Episode 25 - "The water" - "Woda"
Otrz sn
ł si z wody, jak ryba, która wła nie stwierdziła, e ma do ć k pieli. To dziwne
porównanie przysz
ło mu do głowy razem z bólem, jaki rozlał mu si po ciele. Le ał wła nie na
łó ku – na tym samym, na którym sypiała jego córka – i otworzył oczy, staraj c si rozeznać,
co si sta
ło. Czuł, e jest przemoczony, ale nie wiedział, dlaczego.
Na skraju
łó ka przysiadła zmartwiona córka, obok, w pewnym oddaleniu, stała, wci
niepewna, jego Camille. Jego ona.
- Tato, jak si czujesz?
– spytała z trosk dziewczyna.
- Ja...Nie wiem...Chyba wszystko jest w porz dku. Ale czemu jestem mokry?
- Wrzeszcza
łe , e si palisz, wi c oblali my ci wod – odparła Camille. – Dopiero to
pomog
ło. Rzucałe si po całym pomieszczeniu, ledwo udało mi si przetransportować ci na
łó ko.
- Uhm, dzi ki
– mrukn ł Future Castiel. – Naprawd nie wiem, co mnie napadło. Bardzo was
przepraszam za to ca
łe zamieszanie, chyba jestem...wci pijany.
W ostatniej chwili przypomnia
ły mu si słowa córki, kiedy spotkali si dzi po raz pierwszy.
Mo e faktycznie wyja nienie jest a tak proste?
- Przesta si tym przejmowa
ć. Wszystko b dzie dobrze – odparła mu córka.
Matka doda
ła chwil pó niej, jakby po gł bszym zastanowieniu:
- Wezwali my ju lekarza, zaraz tu b dzie.
- Lekarza, po co?
– zdziwił si . – Czuj si dobrze.
- Popatrz na twoje r ce
– westchn ła Camille. – Nie mam poj cia, co z nimi robiłe , ale nie
chce si to goi
ć za nic, próbowałam ju wszystkiego, kiedy byłe nieprzytomny.
Spojrza
ł na nie, spojrzał na dłonie i zadr ał. Na skórze miał wyra ne rany po
oparzeniach...B ble, p cherze, jakby...jakby naprawd p
łon ł. Był pewien, e wcze niej tego
nie mia
ł.
***
Kiedy ogie powoli obejmowa
ł ciało, do głowy młodszego z Winchesterów przyszła nagle
bardzo dziwna my l. Dlaczego najpierw znale li krew, a potem dopiero zw
łoki? Przecie
umowy z demonami zawiera si na skrzy owaniu dróg, co wi c si tutaj naprawd sta
ło? Czy
Future Cas wpierw zosta
ł ranny, a potem dowlókł si do dróg i nie zd ył zawrzeć tej umowy?
O tym wiadczy
łaby rana na piersi, ale kto to mógł zrobić, Croats? I dlaczego pozostawili tak
niedbale porzucone zw
łoki, przecie to nie było w ich stylu. A je li układ nie został zawarty,
czy to znaczy, e mog wraca
ć do domu, czy raczej Burzyciel Snów mo e połakomić si i na
dusz trupa?
Mia
ł ju zamiar podzielić si swoimi w tpliwo ciami z Roxanne, ale zauwa ył, e jej twarz
zrobi
ła si bielsza od kredy, a nogi przez moment odmówiły jej posłusze stwa. Zało ył
wpierw, e chodzi o strat , jak ponios
ła, bo zrozumiał ju , e co j ł czyło ze zmarłym, ale to
nie by
ło to. Rzucił okiem na ciało, które ton ło w morzu ognia i przez jeden krótki błysk
sekundy zauwa y
ł to samo, co ona.
- lad w kszta
łcie trupa s pa...To niemo liwe... – wyszeptała.
- Ale co to oznacza? Od kiedy to demony rze bi co na cia
łach swoich ofiar?
- Ty nic nie rozumiesz!
– prawie wrzasn ła na niego, przera ona. – Nie mam poj cia, jak, ale
odk d Camp stoi ponownie, wiele spraw jest tu inaczej, ni by
ło wcze niej. Ja znam ten znak,
wiem, co on oznacza, co prawda nigdy go jeszcze nie widzia
łam na kim , ale był w ksi ce
Deana Winchestera. To, co Cas ma na ciele, to dowód, e demon go nie zabi
ł, tylko odesłał
gdzie jego energi . On yje, Sam! Palimy ywego cz
łowieka!
***
Dziewczynka zafalowa
ła. Nagle i niespodziewanie, ale mocno, jakby co w jego mózgu na
moment przesta
ło działać. Zamrugał kilkakrotnie, potem oczywi cie było wszystko w
porz dku, jego córka wci
sta
ła tam, gdzie stała i była normalnym dzieckiem, ale
nieprzyjemne wra enie pozosta
ło. Skarcił sam siebie za takie my li, w ko cu jak mo e le
ocenia
ć własne dziecko, z tego, co wiedział, upiory...nie istniały.
Upiory? A od kiedy to stateczny
– chocia ostatnio nieco poparzony i mokry – ojciec rodziny
my li o upiorach?
Wyci gn
ł obolałe r ce do córki i cicho poprosił:
- Hej, obejmij mnie, dobrze...? Czuj si jako ...dziwnie po tym wszystkim. I przynie mi
r cznik, prosz , musz wysuszy
ć sobie włosy.
Kiedy zosta
ł na moment sam, przed jego oczami rozpostarł si niesamowity widok – oto nie
le y ju na bezpiecznym
łó ku, a na czym , co bardzo gniecie go w ka dy mi sie jego ciała,
dos
łownie pozwalaj c czuć ka d ko ć, ka dy element organizmu, a wsz dzie wokół jedyne, co
widzi, to ogie . Znów ten ogie , jakby ywio
ł prze ladował go na zawsze. Nim zdołał si
rozejrze
ć – bo tym razem nie czuł płomieni na sobie, tylko je dostrzegał, jakby przenikały przez
niego
– dobiegł go krzyk jakiej kobiety, zupełnie, jakby wyrywano jej dusz .
„On yje, Sam!” - posłyszał Future Castiel. Hm, czy by chodziło o niego? Ale przecie to
jasne, e yje...gdziekolwiek si teraz znajduje. I nagle sta
ło si co jeszcze bardziej
zdumiewaj cego. Jego cielesna pow
łoka – ta na marach, jak to okre lił – przestała płon ć i
móg
ł wreszcie zobaczyć t osob , która krzyczała. Teraz jednak milczała, stoj c tam i po prostu
patrz c, tak samo zszokowany by
ł m czyzna obok niej, zapewne Sam. Future Castiel usłyszał
jej kolejne s
łowa.
- Jak...jak to si sta
ło? – wyj kała. – Stos sam si zgasił....
Kropelki wody sp
łyn ły cicho z drewna, które przed momentem jeszcze gorzało ogniem, a
wilgo
ć dało si wyra nie odczuć w powietrzu. Wyj tkowo mokre miał włosy – co było o tyle
zrozumia
łe, e przed momentem prosił córk o r cznik. Ale jak mógł znale ć si ...tutaj? I kim
byli ci ludzie?
Kiedy zauwa yli, e ma otwarte oczy, podbiegli do stosu, oboje nieco niepewni, by
ć mo e
bardziej, ni on sam. W spojrzeniu kobiety migota
ło niedowierzanie.
- Ty...nie jeste martwy?
Próbowa
ł co powiedzieć, co wyja nić, o co zapytać, bo najwyra niej wiedzieli, o co chodzi,
jakim cudem go znali, ale nie da
ł rady, wpatrywał si tylko w twarz kobiety. W bardzo
krótkim u
łamku sekundy poczuł, e j zna. Wiedział nawet, jak ma na imi .
- Roxanne
– szepn ł.
- Tak, to ja
– odparła dr cym głosem. – Ale...masz przecie dziur w piersi...
Spojrza
ł na siebie. Istotnie, miała racj . Z ziej cym otworem w ciele wygl dał nieco okropnie,
ale skoro ju móg
ł mówić, nie miał zamiaru si z nikim o to kłócić. Spróbował wstać, staraj c
si ignorowa
ć si gaj cego odruchowo do broni Sama. Roxanne pokr ciła głow na znak, e
Winchester ma zaczeka
ć. Syn Johna niech tnie spełnił jej pro b .
Future Cas usiad
ł na stosie i spytał w miar spokojnie:
- Co si sta
ło?
- My leli my, e zawar
łe umow z demonem i e on ci zabił...- odrzekła wci roztrz siona
kobieta.
– Znale li my...zwłoki. Sam i ja...
- Demon?
– Future Castiel zmarszczył brwi. – Demony nie istniej .
Tego by
ło ju za wiele. Winchester cisn ł bro zabran z obozu i miał zamiar wycelować
prosto w to co , co przybra
ło wygl d Castiela. Jednak e Roxanne szybko poło yła mu r k na
ramieniu.
- Nie teraz, Sam. Prosz , nie teraz. Nie istniej ?
– zwróciła si z powrotem do byłego anioła. –
A nasz Camp, nasz obóz? Jego te ...nie pami tasz?
- Nic a nic.
– Castiel u miechn ł si rozbrajaj co. – Przepraszam.
- Chod
– wyci gn ła r k . – Wracajmy do domu, Dean powinien ci zobaczyć.
- Dean? Nie wiem, kim on jest i musisz mi wybaczy
ć, ale córka na mnie czeka.
Krew wci kapa
ła mu z piersi.
- Oszala
ła ? – wtr cił si Sam. – Chcesz wrócić do obozu, tam, sk d wła nie uciekli my? I na
dodatek z tym...czym ?!
- Uspokój si , Winchester. Mówi
łam, e wiem, co robi – zastopowała go kobieta. – Stoi przed
tob Castiel, prawdziwy, tylko nic nie pami ta. On do nas wróci, zobaczysz.
I w tym samym momencie zala
ło ich jaskrawe wiatło, tak silne, e odwrócili oczy. Kiedy
znów spojrzeli w kierunku stosu, zorientowali si , e nie o lepi
ło jedynie Future Castiela. Stał
tam, wci u miechni ty, a z jego pleców zacz
ły wyrastać...skrzydła. Białe jak nieg, coraz
wi ksze i wi ksze, jakby nigdy nie mia
ły przestać. Wystrzeliły w niebo, otaczaj c jego postać
od ty
łu jak ochronny pancerz, z przodu wci błyszczała jasno ć, wydobywaj ca si
najwyra niej z rany...której ju nie by
ło. Ciało zasklepiło si tak idealnie, e nie pozostał aden
lad, adna blizna. Przed nimi sta
ł anioł, wysoki i pot ny.
- Nie, Roxanne. Ja ju nie wróc , nigdy. Zostan ze swoj on na wieki, ona mi jest pisana.
Nagle jego twarz wykrzywi
ła si w nagłym bólu.
- A wiat zginie...- doko czy
ł.