się łzy, niespokojnie przestępowała z nogi na nogę.
- Teraz rozumiem - westchnął Sivert. - Nie wiedziałem, jak się sprawy mają. Ale mimo
wszystko muszę porozmawiać z Olą. Może on zna kogoś, kto by mógł...
- Ola jest w stodole - poinformowała Dorbet.
- Może mógłbym ci pomóc z tym praniem? - zaoferował się Sivert, biorąc miednicę z rąk
siostry.
- Nie, nie musisz.
Skinął głową, odwrócił się i ruszył w dół, w stronę stodoły. Przez cały czas czuł na plecach
spojrzenie siostry.
- No i co, przywiozłeś tego człowieka? - przywitał go Ola, kiedy go tylko zobaczył. -
Podróż z Trondheim przebiegła bez kłopotów?
- Raz zrobiło się bardzo gorąco, o mało nie zostaliśmy złapani - przyznał Sivert. - W
całym swoim życiu nigdy bardziej się nie bałem. No ale dzisiaj w nocy dotarliśmy do domu.
- I przywiozłeś ze sobą swojego przyjaciela? Jak on ma na imię? David?
- Tak, umieściliśmy go w domu na Parceli.
- Uważaj, żebyś za dużo o tym nie opowiadał - ostrzegł Ola. - Ostatnio Niemcy mają na
nas oko, musisz zdawać sobie z tego sprawę.
- Tak, rozmawiałem już z Dorbet, ona powiedziała mi to samo.
- Chcesz czegoś ode mnie? - spytał Ola. W jego oczach pojawił się wyraz czujności, jakby
bał się tego, co ma nastąpić.
Sivert zwlekał. Nerwowo gładził ręką włosy.
- No właśnie, chętnie bym z tobą porozmawiał. Ale i mama, i Dorbet... nie, sam nie wiem
- westchnął.
- Czy to coś z tym twoim Davidem?
- Tak, on się strasznie boi, że zostanie odkryty. I boi się, jakie by to mogło mieć
konsekwencje dla mnie... dla wielu z nas, gdyby go złapali.
- Mogę sobie wyobrazić - rzekł Ola z powagą. - Dobrze go rozumiem.
- On chciałby się dostać do Szwecji najszybciej, jak to możliwe.
- A więc to o to chodzi?
- Pomyślałem sobie, że może ty...? Słyszałem jednak, co mówi Dorbet, że zostałeś
ostrzeżony. W tej sytuacji naprawdę nie wiem, co robić. Bo ty chyba nie mógłbyś mu
towarzyszyć, prawda?
- Nie, teraz bym się na coś takiego nie odważył. W każdym razie nie przed świętami -
dodał.
- No a po świętach? - spytał Sivert z nadzieją w głosie. - Tak długo to on by chyba mógł
zaczekać.
- W ogóle sytuacja jest niepewna. Pojęcia nie mam, czy jeszcze kiedyś się odważę. No bo
oni mają na mnie oko, wiesz... a ja mam rodzinę i muszę o niej myśleć - dodał cicho.
- A może znasz innych, kogoś, kto by mógł...
- Na razie nic nie wiem. Ale mogę się popytać.
- Zechciałbyś to zrobić?
- Oczywiście, że zrobię, ale nie oczekuj za dużo. Nie ma teraz wielu takich w naszej
okolicy, którzy przeprowadzają ludzi przez granicę. A ci, którzy to robią, są bardzo zajęci.
Ale, jak powiedziałem, przepytam - obiecał. - Powiem ci, jak tylko coś będę wiedział.
- A może byś któregoś dnia poszedł na Parcelę i odwiedził Davida - zaproponował Sivert.
- On bardzo potrzebuje kogoś, z kim mógłby porozmawiać. Kogoś innego niż ja i Tordhild,
chciałem powiedzieć - dodał. - Mógłbyś mu zresztą wyjaśnić, jakie są problemy z
przekraczaniem granicy, tobie prędzej by uwierzył, że po prostu trzeba czekać.
- Pomyślę o tym - Ola skinął głową. - Oczywiście, że mógłbym go odwiedzić. Prędzej lub
później - dodał.
- Czego dzisiaj od ciebie chciał Sivert? - spytała Dorbet, kiedy wieczorem kładli się spać.
- Widziałam, że poszedł do ciebie do stodoły.
- Tak, odwiedził mnie.
- Mam nadzieję, że mu nie obiecałeś...
Wsunął ramię pod kark żony i przyciągnął ją do siebie. Odgarnął długie włosy na bok i
całował ją po policzkach.
- Nie, Dorbet, powiedziałem, że nie mogę mu pomóc.
Dorbet odetchnęła z ulgą i odwróciła się ku niemu. Wtuliła się w niego mocno.
- Bałam się, że się zgodzisz.
- Teraz bym się nie odważył. Nie po tym, co mi powiedziałaś.
- To dobrze - wyszeptała z ustami tuż przy jego szyi. - Nie chciałabym zostać tutaj w
Granvold jako wdowa.
- Nie bój się, nie zostaniesz - uśmiechnął się i przytulił ją jeszcze mocniej. - Teraz ty i
dzieci znaczycie dla mnie najwięcej.
- Na razie masz tylko jedno dziecko - uśmiechnęła się zaczepnie.
- Niedługo będzie dwoje - odparł, głaszcząc jej okrągły brzuch.
- Niedługo i niedługo - jęknęła Dorbet. - Do rozwiązania zostały jeszcze cztery miesiące!
- Ale to szybko zleci! Teraz zaczynają się uboje przed świętami, później też będzie
mnóstwo pracy, nawet się nie obejrzysz, jak...
Przez chwilę leżeli, nic nie mówiąc. Ola wolno i z czułością głaskał ją po plecach.
- No i jak się czujesz jako gospodyni?
- Ech, jakoś idzie. Ale tylu rzeczy jeszcze nie umiem, muszę przyznać. Twoja mama
zajmowała się różnymi sprawami, o których nie miałam pojęcia. Na szczęście służące są
doświadczone, czasem aż się dziwię, ile one potrafią. No i jest moja mama, mogę ją prosić o
radę, kiedy już nie wiem, co robić. Mimo wszystko brak mi twojej mamy - wyznała cicho. -
To tak, jakby się człowiekowi nagle ziemia usunęła spod nóg.
- Ja też nie mogę pojąć tego, że matki już nie ma. I nie rozumiem, co się stało tamtego
dnia - dodał. - Jak to możliwe, że ona tak bez powodu padła trupem.
Dorbet nie odpowiadała. Przytuliła się tylko jeszcze bardziej i pocałowała go w szyję.
Poczuł ciepło jej oddechu. Koniuszkiem języka pieściła jego ucho.
- Ty, moja - wyszeptał i położył ją na plecach. - Ty, ty, moja...
Jego wargi zamknęły się na jej ustach. Pieścił ją językiem. Dorbet oplotła nogami ciało
męża i skierowała ku sobie jego twarz. Ola oddychał coraz szybciej. Pożądliwe ręce
próbowały zdjąć z niej nocną koszulę. Dorbet mu pomagała. Wydostała się z ubrania i naga
wyciągnęła na posłaniu. On wciąż głaskał jej ciało. Od piersi w dół do brzucha i dalej do
okrągłych ud. Rozsunął jej nogi. Zaczął ją pieścić palcami. Dorbet z trudem chwytała oddech.
- Tak - szeptała cicho. - Tak, Ola.
Jesienny mrok otulał świat. Dni były krótkie i zimne. Nawet jeśli pokazywało się słońce, to
nie docierało już do dziedzińca. Wkrótce całkiem przestanie się pokazywać i wróci dopiero
dobrze po Bożym Narodzeniu.
Skończył się ubój owiec. Teraz wszyscy czekali, aż do dworu przyjdzie rzeźnik, który
pomoże im w uboju świń i cieląt. Któregoś popołudnia zadzwonił i powiedział, że wybiera się
do Stornes w poniedziałek.
- To dobrze, że przyjdzie w listopadzie, to jeszcze nie jest za późno - powiedziała Mali do
Havarda, kiedy wszedł do izby, żeby jej powiedzieć o rozmowie z rzeźnikiem. - W
poniedziałek mamy ostatni dzień listopada.
- On przez cały czas jest bardzo zajęty - tłumaczył rzeźnika Havard. - No ale teraz mamy
już pewność.
- Tylko że planowaliśmy też gręplowanie wełny - przypomniała Herborg. -
Wyznaczyliśmy spotkanie na czwartego grudnia.
- Zdążymy i z jednym, i z drugim - stwierdziła Mali. - Z ubojem skończymy raz-dwa. Nie
bój się, zdążymy także z gręplowaniem, Herborg.
- A kiedy będziemy lać świece, babciu? - Mała Mali szarpała babcię za spódnicę. -
Powiedziałaś, że możemy być przy laniu świec, Marilena i ja.
- No i będziecie - uspokajała ją Mali. - Zorganizujemy to, kiedy już skończymy z ubojem.
Wtedy przyjdzie czas na lanie świec.
- Czy ja będę mogła zrobić własne świece?
- Oczywiście, że będziesz mogła - przytaknęła Mali i pogłaskała ją z czułością po głowie.
- Obie będziecie mogły, i ty, i Marilena.
- Ale spadnie na nas mnóstwo pracy - westchnęła Herborg. - Ubój, lanie świec,
gręplowanie wełny, pieczenie ciasta...
- I sprzątanie - przypomniała Ingeborg, zmywając naczynia. - Porządne sprzątanie i mycie
całego domu!
- Ale to przecież miesiąc przedświąteczny - rzekła Mali. -To zawsze czas ciężkiej pracy.
Zdążymy jednak ze wszystkim, co trzeba, w tym roku też damy temu radę. Trzeba tylko
dobrze zorganizować pracę.
A jeśli chodzi o organizację, to Mali była prawdziwą mistrzynią. Wiele lat doświadczenia
uczyniło z niej naprawdę znakomitą gospodynię. No i poza tym mam wokół siebie
inteligentnych, zdolnych ludzi, myślała. Ane i Ingeborg zaczynają się wprawdzie starzeć, ale
to najlepsze służące, jakie można sobie wymarzyć. Po tych wszystkich latach wiedziały
bardzo dokładnie, czego i kiedy Mali sobie życzy, potrafiły większość prac wykonać same,
gospodyni nie musiała patrzeć im na ręce. To dlatego Mali mogła poświęcać tyle czasu na
tkanie.
Wiele gotowych prac leżało teraz w tkalni. Ponieważ nie można ich było wysyłać do
Ameryki, Mali gromadziła je w wielkiej skrzyni. W końcu kiedyś przecież wojna się skończy,
myślała. Co prawda nigdy by jej do głowy nie przyszło, że będzie trwać aż tak długo.
Dorbet też miała wiele gotowych strojów ludowych, ale po śmierci Marit nie mogła już
tyle szyć. Odpowiedzialność za cały dwór spoczywała teraz na niej, musiała sprostać wielu
nowym dla siebie obowiązkom. Ale jej postawa przechodzi wszelkie oczekiwania, myślała
Mali. Dorbet rzuciła się w pracę z entuzjazmem, za wszelką cenę starała się pokazać, że
potrafi sprostać wyzwaniu. Na szczęście ona też ma doświadczone służące, które spędziły we
dworze wiele lat. Córka musi się jednak teraz trochę uspokoić, myślała Mali. Jest na nogach
od świtu do nocy, to nie może dłużej tak trwać, Dorbet jest przecież w ciąży. Poza tym Mali
wiedziała, że Dorbet bardzo by chciała kontynuować szycie strojów ludowych. Jej potrzeba
jakiegoś zajęcia poza domową pracą. Nigdy nie była urodzoną gospodynią i chyba nie będzie,
ż
eby się nie wiem jak starała.
W ostatnim czasie Mali często zaglądała do Granvold, głównie po to, by pomóc i wesprzeć
Dorbet we wszystkich nowych obowiązkach. Córka chętnie przyjmowała jej pomoc, co Mali
bardzo cieszyło. Uważała, że bardzo się teraz do siebie zbliżyły, ona i Dorbet, może
najbardziej w okresie po gwałcie. To, że Dorbet jej się zwierzyła, stworzyło między nimi
zupełnie wyjątkowe stosunki. Mali bała się, jak te straszne wydarzenia wpłyną na córkę,
dotychczas jednak wszystko układało się nieźle. Dorbet była taka szczęśliwa i tak zajęta
dzieckiem, którego oczekiwała, że inne sprawy odsuwała w cień. Ale prędzej czy później
reakcja się pojawi, myślała Mali. Jeśli nie przychodzi natychmiast, to na pewno należy się jej
spodziewać później. Mali często widywała takie załamania.
Musi obserwować córkę i pomagać jej najlepiej, jak potrafi. Tyle ostatnio spadło na
Dorbet, najpierw ten gwałt, potem śmierć Marit i do tego wymagająca rola gospodyni
wielkiego dworu. Może reakcja przyjdzie po porodzie? To też nie byłoby nic dziwnego, Mali
o tym wiedziała. No ale będziemy się martwić w odpowiednim czasie. Najważniejsze, że nikt
inny nie dowiedział się o tym, co się stało. Zwłaszcza Ola. To przecież mogłoby mieć
katastrofalne następstwa, myślała Mali z lękiem. Ola z pewnością chciałby policzyć się z
Niemcem, a z tego na pewno nie wynikłoby nic dobrego. Zresztą taka historia może też
narobić złej krwi między małżonkami, choć przecież gwałt nie był przez Dorbet zawiniony.
Mali westchnęła i skuliła się. Trzeba uważać na córkę.
Tordhild zatrzymała się i patrzyła w górę, kiedy zbliżyła się już do Parceli. Dym z komina
kierował się prosto ku niebu w ten spokojny listopadowy dzień. Poprzedniej nocy spadło
sporo śniegu. Wszędzie było biało i pięknie, chociaż szło się ciężko.
Niewielu ludzi wydeptywało teraz ścieżkę do Parceli, właściwie nikt poza nią i Sivertem.
Wymieniali się w dostarczaniu Davidowi jedzenia. Sivert starał się też odwiedzać go
codziennie. Zdawał sobie sprawę, że dla uciekiniera zamkniętego w domu na Parceli dni są
bardzo długie.
David stanął w drzwiach, kiedy Tordhild otrzepywała z siebie śnieg w sieni.
- A, to ty dzisiaj przyszłaś?
- Tak, dzisiaj to ja. Przyniosłam ci kotlety i kapustę.
- Rozpieszczasz mnie tym wspaniałym jedzeniem.
- E tam, jesz to samo co i my.
- Po waszym jedzeniu nikt by się nie domyślił, że trwa wojna.
- No tak, jedzenia nam nie brakuje. Spichlerze w Stornes są pełniejsze niż zazwyczaj. Bo
po prostu nie można sprzedawać produktów w mieście. Więc jedzenia to akurat mamy dużo.
Otrzepała śnieg z płaszcza, zdjęła chustkę i weszła za Davidem do izby. W żelaznym
piecyku buzował ogień.
Spod stołu wyszedł kot i ocierał się o jej nogi.
- Przyjemnie mieć tutaj kota, prawda?
- Tak, bardzo się z tego cieszę. Zawsze to jakieś towarzystwo.
- Dłużą ci się dni?
- Cóż, nie mogę zaprzeczyć - rzekł szczerze. - Niełatwo jest tak tutaj siedzieć, w
kompletnej izolacji, nie mając pojęcia o tym, co się stało z moją rodziną i przyjaciółmi.
Czasami mam wrażenie, że od tego zwariuję.
- Ale Sivert przynosi ci gazety i wiadomości?
- Tak, dziękuję, Sivert robi, co może. - Popatrzył na nią. - Droga Tordhild, ja nie chciałem
się skarżyć. Jestem naprawdę wdzięczny za to, co dla mnie robicie. Myślałem tylko, że o
wiele szybciej uda mi się przedostać przez granicę...
- Z Olą nie jest tak prosto. Przecież wiesz...
- Tak, słyszałem. Ale obiecał, że popyta innych, Sivert tak mówił. I to było zaraz po moim
przyjeździe tutaj. Minął już cały miesiąc i Bóg wie, co będzie dalej. Mnie się wydaje, że trwa
to wieczność - dodał.
Tordhild przełożyła kotlety z miski, w której je przyniosła, do garnka i postawiła na
piecyku.
- Widzę, że ziemniaki masz od wczoraj.
- Tak, zwykle gotuję ziemniaki raz na kilka dni.
Tordhild wyjęła talerz i sztućce, i zaczęła nakrywać do stołu.
- A czy nie mogłabyś zjeść razem ze mną? Nieprzyjemnie tak jadać wszystkie posiłki
samemu.
- Tylko że ja już jadłam w domu...
Na twarzy Davida pojawiło się rozczarowanie. Pospiesznie przygładził ciemne włosy i
usiadł do stołu, nie mówiąc nic więcej.
- Ale chyba jeden ziemniak to mi się jeszcze zmieści - wtrąciła Tordhild szybko. - I jakiś
mały kotlecik.
David rozpromienił się. Wziął z parapetu doniczkę z rośliną i postawił ją pośrodku stołu.
- Możemy sobie wyobrażać, że jest pokój, a my siedzimy w restauracji - uśmiechnął się. -
Dzisiaj mam spotkanie z piękną kobietą.
Tordhild nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko. Poczuła, że rumieniec pali jej policzki.
- No nie wiem, czy taką piękną - rzekła z uśmiechem.
- Zapewniam cię, że piękną. Sivert nieustannie o tobie opowiada. Jesteś jakby jego drugim
„ ja" - oznajmił David. - Dla niego nie będzie nigdy innej kobiety poza tobą.
- Z nami obojgiem tak jest - oznajmiła Tordhild cicho i postawiła jedzenie na stole.
Podczas posiłku rozmawiali o tym i o owym. David opowiadał o swojej rodzinie, o
przyjaciołach i o życiu w Trondheim. A także o muzyce. O swoich tęsknotach i nadziejach. I
o strachu, w którym teraz żyje.
- Nienawidzę swojej sytuacji, tego, że jestem ścigany niczym zwierzę - wyznał w pewnej
chwili. - To poniżające. I dlaczego? Tylko dlatego, że jestem Żydem! Naprawdę trudno to
zrozumieć, że można skazać cały naród. Dla mnie to naprawdę niepojęte.
- Dla mnie też nie - skinęła głową Tordhild. - Przykro słyszeć o tym, co się stało z twoimi
rodzicami. Powiadasz, że zostali wywiezieni. Wiesz o nich coś więcej?
- Nie, tylko to, że zostali wywiezieni na południe. Ale dokąd, tego nie wiem. Obawiam się
jednak najgorszego.
- A w Trondheim nie miałeś bliskiej ci kobiety?
- Nie, nie miałem tyle szczęścia co Sivert. Jeszcze nie znalazłem właściwej osoby. Ale to
nie ma znaczenia - dodał pospiesznie. - Akurat teraz bardzo się z tego cieszę. Bo przecież
straszne byłoby utracić kogoś, kogo się kocha.
Kiedy Tordhild chciała zmywać, David ją powstrzymał.
- Zostaw to - rzekł stanowczo. - Ja naprawdę nie mam innego zajęcia, jeszcze by tego
brakowało, żebyś po mnie zmywała. A poza tym to bardzo ci dziękuję, Tordhild.
- Radzisz sobie tu znakomicie - powiedziała Tordhild z uśmiechem. - Mieszkanie jest
takie czyste i zawsze wysprzątane.
- Coś muszę robić dla zabicia czasu.
- A masz coś do czytania?
- Owszem, czytam sporo. W czytaniu znajduję pociechę, zapominam wtedy o swojej
sytuacji, przynajmniej na jakiś czas. Bardzo bym jednak chciał mieć radio.
- Teraz radio w naszej wsi ma tylko Ola.
- Tak, Sivert mi mówił. On codziennie przychodzi do mnie z wiadomościami. Niech was
Bóg błogosławi oboje za to, że się mną zajęliście! - dodał. - Zapewniam cię, że będę wam
dozgonnie wdzięczny. I nie miejcie mi za złe, jeśli czasami tracę cierpliwość. Ale to siedzenie
i czekanie jest takie frustrujące, trudno znieść, że człowiek jest zdany wyłącznie na innych.
Bardzo bym chciał już stąd odejść, nie mogę być wam ciężarem dłużej, niż to konieczne. A
poza tym wiem, że to dla was wielkie ryzyko. Wierz mi, ja naprawdę wciąż o tym myślę.
- Wiemy, Davidzie. I rozumiemy cię. Ale na razie Sivert nic więcej zrobić nie może.
Musisz się jeszcze na jakiś czas uzbroić w cierpliwość.
Kiedy już Tordhild miała wychodzić, David ujął obie jej ręce w swoje. Długo je ściskał.
Potem pochylił się i pospiesznie musnął jej policzek gorącymi wargami.
- Dziękuję, Tordhild - powiedział cicho. - Dziękuję.
Tordhild otulała się chustką, zarumieniona i rozgorączkowana.
- Wszystkiego dobrego - powiedziała tylko. - Myślę, że Sivert przyjdzie do ciebie pod
wieczór.
Na zewnątrz stała przez chwilę, dotykając ręką policzka. Jego pocałunek palił jej skórę.
Nie wiedziała, jak ma się do tego ustosunkować. Chyba powinna była go powstrzymać. Ale
może to tylko znak przyjaźni, myślała. Taki jest nam wdzięczny i taki samotny. Bardzo
samotny.
Odwróciła się jeszcze raz, kiedy znalazła się już w pewnej odległości od domu, ale nikogo
za sobą nie zobaczyła.
ROZDZIAŁ 3.
Tego dnia, kiedy w Stornes miało się odbywać lanie świec, Marilena bardzo wcześnie
przyszła do dworu. I ona, i Mała Mali od dawna się na to cieszyły. Mali rozłożyła gazety na
podłodze, żeby tłuszcz miał gdzie ściekać.
Musiały pracować w kuchni, bo w pralni było zbyt zimno. Ingeborg zagotowała wodę w
kociołku. Trzeba ją wlać do dużej beczki, potem zaś dodać roztopiony łój barani i świński
tłuszcz. Po chwili łój wypływa na powierzchnię i w tym moczy się knoty przymocowane do
długich patyków. Zanurza się je w tłuszczu i zanurza, dopóki świeca nie zrobi się taka gruba,
jak się chciało.
A trzeba przygotować niemało świec. Muszą wystarczyć do całorocznego użytku: grube
ś
wiece i zwyczajne świeczki do lichtarzy, nie można też zapomnieć o świeczkach na choinkę.
Mnóstwo pustych pudełek stało pod stołem, do tych pudełek włoży się gotowe wyroby.
Napełnione świecami pudełka ustawia się na półkach w pralni i tam leżą przez cały rok,
stamtąd się je wyjmuje, kiedy są potrzebne. Latami używa się tych samych pudelek, są to
duże kartony z szarobiałej tektury oraz mniejsze pudełeczka na świeczki choinkowe.
- O, tutaj już pachnie świętami - rozpromieniła się Marilena, kiedy weszła do izby. Kręciła
się w kółko, wciągając powietrze przez nos. - Prawda, babciu, że to jest zapach świąteczny?
- Masz rację, to jest zapach świąteczny, tak - przytakiwała Mali. - Pamiętam ten zapach
również z czasów, kiedy ja byłam małą dziewczynką i też odczuwałam świąteczny nastrój,
kiedy zaczynaliśmy robić świece.
- Wtedy też mieszkałaś w Stornes? - spytała Mała Mali.
- Nie, wtedy mieszkałam w domu moich rodziców w Buvika. To jest dom mojego
dzieciństwa.
- A możesz opowiedzieć, jak to było, kiedy byłaś mała, babciu? Powiedz, jak wy
robiliście świece.
- Naprawdę chcecie o tym słuchać?
- Och tak! - wołały chórem zachwycone dziewczynki.
Mali znalazła dwa fartuszki, które założyła wnuczkom.
- Musimy pracować, kiedy ja będę opowiadać - wyjaśniła i dała każdej z nich patyk, który
przygotowała już wcześniej. - Wkrótce Ingeborg przyjdzie z wodą, potem wylejemy łój do
beczki i możemy zaczynać.
- No ale jak było w Buvika, opowiadaj - upierała się Marilena.
- No cóż, mieszkaliśmy w bardzo małym gospodarstwie, które nazywało się właśnie
Buvika. Wy obie jeszcze tam nie byłyście. Ale tej wiosny z pewnością pojedziemy.
- A kto tam mieszka teraz?
- Mój brat z żoną. Znacie przecież wujka Bjarne i ciocię Anne, poznałyście ich, kiedy nas
odwiedzili. W domu było nas pięcioro rodzeństwa. Nie było tak dużo miejsca jak tutaj w
Stornes.
- Ale świece robiliście?
- Oczywiście, że robiliśmy, wtedy co roku produkowało się mnóstwo świec. I ich
przygotowanie to był jakby początek okresu świątecznego. Potem piekliśmy świąteczne
ciastka i chowaliśmy je w starych blaszanych pudełkach. Mogliśmy spróbować tylko tych
ciastek, które się pokruszyły, poza tym trzeba było czekać do świąt.
- My też będziemy próbować.
- Tak, ale nas było do tego wielu, trzeba ci wiedzieć, a poza tym rodzice nie mieli dużo
pieniędzy. Musieliśmy oszczędzać ciastka na święta.
- A dostawaliście świąteczne prezenty?
- Tak, dostawaliśmy jakieś drobiazgi, ale nie takie rzeczy, jak wy teraz dostajecie, nie. Na
to nie było nas stać, kiedy byłam mała.
- To święta nie były wtedy takie uroczyste? - pytała Mała Mali, wpatrując się w babcię
niebieskimi oczyma.
Mali uśmiechnęła się. Na jej twarzy pojawił się wyraz rozmarzenia. Nagle wspomnienie
ś
wiąt z dzieciństwa, spędzanych w Buvika, stanęło przed nią jak żywe. Było biednie, żyli
oszczędnie, ale przecież święta były tak samo radosne jak teraz. Szczęśliwe święta. Mali
wspominała zapach łojowych świec i pomarańczy, każde dziecko dostawało w Wigilię pół
pomarańczy. Pamiętała też pyszne jedzenie oraz to, że w Wigilię każdy mógł się najeść do
syta. W ciągu roku nie zawsze tak bywało. We wspomnieniach Mali pojawiła się matka, w
czarnej, zniszczonej świątecznej sukni i lśniąco białym fartuchu, oraz ojciec, chudy, o
pomarszczonej cerze, siedzący na honorowym miejscu przy stole. Oczywiście, że również w
tamtych czasach święta były uroczyste, chociaż mieli tak niewiele. Wspomnienia z
dzieciństwa otaczał niezwykły blask. To było tak strasznie dawno temu, myślała Mali. Tak
niewiele ona wiedziała wtedy o tym, co ma nastąpić, o nieszczęśliwym małżeństwie z
Johanem, o Cyganie Jo i o życiu z Havardem. .
- Ty płaczesz, babciu?
Mali przetarła ręką oczy i uśmiechnęła się.
- Nie, nie płaczę - powiedziała. - Chyba coś wpadło mi do oka.
Kiedy zbliżał się obiad, pudełka na świece były pełne po brzegi. Każda z dziewczynek
miała pudełko wypełnione świecami, które sama zrobiła.
Marilena podziwiała swoje dzieło. Uniosła jedną świecę w górę i uważnie jej się
przypatrywała.
- One są po prostu piękne, te moje świece - oznajmiła bez skrępowania.
- Masz rację, są piękne - przyznała Mali. - Naprawdę jesteście niezwykle zdolne.
- Ja dam moje mamie i tacie jako gwiazdkowy prezent - rozpromieniła się Marilena.
Mała Mali zerknęła spod oka na matkę, zajętą przy kuchni.
- Ja też dam mamie - szepnęła, mrugając. - Tylko teraz mama nie może się jeszcze o tym
dowiedzieć.
Posprzątano w izbie i nakryto do stołu. Mali powiedziała, że Marilena powinna zjeść z
nimi obiad, ale dziewczynka nie miała na to czasu. Musiała jak najszybciej pobiec do domu
ze swoimi świecami. Mali pomogła jej się ubrać i zawiązała jej czapkę pod brodą.
- Musisz iść ostrożnie - ostrzegła. - Gdybyś się przewróciła, to świece się połamią.
- Nie, nie mogę się przewrócić!
- Ale na drodze jest mnóstwo śniegu.
- Ja jestem duża, babciu.
Mali uśmiechnęła się czule i przytuliła dziecko.
- To prawda - przyznała. - Jesteś duża. I pozdrów wszystkich w domu.
Stała przez dłuższą chwilę na ganku i machała Marilenie, dopóki dziewczynka nie zniknęła
za zakrętem. Potem westchnęła, otuliła się lepiej chustką i weszła z powrotem do domu.
Tego popołudnia Ola poszedł z Sivertem do Davida. Planowali to od dawna, ale jakoś się
dotychczas nie składało.
- Nie wiem, czy to ma sens - powiedział Ola, kiedy Sivert zaproponował mu tę wizytę. -
Nie mam mu właściwie nic do powiedzenia, ja nie mogę go przeprowadzić przez granicę, a
nikt inny się też tego nie podjął.
- Ale możesz po prostu odwiedzić go razem ze mną - nalegał Sivert. - David bardzo by się
cieszył, mogąc cię spotkać. I sam będziesz mógł mu wytłumaczyć, jak teraz jest trudno z
przechodzeniem przez granicę. On z pewnością chętnie cię wysłucha.
W końcu obiecał, że pójdzie tam z Sivertem, chociaż Dorbet bardzo się to nie podobało.
- Ale nie obiecasz, że go przeprowadzisz! - ostrzegała Dorbet męża.
- Nie, nawet mowy nie ma - zapewniał Ola. - Już ci to mówiłem.
- A jeśli on będzie bardzo zrozpaczony, ten David...
- To ja i tak nic nie zrobię - obiecał Ola. - Możesz być całkiem pewna.
Spotkał Siverta na podwórzu jego domu i razem ruszyli ścieżką w górę. Ścieżka była
ledwo widoczna, ponieważ tylko Sivert i Tordhild wydeptywali ją w drodze do Davida.
- Mnóstwo śniegu napadało - powiedział Ola, brnąc w górę.
- Tak, bardzo trudno jest nam tędy przejść, kiedy w nocy napada. Bo tylko ja i Tordhild
tędy chodzimy, wiesz, więc nasze ślady wciąż zasypuje śnieg.
Dalej szli w milczeniu. Kiedy zbliżali się do Parceli, na progu domu pojawił się David.
- Halo! - wołał, najwyraźniej ożywiony czekającą go wizytą. - A cóż to, goście do mnie
idą?
- Tak, to jest Ola, o którym ci opowiadałem - przedstawił Sivert, gdy zbliżyli się do domu.
- Ola, a to jest David Lein, mój przyjaciel muzyk, o którym tyle słyszałeś.
Obaj mężczyźni wymienili uścisk dłoni. Przybyli czyścili spodnie ze śniegu i długo tupali,
zanim weszli za Davidem do środka. W izbie pachniało kawą.
- Nastawiłem kawę, jak tylko zobaczyłem was na dole - wyjaśnił David. - No i mam ciasto
od Tordhild, będę miał czym was przyjąć.
Zdążył już nakryć do stołu na trzy osoby. Teraz przyniósł tacę z ciastem i postawił
pośrodku.
- Siadaj, Ola - Sivert wskazał mu wygodne krzesło. Sam zdjął plecak, który przyniósł, i
postawił na ławie. Otworzył i zaczął wypakowywać zawartość.
- Tu masz świeże ciasto - powiedział, zwracając się do Davida. - A tu trochę masła i jajka.
- Rozpieszczacie mnie - uśmiechnął się David, przyjmując produkty.
- Musisz mieć chociaż jedzenie, skoro siedzisz tutaj sam - rzekł Sivert i podał mu gazety. -
A tutaj są wczorajsze gazety. Na ile można polegać na tym, co piszą, to już zupełnie inna
sprawa - dodał. - Cenzura przecież działa...
- A więc to tutaj mieszkasz - rzekł Ola, kiedy usiedli do kawy.
- Tak, i jestem bardzo wdzięczny, że mogę tu być - westchnął David. - W Trondheim o
mało mnie już nie złapali, na szczęście przyjechał Sivert. Niemcy polowali na mnie od dawna.
- Tak właśnie słyszałem.
- W kraju trwają regularne polowania na Żydów - powiedział David ponuro.
- Z tego, co mówią w radiu, to wszędzie tak jest. Nie tylko tutaj w Norwegii.
- Miałem nadzieję, że przedostanę się do Szwecji.
- Tak, Sivert mi mówił.
- Źle się czuję, siedząc tutaj. Boję się, że zostanę wyśledzony. Człowiek nigdy nie wie, na
kim można polegać, zdaję sobie też sprawę, że i was narażam na niebezpieczeństwo.
- Tutaj we wsi możesz polegać na wszystkich - zapewnił Ola. - No ale jeśli ktoś inny
zacznie węszyć, to nie wiem...
- A kto by to mógł być? - spytał Sivert, biorąc kolejny kawałek ciasta.
- Och, my tu wszyscy jesteśmy obserwowani - westchnął Ola. - Jeden niemiecki oficer
ostrzegał Dorbet.
- Miałem wrażenie, że przede wszystkim ciebie obserwują?
- Jeśli obserwują mnie, to obserwują też wielu innych - stwierdził Ola.
- A dlaczego on jej to powiedział? - zastanawiał się Sivert. - Od dłuższego czasu o tym
myślę. Dlaczego nie przyszli i po prostu cię nie zabrali? To do nich niepodobne, żeby
przekazywać ostrzeżenia, prawda?
- No nie wiem - rzeki Ola trochę niechętnie. On sam też się nad tym zastanawiał.
Rozmyślał nad tym, jakie stosunki panują właściwie między tym Niemcem i Dorbet. Starał
się jednak odepchnąć od siebie wszelkie podejrzenia. - Może nie wszyscy są takimi samymi
draniami - rzekł nieco skrępowany.
Dwaj pozostali mężczyźni nic na to nie odpowiedzieli.
Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu.
David znowu częstował ciastem.
- Więc ty nie możesz mnie przeprowadzić, Ola? - spytał nagle.
Ola upił łyk kawy i potrząsnął głową.
- Nie, nie odważyłbym się. W każdym razie nie teraz. Jak powiedziałem, oni mnie
obserwują. Gdybym się wybrał z tobą w drogę, natychmiast złapaliby nas obu. Nie zasłużyłeś
sobie na to. Ja zresztą też nie.
- A nie znasz nikogo innego, kto by mógł...
- Nie, teraz nie znam.
David skulił się na krześle. Jego twarz wyrażała głębokie rozczarowanie.
- Ale chyba znajdzie się jakieś rozwiązanie? - zaczął niepewnie Sivert.
- Ale kiedy? - spytał David cierpko. - Przesiedziałem tu już ponad miesiąc i w dalszym
ciągu nie pojawiła się żadna możliwość przejścia do Szwecji. To dla mnie beznadziejne, dla
ciebie, Sivercie, także. Cóż, to niebezpieczne dla wszystkich, którzy o mnie wiedzą. Pomyśl,
co by to było, gdyby mnie Niemcy wywęszyli. Mówicie przecież, że wieś jest pod
obserwacją.
Sivert zerknął na Olę.
- Prędzej czy później znajdzie się jakieś rozwiązanie - powiedział. - Prawda, Ola?
- Ja nie wiem - odparł tamten szczerze. - Akurat teraz to ja żadnego rozwiązania nie
widzę.
- Więc może będzie lepiej, jeśli wrócę do Trondheim - powiedział David. - Tam z
pewnością otrzymam pomoc w przedostaniu się za granicę. Znam innych, którzy...
- Czyś ty rozum postradał, człowieku? Jak w ogóle możesz coś takiego mówić?
- Chyba jednak warto spróbować - upierał się David. - Wszystko jest lepsze niż to
bezczynne siedzenie tutaj - dodał z goryczą w głosie.
W małej izbie zapadło milczenie. Wiatr na dworze szarpał gałęziami drzew i tłukł nimi o
ś
cianę domu. W żelaznym piecyku buzował ogień. Poza tym panowała cisza.
- Nie chciałbym ci się wydać niewdzięczny - powiedział nagle David, spoglądając w górę.
- Nie wolno ci tak myśleć, Sivercie. Uratowałeś mi życie, kiedy przyjechałeś i zabrałeś mnie
stamtąd, naraziłeś własne bezpieczeństwo, ukrywając mnie tutaj. Nigdy nie zdołam ci się za
to wywdzięczyć, ale...
- Cóż, ja rozumiem, że jesteś sfrustrowany. Zresztą wszyscy jesteśmy, ale co możemy
zrobić?
- Musisz się jeszcze uzbroić w cierpliwość na jakiś czas - doradzał Ola. - Przeczekajmy
ś
więta. Może wtedy coś wymyślimy. W każdym razie jednak nie możesz myśleć, żeby wrócić
do Trondheim - rzekł ostrzegawczym tonem. - Tam natychmiast zostałbyś złapany, to nie
ulega wątpliwości.
David westchnął i wyciągnął swoje długie nogi. Przeczesał palcami potarganą czuprynę,
po czym położył rękę na ramieniu Siverta.
- Nie myśl, że jestem niewdzięczny - powtórzył. - Ale ta sytuacja, to siedzenie tutaj działa
mi na nerwy. Nigdy nie wiem, czy zbliża się do domu wróg czy przyjaciel. Pewnego dnia
mogą to być Niemcy i wtedy...
- To jest mało prawdopodobne - wtrącił Ola z przekonaniem.
- Być może, ale mimo to ja tak myślę. Czuję się niczym zwierzę w potrzasku.
- Może poczułbyś się lepiej, gdyby cię odwiedzało więcej ludzi - próbował Sivert. -
Johannes wie, że tutaj jesteś. Będę ci go przysyłał od czasu do czasu. Możecie sobie
porozmawiać, pograć w karty albo...
- Nie, to zbyt niebezpieczne - zaprotestował David. - Nie możesz wciągać w to więcej
osób, niż to konieczne. To już i tak wystarczająco niebezpieczne, że ty i Tordhild
przychodzicie tutaj codziennie. Jest mi bardzo przykro z tego powodu - dodał, przecierając
rękami bladą twarz. - Naprawdę tak myślę, Sivercie. Jest mi bardzo przykro.
Na dworze było bardzo ciemno, kiedy obaj goście pożegnali się i zaczęli wolno schodzić
na dół. Blady księżyc rzucał mdłe, żółtobiałe światło na pokryty śniegiem krajobraz.
- Wrócę jutro - powiedział Sivert. - A teraz śpij dobrze, Davidzie.
- Wy też śpijcie dobrze - rzekł David, wyciągając rękę do Oli. - Dziękuję ci, że znalazłeś
czas, żeby tu do mnie przyjść.
- Musisz się uzbroić w cierpliwość aż do po świętach - powtórzył Ola. - Myślę, że wtedy
znajdzie się jakieś rozwiązanie.
- Naprawdę w to wierzysz?
- Taką mam nadzieję - odparł tamten. - Ale niczego obiecać ci nie mogę.
- Naprawdę wierzysz, że znajdzie się jakieś wyjście po świętach? - spytał Sivert, kiedy
znaleźli się już w drodze do domu.
- W każdym razie spróbuję dowiedzieć się tego i owego - powiedział Ola. - Spróbuję
jeszcze raz. On powinien stąd odejść, to jest pewne. Nie jest w stanie dłużej tutaj siedzieć. A
nikt przecież nie wie, jak długo jeszcze potrwa wojna. Poza tym on stanowi ryzyko dla
naszego bezpieczeństwa - dodał. - Oczywiście zdajesz sobie z tego sprawę, Sivercie?
- No tak, kiedy tak mówisz...
- Byłoby najlepiej zarówno dla niego, jak i dla ciebie, a zresztą dla wszystkich, którzy
wiedzą, co się tu dzieje, żeby David zniknął. Ale ukryć kogoś, kogo Niemcy tropią...
- Nie mogłem go tak po prostu zostawić samemu sobie, rozumiesz.
- Oczywiście, ja też bym mu pomógł. Ale to jest bardziej niebezpieczne, niż myślisz,
Sivercie. O wiele bardziej niebezpieczne.
- Więc co powinniśmy teraz zrobić?
- Natychmiastowego rozwiązania nie widzę, ale pewne jest, że on musi stąd zniknąć.
Zrobię, co będę mógł. A na razie wszystko powinno zostać tak, jak jest.
- Dziękuję ci, że chciałeś mi towarzyszyć - powiedział Sivert, kiedy żegnali się już na
dole.
- Naprawdę nie ma za co - uśmiechnął się Ola. - Wybiorę się do niego znowu za parę dni.
A tymczasem będę się starał rozpytać, jakie są możliwości - dodał. - Mam nadzieję, że
prędzej czy później jednak znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Herborg kręciła się po izbie i sprzątała ze stołu po kolacji, kiedy nagle zakręciło jej się w
głowie. Odstawiła tacę z chlebem, którą trzymała w rękach, i oparła się o ławę. Pochyliła się
trochę do przodu i ciężko dysząc, wciągała powietrze. Miała okropne mdłości, zimny pot
wystąpił jej na czoło. W ostatnich tygodniach zdarza mi się to coraz częściej, pomyślała,
ocierając wilgotne czoło.
- Czy ty się źle czujesz, Herborg?
Nagle Mali stanęła przy niej i położyła jej rękę na ramieniu. Przyglądała się synowej
badawczo.
- Nie, tylko zakręciło mi się w głowie. Ale już przeszło.
- Usiądź na chwilę.
- Nie, nic się nie stało - powiedziała Herborg lekceważąco i wyprostowała się. - Dam
sobie radę.
Mali cofnęła rękę i przyglądała się bladej kobiecie przed sobą. Kiedy się tak zastanawiała,
zdała sobie sprawę, że ostatnio Herborg zrobiła się dziwnie milcząca. Myślała przedtem, że
jest po prostu bardzo zmęczona, bo przecież wciąż jest tyle pracy, zwłaszcza przy uboju.
Potem było gręplowanie wełny, a teraz znowu lanie świec. Cóż, to za wiele dla słabej kobiety.
- Musisz mi powiedzieć, gdybyś się źle czuła, moje dziecko.
- Ale przecież nic mi nie jest - odparła Herborg i ciężko oparła się o stół. - Chyba jestem
trochę zmęczona.
- To akurat rozumiem. Okazałaś się niezwykle pracowita, Herborg - pochwaliła ją Mali. -
Naprawdę podziwiałam cię podczas ubojów.
Na bladych policzkach pojawiły się lekkie rumieńce. Herborg uśmiechnęła się z
wdzięcznością, słysząc pochwałę teściowej.
- Staram się robić, co mogę - powiedziała cicho.
- No i robisz to wszystko bardzo dobrze - uśmiechnęła się Mali i pogłaskała ją po
policzku. - Posiedź sobie teraz trochę, jak skończysz z tym sprzątaniem.
Herborg skinęła głową i wróciła do pracy. Mali obserwowała ją przez dłuższą chwilę.
Będę musiała uważać na synową w przyszłości, pomyślała. Ona nie może się rozchorować z
przemęczenia.
Herborg była szczęśliwa, kiedy w końcu tego wieczora mogła otulić się pierzyną. To
prawda, że czuła się zmęczona. I tak jest już od jakiegoś czasu. Wszystko stało się takie
trudne. No i te napady mdłości i zawroty głowy, które spadały na nią w najmniej
oczekiwanym momencie. To nie jest żadne przeziębienie, ale... nagle krew odpłynęła jej z
twarzy. Serce zaczęło tłuc się w piersi. Jestem w ciąży, pomyślała, z trudem chwytając
powietrze. To nie może być nic innego. Pospiesznie zaczęła liczyć w myślach. Już prawie
dwa miesiące nie miała miesięcznego krwawienia. Jestem w ciąży!
- O Boże - jęknęła głucho, zaciskając lodowate dłonie na pierzynie. - O Boże!
To nie jest prawda. Przecież Herborg nie może mieć więcej dzieci, Mali powtarzała to
wiele razy, a już ona się na tym zna. Mali była przy niej, kiedy urodziła się Mała Mali, była
też podczas tamtego smutnego poronienia w jakiś czas później. To Mali w końcu wyleczyła ją
też z długotrwałego zapalenia, więc wie, co mówi.
Ale, z drugiej strony, cóż by to mogło być innego? Zwykle przecież krwawienia miewała
regularnie, aż do tej pory. Ostrożnie wsunęła ręce pod nocną koszulę i położyła je na
piersiach. Jęknęła, bo ręce miała lodowate. Ale tak, piersi zrobiły się większe i bardziej
wrażliwe niż zazwyczaj. Herborg nigdy nie miała szczególnie wrażliwych piersi, ale teraz tak
jest. Z pewnością jest w ciąży.
Nagle jakby się w niej przerwała jakaś tama. Płacz pojawił się gwałtownie, całym ciałem
wstrząsały rozdzierające szlochy.
- Rany boskie, Herborg, co się dzieje?
Oja odwrócił się ostrożnie ku niej i przyciągnął ją do siebie, trochę niezdarnie głaskał jej
potargane włosy.
- Dlaczego ty płaczesz?
Herborg zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła mokrą od łez twarz do jego policzka.
- Jestem w ciąży.
Ola zesztywniał. Przez chwilę leżał całkiem bez ruchu. Potem uniósł się na łokciu i
popatrzył na żonę.
- Jesteś w ciąży? Naprawdę?
- Tak - potwierdziła ze szlochem. - Teraz jestem tego pewna. Przestałam krwawić, wciąż
kręci mi się w głowie i mam mdłości... - Wzięła jedną jego rękę i położyła ją sobie na
piersiach. - Czujesz, jakie mi się zrobiły duże?
Oja objął ją i ostrożnie przytulił, czule ujął jej twarz w swoje dłonie.
- Ale ty przecież nie możesz...
- Mimo wszystko mogę, jak widać. Tymi sprawami kieruje Pan Bóg.
Zwróciła ku niemu zapłakaną, ale teraz już rozpromienioną twarz.
- Jesteś tego naprawdę pewna? - wyszeptał Oja nieśmiało, w obawie, by przedwcześnie
nie okazywać radości.
- Jestem, jestem pewna - wyszeptała uszczęśliwiona i pocałowała go. - Tak, tak, jestem
tego pewna, Oja.
- Nie powinnaś oczekiwać zbyt wiele, Herborg - ostrzegł ją. - Ostatnio, kiedy...
- Tak, ostatnio się nie udało, ale to nie było tak jak teraz. Teraz jestem pewna - dodała z
wielkim przekonaniem. - Bóg nie pozwoli, żeby nas to znowu spotkało, nie da nam dziecka,
ż
eby je natychmiast znowu odebrać. Bóg tak nie robi, Oja. Nigdy w życiu.
Przytuliła twarz do jego szyi i przysunęła do niego całe ciało, które drżało ze wzruszenia.
- Och, Oja, jaka ja jestem szczęśliwa. Jak niewypowiedzianie szczęśliwa!
Oja leżał, obejmując ją czule. Herborg była ciepła i wiotka w jego ramionach. Jeszcze od
czasu do czasu wstrząsał nią szloch, ale nie wiedział, czy to z płaczu, czy ze szczęścia. Czuł
się, jakby został wrzucony do bardzo głębokiej wody. Myśl o tym, że Herborg rzeczywiście
jest w ciąży, wydawała mu się wprost nie do pojęcia. Już się zdążył pogodzić z tym, że nie
będą mieć więcej dzieci oprócz Małej Mali. Ale się nie buntował, cieszył się tym, co dostali.
Niemniej marzenia o synu nigdy się całkiem nie pozbył. I teraz ono znowu zapłonęło z siłą.
Oja wprawdzie nie wątpił, że da sobie radę bez męskiego potomka. Był szczęśliwy z takiego
ż
ycia, jakie ma. Bardziej się obawiał, że Herborg znowu przeżyje rozczarowanie. Taka była
niepocieszona ostatnio, kiedy straciła nienarodzone dziecko. Już zaczynał się bać, że nigdy się
z tego nie podźwignie. Nie chciał, żeby znowu coś takiego przeżywała. Radość Herborg była
jego radością. I tak pozostanie. Dlatego wyznanie żony wzbudziło w nim lęk.
- Mówiłaś już o tym mojej mamie?
- Nikomu nie mówiłam - wyszeptała sennie. - Tylko tobie. Jeszcze poczekam z tymi
informacjami, Oja.
- Naprawdę tego chcesz?
- Naprawdę.
- Ale dlaczego miałabyś nie powiedzieć? Powinnaś mieć więcej spokoju teraz, kiedy
jesteś w ciąży.
- Będę na siebie uważać.
- Ja jednak myślę, że mamie powinnaś powiedzieć, Herborg. Ona może... ona może ci
pomóc.
- Tym razem wszystko będzie dobrze - zapewniła Herborg cicho i ucałowała jego rękę. -
Nic innego nie jest możliwe. Bóg ochroni mnie i nasze maleństwo, Oja.
Zasnęła w jego objęciach. Oja odgarnął jej bujne włosy i ułożył ją ostrożnie na poduszce.
W sercu miał tyle ciepła i miłości dla niej. Kiedy otulił ją pierzyną, złożył swoje wielkie
dłonie. Nie zdarzało się to często.
- Nie zawiedź jej, Boże - modlił się w ciemności. - Daj jej jeszcze jedno dziecko. Nie ze
względu na mnie, ale ze względu na nią...
ROZDZIAŁ 4.
Tordhild pakowała do koszyka wszystko, co miała zanieść na górę do Davida.
Przygotowała obiad i trochę ciastek do kawy. Przed południem upiekła chleb, jeszcze ciepłe
bochenki leżały przykryte serwetką na kuchennym blacie. Wzięła jeden, otuliła go w czystą
kuchenną ścierkę i włożyła do koszyka. David się bardzo ucieszy, pomyślała. Cieszył się
zawsze ze wszystkiego, co mu przynosiła. Już samo jej przyjście wprawiało go w dobry
humor. Nie ma się zresztą czemu dziwić, siedzi tam na górze sam, tylko ona i Sivert go
odwiedzają.
Sivert wspominał, że chciałby go zaprosić któregoś wieczoru do domu na Wzgórzu. To by
dla Davida była miła odmiana. Johannes przecież o nim wie, wystarczyłoby więc poczekać,
aż Marilena pójdzie spać, a wszystko mogłoby się udać. Tylko parę godzin, zapewniał Sivert
Tordhild. Ona jednak nie była całkiem przekonana.
- No a gdyby ktoś do nas przyszedł?
- To David może się ukryć na strychu i poczekać, aż sobie pójdą. On potrzebuje trochę
odmiany, Tordhild. Niełatwo jest tak siedzieć całkiem samemu.
- Świetnie to rozumiem, ale...
- Moglibyśmy razem pograć - mówił Sivert, ożywiony tym, że żona nie zaprotestowała
stanowczo. - On wprawdzie nie ma skrzypiec, ale mógłby pożyczyć jedne z moich, tak
ż
ebyśmy...
- Później zobaczymy, jak to będzie - westchnęła Tordhild. - Ale wspólnie grać możecie
również w domu na Parceli. Możesz zabrać ze sobą skrzypce. Dziwne, że dotychczas o tym
nie pomyślałeś - dodała. - On by się z pewnością bardzo z tego ucieszył.
Później już o tym nie rozmawiali, ale sprawa wisiała w powietrzu, Tordhild dobrze to
czuła.
Sivert rzeczywiście któregoś dnia wziął ze sobą na górę skrzypce i chyba był to dobry
pomysł. Grali razem, potem Sivert zostawił Davidowi jeden instrument. Tordhild domyślała
się, jaka to dla Davida radość. Jest przecież muzykiem, on również. Muzyka z pewnością
stanowi dla niego wielką pociechę, tak jak zawsze stanowiła dla Siverta. W najtrudniejszych
chwilach zwracał się właśnie ku niej. Najpiękniejsze utwory skomponował w dniach, kiedy
było mu wyjątkowo ciężko.
Wyniosła koszyk na ganek, włożyła na siebie samodziałową kurtkę, otuliła się szczelnie
dużą chustką, którą skrzyżowała na piersiach i zawiązała w pasie. Marilena była w Stomes i
miała tam zostać na obiad, Tordhild więc mogła dzisiaj więcej czasu spędzić u Davida.
Ponieważ był piątek, chciała posprzątać i umyć podłogę, więc zostanie tam dłużej niż zwykle.
Sivert pojechał do Surnadalen, żeby coś załatwić, a Johannes poszedł do szkoły, Tordhild
sądziła, że zdąży wrócić do domu przed nim. Na wszelki wypadek zostawiła mu na
kuchennym stole kartkę z informacją, gdzie jest. Gdyby zabawiła dłużej, niż planuje,
Johannes sam sobie da radę przez jakiś czas, jest przecież dużym chłopcem.
Na dworze panował siarczysty mróz. Słońce nie docierało do wsi, ale oświetlało zbocza
pobliskich gór. Tordhild ruszyła w górę. W domu na Parceli dym kierował się prosto do
nieba.
- Halo - zawołała, kiedy weszła na ganek. - Czy jest tam ktoś?
Drzwi się otworzyły i poczuła ciepło izby. David pomógł jej zdjąć okrycie.
- Przyszłaś wcześniej, niż oczekiwałem - zauważył.
- A jesteś może czymś zajęty?
- Nie, skąd - uśmiechnął się. - Żebyś ty wiedziała, jak ja wyglądam twoich wizyt.
Wziął koszyk w jedną rękę, a drugą położył jej na ramieniu i wprowadził gościa do izby.
Gdy tylko Tordhild przekroczyła próg, natychmiast wymknęła się spod jego ręki i wzięła od
niego koszyk.
- Przyniosłam ci świeżego ciasta - powiedziała. - I słoiczek marmolady z jagód.
- Jak rozkosznie pachnie twój chleb - David zaciągnął się mocno, pochylając głowę nad
jej ramieniem.
Tordhild nie lubiła, kiedy był tak blisko niej. Nie pocałował jej już więcej od tamtego razu,
ale wciąż odnosiła wrażenie, że David lubi ją dotykać. Być blisko niej. To chyba dlatego, że
siedzi tu taki samotny, pomyślała znowu. Że tęskni za wspólnotą z drugim człowiekiem.
Chyba tak, to nie może być nic innego, powtarzała sobie, ale czuła się niepewnie. Nie
wiedziała do końca, jak ma się zachować. Nie chciała przecież być nieprzyjemna, nie chciała
go w żadnym razie zranić.
- Widzę, że nastawiłeś duży garnek wody - stwierdziła, odwracając się. - To bardzo
dobrze, mogę zaczynać sprzątanie na niedzielę.
- Ja sam mogę się tym zająć - zaprotestował David. - W Trondheim też mieszkałem sam i
przywykłem sobie radzić. Wolałbym, żebyś raczej posiedziała i porozmawiała ze mną.
- Przecież mogę rozmawiać, sprzątając.
Nalała wody do wiadra, znalazła ścierkę i zaczęła wycierać półki oraz stół.
- Nie doczekaliście się więcej dzieci oprócz Johannesa - powiedział David
nieoczekiwanie.
- Wygląda na to, że nie - odparta Tordhild, unikając jego wzroku. - Ale cieszymy się z
tego, co Bóg nam dał. No i mamy przecież Marilenę. Traktujemy ją jak własną córkę.
- A jak to się stało, że ona do was trafiła?
- Marilena jest córką siostry Siverta. Ta siostra wyszła nieszczęśliwie za mąż za pewnego
misjonarza, w końcu z rozpaczy utopiła się w fiordzie. To była okropna tragedia.
- No a misjonarz nie chciał zająć się swoją córką?
- On... nie. On spadł ze schodów na strych i umarł.
- I, jak sądzę, nikt specjalnie po nim nie rozpaczał?
- Nie - przyznała Tordhild. - Myśmy nie rozpaczali. Ten misjonarz to nie był dobry
człowiek.
- Chociaż był człowiekiem Boga?
- Uczyniono wiele zła w imię Boże - stwierdziła Tordhild cicho.
Przez dłuższą chwilę David milczał. Siedział i bez zainteresowania przeglądał jakąś starą
gazetę.
- Czy ty wierzysz w Boga, Tordhild? - spytał nagle.
- No, chyba tak.
- A wiesz coś na temat judaizmu?
- Nie za wiele - przyznała, przesuwając doniczki z kwiatami i myjąc okienny parapet.
- Ja też wierzę w Boga - oznajmił David. - Ale Jezus...
- Tak, ja wiem.
- To ci nie przeszkadza, że moja wiara jest inna niż twoja?
- Nie - odparła, zerkając na niego spod oka. - Dla mnie ludzie mogą wierzyć, w co chcą.
Znaczenie ma to, kim oni są. Jeśli człowiek jest dobry, to nic innego się nie liczy.
- Ja też tak uważam. Nie będzie pokoju na świecie, dopóki nie zaczniemy się nawzajem
szanować bez względu na wiarę, przynależność państwową i rasę.
Znowu na dłuższy czas zaległo milczenie.
- Ale ty dzisiaj nie mógłbyś posprzątać w domu - stwierdziła w pewnym momencie
Tordhild. - Bo przecież u was piątek to dzień szabasu, prawda?
David uśmiechnął się ciepłym, pogodnym uśmiechem.
- Więc i o tym wiesz? Owszem, masz rację, ale szabas zaczyna się dopiero w piątek
wieczorem i trwa do soboty wieczór. Zresztą mógłbym posprzątać w niedzielę, prawda? No a
poza tym tutaj wcale nie jest brudno.
- To wszystko powiedział mi Sivert - wyznała Tordhild. - To o szabasie. On wie o takich
sprawach dużo więcej niż ja. Ale i tak musiałam coś źle zrozumieć. I o Bożym Narodzeniu
też. Bo ty nie obchodzisz Bożego Narodzenia, prawda?
- Nie, tak jak wy to nie. Ale dla nas to też jest w jakiś sposób święto. Przecież nie chodzi
się wtedy do pracy.
- Ale może dzięki temu nie będzie ci w święta tak bardzo smutno. Skoro nie jesteś
przyzwyczajony do uroczystych obchodów, chciałam powiedzieć.
- Tak, dla mnie będzie to zwyczajny wieczór - przyznał David. - Z pewnością dam sobie
radę.
Pomógł jej wynieść na dwór chodniki i wytrzepać. Kiedy wylała wodę z wiadra, w całym
domu rozszedł się miły zapach zielonego mydła.
- No to proszę - rzekła Tordhild z uśmiechem. - Teraz masz tu czysto, możesz świętować.
- Masz czas, żeby jeszcze trochę ze mną posiedzieć? - spytał David, wskazując jej krzesło.
- Chciałbym dla ciebie zagrać. To będzie coś w rodzaju podziękowania - dodał z
niepewnością. - Nie mogę ci zapłacić w inny sposób.
David okazał się naprawdę wybitnym skrzypkiem. Tordhild na tyle znała się na muzyce,
ż
e mogła to ocenić. Stał pośrodku izby z zamkniętymi oczyma i skrzypcami pod brodą. Grał
tak, że Tordhild miała łzy pod powiekami. Niektóre utwory znała, przeważnie jednak grał
muzykę całkiem dla niej obcą. Bolesne, delikatne tony rozlegały się w izbie i poruszały jej
serce. Ona też przymknęła oczy, odchyliła głowę w tył i rozkoszowała się muzyką.
- Jakie to piękne - powiedziała, kiedy skończył. - Jesteś naprawdę bardzo utalentowany.
- Nie mogę się, niestety, równać z Sivertem - westchnął David, odkładając skrzypce na
bok. - Niewielu może się z nim równać.
- Ale on bardzo cię chwali.
- To typowe dla Siverta. On zawsze chwali innych. Zresztą chętnie bym usłyszał, jak gra
Johannes. Sivert mówi, że jest bardzo dobry.
- Tak, to prawda, Johannes jest bardzo dobry.
- Więc masz jeszcze jednego muzyka w domu.
- Ale nie takiego samego jak Sivert. Johannes ma również mnóstwo innych zainteresowań,
marzy o tym, by zostać weterynarzem.
- W takim razie szkoda, że nie jest dziedzicem dworu. Dlaczego właściwie to nie Sivert
zajmuje się dworem? Jest przecież najstarszym synem.
- Ale on zrzekł się swojego prawa starszeństwa. Wiesz, że dla Siverta istnieje tylko
muzyka. Nigdy nie czuł się gospodarzem, sam to widzisz, Davidzie. Moim zdaniem to był
bardzo szczęśliwy wybór - dodała z wolna. - Oja, jego brat, jest urodzonym rolnikiem.
Prowadzi znakomicie dwór razem z Havardem. Pewnego dnia przejmie wszystko, będzie
zarządzał całością i jestem pewna, że pójdzie mu znakomicie.
- Chętnie bym poznał całą rodzinę w innych okolicznościach - westchnął cicho David. -
Chętnie spotkałbym wszystkich.
Tordhild nie odpowiedziała. Nie chciała wspominać o tym, że Sivert proponował, by
zaprosili go kiedyś wieczorem. Niech Sivert sam to zrobi. Podniosła się z miejsca.
- Teraz już muszę wracać - powiedziała, kierując się ku drzwiom. - Wkrótce Johannes
wróci ze szkoły i wiesz, teraz, przed świętami... człowiek nie wie, w co ręce włożyć.
Odprowadził ją na ganek. Podał kurtkę. Kiedy pomagał jej włożyć okrycie, przysunął
twarz do jej włosów.
- Jak ty ładnie pachniesz - stwierdził cicho.
Tordhild nie odpowiedziała. Wzięła z krzesła swoją wielką chustkę i otuliła nią głowę.
- Dziękuję ci, że przyszłaś - rzekł David.
- Naprawdę nie ma za co.
- Czy mógłbym cię uściskać? - spytał. Jego ciemne oczy patrzyły prosto na nią. - Miałabyś
coś przeciwko temu?
- No, nie wiem...
- Ale ja tak strasznie tęsknię - wyszeptał. - Marzę o bliskości drugiego człowieka.
- W Trondheim też byłeś sam. Powiedziałeś to dopiero co.
- Ale to nie znaczy, że zawsze byłem sam - odparł. Jego słowa zawisły w powietrzu.
- Ja jestem żoną Siverta, Davidzie.
- Nie zapomniałem o tym - rzekł z powagą. - Pragnę tylko cię uściskać.
Tordhild zrobiła krok naprzód i położyła mu rękę na ramieniu. On objął ją w pasie.
Przytulił ją mocno. Musnął wargami jej policzek.
- Dziękuję - powiedział po prostu.
Tordhild pospiesznie biegła na dół. Serce bilo jej niespokojnie. Nie wiedziała, czy nie
popełniła błędu. Uznała tylko, że nie może o niczym powiedzieć Sivertowi. On by to źle
zrozumiał. A przecież byłoby straszne, gdyby w Sivercie zrodziła się niechęć do Davida.
Zresztą naprawdę nie ma powodu, powtarzała sobie Tordhild w duchu. Sam przecież
powiedział, że to tylko ze względu na przyjaźń i pragnienie bliskości. Tyle Sivert może mu
dać - żeby od czasu do czasu uściskał jego żonę. On sam pewnie by się zgodził, gdyby go
zapytała. Mimo to wiedziała, że słowem mu o tym nie wspomni.
Grudniowe dni uciekały szybko jeden za drugim. Albo może mi się tylko tak wydaje,
myślała Mali. Tyle rzeczy trzeba załatwić, zanim będzie można ogłosić święta. Wciąż piekło
się jakieś ciasta, służące nieustannie myły i sprzątały w domu, ona sama była zajęta w tkalni.
W tym roku, podobnie jak w ostatnie święta, prezenty będą domowej roboty. Bardzo trudno
coś kupić w sklepie, a o żadnym wyjeździe do miasta tej jesieni nie było mowy. Na szczęście
to, co Mali robiła, zawsze wywoływało radość obdarowanych, nie bała się więc o to. Rodzina
Siverta miała spędzić Wigilię w Stornes. To się powoli stawało tradycją. Mali bardzo lubiła
zbierać wokół siebie całą rodzinę w takich uroczystych chwilach. Rodzina znaczyła dla niej
bardzo wiele.
Cieszyła się, że wśród jej bliskich panuje pokój i wzajemne zrozumienie. Nie zawsze tak
bywało w Stornes. Ze zgrozą przypominała sobie, jak to było za czasów Beret. Ile to
uroczystych chwil potrafił zniszczyć ten potwór, jakim była moja teściowa, myślała Mali
ponuro. Zresztą nie ona jedna. Życie Mali niszczył też Johan, zarówno na co dzień, jak i od
ś
więta. A wiele lat później, po tym, jak w ich życiu pojawił się Samuel, znowu zły nastrój
dominował przy każdym spotkaniu. Samuel miał niezwykły talent robienia takich uwag, od
których inni czuli się nieszczęśliwi. Albo wściekli. Mali dobrze pamiętała wszystkie
wydarzenia, kiedy po prostu pragnęła wyrzucić go za drzwi. No ale musiała liczyć się z Ruth.
Z Ruth o ciemnych przestraszonych oczach, która zawsze broniła swojego misjonarza i
podporządkowywała mu się we wszystkim. Mali westchnęła. Gdyby wcześniej wiedziała, jak
to naprawdę jest, byłaby coś zrobiła. Wiele razy chciała coś zrobić. Ale, niestety, kiedy
dotarła do niej prawda, było za późno. Żadne z nich nie domyślało się, w jakim piekle żyje
Ruth.
Dzień przed Wigilią Johannes i Marilena przyszli do Stornes, żeby przejrzeć choinkowe
ozdoby. Robiono tak co roku. Mali wyjmowała zapasy błyszczącego papieru i farby, tak aby
dziewczynki mogły zrobić coś, co potem powieszą na drzewku. To też jest tutejsza tradycja,
ż
e co roku trzeba zrobić trochę nowych ozdób. Niektóre ze starych należy wyrzucić, ale to
dzieci o wszystkim decydują. Wybór natomiast często bywa trudny. Wszyscy mają swoje
wspomnienia, które chcą uszanować.
- O, jak na ganku pięknie pachnie choinką - rozpromieniła się Marilena, kiedy wkroczyła
do izby razem z Johannesem. Oboje mieli policzki zaczerwienione od mrozu. - Jutro jest
Wigilia!
- Dzisiejszej nocy wcale nie pójdę spać - oznajmiła Mała Mali z błyszczącymi oczyma. -
Tak strasznie się cieszę, że jestem od tego chora.
- A z czego cieszycie się najbardziej? - spytał Havard ze swojego miejsca na tapczanie.
- Z prezentów! - zawołały obie dziewczynki, biegnąc ku niemu na wyścigi. - Bo jutro będą
prezenty.
- Jesteście tego pewne? - drażnił się z nimi Havard.
- No jasne, prawda, że będą prezenty, babciu?
- Prezenty będą dla wszystkich, którzy zachowywali się grzecznie - rzekła Mali z
uśmiechem i zaczęła ostrożnie wyjmować ozdoby z dużego kartonu. - I ja znam wielu takich,
którzy dostaną.
- Słyszysz? - powiedziała Marilena, czochrając Havardowi włosy. - Będą prezenty.
- To znaczy, że wy byłyście grzeczne, tak?
- Oczywiście, że były - odparła Mali za dzieci. - Nie drażnij się z nimi już więcej,
Havardzie. Pamiętaj, nikt jeszcze nie powiedział, że ty też coś dostaniesz. Zobaczmy, co
znajdziemy w kartonie - dodała i wyjęła długi łańcuch z glansowanego papieru. - Ten łańcuch
zrobiłyście w zeszłym roku, pamiętacie?
- O, tak! A tutaj jest ten śliczny krasnoludek, którego zrobił Johannes - zawołała Mała
Mali, unosząc w górę drewnianego krasnoludka. - Tego na pewno powiesimy na choince,
babciu.
- Oczywiście, że powiesimy - zgodziła się Mali. - Ale dopiero jutro. Święta tak naprawdę
zaczną się jutro. I wtedy ubierzemy drzewko. Po obiedzie.
- Dlaczego nie możemy tego zrobić zaraz? - spytała Mała Mali.
- Bo w tym dworze nigdy nie ubierano choinki przed świętami - odparła Mali, głaszcząc ją
po głowie. - Jest coś, co się nazywa tradycja. A to oznacza, że powinniśmy szanować
zwyczaje, które panowały jeszcze, zanim my przyszliśmy na świat. I tak właśnie jest ze
ś
wiąteczną choinką: ona musi stać na ganku i rozsiewać świąteczne zapachy przez dwa dni,
potem w wieczór wigilijny ją ubieramy. I tak jest właściwie.
Dziewczynki zadowoliły się tym wyjaśnieniem, pochyliły głowy nad kartonem i
wykrzykiwały radośnie, wyjmując jedną po drugiej piękne ozdoby choinkowe.
- A co to jest? - powiedziała Mała Mali, unosząc ostrożnie w górę coś, co znalazła na
samym dnie kartonu. - To leżało pod innymi ozdobami.
- To anioł - rzekła Marilena, biorąc ozdobę z rąk kuzynki. - Jaki piękny anioł. Ja go nie
pamiętam z ubiegłego roku.
Mali przyniosła dzieciom nożyczki i klej. Teraz spojrzała spod oka na Marilenę.
- Mój Boże, skąd on się tu wziął?
Ujęła pięknego anioła w dłonie, długo stała i wpatrywała się w niego. W oczach miała łzy.
- Co to jest, babciu? - Marilena ciągnęła ją za spódnicę. - Czy ty płaczesz?
Mali widziała anioła przez zasłonę łez. Dobrze pamiętała te święta, kiedy Ruth zrobiła
anioła. Siedziała w wielkim skupieniu przy długim stole w izbie i robiła choinkowe ozdoby, a
na tego anioła przeznaczyła wyjątkowo dużo czasu. Miał piękne jedwabiste włosy i złoty pył
na skrzydłach. Ruth była z niego bardzo dumna. Musiał leżeć na dnie kartonu przez wiele lat,
pomyślała Mali. Nie widziała go już od dawna.
- Tego anioła zrobiła twoja mama na któreś święta, Marileno - powiedziała głębokim ze
wzruszenia głosem i uniosła anioła do światła, by wydobyć blask na jego dużych skrzydłach.
- Powiesimy go jutro na samej górze tuż pod gwiazdą. Ruth też będzie z nami.
- Mogę zobaczyć? - wyszeptała Marilena przejęta, ujmując anioła. Paluszkami głaskała
jedwabiste włosy. - To naprawdę mama go zrobiła?
- A gdzie ona teraz jest, prawdziwa mama Marileny? - spytała Mała Mali.
- Mama jest w niebie - odparła Marilena spokojnie. - Prawda, babciu?
- Tak, to prawda - przytaknęła Mali cicho. - Chodź, wyjrzymy sobie na dwór. Kiedy
Sivert, twój tata, był mały, to ja mu opowiadałam, że ci nasi bliscy, którzy umarli, patrzą teraz
na nas z wysoka. Ze każdy, kto umarł, pojawia się znowu jako gwiazda na wieczornym
niebie.
- A czy kiedy moja mama umarła, też pojawiła się nowa gwiazda?
- Na pewno tak było.
Dziewczynki przykleiły nosy do zimnej szyby w kuchennym oknie i przyglądały się
rozgwieżdżonemu niebu. Był bardzo piękny zimowy wieczór. Niebo mieniło się wielkimi
gwiazdami. Księżyc wisiał nad szczytami gór po drugiej strony fiordu i zalewał migotliwym
blaskiem czarną wodę.
- Tam - powiedziała Mali, wskazując ręką. - Tam jest gwiazda twojej mamy, Marileno.
Ona pojawiła się tej nocy, kiedy mama umarła. Jestem tego całkowicie pewna.
- Czy to prawda, co mówisz, babciu? - spytał Johannes za jej plecami. - Ja myślałem, że...
- Dla mnie to jest prawda, Johannesie - odparła Mali i zwróciła twarz ku niemu. - Dla
mnie ta historia z gwiazdami zawsze była wielką pociechą. Czułam wtedy, że nie utraciłam
tak całkiem mojej Ruth.
- Babciu, coś ty - powiedział Johannes cicho i objął jej plecy. On też miał lśniące od łez
oczy.
Mali przyjrzała mu się uważnie. Był teraz niemal równy jej wzrostem. Kiedy to się stało?
Oparła głowę o jego barki i westchnęła.
- To powinniśmy też znaleźć gwiazdę, która jest Olą Havardem - rzekł Johannes,
wypuszczając Mali z objęć. - Jestem pewny, że taka gwiazda świeci na niebie. To będą
pierwsze święta bez niego - westchnął.
Przez chwilę stali w milczeniu przy oknie. Mali myślała ze zdziwieniem, jak naturalnie
dzieci przyjmują sprawę śmierci. One uznają, że śmierć jest częścią życia, w każdym razie tak
to wygląda. Ona sama jednak czuła tęsknotę za Ruth niczym nieustanny ból w piersi. Teraz
cierpiała bardziej niż zazwyczaj. Zawsze tak jest w uroczystych momentach, a już najgorzej w
Boże Narodzenie.
Odwróciła się i zerknęła na Havarda. Zastanawiała się, co myślał, kiedy Johannes mówił o
Oli Havardzie. Minęło sporo czasu, odkąd po raz ostatni wspominał chłopca. Ale w te święta
jemu też będzie szczególnie ciężko, myślała. To pierwsze święta Bożego Narodzenia bez
syna.
Dzieci musiały wracać do domu. Mali stała na ganku przez dłuższą chwilę po tym, jak
odprowadziła Johannesa i Marilenę. Machała im na pożegnanie, ale szybko zniknęli jej w
ciemnościach. Mali uniosła głowę i jeszcze przez chwilę wypatrywała wśród milionów
gwiazd.
- Rozmawiasz teraz z Ruth? - spytał Havard za jej plecami i objął ją mocno. - Jesteś w tym
lepsza niż ja.
- W każdym razie jestem pewna, że oni oboje, i Ruth, i Ola Havard, znaleźli w niebie
swoje miejsce. Tak, i babcia Johana także, i stary Sivert. Są teraz wszyscy z nami.
- Powinniśmy w to wierzyć, Mali - odparł Havard z ustami przy jej włosach. -
Powinniśmy w to wierzyć.
ROZDZIAŁ 5.
Przed obiadem w dzień wigilijny Sivert poszedł odwiedzić Davida. Wieczór mieli spędzić
w Stornes, więc później nie będzie już czasu.
Tordhild wybierała się do niego trochę później, miała mu zanieść obiad i niedużą
paczuszkę. Zrobiła na drutach szalik i czapkę dla Davida, zapakowała to wszystko w
czerwony świąteczny papier i nakleiła kartkę z napisem: „Dla Davida od rodziny ze
Wzgórza". Miała nadzieję, że David ucieszy się z prezentu, uważała, że on też powinien coś
dostać tego wieczora.
Sivert się z nią zgadzał.
- To bardzo miło z twojej strony - pochwalił. - On naprawdę będzie sobie to cenił.
- No, mam nadzieję. A w każdym razie potrzebuje i czapki, i szalika.
- Mam też nadzieję, że po świętach znajdzie się możliwość przeprowadzenia go przez
granicę - westchnął Sivert, a na jego czole pojawiła się głęboka bruzda. - Wierzę, że uda mu
się przejść do Szwecji. Czeka na to już wystarczająco długo.
- Ciekawe, czy Ola znalazł kogoś, kto mógłby mu pomóc?
- Porozmawiam z nim o tym. Uważam, że nie powinniśmy kusić losu bardziej, niż już to
robimy. Za każdym razem, kiedy przejeżdża koło nas niemiecki samochód, jestem bliski
zawału serca.
Tordhild czuła się tak samo, ale nic nie powiedziała. To by nie poprawiło sytuacji, gdyby
Sivert wiedział, że ona także wciąż umiera ze strachu. A tymczasem prawda jest taka, że
Tordhild często leży w nocy, nie śpiąc, i nasłuchuje, czy nie dotrą do niej jakieś dziwne
dźwięki, jak na przykład odgłos silnika samochodowego lub nieznajome hałasy. Myśl o tym,
co by się stało, gdyby pojawili się Niemcy, dręczyła ją niczym zmora. Próbowała ją od siebie
odpychać, ale ona wciąż wracała.
Przygotowała kotlety dla Davida. Nie gotowała dzisiaj, w Wigilię, obiadu, skoro mieli jeść
w Stornes zarówno dziś wieczorem, jak i pierwszego dnia świąt. Poza tym David nie jada
wieprzowiny, więc nie będzie tęsknił za żeberkami. Wyjęła jednak małą świąteczną serwetkę,
którą chciała ze sobą zabrać na górę, i kilka dużych świec. David zużywał bardzo dużo świec.
Widocznie długo siedzi po nocach, myślała Tordhild.
Zaraz po południu ubrała świątecznie Marilenę. Dziewczynka miała pójść z ojcem i bratem
do Stornes, by uczestniczyć w ubieraniu choinki, w tej sytuacji nie ma sensu, żeby wracała
wieczorem do domu tylko po to, żeby się przebrać. To ledwie parę godzin. Tordhild włożyła
jej czerwoną sukienkę, a długie włosy związała wstążką.
- Musisz teraz chwilę postać bez ruchu - upomniała z uśmiechem, czesząc włosy małej. -
Nie uda mi się zawiązać wstążki, jak będziesz się tak wiercić.
- Ale ja tak strasznie się cieszę! Czy ty się nie cieszysz, Johannes? - wołała dziewczynka.
- Oczywiście, że się cieszę.
- A jak myślisz, co dostaniesz pod choinkę?
- Coś ty, przecież nie wiem.
- Musicie pamiętać, że trwa wojna - ostrzegła Tordhild. - Niełatwo jest teraz zdobyć jakieś
prezenty.
- Ale coś jednak będzie dla każdego - wtrącił Sivert, żeby pocieszyć dzieci. - Tego jestem
pewien.
Tordhild uśmiechnęła się do niego.
- Czy wy wrócicie do domu, żeby się przebrać po strojeniu choinki, ty i Johannes?
- Chyba tak, myślałem, że pomogę Oi umyć konie. To bardzo ciężka praca takie mycie
koni, wiesz. Jeśli Oja ma z tym skończyć do kolacji o godzinie ósmej, będzie potrzebował
pomocy.
- To wspaniały zwyczaj z tym myciem koni w Wigilię - powiedziała Tordhild. - U nas tak
się nie robiło. No ale my też nie mieliśmy gospodarstwa - dodała.
- W Stornes to tradycja, że w wieczór wigilijny myje się konie - rzekł Sivert. - Tak było
od bardzo dawna, o ile wiem, i z pewnością zwyczaj przetrwa jeszcze długo.
- A ja nie zamierzam wracać do domu - oznajmił Johannes. - Ubiorę się teraz, zanim
wyjdziemy.
Kiedy Tordhild przygotowała koszyk dla Davida, tamci troje już byli w drodze do Stornes.
Marilena dreptała z dużą siatką pełną prezentów w ręce. Przez ostatnie tygodnie była wciąż
bardzo zajęta, tak aby przygotować coś dla każdego. Johannes też niósł swoje prezenty. On
ukrywał je w sypialni na strychu, a teraz zszedł stamtąd z tajemniczą miną, trzymając w ręce
sporą torbę.
- A dokąd idzie mama? - spytała Marilena patrząc w ślad za Tordhild.
- Ma kogoś odwiedzić - wyjaśnił Sivert, ujmując dziewczynkę za rękę. - Tak się robi w
Wigilię.
- A kto to jest?
- Ktoś, kto mieszka sam - powiedział Sivert. - I kto nie ma z kim obchodzić Wigilii.
- To nie może przyjść do babci w Stornes?
- Dzisiejszego wieczoru nie. Może kiedy indziej. Dziecko zadowoliło się tą odpowiedzią.
Marilena machała radośnie swoją siatką i o nic więcej już nie pytała.
- Dzisiaj też ty do mnie przychodzisz? - zdziwił się David. - Dla gospodyni to pewnie
bardzo pracowity dzień. Nie powinnaś była przejmować się mną w takiej sytuacji.
- Idziemy wszyscy do Stornes na wigilijną kolację, więc nie mam tak dużo pracy -
powiedziała Tordhild, odstawiając garnek z jedzeniem na kuchenny blat. - No i jak się masz?
- Jak zwykle - westchnął David. - Jeden dzień podobny do drugiego. Chodzę tu w nadziei,
ż
e Ola przyjdzie z dobrymi wiadomościami. Ale to się strasznie przeciąga, tak strasznie się
przeciąga.
- Sivert powiedział przed chwilą, że znowu z nim porozmawia.
- Tak, mnie też dzisiaj o tym mówił. Pozostaje więc tylko mieć nadzieję. I czekać.
- Powinniśmy wierzyć, że wojna wkrótce się skończy - wtrąciła Tordhild. - To już trzecie
wojenne święta. Nigdy bym nie pomyślała, że to będzie tak długo trwać.
Rozłożyła na stole świąteczny obrus i ustawiła świece.
- Pomyślałam, że urządzę ci tutaj małe święta - rzekła z uśmiechem. - Choć ty nie
obchodzisz ich tak jak my.
- Wiele bym dał, żeby móc dzisiaj być z wami w Stornes. Nie mam nic przeciwko
waszym świętom. To wspaniały i uroczysty czas, pełen światła i radości.
- Tak, Boże Narodzenie to coś zupełnie wyjątkowego. A zwłaszcza dla dzieci, wiesz,
chociaż one najbardziej cieszą się na prezenty. - Wyjęła swój podarunek dla niego i położyła
na stole. - To możesz otworzyć dopiero późnym wieczorem - uśmiechnęła się.
David podszedł do stołu i wziął paczuszkę.
- Ale ja chyba nic nie powinienem dostać.
- Pomyśleliśmy, że jednak tak.
- Stokrotne dzięki. Jesteście naprawdę dla mnie zbyt mili. Oczy mu zwilgotniały, kiedy na
nią patrzył. Palce nerwowo przeczesywały włosy. Tordhild przedtem tego nie widziała, ale
teraz spostrzegła, że David ma sine kręgi pod oczami. Bardzo też schudł.
- Co się dzieje, David?
- Całkiem po prostu się boję. - Jego oczy pociemniały z niepokoju.
- Ale chyba nic szczególnego się nie wydarzyło?
- Nie, nie, nic szczególnego. Tylko że moje nerwy są coraz bardziej napięte. Niełatwo jest
tak żyć w samotności. Pojęcia nie mam, co się może wydarzyć, nie wiem też nic o swoich
najbliższych. To naprawdę człowieka wyniszcza.
Pogłaskał ręką wczorajszy zarost na brodzie i westchnął.
- Wciąż myślę o rodzicach, którzy zostali wysłani na południe. Zastanawiam się, co się z
nimi stało. Mam siostrę w Niemczech. Co z nią się stało? I co będzie ze mną? A także z wami
- dodał ponuro. - W żadnym razie nie powinienem był was w to wciągać.
- Dotychczas jakoś się wszystko udawało, Davidzie.
- Ale jak długo to jeszcze potrwa?
Tordhild nie odpowiedziała. Dręczący Davida strach udzielił się także jej. Podeszła znowu
do kuchennego blatu, wzięła garnek z mięsem i postawiła go na piecu.
- Nie chciałbym okazać się niewdzięczny, ale...
- Świetnie to rozumiem.
Zaczął chodzić tam i z powrotem po izbie.
- Usiądź na chwilę - poprosiła Tordhild. - Strasznie mi to działa na nerwy.
David zatrzymał się i stał pośrodku pokoju z rękami zwieszonymi wzdłuż ciała.
- Bardzo przepraszam - powiedział i znowu pospiesznie przegarnął palcami włosy. - Sam
nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje.
- Nie rozmawiałeś o tym z Sivertem?
- Owszem, rozmawiałem. Ale co on mi właściwie może powiedzieć? Próbuje jakoś
załatwić przerzucenie mnie przez granicę. Myślę, że jest tak samo zdesperowany jak ja. Zdaję
sobie przecież sprawę, jakie ryzyko stwarza dla was moja obecność tutaj.
Sivert powinien był lepiej się zastanowić, zanim wdał się w tę sprawę, pomyślała Tordhild.
Ale rozumiała męża mimo wszystko. David był jego przyjacielem, uważał więc, że nie może
go zawieść. Ale czy długo się nad tym zastanawiał, tego nie była pewna. Z czasem pewnie i
Sivert zdał sobie sprawę, że to, co zrobił, nie było ani rozsądne, ani przemyślane. No ale co
się stało, to się nie odstanie. Teraz trzeba się tylko starać, żeby wszyscy wyszli z tego cało.
- Chciałbyś już zjeść?
- Nie, dziękuję. Trochę poczekam. Akurat teraz nie jestem bardzo głodny.
- W takim razie ja wracam na dół, Davidzie. Kolacja wigilijna zbliża się coraz bardziej.
David odprowadził ją na ganek, podał jej płaszcz i pomógł otulić się wielką chustką.
- No to wesołych świąt - powiedział.
Zanim zdążyła pojąć, co się dzieje, objął ją mocno i przyciągnął do siebie. Jego gorące
wargi przywarły do jej ust. Nie było w tym pocałunku niczego przyjacielskiego, niczego
takiego jak poprzednio. To coś całkiem innego.
Przez moment Tordhild stała jak sparaliżowana. Potem wyszarpnęła mu się gwałtownie.
Odepchnęła go od siebie.
- Co ty robisz? - jęknęła ze łzami w oczach. - Co ty sobie myślisz, David?
- Tordhild, ja nie miałem zamiaru...
Wyciągał do niej rękę, ale ona ją odtrąciła. Gwałtownie otworzyła drzwi i wybiegła na
dwór, gdzie zapadał już zmrok.
Tordhild biegła w dół. Potykała się, przewracała, wstawała i biegła dalej. Serce tłukło jej
się w piersi, z oczu płynęły łzy. W tym, co stało się poprzednio, też nie było niczego
przyjacielskiego, myślała. Powinna była od razu to zrozumieć.
Co by było, gdyby Sivert się dowiedział? Na myśl o tym doznawała skurczu żołądka. Nie
wolno do tego dopuścić! Ona sama nic nie powie, wierzy też, że David zachowa się podobnie.
Taki głupi chyba nie jest. Pytanie tylko, co teraz sama Tordhild ma zrobić. W tej chwili
wydało jej się nie do pomyślenia, że mogłaby jeszcze kiedyś do Davida pójść z jedzeniem.
Ale przecież będzie musiała. Nie ma żadnego powodu, żeby tego nie robiła. Właściwie
powinnam o wszystkim powiedzieć Sivertowi, pomyślała. To, co się stało, to przecież nie
moja wina. Bała się jednak reakcji męża. Sytuacja strasznie by się skomplikowała, gdyby on i
David popadli w konflikt. Mimo wszystko David jest od nich zależny.
Powinnam chyba porozmawiać o tym z samym Davidem, myślała, kiedy uspokoiła się już
trochę. Przecież zdołam dotrzeć do niego. Nie mogła wyobrazić sobie niczego innego, jak
tylko to, że David żałuje swojego postępowania. Z pewnością nie chciał wchodzić w konflikt
ani z nią, ani z Sivertem. Już najmniej chyba z Sivertem, który tyle ryzykuje, pomagając
Davidowi.
Chociaż tego, co się stało, nie można rozumieć niewłaściwie, istnieje przecież wiele
okoliczności łagodzących, myślała Tordhild. Jest teraz taki samotny i przerażony. Ale nic to
nie usprawiedliwia jego zachowania.
Zwolniła trochę kroku. Zatrzymała się i otrzepała ubranie ze śniegu, bo po kilku upadkach
wyglądała jak bałwan. Stała jakiś czas i starała się spokojnie oddychać. Mokrą rękawicą
pogładziła twarz. Nie powinna traktować tego aż z taką powagą. Musi doprowadzić do tego,
by David zrozumiał, że ona nie zgodzi się więcej na takie zachowanie z jego strony. Sam by
to pojął, gdyby się tylko trochę zastanowił. Ale w ogóle to nie warto robić wielkiej sprawy z
jednego pocałunku, potrafi to chyba załatwić bez awantury. Jednego ze świątecznych dni
pójdzie do Davida i porozmawia z nim poważnie. Trzeba ustalić jasne granice, jeśli ona ma
nadal tam chodzić. A jest w interesie ich obojga, by Sivert o niczym się nie dowiedział.
Zwłaszcza David ma w tym interes, ona jednak również. Nie chciała, by Sivertowi było
przykro lub by zaczął wątpić w jej lojalność. W żadnym razie nie ma do tego powodu,
myślała. Zmrużyła oczy i patrzyła w stronę dworu oraz fiordu. Ona tego nie chciała, nigdy nie
czuła do Davida nic oprócz przyjaźni. Jej sumienie było czyste.
Przełożyła koszyk do drugiej ręki i wolno poszła dalej.
Sivert był w domu, kiedy wróciła na Wzgórze. Stał z nagim torsem i mył się w umywalce.
Włosy miał mokre na karku, zwijały mu się mocniej niż zwykle.
- No i jak poszło?
- Znakomicie - odparła Tordhild, nie patrząc mu w oczy. - Ale on jest coraz bardziej
zdenerwowany i trudno mu się opanować. Sam to chyba zauważyłeś.
- Zauważyłem, ale co ja mogę zrobić?
- Musimy mieć nadzieję, że szybko znajdzie się możliwość przerzucenia go przez granicę.
Inaczej sobie tego nie wyobrażam.
- Porozmawiam jeszcze raz z Olą. Będę naciskał.
- On chyba robi wszystko, co może - stwierdziła Tordhild.
- Tak, chyba tak.
- No a jak choinka w Stornes? - spytała, zmieniając temat.
- W tym roku jest większa niż kiedykolwiek przedtem - uśmiechnął się Sivert. - Naprawdę
wspaniała, sama zobaczysz. No i pod choinką leżały już paczki, kiedy wróciłem ze stajni.
Dzieci chodzą dookoła przejęte i czekają.
- No właśnie, powinniśmy się szybko przebrać i zejść na dół.
- David mógłby spędzać z nami ten wieczór - rzekł Sivert nagle.
- Przecież on nie obchodzi Wigilii.
- Ale na pewno bardzo by się ucieszył. On przecież nie ma nic przeciwko naszym
ś
więtom. Ja naprawdę zamierzam zaprosić go do nas któregoś wieczoru.
Tordhild nic na to nie odpowiedziała. Tego dnia już więcej o Davidzie nie rozmawiali.
W Stornes wieczór wigilijny obchodzono tak samo jak zawsze, nie zważając na to, że trwa
wojna. Izba tonęła w blasku świec, a pyszne zapachy czuć było już na dziedzińcu. Były
ż
eberka, kotlety, kasza ze śmietaną jak co roku.
- Jeśli chodzi o jedzenie, to niczego nam nie brakuje - stwierdził Havard, patrząc na
nakryty stół. - Nie wszędzie ludzie w kraju mają taką wigilijną kolację, powinniśmy o tym
pamiętać.
Havard przeczytał odpowiedni fragment Ewangelii, po czym służące zaczęły przynosić
półmiski. Był to bardzo długi i bardzo uroczysty posiłek. Nawet obie małe dziewczynki nie
marudziły, że chcą już wstać od stołu. Siedziały na ławie, wystrojone i grzeczne z płonącymi
policzkami i promiennym wzrokiem.
W końcu wszyscy wstali od stołu. Uprzątnięto naczynia i Oja zapalił świeczki na choince.
Wtedy wzięli się za ręce i tanecznym krokiem chodzili wokół drzewka, śpiewając wszystkie
najpiękniejsze, stare kolędy. Jest tak, jakby nie było wojny, pomyślała Mali. Chociaż w tym
roku brak kupnych orzechów, pomarańczy, daktyli i innych pyszności, to mimo wszystko
ś
więta są wspaniałe.
Powinnam być wdzięczna Bogu za to, co mi daje, pomyślała. Miała wszystkich swoich
najbliższych przy sobie, czuli się w miarę bezpieczni. A nie wszystkim jest to dane. Z
miłością przyglądała się śpiewającym.
Herborg była taka piękna tego wieczoru, w swojej zielonej, świątecznej sukni. Jaka ona
promienna ostatnimi czasy, uśmiechnęła się Mali z czułością. Najwyraźniej między nią i Oją
wszystko układa się znakomicie. Znowu ze zdumieniem zdała sobie sprawę z tego, jakim
spokojnym człowiekiem stał się z latami Oja. Pamiętała dobrze, ile kłopotów przysparzał jej
najmłodszy syn w okresie dojrzewania. Był uparty i łatwo wpadał w złość. W tamtym czasie
bała się, że odziedziczy! wiele po Johanie. Teraz jednak, dzięki Bogu, nic z tego nie zostało.
Zatrzymała wzrok na Sivercie. Poczuła ciepło w sercu jak zawsze, kiedy patrzyła na
swojego pierworodnego. On był i pozostał tym, którego kocha najbardziej, nie mogła
zaprzeczyć. Bardzo uważała, żeby nigdy tego nie okazywać, nigdy go też nie wyróżniała. Ale
jest tak, jak jest - Sivert pozostanie jej oczkiem w głowie.
Pomyślała o tym nieszczęsnym przyjacielu Siverta, który siedzi teraz sam w domu na
Parceli. Cała ta historia bardzo ją niepokoiła. Myśl o tym, co by się stało, gdyby David został
odkryty, spędzała jej sen z powiek. Miała nadzieję, że wkrótce uda się przerzucić go przez
granicę, że niedługo zniknie z okolicy. Zanim będzie za późno.
Taniec wokół drzewka zakończono kolędą Rozkoszna jest ziemia. Mali uniosła wzrok i
popatrzyła na pięknego anioła Ruth, który wisiał na samym szczycie choinki, obok
błyszczącej gwiazdy. Gdyby tak Ruth mogła być dzisiaj z nami! Mali odczuła tęsknotę
niczym fizyczny ból. Głęboko wciągnęła powietrze. Nagle jej oczy napełniły się łzami.
Pospiesznie zerknęła na Marilenę, która stał z poważną buzią i śpiewała. Tyle jest w tym
dziecku z Ruth, pomyślała Mali z czułością. I zewnętrzne, i wewnętrzne podobieństwo jest
wyraźne. Chociaż Ruth nie ma, to jednak coś po niej zostało.
Ś
piewy umilkły i ku ogólnej radości zaczęto rozdawać prezenty. Najwięcej oczywiście
dostały dzieci, ale dla każdego coś się znalazło, choć to takie trudne czasy. Mali zrobiła dla
Havarda sweter na drutach i teraz widziała, jak bardzo mu się jej prezent podoba. I ona, i obie
synowe w tym roku przygotowały prezenty domowej roboty, Oja natomiast kupił dla Herborg
piękny materiał na sukienkę. Herborg aż się zarumieniła z radości i zaskoczenia.
- O mój Boże! - zawołała. - Skąd ty wziąłeś coś takiego, Oja?
- Ech, kosztowało mnie to spory kawałek mięsa - uśmiechnął się zadowolony, że sprawił
ż
onie tyle radości.
- Powinnaś sobie uszyć z tego sukienkę zaraz po świętach - śmiała się Mali.
- Nie, chyba jednak trochę zaczekam - odparła Herborg, zerkając na Oję. - Może raczej
pod koniec lata...
- Dlaczego?... - Mali podniosła wzrok. - Czy ty się czegoś spodziewasz?
Herborg zarumieniła się po korzonki włosów i zawstydzona zwijała w palcach brzeg
materiału.
- No chyba tak - wykrztusiła cicho.
- Czy ty... czy ty jesteś w ciąży, Herborg? - Mali nie była w stanie ukryć zaskoczenia.
Wielkimi oczyma spoglądała to na Herborg, to na Oję. On też się zarumienił i skrępowany
spuścił wzrok.
- Tak, to teraz już pewne.
- I nie powiedziałaś ani słowa?
- Najpierw chciałam mieć pewność - tłumaczyła rozpromieniona Herborg. - Ty wiesz, jak
to było ze mną...
Wielka nowina wywołała kolejną falę radości i śmiechów. Kiedy trzeba było nakrywać do
kawy, Mali przy kuchennym blacie objęła ramiona Herborg i uściskała ją serdecznie.
- Kochana - uśmiechnęła się. - Że też potrafiłaś utrzymać to w tajemnicy.
- Bałam się, żeby to się nie okazało fałszywym alarmem. Tak bardzo chciałam zajść w
ciążę, przecież wiesz, ale nigdy mi się nie udawało. Zaczynałam wierzyć, że nie będę już
miała więcej dzieci.
- No właśnie, ja też tak myślałam - przyznała Mali. - Tym wspanialsza jest nowina. Tak
się cieszę w imieniu was obojga. To naprawdę niezwykłe, Herborg.
Jeszcze raz uściskała rozpłomienioną synową i pogłaskała ją pospiesznie po policzku. Tak
strasznie życzyła tego szczęścia i Herborg, i swojemu synowi. Boże, spraw, żeby wszystko
poszło dobrze, modliła się w duchu.
Kiedy miała zaciągnąć firanki w sypialni na strychu, Mali stała przez jakiś czas i
wpatrywała się w rozświetloną wigilijną noc. Blady księżyc wisiał nad górami po drugiej
stronie fiordu, na niebie migotały tysiące gwiazd. Od północnej strony falowała zorza polarna.
- Jaka piękna wigilijna noc - powiedziała cicho do Havarda. - Chodź i popatrz.
Havard podszedł i stanął za nią. Objął ją ramionami w pasie, podbródek oparł na jej
głowie.
- To musi oznaczać coś dobrego - rzekł cicho. - Kiedy byłem małym chłopcem, tak
właśnie myślałem, że jeśli jest jakiś wyjątkowo piękny zachód słońca, wyjątkowo duża tęcza
albo piękny wieczór, to to musi oznaczać szczęście. Coś dobrego.
- No i sprawdzało się? - spytała Mali z uśmiechem.
- Nie, przynajmniej nie zawsze. Ale zawsze można było mieć nadzieję.
- Więc może to rzeczywiście znaczy, że wszystko będzie dobrze, zarówno z Herborg, jak i
z Dorbet - powiedziała Mali. - Musimy w to wierzyć. I w to, że wojna wkrótce się skończy. I
ż
e nic złego nie spotka naszych bliskich.
Stali przez chwilę w milczeniu. Potem Havard pocałował żonę w policzek.
- A teraz powinniśmy się położyć - szepnął. - Jutro rano pojedziemy do kościoła, jeśli
pogoda się utrzyma. A wszystko wskazuje na to, że się utrzyma - dodał. - Chodź do łóżka,
moja kochana.
Mali długo nie mogła zasnąć. Blask księżyca tańczył po ścianach pokoju. Tyle jest rzeczy,
z których możemy się cieszyć, pomyślała znowu. I tyle rzeczy, za które powinniśmy być
wdzięczni. Mimo to gdzieś w głębi duszy odczuwała bolesny niepokój. Nie wiedziała,
dlaczego.
- Spraw, Boże, żeby wszystko poszło dobrze - modliła się w duchu. - Daj, żeby wszystko
się udało.
ROZDZIAŁ 6.
Tordhild przez kilka dni nie chodziła na Parcelę. Posyłała Davidowi obiady przez Siverta.
- A ty nie wybierasz się na górę? - spytał mąż drugiego dnia.
- Wybiorę się, oczywiście, ale nie akurat teraz. Chyba się trochę przeziębiłam, nie
chciałabym zarazić Davida. Poza tym będziemy mieć gości na kawie, więc nie bardzo mam
czas.
Sivert nic nie odpowiedział, posłał jej jednak badawcze spojrzenie. Tordhild udała, że tego
nie widzi. Będzie musiała wybrać się do Davida któregoś dnia między świętami a Nowym
Rokiem, potrzebowała jednak trochę więcej czasu, żeby przemyśleć, co i jak powinna mu
powiedzieć.
Tego popołudnia, kiedy w końcu zdecydowała się tam pójść, padał gęsty śnieg. Zatrzymała
się na ganku i strząsała śnieg z ubrania. Włosy na czole były mokre i kręciły się bardziej niż
zwykle. Drzwi się otworzyły i w progu stanął David.
- Już myślałem, że nigdy więcej do mnie nie przyjdziesz - rzekł gorączkowo. - Pozwól, że
ci wytłumaczę...
- Wypuszczasz ciepło na ganek - przerwała mu Tordhild. - Powinniśmy chyba wejść do
izby.
- Tordhild, nie możesz sobie myśleć, że ja...
- Ja po prostu nie wiem, co powinnam myśleć - odparła spokojnie.
- Ja nie chciałem...
- Nigdy więcej nie wolno ci zrobić niczego takiego.
David pochylił głowę i kiwał wolno.
- Nie wolno ci nigdy zawieść zaufania, jakim Sivert cię darzy, Davidzie. I jakim ja cię
darzę.
- Masz rację, więcej tego nie zrobię. Sam nie wiem, co mnie napadło tamtego wieczora.
Byłem... - przygładził pospiesznie włosy i patrzył na nią nieszczęśliwymi, brązowymi
oczyma. - To się naprawdę nie powtórzy - zapewnił. - Nigdy.
- No i dlatego właśnie przyszłam - stwierdziła Tordhild i zaczęła rozpakowywać koszyk. -
Dlatego, że ja też tak myślę. Że po prostu tamtego wieczora się zapomniałeś.
- No właśnie, tak było - potwierdzał z zapałem. - Zapomniałem się. Chociaż nie ma
ż
adnego usprawiedliwienia dla tego, co zrobiłem, to naprawdę nie miałem zamiaru. Nigdy nie
miałem zamiaru, by...
- No to nie rozmawiajmy już więcej na ten temat, Davidzie.
- Czy ty powiedziałaś coś Sivertowi?
- Nie, dlaczego miałabym to robić? To nie powinno zniszczyć stosunków, jakie was łączą.
- A ja leżałem tutaj, nie śpiąc, i myślałem o... o tym, że odpłacam mu się w taki paskudny
sposób. Naprawdę nienawidzę samego siebie, Tordhild.
Ona nie odpowiedziała, wyjęła jednak talerz i sztućce, zaczęła nakrywać do stołu. Potem
postawiła na piecu jedzenie, które przyniosła.
- Sivert mi powiedział, że rozmawiał z Olą - mówił dalej David. - O ile jednak dobrze
zrozumiałem, to nie mają dla mnie niczego nowego. Będę tu chyba siedział do końca wojny -
dodał rozgoryczony. - Jeśli mnie przedtem nie złapią.
- To się naprawdę jakoś ułoży.
- Moim zdaniem musiałby się zdarzyć cud, żeby się ułożyło.
- Nie wolno ci się poddawać - powtarzała z uporem Tordhild. - Znajdzie się rozwiązanie,
Davidzie, jestem tego pewna.
Siedziała, dotrzymując mu towarzystwa przy jedzeniu. Poprosił, żeby zjadła też
kawałeczek, ale odmówiła. Powiedziała, że jest już po obiedzie.
- A teraz muszę już wracać do domu - oznajmiła, kiedy David skończył. - Pozmywasz
sam?
- Oczywiście - skinął głową.
- A masz jeszcze trochę świątecznego ciasta?
- Mógłbym wydać przyjęcie, tyle tego od ciebie dostaję. Odprowadził ją na ganek, jak
zawsze, tym razem jednak nie podał jej płaszcza, jak to poprzednio czynił. Wyglądało, jakby
się bał podejść zbyt blisko Tordhild.
Kiedy wychodziła, śnieg padał w dalszym ciągu.
- Masz przynajmniej pracę przy odgarnianiu śniegu - rzekła swobodnie.
- Bardzo to zajęcie lubię. Przynajmniej mogę trochę rozruszać ciało.
- No to powodzenia.
- Powodzenia - odparł, unosząc rękę w geście pozdrowienia. - Przyjdziesz do mnie znowu,
prawda?
- Oczywiście, że przyjdę.
Kiedy odwróciła się jeszcze raz, zanim zeszła na dół, mały domek ledwo jej majaczył
spoza zasłony śniegu. Ślady, które zostawiła, idąc do Davida, zostały już zasypane. Tordhild
westchnęła lekko. Dobrze, że mam tę rozmowę za sobą, pomyślała. Niepokoiła się, jak to
będzie, kiedy znowu go zobaczy. Ale nie było żadnych problemów. On przecież nie miał nic
złego na myśli, w każdym razie tak twierdzi. I jego zachowanie już się więcej nie powtórzy,
tego była pewna.
Trzeba więc przestać myśleć o całej sprawie. I z nikim o niej nie rozmawiać. Trzeba to
zapisać na konto wojny, pomyślała. Ona naprawdę robi z ludźmi dziwne rzeczy, Tordhild
wciąż się o tym dowiadywała.
Jednego z pierwszych poświątecznych dni rozeszły się pogłoski, że w Surnadalen złapano
jakiegoś Żyda. Ukrywał się u pewnej rodziny, ale Niemcy wpadli na jego trop. Pogłoski
mówiły, że cała sprawa skończyła się potworną katastrofą. Sam Żyd został zastrzelony, a
człowiek, który go ukrywał, wysłany dokądś, i nic nie wiadomo o jego losie.
Owe straszne wydarzenia wzbudziły wielki niepokój wśród wszystkich zaplątanych jakoś
w historię Davida.
- To nie rokuje dobrze - powiedział Sivert z powagą.
- Musimy coś zrobić. Tego nie można już dłużej ciągnąć.
- Sytuacja jest przerażająca - westchnęła Tordhild niespokojnie. - Na Boga, co my mamy
robić?
- Pójdę jeszcze raz porozmawiać z Olą. Jeśli David zostanie złapany, to skończy się to źle
nie tylko dla niego. Nie, musimy działać - powtórzył, niespokojnie gładząc swoje
kędzierzawe włosy.
Tego przedpołudnia Mali przyszła do domu na Wzgórzu.
- Słyszeliście chyba o tym, co się stało w Surnadalen?
- Tak, słyszeliśmy.
- Więc nie można po prostu siedzieć z założonymi rękami, aż Niemcy wpadną na trop
Davida! Słyszycie przecież, jakie to ma następstwa. To po prostu straszne, Sivert.
- Masz rację, nie jest dobrze - potwierdził zdenerwowany. - Naprawdę próbowałem
znaleźć kogoś, ale to się na nic nie zdało.
- Nigdy nie powinieneś był go tutaj przywozić - rzekła Mali surowo. - Chyba nie
pomyślałeś, jakie konsekwencje może to mieć.
- Sądzę, że po prostu nie miałem wyjścia, mamo. David był zależny od tego, czy pomogę
mu uratować życie. Uważasz, że powinienem go po prostu zostawić, żeby go złapali i
zastrzelili, albo wysłali na południe, tak jak wielu innych?
- Teraz nie tylko on znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Jeśli go znajdą, to tak - przytakiwał Sivert. - Ale jeszcze go nie złapali, mamo, musimy
się więc postarać, żeby do tego nie doszło. Ale oczywiście nie jest dobre to, co zrobiłem, sam
dobrze rozumiem. Jeszcze dzisiaj porozmawiam z Olą.
- Tylko nie mieszaj go więcej w tę sprawę. Ola już skończył z przeprowadzaniem ludzi
przez granicę. Pamiętaj, że Dorbet ma wkrótce rodzić. Nie chcemy, żeby Olę spotkało jakieś
nieszczęście.
- No to ja nie wiem, co robić - westchnął Sivert. - Nie mogę po prostu wypuścić Davida i
powiedzieć, żeby sobie radził sam.
- Jakiś czas temu była przecież mowa o tym, żeby go odwieźć z powrotem do Trondheim -
wtrąciła Tordhild. - Miał zamiar stamtąd próbować przedostać się przez granicę szwedzką.
- Ja w to nie wierzę - rzekł Sivert. - On tylko tak mówi. Gdyby istniała taka możliwość, to
nie szukałby pomocy u mnie. Ale jeszcze dzisiaj porozmawiam z Olą - powtórzył. - Przed
obiadem.
Również Ola słyszał złowieszcze nowiny. Miał bardzo zmartwioną twarz, kiedy witał się z
Sivertem koło stajni. Właśnie dawał koniom siano po przedpołudniowej wyprawie po drewno
do lasu.
- Tak, słyszałem o tym - potwierdził. - Mam zresztą kontakt z ludźmi stamtąd. Oni mówią,
ż
e polowania na Żydów i ludzi, którzy ich ukrywają, są coraz intensywniejsze.
- Co ja mam zrobić z Davidem?
- On powinien zniknąć tak szybko, jak to możliwe, zanim ktoś go odkryje.
- Ale jak mam to zrobić, Ola?
- Dzisiaj prawie całą noc nad tym rozmyślałem - przyznał Ola. - Trzymanie go na Parceli
jest naprawdę wielkim ryzykiem. Jeśli zostanie odkryty, to nawet nie mam odwagi myśleć, co
się stanie z nami, Sivercie. Nie tylko z nim, ale z większością nas. Jesteśmy przecież w to
wplątani, nie tylko ty i ja.
- Wszystko to moja wina.
- Zaraz tam wina... nie miałeś przecież wyboru.
- Sam nie wiem - rzekł Sivert zdenerwowany. - Nie powinienem był go tu przywozić. Nie
pomyślałem o konsekwencjach, ale teraz tak czy inaczej już jest za późno.
- No właśnie, masz rację - zgodził się Ola. - Ale nie udało mi się znaleźć ludzi, którzy
chcieliby go przeprowadzić na drugą stronę. A badałem sprawę bardzo gruntownie. Gdyby
tylko udało się go doprowadzić w okolice Oppdal, to reszta byłaby już prosta. Tam jest wielu
takich, którzy pomogliby mu przedostać się przez granicę.
- Ale to przecież bardzo daleko - westchnął Sivert. - Nie rozumiem...
- Ja go przeprowadzę.
- Ty? - Sivert drgnął i patrzył na szwagra wytrzeszczonymi oczyma. - Ty byś go
przeprowadził?
- Tak, nie widzę innej rady - odparł Ola. - Musimy go stąd usunąć, zanim dojdzie do
nieszczęścia, więc ja powinienem się tym zająć.
- Ale Niemcy... oni podobno cię obserwują.
- Bardzo długo siedziałem spokojnie. Może trochę uśpiłem ich czujność. I jeśli mój plan
ma się udać, to powinniśmy zrobić to jak najszybciej.
- Tylko że to bardzo niebezpieczne.
Ola roześmiał się. Krótkim, pozbawionym radości śmiechem.
- Tak, masz rację - potwierdził. - To jest śmiertelnie niebezpieczne. Ale z dwojga złego
lepiej, żebym z nim poszedł. Jeśli wpadną na nasz trop, to tylko ja zostanę złapany. Gdyby
jednak znaleźli Davida tutaj, to wszyscy będziemy zgubieni.
- A co powie na to Dorbet?
- Na pewno będzie protestować, i ma do tego powody. Ale ja jednak pójdę. Dzisiaj po
południu wybierzemy się obaj na Parcelę i porozmawiamy z Davidem. Chcę to zrobić jak
najszybciej. I mam nadzieję, że ten facet jeździ na nartach - dodał.
- Matka mnie zabije - mruknął Sivert. - Powiedziała, że nie wolno mi obciążać tym ciebie.
- Jakoś to zniesiesz - rzekł Ola cierpko.
- Tak, dziękuję ci bardzo - powiedział Sivert, wyciągając do niego rękę. - Nigdy ci tego
nie zapomnę, Ola.
Ola milczał. Poklepał tylko Siverta po ramieniu i ruszył w stronę domu.
- Przyjdę na Wzgórze po podwieczorku - rzucił jeszcze przez ramię. - Razem wybierzemy
się do niego.
- Świetnie - rzekł Sivert. - Będę na ciebie czekał.
Wracał do domu z wielkim poczuciem ulgi. Ale ulga jednak mieszała się z lękiem. Co się
stanie, jeśli Ola zostanie złapany? Sivert nie był w stanie o tym myśleć. Ola jednak ma rację,
rozważał, lepiej, żeby wpadł on jeden, - niż żeby wszyscy musieli ponieść konsekwencje. Nie
powinien był mieszać w tę sprawę rodziny. Powinien był znaleźć inne rozwiązanie, nie
przywozić Davida tutaj. No a teraz jest już za późno. Trzeba mieć nadzieję, że Oli się uda. Że
uda mu się jeszcze raz. Ostatni.
- To nieprawda!
Dorbet stała pośrodku sypialni i z niedowierzaniem patrzyła na męża, siedzącego na
krawędzi łóżka.
- Nie ma innej rady, Dorbet.
- Chcesz ryzykować życie, żeby uwolnić Siverta od problemów? Nie, to nie może być
prawda!
- Ale to lepsze niż takie siedzenie i czekanie, aż Niemcy schwytają Davida. Bo wtedy to
się źle skończy dla nas wszystkich, nie tylko dla mężczyzn, ale także dla kobiet i dzieci. Sama
wiesz, że represje...
- Sivert powinien był pomyśleć o tym wcześniej, Ola! Zanim przywlókł tutaj tego swojego
przyjaciela.
- To prawda. Ale wyszło, jak wyszło.
- Czy ty w ogóle nie myślisz o mnie? - szlochała Dorbet. - Przecież już tak niewiele czasu
zostało do...
- Myślę i o tobie, i o Trygvem. Próbuję myśleć o wszystkich, Dorbet - wstał, podszedł do
ż
ony i objął ją mocno. - Zapewniam się, że idę po raz ostatni.
- Przedtem też tak mówiłeś! Wiesz przecież, że Niemcy cię obserwują, Ola, mówiłam ci o
tym! Jak możesz się tak narażać... narażać nas wszystkich na takie ryzyko?
Wypuścił ją z objęć i zmęczonym gestem przecierał oczy.
- Ja po prostu nie widzę innego wyjścia - powtórzył ponurym głosem.
Dorbet rzuciła się na łóżko. Zasłoniła rękami twarz i zaniosła się szlochem.
- Dorbet, proszę cię...
- Nie, więcej tego nie zniosę - łkała. - Nie zniosę już dłużej tej wojny, nie zniosę ciebie. Ja
mam tego dosyć, Ola.
Ola nie odpowiadał. Podszedł do łóżka, usiadł obok żony i znowu ją objął. Dorbet wyrwała
mu się. Odwróciła się do niego plecami, pociągając żałośnie nosem.
- Dorbet, jest wojna!
- Tego akurat nie musisz mi przypominać - prychnęła, odwracając ku niemu zalaną łzami
twarz. - Ale dlaczego ty musisz sam jeden wygrać tę przeklętą wojnę?
- No a co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? Siedzieć tu i czekać, aż Niemcy wpadną na
trop Davida?
- Jeszcze na jego trop nie wpadli. Może to jeszcze jakiś czas potrwać, a tymczasem wojna
się skończy i wtedy... Poza tym to nie jest twoja sprawa - rozszlochała się znowu. - To Sivert
ś
ciągnął go sobie na głowę, więc to on powinien to jakoś załatwić.
- Przecież wiesz, że on nie może Davida przeprowadzić przez granicę.
- Ja wiem tylko, że nie chcę, żebyś ty chodził - płakała rozpaczliwie, wtulając się w męża.
- Ja tego nie zniosę, Ola. Ja nie mogę cię utracić!
- Ale ja wrócę - szepnął jej do ucha. - Ja wrócę, Dorbet. Długo tak leżeli obok siebie
mocno przytuleni.
Ola głaskał i głaskał plecy żony, wolno i uspokajająco. Po jakimś czasie płacz ucichł,
jeszcze tylko raz po raz ciałem Dorbet wstrząsał żałosny szloch. W końcu zasnęła, z mokrą,
gorącą twarzą przytuloną do jego szyi.
Ola długo leżał, nie śpiąc. Nie był zadowolony z tego, że sytuacja potoczyła się akurat tak.
Nie bardzo chciał wracać znowu do konspiracji. Ostrzeżenie ze strony Niemców było
poważne, nie wątpił w to ani przez chwilę. Ale nie ma wyjścia. Lepiej, żeby poszedł, niż żeby
tak siedział tu i czekał, aż Niemcy złapią Davida. Bo jeśli złapią tamtego, to Ola nie ma
ż
adnej nadziei, że to nie on zostanie oskarżony. On zostanie uznany za winnego. I będzie
musiał zapłacić bardzo wysoką cenę. Trzeba temu zapobiec i dlatego Ola musi sam
przeprowadzić Davida. Musi w ten sposób uratować całą rodzinę.
Westchnął ciężko i ułożył Dorbet wygodnie w swoich objęciach. W końcu i on zasnął.
ROZDZIAŁ 7.
W pewien mroźny, roziskrzony księżycowy wieczór w jakiś tydzień później Ola i David
wyruszyli na długą i niebezpieczną wyprawę. Nie pomogły żadne ostrzeżenia, niezależnie od
tego, skąd pochodziły. Nawet słowa Mali nie odniosły skutku. Mali była oczywiście rada, że
David w końcu przedostanie się do Szwecji, ale nie podobało jej się to, że właśnie Ola ma mu
towarzyszyć.
- Ja wiem, mamo - powtarzał Sivert. - Ja to wiem. Ale nie ma odwrotu.
- Jeśli Oli coś się stanie, to ja ci tego nigdy nie wybaczę - powiedziała Mali ponuro. -
Nigdy.
Sivert miał bolesną pewność, że ona mówi to poważnie. Zresztą sam by sobie nigdy nie
wybaczył, gdyby szwagier nie wrócił cało.
Wyposażył swojego przyjaciela w odpowiednią odzież i narty.
- Mistrzem to ja nie jestem, ale chyba dam sobie radę - oznajmił David optymistycznie.
Był głęboko wdzięczny i uradowany, że w końcu może się stąd wydostać. W jego
ciemnych oczach pojawiły się błyski, zrobił się niestety bardziej niespokojny w ostatnim
czasie, kiedy tak czekał i czekał.
- Jeśli nie masz co robić, to trenuj jazdę na nartach - zaproponował Sivert. - Jest ważne,
ż
ebyś nie opóźniał wędrówki przez góry.
I David zastosował się do propozycji. Wiele razy w ciągu dnia zjeżdżał na dół po zboczu,
nie minęło wiele czasu, a poczuł się znacznie pewniej. Lepiej jeździł na nartach i zrobił się
spokojniejszy.
Tego dnia, kiedy David miał wyruszyć do Szwecji, Sivert zabrał go do domu, na Wzgórze.
Tordhild upiekła na jego cześć peklowany barani udziec i zjedli późny, jak na nich, obiad.
Marilenie powiedzieli, że to przyjaciel ojca przyjechał w odwiedziny. Kiedy dziewczynka
obudzi się następnego ranka, Dawida już nie będzie, więc Sivert nie widział żadnego ryzyka.
A Johannes wiedział przecież o Davidzie przez cały czas.
Długo siedzieli po obiedzie przy stole. David miał błyszczące oczy i zarumienione
policzki. Było oczywiste, że jest przejęty i zdenerwowany. Sivert zresztą także. Siedział z
uczuciem ogromnej ulgi, że cała ta historia powoli zbliża się do końca. Zarazem jednak był
sztywny ze strachu o swojego przyjaciela, a przede wszystkim o Olę. Ostatnimi czasy źle
sypiał, miał koszmarne sny, jęczał głośno i zrywał się przerażony.
- Sivert, co ty - uspokajała go Tordhild, sama zresztą też przestraszona. - Co się dzieje?
- Miałem koszmarny sen - odpowiadał Sivert. - Śniło mi się, że obaj zostali złapani.
- Musimy mieć nadzieję i wierzyć, że do tego nie dojdzie - uspokajała go Tordhild. -
Powinniśmy się modlić, Sivercie. Jeśli to wszystko ma się dobrze skończyć, powinniśmy
mieć Pana Boga po naszej stronie.
W ostatnich dniach Sivert modlił się często i dużo. Wielokrotnie składał ręce i odbywał
długie, poważne rozmowy z Panem Bogiem. Czuł, że to niezbyt dobrze zwracać się do Boga
tylko wtedy, kiedy sytuacja jest już bez wyjścia, mimo to nie rezygnował z modlitwy. W
końcu warto spróbować, myślał. Zresztą nie miał pojęcia, co innego mógłby robić.
- Może powinieneś się trochę położyć - zaproponował, kiedy pyszne jedzenie zniknęło już
z talerzy i wszyscy wstali od stołu. - W nocy nie będziesz miał okazji do spania.
- To się na nic nie zda - odparł David. - Może raczej zagrajmy coś wszyscy trzej?
Sivert skinął głową. Johannes pobiegł natychmiast i przyniósł swoje skrzypce, po chwili
salon rozbrzmiewał cudowną muzyką.
W miarę jak grali, obaj mężczyźni odzyskiwali spokój. Nawet Tordhild zdołała się na
chwilę rozluźnić. Wszyscy oddali się bez reszty muzyce.
- Jaki ty jesteś zdolny - uśmiechnął się David do Johannesa. - Z ciebie też będzie wielki
muzyk, tak mi się wydaje.
- Na pewno będę grał, tak - przytaknął Johannes. - Ale czy, bym chciał być tylko
muzykiem, tego jeszcze nie wiem. Miałbym również ochotę studiować weterynarię. Chociaż
trudno będzie połączyć te dwie sprawy.
- Aha, weterynarię? Tak, to bardzo interesujący zawód. Ale chyba musiałbyś wyjechać do
Oslo?
- Tam bym chciał studiować, tak. Tylko że na razie nie skończyłem tutejszej szkoły. Jest
przede mną jeszcze długa droga.
- Ale pięknie jest mieć plany, Johannes. Człowiek musi wiedzieć, czego oczekuje od
ż
ycia. To zawsze ważne.
- Mógłbyś zagrać coś, co sam skomponowałeś, Johannesie - poprosił Sivert. - Jestem
pewien, że David chętnie by posłuchał.
I Johannes grał. Stał pośrodku pokoju z przymkniętymi oczyma i ciemnymi,
kędzierzawymi włosami spadającymi na czoło, grał tak, że Tordhild czuła zimne dreszcze na
plecach. Dla niej było prawie niepojęte, że to jej syn stworzył tę piękną muzykę. Rozpierała ją
duma, a serce przepełniała gorąca miłość.
David też wyglądał na zachwyconego.
- To nieprawdopodobnie dobre - oznajmił. - Czy ty bierzesz teraz u kogoś lekcje?
- Czasami uczę się w Kvannes, przeważnie jednak tata ze mną ćwiczy. Teraz ma dużo
czasu.
- Chłopiec zasługuje, by stworzyć mu wszelkie możliwości, Sivert - zawołał David
ożywiony. - To niezwykły talent.
- Tak, otrzyma wszelkie możliwości - skinął głową Sivert. - Tylko że on sam jeszcze się
nie zdecydował.
Kiedy na stole pojawiła się kawa, odłożyli skrzypce. Znowu powróciło dawne napięcie.
Sivert nieustannie spoglądał na zegar.
- Kiedy ten Ola ma przyjść? - spytał David.
- O dziewiątej.
- Kto ma przyjść? - spytała Marilena zaciekawiona.
- Wujek Ola - wyjaśniła Tordhild.
- A po co?
- Bo on też chciałby się przywitać z Davidem.
Marilena zadowoliła się tą odpowiedzią, a kiedy Ola przyszedł, pół godziny po
umówionym czasie, dziewczynka od dawna była w łóżku.
Wszyscy stali na ganku, kiedy David wciągał przez głowę bluzę z kapturem, a potem
zarzucił na ramiona plecak, który przygotowała dla niego Tordhild.
- Szczęśliwej drogi, Davidzie - powiedział Sivert, wyciągając do przyjaciela rękę. -
Przyślij nam jakąś kartkę, kiedy wojna się już skończy.
- Wtedy wykosztuję się nawet na telefon - odparł David z krzywym uśmiechem. - Mam
nadzieję, że będę mógł się kiedyś odwdzięczyć wam za to, co dla mnie zrobiliście.
- Szczęśliwej drogi - rzekła Tordhild cicho.
Przez chwilę miała wrażenie, że David chce ją objąć, ale powstrzymał się i zamiast tego
ujął jej rękę.
- Dziękuję - powiedział tylko. - Dziękuję za wszystko.
- A jak ty myślisz, Ola? Uda wam się ta wyprawa? - Sivert położył rękę na ramieniu
szwagra.
- Nic nie wiem - odparł Ola. - Mam nadzieję i wierzę, że damy sobie radę, ale jak będzie,
nie wiem. Nie, tego nie mogę wiedzieć.
- Którędy pójdziecie?
- Tego z kolei ty nie powinieneś wiedzieć - odparł Ola. - Im mniej wiecie, tym lepiej.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, w domu zaległa dziwna cisza. Sivert niespokojnie
chodził tam i z powrotem po salonie.
- Nie zaznam spokoju, dopóki nie będę wiedział, że Ola cały i zdrowy wrócił do domu -
powtarzał.
- To musi potrwać jakiś czas.
- Dwa dni. Sam Ola tak powiedział. Dwa dni.
Sivert niespokojnie przeczesał palcami ciemne włosy.
- No, a jeżeli się nie uda? - spytał Johannes, spoglądając na ojca. - To co wtedy będzie?
- Nie mam odwagi nawet o tym myśleć - jęknął Sivert. - Gdyby tak się stało, to nie będę
miał już w życiu ani jednego spokojnego dnia.
- Odwiedzę jutro Dorbet - obiecała Tordhild. - Ona pewno strasznie się denerwuje, biedna
dziewczyna.
- I to jest moja wina - westchnął Sivert ciężko. - Nie powinienem był nigdy...
Nie, nie powinienem był przywozić Davida do domu w Inndalen, myślał tej nocy, kiedy
wiercił się w łóżku, nie mogąc zasnąć, spocony, pełen jak najgorszych przeczuć. Gdyby
chodziło tylko o niego samego, to pół biedy. Ale on przecież wciągnął w tę całą historię
innych, a już najbardziej Olę. Jeśli ta wyprawa się nie uda, to Sivert nie miał najmniejszych
wątpliwości, co się stanie z jego szwagrem. Myśl o tym sprawiała, że żołądek podchodził mu
do gardła. Raz po raz jęczał cicho.
Rano będzie musiał iść do Stornes i podziękować Ane oraz Aslakowi za to, że użyczyli
swojego domu dla Davida. Trwało to dużo dłużej, niż na początku Sivert im mówił, ani razu
jednak nie usłyszał od nich słowa zniecierpliwienia.
Tak, powinienem im gorąco podziękować, myślał, choć musiał przyznać, że wolałby
uniknąć wizyty w Stornes i spotkania z matką, która będzie go winić za to, co zrobił. Może
nawet powie to otwarcie. Ale Sivert będzie musiał znieść wszelkie wyrzuty. Matka ma pełne
prawo, żeby żywić do niego pretensje.
W nocy zaczęło wiać i spadł śnieg. Kiedy się rozwidniło, wszystkie ślady Oli i Davida
były zasypane. To świetnie, myślała Dorbet, wyglądając przez okno. Jest mało
prawdopodobne, żeby przy takiej pogodzie Niemcy wybrali się na inspekcję.
Od bardzo dawna żaden Niemiec nie pokazał się w Granvold, a Heinricha Kleina Dorbet
nie widziała od tamtego dnia, kiedy przyszedł, żeby ją ostrzec.
Nigdy nie pomyślała, że Ola mógłby znowu wyruszyć w kolejną wyprawę do granicy. To
zbyt niebezpieczne! Ale skoro martwił się o nich wszystkich... Pewne jest, że Ola powiedział
prawdę, gdyby David został odkryty, cała wieś zostałaby poddana represjom.
- Zapłaciliby za to wszyscy - przekonywał Ola. - Kobiety i dzieci także. Naprawdę nie
można do tego dopuścić, Dorbet.
- Ale to nie jest twoja sprawa - odpowiedziała wtedy Dorbet.
- Jeśli stanie się coś złego, to to będzie moja sprawa.
Nie pomogło to, że Dorbet płakała. Na jej złość też nie zwracał, uwagi. Podjął
postanowienie. Teraz trzeba było tylko czekać.
Dorbet stała przy oknie i wpatrywała się w śnieżną zadymkę. Strach ściskał jej serce tak,
ż
e z trudem oddychała. Spała tej nocy niewiele. Zaczerwienione oczy piekły ją boleśnie.
Dziecko w niej poruszało się niespokojnie. Dorbet położyła rękę na brzuchu i westchnęła.
Miała ochotę wrócić do łóżka. Od jakiegoś czasu tak właśnie było, po prostu nie potrafiła
niczym się zająć. Miała wrażenie, że brzemię, które musi teraz dźwigać, staje się dla niej zbyt
ciężkie. Nieustannie przypominał jej się gwałt, wciąż wracało wspomnienie śmierci Marit.
Dorbet nie umiała odepchnąć od siebie złych wspomnień, ani za dnia, ani w nocy.
Właściwie czuję się marnie, pomyślała, masując rękami obolały kręgosłup. Była
nieprawdopodobnie zmęczona i wyczerpana. Najchętniej położyłaby się i po prostu zasnęła.
Chciała zamknąć oczy i pogrążyć się w jakiejś jasnej, pięknej krainie marzeń, pragnęła, żeby
po przebudzeniu znowu wszystko było dobrze. Żeby już nie miała trosk i zmartwień. Żeby nie
było wojny ani strachu.
Ale to nieosiągalne. Dorbet sypiała niespokojnie, a kiedy rano otwierała oczy,
rzeczywistość wokół niej trwała niezmieniona. Te same myśli nieustannie krążyły w głowie i
niczym wściekłe szczury szarpały jej duszę.
Ola powinien przy mnie być w tym czasie, myślała. Ale on tego nie rozumie. On nic nie
wie, ani o gwałcie, ani o tym, co się stało owego dnia, kiedy umarła Marit. Dorbet zresztą nie
może mu nic powiedzieć. Znowu westchnęła. Mama też nie rozumie, jak jest jej ciężko. W
każdym razie tak to wygląda. Poza tym matka też nie zna okoliczności, w jakich doszło do
ś
mierci Marit, tego nawet jej Dorbet nie powiedziała. Oni by wszyscy winą obciążyli mnie,
myślała rozgoryczona. Nagle pojawił się płacz. Dorbet skuliła się przy oknie i szlochała
rozpaczliwie. Tak bywało często w ostatnim czasie, płacz pojawiał się znienacka. Nagle
poczuła, że to beznadziejne tak trwać w domu i czekać na Olę. Nie była już w stanie dłużej
tego robić. Strach zaciskał szpony wokół serca, sprawiał, że dostawała mdłości. Cały,
niemający końca dzień w niepewności i lęku, i może jeszcze jeden... To po prostu nie do
wytrzymania. Usłyszała drobne kroczki na korytarzu.
- Nie śpisz, mamo? - Trygve wsunął głowę do jej sypialni.
Dorbet wyprostowała się i otarta mokrą od łez twarz.
- Nie, już wstałam.
- Pada śnieg. Chcę iść na dwór i lepić bałwana!
Synek podszedł do niej, a ona przytuliła do siebie jego ciepłe chłopięce ciałko. Przysunęła
twarz do jego główki i dmuchnęła mu w kark, aż chłopiec zachichotał.
- Uwierzyć nie mogę, że jesteś takim dużym chłopcem i sypiasz sam we własnym pokoju
- pochwaliła go. - Naprawdę jesteś bardzo dzielny.
- Wszyscy śpią w swoich pokojach - odparł chłopiec. - I Marilena, i Mała Mali, i...
- Ale ja i tak uważam, że mam dzielnego synka.
- Przecież jestem duży - oznajmił, spoglądając na matkę spod oka.
- Oczywiście, że jesteś - przytaknęła.
- Ja chcę na dwór - powtórzył. - Bardzo lubię, kiedy pada śnieg.
- Ale jest jeszcze za wcześnie, Trygve. Teraz zejdziemy na dół i zjemy śniadanie, a potem
będziesz mógł wyjść. Tylko że na dworze jest mróz - dodała. - Nie wiem, czy uda ci się
dzisiaj ulepić bałwana. Śnieg chyba jest bardzo suchy, tak mi się wydaje.
- No to będę jeździł na nartach. Myślę, że zostanę biegaczem.
- Wierzę, że ci się to uda, bo bardzo ładnie jeździsz na nartach. Widziałam.
- A gdzie tata?
Dorbet pogładziła synka po głowie i wciągnęła głęboko powietrze.
- Musiał wyjechać, żeby załatwić jakiś interes - rzekła z udaną swobodą.
- A kiedy wróci do domu?
- Nie jestem pewna. Wydaje mi się, że jutro.
- No to nie zobaczy, jak jeżdżę na nartach!
- Przecież może zobaczyć jutro - rzekła Dorbet w nadziei, że tak właśnie będzie: że Ola
wróci do domu i zostanie z nią oraz z Trygvem. Zostanie na zawsze, myślała z bolesnym
skurczem w żołądku.
- Biegnij teraz i się ubierz - powiedziała ciepło, kierując chłopca ku drzwiom. - Zaziębisz
się, jak będziesz stał na tej zimnej podłodze.
Chłopiec puścił matkę i podskakując, pobiegł do drzwi.
- Kto zejdzie pierwszy na dół, ten wygrywa - zawołał ze śmiechem i pomachał jej rączką,
zanim wyszedł.
Dzień zdawał się nie mieć końca.
- Czy ty się źle czujesz? - spytała jedna ze służących, przyglądając się Dorbet badawczo. -
Jesteś blada jak ściana.
- Nie, to nic takiego.
- Powinnaś się trochę położyć, a my tymczasem przygotujemy obiad - zaproponowała
służąca. - Wygląda na to, że potrzebujesz odpoczynku.
Dorbet z wdzięcznością przyjęła jej słowa. Miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Weszła
na górę i w ubraniu położyła się na łóżku. W pokoju było zimno, otuliła się więc narzutą.
- Boże drogi, spraw, żeby on wrócił - rozszlochała się rozpaczliwie. - Nie opuszczaj go w
tej drodze!
Leżała z rękami złożonymi na sercu i czuła, jak krew pulsuje jej na szyi. Ile strachu i
udręki człowiek jest w stanie znieść, zastanawiała się. Czuła, że ona sama dochodzi do
granicy wytrzymałości. Nie będzie w stanie podnieść się z łóżka i zmierzyć się z kolejnym
dniem. Chciała przestać istnieć. Umrzeć.
- Dorbet, twoja mama przyszła - zawołała jedna ze służących z dołu. - Zejdziesz?
- Tak, już idę.
Dorbet odrzuciła okrycie i postawiła nogi na podłodze. Przeczesała palcami włosy.
- Leż, nie wstawaj - powiedziała matka, wsuwając głowę przez drzwi. - Nie czujesz się
dzisiaj dobrze?
- A jak myślisz? - spytała Dorbet ponuro. - Od zmysłów odchodzę ze strachu o Olę.
- Tak, tak właśnie myślałam - westchnęła Mali, podchodząc do łóżka. - My wszyscy tak
się dzisiaj czujemy. Nie wiesz, kiedy on wróci?
- On sam tego nie wiedział - burknęła Dorbet. - Być może nigdy nie wróci do domu.
- Dorbet, coś ty...
- Nie jestem w stanie kręcić się po domu i czekać - rozszlochała się znowu, rzucając się
matce na szyję. - Co ja mam zrobić? Jestem od tego chora, mamo!
- Tak, za dużo na ciebie spadło w ostatnich czasach - westchnęła Mali, obejmując córkę. -
Najpierw ta sprawa z Niemcem, potem śmierć Marit, a teraz Ola. I do tego jesteś w ciąży -
dodała. - Ludzie nie wytrzymują mniejszych obciążeń. Ale kiedy Ola wróci do domu...
- Jeśli w ogóle wróci - szlochała Dorbet. - On dopiero co poszedł, nie myślał o mnie, a ja
mogę tu zostać sama z dwojgiem dzieci. Wcale się mną nie przejmował!
- Oczywiście, że się przejmował - zaprotestowała Mali. - On myślał o nas wszystkich,
Dorbet. Bał się, że Niemcy wpadną na trop Davida. A wtedy represje dotknęłyby całą wieś.
- Ale dlaczego to Ola musi się poświęcać?
- Bo nikt inny nie potrafił przeprowadzić Davida. Dobrze o tym wiesz, Dorbet.
- Ja już więcej nie mogę - szlochała tamta zrozpaczona. - Ja nie chcę już więcej!
Mali ostrożnie ułożyła ją na łóżku i okryła kocem. Przysunęła sobie krzesło i usiadła.
Wzięła gorącą, suchą dłoń Dorbet w swoje ręce i głaskała ją uspokajająco.
Bardzo się martwiła o córkę. Odkąd Marit umarła, Mali żyła w strachu, że Dorbet się
załamie. Córka dziwnie łatwo otrząsnęła się po gwałcie, odsunęła od siebie złe myśli,
przepełniona radością, że znowu jest w ciąży, że urodzi dziecko Oli. Ale tego rodzaju
wydarzenia jak gwałt nigdy same z siebie nie mijają bez echa. Mogą długo trwać w ukryciu i
ż
arzyć się w głębi duszy, myślała Mali. A przecież do złych doświadczeń doszła nagła śmierć
Marit. To nie są drobiazgi, przy tym Dorbet musiała w ciągu jednej nocy przejąć rolę
gospodyni dworu, no i na dodatek ciąża. Wygląda na to, że niebezpieczna wyprawa Oli w
góry może stać się tą kroplą, która przechyli czarę. Nie byłoby się czemu dziwić, myślała
Mali. Miała tylko nadzieję, że wszystko się zmieni, kiedy Ola cały i zdrowy wróci do domu.
Jeśli wróci. A jeśli nie... Długo głaskała rękę Dorbet. Nie miała odwagi pomyśleć, co to
będzie, jeśli wyprawa skończy się źle.
- Ja już więcej nie wytrzymam - Dorbet zanosiła się płaczem. - Nie jestem w stanie dłużej
brać na siebie odpowiedzialności i obowiązków ani... ja naprawdę nie jestem w stanie, mamo!
- No dobrze, już dobrze - pocieszała Mali, odgarniając włosy ze spoconego czoła córki. -
Wkrótce będzie lepiej, Dorbet. Ola wróci do domu, urodzi wam się maleństwo i...
- To nie moja wina, że Marit umarła!
Mali podskoczyła, słysząc to nagłe i gorączkowe wyznanie.
- Nie, nie twoja wina... na Boga, o czym ty mówisz?
- Bo Marit się pomyliła.
- W jakiej sprawie się pomyliła?
Dorbet jakby nagle się opamiętała. Otarła rękawem nos, długo i ciężko przełykała ślinę.
- Nie, nie, nic.
Po tym już wiele nie mówiła. Kiedy Mali zaproponowała, żeby wstała, zeszła na dół i coś
zjadła, Dorbet potrząsnęła tylko głową.
- Nie jestem w stanie nic przełknąć.
- Ale nie możesz tak tutaj leżeć cały dzień, Dorbet. Zejdź do izby, na pewno lepiej się
poczujesz.
No i w końcu Dorbet zwlokła się z łóżka i zeszła za matką na dół, blada, z opuchniętą
twarzą.
Mali była chora ze zmartwienia, kiedy wracała do Stornes. Obawiała się, że ostatnie
wydarzenia to już za wiele dla Dorbet, że teraz córka może się załamać. Z tego, co
powiedziała, Mali domyślała się, że nie wie wszystkiego o życiu swojego najmłodszego
dziecka. Jest też jakaś sprawa związana ze śmiercią Marit, zastanawiała się. Tylko co to może
być?
Ż
eby Ola jak najszybciej wrócił szczęśliwie do domu! Wtedy sprawy jakoś się ułożą,
myślała z nadzieją.
Pewna jednak nie była.
ROZDZIAŁ 8.
Dorbet stała przy stole i wyrabiała ciasto na chleb, gdy nagle zobaczyła Olę wjeżdżającego
na dziedziniec na nartach. Serce niemal przestało jej bić. Stała bez ruchu z na pól otwartymi
ustami i po prostu patrzyła. Może to tylko moje pragnienie, pomyślała i pochyliła się w stronę
okna. Przez ostatnie dwie doby wciąż jej się zdawało, że go słyszy i widzi.
Tym razem jednak to prawda. Kiedy przysunęła twarz do szyby, mogła widzieć, jak Ola
odpina narty i stawia je przy ścianie domu. Nabrała trochę mąki, usunęła ciasto z rąk, potem
wytarła dłonie o fartuch i pobiegła na ganek.
- Ola, wróciłeś do domu!
Miał włosy pokryte szronem. Ciepła kurtka z kapturem była przemoczona, Ola sprawiał
wrażenie kompletnie wyczerpanego. Oczy zapadły mu się głęboko, otaczały je teraz ciemne
sińce. Dorbet rzuciła mu się na szyję.
- Nigdy więcej - szlochała. - Nigdy więcej, Ola. Ja już bym tego nie zniosła.
- Nigdy więcej - powtórzył, obejmując mocno żonę. - Bądź spokojna.
Policzki miał lodowate, ale oddech, który łaskotał jej twarz, był ciepły. Przez chwilę stali
tak mocno objęci. Dorbet czuła, że zaraz upadnie. Szumiało jej w głowie, kolana się pod nią
uginały. Udręka minęła. Ola wrócił do domu.
- Nigdy nie myślałem, że ta wyprawa dobrze się skończy - przyznał Ola, odsuwając ją
lekko od siebie. - Mało brakowało, a byliby nas odkryli.
- I ja...
Dorbet widziała go niewyraźnie, chociaż był tak blisko. Dręczyły ją mdłości, nagle
poczuła, że ma zimną twarz. Z jękiem wysunęła się z ramion męża i upadla na podłogę.
- Dorbet! Dorbet, coś ty - pochylił się nad nią, potem ukląkł i głaskał trupio bladą twarz. -
Dorbet, ocknij się!
Teraz posunąłem się za daleko, myślał przestraszony. Ona nie zniosła aż takiego
obciążenia. Powinienem był zrozumieć, przecież jest w ciąży.
- Dorbet, moja...
Rozcierał jej zimne policzki, próbował unieść głowę i chuchał, żeby ją ogrzać, ale nic nie
pomagało. Dorbet leżała jak martwa na podłodze ganku.
- Na Boga, co się tu dzieje?
Na schodach ukazała się Agnes z dużym wiadrem i szczotką na długim kiju. Stanęła jak
wryta, kiedy zobaczyła Dorbet leżącą na ganku.
- Szybko, przynieś mokrą szmatkę - poprosił Ola zdyszany. - Musimy ją jak najszybciej
ocucić.
- Trzeba jej wysoko unieść nogi - powiedziała Agnes, zdjęła z wieszaka jakąś kurtkę,
zwinęła ją i wsunęła Dorbet pod nogi. - Zaraz przyniosę mokrą szmatkę.
Kiedy Ola położył zimny kompres na czoło żony, Dorbet otworzyła oczy.
- Co się stało? - spytała drżącym głosem.
- Zemdlałaś i upadłaś na podłogę - wyjaśnił, głaszcząc ją po policzku. - Czy coś cię boli?
- Nie, jestem tylko strasznie zmęczona.
- Chyba niewiele spałaś przez te noce, ty też. To pewnie wzruszenie sprawiło, że
zemdlałaś. Chyba nic gorszego się nie dzieje?
- Pomóż mi wstać - poprosiła, nie odpowiadając na jego pytanie. - Pomóż mi.
Ola i Agnes ujęli ją pod pachy. Dorbet mocno opierała się o Olę.
- Myślę, że zaprowadzimy ją do sypialni - powiedział Ola do Agnes. - Powinna trochę
poleżeć. I będę potrzebował na górze dużo gorącej wody. Muszę się porządnie umyć i
przebrać.
- Ja właśnie piekłam chleb - przypomniała sobie Dorbet.
- Zaraz to skończę - ofiarowała się Agnes. - A ty sobie teraz odpoczniesz.
Dorbet leżała na łóżku i patrzyła, jak Ola ściąga z siebie przemoczone ubrania, a potem się
myje. Wciąż było jej niedobrze. Czuła się oszołomiona, głowę miała ciężką. A przecież
powinnam krzyczeć z radości, myślała. Ola bezpiecznie wrócił do domu. Teraz najgorsze
minęło. Ale nie odczuwała żadnej radości. Tylko wielką pustkę w sobie. W oczach znowu
pojawiły się łzy.
- No, co to się dzieje? - Ola podszedł do łóżka w czystej bieliźnie i usiadł na krawędzi. -
Chyba nie będziesz mi tu płakać?
Dorbet wzięła jedną jego rękę i przysunęła ją do drżących warg. Łzy spływały po jej
twarzy.
- Co się dzieje?
- Nic - odpowiedziała ze szlochem. - To zaraz przejdzie.
Ale nie była tego taka pewna. Myśl o gwałcie, wyrzuty sumienia z powodu śmierci Marit
obciążały niczym młyńskie kolo jej serce. Czuła, że nie jest w stanie podnieść się z łóżka.
Nigdy więcej nie zazna radości, w dodatku z nikim nie może o swoich zmartwieniach
rozmawiać, w każdym razie nie o tym, co się stało, kiedy Marit umarła.
- Chcę pojechać na cmentarz, na grób Marit - powiedziała nagle. - Jest mi to bardzo
potrzebne, Ola.
- Teraz? - spytał zaskoczony. - Nie moglibyśmy poczekać do wiosny?
- Nie, to powinno się odbyć zaraz. Zawieziesz mnie tam któregoś dnia?
- Po co chcesz jechać?
- Muszę porozmawiać z Marit.
- Porozmawiać z nią? Co ty znowu wymyślasz?
- Ja chcę tam jechać, Ola.
Nagle pójście na grób Marit stało się dla niej sprawą życiowej wagi. Muszę z nią
porozmawiać, myślała, muszę się z nią rozmówić. Tylko z Marit mogę porozmawiać o tym,
co się stało w dniu, kiedy umarła. W przeciwnym razie ona nie będzie mieć na tamtym
ś
wiecie spokoju.
- No dobrze, dobrze, jeśli to jest takie ważne - mamrotał Ola. - Mogę cię zawieźć w
najbliższych dniach. Myślisz, że poczujesz się potem lepiej?
- Wierzę w to - szepnęła Dorbet. - W każdym razie muszę spróbować.
- Ale o co w tym wszystkim chodzi?
- To jest sprawa między twoją mamą a mną.
- Tak, tak - powiedział, wzruszając ramionami, i wstał. - Jeśli tylko ma ci to pomóc, to
proszę bardzo.
Na dole trzasnęły drzwi.
- Ola - zawołała Agnes z sieni. - Ola, Niemcy przyjechali!
Dorbet podskoczyła na posłaniu. Usiadła z szeroko wytrzeszczonymi oczyma.
- Niemcy - jęknęła. - Na Boga, o co chodzi, Ola, że właśnie teraz przyjeżdżają Niemcy?
- Pojęcia nie mam - odparł spięty i pospiesznie wciągał przez głowę pulower. - Muszę
zejść na dół i się dowiedzieć.
- Ale przecież chyba nie zamierzają cię zabrać teraz?
Ola nie odpowiedział. Szybko przeczesał palcami mokre włosy i ruszył ku drzwiom.
- Chcę iść z tobą! Dorbet zerwała się z łóżka i potykając się, pobiegła za nim. Serce tłukło
jej się w piersi, szumiało jej w uszach. Złapała Olę za rękę.
- Ola...
- Ja nie wiem, o co chodzi, Dorbet - odparł zdenerwowany. - Musimy zejść na dół i się
dowiedzieć.
Heinrich Klein stał oparty o zielony niemiecki samochód. Przyjechał razem z jakimś
ż
ołnierzem.
- Dzień dobry - powiedział, kiedy Ola się do niego zbliżał, a tuż za nim dreptała Dorbet.
Ogarnął ją spojrzeniem. Na moment zatrzymał wzrok na jej wydatnym brzuchu.
Zauważyła, że drgnął, ale szybko się opanował. Na krótką chwilę ich oczy się spotkały.
Potem on odwrócił wzrok.
- Widzę, że w tym dworze szykują się radosne wydarzenia - rzekł lekko.
- Tak, oczekujemy narodzin dziecka - przytaknął Ola. - Życzy pan sobie czegoś, panie
Klein?
- Chodzi o drewno - wyjaśnił Klein. - Rozmawialiśmy już o tym przy jakiejś okazji, ale
teraz sprawa zrobiła się pilna. Potrzebujemy tego drewna w ciągu tygodnia. Czy ono jest
gotowe do zabrania?
- Drewno... tak. Leży gotowe. Trzeba tylko przyjechać.
- I ty wtedy będziesz w domu?
- W domu?
- Tak, nie wybierasz się nigdzie? Chodzi mi o to, czy cię tutaj zastaniemy?
- Na ogół jestem w domu. Jeśli nie jadę do Surnadalen. Ale to się nie zdarza często - rzekł
Ola, patrząc tamtemu uparcie w oczy. - Poza tym jestem w domu, tak.
- No to dobrze - Niemiec skinął głową. - To bardzo rozsądne - dodał. - Cóż, to by było
wszystko.
Skinął głową Dorbet i wsiadł do samochodu. Żołnierz włączył silnik i z hałasem opuścili
podwórze.
- Jesteś uratowany - szepnęła Dorbet, chwytając męża za rękę. - Gdyby coś mieli... gdyby
oni coś od ciebie chcieli...
- Tak, to by mnie zabrali - zgodził się Ola. - Ale nie, mamy to za sobą. Jestem uratowany.
- A jak poszło z Davidem?
- Wszystko w porządku, przynajmniej dopóki był ze mną. W Oppdal spotkaliśmy innych
ludzi, którzy się nim zajęli. Teraz musimy wierzyć, że resztę drogi też pokonał szczęśliwie,
ale nie będziemy tego wiedzieć, dopóki wojna się nie skończy. Obiecał, że da nam wtedy
znać.
- Ale ty już nigdy więcej w góry nie pójdziesz.
- Nigdy - zapewnił Ola, ściskając rękę żony. - Obiecuję ci to, Dorbet. W każdym razie nie
pójdę w góry, dopóki w kraju nie zapanuje pokój.
Położył dłoń na jej ramieniu. Poczuł, że Dorbet drży.
- Czujesz się już lepiej, prawda?
Skinęła w milczeniu. Poczuła się lepiej. Wszystko wskazywało na to, że Ola jest
bezpieczny, Dorbet myślała o tym z ogromną ulgą. Ale pustka w sercu i ponure myśli
pozostały. Ponowne spotkanie z Heinrichem Kleinem wzbudziło w niej złe wspomnienia i
wszystkie bolesne wydarzenia znowu do niej powróciły. Ale Klein nigdy o tym nie powie,
myślała. Mali też tego nie zrobi, a nikt inny o niczym nie wie. Dorbet spróbuje więc
odepchnąć od siebie zmartwienia i cieszyć się narodzinami oczekiwanego dziecka. Cieszyć
się tym, że nareszcie są bezpieczni.
- Chcę jechać na grób Marit - przypomniała mężowi.
- Tak, pamiętam. Musimy tylko poczekać, aż Niemcy zabiorą drewno. Powinienem być w
domu, kiedy przyjadą.
Dorbet skinęła głową. Aż tak bardzo jej się nie spieszy. Ale musi na cmentarz pojechać.
Nie zazna spokoju, dopóki nie rozliczy się z Marit. Najchętniej pojechałaby na jej grób sama,
ale nie odważy się teraz, w środku zimy, zwłaszcza tak blisko porodu. Spróbuje odesłać Olę
na chwilę, tak by mogła sama porozmawiać z Marit. Bo to, o czym będzie rozmawiać,
powinno zostać między nimi.
Ola nie mógł pojechać z nią na cmentarz do Kvannes, bo musiał pracować przy tym
drewnie dla Niemców. Dorbet zaś nie chciała dłużej odkładać wyjazdu. Oczekuje przecież
drugiego dziecka, a wszyscy mówią, że zwykle drugie dziecko przychodzi trochę przed
czasem. Dorbet nie bardzo w to wierzyła. Poza tym zimowe dzieci na ogół rodzą się duże i
silne, by przetrwać trudny czas. Najbardziej martwiła się pogodą. Co będzie, jeśli zaczną się
ś
nieżyce i zadymki? Wtedy prawdopodobnie nie mogłaby wyjechać przez wiele dni.
Ustalono więc, że to parobek z Granvold, Anders, zawiezie ją na cmentarz. Dorbet
właściwie się z tego ucieszyła. Bez problemów będzie mogła zostać sama przy grobie, a na
tym jej przez cały czas najbardziej zależało. Poprosiła Andersa, by poczekał na nią przy
saniach, koło cmentarnej bramy.
- Może mi tam trochę zejść - poinformowała. - Muszę odwiedzić wiele grobów.
Najpierw jednak poszła prosto do teściowej. Marit spoczywała pod dużą płaczącą brzozą.
Nagie, pokryte śniegiem gałęzie zwieszały się nad grobem i rzucały cienie na kamienny
nagrobek.
Dorbet rano nałamała sosnowych gałązek, które teraz ułożyła przy nagrobku, a potem stała
bez ruchu z pochyloną głową.
- Musimy porozmawiać, Marit - zaczęła wolno. - Ja bardzo cierpię.
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Tylko wiatr szumiał w gałązkach drzewa ponad nią.
- Tamtego dnia ty się pomyliłaś - mówiła dalej Dorbet. - Nie zdarzyło się nic złego.
Niemiec przyszedł tylko, żeby nas ostrzec. Powiedział, że Ola powinien mieć się na
baczności. Że oni go obserwują. Tak, Niemiec mnie pocałował, ale to... to nie miało żadnego
znaczenia, Marit. Przynajmniej dla mnie. Nie wiem, co on czuł, ale to nadal nie ma znaczenia.
Dla mnie liczy się tylko Ola. Przecież wiesz.
Podmuch wiatru poprzewracał sosnowe gałązki, Dorbet pochyliła się i ułożyła je znowu.
Łzy sprawiły, że kiedy wstała, widziała wszystko niewyraźnie.
- Ja przecież nie chciałam, żebyś ty umarła, Marit - szeptała Dorbet na pół z płaczem. -
Tęsknię za tobą każdego dnia. Dom bez ciebie jest taki pusty. I mam wciąż wyrzuty sumienia.
Myślałam, że to moja wina, że ty wtedy zaczęłaś biec i się przewróciłaś. Gdyby nie to...
Westchnęła ciężko i mocniej otuliła się chustką.
- Bardzo bym chciała, żeby między nami panowała zgoda, Marit. I chciałabym się jakoś
uporać sama ze sobą. Czy możesz mi wybaczyć? Ja nie zrobiłam niczego złego tamtego dnia i
nie chciałam, żebyś ty...
Wiatr poruszył gałązkami drzewa nad jej głową. Dorbet spojrzała w górę. Przemarznięty
ś
nieg niczym srebrny kurz sypał się na nią z góry. Spadał na jej twarz, chłodny, jakby jakaś
ręka ją głaskała. Kładł się mieniącymi drobinami na włosach i na chustce. To jest jak
odpowiedź, pomyślała Dorbet. Ta chłodna ręka, która gładzi jej gorącą twarz. Przyjazna ręka.
Chciała, żeby tak właśnie było.
- Dziękuję ci, Marit - powiedziała, przykładając obie ręce do policzków. - Teraz w mojej
duszy panuje spokój.
Przez chwilę stała bez ruchu. Potem pochyliła się i położyła dłoń na kamiennym nagrobku.
- Zostań z nami w Granvold, Marit - prosiła cicho. - Jesteś nam bardzo potrzebna.
Po raz ostatni spojrzała na grób teściowej, potem odwróciła się i poszła do grobu Ruth. Od
bardzo dawna tu już nie była. Na widok znanego nagrobka ogarnęła ją gwałtowna tęsknota.
Ż
al za siostrą, która odeszła tak nagle i tak szybko, sprawił, że się zatoczyła. Ruth nie była w
stanie żyć. Dlaczego nikt tego nie rozumiał? Dlaczego nikt nie widział, jak bardzo ona cierpi?
Ale chyba wszyscy byliśmy ślepi, zawsze tak jest, nie dostrzegamy cierpienia i bólu innych.
Człowiek najchętniej zajmuje się tylko swoimi sprawami.
Tej nocy Dorbet po raz pierwszy od dawna spała spokojnie i bez koszmarów. Kiedy
obudziła się następnego ranka, Ola już wstał, a ona tego nawet nie zauważyła.
Leżała jeszcze przez chwilę z ręką pod głową i wpatrywała się w sufit. Czuła w sobie
spokój, po raz pierwszy od gwałtu. Teraz była w stanie myśleć i o tamtym strasznym
wydarzeniu, i o Marit, ale nie ogarniał jej już strach. Najgorsze mam chyba za sobą,
pomyślała. Nigdy nie zapomnę o tym, co się stało, ani o gwałcie, ani o Marit, ale czuję, że
teraz będę mogła z tym żyć.
- Dziękuję - szepnęła.
Czy dziękowała Marit, czy też Panu Bogu, sama nie była pewna. Prawdopodobnie obojgu.
ROZDZIAŁ 9.
Ostatnie dni stycznia przyniosły trzaskający mróz. Lód pokrył większą część fiordu,
chociaż pośrodku czerniała jeszcze woda, nad którą unosiły się obłoki przemarzniętej pary.
Ż
eby nie wiem jak palili w piecach, to i tak bardzo trudno było utrzymać ciepło.
Mężczyźni siedzieli w domu w obszernych roboczych bluzach, a kobiety nosiły chustki na
grubych swetrach.
- Co by to było, gdyby woda w rurach zamarzła? - rzekł któregoś dnia Havard z troską w
głosie. - Straszny mróz się zrobił.
Obaj z Oją przynieśli ze spichlerza stare worki, którymi bardzo dokładnie owinęli rury.
Dawniej też tak się ratowali przed nieszczęściem i mieli nadzieję, że tym razem również się
uda.
Herborg chodziła po domu z promienną twarzą. Była już w czwartym miesiącu ciąży,
zniosła bardzo dobrze najtrudniejszy trzeci miesiąc. Teraz rozpierała ją dumą promieniała
szczęściem.
- Jak ja się cieszę, że znowu jesteś w ciąży - uśmiechnęła się Mali i poklepała ją po
pulchnym policzku. - Już w to nie wierzyłam - przyznała.
- Ja też nie - przytaknęła Herborg. - Szczerze mówiąc, właściwie już zrezygnowałam.
- A to moja wina - rzekła Mali. - To ja powiedziałam, że nie będziesz mogła mieć więcej
dzieci, a w każdym razie jest to wątpliwe.
- Każdy może się pomylić - uśmiechnęła się Herborg wielkodusznie. - Teraz jestem po
prostu jeszcze bardziej szczęśliwa.
- Wydaje mi się, że Oja też.
- Oczywiście, że on też. On też nawet nie marzył o tym, żeby mieć syna.
- Pamiętaj, że to może być dziewczynka - ostrzegła Mali.
- Ale szansa, że urodzę syna, jest taka sama - roześmiała się Herborg. - Czuję, że tym
razem to jest chłopiec. Zachowuje się zupełnie inaczej niż Mała Mali.
- Najważniejsze, żeby dziecko urodziło się zdrowe - skwitowała Mali.
- Jasne, że tak - zgodziła się z nią Herborg. - I to, że urodzę jeszcze jedno dziecko.
Mali domyślała się jednak, że syn jest dla nich bardzo ważny. Może nawet ważniejszy, niż
powinien, myślała. Miała jednak nadzieję, że w gruncie rzeczy jest im wszystko jedno, czy
urodzi im się chłopiec czy dziewczynka. W końcu szczęście się do nich uśmiechnęło i będą
mieć dziecko. Poza tym bez syna też dadzą sobie znakomicie radę, uważała. Dziewczynka tak
samo dobrze spełni swoją funkcję, zwłaszcza jeśli dobrze wyjdzie za mąż. Bo to akurat ma
znaczenie, kiedy córka dziedziczy dwór. Jest jednak dość chłopców, by można było wybierać,
a Mała Mali byłaby atrakcyjną partią na małżeńskim rynku, gdyby to ona została dziedziczką
Stornes. Trzeba tylko uważać, żeby nie zakradł się do dworu jakiś nowy Samuel Langmo,
pomyślała Mali z zimnym dreszczem. Jeden taki wystarczy... Wystarczył przecież, by wysłać
tak wcześnie jej najstarszą córkę do grobu.
Ostatniego dnia stycznia, a była to mroźna i słoneczna niedziela, Dorbet poczuła pierwsze
skurcze. Jeszcze przed południem zatelefonowała do matki.
- Mam wrażenie, że się zaczyna - powiedziała.
- Jesteś pewna, że to nie są jakieś przypadkowe bóle, to, co czujesz?
- Jestem pewna, właściwie to przez całą noc coś już czułam, ale teraz bóle są regularne,
pojawiają się mniej więcej co pięć minut - tłumaczyła Dorbet.
- No to powinnaś się zacząć przygotowywać. Telefonowałaś po akuszerkę?
- Nie, najpierw chciałam zadzwonić do ciebie. Bo to jest parę tygodni przed terminem,
mamo - dodała, a w jej głosie słychać było zatroskanie. - Co ty o tym myślisz?
- To nic nadzwyczajnego - uspokajała ją Mali, chociaż tak naprawdę wolałaby, żeby ciąża
potrwała jeszcze ze dwa tygodnie. - Poza tym to drugi poród - dodała. - Drugie dziecko często
rodzi się przed czasem, słyszałaś o tym.
- Przyjdziesz do mnie?
- Tak, zaraz zbieram potrzebne rzeczy i wychodzę. Powiedz służącym, żeby nastawiły
wodę, a resztą już ja się zajmę. I dzwoń zaraz do akuszerki, Dorbet - powtórzyła.
- Dzwonili po mnie z Granvold - powiedziała Mali, kiedy wróciła do izby.
- A czy to nie za wcześnie? - spytała Ane. - Ja myślałam...
- Dwa, a może trzy tygodnie przed czasem, to prawda; ale wszystko powinno pójść dobrze
- tłumaczyła Mali. - Zaraz się zabieram i idę do niej. Będziecie sobie musiały dzisiaj poradzić
same, ty i Ingeborg. Obiad już prawie gotowy, a...
- Nie myśl o domu - wtrąciła Ane spokojnie. - Po prostu idź do Dorbet. Ona tam na pewno
czeka. I powodzenia - dodała. - Pozdrów ich wszystkich.
Mali zebrała swoje rzeczy i wyszła, po drodze wstąpiła jeszcze do pralni. Kiedy otworzyła
drzwi, buchnął na nią wilgotny ziąb. W pralni unosiła się woń zgnilizny i zamkniętego
pomieszczenia. Drżąc z zimna, Mali zdjęła rękawice i otworzyła drzwi szafki, wiszącej na
ś
cianie. Stały tam w szeregu butelki z ziołowymi nalewkami. Mali nie zajmowała się już tak
bardzo ziołami jak dawniej, ale różne nalewki miała zawsze gotowe. Znalazła teraz brązową
butelkę i spojrzała na etykietę. Tak, to właściwe lekarstwo. Mali stosowała je zawsze, by
przyspieszyć zbyt słabe skurcze. Jeśli poród się przedłużał, to jej nalewka zwykle pomagała.
A w każdym razie nie mogła zaszkodzić. Akuszerka nie miała nic przeciwko temu, by Mali
podawała rodzącym ziołową nalewkę. Ona wierzy w takie lekarstwa, w przeciwieństwie do
lekarza. Ale z lekarza wielkiego pożytku nie ma, myślała Mali. Rzadko kiedy pomagał jej i
akuszerce.
Potrząsnęła butelką, żeby zobaczyć, czy w tym mrozie lekarstwo nie zamarzło, ale na
szczęście alkohol zrobił swoje, lekarstwo nadawało się do użytku.
Mali zamknęła szafkę, otuliła się mocniej chustką i wyszła na mróz.
Ola czekał na nią na ganku. Był bardzo zdenerwowany, wyglądał na zmęczonego, twarz
miał bladą, a oczy czerwone.
- Jak dobrze, że przyszłaś, Mali - mówił rozdygotany.
- Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze. - Mali położyła mu rękę na ramieniu. -
Widzę, że nie spałeś za wiele dzisiejszej nocy, Ola.
- Dorbet nie mogła spać, więc ja...
- Musimy wierzyć, że będzie dobrze, Ola. Dorbet jest młoda i zdrowa.
- Tak - przytakiwał Ola z zapałem. - Nie jest już taka przygnębiona, jak była, prawda?
Pomogła jej wizyta przy grobie mojej mamy. Od tamtej pory jest o wiele spokojniejsza.
- Dorbet była na cmentarzu? - zdziwiła się Mali zaskoczona. - Sama?
- Pojechał z nią Anders. Ja nie mogłem wtedy jechać, a ona nie chciała czekać.
- Czego tam szukała w środku mroźnej zimy?
- Ja też o to pytałem - przyznał Ola. - Powiedziała, że ma jakieś niezałatwione sprawy z
mamą. No i pojechała. A potem rzeczywiście stała się o wiele spokojniejsza - powtórzył. -
Pojęcia nie mam, o co to chodziło.
To to tak ją dręczyło, pomyślała Mali. Coś się musiało wydarzyć między Dorbet i Marit.
Zastanawiała się, co to mogło być. Może Dorbet kiedyś jej o tym opowie. Ona w każdym
razie nie będzie nalegać, zwłaszcza że córka najwyraźniej ma się lepiej. Mali zauważyła, że
Dorbet nie jest już taka przygnębiona jak dawniej, ale nie chciała o nic pytać.
- Telefonowałeś po akuszerkę? - spytała Olę.
- Tak, ale ona jest przy innym porodzie, spędziła tam całą noc. Zadzwoni, jak tylko wróci
do domu.
W takim razie na początek musimy sobie radzić sami, pomyślała Mali. Z pewnością
wszystko będzie dobrze. Nie ma powodu sądzić, że coś mogłoby przebiegać nienormalnie.
- Och, jak ja się cieszę, że przyszłaś, mamo - powiedziała Dorbet, wyciągając rękę, kiedy
Mali weszła do jej sypialni. - Tak na ciebie czekam.
- Nie dziwię się - uśmiechnęła się Mali. - Bardziej chyba jednak czekasz na to maleństwo,
Dorbet.
Podeszła do łóżka i wzięła w swoje zimne ręce spoconą i gorącą dłoń córki. Pogłaskała ją
szybko po policzku i uśmiechnęła się uspokajająco.
- Tyle czasu minęło od poprzedniego porodu - powiedziała Dorbet, układając się
wygodniej. - Teraz się boję.
- Nie ma czego, moje dziecko. Poród to normalna rzecz, nie ma czego się bać - pocieszała
ją Mali. Zdjęła koc z łóżka i położyła go na krześle. W pokoju było bardzo gorąco.
- Świetnie sobie poradzisz, Dorbet.
- A jeśli coś nie pójdzie tak jak trzeba?
- Naprawdę nie warto tak myśleć, Dorbet. Wszystko wygląda normalnie. Jesteś młoda i
zdrowa.
Słyszała, że jej głos brzmi pewnie i uspokajająco, w głębi duszy jednak czaił się lęk. Z
porodami nigdy nie wiadomo. Jeśli pojawią się komplikacje, trzeba sobie radzić najlepiej, jak
się potrafi, i za pomocą tych środków, które ma się do dyspozycji. Za późno myśleć o
szpitalu, kiedy poród jest w toku. Poza tym poród w szpitalu należy do rzadkości. Trzeba z
góry wiedzieć, że coś jest naprawdę źle, że życie matki lub dziecka jest zagrożone. A rzadko
kiedy takie rzeczy się wie, myślała Mali. Sama uczestniczyła w wielu dramatycznych
porodach, także takich, które kończyły się bardzo tragicznie, wspominała z drżeniem.
- Mamo, ja te skurcze mam już od dawna.
- Bo czasem potrzeba sporo czasu, moje dziecko. Zapomniałaś, jak to było poprzednim
razem? - uśmiechnęła się Mali. - A teraz ja wyjmę wszystko, czego możemy potrzebować,
kiedy maleństwo już przyjdzie na świat. I trzeba też pomyśleć o jakimś jedzeniu dla ciebie,
może trochę zupy?
- Nie, mam mdłości!
Dorbet gwałtownie i z jękiem wciągnęła powietrze. Jej ciało wygięło się pod wpływem
silnego skurczu.
Mali podbiegła i wzięła ją za rękę, była przez cały czas obok. Kiedy skurcz ustąpił, Dorbet
opadła na poduszki.
- Rany boskie, jak długo to jeszcze potrwa?
- To się dopiero co zaczęło - uśmiechnęła się Mali, głaszcząc córkę po spoconym czole. -
To musi niestety trwać, przecież wiesz. Nikt nie wydaje dzieci na świat bez walki. To
napisano nawet w Biblii, że w bólach dzieci swoje rodzić będziesz. I tak było zawsze, od
zarania czasu, moje dziecko.
- A kiedy przyjedzie akuszerka?
- Nie było jej w domu, kiedy Ola telefonował, ale ma zadzwonić, jak tylko wróci.
- To może nawet nie zdążyć, dziecko się urodzi, zanim ona się tutaj zjawi.
- No zobaczymy - rzekła Mali z udaną swobodą.
Ona uważała, że akuszerka jednak zdąży, bo wyglądało na to, że tym razem także Dorbet
będzie rodzić długo. Podobnie jak poprzednio. O ile Mali dobrze widziała, nie zanosiło się
tutaj na żaden błyskawiczny poród. W ciągu ostatnich godzin właściwie nic się nie działo.
Głośno jednak nie wyjawiła swoich wątpliwości.
Do podwieczorku nie wydarzyło się nic, więc i Mali zaczęła się denerwować. Skurcze
pojawiały się równomiernie, były też dosyć silne, ale poród się nie posuwał. Dorbet leżała
spocona i wyczerpana, jęczała coraz głośniej przy każdej kolejnej fali bólu.
- Dlaczego nic się nie dzieje? - zawodziła zrozpaczona po szczególnie gwałtownym
skurczu. - Co jest nie tak?
- Wszystko jest jak trzeba - uspokajała ją Mali. Po chwili odsunęła kołdrę z rodzącej. -
Teraz musimy zobaczyć, jak maleństwo jest ułożone.
Doświadczonymi rękami badała obrzmiały brzuch Dorbet.
To dziwne, że wszystko stoi w miejscu, myślała. Nagle przeniknął ją strach, przyszło jej do
głowy, że być może mają tu do czynienia z porodem pośladkowym. Zrobiło jej się od tego
gorąco. Poród pośladkowy to naprawdę nie przelewki, nawet jeśli kobieta rodzi po raz
kolejny. Zwykle trwa o wiele dłużej i często prowadzi do komplikacji. Jeśli główka dziecka
zbyt długo pozostanie w drogach rodnych, nie wysunie się na zewnątrz, to może być bardzo
ź
le. Zwłaszcza gdyby pępowina owinęła się wokół szyi. Coś takiego zwykle ma dramatyczne
następstwa. Dziecko może się udusić albo może doznać uszkodzenia mózgu, ponieważ tlen
nie dopływa do niego zbyt długo.
Jeśli z góry wiadomo, że ułożenie płodu jest pośladkowe, z reguły wysyła się chorą do
szpitala, w każdym razie przy pierwszym dziecku.
Czy to dlatego tak się wlecze? - zastanawiała się Mali coraz bardziej zdenerwowana. Teraz
było naprawdę ważne, żeby akuszerka zjawiła się jak najszybciej.
- Zejdę tylko na chwileczkę na dół i dowiem się, co z tą akuszerką - powiedziała,
odgarniając spocone, potargane włosy Dorbet do tylu. - Za moment wracam.
- Nie idź - prosiła Dorbet, wyciągnęła spoconą rękę i chwyciła matkę za ramię. - Nie
odchodź ode mnie, mamo!
- Dorbet, kochanie, to naprawdę nie potrwa długo. Zaraz będę z powrotem. Nic się w tym
krótkim czasie złego nie stanie.
- Nie powinnam była nigdy więcej pragnąć dziecka - szlochała Dorbet bezradnie. - To
nam się nie uda.
- Musisz być dzielna, Dorbet. Oczywiście, że dasz sobie radę, wiesz o tym.
Mali ostrożnie uwolniła się z uścisku Dorbet, pogłaskała ją po policzku i bez słowa
zniknęła za drzwiami, zanim córka zaczęła znowu protestować.
W izbie domownicy siedzieli przy podwieczorku. Wszyscy spojrzeli na Mali, kiedy stanęła
w drzwiach.
- Czy coś się stało? - Ola podniósł się z ławy.
- Nie, nic, bardzo się to opóźnia. Chciałam zapytać, czy akuszerka telefonowała?
- Tak, już do nas jedzie. Dzwoniła jakąś godzinę temu, więc w każdej chwili możemy się
jej spodziewać. Naprawdę nic złego z Dorbet się nie dzieje?
- Nie, nic złego - Mali mówiła z wahaniem. - Chodzi tylko o to, że poród trwa dłużej, niż
się spodziewałam. No ale i tak też bywa. Może przyszedłbyś na chwilę na górę, jak już zjesz,
Ola - poprosiła. - Dorbet pewnie by się ucieszyła, mogąc cię zobaczyć.
Ola zrobił się jeszcze bledszy, niż był, nerwowo przeganiał ręką włosy.
- Skoro tak uważasz, to...
- Myślę, że dodałbyś jej odwagi. Mali nalała sobie kubek kawy i usiadła na końcu ławy.
- Powinnaś coś zjeść - rzekła Agnes, podając jej tacę z chlebem. - Bez jedzenia długo nie
wytrzymasz.
- Zjadłam trochę obiadu - powiedziała Mali. - Teraz wystarczy mi kawa. Zresztą zaraz
wracam na górę. Dorbet leży tam sama. A gdzie się podziewa Trygve?
- Pomyśleliśmy, że najlepiej będzie go dzisiaj wyprawić z domu i posłaliśmy go do
Stornes - wyjaśniła Agnes. - Zostanie tam, dopóki po niego nie zadzwonimy.
Mali bez słowa skinęła głową. To dobrze, że chłopca nie ma w domu, że nie słyszy, co się
mówi, pomyślała. A gdyby poród się skomplikował, to malec z pewnością by słyszał jęki
matki, co mogłoby przerazić takiego małego chłopczyka. Wstała i odstawiła pusty kubek na
kuchenny blat.
- No to co, Ola, przyjdziesz, jak zjesz?
On skinął głową w milczeniu z ustami pełnymi jedzenia. Szczególnej ochoty na tę wizytę
w sypialni najwyraźniej nie miał, ale też nie odmówił. Na to żywił zbyt wielki szacunek
wobec Mali.
- I przyślijcie mi akuszerkę natychmiast, jak się zjawi - poprosiła Mali. - Bardzo na nią
czekam.
- Ola idzie do ciebie z wizytą, Dorbet - powiedziała, kiedy wróciła do pokoju córki. -
Przyjdzie, jak tylko zje podwieczorek.
W pokoju było duszno i gorąco, więc zostawiła uchylone drzwi na korytarz. Okna nie
odważyłaby się otworzyć, bo na dworze panował wielki mróz, w takiej sytuacji nie można
ryzykować nawet na chwilę.
Dorbet leżała z przymkniętymi oczyma. Pot perlił się jej na czole. Mali zmoczyła szmatkę
w umywalce i przemyła jej twarz. Dorbet nawet się nie poruszyła.
- Co z tobą, dziecko?
Córka powoli otworzyła oczy. Jej zwykle promienne spojrzenie było teraz przesłonięte
mgłą. Przesunęła językiem po wyschniętych wargach.
- To wszystko idzie w złą stronę, mamo - wyszeptała wolno, szukając po omacku ręki
Mali. - Czuję to wyraźnie. Coś jest naprawdę źle.
- Nie, nie wolno ci tak myśleć, Dorbet. Po prostu poród trwa dłużej, niż myślałaś, ale to
nic nadzwyczajnego. Wkrótce przyjdzie akuszerka, to sama też ci to powie.
Dorbet znowu wygięła się pod wpływem gwałtownego skurczu i wydała z siebie jęk
niczym postrzelone zwierzę - przeciągłe wycie, które przeniknęło Mali do szpiku kości. Stała
bezradna przy łóżku i nabierała coraz większej pewności, że mają oto do czynienia z porodem
pośladkowym. Ta myśl ją przerażała. Odbierała w swoim życiu cztery takie porody. Dwa
ostatecznie skończyły się dobrze, ale dwa pozostałe doprowadziły do tragedii. Jedno dziecko
nie żyło, kiedy nareszcie wydostały je na świat, a w drugim przypadku maleńki chłopczyk
doznał uszkodzenia mózgu. Nigdy nie był taki jak inne dzieci.
Mali przeniknął dreszcz. Poprawiła Dorbet poduszki, obmyta spoconą, wykrzywioną
bólem twarz i głaskała ją po czole. Raz po raz podawała jej picie.
- Będzie dobrze, Dorbet, zobaczysz - szeptała, pochylała się nad córką i całowała ją w
czoło. - Musisz tylko być dzielna.
Rozległo się ostrożne pukanie do drzwi i zaraz potem Ola wsunął głowę do sypialni.
- Mogę teraz wejść? - spytał niepewnie i stał z jedną nogą jeszcze na korytarzu.
- Tak, wejdź - rzekła Mali, podnosząc się z miejsca. - Wejdź, proszę.
Zamknął za sobą drzwi i na palcach podszedł do łóżka. Dorbet wyciągnęła do niego rękę.
- Ola - wyszeptała popękanymi wargami. - Czy to ty?
- No i co z tobą? - pytał, ściskając jej dłoń.
- Źle - odparła szeptem. - Skurcze wciąż się powtarzają, ale nic więcej się nie dzieje.
Myślę, że coś jest bardzo źle. Bardzo źle - powtórzyła.
- Bardzo źle? - wyszeptał Ola przestraszony, zerkając na Mali. - Czy to prawda, mamo?
- Nie, to nic takiego - uspokajała Mali. - Tylko że to tak strasznie długo trwa. Nie mogę
zaprzeczyć, że Dorbet cierpi.
Kiedy pojawił się kolejny skurcz, Dorbet uczepiła się Oli i zawodziła. On patrzył
przerażony na Mali. Gdy żona znowu opadła na poduszki, wyprostował się i głaskał ją po
włosach, blady jak ściana.
- Myślę, że ty więcej już nie zniesiesz - oznajmiła Mali stanowczo i odsunęła Olę od
łóżka. - Wracaj teraz na dół.
- Nie, chcę, żeby został - jęknęła Dorbet. - Zostań ze mną, Ola!
- Jeśli tego chcesz - bąknął niepewnie, spoglądając na Mali. - Jeśli chcesz, to z tobą
zostanę.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do sypialni weszła akuszerka, wnosząc ze sobą
chłód.
- Dzień dobry - przywitała się. - I co, nic się jeszcze nie stało, jak widzę?
- Nie, poród się przeciąga - rzekła Mali. Podeszła do akuszerki i wyciągnęła rękę na
powitanie. - Jak ja się cieszę, że przyszłaś.
- Trochę to, niestety, trwało. Jestem na nogach od nocy. Ale zaraz zrobimy tutaj jakiś
ruch, Dorbet. Jak ty się masz?
Podeszła do łóżka i wyciągnęła ręce do Dorbet. Uśmiechała się szeroko i uspokajająco.
- Do tej pory nic - jęknęła Dorbet.
- Ale widzę, że poród ma się ku końcowi - uśmiechnęła się akuszerka. - Jestem pewna, że
zaraz urodzisz śliczne maleństwo. Prawda?
Kolejny skurcz wstrząsnął ciałem Dorbet, Ola przestraszony odskoczył ku drzwiom.
Mali pochyliła się nad córką i trzymała ją, dopóki ból nie zelżał.
- Myślę, że powinieneś zejść na dół, młody człowieku - oznajmiła akuszerka, kiedy
Dorbet się uspokoiła. - Z tą sprawą to już my kobiety same damy sobie radę.
Ola stał niepewnie, jakby nie wiedział, co zrobić. Potem odwrócił się, podszedł na palcach
do drzwi i zniknął na zewnątrz. Akuszerka umyła ręce.
- Badałaś, jak duże jest rozwarcie? - zwróciła się do Mali, marszcząc brwi.
- Nie, ostatnio jej nie badałam. Ale wszystko tak się jakoś przedłuża tym razem.
Zastanawiam się, czy nie mamy tu...
Ponad głową Dorbet napotkała spojrzenie szarych, jasnych oczu akuszerki. Tamta starsza
kobieta po prostu skinęła głową. Mali domyśliła się, że akuszerka rozumie. Odsunęła kołdrę i
zaczęła badać Dorbet. Kiedy się wyprostowała, patrzyła na Mali pociemniałym ze
zmartwienia wzrokiem.
- Poród pośladkowy - rzekła cicho.
Mali poczuła bolesne ukłucie w sercu. Z drżeniem wciągała powietrze do płuc.
- O co chodzi? - mamrotała Dorbet. - Co ty powiedziałaś?
- To jest poród pośladkowy - powtórzyła akuszerka i pogłaskała Dorbet po policzku. -
Dlatego tak się przedłuża.
- Poród pośladkowy?
- Tak, dziecko wychodzi nie główką, lecz pupą.
- Ale to... ja słyszałam, że to jest...
- Nie myśl teraz o tym, co słyszałaś - uspokoiła ją akuszerka stanowczo. - Poradzimy
sobie z tym. Musisz być jednak bardzo dzielna i nie poddawać się. Musisz przez cały czas
nam pomagać.
- Ale ja nie jestem w stanie - jęknęła Dorbet. - Ja już nie chcę więcej!
- Oczywiście, że chcesz - skarciła ją akuszerka krótko i klepnęła w twarz. - Przecież
chcesz, żeby dziecko przyszło na świat zdrowe, prawda?
Dorbet nie odpowiedziała, wybuchnęła natomiast bezradnym płaczem.
Mali objęła ją i kołysała w ramionach.
- No już, Dorbet - powtarzała cicho. - No już, już. Wciąż spoglądała na akuszerkę,
sztywna ze strachu.
W oczach tamtej widziała odbicie własnych lęków. Przymknęła na moment oczy i posyłała
błagalne prośby do Pana Boga, aby ich w tej strasznej chwili nie opuszczał. Prosiła, żeby
wszystko poszło jak należy. Nie była jednak pewna, czy Pan Bóg ją słyszy.
Godziny mijały. Za oknami już dawno zapadła czarna noc. Drzewa trzeszczały na mrozie,
w drewnianym domu słychać było jakieś zgrzyty i trzaski.
Dorbet leżała spokojnie na poduszkach z szarobiałą twarzą, popękanymi wargami i
opuchniętymi powiekami. Raz po raz traciła świadomość. Wygląda na to, jakby chciała
umrzeć, pomyślała Mali przerażona.
W Dorbet nie było już sił, trwała zanurzona w morzu bólu i tęskniła za spokojem. Było jej
wszystko jedno, co się stanie z nią, co się stanie z dzieckiem, byleby tylko jej ciało mogło
leżeć w spokoju. Gdzieś z oddali docierały do niej głosy matki i akuszerki, dodające otuchy,
proszące, błagające. Ale ona już na nie nie reagowała. Kolejny, potworny skurcz przeszył jej
ciało. Dorbet wygięła się i wyła ostro, rozpaczliwie.
Spokój, modliła się w duchu. Daj mi spokój.
Nagle odniosła wrażenie, jakby czyjaś chłodna dłoń spoczęła na jej czole. Ktoś ją
pogłaskał po obolałym krzyżu i sprawił, że poczuła się dobrze. Wciągnęła gwałtownie
powietrze i lekko otworzyła oczy. Obok niej stała jakaś niewyraźna postać.
- Mamo - wyszeptała ochryple.
Ale to nie była matka. To Ruth. Przerażona Dorbet zaniosła się szlochem i opadła na
poduszki. Ale postać pochyliła się nad nią i położyła na niej ręce. Było tak, jakby Dorbet
ocknęła się z dłuższej drzemki. Poczuła, że w jakiś niezwykły sposób jej ciało odzyskuje siły.
Przez krótką chwilę w ogóle nie czuła żadnego bólu. Miała wrażenie, że unosi się na obłoku
ś
wiatła i spokoju.
- Ruth - mówiła w duchu. - Ruth!
- Jestem przy tobie - szepnęła tamta łagodnie. - Nie bój się, Dorbet. Jestem przy tobie. -
Potem postać znikła. Dorbet przetarła piekące oczy i rozglądała się po pokoju. Widziała
jednak tylko matkę i akuszerkę. Kiedy przyszedł następny skurcz, była przytomna i miała siłę
współpracować.
- Boże drogi, toż to cud - uśmiechnęła się do niej akuszerka. - Ty pomagasz! No widzisz,
to całkiem inaczej, Dorbet. Mam nadzieję, że zaraz wszystko się skończy.
Dorbet zaciskała zęby i parła. Cierpiała strasznie, ale z jej gardła nie wydobył się nawet
najlżejszy jęk. Wszystko działo się jakby poza nią. Ona sama miała wrażenie, że unosi się nad
łóżkiem i z góry przygląda się temu, co się tam dzieje.
Nagle wszystko ruszyło z miejsca. Dziecko wypłynęło na zewnątrz w fali zielonkawych
wód płodowych. Jak przez mgłę Dorbet widziała akuszerkę, unoszącą w górę malutką, siną
istotę i niosącą ją w stronę komody. Szumiało jej w uszach, ostrożnie badała swoje udręczone
ciało. Nagle pokój wypełnił ostry krzyk.
- Ona żyje! - zawołała Mali, stojąc przy komodzie. - Urodziłaś śliczną, zdrową
dziewczynkę, Dorbet.
- Dziewczynkę? - wymamrotała Dorbet. - Ja urodziłam malutką dziewczynkę?
Nie dotarło to do niej, dopóki nie wzięła dziecka w ramiona. To najpiękniejsze dziecko,
jakie kiedykolwiek widziała. Pyzate, miękkie policzki, pięknie zarysowane brwi i głęboko
niebieskie, zdumiewająco jasne spojrzenie.
- Jaka śliczna - wyszeptała i palcem pogłaskała policzek dziecka. - Jaka ona śliczna...
- I zdrowa też jest, pominąwszy trudy porodu - uśmiechnęła się akuszerka, ściskając rękę
Mali. - W końcu wszystko poszło lepiej, niż się spodziewałam - przyznała.
Mali stała z oczyma pełnymi łez. Ogarnęła ją taka ulga, że aż czuła pieczenie w piersiach,
była tak niewiarygodnie szczęśliwa w imieniu swojej córki. Cóż, we własnym też. Przez
chwilę naprawdę się bała, że poród skończy się katastrofą, śmiercią i matki, i dziecka.
- Ale poszło dobrze - westchnęła. - Dzięki ci, Panie Boże.
- Chcę, żeby mała została ochrzczona z wody - powiedziała Dorbet, układając się
wygodniej z dzieckiem w objęciach.
- Moim zdaniem nie jest to konieczne - wtrąciła akuszerka. - Zniosła walkę o wyjście na
ś
wiat bardzo dobrze ta twoja córeczka i nic nie wskazuje na to, że urodziła się za wcześnie.
Myślę, Dorbet Granvold, że się pomyliłaś w rachunkach.
Dorbet i Mali wymieniły spojrzenia. Radosny uśmiech pojawił się na bladej, udręczonej
twarzy położnicy.
- No to jeszcze lepiej - powiedziała tylko i ucałowała dziecko.
Mali rozumiała, co Dorbet ma na myśli. Nie ma teraz już żadnych wątpliwości co do
ojcostwa córeczki.
- Teraz powinnam cię umyć i przebrać - powiedziała Mali - a potem sprowadzimy tu Olę.
On pewnie szaleje z niepewności.
- A zastanawialiście się nad imieniem dla małej? - spytała akuszerka, biorąc dziecko z rąk
matki.
- Moja córka będzie mieć na imię Ruth Margrethe.
Mali drgnęła.
- Ruth...
- Tak, zgodziliśmy się z Olą, że jeśli będzie dziewczynka, to damy jej na imię Margrethe.
Chcieliśmy ją nazwać po twojej siostrze. Ale uznałam, że powinna mieć też imię po mojej
siostrze. Bo to Ruth uratowała mnie dzisiejszej nocy.
- Czy Ruth była...
- Tak, mamo, Ruth przyszła do mnie, jestem tego absolutnie pewna. Widziałam ją.
- Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło - rzekła akuszerka trzeźwo. - A Ruth
Margrethe to bardzo piękne imię dla takiej ślicznej małej dziewczynki.
Mali wzięła myjkę i ręcznik, potem zaczęła myć Dorbet. Pomogła jej zdjąć przepoconą
nocną koszulę, szybko zwinęła zakrwawione prześcieradła i położyła nowe.
- Ruth - powtórzyła cicho i popatrzyła na Dorbet pytająco. - Co ona... powiedziała?
- Że wszystko będzie dobrze. Że ona przy mnie jest.
Mali skinęła bez słowa. Gorące łzy kapały na głowę Dorbet.
- Ty płaczesz, mamo?
- Nie, jestem po prostu szczęśliwa - wyszeptała Mali.
Bardzo by pragnęła, żeby Ruth przyszła też do niej, żeby mogła ją chociaż raz zobaczyć.
Ale nie miała nic przeciwko temu, że to Dorbet widziała ją ostatniej nocy. Bo nie jest
najważniejsze, żebym ja ją mogła zobaczyć, najważniejsza jest pewność, że Ruth nie odeszła
na zawsze. Teraz Mali mogła być przekonana, że córka jest wśród nich.
ROZDZIAŁ 10.
Wiadomości o szczęśliwych wydarzeniach w Granvold rozchodziły się niczym kręgi na
wodzie. To jest właśnie to, czego teraz potrzebowaliśmy, myślała Mali. Coś, czym
moglibyśmy się wszyscy cieszyć.
Nie było końca zachwytom nad nowo narodzoną dziewczynką. Dorbet leżała niczym
królowa z pięknym dzieckiem w ramionach i przyjmowała krewnych oraz przyjaciół, którzy
przychodzili z prezentami.
Herborg ciągle biegała do Granvold. Jakby nie mogła się napatrzeć do syta na maleństwo.
Wracała do domu rozpromieniona, z roziskrzonym wzrokiem.
- Ta maleńka jest taka śliczna - powtarzała. - Taka strasznie mała. I tak pięknie
zbudowana.
- Tak, to prawdziwy cud - przytakiwała Mali. - Ale walkę stoczyły straszną, zarówno
mała, jak i Dorbet.
- Bóg okazał się jednak łaskawy. A Ola jest teraz taki dumny ze swoich dziewczyn, że to
aż śmieszne - mówiła Herborg z wielką życzliwością. - Chodzi po obejściu napuszony niczym
kogut. Jakby to on sam urodził Ruth Margrethe.
- Wkrótce Oja będzie niemniej dumny - zauważyła Mali.
Herborg zarumieniła się jak piwonia i roześmiała szeroko.
- Masz rację, tak będzie.
Oprócz ojca duma rozpierała też starszego brata, Trygvego. Codziennie przybiegał do
Stornes, by przekazać najnowsze wiadomości o siostrzyczce. Mali bała się, czy chłopiec nie
będzie zazdrosny, kiedy uwaga wszystkich skupi się na noworodku, ale mogła sobie to
zmartwienie darować. Trygve prowadził wszystkich odwiedzających do sypialni, by pokazać
im siostrzyczkę, grzeczny i rozpromieniony niczym słoneczko.
- Jesteście proszeni na chrzciny, wszyscy razem - oznajmił któregoś przedpołudnia, kiedy
przybiegł do nich wyjątkowo wcześnie. - Wiecie chyba, że ona będzie mieć na imię Ruth
Margrethe?
- Słyszeliśmy o tym, tak - potwierdził Havard zza gazety. - Ale zdaje mi się, że na
chrzciny to chyba trzeba jeszcze trochę poczekać.
- Tak, masz rację, dziadku, ona jest jeszcze za maleńka - tłumaczył Trygve cierpliwie. -
Chyba sam widziałeś, kiedy byłeś u nas. Mama mówi, że będziemy ją chrzcić w marcu.
Wtedy zrobi się większa i silniejsza, nie będzie już tak zimno, jak pojedziemy do kościoła. I
mama chce się ubrać w swój strój ludowy na chrzciny - dodał. - A na to jeszcze chyba jest
trochę za wcześnie.
Małe garnki też mają uszy, pomyślała Mali z uśmiechem. Trygve wszystko słyszy i
wszystko wie.
- Ty też powinnaś włożyć strój ludowy na chrzciny - powiedział Havard do Mali
wieczorem, kiedy kładli się spać.
- Sama o tym myślałam. Ale ja nie mam srebrnych zapinek do stroju. Nigdy nie miałam.
Pamiętasz, że ostatnio pożyczałam od Dorbet.
- No właśnie, ja myślałem cały dzień - uśmiechnął się Havard szeroko. - Zastanawiałem
się, co powinnaś dostać na urodziny. Ale teraz już wiem: to będą srebrne broszki do stroju
ludowego.
Mali spojrzała na niego zaskoczona.
- Srebrne broszki? Czyś ty rozum postradał? Przecież nawet nie obchodzę w tym roku
okrągłego jubileuszu. A poza tym do moich urodzin zostało wiele czasu.
- No to co? W końcu stać nas na to, a ty sobie zasłużyłaś, Mali. Oczywiście, że na
urodziny dostaniesz srebrne broszki. A że będzie to trochę przed czasem, to naprawdę nie ma
znaczenia.
- Ale skąd my...
- Pojedziemy sobie do miasta - rzekł Havard i położył rękę na jej ramieniu. - Minęło
mnóstwo czasu, odkąd wyjeżdżaliśmy razem do miasta. Pomyślałem sobie więc, że bliżej
marca wyruszymy w drogę. Przenocujemy w hotelu, a kolację zjemy w restauracji - dodał z
łobuzerskim uśmiechem. - Dokładnie tak jak w czasach, kiedy byliśmy młodzi i świeżo w
sobie zakochani. Nie będziemy się przejmować tym, że jest wojna.
- Ależ Havard, nie możemy...
- Oczywiście, że możemy - uśmiechnął się, całując żonę w czoło. - Już postanowiłem.
Tak więc sprawa została rozstrzygnięta.
Wielkie mrozy zaczęły w końcu ustępować i zimowe słońce, blade i zimne, pełzło po
niebie nad zboczami gór. Lód ścinający fiord zaczął topnieć, białe obłoki pary snuły się nad
otwartą wodą. Pewnego słonecznego dnia Mali i Havard wyruszyli na wyprawę do miasta.
Mali przez cały czas miała wątpliwości co do pomysłu Havarda, bo taka wyprawa kosztuje
mnóstwo pieniędzy. Ale jeśli ma nosić swój strój ludowy, to musi mieć tradycyjne srebrne
ozdoby, to jedno nie ulegało wątpliwości. Tylko że to spory wydatek. I dwa dni w mieście też
będą swoje kosztować, powtarzała raz po raz.
Havard się tym nie przejmował.
- Nie było to nasze zwyczajne zajęcie, takie jeżdżenie razem do miasta. Więc możemy
sobie zafundować wycieczkę.
- Ciekawe, jak teraz wygląda Kristiansund? Wydaje mi się, że całe miasto zostało
zbombardowane.
- Jest zbombardowane, masz rację. Wszędzie widać ruiny, ale są też hotele i sklepy,
będziemy mogli się rozerwać mimo wszystko.
- Ale czy teraz można dostać coś takiego jak srebrne ozdoby do strojów ludowych? -
zastanawiała się Mali.
- Telefonowałem i dowiadywałem się, rzeczywiście nie będzie to proste. Ale znalazłem
jednego jubilera, który powiedział, że ma trochę starego srebra, które najchętniej wymieniłby
na coś innego, i u niego możemy kupić piękne broszki, obiecał. Mam nadzieję, że nie będzie
ci przeszkadzało to, że srebro nie jest takie całkiem nowe?
- Nie, wcale nie - zapewniła Mali. - Mam przecież starą broszkę po babci Johana, wiesz.
Będę mogła jej też używać. A poza tym nie sądzę, żeby to srebro, które kupimy, było takie
stare. Jeszcze nie tak dawno była przecież moda na stroje ludowe.
W mieście wszystko wokół przypominało, że trwa wojna. Na nabrzeżu w Kristiansund
stało wielu Niemców z karabinami i bagnetami. Drobiazgowo kontrolowali wszystkich
podróżnych, starannie przeglądali papiery.
- Jakie to okropne - oburzyła się Mali i podeszła bliżej do Havarda. - Denerwujące są te
ich kontrole.
- Ale nic u nas nie znajdą - uspokajał ją Havard. - Nie zrobiliśmy nic złego, a papiery
mamy w porządku. Będzie dobrze, nie przejmuj się.
Niemcy nawet się do nich nie odezwali, nie pytali o nic. Havard odebrał dokumenty swoje
i Mali, któryś z żołnierzy dał im znać, że mogą iść dalej.
- Do hotelu mamy kawałek drogi.
- Ale może jednak moglibyśmy pójść - powiedziała Mali. - Walizka jest wprawdzie dosyć
ciężka, ale chętnie bym się rozejrzała.
Tak więc przeszli się przez miasto spacerem.
- Nie sądziłam, że wszystko jest tak strasznie zbombardowane - powiedziała Mali,
rozglądając się wokół przerażona. - Co się tutaj działo? Jakie to nieszczęście!
- Tak, zniszczenia są wielkie - przyznał Havard ponuro. - Nie wygląda to tak jak w czasie
naszej ostatniej bytności, nie. Trzeba będzie wielkiej pracy, żeby to uprzątnąć, kiedy już
nastanie pokój.
- Jeśli kiedykolwiek pokój nastanie - westchnęła Mali. - Nigdy nie przypuszczałam, że
wojna może trwać tak długo. Ciągle to powtarzam.
- Ale teraz nie będziemy myśleć o wojnie, bo przyjechaliśmy tutaj dla przyjemności -
rzekł Havard i wsunął rękę pod jej ramię. - Teraz jesteśmy tylko ty i ja, Mali. A nieczęsto się
tak zdarza.
- Ech, ty - roześmiała się Mali do męża. - Kiedy ty nareszcie dorośniesz?
- W każdym razie nigdy się tobą nie znudzę - wtrącił z uśmiechem. - O to mi właśnie
chodzi. Pamiętasz, jak przyjechaliśmy tutaj, żeby kupić pierścionki?
- Tak - skinęła Mali głową i uścisnęła jego rękę. - Nigdy tego nie zapomnę.
- Postarajmy się więc, żebyśmy też nie zapomnieli tej wycieczki do miasta - poprosił
Havard. - Takiego wyjazdu tylko we dwoje... - objął jej barki. - To są takie gwiazdki w
pamiątkowej księdze życia, moja Mali.
- Ech, ty - szepnęła mu do ucha. - Ech, ty. Serce przepełniały jej ciepłe uczucia.
Hotel znajdował się w tej części miasta, która nie została bardzo zniszczona. W recepcji za
ladą siedziała elegancka pani w granatowym uniformie.
- Witamy - rzekła z uśmiechem. - Czy państwo zamawiali pokój?
- Tak, na nazwisko Stornes - wyjaśnił Havard. - Zamawiałem pokój na dwie doby.
Recepcjonistka przesuwała ołówek po stronicy dużej księgi hotelowej.
- Stornes, tak - skinęła głową. - Pan i pani Stornes. Będą państwo musieli wypełnić
formularz meldunkowy.
Położyła arkusik na ladzie i podała Havardowi ołówek. - Przepraszam za kłopoty -
powiedziała uprzejmie. - Ale tak teraz jest. Mamy wojnę. A Niemcy stawiają ciągle nowe
wymagania.
Havard wypełnił formularz. Były tam pytania o nazwisko, adres i cel wizyty. Potem dostali
klucz.
- Trzecie piętro - uśmiechnęła się recepcjonistka przyjaźnie. - Winda jest tam dalej. Mam
nadzieję, że będą się państwo dobrze u nas czuli.
- Po co im te wszystkie informacje? - zastanawiała się Mali.
- No, jak to Niemcy - burknął Havard. - Niemcy muszą mieć oko na wszystko.
- Moglibyśmy mieć jakieś nieprzyjemności?
- My nie. Ale gdybyśmy na przykład uciekali lub próbowali się ukryć przez noc czy dwie,
z pewnością natychmiast by nas dopadli.
Mali zadrżała. Pomyślała o Davidzie i zagrożeniu, jakie wisiało nad ich głowami, kiedy on
mieszkał na Parceli. Myśli wędrowały dalej, do niebezpiecznej wyprawy Oli przez góry. To,
ż
e cała ta historia skończyła się dobrze, nie było wcale taką oczywistością, myślała. Na
szczęście jednak więcej się to nie powtórzy. Ola potrafi dotrzymać słowa, nie zrobił zresztą
niczego nielegalnego od czasu wyjazdu Davida. Sam zrozumiał, jakie to niebezpieczne, tak
przynajmniej opowiadał Mali. Teraz zostało mu już tylko radio wysoko w letnich oborach,
które też Mali martwiło. Ola jednak nie chciał słyszeć o zlikwidowaniu go. Powiedział, że
musi śledzić wydarzenia. Zresztą na razie nic złego się nie stało, a Mali miała nadzieję, że tak
pozostanie do końca wojny.
Dostali jasny, bardzo ładny pokój. Pośrodku tronowało wielkie, podwójne łoże, poza tym
znajdowała się tu toaletka i taboret, głęboki fotel i stojąca lampa, którą Mali natychmiast
zapaliła.
- Patrz, Havardzie! Elektryczność! Czyż to nie wspaniałe? Wystarczy nacisnąć przycisk i
robi się jasno!
- No i łazienka - uśmiechnął się do niej. - Zobacz, jaka tam jest wanna.
- Och, wspaniale, wezmę potem długą, gorącą kąpiel - oznajmiła Mali podniecona. -
Człowiek powinien korzystać z komfortu, kiedy ma szansę.
- A może wykąpiemy się razem? - spytał Havard, spoglądając na żonę spod oka.
Ona też na niego zerknęła. Zarumieniła się i spuściła wzrok.
- Ty się wstydzisz - zaśmiewał się Havard. - Nie chcesz się kąpać razem ze mną?
Mali nie odpowiadała.
Havard podszedł i objął ją mocno.
- Jeżeli nie chcesz, to nie musisz.
- Mnie się zdaje, że chcę - bąknęła cicho i oparła głowę na jego piersi. - Muszę tylko
trochę się nad tym zastanowić.
Wyszli na zimowy wieczór i trzymając się za ręce, wędrowali po ulicach. Zatrzymywali
się przy sklepowych wystawach, obserwowali ruchliwe miejskie życie. Niewiele było do
zobaczenia, bo okna sklepów nie zostały oświetlone, ze względu na obowiązkowe
zaciemnienie nie paliły się też uliczne latarnie.
- Dokąd oni wszyscy tak pędzą? - dziwiła się Mali, spoglądając na ludzi, którzy mijali ich
w pośpiechu.
- No właśnie - burknął Havard. - Niektórzy pewnie wracają do domu z pracy. Inni być
może, podobnie jak my, wyszli, żeby się przejść.
- Chciałbyś mieszkać w takim mieście?
- O nie - zawołał pospiesznie. - Dziękuję Bogu za Stornes.
Ze mną jest podobnie, myślała Mali. Nigdy nie czułaby się dobrze w takim tłumie ludzi, z
tym wszechobecnym niepokojem.
Chociaż czas spędzony w Ameryce był przygodą, pomyślała. Zdarzały się tam chwile,
kiedy poważnie rozważała, czy mogłaby zostać w Ameryce na stałe - musiała to przyznać.
Teraz była jednak szczęśliwa, że wróciła do domu. Tam nie było dla niej życia, w każdym
razie nie na dłużej. Raz po raz odczuwała bardzo głęboko, że jej miejsce jest w Stornes. U
Havarda.
Znaleźli bardzo miłą restaurację. Havard zamówił befsztyki i butelkę czerwonego wina,
które mieniło się pięknie w kieliszkach. Kelner popatrzył przestraszony, kiedy Havard zapytał
o czerwone wino, po czym rozejrzał się uważnie po lokalu.
- Spróbuję się dowiedzieć - odparł i dodał, że w każdym razie mają trochę portwajnu. A
także piwo domowej roboty. Ale w jakiś niezwykły sposób po chwili pojawiła się na ich
stoliku butelka. Być może wyjęta z tajnej kryjówki w piwnicy, pomyślała Mali i uśmiechnęła
się pod nosem. Wspaniałe wino, ale bardzo drogie. Potwornie drogie.
Długo siedzieli przy małym stoliku pod oknem.
- Zaraz się upijemy - uśmiechnęła się Mali, unosząc w górę kieliszek.
- Nie upijemy się - poprawił Havard. - Będziemy tylko lekko oszołomieni. A na to
człowiek może sobie pozwolić, skoro już raz przyjechał do miasta.
Mali czuła, że krew żywiej krąży w jej żyłach, a głowę ma lekką. Zmartwienia gdzieś się
rozwiały. Codzienne życie zostało w domu. Uśmiechała się często i piła wino, które Havard
nalewał jej do kieliszka.
- Czy ty jesteś szczęśliwa, Mali?
Napotkała spojrzenie Havarda ponad stołem.
- Teraz jestem.
- Ja nie pytałem, czy teraz. Pytałem, czy w ogóle jesteś szczęśliwa.
- Tak, Havardzie - rzekła wolno. - Nie chciałabym mieć innego życia, jeśli o to ci chodzi.
Po tym, jak zostaliśmy parą, już nie.
Nie jest to do końca prawda, pomyślała, ujmując rękę, którą Havard wyciągnął do niej
ponad stolikiem. Już kiedy byli małżeństwem, popełniła coś, czego teraz gorzko żałuje. Ale
co się stało, to się nigdy nie odstanie. I to jest krzyż, który Mali musi dźwigać. Życie mogłoby
być o wiele prostsze, myślała niepewnie, ale człowiek musi przyjąć to życie, które dostał, i
ułożyć je najlepiej, jak potrafi. Ona uważała, że poradziła sobie z tym nie najgorzej.
- A czy czasami żałujesz, że nie zostałaś w Ameryce? Pytanie spadło na nią nagle. Mali
drgnęła. Przecież dopiero co sama się nad tym zastanawiała.
- Nigdy - powiedziała cicho i uścisnęła jego rękę. - Nigdy, Havardzie. - Napotkała jego
wzrok i nie odwróciła oczu. Pogłaskała jego szorstką, spracowaną dłoń. - Nigdy - powtórzyła
wolno. - Nigdy nie powinieneś tak myśleć.
- Czy ty wiesz, że ja ciebie kocham? - spytał cicho. - Czy wiesz, że kochałem cię przez
całe swoje dorosłe życie? Czy wiesz, że nigdy inna kobieta nie miała dla mnie znaczenia?
Nigdy na serio?
- Dla mnie też nigdy nie istniał inny poza tobą. Po tym, kiedy ciebie spotkałam, już nie.
Nikt nie istniał dla mnie na serio - dodała wolno. - Nie na serio.
Bo Torgrim to nie było na serio, myślała. To było szaleństwo i pożądanie. Marzenie, które
chciała zatrzymać, a które okazało się pustą mrzonką. Mimo wszystko to się nie powinno
było stać. Havard nie może się o tym nigdy dowiedzieć, często tak myślała. Niech Bóg broni,
ż
eby się dowiedział! Była przekonana, że gdyby Havard dowiedział się o jej zdradzie i o
synu, którego Mali otruła, to by ją porzucił.
Wyciągnęła kieliszek.
- Zostało jeszcze trochę wina?
Nalał jej do pełna. Mali upiła łyk i poklepała go po dłoni.
- Jak długo jesteś ze mną?
- Będę z tobą, póki życia, moja kochana.
- W takim razie jestem szczęśliwa - powiedziała cicho.
Wracali do domu spacerkiem przez ciemne ulice.
- Musimy zaciągnąć zasłony, zanim zapalimy światło - powiedział Havard, kiedy
wchodzili do pokoju.
Mali powiesiła płaszcz i rzuciła się na łóżko. Zrzuciła z nóg ciepłe zimowe buty.
- Jestem bardziej zmęczona tym chodzeniem po ulicach, niż gdybym w domu poszła
wysoko w góry - oznajmiła. - Teraz zafunduję sobie tę kąpiel, na którą tak czekam.
- Czy ja mogę wykąpać się razem z tobą?
- Jeśli chcesz - odparła, zerkając na niego spod oka.
- Chcę.
Mali poczuła dreszcz napięcia. To czyste szaleństwo, pomyślała. Jesteśmy przecież starzy.
Nikt w naszym wieku nie robi takich rzeczy.
Mimo wszystko chciała tej kąpieli. Przy Havardzie nie czuła się stara. Nie przejmowała się
też tym, co wypada, a czego nie. To nie ma żadnego znaczenia.
Nalała gorącej wody do wanny. Para osiadała na lustrze i unosiła się w łazience niczym
leciutki, szary dym. Mali zaczęła się rozbierać, odwrócona plecami do Havarda. Kiedy była
już naga, przemknęła obok niego i weszła do wanny. Woda była taka gorąca, że musiała
wstrzymać dech. Położyła się wolno w wannie i głęboko westchnęła z rozkoszy.
- Znajdzie się miejsce i dla mnie?
Havard stał nagi w białej mgle i spoglądał na leżącą żonę. Jak on się dobrze trzyma,
pomyślała Mali. Jego ciało wciąż jest sprężyste i muskularne. Nie ma na sobie ani jednego
zbędnego grama. Mali uniosła się lekko, z uśmiechem.
- No chodź, chodź - zapraszała.
Dla dwojga wanna była trochę za ciasna. Woda rozlewała się na boki. Ale przytulili się do
siebie ze śmiechem, niczym dwoje zakochanych nastolatków.
- Zaraz cię namydlę - powiedział Havard, biorąc kostkę mydła.
Ręce miał ciepłe i delikatne. Pod wpływem mydła skóra Mali zrobiła się jedwabista.
Havard namydlił jej kark i ramiona, potem swoje dłonie i wcierał delikatnie pianę w jej piersi.
Mali z trudem chwytała powietrze. Brodawki jej piersi napinały się z rozkoszy. Havard
dostrzegł to i ujął je w palce. Masował je i pieścił. Wtedy Mali wzięła mydło, które Havard
odłożył, i zaczęła namydlać męża. Masowała jego piersi, potem zsunęła ręce niżej, w gorącą
wodę. Dotknęła jego męskości tak, że podskoczył. Spojrzał jej głęboko w oczy i uśmiechnął
się. On też zaczął pieścić dłońmi brzuch żony. Mali przymknęła oczy, oparła głowę o
krawędź wanny i pojękiwała cichutko.
- Mam wrażenie, że powinniśmy pójść do łóżka - szepnął Havard z ustami tuż przy jej
policzku. - Chodźmy.
Pomógł jej się podnieść w wannie i otulił ją wielkim ręcznikiem. Potem wziął na ręce i
zaniósł do łóżka. Mali objęła go za szyję i mocno się do niego przytuliła. Havard rozwiązał
ręcznik i Mali leżała na łóżku naga. Głaskał ciepłą dłonią jej ciało, potem pochylił się i zaczął
zasypywać jej twarz pocałunkami. Pachniał przyjemnie dobrym mydłem. Odwróciła się ku
niemu i uchyliła usta, by przyjąć jego pocałunek. Ciało Havarda było sprężyste i mokre.
- Ty, moja kochana - wyszeptał i objął dłońmi jej głowę, po czym głęboko spojrzał w
oczy. - Ty, moja kochana...
Usta Havarda zamknęły się na jednej brodawce. Stamtąd wolno przesuwały się w dół do
brzucha, a następnie jeszcze niżej i niżej, aż zaczęła jęczeć z rozkoszy.
Kiedy w nią wszedł, była wilgotna i oddychała szybko z pożądania. Przyjęła go całą sobą.
Splotła nogi na jego plecach i wtuliła się w niego. W chwilę potem świat eksplodował
oślepiająco białym światłem, a Mali głośno krzyknęła.
Leżeli mocno do siebie przytuleni, nie mówiąc nic. W końcu Havard okrył oboje kołdrą.
- Marzniesz?
- Nie, jestem bardzo rozgrzana.
On uśmiechnął się lekko, odgarnął jej włosy z rozpłomienionej twarzy.
- Owszem, jesteś - chrząknął łobuzersko. - Gdybyś tylko jeszcze częściej godziła się na
takie radosne zabawy.
- Ale przecież ja to stale robię!
- No, stale jak stale - mruknął. - Byłoby częściej, gdybym to ja mógł decydować.
- W domu to nie zawsze takie proste - stwierdziła Mali, bawiąc się wilgotnymi włosami na
jego karku. - Tam wszędzie są uszy. I poza tym wszystko słychać - dodała. - W naszej
sypialni na strychu słychać, jak w sąsiednim pokoju ktoś oddycha.
- W takim razie musieli się mnóstwo nasłuchać przez te wszystkie łata - stwierdził Havard
z uśmiechem. - Ale jakoś wszystko dobrze się układało.
Mali splotła swoje nogi z jego nogami i ułożyła się wygodnie przy mężu. Wtuliła twarz w
jego szyję i westchnęła zadowolona.
- To jest najlepsze miejsce na świecie - wyszeptała.
- A ty znakomicie pasujesz do moich ramion - odparł z ustami przy jej włosach. - To musi
oznaczać, że zostaliśmy stworzeni dla siebie nawzajem.
Możliwe, że tak jest, myślała Mali sennie. W każdym razie ona nie pragnęła, żeby to było
inne miejsce. Objęła go za szyję i znowu westchnęła.
- Powinnaś włożyć nocną koszulę - przypomniał Havard po chwili. - Bez niej zmarzniesz.
- Ale tak mi dobrze przy tobie. Bez ubrania.
- Możesz częściej tak sypiać, gdybyś chciała - odparł z uśmiechem. - Jutro także będzie
dzień.
Wypełzli spod kołdry i znaleźli swoje nocne ubrania, włożyli je na siebie i znowu padli na
posłanie. Havard przytulił ją mocno do siebie. Pocałował w czoło.
- A teraz śpij dobrze - wyszeptał. Chociaż jednak Mali była bardzo zmęczona, to on zasnął
pierwszy. Ona zaś leżała i wsłuchiwała się w jego miarowy oddech. Uniosła się na chwilę na
łokciu i przyglądała mężowi. Śpiąc, wyglądał bardzo młodo i delikatnie. Grzywka opadła mu
na czoło. Mali palcem gładziła linię wokół jego warg. Życie nie obchodziło się z nim
wyłącznie łagodnie, myślała. Jej serce przepełniała w tej chwili wielka miłość dla męża.
Czym byłoby życie bez niego, myślała. Wydawało jej się to nieprawdopodobne. Ale przecież
wiedziała, że pewnego dnia jedno z nich zostanie samo. Nagle ogarnęła ją nadzieja, że to nie
będzie ona.
Położyła się ostrożnie i objęła ramieniem jego szyję.
ROZDZIAŁ 11.
Kristen Gjelstad długo niedomagał, ale nikt nie potrafił powiedzieć, co mu właściwie
dolega. Był nawet w szpitalu w Kristiansund, po tygodniu jednak odesłano go z powrotem do
domu tak samo chorego, jak tam pojechał.
- Poważnie mnie to martwi - powiedziała Helga, kiedy telefonowała do Mali pod koniec
lutego. - Zrobił się chudy jak patyk, a jedzenie przelatuje przez niego natychmiast, jak tylko
coś połknie.
- Czy chcesz, żebyśmy was odwiedzili? - spytała Mali. - Czy też może byłoby to dla
Kristena zbyt męczące?
- Nie, myślę, że on by się bardzo ucieszył. Wciąż o was teraz mówi. Najwięcej o
Havardzie, swoim bracie. To mnie trochę przeraża, bo nigdy przedtem tego nie robił.
- No to przyjedziemy - obiecała Mali.
Ale potem pojechali do miasta, więc wizyta w Gjelstad została odłożona do drugiej
niedzieli marca.
- My się bardzo nie naprzykrzamy swoim rodzinom, ani ty, ani ja - powiedział Havard do
Mali, kiedy już byli w drodze. - Człowiek chyba powinien się częściej spotykać z rodziną,
która mieszka w pobliżu.
- No cóż, widujemy ich parę razy w roku, wszystkich - wtrąciła Mali. - Przy większych
uroczystościach. To wcale nie jest tak mało. Ale bywa, że brakuje mi rodziny - przyznała z
westchnieniem. - Człowiek sam sobie nie wystarczy.
- Kiedy opuszczałem Gjelstad, myślałem, że nigdy więcej tam nie wrócę - rzekł Havard
ponuro. - Ale to była wina mojego ojca. Nie mam dobrych wspomnień związanych z tym
człowiekiem.
- Nie sądzę, żeby wielu miało dobre wspomnienia o nim - przytaknęła Mali. - Twój ojciec
nie był dobrym człowiekiem. Ale za to miał wspaniałego syna - uśmiechnęła się i poklepała
Havarda po udzie. - Ty jesteś widocznie takim jabłkiem, co to pada jak najdalej od jabłoni.
- Ja chyba jestem bardziej podobny do naszej matki - powiedział Havard.
- Tak, ona za to była niewiarygodną kobietą - stwierdziła Mali z wielkim przekonaniem. -
O niej wszyscy mówią tylko dobrze.
Havard przytaknął skinieniem głowy.
- Rozmyślałem trochę nad tym, teraz, kiedy Kristen jest taki chory i być może niewiele
mu już życia pozostało, że brakowało mi zawsze kontaktu z braćmi. W domu jednak nigdy
nie mogłem nawiązać z nimi lepszych stosunków, już nasz ojciec się o to postarał. Szczuł nas
przeciwko sobie nawzajem. A po jego śmierci też już niewiele się zmieniło. I chyba
straciliśmy przez to bardzo wiele, my bracia. Tak sobie o tym ostatnio myślałem.
- No ale przecież z czasem udało nam się nawiązać niezły kontakt z Gjelstad -
przypomniała Mali. - Bo były czasy otwartej nieprzyjaźni, zwłaszcza z Helgą. Potem jednak
się to jakoś ułożyło. I może Bóg da, że twojemu bratu się polepszy - dodała, chcąc go
pocieszyć. - Nikt jeszcze nie powiedział, że jest z nim bardzo źle.
- Ech, a ja swoje myślę o tej sprawie - rzekł Havard, cmokając na konia. - Widziałaś, jak
to było z Laurą, to chyba ta sama choroba, też coś z brzuchem...
- Ale w szpitalu niczego nie stwierdzili - przypomniała mu Mali.
- A cóż my o tym wiemy?
- Helga mówiła, że niczego konkretnego nie stwierdzili.
- Ja w to nie wierzę - rzekł bardzo pesymistycznie jak na niego. - Oni chyba nie mówią,
kiedy nie zostało już nic więcej do zrobienia.
- Co ty jesteś taki strasznie czarno widzący? - zdziwiła się Mali. - Musisz się trochę
rozpogodzić, kiedy ich odwiedzimy. Oni i tak są wystarczająco zmartwieni, wszyscy w
Gjelstad. Nie możemy im jeszcze dokładać ciężaru, który muszą dźwigać. Chyba nie masz
takiego zamiaru?
- Nie, nie - zapewnił pospiesznie i zerknął na nią spod oka. - Będę się zachowywał
poprawnie. Ale powiem ci, że czuję, iż nie ma już wiele między nami braćmi. Między mną i
Kristenem. I chyba jest już na wszystko za późno.
- Miejmy nadzieję, że jest lepiej, niż myślisz - rzekła Mali,
Kiedy jednak zobaczyła Kristena, wpadła w przerażenie. Zrobił się potwornie chudy.
Ręka, którą wyciągał na powitanie, była koścista, pokryta suchą skórą, a twarz miała dziwną,
ż
ółtą barwę. Nie tak znowu wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Helga i Kristen
przyjechali z wizytą do Stornes między świętami a Nowym Rokiem i wtedy on nie czuł się
jeszcze tak źle, chociaż też był już chudy i blady. Wygląda na to, jakby w tym dworze
jedzenie dostawała tylko jedna osoba, pomyślała Mali. Helga stawała się z latami coraz
bujniejsza i tęższa.
- Jak to miło, że mogliście do nas przyjechać - uśmiechała się przy powitaniu. - To się
naprawdę zdarza zbyt rzadko.
- No właśnie, o tym samym rozmawialiśmy po drodze - przytaknęła Mali. - Że widujemy
się za rzadko. No ale tak to jest - dodała. - Jak człowiek ma duży dwór, i pracę, i liczną
rodzinę wokół siebie...
- No tak, wy zebraliście przy sobie wszystkich - stwierdziła Helga. - My mamy tutaj tylko
dziedzica i jego rodzinę. Ale też bardzo się z tego cieszymy. Prawda, Kristen? Teraz to
Oddleiv za wszystko tutaj odpowiada i jest bardzo dzielny. Sprawy naprawdę idą jak
najlepiej. Prawda, Kristen? - spytała znowu i poklepała męża troskliwie po plecach.
Nie zawsze była tak życzliwie do niego usposobiona, pomyślała Mali. W Gjelstad też
bywały burze, ale jakoś z czasem tych dwoje odnalazło sposób na życie razem.
- I pewnie wszyscy byli w domu w czasie świąt? - spytała Mali.
- Tak, mieliśmy prawdziwie rodzinne święta w tym roku rozpromieniła się Helga. - I Ruth
Lina, i Hakon przyjechali do domu ze swoimi rodzinami. Naprawdę było bardzo miło.
- Miło i męcząco - westchnął Kristen, przeczesując chudą ręką swoje rzadkie włosy. - Ja
już niewiele teraz mogę.
- Ale przecież wszystko udało się znakomicie - tłumaczyła Helga. - Goście mieszkali w
głównym domu, a my mogliśmy się w każdej chwili wycofać do naszego domu dziadków,
kiedy dzieci za bardzo hałasowały. Ale dzieci były bardzo grzeczne, wszystkie - dodała
pospiesznie, przestraszona, że to może zabrzmieć jak krytyka. - Ja dzisiaj też nakryłam tam u
nas - mówiła dalej, prowadząc gości w stronę domu dziadków. - Tam jest znacznie
spokojniej. I właściwie to my tam już teraz mieszkamy na stałe, Kristen i ja. Jesteśmy już
ludźmi starymi.
- Szczerze mówiąc, nie myślałem, że tak szybko się wycofam z życia - westchnął Kristen.
- Wy przecież oboje jeszcze prowadzicie dwór. - Kristen popatrzył uważnie na brata.
- Tak, my nadal prowadzimy gospodarstwo - przytaknął Havard. - Ale ty też możesz
uczestniczyć w pracy, nawet jeśli nie mieszkasz w głównym domu, Kristen. Doradzać
młodym gospodarzom, no wiesz.
- No cóż, to mieszkanie po prostu stało puste... - powiedziała Helga. - A skoro ty nie jesteś
już taki zdrowy, Kristen...
W domu dziadków było potwornie gorąco. Najwyraźniej Kristen marzł. Mali nie potrafiła
znaleźć innego powodu dla takiego palenia w piecach. Stół został nakryty pięknym, białym
obrusem i najlepszym w tym domu serwisem do kawy. Przygotowano mnóstwo różnych ciast,
były i resztki ze świąt Bożego Narodzenia, i świeże ciasto upieczone na tę właśnie okazję.
- Proszę, częstujcie się - zapraszała Helga, podając tacę.
- No właśnie, nie patrzcie na mnie - wtrącił Kristen, biorąc kawałeczek kruchego ciasta. -
Ja teraz źle reaguję najedzenie. Muszę bardzo uważać.
- A co ci powiedzieli w szpitalu? - spytał Havard.
- Tak szczerze mówiąc to nic. Bóg wie, czy coś we mnie znaleźli, czy nie. W każdym
razie nie powiedzieli ani słowa.
- Ale ty też nie pytałeś - wtrąciła Helga z wymówką. - A powinieneś był zapytać.
- Ja wiem, że choroba jest śmiertelna - oznajmił Kristen, zjadając okruszek ciastka. - To
już długo nie potrwa.
- Ależ Kristen, przestań...
- To przecież prawda, Helgo. Oboje o tym wiemy.
- Mamy gości!
- Pomyślałem sobie, że oni powinni o tym wiedzieć - rzekł Kristen cicho. - Jesteś moim
bratem, Havardzie. Chciałbym, żebyś wiedział.
W pokoju zaległa przygnębiająca cisza. Jakieś polano w piecu rozpadło się na kawałki i na
moment buchnęło płomieniem. Potem znowu było cicho.
- Ale naprawdę nie musi być aż tak źle, Kristen.
- Człowiek zawsze wie, co się z nim dzieje - odparł tamten. - Ale nie będę się skarżył.
Wychowałem dzieci. Mam też wnuki. I mam syna, który wszystko po mnie przejmie i dobrze
poprowadzi dalej. Nie, nie mam się na co uskarżać. Miałem też takie... takie dobre życie.
- Nie jesteś jeszcze stary - wtrącił Havard ostrożnie.
- Śmierć nie pyta o lata, bracie.
Znowu zrobiło się cicho. Helga wyjęła chusteczkę i ocierała oczy. Z głębokim
westchnieniem wciągnęła powietrze.
- On od jakiegoś czasu o tym mówi, że chciałby was tutaj widzieć... tak, i Kristen... -
umilkła i spoglądała bezradnie na męża, który siedział skulony na swoim krześle.
- No właśnie, chciałem z wami porozmawiać - powiedział Kristen. - Może najbardziej z
tobą, Havardzie. Jesteś przecież tym moim bratem, z którym, jak przyszło co do czego,
łączyło mnie najwięcej. Bo Oddvar... no nie wiem, jakoś tak jakby woda wsiąkała w piasek.
Chciałem was tutaj zaprosić obu, chciałem, żeby to było... żebyśmy się do siebie w jakiś
sposób zbliżyli - mówił cicho. - Ale chyba teraz to już nie zostało nam zbyt wiele czasu.
Dopiero teraz widzę, jakie to ma znaczenie - dodał.
Havardowi zwilgotniały oczy. Mówił jakimś dziwnie niskim głosem, kiedy odpowiadał
bratu.
- Dopiero co powiedziałem to Mali, kiedy tutaj jechaliśmy, że chyba utraciliśmy sporo,
my bracia. To się zaczęło dawno. Nasz ojciec, wiesz, on nas ustawiał przeciwko sobie. I jak
długo byliśmy w domu, boczyliśmy się na siebie. A potem... wiesz, jak to było. Każdy miał
swoje sprawy, i tak rok mijał za rokiem...
- Ale przecież od wielu lat było dobrze - wtrąciła Helga. - Zaprzyjaźniliśmy się i
lubiliśmy. A dawne nieprzyjaźnie... jakie to może teraz mieć znaczenie? Zostawiliśmy to za
sobą już dawno temu.
Mali napotkała jej wzrok. One obie mają swoją tajemnicę, Mali i Helga. Bo tylko one dwie
wiedzą, jak zakończył życie gospodarz z Gjelstad. Mimo nieprzyjaźni nigdy żadna tej
tajemnicy nie zdradziła. Owa straszna wiedza pójdzie do grobu razem z nimi.
Tyle spraw nas dzieliło, pomyślała Mali. Złe traktowanie Oddleiva i Hakona. Jaka Helga
była wściekła, kiedy Mali się do tego wtrąciła. A potem cała sprawa z Ruth Liną, która omal
nie zaciągnęła Oi do ołtarza, przy wydatnej pomocy matki, zmuszającej ją do udawania, że
jest w ciąży. I obie kobiety wplątały w swoje rozgrywki również braci. Chociaż ważne jest to,
co teraz obaj podkreślają, myślała Mali, że dawniej nie było między nimi żadnych bliskich
kontaktów, które żony mogłyby zepsuć.
- A teraz czuję, że chciałbym wiedzieć, iż całe zło przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie
- powiedział Kristen, zanosząc się głuchym kaszlem. - Chciałbym, żeby po mojej śmierci
panował tutaj pokój.
- Masz przecież bardzo dobre stosunki ze swoimi dziećmi, tak to rozumiem - rzekł
Havard. - A to musi być najważniejsze. Ze mną nie musisz się z niczego rozliczać, Kristen.
Chciałbym tylko, żebyśmy tę dzisiejszą rozmowę odbyli wiele lat temu. Wtedy mnóstwo
spraw potoczyłoby się inaczej.
Znowu na chwilę zapadło milczenie. Helga ocierała oczy. Potem wstała i przyniosła
dzbanek ze świeżą kawą.
- Przecież wcale nie pijecie kawy.
Potem rozmowa się już jakoś nie kleiła. Mali czuła, że Kristen miał rację w tym, co
powiedział, że nie zostało mu już wiele czasu. I chociaż nigdy nie żywiła jakichś cieplejszych
uczuć dla najstarszego brata Havarda, teraz ogarnął ją smutek.
- No i co ty o tym sądzisz? - spytała, kiedy razem z Havardem wracali do domu.
- Sądzę, że wkrótce stracę brata - odparł.
- Masz przecież jeszcze Oddvara.
- Tak, powinienem nawiązać z nim kontakty, póki jest czas. Jeśli w ogóle my dwaj mamy
ze sobą o czym rozmawiać, dopóki nie jest za późno. Nikt nie żyje wiecznie - dodał ponuro. -
Tak już po prostu jest.
Tydzień później Kristen Gjelstad umarł.
- No i co ja mówiłem? - spytał Havard ponuro, kiedy oboje z Mali wracali z pogrzebu. -
Wiedziałem, że tak to się skończy.
- Tak, widać to było już tego wieczora, kiedy byliśmy u nich na kawie - przytaknęła Mali.
- Cieszę się, że się tam wtedy wybraliśmy, Havardzie. Myślę, że dla Kristena rozmowa z tobą
była bardzo ważna.
- No i Helga została teraz sama.
- Przecież ma dzieci. Da sobie naprawdę radę, jestem tego pewna. Uważam, że
zachowywała się wyjątkowo, zarówno na modlitwie zaraz po jego śmierci, jak i dzisiaj, w
czasie pogrzebu. Kristen naprawdę został pożegnany godnie. I bardzo się z tego cieszę. Bo
twój brat sobie na to zasłużył.
- Owszem, owszem - zgadzał się Havard. - I tylu ludzi przyszło.
- To był naprawdę piękny pogrzeb.
- Powinienem był tylko wcześniej nawiązać z nim kontakty. Bliższe kontakty, chciałem
powiedzieć. Słyszałaś, tamtego wieczoru, kiedy go odwiedziliśmy, że on myślał o tym
samym. Że niepotrzebnie pozwoliliśmy, by lata i okoliczności nas rozdzieliły. No ale teraz
jest już za późno - westchnął ciężko.
- Widziałam, że rozmawiałeś dłużej z Oddvarem.
- Tak, jakoś się z nim dogadałem, musimy się z nim spotykać. Z nim i jego rodziną.
Dopóki żyjemy.
- Pewnie, że będziemy się spotykać - zgodziła się Mali. - Czy on też tego chce?
- Tak, mówił, że tak. Może i on czuł to samo co my, tylko nic nie mówił. Przynajmniej nie
wprost.
Jechali dalej w milczeniu. Przerzedza się coraz bardziej wokół nas, myślała Mali. Umierają
krewni i przyjaciele. Ale takie jest życie. Wszyscy musimy umrzeć. Zadrżała i owinęła
szczelniej nogi derką, wsunęła rękę pod ramię Havarda i przytuliła się do niego mocno.
W ostatnią niedzielę marca odbyły się w Granvold chrzciny najmłodszej córeczki. Był
słoneczny piękny dzień, świadczący o wczesnej wiośnie, ale porywy wiatru z gór mówiły, że
panuje jeszcze zima.
- No właśnie, takiego dnia powinniśmy wciągnąć flagę na maszt - rzekł Havard, kiedy
wybierali się do Granvold. - Ale, niestety, nie wolno. To naprawdę szaleństwo, żeby nie
można było wywieszać flagi w taki dzień. Przecież to tylko chrzciny dziecka - dodał. -
Niezależnie od tego, czy jest wojna, czy nie.
- Podaj mi filiżankę do kawy, gdybyś chciał jeszcze - rzekła Mali. - Musimy się przebrać.
- No i jak wam się podobam?
Herborg weszła do izby i kręciła się pośrodku. Nie uszyła sobie odpowiedniej na dzisiejszą
okoliczność sukienki, więc Mali pomogła jej przerobić jedną ze starych. Dół sukni miał
kształt dzwonu i sprawiał, że Herborg wydawała się jeszcze większa, niż w istocie była.
- Wyglądasz bardzo pięknie - chwaliła Mali. - No i musisz tak wyglądać, przecież
będziesz matką chrzestną malutkiej.
W Granvold zadecydowano bowiem, że rodzicami chrzestnymi małej będą tylko młode
osoby. Zaproszono Oję i Herborg, a także Tordhild i Siverta. Na dodatek jeszcze miała być
siostra Oli, Anne Anbj0rg, z mężem. Od wielu lat mieszkali w Oslo i nieczęsto przyjeżdżali
do domu. Teraz jednak przeprowadzili się do Molde i zapowiedzieli swoją obecność na
chrzcinach.
Dorbet sama chciała podawać swoją córeczkę do chrztu, Mali zaś miała zdejmować małej
czapeczkę. W takim razie byłoby dobrze, gdybyśmy obie włożyły stroje ludowe, myślała
Mali. Bardzo była zadowolona z tych srebrnych broszek, które kupili w mieście, i cieszyła
się, że będzie mogła pokazać je z takiej uroczystej okazji.
Potrzebujemy wszyscy jakichś radosnych wydarzeń, pomyślała z westchnieniem. Pogrzeb
Kristena w ubiegłym tygodniu był czymś bardzo smutnym. Mimo to Helga zapowiedziała, że
przyjedzie do Granvold po chrzcie. Mali uważała, że to bardzo miło z jej strony. Zresztą nie
ma powodu, żeby Helga siedziała w domu dziadków i zamartwiała się. Nie, szwagierka z
pewnością sama nie będzie się czuła dobrze, myślała Mali. Helga to wciąż pełna życia
kobieta. Być może nawet zechce po raz drugi wyjść za mąż - Mali w żadnym razie nie
odrzucała takiej możliwości. Ona właściwie nie pasuje do samotnego życia, ta Helga.
- Można by pomyśleć, że to ty jesteś matką dziecka, które będzie chrzczone - stwierdził
Havard, kiedy Mali ubrana w strój ludowy ze srebrnymi broszkami stanęła pośrodku izby. -
Jesteś naprawdę bardzo piękna!
- Możesz to sobie powtarzać - uśmiechnęła się Mali. - Ale i tak nikt nie będzie miał
wątpliwości, kto tu jest babcią.
Musiała jednak przyznać, że jest zadowolona z tego, co widzi w lustrze. Strój leżał na niej
jak ulany, a broszki mieniły się na piersi. Włożyła nawet srebrny pasek, na który namówił ich
stary jubiler w mieście, a oni go kupili, chociaż był straszliwie drogi.
Mali poprawiła włosy. Były tak samo długie jak zawsze. Wiele razy przychodziło jej do
głowy, by obciąć je krócej, zgodnie z panującą modą, ale jakoś nigdy się na to nie zdobyła.
Włosy są jakby częścią jej samej. I jak długo są gęste i lśniące, zachowa je takie, jak zawsze
były. Upinała je zwykle w ciężki węzeł na karku, zarówno w dni powszednie, jak i w święta.
- Jakaś ty ładna - zachwycał się Havard i obejmował ją w pasie.
- Ty też nie wyglądasz źle - uśmiechnęła się Mali. - Nie znam przystojniejszego
mężczyzny od ciebie. Jesteś naprawdę przystojnym dziadkiem, tego jestem pewna.
Mali unosiła w górę długą spódnicę, kiedy pospiesznie schodzili po schodach na dół.
Chwyciła się poręczy na stromych schodach i uważnie patrzyła pod nogi.
- Jakie te schody są okropne, Havardzie - stwierdziła. - To naprawdę cud boski, że nie
doszło tu jeszcze do nieszczęścia. Takie są strome.
- Tak, człowiek musi patrzeć, gdzie stawia stopę - przyznał Havard. - No ale przecież
schody na strych takie bywają.
Kiedy weszli do izby, czekali tam już mieszkańcy Wzgórza. Obie dziewczynki, pięknie
ubrane, tańczyły.
- No to musimy jechać - popędzała Mali. - Dzieci, wkładajcie płaszczyki!
Trzeba było jechać w dwa konie, bo na jednych saniach dla wszystkich nie wystarczyłoby
miejsca. Ale w końcu jakoś się ulokowali i mogli ruszać. Mali siedziała, rozglądając się
wokół, kiedy jechali przez wieś. Dwory były skąpane w marcowym słońcu. Światło mieniło
się w śniegu tak, że aż oczy bolały. Fiord leżał ciemny między białymi górami. Mali głęboko
wciągnęła powietrze. To jest moje królestwo, pomyślała, odwracając głowę tak, że jeszcze
przez jakiś czas widziała Stornes. Moje królestwo. Do tego miejsca należę. Tutaj przeżyła
większą część swojego życia i tutaj pozostanie aż do śmierci. Położyła dłoń na kolanie
Havarda i uśmiechnęła się do niego. Nie powiedziała jednak nic.
Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca w tę ostatnią marcową niedzielę. Słońce,
które wpadało przez piękne witrażowe okna i barwiło kolorowymi plamami wnętrze świątyni,
odbijało się też w chrzcielnicy, kiedy pastor i rodzina zebrała się wokół małej córeczki Dorbet
i Oli.
- Jak dziecko będzie mieć na imię? - spytał pastor.
- Ruth Margrethe - odparła Dorbet cichym, ale stanowczym głosem.
Mali zdjęła białą jedwabną czapeczkę ozdobioną draperiami, a pastor wylał wodę na
maleńką, pokrytą puszkiem główkę spoczywającą w ramionach Dorbet.
- Tak, Ruth Margrethe - powtórzył Mały Trygve czystym głosem z pierwszego rzędu
ławek. - Ruth Margrethe Granvold.
To wywołało uśmiechy i pochrząkiwania w całym kościele. Tak oto mała córeczka
Granvoldów została ochrzczona.
Chrzciny urządzono wystawne, chociaż wciąż trwała wojna, a mimo że zaproszono tylko
rodzinę, najbliższych przyjaciół i sąsiadów, zebrało się mnóstwo gości. Nie brakowało
niczego, a już zwłaszcza jedzenia. Nikt nie musiał wyławiać kawałków mięsa z gorącej zupy.
Ś
wieżo ochrzczona dziewczynka leżała w starej kołysce ustawionej pośrodku izby.
- Wydaje mi się, że nigdy nie widziałam ładniejszego dziecka - oznajmiła Helga i głaskała
Ruth Margrethe po pulchnych, różowych policzkach. - No może tylko oprócz jej matki. Bo ty
byłaś niezwykle ślicznym dzieckiem, Dorbet - uśmiechnęła się.
- I została taka dotychczas - roześmiał się Ola, obejmując ramionami swoją ubraną w strój
ludowy żonę. Jakoś nie wygląda, że miała jakiekolwiek problemy z włożeniem tego stroju,
myślała Mali, przyglądając się córce. Dorbet jest rzeczywiście ładniejsza niż kiedykolwiek,
stwierdziła. Ma trochę większe piersi, jest odrobinę okrąglejsza w biodrach, ale to jej tylko
dodaje urody.
- A tak, będziesz miał kogo pilnować, Ola Granvold - żartował jeden z gości - kiedy
kawalerowie zaczną się rozglądać za twoją córką.
- Będę do nich strzelał - roześmiał się Ola. - Bo chyba nie znajdzie się taki, który by był
dla niej odpowiednio dobry.
- Jeśli odziedziczyła charakter po swojej matce, to i tak zrobi, co zechce - wtrącił się
Havard do rozmowy. - Ale na to, Ola, masz na szczęście jeszcze sporo czasu.
- A jak ty się czujesz, Helgo? - spytała Mali cicho, kiedy zaczęto podawać kawę.
- Jest mi bardzo smutno - odparła Helga z błyszczącymi oczyma. - Byłam wprawdzie
przygotowana, ale mimo wszystko... przeżyliśmy razem tyle lat, wiesz.
- No, muszę przyznać, że w ostatnim tygodniu nie spodziewałam się, że to będzie tak
szybko... - stwierdziła Mali.
- Masz rację. Wydawało mi się, że on nie ma już siły dłużej żyć. Osiągnął w jakimś sensie
spokój, tak sądzę. A zresztą sam powiedział, jak bardzo się cieszy, że przyjechaliście do nas
tamtej niedzieli.
- Havard głęboko przeżył rozstanie z Kristenem. Myślę, że on chciał, aby wiele rzeczy
ułożyło się między nimi inaczej.
- Tak, i to chyba właśnie o tym Kristen myślał... na samym końcu. Człowiek powinien
pamiętać - dodała Helga, ocierając oczy małą chusteczką - powinien pamiętać, że nie wolno
czekać z pogodzeniem się, aż będzie za późno.
- Ale oni chyba nie mieli wielu spraw do załatwienia, Kristen i Havard - zastanawiała się
Mali.
- Nie, ale obaj tego pragnęli. I powinni byli załatwić to dużo wcześniej - westchnęła
Helga.
- A ty przyjeżdżaj do Stornes zawsze, kiedy przyjdzie ci ochota - zapraszała Mali. -
Zawsze będziesz u nas serdecznie witana.
- Bardzo to sobie cenię, Mali - odparła Helga i uścisnęła jej rękę. - Cieszę się, że między
nami dwiema panuje teraz pokój. Że Kristen odszedł, nie wiedząc nic o... - przerwała
pospiesznie i rozejrzała się wokół siebie.
- To nasza tajemnica - zapewniła Mali spokojnie. - Zabierzemy ją ze sobą do grobu,
Helgo.
- To był bardzo piękny dzień - powiedziała Mali, kiedy wyjeżdżali z Granvold. - A
następnym razem to ty będziesz urządzać chrzciny, Herborg.
- Och tak - rozpromieniła się Herborg i szczelniej otuliła kolana kocem. - Już się tego nie
mogę doczekać, kiedy patrzę na maleństwo w Granvold.
- Ktoś, kto czeka na coś dobrego, nie czeka na próżno - rzekł Oja, odwracając się, i
uśmiechnął się do nich.
- Co prawda, to prawda - przytaknęła Mali. - Ten, kto czeka na coś dobrego...
- Ja chciałabym mieć braciszka - powiedziała Mała Mali i przytuliła się do babki.
- Takich rzeczy nigdy się z góry nie wie - wyjaśniła Mali, obejmując wnuczkę. - Ale
myślę, że to nie ma znaczenia, byleby tylko dziecko urodziło się szczęśliwie.
- To nie ma znaczenia, mamo? - Mała Mali zerkała na Herborg.
- Nie, nie ma znaczenia - przytaknęła Herborg lekko zarumieniona. - Dziewczynkę
powitamy tak samo serdecznie jak chłopczyka.
Ale to chyba nie jest tak do końca prawda, myślała Mali. Herborg bardzo by chciała
urodzić chłopca. I niech Bóg spełni jej marzenie, modliła się w duchu.
ROZDZIAŁ 12.
Słońce przygrzewało coraz mocniej. W strumyku za pralnią woda chlupała i szumiała
wesoło, a w środku dnia leciało z dachów i wokół budynków tworzyły się wielkie kałuże.
Wiosna zbliżała się wielkimi krokami.
Okna były pootwierane szeroko. Wszędzie pachniało zielonym mydłem i ługiem, a przez
otwarte drzwi pralni na dziedziniec buchała para. Rozpoczęło się wielkie wiosenne pranie.
Mali zatrzymała się pośrodku podwórza, zwróciła twarz ku słońcu i przymknęła oczy. Jak
dobrze jest znowu czuć słoneczne ciepło, myślała. I widzieć to błogosławione światło.
Zimowe ciemności i w domu, i na dworze działały na nią bardziej, niż chciałaby przyznać.
Herborg szła przez podwórze, kołysząc się, z wielkim stosem brudnej pościeli w objęciach.
Zrobiła się w ostatnim miesiącu ociężała. Z dumą nosiła przed sobą wciąż rosnący brzuch.
Mali rzadko widywała ją bardziej zadowoloną i radosną niż w tym czasie. Brązowe oczy
synowej lśniły.
- To ty zdejmujesz bieliznę pościelową na strychu? - spytała Mali, spoglądając na to, co
Herborg niesie. - Przecież Ane lub Ingeborg mogą to zrobić.
- One mają mnóstwo pracy w pralni, a to dużo cięższe zajęcie. Nic mi nie będzie, kiedy
pozdejmuję brudną pościel.
- A może ja mogłabym pomóc?
- Czy nie planowałaś dzisiaj pracy w tkalni?
- Przecież mogę to zrobić później.
- Nie, ja sobie świetnie dam radę. Jeszcze tylko raz tam pójdę. Przecież nie jestem chora -
dodała z szerokim uśmiechem. - Wprost przeciwnie. Nigdy nie czułam się zdrowsza.
- No to wspaniale - Mali pogłaskała ją po policzku. - Bardzo się z tego cieszę, Herborg.
- Tak, ja to się tak cieszę, że aż jestem z tego chora. Pomyśleć, że będę miała kolejne
dziecko! To po prostu niewiarygodne. Że też dane mi jest takie szczęście!
- No a Oja?
- On jest tak samo podniecony i równie szczęśliwy. Tak, to po nim widać, pomyślała Mali
z uśmiechem. Zrobił się ostatnio bardzo spokojny i bardzo dla wszystkich życzliwy. Oja
bardzo się zmienił, odkąd spotkał Herborg, cieszyła się Mali. Nic nie zostało z tamtego
ponurego, wciąż wpadającego w złość i upartego chłopaka, którym kiedyś był. I jak to
dobrze, bo niełatwo byłoby z nim wytrzymać w domu, gdyby pozostał taki jak dawniej. Miał
w sobie wtedy wiele cech Johana, stwierdzała Mali. Na szczęście to minęło. Teraz Oja jest
bardzo zdolnym gospodarzem, szczęśliwym ojcem i mężem, a ona życzyła mu tego szczęścia
z całego serca.
W ogóle wszystko idzie nam teraz lepiej - pomyślała z wdzięcznością. Ani Sivert, ani Ola
nie mieszali się już do żadnych nielegalnych lub niebezpiecznych spraw. Co prawda Ola
wciąż miał radio, ale Mali tak się już do tego przyzwyczaiła, że właściwie nie uważała tego za
nielegalne. Zresztą Ola nie może być przecież wywieziony czy zastrzelony z powodu radia,
nawet gdyby ktoś je odkrył.
Z czasem właściwie przestali już zwracać uwagę na tę wojnę, mimo że mnóstwo rzeczy
kupowało się tylko na kartki i bardzo trudno było rolnikom sprzedać swoje produkty.
Spichlerze były wypełnione po brzegi jak nigdy. Niemców też widywali rzadko. Tamci
pojawiali się jedynie, kiedy chcieli masła i jaj, ale na ogół na tym się kończyło.
Dorbet bardzo szybko doszła do siebie po porodzie. Nie wydawała się też już taka
przygnębiona i Mali przypuszczała, że zdołała sobie jakoś poradzić zarówno z gwałtem, jak i
ze śmiercią Marit. Rozkwitała teraz w roli matki.
To niewiarygodne, jak ten czas szybko leci, myślała Mali. Wkrótce minie rok od śmierci
Oli Havarda. Havard nie zapomniał o synu i z pewnością nigdy nie zapomni. Ale bolesna rana
pokryła się jakby lekką błonką, Mali poznawała to po wielu zachowaniach męża. Jeśli czegoś
nie można odmienić, to trzeba z tym żyć i zaakceptować, wiedziała o tym z własnego
doświadczenia. Czas jest bardzo dobrym pomocnikiem, myślała. W większości przypadków
pomaga.
- No cóż, w takim razie będę w tkalni, gdybyś mnie potrzebowała - powiedziała,
uśmiechając się do Herborg. - Wystarczy, że mnie zawołasz.
- Ja sobie świetnie dam radę sama - powtórzyła Herborg. - Ale jak skończę, to może zajrzę
do ciebie, po prostu żeby zobaczyć, co teraz robisz.
- Bardzo proszę - skinęła głową Mali. - Przyjdź do mnie, Herborg.
Mali siedziała zajęta pracą przy krosnach. Słyszała, jak Herborg hałasuje w sypialniach,
ale właściwie tego nie zauważała. Zajmowała się teraz wielkim gobelinem, który nazwala
Noc zimowa, a którego głównym motywem była zorza polarna. Miała już całą wielką
skrzynię pełną gotowych prac, które zrobiła w latach wojny. Nic nie zostało w tym czasie
wysłane do Ameryki, ani od niej, ani od Dorbet. Cieszyła się na chwilę, kiedy znowu poczta
będzie działać swobodnie. Zastanawiała się, co też Martin powie na jej najnowsze tkaniny.
Wierzyła, że będzie zadowolony. Wszystkie prace są dobre, o ile sama mogę to ocenić,
myślała z lekkim uśmiechem.
Znowu wspomnieniami wróciła do Martina. Zaskoczyło ją, że on się ożenił! Zastanawiała
się, czy zabierze swoją nową żonę do Norwegii, kiedy wojna się skończy. Wciąż przecież ma
rodzinę w Rindalen. Nie będzie chyba też miał nic przeciwko temu, by odwiedzić Stornes.
Teraz może spokojnie przyjeżdżać, myślała Mali. Sprawy między nimi dwojgiem zostały
wyjaśnione, a skoro Martin się ożenił, to i Havard nie będzie widział w nim rywala.
Drzwi na strych zatrzasnęły się głośno i Mali usłyszała, że Herborg idzie przez korytarz.
Teraz chyba już skończyła z pościelą ze wszystkich łóżek. Będę musiała jej pomóc, kiedy
zacznie powlekać czystą pościel, pomyślała Mali. To ciężka praca, trzeba się pochylać nad
łóżkami, w jej stanie to niewygodne, a może też niebezpieczne.
Nagły krzyk przeniknął ją do szpiku kości. Mali zerwała się ze stołka i wyprostowała.
Słyszała jakiś straszny hałas, potem nagle wszystko ucichło. Rzuciła się ku drzwiom tak
gwałtownie, że stołek się przewrócił. Serce tłukło jej się w piersi, z trudem mogła oddychać.
Jednym szarpnięciem otworzyła drzwi na korytarz i wyjrzała na zewnątrz. Na schodach leżała
rozrzucona pościel. Herborg, pomyślała z przerażeniem, jakby jakieś szpony wbiły jej się w
kark. To Herborg musiała krzyczeć. Kiedy dobiegła do szczytu schodów, stanęła jak wryta.
Na dole Herborg leżała nieruchomo w jakiejś dziwacznej pozycji.
- Nie! Herborg! - Mali rzuciła się na dół, uklękła obok synowej i położyła jej rękę na
policzku. Strach ją paraliżował. Ujęła jedną rękę tamtej i próbowała ją podnieść. - Herborg -
szeptała, uderzając ostrożnie młodą kobietę po twarzy. - Herborg!
To się dobrze nie skończy, myślała zrozpaczona. Dziecko nie będzie zdolne do życia,
gdyby się teraz urodziło, a poza tym mogło zostać uszkodzone podczas upadku. Herborg
musiała się potknąć o jakąś zwisającą część pościeli, którą niosła, i spadła z tych strasznie
stromych schodów na strych. Przecież oboje z Havardem dopiero co rozmawiali, jakie te
schody są niebezpieczne.
- Herborg - próbowała znowu. - Herborg, czy ty mnie słyszysz?
Muszę wezwać pomoc, myślała desperacko, ale nikogo nie ma w domu. Służące są w
pralni, a mężczyźni na polach. Dom jest pusty.
W końcu udało jej się odwrócić synową na plecy. Drżącymi rękami odgarniała włosy z jej
twarzy. Dopiero kiedy starała się ułożyć we właściwej pozycji wykrzywioną głowę, odkryła,
ż
e Herborg nie oddycha. Szok sprawił, że z piersi Mali wyrwał się szloch. To musi być
pomyłka! Ona musi oddychać!
Mali przyłożyła dwa palce do żyły na szyi Herborg i siedziała, wstrzymując dech, czekała.
Nie wyczuła jednak żadnego uderzenia.
- Herborg!
Zabrzmiało to jak krzyk największej rozpaczy. Mali położyła się na wykrzywionym ciele
synowej i oplotła ją ramionami. Wstrząsał nią szloch. To nie może być prawda, myślała, nie
umiera się przecież od upadku ze schodów. W takim razie Herborg musiałaby złamać
kręgosłup, Mali inaczej nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Szumiało jej w głowie, łzy
zalewały twarz. Spływały na bladą twarz Herborg, wyglądało to tak, jakby ona również
płakała.
- O Boże - jęczała Mali. - O Boże, dlaczego to się musi tak skończyć?
Podniosła się rozdygotana, stała i patrzyła na pozbawione życia ciało. Herborg nie żyje,
szumiało jej w głowie. Herborg nie żyje. Było to tak straszne, że mózg nie chciał przyjąć
takiej wiadomości. To nie może być prawda!
Ogarnęła ją straszliwa słabość. Opadła obok Herborg na kolana, wzięła jej głowę i
położyła sobie na podołku, głaskała i głaskała bladą twarz. Chuchała na nią, jakby chciała
tchnąć w nią nowe życie. Herborg jednak leżała bez ruchu i zimna.
Nieprzytomna z żalu Mali podniosła się znowu. Kręciło jej się w głowie, musiała się
oprzeć o ścianę. Przez chwilę stała tak i patrzyła na zmarłą. Potem jednak jakoś się zebrała i
ruszyła ku drzwiom. Trzeba sprowadzić pomoc, myślała, chociaż Herborg nikt już pomóc nie
może. Na wszystko jest za późno. Myśli krążyły jej w głowie jak szalone. Co teraz powinna
zrobić? Jak Oja to przyjmie? A Mała Mali? Jak oni sobie kiedykolwiek dadzą z tym radę? Ból
i rozpacz niby ostre noże przeszywały jej ciało, kiedy zataczając się, szła ku drzwiom.
- Musicie mi pomóc - jęknęła, wsuwając głowę do pełnej pary pralni. - Potrzebuję
pomocy!
- A co się, na Boga, stało? Jesteś blada jak prześcieradło, Mali, czy dzieje się coś złego?
- Herborg - zaczęła Mali ochrypłym głosem i oparła się o ścianę. - Herborg... -
wybuchnęła szlochem. Zgięła się wpół, splotła ręce na bolącym brzuchu i głośno łkała.
- Na Boga, o co chodzi? - wyszeptała Ane przerażona. Zostawiła pranie gotujące się w
kotle i objęła Mali. - Na Boga, czy coś się stało z Herborg?
- Ona leży w domu. Spadła ze schodów na strych.
- Zaraz jej pomożemy - zawołała Ane i objęła Mali. - Ingeborg, chodźmy, musimy jej
pomóc.
- Ona nie żyje - wykrztusiła Mali ochryple.
- Nie żyje?
Ane wypuściła Mali, jakby się oparzyła. Stała pośrodku pralni z rękami zwieszonymi po
bokach i po prostu patrzyła, trupio blada, z wytrzeszczonymi oczyma.
- Nie żyje? - jęknęła Ingeborg przy piecu. - Ona przecież nie mogła umrzeć, ta
dziewczyna...
Mali opanowała się z największym wysiłkiem. Lodowatą ręką otarła zalaną łzami twarz i
wyprostowała się. Nie mogę się załamać, myślała. Ktoś musi się zająć wszystkim, co
powinno się teraz stać. Ktoś musi być z Oją i jego maleńką córeczką. I to muszę być ja.
Płakać będę później, kiedy już wszystko jakoś się poukłada. Jeśli zdołam to zrobić.
Ane i Ingeborg wlokły się za nią w stronę ganku, weszły do domu i zobaczyły zmarłą przy
schodach.
- Boże drogi - szlochała Ane, ocierając oczy rąbkiem fartucha. - Boże drogi, to nie może
być prawda!
- Musimy ją zanieść do sypialni - powiedziała Mali cicho. - Nie może tutaj leżeć. Jeśli
wszystkie trzy będziemy współpracować, to damy sobie radę. A potem ty, Ingeborg,
pójdziesz i zadzwonisz w gong wzywający na posiłek, żeby mężczyźni wrócili do domu.
- Oja... - Ane wbiła zapłakane oczy w Mali. - Rany boskie, co Oja na to powie?
- Nawet nie mam odwagi o tym myśleć, Ane - rzekła Mali ciężko.
- A Mała Mali? - Ingeborg wybuchnęła na nowo płaczem. - Została teraz sierotką bez
matki, nasza malutka.
Mali poczuła, jakby ten nóż, który tkwił w jej żołądku, został teraz obrócony. Nie była w
stanie wybiegać myślą tak daleko naprzód, nie potrafiła robić nic więcej, jak tylko radzić
sobie z tym, co niesie bieżąca chwila. Jeszcze nie teraz. Muszę być silna za wielu, myślała. I
to długo.
Wspólnymi siłami zdołały wnieść Herborg na górę i ułożyły ją na łóżku w sypialni.
- Ubierzemy ją później - rzekła Mali krótko. - Teraz musisz zadzwonić w gong, Ingeborg,
a ja zatelefonuję na Wzgórze, żeby zatrzymali tam Małą Mali przez jakiś czas. Dopóki my się
tutaj jakoś nie ogarniemy - dodała. - Dopóki Oja nie... dopóki on nie zobaczy Herborg.
- A dziecko? - spytała Ane cicho, kładąc rękę na wystającym brzuchu Herborg. - Ono
pewnie też nie żyje, prawda?
- W każdym razie teraz na pewno nie żyje - rzekła Mali ochryple.
- Jaki w tym jest sens? - zawodziła Ane cicho. - Co Pan Bóg ma na myśli, pozwalając na
takie rzeczy?
- Mnie o to nie pytaj - odparła udręczona Mali szeptem. - Ja nigdy nie rozumiałam Pana
Boga.
- Słucham, tu Tordhild Stornes.
- To ja Tordhild - powiedziała Mali.
- Dlaczego, na Boga, bijecie w ten gong? - spytała Tordhild, zanim Mali zdążyła
powiedzieć coś więcej. - Czy coś się stało?
- Tak, stało się straszne nieszczęście - przytaknęła Mali półgłosem. - Powinnaś zatrzymać
u siebie Małą Mali jeszcze jakiś czas. Herborg nie żyje.
Przez chwilę po tamtej stronie panowała kompletna cisza. W końcu Mali usłyszała, że
Tordhild wciąga powietrze z jękiem.
- Nie żyje? - wyszeptała w końcu bez tchu. - Jak to się stało?
- Spadła ze schodów na strych i musiała sobie złamać kręgosłup. W każdym razie była już
martwa, kiedy do niej przybiegłam.
- Boże kochany, ale co wy powiecie... co my mamy zrobić?
- Ja nie wiem, Tordhild. To jest po prostu takie straszne, że ja nic już nie wiem, akurat w
tej chwili nic. Jak tylko Oja wróci, musimy ustalić, co robić z pożegnaniem zmarłej i
wszystkim, co trzeba. Musimy zatelefonować do rodziców Herborg, do Rindalen, i w ogóle...
- głos jej się załamał.
- Co teraz będzie z Oją? - pytała Tordhild udręczona. - Herborg była całym jego życiem.
- Ja nie wiem, Tordhild. Nie wiem też, jak to będzie z Małą Mali. Zatrzymaj ją na
Wzgórzu przez cały czas, ale nic jej jeszcze nie mów. Być może Oja chciałby porozmawiać z
nią sam, ja nie wiem. Zadzwonię do was po obiedzie, kiedy będę wiedziała coś więcej, co
powinniśmy robić.
W czasie kiedy rozmawiała, usłyszała, że sanie wjeżdżają na dziedziniec. Zarzuciła na
ramiona dużą chustkę i wyszła na dwór.
Przyjechali Oja z Havardem. Parobcy najwyraźniej zostali jeszcze w lesie. Mali pobiegła
do nich przez podwórze.
- Na Boga, co się tu dzieje? - wołał Havard. - Słyszeliśmy gong. Czy stało się coś złego? -
dodał, obejmując żonę. - Jesteś śmiertelnie blada.
Oja stał, trzymając konia, najwyraźniej nie wiedział, co ma robić, czy zostaną już w domu,
czy raczej mają wracać do pracy.
- Oja - Mali wyciągnęła do niego ręce. - Oja, stało się tak z Herborg, że...
Oja drgnął, jakby go chciała uderzyć. Cała krew odpłynęła mu z twarzy.
- Co się stało z Herborg? Czy to coś z dzieckiem?
- Herborg nie żyje, Oja. Nie żyją oboje.
Wydawało się, że cisza, jaka zaległa po jej słowach, trwa całą wieczność. Nikt się nawet
nie poruszył. Nikt nic nie mówił.
- Oja - spróbowała znowu Mali i ostrożnie dotknęła jego ramienia. - Oja...
- Co ty mówisz? - wykrztusił łamiącym się głosem. - To nie może być prawda.
- Ona potknęła się o jakieś prześcieradło na szczycie schodów na strych i spadła na dół.
Musiała sobie złamać kręgosłup, bo była... już nie żyła, kiedy do niej dobiegłam.
- Nie żyła - wyszeptał Oja sam do siebie. - Ale ona nie może umrzeć. Nie Herborg.
- Teraz leży w waszej sypialni - powiedziała Mali wolno. - Chcieliśmy zadzwonić do
doktora i do jej rodziców i przygotować wszystko, bo wieczorem przyjdą ludzie się za nią
pomodlić i...
- Nie!
Oja krzyknął głośno. Puścił konia i pędem ruszył przez podwórze, tak szybko, jak tylko
mógł. Mali chciała biec za nim, ale Havard ją powstrzymał.
- Zostaw go teraz w spokoju - powiedział ochryple. - Powinien pobyć sam z Herborg
przez chwilę. Boże drogi, co za nieszczęście! Dopiero co złożyliśmy Kristena w ziemi, a tu
znowu śmierć. A przedtem jeszcze Ola Havard i... ile jeszcze będziemy musieli znieść -
szeptał udręczony, trzymając ją za rękę.
- Tak się boję, jak Oja sobie z tym poradzi - szlochała Mali. - I co będzie z Małą Mali? Jak
ona przyjmie do wiadomości to, co się stało, Havardzie?
- Powinniśmy się martwić jedną sprawą naraz - odparł Havard ciężko. - Ktoś powinien
zacząć telefonować do rodziny i znajomych. Bo przecież musimy urządzić wieczorem
pożegnanie i modlitwę, prawda?
- A co my zrobimy z Małą Mali? Na razie jest na Wzgórzu i o niczym jeszcze nie wie.
Mam nadzieję, że Oja sam będzie chciał z nią porozmawiać, ale...
- Możliwe, że tak zrobi, jeśli się trochę uspokoi. Musimy zaczekać, zobaczymy...
Minęła godzina, a Oja w dalszym ciągu nie wychodził z sypialni na górze.
- Spróbuję do niego pójść i porozmawiać z nim - rzekła Mali. - Nie może tam po prostu
bez końca siedzieć.
Ostrożnie zapukała do drzwi sypialni.
- Oja, to ja.
- Idź sobie - powiedział krótko.
- Nie, muszę z tobą porozmawiać, Oja. Nie możesz się tak zamykać. To niesłuszne. Wobec
nas wszystkich niesłuszne, Oja. I wobec Herborg także nie.
Przez dłuższy czas wewnątrz panowała cisza. Mali stała oparta o ścianę w zimnym
korytarzu i czekała. Powinnam go zmusić, żeby stamtąd wyszedł, myślała. On nie może wciąż
siedzieć sam przy zmarłej.
- Oja - spróbowała znowu. - Bądź tak dobry, Oja...
W końcu usłyszała kroki na podłodze i Oja otworzył drzwi. Nigdy jeszcze nie widziała
takiego strasznego żalu jak ten, który malował się na jego twarzy. Był szarobiały, oczy
podeszły krwią, pod oczyma miał wielkie sińce.
- Och, Oja - wyszeptała na pół z płaczem i zarzuciła mu ramiona na szyję. - Oja, synku...
- Czego chcesz? - spytał ostro i uwolnił się z jej objęć.
- Musimy przygotować Herborg - powiedziała Mali cicho. - Przecież ty też tego chcesz,
prawda? O godzinie szóstej przyjdą ludzie się modlić. I poza tym jest jeszcze Mała Mali. Ona
wciąż o niczym nie wie, jest na Wzgórzu. Nikt jej nic o niczym nie powiedział. Czy ty byś
chciał...?
- Nie - odparł krótko. - Ja nie mam jej nic do powiedzenia.
- Ale mała została sierotą. Ma teraz tylko ciebie, Oja. I to jest także twoja córka.
- Najchętniej chciałbym umrzeć, ja także - wykrztusił przez łzy. - Rozumiesz to, mamo?
Herborg była całym moim życiem. Teraz nie mam już nic.
- Masz przecież Małą Mali. Herborg na pewno by chciała, żebyś...
- Tak, będę żył nadal. Mogę egzystować. Ale nie mam już nic do powiedzenia ani nic do
dania. Czy ty mnie rozumiesz? Nic dla nikogo. Rób, co uważasz za słuszne. Ja chcę po prostu
zostać w spokoju. Na zawsze.
- Z czasem, Oja...
Wbił w nią czarne jak noc spojrzenie. Mali cofnęła się o krok.
- Ja nie mam żadnej przyszłości, matko. Żadnego życia.
Moje życie leży tam na łóżku razem z Herborg. Czy ty tego nie rozumiesz?
Mali skinęła w milczeniu.
- Dobrze, ja mogę porozmawiać z Małą Mali. Ale jeśli ona do ciebie przyjdzie, Oja, to jej
nie odepchniesz, prawda?
- Sam nie wiem, co zrobię.
- To przecież dziecko, Oja. A ty jesteś dorosły.
- Moje życie się skończyło - powtórzył twardo. - Nie dręcz mnie więcej, mamo.
- To połóż się teraz i polegaj na nas, my tymczasem ubierzemy Herborg - zaproponowała
Mali.
- Ja wychodzę - oznajmił tylko i przeszedł obok matki.
- Wychodzisz? A dokąd?
- To naprawdę nie ma znaczenia.
- Ale przyjdziesz na modlitwę?
Oja nie odpowiedział. Przeszedł obok niej i zniknął na korytarzu.
Tordhild przyprowadziła Małą Mali do Stornes. Mali zobaczyła je idące przez podwórze i
wyszła na ganek. Oi w dalszym ciągu nie było, w domu trwały przygotowania do wieczornej
modlitwy za duszę Herborg. Zmarła była już przygotowana, ale wciąż leżała w sypialni na
górze. Mali nie chciała układać jej w izbie, dopóki nie porozmawia z jej córeczką.
- Dzwoniliście dzisiaj w gong wzywający najedzenie - powiedziała Mała Mali,
spoglądając na babcię. - Co się stało, babciu?
- Chciałam, żeby mężczyźni wrócili do domu i żeby...
- I żeby co?
Mali przytuliła do siebie dziewczynkę i skinęła na Tordhild, bladą i bliską załamania. Oczy
miała wielkie niczym czarne dziury w twarzy. Mali widziała, że musiała długo płakać.
- Przyjdźcie znowu o szóstej - powiedziała tylko.
- No i co tutaj słychać?
- No widzisz, jest... jest nam bardzo ciężko.
- A Oja?
- Oja... Oja wyszedł.
- Wyszedł?
- No tak, po prostu przepadł i już.
- Mój tata przepadł? - dziewczynka patrzyła na Mali przestraszona.
- Nie, nie - poprawiła się babka. - On po prostu wyszedł się przejść. Niedługo wróci do
domu.
- Nie potrzebujecie w niczym pomocy? - spytała Tordhild.
- Nie, mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Ale gdybyś mogła pomóc trochę
później, kiedy będziemy podawać kawę i w ogóle, to...
- Oczywiście, że pomogę. Przyjdziemy na czas. Pogłaskała Małą Mali po głowie.
Teściowa widziała, że walczy z płaczem, patrząc na dziecko.
- My przyjdziemy tutaj jeszcze przed wieczorem, Mała Mali, moja kochana.
- Przyjdziecie? I Marilena też? - zawołała zaskoczona.
- Ona też - obiecała Tordhild, pochyliła się nad dziewczynką i przytuliła ją. Potem
wyprostowała się, uścisnęła rękę Mali i ruszyła do wyjścia. Mali stała bez ruchu i patrzyła w
ś
lad za nią. Wciąż obejmowała dziecko.
- Muszę z tobą porozmawiać, kochanie.
- Czy stało się coś złego? - spytała Mała Mali przestraszona i wbiła w nią wytrzeszczone
oczy. - Stało się, widzę to!
- Nie, nic nie wiesz, ale ja... ja muszę z tobą porozmawiać. Chodź, wejdziemy do izby,
moja mała.
W izbie Ane i Ingeborg zaczynały przygotowania do modlitwy. Przyniesiono dwa
drewniane stojaki, na których miała zostać ustawiona trumna, służące zaczynały nakrywać do
stołu.
- Co tu będzie? - spytała Mała Mali, nie puszczając ręki babci. - Przyjdą goście?
- Tak, przyjdą ludzie, to prawda.
Wzięła wnuczkę i przeszła z nią do salonu. Zamknęła za sobą drzwi. Żaluzje, które na ogól
były tutaj opuszczone, teraz podciągnięto, w piecu palił się ogień.
- Będziemy rozmawiać tutaj? W salonie?
Mała Mali coraz bardziej wytrzeszczała oczy. Mali pociągnęła ją za sobą i usiadła na obitej
czerwonym pluszem kanapie, z dzieckiem obok siebie.
- Widzisz, moje dziecko, stało się wielkie nieszczęście - zaczęła cicho. Potem umilkła. Nie
wiedziała, co ma teraz powiedzieć.
Pomóż mi, Boże, łkała w duchu. Pomóż mi, żebym powiedziała tej biednej małej coś, co
powinnam powiedzieć.
- Jakie nieszczęście, babciu?
- Twoja mama... twoja mama spadła ze schodów na strych. No i...
- Moja mama? - dziecko podskoczyło przerażone. - I ona teraz leży na strychu? Ale z
maleństwem chyba wszystko dobrze? Ono się nie uderzyło?
- Twoja mama nie żyje - szepnęła Mali na pół z płaczem. Wbijała mocno paznokcie w
ręce, żeby nie wybuchnąć głośnym szlochem. - Ona nie żyje, Mała Mali.
Przez chwilę siedziały w kompletnej ciszy. Potem dziecko zwróciło twarz ku Mali. W
oczach miało łzy, które spływały wolno po pulchnych policzkach.
- Ona... ona umarła, moja mama?
Mali skinęła głową i przytuliła dziecko do siebie.
- Bardzo się uderzyła - powiedziała cicho.
Potem znowu siedziały całkiem bez ruchu, w milczeniu. I nareszcie Mali odniosła
wrażenie, że prawda dotarta do dziewczynki. Zarzuciła babce ręce na szyję i zaczęła szlochać.
- Ja chcę do mojej mamy, babciu, ja chcę do mojej mamy! Mali kołysała ją wolno w
ramionach. Głaskała i głaskała chude plecy, wstrząsane płaczem.
- Pójdziemy teraz na górę, żebyś ją mogła zobaczyć. Pójdziemy tam obie, ty i ja -
powtarzała cicho. - Będziesz mogła zobaczyć mamę, moje dziecko.
Przez dłuższy czas Mała Mali tuliła się do babki i szlochała. Serce Mali krwawiło. To
dziecko tak strasznie kochało swoją matkę, a teraz musiało ją utracić. Może stracić też i ojca,
pomyślała Mali, a jej łzy spływały we włosy dziecka. Jeśli Oja nie odzyska rozsądku, to
niewiele brakuje, żeby odepchnął od siebie małą córeczkę w tym trudnym czasie, który teraz
nadchodzi.
- Czy ona nigdy nie wróci? - szlochało dziecko, spoglądając pełnymi łez oczyma na Mali.
- Nigdy?
- Twoja mama pójdzie teraz do Boga i do wszystkich aniołów.
- No to już jej całkiem nie będzie!
- Ale przez cały czas będzie cię widziała, Mała Mali, ona na pewno będzie chciała cię
strzec w każdej minucie dnia. Tak na pewno jest, powinnaś o tym wiedzieć.
- Czy mama teraz też będzie aniołem?
- Tak, dużym, białym, pięknym aniołem - zapewniała Mali ochrypłym głosem.
- A ja bym wolała, żeby ona była tutaj - łkało dziecko. - Ja chcę, żeby mama była z nami!
Znowu zarzuciła babce ręce na szyję i szlochała rozpaczliwie. Mali tuliła dziecko do siebie
i sama też płakała. Była po prostu chora z żalu i rozpaczy.
- No a mój tata? - spytała Mała Mali nieoczekiwanie. - Co tata mówi na to?
- Twój tata jest strasznie smutny - wyjaśniła Mali i odgarnęła mokre od łez, potargane
włosy dziewczynki z jej buzi. - On nie jest w stanie z nikim rozmawiać, po prostu wyszedł,
ż
eby się przejść i pomyśleć.
- Ale on od nas nie odejdzie, prawda? - Mała Mali patrzyła na nią przerażona.
- Nie, on niedługo wróci do domu - pocieszała Mali, choć sama zastanawiała się, jakiej
pociechy mała może oczekiwać od ojca w najbliższym czasie.
Przez dłuższą chwilę znowu w pokoju panowała cisza. Słychać było tylko szlochy Małej
Mali. Babka siedziała obok i głaskała ją delikatnie. Próbowała ją jakoś ogrzać, pocieszyć i
uspokoić, czuła jednak, że na niewiele ją stać. Nikt nie może Małej Mali zastąpić Herborg.
Ani teraz, ani później, myślała zrozpaczona.
- Chciałabym zobaczyć mamę - powiedziała dziewczynka, zeskakując na podłogę. -
Chodź ze mną do mamy.
- Jesteś tego pewna? - spytała Mali ostrożnie.
Zapłakana buzia zwróciła się ku niej.
- Ja się przecież z mamą nie pożegnałam - powiedziała Mała Mali i wsunęła wilgotną
piąstkę w rękę Mali. - Ja muszę powiedzieć jej do widzenia.
Herborg była już przygotowana. Leżała, jakby spała, w pięknej nocnej koszuli z
draperiami pod szyją. Jej rudobrązowe włosy lśniły na poduszce.
Na stoliku przy łóżku paliła się świeca. Lekarz przyjechał jakiś czas temu i wypisał akt
zgonu. On też był głęboko poruszony tragicznym wypadkiem.
Mała Mali stanęła przy drzwiach. Potem rzuciła się w stronę łóżka i z głośnym płaczem
przywarła do mamy. - Mamo, moja mamo - szlochała zrozpaczona. - Mamo moja!
Mali stała za nią bez słowa. Pozwoliła dziecku płakać. Co mogłabym jej powiedzieć na
pociechę? - myślała. Tutaj nie istnieją odpowiednie słowa.
Po chwili Mała Mali wycofała się. Stała w pewnej odległości od łóżka zupełnie sztywna i
wpatrywała się w zmarłą.
- Ona śpi - powiedziała cicho.
- Tak, mama śpi.
- A maleństwo... Co się stało z naszym maleństwem?
- Twoja mama zabrała je ze sobą do aniołów - powiedziała Mali. - Wiesz, on był taki
malutki, że nie mógłby żyć bez mamy.
- No a ja?
No a ona, myślała Mali i płacz dławił ją w gardle. Ona też jest tylko małym dzieckiem, ale
będzie musiała sobie radzić bez mamy.
- No widzisz, ty już jesteś dużą dziewczynką. Mama wiedziała, że dasz sobie radę.
- Czy ja dam sobie radę, babciu?
- Ja jestem przy tobie, moja mała. I twój tata, i wszyscy na Wzgórzu, i Dorbet i...
- Ale mamy nie będzie.
Znowu zrobiło się cicho. Mała Mali stała i skubała w palcach brzeg kołdry.
- Nigdy nie zobaczę maleństwa.
- Nie, nie zobaczysz. Nikt z nas nie zobaczy. Dziewczynka odwróciła się w stronę Mali i
popatrzyła na nią.
- Chciałabym coś przynieść - powiedziała i wybiegła za drzwi.
Mali słyszała, jak wnuczka otwiera drzwi do swojej sypialni tuż obok, ten pokój Mała Mali
zajmowała już od roku. Po chwili znowu na palcach weszła do sypialni z małym pluszowym
zajączkiem w rękach. To było jej ulubione zwierzątko. Podeszła do łóżka i położyła zajączka
na sterczącym brzuchu matki.
- Nie wiadomo, czy anioły mają takie zwierzątka - wyjaśniła krótko.
Przez chwilę stały bez słowa, potem Mała Mali wsunęła rączkę w zimną dłoń Mali.
- Czy mama usłyszy, kiedy powiem jej do widzenia?
- Na pewno usłyszy - szepnęła Mali wolno.
- W takim razie do widzenia, mamo - wykrztusiło dziecko ledwo słyszalnym głosem. -
Nie zapomnij o mnie, kiedy będziesz aniołem u Boga.
Znowu przez moment stała w milczeniu. Potem pochyliła się i pocałowała matkę w
policzek.
- Czy możemy już wracać? - spytała Mali niepewnie.
Dziecko skinęło głową i ruszyło ku drzwiom. Kiedy Mali położyła rękę na klamce, mała
odwróciła się jeszcze raz.
- Kiedy ona z maleństwem odejdą do Boga?
- Wkrótce - rzekła Mali cicho. - Już wkrótce, moje dziecko.
Potem cicho zamknęła za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 13.
Oja wrócił do domu niecałą godzinę przed początkiem żałobnej modlitwy. Mali zobaczyła
go przez okno i wyszła na ganek.
- Dlaczego ty straszysz ludzi? - spytała cicho. - Gdzieś ty się, na Boga, podziewał?
- Po prostu wyszedłem - odparł tylko.
Miał twarz brudną od płaczu i potu. Przekrwione, zapłakane oczy patrzyły na nią spod
zmrużonych powiek. Twarz Oi była jak wyrąbana w kamieniu.
- Tak się o ciebie bałam - powiedziała Mali. - Bałam się, że mógłbyś... że mógłbyś zrobić
sobie coś złego.
Gardło jej się zaciskało, ale starała się oddychać spokojnie. Nie mogła sobie pozwolić na
okazywanie żalu. Jeszcze nie teraz.
- Nic sobie nie zrobię - odparł Oja ostro. - Obiecałem Herborg, że będę żył dalej, kiedy
siedziałem tam przy niej sam. Będę żył ze względu na córeczkę - dodał. - Obiecałem jej.
Mali objęła sztywne, przemoczone ciało syna i uściskała go.
- Bardzo chciałam to usłyszeć - powiedziała cicho. - Małej Mali też nie jest lekko, Oja.
Ona teraz ma tylko ciebie.
- Ale ja mam tak niewiele do ofiarowania mojej córce - powiedział ochrypłym głosem. -
Nikomu nie mam już nic do ofiarowania. Ale zostanę tutaj. Tylko zbyt wiele ode mnie nie
oczekujcie.
- Z czasem będzie lepiej - wyszeptała Mali przez łzy.
- Nie dla mnie - zaprotestował cicho. - Mnie nigdy lepiej nie będzie.
Drzwi się otworzyły i Mała Mali wysunęła głowę na zewnątrz. Jej zapłakana twarzyczka
rozjaśniła się, kiedy zobaczyła ojca. Podbiegła i objęła go ramionami w pasie.
- Tatusiu - szlochała, tuląc się do niego. - Och, tatusiu... Mama nie żyje! Maleństwo także
- dodała, a łzy spływały jej po buzi. - Umarli oboje.
Oja stał nieruchomo z tulącą się do niego córeczką. Położył rękę na jej głowie i pogłaskał
po policzku.
- Ja o tym wiem, moje dziecko.
- Ale ty nie odejdziesz, prawda? - wykrztusiło dziecko ze szlochem. - Ty mnie nie
zostawisz?
- Nie, ja nie odejdę.
- Przyjdzie dużo ludzi - szlochała dziewczynka, spoglądając na ojca. - Babcia mówi, że...
- Tak, powinienem się umyć i przebrać. A ty idź na razie do izby. Zostań tam z babcią.
- Tatusiu, a będę mogła stać przy tobie podczas modlitwy? Wsunęła swoją małą piąstkę w
dużą, spracowaną dłoń ojca i spoglądała na niego ufnie. Oja nie zaraz odpowiedział.
- Oczywiście, że będziesz mogła stać przy swoim tatusiu - zapewniła Mali pospiesznie. -
Prawda, Oja?
On po prostu skinął głową i puścił rączkę dziecka.
- Teraz muszę się umyć i przebrać - powtórzył.
- Przyniosę ci tam wiadro ciepłej wody - obiecała Mali. - Zmieniliśmy w waszej sypialni
pościel, na której leżała Herborg. Ona... ona teraz leży już na dole.
Oja w milczeniu skinął głową i ruszył na górę.
Mali wzięła wnuczkę za rękę.
- A teraz pomożesz mi rozłożyć serwety - powiedziała, otwierając drzwi. - Niedługo
przyjdzie Marilena.
- Czy ona już wie, że moja mama i maleństwo nie żyją?
- Tak, teraz już wie.
- Ale nie widziała mamy?
- Nie, zobaczy, jak przyjdzie.
- Ale tatuś to mnie kocha, prawda? - spytała nieoczekiwanie.
- Oczywiście, że cię kocha - zapewniła Mali. - Dlaczego pytasz o takie rzeczy?
- Nie wiem - westchnęła Mała Mali boleśnie. - Naprawdę nie wiem.
Dziecko wszystko wyczuwa, pomyślała Mali. To nie było serdeczne spotkanie ojca z
córką, teraz na ganku, i mała to wie. Choć Oja był bardzo dumny ze swojej córeczki, to
Herborg dawała dziecku ciepło i troskę. Mała boleśnie teraz to widzi, myślała Mali
zgnębiona, przecierając obolałe, suche oczy.
Nagle przypomniała sobie, jak Sivert o mało się nie załamał z żalu z powodu chłodu
Johana, kiedy Johan odkrył, że nie jest jego ojcem. Johan odepchnął małego, niewinnego
chłopca od siebie. To było straszne, nie można było na to patrzeć, przypominała sobie Mali.
Oja nie może się zachować podobnie wobec swojej córeczki. Przecież nie może być do tego
stopnia pozbawiony serca, toż to jego dziecko.
Mali zaczęła się obawiać, że żal i tęsknota odmienia jej syna. Tak bardzo przecież kochał
Herborg. Jak sobie poradzi bez niej, tego nikt nie wiedział. Oczywiście, będzie cierpiał, to nie
o to chodzi. Życie z Herborg nie jest epizodem, który mógłby po prostu skreślić, tyle Mali
wiedziała. Będzie mu bardzo trudno iść dalej.
Muszę bardzo uważać, żeby nie stał się podobny do swojego ojca, myślała. Żeby nie
zechciał topić smutku i żałoby w alkoholu i nie zapomniał o Małej Mali. Bo to by zniszczyło
jej życie. A on nie ma do tego prawa. W odpowiedniej chwili będę musiała z nim o tym
porozmawiać, obiecywała sobie.
Było to zgromadzenie milczących, bladych, niemogących uwierzyć w to, co się stało,
ludzi, którzy o zmierzchu pojawili się w Stornes.
Oja stał między Mali i Havardem i witał przychodzących. Nie odpowiadał, jeśli go o coś
pytano, stał po prostu jak wycięty w kamieniu i wyciągał lodowatą dłoń. Mężczyźni
zdejmowali nakrycia głów przy spotkaniu z milczącym wdowcem. Kobiety szlochały lub
zawodziły żałośnie, ściskając jego dłoń obiema rękami. Oja nie reagował na nic.
To Nikolai prowadził modlitwę. Mała Mali stała tuż obok ojca i trzymała go za rękę. Nie
spuszczała oczu z twarzy matki w otwartej trumnie. Dolna warga jej drżała, a oczy były pełne
łez. Ale dziewczynka nie płakała. Od czasu do czasu spoglądała tylko na milczącego ojca i
wciąż przełykała ślinę.
Modlitwa rozpoczęła się psalmem. Potem Nikolai odczytał fragment Biblii. Mali zdała
sobie sprawę, że to pochodzi z Ewangelii św. Jana. Często czytano ten fragment przy tego
rodzaju okazjach, posługiwano się słowami tego, który był nazywany apostołem miłości. Mali
nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego. Niewielu kieruje myśli w stronę miłości po śmierci
takiej jak dzisiejsza. Nie widziała w tym nic pocieszającego ani zrozumiałego. To po prostu
bolesne i tragiczne, i kompletnie bezsensowne.
To, że Herborg leży w trumnie, jeszcze nie całkiem do niej dotarło. Młoda gospodyni w
Stornes była taka radosna i pełna życia, taka młoda, miała wszystko przed sobą. I teraz, tej
zimy, wszyscy we dworze oczekiwali czasu radości, a skończyło się tak oto. Z trudem
przełknęła ślinę. Oczy wciąż ją piekły od powstrzymywanego płaczu.
Co chwilę spoglądała na Oję. Widziała, jak bardzo się zmienił tego popołudnia. Jej
ż
yczliwy, dobry syn gdzieś zniknął. Został natomiast przygnębiony, milczący mężczyzna,
który dla nikogo nie znajdował ani słowa.
Mali zaciskała ręce na zniszczonym psałterzu i z drżeniem wciągała powietrze. Havard
ujął jej dłoń, a ona mu ją podała. Jego ręka była ciepła, dawała jej poczucie bezpieczeństwa w
tym całym koszmarze. Odwróciła twarz i napotkała jego spojrzenie. Skinął prawie
niezauważalnie głową i znowu uścisnął jej dłoń.
A gdyby to on leżał tam w trumnie, pomyślała nagle. Jak ja bym potrafiła żyć dalej? A
przecież bym musiała. Tak było przez całe jej życie - wszyscy oczekiwali, że ona będzie
silna, że będzie stać wyprostowana, niezależnie od tego, co się stanie. I nie tylko inni tego ode
mnie oczekiwali, pomyślała, ona sama też uważała, że to jej powinność. Nie ma sensu
poddawać się ani ustępować bez walki. Człowiek musi walczyć dalej. Trzeba doprowadzić,
by Oja to zrozumiał, myślała. Powinien przejść żałobę, ale nie wolno mu się poddawać. Ma
przecież córkę i musi nadal być ojcem. Dobrym ojcem. To teraz najważniejsze.
Kiedy zamykano trumnę, Mała Mali zaczęła płakać.
- Mama nie będzie miała czym oddychać! - szlochała i chciała biec do niej.
- Trumna musi zostać zamknięta, moje dziecko - tłumaczyła Mali, pochylając się do
dziecka. - Mama i maleństwo odejdą teraz do Boga.
Mała Mali powstrzymywała płacz i patrzyła na nią wielkimi oczyma.
- Oni teraz odchodzą?
- Dzisiaj trumna zostanie przeniesiona do stodoły. A później zawieziemy ją na cmentarz i
złożymy w grobie. Dokładnie nie wiemy, kiedy to będzie, ale już bardzo niedługo.
Dziecko ze szlochem zarzuciło jej ręce na szyję. Mali uniosła ją w górę i tuliła do siebie,
podczas kiedy mocowano wieko. Potem Herborg została wyniesiona z izby w Stornes. Nigdy
więcej już jej tutaj nie zobaczą.
- Myślę, że powinieneś porozmawiać ze swoim bratem - powiedziała Mali do Siverta w
kilka dni później. - On się prawie nie odzywa. Po prostu znika, nikt nie wie, gdzie się
podziewa. A to jest najgorsze dla Małej Mali - dodała. - Dziecku się wydaje, że straciło oboje
rodziców.
- Ale to zrozumiale, że Oja jest nieszczęśliwy.
- Tak, ja też wszystko rozumiem, tylko że on ma również obowiązki, spoczywa na nim
odpowiedzialność, Sivercie. Ma przecież małą córeczkę, która właśnie straciła matkę.
- Zobaczę, co się da zrobić - przytaknął Sivert. - Jeśli mógłbym jakoś pomóc, to pomogę -
dodał.
Kiedy miał iść do domu, nagle zobaczył Oję, który szedł w stronę obory. Sivert
pospiesznie poszedł w tę samą stronę. Skoro mam z nim rozmawiać, to lepiej od razu,
pomyślał.
W oborze pachniało dobrze wysuszonym sianem. Wewnątrz panował mrok, nie od razu
Sivert zauważył brata.
- Oja, jesteś tutaj?
- Czego chcesz?
Oja stał przy otworze na strych i odgarniał widłami siano.
- Chciałem zapytać, jak się miewasz?
- A jak myślisz?
- Rozumiem, że...
- Tego akurat nigdy nie zrozumiesz - warknął tamten ostro. - Nikt nie może zrozumieć.
- Ale ty masz córeczkę.
- Domyślam się, że rozmawiałeś z matką?
- Nie muszę rozmawiać z matką, żeby widzieć, jak mała cierpi. Ona bardzo ciebie
potrzebuje, Oja.
- Ja mam dość problemów z sobą samym.
- Herborg by się to nie podobało, gdyby mogła cię teraz usłyszeć.
- Herborg... - głos mu się załamał i Oja wybuchnął szlochem. - Co ty wiesz o żalu i
rozpaczy, Sivercie? Nic! Tobie zawsze wszystko się udawało, prawda?
Sivert nie od razu odpowiedział. Stał w milczeniu i bezmyślnie rozgarniał nogą siano.
- Bardzo się mylisz, Oja.
- Ach tak? A co tobie się stało? Tyle, że macie tylko jedno dziecko, a chcielibyście mieć
więcej? Czy może nie jesteś najlepszym na świecie skrzypkiem? Jeszcze nie jesteś - dodał
szyderczo. - Bo z pewnością będziesz. I przecież dostaliście Marilenę, więc mimo wszystko
macie dwoje dzieci.
- Myśmy się nie odważyli na jeszcze jedno własne - oznajmił Sivert cicho. - Tordhild i ja
jesteśmy przyrodnim rodzeństwem.
Przez moment panowała grobowa cisza. Oja zesztywniał, stał i gapił się na brata z
otwartymi ustami.
- Coś ty powiedział? - spytał w końcu.
- Dobrze słyszałeś. Jesteśmy przyrodnim rodzeństwem, Tordhild i ja.
- Ale jakim sposobem...
- Myślałem, że nigdy ci tego nie powiem. Ale teraz musisz wiedzieć, że dla nikogo z nas
ż
ycie nie jest tylko usłane różami. Wszyscy przeżywamy swoje cierpienia. Ale musimy iść
dalej. Tak jak i ty po pewnym czasie pójdziesz, Oja.
Znowu w oborze zaległa dręcząca cisza. Słychać było tylko poruszające się zwierzęta.
Poza tym żadnego dźwięku.
- Kim ty jesteś? - spytał Oja cicho.
- Jestem twoim przyrodnim bratem. Synem kogoś, kogo w okolicy nazywano Cyganem
Jo.
- To mama...
- Tak, mama zdradziła twojego ojca z Jo. Bo oni nie byli bardzo szczęśliwi, twój ojciec i
nasza mama. To pewnie jest jakieś wytłumaczenie, ale nie usprawiedliwia tego, co zrobiła.
Niestety tak było i nic się na to nie poradzi.
- No i...
- Mama zdołała utrzymać to przez wiele lat w tajemnicy. Przed wszystkimi. Również
przede mną. Ja dorastałem w przekonaniu, że jestem synem Johana Stornesa i dziedzicem
jego dworu. Nie wiedziałem o niczym, dopóki nie spotkałem Tordhild i nie postanowiliśmy,
ż
e będziemy razem. Spodziewaliśmy się dziecka, jeśli to pamiętasz.
Oja skinął głową w milczeniu.
- To dla matki też musiał być szok. Wtedy zrozumiała, że koniecznie musi wyznać
prawdę. Domagała się, byśmy usunęli dziecko. Wiesz, przyrodnie rodzeństwo....
- Ale wtedy wy wyjechaliście.
- Tak, myśmy wyjechali. I dokonaliśmy własnego wyboru. To był bardzo trudny wybór.
Chcieliśmy być razem do końca życia i chcieliśmy mieć to dziecko, które było w drodze.
Oja milczał.
- To ty jesteś półkrwi Cyganem?
- Tak, jestem.
- Niewiarygodne - westchnął Oja. - Po prostu nie mogę w to uwierzyć.
- Masz coś przeciwko Cyganom?
- Nie, nie - odparł Oja pospiesznie. - Tylko nie przyszłoby mi do głowy, że ty... - Przetarł
ręką twarz i spoglądał na brata. - Nie było cię przez tyle lat, Sivercie. Dlaczego wróciłeś?
- Dlatego, że nienawiść nie może trwać wieki. Jeśli człowiek chce dalej żyć, to musi
wybaczać. Tordhild mnie tego nauczyła.
- Więc ty wybaczyłeś mamie?
- Tak, rozliczyliśmy się w tej sprawie.
- Ja nie wiem, czybym potrafił...
- Ona nie zrobiła mi nic złego, Oja. A poza tym jakie prawo masz, by ją osądzać? Ani ty,
ani ja nie wiemy, jak wyglądało wtedy jej życie. Ona prawdopodobnie też się ze sobą
rozliczyła. Walczyła o nas zawsze. A ty otrzymałeś to, co ci się sprawiedliwie należało. Ja
zrezygnowałem z prawa starszeństwa. Nie musiałem tego robić, bo w księgach kościelnych
jest zapisane, że jestem synem Johana Stornesa. A tylko to się liczy.
Znowu milczeli. W oborze ryknęła jakaś krowa.
- To nigdy nie było proste - mówił dalej Sivert. - Gdyby ktoś się dowiedział, że jesteśmy
przyrodnim rodzeństwem...
- Ja mógłbym was zdradzić.
- Nie, ty tego nie zrobisz. Ja już ciebie teraz dobrze znam, Oja. Nie jesteś takim
człowiekiem, który chciałby czynić zło innym. W każdym razie nie mnie.
Oja skinął głową.
- I wobec tego nie odważyliście się mieć więcej niż to jedno dziecko.
- To oczywiste, że nie. Ale Bóg dał nam jedno. Dokładnie tak, jak tobie dał Małą Mali. To
największe szczęście, jakie przytrafiło się Tordhild i mnie. I wiem, Oja, że gdybym został
sam z Johannesem... nigdy bym go nie zdradził. Bo to by się równało zdradzie Tordhild, a
tego nigdy bym nie zrobił.
Oja oparł się o widły, które trzymał w rękach. Jego ciałem wstrząsał płacz. Sivert położył
rękę na ramieniu brata i poklepał go bez słowa. Pozwolił mu płakać w spokoju.
W końcu Oja umilkł, otarł rękawem nos i spojrzał na brata.
- Ja przecież też nie chcę zdradzić Herborg - wykrztusił ochryple.
- Wiem o tym - przytaknął Sivert, kładąc dłoń na karku Oi. - Rozumiem, że twoje życie
legło w gruzach, Oja. Ale zostałeś z córką swoją i Herborg. Herborg powinna być pewna, że
zajmiesz się odpowiednio waszym dzieckiem, prawda?
Oja skinął niemal niedostrzegalnie.
- Zajmę się nią - obiecał szeptem. - Zajmę się tak dobrze, jak tylko potrafię.
- Powiedz, gdybyś potrzebował ze mną porozmawiać - rzekł Sivert. - Ja tutaj jestem, Oja.
I ja nikomu nie pisnę ani słowa. Możesz na mnie polegać.
- Polegam - potwierdził tamten. - Zawsze na tobie polegałem. I ty też możesz polegać na
mnie, Sivercie. Opowiedziałeś mi teraz coś...
- Myślę, że to dobrze, że wiesz o całej historii.
- Stałeś się teraz w pełni moim bratem - wyznał Oja cicho i wyciągnął do Siverta rękę. -
Być może bardziej, niż byłeś nim dotychczas. I zawsze możesz liczyć na moje wsparcie,
bracie, gdybyś go potrzebował.
- Cieszę się, że to wiem - kiwnął głową Sivert. - I ty też masz zawsze moje wsparcie, w
każdej sprawie.
- Czy Dorbet wie o tym, jak to jest z tobą i Tordhild? - spytał Oja nagle.
- Nie, wiesz tylko ty. Dotychczas o tym nie pisnąłem nikomu, aż do dzisiaj.
- Uważasz, że Dorbet nie powinna o niczym wiedzieć?
- Ja w ogóle nie myślałem, że ktokolwiek mógłby się o tym dowiedzieć, Oja. Wolałbym
zostawić tę sprawę mamie, tak mi się wydaje. Gdyby ona chciała porozmawiać z Dorbet na
ten temat, to bardzo dobrze.
- Czy mama wie, że mi opowiedziałeś?
- Nie, nic jej nie mówiłem.
Oja kiwał głową w milczeniu. Potem znowu wyciągnął do brata rękę.
- Dziękuję ci - rzekł.
Sivert uścisnął wyciągniętą rękę. Potem odwrócił się i w milczeniu wyszedł z obory.
Tego wieczora to Oja towarzyszył Małej Mali do sypialni, kiedy nadeszła pora spania.
Zajmował się nią przez cały wieczór. Chociaż nadal niewiele mówił, to Mali widziała, że coś
się zmieniło. Spoglądała na niego, od czasu do czasu napotykała jego wzrok. Syn miał oczy
ciemne z żalu, ale było w nich coś nowego. Coś, czego nie potrafiła zrozumieć.
- Czy dzisiaj wieczorem mam pójść z tobą na górę? - spytał córeczkę.
- Och, tak - przytaknęła dziewczynka, zarumienione z radości. Wzięła ojca za rękę i
spojrzała mu w oczy. - Chciałbyś ze mną iść, tatusiu?
Mali patrzyła w ślad za nimi, kiedy wychodzili z izby. W sercu czuła ciepło i radość ze
zmiany, jaka się dokonała. To musi być Sivert, pomyślała. On musiał rozmawiać z Oją.
Ciekawa była, co mu powiedział, skoro ma to takie konsekwencje. Aż na tyle nie miała
nadziei.
- Pójdę na chwilę do tkalni - powiedziała Havardowi i przetarła pospiesznie dłonią oczy. -
Muszę tam coś skończyć.
- Dobrze, idź - zgodził się mąż, spoglądając na nią znad gazety. - Późno wrócisz?
- No, posiedzę ze dwie godziny - odparła Mali. - Ale nie dłużej, nie.
Spokojnie weszła po schodach na strych. Słyszała ciche głosy z sypialni Małej Mali. No to
może dzisiaj dziecko będzie spało samo, pomyślała. W pierwsze noce po śmierci matki
zabierała Małą Mali do siebie i Havarda, pozwalała wnuczce spać w ich łóżku. Było im
ciasno, ale serce jej krwawiło na myśl, że mała mogłaby zostać sama, przestraszona i
nieszczęśliwa. Zastanawiała się, jak to będzie dziś wieczorem, czy Mała Mali spróbuje spać
sama.
Nie miała pojęcia, jak długo siedziała nad robotą, kiedy nagle ktoś cicho zapukał do drzwi.
Oja wsunął głowę do środka.
- Mogę wejść?
- Oczywiście, że możesz - odparła, uradowana, że on w ogóle chce nawiązać jakiś
kontakt.
- Jak tam Mała Mali?
- Siedziałem przy niej, dopóki nie zasnęła - oznajmił i usiadł na stołku. - Ona sypiała z
wami aż do dzisiaj?
- Tak, widzisz...
- Jak to miło z twojej strony.
- No a jak ją przekonałeś, żeby spała sama?
- Bez problemów. Siedziałem tam, aż zasnęła, powiedziałem jej też, że gdyby się w nocy
obudziła, to może przyjść do mnie. Myślę, że z czasem będzie lepiej - dodał. - Ze wszystkim.
Mali kiwała głową, w oczach pojawiły się łzy. Chyba stał się jakiś cud, myślała.
On przez chwilę siedział bez słowa. Bawił się jakimś kłębkiem wełny, który wyjął z
koszyka obok.
- Rozmawiałem dzisiaj z Sivertem.
- Ach tak.
- On mi opowiedział o sobie i Tordhild. Że są przyrodnim rodzeństwem.
Mali poczuła ukłucie w sercu. Zastygła przy krosnach z rękami złożonymi na kolanach.
Nigdy by nie przypuszczała, że Sivert zechce to komuś opowiedzieć.
- Ty zdradziłaś ojca, mamo.
- Tak - przytaknęła. - Zdradziłam go.
- Dlaczego?
- To bardzo długa historia, Oja.
- Chciałbym ją usłyszeć.
- Nie wiem, jak wiele mogę ci opowiedzieć.
- Coś jednak przecież możesz.
- Wyszłam za mąż do Stornes wbrew swojej woli.
- A dlaczego nie mogłaś powiedzieć „nie"?
- Bo wtedy moja rodzina znalazłaby się bez środków do życia. Nie mogłam ich na to
skazać.
- Więc nie kochałaś mojego ojca?
Mali wahała się przez moment. Potem spojrzała synowi w oczy.
- Nie, Oja, nie kochałam go, ale gotowa byłam zrobić wszystko, żeby to małżeństwo
przetrwało. Tylko że twój ojciec... no, po prostu nie wyszło - dodała. - I pewnego dnia zjawił
się Jo.
Cygan. Pracował u nas we dworze tamtego lata i... - wciągnęła powietrze ze świstem,
jakby szlochała, i znowu spojrzała Oi w oczy. - Nie chciałabym się tłumaczyć. To, co
zrobiłam, było złe. Wydawało mi się, że potrafię zachować to w tajemnicy, ale...
- A mój ojciec nigdy się o tym nie dowiedział?
- Owszem, dowiedział się. I wtedy znienawidził Siverta. Mnie nienawidził już dawno. Z
zupełnie innych powodów - dodała cicho.
- To dlaczego nie wyrzucił cię z domu, nie odesłał cię razem z dzieckiem?
- Nie chciał, żeby ktoś się o tym dowiedział.
Przez dłuższy czas panowała cisza.
- Sivert ci wszystko wybaczył - oznajmił Oja.
Mali wolno przytaknęła.
- Tak. I to jest najlepsze, co mnie w życiu spotkało.
Znowu umilkli.
- Czy ty mnie może źle za to oceniasz? - spytała wolno.
- No cóż, szlachetne to to nie było...
- Nie, nie postąpiłam szlachetnie.
- I musiałaś dźwigać tajemnicę przez całe życie.
- Każdy z nas musi coś dźwigać, Oja.
- Sivert też tak powiedział. A ja myślałem, że on nie ma żadnych zmartwień... żadnego
brzemienia do dźwigania. Okazało się, że popełniałem błąd.
Mali skinęła głową. Nie powiedziała nic.
Oja westchnął. Potem uniósł wzrok i popatrzył na matkę.
- Przypominam sobie dzień, kiedy urodziła nam się Mała Mali, Herborg i mnie. To było
najszczęśliwsze wydarzenie, jakie przeżyliśmy. Nie mam prawa, żeby... zawieść zaufanie
małej. Bo wtedy zdradzę również Herborg. Sivert tak powiedział i uważam, że ma rację. Po
prostu nie tak na tę sprawę patrzyłem.
- Ja rozumiem, że jest ci ciężko.
- Jest mi strasznie ciężko, mamo. Herborg była całym moim życiem. Ja się nigdy z tego
nie podźwignę. Nigdy. Ale będę próbował zająć się Małą Mali. Tak dobrze, jak potrafię -
dodał ze smutkiem. - Tylko że ja nie mam wiele do ofiarowania, już ci to mówiłem. Jestem
pusty w środku. Żal wszystko we mnie spustoszył.
- Będzie lepiej, Oja. Z czasem...
Oja wstał i odrzucił kłębek włóczki z powrotem do koszyka.
Nie odpowiadając matce, cicho wyszedł za drzwi. Mali słyszała jego kroki na korytarzu i
westchnęła. Lżej mu nie będzie, pomyślała, ale z czasem będzie mu lepiej. Trzeba się tego
trzymać.
Nie spodziewała się, że Sivert zechce opowiedzieć Oi o swoim życiu. Ale co się stało, to
się nie odstanie. Zresztą może to i lepiej, myślała. Teraz ona musi któregoś dnia opowiedzieć
o tym również Dorbet. Żadne z dzieci nie wygada nikomu, tego Mali była pewna. Zresztą w
jakimś sensie Dorbet miała prawo wiedzieć. Zwłaszcza teraz, kiedy Sivert sam, jako pierwszy
wyciągnął sprawę na światło dzienne.
Położyła dłoń na ciężkim krzyżu babki Johana, który nosiła na szyi. Często go teraz
wkładała. Znajdowała pociechę w tej starej ozdobie, która znaczyła tak wiele dla kochanej,
starej babki Johana. Mali nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek widziała staruszkę
bez tego krzyża. Możliwe, że ona dzięki niemu uzyskiwała lepszy kontakt z Panem Bogiem
niż ten, jaki mam z nim ja, myślała ze smutkiem. Ale i babka była osobą upartą i niepokorną.
Mali dowiedziała się tego w okresie, kiedy mieszkała razem z nią w tym dworze.
Podniosła się sztywna z miejsca i zgasiła świecę. Potem wyszła i zamknęła za sobą drzwi
tkalni. Na palcach przemknęła przez korytarz i cichutko zajrzała do pokoju Małej Mali.
Dziecko leżało na plecach i oddychało bezgłośnie, ze starym misiem w objęciach. Pierwszy
raz od śmierci matki jej buzia nie była brudna od łez. To musi być zasługa Oi, myślała Mali,
głaszcząc dziecko po policzku. Może po tym wszystko będzie lepiej. Znowu wzięła w rękę
krzyż i zamknęła oczy.
- Pomóż nam, dobry Boże - modliła się w duchu. - Tak bardzo tego potrzebujemy.
Dopiero wtedy przyszły łzy, których nie wypłakała dotychczas. Tego dnia, kiedy Herborg
miała być złożona do grobu, wiosenne słońce lśniło nad fiordem i górami. Powinno się
opuścić flagę do połowy, myślała Mali, spoglądając na pusty maszt. Ale w okresie wojny
zostało to zabronione. Mali gniewnie potrząsnęła głową. Jakie to okropne. Człowiek powinien
mieć prawo uczcić swoich zmarłych tak, jak chce.
Kiedy orszak pogrzebowy szedł w stronę kościoła, po drodze przyłączali się coraz nowi
ludzie, w końcu zrobił się już duży tłum, gdy dotarli do cmentarza. I Sivert, i Johannes mieli
ze sobą skrzypce.
- Rozmawiałeś z Oją na temat gry? - spytała Mali.
- Tak, bardzo się ucieszył, że chcemy zagrać - odparł Sivert. - Mam wrażenie, że jest teraz
w nieco lepszym stanie?
- Chyba tak. Człowiek nie może oczekiwać za wiele, ale zaczął się zajmować swoją
córeczką... w jakiś sposób. A to znaczy bardzo wiele. Zmienił się po rozmowie z tobą -
dodała. - Słyszałam o tym.
- Czyli że rozmawiał o tym z tobą?
- Tak, przyszedł do mnie tego samego wieczora - potwierdziła Mali.
- A co sądzisz na temat tego, co mu powiedziałem?
- Skoro uważasz, że tak jest słusznie, to...
- Tak, w tamtej chwili tak właśnie poczułem - przyznał Sivert z powagą. - Oja musiał się
dowiedzieć, że każdy z nas dostaje od losu swoje. Każdy. I teraz wie, że ty byłaś... że
zdradziłaś jego ojca...
- No bo tak było - przyznała Mali spokojnie. - Muszę się z tym pogodzić.
- Ale chyba nie robił ci wymówek?
- Ja nie wiem, czy to były wymówki.
Więcej już o tej sprawie nie rozmawiali.
Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Herborg żegnano bardzo pięknie. Na
trumnie znajdował się duży wieniec z czerwonych i białych goździków od Oi i Małej Mali,
poza tym było mnóstwo innych wieńców i bukietów przyniesionych z bliska i z daleka. Było
ich tak wiele, że gęsto otaczały trumnę, leżały też w przejściu. Mali patrzyła na to wzruszona i
myślała, jak bardzo ludzie lubili jej synową. Z pewnością wielu ceniło tę dobrą, pełną miłości
dziewczynę, myślała z krwawiącym sercem.
Pastor mówił o życiu i śmierci. O miłości i o zmartwychwstaniu. O tym, że po tamtej
stronie znowu się wszyscy spotkamy. Że dla tych, którzy uwierzyli w Pana, życie nie kończy
się nad grobem, bo dane im jest życie wieczne.
Czy Herborg wierzyła w Boga? - zastanawiała się Mali. Nigdy z nią o tych sprawach nie
rozmawiała. Ale dobrym człowiekiem była na pewno, a to chyba jest najważniejsze. Jeśli ktoś
może otrzymać życie wieczne, to musi to być Herborg i to maleńkie życie, które zabrała ze
sobą z tego świata.
Sivert i Johannes grali Arię Bacha. Mali słyszała to wielokrotnie, ale chyba nigdy obaj
muzycy nie grali jej tak pięknie jak dzisiaj, kiedy tony skrzypiec przepływały ponad głowami
wypełniających kościół ludzi. Wyjęła chusteczkę z kieszeni płaszcza, pochyliła głowę i
płakała cicho.
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz...
Mali szczelniej otuliła się chustką i zapłakana patrzyła na otwartą dziurę w ziemi, kiedy
spuszczano tam trumnę. Zerknęła parokrotnie na Oję. Stał trupio blady i sztywny, trzymając
w ręce rączkę Małej Mali. Jak Bóg może na coś takiego pozwolić? - zastanawiała się Mali.
Naprawdę w tym nie ma żadnego sensu.
Wiatr porywał słowa pieśni i niósł ją daleko ponad fiordem. Niósł tam również
błogosławieństwo. W końcu trumna została złożona do grobu.
Herborg Stornes odeszła z tego świata.
ROZDZIAŁ 14.
To Ola przyniósł do dworu tę radosną nowinę. Zbiegał drogą z góry do Stornes i
wymachiwał rękami.
- Wojna się skończyła! Mamy pokój! Mamy pokój!
Mali usłyszała go przez otwarte okno izby i zerwała się z miejsca.
- Rany boskie - zawołała, biegnąc w stronę okna. - Co ten chłopak wygaduje?
Havard i Oja również wstali z miejsc.
- Chodźmy, posłuchajmy, co się dzieje - ponaglał Havard, biegnąc ku drzwiom.
Służące i parobcy pobiegli za nimi, więc na ganku zebrała się cala delegacja, kiedy Ola
wpadł wreszcie na podwórze.
- Niemcy skapitulowali! - krzyczał do nich rozpromieniony. - Mamy pokój!
- Pokój? - słowo zapadło w serce Mali. - Co ty mówisz?
Ola tak się spieszył, że słowa mu się plątały. W wielkim wzburzeniu opowiadał im, co
usłyszał w radiu, o bezwarunkowej kapitulacji Niemców i o tym, że Hitler podobno odebrał
sobie życie w jakimś bunkrze w Berlinie razem ze swoją kochanką, Ewą Braun.
- Więźniowie obozu w Grini zostali uwolnieni - wykrzykiwał uradowany. - A norweskie
siły zbrojne przejmują władzę w całym kraju. Naprawdę mamy pokój! Kraj jest wolny!
Powoli do wszystkich docierało, co właściwie Ola powiedział, i ludzie zaczynali głośno się
cieszyć. Wołali „hurra!" jeden przez drugiego, Mali rzuciła się Havardowi w objęcia, śmiała
się i płakała na zmianę.
- Nareszcie - szeptała. - Nareszcie pokój!
Wszyscy się nawzajem obejmowali i ściskali. Ane i Ingeborg też płakały, mężczyźni
poklepywali się po plecach z lśniącymi oczyma.
- Trzeba zadzwonić na Wzgórze - rzekła Mali, - Oni na pewno jeszcze nie wiedzą. No i
trzeba wciągnąć flagę na maszt, Havardzie - dodała. - Dzisiaj maszt nie może stać bez flagi, o
nie!
- Co to, to nie - zgodził się z nią mąż. - No i radio. Teraz już możemy mieć we dworze
radio!
Pogłoski rozprzestrzeniały się w małej wsi i całej okolicy niczym ogień w suchej trawie.
Wkrótce flagi powiewały we wszystkich dworach i zagrodach, ludzie porzucili wiosenne
prace w polu i gromadzili się tłumnie na drogach, cieszyli się i gratulowali sobie nawzajem.
Mali promieniała. Tego dnia nigdy nie zapomnę, myślała. Ósmy maja zawsze będzie dla
mnie największą uroczystością. Chwyciła Havarda za ramię.
- Trzeba zaprosić wszystkich na kawę po obiedzie - zawołała podniecona. - Zapraszamy
wszystkich, którzy zechcą! - wołała do zgromadzonych. - A ty, Ane, bierz się do pieczenia
ciasta - dodała. - Musimy mieć dzisiaj coś więcej niż tylko śmietanowy tort!
Krótko po obiedzie w Stornes zrobiło się tłumnie. Był ciepły i piękny majowy dzień, więc
ludzie przysiadali i w domu, i na dziedzińcu. Mali przyglądała się wszystkim tym radosnym,
przejętym twarzom wokół siebie. Przypominała sobie dzień dziewiątego kwietnia pięć lat
temu, kiedy dowiedzieli się, że Norwegii została wypowiedziana wojna. Wtedy też wszyscy
zebrali się w Stornes, ale nastrój tamtego dnia był zupełnie inny.
Minęło pięć długich lat, myślała. Mimo wszystko mieszkańcy tej wsi przeszli przez wojnę
obronną ręką. Z pewnością bardzo wielu ludzi w kraju świętuje dzisiejszy dzień w głębokiej
ż
ałobie po bliskich. W Stornes co prawda także trwa żałoba, pomyślała z ukłuciem w sercu.
W latach wojny odeszli i Ola Havard, i Kristen, i Herborg. Co prawda nie padli w walce, ale
ż
al i tęsknota tak samo rozdzierały jej serce.
Zatrzymała wzrok na Oi. Siedział i rozmawiał z kilkoma sąsiadami, przejęty i ucieszony.
Miał zaróżowione policzki i błyszczące oczy, Mali podejrzewała, że musiał z innymi chodzić
za oborę i pociągać tam coś mocniejszego z butelki.
W jakiś czas po śmierci Herborg Oja zaczął pić. Nie zdarzało się to często, nigdy też nie
pił, kiedy ktoś mógł go zobaczyć, Mali zauważyła jednak wielokrotnie, że jest podchmielony.
Nikt inny we dworze słowem o tym nie wspomniał, w każdym razie nie jej, Mali zresztą też
nie podjęła tego tematu z synem. Do tej pory tego nie zrobiła. Gdyby jednak sprawy zaszły za
daleko, natychmiast z nim porozmawia. Nie chciała, żeby Oja wszedł na złą drogę, tak jak to
zrobił jego ojciec. Johan Stornes bardzo chętnie zaglądał do kieliszka, zarówno w żalu, jak i
w radości, w gniewie i frustracji, wspominała Mali z zimnym dreszczem. Oja nie może pójść
w ślady ojca.
Podczas tych dwóch lat, które minęły od śmierci Herborg, Oja miał się lepiej, niż Mali
mogła przypuszczać. Nie wrócił tamten uparty Oja, którego Mali znała dawniej. Pozbierał się
najlepiej, jak potrafił, głównie ze względu na Małą Mali. Nigdy nie był szczególnie otwarty
ani rozmowny, myślała Mali, ale po tragicznej śmierci żony zrobił się jednak jeszcze bardziej
milczący i poważniejszy.
Pozostał jak zawsze zdolnym gospodarzem, a w ostatnim czasie pracował ciężej niż
zwykle. Zajmuje się pracą, by przeżyć, Mali znała to uczucie. Pierwszy zaczynał dzień
roboczy i ostatni go kończył, to jego zasługa, że Stornes kwitło mimo długotrwałej wojny.
Przygotowali pod uprawę nowe pola, zwiększyli liczbę owiec i krów.
Mali miała nadzieję, że prędzej czy później Oja zacznie szukać jakiejś kobiety, z którą
mógłby dzielić życie. Przecież mimo wszystko to bardzo młody człowiek, ma dopiero
dwadzieścia dziewięć lat, a poza tym jest dziedzicem takiego znakomitego dworu. Wszystko
byłoby dla niego prostsze, gdyby miał przy sobie kogoś jeszcze, myślała Mali. Dotychczas
jednak Oja nie okazywał zainteresowania kobietami, Mali była tego pewna. Nie pytała go o
nic, co to, to nie. Bała się, żeby nie pomyślał, iż matka chce się mieszać do jego życia, więc
rozsądnie nawet nie napomykała o małżeństwie.
Zdarzało się teraz, że często widziała w nim więcej cech Johana. A działo się to w takie
dni, kiedy najwyraźniej nie umiał sobie poradzić z samym sobą. Potrafił wtedy być cierpki i
nieprzyjemny, a nawet odnosił się do ludzi źle i niesprawiedliwie, Mali bardzo to martwiło.
Zdarzało się również, że krzyczał na Małą Mali, ona jednak zawsze gotowa była wszystko
ojcu wybaczyć.
- On tęskni za mamą - zwykła mówić, kiedy Oja wychodził z izby, trzaskając drzwiami. -
Tylko dlatego taki jest.
- Ale ty przecież też tęsknisz - powiedziała kiedyś Mali, wściekła na to, że ten dorosły
mężczyzna myśli jedynie o sobie.
- Tak - westchnęła dziewczynka, a oczy jej zwilgotniały. - Ale ja rozmawiam z mamą co
wieczór. Tata chyba tego nie robi. Bo przecież jest dorosły. I ja mam jeszcze wielu ludzi -
dodała, jakby sama siebie chciała pocieszyć. - Mam ciebie i dziadka, wszystkich na Wzgórzu
i Dorbet, i... a tata ma tylko mnie.
- Może i tata znajdzie sobie jeszcze kogoś? - Mali próbowała ostrożnie zmienić nastrój. -
To przecież nic złego, jeśli mężczyzna ponownie się żeni.
- Ale ona nie byłaby moją mamą, ta kobieta - powiedziała Mała Mali stanowczo. - Ja nie
potrzebuję żadnej nowej mamy.
Wobec tego więcej już o tym nie rozmawiały.
Ingeborg długo niedomagała, aż w końcu maja całkiem zapadła na zdrowiu. Bardzo
dokuczały jej plecy.
- To naprawdę nie może tak być, Ingeborg - powiedziała Mali, któregoś ranka, kiedy
zeszła do kuchni i zobaczyła zgiętą służącą, opierającą się o kuchenny blat, bladą z bólu. -
Naprawdę musisz jechać do doktora.
- Ale ja nie mam czasu...
- Czas musisz sobie znaleźć - oznajmiła Mali stanowczo. - Do niczego się tu zresztą nie
przydasz, jeśli będziesz czuła się tak źle.
A zatem po drugim śniadaniu Olav zaprzągł konia i oboje pojechali do doktora w
Surnadalen, on i Ingeborg. Ingeborg siedziała z wielkim kocem na plecach, żeby ciepło
łagodziło ból. Ledwo ją wciągnęli na wóz, tak bardzo cierpiała.
- Nie, to są jakieś beznadziejne sprawy - jęczała, kiedy wrócili do domu. - Doktor uważa,
ż
e mam zwapnienie kręgosłupa i jakieś zniszczone kręgi, a do tego zapalenie. Powinnam
trzymać się w cieple i spokoju, tak powiedział. I to dosyć długo. Może nawet całe lato.
- No to będziesz musiała tak robić - powiedziała Mali. Ingeborg patrzyła na nią
wstrząśnięta.
- Nie mogę po prostu chodzić bez roboty przez całe lato! Nie mogę być chora podczas
sianokosów, później Ane pójdzie ze zwierzętami w góry, a ktoś musi się przecież zajmować
pracą w domu. I teraz, kiedy nie ma Herborg... - westchnęła cicho. - Jak byście sobie dali
radę?
- W takim razie musimy zatrudnić dodatkową służącą na lato - rzekła Mali stanowczo. -
Nie brakuje takich osób, które szukają pracy.
- Ale jakaś młoda, nieznajoma dziewczyna... - zastanawiała się Ingeborg sceptycznie.
- Gdyby jakaś przyszła niedługo, to miałabym jeszcze co najmniej dwa miesiące, żeby ją
wszystkiego nauczyć - wtrąciła Ane. - I powinna to być robotna, zdolna dziewczyna,
Ingeborg. Masz może kogoś takiego na oku? - zwróciła się z pytaniem do Mali.
- Nie, nie myślałam o nikim, ale zacznę się rozpytywać. Zdarza się przecież, że ludzie
znają odpowiednich kandydatów... tak, to się z pewnością da załatwić - dodała i poklepała
Ingeborg po ramieniu. - A ty już się więcej tą sprawą nie przejmuj, Ingeborg.
Wszystko poszło łatwiej, niż Mali myślała, z tym poszukiwaniem nowej służącej.
Rozwiązanie znalazła Helga Gjelstad.
- A owszem, myślę, że mogłabym pomóc - powiedziała Helga, kiedy Mali zadzwoniła do
niej z pytaniem o radę. - My właśnie przed świętami Bożego Narodzenia zatrudniliśmy w
Gjelstad nową służącą. Nasza Elise jest naprawdę pracowitą dziewczyną. I ona nam mówiła,
ż
e ma siostrę, która też chętnie zarobiłaby trochę pieniędzy, bo zbiera na naukę, ma zamiar
uczyć się w szkole ludowej w Tingvoll.
- To w takim razie musi być bardzo młoda - wtrąciła Mali. - Szkołę ludową zaczyna się w
osiemnastym roku życia.
- No tak, w maju skończyła osiemnaście lat, bo wtedy nasza służąca jeździła do domu na
uroczystość siostry.
- I myślisz, że ona byłaby dobra - zastanawiała się Mali trochę niepewna. - U nas we
dworze jest mnóstwo roboty, wiesz...
- Jeśli jest podobna do swojej siostry, to dostaniecie do domu naprawdę świetną
dziewczynę - zachwalała Helga entuzjastycznie. - No i zrobisz dobry uczynek, Mali, bo
dziewczyna będzie miała pieniądze na naukę. One pochodzą z małego gospodarstwa gdzieś w
Stangvik, te panny, i w domu im się nie przelewa.
- A mają telefon?
- Nie, ale Elise wybiera się w tę niedzielę do domu, więc zapytam ją, jak się sprawy mają.
Chciałabyś?
- Tak, dziękuję ci - powiedziała Mali. - Będę ci wdzięczna, jeśli to zrobisz, Helgo.
No i tak zrobiły. Helene Eide przyjechała do Stornes w pierwszą niedzielę czerwca.
Havard pojechał, żeby ją przywieźć, a Mali nieustannie wyglądała przez okno, czy się nie
zbliżają. Będzie dosyć dziwne, jeśli zatrudnimy w Stornes młodą dziewczynę, myślała. Nie
jesteśmy do takich osób przyzwyczajeni. Przez wiele lat los im dopisywał, bo mieli stałych
pomocników. Prawdopodobnie jednak Helene nie zagrzeje tu długo miejsca, zostanie tylko
przez lato. Jeśli wszystko pójdzie, tak jak Mali ma nadzieję, Ingeborg wyzdrowieje, zanim
bydło wróci z górskich pastwisk do domu pod koniec września.
Kiedy bryczka wjechała na dziedziniec, Mali stała na ganku, by witać nowo przybyłą.
Młoda dziewczyna, która szła jej na spotkanie ze zniszczoną walizeczką w jednej ręce i
torebką w drugiej, była wysoka i szczupła. Długie włosy zaplotła w gruby warkocz.
Wyciągnęła rękę na przywitanie i uśmiechnęła się lśniąco białymi zębami, z błyskiem w
szarobłękitnych oczach.
- Dzień dobry, jestem Helene Eide - dygnęła.
- A ja jestem Mali Stornes. Witaj w naszym domu. Helene była niezwykle piękną młodą
dziewczyną. Skórę miała śliczną i miękką niczym jedwab, a chociaż była bardzo szczupła,
kształty miała kobiece, bujne piersi i okrągłe biodra. Jej uśmiech był radosny i szczery. Mali
stała z jej ręką w swojej dłoni i czuła, że już ją lubi.
- A to jest Stornes - powiedziała, potrząsając ręką dziewczyny. - Mam nadzieję, że
będziesz się tu dobrze czuła.
- Jaki piękny dwór - zachwyciła się Helene, rozglądając się dookoła. - Słyszałam już
dawniej, jak ludzie opowiadają sobie o Stornes.
- Naprawdę? - zdziwiła się Mali zaskoczona.
- Tak, i o tobie też słyszałam. Ludzie mówią, że jesteś bardzo uzdolnioną tkaczką. Ja sama
też lubię tkać - dodała i zarumieniła się lekko. – Ale ja nie jestem bardzo zdolna. W każdym
razie dotychczas się to nie okazało.
- Umiesz tkać makatki?
- Tak, odziedziczyłam to po mojej babci, która robiła bardzo piękne rzeczy. Ale nie
miałam się u kogo uczyć.
- No to może ja mogłabym ci coś pokazać - wymknęło się Mali, chociaż nie zamierzała
niczego takiego mówić. Przecież nie dlatego Helene przyjechała do dworu. Ale już samo to,
ż
e jakaś młoda dziewczyna jest zainteresowana artystycznym tkactwem, wprawiło ją w
podniecenie. Zobaczymy później, pomyślała, w każdym razie Helene może przyjść do
tkackiej izby, to nie ulega wątpliwości.
- No to proszę, wejdź do środka - zapraszała Mali. - Spotkałaś już Havarda, mojego męża,
ale poza tym żyjemy tutaj w Stornes w trzypokoleniowej rodzinie. Mój syn, Oja, on się
naprawdę nazywa Ola Johan - dodała pospiesznie - to on odziedziczy po nas dwór. Jest
wdowcem i ma małą córeczkę. Zwykle dawaliśmy sobie sami radę z robotą, ale nasza służąca,
Ingeborg, zachorowała ostatnio na kręgosłup, jak pewnie wiesz.
Helene skinęła głową.
- Tak zrozumiałam z tego, co mi mówiła moja siostra. Pani Helga Gjelstad jej o tym
opowiedziała.
- Więc miałabyś u nas zostać tylko przez lato - poinformowała Mali. - Tak za pierwszym
razem. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Tak, zdaję - dziewczyna skinęła głową. - Strasznie się cieszę, że tak czy inaczej dostałam
tę szansę. Potrzebuję pieniędzy - wyznała szczerze.
- Słyszałam, że wybierasz się do szkoły ludowej, prawda?
- Prawda, jeśli będę miała za co. I jeśli rodzice mi pozwolą - dodała. - Ale jeśli nie pójdę
do szkoły tej jesieni, to mogę zacząć za rok. Zobaczymy.
- My tutaj we dworze potrzebujemy, żebyś była pracowita - rzekła Mali, patrząc na
dziewczynę z powagą.
- Ja jestem pracowita - odparła Helenę spokojnie. - W domu mogłam przywyknąć do
ciężkiej pracy.
- No to zostaw tutaj w przedpokoju swoją walizkę na razie - rzekła Mali, kiedy weszły do
domu. - Później pokażę ci twój pokój. Ale najpierw chodź się przywitać z resztą
domowników. No i niedługo będzie obiad.
W izbie nowo przybyła przywitała się z Ane, która przesuwała garnki na kuchni. I z
Aslakiem, który siedział i czytał stare gazety. O1av i Ingeborg nie było we dworze tej
niedzieli. Ona najchętniej zostawała w domu na Wzgórzu, a w niedzielę zawsze
dotrzymywała towarzystwa mężowi.
- To jest Ane - przedstawiła Mali. - Ona pracowała w tym dworze jeszcze, zanim ja tutaj
nastałam. Powinnaś dobrze słuchać, co Ane mówi. Ona wie wszystko, co dotyczy naszego
domu.
Kobiety przywitały się. Mali spostrzegła, że Ane uważnie ocenia młodą dziewczynę.
Kiedy Helene witała się z Aslakiem, spojrzenia obu kobiet spotkały się za jej plecami. Ane
skinęła głową. Najwyraźniej pierwsze wrażenie wypadło pomyślnie, również u niej.
- Myślę, że może powinnam się przebrać przed obiadem - powiedziała Helene,
wygładzając sukienkę. - Potem pomogę pewnie przy zmywaniu, a to jest moje wyjściowe
ubranie.
- Tak, dobrze - skinęła Mali głową. - Im szybciej wdrożysz się do pracy, tym lepiej. Ane
wszystkiego cię tutaj nauczy, więc wy dwie będziecie miały o czym rozmawiać. Chodź teraz -
dodała, ruszając ku drzwiom. - Pokażę ci pokój, w którym będziesz mieszkać.
Już kilka dni później Helene zachowywała się, jakby spędziła w Stornes nie wiadomo ile
czasu. Była pojętną uczennicą i pracowitą dziewczyną, wszyscy polubili ją za jej charakter.
Łatwo się uśmiechała, była miła i chętna do pomocy. Mała Mali chodziła za nią niemal krok
w krok, a Helene zawsze znajdowała czas dla dziewczynki. Czytała jej, rozmawiała z nią, a
Mała Mali nie ukrywała, że bardzo to lubi.
Mali zauważyła również, że Oja często przygląda się Helene. Wiele nie mówił, Mali
jednak domyślała się, że bardzo ją lubi. Pojawiło się w jego spojrzeniu coś jakby szczególne
zainteresowanie i częściej niż dotychczas przebywał w domu. Mali nie wiedziała, czy
naprawdę Helene mu się spodobała. Ona jest za młoda, uważała. Tym, że dziewczyna
pochodzi ze skromnych warunków, wcale się nie przejmowała. Nie zapomniała o własnym
pochodzeniu i o tym, jak ciężko jej było, kiedy znalazła się w Stornes. Nie chciała, żeby życie
tej sympatycznej dziewczyny było takie samo. Nie myślała jednak, że Oja mógłby się Helene
zainteresować, więc wszystko, co widziała, trochę ją martwiło.
- No i jak ci się podoba Helene? - spytała Oję pewnego popołudnia, kiedy spotkała go na
podwórzu.
- No, bardzo - odparł, unikając szerszej odpowiedzi. - I jak świetnie sobie radzi z Małą
Mali - dodał.
- Ale jest strasznie młoda - stwierdziła Mali, patrząc na syna badawczo.
- Naprawdę? - burknął Oja. - Jakoś się nad tym nie zastanawiałem.
Ale że myśli o Helene, było z dnia na dzień wyraźniejsze, w każdym razie dla Mali. Na
tyle przecież znała swojego syna, żeby wiedzieć, kiedy jest kimś zainteresowany. Od czasu
ś
mierci Herborg nigdy się to nie zdarzyło, myślała. Nigdy na poważnie.
Zrobił się też bardziej rozmowny. Śmiał się częściej. I zawsze był gotowy do pomocy, jeśli
tylko Helene robiła coś wymagającego wysiłku, niosła ciężką bańkę z mlekiem lub wiadra z
karmą dla świń.
- Ja ci to zaniosę - mówił elegancko, wyjmując ciężar z jej rąk.
Helene dziękowała i pozwalała sobie pomagać. Mali nigdy jednak nie spostrzegła, by sama
starała się tę pomoc na nim wymusić, jednak uśmiechy, jakie mu posyłała, były szczere, a jej
ś
liczna buzia przy tym promieniała. Oja zwykle czerwienił się po korzonki włosów.
- Co ty sądzisz o Oi? - spytała Mali Havarda pewnego wieczora, kiedy kładli się spać.
- Co ja sądzę o Oi?
- No tak, musiałeś chyba zauważyć, jak on bardzo jest zainteresowany Helene.
- Wcale się nie dziwię, jeśli tak - mruknął Havard życzliwie. - Dziewczyna jest przecież
ś
liczna.
- Ona ma dopiero osiemnaście lat.
- Ale, o ile wiem, to on się jeszcze nie oświadczył - rzekł Havard spokojnie. - Pewnie lubi
ją tak jak i my wszyscy, bo trafiła nam się we dworze naprawdę miła dziewczyna. Zdolna i
pracowita także - dodał. - I świetnie się opiekuje Małą Mali. Dziecko w ostatnich czasach po
prostu rozkwitło.
- I nie ona jedna - wtrąciła Mali troszkę złośliwie.
- A mnie się wydawało, że masz nadzieję, iż Oja znajdzie sobie w końcu nową żonę -
rzekł Havard i wślizgnął się do łóżka. - Więc gdyby to była Helene...
- Ona jest za młoda, Havardzie!
- A czy nie chodzi raczej o to, że pochodzi z biednego domu?
- Przecież wiesz, że ja tak nie myślę - odparła Mali gniewnie. - Wcale tak nie myślę.
- Ale ty też nie byłaś wiele od niej starsza, kiedy przybyłaś do Stornes - przypomniał jej
Havard. - I pamiętaj o Dorbet. Ona nie miała więcej lat, kiedy wyfrunęła z domu. A Helene
wygląda na osobę rozsądną, tak uważam. Zresztą wcale nie zauważyłem, że między nimi coś
jest - dodał, przesuwając się pod ścianę, żeby Mali mogła się położyć do łóżka. - Ty coś
wiesz?
- Nie, nic nie wiem - westchnęła Mali. - Zdaje mi się tylko, że Oja... że on się zmienił.
- No to tym lepiej - uznał Havard. - Rzeczywiście zrobił się jakby bardziej towarzyski,
masz rację. Ale to dobrze - powtórzył.
- Tak, tak - masz rację - przytakiwała Mali. - Ja po prostu tylko nie wiem... coś mi mówi,
ż
e to nie byłoby dobrze. Gdyby coś między nimi wynikło, chciałam powiedzieć - dodała. - I
zresztą nic właściwie o tej dziewczynie nie wiemy.
- To trzeba zapytać - stwierdził Havard. - Jeśli masz być od tego spokojniejsza, to...
Może i tak zrobię, pomyślała Mali. Może powinnam porozmawiać z Helene.
- No, możliwe, że to zrobię - powiedziała mężowi, układając się wygodnie na jego
ramieniu. - To nie zaszkodzi.
- A mnie się zdaje, że ty widujesz duchy za dnia - uśmiechnął się Havard do niej. - Czy ty
też tak nie myślisz?
Mali nie odpowiedziała, ale nie była całkiem pewna. Coś się między nimi dzieje, Mali
widziała to i czuła. Ale może Havard ma rację. Może byłoby dobrze, gdyby Oja rzeczywiście
chciał ożenić się z Helene. Byłaby z pewnością dobrą młodą gospodynią, pominąwszy jej
młody wiek.
Ale co ją tak niepokoi? Oja zrobił się pogodniejszy i spokojniejszy, niż był kiedykolwiek
po śmierci Herborg, Mala Mali rozkwitła. Mali powinna więc witać tę dziewczynę z
otwartymi ramionami. Mimo wszystko coś w głębi jej duszy poruszało się niespokojnie.
Pojęcia nie miała, o co chodzi.
ROZDZIAŁ 15.
Następnego dnia Mali zaprosiła Helene do swojej pracowni tkackiej.
- Pomyślałam sobie, że może chciałabyś popatrzeć - rzekła
- Och, naprawdę bym mogła?
Helene zarumieniła się z radości. Wytarła ręce w fartuch i zdjęła go z siebie. Potem poszła
za Mali po stromych schodach na strych.
Stała spokojnie przy drzwiach i tylko patrzyła. Wszędzie na ścianach wisiały gotowe
gobeliny i makaty, jedna przy drugiej, a wielkie stosy gotowych prac leżały po prostu na
podłodze pod ścianą. Koszyki z barwnymi kłębkami włóczki stały rzędem obok krosien.
- Och, nie - szepnęła Helene zdumiona. - To niewiarygodne! Z wytrzeszczonymi oczyma
podeszła bliżej i oglądała gotowe prace w niemym podziwie.
- Uważałam, że moja babcia była bardzo zdolna - powiedziała, zwracając się do Mali. -
Ale ona niczego takiego robić nie umiała.
- Mnie nauczyła babcia mojego pierwszego męża tutaj w Stornes - wyjaśniała Mali. - Ona
była niezwykle utalentowaną tkaczką, odziedziczyłam po niej mnóstwo pięknych wzorów.
Ona mnie zachęcała, żebym zaczęła tkać, skoro mnie to interesuje. Więc po niej
odziedziczyłam zarówno i krosna, tę izbę, jak i wszystkie jej dawne umiejętności.
- Ale nikt nie jest w stanie zrobić czegoś takiego tylko dlatego, że się uczył - powiedziała
Helene, patrząc Mali w oczy. - Człowiek musi mieć to w sobie. Zdolności.
- Tak, tak - zgadzała się Mali. - Żeby tworzyć obrazy i własne wzory... tak, chyba masz
rację.
- Ty jesteś wielką artystką - rzekła Helene. - Zresztą słyszałam o tym, ludzie mówią. A
teraz sama widzę.
Gładziła rękami gobelin, który Mali nazwala Zorza polarna i który właśnie skończyła.
- Nigdy jeszcze nie widziałam takiego niebieskiego koloru - rzekła Helenę zdumiona,
zwracając się do Mali. - W jaki sposób...
- A to już moja tajemnica - roześmiała się Mali. - Ja bardzo dużo eksperymentuję z
farbowaniem i barwami. Bo wełnę farbuję sama, w pralni. A ten kolor niebieski, cóż... nie,
jeszcze ci nie powiem.
- Oczywiście, ja to rozumiem - uśmiechnęła się Helene. - I tak miło z twojej strony, że
chciałaś mi to pokazać.
- Obiecałam ci przecież na początku, że trochę ci pokażę - przypomniała Mali. - Ale w
lecie mało jest czasu na takie rzeczy. Ja przesiaduję przy krosnach przez cały rok. Ty jednak
masz co innego do roboty akurat teraz. Gdyby się jednak tak zdarzyło, że zostaniesz u nas
dłużej...
Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu.
- Podobno mam być, dopóki zwierzęta nie wrócą z gór we wrześniu.
- Tak, tak właśnie myśleliśmy. Mam nadzieję, że do tego czasu Ingeborg wyzdrowieje.
- No właśnie, a ja mam nadzieję, że będę mogła się dalej uczyć - uśmiechnęła się Helene.
- Marzę o tym, żeby pójść do szkoły pielęgniarskiej. Ale może się skończyć tylko na
marzeniach - westchnęła. - W domu potrzebujemy pieniędzy, także tych, które ja mogę
zarobić.
- Rodzice żyją... biednie?
- Wprawdzie mamy, co najpotrzebniejsze do życia - odparła Helene, a w jej wzroku
pojawił się jakiś upór i duma, którą Mali dobrze znała z własnej młodości. - Nie o to chodzi,
ż
ebym się skarżyła.
- Ja też tak tego nie zrozumiałam - wtrąciła Mali pospiesznie. - Ja sama też pochodziłam
ze skromnych warunków, kiedy przyszłam tutaj do Stornes. To nie było łatwe - dodała,
spoglądając na młodą dziewczynę. - A mogłabyś sobie wyobrazić, że kiedyś w przyszłości
zostaniesz młodą gospodynią w dużym dworze?
- Nie, o niczym takim nie myślałam - odparła Helene. - Gdybym miała wyjść za mąż, to
tylko z miłości, przynajmniej tyle jest pewne. Nie wyjdę za mąż za właściciela dworu tylko
dlatego, że pewnego dnia mogę zostać gospodynią. Nie, tak źle to jeszcze ze mną nie jest -
dodała ze śmiechem.
- Zatem wierzysz w miłość?
- Oczywiście. A ty nie wierzysz?
Mali była nieco zaskoczona takim bezpośrednim pytaniem.
- Pewnie, że wierzę - odparła z wolna. - Zawsze wierzyłam. I miałam też swoje marzenia,
dobrze jeszcze pamiętam. Ja też byłam młoda - powiedziała z uśmiechem.
- Uzyskałaś wszystko, czego człowiek może sobie życzyć - powiedziała Helene,
spoglądając na nią. - Trafiłaś w młodości do takiego pięknego dworu.
- Wszystko ma swoją cenę, Helene - rzekła Mali z wolna. - Z latami ty też się o tym
przekonasz. Ty też.
- W każdym razie bardzo się cieszę, że pokazałaś mi te cuda - zmieniła temat Helene,
głaszcząc czule jedną z narzut.
- Tak, zobaczymy, jak to dalej będzie - powiedziała Mali, wstając. - Gdybyś miała u nas
zostać dłużej niż do końca lata, to może... w każdym razie mogę ci pożyczyć różne wzory -
zaproponowała. - I pokażę ci też, jak robię farby. Tylko o niebieskiej nie będziemy mówić -
uśmiechnęła się. - To moja tajemnica.
- Stokrotne dzięki - rozpromieniła się Helenę. - Nie, teraz już muszę lecieć, zanim Ane
zacznie się zastanawiać, czym ja się zajmuję w środku dnia.
- Jesteś bardzo zręczna w robocie - chwaliła Mali. - Jestem z ciebie bardzo zadowolona.
Wszyscy jesteśmy zadowoleni - dodała. - Zdołałaś nawet zaskarbić sobie zaufanie naszej
Małej Mali.
- To takie kochane dziecko - uśmiechnęła się Helene. - A ja lubię dzieci, zawsze lubiłam.
Mam czworo rodzeństwa, więc przywykłam do dzieci. Tylko to takie smutne, że mała jest
sierotką - dodała.
- Tak, to było straszne nieszczęście dla nas wszystkich, ale największe dla Oi i małej -
rzekła Mali wolno, zerkając na Helene.
- O tak, ja to rozumiem - Helene skinęła głową. - Widzę jednak, że teraz radzą sobie już
nieźle. Oboje.
O tym, że dobry humor Oi zawdzięczają głównie jej, Mali nie wspomniała. Otworzyła
drzwi i pozwoliła Helene wyjść.
- Tak, wracaj teraz do swojej pracy - powiedziała życzliwie. - Przekaż Ane, że to ja
miałam do ciebie sprawę. Gdyby pytała - dodała.
- Powiem - skinęła Helene i poszła korytarzem. - Jeszcze raz dziękuję - rzekła przez
ramię, zanim zaczęła schodzić po schodach.
Ona jest niezwykle sympatyczną młodą dziewczyną, myślała Mali, patrząc w ślad za nią. I
nie wygląda na to, że robi sobie jakieś nadzieje w związku z Oją. W każdym razie Mali
niczego takiego nie zauważyła. Gdyby więc miało z tego być coś więcej... Mali westchnęła i
zamknęła drzwi do tkalni. Będę się tym martwić, jak przyjdzie czas, pomyślała. To zresztą nie
jest najgorsza rzecz, jaka mogłaby się wydarzyć. Istnieją gorsze kandydatki na gospodynie niż
Helene Eide.
Lato było w pełni. Dni wyzłocone słońcem i ciepłe, noce długie i jasne. Zaczynały się
powoli sianokosy. Na łąkach słońce piekło spocone twarze i brązowe plecy.
Wszyscy czuli się bezpieczniejsi teraz, kiedy wojna nareszcie się skończyła. Słyszeli w
radiu i czytali w gazetach o tym niewiarygodnym narodowym święcie, które odbywało się w
całym kraju, od jednego krańca po drugi, kiedy po pięciu długich latach Norwegia nareszcie
znowu odzyskała wolność. Trzeba jednak czasu, żeby wszystko wróciło do dawnego stanu,
myślała Mali, jeśli to w ogóle kiedykolwiek nadejdzie. Nadal prawie na wszystko były kartki.
Najważniejsze jednak, że jesteśmy sami w swoim kraju, myślała Mali z wdzięcznością. Była
też wdzięczna za to, że jej najbliższym nic się nie stało.
Oja wyprostował się przy pracy i ocierał pot z twarzy. Pospiesznie zerknął w stronę
stojaków, gdzie pracowała Helene. Miała na sobie szorty i niebieską letnią bluzeczkę,
opalonymi na brązowo silnymi rękami układała podsuszoną trawę na stojaku.
Słodki dreszcz przeniknął Oję, kiedy na nią patrzył. Nigdy by nie pomyślał, że będzie tak
patrzył na kogoś innego niż Herborg. Liczył się z tym, że resztę życia spędzi sam. Niczego do
kobiet nie czuł w czasie, jaki upłynął od śmierci Herborg. Dopóki we dworze nie pojawiła się
Helene. Kiedy ją zobaczył po raz pierwszy, poczuł się tak, jakby się w nim rozwiązał jakiś
węzeł. Ona ma w sobie coś... nie wiedział do końca co. Coś w szarych oczach i w tym
promiennym uśmiechu. Jej śmiech brzmiał mu w uszach niczym muzyka, zauważył, że sam
też potrafi się śmiać. A bardzo wiele czasu minęło, odkąd to robił.
I jak znakomicie poradziła sobie z Małą Mali. Zawsze miała dla niej czas. Fala ciepłego
wzruszenia pojawiała się w sercu Oi, kiedy patrzył na Helene i swoją córeczkę. Helene
sprawiła, że mała uśmiecha się szeroko, coraz częściej zanosi się radosnym śmiechem, który
pamiętał z czasów Herborg. Widział, ile zaufania mała okazuje Helene, jaka się zrobiła
pogodna i zadowolona. I mniej kłopotliwa.
To dziecko od dawna przeżywało zbyt wiele powagi i smutku, myślał. On sam niewiele
mógł z tym zrobić. Próbował, oczywiście, ale sam ze sobą miał tyle problemów. Utrata
Herborg ciążyła mu nieustannie jak rozpalona kula w żołądku. Tęsknił za nią dzień i noc.
Aż w końcu do dworu przyjechała Helene. Bolesna kula w żołądku nadal była, ale już
jakby mniej dokuczliwa. Zdarzało się nawet czasami, że w ogóle przestawał myśleć o
Herborg. W takich momentach na przykład, kiedy przypadkiem dotknął ręki Helene, gdy jej
w czymś pomagał, albo kiedy patrzył, jak ona odrzuca do tylu gruby warkocz i uśmiecha się
do niego. Wtedy na krótki moment odczuwam coś, co może przypominać szczęście, myślał
zdumiony. I powoli zaczął się bawić myślą, że może i w jego życiu nadejdzie nowa wiosna.
Nowa kobieta.
Nie naprzykrzał się jej. Pomagał jej tylko nosić bańki z mlekiem i wiadra z wodą, od czasu
do czasu niby przypadkiem ją dotykał. Nic więcej. Ona zawsze dziękowała mu serdecznie, ale
też sama nigdy nie wykazywała żadnej inicjatywy.
- Dziękuję, to miło z twojej strony - mówiła tylko z promiennym spojrzeniem. - Przecież
mogłabym sama dać sobie radę.
Z pewnością by mogła, myślał, ale on lubił jej pomagać. Lubił być blisko niej, dotykać.
- Człowieku, czyś ty zasnął?
Aslak szturchnął go w bok i uśmiechnął się przyjaźnie. Oja podskoczył i wyprostował się.
- Nie, stoję tylko i zastanawiam się, czy potrzeba więcej stojaków - skłamał. - Jak
myślisz?
- W tym roku jest strasznie dużo trawy, więc pewnie stojaki by się przydały. Sądzisz, że
powinienem zacząć je ustawiać?
- Tak, chyba tak - skinął Oja. - Ale patrz, idzie Mała Mali - wskazał przed siebie. - Będzie
zimne piwo dla wszystkich.
Mała Mali taszczyła wielki koszyk przykryty kuchenną ściereczką. Oja wyszedł jej na
spotkanie.
- Picie nam niesiesz? - uśmiechnął się. - Bardzo jesteś dzielna.
- To babcia przygotowała.
- Znakomicie. Przy tym upale potrzeba nam piwa.
Zebrali się wszyscy w cieniu dużego stojaka, usiedli, odpoczywali i ocierali pot z twarzy.
Helene zdjęła ściereczkę z koszyka i rozdała wszystkim kubki. Ciemne butelki z zimnym,
domowej roboty piwem pokryły się w upale rosą. Oja wyjął jedną i nalewał wszystkim.
- O rany boskie, jakie to dobre! - jęknęła Helene i wypiła do dna. - Pycha w taki upał.
Oja spoglądał na nią ukradkiem. Włosy kleiły jej się do spoconego czoła. Duże piersi
napinały się pod niebieską bluzeczką. Na karku i ramionach miała mnóstwo paprochów i
kawałków siana, które on chętnie by z niej zgarnął. Przesuwałby dłonią po nagim karku i
okrągłych ramionach. Rozplótł jej warkocz i patrzył, jak długie włosy przesłaniają śliczną
buzię. Od tego zakręciło mu się w głowie. Otarł spoconą twarz. Głęboko wciągnął powietrze i
znowu nalał ludziom piwa.
Muszę pobyć z nią sam na sam, pomyślał nagle. Muszę z nią porozmawiać. Zapytać ją...
Nie powinienem działać zbyt gwałtownie, tłumaczył sobie z bijącym sercem. Po prostu z nią
porozmawiać. Bo jeśli ona ma zostać tylko do września... Nagle zdał sobie sprawę, że nie ma
czasu, jeśli do czegoś między nimi miałoby dojść. I stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że
on tego właśnie pragnie. Musi między nimi do czegoś dojść.
Wieczorny wietrzyk marszczył wodę we fiordzie i sprawiał, że drobne fale z chlupotem
rozbijały się o brzeg. Po upalnym dniu w powietrzu wciąż jeszcze było rozedrgane ciepło.
Oja obszedł dom dookoła i poszedł w dół przez ogród. Nieco wcześniej zobaczył, że
Helene poszła tamtędy, miała ze sobą ręcznik i kostium kąpielowy. Codziennie, po
zakończeniu wieczornych prac, chodziła się kąpać we fiordzie, zauważył to jakiś czas temu.
Cicho okrążył szopę na lodzie i zobaczył Helene. Siedziała w kostiumie kąpielowym z
ręcznikiem na ramionach i opierała głowę o ścianę szopy. Jakaś gałązka trzasnęła pod jego
stopą i Helene wyprostowała się nagle.
- A, to ty?
- Przeszkadzam ci?
- Nie, skąd - uśmiechnęła się. - Tylko ja się po prostu nikogo nie spodziewałam. Tutaj
wieczorami nikt nie przychodzi, chociaż jest tak pięknie. - Zamknęła oczy i westchnęła
zadowolona. - To jest takie spokojne miejsce. A ja bardzo lubię fiord.
- Kąpałaś się? - stwierdził Oja i popatrzył na nią przelotnie.
- Tak, kąpię się co wieczór. Woda jest naprawdę bardzo przyjemna. Wcale nie wydaje się
zimna.
- Nie, też to zauważyłem. Ja również kąpię się co wieczór, ale ja chodzę dalej, na cypel
Stornes - powiedział. - Mam tam swoje miejsce... od dawna - dodał.
Helene skinęła głową. Potem siedzieli przez jakiś czas, nic nie mówiąc. Drozd śpiewak
wyciągał jakieś smutne trele w sosnowym lesie za cyplem. Woda cicho chlupała przy brzegu.
Oja spoglądał na Helene ukradkiem. Powoli wyciągnął rękę i dotknął jej warkocza.
- Masz kompletnie mokre włosy.
- Racja - przyznała z uśmiechem. - Muszę go rozpleść, żeby mi włosy wyschły przed
nocą.
Zręcznymi palcami zdjęła wstążkę i rozplotła długie włosy. Rozsypały się na jej plecach,
gęste i złociste. Oja wciągnął głęboko powietrze. Odczuwał nieprzepartą potrzebę dotknięcia
jej włosów, ale zdołał się powstrzymać. Usiadł wygodniej i oparł się o ścianę szopy.
- Dobrze się czujesz tutaj w Stornes?
- O tak - potwierdziła z ożywieniem. - Strasznie się cieszę, że dostałam pracę właśnie
tutaj.
- A czy nigdy nie chciałaś zostać gospodynią w takim dworze? Nigdy nie miałaś takich
marzeń?
Helene roześmiała się. Ciepłym, perlistym śmiechem.
- Ona też o to pytała, twoja matka.
- I co jej odpowiedziałaś?
- Że nigdy o czymś takim nie myślałam.
- Trzeba myśleć o przyszłości.
- Owszem, i ja myślę. Ale wszystko jest jeszcze bardzo niepewne. Najpierw chciałabym
skończyć szkołę, a potem uczyć się na pielęgniarkę, ale u nas niestety krucho z pieniędzmi.
Znowu zapadło milczenie.
- Może chciałabyś się przejść kawałek w stronę cypla Stornes? - spytał Oja cicho.
- Tak, jeszcze tam nie byłam - rzekła, zerkając na niego. - Masz na to czas?
- Dzisiejszego wieczora jestem już wolny.
- Poczekaj, muszę się tylko przebrać w suche rzeczy - poprosiła Helenę, wstając. - To
długo nie potrwa.
Oja siedział i patrzył gdzieś daleko ponad wodą, a ona przebierała się za szopą. Serce biło
mu mocno w piersi. Czuł, że kolana ma miękkie i że cały lekko drży. Bo w tej chwili był już
pewien, pewien, że jej pragnie. Pytanie tylko, czy ona chciałaby jego.
Poszli w stronę cypla. Słońce wisiało na zachodzie niczym czerwonozłocista kula. Góry w
oddali były liliowe. Nad wodą pachniało wodorostami i solą.
Kiedy Helene potknęła się o jakiś wystający korzeń, Oja wyciągnął rękę i podtrzymał ją.
- Uff, nie patrzę, gdzie idę - roześmiała się dziewczyna.
Przytrzymał rękę Helene w swojej. Ona jej nie cofnęła.
Szli więc, trzymając się za ręce. W sercu Oi buzowała radość, szczęście rozsadzało mu
piersi. Kiedy podciągał ją za sobą w górę na ostatnim wzniesieniu przed cyplem, objął ją w
pasie.
- Co ty robisz? - spytała cicho, spoglądając na niego nieoczekiwanie poważnym
wzrokiem.
Oja nie odpowiedział. Przez chwilę stał i patrzył jej w oczy. Po czym pocałował ją,
pospiesznie i gorąco. Helene zesztywniała w jego ramionach. Pospiesznie cofnęła się o pół
kroku.
- Co ty robisz?
- Ja chciałbym... - Oi plątał się język. - Czy mogłabyś sobie wyobrazić, że zostaniesz w
Stornes?
- Że zostanę?
- Tak. Że wyjdziesz za mnie za mąż.
Nie zamierzał pytać jej o to tak szybko, ale słowa jakoś same pojawiły się na wargach i nie
potrafił ich powstrzymać. Helene wyrwała mu się i odskoczyła.
- Wyjść za mąż...
- Mógłbym dać ci wszystko, co zechcesz - obiecywał Oja lekko zdyszany. - Mogłabyś...
- Mam wszystko, czego potrzebuję.
- Mówiłaś, że chciałabyś...
- Ale nie wyjdę dlatego za mąż.
Oja opuścił ręce i stał w milczeniu, bezradny. Czuł ból w piersi. Cały dotychczasowy żal
zwalił się na niego jakby z nową siłą. Poczuł, że ma łzy w oczach. Helene to widziała,
wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.
- To nie tak, nie chciałam powiedzieć, że cię nie lubię - rzekła cicho. - Ale wychodzić za
mąż... Ja mam dopiero osiemnaście lat. I wcale cię nie znam. No, nie znam cię dobrze -
dodała. - Ale bardzo cię lubię. Nie tak...
- No a gdybyś mnie lepiej poznała, to co?
- Nie wiem - szepnęła z wahaniem. - Ale wychodzić za mąż... to wielka
odpowiedzialność. Poza tym ty masz córkę. Co ona by na to powiedziała?
- Jestem pewien, że z nią nie byłoby żadnego problemu. Przez chwilę stali w milczeniu
naprzeciwko siebie.
- Ja wyjdę za mąż tylko z miłości - wyznała Helene cicho.
Oja skinął głową.
- A ty... a ty niczego takiego do mnie nie czujesz?
- Po prostu nie wiem - rzekła cicho. - Jest za wcześnie. I nie myślałam o niczym takim, bo
nie wiedziałam przecież, że ty...
- Ja ci dam czas, którego potrzebujesz, Helene. Zechcesz się nad tym zastanowić?
Dziewczyna przytaknęła skinieniem głowy. Kiedy znowu ujął jej rękę, pozwoliła mu ją
potrzymać.
- A ty jesteś pewien? - dopytywała się.
- Tak - odparł stanowczo. - Ja jestem pewien.
- Twoja mama...
- Ona nie miałaby nic przeciwko temu - rzekł stanowczo.
W końcu tego nie wiem, pomyślał, ale nie potrafił przypuszczać, że jest inaczej. Matka
pragnęła, żeby znalazł sobie nową żonę. Domyślił się tego, chociaż ona nic mu nie mówiła.
Znowu ostrożnie przyciągnął do siebie Helene. Była wciąż sztywna i niechętna w jego
ramionach, ale się nie wyrywała. Kiedy pocałował ją znowu, nie cofnęła się. Serce Oi
przepełniała miłość, kiedy tulił ją do siebie.
- Czy potrzebujesz dużo czasu na zastanawianie się?
- Tego nie wiem - rzekła cicho. - Tego ja nie wiem, Oja.
Szli z powrotem po kamienistym brzegu, trzymając się za ręce. Kiedy doszli do szopy, ona
mu się wyrwała. Zniknęła, zanim się zorientował, o co chodzi. Długo stał sam, niepewny, co
właściwie czuje.
Ona się zgodzi, myślał, ocierając twarz. Dotykał warg, które ją całowały. Musi się zgodzić.
Oja nie mógłby żyć z inną kobietą. Musi ją zdobyć za wszelką cenę.
ROZDZIAŁ 16.
Oja sypiał źle. Długo przewracał się w pościeli w gorące letnie noce, nie był w stanie
odzyskać spokoju. Wciąż myślał o Helene. Marzył o niej, gdy tylko udało mu się zdrzemnąć,
i marzył o niej, nie śpiąc.
Oczywiście rozmawiali ze sobą. On starał się zostać z nią sam na sam tak często, jak to
było możliwe. Nic istotnego jednak z tego nie wynikało.
- Potrzebuję czasu, Oja - odpowiedziała Helene, kiedy zapytał ją wprost, czy się
zdecydowała.
- A ile tego czasu byś chciała? - spytał niecierpliwie, obejmując ją. - Pomyśl, co mógłbym
ci dać. Pozycja młodej gospodyni w takim dworze nie wszystkim dziewczynom się trafia.
Natychmiast pojął, że palnął straszne głupstwo. Widział to w jej czystym, szarym
spojrzeniu.
- Ja nie wyjdę za mąż za dwór - ucięła Helene krótko. - Jeśli mam wyjść za mąż, to muszę
kochać swojego narzeczonego. Żaden inny powód nie wchodzi w rachubę.
Oja zaczerwienił się, jakby go spoliczkowała.
- Ale ja przecież co innego miałem na myśli - wymamrotał, pieszcząc palcami jej włosy. -
To tylko dlatego, że i ja... jestem taki pewny, że chciałbym z tobą...
- Wcale mnie jeszcze nie znasz.
- Ale i tak jestem pewien.
Kiedy chciał przyciągnąć ją do siebie, wymknęła mu się. Cofnęła też swoją rękę.
- A nie przeszłabyś się ze mną wieczorem skrajem lasu? - spytał. - Powinniśmy ze sobą
porozmawiać, gdybyś ty... gdybyśmy my...
- Zobaczymy - odparła Helene i odrzuciła warkocz na plecy. - Teraz muszę nakarmić
ś
winie.
- Mogę ci pomóc.
- Nie, zbliża się podwieczorek - odmówiła stanowczo. - Sama dam sobie radę.
Oja stał i patrzył w ślad za nią. Piekło go w piersi. Nie układa mu się tak, jak miał
nadzieję. Myślał, że Helene od razu powie „tak". Pochodzi przecież z niezamożnej rodziny,
Oja wiedział o tym od początku. A możliwość wyjścia za mąż za bogatego człowieka była w
jego oczach czymś, czego się nie odrzuca. Mimo wszystko Helene się wahała.
Oja nie mógł tego zrozumieć. I to całe gadanie o miłości... on nie widział w tym żadnego
problemu. Nie wiedział zresztą, czy żywi dla niej miłość, czy to tylko pożądanie, nie
zastanawiał się nad tym zbyt długo. Najważniejsze, że w końcu spotkał dziewczynę, która
poruszyła w nim takie struny.
Po śmierci Herborg on też był jak martwy. I oszałamiające uczucie, które teraz w sobie
nosił, uznał za miłość, chociaż musiał przyznać rację Helene, że jej dobrze nie zna. To go
jednak nie martwiło. Martwiła go jej niepewność, zbyt przesadna, jego zdaniem.
Przez cały dzień pracy chodził niespokojny. Wyglądał tylko wieczoru, bo miał nadzieję, że
Helene pójdzie z nim na spacer. Wybiorą się na kamienisty brzeg fiordu. To jedyne miejsce,
gdzie możemy chodzić, pomyślał. Wszędzie indziej ludzie stoją w domach za firankami i
przyglądają się każdemu przechodniowi. Tam na dole nikt ich nie zobaczy.
Do spaceru jednak nie doszło. Zamiast tego przyszła matka i zapytała, czy mógłby
odwieźć Helene do domu.
- Odwieźć ją do domu? - patrzył na matkę wzburzony. - A po co ona ma jechać do domu?
- Jej ojciec poważnie zachorował. Helene musi jechać i zobaczyć, jak on się teraz czuje.
- Mam nadzieję, że nie jest śmiertelnie chory?
- Coś ty, Oja - prychnęła Mali, wpijając w niego spojrzenie. - Co się z tobą dzieje?
Czyżby dziewczyna nie miała prawa pojechać do domu, skoro jej ojciec jest chory?
Oja poczuł, że się czerwieni, spuścił wzrok.
- Pomyślałem tylko, że my też jej potrzebujemy - bąkał niepewnie. - Ale naturalnie ją
odwiozę, oczywiście.
Zaprzągł konia i przygotował bryczkę, potem stał i czekał na Helene, która biegła do niego
przez dziedziniec z małą walizeczką w ręce. Więc mimo wszystko zamierza do nas wrócić,
pomyślał z ulgą. Nie wzięła dużej walizki.
- Dziękuję, że robisz sobie kłopot i chcesz mnie odwieźć - powiedziała, ujmując jego rękę,
kiedy pomagał jej wsiąść do bryczki.
- Czy z twoim ojcem dzieje się coś złego?
- Mam nadzieję, że nie - szepnęła cicho. - Ale on niedomaga od jakiegoś czasu i teraz...
mama dzwoniła od sąsiadów - dodała wyjaśniająco. - Powiedziała, żebym przyjechała do
domu na niedzielę. Musimy się zastanowić, czy nie wezwać doktora.
- A nie masz brata, który mógłby zająć się wszystkim, kiedy twój ojciec jest chory?
- Owszem, mam jednego. Ale on się ożenił aż w Rindalen i sam ma mnóstwo zajęć we
własnym gospodarstwie. Poza tym mam jeszcze dwie młodsze siostry, które mieszkają w
domu, ale one same z mamą sobie nie poradzą, gdyby tata musiał leżeć. No i jest jeszcze Elise
- dodała. - Moja siostra, która służy w Gjelstad.
- Miejmy nadzieję, że twój tata szybko wstanie na nogi - powiedział Oja.
- Tak, bo ktoś musi prowadzić gospodarstwo... - Otarła dłonią twarz i odrzuciła warkocz
na plecy. - Nasze gospodarstwo jest małe, ale przecież i takim ktoś musi się zajmować. Jeśli
mamy z niego wyżyć - dodała.
Oja nie odpowiadał. Siedział i myślał, że może to właśnie jest ta okoliczność, na którą
czekał. Gdyby pomógł Helene finansowo, dał jej rodzinie jakąś znaczną sumę jako tak zwany
dar ślubny... bo przecież jest oczywiste, że oni potrzebują pieniędzy. To by bardzo poprawiło
sytuację jej rodziny, a wtedy...
Poklepał ją po kolanie i uśmiechnął się, dodając jej otuchy.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Helene w milczeniu skinęła głową.
Potem już się właściwie do siebie nie odzywali. Helene siedziała skulona i smutna, myślała
o swoich sprawach, Oja natomiast był podniecony i zastanawiał się nad tym, co powinien
zrobić. Najpierw muszę porozmawiać z matką, myślał. To ona mogłaby wystąpić z
propozycją pomocy finansowej. Z pewnością zechce to zrobić, Oja nie wyobrażał sobie
niczego innego. Można by to przecież nazwać zaliczką na spadek, jeśli już tak będzie trzeba.
Kiedy pomagał wysiąść Helene z bryczki, przytulił ją do siebie na moment. Uścisnął i
pocałował w policzek. A ona mu na to pozwoliła.
- Powodzenia - rzekł i pogłaskał ją po plecach.
- Dziękuję - szepnęła, spoglądając na niego swoimi szarymi oczyma. - Jeszcze raz
dziękuję, że byłeś taki miły i mnie przywiozłeś.
- No coś ty - rzekł swobodnie. - Jeszcze by tego brakowało.
- Wrócę w niedzielę wieczorem - obiecała. - Przyjadę podwodą z Gjelstad, bo oni mają
zabrać Elise. Siostra też przyjechała do domu - dodała.
- W takim razie ja cię odbiorę w Gjelstad - obiecał Oja. - Już teraz się cieszę, że cię znowu
zobaczę. W Stornes będzie bez ciebie pusto - dodał.
Helene milczała. Wzięła swoją walizeczkę i ruszyła w stronę małego gospodarstwa,
lezącego na zboczu wzgórza. Oja stał przez chwilę i patrzył w ślad za nią. Potem wskoczył do
bryczki i rozpoczął podróż do domu w bardziej optymistycznym nastroju.
Tego popołudnia odwiedził matkę w tkalni.
- A, to ty do mnie przychodzisz? - spytała zaskoczona, spoglądając na niego znad krosien.
- Czy coś się stało?
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Proszę bardzo. Czy dzieje się coś ważnego?
Mali położyła ręce na kolanach, Oi wskazała taboret stojący przy drzwiach, żeby sobie
usiadł.
- Chodzi o Helene - zaczął Oja.
Matka skinęła głową. Nie odezwała się. Siedziała tylko i pozwalała mu mówić.
- Chciałbym się z nią ożenić - wypalił Oja bez wstępów.
Chociaż Mali podejrzewała, że na coś się tam zanosi, to jednak podskoczyła, słysząc te
słowa.
- Ożenić się?
- Tak - nie czułem niczego takiego jak do niej od... odkąd Herborg... zresztą nie myślałem,
ż
e jeszcze kiedyś mi się to zdarzy, ale teraz...
- Ale ona jest u nas dopiero od dwóch miesięcy - przypomniała Mali. - Prawie jej nie
znasz, Oja.
- Myślę, że znam ją bardzo dobrze - odparł krótko.
- A co na to Helene?
Oja zaczerwienił się i niepewnie kręcił się na stołku.
- Ona... ona mówi, że potrzebuje czasu. Gada coś o miłości i takich tam sprawach. O tym,
ż
e musi być pewna.
- To brzmi bardzo rozsądnie. Małżeństwo powinno przetrwać całe życie, wiesz.
Oja szurał niespokojnie nogami. Matka jest bardziej po stronie Helene niż mojej, pomyślał.
- Chciałbym jej ofiarować ślubny dar - rzekł pospiesznie. - Pewną sumę pieniędzy. Bo oni
w domu rodziców Helene bardzo potrzebują pieniędzy, zwłaszcza teraz, kiedy jej ojciec jest
chory. Gdybym mógł jej dać...
- Nie!
Odpowiedź padła tak nagle i była tak stanowcza, że Oja podskoczył.
Mali patrzyła mu w oczy pociemniałym wzrokiem.
- Nie będziesz sobie kupował żony, Oja!
- Kupował? Ja myślałem tylko, żeby...
- Ale wtedy ona musiałaby przyjąć twoje oświadczyny, żeby ratować swoją rodzinę. Czyż
nie tak myślałeś?
Oja kręcił się niespokojnie. Owszem, tak właśnie myślał i nie widział w tym nic złego.
Matka jednak najwyraźniej się z nim nie zgadzała. Ciekawe, dlaczego tak uważa? Po prostu
nie spodziewał się, że ona tak zareaguje.
- Ja nie mam nic przeciwko temu, żebyś się ożenił z Helene - pospieszyła Mali z
wyjaśnieniami, skubiąc motek włóczki. - Ja naprawdę nie jestem przeciwko temu, Oja. Jeśli
oboje tak zadecydujecie, to macie moje błogosławieństwo. Ale nie możesz kupować żony...
nigdy! - rzekła ponuro. - W tym dworze nikt nic takiego nie zrobi. To się już raz stało i było
to o jeden raz za dużo.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Johan Stornes tak zrobił - powiedziała Mali cicho. - Ja byłam równie młoda jak Helene,
ja też pochodziłam z biednej rodziny. Mój ojciec popadł w kłopoty i wtedy... ja...
Z drżeniem wciągała powietrze do płuc. Raz po raz przecierała oczy.
- Twój ojciec szalał, żeby mnie dostać, ale ja mówiłam „nie". Nie kochałam Johana, Oja, i
powiedziałam mu to. Zasobny dwór to niewystarczający powód, żeby wychodzić za mąż,
przynajmniej dla mnie. Tutaj również chodzi o uczucia.
- No ale mimo wszystko wyszłaś za mąż - powiedział Oja cicho.
- Tak, wyszłam. Twój ojciec położył na stole pieniądze, które mogły uratować moją
rodzinę od upadku. I wtedy ja powiedziałam „tak" - przyznała Mali. - Nie byłam w stanie
postąpić inaczej. Zostałam regularnie kupiona, Oja, i to nie był dobry fundament dla naszego
małżeństwa. Czuliśmy to przez cały czas, zarówno twój ojciec, jak i ja.
- Nigdy nie kochałaś ojca? Wiem, że tak powiedziałaś, kiedy rozmawialiśmy ostatnio,
ale...
- Nie, Oja, nigdy go nie kochałam.
- No i kiedy przyszedł Cygan...
- Jo uosabiał wszystko, o czym marzyłam. To nie było właściwe, co zrobiłam, przyznaję,
ale to była miłość. Nie miałam siły się jej przeciwstawić. Tutaj we dworze nie dostawałam
niczego, jeśli chodzi o uczucia. To było... to było prawdziwe piekło.
- A kiedy ojciec się dowiedział, że Sivert nie jest jego synem?
- Tak, w końcu się tego dowiedział.
- I mimo to mogłaś tutaj zostać?
- Tak, Johan tak chciał. On uważał, że to lepsze, niż gdyby ktokolwiek miał się
dowiedzieć o tym, co zrobiłam. Uważał, że to sprawa jego honoru, na który padłby cień.
- A ja?
Mali westchnęła.
- Ciebie przecież on nigdy nie zobaczył. Byłby jednak bardzo szczęśliwy, gdyby mógł
wziąć cię w ramiona, Oja. On tak bardzo pragnął mieć syna.
- Ale umarł, zanim się urodziłem.
- Tak, na atak serca.
- Tobie musiało to bardzo odpowiadać - rzekł Oja z goryczą. - Mój ojciec zniknął, ale
zostałaś z wielkim dworem. Otrzymałaś sowitą zapłatę za piekło, w którym przyszło ci żyć,
prawda?
Mali nie odpowiedziała. Wstała i podeszła do syna, usiadła obok niego na stołku. Wzięła
jego rękę.
- Rozumiem, że ty tak to widzisz, mój Oja - powiedziała cicho. - Ale tak wiele rzeczy było
złych między twoim ojcem a mną... ja niczego takiego ci nie życzę, synu. Ale nie pozwolę ci
zrobić tego, co zamierzasz. Bo nikt nie może kupić sobie żony i potem żyć z nią szczęśliwie.
W naszym małżeństwie nie tylko ja byłam nieszczęśliwa, Oja - dodała z naciskiem. - Twój
ojciec też nie był szczęśliwym człowiekiem. Naprawdę zasłużył na lepszy los, to pewne.
Przez chwilę siedzieli bez ruchu, tuż obok siebie. Mali objęła Oję i przytuliła. Syn oparł
głowę na jej ramieniu i zaczął szlochać.
- Przecież jeszcze nic straconego, Oja - pocieszała go cicho. - Jeszcze poczujesz coś do
innej kobiety. Pomyśl o tym. A Helene... daj jej czas, Oja.
- Czas na co?
- Na poznanie ciebie. Na to, by odpowiedziała sobie na pytanie, czy cię kocha.
- A jeśli mnie nie kocha?...
- To pozwól jej wtedy odejść - rzekła Mali z naciskiem. - Bo przecież i tak nie byłbyś z
nią w takich warunkach szczęśliwy.
Oja podniósł się nieco sztywny, stał przez chwilę i patrzył na matkę.
- Możliwe, że masz rację - szepnął. - Dam jej ten czas i zobaczę, co z tego wyniknie.
- Tak zrób - poprosiła Mali. - Zrób to, mój Oja.
Po wyjściu Oi siedziała jeszcze przez chwilę sama. To straszne, myślała, jak historia
niemal zawsze zatacza kręgi i się powtarza. Jaki ojciec, taki syn!
Ujęła delikatnie krzyżyk babci Johana.
- Bądź z nim, babciu - modliła się w duchu. - Oja cię teraz potrzebuje. Bądź przy nim.
Po czym wstała i wróciła do krosien. Minęło jednak sporo czasu, zanim mogła znowu
pracować.
- No, to chyba Oja wraca z Helene - powiedziała Mali od okna. - Widzę obłok pyłu
wzbijany przez bryczkę.
- To może z jej ojcem nie jest aż tak źle - ucieszył się Havard, leżąc na tapczanie. - Skoro
Helene nie telefonowała, chciałem powiedzieć. Nie zawiadomiła, że musi dłużej zostać w
domu.
- Wyjdę im na spotkanie - postanowiła Mali.
Była bardzo niespokojna, do czego doszło między dwojgiem młodych po drodze z
Gjelstad, skąd Oja mial odebrać Helene.
Przez całą niedzielę był mało rozmowny. Chodził w milczeniu, pogrążony w myślach.
Mali to widziała. Niewiele jednak mogła zrobić, żeby mu pomóc, choć tak bardzo by chciała.
Tę sprawę syn i Helene muszą załatwić między sobą. Miała tylko nadzieję w imieniu syna, że
wszystko ułoży się dobrze. Że Helene z czasem zda sobie sprawę, iż pragnie zostać młodą
gospodynią w Stornes. Mali rozumiała, że dziewczyna się waha. Oja jest od niej sporo
starszy, ponadto ma małą córeczkę. A w końcu ona sama musiałaby porzucić marzenia o
nauce.
Mali zdjęła fartuch, powiesiła go na krześle przy drzwiach, po czym wyszła na ganek.
Bryczka zajechała na dziedziniec w wielkim pędzie. Cóż to za dzika jazda, pomyślała
gniewnie. Co ten Oja sobie myśli? Na mostku przy pralni łatwo złamać koło, kiedy ktoś
jeździ w ten sposób, przecież on dobrze o tym wie!
Wtedy odkryła, że to jakaś obca bryczka. Zatoczyła koło na dziedzińcu i zatrzymała się
przed gankiem. Wyskoczył z niej obcy mężczyzna, podając rękę młodej kobiecie. Tamta
schodziła ostrożnie i rozglądała się wokół. Obcy zwrócił się twarzą do ganku i ruszył w stronę
Mali.
Ona z trudem wciągała powietrze. Cała krew odpłynęła jej z twarzy, serce tłukło się w
piersi jak szalone. Czuła, że za chwilę zemdleje, i mocno trzymała się jednej z kolumn
podpierających ganek.
- Mali Stornes? - spytał obcy, wyciągając ręce.
- Samuel? - wyszeptała Mali zdławionym głosem. Kolana się pod nią uginały, musiała się
jeszcze mocniej chwycić kolumny, by nie upaść. - Samuel Langmo?