Zwoje pism znad Morza Martwego
Tomasz Włodek
1. Odkrycie
2. Dokument Damasceński
3. Odkrycia ciąg dalszy
4. Zwój Świątynny
5. Zwój Miedziany
6. Klasztor
7. Kim byli mieszkańcy Qumran
8. Sekta esseńczyków a chrześcijaństwo
9. Zwoje z Qumran a Nowy Testament
10. Co się stało z sektą esseńczyków
11. Intrygi i skandale wokół zwojów
12. A może jednak teorie spiskowe są troszeczkę prawdziwe?
13. Przybytek Księgi
Artykuł Tomasza Włodka ukazał się drukiem w miesięczniku "W drodze" w 1999 roku, w trzech
kolejnych numerach 1-3(305-307)1999.
Odkrycie
W roku 1948 kilku beduińskich chłopców znalazło na pustyni judzkiej w miejscowości Qumran w
pobliżu Morza Martwego grotę, a w niej gliniane dzbany zawierające rękopisy sprzed 2 tysięcy lat.
W ten sposób rozpoczęło się jedno z największych odkryć w historii archeologii.
Historia Zwojów znad Morza Martwego, gdyż tak zaczęto nazywać owo znalezisko, stanowi
prawdziwą żyłę złota, na której żerują rozmaici niezbyt odpowiedzialni za to, co piszą, dziennikarze
oraz poszukiwacze sensacji, wierzący w spiskową teorię dziejów. Skutek jest taki, że dla kogoś, kto
jest biblistą - laikiem, niezwykle trudne jest, w powodzi publikacji na ich temat, oddzielenie prawdy
od zwyczajnych bzdur. Spróbujmy jednak ostrożnie wymienić najważniejsze fakty. Zaznaczę, że
same tylko popularne opracowania na temat zwojów z Qumran wypełniłyby sporą bibliotekę.
Odnalezione przez Beduinów rękopisy zostały pocięte na kawałki, po czym wysłane na
jerozolimskie bazary, prawdopodobnie w nadziei "opchnięcia" turystom. Traf chciał, że jeden z
takich fragmentów wpadł w ręce handlarza staroci z Betlejem, który skontaktował się z profesorem
E. L. Sukenikiem z Uniwersytetu Hebrajskiego, prosząc go o ocenienie, czy są to jakieś rzeczy
wartościowe czy też falsyfikaty. Ten błyskawicznie zorientował się, że ma przed sobą coś
niezwykłego i poprosił o dostarczenie mu większej ilości podobnych kawałków. Na kolejne
spotkanie handlarz z Betlejem przyniósł trzy kompletne, nie rozwinięte jeszcze, zwoje ze skóry
zapisane pismem starohebrajskim. Po krótkim targowaniu profesor kupił znalezisko, aby później,
już na spokojnie, przyjrzeć mu się dokładniej. Gdy niezwykle ostrożnie rozłożył je w domu,
okazało się, że pierwszy z nich zawierał tekst starotestamentowej księgi proroka Izajasza, drugi zaś
komentarz do księgi proroka Habakuka. Trzeci okazał się najbardziej tajemniczy - stanowił bowiem
nie znaną dotychczas nikomu Księgę Wojny - apokaliptyczny opis wojny zagadkowych Synów
Światłości z Synami Ciemności. Księga ta mogłaby niemal stanowić regulamin walki jakiejś
starożytnej armii, wzorowany zapewne na organizacji legionów rzymskich, precyzyjnie definiujący
sposób ustawienia oddziałów, ich uzbrojenie, ba - nawet szczegóły uprzęży przy zbrojach oraz wiek
wymagany od żołnierzy służących w poszczególnych oddziałach. Było to pierwsze tego typu dzieło
literackie znane biblistom, na tyle różne od konwencjonalnych tekstów hebrajskich, że Profesor
natychmiast doszedł do wniosku, że musiał on być dziełem jakiejś bliżej nie znanej historykom
sekty, odłączonej od głównego nurtu religii żydowskiej.
Dokładniejsza lektura zwoju z komentarzem do księgi Habakuka potwierdziła tę hipotezę - został
on z całą pewnością napisany przez członka owej sekty interpretującego starotestamentowe
proroctwa z punktu widzenia jej członków. Z wyrywkowych informacji, jakie można było odnaleźć
w tekście, jej założycielem był ktoś nazwany Mistrzem Sprawiedliwości, który, prześladowany
przez tajemniczego Niegodziwego Kapłana, wraz ze swoimi uczniami udał się na pustynię, aby tam
założyć wspólnotę żyjącą według własnych reguł, odrzucającą autorytet świątynnego
establishmentu
. Po dziś dzień historycy próbują ustalić, kim były te zagadkowe postacie. Na ogół
uważa się, że Niegodziwy Kapłan to któryś z arcykapłanów Świątyni w czasach dynastii
Hasmoneuszy, choć nie brak też innych teorii. Postać Mistrza Sprawiedliwości - założyciela sekty,
pozostaje zagadką.
Dokument Damasce
ński
Przerwijmy w tym momencie wątek opowieści o odkryciu pierwszych Zwojów znad Morza
Martwego
i cofnijmy się w czasie o pięćdziesiąt lat, do roku 1897, kiedy to uczony z Oxfordu,
Salomon Szechter, zaopatrzony w listy polecające od rabinów z Wielkiej Brytanii, stanął przed
starszyzną żydowską w Egipcie, prosząc o pozwolenie na przebadanie genizy w tysiącletniej
synagodze Ben Ezra w Kairze. Co to takiego geniza?
Zwyczaje religii żydowskiej nakazują oddawanie ogromnego szacunku księgom świętym - Biblii,
tekstom liturgicznym i modlitewnikom. Gdy Zwój Tory zużyje się ze starości nie wolno go
wyrzucać, lecz należy urządzić mu pogrzeb, niczym człowiekowi.
W niektórych synagogach postępowano jednak w ten sposób, że wyznaczano specjalne
pomieszczenie - genize, w którym składano nie używane już fragmenty książek lub pism. Z biegiem
stuleci zapełniało się ono ogromną ilością papierów, do których nikt nie zaglądał. Nietrudno
domyśleć się, jakie można było wśród nich odnaleźć skarby!
Synagoga Ben Ezra istniała nieprzerwanie przez tysiąc lat. Jej geniza znajdowała się w
pomieszczeniu bez okien, do którego wstęp prowadził po drabinie z galerii dla kobiet. Legenda
mówiąca, że we wnętrzu znajduje się jadowity wąż broniący dostępu do złożonych w niej
manuskryptów, sprawiła, że niewielu było ciekawskich, którzy zajrzeli do niej przed Szechterem.
Przy pomocy swoich talentów dyplomatycznych (oraz trochę bakszyszu, bez którego w Egipcie
niewiele da się załatwić, ani w wieku XIX, ani dzisiaj) Szechter uzyskał zgodę na przeszukanie
genizy
. Rzeczywistość pokazała, że legenda o chroniącym ją wężu nie była daleka od
rzeczywistości - jej wnętrze okazało się pełne robactwa i pająków, a także nagromadzonego przez
stulecia kurzu, który sprawił, że uczony omal się w niej nie udusił.
Plon jego poszukiwań znajduje się obecnie w Oxfordzie. Pełne omówienie znalezionych przezeń
dokumentów wykracza poza ramy niniejszej pracy, więc pozwolę je sobie pominąć. Jeden wszakże
rękopis zasługuje na specjalną uwagę: tak zwany Dokument Damasceński.
Jest to historia opisująca dzieje jakiejś nieznanej historykom sekty żydowskiej, kierowanej przez
jakiegoś - również nikomu nie znanego - Mistrza Sprawiedliwości. Dokument ten zawierał przepisy
szczegółowo organizujące życie jej wyznawców, w pewnym momencie, nakazując im ucieczkę "na
pustynię do Damaszku",* gdzie mieli zawrzeć "nowe przymierze". Szechter uznał, że ma do
czynienia z jakąś tajemniczą sektą, założoną przez ludzi uważających się za jedynych
spadkobierców tradycji żydowskiej.
Według Dokumentu Damasceńskiego sekta ta miała powstać około roku 196 p.n.e. założona przez
owego Mistrza Sprawiedliwości. Prześladowani przez kapłanów świątyni opuścili oni Judeę, udając
się do "ziemi damasceńskiej", gdzie zawarli to "nowe przymierze". Mistrz Sprawiedliwości zmarł
(lub został wzięty do nieba), lecz jego naśladowcy trwali w oczekiwaniu na jego powrót w czasach
ostatecznych. W owych czasach na temat owej sekty nie było wiadomo nic pewnego, sam Szechter
nie zaryzykował wysuwania jakiejkolwiek hipotezy.
Najczęściej dzisiaj sądzi się, że sekta ta powstała w czasach panowania dynastii Hasmoneuszy. W
okresie tym hierarcha świątynna uległa kompletnej korupcji, urząd arcykapłana świątyni przypadał
niejednokrotnie temu, "kto dał więcej", zaś królestwem wstrząsały częste wojny domowe. W
dodatku sami Hasmoneusze nie pochodzili z rodu Dawida, co w oczach wielu odbierało im prawo
do tronu. W tych warunkach mogło dojść do tego, że grupa religijnych Żydów odmówiła
legitymizacji tak władzy królewskiej, jak i hierarchii świątynnej. Ale wszystko to są domysły.
Po opublikowaniu Dokumentu Damasceńskiego Szechter stwierdził, że według wszelkiego
prawdopodobieństwa sekta ta dysponowała również swoimi własnymi tekstami liturgicznymi oraz
bardzo zwartą strukturą organizacyjną, oraz wyraził przekonanie, że być może przyszłe badania
doprowadzą do zdobycia większej wiedzy na jej temat.
Czas pokazał, że nie mylił się. Po odkryciu Zwojów znad Morza Martwego okazało się, że
zawierają one wzmianki o owym tajemniczym Mistrzu Sprawiedliwości wspomnianym w
Dokumencie Damasceńskim
, oraz że reguła zakonna, odnaleziona w Qumran, przypomina tę
opisaną w tym dokumencie. A na koniec - w grotach Qumran odnaleziono nowe kopie Dokumentu
Damasceńskiego. Wniosek był jednoznaczny: Qumran stanowiło siedzibę sekty, której istnienie po
raz pierwszy stwierdził Szechter.
Można więc powiedzieć, że pierwszy fragment Zwojów znad Morza Martwego odnaleziony został
w roku 1897 w starej synagodze w Kairze.
* To właśnie wspomniana w jego tekście "ucieczka do Damaszku" sprawiła, że zwyczajowo
dokument ów zaczęto nazywać "Dokumentem Damasceńskim".
Odkrycia ci
ąg dalszy
Powróćmy teraz do opowieści o historii odkrycia znalezisk z Qumran, którą przerwaliśmy wiosną
roku 1948.
Natychmiast po nabyciu trzech pierwszych zwojów profesor Sukenik zaczął dowiadywać się o ich
pochodzenie oraz wyraził chęć kupienia kolejnych, gdyby takie się pojawiły. Okazja powtórzyła się
wkrótce - zaoferowano mu cztery następne. Niestety, tym razem cena, jaką handlarze żądali, była
zbyt wysoka i Profesor nie był w stanie zdobyć jej na poczekaniu. Było to w okresie bardzo
burzliwym - w Palestynie okres rządów brytyjskich powoli dobiegał końca. Daleko od Jerozolimy
nowo powstała Organizacja Narodów Zjednoczonych próbowała bezskutecznie nakreślić plan
mający kompromisowo podzielić kraj pomiędzy Żydów i Arabów, podczas gdy na miejscu obie
strony szykowały się do wojny. W atmosferze rosnącego napięcia profesor Sukenik próbował
zdobyć środki na kupno następnych zwojów, lecz niestety, w tych czasach ludzie bynajmniej nie
archeologię mieli na głowie i nikt nie chciał wydawać dużej sumy gotówką na kupno jakichś
starożytnych szpargałów.
Wkrótce potem Palestyna pogrążyła się w chaosie wojny, zaś gdy opadł pył bitewny Jerozolima
została przegrodzona drutami kolczastymi i polami minowymi na strefę żydowską i arabską. Dla
Profesora oznaczało to zerwanie kontaktu z jego znajomymi handlarzami, a co za tym idzie,
zaprzepaszczenie szansy na kupno tajemniczych tekstów.
Tymczasem cztery zwoje, których kupno oferowano Profesorowi, trafiły w ręce patriarchy
prawosławnego Kościoła syryjskiego w Palestynie. Ten, aby zorientować się co do ich wartości,
zasięgnął opinii amerykańskich biblistów, którzy ocenili ich wiek na prawie dwa tysiące lat, po
czym doradzili przesłanie ich do Stanów Zjednoczonych, gdzie ich zdaniem łatwo można było
znaleźć na nie kupca.
W ten sposób zwoje powędrowały za ocean, gdzie trzy z nich zostały przez naukowców rozwinięte,
sfotografowane i opublikowane w formie mikrofilmów. Okazało się, że zawierały egzemplarz
księgi Izajasza, księgę religijnych hymnów oraz regułę określającą życie i organizację jakiejś
tajemniczej wspólnoty lub sekty. Zawartość czwartego zwoju pozostała zagadką. Po prostu, po
opublikowaniu trzech pierwszych, ich rynkowa wartość gwałtownie spadła - ostatecznie światek
biblistów do bogatych nie należy, zaś skoro tekst zwojów był już publicznie dostępny, mało który
uniwersytet lub ośrodek naukowy byłby skłonny wydawać ogromne sumy na ich kupno. W efekcie
patriarcha Kościoła syryjskiego zakazał otwierania ostatniego zwoju i odczytywania go, aby nie
obniżyć jego wartości, po czym ogłosił, że wszystkie cztery będą sprzedane jednocześnie, jeżeli
ktoś chce kupić zwój czwarty, nie odczytany, to zapłacić musi również za pierwsze trzy (jak widać
patriarcha miał w żyłach bliskowschodnią smykałkę do handlu i targowania). Mimo to znalezienie
kupca okazało się trudniejsze, aniżeli pierwotnie przypuszczano.
Traf chciał, że w tym mniej więcej okresie w Nowym Jorku przebywał, jako gość jednego z
tamtejszych uniwersytetów, Yigael Yadin, izraelski archeolog, a zarazem syn profesora Sukenika,
odkrywcy pierwszych trzech zwojów, wspomnianych uprzednio. Przypadkowo natrafił w jednej z
gazet, w kolumnie z ogłoszeniami o kupnie i sprzedaży domów, nieruchomości i używanych
samochodów, na notkę oferującą, ni mniej, ni więcej, cztery zwoje biblijne z początku naszej ery. Z
pomocą pośredników skontaktował się z przedstawicielem patriarchatu Kościoła syryjskiego i
wynegocjował warunki kupna. Żądaną sumę 250 tysięcy dolarów zgromadzono dzięki darowiźnie
jednego z bogatych nowojorskich Żydów - i w ten sposób zwoje, których nie zdołał zdobyć
profesor Sukenik, zostały nabyte dla państwa żydowskiego przez jego syna. Otrzymane za nie
pieniądze Kościół syryjski przeznaczył na cele charytatywne.
Tak oto cztery starożytne zwoje trafiły do Jerozolimy, gdzie wraz z trzema nabytymi wcześniej
przez profesora Sukenika zostały opublikowane, zaś ich oryginały umieszczono w specjalnie dla
nich wybudowanym muzeum-skarbcu, znanym jako Przybytek Księgi. Ich komplet liczył teraz
łącznie siedem sztuk - dwa egzemplarze Księgi Izajasza, komentarz do księgi Habakuka, a z ksiąg
pozabiblijnych - księgę hymnów, Księgę Wojny oraz tekst przypominający regułę jakiejś wspólnoty
klasztornej. Siódmy i ostatni zwój, poprzednio nie otwierany i nie odczytywany, okazał się zawierać
apokryficzną wersję Księgi Rodzaju.
W Przybytku Księgi złożono także pewną ilość innych rękopisów znalezionych w rozmaitych
miejscach na pustyni judzkiej przez izraelskich archeologów. Są wśród nich niewielkie fragmenty
Starego Testamentu, listy pochodzące z czasów żydowskich powstań - a także rodzinne archiwum
Babaty, żydowskiej kobiety, która żyła w oazie Ein-Gedi dwa tysiące lat temu, a o której
wspominałem już kiedyś przy okazji opowieści o znaleziskach na pustyni judzkiej.* Te dodatkowe
pisma, choć nie stanowią części znalezisk z Qumran, są jednak często z nimi mylone. Na tym
jednak odkrycia nie zakończyły się.
Na długo zanim wspomniane siedem zwojów spoczęło w podziemnych bunkrach w Jerozolimie,
zanim jeszcze zdążyły ucichnąć strzały pierwszej wojny żydowsko-arabskiej, na pustynię judzką
ruszyły ekspedycje naukowe pod kierownictwem Rolanda de Vaux z francuskiej Ecole Biblique.
Dokładne poszukiwania pozwoliły na odnalezienie w okolicach Qumran jedenastu jaskiń
skrywających resztki zwojów. Łącznie zgromadzono setki fragmentów zawierających części ksiąg
Starego Testamentu, komentarze oraz rozmaite teksty pozabiblijne. W dodatku wiele z jaskiń
zostało wcześniej spenetrowanych przez Beduinów, którzy wynieśli z nich część znalezisk. Aby nie
dopuścić do rozproszenia kolekcji, kilka renomowanych ośrodków biblijnych oraz Watykan
zgromadziły fundusze dla odkupienia od prywatnych właścicieli pozostających w ich rękach
fragmentów, płacąc za nie zazwyczaj standardową cenę po kilka dolarów za każdy centymetr
tekstu. Wszystkie te znaleziska zostały umieszczone w Muzeum Rockefellera we wschodnim
(wówczas jordańskim) sektorze Jerozolimy.
Niestety, nie udało się odnaleźć więcej zwojów kompletnych - siedem znajdujących się obecnie w
Przybytku Księgi są jedynymi odnalezionymi w stanie (prawie) nie naruszonym - jeżeli nie liczyć
bardzo tajemniczych: Zwoju Miedzianego oraz Zwoju Świątynnego, o których będzie mowa dalej.
W tym miejscu można i należy zwrócić uwagę na fakt bardzo często mylnie przedstawiany w
rozmaitych publikacjach na temat znalezisk z Qumran. Otóż istnieją dwa zestawy znalezisk.
Pierwszy z nich, mniejszy, obejmuje kilka wspomnianych wcześniej zwojów. Wraz z pewną ilością
mniejszych fragmentów, odnalezionych w różnych miejscach pustyni judzkiej, jest on
przechowywany w Muzeum Księgi w zachodniej (żydowskiej) części Jerozolimy. Są to jedyne
teksty z Qumran znalezione w stanie kompletnym - z tego też względu ich odczytanie nie było
trudne. Zostały one w całości opublikowane wkrótce po ich umieszczeniu w Muzeum.
Zestaw drugi stanowi plon wypraw archeologicznych Rolanda de Vaux i przechowywany jest w
Muzeum Rockefellera w Jerozolimie wschodniej (arabskiej). Zbiór ten jest dużo, dużo większy
aniżeli zbiór z Muzeum Księgi, niestety jednak składa się on z mnóstwa niewielkich fragmentów,
dość dokładnie wymieszanych nawzajem. W jego skład nie wchodzi ani jeden tekst zachowany w
całości, dlatego prace nad ich opracowaniem i opublikowaniem okazały się morderczo trudne.
W czasach gdy Roland de Vaux prowadził ekspedycje archeologiczne, Qumran znajdowało się na
terytorium Jordanii, toteż władze tego kraju powołały międzynarodową komisję biblistów,
powierzając jej zadanie odczytania i opracowania fragmentów złożonych w Muzeum Rockefellera.
W skład komisji nie wszedł - co z pozoru wydawać by się mogło dziwne - ani jeden uczony
żydowski. Łatwo możemy sobie wyobrazić wściekłość naukowców izraelskich odsuniętych od
pracy nad odkryciem!
Po latach niektórzy publicyści zaczęli widzieć w fakcie niedopuszczenia do prac uczonych
żydowskich dowód na rzekomy spisek Watykanu, który w ten sposób chciał uniemożliwić
ujawnienie jakichś strasznych tajemnic, mających jakoby być zapisanych w odnalezionych tekstach.
W rzeczywistości przyczyny wykluczenia Żydów były najprawdopodobniej zupełnie prozaiczne -
Jordania i Izrael znajdowały się wówczas w stanie wojny. Niektóre kraje arabskie osobom
narodowości żydowskiej lub posiadającym w paszporcie pieczątkę izraelskiej kontroli granicznej
nie wydają wiz wjazdowych po dziś dzień.
Niestety, prace komisji, zmierzające do publikacji tych tekstów, zaczęły się posuwać niezwykle
wolno i w gruncie rzeczy nie zostały zakończone do dziś. To z kolei dało rozmaitym, niezbyt
poważnym dziennikarzom wygodny temat do sensacyjnych artykułów, w których dowodzili oni
jakoby Zwoje zawierały jakieś tajemnice podkopujące podstawy wiary chrześcijańskiej lub
żydowskiej i z tego powodu ich publikacja była blokowana przez (w zależności od inwencji autora)
Watykan, Mędrców Syjonu, masonów, cyklistów lub mafię sycylijską. Wersja, jakoby za opóźnienie
prac odpowiadał Watykan, była jednak o tyle popularna, że łączyła się wygodnie ze wspomnianym
wcześniej faktem niedopuszczenia do prac uczonych żydowskich.
Kwestię rzekomego spisku, mającego na celu utajnienie wyników prac, jeszcze poruszymy, a na
razie powróćmy do archeologii.
2. "W drodze", październik 1996.
Zwój
Świątynny
Powiedziałem przed chwilą, że siedem zwojów złożonych w Przybytku Księgi były początkowo
jedynymi odnalezionymi w stanie kompletnym.
Napisałem - początkowo - albowiem w nieco późniejszym okresie odnaleziono jeszcze dwa
dodatkowe kompletne zwoje. Należy więc opowiedzieć o nich kilka słów.
Pierwszy z nich to Zwój Świątynny, nazwany tak, albowiem zawiera ogromną ilość wskazówek i
nakazów dotyczących sposobu sprawowania kultu w świątyni jerozolimskiej. Na temat tego, w jaki
sposób trafił on w ręce izraelskich archeologów, istnieje kilka, różniących się szczegółami, relacji.
Przytoczę tu jedną z nich, opisaną przez jego odkrywcę - Yigaela Yadina.
W początku lat sześćdziesiątych, wspomniany już wcześniej arabski kupiec z Betlejem, stary
znajomy profesora Sukenika, skontaktował się z jego synem - Yigaelem Yadinem - oferując mu
sprzedaż - kolejnego, kompletnego zwoju. Profesor przystąpił więc do żmudnego negocjowania
ceny. Ponieważ ów kupiec mieszkał w Betlejem, znajdującym się wówczas na terenie Jordanii,
będącej z państwem Izrael w stanie wojny, więc rozmowy toczono za pośrednictwem pewnego
amerykańskiego pastora, podróżującego pomiędzy USA, Izraelem i Betlejem. Nie trzeba tłumaczyć,
że wszystko odbywało się w pełnej tajemnicy.
Gdy już wydawało się, że żądaną przez handlarza cenę miliona dolarów zdołano zredukować do stu
tysięcy, kupiec zerwał rozmowy i wycofał się z negocjacji, nie zwracając zresztą pobranych
wcześniej zaliczek. Zarówno profesor Yadin, amerykański pośrednik oraz arabski handlarz rozstali
się pełni wzajemnych pretensji.
Kilka lat później, w roku 1967, wybuchła wojna sześciodniowa. Specyfiką armii izraelskiej jest
fakt, że opiera się ona niemal wyłącznie na żołnierzach rezerwy, powoływanych pod broń w razie
zagrożenia. Stąd też można w Izraelu często spotkać najzupełniej niepozornie i powszednio
wyglądających ludzi w cywilu, wykonujących zawody lekarzy, nauczycieli lub kierowców
samochodów, którzy podczas wojny przeistaczają się w pilotów samolotów myśliwskich lub
dowódców wyrzutni rakiet. Profesor Yadin był z zawodu archeologiem, jednak w wojsku pełnił
wysokie funkcje w sztabie generalnym.
Gdy po wybuchu walk armia izraelska zdobyła Betlejem, profesor (właściwie to teraz generał)
Yadin zebrał niewielki oddział żołnierzy i udał się do domu handlarza starociami. Tam - nie
patyczkując się specjalnie - skonfiskował starożytny zwój i przekazał go do muzeum. Kupiec,
dodajmy dla porządku, protestował i próbował później dochodzić swoich praw do znaleziska na
drodze prawnej w sądach izraelskich. Odniósł zresztą połowiczny sukces. Izraelczycy musieli mu
zapłacić ponad sto tysięcy dolarów odszkodowania, jednak samego zwoju nie oddali, powołując się
- co ciekawe - na obowiązujący na Zachodnim Brzegu przepis prawa jordańskiego stwierdzający, że
obiekty archeologiczne stanowią własność władz.
W ten sposób Zwój, później nazwany Zwojem Świątynnym, trafił do Izraela. Jest to największy z
zachowanych tekstów, zaś na temat jego znaczenia i interpretacji trwają po dziś dzień zaciekłe
spory.
Rzecz w tym, że nie bardzo wiadomo, jak należy go rozumieć oraz jakie miał on dla jego autorów
znaczenie. Jego większą część zajmują teksty stanowiące parafrazę Księgi Rodzaju - tyle że
napisane tak, jak gdyby opowiadał je sam Pan Bóg w pierwszej osobie (zamiast "Na początku Bóg
stworzył niebo i ziemię..." jest "Na początku stworzyłem..." itp.). Reszta to drobiazgowe przepisy
regulujące kult w Świątyni.
Uważna lektura Starego Testamentu pozwala zauważyć występujące w nim wielokrotnie odesłania
do innych, dzisiaj zaginionych, ksiąg, mających zawierać przekazy historyczne, lub regulujących i
precyzujących przepisy prawne*. W tradycji rabinicznej zachowały się przekazy mówiące o tym, że
opis świątyni jerozolimskiej oraz reguły na temat tego, jak ma w niej być sprawowany kult, zostały
spisane w jakiejś księdze, która jednak nie dotrwała do naszych czasów i nie weszła do kanonu
ksiąg biblijnych.
Profesor Yadin nazwał znaleziony zwój Zwojem Świątynnym, w nawiązaniu do tej rabinicznej
tradycji. Czy istotnie jest to ów zaginiony tekst, nie sposób odpowiedzieć, sam profesor Yadin w to
nie wierzył, uważając raczej, że stanowi jakieś niezwykle ważne pismo sekty esseńczyków (a co to
była za sekta - o tym za chwilę!), stawiane przez nich na równi z Biblią. Inni uczeni nie zgadzają się
z tym, wskazując, że w całym zbiorze znalezisk nie odczytano jeszcze nigdzie innego zachowanego
fragmentu Zwoju Świątynnego - rzecz trudna do wyobrażenia, gdyby istotnie była to księga tak dla
nich ważna.
Pytanie, czym jest Zwój Świątynny i jakie miał on dla jego autorów - kimkolwiek by oni byli -
znaczenie, pozostaje więc, jak na razie, bez odpowiedzi.
* np. w Pierwszej Księdze Królewskiej rozdz. 11 w. 41 można znaleźć wzmiankę na temat jakiejś,
prawdopodobnie zaginionej, Księgi Dziejów Salomona. Podobnie zarówno w Pierwszej, jak i
Drugiej Księdze Królewskiej występują liczne odniesienia do "Księgi Kronik Królów Judy" oraz
"Księgi Kronik Królów Izraela", również nie zachowanych do naszych czasów. Takich przykładów
można podać więcej.
Zwój Miedziany
Na koniec należy wymienić ostatni ze zwojów odnalezionych w całości - czyli tak zwany Zwój
Miedziany. Jego nazwa wzięła się stąd, że w odróżnieniu od wszystkich pozostałych nie został on
spisany na skórze, lecz wytłoczono go na paśmie miedzianej blachy, prawdopodobnie po to, aby
zabezpieczyć go przed zniszczeniem. W rzeczywistości jednak, gdy dokument ten odnaleziono,
metal był tak doszczętnie skorodowany, że nie sposób było go rozwinąć, nie ryzykując, że się nie
rozsypie w pył. W efekcie na jego odczytanie trzeba było czekać kilkadziesiąt lat, podczas których
specjaliści od materiałoznawstwa obmyślali metody zabezpieczenia miedzianej folii przed
połamaniem. Oto paradoks dwudziestego wieku - pod wieloma względami łatwiej było wysłać
astronautów na Księżyc, aniżeli rozwinąć zwój sprzed dwóch milleniów!
Ostatecznie opracowanie metody jego rozwinięcia przypadło ekipie uczonych brytyjskich z
Manchesteru.
Gdy dokument został odczytany, wprawił historyków w zakłopotanie - nie zawierał bowiem
żadnych tekstów biblijnych ani liturgicznych - lecz, ni mniej, ni więcej, listę zawierającą instrukcje,
jak odnaleźć złożone w rozmaitych kryjówkach skarby! Tak, tak - skarby. Lista podawała
lokalizacje kryjówek oraz ich ilość złota, które zawierały.
Ponieważ nie znamy dokładnie jednostek wagi, jakimi posługiwano się w czasach biblijnych w
Palestynie, trudno ocenić, ile złota złożono w owych kryjówkach; szacunki różnych historyków
wahają się pomiędzy sześćdziesięcioma a stu sześćdziesięcioma tonami. Nawet jeżeli przyjąć dolną
granicę, jest to bogactwo zbyt wielkie, aby mogło być ono własnością niewielkiej sekty żydowskiej.
Pytanie więc brzmi: o jakich skarbach jest mowa w owym dokumencie?
Istnieją dwie hipotezy tłumaczące ich pochodzenie. Pierwsza mówi, że owych "skarbów" nie należy
traktować dosłownie, ich lista stanowi przenośnię, która dla autorów Zwoju miała jakiś
niezrozumiały dla nas, sens metafizyczny.
Hipoteza druga brzmi: Zwój Miedziany zawiera listę kryjówek, w których złożono skarby Świątyni
Jerozolimskiej po wybuchu powstania przeciwko Rzymowi. Jest to hipoteza brzmiąca rozsądnie -
faktycznie, kapłani mogli przewidzieć, że w razie upadku Jerozolimy skarbiec wpadnie w ręce
Rzymian, stąd też zdecydowali się go ukryć zawczasu w rozrzuconych po Palestynie schowkach,
których dokładna lokalizacja miała być znana tylko nielicznym wtajemniczonym i która została "na
wszelki wypadek" spisana na metalowym zwoju. Po upadku Jerozolimy, Zwój ten został przez
jakichś uchodźców zawleczony w okolice Qumran i tam złożony w bibliotece esseńczyków.
Możliwe, że hipotezę tę należałoby połączyć z powstaniem Bar-Kochby, ale ogólnie wydaje się ona
dość prawdopodobna*.
W dodatku teoria mówiąca, że skarby opisane w Zwoju Miedzianym stanowią skarbiec Świątyni
Jerozolimskiej, może być poparta przez fakt, że jedna z wymienionych w nim kryjówek znajdowała
się w domu Hakkosa. Wiadomo, że był on jednym z kapłanów świątyni i wywodził się z rodu
wspomnianego jeszcze w czasach króla Salomona**. Po powrocie z niewoli babilońskiej ród
Hakkosa pełnił rolę skarbników Świątyni, jak to można wywnioskować z fragmentów Księgi
Nehemiasza i Ezdrasza***. W dodatku Stary Testament pozwala nam zlokalizować posiadłość
rodzinną tego rodu jako leżącą w dolinie Jordanu w okolicach Jerycha****, a więc w pobliżu
Qumran.
Niestety, wskazówki zawarte w tekście Zwoju Miedzianego są zbyt ogólnikowe, aby można było w
oparciu o nie odnaleźć owe bogactwa. Jak dotąd, nikomu nie udało się zidentyfikować opisywanych
miejsc. Osoby zainteresowane poszukiwaniem skarbów mają więc ciągle jeszcze pole do popisu -
wystarczy udać się do Muzeum Archeologicznego w Ammanie, stolicy Jordanii (tam
przechowywany jest obecnie Zwój Miedziany), przeczytać go dokładnie i udać się na
poszukiwanie. Skarby Świątyni Jerozolimskiej czekają ciągle jeszcze na swojego odkrywcę...*****
* Z dziejów Polski możemy przytoczyć analogiczną historię - Ksiądz Kordecki, w przededniu
oblężenia Jasnej Góry, nakazał wywiezienie Obrazu Matki Boskiej w bezpieczne miejsce, zaś
zakonne kosztowności - kielichy, monstrancje itp. nakazał zatopić w pobliskim stawie.
** 1 Krn 24,10.
*** Z Ezd 8,33 wynika, że piecza nad skarbem świątynnym należała do kapłana imieniem
Meremot, będącego według Neh 3,4 potomkiem Hakkosa.
**** Ne 3,2; 3,21; 3,22.
***** A kilkadziesiąt ton złota piechotą nie chodzi!
Klasztor
Ekspedycje kierowane przez Rolanda de Vaux odnalazły nad Morzem Martwym nie tylko
fragmenty rękopisów, lecz również na pagórku Kchirbet Qumran ruiny budowli przypominającej
klasztor oraz przylegające doń cmentarzysko. Szczegółowe badania pozwoliły ustalić, że w okresie
od II wieku p.n.e. do mniej więcej drugiej połowy I wieku n.e. okolicę tę zamieszkiwała wspólnota,
której organizacja i tryb życia do złudzenia przypominać by mogła chrześcijański klasztor.
Przypomniano sobie wówczas o wzmiankach poczynionych przez starożytnych historyków na
temat sekty esseńczyków i zaczęto wysuwać hipotezy mówiące, iż zarówno zwoje znalezione w
jaskiniach, jak i ruiny klasztoru w Qumran stanowią pozostałości siedziby tej właśnie sekty.
Myślę, że warto w tym miejscu przypomnieć to, co wiadomo nam na ich temat. Aż do odkryć nad
Morzem Martwym naszymi jedynymi źródłami informacji o nich byli Pliniusz Starszy oraz
żydowscy historycy Filon z Aleksandrii i Józef Flawiusz. Ten ostatni w swoim monumentalnym
dziele Starożytności żydowskie pisze:
W owym czasie istniały trzy sekty Żydów, różniące się opinią na temat wolności ludzkiego
działania. Pierwsza z nich zwana sektą faryzeuszy, druga saduceuszy, trzecia zaś esseńczyków. Co
się tyczy faryzeuszy - twierdzą oni, iż niektóre z ludzkich czynów, lecz nie wszystkie, są skutkiem
przeznaczenia, inne zaś zależne od naszej własnej woli, toteż choć jesteśmy poddani losowi,
częściowo też jesteśmy własnego losu panami. Jednak sekta esseńczyków uważa, że przeznaczenie
wyłącznie rządzi losem człowieka i nic, co go spotyka, nie jest od niego zależne. Co się tyczy
Saduceuszy, odrzucają oni los twierdząc, że nie istnieje nic takiego, oraz że jesteśmy
odpowiedzialni za to, co nas spotyka, tak iż sami przynosimy sobie powodzenie, i sami też ponosimy
karę za nasze błędy, jakich się dopuszczamy
.*
Nie trzeba być specjalnie biegłym w filozofii, aby zorientować się, iż takie przedstawienie różnic
pomiędzy sektami żydowskimi było podyktowane faktem, iż Józef Flawiusz pisał swoją historię dla
czytelnika wychowanego w kręgu kultury greckiej, dla którego subtelne rozważania nad rolą wolnej
woli oraz determinizmem świata stanowiły coś zrozumiałego w przeciwieństwie do mętnych
kwestii interpretacji prawa mojżeszowego. Najprawdopodobniej uznał on, że przedstawiając w ten
sposób saduceuszy, faryzeuszy oraz esseńczyków sprawi, iż czytelnik dojdzie do wniosku, że
stanowią oni li tylko lokalną odmianę szkół Demokryta, Platona czy Arystotelesa. Jest to
oczywiście pogląd bardzo uproszczony, jednak owe nastawienie na czytelnika greckiego lub
przynajmniej w greckiej kulturze obeznanego jest u Flawiusza dość ewidentne, ilekroć pisze on o
esseńczykach:
Ich doktryna jest następująca: Ciała podlegają rozkładowi, zaś materia, z której są stworzone, nie
jest wieczna, w przeciwieństwie do duszy, która jest nieśmiertelna i trwać będzie na zawsze.
Stworzona zaś jest ona z najbardziej delikatnego powietrza, połączona zaś jest z ciałem niczym w
więzieniu (...), lecz kiedy zostaje wyzwolona z więzów ciała, wznosi się do góry. I podobnie, jak też
sądzą Grecy, że dobre dusze mają swoje miejsca zamieszkania za oceanem, w krajach, które nie są
nawiedzane przez burze i deszcze czy śnieg, ani też dokuczliwe upały, lecz jest owiewane
orzeźwiającym zachodnim wiatrem, który nieustannie wieje od oceanu; podczas gdy złe dusze
zsyłane są do rozświetlanej błyskawicami pieczary, gdzie poddane są nigdy nie ustającym
cierpieniom
. **
Brzmi to dość podobnie do nauk chrześcijańskich, nic więc dziwnego, że wielu badaczy zaczęło
wysuwać hipotezy, że chrześcijaństwo założone zostało przez członków tej sekty. To zagadnienie
omówimy osobno nieco później.
Dzięki Józefowi Flawiuszowi znamy też niektóre z ich zwyczajów:
Co się zaś tyczy ich wiary, to jest ona bardzo głęboka, gdyż przed wschodem Słońca nie mówią ani
słowa o sprawach przyziemnych, lecz najpierw odmawiają specjalne modlitwy, które zostały im
przekazane przez przodków, jak gdyby zanosili do niego prośby o wzejście. Po tym są rozsyłani
przez swoich przełożonych do wykonywania prac, każdy takiej, do jakiej jest wyuczony, aż do
godziny czwartej. Po tym czasie gromadzą się razem i, przebrawszy w białe stroje, poddają
obmyciom w zimnej wodzie. Dokonawszy tych oczyszczeń, udają się do (...) pomieszczenia
służącego za jadalnię, do którego nie dopuszczają nikogo obcego, gdzie wchodzą niczym do jakiejś
świątyni i w porządku zasiadają, po czym piekarz składa bochenki chleba przed nimi, zaś kucharz
wręcza każdemu po jednym kawałku potrawy. Nie wolno im jednak niczego jeść, dopóki kapłan nie
wygłosi błogosławieństwa przed posiłkiem. Ten sam kapłan odmawia błogosławieństwo, gdy
zakończą jeść. Na początku i na końcu posiłku wysławiają Boga jako tego, który zesłał pożywienie,
które spożywają, po czym zdejmują białe szaty i udają się ponownie do swoich zajęć, z których
wracają w czasie kolacji spożywanej w podobny sposób. Co więcej, są oni bardziej pedantyczni od
innych Żydów, jeżeli chodzi o powstrzymywanie się od pracy w dniu siódmym, gdyż nie tylko
przygotowują swoje jedzenie dzień wcześniej, nie mogą rozpalać ognia w tym dniu, ale również nie
przestawią żadnego przedmiotu z jego miejsca, ani też go na nim nie położą.
***
Myślę, że zanim przystąpimy do rozważań na temat hipotetycznych związków pomiędzy
esseńczykami a chrześcijaństwem, powinniśmy sobie uporządkować posiadaną wiedzę.
Po pierwsze - wiemy, że w starożytności istniała sekta esseńczyków, o której pewne
fragmentaryczne informacje znajdujemy we wspomnianych już księgach Józefa Flawiusza. Po
drugie - wiemy także, że nad Morzem Martwym, w miejscowości Kchirbet Qumran archeolodzy
odnaleźli ruiny zespołu budynków przypominające klasztor. Ustalono, że muszą one pochodzić z
początku naszej ery - gdyż na terenie ruin znaleziono monety, dzięki czemu można było dość
precyzyjnie określić czas, w którym klasztor był zamieszkały. I na koniec - wiemy także, że w
jaskiniach w pobliżu ruin odnaleziono ukryte zwoje z tekstami biblijnymi pochodzące z tych
samych czasów.
* Starożytności żydowskie, księga 13, rozdz. 5, par.9.
** Józef Flawiusz, Wojna żydowska, księga 2, rozdz. 8, par. 11.
*** Tamże, w. 5 i 9.
Kim byli mieszka
ńcy Qumran?
Pytanie, jakie się narzuca, brzmi: czy te trzy fakty są powiązane? Innymi słowy - czy zwoje
znalezione w jaskiniach zostały tam ukryte przez mieszkańców klasztoru Kchirbet Qumran oraz czy
istnieją dowody, że mieszkańcy tego klasztoru to właśnie esseńczycy wspominani przez Flawiusza.
Jak się okazuje, w tych kwestiach nie ma jednomyślności wśród badaczy.
Problem pierwszy - czy zwoje znalezione w jaskiniach były własnością mnichów z Qumran -
kimkolwiek by oni nie byli, budzi na ogół mniej kontrowersji. Koronnym argumentem,
przemawiającym za tym, że to właśnie mieszkańcy klasztoru byli ich autorami, jest fakt, że wśród
zwojów znajduje się między innymi tekst klasztornej reguły regulujący życie wspólnoty mnichów.
Jest tam mowa o rytualnych obmyciach w specjalnie do tego celu przeznaczonych łaźniach -
dokładnie takich, jakie odkopano w Qumran. Hipoteza, że to właśnie reguła tego klasztoru została
odnaleziona w jaskiniach, wydaje się więc całkiem prawdopodobna.
Drugi z argumentów ma charakter zdroworozsądkowy - jeżeli to nie mnisi z Qumran byli autorami
zwojów, to kto? Jaskinie, w których zabezpieczone zostały rękopisy, są widoczne z terenu ruin
klasztoru; przypuszczenie, że zostały ukryte przez jego mieszkańców, jest więc dość naturalne.
O ile jednak przypisanie autorstwa zwojów wspólnocie klasztornej z Qumran na ogół nie budzi
wątpliwości uczonych, to jednak kwestia - czy jego mieszkańcy byli przedstawicielami sekty
esseńczyków, wspominanej przez Józefa Flawiusza, budzi sporo kontrowersji. Wymieńmy tu kilka
argumentów wysuwanych na poparcie tezy, iż esseńczycy oraz wspólnota z Qumran to dwie różne
sekty.
Po pierwsze - na cmentarzysku w Qumran odnaleziono kilka szkieletów kobiet, mimo iż esseńczycy
żyli w celibacie. To jednak, jak się wydaje, nie jest całkowicie przekonywający argument - sam
Józef Flawiusz, opisując ich zwyczaje, stwierdził co prawda, że
(Esseńczycy) lekceważą instytucję małżeństwa i zamiast niej wybierają cudze dzieci, gdy są jeszcze
zdatne do nauki i, uważając je za swoje własne, uczą je życia według swoich zwyczajów. (...) Nie
negują co prawda całkowicie wartości małżeństwa i wynikającej z niego ciągłości ludzkości (...),
uważają jednak, że żadna z kobiet nie dochowa wierności jednemu mężczyźnie.
W innym jednak miejscu dodał:
(...) jest też inny odłam esseńczyków, różniący się od pozostałych w jednej tylko kwestii, a
mianowicie w poglądach na małżeństwo. Uważają oni, że nie żeniąc się, odrzucają najważniejszą
część ludzkiego życia, jaką jest sukcesja, oraz że gdyby cała ludzkość miała to samo zdanie (w
kwestii małżeństwa co reszta esseńczyków) rodzaj ludzki musiałby wymrzeć. Jednakże wypróbowują
swoje przyszłe żony uprzednio przez trzy lata, czy mają okres często, aby upewnić się, że będą
płodne, dopiero później żenią się z nimi. Jednak nie przebywają ze swoimi żonami, gdy te już
urodzą dziecko, aby w ten sposób pokazać, że nie żenią się dla przyjemności, ale dla dobra
przyszłych pokoleń
. *
Jak widać, obecność kobiecych szkieletów na cmentarzu w Qumran jest do pogodzenia z teorią
przypisującą wybudowanie tamtejszego klasztoru esseńczykom. De Vaux, archeolog, który odnalazł
omawiane ruiny, stwierdza w dodatku, iż wszystkie szkielety kobiet znajdowały się w pobocznych
częściach cmentarza, dołączonych do niego w późniejszym okresie, co sugeruje, że nawet jeżeli
były one członkami sekty, to musiały mieć w nim status niższy niż mężczyźni - dokładnie tak, jak
można to wywnioskować z przytoczonego wyżej tekstu Flawiusza.
Trudniejszy do odparcia jest zarzut drugi. Oto bowiem, jak stwierdza Józef Flawiusz:
Nie należy do nich żadne specjalne miasto, lecz wielu z nich mieszka w każdym z miast. Gdy zaś
ktoś z ich sekty przyjdzie z innego miejsca, co do nich należy, jest także do jego dyspozycji (...). Z
tego też powodu nie biorą nic ze sobą, gdy podróżują w odległe strony, z wyjątkiem broni, z obawy
przed złodziejami.
**
Skoro esseńczycy mieszkali w miastach wśród innych ludzi, toteż nie pasują oni do wspólnoty
mnichów z Qumran, żyjącej we własnej samowystarczalnej osadzie i unikającej kontaktów z
otoczeniem.
Na szczęście drugi z historyków, dzięki któremu zawdzięczamy informacje o esseńczykach,
Pliniusz Starszy, w swojej Historii Naturalnej wspomniał o tym, że poniżej ich głównego centrum
znajduje się oaza Ein-Gedi. Jest to dość nieprecyzyjne - Ein-Gedi leży ponad trzydzieści
kilometrów od Qumran, jeżeli jednak przyjąć, że miał on na myśli poniżej - gdyby iść wzdłuż biegu
Jordanu - czyli na Południe, to jego informacja może wskazywać na Qumran. W dodatku w
okolicach Ein-Gedi nie odnaleziono niczego, co można by uznać za osadę esseńczyków. No i
argument ostateczny - skala odległości w Palestynie jest inna niż gdzie indziej. W Palestynie 30
kilometrów to bardzo daleko, jednak z perspektywy człowieka piszącego w Rzymie to tyle, co nic.
Podobnie jest i dzisiaj - w ustach kogoś mieszkającego w Ameryce stwierdzenie "w pobliżu
Warszawy" może znaczyć zarówno "w Konstancinie", jak i "w Białymstoku". Stąd też stwierdzenie,
że esseńczycy żyli w okolicy Ein-Gedi, wydaje się usprawiedliwione.
Jest jeszcze trzeci argument przytaczany przez krytyków za utożsamianiem wspólnoty z Qumran z
esseńczykami. Jak bowiem stwierdza Józef Flawiusz:
Ci ludzie nienawidzą bogactwa (...). Nie ma wśród nich takiego, który posiadałby więcej niż inni,
gdyż wyznają zasadę, że każdy, kto chce się do nich dołączyć, musi wszystko, co ma, oddać
wspólnocie. (...) Nie kupują niczego od siebie nawzajem, lecz każdy daje innym to, co potrzebują, i
sam otrzymuje od innych w zamian to, co jemu jest potrzebne.
***
To, że esseńczycy nie uznawali pieniądza potwierdzają też inni historycy - tymczasem w ruinach
Qumran odnaleziono monety. Jak to wytłumaczyć?
Roland de Vaux wysunął hipotezę mówiącą, że co prawda esseńczycy praktykowali wspólnotę
majątkową i nie używali pieniędzy, jednak jako sekta posiadali spore bogactwo, którego
administrowaniem zajmowała się ich starszyzna. Inne możliwe wytłumaczenia obecności monet w
Qumran wiążą się ze zburzeniem klasztoru przez Rzymian - być może po prostu zostały tam
przyniesione przez legionistów.
Koniec końców, większość uczonych wydaje się przyjmować, choćby z braku lepszej alternatywy,
że Qumran to siedziba esseńczyków, oraz że zwoje znalezione w tamtej okolicy zostały spisane
przez członków tej właśnie sekty. Proponuję więc, abyśmy i my przyjęli tę hipotezę, i od tej pory
będę używał terminów "esseńczycy", "mieszkańcy Qumran" oraz "autorzy zwojów znad Morza
Martwego" wymiennie.
* Józef Flawiusz, Wojna żydowska, księga 2, rozdz. 8, par. 11, w. 2 i 13.
** Tamże, w. 3.
*** Tamże, w. 3-4.
Sekta esse
ńczyków a chrześcijaństwo
I tak oto docieramy do najciekawszej kwestii: czy esseńczycy byli prekursorami chrześcijaństwa,
czy też stanowili tylko boczną, dzisiaj wymarłą, odrośl religii żydowskiej?
Jest to temat gorący, żeby nie powiedzieć wybuchowy. Aby odpowiedzieć na to pytanie w sposób
rozstrzygający, należy przestudiować wszystkie znane nam fragmenty pism esseńczyków. Niestety,
jak zaznaczyłem uprzednio - nadal, pomimo upływu blisko pięćdziesięciu lat od początku odkryć,
znaczna część ogromnej kolekcji zgromadzonej w Muzeum Rockefellera w Jerozolimie nie została
opublikowana.
Zanim zaczniemy porównywać doktrynę esseńczyków z naukami Jezusa z Nazaretu, przypomnijmy
postać Jana Chrzciciela, proroka, który zapowiedział Jego przyjście. Pewne skąpe informacje na
jego temat znajdujemy w Ewangeliach. Wiemy, że był krewnym Jezusa oraz Jego niemal
rówieśnikiem. Wiemy też, że udał się na pustynię judzką i tam nauczał, zdobywając wielu uczniów,
którzy później go opuścili, przyłączając się do Jezusa, którego on ochrzcił. Wiemy też, że w okresie
późniejszym został ścięty z rozkazu Heroda.
Jan Chrzciciel jest z całą pewnością postacią historyczną - wspomina o nim Józef Flawiusz, który,
opisując jedną z klęsk poniesionych przez Heroda w wojnie z Arabami, uczynił taką wzmiankę:
(...) wielu Żydów sądziło, że zniszczenie armii Heroda było dziełem Boga jako sprawiedliwa kara za
to, co uczynił z Janem zwanym Chrzcicielem, którego Herod zamordował. Był on dobrym
człowiekiem i nakazywał Żydom praktykować cnotę zarówno w prawości w stosunku do siebie
nawzajem, jak i w oddaniu Bogu.
*
Informacje Józefa Flawiusza na temat okoliczności śmierci Jana Chrzciciela mniej więcej
pokrywają się z tym, co możemy przeczytać w Ewangeliach. Co jeszcze mówią nam one na temat
Jana Chrzciciela? Mateusz opowiada o nim, że: "...głosił na Pustyni Judzkiej te słowa: nawróćcie
się, bo bliskie jest królestwo niebieskie. (...) Nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany
około bioder, a jego pokarmem była szarańcza oraz miód leśny" (Mt 3,1-4).
Taki opis Jana - surowego ascety, żyjącego na pustyni - może sugerować, iż był on członkiem sekty
esseńczyków. Czy jednak istnieją na to jakieś dowody?
Nowy Testament nie wspomina o esseńczykach ani razu, co oznacza, że zdani jesteśmy na domysły.
Spróbujmy jednak podsumować to, co wiemy o Janie Chrzcicielu i porównać ze znanymi nam
faktami na temat wspólnoty z Qumran.
Wiemy, że ochrzcił Jezusa w Jordanie na pustyni judzkiej. Rzut oka na mapę pozwala nam
przekonać się, że musiało mieć to miejsce gdzieś w dolnym biegu rzeki, w pobliżu jej ujścia do
Morza Martwego - tam zresztą chrześcijańska tradycja po dziś dzień umieszcza miejsce chrztu.
Skoro tak, to oznacza, że Jan Chrzciciel mieszkał i nauczał w okolicy oddalonej od Qumran o
zaledwie kilka kilometrów. Jest niemal oczywiste, że o sekcie esseńczyków musiał wiedzieć lub
nawet zetknął się z nią osobiście, choć rzecz jasna nie stanowi to dowodu, że sam był jej członkiem
ani też, że w jakimś stopniu znajdował się pod wpływem jej nauk.
Aby odpowiedzieć na pytanie czy Jan był esseńczykiem, musielibyśmy porównać treść jego
nauczania z doktryną mnichów z Qumran. Nie jest to łatwe, zważywszy że Ewangelie przekazały
nam tylko wyrywki z jego mów.
Pytały go tłumy: "Cóż mamy czynić?" On im odpowiadał: "Kto ma dwie suknie, niech (jedną) da
temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni"
(Łk 3,10-11).
Proszę przypomnieć sobie, że esseńczycy utrzymywali wspólnotę majątkową. Czyż powyższy
fragment nie wskazuje, ze Jan znał, a przynajmniej akceptował tę część ich reguły?
Oczywiście - wezwanie do troski o biedniejszych od nas, tak bowiem można interpretować
powyższy cytat, nie stanowi jeszcze wezwania do wprowadzenia wspólnoty dóbr, toteż traktowanie
tego zdania jako dowodu na to, że Jan był esseńczykiem, jest chyba interpretacją idącą zbyt daleko.
Ponadto następne zdania z Ewangelii Łukasza brzmią:
Przychodzili także celnicy, aby przyjąć chrzest i pytali go: "Nauczycielu, co mamy czynić?" On im
odpowiadał: "Nie pobierajcie nic ponad to, co zostało wam wyznaczone". Pytali go też i żołnierze:
"A my, co mamy czynić?" On im odpowiadał: "Nad nikim się nie znęcajcie, ani nie uciskajcie, lecz
poprzestawajcie na swoim żołdzie"
(Łk 3,12-14).
Nie są to słowa kogoś, kto wzywa ludzi do porzucenia miast i udania się na pustynię. Proszę
pamiętać, że esseńczycy nie uznawali pieniądza - tymczasem Jan nie potępia celników ani żołnierzy
za sam fakt posługiwania się nim, lecz jedynie za nadużycia, jakich się dopuszczali.
Wiemy, że Jan Chrzciciel udzielał ludziom chrztu, wiemy też, że istotną część doktryny
esseńczyków stanowiły przepisy dotyczące rytualnych oczyszczeń. Czy nie stanowi to wskazówki
sugerującej, iż Jan był esseńczykiem? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Rytualne obmycia przy
różnych okazjach zostały nakazane Żydom przez Mojżesza i stanowiły wynalazki esseńczyków.
Idea chrztu nie musi więc mieć wcale związku z esseńczykami.
Inny fragment wypowiedzi Jana Chrzciciela znajdujemy w Ewangelii Jana:
Gdy Żydzi wysłali z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem (...) "Kim jesteś, abyśmy mogli
dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?" Odpowiedział: "Jam głos
wołającego na pustyni - Prostujcie drogę Pańską"
(J 1,19-23).
Porównajmy ten fragment z tekstem reguły klasztornej z Qumran:
Gdy zaś utworzą wspólnotę w Izraelu opartą na tych regułach, winni zostać oddzieleni spośród
ludzi zła i udać się na pustynię przygotować Jego drogi, tak jak zostało napisane: Na pustyni
przygotujcie drogę Pańską, prostujcie na pustyni ścieżki dla naszego Boga.
Podobieństwo odpowiedzi Jana do reguły esseńczyków jest uderzające - jednak wbrew pozorom
nadal nie stanowi ono przekonującego dowodu na to, że był on esseńczykiem - zarówno bowiem
Jan, jak i reguła Qumran cytują fragment księgi proroka Izajasza - powszechnie znanej i czytanej
przez Żydów w owych czasach.
A czy Jezus był (lub nie był) esseńczykiem? Temat ten stanowi dziś źródło licznych polemik. Z
jednej bowiem strony trudno nie zauważyć daleko idącego podobieństwa zwyczajów esseńczyków i
pierwszych gmin chrześcijańskich. Jedne i drugie uznawały wspólnotę majątkową. Wspólne posiłki
mnichów z Qumran nasuwają analogię ze wspólnymi ucztami chrześcijan upamiętniających nimi
Ostatnią Wieczerzę. Dodajmy do tego inne podobieństwa między regułą esseńczyków a naukami
Jezusa, na przykład zestawmy następujący przekaz Józefa Flawiusza: "Odmawiają oni składania
przysiąg, uważając je za rzecz gorszą od krzywoprzysięstwa, gdyż ich zdaniem ludzie, którym nie
można ufać bez przysięgi na Boga, są już teraz potępieni" **, zgodnie z wypowiedzią Jezusa:
Słyszeliście, że powiedziano przodkom "nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz
przysięgi". A ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie - ani na ziemię, bo jest tronem Bożym, ani
na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz
ani jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak, nie, nie. A co
nadto jest, od Złego pochodzi
(Mt 5,33-37).
Czyż nie może być to wskazówka, iż Jezus był esseńczykiem? Wydaje się jednak, iż jest to hipoteza
nie do obronienia, jeżeli przypomnimy sobie, że Józef Flawiusz pisze, iż esseńczycy byli jeszcze
bardziej rygorystyczni w przestrzeganiu szabatu niż pozostali Żydzi, zaś jak wiemy, kwestia
przestrzegania sobotniego odpoczynku była jedną z głównych kwestii spornych pomiędzy Jezusem
a faryzeuszami. Drobna z pozoru sprawa łuskania kłosów w szabat przez uczniów stała się
przyczyną ataków przeciwko niemu - i co istotne - Jezus bronił zachowania swoich uczniów. Raz
zdarzyło mu się nawet wypowiedzieć zdanie: "To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie
człowiek dla szabatu" (Mk 2,26), które według prawdopodobieństwa dyskwalifikowałoby go jako
esseńczyka. Tak więc na pytanie Czy Jezus był esseńczykiem? odpowiedzieć musimy jednoznacznie
- nie.
Yigael Yadin, wspomniany już wcześniej archeolog izraelski, poszedł nawet nieco dalej. Zwrócił on
bowiem uwagę na dość dziwny fakt: esseńczycy nie są nigdzie wspomniani w Nowym
Testamencie. Co więcej - i to już jest znacznie bardziej podejrzane: nic na ich temat nie wspominają
pisma rabiniczne z owych czasów. Zupełnie jak gdyby owa sekta w ogóle nie istniała.
Dodajmy też, że nazwa esseńczycy jest pochodzenia greckiego i występuje w relacjach Józefa
Flawiusza - natomiast nigdzie nie pojawia się w pismach samych esseńczyków! Nie wiemy, jakim
mianem nazywano ich w języku hebrajskim, ani jak oni sami się określali.
Czy może więc być tak, że esseńczycy są wspominani w Nowym Testamencie implicite, bez
nazywania ich po imieniu?
Yigael Yadin przypomniał, że według przekazu Flawiusza esseńczycy cieszyli się przychylnością
Heroda.*** Stąd prosta droga do przypuszczenia, że część polemik pomiędzy Jezusem a
zwolennikami Heroda, wspomnianych w Ewangeliach, to w istocie rzeczy polemiki Jezusa z
esseńczykami. Mało tego, Yigael Yadin doszukał się w zagadkowym zdaniu Jezusa Uważajcie,
strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda
(Mk 8,15) zawoalowanego ataku przeciwko
członkom owej sekty. Rzecz w tym, że częścią rytuału Świątyni (tzn. faryzeuszów) było składanie
na ołtarzu dwunastu chlebów pokładnych później spożywanych przez kapłanów. Podobny zwyczaj
esseńczyków opisany jest w Zwoju Świątynnym, gdzie stanowi ważną część obchodów
uroczystości upamiętniających wyświęcenie kapłanów (było ono obchodzone przez esseńczyków,
nie uznawane przez pozostałych Żydów). Być może więc, mówiąc o "kwasie Heroda", Jezus
dokonywał jakiejś nie zrozumiałej dla nas aluzji do ich zwyczajów.
Specjaliści nie są przekonani co do słuszności hipotezy Yadina, zresztą istotnie spoczywa ona na
zbyt wielu przypuszczeniach. Nieco bardziej prawdopodobnie wygląda inny (hipotetyczny) atak
Jezusa przeciwko esseńczykom. Oto w Kazaniu na Górze stwierdza on: Słyszeliście, że
powiedziano "Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził". A ja
wam powiadam: miłujcie nieprzyjaciół waszych
(Mt 5,43-44).
Nakaz miłości bliźniego pochodzi ze Starego Testamentu, natomiast nigdzie nie występuje w nim
owa druga część zdania nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. Na ogół sądzi się, że Jezus
krytykuje tu potoczną nadinterpretację Prawa, która dopisała ów nakaz.
Można jednak spojrzeć na sprawę inaczej. W regułach sekty Qumrańskiej znaleziono tekst
przysięgi, jaką składać musiał przyjmowany do niej nowicjusz. Musiał w niej zobowiązać się do
miłowania "Synów Światłości" i nienawidzenia "Synów Ciemności". Czy może to oznaczać, że ten
fragment Kazania na Górze jest w istocie polemiką Jezusa z esseńczykami?
Być może, choć oczywiście pewności co do tego najprawdopodobniej nie będziemy mieli nigdy. W
każdym razie Yigael Yadin był przekonany: Jezus esseńczykiem nie był, był - antyesseńczykiem.
Czy w takim razie pierwsze gminy chrześcijańskie mogły powstawać pod wpływem wspólnot z
Qumran i na nich w jakimś stopniu się wzorować? Ostatecznie trudno nie zauważyć pewnych
podobieństw organizacyjnych pomiędzy życiem esseńczyków a pierwotnym Kościołem
jerozolimskim - wspólnota dóbr, uroczyste, zbiorowe posiłki poprzedzane błogosławieństwem,
starszyzna przewodząca życiem gminy... Może więc było tak, że choć sam Jezus do sekty
esseńczyków nie należał, to jednak pierwsi chrześcijanie rekrutowali się spośród jej członków?
Cóż, udowodnić, że nigdy żaden esseńczyk nie przyjął chrztu nie sposób. Wiemy, dzięki odkryciu
fragmentów pism qumrańskich w ruinach fortecy Massada, że po zburzeniu klasztoru w Qumran
część jego ocalałych mieszkańców przystąpiła do żydowskiej partii zelotów. Hipoteza, że być może
jakaś inna grupa niedobitków uciekła przed Rzymianami i dołączyła do powstających na świecie
gmin chrześcijańskich może brzmieć przekonywająco. Pamiętać jednak należy, że esseńczycy nigdy
nie byli sektą liczną - Józef Flawiusz oceniał ich całkowitą liczbę na około cztery tysiące, toteż
nawet jeżeli jacyś ocaleli z wojny przeciwko Rzymowi uciekinierzy z Qumran zostali
chrześcijanami, to musiała ich być naprawdę garstka. Raczej trudno sobie wyobrazić, aby zdołali
oni zdominować gminy chrześcijańskie do tego stopnia, by można było uznać je za naturalną
kontynuację sekty z Qumran; zachodzą potężne różnice, które w dużej mierze równoważyć mogą
wspomniane wcześniej podobieństwa. Spróbujmy je wymienić.
Pierwszą i podstawową stanowiła kwestia interpretacji Prawa mojżeszowego. Dzieje Apostolskie
oraz duża część listów Pawłowych mają służyć wykazaniu czytelnikom, iż prawo to nie obowiązuje
chrześcijan. Wiemy, iż nie było to wcale w pierwszym okresie istnienia chrześcijaństwa takie
oczywiste - sam święty Piotr uważał, że chrześcijanie powinni przestrzegać żydowskich przepisów
pokarmowych i dopiero po objawieniu, jakie otrzymał w Jaffie (Dz 10,9-16), zmienił zdanie.
Dla esseńczyków, którzy jak już wiemy, byli znacznie bardziej rygorystyczni w przestrzeganiu
Prawa niż pozostali Żydzi, sama dyskusja nad jego zniesieniem była nie do pomyślenia.
Kolejna istotna różnica między chrześcijanami a esseńczykami to fakt, iż ci ostatni od samego
początku przyjmowali do swojego grona kobiety - czytamy w Dziejach Apostolskich: "Coraz
bardziej też rosła liczba mężczyzn i kobiet przyjmujących wiarę w Pana" (5,14) - podczas gdy
esseńczycy byli, poza wyjątkami wspomnianymi wcześniej, ugrupowaniem czysto męskim. Trzeci
istotny powód dający podstawy sądzić, iż chrześcijanie i esseńczycy to dwie zupełnie inne gałęzie
odrastające od pnia religii żydowskiej, to ich odmienny stosunek do spraw tego świata. Jedni i
drudzy uważali świat za nieodwracalnie skażony grzechem, o ile jednak cytowana uprzednio reguła
z Qumran nakazywała emigrację na pustynię w celu stworzenia tam idealnej społeczności
oczekującej na Czasy Ostateczne, to gminy chrześcijańskie miały oczekiwać ery mesjańskiej, żyjąc
wśród ludzi. Paweł wyraźnie pouczał Koryntian: "Napisałem Wam w liście, żebyście nie obcowali z
rozpustnikami. Nie chodzi mi o rozpustników tego świata w ogóle, ani o chciwców i zdzierców lub
bałwochwalców, musielibyście bowiem całkowicie opuścić ten świat" (1 Kor 5,9-10).
Chrześcijanie mieli, przyjmując do wiadomości istnienie zła tego świata, żyć na nim i starać się go
zmienić. Esseńczycy woleli ten świat opuścić, udając się w okolice odludne i nie utrzymywać
kontaktów z tymi, których uważali za grzeszników. Jest to, jak się wydaje, dość istotna różnica, na
tyle głęboka, że pozwala poddać w wątpliwość teorie o esseńskim rodowodzie chrześcijaństwa.
Oczywiście, ktoś mógłby podnieść zarzut mówiąc, że przecież chrześcijanie również zaczęli
zakładać na pustyniach klasztory, w których izolowali się od świata - czyż nie podważa to
przytoczonej powyżej argumentacji? Otóż nie, gdyż jak wiadomo chrześcijański ruch monastyczny
powstał dopiero około trzeciego wieku naszej ery, a więc w czasach, gdy sekta esseńczyków nie
istniała od kilku pokoleń. Co więcej - pierwsze klasztory chrześcijańskie powstały nie w Palestynie,
lecz w Egipcie i na półwyspie Synaj. Nie mamy więc podstaw, aby sądzić, że pierwsi eremici,
którzy ruszyli z miast na pustynie, byli w jakimkolwiek stopniu inspirowani, od dawna już wówczas
zaginionymi, regułami qumrańskimi.
Podsumowując to, co wiemy o związkach esseńczyków z chrześcijaństwem, możemy stwierdzić, że
istnieją poszlaki wskazujące na to, że Jan Chrzciciel mógł być członkiem tej sekty, aczkolwiek nie
mamy na to żadnych przekonujących dowodów. Jezus esseńczykiem nie był, i co więcej, wygląda
na to, że bardzo się od nich różnił. Pierwsze gminy chrześcijańskie, jakkolwiek z pozoru mogące
przypominać organizacyjnie wspólnoty esseńskie, były jednak najprawdopodobniej gminami
najzupełniej różnymi, powstającymi w sposób niezależny.
* Józef Flawiusz, Starożytności żydowskie, księga 18, rozdz. 5, par. 2.
** Wojna żydowska, tamże, w. 6.
*** Starożytności żydowskie, księga 15, rozdz. 10, par. 5.
Zwoje z Qumran a Nowy Testament
Dla ścisłości należy wyjaśnić jeszcze jedną kwestię: czy wśród zwojów z Qumran znajdują się
fragmenty Nowego Testamentu?
Odpowiedź nie jest jednoznaczna. W roku 1972 hiszpański jezuita José O'Callaghan ogłosił, że
zdołał odczytać wśród niektórych fragmentów zdania pochodzące z Ewangelii. W rzeczywistości
jednak owe kawałki zwojów są do tego stopnia nieczytelne, że zaledwie kilkanaście z zapisanych
liter może być uznane za na tyle wyraźne, że ich identyfikacja może być jednoznaczna. W efekcie
trudno mówić o "odczytaniu" owych tekstów, raczej należałoby powiedzieć o "zgadywaniu".
Pomimo upływu kilkudziesięciu lat od czasu, kiedy O'Callaghan opublikował swoje obserwacje,
bibliści pozostają co do niego raczej sceptyczni.
Osobną kwestię stanowi fragment w katalogu znalezisk występujący pod symbolem 4Q246.* Jest to
krótki, liczący zaledwie kilka linijek tekst, mówiący, że ktoś (z tekstu nie wynika kto) będzie
nazwany Synem Bożym
oraz Synem Najwyższego. Jest w nim jeszcze kilka innych niejasnych
sformułowań.
Nie wiadomo, kto wypowiada te słowa, ani do kogo, jednak budzą one odległe skojarzenia z
Ewangelią Łukasza: Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie on wielki i
będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da mu tron Jego praojca Dawida. Będzie panował
nad domem Jakuba na wieki, a panowaniu Jego nie będzie końca
(Łk 1,31-33).
Czy fragment 4Q246 zawiera cytat z Ewangelii? Nie - gdyż Ewangelia Łukasza została zapisana w
języku greckim, podczas gdy ów tekst używa języka aramejskiego. Czy może więc być tak, że
4Q246 zawiera jakiś starszy przekaz, na podstawie którego Łukasz opracował później swoją
relację? Może - ale nie musi. Jak już powiedziałem - nie wiadomo, ani kto w tym tekście mówi, ani
do kogo, ani o czym. Fragment 4Q246 stanowi tylko jeden z tysięcy odnalezionych w Qumran i
trudno jest na jego podstawie wysuwać jakiekolwiek hipotezy.
*Symbol ten oznacza: Qumran, grota nr 4, fragment 246
Co si
ę stało z sektą esseńczyków?
To jest akurat jedyna z niewielu rzeczy dotyczących tej sekty, co do której badacze wydają się nie
mieć wątpliwości: klasztor w Qumran został zburzony przez Rzymian, zaś jego mieszkańcy
pozabijani. Jak już wspomniałem, pewne fragmenty pism qumrańskich odnaleziono w ruinach
fortecy Massada - ostatniej z fortec zdobytych przez Rzymian podczas powstania żydowskiego.
Oznacza to, że nieliczni ocaleni esseńczycy przyłączyli się do partii zelotów i ponieśli śmierć po
upadku Massady. Jeżeli w Palestynie przetrwali jacyś członkowie ich sekty, to z biegiem lat
stopniowo wymarli.
Myślę jednak, że Czytelnik przyzwyczaił się już do tego, że historia esseńczyków obfituje w
mnóstwo rozmaitych, często sprzecznych ze sobą, a czasami zupełnie fantastycznie brzmiących
hipotez. Pozwolę więc sobie przytoczyć jedną - odmiennie widzącą dalsze ich losy, z całym jednak
naciskiem zaznaczając, że jest to tylko hipoteza, w dodatku niezbyt poparta dowodami.
Wspomniałem już, że pierwszy dokument sekty z Qumran odnaleziono w synagodze w Kairze - i że
miał on nie więcej niż tysiąc lat. Naturalne pytanie brzmi więc: skąd się on tam wziął - prawie
millenium po rozproszeniu esseńczyków?
Najprostsze wyjaśnienie brzmi: po prostu przez stulecia żydowscy uczeni przepisywali dla
przyszłych pokoleń święte księgi. I choć często sami nie rozumieli znaczenia kopiowanych tekstów,
jednak uważając swoją pracę za służbę Bogu, przykładali się do niej z ogromną sumiennością. W
podobny sposób chrześcijańscy mnisi zachowali dla nas wiele z oryginalnych dzieł autorów
antycznych. Odpowiedź na pytanie: dlaczego "Dokument Damasceński" znalazł się w Kairze tysiąc
lat po zniszczeniu sekty esseńczyków, brzmi więc: jest to zasługą kopistów, którzy mozolnie
przepisywali kolejne wersje Biblii, a "przy okazji" zachowali również ów Dokument. Gdy po
stuleciach rabini zorientowali się, że mają w ręce jakiś tekst, którego znaczenia nie rozumieją, ale
który musi być zapewne bardzo stary - złożyli go z szacunkiem w genizie.
Ale może warto zaryzykować inną hipotezę? Czy może sekta zdołała przetrwać w absolutnej
konspiracji jeszcze kilkanaście stuleci?
Wiadomo, że w VIII wieku n.e. wśród Żydów doszło do poważnego rozłamu. Grupa kierowana
przez niejakiego Anana ben-Davida odrzuciła autorytet Talmudu twierdząc, że zniekształca on
pierwotne prawo Mojżesza. Jego następcy dali początek sekcie karaimów, która przez długi czas
żyła na Bliskim Wschodzie, nad Morzem Śródziemnym, w Babilonii, a także w Polsce i na Litwie
(nieliczne grupki ich wyznawców żyją tam zresztą po dziś dzień).
Niektórzy uczeni próbują się doszukiwać związku pomiędzy esseńczykami a karaimami, twierdząc,
że po zburzeniu Qumran sekta esseńczyków przetrwała kilkaset lat w kompletnej konspiracji po to,
aby ponownie się ujawnić w postaci ruchu karaimów. Na poparcie takiej - dość trzeba przyznać
ryzykownej - hipotezy przytacza się zazwyczaj podobieństwa w interpretacji pewnych subtelności
prawa mojżeszowego, jakie występują pomiędzy tymi sektami. Ponieważ jednak brak na ten temat
jakichkolwiek naprawdę przekonujących dowodów, więc pozwolę sobie tych kwestii nie omawiać.
Intrygi i skandale wokół zwojów
Jak już wspominałem wielokrotnie, pomimo upływu prawie półwiecza od odkrycia zwojów dotąd
jeszcze ich teksty nie zostały opublikowane w całości. Jakiekolwiek by były przyczyny wolnego
tempa prac naukowców opracowujących znaleziska, stało się ono źródłem najbardziej nawet
fantastycznych teorii, twierdzących na przykład, że odczytane fragmenty negują historyczność
wydarzeń opisanych w Nowym Testamencie, co sprawia, że Watykan za wszelką cenę nie chce
dopuścić do ich ujawnienia.
Ogólna mądrość życiowa mówi, że nie należy się doszukiwać spisku tam, gdzie możliwe jest
wyjaśnienie naturalne. Przyczyną kilkudziesięcioletniego opóźnienia prac była najprawdopodobniej
żmudność całego przedsięwzięcia. Ostatecznie nawet ułożenie zwykłego dziecięcego puzzla potrafi
zająć nieraz kilka tygodni. Ułożenie dziesiątków tysięcy pasków ze skóry w jedną całość i
odczytanie zapisanego na nich tekstu jest po prostu zadaniem wymagającym nieprawdopodobnej
cierpliwości oraz mnóstwa czasu - a co najważniejsze - jest zadaniem morderczo nudnym. Teksty
nie zostały opublikowane, gdyż po prostu naukowcy zostali przytłoczeni ogromem pracy.
Nic więc dziwnego, że prace zaczęły się posuwać w ślimaczym tempie. Być może rzeczą rozsądną
byłoby dokooptowanie do zespołu większej liczby badaczy - ale przypomnieć należy przysłowie o
psie ogrodnika, co sam nie zje, a i innym nie da. Najprawdopodobniej naukowcy, którzy stanęli
przed okazją, jaka zdarza się raz na dwa tysiąclecia, po prostu nie chcieli dzielić się sławą
ewentualnego odkrycia z kimkolwiek. Ostatecznie uczeni też są ludźmi, więc można to zrozumieć.
Sprawa trafiła na nagłówki gazet na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy grupa biblistów nie
dopuszczonych do prac nad tekstami postanowiła je opublikować samodzielnie, wykorzystując
rewolucję, jaka w ostatnich latach miała miejsce w technice obliczeniowej.
Jednym z dokumentów, jakie zostały na temat znalezisk z Qumran opublikowane, była
konkordancja - czyli spis występujących w nich słów hebrajskich. Każdy wyraz znajdujący się w
tym spisie wymieniony jest wraz z adnotacją i numerem fragmentu, na jakim się znajduje, oraz
słowem bezpośrednio go poprzedzającym i następującym po nim. Oznacza to, że słownik ów
zawiera wystarczająco informacji, aby z jego pomocą można było z dość dużą dokładnością
odtworzyć tekst nie opublikowanych fragmentów. Rzecz oczywiście wymagać musiała mnóstwa
pracy, ale ostatecznie żyjemy w epoce, której symbolem stanie się w przyszłości komputer -
wystarczyło spis słów przenieść do bazy danych, aby następnie bez specjalnych trudności móc,
poczynając od dowolnie wybranego wyrazu, znaleźć następujący po nim, następnie kolejny i tak
dalej. W efekcie okazało się rzeczą możliwą opublikowanie hebrajskiego tekstu znalezisk pomimo
braku zgody badaczy zajmujących się ich odczytywaniem. Zadania tego podjął się profesor Ben
Zion Wacholder z Hebrew Union College w USA. Wraz z grupą doktorantów oraz informatyków
zdołał, na podstawie konkordancji, odtworzyć pierwszy fragment nie opublikowanej części zwojów,
ogłosić go drukiem oraz zapowiedział publikację następnych.
W środowisku biblistów wybuchł mały skandal - uczeni, którzy spędzili lata odczytując i
porządkując mozolnie fragmenty, uważali, zresztą nie bez racji, że ukradziono im owoc ich pracy.
Uczeni, którzy do fragmentów dostępu nie mieli, uważali, że skoro ci, którzy znaleziska
opracowują, nie potrafią się z tym zadaniem uporać w rozsądnym czasie, to powinni do prac
dopuścić też innych. Słowem, przez krótki czas, było na temat zwojów w prasie dość głośno.
Na tym awantura nie zakończyła się. Jeszcze w latach pięćdziesiątych, na samym początku prac
zmierzających do odczytania zwojów, postanowiono - na wszelki wypadek - wszystkie odnalezione
fragmenty sfotografować, zaś negatywy filmów złożono w bibliotekach kilku renomowanych
ośrodków naukowych. Przez następne dziesięciolecia nikt nie miał do owych "kopii
bezpieczeństwa" dostępu. Po prostu sądzono, że badaczom pracującym nad odczytaniem tekstów
przysługują pewne - nazwijmy je tak - "prawa autorskie", zgodnie z którymi, przed oficjalnym
opublikowaniem i opracowaniem danego fragmentu, osoby postronne nie powinny mieć do niego
wglądu.
Na początku lat dziewięćdziesiątych biblioteka Huntington z Kalifornii ujawniła, że jest w
posiadaniu kompletu negatywów zdjęć fragmentów z Qumran. Kolekcja ta stanowiła dar Elisabeth
Hay Bethel - bogatej amerykańskiej damy-filantropki, która zdołała przekonać naukowców
zajmujących się odczytywaniem zwojów, co do konieczności ich skopiowania. W wyniku
zawartego gentlemen's agreement dama uzyskała zgodę na sfotografowanie kolekcji, zobowiązując
się w zamian do jej niepublikowania. Po jej śmierci zbiór trafił do wspomnianej biblioteki, której
dyrekcja początkowo czuła się związana udzieloną przez panią Bethel obietnicą i nie ujawniała
faktu posiadania kopii zwojów. Gdy jednak Wacholder i jego ekipa wydrukowali "pirackie"
wydanie nie opublikowanych fragmentów znalezisk, nowy dyrektor biblioteki, William A. Moffet
uznał, że dalsze utrzymywanie tajemnicy nie ma sensu i ogłosił, że cała kolekcja zostanie
udostępniona badaczom. Wkrótce w jego ślady poszła inna biblioteka dysponująca mikrofilmami
zwojów - Biblical Archeology Society - publikując komplet fotografii.
Izraelskie Biuro ds. Starożytności oraz Muzeum Rockefellera i pracujący w nim uczeni
odpowiedzieli groźbami procesów sądowych. Nie jestem w stanie zrelacjonować szczegółowo
dalszego toku sprawy. Dość powiedzieć, że środowisko biblistów pogrążyło się w inwektywach,
choć jedynym korzystnym aspektem całej historii stał się fakt, że cały komplet tekstów stał się
obecnie - czy to w formie "pirackich wydań", czy też mikrofilmów - dostępny dla
zainteresowanych. Pozostaje tylko opublikowane teksty opracować i przetłumaczyć, co jest pracą
żmudną, która na pewno potrwa jeszcze szereg lat.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie będziemy świadkami żadnej wielkiej sensacji ani
żadnego odkrycia, które zrewolucjonizowałoby nasze poglądy na początki chrześcijaństwa. Jak się
wydaje, zwoje nie zawierają nie tylko żadnych wzmianek na temat Jezusa lub innych postaci
znanych nam z Nowego Testamentu, ani też żadnych fragmentów Ewangelii, ani w ogóle niczego
specjalnie ciekawego - w każdym razie ciekawego z punktu widzenia kogoś, kto nie zajmuje się
biblistyką zawodowo.
Po skandalach związanych z publikacją "pirackich" wydań tekstów znalezisk na scenę wkroczyły
władze państwa Izrael, do tej pory dyskretnie trzymające się na uboczu całej afery, i zmusiły ekipę z
muzeum Rockefellera do dokooptowania kilku uczonych izraelskich, wyznaczając jednocześnie
nieprzekraczalny termin, do którego opracowywanie znalezisk ma zostać zakończone, grożąc, że w
razie jego niedotrzymania, naukowcy opóźniający prace zostaną usunięci z zespołu i zastąpieni
innymi.
Wygląda więc na to, że w niezbyt odległej przyszłości historia zwojów powinna zostać zakończona.
A mo
że jednak teorie spiskowe są troszeczkę prawdziwe?
Na zakończenie pozwolę sobie wysunąć pewną hipotezę związaną z intrygami wokół znalezisk. Jak
pisałem, istnieją dwa komplety zwojów - mniejszy, zawierający kilka kompletnych ksiąg,
przechowywanych w zachodniej Jerozolimie, dawno już ogłoszonych drukiem, i większy -
przechowywany w Muzeum Rockefellera, złożony z mnóstwa fragmentów, a w dodatku ciągle
jeszcze nie opracowany i nie opublikowany do końca.
Ten pierwszy jest raczej bezdyskusyjnie własnością Państwa Izrael - został on ostatecznie
zakupiony przez profesora Sukenika i Y. Yadina.
Postawmy jednak pytanie formalnoprawne: czyją własnością jest zbiór drugi - ten z Muzeum
Rockefellera?
Zwoje odnaleziono w Qumran w czasach, gdy miejscowość ta znajdowała się w Jordanii. Część
została odnaleziona przez archeologów, ale niektóre odkupiono od Beduinów za pieniądze
dostarczone przez kilka dużych ośrodków naukowych, a także Watykan. Opracowanie znaleziska
oraz piecza nad nim została powierzona przez rząd Jordanii międzynarodowej komisji archeologów.
Po wojnie sześciodniowej Wschodnia Jerozolima - a wraz z nią zwoje "jordańskie" - znalazła się w
Izraelu. Jak już mówiłem, ze względów politycznych wśród naukowców wyznaczonych do pracy
nad zwojami nie było ani jednego Żyda. Gdy Izraelczycy zajęli Wschodnią Jerozolimę w roku 1967
oczekiwano więc, że zwoje po prostu skonfiskują, a do opracowania ich wyznaczą swoich
uczonych. Ku powszechnemu zaskoczeniu nie uczynili tego, być może z obawy przed protestami
międzynarodowymi. Komisja wyznaczona przez władze Jordanii mogła spokojnie pracować dalej.
Taki stan rzeczy panował do końca lat 80., kiedy to - po wspomnianym wcześniej, "pirackim"
opublikowaniu fragmentów tekstów Izraelczycy - zmusili ją do dokooptowania kilku uczonych
izraelskich. Pozostaje otwarte pytanie: do kogo należą teksty z Muzeum Rockefellera?
Do Jordanii - gdyż to na jej terenie znajdowało się Qumran, gdy dokonano odkrycia? Można tak
sądzić, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego, nie jest to jednak zbyt jasne, gdyż aneksja
Zachodniego Brzegu przez Jordanię w latach 1948-1967 nie została uznana przez większość krajów
świata.
Do powstającego obecnie państwa palestyńskiego - na którego terenie wkrótce znajdzie się Qumran
- i na którego terenie Qumran miało się znaleźć w myśl rezolucji ONZ z roku 1948 stanowiącej o
podziale Palestyny na część żydowską i arabską? Formalnie może jest to prawda, lecz przecież
zwoje stanowią raczej bezdyskusyjnie dziedzictwo narodu żydowskiego, a nie arabskiego i nawet
najbardziej zaciekli wrogowie państwa Izrael tego nie wydają się kwestionować.
A może do państwa Izrael, uważającego się za spadkobiercę państw żydowskich istniejących w
Ziemi Świętej przed tysiącleciami? Ostatecznie esseńczycy byli sektą żydowską. A może zwoje są
własnością ludzkości? A jeżeli tak - to kto ma się nimi opiekować? ONZ?
Nie muszę Czytelnikowi tłumaczyć, że z izraelskiego punktu widzenia zwoje są własnością narodu
żydowskiego - i nikogo innego, stąd pieczę nad nimi sprawować powinno państwo Izrael, co zresztą
wydaje się rozwiązaniem dość logicznym i historycznie uzasadnionym.
Jak na razie Muzeum Rockefellera znajduje się de facto w Izraelu*, zaś Palestyńczycy (jeszcze) nie
wysunęli żądań objęcia kontroli nad nim. Myślę jednak, że nie należy mieć specjalnych złudzeń -
kwestia własności zwojów stanie się w (być może niedalekiej) przyszłości tematem niezwykle
wybuchowym.
Przeglądając rozmaite przewodniki turystyczne oraz popularne opracowania na temat zwojów,
wydane w Izraelu, odniosłem wrażenie, że unikają one rozróżniania kolekcji z Muzeum Księgi i
Muzeum Rockefellera, zupełnie jak gdyby chodziło im o wywołanie wrażenia, że obie od zawsze
były i są zarządzane przez władze izraelskie. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy jest to tylko moje
złudzenie, przypadek czy też polityka celowa. Całkiem możliwe, że naciski władz izraelskich,
zmierzające do włączenia do komisji uczonych żydowskich, stanowią w istocie element
długofalowej polityki mającej na celu przejęcie kontroli nad zwojami.
Gdy w niedługiej już przyszłości wybuchnie poważny kryzys dyplomatyczny wokół kwestii praw
własności do zwojów, proszę wspomnieć, że ja go przewidziałem!
*Ściślej - we wschodniej Jerozolimie, której aneksja przez Izrael nie została uznana przez
większość krajów de iure, ale która de facto znajduje się pod władzą izraelską.
Przybytek Ksi
ęgi
Jak już napisałem, "izraelska" część kolekcji zwojów złożona została, po jej odczytaniu i
opublikowaniu w Przybytku Księgi - specjalnie w tym celu wybudowanym muzeum w Jerozolimie.
Jego centralny budynek, architektonicznie przypominający gliniany garnek, w jakim esseńczycy
przechowywali swoje pisma, mieści stałą ekspozycję składającą się z wybranych fragmentów
znalezionych pism. Według większości przewodników turystycznych pośrodku sali znajduje się
gablota, w której wystawione jest na widok publiczny najcenniejsze znalezisko - księga proroka
Izajasza, jedyna z Ksiąg Starego Testamentu odnaleziona w Qumran w całości. W rzeczywistości w
gablocie można ujrzeć jedynie jej kserokopię - oryginał znajduje się ukryty w bunkrze mogącym,
jeżeli wierzyć jego konstruktorom, przetrwać nawet wybuch atomowy. W czasach zagrożenia
schron ten staje się miejscem przechowywania również i pozostałych znalezisk - po raz ostatni
zostały one złożone w nim w roku 1991, gdy podczas wojny w Kuwejcie Irak rozpoczął ostrzał
rakietowy Izraela.
Słyszałem od ludzi, dla których język hebrajski jest językiem ojczystym, że są oni w stanie czytać
eksponowane w gablotach teksty zupełnie jak gdyby były to współczesne gazety. Muszę przyznać,
że jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia, dopóki nie odwiedziłem Przybytku Księgi osobiście i nie
spróbowałem samodzielnie odcyfrowywać pokazanych tam znalezisk. Niestety, choć w owym
czasie uczyłem się już języka hebrajskiego i nawet potrafiłem się nim w miarę swobodnie
posługiwać w sytuacjach dnia codziennego, to jednak moja jego znajomość pozostawiała wiele do
życzenia. W dodatku okazało się, iż większość tekstów napisana jest niezrozumiałym dla mnie
pismem starohebrajskim, toteż moje próby odczytania ich spełzły na niczym. Nieoczekiwanie
jednak w jednej z gablot odkryłem tekst, który - czy to napisany był łatwiejszym językiem, czy to
znanym mi pismem "kwadratowym" - dość, że ku własnemu zdumieniu nagle zorientowałem się, iż
jestem w stanie przeliterować poszczególne wyrazy, a potem łączyć je w zdania psalmu, które
mogłem rozumieć.
Dreszcz emocji, który poczułem, musiał być podobny do tego, jaki przeżyli archeolodzy, którzy
jako pierwsi od tysięcy lat odczytywali zapisane kiedyś zdania. Wtedy też zrozumiałem, jak
trudnym do wyobrażenia sobie cudem jest fakt, iż język hebrajski został przywrócony do
codziennego użytku po dwudziestu paru stuleciach przerwy...
Tomasz Włodek
COPYRIGHT 2003 Wydawnictwo "W drodze"
Nr 1 (305) 1999 Nr 2 (306) 1999 Nr 3 (307) 1999