0
Crosby Susan
Szczęśliwa
gwiazda
Tytuł oryginału: Bound by the Baby
1
PROLOG
2 stycznia, hotel i kasyno Sterling Palace, Atlantic City, New
Jersey
Devlin Campbell już od dwóch godzin tkwił przy stole do
blackjacka. Na dobrą sprawę do tej pory powinien był już stracić
tysiące dolarów, zwłaszcza że zupełnie się nie mógł skupić na grze.
Męczyła go myśl o liście, który od rana nosił w kieszeni. Dev nie
należał do ludzi, których łatwo wytrącić z równowagi, ale to krótkie
pismo z kancelarii adwokackiej w Kalifornii wstrząsnęło nim do głębi.
Nie był w stanie ani na chwilę przestać o nim myśleć, choć naprawdę
bardzo się starał.
Pociągnął łyk szkockiej z wodą, czwartej tego wieczoru, i
podniósł wzrok na dziewczynę, która stała przy nim w milczeniu i
obserwowała grę. Jeszcze zanim alkohol zaszumiał mu w głowie,
uznał ją za najpiękniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widział.
Miała długie, lśniące włosy w kolorze mlecznej czekolady i ciało,
które nawet świętemu nasunęłoby grzeszne myśli. Uśmiechała się, ale
jej piękne oczy pozostawały smutne. Ze zdziwieniem stwierdził, że
ten cichy smutek pociąga go nie mniej niż jej ponętne kobiece
kształty. Nie znał jej imienia; nie wiedział o niej nic poza tym, że
przynosiła mu szczęście.
Kiedy się pojawiła, miał za sobą całą serię przegranych rozdań.
Od razu przyciągnęła jego wzrok. Nagle, jakby obudzony z
odrętwienia, zaczął obserwować, jak podchodzi do pracownika kasyna
RS
2
i pyta go o coś, a ten w odpowiedzi wskazuje jej odległy koniec sali.
Popatrzyła w tamtym kierunku, a potem spojrzała wprost na Devlina. I
znieruchomiała. Przez chwilę, która wydawała się długa jak
wieczność, żadne z nich nie odwróciło wzroku. Jej błękitne oczy
sprawiały wrażenie ogromnych w drobnej, jasnej twarzy. Choć patrzył
na nią, a nie w karty, bez trudu wygrał następne rozdanie. Gdy nagle
zniknęła mu z oczu, poczuł dziwny niepokój. Chwilę później przeszła
obok niego, blisko, na wyciągnięcie ręki.
- Zaczekaj! - Dotknął jej ramienia. - Nie odchodź. Wygląda na
to, że jesteś moją szczęśliwą gwiazdką.
Nie spodziewał się, że spełni jego prośbę. Zaskoczyła go. Stała u
jego boku już od ponad godziny. Za każdym razem, kiedy chciała
odejść, zaglądał jej w oczy i coś w jego spojrzeniu-sprawiało, że
zostawała. Nazywał ją Szczęśliwą Gwiazdą i Czterolistną
Koniczynką, mając nadzieję, że ją rozbawi, ale jej smutek nie mijał.
Mimo to trwała przy nim, nawet wtedy, gdy za ich plecami zebrał się
spory tłumek gapiów, kibicujący nieprawdopodobnie szczęśliwemu
graczowi, A on wygrywał i wygrywał.
Pracownicy ochrony, którzy nagle wyrośli jak spod ziemi, by
śledzić każdy jego ruch, musieli uznać, że nie oszukuje. Istotnie, Dev
nawet się nie starał liczyć kart, choć był w tym naprawdę dobry. Tego
wieczoru było mu obojętne, czy wygra, czy nie, chciał po prostu
odpocząć przy grze. Tymczasem szczęście mu sprzyjało jak jeszcze
nigdy w życiu.
Zagrzechotał kostkami lodu w szklaneczce i po raz kolejny
stwierdził, że jest pusta. Zaczęło się następne rozdanie. Dostał waleta i
RS
3
piątkę. W takiej sytuacji każdy rozsądny gracz by spasował, czekając,
aż krupier odsłoni swoje karty. Dev jednak dobrał kartę, choć
wiedział, że jeśli będzie to figura, suma punktów przekroczy 21, a to
oznaczało przegraną.
Dostał szóstkę i uzyskał równo 21 punktów. Zdecydowanie taka
noc mogła się zdarzyć tylko raz w życiu. Za plecami słyszał gwar
podekscytowanych głosów.
- Naprawdę muszę już iść - szepnęła mu do ucha jego
Szczęśliwa Gwiazdka. - Gratuluję.
Odwrócił się ku niej.
- Zjedz ze mną kolację. Zrobiła krok w tył.
- Nie mogę - powiedziała cicho.
Kusiło go, by nie pozwolić jej odejść, ale jej nie zatrzymał, tylko
patrzył, jak znika w tłumie. Próbował zgadnąć, kim była. I jak
wygląda nago.
Zainteresowanie grą opuściło go zupełnie, więc zebrał swoje
żetony i udał się do kasy. Co teraz? - zastanawiał się, odbierając
pieniądze. Nie mógł wracać do Filadelfii. Po czterech szkockich nie
siądzie przecież za kółkiem. Chyba powinien pójść prosto do hotelu,
zamówić kolację do pokoju i w samotności zmierzyć się ze
wspomnieniami, które wywołał list z Kalifornii. Nie miał pojęcia, jak
sobie z tym poradzi.
A niech cię, Hunter.
Zapłacił za pokój i skierował się do wind. Zadźwięczał dzwonek
i Dev, zamyślony, wszedł do windy. Wewnątrz stała jego Szczęśliwa
Gwiazda.
RS
4
To coś więcej niż przypadek, pomyślał. To przeznaczenie.
Dziewczyna nie poruszyła się, kiedy nacisnął guzik swojego
piętra. W jej oczach było tyle bólu, że patrząc na nią, poczuł, jak coś
go dławi w gardle.
- Kto ci złamał serce? - spytał cicho.
Nie odpowiedziała, a jej oczy wypełniły się łzami.
- Chciałbym móc je wyleczyć - powiedział łagodnie, po czym,
wiedziony odruchem, objął ją i ostrożnie przytulił. Na chwilę
zesztywniała, ale zaraz przywarła do niego mocno i ukryła twarz na
jego piersi. Przycisnął usta do jej skroni i poczuł, że dziewczyna
bezgłośnie szlocha.
Drzwi windy otworzyły się nagle.
- Chodź ze mną - szepnął jej do ucha. - Chcę być z tobą tej nocy.
Zawahała się, ale po chwili skinęła głową.
- Jak masz na imię? - spytał, przytrzymując zamykające się
drzwi windy.
- Nicole.
- Devlin.
Wziął ją za rękę i poprowadził korytarzem.
RS
5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
1 maja, hotel i kasyno Sterling Palace, Stateline, Nevada
Gdzie jest Szczęśliwa Gwiazda, gdy jej potrzebuje? Devlin
Campbell znowu grał w blackjacka, ale tym razem przegrywał
rozdanie za rozdaniem. Nie był przesądny i dobrze wiedział, że
nieobecność jego Szczęśliwej Gwiazdy nie ma nic wspólnego z coraz
większym ubytkiem gotówki w portfelu. Winne było zmęczenie po
podróży.
Zamiast się skoncentrować na kartach, rozglądał się jednak po
sali, chociaż zdawał sobie sprawę, że wypatrywanie Nicole nie ma
najmniejszego sensu. Spotkali się przecież na drugim końcu kraju,
byli jak dwa okręty mijające się nocą na pełnym morzu. Oboje szukali
ukojenia i znaleźli je, w swych ramionach. Ale żadne z nich nie
zdradziło drugiemu, co je dręczy.
Tamta noc była wyjątkowa. Devlin nigdy nie przeżył czegoś
podobnego ani przedtem, ani potem. Wracał jeszcze dwukrotnie do
Atlantic City, choć nie wiedział, na co właściwie liczy.
Krupier rozłożył karty na stoliku, dwie dla siebie i dwie dla
Deva. Odsłonił jedną ze swoich kart: króla. Dev miał siódemkę i
piątkę. Nie miał pojęcia, jakie licho przygnało go do kasyna od razu
po przyjeździe. Rozsądek nakazywał zostać w domu, zjeść coś i
położyć się spać. Tymczasem on nawet nie rozpakował walizki i nie
poświęcił ani chwili uwagi okazałej willi, do której właśnie się
wprowadził.
RS
6
- Dobiera pan kartę, czy nie? - spytał krupier.
Dev zdecydował się dobrać, dostał damę i znowu przegrał.
Frajer. Pechowiec. Te epitety nigdy jeszcze nie kojarzyły się z
osobą Devlina Campbella. Zebrał kilka żetonów, które mu jeszcze
pozostały, odszedł od stołu i udał się do baru, gdzie można było
zamawiać gotowe dania. Zje coś, a potem pojedzie do domu i położy
się spać na co najmniej dwanaście godzin.
Telewizor w barze nastawiony był na mecz baseballowy; jego
ulubieni Philliesi grali z drużyną San Francisco Giants. Dev zamówił
piwo i hamburgera z frytkami. W chwili, gdy unosił do ust oszroniony
kufel, do baru weszła dziewczyna w służbowym stroju. Dziewczyna
podobna do...
Piwo bryznęło na stół, kiedy z łomotem odstawił kufel i zerwał
się z miejsca. Jej włosy o barwie mlecznej czekolady były tym razem
starannie upięte. Od razu rozpoznał to doskonałe ciało, długie, smukłe
nogi, które oplotły go tamtej nocy i trzymały w mocnym uścisku.
- Nicole!
Zatrzymała się i spojrzała wprost na niego. Przez sekundę stała
niezdecydowana, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie
szybkim krokiem. Próbowała uciekać? Co ją ugryzło? Przecież nie
stanowił dla niej żadnego zagrożenia. Nie znał jej nazwiska. Tamtej
nocy nawet jej o to nie zapytał, bo od lat miał zwyczaj poprzestawać
na jednej randce, a potem zmieniać obiekt zainteresowania.
Potem żałował. Marzył o tym, by przeżyć jeszcze jedną noc z
Nicole. Okazała się zmysłową, nieokiełznaną kochanką. Wymagającą,
RS
7
ale równie jak on namiętną. Pozwoliła mu tamtej nocy zapomnieć o
wszystkim.
Nawet o feralnym liście.
Dogonił ją i złapał za łokieć, zmuszając, by się zatrzymała.
- Trenujesz biegi długodystansowe? - Jego wzrok spoczął na
identyfikatorze, który nosiła. A więc była pracownicą Palace. Kiedy
się spotkali poprzednim razem, nic na to nie wskazywało. Wtedy nie
nosiła służbowego stroju, lecz dopasowane dżinsy, czarny sweter i
buty na obcasach, w których prawie dorównywała mu wzrostem.
Pamiętał, jak zdjął jej te buty, a potem zsunął z niej spodnie,
odsłaniając najpiękniejsze nogi, jakie kiedykolwiek widział.
- Och - odezwała się. - Witaj, hm...
- Devlin - podpowiedział, zaskoczony. Czyżby zapomniała? -
Styczeń, Atlantic City. Nie pamiętasz?
Zręcznie uwolniła łokieć i zebrała poły żakietu. Wydawała się
jeszcze bardziej ponętna niż wtedy, gdy ją ujrzał po raz pierwszy.
- Oczywiście, że pamiętam. - Uśmiechnęła się, lecz jej oczy
pozostały czujne.
- Pracujesz tu - zauważył, patrząc na jej identyfikator.
- Tak, jestem zastępcą kierownika hotelu.
- Wtedy, w styczniu, też pracowałaś w Palace?
- Tak, w recepcji. Ale tamtej nocy... miałam wolne. Dwa
miesiące temu zostałam przeniesiona tu, do Tahoe.
Unikała jego wzroku. Miał wrażenie, że chce jak najprędzej
skończyć rozmowę. Nie wiedział, czy czuje się bardziej zirytowany,
czy zaintrygowany jej zachowaniem.
RS
8
- Zapraszam cię na kolację.
- Jestem w pracy. - Rozejrzała się, jakby w poszukiwaniu
wsparcia. W jej oczach czaił się strach. Ale przecież nie mogła się go
bać, nie po tamtej nocy.
- Kiedy kończysz?
Nareszcie spojrzała mu w oczy, widocznie zdając sobie sprawę,
że on nie da za wygraną.
- O dziewiątej.
A więc za godzinę. Zapomniał o zmęczeniu.
- Zaczekam na ciebie.
- Nie, proszę. - Cofnęła się. - Muszę iść.
Nie zatrzymał jej. Wszystko w swoim czasie, postanowił.
Najpierw zje, a potem zajmie się Nicole. Nie musi się spieszyć. Wie,
gdzie ją znaleźć.
Nicole przemykała się do recepcji, przerażona myślą, że Devlin
może iść za nią. Kiedy się wreszcie schroniła za ladą, popatrzyła
nerwowo przez ramię. Nie było go. Wśliznęła się do biura, pustego o
tej porze, i oparła o ścianę, jedną ręką zasłaniając usta, a drugą
przyciskając do żołądka. Poczuła, że głowa robi się jej dziwnie lekka,
a nogi miękkie, więc niepewnym krokiem podeszła do biurka i opadła
na krzesło.
Co on tu robi?
I co ona zrobić?
Patrzyła w przestrzeń tak długo, aż ściany pomieszczenia
przestały jej tańczyć przed oczami. Potem włączyła komputer i
otworzyła plik „rezerwacje". Nie było żadnej na nazwisko Devlina.
RS
9
Czyli nie zatrzymał się w hotelu. A może dopiero zamierzał wynająć
pokój?
Ann-Marie, recepcjonistka, podeszła do szyby i wykrzywiła się
zabawnie. W odpowiedzi Nicole wysiliła się na blady uśmiech.
Recepcjonistka otworzyła drzwi i zajrzała do biura.
- Wszystko w porządku, Nicole?
Nic nie jest w porządku. Nie wiem, co robić. Jestem przerażona,
myślała.
- W jak najlepszym, dzięki.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła zjawę.
Owszem, pomyślała, Devlin Campbell jest zjawiskowy, ale też
jak najbardziej cielesny. Wysoki, ciemnowłosy i niewiarygodnie
przystojny. Jakby tego było mało, pochodzi z nie byle jakiej rodziny:
elita, rodowy majątek Poszukała o nim informacji po tym, jak spędzili
razem noc.
- Potrzebujesz czegoś ode mnie, Ann-Marie? Recepcjonistka
cofnęła się, speszona. Nicole wstała zza biurka.
-Nie chciałam być niemiła. Chyba rzeczywiście nie czuję się
najlepiej.
- Może powinnaś pójść do domu odpocząć.
Nawet gdyby chciała, nie bardzo mogła. Zastępowała kolegę,
który nie mógł przyjść na początek swojej zmiany. Zostało jej
czterdzieści pięć minut. Wytrzyma.
Gdyby nie to zastępstwo, już by jej tu nie było. Nie spotkałaby
Devlina. Znów zetknęło ich przeznaczenie. Ale to się stało za
wcześnie. Nie była jeszcze gotowa.
RS
10
- Nicole?
- Nie martw się o mnie. - Uśmiechnęła się do zatroskanej Ann-
Marie. - Nic mi nie będzie.
Devlin pojawił się parę minut przed dziewiątą i odciągnął ją na
bok, żeby mogli spokojnie porozmawiać.
- Nie chciałaś kolacji, ale może dasz się namówić na drinka?
Potrząsnęła głową, zmuszając się do uśmiechu.
- Będę przychodził co wieczór, aż się wreszcie zgodzisz. Co
wieczór? Zamierzał zatrzymać się na dłużej?
- Jesteś tu w interesach?
- Nie wiem, jak to określić. Niby jestem tu dla przyjemności, ale
ktoś mi tę przyjemność narzucił. Będę tu miesiąc.
Miesiąc! Musiała się chwycić kontuaru. Co mu powiedzieć? I
kiedy? Jedno nie uległo wątpliwości - dzisiaj było za wcześnie na
rozmowę. Potrzebowała czasu. Do jutra przecież sytuacja się nie
zmieni.
- Podwieźć cię do domu? - spytał.
- Mam samochód. Dzięki.
- Odprowadzę cię na parking.
Miała wrażenie, że słyszy nie propozycję, lecz rozkaz. A
przyjmowanie komend nie było jej mocną stroną.
- Nie trzeba. Muszę jeszcze coś załatwić - odparła
zdecydowanie, ruszając w stronę biura. Panie Campbell, może pan
odejść. Czy tak trudno się domyślić, że nie jest pan mile widziany?
RS
11
- Czego się boisz, Nicole? - zawołał za nią na tyle głośno, że
Ann-Marie podniosła głowę i popatrzyła w ich stronę. Zrobiła krok ku
niemu.
- Dlaczego nie dasz mi spokoju?
- Tamta noc była nieziemska.
Czyli wszystko jasne. Chciał seksu, bo czegóż by innego? Nie
spodziewała się przecież wyznania dozgonnej miłości.
- Inny czas, inne miejsce. Dobranoc.
Odeszła szybkim krokiem i schroniła się w biurze. Chwilę
później zobaczyła przez okno, jak Devlin wychodzi na parking.
Wzięła torebkę i pożegnała się ze wszystkimi, zadowolona, że może
już pojechać do domu. Potrzebowała samotności i ciszy, by się
zastanowić nad tym, co powinna powiedzieć Devlinowi.
- Zaczekaj! - Ann-Marie biegła za nią. - Chcę się przekonać, że
bezpiecznie dotrzesz do samochodu.
Nicole znowu poczuła, że się uśmiecha. Ann-Marie była od niej
pięć lat młodsza, ale i tak jej matkowała.
- Nie martw się o mnie. - Położyła rękę na brzuchu i spojrzała
porozumiewawczo na koleżankę. - Chciałam powiedzieć, nie martw
się o nas.
Kiedy wyszły na parking, Devlin zastąpił im drogę. Nicole
zadrżała pod lodowatym spojrzeniem jego zielonych oczu. Wpatrywał
się w jej brzuch.
- To... dobranoc - zwróciła się Nicole do Ann-Marie, która
popatrywała to na nią, to na niego.
- Jesteś pewna? Mogę...
RS
12
- Wszystko w porządku. Do zobaczenia jutro. Bezskutecznie
starała się zachować spokój. To musiało być przeznaczenie. Nie było
jej pisane wymknąć się temu mężczyźnie.
Tymczasem on podszedł bliżej.
- Czy to moje dziecko nosisz?
RS
13
ROZDZIAŁ DRUGI
Jak mógł od razu nie zauważyć? Dopiero kiedy rozmawiając z
koleżanką, delikatnie pogłaskała dłonią zaokrąglony brzuszek,
zrozumiał i zaczął liczyć. Cztery miesiące. Może przeczucie go myliło
i to nie było jego dziecko. Czy unikała go, bo nosiła dziecko innego
mężczyzny? Mężczyzny, którego zdradziła z nim tamtej nocy? Może
była mężatką?
- Szpiegujesz mnie? - Głos jej drżał ze zdenerwowania, a może
ze złości.
- Chciałem się tylko przekonać, czy dotarłaś bezpiecznie do
samochodu.
- Dzięki, ale niepotrzebnie się martwisz. Potrafię samodzielnie
wsiąść do auta. Robię to co wieczór.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Objęła się ramionami.
- Oczywiście, że to twoje dziecko.
Oczywiście? Światła kasyna zatańczyły mu przed oczami, kiedy
dotarło do niego, co właśnie usłyszał. Tylko czy mógł jej wierzyć?
- Długo się zastanawiałaś nad odpowiedzią. Trochę za długo.
- Nie skłamałam.
- Nie zarzucam ci kłamstwa, Nicole. Odprężyła się trochę.
- Po prostu nie chciałam rozmawiać o tym tutaj, w hałasie i
zamieszaniu.
- Powinnaś była mi powiedzieć już dawno temu.
RS
14
- Wiem. Ale proszę, nie tutaj. To moja praca. Koledzy zaczynają
się na nas gapić.
- W porządku. Chodźmy gdzie indziej. - Ujął ją za łokieć, ale
natychmiast się uwolniła.
- Nigdzie z tobą nie pójdę. Mógł się tego spodziewać.
- Wydaje mi się, że mamy parę spraw do omówienia.
- To prawda, ale nie dzisiaj. Spotkajmy się jutro.
Nie chciał odkładać tej rozmowy. Był pewien, że nazajutrz
poczęstuje go zgrabną, zmyśloną historyjką, a on musiał usłyszeć
prawdziwą, nieupiększoną wersję. Tylko wtedy będzie mógł jej
uwierzyć.
- Dlaczego nie dałaś mi znać? Miałaś przecież dostęp do
hotelowego komputera. Na pewno znalazłaś moje nazwisko i adres.
- Wszystko ci wyjaśnię. Jutro.
Nie mógł jej zmusić, by z nim poszła. Musiałby ją porwać, ale
wtedy miałby na karku hotelowych ochroniarzy.
- Nie uciekniesz z miasta?
- Nie. Masz moje słowo.
- Nie wiem, czy mogę polegać na twoim słowie.
- Wiesz, gdzie pracuję. Nie mogę ci uciec.
- Jak masz na nazwisko?
- Price.
Cóż za ironia. Price, czyli cena. Cena, jaką trzeba będzie
zapłacić za szaloną noc z nieznajomą, kiedy zapomniał się do tego
stopnia, że nie użył zabezpieczenia. Wyciągnął wizytówkę oraz pióro
i zapisał adres.
RS
15
- Tam się zatrzymałem. Trafisz?
- Oczywiście. Wszyscy tu znają tę willę. Jest twoja?
- Nie. O której mogę się ciebie spodziewać?
- Idę do pracy na dwunastą. Może o jedenastej?
- O wpół do jedenastej.
- W porządku. Otworzył przed nią drzwi.
- Nie życzę sobie eskorty - wycedziła przez zęby, widząc, że za
nią idzie.
- Potrafisz być miła.
W milczeniu doszli do jej samochodu.
- Terenowy?
- Jasne. Zimy tu są śnieżne.
Poczekał, aż włączy silnik, po czym gestem polecił, by opuściła
szybę. Usłuchała, wyraźnie zniecierpliwiona. -Spotykasz się z kimś?
Uniosła brwi.
- Pytasz, czy jest jakiś mężczyzna w moim życiu? Przytaknął.
- Nie, nie ma.
- A był?
- Kiedy, w styczniu?
Specjalnie udawała taką niedomyślną? Jeśli chciała go
wyprowadzić z równowagi, to jej się udało. Cały czas wiedziała, gdzie
go szukać, ale nie uznała za stosowne powiadomić go, że jest w ciąży.
A teraz tak po prostu przyznawała, że dziecko jest jego. Nie mógł
zrozumieć, w co grała.
Nie odpowiedział na jej pytanie, ale spojrzenie, jakie jej posłał,
było bardzo wymowne.
RS
16
- Z nikim się nie spotykałam. - Patrzyła prosto przed siebie,
zaciskając ręce na kierownicy tak mocno, że zbielały jej palce. - Ani
wtedy, ani później.
Odjechała, nie zadając sobie trudu, by podnieść szybę w
ochronie przed zimnem.
Wybiła północ. Nicole otuliła się kocem, wyszła na ganek i
usiadła na bujanej ławeczce. Termometr na drzwiach wskazywał
niecałe cztery stopnie. Nad ranem pewnie chwyci mróz. Z
przyjemnością oddychała zimnym, czystym powietrzem. Przy każdym
wydechu z jej ust unosiły się białe obłoczki pary. Kiedy przyjechała tu
dwa miesiące temu, stwierdziła, że uwielbia mroźne, krystaliczne
powietrze znad jeziora Tahoe, tak jak niektórzy ludzie uwielbiali
gorący klimat jej rodzinnego miasta, Sacramento. Postanowiła
posiedzieć chwilę na dworze. Potem wróci do łóżka i może uda jej się
wreszcie zasnąć. Potrzebowała snu, a ostatnich parę godzin spędziła,
przewracając się z boku na bok.
Nie miała zamiaru ukrywać prawdy w nieskończoność.
Planowała powiedzieć wszystko Devlinowi, kiedy dziecko się urodzi i
będzie można przeprowadzić testy na ojcostwo. Uważała, że miał
prawo się ich domagać. Nie znali się, więc nie mieli podstaw, by sobie
ufać. On wiedział o niej tylko tyle, że bez namysłu wskoczyła z nim
do łóżka, choć spotkali się zaledwie parę godzin wcześniej. Inna
sprawa, że Nicole z trudem poznawała samą siebie. Nie mogła
uwierzyć, że naprawdę rzuciła się w ramiona nieznajomego i spędziła
z nim dziką, namiętną noc. Najwspanialszą, jaką kiedykolwiek
przeżyła. Rano nie opuściła ukradkiem jego pokoju, lecz obudziła go,
RS
17
by mu podziękować i pocałować na do widzenia. To miał być koniec
ich przygody.
Nie wiedziała, że los szykuje jej niespodziankę...
Ruch huśtawki był powolny, uspokajający. Nicole zamknęła
oczy. Dwa miesiące po nocy spędzonej z Devlinem zorientowała się,
że jej marne samopoczucie nie wynika z niedawnych smutnych
przeżyć, tylko z faktu, że jest w ciąży. Teraz, w drugim trymestrze,
poranne mdłości miała już za sobą. Czuła się zdrowsza i silniejsza niż
kiedykolwiek. Mogła się zmierzyć z całym światem. A nawet z ojcem
swego dziecka.
Samochód nadjechał, kiedy wstawała, by wrócić do domu.
Cichutko usiadła z powrotem, zadowolona, że nie zapaliła światła na
ganku. Wstrzymała oddech, kiedy drzwi się otworzyły i jakiś
mężczyzna wysiadł z auta. Devlin. Jak ją znalazł? I co tu robił o tej
porze?
Może była próżna, ale szczerze pożałowała, że ma na sobie
flanelową piżamę i futrzane kapcie. I żadnego makijażu.
Usłyszała szelest suchych liści. Devlin podszedł do schodków
wiodących na ganek, uważnie przyglądając się domowi.
Nicole uwielbiała swój domek. Cóż z tego, że miał niecałe
siedemdziesiąt metrów kwadratowych? Był przytulny, a przede
wszystkim należał do niej. No dobrze, jeśli chodzi o ścisłość, będzie
należał do niej za dwadzieścia dziewięć lat i jedenaście miesięcy. Tak
czy owak, Nicole pierwszy raz była u siebie. Dotąd zawsze
wynajmowała mieszkania.
- Szukasz kogoś? - odezwała się, zanim zdążył ją zauważyć.
RS
18
Kiedy zaklął, musiała się uśmiechnąć. Tym razem to on dał się
zaskoczyć.
- Co ty wyprawiasz? Siedzisz na tym zimnie?! - Nie czekając na
zaproszenie, usiadł obok niej na huśtawce. Białe chmurki ich
oddechów zlewały się w powietrzu przed nimi.
- Też nie mogłaś zasnąć? Skinęła głową.
- Wejdźmy do środka - odezwał się po chwili. Wszystko
wskazywało na to, że wyraz „proszę" nie figurował w jego słowniku.
- Ustaliliśmy, że porozmawiamy jutro.
- Skoro oboje nie śpimy, możemy równie dobrze zrobić to teraz.
- Nie. Oboje jesteśmy zmęczeni. Możemy powiedzieć coś, czego
będziemy potem żałować.
- Nigdy nie mówię rzeczy, których mógłbym żałować.
- Tak? Masz jeszcze jakieś inne nadludzkie moce? Który komiks
opisuje twoje przygody?
- Trzęsiesz się z zimna. - Udał, że nie słyszy jej uwagi. - To
może zaszkodzić dziecku.
- Potrafię zadbać o moje dziecko - odparła zadziornie. Ale
przecież i tak chciała już wracać do domu.
- Masz ochotę na gorącą czekoladę? - spytała pojednawczo.
Nie pokazał po sobie radości z tego, że wygrał tę rundę. Po
prostu wstał i wyciągnął do niej rękę. Choć uścisk jego silnej, ciepłej
dłoni był niezwykle przyjemny, cofnęła rękę, gdy tylko wstała.
Odwróciła się szybko i otworzyła przed nim drzwi. Z przedpokoju
widać było pokój dzienny i kuchnię. Nicole skończyła już urządzać
dom i była zadowolona z efektu. Meble wyszukała na garażowych
RS
19
wyprzedażach, a kilka wymarzonych drobiazgów zamówiła pocztą.
Pomalowała ściany, uszyła zasłony, wymieniła tapicerkę. Został jej
jeszcze tylko pokój dziecinny do wykończenia.
- Mogę się rozejrzeć? - Zdjął kurtkę i rzucił ją na krzesło.
- Jasne. - Weszła do kuchni, wyjęła rondelek, mleko i czekoladę.
Była zadowolona, że pozbędzie się go choć na chwilę. Niestety domek
był tak mały, że zanim mleko się zagrzało, był już z powrotem w
kuchni.
- To twój dom czy wynajęty?
-Mój.
- Jest malutki. Chcesz wychowywać tu dziecko?
- Ile miejsca potrzebuje dziecko, twoim zdaniem? - zaperzyła
się.
- Na pewno więcej.
- Nie zgadzam się z tobą.
Chciał jej coś odpowiedzieć, ale zrezygnował.
- Przytulnie tutaj - odezwał się po chwili. Uśmiechnęła się
leciutko.
- Też mi odkrycie. Jak inaczej może być w drewnianym domku
pod lasem? - Postawiła na blacie dwa kubki. - Bywa, że zimą nie
można przejechać przez zaspy, ale mam kominek i własny generator
na wypadek przerw w dostawie prądu. Jest idealnie.
Nalała czekoladę do kubków i podała mu jeden, a drugi otoczyła
dłońmi, ciesząc się promieniującym z niego ciepłem. Chciała zostać
sama. Była zbyt zmęczona na poważne rozmowy.
- Wiedziałaś, kim jestem? - rzucił obojętnie.
RS
20
- Sprawdziłam w hotelowej bazie danych. - Patrząc na niego
sponad brzegu kubka, upiła mały łyczek gorącego napoju.
- Kiedy to zrobiłaś? - drążył.
- Rano, zaraz po tym, jak wyszłam z twojego pokoju.
- Na pewno nie wcześniej?
- Wcześniej? Niby jak? Od momentu, kiedy zwabiłeś mnie do
stolika, nie dałeś mi chwili spokoju.
- Byłaś moją szczęśliwą gwiazdą.
Gestem zaprosiła go, by usiadł na stojącej przed kominkiem
kanapie.
- Podejrzewasz, że cię śledziłam?
- A robiłaś to?
- Żartujesz sobie? Twojego nazwiska nie mogłam sprawdzić
wcześniej, bo, jak pamiętasz, do recepcji poszedłeś, dopiero kiedy
skończyłeś grę. A może uważasz, że zaczaiłam się na ciebie w
windzie? Tylko jak miałabym to zrobić? W hotelu jest dwanaście
wind. Skąd mogłam wiedzieć, do której wsiądziesz?
- Posłuchaj...
- Rozumiem, że masz wątpliwości co do ojcostwa -przerwała
mu. - Ale nie podejrzewaj mnie o premedytację. To naprawdę nie było
planowane - dodała pojednawczo, mając nadzieję, że żart rozładuje
atmosferę. Przeliczyła się.
- Nie pierwszy raz kobieta skłamałaby w sprawie ojcostwa -
odparł bez cienia uśmiechu.
Nicole poczuła, że traci cierpliwość.
- Nie słyszałeś o testach DNA? To już nie te czasy.
RS
21
- Skoro jesteś pewna, że dziecko jest moje, dlaczego nic mi nie
powiedziałaś? - Odstawił swój kubek na stolik. Zauważyła, że nie
tknął czekolady.
- Chciałam ci powiedzieć. Nawet pojechałam do ciebie...
- Kiedy?
- Gdy tylko zyskałam pewność, że jestem w ciąży. Następnego
dnia miałam się tutaj przeprowadzić.
- Nie zastałaś mnie w domu?
- Pojawiłeś się chwilę po moim przyjeździe. - Kiedy odnalazła
jego dom w luksusowej dzielnicy Filadelfii, Society Hill, jej obawy
się potwierdziły. Przepiękny budynek jednoznacznie kojarzył się z
bogactwem i wysokim statutem społecznym. - Ale... nie byłeś sam.
Młoda kobieta, która mu towarzyszyła, drobiąc na
nieprawdopodobnie wysokich obcasach, wyglądała, jakby właśnie
zeszła z okładki „Vogue". Kiedy wysiedli z samochodu, Devlin
troskliwie okrył marynarką jej nagie ramiona, a potem objął i
poprowadził po schodach do wejścia. Po chwili na piętrze zapaliło się
światło. W oknie pojawiła się sylwetka mężczyzny. Nicole widziała,
jak zdejmuje marynarkę i rozluźnia węzeł krawata.
- Czekałam kilka godzin - ciągnęła. - W końcu uznałam, że
dobrze się złożyło, że byłeś zajęty. Bo kiedy tak siedziałam,
uświadomiłam sobie, że na pewno pomyślałbyś, że chcę wyłudzić
pieniądze. Zdecydowałam, że poczekam... Najpierw uporam się z
przeprowadzką i zadomowię się w nowym miejscu. Poza tym
wszystko wskazywało na to, że masz narzeczoną.
- Od przeprowadzki minęły dwa miesiące.
RS
22
Skinęła tylko głową. Nie było sensu się tłumaczyć. To prawda,
nie spieszyło jej się do ponownego spotkania z Devlinem. I co w tym
dziwnego?
- Czego ode mnie oczekujesz? - Devlin patrzył wprost przed
siebie na kominek, choć nie płonął na nim ogień.
Zaskoczyło ją to pytanie. A więc nie zamierzał jej powiedzieć,
kim była tamta kobieta. Wzięła się w garść.
- Niczego.
- Nie wierzę ci.
- Widzę, że ty też potrafisz być miły. - Nie miała siły ciągnąć
tego dłużej. - Powinieneś już iść.
Wstał bez słowa i skierował się ku drzwiom, chwytając po
drodze kurtkę. Zatrzymał się z ręką na klamce.
- Dlaczego, Nicole?
- Co dlaczego?
- Dlaczego poszłaś wtedy ze mną? Pamiętam, byłaś
zrozpaczona. Płakałaś...
Pod naporem wspomnień zamknęła na chwilę oczy. Potem
spojrzała na niego.
- Masz rację. Było mi bardzo smutno, a twoja bliskość
przyniosła ulgę. Ciebie też tamtej nocy coś gnębiło.
Potwierdził skinieniem głowy.
- Nie mam zwyczaju zapominać o zabezpieczeniu. Byłem
pewien, że bierzesz pigułki, ale powinienem był cię spytać.
RS
23
- A ja powinnam była ci powiedzieć, że nie mogę brać
doustnych środków. Nie wiem, dlaczego o tym nie pomyślałam.
Musiało być ze mną naprawdę źle. Ale wiesz co? Niczego nie żałuję.
Położyła dłonie na brzuchu, w miejscu, gdzie rosło dziecko,
które już zdążyła pokochać.
- I naprawdę niczego od ciebie nie oczekuję.
Oczekiwania to jedno, ale nadzieja to zupełnie co innego. Tamtej
nocy doświadczyła czegoś wyjątkowego. To była jedność ciał i dusz,
przeżycie tak intensywne, że nie potrafiła go nawet opisać. Nie
wiedziała, że może istnieć taka bliskość. Dlatego wciąż miała
nadzieję...
- Żaden przyzwoity mężczyzna nie zostawia kobiety, która nosi
jego dziecko - odezwał się Devlin.
- Na pewno coś wymyślimy. Ale nie dzisiaj. Proszę cię. Jestem
wykończona.
Skinął głową.
- Do zobaczenia o dziesiątej trzydzieści - powiedział, po czym
wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
Kiedy odgłos odjeżdżającego samochodu ucichł w oddali, dopiła
swoją porcję czekolady. Ten opanowany, nieprzystępny Devlin
wydawał się kimś zupełnie innym niż mężczyzna, z którym spędziła
noc przed czterema miesiącami. Tamten był wrażliwy, jednocześnie
porywczy i czuły, zaborczy i cudownie hojny. Dał jej rozkosz i
poczucie spełnienia, jakich nigdy wcześniej nie zaznała. Natomiast
dzisiaj miała do czynienia z chłodnym, rzeczowym biznesmenem.
Kiedy wpisała jego nazwisko do wyszukiwarki internetowej,
RS
24
dowiedziała się, że rodzina Campbellów od kilku pokoleń zajmowała
się bankowością.
Rodzinny majątek i tradycyjne zasady, pomyślała. Potomek
takiego rodu po prostu nie mógł mieć nic wspólnego z szarą
przedstawicielką klasy średniej, jaką była. Nic poza jedną nocą
anonimowego seksu. Ciekawe, co zamierzał powiedzieć bliskim. O
ile, oczywiście, w ogóle chciał cokolwiek mówić. Może wolał jej
zapłacić, by nie wyjawiła nikomu, kto jest ojcem dziecka? Czyż nie
tak się załatwiało niewygodne sprawy w jego świecie?
A co z jej światem? Jak bardzo będzie się musiał teraz zmienić?
RS
25
ROZDZIAŁ TRZECI
Punktualnie o dziesiątej trzydzieści następnego ranka Nicole
zaparkowała na podjeździe przed willą. Powoli podeszła do głównego
wejścia. Dom był przestronny, kilku-poziomowy, zbudowany z
kamienia i drewnianych bali. Kiedyś przyszła tu, by obejrzeć budowę,
i zajrzała przez okno. Zobaczyła przepiękne kominki i szerokie
schody. Była pod wrażeniem. Z lokalnych gazet można się było
dowiedzieć, że inwestorem jest Fundacja Huntera Palmera z Los
Angeles. I to wszystko. Prace wykończeniowe trwały ponad rok.
Potem jakiś mężczyzna zatrzymał się tu w marcu, a inny w kwietniu.
A teraz zjawił się Devlin i miał zamiar spędzić tu kolejny
miesiąc.
Jak określił powód swojego przyjazdu? Nie chodziło o interesy,
ale o przyjemność, którą narzucił mu ktoś inny? Ciekawe, co to mogło
znaczyć. W marcu mieszkał tu samotny mężczyzna, w kwietniu też.
Devlin był następny. Co ich łączyło?
Potężne drzwi wejściowe z dębowego drewna, flankowane
dwoma kamiennymi filarami, otworzyły się, kiedy podeszła. Stanął w
nich Devlin. Miał na sobie dżinsy,solidne, skórzane buty i kraciastą
koszulę z podwiniętymi rękawami. Wygląda jak pan na włościach,
pomyślała, mimowolnie podziwiając jego sylwetkę, z której
emanowała wrodzona pewność siebie. Nagle poczuła przemożną
ochotę, by się wtulić w jego ramiona, jak to zrobiła tamtego
styczniowego wieczoru w windzie.
RS
26
- Dzień dobry - powiedziała zamiast tego.
- Dobrze spałaś? - spytał, przepuszczając ją w drzwiach.
- Tak, dzięki. A ty?
- Ja wręcz przeciwnie. - Poprowadził ją szerokimi schodami w
górę.
- Chciałabyś coś zjeść? - Spytał, gdy dotarli do szczytu schodów.
- A może masz ochotę na kawę?
- Dziękuję, ale jestem po śniadaniu, a z kawy postanowiłam na
jakiś czas zrezygnować.
- W takim razie przejdziemy od razu do salonu. Kiedy weszli, jej
wzrok padł na wielkie weneckie okno.
Westchnęła. Widok był oszałamiający. Spokojne wody jeziora
Tahoe rozciągały się po horyzont, obramowane wielkimi, dostojnymi
drzewami. Szczyty gór lśniły bielą.
- Siadaj, proszę. - Devlin wskazał jej skórzany fotel w kolorze
burgunda.
- Przykro mi, że miałeś ciężką noc - powiedziała, by przerwać
milczenie. Pasek spódnicy gniótł ją nieprzyjemnie. Gdyby tylko
mogła rozpiąć jeden guzik... Wsunęła dłonie pod żakiet, mając
nadzieję, że uda jej się zrobić to ukradkiem.
- Coś nie tak?
- Nie, nic.
- Czyżby? - Przyjrzał jej się podejrzliwie. Nie wytrzymała.
- Spódnica jest trochę za ciasna. Właśnie próbowałam rozpiąć
guzik przy pasku. Zadowolony?
RS
27
- Za ciasne ubranie utrudnia krążenie krwi. To niebezpieczne dla
dziecka.
- Boże drogi, przecież nie narażam dziecka! Pierwszy raz
poczułam, że mi ciasno. Zaraz pojadę kupić sobie trochę ciążowych
ubrań.
Kiedy jego wzrok powędrował w dół jej sylwetki, Nicole
odruchowo objęła się ramionami.
- Poczekaj chwilkę - powiedział, wychodząc z pokoju. Nicole
odetchnęła głęboko. Dlaczego w jego obecności czuła się tak
nieswojo? Nie była nieśmiałą gąską, tylko dorosłą,
dwudziestoośmioletnią kobietą. Nie da się zastraszyć. Przecież to
tylko facet.
Tak, ale jaki facet...
Odkąd się rozstali po wspólnej nocy, nie przestała o nim marzyć.
Wypatrywała go pośród graczy w kasynie, z nadzieją, że wróci.
Pamiętała każdy szczegół ich nocy. Jego wspaniałe ciało, dotyk i
zapach jego skóry. Jego zręczne dłonie i te wszystkie niesamowite
rzeczy, które jej robił ustami. Obudził w niej zdolność przeżywania
namiętności, o którą nigdy się nie podejrzewała. Ich noc nie była po
prostu miłą chwilą zapomnienia. Była czymś nieporównanie
cenniejszym.
- Chciałbym, żebyś wypełniła ten formularz. - Devlin wszedł do
salonu i podał jej kartkę papieru.
Zaskoczona, zaczęła czytać. Dokument nie miał tytułu, tylko
rubryki do wypełnienia. Nazwisko, adres, data urodzenia, numer
RS
28
ubezpieczenia i wiele innych, osobistych pytań. Trochę jak przy
występowaniu o kredyt.
- Po co ci to?
- Mój prawnik chce wiedzieć o tobie to i owo.
- Ach tak, twój prawnik. - Cóż za absurd. Nie wątpiła, że jakiś
prawnik przygotował w pocie czoła ten idiotyczny dokument, ale to
Devlin chciał, by wpisała tu swoje dane. To jemu zależało, by złożyła
na nim swój podpis, pozwalając mu tym samym ingerować w jej
prywatne życie.
- Skoro mam się z tobą ożenić, muszę wiedzieć, kim jesteś -
oznajmił sucho.
Tekst przed jej oczami nagle zatańczył. Poderwała głowę. Stał
wyprostowany, nieporuszony. Żałowała, że nie zna go na tyle dobrze,
by umieć odczytać błysk w jego oczach. To był gniew? Oskarżenie?
Nie miała pojęcia.
- A kto mówi o małżeństwie?
- Moje dziecko nie urodzi się poza małżeństwem.
- A więc wierzysz, że dziecko jest twoje?
- Tak - odparł z ledwo widocznym wahaniem.
- Dlaczego?
- Z tego samego powodu, dla którego spędziłem z tobą noc. Do
licha, sam nie wiem. Intuicja? Posłuchaj, Nicole. Zrobimy test na
ojcostwo, by sytuacja była jasna. Ale przygotowaniami zajmiemy się
już teraz, żeby potem uniknąć opóźnień.
Co za romantyczne wyznanie. Poczuła ukłucie w sercu. Nie o
takich oświadczynach marzyła.
RS
29
- Liczę na to, że ty również wypełnisz formularz. Dla mojego
prawnika - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał równie
rzeczowo jak jego.
Grymas wykrzywił mu twarz. Nie wiedziała, czy z rozbawienia,
czy z irytacji.
- W porządku. Będę też potrzebował nazwisko i numer telefonu
twojego ginekologa. Kiedy masz następną wizytę?
- Za trzy tygodnie.
- Umów się na ten tydzień. Powiedz mu, że przyjdziemy razem.
- Jej. Mój ginekolog jest kobietą.
Pomyślała, że już wie, co ją powstrzymywało przed
powiedzeniem mu o dziecku. Musiała intuicyjnie wyczuć, że ma do
czynienia z seksistą, autorytarnym sztywniakiem, przyzwyczajonym,
że wszyscy tańczą, jak im zagra. Ale z nią nie pójdzie mu tak łatwo.
- Rozważę to, kiedy poznamy się trochę lepiej.
- W takim razie pójdę sam. Mam kilka pytań do twojej pani
doktor.
- Bez mojej zgody niczego ci nie powie.
- Dojrzała, odpowiedzialna przyszła matka nie powinna chyba
odmawiać ojcu dziecka dostępu do informacji.
Nie wierzyła własnym uszom. Śmiał insynuować, że jest
niedojrzała i nieodpowiedzialna! Naprawdę się starała być cierpliwa i
okazać dobrą wolę. Ale tego było za wiele.
- Przekażę ci dokument jutro, w drodze do pracy - wycedziła,
odwracając się na pięcie. - Wiesz co, Devlin? Jeśli chcesz mnie
poznać, może byś spróbował zwykłej, przyjacielskiej rozmowy?
RS
30
Zbiegła po schodach i wyszła na zewnątrz. Devlin potrzebuje
czasu, pomyślała nagle. Wiadomość o dziecku spadła na niego jak
grom z jasnego nieba. Ale skoro ona mogła zaakceptować tę sytuację,
on też sobie z tym poradzi. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Dev patrzył, jak Nicole wsiada do samochodu i odjeżdża.
Wprawdzie nie ruszyła z piskiem opon, ale wiedział, że była wściekła.
Nie dziwił się jej. Choć nikt nie określiłby go jako człowieka łatwego
w obejściu, zazwyczaj nie zachowywał się tak idiotycznie. Inna
sprawa, że nigdy się jeszcze nie dowiedział, że spłodził dziecko, i to w
dodatku z kobietą, której zupełnie nie znał.
Przeczesał włosy palcami, a potem pomasował kark. Padał ze
zmęczenia. Nic dziwnego. W końcu przez całą noc nie zmrużył oka.
Przyjechał tu z zamiarem wykorzystania przymusowego,
miesięcznego pobytu na opracowanie planu przeorientowania kariery.
Dotarł do punktu, w którym stać go było na ryzyko. Postanowił odejść
z rodzinnej firmy, gdyż uważał, że nie ma tam dostatecznych
możliwości rozwoju. Chciał być sam sobie szefem. Pracując dla
rodzinnego banku, osiągnął więcej niż jego ojciec i dziad.
Specjalizował się w inwestycjach w nieruchomości. Mówiono o nim,
że potrafi, jak król Midas, zamienić w złoto wszystko, czego tylko
dotknie. Teraz potrzebował sukcesu dla siebie, chciał się sprawdzić
nie jako dziedzic fortuny Campbellów, ale jako niezależny
przedsiębiorca. Przygotowywał się do tego kroku przez całe dorosłe
życie. Ale czy mógł podjąć ryzyko teraz, kiedy był odpowiedzialny za
dziecko?
I za jego matkę.
RS
31
Podczas nieprzespanej nocy podjął decyzję, z której nie
zamierzał się wycofać. Nicole zostanie jego żoną, koniec, kropka.
Jego prawnik może się upierać, ile chce, że lepiej poczekać, aż
dziecko się urodzi.
Może istotnie był to błąd, ale nie chciał postąpić wbrew
zasadom, które wyznawał. Małżeństwo z kobietą, która się spodziewa
jego dziecka, było jedną z tych zasad. Etykietka konserwatysty, która
przylgnęła do niego tak w pracy, jak i w życiu prywatnym, była
czasami drażniąca. Ale jeśli chciał, by ludzie powierzali mu swoje
pieniądze, musiał postępować jak człowiek odpowiedzialny. Utrata
zaufania klientów oznaczała zawodowe samobójstwo.
Poszedł schodami na górę. Kiedy w nocy łaził bez celu po domu,
odkrył, że na poddaszu znajdował się znakomicie wyposażony
gabinet. Na jednej ze ścian wisiała korkowa tablica ze zdjęciami.
Upamiętniały stare, dobre czasy, kiedy był w college'u, a rodzice
wymagali od niego tylko tego, by miał przyzwoitą średnią i
nawiązywał znajomości mogące się przydać w życiu zawodowym.
Szczenięce lata, które się skończyły, gdy tylko dostał dyplom.
Oderwał się od wspomnień i wrócił do teraźniejszości. Wysłał e-
mail do prawnika z prośbą o przygotowanie formularza, który obiecał
Nicole, po czym nalał sobie filiżankę kawy i wyszedł na taras. Słońce
przygrzewało. Nie czuło się już dojmującego chłodu poranka. Musiał
przyznać, że było to całkiem przyjemne miejsce do spędzenia wakacji,
nawet przymusowych. W czasie wolnym planował zwiedzić okolicę,
może wpaść raz czy drugi do kasyna.
RS
32
Nie planował natomiast... Nicole. A przecież podczas minionych
miesięcy nie mógł przestać o niej myśleć. Nawet w marzeniach nie
spotkał nigdy kobiety, która oddałaby mu się z taką prostotą i ufnością
i obdarowała rozkoszą na tyle cudownych sposobów. Tamtej nocy
udało im się osiągnąć idealną harmonię.
Dlaczego wtedy płakała? Nie spytał jej o to. Powiedziałaby mu,
jeśliby chciała. Nie zrobiła tego ani wtedy, ani teraz. Musiała być
naprawdę w szoku, skoro zapomniała o antykoncepcji. Nie była typem
słodkiej idiotki. Szczerze mówiąc, sam nie był lepszy. To, co zrobił,
było strasznie głupie. Fakt, że nie mógł się pozbierać po przeczytaniu
listu od Huntera, nie usprawiedliwiał go. Powinien był się po prostu
zamknąć w pokoju i zalać w trupa.
RS
33
ROZDZIAŁ CZWARTY
Za parę minut ósma. Nicole podniosła głowę znad biurka i
rozejrzała się. Przeczucie jej nie myliło - Devlin stał po drugiej stronie
holu oparty o kolumnę. Poczekała do końca zmiany, po czym
podeszła do niego. Nie było sensu próbować uciec.
- Udało ci się trochę odpocząć? - zagaiła.
- Tak, dzięki. A ty, jak się miewasz?
- W porządku.
- Przyszedłeś odprowadzić mnie do samochodu?
- Zgadłaś.
-I przekonać się, że bezpiecznie dotrę do domu?
Zaskakujące, ale to była bardzo przyjemna myśl. Byli jak dwoje
rozbitków, którzy się odnaleźli wśród szalejącej nawałnicy. Nie znali
się, ale mogli sobie nawzajem pomóc. Poczuła ulgę na myśl, że nie
jest sama.
- Od dzisiaj zamierzam codziennie odwozić cię do pracy i
odbierać wieczorem.
Nadzieja zatańczyła w sercu Nicole. Mogli spędzić ze sobą
więcej czasu...
- To zupełnie bez sensu - powiedziała jednak.
- Wiem, że jesteś samodzielna, ale coś mi mówi, że tobie też się
podoba ten pomysł.
RS
34
Jak on to robił? Miała wrażenie, że czyta w jej myślach. Potrafił
to zrobić już tamtego styczniowego wieczoru, kiedy wpadli na siebie
w windzie.
- Może wstąpimy gdzieś na deser? - zaproponował.
- Dzięki, nie jestem głodna.
- Ale ja jestem. Mogłabyś mi dotrzymać towarzystwa?
- Czego ty ode mnie chcesz, Devlin?
- Chcę porozmawiać. Żeby cię lepiej poznać. Spojrzała mu w
oczy, ale nie zobaczyła w nich nawet błysku ironii. Spryciarz. Dobrze
wiedział, że nie może mu odmówić, bo sama zasugerowała, że
powinni rozmawiać.
- Dobrze, ale nie tutaj.
- Więc gdzie?
- Znam kawiarnię, w której podają znakomite desery.
- Pojedziemy moim samochodem, a potem wrócimy po twój.
- Możemy pójść na piechotę. To dwie przecznice stąd.
Podał jej płaszcz, a kiedy go wkładała, uniósł jej warkocz i
opuścił na plecy. Przez moment poczuła jego bliskość, zupełnie jak
wtedy, w Atlantic City, kiedy nad ranem utulił ją do snu. Wtedy czuła
się beztrosko i bezpiecznie w jego ramionach.
Teraz wszystko było inaczej.
- Jak to się stało, że wylądowałaś w Atlantic City? Wieczór był
bardzo chłodny, więc oboje trzymali ręce w kieszeniach. Całe
szczęście, pomyślała. Nie chciała, by jej dotykał.
Kłamczucho, marzysz o tym, podszepnęło jej sumienie. Ale to
nie miało znaczenia. Najmniejszego.
RS
35
- W wakacje po szkole średniej wybrałyśmy się z przyjaciółką w
podróż po kraju. Byłyśmy akurat w Atlantic City, kiedy skończyły
nam się pieniądze. Więc rozejrzałyśmy się za pracą. Moja
przyjaciółka wyjechała, kiedy zarobiła dość pieniędzy, by wrócić do
domu i pójść do college'u. Ja nie miałam takich planów, więc
zostałam.
- Rodzice nie przysłali ci pieniędzy na powrót do domu?
Zdziwienie w jego głosie było wiele mówiące. Jego młode lata
musiały wyglądać zupełnie inaczej niż jej.
- Polubiłam to miasto - ciągnęła. - Praca była w porządku,
poznałam kilka dziewczyn, wynajęłyśmy razem mieszkanie. Po paru
latach zatrudnił mnie Sterling. Odpowiadało mi to. W domu nie
miałam zbyt wiele swobody.
- Rodzice nie żałowali, że nie poszłaś na studia?
- Pewnie żałowali, ale nic nie mówili. Przynajmniej nie wprost.
A ty? Co skończyłeś?
- Harvard.
Oczywiście, że Harvard, a cóż by innego? Przepaść, która ich
dzieliła, okazała się jeszcze głębsza. Łączyło ich tylko dziecko, które
razem stworzyli. No i fantastyczny seks.
- Co cię sprowadza do Tahoe? - spytała, kiedy otworzył przed
nią drzwi kawiarni.
- Obietnica, którą złożyłem, gdy byłem w college'u. Podeszli do
baru, by przyjrzeć się deserom wystawionym w oszklonej gablocie.
Umierała z ochoty, by zamówić kawałek puszystego, czekoladowego
RS
36
ciasta, ale zrezygnowała. W ciąży powinna pilnować wagi staranniej
niż kiedykolwiek.
- Poproszę o gorącą czekoladę.
- Dla mnie kawa i porcja tego ciasta - powiedział Devlin,
podchodząc do lady i wskazując czekoladowe cudo, obiekt
westchnień Nicole.
Wspaniale. Teraz będzie musiała siedzieć i patrzeć, jak on sobie
dogadza. Kiedy usiedli przy stoliku, zobaczyła, że Devlin wziął dwa
widelczyki. Podał jej jeden z nich, uśmiechając się bezczelnie, jakby
wiedział, że nie będzie w stanie się oprzeć pokusie.
Tylko mały kawałeczek, najwyżej dwa. Tyle chyba nie mogło
zaszkodzić? Kilka kęsów więcej nie zrobi różnicy, zdecydowała, gdy
spróbowała ciasta. Spojrzała na Devlina. Wyglądał jak wcielenie
niewinności.
- Bardzo smaczne. - Uniósł widelec jak do toastu. - Zupełnie jak
to, które jedliśmy w Atlantic City.
Jak mogła zapomnieć? Tamtej nocy poczuli nagle wilczy apetyt
i wtedy Devlin zamówił do pokoju kilka kanapek i jej ulubiony
czekoladowy deser. Rzuciła się bezwstydnie na ciasto i pochłonęła
prawie wszystko, jęcząc z rozkoszy, podczas gdy on przyglądał jej się
z rozbawieniem. Potem zanurzył palec w puszystym kremie i
poprowadził linię po jej nagim ciele, między piersiami i dalej, w dół
brzucha. A potem odszukał słodki szlak językiem...
Pochwyciła jego intensywne, wręcz bezczelne spojrzenie.
Zrozumiała, że zamówił ciasto, bo chciał, by sobie przypomniała
tamten moment. Wypiła łyk czekolady.
RS
37
- Opowiedz mi o tej obietnicy.
Skwitował uśmiechem zręczną zmianę tematu.
- Kiedy poszedłem do college'u, poznałem chłopaka, który się
nazywał Hunter Palmer. Obaj byliśmy na pierwszym roku. To był
niesamowity facet, charyzmatyczny, pełen fantazji. Można z nim było
konie kraść. Dzięki niemu zaprzyjaźniłem się z pięcioma innymi
pierwszoroczniakami.
Napił się kawy zapatrzony w przestrzeń, jakby się cofnął
duchem do tamtych czasów.
- Staliśmy się nierozłączni jak Siedmiu Samurajów. Pewnego
wieczoru, kiedy poimprezowaliśmy tak, że liczba pustych butelek po
piwie była naprawdę imponująca, złożyliśmy sobie nawzajem
uroczystą obietnicę, że dziesięć lat po dyplomie wspólnie zbudujemy
willę nad jeziorem Tahoe. Każdy z nas się zobowiązał, że spędzi w
niej miesiąc, a potem mieliśmy się spotkać wszyscy razem,
opowiedzieć sobie o naszych życiowych osiągnięciach i bawić się jak
za dawnych czasów. Myślę, że to Hunter wybrał miejsce zwane
Hunter's Landing. Zawsze miał poczucie humoru.
- Dziwna umowa.
- Uznaliśmy, że po dziesięciu latach będziemy chcieli spędzić
trochę czasu w spokoju, zastanowić się nad tym, co osiągnęliśmy i do
czego zmierzamy. Mieliśmy po dwadzieścia dwa lata. Co mogliśmy
wiedzieć o prawdziwym życiu?
- A więc jesteś tutaj, by zrobić rachunek sumienia?
- Dokładnie.
- Jesteś jednym z właścicieli willi?
RS
38
- Nie. Szczerze mówiąc, zupełnie zapomniałem o jej istnieniu.
Po dyplomie straciłem kontakt z przyjaciółmi.
- Czuję, że to nie koniec historii.
- Rzeczywiście, nie. Hunter nie żyje.
Powiedział to obojętnym tonem, takim jakim się podaje suche
fakty, ale zauważyła, że rysy twarzy mu stwardniały, a ręce zacisnęły
się mocno na kubku.
- Miał wypadek?
- Nie, to był czerniak. Kiedy go wykryto, było już za późno.
Hunter nie dożył dyplomu.
- To musiał być dla ciebie cios. Skinął głową.
- Ale postanowiliście jednak wybudować willę?
- Nie my. Hunter zadbał o to w testamencie. Założył fundację,
która się wszystkim zajęła. Przeznaczył na ten cel swój majątek,
dwadzieścia milionów dolarów. Rodzina Huntera to grube ryby w
biznesie farmaceutycznym. Testament przewiduje, że najpierw
wszyscy po kolei spędzimy tu miesiąc, a potem w willi stworzony
zostanie ośrodek wypoczynkowy dla osób, które walczą z rakiem. Nic
o tym nie wiedziałem aż do stycznia, kiedy dostałem list z Fundacji
Huntera. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o naszej przysiędze.
Nagle rozjaśniło jej się w głowie.
- Mówisz, że dostałeś ten list w styczniu?
- Owszem.
- Przypuszczam, że było to dokładnie tego dnia, kiedy się
spotkaliśmy?
Położył dłoń na jej dłoni.
RS
39
- Jeśli chodzi o tamtą noc, chciałem ci powiedzieć, że...
- Cześć!
Wpatrzona w Devlina, Nicole nie zauważyła, że Ann-Marie
podeszła do stolika.
- Jestem Ann-Marie. Pracuję z Nicole. - Przedstawiła się młoda
kobieta, wyciągając rękę do Devlina. Puścił dłoń Nicole, by się
przywitać z nowo przybyłą.
- Witaj. Rzeczywiście, widziałem cię w recepcji wczoraj
wieczorem.
Nicole spojrzała na zegarek.
- Ojej, zrobiło się późno. Powinniśmy już iść - zwróciła się do
Devlina, wstając od stolika. - Do zobaczenia jutro, Ann-Marie.
- Wstydzisz się ze mną pokazywać? - spytał, kiedy wyszli na
dwór.
Podczas gdy siedzieli w kawiarni, temperatura spadła o kilka
stopni i zaczął wiać lodowaty wiatr. Nicole podniosła kołnierz
płaszcza. Żałowała, że nie zabrała z samochodu wełnianej czapki.
Czuła, że zaraz odmrozi sobie uszy.
- Nie, skąd. Po prostu chcę zachować prywatność. Nikt mnie tu
dobrze nie zna i nie chcę, by plotkowano na mój temat.
- Nie masz tu przyjaciół?
- Szczerze mówiąc, nie. Mieszkam tu dopiero od dwóch
miesięcy, a w każdy wolny dzień jeżdżę odwiedzić tatę. Nie miałam
czasu, żeby poznać nowych ludzi. Moja praca też mi tego nie ułatwia.
Co prawda, jestem tylko zastępcą kierownika, ale muszę zachowywać
RS
40
pewien dystans wobec personelu pracującego podczas zmiany, za
którą jestem odpowiedzialna.
Rzeczywiście, żyła tu bardzo samotnie. Strasznie tęskniła za
swoimi przyjaciółkami z Atlantic City.
- Gdzie mieszka twój tata?
- W Sacramento. Wychowałam się tam.
Po niecałych piętnastu minutach jazdy zaparkowali przed jej
domem.
- Jak widzisz, jestem cała i zdrowa - powiedziała do Devlina,
kiedy wysiedli. - Dobranoc.
- Wpuść mnie na chwilę.
- Posłuchaj, Devlin. Nienawidzę, gdy ktoś mi rozkazuje. Tak
naprawdę nie miała nic przeciwko temu, by wstąpił.
Była ciekawa, co chciał jej powiedzieć w kawiarni, kiedy Ann-
Marie im przerwała. Z drugiej strony nie miała zamiaru okazać
uległości. Devlin nie pytał jej jednak o zdanie. Wyjął jej z ręki klucz,
otworzył drzwi, a potem objął ją zdecydowanie w talii i wprowadził
do środka.
- Rozpalę w kominku, a ty się tymczasem przebierz w coś
wygodnego.
Marzyła o tym, by zrzucić służbowe ubranie i wskoczyć w
miękki, polarowy komplet, cieplutki i całkiem ładny. Ale nie, nic z
tego. Nie będzie spełniać jego poleceń.
- Dzięki za troskę, ale nie muszę się przebierać. Mam na sobie
nową ciążową spódnicę.
RS
41
Przyjrzał jej się z leciutkim uśmiechem. Zdążyła już poznać ten
uśmieszek, jednocześnie pobłażliwy i patriarchalny. Podkręciła
termostat, by ogrzać resztę domu, i usiadła na sofie, przyglądając się,
jak rozpala ogień. Sama rzadko to robiła, bo wieczór przy kominku
oznaczał późniejsze sprzątanie popiołu i przynoszenie drewna. Nie
chciała się gapić na Devlina, ale musiała przyznać, że wyglądał
naprawdę nieźle, pochłonięty rozpalaniem ognia. W kominku
zaczynały już tańczyć pierwsze płomyki.
- Masz nową wiadomość na sekretarce - zauważył.
- To nic pilnego - odparła z roztargnieniem. Boże, ależ ten facet
był zbudowany.
- Ukrywasz coś, Nicole?
Zaskoczona, oderwała wzrok od smukłych linii jego ciała.
- Skąd ten pomysł? Bo nie mam ochoty odsłuchiwać
wiadomości, kiedy tu jesteś? Nie uważasz, że trochę za szybko
wyciągasz wnioski?
- Taki ze mnie szybki Bill.
Nie wiedziała, czy to miał być żart. Niczego przed nim nie
ukrywała, ale czy miała obowiązek mu to udowadniać?
Po chwili zastanowienia uznała, że najważniejsze jest, by
wiedział, że może jej wierzyć na słowo. Więc pokaże mu, że nie
kłamie. Ten jeden, jedyny raz.
Podeszła do kuchennego stołu i wcisnęła odsłuchiwanie.
„Cześć, Nicki. Miałem nadzieję, że o tej porze cię zastanę.
Zadzwoń do mnie, jak wrócisz, dobrze? Bo będę się martwił. Na
razie". Wiadomość zostawiono o wpół do dziewiątej wieczorem.
RS
42
- To wszystko - zwróciła się do Devlina. - Zadowolony?
- Kto to był?
Nie twoja sprawa, pomyślała.
- Mark. Stary przyjaciel.
- Bliski przyjaciel?
- Znamy Się od lat. W liceum chodziliśmy ze sobą, ale odkąd się
wyprowadziłam dziesięć lat temu, po prostu się przyjaźnimy. Nie
martw się, nie podrywa mnie.
Devlin patrzył, jak nieśmiały ogienek zaczyna ogarniać ułożone
w kominku drwa.
- W kieszeni kurtki mam formularz, o który prosiłaś -odezwał
się po chwili. - Chcesz może rzucić okiem?
Podniosła się z westchnieniem i poszła po dokument.
- Devlin Gilmore Campbell - przeczytała. - Gilmore?
- Nazwisko panieńskie matki.
W tym roku skończy trzydzieści dwa lata. Dokładnie...
dwudziestego trzeciego września. Prawie się zakrztusiła.
- Termin porodu wypada w twoje urodziny!
- Domyślałem się, że mniej więcej wtedy. Biedny mały. Mam
nadzieję, że się urodzi parę dni wcześniej lub później. To straszny
pech mieć urodziny razem z ojcem.
- Już wiesz, że to chłopiec?
Nareszcie naprawdę się uśmiechnął. Już zaczynała wątpić, czy w
ogóle wie, jak to się robi.
Wróciła do czytania danych. Świetna kondycja fizyczna,
znakomita sytuacja finansowa. Był właścicielem kamienicy
RS
43
wycenionej na dwa miliony dolarów oraz innej nieruchomości, wartej
jeszcze więcej. O wiele więcej. Poczuła, jak w gardle rośnie jej wielka
gula. Wiedziała, że jest zamożny, ale to przechodziło najśmielsze
wyobrażenia. Należeli do dwóch różnych światów.
- Po co ci tyle... tego wszystkiego? - wydusiła w końcu.
- Nieruchomości stanowią zabezpieczenie przed inflacją. To
najlepszy sposób, by szybko stworzyć portfel inwestycyjny. Pod
warunkiem że się nie boisz ryzyka.
Ogień rozpalił się na dobre. Devlin ustawił ekran ochronny
przed kominkiem i usiadł na sofie obok Nicole.
- Przekaż twojemu prawnikowi, że może do mnie zadzwonić,
jeśli miałby dodatkowe pytania.
- Miałaby. To kobieta.
Uśmiechnął się.
- Mogłem się domyślić.
- Właśnie - odparła zadowolona, że rozmowa nabrała
swobodnego tonu.
- Będziesz musiała podpisać umowę przedślubną. Prawnicy
opracują szczegóły.
To byłoby tyle, jeśli chodzi o swobodną rozmowę, pomyślała.
- Posłuchaj, Devlin. Chcę oczywiście, żebyś był obecny w życiu
dziecka. Zgodzę się też na pomoc finansową, w rozsądnych granicach,
bo dzięki temu nie będę musiała szukać dodatkowej pracy. Ale oboje
wiemy, że małżeństwo po prostu nie wchodzi w grę.
- Mylisz się. Małżeństwo jest jedynym rozsądnym
rozwiązaniem.
RS
44
Nie było sensu przypominać mu, że w dzisiejszych czasach
nieślubne dziecko nie jest żadnym skandalem. Na pewno usłyszałaby
w odpowiedzi, że w jego świecie panują inne zasady.
- Nic nie mówisz? - ponaglił ją.
- Przedstawiłam ci moje zdanie. A ty mi swoje. Chyba się nie
dogadamy.
Zapadła ciężka, pełna napięcia cisza.
- Zanim Ann-Marie podeszła do naszego stolika, zacząłeś coś
mówić o tamtej nocy. Co chciałeś powiedzieć? - zaryzykowała
Nicole.
Cisza dzwoniła w uszach.
- Nie pamiętam.
Wiedziała, że to nieprawda. Chciał jej wtedy powiedzieć coś
ważnego, coś osobistego. Ale tamta chwila minęła i Devlin znowu
zamknął się w sobie. Poczuła ogromne rozczarowanie.
- Wybrałaś już nianię? - odezwał się nagle. Parsknęła śmiechem.
Na jakim świecie żył ten facet?
W normalnych rodzinach dzieci nie miały etatowych niań. Kiedy
rodzice musieli wyjść, wynajmowali baby-sitter albo oddawali
pociechy na parę godzin do żłobka.
- Co cię tak śmieszy, Nicole?
- Jest jeszcze mnóstwo czasu, żeby zorganizować opiekę dla
dziecka - zachichotała. - Mam pomysł - podjęła poważnie. - Chciałbyś
zobaczyć, skąd pochodzę? W niedzielę odwiedzam tatę w
Sacramento. Wybrałbyś się ze mną?
- Najwyższy czas, by powiedziała ojcu o dziecku.
RS
45
- A co z twoją mamą? - chciał wiedzieć Devlin.
- Mama nie żyje - powiedziała przez zaciśnięte gardło.
- Umarła dzień przed Bożym Narodzeniem - dodała i zobaczyła
zrozumienie w jego oczach.
- Więc kiedy się spotkaliśmy...
- Wracałam z pogrzebu.
- Niezła z nas była para - skomentował cicho.
Miał rację. Tamtego wieczora nie była sobą. Przybita, obolała,
rozpaczliwie szukała pocieszenia. I znalazła Devlina.
- Widzę, że jesteś znakomitą ogrodniczką - zauważył Devlin,
podchodząc do niskiego stolika, gdzie ustawiła doniczki z kwiatami.
- Obawiam się, że nie. Kupiłam te rośliny niedawno. Większość
kwiatków więdnie, gdy tylko na nie spojrzę. - Uśmiechnęła się. -
Tylko ten jeden wytrzymuje ze mną od lat - podjęła, wskazując
pięknie kwitnący fiołek afrykański. - To prezent od mamy. Powinnam
go przesadzić, ale nie wiem, czy potrafię. Zawsze sama to robiła,
kiedy przyjeżdżała do mnie z wizytą.
- Boisz się, że może się nie przyjąć, jeśli ty to zrobisz? -
domyślił się.
- Jest bardzo delikatny.
-I bardzo dla ciebie cenny - dodał poważnie. Po chwili wstał, by
się pożegnać.
- Ciąża ci służy - odezwał się, kiedy odprowadzała go do
przedpokoju. - Pięknie wyglądasz.
Spłoszona niespodziewanym komplementem, nie wiedziała co
odpowiedzieć. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku.
RS
46
- Bije od ciebie ten legendarny blask. A twoje piersi są cudownie
pełne - ciągnął, nie przestając patrzeć jej w oczy. Drgnęła nerwowo,
kiedy dotknął jej brzucha. Nie cofnął dłoni, tylko zaczął masować jej
jędrne, zaokrąglone ciało kolistymi ruchami.
- Czy on już kopie?
- Nie on, tylko ona. Uśmiechnął się.
- Chciałem tylko wiedzieć, czy czujesz już ruchy dziecka.
- Jeszcze nie.
Jego długie palce leciutko muskały jej brzuch.
- Jak znosisz ciążę?
- Miałam przez jakiś czas poranne mdłości, ale już minęły... -
urwała, czując, że jego palce przesuwają się niżej. Chwyciła go za
nadgarstek.
- Co ty wyprawiasz? - rzuciła, z trudem łapiąc oddech.
- Musiałem cię dotknąć. Chciałem wiedzieć... jaka teraz jesteś.
W pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem w hotelu, nic nie
zauważyłem. Czy to naprawdę było zaledwie wczoraj?
Muśnięcie jego palców rozpaliło ją i rozbudziło tęsknotę.
Pięknie, pomyślała, zła na siebie. Wystarczyło, że jej dotknął, by się
czuła jak kotka w marcu. Nie musiał się nawet specjalnie wysilać.
- Dobranoc, Devlin.
Prawie sobie życzyła, by się uśmiechnął z triumfem. Wtedy
miałaby prawo być na niego wściekła. Lecz on nie zrobił tego.
Spojrzał wymownie na automatyczną sekretarkę, a potem na Nicole.
- Mark to tylko przyjaciel - zapewniła go. - Możesz mi zaufać.
RS
47
- To wymaga czasu. Jestem pewien, że ty też nie do końca mi
ufasz.
Mylił się. Miała do niego całkowite zaufanie. Choć sam był
najwyraźniej człowiekiem ostrożnym, musiał być nosicielem genu
odpowiedzialnego za wzbudzanie zaufania. Kiedy wyszedł, położyła
dłoń na brzuchu, tam gdzie jej dotykał kilka minut wcześniej.
Powinna skończyć z głupimi marzeniami, że pewnego dnia pojawi się
książę na białym koniu, wyzna jej miłość, a potem będą żyli razem
długo i szczęśliwie. Co prawda, Devlin był kimś w rodzaju
amerykańskiego księcia. Ale to oznaczało, że jego rodzina ma władzę.
Nicole poczuła, że robi jej się zimno. Ludzie, którzy mają
pieniądze i władzę, bez kłopotu likwidują przeszkody, jakie się
pojawiają na ich drodze. A ona jest właśnie jedną z takich przeszkód.
Potrząsnęła głową. Nie odbiorą jej dziecka.
Nie uda im się to.
RS
48
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wypożyczony lincoln navigator toczył się lekko autostradą w
stronę Sacramento. Ukołysana płynną jazdą Nicole zasnęła,
usadowiona wygodnie na siedzeniu pasażera. Głowa opadła jej lekko
na bok, a dłoń spoczywała spokojnie na zaokrąglonym brzuszku.
Devlin starał się uważać na drogę, ale nie mógł się powstrzymać, by
nie spoglądać na nią od czasu do czasu. Dotąd zawsze widywał ją w
służbowym kostiumie, a dzisiaj włożyła dżinsy i miękką, luźną bluzę
w delikatnym, różowym kolorze. Nie upięła włosów; lśniące, gładkie
pasma okalały jej twarz i spływały na ramiona. Wyciągnął rękę i
przesunął pasmo jej włosów między palcami, ciesząc się ich
jedwabistą gładkością. Umierał z ochoty, by zanurzyć w nich twarz i
wdychać świeży, kwiatowy zapach, który tak dobrze pamiętał z
Atlantic City.
Poruszyła się leniwie przez sen, więc cofnął rękę. Zanim
wyjechali, zamierzał wykorzystać podróż, by wypytać ją o kilka
rzeczy. Ale zasnęła niedługo po tym, jak ruszyli. Zrobiła to specjalnie,
by uniknąć rozmowy? Niewykluczone. Do tej pory niewiele się o niej
dowiedział, bo robiła wszystko, by trzymać go na dystans. I to nie
tylko w rozmowie. Kiedy dotknął jej brzucha tamtego wieczoru,
spłoszyła się i już zawsze bardzo dbała o to, by nie dopuścić do
najmniejszego fizycznego kontaktu między nimi. Jak miał jej zaufać,
skoro nie rozumiał jej postępowania?
RS
49
- Już dojeżdżamy? - spytała półprzytomnie, otwierając oczy, po
czym usiadła prosto. - Przespałam całą drogę? Przepraszam!
- Nie ma o czym mówić.
- Na światłach skręć w lewo. - Wyciągnęła szczotkę z torebki i
przeczesała włosy, a potem musnęła usta czymś różowym i
błyszczącym.
- Twój ojciec wie, że mnie zaprosiłaś?
- Nie.
- Jak to? Nie zawiadomiłaś go?
- Łatwiej sobie z nim poradzić, kiedy się go stawia przed faktem
dokonanym.
- Ale wie przynajmniej, że jesteś w ciąży?
- Nie, nie wie. Teraz w prawo.
Zaczynał być naprawdę ciekaw, w co się pakuje. Czy na
wiadomość o ciąży ojciec Nicole porwie ze ściany dubeltówkę? W
sumie nie miał nic przeciwko temu, żeby starszy pan wziął go na
muszkę i zażądał, by natychmiast poślubił jego córkę. To mogłoby
nawet ułatwić sprawę.
- Czyli przyjechaliśmy tu, żeby mu razem o tym powiedzieć?
- Właśnie. Zatrzymaj się. To ten dom. O, do diabła!
- Co się stało?
- Mark jest u taty. Przed domem stoi jego furgonetka!
- Wiesz, po co przyjechał? - spytał Devlin, wyłączając silnik.
Wzruszyła ramionami.
Coraz bardziej się obawiał, że Mark był dla niej kimś więcej niż
tylko przyjacielem. Albo do tego dążył. Może Nicole także czuła coś
RS
50
do niego, ale sytuacja się skomplikowała, odkąd zaszła w ciążę?
Devlin miał nadzieję, że dojdzie prawdy, kiedy pozna Marka.
- Boisz się swojego ojca, Nicole? - spytał, by zmienić temat.
- Coś ty? - zdumiała się. - Nie wiem tylko, jak zareaguje.
- Co może zrobić? - zaciekawił się.
- Kiedy jest niezadowolony, wrzeszczy.
Devlin nie miał żadnego doświadczenia w tej dziedzinie. Jego
rodzice byli zawsze spokojni i opanowani i tego samego oczekiwali
od niego i jego dwóch sióstr. Okazywanie emocji nie było dobrze
widziane.
- Ojciec nie będzie cię wspierał?
- Oczywiście, że będzie mnie wspierał. Jak się już uspokoi.
- Pamiętaj, że nie powinnaś się denerwować. Jeśli twój ojciec
wpadnie w zły humor, po prostu się pożegnamy i wrócimy do Tahoe.
Kiedy szli w stronę domu, nagle chwyciła go za ramię.
- Nie mówmy nic tacie, dopóki Mark sobie nie pójdzie -
poprosiła.
- Oczywiście.
- Myślisz, że tata zauważy?
Powiódł wzrokiem po jej sylwetce. Brzuszka prawie nie było
widać, ale miękka tkanina bluzy nie maskowała krągłych, pełnych
piersi. Były wspaniałe, jędrne, z twardymi,sterczącymi sutkami, które
delikatnie rysowały się pod ubraniem. Ten obraz nie pozwalał mu
zasnąć przez ostatnie noce. W nagłym przebłysku zobaczył ją nagą,
jak go dosiada, dzika i nieposkromiona, i pochyla się nad nim, by
RS
51
mógł sięgnąć ustami do jej piersi, uwolnionych z bielizny. Wielkim
wysiłkiem woli odsunął wspomnienia.
- Wątpię, by twój ojciec zauważył. Co innego Mark. Założę się,
że poświęca wiele uwagi... swojej starej znajomej.
Nie skomentowała.
- Dzień dobry, tato! - zawołała, przestępując próg domu.
- Jestem w kuchni, córeczko!
Ciemnowłosy mężczyzna, który wyszedł z kuchni na ich
spotkanie, nie mógł w żadnym razie być ojcem Nicole. Uśmiech
przeznaczony dla niej zamarł mu na wargach, gdy zobaczył, że nie
przyjechała sama. Devlin zmierzył go wzrokiem. Jej stary kumpel,
akurat. Czuł, że ma przed sobą rywala. Facet był od niego o kilka
centymetrów niższy, ale na pewno o wiele cięższy. Miał imponującą
muskulaturę. Devlin zauważył błysk zazdrości w jego oczach, zanim
tamten zdążył go ukryć.
- Witaj, Mark. - Wesołość w głosie Nicole nie brzmiała zbyt
naturalnie.
Mark cofnął się, by ich wpuścić do kuchni. Ojciec Nicole
układał wędlinę na półmisku. Był wysoki, bardzo szczupły i prawie
zupełnie łysy. Kiedy podniósł głowę, Dev zobaczył, że starszy pan ma
oczy tak błękitne jak jego córka.
- Wcześnie przyjechałaś - odezwał się, po czym jego pytający
wzrok spoczął na Devlinie.
- Trafiliśmy na wyjątkowo mały ruch. - Devlin uznał,że nie
zrobiłby najlepszego wrażenia na przyszłym teściu wyznaniem, że
RS
52
testował możliwości samochodu, podczas gdy Nicole spała. - Devlin
Campbell - dodał, wyciągając rękę. Tamten odwzajemnił uścisk.
- Rob Price - przedstawił się. Popatrzył na Nicole, potem znowu
na jej towarzysza. - Jest pan przyjacielem Nicki?
Nawet nie wiesz, jak bliskim, pomyślał. Ale to nie był czas na
żarty. -Tak.
- A to jest mój dobry znajomy, Mark Moore - wtrąciła Nicole.
Uścisk dłoni Marka był krótki, mocny.
- Muszę cię uściskać, Nicki - powiedział Mark ciepło, po czym
objął ją mocno i zanurzył twarz w jej włosach. Devlin był zdania, że
uścisk trwał trochę za długo, by móc go uznać za czysto przyjacielski.
- Nie mówiłaś, że planujesz kogoś zaprosić - powiedział Rob do
córki.
- Nie zdążyłam. Zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili -
skłamała. Devlin był wdzięczny, że nie popatrzyła na niego, oczekując
potwierdzenia. - W czym ci mogę pomóc, tato?
- Mark o wszystko zadbał. Przywiózł wędlinę, sery i sałatki.
-'I czekoladowe ciasto - wtrącił Mark. - Twoje ulubione. Ach,
tak. Ten facet zapewne wiedział wszystko o gustach Nicole.
Devlinowi nie podobało się to ani trochę.
- Wszystko gotowe, siadajmy - zaprosił Rob, stawiając talerz z
wędliną na kuchennym stole, gdzie czekały już inne potrawy.
- Devlin, tak? - zagaił z uśmiechem. - Mieszka pan w Tahoe?
- W Filadelfii.
- Spotkaliśmy się, kiedy pracowałam w Atlantic City -
pospieszyła z wyjaśnieniem Nicole.
RS
53
- Nigdy mi o nim nie wspomniałaś - zdziwił się jej ojciec.
- W szkole średniej Nicki była moją dziewczyną - wypalił Mark
ni z tego, ni z owego.
Devlin nigdy jeszcze nie miał do czynienia z zazdrosnym
facetem. Pomyślał, że byłoby mu niesłychanie łatwo go
sprowokować. Wystarczyłoby zrobić choćby najmniejszy gest
wskazujący na to, że on i Nicole są ze sobą blisko.
- Wiem, wiem. Nicole mi mówiła.
- Opowiedziała też o naszym pierwszym pocałunku?
- Jasne. - Zauważył, że Nicole zesztywniała, ale nie odezwała
się, by zaprzeczyć. - Byłem szczerze ubawiony historią waszej
szczenięcej miłości.
- Co u ciebie, tato? - przerwała Nicole. Choć nie kopnęła go pod
stołem, ton jej głosu był jednoznaczny. Nie życzyła sobie, by Devlin
prowokował Marka.
- Radzę sobie.
- Lepiej sypiasz?
- Tak, trochę lepiej. Jestem ciekaw, czym się pan zajmuje? -
zwrócił się do Devlina.
- Pracuję w banku.
- Ja mam własną firmę. Części samochodowe. Jestem w biznesie
od pięciu lat - zabrał głos Mark.
Tylko nie to, westchnęła w duchu Nicole.
- A ja jestem wiceprezesem Banku Campbellów. Jesteśmy w
biznesie od dwustu lat.
Zapadła cisza jak po salwie armatniej.
RS
54
- Gratuluję - odezwał się Mark, nie kryjąc pogardy. -Chciałbym
tylko wiedzieć, co taki człowiek jak pan może mieć wspólnego z
naszą Nicole?
- Na przykład dziecko. Jęknęła głucho.
- Nicole, czy to prawda? - Rob pobladł jak płótno. - Jesteś... w
ciąży?
- Tak, tato. - Jego córka, dla odmiany, spiekła raka. -Kiedy...?
- Dziecko urodzi się we wrześniu.
- Jesteście małżeństwem? - padło następne pytanie.
- Jeszcze nie - odparł Devlin, otaczając Nicole ramieniem.
- Ale wyznaczyliście już datę? - drążył ojciec.
- Jeszcze nie.
- A to dlaczego? - wybuchnął Mark, nie kryjąc wzburzenia. Dev
spojrzał mu prosto w oczy.
- Nie wydaje mi się, żeby ta rozmowa pana dotyczyła.
- Tu jest mój dom. - Rob huknął pięścią w stół, aż talerze
podskoczyły z brzękiem. - I ja decyduję, kto będzie brał udział w
rozmowie, a kto nie.
- Skoro tak pan stawia sprawę, pozostaje nam się pożegnać. -
Dev spokojnie odłożył serwetkę na stół. - Chodź, Nicole. Nie
powinnaś się denerwować.
- Uspokój się! - krzyknęła. - Wszyscy się uspokójcie i to już!
Zachowujecie się jak banda jaskiniowców. A zwłaszcza ty. - Rzuciła
Devlinowi piorunujące spojrzenie, po czym wybiegła z jadalni,
zostawiając trzech mężczyzn przy stole.
RS
55
Nicole spojrzała na zegarek. Minęło już piętnaście minut, odkąd
schroniła się w swoim dawnym pokoju. Nadstawiła uszu, ale z jadalni
nie dobiegały żadne krzyki ani wystrzały z broni palnej, więc chyba
mogła już tam wrócić. Marka już nie było. Zaraz po tym, jak się
zamknęła w pokoju, usłyszała, że wsiadł do samochodu i odjechał.
Nadal była wściekła na Devlina, że zlekceważył jej prośbę i w tak
obcesowy sposób powiedział wszystkim o dziecku. Tak bardzo
chciała, by mama była teraz przy niej. Przytuliłaby ją i powiedziała, że
wszystko będzie dobrze. Nicole pomyślała o małżeństwie swoich
rodziców. Przez lata obserwowała, jak okazywali sobie
bezwarunkową miłość. Chciała tego samego. Nigdy się nie zgodzi na
ślub z mężczyzną, który nie będzie jej kochał całym sercem. Jeśli
miała kiedykolwiek stanąć przed ołtarzem i usłyszeć słowa przysięgi
małżeńskiej, chciała, by były szczere. Teraz musiała się zmierzyć z
rzeczywistością. Wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
Zastała ich w salonie.
- Czuję się dobrze - oświadczyła, mając nadzieję, że w ten
sposób uniknie ewentualnych pytań.
Devlin wziął ją za rękę i posadził na kanapie.
- Rozumiem, że ma pan do nas wiele pytań - powiedział do jej
ojca.
Rob pochylił się do przodu, nie spuszczając wzroku z Devlina.
- Liczę na to, że postąpi pan właściwie wobec mojej córki. Że
uczyni pan z niej przyzwoitą kobietę.
- Ma pan moje słowo - brzmiała poważna odpowiedź.
RS
56
- Chwileczkę - przerwała Nicole. - Coś ci się pomyliło, tato.
Jestem ciężarna, a nie nieprzyzwoita.
- Za moich czasów, dziecinko, jeśli ludzie spodziewali się
dziecka, brali ślub.
Nicole przewróciła oczami.
- Tato, twoje czasy to były lata sześćdziesiąte. W dodatku
młodość spędziłeś w San Francisco. Wolna miłość, swoboda
obyczajów i emancypacja kobiet to wasza sprawka.
Rob skwitował jej słowa krzywym, trochę zażenowanym
uśmiechem.
- Kiedy się urodzi moje wnuczę?
- Pod koniec września. Starszy pan pokiwał głową. Devlin
popatrzył poważnie na Roba.
- Proszę się nie martwić. Zaopiekuję się Nicole i dzieckiem.
- Wyobrażam sobie, że masona to środki.
- Owszem. Posag nie będzie konieczny.
- Mogę przynajmniej zapytać, jak się poznaliście? - zaryzykował
Rob. - Mówiłaś, że to było w Atlantic City. Ale przy jakiej okazji?
- To było w kasynie - zaczęła Nicole.
- Przechodziła obok mojego stolika. Od razu poczułem, że
przyniesie mi szczęście - dodał Dev.
- Tak? - zaciekawił się Rob.
- Grałem w blackjacka i sromotnie przegrywałem. Kiedy ją
zobaczyłem, szczęście zaczęło mi dopisywać. Nie puściłem jej przez
cały wieczór i dobrze zrobiłem. Wygrałem sporą sumkę.
- Uprawiasz hazard?
RS
57
- Od czasu do czasu. Dla relaksu. - Dev pogłaskał Nicole po
ręce. - Powinnaś skończyć lunch.
- Teraz nie mam ochoty. Zapakuję resztę i zabiorę ze sobą. A ty
nie jesteś głodny?
- Nie, dziękuję. Najadłem się jak król.
Mogła się domyślić, że trzeba było czegoś więcej niż rodzinnej
kłótni, by mu odebrać apetyt.
- Powinniśmy się zbierać - powiedziała do Deva, który nie
zwlekając wstał, by się pożegnać.
- Już chcecie jechać? - zaprotestował Rob, lecz widać było, że w
duchu odetchnął z ulgą. - Zapakuję twój lunch - dodał, kierując się do
kuchni.
Nicole uwolniła rękę z dłoni Devlina.
- Poczekaj tu chwilę - poprosiła szeptem, po czym poszła za
ojcem do kuchni.
- Jesteś na mnie zły, tato? - spytała cicho.
- Będę zły, jeśli nie postąpisz właściwie.
- Małżeństwo nie zawsze jest właściwym rozwiązaniem
- odparła stanowczo. - Nie chcę brać ślubu, jeśli miałabym się
potem rozwodzić. Zanim się zdecyduję na małżeństwo, muszę mieć
pewność, że będzie trwałe. Rozumiesz mnie, prawda? Mama była
miłością twojego życia, byliście razem szczęśliwi. Na pewno życzysz
mi tego samego.
- Oczywiście, dziecinko. Ale... nie mów, że ci nie zależy na tym
mężczyźnie. Przecież poszłaś z nim do łóżka, a teraz nosisz jego
dziecko.
RS
58
Nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru tłumaczyć ojcu, jak
wyglądała tamta noc i dlaczego oboje postąpili tak, a nie inaczej.
- Wszystko się jakoś ułoży. Po prostu potrzebujemy jeszcze
trochę czasu do namysłu - powiedziała wreszcie i przytuliła się do
niego. Kiedy ją objął i przygarnął do siebie, łzy zakręciły jej się w
oczach.
- Kocham cię, tato - wyszeptała.
- Ja też cię kocham, kwiatuszku.
Razem wrócili do salonu. Rob wyciągnął rękę do Deva.
- Proszę dbać o moją dziewczynkę - powiedział krótko.
- Może pan na mnie liczyć.
- Nie powiedziałaś mi, co było twojej mamie. Chorowała?
- Miała wylew. W przeddzień Bożego Narodzenia. Złapałam
najbliższy samolot, ale kiedy dotarłam do szpitala, nie zdążyłam się
już z nią pożegnać.
- Przykro mi.
- W ogóle się tego nie spodziewaliśmy. Mama zawsze miała
żelazne zdrowie, dbała o formę. Nie widziałam się z nią od kilku
tygodni. Tak się złożyło. Miałam mnóstwo pracy. W Boże Narodzenie
zamierzałam jeszcze pracować, ale potem miałam wolne aż do
Nowego Roku. Cieszyłam się na przyjazd do domu. Nie przyszło mi
do głowy, by do niej zadzwonić, porozmawiać...
- Nie obwiniaj się, Nicole. To ci w niczym nie pomoże.
Popatrzyła na niego, zaskoczona.
- Ty pewnie nigdy niczego nie żałujesz?
RS
59
- Kiedy nie jestem z czegoś zadowolony, zastanawiam się, co
poszło nie tak, gdzie popełniłem błąd. Potem wyciągam wnioski i
przestaję o tym myśleć.
- Gratuluję.
- To oczywiście nie znaczy, że nic nie czuję.
- Dobrze, że to mówisz. Bo już myślałam, że mam do czynienia
z robotem.
Jeśli to prawda, jego ojciec miał powód do dumy. Powtarzał
synowi od lat, że bankowiec nie może sobie pozwalać na emocje.
Pieniądze trzymają się tylko rzeczowych, logicznie myślących ludzi.
Wyglądało na to, że nauka nie poszła w las. Nicole nie była pierwszą
kobietą, która zarzucała mu, że jest wyprany z emocji. Dotąd jednak
jego relacje z płcią przeciwną były bardzo proste. Miał znaleźć
odpowiednią narzeczoną, ożenić się i sprowadzić na świat nowe
pokolenie Campbellów. Odkąd dwa lata temu ojciec wyznaczył mu to
zadanie, Devlin zaczął regularnie randkować z pannami z
towarzystwa. Ale żadna z nich nie zainteresowała go na tyle, by chciał
nawiązać trwalszą relację. A o Nicole nie mógł przestać myśleć ani na
chwilę.
Devlin włączył kierunkowskaz i zmienił pas. Jeśli Hunter go
teraz widział, musiał pękać ze śmiechu. Kiedy byli na studiach,
nazwał Devlina buntownikiem w skórze konformisty i przekonywał
go, by nie podejmował pracy w rodzinnym banku od razu po
skończeniu studiów, jeśli nie chce się zamienić w sztywniaka i
postarzeć przed czasem. Devlina kusiło, by go posłuchać.
RS
60
Ale Hunter umarł, a Devlin stracił motywację, by się
przeciwstawić rodzinie. Dyplom obronił w czwartek,a w następny
poniedziałek stawił się do pracy w banku. A teraz historia się
powtarzała - testament Huntera stał się bodźcem, by powrócić do
młodzieńczego marzenia uniezależnienia się od rodziny.
- Devlin, tak mi przykro. - Głos Nicole wyrwał go z zamyślenia.
- Nie powinnam była nazywać cię robotem. Nie wiem, co mnie
napadło. Przecież prawie cię nie znam.
- Racja. Najwyższy czas to zmienić.
- Co masz na myśli?
- Przeprowadź się do mnie. Dzisiaj, zaraz.
- Nie - odparła stanowczo.
- Będziesz miała własną sypialnię - przekonywał.
- Własną sypialnię to ja już mam. Jest wygodna i bardzo ją lubię.
Spojrzał na nią z powagą.
- Mam prawo być przy tobie, Nicole. Będziesz się musiała do
mnie przyzwyczaić.
- Dopóki jestem w ciąży?
- Nie tylko. Jesteśmy związani na zawsze. Milczała długo, zanim
się odezwała.
- W porządku - powiedziała powoli. - Przeprowadzę się do
ciebie, ale pod jednym warunkiem. Że nie będziesz na mnie naciskał
w sprawie ślubu. Zamieszkamy ze sobą, żeby się lepiej poznać. To
wszystko.
- Zgoda. - Jako wytrawny strateg wiedział, kiedy warto pójść na
kompromis.
RS
61
- Masz rodzeństwo, prawda? - zagadnęła go po chwili
rozpaczliwego poszukiwania kolejnego bezpiecznego tematu. Nie
mogła powtórzyć numeru z drzemką jak w drodze do Sacramento.
- Tak, dwie siostry. Joan jest ode mnie dwa lata starsza i właśnie
oczekuje trzeciego dziecka. Isabel ma dwadzieścia cztery lata. Za
tydzień kończy Wharton College.
- Będzie pracować w banku?
- Stara się o to.
- Musi się starać o pracę w rodzinnym banku?
- Jest dziewczyną.
- Twój bank nie zatrudnia kobiet?
- Żadna z kobiet Campbellów nigdy tam nie pracowała.
- Wielce nowoczesne podejście.
- Izzy jest pierwszą Campbellówną, którą interesuje praca w
banku. Od lat męczy mamę i babcię, żeby ją poparły.
- Dobrze się dogadujesz z siostrami?
- Jestem bardzo zżyty z Joan. Izzy jest osiem lat młodsza ode
mnie i... ma charakterek.
Ciekawe, jakim był bratem? Czy się kłócił z siostrami? Nie
mogła sobie tego wyobrazić.
Chciała się przekonać, jaki on jest naprawdę. Chciała go poznać.
Dlatego się zgodziła z nim zamieszkać. Powinni się ze sobą oswoić,
wspólnie pomyśleć o przyszłości. Ciekawe tylko, jak mieli to zrobić,
nie lądując razem w łóżku już pierwszej nocy? Pragnęła go tak samo
jak w chwili, gdy go ujrzała po raz pierwszy. A sądząc po
spojrzeniach, które jej posyłał, on czuł dokładnie to samo. Wyglądało
RS
62
na to, że właśnie podpalili lont, na którego końcu znajdował się
nielichy ładunek dynamitu.
RS
63
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Szafka po szafce Nicole eksplorowała kuchnię, zdobywając
powoli orientację w nowym terenie. Za oknami zapadła już noc. Przez
ostatnie godziny zamienili niewiele słów. Jeszcze w samochodzie,
kiedy zapadła męcząca cisza, Devlin włączył płytę Coldplay. Nicole
lubiła tę muzykę i zaczęła podśpiewywać do wtóru, podczas gdy on
wybijał palcami rytm na kierownicy.
- Jestem pod wrażeniem - przyznała, podziwiając wnętrze.
Nowoczesne urządzenia kuchenne z nierdzewnej stali zaskakująco
dobrze się komponowały z tradycyjnym wystrojem w stylu
toskańskim. Przy jadalnym stole mogło bez trudu usiąść piętnaście
osób. - Mój domek zmieściłby się chyba cały w tym pomieszczeniu -
dodała.
- Zaniosłem twoje rzeczy dc pokoju gościnnego - powiedział
Devlin. - Chodź, zaprowadzę cię, żebyś się mogła rozpakować.
Kiedy ruszyła w stronę schodów, poszedł za nią. Weszła na kilka
stopni i odwróciła się nagle, z rozbawieniem zauważając, że Devlin
szybko podnosi wzrok.
- Te schody są dość szerokie, by co najmniej trzy osoby mogły
iść po nich obok siebie - zauważyła. Ciekawe, co wymyśli, by ukryć
fakt, że szedł o krok za nią, by móc się bezkarnie przyglądać jej
pupie?
- Tak, ale stąd mam naprawdę wyjątkowy widok. -Uśmiechnął
się bezczelnie, po czym zrównał się z nią. -Nicole, oboje zdajemy
RS
64
sobie sprawę, jak na siebie reagujemy. Nie ma sensu udawać, że jest
inaczej. Ważne jest natomiast, by wiedzieć, co chcemy z tym zrobić.
- Racja - przyznała. - Masz jakiś pomysł?
- Jesteś pewna, że chcesz usłyszeć szczerą odpowiedź?
- W naszej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na gierki.
- Dobrze więc. - Przysunął się bliżej i oparł obie dłonie na
poręczy schodów, którą miała za plecami, tak że znalazła się w
pułapce. - W ramach szczerości wyznam, że mam szaloną ochotę
sprawdzić, czy twoje pośladki są tak jędrne, jak zapamiętałem.
Ich ciała prawie się stykały. Czuła ciepło jego oddechu na
twarzy. Patrzył na nią z bardzo bliska, głębokim, hipnotyzującym
spojrzeniem. Nicole nie chciała, by nabrał przekonania, że jest łatwa,
jednak rozpaczliwie tęskniła za jego dotykiem. Poczuła, że wzbiera w
niej potężna, nieubłagana fala podniecenia. Jej ciało stało się
nieważkie, pulsowało od gorąca.
- Co o tym sądzisz? Szczerość za szczerość - ponaglił.
- Nie wiem, jakie były wtedy, gdy ostatnio sprawdzałeś - udało
jej się powiedzieć.
- Były cudowne.
Słowa, które wymówił, nie miały znaczenia, ale ton... Z jękiem
chwyciła jego dłonie i przycisnęła je do swoich pośladków. Nie
musiała go dłużej zachęcać. Poczuła, jak jego palce mocno,
gwałtownie ugniatają jej ciało.
- Tak - powiedział cicho. - Właśnie tak. Przysunął się jeszcze
bliżej, przyciskając ją biodrami do poręczy schodów. Poprzez dzielące
RS
65
ich warstwy ubrań wyraźnie wyczuwała jego twardą męskość. Jest
naprawdę wspaniale zbudowany, przemknęło jej przez głowę.
- Zapomnij o gościnnym pokoju - wyszeptał z ustami tuż przy jej
ustach.
Zwilżyła wargi językiem. Rozpaczliwie próbowała zebrać myśli.
- To skomplikuje sprawy - zaprotestowała słabo.
- Nie, to pomoże je uporządkować - przekonywał.
- Jak sam mówiłeś, nie mamy problemów ze wzajemnym
pożądaniem. Powinniśmy się raczej skupić na tym, co stanowi dla nas
problem.
Objął ją mocniej.
- Pamiętasz, jak było nam dobrze? - wychrypiał, dotykając
wargami jej ust.
Jak mogłaby zapomnieć? To była najcudowniejsza noc jej życia.
Był piękny jak grecki posąg, szczupły i umięśniony. Samo patrzenie
na niego sprawiało jej rozkosz. Przytulała twarz do jego piersi i
gładziła wąską linię owłosienia biegnącą w dół płaskiego twardego
brzucha. Pieściła go ustami, opuszkami palców, syciła się nim, nie
czując najmniejszego wstydu czy zażenowania. Chciała jeszcze.
Teraz, natychmiast. Chciała go. Całego.
- Chodź ze mną - zażądał. - Oddaj mi się. Jesteś moja.
Zaraz, chwileczkę. Powrót do rzeczywistości był gwałtowny,
jakby ktoś nagle zdjął z niej czar. Nie była jego własnością. Nie może
dać mu podstaw do myślenia, że ma prawo nią rozporządzać. Gdyby
się na to zgodziła, ich wzajemne relacje skomplikowałyby się jeszcze
bardziej.
RS
66
- Oddzielne sypialnie, Devlin - powiedziała twardo. Powoli
odsunął się od niej i włożył ręce do kieszeni.
Wyraz twarzy miał doskonale obojętny.
- Liczę na to, że jeszcze przemyślisz moją ofertę - powiedział
niezrażony, po czym szybko poszedł po schodach na górę. Nie
pozostawało jej nic innego, jak tylko podreptać za nim.
Postanowiła udawać, że nic się nie stało. Pokój gościnny okazał
się prawdziwym apartamentem, ze wspaniałym widokiem i luksusową
łazienką.
- Skandal! Nie ma kominka - rzuciła od wejścia, marszcząc brwi.
Devlin wyraźnie się rozluźnił.
- Zapewniamy gościom przyzwoite warunki, ale nie
rozpieszczamy ich tak, żeby chcieli zostać na stałe.
- Złota myśl magnata Devlina - mruknęła, otwierając walizkę.
Zaśmiał się. Jego śmiech brzmiał bardzo przyjemnie.
- Magnat Devlin?
- A co, nie pasuje? - Wyjęła z walizki bieliznę i wsunęła ją do
szuflady najdyskretniej, jak potrafiła.
- Coś pani upadło. - Ukłonił się dwornie Devlin, podnosząc z
podłogi purpurowe, koronkowe majteczki, po czym pomachał nimi
przed nosem Nicole.
Wyrwała mu je z ręki i szybko upchnęła w szufladzie.
- Widzę, że nie zaczęłaś jeszcze nosić reform, jak przystało na
poważną matronę.
- Reformy, ja? W życiu. - Nawet w dziewiątym miesiącu ciąży
chciała się czuć seksownie.
RS
67
Wzięła kosmetyczkę i poszła do łazienki, która była większa niż
jej salon.
- Nie jesteś głodna? - zawołał za nią Devlin.
- Zjadłabym coś. A ty? - odkrzyknęła.
- Ja też - odezwał się, zaglądając przez drzwi. - Przygotuję jakąś
przekąskę.
- Mogę obejrzeć twój pokój?
- Jasne - odparł i poszedł do kuchni.
Pokój był ogromny, umeblowany w gustownym, rustykalnym
stylu. Przeszła do łazienki. Myślała, że już nic jej nie zdziwi, ale
stanęła jak wryta, widząc okazały kominek zajmujący jedną ze ścian i
ustawioną naprzeciwko wielką wannę z biczami wodnymi.
Znajdowała się tu też oszklona kabina prysznicowa. Nicole nie
potrafiła sobie wyobrazić, ile pieniędzy wydano na zbudowanie i
urządzenie tego domu.
Wbiegła na poddasze, gdzie się mieścił gabinet. Komputer
stacjonarny został wyłączony i przesunięty pod ścianę, na środku
biurka królował zaś płaski, filigranowy laptop. Zwróciła uwagę na
tablicę ze zdjęciami. Domyśliła się z łatwością, kogo przedstawiały
fotografie. Miała przed sobą Siedmiu Samurajów w czasach
studenckich. Devlin miał dłuższe włosy i na wszystkich zdjęciach
uśmiechał się szeroko, trochę po wariacku.
Dziesięć lat później nie uśmiechał się już tak beztrosko.
Zwłaszcza odkąd się dowiedział, że zostanie ojcem, choć wcale tego
nie planował.
- Stanowiliśmy niezłą paczkę - rozległ się nagle głos tuż za nią.
RS
68
Aż podskoczyła. Położył jej rękę na ramieniu uspokajającym
gestem.
- O tak, same piękne okazy - przyznała. Rzeczywiście, chłopcy
na zdjęciach byli nieprzyzwoicie wręcz przystojni. - Ci dwaj to
bliźniacy - zauważyła, przyjrzawszy się dokładniej fotografii.
- Tak. To Luke i Matt Bartonowie. Luke był tu w zeszłym
miesiącu. Zostawił mi dość enigmatyczną wiadomość. Muszę
porządnie pogrzebać w pamięci, żeby zrozumieć, o co mu chodziło.
- Skąd się wzięły te zdjęcia?
- Myślę, że Hunter kazał je tu powiesić. Trudno mi sobie
wyobrazić, by to zrobili Nathan albo Luke.
- Dlaczego?
- Hunter lubił wspomnienia, nie wstydził się okazywania uczuć.
A my... po studiach poświęciliśmy się karierze. Luke jest
właścicielem dużej firmy zajmującej się technologią połączeń
bezprzewodowych, a Nathan prezesem sieci hoteli Barrister.
- Żadna praca nie hańbi - stwierdziła, uśmiechając się krzywo.
- Chodź, kolacja gotowa.
- Będzie masło fistaszkowe i galaretka?
- Niestety nie. Ale nie martw się, powinno ci smakować. Na
stoliku w salonie czekała wielka taca, zastawiona wyszukanymi
smakołykami. Były tam trzy rodzaje oliwek, miękkie, soczyste serca
karczochów, plastry wonnego salami i kilka gatunków sera, a do tego
krakersy. Zdecydowała, że jakoś przeżyje brak masła fistaszkowego.
Usadowili się na sofie. Stwierdziła, że kiedy w kominku pali się
ogień, a na dworze panuje mrok, ogromne wnętrze staje się
RS
69
zaskakująco przytulne. Devlin nalał jej soku jabłkowego do smukłego
kieliszka, takiego samego, jaki przyniósł dla siebie. Patrzyła z
przyjemnością, jak zajada, i uśmiechnęła się na myśl, że oto budzi się
w niej instynkt karmicielki.
- Z czego się śmiejesz? - zagadnął.
- Z niczego. Po prostu dobrze się czuję. - Odstawiła kieliszek i
popatrzyła na niego z powagą. - Devlin, musisz mi powiedzieć jedną
rzecz. Masz dziewczynę?
Spojrzał na nią pytająco, unosząc brwi.
Nie dam się zapędzić w kozi róg, pomyślała z desperacją. Miała
prawo wiedzieć, czy jest jakaś kobieta, która będzie ją przeklinać i
ścigać, by się zemścić za to, że złapała jej faceta na dziecko.
- Więc? - ponagliła.
- Nie mam. - To rozumiała. Krótka, rzeczowa odpowiedź.
- Byłeś kiedyś zakochany? - drążyła.
- Nie. A ty?
- Jako nastolatka byłam przekonana, że kocham się w Marku...
- A teraz co o tym sądzisz?
- Wiem tylko tyle, że wtedy to było szczere.
- Ale wyjechałaś na wakacje i już nie wróciłaś. Nie żałujesz, że
się z nim rozstałaś?
Zastanowiła się.
- Znaliśmy się od zawsze. Potem zaczęliśmy ze sobą chodzić. To
było takie proste, naturalne...
- Za proste?
- Co masz na myśli?
RS
70
- Że z twojej strony to była przyjaźń, nie namiętna miłość.
- Ależ nie! Oczywiście, że to była namiętna miłość.
- Spałaś z nim?
- Nie twoja sprawa. I nie rozumiem, czemu o to pytasz.
- Mark jest częścią twojego życia, więc to moja sprawa. -Nie.
- To znaczy, że z nim nie spałaś?
- Nie, to znaczy, że to naprawdę nie twoja sprawa - ucięła
rozmowę. Czyżby był zazdrosny? Interesujące. A może po prostu jest
zaborczy. To nie to samo.
- Będę zmuszony przyjąć, że z nim spałaś.
- A przyjmuj sobie - nadąsała się.
- A więc tak twoim zdaniem wygląda szczerość? - spytał
oskarżycielsko, po czym wstał z kanapy i podszedł do okna. Na
nocnym niebie lśniły gwiazdy.
- Daj mi trochę czasu - powiedziała pojednawczo, stając obok
niego. Nie chciała mu sprawić przykrości, ale nie miała zamiaru
mówić mu wszystkiego o sobie. On też mnóstwo rzeczy przed nią
ukrywał. Nie powierzy mu wszystkich sekretów, dopóki nie poczuje,
że on również chce się przed nią otworzyć.
- Spytałaś mnie, czy jestem z kimś związany, a ja ci udzieliłem
jednoznacznej odpowiedzi.
Usłyszała w jego głosie napięcie i pomyślała, że prawie mu
współczuje. Zdała sobie sprawę, że ktoś przyzwyczajony do
sprawowania kontroli, jak on, musiał bardzo źle znosić niepewność.
- Mark nie jest moim chłopakiem, rozstaliśmy się lata temu.
Przecież wiesz, że nie byłam z nikim związana ani wtedy, kiedy się
RS
71
spotkaliśmy w styczniu, ani później. Zapytałeś mnie o to, i ja też ci
udzieliłam jednoznacznej odpowiedzi.
Devlin zamyślił się.
- Powiedz mi szczerze - odezwał się po chwili, zwracając się ku
niej i zaglądając jej w oczy. - Jak się czujesz ze świadomością, że
będziesz miała dziecko?
Nie musiała się namyślać nad odpowiedzią.
- Tu nie chodzi o jakieś tam dziecko, tylko to konkretne dziecko.
Nasze. Pojawiło się w moim życiu, kiedy się czułam samotna po
śmierci mamy. Jak prezent od losu. Nie planowałam go i na początku
byłam przerażona. Ale teraz jestem szczęśliwa. I wdzięczna. Tylko się
boję, że ty nie patrzysz na to w ten sposób - dokończyła cicho.
Nie odezwał się ani słowem. Nicole poczuła dławienie w gardle,
łzy zapiekły ją pod powiekami. Nie chciała, by widział, jak płacze.
- To był długi dzień - powiedziała, starając się, by głos jej nie
drżał. - Pójdę już. Dobranoc.
Nie zrobił najmniejszego gestu, żeby ją zatrzymać. Wychodząc,
spojrzała na tacę i puste kieliszki. Nigdy nie zostawiała po sobie
brudnych naczyń, ale dzisiaj zrobi wyjątek Pomaszerowała do
swojego pokoju, zamknęła za sobą drzwi, po czym usiadła na łóżku i
pozwoliła łzom popłynąć. Jej dziewczęce marzenie o ślubie z
mężczyzną, który by ją kochał do szaleństwa, nie miało się nigdy
spełnić. Devlin mówił o małżeństwie, ale jej nie kochał. Miał jej za
złe, że swoim pojawieniem się zmieniła na zawsze jego życie. Jeśli to
samo czuł do dziecka, nigdy nie będzie dobrym ojcem.
RS
72
Wsunęła się pod kołdrę, zgasiła nocną lampkę i zapatrzyła się na
gwiazdy błyszczące nad ciemną powierzchnią jeziora. Nie zaciągnęła
zasłon w oknie, by zobaczyć wschodzące słońce, gdy tylko się obudzi.
Uwielbiała poranki. Nowy dzień oznaczał nowy początek Wszystko
mogło się jeszcze zmienić na lepsze. Pogłaskała palcami miękki
wełniany koc. Nie pozwoli, by zachowanie Devlina odebrało jej
radość z oczekiwania na dziecko. Musi być cierpliwa, dać mu więcej
czasu na otrząśnięcie się z szoku. Okazać zrozumienie, sprawić, by
zrozumiał, że może na niej polegać. Powziąwszy te postanowienia,
westchnęła uspokojona. Od jutra zacznie wcielać w życie swój plan.
Idąc do swojego pokoju, Dev zatrzymał się na chwilę przy
drzwiach do sypialni Nicole. Ogromna willa nie przypadła mu do
gustu. Czuł się idiotycznie, mieszkając sam w domu mającym bez
mała tysiąc metrów kwadratowych. Jednak odkąd pojawiła się tu
Nicole, miał wrażenie, że miejsca jest za mało. Jakby przestrzeń nagle
się skurczyła. Cały czas czuł jej obecność. Nie mógł przestać myśleć o
tym, że jest blisko.
Bliskość.
Nawet samo słowo brzmiało dla niego obco. Co innego seks.
Seks był prosty. Ale bliskość? To nie jego działka. Więc jeśli Nicole
wolała zachować dystans, jeśli nie chciała odpowiadać na bardziej
osobiste pytania, nie miał zamiaru się tym przejmować. Ściągnął
koszulę przez głowę, potem usiadł w fotelu, zdjął buty i rzucił nimi
przez pokój, starając się trafić w otwarte drzwi szafy. W ślad za nimi
powędrowały zwinięte w kłąb dżinsy i skarpetki.
RS
73
Dlaczego nie chciała mu powiedzieć prawdy o tym, co ją łączyło
z Markiem? Twierdziła, że żywi do niego wyłącznie przyjacielskie
uczucia. Ale wiadomo przecież, że nie ma czegoś takiego, jak
przyjaźń między mężczyzną a kobietą. Czy ona naprawdę nie
widziała, czy też może nie chciała widzieć, że Mark mianował się jej
rycerzem? Do diabła, gdyby tylko kiwnęła palcem, natychmiast
padłby przed nią na kolana, gotów spełnić każdą jej zachciankę.
Devlin nie rozumiał tego. Jego zdaniem mężczyzna, który jak
mały grzeczny piesek służył na dwóch łapkach przed swoją panią, nie
zasługiwał na szacunek. Ale to nie znaczyło, że Mark nie jest
niebezpiecznym rywalem. Miał po swojej stronie atuty, których
Devlin nie mógł lekceważyć - znał Nicole od lat i był jej pierwszą
miłością. A teraz występował w charakterze jej przyjaciela i
powiernika. Ale to się musiało skończyć. Devlin nie miał zamiaru
pozwolić, by jakiś facet kręcił się koło jego kobiety. Dobrze wiedział,
jak tacy pogrywają. Okazują zrozumienie, są pełni współczucia. A
kobiety dają się na to nabrać i padają w ich ramiona. Ta metoda
działała niezawodnie.
Usiadł na łóżku. Zdecydował, że i tak nie zaśnie, więc równie
dobrze mógł się wziąć do pracy. Może po paru godzinach spędzonych
przed ekranem komputera będzie na tyle zmęczony, by móc zasnąć
mimo prześladującej go wizji Nicole w namiętnym uścisku z tym
kulturystą? Wszedł do kuchni i zamarł. Nicole stała przy zlewie i piła
wodę ze szklanki. Miała na sobie krótką dopasowaną koszulkę nocną
z cienkiej bawełny.
RS
74
- Chciało mi się pić - zaczęła się tłumaczyć, krzyżując ramiona
na piersiach. - Po tych wszystkich słonych daniach.
- Mnie też. - Podszedł do lodówki, czując na sobie jej wzrok.
Gdyby wiedział, że ją spotka, włożyłby przynajmniej szlafrok, a nie
paradował w samych bokserkach. Ale właściwie czym się
przejmował? Przecież widziała go już w stroju Adama. - Nie mogłaś
zasnąć?
- Jestem bardzo zmęczona, ale nie mogę uspokoić myśli.
Pokiwał głową.
- Nie jest ci zimno?
- Ależ skąd. Odkąd jestem w ciąży, ciągle mi gorąco. - Wskazała
na niego. - A ty, jak wytłumaczysz ten swobodny strój?
- Myślałem, że śpisz. A poza tym rozkręciłem ogrzewanie, bo
się bałem, że zmarzniesz. Prawie się ugotowałem... Dzięki Bogu, teraz
będę mógł je zmniejszyć.
- Mam parę książek o ciąży. Może chciałbyś poczytać?
Sporo już na ten temat przeczytał w Internecie. Znalazł nawet
rysunki i zdjęcia, z których wynikało, że dziecko ma teraz dwanaście
centymetrów i waży dwieście gramów.
- Dzięki, na razie nie skorzystam. Ale będę cię o wszystko pytał.
- W porządku. - Odstawiła szklankę do zlewu. - Dobranoc
jeszcze raz.
- Nicole?
Zatrzymała się i spojrzała na niego badawczo.
- Słucham?
RS
75
- Nie chcę, żebyś się zadawała z Markiem. Uniosła dumnie
głowę.
- Nie przepadam za rozkazami. W ten sposób nie zdobędziesz u
mnie punktów.
- Nosisz moje dziecko. Dodatkowe punkty naprawdę nie są mi
potrzebne.
- Nie uważasz, że zamiast próbować na siłę zmienić drugą
osobę, powinniśmy się raczej wzajemnie zaakceptować?
Oczywiście miała rację. W zasadzie nie miał nic przeciwko
akceptacji i kompromisom. Pod warunkiem że Mark raz na zawsze
zniknie z jej życia. Że Nicole przestanie pracować. I że wyjdzie za
niego. Nicole poklepała go po ramieniu i uśmiechnęła się słodko,
kierując się ku wyjściu. Nie mógł pozwolić, by ostatnie słowo
należało do niej, więc złapał ją za ramię i zatrzymał. Zdecydowanym
gestem uniósł jej podbródek. Nie dopuści jej do głosu, tak jak
przedtem na schodach, kiedy się wycofał z obawy, że ją urazi. Tym
razem nie miał zamiaru być taki grzeczny. Należała do niego.
Odszukał ustami jej wargi i zmiażdżył w gwałtownym pocałunku.
Próbowała się cofnąć, ale nie pozwolił jej na to. Po chwili poczuł, że
przestaje się opierać. Że odwzajemnia pocałunek. Że naciera na
niego...
Całował ją teraz delikatnie, rozkoszując się jej miękkością. Jej
język wdarł się do jego ust jak zwinne zwierzątko. Z cichym jękiem
uniosła ręce, wbiła paznokcie w jego ramiona i przesunęła dłonie w
dół po szerokiej piersi i płaskim brzuchu.
RS
76
Pożądanie owładnęło nim bez reszty. Jęknął gardłowo i przykrył
dłońmi jej piersi. Kciukami zaczął drażnić sterczące sutki. Z
urywanym westchnieniem odrzuciła głowę w tył. Jej palce głaskały
skórę jego podbrzusza, lecz nie przesuwały się niżej. Pragnienie stało
się prawie bolesne. Pamiętał jak dziś jej gorące, wilgotne usta
pieszczące najwrażliwsze miejsca jego ciała.
Ujął kraj jej koszuli i uniósł do góry zdecydowanym gestem.
- Przestań - powiedziała bez tchu, wyrywając się nagle z jego
ramion. - Nie możemy.
Przesunął ustami po jej szyi.
- Dlaczego?
- Nie możemy i już.
Wciąż zaciskał palce na cienkim, kwiecistym materiale. Mógłby
z łatwością zdjąć jej tę koszulkę, odrzucić gdzieś daleko, a potem się
rozkoszować jej nagim ciałem. Wiedział, że nie opierałaby się długo.
Nagle napotkał jej spojrzenie. Zobaczył w nim pożądanie, ale też...
strach? Przed nim?
Gwałtownie cofnął ręce. Gdy tylko ją puścił, bez słowa wybiegła
z kuchni. Słyszał, jak biegnie po schodach na górę, a potem z hukiem
zatrzaskuje drzwi sypialni.
RS
77
ROZDZIAŁ SIÓDMY
W niedzielny poranek Nicole krzątała się po kuchni,
przygotowując śniadanie - sadzone jajka, szynkę i ciepłe maślane
bułeczki. Przez tydzień wspólnego mieszkania zdążyli ustalić zasady,
które pozwalały na bezkonfliktowe współistnienie: unikać rozmów o
przyszłości i nie próbować zgadywać, o czym myśli druga osoba.
Nicole wolałaby dzielić z nim więcej, ale bała się odsłonić. Czuła, że
Devlinowi nie zależy na emocjonalnej bliskości. Dla niego to była
zwykła biznesowa transakcja, z tą różnicą, że nie tylko chciał zawrzeć
ją z zyskiem, ale też przespać się z klientką.
Znała się na interesach na tyle, by wiedzieć, że gdyby na to
pozwoliła, popełniłaby gruby błąd. Miała się więc na baczności. Ze
swej strony Devlin przekonał ją, że jako ojciec dziecka ma prawo
dotykać jej brzucha. Pozwalała mu trzymać, tam rękę, kiedy
wieczorem siedzieli przy kominku. Miała nadzieję, że się nie
domyślał, jak bardzo lubiła te chwile.
Devlin twierdził, że czeka, aż dziecko się poruszy. Chciał
poczuć jego pierwsze kopnięcie. Upierał się przy tym, chociaż
przeczytała mu z poradnika, że matka wyczuwa ruchy dziecka o wiele
wcześniej, niż ktokolwiek mógłby je poczuć od zewnątrz.
Ostatnio bardziej niż kiedykolwiek żałowała, że nie ma w Tahoe
żadnej bliskiej przyjaciółki. Potrzebowała porozmawiać z kimś, kto
pomógłby jej przeanalizować własne uczucia. Coraz bardziej się bała,
że zakocha się w Devlinie, a on nie odwzajemni jej miłości.
RS
78
- Hej - powiedział wesoło Devlin, wchodząc do kuchni. Wziął
talerze z jajkami z rąk Nicole i postawił na stole, po czym odsunął dla
niej krzesło. - Jak ci się spało?
- Cudownie. - Miała za sobą osiem godzin spokojnego snu. - A
ty? O której się położyłeś?
- Parę godzin po tobie.
- Powiedz, nad czym pracujesz nocami?
- Analizuję sześć potencjalnych transakcji. Jest przy tym sporo
pracy.
- Kupujesz nieruchomości?
- Coś w tym rodzaju.
- Dużo inwestujesz?
- Około osiemdziesięciu milionów. Jej widelec zamarł w pół
drogi.
- Dolarów?
- Nie, żetonów do pokera.
Nie wiedziała, co zrobiło na niej większe wrażenie. Ogromna
suma, którą wymienił, czy to, że zażartował.
- Jak wiele ryzykujesz?
- Wiele. Ale na pewno nie zdecyduję się na wszystkie transakcje.
Najwyżej na trzy. Jeszcze nie wiem które. - Dolał sobie kawy. -
Pomyślałem, że polecę jutro do domu na uroczystość wręczenia
dyplomu siostrze. Przy okazji porozmawiam z kilkoma osobami.
Potrzebuję wymienić opinie.
- A co z testamentem Huntera? Jak zamierzasz obejść zasadę, że
masz się stąd nie ruszać przez bity miesiąc?
RS
79
- Wyjadę na niecałe dwadzieścia cztery godziny.
Wyczarterowałem samolot. - Uniósł brew. - Będziesz tęsknić?
Rzuciła w niego serwetką.
- Co dzisiaj zrobimy? - spytał, gdy sprzątali po śniadaniu. -
Może wybierzemy się do kina?
Mogli pójść do kina, czemu nie? Jak zwyczajna para w
zwyczajne, niedzielne popołudnie. Przez cały ostatni tydzień udawali,
że wiodą zwyczajne życie. A przecież mogli spędzić te dni, kochając
się namiętnie i odkrywając siebie nawzajem.
- Dobrze, chodźmy do kina - odparła, wracając do
rzeczywistości.
Wieczorem przed drzwiami jej sypialni wziął ją w ramiona i tulił
długą chwilę.
- Jutro muszę wyjść o czwartej rano - powiedział wreszcie.
- Wstąp do mnie się pożegnać.
- Nie będę cię budzić o tej porze.
- Jak do mnie nie przyjdziesz, będę musiała wstać, żeby ci
powiedzieć do widzenia.
- Skoro tak stawiasz sprawę...
- Grzeczny chłopiec.
- Masz jutro wolny dzień. Co zamierzasz robić?
- Pojadę do siebie, zajmę się przygotowywaniem dziecinnego
pokoju.
Zapadła ciężka cisza.
- Masz coś przeciwko moim planom, Devlin?
RS
80
- Sama wiesz, że to bez sensu. Dziecko nigdy nie będzie
mieszkać w tym pokoju.
Nie chciała się z nim wdawać w dyskusję na parę godzin przed
jego wyjazdem, ale nie mogła pozwolić, by zachowywał się tak, jakby
wszystko było już ustalone.
- O ile wiem, nie podjęliśmy jeszcze żadnej decyzji w tej
sprawie.
- Nie musieliśmy. Decyzja podjęła się sama, drugiego stycznia.
Nagłe poczuła dojmujący żal, że ich historia nie potoczyła się
inaczej. Dlaczego on się najpierw w niej nie zakochał, nie starał się o
nią? Pobraliby się i dopiero wtedy postarali o dziecko. Teraz dziecko
było w drodze, a ona wcale nie miała pewności, czy uda im się
nadrobić zaległe etapy budowania związku.
- Nie będziemy się chyba kłócić - stwierdził Devlin.
- Nie mogę ślepo spełniać wszystkich twoich poleceń. Sam
powiedz, czy szanowałbyś mnie, gdym była taka łatwa?
W jego oczach zamigotała wesołość. Uśmiechał się coraz
szerzej.
- Dobra, w porządku - zgodziła się, też walcząc ze śmiechem. -
W styczniu rzeczywiście okazałam się łatwa. Ale do tanga trzeba
dwojga!
- Cóż, nie będę zaprzeczać. Myślę, że oboje zasługiwaliśmy
wtedy na okoliczności łagodzące. Coś mi mówi, że polowanie na
facetów w kasynie, by potem wskoczyć z nimi do łóżka, nie jest
twoim stałym zwyczajem.
RS
81
- Wypraszam sobie. Wcale na ciebie nie polowałam. To ty
polowałeś na mnie.
- Coś zmyślasz.
- Wcale nie. To szczera prawda. Nagle spoważniała.
- Powiesz o mnie rodzicom? - Z łatwością mogła sobie
wyobrazić ich reakcję. Wątpiła, czy kiedykolwiek jej wybaczą.
- Jeszcze nie teraz. Dopiero kiedy sprecyzujemy nasze plany.
A więc egzekucja była na razie odroczona.
- Pamiętaj, obudź mnie, zanim wyjedziesz.
Skinął głową, wciskając ręce w kieszenie. Weszła do sypialni i
zamknęła za sobą drzwi. Minęło kilka długich sekund, zanim
usłyszała jego oddalające się kroki. O czym myślał? O tym, że
rozczarował swoich bliskich? O tym, w jaki sposób przedstawi ją
rodzinie i znajomym? A może Devlin wszystkich zaskoczy? Może
stanie przed obliczem swoich arystokratycznych rodziców i powie
prosto z mostu, że zakochał się jak wariat w pewnej zupełnie
zwyczajnej dziewczynie i że ma gdzieś, czy im się to podoba, czy nie?
Cóż, szczerze w to wątpiła. Ale co szkodziło pomarzyć?
RS
82
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego wieczoru Devlin prosto z lotniska pojechał do
hotelu. Wiedział, że Nicole zrezygnowała z wolnego dnia i poszła do
pracy, ale kiedy zadzwonił do domu i jej nie zastał, poczuł
rozczarowanie. Wyobrażał sobie, że będzie na niego czekać, że
przywita go z taką samą serdecznością, z jaką pożegnała nad ranem,
ciepła i rozespana. Teraz niepokoił się nie na żarty. Dlaczego jeszcze
nie wróciła, choć jej zmiana skończyła się już dawno temu?
Po kilku godzinach spędzonych z rodziną i następnych paru,
które poświęcił na objazd interesujących go nieruchomości w
towarzystwie ugrzecznionych doradców, sprawiających wrażenie, że
się martwią o jego pieniądze o wiele bardziej niż on, tęsknił za
spokojnym, kojącym towarzystwem Nicole.
- Hej! Jesteś przyjacielem Nicole, prawda? - zawołała do niego
energiczna blondynka o podwójnym imieniu, z którego zapamiętał
tylko Ann.
- Tak, to ja. Nicole jeszcze pracuje?
- Jest na dole, w kawiarence.
- Dzięki. - Uśmiechnął się uprzejmie i ruszył ku schodom.
Zastąpiła mu drogę.
- Nicole nie jest sama - szepnęła konfidencjonalnie. Spojrzał na
nią pytająco. Blondynka nie potrzebowała innej zachęty.
- Jest z nią jakiś facet. Naprawdę niezły. Wygląda jak Herkules -
wyjawiła wyraźnie zaintrygowana.
RS
83
- A, tak. Wiem - odparł z obojętnym wyrazem twarzy, po czym
ruszył ku schodom. Nie przyspieszył kroku, choć wszystko się w nim
gotowało ze zniecierpliwienia.
Nicole siedziała w przytulnym boksie. Devlin nie widział twarzy
jej towarzysza, ale nie miał wątpliwości, kto to jest.
Nicole patrzyła na Marka z powagą i tłumaczyła mu coś
żarliwie, trzymając go za rękę. Devlin poczuł, że robi mu się
nieznośnie gorąco. Sam nie wiedział, kiedy się przy nich znalazł.
- Witaj, kochanie - rzucił wesoło, po czym objął jej twarz dłońmi
i pocałował w usta. Pocałunek nie był tak namiętny, by się speszyła,
ale dostatecznie intymny, by Mark zrozumiał przesłanie.
- Wcześnie wróciłeś - odparła, rumieniąc się.
- Chciałem ci zrobić niespodziankę - rzucił beztrosko. - Witam -
zwrócił się do Marka, wyciągając rękę.
Chcąc nie chcąc, Mark uścisnął jego dłoń.
- Jest pan tu przejazdem? - zagadnął Devlin, po czym przysiadł
się do Nicole i zaczął z roztargnieniem bawić się jej włosami.
- Przyjechałem odwiedzić Nicole. Ma pan coś przeciwko temu?
- Może i mam.
- Devlin, proszę cię, przestań - wtrąciła cicho Nicole.
- Mark zadał mi pytanie, więc udzieliłem mu odpowiedzi.
- Nie wydaje mi się, by Nicki się cieszyła na pański widok,
Campbell - wycedził Mark.
Devlin pochylił się i przyjrzał się z uwagą jej twarzy. Policzki
Nicole zaróżowiły się jeszcze bardziej.
RS
84
- A mnie się wydaje, że jest zadowolona. Nicole, sama powiedz,
co czujesz - podsunął, mając nadzieję, że okaże się wobec niego
lojalna.
- Po prostu się cieszę, że bezpiecznie wróciłeś - wybrnęła
zręcznie z kłopotliwej sytuacji. Zdał sobie sprawę, że fascynuje go jej
delikatność połączona z silnym charakterem. Doprawdy, żadna ze
znanych mu panien z towarzystwa nie miała tyle klasy co Nicole.
- Dlaczego nie ustaliliście jeszcze daty ślubu? - odezwał się
Mark wyzywającym tonem, jakby miał nad Devlinem jakąś
tajemniczą przewagę. - Przyzwoity facet już dawno by ją wziął za
żonę.
- A mnie się wydaje, że przyzwoici faceci przede wszystkim nie
kręcą się koło kobiet, które są związane z kim innym - zauważył
Devlin lekkim tonem. - Nicole, czas na nas. Jedziemy do domu -
dodał, pochylając się ku niej.
- Idź przodem, dogonię cię na schodach - odparła stanowczo. Jej
głos był zupełnie spokojny. Tylko dłonie zaciśnięte z całej siły na
brzegu stolika zdradzały, że jest wściekła. Znowu poczuł mimowolny
podziw dla siły jej charakteru.
Ze schodów nie było widać wnętrza kawiarni, nie mógł więc
zobaczyć momentu ich pożegnania. Padli sobie w ramiona?
Pocałowali się? Popatrzyli sobie tęsknie w oczy?
Poczuł, że ogarnia go desperacja. Nigdy żadna kobieta nie
doprowadziła go do takiego stanu. Podobnie silne emocje przeżywał
tylko raz, dawno temu, kiedy zmarł jego przyjaciel. Wtedy szalał z
RS
85
wściekłości na cały świat. Gdyby Hunter żył, Siedmiu Samurajów
dochowałoby sobie wierności. Ich przyjaźń na pewno by przetrwała.
Dopiero teraz, kiedy jego życie wywróciło się do góry nogami,
Devlin zdał sobie sprawę, jak bardzo mu brakuje przyjaciół. I jak
bardzo się zmienił, odkąd ich stracił. Kiedyś Hunter powiedział mu
prosto w oczy, że jest zarozumiałym, aroganckim sukinsynem. Devlin
nie obraził się na niego - to było po prostu niemożliwe. Za to przez
następnych kilka lat starał się być inny, bardziej otwarty i bardziej
elastyczny.
Co się stało z tamtym Devlinem? - pomyślał, zaskoczony.
Musiał chyba umrzeć razem z Hunterem.
Po chwili usłyszał za sobą szybkie kroki Nicole. Była sama.
Kiedy wracał do Tahoe, cieszył się myślą, że zobaczy radość w jej
oczach. Ale teraz był w nich tylko smutek i udawana obojętność. Nie
dziwił się, że miała do niego żal o to, jak potraktował Marka. Ale
przecież musiał tak postąpić. Nicole należała do niego.
- Ani słowa - rzuciła, widząc, że chce coś powiedzieć. -
Porozmawiamy, kiedy będziemy w... w twojej willi.
Czyżby chciała powiedzieć „w domu" i zreflektowała się w
ostatniej chwili?
Kiedy wyszli na parking, bez słowa wsiadła do swojego
samochodu, zatrzasnęła drzwi i odjechała. O tak, była wściekła.
Devlin westchnął ciężko. Zapowiadała się długa noc.
Nicole zaparkowała przed domem, wysiadła z samochodu i
szybkim krokiem poszła do wejścia. Nie spojrzała nawet w stronę
Devlina, który zajechał przed dom zaraz za nią. Nie pozwoli, by
RS
86
wzbudził w niej poczucie winy. Weszła do środka i pobiegła po
schodach na górę. Była już na piętrze, kiedy usłyszała kroki Devlina i
odgłos zamykanych drzwi.
- Idę się przebrać - zawołała do niego. Chciała mieć chwilę
spokoju.
- Napalę w kominku - zaproponował.
- Wspaniale. - Nicole uwielbiała to słowo. W zależności od
intonacji, mogło znaczyć wszystko: zadowolenie, akceptację, ale też
niechęć, pogardę czy lekceważenie. Niech zgaduje, co miała na myśli.
Tego ranka pojechała do swojego domku, by, na złość
Devlinowi, zająć się pokojem dziecinnym, ale zanim zdążyła się
zabrać do szycia zasłon, zmieniła zdanie. Wolała pojechać do miasta,
by przed pracą zrobić zakupy w sklepie z ubraniami dla przyszłych
mam. Teraz wypakowała jedną z długich, ciepłych sukienek, które
kupiła specjalnie, by mieć coś wygodnego do włożenia w takie
wieczory jak ten. Przebrała się szybko i zeszła po schodach.
- Jesteś głodny? - spytała, by zyskać na czasie.
- Chętnie zjadłbym kanapkę - odpowiedział, nie ruszając się
sprzed kominka.
Nicole nie rozumiała, dlaczego się upierał, by rozpalać ogień za
pomocą zapałek i cienkich szczapek drewna, skoro kominek był
wyposażony w specjalny zapalnik gazowy, który zdecydowanie
ułatwiał sprawę. Najwyraźniej był niespełnionym harcerzem.
Przygotowała mu kanapkę z żytniego chleba, z szynką,
szwajcarskim serem i korniszonem. Dorzuciła trochę chipsów i nalała
RS
87
do szklanki zimnego piwa. Ogień w kominku tańczył już wesoło,
kiedy zaniosła tacę z jedzeniem do salonu.
- A ty nie będziesz nic jadła? - spytał.
- Nie.
- Ładnie wyglądasz. To nowa sukienka? -Tak.
Zobaczyła, jak Devlin tłumi westchnienie. Nie chciała, by do
tego doszło. Szczerze mówiąc, sama była zdziwiona tym, że tak
niecierpliwie czekała na jego powrót. A potem on wszystko zepsuł,
zachowując się jak jaskiniowiec, który chwyta swoją kobietę za włosy
i wlecze do pieczary. Teraz, jeśli chciał porozmawiać, będzie się
musiał wysilić. Nie miała zamiaru niczego mu ułatwiać. Nie ufał jej,
jego sprawa. Ona ze swej strony nie żywiła do niego w tej chwili
żadnych cieplejszych uczuć. Mieli równe szanse. Rozgrywka mogła
się rozpocząć.
- Obrażona? - odezwał się, biorąc kanapkę z talerza. -Tak.
Prawie się uśmiechnął. Wziął z tacy kanapkę i ugryzł solidny
kęs.
W ciszy, jaka zapadła, słychać było tylko trzaskanie ognia.
- Nie lubię Marka - wyznał Devlin po chwili.
- Zdążyłam się zorientować. Powiedz mi, Devlin, masz coś
konkretnego przeciwko Markowi, czy przeszkadza ci po prostu to, że
jest mężczyzną?
- Nie widziałem cię z innymi mężczyznami, więc trudno mi
powiedzieć.
Zastanowiła się chwilę.
RS
88
- Devlin, nie wiem, co o tobie myśleć. Najpierw decydujesz, że
nie będziemy mówić o dziecku przy Marku, a potem epatujesz
wszystkich tą wiadomością. Ledwie mnie znasz, a zachowujesz się,
jakbym była twoją własnością.
- Ostatnio sam nie wiem, co się ze mną dzieje - przyznał. -
Zostanę ojcem. Wszystko się zmieni.
Wdzięczna za jego szczerość, postanowiła, że opowie mu o
spotkaniu z Markiem.
- Mark przyjechał, bo się o mnie martwił. Nie odzywałam się do
niego od tamtej niedzieli. I wyłączyłam komórkę, więc nie mógł
zadzwonić. Ma ci za złe, że trzymasz mnie z daleka od niego. A
przecież to nie twoja wina, sama go unikałam.
- Unikałaś go? Dlaczego? - zaciekawił się. - Było ci wstyd przed
nim?
- Może trochę. Czułam się bardzo niezręcznie, to pewne.
- Z jakiego powodu?
- Przecież wiesz - powiedziała z przekąsem. Klasyczna wpadka
to nie było coś, z czego dorosła kobieta żyjąca w dwudziestym
pierwszym wieku mogła być dumna. - Myślę, że Mark ma nadzieję, że
do niego wrócę.
Zaśmiał się krótko.
- Dopiero na to wpadłaś?
- Zaproponował, że się ze mną ożeni, jeśli ty się nie zdecydujesz.
Wiedziała, że nie powinna mu tego mówić. Ale, Boże odpuść,
nie mogła się powstrzymać, by się z nim nie podrażnić. Chyba jej się
podobało, że jest zazdrosny.
RS
89
Patrzył chwilę w ogień.
- Powiedziałaś mu, że bardzo dziękujesz za jego szlachetną
propozycję, ale nie skorzystasz? - odezwał się po chwili.
- Nie zdążyłam, bo nam przerwałeś.
- Mogłaś mu to powiedzieć, kiedy wyszedłem, żebyście się
mogli czule pożegnać.
- Nie wrócił do tematu.
Ujął jej twarz w dłonie i zmusił, by na niego spojrzała.
- W twoim życiu nigdy nie będzie żadnego mężczyzny poza
mną.
- Nawet, jeśli się nie kochamy? Zawahał się.
- Miłość to nie wszystko. Można stworzyć udany związek,
opierając go na innych wartościach.
- Devlins czy twoi rodzice się kochają?
- Nie mam pojęcia.
Jakie to smutne, pomyślała. Bardzo, bardzo smutne.
- Moi rodzice świata poza sobą nie widzieli. Ich miłość była
głęboka, szczera i bezgraniczna. Też chcę przeżyć taką miłość. Nie
zadowolę się żadną namiastką - oznajmiła z uporem.
- Życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy chcieli, Nicole -
tłumaczył cierpliwie. - Czasami musimy ponieść konsekwencje
naszych uczynków. W tym konkretnym przypadku konsekwencją jest
niewinne dziecko, które powołujemy na ten świat.
- Wiem o tym. - Spoważniała. - Dlatego tu jestem. Nie była to
cała prawda. Oczywiście dziecko było najważniejsze, ale nie tylko ze
względu na nie chciała być blisko Devlina. Od pierwszej chwili, kiedy
RS
90
się spotkali, głęboko ją zafascynował. A teraz był taki tajemniczy,
nieprzystępny. Postanowiła sobie, że odkryje, jaki jest naprawdę.
Zawsze lubiła wyzwania.
- Mam tu coś dla ciebie. - Niespodziewanie wyjął spod stolika
pudełko i wręczył je Nicole. Nie było opakowane w ozdobny papier
ani przewiązane kokardą, ale uroczysta mina Devlina wyraźnie
wskazywała, że chodziło o coś specjalnego.
Zerwała taśmę klejącą i otworzyła pudełko. W środku
znajdowała się doniczka z delikatnej białej ceramiki. Nicole poczuła,
że wzruszenie dławi ją w gardle.
- Dziękuję. Jest piękna.
- Zauważyłem, że lubisz białe doniczki - rzucił od niechcenia,
gładząc palcami falisty brzeg naczynia.
Przytuliła doniczkę do piersi. Nie mogła uwierzyć, że pomyślał
o jej kwiatku, który wymagał przesadzenia.
- Wiem, że się boisz o swój fiołek. Pomogę ci go przesadzić -
zaoferował.
- Zajmujesz się ogrodnictwem? - spytała, uśmiechając się na
samą myśl o Devlinie wśród grządek.
- Tak naprawdę to nie. Ale tyle chyba potrafię, zwłaszcza że się
przygotowałem. Zostałem przeszkolony przez przyjaciółkę Joan,
biegłą ogrodniczkę.
- To najcudowniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam.
Zauważyła, że się ucieszył.
RS
91
- Chodź tutaj, Nicole. - Devlin usadowił się na sofie i poklepał
zachęcająco miejsce obok siebie. - Pogrzejemy się chwilę przy
kominku, a potem pójdziemy spać.
Usiadła obok niego, a on objął ją mocno ramionami i
przyciągnął do siebie tak blisko, że opierała się plecami o jego pierś.
- Zamknij oczy - szepnął. - Postaraj się odprężyć.
- Jeszcze chwila i zasnę.
- To dobrze.
Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać, kiedy był taki miły.
Pewnie powinna się mieć na baczności, ale tym razem nie miała na to
siły. A w jego ramionach czuła się cudownie. Od tak dawna nikt jej
nie tulił, nie opiekował się nią. Niezależność, którą wybrała, miała
swoją cenę.
Devlin gładził brzuch Nicole łagodnymi, kolistymi ruchami. Po
chwili zaczął masować jej kark. Wtuliła się w niego jak rozleniwiona
kotka, a on oparł policzek na jej skroni. Czuła się tak błogo, że miała
ochotę mruczeć. Rozkoszowała się jego bliskością, zapachem, który
uwielbiała, spokojnym rytmem oddechu. Dałaby wszystko, by ta
chwila trwała wiecznie.
Nagle otworzyła szeroko oczy, przyciskając rękę do brzucha.
- Co się stało? - spytał Devlin.
- Chyba poczułam ruch dziecka. - Spojrzała na niego
podekscytowana. - Nie jestem pewna, ale...
- W którym miejscu?
Wzięła jego rękę i położyła tam, gdzie czuła delikatne
trzepotanie.
RS
92
- To jakby fale robione przez małą rybkę. - Uśmiechnęła się.
- Nic nie czuję. Porusza się jeszcze?
Pokiwała głową, mocniej przyciskając jego dłoń do brzucha.
- Och. Już przestało - odezwała się po chwili rozczarowana. Nie
dowie się, czy to rzeczywiście było dziecko, dopóki wrażenie się nie
powtórzy.
Przez jakiś czas siedzieli w zupełnej ciszy, czekając, ale nic się
nie działo. W końcu Nicole poczuła, że opadają jej powieki. Ziewnęła.
- Chcesz już iść do łóżka? - spytał. Sennie pokiwała głową.
- Chcesz, żebym cię zaniósł?
Potaknęła, po czym nagle się zreflektowała i potrząsnęła głową
tak energicznie, że włosy zatańczyły wokół jej twarzy.
- Wolisz spać tutaj? - spytał rozbawiony.
- Na tobie? - wymruczała, ocierając się policzkiem o jego pierś.
- Jeśli tylko sobie tego życzysz. Albo po prostu chodź ze mną do
łóżka.
Poprowadził jej dłoń w dół swojego ciała, aż do miejsca, gdzie
pod materiałem dżinsów mogła wyczuć wyraźny, twardy kształt.
Powiodła po nim palcami, wspominając, jak był niewiarygodnie
gorący, twardy i aksamitny w dotyku, kiedy pieściła go tamtej nocy.
Pragnęła go. Wyprostowała się powoli, chcąc mu usiąść na
kolanach, ale zanim zdążyła się ku niemu obrócić i objąć udami jego
biodra, ostry dzwonek komórki wyrwał ją z rozmarzenia.
Czy ktoś zamawiał budzenie? Chciała się odsunąć, ale nie
pozwolił jej na to, obejmując mocno ramieniem, podczas gdy drugą
ręką wyjął telefon z kieszeni i spojrzał na ekran.
RS
93
- To moja siostra, Izzy - powiedział zdziwiony, po czym
podniósł aparat do ucha. - Przepraszam cię, Izzy, ale nie mogę teraz...
- zaczął, patrząc na Nicole. - Słucham? Zaraz? Gdzie jesteś?! Zaczekaj
chwilkę, dobrze? Przykrył dłonią mikrofon.
- Moja siostrzyczka wpadła na pomysł, że złoży mi
niespodziewaną wizytę - powiedział martwym głosem. - Będzie tu za
piętnaście minut.
- Czy chcesz, żebym się wyprowadziła? - spytała Nicole cicho.
Proszę, powiedz, że nie. Proszę, proszę, zaklinała w duchu.
- Nie, co za pomysł? Powiedz lepiej, czy masz coś przeciwko
temu, żeby przyjechała?
- Zamierza przenocować?
- Wszystko na to wskazuje.
- Gdzie będzie spała? Tylko jeden gościnny pokój jest
umeblowany.
Popatrzył na nią chwilę bez słowa, a potem podjął przerwaną
rozmowę.
- W porządku, Izzy. Zostawię światło przed wejściem... Wiesz,
jak dojechać? No, to do zobaczenia.
Wyłączył telefon i wstał.
- Zaraz przeniosę twoje rzeczy do mnie. Może chcesz się
tymczasem przebrać w coś... mniej wygodnego?
- Nie mogę z tobą spać. - Głos drżał jej z napięcia.
- Nie chcesz chyba, żeby moja siostra się zorientowała, że
sypiamy oddzielnie? - Wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać.
Musiała przyznać, że miał rację.
RS
94
- Dobrze się składa, że rano zmieniłam pościel - mruknęła, idąc
na górę. - Czy twoja siostra mnie polubi? - zawołała za nim.
- Nie mam pojęcia - brzmiała obojętna odpowiedź.
- Świetnie. Dzięki za słowa pocieszenia. Zatrzymał się w
drzwiach do jej sypialni.
- Nie przejmuj się. To nie ma znaczenia.
- Nie ma znaczenia, czy twoja siostra mnie polubi, czy nie?
Devlin, przyznaj się, z której planety przyleciałeś?
- Ważne, żebyśmy się zachowywali jak normalna para. Jeśli
stwierdzi, że coś jest nie tak...
- Rozumiem - przerwała mu. Wiedziała, jak bardzo się bał
stracić kontrolę nad sytuacją.
Przez następne dziesięć minut uwijali się jak w ukropie. Właśnie
kończyli gorączkowe przemeblowanie, gdy za oknami błysnęły
światła nadjeżdżającego samochodu.
Nicole wyprostowała się. Czas na mały pokaz z nią w roli
głównej.
RS
95
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Serce Nicole łomotało jak szalone, a dłonie zaciskały się
kurczowo na poręczy. Stała na szczycie schodów, niewidoczna od
drzwi wejściowych, ale rozmowa brata i siostry dobiegała do niej
wyraźnie.
- Co cię tu sprowadza? - chciał wiedzieć Devlin.
- Wybieram się na parę dni do San Francisco, do Ashley. Mam u
niej być pojutrze. Jeszcze nigdy nie widziałam jeziora Tahoe, więc
wpadłam na pomysł...
- Dlaczego mnie nie uprzedziłaś, że chcesz przyjechać?
- Chciałam ci zrobić niespodziankę.
- Powinnaś była mnie wtajemniczyć w swoje plany, Iz.
- Po co, skoro w niczym ci nie przeszkadzam? Nie masz przecież
żadnej babki na boku ani...
Urwała, kiedy jej wzrok padł na Nicole.
- A jednak. - W głosie Devlina słychać było rozbawienie. -
Nicole Price, moja nieobliczalna siostra, Isabel.
Na przyjazd gościa Nicole przebrała się w ciążowe spodnie i top
z dzianiny w głębokim fioletowym kolorze. Dobrała do niego duży,
kolorowy naszyjnik w nadziei, że ozdoba przyciągnie spojrzenie
Isabel, ale się przeliczyła. Tamta od razu wbiła wzrok w jej lekko
zaokrąglony brzuszek.
- Witaj - odezwała się Nicole. - Miło cię poznać. Isabel miała
oczy tak zielone jak brat, ale jej włosy były kasztanowe. Nosiła je
RS
96
równo przycięte na linii podbródka. Jej prosta fryzura pozornie
niedbały wygląd zawdzięczała idealnemu, nowoczesnemu strzyżeniu.
Trochę zbyt szczupłą sylwetkę podkreślały dżinsy o bardzo wąskim
kroju i dopasowany sweter w kolorze leśnego mchu. Nicole nigdy by
nie zgadła, że ta wyrafinowana młoda kobieta ma zaledwie
dwadzieścia cztery lata.
- Wy... ona jest... - Isabel spojrzała na brata, unosząc brwi. -
Wygląda na to, że zapomniałeś powiedzieć rodzinie o czymś ważnym,
kiedy przyjechałeś na wręczenie dyplomów.
- To było twoje święto. Ale masz rację, Nicole i ja będziemy
mieli dziecko. Proszę cię, nie mów nic matce ani ojcu.
- Nie sądzisz, że mają prawo wiedzieć?
- O to się nie martw. Powiem im w swoim czasie. Czując
rosnące napięcie między rodzeństwem, Nicole postanowiła się wtrącić
do rozmowy.
- Masz ochotę coś zjeść albo wypić, Isabel?
- Kieliszek merlota, jeśli można.
Devlin i siostra weszli do salonu, a Nicole schroniła się w
kuchni, by przygotować poczęstunek. Nie była ślepa; nie umknęło jej
spojrzenie, jakim zmierzyła ją Isabel. Nie było w nim nic przyjaznego.
Było oceniające. I wyrachowane.
Wróciła do salonu, niosąc wino oraz tacę, na której ułożyła ser,
krakersy i winogrona, choć wątpiła, by Isabel pozwalała sobie na tak
kaloryczne przekąski. Devlin wstał i wziął tacę z jej rąk. Uśmiechnęła
się do niego z wdzięcznością, świadoma, że Isabel przygląda im się
uważnie.
RS
97
- Gratuluję ci dyplomu - zwróciła się do niej. - Musisz się czuć
cudownie, mając to wszystko za sobą.
Siostra Devlina rozpromieniła się na chwilę.
- O, tak. Czuję się jak wypuszczona z więzienia. Dev, muszę cię
o coś prosić.
Oderwał gałązkę czerwonych winogron.
- Co mógłbym dla ciebie zrobić?
- Chciałabym, żebyś się postarał przekonać ojca i dziadka, że
warto mnie zatrudnić. Wydaje mi się, że skoro mam dyplom MBA w
dziedzinie zarządzania finansami, zasługuję przynajmniej na to, by
mnie przyjęli na okres próbny. Mam dokładnie takie same
kwalifikacje, jak ten gość, którego zatrudnili w zeszłym roku, Brett
Allen. Nie mówiąc o tym, że jestem lepiej wykształcona niż ty,
szanowny braciszku.
Nicole wiedziała, że Devlin zakończył studia na wcześniejszym
etapie. Nie potrzebował dyplomu MBA, bo i tak miał zapewnioną
pracę na całe życie. A po śmierci Huntera nic go nie zatrzymywało w
college'u.
- Skąd pewność, że mnie posłuchają, szanowna siostrzyczko?
- Bo uważają cię za cudowne dziecko, dobrze o tym wiesz. Ja też
bym mogła nim być, gdyby mi dali szansę.
- Nie starałaś się o pracę gdzie indziej?
- Po co? Jestem jedną z Campbellów. To mój bank. -Splotła
dłonie. - Odbyliśmy z ojcem burzliwą dyskusję na ten temat.
Nicole czuła, że oczy same jej się zamykają. Pohamowała
ziewnięcie.
RS
98
- Wybaczcie, że was zostawię, ale naprawdę muszę się już
położyć. - Kiedy wstała, Devlin również podniósł się z kanapy. - Nie
masz nic przeciwko temu, prawda? Będziecie mogli porozmawiać w
spokoju.
- Jutro, kiedy będziesz w pracy, będziemy mieli z Isabel dość
czasu na rozmowę. A teraz wszyscy pójdziemy spać.
- Gdzie pracujesz? - spytała Isabel.
- W Sterling Palace.
- W kasynie?
- Jestem zastępcą kierownika hotelu. Devlin, naprawdę
powinieneś zostać i dotrzymać towarzystwa Isabel.
- To był bardzo długi dzień. Czas do łóżka. - Otoczył ramieniem
talię Nicole.
Isabel także wstała.
- Myślę, że ja też się położę. Nicole podniosła tacę.
- W takim razie szybko posprzątam.
- Zostaw. Później zejdę i się tym zajmę.
Kiedy doszli na piętro, Nicole życzyła Isabel dobrej nocy i
weszła do sypialni pana domu. Zamknęła cicho drzwi i oparła się o
nie. Devlin pamiętał o niej, kiedy wyjechał się zobaczyć z rodziną.
Przywiózł jej w prezencie piękną doniczkę i obiecał, że pomoże
przesadzić jej drogocenną roślinkę. Ze względu na niego i na siebie
samą znajdzie sposób, by się zaprzyjaźnić z jego siostrą. Obiecała to
sobie uroczyście.
Kiedy piętnaście minut później Devlin wśliznął się obok niej
pod kołdrę, udawała tchórzliwie, że śpi. Bała się zacząć coś, na co nie
RS
99
była gotowa. Nie wtedy, kiedy jego siostra nocowała w tym samym
domu. Minęła północ, a ona wciąż nie mogła zasnąć. Wstała, by pójść
do łazienki. Wróciła cichutko i stwierdziła, że kiedy jej nie było,
Devlin przesunął się na środek łóżka. Podejrzane, pomyślała. Nigdy
nie widziała kogoś, kto by spał tak cicho i nieruchomo. Odkąd się
położyli, nie poprawił się ani razu, nie przekręcił na drugi bok ani
nawet nie odetchnął głośniej. Prawdopodobnie nie spał, tylko udawał,
podobnie jak ona. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu innego
miejsca, gdzie mogłaby się położyć, ale bez skutku. Przecież nie
spędzi nocy na krześle. Devlin umarłby ze śmiechu.
Weszła do łóżka i zwinęła się w kłębek, odwrócona do niego
plecami. Zamknęła oczy. Nagle poczuła w brzuchu delikatne
trzepotanie, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wystąpiło
wcześniej. A więc to na pewno dziecko, ucieszyła się. Będzie mogła
powiedzieć Devlinowi, że jej się nie zdawało.
- Za dużo myślisz - odezwał się sennym głosem, tuż za jej
plecami.
- Dziecko znowu się poruszyło.
- Naprawdę?
Przysunęła się do niego, ciągle odwrócona plecami. Splótł nogi z
jej nogami i objął ją ramieniem, a ona wzięła jego dłoń i przyłożyła
sobie do brzucha w miejscu, gdzie czuła ruchy dziecka.
- Nic nie czuję.
Nicole westchnęła zadowolona. Cudownie było czuć jego
bliskość, ciepło jego ciała.
RS
100
- To na pewno dlatego, że koszula przeszkadza - stwierdził i nie
pytając o zgodę, podciągnął jej koszulę nocną na tyle wysoko, by móc
bez przeszkód dotykać nagiego brzucha.
- Porusza się jeszcze?
- Tak. - Jej głos drżał lekko. - Przemieściło się trochę - dodała,
biorąc jego dłoń i przesuwając po brzuchu. - O, tu. Czujesz?
- Nic a nic. - W jego głosie była frustracja. - Nie spałaś -
odezwał się po chwili.
- Nie - przyznała. - A ty?
- Niby jak mógłbym zasnąć, kiedy wreszcie mam cię tu, gdzie
od początku chciałem cię mieć?
Serce zatrzepotało jej w piersi, ale zignorowała jego słowa.
- Myślisz, że twoja siostra nie powie nikomu o nas? O dziecku?
- Na pewno nie powie.
- Skąd wiesz?
- Bo ją o to poprosiłem.
Nicole miała nadzieję, że się nie mylił. Isabel nie wzbudzała jej
zaufania. Coś jej mówiło, że nie zawaha się przed niczym, by uzyskać
to, na czym jej zależało, czyli posadę w banku Campbellów. Może
zdecyduje się zdradzić sekret Devlina ojcu, licząc na to, że jej
lojalność zostanie nagrodzona? Zresztą co ona mogła o tym wiedzieć?
Nie miała przecież pojęcia, jakie zasady panowały w świecie
bogatych.
Powoli zapadała w sen. Zasypiając, umościła się wygodnie,
wtulona w Devlina. Lekkie pulsowanie między nogami nasiliło się,
kiedy przesunął dłoń w górę jej ciała i objął jej pierś.
RS
101
- Idealna - szepnął.
- Wielka - mruknęła, uśmiechając się sennie.
- Taak.
Ton jego głosu był wiele mówiący. Najwyraźniej Devlinowi
podobał się sposób, w jaki zmieniało się jej ciało.
- Piersi powiększyły mi się o dwa numery.
- Zauważyłem.
- Widzę, że jesteś miłośnikiem dużych biustów.
- I zgrabnych nóg. A twoje są doskonałe.
Jego głos był niski, uwodzicielski. Mogłaby go słuchać bez
końca.
- Uwielbiam twoje ciało. Całe, bez wyjątku - dodał.
- A ja twoje.
- Tak? A którą jego część lubisz najbardziej? - Przysunął się do
niej blisko, tak że poczuła wyraźnie jego podniecenie.
- Ta część zajmuje wysoką pozycję na mojej liście -
wymruczała.
Wydał niski, gardłowy dźwięk.
- Jesteś taka ciepła.
Ciepła? Miała wrażenie, że płonie.
- Jest mi bardzo ciepło, a ty mnie jeszcze rozgrzewasz.
- Dlaczego nie zdejmiesz koszulki? Na pewno poczułabyś się
lepiej. Nic się nie stanie, Nicole, o ile sama nie będziesz tego chciała -
dodał, wyczuwając jej wahanie. -Czego się boisz? - spytał po chwili.
RS
102
Boję się ulec. Stracić tę resztkę kontroli nad własnym życiem,
jaką udało mi się jeszcze zachować. Boję się, że się w tobie
zakocham, a ty nie odwzajemnisz mojej miłości. Tylu rzeczy się boję.
Mimo wszystko cudownie byłoby się z nim kochać.
- Najpierw musimy ustalić wiele spraw - odparła, zaskoczona
własną stanowczością.
- Powiesz mi, kiedy uznasz, że już zrobiliśmy wystarczające
postępy w tym ustalaniu? - spytał, siląc się na obojętny ton.
- Pierwszy się o tym dowiesz. - Uśmiechnęła się w ciemności.
Wydawało jej się, że poczuła, jak przesunął wargami po jej
włosach. Usłyszała, jak jej życzy dobrej nocy, po czym zapadła w sen.
Szum prysznica wyrwał Devlina ze snu. Otworzył oczy i
spojrzał na zegarek - była za kwadrans dziewiąta. Ależ zaspali! Z
rozbawieniem pomyślał, że kabina prysznicowa jest zrobiona z
przezroczystego szkła. Mógł teraz jakby nigdy nic wkroczyć do
łazienki lub zlitować się i dać Nicole chwilę spokoju. Założyłby się,
że biedaczka brała właśnie najszybszy prysznic w swoim życiu. Splótł
ręce pod głową i zamyślił się. Nie było łatwo, ale sprawy powolutku
zaczęły się układać po jego myśli. Dzięki niespodziewanej wizycie
Izzy Nicole znalazła się w jego łóżku. Liczył na to, że prędzej czy
później sytuacja rozwinie się tak, jak chce tego natura. Musi tylko
cierpliwie poczekać...
Do diabła z tym! Zerwał się z łóżka i zdecydowanym krokiem
wszedł do łazienki. Nicole stała pod strumieniem wody, z głową
odchyloną do tyłu i zamkniętymi oczami. Piana, którą spłukiwała z
włosów, spływała po jej pełnych piersiach i lekko zaokrąglonym
RS
103
brzuszku. Nie namyślając się długo, otworzył drzwi kabiny i stanął
obok niej pod strumieniem wody. Zareagowała typowo po kobiecemu,
próbując osłonić się ramionami.
- Jesteś taka piękna - powiedział cicho. I moja, dodał w myślach.
Przełknęła ślinę, wyraźnie onieśmielona.
- Życzysz sobie mydła? - spytał, sięgając do mydelniczki. Jego
dłonie rozpoczęły powolną, zmysłową wędrówkę wzdłuż pleców
Nicole. Z błogim westchnieniem zamknęła oczy i wygięła się pod
jego dotykiem. Kiedy jego dłonie dotarły na sam dół jej pleców,
zadrżała w oczekiwaniu. Wiedział, że pragnie, by nie przestawał, i
właśnie dlatego nie dotknął jej więcej. Zamiast tego wręczył jej mydło
i odwrócił się do niej plecami.
Nie odezwała się, ale wyobrażał sobie, że nie życzy mu teraz
najlepiej. Czy zechce zrobić mu tę małą przyjemność, czy może uda,
że nie rozumie aluzji?
Mijały sekundy.
Wreszcie poczuł nieśmiały dotyk jej drobnych dłoni śliskich od
mydła. Nie poprzestała na plecach, zajęła się także jego pośladkami i
nogami. Kiedy odwrócił się przodem do niej, namydliła mu ramiona,
tors i brzuch, a potem, klękając, wyszorowała jego uda i łydki. Kiedy
skończyła, podniosła się i patrząc mu w oczy, zajęła się tą częścią jego
ciała, która jeszcze nie została namydlona.
- Tylko się nie spiesz. Możesz mnie tu umyć dwa razy. Albo
lepiej trzy.
- Myślę, że jedno porządne mycie w zupełności wystarczy.
- Skoro tak uważasz... - To, co wyprawiała palcami,
RS
104
odebrało mu mowę. Zobaczył uśmieszek tryumfu na jej twarzy,
kiedy zalała go fala intensywnych doznań, słodka nagroda za długie,
cierpliwe czekanie. Nie przestała go pieścić aż do chwili, gdy jego
ciałem wstrząsnął dreszcz spełnienia.
Nicole nie cieszyła się długo swoim tryumfem. Devlin ukląkł
przed nią i odnalazł ustami jej najczulsze miejsce. Poddała się jego
pieszczotom bez protestu i podobnie jak on przed chwilą, zatraciła się
w rozkoszy.
Chciał więcej. Chciał ją posiąść, poczuć, jak go przyjmuje w
siebie. Kochać się z nią do utraty tchu.
- Chodźmy do łóżka - wymruczał, dotykając ustami jej ust.
- Nie jesteśmy sami w domu.
- To nie ma znaczenia.
- Dla mnie ma - powiedziała poważnie. - Wrócimy do tego,
kiedy twoja siostra wyjedzie.
- Ale to dopiero jutro.
- Wiem. - Zakręciła wodę.
- Pójdę się pobawić w gospodarza - oświadczył, gdy się ubierali.
Zdecydował, że ogoli się później. A może w ogóle tego nie zrobi? To
by było coś nowego. Odkąd skończył studia, golił się codziennie z
regularnością automatu.
Nicole pogłaskała go po policzku.
- Wiesz, z tym zarostem wyglądasz trochę niebezpiecznie.
Zdecydowanie mógł zrezygnować na parę dni z golenia. Kiedy wszedł
do kuchni, Isabel podniosła głowę znad miseczki płatków
śniadaniowych.
RS
105
- Dogadzasz sobie, jak widzę - odezwała się, znacząco
spoglądając na zegarek. - I w dodatku zrobiłeś się leniwy - dorzuciła,
patrząc z niedowierzaniem na jego jednodniowy zarost.
Nasypał kawy do ekspresu.
- O ile dobrze pamiętam, zawsze wstawałeś wcześnie i biegałeś.
No i nigdy nie widziałam cię z brodą.
- Biegam, kiedy Nicole jest w pracy. Jej zmiana trwa od
południa do ósmej wieczorem. A to, czy się golę, czy nie, jest
wyłącznie moją sprawą, nie sądzisz?
- Oczywiście. - Przyjrzała mu się uważnie, przekrzywiając
głowę. - Wyglądasz na bardziej zadowolonego z życia niż wczoraj
wieczorem.
- Wczoraj byłem zmęczony.
- Jasne. Skoro już wypocząłeś, może mi wyjaśnisz, o co tu
chodzi?
- Co konkretnie chciałabyś wiedzieć?
- Na przykład, jak to się stało, że zostałeś ojcem? Dlaczego
żyjesz z nią bez ślubu i ukrywasz całą sprawę przed rodzicami?
Spokojnie włączył ekspres.
- Zostałem ojcem w całkiem normalny sposób. Wiesz, to trochę
tak jak z pszczółkami, które zapylają kwiatki.
Pokazała mu język.
- Niedokładnie o tę część ciała chodzi - skomentował i ucieszył
się, kiedy parsknęła śmiechem. Tak, czuł się dziś znakomicie. Lekko.
Miał nadzieję, że zażyłość, która się narodziła między nim i Nicole,
RS
106
doprowadzi niebawem do wspólnej decyzji o małżeństwie. - Żyję z
nią bez ślubu, bo się nie pobraliśmy.
Isabel jęknęła.
- A matce i ojcu nic nie powiedziałem, bo to nie ich sprawa.
- Co przez to rozumiesz? - Zmarszczyła brwi. - Zamierzasz się
ożenić, nic im nie mówiąc? Wiesz, że takie postępowanie nie
zostałoby zaakceptowane. Od razu zaczęliby mieć żal do Nicole.
Trudno sobie wyobrazić gorszy początek małżeństwa.
- To moje życie. Moje i Nicole. Nie pozwolę, by ktokolwiek się
w nie wtrącał.
- Zapominasz o swoich zobowiązaniach.
- O niczym nie zapominam.
Podeszła do zlewu i opłukała miseczkę, po czym oparła się o
blat kuchenny.
- Co się z tobą dzieje, Devlin? Bardzo się zmieniłeś.
- Dużo się ostatnio dzieje w moim życiu.
- Pomożesz mi przekonać ojca i dziadka, żeby przyjęli mnie do
pracy? Opracowałam biznesplan. Wiem, że jest dobry. Ale ojciec
mnie zbył, kiedy próbowałam mu go pokazać.
- Masz go przy sobie?
- Tak.
- Jak Nicole pojedzie, chętnie go obejrzę.
Zapach świeżej kawy wypełnił pomieszczenie. Nalali sobie po
kubku i wyszli na taras nagrzany porannym słońcem. Kiedy Nicole
zeszła na dół, już ubrana w służbowy kostium, umalowana i z
RS
107
zaplecionymi włosami, zastała ich popijających kawę i
podziwiających widok na jezioro.
- Mam nadzieję, że dobrze ci się spało - odezwała się Nicole do
Isabel.
- Znakomicie, dziękuję.
Devlin objął Nicole w talii i ucieszył się, kiedy przylgnęła do
niego, uśmiechając się promiennie.
- Przygotuję śniadanie, co ty na to? - zaproponował. Nicole
spojrzała na zegarek.
- Chyba nie zdążę zjeść. Chciałam przed pracą zajechać do
mojego domu po kwiatek, żeby go potem przesadzić.
- Wstąpię po niego później. I tak miałem zamiar pokazać Izzy
okolicę.
- Naprawdę? Super. Dzięki.
- W takim razie zostawię was na chwilę same, żebyście się
mogły lepiej poznać.
RS
108
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Devlin nie chciał mi nic o tobie powiedzieć - zaczęła Isabel. -
Jak myślisz, kogo chroni? Siebie czy ciebie?
- Nie wiem. Musiałabyś jego o to spytać. Co chciałabyś o mnie
wiedzieć?
- Jak się poznaliście?
- Spotkaliśmy się w Atlantic City, kiedy pracowałam w
tamtejszym Sterling Palace.
- Wpadliście na siebie w zatłoczonym kasynie i to była miłość
od pierwszego wejrzenia?
Nicole uśmiechnęła się do wspomnień.
- Znakomicie to ujęłaś.
- Doprawdy? Skinęła głową.
- To było przeznaczenie.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie masz nic wspólnego z kobietami,
z którymi się zazwyczaj umawia mój brat? To znaczy, umawiał.
- Tak, powiedział mi o tym. Ale to mnie wybrał.
- Wybrał? Czy nie miał wyjścia, bo zaszłaś w ciążę? Nie
spodziewała się otwartego ataku. Zamilkła, nie wiedząc, co
odpowiedzieć.
- Domyślam się, że Devlin czeka, aż dziecko się urodzi, żeby
sprawdzić, czy na pewno jest jego - ciągnęła Isabel.
- Dlatego zwleka ze ślubem.
RS
109
Nicole miała ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie, jednak
powiedziała sobie twardo, że nie da się zastraszyć arogancką postawą
Isabel.
- Zapewniam cię, że to dziecko Devlina.
-Nie wątpię. Świetnie to zaplanowałaś. Pieniądze Campbellów
to nie lada gratka dla kogoś z twoim pochodzeniem..
- Bywa, że kogoś, kto ma wielkie pieniądze, nie stać na zwykłą
uprzejmość.
Isabel zacisnęła usta, po czym pochyliła się do ucha Nicole.
- Devlin się z tobą nie ożeni, wiesz o tym - wysyczała. - A nawet
jeśli, to tylko na jakiś czas, by zachować pozory. On dobrze wie, jakie
są jego obowiązki wobec rodziny. Nie pozwoli sobie na mezalians.
- Widzę, że się przejmujesz sytuacją - skwitowała Nicole, po
czym sprawdziła, czy Devlina nie ma w pobliżu. -Twój brat ci ufa,
Isabel. Proszę, nie nadużyj jego zaufania.
- Nie mam zamiaru omawiać z tobą relacji, jakie mnie łączą z
bratem - mknęła tamta. - Kiedy wrócisz z pracy, już mnie tu nie
będzie. Przyjaciółka, którą zamierzam odwiedzić w San Francisco, na
pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, żebym się pojawiła
wcześniej. Gdybym wiedziała, że Devlin ma towarzystwo, nie
zwaliłabym mu się na głowę. Za nic nie chciałabym wam
przeszkadzać podczas waszego... przelotnego romansu.
Nicole zwalczyła pokusę, by się zniżyć do jej poziomu.
- Wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana, Isabel.
- Do widzenia, Nicole. Albo raczej - żegnaj. Nie wiem, czy się
jeszcze spotkamy.
RS
110
Nicole poczuła się nagle bardzo zagubiona. Na jakiej podstawie
miałaby wątpić w słowa Isabel? Nadzieja, że mają szansę na
stworzenie szczęśliwego związku, prysła jak bańka mydlana.
- Śniadanie gotowe! - zawołał Devlin od drzwi.
Nicole musiała się wziąć w garść, by jej twarz nie zdradzała
wzburzenia, kiedy się odwróciła w jego stronę. Isabel nie miała z tym
najmniejszego problemu. Jak na komendę na jej ustach pojawił się
promienny uśmiech.
Devlin przyjrzał się uważnie im obu.
- Wszystko w porządku?
Zanim Nicole zdążyła się odezwać, Isabel objęła ją swobodnym
gestem.
- W jak najlepszym. Bardzo miło mi się rozmawiało z moją
przyszłą bratową.
A to spryciara. Czy Devlin zdawał sobie sprawę, jak
bezwzględna jest jego siostra?
Kilka godzin później Devlin odprowadził Isabel do samochodu i
patrzył, jak odjeżdża. Siostra nie powiedziała nic wprost, ale z aluzji,
jakie czyniła, wynikało, że zmieniła plany pod wpływem zachowania
Nicole, która zrobiła wszystko, by jej dać do zrozumienia, że nie jest
tu mile widziana.
Jedno było pewne - coś się wydarzyło podczas porannej
rozmowy Izzy i Nicole. Ale żadna z nich nie chciała wyjawić, o co
poszło.
Nie żałował, że Izzy wyjechała. To, co się działo między nim i
Nicole, było zbyt ważne. Lepiej, by nikt im nie przeszkadzał. Dziwił
RS
111
się jednak, że Nicole mogła tak po prostu pozbyć się jego siostry.
Takie zachowanie zupełnie do niej nie pasowało.
Dał jednak spokój rozmyślaniom nad zawiłościami kobiecej
psychiki i ruszył na spacer nad jezioro. Wiedział, że powinien się
wziąć do pracy, ale zamiast tego zaczął wspominać ze szczegółami
poranny prysznic z Nicole. Wszystko zaczynało się układać, czas
zacząć planować ślub. W hotelu była naprawdę ładna kaplica ślubna.
Zaproszą tylko rodzinę i najbliższych przyjaciół. Nicole złoży
wymówienie, a kiedy miesiąc dobiegnie końca, pojadą do Filadelfii
jako mąż i żona. Uznał, że to bardzo dobry plan.
Jakiś czas później pojechał do domku Nicole. Było tu naprawdę
przytulnie. Nagle przyszło mu do głowy, że Nicole niekoniecznie
będzie się dobrze czuła w jego domu w Filadelfii. W awangardowych
wnętrzach będzie wyglądać jak delikatna stokrotka w ogromnym
stalowym wazonie. Cóż, czas pokaże.
Znalazł ziemię do kwiatów w szafce pod zlewem, potem wziął
fiołek afrykański z parapetu okna. Kiedy szedł do drzwi, zauważył, że
miga czerwona lampka w telefonie ustawionym na stole. Potarł w
zamyśleniu szorstki policzek, wpatrując się w migoczące światełko.
Po chwili wahania włączył odtwarzanie. Mark nagrał się cztery razy z
rzędu, prosząc Nicole o telefon. Ostatnią, piątą wiadomość zostawił
po tym, jak odwiedził Nicole w hotelu.
- Nicole, nie dokończyliśmy naszej rozmowy. Chcę, żebyś
wiedziała, że to, co ci powiedziałem... że moja propozycja zawsze
będzie aktualna. Cokolwiek by się stało. Proszę cię tylko o jedno - nie
odwracaj się ode mnie. Nie ukrywaj się. Wiesz, że nie przepadam za
RS
112
tym Devlinem. To nie jest mężczyzna dla ciebie. Nie może nim być,
bo mężczyzną dla ciebie jestem ja. Proszę, zadzwoń do mnie.
Jeśli jej nie zależało na Marku, dlaczego nie wykasowała
wiadomości, które dostała od niego przed tygodniem? Wyglądało na
to, że będzie musiał wziąć sprawy w swoje ręce i dobitnie
wytłumaczyć Markowi, że ma mu zejść z drogi i to na dobre. Devlin
nie życzył sobie, by jakiś chory z miłości osiłek wyśpiewywał
serenady pod oknem jego żony.
Był w podłym nastroju, więc postanowił pojechać do kasyna na
kilka partyjek blackjacka, by zapomnieć o całej historii z Markiem i o
nagłym wyjeździe Izzy. Potem odbierze Nicole z pracy. Tej nocy
przypieczętuje z nią przymierze, obiecał sobie. Będą się kochać i
ustalą datę ślubu. Już on się postara, by Nicole raz na zawsze
zapomniała o Marku.
Jasnowłosa Ann-Marie pomachała mu wesoło zza lady, nie
przerywając rozmowy z klientem. Podszedł bliżej, ale nigdzie nie
dostrzegł Nicole.
- Jest na piętrze. Jeden z gości miał problem - zaraportowała
recepcjonistka, gdy tylko skończyła rozmowę.
- Dzięki. Czy mogłabyś jej powtórzyć, że przyjechałem?
Poczekam na nią w kasynie. Zobaczę, czy mi się poszczęści przy
blackjacku.
- Jasne, powiem jej. Wiesz, tak między nami, chciałam cię
ostrzec - oświadczyła Ann-Marie konfidencjonalnie, rozglądając się
czujnie dookoła. - Nicole jest dzisiaj w paskudnym nastroju. Wygląda,
jakby wkroczyła na wojenną ścieżkę.
RS
113
Nie mógł sobie wyobrazić Nicole na wojennej ścieżce. Mrugnął
do Ann-Marie, jakby chodziło o żart.
- Myślę, że uda mi się ją namówić na fajkę pokoju.
- Nie wątpię w to ani przez chwilę - roześmiała się
recepcjonistka.
Poszedł do kasyna, kupił garść żetonów i usiadł przy stole do
blackjacka. Po kilku rozdaniach był do tyłu o parę setek dolarów.
Może dlatego, że cały czas zachodził w głowę, co mogło tak
rozzłościć Nicole.
Parę minut po ósmej podeszła do stolika.
- Pojawiłaś się w samą porę, Szczęśliwa Gwiazdko. Wygląda na
to, że nie mam dziś szczęścia w grze.
Pochyliła się nad nim.
- Twoje szczęście skończyło się raz na zawsze - syknęła mu
wprost do ucha.
Spojrzał na nią uważnie. Czyżby wstąpiła na wojenną ścieżkę
przeciw niemu? Rozegrał ostatnie rozdanie, stawiając wszystkie
żetony, jakie mu pozostały, i wygrał tyle, że zrównoważył
wcześniejsze straty.
- Widzisz? - Uśmiechnął się do Nicole. - Nie miałaś racji. Wciąż
jesteś moją Szczęśliwą Gwiazdą.
Nie odezwała się przez całą drogę na parking. Dopiero kiedy
podeszli do jej samochodu, wypaliła z grubej rury:
- Nie waż się więcej mnie szpiegować.
- O co ci chodzi? - zdumiał się.
- Odsłuchałeś nagrania na mojej sekretarce.
RS
114
A więc wpadł.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Daruj sobie tę minę niewiniątka. Tylko ty masz klucz do
mojego domu. Kiedy zadzwoniłam, by odsłuchać wiadomości,
dowiedziałam się, że nie ma żadnych nowych. Coś mnie tknęło, więc
odsłuchałam wszystkie. I wiesz, co? Cztery były stare, ale piątą
słyszałam po raz pierwszy. Mark nagrał ją dzisiaj o dziewiątej rano.
- Mogę wiedzieć, jak długo miałaś zamiar trzymać to w
tajemnicy? - spytał kąśliwie.
- Nawet nie próbuj odwracać kota ogonem, panie Campbell. Nie
miałeś prawa tego słuchać. Wyobrażam sobie, co byś powiedział,
gdybym to ja zaczęła myszkować u ciebie.
- Nie mam przed tobą tajemnic.
- Chrzanisz.
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Obawiam się, że gdybyś odsłuchała wiadomości, jakie mam na
sekretarce, nie zrozumiałabyś zbyt wiele albo zanudziłabyś się na
śmierć. Ale zapewniam cię, że nie byłbym na ciebie o to zły.
- Chrzanisz.
- Widzę, że nie masz do mnie zaufania, Nicole.
- Ja, ja nie mam zaufania? To co można powiedzieć o tobie?
Gdybyś mi ufał, nie przyszłoby ci do głowy mnie kontrolować.
- Gdybym tego nie zrobił, nie miałbym pojęcia, że Mark
wydzwania do ciebie, a ty pieczołowicie zachowujesz wiadomości od
niego. Uważam, że to znaczące. Nie sprawiasz wrażenia, by ci na
mnie zależało.
RS
115
Kiedy nacisnęła przycisk Centralnego zamka, otworzył przed nią
drzwi samochodu.
- Jeszcze jedno. - Wykonała szeroki gest w stronę auta. - Chcę,
żebyś wiedział, że doskonale potrafię sama wsiadać do samochodu.
- To zwykła uprzejmość, Nicole. Tak mnie wychowano -
powiedział zdesperowany. - Podaję płaszcz, odsuwam krzesło,
przytrzymuję drzwi. Kiedy idę z kobietą do restauracji, sam płacę
rachunek.
- Prawdziwy z ciebie dinozaur.
- Owszem. I dobrze mi z tym.
Wsiadła do samochodu i odjechała, nie czekając na niego. Kiedy
wszedł do domu, niosąc doniczkę i torbę z ziemią, zobaczył, jak znika
na piętrze. Nie weszła do salonu, tylko pomaszerowała prosto do
sypialni Devlina. Zaniepokojony podążył za nią i zobaczył, jak
zaczyna wygarniać swoją bieliznę z komody. Najwyraźniej miała
zamiar się przenieść z powrotem do gościnnego pokoju.
Nie zrobi tego. Nie pozwoli jej na to.
- Zostaw to - powiedział cicho.
- Spróbuj mnie zmusić.
Wspaniale. Mógł zapomnieć o namiętnej nocy, na którą się tak
cieszył. Miał przed sobą jedyną kobietę, na której mu kiedykolwiek
zależało, ale rezultaty jego starań, by zbudować z nią udaną relację,
były opłakane.
Stali naprzeciwko siebie wyprostowani, mierząc się wzrokiem,
dwoje ludzi o silnych charakterach, obydwoje przekonani, że racja jest
RS
116
po ich stronie. Devlin poczuł, że musi coś zrobić, by rozładować
napięcie. Inaczej ją straci.
- Spróbuj mnie zmusić - powtórzyła, ale w jej głosie nie było już
tyle gniewu.
-Nicole — powiedział miękko, zaglądając jej w oczy. Coś mu
mówiło, że ona też nie chce kłótni. Objął jej twarz dłońmi i delikatnie
pocałował w usta. Wypuściła bieliznę z rąk. Sterta jedwabnych
koronkowych ciuszków wylądowała miękko na jego stopach. W tej
samej chwili zarzuciła mu ręce na szyję, przywarła do niego i wpiła
się ustami w jego usta z pasją równą złości, którą przed chwilą czuła.
- Nie będziesz sypiać w osobnym pokoju - wyszeptał z ustami
przy jej ustach. - Nigdy. Proszę cię, Nicole, nie odmawiaj mi. Chcę,
żebyśmy sypiali w jednym łóżku do końca życia.
Łzy zalśniły w jej oczach.
- Za bardzo się różnimy, Devlin.
Zanurzył palce w jej włosach.
- Nie musisz się do mnie zwracać tak oficjalnie. - Uśmiechnął
się, chcąc rozładować napięcie. - Możesz mi mówić Dev. Albo „mój
kochany". W ostateczności może być „hej, ty".
Oparła się czołem o jego pierś.
- Racja, różnimy się - powiedział lekko. - I co w tym złego?
Gdyby się ożenił z kobietą pochodzącą z jego sfery, niektóre
rzeczy na pewno byłyby prostsze. Mieliby za sobą podobne
doświadczenia, łączyłyby ich podobne oczekiwania. Był jednak
całkowicie pewien, że Nicole poradzi sobie w jego świecie. Była
bystra, potrafiła się znaleźć w każdej sytuacji. I miała mnóstwo uroku.
RS
117
Nicole wzięła prysznic, rozpuściła włosy i włożyła jedną z
wygodnych, długich sukienek. Obiecała Devlinowi, że nie zabierze
rzeczy z jego sypialni. Ale to nie znaczyło, że sama się nie
wyprowadzi, pomyślała buntowniczo. Co było w nim takiego, że
zawsze miała szaloną ochotę mu się sprzeciwiać?
Nie znosiła jego władczego zachowania, a z drugiej strony
musiała przyznać, że w towarzystwie Devlina czuje się bezpiecznie i
beztrosko. Jej dorosłe życie polegało głównie na zajmowaniu się
innymi - tak wyglądały jej relacje z bliskimi, a także praca zawodowa.
Zaczynała być zmęczona tym, że daje z siebie o wiele więcej, niż
otrzymuje w zamian. Kusiło ją, by pozwolić, żeby Devlin trochę ją
porozpieszczał, skoro najwyraźniej miał na to ochotę. Ale jeśli
dopuści, by miał większy wpływ na jej życie, odda mu jakąś cząstkę
siebie. A na to mogła się zgodzić dopiero wtedy, gdy będzie mieć
pewność, że Devlin jest gotów ofiarować jej to samo.
Zeszła po schodach, zwabiona łagodnymi dźwiękami jazzu i
trzaskaniem ognia w kominku. Nie zastała Devlina w salonie, więc
zajrzała do kuchni. I znieruchomiała. Na blacie stał jej afrykański
fiołek, a Devlin, ubrany w bawełniane spodnie i koszulkę z krótkimi
rękawami, ustawiał obok nową doniczkę i worek z ziemią.
- Zróbmy to - powiedział i roześmiał się cicho, kiedy się
zaczerwieniła po korzonki włosów. - Tym razem miałem na myśli
przesadzanie kwiatka.
Wzięli się do pracy, wypełniając dokładnie zanotowane przez
Devlina instrukcje. Kiedy skończyli, ustawiła doniczkę na oknie klatki
RS
118
schodowej, w miejscu, gdzie łagodne nasłonecznienie odpowiadało
potrzebom delikatnej rośliny.
- Dziękuję - powiedziała do Devlina, wspinając się na palce i
całując go w policzek. Była wdzięczna, że zrozumiał, jak ważna jest
dla niej ta mała roślinka, pamiątka po mamie.
Przygarnął ją blisko do siebie.
- Mmm, pięknie pachniesz. Jak zwykle - mruknął, gładząc jej
włosy. - Chodźmy na górę. Oboje tego potrzebujemy - dodał miękko.
Zawahała się, myśląc o rozmowie z Isabel. Nie mogła liczyć na
szczęśliwe, trwałe małżeństwo z Devlinem. Ale to nie zmieniało
faktu, że go pragnęła i nie miała siły dłużej ze sobą walczyć. Jaką
cenę przyjdzie jej zapłacić za to, że ulegnie?
- Devlin - zaczęła niepewnie.
- Nie będziemy dłużej czekać - przerwał jej.
Stanowczość, z jaką podjął decyzję za nich oboje, sprawiła, że
poczuła się cudownie wolna. Wspięła mu się na kolana i niecierpliwie
odnalazła jego usta. Zatonęli w głębokim, namiętnym pocałunku.
Niecierpliwymi ruchami ściągnęła z niego koszulę i odrzuciła ją na
bok. Powiodła językiem po jego szyi, po kępce włosów na piersi. Jej
paznokcie podążyły delikatnie tym samym szlakiem. Poczuła chłód
powietrza na skórze, gdy zerwał z niej sukienkę. Kiedy oboje byli już
nadzy, ogarnął ich nagle spokój i przemożna radość. Patrzyli sobie w
oczy z zachwytem, wzruszeni tym, że wreszcie się odnaleźli. Dotknął
ustami jej piersi.
- Ani na chwilę nie zapomniałem, jak cudownie smakujesz. I jak
wspaniale jest cię dotykać.
RS
119
- Powiedz mi, naprawdę jeździłeś do Atlantic City, by mnie
znaleźć?
- Naprawdę. Gdybym wiedział, że pracujesz w Sterling Palace,
stałbym się najbardziej natrętnym gościem, jakiego kiedykolwiek
mieli.
- Złamałbyś dla mnie zasadę, że nigdy się nie umawiasz na
drugą randkę? - Choć jej głos brzmiał spokojnie, czekała bez tchu na
odpowiedź.
- O, tak.
- Dla seksu?
- Dla najlepszego seksu, jaki kiedykolwiek przeżyłem. Na
początek tyle wystarczy, zdecydowała Nicole, zadowolona, że był z
nią szczery.
- Wiesz, niektóre rzeczy, które robiliśmy... Wcześniej nie
wiedziałam nawet, że istnieją.
- Pamiętam wszystkie te rzeczy.
Jego płonące spojrzenie wyrażało czyste pożądanie. Zagarnął ją
dłońmi, pieścił gładką skórę, sięgając coraz niżej. Uniosła się na
kolanach, ułatwiając mu dostęp do siebie, a on wsunął dłoń między jej
uda.
- Nie mogłem zapomnieć ani na chwilę - wyszeptał -jaka
potrafisz być wilgotna.
- Proszę, chodź do mnie - jęknęła, chwytając go za ramiona. -
Chcę cię poczuć w sobie. Teraz.
Objął dłońmi jej pośladki i delikatnie naprowadził na siebie.
RS
120
- Zostań tak - wymruczał. - Nie ruszaj się. Usłuchała, ale nie
mogła powstrzymać skurczu mięśni, które zacisnęły się mocno wokół
niego, wyrywając mu z gardła cichy jęk. W jednej chwili ogarnął ich
ogień. Zaczęła poruszać biodrami w coraz szybszym rytmie, a on
wychodził jej naprzeciw silnymi pchnięciami. Ich zbliżenie nie miało
w sobie nic łagodnego, było dzikie, pierwotne, oczyszczające. Potem
nadeszła fala potężnej, wszechogarniającej rozkoszy. Nicole słyszała
własny głos odbijający się echem po pokoju, urywane,
nieartykułowane dźwięki, nad którymi nie panowała. Kiedy
wyczerpani opadli na kanapę, jej ciałem jeszcze długo wstrząsały
dreszcze spełnienia.
- Lepiej, niż zapamiętałam - wysapała w jego szyję.
- O, tak - westchnął. - Nicole - odezwał się znowu, po dłuższej
chwili.
Otworzyła oczy.
- Kiedy znowu będziesz się chciała ze mną kochać, powiedz mi.
Nie zabraniaj sobie tego.
- Nie muszę ci nic mówić. Potrafisz czytać w moich myślach. -
Jak on to robił, że widział, co się dzieje w jej duszy?
- Nie chcę zgadywać.
- Dobrze, ale pod warunkiem że ty też będziesz mi mówił, czego
pragniesz.
- Może lepiej nie. Chodziłabyś ubrana wyłącznie w godzinach
pracy. Nie potrafię się tobą nasycić.
Roześmiała się.
- Chodźmy do łóżka - powiedział, pomagając jej wstać.
RS
121
- Czy sen jest przewidziany w programie?
- Być może.
RS
122
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Minął tydzień. Devlin obudził się w niedzielny poranek i
spojrzał na śpiącą obok Nicole. Gdyby nie to, że we dnie oboje mieli
dużo pracy, chyba w ogóle nie wychodziliby z łóżka. Leżał przez
chwilę, patrząc na nią, po czym wstał i powędrował do kuchni.
Podczas kiedy kawa parzyła się w ekspresie, poszedł do gabinetu i
przyjrzał się zdjęciom Siedmiu Samurajów.
- Zadowolony jesteś, Hunter? Chciałeś, by pobyt tutaj coś
zmienił w życiu każdego z nas. W moim przypadku zmieniło się
wszystko.
Rozmyślania przerwał mu dzwonek komórki. Devlin spojrzał na
ekran i zdębiał. Dzwonił jego ojciec, rzecz zupełnie niespotykana. Z
reguły to on miał obowiązek dzwonić do ojca i zdawać mu raporty z
postępów w pracy.
- Witaj, synu.
- Dzień dobry, ojcze. - Devlin przesunął palcami po gęstej
brodzie. Ciekawe, jaką minę zrobiłby tamten, gdyby go zobaczył.
- Spodziewam się, że masz mi coś do powiedzenia. Serce
załomotało Devlinowi w piersi. Tylko Izzy mogła...
- Ed Maguire twierdzi, że transakcja zostanie niebawem zawarta
- ciągnął ojciec. - A ty jeszcze nie poinformowałeś o tym zarządu.
Dobrze wiesz, że nie masz uprawnień, by samodzielnie podejmować
wiążące decyzje.
Mordercze wizje, w których skręcał Izzy kark, zniknęły.
RS
123
- Nie jestem przekonany do oferty Maguire'a, ojcze. To, co
opowiada, nie ma wiele wspólnego z prawdą. To tylko jego pobożne
życzenia.
- Podobno oglądałeś nieruchomość, którą wystawia na sprzedaż?
- drążył ojciec tonem ostrej reprymendy.
- Owszem, ale uznałem, że nie jest warta ryzyka.
- Fred Hayden i Ron Allister poinformowali mnie, że z nimi też
się spotkałeś, kiedy byłeś w mieście. Devlin, co ty kombinujesz?
Zrezygnowany usiadł przy biurku. Zapowiadała się dłuższa
rozmowa.
-I jeszcze jedno. Isabel powiedziała twojej matce i mnie, że
podobno raczyłeś zrobić dziecko jakiejś dziewczynie. W dodatku to
pracownica kasyna!
Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane z bezgraniczną pogardą,
jakby to właśnie było w całej sytuacji najbardziej gorszące. A więc
jednak skręci kark siostrzyczce. Nie mógł uwierzyć, że go zdradziła.
- Nie masz nic do powiedzenia? - ponaglił ojciec surowo.
- Mam mnóstwo do powiedzenia.
W drzwiach pojawiła się Nicole, z sennym uśmiechem i uroczo
rozczochranymi włosami. Miała na sobie jego flanelową koszulę,
która sięgała jej do połowy ud. Wyciągnął do niej rękę zapraszającym
gestem.
- No więc? Słucham - dobiegł go niecierpliwy głos ojca. Nicole
usiadła mu na kolanach i położyła sobie jego dłoń na brzuchu.
Dziecko musiało znów kopać, ale on jak zwykle nic nie poczuł.
- Czekam, synu.
RS
124
Devlin spojrzał w oczy Nicole i zaczął mówić:
- Nasze dziecko urodzi się we wrześniu. Moja narzeczona ma na
imię Nicole i nie pracuje w kasynie, tylko w hotelu. Niedługo ją ojciec
pozna.
Na dźwięk słowa „narzeczona" Nicole szarpnęła się. Nie
wypuścił jej z objęć.
- Wyraziłem zgodę na twoją ponadczterotygodniową
nieobecność, ponieważ tam gdzie jesteś, również możesz wykonywać
swoje zawodowe obowiązki. Nigdy jednak nie otrzymasz mojej zgody
na ślub z osobą, której nie aprobuję. Jutro przywieziesz ją tutaj, byśmy
z matką mogli wyrobić sobie opinię na jej temat.
- To nie będzie możliwe.
- Jeśli ci zależy na pozycji w firmie...
- Niech mi ojciec nie grozi - przerwał Devlin spokojnie. Nagle
poczuł się wolny. Teraz on panował nad sytuacją.
- Nie do wiary, że dałeś się nabrać na tak ograną...
Devlin rozłączył się, nie czekając na ciąg dalszy.
- Dzień dobry - powiedział do Nicole.
- Od kiedy jestem twoją narzeczoną?
- To, że nie masz pierścionka, nie znaczy, że nią nie jesteś.
- O ile pamiętam, nie prosiłeś mnie o rękę. Nie miałam okazji
powiedzieć „tak".
- Pobierzemy się, Nicole. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.
- Widzę, że moje marzenia w ogóle się dla ciebie nie liczą -
powiedziała ze smutkiem, wymykając mu się z objęć.
RS
125
Nie miał pojęcia, o co jej chodzi, a po rozmowie z ojcem
naprawdę nie miał siły dociekać, dlaczego ona też zwróciła się
przeciw niemu.
- Dzisiaj pojadę sama do taty. Chcę spędzić trochę czasu tylko z
nim - oświadczyła.
Nawet nie próbował zaproponować, że ją podwiezie. Zdążył już
trochę poznać jej charakter.
- Zaufaj mi, Devlin - dodała po chwili, opacznie interpretując
jego milczenie. - To nie jest chytry wybieg, by się spotkać z Markiem.
- Ufam ci. - Jej tak, ale nie Markowi. W przeciwieństwie do
Nicole wiedział, jak funkcjonują faceci.
- Dziękuję. - Jej spojrzenie padło na telefon. - Powiedziałeś ojcu.
- Nie musiałem. Izzy mnie wyręczyła.
Nicole pobladła.
- Nie wiem, dlaczego to zrobiła. Nie mogę sobie wyobrazić, co
chciała w ten sposób osiągnąć.
- Chciała cię zdyskredytować w oczach rodziców.
- Co takiego?
Nicole zawahała się.
- To sprawa między tobą a nią.
- Chcę wiedzieć, co ty o tym myślisz.
- Jestem wściekła. Nawet obcy człowiek nie ma prawa zdradzić
kogoś, kto mu zaufał. A co dopiero rodzona siostra.
Miło, że stanęła po jego stronie. Objął ją, wsuwając ręce pod
zbyt wielką na nią koszulę, położył dłonie na jej pośladkach i
przyciągnął ją blisko do siebie.
RS
126
- Nie planowałaś wyjechać bardzo wcześnie? Uśmiechnęła się
kusząco.
- Mam mnóstwo czasu. Na co masz ochotę? Rozebrał ją i
posadził na skraju biurka, po czym zrobił z nią dokładnie to, na co
miał ochotę, obdarzając słodkim wspomnieniem na drogę do
Sacramento.
Przyjechała dość wcześnie i od razu chciała się zabrać za
gotowanie i sprzątanie, jak zwykle, gdy odwiedzała ojca. Ze
zdziwieniem spostrzegła jednak, że kuchnia jest wysprzątana na błysk,
a lodówka pełna świeżych zapasów. Najlepszy dowód, że tata powoli
wracał do życia.
- Nie możesz się mną zajmować w nieskończoność, Nicki. Masz
własne życie. Domyślam się, że niedługo przeprowadzisz się do
Filadelfii.
Przeprowadzka. Sam dźwięk tego słowa powodował, że Nicole
miała ochotę schować głowę w piasek. Będzie musiała zostawić swój
śliczny domek i pracę, którą lubiła, i zrezygnować z niedzielnych
wizyt u taty. Zamieszka w dalekim, obcym mieście, pod okiem
rodziny, która nie będzie jej życzliwa. Campbellowie byli przekonani,
że jest intrygancką, która złapała dziedzica ich fortuny na dziecko. A
Devlin? Cóż, Isabel powiedziała jej jasno, że dla niego liczyły się
przede wszystkim synowskie obowiązki.
- Tęsknię za mamą. - Ból, który ćmił cały czas gdzieś na dnie
serca, zaatakował znowu z ogromną siłą. Nie wiedziała, że można za
kimś tęsknić tak rozpaczliwie. Jej serce wypełniała lodowata, czarna
pustka.
RS
127
- Wiem, córeczko. Wiem. - Ojciec znalazł się przy niej
natychmiast i mocno przytulił do piersi. Przez kilka minut trwali tak,
pozwalając łzom płynąć.
- Ustaliliście już datę ślubu? - spytał ojciec po chwili, kiedy
nakrywali w kuchni do stołu.
-Nie.
Zmarszczył brwi.
- Dlaczego zwlekacie?
- Czekamy na właściwy moment. Czekamy na miłość. - Tak, to
były chyba główne powody.
Ostatnie trzy tygodnie spędziła, zakochując się powoli w
Devlinie, ale dalej nie wiedziała, czy jest dla niego kimś więcej niż
tylko kobietą, za którą czuł się w obowiązku wziąć odpowiedzialność,
bo zaszła z nim w ciążę. Nie miała wątpliwości, że jej pożądał, ale czy
kochał? Nic na to nie wskazywało.
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia, tato?
- Wierzę, ale wierzę też, że szczera, trwała przyjaźń może się z
czasem przerodzić w miłość. - Posłał jej ojcowskie,
porozumiewawcze spojrzenie. - Wiesz, że Mark cię kocha.
- Tato, proszę cię!
- Cóż, stwierdzam tylko fakt.
- Naprawdę sądzisz, że Devlin pozwoliłby, żeby inny mężczyzna
wychowywał jego dziecko? A poza tym ja nie kocham Marka.
- A Devlina?
- Tak. - Kochała go. Dopiero teraz w pełni zdała sobie z tego
sprawę. To było cudowne. I przerażające.
RS
128
- Ale? - podsunął ojciec.
Nie mogła dłużej dusić w sobie wszystkiego, co czuła.
- Wiesz, tato, jak to jest, kiedy się kocha bez wzajemności?
Pokręcił głową.
- Cierpi się. W samotności. To trochę tak, jakby się powoli
wykrwawiać.
- Nie chcę, żebyś cierpiała, córeczko. - Otoczył ją ramieniem. -
Wróć tutaj, do domu. Pomogę ci wychować dziecko.
Pogłaskała go po ręku.
- Dzięki, tato. Ale Devlin na pewno się nie zgodzi, bym
wychowywała jego dziecko z dala od niego. Jesteśmy na zawsze
związani. Tylko jeszcze nie wiem, jak z tym żyć. - Wyprostowała się.
- Wystarczy gadania o mnie. Jedzmy, bo jestem głodna jak wilk.
Pożegnała się z ojcem dość wcześnie, ale nie miała ochoty
wracać prosto do domu. Dzisiaj zrozumiała, co naprawdę czuje do
Devlina. Chciała to spokojnie przemyśleć. Jaka czeka ich przyszłość?
Zdawała sobie sprawę, że Devlin staje się coraz bardziej niespokojny,
że ma plan, który chce wcielić w życie jak najszybciej. Nie wiedziała
tylko, jaki to plan.
Poczuła, że nadszedł moment na podjęcie ostatecznej decyzji.
Tak albo nie. Wyjdzie za Devlina, pojedzie do Filadelfii i postara się
ułożyć sobie z nim życie, w nadziei, że pewnego dnia on odwzajemni
jej miłość... Albo wyniesie się od niego jeszcze dzisiaj, wróci do
siebie i zacznie szukać sposobu, by mógł uczestniczyć w życiu
dziecka, choć się nie pobiorą. Jedno było pewne - nie dopuści do tego,
by zlekceważono jej prawa. Ani do tego, by podeptano jej uczucia.
RS
129
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Devlin chodził tam i z powrotem po mieszkaniu, obsesyjnie
sprawdzając godzinę na wszystkich zegarach, jakie posiadał.
Dlaczego nie wracała? Dzwonił już do jej ojca i dowiedział się, że
wyjechała od niego cztery godziny temu.
Kiedy usłyszał sygnał komórki, ręka sama skoczyła mu do
kieszeni.
- Halo - rzucił bez tchu.
- Dzwoniłeś do mnie? - usłyszał lekko znudzony głos Isabel.
Podszedł do okna, skąd miał widok na podjazd. Choć niepokój o
Nicole ściskał go za gardło, nie czuł się przez to mniej wściekły na
siostrę.
- Prosiłem cię o dyskrecję, Iz. A ty popędziłaś donieść rodzicom
o Nicole.
- Och, tak mi się jakoś wyrwało.
- Ciekawe. W jakiej sytuacji?
- Spytałam ojca, czy rozmawiałeś z nim w mojej sprawie, ale on
nie miał pojęcia, o co mi chodzi. Zrozumiałam, że nie raczyłeś nic dla
mnie zrobić. I wtedy wyrwało mi się o Nicole.
A więc chciała go ukarać za to, że nie dość szybko spełnił jej
życzenie.
- Planowałem spotkać się z ojcem osobiście zaraz po powrocie
do Filadelfii i porozmawiać o twojej karierze. Wtedy mógłbym mu
RS
130
pokazać twój biznesplan i spokojnie wyjaśnić, jakim atutem byłabyś
dla banku.
W słuchawce zapadła cisza.
- Kiedy ojciec powiedział, że z nim nie rozmawiałeś,
pomyślałam, że... - Isabel wyraźnie straciła pewność siebie.
- Pierwsza zasada w biznesie - nie opierać się na
przypuszczeniach - pouczył beznamiętnie. - Popełniłaś błąd, który
będzie cię drogo kosztował.
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. - Zamaskowała
niepewność, przybrawszy wyniosły ton. Nieodrodna córeczka tatusia,
pomyślał.
- Chcę powiedzieć, że teraz będziesz musiała sobie radzić sama,
bo ja nie kiwnę palcem w twojej sprawie. Drugą zasadą w biznesie
jest to, że zaufanie procentuje. A ty się postarałaś, żebym uznał, że nie
warto ci ufać.
- Posłuchaj, Dev...
- Koniec rozmowy, Isabel. - Odłożył słuchawkę. Nie miał głowy
do dyskusji z siostrą. Nie w tej chwili.
Właśnie zaczął wybierać numer policji drogowej, kiedy zobaczył
światła samochodu na podjeździe. Poczucie dojmującej ulgi
przerodziło się w gniew, kiedy wypadł przed dom na jej spotkanie.
- Gdzie ty byłaś, do cholery? - huknął. Dopiero po chwili się
zorientował, że podniósł głos. Pierwszy raz, odkąd wyrósł z pieluch.
Nie wiedział nawet, że to potrafi.
Zatrzymała się w pół kroku.
- Przecież wiesz, gdzie byłam.
RS
131
- Wyjechałaś od ojca ponad cztery godziny temu! Dlaczego
zniknęłaś, nie dając znaku życia? Nie masz pojęcia, co przeżyłem... -
przerwał tyradę, widząc, że Nicole się kuli, wciskając głowę w
ramiona. - Co się z tobą dzieje?
Minęła go i weszła do domu.
-I tak byś nie zrozumiał.
- Daj mi szansę.
Pomaszerowała prosto do kuchni, rzuciła torebkę na blat,
chwyciła szklankę i podstawiła ją pod kurek z zimną wodą.
- Chciałam pobyć trochę sama - oświadczyła, patrząc mu w
oczy, po czym pociągnęła długi łyk.
- Po co?
- Żeby pomyśleć.
Musiała pomyśleć? A on tymczasem o mało nie zwariował,
wyobrażając sobie, że coś się stało jej albo dziecku.
- Nie przyszło ci do głowy, że mogę się niepokoić?
Zapomniałaś, że istnieje coś takiego jak telefon?
- Nie wrzeszcz na mnie. A gdzie przeprosiny?
- Nie masz pojęcia, co przeżyłem - powtórzył.
- Potrzebowałam czasu, Devlin. Musiałam...
- Przestań. W tej chwili przestań. Nie chcę więcej słyszeć o tym,
że potrzebujesz czasu. Mam serdecznie dość wykazywania się
cierpliwością.
Spokojnie, tylko spokojnie. Nie stać go było na takie nerwy.
Musi zadbać o to, by dzisiejsza sytuacja się nie powtórzyła.
RS
132
- Zrobimy tak, Nicole. Po pierwsze, zaraz pojedziemy do
Sterling Palace i złożysz wymówienie ze skutkiem natychmiastowym.
Nie mamy czasu na dwutygodniowy okres wypowiedzenia. Będą
musieli to zrozumieć. Po drugie, jutro znajdziemy jakąś agencję
nieruchomości, która zajmie się sprzedażą twojego domku. - Widział,
że się zjeżyła, ale mówił dalej: -Po trzecie, w sobotę weźmiemy ślub
w kaplicy przy hotelu. Możesz zaprosić kogo chcesz, oprócz twojego
serdecznego przyjaciela Marka. Po czwarte, od jutra zaczniesz
pakować rzeczy. Wynajmę firmę, która przewiezie je do Filadelfii.
Wolałbym, żebyś zabrała jak najmniej, bo te twoje mebelki nie będą u
mnie pasowały. Po piąte...
- Naprawdę wiesz, jak zauroczyć dziewczynę - przerwała mu
lodowato, sięgając po torebkę, po czym wyszła spokojnie z kuchni.
Ruszył za nią, ale kiedy zobaczył, że wychodzi z domu, tak jak stała,
postanowił pozwolić jej ochłonąć. Kiedy zrozumie, że zaproponował
najrozsądniejsze wyjście z sytuacji, wróci do niego i będą mogli
spokojnie porozmawiać. Nicole przeprosi go za to, jak się dzisiaj
zachowała, a wtedy on jej powie, że mu przykro, że na nią nakrzyczał.
A potem...
Uśmiechając się do swoich myśli, wyjął butelkę piwa z lodówki,
złapał paczkę chipsów i usadowił się przed telewizorem.
Musi jej chyba poszukać. Mecz już dawno się skończyli a za
oknami zapadła noc. Upłynęło dość czasu, by przeszła jej nawet
najgorsza złość. Ruszył po schodach do wyjścia i nagle zatrzymał się
jak wryty. Czegoś tu brakowało. Czegoś ważnego...
RS
133
Po chwili do niego dotarło. Nicole zabrała swój kwiatek.
Odchodząc, wzięła jedyną rzecz, która była dla niej naprawdę ważna.
Powoli, jak we śnie, podszedł do pustego parapetu. Żadne słowa, które
mogła rzucić mu w twarz, nie byłyby tak znaczące.
Poczuł, że wszystkie mięśnie ma napięte aż do bólu. Nicole była
sama, gdzieś tam, w ciemnościach nocy. Musiał się przekonać, że jest
bezpieczna. Znał tylko jedno miejsce, dokąd mogła pojechać - jej
mały domek pod lasem. Pobił rekord trasy, lecz już z daleka zobaczył,
że domek pogrążony jest w ciemności. Na podjeździe nie było widać
samochodu.
W jednym z okien poruszyła się firanka.
Wyskoczył z samochodu i kilkoma susami znalazł się przy
drzwiach. Nie, to zły pomysł. Obszedł domek i zajrzał do garażu.
Samochód Nicole stał spokojnie na swoim miejscu. Ulga była tak
silna, że na chwilę zamknął oczy.
Powoli wszedł na ganek. Mógł się założyć o wszystkie akcje,
jakie posiadał, że nie otworzy mu drzwi. Ale i tak zapukał. Poczekał. I
znowu zapukał.
Odpowiedziała mu cisza.
- Nicole, wiem, że tam jesteś! - zawołał, mając nadzieję, że nie
słyszą go sąsiedzi.
Cisza.
- Zachowujesz się niepoważnie!
Coś miękkiego uderzyło w drzwi. Pomyślał, że rzuciła
poduszką. Nie mógł się nie roześmiać.
- Nie wygłupiaj się, Nicole. Wpuść mnie. Porozmawiajmy.
RS
134
To powinno podziałać. Wiedział, że kobiety uwielbiają
rozmawiać, zwłaszcza kiedy mają jakiś problem.
Cisza.
- W porządku. Nie chcesz rozmawiać, to nie. Spędzę noc na
twoim ganku i jeśli zamarznę, to będzie twoja wina.
Nie docenił jej. Dobrą godzinę później tkwił wciąż na dworze, a
drzwi domku pozostawały zamknięte. Tymczasem temperatura spadła
do czterech stopni powyżej zera.
Nicole nie była przecież tak okrutna, by spokojnie pozwolić mu
zamarznąć. I na pewno nie myślała poważnie o zerwaniu.
Zabrała swój kwiatek.
Minęła kolejna godzina. Musiał jej coś powiedzieć, ale nie
chciał wrzeszczeć pod drzwiami. Zadzwonił na jej domowy numer, a
kiedy włączyła się automatyczna sekretarka, powiedział:
- Nie wiem, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać. Pewnie
czekasz na przeprosiny. A ja jestem zdania, że to ty powinnaś
przeprosić mnie pierwsza. - Pomilczał chwilę. - Będzie mi cię bardzo
brakowało dziś w nocy. Śpij dobrze, moja gwiazdko.
Rozłączył się i wstrzymując oddech, czekał na chrobot klucza w
zamku. Cisza.
Ale z niego jednak naiwniak. Trudno. Wróci tu jutro, wcześnie
rano. Przywiezie śniadanie. Lodówka Nicole na pewno świeciła
pustkami, a wiedział, że nie zrezygnuje z jedzenia, ryzykując zdrowie
dziecka.
Zadowolony ze swojego planu, wrócił do domu.
Do wielkiego, pustego łóżka.
RS
135
Nicole leżała cicho, wsłuchując się w dźwięk odjeżdżającego
samochodu. Ten wieczór miał być wyjątkowy. Kiedy wracała do
Tahoe, podjęcie życiowej decyzji miała już za sobą. Chciała
powiedzieć Devlinowi, że zostanie jego żoną i zamieszka z nim w
Filadelfii. Potem spędziliby noc, świętując i ciesząc się sobą. Ale on
musiał wyskoczyć z tą szowinistyczną gadką i wszystko zepsuć.
Kiedy słuchała, jak wyrzuca z siebie rozkazy, które brzmiały jak seria
z karabinu maszynowego, coś się w niej zacięło.
Łza spłynęła jej po policzku. Otarła ją gwałtownym ruchem,
wściekła na siebie. Musiała być chwilowo niepoczytalna, kiedy
zdecydowała, że poślubi Devlina. Miałaby wyjść za mąż za
mężczyznę, który jej nie kochał? Gorzej, który ją lekceważył na tyle,
by rozporządzać jej życiem, nie pytając w ogóle o zdanie? Do diabła z
nim.
Podniosła się z kanapy, powędrowała do sypialni i wsunęła się
pod kołdrę. Choć jej łóżko było maleńkie w porównaniu z łożem
Devlina i tak czuła się w nim zagubiona. Samotna.
Trudno. Będzie się musiała do tego przyzwyczaić.
RS
136
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Nicole zasnęła dopiero nad ranem i kiedy parę godzin później
schodziła do kuchni, czuła się zmęczona i niewyspana. Zajrzała do
lodówki bez wielkich nadziei na znalezienie czegokolwiek, co dałoby
się zjeść. Wszystkie produkty spożywcze zabrała ze sobą, kiedy się
przeprowadziła do Devlina, i teraz miała tylko keczup, musztardę, sos
do sałatek i jakiś niedokończony dżem. Sytuacja w szafce nie
przedstawiała się wiele lepiej, ale nie była beznadziejna. Znalazła
puszkę rosołu z kluseczkami. Wlała zupę do talerza i wstawiła do
mikrofalówki, a potem usiadła przy kuchennym stole z długopisem i
kartką papieru. Nie będzie gorsza od Devlina, zaraz spisze roszczenia,
które mu przedstawi, gdy tylko się nadarzy okazja.
Postukała długopisem w papier. Miała kompletną pustkę w
głowie. Kiedy usłyszała dzwonek mikrofalówki, nie sięgnęła po
talerz, tylko ukryła twarz w dłoniach. Chciała, by jej dziecko miało
ojca. Chciała mieć męża. Bała się pustego życia bez miłości. Uparcie
twierdziła, że nie ma nic przeciwko samotnemu macierzyństwu i że
świetnie sobie poradzi. Ale w głębi serca czuła lęk.
Kiedy wreszcie zdecydowała się zjeść i wyjęła talerz z
mikrofalówki, usłyszała warkot samochodu. Znowu zaczynał? Było
dopiero wpół do ósmej. Podeszła do okna i wyjrzała zza zasłony.
Przed domem stała furgonetka z logo restauracji „Nad jeziorem".
- Przesyłka!
RS
137
Otuliła się szlafrokiem i otworzyła drzwi. Na ganku stał młody
chłopak z plastikowym pudłem w rękach.
- Dzień dobry.
- Ale ja nie zamawiałam...
Wyciągnął z kieszeni jakiś świstek.
- Nicole Price?
-Tak, ale...
- Śniadanie podano. - Ukłonił się zabawnie, wcisnął jej pudło w
ręce i zbiegł ze schodów.
- Niech pan poczeka. Pójdę po pieniądze.
- Już zapłacone. - Pomachał jej, wskoczył do furgonetki i
odjechał.
Nicole postawiła pudło na stole i przyjrzała mu się podejrzliwie,
zupełnie jakby podejrzewała, że może zawierać bombę. Tylko że
bomby rzadko wydzielają tak cudowny zapach. Podniosła pokrywkę.
W środku był omlet z boczkiem i awokado, ciepły jagodowy muffin
oraz wielka soczysta pomarańcza, podzielona na cząstki. Był też
krótki liścik.
„Przyszło mi do głowy, że może nie masz co jeść. Dev".
Z niedowierzaniem obejrzała kartkę ze wszystkich stron. Tylko
tyle. Żadnej presji, żadnych rozkazów. Niebywałe.
Dosłownie rzuciła się na jedzenie i zamiast opracowywać
strategię walki z Devlinem, spisała listę zakupów. Dobrze się
składało, że miała wolny dzień, bo naprawdę musiała się zająć
domem. Zrobi zakupy, odkurzy i wreszcie się zajmie zasłonami do
RS
138
dziecinnego pokoju. Może w międzyczasie wymyśli, w jaki sposób
odzyskać ubrania i inne rzeczy, które zostawiła w willi.
Kiedy po powrocie ze sklepu spożywczego wyciągała z
bagażnika wyładowane torby, jakiś samochód zaparkował tuż za nią.
Zaskoczona podniosła głowę. Nie mogła uciec do domu i schronić się
za zamkniętymi drzwiami, bo toreb było za dużo, by wziąć je
wszystkie naraz. Nie zostawi przecież lodów i innych świeżych
produktów w bagażniku.
- Pomóc ci? - spytał Devlin, podchodząc do niej.
- Dziękuję, poradzę sobie.
W tym momencie przed dom zajechał elegancki czarny
samochód. Kątem oka zobaczyła, jak z tylnych drzwi wysiada wysoki
mężczyzna wystrojony w nieskazitelny garnitur, a drugi, zwalisty,
gramoli się z miejsca kierowcy.
Błyskawicznie oceniła sytuację. Ten wystrojony musiał być
prawnikiem. W czarnej teczce, którą niósł pod pachą, miał na pewno
umowę przedślubną. Ogromny facet, który szedł krok za nim, miał
pewnie użyć silniejszych argumentów, gdyby robiła problemy przy
podpisywaniu.
Trochę trzęsły jej się ręce, kiedy próbowała chwycić wszystkie
torby naraz. Nie dała rady, więc część zostawiła. Trudno. Kiedy
dotarła na ganek, zobaczyła, że Devlin idzie za nią, niosąc pozostałe
zakupy. Otworzyła drzwi domku, wstawiła do środka swoje torby, po
czym odwróciła się w progu i sięgnęła po te, które niósł za nią. W
następnej chwili płynnie cofnęła się o krok i zatrzasnęła mu drzwi
przed nosem.
RS
139
- Dzięki - zawołała ze środka.
Zajęła się rozpakowywaniem zakupów. Cały czas była boleśnie
świadoma obecności Devlina tuż za drzwiami.
Boże, spraw, by powiedział, że mu przykro. I by wyznał mi
miłość.
Czuła się tak, jakby jakaś żelazna obręcz zacisnęła jej się na
piersi.
- Chciałbym ci coś pokazać - odezwał się Devlin zza drzwi.
- Co takiego?
- Wpuść mnie. Tylko na chwileczkę.
- Niczego nie podpiszę!
- Nie musisz nic podpisywać. Chciałem ci tylko coś pokazać.
Podeszła do zlewu i dokładnie, powoli umyła ręce. Dopiero
potem zbliżyła się do okna w salonie i zapukała w szybę, by go
przywołać.
- Co ty sobie wymyśliłaś? Że przyjechałem cię porwać? -
powiedział łagodnie jak do dziecka.
- Podobno chciałeś mi coś pokazać.
Devlin skinął na wystrojonego, który stał przed domem i
przypatrywał się scenie.
- Pan Sokoloff był tak uprzejmy, że zechciał osobiście przylecieć
z Filadelfii, byś mogła wybrać coś z jego oferty.
Rzekomy prawnik podszedł do okna, trzymając walizeczkę
poziomo przed sobą. Przysunął ją do samej szyby i otworzył wieko.
Zalśniło złoto, zamigotały brylanty. W środku było chyba z
pięćdziesiąt różnych pierścionków. Większość z brylantami, ale
RS
140
widziała także szafiry, rubiny oraz inne kamienie, których nie umiała
nazwać. Istny sezam. Nic dziwnego, że wystrojony podróżował w
towarzystwie ochroniarza.
- Podobają ci się? Który byś chciała?
Stalowa obręcz na jej piersi zacisnęła się mocniej.
Chciałabym, żebyś poprosił mnie o rękę. Żebyś powiedział, że
nie wyobrażasz sobie życia beze mnie.
Żaden pierścionek nie mógł zastąpić prawdziwych oświadczyn.
Ale to nie znaczyło, że nie były piękne. Zwłaszcza jeden, z niedużym
brylantem otoczonym wianuszkiem szafirów.
- Wszystko mi jedno - odparła stanowczo.
Pan Sokoloff nawet okiem nie mrugnął, choć z pewnością po raz
pierwszy miał do czynienia z kobietą, która uciekała i barykadowała
się w domu na wieść o tym, że ma sobie wybrać jeden z jego
drogocennych pierścionków.
- Wszystko ci jedno? To znaczy, że mam wybrać za ciebie? Nie
doczekawszy się jej odpowiedzi, Devlin zaczął w skupieniu studiować
zawartość walizeczki.
- Ten jest odpowiedni - odezwał się Devlin, sięgając po
pierścionek z ogromnym brylantem.
- Doskonały wybór - zapiał wystrojony. - Pięciokaratowy
kamień osadzony w platynowej koronie. Najwyższa jakość.
- Pięciokaratowy? Czyś ty oszalał? - nie wytrzymała Nicole. -
Poza tym ten pierścionek jest... ostentacyjny. Nie pasuje do mnie ani
trochę.
RS
141
Przez twarz Devlina przemknął uśmieszek zadowolenia.
Zrozumiała, że chciał ją sprowokować i osiągnął swój cel.
- Wobec tego musisz mi powiedzieć, który do ciebie pasuje.
- Gdybyś choć trochę mnie znał, nie musiałbyś pytać. -
Gwałtownym ruchem zasunęła firanki.
Devlin był szarmanckim mężczyzną, hołdującym staroświeckim
zasadom. Dlaczego więc nie mógł zrozumieć, że chciała róż i blasku
świec, a nie szybkiej, odartej z romantyzmu transakcji? Nie będzie na
jego żądanie wybierać pierścionka, pomimo że nosi jego dziecko. A
może właśnie dlatego. Chciała, żeby ją uwodził. Chciała się czuć
kochana.
Wyjrzała dyskretnie zza firanki. Jubiler już odjechał, ale
samochód Devlina wciąż stał przed domem, a on sam siedział na
huśtawce, na ganku. Przez kolejnych kilka godzin nie ruszał się
stamtąd, to grając w jakieś gry na komórce, to zapadając w drzemkę.
Około piątej zamówił pizzę, co niesłychanie ją rozbawiło.
Musiała przyznać, że czasami potrafił być rozbrajający. Jakiś czas
później zadzwonił do drzwi.
- Mógłbym skorzystać z ubikacji? - spytał.
Kiedy mu otworzyła, podziękował skinieniem głowy i poszedł
prosto do łazienki. Po kilku minutach wyszedł, znowu skinął jej głową
i bez słowa udał się na ganek, zamykając za sobą drzwi.
Nicole poczuła się naprawdę paskudnie.
Było już zupełnie ciemno, kiedy zapukał znowu do drzwi,
powiedział jej dobranoc i odjechał.
Dwadzieścia minut później zadzwonił telefon.
RS
142
- Spędziłem przyjemny dzień, a ty? - odezwał się Devlin w
słuchawce.
- Dość szczególny - odpowiedziała ze śmiechem. -A twoja
praca? Nic dziś nie zrobiłeś.
- Przekonałem mój komputer, że jestem chory i muszę wziąć
dzień wolny.
- Założę się, że będziesz siedział całą noc, by nadrobić
zaległości.
- Bardzo możliwe. Nicole?
-Tak?
W słuchawce zapadła długa cisza.
- Zabrałaś ode mnie swój kwiatek - odezwał się wreszcie,
przybity. - Dobranoc, moja gwiazdko.
Kiedy odkładała słuchawkę, oczy miała pełne łez. Może była dla
niego zbyt bezwzględna? Może zbyt wiele oczekiwała od życia?
Może. Ale z marzeń nie chciała zrezygnować.
Nazajutrz przy śniadaniu nasłuchiwała jego samochodu, ale na
próżno. Pojechała do pracy, wmawiając sobie, że jest w znakomitym
humorze. Kiedy się nie pojawił w hotelu podczas jej przerwy, choć
miał to w zwyczaju, ogarnął ją męczący niepokój, który się zamienił
w przygnębienie, gdy po powrocie do domu nie zastała go na ganku.
Następnego dnia także się nie pojawił ani u niej, ani w hotelu.
Wieczorem pojechała do willi. Zobaczyła go w oświetlonym oknie,
ale nie zapukała do drzwi, tylko wróciła do siebie.
Dzień później miała wizytę u ginekologa. Kiedy dotarła do
przychodni, siedział już w poczekalni, czytając jakieś pismo dla
RS
143
przyszłych rodziców. Uśmiechnęła się do niego, mając nadzieję, że
nie usłyszy, jak wali jej serce.
- Cześć.
- Dlaczego się nie odzywałeś całe dwa dni?
- Jak się miewasz? - spytał uprzejmie.
- W porządku. A ty?
- Ja też.
W drzwiach gabinetu lekarskiego pojawiła się kobieta w bardzo
zaawansowanej ciąży. Ogromny brzuch kołysał się, kiedy szła powoli,
rozcierając dłonią dół pleców. Obok niej dreptał najwyżej dwuletni
malec.
- Życie jest piękne, prawda? - zagadnęła ich. Jej oczy błyszczały
szczęściem.
- Pani Price - zawołano z gabinetu i Nicole weszła do środka.
Devlin pospieszył za nią.
- A oto i dumny przyszły ojciec! - ucieszyła się lekarka,
wyciągając rękę do Devlina. - Jestem doktor Saxon.
- Dev Campbell.
Lekarka poleciła Nicole przebrać się w papierowy fartuch, po
czym przystąpiła do badania.
- Waga jest prawidłowa, ciśnienie krwi akurat, w sam raz. Czy
jest coś, co panią niepokoi?
Ojciec dziecka mnie nie kocha.
- Nie, czuję się dobrze.
Kiedy pani doktor nagłośniła bicie serca dziecka, gabinet
wypełnił niezwykły dźwięk szybkich, mocnych uderzeń.
RS
144
Devlin pobladł lekko i chwycił Nicole za rękę.
- Fantastyczne, prawda? - odezwała się lekarka. - Mogłabym
słuchać tego bez końca. - Nałożyła na brzuch Nicole trochę żelu i
przystawiła do niego kolejne urządzenie. - Proszę patrzeć na monitor.
- Nie chcemy znać płci dziecka - powiedziała szybko Nicole.
- Mów za siebie - zaprotestował Devlin.
- No, tak. Klasyczna sytuacja - westchnęła lekarka. - Może
wyjdę na chwilę, by mogli państwo odbyć pojedynek?
Zapadła cisza. Nicole popatrzyła Devlinowi w oczy.
- Nie trzeba - odezwał się wreszcie. - Niech będzie po jej myśli.
Nicole miała ochotę odtańczyć taniec zwycięstwa.
- Zachowam dyskrecję, ale nie gwarantuję ,że sami państwo nie
zobaczą czegoś, co zepsuje niespodziankę - powiedziała lekarka,
przykładając czujnik do brzucha Nicole. - Czas na pierwszy występ
naszej młodej gwiazdy.
Na monitorze pojawiły się tajemnicze zarysy. Po chwili lekarka
zatrzymała obraz. Teraz widzieli wyraźnie dziecko: śliczną małą
główkę, delikatne rączki i nóżki. Widzieli nawet paluszki u dłoni i
stóp. Nicole walczyła ze łzami. Nie mogła pozwolić, by przeszkadzały
jej w oglądaniu.
- Jest doskonały - wykrztusił Devlin.
- Doskonała - poprawiła Nicole, ocierając oczy.
Pani doktor parsknęła śmiechem. Włączyła drukarkę, po czym
wręczyła Devlinowi wydruki ze zdjęciami dziecka.
- Proszę dbać o rodzinkę, drogi tato. Do zobaczenia za miesiąc.
Zostali sami.
RS
145
- Pokaż mi jeszcze na chwilkę te zdjęcia - poprosiła Nicole.
Przyglądała im się dłuższą chwilę, wodząc palcem po zarysie
małego ciałka.
- Spójrz - odezwała się. - Nos to ona ma po tobie! Nie
zareagował na żart, tylko poważnie spojrzał jej w oczy.
- Muszę już iść - powiedział i ruszył ku drzwiom. Zeskoczyła z
leżanki, próbując osłonić się fartuchem i zawołała go po imieniu. Nie
zatrzymał się. Patrzyła za nim oniemiała.
Chwilę trwało, zanim się uspokoiła. Wreszcie się ubrała,
umówiła w recepcji na kolejną wizytę i pojechała do pracy.
- Poradzimy sobie we dwójkę, maluszku - mruknęła, patrząc na
wydruk USG. - Tylko ty i mama. Po co się łudzić, że będzie inaczej?
Nicole otworzyła oczy w ciemności. Ktoś walił w drzwi.
Postanowiła nie zapalać światła i nie ruszać się z łóżka. Był środek
nocy. Jeśli to jakiś łobuz, za chwilę się znudzi i sobie pójdzie.
Łomotanie nie ustawało. Wtem usłyszała głos Devlina. Zerwała się i
wypadła z sypialni, w biegu chwytając szlafrok. Palce jej drżały,
kiedy otwierała drzwi. Od czasu wizyty u ginekologa minęły dwa dni.
Najgorsze dwa dni w jej życiu. Nigdy jeszcze nie czuła się tak
zagubiona i samotna. Sama nie wiedziała, czy płacze z wściekłości na
Devlina, czy z tęsknoty za nim. Bała się, że zwariuje albo umrze z
rozpaczy, jeśli go nie zobaczy jeszcze jeden dzień dłużej.
A teraz stał przed nią, a jego wygląd był równie żałosny, co jej
samopoczucie. Ubranie miał pomięte, rozczochrane włosy sterczały
na wszystkie strony, a w przekrwionych oczach miał wyraz
szaleństwa.
RS
146
- Piłeś? - spytała, przyglądając mu się uważnie. Chciała go
przytulić, sprawić, by zapomniał o tym, co go dręczyło.
- Może trochę.
- Co to znaczy „trochę"?
- Kilka drinków. Nie martw się, nie jestem pijany.
- Wypiłeś kilka drinków, a potem usiadłeś za kółkiem?
- Przyjechałem taksówką.
Nie mogła go zostawić na dworze. Było na to za zimno, a on nie
miał samochodu.
- Co ci strzeliło do głowy, żeby się tak zaprawić? Myśl, że
doprowadził się do takiego stanu z tęsknoty za nią, nie była całkiem
niemiła.
- To dlatego, że skończyły mi się pomysły.
- Myślę, że powinniśmy usiąść. - Wzięła go pod ramię. Dał się
poprowadzić jak dziecko. Zdumiewające.
- Devlin, co się z tobą dzieje?
Bezwładnie opadł na fotel.
- Powiedziałem ojcu, że odchodzę.
- O, rety. I co on na to?
Devlin zachichotał jak wariat. Zdecydowanie coś było z nim nie
tak.
- Kiedy minął mu pierwszy szok, walnął mi całe kazanie o
tradycji i odpowiedzialności. Grzmiał, że lekceważę moje obowiązki.
Ostatnie słowo wypowiedział z takim obrzydzeniem, jakby
wypluwał muchę, która przypadkiem wpadła mu do ust.
RS
147
- Mówił i mówił, więc w końcu musiałem odłożyć słuchawkę.
Po kilku godzinach oddzwonił. - Devlin bawił się coraz lepiej. - I
wiesz, co? Oświadczył, że zarząd postanowił zrobić mnie dyrektorem
nowego działu. Zajmowałbym się obrotem nieruchomościami, ale
miałbym o wiele więcej swobody. I większy prestiż.
- To wspaniale - urwała, widząc jego spojrzenie. - Nie tak
wspaniale?
- Wiem, że jestem dobry w tym, co robię. Do diabła, jestem
więcej niż dobry! Ale jak mam się sprawdzić, jeśli nigdy nie
pracowałem poza rodzinnym bankiem? Muszę to zmienić. Popłynę
lub utonę, ale przynajmniej zrobię to o własnych siłach.
- Uda ci się, spokojna głowa. - Poklepała go po ramieniu. - Więc
napiłeś się, bo brakowało ci pomysłów na nową karierę? - upewniła
się.
- Nie. Raczej dlatego, że nie mam pojęcia, co z tobą zrobić.
Popatrzyła na niego, nie rozumiejąc.
- Naprawdę nie mam już pomysłów. Chciałem ci ofiarować
pierścionek. Powiedziałem, że się tobą zaopiekuję. Na zawsze. Nawet
się usunąłem, kiedy dałaś mi do zrozumienia, że chcesz być sama. -
Przejechał dłońmi po twarzy. - A potem zobaczyłem go na USG.
-Ją - poprawiła machinalnie Nicole
. Nawet się nie uśmiechnął.
- Kiedy usłyszałem bicie jego serca i zobaczyłem, jak rusza
rączkami i nóżkami, coś się ze mną stało. Poczułem, że chcę być przy
nim za wszelką cenę, chronić go i kochać.
RS
148
Zamilkł na chwilę, po czym spojrzał jej w oczy i podjął
desperacko:
- W tamtej chwili zrozumiałem, jak bardzo cię kocham.I że
wszystko straciłem, bo rozpoznałem miłość, dopiero kiedy odeszła.
Kiedy ty odeszłaś. Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić, żebyś
zechciała mnie poślubić.
Szczęście wypełniło ją całą, zapierając dech i mącąc wzrok.
Przez chwilę się bała, że ze wzruszenia pęknie jej serce.
- Kocham cię od dnia, w którym po raz pierwszy cię zobaczyłam
- wyszeptała przez łzy.
- Naprawdę? - Spojrzał na nią nieprzytomnie, jak obudzony ze
snu, i nieśmiało dotknął jej policzka. - Ja też. Chcę cię na całe życie.
To i tak za mało, by się tobą nasycić.
Oddychaj, powtarzała sobie.
- Kochany, jeśli chcesz, podpiszę umowę przedślubną. I pojadę z
tobą do Filadelfii. Chciałabym jednak zatrzymać domek, jeśli ci to nie
przeszkadza. Może zechcemy czasem spędzić tu wakacje. Albo tata...
Nie dał jej dokończyć. Chwycił ją w ramiona i przycisnął do
siebie. Poczuła, jak drży ze wzruszenia. Całe życie uczono go
ukrywać emocje. Teraz nie musiał. Z Nicole czuł się nareszcie wolny.
- Zamierzam mieć tylko jedną żonę - powiedział, dotykając
wargami jej ucha. - Umowa przedślubna nie jest mi do niczego
potrzebna. A jeśli chcesz mieszkać w Tahoe, możemy tu zostać. Ja
mogę pracować praktycznie wszędzie. - Odsunął się na odległość
ramienia i spojrzał jej w oczy. - Ale zbudujemy sobie nowy dom. Ten
jest...
RS
149
- Wiem, za mały - wpadła mu w słowo. Pocałowała go mocno,
śmiejąc się z radości.
- Zamieszkam z tobą, gdzie tylko zechcesz. Dziecko zaczęło
kopać, więc niewiele myśląc, chwyciła dłoń Devlina i położyła ją
sobie na brzuchu.
- Czuję, jak on kopie - wykrztusił zachwycony, po czym
uśmiechnął się szeroko. - To znaczy, chciałem powiedzieć, ona.
- A może to jednak chłopiec? - powiedziała przekornie Nicole.
Devlin wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko.
- Noszę je ze sobą od tamtego dnia, kiedy ściągnąłem tu jubilera
- powiedział zamyślony, obracając je w palcach.
Ukląkł.
- Kocham cię, Nicole, moja Szczęśliwa Gwiazdko. Chcę być
zawsze przy tobie. Mieć z tobą więcej dzieci. Proszę, zostań moją
żoną.
Chłonęła jego słowa. Teraz miała pewność, że nie żeni się z nią
ze względu na ciążę, lecz dlatego, że ją pokochał i wybrał. Nawet jeśli
zaczęli budować związek od końca.
- Ja też cię kocham, Devlin - powiedziała po prostu. - Wyjdę za
ciebie.
Otworzył pudełeczko. W środku był ten sam pierścionek, który
jej się tak bardzo spodobał, z oczkiem przypominającym delikatny,
migotliwy kwiat o szmaragdowych płatkach.
Zakryła usta dłonią.
- Skąd wiedziałeś?
RS
150
- Ten pierścionek od razu wpadł mi w oko. Pozostałe... nie
pasowały do ciebie.
Wsunął go na palec.
- Jest piękny. - Westchnęła z zachwytem.
- Inaczej nie pasowałby do ciebie.
- Co ze ślubem? - spytała.
- Chyba nie mamy powodu, by go dłużej odkładać. Jak myślisz?
Może w przyszłą sobotę w kaplicy weselnej Sterling Palace?
Zakręciło jej się w głowie.
- Urządzenie ślubu i wesela to nie problem. Sterling zapewnia
taką usługę. Poproszę dwie przyjaciółki z Atlantic City, żeby były
moimi druhnami. No i muszę pomyśleć o sukience.
- Zrobimy wszystko tak, jak sobie wymarzysz.
- Ty szczęściarzu. - Zarzuciła mu ręce na szyję. - Tylko przez
tydzień będę mogła cię zadręczać przygotowaniami do ślubu.
Większość przyszłych mężów musi to znosić całymi miesiącami. Inna
sprawa, że masz tylko siedem dni na zastanawianie się, czy nie
popełniasz życiowej pomyłki.
- Nie ma mowy o pomyłce. Wiem, że robię dokładnie to, co
powinienem. - Puścił do niej oko.
- Devlin. - Chwyciła go za ręce, nagle zaniepokojona. - Co z
twoimi rodzicami?
- Dostaną zaproszenie.
- A jak nie przyjadą?
- Gwiazdeczko, mnie w zupełności wystarczy, jeśli ty się
pojawisz. A co do mojej rodziny, to wiem, że mogę liczyć na Joan, jej
RS
151
męża i dzieci. Razem to cztery i pół osoby. Aha, no i myślę, że
Markowi będzie miło, jeśli go zaprosimy.
- Podlizujesz mi się?
- Niewykluczone.
- Mark nigdy nie był moim kochankiem - powiedziała poważnie.
Nie odpowiedział, ale zauważyła w jego oczach błysk radości.
- Może pójdziemy do łóżka? - rzuciła z niewinną miną.
- Chodźmy.
Zadziwiające, pomyślała, ile treści może się kryć w jednym,
krótkim słowie.
- Strasznie się za tobą stęskniłem - powiedział, przygarniając ją
niecierpliwymi dłońmi.
Poczuła się absolutnie, bezwstydnie szczęśliwa. Wzięła go za
rękę i poprowadziła do sypialni.
Devlin uniósł do ust oszroniony kufel i pociągnął łyk zimnego,
pienistego napoju. Jakiś ciemnowłosy mężczyzna wszedł do baru.
- Kajdan nie widzę - odezwał się wesoło, podchodząc bliżej i
mierząc Devlina wzrokiem. - Ale doszły mnie słuchy, że pewnej pani
udało się wziąć cię w niewolę.
Devlin zaśmiał się, po czym objął tamtego w krótkim,
serdecznym uścisku.
- Ryan Sperling! Nie zmieniłeś się ani trochę, chłopie.
- Za to ty, owszem. - Przyjaciel przysiadł się do Devlina i
zamówił piwo. - Można wiedzieć, co ci rośnie na twarzy?
- Tb się nazywa broda. Zlikwiduję ją przed ślubem, ale na razie
zapuszczam. Jutro przyjeżdża ojciec. Chcę mu zrobić niespodziankę.
RS
152
Ryan zaniósł się homeryckim śmiechem.
- Rozumiem.
Devlin wiedział, że Ryan naprawdę rozumie. Obaj mieli
trudnych ojców.
- Dziękuję, że się zgodziłeś być moim świadkiem.
- To zaszczyt dla mnie. Ale, ale. Kiedy wreszcie poznam tę
czarodziejkę?
- Nicole jest dziś ostatni dzień w pracy. Za godzinę kończy i
przyjdzie dać ci klucz do apartamentu, w którym się zatrzymasz na tę
noc.
- Wynajęliście mi apartament? Dzięki.
- Do willi możesz się wprowadzić jutro. Mam nadzieję, że
będziesz sobie chwalił pobyt w niej tak samo jak ja. No i oczywiście
Luke i Nathan. Słyszałeś, że obaj się ożenili?
Ryan wzdrygnął się.
- Słyszałem. Ale na mnie w tej kwestii nie liczcie. Żadnych
obrączek. Nie zamierzam się dać złapać.
- Cóż, powodzenia. Ale ostrzegam, ta willa to nie jest zwykłe
miejsce. Tam muszą działać jakieś czary, więc miej się na baczności.
A jeślibyś jednak stwierdził, że pilnie potrzebny ci drużba, jestem do
usług.
- Wypluj te słowa.
Nicole szła w ich kierunku, zręcznie lawirując między gośćmi.
- A oto i moja narzeczona.
- Jesteś pewna, że chcesz wyjść za tego faceta? - Ryan pochylił
się ku niej, zniżając konfidencjonalnie głos. -Prawdopodobnie nie
RS
153
wiesz o nim wszystkiego. Może powinienem ci opowiedzieć, jak
kiedyś...
- Nicole musi niestety wracać do pracy - wszedł mu w słowo
Devlin.
- Nie muszę jeszcze...
- Ależ musisz. - Objął ją w talii i mocno pocałował.
- A więc to jest sztuczka, za pomocą której ucisza się kobietę.
Muszę ją zapamiętać - uśmiechnął się Ryan.
Nicole roześmiała się.
- Proszę, oto klucz do twojego apartamentu. Widok z okna jest
niewiarygodny. Ach, byłabym zapomniała. W apartamencie obok
mieszkają moje druhny, Liza i Dee-Dee. Obydwie są bez pary.
Kiedy zostali sami, Ryan uniósł kufel w toaście.
- Zdrowie przyszłego ojca.
- Zrobię wszystko, by być lepszym ojcem niż mój.
- Słusznie.
Devlin sięgnął do kieszeni, wyjął dość pomiętą kartkę,
rozprostował ją i położył na blacie.
- Zobacz, co Luke mi zostawił.
- „Pamiętasz naszą rozmowę o kobietach w sylwestra na
ostatnim roku? Wszystkie nasze spostrzeżenia były trafione jak kulą w
płot" - przeczytał Ryan, marszcząc brwi. - O co chodzi? Nie
pamiętam.
- Przez cały miesiąc łamałem sobie nad tym głowę i w końcu
mnie olśniło. Pamiętasz, jak stworzyliśmy listę uniwersalnych prawd
na temat kobiet?
RS
154
Przyjaciel zamyślił się głęboko. Po chwili walnął pięścią w
leżącą na stole kartkę.
- Jasne! Kobiety osaczają. Podcinają nam skrzydła. Nie dają
poszaleć.
- Dokładnie. Nie pozwalają zrobić niczego naprawdę fajnego,
jak na przykład... na przykład co?
- Nie wiem. Dołączyć do komandosów.
- O, właśnie. I jeszcze, że seks z czasem staje się nudny.
- Chłopie, co za koszmar.
Ryan pociągnął łyk piwa, po czym spojrzał znów na kartkę.
- Nie rozumiem. Czego Luke chciał od tej naszej listy? Przecież
wszystko się zgadza.
- Owszem, jeśli mówisz o kobietach ogólnie. W liczbie mnogiej.
Ale kiedy w grę wchodzi jedna, szczególna kobieta, okazuje się, że to
wszystko bzdury. Bo po prostu chcesz z nią być, na zawsze. I niczego
się nie obawiasz, a już najmniej tego, że seks stanie się nudny.
- Przestań. Widzę, że beznadziejnie wpadłeś. - Ryan pokręcił
głową z politowaniem, stukając kuflem o kufel przyjaciela.
- Racja, beznadziejnie - zgodził się Devlin z uśmiechem. Co ty
wiesz, chłopie, dodał w duchu. Nigdy się nie czuł tak pełen nadziei
jak ostatnio, kiedy odkrył swoją uniwersalną prawdę: że miłość
pozwala spojrzeć na wszystko z nowej perspektywy.
Popatrzył na Ryana, który pił piwo i gapił się na mecz, zupełnie
jak on przed miesiącem. Zanim jego życie zmieniło się na dobre.
Na dobre.
RS