_______________________________________________
|
|
| !!! |
|
|
|_______________________________________________|
Przemiana Juana Romero
(The transition of Juan Romero)
Nie mam zbytniej ochoty mówi
ć
o wypadkach, które miały miejsce w
kopalni Hortona noc
ą
z osiemnastego na dziewi
ę
tnastego pa
ź
dziernika
1894 roku. Jedynie poczucie obowi
ą
zku wobec nauki zmusza mnie do
wskrzeszenia, w ostatnich latach mego
ż
ycia, obrazów i zdarze
ń
przera
ż
aj
ą
cych tym bardziej,
ż
e nie jestem w stanie w
ż
aden sposób
ich wytłumaczy
ć
. Jednak zanim umr
ę
powinienem chyba opowiedzie
ć
wam
to, co wiem na temat zdarzenia, które okre
ś
lam mianem przemiany Juana
Romero.
Moje nazwisko i pochodzenie nie musz
ą
zosta
ć
zapami
ę
tane przez
potomnych - prawd
ę
mówi
ą
c lepiej, aby poszły w zapomnienie, bo kiedy
człowiek przenosi si
ę
nagle z kolonii do Stanów, zostawia za sob
ą
cał
ą
przeszło
ść
. Poza tym, to kim byłem, nie ma najmniejszego zwi
ą
zku
z moj
ą
opowie
ś
ci
ą
, a na uwag
ę
mo
ż
e jedynie zasługiwa
ć
fakt, i
ż
podczas mojej słu
ż
by w Indiach czułem si
ę
bardziej swojsko w
ś
ród
białobrodych hinduskich nauczycieli ni
ż
w
ś
ród moich rodaków -
oficerów. Zdołałem zgł
ę
bi
ć
wiele spo
ś
ród nauk Wschodu, gdy
nieszcz
ęś
liwym zrz
ą
dzeniem losu znalazłem si
ę
na zachodzie Stanów, i
tam przyszło mi rozpocz
ąć
nowe
ż
ycie. Wraz z nim przyj
ą
łem równie
ż
nowe nazwisko - pospolite i nie maj
ą
ce gł
ę
bszego znaczenia.
Latem i jesieni
ą
1894 roku znajdowałem si
ę
u podnó
ż
a pos
ę
pnego pasma
Gór Kaktusowych, gdzie jako prosty robotnik podj
ą
łem prac
ę
w kopalni
Nortona, która odkryta kilka lat wcze
ś
niej przez podstarzałego
poszukiwacza złota sprawiła, i
ż
cały ten zapomniany dot
ą
d przez Boga
i ludzi region stał si
ę
nagle przystani
ą
dla wszelkiego rodzaju
szumowin i m
ę
tów.
Jaskinia złota, znajduj
ą
ca si
ę
gł
ę
boko pod górskim jeziorem,
przyniosła staremu poszukiwaczowi niewyobra
ż
aln
ą
fortun
ę
a obecnie
zmieniła si
ę
w siedlisko rozległych korytarzy, gdzie prace
poszukiwawcze prowadzili robotnicy z korporacji, która koniec ko
ń
ców
odkupiła kopalni
ę
od jej poprzedniego wła
ś
ciciela.
Odnaleziono kolejne groty, a zło
ż
a
ż
ółtego metalu były
niewyobra
ż
alnie bogate; do tego stopnia, i
ż
pot
ęż
na, niejednolita
armia górników harowała dzie
ń
i noc w rozlicznych korytarzach i
tunelach. Kierownik, pan Arthur, cz
ę
sto rozprawiał o osobliwo
ś
ciach
tutejszych formacji geologicznych, spekuluj
ą
c na temat mo
ż
liwo
ś
ci
istnienia dłu
ż
szego ci
ą
gu jaski
ń
i oszacowuj
ą
c przyszło
ść
gigantycznych prac wydobywczych. Jego zdaniem istnienie podziemnych
grot było rezultatem działa
ń
wody i wierzył,
ż
e niebawem zostanie
otwarta ostatnia z nich.
Niedługo po moim przybyciu i podj
ę
ciu pracy w kopalni Nortona zjawił
si
ę
tu Juan Romero. Był on jednym z całej rzeszy niechlujnych,
obdartych Meksykanów, którzy
ś
ci
ą
gn
ę
li z s
ą
siedniego kraju, i z
pocz
ą
tku zwracał uwag
ę
jedynie swymi india
ń
skimi rysami. Twarz jego
miała jednak nieco ja
ś
niejszy odcie
ń
i wydawała si
ę
łagodniejsza w
porównaniu z topornie ciosanymi obliczami innych przybyłych tu
Latynosów, czy miejscowych Indian. To zadziwiaj
ą
ce,
ż
e pomimo i
ż
tak
bardzo ró
ż
nił si
ę
od rzeszy swoich rodaków, nie wydawało si
ę
by
Romero miał w swoich
ż
yłach cho
ć
odrobin
ę
krwi kaukaskiej. Na jego
widok wyobra
ź
nia nie podsuwała mi obrazu hiszpa
ń
skiego konkwistadora
czy ameryka
ń
skiego pioniera, lecz pradawnego, szlacheckiego Azteka.
Zawsze wstawał wczesnym rankiem i z fascynacj
ą
wpatrywał si
ę
w
sło
ń
ce, przesuwaj
ą
ce si
ę
wolno ponad górami na wschodzie, unosz
ą
c
przy tym do góry obie r
ę
ce, jakby wykonywał jaki
ś
pradawny rytuał,
którego natury nawet on nie rozumiał. Jednak poza rysami twarzy
Romero nie przejawiał
ż
adnych innych oznak, nobliwo
ś
ci czy azteckiej
dojrzało
ś
ci.
Brudny, obdarty nieuk, czuł si
ę
najlepiej w towarzystwie innych
br
ą
zowoskórych Meksykanów, i jak mi pó
ź
niej powiedziano, przyszedł na
ś
wiat w okolicy, gdzie mieszka
ń
cy cierpieli najdotkliwsz
ą
n
ę
dz
ę
.
Znaleziono go, kiedy był jeszcze niemowl
ę
ciem, w prymitywnym górskim
szałasie. Tylko on uszedł z
ż
yciem z epidemii zarazy, jaka tamt
ę
dy
przeszła.
W pobli
ż
u chaty, opodal raczej niezwykłej szczeliny w skale, le
ż
ały
dwa szkielety obrane niedawno z mi
ę
sa przez s
ę
py; prawdopodobnie to
było wszystko, co pozostało z jego rodziców.
Nikt nie wiedział jak si
ę
nazywali i niebawem wi
ę
kszo
ść
zupełnie o
nich zapomniała. Kiedy za
ś
chata z adoby obróciła si
ę
w gruzy, a
niewielka lawina spowodowała zasypanie skalnej szczeliny, w
zapomnienie poszła nawet scena tragedii. Wychowywany przez
meksyka
ń
skich złodziei bydła, którzy dali mu imi
ę
, Juan nie ró
ż
nił
si
ę
zbytnio od swoich towarzyszy.
Wi
ęź
jak
ą
Romero odczuwał wobec mnie była bez w
ą
tpienia zwi
ą
zana z
dziwnym, starym hinduskim pier
ś
cieniem, który nosiłem kiedy nie
pracowałem na przodku. Nie mog
ę
powiedzie
ć
nic na temat jego natury i
sposobu w jaki znalazł si
ę
w moim posiadaniu. Było to ostatnie ogniwo
wi
ążą
ce mnie z rozdziałem
ż
ycia, który uwa
ż
ałem za bezpowrotnie
zamkni
ę
ty. Stanowił wi
ę
c dla mnie ogromn
ą
warto
ść
.
Niebawem zauwa
ż
yłem,
ż
e dziwnie wygl
ą
daj
ą
cy Meksykanin wyra
ź
nie si
ę
nim interesował - przygl
ą
dał mu si
ę
z wyrazem twarzy, który zdawał
si
ę
ś
wiadczy
ć
o czym
ś
wi
ę
cej, ani
ż
eli o zwykłej chciwo
ś
ci czy
zawi
ś
ci. Widniej
ą
ce na pier
ś
cieniu hieroglify zdawały si
ę
przywoływa
ć
w jego prostym, acz bystrym umy
ś
le dziwne, mgliste wspomnienia, cho
ć
z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nie mógł ich wcze
ś
niej ogl
ą
da
ć
. W ci
ą
gu kilku
tygodni od swego przybycia do kopalni, Romero stał si
ę
nieomal moim
wiernym sług
ą
, mimo
ż
e byłem przecie
ż
jedynie zwykłym, szarym
górnikiem.
Nasze rozmowy były z konieczno
ś
ci ograniczone. Romero znał jedynie
kilka słów po angielsku, ja za
ś
stwierdziłem,
ż
e mój oxfordzki
hiszpa
ń
ski znacznie ró
ż
nił si
ę
od patois peonów z Nowej Hiszpanii.
Wypadek o którym mam tu opowiedzie
ć
, był na dłu
ż
sz
ą
met
ę
nie
zapowiedziany. Pomimo i
ż
Romero interesował mnie, a on z kolei
wydawał si
ę
by
ć
przyci
ą
gany do mnie przez tajemniczy pier
ś
cie
ń
,
s
ą
dz
ę
,
ż
e
ż
aden z nas nie spodziewał si
ę
tego, co nast
ą
piło po
kolejnym wielkim wybuchu w kopalni.
Geologiczne przewidywania zakładały rozszerzenie kopalni przez
pogł
ę
bienie głównego szybu, od najni
ż
ej poło
ż
onej cz
ęś
ci podziemnego
wyrobiska. Kierownik, s
ą
dz
ą
c i
ż
napotkaj
ą
jedynie lit
ą
skał
ę
nakazał
zało
ż
enie zwi
ę
kszonego ładunku dynamitu. Ani ja, ani Romero nie
byli
ś
my przy tym, tote
ż
po raz pierwszy o niezwykłym odkryciu
dowiedzieli
ś
my si
ę
od innych robotników.
Ładunek - by
ć
mo
ż
e jeszcze silniejszy ni
ż
wcze
ś
niej postanowiono -
zdał si
ę
wstrz
ą
sn
ąć
posadami całej góry. Fala uderzeniowa wybiła
wszystkie okna w barakach ustawionych na górskim zboczu, a górników
znajduj
ą
cych si
ę
w podziemiach dosłownie zbiła z nóg. Jezioro
Klejnotów, poło
ż
one powy
ż
ej miejsca zdarzenia, zafalowało jakby
przeszło nad nim tornado. Przy bli
ż
szym zbadaniu okazało si
ę
,
ż
e pod
miejscem gdzie zało
ż
ono ładunek, otwarła si
ę
nowa, mroczna czelu
ść
,
tak monstrualna,
ż
e do jej dna nie si
ę
gały
ż
adne ze znajduj
ą
cych si
ę
w obozowisku lin, ani
ś
wiatło lamp.
Zakłopotani górnicy udali si
ę
na dłu
ż
sz
ą
rozmow
ę
z kierownikiem,
który nakazał by do szybu zniesiono cały zapas lin, powi
ą
zano je i
opuszczono w gł
ą
b czelu
ś
ci w celu odkrycia i zbadania dna otchłani.
Niedługo potem bladzi robotnicy powiadomili kierownika o swoim
niepowodzeniu. Zdecydowanie, acz taktownie dali do zrozumienia,
ż
e
nie wejd
ą
ju
ż
wi
ę
cej do szczeliny ani nie zamierzaj
ą
ponownie podj
ąć
pracy w kopalni, dopóki otwór nie zostanie zasypany.
Musieli najwyra
ź
niej mie
ć
do czynienia z czym
ś
niewytłumaczalnym, bo
jak sami stwierdzili, otchła
ń
w gł
ę
bi szybu zdawała si
ę
nie mie
ć
ko
ń
ca.
Kierownik nie ukarał ich, ani nie upomniał. Miast tego zamy
ś
lił si
ę
gł
ę
boko, zastanawiaj
ą
c si
ę
nad planami na kolejny dzie
ń
.
Tego wieczora nocna zmiana nie podj
ę
ła pracy. O drugiej w nocy na
górskim zboczu zacz
ą
ł pos
ę
pnie wy
ć
samotny kojot.
W odpowiedzi, gdzie
ś
spomi
ę
dzy baraków, rozległo si
ę
szczekanie psa;
nie sposób okre
ś
li
ć
, czy pies szczekał na kojota czy na co
ś
innego.
Zanosiło si
ę
na deszcz.
Wokół wierzchołków gór zbierały si
ę
burzowe chmury o dziwnych
kształtach, przesuwaj
ą
ce si
ę
chy
ż
o po atramentowym niebie, które,
spoza wielu warstw cirrostratusów, usiłował roz
ś
wietli
ć
swym blaskiem
blady sierp ksi
ęż
yca.
Obudził mnie głos Romera, dochodz
ą
cy z pryczy powy
ż
ej - głos
przepełniony podnieceniem, napi
ę
ciem i niepoj
ę
tym dla mnie
wyczekiwaniem.
— Madre de Dios! El sonido. Ese sonido. Orga Vd! Lo oyte Vd?
— Senior, Ten d
ź
wi
ę
k!
Nadstawiłem ucha, zastanawiaj
ą
c si
ę
o co mu chodziło. Słycha
ć
było
jedynie kojota, psa i burz
ę
, przy czym ta ostatnia wyra
ź
nie
przybierała na sile, a wiatr zawodził z coraz wi
ę
ksz
ą
zaci
ę
to
ś
ci
ą
. Za
oknem baraku wida
ć
było bladosrebrzyste smugi błyskawic. Zwróciłem
si
ę
do zdenerwowanego Meksykanina pytaj
ą
c go o odgłosy, które
słyszałem.
— El coyote? El perro? El viento? Romero nie odpowiedział. Wyszeptał
tylko, z trwog
ą
w głosie:
— El ritmo, Senior. El ritmo de la tierra.
— To pulsowanie w ziemi!
Teraz i ja je usłyszałem; usłyszałem i nie wiedz
ą
c czemu wzdrygn
ą
łem
si
ę
. Gdzie
ś
z ziemi, gł
ę
boko pode mn
ą
, dobywał si
ę
d
ź
wi
ę
k, rytm, jak
to okre
ś
lił peon, który cho
ć
słaby był w stanie zdominowa
ć
wycie
kojota, szczekanie psa czy zawodzenie nadci
ą
gaj
ą
cej burzy, nie sposób
tego opisa
ć
; i bynajmniej nie zamierzam tego czyni
ć
. By
ć
mo
ż
e dałoby
sieje porówna
ć
do rytmu silników w maszynowni wielkiego okr
ę
tu,
pulsowania wyczuwanego poprzez deski pokładu, ale nie było ono tak
zimne, suche i mechaniczne - nie było pozbawione elementów
ż
ycia i
ś
wiadomo
ś
ci. Spo
ś
ród wszystkich tych cech najbardziej uderzyło mnie
poczucie niepoj
ę
tej gł
ę
bi.
W my
ś
lach przemkn
ą
ł mi fragment z Glanvila, który Poe cytował z tak
wstrz
ą
saj
ą
cym efektem:
„Ogrom, gł
ę
bia i niezmienno
ść
Jego dzieł, które zawieraj
ą
w sobie
wi
ę
ksz
ą
czelu
ść
, ani
ż
eli studnia Demokryta".
Nagle Romero poderwał si
ę
ze swojej pryczy zatrzymuj
ą
c si
ę
przede
mn
ą
, by łypn
ąć
na dziwny pier
ś
cie
ń
na mojej dłoni, połyskuj
ą
cy
osobliwie w
ś
wietle błyskawic, po czym skierował wzrok w stron
ę
szybu
kopalni. Ja równie
ż
wstałem i przez dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
trwali
ś
my w
bezruchu wsłuchuj
ą
c si
ę
w niewiarygodny rytm, który, jak wszystko na
to wskazywało, przybierał na sile.
Zgoła bezwolnie pocz
ę
li
ś
my przesuwa
ć
si
ę
ku drzwiom które, łomocz
ą
ce
i targane podmuchami wichury, dawały nam koj
ą
ce poczucie ziemskiej
rzeczywisto
ś
ci.
Ś
piew w czelu
ś
ci - bo tym wła
ś
nie zdawał si
ę
by
ć
ów d
ź
wi
ę
k - narastał
i stawał si
ę
coraz wyra
ź
niejszy. Nagle obu nas przepełniła nieodparta
ch
ęć
, by wybiec w szalej
ą
c
ą
burz
ę
i zanurzy
ć
si
ę
w pos
ę
pn
ą
, mroczn
ą
otchła
ń
szybu.
Nie napotkali
ś
my nikogo - robotnicy zostali bowiem zwolnieni z nocnej
zmiany i najprawdopodobniej przesiadywali teraz w Dry Gulch, karmi
ą
c
jakiego
ś
ospałego barmana gar
ś
ci
ą
złowieszczych plotek. Jedynie okno
chaty stró
ż
a jarzyło si
ę
ż
ółtym
ś
wiatłem, niczym Oko Opatrzno
ś
ci.
Przez krótk
ą
chwil
ę
zastanawiałem si
ę
jak rytmiczny d
ź
wi
ę
k wpłyn
ą
ł na
stró
ż
a; Romero jednak szedł teraz szybciej i niezwłocznie pod
ąż
yłem
za nim.
Gdy weszli
ś
my do szybu, d
ź
wi
ę
k dochodz
ą
cy z dołu stał si
ę
wreszcie
wyra
ź
ny i rozpoznawalny. Z przera
ż
eniem stwierdziłem, i
ż
kojarzy mi
si
ę
on z jak
ąś
orientaln
ą
ceremoni
ą
, której towarzyszy bicie w b
ę
bny
i chóralne
ś
piewy. Jak zapewne zdajecie sobie spraw
ę
sp
ę
dziłem w
Indiach sporo czasu i niejedno miałem okazj
ę
zobaczy
ć
. Romero i ja
przemierzali
ś
my kolejne korytarze i schodz
ą
c po drabinkach, zdawałoby
si
ę
bez odrobiny wahania, zbli
ż
ali
ś
my si
ę
ku przywołuj
ą
cemu nas
nieznanemu. W gł
ę
bi serca odczuwałem dr
ę
cz
ą
cy strach, niepokój i
niepewno
ść
.
W pewnym momencie miałem wra
ż
enie,
ż
e popadłem w obł
ę
d - stało si
ę
to
wtedy, gdy zastanawiałem si
ę
jakim cudem, pomimo, i
ż
nie mieli
ś
my
ś
wiec ani lamp, co
ś
o
ś
wietlało nam drog
ę
. U
ś
wiadomiłem sobie, i
ż
stary pier
ś
cie
ń
na moim palcu emanował dziwnym blaskiem, który
rozrzedzał mrok panuj
ą
cy w wilgotnym korytarzu rozci
ą
gaj
ą
cym si
ę
na
wprost i wokół nas.
Nagle, bez ostrze
ż
enia, Romero ze
ś
lizgn
ą
wszy si
ę
po jednej z
szerokich drabinek, pu
ś
cił si
ę
biegiem pozostawiaj
ą
c mnie samego.
Jaka
ś
nowa, dziwna nuta w odgłosach b
ę
bnów i
ś
piewie - dla mnie
praktycznie niezauwa
ż
alna - wywarła na
ń
niewiarygodny wpływ. Mój
towarzysz z dzikim okrzykiem pomkn
ą
ł przed siebie i znikł w panuj
ą
cym
w gł
ę
bi korytarza półmroku.
Słyszałem jego powtarzaj
ą
ce si
ę
krzyki, gdy biegn
ą
c kilkakrotnie si
ę
potkn
ą
ł i ze
ś
lizgiwał si
ę
jak oszalały po rozchwianych drabinkach.
Pomimo i
ż
byłem przera
ż
ony, zdołałem zwróci
ć
uwag
ę
,
ż
e jego słowa -
te artykułowane - wypowiadane były w nie znanym mi j
ę
zyku. Ostre, ale
wyraziste wielosylabowe wyrazy zast
ą
piły mieszank
ę
kiepskiego
hiszpa
ń
skiego i jeszcze gorszego angielskiego, którym si
ę
zwykle
posługiwał, a spo
ś
ród nich najbardziej znajomym i zrozumiałym
wydawało si
ę
gło
ś
ne: „HUITZILOFOTCHLI".
Pó
ź
niej zdołałem odnale
źć
to słowo w dziełach wielkiego historyka - i
wzdrygn
ą
łem si
ę
, kiedy zrozumiałem jego znaczenie.
Kulminacja owej okropnej nocy była zło
ż
ona, cho
ć
krótka i rozpocz
ę
ła
si
ę
z chwil
ą
, kiedy dotarłem do ostatniej, w naszej podró
ż
y, jaskini.
Z ciemno
ś
ci przede mn
ą
dobiegł ostatni wrzask Meksykanina, po którym
rozległ si
ę
chór tak nieczystych, blu
ź
nierczych głosów,
ż
e nie
mógłbym usłysze
ć
go powtórnie i pozosta
ć
przy
ż
yciu. W tym momencie
miałem wra
ż
enie, jakby wszystkie ukryte l
ę
ki, koszmary i potworno
ś
ci
ziemi ujawniły si
ę
w zjednoczonym wysiłku opanowania całej ludzkiej
rasy. Jednocze
ś
nie blask mego pier
ś
cienia zgasł i zobaczyłem nowe
ś
wiatło bij
ą
ce z dołu, o kilka stóp przede mn
ą
. Dotarłem do czelu
ś
ci,
która jarzyła si
ę
teraz czerwonawo, i która bez w
ą
tpienia pochłon
ę
ła
nieszcz
ę
snego Romero.
Zbli
ż
ywszy si
ę
, zajrzałem ponad kraw
ę
dzi
ą
w gł
ą
b bezdennej otchłani,
której wn
ę
trze stanowiło teraz istne pandemonium buchaj
ą
cych płomieni
i upiornego ryku. Z pocz
ą
tku nie zauwa
ż
yłem nic prócz
ś
wiec
ą
cego,
mglistego, wiruj
ą
cego obłoku - jednak ju
ż
po chwili, z chaosu pocz
ę
ły
wyłania
ć
si
ę
kształty i ujrzałem... czy
ż
by to był Juan Romero? Bo
ż
e!
Nie odwa
żę
si
ę
powiedzie
ć
wam co zobaczyłem! Nagle, jaka
ś
moc z
niebios przyszła mi z pomoc
ą
pozbawiaj
ą
c mnie zarówno wzroku jak i
słuchu, w jednym rozdzieraj
ą
cym huku, przera
ź
liwej kakofonii
d
ź
wi
ę
ków, jaka mogła towarzyszy
ć
zderzeniu si
ę
w kosmosie dwóch
wszech
ś
wiatów.
Nastał chaos, a potem zaznałem spokoju zapomnienia.
Nie wiem jak mam mówi
ć
dalej, gdy
ż
w gr
ę
wchodz
ą
dwa osobliwe
zdarzenia, cho
ć
zrobi
ę
co w mojej mocy. Nawet nie b
ę
d
ę
si
ę
starał
oddziela
ć
rzeczywisto
ś
ci od ułudy.
Kiedy si
ę
obudziłem, le
ż
ałem bezpieczny na mojej pryczy, a okno
barwiła czerwona po
ś
wiata wschodz
ą
cego sło
ń
ca. W pewnej odległo
ś
ci,
na stole, le
ż
ało martwe ciało Juana Romero, otoczone przez grupk
ę
ludzi, w
ś
ród których zauwa
ż
yłem te
ż
obozowego doktora. M
ęż
czy
ź
ni
rozmawiali o dziwnej
ś
mierci, która zaskoczyła Meksykanina we
ś
nie.
Ś
mier
ć
ta musiała by
ć
w jaki
ś
sposób zwi
ą
zana z wyj
ą
tkowo silnym
piorunem, który uderzył i zatrz
ą
sł cał
ą
gór
ą
. Nie było
ż
adnych
widocznych
ś
ladów, a autopsja nie stwierdziła konkretnej przyczyny
zgonu Romero.
Z fragmentów rozmów jasno wynikało,
ż
e w nocy ani ja, ani Juan nie
opuszczali
ś
my baraku, i
ż
e obaj smacznie spali
ś
my podczas
przera
ż
aj
ą
cej burzy, jaka rozszalała si
ę
nad Górami Kaktusowymi.
Burza ta - stwierdzili robotnicy, którzy weszli do szybu kopalni -
spowodowała pot
ęż
ny zawał i całkowite zasypanie gł
ę
bokiego otworu,
którego pojawienie si
ę
poprzedniego dnia spowodowało tyle kłopotów i
niepokojów. Kiedy zapytałem stró
ż
a jakie odgłosy słyszał przed owym
potwornym hukiem gromu, odparł,
ż
e wycie kojota, szczekanie psa i
zawodzenie wiatru. Nic wi
ę
cej. Nie w
ą
tpiłem,
ż
e mówił prawd
ę
.
Po podj
ę
ciu robót kierownik, pan Arthur, wezwał kilku zaufanych
ludzi, aby przeprowadzi
ć
par
ę
prób wokół miejsca, w którym otworzyła
si
ę
bezdenna otchła
ń
. Niezbyt ochoczo, ale jednak wykonali polecenie
i przeprowadzili gł
ę
bokie wiercenia. Rezultaty były nader
interesuj
ą
ce i osobliwe. Pokrywa szczeliny, kiedy j
ą
otwarto była
bardzo cienka, teraz jednak wszystko wskazywało na to, i
ż
górnicy
wiercili otwory w litej skale. Nie znalazłszy nic wi
ę
cej, i ani grama
złota, kierownik nakazał wstrzymanie prac. Czasami jednak, kiedy
pogr
ąż
ony w zamy
ś
leniu siedzi przy swoim biurku, na jego obliczu
pojawia si
ę
wyraz zdziwienia i zakłopotania.
Nale
ż
y wspomnie
ć
o jeszcze jednej dziwnej rzeczy, niedługo po tym jak
obudziłem si
ę
rano, po nocnej burzy, stwierdziłem i
ż
nie mam na palcu
swego hinduskiego pier
ś
cienia. Nie potrafiłem tego wyja
ś
ni
ć
. Był dla
mnie bardzo cenny, ale mimo to jego znikni
ę
cie sprawiło mi wyra
ź
n
ą
ulg
ę
. Je
ż
eli było to sprawk
ą
którego
ś
z górników, musiał by
ć
on
naprawd
ę
wyj
ą
tkowo sprytnym złodziejem, umiej
ą
cym szybko i sprawnie
pozbywa
ć
si
ę
swoich łupów, gdy
ż
pomimo ogłosze
ń
i przeszuka
ń
dokonanych przez policj
ę
, pier
ś
cie
ń
nigdy si
ę
nie odnalazł. W gruncie
rzeczy w
ą
tpi
ę
, aby skradły mi go r
ę
ce
ś
miertelnika, bowiem w Indiach
nauczono mnie wielu dziwnych, sekretnych rzeczy.
Moje zdanie na temat tego zdarzenia zmienia si
ę
od czasu do czasu. Za
dnia, niemal przez cały rok, jestem skłonny przypuszcza
ć
, i
ż
wi
ę
kszo
ść
tego co do
ś
wiadczyłem była jedynie snem. Bywa jednak,
ż
e
jesieni
ą
, gdy o drugiej w nocy wiatr i zwierz
ę
ta zawodz
ą
ż
ało
ś
nie,
mam wra
ż
enie, i
ż
odbieram dochodz
ą
ce z wn
ę
trza ziemi upiorne,
rytmiczne pulsowanie... i czuj
ę
,
ż
e przemiana Juana Romero była
naprawd
ę
przera
ż
aj
ą
ca.