|
TOMASZ WŁODEK Zwoje z Qumran (3) |
Zwoje z Qumran a Nowy Testament
Dla ścisłości należy wyjaśnić jeszcze jedną kwestię: czy wśród zwojów z Qumran znajdują się fragmenty Nowego Testamentu?
Odpowiedź nie jest jednoznaczna. W roku 1972 hiszpański jezuita José O'Callaghan ogłosił, że zdołał odczytać wśród niektórych fragmentów zdania pochodzące z Ewangelii. W rzeczywistości jednak owe kawałki zwojów są do tego stopnia nieczytelne, że zaledwie kilkanaście z zapisanych liter może być uznane za na tyle wyraźne, że ich identyfikacja może być jednoznaczna. W efekcie trudno mówić o „odczytaniu” owych tekstów, raczej należałoby powiedzieć o „zgadywaniu”. Pomimo upływu kilkudziesięciu lat od czasu, kiedy O'Callaghan opublikował swoje obserwacje, bibliści pozostają co do niego raczej sceptyczni.
Osobną kwestię stanowi fragment w katalogu znalezisk występujący pod symbolem 4Q246 1. Jest to krótki, liczący zaledwie kilka linijek tekst, mówiący, że ktoś (z tekstu nie wynika kto) będzie nazwany Synem Bożym oraz Synem Najwyższego. Jest w nim jeszcze kilka innych niejasnych sformułowań.
Nie wiadomo, kto wypowiada te słowa, ani do kogo, jednak budzą one odległe skojarzenia z Ewangelią Łukasza: Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie on wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da mu tron Jego praojca Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a panowaniu Jego nie będzie końca 2.
Czy fragment 4Q246 zawiera cytat z Ewangelii? Nie — gdyż Ewangelia Łukasza została zapisana w języku greckim, podczas gdy ów tekst używa języka aramejskiego. Czy może więc być tak, że 4Q246 zawiera jakiś starszy przekaz, na podstawie którego Łukasz opracował później swoją relację? Może — ale nie musi. Jak już powiedziałem — nie wiadomo, ani kto w tym tekście mówi, ani do kogo, ani o czym. Fragment 4Q246 stanowi tylko jeden z tysięcy odnalezionych w Qumran i trudno jest na jego podstawie wysuwać jakiekolwiek hipotezy.
Co się stało z sektą esseńczyków?
To jest akurat jedyna z niewielu rzeczy dotyczących tej sekty, co do której badacze wydają się nie mieć wątpliwości: klasztor w Qumran został zburzony przez Rzymian, zaś jego mieszkańcy pozabijani. Jak już wspomniałem, pewne fragmenty pism qumrańskich odnaleziono w ruinach fortecy Massada — ostatniej z fortec zdobytych przez Rzymian podczas powstania żydowskiego. Oznacza to, że nieliczni ocaleni esseńczycy przyłączyli się do partii zelotów i ponieśli śmierć po upadku Massady. Jeżeli w Palestynie przetrwali jacyś członkowie ich sekty, to z biegiem lat stopniowo wymarli.
Myślę jednak, że Czytelnik przyzwyczaił się już do tego, że historia esseńczyków obfituje w mnóstwo rozmaitych, często sprzecznych ze sobą, a czasami zupełnie fantastycznie brzmiących hipotez. Pozwolę więc sobie przytoczyć jedną — odmiennie widzącą dalsze ich losy, z całym jednak naciskiem zaznaczając, że jest to tylko hipoteza, w dodatku niezbyt poparta dowodami.
Wspomniałem już, że pierwszy dokument sekty z Qumran odnaleziono w synagodze w Kairze — i że miał on nie więcej niż tysiąc lat. Naturalne pytanie brzmi więc: skąd się on tam wziął — prawie millenium po rozproszeniu esseńczyków?
Najprostsze wyjaśnienie brzmi: po prostu przez stulecia żydowscy uczeni przepisywali dla przyszłych pokoleń święte księgi. I choć często sami nie rozumieli znaczenia kopiowanych tekstów, jednak uważając swoją pracę za służbę Bogu, przykładali się do niej z ogromną sumiennością. W podobny sposób chrześcijańscy mnisi zachowali dla nas wiele z oryginalnych dzieł autorów antycznych. Odpowiedź na pytanie: dlaczego „Dokument Damasceński” znalazł się w Kairze tysiąc lat po zniszczeniu sekty esseńczyków, brzmi więc: jest to zasługą kopistów, którzy mozolnie przepisywali kolejne wersje Biblii, a „przy okazji” zachowali również ów Dokument. Gdy po stuleciach rabini zorientowali się, że mają w ręce jakiś tekst, którego znaczenia nie rozumieją, ale który musi być zapewne bardzo stary — złożyli go z szacunkiem w genizie.
Ale może warto zaryzykować inną hipotezę? Czy może sekta zdołała przetrwać w absolutnej konspiracji jeszcze kilkanaście stuleci?
Wiadomo, że w VIII wieku n.e. wśród Żydów doszło do poważnego rozłamu. Grupa kierowana przez niejakiego Anana ben-Davida odrzuciła autorytet Talmudu twierdząc, że zniekształca on pierwotne prawo Mojżesza. Jego następcy dali początek sekcie karaimów, która przez długi czas żyła na Bliskim Wschodzie, nad Morzem Śródziemnym, w Babilonii, a także w Polsce i na Litwie (nieliczne grupki ich wyznawców żyją tam zresztą po dziś dzień).
Niektórzy uczeni próbują się doszukiwać związku pomiędzy esseńczykami a karaimami, twierdząc, że po zburzeniu Qumran sekta esseńczyków przetrwała kilkaset lat w kompletnej konspiracji po to, aby ponownie się ujawnić w postaci ruchu karaimów. Na poparcie takiej — dość trzeba przyznać ryzykownej — hipotezy przytacza się zazwyczaj podobieństwa w interpretacji pewnych subtelności prawa mojżeszowego, jakie występują pomiędzy tymi sektami. Ponieważ jednak brak na ten temat jakichkolwiek naprawdę przekonujących dowodów, więc pozwolę sobie tych kwestii nie omawiać.
Intrygi i skandale wokół zwojów
Jak już wspominałem wielokrotnie, pomimo upływu prawie półwiecza od odkrycia zwojów dotąd jeszcze ich teksty nie zostały opublikowane w całości. Jakiekolwiek by były przyczyny wolnego tempa prac naukowców opracowujących znaleziska, stało się ono źródłem najbardziej nawet fantastycznych teorii, twierdzących na przykład, że odczytane fragmenty negują historyczność wydarzeń opisanych w Nowym Testamencie, co sprawia, że Watykan za wszelką cenę nie chce dopuścić do ich ujawnienia.
Ogólna mądrość życiowa mówi, że nie należy się doszukiwać spisku tam, gdzie możliwe jest wyjaśnienie naturalne. Przyczyną kilkudziesięcioletniego opóźnienia prac była najprawdopodobniej żmudność całego przedsięwzięcia. Ostatecznie nawet ułożenie zwykłego dziecięcego puzzla potrafi zająć nieraz kilka tygodni. Ułożenie dziesiątków tysięcy pasków ze skóry w jedną całość i odczytanie zapisanego na nich tekstu jest po prostu zadaniem wymagającym nieprawdopodobnej cierpliwości oraz mnóstwa czasu — a co najważniejsze — jest zadaniem morderczo nudnym. Teksty nie zostały opublikowane, gdyż po prostu naukowcy zostali przytłoczeni ogromem pracy.
Nic więc dziwnego, że prace zaczęły się posuwać w ślimaczym tempie. Być może rzeczą rozsądną byłoby dokooptowanie do zespołu większej liczby badaczy — ale przypomnieć należy przysłowie o psie ogrodnika, co sam nie zje, a i innym nie da. Najprawdopodobniej naukowcy, którzy stanęli przed okazją, jaka zdarza się raz na dwa tysiąclecia, po prostu nie chcieli dzielić się sławą ewentualnego odkrycia z kimkolwiek. Ostatecznie uczeni też są ludźmi, więc można to zrozumieć.
Sprawa trafiła na nagłówki gazet na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy grupa biblistów nie dopuszczonych do prac nad tekstami postanowiła je opublikować samodzielnie, wykorzystując rewolucję, jaka w ostatnich latach miała miejsce w technice obliczeniowej.
Jednym z dokumentów, jakie zostały na temat znalezisk z Qumran opublikowane, była konkordancja — czyli spis występujących w nich słów hebrajskich. Każdy wyraz znajdujący się w tym spisie wymieniony jest wraz z adnotacją i numerem fragmentu, na jakim się znajduje, oraz słowem bezpośrednio go poprzedzającym i następującym po nim. Oznacza to, że słownik ów zawiera wystarczająco informacji, aby z jego pomocą można było z dość dużą dokładnością odtworzyć tekst nie opublikowanych fragmentów. Rzecz oczywiście wymagać musiała mnóstwa pracy, ale ostatecznie żyjemy w epoce, której symbolem stanie się w przyszłości komputer — wystarczyło spis słów przenieść do bazy danych, aby następnie bez specjalnych trudności móc, poczynając od dowolnie wybranego wyrazu, znaleźć następujący po nim, następnie kolejny i tak dalej. W efekcie okazało się rzeczą możliwą opublikowanie hebrajskiego tekstu znalezisk pomimo braku zgody badaczy zajmujących się ich odczytywaniem. Zadania tego podjął się profesor Ben Zion Wacholder z Hebrew Union College w USA. Wraz z grupą doktorantów oraz informatyków zdołał, na podstawie konkordancji, odtworzyć pierwszy fragment nie opublikowanej części zwojów, ogłosić go drukiem oraz zapowiedział publikację następnych.
W środowisku biblistów wybuchł mały skandal — uczeni, którzy spędzili lata odczytując i porządkując mozolnie fragmenty, uważali, zresztą nie bez racji, że ukradziono im owoc ich pracy. Uczeni, którzy do fragmentów dostępu nie mieli, uważali, że skoro ci, którzy znaleziska opracowują, nie potrafią się z tym zadaniem uporać w rozsądnym czasie, to powinni do prac dopuścić też innych. Słowem, przez krótki czas, było na temat zwojów w prasie dość głośno.
Na tym awantura nie zakończyła się. Jeszcze w latach pięćdziesiątych, na samym początku prac zmierzających do odczytania zwojów, postanowiono — na wszelki wypadek — wszystkie odnalezione fragmenty sfotografować, zaś negatywy filmów złożono w bibliotekach kilku renomowanych ośrodków naukowych. Przez następne dziesięciolecia nikt nie miał do owych „kopii bezpieczeństwa” dostępu. Po prostu sądzono, że badaczom pracującym nad odczytaniem tekstów przysługują pewne — nazwijmy je tak — „prawa autorskie”, zgodnie z którymi, przed oficjalnym opublikowaniem i opracowaniem danego fragmentu, osoby postronne nie powinny mieć do niego wglądu.
Na początku lat dziewięćdziesiątych biblioteka Huntington z Kalifornii ujawniła, że jest w posiadaniu kompletu negatywów zdjęć fragmentów z Qumran. Kolekcja ta stanowiła dar Elisabeth Hay Bethel — bogatej amerykańskiej damy-filantropki, która zdołała przekonać naukowców zajmujących się odczytywaniem zwojów, co do konieczności ich skopiowania. W wyniku zawartego gentelemen's agreement dama uzyskała zgodę na sfotografowanie kolekcji, zobowiązując się w zamian do jej niepublikowania. Po jej śmierci zbiór trafił do wspomnianej biblioteki, której dyrekcja początkowo czuła się związana udzieloną przez panią Bethel obietnicą i nie ujawniała faktu posiadania kopii zwojów. Gdy jednak Wacholder i jego ekipa wydrukowali „pirackie” wydanie nie opublikowanych fragmentów znalezisk, nowy dyrektor biblioteki, William A. Moffet uznał, że dalsze utrzymywanie tajemnicy nie ma sensu i ogłosił, że cała kolekcja zostanie udostępniona badaczom. Wkrótce w jego ślady poszła inna biblioteka dysponująca mikrofilmami zwojów — Biblical Archeology Society — publikując komplet fotografii.
Izraelskie Biuro ds. Starożytności oraz Muzeum Rockefellera i pracujący w nim uczeni odpowiedzieli groźbami procesów sądowych. Nie jestem w stanie zrelacjonować szczegółowo dalszego toku sprawy. Dość powiedzieć, że środowisko biblistów pogrążyło się w inwektywach, choć jedynym korzystnym aspektem całej historii stał się fakt, że cały komplet tekstów stał się obecnie — czy to w formie „pirackich wydań”, czy też mikrofilmów — dostępny dla zainteresowanych. Pozostaje tylko opublikowane teksty opracować i przetłumaczyć, co jest pracą żmudną, która na pewno potrwa jeszcze szereg lat.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie będziemy świadkami żadnej wielkiej sensacji ani żadnego odkrycia, które zrewolucjonizowałoby nasze poglądy na początki chrześcijaństwa. Jak się wydaje, zwoje nie zawierają nie tylko żadnych wzmianek na temat Jezusa lub innych postaci znanych nam z Nowego Testamentu, ani też żadnych fragmentów Ewangelii, ani w ogóle niczego specjalnie ciekawego — w każdym razie ciekawego z punktu widzenia kogoś, kto nie zajmuje się biblistyką zawodowo.
Po skandalach związanych z publikacją „pirackich” wydań tekstów znalezisk na scenę wkroczyły władze państwa Izrael, do tej pory dyskretnie trzymające się na uboczu całej afery, i zmusiły ekipę z muzeum Rockefellera do dokooptowania kilku uczonych izraelskich, wyznaczając jednocześnie nieprzekraczalny termin, do którego opracowywanie znalezisk ma zostać zakończone, grożąc, że w razie jego niedotrzymania, naukowcy opóźniający prace zostaną usunięci z zespołu i zastąpieni innymi.
Wygląda więc na to, że w niezbyt odległej przyszłości historia zwojów powinna zostać zakończona.
A może jednak teorie spiskowe są troszeczkę prawdziwe?
Na zakończenie pozwolę sobie wysunąć pewną hipotezę związaną z intrygami wokół znalezisk. Jak pisałem, istnieją dwa komplety zwojów — mniejszy, zawierający kilka kompletnych ksiąg, przechowywanych w zachodniej Jerozolimie, dawno już ogłoszonych drukiem, i większy — przechowywany w Muzeum Rockefellera, złożony z mnóstwa fragmentów, a w dodatku ciągle jeszcze nie opracowany i nie opublikowany do końca.
Ten pierwszy jest raczej bezdyskusyjnie własnością Państwa Izrael — został on ostatecznie zakupiony przez profesora Sukenika i Y. Yadina.
Postawmy jednak pytanie formalnoprawne: czyją własnością jest zbiór drugi — ten z Muzeum Rockefellera?
Zwoje odnaleziono w Qumran w czasach, gdy miejscowość ta znajdowała się w Jordanii. Część została odnaleziona przez archeologów, ale niektóre odkupiono od Beduinów za pieniądze dostarczone przez kilka dużych ośrodków naukowych, a także Watykan. Opracowanie znaleziska oraz piecza nad nim została powierzona przez rząd Jordanii międzynarodowej komisji archeologów. Po wojnie sześciodniowej Wschodnia Jerozolima — a wraz z nią zwoje „jordańskie” — znalazła się w Izraelu. Jak już mówiłem, ze względów politycznych wśród naukowców wyznaczonych do pracy nad zwojami nie było ani jednego Żyda. Gdy Izraelczycy zajęli Wschodnią Jerozolimę w roku 1967 oczekiwano więc, że zwoje po prostu skonfiskują, a do opracowania ich wyznaczą swoich uczonych. Ku powszechnemu zaskoczeniu nie uczynili tego, być może z obawy przed protestami międzynarodowymi. Komisja wyznaczona przez władze Jordanii mogła spokojnie pracować dalej. Taki stan rzeczy panował do końca lat 80., kiedy to — po wspomnianym wcześniej, „pirackim” opublikowaniu fragmentów tekstów Izraelczycy — zmusili ją do dokooptowania kilku uczonych izraelskich. Pozostaje otwarte pytanie: do kogo należą teksty z Muzeum Rockefellera?
Do Jordanii — gdyż to na jej terenie znajdowało się Qumran, gdy dokonano odkrycia? Można tak sądzić, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego, nie jest to jednak zbyt jasne, gdyż aneksja Zachodniego Brzegu przez Jordanię w latach 1948-1967 nie została uznana przez większość krajów świata.
Do powstającego obecnie państwa palestyńskiego — na którego terenie wkrótce znajdzie się Qumran — i na którego terenie Qumran miało się znaleźć w myśl rezolucji ONZ z roku 1948 stanowiącej o podziale Palestyny na część żydowską i arabską? Formalnie może jest to prawda, lecz przecież zwoje stanowią raczej bezdyskusyjnie dziedzictwo narodu żydowskiego, a nie arabskiego i nawet najbardziej zaciekli wrogowie państwa Izrael tego nie wydają się kwestionować.
A może do państwa Izrael, uważającego się za spadkobiercę państw żydowskich istniejących w Ziemi Świętej przed tysiącleciami? Ostatecznie esseńczycy byli sektą żydowską. A może zwoje są własnością ludzkości? A jeżeli tak — to kto ma się nimi opiekować? ONZ?
Nie muszę Czytelnikowi tłumaczyć, że z izraelskiego punktu widzenia zwoje są własnością narodu żydowskiego — i nikogo innego, stąd pieczę nad nimi sprawować powinno państwo Izrael, co zresztą wydaje się rozwiązaniem dość logicznym i historycznie uzasadnionym.
Jak na razie Muzeum Rockefellera znajduje się de facto w Izraelu 3, zaś Palestyńczycy (jeszcze) nie wysunęli żądań objęcia kontroli nad nim. Myślę jednak, że nie należy mieć specjalnych złudzeń — kwestia własności zwojów stanie się w (być może niedalekiej) przyszłości tematem niezwykle wybuchowym.
Przeglądając rozmaite przewodniki turystyczne oraz popularne opracowania na temat zwojów, wydane w Izraelu, odniosłem wrażenie, że unikają one rozróżniania kolekcji z Muzeum Księgi i Muzeum Rockefellera, zupełnie jak gdyby chodziło im o wywołanie wrażenia, że obie od zawsze były i są zarządzane przez władze izraelskie. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy jest to tylko moje złudzenie, przypadek czy też polityka celowa. Całkiem możliwe, że naciski władz izraelskich, zmierzające do włączenia do komisji uczonych żydowskich, stanowią w istocie element długofalowej polityki mającej na celu przejęcie kontroli nad zwojami.
Gdy w niedługiej już przyszłości wybuchnie poważny kryzys dyplomatyczny wokół kwestii praw własności do zwojów, proszę wspomnieć, że ja go przewidziałem!
Przybytek Księgi
Jak już napisałem, „izraelska” część kolekcji zwojów złożona została, po jej odczytaniu i opublikowaniu w Przybytku Księgi — specjalnie w tym celu wybudowanym muzeum w Jerozolimie. Jego centralny budynek, architektonicznie przypominający gliniany garnek, w jakim esseńczycy przechowywali swoje pisma, mieści stałą ekspozycję składającą się z wybranych fragmentów znalezionych pism. Według większości przewodników turystycznych pośrodku sali znajduje się gablota, w której wystawione jest na widok publiczny najcenniejsze znalezisko — księga proroka Izajasza, jedyna z Ksiąg Starego Testamentu odnaleziona w Qumran w całości. W rzeczywistości w gablocie można ujrzeć jedynie jej kserokopię — oryginał znajduje się ukryty w bunkrze mogącym, jeżeli wierzyć jego konstruktorom, przetrwać nawet wybuch atomowy. W czasach zagrożenia schron ten staje się miejscem przechowywania również i pozostałych znalezisk — po raz ostatni zostały one złożone w nim w roku 1991, gdy podczas wojny w Kuwejcie Irak rozpoczął ostrzał rakietowy Izraela.
Słyszałem od ludzi, dla których język hebrajski jest językiem ojczystym, że są oni w stanie czytać eksponowane w gablotach teksty zupełnie jak gdyby były to współczesne gazety. Muszę przyznać, że jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia, dopóki nie odwiedziłem Przybytku Księgi osobiście i nie spróbowałem samodzielnie odcyfrowywać pokazanych tam znalezisk. Niestety, choć w owym czasie uczyłem się już języka hebrajskiego i nawet potrafiłem się nim w miarę swobodnie posługiwać w sytuacjach dnia codziennego, to jednak moja jego znajomość pozostawiała wiele do życzenia. W dodatku okazało się, iż większość tekstów napisana jest niezrozumiałym dla mnie pismem starohebrajskim, toteż moje próby odczytania ich spełzły na niczym. Nieoczekiwanie jednak w jednej z gablot odkryłem tekst, który — czy to napisany był łatwiejszym językiem, czy to znanym mi pismem „kwadratowym” — dość, że ku własnemu zdumieniu nagle zorientowałem się, iż jestem w stanie przeliterować poszczególne wyrazy, a potem łączyć je w zdania psalmu, które mogłem rozumieć.
Dreszcz emocji, który poczułem, musiał być podobny do tego, jaki przeżyli archeolodzy, którzy jako pierwsi od tysięcy lat odczytywali zapisane kiedyś zdania. Wtedy też zrozumiałem, jak trudnym do wyobrażenia sobie cudem jest fakt, iż język hebrajski został przywrócony do codziennego użytku po dwudziestu paru stuleciach przerwy...
Tomasz Włodek
1 Symbol ten oznacza: Qumran, grota nr 4, fragment 246. 2 Łk 1,31-33. 3 Ściślej — we wschodniej Jerozolimie, której aneksja przez Izrael nie została uznana przez większość krajów de iure, ale która de facto znajduje się pod władzą izraelską.
Jeżeli powyższy tekst prowokuje do zabrania głosu, podzielenia się Twoimi przemyśleniami, bo zgadza się z Twoimi poglądami albo wzbudza Twój sprzeciw, rodzi pytania i wątpliwości, napisz do nas...
| strona główna | spis treści | poczta | archiwum | redakcja | prenumerata | linki |
Zeszyt nr 3 (307) 1999
© 1999 Wydawnictwo W DRODZE