MelanieMilburne
Argentyńskietango
Tłumaczenie:
KatarzynaPanfil
ROZDZIAŁPIERWSZY
JuliusRavensdalezorientowałsię,żejegogospodynicośknuje,
odrazugdytylkoprzyniosłajegoulubionydeser.
–Królewskipudding?Nigdyniedostajędeserudoobiadu,chy-
bażejestjakaśwyjątkowaokazja.
– To jest wyjątkowa okazja – powiedziała Sophia, wydając się
zakłopotana. – Sprowadzam dziewczynę do pomocy. Tylko na
miesiąc,ażprzejdziemitonieszczęsnezapalenieścięgien.
Julius spojrzał na stabilizator nadgarstka, który Sophia nosiła
odkilkutygodni.Wiedział,żepracowałazbytciężkoiżeprzyda-
łabysiędodatkowapomoc,alelubiłtrzymaćpersonelzdalaod
willi.
–Ktotojest?
–Fajnadziewczyna,potrzebujetylko,żebyniątrochępokiero-
wać.
Juliuswmyślachprzewróciłoczami.Miałdowyborutyleróż-
nychgospodyń,azatrudniłargentyńskiewcielenieMatkiTeresy.
– Chyba się zgodziliśmy, że twoje skrzywdzone owieczki nie
mająwstępudodomu?
–Wiem,aletadziewczynapójdziedowięzienia,jeśli…
–Dowięzienia?Przyprowadzasztuprzestępców?
–Onatylkoparęrazywpakowałasięwkłopoty–zaprzeczyła
Sophia.–Wkażdymraziemożliwe,żefacetsobienatozasłużył.
–Comuzrobiła?
–Porysowałamunowiuteńkisportowysamochód.
–Twierdziła,żetobyłwypadek?
–Nie,przyznałasię.Byłaztegodumna.Ztegoizwiadomości,
jakąwypisałanajegotrawnikuśrodkiemchwastobójczym.
–Zapowiadasięuroczo.
–Więcjąprzyjmiesz?
Julius uległ pełnej nadziei minie gospodyni. Sophia była naj-
większą altruistką, jaką znał. Zawsze musiała robić coś dla in-
nychiszukaćsposobu,byzmienićcośnalepszewczyimśżyciu.
Wiedział, że jest samotna, odkąd dwoje jej dorosłych dzieci wy-
prowadziłosięzagranicę.Cobyszkodziło,gdybytenjedenraz
jejustąpił?
–Pewnieniedaszsięnamówić,żebyzamiasttegozająćsięro-
bieniemnadrutachlubhaftowaniem?
Sophiauśmiechnęłasiędoniego.
–Tylkopoczekaj,ażjąpoznasz.Zobaczysz,pokochaszją.
Gdywiozącyjąvansięzatrzymał,Hollypomyślałaoucieczce,
alepowstrzymałyjąrozmiarywilliiprzyległości.Byławielka.Ol-
brzymia.Prawdopodobniemiałaswójwłasnynumerkierunkowy.
Może nawet własną partię polityczną. Rezydencja miała cztery
kondygnacje i zbudowana była w stylu neoklasycystycznym. Im-
ponująceogrodyibujne,pagórkowatepolaotoczonegęstymla-
sem robiły oszałamiające wrażenie. Wszystko wyglądało jak
w najwyższej klasy hotelu – luksusowym kurorcie dla bogatych
isławnych.Dlategozaczęłasięzastanawiać,dlaczegojątuprzy-
słano.
–Totylkomiesiąc–powiedziałaNataliaVarela,jejkuratorsą-
dowa, gdy otwarły się zdobione bramy z kutego żelaza, wpusz-
czającjenadługipodjazdprowadzącydonieskazitelnieutrzyma-
nejwilli.
Miesiąc. Trzydzieści jeden dni mieszkania z jakimś nieznajo-
mym,którywspaniałomyślniezaproponował,żeją„zreformuje”.
Ha,ha,ha.Jakbytomiałozadziałać.Swojądrogą:kimbyłtenfa-
cet? Powiedziano jej tylko, że to jakiś szczególnie utalentowany
geek,frajerzAnglii,któryodniósłsukceswArgentynie,projek-
tując oprogramowanie dla teleskopów kosmicznych wykorzysty-
wanychwsąsiednimChile,napustyniAtakama.Och,ijest,zdaje
się,singlem.Hollyprzewróciłaoczami.Takizniegoaltruista,że
zgodziłsięprzyjąćpodswójdachmłodąkobietęzproblemami?
Azakładkarnynaprawdętokupił?
Tak,jasne.Jużonaznałamężczyzniichszemranepobudki.
–JuliusRavensdalewyświadczaciprzysługę–tłumaczyłaNa-
talia,przejeżdżającprzezbramę.–Zgodziłsiętylkozewzględu
nato,żejegogospodynimazapalenieścięgienwnadgarstku.Bę-
dziesz jej pomagać. To dla ciebie niesamowita okazja i świetny
treningzawodowy.Mamnadzieję,żewpełnitowykorzystasz.
Hollycyniczniewydęławargi.Niktnieprzerobijejnagosposię
tylkodlatego,żepopełniławżyciukilkabłędów.Zresztątakna-
prawdę nie można było tego nazwać prawdziwymi błędami, po-
nieważjejwstrętnyojczymzasługiwałnato,cozrobiła.Hollynie
będziepokornąniewolnicąjakiegośbogacza.Czasy,gdyniąpo-
miatano,miałajużdawnozasobą.JuliusRavens-jakiś-tamprze-
żyjewielkiszok,jeślimyśli,żemożejąwykorzystywaćdozaspo-
kajaniaswoichnikczemnychpotrzeb.
Aco,jeślitoniewkuchnichciałjąniewolić?Jeślimiałjeszcze
gorszezamiary?Możeplanowałoddaćprzysługęspołeczeństwu,
starając się dostać coś od niej? Tylko spróbuj, pomyślała. Zo-
baczmy,jakdalekozajedziesz.
–Och,zgoda,wpełnitowykorzystam–odparłaHolly,posyła-
jąckuratoruśmiech.–Możeszbyćtegopewna.
PodczasgdyNataliaodbieraławażnytelefon,gospodyniwitała
Hollywprogu.
– Wspaniale, że jesteś, Holly. Wchodź. Señor Ravensdale jest
zajęty,dlategotojapokażęcitwójapartament.
Hollyniespodziewałasiękomitetupowitalnego,alejejgospo-
darzmógłsięprzynajmniejpojawić.Skorozgodziłsięjątuprzy-
jąć,mógłbychociażzachowaćsięgrzecznieiosobiściejąprzywi-
tać.
–Gdzieonjest?–zapytała.
– Nie można mu przeszkadzać. Pokażę ci apartament, który
przy…
–Przeszkodźmu,proszę–powiedziałaHolly.-Teraz.
Sophiawyglądałanatrochęzaskoczoną.
–Onnielubi,żebymuprzerywać,gdypracuje.Niewpuszcza
nikogodobiura,chybażetocośpilnego.
Holly delikatnie odepchnęła ją sprzed drzwi, za którymi spo-
dziewała się zastać właściciela willi. Były to jedyne zamknięte
drzwi wzdłuż długiego, szerokiego korytarza. Nie zapukała.
Przekręciłaklamkęiweszładośrodka.Mężczyznauniósłgłowę
znadbiurka,przyktórymstukałwklawiaturękomputera.
Holly wzięła wdech, ale z jakiegoś powodu nie panowała nad
swoimgłosem.Odebrałogojejzaskoczenie–Ravensdalebardzo
odbiegał od jej wyobrażeń. Nie był stary ani nawet w średnim
wieku. Był po trzydziestce i przystojny jak gwiazdor filmowy,
szczupłyiopalony.Miałgęste,ciemnobrązowewłosyprzeplata-
ne jaśniejszymi kosmykami. Jego fryzura wyglądała tak, jakby
niedawnoukładałjąpalcami,bowidziałaniedbalerozmieszczone
wgłębienia, które nadawały mu seksownie potargany wygląd –
jakgdybywłaśniesturlałsięzłóżkapointensywnymseksie.Miał
mocnozarysowanąszczękę,prostynosizmysłoweusta.
Odsunąłkrzesło,agdytylkowstał,pokójwydałsięmniejszy.
– W czym mogę pomóc? – zapytał, a jego ton sugerował, że
wnajmniejszymstopniuniebyłskłonnyjejpomagać.
Hollynigdynienależaładotych,którzyowijająwbawełnę.
–Niewiesz,żetoniegrzeczneignorowaćswoichgości?
–Mówiącprecyzyjnie,niejesteśmoimgościem.Jesteśgościem
Sophii.
–Chcęcięodrazupoinformować,niejestemtutajpoto,żebyś
mógłsięmnązabawiać.
Przez chwilę zdawał się mierzyć ją wzrokiem; dostrzegł mały
diamentowy kolczyk w nosie i różowe pasemka we włosach,
askrzywieniejegowargniewątpliwiewyrażałodrwinę.
–Jaksiępanima,panno…?–Zerknąłnagospodynię,którawe-
szłatuzaHolly.
–Perez–podpowiedziałaSophia.–Hollyanne.
–Holly–powiedziałaHolly,patrzącgniewnie.
Juliuswyciągnąłrękę.
–Jaksięmasz,Holly?
–Trzymajręceprzysobie.
Nataliaweszładobiura,wydającsięniecowzburzona.
– Przepraszam, doktorze Ravensdale, ale musiałam odebrać
pilnytelefonwsprawieinnegoklienta.
HollyodwróciłasięispojrzałanaNatalię.
– „Doktorze”? Nie powiedziałaś mi, że to lekarz. Mówiłaś, że
jestkomputerowymgeekiem.
–DoktorRavensdalemadoktoratzastrofizyki.Grzeczniejest
gowtensposóbtytułować,jeślimutoodpowiada.
– A więc jak mam się do ciebie zwracać? Jaśnie panie? Mi-
strzu?O,wielceoświecony?–zapytałaHolly.
Jegoustadrgnęły,jakbywalczyłzchęciąuśmiechnięciasię.
–Juliuswystarczy.
–Dlaczegozgodziłeśsię,żebymtubyła?–spytała,patrzącna
niegotwardo.
–Niechciałemtego,aleokoliczności,którezaistniaływmoim
domu,uniemożliwiłymiodmowę.
– Nie potrafię gotować – oznajmiła, a jej spojrzenie pytało: „I
cozamierzaszztymzrobić?”.
–Napewnodaszradęsięnauczyć.
– Nienawidzę obowiązków domowych – dodała. – Seksizmem
jestoczekiwać,żeposprzątapotobiekobieta.To,żemamcycki
ijajniki,nieoznacza,żebędę…
– Zrozumiałem – powiedział szybko. – Jednak musisz wyrobić
swojąnormępracspołecznych–ciągnął.–Ajapotrzebujępomo-
cy w domu, dopóki Sophia nie wydobrzeje. Obie strony na tym
korzystają.
Hollyprychnęłaizwróciłasiędokurator.
– Czy sprawdziliście jego kartotekę, żeby się upewnić, że nie
chodzimuonicinnego?
–Zapewniamcię,Holly:doktorRavensdalejestgodnymzaufa-
niaopiekunem.
Hollywydęładolnąwargę,obracającsięznówdoJuliusa.
–Pijesz?
–Tylkowtowarzystwie.
–Palisz?
–Nie.
–Ćpasz?
–Nie.
–Aseks?
–Holly…–zaczęłakurator.
–No,co?–zapytałaHollyzgrymasemirytacji.
–ZawstydzaszdoktoraRavensdale’a.
–Niejestemzawstydzony–odparłJulius.–Aleniezamierzam
odpowiadaćnatakbezczelnepytanie.
–Coznaczy,żenieuprawiaszgowcale,prawda?
Zmierzyłjąspojrzeniem,odktóregowszystkowniejzadrżało.
Nie przypominał kogoś, kto musiałby długo czekać na okazję.
Wyglądał na mężczyznę, który może przebierać w kobietach.
Czuła jego zmysłowy urok. Oczyma wyobraźni widziała, jak za-
bierasiędorzeczy.Napewnoniejestamatoremszybkiej,byle
jakiejmacanki.Wie,jakpostępowaćzkobiecymciałem.
–Skorojużporuszamytentemat–zaczął–byłbymzobowiąza-
ny, gdybyś się powstrzymała od przyprowadzania tu mężczyzn
wceluwchodzeniaznimiwintymnestosunki.
– Więc… ty możesz uprawiać seks, a ja nie? To… – zawiesiła
głosiwymruczała:–Chybażemamygouprawiaćrazem?
– Muszę już iść – powiedziała kurator, gdy telefon znów za-
dzwonił.–Holly,mamnadzieję,żebędzieszsiętudobrzezacho-
wywać. To twoja ostatnia szansa, nie zapomnij. W przeciwnym
raziewiesz,dokądtrafisz.
– Tak, tak – odparła Holly ze znudzeniem, odwracając się, by
spojrzeć na widok rozciągający się z jednego z okien znajdują-
cych się obok ściany biblioteczki. Nie chciała iść do więzienia,
aleniechciałateżzostaćwykorzystanaprzezkolejnegomężczy-
znę, któremu wydawało się, że sprawuje nad nią jakąś władzę.
JeśliJuliusRavensdalepotrzebowałzabawki,todlaczegoniepo-
szukał jej wśród ludzi podobnych sobie? Nie była nawet w jego
typie.Jakmogłabymusiępodobaćwswoichubraniachztanich
sieciówek?Niewspominającotym,żepochodziłazzupełniein-
nejsfery.
JuliusRavensdalewychowałsięwbogactwie.Widaćtobyłopo
jegoubiorze,popostawiepełnejpewnościsiebie,oziębłościipo-
wściągliwej władczości oraz po otaczających go przedmiotach:
bezcennychobrazach,książkachiręcznietkanychwykładzinach.
Nieprzeżyłswojegodzieciństwawstrachu.Niemusiałwalczyć
oprzetrwanie.
Dlaczegozgodziłsięjąprzyjąć,jeśliniepoto,byjąwykorzy-
stać?Zagryzłazębyzdeterminacją.Niewykorzystajej.
Toonawykorzystagopierwsza.
KiedySophiawyprowadzałakuratorzbiura,Juliusodwróciłsię
izobaczyłHollyspoglądającąnaniegozimno.
–Ilecipłacą,żebymtubyła?
–Kazałemimprzekazaćopłatęnacelecharytatywne.
–Jakżeszlachetnie.
Oparłsięoparapetznajdującysięzabiurkiem,bylepiejsięjej
przyjrzeć.Czuł,jakkrewhuczymuwżyłachtak,jakkiedymiał
naścielat.Spojrzałnajejuniesioną,wyzywającątwarz:gniewne
karmelowobrązowe spojrzenie i nadąsane wiśniowoczerwone
usta.Maleńkidiamentbłyskałzprawejstronyjejnosa,naktóre-
gogrzbieciebyłyuroczepiegi.Przypominałymugałkęmuszkato-
łowąposypanąnawierzchudeseru.Alenicwięcejwjejpowierz-
chownościniekojarzyłosięzesłodyczą.Wydawałasięostraigo-
towadowalki.
Jejwyzywającytupetsprawiał,żewszystko,cowJuliusiebyło
cywilizowane,cierpło.Alewyzywającabyłatakżejejwrodzona,
surowa zmysłowość. Sposób, w jaki poruszała ciałem, w jaki je
obnosiła.
Odpędził kosmate myśli. Jeśli ta mała ważniaczka przyciągała
jego uwagę, to najwyraźniej potrzebował znaleźć równowagę
międzyżyciemzawodowymaprywatnym.
Jejtwarzyniemożnabynazwaćklasyczniepiękną,alemiałby
ochotęprzyglądaćjejsiędłużej,niżpozwalałanatogrzeczność.
Zauważyłwysokieiwyraźnekościpoliczkowe,rzęsygrubeidłu-
gie bez odrobinki tuszu. Miała gładką cerę – nie licząc piegów
ikolczyka–ajejwłosytworzyłymasędługich,sprężystychloków
wkolorzejasnegobrązu,pozaparomapasemkamiraczejżywe-
goróżu.
Julius czekał, by skojarzyła go z jego rodzicami. Zazwyczaj
jegorozmówcyniepotrzebowalinatotyleczasu.Przezlatazdą-
żyłsiędotegoprzyzwyczaić.Dotychzachwytów:„Och,więcje-
steśsynemsławnychaktorów,RichardaRavensdale’aiElisabet-
tyAlbertini!Załatwiszmiautograf?”.AlepannaHollyPerezalbo
nigdyniesłyszałaojegorodzicach,alboniebyłapodwrażeniem.
Uznał to za nowe, oczyszczające doświadczenie: znajdować się
wobecnościkogoś,ktomawpoważaniusławęjegorodziców.
Juliusnieprzywiązywałwiększejwagidosłowa„opiekun”,któ-
regonajegookreślenieużyłakurator.Zabrzmiałototak,jakby
był o całe dekady starszy od Holly. Tymczasem różnica wieku
międzynimiwynosiłanajwyżejjakieśosiemlat.Hollymogłamieć
dwadzieściapięćlat,alebyłazahartowanaprzezswojedoświad-
czenia.Widziałtowjejoczachpełnychzimnegocynizmu.
Co ją popchnęło ku drobnej przestępczości? Widział listę jej
przestępstw: kradzież, umyślne uszkodzenie mienia, graffiti,
wandalizm. Misja ratunkowa będzie pewnie nieco trudniejsza,
niżprzekonywałaSophia.Zgodziłsię,boufałjejosądowi.Ale,na
litośćboską,Hollywkroczyłatuniczymwicher,pytającgoojego
życieseksualne.
Wiedział, że zachowywał się i brzmiał jak surowy nauczyciel,
ale uznał za wskazane od początku ustalić podstawowe reguły.
Nie miał zamiaru przyglądać się bezczynnie, jak dziewczyna
urządza popijawy lub całonocne orgie pod jego dachem. Juliusa
nie obchodziło, ile chamskich pytań zadała, nie zamierzał przy-
znawać się do seksualnej posuchy. Jest zajęty. Pracuje nad no-
wymtajnymoprogramowaniem.Niejesttakijakjegobratbliź-
niak, Jake, który uprawia seks tak często, jakby trenował na
olimpiadę.Niejestteżjakjegoojciec,którycieszysięreputacją
kobieciarza,niestetyzasłużenie.
Onsamlubitowarzystwokobiet.Odczasudoczasuchadzana
randkiiniestroniodseksu.
– Wiem, dlaczego się zgodziłeś, żebym tu była, więc nie uda-
waj, że jest inaczej. – Holly patrzyła na niego jak niegrzeczna
dziewczynka, wprawiając go w zakłopotanie. Poczuł przebłysk
mimowolnegopożądania;tareakcjalekkogozaskoczyłaigłębo-
kopoirytowała.
– Myli się pani, panno Perez – powiedział chłodno. – Mam
owielebardziejwyrafinowanygust,jeślichodziokobiety.
Przyjęła pozę femme fatale, prowokująco eksponując biodra
iramionaiwydymająckuszącousta.
–Niewątpliwie–odparłazdiabelskimbłyskiemwoku.
Juliusczułrosnącepodniecenie.Seksbyłterazjedynąrzeczą,
ojakiejmógłmyśleć.Gorący,wyciskającypot,wywracającyłóż-
kosekspierwotnychludzi.Ileczasuminęło,odkądrobiłtoostat-
ni raz? Zdecydowanie zbyt wiele, skoro ten flircik wytrącił go
z równowagi. Holly Perez przyciągała kłopoty – równie dobrze
mogłobytobyćwypisanenajejczole.Aonniezamierzałdaćsię
wtowciągnąć.
Hollyporuszałasiępojegobiurzezkocimwdziękiem.Prowo-
kująca, milcząca i zmysłowa. A także niebezpieczna, jeśliby po-
głaskaćjąwniewłaściwysposób.Chociażniemiałapazurów–jej
paznokcie były obgryzione do żywego. Gdy podniosła rękę, by
odgarnąćwłosyztwarzy,zauważyłdługąbiałąbliznęnajejnad-
garstku.
–Skądmasztębliznę?–zapytał.
Znieprzystępnymwyrazemtwarzynaciągnęłarękawniżej.
–Złamałamrękęjakodziecko.
Juliusodczekałchwilęwciszy.Patrzył,jakHollywzamyśleniu
bawisięrąbkiemrękawa,szarpiąciskręcająclekkąbawełnianą
tkaninę palcami, jakby drażniła jej skórę. Zaintrygowało go, jak
szybkoprzemieniłasięzbezczelnegowampawźleusposobioną
smarkulę.
–Chceszsięrozejrzećpowilli?
Wzruszyła obojętnie ramionami. Pierwotnie Julius zamierzał
kazaćSophiijąoprowadzić,aleostateczniepostanowiłzrobićto
sam. Powiedział sobie, że musi dopilnować, żeby mu czegoś nie
podkradła albo żeby nie wyryła swoich inicjałów lub jakiegoś
przekleństwanaktórymśzantyków.Dlaczegosięnatozgodził?
Bógjedenwie,coonazmajstruje,gdyspuścijązoczu.Wyprowa-
dziłjązbiura.
– Wyczuwam u ciebie lekki angielski akcent – zauważył, gdy
szliwzdłużkorytarza.–PochodziszzWielkiejBrytanii?
–Tak.Przenieśliśmysiętutaj,kiedybyłammała.Mójojciecbył
Argentyńczykiem.
–Był?
–Zmarł,kiedymiałamtrzylata.Niepamiętamgo,więcniema
potrzebyużalaćsięnademną.
–Atwojamatkażyje?
–Nie.
–Cosięstało?
–Umarła.
–Wjakisposób?
Hollyrzuciłamutwardespojrzenie.
–Natalianiepokazałacimoichakt?
Julius trochę się zawstydził, że nie przeczytał ich bardziej
szczegółowo. Skoncentrował się na jej kartotece, ignorując hi-
storię,którastałazaniemoralnympostępowaniem.Niektórzylu-
dzierodzilisięźli,innistawalisiętacynaskutekzłychprzeżyć.
DoktórejgrupynależałaHolly?
–Chciałbym,żebyśmipowiedziała.
–Zabiłasię,kiedymiałamsiedemnaścielat.
–Przykromi.
Porazkolejnyobojętniewzruszyłaramionami.
–Atwoirodzice?
–Obojesącaliizdrowi.
Hollyzatrzymałasięprzedpejzażemkupionymprzezniegona
aukcji,októrejpowiadomiłagosiostra.Mirandabyłakonserwa-
torem sztuki – ona także rozczarowała rodziców, nie decydując
sięnateatralnąkarierę.
Po chwili Holly podjęła wędrówkę, leniwie podnosząc wysta-
wioneprzedmioty,obracającjewdłoniachiodkładającnamiej-
sce. Julius miał nadzieję, że nie robiła tego, by oszacować ich
wartośćprzedpóźniejsząkradzieżą.
–Maszjakieśrodzeństwo?–zapytałapodługiejciszy.
DlaJuliusaspotkaniezkimś,ktonicniewiedziałojegorodzi-
nie, było zupełnie nowym doświadczeniem. Czy ta dziewczyna
nie miała dostępu do internetu? Nie czytała gazet albo plotkar-
skichmagazynów?
–Mambratabliźniakaimłodsząodziesięćlatsiostrę.
–Twójbratityjesteścieidentyczni?
–Tak.
Jejoczynaglezamigotałyłobuzersko,adołeczki,którepojawi-
łysiępoobustronachust,całkowiciezmieniłyjejrysy.
–Czykiedykolwiekzamienialiściesięmiejscami?
–Dawnoiniezaczęsto.
–Czytwoirodzicepotrafiąwasodróżnić?
–Teraztak,aleniepotrafili,kiedybyliśmymłodsi–powiedział.
Główniedlatego,żeniebylidostatecznieczęstowpobliżu.Sława
była dla nich znacznie ważniejsza od rodziny. – A co z tobą?
Maszjakieśrodzeństwo?
–Nie.Jestemtylkoja…
Julius usłyszał w jej głosie coś, co sugerowało głęboką samot-
nośćirezygnację.Niespodziewałsię,żebędziemujejżal.Miał
silniezakorzenioneprzekonaniacodotego,cojestdobrym,aco
złym zachowaniem. Prawo to prawo. A łamania go nie powinno
usprawiedliwiaćtrudnedzieciństwo.Alecośgowniejintrygowa-
ło.Przypominałaskomplikowanąukładankę,którejniedasięuło-
żyćzapierwszympodejściem.
Hollystanęłaprzedoknem,przyglądającsięfrancuskimogro-
dom.
–Mieszkasztutajsam?
–Tak,nieliczącmoichpracowników,aleonimająosobnekwa-
tery. Sophia stanowi wyjątek. Ma apartament na najwyższym
piętrze.
–Todośćdużydomjaknajednegofaceta.
–Lubięmiećswojąwłasnąprzestrzeń.
–Utrzymaniewillimusisporokosztować.
–Radzęsobie.
–No,tak.Pieniądzeiwłościminieimponują.
–Acociimponuje?
Odwróciła się twarzą do niego, opuszczając niżej jeden bark,
takżetanisweterekodsłoniłkawałekjejramienia.
–Zastanówmysię…–Zacisnęłapełneustawnamyśle,apotem
rozluźniłaje,wypuszczającpowietrze.–Imponująmimężczyźni,
którzywiedzą,jaknależysięobchodzićzkobiecymciałem.
Miałwrażenie,żegosprawdza,żepróbujepoznaćjegopobud-
kiiprzekonaćsię,czyniechcejejwykorzystać.Czyżbyktośjuż
jąwykorzystał?Czywszystkichmężczyznpostrzegałajakotyra-
nówwymuszającychspełnienieswojejwoli?
Mógłbyćczłowiekiem,którystawiałnaswoim,alewżadnym
razie nie nazwałby siebie tyranem. Czasami bywał arogancki
iuparty,alebyłzwolennikiemtraktowaniakobietzszacunkiem.
Posiadanie nieśmiałej i wycofanej młodszej siostry pozwoliło mu
zrozumieć, jak ważne jest, by mężczyzna sprzeciwiał się wszel-
kimformomprzemocywobeckobietidziewcząt.
–Tylkotyle?–zadrwił.
–Oczywiście.To,jakmężczyznazachowujesięwczasieseksu,
mówiwieleonimjakooczłowieku.Czyjestsamolubny,czynie.
Czyjestspięty,czyrozluźniony.Weźmyciebie,naprzykład.
–Tatwojateoriajestfascynująca,alemyślę…
–Jesteśmężczyzną,którylubimiećwszystkopodkontrolą.Ce-
niszporządekiprzewidywalność.Twojeżyciejestzaplanowane
iniemożeszsięobyćbezkalendarzaizegarka.Mamrację?
Juliusowi nie spodobało się, że tak szybko scharakteryzowała
gojakojakiegośstereotypowegonudziarza.Nieuważałsięzaaż
takprzewidywalnego.Mógłspędzaćdużoczasuwkrainielogiki
i rozumu, ale to nie znaczyło jeszcze, że nie korzystał z prawej
półkulimózgu.
Podszedłdonajbliższychdrzwi.
– Tu jest biblioteka – oznajmił. – Możesz do woli korzystać
zksiążek,podwarunkiemżeniebędzieszichzostawiaćnadwo-
rzeanizaginaćrogów.
–Widzisz?–Roześmiałasiędźwięcznie.–Miałamrację.
Spojrzałnaniąipodszedłdokolejnychdrzwi.
–Atojestpokójmuzyczny.
– Niech zgadnę – wtrąciła z kolejnym figlarnym uśmiechem. –
Niemasznicprzeciwkotemu,żebymgrałanapianinie,podwa-
runkiemżemamczystepalceiżenienakruszęnaklawisze.Do-
brze?
Juliusa coraz bardziej denerwował sposób, w jaki go odmalo-
wywała.Codawałojejprawo,bytaklekceważącogopodsumo-
wywać?
–Umieszgraćnajakimśinstrumencie?–zapytał.
–Nie.
– A chciałabyś się nauczyć? – Muzyka miała za zadanie łago-
dzić obyczaje, prawda? Mógłby jej zorganizować nauczyciela.
Lekcjegrynafortepianietrzymałybyjąprzynajmniejzdalekaod
niego.
–Co?Myślisz,żewmiesiącmożeszmnienauczyćgrynaforte-
pianie?
–Mamteżinneinstrumenty.
–Zpewnością.
Zrobiłzabawnąminę.
–Fletpoprzeczny.Fletprosty.Saksofon.
–Imponujące.Trzebakochaćmężczyzn,którzymająsprawne
ustairęce.
Juliuswłożyłręcegłębokodokieszenispodninawypadek,gdy-
bymiałochotępokazaćjej,jakbardzosąsprawne.Dlaczegogo
prowokuje? Chce udowodnić, że jest tak samo przewidywalny,
jak wszyscy inni znani jej mężczyźni? Co na tym zyska? Miałby
być kolejnym mężczyzną, którego pokonała swoją zmysłową
aurą?Niezamierzałsięnatonabrać.Niemiałczasunapróżne
gierki.
–ResztędomupokażeciSophia–oznajmiłformalnymilekce-
ważącymtonem.
–Niepokażeszmi,gdziebędęspać?
–Niejestempewien,którypokójSophiaciprzygotowała–od-
parł Julius i dodał w myślach: Ale mam nadzieję, że nie któryś
wpobliżumojego.
Odwróciłsięiodszedłszybkimkrokiem.
ROZDZIAŁDRUGI
Holly była oszołomiona po tym spotkaniu. Brakowało jej tchu,
a jej puls stukał zbyt mocno i zbyt szybko. Czuła się tak, jakby
cośmałegoiprzestraszonegotłukłosiępojejsercu.
Mocnojątozdziwiło.Mężczyźnizwyklenierobilinaniejtakie-
gowrażenia.Nawetprzystojniacy.Anietrafiałosięwieluwyglą-
dającychlepiejniżJuliusRavensdale.Jegowysoka,barczystasyl-
wetkanadawałamunieodpartejwładczości.Byłogolony,alejego
gęstyzarostbyłitakbardzowidoczny.Kiedytylkoweszładoga-
binetu,poczułasilnedziałaniejegomęskichhormonów.
Poruszyłwniejcośgłębokoinstynktownego,cośbuntownicze-
go. Aż poczuła nieodpartą chęć, by zdemontować tę fasadę
chłodnejuprzejmości.Otaczałgoniewidzialnymur,któryostrze-
gał,żebysięniezbliżała.Aleco,jeślionaodważysiępodejśćtak
blisko,żeJuliusniebędziejużwstaniezachowywaćtejżelaznej
kontroli?Uśmiechnęłasiętajemniczo.Kuszącamyśl.
Hollyniemogłasięnadziwićjegoniesamowitymoczom.Ciem-
nym, inteligentnym, uważnym. Miał prosty nos, a obrys jego
szczękisugerowałlekkiupór.Wyglądał,jakbyżyłwswoichmy-
ślach.
Byćmożetenmiesiącniebędzietakąkatorgą.Bawiłojąpro-
wokowanie Juliusa i patrzenie, jak reaguje niczym belfer na jej
bezczelnezachowanie.Nieoddawałasiępierwszemulepszemu,
byławtychkwestiachwybredna,aletonieznaczyło,żeniemo-
głasiętrochęzabawić,wodzącgozanos.Udowadniając,żenie
miałprawapatrzećnaniązgóry.
Gospodyni pojawiła się na końcu korytarza i podeszła z nad-
garstkiem w usztywniaczu. To przypomniało Holly czas, kiedy
miałajedenaścielatiojczymzłamałjejnadgarstek,apotempo-
wiedział, że zabije ją albo jej matkę, jeśli komukolwiek wyjawi,
jaktosięstało.Musiałaudawać,żeprzewróciłasięnarowerze.
Płytkaiśrubywnadgarstkuniebyłyjedynymibliznami,jakiezo-
stałyjejpoojczymie.
Problemy z podporządkowywaniem się, buntownicza natura,
nieufność do ludzi i nocne koszmary stanowiły pozostałość po
dzieciństwieidorastaniuspędzonymnałasceszaleńca.Niemu-
siałabytutajbyć,gdybyojczymijegoprawnikniesprawili,żeto
onawyszłanaprzestępcę.
–Tędy,Holly–powiedziałaSophia,prowadzącjąnanastępne
piętro.–No,ijakcisiętunaraziepodoba?
–Chybaokej.
– Wierciłam dziurę w brzuchu señorowi Ravensdale’owi, by
zgodziłsięciebietuprzyjąć–opowiadałaSophia,gdywchodziły
napierwszepiętro.–Nieżebyniechciałsięjakośprzysłużyćin-
nym.Jestniewiarygodnieszczodry,alepoprostupotrzebujesa-
motnościdopracy.
–Niemażadnychprzyjaciółek?–zapytałaHolly.
–PrywatnośćseñoraRavensdalejestdlaniegosprawąnajwyż-
szejwagi.
–Orany,noprzecieżmusikogośmieć.
–Zabardzozależyminatejpracy,żebyujawniaćtakieosobi-
steinformacje.–Sophiazacisnęłausta.
– Jak na mój gust, on wydaje się raczej nudny. Tylko praca
iżadnejzabawy.
– Jest wspaniałym pracodawcą – zapewniła Sophia. – I przy-
zwoitymczłowiekiemożelaznychzasadach.Maszszczęście,że
udałomisięgonamówić,żebyśtuzostała.Liczę,żeniebędziesz
musprawiaćkłopotów.
Hollyposzłazagospodyniąnatrzeciepiętro.Perskidywanbył
gruby i miękki, luksusowy wystrój nosił ślady francuskich i wło-
skich wpływów. Wspaniałe obrazy – portrety i pejzaże różnych
rozmiarów – ozdabiały ściany, a marmurowe popiersia i posągi
stały wzdłuż korytarza szerokiego jak korytarze galerii. Żyran-
dolebyływysokozawieszoneiprzypominałykryształowefontan-
ny.
Hollynigdyniebyławtakluksusowymmiejscu.Przypominało
bardziej pałac lub muzeum niż dom. Nie było tu widać żadnych
osobistychrzeczy.
–Tojesttwójpokój–powiedziałaSophia,otwierającdrzwido
apartamentuznajdującegosięwjednejtrzeciejdługościkoryta-
rza.–Zwłasnąłazienkąibalkonem.
Balkonem? Holly zamarła. Serce zabiło jej mocniej. Ileż to
razywdzieciństwiezamykanojąnabalkonie,niezależnieodpo-
gody.Zmuszano,bybezradniepatrzyła,jakjejmatkazbierarazy
po drugiej stronie szyby. Rozpacz Holly jedynie zagrzewała oj-
czyma,dlategonauczyłasięjejnieokazywać.
Aleczułają.
Och,czułajątakżeteraz.
Przy każdym oddechu miała wrażenie, jakby płuca przyciskał
jejjakiściężar.Gardłomiałaściśnięte,zduszoneprzezpanikę.
– Ja… ja nie potrzebuję takiego dużego pokoju – wydusiła. –
Wystarczy, że umieścicie mnie niżej. Mijałyśmy taki przyjemny
pokójnadrugimpiętrze.Tamtenniebieski.Onmiwystarczy.Nie
muszęmiećwłasnegobalkonu.
– Ale stąd jest ładny widok na całą okolicę i będziesz miała
dużowięcejprywatności.Tojedenznajładniejszychpokoiw…
–Niedbamowidoki–powiedziałaHolly,cofającsięoddrzwi,
abystanąćwpobliżumarmurowegoposągu,którybyłtaksamo
zimny jak jej ciało. – Nie jestem przecież honorowym gościem,
prawda?Potrzebujęjedyniełóżkaikoca.
Toitakbyłoznaczniewięcej,niżmiaławnietakodległejprze-
szłości.
– Może przynajmniej obejrzysz pokój? Może zmienisz zdanie,
gdyzobaczysz,jak…
–Nie.–Hollyodwróciłasięiposzłazpowrotemwdółschoda-
mi. Nie odetchnęła, dopóki nie dostała się do najbliższego wyj-
ścia.Zatrzymałasięwsłońcu,pochylającsiędoprzoduiopiera-
jącręcenakolanach.Jejpłucaniemaleksplodowały,gdywdycha-
łaciepłe,letniepowietrze.
Niebyłomowy,żemogłabyspaćwpokojuzbalkonem.
Julius stał przy oknie biura, gdy ujrzał Holly śpieszącą w kie-
runkujeziora.Czyżbyjużuciekała?Gdybytakbyło,miałobowią-
zekzadzwonićdokurator.Zerknąłnatelefon,anastępniezpo-
wrotem na smukłą figurę Holly, która zatrzymała się nad jezio-
rem. Gdyby chciała uciekać, musiałaby się udać w przeciwną
stronę. Patrzył, jak pochyla się i podnosi kamyk. Cisnęła go po
powierzchniwody.Odbiłsiękilkakrotnieprzedzatonięciem,po-
zostawiającłańcuchkoncentrycznychkręgównatafliwody.Było
coś poruszającego i smutnego w tej szczupłej postaci stojącej
tamsamotnie.
Rozległosiępukaniedodrzwi.
–Señor?Czymogęnasłówko?
JuliusotworzyłdrzwiSophii.
–Wszystkowporządku?
–Hollyniechcemieszkaćwpokoju,którydlaniejprzygotowa-
łam.
– Nie jest dla niej dość dobry? – Skrzywił usta w ironicznym
uśmiechu.
– Jest dla niej zbyt duży. Przygotowałam wszystko, żeby jej
byłomiło,aonaodeszłastamtądtak,jakbympowiedziała,żema
spaćwstajni.
–Zaraz,zaraz:czyjtobyłpomysł,żebytumieszkała?–odparł
zudawanąurazą.
– Jestem pewna, że pana posłucha – stwierdziła Sophia. – Po-
rozmawiapanznią?
Gospodyni, chociaż niewiele jej brakowało do emerytury, po-
trafiławyglądaćjaknatrętnatrzylatka,kiedychciałagodocze-
gośnakłonić.
–Comamjejpowiedzieć?
–Niechjąpannamówi,byzajęłapokój,którydlaniejprzygoto-
wałam.Wprzeciwnymraziegdziejąumieszczę?Sampanpowie-
dział,żeniechcejejnaswoimpiętrze.
–Wporządku.–Juliuswypuściłdługizrezygnowanyoddech.–
Porozmawiamznią.
Zastał ją wciąż puszczającą kaczki na jeziorze. Musiała sły-
szeć, jak się zbliża, chrzęszcząc żwirem pokrywającym brzegu
jeziora,alenieodwróciłasię.
– Zdaje się, że masz problem z zakwaterowaniem, które za-
pewniam–powiedział.
–Niepotrzebujęapartamentupierwszejklasy.
–Chybatojapowinienemotymdecydować?
Odwróciła się i spojrzała na niego. Trochę się zdenerwował,
widząc,żewpięściściskaraczejkamieńniżkamyk.
– Co zamierzasz zrobić? Przeprowadzić własny eksperyment
wzorem Pigmaliona? No, to wiesz co, panie Higgins? Ja nie je-
stem„fairlady”.
– Nie, jesteś drażliwą panienką, która, jak się zdaje, planuje
ugryźćrękęofiarowującąjejpomoc.
–Niczegominieofiarowujesz–odpaliła.–Niechceszmnietu-
taj,podobniejakjaniechcętubyć.
–Toprawda,alejesteśtutajiwydajesięrozsądnejaknajlepiej
wykorzystaćtęsytuację.
Hollyobróciłasięicisnęłakamieniemwjezioro,alezgłośnym
praśnięciemuderzyłwdrzewo.
– Jak zamierzasz wyjaśnić twoim szpanerskim przyjaciołom
alborodzinie,żetujestem?–zapytała.
–Nieczujępotrzeby,bykomukolwiekcokolwiekwyjaśniać.
–Acoztwojądziewczyną?Copowie,gdyusłyszy,żemieszkam
tuztobą?
–Obecnieniemamdziewczyny.
–Akiedyostatnirazjakąśmiałeś?
–Zadajesztrochęzadużopytań.
–Wiem,żeniejesteśgejem,bogejniepatrzyłbynamnietak,
jaktywtwoimbiurze–powiedziała.–Podobamcisię,prawda?
–Twojeegojestrówniepociągające,cotwojemaniery.
Zaśmiała się cynicznie, rzucając kolejny otoczak tak daleko,
jakbycałąswojąenergięwkładaławrzut.
–Przypuszczam,żenikt,ktonieukończyłstudiówzwyróżnie-
niem,nawetniemapocodociebiestartować.Więcoczymroz-
mawiaszwłóżku?Ofizycekwantowejczyoteoriiwzględności?
Spojrzałnajejszyderczyuśmiechiniewiarygodniesłodkiedo-
łeczki.Cotakiegokazałomuuważać,żetesłowatotylkoprzy-
krywka? Nauczył się rozpoznawać teatralne gesty, ale ta wyzy-
wającałobuzicadawaławystępzasługującynanagrodę.
–Dlaczegoniechceszmieszkaćwpokoju,któryprzygotowała
ciSophia?–zapytał.
–Niechcębyćwypchniętanaczubekwielkiegostaregodomu
jak jakieś dziwadło, które chcesz ukryć, na wypadek gdyby za-
chowało się niewłaściwie wobec twoich snobistycznych gości.
Przypuszczam, że będziesz nalegać, żebym swoje posiłki jadała
tamalbozesłużbąwkuchni.
– Nie mam służby. Mam personel. I tak: oni jadają kolację
osobno,alebardziejzewzględunawygodęniżnakonwenanse.–
Zamilkł na chwilę, po czym dodał: – Oczekuję, że będziesz co
wieczórjadaćkolacjęzemną.
Inatychmiastpomyślał:Upadłeśnagłowę?Immniejczasubę-
dzieszzniąspędzał,tymlepiej.
–Dlaczego?–spytałaznadąsanąminą.–Żebyśmógłmniekry-
tykować,kiedyużyjęniewłaściwegowidelcalubnoża?
– Dlaczego myślisz, że każdy, kogo spotkasz, jest automatycz-
nieprzeciwkotobie?
Odwróciła się i wpatrzyła w jezioro, zamiast spojrzeć mu
woczy.Dostrzegłdrganiemałegomięśnianajejpoliczku.Minęło
trochęczasu,zanimsięodezwała,akiedytozrobiła,jejgłosbył
nieconiższyniżnormalnie,zlekkąchrypką.
–Niechcętegopokoju.
–Dlaczegonie?
–Jest…zbytsnobistyczny.
–Dobrze–powiedziałJulius,przewracającwmyślachoczami.
–Możeszsobiewybraćpokój.
–Dziękuję.
Powiedziała to niemalże szeptem, wciąż na niego nie patrząc,
alewjejpostawiebyłocoś,cosugerowałoogromnąulgę.Ramio-
nairęcestraciłynapięcie,aplecyniebyłyjużtaksztywne,jakby
stałanabaczność.
Poczuł silną potrzebę, by wyciągnąć rękę, chwycić jedną z jej
dłoni i uspokajająco ją uścisnąć, ale coś go powstrzymało. Pa-
trzył, jak lekki wietrzyk igrał z luźnymi pasmami jej włosów,
a ona bezwiednie z powrotem zaczesywała je ręką. Zakuło go
ostrowpiersi,gdyzobaczył,żetarękasiętrzęsie.Niebyłojuż
śladu po twardej, złej dziewczynie. W tej chwili wyglądała jak
przeciętna koleżanka z sąsiedztwa, która nagle znalazła się
wprzerażającymmiejscu.
Juliusschyliłsię,podniósłkamykipodałjej.
–Rekordnależytudomojegobrata,Jake’a.Siedemnaścieod-
bić.
Wzięła od niego kamyk, a gdy jej palce dotknęły jego palców,
poczuł, jak wzdłuż ramienia przebiega mu jakby elektryczna
iskra.Powolipodniosławzrok,byodnaleźćjegospojrzenie.Upły-
nęła wibrująca chwila, podczas której stracił poczucie czasu
itego,gdziesię znajduje.Tomogłybyć sekundylubminuty, lub
nawetdni.
Oczamiszukałjejust,którychpełniaikształtsugerowałypasję
inamiętność,amimotowywoływałydziwnepoczucienietkniętej
niewinności.Czułsiętak,jakbyjakiśmagnesciągnąłjegogłowę
wichstronę.Byprzezwyciężyćtęsiłę,musiałwalczyćzkażdym
mięśniemiścięgnemorazzkażdątętniącąkomórkąswojegocia-
ła.
Czywyczuwałajegopomieszanie?Czymiałajakiekolwiekpoję-
cie o tym, jakie wywiera na nim wrażenie? Starał się wyczytać
cośzjejtwarzy,alejejoczybyłyutkwionewjegoustach.
Uniósłdłońdojejpoliczka,ledwieświadomy,żetorobi,dopóki
niepoczułkremowejmiękkościjejskórypodswojądłonią.Prze-
chylił jej twarz tak, że musiała spoglądać mu w oczy. Jej skóra
byłajakjedwab.Ciepła.Gładka.Zmysłowa.Wjejoczachbłysz-
czałowyczekiwanie.Triumf.
Jakże łatwo byłoby zbliżyć się bardziej i dotknąć ustami jej
ust…Pokusa,bytozrobić,byłabardzosilna,byćmożesilniejsza
niż w jakimkolwiek innym momencie w jego życiu, ale wiedział,
żejeślitozrobi,przekroczygranicę.Izaprosikłopoty.
– Nie mam zamiaru tego robić – oświadczył, zabierając rękę
zjejtwarzy.
–Czego?–Wjejspojrzeniubyłasamaniewinność.
–Wieszczego.
Spojrzałamuwoczyztwardymbłyskiem.
–Mogłabymsprawić,żezlekceważyłbyśteswojezasady.Wy-
starczyłabyminatomałachwilka.
–Dlaczegostaraszsięzniszczyćjedynąszansę,żebyuporząd-
kowaćswojeżycie?
–Niepotrzebuję,żebyśporządkowałmojeżycie.Wiesz,czego
nienawidzęwludziachtakichjakty?Myślicie,żeskorowszystko
macie,tomożeciemiećwszystko.
– Posłuchaj – powiedział Julius. – Rozumiem, że to dla ciebie
trudne.Niechcesztubyć.Alejakąmaszalternatywę?
–Toniemipowinnogrozićpójściedowięzienia.
–Tak,cóż,napewnowiększośćwięzieńpełnajestniewinnych
ludzi. Ale według naszych obecnych przepisów nie można kraść
lubniszczyćmieniaczycotamjeszczezrobiłaśinieponosićza
tożadnejkary.
Odwróciłasięodniego.
–Niemuszętegosłuchać.
–Holly.–Juliuschwyciłjązaramięiodwróciłdosiebie.–Chcę
cipomóc.Nierozumiesztego?
–Wjakisposób?Przyzwyczajającmniedotychwszystkichluk-
susówtylkopoto,żebyzamiesiącwyrzucićmniezpowrotemna
ulicę?
–Niemaszdomu,doktóregomożeszwrócić?
Jejwzrokuciekłprzedjegospojrzeniem.
–Puśćmojąrękę.
Rozluźniłchwyt,alewciążpalcamioplatałjejnadgarstek.
– Nikt nie ma zamiaru cię nigdzie wyrzucać – zaprzeczył, za-
stanawiając się jednocześnie, co miałby z nią zrobić po upływie
miesiąca.–Czytowłaśnienaulicyżyłaś?
Wysunęłanadgarstekzjegouściskuiskrzyżowałaramiona.
–Cocizależy?Ludzietacyjaktynawetniezauważająludzita-
kichjakja.
Juliusjązauważył.Trochęzabardzo.Rękamrowiłagowmiej-
scu, w którym trzymał jej nadgarstek. Zauważył, w jaki sposób
jejbrązoweoczyzapalająsięjademwjednejminucie,abłyszczą
erotycznie w następnej. Dostrzegł też, że poruszała ciałem ni-
czym rasowa kotka, tylko po to, by za chwilę prychać na niego
jakosaczonyżbik.
Niemiałpojęcia,jaksięzniąobchodzić.Zresztąnienależało
todoniego,tylkodojegogospodyni.
– Gdy jesteś pod moim dachem, ja jestem za ciebie odpowie-
dzialny–oświadczył.–Aletooznacza,żeitymaszobowiązki.
Wysunęłabrodęnaprzód.
–Nibyjakie?Obsługiwaniecięwsypialni?
–Nie.Absolutnienie.
–Pewnie,jużciwierzę.
–Mówięserio,Holly.Niemamwzwyczajusypiaćzkobietami,
którymbrakujemanier,szacunkuipoczuciaprzyzwoitości.
Zaśmiałasiędźwięcznie.
–Jeszczecofniesztesłowa.
Juliuszestoickimspokojemzignorowałpożądanie,którewnim
wzbierało.
– Zobaczymy się na kolacji – powiedział. – Oczekuję, że ubie-
rzesz się stosownie. Nie chcę widzieć żadnych dżinsów, głębo-
kichdekoltówczygołychpępków.
Holly zasalutowała mu kpiarsko i ukłoniła się głęboko, służal-
czo.
–Dobra,dobrakapitanie.
Juliusprzemierzyłjakieśtrzydzieścikroków,zanimsięobrócił,
żebynaniąspojrzeć,alejużbyłaodwróconatwarządojeziora.
ROZDZIAŁTRZECI
Hollypoczekała,ażJuliusznalazłsiępozazasięgiemjejwzro-
ku, zanim odeszła znad jeziora. Jakim prawem mówił jej, co ma
założyć? Nie mógł jej zmuszać, żeby ubierała się jak któraś
zjegosnobistycznychkoleżanek.
Jużniemaljąpocałował.Czekała,żebytozrobił.Cóżtobyłby
zatriumf.Miałabyolbrzymiąfrajdę,widząc,jakspadazeswego
wysokiegokonia.Niepowinienjejpouczać,jakbymiaładziesięć
lat. Nie miał do czynienia z upartym dzieckiem, ale z kobietą,
która wiedziała, jak sprawić, by mężczyźnie zmiękły kolana.
Chciała go zbałamucić, zanim on zdąży zbałamucić ją. Chociaż
myśl,żeonmógłbyjązwieść,byłazaskakującopociągająca.Nie
byłwjejtypie,ztąswojąmaniąkontrolowaniawszystkiego,ale
był tak cholernie atrakcyjny, że od samego patrzenia na niego
niemalbolałyjąoczy.
Dlaczego wydawał jej się w jakiś nieokreślony sposób znajo-
my? Jego nazwisko wywoływało w jej umyśle niejasne skojarze-
nia.Gdzieśjejużsłyszała?
Apotemwreszcietodoniejdotarło:byłjednymzsynówakto-
rówRichardaRavensdale’aiElisabettyAlbertini.Widziałaarty-
kuł o nich w plotkarskim magazynie. Rodzice Juliusa mieli ro-
mans podczas londyńskiego sezonu Wiele hałasu o nic, potem
wzięli ślub, a pierwszą jego rocznicę uczciły narodziny bliźnia-
ków. Siedem burzliwych lat później odbył się ich, bardzo upu-
bliczniony i ociekający jadem, rozwód. Trzy lata później głośno
było o tym, że zeszli się ponownie i wzięli ślub po raz drugi,
arównodziewięćmiesięcypóźniejElisabettaurodziłacórkę.
Julius ani razu nie wspomniał o swoich sławnych rodzicach,
chociażmiałkutemuwielesposobności.Czydlategopoczątkowo
takniechętniepotraktowałpomysł,żebyuniegoprzebywała?Jej
obecnośćmogłabyściągnąćuwagęprasy…Hollywyobraziłaso-
bie nagłówki: „Syn celebrytów żyjący z dziewczyną z plebsu”.
Jakucierpiałobynatymjegopoczucieprzyzwoitości?
Holly zacisnęła usta, rozmyślając nad kolejnym posunięciem.
Gdyby zadzwoniła do prasy, ściągnęłaby na siebie zbyt wiele
uwagi.Niechciała,żebyjejobleśnyojczymdowiedziałsię,gdzie
przebywa, choć – mając tak wysoko postawionych znajomych –
mógłjużtowiedzieć.
Franco Morales miał wpływy, które sięgały dalej, niż się spo-
dziewała.Gdytylkostawałananogiwnowejpracyczywnowym
miejscu,cośmusiałopójśćźle.Jejostatnipracodawcaoskarżyłją
opodkradaniezkasy.Hollymożeimiałabuntownicząnaturę,ale
niebyłazłodziejką.Tyleżepieniądzezostałyznalezionewjejto-
rebce, a ona nie mogła w żaden sposób wyjaśnić, skąd się tam
wzięły.
Została też wyrzucona z trzech ostatnich mieszkań z powodu
uszkodzeniamienia,oconiesłuszniejąoskarżono.Alewiedziała,
że zarówno to, jak i kradzież w sklepie, zostało zaaranżowane
przezjejojca.Dlategowłaśnieporysowałajegosportowysamo-
chód i napisała sprayem „damski bokser” na jego doskonale
utrzymanymtrawniku–tak,żebymoglitozobaczyćsąsiedzi.
Wierzyła,żejejmatkanigdyniepopełniłabysamobójstwa,gdy-
by przez długie lata nie była poddana przemocy fizycznej, emo-
cjonalnej i finansowej przez człowieka, który oczekiwał od niej
absolutnegoposłuszeństwa.
Holly przysięgła sobie, że nigdy nie ugnie się tyranii Franca.
Jużjakomałedzieckobezpłaczuznosiłaklapsy,policzkiiuderze-
nia.Nawetjednaskarganiewyrwałasięzjejust.Zhardziała,by
mócwytrzymaćprzemoc,niedającmusatysfakcji,żejązłamał.
Niestetyjejmatkaniemiałatylesiłyalbomożezbyttrudnojej
byłopróbowaćbronićHollyisamąsiebie.Hollynigdyniewątpi-
ławmiłośćmatki,którazrobiławszystko,comogła,abyojczym
jej nie skrzywdził. Tylko to ją przerosło. Uzależniła się od pro-
chówialkoholu,znajdującwużywkachantidotumnamałżeństwo
zdraniem,którywykorzystywałją,odkądsiępoznali.
Kiedymatkazmarła,Hollyniewiedziała,corobić,dokądpójść,
jak pokierować życiem. W tym strasznym czasie zrobiła trochę
rzeczy, których potem żałowała. Zadawała się z niewłaściwymi
osobamizdobrychpobudekizporządnymiludźmizezłychpobu-
dek.
Aleterazbędzieinaczej.
Holly była zdecydowana nadać właściwy bieg swojemu życiu.
Gdytylkoskończypracespołeczne,wyjedziezpowrotemdokra-
juurodzeniamatki,doAnglii–takdalekoodojczyma,jaktotylko
możliwe.
Wtedyitylkowtedybędziewolna.
Hollywracaładowilliprzezogrody.Budynekotaczałycałeich
hektary, utrzymane zarówno na wzór angielski, jak i francuski.
Byłnawetbasennanasłonecznionymtarasiezwidokiemnałąki,
naktórychpasłysiękonie.Pochyliłasięizanurzyłapalcewwo-
dzie, by sprawdzić temperaturę. Była wyśmienicie, kusząco
chłodna.
Spojrzaławstronęwilli,byzobaczyć,czyniktniepatrzy.Nie
żebyjejspecjalniezależało.Jeślichciałasiękąpaćwbieliźnie,to
nibyktomiałbyjąpowstrzymać?Zrzuciłasandałyidżinsy,potem
sweteripodkoszulkę.
Stałachwilę,apromieniesłońcaprzenikałyjejcałeciało.Ode-
pchnęławszystkiemyślioponurymdzieciństwie–byłyjaktruci-
zna.Apotem,biorącgłębokioddech,wślizgnęłasiędowodyipo-
zwoliłajejsięzamknąćwchłodnymioczyszczającymuścisku.
Juliususłyszałpluskiodsunąłkrzesłoodkomputera,byspraw-
dzić,ktokorzystazbasenu.Powinienbyłsiędomyślićinapewno
niepowinienbyłwyglądać.Hollypływała,niemającnasobienic
prócz czegoś, co wyglądało jak przezroczyste bikini. A może to
nie było bikini, tylko po prostu biustonosz i majtki? Jej gibkie
kończyny i jędrne piersi z różowymi sutkami prześwitującymi
przez cienką bawełnę biustonosza stanowiły kuszący bodziec.
Zanurkowała,aondostrzegłzarysjejzgrabnychpośladków,dłu-
gichnógiszlachetnieszczupłychkostek.Dotarładokońcabase-
nu,zanimwynurzyłasięnapowierzchnięjakigrającyzfalądel-
fin.
Zwinnośćjejmocnegomłodegociałapobudziłajegozachwyco-
nezmysły.Mogłabybyćmodelkąprezentującąnowąseriękostiu-
mów kąpielowych. Miała szczupłe ciało lekkoatletki, ale jej
kształtyniebyłypozbawionekuszącychkrągłości.
Niemógłoderwaćodniejoczu.
Kiedywynurzyłasiękolejnyraz,odwróciłasiętak,żeznalazła
sięnawprostjegookna,iwbiławniewzrok.Uniosłajednąbrew,
apotemrozchyliłaustawporozumiewawczymuśmiechuileciut-
ko,bezceremonialniemupomachała.
Juliuszakląłiodwróciłsię.Byłnasiebiewściekłyzato,jakza-
reagowałojegociało.Niemiałnadnimkontroli.
Byłzszokowany,jakłatwosprowadziłagodopoziomuzwierzę-
cia szukającego możliwości kopulacji. W jaki sposób przetrwa
ten miesiąc? Z dziewczyną paradującą w ten sposób, gdy tylko
nadarzy się sposobność? Co ona w ogóle robiła w basenie? To
nieośrodekwypoczynkowy.Miałatupracować.
I,docholery,zadbaoto,żebytakbyło.
Hollysiedziałanakrawędzibasenu,bezczynniemajtającnoga-
mi tuż pod wodą, gdy usłyszała odgłos kroków na kamiennych
płytkach.Przerwałaispojrzałaprzezramię,byzobaczyćJuliusa
podchodzącegodoniejzzamyślonymwyrazemtwarzy.
–Dobrzesiębawisz?–zapytał.
– Pewnie. – Uśmiechnęła się do niego lekko. – Może się do
mnieprzyłączysz?Wyglądasz,jakbyśpotrzebowałtrochęochło-
dy.
–Niejesteśtutajnawakacjach.
Holly zauważyła, że stara się nie patrzeć na jej mokre piersi,
ipoczuła,jaklekkidreszczprzebiegłjejciało.Znoszonytanibiu-
stonosz był praktycznie równie przezroczysty, jak folia spożyw-
cza.Jegoszczękizacisnęłysięmocno,mogłateżdostrzecleciut-
kie drganie mięśnia obok jego zaciśniętych ust. „No, dalej – za-
chęcałagoniemo.–Przyjrzyjsiędobrze”.
– Nie rozumiem, dlaczego nie miałabym korzystać z tego, co
jestwofercie–powiedziałazezmysłowymuśmiechem.
–Wyjdź–rozkazał,szarpnięciemgłowypodkreślająctesłowa.
–Amyślałam,żetwoisnobistycznisławnirodzicenauczylicię
lepszychmanier.Powiedznajpierwmagicznesłowo.
Powiedziałsłowo,którejednakniemiałonicwspólnegozma-
gią.Tobyłobarwneprzekleństwo,wywołująceerotyczneskoja-
rzenia,któresprawiły,żeauramiędzynimistałasięjeszczebar-
dziejelektryzująca.
Holly poczuła głęboko w sobie nieoczekiwany dreszcz, błysk
podniecenia,którylizałjejciałojakkońcówkamiękkiegoskórza-
nego pejcza. Nozdrza Juliusa rozwarły się szeroko – węszył jak
ogier na chwilę przed zbliżeniem. Nigdy nie widziała, by pobu-
dzonyprzezniąmężczyznawyglądałtakwspaniale.Płynącestąd
poczuciewładzystopowałajedynieświadomość,żeonpodniecał
ją równie mocno. Było to dla niej nowe doświadczenie. Zazwy-
czaj to ona stanowiła obiekt pożądania, podczas gdy sama nie
czułanic.
– Albo wyjdziesz z własnej woli, albo cię wyciągnę – zagroził
przezzaciśniętezęby.
Hollywzdrygnęłasiężartobliwie.
–Ooch!Obiecujesz?Uwielbiam,gdymężczyznazachowujesię
jakmacho.
–Popierwsze,jesteśniestosownieubrana–powiedział,ignoru-
jącjejwygłupy.–Mamtutajpracowników,zarównomłodych,jak
istarych,którychmógłbyurazićtwójbrakskromności.
Holly roześmiała się z jego obłudy. Wcale nie martwił się
oswoichpracowników,tylkoosamegosiebie.
–Podrugie–ciągnął–niejesteśtutajdlazabawy.Masztupra-
cować.Pra-co-wać.Możeniesłyszałaśtegosłowawcześniej,ale
przysięgam, że do swojego wyjazdu dowiesz się dokładnie, co
ono znaczy. Sophia czeka na ciebie w kuchni. Trzeba przygoto-
waćposiłek.
–Samidźjejpomóc–odparłai,swawolniepluskającstopami,
posłałafontannęwodynajegosztywnowyprasowanespodnie.
Dwasilnieumięśnioneramionanaglesięgnęłydowodyiposta-
wiłyjąprzednimnanogi.Bliskoniego.Takblisko,żeczuła,jak
promieniujekuniejjegociepło.
–Wydałemcirozkaz–przypomniał,oddychającciężko.
Holly nie pękła, choć dłonie trzymające jej barki zdawały się
rozgrzanym do białości żelazem. Bliskość jego twardego ciała
działałananiąwzaskakującysposób.Wjejwnętrzuwibrowała
świadomość tego, co ich różniło: jego męskości i jej kobiecości,
jegodeterminacji,byzachowaćkontrolę,ijejdeterminacji,bytę
kontrolęprzejąć.
Nigdyjejciałoniereagowałowtakisposób.Dotyktegomęż-
czyzny wyzwalał w niej coś surowego i pierwotnego. Nie była
dziewicą, ale żaden z jej kilku kontaktów seksualnych nie spra-
wił,byjejciałośpiewałowtensposób.Każdyjejnerwwyczeki-
wałwnapięciu.Przewidywał.Pragnął.Tęsknił.
Ale potem on nagle zdjął ręce z jej ramion. Ten ruch był tak
nieoczekiwany,żeprawierunęławtyłdobasenu,alejakośudało
jej się odzyskać równowagę. Zachowała opanowanie i rzuciła
wjegostronęchłodnespojrzenie.
– Jedną rzecz powinieneś zapamiętać – oświadczyła. – Nie
przyjmujęrozkazów.Aniodciebie,aniwogóleodnikogo.
Przez chwilę zaciskał szczękę. Zobaczyła, jak jego wzrok po-
wędrował ku jej unoszącej się w oddechu piersi, jakby nie mógł
siępowstrzymać.Kiedyponownieskupiłwzroknajejtwarzy,pa-
liłosięwnimciepłotakgorące,jakogieńwkuźni.
– Więc się nauczysz – powiedział ze stalową nutą w głosie. –
Choćbym nic innego nie zdołał zrobić w tym miesiącu, to jedno
osiągnęnapewno.Będzieszrobić,comówię,iniebędzieszpod-
ważaćmojegoautorytetu.Aniprzezmoment.
Hollyuniosłapodbródek.
–Jeszczezobaczymy.
Chwilę później Julius wkroczył do swojego gabinetu. Jak mógł
pozwolić,byHollytakzaszłamuzaskórę?Zszedłtam,żebypo-
kazaćjejgranice,aleonatakszybkowykręciłakotaogonem,że
ostatecznie zachował się jak jaskiniowiec. Nigdy nie czuł więk-
szejchęcizaspokojeniażądzybezliczeniasięzkonsekwencjami.
Dotykając jej, uwolnił w sobie coś przerażającego. To coś hu-
czałowjegokrwiniczymdzikiogień.Poraziłogo,jakiewrażenie
zrobiłananim,gdyznalazłasiętakbliskojegorozpalonegocia-
ła. Nie mógł jej puścić, bo inaczej zerwałby z niej tę śmieszną,
przezroczystąbieliznę,wszedłwniąipchałszaleńczo,ażbyeks-
plodował.
Niebyłhedonistą.Niebyłnieokrzesanymneandertalczykiem,
który potrafi jedynie ulegać swoim dzikim popędom. Miał inte-
lekt,dyscyplinęisamokontrolę.Kompasmoralny.Sumienie.
Julius usiadł ciężko na skórzanym krześle biurowym i obracał
się to w jedną, to w drugą stronę, zbierając gorączkowe myśli.
Cotobyłazaaluzja,którąHollyzrobiładojegosławnychrodzi-
ców? A więc dobrze wiedziała, kim był? Wiedziała przez cały
czasczyteżktośjejpowiedział?Nieulegawątpliwości,żewła-
śnie dlatego grała swoją grę. Chciała mieć na swoim koncie
uwiedzeniecelebryty.
Miał szczęście, że tutaj, w Argentynie, prasa zostawiła go
wspokoju.Mógłsięprzemieszczaćbezpaparazzichdokumentu-
jących każdy jego ruch. W Anglii było inaczej. Ścigano go z ka-
merąwycelowanąwtwarz,kiedyszedłnawykładynauniwersy-
tecie i kiedy z nich wracał. Nagabywano, gdy próbował iść na
randkę.
Bardzo często mylono go z bratem, Jakiem, a to powodowało
mnóstwo kłopotów. Jake nie miał żadnych problemów z prasą –
uwielbiał być w centrum uwagi i używał sławy rodziców, by za-
pewnić nieustanny napływ pięknych kobiet do swojej sypialni.
Jake’owinieprzeszkadzałoteżbycieporównywanymdoojca.
Julius nie życzył sobie takich porównań. Nie żeby nie kochał
ojca. Kochał oboje rodziców, ale na dystans. Ich głośne kłótnie,
wybuchy złości oraz pełne pasji i bardzo nagłaśniane ponowne
zejścia krępowały go. Cieszył się, że większość dzieciństwa
iokresudorastaniaspędziłwszkolezinternatem.Naukaokaza-
łasiędlaniegoucieczkąprzednieprzewidywalnościądomowego
życia.Aporządekiściślerozplanowanezajęciawnaturalnyspo-
sóbpasowałydojegoosobowości.
Juliusnienawidziłrozgłosu.Sukces,jakiodniósłjakoastrofizyk,
ściągnąłnaniegoznaczniewięcejuwagi,niżbysobieżyczył,ale
pocieszałsię,żezrobiłkarieręsamodzielnie,niekorzystającze
sławyrodziców.Pracaprzynosiłamudużosatysfakcjii,mimoże
prowadzenie firmy z oprogramowaniem równolegle z regularną
pracą nastręczało też pewnych problemów, lubił swobodę, jaką
dawałamupracawdomu.
Jego dom był dla niego niczym sanktuarium, dlatego wkrótce
będzie się musiał pozbyć tej złośliwej łobuzicy. To miał być dla
niejnowypoczątek.Miaławyplenićswojezłeskłonności,aleod
samego przybycia bawiła się nim jak marionetką. Pociągała za
sznurkitak,żemiotałsięzpożądania.Niemógłtrzeźwomyśleć.
Napewnowłaśniedlategoniechciałasięzgodzićnapokój,który
przygotowałajejSophia.Oczywiściebyłzbytdalekoodniego.Co
planowała?Wypaddojegoapartamentuopółnocy?
Nie pozwoli jej wygrać. Może sobie myśleć, że znęci go, jak
każdegoinnegomężczyznę,alewkrótcesiędowie,żegoniedo-
ceniła.Onpołożytemukres,zanimcokolwieksięzacznie.
Holly Perez pojedzie prosto do więzienia, a on upewni się, że
niezgarnęłapodrodzedwustufuntówczyczegokolwiekinnego.
ROZDZIAŁCZWARTY
Holly przygotowywała warzywa na kolację, dzięki czemu go-
spodynimogłasięnachwilępołożyć.Nierobiłategodlatego,że
Juliusrozkazałjejwziąćsiędopracy,aledlatego,żeSophiawy-
raźnie niewiele mogła robić z nadgarstkiem w usztywniaczu.
Holly pamiętała też zbyt dobrze, jak może boleć uszkodzona
ręka. Poza tym bardzo lubiła gotować, wbrew temu, co powie-
działa Juliusowi. Lubiła nawet sprzątać. Powtarzalność tych
czynnościmiaławsobiecośkojącego.Wielerazy,gdybyładziec-
kieminastolatką,pomogłojejtownieśćjakiśporządekwchaos
domowegożycia.Jejmatkadoszładopunktu,wktórymniebyła
już w stanie poradzić sobie z prowadzeniem domu, więc Holly
przejęła te obowiązki. Od najmłodszych lat umiała gotować,
sprzątać, prać i prasować. To był również sposób na to, by po-
wstrzymaćojczymaprzedoskarżaniemmatki,żeniezajmujesię
właściwiedomem.
To,cosięHollyniepodobało,tobyłosłuchanierozkazów.Nie
jestniewolnicą.Jeślizdecydujesięcośzrobić,todlatego,żetak
należy albo że ma na to ochotę, a nie dlatego, żeby się komuś
podporządkować.
–Chcęporozmawiać–powiedziałJulius,wchodzącdokuchni.–
Wmoimbiurze.Teraz.
Hollydalejbeztroskoobierałaziemniaki.
– Dlaczego nie możesz porozmawiać ze mną tutaj? – Zniżyła
głosdogardłowegoszeptu.–Możemartwiszsię,żetwojagospo-
dyniwejdzieiprzyłapienasnaławiewkuchni?
–Chcę,żebyśdoranasięstądwyniosła–powiedział.–Cofam
swoje poparcie dla tego programu. Możesz znaleźć jakiegoś in-
nego głupca, który cię przyjmie, albo iść prosto do więzienia,
gdziejesttwojemiejsce.Nieobchodzimnieto.
–Wporządku.–Hollyodłożyłaobieraczkę,rozwiązałafartuch
i rzuciła go na ławę. – Pójdę się spakować. Sophia zajmie się
wszystkim. Pójdę i obudzę ją z drzemki. Nadgarstek bardzo jej
dolegał,więcwzięłasilniejszylekprzeciwbólowy.Sądzę,żerobi
zbytwiele,boniechcecięzawieść.Aleprzecieżzatojejpłacisz,
prawda?
Spojrzałnanawpółprzygotowanyposiłek.
–Dlaciebietojednawielkagra,prawda?
Hollypochyliłasię,takżejejdekoltbyłmocnowidoczny.Julius
cofnąłsię,jakbywtwarzuderzyłgopodmuchognia.
– Wiesz, na czym polega twój problem, Julius? Nie masz nic
przeciwko temu, żebym cię tak nazwała, prawda? Jesteś sfru-
strowany seksualnie. Cała ta stłamszona energia szuka ujścia.
Drzesz na mnie gębę, a tak naprawdę chcesz ze mnie zedrzeć
ciuchy.
–Nigdyniespotkałembardziejzuchwałejipróżnejkobietyniż
ty.Wogóleniemaszwstydu.
Hollyposłałamuszelmowskiuśmiech.
–Och,jakmiłoztwojejstrony,żetakmówisz.
–Myliszsięco domnie.Potrafięci sięoprzeć.Myślisz może,
żewszystkietetwojezachęcającepozysprawią,żerzucęsięna
ciebiejakjakiśnapędzanyhormonaminastolatek,alesięmylisz.
– A chcesz się założyć? – Holly wyciągnęła rękę. Spojrzał na
nią,jakbybyłanasączonajadem.
–Jasięniezakładam.
Zaśmiałasię.
– Jesteś jeszcze nudniejszy, niż myślałam. Czego się boisz, Ju-
lius? Przegrać pieniądze czy stracić którąś z tych twoich prze-
starzałychzasad?
–Przynajmniejmamjakieśzasady,wprzeciwieństwiedocopo-
niektórych.
–Mówiszoswoimojcu?
Holly nie była pewna, dlaczego natychmiast pomyślała o jego
ojcu. Ale słyszała dostatecznie wiele o reputacji Richarda Ra-
vensdale’a, żeby się zastanawiać, jakim cudem Julius może być
jegosynem.
–Cowieszomoimojcu?
–Jestkobieciarzem–odparłaHolly.–Facetem,któryzabiera
kobietę na kolację, potem do łóżka i porzuca, prawda? Trochę
jaktwójbliźniak.
– Nie wspomniałaś wcześniej, że wiesz coś o mojej rodzinie.
Dlaczego?
–Sławaminieimponuje,pamiętasz?–Uśmiechnęłasiędonie-
gobezczelnie.
–Tojakiśkoszmar.
–Ej,jacięnieosądzamnapodstawietego,jacysątwoirodzice
– powiedziała Holly, znów biorąc się za przygotowywanie wa-
rzyw. – Sądzę, że kompletnie do bani jest mieć sławnych rodzi-
ców. Nigdy nie wiesz, kim są twoi przyjaciele. Mogą się z tobą
trzymaćtylkodlatego,żejesteśsławny.–Spojrzałaznadwarzyw
i zobaczyła, jak Julius wpatruje się w nią ze zmarszczonymi
brwiami.–Cośnietak?
Potrząsnąłlekkogłową,podszedłdolodówkiiwyjąłzniejbu-
telkęwina.
–Chcesz?–Podniósłbutelkęikieliszek.
–Niepiję.
–Dlaczego?
Hollywzruszyłaramionami.
– Uważam, że mam wystarczająco dużo wad, nie muszę do
tegododawaćjeszczejednej.
Julius oparł się plecami o blat, nalewając wina do kieliszka,
iwziąłgłębokiłyk.Ikolejny.Ijeszczejeden.
–Opowiedzmioswojejrodzinie–powiedziałnagle.
Hollyumyłaręcewzlewie.
–Zdajemisię,żejestdośćnudnawporównaniuztwoją.
–Mimowszystkochciałbymsięczegośoniejdowiedzieć.
–Dlaczego?
– Żeby się rozerwać; szkoda mi siebie i tego, że miałem ojca
kobieciarza.
– Aha… Wszystkie te srebrne łyżeczki, którymi wpychano do
twoichustsmakołyki,przyprawiłycięobólzębów,co?Sercemi
krwawi.Naprawdę.
Jegoustauniosłysię,aleniewuśmiechu.Raczejwgeścieza-
dumania,jakbypróbowałjązrozumieć.
–Wiem,żepochodzęzuprzywilejowanejsfery–powiedział.–
Jestemwdzięcznyzamożliwości,jakiemitodało.
–Naprawdę?–zapytałaHollyzuniesionąbrwią.
–Oczywiście,żetak.
–Todlategotwojagospodynimusiałaciwiercićdziuręwbrzu-
chu,żebyśpomógłkomuś,ktomiałtrochęmniejszczęścianiżty.
Tak,widzę,żejesteśbardzowdzięczny.
Miałdośćwdzięku,żebywyglądaćnatrochęzakłopotanego.
–Okej,przyznaję,żewkwestiidobroczynnościmójwybórnie
padłodrazunaciebie,aledajęnainnecele.Ibywamhojny.
–Każdymożepodpisaćczek–stwierdziłaHolly.–Trzebamieć
odwagę, żeby ubrudzić sobie ręce. Żeby pomóc komuś wyjść
zrynsztoka.
–Totambyłaś?
Spojrzałananiegowyzywająco.
–Ajakmyślisz?
Wytrzymałjejspojrzenieprzezpełnąnapięciachwilę.
–Przykromi,żetakźlezaczęliśmy.Możemoglibyśmyzacząć
odnowa.
–Niesądzę–odparłaHolly.–Jużwyrobiłeśsobieomniezda-
nie.Osądzaszludzipopozorach,niezadającsobietrudu,byich
poznać.
–Zadajęsobietrudteraz.Opowiedzmiosobie.
Hollyzamknęładrzwiczkipiekarnikaiodwróciłasiędoniego.
–Chceszsięczegośomniedowiedzieć?Mamdwadzieściapięć
lat. Po raz pierwszy całowałam się w wieku trzynastu lat,
a pierwszego partnera seksualnego miałam w wieku szesnastu
lat. Opuściłam szkołę, mając siedemnaście lat i nie kończąc na-
uki. Nie mam żadnych kwalifikacji. Nie piję. Nie biorę narkoty-
ków. Nienawidzę mężczyzn starających się wszystko kontrolo-
waćimamproblemyzpodporządkowywaniemsię.Tylewtema-
cie.
Spojrzałnawarzywnedanie,któreprzygotowała.
–Mówiłaś,żenieumieszgotować.
–Kłamałam.
–Dlaczego?
–Miałamochotę.
Podszedł do miejsca, w którym stała. Zatrzymał się na odle-
głośćramienia,aletrzymałręceprzybokach.Mimotoczułama-
gnetyczne przyciąganie jego ciała. Silne. Potężne. Nieodparte.
Spojrzała na jego usta, zastanawiając się, czy zamierzał się po-
chylić, by ją pocałować. Nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo
tego chce. Nie po to, żeby coś udowodnić, ale po to, by się do-
wiedzieć,jakiesąjegousta.Bypoczućjegojęzykpieszczącyjej
język.
Apotemjejdotknął–ulotnapieszczotadwóchpalcówprzesu-
wającychsięwdółjejpoliczkaruchemmiękkimjakpędzelarty-
sty.Tobyłojakfalauderzeniowadlajejzmysłów.Każdynerwjej
twarzyzacząłmrowieć,skręcającsięzpełnejoszołomieniaroz-
koszy. Zwilżyła wargi, ledwie świadoma, że to robi, dopóki nie
zobaczyła,jakjegoseksowniezasnutywzrokśledziruchjejjęzy-
ka.
Jego spojrzenie koloru nocnego nieba było jednak nieprzenik-
nione.Niewiedziała,comyślałanicoczuł.Onasamaledwiebyła
wstaniejasnomyśleć.Acodouczuć…Nieangażowałasięemo-
cjonalnie,obcującfizyczniezmężczyzną.Nigdy.
–Kimjesteś,HollyPerez,iczegonaprawdęchcesz?
– Naprawdę powinnam była namówić cię na zakład – powie-
działa.
–Myślisz,żeciępocałuję?
– Myślisz o tym, to wiem na pewno – odpaliła, zastanawiając
się,dlaczegozjejustwydobywasięgardłowyszept.
– Sądzisz, że potrafisz czytać w moich myślach? – Rozchylił
ustawpółuśmiechu.
– Nie wiem, jak twoje myśli, ale twoje ciało daje wyraźny sy-
gnał.
–Takjakitwoje.
Hollywciągnąłwiruczuć,jakichnigdywcześniejniedoświad-
czyła.Pragnieniezagrzewałojejkrewjakgorączka.
–Mogłabymsięztobąprzespaćtylkopoto,żebyciudowodnić
swojąrację–powiedziałaHolly,licząc,żejejgłoszabrzmibezce-
remonialnie.–Przepraszam,jeślitoobrażatwojeego.
Chwyciłjedenzjejlokówiokręciłgosobiewokółwskazujące-
gopalca.
–Nieobraża,bosięzesobąnieprześpimy.–Jegogłosbyłtyl-
konieznaczniemniejochrypłyniżjej.
–Uważaj,bouwierzę.
Opuszkiem kciuka przycisnął jej dolną wargę, przytrzymał
przez chwilę i puścił. Ale wciąż nie odsuwał się od niej. Gdyby
pochyliła się odrobinkę, ich uda by się zetknęły. Pokusa, aby to
zrobić, była niczym niewidzialna ręka popychająca ją naprzód.
Hollyotarłasięojegouniesionątwardość.Każdącząstkęjejcia-
łaogarnęłaerotycznaenergia.Zobaczyłajegorozszerzoneźre-
nice;ciemniejąceoczylśniącezpożądania.
–Pragnieszmnietakstrasznie,żewystarczyłobyjednoliźnię-
cie, żebyś szczytował – powiedziała Holly, szokując samą siebie
tąbezmyślnąprowokacją.
Dlaczegozachowywałasiętakbezczelnie?Miałnadniąprze-
wagę–przecieżjużjejpowiedział,żejąeksmituje.Wysłanobyją
wtedydowięzienia.Niedostaniedrugiejszansy.Jeśliposuniesię
zadaleko,onsięjejpozbędzie.Wiedziała,cojejgrozi,amimoto
niemogłasiępowstrzymać.
Julius powiódł palcem w dół wzdłuż rowka rozdzielającego jej
piersi,przezmostekijejdrżącybrzuch,apotemdalej–dozapię-
ciadżinsów.Poprzezmateriałimetalzamkaprzesunąłrękęjesz-
cze niżej, wciąż trzymając jej wzrok na uwięzi swoich zamglo-
nychoczu.
– Założę się, że to ty dojdziesz pierwsza – odparł chropawo-
słodkimgłosem.
Holly niemal doszła od razu. Musi od niego uciec, zanim uda
mu się wygrać. Miał znacznie więcej samokontroli, niż się tego
spodziewała,byłteżnapewnoznaczniebardziejopanowanyniż
ona.
–Mogłabymudawać…ijakbyśsięwtedyzorientował?
–Zorientowałbymsię.–Rozchyliłustawcynicznymuśmiechu.
– Moim zdaniem seksualna pewność u mężczyzny to zakamu-
flowanaarogancja.
Obrysowałpalcemjejustatymsamymleniwym,kuszącymru-
chem.Wodziłwokółjejwarg,dotykającichidrażniąc,ażzapra-
gnęławessaćjegopalec doustipieścić tak,jakbypieściłajego
członek.Nieżebykiedykolwiektorobiła.Tobyłoobrzydliwe,po-
dobnie jak mężczyźni, którzy na to nalegali. Ale coś w Juliusie
sprawiało,żemiałaochotęprzekroczyćgranicę.
–Myślisz,żejestemarogancki,bomógłbymzaspokoićciętak,
jaknikttegonigdyniezrobił?–zapytał.
–Obiecanki-cacanki–przekomarzałasięHollyśpiewnymgłos.
Uniósłjejpodbródekmiędzypalcemwskazującymakciukiem,
tak że musiała patrzeć prosto w jego oczy. Czuła jego magne-
tyzm,jejciałowyrywałosię,bypoczućnasobiejegoręce,byob-
jął dłońmi i pieścił jej piersi, jej uda i to, co pulsowało i wrzało
zniecierpliwościmiędzynimi.
– Jesteś piękna, ale to sama dobrze wiesz – powiedział Julius
głębokimbarytonem.–Wiesz,jakąmaszwładzęnadmężczyzna-
mi,iużywaszjej,żebydostaćto,czegochcesz.
–Kobietamusirobićto,codoniejnależy–odparłaHolly,sta-
rając się nie uciekać wzrokiem przed jego badawczym spojrze-
niem.
– To dlatego podskakiwałaś w basenie. Chciałaś przyciągnąć
mojąuwagę.Ajakmogłabyśzrobićtolepiej,niżrozbierającsię
iwystawiającpiękne,kusząceciałopodoknamimojegobiura?
–Nietrzebabyłopatrzeć–zaprotestowałaHolly.–Mogłeśza-
ciągnąćzasłony.
Zaśmiałsięsardonicznie.
–Niebędzieszpociągaćzasznurki,jakbymbyłjakąśmarionet-
ką.Jestemulepionyzeznacznietwardszejgliny.
–Todlategoprzyszedłeśiwyszarpnąłeśmniezwody,tak?Tyl-
kopoto,żebypokazać,jaksurowyizdyscyplinowanyjesteś?Nie
rozśmieszajmnie.
Jegooczybłysnęłygniewem.Tęsamązłośćzdradzałodrganie
mięśniaobokjegoust.Potemnagleodsunąłsięodniej,mamro-
cząc jakieś przekleństwo. Holly nie zdawała sobie sprawy, że
wstrzymuje oddech, dopóki nie wyszedł z kuchni, nie oglądając
sięzasiebie.Zrobiładługi,spazmatycznywydech.
Remis,pomyślała.Następnymrazemwygram.
Aledokuczliwawątpliwośćzakołatałasięwjejgłowie:Amoże
nie?
ROZDZIAŁPIĄTY
Julius wyszedł z willi, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.
Gdzie, do cholery, podziało się jego opanowanie? Był na siebie
wściekły,żepozwoliłtejmałejkusicielcewzburzyćswojehormo-
ny.Dlaczegonietrzymałsięplanu?Niebyłjejnicwinien.Cogo
obchodzi,żepójdziedowięzienia?Dlaczegopozwoliłjejmanipu-
lowaćswoimsumieniem?
Amożetoniejegosumieniemmanipulowała,tylko…
Był zdegustowany sobą i tym, że pragnął jej jak żadnej innej
kobiety. Pozwolił się jej omamić do tego stopnia, że niemal się
złamał. Jak mógł do tego dopuścić? Nie był typem mężczyzny,
uktóregoochotanaseksbierzegóręnadrozsądkiem.Dlaniejto
byłajedyniegra.
Aleonniepozwolijejwygrać.
Zmyliło go jej zmienne zachowanie: dała Sophii wypoczywać
i zajęła się gotowaniem, mimo że w tak nieugięty sposób twier-
dziła,żeniepodporządkowujesięniczyimrozkazom.
Gdzietkwiprawdaoniej?
Jestwygadaną,miejskąsyreną.Flirtujeznim,drażnigoipro-
wokuje, aż krew w jego żyłach płynie gorętsza. Płonie dla niej.
Nigdynieczułpodobnegopragnienia.Jegomózgbyłukresuwy-
trzymałości, podsuwając mu obrazy ich obojga uprawiających
seks jak dzikie zwierzęta. Żaden tam finezyjny, ale seks ostry
iszybki.Wkażdejpozycji.
Holly Perez była najbardziej niebezpieczną kobietą, jaką kie-
dykolwiek spotkał. Sprawiała, że odczuwał rzeczy, których na-
uczyłsięnieczuć.Dotądkontrolowałswojeemocjeiwłaściwieje
ukierunkowywał.Nigdyniedecydowałsięnaszalonewybrykina
jednąnocznieznajomymi,zwłaszcza–znieznajomymizkrymi-
nalnąprzeszłością.
Ale przy tym wszystkim, czym była Holly, coś w niej przema-
wiałodoniegonietylkofizycznie,alenazupełnieinnejpłaszczyź-
nie.Poczułdoniejcoś,czegosięniespodziewał.Niemógłjejwy-
rzucićzeswoichmyśli,zapomniećjejdotykuanisposobu,wjaki
sięporuszała.Nawetbrzmieniajejśmiechu–dzwoniącegodzwo-
neczka, od którego po jego plecach przechodziły ciarki. Była
bezczelna i skandalizująca, ale też czarująca. Nad jeziorem
iwtedy,gdyzapytał jąobliznęna nadgarstku,przezchwilę wi-
dział przebłysk tego, co ukrywała pod maską. Nie mógł się po-
wstrzymaćoduczucia,żebyłowniejcoświęcejniżtylkoto,co
widocznedlaoczu.Toprawda,żejejobecnośćstanowiłapewien
dyskomfort.IżeHollybyłaflirciarą.Alebyłwobecniejwjakimś
stopniuodpowiedzialny,prawda?
To miał być tylko miesiąc. Przez jego część będzie daleko od
domuzewzględunapracę.Prawieniemusimiećzniądoczynie-
nia,jeśliniebędziechciał.
Juliussiedziałzpowrotemwgabinecie,starającsiępracować,
kiedyzadzwoniłtelefon.Tobyłjegobrat.
–Jake–powiedziałciężko.
–Cześć,bracie,wydajeszsiętrochęspięty–stwierdziłJake.–
Pewniewieścijużdociebiedotarły?
Juliuswyprostowałsięnakrześle.
–Jakiewieści?
–Ojcieczgotowałnamnastępnąniespodziankę.
–Następną?–zapytałJulius,myślącoprawdziwymkorowodzie
kochanek, z którymi jego ojciec miał romanse przez lata mimo
„pracy nad swoim małżeństwem”. Nie żeby matka, Elisabetta,
mogłagoosądzać.Samamiałaromansalbodwa.–Ilemalattym
razem?
–Dwadzieściatrzy.
–Orany,matylesamolat,coMiranda–powiedziałJulius.
–Toniejestwtymwszystkimnajgorsze–ostrzegłJake.
–No,dalej,wal.
–Onaniejestjegokochanką.Jestjegocórką.
–Córką?
– Tak – potwierdził Jake ponurym tonem. – Spłodził sobie bę-
karta.KatherineWinwood.
–JaktoprzyjęłaElisabetta?
–Ajakmyślisz?–zapytałcierpkoJake.–Histeryzuje.
Julius jęknął na myśl o napadach złości, trzaskaniu drzwiami
irzucaniuprzedmiotami,którezapewneodbywałosięwhotelo-
wymapartamencierodzicówwNowymJorku.
–Gazetyjużotympiszą?
–Gazety,internet,wszystkiemedia.Aletojeszczeniewszyst-
ko…KatWinwoodurodziłasiędwamiesiącepoMirandzie.
– To znaczy, że tata wciąż widywał matkę tej kobiety, kiedy
znówzszedłsięzmamą?
–Trafiłeśwsedno.
Juliuszakląłsoczyście.
–Aconatentematmówitata?Niezaprzecza?
–Trudnojestprzeczyćtestomnaojcostwo.
–Jaktadziewczynamogłajezrobić?–zastanawiałsięJulius.–
Kimonajest?dlaczegoujawniłasiędopieroteraz?Dlaczegojej
matka nie powiedziała tacie, że jest w ciąży? A może on o tym
wiedział?
–Dobrzewiedział–odparłJake.–Zapłaciłjejzaaborcję.Ito
szczodrze.
Julius przełknął gorycz. Kiedy myślał, że ojciec niczym go już
niezaskoczy,tenposunąłsięjeszczedalejwswoimbrakuprzy-
zwoitości.
–Aleniezrobiłatego–stwierdziłniepotrzebnie.
–Nie–przytaknąłJake.–Urodziładzieckoiutrzymywaławta-
jemnicytożsamośćojca.
–Więcdlaczegoterazjąwyjawiła?
– Niedawno zmarła na nieuleczalną chorobę. Na łożu śmierci
powiedziałaKat,ktojestjejojcem.
–Więctejdziewczyniechodziopieniądze.
–Aocoinnego?
–Ilejeszczemożebyćtakichjakona?Dlaczegotataniemoże
utrzymaćgowspodniach?Dochodzidosiedemdziesiątki.
–Pomyślałem,żecięuprzedzę,zanimprasazaczniewokółcie-
bie węszyć. Zaparkowali pod moim domem już po pierwszym
wpisienaTwitterze.
Słowabratasprawiły,żeJuliusowiścierpłaskóra.Jeżeliprasa
tudotrze,odkryje,żeHollyznimmieszka.Dziewczynaniewiele
starsza niż nieślubne dziecko jego ojca. W rzeczywistości Holly
wyglądamłodziejniżnaswojedwadzieściapięćlat.Jakpaparaz-
zi wykorzystają informację o tym, że dziewczyna zaszyła się tu
uniego?Szczególnie,jeśliudaimsiędostrzecjejpółnagieciało
wystawioneprzykażdejnadarzającejsięokazji…
Musiałtrzymaćjązdalaodmediów.Bógjedenwie,cogotowa
jestimpowiedzieć,żebynarobićmukłopotów.Jednospojrzenie
naniąwystarczy,bystwierdzili,żeJuliuswniczymsięnieróżni
od swego ojca. Dlaczego, ach, dlaczego, zgodził się, żeby tu
była?
–Wszystkowporządku,stary?–Jakeprzeciąłjegorozmyśla-
nia.–Wiem,żetoszok,alezastanawiamsię,jakznositoMiran-
da. Nie odbiera telefonu. Pewnie go wyłączyła, żeby trzymać
prasę z daleka. Ale pomyśl o tym: ona zawsze była beniamin-
kiem. Jak się czuje, widząc, że ma przyrodnią siostrę, która
wdodatkujestteraznajmłodsza?
–Zadzwoniędoniej,gdytylkoskończymyrozmawiać–odparł
Juliuszwestchnieniem.–Biedulka.Wiesz,jaksięwstydzizaro-
dziców.Dlaniejtobędzienajtrudniejsze.Mymamyjużzasobą
jedenichrozwód,więcwiemy,zczymtosięwiąże.
–Tak,wiem.Alemożeniedojdziedorozwodu.
–Poważniemyślisz,żemamaniezechcerozwodupotym,jak
znienackaokazujesię,żetatazrobiłnabokudziecko?–zapytał
Julius. – Daj spokój, Jake. Chodzi o naszą matkę. Gdy tylko jest
szansazrobićscenę,onajestjużgotowa,wpełnymstrojuimaki-
jażu.
–Wiem,aleFlynnpróbujezałagodzićsytuację.Kolejnyrozwód
będziekosztownydlanichobojga,nietylkofinansowo.Ichpopu-
larność może wzrosnąć lub spaść w zależności od sposobu,
w jaki poradzą sobie z tym skandalem. Wiesz, jak kapryśni są
fani.Flynnmanadzieję,żedziewczynędasięuciszyćjakąświęk-
sząsumą.
Juliusowiulżyło,żesprawajestwdobrychrękach.FlynnCar-
lyonzajmowałsięsprawamiprawnymirodzicówJuliusa,atakże
prowadzeniem biur w Londynie. W dodatku wygrał kilka gło-
śnych spraw związanych z podziałem majątku, co zapewniło mu
sławęniepokonanego.
–Czyojciecspotkałjużtędziewczynę?–zapytałJulius.
–Jeszczenie.Możenastępnymrazem,gdybędzieszwmieście,
zechceszwpaśćdoniejisięprzywitać.Wkońcutotwojanowa
siostrzyczka…
Hollydokończyłaprzygotowywanieobiadu,zanimudałasiędo
swojegopokojunadrugimpiętrze,żebywziąćprysznic.Jejapar-
tamentiapartamentJuliusaznajdowałysiępoprzeciwnychstro-
nach szerokiego korytarza w odległości czterech drzwi od sie-
bie.Pokój,którywybrałaHolly,niemiałbalkonu,alezjegookien
rozciągałsięładnywidoknaogrodyizadrzewionypodjazd.Miał
własną łazienkę urządzoną w paryskim stylu z pięknymi cera-
miczno-mosiężnymi kurkami oraz wanną pośrodku. Była też
osobnakabinaprysznicowa,wystarczającodużadladrużynypił-
karskiej, i wiele puszystych białych ręczników, pachnące mydła
i drogie francuskie produkty do pielęgnacji włosów. Pozłacane
owalnelustrowisiałonadumywalką,awsypialnizajmowałocałą
ścianę.
Jedyny problem Holly stanowiły jej ubrania. Nie pasowały do
tego otoczenia. Cały ten wysokiej klasy luksus sprawiał, że jej
ciuchywyglądałyjeszczegorzejniżzwykle.Nigdyniebyładość
dobrzesytuowana,żebypodążaćzamodą,więcnauczyłasięnie
pragnąć rzeczy, na które nie mogła sobie pozwolić. Bez sensu
było chcieć się ubierać jak kobiety, które widywała na mieście:
wykształcone,wyrafinowane,zwłosami,makijażemipaznokcia-
mizrobionymijakumodelekczygwiazdfilmowych.
Aleterazchciałabymóczałożyćładnystrójiszpilkiorazjakąś
elegancką bieliznę – seksowne, cieniutkie koronki, zamiast wy-
blakłej bawełny. Przydałaby się też przyzwoita fryzura, może
profesjonalnepasemka,anieróżowesmugi,którezrobiładomo-
wymzestawemiktórewyszłynietak,jakplanowała.Imożetro-
chębiżuterii–naprzykładperły–żebydodaćsobietrochęszy-
ku.
Alejakisensmiałomarzenieobyciumodnieubranądziewczy-
ną,skoroprzezcałeżyciebyładziewczynąwubraniachzsecond
hand? Dziewczyną w brzydkiej fryzurze, z ogryzionymi paznok-
ciamiitanimibutamioznoszonychpodeszwach…
Po wzięciu prysznica Holly zsunęła przed lustrem ręcznik.
Przynajmniejmiałaładnąsylwetkę.Tobyłjejjedynyatut.Długie,
smukłe nogi, zgrabna talia, kształtne piersi, gładka cera, poza
tymśmieszniedziecinnympaskiempiegównanosie.
Jej wzrok powędrował do śliwkowych śladów znaczących jej
ramiona.Dotknęłaich,ajejżołądekskurczyłsię,gdyzdałasobie
sprawę, czym były. Odciski palców Juliusa zostawiły na jej ciele
lekkie,aledośćwyraźnesiniaki.
Przygryzławargę,patrzącnaszarytop,któryplanowałazało-
żyćzdrugąparądżinsów–jejjedynychdżinsówbezdziur,choć
z postrzępionymi brzegami. Założyła top, a na wierzch zielony
kardigan, mimo że wieczór był ciepły. Niestety akryl zawsze
sprawiał, że swędziała ją skóra. Ale do wyboru miała to albo
kurtkę dżinsową, albo kasztanowy wełniany sweter, w którym
spociłabysięwciągukilkusekund.
Holly westchnęła lekko. Nie chciała zbyt dogłębnie się zasta-
nawiać, dlaczego próbowała wyglądać w miarę przyzwoicie dla
JuliusaRavensdale’a.Zresztąnawetgdybybyłaubranawciuchy
odnajlepszychprojektantów,onwciążpatrzyłbynaniązgóry.
Takjakkażdyinny.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Juliusprzeprowadziłkilkarozmówtelefonicznychzmatką,któ-
rejhisteriaprzekroczyławszelkietamy.Elisabettawyładowywa-
łaemocje,wściekałasięizłościłatakbardzo,żezacząłsięzasta-
nawiać,czyrzeczywiściedobrzesiębawiła.Miałaprzecieżoka-
zję zagrać jedną ze swoich ulubionych ról – rolę ofiary. Relacja
rodziców Juliusa zawsze była toksyczna: w jednej minucie byli
szaleńczozakochani,awnastępnej–nienawidzilisięnawzajem.
Prasauczepiłasięostatniejsensacji.Kliknąłkilkalinków,które
podesłałmuJake.Dziewczynabyłaoszałamiająca.Jeślijejmatka
wyglądałachoćtrochępodobnie,Juliusmógłzrozumieć,dlaczego
ojciecstraciłdlaniejgłowę.Miałtylkonadzieję,żeniktniebę-
dziegozaczepiałzprośbąokomentarz.WArgentyniemałokto
wiedział,kimonjest,ichciał,bytakpozostało.Alecozrobi,jeśli
prasazaczniewęszyćwokolicy?Byłomożliwe,żeHollycelowo
wprowadziwbłądpaparazzich,jeżelitylkonadarzysiękutemu
choćbynajmniejszaokazja.
Czypowinienjąodesłać?Spojrzałnatelefon.Miałwnimzapi-
sanynumerdokurator.Jużunosiłpalec,abygowybrać…alepo-
temodepchnąłtelefon.
PrzycałejjejzadziornościibezczelnościbyłowHollycoś,cze-
goniemógłrozszyfrować.Wydawałasięzdeterminowana,żeby
się z nim zmierzyć, ale nad jeziorem widział też ten przebłysk
poruszającej bezbronności. Nigdy wcześniej nie spotkał nikogo
podobnego. Holly była trudna i uciążliwa, ale jeśli ją teraz ode-
śle,niebędziemiałainnegowyboru,niżiśćdoaresztu.Wiedział
dostatecznie wiele na temat systemu karnego, by nie chcieć,
żebytrafiłatamjakakolwiekosobaznajdującasiępodjegoopie-
ką. Sophia była tak miła, że przyjęła Holly. Zawiódłby ją, gdyby
toterazzakończył.Mógłprzynajmniejzniąotympomówić.Po-
znaćjejspojrzenienasprawę.
Julius miał zwyczaj przychodzić do salonu każdego wieczoru
przed obiadem, żeby w spokoju wypić drinka z Sophią. Chciał
wykorzystać ten czas, aby poinformować ją o najnowszym wy-
skoku swojego ojca i poprosić o dopilnowanie, by nikt nie naru-
szałjegoprywatności.
AletymrazemtonieSophiadołączyładoniegonadrinka.Do
salonu weszła Holly, niosąc tacę z przekąskami, którą położyła
przednimnastole.
– Sophia kazała przeprosić – powiedziała Holly. – Poszła się
wcześniejpołożyć.
Juliuszmarszczyłbrwi.
–Wszystkowporządku?Niewidziałemjejprzezcałydzień.
–Wporządku.Poprostupotrzebujeodpoczynku.
Patrzył,jakHollynalewamuszklankębiałegowina.Najwyraź-
niejSophiapoinformowałająojegopreferencjach.
– Dwa standardowe drinki to wszystko, co podam. Tak żebyś
wiedział.
Wziąłszklankę,ledwiepowstrzymującsięodjejnatychmiasto-
wego opróżnienia. Zmieszać jeden kieliszek wina z Holly Perez
to jak wypić pięć tequili i liczyć, że zostanie się trzeźwym. Nie
dawałosiępozostaćtrzeźwymirozsądnymwjejtowarzystwie.
–Mówiłemci,żebyśnieprzychodziławdżinsachnakolację.
– Nie mam żadnej sukienki. Mogłam przyjść w krótkich
spodenkachlubwbieliźnie.Mogęiśćnagóręisięprzebraćalbo
rozebraćsiętutaj.Wybieraj.Janiemnożęproblemów.
–Niewątpliwie.
Posłałamumiażdżącespojrzenie.
–Zatotwójstarynarobiłsobieproblemów,jeśliwierzyćwia-
domościom, które właśnie usłyszałam. – Usiadła na przeciwnym
brzegukanapy.–Onjestdośćwyuzdany,prawda?
– Doceniłbym, gdybyś zechciała się powstrzymać od rozmów
z kimkolwiek na temat spraw mojego ojca. Jeśli piśniesz choć
słówkoprasie,nawetsięniezorientujesz,ajużbędzieszspako-
wana.
– Czy zamierzasz lecieć do Anglii, żeby spotkać swoją nową
siostrę?
Zacisnąłszczękę.
–Niezamierzam.
–Toniejejwina,żejejojcemjesttwójstary–zauważyłaHolly.
–Niepowinieneśjejoceniaćzacoś,naconiemiaławpływu.
Juliuspociągnąłkolejnyłykwina.Miałarację,alepotrzebował
czasu,żebyprzyzwyczaićsiędomyśli,żemaprzyrodniąsiostrę.
Wdodatkuktowie,zjakichpobudeksięujawniła?Najprawdopo-
dobniej ze względu na pieniądze. Nie zamierzał debatować nad
tym,czymiałaprawodojakiegośodszkodowaniapotym,jakjego
ojciecpotraktowałjejmatkę.Wkażdymrazieodtychrodzinnych
dramatóważgomdliło.
Zdecydował,żeporanazmianętematu:
– Zamówię dla ciebie ubrania. Podaj mi swój rozmiar, a ja
upewnięsię,żemasz,cotrzeba.
Hollyprzewróciłaoczyma.
–Chceszbyćmoimsponsoremczyco?
–Nie.
Podniosłatartinkęiugryzłakawałek.
–Szkoda.
–Toniegrzeczniemówićzpełnymiustami.
–Będęotympamiętać,kiedyznajdziemysięwsypialni–obie-
całazniegrzecznymuśmiechem.
Juliusprzytrzymywałwzrokiemjejspojrzenie,alezastanawiał
się,czyHollymożewyczućrosnącewnimpożądanie.Sięgnąłpo
tartinkę.
–Gdziesięnauczyłaśgotować?
–Tuitam.
Juliuspomyślał,żenajwyraźniejnieonjedenstarałsięuniknąć
rozmowyorodzinie.
–Comaszzamiarrobić,gdystądwyjdziesz?
– Chcę znaleźć pracę i zaoszczędzić wystarczająco dużo pie-
niędzy,bywyjechaćdoAnglii.
–Nawakacje?
–Nie,chcętamzamieszkać.
Głośnougryzłatartinkęichrupałatak,jakkrólikmarchewkę.
Juliuswiedział,żerobiłatopoto,żebygozdenerwować.Jejbun-
towniczanaturanawetgorozczulała,kiedysięnadtymzastana-
wiał.
–Masztamjakichśkrewnych?
–Mojamamabyłasierotą.Mójtatateż.Zaadoptowałagopara
Anglikówidlategopoznałtammojąmamę.Uważam,żepodobne
życiowe doświadczenia sprawiły, że tak dobrze się dogadywali.
Byli dwiema samotnymi istotami, które znalazły prawdziwą mi-
łość.–Jejustanaglesięwykrzywiłyispojrzałanapozostałyka-
wałektartinkitak,jakbyżywiładoniejjakąśurazę.–Szkoda,że
niebyłoimdaneszczęśliwezakończenie,naktórezasłużyli.
–Jakumarłtwójojciec?
–Zginąłwwypadkuprzypracy.
–Wjakimwypadku?–naciskałJulius.
–Śmiertelnym.
–Zdajęsobiesprawę,żemówienieotymjestpewniebolesne,
ale…
–Tobyłodawnotemu–przerwałamuHolly.–Wkażdymrazie
pamiętamtylkoto,comipowiedziano.
–Acocipowiedziano?
–Żezginąłwmiejscupracy,wwypadku.
Była małą uparciuchą. Mówiła tylko tyle, ile chciała powie-
dzieć.
–Czytwojamatkawyszłaponowniezamąż?
Hollywstałanaglezkanapyiotrzepaładżinsypalcami.
– Czy możesz pójść do jadalni? Wrócę za minutę. Obiecałam
Sophii,żezaniosęjejjedzenie.
Juliususiadł,napiłsięwinaizamyśliłsię.Więcwcalemusięnie
wydawało.Hollyzdecydowanieniechętniemówiłaoswojejrodzi-
nie. Czy był w stanie na tyle zdobyć jej zaufanie, żeby się mu
zwierzyła?
Przywołał się do porządku. Dlaczego, do diaska, w ogóle pró-
bujejązrozumieć?
Miałutrzymywaćdystans.Niebyłtypemfaceta,którydajesię
ponieść emocjom. W porządku, że dbał o jej dobrostan. Każdy
przyzwoity człowiek dbałby o to. Ale nie powinien myśleć zbyt
wiele o jej słodkich dołeczkach i zuchwałym zachowaniu, i tym
nieobecnymspojrzeniu,któreczasempojawiałosięwjejoczach,
gdy nie wiedziała, że ją obserwuje. To, że czuł do niej fizyczny
pociąg, było dostatecznie złe. Broń Boże, żeby polubił ją jako
osobę. Przywiązał się. Holly była tymczasową niedogodnością
ipowinienniemócsiędoczekać,bysięjejpozbyćiwprowadzić
swoje życie z powrotem na uporządkowane, dobrze zorganizo-
wanetory.
Nawetjeśliczasem,musiałtoniechętnieprzyznać,taprzewi-
dywalnośćtrochęgonudziła.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Holly zadbała, by Sophia spokojnie odpoczywała w swoim
apartamencie z posiłkiem, napojem i pilotem telewizyjnym pod
ręką. Kiedy wróciła do jadalni, Julius stał przy oknie. Zdjęła na
stółrzeczyztacy,apotemodwróciłasięszybko,żebywyjść.
–Nieprzyłączyszsiędomnie?–zapytał.
–Zdajesię,żeniejestemubrananatakąokazję.
Byłowjejtoniecoś,cokazałomusięzastanowić,czyjązmar-
twił.Zawstydził.Amożenawetzranił.Zawszedziałałatakniepo-
kornie i zadziornie, że usłyszenie tej lekko bolesnej nuty w jej
głosietrochęgozakłopotało.
–Toniejesturoczystakolacja.Jeślimiałbymgości,totak:na-
legałbym,żebyśsięodpowiednioubrała.Ubolewamnadtym,że
niezdawałemsobiesprawy,żeniemaszstosownegoubioru,ale
tozostanieniezwłocznienaprawione.
– Skoro już zwróciłeś cały słownik, będziesz miał miejsce na
kolację,którąprzygotowałam.Bonappetit.
Wypuściłzirytacjąoddech.
–Słuchaj,przepraszam,jeślicięuraziłem.Mamostatniodużo
sprawnagłowie.
Jejoczybłyszczałyznieokiełznanąpogardą.
– Czemu ktoś taki jak ty miałby mnie urazić? Nie obchodzi
mnie,comyśliszomniealboomoichubraniach.Tonicdlamnie
nieznaczy.Tynicdlamnienieznaczysz.
Juliusodsunąłodstołukrzesło,któreznajdowałosiępojegole-
wejstronie.
–Proszę,zjedzzemnąkolację.
–Poco?Żebyśmógłmnietresowaćjakmałpę?–Położyłaręce
nabiodrach,zniżyłagłosizaskakującowiarygodnienaśladowała
jegobrytyjskiegoakcent:–Nienależytrzymaćnożajaksztyletu.
Używaszzłegowidelca.Nie,toniejest„obrus”,tylko„bieżnik”.
Juliusniemógłpowstrzymaćdrżeniaust.Zdecydowanieminęła
sięzpowołaniem.Mogłabywystępowaćnascenie.
–Obiecujęcięniekrytykować.
Zniedowierzaniemzmrużyłaoczy.
–Obiecujesz?
Niewiedział,którąHollywolał:rzucającąmuwyzwanieimper-
tynentkęczygorącąmałąuwodzicielkę.Obie,zdałsobiesprawę
zzaskoczeniem,byłybardzozajmujące.
–Obiecuję.
–Wporządku.
Posadziłjąprzystoleiusiadłnaswoimmiejscu.Rozłożyłser-
wetęnakolanachipatrzył,jakHollyfachowonakładałamuwa-
rzywne danie, a potem galantynę z kurczaka z ziołami. Spod
uniesionych do połowy powiek posłała mu spojrzenie, które
uświadomiło mu, jak bardzo jej nie docenił. Może i zaprezento-
wałasięjakoniegrzecznadziewczynazgorszejdzielnicy,alepod
postawą,któramówiła„nie-zadzieraj-ze-mną”,byłamłodakobie-
tazzaskakującągodnościąiklasą.Idumą.
Przyposiłkuprowadziłniezobowiązującąkonwersację:opogo-
dzie,filmachistaniegospodarki,aleniebyłaskłonnadorozmo-
wy. Jego pytania zbywała monosylabami albo znudzonym wzru-
szeniem ramion i wymijającymi odpowiedziami. Nie jadła dużo.
Poprostuprzesuwałajedzeniepotalerzu,tylkoodczasudocza-
subiorąckęs.Czyrobiłatopoto,bygoukarać?Żebypożałował,
żezbytszybkoosądziłjejcharakteripozornybrakumiejętności?
Była zdolna odnaleźć się w wyrafinowanym towarzystwie. Dla-
czegopozwoliłamuwierzyć,żejestinaczej?
–Źlesięczujesz?–zapytałJulius.
–Nie,wporządku.
Przyjrzałjejsięprzezchwilę.
–Spociłaśsię.Zdejmijsweter,jeślicigorąco.
–Niejestmigorąco.
Patrzył,jakpodjęłakolejnąpróbęzjedzeniaposiłku,alecoja-
kiśczasunosiłasięwfotelulubprzekręcałaszyjęiramiona,jak-
bygryzłojąubranie.
–Holly.
–Co?
–Zdejmijto.Widzę,żejestciniewygodnie.
–Niejest.
–Czychcesz,żebymwyregulowałklimatyzację?
–Mówiłamci,żewszystkowporządku.
Pokręciłgłowązniedowierzaniem.
–Popołudniuparadowałaśwokółnawpółgoła,aterazzacho-
wujeszsięjakzakonnica.Coztobą?Zdejmijto,nalitośćboską,
albojatozciebiezdejmę.
Jejoczyzwęziłysięwdwiebliźniaczeszparki.
–Nieodważyszsię.
–Nie?
Rzuciłasięodstołuiodwróciła,żebyodejść,aleJuliusbyłzbyt
szybki.Złapałjązatyłkardiganu,akiedyodsunęłasięodniego,
sweterzszedłzniejjakwylinka.
SerceJuliusazamarło,kiedyzobaczyłjejramiona,zanimspró-
bowałajezakryćdłońmi.Kardiganwysunąłmusięzrąkiupadł
napodłogę.Wustachcałkiemmuzaschło.
–Czytojazrobiłem?–Zjegogardławydobyłsięwstrząśnięty
głos.
–Tonic.Nawetmnienieboli.
–Zraniłemcię.
–Poprostułatworobiąmisięsiniaki.
Juliuszroztargnieniempotarłdłoniąpowłosach.Potempocią-
gnąłniąpotwarzy.Wjakisposóbmógłtozrobić?Jakmógłbyć
tak…takbrutalny,żebyokaleczyćjejciało?Poco?Żebyudowod-
nićswojąrację?Jakaracjabyławartaudowodnienia,jeśliwiąże
sięzezranieniemkobiety?Toprzeczyłowszystkiemu,wcowie-
rzyłicodefiniowałogojakocywilizowanegoczłowieka.Prawdzi-
wimężczyźninieużywająprzemocy.Niemożnaniżejupaść,niż
zadając fizyczny ból drugiej osobie, zwłaszcza kobiecie lub
dziecku. Jak mógł do tego stopnia stracić panowanie nad sobą,
żebyzrobićcośtakiego?
–Nieusprawiedliwiajmnie–powiedział.–Jestemzałamany,że
citozrobiłem.Mogętylkopowiedzieć,żejestmiogromnieprzy-
kroizapewniamcię,żetosięnigdy,przenigdyniepowtórzy.
– Przeprosiny przyjęte. – Jej broda znów się uniosła, wzrok
miałatwardy,ajednocześniekruchyjakszelak.–Czymogęteraz
podaćresztęposiłku?
Julius nigdy nie czuł mniejszej ochoty na jedzenie. Wstyd
iobrzydzeniedosamegosiebieodbierałymuapetyt.Myślał,że
skandal,którywywołałjegoojciec,byłczymśzłym.Tobyłojesz-
czegorsze.Onsambyłgorszy.ZraniłHollyjakjakiśoprych.
–Myślę,żepodarujęsobiedeser.Mimowszystkodziękuję.
–Wporządku.–Zrobiłakrokwstronęstołu.–Tylkowyniosę
tenaczynia.
–Nie.Jatozrobię–powiedział,alepowstrzymałsięodpołoże-
nia dłoni na jej ramieniu, by ją zatrzymać. Zgiął palce i położył
ręcesztywnoprzybokach.–Zobacz,cozSophią.Jasprzątnę.
Jej brwi uniosły się lekko, jakby myśl, że Julius może wykony-
waćjakieśdomowezajęcia,wydałajejsięzupełnienieprzystają-
cadojejopiniiojegocharakterzeipozycji.
–Jaksobieżyczysz.
Juliusschyliłsię,podniósłzpodłogisweteripodałgojej.
–Przepraszam.
–Jużtomówiłeś.
–Wierzysz,żeniechciałem?
Tak strasznie ważne było, żeby mu uwierzyła. Nie pogodziłby
sięztym,gdybymunieufała.Oczywiście,mogliflirtowaćiprze-
komarzaćsięzesobą,próbowaćprzechytrzyćsięnawzajem,ale
niemógłprzyzwolićnato,bynieczułasiębezpieczniepodjego
dachem.
Patrzyłananiegodłuższąchwilę,badającjegorysy,jakbypró-
bowaładotrzećdosamegownętrza.
–Tak–powiedziaławkońcu.–Wierzę.Niewydajeszmisięty-
pemmężczyzny,którywylewafrustracjęnakobiecie.
–Spotkałaśjużtakichmężczyzn?
Uciekławzrokiemiskupiłasięnanajwyższymguzikujegoko-
szuli.
–Żadnego,któregochciałabymwspominać.
Julius chciał unieść jej podbródek, żeby musiała spojrzeć mu
woczy,jednakpilnowałsię,żebyjejniedotknąć.Chciałteżprzy-
cisnąćswojeustadojejwargiodpędzićpocałunkamitestraszne
znamiona,byczułasiępewniepodjegoopieką.
Alezamiasttegostałwmilczeniu,sztywno,czującsiędziwnie,
boleśniepusty,gdyodwróciłasięiwyszłazpokoju.
HollyposzładoSophii,apotemdokończyłasprzątaniekuchni.
Niedlatego,żebymiałatamwieledozrobienia–Juliuszaładował
zmywarkę i ręcznie umył naczynie, w którym upiekła kurczaka.
Zaskoczyłoją,żewiedział,jakrobićtakieprzyziemnerzeczy.Po-
chodziłztakbogatejiuprzywilejowanejrodziny.Przezcałeżycie
miał służących. A jednak zostawił kuchnię i jadalnię absolutnie
bez zarzutu: niedojedzone jedzenie leżało w lodówce owinięte
wfolięspożywczą,ławyzostałyprzetarte,światłapogaszone.
Holly była zbyt niespokojna, żeby iść się położyć. Pomyślała,
czybyniepójśćpopływać,aleniechciałaspotkaćJuliusa.Właści-
wie to tylko po części była prawda. Mogła się z nim zmierzyć,
gdybyłsurowyiwładczy,aledziałysięzniądziwnerzeczy,kiedy
stawałsiętakitroskliwyiopiekuńczy.Odkądumarłjejojciec,nie
miała nikogo, kto by ją chronił. Nikogo, kto by się za nią ujął.
Wszyscy pochopnie ją osądzali. Nikt nigdy nie starał się jej po-
znać,niepróbowałzrozumiećdynamikijejosobowościitego,co
jąukształtowało.Tragedia,nadużycia,maltretowanieizaniedby-
wanieniemogłyuformowaćszczęśliwejosoby.Wiedziała,żepo-
winna starać się być milsza dla ludzi i że powinna uczyć się im
ufać,boniekażdybyłodrazuświremchcącymjąwykorzystać.
Po drodze do swojego pokoju Holly minęła bibliotekę. Drzwi
były lekko uchylone, a pokój tonął w ciemności, z wyjątkiem
światła księżyca wpadającego przez wysokie szyby. Któreś
zokienmusiałozostaćomyłkowootwarte,bowidziała,jakjedna
zfiranunosisięnalekkimwietrze.Pomyślała,żegdybywnocy
padało, część z tych cennych książek znajdujących się najbliżej
okna,mogłabyzostaćzniszczona.
Nie zapalając światła, Holly podeszła do okna. Zamknęła je
iwyprostowaławymiętąprzezwietrzykfirankę.Stałatakprzez
dłuższą chwilę, patrząc na oświetlone księżycem ogrody i pola.
Tobyłatakapięknaposesja–spokojnaiodosobniona.Nicdziw-
nego,żeJuliuslubiłtutajżyćipracować.
DopierogdyHollyodwróciłasię,żebywyjśćzpokoju,zobaczy-
ła cichą postać siedzącą za mahoniowym biurkiem o blacie po-
krytymskórą.
–Przepraszam–powiedziała,jakośdającradęzdusićprzestra-
szone westchnienie. – Nie widziałam cię. Światło nie było włą-
czone,więcuznałam,żektośzostawiłotwarteokno.Ażezapo-
wiadasięnaburzę,więcpomyślałem,żelepiejjezamknąć.
SkórzanyfotelJuliusazaskrzypiał,gdywstawałzzabiurka.
–Przepraszam,żecięwystraszyłem.
– Nie wystraszyłeś – zaprzeczyła Holly, ale widząc, jak unosi
jednąbrew,dodała:–No,możetrochę.Dlaczegosięnieodezwa-
łeś?Dlaczegosiedziszpociemku?
–Myślałem.
–Ohmm…osytuacjiwtwojejrodzinie?
–Właściwietomyślałamotobie.
Jejsercezabiłomocno.
–Omnie?–Jegowzrokpowędrowałwstronęjejramion.–A,
przecieżprzeprosiłeś,więcniemasprawy.
–Jakmożeszmówićtaklekkooczymśtakpoważnym?Zrani-
łemcię,Holly.Fizyczniecięzraniłem.
–Niechciałeś–powiedziałaHolly.–Zresztątoprawdopodob-
niebyłamojawina,sprowokowałamcię.
– To nie jest usprawiedliwienie. Nie powinno mieć znaczenia,
jakbardzozostałosięsprowokowanym.Niktnigdyniepowinien
używać siły fizycznej. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Mam do
siebiewstręt.Prawdziwywstręt.
Hollynachwilęzacisnęławargi.
–Niebyłamłatwymgościem.
Przezjegotwarzprzemknęłomnóstwoemocji.Takich,doktó-
rychodczuwanianiebył–jakpodejrzewała–przyzwyczajony.
–Niemusiszbyćnikiminnymniżsobą–wydusił.–Jesteśzupeł-
niewporządkutaka,jakajesteś.
Niktnigdynieakceptował jejzato,kim była.Niebyłatypem
osoby, którą zwykle uważa się za możliwą do zaakceptowania.
Jeśliniezewzględunajejpochodzenie,tozewzględunajejza-
chowanie. Jak mógł mówić, że jest w porządku taka, jaka jest?
Onasamanieuważała,żejestwporządkutaka,jakajest.
–No…ijaktwojesprawyrodzinne?–zapytała,żebywypełnić
czymściężkąciszę.
–Nieudałomisięskontaktowaćzmojąsiostrą.Mamnamyśli
rodzonąsiostrę.
–Martwiszsięonią?
–Trochę.
Hollyniemogłapowstrzymaćuczucialekkiejzazdrościwobec
MirandyRavensdale.Jaktowspanialemiećstarszegobrata,któ-
ry może się troszczyć. Właściwie Miranda miała dwóch braci,
chociaż Holly nie wiedziała, czy brat bliźniak Juliusa jest tak
samoopiekuńczyjakon.
–Możewysiadłjejtelefonalbogowyłączyła,albocoś–spró-
bowałagopocieszyć.
–Może.
Znówminęłachwilaciszy.
–No,dobrze–powiedziałaHolly,robiąckrokwstronędrzwi.–
Lepiejcięzostawię.
–Holly.
Odwróciłasięispojrzałananiego.
–Chciałbyś,żebymcizrobiłakawę?SkoroSophiaodpoczywa,
będzieszmusiałzaakceptować,żetojawypełniamobowiązkigo-
spodyni.
Jego ciemne oczy przesunęły się po jej twarzy, zatrzymały na
jejustachiwróciłydooczu.
–Podwarunkiem,żenapijeszsięzemną.
Holly nie ufała sobie, gdy przebywała w jego pobliżu. Stawał
sięniebezpiecznywtymuprzejmymirefleksyjnymnastroju.Ła-
twiejbyłosobieznimpogrywać,gdyzwracałsiędoniejsarka-
stycznie.
–Dlamniejesttrochęzapóźnonapiciekawy,askoroniepiję
alkoholu,byłabymnudnymtowarzystwem.
–Przypuszczam,żezasłużyłemnatenafront–odparłzżalem.
–Tonieafront.Gdybytobyłafront,dotkliwiejbyśgopoczuł–
zapewniła.–Niejestemkimś,ktoprzejmujesięczyimśego.
Roześmiałsięlekko.Niski,głębokidźwięksprawił,żepoczuła
nacieleprzyjemnemrowienie.
–Wtomogęuwierzyć–przyznałizapytałpochwiliciszy:–Co
byśzrobiła,gdybysięokazało,żemaszprzyrodnierodzeństwo?
–Napewnochciałabymjepoznać.Zawszechciałammiećsio-
stręalbobrata.Miałabymsięzkimtrzymać.
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Z tą arystokratyczną
twarząprzypominałbohaterazdziewiętnastowiecznejpowieści:
mrocznego,zdystansowanegoinieprzeniknionego.
–Niemiałaśłatwojakodziecko,co?
Hollyuciekławzrokiem.
–Nielubięotymmówić.
–Rozmawiając,pomagaszludziomzrozumiećciętrochęlepiej.
–Aha!Jeśliludzienielubiąmnienawejściu,towjakisposób
mówienie im o moim pokręconym dzieciństwie sprawi, że zmie-
niązdanie?
– Być może gdybyś popracowała nad pierwszym wrażeniem,
mogłabyśzdobyćkilkuprzyjaciół.
Holly przypomniała sobie, jak wpadła rano do jego biura ze
słownąnapaścią.Jużnasamymwstępiemusiałsięprzedniąbro-
nić.Alebyłazłaiwpienionanawszystko.Zresztąlubiławyprze-
dzaćatak,żebyniemusiećsamasiębronić.
–Mogłabymwejśćibyćuprzejma,aleitakmiałeśjużomnie
wyrobione zdanie. Usłyszałeś o moich przestępczych zachowa-
niachinic,cobympowiedziałaalbozrobiła,niezmieniłobytwo-
jejopinii.
Julius podszedł do miejsca, w którym stała. Holly wstrzymała
oddech, gdy przesunął palcem wzdłuż jej ramienia, od barku aż
ponadgarstek.Nerwyzatrzepotałypodjejskórąjakćmy.Serce
podskoczyło.Żołądeksięzacisnął.
– Czy na pewno nie zrobiłem ci krzywdy? – Jego głos był ni-
skim,głębokimpomrukiem,którywprawiałjejkręgosłupwrezo-
nans.
–Napewno.
Przeciągnąłtymsamympalcemwdółjejpoliczka,obrysowując
jejtwarzodmiejscaznajdującegosiętużzauchem.
– Myślę, że pod tą zuchwałą skorupą chowa się bardzo prze-
straszonamaładziewczynka.
Hollyszybkozamaskowaławzbierającewzruszenie.
–Byłbyśbeznadziejnymterapeutą.
Jego oczy przytrzymały jej spojrzenie przez kolejną dłuższą
chwilę.
–Zajmęsięresztąokien–powiedział.–Tyidźnagóręsiępoło-
żyć.Śpijdobrze.
Akuratbędędobrzespała,pomyślałaHolly,odwróciłasięiwy-
mknęłazpokoju.
HollyniewidziałaJuliusaprzezponadtydzień.Niepoinformo-
wałjej,żewyjeżdża.DowiedziałasięodSophii,żeJuliuspracuje
nad jakimś ważnym oprogramowaniem i musi uczestniczyć
wspotkaniachwBuenosAires,atakżelataćdoSantiagowChi-
le.Hollyzirytowałasię,żejejnieuprzedził.Mógłtozrobićtego
wieczoruwbibliotece,zwłaszczażeusłyszała,jakwychodziłjuż
następnegoranka.Alewtedyprzypomniałasobie,żebyładlanie-
gotylkochwilowązawadą.Imwięcejczasuspędzałzdalaodwil-
li–zdalaodniej–tymlepiej.Siniakinaramionachwyblakły,ale
jejegowciążbolało.Dlaczegonieporozmawiałzniąotymoso-
biście?Dlaczegoniepowiedziałoswoichplanach?
Wdodatkubezniegozrobiłosiętuśmiertelnienudno.Sophia
była miła i słodka i starała się zapewnić Holly dużo pracy, nie
eksploatując jej nadmiernie. Ale spędzanie czasu z kobietą
wśrednimwieku,którazanadtoprzypominałajejutraconąmat-
kę,nieprzystawałodotego,coHollyuznawałazazabawne.
TymbardziejbrakowałojejsłownychutarczekzJuliusem.Tę-
skniła za jego wysoką postacią kroczącą w dół korytarza ze
zmarszczonymi brwiami na przystojnej twarzy. Za brzmieniem
jegogłosu–słodkiegobarytonuzkulturalnymangielskimakcen-
tem.Izapodnieceniemwswoimciele,tymekscytującympożąda-
niem,którewywoływałw niejzakażdymrazem, gdynanią pa-
trzył.
Jednak jedną rzecz Julius zrobił dla niej od swojego wyjazdu:
do willi dostarczono dla niej ubrania. Były to przede wszystkim
wygodne,aprzytymeleganckieciuchydonoszenianacodzień,
a także kilka sukienek, w tym jedna długa, obcisła i szykowna,
wykonanazgranatowegojedwabiu.Przywiezionoteżbutyibie-
liznę,jakiejnigdywcześniejniewidziała:delikatnejakpajęczyna
koronki, niektóre z fantazyjnymi malutkimi kokardkami i hafto-
wanymiróżyczkamiistokrotkami;dotegodwastrojekąpielowe:
bikiniwkolorzefuksjiiczarnyjednoczęściowystrójdopływania.
Wmałychpaczuszkachdostarczonokosmetykiiperfumy.Przy-
byłydowillifryzjertakdługopracowałnadwłosamiHolly,żeled-
wopoznałasięwlustrze.Zniknęłyróżowepasemkairozdwojone
końcówki. Jej dzikie loki zostały poskromione i obcięte do ra-
mion,takbymogłajenosićspiętelubrozpuszczone–wzależno-
ściodnastrojulubokazji.
AlemimowszystkichtychkosztownościHollyczułaniezadowo-
lenie.Jakisensmiałoposiadanietychwszystkichpięknychubrań,
skoroniebyłonikogo, ktomógłbyjąw nichoglądać?Nie miała
nawet dokąd w nich wyjść, bo nie mogła opuszczać posiadłości,
chybażewtowarzystwieJuliusajakojejtymczasowegoprawne-
goopiekuna.
Późnym wieczorem w niedzielę, gdy Sophia dawno już poszła
spać,Hollywyłączyławpołowieoglądanyshowiruszyładopo-
koju.AleprzechodzącobokapartamentuJuliusa,zatrzymałasię.
ByłatamkilkadniwcześniejzSophią,żebyzetrzećkurze.Jego
apartamentmiałbalkon,aledrzwibyływtedyzamknięteiHolly
trzymałasięodnichzdaleka.Pracowałaszybkoisprawnie,mó-
wiącmało,zdecydowanazażegnaćatakpaniki,gdybySophiapo-
prosiłają,żebyodkurzyłalubzamiotłanabalkonie.Alegospody-
ni – nawet jeśli wyczuła, że coś było nie w porządku – nie dała
tegoposobiepoznać.ChoćHollypodejrzewała,żeniewielemo-
głoumknąćjejuwadze.
Teraz,zanimzdążyłabyzmienićzdanie,obróciłaokrągłąklam-
kędrzwiapartamentuiweszładośrodka.Mimożepokójprzez
kilkadnistałpusty,Hollywciążmogławyczućcytrynowo-limon-
kową nutę wody po goleniu Juliusa. Włączyła jedną z nocnych
lampek,zamiastżyrandola,nawypadekgdybySophiazeswojego
pokojunanajwyższympiętrzezauważyłasączącesięświatło.
Zakazanycharaktertego,corobiła,wypełniłciałoHollydresz-
czykiem emocji. To właśnie tu spał Julius. Tutaj kochał się ze
swoimiokazjonalnymikochankami,októrychSophiauparcienie
chciałanicmówić.Hollysprawdziławinterneciewkomputerze
znajdującym się w bibliotece, czy są jakieś materiały o Juliusie,
aleniedoszukałasiępraktycznieniczegonatematjegoprywat-
negożycia.Znalazłajedynieconiecoinformacjiojegopracyjako
astrofizykaiojegofirmiewykonującejoprogramowania.Założył
ją po tym, jak zaprojektował specjalny program komputerowy
używany na teleskopach kosmicznych, dzięki któremu w jeden
dzieństałsięmultimilionerem.
Holly przechadzała się po apartamencie Juliusa; zatrzymała
się, by obejrzeć stojącą na stoliku fotografię jego młodszej sio-
stry.Mirandabyłazwyczajnieładna.Miaładrobnąfigurę,porce-
lanowobiałą cerę i kasztanowe włosy. Holly odstawiła zdjęcie
i podeszła do garderoby, wahając się przez sekundę, po czym
rozsunęładrzwiiweszładośrodka.
Wszystkiekoszule,garnituryimarynarkiwisiaływschludnych
rzędach.Swetrybyłyzłożonewsymetryczne,dopasowanekolo-
rystyczniestosy.Wypolerowanebutystałyidealnierównonasto-
jaku.
Podniosła parę spinek do mankietów, położonych wysoko na
półcenadszeregiemszuflad.Spinkibyłydesignerskimprojektem
zdiamentamiułożonymiwkształtliteryJ.Zastanawiałasię,czy
samjekupił,czyteżbyłyprezentemodkogośzrodziny.Możeod
Mirandy? Jej zdjęcie w pokoju sugerowało, że ją uwielbia. To
byłojedynezdjęcieczłonkajegorodziny,jakiewidziaławwilli.
OdgłoskrokówwsypialniwstrząsnąłHolly.Wsunęłasięwcień
garniturów, by się za nimi ukryć. Serce waliło jej jak młotem.
Wstrzymała oddech. Nie mogła pozwolić, by Julius ją tu zastał.
Alejaksięstądterazwydostanie?Dlaczegoniepowiedziałjejani
Sophii, że dziś wieczorem wraca do domu? Co, jeśli pójdzie się
położyć,aonautknietuukrytawjegogarderobie?
Wjejgłowiekłębiłysiębezładnemyśli.
–Holly?–usłyszaławołanieSophii.–Czytoty?
UlgaHollybyłaolbrzymia;miaławrażenie,żewrazzodpływa-
jącymzniejnapięciemugnąsiępodniąnogi.Jejramionaopadały
bezwładnie, jakby przed chwilą zdjęto z nich przeogromny cię-
żar. Wzięła oddech, żeby się uspokoić, i wyszła z garderoby
zminą,która–miałatakąnadzieję–byłaopanowanainiewinna.
–Przepraszam–powiedziała.–Czycięprzestraszyłam?
Sophiazmarszczyłabrwi.
–CorobiłaśwgarderobieseñoraRavensdale’a?
–Jatylko…sprawdzałam,czyułożyłamkoszule,którewczoraj
wyprasowałam,nawłaściwymmiejscu–odparłaHolly,zachwyca-
jąc się w myślach swoją zdolnością do znalezienia wiarygodnej
wymówkiwtakkrótkimczasie.–Wiesz,jakizniegopedant.Nie
chciałam,żebypopowrociedodomuirytowałsię,żeniebieskie
koszulesąpomieszanezbiałymi.Ach,noiwyrównałamkrawaty.
Jedenwisiałciutniżejniżinne.
Sophiarozpogodziłasięnieznacznie,aleniedokońca.
– Nie musisz pracować o tej porze. Masz prawo do wolnego
czasu.
– Wiem, ale nudziło mi się, więc pomyślałem, że jeszcze raz
sprawdzę.
–Ciężkopracowałaśwtymtygodniu–zauważyłaSophia.–Nie
sądziłam,żejesteśwstaniepracowaćażtakciężko.
–Nocóż,niebojęsięciężkiejpracy–odparłaHolly.–Dlaczego
nieśpisz?Myślałam,żejużjesteśwłóżku.
– Nadgarstek mnie pobolewa. Schodziłam na dół, żeby zrobić
sobiecośgorącegodopicia,kiedyusłyszałamhałas.
–Niebałaśsię,żetomożebyćwłamywacz?
–Nie,wiedziałam,żetoty.
–Skąd?
–Czułamzapachtwoichperfum,tych,którekupiłciseñorRa-
vensdale.Tobyłdobrywybór.Pasujądociebie.
Hollylekkouśmiechnęłasiędogospodyni.
–Tenczłowieknaprawdęmaklasę.Czyonzawszekupujeko-
bietomtakiedrogieprezenty?
Sophia spojrzała na nią z wyrzutem, tak jak rodzic strofujący
uporczywieniegrzecznedziecko.
– Chodź i zrób mi gorącej czekolady – powiedziała. – Potem,
młodadamo,poraspać.
–KiedyJuliuswracadodomu?–spytałaHolly,gdyszłyrazem
dokuchni.–Maszodniegojakieświeści?
– Kilka godzin temu przysłał mi esemes. Jego samolot miał
opóźnieniewSantiago.
–Możespotykasięzprzyjaciółką?
Sophiazacisnęłausta,niereagując.
–Dlaczegonazywaszgo„señorem”,anie„Juliusem”?–zapyta-
łaHolly.
–Jestmoimpracodawcą.
– Wiem, ale wydajecie się dość zaprzyjaźnieni. Jak długo dla
niegopracujesz?
–OdkądprzeniósłsiędoArgentyny.Tobyłoosiemlattemu.
– Więc musiałaś widzieć sporo dziewczyn przewijających się
przezjegożycie,co?
–Dlaczegotakbardzointeresujeszsięjegożyciem?Maszwo-
becniegojakieśplany?
Hollyparsknęłaśmiechem.
– Ja się nim interesuję? Żartujesz? On jest ostatnią osobą,
wktórejbymsięzakochała.Ostatnią.
Sophiawestchnęłalekko.
–Tochybadobrze.
–Co,todlamniezawysokieprogi?
–Nie.Dlaniegocośtakiegoniestanowiłobyproblemu.Myślę
poprostu,żeonniezakochujesięzbytłatwo.
– Tak jakbyśmy mogli o tym decydować – odparła Holly, po
czymdodałaszybko:–Nieżebymmówiłanapodstawiedoświad-
czeniaczycoś.
–Więcjeszczenigdydlanikogoniestraciłaśgłowy?–zapytała
Sophia,zerkającnaniązukosa.
Owo„jeszcze”zdawałosięwisiećwpowietrzu.Tobyłojakrzu-
conewyzwanie.
–Jeszczenie–roześmiałasięHolly,poczymdodaławmyślach:
Inigdyniestracę.
ROZDZIAŁÓSMY
Julius nie planował tak późno wracać do domu, ale jego lot
zSantiagodoBuenosAiresopóźniłsięokilkagodzinzpowodu
burzy.Tydzieńsolidnejpracy,długiespotkaniaizbieranieinfor-
macjinamiejscuniewielepomogływtłumieniuuczuć,któreżywił
doHolly.Wypełniałajegomyślizakażdymrazem,gdyjegoumysł
odrywałsięodpracy.Wypełniałateżjegociałozakazanymipra-
gnieniamiiżywymipopędami.Nawetjegosnypełnebyływizjijej
giętkiegociała,kształtnychpiersi,bezczelnegouśmiechuitego,
jakwyzywającounosiłabrodęlubjakwśmiechumigotałyjejbrą-
zoweoczy.
Nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek miał większą
obsesjęnapunkciejakiejśkobiety.Tymczasembyłabardziejod-
ległaodbyciaidealnąpartnerką,niżmógłbytosobiewyobrazić.
Jejsamowola,opórikrnąbrnycharaktersprawiały,żewszystko,
cobyłownimracjonalneilogiczne,kurczyłosięwodrazie.
Julius czuł do siebie niechęć. Nie tylko z powodu niepohamo-
wanego pożądania, ale także dlatego, że wciąż nie mógł sobie
wybaczyć,żejąskrzywdził.Coontakiegosobiemyślał,wyciąga-
jącjąwtensposóbzbasenu?Coztego,żemusięsprzeciwiała?
Był dorosłym, wykształconym mężczyzną. Co zamierzał w ten
sposóbosiągnąć?
A może w sekrecie, podświadomie, chciał jej dotknąć? Aby
trzymaćjejseksowne,mokreciałoprzypulsującymciepleswoje-
go…
Takbardzochciałjąpocałować,żepowstrzymaniesięodtego
byłodlaniegotorturą.Jejustabyłytakblisko,żeczułjejsłodki
oddech.Wciążpamiętałmagnetycznąsiłęjejciała,przyciągającą
gobliżej.To,żeudałomusięnieprzycisnąćswoichustdojejust
iniewsunąćjęzykamiędzyjejpełnewargi,wciążgozaskakiwa-
ło.
Alenietylkofizycznypociągtakgoniepokoił.Doświadczałtak-
że innych uczuć, znacznie bardziej niebezpiecznych. On rzeczy-
wiście ją lubił. Podziwiał jej błyskotliwość, niespokojną naturę
i rażące lekceważenie dla zasad. Dla przyzwoitości. Brakowało
mu jej kpiącej swawolności. Tęsknił za jej dołeczkami i za tym,
jakpsotatańczyławjejoczach.
To,żemujejbrakowało,byłosprzecznezjegointeresem.Nie
powinien się do niej przywiązywać. Nie była w jego typie. A on
zpewnościąniebyłwjejtypie.Chciałasięznimprzespaćtylko
po to, żeby udowodnić swoją rację. To była dla niej tylko gra,
aonbyłdlaniejjedyniezabawką.
Julius zaparkował w garażu i wszedł do willi najciszej, jak
mógł,takabynikomunieprzeszkodzić.Byładrugawnocy,więc
miałnadzieję,żejegomałygośćbyłbezpieczniezakutanywłóż-
ku.
Niebył.
Hollywyjrzałazkuchni,gdywchodziłtylnymidrzwiami.
–Jakminęłapodróż?–zapytała.
Julius nie czuł się w nastroju do banalnych rozmów. Nie gdy
wyglądała tak dobrze, że miał ochotę ją schrupać lub połknąć
wcałości.Jakjejsięudałotakłatwozmącićjegoumysł?
–Męcząca.
Podeszładoniegokocimiruchami.
–Maszochotęnaprzekąskę?
–Acojestwmenu?
–Anacomaszochotę?
Starał się nie patrzeć na jej usta, ale siła mocniejsza od tego
postanowieniaprzyciągnęłajegowzrokdoichsoczystejpełni.
–Acomożeszmizaoferować?
– Co tylko zechcesz – powiedziała. – Twoje życzenie jest dla
mnierozkazem.
–Myślałam,żenieprzyjmujeszrozkazów?
Położyładłonienatwardychmięśniachjegoramion.
–Możedzisiejszejnocyzrobięwyjątek.
Stłumiłdreszcz,kiedyjejpalcerozpalałykażdynerwjegoskó-
ry.
–Dlaczego?
–Stęskniłamsięzatobą.
Julius parsknął śmiechem, delikatnie odepchnął jej rękę i od-
szedł.
–Idźdołóżka.
–Dlaczegominiepowiedziałeś,żewyjeżdżasz?
Odwróciłsięispojrzałnanią.
–Totyodpowiadaszprzedemną.Niejaprzedtobą.Czytoja-
kośumknęłotwojejuwadze?
Jejkarmelowobrązoweoczyprzesunęłysięponimniczymliź-
nięciepłomienia.
–Byłeśzkochanką?
–Nie.Pracowałem.Pamiętasz?Totosłowo,któresprawiałoci
takdużątrudność.
Oparłajednoramięoframugędrzwi.
–Jateżpracowałam.ZapytajSophię.
–Zapytam,alenieotejporze.
–Nawetposprzątałamwtwoimpokoju.
JuliusowiniepodobałasięmyśloHollyznajdującejsięwjego
pokoju.Ataknaprawdę:zabardzomusiępodobała.Jegoumysł
wypełniły obrazy Holly leżącej na jego łóżku i jej wspaniałego,
kuszącegociałapożądającegogotaksamo,jakonpożądałjej.
–Wolałbym,żebyśtamniewchodziła.
– Dlaczego? Przecież pozwalasz Sophii zmieniać pościel. Dla-
czegojamiałabymtegonierobić?
Bowolałbym,żebyśleżaławmoimłóżku,aniejeścieliła–po-
myślał,czującdosiebiedzikieobrzydzenie.
–Mamnadzieję,żezostawiłaśwszystkotak,jakbyło?
Jejbrwiściągnęłysię.
–Cotomaznaczyć?
– Wydaje mi się, że w twojej kartotece było coś o kradzie-
żach…
–Noi?
–Noiniechciałbym,żebycośprzykleiłocisiędorąk.
–Niemartwsię–skrzywiłasięzlekceważeniem.–Niemasz
niczego,cobyłobymipotrzebne.
–Pozamoimciałem.
Ciemny,triumfalnybłyskzapaliłsięwjejoczach.
–Niepotrzebujęgotakbardzo,jaktymojegociała.
–Takmyślisz?
–Wiemto.
Juliuschciałudowodnić–jeślinieHolly,tonapewnosobie–że
możesięjejoprzeć.Wyciągnąłrękęiobjąłjejnadgarstekpalca-
mi. Trzymał ją. Przytrzymywał. Miała rozszerzone oczy, ale nie
ze strachu. Oboje doskonale odczytywali sygnały swoich ciał.
Przymknęła oczy, a jej oddech zatańczył na jego wargach, gdy
wspięłasięnapalce.Czuł,jakjejciałoocierasięojegociałona
chwilę przed tym, zanim ich usta się zetknęły. Nie poruszył się.
Nieodpowiedział.Zmusiłsię,żebynieodpowiadać.Jejjęzykpoli-
załjegogórnąwargę,potemdolną.Kuszącetarciesprawiało,że
jegonerwydomagałysięwięcej,aleonwciążtkwiłbezruchu.
Spróbowała jeszcze raz, jej język omiótł jego dolną wargę
w pieszczocie tak potężnej, że jego krocze napięło się do bólu.
Potrzeba, by jej skosztować, by przejąć kontrolę nad pocałun-
kiem była jak niepowstrzymany przypływ. Wymruczał przekleń-
stwo,wsuwającpalcewjejwłosyiprzyciskającustadojejust.
Byłymiękkieipełne,smakowałyczekoladą,mlekiemipokusą.
Wsuwałswójjęzykprzezjejrozchylonewargi,szukającjejjęzy-
ka,byspleśćsięznimwpojedynku,odktóregokrewwjegożyła
popłynęła jeszcze szybciej. Westchnęła seksownie w przyzwole-
niu, gdy przyciągnął ją bliżej do swojego ciała, pozwalając, by
czułajegotwardość,podniecenie,któregoniemógłdłużejukry-
wać.
Delikatniepociągnąłjejdolnąwargęzębami,lekkogryząciką-
sając. Ona odpowiedziała mu serią wdzięcznych ukąszeń – nie
tylkowusta,aletakżewszyjęiwpłatkiuszu,ssącje,dopókinie
pomyślał,żedłużejniewytrzyma.
Znówprzejąłinicjatywę,opierającjąościanę,rękomawodząc
pojejkrągłościachizgniatającustamijejwargi.Lekkozakwiliła,
gdy jedna z jego dłoni dotknęła jej piersi. Przylgnęła do niego
wgeściezachęty,któremuniebyłwstaniesięoprzeć.Odgarnął
na bok jej bluzkę i biustonosz, pochylił głowę, by wziąć w usta
issaćjejsutek,apotemkrążyćponimjęzykiem.Okrywałpoca-
łunkamicałąjejpierś,zwłaszczajejspód,gdyusłyszałwestchnie-
nie,jakbyznalazłszczególniewrażliwąstrefęerogenną.
Jej skóra była tam miękka i gładka jak jedwab. Pocierał języ-
kiem niczym tarką wzdłuż pachnącej krągłości, a jego zmysły
rozsadzała myśl o tym, jak bardzo chciałby ją posiąść. Obnażył
drugą pierś i poddał temu samemu zmysłowemu atakowi, wdy-
chajączapachjejciała–mieszankękwietnychperfum,którejej
kupił, i jej własnego, urzekającego zapachu. Zapachu kobiety,
którywypełniałjegonozdrza,doprowadzającgodoobłędu.
Zostawił jej piersi i powrócił do ust, prowadząc język wzdłuż
granicyjejwarg.Westchnęłabeztchuisięgnęłamiędzyichcia-
snoprzyciśnięteciaładoklamryjegopasa,anastępniedozamka
błyskawicznego, a on nie zrobił nic, żeby ją powstrzymać. To
byłozbytodurzająceuczucie:tecudnemalutkiedłonieoswoba-
dzającego,głaszczące,zaspokajające.
Ichustaniemogłysięsobąnacieszyć.Nigdyniemiałbardziej
ekscytującego doświadczenia. Chciał poczuć jej usta na sobie,
poddaćjąswoimnajdzikszymfantazjom.
Aona,jakbyodgrywającrolęnapisanąprzezjegowyobraźnię,
opadła przed nim na kolana, osłaniając go dłońmi, chuchając na
niegoswoimtanecznymoddechem.
Położyłrękęnaczubkujejgłowyiodciągnąłwtył.
–Nie–powiedział.–Niemusisztegorobić.
Spojrzałananiegopytająco.
–Alejamyślałam,żewszyscyfaceci…?
–Toniejestbezpiecznebezprezerwatywy–powiedziałJulius.
Skrzywiłsięnamyślowszystkichmężczyznach,zktórymispa-
ła.Iluichbyło?Czytoważne?Kimbył,żebytoosądzać?Onteż
wystarczającowielerazyuprawiałseks,byniezawszepamiętać,
kiedy,gdzie,anawetzkimtorobił.
AleniedałobysięzapomniećHollyPerez.
–Holly.
Wstała,odgarniajączauchokosmykwłosów.
–Więcktowygrałtęrundę,co?–Naskoczyłananiegozbojo-
wąminą.–Pocałowałamcię,aletotyposunąłeśsiędalej.
–Tonigdyniepowinnosięzdarzyć.
–Chceszmnie,alenienawidziszsiebiezato,czytak?
–Niechcęsobiekomplikowaćżycia.Anitobie.
–Nietakikomunikatotrzymałamkilkaminuttemu,kiedymia-
łeśmojąpierśwustach.
– Czy możesz przestać? – powiedział Julius. – Nie dojdzie do
tego,rozumiesz?
Jejbrązoweoczybłyszczałyzwycięsko.
–Jużdotegodoszło–wyszeptała,przysuwającsiętakblisko,
żeczuł,jakjejpiersinapierająnajegotors.–Nieudacisięza-
mknąćzpowrotemwklatcetegodzikiegozwierza.
Położył ręce na jej biodrach, by delikatnie ją odepchnąć, ale
wtedy prawą dłonią wyczuł pod materiałem wybrzuszenie
wkształciesześcianu.
–Comaszwkieszeni?
Zawahałasięprzezchwilę:
–Co?Ach…nic.
–Opróżnijkieszenie.
Wjejoczachzamigotałocoś,copodejrzanieprzypominałopa-
nikę.
–Dlaczego?
–Bootoproszę.
–To,żemnieprosisz,nieznaczy,że…
Julius jedną ręką przytrzymywał jej lewe biodro, drugą ręką
gmerał w jej prawej kieszeni. Wyciągnął spinki do mankietów,
któraMirandakupiłamunaurodziny,itrzymałjetużprzedtwa-
rząHolly.
–Zechciałabyśmipowiedzieć,jaksiętuznalazły?
Przygryzładolnąwargęiuciekłaspojrzeniem.
–Mo-mogętowyjaśnić…
Przestał jej dotykać, jakby go parzyła. Jak mógł pomyśleć, że
nie jest równie zła, jak jej zachowanie? Jak mógł być tak głupi,
żebyczućdoniejjakąkolwieksympatię?Ależzniegoidiota.
– Chcę, żebyś wyniosła się stąd do rana – powiedział. – Nie
chcęsłuchaćtwoichwyjaśnień.Niemawyjaśnień,którebymnie
zadowoliły.
–Byłamdziświeczoremwtwojejgarderobie.
–Cotamrobiłaś?
–Porządkowałamtwojekrawaty.
Juliussięzaśmiał.
–Co?Lepiejniepotrafisz?
– Sophia mnie zaskoczyła, przychodząc niespodziewanie. Spa-
nikowałam.Ukryłamsięwgarderobie,bomyślałam,żetoty.Nie
zdawałamsobiesprawy,żewłożyłamtespinkidokieszeni,ażdo
teraz. Naprawdę nie pamiętam, że to zrobiłam. To musiał być
odruchalbo…albocoś…
–Czytynaprawdęmyślisz,żejestemażtakigłupi?
–Wiem,jaktowygląda…
–Dlaczegobyłaśwmoimpokoju?
Wzruszyłaramieniem.
–Rozejrzećsię.
–Zaczym?–zapytał.–Zadrobnymi?
–Wiem,żemaszmniezazłodziejkę,aleniewzięłamichcelo-
wo.Tobył…przypadek.
–Tak,paniekomisarzu–przedrzeźniałją.–Poprostuprzecho-
dziłam przez garderobę pana Ravensdale’a i diamentowe spinki
„przezprzypadek”wpadłymidokieszeni.
Hollyzacisnęłausta.
–Niedbamoto,cosobiemyślisz.Wiem,żeichnieukradłam,
itylkotosięliczy.
– Właściwie – zaprotestował Julius – to nie tylko to się liczy.
Kiedy jutro rano zadzwoni kurator, będę musiał jej powiedzieć,
żekradłaś.
–Powiedzjej.Zobaczysz,czymnietoobchodzi.
Obchodziłoją.Juliusbyłtegopewien.Stanąłprzednią,natyle
blisko, by poczuć ciepło emanujące z jej ciała. Zacisnął dłoń na
jej włosach, blisko skóry głowy, tak by czuła lekkie napięcie
wkażdymkosmyku,gdyprzyciągałjejustabliskoswoichwarg.
Pozwolił,byjegooddechzmieszałsięzjejoddechem,drażniącją
obietnicątego,comiałonadejść.
– Oto, gdzie kończy się twoja gierka, querida – powiedział. –
Chceszmnietaksamomocno,jakjachcęciebie.Niespodziewa-
łaśsiętego,co?Myślałaś,żetotybędziesztudyktowaćzasady,
aletakniejest.
Jejciałomusnęłojegociało–celowolubprzypadkiem,niewie-
dział.Alezauważyłjejreakcję–mignięciepożądania,któreprze-
mknęło po jej rysach, rozszerzenie źrenic, zaczerwienienie po-
liczków.
–Zabierajtełapy–zażądała.
–Kiedybędęmiałochotę.
Przysunął usta jeszcze bliżej, wdychając jej zapach, lekko po-
trącającnosemjejnos,przeciągającjęzykiempojejustach.Pro-
wokując ją tak, jak wcześniej ona prowokowała jego. Usłyszał,
jak gwałtowniej zaczerpnęła oddech, gdy jego język zaczął pie-
ścić ją mocniej, bardziej natarczywie. Czuł, jak Holly walczy
zsamąsobą.Wola,bymusięoprzeć,słabła,takjaksłabłajego
wola.Pochyliłasiękuniemu,zrozchylonymiustami,zdłońmina
jegoklatcepiersiowej,ułożonyminiepłasko,żebygoodepchnąć,
alezprzygiętymipalcamizaciśniętyminajegokoszuli,takjakby
niechciałagopuścić.
Pozwoliłsobierazjedendotknąćustamijejust.Alejedenraz
niewystarczał.Jakwogólemógłpomyśleć,żetowystarczy?Jej
usta rozwarły się jeszcze bardziej pod lekkim naciskiem jego
warg,ażnaglerozgorzałanamiętnawymianapocałunków,która
nanoworozpaliłajegokrew.
Jej język spleciony z jego językiem, ramiona owinięte wokół
szyi, przyciągające go bliżej. Jego ręce powędrowały do jej
zgrabnej pupy, przytrzymując ją przy jego pulsującym członku.
Jejpiersibyłytakmocnowciśniętewjegotors,żeprzezwarstwy
ubraniaczułjędrnesutki.
Hollysięgnęłarękąmiędzyichciałamiipogłaskałajegotwardy
członek, podgrzewając jego żądzę do najwyższego stopnia. On
postąpiłtaksamoznią,sięgającpalcamimiędzyjejnogi,ażza-
częła dyszeć tak samo ciężko jak on. Posunął się jeszcze dalej,
napędzanypragnieniem,któregoniemógłjużkontrolować.Ścią-
gnął jej spodnie z bioder, by dostać się do nagiej skóry. Wsunął
wniąpalec,ajegoopanowanieniemalwyparowało,gdypoczuł,
jak była gorąca i mokra. Westchnęła i przycisnęła się do jego
ręki w żądaniu, do którego wyrażenia nie potrzeba było innego
językaniżten,którymporozumiewałysięichciała.
Naglechwyciłagozaramionaiwygięłasięgwałtownie.Wielo-
krotnie.Czułkażdyskurczjejorgazmu.Patrzył,jakrozkoszfala-
mirozjaśniajejtwarz.
Pocałował ją w usta. Ciężko. Namiętnie. Połykając ostatnie
spazmyustępującegoodurzenia.
Alepotemwysunęłasięzjegouścisku,niecałkiemzdolnawy-
trzymać jego spojrzenie. Podciągnęła spodnie i zapięła koszulę,
apotemskrzyżowałaręcenapiersiachwobronnymgeście.
–Holly…
Uśmiechnęłasięzprzymusem.
– Co powinno teraz nastąpić zgodnie z protokołem? Mam po-
dziękować?Czyzrobićcidobrzewzamian?
–Toniebędziekonieczne.
– Cóż, i tak dzięki – powiedziała. – Nie wiedziałam, że mogę
takdojść.Tomusibyćkwestiadobrejtechniki.
Juliuszmierzwiłdłoniąwłosy.
–Niepowinienemposuwaćsiętakdaleko.
–Noproblemo–odparła.–Podobałomisię,copewniezauwa-
żyłeś.Atopewnanowość.
–Comasznamyśli?
–Nigdyprzedtemniemiałamorgazmu.
–Nigdy?
–Nie,aleniemówtegożadnemuzmoichbyłych.Wiesz,jakie
kruchejestmęskiegoego.
–Ilumiałaśpartnerów?
–Czterech.Pięciu,jeślidodaćciebie…Aleczytosięliczy,jeśli
taknaprawdęniewłożyłeś…?
–Nie–stwierdziłstanowczoJulius.–Tosięnieliczy.
Uśmiechnęłasięszeroko.
–Czyskończyliśmynadziś?
Udałomusięnieulecpokusiedotknięciajej.
–Dozobaczeniarano.Dobranoc.
–Toznaczy,żeniewyśleszmniepotymwszystkimdowięzie-
nia?
Juliuszacisnąłszczęki.
–Dajęcijeszczejednąszansę.
Miałnadzieję,żetegoniepożałuje.
Podeszładodrzwi,żebywyjść,alewostatniejchwiliodwróciła
sięispojrzałananiego.
–Gdybymchciałaprzywłaszczyćsobietespinki,myślisz,żeno-
siłabymjezesobąwkieszeni?
–Byćmożeniemiałaśczasu,żebyjeukryćwswoimpokoju.
Jejoczywytrzymałybezwstydujegospojrzenie.
–Miałamczas,żebyzrobićwielerzeczy.Mogłam,naprzykład,
zadzwonićdoprasy.Udzielićekskluzywnegowywiadu.
–Dlaczegotegoniezrobiłaś?
– Nie lubię, kiedy ludzie kłamią na mój temat, więc dlaczego
miałabymzrobićcośtakiegokomuśinnemu?
Juliusoceniłryzyko,zanimwyjechałdopracy,aleuznał,żeSo-
phia utrzyma wszystko w ryzach. Gospodyni strzegła jego pry-
watności niemal bardziej gorliwie niż on sam. Ale to prawda:
Holly mogła mu zaszkodzić. I sama zarobić małą fortunę. Wy-
starczyłbyjedentelefon.Dlaczegotegoniezrobiła?Tonawetnie
byłoby złamaniem warunków jej kurateli. Czyżby źle ją ocenił?
Amożetobyłosprytneposunięcie,żebyjejzaufał,zanimpójdzie
nacałość?
–Dziękuję,żezachowałaśsiętak…honorowo–powiedział.
Jejrysynabrałycynicznegowyrazu.
–Niesłyszałeś,żezłodziejemająswójhonor?
–Aletyciąglepodkreślasz,żeniejesteśzłodziejem.
–Niejestem.
Juliuschciałjejwierzyć.Niebyłpewien,dlaczego.Może,żeby
niemiećpoczucia,żeprzechowujepodswoimdachemprzestęp-
cę?Amożepoto,żebymócusprawiedliwićswojerosnąceuczu-
ciawobecniej?Jejpostawaitaupartaduma,którapołyskiwała
w jej spojrzeniu, sprawiały, że zastanawiał się, czy nie tylko on
jeden jej nie docenił. Znał dostatecznie system prawny, by wie-
dzieć, że sądy nie zawsze służą sprawiedliwości. Napastliwi
prawnicy mogli mataczyć. Dowody mogły być sfabrykowane,
adobreimięzniszczoneprzezinsynuacje.Hollyniemiałapienię-
dzy,niemogłabysięobronićprzedpotężnymprawnikiem.
–Jestjużpóźno–zauważył.–Oddobrychparugodzinpowin-
naśbyćjużwłóżku.
–Przyokazji,dziękizaubraniaikosmetyki,iwszystko.
–Bardzoproszę.Przyokazji:twojewłosyładniewyglądają.
–Sąbardziejznośne,co?
–Wcześniejteżbyływporządku,alemyślałem…
–Niemasprawy,Julius–wydusiłazkolejnymsztywnymuśmie-
chem.–Czyzmieniałeśwtensposóbwszystkieswojedziewczy-
ny?
–Tyniejesteśmojądziewczyną.Inie:niezmieniałem.
Zapadłaniecodziwnacisza.
Julius patrzył, jak przygryzła dolną wargę, jakby nagle zabra-
kło jej tchu. Czyżby ją obraził, załatwiając fryzjera? Zrobił to,
słuchającsugestiiSophii,aleteraz,gdyotymmyślał,uznał,żeto
niebyłnajlepszykomunikat.Czyubraniatotakżebyłozbytwie-
le? Może poczuła, że nie zostanie zaakceptowana, dopóki nie
przystroisięwkolorowepiórka?Myślał,żejejpomaga.Zpew-
nościąniebyłoniczegozłegowpodarowaniujejkilkurzeczy,by
poczułasięlepiej…chybażetoonpróbowałpoprawićsobiesa-
mopoczuciezpowodutychsiniakównajejramionach?
Pomyślał, jak łatwo mogłaby go wykorzystać. Wystarczyłoby
zdjęcie tych siniaków i telefon do wścibskiego dziennikarza,
ajegoreputacjazostałabyzłamana.Miałamożliwośćsięnanim
odegrać, ale tego nie zrobiła. Tydzień minął bez żadnego incy-
dentu.Sophiapoinformowałago,żeHollybyłaidealnymgościem
istarałasiępomagaćnakażdymkroku.
–Jeślimówisz,żeniezamierzałaśukraśćtychspinek,tociwie-
rzę.
DopieropowypowiedzeniutychsłówJuliuswnieuwierzył.Jej
wyjaśnieniebyłocałkowicieuzasadnione.Mogłabyćzaskoczona
i bezwiednie wsunąć spinki do kieszeni. Ile razy jemu zdarzyło
sięzrobićtozeswoimikluczami,gdyktoślubcośgorozproszy-
ło?
Jejoczyrozszerzyłysięnachwilę.
–Dlaczego?
–Poprostu.
–Dziękuję.–Jejgłosbyłtylkosugestiądźwięku.Wydawałosię,
że przywołuje się do porządku. Na krótką chwilę podniosła ku
niemuoczy.–Cóż,notodobranoc.
Izostawiłagojedyniezunoszącąsięnutąjejzapachudrażnią-
cąjegozmysły.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Holly zamknęła drzwi do sypialni, oparła się o nie i wypuściła
długi, drżący oddech. Julius jej uwierzył. Rzeczywiście jej uwie-
rzył,żeniepróbowałaukraśćtychnieszczęsnychspinek.Włoży-
łajetamnieświadomie.Musiaławsunąćjedokieszeni,kiedytyl-
kousłyszałaSophię,izapomniałaonich.
Dlaczegojejuwierzył?Gdybybyłanajegomiejscu,nigdybyjej
nieprzekonał.Aleonanieufałanikomu.Zawszebyłaczujna,za-
wszespodziewałasię,żektośspróbujejąwykorzystaćlubzrobić
wkonia.
Czy Julius był inny? Czy był typem osoby, która czeka z osą-
dem,dopókiniedostanieewidentnychdowodów?
Holly zastanawiała się, czy nie wyrządziła sobie szkody, tak
bardzogodosiebiezrażając.Mógłbysięokazaćnajlepszymso-
jusznikiem, jakiego kiedykolwiek miała. Ale odkąd go poznała,
starałasię,żebyuwierzył,żejestgorsza,niżbyławrzeczywisto-
ści.
Czybyłozapóźno,żebytozmienić?Czypowinnawogólepró-
bować? Miała tu zostać jeszcze tylko parę tygodni. Nigdy nie
udało jej się zbytnio przywiązać do żadnego człowieka ani do
miejsca.Wszystkociąglesięzmieniało:ludzie,okoliczności…Te-
raztymczasowąsprawąbyłJuliuszjegoolśniewającąwillą.Nie
byłonawetzbytniegosensuprzyzwyczajaćsiędoluksusu.Napo-
czątkuonnawetjejtutajniechciał.Byłaciężarem,którymusiał
znieść.
Czyzawszemusiałabyćciężarem?
Dlaczegoktośniemógłbyjejpragnąćmimowszystkichjejwad
igłupich,impulsywnychzachowań,któreprzysparzałyjejwięcej
kłopotów,niżbysobieżyczyła?
Jej ciało wciąż płonęło od przyjemności, którą odczuła dzięki
Juliusowi. Ledwie jej dotknął, a ona eksplodowała jak petarda.
Aleonpozostawałopanowany.Nawetzaoferowała,żemusięod-
wdzięczy, ale ją powstrzymał. Nie naciskał. Chronił ją poprzez
swojąpowściągliwość.
Wichrelacjizaszłajakaśzmiana…stałosięcoś,czegoniepo-
trafiłaokreślić.Niktnigdyniezastosowałwobecniejdomniema-
nia niewinności. Ani nie dostrzegł pod jej maską osoby, którą
chciałabyć.
GdynastępnegorankaHollyzeszłanadół,byprzyrządzićśnia-
danie,Sophiajużbyłananogach.
– Mam zamiar spędzić kilka dni z moją siostrą – oznajmiła. –
Tak dobrze tu sobie radzisz, że chciałabym z tego skorzystać
iwziąćtrochęwolnego.Mariapodjedziepomniezakilkaminut.
–CzyJuliusniemanicprzeciwkotemu?
–Samtozaproponował.
–Naprawdę?
–Tak,martwiłsię,żebędęsięprzepracowywać.Pewniemara-
cję, zazwyczaj trochę przesadzam. Ta mała przerwa dobrze mi
zrobi.
–AconatoNatalia?–zapytałaHolly.–Czyniepowinnaśmnie
nadzorować?
Sophiaspojrzałananiązniepokojem.
–Wolałabyś,żebymzostała?Mogętoodwołać,jeślichcesz.Je-
stempewna,żemojasiostraniebędziemiałanicprzeciwko.
– Nie, nie. Zastanawiam się tylko, czy program kurateli prze-
widujetakąsytuację–odparłaHollyipomyślała:Ijaktobędzie
zostaćzJuliusembezprzyzwoitki.
–FormalnietoseñorRavensdalejestzaciebieodpowiedzialny.
Ja jestem tutaj jako przewodnik, ale ty mnie nie potrzebujesz.
Podwielomawzględamijesteśbardziejkompetentnaniżja.Go-
tujeszjakzawodowiec.Tojapowinnambraćodciebielekcje.
–Łatwojestdobrzegotować,mającdostępdonajwyższejjako-
ściskładników.
Sophiauśmiechnęłasię.
– Mogłabyś zanieść śniadanie señorowi Ravensdale’owi? Jest
wsalonikunagórze.
–Pewnie.
–O,Mariajużpodjeżdża.
Sophiarzuciłajejpożegnalnyuśmiechiwyszła.Hollypoczeka-
ła, aż kawa się zaparzy, postawiła dzbanek i filiżankę na tacy
izabrałanagórę.Salonikznajdowałsięnadrugimpiętrzewilli,
coniebyłowygodneprzyserwowaniuśniadań,aleroztaczałsię
stąd piękny widok na ogród i jezioro. Holly była tu kilka razy,
żebyodkurzyć.Żółteikremoweodcieniezodrobinąniebieskie-
go nadawały pokojowi świeży, energetyczny wygląd, doskonały
napoczątekdnia.
Gdy Holly otworzyła ramieniem drzwi, wstrząsnął nią strach.
Drzwiprowadzącenabalkonbyłyotwarte.
Juliussiedziałwplamieświatłasłonecznegoprzystolikuzku-
tegożelazanadjakimiśpapierami.Musiałwyczućjejobecność,
a może usłyszał lekkie grzechotanie filiżanki na spodeczku, bo
spojrzałwgórę.
–Dzieńdobry.
Hollyczuła,jakwjejgardlewzbierapanika,akrewścinasię
wżyłach.Byłapewna,żezamomentstaniejejserce.Nogimiała
przygwożdżonedopodłogi.Niemogłasięruszyć.
Juliuszmarszczyłbrwi.
–Cośjestnietak?
–Nie.–Hollyzrobiłakrokdoprzodu,aleniemogłaiśćdalej.–
Hm,czymógłbyśpodejśćitowziąć?Zostawiłamcośnadolena
gazie.
–Możepotemwrócisziprzyłączyszsiędomnie?–zapropono-
wał,biorącodniejtacęikładącnabalkonowymstole.
–Nie,dziękuję.
–Ktośwstałzłóżkalewąnogą?
–Niebyłamwłóżkuwystarczającodługo–powiedziałazlek-
kimgrymasem.
Przyjrzałjejsięprzezchwilęlubdwie.
– Przyjdź tu do mnie, jak już wyłączysz kuchenkę. Jest taki
pięknyporanek.Jedzeniaikawywystarczydlanasobojga.Weź
tylkojeszczejednąfiliżankę.
–Powiedziałam:nie.
–Jakchcesz.
– Mógłbyś przynieść tacę z powrotem na dół, jak już skoń-
czysz?–spytałaHolly,gdybyłaprzydrzwiach.
–Atonietwojapraca?
– Czy dlatego wysłałeś Sophię daleko? Co cię tak ekscytuje
wtym,żektośwokółciebieskacze?Poczuciewładzy?
–Czyto,żepoprosiłemcię,żebyśsiędomnieprzyłączyła,nie
świadczy,żeniechcęnapawaćsięwładzą?
Skrzyżowałaramionaiwysłałamutwardespojrzenie.
–Toocowtymwszystkimchodziłowczorajwnocy?
–Wczorajwnocychodziłoo…Pomyliłemsię,pozwalając,żeby
rzeczyzaszłytakdaleko–powiedział.–Przepraszam.
Hollyniebyłagotowadaćsięudobruchać.Nadalczułasięroz-
drażnionatym,żebyłwstanietakłatwoudowodnićjejswojąra-
cjęiżeodpowiedziałamujakwyposzczonaidiotka.
Podszedłdoniej.Niedotknąłjej,alebyłnatyleblisko,żeczuła
kuszące ciepło jego ciała. Jego ciemnoniebieskie oczy trzymały
jejwzroknadelikatnejuwięzi,przezcozastanawiałasię,czynie
wyczytujewnichczegoświęcej,niżchciałaby,żebywidział.
–To,comy…–zaczął.–Nigdyniespotkałemkogoś,ktoprzy-
ciągnąłby moją uwagę tak, jak ty to robisz, ale byłoby bardzo
niestosowne, gdybym się zaangażował w relację z tobą. Rozu-
mieszto,prawda?
–Obojejesteśmydorośliirobimytozaobopólnązgodą.
Jegopalecmusnąłdółjejpoliczkawdotykulekkimjakpiórko.
–Toniejestkwestiazgody,tylkokonwenansów.Towyglądało-
bytak,jakbymcięwykorzystywał.
–Aniewykorzystujeszmnie,każącmisięobsługiwaćiwydając
rozkazy?
Przestałdotykaćjejtwarzy.
–Pasujedociebietwojeimię.Holly,czyliOstrokrzew.Niesą-
dzę,bymkiedykolwiekspotkałkogośbardziejkolczastego.
–Śniadaniecistygnie–powiedziałaHolly,kiwającgłowąwkie-
runkupozostawionejnabalkonietacy.
Juliuszmrużyłoczywnamyśle.
–Niezostawiłaśniczegonakuchence,prawda?
–Nie…
–Więcjeśliniechceszzjeśćzemnąśniadanianabalkonienie
dlatego, że nie odpowiada ci moje towarzystwo… – myślał na
głos.
Minęłapełnanapięciacisza.WreszcieHollywypuściładrżące
westchnienie.
–Jestemtrochęnabakier…zbalkonami.
–Boiszsięwysokości?–Niepowiedziałtegodrwiąco.Popro-
stu zapytał, jakby to, że się boi, było całkowicie uzasadnione
ijakbyniezamierzałjejztegopowoduoceniać.
–Niewysokości.Tylkobalkonów.
Ujął jej rękę i trzymał w swojej dłoni. Jego kciuk głaskał
grzbietjejrękipowolnym,kojącymruchem.
–Todlategoniechciałaśspaćwpokojuprzygotowanymprzez
Sophię?
Hollyzacisnęłausta.Nigdyznikimotymnierozmawiała,ale
zjakiegośpowodułagodnytonJuliusazniósłjejwewnętrznąblo-
kadę.
– Zamykano mnie na balkonie, kiedy byłam dzieckiem, nieza-
leżnieodpogody.Mójojczymuważał,żetozabawne.Niepozwa-
lałmistamtądwyjść,dopókinieprzeprosiłamzato,cozrobiłam.
Nie żebym robiła, nie wiadomo co. Wystarczyło, że spojrzałam
naniegonietakijużmnietampakował.
– Biedactwo. A co na to twoja matka? Nie wstawiała się za
tobą?
–Niemogłanawetwstawićsięzasamąsobą,niemówiącjuż
omnie–odparłaHolly.–Takudałomusięzniszczyćjejsamooce-
nę,żewolałaumrzeć.Doprowadziłjądotego.Nienawidzimnie,
bo nie zdołał mnie złamać. Dlatego właśnie ciągle stwarza mi
problemy.Podążazamną,dokądkolwiekpójdę.Maswojesposo-
by,żebymiprzypomnieć, żeniemogęprzed nimuciec.Aleuda
misię.Ucieknęizacznęnoweżycie.
Juliuswziąłjejdrugąrękęitrzymałjeobiewdelikatnym,ale
isilnymuścisku.
–Nietkniecię,dopókijesteśzemną.Dopilnujętego.
Serce Holly wypełniła nadzieja płynąca z jego nieugiętego
tonu.Jakdużoczasuminęło,odkiedyostatnirazczułasiębez-
piecznie?Naprawdębezpiecznie?
–Dziękujęci…
–Niemogęsobiewyobrazić,jaktrudnemusiałobyćtwojeży-
ciewporównaniuzmoim–powiedział.–Twójojczymwydajesię
gnidą.Toonpowinientrafićdowięzienia,niety.
Holly spojrzała na ich złączone dłonie. Jej ręce były tak małe
wporównaniuzjegorękoma.Powolipodniosłananiegowzrok.
Tawymianaspojrzeńsprawiła,żejejnogizrobiłysięmiękkiejak
zwaty.
–Dlaczegotaknamniepatrzysz?–spytała.
–Jak?–Jegogłosbyłgłęboki,rezonujący.
–Jakbyśzamierzałmniepocałować.
Odgarnąłwyimaginowanykosmykwłosówzjejtwarzy.
–Skądpomysł,żezamierzamciępocałować?
Ustamiałcentymetryodjejwarg,jegociepły,miętowyoddech
płynąłwprostdojejust.
–Takieprzeczucie.
Zabawnietrąciłjejwargiswoimi.
–Zawszeufaszprzeczuciom?
Hollyzarzuciłamuręcenaszyjęiprzytuliłasięmocniej.
–Przeważnie.
Potarłustami–raz,dwa,trzyrazy–jejwargi.
–Toszaleństwo.Niepowinniśmytegorobić.
–Tego,toznaczyczego…?
Oparłswojeczołoojejczoło.
–Każmiprzestać.
–Nie.
–Holly,musiszmikazać…
–Chcę,żebyśmniepocałował–oświadczyłaHolly.–Chcę,że-
byśsięzemnąkochał.
Gdytylkotopowiedziała,zdałasobiesprawę,jakbardzopraw-
dziwebyłytesłowa.Odchwili,gdygospotkała,ciągnęładonie-
gojakćmadojasnejlatarniwgorącąletniąnoc.Pragnienie,któ-
rewniejwzbudzał,byłoniepodobnedoniczego,czegodotąddo-
świadczyła.
Spojrzałnaniąpociemniałymizpożądaniaoczyma.
–Dlaczego?
–Ponieważtypociągaszmnie,ajaciebie,więcszkodabybyło
ztegonieskorzystać.
Jedną ręką ujął jej twarz, druga spoczywała nisko na jej ple-
cach.
–Dlaczegoja?
–Adlaczegonie?–odpowiedziałapytaniem.–Jesteśsinglem.
Jateż.Więcwczymproblem?
–Czyjedenraznamwystarczy?
Hollypogłaskałagopobrodzie.
–Czyzawszemusiszwszystkoprzemyśleć,zanimcośzrobisz?
Czynigdypoprostuniepłynieszzprądem?
Podniósłjejdłońdoustipocałował,niespuszczajączniejoczu.
–Aczytykiedykolwiekzatrzymujeszsię,żebypomyśleć,zanim
cośzrobisz?
–Myślę,żepowinniśmyjaknajlepiejskorzystaćztego,żeSo-
phiapojechałazwizytądosiostry.
Czytodlategowysłałswojągospodynięzdalaoddomu?Może
tobyłonieświadome,aleotworzyłoimdrogę,bymoglisięwdać
wromansbezwidowni.
Zpoważnąminąująłjejtwarzwdłonie.
–Pragnęciętak,jaknigdyniepragnąłemnikogo.
–Jateż.
Opuścił głowę i pocałował ją, napierając na nią całym ciałem.
Jegoręceprzesunęłysięponiejlekko,dotykając,badając,odkry-
wając.Dotarłydopiersi,uniosłytop,bysiędonichdostać.Jego
język wirował po jej sutku i wokół niego; sprawiał, że drżała
z niecierpliwości, gdy jego zęby delikatnie zaciskały się na sut-
kach.
RęceJuliusaprzesunęłysięwzdłużbokówHolly,bychwycićjej
biodra i przycisnąć je mocno do swoich bioder. Wydał głęboki,
gardłowydźwięk,gdysięzetknęli.Dźwiękaprobaty,pragnienia,
surowej,pierwotnejżądzy.
–Nietutaj–powiedział,wziąłjąwramionaizaniósłdoswoje-
goapartamentu.
Gdy Holly pociągała go za sobą na materac, zauważyła, że
drzwi balkonowe są otwarte, ale odepchnęła swój strach, nie
chcącnawetnasekundęznaleźćsięzdalaodniego.Całejejcia-
łopłonęło.Tętniłożądzątakintensywną,żeażoszałamiającą.
Julius zajął się jej ubraniami, a ona starała się ściągnąć jego
ciuchy.Jednakjejręceniewspółpracowałyzniąwtympośpiesz-
nymdążeniu,bypoczućjegonagąskórę.Podnieceniesprawiało,
żegmerałaniezdarnieprzyjegoguzikach,więcmusiałjązastą-
pić. Holly patrzyła, jak rozpina koszulę, strząsa ją z ramion
izrzucanapodłogę.Położyładłonienajegoklatcepiersiowej.
Juliuspieściłjejpiersiwargamiijęzykiem,sprawiając,żeskrę-
cała się i drżała z rozkoszy przy każdym jego ruchu. Scałował
drogęodjejpiersidobrzucha,zagłębiającnachwilęjęzykwjej
pępku,zanimpowiódłnimniżej.
Hollywstrzymałaoddech,kiedydoszedłdojejłona.Dotykjego
wargiseksownetarciejęzykasprawiało,żewygięłasięjakza-
dowolonykot.Faleorgazmuzaskoczyłyją,opanowująccałecia-
ło, wstrząsając nim, podrzucając w wirze ekstazy, której dała
upustpoprzezgłośnewestchnienia.
Gdyprzyjemnośćsłabła,Juliuspobudziłjądonowychwrażeń,
klękającmiędzyjejudami.Jegoustaznówdotknęłyjejwarg,kie-
dywchodziłwniązręcznym,głębokimpchnięciem,któresprawi-
ło, że całe jej ciało wstrząsnęło się w odpowiedzi. Początkowo
jegopchnięciabyłypowolneirozważane–dawałjejczas,abydo
niegoprzywykła.Alepotem,gdynamawiałagodotegobeztchu,
zwiększyłtempo,wchodzącgłębiej,mocniej,szybciej,ażrozkoły-
sała się, by znaleźć się w raju. Sięgnął pomiędzy ich ciała, aby
drobnąpieszczotąpomócjejszczytować.Krzyknęła,gdydozna-
niaprzelewałysięprzeznią,falazafalą.Pozwolił,bysięprzeto-
czyły,zanimsamdałupustswojemupobudzeniu.
To było dla Holly coś nowego: leżeć w ramionach mężczyzny
i nie chcieć się odsunąć lub pobiec pod prysznic. Nie żałować
tego,czemupoddałosięswojeciało–samemualbozapośrednic-
twempartnera.Byławwyśmienitymstanieznużenia,każdakoń-
czyna wydawała się rozluźniona, a umysł dryfował jak tratwa
rozbitków.
PochwiliJuliusoparłsięnaramionachispojrzałnanią.
–Niejestemdlaciebiezbytciężki?
Hollyprzesunęłaczubkiempalcawdółjegokręgosłupa.
–Nie.
Musnąłpalcemjejdolnąwargę,zzatroskanymwyrazemtwa-
rzy.
–Możeciępośpieszyłem.Tobyłaledwochwila.
–Nie–powiedziała.–Tobyło…idealne.Tybyłeśidealny.
Pocałowałjąwusta.Miękko.Lekko.
–Jeślidaszmikilkaminut,będęgotowynadrugąrundę.
Hollyuniosłabrwi.
–Awięcnieskończysięnajednymrazie?
–Aniechceszwięcej?
–Zdajesię,żezaspokoiliśmypożądanie?
– To nie jest takie pożądanie, które można zaspokoić jednym
razem.
Hollyzachowałakamiennątwarz.
– Co sugerujesz? Romans? Związek? Nie jestem pewna, co
twoja rodzina będzie miała do powiedzenia na temat ciebie
imniejakopary.Albocoztymzrobiprasa.
–To,corobięzeswoimprywatnymżyciem,tomojasprawa,ni-
kogoinnego,nawetmojejrodziny.
–ASophia?
–Coznią?
–Coonapowie,gdysiędowie,żezesobąśpimy?
–Niepowiemyjej.
–Akurattocośda.Zorientujesięodrazu,gdytylkowróci.
Przeturlałsięiwstałzłóżka,podniósłspodnie,nałożyłjeiza-
piąłzniepotrzebnągwałtownością.
–Acopowietwojakurator,kiedyjejpowiesz?
–Niezamierzamjejmówić.Toniejejsprawa.
Juliuschwyciłkoszulęiwsunąłręcedorękawów.
– Nie możemy tego ciągnąć. To złe. Nie powinienem był po-
zwolić,żebytosięstało.Przepraszam.Bioręnasiebiepełnąod-
powiedzialność.
Holly spuściła nogi przez krawędź łóżka i sięgnęła po najbliż-
szyciuch.
–Taa,pewniepoprostuzrobiłeśtozlitości?
–Co?–Jegogłosbyłostry,wstrząśnięty…zmartwiony.
– Przespałeś się ze mną tylko dlatego, że zrobiło ci się mnie
żal, gdy ci powiedziałam, jakie beznadziejne było moje dzieciń-
stwo.
–Tonieprawda.
Spojrzałamuprostowoczy.
–Nie?
Przeciągnąłdłoniąpowłosach.
–Nie…Amoże.Niewiem.
Hollyskończyłasięubierać,poczympodeszładoniego.
–Wporządku,Julius.Niedenerwujsię.Niemamnicprzeciw-
ko temu, żeby się skończyło na jednym razie. Nie ma sensu za-
nadtogruchać,bozadwatygodniewyjeżdżam.
Patrzyłnaniąprzezdłuższą,pełnąnapięciachwilę.
–Przypuszczam,żemaszto,czegochciałaś.
–Toznaczy?
–Odchwili,gdytutajweszłaś,zawzięłaśsię,żebymniezłamać,
prawda? – powiedział. – To był twój cel. Twoja misja. Zrobiłaś
wszystko, co mogłaś, żeby udowodnić, że nie mógłbym ci się
oprzeć.Cóż,miałaśrację.Niemogłem.
Hollybyłotrochęwstyd,bobardzobliskibyłprawdy.Alejesz-
czebardziejniepokoiłojąto,żeostatecznietoonapragnęłago
bardziejniżkogokolwiek.Niewiedziała,jaksobieradzićztakim
pożądaniem.Wciążwniejtkwiło.Tobyłabestia,któraniedługo
obudzisięznowu.
–Coterazzrobisz,kiedyjużosiągnęłaśswójcel?–zapytał.–
Udzieliszszczegółowegowywiaduprasie?
Holly odwróciła spojrzenie, na wypadek gdyby miał dostrzec,
jakbardzopoczułasięzraniona.
–Niepotrafiszufaćludziom.
–Janiepotrafię?
Odwróciłasięzpowrotem,bynaniegospojrzeć.
–Czynaprawdęmyślisz,żedzieliłabymsięztobąmoimciałem
po to, by potem wszystkim o tym opowiadać? Bardziej zraniła-
bymsiebieniżciebie.
– Płacą duże pieniądze za skandaliczne historie. Naprawdę
duże.Mogłabyśsiędziękitemuustawić.
Hollyzacisnęłausta,szukającbutów,aleznalazłatylkojeden.
Frustracjaibólsplątały sięciasnowjej piersi,przezco trudno
jejbyłooddychać.Samadostarczyłamupowodów,żebyuwierzył,
że sprzedałaby się, żeby mu dokopać. Wstydliwa prawda była
taka,żekilkadnitemumogłabytakpostąpić.Alecośsięzmieni-
ło.Onasięzmieniła.Jegodotyk,troska,obietnicaochronyspra-
wiły, że coś w niej przeskoczyło. Rzeczy, których chciała wcze-
śniej,jużniebyłytymi,którychchciałateraz.
Tobyłoniepokojące,przerażające–pozwolićtymrodzącymsię
nadziejomimarzeniomznaleźćpunktzaczepienia.Porazpierw-
szywżyciumignęłojejprzedoczyma,jaktojestbyćwbezpiecz-
nym związku. Z mężczyzną, który chciał dla niej jak najlepiej,
którypomógłbyjejwykorzystaćjejpotencjał,zamiastjąsaboto-
wać. Zobaczyła, jak to jest być akceptowaną i darzoną zaufa-
niem.
Byćkochaną.
Hollywzięławdechizmusiłasię,byspojrzećnaJuliusa.
– Myślę, że będzie najlepiej, jeśli zadzwonisz do Natalii, żeby
mniezabrała.
–Nie.
– Dlaczego nie? – spytała Holly, próbując przekłuć bańkę na-
dziei, która zaczynała wzbierać w jej piersi. – Ja tylko ściągam
kłopoty.Mojemiejscejestwwięzieniu,jakkiedyśpowiedziałeś.
Podszedłdoniej.Położyłręcenajejopuszczonychramionach.
Jegodotykbyłlekkijakpiórko,alegorącyjakogień.
–Nigdzieniepojedziesz.
Przesunęłaczubkiemjęzykapowargachsuchychjakpieprz.
–Niezrobiłabymtego.Niezadzwoniłabymdoprasy.
Lekkościsnąłjejramiona.
–Przepraszam.
–Wporządku.Niedokońcadałamsiępoznaćjakoktoś,komu
mógłbyśzaufać.
–Cojamamztobązrobić,HollyPerez?
–Napoczątekmożeszmniepocałować.
Wycisnąłdelikatnypocałuneknajejustach.
–Apotem?
–Możeszpołożyćswojądłońnamojejpiersi.
Ująłjejpiersiprzezubranie,jegooczybłyszczały.
–Icopotem?
Podeszła bliżej, pozwalając, by ich oddechy się zmieszały, gdy
obejmowałaramionamijegoszyję.
–Domyślsię–powiedziała,aonprzylgnąłustamidojejwarg.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
KilkadnipóźniejHollypatrzyła,jakJuliusśpi.Mogłabytakpa-
trzećnaniegogodzinami,zapamiętującjegorysy,zachowującje
w swoim umyśle na czas, kiedy odejdzie z jego życia. W ciągu
ostatnichkilkudniprowadziłazesobągłupiągrę,udając,żenie
będziemusiałaopuścićtegomiejsca.
Byłanawetnatyległupia,bywyobrażaćsobie,jakbudujązJu-
liusem wspólne życie. Mają rodzinę. Razem planują przyszłość.
Nigdy wcześniej nie pozwoliła sobie marzyć o tych rzeczach.
Każdydzieńspędzonywjegotowarzystwiesprawiał,żepragnęła
gobardziej.Nietylkofizycznie,mimożetoteżstawałosięcoraz
lepszeilepsze.Byłowtymwięcejintelektualnejwięzi,jakiejnig-
dyznikimniemiała.
Hollyczubkiempalcaobrysowałajednązjegobrwi.
–Obudziłeśsię?
–Nie.
Uśmiechnęła się i obrysowała drugą brew. Lubiła jego poczu-
ciehumoruukrytepodcałątąpozornąsztywnością.
–Śnisz?–zapytała.
–Tak,opewnejgorącejdziewczynie,którależywmoimłóżku
idotykamnieswoimizręcznymirączkami.
Hollysięgnęłarękąwdół.
–Czytak?
–Mmm,właśnietak.
–Czywtymśniedziewczynaprzesuwasięwdółtwojegociała,
o,właśnietak?
Przesuwała się w dół, tak by piersiami muskać jego ciało, za-
czynającodtorsu,akończącnakroczu.
–Tak–odpowiedziałcichympomrukiem.–Nigdyniechcęsię
obudzić.
–Weźprezerwatywę,querida.
–Chcęcięposmakować.
Wymruczał przekleństwo, gdy przeciągała po nim ustami, do-
pókiniezacząłciężkooddychać.Patrzyłananiego,ajejwłasne
podniecenierosłowrazzefektem,którynanimwywierała.
–Holly…–jęknął,gdyjużbyłopowszystkim.
–Co?
Zmarszczył brwi w głębokim namyśle. Po chwili jednak jego
rysyrozpogodziłysię,aonuśmiechnąłsięblado.
–Poprostu…Holly.
Pogłaskałagopolekkozarośniętejbrodzie.
–Niedajeszsięprzypadkiemponieśćuczuciom,prawda?
–Comasznamyśli?
–Totylkonateraz.Mamnamyślinas.Gdyminiemiesiąc,wy-
jeżdżamdoAnglii.
Odsunąłrękę,którągłaskałajegotors,iwydostałsięzłóżka.
–Wiem.Cieszęsię,żetakbędzie.
Włożył szlafrok i zawiązał pasek, z kamiennym wyrazem twa-
rzy.
–Niewyglądasznaszczególnieszczęśliwegoztegopowodu.
Rzuciłjejzirytowanespojrzenie.
–Dlaczegomiałbymniebyćszczęśliwyztegopowodu?
Wzruszyłaramionami.
–Myślałam,żemożebędziecimniebrakowało.
–Będzie,aletonieznaczy,żechcę,żebyśzostała.
Hollyusiadłaipodciągnęłakolanapodbrodę.
–Niezostałabym,nawetgdybyśmniepoprosił.
–Niepoproszę.
–Wporządku.Cieszęsię,żetoustaliliśmy.
Podszedłdodrzwibalkonowychiodblokowałje.Hollyzesztyw-
niała.
–Corobisz?
–Potrzebujętrochęświeżegopowietrza.
Goryczwezbraławjejgardle.
–Robisztotylkopoto,żebysięmniepozbyć.Tookrutne,prze-
cieżwiesz,jakmnietoprzeraża.Myślałam,żerozumiesz.
–Totylkobalkon,błagamcię.
Łzy wzbierały w jej oczach, ale próbowała powstrzymać je
mruganiem.
–Toniejesttylkobalkon,docholery!
Wstałazłóżka,ciągnączasobąprześcieradło,żebysięokryć.
– Spędziłam wiele godzin, wiele lat mojego życia w przeraże-
niu,ateraztyużywasztegostrachu,wykorzystujeszgo,bymnie
odepchnąć,boboiszsiętego,jakieuczuciawywołujewtobiemój
wyjazd.
Szerokootworzyłdrzwiiwyszedłnabalkon,stającplecamido
niej.Jejsercebiłozbytszybko,zbytnieregularnie.Widziałanie-
wyraźnieprzezłzy.Próbowałauciec,aleprześcieradło,wktóre
byłaowinięta,utrudniłojejruchy.Potknęłasięiupadłanapodło-
gę.
–Wszystkowporządku?–Juliuswułamkusekundyznalazłsię
przyniej.
Hollypacnęłagoporęku.
–Oczywiście,żenie.Zamknijtedurnedrzwi,dobrze?
Chwyciłjejpodbródekmiędzypalecwskazującyakciuk.
–Nicciniejest,Holly.Spójrznamnie.Nicciniejest.Niktcię
nieskrzywdzi.
Spojrzałananiego.
–Tymnieskrzywdziłeś.Ty.Niepowinieneśbyłtegorobić.
Łzypłynęłyjejzoczu,choćrobiławszystko,byjezatrzymać.
–Nojuż,już… –Przyciągnąłjądo siebie,opierającswój pod-
bródeknaczubkujejgłowy,głaszczącjejplecykojącymi,kolisty-
miruchami.–Wporządku,querida.Przepraszam.Niepowinie-
nembyłtegorobić.Przepraszam.Cicho,niepłacz.
–Niepłaczę.
–Oczywiście,żenie.
–Jestemzła,towszystko.
–Oczywiście,żetak.Maszprawobyćzła.Zachowałemsięjak
palant.
Holly słuchała jego równomiernego oddechu, czuła rękę deli-
katniegłaszczącąjejwłosy.Isercejejsięściskałonamyślotym,
jakszybkotosięskończy.
Niezakochiwałasięwnim.Nie,tylkopoprostuontakbardzo
różniłsięodpozostałychmężczyzn,którychspotkaławprzeszło-
ści. Był niewiarygodnie silny, ale i delikatny, kiedy trzeba. Miał
honorizasady.Interesowałogoto,coukształtowałojąjakooso-
bę.
Jak mogłaby nie czuć odrobiny żalu na myśl o nieuchronnym
odejściu?Tobyłonaturalne.Tonieznaczy,żesięwnimzakochi-
wała.
–Chcę,żebyścośdlamniezrobiła.
–Co?
Łagodniezłapałjązaręce.
–Chcę,żebyśwyszłazemnąnabalkon.
Hollypróbowałasięwyrwać,alejegouścisksięwzmocnił.
–Nie,nieprośmnieoto.Niemogę.
–Będęztobąprzezcałyczas.Niepuszczęcię.Zaufajmi,Hol-
ly.
Czymogłatozrobić?Zaufać,żestanieprzyniej,byjejpomóc
pokonaćnajgorszykoszmar?Pocieleprzeszedłjejdreszcz.
–Niejestempewna,czypotrafię.Ojczymwciągałmnienabal-
kon za włosy. Zamykał mnie, a potem bił moją mamę na moich
oczach.Niekażmitegorobić.Niemogę.
– Nie pozwalaj mu więcej wygrywać, querida. Przez cały ten
czasonmiałcię podkontroląprzeztwój strach.Zaufajmi.Nie
pozwolęcispaść.
Hollypomyślała,żechybajużspada.Różneemocjeprzelewały
się przez bariery, które wzniosła wokół swojego serca. Jej me-
chanizmyobronnebyłybezsilnewobecjegoczułości,troski,wy-
trwałości i wsparcia. Nie mogła sobie pozwolić, by stracić dla
niego głowę. To był tymczasowy układ, który skończy się wraz
zkońcemjejpracspołecznych.
Juliusnależałdozupełnieinnegoświata.Niebyłobywnimdla
niejmiejsca.Byławyrzutkiem.Odmieńcem.Zerem,któregonikt
niechciał.
– Okej… – Z jej ściśniętego ze strachu gardła wydobył się
szorstkigłos.
Julius zaprowadził ją do drzwi balkonowych i otworzył je,
a świeże powietrze uderzyło jej w twarz. Chwyciła go za rękę
takmocno,żezastanawiałasię,dlaczegoniekrzywisięzbólu.
– Grzeczna dziewczynka – powiedział. – Teraz postaw krok.
Zatrzymamysię,jeślitobędziedlaciebiezbytwiele.Tydecydu-
jesz.
Holly zrobiła krok na balkon na nogach tak niepewnych jak
unowonarodzonegoźrebięcia.Starałasięskoncentrowaćnawi-
dokuznadzieją,żetoodciągniejąodmyśliostrachu,którymro-
ziłjądoszpikukości.
–Dobrzeciidzie–pochwalił.–Chceszspróbowaćzrobićjesz-
czekilkakroków?
Wzięła kolejny spazmatyczny oddech i zdobyła się na kolejny
kroknaprzód.Jegodłonieścisnęłyjejręcenazachętę.Spojrzała
naniegoiuśmiechnęłasięniepewnie.
–Ładnywidok.
–Tak–odparł,alezauważyła,żewcaleniepatrzyłnawidok.
Hollyspojrzałanaichzłączonedłonie.Niepuszczałjej.Niepo-
pychał jej poza granice jej wytrzymałości. Dotrzymał obietnicy.
Ciężar strachu przestał tak gnieść jej pierś. Mogła oddychać.
Czuła,jakjejtętnostopniowozwalnia.Niebyłauzdrowiona,ale
zrobiłapostępy.Towystarczyło,bydaćjejpromyknadziei.
Hollyspojrzaławjegociemnoniebieskieoczy.
–Dziękuję…
– Ja nic nie zrobiłem – odparł. – Ja tylko trzymam twoją dłoń.
Następnymrazembędziełatwiej.
–Niejestemtegotakapewna–powiedziałazlekkimdrżeniem.
–Niedoceniaszsię.Możeszzrobićwszystko,jeślitylkospró-
bujesz.Maszwielkipotencjał.
Hollyodsunęłasię,bywejśćzpowrotemdopokoju.Łatwobyło
mu mówić o potencjale. Miał dobre wykształcenie, pieniądze
i możliwości, o jakich ona mogła tylko pomarzyć. Jego rodzice
możeibylitrudni,aleprzynajmniejichmiał.Onaniemiałaniko-
go.
Juliusstanąłzaniąipołożyłjejdłonienaramionach.
–Chcesziśćnakolację?
–Wpublicznemiejsce?
–Zdajesię,żerestauracjetomiejscapubliczne.
–Toznaczy,żesąwnichludzie,którzymogąnamzrobićzdję-
cie.
–Znampewnącichą,małąknajpkę,gdzieniktnamniebędzie
przeszkadzał–powiedział.–Facet,któryjąprowadzi,jestmoim
znajomym.
–Dlaczegotorobisz?–spytałaHollyzezmarszczonymibrwia-
mi.
–Corobię?
–Zachowujeszsiętak,jakbytobyłnormalnyzwiązek.
Mięsieńobokjegoustporuszyłsięnerwowo.
–Chybazasługujesznato,żebyodpocząćodgotowania?
–Notozamówjakieśdanienawynos.
–Totylkokolacja–przekonywał.–NierazzabieramSophięna
miasto.
–Wolałabymnie.
–Dlaczegonie?Maszsięjużwcoubrać.
Holly odwinęła się z prześcieradła, którym była zawinięta,
isięgnęłaposzlafrok.
–Cieszęsię,żezesobąśpimy,alenieprośmnie,żebymzacho-
wywała się tak, jakbyśmy byli prawdziwą parą. Randki na mie-
ścieniewchodząwgrę.
–Dobrze–powiedziałodniechcenia,alenieoszukałjejanina
sekundę.–Zapomnij,żepytałem.
Hollyprzygryzławargę,kiedyposzedłdołazienki.Byłzdener-
wowany, że odmówiła, ale co innego mogła zrobić? Przyjemnie
byłoby iść na kolację, ale jak mogła kontrolować swoje emocje,
jeśli namawiał ją do robienia rzeczy, które robią pary? Roman-
tyczna kolacja dla dwojga była niewłaściwa. Ona nie była jego
sympatią.Nigdyniąniebędzie.
Juliuswiedział,żeniemaprawaczućirytacjinaHollyzato,że
odmówiławyjściaznimdorestauracji.Niebyliparą.Totylkoro-
mans. W zasadzie powinien się zgadzać na utrzymywanie tego
z dala od opinii publicznej, ale miał ochotę spędzić z nią czas
z dala od willi, gdzie czuła się jak członek personelu, a nie jak
równa mu osoba. Chciał, by mogli się zachowywać jak dwoje
zwykłychludzi,którzysięwzajemniepociągali.
Samfakt,żewolałanienagłaśniaćichrelacji,potwierdzał,że
byławrażliwaiłatwojąbyłozranić.Ukryłatępodatnośćnazra-
nienia za fasadą osoby, z którą nie warto zadzierać. Groza jej
przeszłości odrażała go. Chciał sprawić, by wreszcie czuła się
bezpieczna.Potrzebowałczasu,bytoosiągnąć.Aleilemiałtego
czasu?Niedośćdużo.
Zjakiegośpowoduzakażdymrazem,kiedymyślałojejwyjeź-
dzie, czuł ból poniżej żeber. Jakby ktoś dźgał go nożem. Co się
zniąstanie,gdywyjedziedoAnglii?Niematamnikogo.Będzie
zupełniesama.Dokogosięzwróci,jeślirzeczywezmązłyobrót?
To,żemuzaufała,gdychciałjązabraćnabalkon,głębokogo
wzruszyło. Widział w jej twarzy lata zgrozy, ale przecież stojąc
wjegoramionach,uśmiechnęłasiędoniego,ufając,żezapewni
jejbezpieczeństwo.Ktooniezadba,gdygoopuści?
Dlaczego,docholery,taknieustannierozmyślałnadjejwyjaz-
dem?Oczywiście,żemusiaławyjechać.Właśnietegochciała.Za-
cząćwszystkoodnowawojczyźniematki.Tobyłaszansa,byjej
życiewróciłonadobretory,bymogłarealizowaćswojemarzenia
izostawićzasobąprzeszłość.Juliusstaniesięczęściątejprze-
szłości.CzyHollykiedykolwiekonimpomyśli?Zatęsknizanim?
Przywołałsięwmyślachdoporządkuispróbowałsięskupićna
programowaniu. Nie powinien pielęgnować tych uczuć. Mógł
chcieć zobaczyć, jak Holly staje na nogi i wykorzystuje swoje
możliwości.Aleto,żeniemógłspokojniemyślećojejwyjeździe,
było śmieszne. Początkowo nie chciał, żeby tu przyjechała. Jak
mógłbychcieć,żebyzostałanazawsze?
ZadzwoniłtelefoniJuliusplanowałgozignorować,alezmienił
zdanie,gdyzobaczył,żetodzwoniłaMiranda.Wreszcie.
–Miło,żeoddzwaniasz.
–Przepraszam,aleniemiałamochotyznikimrozmawiać.
–Dobrzesięczujesz?
–Julius,tojestpoprostużenujące–powiedziała.–Mamawy-
chodzizsiebieiporazpierwszyniemogęjejzatowinić.
–Spotkałaśjużtędziewczynę?
–Nie.Chcętylkoucieciukryćsięgdzieś,dopókitowszystko
nieucichnie.
–Prasaprosiłacięjużokomentarz?
– Pewnie, codziennie proszą. Najgorsze, że wciąż nas porów-
nują.Oficjalniejestemteraztą„brzydsząsiostrą”.
–Samawiesz,żetobzdura–zaprotestowałJulius.
– Widziałeś ją? – zapytała Miranda. – Jest oszałamiająca. Jak
jakaśsupermodelka.Izgadnij,cojeszcze:jestpoczątkującąak-
torką.Tatajeststraszniedumny,żespłodziłdzieckozteatralny-
miambicjami.
–Wczymgrała?Nigdywcześniejoniejniesłyszałem.
– Tylko w amatorskich produkcjach, ale teraz wystarczy, że
poda nazwisko, a rozłożą przed nią czerwony dywan. Poczekaj,
tosięprzekonasz.
–Koneksjeniezaprowadząjejtakdaleko–stwierdziłJulius.–
Dotegopotrzebatalentu.
–Niechcęotymdłużejrozmawiać.Couciebie?
–Wporządku.Mamdużopracy.
–Jakzawsze.
–Jakzawsze–potaknął,uśmiechającsięponuro.
–Kiedywpadasz?Planujeszjakieśodwiedziny?
–Nieteraz.
Zapadłakrótkacisza.
–Maszkogoś?–zapytałaMiranda.
Juliusodbiłpytanie,choćznałjużodpowiedź.
–Aty?
– Wiem, że myślisz, że marnuję życie, ale kochałam Marka –
odpowiedziała Miranda obronnym tonem, którego używała za-
wsze,gdyporuszanotentemat.
– Wiem, kochanie. A on kochał ciebie. Ale gdyby to on był na
twoimmiejscu,pewniedoterazjużbypoukładałsobieżycie.
– Najwidoczniej nigdy nie byłeś zakochany. Nie wiesz, co to
znaczystracićjedynąosobąnaświecie,naktórejcizależy.
Juliusznówpoczułtonagłeukłuciemiędzyżebrami.Miałstra-
cić Holly. Za kilka dni miało jej tu nie być. A on miał już nigdy
więcejjejniezobaczyć.
Takmusiałobyć,bomiałapraworozpocząćswojenoweżycie
bezjegoingerencji.
Odłożyłsłuchawkę,gdyjegosiostrawyliczyłamutysiącepowo-
dów, dla których po śmierci swojego ukochanego z dzieciństwa
nigdy nie będzie się spotykać z innym mężczyzną. Westchnął
ciężko. Dawniej zastanawiał się, czy miłość warta była całego
tegocierpienia.Dotejporytegounikał.
Dotejpory…
ROZDZIAŁJEDENASTY
ParędnipóźniejJuliuszakończyłtelekonferencję,któratrwała
dłużej,niżsięspodziewał,iudałsięnaposzukiwanieHolly.Wy-
ciągałapodbierakiemliście.
–Któryśzogrodnikówmożesiętymzająć–powiedział.
Odwróciła się i uśmiechnęła jednym ze swoich zuchwałych
uśmiechów.
–Ajestcoś,cotwoimzdaniempowinnamrobićpoddachem?
Objąłjąwtalii,przyciągającjejodzianewbikiniciało.
–Dlaczegozawszeprzechadzaszsiętunawpółrozebrana?–
warknąłnaniąfiglarnie.
–Żebycięlepiejkusić,mójdrogi.
Juliuszbliżyłustadojejwarg.Gorącoemanująceprzyichze-
tknięciuzawszegozaskakiwało.Zachwycało.Przyciągnąłjąbli-
żej,cieszącsiędotykiemjejszczupłego,muśniętegosłońcemcia-
ła.Całowałją,zdejmującgóręjejbikini.Jejręcepowędrowałydo
jegokoszuli,rozpinająckażdyguzikzwywołującądreszczumyśl-
nąpowolnością.
Przyłożyłustadojejpiersi,ssącidrażniącje,ażtracącdech,
zaczęła cicho pojękiwać. Rozwiązał sznureczki dołu jej bikini
iująłdłońmipośladki.
–Totrochęniefair.Jestemcałkiemgoła,atywpełniubrany.
–Przenieśmysiędośrodka.
Otarłasięoniegozmysłowo.
–Amożenajpierwrazempopływamy?
Niemógłsięoprzećtejjejzachciance.Byłatakcholerniesek-
si, że ledwo mógł się utrzymać w ryzach. W ciągu kilku sekund
też kompletnie się rozebrał i był z nią w basenie. Pocałował ją,
aonapieściłajegotors,apotemopuszczałaręcecorazniżejini-
żej, aż gotów był eksplodować. Prowadził ją tyłem do krawędzi
basenu,alezamiastoprzećjąplecamiojegobrzeg,odwróciłją
tak,byjejplecystykałysięzprzodemjegociała.Całowałjąod
uchadoszyiizpowrotem,przeciągającjęzykiempojejpachną-
cym ciele. Wydała zachęcający jęk, gdy przeniósł się między jej
nogi.
Wszedłwniągłęboko,ledwiebędącwstaniesiękontrolować,
gdyzacisnęłosięnanimjejgorące,wilgotneciało.Wciążpchał,
zwiększając tempo tak, że dla równowagi musiała trzymać się
rękoma krawędzi basenu. Czuł wspaniałe pulsowanie wewnątrz
jejciała,którekurczyłosięwokółniego,gdydoszła,doprowadza-
jącijegodooszałamiającegowyzwolenia.
Odwróciłasięwjegoramionach,patrzącnaniegotwarząroz-
świetlonązrozkoszy.
–Robiłeśtojużkiedyśwbasenie?
–Nie.
–Mamszczęście,żejestemtwojąpierwsząbasenową…
Juliuspołożyłjejpalecnaustach,bypowstrzymaćjąodwypo-
wiedzeniawulgarnegosłowa,któregosięspodziewał.
–Nie…
Odepchnęłajegorękę.
–Niebądźtakiprzeczulony,Julius.Totylkoseks.
Tylkoseks.Czydlaniegotobyłtylkoseks?Możedlaniejtak,
aledlaniegotowniczymnieprzypominałoseksu,jakiuprawiał
wprzeszłości.Seksprzekształciłsięzczystofizycznegoprzeży-
cia w coś bardziej emocjonalnego. Lubił mieć Holly w pobliżu.
Była zabawna, ekscytująca i śmiała w taki sposób, który wycią-
gnąłgozjegostrefykomfortu.Aleonteżpomógłjejwyjśćzjej
strefy komfortu. Zgodziła się nawet, żeby przez ostatnich kilka
nocyzostawiłotwartedrzwibalkonowewjegopokoju,kiedysię
kochali.
„Kochalisię”–tookreślenienimwstrząsnęło.Możetoniebył
„tylkoseks”.Onsięzniąkochał.Ubóstwiałojejciało,upajałsię
zarówno ofiarowywaniem, jak i otrzymywaniem. Samo jej spoj-
rzeniepobudzałogo.Jejzapachwystarczał,byrobiłsiętwardy.
Wszystko, co się z nią wiązało, kręciło go. Nie mógł sobie wy-
obrazićinnejkobietyrównieporywającejisatysfakcjonującejjak
ona.
Aleonawyjeżdżazaczterydni…
Cooczywiściebyłowporządku.Miałaswojeplany,aon–swo-
je. Nie zależało mu na czymś poważnym. Dobrze się bawili. To
ona go nauczyła się rozluźniać. A on pomógł jej skonfrontować
się ze swoim lękiem. Chciał, żeby jej się powiodło. Jej energia,
pasja i motywacja były wspaniałymi cechami, jeśli tylko zostały
odpowiednioukierunkowane.
Hollyzarzuciłamuramionanaszyję.
–Cotozamarszczenieczoła?
Juliuszmusiłsiędouśmiechu.
–Czyjamarszczęczoło?
Położyłapalecmiędzyjegobrwiami.
–Zawszerobicisiętutakiwzgórek,kiedysięzastanawiasz.
Złapałjejpaleciprzeciągnąłponimjęzykiem.
–Myślę,żemoglibyśmywejśćdośrodka,zanimspalimysięna
raka.
–Racja–przyznała.
Julius stał urzeczony, patrząc, jak wychodzi z basenu niczym
nimfawodna.Przerzuciłamokrewłosyprzezjednoramię,wyci-
snęłaznichwodę,przypominającmusyrenę.Jejciałobyłosmu-
kłeiopalone,nieodparciekobiece.
Zawiązaładółbikiniizaczęłasięrozglądaćzagórą.Jejgładkie
czołonaglesięzachmurzyło.
–Czytosamochód?–spytała,pośpieszniezakrywającsięręko-
ma.
Julius był zbyt skoncentrowany na jej wspaniałym ciele, żeby
cokolwiek zauważyć. Ale teraz usłyszał chrzęst opon na żwirze
podjazdu.
–Spodziewaszsiękogoś?–zapytałaHolly.
Wyskoczyłzbasenuisięgnąłpospodnie,nawetniezatrzymu-
jącsię,żebysięosuszyć.
–Nie.Niktniemożesiędostaćprzezbramębezkodu–powie-
dział.–Zobaczę,ktoto.Tyzostańtutaj.
Serce Juliusa zamarło, kiedy zobaczył czarną limuzynę zajeż-
dżającąprzedwillę.Jegomatka.Niemógłdostrzecwokolicyni-
kogozprasy,alewiedział,żetoniepotrwadługo.
–Zostajęuciebie,Julius–powiedziałaElisabetta,podczasgdy
kierowca pomagał jej wysiąść z samochodu. – Musiałam uciec.
Prasaniedawałamianichwilispokoju.
–Jechalituzatobą?
–Nicotymniewiem.Dlaczegomasztakąminę?Niecieszysz
się, że mnie widzisz? Odwołałam resztę sezonu na Broadwayu,
żebyspędzićztobątrochęczasu.Tojedynemiejsce,gdziezosta-
wiąmniewspokoju.
–Słuchaj,toniejestodpowiedniapora.
Elisabettażachnęłasię.
– Nie wymawiaj się pracą. Chyba praca może ustąpić trochę
miejscamatce?Zdajeszsobiesprawę,jakbardzojestemzrozpa-
czona? Twój ojciec wszystko zniszczył. – Przerwała na chwilę
iprzyjrzałamusię.–Dlaczegojesteścałymokry?Maszźleza-
piętąkoszulę.
–Ja…eee…brałemszybkąkąpiel.Zaskoczyłaśmnie.
Elisabettakontynuowałaswojątyradę:
– Jestem taka wściekła. Czy wiesz, że matka tej dziewczyny
była pokojówką w hotelu, w którym on przebywał? Pokojówką!
Jakmógłbyćtakżałosny?
Juliusodgarnąłrękąmokrewłosy.
–Naprawdęniemamteraznatoczasu.
– Nigdy nie masz czasu – stwierdziła Elisabetta, krocząc po
schodach.
–Mamo,niemożesztuzostać–powiedziałJulius.–Toniebę-
dzie…wygodne.Mojejgospodyniniebędzieprzezkilkadni,aja
niejestemprzygotowanynagości.
Elisabetta obróciła się z teatralnym świstem designerskiej
spódnicy.
– Dlaczego zawsze mnie odtrącasz? Nie widzisz, że musisz
mnieterazwspierać?
–Rozumiem,żejestciterazciężko,aleniemożesztupopro-
stuwpadać,nieuprzedzającmnie.Mogłaśprzynajmniejzadzwo-
nićalbowysłaćesemes.
–Jesteśzkimś?Zkochanką?Ktototaki?Jesteśtakiskryty.Ni-
gdynicminiemówisz.Nawetprasaniewie,cowyczyniasz.
JakmógłwyjaśnićmatceswójzwiązekzHolly?Czytowogóle
byłzwiązek?Czytylkoromans?
– Lubię trzymać moje prywatne życie z dala od mediów – od-
parł Julius. – Dlatego twój przyjazd to dla mnie problem. Jesteś
magnesemdlapaparazzich.
– Mam nadzieję, że nie weźmiesz w tej całej sprawie strony
swojego ojca – oświadczyła Elisabetta, jak gdyby nie usłyszała
anisłowaztego,copowiedział.
– Dlaczego miałbym to robić? Zachował się jak skończony
drań.
–Bardziejwinięzatotęwywłokę,któragouwiodła–ciągnęła
matka,wchodzącprzezfrontowedrzwiwilli.–Oszukałago,za-
miastzrobićaborcję,zaktórązapłacił.Przynajmniejzapropono-
wał, że zrobi z tym porządek, a jak ona się zachowała? Brnęła
w to dalej i urodziła bachora. Przyzwoicie byłoby wymazać ten
błąd.Udawać,żetosięnigdyniewydarzyło.Alenie…
WłaśniewtedypojawiłasięschludnieubranaHollyzwciążwil-
gotnymiwłosamispiętymiztyłuwzgrabnykok.
–Dzieńdobry,paniAlbertini–powiedziała.–Czymamzanieść
panirzeczydopokoju?
Elisabettaprzyjrzałasięjejkrytycznie,apotemzwróciłasiędo
Juliusa:
–Mówiłeś,zdajesię,żeniematwojejgospodyni?
–Tak–odpowiedział.–Hollyjązastępuje.
ElisabettaspojrzałanaHolly,apotemzpowrotemnaJuliusa.
Jejrysystężały.
– Więc to tak? Sypiasz z wynajętą pomocą. Zupełnie jak twój
ojciec.
Juliuszacisnąłszczękę.
–Niepozwolę,żebyśobrażałaHolly.
ElisabettazwróciłasiędoHolly:
–Przypuszczam,żemyślisz,żesięurządzasz,uwodzącmojego
syna.
Holly uniosła podbródek, przyjmując pełną chłodnej wyniosło-
ścipostawę.
–Czymampaniprzynieśćdrinkadopokoju?Cośdojedzenia?
Świeżeowoce?
Elisabettazacisnęłausta.
–Słyszałaś,copowiedziałam?
–Tak,paniAlbertini,alezdecydowałamsiętozignorować,po-
nieważjestpanizmęczonapopodróżyizdenerwowanaostatnimi
wydarzeniami–odparłaHolly.–Teraz,jeślichcepanidrinkaalbo
cośinnegodoorzeźwienia,zadbamoto,wprzeciwnymraziepo-
zwolę,żebytoJuliuswskazałpanipokoju.
Brązowe oczy Elisabetty błysnęły, gdy odwracała się do Juliu-
sa.
– Słyszałeś, jak się do mnie zwraca? Pozbądź się jej. Zabierz
mi ją sprzed oczu. Traktuje mnie protekcjonalnie, jakbym była
dzieckiem!
–Toniezachowujsięjakdziecko–strofowałjąJulius.–Holly
może zastępuje moją gospodynię, ale to nie oznacza, że nie za-
sługujenaszacunek.
– W porządku, Julius – wtrąciła Holly. – Potrafię sobie radzić
ztakimisnobamijaktwojamatka.
Elisabettazjeżyłasię.Jejustabyłyzacięte,oczypłonące,dło-
niezaciśnięte.
– Ty odrażająca świnio – rzuciła do Holly. – On może mieć,
kogozechce.Dlaczegomiałbychciećciebie?
–Jestemświetnawłóżku–powiedziałaHolly.–Plus,niesamo-
wicie gotuję. Aha, i chyba nie wspominałam, że doskonale ro-
bię…
– Wystarczy – szybko przeciął Julius. – Mamo, musisz wyje-
chać.Poszukajhotelu.Toniejestterazwłaściwemiejscedlacie-
bie.
–Wybieraszjązamiastmatki?Cozciebiezasyn?Każdywidzi,
żetodziewczynazplebsu.
– Swój swojego zawsze pozna – powiedziała Holly, spokojnie
oglądającpaznokcie.
Elisabettawytrzeszczyłaoczyzoburzeniem.
–Cotypowiedziałaś?
–Dobra.Poraiść.–Juliuswziąłmatkępodramięipoprowadził
jądoczekającegosamochodu.
Elisabettanielubiła,gdywspominanoojejpochodzeniu,wktó-
rympanowałastrasznabieda.Utrzymywaławtajemnicy,żewy-
rastała na ulicach Florencji jako dziecko samotnej matki, która
prostytuowałasię,żebymiećcowłożyćdogarnka.Elisabettana
nowostworzyłasiebie,kiedyprzeniosłasiędoLondynuizacho-
wywałasiętak,jakbyniemiałaprzeszłości.
Wsiadała teraz do samochodu, wyniośle machnąwszy jedwab-
nymszalikiemodHermesa.
–Niezniżyłabymsiędotego,żebypozostawaćpodjednymda-
chemzkimśtakpospolitym.
Juliuszamknąłdrzwiicofnąłsięokrok.
–Zadzwoniędociebiezaparędni.Dbajosiebie.
Zacisnęłaustaiwpatrzyłasięprostoprzedsiebie.
– Zawieź mnie z powrotem na lotnisko – powiedziała do kie-
rowcy.–Zdajesię,żeniejestemtumilewidziana.
Hollyzeszłaposchodach,bydołączyćdoJuliusaobserwujące-
gosamochódmatkizjeżdżającywdółpopodjeździe.
– Może posunęłam się odrobinę za daleko… tylko odrobinę –
powiedziała.
Juliusobjąłją,przyciągnąłbliżejipocałowałwczubekgłowy.
–Tylkoodrobinę.
–Właściwietodlaczegomnietakbroniłeś?
Odwróciłjąwswoichramionachispojrzałnanią.
–Adlaczegomiałbymcięniebronić?Zachowałasięniegrzecz-
nieiobraźliwie.
–Niktnigdymnieniebroniłalboprzynajmniejniezdarzyłosię
tooddłuższegoczasu.
–Więcbyłanajwyższapora,żebyktośtozrobił.
–Tomiłeztwojejstronyitakdalej,aleniechciałabym,żebyś
zraziłdosiebiematkętylkozewzględunamnie.Jatujużdługo
niezostanę.
Juliusnieznosił,gdytakmówiła.Byłojużcorazbliżejdokońca
iwiedział,żemusisięztymzmierzyć.GdyHollyodejdzie,jego
życiewrócidonormalności.Normalnościiporządku…ipustki.
–Amożezostałabyśtrochędłużej?
Jejwzrokstałsięnaglenieufny.Ostrożny.
–Dlaczegomiałabymzostać?
Rzeczywiście:dlaczego?–pomyślałzukłuciemrozczarowania.
Najwyraźniejtoonbardziejzaangażowałsięemocjonalniewten
związek,araczej…romans.Dlaczegobyłtakprzekonany,żeona
teżcośdoniegoczuje?Oszukiwałsamegosiebie,żesekspomo-
żemująwsobierozkochać.Aledlaniejseksbyłtylkoseksem.
Czyniemówiłamutegowielokrotnie?
Wzruszyłramionami.
– Pomyślałem, że może miałabyś ochotę wyjechać ze mną na
pustynię.
–Na…pustynię?
– Jadę na wycieczkę, żeby sprawdzić oprogramowanie na pu-
styniAtacama–powiedział.–Tonajwyżejpołożonainajbardziej
suchapustynianaświecie.Myślałem,żemożechciałabyśzemną
pojechać.
Zamyśliłasięnachwilę.
–Tojestnaprawdęfajnapropozycja,alejużzarezerwowałam
lotiniechcępłacićzaprzebukowanie.
–Niemartwsięopieniądze.Jatozałatwię.
– Tu nie chodzi o pieniądze. Podjęłam decyzję, Julius. Wyjeż-
dżam pod koniec tygodnia. Czekałam na to latami. Nie możesz
mnieprosić,żebymzmieniłaplanytylkodlatego,żechceszmieć
tydzieńlubdwaseksuwięcej.
–Tuniechodzioseks,docholery–powiedziałJulius.
–Więcoco?
Ująłjejtwarzwdłonie.Czułsiętak,jakbystałjednąnogąnad
przyprawiającąozawrotygłowyprzepaścią.
– Chodzi o ciebie. Chcę być z tobą. Nie ze względu na seks,
mimożejestświetny.Aledlatego,żecięlubię.
Jejoczynabrałysceptycznegobłysku.
– Ty mnie „lubisz”. – Nie zabrzmiało to jak pytanie pełne za-
skoczenia czy stwierdzenie pełne zachwytu. Raczej jakby go
przedrzeźniałazapomocątakiegobanalnegosłowa.
Juliuspotarłkciukamijejkremowepoliczki.
–Lubięto,jaksięprzytobieczuję.
–Jaksięczujesz?–Jejgłosbyłbezbarwny.Jakbynieobchodzi-
łojej,coodpowie.
–Sprawiasz,żeczujęsiężywy.
–Żywy?
Czy w jej głosie słusznie usłyszał nutkę zachwytu? Czy to, co
świeciłowjejkarmelowobrązowychoczach,tobyłaiskierkana-
dziei?
Juliusdałkrokwprzepaść.Niemógłjużdłużejnegowaćtego,
coczuł.
–Myślę,żesięwtobiezakochałem.Nie,cofnij:zakochałemsię
wtobie.Niemuszęsięnadtymnamyślać.Jatowiem.
–Żartujesz.
–Nieżartuję.
–Jesteśszalony.
–Szalony?Szaleńczozakochany?Tak.
–Ale…aledlaczego?
– Dlaczego? – zapytał Julius ze śmiechem. – Ponieważ jesteś
najbardziej fascynującą, uroczą, skomplikowaną i jeszcze naj-
słodsząosobą,jakąkiedykolwiekspotkałem.
Zmarszczyłaczołowzatroskaniu.
–Aletwojamatkamnienienawidzi.
– Tylko dlatego, że jeszcze cię nie zna. Zakocha się w tobie,
gdyzobaczy,jakajesteścudowna.
– Wiesz, ja naprawdę cię lubię, ale miłość? Nie jestem nawet
pewna,czywiem,cooznaczatosłowo.
Juliusstarałsięniezniechęcaćjejbrakiementuzjazmu.Rozu-
miałtępowściągliwość.Przyzwyczaiłasię,żeludziejązawodzą
i wykorzystują. Będzie musiała czuć się całkowicie bezpiecznie,
by zaufać, że jej serce nie zostanie podeptane przez kogoś, kto
mógłbysięokazaćnieszczery.Mógłztymżyć.Kochałjąnatyle,
abybyćcierpliwymidaćjejdowodymiłości.
–Miłośćoznacza,żechcesiędladrugiejosobyjaknajlepiej–
powiedział.–Jachcędlaciebiejaknajlepiej,querida.Chcę,że-
byśbyłaszczęśliwa.Żebyśczułasiębezpiecznaikochana.
–Niemogęsięczućbezpiecznie.Nietutaj.NiewArgentynie.
–Zpowodutwojegoojczyma?
–Nawetniewiesz,jakąonmawładzę.Gdybywiedział,żesię
związaliśmy,zrobiłobysięnieprzyjemnie.Naprawdęnieprzyjem-
nie.
– Potrafię sobie radzić z takimi zbirami jak twój ojczym – po-
wiedział.
Widziałjejstrach.Mógłgowyczuć.Przypominałczyjąśniemal
namacalnąobecność.
Nagle Holly wyciągnęła rękę i pokazała mu ją, trzymając we-
wnętrznąstronąnadgarstkakugórze.
– Oto, co zrobił mój ojczym – powiedziała. – Złamał mi rękę
wczterechmiejscach.Kazałmiokłamaćlekarzywszpitalu,ina-
czejzabiłbymojąmatkęalbomnie,albonasobie.
Julius spojrzał na białą bliznę na nadgarstku i zagotował się
zwściekłościnato,cowycierpiała.
– Ten człowiek jest przestępcą – powiedział. – Musi trafić za
kratki.
Hollyzaśmiałasię,aleniewesoło.Nagranicyzhisterią.
–Onmatakwysokopostawionychprzyjaciół,żedługoniepo-
siedzi.Takbyłojużwielerazy.Wiem,żetylkoczekanaokazję,
żebymnieskrzywdzić.Dziwięsię,żedotądmnieniewytropił.
Wziąłjąwramionaitrzymałmocno.
–Niepozwolęmucięskrzywdzić–zapewnił.–Nikomuniepo-
zwolęcięzranić.
Przytuliłapoliczekdojegopiersi.
– Jesteś najmilszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotka-
łam.–Jejgłosbyłtakcichy,żemusiałwytężaćuszy,żebyjąusły-
szeć.–Gdybymmiałasięzakochać,towkimśtakimjakty.
Julius oparł brodę o głowę Holly, trzymając ją w ramionach.
Przysiągł, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby poczuła się
bezpieczna.Niespocznie,dopókitegonieosiągnie.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Następnego ranka Holly obudziła się dobrze przed Juliusem.
Właściwietotaknaprawdęniespała,przezwiększośćnocyleża-
ła z dojmującym uczuciem niepokoju. Sophia wracała dzisiaj po
przedłużonympobycieusiostry.Aletoniesamfakt,żegospodyni
dowiesięoichzwiązku,niepokoiłHolly.Miałapoczucie,żeświat
zewnętrzny–tenświat,októrympróbowałazapomnieć–wycią-
gałręce,byzapłaciłazachwiloweszczęście.
Po tym, jak Julius powiedział jej, że ją kocha, powinna poczuć
się najszczęśliwszą osobą na świecie, ale zamiast tego miała
wrażenie,jakbykusiłalos.Kiedytylkozaczynałojejsięukładać,
zawszecośtorujnowało.Takibyłscenariuszjejżycia.Niemiała
nadtymkontroli.Niemiałaodwagibyćszczęśliwa.
Holly wyślizgnęła się z łóżka i cicho przeszła przez pokój,
otworzyładrzwibalkonoweiwyszłanazewnątrz.Nadalzdumie-
wałoją,jakJuliuspomógłjejprzezwyciężyćparaliżującystrach.
Ale miał rację. Pozwoliła, by jej ojczym kontrolował ją poprzez
strach.
Stałanabalkonieiwdychałaświeżepowietrzeporanka,kiedy
telefon Juliusa zapiszczał na nocnym stoliku. Julius, seksownie
potargany,sięgnąłpokomórkę.Odgarnąłwłosyzczoła,czytając
wiadomość.Hollywidziała,jakblednie.
–Cosięstało?
Wyłączyłtelefon,alezauważyła,żenieodłożyłgozpowrotem
na stolik. Ściskał go w dłoni tak mocno, że była pewna, że za
chwilępęknieekran.Każdakostkajegodłonipobielałaznapię-
cia.
–Byłprzeciekdoprasy.Onas.
–Conapisali?
–Niechodzioto,conapisali,alecopokazali.
Ścisnęłojąwżołądku.
–Sązdjęcia?Jesteśmynazdjęciach?
–Tak.
–Pokażmi.
– Nie, Holly. Proszę. Lepiej będzie, jeśli tego nie zobaczysz.
Pozbędęsiętego.Mójprawniksiętymzajmie.
Jejoczyrozszerzyłysię.
–Prawnik?Napewnoniejestażtakźle.Jakktośmógłzrobić
namzdjęcia?Nigdzierazemniewychodziliśmy.
Twarz Juliusa miała tak popielatą barwę, że Holly poczuła
mdłości. Wzięła od niego telefon. Tym razem nie protestował.
Był oszołomiony, wstrząśnięty. Kliknęła najnowszą wiadomość.
Wysłałjąjegobratbliźniakzkrótkimtekstem:„WTF?”ilinkiem
do artykułu z dwoma zdjęciami. Były to niemal pornograficzne
ujęciajejiJuliusakochającychsięwbasenie.
Zaschłojejwustach.Niemogławydaćzsiebiegłosu.Potrafiła
myślećtylkootym,jakstraszneizawstydzającemusiałotobyć
dlaJuliusa.Ktośprzyłapałichnajednejznajbardziejintymnych
chwiliwysłałtodomediównacałymświecie.Towłaśniewniosła
do jego życia. Wiedziała dokładnie, kto był po drugiej stronie
obiektywu. Zawsze tak będzie, dopóki jej ojczym żyje. Zniszczy
jąikażdego,nakimbędziejejzależało.
Hollyzaczęłazbieraćswojerzeczyiupychaćjeprzypadkowo
wplecaku,którytrzymaławjegoszafie.
–Corobisz?
–Odchodzę.
–Niemożeszodejść.
– Muszę odejść, Julius. Przysporzyłam ci tylu kłopotów. Przy-
znaję,żechciałamtego,kiedytuprzyjechałam,alenawetwedług
moichstandardówtozaszłozadaleko.
–Chybaniesądzisz,żecięzatowinię?
–Tomojawina–powiedziałaHolly.–Skrzywdziłamcię,bota-
kiewłaśnierzeczyprzytrafiająsięludziom,naktórychmizależy.
Rujnujęimżycie.
–Zależycinamnie?
Hollywmyślachugryzłasięwjęzyk.
–Niejestemwtobiezakochana,jeśliotopytasz.
–Niewierzęci–odparł.–Kochaszmnie.Dlategouciekaszjak
wystraszony królik. Jesteś zbyt przerażona, by pozwolić mi to
naprawić. A przecież chciałabyś zaufać, że mogę zapewnić ci
bezpieczeństwo,chociażniktwcześniejniebyłwstanietegozro-
bić.Alejajestemwstanie,Holly.Musiszmizaufać.Niepozwolę
nikomucięskrzywdzić.
Hollychciałamuufać.Ażdobólupragnęławierzyć,żezależa-
łomunaniejtak,bypoświęcićdlaniejswojąprywatność,reputa-
cję,anawetrodzinę.Aleonaniebyłategowarta.Wiedziała,że
ostatecznie będzie miał do niej o to żal. Prasa nigdy nie da im
spokoju.Jejojczymjużsięotopostara.Iostateczniezniszczyich
związek.
–Chybamnieniesłuchałeś,Julius.Niechcęzostać.Niezosta-
nę,choćbyśmizapłacił.Mamplanyiichniezmienię.Mojaprzy-
szłośćjestwAnglii;anietutajztobą.
Zacisnąłusta.Jegodłoniezaciskałysięirozluźniały.Hollymia-
ławrażenie,żewalczyzchęciąprzyciągnięciajejdosiebie.
–Dobrze–powiedziałwkońcu.–Wyjedź.ZadzwoniędoNata-
lii,żebypociebieprzyjechała.Niebędzieszmogłaopuścićkraju,
dopókinieupłynieczastwoichpracspołecznych.
Hollywiedziała,żetobędąnajdłuższetrzydnijejżycia.
Julius stał w kamiennym milczeniu, gdy Holly odjeżdżała ze
swojąkurator.Czułsiętak,jakbyjegosercewlekłosięztyłusa-
mochodu. Był pewien, że kłamała, a jednak… co, jeśli się mylił?
Jeśli wystawiła go już na samym początku? Sama przyznała się
do chęci utrudnienia mu życia. Wrócił myślami do sytuacji nad
basenem.Zakażdymrazemtoonagotamzwabiała…Tobyłjej
pomysł, żeby się tam kochać. Czy dlatego, żeby móc go wrobić
izawstydzićwsposóbnajbardziejszokującyzmożliwych?
Ale potem pomyślał, że zaufała mu dostatecznie, aby opowie-
dzieć mu o strasznych rzeczach, których doświadczyła jako
dziecko.Toniebyłoudawane.Jejbliznytopoświadczały.Zatym
skandalemzezdjęciamistałjejojczym.Napewno.Juliusmusito
udowodnić.Gdybyudałomusięsprawić,żesprawiedliwoścista-
nie się zadość, to może Holly mogłaby dostatecznie mu zaufać,
byprzyznaćsiędoswoichuczuć.
Sięgnąłpotelefonizadzwoniłdobliskiegoprzyjaciela,Leandra
Allegrettiego,któryzajmowałsiętropieniemprzestępstwksięgo-
wych,oszustwzwiązanychzpraniembrudnychpieniędzyorazin-
nejprzestępczościwysokopostawionychosób.
HollydotarławreszciedoAnglii.Znalazłamaleńkiemieszkanie
w centrum Londynu, a nawet dostała pracę w delikatesach, co
powinnojejdaćpoczucie,żespełniłaswojezamierzenia,alebyła
nieszczęśliwa.Całelatamarzyłaochwili,kiedybędziemogłaro-
bićnormalnerzeczy–takie,jakierobiąnormalniludzie,ajednak
czułasięzagubiona.Pusta.Jakbyjejczegośbrakowało.Niemia-
ła wiadomości od Juliusa, ale właściwie się ich nie spodziewała.
Wyrzuciła go ze swojego życia jedynym sposobem, jaki znała.
Definitywnie.
Aletęskniłazanim.Poczuciebezpieczeństwa,którejejzapew-
niał, stało się widoczne dopiero wtedy, kiedy nie było go przy
niej.Miaławrażenie,jakbyzabrakłojejkotwicy–byłajakpapie-
rowałódeczkanaśrodkuoceanu.
Hollymiałaakuratprzerwęnaherbatęi,siedzącwpobliskiej
kawiarni, przekartkowywała dziennik, kiedy jej wzrok przykuł
artykułdługościparuakapitównatematniedawnegooskarżenia
oprzestępstwowArgentynie.Jejoczyrozszerzyłysięzezdumie-
nia, kiedy zobaczyła, że nazwisko jej ojczyma jest kluczowe
w dochodzeniu obejmującym pranie brudnych pieniędzy i prze-
mytnarkotykówtrwającyodponaddwudziestulat.
Holly usiadła w fotelu z westchnieniem zdumienia. A więc
w końcu się to stało. Adwokat Franco Moralesa powiedział, że
jegoklientprzyznałsiędowiny.Jakdotegodoszło?Ktozatym
stał?
Uciskwjejsercunaglezelżał.ToJulius.Oczywiścietoonwy-
tropił jej ojczyma. Czyż nie obiecał, że nikomu nie pozwoli jej
skrzywdzić?Dotrzymałsłowa.Pokonałjednegoznajbardziejnie-
uchwytnychprzestępcówArgentynyizaprowadziłgoprzedsąd.
Dlaniej.
Hollyzeskoczyłazmiejsca.Musisięznimzobaczyćiosobiście
mupodziękować.Powiedziećmu…co?Usiadłazpowrotemwfo-
telu. Nie należała do jego świata. Pracowała w garmażerii, nie
miałażadnychkwalifikacji,aonbyłsynemznakomitychaktorów.
Ajegomatkajejnienawidziła.
–Czytomiejscejestzajęte?
Zapytałajakaśkobieta,stającobokpustegofotelapoprzeciw-
nejstroniestolika.Wyglądaładziwnieznajomo,aleHollyniepo-
trafiłajejskojarzyć.Możeobsługiwałająostatniowsklepie.
–Nie,zresztąjazarazwychodzę.
Kobietausiadła.
–Niepoznajeszmnie,prawda?
Hollyzamrugała,gdykobietazdjęłaokularyprzeciwsłoneczne.
Terazdopierozdałasobiesprawę,żebyłyoneczęściąprzebra-
nia.Zresztąbardzozmyślnego.Chybaniktwtejskromnej,małej
kawiarni nie rozpoznałby Elisabetty Albertini ubranej jak klo-
szardka.
– Nie – przyznała Holly. – Nawet pani akcent jest inny. Ale
wsumiepewnieumiepaniudaćprawiekażdyakcent.
Elisabettauśmiechnęłasiędoniejszelmowsko.
–IjakcisiępodobawLondynie?
–Jestwspaniale.Świetnie.Znakomicie.
– Lepiej nie zmieniaj pracy – powiedziała Elisabetta. – Jesteś
fatalnąaktorką.
Hollyskrzywiłasię.
–Tak,wiem,alecopaniturobipotym,cosięwydarzyłouJu-
liusa?Jakmnietupaniznalazła?
–Juliusmipowiedział,gdziejesteś.
–Aleskądontowiedział?
–Maswojesposoby,żebysiędowiedzieć–odparłaElisabetta.
– Słuchaj, myliłam się, mówiąc do ciebie w ten sposób. Rodzice
Richarda potraktowali mnie tak samo wiele lat temu, gdy przy-
wiózł mnie do nich, żeby mnie przedstawić. Sprawili, że poczu-
łamsiębezwartościowa.Przysięgłamsobie,żenigdyniezwrócę
sięwtensposóbdoswojejsynowej,apotempotraktowałamtak
ciebie.
–Synowej?–powiedziałaHolly,marszczącbrwi.–Niktnicnie
mówił o małżeństwie. Mieliśmy romans, to wszystko, a teraz to
jużskończone.
–Onciękocha,Holly.Ibędziechciałsięztobąożenić,botaki
jużjest.
–Czytoonsprawił,żeprzyszłamniepaniprzeprosić?
Elisabettazrobiłakonspiracyjnąminę.
– Czy to ważne? Jeśli się z tobą ożeni, będę musiała to zaak-
ceptowaćalbogostracę.
–Niepowinienpaninamawiać.Jestpanijegomatką.Maszczę-
ście,żepaniąma.Jachciałabymmiećmatkę,aleniemamniko-
go.
ElisabettapołożyładłońnaręceHollyilekkojąuścisnęła.
–Niejestemnajlepsząmatkąnaświecie.Wiemtoismutnomi
zakażdymrazem,gdyotympomyślę,więcstaramsięotymnie
myśleć. – Cofnęła rękę, jak gdyby nie mogła długo nikogo doty-
kać.–Alektowie?Możebędęlepsząteściową.
–Toznaczy,żeniebędzietopani…przeszkadzać?
Elisabettaroześmiałasiękrótko,aleniezbytprzyjemnie.
–Oczywiście,żebędzie.Alejestemaktorkąiudam,żenie.Ale
niemówJuliusowi.Tomożebyćnaszmałysekret.
–Niebędziepaniwstaniegooszukać,nawetbędąctakznako-
mitąaktorką.
Spojrzenie starszej kobiety stało się nagle bardzo bezpośred-
nie.
–Kochaszmojegosyna?
Hollywestchnęłaszczerze.
–Takbardzo,żecierpięnamyśl,żemogłabymgonigdywięcej
niezobaczyć.
Elisabettauśmiechnęłasięwymownieiznówzałożyłaokulary,
wstając,bywyjść.
–Mamprzeczucie,żezobaczyszgobardzoszybko.Ciao.
Hollyzebrałaswojerzeczyizaczęławstawać,alepadłnanią
wysoki cień. Spojrzała w górę i zobaczyła Juliusa z kroplami
deszczunakaszmirowympłaszczu,wewłosach,anawetnakoń-
cachrzęs.
– Wiem, że moja matka bywa trudna, ale już jestem. Czy cię
przeprosiła?
– Tak… – Holly oblizała nagle suche usta. Może teraz nie był
właściwy czas, by mówić o „przeprosinach” jego matki. – Nie
mogęuwierzyćwto,codlamniezrobiłeś.Tobyłoniesamowite.
Niedowiary.Nigdycisięnieodwdzięczę.
–Jesttylkojedensposób–powiedział.–Czyzrobiszmitenza-
szczytizostanieszmojążoną?
Holly pomyślała, że jej serce zaraz rozsadzi klatkę piersiową
zczystejradości.Czytomogłosiędziaćnaprawdę?
–Dlaczegoja?Możeszmiećkogokolwiek.Jajestemnikim.
Wziąłjązaręceichwyciłjemocno.
– Dla mnie jesteś wszystkim. Wszystkim. Kocham cię, Holly.
Bardziej,niżpotrafiętowypowiedzieć.Wiem,żetoniesąideal-
neoświadczyny.Właściwietoniemogęuwierzyć,żeoświadczam
cisięwmiejscupublicznym,aleniemogędłużejwytrzymać,nie
wiedząc, czy zgodzisz się spędzić ze mną resztę swojego życia.
NiemusiszwracaćdoArgentyny,jeśliniechcesz.Mogęsięprze-
prowadzićzpowrotemdoAnglii.
Hollyspojrzałananiegozoszołomieniem.
–Zrobiłbyśtodlamnie?
–Oczywiście.
Zmarszczyłanos.
–Alepogodatujestokropna.
– Wiem, ale przynajmniej mielibyśmy pretekst, żeby długo się
przytulaćwłóżku–powiedziałzbłyskiemwoczach.
Hollyuśmiechnęłasię.
–Myślę,żemożemypodzielićczasmiędzyLondyniArgentynę.
Latotutaj,zimatam.
– Dla mnie to dobry plan – powiedział, przyciągając ją do sie-
bie.–Takbardzozatobątęskniłem.
–Ajabyłamnieszczęśliwaodchwili,gdyweszłamdosamolotu.
Planowałamtoodlat.Niemogłamsiętegodoczekać,alegdytyl-
kosięrozstaliśmy,poczułamsiępusta.Jakbympozostawiłaczęść
siebie.
Juliusotarłłzę,którauciekłazkącikajejoka.
–Kochaszmnieczysięoszukuję?
Hollyprzytrzymałajegorękęprzyswoimpoliczku.
– Kocham cię. Nie jestem pewna, kiedy zaczęłam cię kochać.
Możekiedyzabrałeśmnienabalkon?Byłeśtakiuprzejmyicier-
pliwy.
Uśmiechnąłsięczule.
–Więcwyjdzieszzamnie?
–Niktnigdywcześniejmisięnieoświadczył.
–Mamszczęście,żebyłempierwszy.
Holly objęła go w pasie i uśmiechnęła się, gdy zbliżał usta do
jejwarg.
–Obojemamyszczęście.
Tytułoryginału:Ravensdale’sDefiantCaptive
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2015
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:AnnaJabłońska
©2015byMelanieMilburne
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2017
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości
dzieławjakiejkolwiekformie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałko-
wicieprzypadkowe.
HarlequiniHarlequinŚwiatoweŻycieEkstrasązastrzeżonymiznakaminależący-
midoHarlequinEnterprisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollinsPolskajestzastrzeżonymznakiemnależącymdoHarperCollinsPu-
blishers,LLC.Nazwaiznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2994-4
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Stronaredakcyjna