MayaBlake
Ucieczkaodprzeszłości
Tłumaczenie:
EwaPawełek
<
ROZDZIAŁPIERWSZY
–Nojuż,nieociągajsię!Ruszaj!Dlaczegotojazawszemuszęodwalaćcałąrobotę?
SakisPantelidesopuściłwiosłananieznacznierozkołysanąwiatremwodę.Uwielbiałtendreszczrado-
snegopodnieceniaiadrenalinę,któratowarzyszyłamuzawszepodczasuprawianiasportu.Uśmiechnął
sięwodpowiedzinapełnąirytacjiuwagębrata.
–Przestańnarzekać,staruszku.Toniemojawina,żełupiecięwkościach.–TaknaprawdęAribyłod
niegostarszyzaledwieodwaipółroku,aleniecierpiał,gdyktośmuwypominałwiek,zczegoSakis
skwapliwiekorzystał,gdychciałsięznimtrochępodrażnić.–Niedenerwujsię.Następnymrazempły-
wajzTheo.Onzpewnościąniebędziesięociągał.
–Jużtowidzę.Theozamiastwiosłować,prężyłbymuskuły,próbującimponowaćswoimprzyjaciółkom
patrzącymnaniegozbrzegu–skwitowałcierpkoAri.–Wciążnierozumiem,jakimcudempięćrazyzdo-
byłpucharwmistrzostwachświata.
Sakismiarowoporuszałwiosłami,zsatysfakcjąspostrzegając,żeniestraciłformypomimokilkumie-
sięcznejprzerwywulubionymsporcie.Myślącomłodszymbracie,niemógłsiępowstrzymaćoduśmie-
chu.
–Tak,własnynieskazitelnywizerunekikobiety,oto,codlaniegonajważniejsze–odparłpogodnie.Wio-
słowałwdoskonałejsynchronizacjizbratem.Ichruchybyłypłynne,rytmiczne,gdypokonywalipołowę
trasyjezioranależącegodoekskluzywnegoklubuwioślarskiego,kilkamilzaLondynem.
Sakisuśmiechałsięszeroko,czując,żespływananiegokojącyspokój.Minęłosporoczasu,odkądbyłtu
ostatnimrazem,wdodatkuwtowarzystwiestarszegobrata.Zarządzanietrzemafiliamiprzedsiębiorstwa
PantelidesIncsprawiało,żeniemielidlasiebiezbytdużoczasu.Prawdziwymcudembyło,gdyudawało
imsięzgraćterminarztak,bywszyscytrzejmoglisięspotkaćwtymsamymczasie.Długoplanowali
wspólnąwyprawędoklubużeglarskiego,aleTheowostatniejchwiliodwołałswójudział.Prywatnym
jetemleciałdoRio,byzażegnaćkryzysnaświatowymrynku.Przynajmniejtaktwierdził.Sakisniezdzi-
wiłbysię,gdybysięokazało,żeprawdajestzupełnieinna.Jegobrat,playboy,byłwstanieprzeleciećty-
siącemil,byspędzićjednągodzinęwtowarzystwiepięknejkobiety.
–Jeślisiędowiem,żewystawiłnasdowiatru,jużjamupokażę!Skonfiskujęsamolotnaconajmniej
miesiąc.
–Powodzenia–prychnąłAri.–Wedługmnienaraziszsięnaszybkąśmierć,jeślispróbujeszstanąćna
drodzeTheo.Samwiesz,żemafiołanapunkciekobiet.Askoromowaokobietach.Tatwojawreszcie
zdołałaoderwaćwzrokodtabletaipatrzyprostona…
–Wyjaśnijmysobiejednąrzecz.Onaniejestmojąkobietą–zaprotestowałostro,spoglądającnabrzeg.
BriannaMoneypenny,jegoasystentka,stałaprzylimuzynie,patrzącwprostnaniego.Miałwrażenie,że
celowościągagowzrokiem.Odkądjązatrudnił,minęłoosiemnaściemiesięcyiniezdarzyłosię,by
wtymczasiezdradziłasięzjakimikolwiekemocjami.Niezależnieodokolicznościprofesjonalna,su-
mienna,skutecznaizimnajaklód.Tymrazemjednakcośbyłonietak…
–Niemów,żenieuległatwojemuurokowi–drążyłAri.
Sakiszmarszczyłbrwi,napróżnostarającsięzapanowaćnadsłabością,doktórejzanicwświecienie
chciałsięprzyznać,aktóraogarniałagozawsze,ilekroćmyślałoswojejasystentce.Kiedyś,jakomłody
chłopak,dostałnauczkę,żelepiejtrzymaćromantyczneporywynawodzy.Ulokowaneniewłaściwie
uczuciamogłypozostawićnaduszyniezabliźnionąranęiprzypominaćostraconychzłudzeniach.Nauczył
siętego,patrzącnamatkę,któranigdyniewróciładorównowagipotym,jakojcieczłamałjejserce.
Przelotnemiłostki,proszębardzo,ależadnychtrwałychzwiązków.Natomiastromanswpracybyłnaj-
gorsząrzeczą,najakąmógłbysobiepozwolić.Jużrazpopełniłtenbłądiniezamierzałpowtórzyćgonig-
dywięcej.
–Och,zamknijsię,Ari.
–Jasiępoprostumartwię.Tadziewczynawyglądatak,jakbyzamierzałazarazwskoczyćdowody.Chy-
baniemożesięciebiedoczekać.Proszę,powiedz,żezachowałeśzdrowyrozsądekinieprzespałeśsię
znią.Pamiętasz,jakiemiałeśkłopotyprzezGiselle?
–Mógłbyśsięwreszcieodczepić?Totwojeniezdrowezainteresowaniemoimżyciemseksualnymzaczy-
namniemartwić.
PonowniespojrzałnaMoneypenny,któraprzestępowałanerwowoznoginanogę.Tkniętyzłymprzeczu-
ciemzapragnąłjaknajszybciejpodpłynąćdobrzegu.
–Czylinicniemamiędzywami?–naciskałAri.
Jakaśdziwnanutawgłosiebratadoprowadziłagodoszału.
–Trzymajsięodniejzdaleka.Tonajlepszaasystentka,jakądotejporymiałem,inieręczęzasiebie,je-
ślispróbujeszjąpodkupić.
–Wyluzuj,braciszku.Niczłegoniemiałemnamyśli–zaprotestowałniecorozbawiony.–Broniszjejjak
jakiśbłędnyrycerz.Cośmisięwydaje,żejednakzrobiłeśto,czegoniepowinieneś.
IrytacjaSakisarosłazkażdąsekundą.KiedyAriwreszciedamuspokójizmienitemat?!
–Posłuchaj,to,żedoceniamjąjakopracownika,nieznaczy,żeposzedłemzniądołóżka.Możeporozma-
wiamyotwo
�
–PannaMoneypennyjestprzedewszystkimdoskonałymfachowcem.Świetniedbaomojeinteresy,praw-
dziwyrottweiler.Żadnazpoprzednichasystenteksiędoniejnieumywała.Jestbardzokompetentna,ato
jestnajważniejsze.
–Nojużdobrze,nierzucajsiętak.
SakisposzukałwzrokiemBrianny.Tymrazemnieczekałaprzysamochodzie,tylkostałanapomoście,za-
słaniającsięramionamiprzedzimnymwiatrem.Byławystarczającoblisko,bymógłdostrzecwyrazjej
twarzy.Niemiałwątpliwości,żejestbardzozdenerwowanaiporazkolejnywjegogłowierozległsię
ostrzegawczydzwonek.Ponadtotrzymaławdłoniachręcznik,aprzecieżwiedziała,żezawszeprzedpo-
wrotemdobiurakorzystałzprysznicawklubie.Cokolwieksięstało,wymagałonatychmiastowejinter-
wencji,skorooczekiwała,żeodrazuwsiądziedosamochodu.
–Cośjestnietak–oznajmił.–Muszęwracać.
–Wyczytałeśtozruchujejwarg,czyteżjesteściezesobątakblisko,żepotraficieczytaćsobiewmy-
ślach?
–Mówięserio,Ari.Wracamynabrzeg.Natychmiast.
Gdytylkozacumowali,Sakisruszyłprzedsiebieszybkimmarszem.
–Niemartwsięomnie–zawołałzanimAri.–Samsobieporadzęzesprzętem.Idrinkami,którezostały
dlanaszamówione.
Sakisniezareagował,niemiałterazaniczasu,aniochotynaprzekomarzaniesięzbratem.
–Cosięstało?–spytałostro,awidząc,żedziewczynasięwaha,ponaglił:–Niechtopanizsiebie
wreszciewyrzuci.
Wziąłodniejręcznikiowinąłwokółkarku.
–PaniePantelides,mamyproblem.
–Domyśliłemsięjuż–rzuciłzniecierpliwiony.–Jakiproblem?
–Jedenznaszychtankowców,PantelidesSzósty,osiadłnamieliźnieprzyPointeNoire.
Sakis,poczułlodowatydreszcz,mimożestałwpełnymsłońcu.Zmusiłsię,byprzełknąćślinę,nimpodjął
temat.
–Kiedytosięstało?
–Dostałamwiadomośćpięćminuttemu.
–Wiadomocoświęcej?
–Tak.Zaginąłkapitanidwóchczłonkówzałogi.Jestjeszczecoś…
–Niechpanimówi!
–Tankowiecwpadłnaskały.RopanaftowawyciekadopołudniowegoAtlantyku,mniejwięcejsześć-
dziesiątbaryłeknaminutę.
Briannamiałanadługopamiętaćto,codziałosiępotem.SakisPantelidespozorniewydawałsiętymsa-
mymniewzruszonym,twardympotentatem,któregoniciniktniejestwstaniewyprowadzićzrównowagi,
aledomyślałasię,żezłewiadomościmusiałynimwstrząsnąć.Widziała,jakzbielałymukostki,gdyzaci-
skałdłonienaręczniku.
PonadjegoramieniemdostrzegłaAriego,którycumowałłódkę.Ichspojrzeniaskrzyżowałysięnajedną
chwilęinajwyraźniejmusiałsięzorientować,żesprawajestpoważna,bozostawiłwszystkoiruszył
wichstronę.Byłrównieprzystojnyipociągającyjakjegomłodszybrat,Briannamusiałatoprzyznać,
mimożenacodzieństarałasięignorowaćmęskiurokszefa.
–Czywiadomocośoprzyczynachwypadku?–spytałSakis.
Pokręciłagłową.
–Narazienie.Niemamykontaktuzpozostałymiczłonkamizałogi.Rozmawiałamzprzedstawicielami
strażyprzybrzeżnej.Będąnasnabieżącoinformować.–Zrobiłakrokwstronęsamochodu.–Domyślam
się,żebędziepanchciałodrazuudaćsięnamiejscekatastrofy.Wysłałamjużwiadomośćzałodzesamo-
lotu.Sąwgotowości.
Sakiskiwnąłgłową,porazkolejnynieżałując,żezatrudniłMoneypenny.Zawszetrafnieodgadywałanie-
wypowiedzianejeszczepolecenia.
–Idziemy.–Zdążyłzrobićkrok,gdypoczułnaramieniusilnyuścisk.
–Cosięstało?–usłyszałgłosstarszegobrata.
–SzóstkarozbiłasięprzyPointeNoire–odparł,referująckrótkoto,cousłyszałodBrianny.
–Jedź.Jazostanęnamiejscuibędęstądmonitorowałsytuację.
SakiskrótkimuściskiemdłonipożegnałsięzArimiponowniezwróciłsiędoasystentki:
–MuszęsięskontaktowaćzprezydentemKonga.
–Oczywiście.–Briannaprzyjmowałakażdezadaniezestoickimspokojem.–Powiniensiępanprzebrać.
Przyniosęsucheubranie.
Kiedywyciągałazbagażnikapokrowiec,usłyszaładźwiękrozsuwanegokostiumusportowego.Nieod-
wróciłasię,choćbyłapewna,żejejszefniepoczułbysięskrępowany,nawetgdybywlepiławniegona-
tarczywespojrzenie.Byławgotowościprzezdwadzieściaczterygodzinynadobę,siedemdniwtygo-
dniu,spędzałaznimwięcejczasuniżktokolwiekinnyiwiedziała,żedlaSakisaPantelidesajesttylko
sprawniedziałającym,aseksualnymautomatem.
Najpierwpodałamuniebieskąkoszulę,anastępnieciemnografitowygarniturodArmaniego.Nakoniec
wyjęłazbagażnikaskórzanebutyiskarpetki,poczymodwróciłasięplecami,patrzącnalśniącąwsłońcu
taflęjeziora.Niechciałapatrzećnaszerokie,silneramionaSakisa,doskonalewyćwiczone,umięśnione
ciało,jedwabistewłosynapiersi,ciągnącesiępasmemwdółdotwardegojakstalbrzucha.Mogłapra-
cowaćjakrobot,aleprzecieżdalejbyłakobietą.
Męczącąciszęprzerwałdzwonektelefonu.
–PantelidesShipping–rzuciłamachinalnie,wsiadającdolimuzyny.PochwilimiejsceobokzająłSakis,
dającznakkierowcy,byruszał.–Przykromi,alenarazieniemogęudzielićżadnychinformacji.Napraw-
dęniemogę.PantelidesShippingzagodzinęwydaoficjalneoświadczenie.Tak,będziedostępnenana-
szejstronie.Jeślibędziemiałpanjeszczejakieśpytanie,proszęsiękontaktowaćzbiuremprasowym.
–Tabloidyczymainstreamowemedia?–spytałSakis,gdyzakończyłarozmowę.
–Prasa.Chcielizweryfikowaćto,cousłyszeli.–Nietracącczasu,otworzyłalaptop,bynabieżąco
sprawdzaćskrzynkęmejlową.Cochwilaspływałykolejneinformacjeodsłużbprzybrzeżnych.
Pochwiliznówzadzwoniłtelefon.Brianna,widzącnawyświetlaczunumerpopularnejbulwarówki,nie
odebrała.Byłypilniejszesprawydozałatwienia.Przezkolejnedziesięćminutpróbowałasięskontakto-
waćzsekretariatemprezydenta.WreszcieuzyskałapołączenieiprzekazałatelefonSakisowi.Zprzyjem-
nościąsłuchałajegoniskiego,mocnegogłosuświadczącegoospokojuipewnościsiebie.Takmógłmó-
wićtylkoczłowieksukcesu.
–Panieprezydencieproszępozwolić,żewyrażęgłębokiżalizaniepokojeniezpowodutego,cosięstało.
Oczywiście,mojeprzedsiębiorstwoponiesiepełnąodpowiedzialnośćzawypadekidołożywszelkich
starań,bynaprawićskutkiekologicznejiekonomicznejkatastrofy.Tak,moiekspercijużsąwdrodze…
Oczywiście,zgadzamsię.Tak,będęnamiejscuzadwanaściegodzin.Dziękuję.
Ledwiezdążyłsięrozłączyć,ponownierozległsiędzwonek.
–Życzypansobie,żebymtojaodebrała?
–Nie.Tojajestemszefemfirmyiodpowiedzialnośćspoczywanamnie.Najpierwmusibyćgorzej,żeby
potembyłolepiej.Rozumiepani,pannoMoneypenny?
Briannazmusiłasię,bynormalnieoddychać,gdynaglezcałąmocąpowróciłowspomnieniesprzed
dwóchlat,gdy,zmęczonapłaczem,złożyłapewnąuroczystąprzysięgę.Odtamtejchwilimiałobyćtylko
lepiej.„Nigdywięcejnadnie”.Tobyłojejkredożyciowe.
–Tak,rozumiem,proszępana–odparłaspokojnie.
–Pantelides,słucham–rzuciłkrótko,odbierająctelefon.–PaniLowell.Nie,przykromi,wciążniemam
żadnychwieści–tłumaczyłzewspółczuciemżoniezaginionegokapitana.–Proszębyćdobrejmyśli.
Osobiściezadzwoniędopani,jaktylkosięczegośdowiem.
RozłączyłsięiponowniezwróciłdoBrianny:
–Przyszłainformacja,ileekippracujenamiejscu?
–Dwie,nadwunastogodzinnejzmianie.
–Niechpanizgłosizapotrzebowanienatrzy.Niechcę,żebycokolwiekprzeoczyli.Imająszukać,dopóki
nieznajdączłonkówzałogi,czytojasne?
–Oczywiście.
Briannaomałosięniepotknęła,gdywchodzącdosamolotu,poczułanaplecachrękęSakisa.Jeszczenig-
dyjejniedotknął,nieliczącsłużbowegouściskurękiprzypierwszymspotkaniu.Oczywiścieniebyło
wtymnicszczególnego,zwykły,uprzejmygest,amimotozrobiłnaniejwrażenie.ZerknęłanaSakisa.
Miałściągniętebrwi,jakzawsze,gdyintensywnieoczymśrozmyślał.Poprowadziłjąnamiejsceido-
pierowtedyopuściłdłoń.Gdyusiadłobokniej,pierwsze,cozrobił,tozadzwoniłdoThea,bygopoin-
formowaćoniespodziewanychkłopotach.Briannatymczasemotworzyłalaptopipracowaławmilczeniu.
Nieoderwaławzrokuodekranu,gdysamolotkołowałnapasie,dopierogdywzbiłsięwpowietrze,za-
mknęłaoczy,pozwalającsobienakrótkiodpoczynek.Najbliższegodziny,amożenawetidnibędziemu-
siałaspędzićwtowarzystwieswojegoszefa,którywymagałabsolutnejkoncentracjiiprofesjonalizmu.
Całeszczęście,żeSakisPantelidessamrównieżbyłstuprocentowoprofesjonalny.Nigdyniepozwolił
sobienaanijednosłowoczygest,którewykraczałybypozarelacjesłużbowe,idlategotakceniłasobie
tępracę.Tegowłaśnieoczekiwała.
Dostałaodżyciabolesnąlekcję,zktórejskutkamiwciążmusiałasięzmagać.Wiedziała,żenigdyniewy-
rzucizpamięcitego,cosięstało,agdybyjakimścudemtaksięstało,tatuażnaramieniuzpewnościąjej
przypomni.Iotochodziło.Niemożezapomnieć,żebyznówniepopełnićbłędu.
Sakisodłożyłtelefoniupiłłykwody.Odkiedywszedłnapokład,niemiałnawetczasu,bycośprzekąsić.
NaprzeciwkosiedziałaBriannazewzrokiemutkwionymwekranielaptopa,uderzającrytmiczniewprzy-
ciskiklawiatury.Onarównieżnicjeszczeniejadła,aminęłyjużczterygodzinylotu.Przezchwilęprzy-
glądałjejsięwmilczeniu.Jakzwykletwarzniewyrażałażadnychemocji,czołopozostałogładkie,bez
choćbyjednejzmarszczkiświadczącejogłębokimskupieniuczyzmartwieniu.Gęstewłosy,związane
wgładki,skromnykok,wyglądałytaksamonienagannieischludniejakoszóstejrano,gdyprzyszłado
pracy.Nawetjedenkosmykniewydostałsięzciasnegowęzła.Jejstrójrównieżbyłbezzarzutu.Czarna
markowagarsonkaibiałakoszuladodawałyjejmożeniepotrzebniesurowejpowagi,alepasowałyideal-
nie.Klasyczne,delikatneperłowekolczykiładnierozświetlałytwarz.
Sakisprzesunąłwzroknaszyję,liniępiersi,brzuchinogi.Moneypennybyłaszczupła,możenawetzbyt
szczupła.Takadelikatna,apotrafiłasobieporadzićzkażdym,nawetnajtrudniejszymzadaniem.Jeszcze
nigdyniezdarzyłosię,żebysięspóźniładopracyalbożebywzięłazwolnienie.Zdawałsobiesprawę,że
corazwięcejczasuspędzaławfirmieniżwewłasnymdomu,gdziekolwiekonbył,amimotonigdynie
usłyszałsłowaskargi,żezbytwielespoczywanajejbarkach.Byłnaprawdęwdzięcznylosowi,żeposta-
wiłjąnajegodrodze.PoprzedniaasystentkaGisellebudziławnimjedynieniemiłewspomnienia.Nie
przypuszczał,żeznajdziekogoś,ktospełniwszystkieoczekiwania,aleCVBriannynaprawdęzrobiłona
nimwrażenie.Zastanawiałsięnawet,dlaczegoosobaztakwysokimikwalifikacjamichcepracowaćjako
asystentka,zamiastszukaćjakiegośkierowniczegostanowiska.Zapytałotoidostałkrótkąodpowiedź:
–Jestpannajlepszywtym,copanrobi,ajachcępracowaćdlanajlepszych.
Oczywiścieniebyłbymężczyzną,gdybyniezauważył,żejestatrakcyjnąkobietą,aleakurattoniemiało
żadnegoznaczenia,gdyprzyjmowałjądopracy.Potrzebowałbystrej,odpowiedzialnejisumiennejasy-
stentki,aBriannaMoneypennyidealniesprawdziłasięwtejroli.
Taksującwzrokiemsmukłełydki,zauważyłmaleńkitatuażnawewnętrznejstronielewejkostki.Rysunek
feniksa,wypełnionyczarnyminiebieskimtuszemwyróżniałsięnatlejasnejskóry.Takaekstrawagancja
zupełnieniekorespondowałaztypemosobowościjegoasystentki,toteżprzezchwilęmyślał,żemożemu
sięprzywidziało.Poważna,surowaMoneypennywskromnychgarsonkachitatuaż?Zerknąłrazjeszcze.
Oczywiście,byłnaswoimmiejscu.
Briannajakimśszóstymzmysłemmusiaławyczuć,żeszefsięjejprzygląda,booderwaładłonieodkla-
wiaturyipodniosłagłowę.
–Będziemylądowaćdopierozatrzygodziny–powiedziałSakisobojętnymtonem.–Zróbmysobieprze-
rwęizjedzmycoś.Czekanasjeszczedużopracy.
Mimowolniejegowzrokznówspocząłnalewejkostce.Briannanatychmiastskrzyżowałanogi,chcąc
ukryćtatuażprzednatrętnymspojrzeniem.
–Niechpodadząlunchzadziesięćminut.–Sakispodniósłsięzmiejsca,przerzucającmarynarkęprzez
oparciefotela.–Idęwziąćprysznic.
Profesjonalna,pracowitaiskuteczna,takzawszemyślałoswojejasystentce,takprezentowałjejwalory
Ariemu.Porazpierwszyzdałsobiesprawę,żewgruncierzeczyniewieleoniejwiedział.Odkądosiem-
naściemiesięcytemuzaczęładlaniegopracować,nigdyniezadałsobietrudu,bydowiedziećsięczegoś
ojejżyciuprywatnym.Dziwne,aletatuażnakostceprzypomniałmu,żeBriannawprawdziejestprofe-
sjonalna,aleniejestmaszyną.
�jejasystentce?
–Janiemamasystentki,tylkoasystenta.Tomężczyznaimogęcięzapewnić,żeniejesttakinteresujący
jakpannaMoneypenny.
ROZDZIAŁDRUGI
–Kiedytylkowylądujemy,jedziemyspotkaćsięzestrażą–powiedziałSakis,kończąclunch.
Briannapokręciłagłową,odkładającwidelecnatalerz.
–Najpierwministerśrodowiska.Próbowałamprzełożyćspotkanie,alenalegał.Chcesięwykazać,
wkońcuwtymrokusąwybory.Czekanasjeszczekonferencja.
Sakisprychnąłzniecierpliwiony.Briannaniemusiałapytaćdlaczego,doskonalewiedziała,jakistosunek
majejszefdowszelkichwystąpieńpublicznychizainteresowaniamediów.Czytaławinterecieoskanda-
lu,jakiprzedlatyzafundowałswojejrodzinieojciecSakisa.Prasaniepozostawiławówczassuchejnitki
naPantelidesach.
–Helikopterbędzieczekałwpogotowiu,żebyzabraćpananamiejsce,gdyjużbędziepospotkaniu–do-
dała.
–Dopilnuj,żebywszystkoprzebiegałozgodniezplanem.Oczywiście,jestemświadomy,żenieuniknie-
myrozgłosu,alewolałabym,żebysprawajaknajszybciejprzycichła.Toniesłużyprzedsiębiorstwu.
–NakonferencjibędąprzedstawicieleAgencjiOchronyŚrodowiska.
–Niestety!Coprawdaniemożemyimzabronić,żebyuczestniczyliwspotkaniu,alepamiętaj,żeAgencja
niemażadnychpraw,bymieszaćsięwakcjęratunkowąalboprocesoczyszczaniawybrzeża.Niktnasnie
musipouczać,żepriorytetemjestzminimalizowanieszkód,choćprzyznam,żewalkazzanieczyszczenia-
miniebędziełatwa.
–Wiem.I…chybamampewienpomysł.
Jejplanbyłryzykowny,mógłzwiększyćzainteresowaniemediów,czegoSakisniecierpiał,alegdybysię
udało,PantelidesShippingprzekułobyporażkęwsukces.TopozwoliłobytakżeumocnićpozycjęBrianny
woczachSakisa,potwierdzićjejnajwyższekompetencje.Możewtedypozbyłabysięwreszcietego
okropnego,bolesnegossaniawżołądku,którydopadałjąwnocy,gdybudziłasięzlanazimnympotem.
Briannaceniłasobiebezpieczeństwozatrudnieniabardziejniżcokolwiekinnego.Potym,coprzeszła
wdzieciństwie,pracadawałajejgwarancję,żesobieporadzi.Strach,czybędziemiałacojeśćalboczy
niestracidomu,wciążprześladowałjąwbezsennenoce.Zaswojąnaiwnośćzapłaciławielkącenęipo-
stanowiła,żeniepozwolisięjużnigdywięcejskrzywdzić.Nigdywięcejnieznajdziesięnadnie!
–Moneypenny,słucham–ponagliłSakis.
–Myślałamotym,żemoglibyśmywykorzystaćmediaiportalespołecznościowenanasząkorzyść.Oso-
by,którepisząblogipoświęconeochronieśrodowiska,jużzaczęłyporównywaćwypadeknaszegotan-
kowcazkatastrofąinnejfirmysprzedkilkulat.MusimyzdusićwzarodkufalęniechęciwobecPantelides
Shipping.
–Wiem,oczympanimówi,aletoprzecieżdwiezupełnieinnesprawy.Unasdoszłodowyciekuropyna
powierzchnioceanu,aniedopęknięciarurynajegodnie.
–Tak,wiem,ale…
–Pozatymzależymi,żebytrzymaćmediajaknajdalej.–Jegogłosbyłzimny,ostry.–Niewierzę,bymo-
głynamwjakikolwieksposóbpomóc.
–Ajamyślę,żetonajodpowiedniejszymoment,żebyzdobyćichprzychylność.Znamkilkurzetelnych
dziennikarzy,zktórymimoglibyśmywspółpracować.Przyznaliśmy,żedowypadkudoszłoznaszejwiny,
niemamywięcnicdoukrycia.Chodzioto,bypokazać,żenietylkonieuchylamysięododpowiedzialno-
ści,aletakżerobimywszystko,bynaprawićbłąd.Powinniśmyteżnabieżącoinformowaćopiniępublicz-
nąopostępachprac.
–Informowaćnabieżąco?Wjakisposób?
Briannaweszłanawłaściwąstronęiodwróciłalaptopwjegostronę.Sakiszerknąłwekran,mrużącpo-
wieki.
–RatujmyPointeNoire?
Pokiwałagłową,awnapięciuoczekując,czyjejpomysłspotkasięzaprobatą.
–Ocodokładniechodzi?
–Założyłamspecjalnąstronę.Tozaproszeniedlakażdego,ktochciałbypomóc.
–PantelidesShippingsamosobieporadzi.Niepotrzebujemypomocy.
–Wiem,aleludziechętniebiorąudziałwtegotypuakcjach.Dziękitemuutrwalisięprzekaz,żewspólnie
zespołeczeństwemwalczymywimięsłusznejsprawy.
–Rozumiem.Czyjednakwolontariatniezostanieodebranyjakoszukanietaniejsiłyroboczej?
–Nie,jeślinaochotnikówbędzieczekałanagroda.
–Naprzykładjaka?
Briannapoczuła,żezezdenerwowaniazaschłojejwgardle.
–Jeszczeniewiem,alewymyślęcośdokońcadnia.
Patrzyłnaniąprzezdłuższąchwilę,taksującuważniewzrokiem.
–Nieustanniemniepanizaskakuje,pannoMoneypenny.Podobamisiętenplan,alejakpanizamierzapo-
radzićsobiezorganizacjąwolontariatu?Todużewyzwanie.
–Jeślipozwolimipandziałać,zorganizujęzespółludzi,którzybędąweryfikowaćpodania.
–Nodobrze,zostawmynachwilętentemat.Nieskończyłapanijeść.
Zaskoczona,spojrzałanatalerz.
–Niejestemjużgłodna.
–Czekanasdużopracy,musipanimiećsiłę.
Jejwzrokspocząłnajegotalerzuzniedokończonymposiłkiem.
–Apan?
–Jajestemzdecydowaniebardziejwytrzymałyodpani.Niechciałbymwyjśćnaszowinistę,alemężczy-
znadaradę,nawetjeśliniedojada,zkobietamijestjużgorzej.Niechciałbym,żebypanizemdlałazgło-
du.
–Niespodziewałamsię,żemojewyżywieniezostaniepoddaneanalizie–oświadczyła,ściskającwide-
lecmocnowdłoni.
–Trudnoniezauważyć,żejepanijakptaszek.Zupełniejakbybyłapaninadiecie.
–Możejestem–mruknęła,wbijającwzrokwtalerz.
–Cóż,nadłuższąmetętomożebyćniebezpieczne.Ryzykujepanizdrowie.Powinnabyćpaniwdobrej
formie,żebydobrzewykonywaćobowiązki.
–Proszęwybaczyć,alemamwrażenie,żerozmawiamyoczymświęcejniżtylkooniezjedzonejsałatce.
Nieodpowiedziałodrazu.Oparłłokcienakolanach,ściskającwjednejdłoniszklankęzwodą.Zezdu-
mieniemspostrzegła,żedłońdrży…
–Niedasięzapomniećwidokukogoś,ktomarniałwoczach,mimożemiałwszystko.
–Och,przepraszam…Niechciałamobudzićzłychwspomnień.Okimpan…?
Pokręciłgłową.
–Tonieważne.Niechpaniniepozwoli,żebymarnowałosięjedzenie.
Briannęzastanowiłojegodziwnezachowanie.Drżącedłonieibolesnewspomnienianiepasowałydo
pewnegosiebie,twardegoibezkompromisowegoszefa,zktórymmiałanacodzieńdoczynienia.Oczy-
wiścieniebyłagłupiaizdawałasobiesprawę,żeSakisPantelideswpracypokazujetylkojednązwielu
twarzy.Którabyłaprawdziwa,aktóratylkomaską?Byćmożenigdysiętegoniedowie.
Nagleprzypomniałasobiemomentpodczasrozmowykwalifikacyjnej,gdySakisoderwałwzrokodteczki
zdokumentamiispojrzałnanią.Jegointensywniezieloneoczywydawałysięzimneibezwzględne.
–Jeśliudasiępanidostaćtępracę,radziłbymwziąćsobiedosercapewnąradę,pannoMoneypenny.
Niechsiępaniwemnieczasemniezakocha.
–Zcałymszacunkiem,paniePantelides,ubiegamsięopracę,bochcęzarabiać.Ztegocowiem,miłością
nieopłacisięrachunków.
Wtedynakońcujęzykamiałastwierdzenie,żepopierwszeniejestnimzainteresowana,apodrugie,że
jeststraszniezarozumiały,skorouważa,żekażdapracownicanierobinicinnego,tylkomarzy,byszefła-
skawiezwróciłnaniąuwagę.
Terazmiałaochotępowiedzieć,żezaznaławżyciuczegośgorszegoniżpustyżołądek.Poznała,czymjest
odrzucenie,samotnośćistrach.Żyławbetonowejdżungli,zdananaopiekęmatkinarkomanki,osaczana
przezzamroczonychodalkoholuiprochówsąsiadówociężkichpięściach.Nigdynikomuotymnieopo-
wiadała,chcączepchnąćwniebytbolesnewspomnienia,ukryćjegłęboko,zamknąćpodkluczem,bynie
wydostałysięnaświatłodzienne.To,cobyłokiedyś,niemiałoznaczenia.Liczyłasięteraźniejszość
iprzyszłość.Nigdynadnie.
Wmilczeniudokończyłaposiłekiwytarłaustaserwetką.Pochwiliznówzadzwoniłtelefon.
–Kapitanstrażyprzybrzeżnejchcezpanemrozmawiać–poinformowałaSakisa,przekazującmutelefon,
samazaśotworzyłalaptop.
PospotkaniuzministremSakisiBriannanatychmiastwsiedlidohelikoptera,bypoleciećnamiejscewy-
padku.Czekałoichjeszczewielezadań,ajużdawałoosobieznaćznużeniespowodowanekilkugodzinną
podróżą.Naszczęściekawawtowarzystwiewysokiegourzędnikaszybkopostawiłaichnanogi.
Sakiswydałpoleceniepilotowi,byzatoczyłkołonadtankowcem.Chciałsamzobaczyćszkody,zanim
wylądują.
Namiejscuczekałanietylkoekiparatunkowa,aletakżeżądnisensacjireporterzy,którzyustawilisięza
szczelnymkordonemstrażyprzybrzeżnej.
–Jaksytuacja?–spytałSakiskapitanastraży,krępego,szpakowategomężczyznęwśrednimwieku.
–Udałonamsiędostaćdośrodka.Wtrzechkomorachjużpracująpompy.Staramysięzatrzymaćwyciek.
–Jakdługotopotrwa?
–Trudnopowiedzieć.Odtrzydziestusześciudoczterdziestuośmiugodzin.
Sakiskiwnąłgłową,szukającwzrokiemBrianny,którarozmawiałazczłonkiemekipy.Odkądsięprze-
brała,ztrudemrozpoznawałwniejswojąasystentkę.Oczywiście,włosywciążmiałaściągniętewcia-
snywęzeł,alelnianejasnespodnieibiałyT-shirtsprawiły,żewyglądałajakośinaczej,mniejformalnie
izcałąpewnościąładniej.
Jużporazdrugitegodnia,pomyślał,żeniewielewieoswojejasystentce.Nagleuświadomiłsobie,że
niepatrzynanią,jakpowinienpatrzećszef,iodwróciłgłowę,koncentrującsięnarozmowiezkapitanem
strażyubranymwochronnykombinezon.
–Zatrzygodzinyzrobisięciemno.Ilełodziprowadziposzukiwania?
–Cztery,wtymdwiezPantelidesShipping.Pańskihelikopterteżpomagaprzeszukiwaćteren.Jednakto,
comniemartwi,topiraci.
–Myślipan,żeczłonkowiezałogimoglizostaćporwani?
–Niemożemytegowykluczyć–potwierdziłkapitanzzatroskanąminą.–Przepraszam,muszęwracaćdo
ludzi.
SakisodszukałwzrokiemBriannęiprzywołałjąskinieniemg
Niepozwoliłjejdokończyć,tylkochwyciłzapodbródekidelikatnieuniósł,zmuszając,byspojrzałamu
woczy.Dostrzegłwnichcieńgłębokiegosmutku,cozbiłogoztropu.
–Spokojnie,oficerowieśledczysąnamiejscuizajmąsiętym.Paniitakmiaławystarczającodużopracy
przezostatniegodziny.Proszęprzygotowaćlistędziennikarzy,októrychpaniwspominała.
Kiwnęłagłową,aon,choćpowiniencofnąćdłoń,nierobiłtego.Czułpodpalcamiciepłą,gładkąjakje-
dwabskóręi…Nie!Gwałtowniezrobiłkrokwtył,odpychającodsiebieniebezpiecznemyśli.Tonie
miejsceiczas!
–No,toproszęsięzająćtym,cokazałem–rzuciłszorstko.–Japłynęnatankowiec.
–Jarównież–pospieszyłazodpowiedzią.
–Nie,panizostanietutaj.Tomożebyćniebezpieczne.
–Będziepanpotrzebowałkogoś,ktozrobinotatkiizdjęciaszkód.
–Tymzajmąsięśledczy.Ajeślijużkonieczniebędępotrzebowałzdjęć,tosamsobieporadzę.Niewiem,
cotamzastanę,iniechcę,żebypaniniepotrzebnieryzykowała–oświadczył,wyciągającręce,byoddała
muaparatfotograficzny.
Wyglądałatak,jakbyniemiałazamiaruustąpić.Widział,jakpodbiałymT-shirtemjejpiersifalują,ina-
gleznówpoczułdreszczerotycznegonapięcia.
–Jeślijestpanpewien…
–Tak,jestempewien.
Ociągającsię,niezadowolonazjegodecyzji,podałamuaparat.Naułameksekundyichpalcesięzetknę-
ły,aletymrazemSakisniepozwolił,bytorozproszyłojegouwagę.Gdyzacząłiśćwstronęłodzi,usły-
szałjeszczekrzyk:
–Proszęzaczekać!
–Ocochodzi,Moneypenny?–rzuciłszorstko,odwracającsię.
Briannapodbiegłaszybko,wrękachtrzymaładuży,odblaskowykombinezonochronny.
–Powinienpantozałożyć.PrzepisyBHPtaknakazują.
Pomimożesytuacjawcalenienastrajaławesoło,miałochotęsięroześmiać,widzącpoważną,nieprze-
jednanąminęasystentki.
–Dziękuję.–Szybkozałożyłnaubraniekombinezon.Dojednejkieszenischowałaparat,dodrugiejtele-
fon.–Niechpanitrzymarękęnapulsie.
Godzinępóźniejjedenzespecjalistów,któryodkilkugodzinsprawdzałtankowiec,przekazałmuwyniki
ustaleń.
–Niemamowy,żebyzawiódłsystemnawigacji.Tenzainstalowanytutajjestnajnowocześniejszegotypu.
Sprawdziłem,działabezzarzutu.
Sakiszakląłpodnosemiwyciągnąłtelefon.
–Moneypenny,proszęmniepołączyćzszefempolicji.ChcęwiedziećwszystkooMorganieLowellu…
Tak,tokapitantankowca.Iproszęprzygotowaćrelacjędlaprasy.Niestety,specjaliścisąniemalpewni,
żedowypadkudoszłozwinykapitana.
–Dobrywieczór,panieipanowie–Briannapowitałaprzybyłychnakonferencjędziennikarzyprofesjo-
nalnymuśmiechem.–Otojakprzebiegniespotkanie.PanPantelideswydaoświadczenie.Potemodpowie
napaństwapytania.Pojednymodkażdego.–Uniosłarękędogóry,uciszającpomrukiniezadowolenia.–
Jestempewna,żezrozumiejąpaństwosytuację.Konferencjamusiałabypotrwaćwielegodzin,aniemamy
tyleczasu.Teraznaszympriorytetemjestakcjaratunkowa.Wzwiązkuztymjednopytanieodjednego
dziennikarza.
Stanęłaobokpodium,ustępującmiejscaSakisowi.Kiedyzacząłprzemawiać,starałasięudawaćsama
przedsobą,żejegoniezwykległęboki,ciepłygłosnierobinaniejnajmniejszegowrażenia.Przypomniała
sobie,jakprzyłapałago,gdyspoglądałnajejtatuaż.Miaławtedywrażenie,żeporazpierwszydostrze-
gławjegooczachbłyskzainteresowania.Apotem,gdydotknąłjejnaplaży…Mocneświatłokamery
oślepiłojąnamoment.Dziewczyno,skupsię,jesteśwpracy!
–Copanzamierzazrobićzropąnaftową,któraniewyciekładooceanu?–padłopierwszepytanie.
–Wpodziękowaniuzaniecenionąpomocchcęprzekazaćropętutejszymwładzom.Jużporozumiałemsię
wtejsprawiezministremśrodowiska.
–Więcchcepanprzekazaćropęwartąmilionydolarówwyłączniezdobrociserca?Czymożematobyć
łapówka?Chcepanwtensposóbuchylićsięododpowiedzialności?
Briannawciągnęłagwałtowniepowietrzeprzezzęby.SpojrzałazaniepokojonanaSakisa,aleonporaz
kolejnydałdowódżelaznejsamokontroli.
–Mojeprzedsiębiorstwobierzenasiebiecałąwinę.Ponosimystoprocentodpowiedzialnościzatenwy-
padekiwspółpracujemyzrządem,żebynaprawićszkody.Jeślizaśchodzioprzekazanieropy…Trzeba
jaknajszybciejopróżnićtankowiecwobawieprzeddalszymwyciekiem.SprowadzenietankowcaPante-
lidesShipping,żebyprzepompowałropę,zajęłobysporoczasu,zdecydowałemwięcprzekazaćjąrządo-
wi.Pewniezgodzisiępanzemną,żetosensowniejszerozwiązanie.Następnepytanie,proszę.
–Czymożepanpowiedzieć,cobyłoprzyczynąwypadku?Tobyłjedenznajnowszychtankowców,wy-
posażonywnajnowocześniejszysystemnawigacji,wtakimrazie,cosięstało?
–Natopytanieodpowiedząspecjaliści,gdyzakończąśledztwo.
–Acopanumówiinstynkt?
–Wolępolegaćnafaktach–odparłSakiskrótko.
–Nigdynierobiłpantajemnicy,żeniedarzysympatiąmediów.Czyzamierzapanwjakiśsposóbograni-
czaćkontaktyzprasą,abyniepisałaowypadku?
–Gdybytakbyło,niezaprosiłbympaństwanakonferencję.Właściwie…–przerwał,spoglądającna
Briannę–…zebrałemgrupępięciudziennikarzy,którzynabieżącobędązdawaćrelacjęzpostępówna-
szejpracy.Niezamierzamyniczegoukrywać.
Briannaodetchnęłazulgą.Spotkanieprzebiegałowdobrejatmosferze,Sakisodpowiadałnapytaniarze-
czowoiwyczerpująco,ratującreputacjęfirmy.
–Gdybyżyłpańskiojciec,jakzareagowałbynatenwypadek?–padłopytaniezkońcasali,którezburzy-
łomiłynastrój.–Czypróbowałbyzamieśćwszystkopoddywan,jaktomiałwzwyczaju?
Zapadłagrobowacisza.Sakis,stojącnapodium,bezwiedniezacisnąłpięści.Briannajęknęłacicho.
Chciałazareagować,powiedziećcoś,bygochronić,alenagleświatzacząłjejwirowaćprzedoczami.
Wpanicespojrzałanaswojegoszefa,którynieznaczniekiwnąłgłową,dającznak,żewidzi,cosięznią
dzieje.
–Byćmoże,gdykiedyśznajdziesiępannatamtymświecie,mójojciecsampanuodpowienatopytanie–
odparłspokojnie.–Janiemamwzwyczajuwypowiadaćsięwimieniuzmarłych.
PotychsłowachzszedłzpodiumiruszyłwstronęBrianny.
–Cosiędzieje?–spytałszeptem.
–Nie…Nic.Jużwszystkowporządku–przekonywała,próbującutrzymaćrównowagę.Czułasię,jakby
zeszłazkaruzeliwwesołymmiasteczku.
–Napewno?Jestpanibardzoblada.Mamnadzieję,żetonieporażeniesłoneczne.Możeogłosimyprze-
rwę?
–Nicminiejest,paniePantelides.–Obserwowałjąuważnie,ztroską,bezzniecierpliwienia,którewtej
sytuacjibyłobyuzasadnione.–Zapewniam,żetochwilowaniedyspozycja.Zdenerwowałmnietendzien-
nikarz,alejużjestdobrze.Imwcześniejzakończymykonferencję,tymszybciejzajmiemysięinnymispra-
wami.
Sakisskinąłgłową,uśmiechnąłsięlekkoiwróciłnapodium.Briannanamomentzastygławosłupieniu.
Pracowaładlaswojegoszefaodwielumiesięcy,wykonywaławszystkiezadaniabezzarzutu,uprzedzała
życzeniainigdyniedoczekałasięuśmiechuwpakieciezesłowem„dziękuję”.Tenuśmiech,wpatrzone
wniązieloneoczy…Nie,nie,nie…Natychmiastprzywołałasamąsiebiedoporządku,nimzagalopowa-
łasięwabsurdalnychmarzeniach.Niemożesobiepozwolić,bykiełkowałowniejuczuciedoszefa.Ta-
tuażnakostceiwiększynaramieniumiałjąprzedtymostrzegać.Spędziładwalatawwięzieniuzacoś,
czegoniezrobiła.Awszystkodlatego,żezakochałasięwnieodpowiednimmężczyźnie.Niemożeznów
popełnićtegosamegobłędu.
łowy.
–Słyszałamobawykapitana.Powinnambyłaprzewidzieć…–zaczęła,spuszczającgłowęjakdziecko,
którewie,żenieominiejekara.
ROZDZIAŁTRZECI
NatychmiastpokonferencjiSakiszpowrotemzałożyłochronnykombinezoniwskoczyłdojednejzkilku
czekającychnabrzegułodzi,byrazemzzałogądoświadczonychludzizająćsięusuwaniemrozlanejropy.
Zaporyolejoweniepozwalały,bychemikaliasięrozprzestrzeniały,alebyłatodopieropierwszafazaak-
cjiratunkowej.PrzeznastępnetrzygodzinySakispracowałbezwytchnienia,bywypompowaćzwodyjak
najwięcejszkodliwychsubstancji.Wpobliżu,nadrugiejłodzigrupadziennikarzyfilmowałacałyproces.
Niektórzyznichzadawalinawetinteligentnepytania,któreniepowodowałybiałejgorączkiizgrzytania
zębów.Pozachodziesłońcawłączonoreflektoryiniezwalniająctempa,kontynuowanooczyszczanie.
Byłajużprawiepółnoc,gdySakisnasąsiedniejłodzidostrzegłznajomątwarz.Przezchwilęsądził,że
wzrokspłatałmufigla,aleimdłużejpatrzył,tymwyraźniejwidział,ktojeszczepomagałwusuwaniu
skutkówkatastrofy.
–Co,dodiabła?–mruknął.
WłaściwiepowiniensiętegospodziewaćpoBriannie,którazawszerobiławięcej,niżodniejoczekiwa-
no.Tymrazemjednakprzesadziła.
Nienamyślającsiędługo,wsiadłdomałejmotorówkiipodpłynąłpoddrugąłódź.Brianna,zauważywszy
go,podeszładoburty.
–PaniePantelides,potrzebujepanczegoś?
Samniewiedziałdlaczego,alesłyszącwjejustachnazwiskoswojegoojca,wpadłwewściekłość.Ty-
siącerazytaksiędoniegozwracała,więcnierozumiał,skądtaagresja.Możedlatego,żebyłpotwornie
zmęczony,amożeuświadomiłsobie,żezawsze,ilekroćpomyślioojcu,przypomnisobie,jaktenskrzyw-
dziłwłasnąrodzinę,azwłaszczamatkę.
–Niechpanizostawitenszlauchiwsiadadomnie.
–Słucham?
–Niechpaniwsiada!Już!
–Stałosięcoś?
Zobaczyłnajejpoliczkudużąplamęoleju,białyT-shirtcałybyłwciemnozielonychcętkach,podobnie
jakspodnie.Jedynieciasnywęzełwłosównadkarkiempozostawałnienaruszony.
–Jużpółnoc,apanijeszczejestnanogach?!Niepowinnotupanibyć!–zawołałzwyrzutem.
–PaniePantelides,przecieżpracuję.
–Niejestpaniczłonkiemekipyratunkowej,anawetonipracująnasześciogodzinnychzmianach.Omało
paniniezemdlałanakonferencji.–Wjegogłosiesłychaćbyłozniecierpliwienieizłość.–Panijestna
nogachodszóstejrano.Pozatymtonienależydopaniobowiązków.
–Znamzakresmoichobowiązków,proszępana–stwierdziłagniewnie.–Przecieżpantakżenienależy
doekipy,amimotojestpantutajipomaga.
Sakisuniósłbrwiwzdumieniu.Briannazawszezgodniewykonywałakażdepolecenie,bezsłowasprze-
ciwu.Nigdyniezdarzyłosię,bypodniosłananiegogłos.Poczułsatysfakcję,żeudałomusięzerwaćzjej
twarzymaskęchłodnegoopanowania.
–Jajestemszefemimogęrobić,cochcęikiedychcę–odpowiedziałnonszalancko.Całazłośćprysła
wułamkusekundy.
–Oczywiście.Jeśliniechcepan,bymtupracowała,zobawy,żewraziewypadkubędęsiędomagałami-
lionowegoodszkodowania,tonictakiegosięniestanie.Zanimwsiadłamnałódź,podpisałamstosowne
oświadczenie,żerobiętonawłasneryzyko.
Irytacjapowróciłazewzmożonąsiłą.
–Nieobchodzimniejakieśgłupieoświadczenie!Zatoniejestmiobojętne,czybędziepaniwstanieju-
trowypełniaćwłaściwieswojeobowiązki,skoronocpoświęcipaninabieganiezeszlauchem.Od
osiemnastugodzinjestpaninanogach,więcproszęnatychmiastzostawićtoizejśćtudomnie.Niechcę,
żebyjutropanizemdlała–podkreśliłznacząco.
Briannaprzezchwilęwahałasię,ażwkońcupodałapompęjednemuzratowników.
–Nodobrze.Wygrałpan–westchnęłademonstracyjnie.
Sakisdostrzegłjejbuntownicząminęisamniewiedział,dlaczegojejniesubordynacjasprawiamuprzy-
jemność.PochwiliBriannastraciłacałyrezon.Gdyschodziładomotorówki,potknęłasię,igdybynie
mocneramionaSakisawyłożyłabysięjakdługa.
–Przepraszam–bąknęła,cofającsięgwałtownie,jakbydotknęłarozżarzonychwęgli.
–Niemazaco–odparłrozbawiony,alejednocześniepodekscytowanyniespodziewanąbliskościąswo-
jejasystentki.
Gdydopłynęlidobrzegu,wyciągnąłrękęipomógłjejwysiąść.Tymrazemobyłosiębezpotknięcia.
–Copaniprzyszłodogłowy,żebypomagaćprzyzbieraniuropy?–spytał.–Tonaprawdęnienależydo
paniobowiązków.
–Wiem,alemyślę,żeprzydasiękażdapararąk.Rozmawiałamwcześniejzmiejscowymi.Zatoczka,
gdziedoszłodowypadku,madlanichspecjalneznaczenie,toniemalichsanktuarium.Jestmibardzo
przykroztegopowodu.
–Zwrócimyimzatokęnieskazitelnieczystą.
–Wiem,zapewniłamich,żeosobiściepanotozadba.
–Dziękuję.
Zeszlizplaży,kierującsięwstronęwąskiejuliczki,gdziekierowcapoinstruowanywcześniejprzez
Briannęzaparkowałsamochódterenowy.
–ZarezerwowałamapartamentwhoteluNoire.Walizkijużtamsą.Laptopjestw
–Dlaczego?
–Ponieważnienocujęwhotelu.
–Togdziesiępanizatrzyma?
–Wnamiocienaplaży,podobniejakwiększośćekipyratunkowej.Zostawiłamtamjużswojerzeczy.
–Chybapaniżartuje–zawołał.–Mapanijakiśproblemztym,żemieszkalibyśmywtymsamymhotelu?
–Nieotochodzi.PoprostuwNoireniemajużwolnychmiejsc.Udałosięwostatniejchwilizarezerwo-
waćtenjedenapartament.Innehotelesązadalekoodzatokiizbytdługotrwałbydojazd.
–Takniemożebyć–zaprotestowałSakis.–Pracujepaniodwielugodzin,dlategoniemożepanispać
wjakimśnamiocienaplaży.Proszę,niechpaniprzyniesieswojerzeczy.Jedziemyrazem.Iproszęsięze
mnąniekłócić,niemamnatosiły.
–Ależzapewniam,żenietrzeba.Naprawdęwolałabymzostaćtutaj.
–Nie.Mówiłapani,żewynajęłaapartament,tak?
–Tak.
–Wtakimraziewystarczymiejscadlanasobojga.
–Wolałbymnie,paniePantelides.
Jejupórzacząłgoirytować.Zdziwiłsięteż,żeuciekawzrokiem,jakbysięczegośbała,codotejpory
jeszczenigdysięniezdarzyło.
–Dlaczegonie?Niechpaninamniespojrzy–rozkazał.
Niebieskieoczy…Piękneoczy,ocienionedługimirzęsami,rzucającemuwyzwanie.
–Toapartamentzjednympodwójnymłóżkiem.Niejestodpowiednidladwóchosób…powiązanych
służbowo.Niepotrafiłabymdzielićsięprywatnąprzestrzenią.
Sakispomyślałoniezliczonejilościkobiet,którebezwahaniaskorzystałybyzszansy,bydzielićznim
„prywatnąprzestrzeń”ipodwójnełóżko.Inatychmiastprzypomniałsobie,pocotujest.Ropazjegotan-
kowcazanieczyściłazatokę,zaginęłokilkuczłonkówzałogi,atabloidytylkoczekają,żebypowinęłamu
sięnoga,abyogłosić,żeniedalekopadajabłkoodjabłoni.Niezapomniałdławiącegouczuciarozpaczy
ibezradności,gdymatkagasłanajegooczach,aonniemógłzrobićnic,byjejpomóc.Niezapomniał,jak
straszniecierpiałapotym,cozrobiłjejwłasnymążimedia.
–Bezurazy,alemamgdzieśpaniprywatnąprzestrzeń.Zależymi,żebyjutropracowałapaninapełnych
obrotach,bezwytchnienia.Zapewniłamniepani,żepodołakażdemuzadaniu,atymczasemzaczynasię
panibuntowaćilekceważyćmojepolecenia,atostawiapodznakiemzapytanianasządalsząwspółpracę.
Możeobowiązkipaniąprzerastają?
Oburzenienachwilęodebrałojejmowę.
–Nieuważam,żebytobyłytrafnespostrzeżenia,proszępana.Zrobiłamwszystko,copankazał,jeszcze
nigdyniezawiodłamijestembardziejniżpewna,żeniezawiodę.To,żeniezawszepodzielampańskie
zdanie,nieznaczy,żesiębuntujęalbożelekceważępolecenia.Niechcęsprawiaćkłopotu.
–Proszętoudowodnić.Proszęsięjużzemnąniekłócić,tylkowsiąśćdosamochodu.
Chciałacośpowiedzieć,zaprotestować,alewiedziała,kiedysprawęnależyuznaćzaprzegraną.
–Pójdęposwojerzeczy.
–Niematakiejpotrzeby.Kierowcasiętymzajmie.–Zastukałwszybęiwydałpoleceniemłodemumęż-
czyźnie.–Paniwtymczasieniechmiopowie,jakidąposzukiwaniawolontariuszy.
–Znalazłamsześćosób,któremogłybynambyćpomocne.ProfesorbiologiizGwineiBissauorazmłode
małżeństwoekspertówzzakresuochronyfaunyiflory.Całatrójkaspecjalizujesięakcjachratunkowych.
Pozostaliochotnicyniemająmożetakwysokichkwalifikacji,alesąznanizudziałuwmisjachhumanitar-
nych.Wszyscysąsprawdzaniprzezsłużbybezpieczeństwaijeślipomyślnieprzejdątesty,jutroprzylecą
namiejsce.
–Wdalszymciąguniejestemprzekonany,czyściąganiewięcejuwaginawypadekjestdobrymrozwiąza-
niem,Moneypenny–stwierdził,myślącomatce.–Czasamijesttak,żezauważasięproblem,gdyjestjuż
zapóźno.
Cośotymwiedział.Matkadopieropowielulatachodkryła,żeukochanymąż,któremubezgranicznieufa-
ła,miałwielekochanekwróżnychzakątkachświata.Gdyprawdawyszłanajaw,całedniepłakała,za-
mkniętawpokoju,zapijającsmutekalkoholem.Sakiszapamiętałrok,wktórymkończyłpiętnaścielat,
jakonajgorszywswoimżyciu.Matkaszalałazrozpaczy,aojciecnawetniepróbowałzbliżyćsiędodo-
rastającychsynów,niezrobiłnic,byichochronić.Najgorszebyłojednakjeszczeprzednimi.Okazało
się,żeojciecmiałzanicuczciwośćzarównowdomu,jakiwfirmie,którązarządzał.Prasabezskrupu-
łówwykorzystałarodzinnyskandal,byzwiększyćnakład.
Sakiszrozumiałwtedy,żeojciecgoniekochał,niekochałnikogopozasamymsobą.Czułsiętak,jakby
zostałsamnaświecie.Miałjeszczebraci,aleonisamipotrzebowaliopiekiiwsparcia.StarszyorokAri
próbowałgraćtwardego,alebyłrówniezdruzgotanyjakStakis.Theo,trzynastolatekbuntowałsięprze-
ciwwszystkimiwszystkiemu.Wielokrotnieuciekałzdomu,aleArizakażdymrazemsprowadzałgo
zpowrotem.Tobyłwyjątkowotrudnyczas.
–Zapewniam,żedołożęwszelkichstarań,abydziennikarzeprzedstawilisprawęrzetelnie,beztaniejsen-
sacji.Wiem,jakważnajestreputacjafirmy.Jesteśmywtrudnejsytuacji,mediaitakonaspiszą,lepiej
więcwyjśćimnaprzeciw.Skorzystamyzokazji,bypokazać,żenigdynieuciekamyprzedproblemami
tylkojerozwiązujemyitoskutecznie.
LekkiuśmiechwypełzłnaustaSakisa.
–Powinnapanipracowaćwdyplomacji,Moneypenny.
Wzruszyłaramionami,silącsięnaobojętność,choćuśmiechporuszyłwniejjakąśczułąstrunę.
–Dziennikarzomnajbardziejzależynałatwymdostępiedoinformacji.Pomożemyim,jednocześniepo-
magającsobie.
–Apaninaczymzależy?
–Słucham?
–Czegonajbardziejpanipragnie?
Odwróciłagłowę,zmieszananiespodziewanympytaniem.Sakiszauważyłnajejtwarzyulgę,gdypojawił
siękierowcazmałąwalizkązręku.Briannabyłaprzekonana,żeniebezpieczeństworozmowynaprywat-
netematyzostałozażegnane,aleSakisniezamierzyłodpuścić.Gdywsiedlidosamochodu,przypuścił
atak.
–Więc?
–Nierozumiem…
–Czekamnaodpowiedź.
–Czegonajbardziejpragnę?
–Tak.
–Chciałabymudowodnić,żepotrafiędobrzewykonywaćswojąpracęibyćdoceniona.
Westchnąłdemonstracyjnie,niekryjączniecierpliwienia.
–Przecieżjużtopaniudowodniła.Ijestpanidoceniana,oczymświadczyniemałapensjaikwartalnena-
grody.
Oczekiwał,żepowiecośbardziejosobistego.Niemiałnickonkretnegonamyśli,poprostuchciałsiędo-
wiedzieć,kimjestkobieta,którakryłasięzefasadąstuprocentowegoprofesjonalizmu.Jejżycieprywatne
pozostawałodlaniegowciążzamkniętąksięgą,czegoniemożnabyłopowiedziećojegożyciu.Money-
pennywiedziałaolicznychromansachszefa.Rezerwowałastolikiwrestauracjach,wysyłaławjego
imieniukwiaty,kupowałapożegnalneupominkiinigdyniepozwoliłasobienażadenniestosownykomen-
tarz.
–Mapanikogoś?–spytał,dającupustciekawości.
Uniosłajednąbrew.
–Słucham?–Gdybyjejwzrokmiałzdolnośćzamrażania,Sakiszamieniłbysięwfiguręzlodu.
–Tobardzoprostepytanie,Moneypenny.Wystarczypowiedzieć„tak”albo„nie”.
–Wiem,alenierozumiem,jakitomazwiązekzpracą.
–Chciałbymwiedziećcośoswoichpracownikach,zwłaszczaotych,którzyspędzajązemnąwiększość
doby.
–Czylichcepanwiedzieć,oczywiściekierującsięwyłączniezawodowąmotywacją,czyzkimśsypiam,
conoszępodspodemicolubięjeśćnaśniadanie?
Sakisniedałsięzbićztropu.
–Dokładnietak.
–Skoroteinformacjesąażtakistotne,odpowiem–mówiłaspokojnie,choćwśrodkutrzęsłasięzezło-
ści.–Niemamkochanka,to,conoszepodspodem,towyłączniemojasprawa,imamwielkąsłabośćdo
naleśników.Jestpanusatysfakcjonowany?
Przeniknąłgodreszczpodniecenia.Ekscytacjarosłaiwypełniałaciałopulsującym,leniwymciepłem.
PopatrzyłnadoskonałyprofilBrianny,jasnewłosybłyszczącewsztucznymświetleulicznychlamp,pro-
sty,kształtnynosipełneustazaciśniętewzirytowanymigniewnymgrymasie.Ztrudemodwróciłwzrok,
zaciskającmocnopięści,bydaćupustmęczącejfrustracji.Resztadrogiupłynęławmilczeniuinapiętej
atmosferze.
Menedżerhotelupomimopóźnejporyczekałprzedrecepcją,bypowitaćważnegogościaosobiście.Nie
spodziewałsięjednakdwóchosób.
–WitamywNoire,paniePantelides.Pańskiapartamentjestgotowy.Wydawałomisięjednak,żebędzie
pansam?
–Zostałpanźlepoinformowany.
–Ach,bardzoprzepraszam,żeniemogęzaproponowaćdodatkowegopokoju.Wszystkiezostałyzajęte,
gdytylkodoszłodotejkatastro…przepraszam,kiedydoszłodotegonieszczęśliwegowypadku.
–Nicnieszkodzi–rzuciłkrótko.
Apartamentokazałsiędużomniejszy,niżsięspodziewał.Właściwieniewielesięróżniłoddwuosobo-
wegopokoju.Sakisjednymuchemsłuchałmenedżera,któryrozprawiałozaletachhotelu.Całąuwagę
skupiłnaBriannie,która,rozglądającsiępopokoju,miałaminę,jakbyprzyjechałatuzkarę.Gdyzostali
sami,nachwilęznówzapadłakrępującacisza.
–Możepanipierwszaskorzystaćzłazienki–powiedziałwreszcie.
–Jeślijestpanpewien…
–Tak,jestempewien.–Naglewyciągnąłdłońidotknąłpoliczkadziewczyny,mimożewszystkownim
krzyczało,bytrzymałsięzdaleka.–Matupaniplamęporopie.
Briannawstrzymałanamomentoddech,poczymcofnęłasięgwałtownie.Niespuściłajednakwzroku
iSakisdostrzegłwjejgłębokich,pięknychoczachciekawośćicośjeszcze,czegonigdyniewidział
użadnejkobiety,zktórąbyłblisko:strach.
–Postaramsię…postaramsięszybkozwolnićłazienkę–wyjąkała.
Zniknęła,zanimzdążyłzapytać,czegosięboiidlaczego.
Briannaoparłasięcałymciałemodrzwi,niezdolna,byzłapaćkolejnyoddech.Torbazrzeczamiwysunę-
łajejsięzdłoniiupadłazgłuchymłoskotemnapodłogę.Sercetłukłosięwpiersijakoszalałe.Icóżsię
takiegostało?Ledwiemusnąłpoliczek,aletowystarczyło,byrozpaliłwniejdługotłumionąnamiętność.
Jakimprawempozwalałsobienatakąpoufałość?Jakimprawemburzyłjejspokój?
Złośćdodałajejsił.Zdjęłabuty,ściągnęłapoplamionespodnieipodkoszulek.Stanęłanagoprzedlu-
strem,skupiającuwagęnatatuażuzdobiącymramię.Nigdynadnie.Tęmantrępowtarzałanieustannie
wnajczarniejszychdniachżycia.Terazteżniezamierzałasięznaleźćsięnadnie.Niezamierzałapoddać
sięurokowiSakisa,poddaćwładzyjegooczu,zktórychbiłmagnetycznyerotyzm.Położyładłońnasercu,
jakgdybychciałapowstrzymaćjegobicie,apotemdotknęłabliznynabiodrze.Nigdyjużnikomunieza-
ufa.Niepoddasię!Nigdywięcejnadnie!
Wzięłaszybkiprysznic,zmywajączsiebiezmęczeniecałegodnia,iprzebrałasięwT-shirtileginsy,któ-
rychużywaładoćwiczeń,całeszczęście,żewzięłajezesobą.GdybynieobecnośćSakisa,poprzestałby
nakoszulce,alewobecnejsytuacjimusiałazadbaćoskromniejszystrój.Umyłazęby,związaławłosy
wniedbałykokiwyszłazłazienki.Sakisstałnabalkoniezeszklankąwdłoni,wsłuchanywodgłosywil-
gotnej,gorącejnocy.Musiałbyćrówniezmęczonyjakona.Streszwiązanyzniespodziewanymwypad-
kiem,wielogodzinnapodróż,konferencja,pracaprzyusuwaniuskutkówkatastrofy…Widziała,jakzare-
agował,gdydziennikarzwspomniałoojcu.Twarzniezdradzałażadnychemocji,aleznałagowystarcza-
jącodobrze,bywiedzieć,żemusiałogotozaboleć.
Nagleodwróciłsię.Briannachciałacośpowiedzieć,aległosuwiązłjejwgardle,gdypoczułanasobie
jegospojrzenie.Taksowałjąwzrokiempowoli,bezskrępowaniaipośpiechu.Nieodrywającodniej
oczu,dopiłzawartośćszklanki.Byłowtymgeściecośdwuznacznego,nieprzyzwoitego,ajednocześnie
cudowniepodniecającego.
–Łazienkajestjużwolna–wydukała,stawiająctorbęoboksofy.Sięgnęłapotabletleżącynastoliku,tyl-
kopoto,byzająćczymśtrzęsącesięręce.
–Dziękuję–odparł,wchodzącdopokoju.Odstawiłszklankęnabarekizanimzamknąłzasobądrzwiła-
zienki,rzuciłprzezramię:–Moneypenny?
–Tak?
–Czaszakończyćpracęnadziś.
–Chciałamtylko…
–Wyłącztablet.Topoleceniesłużbowe.
Nawetniepróbowałaprotestować,conajwyraźniejgoucieszyło,bouśmiechnąłsięlekko.
–Tybędzieszspaławłóżku,ajanasofie–dodałjeszczeizanimzdążyłazareagować,zamknąłzasobą
drzwi.
jeepie.Dozobaczeniajutrorano,paniePantelides.
–Jakto„dozobaczeniajutrorano”?Niejedziepanizemną?
–Nie.
ROZDZIAŁCZWARTY
Kiedyobudziłasięnastępnegoranka,zulgąspostrzegła,żejestsamawpokoju.Nietracącczasu,wzięła
szybkiprysznic,apotemzałożyłaparęczystychspodniwkolorzekhakiikremowybluzkę.Włosytrady-
cyjniespięłamocno,anatwarzpołożyłagrubąwarstwękremuzfiltrem.Poprzedniejnocybyłatakzmę-
czona,żezasnęłaodrazu,gdyprzyłożyłagłowędopoduszki,inawetniesłyszała,kiedySakiskładłsię
spać.Całeszczęście,bowprzeciwnymraziemusiałabysiętłumaczyć,dlaczegonieskorzystałazoferty
zajęciałóżka.
Pospieszniesprawdziłaskrzynkęmejlową,wtensposóbsymbolicznierozpoczynająckolejnydzieńpra-
cy.JednawiadomośćbyłaodSakisa,któryzająłpokójkonferencyjnynadoleiprosił,bydołączyłado
niego,gdyjużbędziegotowa.Kilkakolejnychbyłoodludzizainteresowanychwolontariatem.Wciążjed-
nakżadnychwieściozaginionychczłonkachzałogi.
Zarzuciłanaramionaciemnozielonąmarynarkę,wzięłateczkęzdokumentami,tabletizeszładosalikon-
ferencyjnej.Sakissiedziałprzydużymstoleirozmawiałprzeztelefon,alekiedyjązobaczył,zakończył
rozmowę.
–Wciągukilkugodzinopróżniątankowieczropy–poinformowałkrótko.
–Czylizakilkadnibędziemożnawyciągnąćtankowiec?
Skinąłgłową.
–Gdytylkosłużbyzakończąśledztwo,zostanieodholowanydoPireus.Trzeba…
–…odesłaćzałogętankowcadodomu.Zajmęsiętym.
Wyjęłatablet,gotowa,bydziałać.Całyczasjednakczułanasobiewzrokszefa.
–Dziśwykonujepanimojepoleceniabezwahania,alezeszłejnocyjawniejepanizlekceważyła.
–Słucham?
–Mówiłem,żebyzajęłapaniłóżko.Nieposłuchałapani.
Próbowałaodwrócićwzrok,naprawdępróbowała,alezieloneoczySakisamiałynadniąwładzę.
–Poprostuuznałam,żenasofiebędziemiwygodnie.Przyjechałamtupracować,więcniemapowodu,
byrezygnowałpanzwłasnegokomfortu.Takierycerskiezachowanie…
–Rycerskie?Myślipani,żekierowałamnąwyszukanagalanteriawobecdamy?–zapytałlekkorozba-
wiony.
–Nocóż,pewniemiałpanswojepowody,wkażdymrazieja…
–Zaproponowałem,żeprześpięsięnasofie,bodlamnietożadenproblem.Iproszęmiwierzyć,żenie
byłobytożadnepoświęceniezmojejstrony.
–Zmojejstronytoteżniebyłopoświęcenie.Iproszę,dopókibędziemymieszkaćrazem,niewracajmy
jużdotegotematu,dobrze?
–Dobrze.Wiem,kiedyskapitulować,Moneypenny.Pozatymmamdlapanidobrąwiadomość.Niebędę
jużdłużejwchodziłwpani„prywatnąprzestrzeń”.Zwolniłsiępokój.Wezmęgo.
Powinnadoznaćniebywałejulgi,atymczasempoczułamocneszarpnięciezawodu.
–Wspaniale.
Pośniadaniudołączylidozałogiratunkowej,któraniestrudzeniepracowałaprzyoczyszczaniuoceanu.
Minęłopołudnie,gdynahoryzonciepojawiłasięekipatelewizyjna.
–Coonitu,dodiabła,robią?–Sakisnawetniepróbowałukryćrozdrażnienia.
–Niemożemyichodesłaćaniimzabronićtubyć,alezrobięwszystko,bynamniezaszkodzili.Musimi
panzaufać.
Przezchwilępatrzyłnaniąspodzmrużonychpowiek,jakbyodrzucałmożliwośćufaniakomukolwiek,ale
wkońcuwjegooczachzalśniływesołeogniki.
–Niewiem,cobymbezpanizrobił,Moneypenny–powiedziałniskim,ciepłymgłosem.–KiedyAriza-
cząłmniestraszyć,żemipaniąodbierze,omałoniedostałodemniewiosłem.
–Nieodeszłabym.–Nieodeszłabynawetzamilionlat.UwielbiałapracowaćzSakisem,nawetjeśli
ostatniedninieconaruszyłyjejemocjonalnąrównowagę.
–Miłowiedzieć.Należypanidomnieinigdyniepozwoliłbympaniodejść.Osobiścieporachowałbym
kości,każdemu,ktopróbowałbymipaniązabrać.
Briannapoczułaprzyspieszonebiciesercaiprzypływdzikiej,nieposkromionejeuforii.Praca.Manamy-
ślipracę.Ztrudemzapanowałanadnierównymoddechem.
–Muszę…PójdęporozmawiaćzekipąTV.
Odwróciłasięizamknęłanasekundęoczy,byopanowaćemocje.Praca.Powinnasięskupićnapracy.
Dziennikarze,takjaksięspodziewała,niechcieliodpłynąć,aleobiecali,żeniebędąprzeszkadzaćiza-
czepiaćzałogi.Uznała,żemożetozaliczyćdopomyślniezałatwionychspraw.
Sakisusiadłzastołemwsalikonferencyjnej,nerwowoprzeczesującwłosypalcami.Śledczypotwierdzi-
li,żeprzyczynąwypadkubyłludzkibłąd.
–CzyprzyszłyjużaktaMorganaLowella?–spytałBriannę.
Starałsię,byjegowzrokniebłądziłwokolicyjejpiersiibioder,alenapróżnowalczyłzpokusą.Przez
całydzieńprzyłapywałsięnatym,żewciążsięjejprzyglądainawetniemusiałsięzastanawiać,comu
jest,bowiedziałdoskonale.Pragnąłjej.Opanowałogodzikie,niemalzwierzęcepożądanie.Wcześniej
złatwościąkontrolowałuczucia,jakiebudziławnimtawyjątkowa
GdyBriannapołożyłaprzednimnablacieteczkęzdokumentami,starałsięniegapićnajejdelikatnenad-
garstki.
–Coonimwiemy?–spytałszorstko.
–Jestżonaty.Niemadzieci.Żonamieszkaujegorodziców.Ztego,cowiadomo,jestjedynymżywicie-
lemrodziny.Pracujewprzedsiębiorstwieodczterechlat.Wcześniejsłużyłwmarynarcecywilnej,także
jakodowódca.
–Tojużwiem–prychnął.Pochwilidodałtonemzastanowienia:–Zdokumentówwynika,żewciągu
ostatnichtrzechlatanirazuniewziąłurlopu.Odtrzechlatjesttakżeżonaty.Dlaczegoświeżopoślubiony
małżonekniechcebyćzżoną?
–Możechcecośudowodnić?Albocośukryć.
Sakisodchyliłsięnakrześledotyłu.
–Ciekawespostrzeżenie.Proszękontynuować.
–Niemiałamnickonkretnegonamyśli,nic,cobymiałosolidnepodstawy.
–Ajednakcośpanipodejrzewa,prawda?
–Zaginięciekapitanaidwóchczłonkówzałogibudzipoważnewątpliwości.Dlaczegocałatrójkabyła
pozamostkiemkapitańskim?Jaktomożliwe,żeżadenznichnieodpowiedział,kiedywłączyłsięalarm?
Oblałgozimnypot.
–Śledczyuważają,żeprzyczynąwypadkubyłbłądczłowieka.Myślisz,żetoniebyłbłąd,tylkocelowe
działanie?
OtworzyłteczkęiprzezchwilęprzeglądałaktaMorganaLowella,alenieznalazłnic,comogłobybudzić
niepokój.Papierymiałczystejakłza.Wynikałoznich,żezaginionykapitanbyłkompetentnymspecjali-
stą,pracownikiemonajwyższychkwalifikacjach,któryodczterechlatzpowodzeniemsterowałtankow-
cami.
Papiery…Wiedziałzautopsji,jakbardzopotrafitobyćmylące.GdybyktośmiałosądzićAlexandraPan-
telidesanapodstawiedostępnychinformacji,uznałby,żemadoczynieniazprawym,honorowymczło-
wiekiem,charyzmatycznymszefem,kochającymmężemiczułymojcem.TylkoSakis,jegobraciaimatka,
wiedzieli,ktosiękryjezabłyszczącąfasadą.Prawdabyćmożenigdyniewyszłabynajaw,gdybynie
wzgardzonakochanka,któradałacynkgłodnemusensacjidziennikarzowi,atenkopałtakdługo,ażdoko-
pałsiędonajgorszegoszamba.
Zpapierówwynikało,żeGisellejestsumienną,ambitnąasystentką.Wydawałasięprofesjonalna,uprzej-
maimiła,dopókiSakisniepostanowiłzakończyćromansu.Wtedywyszłanajawjejprawdziwanatura.
Zmieniłasięwzimną,bezwzględnąpsychopatkę.Straszyła,żezniszczyjegoicałąfirmę.
Tak,dokumentymogłybyćbezzarzutu,liczyłsięczłowiek.
–Musimygoznaleźć,Moneypenny.Mamcorazwięcejwątpliwości.Niechsiępaniskontaktujezszefem
ochrony.NiechszukajągłębiejwżyciorysieLowella.Musibyćcoś,coprzeoczyliśmy.
WidzącpobladłątwarzBrianny,spytałzniepokojem:
–Stałosięcoś?
–Nie.
Zerknąłnajejmocnozaciśniętedłonie.
–Przecieżwidzę.
–Nieuważam,żebygrzebaniewczyimśżyciubyłofairtylkodlatego,żemapanjakieśprzeczucia.
–Czytoniepanizasugerowałaprzedchwilą,żeLowellmożemiećcośdoukrycia?
Niechętniekiwnęłagłową.
–Wtakimrazieczyniepowinniśmyspróbowaćsiędowiedzieć,cotojest?
–Takmisięwydaje.
–Ale?
–Alerówniedobrzemożemysięmylić.Tenczłowiekniezasługujenato,bywywracaćjegożyciedo
górynogami.Przykromi,jeśliniechcącydałamdozrozumienia,żepowinniśmytozrobić.
Sakiswstałzkrzesła,podszedłdooknaioparłsięoparapet,patrzącnaBriannęzgóry.
–Czasamitakiedziałaniejestniezbędne.Celuświęcaśrodki.
–Ipantomówi?Potym,copanaspotkało?Jużpanzapomniał,jaksięczuł,gdywszyscypoznalisekrety
pańskiejrodziny?
Sakisporazpierwszystraciłpanowanienadsobą.Rzuciłsiędoprzodu,oparłdłonienastoleipochylił
głowę,patrzącBriannieprostowoczy.Dzieliłyichzaledwiecentymetry.
–Słucham?!–wysyczał.–Copanisobiewyobraża?Nicpaniomnieniewie!
–Wiem,żegdybyłpannastolatkiem,panaojciecwywołałstrasznyskandal–odparła,napozórspokoj-
nie,choćgwałtownezachowanieSakisaprzestraszyłoją.Chybanawetniezauważył,żeporazpierwszy
zwróciłsiędoniejna„ty”.–Winternecieniczegosięnieukryje.Awczoraj,gdydziennikarzzapytał
oojca,pańskareakcja…
–Niebyłożadnejreakcji!
–Byłamtam.Widziałam,żebyłopanuprzykro.–Jejgłosbyłmiękki,pełenwspółczuciaizrozumienia.
Myśl,żemógłbybyćobiektemlitości,sprawiła,żedłonie,któreopierałnastole,zacisnęłysięwpięści.
–Iuważapani,żeztegopowodumamchowaćgłowęwpiasekiodpuścićLowellowi?
–Nie,jatylkomówię,żewywracaniejegożyciadogórynogaminiejestwporządku.Zwłaszczażesam
panbyłwtakiejsytuacji.
–Nie,jegosytuacjaniemanicwspólnegozmoją.NiedlategokażęprześwietlićLowella,żeszukamta-
niejsensacjialbociekawegomateriałudoszmatławca.Powinnapaniwidziećróżnicę.
–Skoropantakmówi…
Sakiszpowrotemusiadłnakrześleimilczałprzezdłuższąchwilę,wściekłyijednocześniezawstydzony,
żepozwoliłsobienawybuch.Briannamiałarację.Pytaniedziennikarzazabolałogo,aleniespodziewał
się,żektokolwiektozauważy.PannaMoneypennyzkażdymdniem,zkażdągodzinącorazbardziejgoza-
skakiwała.
–Czymapanjeszczedlamniejakieśzadanie?–spytałaswoimzwykłym,służbowymtonem.
Podniósłwzrok,alenieodpowiedziałodrazu.Zauważył,żejedenzjasnychkosmykówuwolniłsięzcia-
snegowęzłaiopadłnapoliczek.Miałochotępodejśćiodgarnąćgozucho,tylkopoto,bypoczućmięk-
kośćwłosów,bymusnąćopuszkąpalcaskóręnaszyi.Wiedziałjednak,żetoniemożliwe.
–Niepodobasiępanimojadecyzja?–spytał,choćbardziejbrzmiałotojaksmutnakonstatacja.
–Niepodobamisię,gdynaruszasięczyjąśprywatność.Rozumiemjednak,żerobitopanzesłusznych
pobudek.Przepraszam,jeślipozwoliłamsobienazbytwiele…–zawahałasię.–Jestpanczłowiekiem
godnymzaufaniaidlategowierzę,żeniepozwolipan,abycokolwiekdostałosięniepowołaneręce.
–Mapanimojesłowo.Bezwzględunato,czegodowiemysięokapitanie,zachowamydyskrecję.
Zobaczyłjejnieśmiałyuśmiechinaglebyłgotówprzyrzecwszystko,byletylkozawszesiętakuśmiecha-
ła.
–Moneypenny?
–Tak?
–Niejestłatwozdobyćmojezaufanie,aleudowodniłapani,żemożnanapanipolegać.Niewiem,co
bymzrobiłbezpanipomocy.Dziękuję.
Otworzyłaszerokooczyzezdumienia.
–Nie…niemazaco,proszępana.
–Myślę,żewnaszejsytuacjilepiejbędziezrezygnowaćztychsztywnychform.Możeszmimówićpo
imieniu.
–Nie.
Uniósłwysokobrwi.
–Takpoprostu…nie?
–Przepraszam,aleniemogę.–Podeszładodrzwiinacisnęłaklamkę.–Jeśliniemapandlamniejuż
żadnychzadańnatenwieczór,pożegnamsię.Dobranoc.
–Dobranoc…Brianno.
Jejimięwjegoustachzabrzmiałojaknajsłodszapieszczota.Zawahałasię,nimdodałacicho:
–Wolałabym,żebypanwciążmówiłdomnie,Moneypenny.
Jużchciałzaprotestować,alewporęprzypomniałsobie,żeBriannawidziwnimszefa,człowiekagodne-
gozaufania.Pewniebardzobyjąrozczarował,gdybysięzacząłzachowywaćjakodtrąconykochanek.
–Wporządku.Dozobaczeniarano,Moneypenny.
Obserwował,jakwychodziłazsali,jejdługienogi,bardzoszczupłątalięipięknąlinięszyi.Kiedyza-
dzwoniłtelefon,minęłokilkasekund,zanimzdołałpowrócićnaziemię.
–Pantelides,słucham.
Rozmowabyłakrótkaikonkretna,alepojejzakończeniuSakisdługoisiarczyściezaklął.
kobieta.Podobałamusię,aledopieroterazwidział,jakbardzojestpięknaipociągającaicoraztrudniej
przychodziłomuudawać,żewidziwniejjedynieasystentkę.
ROZDZIAŁPIĄTY
EnergicznepukaniedodrzwizaskoczyłoBriannę,którawłaśniezamierzaławziąćkąpiel.Minęłagodzi-
na,odkądwróciładopokoju,alezajętaczytaniemiwysyłaniemmejli,dopieroterazmogłazadbaćosie-
bie.Czułasięfizycznieipsychiczniewyczerpanapocałymdniu,ajednocześniedziwniepobudzona,nie-
spokojnaidoskonalewiedziałaco,araczejktojesttegoprzyczyną.
Niecierpliwepukanierozległosięrazjeszcze.Briannapospieszniespięławłosyiotworzyładrzwi.
–Ocochodzi?–rzuciłaimpulsywnie,zanimzdążyłapomyśleć.NiespodziewałasięSakisaotejporze.
–Przepraszam,czyczegośpanpotrzebuje?
–Widzę,żejeszczenieśpisz,todobrze.Pilotzabierzenasśmigłowcemzapiętnaścieminut.
–Zabierze?
–Tak,nalotnisko.RanomamybardzoważnespotkaniewLondynie.
–WracamydoLondynu?Aledlaczego?
–Wszystkowskazujenato,żesępywyczułykrew.
–Mediaczyinneprzedsiębiorstwa?–spytała,zdumiona,żektośśmiałbyrzucićwyzwanieSakisowi.
–Przedsiębiorstwa.
BriannanatychmiastwpuściłaSakisadośrodka,asamasięgnęłapotorbęleżącąprzyłóżkuiwpośpie-
chuzaczęłasiępakować.
–Rozumiem,żeniektórzychcąskorzystaćnatymwypadku,aleprzecieżakcjefirmyzaczęłyznówrosnąć
pochwilowymspadku.Potym,jakwystosowałpanoświadczenie,żeponosimyodpowiedzialnośćzaka-
tastrofęinaprawimyszkody,wszystkozaczęłowracaćdonormy,więcskąd…
–Sytuacjaniejestjeszczedokońcaopanowana,comożespowodowaćkolejnetąpnięcie.Natowłaśnie
liczą.
–Niedadząrady…–uśmiechnęłasięlekceważąco.
–Wpojedynkęnie.Problempoleganatym,żenasioponencidziśranoogłosilifuzję.
–Októreprzedsiębiorstwachodzi?
–MoorecroftOiliLandersPetroleum.
Briannazastygłajakporażonapiorunem.StałaodwróconatyłemiSakisniemógłzobaczyćwyrazujej
twarzy,przerażeniawoczachikropelekpotunaczole.
Nie,toniemożliwe.Tozpewnościązwykłyprzypadek,żejednaztychfirmnazywasiętaksamojak
Greg,największeprzekleństwojejżycia.Landerstowkońcudośćpopularnenazwisko.Pozatymjego
firma,zanimogłosiłaupadłość,zajmowałasięwydobyciemgazu,anieropynaftowej.
–Jutrorano,pospotkaniu,chciałbym…Brianno?Copanijest?
–Nic,trochębolimniegłowa.
–Pewniezezmęczenia–podsunąłłagodnie.–Aterazznowupaninieodpocznie.Przepraszam,prześpi
siępaniwsamolocie.
Wyciągnąłrękę,bywziąćodniejtorbę,iwtedyichdłoniesięzetknęły.Briannapoczułagwałtownecie-
płorozlewającesiępocałymcieleinatychmiastcofnęłasię,przerywającintymnykontakt.
–Nicminiebędzie–rzekła,zamykajączasobądrzwi.–Teraznajważniejsze,byzdobyćjaknajwięcej
informacjiotychdwóchfirmach.
Niewspomniała,żeprzyokazjisprawdzi,czyGregmacośwspólnegozLandersPetroleum.
Robiłojejsięniedobrzenamyśl,żetenłajdakbezzasadmógłrozkręcićkolejnyinteres.Czymiałaza-
alarmowaćSakisa,niezwracającjednocześnieuwaginasiebie?Nieprzyznając,żebyłataknaiwnaitak
rozpaczliwiespragnionamiłości,żeniezauważyłapułapki,wktórąwpadła,gdybyłojużzapóźno?
Żołądekpodchodziłjejzestrachudogardła,gdylecielihelikopteremnalotnisko.DobryBoże,znówmo-
gławszystkostracić.Nie,nieznajdziesięznowunadnie.Nietymrazem.
Sakismusiałzauważyć,żeźlesięczuje,bokiedywchodzilidosamolotuzłapałjązanadgarstekimimo
żepróbowałauwolnićrękę,trzymałmocno,dopókinieweszlinapokład.
–Niechpanizapniepasy–polecił.–Jaktylkowylądujemy,idziemydołóżka.
–Słucham!?
Zająłmiejscenaprzeciwko,schowałtelefondokieszeniipopatrzyłnaniązuśmiechempełnymmęskiej
arogancji,ajednocześniewdzięku.
–Skrótmyślowy,Moneypenny.KiedydotrzemydoLondynubędzieśrodeknocy,więcczekanasjużtylko
sen.
–Mogęzacząćzbieraćinformacjeotychprzedsiębiorstwach…
Pokręciłprzeczącogłową.
–Moiludziejużnadtympracują.Każdeznasmawłasnąkabinęzłóżkiem.Niechpaniidziespać.
–Apanniechwreszcieprzestaniemnietraktować,jakbymbyłarachitycznąroślinką,ipozwolimipraco-
wać!
–Słucham?
Świadomość,żeGregmożeponowniewkroczyćwjejżycie,doprowadzałająniemaldoobłędu.Ajesz-
czeobok,takblisko,nawyciągnięcierękibyłmężczyzna,którystawałjejsięcorazbliższy,wzbudzał
wniejcorazsil
–Wydajesiępanu,żepotrzebujęwielugodzinsnu,pełnowartościowegoposiłkuiwygodnegołóżka,że-
bymmogłafunkcjonowaćnormalnie,aletonieprawda.–Wgłowieusłyszałaostrzegawczygłos,który
kazałjejzamknąćusta,zanimpowiezadużo,aleniemogłasiępowstrzymać.–Sypiałamwmiejscach,
gdziemusiałamnieustannieczuwać,żebyniestracićczegoświęcejniżkurtkanagrzbiecie.Więcproszę,
niechpanmnienietraktuje,jakbymbyłajakąśrozpieszczonąksiężniczką,którarozpadniesięnakawałki,
gdysięjąpozbawipopołudniowejdrzemki.
Sakiszmrużyłoczy,patrzącnaniąuważnie.
–Cotobyłyzamiejsca?–spytał.
Wgłowiesłyszałaznówostryostrzegawczygłosprzebijającysięprzezhałasstartującegosamolotu.Bo-
lesne,okropnewspomnieniapowróciły.Obrazylegowisknarkomanów,przesyconychwstrętnymodorem,
odktórychrobiłojejsięniedobrze…
–Nieważne.
Oparłłokcienakolanach,pochylającsięwjejstronę.
–Owszem,tobardzoważne.
–Tobyłodawnotemu,paniePantelides.
–Sakis–rozkazałniskim,głębokimgłosem,którytaklubiła.
Pokręciłagłową,porazkolejnyodrzucającmożliwośćmówieniadoniegopoimieniu.
–Powiedzmy,żemojedzieciństwoniebyłotakieróżowejakzczytanek,aletojużprzeszłość.
–Byłapanisierotą?
–Nie,niebyłam,aletaksięczułam.–Ponieważjejmatka,wiecznienaprochach,zapominała,żemacór-
kę.Briannanamomentzamknęłaoczy,byniepozwolićłzompopłynąćpopoliczkach.Niechciała,bySa-
kiswidział,jakpłacze.
–Chcepaniotymporozmawiać?–spytałdelikatnie.
–Nie.–Itakjużzawielepowiedziała.
–Mimowszystkouważam,żepowinnasiępanizdrzemnąć–oznajmiłiwstajączmiejsca,wyciągnąłdo
niejrękę.
Poczułaulgę,żeniepróbujedłużejwypytywaćoprzeszłośćiwramachwdzięcznościbezprotestupoda-
łamudłoń.
–Dobrze,podwarunkiem,żepanrównieżpójdzieodpocząć.
Jegouśmiechbyłniespodziewany.Izapierającydechwpiersiach.
–Wreszciedoszliśmydoporozumienia.Oczywiście,żepójdęodpocząć.Nawettakiherosjakjapotrze-
bujesnu–zażartował.
–Ulżyłomi.Wreszciezaczynasiępanzachowywaćjakzwykłyśmiertelnik.
Uśmiechzamieniłsięwradosnyśmiech,któryjeszczebardziejdodałmumęskościiuroku.Brianna
chciałacośpowiedzieć,gdynaglepoczuławokółtaliijegodłonie.Delikatnie,alestanowczopoprowa-
dziłjąprzejściemdodrzwikabiny.
–Podobniejakpani.Choćmuszęprzyznać,żeokreślenie„zwykła”absolutniejesttunienamiejscu.Udo-
wodniłapani,żepotrafidaćsobieradęwnajtrudniejszychsytuacjach,jestpaniniezwykleambitna,ale
niezapomniałapani,cotoempatiaiuczciwość.
Gdydoszlidodrzwikabiny,odwróciłasięwjegostronęzmocnobijącymsercem.
–Przykładidziezgóry.Powypadkutankowcamiałamokazjęsięprzekonać,żejestpannietylkotwar-
dymbiznesmenem,aletakżeprawymczłowiekiem.
Sakisprzesunąłwzroknajejkształtnewargi.
–Hm,czyżbyśmywłaśniezakładaliekskluzywnyklubwzajemnejadoracji?
Czułanasobiejegowzrokimiaławrażenie,żetospojrzeniebudzidożyciajejciało,emocjeipragnie-
nia.Wyciągnęłazasiebiedłoń,poomackuszukającklamki.
–Dziękujępanuzaciepłesłowa,alewtym,corobię,niemanicniezwykłego.Niejestemjakaśwyjątko-
wa,tylkostaramsiępoprostudobrzewykonywaćswojąpracę.
–Pozwolipani,żesięniezgodzę.–Podszedłnatyleblisko,żeczułajegozapach.–Uważam,żejestpani
bardzo,bardzowyjątkowa.Chybatylkozarzadkotopanisłyszała.–Pochyliłsięjeszczebardziejwjej
stronę.Wciążjednąrękąobejmowałjąwtalii,drugąpołożyłnadrzwiach.–Kiedytowszystkosięskoń-
czy,postaramsię,żebypaniuwierzyła,żejestnadzwyczajna.
–Niemusipan…Naprawdę…
–Czyliniechcepanipodwyżki?Żadnejnagrody?
–Pracujędlaświetnegobiznesmenaiwizjonerawjednejznajlepszychfirmnaświecie.Towystarczają-
canagroda.
–Proszęuważać!Obawiamsię,żemojeegourośniezarazdoniebywałychrozmiarów.
–Cowtymzłego?
Jegowargirozchyliłysięwseksownym,cudownymuśmiechu.
–Tomogłobybyćniebezpieczne.Dlanasobydwojga.–Cofnąłsięokrokiwyprostował.–Czasnajwyż-
szypołożyćsięspać,nadzwyczajnaBrianno–szepnąłmiękko,zanimwszedłdoswojejkabiny.
Briannastałaprzezchwilę,opartaodrzwi.Nogimiałajakzwaty,agdywyciągnęładłonieprzedsiebie,
zobaczyła,żedrżą.SakisPantelidespragnąłjej.Niebyłanatylenaiwna,byniedostrzegaćewidentnych
znaków.Czyzachęciłagowjakikolwieksposób?Starałasiębyćwstuprocentachprofesjonalna,ale
przecieżniebyłazkamienia.Musiałzauważyć,żeniejestjejobojętny.
Miałanadzieję,żegdyzpowrotembędąwLondynie,ichrelacjewrócądonormy.Muszą!Ogarniałją
potwornylęknasamąmyśl,cosięstanie,jeśliposunąsięokrokzadaleko.
Sakisstałpodzimnymprysznicemikląłnaczymświatstoi.Miałwrażenie,żewciąguostatnichczter-
dziestuośmiugodzinpojawiłosięwyjątkowodużopowodów,bytorobić.Tymrazemjednakprzyczyna
byłanaturyosobistej.Niestety,anidosadnesłownictwo,anizimnawodanieprzynosiłyulgi.Jedyne,
oczymmarzył,tokochaćsięzBriannąMoneypenny.Miałochotęprostospodprysznicaruszyćwkierun-
kujejkabiny,zerwaćzniejubranieiwziąćjągwałtowniewbrewrozsądkowiilogice.
Odmiesięcynieuprawiałseksuiteraz,przytejcudownejdziewczynie,naturadałaosobieznać.Powi-
nienskupićsięwyłącznienaratowaniusytuacjiwfirmie.Wszystkoinneniemiałoznaczenia.Niemogło
mieć!
Briannakolejnetrzygodzinyprzesiedziałanałóżkuznogamipodciągniętymipodbrodę.Jejlaptopita-
bletzostaływtorbie,którąstewardesazaniosładokabinySakisa.Potym,comiędzynimizaszło,ara-
czej,coomałoniezaszło,niemogłatakpoprostudoniegopójść,więcpatrzyławścianę,awgłowie
roiłojejsięodczarnychmyśli.
Byłapotworniezmęczona,alewiedziała,żeniezaśnie,dopókiniesprawdziinformacjioGregu.Tenby-
dlakjużrazzniszczyłjejżycie.Byłaniewinna,wiedziałotym,amimotozrzuciłnaniącałąodpowie-
dzialność.Przezswojąnaiwnośćstałasiękozłemofiarnym,płacącnajwyższącenę,podczasgdyonzca-
łejaferywyszedłbezszwanku.Zapewneniespodziewałsię,żepotym,cojejzrobił,zdołapodnieśćsię
jakfenikszpopiołów.Byłczas,kiedymarzyłaozemście.Zamkniętawciasnejceli,znoszącupokorzenia
iwalczączestrachem,wyobrażałasobie,żenadejdzieczas,gdywymierzysprawiedliwość.Terazjednak
wszystkominęło.ChciałajedyniebyćBriannąMoneypenny,asystentkąSakisaPantelidesa–najinteligent-
niejszego,najseksowniejszegomężczyzny,jakiegoznała.Mężczyzny,którywciąguostatnichczterdziestu
ośmiugodzinzbliżyłsiędoniejbardziejniżprzezostatnieosiemnaściemiesięcy…
Zacisnęłamocnopalcenaramieniuztatuażem.Nie!Nicsięniezmieniło.Nicsięniemogłozmienić!
Członkowiezarząduzebralisięwprzestronnejsalikonferencyjnejnapiątympiętrzesiedzibyprzedsię-
biorstwaPantelides.
Sakiswkroczyłdobiurapunktualnieosiódmej.Briannapodążałatużzanim,mimonieprzespanejnocy
gotowanakolejnewyzwania.Wciążnieznalazłaodpowiedzinanurtującejąpytanie,czytoGregLanders
ostrzysobiezębynaPantelidesShipping.PrzedwejściemdosaliposiedzeńSakiswziąłodniejteczkę
zdokumentamiioznajmiłzdawkowo:
–Paniobecnośćniejesttukonieczna.Proszęwracaćdoswojegopokoju.
Przystanęła,zaskoczonaizasmuconatądecyzją.
–Jestpanpewien?Czyzrobiłamcoś…
–Chybajużsobiewyjaśniliśmy,żejestpanidlamniebezcennympracownikiem.Proszęwięcnierobić
takiejminy,jakbymudzieliłpaninagany.
Ostry,nieprzyjemnytonzaskoczyłją.Wsamolocie,kiedynagodzinęprzedlądowaniemopuściliswoje
kabiny,zwracałsiędoniejwtensamlodowatysposób,alemiałanadzieję,żenapięcieminie,gdybędą
wpracy.Zrobiłojejprzykro,mimożesamachciała,abyichrelacjebyłytakiejakkiedyś,wyłączniesłuż-
bowe.
Nagleprzeniknąłjąpanicznystrach.AjeśliSakiswie?Jeślijakimścudemdowiedziałsięojejprzeszło-
ści?Patrzyłamuprostowoczy,aleniezobaczyławnichnic,copozwoliłobyjejwierzyć,żepoznałjej
mroczną,głębokoskrywanątajemnicę.Nie,niemógłwiedzieć.Byławyjątkowoostrożnaidokładniepo-
zacierałazasobąwszystkieślady.
–Ja…przepraszam,niechcęsięnarzucać,próbuję…tylko…
–Pracować.Wiem.Tegoprzecieżoczekuję.Poprostumamwtymmomenciedlapaniinnezadanie.Pro-
szęsprawdzić,jakpostępująpraceprzyPointeNoireijakwypadamywmediach.
–Oczywiście.
Surowywzrokniecozłagodniał.
–Świetnie.Spotkamysiępotem–dodałnazakończenieiwszedłdosali.Automatycznedrzwizasunęły
sięzanimzcichymszelestem.
Briannawestchnęłaizuczuciembolesnejpustki,niecopowłóczącnogami,poszładobiura.Przezkolejne
kilkagodzinwykonywałasumiennieswojeobowiązki,choćbezdawnegozapału,jakbypracanagleprze-
stałabyćjedynymcelemwżyciu.
Odrugiejzadzwoniłtelefon.
–Odczterechgodzinniktmnienieinformuje,jaktamsytuacjanafroncie–usłyszaławsłuchawcewład-
czygłosSakisa.
–Dlatego,żewszystkojestpodkontrolą.
–Takczyinaczej,proszępowiedzieć,czegosiępanidowiedziała.
–Holownikjestjużnamiejscuiprzygotowujesię,żebyzabraćtankowiec.Koordynatorekipyratunkowej
powiedział,żetenwolontariuszbiologudzieliłimwieleświetnychrad.Punktdlanas.
–Punktdlapani–podchwyciłtonem,sugerującymzejścierozmowynaintymniejszypoziom.
–Hm…dziękuję.Pozatymkampaniamedialnazaczęłaprzynosićefekty.
–Brianno?
–Tak?
–Cieszęsię,żeskorzystałemzpanirady,bywłączyćwnaszedziałaniamedia.Wyszłonamtonadobre.
–Jateżsięcieszę.Zależyminafirmieiniechciałabym,żebyucierpiałjejwizerunek.
–Dlaczego?Dlaczegotakpanizależy?
–Pan…dałmiszansę.Mógłpanwybieraćspośródsetekkandydatów,apracędostałamwłaśnieja.Nig-
dyotymniezapomnę.
–Wybrałempanią,bojestpaniświetna.Ikażdegodniapotwierdzapaniswojenajwyższekwalifikacje,
Brianno.
Uwielbiałasposób,wjakiwymawiałjejimię.
–Dziękuję,paniePantelides.
–Sakis–powiedziałznaciskiem.
–Nie..–zaprotestowała,kręcącgłową,choćprzecieżniemógłtegowidzieć.
–Nawetniewiepani,jakmnietomęczy,aletrudno.Prędzejczypóźniejzmuszępanią,byśmymówiliso-
biepoimieniu.
Zamknęłaoczy,próbującskupićsięnarozmowie.
–Ajaksięudałospotkaniezzarządem?
–Mamyprzerwę.Zostałojeszczekilkasprawdoomówienia.
Przezchwilęopowiadałoprzebieguzebrania,arobiłtoztakimzaangażowaniemipasją,żemyśliBrian-
nyniekontrolowaniepopłynęływniebezpiecznymkierunku.Wsypialniteżbyłobywnimtyleognia.Na-
tychmiastodsunęłaodsiebietęmyśl.
–Jeszczejakieświadomości?
Wiedziała,żepytaozaginionychmarynarzy.
–Niestetynie.
–JeślizadzwoniżonaLowella,proszęmnienatychmiastpołączyć.
–Oczywiście.
Oszóstejzajrzałdoniejdyrektornaczelnyzpytaniem,czypójdzieznimcośzjeść.Odepchnęłasięna
krześleodbiurkaipodniosłaręce,rozciągającmięśnie.
–Dzięki,Tom.Najpierwpójdętrochępoćwiczyć.Wszystkomnieboli.
Skinąłgłowąizniknąłzadrzwiami.Briannazaśspakowaładotorebkitablet,telefonipojechaławindą
naszóstepiętro,gdziemieściłasięsiłownia.Otejporzeniebyłotamżywegoducha,coakuratbardzojej
odpowiadało.Wszatnizmieniłasłużbowymundureknawygodneszortyikrótkitop,poczymruszyłana
bieżnię.Przezpółgodzinyćwiczyłarozgrzewkę,dopókiniepoczułaprzypływuendorfinikropelekpotu
naskórze.Chwyciłazaciężarki,gdynagledośrodkawszedłSakis.Zatrzymałsięgwałtownie,gdyjązo-
baczyłwodbiciuwielkiegolustranaścianie.
–Niechpanisobienieprzeszkadza–rzuciłkrótko,wyciągajączesportowejtorbybutelkęwody.Pijąc,
niespuszczałzniejwzroku.
Briannaprzezchwilęniewiedziała,jaksięzachować.Wkrótkichszortachiodsłaniającymbrzuchtopie
czułasięniemalnaga.Naszczęściewłosyzwiązałabardzomocnoiżadenkosmykniewydostałsięzcia-
snegowęzła,przynajmniejnarazie.Wróciładoćwiczeń,choćnieczułasiękomfortowozeświadomo-
ścią,żeSakisjąobserwuje.
–Jaksięzakończyłospotkaniezradąnadzorczą?–spytała,byprzerwaćciężkąjakołówciszę.
Sakiswrzuciłpustąbutelkędokosza,poczymzdjąłkrawatiwsunąłgodokieszenispodni.
–Dobrze.Niemamwątpliwości,żeznajdziemyuprzeciwnikasłabepunkty.Każdytrzymawszafiejakiś
szkielet,sprawy,októrychniechce,żebyświatsiędowiedział.
–Mówimyteraz…oLandersPetroleum?–spytałaznapięciem.
–Nie.–Machnąłlekceważącoręką.–Landerstopłotka.BardziejinteresujemnieMoorecroft.Tooniza-
częlicałąakcję,aleniedoczekanie,bypołożyliłapęnamojejfirmie.JutroprezesRichardMoorecroft
dostanietelefonzBrytyjskiegoUrzędudoSprawFinansowych.Będziemusiałodpowiedziećnakilka
bardzoniewygodnychpytań.
Wiedziała,żejeszczezawcześnie,byświętowaćsukces,alepozwoliłasobienamałewestchnienieulgi.
–I…myślipan,żetozałatwisprawę?
–Jeżeliniechcąsobiezaszkodzić–stwierdził,rozpinającguzikikoszuli.–Jeślijednakbędąpróbowali
dalejmieszać,gorzkotegopożałują.
–Mapannamyśliwyciąganienawierzchkolejnychtrupówzszafy–mruknęła,corazbardziejskonfun-
dowanazachowaniemSakisa.–Copanrobi?
–Bioręzciebieprzykład.Przyszedłempoćwiczyć–odparł,ściągająckoszulęirzucającwkąt.
–Tak…ale….
–Mójnagitorspaniąkrępuje?–Zastygłnachwilęzrękąnaklamrzeodpaska.
–Przebierałsiępanjużprzymniewielerazy–odparła,choćztrudemdobierałasłowa.
–Nieotopytałem.
Pasekopadłnapodłogę.
–Czy…czytomajakiekolwiekznaczenie?Jestemniewidzialna,zapomniałpan?Dawniejniezawracał
pansobietymgłowy,wogóleniezwracałpannamnieuwagi.
Podszedłbliżej,zmniejszającmiędzynimidystans.
–Tylkodlatego,żećwiczyłemsamokontrolę,byniepatrzeć,nieokazywaćzainteresowania.Teraznie
jestpanidlamnieniewidzialna.Widzęcię.Całą.Jestpanijak…mocny,szlachetnytrunek,obiecujący
najlepszedoznaniajużprzedpierwszymłykiem.
Rozumpodpowiadałjej,byuciekać,alenadciałemniemiałajużżadnejkontroli.
–Trudnomitoskomentować.Niepiję.
IznówbyłatozasługaGrega.Ostatniejnocy,zanimpolicjawtargnęładodomu,upiłjądrogimszampa-
nem.Byłatakpijana,żeprawiesięniezorientowała,kiedyjejżyciewjednejchwilistałosiępiekłem.
–Jakieżcnotliweżyciepaniprowadzi,Moneypenny.Mapanijakieśwady?Pozasłabościądonaleśni-
kównaśniadanie?
–Żadnej,którąchciałabymwyjawić.
Sakisparsknąłgłośnymśmiechem,podchodzącjeszczebliżej.
–Bardzointrygujące.
Jegowzrokbłądziłwokolicyjejust,drażniłją,rozpalał.
Ruszsię,Brianno!
Ogłuszonapożądaniem,trochęniepewniezrobiłakrokwtył,aleSakisbyłszybszy.Chwyciłjąwtalii
iprzyciągnąłdosiebie.Uniósłjejbrodę,patrzącprostowoczy.
–Zamierzampaniąpocałować,Moneypenny–szepnął,omiótłszyjąciepłymoddechem.–Toniebędzie
mądreanibezpieczne.
–Wtakimrazieniepowinienpan…–Niemiałajużsiływalczyćiznim,izsamąsobą.
–Obawiamsię,żenieudamisiępowstrzymać.
–PaniePantelides.
–Sakis.Powiedzto.Powiedzwreszciemojeimię.
Pokręciłagłową.
–Znowutorobisz.
–Co…corobię?
–Niestosujeszsiędomoichpoleceń.
–Niejesteśmyjużwbiurze.
–Tymbardziejmożemydaćsobiespokójztyminiedorzecznymigrzecznościowymiformami.Powiedz
mojeimię,Brianno.
Sposób,wjakiwypowiedziałjejimię,miękki,kuszący,zmysłowy,niezdołałjejjednakodebraćresztek
przytomności.
–Nie–szepnęła.
Zacząłpopychaćjąlekkodotyłu,dopókinieuwięziłjejmiędzyścianąawłasnymciałem.
–Maszszczęście,żepotrzebapocałowaniacięjestsilniejszaodudzieleniacinagany.–Nachyliłsięnad
jejwargami,pieszczącoddechem.–Jeszczetrochęiusłyszę,jakmówiszmojeimię.
–Nieliczyłabymnato.Niemówiędoprzełożonychpoimieniu.Mamswojezasady.Tojestjednaznich.
Koniuszkiemjęzykazacząłwodzićpojejgórnejwardze.
–Ajakajestnastępna?
–Niewiązaćsięzszefem.
–Itusięztobązgodzę.
–Wtakimrazie…copanrobi?–wyrzuciłazsiebiepiskliwie.
–Dowodzę,żeto,cosiędzieje,totylkochwiloweszaleństwo.
–Niewystarczy,żepoprostupanodejdzie?Sampanpowiedział,żetoniejestmądre.
–Pocałunektonicwielkiego.Potemzapomnimyowszystkim.
Pocałunektonicwielkiego…Mogłasięzgodzićztymstwierdzeniem.Cobyszkodziłoprzekonaćsiętyl-
kojedenraz,jaktojest.
–Zapomnimyowszystkim?–powtórzyła.
–Tak.Tywdalszymciągubędzieszpoważnąasystentkąwciemnychgarsonkach,ajabardzowymagają-
cymszefem.
–Możemyteżprzerwaćtojużteraz.Możemyudawać,żenicsięniestało.
–Toniewmoimstylu.–Przyciągnąłjąmocnodosiebie,ściskającwtalii.–Niebędęudawał,żeprzez
ostatniedniniepragnąłemcięcałowaćidotykać.Tyrównieżniepotrafiszudawaćkogośinnegoidlatego
takbardzocięcenię.
Iwtedyjąpocałował,mocno,brutalnie,zachłannie,sprawiając,żewszystkierozsądnemyślizniknęły
wjednejchwili.Naszczęście.WprzeciwnymrazieBriannanieukryłabyreakcjinajegosłowa,żenie
potrafiudawaćnikogoinnego.Tęumiejętnośćopanowaładoperfekcji.
niejszeuczucia.Niechciałatejmiłości.Życienauczyłoją,żemożnasiębezniejobejść.Przeszłatak
wiele,poświęciławszystko,żebytylkoniktnieodkrył,przezcoprzeszła.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Sakis,usłyszałcichyjękrozkoszy,czułdrżeniejejdoskonałegociałaiwodpowiedzituliłjądosiebie
jeszczemocniej.Theos,pohistoriizGiselle,którawsądzieimediachzrobiłazniegoskończonegołaj-
daka,byłtakzdeterminowany,bywpracytrzymaćsięodkobietzdaleka,żenarzuciłsobiedyscyplinę,
abyniezauważać,jakcudowna,kobiecaiseksownajestBrianna.Teraznareszcieniemusiałsięjużpo-
wstrzymywać.Obejmującją,mógłsięprzekonać,żemawąskątalię,ciepłe,miękkieciało,austa…The-
os!Delikatneizmysłowe,stworzonedocałowania.
Pragnąłjejzniecierpliwością,którejjeszczenigdyniedoświadczył.Chciałjąmiećpodsobąnagąichęt-
ną.Kiedywsunąłjęzykmiędzypełnewargi,jużniebyłwstaniedalejmyślećlogicznie.Naparłnanią
mocniej,domagającsięwzajemności.Przylgnąłbiodramidojejciałaszczelnie,jakbychciałjąwsiebie
wchłonąć.Dłońmiodnalazłkrągłepiersiinabrzmiałesutki,sterczącepoprzezgładkimateriał.Krew
dudniłamuwskroniachnamyśl,żemógłbyjessać,pieścić,przygryzać.Kiedypoczułnaswoichbarkach
jejdłonieiostrepaznokcie,pożądanieniemalzwaliłogoznógizacząłsiębać,żejeszczechwilainie
wytrzyma.
Nierozumiał,cosięznimdzieje.Nigdyjeszczeniedoświadczyłtakiegonapięcia,nawetjakonastolatek
zburząhormonalną.Byłzdrowym,silnym,sprawnymfizyczniefacetem,którydziałałnakobietyichętnie
ztegokorzystał,zakażdymrazemosiągającsatysfakcję.Jednakporazpierwszywżyciupoznał,czymtak
naprawdęjestżądza,którazwalaznógiodbierarozum.Aprzecieżtobyłzaledwiepocałunek!
Briannawsunęłapalcewjegowłosy,aleonbyłtakzamroczony,żedopieropodłuższejchwilipoczułból
izorientowałsię,żedziewczynarozpaczliwiepróbujegoodepchnąć.
–Nie!–zdołałakrzyknąć.
Zezdławionymwestchnieniemuniósłgłowęicofnąłsię.Briannapatrzyłananiego,oddychającztrudem,
wargiodwymuszonychpocałunkówmiałaczerwoneinabrzmiałe,aleto,conajbardziejgouderzyło,to
mieszankawzburzeniaistrachuwpięknychoczach.Nierozumiał,dlaczegokiedyśbyłaprzestraszona,ale
tymrazemwiedział,żetowyłączniejegowina.Rzuciłsięnaniąjakwyposzczonydzikus.Cofnąłsię
jeszczeokrok.Jegoklatkapiersiowaunosiłasięizapadaławcorazbardziejwyrównanymrytmie.
–Myślę…żeposunęliśmysięzadaleko–powiedziałazoczamipociemniałymiodemocji.
Sakischciałzaprotestować,zlekceważyćtedziwneobawy,choćdoskonalewiedział,żegdybyniezdecy-
dowanareakcjaBrianny,nieskończyłobysięnapocałunku.Dodiabła.Chciałsięposnąćzadaleko.Tyl-
kocopotem?
–Tak,maszrację–oznajmił,odruchowozaciskającmocnousta,bypoczućjeszczenanichsmakwilgot-
nychpocałunków.Zsekundynasekundęodzyskiwałpanowanienadsobą.–Przepraszamzamojezacho-
wanie.Zrzućmytonakarbogromnejpresji,jakiejbyliśmypoddaniprzezostatniesiedemdziesiątdwie
godziny.
–Zawszewtensposóbodreagowujepanstres?
Uśmiechnąłsięcierpko,spoglądającnasweodbiciewlustrzenabocznejścianie.Theos,nicdziwnego,
żesięprzestraszyła.Wyglądałjakdzikus,jakjakiśpotwórzoczamipałającymigorączkąiszaleństwem.
–Nie,zazwyczajjadęnadjezioroalboprzychodzęnasiłownięićwiczędoupadłego.Fizycznywysiłek
pozwalamilepiejfunkcjonować.
–Cóż…rozumiem.Chybaweszłampanuwdrogę.Czymożemy…zapomnieć,otym,cosięwydarzyło?–
Toniebyłaprośba,tobyłożądanie.–PaniePantelides?
Wzruszyłramionami,przybierającobojętnąminę.
–Spokojnie,Moneypenny.Nicsięniezmieni.Jesteśsłodka,aletozamało,bymstraciłgłowę,więcbez
obaw.Niebędęcięniepokoił.Naszmałyeksperymentwłaśniesięskończył.–Podniósłzpodłogikoszulę
irazjeszczezwróciłsięwjejstronę.–Jutrooósmejjestkolejnespotkaniezarządu.Bądźwpracy
osiódmejtrzydzieści.
–Oczywiście.Wtakimraziedozobaczeniarano.Dobranoc,panie…
–Dobranoc,Moneypenny–przerwałjejwpółsłowa.
Jesteśsłodka,aletozamało,bymstraciłgłowę.Briannapróbowałaprzekonaćsamąsiebie,żeczuje
ulgę,anierozczarowanie.Przecieżtoitakniemiałobysensu,więclepiej,żezakończyłosięwtenspo-
sób.Ajednakbyłojejprzykro,żepotraktowałjąjakkrótką,nicnieznaczącąprzygodę.
Weszłapodpryszniciodkręciłakurekzletniąwodą.Strugiwodyspływałypojejgłowie,ustach,szyi,
miejscach,którejeszczeprzedchwilącałowałSakis.
–Nie!–Wycisnęłatrochężeluienergiczniezaczęłatrzećciało.–Tosięwcaleniewydarzyło.Niemo-
gło.Ajednak…
Pozwoliła,żebySakisjącałował,bezoporupoddałamusię,zapominającowcześniejszychdeklara-
cjach.Jeszczeniktnigdyjejtakniecałował,żarliwie,bezopamiętania,iniemogłazaprzeczyć,żebyło
cudownie.Przezchwilęniemalzapomniała,cosobieprzysi
�
Następnegodnia,gdyprzedsiódmąweszładogabinetu,Sakisjużtambył.Rozmawiałprzeztelefon,ale
chłodne,zieloneoczyuważnieśledziłykażdyjejruch.Gdynachwilęskrzyżowałysięichspojrzenia,
Briannamogłasięprzekonać,żenieżartował,mówiączeszłejnocy„wszystkobędziejakdawniej”.Nie
dostrzegłachoćbycieniazainteresowaniaczybłyskupożądania.
Skinęłagłową,włożyładokumentydoszafyiprzeszładopokojurestauracyjnego,żebyzaparzyćkawę
zekspresu.Wciążniemogładojśćdosiebiepotym,cowydarzyłosięwsiłowni.Próbowałasobieracjo-
nalnietłumaczyć,żeprzecieżnictakiegoznowusięniestało.Pocałowalisiętylko.Wielkierzeczy.Zdru-
giejjednakstronyprzekroczyligranicęczystosłużbowejrelacji.Zabawne,niechciałamówićmupo
imieniu,apozwoliła,żeby…
–Czyżbyekspresoferowałdziścoświęcejniżkawę?Możeczekapanijeszczenahoroskop?–usłyszała
zasobąznajomygłos.
–Ja…słucham?–odwróciłasięnatychmiast.Sakisstałtużobokipatrzyłtonanią,tonaekspresdo
kawy.
–Kawajużsięzaparzyła,apaniwciążgapisięnatęmaszynęjaknakryształowąkulę,zktórejmożna
wyczytaćprzyszłość.
–Ależnie…Jatylko…Niepatrzyłam…–mówiłabezładuiskładu,zestresowanajakprzedpierwszą
randką.Brakowałojejtchuiprzestrzeni.Topomieszczeniezpewnościąbyłozamałedlanichdwojga.–
Zamyśliłamsię,paniePantelides.
Chciałaodejść,alezasłaniałsobądrzwi,aniechciaławyjśćnatchórza.Przesunęłasiętylkowbok,by
mógłnalaćsobiekawy.
–Dobrzespałaś?–spytał,upijającłykespresso.
Najchętniejoświadczyłaby,żetoniejegointeres,aleuznała,żetakaodpowiedźmogłabyzostaćźlezin-
terpretowana.Asystentkaniemogłamówićtakdoswojegoszefa.
–Tak,spałamdobrze.Dziękuję.
Czekaławnapięciu,codalej.Miałanadzieję,żeSakiswyjdzie,aleonnieporuszyłsięomilimetr.
–Ajaspałemfatalnie.Najgorszanocodbardzodawna.
–No…cóż.Ostatniednibyłybardzostresujące.Tomusiałosięnapanuodbićprędzejczypóźniej.
–Pewniemaszrację.
Jegowzrokspocząłnajejustach.
–Czymogęjeszczewczymśpomóc?–spytała,bliskapaniki.Czuła,żepłonąjejpoliczki,żecałapłonie.
Sakiswypiłkawędokońcaiodstawiłkubeknablat.Milczałprzezdłuższąchwilę,zanimodpowiedział.
–Przepraszam…jeśliwczorajcięwystraszyłem.Niezamierzałem…
–Wiem.Nicsięniestało.–Wstrzymałaoddech,gdySakiszbliżyłsięokrok.
–Todlaczegowyglądałaśnatakąprzerażoną?Czyktościękiedyśskrzywdził?
–Czyniejesttak,żekażdykiedyśzostałskrzywdzonyprzezkogoś,komuufał?Kogokochał?
Zbladłnieco,zaciskającusta.
–Mamnadzieję,żenieprzypominamcitejosoby.
–Bezobawy.Równiedobrzejamogłabymprzypominaćpańskiegoojca.
Wciągnęłagwałtowniepowietrzeprzezzęby,żałując,żenieodgryzłasobiejęzyka.Przecieżdoskonale
wiedziała,żeojciecSakisatotemattabu.Odruchowowyciągnęładłońipołożyłanajegoramieniu.
–Przepraszam,niechciałam.
–Wiem–odparłzlekkimuśmiechem.–Staramysięniemyślećobolesnejprzeszłości,aleprędzejczy
późniejonanasitakdopada.
–Itojestnajgorsze–przyznałacicho.
Smutekwjejgłosieprzeszyłmuserce.
–Ktocięskrzywdził,Brianno?
–Toniejestczasanimiejsce…
–Kto?–nalegał.
–Panmiałproblemzojcem,ajazmatką.
Uśmiechnąłsięgorzko,bezodrobinyradości.
–Popatrznanas.Dwabeznadziejneprzypadki,ofiarycudownychrodziców.Psychologmiałbynadczym
pracować.
Porazpierwszypomyślała,żebyćmożemawięcejwspólnegozSakisem,niżsądziła.Jegosłowawja-
kiścudownysposóbkoiłyjejwłasnyból.
–Myślipan,żedostalibyśmyzniżkę,gdybyśmyrazemchodzilinaterapię?
Posłałjejwesoły,niecofiglarnyuśmiech,jakbybyliparąwspólników.
–Niewykluczone.
Briannapoczułaulgę,gdynapięta,pełnaniedopowiedzeńatmosferarozluźniłasię.Znówmoglizesobą
normalnierozmawiać.
–Terapiązajmiemysiępopracy,aterazchciałemciprzekazaćnajnowszewieści.Śledczyuważają,że
istniejezwiązekmiędzykatastrofątankowcaapróbąprzejęciafirmy.
–Naprawdę?
–Tomocnopodejrzane,żedzieńpowypadkuMoorecroftOiliLandersPetroleumchcielinaspodkupić.
Trzebatobędziedokładniesprawdzić.
Wrócilidoswoichspraw,jeszczeprzezchwilękomentującnajnowszeustaleniapolicji.Pięćminutpóź-
niejBriannaprzyniosładokumentydopodpisania.Gdyzadzwoniłtelefon,chciałasięwycofać,aleSakis
dałznak,byzostała.WtensposóbstałasięświadkiemrozmowykonferencyjnejzRichardemMoorecro-
ftem.
–Jakśmieszmnieoskarżaćocośtakniedorzecznego,Pantelides!Myślisz,żeupadłemtaknisko,byroz-
bijaćtwójtankowiec,żezrobiłbymto,abyosiągnąćcel?
–Owszem,alenieosiągnąłeśnicpozazwróceniemuwaginaswojeciemneinteresy.Zapomnij,żepoło-
żyszłapynamojejfirmie.Zawysokieprogi!
–NiedoceniaszMoorecroft.Jestemgigantemwprzemyśle…
–Raczejchciałbyśbyć.
–Tojeszczeniekoniec,Pantelides.Możeszbyćtegopewien.
–Maszrację,tojeszczeniekoniec.Niedługoznajdędowody,żetotystoiszzawypadkiem.
–Powodzenia.Nicnamnieniemasz!–krzyczałrozwścieczony.Wjegogłosiesłychaćbyłocośjeszcze.
Strach.
–Módlsię,żebytakzostało,bowprzeciwnymraziezniszczęcię,atwojecenneprzedsiębiorstworzucę
napożarciepiraniom.Lepiejbędzie,jeślisięprzyznasz.Wsądzietobędąokolicznościłagodzące.Zasta-
nówsię.Niemaszwieleczasu.
SakisrozłączyłsięipopatrzyłnaBriannę.
–Coterazbędzie?–spytała.–Myślałam,żeinformacjeodśledczychzachowapannaraziewtajemnicy.
–Niebyłempewien,czyMoorecroftrzeczywiściestoizawypadkiem,alepotejrozmowieniemamjuż
żadnychwątpliwości.Słyszałaś,jaksięprzeraził?Wie,żeniedługowszystkosięwyda.Będzieterazpró-
bowałzacieraćślady.
–Ajeślisięprzyzna?
–Pocichunatoliczę.Bezwzględunato,jaksięzachowa,słonozawszystkozapłaci.
Sakisnieuznawałpółśrodków,zwłaszczawinteresach.Zwłasnegodoświadczeniawiedział,żeprędzej
czypóźniejzawszystkoponosisięodpowiedzialność.Jegoojciecbyłtegonajlepszymprzykładem.Te
samegazety,któreujawniłyjegopodwójneżycie,ujawniłyrównieżlicznenadużyciafinansowewobec
pracowników.Kiedytrafiłzakratki,aAribyłjużnatyledorosły,byprzejąćstanowisko,pierwsząrze-
czą,jakązrobił,byłodopilnowanie,bywszyscyposzkodowanipracownicydostalirekompensatę.
MilczenieBriannybyłobardzowymowne.
–Ocochodzi?–spytałzpretensją.
–Onic–mruknęła,kierującsięwstronędrzwi.
–Zaczekaj.–Chwyciłjąwpasieiodwróciłkusobie.–Powiedz,oco,dodiabła,chodzi!
–Onic.Chciałamtylkowrócićdosiebie–zapewniła,czując,jakdotyksilnychrąkpalijąprzezmate-
riał.–Mamdużorzeczydozrobienia.
Sakisniedałsięzbyć.
–Uważasz,żeźlepostępuję?
–Aczytomajakieśznaczenie,cojaotymmyślę?–mruknęła,uciekającwzrokiem.
–Powiedz,cobyśzrobiłanamoimmiejscu?–Wciążobejmowałjąwpasie.Najchętniejprzygarnąłbyją
dosiebiemocno,takjakzeszłegowieczoruwsiłowni.Musiałbardzonadsobąpanować,bytegoniezro-
bić.
–Wysłuchałabymgo.Próbowałabymzrozumieć,jakimikierowałsięmotywami,zanimrzuciłabymgo
wilkomnapożarcie.
–Kierowałanimchciwość.Przestępstwojestprzestępstwem,nictegoniezmieni.
–Skorotakpanuważa,tonierozumiem,dlaczegopytamniepanozdanie?
–Samapowiedz,jakmożnacośtakiegowytłumaczyć,obronić?Tybyśwybaczyła?
Wzruszyłalekkoramionami.
–Ajeślirobiłto,bykogośchronić?Albotaknaprawdęwcaleoniczymniewiedział?Możezatymstoi
tendrugiwspólnik.
–Chybasamawtoniewierzysz.Mójojciec,kiedypopełniałprzestępstwo,robiłtoświadomie.ZMo-
orecroftemjesttaksamo.
–Niemożepanwszystkimprzypisywaćgrzechówojca,paniePantelides–powiedziała,patrzącmu
woczy.
–Chcętylko,żebyśzrozumiała,dlaczegoniepotrafiębyćwyrozumiaływobeckogoś,ktodopuszczasię
zdrady,ktojestgotówposunąćsiędonajgorszegoświństwa,żebyosiągnąćcel.Mójojciecprzezlatażył
wkłamstwie.Niemiałżadnychskrupułówaniwyrzutówsumienia,kiedyprawdawyszłanajaw.Nawet
więzieniegoniezmieniło.
Znówogarnęłojąwspółczucie,jakwtedynaPointeNoire.
–Przykromizpowodutego,copanaspotkało.–Powoliodsunęłasięnabezpiecznąodległość.–Ateraz
chciałabymwrócićdosiebie,mamkilkamejlidonapisania.
–Nie.
Rzuciłazdziwionespojrzenie.
–Nie?
–Niejadłaśjeszcześniadania,prawda?
–Nie,alemiałamiśćdokuchnipoowoceipłatki.
–Zapomnijotym.Wychodzimy.
–Niewidzęsensu…
–Alejawidzę.Odwczorajszegorankatkwimywpracyniemalbezprzerwy.Świeżepowietrzeiporząd-
nyposiłekdobrzenamzrobią.
Zacząłiśćwstronęgłównychdrzwiiuśmiechnąłsiępodnosem,gdyusłyszałzasobąkroki.Punktdla
niego.
–Dokądidziemy?–spytała.
–Zobaczysz–odparł,puszczającoko.
Zabrałjądoniedużej,stylowejkawiarninaCheapside.Menedżersalipowitałichwproguizapropono-
wałmiejsceprzyoknie,zdalekaoddrzwi.
Briannaprzezchwilęprzeglądałamenu,poczympodniosławzrok,napotykającrozbawionespojrzenie
Sakisa.
–Oniserwujągłównienaleśniki–stwierdziłaniecozdziwiona.
–Wiem,dlategociętuprzyprowadziłem.
–Chcepanzobaczyćmniewakcji,rozumiem–rzekłazhumorem.
Gdykelnerprzyniósłparującenaleśnikizczarnymiborówkami,polanemiodem,atmosferajeszczebar-
dziejsięrozluźniła.Briannajadłazapetytem,któregoSakisjeszczeuniejniewidział.
–Mówiłaśprawdę.Rzeczywiściemaszsłabośćdonaleśników.Tawiedzamożemisięprzydać.Już
wiem,jakcięprzymusić,żebyśrobiławszystko,czegochcę.
–Jajużrobięwszystko,czegopanchce.
–Czyżby?Przypominamsobiekilkasytuacji,kiedyodmówiłaśwykonaniapolecenia.
–Niebyłabymdobrąasystentką,gdybymzakażdymrazemulegałapańskimkaprysom.Zawszejednak
miałamnawzględziepańskiedobro.
–Rzeczywiście.KiedyśpowiedziałemAriemu,żejesteśjakrottweiler.
Zmarszczyłagroźniebrwi,udającoburzoną.
–Porównałmniepandopsa?
–Tobyłatylkometafora–zapewniłzpowagą.–Powinienembyłjednakużyćbardziejpochlebnego
określenia.
Niechciałasiędopytywać,aleciekawośćwzięłagórę.
–Tojakbymniepanokreślił?
Nieodpowiedziałodrazu.Zamiasttegopoprosiłkelneraodwiekawyikolejnąporcjęnaleśników.
Briannaskorzystałazokazji,byzamówićjeszczekilkadodatków.
–Poproszęmiseczkęmioduibitąśmietanę…imasło.–Umilkła,gdydostrzegłarozbawionespojrzenie
Sakisa.–Przepraszam,wyszłamnastrasznegożarłoka.
–Nieprzepraszaj.Cieszęsię,żedopisujeciapetyt.
–Chwilaprzyjemności,zaktórąpotembędęmusiałazapłacićwielogodzinnymtreningiemnasiłowni.
Naglepowróciłamyślamidotego,cosięwydarzyłomiędzynimipoprzedniegowieczoru.Zesposobu,
wjakinaniąpatrzył,wywnioskowała,żeonteżotympomyślał.
–Jeśliżałujeszczegoś,zanimjeszczezdążyłaśtozrobić,tozatruwaszsobiecałąprzyjemność.
–Czyliwedługpananiepowinnosięmyślećokonsekwencjach,tylkonależycieszyćsięchwilą?
Jegowzrokbłądziłwokolicyjejust.
–Tak,właśnietak.
Zawisłamiędzynimidziwna,przejmującacisza,którejniemąciłkawiarnianygwar,brzdęktalerzy
isztućców.
–Miałmipanpowiedzieć,jakbymniepanopisał–zaczęła,żebyprzerwaćkrępującemilczenie.
Sakisoparłsięnakrześle,przyglądającjejsiętakintensywnie,żezaczęłamiećproblemyzprzełykaniem.
–Wydajemisię,żetoniemiejsceiczas,byotymmówić.
–Czylijestażźle?
–Nie,jestażtakdobrze,agapita.
Oddychałacorazszybciej,szczęśliwaipodekscytowana.Gdykelnerprzyniósłnaleśniki,zajęłasięjedze-
niem,wyrzucającsobie,żepostępujeniekonsekwentnie.Chciałaprzecież,byichrelacjepozostaływy-
łączniesłużbowe,atymczasemniemalgoprowokowałaicieszyłasięjakgłupia,widzącwjegooczach
zachwytipożądanie.Możebeztroskaatmosferakawiarnitaknaniąwpływała?Wbiurzeniecołatwiej
byłozachowaćpowściągliwość.
–Przykromi,topanawina–stwierdziła,zabierającsięzakolejnegonaleśnikazbitąśmietaną.–Wie-
działpan,żemamsłabośćdonaleśników.Terazjużnicmnieniepowstrzyma.–Czującnajęzykurozpły-
wającąsięsłodyczbitejśmietany,przymknęłapowieki.
–Niepowstrzymujsię.Toprawdziwaprzyjemnośćwidzieć,żejeszztakimsmakiemcośinnegoniżsa-
łatkę.
–Niechpansięnieobawia.NiezamierzamodgrywaćscenyzKiedyHarrypoznałSally.
–Cotakiego?
Roześmiałasię.
–Nieznapantegofilmu?WktórymMegRyansymulujeorgazmwrestauracji?
–Nie,nieznam.Wolałbymjednak,żebymojedoświadczeniazorgazmemniebyłysymulowane.Prawdzi-
wyorgazmtodopieroprzyjemność.Zgodziszsięzemną?
Czyonanaprawdęjeśniadaniewtowarzystwieszefairozmawiaoorgazmach?
–Ja…niewiem…Toznaczy,niemamzdanianatentemat.
Tymrazemonparsknąłśmiechem.
–Każdymajakieśzdanienatentemat.Jednisąwiększymiekspertami,innitrochęmniejsięznają,aleja-
kieśzdaniemakażdy.
NiemogłamyślećjednocześnieoorgazmachioSakisie.Niemogła!
–Nodobrze,pewniemapanrację,alewolałabymjużdłużejotymnierozmawiać,wporządku?
–Wporządku.Wkażdymraziecieszęsię,żesmakującinaleśniki.Takiemałeprzyjemnościsąwżyciu
bardzoważne.Możesięmylę,aleczęstoodnosiłemwrażenie,żeniedajeszsobieprawa,bycieszyćsię
wżyciuprostymi,zwykłymirzeczami.
–Tymrazemjestinaczej.Dziękuję,żezabrałmniepannaśniadanie.Dawnoniktminiesprawiłtakiej
przyjemności.
–Mógłbymtorobićczęściej.Chciałbymciętrochęporozpieszczać,agapita.
Spuściławzrok,żebyniezobaczył,jakbłyszcząjejoczy,aleustarozchyliławszerokimuśmiechu.Nie
wiedziała,coznaczytogreckiesłowo,alebrzmiałocudownie.
–Dlaczego?–wypaliła,zanimzdążyłaugryźćsięjęzyk.Drążenietematumogłosięokazaćbardzonie-
bezpieczne.
–Popierwsze,możewtedyczęściejwidziałbymtwójuśmiech.Zarzadkosięuśmiechasz.Apodrugie…
Niebyłociwżyciulekko.Janawetwnajtrudniejszychchwilachzawszemiałemprzysobiebraci,aty
chybabyłaśsama,prawda?
Emocjeścisnęłyjązagardło.
–Prawda.
–Powiedzmywięc,żerozpieszczaniebyłobyformąterapii.–Zerknąłnajejtalerz.–Skończyłaśjuż?
–Tak.Dziękujęzaśniadanie…iza…–Niepotrafiłaubraćwodpowiedniesłowaradości,któraprze-
pełniałająodśrodka.
Sakiswstałzmiejscaipodałjejrękę.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
Kiedywrócilidobiura,Briannawiedziała,żediametralniecośsięmiędzynimizmieniło.Nawetniepró-
bowałaprzywoływaćsiędoporządku,besztaćsięzato,żejestjejwesołoilekkonaduszy.Rzuciłasię
wirpracyznowymisiłami,punktpopunkciewypełniajączadaniazlisty,odpowiadającnamejleimoni-
torującsytuacjęwPointeNoire.PoszóstejzajrzaładoSakisa,którywłaśniezakończyłrozmowęzżoną
MorganaLowella,Perlą.
–Mamdość–oświadczył,opierającgłowęnarękach.
–Dobrzesiępanczuje?
Podniósłgłowęispojrzałjejwoczy.
–Muszęsięstądwyrwać–odparł,wstajączmiejsca.
Przełknęłaślinęiskinęłagłową.
–Czyżyczypansobie,żebymzarezerwowałastolik?Czymamzadzwonićdo…–Zamilkła.Aranżowanie
murandkibyłoponadjejsiły.Równiedobrzemogłabysobiewbićnóżwplecy.Wsłużbowymnotesie
miałanumerywieluprzyjaciółekSakisa.Jakżeichwszystkichnieznosiła!
–Dajspokój,niemamsiłynabezproduktywnegadkiotym,ktozkimidlaczego.
Jegoodpowiedźsprawiłajejwiększąradość,niżmógłprzypuszczać.
–Rozumiem.Wtakimraziewczymmogępomóc?
Nachwilęzawiesiłnaniejspojrzenie,poczymruszyłwkierunkudrzwi.
–Wniczym.IdęzArimnadrinka.Tyteżsięjużzbieraj.Niesiedźdopóźna,czytojasne,Moneypenny?
Patrzyłazanim,opartaoframugę,czującwżołądkumdłyucisk.Chciałabyćterazznim.Chciałabyćtą
osobą,którasprawi,żesięodprężyizrelaksuje.Izdecydowaniewolała,bymówiłdoniej„Brianno”,
anie„Moneypenny”.Uwielbiałasposób,wjakiwypowiadałjejimię.
Usiadłazpowrotemprzybiurku,aletymrazempracowałajużbezwcześniejszegozapału.Posiódmej
trzydzieścistwierdziła,żenajwyższyczaswracaćdodomu.Wyłączyłakomputer,spakowałatabletdo
pokrowcaipodsunęłakrzesło.Gdyzadzwoniłtelefon,rzuciłasiędosłuchawkiztakimimpetem,że
omałoniezrzuciładrukarki.TomusiałbyćSakis.Któżinnydzwoniłbyotejporze.Napewnozarazusły-
szy,żejużdawnopowinnabyćwdomu.Zradosnympodnieceniempodniosłasłuchawkę.
–Halo?
–CzymógłbymrozmawiaćzAnnąSimpson?
Poczułaostry,przeszywającyból,którymałonierozsadziłjejgłowy.Upłynęłacałaminuta,nimzdołała
odpowiedzieć.
–Przykromi,topomyłka.Wykręciłpanzłynumer.
Złośliwy,okrutnyśmiechpodrugiejstroniebyłjakciosmiędzyoczy.
–Obojewiemy,żetowłaściwynumer,prawda,kochanie?
Nieodpowiedziała.Niemogła,bosłuchawkawypadłajejzrąk.
–Halo?Anna?–usłyszałaniecierpliwygłos.
Zrobiłojejsięciemnoprzedoczami.Trzęsącymisiędłońmipodniosłasłuchawkę.
–Jużpanumówiłam,żetopomyłka.Niktotakimnazwiskutuniepracuje.
Wiedziałajednak,żejestjużzpóźno.Wszystkoprzepadłowchwili,gdypoznałatenznienawidzony,
prześladującyjągłos.
–Możemyudawać,żesięnieznamy,jeślitakazabawaciodpowiada,Anno.Dodiaska,ostateczniemogę
mówićnaciebieBrianna,aleobojewiemy,żedlamniezawszebędzieszAnną,prawda?–GregLanders
ponownieroześmiałsięzłowieszczo.
�gała,gdyprzeżywałanajgorszechwilewswoimżyciu.Palcamipogładziłatatuażnaramieniu.Jeśli
Sakisszukałrozrywki,będziejąmusiałznaleźćgdzieindziej.
ROZDZIAŁSIÓDMY
–Czegochcesz,Greg?–Briannatrzymałatelefonkomórkowyprzyuchu,chodzącwtęizpowrotempo
małymsaloniewswoimmieszkaniu.
–Co?Żadnego„witaj”,„miłocięsłyszeć”?Nieważne.Cieszęsię,żeokazałaśsięnatylerozsądna,bydo
mnieoddzwonić.Nierozumiemjednak,dlaczegoniechciałaśrozmawiaćwbiurze.Upewniłemsię,że
Pantelideswyszedł,zanimzadzwoniłem.
Przystanęłazszokowana.
–Śledziszgo?
–Ależskąd,ciebieśledzę.Totymnieinteresujesz.
–Ja?
–Oczywiście.Tylkoiwyłączniety.Powiedz,dlaczegozmieniłaśnazwisko?
–Ajakmyślisz!?Zniszczyłeśmojeżycie,Greg.Skłamałeśwsądziepodprzysięgą,żezdefraudowałam
pieniądzefirmy,chociażobojewiemy,żetytozrobiłeś,zakładającrachuneknamojenazwisko.Myślisz,
żektokolwiekbymniezatrudnił,wiedząc,żesiedziałamwwięzieniuzadefraudację?!
–Nojużdobrze,porozmawiajmyspokojnie.Odsiedziałaśtylkodwalatazzasądzonychczterech.To
przecieżnietakdużo.Pozatym,jeśliciętopocieszy,niesądziłem,żecięskażą.Myślałem,żeconajwy-
żejdostanieszpołapachityle.
–Toniejestżadnepocieszenie!
–Zresztą–kontynuowałwtymsamymbeztroskimtonie.–Słyszałem,żewięzienieniejesttakiezłe.Ta-
kieprzymusowewakacje.
Bliznanabiodrze,pamiątkapo„przymusowychwakacjach”,zapiekłająmocno.Więzieniebyłonajgor-
szymdoświadczeniemwjejżyciu,piekłem,októrymwciążniemogłazapomnieć.
–Skorotak,toszkoda,żesamsięniezgłosiłeśnapolicję,tylkojaknajgorszytchórzpozwoliłeś,żebym
tojaponiosłakaręzatwojeprzestępstwo.Mów,czegochcesz,alboodkładamsłuchawkę.
–Odłóż,śmiało,adopilnuję,żebyzsamegoranaPantelides,gdytylkoprzekroczyprógfirmy,dowiedział
sięotwojejbujnejprzeszłości.
–Jakmnieznalazłeś?–Wtymmomencieniebyłtojejnajwiększyproblem,alenaprawdęchciaławie-
dzieć,bowydaławszystkiepieniądzezoszczędnościcodocenta,abyzetrzećśladypoAnnieSimpson
zpowierzchniziemiraznazawsze.
–Toniejacięznalazłem,tylkotymnie.Telewizjatojednakcudownywynalazek.Wyobraźsobiemoje
zdumienie,gdyoglądamwiadomościotymstrasznymwypadkuzwyciekiemropy,atunaglewidzęcięza
Pantelidesem.Wpierwszejchwilicięnierozpoznałem.Zdecydowaniebardziejcidotwarzywjasnych
włosach.Japamiętamcięjakobrunetkę.Którykolorjesttwoimnaturalnym?
–Acocię…–przerwała,bozdałasobiesprawę,żeGreg,któregoznałaiwktórymkiedyśtakbezna-
dziejniesięzakochała,niezmieniłsięanitrochę.Zawszewtensposóbprowadziłrozmowy,kluczył,za-
haczałodrobiazgi,dopókiniebyłgotowy,byuderzyć.Terazteżzbierałsiły.–Blondtomójnaturalnyko-
lor.
Gregwestchnąłprzeciągle.
–Cozapech,żefarbowałaśwłosynabrązowo,gdybyliśmyrazem.Możewprzeciwnymraziepostąpił-
byminaczej?
–Nie,zrobiłbyśdokładnietosamo,bojesteśpodłymłajdakiembezskrupułów.Powieszmiwreszcie,
ococichodzi?
–Widzę,żejesteśtroszkęzestresowana,więcdarujęcitęzniewagę,alebądźmilsza,bozapomnęodo-
brychmanierach.Czegochcę?Tobardzoproste,chcęPantelidesShipping.Atypomożeszmijezdobyć.
Nakońcujęzykamiałaprzekleństwoisformułowanie„chybaoszalałeś”.Zdołałajednaknadsobązapa-
nować.
–Anibydlaczegomiałabymtozrobić?
–Żebychronićswojąbrudnąprzeszłość,oczywiście.
Strachniepozbawiłjejzdolnościjasnegomyślenia.
–Mójszefowszystkimwie.
–Nieróbzemnieidioty,Anno.
–MamnaimięBrianna!
–Jeślichceszsięnadaltaknazywać,todaszmito,czegochcę.Iniepróbujmiwmawiać,żePantelides
owszystkimwie.Facetwyjątkowoniecierpiskandali.Jesteśostatniąosobą,którąbyzatrudnił,gdyby
wiedział,żetwojaprzeszłośćjestrówniepaskudnajakprzeszłośćjegoojca.
–Wieszojegoojcu?
–Odrobiłemlekcje,kochanie.Gdybyonodrobiłswoją,szybkoodkryłby,kimnaprawdęjesteś.Cieszę
sięjednak,żetegoniezrobił,bodziękitemuniemaszwyboruimusiszmipomóc.
Miaławrażenie,żektośwokółjejszyizaciskalodowąobręcz.
–Czegodokładniechceszodemnie?
–Informacji.Dużoinformacji.Przedewszystkim,któryzczłonkówzarządupozaPantelidesemmanaj-
więcejudziałów.Iktóryznichbyłbywstaniesprzedaćakcje.
–Wiesz,żetosięnieuda,prawda?Sakis…PanPantelideszniszczycię,jeślitylkospróbujeszprzejąć
firmę.
–Tylkoniemów,żeznówtozrobiłaś,Anno!
Briannazadrżała.
–Cozrobiłam?
–Podarowałaśswojegłupiutkieserduszkonasrebrnejtacykolejnemupracodawcy–wyjaśniłzfałszy-
wymwspółczuciem.
–Niewiem,oczymmówisz.
Ajednaktenczłowieknazw
–Ajeślinie?
–Wtedytwójukochanyszefdowiesięowszystkim.Gazetyteżchętniepoznająprawdę.Takiskandalnie
pomożefirmie.
–Dlaczegotorobisz?Niedośćmnieskrzywdziłeś?Niewystarczycito,coukradłeś?
–Nie,kochanie.Mojeambicjesięgająwyżej.Liczyłem,żespółkazMoorcroftempomoże,aletengłupiec
wycofałsięprzypierwszychtrudnościach.Naszczęściemamciebie.
–Jeszczesięnanicniezgodziłam.
–Alezgodziszsię.Niepopełnijbłędu.
–Greg…
–Odezwęsięwpiątek.Niezawiedźmnie.
Briannapodniosłasięzsofy,alenogimiałajakzwatyimusiałaprzytrzymaćsięoparcia,żebynieupaść.
Jejsytuacjabyłabeznadziejna.Cobyniezrobiła,toitakbyłajużskończona.NiemogłazdradzićSakisa.
Nasamąmyśl,żemiałabygoskrzywdzić,itowtakokrutnysposób,dostawałamdłości.Nigdybyjejtego
niewybaczył.Wyznaniewszystkiegotakżeniewchodziłowrachubę.Zdradajestzdradą,oszustwojest
oszustwem.Takpowiedział.
Uciekaj!Chwyciłasiętejmyślijakostatniejdeskiratunku.ZniknieiGregniebędziemógłjejzaszkodzić.
Jestwstaniespakowaćsięwpółgodziny.
Jużruszyławstronęsypialni,gdyzatrzymałasięwpółkrokuioparłaościanę.Dlaczegomiałbyuciekać?
Niezrobiłaniczłego.Jedynymbłędem,jakipopełniła,byłanaiwnawiara,żeGregjąkochał.Zapłaciła
jużzatenbłąd.Niebędziepłaciłaporazdrugi.Będziemusiałacośwymyślećitoszybko.
Wsypialni,zdejmujączsiebiegranatowykostium,uzmysłowiłasobie,jakniewielerzeczyposiada.Sy-
pialniabyłaumeblowanabardzoskromnie.Nawetgarderoba,markowegarsonki,jedwabnebluzkiisty-
lowebutybyłyzakupionenarachunekPantelidesShipping.Sakisuważał,żeasystentkajestwizytówką
szefaipowinnazawsześwietniewyglądać,dlategowypłaciłjejsporąsumę,byzrobiłapotrzebnezaku-
py.Swoichubrańmiałaniewiele.Kilkapardżinsów,kilkabluzekistrójnasiłownię.Naprawdęniewie-
le.Pakowaniezabrałobyjejmałoczasu.
–Nie!–zawołałanagłos,stanowczoodrzucającpozornienajłatwiejszerozwiązanie.Wiedziała,żepo-
temmusiałabyuciekaćcałeżycieinieustanniedrżeć,czywsłuchawcenieusłyszyznienawidzonegogło-
su.
Dokończyłarozbieranieiweszładołazienki.Ledwiezdążyłaodkręcićkurekzwodą,gdyusłyszała
dzwonektelefonu,azarazpotempukaniedodrzwi.Przezchwilęstałabezruchu,alekiedypukanieprzy-
brałonasile,pospieszniewytarłasię,narzuciłaszlafrokipodeszładodrzwi.Pocichuwyjrzałaprzez
wizjeriodetchnęłazulgą,żetonieGreg.Bałasię,żemógłjątuznaleźć.Zatoniespodziewałagościa,
któryczekałzadrzwiami.Zmocnobijącymsercemotworzyłamu.
–Niesądziłam,żewiepan,gdziemieszkam.–Popatrzyławroziskrzonezieloneoczyisłowazamarłyjej
nawargach.–Copanturobi?
–Przyszedłem,bo…–przerwał,przeczesującrękąwłosy.–Dodiaska,właściwieniewiemdlaczego.
Wiemtylko,żeniechciałembyćsamwdomu.
–Wejdziepan?
Przygryzławargę,gdyzobaczyła,żekiwagłową.Przesunęłasię,byzrobićmumiejsce,izamknęładrzwi.
–Napijesiępanczegoś?–Anirazunietknęłabutelkiszkockiej,którąroktemudostałanaświęta.Chcia-
łanawetwylaćnietrafionyprezentdozlewu.Terazjednakbyłazadowolona,żetegoniezrobiła.Wyjęła
szklankę,nalaładojednejtrzeciejwysokościipodałaSakisowi.
–Nienapijeszsięzemną?
–Janaprawdęnie…–Zawahałasię.Potym,coprzeszłategodnia,jedenmałydrinkniemógłjejzaszko-
dzić.Nalałasobietakąsamąporcjęiwypiłajednymhaustem,zaskoczona,jakmocnytrunekprzyjemnie
rozgrzewairozluźnianapiętemięśnie.
Sakis,niespuszczajączniejwzroku,takżeopróżniłswojąszklankęiodstawiłnastolikprzysofie.
–Nieodbierałaśtelefonu–stwierdziłniemalzwyrzutem.
Zerknęłanasofę,gdziezostawiłakomórkęporozmowiezGregiem.Nawyświetlaczudostrzegładwana-
ścienieodebranychpołączeń.
–Przepraszam,byłampodprysznicem.
–Niechciałemciprzeszkadzać–powiedział,patrzącnaposkręcane,wilgotnekosmykiwłosów,które
uwolniłysięzupięcianaczubkugłowyiluźnoopadałynakark.
–Kazałmipaniśćdodomu.Niesądziłam,żebędziemniepanjeszczepotrzebował–tłumaczyła.Gdy
zobaczyła,żepodchodzibliżej,wstrzymałaoddech.
–Błąd,Brianno.Potrzebujęcię.Bardziejniżkiedykolwiekwcześniej.Jesteśjedynąosobą,któraspra-
wia,żewszystkowokółmasens.
–Co…cotakiego?
–Nielubię,kiedyniemacięprzymnie.–Pochyliłgłowę,dotykającjejczołaswoim.–Niemogę,nie
potrafiębezciebiefunkcjonować.
–Jestemtu–wyszeptała,oszołomionauczuciem,któregonieumiałanazwać.Czyto,cowstrząsałojej
sercemiciałem,byłowzruszeniem,pożądaniem,współczuciemczymożetęsknotą?Niewiedziała,zato
byłapewna,żeniktnigdywżyciuniebyłjejtakbliskijakSakis.–Czegokolwiekpanpotrzebuje,jestem
tu.
Jednądłońwsunąłwewłosy,przesunąłnapoliczek,ażwkońcudelikatnieująłzapodbródek.
–Naprawdę?–spytałzdesperacjąwgłosie.
–Tak.
–Musiszbyćtegopewna,botymrazemniebędępotrafiłsiępowstrzymać.Jeśliniechcesz,bymposunął
siędalej,powiedzmitoteraz.
Briannaczułatwarde,mocneciałotużprzyswoim,widziaławpatrzonewniązieloneoczyoczekujące
natychmiastowejodpowiedzi.Wiedziała,żetomogłabyćjedynaszansa,byspędzićnoczeSakisem.Za
czterydni,gdyprawdaoniejwyjdzienajaw,wszystkosięskończy.
–Brianno?
Sakisjejpotrzebował.Aona…chciałazapomniećocierpieniu,naktóreskazałjąGreg,ichoćprzezkil-
kagodzinzaznaćobezwładniającegoszczęścia.
–Pragnętego.
Całowałjąicałował,miażdżyłustawdesperackimgłodzie.Briannaniepozostawaładłużna.Rozchyliła
ustaiodwzajemniłapocałunek.
Sakisjęknąłprzeciągleipopchnąłjąnasofę.Połyszlafrokalekkosięrozchyliły,ukazującdługie,szczu-
płenogiijędrną,kształtnąpierś.Momentalniezaschłomuwgardle.
–Wiedziałem,żepodtymiwszystkimsłużbowymimundurkamiskrywapaniboskieciało,Moneypenny.
Nachyliłsięnadniąipocałowałmocno.Kiedywstał,zustBriannywyrwałsięzduszonyokrzykrozcza-
rowania.Uspokoiłasię,gdyzobaczyła,żezdejmujezsiebiemarynarkę.
–Jestemtakiszczęśliwy,żecięmam,aleobawiamsię,żekochaniesięnasofiemożebyćtrochętrudne.
–Jestzawąska,prawda?
–Możenie,jeśliwykazalibyśmysięinwencją,alezostawmytonainnąokazję.Którędydosypialni?
Briannawzięłagozarękęipoprowadziłazasobą.Przydrzwiachzawahałasię.Niechciała,bywidział,
jakskromnieumeblowanyjestpokój.
–Niemamnicprzeciwko,żebyśmyzrobilitonastojąco,glikiamou.Powiedztylkosłowo–wyszeptał,
zustamiprzyjejszyi.–Aledecydujsięszybko,bozarazoszaleję.
–Dosypialni.
Otworzyładrzwiiwstrzymałaoddech.Sakisanaszczęścieinteresowałowyłączniełóżko,anieilośćme-
bli.Zdjąłbuty,skarpetki,rozpiąłkoszulę.ChwyciłBriannęwpasieirzuciłnaposłanie,asamukląkłza
jejplecami.Popychającjąlekkodoprzodu,złapałzabiodraiprzycisnąłdoswoich.
–Nawetniewiesz,ilerazywyobrażałemnassobiewtejpozycji.
Drżącymidłońmipodwinąłszlafrok,odsłaniającnagiepośladki.
–Theos,niemaszbielizny.Jestjeszczelepiejniżwmoichmarzeniach.
Niecierpliwymiruchamizdjąłzniejszlafrokirzuciłnapodłogę.Briannacieszyłasię,żeniewidzijej
twarzy,naktórejpożądaniemieszałosięzlękiem.Widziałjącałą.Miałanadzieję,żeniebędziepytał
otatuażibliznęnabiodrze.
Kiedyzacząłmasowaćjejkark,plecy,pieścićpośladki,przestałasięniepokoićocokolwiek.Ztrudem
łapałaoddech,czującsunącepojejcieledłonie.Przewróciłjąnaplecy,całowałpiersi,przygryzałdeli-
katniesutki,lizałbrzuch,potemrozchyliłnogiijęzykiemdotknąłnajwrażliwszegomiejsca,szepczącja-
kieśsłowapogrecku.Briannakrzyknęłacicho,obezwładnionagwałtownążądzą,wypełniającąkażdy
skrawekciała.Zzachwytemprzyjmowałabezwstydnepieszczotyustijęzyka.
PokilkuminutachSakispodniósłsię,zrzuciłkoszulę,spodnieibieliznę.
–Poczekaj–nakazał,gdypróbowałagodosięgnąć.–Jeszczeztobąnieskończyłem.
–Zabezpieczenie?–rzuciłaochrypłymgłosem.
–Spokojnie,mam.
Jegodłonieznówzaczęłygładzićjejbrzuch,sięgnęłydopiersi,drażniłysutki.
–Wiesz,żenigdyniewidziałemcięwrozpuszczonychwłosach?
–Hm…wiem.
Pomógłjejrozpleśćciasnywęzeł,apotemsapnąłzzachwytu,wsuwającpalcewdługie,jasnepukle.
–Theos,jakmogłaśukrywaćcośtakpięknego.Zasłużyłapaninakarę,Moneypenny.
Poczułaprzyudzieniepodważalnydowódjegopożądania.
–Nieuważapan,żejużwystarczytychtortur?
Kciukiemzacząłzataczaćkółkawokółnabrzmiałegosutka.
–Nie,pethimou.Rozsuńszerzejnogi.
Posłuszniewypełniłapolecenie,bodesperackoczekałanato,comiałosięstać,takdługootymmarzyła,
takbardzopragnęła.Kiedypoczuła,żeSakiszacząłwniąwchodzić,wstrzymałaoddech.Przedoczami
eksplodowałafeeriabarw.Wszystkostałosięniewyraźne,zamglone,nieziemskie.
–Sa…–zaczęłachrapliwie.
–Powiedztowreszcie–rozkazał.
–Niemogę…
Zacząłsięzniejwysuwać.
–Nie,proszę!
–Powiedzmojeimię,Brianno.
–Sa…Sakis–szepnęła,aleonwciążniekoiłjejudręki.–Proszę.
–Jeszczeraz!
–Sakis!
–Grzecznadziewczynka.–Zagłębiałsięwniejpowoli,dosamegokońca.–Aterazpowiedz,jakbyś
chciała.Wolnoczyszybko?Pragnę,żebycibyłodobrze.
Chciałamupowiedzieć,żejestjejdobrze,żeżadenmężczyznaniedałjejtylerozkoszy.
–Decyduj,glikiamou,dopókijeszczejestemwstaniefunkcjonować.
–Szybko,Sakis–zawołała,złapanawsidłazbliżającegosięorgazmu.–Chcęszybko!
–Twojeżyczeniejestdlamnierozkazem.–Zgłośnymjękiemruszyłnaprzód,wbijającsięniąmocno.
Poruszałsięgwałtownie,dopókiniepoczuł,żeBriannaosiągnęłaszczyt.Natychmiastpodążyłzanią,
znieruchomiałnasekundę,poczymopadłnałóżkoobokniejzgłośnymwestchnieniem.
ałpoimieniuto,doczegoniechciałasięprzyznać.JejuczuciadoSakisadalekiebyłyodsłużbowych.
–Maszczterydni,Anno.Będziemywkontakcie.
ROZDZIAŁÓSMY
Sakisprzytuliłjądosiebie,odgarniającdelikatnymruchemrękiwłosyzpoliczka.Pocałowałjązczuło-
ścią.
–Tobyłorewelacyjne,glikiamou.
–Glikiamou-powtórzyłazuśmiechem.–Cotowłaściwieznaczy?
–Jestpanimądrąkobietą,Moneypenny.Domyślsię.
–Zauważyłam,żelubiszmówićmojenazwisko.Wpracyniebyłominuty,żebymniesłyszała„Money-
pennyto”,„Moneypennytamto”.
–Dziwiszsię?Twojenazwiskojestbardzointrygująceiseksowne.
–Seksowne?
–Zanimciępoznałem,słyszałemtonazwiskotylkowfilmachoBondzie.Pamiętasztęsekretarkę?
–Wedługciebiebyłaseksowna?
–Oczywiście,bardzoseksownaibardzoniedoceniana.
–ZwłaszczaprzezBonda,którywolałsypiaćzinnymipaniami.Aonazawszedoniegowzdychała…–
zakończyłazrozmarzonymuśmiechem.
Sakiszacząłustamiwodzićponagimramieniu.
–Głupifacet.JaswojąMoneypennydoceniam.–Całowałdelikatnemiejscezauchem.–Szalejęzatobą.
–Niepoznajęcię.
–Widzisz,nawettakimężczyznajakja,szukającywrażeńiprzekraczającygranice,potrzebujesięzako-
twiczyć,bywiedzieć,żegdzieśjestjegomiejsce.Jesteśmojąkotwicą,Brianno–oświadczyłuroczyście,
sprawiając,żejejoczyzalśniłyłzami.
–Sakis…ja…
Pocałowałjąnamiętnieiostrożnie.Briannaoparłagłowęnajegopiersiiwestchnęłaprzejęta.Wiedziała,
żeżadnegroźbyGreganiezmusząjej,byzdradziłaSakisa.Całyczasbiłasięzmyślami,czyniewyjawić
prawdy,alezakażdymrazemodrzucałatenpomysł.Musiałabywyznać,żeoszukiwałagoodsamegopo-
czątku,żewślizgnęłasiędojegofirmy,choćsiedziaławwięzieniu.Znienawidziłbyją,takjaknienawi-
dziłojca.Jedynamożliwość,tozwolnićsięzpracyiwyjechać,najlepiejdoinnegokraju,gdziegroźby
Greganiemogłybyjejdosięgnąć.
Uniosłagłowę,podparłasięnałokciuipogłaskałaszorstkipoliczekSakisa.Pomimozmęczenia
woczach,którebyłoefektemostatnichkilkunerwowychdni,byłtakicudowny.
–Niemogęuwierzyć,żetakdługomusiałemczekać,zanimstałaśsięmoja–powiedział,poczymprzytu-
liłwargidojejwargwdługimpocałunku.
Serceścisnęłojejsięzżalu.Będziedoniegonależałatylkoprzezkilkadni,apotemniezależnieodjej
decyzjibędąmusielisięrozstać.Terazjednakniechciałaotymmyśleć.Jeślitobyłyostatniechwile
szczęścia,chciałajewykorzystaćjaknajlepiej.
–Amówiłeś,żejestemsłodka,alenienatyle,byśstraciłgłowę,pamiętasz?
–Obojewiemy,żetobyłokłamstwo.
–Tak?Ajakabyłaprawda?
Pocałowałjążarliwie,wprawiającjejciałowstanekstatycznejrozkoszy.
–Prawdabyłataka,żepragnąłemrzucićcięnanajbliższąmatęiwziąćostro,ażniemogłabyśzłapać
tchu.Cobyśzrobiła,gdybymcitowtedypowiedział,zamiastprzepraszaćimówićgłupoty,żeniestraci-
łemdlaciebiegłowy?
–Powiedziałabym„bierzmnie”!–parsknęłaśmiechem,aleumilkłaszybko,widząc,jaktesłowananie-
gopodziałały.Niemogłasiębronić,niepotrafiła.Pokilkuchwilachniewiedziałajuż,czybłagaolitość,
czyoto,bynieprzestawał.
–Sakis,proszę…–jęczała,gdyjęzykiemdrażniłjejsutek.
–Uwielbiamsposób,wjakiwymawiaszmojeimię.Długonatoczekałem.Powtórzto.
Pokręciłaprzeczącogłową.
–Powiedzmojeimię,Brianno.
–Dlaczego?
–Botoniesamowiciepodniecające.
–Aletobrzmi…
–Zbytintymnie?–spytał,kontynuującerotycznąwędrówkępojejciele.Dłoniąrozchyliłjejnogi,szuka-
jącpulsującegociepłemmiejsca.
–Tak–jęknęła,oddychająccorazszybciejiszybciej.
–Dobrze,Brianno.Odprężsię.Niepowstrzymujtego.
Czuła,żerobisięcorazsłabsza,rozpływasięwnadchodzącejfali.
Pochwiliznówcałowałjejpiersi,sunąłjęzykiempobrzuchu,całyczassłyszącjejciężki,nabrzmiałyżą-
dząoddech.
Briannazacisnęłamocnopalcenaprześcieradle.Sakis.Toimięwypełniałojejmyśli,jejciało.Sakis.
Czuła,żeskórazrobiłasięwrażliwajaknigdy,żejeślipotrwatodłużej,toniebędziewstaniepowstrzy-
maćkrzyku.Sakis.Gdyjęzykiemwniknąłdojejwnętrza,przestaławalczyć.Nie,tegojużniemogławy-
trzymać.Zamknęłaoczy,ogłuszonaipokonana.Wiedziała,żejestzaledwieokrokodnajcudowniejszego
miłosnegodoświadczeniawżyciu.Otworzyłaoczy,gdypoczuła,żejestwniej,gorącyitwardy.
–Sakis!
–Tak!Wykrzyczto!
Niemusiałpowtarzać.Razporazwykrzykiwałajegoimię,gdyprzezjejciałoprzechodziłafalapotężne-
goorgazmu.
–Brianna,
Wplatałpalcewjejwłosy,nieprzerwaniesunącwargamiposzyiidekolcie.Nawetniemarzył,żemoże
byćtakwspaniale.Iniechodziłotylkooseks.Tegoranka,wkawiarni,cośsięstało.Niepotrafiłdokład-
nieokreślićco,aleporazpierwszyoddawnabyłomutakdobrze.Zupełniejakbypodługichposzukiwa-
niachodkryłdrogocennyskarb.Onateżtopoczuła,wiedziałotym.Opuszczalikawiarnięniejakoszef
ipodwładnaalboparaniedoszłychkochanków,alejakoparaprzyjaciół.On,którynikomunieufał,
uświadomiłsobie,żeprzedniąjedynąmógłbysięodsłonić.
Usłyszał,jakznówpowtarzajegoimię.Nareszciezdołałapokonaćtębarierę.Dźwiękjegoimieniawjej
ustachdziałałnaniegojaknajlepszyafrodyzjak.Nachyliłsię,żebyznówpocałowaćniewiarygodniede-
likatneustaiwtedytozauważył.Zalewymobojczykiemnaskórzewytatuowanybyłnapis„Nigdyna
dnie”.Obokwidniałrysunekzrywającegosiędolotufeniksa.Wiedział,żeBriannajestbardzodzielną
dziewczyną,któraniemamiłychwspomnieńzdzieciństwa,aletaknaprawdęnieznałszczegółów.Czy
tatuażbyłodniesieniemdotamtychczasów?Podniosłasięjakfenikszpopiołów?Miałaswojemałese-
krety,aleonesprawiały,żebyłamujeszczebliższa,jeszczebardziejniezastąpiona.
Poczuł,żejegociałojestznówgotowedomiłości,aprzyspieszonyoddechBriannypozwalałsądzić,że
niebędziesięopierać.Całowałjąipieścił,dopókiniepoznał,żejestgotowa.Niesądził,żetomożliwe,
alepragnąłjejjeszczebardziej.Wszedłwniązjękiem,delektującsiębliskościąjejgorącegociała.
Chciałjednakczegoświęcej.Musiałwiedzieć,żesąrazem,wkażdymznaczeniutegosłowa.
–Otwórzoczy,pethimou–zażądałzachrypniętymgłosem.
–Słucham?–Powoliuniosłapowieki,spoglądającnaniegopijanymzeszczęściawzrokiem.
–Chcę,żebyśzobaczyła,jakijestem,Brianno.Chcę,żebyśpoczuła,cozemnąrobiszijakbardzojestem
cizatowdzięczny.
Znówjąpocałował,unoszącsięnieconarękach.Poruszałsięrytmicznie,czujączbliżającesięspełnie-
nie,któremiałowsobieniespotykaną,brutalnąintensywność.Mocniejrozchyliłjejuda,wchodzącwnią
głęboko,iwtedynastąpiłmomentkulminacyjny.Wtymsamymmomenciewydaligłośnyokrzykrozkoszy,
któryodbiłsięechempościanach.
Dopieropodłuższejchwili,gdypoznał,żeBriannaoddychanormalnie,dotknąłczubkamipalcówtatuażu
zaobojczykiem.
–Tobardzointeresujące…
Drgnęłalekko.Tobyłozaproszenie,bywyznałato,czegowyznaćniemogła.Jakbędziemogłaodejśćpo
tymwszystkim?Sakissprawił,żeodważyłasięotworzyćprzednimserceiciało.„Chcę,żebyśzobaczy-
ła,jakijestem…Jesteśmojąkotwicą…”.
–Brianno?–żądałodpowiedzi,aonaniemogłapowiedziećprawdy.Całejprawdy.
–Zrobiłamto…potym,jakodeszłamzpoprzedniejpracy.
–Większośćludzimiędzyjednąadrugąpracąrobisobiewakacje,atyzrobiłaśtatuaż?Itotakisymbo-
liczny?
Zmusiłasiędobeztroskiegośmiechu.
–Janiejestemjakwiększośćludzi.–Tylkoniemówzadużo,uważaj,uważaj.–Toniebyłdobryokres
wmoimżyciu.Przezchwilęczułamsięprzegrana…
–Alepotemzatriumfowałaś.
Chrząknęłacicho.
–Notak.
–Hm.Zgadzamsię,żeniejesteśjakwiększośćludzi.Jesteśwyjątkowa.–Położyłdłońnajejramieniu,
przesunąłwdół,ażdotarłdobliznynabiodrze.–Ato?
Napróżnołudziłasię,żeniezauważy.
–Byłam…Zostałamzaatakowana.Bandyckinapad.–Przynajmniejtobyłoprawdą.Niemogłajednak
wyznać,gdzieprzebywała,kiedytosięstało.
Sakisprzekląłsiarczyście,zaciskającpalcenajejtalii.
–Kiedy?
–Dwalatatemu.
–Złapaligo?
–Tak.Inawetukarali.
Odpowiedźnajwyraźniejusatysfakcjonowałago,boniewypytywałdłużej.
–Todobrze.Cieszęsię.
Nimzdołaławziąćkolejnyoddech,pochyliłsięipocałowałbliznę.Spodziewałasię,żebędziepytał
jeszczeotatuażnakostce,aleonnajwidoczniejuznał,żedośćrozmowy.Ponowniezacząłpobudzaćjej
ciało,dopókiniezapomniałaocałymświecie.
Briannęobudziłjakiśszmerwsypialni.Otworzyłaoczy,wciążjeszczerozgrzanaponocnychdoznaniach,
iodrazudostrzegła,żeobiektjejcudownychsnówstoiprzyłóżkuispoglądananiązpoważnąminą.Za-
skoczyłjąwyrazjegotwarzy.Zniknąłnamiętnykochanekszepczącyczułesłowa.Najegomiejscupoja-
wiłsięSakis–milionerirasowybiznesmen.
–Muszęiść–powiedziałcicho.–Złewieści.
Usiadła,odgarniającwłosyztwarzy.
–Cosięstało?
–Znalezionociaładwóchmarynarzy.
–Kiedysiędowiedziałeś?
–Przeddziesięciomaminutami.
Zerwałasięzłóżka,rozglądającsięwokołowposzukiwaniuszlafroka.
–Dajmichwilę,pojadęztobą.Trzebabędziesprowadzićich…ichciaładodomu.
–Spokojnie–zaoponował,wyciągającdłoń,bypogłaskaćjąpopoliczku.–Wydałemjużdyspozycje.
PowiadomiłemdyrektoraBiuraZarządzaniaZasobamiLudzkimi.Onsięwszystkimzajmie.Jaspotkam
sięzarazzrodzinami,żebywyrazićkondolencje.
Niespodziewałasiętaksmutnegoporanka.
–Niktniechciał,bytakibyłrezultatposzukiwań.Którzyto?
–Zastępcakapitanaipierwszyoficer.
–AwięccałyczasaniśladuMorganaLowella?
–Nie.
Tooznaczało,żewciążniewiedzieli,cotaknaprawdęwydarzyłosięnatankowcu.
–Postaramsiętrzymaćprasęzdaleka,aleniedajęgwarancji–rzuciła,zakładającszlafrok.Próbowała
byćprofesjonalna,aleówprofesjonalizmtopniałjaklód,gdyczuła,jaksilnedłonieprzyciągająjądo
siebie.Zadrżałazpożądania.
–Wszystkojestpodkontrolą.Niemożemyzrobićnicwięcej.
–Więcjestemnarazieniepotrzebna?
–Nigdy.Nigdyniebędzieszminiepotrzebna.
Próbowałanieprzywiązywaćwagidotychsłów.Możeto,cosięstałownocy,byłotylkochwiląsłabo-
ści?Takbyłobylepiejiłatwiej.
–Nigdyniemównigdy–zmusiłasiędośmiechu,wysuwajączjegoobjęć.–Idępodprysznic.Będęza
dziesięćminut.
Przystanęławdrzwiach.
–Wkuchniznajdzieszkawę.Niestety,obawiamsię,żewlodówceniemazbytwielejedzenia.
–Kawawystarczy.
–Wszafcejestcukier–dodałaizniknęłazadrzwiamiłazienki.
Kiedypokilkunastuminutachweszładosalonu,Sakiswręczyłjejdrugikubekzkawą,asamodszedłna
bok,byodebraćtelefon.Briannaprzyglądałamusięprzezchwilę,wciążniedowierzając,żespędziła
znimnoc.Zmężczyzną,októrymtakdługomarzyła,któregopodziwiałaiktórysprawił,żeznówpotrafi-
łasięotworzyćnadrugiegoczłowieka.Niechciałamyślećterazorozstaniuaniokłopotach,którejącze-
kały,gdyGregdowiesię,żeniezamierzaulecszantażowi.
–Potrzebujeszczegoś,zanimwyjdziemy?–spytała,gdySakiszakończyłrozmowę.
–Tak.Chodźdomnie.
Odstawiłakubeknastolikprzysofieipodeszłabliżej.
–Czegosobieżyczysz?
Przyciągnąłjądosiebieiująłwdłoniejejtwarz.
–Niepowiedziałemcijeszcze„dzieńdobry”jaknależy.Kiedystądwyjdziemy,byćmożeniebędęjuż
miałokazji.–Pocałowałjąmocnoidługo.–Dzieńdobry,agapita.
–Dzień…dzieńdobry.
–Chodźmyjuż,bowprzeciwnymrazienigdyniewyjdziemy.
Podróżdobiuraupłynęławzupełnejciszy.Sakispogrążyłsięwmyślach,napytaniaodpowiadałmono-
sylabami,niepróbowałjejdotknąćczyprzytulić.Briannęzaskoczyłatazmiana.Wkońcu,gdysamochód
zacząłwjeżdżaćnaparkingprzedsiedzibęPantelides,niewytrzymała.
–Posłuchaj,jeślizastanawiaszsię,jaktorozegrać,toniemusiszsięmartwić.Niktsięniedowie,cowy-
darzyłosięwnocy.Wiem,żeGiselle…
–Starahistoria.To,cojestmiędzynami,tozupełniecoinnego.
–Czyliniemasznicprzeciwkotemu,żebyludziesięonasdowiedzieli?
–Tegoniepowiedziałem–odparłpowoli.
Niechciała,byzauważył,jakbardzozabolałyjątesłowa.Niemiałaprawaniczegożądaćioczekiwać,
zwłaszczażezakilkadniitakbędziemusiałaodniegoodejść.Gdysamochódzatrzymałsięnaparkingu,
wysiadłainatychmiastruszyławstronęwindy,aleSakischwyciłjązaramię,jednocześniedającznak
kierowcy,byodjechał.
–Zaczekaj,chcę,żebyśmniedobrzezrozumiała.Jeśliwahamsię,czyujawnićnaszzwiązek,totylkodla-
tego,żeniechciałbym,abyktokolwiekzrobiłciprzykrość,żebyścierpiałazpowodutejhistoriizGiselle
igrzechówmojegoojca.
–Czyon…Niebyłchybazawszetakizły,prawda?
Sakiswziąłdługiwdech,zanimodpowiedział.
–Owszem,zawsze.Byłniemoralnymłajdakiem,kobieciarzemioszustem,którydoskonalepotrafiłsię
maskować.Kiedyjegociemnesprawkiwyszłynajaw,naszeżyciewywróciłosiędogórynogami.Dzien-
nikarzetabloidówniedawalinamspokoju.Nasipracownicywielokrotnieprzyłapywaliich,jakgrzebali
namwśmieciach,wposzukiwaniujeszczewiększegosyfu.
–Tookropne.
–Tak,alebyłocośjeszczegorszego.Romansojcazsekretarkąbyłstrasznymciosemdlamatki,aletę
jednązdradębyćmożeumiałabywybaczyć.Kiedyjednaktakobieta,rozgoryczonapustymiobietnicami
icorazwiększąobojętnościąposzładoprasy,okazałosię,żeojciecmiałniezliczonąilośćkochanekito
niemalwkażdymzakątkuświata.Wkrótcezaczęłysięujawniać,jednapodrugiej.Iwiesz,dlaczegoto
robiły,czegochciały?
Pokręciłagłową,zszokowanatymwyznaniem.
–Pieniędzy.Tekobietyżyłybardzowygodniezpieniędzy,któredostawałyodojca,alekiedyzostał
aresztowany,zamrożonezostaływszystkieaktywa.Wiedziały,żeźródłoichdochodówwysycha,więc
postanowiłysprzedaćswojehistorieprasie.Matkaniewytrzymałanagonkinanasząrodzinęipróbowała
sięzabić.
–Takmiprzykro,Sakis.
Uśmiechnąłsięzesmutkiem,ująłjejdłońiprzycisnąłdoust.
–Terazrozumieszmojeobawy.Prasabędzieonaspisać,będąporównywaćmniedoojcaiwyciągaćtę
sprawęzGiselle.Niebędzienamłatwo,alejestemgotówzaryzykować.–Ostrożnie,niemalznamasz-
czeniemucałowałjejusta.–Przytobie,Brianno,światwydajesięlepszy.Zawszewszystkichpodejrze-
wałemonajgorszeintencje,zawszebyłemnieufny,aleteraztosięzaczęłozmieniać.Nawetniewiesz,jak
bymchciałsięmylićwsprawiewypadkuprzyPointeNoire.
Niestety,tymrazemnajgorszeprzewidywaniaokazałysięprawdą.OtrzeciejpopołudniuzadzwoniłRi-
chardMoorcroft,bywyznaćcałąprawdęoswoimudzialewkatastrofietankowca.
erosmou–szepnął,opadającnaposłanie.Pochwilioparłsięnałokciuicałowałjądługo.–Jesteśnie-
samowita.Niemogęsiętobąnasycić.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Oczwartej,gdySakisusłyszał,żeSheldon,szefochrony,wymieniapozdrowieniazBrianną,szeroko
otworzyłdrzwidogabinetuiwrzasnął:
–Domnienatychmiast!Oboje!
Usiadłzpowrotemzabiurkiem,próbującskupićwzroknaszefieochrony,alenieustanniezerkałna
Briannę.Wrękachtrzymałatablet,miałaskupiony,poważnywyraztwarzy,jakzawsze,gdysłuchałapo-
leceń.Biłaodniejspokojnapewnośćsiebie,żeporadzisobiezkażdym,nawetnajtrudniejszymzada-
niem.Aniśladunamiętnejkochanki,którawekstaziekrzyczaławnocyjegoimię,aniśladubratniejdu-
szy,któracierpliwiesłuchałazwierzeńoojcu.Chciałjąznienawidzićzatenkamiennyspokójiopanowa-
nie,alezdałsobiesprawę,żetaknaprawdęjąpodziwia.Theos,listarzeczy,zaktórepodziwiałBriannę,
rosłazkażdymdniem.Tadziewczynaznaczyładlaniegowięcejniż…
Uznał,żetoniejestnajodpowiedniejszaporanazajmowaniesięswoimiuczuciami.Oparłłokcienabiur-
kuizwróciłsiędoSheldona:
–Comaszdlamnie?
–Takjakpanprosił,pogrzebaliśmytrochęgłębiejwfinansachpierwszegooficeraiGreena,zastępcyka-
pitana.Siedemdnitemuobajdostaliwpłatęnakontowwysokościstutysięcyeuro.
Sakiszacisnąłmocnodłonienaoparciukrzesła.Nawetteraz,kiedyjużwszystkobyłojasne,trudnomu
byłouwierzyćwwinęswoichludzi.ZasprawąBriannychciałwierzyć,żemożejeszczewszystkodasię
wytłumaczyć,alerozmowazMoorecroftempozbawiłagozłudzeń.
–Oczywiście,wiadomojuż,ktoprzelałpieniądze.
–Moorecroftwykorzystałtuzinlipnychprzedsiębiorstw,żebyzataićswójudział.Jegowyznaniezaosz-
czędziłonamczasu.Szukaniedowodówpewniepotrwałobykilkadni,atakmożemydziałaćnatychmiast.
Dziwięsiętylko,żecimarynarzeniezrobilinic,byukryćtakiepieniądze.
–Byliprzekonani,żebezpieczniewrócądodomu–warknął.
KiedyMoorecroftprzyznał,żeprzekupiłczłonkówzałogi,abyrozbilitankowiec,Sakiswpadłwszał.
Nagonkanaprzedsiębiorstwomiałapomócwpodkupieniuudziałówiprzejęciuwładzy.Sakismógłwy-
baczyćzniszczenietankowca;byłubezpieczonyizapieniądzezodszkodowaniamógłkupićkolejny.Nie
mógłjednakznieśćmyśli,żechoreambicjeRichardadoprowadziłydobezsensownejśmiercidwóch
osób.Pozatymnaniebezpieczeństwozostalinarażenipozostaliczłonkowiezałogi,którzyoplanachMo-
orecroftaniemielipojęcia.Całyczasmiałwpamięciporannespotkaniezrodzinamizmarłychidlatego
niewahałsięwykrzyczećrywalowi,żezrobiwszystko,abytenposzedłzakratkinadługielata.
–AcozkontemLowella?
–Sprawdzamy,aletojużtrochębardziejskomplikowane.Lowellmiałpozazwykłymkontem,naktóre
wpływapensja,takżekontowSzwajcarii.
SakiszwróciłsiędoBrianny.
–Czywdokumentach,wBiurzeZarządzaniaZasobamiLudzkimi,jestotymwzmianka?
–Nie–odparłakrótko.
–Dobrze,tobybyłonatyle,Sheldon.Dajmiznać,jeślidowieszsięczegośnowego.
Szefochronyskinąłgłowąiwyszedł.Wgabinecienakilkachwilzaległacisza.WreszcieBriannapode-
szłabliżejipowiedziała:
–Spodziewamsię,żezarazpowiesz„aniemówiłem?”.
Sakisjeszczenigdytakbardzoniepragnąłsięmylić.
–Nie,niepowiem–rzuciłszorstko.Potrzebowałmocnegodrinka.Sięgnąłpobutelkęzamkniętąwszafce
przybiurku.–Poprostuniejestemzaskoczony.
–Todlaczegochceszpićwśrodkudnia,wgodzinachpracy?
–Toniejestśrodekdnia,jestprawiepiąta.
–Aletypracujeszniemalkażdegodniadopółnocy,więcdlaciebietośrodekdnia.
Sakisprzechyliłbutelkępięćdziesięcioletniejwhiskyinalałdoszklanki.
–Jeślijużmusiszwiedzieć,próbujęzrozumieć,jakmożnasiędopuścićtakiegoprzestępstwa.Przecieżci
marynarzepracowalidlanasodlat.Zanicmielilojalnośćipołasilisięnałatwyzarobek.Jakmoglizro-
bićtoswoimnieświadomymzagrożeniakolegom?Jakmoglizrobićtoswoimrodzinom?
–Isądzisz,żenadniebutelkiznajdzieszodpowiedź?
Sakisodstawiłszklankęipodniósłsięzmiejsca.
–Chceszmniezdenerwować?Jeślitak,tojesteśnadobrejdrodze.
–Chcę,żebyśzrozumiał,żeniemożnasięobwiniaćzadecyzjeinnych.Tobyłichwybór.Jedyne,como-
żeszzrobić,towybaczyćim,albo…
–Albo?
–Albopoprostuwyrzucićichzeswojegożycia–odparłazwahaniemidziwnymdrżeniemwgłosie.
–Ktociebiewyrzuciłzeswojegożycia,Brianno?
Nasekundęzjejtwarzyopadłamaskaopanowania.
–Niemówiłamosobie.
–Ajamyślę,żetak–oświadczył.Podszedłbliżejipołożyłdłonienajejramionach.–Coonacizrobiła?
Spojrzałananiegojakzwierzęschwytanewpułapkę.
–Wybrała…narkotykizamiastmnie.Niechcęotymmówić.
–Otworzyłemsięprzedtobądziśrano.Byłobysprawiedliwie,gdybyśteżtozrobiła.
–Czujęsięjakupsychoterapeuty.
–Opowiedzmioniej.Gdziemieszka?Czyjeszczeżyje?
–Tak,żyje.Niemamyzesobąkontaktu.
–Dlaczego?
Zaczęłaniecierpliwieprzestępowaćznoginanogę.Rozejrzałasięwokoło,żebytylkoodwrócićwzrok.
–Sakis,toniewporządku.Jestemtwoją…Jesteśmoimszefem.
–Tenetapzamknęliśmyostateczniewczorajwnocy.Odpowiedznamojepytanie,wprzeciwnymrazie
będęzmuszonyprzypomniećci,jakietaprozpoczęliśmy–rzuciłzbłyskiemoku,gładzącpalcemjejdolną
wargę.
–Jużcimówiłam.Mojedzieciństwoniebyłozbytszczęśliwe.Zpowodujejuzależnieniamieszkałyśmy
naulicy.Trwałotoodmoichczwartychdodziesiątychurodzin.Czasamiprzezkilkadnichodziłamgłod-
na.
Sakisprzezchwilę,niewiedział,jakzareagować.Trudnomubyłopołączyćobrazkobiety,którastała
przednim,pięknej,wykształconejiobytejwświecie,zobrazemmałej,głodującejdziewczynki.
–Cosiędziałopotem?
–Opiekaspołecznazabrałamnieodniej,gdyskończyłamdziesięćlat.Poośmiulatachudałomisięją
odszukać.
–Szukałaśjej?Potymwszystkim,nacocięnaraziła?
Kiedyobjąłjąramionami,przystałanatobardzochętnie.
–Byłamojąmatką.Niezrozummnieźle.Przezdługiczasjejnienawidziłam,alewkońcuzrozumiałam,
żeonarównieżbyłabardzonieszczęśliwa.Nałógprawiejązniszczył.
Sakispocichuprzekląłkobietę,którasprawiłaBriannietylebólu.Zrobiłbywszystko,żebyjużnigdy
więcejniecierpiała.
Dodiaska.Cosięznimdzieje?Naglejegouwagęzwróciłojednosłowo.
–Jakto„prawie”?
–Kiedynasrozdzielono,postanowiławalczyćznałogiem.Iwkońcusięudało.Niezrobiłategowysiłku,
kiedybyłamznią.Izawszepatrzyłanamnietak,jakbymnienienawidziła.
–Nawetniewiesz,jakmiprzykro.Wygrałaznałogiemicopotem?
–Wyszłazamążiurodziłakolejnedziecko.
–Czylicałahistoriazakończyłasiędlaniejszczęśliwie?–rzuciłzprzekąsem.Jegomatkapoaferzezoj-
cemjużnigdyniedoszładosiebie.–Mąż,dziecko,aleciebiewyrzuciłazeswojegożycia,tak?
–Tak.Niechciałapamiętaćoprzeszłości.Zdołałamjejjednakwybaczyć.
–Janigdyniewybaczyłemojcutego,cozrobiłmnie,moimbraciom,azwłaszczamatce.Czasamimyślę,
żecelowoumarłnaatakserca,żebymatkacierpiałajeszczebardziej.Żałobamałojejniezabiła.Mam
żal,żeniepotrafiłasięnamizająć,jaknależy.
Dotknęłajegopoliczka.
–Bardzocierpiała,takjakwy.
SakiszszacunkiempopatrzyłnaBriannę,którapróbowałagopocieszyć,choćsamamiałajeszczegorzej.
Onzawszemógłliczyćnabraci,kuzynów,wujków.Nawetwnajgorszychmomentachżyciaktośnieustan-
niebyłobokiwyciągałpomocnądłoń.Briannaniemiałanikogo.
Przytuliłjądosiebiejeszczemocniej.
–Jesteśniesamowita,wieszotym?–wymruczałwjejwłosy.
–Naprawdę?
–Oczywiście.Wieleprzeszłaś,atylewtobiewyrozumiałościiempatii.Możejateżspróbujęzrozumieć,
dlaczegoludziepostępujątak,jakpostępują.
Wysunęłasiędelikatniezjegoobjęć.
–Muszęwracaćdopracy–przypomniałałagodnie.
Sakisskrzywiłsię.Niechciał,żebywychodziła.Potrzebowałjej.Zdawałsobiesprawę,gdziesięznaj-
dują,alecoztego?Bylisamiwjegogabinecie,aonpotrzebowałtylkojednego,krótkiegopocałunku…
–Dokądto?!–zawołał,gdyzobaczył,żewychodzi.Zdołałauchylićniecodrzwi,aleonstanowczymru-
chemzamknąłjezpowrotem.–Cosiędzieje?
–Nic–zapewniła.Nierozumiałajegodziwnegozachowania.–Wracamdoswojegobiurka,panie…
–Nawetniepróbujsiędomniezwracaćwtensposób!–ostrzegł.
–Okej.Sakis,czymogęwrócićdosiebie?
Chwyciłjąwtalii.
–Takpoprostuchceszterazwrócićdopracy?Nicztego!
–Sakis…
–Niemogęzmienićsięwciągujednejnocy,Brianno.Wybaczanieprzychodziciłatwiejniżmnie,alepo-
staramsię,tylkopotrzebujętrochęczasu.
–Niechcę,żebyśsięzmieniał,jeślitysamtegoniechcesz.Niemusiszrobićniczegoprzezwzglądna
mnie.Ja…niemamżadnychoczekiwań.Nieangażujęsięwto,cojestmiędzynami.Wkażdymrazienie
natyle,żebystawiaćcijakiekolwiekwymagania.
Wodpowiedziprzekręciłkluczwdrzwiach,złapałjąpopachyiprzerzuciłsobieprzezramię.
–Sakis!
–Przekonajmysię,jaktojestztymtwoimzaangażowaniem,dobrze?
–Postawmnienaziemi!
Ignorującżądanie,podszedłdobiurka,jednymruchemrękizrzuciłzniegowszystkiepapieryiposadziłją
blacie.
–Tylkoniemyślsobie,żebędętopotemsprzątała–oświadczyła.Miałazaróżowionepoliczki,ajejoczy
błyszczaływewnętrznymogniemirzucałygniewnebłyski.
Tak,właśnietakiejjejchciał,pełnejpasjiiemocji.Nieznosiłchłodnej,zdystansowanejispokojnej
Brianny,zwłaszczapoostatniejnocy.
–Jeślitakiebędziemojeżyczenie,zrobiszto.
–Chybaśnisz.Mojeobowiązkinieobejmująsprzątania.Niejestemtwojąpokojówką.
Złapałjejręceiprzycisnąłdoswojejpiersi.
–Poostatniejnocyzakresobowiązkówrozszerzyłsięorobieniewszystkiego,cozadowolimniewsy-
pialni.
–Niejesteśmywsypialni.Apozatym,cozemną?Cozmoimipragnieniami?
Wsunąłpalcewjejwłosyilekkopociągnął,zmuszając,żebyodchyliłagłowędotyłu.
–Glikiamou,wiemdokładnie,czegopragniesz.
Zaśmiałsięcicho,gardłowo.Rozpiąłjedynyguzikjejżakietuinaparłnaniątak,żemusiałapołożyćsię
nablacie.
–Sakis,nalitośćboską!Jesteśmywpracy.Wtwoimgabinecie.
–Moimzamkniętymnakluczgabinecie.Pozatymjestjużpopiątej.Wbiurzeniemanikogopozanami.
–Nadaluważam…
Niechciałsłuchaćżadnychargumentów.Pocałowałjąmocno,niewalczącdłużejzpokusą.Zdjąłzniej
żakiet,anastępniesukienkęprzynaprawdęminimalnymproteście.Gdyzobaczył,coBriannamapod
spodem,momentalniezaschłomuwgardle.
–Niemów,żeprzezcałyczas,kiedydlamniepracowałaś,nosiłaśtakąbieliznę.
Uśmiechnęłasięprowokacyjnie.
–Dobrze,niepowiem.
Przeciągnęłasię,drżącpodwpływempełnegozachwytuipożądaniaspojrzenia.Pozwoliła,bySakisroz-
piąłkoronkowybiustonosz.Gdywziąłwustasutek,zrozkosząprzymknęłapowieki.
–Przyznajsię,żewyobrażałeśsobieczasami,jakleżęwtensposóbnatwoimbiurku?
Zaskakujące,aletakiscenariusznigdyniepowstałwjegogłowie.
–Nieicałeszczęście.Gdybymtosobiewyobrażał,niedałbymradypracować–powiedział,gładzącjej
brzuchiuda.–Aleczęstowidziałemciępodprysznicem,natylnymsiedzeniusamochodu,wwindzie.
–Wwindzie?
–Tak,aletenwidokprzebiłmojenajskrytszefantazje.
Nieprzestawałpożeraćjejwzrokiem,jednocześniemuskającustamikażdyskrywekjejciała.Kiedy
Briannazaczęławićsięniecierpliwie,rozwiązałtasiemkiskąpychfigizsunąłje.Terazleżałaprzednim
zupełnienaga.Rozpiąłwpośpiechuspodnieizdjąłkoszulęprzekonany,żechybaniemożebyćjużbar-
dziejpodniecony.Chwilępóźniejmusiałzmienićzdanie.GdyBriannausiadłaipołożyłarękęnajego
udzie,zsykiemwciągnąłpowietrze.Tenprostygestpodziałałnaniegojeszczebardziejstymulująco,
agdyprzesunęładłońnatwardąmęskość,zjegoustwyrwałsięjęk.
Pieściłago,ażzacząłtracićpoczucierzeczywistości.Byłtakpodnieconyioszołomionyponadzmysłowy-
midoznaniami,żeniezorientowałsię,coBriannazamierza,dopókinieopadłanakolanaprzednim.
–Brianno!–krzyknął.Musiałprzetrzymaćsiębiurka,bynieupaść,gdydotknęłagoustami.Byłnagrani-
cywytrzymałościinajchętniejpozwoliłby,żebysłodkatorturaskończyłasięjaknajszybciej.Wostatniej
chwiliwycofałsię,kuniezadowoleniuBrianny.Przezchwilęjeszczerozważał,czynieulec…Nie!Mu-
siałjąmiećichciał,bytowarzyszyłamuwdrodzenaszczyt.Chwyciłjązaramionaizpowrotemposa-
dziłnablacie,asamustawiłsięmiędzyjejudami.Patrzyłananiegogłodnymwzrokiem,wniemejproś-
bie,bysiępospieszył.Wyciągnąłzabezpieczenie,alewciążzwlekał.
–Więcniezaangażowałaśsię?–wychrypiał.
–Sakis…
–Nie?Bojasięzaangażowałem,Brianno.
–Proszęcię,Sakis.Niemówtak.
–Dlaczego?
–Wcaletakniemyślisz.
–Owszem,myślę.Walczyłemztymtakdługo,jakmogłem,alewiem,żetoniemasensu.Chcętylkocie-
biei…tego,cojestmiędzynami.Tyteżtegochcesz?
–Tak.Chcętego–jęknęła,opadającplecaminatwardyblat.
Wszedłwniąodrazu,możetrochęmocniej,niżzamierzał,aleniepanowałjużnadsobą.Gdypatrzyłna
piersi,którekołysałysięwtaktjegopchnięć,byłprzekonany,żezarazzwariuje.Zżadnąkobietąniebyło
mutakdobrze,żadnaniewzbudziławnimtakichuczuć.Byłajedyna,wyjątkowaicałkowiciewjego
mocy.
Kiedyczuł,żespełnieniejestbli
Briannapoczuła,jakobejmująjąmocneramiona.Powolidochodziładosiebie,choćsercewjejpiersi
wciążtłukłosięjakoszalałe.Nieprzypuszczała,żeżyciemożebyćtakiecudowne,radosneipodniecają-
ce.ObjęciaSakisabyłyjejprywatnymrajem,wktórymniebyłomiejscanasamotność,strachiwątpli-
wości.Byłabynajszczęśliwsząkobietąnaświecie,ale…Niezdołałazapomnieć,żewpiątekbędziejuż
powszystkim.GregspełniswojegroźbyibędziemusiałaodejśćzżyciaSakisa.Powiedziałamuomatce
niedlatego,byspełnićjegożyczenie.Zrobiłato,ponieważrozpaczliwiepragnęła,żebyzobaczyłpraw-
dziwąBriannęMoneypenny,kiedyśAnnęSimpson,córkęnarkomanki.Kobietę,któraprzyjęłanazwisko
pobabceizaczęłanoweżycie,zostawiajączasobąprzeszłość.Taprzeszłośćmogłasięterazstaćjej
przekleństwem.Sakis,choćdeklarowałchęćwybaczania,jejzpewnościąniewybaczy,gdydowiesię
prawdy,zwłaszczażetakiskandalnaprawdęmógłzaszkodzićfirmie.
–Oczymtakmyślisz?–usłyszałaciepłyoddechprzyuchu.
–Przedchwiląuprawialiśmyseksnabiurku.Jestoczymmyśleć,prawda?
–Byćmoże.Przypuszczamjednak,żetakiezachowaniestaniesięstandardemwnaszymzwiązku,więc
przywykniesz.
Spuściławzrok,chowającgłowęwramionach.
–Przerażacięsłowo„związek”?
Jakmiałamupowiedzieć,żedlanichniebyłoprzyszłości?
–Słowomnienieprzeraża,ale…wydajemisię,żetosiędziejezaszybko.Dopierowczorajposzliśmy
dołóżkai…
–Przypominamci,żeznamysięodosiemnastumiesięcy.Jeśliprosiszowiększąpowściągliwość,tonie
sądzę,żebytobyłomożliwe.
Spojrzałamuprostowoczy.
–Podczasrozmowykwalifikacyjnej,siedzączatymbiurkiem,uprzedziłeśmnie,żebymnawetniemarzyła
ozwiązkuztobą.
–TobyłozarazpoGiselle.Wciążbyłemwściekłyidlategotakgłupiopowiedziałem.Kiedyzorientowa-
łemsię,żeniejesteśmiobojętna,walczyłemztym,boniechciałemmiećznowukłopotów.
Wsunęłapalcewjegowłosy,uśmiechającsięczule.
–Wywinęłaciniezłynumer,co?
–Dałemsięoszukać.Niepoznałemsięnajejprawdziwejnaturze,ażbyłozapóźno.
–Och,więcityniejesteśnieomylny.Niewiem,czymamsiętymmartwić,czycieszyć.
Uśmiechnąłsięipodniósłjązbiurka,jakbynicnieważyła.
–Nigdynietwierdziłem,żejestemdoskonały.
–Skromnośćtopięknacecha.
Jegobeztroskiśmiechsprawiłjejprzyjemność.
–Poczekaj.Dokądmniezabierasz?
–Nagórę,dołazienki,podprysznic.
–Sakis,postawmnie.Naszeubrania!–Wierciłasięiwierzgałanogami,dopókijejniepuścił.
–Zostawje.–Wcisnąłkoddoprywatnejwindy.
–Nie!Niedopuszczędotego,żebysprzątaczkaznalazławtwoimgabineciemojemajtkiistanik.Niestój
tak,zakładajkoszulę.–Briannawydawałapoleceniazdecydowanymgłosem,aponieważnaprawdęnie
mogłaznieśćporozrzucanychwokółpapierów,zebrałajeizpowrotempołożyłanabiurku.KiedySakis
skwitowałtogłośnym,drwiącymśmiechem,naskoczyłananiego:
–Następnymrazemsambędzieszsprzątał!
Złapałjąwtedyidałlekkiegoklapsawpośladek.Kiedykrzyknęłaoburzona,pocałowałjąmocno.
–Tozato,żeznowubyłaśnieposłuszna.Cieszęsięjednak,żeprzyznałaś,żebędzienastępnyraz.
Sakisprzebudziłsięgwałtownie,dopieropokilkusekundachorientującsię,żezesnuwyrwałgodzwo-
nektelefonukomórkowego.ObokniegospałaBrianna,ciepła,nagaibardzozmęczonapomiłosnych
uniesieniach.
Rozejrzałsięwokoło,szukającźródłahałasu.Wreszciewkieszeniżakietu,przewieszonegoprzezopar-
ciekrzesłaznalazłtelefon.Odruchowowcisnąłguzik,żebytylkokomórkaprzestaładzwonić.
–Anna?–usłyszałniecierpliwymęskigłos.
–Pomyłka–rzuciłcicho.–TotelefonBrianny.Ktomówi?
Idlaczego,docholery,dzwoniszotrzeciejnadranem?–dodałwduchu.
Chwilępotempołączeniezostałozerwane.Sakischciałsprawdzić,ktosiędobijałotejporze,alenumer
byłzastrzeżony.Wróciłdołóżka,atelefonpołożyłnastolikunocnym.Długoprzewracałsięzbokuna
bok,mimoże,jakprzekonywałsamsiebie,niemiałprawaniczegopodejrzewać.Zwykłapomyłka.Męż-
czyznachciałrozmawiaćprzecieżzAnną.Ajednakmęczyłsięprzezkolejnedwiegodziny,próbującpo-
nowniezasnąć.Gdyusłyszał,żeprzyszedłesemes,nienamyślałsiędługo,tylkochwyciłtelefoniodczy-
tałwiadomość.
„Grzecznieprzypominam,żemaszjeszczetrzydni,żebydaćmito,czegochcę.G.”.
skie,opadłnanią,wtulająctwarzwjejszyjęimiękkiewłosy.Jeszczezdążyłzagarnąćjejustawpoca-
łunku,zanimprzezichciałaprzetoczyłasiępotężnafalarozkoszy.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Tonic.Niewyciągajpochopnychwniosków.
Sakispowtarzałtozdanienieustannie,gdyoszóstejranonasiłownićwiczyłnamaszyniedotreningu
wioślarskiego.Jednopociągnięciewiosła,jednozdanie.Iznowu.Nierozumiał,cooznaczałatajemnicza
wiadomość.KimbyłG.?
Przerwałćwiczenia,czując,jakpotspływamupoplecach.Nawetniezauważył,kiedynarzuciłsobieta-
kietempo.Spojrzałwlustronaprzeciwległejścianieiwestchnąłzgnębiony.
„Zaangażowałaśsię?”.Kiedyzeszłegowieczoruzadałtopytanie,sambyłzaskoczony,jakbardzopragnął
uzyskaćodpowiedźtwierdzącą.Zdałsobiesprawę,żeonzainwestowałwtęznajomośćzbytwieleuczuć,
bymógłsięwycofać.
„Masztrzydni,żebydaćmito,czegochcę…”.
Czybrzmiałotojaksłużbowepolecenie?Raczejnie.Tobyłaosobistaprośba,araczejżądanie.
WtymmomencieBriannaweszładośrodkaizastygławbezruchu.Skrzyżowalispojrzeniawlustrze.Sa-
kiswiedział,żejegooczywyrażająwściekłość,idlategoniezdziwiłsię,gdyBriannazaczęłasięwyco-
fywać.
–Przyjdępóźniej,jeśliciprzeszkadzam.
Zmusiłsiędouśmiechu.
–Nieprzeszkadzasz.Zapraszam.Potrenujemyrazem.Półgodzinywystarczy?
Wiedział,jakibędziefinałwspólnychćwiczeń.Poprostuniemógłsięopanować,kiedywidział,jak
Briannaprężysięprzednimiwygina.Myślałtylkootym,byzerwaćzniejkostiumiwziąćjątak,jak
kiedyśmarzył.Bezceremonialniezłapałjązaramięiprzyciągnąłdosiebie.Czującnabrzuchumocnydo-
wódjegopożądania,niemogłaniezauważyć,jakiemaplany.
–Samawidzisz,jakąmasznademnąwładzę–stwierdziłniemalzwyrzutem.
–Niewydajeszsięztegopowoduszczęśliwy–odparła,czując,jakogarniająpodniecenie.
–Lubięmiećkontrolęnadwszystkim,aprzytobiejesttoniemożliwe.
–Sakis–krzyknęła,gdypocałowałjąwszyję.
–Nierozumiem,jakmogłempozwolićcizwracaćsiędosiebie„paniePantelides”.Gdywymawiasz
mojeimię,robięsięjeszczebardziejpodniecony.
Gdywziąłjąnaręce,otoczyłaramionamijegoszyję.
–Czyjestsenspytać,dokądmniezabierasz?
–Najchętniejkochałbymsięztobąnaktórejśmacie,aleniemożemyryzykować,żektośnaszobaczy.
Mojaprywatnałaźniaparowamusiwystarczyć–odparł,zagłuszającmyśl,żerobitowszystko,abynie
skonfrontowaćsięzprawdą.Wiedziałjednak,żeprędzejczypóźniejbędziemusiałzapytać,cooznaczała
tadziwnawiadomość.
Najpierwzaniósłjąpodprysznic,byzmylizsiebiepot,anastępniezaprowadziłdołaźni.Tam,bezżad-
nychwstępów,posadziłjąsobieprzodemnakolanach.Czułjejprzyspieszonyoddechnaszyiimocnoza-
ciskającesięramionawokółbarków.
–Sakis,takmidobrze–wyszeptała,czując,żespełnieniejestbliskie.
–Tak,agapita.Byłobyszkoda,gdybycośtopopsuło.–Chwyciłzawłosyiodchyliłjejgłowę,bymóc
spojrzećwoczy.–Prawda?
Zwiększyłtempo,czując,żeBriannacałkowiciejestwjegomocy.
–Ta…Tak–wyjąkała.
–Dobrze.Wtakimrazieniedopuśćmydotego.
Niemiałaczasuzastanowićsięnadtym,comówiłidlaczego.Sekundępóźniejdoświadczyłaekstazy,
którapozbawiłajątchu.Sakiswidział,jakzmieniasięjejtwarz.Wmomencieszczytowaniawydałamu
siętakpięknajaknigdyitozwiększyłojegowłasnedoznania.Przycisnąłjądosiebiemocnoioparłgło-
węnajejramieniu,poddającsięnajdłuższemuorgazmowiwswoimżyciu.
Gdysięniecouspokoił,nieodrywającjejodsiebie,zabrałjąpodprysznicitampowoli,wstrugach
chłodnejwodyobojepowracalidorzeczywistości.
Sakisprzezcałyczasmilczał.Tylkonakrótkąchwilęudałomusięzapomniećodziwnymtelefonie
wśrodkunocyiwiadomości,któramogłanieoznaczaćnicalbobardzowiele.
–Nicniemówisz–zwróciłauwagęBrianna.–Toefektzmęczeniaczymożedziejesięcoś,oczympo-
winnamwiedzieć?
Bezsłowapodałjejręcznik.
–Sakis?
–ZarazzaczynamnegocjacjezChińczykamiwsprawiedostawropy.Potym,cosięostatniowydarzyło,
niechciałbym,żebycośprzeszkodziłonamwzawarciuumowy.
–Niemartwsię.Nicniewskazujenato,żebymiałybyćjakieśkłopoty.
Osuszyłręcznikiemciałoiwłożyłbokserki.
–Jesteśpewna?Ostatniąrzeczą,jakiejbymterazchciał,tojakieśtrupywyskakującezszafy.Wystarczy
jużtychprzykrychniespodzianek.Firmawięcejniezniesie.
Zanimodpowiedziała,minęłokilkasekund.NieumknęłotouwadzeSakisa.
–Jestempewna.
–Todobrze.
–Czyli…chodziwyłącznieoChińczyków?–upewniłasię,wciążnierozumiejąctegonagłegochłodu,
dziwnegonapięciemiędzynimi.–Toniem
–Niewiem,alewyszedłeśranozdomu,kiedyjeszczespałam.Niepoczekałeśnamnie.Wsiłownimia-
łamwrażenie,żejesteśnamniezły.Potemtoszaleństwowłaźni…
–Znaszmojeuczucia,agapita.Chybaniezapomniałaś,cociwczorajpowiedziałem?
–Nie,niezapomniałam.
Podszedłdoniej,próbującwyczytaćztwarzyodpowiedźnanurtującegopytanie.Wiedział,żejeślioto
niezapyta,niezaznaspokoju.
–Cieszęsię.Aczybyłabyśuprzejmawytłumaczyćmi,coznaczywiadomość,którądostałaśwnocy?
Onwie!Strachpodszedłjejdogardłaizmieniłsięwdławiącą,niemożliwądoprzełknięciagulę.
–Wiadomość?–Byłojejwstyd,żeposługujesiętakprymitywnymwykrętem,alepotrzebowaławięcej
czasu.
–Twójtelefondzwoniłwśrodkunocy.KtośzapytałoAnnęirozłączyłsię.Potemprzyszedłesemes.Mo-
głabyśtowytłumaczyć?
Nie,nie,nie!Niebyłajeszczegotowa.Planowałanastępnegodnizłożyćwymówienieiwtedywyznać
prawdęoswojejprzeszłościznadzieją,żeSakiszamiastpotępieniawybierzewybaczenie.Niechciała
jednakrobićtegoteraz,stojącpółnagawszatni,zaledwiekilkaminutpomiłosnymuniesieniu.
–Brianno?–GłosSakisabyłtaksamolodowatyjakwyrazjegotwarzy.
–Toprzyjaciel.Prosiłmnieoprzysługę.
–Przysługę.Idlategodzwoniłotrzeciejnadranem?Cotozaprzysługa?
–Pomoc…Prosił,żebympomogłamuwpracy.
–Awięctoniebyłprywatnytelefon?
–Nie.
–Toniebyłktośzkonkurencyjnejfirmy?Niepróbujeciępodkupić?
–Nie,oczywiście,żenie.
Chwyciłjąpodbrodęipodniósł,byspojrzećjejwoczy.Cokolwiekwnichzobaczył,musiałogoto
uspokoić,bopokiwałgłową.Przyciągnąłjądosiebie,zerwałzniejręcznik,którymiałaowiniętywokół
ciała,ipocałowałmocno.
–Dobrzewiedzieć,bowprzeciwnymraziezałatwiłbymkolesia.Idźteraziubierzsię.Załóżjedenztych
swoichgrzecznych,beznadziejnieprzyzwoitychmundurków.Wykończęsię,wyobrażającsobie,comasz
podspodem,aleprzynajmniejniebędęsięnaciebierzucał,ilekroćwejdzieszdomojegogabinetu.Zoba-
czymysięwbiurze.
Patrzyłazanim,gdywychodził,iporazpierwszyniewahałasięnazwaćpoimieniuswoichuczuć.Ko-
chałago.Byłjejbliższyniżktokolwieknaświecieiżałowała,żeniespotkalisięwcześniej,winnych
okolicznościach,zanimmusiałazatrzasnąćdrzwidoswojejprzeszłości.
ZdążyłasięprzebraćwstalowoszarykostiumodVersace,gdyusłyszaławibrującydzwonektelefonuko-
mórkowego.Wiedziałaktoto.
–Potrzebujęwięcejczasu,Greg–syknęła.
–Awięcjeszczesięniczegoniedowiedziałaś?
–Nie,aledzwoniąciwysyłającdomniewiadomościotrzeciejnadranem,niepomagasz.
–Maszztymjakiśproblem?
–Posłuchaj,muszębyćterazostrożna.Chcętozrobićwłaściwie,wprzeciwnymrazieobojebędziemy
miećkłopoty.
Zkażdymkolejnymkłamstwemskroniepulsowałyjejcorazbardziejnieznośnymbólem.
–Muszęniespodziewaniewyjechaćzmiasta.Zajmiemitokilkadni,możetydzień.Gdywrócę,chcędo-
staćinformacje.Jeślitegoniezrobisz,graskończona.Ostrzegamcię,Anno!
Nakońcujęzykamiałacierpkąuwagę.NiebyłajużAnnąSimpson.Decyzja,byzmienićnazwisko,była
milowymkrokiemwkierunkunowegożycia,aledopierowobjęciachSakisa,wjegooczachpełnychod-
daniaiciepłazrozumiała,żenarodziłasięnanowo.
Świadomość,żebędziemusiałaodejść,byłaniedozniesienia.Czyniedośćsięnacierpiała?
Wsmutnymnastrojuweszładopokojurestauracyjnegopokawę,gdynaglezobaczyłanastoleobokeks-
presutalerzgorącychnaleśników,adotegosłoiczkimiodu,czekoladyibitejśmietany.Łzystanęłyjej
woczach.
–Todlaciebie,znaszejkawiarni–usłyszałagłosSakisa.Stałzanią,zrękamiwkieszeniach,iuśmie-
chałsięwesoło.
Zaczęłapociągaćnosemimusiaławyjąćchusteczkę.
–Wczorajwnocykochaliśmysiędługoiostro,atyanirazusięniewzruszyłaś.Chybawpadnęwkom-
pleksy.Żebypłakaćnadnaleśnikami!
–To…todlatego…Niktdlamnienigdyniebyłtakidobry.
–Zasługujesznawszystkoconajlepsze,glikiamou.
Wziąłjejtwarzwdłonieipocałowałdrżąceusta.
Powiedzmu.Wyznajmuteraz.
Bałasięjednak,żewtedynastąpikoniec.Pragnęłazachowaćdlasiebiejeszczejedendzień,godzinę,
jeszczejedenpocałunekiuściskramion.Jedyne,cojejpozostanie,towspomnienia.Zgwałtownością,
którająsamązaskoczyła,odwzajemniłapocałunek.Próbowałwyrazićwtensposóbswojąmiłość,pożą-
danieiskruchę.Gestemprzepraszałazato,comiałonastąpić.
–Zatakiepocałunkimogęcizamawiaćnaleśnikikażdegodnia.Itylkoniewspominajokaloriach.Za-
pewniam,żewmoimłóżkustraciszjebardzoszybko.
Gdyzjedlinaleśniki,wrócilidoswoichzajęć.OszóstejSakiswezwałjądosiebieiodrazuzakomuniko-
wałnajświeższewiadomości.
–ZnaleźliśmygowTajlandii.
–KapitanaLowella?
Kiwnąłgłową.
–Awięconżyje?
–Natowygląda–stwierdziłcierpko.
–Comamrobić?
–Narazienic.Czekam,ażprawnicyprzedstawiąmicałąsytuację.
–Acozprzyjęciem,któremiałamzorganizowaćdlaekipypracującejnaoceanie?Mamtoodwołać?–
ImprezamiałasięodbyćwGrecji,wprywatnejrezydencjirodzinyPantelides.
–Nie.Kontynuujprzygotowania.Załogaiwolontariuszezasługująnaładnepodziękowaniepociężkiej
pracy,jakąwłożyliwusuwanieszkód.Przyokazjimyteżsięrozerwiemy.
–AcozżonąLowella?Zamierzaszjejpowiedzieć,żegoznaleźli?
Zobaczyła,jakpionowazmarszczkaprzecinamuczoło,iwiedziała,żeprzypomniałamusięsytuacja
zjegomatką,gdydziennikarze,wposzukiwaniusensacji,niedawalijejspokoju.
–Niezamierzamprzedniąniczegoukrywać,aleniechcęsprawiaćjejbólu,przekazującnieprecyzyjne
informacje.Skontaktujęsięznią,gdypoznamwszystkieszczegóły.
Skinęłagłowąiruszyławstronędrzwi.
–Zaczekaj!–Podbiegłdoniejipocałowałkrótko,alemocno.–Kiedytowszystkosięskończy,zabieram
ciędomojegoszwajcarskiegodomku.Zamkniemydrzwinaklucziprzeztydzieńniebędziemywychodzić
złóżka.Jeślitydzieńokażesięniewystarczający,zostaniemyjeszczejedentydzieńijeszcze,ażsięsobą
nasycimy.Zgadzaszsię?
Jejskronieponowniezapulsowałyostrymbólem.Kiedytosięskończy,jejjużtuniebędzie.Wiedziała
jednak,żecokolwieksięstanie,jejsercezawszebędzienależećdoSakisaPantelidesa.
anicwspólnegoztym,cosięwydarzyłoprzedchwilą?
Wciągnąłspodnieiwsunąłpasekwklamrę.
–Skądtenpomysł?
ROZDZIAŁJEDENASTY
GreckarezydencjaSakisarozciągałasięnaniewielkimwzgórzupodmywanymprzezspienionefaleMo-
rzaJońskiego.Dombyłstary,alesolidy,zbudowanywtradycyjnymgreckimstyluzprzestronnympatio,
wielkimbasenemipięknymogrodempełnymcytrusowychdrzewipachnącychsłodkokwiatów.
Briannabyłazachwyconamiejscem,aorganizacjaprzyjęciabyłaczystąprzyjemnością.Patrzyłanaba-
wiącychsięludzi,stojączboku,bymiećwszystkopodkontrolą.Nagletelefonzawibrowałwjejdłoni.
Zmocnobijącymsercemodczytaławiadomość.
„Potrzebujęinformacji,szybko.G.”.
Wostatnichkilkudniachesemesyprzychodziłyzregularnączęstotliwością.Starałasięjelekceważyć,ale
wiedziała,żecierpliwośćGregamaswojegranice.Odpisałapospiesznie.
„Wkrótce”.
Czassiękończył,alenawszelkiemożliwesposobypróbowałaodwlekaćchwilę,gdybędziemusiała
zdobyćsięnaszczerość.Kradłaostatniegodziny,byjeszczetrochępobyćzSakisem.Poszukałagowzro-
kiem.Stałprzystoleszwedzkimwtowarzystwiebraci.Wszyscytrzejbyliprzystojni,wysocyidobrze
zbudowani,aledlaniejitakSakisbyłnajcudowniejszy.Wciążniemogłauwierzyć,żespośródwszyst-
kichkobietwybrałwłaśnieją.Czuła,żejestdlaniegonajważniejsza,zapewniałjąoswoimzaangażowa-
niu,choćnigdyniepowiedziałwprost,żejąkocha.Zastanawiałasię,cobywtedypoczuła.Łzynapłynęły
jejdooczu,kiedyzrozumiała,żenigdysiętegoniedowie.
Telefonznówzawibrował.
„Wkrótce,czylikiedy???Odpowiedznatychmiast!”.
Schowałatelefondokieszenisukienkiiidącszybkimkrokiem,zeszłanaplażę,gdzierównieżbawilisię
zaproszenigoście.Maszerowaławzdłużliniibrzegowejtakdługo,ażzostawiłazasobągwarskocznej
muzyki.Rozejrzałasięwokoło.Byłazupełniesama,nieliczączabłąkanejmewy,którazataczałakołonad
jednązeskał.
Briannaopadłanakolana,pozwalając,bypopłynęłyłzywściekłościirozpaczy.Gdypokilkuminutach
zdołałasięopanować,wiedziała,comusizrobić.WyjęłatelefoninapisaławiadomośćdoGrega.
–Jaksięmatwojacudownaasystentka?
Sakisspiorunowałstarszegobrataspojrzeniem.
–Proponowałbym,żebyśsięzamknął,jeśliniechceszdostaćwzęby.
Theozrobiłzdziwionąminę,poczymszturchnąłAriegołokciem.
–Ty,popatrz,jestcośnarzeczy.Ostatnirazzareagowałtaknerwowozpowodukobietywprzedszkolu,
kiedypodarowałemIyanielizaka.Ledwouciekłem,kiedypróbowałzetrzećmnienamiazgę.Lepiejuwa-
żaj,Ari!
–Zamknijsię,Theo.–Sakismiałdosyćdocinkówiżartówswoimkosztem.Dolałsobieszampana
iuniósłgłowę,napotykająctymrazempoważnespojrzeniestarszegobrata.
–Niechtoszlag,zrobiłeśto,prawda?Spałeśznią.Czytywogóleużywaszmózgu?
–Ostrzegamwasobydwu,niewtrącajciesięwmojeżycie!
–Powiedztylko,czytoprawda–naciskałAri.
Sakisupiłłykmusującegotrunku,lekceważącbrata.Niebyłwnajlepszymhumorze,zwłaszczażeBrian-
nawciążotrzymywałaesemesy.Sądziła,żeonniezauważawyrazujejtwarzyzakażdymrazem,gdywi-
bracjesygnalizowałynadejściewiadomości.Opiątejrano,przekonana,żeśpi,wzięłazesobątelefon
iwyszłanataras,agdySakisspytał,dlaczegosiętakwcześniezerwała,zaczęłazpodejrzanymentuzja-
zmemopowiadać,żesprawdzała,czywszystkojestgotowenaprzyjęcie.Opiątejrano!Niewypytywał
dłużej,boniemiałsiłyaniochotynadochodzenie.Zarazjednakpoprzyjęciuzamierzałzniąporozma-
wiać.Przecieżjeślidręczyłjąjakiśproblem,mógłbyjejpomóc.
–Zamierzaszsiędonasnieodzywać?Pięknie,chybanaprawdęcięwzięło–drażniłsięTheo.
–Anawetjeśli,tocoztego?
–Ato,żenierozumiem,ilerazymusiszsięsparzyć,żebynabraćrozumu–odparłspokojnieAri,bezzło-
śliwości,zatoztroskąwgłosie,któraporuszyłaSakisa.
–Onatakaniejest,Ari.Ja…jajejufam.
Wiedział,żeniepotrzebniewściekasiębraci.Martwilisięoniego.Chciałimpowiedzieć,żeniepotrzeb-
nie,aleco,jeśli…?
–CzyśledczyzakończyliwreszciesprawęLowella?–spytałTheo,porzucająckpiarsko-żartobliwyton.
–Jeszczenie.Policjauważa,żektośzanimstoiiniejesttoMoorecroft.Wciągudobypowinniśmydo-
staćwiadomość.
DopiłszampanaizacząłszukaćwzrokiemBrianny.Wspanialeprzygotowałaprzyjęcieichciałjejzato
podziękować,aleprzedewszystkimpragnąłwreszciemiećjątylkodlasiebie.
–Poszłatamtąścieżką,naplażę–usłyszałgłosAriego.Posłałbratuzdumionespojrzenie.Czyżbyuczucia
dotejdziewczynymiałwypisanenaczole?Rzeczywiście,wzięłogo!KiedyBriannyniebyłoprzynim,
tęsknił,akiedybyła,wciążniemógłsięniąnasycić.Niektórzypewnienazwalibytakistanmiłością,on
wolałnazywaćto…Szukałodpowiedniegosłowa,alemusiałskapitulować.Niezależnieodnazwyzde-
cydowałsięzaryzykować.
–Ari,będzieszmiałtuokonawszystko?Za
–Nigdyniebyłembardziejpewny.
–Wtakimrazieżyczęcipowodzenia,braciszku–powiedział,klepiącgoporamieniu.Sakischciałcoś
powiedzieć,aleArizdążyłodejść.
Zacząłiśćwkierunkuplażyipochwilizobaczyłjąnaścieżce.Wyglądałaprześlicznie,ubranawlekką,
bawełnianąsukienkęprzedkolana,wczerwoneizłotepasy.Wjejtwarzybyłojednakcoś,cogozanie-
pokoiło.
–Hej–zawołał,podchodzącbliżej.
–Właśniemiałamcięszukać.Czasnatwojeprzemówienie–rzekła.
–Żałuję,żesięnatozgodziłem.–Widział,żecośjądręczy,inajchętniej,niebaczącnawspółpracowni-
kówigości,pocałowałbyją,żebyprzegonićwszystkietroski.Miałgdzieśplotki.Obawiałsięjednak,że
Brianna,profesjonalistkawkażdymcalu,niebyłabytymzachwycona.
Wkrótce,obiecałsobie.
–Powiesztylkokilkasłów,podziękujesz.Wszyscynatoczekają.
–Niechbędzie.
Zacząłsięodwracać,gdypoczułnaramieniujejdłoń.
–Poczekaj.Muszę…musimyporozmawiać.Dziświeczorem,poprzyjęciu.
–Dobrze,poprzyjęciu.
Kolejnegodzinywydawałymusięwiecznością.Najchętniejrozgoniłbycałetowarzystwo,alecierpliwie
pełniłrolęgospodarzadoczasu,ażostatnigośćopuściłrezydencję.Nareszcie,mruknąłinatychmiast
podszedłdoBrianny,któraodprawiałaobsługęcateringu.
–Cosiędzieje?–zapytał,widzącjejdziwnąminę.
–Nietutaj.Wejdźmydodomu.
Wziąłjązarękęipocałowałwnętrzedłoni.
–Jasne,alecokolwiekchceszmipowiedzieć,zróbtoszybko.Przezcałydzieńmarzyłem,żebysięztobą
kochać,iniewiem,czydłużejwytrzymam.
Gdyweszlidogabinetu,zamknąłdrzwiiodwróciłsięwjejstronę.
–Ocochodzi?
Milczałakilkasekund,zagubionainieszczęśliwa.Sakisnigdyjejtakiejniewidział.
–Brianno,pethimou,niepomogęci,jeślisięniedowiem,ocochodzi.
–Obawiamsię,żeniemożeszmipomóc.
Wziąłgłębokioddech.Czekał.
–ParęlattemupracowałamdlaGregaLandersa.
–Landers?WspólnikMoorecrofta?
–Tak.
–I?–ponagliłszorstko,przeczuwając,żeniespodobamusięodpowiedź.Gdymilczała,naglezrozumiał.
–Toondociebiepisał.GjakGreg.–Niemusiałpytać,poprostuwiedział.
–Tak.
Sakiscofnąłsięokrok,biorąckolejnygłębokiwdech.Wielewysiłkukosztowałogopowściągniecie
emocji.
–Totwójkochanek?
–Nie!–krzyknęła,apochwilidodałacicho,zewstydem:–Alekiedyśnimbył.
Sakisnigdyniewiedział,czymjestzazdrość,ażdotejchwili.Poczułostreukłuciebólupołączone
zwściekłościąizawodem.
–DlaczegonazwałcięAnną?-spytałzimno.
–Botaksięnazywam.Toznaczy,naprawdęnazywamsięAnnaSimpson.ZmieniłamnazwiskonaMoney-
pennypo…potymjak…
–Poczym?
–Potymjakwyszłamzwięzienia.Siedziałamdwalatazadefraudację.
Miałwrażenie,żezimna,stalowaobręczzacisnęłasięwokółjegogłowyiklatkipiersiowej.
–Siedziałaśwwięzieniu?!Zadefraudację?!
Kiwnęłagłowązoczamipełnymiłez.
Sakisniemógłoddychać.Dusiłsię.Znówzostałzdradzony.Itymrazemprzezkobietę,którąkochał.Tak,
wreszciemógłtoprzyznać,bonieznajdowałinnejnazwydlatego,coczuł.
–Okłamałaśmnie!–wycharczałwściekle,ztrudemwydobywajączsiebiegłos.
–Tak–przyznałazpłaczem.
–Jesteśkryminalistkąioszustką!Wśliznęłaśsiępodstępniedomojejfirmyiłóżka,żebymniezniszczyć.
Przezcałyczasbyłaśwzmowieztymiłajdakami,pomagałaśim!
–Nie!Proszę,wysłuchajmnie.Nigdybymcitegoniezrobiła.
–OdkiedyjesteśwzmowiezLandersem?
–Niebyłamznimwzmowie.Sakis,proszęuwierzmi.
–Uwierzyćci?!–ryknął.–Dobryżart.Mów:odkiedy!
–Skontaktowałsięzemnąpotym,jakwróciliśmyzPointeNoire.
–Ico?Powieszmiteraz,żenagledopadłycięwyrzutysumienia?Darujsobie!Wiedziałaś,żejesttylko
kwestiączasu,kiedypolicjawpadnienawasztrop,istądtonagłewyznanie.
Briannaocierałałzypłynącepopoliczkach.
–Nie,nie.Naprawdęchciałamciwszystkopowiedzieć,alebałamsię,żecięstracę.
Obrzuciłjąpogardliwymspojrzeniem.
–Bałaśsię,żemniestracisz,więcpomyślałaś,żejakbędzieszzemnąsypiać,totaksięniestanie?Jakna
kobietę,którejinteligencjękiedyśceniłem,tożenującogłupie.–Wzdrygnęłasię,jakbydostałacios
wtwarz.–Mów,coplanowaliście!Zdetalami!
–Gregchciałinformacjioczłonkachzarządu.Zamierzałpodkupićakcję,żebyprzejąćwładzęwfirmie.
–Izrobiłaśto?Mówprawdę,boitaksiędowiem.
–Nie!Niemogłabym…Nigdyniezrobiłabym…–Próbowałaopanowaćwewnętrznełkanie.–Wiem,że
jestjużzapóźno,żebyśmógłmiuwierzyć,ale…
–Comiałaśdostaćwzamian?–spytał,głosempełnymnienawiści.
–Nic!Niebrałamwtymudziału.Gregmnieszantażował.Straszył,żepowieomojejprzeszłości.
–Zarazmipewniepowiesz,żesiedziałaśwwięzieniuzaniewinność.
–Takbyło!Gregmniewrobił.
–Nibyjak?
–Poprosił,żebympodpisałapewnedokumentyi…
–Zmusiłciędotego?
–Słucham?
–Zmusiłcię,żebyśpodpisałatedokumenty?Przystawiłcipistoletdogłowyalbogroziłwinnysposób?
–Nonie.Podszedłmnie,oszukał.
Prychnąłpogardliwie.
–Chcesz,żebymuwierzył,żenajbardziejskrupulatnaasystentka,jakąmiałem,którakażdepismo,każdy
dokumentsprawdzapopiętnaścierazy,któranigdyniepopełniłabłędu,podpisałabycośbezczytania?
Sakiscieszyłsię,żewściekłośćprzytłumiławszystkieinneuczucia.Wprzeciwnymraziemusiałbyzmie-
rzyćsięzprawdą,żekobieta,którąkochał…kochałakogośinnego,żesypiałaznimtylkopoto,bypo-
móctamtemu.
Sięgnąłpotelefon,wezwałdosiebieszefaochrony,poczymzwróciłsiędoniejzlodowatymspokojem.
–Dajmiswojąkomórkę.
–Cotakiego?
–Telefon.Wiem,żemaszgowkieszeni.Dawaj!
Drżącnacałymciele,zrobiła,cokazał.
–Pococimójtelefon?
Sakispodszedłdobiurka,wrzuciłgodojednejzszuflad,którąnastępniezamknąłnaklucz.
–Odterazjesttodowódwsprawie.Przekażęgopolicji.
Wciągnęłagwałtowniepowietrze,cofającsiękilkakroków.
–Nie!Sakis,błagam.Niemogęwrócićdowięzienia!
Wydawałomusię,żeniejestwstanieodczuwaćjużnicpozawściekłością,alewidzącprzerażenie
iudrękęwoczachBrianny,zawahałsię,ogarniętynagłymżalem.
–Tablizna,którąmasznabiodrze…Tosięstałowwięzieniu?
–Tak,zostałamnapadniętaipobita.
Odwróciłsiędookna,więcniemogłazobaczyć,jakzaciskapowieki,walczącokażdykolejnyoddech.
Kiedyusłyszałpukaniedodrzwi,poczułulgę.PochwilidośrodkawszedłSheldon.
–ZabierzesznatychmiastpannęMonneypennyzmojejposiadłości–oświadczył,zwracającsięwjego
stronę.–Umieśćjąwtymsamymsamolocie,którymwracająpracownicy.Mabyćpodstrażąprzezdwa-
dzieściaczterygodzinynadobędoczasu,ażpowiem,codalej.Jeślispróbujeuciec,maszmojepozwole-
nie,byużyćsiły.Iodrazudzwońnapolicję.Czytojasne?
Sheldonbyłwszoku,aleskinąłgłową.
–Takjest.
–Sakis–zawołałaBrianna.–Wiem,żeminiewierzysz,aleproszę,bądźostrożny.Gregtonajgorszaka-
nalia.
Nawetnaniąniespojrzał.Stałodwróconytyłemprzezdługieminuty,nieruszającsięzmiejscaniczym
posąg.Kiedyusłyszał,żedrzwisięotwierają,ruszyłsiępowoliizwysiłkiem.
–Wszystkowporządku?–spytałAri.ZzajegoplecówwychyliłsięTheo.
–Nie,nicnigdyjużniebędziewporządku.
razwrócę.
–Jesteśpewien,żedobrzerobisz?–spytałcicho.
Tak,potrzebowałBrianny,byłaczęściąjegożycia.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Briannadźwignęłasięzłóżkaipodeszładookna,liczącnacud,alenadziejeokazałysiępłonne.Samo-
chód,wktórymsiedziałochroniarzSakisa,odtrzechdninieruszyłsięzmiejsca.Niemusiaławyglądać
przezoknokuchennepodrugiejstroniemieszkania,bowiedziała,żewalejcezaparkowałkolejnysamo-
chód.Pewnienawypadek,gdybyjejprzyszłodogłowyspuścićsięzdrugiegopiętranaliniezprzeście-
radeł.
Nastawiłaczajnikisięgnęłapopaczkękawy,wciążrozpamiętującostatniąrozmowęzSakisem.Niemo-
głazapomniećwyrazujegotwarzy,gdywyznałamuprawdę.„Okłamałaśmnie”.
Zwyczajnesłowa,aroztrzaskałyjejświatnakawałki.Niebyłojużpowrotu.Sakiszawszebędziewniej
widziałkobietę,któraweszłamudołóżka,żebygozdradzićioszukać.
Usłyszałagwizdekiwyłączyławodę.Machinalniewyjęłazszafkikubekizaparzyłamocnąkawę.Nagle
jejuwagęzwróciłhałas,głośnetrzaśnięciedrzwiamisamochodu,potemkolejneikolejne.Odstawiłaku-
beknastółipodeszładookna.Zbladła,gdyzobaczyłaprzedbudynkiemtłumdziennikarzyzmikrofonami
ikamerami.Najwyraźniejktóryśznichmusiałjądostrzec,bokrzyknąłgłośno:
–PaniSimpson!Czyskomentujepaninajnowszedoniesienia?
Cofnęłasięgwałtownie.Świadomość,żeSakisrzuciłjąwilkomnapożarcie,byładruzgocąca.Niezrobi-
łanic,czegomusiałabysięwstydzić.Niezamierzałaukrywaćsię,jakbybyłaprzestępcą.Iniepozwoli
dłużejwięzićsięwewłasnymdomu.
Pobiegładosypialniispakowaładopodróżnejtorebkinajpotrzebniejszerzeczy.Następnieotworzyła
drzwiiprzebiegłajakstrzałaobokzaskoczonychstrażników,którzyodtrzechdniwarowalinaklatce
schodowej.
–PannoMoneypenny,proszęsięzatrzymać!
Dopadlijąwpołowieschodów.
–Dotknijciemnietylko,apierwszazadzwonięnapolicję.Oskarżęwasonapaśćipróbęgwałtu!
Poczułasatysfakcję,gdycofnęlisięostrożnie.Nienamyślającsiędłużej,zbiegłaposchodach.Gdyośle-
piłojąjaskraweświatłofleszy,przezsekundępożałowałaswojejdecyzji,aleśmiałoruszyładoprzodu,
zniskoopuszczonągłową.Tłumnapierał,pokrzykiwał,więczaczęłabiecwzdłużulicy,gdynagleusły-
szałapiskoponiwściekłygłos:
–Coty,dodiabła,wyprawiasz!
Zatrzymałasięgwałtownie.Poczułairracjonalnąradośćpomieszanązbólem,gdyzobaczyła,jakSakis
wysiadazsamochodu.Jakonazanimtęskniła.
–Wystawiaszsięnażer!
–Tojużnietwojasprawa–żachnęłasię,wciążmającwpamięciichostatniąrozmowę.
Złapałjązałokiećipociągnąłlekko.
–Nie,puśćmnie!–zdołałasięwyszarpnąćizrobićjedenkrokwtył,aleSakisbyłszybszy.
–Czymoiludzienieostrzeglicięprzedpaparazzi?
–Dlaczegomielibytozrobić?Czytonietwojasprawka?
–Nie.Niemamztymnicwspólnego.Chodźzemną,Brianno.Musimyporozmawiać.
–Powiedzieliśmysobiejużwszystko.Jasnodałeśmidozrozumienia,coomnie…auu!–krzyknęła,gdy
Sakisbezceremonialniewepchnąłjądolimuzyny.–Corobisz!?
–Paparazzizaraztubędą.Moiludzieniedadząradyichpowstrzymać–wyjaśnił,zajmującmiejsceobok
niej.–Naprawdęmusimyporozmawiać.
–Maszdwieminuty.Potemwysiadam.
Zanimzdążyławymówićostatniesłowo,samochódruszyłzpiskiemopon.Kierowcazatrzymałsięzaled-
wietrzyulicedalej,naszkolnympodwórku,tużobokhelikoptera.
–Wylądowałeśnaterenieszkoły?WcentrumLondynu?–spytałazdumiona,gdypomagałjejwysiąść
zsamochodu.
–Technicznierzeczujmując,toniejestcentrum,aszkoławczasiewakacjijestzamknięta.Jakbędzie
trzeba,zapłacęmandat.Mogąmnienawetaresztować.Tojesttegowarte.
–Comasznamyśli?
Nieodpowiedział,tylkootworzyłdrzwiśmigłowca.Briannawiedziała,żetotylkokwestiaczasu,kiedy
pojawiąsiępaparazzi,więcwsiadładośrodka,wciążoszołomionazwariowanymporankiem.Jeszcze
dziesięćminuttemupiłakawę,marzącoSakisie,aterazsiedziałanaprzeciwniegoiniewiedziała,czego
możesięspodziewać.KilkuminutowapodróżdoapartamentuSakisawsiedzibiePantelidsesShipping
upłynęławmilczeniu.Gdyzamknęłysięzanimidrzwimieszkania,Briannaniewytrzymała.
–Powiedzwreszcie,ocochodzi?
–Atypowiedz,dlaczegowybiegłaśzdomu?
–Nietwojasprawa.Niebędzieszmijużrozkazywałanimnądyrygował.–Zewzburzeniadrżałjejgłos.
–Niepozwolęsięskrzywdzić.Odteraztylkojabędędecydowałaoswoimżyciuiprzyszłości.
Zrobiłapauzę,wnapięciuczekającnareakcjęSakisa,aleonmilczał.Pochwiliwyjąłzkieszenitelefon.
Jejtelefon.
–Jeszczegomasz?Sądziłam,żemiałeśzamiarprzekazaćgopolicji.
–Niepotym,cozobaczyłem.
–Co…cozobaczyłeś?
Podszedłdoniejiwskazałnawyświetlacz.
–Przeczytałemtęwiadomość.
„Idźdodiabła,Greg.Jużrazmniewrobiłeśwprzestępstwo,aterazoczekujesz,żezdradzęmężczyznę,
któregokocham?Zapomnij!”.
Briannapodniosławzrok,czując,jakmocnobijejejserce.
–Coztego?Niepowinieneświerzyćwewszystko,coczytasz.Mogłamtowysłaćspecjalnie,żebycię
zmylić.
–Wtakimraziedlaczegoostrzegłaśmnieprzedtymczłowiekiem?
Wzruszyłaramionami.
–Brianno,wiemwszystko.Gregprzyznałsię,żewtedycięwrobił.
–Przyznałsię?
–Zostałaresztowanyioskarżonyoto,żeprzekupiłLowella,żebyrozbiłtankowiec.Jestbezszans.
Wszystkiedowodywskazująnajegowinę.OdkrytotakżejegozagranicznekontonaKajmanach,wAme-
ryceŚrodkowej,naktóreponadtrzylatatemuwpłynęłypieniądze,którerzekomozdefraudowałaś.
Torebkawypadłajejzręki.
–Awięcwierzyszmi?
–Żałuję,żewciebiezwątpiłem.Landersjużnigdywięcejciniezaszkodzi.Niestetyzdążyłpodaćme-
diomtwojąprawdziwątożsamość.
–Niedbamoto,żeludziesiędowiedzą,kimjestem.Czytakiskandalniezaszkodzijednakfirmie?
–Skandalemjestto,cozrobiłcitenłajdak.Jateżniebyłemlepszy.Wtedy,kiedypowiedziałaśmipraw-
dę,strasznieciępotraktowałem.Dziwięsię,żewogólezgodziłaśsiętuzemnąprzyjechać.
–Itakwybierałamsiędobiura.
Spojrzałnaniąznadzieją.
–Naprawdę?
–Niepochlebiajsobie,Sakis.Niezamierzałamciębłagać,żebyśmipozwoliłwrócić.Chciałamzabrać
swojerzeczyzbiurka,ewentualniepoprosićochronę,żebytozrobiła.
–Posłuchaj,Brianno…
–Niemusiszmnietaknazywać.Wiesz,kimnaprawdęjestem.
–DlamniezawszebędzieszBrianną.TowBrianniesięzakochałem.Wsilnejiodważnejkobiecie,przy
którejbyłemszczęśliwy.Wkobiecie,którązostawiłem,zanimmiałemszansępowiedziećjej,jakbardzo
jąkochamicenię.
–Kochaszmnie?–wyjąkałaizachwiałasię,przytłoczonanadmiarememocji.Sakispodtrzymałjąira-
zemopadlinasofę.
–Wiem,żezachowałemsięniewybaczalnie.Niepozwoliłemcisięwytłumaczyć,tylkoodrazucięosą-
dziłem.Zrobięjednakwszystko,żebytonaprawić.Powiedztylko,comamzrobić.Poczyniłemjużodpo-
wiedniekroki,żebywznowionoprocesodefraudację.Zostanieszoczyszczonazzarzutów.Niktniezwró-
cicidwóchzmarnowanychlat,aleprzynajmniej…
–Kochaszmnie?–powtórzyła.
Zamilkłipokiwałgłową,apatrzyłnaniątakimwzrokiem,żeniemiaławątpliwościcodojegouczuć.
–Kochamciębardziej,niżmogętowyrazićsłowami.Potrzebujęcię.Zrobięwszystko,naprawdęwszyst-
ko,żebycięodzyskać,agapita.
–Cotoznaczy?
–Coznaczy…ach:agapita?Toznaczy„ukochana”.
–Zacząłeśmnietaknazywać,zanimposzliśmydołóżka.Wtedy,wkawiarni,doktórejzabrałeśmniena
naleśniki.
Pogodnyuśmiechrozjaśniłjegotwarz.
–Jużwtedywiedziałem,iledlamnieznaczysz,tylkobałemsiędotegoprzyznać.
–Akiedyprzestałeśsiętegobać?
–WGrecji.AriiTheozaczęliociebiewypytywaćidrażnićsięzemną.Wtedyzrozumiałem,żeniechcę
żyćbezciebie.Zamierzałemcitopowiedziećpoprzyjęciu.
–Powiedzteraz.
Powtórzyłwięc,anastępniepocałowałjąmocno,doutratytchu.
–Czyzdołaszmiwybaczyć?
–Niemamciczegowybaczać.Ciąglewydajemisię,żetosen.Jestemtuztobą.Kochamcię.
Zaczęlicałowaćsięniecierpliwie,jakbychcielinadrobićtrzydnirozłąki.
–Wyjeżdżamy–rzuciłnagleSakis,ztrudemodrywającsięodjejwarg.
–Dokąd?
–Wziąłemurlopnacałymiesiąc.Szwajcarskidomeknanasczeka.
–Myślisz,żemiesiącwystarczy?–spytałaześmiechem,szczęśliwa.
Przyciągnąłjąbliżejirazjeszczepocałował.
–Jasne,żenie.Todopieropoczątek.
Ogieńtrzaskałwkominkuimigotałciepłym,pulsującymświatłem.Brianna,leżącnamiękkiejskórze
przedpaleniskiem,spoglądała,jakczerwonejęzyczkiliżąszczapy.Sakisprzysunąłsiębliżejinaciągnął
nanichkoc.
–Jestmitutakdobrze–westchnęła.–Niewiem,czydamradęwrócićdopracy.
–Wiesz,żeniemaszsięczegoobawiać.Wyjaśniłemzarządowi,żezasługujesznauznanie,bouchroniłaś
firmęprzedkolejnymspadkiemakcji.
–Naprawdę?
–Dziękitemu,żepowiedziałaśmioGregu,policjazaoszczędziłamnóstwoczasu.Kiedyjużwiedzieli-
śmy,kogoszukamy,znalezienietejkanaliiwrazzLowellemwTajlandiibyłoproste.Obajzostaliaresz-
towanitegosamegodnia.Mówiliotymprzecieżwwiadomościach.Jakmogłaśtegoniewidzieć?
–Sakis,ponaszymrozstaniuledwiemiałamsiłępodnieśćsięzłóżka.Niemiałamochotyoglądaćtelewi-
zji.Pozatymniechciałamryzykować,żecięzobaczę.
–Wybaczmi,agapita-mruknąłspeszony.
Pocałowałagowusta,jakbychciałapowiedzieć,żewszystkoconajgorszemająjużdawnozasobą.
–Wszystkociwybaczępodwarunkiem,żezawszebędzieszdomniemówiłagapita.
Ściągnąłzniejkocizacząłcałowaćkażdycentymetrjejciała,nieustannieszepcząctoczułesłowo.Kie-
dypomiłosnymakcienachyliłsięnadniąizobaczyłwjejoczachłzyszczęścia,poczuł,jakrozpierago
dumairadość.Ucałowałpowiekiipoliczki,czującnawargachsłonysmak.
–Nareszciemisięudało.Bezpomocynaleśnikówsprawiłem,żepłaczeszzeszczęścia,agapita.