LAURELL K. HAMILTON
POCAŁUNEK MISTRALA
Tłumaczenie: Rissaya
Beta: Averil
www.chomikuj.pl/Rissaya
Nadszedł czas dla Meredith Gentry, by odłożyła na bok swoją pracę detektywa i
zajęła się ostatecznie swoimi obowiązkami w świecie Faerie – gdzie jej wysiłki by zajść
w ciążę, żeby zostać następczynią tronu Unseelie, wpływają na odbudowanie magii,
samego życia i królestwa istot magicznych. Mimo, że jej poszukiwania są pełne
przyjemności, cienie intryg nadal wypełniają dwór królewski… a sabotaż może czaić się
wszędzie.
Kiedy w Kopcu Unseelie odrodziły się martwe ogrody, do głosu dochodzi potężna
magia. Wujek Merry, Król Światła i Iluzji, spiskuje, by obwinić jej nieśmiertelnych
strażników o zbrodnie. Magiczne siły, które opanowała Merry i którymi włada
samodzielnie, obracają się w coś gwałtownego i niebezpiecznie nieprzewidywalnego.
Wylęgają się spiski i kontrspiski. Obmyśla się strategie i podstępy. Przeznaczenie całego
świata łączy się z pomyślnością Merry Gentry: obiektu obsesji, celu zdrady, pionka
niepewnego losu.
Rozdział 1
Śniły mi się ciepłe ciała i ciasteczka. Rozumiem seks, ale ciasteczka… Dlaczego
ciasteczka? Dlaczego nie ciasto czy mięso? Ale właśnie to moja podświadomość
wybrała na sen.
Jedliśmy siedząc w małej kuchni, w moim mieszkaniu w Los Angeles – w
mieszkaniu w którym w rzeczywistości już nie mieszkaliśmy. Mówiąc my mam na
myśli siebie, Księżniczkę Meredith, jedyną księżniczkę faerie urodzoną
kiedykolwiek na amerykańskiej ziemi, oraz ponad tuzin moich królewskich
strażników.
Poruszali się dookoła mnie, ze skórą w kolorze najciemniejszej nocy,
najbielszego śniegu, jasnych, świeżo wyrosłych liści, brązowych liści, które
opadają uschłe na leśną ziemię, tęcza mężczyzn poruszających się nago dookoła
kuchni.
W rzeczywistości kuchnia w mieszkaniu była tak mała, że ledwie mieściło
się w niej troje z nas, ale we śnie każdy szedł przez tą wąską przestrzeń pomiędzy
zlewem, kuchenką i szafkami, jakby było tu dostępne całe miejsce na świecie.
Jedliśmy ciasteczka, ponieważ przed chwilą kochaliśmy się, a to
wyczerpujące zajęcie, czy coś w tym rodzaju. Mężczyźni przesuwali się dookoła
mnie z gracją, idealnie nadzy. Kilku z tych mężczyzn nigdy nie widziałam nago.
Przesuwali się ze skórą w kolorze letniego światła słonecznego, przeźroczystego
białego kryształu, w kolorach, dla których nie miałam nazwy, kolorach, jakich nie
ma poza faerie. To powinien być dobry sen, ale nie był. Wiedziałam, że coś było
źle, czułam to uczucie niepokoju, które doświadczasz w snach, kiedy wiesz, że
szczęśliwe znaki są tylko przebraniem, iluzją, która ma ukryć nadchodzącą
brzydotę.
Talerz ciasteczek był tak nieszkodliwy, tak pospolity, że aż mnie to martwiło.
Starałam się przyciągnąć do siebie uwagę mężczyzn, dotykając ich ciał,
przytrzymując je, ale każdy z nich po kolei brał ciasteczko i gryzł je, jakby mnie
tam nie było.
Galen, z jego bladą, bladozieloną skórą i zieleńszymi oczami, ugryzł
ciasteczko i coś trysnęło z jednej strony. Coś gęstego i ciemnego. Ciemny płyn
spływał kroplami po krańcu jego stworzonych do pocałunku ust, opadając na
biały blat szafek. Pojedyncza kropla rozprysła się i była czerwona, tak czerwona,
tak świeża. Ciasteczka krwawiły.
Wytrąciłam je z ręki Galena. Porwałam tacę starając się powstrzymać
mężczyzn od dalszego jedzenia. Taca była pełna krwi. Krew spłynęła przez kraj
tacy, plamiąc moje ręce. Rzuciłam tacę, która rozbiła się, mężczyźni pochylili się,
jakby chcieli jeść z podłogi i potłuczonego szkła. Odepchnęłam ich krzycząc: Nie!
Doyle spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami i powiedział: Ale to
wszystko co mieliśmy do jedzenia od tak dawna.
Sen zmienił się, tak jak robią to sny. Stałam na otwartym polu, które w dali
otaczały drzewa. Za drzewami widać było wzgórze, widoczne w bladości
oświetlonej księżycem zimowej nocy. Śnieg leżał na ziemi jak gładki koc. Stałam
po kostki w głębokim śniegu. Miałam na sobie luźną, szeroką togę, tak białą jak
śnieg. Miałam nagie ramiona w tę zimną noc. Powinnam zamarzać, ale tak nie
było. To był sen, tylko sen.
Wtem zdałam sobie sprawę, że jest coś pośrodku polanki. To było zwierzę,
małe, białe zwierzę i pomyślałam to dlatego go nie widziałam, był biały, bielszy niż
śnieg. Bielszy niż moja toga, bielszy niż moja skóra, tak biały, że wydawał się
lśnić.
Zwierzę podniosło głowę, wąchając powietrze. To była mała świnia, ale jej
pysk był dłuższy, a nogi wyższe, niż u jakiejkolwiek świni, jaką widziałam.
Chociaż stała pośrodku śnieżnego pola, nie było żadnych śladów na śniegu,
żadnego sposobu, żeby warchlaczek przeszedł przez środek polany. Jakby zwierzę
po prostu się pojawiło.
Spojrzałam na okrąg drzew, tylko przez moment, a kiedy znów zwróciłam
wzrok na warchlaka, był większy. Setki funtów cięższy i sięgał mi ponad kolana.
Nie odwracałam znów wzroku, ale świnia znów stała się większa. Ramiona miała
tak długie, jak mój obwód w pasie, długie, szerokie i puszyste. Nigdy wcześniej nie
widziałam takiej futrzastej świni, jakby miała na sobie gruby, zimowy płaszcz. To
futro wyglądało na całkowicie zwierzęce. Podniósł tą dziwnie długopyską twarz w
moją stronę, widziałam kły wyglądające z jego ust, małe, zakrzywione kły. W
chwili, kiedy je zobaczyłam, blask zwierzęcej kości na śnieżnym świetle, inny
szept trwogi przepłynął przeze mnie.
Powinnam opuścić to miejsce, pomyślałam. Odwróciłam się, żeby odejść
przez okrąg drzew. Krąg drzew wyglądał teraz na zbyt regularny, na za dobrze
zaplanowany, żeby być przypadkowym.
Za mną stała kobieta, tak blisko, że kiedy wiatr wiał przez martwe drzewa,
jej peleryna z kapturem ocierała się rąbkiem o moją togę. Ułożyłam wargi by
zapytać, Kto? Ale nie dokończyłam słowa. Wyciągnęła rękę, pomarszczoną i
zabarwioną przez wiek. Narosła we mnie mocna wiedza, mądrość rozważeń wielu
długich, zimowych nocy. Był tu ktoś, kto posiadał wiedzę całego życia, nie, kilku
żywotów.
Starowinka, wiedźma, była szkalowana jako brzydka i słaba. Ale nie
spodziewaliśmy się po Bogini, że będzie prawdziwą starowinką i to nie było to, co
widziałam. Uśmiechnęła się do mnie, a ten uśmiech niósł ciepło, którego zawsze
potrzebowaliśmy. To był uśmiech, który niósł w sobie tysiące pogawędek przy
ognisku, setki tuziny pytań zadanych i odpowiedzianych. Wiedzy zebranej i
zapamiętanej podczas niekończącego się życia. Nie było nic, czego by nie
wiedziała, gdybym tylko mogła wymyśleć pytanie, które mogłabym zadać.
Wzięłam jej rękę, na której skóra była tak delikatna, jak u dziecka. Była
pomarszczona, ale gładkość nie zawsze jest najlepsza, w wieku jest piękno,
którego młodzi nie znają.
Trzymałam rękę starowinki i poczułam bezpieczeństwo, całkowite i zupełne
bezpieczeństwo, jakby nic, nigdy nie mogło naruszyć tego poczucia cichego
spokoju. Uśmiechnęła się do mnie, reszta jej twarzy ginęła w cieniu jej kaptura.
Wyciągnęła swoją rękę z mojej, starałam się ją przytrzymać, ale potrząsnęła głową
i powiedziała, chociaż jej usta się nie poruszały: Masz pracę do wykonania.
- Nie rozumiem – powiedziałam, a mój oddech unosił się mgiełką w zimnej
nocy, chociaż jej tak nie robił.
- Daj im inne jedzenie do zjedzenia.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie rozumiem.
- Odwróć się – powiedziała, a tym razem jej usta poruszyły się, ale nadal jej
oddech nie barwił nocy. Wydawało się, że mówiła, ale nie oddychała, lub jakby jej
oddech był tak zimny jak zimowa noc. Starałam się przypomnieć sobie, czy jej
ręka była ciepła, czy zimna, ale nie mogłam. Wszystko, co pamiętałam, to
poczucie spokoju i słuszności. – Odwróć się – powiedziała znów i tym razem
posłuchałam.
Biały byk stał na środku polany – przynajmniej na to wyglądał na pierwszy
rzut oka. Jego ramiona stały się tak wysokie, jak ja byłam wysoka. Musiał mieć
więcej niż dziewięć stóp
1
długości. Jego ramiona były ogromnie szerokie, pokryte
muskułami wyginającymi się za jego pochyloną głową. Podniósł ją, ujawniając
pysk wypełniony długimi, ostrymi kłami. To nie był byk, ale ogromny dzik, to, co
zaczęło się od małej świnki. Kły, jak ostrza z kości słoniowej, lśniły, jakby patrzyły
na mnie.
Spojrzałam do tyłu, ale wiedziałam, że starowinka odeszła. Byłam sama w
zimowej nocy. No dobrze, może nie tak sama, jak chciałam być. Spojrzałam do
tyłu i zorientowałam się, że olbrzymi dzik nadal tam stoi, nadal patrzy na mnie.
Teraz śnieg pod moimi nagimi nogami był zimny. Moje ramiona pokryła gęsia
skórka i nie byłam pewna, czy drżę z zimna, czy ze strachu.
Zauważyłam teraz na dziku białe, grube włosy. Nadal wyglądały tak miękko.
Ale jego ogon odstawał wyprostowany od ciała, a swój długi pysk wyciągnął ku
niebu. Kiedy oddychał, jego oddech zamieniał się w mgiełkę w powietrzu. To było
1
Ok. 2,74 m
złe. To znaczyło, że był rzeczywisty, w każdym razie wystarczająco rzeczywisty, by
mnie skrzywdzić.
Stałam tak nieruchomo, jak tylko mogłam. Nie wydaje mi się, żebym
poruszyła się chociaż trochę, ale nagle zaatakował. Śnieg trysnął spod jego kopyt,
kiedy ruszył na mnie.
To było jak obserwowanie jakiejś ogromnej maszyny staczającej się w dół.
Był za wielki, by być rzeczywisty, za wielki, żeby to było możliwe. Nie miałam
broni. Odwróciłam się i pobiegłam.
Słyszałam dzika za sobą. Jego kopyta ślizgały się po zamarzniętej ziemi.
Dobiegł mnie dźwięk, który był niemalże krzykiem. Obejrzałam się, nic nie
mogłam na to poradzić. Moje nogi zaplątały się w togę i upadłam. Przetoczyłam
się po śniegu, starając się stanąć na nogi, ale toga owinęła mi się dookoła nóg.
Nie mogłam się uwolnić. Nie mogłam stanąć. Nie mogłam biec.
Dzik był prawie na mnie. Jego oddech zamieniał się w obłok. Rozrzucał
śnieg dookoła nóg, kawałki zamarzniętej ziemi odrzucane były razem z całą tą
bielą. To była jedna z tych niekończących się chwil, kiedy czas zatrzymuje się, a
ty patrzysz jak śmierć podchodzi do ciebie. Biały dzik, biały śnieg, białe kły, całe
błyszczące w świetle księżyca, poza czarną ziemią, która psuła bezkresną biel
ciemnymi bliznami. Dzik znów wydał z siebie ten okropny, krzyczący kwik.
Ta gruba zimowa sierść wyglądała na tak delikatną. Będzie wyglądał
delikatnie, kiedy przeszyje mnie śmiertelnie i wdepta w śnieg!
Sięgnęłam za siebie, czując konar drzewa, cokolwiek, by wyciągnąć się ze
śniegu. Coś dotknęło mojej ręki i chwyciłam to. Ciernie przecięły moją rękę.
Winorośl
pokryta
cierniami
wypełniała
przestrzeń
pomiędzy
drzewami.
Wykorzystałam winorośl, by podciągnąć się na nogi. Ciernie wbiły się w moje ręce,
moje nogi, ale tylko tego mogłam się chwycić. Dzik był tak blisko, że mogłam
poczuć jego zapach, ostry i cierpki w zimnym powietrzu. Nie chciałam umierać
leżąc na śniegu.
Krwawiłam przez ciernie, splamiłam białą togę krwią, śnieg w ciągu minuty
pokrył się karmazynowymi kroplami. Winorośl poruszyła się pod moją ręką jak
coś bardziej żywego niż roślina. Poczułam oddech dzika jak gorąco na moich
plecach, a cierniowa winorośl otworzyła się jak drzwi. Świat wydawał się obracać,
a kiedy znów mogłam widzieć, żeby upewnić się, gdzie znów się znalazłam, stałam
po drugiej stronie cierni. Biały dzik uderzył w winorośl mocno i szybko, jakby
spodziewał się rozerwać ją na wylot. Przez chwilę myślałam, że tak zrobi, potem,
kiedy uderzył w ciernie, zwolnił. Przestał uderzać, zaczął ciąć winorośl wielkim
pyskiem i kłami. Tak mógł się przedrzeć, stratować nogami, ale jego biała sierść
była przyozdobiona cienkimi krwawymi zadrapaniami. Mógł się przedrzeć, ale
ciernie go raniły.
Nigdy nie używałam własnej magii we śnie czy wizji, tak jak robiłam to w
życiu. Ale teraz miałam magię. Dzierżyłam rękę krwi. Wyciągnęłam moją rękę w
kierunku dzika i pomyślałam, Krwaw. Sprawiłam, że te wszystkie małe
zadrapania zaczęły krwawić. Ale bestia nadal walczyła, żeby przedrzeć się przez
ciernie. Winorośl odrywała się od ziemi. Pomyślałam Więcej. Zacisnęłam rękę w
pięść, ale kiedy ją otworzyłam, zadrapania rozszerzyły się. Setki czerwonych ust,
rozszerzających białą skórę. Krew płynęła w dół po boku i teraz kwik nie był
krzykiem złości, czy wyzwania. Był kwikiem bólu.
Winorośl sama zacisnęła się dookoła dzika. Jego nogi wykrzywiły się, a
winorośl związała go na zamarzniętej ziemi. To nie był już dłużej biały dzik, ale
czerwony. Czerwony od krwi.
W ręce miałam nóż. To było lśniące, białe ostrze, które świeciło jak gwiazda.
Wiedziałam, co powinnam zrobić. Przeszłam przez spryskany krwią śnieg. Dzik
zwrócił oczy na mnie, ale wiedziałam, że jeżeli mógłby, nawet teraz zabiłby mnie.
Wbiłam nóż w jego gardło, a kiedy ostrze wyszło, krew trysnęła na śnieg,
ponad moją togę, na moją skórę. Krew była gorąca. Karmazynowa fontanna
gorąca i życia.
Krew rozpuściła śnieg aż do żyznej, czarnej ziemi. Z ziemi wyszedł mały
warchlaczek, ale tym razem nie biały, ale brązowawy ze złotymi paskami. Był
ubarwiony jak jelonek. Warchlaczek zapłakał, ale wiedziałam, że nikt nie odpowie.
Schyliłam się i wzięłam go na ręce, jak szczeniaczka. Był taki ciepły, taki
żywy. Owinęłam nas oboje w pelerynę z kapturem, którą miałam teraz na sobie.
Moja toga była teraz czarna, nie czarna od krwi, ale po prostu czarna.
Warchlaczek usadowił się w delikatnym, ciepłym ubraniu. Miałam na sobie buty
ocieplane futerkiem, delikatne i ciepłe. W ręce nadal miałam nóż, ale był czysty,
jakby krew wypaliła się.
Poczułam zapach róż. Odwróciłam się i zorientowałam się, że ciało białego
dzika zniknęło. Ciernista winorośl pokryła się zielonymi liśćmi i kwiatami. Kwiaty
były białe i różowe, od bladoróżowego do ciemnego, łososiowego. Niektóre róże
były ciemnoróżowe, prawie purpurowe.
Wspaniały słodki zapach dzikich róż wypełniał powietrze. Martwe drzewa w
kręgu już nie były dłużej martwe, ale kiedy patrzyłam na nie, zaczęły wypuszczać
liście i pączki. Od ciała dzika i rozlanej krwi rozciągała się ziemia pokryta
roztopami.
Malutki warchlaczek był coraz cięższy. Spojrzałam w dół i zorientowałam
się, że jest dwa razy większy. Położyłam go na roztapiający się śnieg i tak jak dzik
stawał się cięższy, teraz rósł warchlaczek. Znów. Nie widziałam zmiany, ale jak
kwiaty rozwijają się niedostrzegalnie, tak on również zmieniał się.
Zaczęłam iść przez śnieg, a szybko rosnący dzik szedł za mną jak posłuszny
pies. Szliśmy przez roztapiający się śnieg, a życie wracało na ziemię. Dzik stracił
dziecięce paski i wyrósł czarny i szeroki w ramionach, jak ja w pasie, i nadal rósł.
Dotknęłam jego pleców, a jego sierść nie była miękka, ale szorstka. Dotknęłam
jego boku i skulił się obok mnie. Szliśmy przez ziemię, a gdzie przeszliśmy, świat
stawał się zielony.
Doszliśmy do szczytu małego wzgórza, którego podstawą były kamienie,
szare i zimne w rozjaśniającym się świetle. Nadchodził świt, pojawiając się jak
karmazynowa rana na wschodnim krańcu nieba. Słońce powracało we krwi i
umierało we krwi.
Dzik miał teraz kły, małe i zakrzywione, ale się nie bałam. Trącał nosem
moją dłoń, a jego pysk był miększy i bardziej zwinny, bardziej jak wielki palec, niż
jakikolwiek ryjek dzika, jaki kiedykolwiek dotykałam. Wydał dźwięk, który
pozwalał domyśleć się, że to przyjemne. To sprawiło, że się uśmiechnęłam. Potem
odwrócił się i zbiegł w dół drugiego zbocza wzgórza, a jego ogon sterczał za nim
jak flaga. Tam, gdzie uderzyły jego kopyta, ziemia tryskała zielenią.
Obok mnie na wzgórzu stała postać w todze, ale to nie była postać szaro
odzianej starowinki, jaką Bogini była w zimie. To była męska postać, wyższa niż
ja, szeroka w ramionach, z naciągniętym kapturem, tak czarnym jak dzik, który
stawał się coraz mniejszy w oddali.
Bóg wyciągnął rękę, a w niej miał róg. Zakrzywiony kieł wielkiego dzika. Kieł
biały i świeży, nadal zakrwawiony, jakby przed chwilą odciął go białemu dzikowi.
Ale kiedy ruszyłam w jego stronę, róg stał się czysty i lśniący, jakby używany od
wielu lat, jakby wiele rąk go dotknęło. Róg nie był już dłużej biały, ale w kolorze
bursztynu, którego nabiera z wiekiem. Tuż zanim go dotknęłam, zorientowałam
się, że róg wymodelował się w złoto, uformowane w kielich.
Położyłam rękę po jego drugiej stronie i zobaczyłam, że ręce Boga były
czarne, jak jego peleryna, ale wiedziałam, że to nie mój Doyle, moja Ciemność. On
był Bogiem. Spojrzałam pod jego kaptur i zobaczyłam przez chwilę głowę dzika,
potem zobaczyłam ludzkie usta, które uśmiechnęły się do mnie. Jego twarz, jak
twarz Bogini, była ukryta w cieniu, twarz bóstwa zawsze była tajemnicą.
Owinął moje ręce dookoła gładkiego kielicha z rogu, rzeźbionego złotem,
prawie delikatnego pod moimi palcami. Przycisnął moje ręce do kielicha.
Zastawiałam się, gdzie zniknął biały nóż.
Głęboki głos nie był głosem konkretnego mężczyzny, ale każdego mężczyzny.
- Oto gdzie należy – Nóż pojawił się w kielichu, ostrzem w dół i znów był
błyszczący, jakby gwiazda upadła do kielicha ze złota i rogu. – Pij i bądź
szczęśliwa – zaśmiał się ze swojego własnego kalamburu
2
. Podniósł lśniący kielich
do moich ust i zniknął, pozostawiając tylko ciepły dźwięk swojego śmiechu.
Wypiłam z rogu i zorientowałam się, że słodszego napoju nigdy nie piłam,
był gęsty od miodu i ciepły, jakby samo gorąco lata prześlizgnęło się przez mój
język, pieszcząc moje gardło. Przełknęłam i poczułam, że był bardziej wyskokowy,
niż jakikolwiek zwykły alkoholowy koktajl.
Moc jest najbardziej wyskokowym drinkiem ze wszystkich.
2
Gra słów: Merry po angielsku jest zdrobnieniem imienia Meredith, a także znaczy „szczęśliwy”. Powiedział
„Drink and be merry”, co może znaczyć „pij i bądź szczęśliwa”, lub „Pij i bądź Merry” (np. bądź kimś kto
należy
do Merry)
Rozdział 2
Obudziłam się otoczona kręgiem twarzy, w łóżku, które nie było moje.
Twarze w kolorze najciemniejszej nocy, najbielszego śniegu, bladej zieleni
młodych liści, złota słonecznego światła, brązowych liści szeleszczących pod
stopami, które użyźnią ziemię. Ale nie było bladej skóry, która zawierała w sobie
wszystkie kolory brylantowego kryształu, jakby diament wyrzeźbiony jak ciało.
Zamrugałam patrząc na nich o zastanawiałam się, pamiętając o swoim śnie, gdzie
były ciasteczka?
Rozległ się głos Doyle’a, głęboki i gruby, jakby dochodził do mnie z dużej
odległości.
- Księżniczko Meredith, dobrze się czujesz?
Usiadłam naga, w łóżku z czarnymi, jedwabnymi prześcieradłami, zimnymi
przy mojej skórze. Królowa ulokowała nas na noc w swoim pokoju. Prawdziwe
futro, delikatne i prawie żywe, dotykało mojego biodra. Futro poruszyło się i
wyjrzała spod niego twarz Kitto. Jego wielkie niebieskie oczy dominowały na jego
twarzy i nie miały w sobie białego. Kolor był jak u Seelie sidhe, ale same oczy były
goblińskie. Był dzieckiem ostatniej wielkiej wojny pomiędzy gobelinami, a sidhe.
Jego blade, idealne ciało miało ledwie cztery stopy wzrostu, delikatny mężczyzna,
tylko on spośród moich mężczyzn był niższy niż ja. Wyglądał dziecięco, przytulony
do futra, otaczającego jego twarz jak u jakiegoś cherubinka na walentynkowej
kartce. Urodził się tysiąc lat wcześniej, nim chrześcijaństwo pojawiło się na
świecie. Był częścią mojego sojuszu z goblinami. Byli moimi sojusznikami,
ponieważ dzielił ze mną łóżko.
Jego ręka odnalazła moje ramię, przesunął dłonią po mojej skórze, starając
się pocieszyć mnie w sposób, w jaki postępujemy, kiedy się denerwujemy. Nie
podobało mu się, że patrzę na niego nic nie mówiąc. Przyturlał się bliżej mnie,
moc Bogini i Boga z mojego snu ześlizgnęła się na jego skórę. Twarze piętnastu
mężczyzn stojących w kole dookoła łóżka pokazały jasno, że oni również coś
poczuli.
Doyle powtórzył swoje pytanie.
- Księżniczko Meredith, dobrze się czujesz?
Spojrzałam na mojego kapitana straży, mojego kochanka, jego twarz była
czarna jak peleryna, jaką miałam w wizji, czy jak futro dzika, który biegł przez
śnieg i sprowadził wiosnę z powrotem na ziemię. Musiałam zamknąć oczy i
głęboko odetchnęłam, starając się pozbyć ostatnich pozostałości wizji i snu.
Starałam się być tutaj i teraz.
Wyciągnęłam ręce spod plątaniny prześcieradeł. W swojej prawej ręce
miałam kielich uformowany z rogu, ze starego i pożółkłego rogu, oprawionego w
złoto. Wyryto w nim symbole, które tylko kilkoro w faerie mogło teraz odczytać. W
lewej ręce spodziewałam się znaleźć biały nóż, ale nie było go tam. Moja lewa ręka
była pusta. Wpatrywałam się w nią przez chwilę, potem chwyciłam kielich obiema
rękami.
- Mój Boże – wyszeptał Rhys, chociaż jego szept był dziwnie głośny.
- Tak – odrzekł Doyle - to dokładnie tym jest.
- Co powiedział, kiedy dawał ci rogowy kielich? – to Abe zapytał. Abe, o
włosach w paskach różnych odcieni, jasnoszarym, ciemnoszarym, czarnym i
białym, idealne kosmyki w różnych kolorach. Jego oczy były o kilka odcieni
ciemniejsze niż większość ludzkich oczu, ale wyglądały inaczej, były
nierzeczywiste. Gdyby ubrać go jak nowoczesnego Gotha, byłby przebojem
niejednej sceny klubowej.
Jego oczy były dziwnie poważne. Był pijakiem i pośmiewiskiem dworu przez
więcej lat, niż mogłam spamiętać. Ale teraz zupełnie inna osoba spoglądała z jego
twarzy, przelotnie można było zobaczyć, kim kiedyś był. Kimś, kto pomyślał,
zanim przemówił. Kimś, kto miał inne zajęcia, niż tylko wypić tak szybko i tak
często, jak tylko mógł.
Abe przełknął głośno i zapytał znów.
- Co powiedział?
Tym razem odpowiedziałam.
- Pij i bądź szczęśliwa.
Abe uśmiechnął się, smutno z cierpieniem.
- To podobne do niego.
- Do kogo? – zapytałam.
- Ten kielich był kiedyś mój. To mój symbol.
Podpełzłam do brzegu łóżka i klęknęłam na nim. Wyciągnęłam kielich w jego
stronę, trzymając go w obu rękach.
- Pij i bądź szczęśliwy, Abeloec.
Potrząsnął głową.
- Nie zasługuję na względy Boga, Księżniczko. Nie zasługuję na niczyje
względy.
Nagle wiedziałam, nie z wizji, po prostu nagle posiadałam wiedzę.
- Nie zostałeś wygnany z Dworu Seelie za uwiedzenie niewłaściwej kobiety,
jak wszyscy wierzą. Zostałeś wygnany, ponieważ straciłeś swoją moc. Więc kiedy
nie mogłeś już dłużej uszczęśliwiać dworzan piciem i hulanką, Taranis wykopał
cię ze złotego dworu.
W jednym jego oku pojawiła się łza, zatrzymując się na krawędzi. Abeloec
stał tam, prosty i dumny w taki sposób, jakiego nigdy u niego nie widziałam.
Nigdy nie widziałam go trzeźwego, jakim wydawał się być teraz. Zazwyczaj pił do
nieprzytomności, ale ponieważ był nieśmiertelnym sidhe, oznaczało to, że żadne
narkotyki, żaden alkohol nigdy naprawdę nie pomogły mu odnaleźć zapomnienia.
Mógł był otumaniony, ale nigdy tak naprawdę nie poznał odurzenia żadnym
narkotykiem.
W końcu skinął głową i to wystarczyło, żeby łza spłynęła po jego policzku.
Złapałam tę łzę krawędzią rogowego kielicha. Ta maleńka kropelka wydawała się
spływać do wnętrza kielicha szybciej, niż mogła tego dokonać grawitacja. Nie
widziałam, czy inni zauważyli, co się stało, ale Abe i ja patrzeliśmy, jak łza spływa
od brzegu do dna kielicha. Łza prześliznęła się po krzywiźnie i nagle do góry
wypływał płyn, bulgocząc jak źródło w ciemnej, wewnętrznej krzywiźnie kielicha.
Ciemnozłoty płyn wypełniał kielich aż po brzegi, pachniał miodem i
jagodami, a ostry zapach alkoholu wypełnił pokój.
Ręce Abe objęły moje w taki sam sposób, w jaki ja trzymałam kielich w
mojej wizji z Bogiem. Podniosłam go i usta Abeloec’a dotknęły brzegu.
- Pij i bądź szczęśliwy. Pij i bądź mój. – Powiedziałam.
Zawahał się, zanim wypił i patrzyłam na inteligencję, jakiej nigdy nie
wiedziałam wcześniej w tych szarych oczach. Przemówił z ustami dotykającymi
brzegu kielicha. Chciał wypić. Mogłam poczuć niecierpliwe drżenie w jego rękach,
które pokrywały moje.
- Należałem kiedyś do króla. A kiedy nie byłem już dłużej błaznem na jego
dworze, wyrzucił mnie – drżenie jego rąk zelżało, jakby z każdym słowem
odzyskiwał stabilność. – Kiedyś należałem do królowej. Nienawidziła mnie,
zawsze. I upewniła się, swoimi słowami i czynami, że wiem, jak bardzo mnie
nienawidzi – jego ręce były ciepłe i mocne, oparte o moje. Jego oczy były poważne,
ciemnoszare, grafitowoszare, z cieniem czerni gdzieś w środku. – Nigdy nie
należałem do księżniczki, ale boję się ciebie. Boję się tego, co mi zrobisz. Co
pozwolisz, żeby zrobili mi inni. Boję się to wypić i związać siebie z twoim losem.
Potrząsnęłam głową, ale nie straciłam kontaktu z jego oczami.
- Nie związuję ciebie ze swoim losem, Abeloec, ani też siebie do twojego.
Jedynie mówię, napij się mocy, którą kiedyś dzierżyłeś. Bądź tym, czym byłeś
kiedyś. To, co ci daję, to nie mój dar. Ten kielich należał do Boga, Małżonka. Dał
go mnie i poprosił, żebym podzieliła się z tobą.
- Mówił o mnie?
- Nie, nie dokładnie, ale poprosił, żebym podzieliła się z innymi. Bogini
powiedziała mi, żebym dała wam coś innego do jedzenia – zmarszczyłam brwi,
niepewna jak wytłumaczyć wszystko, co widziałam, lub zrobiłam. Wizja zawsze
wydaje się być bardziej sensowna w twojej głowie niż na języku.
Starałam się ubrać w słowa to, co czułam w sercu.
- Pierwszy napój jest twój, ale nie ostatni. Pij i zobaczymy, co się zdarzy.
- Boję się – wyszeptał.
- Bój się, ale wypij, Abeloec.
- Nie myślisz o mnie gorzej, dlatego, że się boję?
- Tylko ci, którzy nigdy nie zaznali strachu, myślą gorzej o innych, którzy się
boją. Szczerze mówiąc, myślę, że ten, kto nigdy nie bał się czegokolwiek w życiu,
jest kłamcą, lub nie ma wyobraźni.
To sprawiło, że uśmiechnął się, a potem zaśmiał. W tym śmiechu słyszałam
echo Boga. Jakaś część starej boskości Abeloeca zachowała się w tym kielichu
przez wieki. Jakiś cień jego dawnej mocy czekał i czuwał. Czekał na kogoś, kto
mógł odnaleźć drogę przez wizję na wzgórze, na brzegu zimy i wiosny, na krańcu
ciemności i świata, w miejscu pomiędzy, gdzie śmiertelny i nieśmiertelny może się
dotknąć.
Jego śmiech sprawił, że się uśmiechnęłam, w odpowiedzi chichoty przeszły
przez pokój. To był zaraźliwy rodzaj śmiechu. Śmiał się, a ty musiałaś śmiać się z
nim.
- Tylko trzymałeś kielich w dłoni – powiedział Rhys – a twój śmiech sprawił,
że uśmiechnąłem się. Nie byłeś tak zabawny od wieków – odwrócił swoją
chłopięco przystojną twarz do nas, blizny pokrywały miejsce, gdzie powinno być
jego drugie trójkolorowe oko. – Pij i zobaczymy, czy staniesz się tym, kim byłeś.
Lub nie pij i pozostań cieniem i pośmiewiskiem.
- Kiepski dowcip – odrzekł Abeloec.
Rhys skinął głową i podszedł bliżej do nas. Jego białe loki opadały do pasa.
Otaczały
najbardziej
umięśnione
ciało
ze
wszystkich
strażników.
Był
równocześnie najniższym z nich, sidhe pełnej krwi, który miał tylko sześć stóp,
coś niespotykanego. – Co masz do stracenia?
- Musiałbym znów próbować. Musiałoby mi znów zależeć – powiedział Abe.
Spojrzał na Rhysa z takim skupieniem, z jakim patrzył na mnie, jakby to, co
mówimy, znaczyło wszystko.
- Jeżeli chcesz odczołgać się do następnej butelki, czy następnej torebeczki
proszku, zrób to. Odsuń się od kielicha i pozwól wypić komuś innemu –
powiedział Rhys.
Ból przemknął przez twarz Abeloeca.
- To jest moje. Jest częścią tego, czym byłem.
- Bóg nie wymienił twojego imienia, Abe – powiedział Rhys. – Powiedział jej,
by podzieliła się, ale nie powiedział z kim.
- Ale to jest moje.
- Tylko jeżeli to weźmiesz – stwierdził Rhys, a jego głos był niski i czysty, w
jakiś sposób delikatny, jakby rozumiał bardziej, dlaczego Abe się boi.
- Jest mój – znów powtórzył Abe.
- Więc pij – powiedział Rhys, - pij i bądź szczęśliwy.
- Pij i bądź przeklęty – dodał Abeloec.
Rhys dotknął jego ramienia.
- Nie, Abe, powiedz to i zrób, co możesz, żeby w to uwierzyć. Pij i bądź
szczęśliwy. Widziałem więcej z nas, którzy doszli do swoich mocy, niż ty widziałeś.
Postawa ma na to wpływ, lub może mieć.
Abeloec zaczął odsuwać się od kielicha, ale zeszłam z łóżka i podeszłam, by
stanąć przed nim.
- Wszystko, czegokolwiek nauczyłeś się tym długim smutnym czasie,
pozostanie z tobą. Ale ty nadal będziesz sobą. Będziesz tym, kim byłeś, tylko
starszy i mądrzejszy. Mądrość wiele kosztuje i nie należy tego żałować.
Spojrzał na mnie na dół, swoimi oczami, ciemnymi i idealnie szarymi.
- Prosisz mnie, żebym wypił.
Potrząsnęłam głową.
- Nie. To musi być twój wybór.
- Nie rozkażesz mi tego?
Znów potrząsnęłam głową.
- Księżniczka ma bardzo amerykańskie wyobrażenie wolnej woli – powiedział
Rhys.
- Przyjmuję to jako komplement – odrzekłam.
- Ale… - powiedział miękko Abe.
- Tak – stwierdził Rhys – to znaczy, że wszystko zależy od ciebie. Twój
wybór. Twój los. Wszystko w twoich rękach. Jak mówią, wystarczy liny, żeby się
powiesić.
- Lub się ocalić – wtrącił się Doyle i podszedł, by stanąć po drugiej stronie,
jak wysoka ciemność obok bieli Rhysa. Abeloec i ja staliśmy z bielą po jednej
stronie, czerń po drugiej. Rhys był kiedyś Cromm Cruach, bogiem śmierci i życia.
Doyle był głównym zabójcą królowej, ale kiedyś był Nodons
3
, bogiem uzdrawiania.
Staliśmy pomiędzy nimi i kiedy spojrzałam na Abeloeca, coś poruszyło się w jego
oczach, jakiś cień osoby, którą przelotnie ujrzałam na wzgórzu, pod kapturem
peleryny.
Abeloec wziął kielich, biorąc razem z nim moje ręce. Razem trzymaliśmy
kielich, a on pochylił głowę. Jego wargi zawahały się na chwilę nad krawędzią
gładkiego rogu, potem wypił.
Odsunął ręce od kielicha, zanim upadł na kolana, więc tylko moje dłonie
trzymały kielich. Wypił jednym długim łykiem.
Nadal klęcząc puścił kielich i odchylił głowę do tyłu, zamykając oczy. Jego
ciało odchyliło się, aż położył się w kałuży swoich własnych paskowanych włosów,
z kolanami nadal zgiętymi pod siebie. Leżał przez chwilę nieruchomo, bardzo
nieruchomo, tak że
zaczęłam się bać o niego. Czekałam, aż jego pierś będzie
podnosić się i opadać. Patrzyłam, czy oddycha, ale tego nie robił.
Leżał jak ktoś śpiący, poza dziwnym kątem, pod którym zginały się jego
nogi, nikt tak nie śpi. Jego twarz była gładka i zorientowałam się, że Abe był
jedynym z kilku sidhe, którzy mieli na stałe małe zmarszczki dookoła oczu i ust.
Wygładziły się, kiedy spał, o ile to był sen.
Uklęknęłam obok niego, trzymając kielich nadal w rękach. Pochyliłam się
nad nim i dotknęłam jego policzka. Nie poruszył się. Położyłam rękę na jego
policzku i wyszeptałam.
- Abeloec.
Jego oczy otworzyły się szeroko. Spojrzał na mnie. Westchnęłam delikatnie.
Chwycił mój nadgarstek na swoim policzku, a drugą rękę owinął dookoła mojego
pasa. Usiadł, czy klęknął, jednym potężnym ruchem, ze mną w ramionach.
Zaśmiał się, a to nie było wyłącznie echo tego śmiechu, który słyszałam w wizji.
Śmiech wypełnił pokój, a inni mężczyźni zaśmiali się z nim. W pokoju zabrzmiał
szczęśliwy męski śmiech.
Zaśmiałam się więc z nimi. To było niemożliwe, nie śmiać się z czystej
radości na jego twarzy, tak blisko mojej. Pochylił się, zmniejszając te ostatnie cale
3
Nodons - bóstwo lecznicze, jego psy również posiadały zdolności leczenia, za pomocą lizania ran.
pomiędzy naszymi wargami. Wiedziałam, że zamierza mnie pocałować i chciałam
tego. Chciałam poczuć ten śmiech wewnątrz mnie.
Jego wargi przycisnęły się do moich. Głośny szloch przeszedł pomiędzy
mężczyznami, szczęśliwymi i rozbawionymi. Jego język polizał moje wargi i
otworzyłam dla niego usta. Szedł do moich ust i nagle mogłam posmakować
miodu, owoców i słodu. To nie był tylko jego symbol. To on był kielichem czy
naczyniem. Jego język przesuwał się we mnie, aż otwarłam usta szeroko i
zassałam. To było jak łyk gęstego, złotego, miodowego słodu. Był alkoholowym
kielichem.
Leżałam na podłodze z nim na mnie, ale był za wysoki, by całować mnie
głęboko i równocześnie przyciskać się do mojego nagiego ciała. Pod nami było
futro położone na kamiennej podłodze. Łaskotało moją skórę, wspomagając każdy
ruch, który dzięki niemu stawał się czymś więcej, jakby futro pomagało mnie
pieścić.
Nasza skóra zaczęła lśnić, jakbyśmy połknęli księżyc w pełni i jego światło
lśniło przez naszą skórę. Białe pasma w jego włosach lśniły bladoniebieskim
blaskiem. Jego grafitowoszare oczy stały się dziwnie ciemne. Wiedziałam, że moje
oczy lśnią, każdy okrąg koloru, zieleń trawy, jasna zieleń jadeitu i ten w kolorze
płynnego złota. Wiedziałam, że każdy okrąg dookoła mojej źrenicy lśni. Moje włosy
stały się czerwonawym światłem, które widziałam kątem oka. Lśniły jak wirujący
granat z ogniem wewnątrz, kiedy jaśniałam.
Jego oczy były jak głęboka, ciemna pieczara, do której nie dochodzi światło.
Nagle zorientowałam się, że od dłuższej chwili nie całujemy się. Po prostu
wpatrywaliśmy się nawzajem w swoje twarze. Pochyliłam się do niego, obejmując
go rękami. Zapomniałam, że nadal w jednej ręce trzymałam kielich, który dotknął
jego nagich pleców. Jego kręgosłup wygiął się, a płyn rozlał się na jego skórę, bo
chociaż kielich był wcześniej opróżniony, teraz znów był pełen. Gęsty, zimny płyn
spłynął w dół jego ciała i na moje, mocząc nas tym gęstym, złotym strumieniem.
Jasnoniebieskie linie tańczyły po skórze Abe. Nie mogłam stwierdzić, czy
były pod jego skórą, wewnątrz jego ciała, czy na powierzchni jego lśniącego torsu.
Pocałował mnie. Pocałował mnie głęboko i długo, a tym razem nie smakował jak
słód. Smakował ciałem, wargami, ustami, językiem i muśnięciem zębów na mojej
dolnej wardze. Słód nadal spływał w dół naszych ciał, pokrywając nas, spływając
złotą kałużą. Futro pod nami pokleiło się od niego.
Przesunął swoje usta i ręce w dół mojego ciała, na moje piersi. Chwycił je w
swoje dłonie, delikatnie pieścił moje sutki swoimi wargami i językiem, aż
zapłakałam i poczułam, że moje ciało stało się wilgotne, ale nie od pokrywającej
mnie złotej kałuży słodu.
Patrzyłam jak bladoniebieskie linie na jego ramionach przepłynęły w figury,
kwiaty i winorośle. Przesunęły się w dół jego ręki na moją skórę. Poczułam, jakby
coś przesuwało piórem po mojej skórze.
Jakiś głos załkał, ale to nie byłam ja i nie był to Abeloec. Brii opadł na ręce i
kolana, jego długie żółte włosy spływały w dół do powiększającej się kałuży słodu.
Abeloec zassał mocniej moją pierś, przyciągając moją uwagę z powrotem do
niego. Jego oczy nadal nie lśniły, ale była w nich jakaś intensywność, będąca
jakimś rodzajem magii, rodzajem mocy. Mocy, jaką mają wszyscy mężczyźni,
kiedy spływają w dół twojego ciała zręcznymi dłońmi i ustami.
Przesunął swoje usta po mnie, pijąc słód, który zebrał się we wgłębieniach
mojego brzucha. Lizał delikatną skórę tuż ponad kręconymi włoskami pomiędzy
moimi nogami. Jego język przesuwał się pewnymi liźnięciami przez tą niewinną
skórę. To sprawiło, że zastanowiłam się, jak byłoby, gdyby obniżył się do tych
miejsc w moim ciele, które nie były niewinne.
Zduszony męski płacz sprawił, że odwróciłam wzrok od ciemnych oczy
Abeloeca. Znałam ten głos. Galen opadł na kolana. Jego skóra była zielona, tak
blada, że wydawała się biała, ale teraz zielone linie przesuwały się po jego skórze,
lśniąc, skręcając się pod jego skórą. Formując się w winorośl, kwiaty, obrazy.
Inne szlochy przyciągnęły moją uwagę do pozostałych w pokoju. Z piętnastu
strażników, większość była na kolanach, a nawet gorzej. Niektórzy leżeli na
podłodze, trzymając się z brzuchy, jakby byli uwięzieni w płynącym, złotym
płynie. Jakby płyn był płynnym bursztynem, a oni owadami, które zostały
uwięzione w nim na wieczność, a teraz walczyły ze swoim przeznaczeniem.
Niebieskie, zielone i czerwone linie przesuwały się po ich ciałach. Dojrzałam
zarysy zwierząt, winorośli, wizerunki narysowane na ich skórach, jak tatuaże,
które były żywe i rosły.
Doyle i Rhys stali w narastającym przypływie i wydawali się nieporuszeni.
Ale Doyle spoglądał na swoje ręce i ramiona, na linie przesuwające się po tych
mocnych ramionach, karmazynowe przy całej jego czerni. Ciało Rhysa było
pomalowane bladoniebieskim, ale nie patrzył na te linie, patrzył na mnie i
Abeloeca. Mróz również stał w wijących się, płynących liniach, ale, tak jak Doyle,
patrzył na przesuwające się linie, które lśniły na jego skórze. Nicca stał wysoki i
prosty ze swoimi brązowymi włosami, skrzydłami spływającymi brylantami, jak
żagle w niektórych żaglowcach faerie, ale żadne linie nie pokrywały jego ciała,
pozostawał nietknięty.
To Barinthus, najwyższy z sidhe, ruszył w kierunku drzwi. Stał przyciśnięty
do nich, unikając wpływającego słodu, który wydawał się podpełzać przez podłogę
jak coś żywego. Trzymał dłoń na klamce, ale nie mógł otworzyć drzwi. Jakbyśmy
byli uwięzieni, dopóki działa na nas magia.
Cichy dźwięk przyciągnął moje spojrzenie do łóżka, gdzie Kitto nadal
siedział, bezpieczny, ponad płynącym słodem. Jego oczy były rozszerzone, jakby
mimo to bał się. Bał się tak wielu rzeczy.
Abeloec przesunął policzkiem po moim udzie. Odwróciłam się do niego,
wracając spojrzeniem do tych ciemnych, prawie ludzkich oczu. Blask jego i mojej
skóry osłabł. Zorientowałam się, że zrobił przerwę, żeby pozwolić mi rozejrzeć się
po pokoju.
Teraz jego ręka prześlizgnęła się po moim udzie, obniżył twarz, zawahał się,
jakby chciał złożyć cnotliwy pocałunek. Ale to, co robił swoimi ustami, nie było
cnotliwe. Pogrążył swój język głęboko i pewnie we mnie. Uczucie odchyliło mi
głowę do tyłu i wygięło plecy.
Odwróciłam głowę, zobaczyłam, że drzwi otwierają się, zobaczyłam wyraz
zdziwienia na twarzy Barinthusa, kiedy wszedł Mistral, nowy kapitan straży
królowej. Jego włosy były szare jak deszczowe chmury. Kiedyś był panem burz,
bogiem nieba. Teraz wszedł do pokoju, poślizgnął się na słodzie i zaczął upadać.
Potem jakby świat zamrugał. W jednej chwili Mistral upadał koło drzwi, w
następnej był przy mnie, opadając koło mnie. Wyciągnął rękę, by się podeprzeć, a
ja wyciągnęłam swoją, by powstrzymać go od upadku na mnie.
Jego ręka podparła się podłogi, ale moja dotknęła jego piersi. Zadrżał obok
mnie, klęcząc i podpierając się jedną ręką, jakby jego serce zgubiło rytm.
Dotknęłam go przez gładkość jego skórzanego pancerza. Był w nim bezpieczny,
ale wyraz jego twarzy był taki, jak u innych zauroczonych mężczyzn, jego oczy
były rozszerzone.
Był wystarczająco blisko, żebym mogła zobaczyć jego oczy płynące zielenią
nieba przed wielką burzą, która niszczy wszystko na swojej drodze. Tylko wielkie
pożądanie mogło zmienić jego oczy na ten kolor, lub wielki gniew. Kiedyś samo
niebo zmieniało się, tak jak oczy Mistrala.
Moja skóra ożyła, świecąc jak gorąca, biała gwiazda. Abeloec lśnił wraz ze
mną. Po raz pierwszy zobaczyłam linie na mojej własnej skórze, wijące się linie
koloru przesuwającego się po nas, lśniącego neonowo niebieskiego. Patrzyłam jak
cierniste pnącze pełza, niebieskie i żywe na mojej ręce, żeby rozpostrzeć się na
bladej skórze Mistrala.
Ciało Mistrala owinęło się wokół mnie, jakby to te kolorowe linie pociągnęły
go do mnie, jakby były linami, które ciągną je w dół, i w dół. Jego oczy pozostały
niechętne, jego ciało walczyło muskułami i mocą. Dopiero kiedy był prawie na
mnie i Abeloecu, kiedy tylko siłą swoich ramion utrzymywał swoją twarz nade
mną, dopiero wtedy jego oczy zmieniły się. Patrzyłam jak ten przerażający, zielony
kolor blaknie w jego oczach, zastąpiony przez błękit czysty jak letnie niebo. Nie
wiedziałam, że jego oczy mogą być tak niebieskie.
Niebieskie linie na jego skórze, namalowana błyskawica, przeszły na jego
policzek, potem jego twarz była już za blisko mojej, żebym mogła widzieć
szczegóły. Jego usta były na moich i pocałowałam Mistrala po raz drugi w życiu.
Pocałował mnie, jakby powietrze, którego potrzebował do życia, znajdowało
się w moich ustach, jakby mógł zginąć, gdyby jego usta nie dotknęły moich. Jego
ręce ześlizgnęły się w dół mojego ciała i kiedy dotknął moich piersi z jego gardła
wydobył się dźwięk pełen pożądania, prawie pełen bólu. Abeloec wybrał tę chwilę,
by przypomnieć mi, że przy moim ciele są więcej niż jedne usta. Dostał się
pomiędzy moje uda językiem, wargami i delikatnie zębami, więc wydałam swój
własny spragniony dźwięk prosto w usta Mistrala. Wyciągnęłam z niego następny
taki dźwięk, który był równocześnie pełen pożądania i bólu, jakby chciał tego tak
bardzo, że to aż bolało. Jego ręka zacisnęła się na moich piersiach. Wystarczająco
mocno, żeby to zabolało, ale w pewien sposób ten ból przechodził w przyjemność.
Wiłam się pod ustami ich obu, przyciskając wargi do Mistrala, a biodra do
Abeloeca. To była taka chwila, w której świat kręcił się przed oczami.
Najpierw pomyślałam, że wszystko dzieje się w mojej głowie, usidlonej
przyjemnością. Potem zorientowałam się, że nie czuję już pod sobą futrzanego
dywanika, ciężkiego od słodu. Zamiast tego leżałam na suchych gałązkach, które
dźgały i szturchały moje nagie ciało.
Zmiana otoczenia była wystarczająca, żeby odciągnąć naszą uwagę od
dotyku ust i rąk. Byliśmy w ciemnym miejscu, jedynym światłem był blask
naszych ciał. Ale ten blask był jaśniejszy niż tylko od naszej trójki. To sprawiło, że
spojrzałam ponad dotykającymi mnie mężczyznami. Mróz, Rhys i Galen sami byli
jak jasne duchy. Doyle był prawie niewidoczny, poza liniami mocy. Byli też inni,
jarzący się w ciemności, prawie wszystkie bóstwa roślinne i Nicca, stojący ze
swoimi skrzydłami, lśniącymi dookoła niego. Wróciły dzisiejszej nocy do postaci
tatuażu na jego plecach. Nie pamiętałam, żeby Nicca dotykał słodu. Spojrzałam
na Barinthusa i Kitto, ale ich nie było. Wydawało się, że to magia zabrała
wybranych spośród moich mężczyzn. Przez blask naszych ciał widziałam uschłe
rośliny. Zwiędłe.
Byliśmy w martwych ogrodach, w magicznych kiedyś terenach pod ziemią, o
których legendy opowiadały, że faerie miało własne słońce i księżyc, deszcz i
pogodę. Nigdy niczego z tego nie widziałam. Moc sidhe opadła na długo, zanim się
urodziłam. Teraz ogrody były po prostu martwe, a niebo ponad nami było tylko
nagimi, pustymi skałami.
- Jak? – usłyszałam czyjś głos.
Linie kolorów zalśniły mocniej w ciemności: karmazyn, neonowy niebieski,
szmaragdowozielony. To sprawiło, że w ciemności rozległ się płacz i posłało usta
Abeloeca z powrotem pomiędzy moje nogi. Usta Mistrala przyciskały się do moich,
jego ręce były spragnione mojego ciała. To była słodka pułapka, ale jednak to była
pułapka. Zastawiona na nas przez coś, co troszczyło się niewiele o to, czego
pragnęliśmy.
Magia
faerie
trzymała
nas
i
nie
uwolni,
aż
będzie
usatysfakcjonowana. Starałam się obawiać tego, ale nie mogłam. Nie było nic
poza dotykiem ciał Abeloeca i Mistrala na moim oraz martwą ziemią pode mną.
Rozdział 3
Język Abeloeca przejechał długim, pewnym liźnięciem dookoła brzegu
wejścia do mojego ciała, potem pieścił mnie, co jakiś czas zapuszczając się znów
do środka. Ręka Mistrala bawiła się moimi piersiami w taki sam sposób, w jaki
mnie całował, jakby nie miał dosyć mojego ciała, jakby te doznania były czymś, co
musiał mieć. Pieścił moje sutki palcami, a w końcu odsunął usta od moich, żeby
dołączyły do rąk na piersiach. Wciągnął jedną pierś do swoich ust tak głęboko,
jak tylko mógł, jakby naprawdę chciał zjeść moje ciało. Ssał mocno, coraz
mocniej, aż jego zęby zaczęły naciskać na mnie.
Abeloec przesunął się do tego słodkiego miejsca i zaczął pieścić je językiem
na wierzchu i dookoła. Zęby Mistrala naciskały powoli, jakby czekał, kiedy
powiem stop, ale tego nie zrobiłam. Połączenie ust Abeloeca, pewnych i
delikatnych między moimi udami i nieubłaganego nacisku ust Mistrala na moich
piersiach, coraz mocniejszego, to było coś wspaniałego.
Delikatny wietrzyk tańczył na mojej skórze. Podmuch wiatru pchnął
kosmyki włosów Mistrala na moje ciało, uwalniając je z długiego końskiego ogona.
Jego zęby nadal bezwzględnie naciskały. Miażdżył moje piersi swoimi zębami i to
było cudowne uczucie. Język Abeloeca trzepotał coraz szybciej ponad tym jednym
słodkim punktem.
Wiatr wiał mocniej, zawiewając uschłe liście na nasze ciała.
Zęby Mistrala prawie spotkały cię na mojej piersi i to bolało. Otworzyłam
usta, by powiedzieć mu żeby przestał, ale w tej chwili Abeloec musnął ten ostatni
raz, którego potrzebowałam. Doprowadził mnie do krzyku, moje ręce rozrzuciły się
do góry, szukając czegoś, czego mogłabym się przytrzymać, kiedy Abeloec tworzył
orgazm językiem i ustami.
Moje ręce odnalazły Mistrala. Wbiłam paznokcie w jego nagie ramię, kiedy
jedna z moich rąk sięgnęła jego uda, chwycił moje nadgarstki. By to zrobić,
uwolnił moją pierś z więzienia swoich zębów. Przyszpilił moje ręce do suchej
ziemi, kiedy krzyknęłam i napięłam się, sięgając po niego paznokciami i zębami.
Podpierał się tuż nade mną, przyciskając moje nadgarstki do ziemi. Spojrzał w dół
na mnie oczami, w których migotało światło. Ostatnie, co dostrzegłam w jego
oczach, zanim Abeloec sprawił, że poruszałam głową na boki walcząc z
narastająca przyjemnością, to to, że były pełne błyskawic, uderzających,
tańczących i tak jasnych, że rzucały cienie na blask mojej skóry.
Ręce Abeloeca wbiły się w moje ciało, przytrzymując mnie na miejscu, kiedy
szarpałam się, żeby się uwolnić. Czułam się tak dobrze, tak cudownie. Myślałam,
że zaraz oszaleję, jeżeli nie przestanie. Tak cudownie, że chciałam równocześnie,
by przestał i żeby nigdy nie przestawał.
Wiatr wiał mocniej. Suche gałązki pnączy szumiały w narastającym wietrze,
drzewa trzeszczały w proteście, jakby ich martwe konary mogły nie przetrwać
ostatniego wiatru.
Linie kolorów, które pochodziły od Abeloeca, czerwone, niebieskie i zielone
stawały się mocniejsze w podmuchach wiatru. Kolor pulsował coraz jaśniej. Może
dlatego, że światło było tak intensywnie kolorowe, nie tyle rozpraszało ciemność,
ile sprawiało, że lśniła ona– jakby bezkresna noc muśnięta światłem neonów.
Abeloec odsunął się od moich ud i w chwili, kiedy to zrobił, światło nieco
przygasło, troszeczkę. Klęknął pomiędzy moimi nogami i zaczął rozsznurowywać
spodnie. Jego nowoczesne ubranie zostało zniszczone ostatniej nocy podczas
próby zamachu. Tak jak większość mężczyzn, którzy rzadko opuszczali faerie,
miał tylko kilka rzeczy z zamkami i metalowymi guzikami.
Zaczęłam mówić nie, ponieważ nie zapytał i dlatego, że magia opadła. Znów
mogłam myśleć, jakby orgazm oczyścił mi umysł.
Zamierzałam mieć tak wiele seksu, ile tylko mogłam, dlatego, że jeżeli
szybko nie zajdę w ciążę, nie tylko nie zostanę królową, ale najprawdopodobniej
umrę. Jeżeli mój kuzyn Cel zapłodni kogoś, zanim ja zajdę w ciążę, będzie królem
i zabije mnie, a także wszystkich, którzy są lojalni względem mnie. To była taka
zachęta do seksu, jakiej nie mógł zapewnić żaden afrodyzjak.
Ale coś ostrego było pod moimi plecami, a coś mniejszego raniło mnie w
niższe części ciała. Uschłe konary, kawałki roślin poszturchiwały i uderzały we
mnie. Nie zauważałam ich wcześniej, przed orgazmem, kiedy endorfiny znieczuliły
mój organizm. Nie było prawie żadnej poświaty, kiedy opadły uczucia przyniesione
przez orgazm i poczułam każdą niedogodność. Jeżeli Abeloec chciał pozycji
misjonarskiej, potrzebowaliśmy koca.
To było niepodobne do mnie, by tak szybko stracić zainteresowanie. Jeżeli
Abeloec był tak utalentowany w innych rzeczach, jak utalentowane były jego usta,
to chciałam mieć go w swoim łóżku, tylko dla zwykłej przyjemności. Dlaczego więc
nagle nie interesowałam się swoimi wargami i pożądaniem, ale tym, co leżało na
ziemi?
Wtem w ciemności narastającej po tym, jak zgasły linie kolorów, rozległ się
głos, który zmroził nas wszystkich i sprawił, że poczułam puls w gardle.
- Proszę, proszę, proszę. Wzywałam mojego kapitana straży, Mistrala i nie
można było go nigdzie znaleźć. Moi uzdrowiciele powiedzieli mi, że wszyscy
zniknęliście z sypialni. Szukałam was w ciemności i oto jesteście. – Andais,
Królowa Powietrza i Ciemności wyszła z odległej ściany. Jej blada skóra jaśniała w
narastającej ciemności, ale koło niej było światło, jakby ciemność mogła być
ogniem i dawać poświatę.
- Gdybyś stał w świetle, może bym cię nie znalazła, ale stoisz w ciemności,
głębokiej ciemności martwych ogrodów. Nie możesz się tutaj przede mną ukryć,
Mistral.
- Nikt się przed tobą nie ukrywa, moja królowo – powiedział Doyle, pierwszy
z nas, który odezwał się, od kiedy się tutaj znaleźliśmy.
Minęła go w milczeniu i przeszła przez suchą trawę. Wiatr, który wcześniej
rozwiewał liście, teraz ucichł, a kolory zgasły.
Ostatni podmuch wiatru rozwiał brzeg jej czarnej szaty.
- Wiatr? – powiedziała to jak pytanie. – Tutaj nie było wiatru od wieków.
Mistral zostawił mnie, by uklęknąć przed nią. Jego skóra straciła blask,
kiedy odsunął się ode mnie i Abeloeca. Zastanawiałam się, czy w jego oczach
nadal uderzają błyskawice, byłoby lepiej, żeby nie.
- Dlaczego odszedłeś od mojego boku, Mistral? – Dotknęła jego brody
długim, szpiczastym paznokciem, podnosząc jego twarz tak, że patrzył na nią.
- Szukałem porady – powiedział, a jego głos wydawał się równocześnie niski
i donośny w narastającej ciemności. Teraz, kiedy Abeloec i ja przestaliśmy się
kochać, przygasało światło, blask skóry pozostałych też opadł. Wkrótce
znajdziemy się w ciemności tak całkowitej, że można będzie dotknąć własnych
gałek ocznych, nie zauważywszy tego wcześniej. Kot byłby tu ślepy, nawet kocie
oczy potrzebują trochę światła.
Starał się pochylić głowę, ale trzymała go palcami za podbródek.
- Szukałeś porady u mojej Ciemności?
Abeloec pomógł mi wstać i przytulił mnie, nie dla romantyzmu, ale w
sposób, w jaki istoty magiczne dotykają się, kiedy się denerwują. Dotykaliśmy się
nawzajem, przytulając się w ciemności, jakby dotyk ręki kogoś drugiego mógł
powstrzymać złe rzeczy od zdarzenia się.
- Tak – powiedział Mistral.
- Kłamca – powiedziała królowa i ostatnią rzeczą, którą zobaczyłam, zanim
ciemność ogarnęła świat, był błysk ostrza w jej drugiej ręce. Błysnęło spod jej
szaty, gdzie je ukryła.
Odezwałam się zanim pomyślałam.
- Nie!
Jej głos przetoczył się przez ciemność, wydawało się, że pełznął przez moją
skórę.
- Meredith, moja bratanico, czy ty właśnie zabraniasz mi ukarać jednego z
moich strażników? Nie jednego z twoich, ale moich, moich!
Ciemność stała się cięższa, grubsza, musiałam włożyć więcej wysiłku w
oddychanie. Wiedziałam, że królowa może sprawić, że powietrze stanie się tak
ciężkie, że zgniecie we mnie życie. Mogła uczynić powietrze tak gęstym, że moje
śmiertelne płuca nie mogły go wciągnąć. Prawie zabiła mnie zaledwie wczoraj,
kiedy wtrąciłam się w jedną z jej „zabaw”.
- W martwych ogrodach wieje wiatr – głęboki głos Doyle’a był niski, głęboki,
wydawał się wibrować na mojej skórze. – Poczułaś ten wiatr. Sama go
skomentowałaś.
- Tak, skomentowałam. Ale teraz odszedł. Teraz ogrody są martwe, jak
zawsze będą.
Jasnozielone światło ukazało się w ciemności. Doyle trzymał malutki
zielonkawy płomień w swoich rękach. To była jedna z jego rąk mocy. Widziałam,
jak dotyk tego ognia podpełzał na innego sidhe
i sprawiał, że pragnął śmierci. Ale
jak wiele rzeczy w faerie miał też inne zastosowanie. Był światłem w ciemności.
Światło pokazało nam, że to już nie czubkami palców trzymała podbródek
Mistrala w górze, ale czubkiem ostrza. Jej mieczem, Śmiertelnym Strachem.
Jednym z kilku rzeczy, które mogły sprowadzić prawdziwą śmierć na
nieśmiertelnych sidhe.
- A co, jeśli ogrody znów ożyją? – zapytał Doyle - Jak ożyły znów róże przy
sali tronowej.
Uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
- Czy tu proponujesz przelać więcej drogocennej krwi Meredith? To była
cena za odrodzenie się róż.
- Są sposoby, żeby dać życie bez przelewania krwi – powiedział.
- Myślisz, że możecie pieprzeniem sprawić, by ogród powrócił do życia? –
Zapytała. Użyła ostrza, żeby wyprostować klęczącego Mistrala.
- Tak – powiedział Doyle.
- Chciałabym to zobaczyć – powiedziała.
- Nie wydaje mi się, żeby to zadziałało, jeżeli będziesz tutaj - powiedział
Rhys. Białe światło pojawiło się ponad jego głową. Małe, okrągłe, świeciło
delikatną bielą, kiedy szedł. To było światło, jakie większość sidhe, większość istot
magicznych mogło wyczarować, mała magia, którą większość z nas opanowała.
Jeżeli ja chciałam światła w ciemności, musiałam znaleźć latarkę lub zapałki.
Rhys przesunął się w swoim delikatnym okręgu światła, idąc powoli w
stronę królowej.
- Trochę pieprzenia po kilku wiekach celibatu ośmieliło cię, jednooki.
- Pieprzenie mnie uszczęśliwiło – powiedział. – To mnie ośmieliło.
Podniósł swoją prawą rękę, pokazując jej coś na wewnętrznej stronie.
Światło nie było wystarczająco mocne, również kąt nie był właściwy, więc nie
widziałam, co było takie interesujące.
Skrzywiła się, potem, kiedy podszedł bliżej, jej oczy rozszerzyły się.
- Co to jest?
Jej dłoń obniżyła się na tyle, żeby Mistral nie musiał wyciągać się, by
uchronić się od skaleczenia.
- To jest dokładnie to, o czym myślisz, moja królowo – powiedział Doyle. On
również przysunął się do niej.
- Jesteście wystarczająco blisko, obaj – podkreśliła swoje słowa, zmuszając
Mistrala do odchylenia się na kolanach.
- Nie chcieliśmy cię skrzywdzić, moja królowo – powiedział Doyle.
- Może to ja skrzywdzę ciebie, Ciemności.
- To twój przywilej – powiedział.
Otworzyłam usta żeby go poprawić, ponieważ był teraz kapitanem mojej
straży. Nie mogła go tak po prostu zranić, już nie.
Abeloec zacisnął rękę na moim ramieniu.
- Jeszcze nie, Księżniczko – wyszeptał w moje włosy. – Ciemność jeszcze nie
potrzebuje twojej pomocy.
Chciałam się kłócić, ale to brzmiało rozsądnie. Otworzyłam usta, by się
kłócić, ale spojrzawszy na jego twarz, zrezygnowałam.
Coś uderzyło w moje biodro i zorientowałam się, że trzyma rogowy kielich.
On był kielichem, a kielich był nim w jakiś mistyczny sposób, ale kiedy go
dotykał, stawał się czymś więcej. Bardziej… rozsądnym. Czy raczej takie były jego
rady.
Nie byłam pewna, czy podoba mi się to, ale odpuściłam. Mieliśmy
wystarczająco problemów bez zawracania sobie głowy błahostkami.
- Co jest na ramieniu Rhysa? – wyszeptałam.
Ale Abeloec i ja staliśmy w ciemności, a Królowa Powietrza i Ciemności
mogła słyszeć wszystko, co zostało powiedziane w ciemności. Więc to ona mi
odpowiedziała.
- Pokaż jej, Rhys. Pokaż jej, co sprawiło, że jesteś śmiały.
Rhys nie odwrócił się do niej plecami, ale przesunął się tak, by odwrócić się
do nas, delikatne, białe, czarodziejskie światło przesunęło się wraz z nim,
pokazując zarys jego ciała. W walce to przyniosłoby więcej szkody niż pożytku,
zrobiłoby z niego cel. Ale nieśmiertelni nie zwracają uwagi na takie rzeczy, jeżeli
nie możesz umrzeć, zdaje się, że wystawiasz się jako widoczny cel, kiedy tylko
chcesz.
Najpierw dotknęło nas światło, jak pierwszy oddech świtu ślizgający się po
skórze, tak biały, tak czysty, jak wtedy, kiedy świt jest niczym więcej niż
opadającą ciemnością. Kiedy Rhys podszedł bliżej do nas, białe światło wydawało
się rozszerzać, ześlizgując się w dół jego ciała i pokazując, że nadal jest nagi.
Wyciągnął do mnie ramię. Był tam
bladoniebieski szkic ryby, która
zaczynała się tuż ponad nadgarstkiem, a sięgała aż do łokcia. Była skierowana
głową w dół, w kierunku ręki i wydawała się dziwnie zakrzywiona, jakby półkole,
czekające na drugą część.
Abeloec dotknął go, tak jak zrobiła to królowa, czubkami palców.
- Nie widziałem tego na twoim ramieniu, odkąd przestałem być opiekunem
pubów.
- Znam ciało Rhysa – powiedziałam. – Nigdy wcześniej tu nic nie było.
- Nie za twojego życia – odrzekł Abeloec.
Oderwałam spojrzenie od niego na Rhysa.
- To jest ryba, dlaczego…
- To łosoś – powiedział – tak dokładnie.
Zamknęłam usta, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego. Postarałam się zrobić
to, czego uczył mnie ojciec, pomyśleć. Myślałam na głos…
- Łosoś oznacza wiedzę. Jedna z naszych legend mówi, że ponieważ łosoś
jest najstarszą z żyjących istot, ma całą wiedzę od początku świata. Z tej samej
legendy wywodzi się jego drugie znaczenie: długowieczność.
- Legenda, tak? – Powiedział Rhys z uśmiechem.
- Mam stopień z biologii, Rhys, nic co powiesz, nie przekona mnie, że łosoś
poprzedza dinozaury. Jest współczesną rybą, współczesną na tabeli geologicznej.
Abeloec popatrzył na mnie zaciekawiony.
- Zapomniałem, że książę Essus nalegał, żebyś kształciła się pomiędzy
ludźmi – uśmiechnął się. – Kiedy tak myślisz nad czymś, nie jest łatwo rozproszyć
twoją uwagę – napiął swoją drugą rękę, tę, w której trzymał kielich.
Skrzywiłam się i odsunęłam się od niego.
- Przestań.
- Piłaś z jego kielicha – powiedział Rhys. – Powinien być zdolny, żeby
namówić cię prawie do wszystkiego – uśmiechnął się, kiedy to mówił. – Gdybyś
była człowiekiem.
- Zdaje się, że nie jest wystarczająco człowiekiem – wtrącił Abeloec.
- Zachowujecie się, jakby te blade tatuaże były czymś ważnym. Nie
rozumiem, dlaczego?
- Czy Essus nie opowiadał ci o nich? – zapytał Rhys.
Zmarszczyłam brwi.
- Mój ojciec nie wspominał nic o tatuażach na twoim ramieniu.
Królowa prychnęła ironicznie.
- Essus nie uważał, żebyś był wystarczająco ważny, by o tobie opowiadać.
- Nie powiedział jej – odezwał się Doyle - z takiego samego powodu, z jakiego
nie wie Galen.
Galen nadal leżał w martwym ogrodzie. Wszyscy mężczyźni, którzy upadli na
ziemię, nadal klęczeli, lub siedzieli w nieruchomej wegetacji. Delikatne
zielonkawobiałe światło zaczęło formować się ponad głową Galena. Nie tak jak
przy Rhysie, ale bardziej jak mała kula światła ponad jego głową.
Galen odnalazł swój głos, ochrypły, musiał mocno odchrząknąć, zanim był
w stanie odezwać się.
- Ja również nie wiem nic o jakichkolwiek tatuażach Rhysa.
- Nikt z nas nie mówił o tym młodszym, Królowo Andais – odezwał się Doyle.
– Wszyscy wiedzą, że nasi wyznawcy malowali się symbolami i szli w bój, a te
symbole chroniły ich.
- W końcu nauczyli się nosić zbroje – powiedziała Andais. Jej ramię obniżyło
się wystarczająco, by Mistral znów mógł wygodnie klęczeć.
- Tak, tylko kilka ostatnich fanatycznych plemion starało się szukać naszej
łaski i błogosławieństwa. Zginęli za to oddanie – powiedział Doyle.
- O czym ty mówisz? – zapytałam.
- Kiedyś, my sidhe, ich bogowie, byliśmy pomalowani symbolami, które były
oznakami błogosławieństwa Bogini i Boga. Ale nasza moc opadła, więc znaki
zniknęły z naszych ciał – powiedział Doyle głosem gęstym jak melasa.
Rhys podjął opowiadanie.
- Kiedyś, kiedy nasi wyznawcy pomalowali swoje ciała w takie znaki, jak na
naszych, zyskiwali pewną ochronę, magię, jaką my mieliśmy. To był również znak
oddania, ale kiedyś, dawno, dawno temu, mogli dosłownie wezwać nas na pomoc
– spojrzał na słabo widoczną niebieską rybę na swoim ramieniu. – Nie miałem
tego znaku od prawie czterech tysięcy lat.
- Ten znak jest niekompletny – odezwała się królowa spod ściany.
- Tak – potwierdził Rhys i spojrzał na nią. – Ale to jest początek.
Doszedł nas delikatny głos Nikki, prawie zapomniałam o nim, kiedy stał tak
nieruchomo obok mnie. Jego skrzydła zaczęły błyszczeć w ciemności, jakby jego
żyły zaczęły pulsować światłem zamiast krwią. Wachlował tymi ogromnymi
skrzydłami. Były tylko znamieniem, z którym się urodził, znamieniem na jego
plecach, aż kilka dni temu wytrysnęły z jego pleców, w końcu rzeczywiste i
prawdziwe. Zaczęły lśnić, jakby jego własne kolory zastygły w szkle i lśniły w
świetle słonecznym, którego my nie widzieliśmy.
Wyciągnął swoją prawą rękę i pokazał nam znak na zewnętrznej części
nadgarstka, prawie na samej ręce. Światło było dla mnie za słabe, żebym była
pewna, co to jest, ale odezwał się Doyle.
- Motyl – powiedział.
- Nigdy nie miałem znaku łaski od Bogini – powiedział Nicca swoim
delikatnym głosem.
Królowa obniżyła całkowicie swoje ostrze, więc znów stało się niewidoczne
przy czerni jej szaty.
- A co z pozostałymi?
- Będziecie zdolni to poczuć, jeżeli o tym pomyślicie – powiedział Rhys do
pozostałych.
Mróz wezwał kulę zamglonego szarosrebrnego światła. Utrzymała się ponad
jego głową, tak jak zielonkawe światło Galena. Mróz zaczął odpinać koszulę.
Rzadko rozbierał się, jeżeli tylko mógł tego uniknąć, więc wiedziałam, zanim
obnażył idealną krzywiznę swojego prawego ramienia, że tam coś jest.
Obrócił ramię, żeby zobaczyć.
- Pokaż nam – odezwała się królowa.
Pokazał jej pierwszej, potem odwrócił się powoli, po półkolu, do nas. Było
to
blade i niebieskie, jak u Rhysa, małe, suche drzewo, bez liści, nagie, a ziemia pod
spodem wydawała się aluzją do ośnieżonej skarpy. Jak łosoś Rhysa, było
wyblakłe i wydawało się niekompletne, jakby ktoś zaczął pracę, ale nie skończył.
- Zabójczy Mróz nigdy nie posiadał znaku łaski – powiedziała królowa, a jej
głos był dziwnie nieszczęśliwy.
- Nie – odrzekł Mróz - nie posiadałem. Nie byłem pełnym sidhe, kiedy
ostatnio sidhe byli obdarzeni takimi znakami. - Obniżył rękaw koszuli i zaczął
zapinać guziki. Był nie tylko ubrany, był uzbrojony. Większość z pozostałych
miała miecz i sztylet, ale tylko Doyle i Mróz mieli pistolety. Rhys zostawił swoją
broń razem z ubraniem w sypialni.
Zauważyłam wybrzuszenia tu i tam pod koszulą Mroza, co oznaczało, że
miał więcej broni, niż było widać. Lubił być uzbrojony, ale tak wiele broni
znaczyło, że coś sprawiło, że stał się nerwowy. Próby zamachów, może, a może coś
innego. Jego przystojna twarz była nie do odczytania, ukryta za arogancją, którą
używał jak maski. Może po prostu ukrywał swoje myśli i uczucia przed królową, a
może znów… Mróz miał skłonności do dąsania się.
- Pozwólmy Abeloecowi i Merry dokończyć to, co zaczęli. Pozwólmy nam
wszystkim to skończyć.
Królowa Andais wzięła głęboki wdech, więc nawet w tej mglistej komnacie
mogłam zobaczyć, jak unosi się i opada jej białe ciało, widoczne przez dekolt w
szacie.
- Bardzo dobrze, skończcie to. Potem przyjdźcie do mnie, mamy wiele do
omówienia. – Wyciągnęła rękę do Mistrala. – Chodź mój kapitanie, zostawmy ich,
żeby zajęli się przyjemnością.
Mistral nie kwestionował tego. Wstał i podał jej bladą dłoń.
- Potrzebujemy go – odezwał się Rhys.
- Nie – powiedziała Andais – nie, dałam Meredith moich zielonych mężczyzn.
Nie potrzebuje całego świata.
- Czy trawa rośnie bez wiatru i deszczu? – Zapytał Doyle.
- Nie – powiedziała, a jej głos był znów nieprzyjazny, jakby chciała być zła,
ale nie mogła sobie na to teraz pozwolić. Andais nie panowała zazwyczaj nad
swoim temperamentem, zawsze dawała mu upust. Tak wiele samokontroli było u
niej rzadkością.
- By stworzyć wiosnę, potrzeba wielu rzeczy, moja królowo – powiedział
Doyle. – Bez ciepła, wody, rośliny uschną i zginą. – Patrzyli na siebie nawzajem,
królowa i jej Ciemność. To królowa pierwsza odwróciła wzrok.
- Mistral może zostać. - Podniosła rękę, potem spojrzała przez pieczarę,
prosto na mnie. – Ale niech to będzie jasne, między nami, bratanico. On jest mój.
Jest twój tylko na chwilę. Czy to jest dla ciebie jasne?
Wszyscy potwierdziliśmy.
- A ty, Mistralu - zapytała królowa - rozumiesz to?
- Mój geas jest uchylony na ten czas, który spędzę z księżniczką.
- Jasno powiedziane, jak zawsze – powiedziała. Odwróciła się, jakby mogła
przejść przez ścianę, potem popatrzyła się przez ramię. – Skończę to, co robiłam,
kiedy zauważyłam twoją nieobecność, Mistral.
Upadł na kolana.
- Moja królowo, proszę, nie rób tego.
Odwróciła się z powrotem z uśmiechem prawie przyjemnym, poza wyrazem
jej oczu, który nawet jak na nią był przerażający. – Masz na myśli, że mam nie
zostawiać cię z księżniczką?
- Nie, moja królowo, wiesz, że to nie to miałem na myśli.
- Naprawdę? – Powiedziała z groźbą w głosie. Prześlizgnęła się przez suche
krzaki i przyłożyła mu Śmiertelny Strach pod podbródek. – Nie przybyłeś, żeby
zapytać o radę moją Ciemność. Przyszedłeś, by wstawić się u księżniczki za
klanem Nerys.
Ramiona Mistrala poruszyły się, jakby odetchnął głęboko, lub przełknął
ciężko.
- Odpowiedz mi, Mistral – powiedziała, jęk wściekłości w jej głosie ciął jak
brzytwa.
- Nerys oddała swoje życie za twoje słowo, że nie zabijesz jej ludzi – nagle
zamilkł, jakby przyłożyła ostrze tak blisko, że nie mógł się odezwać bez zranienia
się.
- Ciociu Andais – wtrąciłam – co zrobiłaś ludziom Nerys?
- Starali się zabić ciebie i mnie ostatniej nocy, czy już zapomniałaś?
- Pamiętam, ale pamiętam również, że Nerys poprosiła, że jeżeli odda swoje
życie, oszczędzisz jej dom. Dałaś jej swoje słowo, że pozwolisz im żyć, jeżeli ona
umrze za nich.
- Nie złamałam słowa, jakie jej dałam – powiedziała, ale wyglądała na zbyt
zadowoloną z siebie.
- Co to znaczy? – zapytałam.
- Jedynie zaoferowałam mężczyznom szansę, by służyli swojej królowej jako
członkowie mojej królewskiej straży. Potrzebuję, by moje Kruki były w pełni
sprawne.
- Dołączenie do twojej straży oznacza poświęcenie lojalności rodzinnej i
celibat. Dlaczego mieliby się zgodzić na coś takiego? – zapytałam.
Odsunęła ostrze od gardła Mistrala.
- Wydawałeś się tak chętny by plotkować o mnie. Powiedz jej.
- Czy mogę wstać, moja królowo? – zapytał.
- Podnieś się, zrób gwiazdę, nie obchodzi mnie to. Po prostu jej powiedz.
Mistral podniósł się ostrożnie, a kiedy królowa nie poruszyła się w jego
stronę, zaczął spokojnie iść w naszą stronę. Jego gardło lśniło ciemno w świetle.
Zraniła go. Każdy sidhe mógł uleczyć taką ranę, ale ponieważ zraniła go
Śmiertelnym Strachem, będzie uzdrawiał się wolniej, jak człowiek.
Oczy Mistrala rozszerzyły się, przestraszone, ale poruszał się powoli przez
uschłą ziemię, jakby nie martwił się, co mu zrobi, kiedy odsunie się od niej.
Dopiero kiedy odsunął się poza zasięg jej miecza, panika zniknęła z jego oczu. Ale
nawet wtedy pozostała w nich zieleń, podobna do tornada. Niepokój.
- Wystarczająco daleko – powiedziała. - Meredith usłyszy cię z tej odległości.
Zatrzymał się posłusznie, ale przełknął mocno, jakby nie podobało mu się,
że zatrzymała go, zanim doszedł do nas. Nie mogłam go winić. Magia królowej
mogła go zniszczyć na odległość. Prawdopodobnie zatrzymała go tylko po to, by
się martwił. Nie miała zamiaru już więcej go zranić, ale chciała, żeby się bał.
Lubiła, kiedy ludzie się jej bali.
- Nałożyła metalowe łańcuchy na ręce wszystkich w domu Nerys, więc nie
mogą czynić magii – powiedział Mistral.
- Z tym nie można się kłócić – odrzekłam – zaatakowali nas, jako dom,
wszyscy. Powinni utracić na jakiś czas swoją magię.
- Mężczyznom dała szansę, żeby dołączyli do jej Kruków, kobietom
zaoferowała wstąpienie do straży Cela, jego Żurawi.
- Cel jest odizolowany, zamknięty. Nie potrzebuje straży - powiedziałam.
- Większość z kobiet i tak się na to nie zgodziła – powiedział Mistral. – Ale
zdawałoby się, że królowa dała im wszystkim wybór.
- Wybór pomiędzy dołączeniem do straży lub czym? – Zapytałam. Prawie
obawiałam się odpowiedzi. Miała przy sobie Śmiertelny Strach. Modliłam się, by
nie okazało się, że ich skazała. Byłaby krzywoprzysięzcą przed całym dworem. A
ja potrzebowałam Andais na tronie, aż zaprzysięgnie mnie jako następcę.
- Królowa zaproponowała, żeby Ezekiel i jego pomocnicy zamurowali ich
żywcem – powiedział Mistral.
Mrugnęłam. Nie mogłam nadążyć za nim. Moją pierwszą myślą był protest,
to że królowa jest krzywoprzysięzcą, ale potem zorientowałam się, że nie jest.
- Są nieśmiertelni, nie mogą umrzeć – powiedziałam delikatnie.
- Będą cierpieć tak okropny głód i pragnienie, że będą pragnąć śmierci –
powiedział Mistral - ale nie, są nieśmiertelni i nie umrą.
Spojrzałam za niego, na moją ciotkę.
- Oszustka – powiedziałam. - Bardzo, cholera, sprytne.
Ukłoniła mi się lekko, nieznacznym pochyleniem szyi.
- Cieszę się, że doceniasz subtelny pomysł.
- Tak, doceniam – naprawdę tak uważałam. – Nie łamiesz przysięgi. W
rzeczywistości, teoretycznie robisz dokładnie to, za co Nerys oddała swoje życie.
Jej klan, jej dom, jej linia krwi będzie żyć.
- To nie jest życie – powiedział Mistral.
- Naprawdę uważasz, że księżniczka ma wystarczający wpływ na mnie, by
ocalić ich przez tym losem?
- Kiedyś poszedłbym do Essusa, by prosić go o pomoc - powiedział Mistral. –
Więc odszukałem księżniczkę.
- Ona nie jest moim bratem – warknęła Andais.
- Nie, ona nie jest Essusem – odrzekł Mistral - ale jest jego dzieckiem. Jest z
twojej krwi.
- I co to ma znaczyć, Mistral? To, że będzie targować się o życie ludzi Nerys?
Niedawno targowała się o samą Nerys.
- Naruszyłaś ducha tej umowy – powiedział Rhys.
- Ale jej nie złamałam – odrzekła.
- Nie – stwierdził i wyglądał bardzo smutno. – Nie, sidhe nigdy nie kłamią,
zawsze dotrzymujemy słowa. Ale nasza wersja prawdy może być bardziej
niebezpieczna niż jakiekolwiek kłamstwo, więc lepiej przemyśleć każde słowo
każdej przysięgi, jaką składamy, ponieważ znajdziemy sposób, byś pożałował, że
kiedykolwiek nas spotkałeś – brzmiał teraz bardziej rozzłoszczony niż smutny.
- Czy ty krytykujesz swoją królową? – zapytała.
Dotknęłam ramienia Rhysa, ścisnęłam. Spojrzał najpierw na moją dłoń,
potem na twarz. Cokolwiek na niej zobaczył, sprawiło, że wziął głęboki wdech i
potrząsnął głową.
- Nie, nie śmiałbym tego robić, Królowo Andais – jego głos był znów
zrezygnowany.
- A co, jeśli dalibyśmy ci znak, że życie powraca do ogrodów? – zapytał
Doyle.
- Co masz na myśli mówiąc znak? – Zapytała, a jej głos niósł ze sobą całą
podejrzliwość kogoś, kto znał nas dobrze.
- Co dasz za oznakę życia, tutaj w ogrodzie?
- Lekki wietrzyk to nie znak – odrzekła.
- Ale początek życia w ogrodach nie jest dla ciebie warte niczego, moja
królowo?
- Oczywiście, że będzie coś warte.
- To oznaczałoby, że nasza moc powraca – powiedział Doyle.
Wskazała mieczem mgliście lśniącym srebrem w świetle.
- Wiem, co to by oznaczało, Ciemności.
- A więc powrót naszych mocy, ile to by było warte dla ciebie, Królowo?
- Wiem, dokąd zmierzasz, Ciemności. Nie próbuj takich gierek ze mną. To ja
je wymyśliłam.
- Dlatego nie będę grał. Powiem jasno. Jeżeli sprowadzimy jakąś oznakę
życie na tą ziemię, wtedy wstrzymasz się z ukaraniem, w jakikolwiek sposób, ludzi
Nerys. Lub kogokolwiek innego.
Okrutny i zimny, jak zimowy poranek, uśmiech wykrzywił jej usta.
- Dobry chwyt, Ciemności, dobry chwyt.
Moje gardło ścisnęło się, kiedy zdałam sobie sprawę, że gdyby zapomniał o
ostatnim zdaniu, inni zapłaciliby za jej gniew. Ktoś, kto miałby znaczenie dla
Doyle’a lub mnie, lub dla nas obu, gdyby go odnalazła. Rhys miał rację: To były
niebezpieczne gierki, te słowne gierki.
- A co dostanę, jeśli poczekam? – zapytała.
- Sprowadzimy życie do martwych ogrodów, oczywiście – odrzekł.
- A jeżeli nie sprowadzicie życia do martwych ogrodów, wtedy co?
- Kiedy wszyscy będziemy przekonani, że księżniczka i jej ludzie nie
sprowadzili życia do ogrodów, będziesz mogła postąpić z ludźmi Nerys, jak
zamierzałaś.
- A jeżeli sprowadzicie życie do ogrodów, wtedy co? – zapytała.
- Jeżeli sprowadzimy nawet oznakę życia do ogrodów, pozwolisz Księżniczce
Meredith wybrać rodzaj kary, dla tych, który próbowali ją zabić.
Potrząsnęła głową.
- Sprytne, Ciemności, ale nie dość sprytne. Jeżeli sprowadzicie oznaki życia
do ogrodów, wtedy pozwolę Meredith ukarać ludzi Nerys.
Teraz była jego kolej by potrząsnąć głową.
- Jeżeli Księżniczka Meredith i jej ludzie sprowadzą jakąkolwiek oznakę
życia do ogrodów, wtedy Meredith sama zadecyduje, jaka kara będzie wymierzona
ludziom Nerys.
Wydawała się myśleć o tym, przez chwilę lub dwie, potem skinęłam głową.
- Zgoda.
- Dajesz swoje słowo, słowo królowej Dworu Unseelie? – zapytał.
- Daję – odpowiedziała.
- Poświadczam – powiedział Rhys.
Machnęła z niechęcią ręką.
- Dobrze, dobrze, macie swoją obietnicę. Ale pamiętajcie, muszę zgodzić się,
że to oznaka życia. Lepiej, żeby do był jakiś imponujący dowód, żebym nie mogła
się z tego wykręcić, Ciemności, ponieważ wiesz, że zrobię to, jeżeli tylko będę
mogła.
- Wiem – powiedział.
Spojrzała na mnie. To nie było przyjacielskie spojrzenie.
- Ciesz się Mistralem, Meredith. Ciesz się nim i wiedz, że wróci do mnie,
kiedy to się skończy.
- Dziękuję za pożyczenie mi go – powiedziałam, całkowicie pustym głosem.
Odwróciła do mnie twarz.
- Nie dziękuj mi, Meredith. Jeszcze nie. Spałaś z nim tylko raz – wskazała na
mnie mieczem. – Chociaż widzę, że rozważyłaś, jaką lubi przyjemność. Lubi ból.
- Myślę więc, że będzie twoim idealnym kochankiem, Ciociu Andais.
- Lubię sprawiać ból, bratanico Meredith, a nie go otrzymywać.
Przełknęłam mocno, więc nie mogłam powiedzieć tego, co myślałam.
- Nie wiedziałam, że jesteś czystą sadystką, Ciociu Andais – jakoś sobie
poradziłam.
Zmarszczyła brwi.
- Czystą sadystką, co za dziwne wyrażenie.
- Miałam na myśli, że nie wiedziałam, że nie lubisz wcale bólu na swoim
ciele.
- Och, lubię lekkie ugryzienia, zadrapania, ale nie jak to - Andais wskazała
na moje piersi. Bolało mnie tam, gdzie mnie ugryzł, miałam tam prawie idealny
odcisk jego zębów, chociaż nie przegryzł skóry. Będę miała siniaka, nic więcej.
Potrząsnęła głową, jakby odgoniła jakąś myśl, potem odwróciła się, a ruch
zawirował jej szatą. Chwyciła jej koniec i owinęła dookoła siebie. Spojrzała do tyłu
przez ramię po raz ostatni i weszła w ciemność, idąc w stronę, z której przyszła.
Jej ostatnie słowa nie były pocieszające.
- Jeżeli Mistral tak postąpi z nią, nie przychodźcie do mnie z płaczem, że
połamał waszą małą księżniczkę – ta część ciemności, w której była, opustoszała.
Tak wielu z nas wypuściło westchnienie ulgi, że było jak szum wiatru
miedzy drzewami. Niektórzy zaśmiali się nerwowo.
- W jednym ma rację – odezwał się Mistral, a w jego głosie słychać było
skruchę. - Lubię zadawać lekki ból. Przykro mi, że cię zraniłem, ale od tak
dawna… - rozłożył ręce. – Zapomniałem się. Przepraszam za to.
Rhys zaśmiał się, Doyle dołączył do niego, a w końcu nawet Galen i Mróz
przyłączyli się w delikatnym męskim śmiechu.
- Z czego się śmiejecie? – zapytał Mistral.
Rhys odwrócił się do mnie, z twarzą nadal jaśniejącą od śmiechu.
- Ty chcesz mu powiedzieć, czy my mamy to zrobić?
Zarumieniłam się, czego prawie nigdy nie robię. Chwyciłam rękę Abe i
pociągnęłam nas oboje przez suchą, kruchą trawę, aż stanęliśmy przed
Mistralem. Spojrzałam na krew, która ciemną strużką spływała po jego bladej szyi
i spojrzałam w jego oczy, takie zaniepokojone.
- Podobało mi się to, co robiłeś z moimi piersiami. Było na krawędzi tego, co
lubię, tuż przed przebiciem skóry zębami.
Zmarszczył brwi.
- Paznokciami lubisz bardziej niż zębami. – odrzekł Rhys. – Nie masz nic
przeciwko odrobinie krwi od paznokci.
- Ale tylko po wstępie – odrzekłam.
- Po wstępnie? – zapytał Mistral zdziwionym głosem.
- Po grze wstępnej – wyjaśnił Abeloec.
Zdziwienie w jego spojrzeniu opadło, coś innego pokazało się w jego oczach.
Coś ciepłego, jakaś pewność siebie, która sprawiła, że zadrżałam tylko od tego
spojrzenia.
- Mogę tak zrobić – powiedział.
- Więc ściągnij pancerz – odrzekłam.
- Co? – zapytał.
- Rozbierz się – wytłumaczył Rhys.
- Dziękuję, mogę mówić za siebie – powiedziałam zerkając do tyłu na niego.
Zrobił mały ruch, jakby mówił, proszę bardzo, jak sobie życzysz.
Odwróciłam się do Mistrala. Spojrzałam na jego twarz, zobaczyłam, że jego oczy
zaczynają przybierać barwę delikatnej szarości, jak deszczowe chmury.
Uśmiechnęłam się do niego, uśmiechnął się również, trochę niepewnie, jakby nie
był przyzwyczajony do uśmiechania.
- Rozbierz się – powiedziałam.
Uśmiechnął się znów.
- A co potem?
- Będziemy mieć seks.
- Ja pierwszy – powiedział Abeloec ściskając mnie od tyłu.
Skinęłam głową.
- Zgoda.
Twarz Mistrala pociemniała. Mogłam prawie widzieć chmury w jego oczach.
Nie tylko jako kolor tęczówek, ale zarys chmur zasłaniających jego źrenice.
- Dlaczego on ma być pierwszy? – zapytał.
- Ponieważ może być częścią gry wstępnej – odrzekłam.
- Chodzi jej o to, że kiedy ja będę ją pieprzył, ty możesz robić to ostrzej –
wyjaśnił Abeloec.
Mistral znów się uśmiechnął, ale ten uśmiech był inny. To był taki uśmiech,
który sprawia, że oddycha się ciężej.
- Naprawdę podobało ci się to, co zrobiłem z twoimi piersiami? – zapytał.
Przełknęłam ciężko przyciskając się do ciała Abeloec, jakbym bała się
wyższego mężczyzny stojącego przede mną.
- Tak – wyszeptałam.
- To dobrze – powiedział sięgając po skórzane paski przytrzymujące jego
pancerz na właściwym miejscu. – Bardzo dobrze – wyszeptał.
Rozdział 4
W chwili, kiedy Abeloec położył mnie na posłaniu z ubrań, nasza skóra
zaczęła lśnić. Posłaniem była cienka warstwa koszul i tunik moich strażników,
tylko taka, żebym nie zraniła się od uschłych roślin. Były tu wszystkie ubrania,
jakie moi mężczyźni mieli na sobie, czego nie było wiele, a i tak wszyscy byli teraz
nadzy. Mogłam czuć suche gałązki, pokruszone liście, uschłe i zwiędłe,
pogniecione pode mną.
Nie czułam ziemi takiej, jaka mogłaby być zimą. Bez znaczenia jak zimna
jest zima, jak głęboki śnieg, można wyczuć, że ziemia czeka, że ziemia zasnęła, a
słońce może ją obudzić i nadejdzie wiosna. Nie tutaj. To było jak różnica pomiędzy
ciałem, które głęboko śpi, a tym, które jest martwe. Na pierwszy rzut oka możesz
nie zauważyć różnicy, ale jeżeli dotkniesz, wiesz. Ziemia, do której przyciskało
mnie ciało Abeloeca, nic w sobie nie miała, żadnego ciepła, oddechu, życia. Pusta,
jak oczy trupa, w których jeszcze chwilę wcześniej widać było osobowość, a teraz
są jak ciemne lusterka. Ogrody nie czekały na obudzenie, były po prostu martwe.
Ale my nie byliśmy martwi.
Abeloec położył swoje nagie ciało przy moim i pocałował mnie. Różnica we
wzroście sprawiała, że w tej chwili wszystko, co mógł zrobić, to całować mnie, ale
to wystarczyło. Wystarczyło, by wywołać blask księżyca wewnątrz mojego ciała.
Podniósł się na ramionach i spojrzał w dół, na moją twarz. Skóra lśniła mu
tak jasno, że jego oczy stały się znów jak ciemnoszare jaskinie na twarzy. Nigdy
nie spotkałam żadnego sidhe, którego oczy nie lśniłyby, kiedy wychodzi z nich
moc. Jego długie włosy spływały dookoła nas, a białe pasma w nich zaczęły lśnić
błękitem, jak wcześniej. Podniósł się wyżej na ramionach, prawie jakby ćwiczył
pompki, więc podpierał się nade mną na rękach i palcach.
Jasnoniebieskie linie zalśniły przez biel jego skóry. Przepływały w wizerunki
winorośli i kwiatów, drzew i zwierząt, zmieniające się co chwilę. Nie było tu wiele
linii i nie poruszały się szybko. Powinnam być w stanie stwierdzić, jaki rodzaj
winorośli, owoców czy zwierząt przedstawiają, ale bez względu na to, czy
wizerunki były małe, czy duże, wydawało się, że mój umysł nie jest w stanie ich
utrzymać.
Naszkicowałam błękit palcami i przesunęłam pod swoją ręką, łaskocząc i
drażniąc moją skórę z prześwitującym od spodu białym blaskiem. Nawet patrząc
na swoją rękę nie mogłam powiedzieć, co za roślina wyrosła i zakwitła na niej. To
było tak, jakbym nie miała tego zobaczyć, czy po prostu zrozumieć. Jeszcze nie
teraz, może nigdy.
Przestałam starać się odnaleźć znaczenie w tych przepływających liniach i
spojrzałam w dół ciała Abeloeca, które napinało się powyżej mnie. Utrzymywał się
nade mną jak osłona, jakby mógł tam zostać wiecznie i się nie zmęczyć.
Sięgnęłam w dół jego ciała, przesuwając przez całe jego mocne i silne ciało, aż
dosięgłam i owinęłam rękę dookoła jego twardej długości.
Zadrżał nade mną.
- Powinienem cię dotykać – jego głos był napięty, gruby z wysiłku, ach, jakże
wielkiego wysiłku! Jego ramiona, ręce i nogi były zupełnie nieruchome nade mną,
jakby były z kamienia, a nie ciała. To nie był wysiłek, który słychać było w jego
głosie. A przynajmniej nie wysiłek ciała. To był raczej wysiłek woli.
Ścisnęłam lekko dookoła jego członka, był twardy, tak okropnie twardy.
Jego oddech zmienił się i mogłam poczuć, że jego brzuch poruszył się w wysiłku,
żeby pozostać nieruchomo nade mną.
- Kiedy był ostatni raz? – zapytałam.
- Nie pamiętam – odrzekł.
Przesunęłam ręką do góry i w dół ponad jego główką. Jego plecy wygięły się i
prawie opadł na mnie, ale potem jego ramiona i nogi powróciły do swojej
nieruchomej pozycji.
- Myślałam, że sidhe nie kłamią.
- Nie pamiętam dokładnie – powiedział. Jego głos był zadyszany.
Prześlizgnęłam się drugą ręką w dół i otuliłam jego jądra, bawiąc się nimi
delikatnie.
Przełknął wystarczająco głośno, żebym usłyszała.
- Jeżeli będziesz tak dalej robić, dojdę, a nie tak chcę zrobić za pierwszym
razem.
Dalej delikatnie bawiłam się nim. Był tak twardy, drżąco twardy. Po prostu
trzymałam go w rękach, wiedziałam, że powiedzenie, chory z potrzeby nie było
tylko jedynie słowami. Błyszczał i mogłam wyczuć w nim moc, ale nie pulsowała w
nim, jak moc w innych sidhe. To była spokojna moc.
- Czego chcesz za pierwszym razem? – Zapytałam, a mój głos stał się
głębszy, gęstniejący od doznań, jakie dawało pieszczenie go.
- Chcę być w tobie, pomiędzy twoimi nogami. Chcę sprawić, żebyś doszła,
zanim ja dojdę. Ale nie wiem, czy nadal mam w sobie tyle dyscypliny.
- To nie bądź zdyscyplinowany. Tym razem, pierwszym razem, nie martw się
o to.
Potrząsnął głową, a niebieskie linie w jego włosach wydawały się lśnić
jaśniej.
- Chcę dać ci tyle przyjemności, że będziesz chciała mnie w swoim łóżku
każdej nocy. Tak wielu mężczyzn, Meredith, tak wielu mężczyzn masz w swoim
łóżku. Nie chcę czekać na swoją kolej. Chcę, żebyś przychodziła do mnie znów i
znów, bo nikt nie da ci tyle przyjemności co ja.
Dźwięk sprawił, że oboje odwróciliśmy głowę, zobaczyliśmy, że Mistral
klęknął obok nas.
- Pospiesz się i kończ to Abeloec, lub nie będę czekał, by być drugim.
- Nie martwisz się, tak jak ja, czy sprawisz księżniczce przyjemność? –
zapytał Abeloec.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja nie będę miał drugiej szansy, Abeloec.
Królowa postanowiła, że wszystko, co będę miał, to ten jeden raz z księżniczką.
Tak więc nie, nie martwię się o swoje dokonania – wsunął rękę głęboko w moje
włosy tak, że jego palce dotknęły skóry. To sprawiło, że przytuliłam głowę do jego
ręki. Zacisnął palce w pięść, co szarpnęło moimi włosami. Mój puls przyspieszył,
dźwięk, który wydarł się z moich ust, nie był bólem. Moja skóra wybuchła
gorącym, białym życiem.
- Nie musimy być delikatni – powiedział Mistral. Przysunął swoją twarz do
mojej – prawda, Księżniczko?
- Nie – wyszeptałam.
Ścisnął mocniej moje włosy i załkałam. Poczułam raczej, niż zobaczyłam, że
pozostali mężczyźni przesuwali się w naszą stronę. Mistral pociągnął znów mocno
moje włosy, chwytając mój kark z jednej strony i wyciągając mnie trochę spod
Abeloeca.
-Nie krzywdzę cię, księżniczko?
- Nie - wszystko, co mogłam z siebie wydobyć, to był szept.
- Nie wydaje mi się, żeby oni cię słyszeli – powiedział. Nagle skręcił rękę,
która trzymał mocno moje włosy. Przyłożył swoje wargi do mojego policzka i
wyszeptał. – Krzycz dla mnie – niebieskie linie przepłynęły przez moją skórę na
jego, zobaczyłam znów linie światła na jego piersi.
- A co zrobisz, jeśli nie krzyknę? – zapytałam.
Pocałował mnie delikatnie w policzek.
- Zranię cię.
Mój oddech przeszedł w dreszcz.
- Proszę - westchnęłam.
Zaśmiał się cudownym głębokim śmiechem, z twarzą nadal przyciśniętą do
mojej i ręką zaciśniętą w moich włosach.
- Pospiesz się Abeloec, pospiesz się, lub będziemy walczyć o to, kto będzie
pierwszy.
Puścił moje włosy tak gwałtownie, że ten ruch trochę zabolał i wyciągnął ze
mnie cichy jęk. Mistral odwrócił mnie znów do Abeloeca, z błędnymi oczami i
oddechem, który przyspieszał, by zatrzymać się na chwilę. Mój puls wydawał się
niepewny, jakbym bała się, lub była przerażona. Wydawało się, że teraz, kiedy
Mistral mnie dotknął, nie może przestać mnie dotykać. Jego palce pozostały
zaciśnięte na mojej szyi, jakby chciał sprawdzić mój puls.
- Nie lubię zadawać bólu - powiedział Abeloec. Jego ciało nie było bardziej
szczęśliwe niż jego głos.
- Ból nie jest jedyną droga do przyjemności – odrzekłam.
Jego oczy zmrużyły się na jego błyszczącej twarzy.
- Nie musisz doświadczać bólu, by odczuwać przyjemność?
Potrząsnęłam głową, czując lekki ból w miejscu gdzie zacisnęła się ręka
Mistrala.
- Nie.
Z ciemności doszedł nas głęboki głos Doyle’a.
- Meredith lubi przemoc, ale także lubi delikatność. To zależy od jej nastroju
i twojego.
Obaj, Abeloec i Mistral spojrzeli na niego.
- Królowa nie dba o nasz nastrój – powiedział Mistral.
- Ona dba. – Odrzekł Doyle.
Abeloec spojrzał w dół na mnie i zaczął powoli opuszczać się. Robił to w taki
sposób, w jaki wszyscy robią pompki, ale po drodze byłam ja. Jego usta znalazły
moje, zanim jego ciało przycisnęło się do mnie. Pocałował mnie, i niebieskie, jasne
jak neon linie, zamigotały karmazynem i szmaragdem. Te linie zamigotały na ręce
Mistrala i poczułam, jakby zamieniły się w linę, przyciągając jego usta do moich,
ciało Abeloeca do mojego ciała. Rozszerzył moje nogi, więc jego ciało spoczęło
pomiędzy nimi. Ale to jego palce wsunęły się we mnie najpierw, jak myślę,
szukając wilgoci.
- Jesteś nadal mokra – odezwał się zduszonym głosem.
Chciałam odpowiedzieć, ale usta Mistrala odnalazły moje, więc dałam mu
jedyną odpowiedź, jaką mogłam. Uniosłam biodra w stronę poszukującej ręki
Abeloeca. Następne co poczułam, to czubek jego członka pocierający o wejście do
mojego ciała.
Mistral odsunął swoje usta i na wpół wyszeptał, na wpół jęknął.
- Pieprz ją, pieprz ją, pieprz ją, proszę – to ostatnie słowo przeszło w długie
westchnienie, które zakończyło się czymś zbliżonym do krzyku.
Abeloec wepchnął się we mnie i dopiero teraz zaczął pulsować magią. Było
tak, jakby był jakimś wielkim wibratorem, ale ten wibrator był ciepły i żywy, miał
jeszcze umysł i ciało. Ten umysł poruszył ciałem w rytmie, którego nie można by
uzyskać żadną mechaniczną zabawką. Abeloec wpychał się i wychodził z mojego
ciała jak jakiś lśniący członek ze światła, chociaż to było bez wątpienia ciało,
które wchodziło i wychodziło ze mnie. Delikatne, twarde, wibrujące ciało.
Mistral znów chwycił moje włosy, odciągnął mi głowę do tyłu tak, że nie
mogłam już dłużej patrzeć jak Abeloec oddziałuje swoją magią na moje ciało.
Wyraz twarzy Mistrala przeraziłby mnie, gdybym była sama. Pocałował mnie
mocno, tak mocno, że to bolało. Miałam wybór, otworzyć usta dla niego, lub
przeciąć sobie wargi o jego zęby. Otworzyłam usta.
Jego język pogrążył się we mnie, jakby starał się zrobić w moich ustach to,
co Abeloec robił miedzy moimi nogami. To był tylko jego język, ale wpychał go do
środka, wpychał aż rozszerzył moje usta tak szeroko, że szczęka zaczęła mnie
boleć. Wepchał język tak głęboko do mojego gardła, że poczułam mdłości, a on się
cofnął. Myślałam, że pozwoli mi przełknąć i złapać oddech, ale wepchnął się ze
śmiechem z powrotem. Pozwolił, żeby ta męska przyjemność wypłynęła z jego ust i
zatańczyła na mojej skórze. W tym śmiechu słychać było echo odległego grzmotu.
Zatrzymał się, pozwalając mi skoncentrować się na Abeloecu. Ten odnalazł
rytm, w którym nurkował do samego końca i wychodził, płynnym ruchem, rytm,
który mógł doprowadzić mnie do końca. Ale nawet poza tym, jego ciało pulsowało
we mnie. To było tak, jakby jego magia pulsowała w rytm jego ciała, jakby za
każdym razem, kiedy nurkował głęboko we mnie, jego magia pulsowała mocniej i
wibrowała szybciej.
Wykorzystałam, że Mistral dał mi szansę odezwać się.
- Abeloec, czy ty to robisz specjalnie, że twoja magia pulsuje w rytmie, w
którym się kochasz?
Doszedł mnie jego głos, napięty od koncentracji.
- Tak.
Zaczęłam mówić, Och Bogini, ale Mistral znów odnalazł moje usta i zdążyła
powiedzieć tylko Och, Bog…
Mistral wepchał swój język tak głęboko i tak mocno do moich ust, że było to
niemalże jak seks oralny, kiedy mężczyzna jest zbyt duży, by było to wygodne.
Jeżeli będziesz z tym walczyć, będzie boleć, ale jeżeli odprężysz się, to może się
udać. Możesz pozwolić, by mężczyzna wszedł tak do twojego gardła, bez złamania
szczęki. Nikt nigdy nie całował mnie w ten sposób, nawet jeśli zmusiłam się, by
mu na to pozwolić, myśl, że może chcieć zrobić to czymś innym, sprawiła, że
otworzyłam się szerzej na niego, na nich obu.
Obaj byli tak zręczni, na tak różne, przeciwne sposoby, że zastanawiałam
się, jak byłoby mieć pełną uwagę jednego z nich. Ale nie było sposobu, żeby
powiedzieć Mistralowi by poczekał, by dał nam więcej miejsca, ponieważ ledwie
mogłam oddychać z jego językiem głęboko w gardle, a co dopiero mówić. Chciałam
odezwać się, chciałam przestać walczyć z nim o oddech. Moja szczęka bolała mnie
wystarczająco mocno, by odwrócić uwagę od niesamowitego pieprzenia Abeloeca.
Mistral przekroczył linię dzielącą cudowne uczucie od przestań pieprzyć.
Nie ustaliliśmy znaku, którym mogłabym dać mu znać, że chcę, żeby
przestał. Kiedy nie możesz mówić, zazwyczaj masz jakiś umówiony sposób by dać
znać. Zaczęłam odpychać jego ramiona. Nie jestem tak silna jak pełnej krwi sidhe,
ale kiedyś zrobiłam dziurę w drzwiach samochodu, żeby odstraszyć jakiś
przypuszczalnych bandziorów. Miałam rozkrwawioną rękę, ale nie złamaną. Więc
pchnęłam, a on przysunął się z powrotem.
Miałam jego usta tak daleko w sobie, że nawet nie mogłam go ugryźć.
Dławiłam się, ale on o to nie dbał.
Poczułam nadchodzący orgazm. Nie chciałam, by dobra praca Abeloeca
poszła na marne dlatego, że się dławiłam.
Paznokcie mogą być użyte dla przyjemności, lub żeby na coś zwrócić uwagę.
Wbiłam swoje paznokcie w szyję Mistrala i podrapałam go. Rozdrapałam na jego
skórze głęboki krwawy ślad. Szarpnął się ode mnie i widząc gniew na jego twarzy
znów ucieszyłam się, że nie byliśmy tu sami.
- Kiedy mówię przestań, masz przestać – powiedziałam. Zorientowałam się,
że też jestem zła.
- Nie powiedziałaś, żebym przestał.
- Ponieważ upewniłeś się, żebym nie mogła.
- Powiedziałaś, że lubisz ból.
Miałam kłopoty z zapanowaniem nad oddechem, ponieważ Abeloec nadal
wibrował i poruszał się we mnie. Byłam blisko.
- Lubię ból, do pewnego miejsca, ale nie złamaną szczękę. Musimy ustalić
jakieś zasady zanim… ty… dostaniesz… swoją szansę. – ostatnie słowo było
krzykiem, odrzuciłam głowę do tyłu, a moje ciało zadrżało. Mistral złapał moją
głowę, lub rozbiłabym ją sobie o twardą ziemię.
Przyjemność Abeloeca spłynęła falami we mnie, przeze mnie i na mnie. Fale
przyjemności, fale mocy, ciągle i ciągle, jakby również teraz był w stanie
kontrolować to, co się dzieje. Jakby mógł kontrolować moje wyzwolenie w sposób,
w jaki kontroluje wszystko inne. Orgazm przetoczył się przeze mnie od mojej
pachwiny do każdego cala mojego ciała. Potem, kiedy zaczął się znów, rozszedł się
z pomiędzy moich nóg na moją skórę w przypływie, który rozrzucił moje ręce, żeby
szukały czegoś, czego mogłyby się przytrzymać, moje ciało przesuwało się.
Górna część mojego ciała podniosła się ponad ziemię i opadła na nią,
podczas gdy Abeloec trzymał moje biodra i nogi uwięzione pod jego ciałem.
Ktoś był za mną, chwytając mnie, starając się przytrzymać mnie na dole, ale
przyjemności było za wiele. Nie mogłam zrobić nic, poza szarpaniem się i
krzykiem, jednym długim szorstkim krzykiem, nadchodzącym po drugim. Moje
palce znalazły ciało, w które mogły się wbić, a mocne ręce trzymały moje
nadgarstki. Moja druga dłoń odnalazła moje własne ciało i podrapała je. Inna
ręka chwyciła mnie za ten nadgarstek i przyszpiliła go do podłogi.
Usłyszałam głosy ponad moimi krzykami.
- Już, Abeloec, po prostu to skończ.
- Teraz, Abeloec – pospieszał Mistral.
Wtedy zrobił to i nagle świat stał się białym światłem, było tak, jakbym
mogła czuć jego uwolnienie między moimi nogami, poczuć ciepło, gęstość i jego
chowającego się we mnie, tak głęboko, jak tylko mógł. Pływałam w tym białym
świetle, zobaczyłam gwiazdki, czerwone, zielone i niebieskie. Potem nie było nic,
nic poza białym, białym światłem.
Rozdział 5
Nie zemdlałam, nie zupełnie, nie naprawdę, ale leżałam wiotka, bezbronna
w poświacie mocy Abeloeca. Zamrugałam i otworzyłam oczy, kiedy moje kolana i
głowa odpoczęły chwilę i znieruchomiały. Zobaczyłam Mistrala nade mną, jego
ręce nadal trzymały moje nadgarstki, nadal przytulał moją głowę.
- Chciałem sprawić ci ból, a nie złamać – powiedział i zobaczył coś w mojej
twarzy, co wystarczyło mu za odpowiedź.
Dopiero za trzecim razem udało mi się odpowiedzieć.
- Miło to słyszeć – powiedziałam w końcu.
Zaśmiał się, potem ostrożnie zaczął się wysuwać spode mnie. Delikatnie
położył moją głowę na martwej ziemi. Musiałam rozrzucić nasz prowizoryczny
koc, ponieważ czułam kawałki suchych, gryzących roślin, tu i tam przy swojej
skórze.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na innych. Abeloec czołgał się trochę
niepewnie w stronę mojej głowy, jakby on i Mistral chcieli zamienić się miejscami.
Minęła chwila, zanim skupiłam wzrok na tym, co było za Abe, dalej w otaczającej
nas ciemności.
Ciemność przecinał neonowy blask, niebieski, zielony i czerwony. Kolory
były wszędzie, niektóre były pojedynczymi świecącymi liniami, inne zwijały się po
kilka razem, tworząc wspólny splot, były mocniejsze i grubsze dzięki temu
połączeniu. Doyle klęczał bliżej nas, jakby starał się podejść do mnie. Miał
wyciągnięty miecz, jakby pomiędzy nami było coś, co metal mógł przeciąć. Jego
ciemna skóra pokryta była niebieskimi i karmazynowymi liniami.
Tuż za nim był Rhys, również pokryty niebieskimi i czerwonymi liniami, za
nimi inne postacie w ciemności, pokryte zielonymi i niebieskimi liniami,
wizerunkami rozkwitających roślin. Zauważyłam błysk długich bladych włosów.
Ivi był pokryty uschniętą winoroślą i zielonymi liniami mocy. Brii stał obok
drzewa, trzymając się go, czy też starał się go podtrzymać, cały w zielonych i
niebieskich liniach. Wyglądało to tak, jakby drzewo było za nim, jego cienkie,
pozbawione życia konary obejmowały jego nagie ciało jak ramiona. Adair wspiął
się na drzewo i stanął na jednym z grubszych, górnych konarów. Sięgał do góry,
jakby widział coś, czego ja nie widziałam. Spojrzałam na ciała pozostałych,
stojących na ziemi, pokrytych uschłymi roślinami.
Mróz i Nicca klęczeli trochę dalej. Po ich ciałach prześlizgiwały się tylko
niebieskie linie. Trzymali czyjeś ręce i nogi. Zajęło mi chwilę, zanim
zorientowałam się, że to Galen. Był pokryty jasnym, zielonym blaskiem tak, że był
spod niego prawie niewidoczny. Inni wydawali się być zadowoleni z mocy, a
przynajmniej nie sprawiało im to bólu, ale ciało Galena wydawało się wić, prawie
jak ja, kiedy Abeloec mnie brał, ale było to bardziej gwałtowne.
Twarz Mistrala pojawiła się ponad moją i zorientowałam się, że utrzymywał
się ponad moim ciałem, podobnie jak Abeloec wcześniej. Ale mnie nie pocałował,
jak zrobił to drugi mężczyzna. Upewnił się tylko, że widzę jego twarz.
- Moja kolej - powiedział, a wyraz jego oczu był wystarczający, żeby mnie
przerazić. Nie ze strachu przed Mistralem, ale przed tym, co się zdarzy. Coś
potężnego, ale jaka będzie tego cena? Jedno, czego nauczyłam się wcześniej, to
to, że każda moc ma swoją cenę.
- Mistral – powiedziałam, ale on już opuścił się na moje ciało. Powrócił
wiatr, delikatny, poszukujący wiatr, który dotykał mojego ciała jak niewidzialne
palce. Uschłe liście szeleściły, a winorośle wydawały się wzdychać w
narastających podmuchach wiatru.
Podniosłam się na tyle, żeby spojrzeć w dół swojego ciała na Mistrala. Znów
zawołałam jego imię. Na dźwięk swojego imienia spojrzał na mnie, ale na jego
twarzy nie było nic, co świadczyłoby, że naprawdę mnie usłyszał. To była jego
jedyna szansa na tysiąc lat, by mieć kobietę. Kiedy opuścimy ogrody, ta
sposobność zniknie.
Gdybym wiedziała, że inni będą bezpieczni, nawet nie kłóciłabym się, widząc
wyraz jego oczu. Ale nie byłam tego pewna. Nie byłam pewna, czy ktokolwiek z
nas jest bezpieczny. Nie lubiłam, kiedy nie wiedziałam, co może się zdarzyć.
Przesunął rękami po wewnętrznej stronie moich ud, delikatnie,
pieszczotliwie, ale tym delikatnym ruchem rozsunął moje nogi, klęcząc pomiędzy
nimi.
- Co się stanie, Mistral?
- Boisz się? – Zapytał, ale nie patrzył w moją twarz, kiedy to mówił.
- Tak – powiedziałam, a mój głos był miękki w narastającym wietrze.
- Dobrze – powiedział.
Abeloec odpowiedział mi.
- Jestem alkoholowym kielichem, jakim Medb była dla starszych królów.
Musisz wziąć głęboki łyk - odwróciłam głowę i zobaczyłam, że klęczy za mną.
Wiedziałam, że Medb było słowem na „słód”, była boginią, suwerenką, z
którą dziewięciu królów Irlandii musiało połączyć się, zanim bogini pozwoliła im
rządzić. Ale większość z tego to były stare opowieści, nikt nie mówił o niej
pomiędzy sidhe, jakby była prawdziwą boginią, prawdziwą osobą. Zapytałam i
powiedziano mi tylko, że była odurzająca. Co było innym sposobem na
powiedzenie, że była słodem. To sprawiło, że uwierzyłam, że nigdy nie była
rzeczywista.
- Nie rozumiem – powiedziałam.
Abeloec przesunął swoje ręce po mojej twarzy.
- Daję moc zwierzchnictwa królowym, jak Medb dawała moc królom.
Zostałem zapomniany, bo świat stał się szowinistyczny i nie wybierano już
królowych. Stałem się tylko Accasbel’em. Zaprzeczeniem własnej woli. Niektóra
ludzka literatura mówi, że jestem antycznym bóstwem wina i piwa. Założyłem
pierwszy pub w Irlandii, byłem służącym Partholona
4
. Tylko tym byłem według
historii – pochylił się bliżej do mojej twarzy, a ja położyłam się na ziemi z jego
rękami opartymi po obu stronach mojej twarzy. – Aż do teraz. Mam nowe
obowiązki.
Właśnie teraz palce Mistrala odnalazły wejście do mojego ciała i chciałam
obrócić się, by spojrzeć na niego, ale ręce Abeloec zacisnęły się na mojej twarzy i
trzymały mnie, żebym patrzyła na niego, podczas kiedy Mistral zagłębiał się we
mnie ręką.
- Był czas, kiedy beze mnie lub Medb, nikt nie rządził Irlandią, faerie, czy
jakimkolwiek miejscem na wyspie. Kopiec sprowadził nas tutaj dla jakiegoś
powodu. Sprowadził każdego z jakiegoś powodu, również Mistrala.
Suche liście przeleciały przez moje ciało, jak kruche palce uderzające w mój
brzuch i piersi.
- Pozwól nam z powrotem mieć powód, Meredith. - wyszeptał Abeloec.
Na dole nie dotykały mnie już palce, chociaż Mistral nie wszedł we mnie.
Jak na kogoś, kto lubi zadawać ból, był cierpliwy i delikatny.
- Powód, jaki powód? - Wyszeptałam prosto w twarz Abeloeca.
- Powód by być, Meredith. Mężczyzna bez obowiązku jest tylko w połowie
mężczyzną. Istnienie bez celu jest tylko połowicznym istnieniem.
Mistral wepchnął się we mnie jednym długim, mocnym ruchem. To
przesunęło górną część mojego ciała po ziemi, wyrywając mi krzyk z ust. Abeloec
puścił mnie, więc mogłam wreszcie spojrzeć w dół mojego ciała, na Mistrala.
Mistral miał odchyloną głowę i zamknięte oczy. Jego ciało było połączone z
moim tak
głęboko, jak tylko dało się to zrobić. Nie było już na nim kolorowych
linii i zorientowałam się, że nie było ich już na nikim z naszej trójki. Ale było coś
w jego błyszczącej skórze. Zajęło mi chwilę, zanim zorientowałam się, że coś
4
Partholon syn króla hiszpańskiego Bela, którego zabił i musiał opuścić Hiszpanię. Przybył do
Irlandii dokonując najazdu i zamieszkał tam, ale jego lud wyniszczyła zaraza.
poruszało się wewnątrz jego skóry. Spojrzałam na odbicie tego czegoś, ale to nie
było odbicie czegokolwiek, co było wokół nas.
Stał tam, nieruchomy nade mną, dolną część ciała przyciskał do mnie tak
mocno, jak tylko mógł, górną część podniósł do góry, opierając się na rękach i
ramionach. Otworzył oczy i spojrzał na mnie. Zobaczyłam chmury ślizgające się w
jego oczach, jak w oknie, z którego widać odległe niebo. Chmury przesuwały się,
jakby gnał je porywisty wiatr. Domyśliłam się, że to było właśnie to, co widziałam
wewnątrz jego skóry. Chmury, burzowe chmury złościły się wewnątrz jego skóry.
Wiatr narastał, zawiewając mi włosy na twarz, poruszając suchymi liśćmi w
małych trąbach powietrznych. Nadchodziła burza, patrzyłam jak narasta
wewnątrz ciała Mistrala. Mistral był panem wiatrów, panem nieba, jakiś czas
temu był bogiem burzy. Pierwsza błyskawica pokazała to w jego oczach.
Jakiś czas temu, to nie było tak dawno, jak mogłoby się wydawać.
Rozdział 6
Mistral wyszedł ze mnie z drżącym westchnieniem, które przebiegło w dół
jego ciała. Kiedy patrzyłam na niego, do tego stopnia przejętego, mój oddech stał
się szybki i płytki. W pierwszej chwili pomyślałam, że to deszcz w jego oczach
dopasował się do błyskawic, potem Mistral
zamrugał i zorientowałam się, że to
łzy.
Gdybyśmy byli sami, zapytałabym, porozmawialibyśmy, ale z tak wieloma
mężczyznami wokół nas nie mogłam. Nie mogłam zwrócić ich uwagi na to, że
płakał przy nich, więc nie mogłam zapytać dlaczego i mieć nadzieję, że dostanę
prawdziwą odpowiedź. Ale to wiele dla mnie znaczyło, że Mistral, pan burz, płakał
po tym, jak skosztował mojego ciała.
- To było za długo – powiedział delikatnie Abeloec.
Mistral spojrzał na niego i po prostu skinął głową, z błyskiem tych kilku łez
spływających po jego policzkach. Spojrzał w dół na mnie, na jego twarzy widać
było łagodność, w jego oczach ból. Pocałował mnie, ale tym razem delikatnie.
- Zapomniałem o moich manierach, Księżniczko, wybacz mi.
- Możesz całować mnie gwałtownie, ale mnie nie zadław.
Uśmiechnął się lekko i jeszcze lżej skłonił głową. Potem opuścił swoje ciało
ostrożnie na mnie, jego jądra przytuliły się do mojej pachwiny, a jego twardy
członek przycisnął się od mojego krocza, aż do brzucha. Położył się na mnie, a
ramionami mnie objął. Przytulił swoją twarz do mojego policzka, poczułam jak
opuszcza mnie jakieś wielkie napięcie. Pocałowałam Mistrala delikatnie w
krzywiznę jego ucha, ponieważ tylko tam mogłam dosięgnąć.
Znów zadrżał, ale ponieważ był tak mocno przyciśnięty do mojego ciała,
sprawiło to, że ja również zadrżałam. Wiatr rozwiewał jego włosy, zawiewając moje
na twarz, łącząc czerwone i szare pasma razem, prawie w taki sposób, w jaki
neony lśniłyby, gdyby były połączone razem. Razem mocniejsi niż oddzielnie.
Chmury w jego oczach zawirowały tak szybko, że patrzenie na nie przyprawiało
niemalże o zawrót głowy.
Odsunął swoje ramię ode mnie i podparł się na nim, podnosząc się na tyle,
żeby widzieć moją twarz.
- Nie chcę całować w dół twojego ciała. Wolałbym wygryźć tę drogę.
Przełknęłam mocno, zanim mogłam odpowiedzieć zadyszanym głosem.
- Żadnej krwi, żadnych znaków, które nie zejdą, nic mocniejszego od tego, co
zrobiłeś na moich piersiach. Nie zrobisz nic, zanim nie zrobisz wstępu.
- Wstępu? – powiedział to jak pytanie.
- Gry wstępnej – powiedział Abeloec, klęczał obok mojej głowy, tak
nieruchomo, że zapomniałam, że tam
był.
Oboje spojrzeliśmy na niego.
- Daj nam trochę więcej miejsca - poprosił Mistral – tylko ja jestem w twoim
okręgu i tak musi pozostać.
Okrąg, pomyślałam i zorientowałam się, że miał rację. Linie niebieskiego,
zieleni i czerwieni otaczały nas troje. Inni byli nimi pokryci, ale uformowali barierę
dookoła naszej trójki. Była to bariera, którą wiatr mógł przekraczać bez trudu, ale
były tu inne rzeczy, które jej przekroczyć nie mogły. Nie byłam pewna, czym były
te inne rzeczy, ale wiedziałam wystarczająco o magicznych okręgach by wiedzieć,
że mają za zadanie utrzymać pewne rzeczy wewnątrz, a inne na zewnątrz. Taka
była ich natura i dzisiejszej nocy to było na tyle.
Przesunęłam rękami po plecach Mistrala, przesuwając je po jego
kręgosłupie, bawiąc się mięśniami, które utrzymywały go nade mną. Zamknął
oczy, przełknął, zanim spojrzał w dół na mnie.
- Chcesz czegoś?
- Ciebie – powiedziałam.
Zasłużyłam tym sobie na uśmiech. Prawdziwy uśmiech, nie z powodu
seksu, bólu czy żalu, ale po prostu uśmiech. Ceniłam ten uśmiech, jak ceniłam
uśmiech Mroza i Doyle’a. Wszyscy przybyli do mnie bez prawdziwego uśmiechu,
jakby zapomnieli, jak się to robi. Porównując z tamtą dwójką, Mistral szybko się
uczył.
Przesunęłam rękę tak, że mogłam przeciągnąć palcami po jego biodrze.
- Zrób, czego pragniesz. Tylko pamiętaj o zasadach.
Uśmiech opadł na krańcach w coś, co już nie było szczęśliwe i nie byłam
dłużej pewna, czy to te zasady go zasmuciły, czy przypomniałam mu coś
smutnego.
- Żadnej krwi, żadnych nieschodzących znaków, nic mocniejszego niż to, co
zrobiłem z twoimi piersiami, ponieważ na to nie ma jeszcze wystarczającej gry
wstępnej.
Było to prawie słowo w słowo to, co mu powiedziałam.
- Dobra pamięć.
- Pamięć to wszystko co mam.
Kiedy to powiedział, zobaczyłam ból w jego oczach. Pomyślałam, że teraz
rozumiem. Cieszył się, był zdeterminowany żeby się cieszyć, ale kiedy skończy, nie
będzie więcej radości. Królowa wsadzi go z powrotem do samotnej celi jej zasad,
jej zazdrości, jej sadyzmu. Czy to gorsze, że miał tę chwilę, a potem znów będzie
mu to zabronione? Czy będzie to przyczyną bólu, kiedy będzie patrzył na mnie z
moimi mężczyznami, a nie będzie tego częścią? Ani ja, ani oni nie byliśmy dla
niego czymś wyjątkowym. Po prostu byłam jedyną kobietą, z którą strażnicy mogli
przerwać swój długi celibat.
Podniosłam się z ziemi na tyle, by go pocałować.
- Jestem twoja.
Pocałował mnie, delikatnie na początku, potem mocniej. Jego język zanurzył
się między moimi wargami. Otworzyłam usta i pozwoliłam mu zagłębić się w nich.
Wepchnął się głęboko do środka, potem cofnął się troszkę, wystarczająco, żeby
był to po prostu dobry, głęboki pocałunek. Poczułam, że jego usta przycisnęły się
mocniej do moich, to sprawiło, że silniej przycisnęłam swoje ciało do jego ciała,
owinęłam jego plecy ramionami i przycisnęłam swoje piersi mocniej do jego klatki
piersiowej.
Z gardła wydarł mu się cichy dźwięk, a wiatr owiewający moje plecy stał się
nagle zimny. Odsunął swoje usta od moich, a jego oczy były prawie szalone.
Płynęły w nich burzowe chmury, ale zwolniły, więc to nie było już dłużej
oszałamiające. Gdybym nie wiedziała, na co patrzyłam, pewnie pomyślałabym, że
jego oczy są szare od chmur deszczowych.
Pochylił swoją twarz do krzywizny mojej szyi. Nie tyle całował mnie, co
przesuwał wargami po mojej skórze. Jego oddech przeszedł w ciężkie
westchnienie, które pokryło ciepłem moją skórę. To sprawiło, że zadrżałam i to
było to. Przyłożył zęby do boku mojej szyi i ugryzł mnie. Załkałam i zacisnęłam
palce na jego plecach, przesuwając paznokciami przez skórę.
Ugryzł mnie w ramię, szybko i mocno. Zapłakałam pod nim, a on znów się
poruszył. Wydaje mi się, że nie ufał sobie na tyle, by zaciskać zęby na moim ciele
zbyt długo. Wiedziałam, że chciał ugryźć mocniej, mogłam poczuć wysiłek, jaki
włożył, by zwalczyć to pragnienie. Czułam je w jego ustach, jego rękach, całym
jego ciele. Był zadowolony, ale zmuszał się, by trzymać swoje impulsy na wodzy.
Przyłożył swoje usta do tej strony moich piersi, której wcześniej nie oznaczył
i ledwie zacisnął zęby. Chwyciłam go za policzek, nie mocno, ale powstrzymałam
go. Spojrzał na mnie z na wpół rozchylonymi ustami, a ja patrzyłam, jak opada
jego uniesienie. Myślę, że spodziewał się, że powiem mu, żeby przestał. Nawet
gdybym chciała to powiedzieć, nie miałabym serca tak zrobić. Ale tak nie było.
- Mocniej – powiedziałam zamiast tego.
Uśmiechnął się do mnie wilczym uśmiechem i znów zobaczyłam w jego
spojrzeniu coś, co sprawiłoby, że zawahałabym się zostać z nim sama. Ale nie
byłam już dłużej pewna, czy to była prawdziwa natura Mistrala, czy też wieki
odmowy sprawiły, że jest oszalały z potrzeby.
Przyłożył zęby do mojej skóry i ugryzł mocniej, wystarczająco mocno, żebym
skręcała się pod nim. Poruszył się trochę niżej w dół mojego ciała, do mojego
pasa. Poczułam, że zamierza odsunąć się.
- Mocniej – powiedziałam.
Tym razem ugryzł mnie mocniej, gryzł mnie, aż jego zęby prawie spotkały się
na mojej skórze. Zapłakałam.
- Wystarczy, wystarczy – powiedziałam.
Podniósł swoją twarz, jakby chciał przestać całkowicie. Uśmiechnęłam się
do niego.
- Nie powiedziałam przestań. Chodziło mi o to, że to wystarczająco mocno.
Przesunął się na drugą stronę mojego ciała i znów mnie ugryzł bez
namawiania, wystarczająco mocno, że musiałam powiedzieć mu prawie
natychmiast, żeby nie poszedł dalej. Spojrzał na mnie, cokolwiek zobaczył w
moich oczach, spodobało mu się, ponieważ ugryzł zaraz koło mojego pępka, tak
szybko i mocno, że musiałam powiedzieć mu, żeby przestał.
Na moim brzuchu pozostawił czerwony znak swoich zębów. Na moim ciele
były czerwone znaki w różnych miejscach, ale nic równie idealnego jak to. Idealny
odcisk zębów na moim białym ciele. Patrzenie na to sprawiło, że zadrżałam.
- Lubisz to – wyszeptał.
- Tak – powiedziałam.
Wiatr owiał ścieżkę wilgoci, jaką zostawił na mojej skórze. Lizał dół mojego
brzucha, a wiatr wydawał się igrać z tą mokrą linią, prawie jakby był ustami i
mógł podążać tam, gdzie chciał.
Mistral przycisnął swoje usta tam, gdzie wcześniej mnie lizał i ugryzł mnie.
Mocno i ostro, wystarczająco by zaskoczyć mnie i unieść górę mojego ciała z
ziemi.
- Wystarczy – powiedziałam, a mój głos był prawie krzykiem.
Wiatr wzmógł się, zawiewając więcej uschłych liści na moje ciało.
Zawiewając mi włosy na twarz, więc nie mogłam widzieć, co robi Mistral. Wiatr był
wilgotny, jakby niósł ze sobą deszcz. Ale w martwych ogrodach nigdy nie padało.
Poczułam jego usta na wzgórku pomiędzy moimi nogami, spoczęły na
cienkich, kręconych włoskach. Nie mogłam widzieć, ale wiedziałam, co zamierza.
Ugryzł mnie, a ja krzyknęłam.
- Wystarczy.
Odsunęłam ręką włosy z twarzy, więc mogłam spojrzeć w dół mojego ciała i
zobaczyć go. Liznął szybkim ruchem języka pomiędzy moimi nogami. Ten jeden
mały dotyk przyspieszył mój puls i otworzył moje usta w ciche „O”.
- Wiesz, co chcę zrobić – powiedział. Ręce owinął wokół moich ud, palce
wbiły się tylko trochę, jego twarz była tuż ponad moją pachwiną, tak blisko, że
pieścił mnie jego oddech.
Skinęłam głową, ponieważ nie ufałam mojemu głosowi. Z jednej strony nie
chciałam, by mnie zranił, z drugiej, chciałam, by doszedł do granicy prawdziwego
zranienia mnie. Podobało mi się to. Bardzo mi się podobało.
W końcu udało mi się wydobyć z siebie głos, który nie brzmiał jak mój, tak
zdyszany, taki rozpalony.
- Idź powoli i kiedy powiem wystarczy, przestajesz.
Znów uśmiechnął się do mnie, uśmiechem, który wypełnił jego
zachmurzone oczy błyskiem dzikiego światła. Zorientowałam się, że to nie była
moja wyobraźnia. Błyskawice przebijały przez ciężkie, szare chmury jego oczu.
Odeszły, a teraz powróciły, błyskając białym, bardzo białym światłem, więc jego
oczy na sekundę wyglądały jak ślepe. Wiatr zwolnił, a powietrze stało się ciężkie,
gęste, poczułam w nim posmak elektryczności.
Rozszerzył mnie szeroko, używając swoich palców, tak mocnych, tak
grubych. Polizał na całej długości tam i z powrotem, aż zaczęłam wić się pod jego
ustami i rękami. Potem przycisnął do mnie usta. Potem pozwolił poczuć brzeg
jego zębów dookoła najbardziej intymnych części mojego ciała.
Ugryzł powoli, bardzo powoli, bardzo ostrożnie.
Odetchnęłam.
- Mocniej.
Posłuchał.
Wciągnął moje ciało głęboko do swoich ust i ugryzł. Ugryzł mnie tak mocno,
że podniosłam górną część swoje ciała całkowicie z ziemi i krzyknęłam. Ale nie
krzyknęłam stop czy wystarczy. Po prostu krzyknęłam pełnym gardłem,
wykrzywiając kręgosłup, patrząc na niego w dół z rozszerzonymi oczami i
otwartymi ustami. Szczytowałam czując jego zęby na najbardziej intymnych
częściach mojego ciała. Szczytowałam, chociaż ta przyjemność zmieniła mój
krzyk.
- Przestań, przestań. Och Boże, przestań!
Nawet przez tą przytłaczającą przyjemność mogłam czuć jego zęby
wchodzące trochę za daleko. Kiedy coś rani cię w środku orgazmu, chcesz, żeby
przestało, zazwyczaj odczuwasz ból, kiedy uniesienie zaczyna opadać.
- Przestań! – krzyknęłam znów i przestał.
Opadałam na ziemię, nie mogłam skupić na niczym spojrzenia, walczyłam o
oddech, niezdolna do poruszenia się. Zaczęłam odczuwać ból. Bolało mnie w
miejscach, gdzie jego zęby dotknęły mnie i wiedziałam, że będzie boleć mnie
bardziej. Pozwoliłam, by moje pożądanie i pożądanie Mistrala posłało nas za
daleko poza granicę.
- Nie rozlałem krwi i nie ugryzłem cię mocniej, niż wcześniej na piersiach –
doszedł mnie jego głos.
Skinęłam głową, ponieważ nie mogłam mówić. Powietrze było gęste od
nadchodzącej burzy tak, że było ciężko oddychać, prawie w sposób, w jaki
królowa sprawiała, że powietrze było za gęste by nim oddychać.
- Jesteś ranna? – zapytał.
Starałam się odzyskać głos
- Trochę – ból stał się ostrzejszy. Niedługo po prostu będzie boleć. Chciałam,
żeby skończył, zanim przyjemność naprawdę stanie się bólem.
Podczołgał się do mnie na czworakach, więc właściwie nie dotykał mnie, ale
mógł widzieć moją twarz.
- Wszystko w porządku, Księżniczko?
Skinęłam głową.
- Pomóż mi odwrócić się.
- Dlaczego?
- Bo jeżeli skończymy z tobą na górze, to będzie za bardzo boleć.
- Byłem zbyt brutalny – powiedział i zabrzmiało to smutno. Błyskawica
błysnęła najpierw w jednym oku, potem w drugim, jakby wędrowała z jednej
strony jego umysłu do drugiej. Niebieskie światło błyskawicy przeniosło się na
jaśniejąca bladość jego policzka.
Odczołgał się ode mnie, jakby chciał przestać. Chwyciłam go za ramię.
- Nie przestawaj, Jaśniejąca Bogini, nie przestawaj. Po prostu pomóż mi
przekręcić się, jeżeli weźmiesz mnie od tyłu, nie będziesz ocierał się o te części
ciała, które obtarłeś.
- Jeżeli zraniłem cię za bardzo, musimy przestać.
Moje palce zacisnęły się na jego ramieniu.
- Jeżeli chciałabym przestać, powiedziałabym to. Wszyscy za bardzo boją
się, że mnie zranią, nawet jak zajdziesz za daleko, lubię to, Mistral. Bardzo to
lubię.
Uśmiechnął się do mnie nieśmiało.
- Będę uważał.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Więc skończmy co zaczęliśmy.
- Jeżeli jesteś pewna – w chwili kiedy to powiedział, wiedziałam, że byłabym
z nim bezpieczna sama. Jeżeli był w stanie zrezygnować z pierwszego stosunku,
który został mu zaoferowany po wiekach, bo obawiał się mnie zranić, oznaczało
to, że miał wystarczająco dyscypliny, żeby się kontrolować na osobności. Panie
chroń nas, on miał więcej dyscypliny, niż ja miałabym. Jak wiele mężczyzn
zrezygnowałoby z zakończenia, jeżeliby już zaczęli? Niewielu, zupełnie niewielu.
- Jestem pewna – powiedziałam.
Znów się uśmiechnął, coś poruszyło się obok nas. Coś szarego,
poruszającego się niedaleko wysokiej kopuły sufitu. Chmury, cienka kępa chmur
wisiała koło sufitu. Spojrzałam w twarz Mistrala.
- Pieprz mnie, Mistral.
- Czy to rozkaz, moja księżniczko? – Uśmiechnął się, kiedy to mówił, ale w
jego głosie było słychać cień czegoś nieszczęśliwego.
- Tylko jeżeli chcesz, żeby tak było.
Spojrzał na mnie.
- Wolałbym, żeby to był rozkaz.
- Więc zrób to – powiedział.
- Odwróć się – odrzekł. Jego głos nie miał w sobie tej pewności, jaką miał
wcześniej, jakby nie był pewien, czy posłucham.
Odzyskałam siłę na tyle, żeby obrócić się, chociaż zrobiłam to powoli.
Przesunął się, aż klęknął przy moich nogach.
- Chcę ciebie na czworakach.
Zrobiłam, o co prosił, czy też rozkazał. To sprawiło, że patrzyłam na
Abeloeca, który nadal klęczał, bez ruchu, na końcu naszego zaimprowizowanego
koca. Spodziewałam się, że zobaczę pożądanie, czy coś, co pozwoliłoby domyśleć
się, że podoba mu się przedstawienie, ale nie było tego na jego twarzy. Jego
uśmiech był delikatny, spokojny. Nie pasował do tego, co robiliśmy,
a przynajmniej nie do mnie.
Ręka Mistrala ścisnęła moje pośladki, i poczułam jak wpycha się do mnie. Z
przodu byłam obtarta, ale reszta mnie była spragniona.
- Jesteś mokra –powiedział Mistral.
- Wiem – odrzekłam.
- Naprawdę ci się to podoba.
- Tak.
- Naprawdę lubisz robić to brutalnie.
- Czasami – odrzekłam. Koniuszkiem ocierał się dookoła krawędzi, tak
blisko, ale nie w środku.
- Teraz? – powiedział to jak pytanie.
Obniżyłam górną część mojego ciała tak, że dolna część przesunęła się w
jego stronę, wpychając się na niego. Tylko to, że się odsunął, sprawiło, że nie
wszedł we mnie. Jęknęłam cicho w proteście. Wiatr niósł ze sobą zapach deszczu,
nacisk cichego grzmotu. Burza nadchodziła, a ja chciałam, żeby był we mnie,
kiedy nadejdzie.
Zaśmiał się cudownym męskim śmiechem.
- Mam to wziąć za tak?
- Tak – powiedziałam.
Przycisnęłam piersi do kruchych liści, moja twarz i ręce dotykały suchej
ziemi. Musiałam zamknąć oczy z powodu przesuwających się uschłych liści i
roślin. Wypchnęłam pośladki do niego, prosząc bez słów, by mnie wziął. Nie
zdawałam sobie sprawy, że mówię cokolwiek na głos, ale musiało tak być.
Usłyszałam swój głos śpiewający monotonnie: Proszę, proszę, proszę. I tak bez
końca, przyciągając piersi i wargi bliżej do martwej ziemi, niż do mężczyzny,
którego błagałam.
Wepchnął we mnie tylko koniuszek, a wiatr zmienił się nagle. Stał się
prawie gorący. Mogłam czuć w nim deszcz, ale był także jakiś metaliczny zapach.
Zapach ozonu, błyskawic. Powietrze było gorące i duszne, w tej chwili nie
wiedziałam, czy naprawdę chcę Mistrala w sobie, kiedy rozszaleje się burza. Ale
burza nie nadejdzie, zanim on nie wejdzie we mnie. On był burzą, tak jak Abeloec
był kielichem. Mistral był ciężki od nacisku powietrza, a skrzywienie jego karku
obiecywało błyskawice.
Podniosłam i przyciągnęłam moje ciało do niego. Powstrzymał mnie ręką na
moich biodrach.
- Nie – powiedział - nie, powiem kiedy.
Położyłam znów górną część swojego ciała na suchej ziemi.
- Mistral, proszę, nie czujesz tego? – Spytałam. – Nie czujesz?
- Burza – powiedział, a jego głos wydawał się niższy niż był, narastał, jakby
w jego głosie słychać było echo grzmotu.
Podniosłam się, ale już nie próbowałam go kontrolować. Chciałam go
widzieć. Chciałam widzieć, czy była jakaś zmiana poza narastającym grzmotem w
jego głosie. Nadal lśnił od mocy, ale było tak, jakby ciemne, szare chmury
poruszały się ponad tym blaskiem tak, że widziałam tylko lśnienie jego mocy
przebłyskujące za zasłony chmur.
Spojrzał w dół na mnie, jego oczy błysnęły jasno, tak jasno, że przez chwilę
jego twarz była na wpół przyćmiona tym białym światłem. Blask opadł,
zostawiając mroczki w moich oczach. Ale bez błyskawic, jego oczy nie były szare
od chmur deszczowych, były czarne. Tą czernią, która przechodzi przez niebo w
południe i sprawia, że biegniemy poszukać okrycia, ponieważ tylko patrząc w
niebo wiemy, że nadchodzi coś niebezpiecznego. Coś, co może utopić cię, spalić
cię, wstrząsnąć tobą poprzez moc opadającą z nieba.
Zadrżałam, patrząc na niego, zadrżałam, ponieważ zastanawiałam się, czy
nie byłam za bardzo śmiertelna, żeby to przetrwać? Czy jego moc spali moje ciało,
zrani mnie w sposób, jakiego nie chciałam?
Abeloec usłyszał moje myśli. Odezwał się niskim, delikatnym głosem, który
sprawił, że spojrzałam na niego. Nadal klęczał przed nami, ale jego blada skóra
nikła w zapadającej ciemności, jakby on sam zanikał w okręgu mocy. Jego włosy
mieniły się liniami błękitu, czerwieni i zieleni, jak te linie oddzielające nas od
ciemności i mężczyzn za nami. Jego oczy iskrzyły się wszystkimi tymi kolorami, a
jego moc rosła. Zaczął być tą mocą, a nie tylko Abeloekiem. Mogłam mu
powiedzieć, że jeżeli nie będzie ostrożny, stanie się tylko liniami mocy, kreślonymi
w ciemności.
- Taniec nieba i ziemi jest bardzo starym tańcem, Meredith – powiedział. –
Nie obawiaj się mocy. Zbyt długo czekała na ciebie, by pozwolić, żebyś została
teraz zraniona.
Mój głos okazał się tylko szorstkim szeptem.
- Spójrz na niego.
- Tak – powiedział Abeloec - jest burzą, która nadchodzi.
- Jestem śmiertelna.
Wydawało mi się, że się uśmiechnął, ale nie byłam pewna. Nie widziałam
wyraźnie jego twarzy, chociaż wiedziałam, że był tylko o kilka stóp ode mnie.
- W tym czasie i w tym miejscu jesteś Boginią. Ziemia szykuje się na
uderzenie nieba. Czy to opisuje kogoś, kto jest zaledwie śmiertelnikiem?
Mistral wybrał tę chwilę by przypomnieć mi, że był tutaj. Pochylił się nade
mną i ugryzł mnie w plecy, a jego ciało weszło we mnie. Połączenie tych dwóch
rzeczy sprawiło, że wepchnęłam się mocniej na niego. Ugryzł mnie silniej i
skręcałam się pod nim, uwięziona pod jego ciałem i jego ustami.
Jego usta puściły mnie, owinął się ramionami dookoła mnie. Czułam jego
ciężar na swoim ciele, ciepły, solidny. Opierał się na mnie prawie całym swoim
ciężarem, bo jego ręce bawiły się moimi piersiami i brzuchem. Był we mnie, ale
jak za pierwszym razem, kiedy wszedł, przestał się poruszać. Odezwał się do mnie
z twarzą przytuloną do mojej.
- To było za długo. Nie wytrzymam, jeżeli będziesz tak się poruszać.
Odwróciłam głowę, był tak blisko, że kiedy błyskawica błysnęła w jego
oczach, oślepiła mnie na sekundę. Zamknęłam oczy, pod powiekami migały mi
białe i czarne mroczki. Odezwałam się nadal mając zamknięte oczy.
- Nic na to nie poradzę.
Westchnął, wszedł we mnie nieznacznie, ale i tak zadrżał. To sprawiło, że
wiłam się pod nim i z jego ust wyrwało dźwięk będący na wpół przyjemnością, na
wpół protestem.
Grzmot przetoczył się przez jaskinię, odbijając się echem od nagich skalnych
ścian, jak jakaś olbrzymia perkusja, która wydawała się grać na mojej skórze.
- Cii, Meredith, cicho. Jeżeli się poruszysz, nie wytrzymam.
- Jak mogę się nie ruszać z tobą we mnie?
Ścisnął mnie mocniej.
- Tak długo nikt nie reagował na moje ciało – odsunął się od moich pleców,
więc znów klęczał, nadal schowany głęboko we mnie. Ale pchnął biodrami w moje,
pozwalając mi poznać, że jest nade mną i jeszcze niezupełnie we mnie. Ponieważ
jego czubek dotarł już do końca, zorientowałam się, że może być za duży na taką
pozycję. Jeżeli mężczyzna jest za duży, wejście do końca może boleć. To jeszcze
nie bolało, ale niosło w sobie obietnicę tego, kiedy delikatnie pchnął w
ograniczone wnętrze mojego ciała. Myśl, co może mi zrobić, była ekscytująca i
trochę przerażająca. Równocześnie chciałam poczuć jak wpycha się we mnie i nie
chciałam. Myśl była ekscytująca, ale to był jeden z tych bólów, które są lepsze w
wyobraźni niż rzeczywistym życiu.
Znów wepchnął się głębiej, delikatnie jak wcześniej, potem mocniej, jakby
starał się znaleźć sposób, by wejść dalej. Pchał powoli, mocno i solidnie, aż
jęknęłam z protestu.
Grzmot znów się przetoczył, wiatr powiał. Poczułam zapach wiatru i ozonu,
jakby błyskawica uderzyła gdzieś niedaleko, chociaż jedyne błyskawice były w
oczach Mistrala.
- Jak bardzo lubisz ból? – Zapytał, a jego głos zawierał w sobie grzmot w
taki sam sposób, w jaki głos Doyle’a przypominał warkot psa.
Wiedziałam, o co pyta i zawahałam się. Jak bardzo lubię ból?
Zdecydowałam, że szczerość będzie bezpieczniejsza. Spojrzałam w tył na moje
ciało, aż zobaczyłam jego i wszystkie słowa ostrzeżenia, jakie chciałam
wypowiedzieć utkwiły mi w gardle. Był czymś podstawowym. Jego ciało nadal
miało kontur, było pewne, ale wewnątrz solidnych linii jego skóry były chmury,
szare, białe i czarne, kotłujące się i wijące. W jego oczach znów błysnęła
błyskawica, ale tym razem przeszła w dół jego ciała, poszarpała linię jasności,
która napełniała świat metalicznym zapachem ozonu. Ale nie dotknęła mojego
ciała tak, jak powinna to zrobić prawdziwa błyskawica. Zamiast tego poczułam
tylko błyszczący taniec światła.
Oczy lśniły mu na twarzy rozświetlonej uderzeniami białego światła, jednym
po drugim. Po każdym trzecim błysku błyskawica schodziła w dół jego ciała i
ozdabiała jego skórę. Jego włosy uwolniły się z końskiego ogona i szare pasma
włosów tańczyły na wietrze jego mocy, jak jakaś szara zasłona uwięziona przy
granicy nadchodzącej burzy.
Wiele razy kochałam się z wojownikami sidhe, stworzeniami faerie, ale jego
widok nadal sprawiał, że brakowało mi słów. Widziałam wiele cudów, ale nic
takiego jak Mistral.
- Ja bardzo lubisz ból? – Zapytał znów, ale kiedy mówił, błysnęła
błyskawica, blask wypełnił jego usta i wylał się z jego słowami.
- Kończ – powiedziałam jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy.
Uśmiechnął się, a na krańcach jego warg widać było ten blask.
- Kończ, po prostu kończ?
Skinęłam głową.
- Tak.
- Cieszysz się tym?
- Nie wiem.
Uśmiechnął się szerzej, jego oczy zabłysły, a ta linia światła popłynęła w dół
jego ciała. Przez chwilę byłam oślepiona tym blaskiem. Zaczął wychodzić ze mnie.
- Niech więc tak będzie – powiedział głębokim, wibrującym głosem. Grzmot
przeszedł pod pułapem i przez chwilę wydawało się, że nawet ściany zadrżały wraz
z nim.
Wszedł we mnie tak szybko i mocno jak tylko mógł, ale był za długi.
Krzyknęłam i to nie z przyjemności. Starałam się nie poruszać, ale zaczęłam się
wić, nie żeby być bliżej, ale by się oddalić, odczołgać się od mocnego, szarpiącego
bólu.
Chwycił mnie mocno za włosy. Przytrzymał mnie w miejscu, gdzie mógł
wejść we mnie.
Krzyknęłam, ale tym razem mój krzyk niósł ze sobą słowa.
- Kończ, Bogini, proszę kończ. Ruszaj się, po prostu się ruszaj.
Szarpnął mnie na kolana, używając moich włosów, żeby przybliżyć nasze
ciała do siebie. Nadal wchodził we mnie, ale ta pozycja była lepsza. Wchodził nie
tak głęboko, ale to nie bolało.
Objął ramionami przód mojego ciała i przycisnął mnie do klatki piersiowej.
Zacisnął ręce na moich włosach, wyciągając ze mnie dźwięk, który nie był bólem.
Odezwał się z ustami przyciśniętymi do mojego policzka.
- Wiem, że to bolało cię wcześniej, ale teraz twoje ciało wybaczy mi. Już
wkrótce wydasz z siebie jęk przyjemności. – Szarpnął moją głowę do tyłu
trzymając za włosy. To bolało, ale podobało mi się. Po prostu podobało mi się.
- Lubisz to – wyszeptał w moją twarz, a ja poczułam wiatr wiejący mi w
twarz.
- Tak – powiedziałam.
- Ale nie inaczej – powiedział, wiatr uderzył w nas, wystarczająco mocno,
żebyśmy zachwiali się na chwilę. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że sufit jest
zapełniony chmurami. Chmurami, które wyglądały, jakby były bliźniaczkami
tych, poruszających się pod jego skórą.
Znów szarpnął moje włosy, przyciągnął mnie do swojej twarzy.
- Myślałem, że to nadejdzie wkrótce, ale teraz uważam, że to i tak za późno.
- Nie dojdziesz, zanim nie nadejdzie burza – powiedział Abeloec dziwnie
nieswoim głosem.
Mistral rozluźnił uścisk na moich włosach, więc mogliśmy oboje spojrzeć na
niego. Zobaczyłam jego oczy, wirujące szkarłatem, szmaragdem i szafirami, jakby
były pełne płynnych klejnotów. Jego włosy migotały dookoła niego, ale nie
dlatego, że rozwiewał je wiatr, tylko bardziej jak ogon ptaka, lub peleryna
podtrzymywana przez jakieś niewidzialne ręce. Pasma kolorów żarzyły się w jego
włosach i odchodziły w ciemność jak lina. Linie lśniących kolorów odnalazły
ciemne kształty poza naszym kręgiem mocy. Wszyscy mężczyźni w martwym
ogrodzie byli pokryci tymi liniami. Starałam się zobaczyć, czy wszystko z nimi w
porządku, ale obok nas przetaczały się błyskawice, tak jakby sam świat
dopasowywał się do nich.
Mistral zadrżał obok mnie, we mnie, a to sprawiło, że i ja zadrżałam.
Uścisnął mnie swoimi silnymi ramionami. Nie bolało mnie to ani przez chwilę.
- Jeżeli wzięcie cię od tyłu to za wiele, co nam pozostało? Od przodu cię
poraniłem.
Oparłam się o jego ciało, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku.
- Jeżeli jesteś na tyle mocny, by utrzymać się ponad moim ciałem, kiedy
będziemy się pieprzyć, nie zranisz mnie.
- Ponad twoim ciałem? – Zapytał zdziwiony.
- Ty będziesz na górze, ale jedyną część ciała, którą będziesz mnie dotykać,
to ta część, która jest we mnie.
- Jeżeli będziesz płasko leżeć, będę wchodził głębiej.
- Podniosę się na twoje spotkanie – potem zapytałam. – Więc jesteś?
- Co jestem? – Zapytał, a błyskawice w jego oczach oślepiły mnie na chwilę.
- Wystarczająco silny – powiedziałam, a przed oczami wirowały mi jasne
białe punkciki.
Zaśmiał się, a jego śmiech przeszedł jak grzmot, nie tylko do mojego ucha,
ale przez całe moje ciało.
- Tak – powiedział, – jestem wystarczająco silny.
- Udowodnij to – powiedziałam, a mój głos był szeptem, który prawie ginął
przy odgłosach wiatru i grzmotów.
Pomógł mi odsunąć się i położyć na tym, co pozostało z naszego posłania.
Jeżeli mieliśmy kochać się w pozycji misjonarskiej, będę bardzo zainteresowana
posłaniem. Jeżeli zrobi to jak należy, tylko w niewielkiej części będę leżeć na
ziemi.
Położyłam się na twardej, suchej ziemi, rozszerzyłam kolana. Mistral
zawahał się, klękając pomiędzy nimi. Błyskawice błyskały w jego oczach, tańczyły
w dół jego ciała, więc wyglądało to przez chwilę, jakby piorun uciekał z jego oczu,
przechodził po nodze do ziemi. Usłyszałam odległy grzmot i zobaczyłam pierwszą
błyskawicę tańczącą w chmurach przy suficie. Słabnął zapach ozonu, mocniejszy
był zapach nadchodzącego deszczu.
- Mistral – powiedziałam – teraz, wejdź we mnie teraz.
- Obtarłem przód twojego ciała – odrzekł. – To będzie boleć.
- Wejdź we mnie, a ja ci pokażę.
Pochylił się do mnie, opierając się na rękach, zamykając mnie pod swoim
ciałem. Wślizgnął się we mnie, zanim skończył, podniosłam się na jego spotkanie.
Podniosłam górną część ciała, siadając niemalże, napinając brzuch. Nie
mogłam utrzymać tej pozycji wiecznie, ale mogłam to robić przez jakiś czas, jeżeli
położyłby ręce po obu stronach moich ud i podtrzymał mnie. W ten sposób
trzymał mnie i rozszerzał równocześnie.
Patrzyłam na niego wpychającego się we mnie, przez księżycowo biały blask
mojej własnej skóry i odległy błysk błyskawicy, który wysłał z chmur ponad nami.
Było prawie tak, jakby to, że błyskawice uderzały z góry, oznaczało, że nie zostało
ich wiele w nim.
Zaczął pompować we mnie swoim ciałem. Jego długi członek wchodził i
wychodził z mojego ciała, kiedy skręciłam się pod nim, a on utrzymywał swoje
ciało nade mną.
- Uwielbiasz patrzeć, jak wchodzisz i wychodzisz ze mnie – powiedziałam.
Pochylił głowę tak, że jego włosy przesunęły się po mnie, mógł więc patrzeć,
jak jego ciało wsuwa się we mnie i wysuwa.
- Taaak – wydyszał - taaak.
Zaczął gubić rytm i oderwał wzrok od miejsca, gdzie nasze ciała stykały się
razem. Wkrótce odzyskał swoje długie pewne pchnięcia. Piorun uderzył w świat,
błyskawica trzasnęła i uderzyła w ziemię. Burza nadchodziła.
Zaczął ruszać się szybciej, mocniej, opadając na mnie. Ale w tej pozycji to
nie bolało. W tej pozycji to było cudowne uczucie. Mogłam czuć, jak narasta we
mnie moja przyjemność.
- Wkrótce nadejdzie – powiedziałam i był to niemalże krzyk ponad wiatrem i
burzą.
- Jeszcze nie – odrzekł - jeszcze nie.
Nie byłam pewna, czy mówi o mnie, czy o sobie, ale nagle wydawało się, że
dał sobie pozwolenie, by pieprzyć mnie mocniej, tak jak chciał. Wchodził we mnie
i wychodził z siłą, która wstrząsała moim ciałem, wciskała pośladki w liście i
sprawiła, że załkałam ze szczerej radości.
Błyskawice zaczęły uderzać z chmur. Jedna, oślepiająco biała, po drugiej,
jakby chmury krzyczały i tak szybko jak tylko mogły, miotały błyskawice na nas.
Ziemia zadrżała od uderzeń błyskawic i grzmotów. Wydawało się, że błyskawice
uderzają w ziemię tak często, jak ciało Mistrala uderza we mnie. Znów, znów i
znów wbijał się we mnie. Znów, znów i znów błyskawice uderzały w ziemię. Świat
pachniał metalicznie od ozonu, a włosy podnosiły się od elektrycznego tańca,
które niosły ze sobą.
Doprowadził mnie do krzyku, wbiłam palce w moje własne uda,
przytrzymując się na miejscu, kiedy orgazm wpadł we mnie, zagarnął mnie, a
moje ciało owinęło się dookoła ciała Mistrala. Mój krzyk zaginął w gwałtowności
burzy, ale słyszałam Mistrala płaczącego nade mną, na sekundę zanim jego ciało
pchnęło we mnie po raz ostatni. Wszedł we mnie, a błyskawica uderzyła w ziemię
jak wielka biała ręka.
Białe światło oślepiło mnie. Wbiłam sobie paznokcie w uda, by przypomnieć
sobie, kim jestem i co robię. Chciałam, żeby pozwolił sobie na wszystko, co tylko
był w stanie. Ale w końcu opadłam na ziemię, rozluźniłam nogi. Leżałam na
suchej ziemi dysząc, starając się na nowo nauczyć jak oddychać.
Opadł na mnie, nadal będąc wewnątrz mojego ciała. Jego serce biło tak
mocno, że poczułam, jakby wypłynęło z jego ciała i dotknęło mnie. Deszcz zaczął
padać, delikatnie.
- Zraniłem cię? – Zapytał zadyszany.
Starałam się podnieść ramię, żeby go dotknąć, ale nadal nie mogłam się
poruszyć.
- Nic mnie teraz nie boli – powiedziałam.
Odetchnął w długim westchnieniu.
- Dobrze.
Jego serce zaczęło zwalniać, kiedy deszcz padał mocniej. Odwróciłam twarz
na bok, żeby nie padały na nią krople.
Myślałam, że pogoda wewnątrz jaskini uspokoi się wraz z orgazmem
Mistrala. Ale chociaż burza skończyła się, nad nami nadal było niebo.
Zachmurzone, deszczowe niebo. Pod ziemią faerie nie padało od ponad czterystu
lat. Mieliśmy niebo i deszcz, ale nadal byliśmy pod ziemią. To wydawało się
niemożliwe, ale deszcz padający na moją twarz był ciepły. Wiosenny deszcz, coś
delikatnego, namawiającego kwiaty, żeby wzeszły.
Podniósł się na tyle, by wyjść z mojego ciała i położyć się obok mnie.
Poczułam wilgoć na jego twarzy i w pierwszej chwili pomyślałam, że to deszcz.
Potem zdałam sobie sprawę, że to łzy. Czy deszcz nadszedł, ponieważ on płakał,
czy też jedno nie miało nic wspólnego z drugim? Nie wiedziałam. Wiedziałam
tylko, że płacze, więc wyciągnęłam do niego ramiona.
Ukrył twarz w moich piersiach i zapłakał.
Rozdział 7
Abeloec, Mistral i ja staliśmy w delikatnym, wiosennym deszczu. Minęła
chwila, zanim zorientowałam się, że było teraz jasno. Nie tym kolorowym
lśnieniem magii, ale mglistym, bladym światłem, jakby gdzieś u góry, blisko
kamiennego sufitu jaskini, był księżyc. Nie mogłam widzieć sufitu. Był zagubiony
w delikatnej mgle chmur.
- Niebo – wyszeptał ktoś - nad nami jest niebo.
Odwróciłam się do pozostałych mężczyzn, którzy byli poza lśniącym
okręgiem magii Abeloeca. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto to mówił, ale w
chwili, w której ich zobaczyłam, już o to nie dbałam. Nie dbałam już nawet o to, że
pada deszcz, że gdzieś tam jest niebo i jakiś widmowy księżyc. Wszystko, o czym
mogłam myśleć, to o tym, że utraciliśmy ludzi, wielu ludzi.
Mróz i Rhys byli białymi cieniami we mgle, a Doyle ciemniejszą obecnością
obok nich.
- Doyle, gdzie są pozostali?
To Rhys odpowiedział.
- Ogród ich zabrał.
- Co to znaczy? – Zapytałam. Chciałam pójść do nich, ale Mistral odciągnął
mnie do tyłu.
- Dopóki nie dowiemy się, co się stało, nie możemy ryzykować, Księżniczko.
- Ma rację – odrzekł Doyle. Szedł w naszą stronę, sunął nagi, pełen gracji.
Coś w sposobie, w jaki się poruszał, mówiło, że walka jeszcze się nie skończyła.
Poruszał się, jakby spodziewał się, że sama ziemia otworzy się i zaatakuje. Samo
patrzenie na niego przeraziło mnie. Coś było bardzo źle.
- Zostań z Mistralem i Abe. Mróz z Merry, Rhys ze mną.
Pomyślałam, że ktoś będzie się z nim
sprzeczał, ale tego nie zrobili. Podążyli
za nim, jak podążali przez tysiąc lat. Mój puls dudnił mi w
gardle, nie
rozumiałam, co się stało, ale byłam pewna, że w tej chwili mężczyźni nie
posłuchają mnie tak, jak słuchali jego. Zrozumiałam, kiedy podkradał się przez
mięknąca ziemię, z Rhysem jak z
małym, bladym cieniem u jego boku, dlaczego
moja ciotka nigdy nie kochała się z Doylem. Nigdy nie dała mu szansy, by
napełnił jej brzuch dzieckiem. Ona nie dzieliła się mocą, a on był tym, za którym
podążają inni. Był materiałem na króla. Wiedziałam to, ale nie byłam pewna, aż
do tej sekundy, czy inni również
o tym wiedzieli. Może nie swoim umysłem, ale
każdą kością w swoim ciele, swoim instynktem rozumieli, kim był, kim mógłby się
stać.
On i Rhys ruszyli w stronę wysokich drzew, których konary, nagie i uschłe,
mokły w delikatnym, deszczowym poranku. Doyle patrzył na drzewa, jakby
widział coś w pustych konarach.
- Co tam jest? – zapytał Mistral.
- Nie widzę… - zaczął Abe, potem usłyszałam jak jego oddech nagle się
urywa.
- Co, co tam jest? – Zapytałam.
- Aisling, jak myślę – wyszeptał Mróz.
Spojrzałam na Mroza. Pamiętałam, że niektórzy z mężczyzn dotykali drzew.
Adair, na przykład, wspiął się na nie. Pamiętałam go wspinającego się na konary,
w środku seksu i magii. Ale nie pamiętałam Aislinga po tym, jak magia uderzyła
w nas.
- Pamiętam, że Adair wspinał się na drzewo, ale nie pamiętam Aislinga. –
powiedziałam.
- Zniknął, kiedy weszliśmy do ogrodu – powiedział Mróz.
- Myślałam, że został w pokoju z Barinthusem i innymi – powiedziałam.
- Nie, nie został za nami - powiedział Mistral.
- Nie widzę, na co patrzy Doyle.
- Możesz woleć nie widzieć –powiedział Abe. - Ja wolałbym.
- Nie strasz mnie jak dziecka. Co widzisz? Co stało się Aislingowi? –
Odepchnęłam się od Mistrala. Ale on i Abe nadal stali pomiędzy mną, a linią
drzew. – Odsuńcie się – powiedziałam.
Spojrzeli na siebie, ale nie poruszyli się. Nie słuchali mnie tak, jak słuchali
Doyle’a.
- Jestem Księżniczka Meredith NicEssus, dzierżąca ręce ciała i krwi.
Jesteście królewskimi strażnikami, ale nie członkami rodziny królewskiej. Nie
pozwólcie, żeby seks uderzył wam do głowy, panowie, ruszcie się!
- Zróbcie, jak mówi – powiedział Mróz.
Znów spojrzeli po sobie, ale rozstąpili się, żebym mogła zobaczyć. W
przeciwieństwie do Mroza, Doyle nie pomógłby mi, a oni teraz nie słuchali moich
rozkazów. Słuchali rozkazów Mroza. Ale to był problem na inną noc. Dzisiejszej
nocy, tej nocy, chciałam zobaczyć to, co widzieli pozostali.
Blada postać wisiała na najwyższym konarze najwyższego drzewa. W
pierwszej chwili pomyślałam, że Aisling wisi za rękę, wisząc na konarze celowo,
ale potem zdałam sobie sprawę, że jego ręce są przy jego boku. Wisiał na konarze,
ale nie za rękę. Deszcz zaczął padać mocniej.
- Konar - wyszeptałam – jest wbity w jego pierś.
- Tak – powiedział Mistral.
Przełknęłam tak gwałtownie, że to zabolało. Nie było wielu rzeczy, które
mogły sprowadzić śmierć na arystokratę na wysokim dworze faerie. Krążyły
opowieści o nieśmiertelnych sidhe, którzy wstawali po tym, jak obcięto im głowy,
nadal żywi. Ale nie było opowieści o przeżyciu po tym, jak zniknęło serce.
Niektórzy strażnicy nie chcieli, by Aisling spał z nimi w jednej sypialni,
czując, że był za bardzo niebezpieczny. Jedno spojrzenie na jego twarz sprawiało,
że zapadało się na natychmiastową, beznadziejną miłość do niego. Kiedyś, nawet
boginie i niektórzy bogowie ulegali jego mocy, jak mówią stare opowieści. Sam
więc osłaniał większość swojego ciała, również na twarzy nosił welon z gazy.
Zwykle widać było tylko jego oczy.
Był mężczyzną tak pięknym, że każdy, kto go widział, zakochiwał się w nim.
Rozkazałam mu użyć swojej mocy na jednej z naszych wrogów. Starała się zabić
Galena i prawie się jej udało. Ale nie rozumiałam, o co proszę Aislinga, a na co ją
skazuję. Podała nam informacje, o które pytaliśmy, ale wydrapała sobie oczy, żeby
nie pozostawać dłużej pod działaniem jego mocy.
Aisling obawiał się nawet ściągnąć przy mnie koszulę, ze strachu, że jestem
za bardzo śmiertelna, by patrzeć na jego ciało, nawet jeżeli nie będę patrzeć na
jego twarz. Nie zostałam zauroczona, ale patrząc na jego bladą postać, uwięzioną,
bez życia, przestałam zauważać brzask i deszcz. Pamiętałam jego. Pamiętałam
jego złotą skórę. Tak złotą, jakby ktoś potrząsnął złotym pyłkiem prosto na jego
blade, idealne ciało. Iskrzył się światłem, nie tylko od magii, ale w sposób, w jaki
klejnoty odbijają światło. Lśnił od piękna, które posiadał. Teraz wisiał w deszczu,
martwy lub umierający. A ja nie miałam pojęcia dlaczego.
Rozdział 8
Kiedy szliśmy w stronę ciała Aislinga, ziemia była delikatna pod naszymi
stopami. Szorstkie, suche rośliny wtopiły się w mięknącą ziemię. Jeszcze trochę
tej ulewy, a zrobi się błoto. Musiałam osłonić oczy rękami, by móc spojrzeć na
ciało na drzewie.
Ciało, to tylko ciało. Próbowałam zdystansować się od tego. Prawie udało mi
się stworzyć tę mentalną blokadę, która pozwalała mi pracować przy sprawach
dotyczących morderstw w Los Angeles. Ciało, to, a nie on, absolutnie nie Aisling.
To wisiało tutaj, z czarnym konarem grubszym od mojego ramienia
przechodzącym przez jego pierś. Konar o długości dwóch stóp przeszywał bok jego
ciała. Musiał wejść z wielką siłą, skoro przeszył pierś sidhe, a zwłaszcza
wojownika dworu Unseelie. Prawie nieśmiertelnego, kiedyś uważanego za boga.
Nie jest tak łatwo go zabić. Nawet nie zapłakał… lub może to zrobił? Może płakał
umierając, a ja byłam na to głucha? Czy moje krzyki przyjemności zagłuszyły jego
krzyki rozpaczy?
Nie, nie, muszę przestać myśleć w ten sposób, lub ucieknę krzycząc.
- Czy on… - zaczął Abe.
Nikt nie odpowiedział, ani nie dokończył jego zdania. Nadal patrzyliśmy bez
słowa, jakby to, że nie nazwiemy tego, co się stało, może sprawić, że to nie będzie
prawdą. Był tak całkowicie nieruchomy i bezwładny, w ten ciężki sposób, jakiego
nie może skopiować nawet najgłębszy sen.
- Nie żyje – odezwałam się w przesiąkniętej deszczem ciszy. To słowo
wydawało się głośniejsze niż było naprawdę.
- Jak? Dlaczego? – pytał Abe.
- Jak jest oczywiste – odezwał się Rhys. – A dlaczego jest tajemnicą.
Odwróciłam wzrok od tego, co wisiało na drzewie, od brzasku w ogrodzie.
Nie tyle odwróciłam wzrok od Aislinga, co spojrzałam na pozostałych. Starałam
się zignorować zaciśnięte gardło i przyspieszony puls. Starałam się nie kończyć
myśli, która mogłaby sprawić, że odwrócę się i zacznę przeszukiwać mgłę. Gdzie
byli pozostali mężczyźni, martwi, czy umierający we mgle? Kto jeszcze był
przeszyty przez magiczne drzewo?
Nie było widać nic, poza uschłymi konarami, wyciągniętymi w kierunku
chmur. Żadne inne drzewo nie dzierżyło równie makabrycznego trofeum. Moja
ściśnięta pierś rozluźniła się trochę, kiedy upewniłam się, że wszystkie pozostałe
drzewa były puste, poza tym jednym.
Ledwie znałam Aislinga. Nigdy nie był moim kochankiem, stał się tylko na
dzień jednym z moich strażników. Było mi przykro, że go utraciłam, ale pomiędzy
moimi strażnikami byli tacy, o których dbałam więcej, a oni nadal byli zaginieni.
Byłam szczęśliwa, że nie ozdabiali drzew, ale zastanawiałam się, co innego mogło
im się stać. Gdzie są?
Doyle odezwał się tak blisko mnie, że podskoczyłam.
- Nie widziałem innych na drzewach.
Potrząsnęłam głową.
- Nie, nie – spojrzałam na Mroza. Stał blisko, ale nie tak blisko, żeby mnie
trzymać. Wolałabym być pocieszana przez jednego z nich, ale to było dziecięce
życzenie. Życzenie dziecka, które leży w ciemności, a pod łóżkiem wcale nie ma
potworów. Wyrosłam w świecie, w którym potwory są bardzo rzeczywiste.
- Miałeś ze sobą Galena i Niccę – powiedziałam. - Co im się stało?
Mróz odgarnął z twarzy swoje przemoczone włosy. Były srebrne, ale
wyglądały na szare, jak u Mistrala w zamglonym świetle.
- Galen zapadł się w ziemię. – W jego oczach widać było ból. – Nie mogłem go
utrzymać. Jakby jakaś wielka siła wyszarpnęła go.
Nagle zrobiło mi się zimno, ciepły deszcz nie wystarczał, żeby mnie rozgrzać.
- Kiedy Amatheon zrobił to samo w mojej wizji, zrobił to chętnie. Po prostu
wsiąknął w błoto. Nie było tam żadnej wyszarpującej siły.
- Ja tylko melduję, co się stało, Księżniczko – jego głos stał się posępny.
Jeżeli uważał, że go krytykuję, to trudno. Nie miałam czasu trzymać go za rękę.
- To była wizja - powiedział Mistral. – Czasami po tej stronie zasłony nie jest
tak delikatnie.
- Co nie jest tak delikatnie? – Zapytałam.
- Bycie pochłoniętym przez twoją moc - odrzekł.
Potrząsnęłam głową, niecierpliwie otarłam deszcz z twarzy. Zaczynałam się
irytować. Cud deszczu w martwych ogrodach, to nie wystarczało, by uciszyć
zimny strach.
- Chciałabym, żeby przestało padać – powiedziałam bezmyślnie. Byłam zła i
zmartwiona, a deszcz był czymś, na co mogłam się złościć bez zranienia niczyich
uczuć.
Deszcz osłabł. Przeszedł z ulewy do lekkiej mżawki. Puls znów uderzył mi,
ale nie z tego samego powodu. To był cud, że deszcz tutaj padał, nie chciałam, by
odszedł.
Doyle dotknął moich ust czubkami palców.
- Cii, Meredith, nie zniszcz błogosławieństwa deszczu.
Skinęłam, by zorientował się, że zrozumiałam. Powoli zabrał palce.
- Zapomniałam, że kopiec słucha wszystkiego, co powiem – przełknęłam
wystarczająco mocno, że to zabolało. – Nie chcę, żeby deszcz przestał padać.
Staliśmy tutaj, w napięciu, czekając. Tak, Aisling nie żył i wielu zaginęło, ale
martwe ogrody były kiedyś sercem kopców faerie i było ważne, żeby powróciły do
życia. Były sercem naszych mocy. Kiedy to miejsce umarło, nasz moc zaczęła
umierać.
Zobaczyłam z ulgą, że ciepła, wiosenna mżawka nadal padała. Powoli
odetchnęliśmy.
- Uważaj na to, co mówisz – wyszeptał Mistral.
Skinęłam tylko głową.
- Nicca stał, patrząc na swoje dłonie – odezwał się Mróz, jakbym go o to
zapytała. – Sięgnął do mnie, ale zanim zdołałem go załapać, zniknął.
- Jak zniknął? – zapytał Abe.
- Po prostu zniknął, jakby stał się powietrzem.
- Został zabrany do strefy oddziaływania ciała niebieskiego – powiedział
Mistral.
- Co to znaczy? – zapytałam.
- Powietrze, ziemia.
Potrząsnęłam rękami pomiędzy nami, jakby pomiędzy nami unosił się dym.
- Nie rozumiem.
- Hawthorne został pochłonięty przez pień tego drzewa - powiedział Rhys.
Wskazał duże drzewo z szarawą korą. – Nie walczył z tym. Uśmiechał się. Jestem
pewien, że gdybyśmy mogli je zidentyfikować, to byłoby drzewo głogu.
- Galen i Nicca nie uśmiechali się – powiedział Mróz.
- Oni nigdy nie byli uwielbiani jako bóstwa – odrzekł Doyle - więc nie
wiedzą, że trzeba rozluźnić się na moc. Jeżeli będziesz z nią walczyć, ona będzie
walczyć z tobą. Jeżeli pozwolisz, by cię wzięła, wtedy będzie bardziej delikatna.
- Wiem, że kiedyś niektórzy z sidhe mogli przemieszczać się pomiędzy
ziemią, drzewami, powietrzem. Ale wybaczcie mi panowie, to było tysiąc lat zanim
się urodziłam. Tysiąc lat zanim urodził się Galen. Nicca jest starszy, ale on
również był za słaby, żeby być bogiem.
- To mogło się zmienić – powiedział Abe.
- Tak jak powróciła moc Abe – dodał Doyle.
Abe skinął głową.
- Kiedyś, tak dawno temu, że już nie pamiętam, nie tylko tworzyłem
królowe. Tworzyłem boginie.
- Co ty mówisz? – Zapytałam.
Wyciągnął rogowy kielich przed sobą.
- Grecy również w to wierzyli, Księżniczko. W to, że napój bogów mógł
sprawić, że staniesz się nieśmiertelny, mógł sprawić, że staniesz się bogiem.
- Ale oni nie pili z tego.
- Czasami picie oznaczało coś – wydawał się szukać słowa – bardziej
metaforycznego. To była moja moc i moc Medb, dawać bogom i boginiom z
naszego panteonu ich znaki mocy. Kolorowe linie, Księżniczko, barwiły skórę.
Rhys spojrzał w dół na swoje ramię, tam gdzie była wcześniej jedna ryba.
Teraz były tam dwie, jedna płynąca w dół, druga płynąca w górę. Formowały
okrąg, jakby rybią wersję yin i yang. Niebieskie linie nie były teraz wyblakłe, były
czyste i wyraźnie niebieskie, ciemniejsze niż letnie niebo. Loki Rhysa zlepiły się od
deszczu, więc jego twarz obrócona do nas wydawała się zaskoczona i jakby
niedokończona.
- Teraz nosisz znaki mocy – powiedział Doyle. Ze swoimi włosami
związanymi w ciasny warkocz, wyglądał jak zawsze. Stał pośrodku całego tego
zamieszania, jak jakaś ciemna skała, której mogłam się chwycić.
Rhys spojrzał na niego.
- To nie może być takie łatwe.
- Spróbuj – powiedział.
- Co ma spróbować? – zapytałam.
Wszyscy mężczyźnie wydawali się wymieniać jakąś wiedzą, razem ze
spojrzeniami. Nie rozumiałam.
- Rhys był bóstwem śmierci – powiedział Mróz.
- Wiem o tym, był Cromm Cruach.
- Nie pamiętasz historii, jakie ci opowiadał? – Zapytał Doyle.
W tej chwili nie pamiętałam. Wszystko o czym mogłam myśleć to to, że
Galen i Nicca może nie żyją, lub są ranni i w pewien sposób to była moja wina.
- Kiedyś przynosiłem więcej niż śmierć, Merry – powiedział Rhys spoglądając
w dół na swoje ramię z nowym znakiem.
Mój umysł w końcu zaczął pracować.
- Zgodnie z legendami, celtyckie bóstwa śmierci były równie bóstwami
uzdrawiającymi – powiedziałam.
- Zgodnie z legendami – powiedział Rhys. Spoglądał na Aislinga.
- Spróbuj – powiedział znów Doyle.
Spojrzałam na Rhysa.
- Czy ty mówisz, że możesz znów go ożywić?
- Ostatnim razem, kiedy miałem oba symbole na ramieniu, mogłem. –
Spojrzał na mnie, na jego twarzy widoczny był jakiś ból. Teraz pamiętałam, co mi
mówił. Kiedyś jego wyznawcy cieli się i ranili, poświęcając swoją krew i ból, ale był
zdolny ich uzdrowić. Potem utracił zdolność uzdrawiania, ale jego wyznawcy
myśleli, że jest z nich niezadowolony. Zdecydowali, że chce czyjejś śmierci i zaczęli
składać mu ofiary. Zmasakrował ich, by powstrzymać okrucieństwa. Zabił swoich
własnych ludzi, by ocalić pozostałych.
Nigdy nie utracił zdolności, żeby zabijać niewielkie istoty dotykiem. W Los
Angeles odkrył, że znów ma zdolności zabijania innych istot faerie dotykiem i
słowem. W ten sposób zabił goblina.
Rhys spoglądał na nieruchome ciało Aislinga.
- Spróbuję.
Podał swoją broń Doyle’owi i Mrozowi, potem dotknął drzewa. Wydawał się
czekać przez chwilę, by zobaczyć, co zrobi drzewo. Po raz pierwszy zorientowałam
się, że zastanawia się, czy drzewo również jego nie zabije, wcześniej nie przyszło
mi to do głowy.
- Czy to jest bezpieczne dla Rhysa? – Zapytałam.
Obejrzał się na mnie. Uśmiechnął się.
- Gdybym był wyższy, nie musiałbym się wspinać.
- Chodzi mi o to Rhys, że nie chcę przehandlować ciebie za Aislinga. I
naprawdę nie chcę, żebyście obaj tam wisieli.
- Gdybym uważał, że naprawdę mnie kochasz, może nie zdecydowałbym się
na to.
- Rhys…
- W porządku, Merry, wiem, na czym stoję – odwrócił się do drzewa i zaczął
się wspinać.
Doyle dotknął mojego ramienia.
- Nie możesz kochać nas wszystkich jednakowo. To nie jest hańba.
Skinęłam głową, wierzyłam mu, ale to nadal raniło mi serce.
Rhys wyglądał jak jakaś biała zjawa przy czerni drzewa. Był tuż pod
miejscem, gdzie wisiał Aisling. Sięgał do niego, kiedy magia przepłynęła przez
moją skórę, zatrzymując mi oddech w gardle.
Doyle poczuł to również i wrzasnął.
- Poczekaj! Nie dotykaj go!
Rhys zaczął schodzić z drzewa, ślizgając się na mokrej korze.
- Rhys! Pospiesz się! – krzyknęłam.
Powietrze dookoła ciała Aislinga zadrżało, jakby z gorąca, potem
eksplodowało. Nie deszczem ciała, krwi i kości, ale chmurą ptaków. Malutkich
ptaków, mniejszych, bardziej delikatnych niż wróble.
Tuziny świerkających ptaków przeleciało nad naszymi głowami. Wszyscy
upadliśmy na ziemie, chroniąc głowy. Mróz osłonił mnie swoim ciałem, chroniąc
przed fruwającym, śpiewającym tłumem. Ptaszki wyglądały uroczo, ale wygląd
może być mylący.
Kiedy Mróz podniósł się na tyle, żebym znów mogła widzieć jasno, ptaszki
zniknęły we mgle pomiędzy drzewami. Wyciągnęłam się do góry, starając się
zobaczyć.
- Czy ściany jaskini są dalej niż były wcześniej? - Zapytałam.
- Tak – odrzekł Doyle.
- Las ciągnie się teraz na mile – powiedział Mistral, w jego głosie słychać
było grozę.
- Nazywali to martwymi ogrodami, nie martwym lasem – powiedziałam.
- Tak było kiedyś – odrzekł miękko Doyle.
- To był kiedyś świat, Merry – wyjaśnił Rhys. - Cały podziemny świat. Były
tu lasy i strumienie, jeziora i wspaniałe widoki. Ale zniknęły, jak zniknęła nasza
moc. Aż na końcu to było tylko to, co widziałaś, jak weszliśmy, naga ścieżka gdzie
kiedyś rosły kwiaty, otoczone przez kilka uschłych drzew – wskazał w kierunku
drzew. – Minęło kilka wieków, od kiedy widziałem coś takiego.
Abe uścisnął mnie od tyłu, to mnie przestraszyło i zesztywniałam. Zaczął
odsuwać się ode mnie, ale poklepałam go po ramieniu.
- Wystraszyłeś mnie, to wszystko.
Zawahał się, potem przytulił mnie mocniej.
- To ty to zrobiłaś, Księżniczko.
Odwróciłam się na tyle, żeby zobaczyć jego twarz. Uśmiechał się.
- Myślę, że ty również pomogłeś – powiedziałam.
- I Mistral – dodał Doyle. Próbował utrzymać neutralny ton w swoim
głębokim głosie i prawie mu się udało, ale wiedziałam, że raniło go, kiedy
wypowiadał te słowa. Nadal był przekonany, że pierścień królowej, który teraz
nosiłam na palcu, wybrał Mistrala na mojego króla. Wcześniej udało mi się
przekonać go, że to nie Mistral, ale po prostu fakt, że to był pierwszy seks
w faerie, kiedy nosiłam pierścień. Doyle zaakceptował to, ale teraz wydawało się,
że znów się zastanawia.
- Doyle – powiedziałam.
Potrząsnął głową.
- W obliczu takich cudów, co znaczy szczęście jednej osoby, Księżniczko?
Prawie udało mi się przekonać go, by nie nazywał mnie księżniczką. W
końcu byłam dla niego Meredith, Merry, ale widocznie już nie. Dotknęłam jego
ramienia. Odsunął się od mojego dotyku, delikatnie, ale stanowczo.
- Poddajesz się za łatwo, mój przyjacielu – powiedział Mróz.
- Nad nami jest niebo, Mrozie – Doyle wskazał w górę pistoletem, który
trzymał w dłoni. – Wokół nas jest las – podniósł twarz do góry i pozwolił, by ciepły
deszcz padał na jego zamknięte oczy. – Deszcz znów pada wewnątrz kopca – Doyle
otworzył oczy, spojrzał na Mroza chwytając go za ramię, ciemne na jasnym. – Jak
oczywista
musi być dla ciebie wiadomość, Mrozie? Wydaje się, że to Mistral to
zrobił.
- Nie porzucę moich nadziei, Ciemności. Nie utracę ich, kiedy zwycięstwo
jest tak blisko. Ty również nie powinieneś.
- Coś przeoczyłem – powiedział Rhys.
Doyle potrząsnął głową.
- Nic nie przeoczyłeś.
- To jest trochę za bliskie kłamstwa, a my nigdy nie kłamiemy – powiedział
Rhys.
- Nie będę teraz o tym z tobą dyskutował – powiedział Doyle. Spojrzał za
Rysa, na wysoką postać Mistrala. To było krótkie spojrzenie, ale wystarczające,
żeby powiedzieć mi o jego zazdrości.
- Patrz na swoją własną moc, Ciemności – odrzekł Abe.
- Wystarczy – uciął Doyle. – Musimy powiedzieć królowej, co się stało.
- Spójrz na swoją pierś, Ciemności – powiedział Abe.
Doyle skrzywił się, potem spojrzał w dół. Moje spojrzenie również tam
powędrowało. Ciężko było coś zobaczyć przy czerni jego skóry i takim niepewnym
świetle, ale…
- Na twojej skórze są linie, czerwone linie. – Podeszłam bliżej, starając się
odszyfrować, co moc Abe narysowała na skórze Doyle’a.
Wyciągnęłam rękę, by prześledzić linie na jego piersi. Doyle odsunął się.
- Nie mogę udźwignąć tak wiele, Księżniczko.
- Twoje ciało jest znów pomalowane w symbole - powiedział Abe. – Nie tylko
Mistral powrócił.
- Ale chodzi o to, kto przywrócił do życia samo faerie – odrzekł Doyle. – A ja
byłem gotowy stanąć mu na drodze, bo moje serce nie chciało utracić tego bez
walki. Ale to było, zanim stał się cud i martwe ogrody powróciły do życia.
Służyłem na tym dworze wiek po wieku, aż utraciliśmy wszystko, czym byliśmy.
Jak mógłbym przestać służyć, kiedy odzyskujemy to, cośmy utracili? Czy
kiedykolwiek moja przysięga coś znaczyła, czy też nie znaczyła nic? Czy
kiedykolwiek działałem dla dobra naszych ludzi, czy też nigdy nie byłem
Ciemnością Królowej? Czy działałem właściwie, czy jestem nikim, nie widzisz
tego?
Abe podszedł do niego i dotknął jego ramienia.
- Słyszę cię, tak honorowa Ciemności, ale mówię ci, że ta moc jest czymś
szczodrym. Bogini jest szczodrą Boginią. Bóg jest szczodrym Bogiem. Oni nie dają
jedną ręką, żeby zabrać drugą. Nie są aż tak okrutni.
- Służba u nich okazała się bardzo okrutna.
- Nie, służba u Andais okazała się dla ciebie okrutna – powiedział delikatnie
Abe.
Ptak zaćwierkał w lesie, nad którym pojawił się brzask, dźwiękiem, jaki
wysyła w nocy, zaspanym i pytającym.
Z mgły doszedł do nas głos.
- Myślałam, że jesteś pijanym głupcem Abeloec, teraz zorientowałam się, że
to nie pijaństwo takim cię zrobiło. To po prostu twój naturalny stan.
Wszyscy obróciliśmy się w kierunku głosu. Królowa Andais wyszła ze
ściany, tam gdzie wynurzyła się wcześniej. Byliśmy za bardzo beztroscy, nie
zdając sobie sprawy, że może wrócić.
Abe opadł na jedno kolano prosto w błoto.
- Nie chciałem ci ubliżyć, moja królowo.
- Tak, chciałeś – przeszła niewielki kawałek w naszą stronę, potem
zatrzymała się i skrzywiła. – Jestem szczęśliwa widząc deszcz i chmury, ale błoto,
bez tego mogłabym się obejść.
- Przykro nam, że jesteś niezadowolona, moja królowo – powiedział Mistral.
- Przeprosiny brzmiałyby lepiej, gdybyś klęczał – powiedziała.
Mistral opadł na kolana w błoto, obok Abe. Ich włosy były za długie, mokre i
ciężkie, opadły do błota. Nie podobało mi się, że widzę ich w ten sposób. To
sprawiało, że bałam się o nich.
Brnęła teraz przez sięgające do kostek błoto, aż mogła ich dotknąć, ale
przeszła obok nich. Zamiast tego sięgnęła, by przesunąć palcami przez pierś
Doyle’a.
- Szczeniaczki – powiedziała uśmiechając się.
Doyle stał niewzruszony pod pieszczotą jej ręki, chociaż Andais umiała
zrobić torturę z pieszczoty. Mogła drażnić się i męczyć, a potem odmówić im
spełnienia. Uprawiała tę grę przez wieki. Dotknęła ramienia Mroza.
- Teraz twoje drzewo jest ciemne na skórze – ruszyła do Rhysa, dotykając
podwójnej ryby. Przeszła w moją stronę, a ja zmusiłam się, żeby się nie skulić.
Położyła rękę na moim brzuchu, gdzie był odcisk ćmy, jak najbardziej idealny na
świecie tatuaż. – Kilka godzin temu ta ćma trzepotała skrzydłami, szamocząc się,
by uciec z twojej skóry.
Spojrzałam w dół na miejsce, w którym mnie dotykała, mając nadzieję, że
nie opuści ręki niżej. Nie lubiła mnie, ale mogła dotykać moich najbardziej
intymnych części ciała, ponieważ wiedziała, że czuję do niej wstręt. Seks i
nienawiść zawsze były pomieszane u mojej ciotki.
- Moi strażnicy powiedzieli mi, że to może stać się jak tatuaż.
- Powiedzieli ci, co to było?
- Znak mocy.
Potrząsnęła głową.
- Inni mają kontury postaci, czy wizerunków, ale twoja ćma wygląda jak
prawdziwa. To bardziej jak fotografia nadrukowana na twoją skórę. To nie jest
coś, co może dać ci magia Abeloeca. To – nacisnęła mocniej na mój brzuch –
oznacza, że możesz znakować innych. Oznacza, że ci, których oznakujesz, są
mniej potężni, tłoczący się przy cieple twojego ognia. – Owinęła ramię dookoła
mojej tali, przyciskając moje ciało do swojej czarnej szaty. Wyszeptała mi prosto
do ucha. – Mężczyźni tego nie lubią, nie, nie lubią. Nie lubią, kiedy cię dotykam…
- polizała brzeg mojego ucha - …ani… - polizała w dół krzywizny mojej szyi –
…trochę. – Ugryzła mnie mocno i nagle, nie do krwi, ale wystarczająco, żebym
krzyknęła.
Podniosła głowę i powiedziała spokojnie.
- Myślałam, że lubisz ból, Meredith.
- Nie w ten sposób, nie.
- To nie to słyszałam – puściła mnie i obeszła nas dookoła. – Gdzie są
pozostali mężczyźni, którzy zniknęli z sypialni razem z tobą?
- Ogrody ich wzięły – powiedział Doyle.
- Jak to ich wzięły?
- Wzięły ich do drzew, kwiatów i ziemi – powiedział, nie patrząc jej w oczy.
- Jak Amatheon, który podniósł się z kurzu, powrócą do nas, czy też ich
śmierć będzie zapłatą za ten cud? – Wyszeptała, ale jej głos wydawał się odbijać
echem.
- Nie wiemy – odrzekł Doyle.
Ptaki zaczęły znów śpiewać. Wysoka pieśń opadła z nieba, tańcząc dookoła
nas. Owinęła się dookoła nas, jakby dźwięków można było dotknąć, jakby były
tylko poza zasięgiem wzroku. Wydawała się przypominać, że świt nadejdzie, a
śmierć nie będzie trwać wiecznie. To był dźwięk nadziei, który nadchodzi każdej
wiosny i pozwoli ci pamiętać, że zima nie trwa wiecznie, a ziemia nie umarła.
Nic nie mogłam na to poradzić, ale uśmiechnęłam się. Mistral i Abe
podnieśli twarze do góry, jakby obracali się z wdzięcznością do rozlewającego się
ciepła słonecznego światła.
Andais zaczęła się cofać, kiedy ostatnia słodka nutka rozległa się w
powietrzu. Cofnęła się w stronę ściany, która nadal była pogrążona w ciemności,
jakby powracająca magia nie mogła jej dotknąć.
- Robisz z Dworu Unseelie bladą imitację złotego dworu, którym rządzi twój
wujek, Meredith. Napełniasz ciemność światłem i muzyką, a my zginiemy jako
lud.
- Kiedyś mieliśmy wiele dworów - powiedział Abeloec - niektóre ciemne, inne
jasne, ale wszystkie faerie. Nie dzieliliśmy się na dobrych i złych, jak to robili
chrześcijanie w swojej religii. Kiedyś byliśmy wszystkim, czym chcieliśmy być.
Andais nawet nie potrudziła się by odpowiedzieć. Zamiast tego po prostu
powiedziała.
- Sprowadziłaś życie do martwych ogrodów. Nie będę starała się wykręcić od
swojej obietnicy. Idź do Korytarza Śmiertelności i ocal ludzi Nerys, jeżeli możesz.
Sprowadź tą jasną magię do obu serc dworu Unseelie i zobacz jak długo przetrwa.
– Powiedziawszy to zniknęła.
Czekaliśmy przez kilka uderzeń serca, potem Mistral i Abe wstali, błoto
oblepiło ich nogi. Żaden głos z ciemności nie nakazał im znów uklęknąć.
Wypuściłam oddech, który sama nie wiedząc kiedy, wstrzymałam.
- Co miała na myśli mówiąc, że nasz dwór ma dwa serca? - Zapytałam.
- Kiedyś każdy kopiec faerie miał ogród, las lub jezioro, jako swoje serce –
odpowiedział Abe. – Ale każdy dwór miał również inne serce mocy, jedno, które
odzwierciedlało rodzaj magii, w jakim specjalizował się dwór.
- Doprowadziliśmy jedno serce do życia – dodał Mistral - ale nie jestem
pewien, czy to mądre obudzić drugie.
- Korytarz jest komnatą tortur, gdzie większość magii nie działa. To puste
miejsce – odrzekłam.
- Ale kiedyś, Meredith, było czymś więcej.
Spojrzałam na mężczyzn.
- Czymś więcej?
- Rzeczy starsze niż faerie, starsze od nas, były tam uwięzione. Pozostałości
mocy tych, których pokonaliśmy.
- Nie jestem pewna, czy cię rozumiem, Mistral.
Spojrzał na Doyle’a.
- Pomóż mi to wytłumaczyć.
- Kiedyś w Korytarzu Śmiertelności były istoty, które mogły sprowadzić
śmierć nawet na sidhe. Trzymaliśmy je, żeby służyły nam za sposoby egzekucji,
tortur, czy po prostu jako postrach na innych. Królowa nie dbała o nich,
ponieważ jak sama wiesz, lubi sama torturować. Obserwowanie jak inni
pozbawiają nas kończyny po kończynie, nie jest dla niej nawet w połowie tak
zabawne, jak robienie tego samej.
- A my uzdrawialiśmy się łatwiej, kiedy ona to robiła – powiedział Rhys.
Doyle skinął głową.
- Tak, mogła torturować nas dłużej i częściej, kiedy tamte istoty jej nie
pomagały.
- Jaki to rodzaj istot? – Zapytałam. Nie podobało mi się, jak bardzo poważni
się stali.
- Przerażające istoty. Spojrzenie na nie mogło sprowadzić szaleństwo na
śmiertelnika – odrzekł.
- Jak dawno temu te istoty zniknęły z kopca?
- Tysiąc lat, może więcej – odpowiedział.
- Las nie zniknął tak dawno – powiedziałam.
- Nie, nie tak dawno.
- Więc dlaczego tak się martwicie?
- Ponieważ skoro ty, czy moc Bogini przepływająca przez ciebie, mogłyście to
sprowadzić – powiedział Abe, wskazał na otaczający nas las - musimy
przygotować się na to, że drugie serce naszego dworu również może powrócić do
pełnego życia.
- Może Merry jest za bardzo Seelie, by sprowadzić taką makabrę? –
Powiedział Mistral, ale w jego głosie nie było słychać nadziei.
- Jej dwie ręce mocy to krew i ciało – odrzekł Doyle. – To nie jest magia
Seelie.
- Przyszedłem do księżniczki po pomoc dla ludzi Nerys, ale teraz nie
narażałbym jej, nie dla domu pełnego zdrajców - stwierdził Mistral.
- Jeżeli ich ocalimy, nie będą zdrajcami – powiedziałam.
- Nadal wierzą, że twoja śmiertelność jest zaraźliwa – powiedział Rhys. –
Nadal myślą, że jeżeli usiądziesz na tronie, zaczną starzeć się i umrą.
- Nie wydaje ci się, że dom Nerys spotkał wystarczający zaszczyt, by
zorientowali się, że staram się upewnić, że poświecenie ich władcy nie poszło na
marne? Nerys oddała swoje życie by jej dom nie zginął i chcę, żeby to coś
znaczyło.
Mężczyźni wydawali się myśleć o tym przez chwilę.
- Spotkał ich zaszczyt - powiedział w końcu Doyle - ale nie wiem, czy są za
to wdzięczni.
Rozdział 9
- Magia bóstwa sprowadziła nas tutaj – powiedział Rhys - ale jak teraz
wyjdziemy? Nie ma więcej drzwi do martwych ogrodów.
- Meredith – powiedział Mróz.
Spojrzałam na niego.
- Poproś kopiec, by dał nam drzwi, żebyśmy mogli wyjść stąd.
- Myślisz, że to będzie takie proste? – Zapytał Rhys.
- Jeżeli kopiec życzy sobie, żeby Merry ocaliła ludzi Nerys, to tak – odrzekł
Mróz.
- A co jeżeli sobie tego nie życzy, lub o to nie dba?
Mróz wzruszył ramionami.
- Jeżeli masz lepszy pomysł, słucham.
Rhys rozłożył ręce, jakby mówił nie.
Spojrzałam na ciemną ścianę.
- Potrzebuję drzwi, żeby wyjść stąd.
Ciemność zelżała i drzwi, wielkie złote drzwi, pojawiły się na ścianie jaskini.
Prawie powiedziałam, Dziękuję, ale stara magia nie lubi, kiedy się jej dziękuje, to
dla niej zniewaga.
- Co za urocze drzwi – wyszeptałam.
Rzeźbienie pojawiło się dookoła framugi drzwi, wzór winorośli, jakby
narysowany na drewnie niewidzialnym palcem.
- To coś nowego – wyszeptał Rhys.
- Chodźmy, zanim zdecydują się zniknąć – powiedział Mróz.
Miał rację. Z całą pewnością miał rację. Ale co dziwne, nikt z nas nie chciał
przejść przez drzwi, zanim niewidzialny palec nie skończy rysować winorośli.
Dopiero kiedy drewno przestało się poruszać, Doyle dotknął złotej klamki i obrócił
ją. Wszedł na korytarz, który był prawie tak czarny, jak jego skóra. Kiedy stał
nieruchomo, wtapiał się w tło.
Rhys dotknął ściany.
- Nie mieliśmy w kopcu od lat tak czarnych korytarzy.
- Jest zrobiony z tego samego kamienia, co królewska komnata –
wyszeptałam. Miałam tak wiele złych doświadczeń z królewskiej komnaty o
lśniących czarnych ścianach, że kopiec, który stał się tak czarny jak jej pokój,
przerażał mnie.
Mistral ostatni przeszedł przez drzwi. Kiedy przez nie przeszedł, drzwi
zniknęły, pozostawiając gładką, czarną ścianę, nietkniętą, bez najmniejszego
śladu.
- Ściany korytarza, w którym Mistral i Merry mieli seks, zamieniły się w
biały marmur – powiedział Mróz. – Z jakiego powodu ten korytarz zmienił się na
czarny?
- Nie wiem – odrzekł Doyle. Spojrzał w dół i w górę korytarza. – Zmienił się
za bardzo. Nie wiem, w której części kopca jesteśmy.
- Spójrz na to – powiedział Mróz. Spoglądał na ścianę naprzeciwko nas.
Doyle przesunął się, żeby stanąć obok niego, spojrzał, potem obrócił się do
mnie z pustą twarzą. Wydał z siebie szorstki, syczący dźwięk.
- Meredith, wezwij drzwi z powrotem.
- Dlaczego?
- Po prostu to zrób – jego głos był cichy, ale wibrował niepokojem, jakby
zmuszał się do szeptu, kiedy tym, co chciał zrobić, był krzyk.
Nie kłóciłam się z tym tonem w jego głosie. Wezwałam.
- Chciałabym drzwi z powrotem do martwych ogrodów.
Drzwi pojawiły się znów, całe złote i drewniane, rzeźbione w winorośle.
Doyle skinięciem nakazał Mistralowi prowadzić. Mistral sięgnął po złotą klamkę z
nagim mieczem w swojej drugiej dłoni. Co się stało? Co ich przeraziło? Co
przeoczyłam?
Mistral przeszedł przez drzwi z Abe tuż za nim, ze mną pośrodku, Rhysem i
Doylem podążającym za nami, a Mrozem zamykającym pochód. Ale zanim
zdążyliśmy przejść przez drzwi, pełen napięcia głos Abe i Mistrala doszedł nas z
martwych ogrodów.
- Do tyłu, wracajcie!
- Nie możemy zostać w czarnym korytarzu – powiedział Doyle. Rhys
przycisnął się do moich pleców. Abe do mojego przodu. Staliśmy nieruchomo
pomiędzy dwoma kapitanami straży, a każdy starał się przesunąć nas w
przeciwnym kierunku.
- Nie możemy mieć dwóch kapitanów, Mistral – odrzekł Mróz. – Bez
pojedynczego
przywódcy
jesteśmy
niezdecydowani
i
narażeni
na
niebezpieczeństwo.
- Co się stało? – zapytałam.
Z dołu korytarza dobiegł nas dźwięk, ciężki, pełzający dźwięk, który zmroził
mi serce w piersi. Bałam się, że go rozpoznałam. Nie, musiałam się mylić. Potem
doszedł nas się po raz drugi, wysoki, szurający dźwięk, jedyne, z czym mógłby być
pomylony, to ćwierkanie ptaków, ale nie był nim.
- O Bogini - wyszeptałam.
- Naprzód Mistral, teraz, lub przepadliśmy – powiedział Doyle.
- Za drzwiami nie ma naszych ogrodów - odrzekł Mistral.
Wysoki, podobny do pisku ptaka dźwięk zbliżał się, wyprzedzając ciężką,
pełzającą postać. Sluaghowie, koszmary dworu Unseelie i ich własnego królestwa,
rządzonego swoimi własnymi prawami, poruszały się szybciej, ale nocni myśliwce
zawsze poruszali się szybciej pod pozostałych sluaghów. Byliśmy wewnątrz wzgórz
sluaghów, w jakiś sposób przeskoczyliśmy do ich kopca. Gdyby nas tutaj
znaleźli… może przetrwalibyśmy, lub może nie.
- Czy sluaghowie czekają po drugiej stronie drzwi? – Zapytał natarczywie
Doyle Mistrala.
- Nie – odpowiedział Mistral.
- Więc idź, teraz! – rozkazał Doyle.
Abe potknął się, jakby Mistral nagle zszedł z drogi. Przeszliśmy w
pośpiechu przez drzwi, z Doylem napierającym z tyłu. Był jak jakaś rodzaj
elementarnej siły, zmuszającej nas do pośpiechu. To pchnęło nas i upadliśmy na
ziemię. Nie widziałam nic poza białym ciałem i poczułam ich muskularne ciała
otaczające mnie.
- Gdzie jesteśmy? – Zapytał Mróz.
Rhys poruszył się, stawiając mnie na nogi. Doyle, Mistral i Mróz byli w
gotowości bojowej, z wyciągniętą bronią, szukając zagrożenia. Drzwi zniknęły,
zostawiając nas na brzegu ciemnego jeziora.
Jezioro to może było za duże słowo. Wgłębienie było suche, poza niewielkim
zagłębieniem z wodą na samym środku. Kości zaśmiecały dno umierającego
zbiornika, a także brzeg, na którym staliśmy. Kości błyszczały mdło w zamglonym
świetle, które dochodziło z kamiennego sufitu, jakby księżyc był ukryty w
skałach. Dookoła brzegu były kamienne ściany, wyrastające stromo z ciemności,
pozostawiające tylko wąski występ między murem, a urwiskiem prowadzącym do
jeziora.
- Wezwij znów drzwi, Meredith – powiedział Doyle, jego ciemna twarz nadal
przeszukiwała martwą ziemię.
- Tak, tym razem bądź bardziej dokładna przy określaniu naszego miejsca
docelowego – dodał Mistral.
Abe nadal leżał na ziemi. Usłyszałam ostry wdech i spojrzałam na niego.
Jego ręka była czarna i lśniąca w słabym świetle.
- Co to za kości, które mogą przeciąć ciało sidhe?
- To są kości istot najbardziej magicznych pomiędzy sluaghami –
odpowiedział mu Doyle. – Istot tak niesamowitych, że kiedy moc sluaghów zaczęła
zanikać, nie było tu na tyle magii, by utrzymać je przy życiu.
Przytuliłam się do Rhysa.
- Jesteśmy w martwych ogrodach sluaghów – wyszeptałam.
- Tak. Wezwij drzwi, teraz – Doyle spojrzał na mnie, potem znów na
zamglony horyzont.
Rhys objął mnie jedną ręką, w drugiej trzymał pistolet.
- Zrób to Merry.
- Potrzebuję drzwi do kopca Unseelie.
Na odległym brzegu jeziora pojawiły się drzwi.
- No cóż, to trochę niewygodne – wyszeptał Rhys cierpko, ale przycisnął
mnie mocniej do swojego ciała.
- Jest wystarczająco miejsca, żeby przejść na drugą stronę, jeżeli będziemy
ostrożni – odrzekł Mistral. – Możemy przejść pomiędzy ścianami jaskini i brzegiem
jeziora, jeżeli ostrożnie przejdziemy obok kości.
- Bardzo ostrożnie – powiedział Abe. Stał już na nogach, ale jego lewa ręka i
ramię były pokryte krwią. Nadal trzymał rogowy kielich w prawej ręce, ale nic
poza tym, zostawił broń w sypialni. Mistral był ubrany i dozbrojony. Mróz tak
uzbrojony, jak wtedy, kiedy zaczęła się noc. Doyle miał tylko to, co udało mu się
chwycić, brak ubrania ograniczał możliwość schowania broni.
- Mróz, opatrz ranę Abeloeca – powiedział Doyle. – Potem ruszymy do drzwi.
- Nie jest tak źle, Ciemności – powiedział Abe.
- To jest miejsce mocy dla sluaghów, nie dla nas – odrzekł Doyle. – Nie
chciałbym, żebyś wykrwawił się na śmierć, bo potrzebowałeś bandaża.
Mróz nie kłócił się, podszedł do drugiego mężczyzny, z pasem ubrania
oderwanego ze swojej własnej koszuli. Zaczął bandażować rękę Abe.
- Dlaczego wszystko bardziej boli, kiedy jest się trzeźwym? – zapytał Abe.
- Wszystko inne też czujesz mocniej, kiedy jesteś trzeźwy – odrzekł Rhys.
Spojrzałam na niego.
- Mówisz to, jakbyś wiedział z doświadczenia. Nigdy nie widziałam cię
pijanego.
- Spędziłem większość z piętnastu setek lat tak pijany, jak tylko pozwolił mi
organizm. Widziałaś Abe pracującego nad tym, nie pozostajemy na długo pijani,
ale starałem się jak mogłem. Bogini wie, że starałem się.
- Więc dlaczego? Dlaczego całe wieki?
- Dlaczego nie? – Zapytał robiąc z tego żart, tak jak to Rhys miał w
zwyczaju, kiedy coś ukrywał. Arogancja Mroza, pustka Doyle’a, humor Rhysa,
różne sposoby na ukrywanie się.
- Jego rana potrzebuje uzdrowiciela - powiedział Mróz - ale zrobiłem co
mogłem.
- Bardzo dobrze – odrzekł Doyle i zaczął iść drogą dookoła jeziora, w
kierunku delikatnego, złotego blasku dochodzącego od drzwi, które wezwałam.
Dlaczego pojawiły się na ścianie za jeziorem? Dlaczego nie obok nas, jak ostatnie
dwa razy? Dlaczego w ogóle się pojawiły? Dlaczego kopiec sluaghów, tak jak i
kopiec Unseelie spełnia moje życzenia?
Brzeg był tak wąski, że Doyle musiał oprzeć się całymi plecami na ścianie
pieczary, bo jego ramiona były za szerokie. Mnie było lepiej na wąskiej ścieżce niż
pozostałym mężczyznom, ale nawet ja musiałam przycisnąć swoje nagie ciało do
gładkiej kamiennej ściany. Kamienie nie były zimne, jak byłyby w zwyczajnej
pieczarze, były dziwnie ciepłe. Brzeg, po którym się poruszaliśmy, był
przeznaczony, by podróżowały nim mniejsze istoty, lub może nie chodziło się po
nim wcale. Szkielety, lśniące na brzegu, należały do tych istot, które mogły pełzać
lub pływać, ale nic takiego nie chodziło prosto. Kości wyglądały jak rzucone razem
szczątki ryb, węży i istot, które zazwyczaj nie zostawiają szkieletów w morzach
śmiertelnej ziemi. Istot, które wyglądały jak kałamarnice, poza tym, że
kałamarnice nie mają wewnętrznych szkieletów.
Byliśmy w korytarzu dookoła brzegu, korytarzu wypełnionym kośćmi, kiedy
powietrze zadrżało w miejscu odległym od drzwi. Przez chwilę powietrze płynęło,
potem Sholto, Król Sluaghów, Pan Tego Co Pomiędzy, stał w tym miejscu.
Rozdział 10
Sholto był wysoki, muskularny, przystojny i wyglądał całkowicie na wysoko
urodzonego sidhe z Dworu Seelie. Jego długie włosy były
jasnożółte, jak zimowy
blask słońca ze śniegiem na krańcach. Jego ramię było na temblaku, a kiedy
odwrócił głowę do światła, zobaczyłam, że jego twarz pokryta była siniakami. Kitto
powiedział, że własny dwór Sholto zaatakował go. Obawiali się, że kiedy pójdę z
Sholto do łóżka, stanie się pełnym sidhe i nie będzie już wystarczająco sluaghem,
by być nadal ich królem.
Cztery przyodziane w peleryny postacie stały za nim. Rozstawili się na
podobieństwo wachlarza, niektórzy w stronę złotych drzwi, niektórzy w naszą
stronę.
- Królu Sholto – powiedział Doyle - nie jesteśmy tutaj z naszej własnej woli.
Prosimy o wybaczenie, za wejście do twojego królestwa bez zaproszenia.
Pewnie uklękłabym, gdyby byłoby tutaj na tyle miejsca, ale na
rozpadającym się krańcu czarnej ziemi było tylko kilka cali na moje stopy, a plecy
nadal miałam przyciśnięte do ściany. Nie było na tej ścieżce wystarczająco
miejsca na takie drobiazgi. Było tu też za mało miejsca do walki, jeżeliby
zaatakowali nas teraz, przepadliśmy.
Spod brzegu peleryny jednego ze strażników zalśniło ostrze.
- Jesteście nadzy i prawie nieuzbrojeni – odezwał się. – Tylko jakaś
desperacja mogła sprowadzić was tutaj w tym stanie, do tego z księżniczką.
- To początek ich inwazji – od jednego z wyższych strażników doszedł
kobiecy głos. Znałam ten głos. To była Czarna Agnes, dowódca straży Sholto,
rządząca również jego kochankami na tym dworze. Już wcześniej starała się mnie
zabić z zazdrości.
Sholto odwrócił się na tyle, by na nią spojrzeć. W tej chwili zauważyłam
szerokie, blade bandaże, które miał na całej górnej części ciała. Cokolwiek
przykrywały, to musiały być straszne rany.
- Wystarczy, Agnes, wystarczy – uciszył ją Sholto, echo jego słów przeszło
dookoła jaskini.
Odziana na czarno postać Agnes, która majaczyła ponad nim, spojrzała na
mnie. Przez chwilę widziałam blask jej oczu w ciemności brzydoty jej twarzy.
Nocne wiedźmy były brzydkie, to była część tego, czym były.
Jeden z niższych strażników pochylił się do Sholto, jakby chciał wyszeptać,
ale echo tego syku, które odbiło się od ścian, nie było ludzką mową. Wysoki
dźwięk chichotu nocnych myśliwców wyszedł z postaci o figurze człowieka,
chociaż to nie mógł być nocny myśliwiec, skoro chodził prosto.
Sholto obrócił się do nas.
- Czy twierdzicie, że to wasza królowa przysłała was tutaj?
- Nie – odpowiedział Doyle.
- Księżniczko Meredith – zawołał Sholto - mamy prawo wyrżnąć twoich
strażników i zatrzymać cię tutaj, aż twoja ciotka wykupi cię. Ciemność o tym wie,
tak jak i Zabójczy Mróz. Z drugiej strony, temperament Mistrala mógł sprowadzić
go na błędną drogę, a Abeloec pójdzie wszędzie, gdzie tylko dostanie coś do picia,
nieprawdaż Segna?
Postać w jasno żółtej pelerynie odezwała się ochrypłym głosem.
- Acha, jest nieszczęśliwy, kiedy wytrzeźwieje, prawda, posiadaczu kielicha?
Słyszałam Abe, nazywanego tak wcześniej, kiedy szydzono z niego, ale nie
rozumiałam tego aż do dzisiaj. To było przypomnienie tego, czym kiedyś był,
sposób na rzucenie mu w twarz tego, czym kiedyś był.
- Nauczyłyście mnie, żebym był bardziej ostrożny wybierając miejsce gdzie
mdleję, szanowne panie – powiedział Abe, a jego zazwyczaj swobodny głos
przybrał gorzki ton.
Dwie wiedźmy zaśmiały się. Pozostali strażnicy dołączyli do chóru syczącym
śmiechem, który pozwolił mi domyśleć się, że czymkolwiek byli dwaj niżsi
strażnicy, byli takim samym rodzajem istot.
- Nie martw się, Ciemności – odezwał się Sholto. – Wiedźmy nie pomogły Abe
złamać jego przysięgi celibatu, za to czekałaby je kara śmierci. Ale szarpanie
białego ciała sidhe jest pomiędzy nami prawie tak cenne jak seks.
Znów odezwał się wysoki chichoczący głos. Sholto przytaknął temu, co
powiedział.
- Ivar słusznie zauważył. Jesteście mokrzy i zabłoceni, a to nie stało się tutaj
w naszym ogrodzie – wskazał swoją zdrową ręką na pokruszoną suchą ziemię, na
wodę uwięzioną poniżej nas, całkowicie niedostępną.
- Proszę o pozwolenie na zabranie księżniczki z tego brzegu – powiedział
Doyle.
- Nie – odrzekł Sholto - jest tu wystarczająco bezpieczna. Odpowiedz na
pytanie Ciemności… czy Księżniczko… czy ktokolwiek z was. Jak to się stało, że
jesteście mokrzy i zabłoceni? Wiem, że na powierzchni pada śnieg, nie użyjecie
tego do kłamstwa.
- Sidhe nie kłamią – powiedział Mistral.
Sholto i wszyscy jego strażnicy zaśmiali się. Wysoki chichoczący śmiech
zmieszał się z dudniącym basem i altem śmiechu wiedź i Sholto, jawnie
rozradowanego śmiechu.
- Sidhe nie kłamią: oszczędźcie nam tego, to największe z kłamstw –
powiedział Sholto.
- Nie jesteśmy zdolni do kłamstwa – odrzekł Doyle.
- Nie, ale wersja prawdy sidhe jest tak pełna dziur, że jest gorsza niż
kłamstwo. My, sluaghowie wolimy dobre, honorowe kłamstwo niż te półprawdy,
którymi karmicie nas na dworze. Głodujemy na tej diecie bliskiej fałszu. Więc
powiedz nam prawdę, jeżeli jesteś w stanie, jak znaleźliście się tutaj mokrzy i
zabłoceni.
- W martwych ogrodach w naszym kopcu pada deszcz – odrzekł Doyle.
- Więcej kłamstw – odrzekła Agnes.
Miałam pomysł.
- Przysięgam na honor – zaczęłam. Jedna z wiedźm zaśmiała się na te słowa,
ale dokończyłam - na ciemność, która pożera wszystko, że padało w ogrodach
Unseelie, kiedy je opuściliśmy.
Złożyłam nie tylko przysięgę, której żadne sidhe nie byłoby chętne złamać,
ale przysięgę, której
wymagałam od Sholto tygodnie temu, kiedy znalazł mnie w
Kalifornii. Złożył przysięgę, że nie chce mnie skrzywdzić i ja mu uwierzyłam.
Srogość przysięgi sprawiła, że nawet nocne wiedźmy zamilkły.
- Bądź ostrożna, co mówisz, Księżniczko – powiedział Sholto. – Część magii
nadal żyje.
- Wiem, co przysięgam i wiem, co to oznacza, Królu Sholto, Panie Tego Co
Pomiędzy. Jestem mokra od pierwszego deszczu, który spadł w martwych
ogrodach od wieków, moja skóra jest ozdobiona nie tylko mokrą ziemią, ale
odrodzoną.
- Jak to możliwe? – Dopytywał się Sholto.
- To nie jest możliwe – powiedziała Agnes. Wskazała ciemnym,
muskularnym ramieniem na drzwi. – To jest magia Seelie, nie Unseelie. Spiskują
razem, żeby nas zniszczyć. Mówiłam ci, że złoty dwór nigdy nie śmiałby działać,
gdyby nie miał poparcia Królowej Powietrza i Ciemności. – Wskazała dramatycznie
na lśniące drzwi. – To jest dowód.
- Meredith – powiedział cicho Doyle - spraw żeby drzwi zniknęły.
- Szeptanie nie zrobi z ciebie mojego przyjaciela, Ciemności – powiedział
Sholto.
- Powiedziałem księżniczce, by odprawiła drzwi, żebyście mogli zrozumieć, że
to nie są sprawy, w które zaangażowana jest magia Seelie.
Agnes odwróciła się tak nagle, że jej kaptur opadł na plecy odsłaniając
suche, czarne włosy, zniszczoną cerę, pokrytą guzami i otarciami. Wiedźmy
ukrywały swoją brzydotę, co było rzadkością pomiędzy sluaghami. Większość z
nich widziała każdą ułomność jako oznakę piękna czy mocy. Wiedźmy ukrywały
się, tak jak dwójka niższych strażników.
Agnes wskazała na mnie długą ręką z czarnymi pazurami.
- To nie ona wyczarowała drzwi. Jest śmiertelna, ręka śmiertelnika nie
stworzyłaby tego wejścia.
- Księżniczko, gdybyś mogła – powiedział Doyle cicho, ale wyraźnie, więc nie
mógł być oskarżony o szeptanie.
Powiedziałam głośno, więc wszyscy mnie słyszeli, a pieczara chwyciła echo
mojego głosu, które odbiło się pomiędzy ścianami.
- Proszę, żeby drzwi teraz zniknęły.
Po moich słowach nastąpiła chwila wahania, jakby drzwi chciały mi dać
sekundę do namysłu, potem, kiedy się nie odezwałam, drzwi zniknęły. Strażnicy
Sholto zadrżeli, a Agnes otrząsnęła się, jakby dostała gęsiej skórki.
- Śmiertelnik nie może kontrolować kopca. Żadnego kopca.
- Zgodziłabym się z tobą jeszcze kilka godzin temu – odrzekłam.
- Jak dostaliście się tutaj? – Zapytał Sholto.
- Poprosiłam o drzwi do martwych ogrodów. Nie przyszło mi do głowy, że
mogłabym wyczarować drzwi, które sprowadzą mnie do twojego domu, Sholto.
- Królu Sholto – poprawiła mnie Anges.
- Królu Sholto – powiedziałam posłusznie.
- Dlaczego ta prośba sprowadziła was do naszych ogrodów, Księżniczko
Meredith? – Zapytał Sholto.
- Doyle powiedział mi, że musimy dostać się do martwych ogrodów. Dlatego
właśnie tak zrobiłam: wezwałam drzwi do martwych ogrodów. Ale nie określiłam
dokładnie, do których martwych ogrodów, resztę już znasz.
Sholto spojrzał na mnie. Potrójne złoto jego tęczówek, płynny metal,
jesienne liście i jasne światło słońca, sprawiło, że jego twarz była piękna, ale to
nie sprawiało, że jego spojrzenie było chociaż trochę mniej intensywne. Wpatrywał
się we mnie, jakby chciał mnie zważyć wzrokiem.
- To nie może być prawda – wtrąciła się Agnes.
- Gdyby chcieli skłamać, wymyśliliby coś dużo lepszego – odrzekł Sholto.
- Nadal wierzysz w to, co ten kawałek białego ciała sidhe ci mówi, Królu
Sholto? Czy to, co ci zrobili, niczego cię nie nauczyło? – Zapytała Agnes. Nie
byłam pewna, co ma na myśli, ale domyślałam się, że chodzi jej o to, co skrywały
bandaże.
- Cisza – powiedział Sholto, na jego twarzy było coś, coś w sposobie w jaki
się odwrócił, co przypominało zakłopotanie. Ostatnim razem kiedy widziałam
Sholto, ukrywał się za maską arogancji, tak jak Mróz. Jakąkolwiek maskę
budował, żeby ukryć się za nią na dworze, wydawała się rozerwana, więc teraz nie
miał nic, za czym mógłby ukryć swoje emocje.
- Czy możemy podejść do ciebie, Królu Sholto? – Zapytałam, mój głos był
czysty, ale delikatny. Wysoki, elegancki, arogancki mężczyzna, jakiego spotkałam
w Los Angeles, nie był tym samym mężczyzną, jaki stał przede mną teraz, z lekko
zgarbionymi ramionami.
- Nie, nie możesz – powiedziała Agnes ze złością w swoim dziwnie głębokim
głosie. Większość nocnych wiedźm mówiła rechoczącym głosem, jakby przełykały
żwir.
Sholto odwrócił się do niej, niemalże potykając się. To wydawało się
podsycać jego gniew.
- Ja jestem tu królem, Agnes! Ja! – Uderzył się w pierś. – Ja, Agnes, nie ty!
To ja nadal jestem tu królem!
Obrócił się do nas. Na przedzie jego bandaży pokazała się świeża krew,
jakby rozerwał szwy. Sholto był w połowie sidhe, a w połowie sluaghem. Sluaghów
nawet trudniej zranić niż sidhe. Co mogło zranić go tak bardzo?
- Sprowadź ją na stałą ziemię, Ciemności – powiedział Sholto.
Doyle przeszedł do przodu, ostrożnie. Rhys nadal trzymał lewą rękę na
moim ramieniu. Pomogli mi przejść po wąskim brzegu. Pozostali ruszyli za nami,
przedzierając się na bezpieczny grunt.
Doyle wziął mnie za rękę i poprowadził do przodu, bardzo oficjalnie, w
kierunku czekających sluaghów. Musieliśmy iść powoli z powodu kości.
Widzieliśmy, co zrobiły Abe, a wszyscy byliśmy boso. Mieliśmy dosyć ran jak na
jedną noc.
- Jak ja cię nienawidzę, Księżniczko – powiedziała Agnes.
Sholto odezwał się bez odwracania się do niej.
- Jestem bardzo bliski utraty resztek cierpliwości, jaką mam dla ciebie,
Agnes. Nie chcesz tego.
- Poruszają się jak światło i cień, z taką gracją idą przez pole kości, którym
jest nasz ogród. – Odrzekła Agnes – A ty patrzysz na nią, jakby była jedzeniem i
piciem, a ty byś umierał z głodu.
Ten komentarz sprawił, że podniosłam wzrok odrywając go od
niebezpiecznych kości.
- Nie rób tego Agnes – powiedział, ale na jego twarzy widać było jego
pragnienia. Miała rację co do tego. Na jego twarzy widać było coś więcej, niż tylko
pożądanie, chociaż nie była to miłość. W jego spojrzeniu był ból, jak u człowieka
patrzącego na coś, czego nie mógł mieć, ale pragnął tego, jak niczego na świecie.
Co obnażyło Sholto na oczach świata? Co sprawiło, że tak czuł?
Doyle wszedł na teren prawie wolny od kości, poza zasięgiem sluaghów, a
przynajmniej nie mogli nas tu łatwo doścignąć. Pozostali podążali o kilka kroków
za nami, jakby Doyle dał im jakiś znak, którego nie widziałam, więc nie tłoczyli się
przy Sholto i jego strażnikach. Mieliśmy kłopoty. Wtargnęliśmy na ich ziemię, nie
było sposobu, żeby odejść, musieliśmy być bardzo uprzejmi. Ale patrząc na twarz
Sholto czułam, że weszliśmy w sam środek czegoś, co nie miało nic wspólnego
z nami.
Zaczęłam klękać i pociągnęłam Doyle’a na dół wraz ze mną. Pochyliłam
głowę, nie żeby okazać szacunek, ale ponieważ nie mogłam już znieść widoku
twarzy Sholto. Nie zasługiwałam na takie spojrzenie. Byłam mokra, pokryta
błotem. Musiałam wyglądać jak kot wyrzucony na burzę. A on patrzył na mnie z
pożądaniem, które rozdzierało serce. Zgodziłam się mieć z nim seks, ponieważ był
częścią królewskiej straży królowej, tak jak był królem na własnej ziemi. Mógł
mnie mieć, więc dlaczego patrzył na mnie w sposób, w jaki Tantalus patrzył na
Hades?
- Jesteś księżniczką Dworu Unseelie, przyszłą królową. Dlaczego kłaniasz
się mnie? – Głos Sholto starał się zachować obojętność i prawie mu się to udało.
Odezwałam się, nadal patrząc na ziemię, z ręką spoczywającą w dłoni
Doyle’a.
- Przyszliśmy na twoje ziemie przez przypadek, ale niezaproszeni. To my
dokonaliśmy wykroczenia. To my musimy przepraszać. Jesteś Królem Sluaghów i
chociaż jesteś częścią dworu Unseelie, nadal jesteś królem mającym swoje prawa.
Jestem tylko księżniczką, być może następcą tronu, która będzie rządzić twoimi
ziemiami, ale ty, Sholto, ty już jesteś królem. Królem samego ciemnego orszaku.
Ty i twoi ludzie jesteście ostatnim wielkim orszakiem, wielkim łowem. Istoty, które
nazywają cię królem, są niezwykłymi i przerażającymi stworzeniami. Oni i ty
zasługujecie na szacunek na swojej własnej ziemi, nie mniej niż inni władcy.
Usłyszałam za sobą ruch, jakby jeden ze strażników nie zgadzał się ze mną i
w ten sposób chciał zaprotestować, ale ręka Doyle’a spoczywała spokojnie w
mojej. On rozumiał, że nadal grozi nam niebezpieczeństwo, poza tym
powiedziałam prawdę. Kiedyś były czasy, że sidhe rozumieli, że szacunek należy
się wszystkim władcom, a nie tylko tym, z których krwi pochodzili.
- Wstańcie, wstańcie i nie drwijcie ze mnie! – Słowa Sholto były
niezrozumiale pełne gniewu.
Spojrzałam na niego, na jego twarz wykrzywioną złością.
- Nie rozumiem – zaczęłam, ale nie dał mi czasu by dokończyć zdanie.
Podszedł do mnie, chwycił mnie za rękę i szarpnął mnie na nogi. Doyle podniósł
się ze mną, zaciskając uchwyt na mojej ręce.
Palce Sholto wbiły się w moje przedramię, kiedy przyciągnął mnie bliżej, o
kilka cali od swojej twarzy.
- Nie wierzyłem Agnes. Nie wierzyłem, że Andais mogłaby pozwolić na taką
zniewagę, ale teraz wierzę. Teraz w to wierzę! – Potrząsnął mną wystarczająco,
żebym potknęła się. Tylko ręka Doyle’a powstrzymała mnie od upadku.
Zmusiłam się, żeby utrzymać spokojny ton głosu.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Nie wiesz, nie wiesz! – Puścił mnie gwałtownie, wpychając w ramiona
Doyle’a. Sholto szarpnął niezranioną ręką bandaże na swojej piersi i brzuchu
rozrywając je.
Doyle odwrócił się tak, że osłonił mnie swoim ciałem od tego, co miało się
zdarzyć. Nie kłóciłam się z nim. Sholto był nieobliczalny, nigdy nie wiedziałam go
w takim stanie.
- Przyszliście, żeby zobaczyć, co zrobili? Chcecie to zobaczyć? – Krzyknął w
końcu, a echo odbiło jego głos, jakby same ściany odkrzyknęły.
Teraz mogłam widzieć, co było pod bandażami. Matka Sholto była
arystokratką na Dworze Seelie, ale jego ojciec był nocnym myśliwcem. Ostatni
raz, kiedy widziałam tę część ciała Sholto, bez magii maskującej ją, żeby
wyglądała gładko i muskularnie jak pełny sidhe, kilka cali poniżej jego piersi, aż
do pachwiny znajdowało się gniazdo macek. Miał komplet macek, które nocni
myśliwce używają jako ramion i nóg, a także zakończone przyssawkami macki,
które są dodatkowym organem seksualnym. To były te dodatki, które sprawiły, że
zrezygnowałam z wzięcia go do mojego łóżka, Bogini wybacz mi, ale uważałam je
za deformacje. Ale teraz to nie był problem. Skóra w miejscu gdzie miał macki
była obecnie świeżą raną, czerwoną, obdartą do żywego mięsa. Ktoś nie tylko
odciął macki, ale wyciął je razem z większością jego skóry.
Rozdział 11
- Patrząc na twoją twarz, Meredith, widzę, że nie wiedziałaś. Naprawdę nie
wiedziałaś. – W jego spokojnym głosie słychać było w wpół ulgę, na wpół
zdziwienie, jakby nie tego się spodziewał.
Zmusiłam się, żeby przenieść spojrzenie z jego ran na twarz. Miał
rozszerzone oczy, rozchylone usta, jakby brakowało mu tchu. Wyglądał jakby był
w szoku. Udało mi się wydobyć z siebie głos, ale był to tylko ochrypły szept.
- Nie wiedziałam – oblizałam wargi, starając się opanować. Byłam
Księżniczką Meredith NicEssus, dzierżącą dwie ręce mocy, starającą się zostać
królową. Stać mnie było na więcej. Byłam przytulona do Doyle’a, ale odsunęłam
się od niego. Jeżeli Sholto mógł przetrwać takie rany, to ja przynajmniej mogłam
nie kulić się przy nim.
Wysoki głos znów dobiegł od jednego ze strażników, a Sholto odezwał się,
jakby w odpowiedzi.
- Ivar ma rację. Wyraz waszych twarzy jest jasny, nikt z was nie wiedział. Z
jednej strony, czuję się mniej zdradzony, ale z drugiej, to co wiem o polityce, mówi
mi, że to jest bardziej niebezpieczne dla naszego dworu, dla obu naszych dworów.
Podeszłam do niego, powoli, w sposób w jaki podchodzi się do zranionego
zwierzęcia. Powoli, by go nie przerazić.
- Kto to zrobił? – zapytałam.
- Złoty dwór to zrobił.
- Masz na myśli Seelie?
Skinął lekko głową.
- Tylko sam Taranis byłby zdolny wydrzeć cię od twoich sluaghów. –
Powiedział Doyle. – Nikt inny na jego dworze nie byłby wystarczająco potężny, by
tego dokonać.
Sholto spojrzał na Doyle’a długim, uważnym spojrzeniem.
- Co za wielka pochwała od Królewskiej Ciemności.
- To prawda. Księżniczka powiedziała to najlepiej. Jesteście ostatnimi z
dzikiej sfory. Ostatnimi pozostałymi w faerie. Ty i twoi ludzie nadal macie
nieokiełznaną magię płynącą w waszych żyłach. To nie jest mała moc, Królu
Sholto.
- Powinniśmy usłyszeć odgłosy potyczki, jeżeli odbyła się w naszym kopcu –
powiedział Mróz, w jego głosie słychać było pytanie.
Sholto zamrugał i odwrócił wzrok, jakby nagle nie chciał patrzeć nikomu w
oczy.
Głos Segny dobiegł nas spod jej brudnego żółtego kaptura.
- Czego nie można zabrać siłą, łatwo można wygrać słodkimi słówkami.
Sholto nie kazał jej umilknąć. Pochylił głowę, więc jego jasne włosy opadły
mu na twarz. Nie rozumiałam, co Segna ma na myśli, ale było jasne, że on wie, o
co chodzi.
- Nie pytałbym cię o to - powiedział Doyle - ale jeżeli ludzie Taranisa
skrzywdzili cię, to jest to wyzwanie rzucone autorytetowi naszej królowej. Oznacza
to, że wierzy, że nie weźmiemy odwetu, lub że nie jesteśmy wystarczająco potężni,
by wziąć odwet.
Sholto spojrzał na niego.
- Teraz rozumiesz, dlaczego myślę, że Królowa Andais musiała o tym
wiedzieć?
Doyle skinął głową.
- Ponieważ jeżeli nie dała na to zezwolenia, wtedy ten atak nie ma sensu.
- Wojny zaczynały się od bardziej błahych rzeczy – odrzekł Mistral.
To stwierdzenie przyciągnęło do niego spojrzenie Sholto.
- Kiedy widziałem cię ostatnim razem, siedziałeś na tronie małżonka, o stopę
od Księżniczki Meredith.
Mistral skłonił się.
- Spotkał mnie ten zaszczyt.
- Siedziałem na tym tronie, a dla mnie był to pusty zaszczyt. Czym on był
dla ciebie?
Mistral zawahał się.
- Traktowałem go za zadatek tego wszystkiego, czym mógłbym być, a nawet
coś więcej.
Zmusiłam się, żeby nie obejrzeć się na niego. Jego głos brzmiał tak
ostrożnie. Wiedziałam, że zobaczył coś w królu stojącym przed nami, coś czego ja
nie widziałam aż do teraz. Desperacko chciał poznać dotyk innej sidhe, pragnął
blasku magii kogoś, pasującego do jego blasku. Nie przyszło mi do głowy, że
Sholto usychał z tęsknoty, tutaj w swoim własnym królestwie, czekając aż
dotrzymam swojej obietnicy i zaoferuję mu swoje ciało. Próby zamachu,
morderstwa, coraz więcej intryg politycznych, odciągnęły mnie od wypełnienia jej.
Ale nie powinnam była
ignorować Sholto.
- Nie wydaje mi się, żeby to był pusty zaszczyt, Królu Sholto - odezwałam się
- złożyłam ci obietnicę i dotrzymam jej.
- Teraz chcesz go do łóżka – rozległ się znów głos Segny, jak zgrzytliwy jęk. –
Właśnie tak powiedziała również ta suka Seelie, że kiedy się uzdrowi, pójdzie z
nim do łóżka.
Spojrzałam na niego.
- Pozwoliłeś by ktoś ci to zrobił?
Potrząsnął głową.
- Nigdy.
Rozległ się głos Agnes, bardziej kulturalny, bardziej ludzki niż jej siostry
wiedźmy.
- Sholto, śniłeś o zostaniu sidhe, pełnym sidhe, od kiedy byłeś mały. Nie
kłam komuś, kto pomoże ci to osiągnąć.
- Kiedy byłem mały, pragnąłem również skrzydeł nocnych myśliwców, by
wyrosły mi na plecach, pamiętasz to?
Skinęła głową, która wydawała się za duża w porównaniu do wąskich
ramion.
- Płakałeś, kiedy zorientowałeś się, że nigdy nie będziesz miał skrzydeł.
- Chcemy wiele rzeczy, kiedy jesteśmy dziećmi. Przyznaję się, że był też czas,
kiedy marzyłem, by to zniknęło – zrobił ruch, jakby mógł dotknąć tego, czego już
tu nie było, w sposób, w jaki po amputacji niektórzy starają się podrapać po
nieistniejącej kończynie. Jego ręka opadła, zanim dotknęła krwawej masy na
brzuchu.
- Jak cię uwięzili i dlaczego ci to zrobili? – zapytał Doyle.
- Jestem królem na moim własnym dworze, a nie tylko szlachcicem ze straży
królewskiej. Gdyby Seelie nie widzieli mnie jako czegoś nieczystego, spałbym z
jedną z ich kobiet dawno temu. Ale jestem uważany za coś gorszego, niż zwykły
Unseelie sidhe. Królowa Andais nazywa mnie Perwersyjnym Potworem, a Seelie
naprawdę wierzą, że jestem potworem, rzeczą, dla nich czymś wstrętnym.
- Sholto – wyszeptałam.
- Nie, Księżniczko, widziałem, że ty również się ode mnie cofnęłaś.
Podeszłam do niego.
- W pierwszej chwili tak. Ale potem zobaczyłam cię lśniącego od mocy,
zobaczyłam jak kolory grały na tych twoich dodatkach, więc błyszczały jak
biżuteria w słońcu. Poczułam twoje ciało dźwięczące od magii i mocy, twoją
nagość w moim ciele – dotknęłam jego ramienia.
Nie odsunął się ode mnie.
- Nie pieprzyłaś go – powiedziała Segna.
- Nie, ale miałam go w swoich ustach, a gdybyś nie przerwała nam tej nocy,
może zrobilibyśmy coś więcej.
Nie cieszyły mnie dodatki Sholto, ale kiedy zaczął lśnić od mocy, a jego
magia odpowiedziała na mój dotyk, widziałam go wtedy jasno. Widziałam go
przystojnego, widziałam jego macki nie jako deformację, ale jako kolejną jego
część. Wątpiłam, żebym mogła spać z nim w tym samym łóżku, ale seks… seks w
tej chwili wydawał się być dobrym pomysłem. Pozwoliłam, by zobaczył to na mojej
twarzy i musiało mi się udać, ponieważ odsunął się i zaczął opowiadać o tym
podstępie.
- Powinienem wiedzieć, że to kłamstwo – powiedział. – Lady Clarisse
zaproponowała, że się ze mną spotka. Wysłała wiadomość mówiącą, że zobaczyła
mnie przelotnie bez koszuli i nie była zdolna przestać fantazjować na ten temat.
Chwyciłem szansę, nie zadając pytań. Tak bardzo chciałem być z inną sidhe,
nawet gdyby to miała być tylko noc.
Nie czuję się często winna, tylko kilka razy w faerie, ale w tej chwili
wiedziałam, że gdybym wzięła go do swojego łóżka, nie byłby tak podatny na
sztuczki Seelie. A może właśnie byłby bardziej podatny, tego nigdy nie będziemy
wiedzieć.
Starałam się uścisnąć go, bez ranienia przodu jego ciała. Segna sięgnęła i
odepchnęła mnie.
- Nie dotykaj jej więcej – warknął Sholto na Segnę, a jego głos był pełen
tłumionego gniewu.
- Teraz przytula cię – jęknęła Segna - teraz dotyka cię, ponieważ klejące
dodatki znikły. Teraz chce ciebie, tak jak inna suka sidhe.
- Dotykałaby mnie tej nocy w Los Angeles, gdybyś zostawiła nas w spokoju –
powiedział.
Agnes sięgnęła do drugiej wiedźmy i odciągnęła ją.
- Ma rację, Segna. My również ponosimy winę za to okrucieństwo.
Łza spłynęła z niezdrowo żółtego oka Agnes. Odwróciła się, więc nie mogłam
zobaczyć. Większość z faerie płacze, kiedy my płaczemy i jawnie okazuje emocje.
Dopiero kiedy jesteśmy blisko tronu, uczymy się ukrywać to, co czujemy. Poza
tym jesteśmy swobodnymi ludźmi.
- Lady Clarisse - mówił dalej Sholto - zabrała mnie do wnętrza kopca Seelie.
Poprowadziła mnie osłoniętego peleryną, tylnym wejściem do jej pokoju.
Powiedziała mi, że chociaż macki ją fascynują, ale również przerażają.
Powiedziała, że nie chce ich dotyku, kiedy będziemy się kochać. Potem okazałem
się prawdziwym głupcem, pozwoliłem jej związać się. Błagała, żebym przez
przypadek nie dotknął jej tą częścią, której się obawiała – znów nie mógł spojrzeć
nikomu w oczy. Patrzyłam na jego poczerwieniałą twarz, widoczną nawet przez
pasma jego białych włosów. Pałał z zakłopotania. – Kiedy byłem bezbronny, inni
sidhe wślizgnęli się do pokoju. To oni zrobili mi to, co widzicie.
- Był z nimi król? – zapytał Doyle.
Sholto potrząsnął głową.
- On nie jest królem, który sam wykonuje brudną robotę. Wiesz o tym,
Ciemności.
- Czy król wiedział? – Zapytał Doyle.
- Nie mogli zrobić czegoś takiego bez jego wiedzy – wtrąciłam. – Za bardzo
się go boją.
- Ale przez swoją nieobecność zostawił sobie sposobność, żeby zaprzeczyć –
odrzekł Sholto. – Gdybym wiedział, co przez to zyskał, może bym w to uwierzył.
Ale po co to zrobił?
- Niektóry z twoich ludzi uwierzą, że Królowa Andais na to pozwoliła. Może
właśnie dlatego zostało popełnione to okrucieństwo. Jesteś jej najsilniejszym
sojusznikiem, Królu Sholto. Co się stanie, jeżeli ją opuścisz? – Zapytał Doyle.
- Jedynym powodem, dla którego król chciałby pozbawić królową jej
sojuszników, jest ten, że myśli o wojnie. Jeżeli jakiekolwiek faerie będzie walczyć
ze sobą, będzie to złamanie umowy z Amerykanami. Zostaniemy wygnani z
ostatniego kraju, jaki nas przyjął. Jeżeli Taranis stanie się tego przyczyną,
pozostali faerie zjednoczą się przeciwko niemu i zostanie zniszczony.
Wiedzieliśmy, że Taranis zrobił coś równie złego jeszcze w tym roku. Uwolnił
Bezimiennego, bezkształtny byt, stworzony z różnych mocy, którą wszystkie istoty
magiczne zmuszone były oddać, żeby przybyć do Ameryki. Było to jedno z
restrykcji umowy, dzięki której prezydent Jefferson pozwolił nam wyemigrować.
Faerie miały za sobą dwa zaklęcia ograniczające moc, wypowiedziane jeszcze w
Europie, za pomocą których próbowały kontrolować się wystarczająco, żeby żyć
pokojowo z ludźmi, ale tutaj musieliśmy wypowiedzieć je jeszcze raz. Nie wydaje
mi się, żeby sidhe rozumieli, co oddali. Urodziłam się na długo po tych zaklęciach,
więc znałam naszą dawną chwałę tylko z opowieści, legend, plotek.
Taranis uwolnił tą uwięzioną magię, żeby spróbować zabić Maeve Reed.
Reed była złotą boginią Hollywood, od tego czasu boginią kina. Znała jego
tajemnicę, to, że był bezpłodny. To nie jego kolejne żony, które ciągle wymieniał,
miały problem z bezdzietnością. To on go miał i podejrzewał to setki lat, zanim
wygnał z faerie Maeve Reed za odrzucenie możliwości wejścia do jego łóżka.
Odmówiła mu, bo jego ostatnia żona, którą oddalił, zaszła w ciążę z kimś innym.
Powiedziała królowi prosto w twarz, że uważa, że jest bezpłodny i tyle lat później
próbował się zemścić.
Jedno z tych zdarzeń zachęciło Królową Andais, by wezwać mnie z
powrotem z wygnania, kiedy ludzcy lekarze odkryli, że jest bezpłodna. Władca
ziemi faerie jest ziemią, więc jeżeli jest bezpłodny, niezdrowy, ziemia i ludzie
umierają. To bardzo stara magia i bardzo prawdziwa. Jeżeli Taranis wiedział o
swojej bezpłodności od setek lat, bez ujawnienia tego, oznaczało to, że świadomie
skazał swoich ludzi na śmierć. Za takie zbrodnie w faerie zabijano.
- Jesteście wszyscy zbyt cicho – powiedział Sholto. – Wiecie o czymś. O
czymś, co potrzebuję wiedzieć.
- Nie możemy o tym rozmawiać, nie otwarcie – powiedział Doyle.
- Nie pozwolimy wam zostać samym z nim – odrzekła Agnes. – Nie jesteśmy
aż takimi głupcami.
- Nie mogę się sprzeciwiać Agnes, jeżeli o to chodzi – stwierdził Sholto. Znów
zrobił taki gest jakby chciał dotknąć zagubionych części ciała. – Zbyt często
zdawałem się na miłosierdzie sidhe.
- Nie możemy opowiedzieć o tym bez pozwolenia królowej - powiedział Doyle.
– To nas może kosztować wycieczkę do Korytarza Śmiertelności.
- Nie prosiłbym o takie ryzyko nikogo – stwierdził Sholto. Pochylił głowę i
wymknął mu się jęk. To był prawie szloch. Chciałam go uściskać, ale nie
chciałam zezłościć jego wiedźm i strażników. Poza tym częściowo mieli rację.
Teraz mogłam dotykać go bez wzdrygnięcia się. Nadal widziałam, czym to było -
okrutnie zrobioną amputacją. Czułam wcześniej dotyk tych muskularnych macek
na moim ciele, tylko dotyk, ale były realne, używał ich, a teraz je utracił.
- Seelie powiedzieli, że robią mi przysługę – powiedział cicho Sholto. – Że
jeżeli uzdrowię się bez deformacji, Lady dotrzyma swojego słowa i weźmie mnie do
łóżka.
Z życzliwości chciałam dotknąć go tam, gdzie były macki, ale
powstrzymałam się, ponieważ rany krwawiły, dotknięcie musiało boleć.
- Ale te macki są częścią ciebie. To jak odcięcie ramienia, lub nawet gorzej.
- Wiesz, jak często śniłem, żeby wyglądać jak oni? – Wskazał na mężczyzn
na moimi plecami. – Agnes ma rację. Marzyłem o wyglądzie pełnego sidhe od
bardzo dawna, a teraz jest tak jak mówisz, utraciłem część siebie. Tak, jakbym
utracił ramię, lub gorzej.
- Królowa o tym nie wie – powiedział Doyle.
- Jesteś tego pewien, Ciemności? Bez wątpienia?
Doyle zaczął mówić tak, ale powstrzymał się.
- Nie, nie jestem pewien, ale nic nie wspominała. Ani też żadne plotki nie
krążyły po dworze.
- Wojny zaczynały się od drobniejszych spraw, Ciemności. Wojny pomiędzy
dworami faerie.
Doyle skinął głową.
- Wiem.
- Agnes mówi, że Andais musiała dać Taranisowi zgodę, nawet milczącą,
inaczej Taranis nie ryzykowałby. Myślisz, że moja wiedźma ma rację? Myślisz, że
królowa pozwoliłaby, żeby to się stało?
- Sluaghowie są zbyt ważni dla królowej, królu Sholto. Nie mogę wyobrazić
sobie powodu, dla którego Andais ryzykowałaby, że sluaghowie złamią swoją
przysięgę wiążącą ich z jej dworem. Myślę, że najprawdopodobniej stało się tak, a
przynajmniej częściowo, że była to próba podważenia twojego zaufania do
królowej. Dlaczego nie powiedziałeś o tym królowej, dworowi?
- Pomyślałem, że musi wiedzieć. Że musiała dać swoją zgodę. Zgodziłem się
z wiedźmami, nawet nie pomyślałem, że Taranis śmiałby zrobić coś takiego bez
wiedzy Andais.
- Nie mogę sprzeczać się z twoim rozumowaniem, ale nie wierzę, żeby
wiedziała – odrzekł Doyle.
- Dlaczego nie powiedziałeś mnie, Sholto? – Zapytałam. – Kiedyś
powiedziałeś, że tylko my dwoje rozumiemy jak to jest być prawie sidhe. Prawie
wystarczająco wysokim, wystarczająco szczupłym, prawie, ale nie całkiem
czystym, żeby być akceptowanym.
Prawie uśmiechnął się, prawie.
- Może to mamy wspólne, ale mówiłem ci w Los Angeles, żaden mężczyzna
nigdy nie narzekał na twoje ciało, tylko zazdrosne kobiety.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Na moje piersi, masz rację – tym zasłużyłam sobie na powrót uśmiechu,
który dany mi, mimo przerażających ran, sprawił, że łatwiej mi się oddychało. –
Ale jestem za niska, za bardzo podobna do człowieka, żeby większość sidhe,
obojętne mężczyzn czy kobiet, pozwoliła mi o tym zapomnieć.
- Mówiłem ci, są głupcami. – powiedział Sholto. Wziął moją dłoń w swoją i
podniósł by pocałować, ale kiedy pochylił się ponad mną, ból zatrzymał jego ruch.
Przycisnęłam jego rękę do mojej piersi.
- Sholto, och, Sholto.
- Miałem nadzieję, usłyszeć czułość w twoim głosie, ale nie z tego powodu.
Nie żałuj mnie, Meredith, nie udźwignę tego.
Nie wiedziałam jak zareagować. Po prostu przytuliłam jego rękę do mojej
twarzy i starałam się cokolwiek wymyśleć, co mogłabym powiedzieć, żeby nie
poczuł się gorzej. Jak mogłam nie żałować go?
- Kiedy to się stało, Królu Sholto? – zapytał Doyle.
Sholto spojrzał za mnie na pozostałych mężczyzn.
- Dwa dni temu, tuż przed waszą drugą konferencją prasową.
- Tą, podczas której popełniono dwa morderstwa – powiedział Rhys.
Sholto spojrzał na niego.
- Złapaliście swojego mordercę, chociaż ludzka policja jeszcze tego nie wie.
Słyszałem, że staracie się go uzdrowić po torturach, zanim pokażecie go ludzkiej
policji.
- Królowa trochę przy nim nabałaganiła – stwierdził Rhys.
- Jest winny? – Sholto powiedział to jak pytanie.
- Tak wierzymy – odpowiedział Doyle.
- Ale nie jesteście pewni?
- To, co stało się z twoim brzuchem, Królowa Andais zrobiła z każdym calem
jego ciała.
Sholto skrzywił się i skinął głową.
- Każdy zrobi wszystko, żeby powstrzymać taki ból.
- Nawet przyzna się do czegoś, czego nie zrobił – dodał Doyle.
Spojrzałam na Doyle’a.
- Myślisz, że Gwennin jest niewinny?
- Nie. Tak jak wierzę, że działał całkowicie sam. Andais użyła jego własnego
jelita jako smyczy, Meredith. Byłby głupcem, gdyby się nie przyznał.
Sholto przycisnął moją dłoń do swojej twarzy. Segna starała się
przeszkodzić, ale Agnes powstrzymała ją, a pozostali dwaj strażnicy stanęli
pomiędzy Sholto, a wiedźmami. Rzuciłam okiem na twarz jednego ze strażników.
Podłużne oczy wypełnione tylko kolorem, cienkie bezwargie usta, a twarz będąca
dziwną mieszanką nocnego myśliwca i humanoida. Byli jak Sholto, ale nikt nie
pomyliłby ich z sidhe. Chociaż oczy były oczami goblinów. Strażnik patrzył na
mnie swoją twarzą, wyglądającą na tylko w połowie uformowaną, nozdrza były
ledwie szparami. Nie odwróciłam wzroku. Patrzyłam, zapamiętując jego twarz, bo
nigdy nie widziałam czegoś takiego.
- Nie uważasz, żebym był brzydki – głos strażnika miał w sobie to
świergotanie, prawie podobne go ptasiego, ale niższe.
- Nie – odrzekłam.
- Wiesz, kim jestem?
- Oczy wskazują na krew goblinów, ale twarz jest nocnego myśliwca. Nie
jestem pewna co do reszty – powiedziałam.
- Jestem w połowie goblinem, w połowie - nocnym myśliwcem.
- Ivar i Fyfe są moimi wujkami od strony ojca – powiedział Sholto.
Drugi strażnik odezwał się po raz pierwszy. Jego głos był głębszy, bardziej
„ludzki”. Spojrzał na mnie otwarcie. Jego oczy były tak samo podłużne, pełne
koloru, niebieskie, ale miał więcej nosa i bardziej opuszczoną szczękę. Gdyby był
wyższy, mógłby uchodzić za goblina. Ale jego skóra nie miała właściwej faktury.
- Jestem Fyfe, brat Ivara – popatrzył się nieprzyjaźnie na wiedźmy. – Nasz
król czuje, że potrzebuje więcej męskich strażników, którzy nie wtrącają się do
tego, co robi ze swoim ciałem. Tylko po prostu go strzegą.
- To nie jest zarzut o braku naszych zdolności do strzeżenia – powiedziała
Agnes. – Wy również będziecie bezradni, kiedy poleci za następnym ciałem sidhe.
Nie będzie chciał widowni, pójdzie z nią sam.
- Wystarczy Agnes. Wszyscy przestańcie. – Sholto przycisnął moją rękę
mocniej do swojej twarzy. – Dlaczego nie powiedziałem ci, Księżniczko? Dlaczego
dopuściłem żeby Seelie mi to zrobili? Dlaczego nie byłem wystarczająco
wojownikiem, by się obronić? Wpadłem w pułapkę, bo zaproponowali mi to, co ty
mi obiecałaś? Agnes ma racje w jednym. Moje pożądanie, żeby być z sidle, oślepiło
mnie. Oślepiło mnie do tego stopnia, że pozwoliłem kobiecie Seelie związać się.
Oślepiło mnie tak, że uwierzyłem w jej kłamstwa o fascynacji moimi mackami,
również o tym, że się ich obawia. – Potrząsnął głową. – Jestem Królem Sluaghów i
powinienem mieć wystarczająco magii, by się ocalić – puścił mnie i odsunął się.
- Seelie władają magią, jakiej my nie mamy – stwierdził Mróz.
- Sluaghowie władają magią, jakie Seelie nigdy nie posiadali – odrzekłam.
Dotknęłam ramienia Sholto. Wzdrygnął się, ale nie odsunął. Ścisnęłam jego
ramię, tak bardzo chciałam go przytulić, postarać się odgonić od niego ten ból.
Oparłam głowę na jego nagim ramieniu. Ścisnęło mnie w gardle, nagle zadławiłam
się od łez. Zaczęłam płakać, trzymając się kurczowo jego ramienia. Nie mogłam
przestać.
Odsunął mnie od siebie na tyle, żeby zobaczyć moją twarz.
- Dlaczego marnujesz na mnie łzy?
Zmusiłam się, by się odezwać.
- Jesteś piękny, Sholto, jesteś, nie pozwól by sprawili, że pomyślisz coś
innego.
- Piękny teraz, kiedy jest porżnięty - powiedziała Segna, wynurzając się
ponad nami, przepchnąwszy się pomiędzy wujkami.
Potrzasnęłam głową.
- Przerwałaś nam w Los Angeles. Widziałaś, co mu robiłam. Dlaczego
miałabym mu to robić, gdyby nie był dla mnie piękny?
- Wszystko, co pamiętam z tej nocy, białe mięso, to to, że zabiłaś moją
siostrę.
Zrobiłam to, ale przypadkowo. Tej nocy, ze strachu o swoje życie, uderzyłam
magią, której nie znałam. To był pierwszy raz, kiedy zamanifestowała się moja
ręka ciała. To była przerażająca moc, zdolność, żeby odwrócić żyjące istoty na
drugą stronę, ale one nie umierały. Żyły w niemożliwy sposób, ich usta ginęły we
wnętrzu kuli ciała i nadal krzyczały. Musiałam pociąć ją na kawałki magiczną
bronią, żeby w końcu zakończyć jej agonię.
Nie wiem, jaki cień pokazał się na mojej twarzy, ale Sholto sięgnął po mnie.
Chciał mnie przytulić i pocieszyć, ale to było za dużo dla Segny. Odepchnęła
pozostałych dwóch strażników, jakby byli słomkami na burzowym wietrze.
Uderzyła mnie, krzycząc z gniewu.
Nagle zawirowało za mną i przede mną. Wszyscy strażnicy poruszyli się jak
jeden, ale Sholto był najbliżej. Użył własnego ciała, żeby mnie osłonić, więc
podobne do brzytew pazury Segny przecięły jego białe ciało. Wziął na siebie impet
uderzania, ale i tak odrzuciło mnie do tyłu, ramię zdrętwiało mi od ramienia do
łokieć. To nie bolało, ponieważ nic nie czułam.
Sholto wepchnął mnie w ramiona Doyle’a i obrócił się tym samym ruchem.
Ruch był tak szybki, że zaskoczył Segnę, sprawił, że potknęła się na brzegu
jeziora. Zdrowe ramię Sholto rozmyło się w jasną plamę, kiedy ją uderzył.
Uderzenie posłało ją za krawędź. Wydawała się zawisnąć w powietrzu, na jej
prawie nagim ciele, pod peleryną, pokazały się skrzydła. Potem upadła.
Rozdział 12
Przeleciała tuż ponad wodą, nadziewając się na kilka ostrych kości, które
przeszyły ją na wylot od gardła do brzucha. Wisiała tam, uwięziona, krwawiąc jak
ryba złapana na jakiś przerażający haczyk.
Wydaje mi się, że strażnicy Sholto spodziewali się, że po prostu zejdzie z tej
kościanej
pułapki.
Zwłaszcza
Agnes
wydawała
się
czekać,
cierpliwa,
niezmartwiona.
- No chodź, Segna, wstawaj – jej głos był zniecierpliwiony.
Segna leżała tam i krwawiła, jej nogi ugięły się, kiedy się szarpała,
odsłaniając intymne części jej ciała. Wiedźmy nosiły skórzany pas, na którym
wisiał miecz i sakiewka, ale poza tym i peleryną, to było wszystko. Jej ciało było
zarówno większe, jak i bardziej zasuszone niż ludzkie, jakby była skurczonym
olbrzymem.
Zobaczyłam jej rozszerzone oczy i strach na twarzy. To nie było tak, że się
po prostu poddała. Czasami, będąc śmiertelniczką, rozpoznawałam szybciej
prawdziwe zagrożenie, ponieważ ja zdawałam sobie sprawę, że pewne rzeczy są
możliwe. Istoty, które są nieśmiertelne, lub niemalże nieśmiertelne, nie rozumieją,
że mogą zdarzyć się im nieszczęścia.
- Ivar, Fyfe idźcie do niej.
- Z całym szacunkiem, Królu Sholto – odezwał się Fyfe. - Wolałbym zostać
tutaj i wysłać Agnes na dół.
Sholto zaczął się sprzeczać, ale Ivar poparł Fyfe.
- Nie śmiemy zostawić Agnes tutaj samej z tobą. Księżniczka ma strażników,
ale ty będziesz niechroniony.
- Agnes nie zraniłaby mnie – powiedział Sholto, ale patrzył na Segnę, jakby
w końcu zorientował się, jak źle może być.
- Jesteśmy twoją strażą i twoimi wujkami. Kiepsko wywiązalibyśmy się z
obu tych obowiązków, gdybyśmy zostawili cię teraz samego z Agnes – powiedział
Ivar swoim podobnym do świstu ptaka głosem. Ludzie zawsze spodziewają się, że
nocni myśliwce mają syczący, okropny głos, ale głos Ivara brzmiał jak śpiew
ptaków, lub jak mógłby brzmieć głos ptaków, gdyby mogły mówić jak ludzie.
Większość nocnych myśliwców tak brzmiało.
- Segna jest nocną wiedźmą- odezwała się Agnes – zwyczajne kości nie
pokonają jej.
- Wpadłem na takie kości, kiedy weszliśmy do twojego ogrodu – powiedział
Abe i wyciągnął do niej zabandażowaną rękę. Krew przeciekła przez bandaż.
- Te kości przesiąknięte są starą magią – powiedział Doyle. – Niektóre z tych
istot polowały na sidhe i innych sluaghów, zanim zostali poskromieni przez
waszego króla.
- Nie pouczaj mnie o moich własnych ludziach – wtrąciła się Agnes.
- Pamiętam czas, kiedy Czarna Agnes nie była częścią sluaghów – powiedział
miękko Rhys.
Spojrzała na niego.
- A ja pamiętam czas, kiedy nosiłeś inne imię, biały rycerzu – wskazała w
jego stronę. – Oboje upadliśmy od tego, czym byliśmy wcześniej.
- Idź z Ivarem Agnes. Zobacz, co z twoją siostrą. – powiedział Sholto.
Spojrzała na niego.
- Nie ufasz mi?
- Kiedyś ufałem waszej trójce bardziej niż komukolwiek na świecie, ale ty
rozkrwawiłaś mnie, zanim Seelie mnie złapali. Zraniłaś mnie pierwsza.
- Ponieważ chciałeś zdradzić nas z jakąś zdzirą sidhe o białym ciele.
- Jestem tutaj królem, czy nie, Agnes? Podporządkujesz się mi, czy nie?
Pójdziesz na dół z Ivarem pomóc Segnie, lub uznam to za bezpośrednie odrzucenie
mojej władzy.
- Jesteś poważnie ranny Sholto – powiedziała Agnes. – Nie możesz wygrać ze
mną w tym stanie.
- Tu nie chodzi o wygraną, Agnes. Tu chodzi o bycie królem. Jestem twoim
królem, czy też nie? Jeżeli nim jestem, to zrób, co ci mówię.
- Nie rób tego Sholto – wyszeptała.
- Pomagałaś mi stać się królem, Agnes. Mówiłaś mi, że jeżeli sluaghowie nie
będą mnie szanować, nie pozostanę królem na długo.
- Nie miałam na myśli…
- Idź z Ivarem, teraz, lub między nami koniec.
Sięgnęła do niego, jakby chciała dotknąć jego włosów.
Szarpnął się w tył i krzyknął.
- Teraz, Agnes idź, lub kiepsko skończy się między nami.
Fyle odsunął pelerynę, odsłaniając broń, każda z jego rąk dotknęła rękojeści
miecza, gotowa do cięcia.
Agnes spojrzała po raz ostatni na Sholto spojrzeniem, w którym było więcej
desperacji niż gniewu. Potem podążyła za Ivarem w dół zbocza do jeziora,
używając pazurów by wbić je w ziemię, żeby nie ześlizgnąć się na kości, którymi
nabita była ziemia.
Ivar właśnie przedzierał się przez nieruchomą wodę. Sięgała mu do pasa, co
znaczyło, że była głębsza, niż się wydawało. Napiął się by wyciągnąć rękę ponad
serce
Segny,
przebitej
pomiędzy
piersiami.
Obrócił
swoją
bezwargą,
niedokończoną twarz by spojrzeć na Sholto, a jego spojrzenie nie przekazywało
dobrych wieści.
Agnes była wyższa niż Ivar, w wodzie szło się jej łatwiej, sięgała jej tylko do
ud. Brnęła do drugiej wiedźmy i kiedy sięgnęła do niej, jęknęła z rozpaczy.
Sholto opadł na kolana na brzegu jeziora.
- Segna – powiedział, a w jego głosie słychać było prawdziwy żal.
Klęknęłam obok niego, dotknęłam jego ramienia. Szarpnął się do tyłu.
- Za każdym razem kiedy jestem z tobą, ktoś, na kim mi zależy, umiera,
Meredith.
Ivar zawołał.
- Nie jestem pewien, czy ona umarła. Jest poważnie ranna. Ale jeszcze żyje.
Agnes pieściła twarz siostry. Ale mogłam widzieć otwarte usta, z trudem
oddychała. Kiedy oddychała, krew wychodziła bąbelkami z jej piersi, wypływając z
ust. To najczęściej oznaczało bliską śmierć.
- Czy może to przetrwać? – zapytałam miękko.
- Nie wiem – odpowiedział Sholto. - Kiedyś takie krwawienie nie oznaczałoby
jej śmierci, ale utraciliśmy wiele z tego, czym byliśmy.
- Rana Abeloeca nadal krwawi – dodał Doyle.
Sholto pochylił głowę, ukrywając twarz za zasłoną białych włosów. Byłam
wystarczająco blisko, by usłyszeć, że płacze, chociaż tak cicho, że wątpiłam, by
ktokolwiek jeszcze to słyszał. Udawałam, że tego nie słyszę, zachowując się z
szacunkiem należnym królowi.
Segna wyciągnęła do niego rękę. Odezwała się głosem grubym, na jej ustach
było widać krew.
- Mój panie, miłosierdzia.
Podniósł twarz, układając swoje włosy z boku jak tarczę, więc tylko ja,
klęcząc obok niego, widziałam smugi łez na jego twarzy. Odezwał się czystym
głosem, w którym nie było słychać uczuć, nie można było poznać z jego głosu, że
odczuwa ból, który był widoczny w jego oczach.
- Prosisz o uzdrowienie czy o śmierć, Segna?
- O uzdrowienie – udało jej się powiedzieć.
Potrząsnął głową.
- Ściągnijcie ją z tych kości – spojrzał na Fyfe. – Idź, pomóż im.
Fyle zawahał się przez chwilę, potem ostrożnie ześliznął się w dół zbocza,
żeby dołączyć do swojego brata w nieruchomej, gęstej wodzie. Całej trójce udało
się uwolnić Segnę od kości. Wydawało się, że jeden z nich chwycił Segnę za żebra,
a Agnes wyszarpnęła kości, które były wbite w jej ramię. Segna skręciła się od
bólu i zakaszlała krwią.
Agnes podniosła zapłakana twarz.
- Nie jesteśmy tym, czym byliśmy, Królu Sholto. Ona umiera.
Segna wyciągnęła drżącą rękę do niego.
- Miłosierdzia.
- Przykro mi, nie możemy ocalić cię, Segna – powiedział Sholto i teraz widać
było jasno, że to był wypadek.
- Miłosierdzia – powiedziała znów.
- Jest więcej niż jeden rodzaj miłosierdzia, Sholto – odezwała się Agnes. –
Czy mógłbyś zostawić ją tutaj na powolną śmierć? – Jej głos równocześnie był
zadławiony od łez i gorący z nienawiści. Takie słowa wychodząc powinny płonąć.
Sholto potrząsnął głową.
- To twoje zabójstwo, Sholto – doszedł nas wysoki śpiewny głos Ivara.
- Ich zabójstwo, króla i księżniczki – dodała Agnes, patrząc się na mnie
spojrzeniem, przesączonym takim jadem, że zmusiłam się, by się nie cofnąć.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, umarłabym od tego wyrazu w jej oczach.
Uderzyła ręką w wodę.
- To nie ona uderzyła, ja to zrobiłem – powiedział Sholto i stanął na nogi.
Potknął się, a ja złapałam go, pomagając mu stanąć. Nie wyszarpnął się, co
pozwoliło mi domyśleć się, jak bardzo był ranny. Mogłam widzieć krwawiące rany,
które zadała mu Segna, ale nie wydaje mi się, żeby to one sprawiły, że się potknął.
Nie spowodowała to również słabość po amputacji. Niektórych ran nie widać na
ciele, są głębsze i bardziej bolesne, niż cokolwiek, co może krwawić.
- Przykro mi Sholto, ale wiedźma ma rację – odezwał się Ivar niechętnie
swoim wysokim głosem. – Segna obraziła was oboje. Gdyby księżniczka nie była
wojownikiem, wtedy byłaby wolna od tego, ale jest sidhe z Dworu Unseelie, a
każdy kto tak twierdzi, jest wojownikiem.
- Księżniczka zabiła nie raz w pojedynku – odezwał się Fyfe.
- Jeżeli nie pomoże dobić Segny, nigdy nie zostanie uznana jako królowa
sluaghów – powiedziała Agnes. Pogłaskała twarz Segny zaskakująco delikatnym
gestem, przy jej sztyletowych szponach.
Usłyszałam westchnięcie Doyle’a. Przybliżył się na tyle, by wyszeptać do
mnie.
- Jeżeli nie pomożesz jej dobić, Agnes rozpowszechni plotkę, że nie jesteś
wojownikiem.
- A co to będzie znaczyć? – szepnęłam do niego.
- Będzie oznaczało, że jeżeli usiądziesz na tronie Dworu Unseelie,
sluaghowie nie przybędą na twoje wezwanie, ponieważ są wojownikami. Nie
przyjmą przywództwa kogoś, kto nie zakrwawił się w walce.
- Zakrwawiłam się – powiedziałam. Odrętwienie minęło, poczułam ostry i
gwałtowny ból. Rana krwawiła. To co potrzebowałam, to opieka medyczna, a nie
brodzenie w szlamowatej wodzie. – Po tym wszystkim będę potrzebować
antybiotyków.
- Co? – zapytali równocześnie Doyle i Sholto.
- Jestem śmiertelna. W przeciwieństwie do was, mogę dostać infekcji,
zakażenia krwi. Po
pełzaniu w tej wodzie będę potrzebować antybiotyków.
- Naprawdę może cię to spotkać? – zapytał Sholto.
- Miałam nawet grypę, a mój ojciec upewnił się, że jako dziecko zostałam
zaszczepiona, nie był pewny, na ile jestem oporna, czy zdolna do uleczenia.
Sholto spojrzał na mnie, przypatrując się mojej twarzy.
- Jesteś krucha.
Skinęłam głową.
- Tak, jestem. Jak na standardy faerie – spojrzałam na Doyle’a. – Wiesz, są
chwile, kiedy nie jestem pewna, czy chcę tu rządzić.
- Naprawdę tak uważasz?
- Gdyby był jakiś inny wybór, poza moim kuzynem, tak, właśnie tak bym
uważała. Jestem zmęczona, Doyle, zmęczona. Tak bardzo, jak chciałam wrócić do
domu, do faerie, teraz zaczynam tęsknić za L.A. By zachować jakiś dystans
między mną, a całym tym zabijaniem.
- Mówiłem ci kiedyś Meredith, że jeżeli mamy oddać dwór Celowi, odejdę z
tobą.
- Ciemności – powiedział Mistral – nie możesz tak myśleć.
- Nie byłeś na zewnątrz faerie poza małymi wycieczkami. Nie widziałeś, jakie
cuda są poza wzgórzami - dotknął mojej twarzy. – Są tam takie cuda, które nie
znikną, kiedy stąd odejdziemy.
Powiedział mi, że mógłby pozostawić wszystko i podążyć za mną na
wygnanie. Mróz i on, obaj. Kiedy po raz pierwszy pomyśleli, że królewski
pierścień, relikt mocy, wybrał Mistrala na mojego króla, Doyle załamał się i
powiedział, że nie zniósłby tego, by oglądać mnie z innym. Ale pozbierał się i
przypomniał sobie o swoich obowiązkach, jak ja pamiętałam o moich. Przyszłe
królowe i króle nie uciekają i nie ukrywają się. Nie oddają swojego kraju
obłąkanym tyranom jak mój kuzyn Cel, który był bardziej szalony niż jego matka,
Andais.
Spojrzałam w twarz Doyle’a i zapragnęłam go. Chciałam uciec z nim. Mróz
podszedł do nas. Spojrzałam na moich dwóch mężczyzn. Chciałam owinąć ich
dookoła siebie jak koc. Nie chciałam schodzić w dół do tej śmierdzącej dziury,
przedzierać się przez ostre jak brzytwa kości i brudną wodę, żeby zabić kogoś,
kogo nawet nie chciałam zranić.
- Nie chcę zabijać.
- To musi być twój wybór – powiedział delikatnie Doyle.
Dołączył do nas Rhys.
- Jeżeli rozmawiacie o ucieczce do L.A. na stałe, co czy ja też mogę się
przyłączyć?
Uśmiechnęłam się do niego, dotykając jego twarzy.
- Tak, ty również możesz się przyłączyć.
- To dobrze, bo z Celem na tronie, Dwór Unseelie nie będzie bezpieczny dla
nikogo.
Zamknęłam oczy, opierając na minutę czoło o nagą pierś Doyle’a.
Przycisnęłam do niego policzek, obejmując go mocno, więc mogłam posłuchać
powolnego, miarowego bicia jego serca.
Abeloec, który do tej pory był cichy, odezwał się tuż obok mojej twarzy.
- Piłaś z kielicha, z obu kielichów, Meredith. Gdziekolwiek pójdziesz, faerie
podaży za tobą.
Spojrzałam na niego, starając się usłyszeć podwójne znaczenie jego słów.
- Nie chcę zabijać.
- Musisz wybrać – odrzekł Abeloec.
Przytulałam się do Doyle’a jeszcze przez chwilę, potem odsunęłam się.
Zmusiłam się, by stanąć prosto, z wyprostowanymi ramionami, chociaż ramię,
które rozerwała Segna bolało i piekło. Jeżeli moje ciało nie uzdrowi się, będę
potrzebowała szwów. Gdybym mogła wrócić na Dwór Unseelie, byli tam
uzdrowiciele, którzy mogli mi pomóc. Ale było tam jakby coś lub ktoś, kto nie
chciał, żebym wróciła. Nie wydawało mi się, żeby to byli jacyś wrogowie polityczni,
poza tym zaczynałam czuć rękę bóstwa popychającego mnie stanowczo w plecy.
Chciałabym, żeby Bogini i Bóg znów chodzili pomiędzy nami, wszyscy z nas
tego chcieli. Ale zaczynałam sobie zdawać sprawę, że kiedy bogowie poruszają się,
musisz zejść z drogi lub zgodzić się na tę podróż. Nie byłam pewna, czy wycofanie
się było wyborem dla mnie.
Poczułam omdlewający zapach kwiatów jabłoni, małe … co? Ostrzeżenie,
otucha? W rzeczywistości nie byłam pewna, czy to było ostrzeżenie o
niebezpieczeństwie, czy duchowe dotknięcie podsumowujące moje uczucie o byciu
instrumentem Bogini: Bądź ostrożna czego sobie życzysz.
Spojrzałam na Sholto, na jego rany, z których krew przesiąkła na bandaże.
On i ja chcieliśmy należeć, naprawdę należeć do sidhe. Być szanowanym i
akceptowanym pomiędzy nimi. Patrzcie gdzie to nas zaprowadziło.
Wyciągnęłam do niego rękę, a on ją chwycił. Chwycił i ścisnął. Nawet pośród
tego całego przerażenia i śmierci, poczułam tym jednym dotykiem, jak wiele
znaczy dla niego, że może mnie dotknąć. W jakiś sposób fakt, że nadal pragnie
mnie tak bardzo, sprawiał, że to wszystko było gorsze.
- Starałem się podzielić z tobą życie, Meredith, ale jestem Królem Sluaghów i
śmierć jest wszystkim, co mogę zaoferować.
Ścisnęłam jego rękę.
- Oboje jesteśmy sidhe i to jest częścią naszego życia. Jesteśmy Unseelie
sidhe, a oni są istotami powiązanymi ze śmiercią. Rhys przypomniał mi o tym, o
czym zapomniałam.
- A o czym zapomniałaś?
- Że są bóstwa pomiędzy nami, które przynoszą śmierć, ale również
przynoszą życie. Nie możemy tego rozdzielać. Nie jesteśmy ani światłem, ani
ciemnością, złem czy dobrem, jesteśmy obojgiem i żadnym. Wszyscy
zapomnieliśmy, czym byliśmy.
- Czym jestem w tej chwili – powiedział Sholto - jestem mężczyzną, który
musi zarżnąć kobietę, która była moją kochanką i moim przyjacielem. W tej chwili
nie mogę myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że kiedy ona zginie z mojej ręki,
ja zginę razem z nią.
Potrząsnęłam głową.
- Nie zginiesz, ale przez chwilę będziesz sobie tego życzył.
- Tylko przez chwilę? – Zapytał.
- Życie jest czymś samolubnym – odrzekłam. – Kiedy minie rozpacz,
przeminie przerażenie, znów będziesz chciał żyć. Będziesz szczęśliwy, że nie
umarłeś.
Przełknął tak mocno, że usłyszałam to.
- Nie chcę przez to przechodzić.
- Pomogę ci.
Prawie uśmiechnął się, jakby widmowy uśmiech przeszedł przez jego twarz.
- Myślę, że pomogłaś mi już wystarczająco.
Powiedziawszy to puścił moją rękę i podszedł do brzegu, używając zdrowej
ręki by utrzymać równowagę i nie ześlizgnąć się na kości.
Nie oglądałam się na nikogo. Po prostu przeszłam do brzegu i podążyłam za
nim. Oglądanie się za siebie nie sprawi, że poczuję się lepiej. Oglądnięcie się
sprawi tylko, że poproszę o pomoc. Niektóre rzeczy musisz zrobić samodzielnie.
Czasami dowodzenie oznacza, że nie możesz poprosić o pomoc.
Zorientowałam się, że kości nie są ostre z każdej strony, to kręgosłupy na
wierzchu były zjadliwe. Chwyciłam delikatniejsze, wyglądające na okrąglejsze
kości, używając ich jako pomocy. Skoncentrowałam się, by dostać się do wody bez
utraty mojego chwytaka, czy rozcięcia ręki. Woda była zadziwiająco ciepła, jak
woda w wannie. Ziemia poniżej była miękka, mulista, raczej szlam niż błoto. Jako
oparcie dla nóg była niepewna i znów przestałam koncentrować się na tym, co
miałam do zrobienia. Skupiłam się na odnajdywaniu podparcia dla stóp, unikając
wszystkiego, co było podobne do kości. Nie chciałam myśleć o tym, co miałam
zrobić.
Segna dwukrotnie próbowała mnie zabić, ale nie mogłam jej nienawidzić.
Byłoby znacznie łatwiej, gdybym mogła ją nienawidzić.