1
Dlaczego nie lubię
budyniowego wegetarianizmu?
Z Elżbietą Margot Kosińską - specjalistką z dziedziny zdrowego żywienia,
autorką wielu artykułów o candidzie, alergiach i nietolerancjach pokarmowych
rozmawia Agnieszka Olędzka
Agnieszka Olędzka: Dlaczego nie lubisz budyniowego wegetarianizmu?
Elżbieta Margot Kosińska: Dlatego, że dzięki niemu różne autorytety medyczne mogą
dyskredytować wegetarianizm i opowiadać o zagrożeniach jakie niesie ze sobą taki sposób
odżywiania. Ale, na wstępie naszej rozmowy, chciałabym opowiedzieć historię o dwóch
mistrzach zen, którzy wędrowali od klasztoru do klasztoru. Droga była długa i ciężka. Gdy
stanęli na brzegu rzeki jeden z nich zakasał szatę i korzystając ze swoich wyćwiczonych
nadprzyrodzonych zdolności zaczął iść po powierzchni wody. Natomiast drugi zawołał: nie
szpanuj, popatrz tu jest łódka! I ja właśnie w tych naszych rozmowach o żywieniu będę
chciała zaprosić Państwa do tej łódki. Abyśmy mogli tą ziemską łódką zahaczając wzrokiem
o niebieskie pułapy, bo przecież nie musimy cały czas patrzeć na wodę, przeprawić się przez
dziedzinę trochę wzburzonych wód, jaką w dzisiejszych czasach jest nauka o żywieniu.
A więc, po pierwsze: zrezygnowanie z mięsa, a zajadanie się przetworami mlecznymi, białym
pieczywem, serkami i przetworzoną żywnością z puszki czy z mikrofalówki nie prowadzi do
zdrowia. Tymczasem, prawidłowo skomponowana dieta wegańska złożona ze świeżych
warzyw, owoców, pełnoziarnistych kasz i razowej mąki, uzupełniona roślinami strączkowymi
i orzechami jest uznana przez światowe placówki medyczne za dietę prozdrowotną.
Nie wystarczy miłość do zwierząt i... bułeczka z topionym serkiem?
Miłość do świata przyrody jest wtedy prawdziwa, głęboko ukorzeniona, gdy zaczyna się od
akceptacji swojej własnej osoby, od prawidłowego, mądrego dbania o swój własny wehikuł,
jakim zostaliśmy obdarzeni na tej ziemi. Ciało i duch są ze sobą ściśle zintegrowane,
funkcjonują jak naczynia połączone. Pamięć naszych komórek odbija się mocno na naszych
strukturach psychicznych i na poziomie biologicznym tworząc jeden organizm.
Czy to znaczy też, że nie lubisz budyniu?
Wyobraź sobie to coś, co bierzemy do ust i co ma taką budyniową konsystencję, miękką i
pulchną i nie musimy się męczyć przy uruchamianiu naszej żuchwy, czy gruczołów
ślinowych. Taki pokarm na ogół szybko przełykamy, tak że nie zdąży wymieszać się ze śliną,
w której znajdują się enzymy zaczynające proces trawienia. Spływa szybko do żołądka.
Niemowlęca konsystencja pożywienia nie wymaga zaangażowania żuchwy, gruczołów
ślinowych itp. Budyń pełni tu tylko rolę reprezentanta takiego papkowatego pożywienia jak
2
na przykład: różne desery, kaszki, homogenizowane, słodzone papki. Jeśli nasza dieta
przechyli się w kierunku takiego pożywienia, które przecież jest łatwo dostępne i szybkie w
przygotowaniu, to wówczas powoli przestają nam smakować chropowate kasze, surówki,
które trzeba pracowicie gryźć, warzywa z dużą ilością błonnika.
Nabieramy niechętnego dystansu do tego wszystkiego, co wymaga chrupania, gryzienia i
nawet nie zauważamy momentu, gdy przechodzimy na papki, czyli pokarm niemowlaków.
Zubaża to naszą smakową percepcję, bukiet smaków i zapachów przy połykaniu papki jest
jednowymiarowy, inaczej przy gryzieniu twardego pokarmu, wówczas po kolei uwalniają się
różne smaki i zapachy.
Aby zlokalizować dokładnie twoją niechęć do budyniu prześledźmy z czego składa się
taki przysłowiowy budyń?
Najczęściej jego głównym składnikiem jest mleko lub jego przetwory, także cukier, biała
mąka, a dla smaku i zapachu biotechnologicznie wytwarzane aromaty i zagęstniki – jak
informuje nas na etykiecie producent - identyczne z naturalnymi, czyli ślad po smaku i
zapachu różnych owoców.
Zacznijmy więc od głównego składnika naszego przysłowiowego budyniu jakim jest
mleko.
Mleko jest pierwszym pokarmem człowieka, a w przypadku mleka krowiego jest też
pierwszym kontaktem z obcym gatunkowo białkiem. Układ odpornościowy noworodka ma
dwie ważne dla jego funkcjonowania cechy: po pierwsze jest niedojrzały, a po drugie
„pamiętliwy” i ma głęboką zdolność silnego reagowania na pierwsze bodźce, które pojawiają
się wraz z pokarmem. Zapamiętuje je raz na całe życie. Czyli to, z czym zetknie się na
początku życia, ustala pewien wzorzec. Niedojrzałość zaś układu pokarmowego polega na
tym, że nie wszystkie przeciwciała w organizmie niemowlaka są gotowe, a nawet obecne.
Poza tym jelita są niezbyt szczelne. Cóż to oznacza? Tkanka śluzowa jelit nie jest zbyt zwarta,
a kosmki jelitowe nie są tak gęsto „utkane”, jak to powinno być w wieku późniejszym, w
jelitach dorosłego człowieka. Tak więc grubsze cząstki pokarmów mogą przez te szpary
przenikać do drobnych naczynek krwionośnych, którymi są oplecione jelita. Jeśli noworodek
karmiony jest mlekiem matki to ten mechanizm wytworzony przez naturę działa bez zarzutu.
Ta nieszczelność jelit jest tutaj celowa. Układ odpornościowy dzięki temu może szybciej
dojrzewać. Przeciwciała zawarte w mleku matki uzupełniają i „uczą” niedojrzały układ
odpornościowy dziecka prawidłowo reagować i dostarczają, tak jakby, planu na dalsze jego
budowanie.
Czyżby Matka-Natura, która wytworzyła tyle skomplikowanych mechanizmów
adaptacyjnych do najróżniejszych niesprzyjających warunków, nie przewidziała opcji
karmienia noworodków mlekiem innego gatunku?
Nie. Nieszczelne jelita przepuszczą obce gatunkowo białko, a niedojrzały układ
odpornościowy nie będzie wiedział, czy to nie jest jakaś groźna toksyna, którą należy
3
zneutralizować, czy może patologiczna bakteria, czy tylko jakaś nieszkodliwa cząstka
pokarmowa, którą należy usunąć.
Układ odpornościowy zareaguje histerycznie wytaczając ciężką artylerię, czyli białe ciałka
krwi gotowe do walki z zagrożeniem. Mogą wystąpić stany podgorączkowe, duszność,
pokrzywka, a po pewnym czasie rozpulchnienie śluzówki jelit, która wówczas staje się
podatna na infekcje. Inne błony śluzowe w organizmie również zostają rozpulchnione.
Na przykład, błony śluzowe układu oddechowego i całego aparatu usznego, stąd bardzo
częste zapalenia ucha środkowego u dzieci, które piją mleko krowie. Dzięki zaawansowanym
technologicznie badaniom naukowym stwierdzono, że często przy pierwszym kontakcie
kosmków z białkiem mleka krowiego zmniejszają się one niemal o połowę i takimi mogą już
pozostać przez całe życie.
Reklama mówi: pij mleko, będziesz wielki...
To jest prawda. Mleko krowie zawiera o wiele więcej białka, będącego materiałem
budulcowym dla organizmu i wapnia niż mleko kobiece. Bo też cielak ma urosnąć o wiele
szybciej niż noworodek ludzki. Zawiera natomiast znacznie mniej cukru mlekowego: laktozy,
który ma za zadanie zasilać, między innymi, mózg. Dlatego dzieci karmione mlekiem
krowim, ale także i dorośli pijący przetwory mleczne, tak bardzo łakną cukru. Często też
właśnie te przetwory są dosładzane. Glukoza, która powstaje z rozpadu laktozy jest
niezbędnym paliwem dla mózgu – czyli także jego intelektualnych funkcji.
Mleko krowie ma też mniej lecytyny, niż jest to potrzebne rozwijającemu się organizmowi.
Lecytyna jest substancją tłuszczową, która buduje nasz mózg. Tak więc zacytowany przez
ciebie slogan reklamowy nie kłamie. Dzieci karmione mlekiem krowim są cięższe, szybciej
przybierają na wadze, ale rozwijają się intelektualnie i psychicznie wolniej. Zostało to
udokumentowane badaniami naukowymi.
Czy mleko z kartonika UHT, homogenizowane ma jeszcze coś wspólnego z tym
podręcznikowym, o którym uczą się przyszli żywieniowcy i lekarze?
Badania nad składem i przyswajalnością mleka przeprowadzone zostały wiele lat temu, gdy
mleko nie było poddawane tylu handlowym zabiegom. W dalszym ciągu, przy ocenie jego
przydatności do spożycia brane są pod uwagę tamte parametry. Tymczasem w trakcie tych
zabiegów zmienia się struktura cząsteczek mleka, na przykład po pasteryzacji, homogenizacji,
czy po zabiegu termicznym z użyciem wysokiej temperatury. Pasteryzacja, czyli kilkakrotne
podgrzewanie mleka do wysokiej temperatury zmienia jego układ cząsteczkowy na tyle, że
wapń zawarty w tym produkcie przestaje być dla nas dobrze przyswajalny. Homogenizacja,
której poddawane są obecnie wszystkie mleczne produkty, jest zabiegiem typowo handlowym
służącym polepszeniu wyglądu produktu na półce w sklepie, aby śmietana czy serek nie
rozwarstwiała się, nie podchodziła wodą, a na wierzchu nie zbierał się żółty kożuch. W czasie
tego zabiegu zostają rozerwane struktury cząsteczkowe. I te drobniutkie cząstki przenikają
niestrawione do krwioobiegu. Po prostu, nie zdążą być obrobione przez nasze soki trawienne,
bo za krótko znajdują się w jelitach. Z tego powodu nie zostają zneutralizowane pewne
enzymy zawarte w mleku, które to w mleku nie poddawanym homogenizacji są zupełnie
4
niegroźne, bowiem zostają unieszkodliwione w trakcie trawienia.
Jednym z takich enzymów nabierających złowieszczego znaczenia jest oxydaza ksantowa,
która z mleka homogenizowanego bardzo szybko przedostaje się do krwioobiegu i uszkadza
naczynia krwionośne. Wówczas organizm, żeby załatać uszkodzenia wdraża mechanizmy
ratujące uszkodzone naczynka. Taką łatą jest cholesterol.
Tak więc, podwyższony cholesterol, który jest coraz częściej diagnozowany, nawet u
młodych ludzi, nie jest sam w sobie czymś złym, z czym mamy walczyć, co mamy obniżać
używając leków za wszelką cenę, tylko jest odpowiedzią organizmu na daną sytuację. Po
pewnym czasie zmniejsza się światło w cały czas cerowanych pracowicie przez organizm
naczyniach i może się pojawić miażdżyca.
Jest też wiele innych dolegliwości, których nie kojarzymy nawet z codzienną szklanką mleka.
Jakich?
Zatkany permanentnie nos. Nie do odetkania. Cera trądzikowata. Bóle uszu, zapalenia
oskrzeli, częste odksztuszanie śluzu, katar. A ze strony przewodu pokarmowego: nudności,
kolki, luźne stolce na zmianę z zaparciami. Ciężki oddech i ciężkie nogi, tak jakby się
przeszło z 10 kilometrów. I czy ktoś sobie uświadomi, że to wszystko przez to, że
przedwczoraj zjadł dużo twarożku?
Szeroko rozumiane alergie pokarmowe, w odróżnieniu od innych rodzajów alergii na ogół nie
manifestują się od razu po spożyciu alergizującego pożywienia.
Ogół objawów alergii pokarmowej narasta latami. Kumulują się one, a pierwsze występują od
kilkunastu godzin do kilku dni po zjedzeniu produktu. W rezultacie, wiele osób nie
uświadamia sobie związku tego, co zjedli z tym, jak się czują. Ulubione jedzonko, które nas
potajemnie alergizuje jest jadane często i w przeświadczeniu, że jest zdrowe, bo bezpośrednio
po jego zjedzeniu czujemy się dobrze. To sprawia, że jemy je w przekonaniu, że jest ono dla
nas najlepszym pokarmem. Uniemożliwia nam to prawidłowe rozpoznanie, co jest przyczyną
naszych utrapień.
Każde pożywienie wpływa na stan energetyczny danej osoby, a także na stan jej ducha.
Wszak już starożytni Chińczycy mówili: jesteś tym co jesz.
Objawy nietolerancji mleka mogą ujawniać się nawet po latach. Mleko jest jednym z
najgroźniejszych alergenów pokarmowych.
Agnieszka Olędzka: W ubiegłym numerze rozmawiałyśmy o tym, dlaczego nie lubimy
budyniowego wegetarianizmu.
Matka-Natura, która wytworzyła tyle skomplikowanych mechanizmów adaptacyjnych
do najróżniejszych niesprzyjających warunków, nie przewidziała w naszej diecie
przysłowiowego budyniu i innych przetworzonych produktów spożywczych.
Nie przewidziała też opcji karmienia noworodków mlekiem innego gatunku.
Dziś temat mleka będziemy kontynuować.
Zwłaszcza, że ostatnio za sprawą Kulis, które opublikowały krytyczny artykuł o mleku,
5
temat wymknął się do prasy ogólnopolskiej.
Przez łamy internetu i gazet przetoczyła się dyskusja na temat mleka. Pij mleko,
będziesz wielki... zamieniło się na pij mleko, będziesz kaleką.
Przyznam, iż dotąd nie mogę uwierzyć, że tak szybko padł budowany przez kilkadziesiąt
lat wizerunek białego płynu jako niezbędnika dla dzieci i młodzieży szkolnej. Jeszcze
rok temu, gdy w Wegetariańskim Świecie wydrukowaliśmy artykuł o mleku,
otrzymaliśmy wiele krytycznych uwag, że chyba przesadzamy z tym zagrożeniem.
Przyszedł nawet list od grupy osób podpisujących się - Poznaniacy, którzy wręcz
zagrozili nam niekupowaniem WŚ jeśli dalej będziemy pisać tak niekorzystnie o mleku.
Elżbieta Margot Kosińska: Nie padł, lecz się trochę zachwiał pojawiły się pierwsze
szczeliny w jego fundamentach. Cóż, najbezpieczniej pisać o szkodliwości palenia
papierosów, albo jadania słoniny, wszelkie inne tematy mogą okazać się kontrowersyjne,
chociaż... już za słoniną mogą się wstawić propagatorzy diety Kwaśniewskiego.
Zanim przejdziemy do szczegółów i wgłębimy się w różnego rodzaju nietolerancje
pokarmowe i szkody czynione w organizmie przez mleko i inne budyniowate, chciałabym
podpisać się pod zdaniem wypowiedzianym przez doktora Eugeniusza Siwika, twórcę Kliniki
i Szkoły Porodu Naturalnego we wspomnianym przez ciebie artykule z Kulis.
Medycyna bierze dziś udział w jednym z największych oszustw ostatniego stulecia. Jest na
usługach koncernów. Zawarte w mleku składniki powodują uszkodzenie wielu narządów
wewnętrznych człowieka, nieodwracalne zmiany w układzie naczyniowym, sercowym i
kostnym.
Jeszcze w podręcznikach dla przyszłych lekarzy można znaleźć nauki, że mleko
wzmacnia kościec, dostarcza wapnia do organizmu. Tymczasem według obecnej wiedzy
mleko nie tylko nie wzmacnia kości, ale je osłabia.
Tak, a to dlatego, że zawarte w mleku białko utrudnia wchłanianie wapnia z jelit. Tak więc
układ pokarmowy w dużej części nie może wykorzystać wapnia z mleka. A na dodatek, gdy
jemy dużo produktów mlecznych wówczas organizm aby zneutralizować nadmiar
zakwaszającego białka, musi wykorzystać wapń przyjęty z innych pokarmów, a w przypadku,
gdy te inne pokarmy, np. białe bułeczki, serek, ciasteczko mają go zbyt mało lub wcale,
pobiera wapń z kości.
Teza o wartości mleka jako dostarczyciela wapnia tworzyła się w ubiegłym stuleciu, kiedy to
analitycznie zmierzono, że mleko wapnia ma sporo. I automatycznie zaczęto uważać, że skoro
ma duże ilości wapnia to jest dobrym dostarczycielem wapnia do organizmu.
Na marginesie dodam, że w obecnej dietetyce jest jeszcze dużo takich automatycznych
przeniesień. Na przykład: że mięso jest dobrym dostarczycielem żelaza do ustroju. Ale
wróćmy do mleka i jego niszczącej roli w organizmie. Jeśli nadal wierzymy, że mleko jest
dobrym źródłem wapnia chroniącego nas przed osteoporozą, to spójrzmy na problem od
strony statystycznej. Osteoporoza jest najbardziej rozpowszechniona w regionach świata o
wysokim spożyciu mleka, głównie w Europie Północnej, Kanadzie i USA. W krajach, w
których nie spożywa się mleka albo pije się go bardzo mało, na przykład: w Afryce, w
Chinach i w Japonii osteoporoza jest niezwykle rzadkim przypadkiem chorobowym.
6
Warto tu wspomnieć o roli pierwiastka o nazwie bor. Pełni on w stosunku do wapnia taką
samą rolę, jaką wykonuje witamina B 6 w stosunku do magnezu. Czyli, zatrzymuje wapń tam,
gdzie jest on potrzebny, przeciwdziałając jego ucieczce z ustroju. Otóż, we wszystkich
krajach Trzeciego Świata spożywa się dużo roślinnych produktów z reguły bogatych w bor.
Boru nie znajdziemy w mięsie ani w mleku – podstawowych produktach prozachodniej diety.
Osoby o mleczno-mięsnych upodobaniach na ogół unikają jarzyn. Tak więc, brak boru oraz
zakwaszenie organizmu skoncentrowanym białkiem, a także rafinadami cukrowymi owocuje
nagminną ucieczką wapnia z organizmu.
Już ponad 20 lat temu zrzeszająca kilka tysięcy członków międzynarodowa organizacja
Lekarze na Rzecz Odpowiedzialnej Medycyny w Nowych Pięciu Grupach
Pokarmowych, w których także mówi się o niekorzystnych aspektach jadania mięsa,
wydała oświadczenie, w którym ostrzega przed piciem mleka. Lista przeciwwskazań
liczy kilkadziesiąt punktów.
O kilku mówiliśmy w ubiegłym WŚ. Dziś zajmijmy się następnymi niekorzystnymi
aspektami.
Jednym ze składników mleka uważanym przez medycynę za korzystny jest laktoza, czyli
cukier mleczny. Laktoza nie wywołuje klasycznych reakcji alergicznych, dostarcza dla
organizmu paliwa, jakim po jej rozłożeniu jest glukoza. To wystarcza, że laktoza jest
traktowana jako wartościowy składnik pożywienia, mimo iż badania ostatnich lat pokazują, że
80 procent dorosłych ludzi po prostu jej nie trawi. Na przykład, u nas w kraju problemy ze
strawieniem laktozy ma połowa Polaków.
Laktoza powoduje niekorzystne reakcje ze strony przewodu pokarmowego, takie jak: gazy,
wzdęcia, odbijania, nudności, czego medycyna zdaje się oficjalnie nie zauważać. Oprócz tych
doraźnych niedogodności, których najczęściej nie kojarzy się z wypiciem mleka, bo przecież
mleko jest taaaakie zdrowe, laktoza w konsekwencji upośledza całokształt funkcjonowania
przewodu pokarmowego. W konsekwencji także i inne pokarmy będą z powodu jego słabszej
aktywności dłużej zalegały i mogą pozostać niestrawione.
Już na przełomie lat 70 i 80. kiedy zaczęło dorastać pierwsze pokolenie dzieci wychowanych
na butli z mlekiem krowim, okazało się, że pokolenie to o wiele częściej zapada na cukrzycę.
Badania prowadzone niedawno wykazały dużą zależność pomiędzy piciem mleka w wieku
dziecięcym, a zachorowalnością na cukrzycę typu I. Tak więc propagowanie picia mleka
doprowadziło w krótkim czasie do kilkunastokrotnego wzrostu zachorowań na cukrzycę
wśród dzieci.
Jaki jest mechanizm powodujący tą zależność?
Otóż, po każdym kubku mleka układ immunologiczny mobilizuje się i przypuszcza atak na
obce białko. Taka częsta mobilizacja nie jest korzystna dla samopoczucia dziecka, ale dopiero
przy infekcji wirusowej sprawa komplikuje się i tworzy często tragiczny w skutkach łańcuch
zdarzeń.
Otóż, w czasie choroby wirusowej organizm, aby skutecznie zaatakować wirusa i
zmobilizować obronę immunologiczną, produkuje duże ilości interferonu. Hormon ten
7
pobudza jednocześnie trzustkę do wytwarzania pewnego białka nazwanego w skrócie p69,
które wytwarzane jest w komórkach produkujących insulinę. Tak się pechowo składa, że
jedno z białek mlecznych jest w budowie prawie identyczne jak owe p69. A na dodatek,
najczęściej układ odpornościowy, znajdujący się w stanie alergii na mleko, nie odróżnia tych
białek. Tak więc rozpoznaje on w białku mlecznym agresora i stara się go wyeliminować,
zabijając jednocześnie komórki trzustki produkujące insulinę. W ten sposób dochodzi do
powolnego zniszczenia całego układu, trzustka nie może już wytwarzać insuliny i wówczas
lekarze rozpoznają cukrzycę, a życie małego pacjenta staje się uzależnione od strzykawki z
insuliną.
Oczywiście nie dzieje się to nagle, proces trwa latami, najczęściej dysfunkcja trzustki ujawnia
się w wieku kilkunastu lat, a niekiedy później. Na szczęście, często dzieci mające
nieujawnione jeszcze problemy z alergią, gwałtownie protestują przeciwko piciu mleka.
Niekiedy stawiają na swoim unikając w ten sposób złego losu. I znów, aby pokazać globalnie
związek pomiędzy piciem mleka a cukrzycą, możemy się podeprzeć statystyką.
Otóż, największy odsetek osób chorych na młodzieńczą odmianę cukrzycy notuje się w
Finlandii, w której także przypada największa ilość mleka na głowę dziecka. Następnymi
krajami w tej smutnej statystyce są Szwecja i Norwegia, Dania i Wielka Brytania – mleczni
potentaci.
W potocznym mniemaniu, odpowiedzialnością za cukrzycę obciąża się na ogół cukier -
sacharozę. Czyżby cukier był tu niewinnie posądzonym?
Przy cukrzycy typu I, w większości przypadków, sprawcą jest białko mleka. Ale... sacharoza
ma tyle na sumieniu, że nic nie zdoła wybielić jej opinii. Cukrzyca młodzieńcza zostaje
spowodowana reakcją ze strony układu odpornościowego, który przypuszcza atak na własne
tkanki, czyli można ją zaliczyć do chorób autoimmunologicznych.
Natomiast do rozwoju II typu cukrzycy, często poprzedzonej długą fazą hipoglikemii, z całą
pewnością przyczynia się sacharoza i wszystkie rafinowane produkty węglowodanowe.
Cóż oznacza określenie choroba autoimmunologiczna?
Może oznaczać ona każdą z chorób, w której mechanizmy obronne dane nam przez naturę
obracają się przeciwko tkankom własnego organizmu. To właśnie podłoże ma także
wyjątkowe dawniej, a obecnie coraz częstsze wśród dzieci i młodzieży reumatoidalne
zapalenie stawów, gdzie chrząstki międzystawowe zostają niszczone przez własny układ
odpornościowy na skutek błędnego rozpoznania niektórych substancji znajdujących się w
organizmie. A dostarczanych właśnie z pożywieniem. Tu też głównym winowajcą jest mleko.
Nie powinniśmy zapominać, że to co jemy, ma bardzo duży wpływ na nasze zdrowie.
Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że największy wpływ na nasze zdrowie, bo aż
pięćdziesięcioprocentowy ma pożywienie, dwudziestoprocentowy – geny, również
dwudziestoprocentowy – środowisko, a tylko dziesięć procent zależy od opieki medycznej.
8
Wróćmy do mleka. Czy picie białego płynu ma jakieś dobre strony?
W oparciu o najnowsze doniesienia medyczne odpowiedź brzmi – nie.
Koszty, które ponosi organizm na skutek picia mleka, czy spożywania jego przetworów są tak
duże, że ewentualne korzyści, na przykład dostarczenie niektórych witamin lub
mikroelementów są nieporównywalnie niższe.
Poza tym w mleku UHT najczęściej już nie ma witamin czułych na temperaturę, na przykład
wiele witamin z grupy B, a białka przestają być strawne i przyswajalne. No i te dodatki:
resztki chemii rolnej, weterynaryjnej, pestycydy, proszek do prania, antybiotyki, sterydy,
substancje stymulujące mleczność, hormony itp. również nie są obojętne dla ludzkiego
zdrowia.
Z badań udostępnionych przez Instytut Żywienia i Żywności w Warszawie wynika, że
prawie 20 procent polskich dzieci ma niedobór enzymu trawiącego laktozę. Takich
danych Instytut raczej nie upowszechnia. A szkoda, bo wówczas może nie marnowano
by publicznych pieniędzy na akcję szklanki mleka w szkole.
Szczególnie w starszych klasach podstawówki, ponieważ początek okresu dojrzewania zbiega
się z postępującą nietolerancja laktozy.
Okazuje się także, że istnieje silny związek pomiędzy ilością wypijanego mleka, a
zapadalnością kobiet na choroby związane z układem rozrodczym. Na przykład: guzy,
torbiele, upławy, infekcje, rozregulowany cykl rozrodczy, niepłodność. Te dolegliwości
zmniejszają się lub całkiem ustępują, gdy kobiety zaprzestają spożywania przetworów
mlecznych. Tak pokazują doświadczenia lekarzy leczących za pomocą diety.
Teoria mówiąca o powiązaniu występowania nowotworów układu rozrodczego z piciem
mleka nie została jeszcze sformułowana, ani zbadana, ale myślę, że również i o niej
niebawem usłyszymy.
Natomiast został już pokazany niekorzystny scenariusz, który powstaje przy tak zalecanym ze
względu na osteoporozę piciu mleka w okresie menopauzy. Kobietom poleca się w tym
okresie spożywanie większej ilości przetworów mlecznych, które mają rzekomo dostarczać
wapń i w ten sposób zapobiegać jego ubytkom. A tymczasem dzieje się całkiem odwrotnie...
Tak więc zataczając koło wróciłyśmy do początku naszej rozmowy, do wapnia, który
jest bardzo ważnym składnikiem pożywienia i którego duże ilości analitycy znaleźli w
mleku.
Zaśluzowany wskutek picia mleka przewód pokarmowy, po prostu reagujący alergicznie, nie
jest w stanie przyjąć nie tylko wapnia, ale także i innych składników odżywczych, również i z
innych pokarmów.
I cóż... na talerzu było wiele cennych składników, z których organizm niewiele skorzystał.
9
Rozmowy będziemy kontynuować. W następnym numerze ciąg dalszy o rafinadach
przemysłowych, czyli o tym co stoi na półkach sklepowych i... lepiej, aby tam pozostało.
A w następnym: o pleomorfizmie mikroorganizmów w naszym ciele.
Agnieszka Olędzka: W ubiegłych numerach zastanawiałyśmy się nad tym, dlaczego Matka-
Natura, która wytworzyła tyle skomplikowanych mechanizmów adaptacyjnych do
najróżniejszych niesprzyjających warunków, nie przewidziała w naszej diecie
przysłowiowego budyniu i innych przetworzonych produktów.
I dlaczego my jako inteligentne jednostki nie chcemy tego dojrzeć i konsekwentnie budujemy
sektor przemysłu spożywczego produkujący pożywienie nienaturalnie przetworzone, bez
wartościowych i odżywczych składników i z niekiedy nawet toksycznymi chemicznymi
dodatkami.
Dlaczego nasze zbiorowe, a także indywidualne nawyki żywieniowe popychają nas ku
jedzeniu tego, co nam szkodzi?
Elżbieta Sikorska: Może gdyby nasi przodkowie nie popełniali pewnych błędów
dietetycznych to nam byłoby teraz łatwiej naturalnie się odżywiać.
Nawyki żywieniowe, szczególnie te ukształtowane w ciągu wieków są bardzo trudne do
odrzucenia. Poza tym każdy z nas ma swoje własne nawyki żywieniowe kształtowane już od
wczesnego dzieciństwa, które najczęściej są kontynuacją nawyków żywieniowych w danej
rodzinie.
Może spróbujmy rozgrzeszyć choć trochę przodków biorąc pod uwagę okresy głodu,
suszy, potop i inne trudne warunki do przetrwania podczas których musieli oni
przyzwyczaić się do niefizjologicznych pokarmów lub zginąć jako gatunek.
Od czasów, gdy człowiek-zbieracz odżywiał się naturalnym nieprzetworzonym pokarmem,
który doskonale służył jego organizmowi, upłynęło tysiące lat. Wiele plemion w
poszukiwaniu jedzenia musiało opuścić ciepły dający w bród pożywienia klimat i znajdować
inny rodzaj pokarmów.
Polowania dostarczyły pożywienia wysokobiałkowego. Uprawa zbóż pozwoliła nasycić się
skrobiowym pożywieniem.
Zboże było pierwszym pokarmem, które pozwoliło plemionom-zbieraczom osiedlać się na
stałe. Było sycące z powodu niespotykanej dotąd ilości skrobi.
Hodowla zwierząt wniosła do menu mleko. Być może, gdyby nie włączenie tych pokarmów
do naszego jadłospisu – ludzkość nie przetrwałaby. Być może stworzylibyśmy zupełnie inną
cywilizację nie opartą na ego, ale na całkiem innych naszych obecnie uśpionych, a nawet
nieuświadomionych zdolnościach. Ale na pewno dzięki temu, że nasi pra..pradziadowie ufali
swojemu instynktowi i nie lekceważyli jego znaków – przeżyliśmy jako gatunek.
Czy my – współcześni – możemy zaufać także naszemu instynktowi?
Czy umiemy rozpoznać te znaki, które nam daje organizm?
10
Jeśli odżywiamy się przetworzonym przemysłowo pokarmem z kartonika i z puszki, jadamy
mrożonki, pijemy mleko – nawet najzdrowsze od wesołych krów i jednocześnie dominują w
naszym menu potrawy gotowane – to obawiam się, że nasz instynkt został głęboko uśpiony.
A znaki dawane nam przez organizm mogą być trudne do odczytania.
Na przykład, po zjedzeniu słodkiego batona zapadamy w stan błogiej senności, a po surówce
z kapusty piecze nas żołądek. Odczytujemy to najczęściej tak, że przestajemy jadać
kłopotliwą dla przewodu pokarmowego surówkę, a dożywiamy się batonem.
W jaki sposób odblokować i obudzić swój naturalny instynkt?
Aby ten instynkt działał i abyśmy mogli korzystać z podpowiedzi, nie obawiając się, że jest
zafałszowana powinniśmy ożywić nasze zmysły: smaku i powonienia.
Po pierwsze, bardzo poważnie powinniśmy potraktować zmysł smaku. Jeśli coś nam przestaje
smakować to lepiej przestać to jeść. Bariera smaku chroni nas bowiem przed przejadaniem
się.
Jeśli coś zmienia smak na niedobry to znaczy, że organizm już nasycił się tym rodzajem
pożywienia i nie potrzebuje już więcej składników odżywczych, w które bogaty jest dany
produkt. Czyli dostarczamy tyle składników odżywczych, ile nam właśnie trzeba i odkładamy
łyżkę na bok. Ale, rzecz dotyczy tylko surowego, nieprzyprawionego pożywienia – zawarte w
nim aktywne enzymy komunikują się z naszym organizmem poprzez kubki smakowe. I dzieje
się tak tylko wówczas, gdy jadamy pojedyncze produkty. Jeśli zmieszamy nawet najzdrowsze
surowce w najzdrowszą surówkę to zestaw da nam odczucia zafałszowane, zagłuszy barierę
smakową, sfałszuje zapotrzebowanie organizmu, nie da jasnego obrazu.
Dlatego jest tak istotne, aby jadać produkty oddzielnie. W ten sposób nie przejadamy się, a
organizm nie ma zbyt wiele pracy w usuwaniu zbędnych części posiłku i może
zminimalizować proces odtruwania. Wówczas wątroba, a także i inne organy trawienne nie są
przeciążane. Procesy biologiczne przebiegają sprawnie i bez zakłóceń. Uaktywnia się system
immunologiczny, w związku z tym organizm buduje lepszą odporność. Ciało ma do
dyspozycji o wiele więcej energii, gdyż nie ma zatruwania ustroju substancjami odpadowymi.
Następuje regulacja wielu procesów w organizmie, co daje możność odczytywania jego
sygnałów bez zakłóceń i zafałszowań.
Bariera smaku u ludów pierwotnych byłą bardzo ważna. Oprócz bariery smaku mamy jeszcze
barierę węchu. Dzieci instynktownie wąchają pożywienie. Nawet nam, dorosłym przychodzi
ochota powąchać coś dokładnie, zanim weźmiemy to do ust.
To odzywa się – niekiedy szczątkowo – nasz instynkt. Nie wstydźmy się tego, wąchajmy nasz
pokarm i gdy nie jesteśmy zadowoleni z sygnałów zapachowych – nie jedzmy go. Węch – to
pierwszy zwiadowca.
To pierwszy krok na drodze odżywiania instynktownego?
Ten sposób odżywiania został po raz pierwszy opisany w latach osiemdziesiątych. Pewien
szwajcarski fizyk (osoba o ścisłym umyśle) Guy-Claude Burger był ogólnie i przewlekle
11
chory już w wieku 26 lat.
Dojrzawszy do zmiany stylu życia zaszył się na opuszczonej farmie, gdzie – nie mając sił ani
energii nawet na proste czynności – jadł to, co znalazł na polu, w ogrodzie i w zakopcowanej
spiżarni. Ilość i dobór tej surowizny dyktował mu zmysł smaku i węchu, wyostrzający się w
trakcie jego pobytu na tym odludziu.
O dziwo, zdrowia i energii mu przybywało, zaczął więc wnikliwie przyglądać się swoim
reakcjom i upodobaniom smakowym, notując jednocześnie potwierdzane spostrzeżenia. W
ciągu kilkunastu lat (gdyż nawet po całkowitym uzdrowieniu nie wrócił do dawnych
nawyków) powstała pokaźna dokumentacja poparta dostępnym uzasadnieniem naukowym. W
1983 roku Guy-Claude Burger wygłosił wykład na temat – jak to nazwał – instynktowego
odżywiania czyli anopsologii. Wykład poparty osobistym przykładem, udokumentowany
naukowymi obserwacjami poruszył naukowców zgromadzonych na konferencji.
Świat lekarski zainteresował się nową nauką o żywieniu – anopsologią. Zaowocowało to
powstaniem na terenie Francji i Kanady kilku ośrodków leczenia anopsologicznego. W
Kanadzie także wyszło kilka książek dotyczących tej wiedzy. To, co było oczywiste dla
naszych protoplastów, ludzi pierwotnych, po wielu badaniach i obserwacjach medycznych
stało się prawdą – nową dziedziną wiedzy dietetycznej także dla współczesnego
społeczeństwa. Słowo anopsologia pochodzi z greki: an oznacza zaprzeczenie, a opson –
przygotowane pożywienie.
Czy przejście na instynktowne odżywianie jest łatwe?
Anopsologia jest trudna i łatwa zarazem. Łatwa, bo niby cóż może być trudnego w
kierowaniu się zmysłem smaku?
Ale już pierwsza trudność polega na tym, że na ogół – tak jak mówiłam wcześniej – mamy
smak zakłócony i dopóki powoli nie wrócimy do naszego pierwotnego instynktu, to możemy
dzięki naszym upodobaniom smakowym zejść na manowce, nawet jedząc zdrowe, surowe
pożywienie.
Czasami jakiś rodzaj pokarmu chodzi za nami bardzo długo i dopóki go nie zjemy nie daje on
nam spokoju. A po zaspokojeniu naszej instynktownej zachcianki zapominamy o nim na
dłuższy czas. To są zaczątki, pierwsze rozpoznanie.
Jak możemy zacząć?
Nie jest to proste, bowiem w naszej pamięci funkcjonuje wiele reguł, prawd, aksjomatów,
chociażby ten, że ugotowane pożywienie jest bardziej wartościowe niż surowe.
Te zapamiętane przez nas stwierdzenia nie pozwalają nam bez obaw, a nawet zdziwienia zdać
się na sygnały z organizmu.
Na przykład w literaturze medycznej opisywany jest przypadek kobiety przykutej do wózka
inwalidzkiego, w szpitalu leczącym w oparciu o instynktowne żywienie, która przez wiele dni
odżywiała się tylko surowymi żółtkami jaj.
Lekarze badali jej poziom cholesterolu, a kobieta po przyjętej intuicyjnie przez swój organizm
kuracji żółtkowej wstała z wózka i wyszła na własnych nogach...
12
Pierwszy krok...
Niewątpliwie pierwszym krokiem, bez którego niemożliwe będzie odżywianie instynktowne
jest odstawienie mleka i jego pochodnych, nawet tych najbardziej naturalnych.
Dlaczego? Z powodu uwarunkowań ewolucyjnych. Z punktu widzenia naszej ewolucji
człowiek udomowił zwierzęta nie tak dawno, a więc zaczął pijać mleko całkiem niedawno, a
ponadto tylko w okresach naturalnej laktacji krów. Dopiero człowiek współczesny nauczył się
pozyskiwać mleko przez cały rok.
Mleko powoduje nietolerancję, alergię i zawsze zaburza naturalne procesy trawienia w
organizmie. Drugi krok – to odstawić wszystkie pieczone i gotowane mieszaniny zbożowe.
Należy robić to stopniowo.
Najpierw wyeliminować te pieczone – czyli chleb, później kasze, makarony i inne produkty
ze zbóż. Nie możemy zbyt nagle przejść na surowe odżywianie, bowiem trzustka może tego
nie wytrzymać. Wiele osób mających osłabione funkcje trzustki niezbyt dobrze toleruje
surowe pożywienie.
W okresie przygotowania gotujemy stopniowo, coraz krócej. Na przykład, zupy nie gotujemy
już 30 minut, ale rozdrabniamy warzywa i gotujemy je 5 minut. Później możemy też jakiś
czas jadać zupy przyrządzone z drobno zmiksowanych warzyw zalanych wrzątkiem.
Czyżby ogień umożliwiający ugotowanie pokarmu nie był błogosławieństwem bogów?
Prawdą jest, że gotowanie pożywienia ułatwia nam trawienie pokarmu, ale jest to prawda
tylko częściowa, jako że obserwując efekty trawienia w jego końcowej fazie okazuje się, że
gotowane pożywienie nie trawi się do końca.
Natomiast surowe potrafi strawić się całkowicie. Surowe pożywienie ma zdolność do autolizy
czyli do samotrawienia, pod warunkiem, że to samotrawienie zostanie zaindukowane. A
induktorem są nasze soki trawienne, wydzielone w odpowiednio dużej ilości.
A więc, nasze soki trawienne dają impuls, na skutek którego następuje samotrawienie
surowego pożywienia, dopełniające całość przemiany. Natomiast proces rozkładu
gotowanego pokarmu bazuje wyłącznie na naszych własnych enzymach trawiennych.
Tak więc obserwacje procesu trawienia dostarczyły naukowcom dowodów na to, że
wprawdzie, gdy zjadamy pokarm gotowany przyspieszamy początek procesów trawiennych,
ale końcowa faza wykazuje zakłócenia. Wprawdzie uzyskujemy też przy okazji sporą ilość
energii cieplnej pochodzącej z gotowania tego pokarmu, co poniekąd w naszym niezbyt
ciepłym klimacie jest nam potrzebne, ale jednocześnie pozostają te niedotrawione, drobne
przenikające przez jelita resztki, z którymi organizm musi się jakoś uporać. Jednocześnie w
naszych jelitach namnażają się różne patogenne drobnoustroje, które żerują na tych
pozostałościach, a przy okazji ich odchody skutecznie zatruwają nasze ciało przenikając przez
nieszczelną barierę jelitową.
Organizm mobilizuje dodatkową energię i szereg enzymów odtruwających, aby się tego
wszystkiego pozbyć.
Zjadamy więc gorącą zupę, aby się rozgrzać, czujemy jak ciepło przyjemnie rozlewa się
po całym ciele i...
13
Ciepło pochodzące z gorącej zupy ogrzewa doraźnie nasz organizm, co w zimne dni jest
przyjemne, dodajemy sobie energii zewnętrznej. Ale przenikanie toksyn z niedotrawionego
pokarmu powoduje upośledzenie krążenia energetycznego i zaczynamy odczuwać zimno.
Zjadamy więc znów gorący posiłek i... w ten sposób mamy już określony profil naszej
egzystencji. Gdy jesteśmy już przyzwyczajeni do właściwości gotowanego pokarmu, to po
zjedzeniu surowego posiłku będziemy odczuwać wewnętrzny chłód. Taki pokarm mniej nam
smakuje i nie czujemy się po nim w pełni nasyceni.
Lekarze zajmujący się medycyną chińską zalecają gotowane posiłki – szczególnie zimą – ze
względu właśnie na wychładzające właściwości pokarmów surowych.
Wiele osób ma osłabione organy trawienne, a szczególnie trzustkę, która wydziela różne
niezbędne do trawienia soki. Trzustka nie mogąc sobie poradzić z nienadtrawionym przez
ogień pożywieniem bardzo często odmawia posłuszeństwa.
Wówczas nie pozostaje nam nic innego jak pozostać przy pokarmie gotowanym, który nie
wymaga tak wielu enzymów. I za jakiś czas znów delikatnie spróbować przestawienia,
najlepiej późną wiosną.
Ujmijmy w punkty wymogi instynktownego odżywiania.
1. Cały pokarm jemy na surowo – czyli wszystko to co możemy w ten sposób zjeść.
2. Wszystko jadamy oddzielnie.
3. Jemy do momentu, gdy dany pokarm przestaje nam smakować.
4. Gryziemy, a nie rozdrabniamy w mikserze czy nożem. Podyktowane jest to tym, że w
rozdrobnionych i pozostawionych na jakiś czas warzywach uwolnione z ich tkanek enzymy
mogą zmieniać smak i jakość pokarmu. Ale przy licznych ubytkach, czy kłopotach z
uzębieniem lepiej jednak skorzystać z rozdrabniacza.
5. Unikamy srebrnych platerów, gdyż mogą one spowodować blokadę enzymatyczną w
pokarmach
Początek diety anopsologicznej wywołuje na ogół objawy podobne do tych, które występują
w pierwszych dniach głodówki. Organizm zaczyna się intensywnie oczyszczać, mogą
wystąpić bóle głowy, dolegliwości jelitowe.
Co daje instynktowne odżywianie?
Dobre samopoczucie, życie bez chorób.
Są przypadki – przytaczane w literaturze naukowej – cofnięcia się pod wpływem takiego
odżywiania wielu chorób, na przykład: cukrzycy, hipoglikemii, stwardnienia rozsianego,
nowotworów, astmy, alergii, nadciśnienia.
Kobiety odżywiające się instynktownie rodzą dzieci o wiele mniej boleśnie i w sposób
korzystniejszy dla dziecka. Poprawia się stan skóry włosów, paznokci, znika nadwaga, zanika
celulitis. Często rozwiązują się same problemy różnych nałogów.
14
Nasza planeta i ludzkie ciało są zbudowane z tych samych składników. Skutkiem
skażenia środowiska na Ziemi jest zachwianie równowagi całej planety, co objawia się,
na przykład, odstępstwem zjawisk klimatycznych od dawno ustalonego wzorca, czy
kwaśnymi deszczami. Podobne zjawiska zachodzą w ludzkim ustroju i miliony ludzi na
świecie – podobnie jak nasza Matka Ziemia – cierpią z powodu kwaśnych deszczów w
ciele człowieka.
Agnieszka Olędzka: W ubiegłym numerze rozmawiałyśmy o instynktownym odżywianiu
i jego dobroczynnym wpływie na zdrowie. Wcześniej zastanawiałyśmy się dlaczego
nasze zbiorowe, a także indywidualne nawyki żywieniowe popychają nas ku jedzeniu
tego, co nam szkodzi.
Dzisiaj będziemy rozmawiać o polimorfizmie mikroorganizmów w naszym ciele.
Nasz organizm jest miejscem bytowania milionów drobnoustrojów.
Może to obecność w nas tych innych wpływa na nasze zachowania i nasze dietetyczne
nawyki?
Spróbujmy się trochę pousprawiedliwiać.
Elżbieta Sikorska: Można powiedzieć, że jesteśmy swoistą alchemiczną bazą, przyczółkiem
dla wielkiej ilości różnych żyjątek.
Z niektórymi z nich zapoznaliśmy się już na lekcjach biologii w szkole: z pasożytami ,
grzybami, bakteriami, wirusami. Ich obecność postrzegamy na ogół negatywnie, gdyż prawie
zawsze jest ona związana z przykrymi konsekwencjami w postaci różnych dolegliwości.
W naszym organizmie bytują także mikroorganizmy, których działanie nauka uznaje za
pozytywne. Ich obecność pomaga w funkcjonowaniu organizmu, można nawet powiedzieć, że
bez nich organizm by sobie nie poradził. Są to, na przykład, drobnoustroje bytujące w jelitach
produkujące witaminę K , pomagające wchłaniać składniki pokarmowe oraz wspomagające
naszą odporność..
Jednakże, jak pokazują najnowsze badania wykonane dzięki specjalnej aparaturze, inne
pożyteczne twory , bez których nie możemy żyć, w pewnych warunkach mogą stawać się
bardzo niebezpieczne. I to my sami stwarzamy im warunki do takiej zmiany.
Czyżbyś chciała powiedzieć, że my sami hodujemy, począwszy od poczęcia, bez żadnego
zarażenia się niczym, różne niebezpieczne mikroby w naszym ciele?
Zdawałoby się, że jest to wielka herezja naukowa i gdy ktoś wygłasza takie twierdzenia,
narażony jest na ogromny ostracyzm środowiska medycznego. Ale na szczęście, technika
dostarczyła nam narzędzie, które to zjawisko pozwala zbadać i potwierdzić: mikroskopię w
ciemnym polu, zwaną też testem na żywych komórkach.
Jest to metoda polegająca na badaniu żywej kropli krwi za pomocą mikroskopu, obecnie
sprzężonego z monitorem. Badana tak próbka oświetlona jest światłem padającym równolegle
do szkiełka, na którym została umieszczona.
I cóż udało się dojrzeć w ciemnym polu?
15
Otóż już w 1916 roku bakteriolog, doktor Gunther Enderlein, który zajmował się
drobnoustrojami wywołującymi tyfus, badając krew odkrył między czerwonymi krwinkami
poruszające się maleńkie drobinki.
Nie potrafił wyjaśnić tego zjawiska do czasu, gdy zetknął się z pracami Antione’a Bechampa
z 1883 roku, w których naukowiec ten postulował, że komórki wszystkich zwierząt i roślin
zawierają cząstki przypominające miniaturowe ziarenka i że cząstki te żyją nadal, choć same
komórki giną.
Dr Enderlein nazwał te białkowe cząstki endobiontami lub protitami. Według niego spełniały
one rolę regulatorów w komórkach i płynach ciała. Badacz ten odkrył, że gdy środowisko
biologiczne ustroju odbiega od normy, endobionty łącząc się zaczynają zwiększać swoje
rozmiary i ulegać przekształceniom. Mówiąc wprost, endobionty nie są drobnoustrojami,
którymi zakażamy się z zewnątrz, ale istnieją w organizmach wszystkich ssaków od chwili
ich narodzin, egzystując tam symbiotycznie od czasu pradawnych er geologicznych.
Dr Enderlein uważał, że endobionty przekształcają się do formy toksycznej dla organizmu
gospodarza wtedy, gdy jego wewnętrzne środowisko biologiczne uległo zakłóceniu, a
homeostatyczne procesy regulacyjne nie są dostatecznie wydajne. Wysnuł wniosek (
sprzeczny z obowiązującym ówcześnie w medycynie, ale także i dzisiaj po niemalże
półwieczu ) że nasza krew wcale nie jest sterylna.
Obecnie obowiązujący światopogląd medyczny mówi, że jeżeli krew nie jest sterylna, to
znaczy, że jest zakażenie we krwi i że spowodowały to bakterie, które trzeba bardzo
szybko zniszczyć, usunąć ze krwi.
Okazuje się jednak, że krew z natury nie jest sterylna, w ogóle nic, co żywe nie jest sterylne.
Otóż w naszej krwi bytują bardzo niewielkie twory, w porównaniu z nimi komórka jest
olbrzymem. Twory te – jak już powiedziałam - profesor nazywał endobiontami, albo żywymi
zarodkami roślinnymi.
Endo – bo znajdują się wewnątrz krwi, a bionty – bo służą naszemu życiu. Uczestniczą one w
przemianie komórkowej, stymulują nasze komórki do podziałów, do prawidłowej przemiany,
do prawidłowego pobierania składników odżywczych itd. Czyli już na poziomie najmniejszej
komórki jesteśmy z nimi w symbiozie.
W ciemnym polu widać cały mikrokosmos, jeśli człowiek jest zdrowy widać tam mgławicę
endobiontów, która się porusza, zmienia, oprócz tego gdzieniegdzie widać krwinkę białą i
dużo erytrocytów.
Natomiast o wiele rzadziej rozmieszczone są elementy białek czy układu odpornościowego.
Ja, obserwując obraz swojej krwi, po prostu byłam zafascynowana, gdy na ekranie komputera
wszystko drgało, przepływało, niemalże tańczyło. Tak prezentuje się zdrowa krew
bezpośrednio po pobraniu jej z ciała.
Ale dr Enderlein i jego następcy obserwowali taką krew o wiele dłużej... Po pewnym czasie
coś zaczyna się dziać. Zmieniają się warunki: krew nie otrzymuje świeżej porcji tlenu ani
składników odżywczych. Cała struktura zaczyna powoli obumierać, ale zanim do tego
dochodzi, każdy ze składników krwi broni się najdłużej jak może. A największą siłę obronną
mają właśnie te malutkie endobionty. Otóż w niekorzystnych dla siebie warunkach
endobionty zmieniają swój charakter - żeby przeżyć, zbierają się do kupy. Przy zagrożeniu
16
zaczynają działać zespołowo budując różne twory, które, nie mając wprawdzie błony
komórkowej i jądra, w swoim działaniu i strukturze zaczynają coraz bardziej upodabniać się
do komórek.
Czyli z przyjaciół przekształcają się we wrogów?
Dr Enderlein zaobserwował tak zwane cykloidy – rozwój form pierwotnych w trzech
kierunkach.
To, w jaką stronę pójdzie ten rozwój, uwarunkowane jest wieloma czynnikami. Endobionty
potrafią rozwinąć się w różne formy patogenne w zależności od stopnia i rodzaju zaburzenia
naszego środowiska wewnętrznego, tak samo poniekąd podyktowane jest to genetyką, gdyż
niektóre typy łatwiej wytwarzają podłoża utleniające, inne typy podłoża redukcyjne.
Endobionty broniąc się przed wszystkimi niekorzystnymi zmianami, mogą zmieniać się przez
formy niepatogenne w kierunku form patogennych, czyli chorobotwórczych, na przykład aż
do grzyba, który nazywa się Mucor racemosus. Inne formy przekształcają się w kierunku
grzyba Penicilium, Aspergillus niger lub drożdżaka Candida.
Czyli, aby rozwinęła się w naszym organizmie candidoza, czy inne grzybice – choroby
obecnie bardzo popularne - żeby zaczęła nas ogarniać pajęcza sieć grzybowa, wcale nie
musimy się zarazić?
Niekoniecznie. Różne mikroorganizmy, bakterie, wirusy i grzyby są obecne w naszym
środowisku wewnętrznym i zewnętrznym przez cały czas. Przeważnie są dla nas obojętne, a
często nawet przyjazne – np. pierwotna, fizjologiczna forma Candidy wiąże metale ciężkie w
naszych jelitach.
Tak samo endobionty - są przyjaciółmi, dopóki nasze środowisko wewnętrzne jest
fizjologiczne, zdrowe, natomiast jeżeli razem z pokarmem, czy inną drogą wprowadzimy do
organizmu substancje, które będą dla niego trucizną, ponieważ zmienią zarówno pH
organizmu, jak i inne ważne dla niego parametry, wpłyną na metabolizm, wówczas także
zmieni się charakter endobiontów i zaczną one przekształcać się w wyżej zorganizowane
formy.
Co może wpływać na te przemiany?
Najbliższa koszula ciału..; a więc największy wpływ ma niefizjologiczne odżywianie się, o
czym permanentnie mówimy na łamach Wegetariańskiego Świata. Przy czym - czy
zatruwamy się świadomie, czy nieświadomie - tego nasz organizm nie rozróżnia. Tak więc,
nawet jeżeli mamy dobre chęci, jeżeli na przykład matka daje dziecku mleko - według zaleceń
oficjalnej nauki i reklamy: pij mleko będziesz wielki - to endobionty nie zareagują na dobre
chęci, tylko na te wszystkie warunki, które wytworzą się w organizmie po spożyciu tego
produktu.
Na szczęście, organizm, szczególnie dziecka, ma ogromne możliwości samooczyszczania się i
naprawiania, tak więc jeśli jako bazę dostarczymy mu w końcu zdrowego, fizjologicznego
pożywienia, prawdopodobnie sobie poradzi.
17
Czytelnicy mogą podejrzewać, że opowieść ta jest scenariuszem filmu science fiction.
W 1997 roku prof. Stanley B. Prusiner, neurolog i biochemik z uniwersytetu w Kalifornii,
otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny za odkrycie prionów. Prof. Prusiner definiuje
prion jako małą, białkopodobną, zakaźną cząstkę nie zawierającą materiału genetycznego w
przeciwieństwie do znanych czynników zakaźnych, czyli bakterii i wirusów.
W zwykłych warunkach priony są nieszkodliwe, lecz – podobnie jak endobionty –
przekształcają się w duże, toksyczne, nieprzyjacielskie struktury białkowe, gdy ich
środowisko biologiczne się pogarsza.
Związek między odkryciami dr Enderleina i prof. Prusinera jest oczywisty. Podejście różni się
ze względu na ogromną przepaść w technologii, przyrządach i metodach stosowanych na
początku XX wieku, a obecnie. Różna jest również terminologia, ale odkrycia obu badaczy
mają wiele wspólnego i trzeba je tylko odpowiednio zestawić, by odkryć dużą zbieżność.
Jak powiedział jeden z naukowców: Koncepcja ta jest niczym przeskok kwantowy w
mikrobiologię XXI wieku, który można przyrównać do przesunięcia paradygmatu w fizyce,
polegający na przejściu od nauki Newtona do poeinsteinowskiego stanu w tej dziedzinie.
Podstawowe koncepcje bakteriologiczne będące wyrazem aktualnych trendów w medycynie
są użytecznymi modelami w odniesieniu do typowych chorób zakaźnych, są jednak zupełnie
bezużyteczne w wyjaśnianiu takich stanów chronicznych, jak rak czy choroba serca.
Narodziły się hipotezy, że zmiany w wewnętrznym środowisku biologicznym ludzkiego
organizmu polegające na wzroście jego kwasowości i powstawaniu większych ilości wolnych
rodników mogą sprzyjać powstawaniu rezonansu elektronowego w prionach, które
przekształcają się wtedy w większe nieprzyjazne cząstki; cząstki te obarcza się
odpowiedzialnością za rozwój chorób chronicznych.
Te szkodliwe priony, czy też zaawansowane stadia endobiontów wskazujące na toksyczne
środowisko, obserwuje się często na fotografiach mikroskopowych w ciemnym polu jako
duże, pałeczkowate twory.
Jakie wnioski można sformułować przy obserwacji krwi w ciemnym polu?
Na przykład, przy obserwacji krwinek czerwonych, których głównym zadaniem jest
przenoszenie tlenu z płuc do pozostałych części ciała, u zdrowych osobników widzimy
okrągłe i równo ukształtowane czerwone krwinki swobodnie pływają w osoczu. Jakże różnią
się one od krwinek osoby cierpiącej z powodu chronicznego zmęczenia.
Na podstawie takiej analizy możemy określić równowagę kwasowo-zasadową, poziom
hiperproteinemii, czyli nadmiaru białka we krwi, stopień degeneracji krwi i być może także
nadmiernego rozrostu grzybów.
Co to jest hiperproteinemia? Hiperproteinemia jest to stan, w którym we krwi występuje
nadmiar niskocząsteczkowego białka lub wolnych aminokwasów. W takim przypadku
czerwone krwinki zlepiają się tworząc skupiska, zwane rulonami.
Powierzchnia wszystkich czerwonych krwinek obdarzona jest zwykle ładunkiem dodatnim,
18
wobec czego w normalnym stanie odpychają się one nawzajem i pływają pojedynczo, a cała
ich powierzchnia jest wykorzystana do transportu tlenu. Jeżeli jednak we krwi jest nadmiar
białka obdarzonego ładunkiem ujemnym, jego cząsteczki łączą się z czerwonymi krwinkami,
które tracą swój ładunek i możliwość odpychania się wzajemnie. W ten sposób powstają
skupiska krwinek pokrytych cząsteczkami białka. Takie krwinki mają ograniczoną zdolność
przenoszenia tlenu.
A więc, niewłaściwe trawienie wywołane alergią lub nietolerancją pokarmową, nieszczelne
jelita, nierównowaga flory jelitowej lub po prostu nadmiar białka w spożywanych pokarmach
może prowadzić do skupiania się czerwonych krwinek w rulony.
Następstwem tego jest niedostateczne dotlenienie narządów i tkanek, co wywołuje zmęczenie,
zwiększone ryzyko zatorów w układzie sercowo-naczyniowym, zaburzenia krążenia oraz
zjawiska degeneracyjne w tkankach. Obecność rulonów czerwonych krwinek wskazuje
również na obecność nie zmetabolizowanego białka w innych płynach ciała.
Należy pamiętać, że w jamach ciała zawierających płyny ma miejsce wymiana materiału
biochemicznego, a przenikalność rozpuszczonych substancji przez ściany jam jest odwrotnie
proporcjonalna do stężenia białka. Z tego powodu nadmierna ilość białka upośledza transport
materiału komórkowego przez ściany jam. Skutkiem takiego stanu jest zmniejszone utlenianie
komórkowe, brak tlenu i zatrucie komórek przez toksyny metaboliczne, co prowadzi do
występowania zmęczenia, przedwczesnego starzenia się i degeneracji komórek.
Na fotografiach można też zaobserwować pseudokryształy, których wystąpienie jest
nieodzownie związane z zaburzeniami występującymi w różnych częściach układu
trawiennego, trzustce lub drogach żółciowych.
Hiperproteinemia może również prowadzić do zaburzeń wynikających z demineralizacji, np.
osteoporozy.
O osteoporozie oficjalna medycyna mówi, że jest to choroba spowodowana niedoborem
wapnia.
To prawda, ale ten niedobór najczęściej występuje z powodu niemożności wchłonięcia lub
zagospodarowania wapnia przez organizm, mimo że dostarczamy go pod dostatkiem.
Tak więc wszelkiego rodzaju suplementy wapniowe nie skutkują, jeżeli nie jest zachowana
równowaga pozostałych składników.
Prześledźmy ten proces. Aminokwasy i niskocząsteczkowe białko posiadają ładunek ujemny i
wiążą się z solami mineralnymi obdarzonymi ładunkiem dodatnim, co sprawia, że sole te nie
mogą być wykorzystane przez organizm.
Tak więc długotrwałe spożywanie nadmiaru białka może spowodować niedobór magnezu i
wapnia w kośćcu i chrząstkach i jednoczesne odkładanie się wapnia w innych tkankach.
Wapno odłożone w naczyniach krwionośnych powoduje ich sztywnienie i arteriosklerozę,
czyli choroby serca, a złogi wapniowe w tkankach miękkich (np. w nerkach) zakłócają
funkcjonowanie różnych narządów. Tak więc ciągłe suplementowanie wapniem w sytuacji,
gdy organizm nie jest w stanie go właściwie spożytkować, bywa bardzo szkodliwe.
Patrząc na ten przykład można sformułować wniosek ogólny, że przyjmowanie
wyizolowanych chemicznie witamin czy mikroelementów, bez ich całości pokarmowych
19
może bardziej zaszkodzić niż pomóc w ogólnym funkcjonowaniu.
Na szczęście – jak już powiedziałam – organizm ma duże możliwości usuwania
niekorzystnych składników, jeśli proces ich powstawania czy dostarczania do organizmu nie
ma charakteru ciągłego.
Generalnie odczyn pH w komórkach powinien być lekko alkaliczny i mieścić się w przedziale
7,28 – 7,45, co zapewnia normalne funkcjonowanie komórek. Aby utrzymać ten lekko
alkaliczny odczyn, nadmiar kwasów musi być cały czas wydalany wraz z moczem.
Istotnym źródłem odczynu kwaśnego organizmu jest proces fermentacyjny zachodzący w
jelitach, a jego skutkiem jest wytwarzanie nadmiernej ilości kwasu mlekowego. Źródłem
procesu fermentacyjnego jest m.in. spożywanie nadmiernej ilości cukrów oraz niewłaściwe
połączenia pokarmowe.
W organizmie osoby z nieprawidłową florą w jelitach w wyniku procesu fermentacyjnego
powstaje z cukrów więcej kwasu mlekowego. Zjawisko to odgrywa znaczącą rolę w rozwoju
permanentnej nadkwaśności u niektórych osób. Jeśli kwasowość jest zbyt duża, następuje
mutacja i inwazja endobiontów na czerwone krwinki - powstają pałeczki bakteryjne. Gdy
komórki nie otrzymują dostatecznej ilości tlenu, koniecznością staje się wówczas beztlenowa
przemiana materii. W takich warunkach wzrasta wytwarzanie kwasu mlekowego, co sprzyja
rozwojowi wyższych stadiów endobiontów. Wielkość pałeczkowatych tworów jest wprost
proporcjonalna do stopnia toksyczności środowiska wewnętrznego.
Czyli – można powiedzieć – większość chorób powstaje na tle nierównowagi
komórkowej.
Spróbujmy prześledzić hipotetyczny rozwój choroby od pałeczkowatych tworów
pojawiających się w komórce.
Gdy nerki, których zadaniem jest eliminacja z organizmu szkodliwych substancji, są
przeciążone pracą, funkcję tę przejmują inne narządy.
Chronicznie mocno kwaśny mocz może wywołać przewlekłe zapalenie pęcherza, infekcję
narządów płciowych, ciągle podrażnienie prostaty.
Natomiast żołądek będzie próbował pozbyć się nadmiaru kwasów uwalniając kwas solny
również wtedy, gdy nie zachodzi potrzeba trawienia pokarmu, co stanie się przyczyną
wrzodów żołądka i dwunastnicy. A skutkiem wydzielania przez skórę kwaśnego potu może
być występowanie egzemy i podrażnień skórnych. Do wydzielania kwasów może być
również zaangażowana błona śluzowa układu nosowo-oskrzelowego, co prowadzi do
wytwarzania zwiększonej ilości wydzieliny oskrzelowej oraz lepkiego śluzu zatokowego z
tendencją do nawracającego zapalenia oskrzeli lub zatok, a nawet astmy.
Zespół podrażnionego jelita jest jeszcze jednym objawem nadkwaśności w układzie
żołądkowo-jelitowym. Organizm uwalnia nadmiar kwasu również przez jelito cienkie, co
mocno zakłóca końcowy etap trawienia białek i węglowodanów. Kwas ten może być
zneutralizowany tylko wtedy, gdy w układzie jest dostatecznie dużo soli mineralnych i
błonnika pokarmowego, z którymi może on się związać i być wydalony wraz ze stolcem.
Inny przykład przedstawia mechanizm powstawania niektórych schorzeń układu krążenia.
20
Płytki krwi, odpowiedzialne za jej krzepliwość, uaktywniając się wydzielają zawartość
swoich ziarnistości powodując przy tym miejscowe zwężenie naczyń krwionośnych.
Płytki stają się przy tym lepkie i zaczynają agregować, tworząc skupiska posiadające zdolność
całkowitego zablokowania nie tylko wąskich naczyń włosowatych, ale także naczyń o
szerszym przekroju. Agregację (zlepianie) płytek obserwuje się często we krwi osób ze
słabym krążeniem i z wysokim ciśnieniem krwi.
Stan agregacji od łagodnego do średniego może być również skutkiem okresowego stresu.
Natomiast silna agregacja płytek krwi grozi zablokowaniem naczyń krwionośnych, w tym
powstania zakrzepu z zatorami i innych zaburzeń układu sercowo-naczyniowego.
Znalezienie przyczyn tego stanu nastręcza wielu trudności, ale wiadomo już, że silną
agregację płytek krwi wywołuje długotrwały stan zapalny, a czynnikami sprawczymi jest
palenie tytoniu, nawracające infekcje, choroba nowotworowa, chroniczny stan stresu lub
nadwrażliwy układ odpornościowy, który kojarzy się z alergią, nieszczelnymi jelitami oraz
nadmierną obecnością drożdżaka Candida albicans w organizmie. A’propos płytek krwi -
jeszcze na początku dwudziestego wieku oficjalna nauka medyczna traktowała te twory jako
nic nie znaczące śmiecie zawarte w osoczu..; czyli tak samo, jak do dziś traktuje endobionty.
Jakim pozytywnym przesłaniem możemy zakończyć tą rozmowę?
Może hasłem: Nasze zdrowie w naszej diecie?
Możemy w dużej mierze uniezależnić się od chorób, lekarzy, całego medi-biznesu
fizjologicznie odżywiając swój organizm.
Niepotrzebne nam będą skomplikowane i kosztowne badania, które z racji różnego rodzaju
promieniowania, czy wprowadzania chemicznych czynników do organizmu też mogą
przykładać się do stanu nierównowagi.
Nie usprawiedliwiajmy się tutaj niemożnościami spowodowanymi zatruciem środowiska
naturalnego. Jest to przyczyna ważna, ale z punktu widzenia komórki bardziej pośrednia.
Wszyscy propagatorzy leczenia na poziomie komórkowym twierdzą, że bez odpowiedniej
diety nie ma zupełnie możliwości rozpoczęcia kuracji ku zdrowiu. Pierwsze kroki to:
odstawienie mięsa, mleka, słodyczy, konserw, sztucznych tworów przemysłu spożywczego
itp..
Niektórym lepiej posłuży zmiana stopniowa. Później organizm ma możliwość przejęcia
dowodzenia i najczęściej z tej możliwości korzysta.