Charlene Sands
Uśmiech fortuny
Tłumaczenie: Julita Mirska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2022
Tytuł oryginału: One Night in Texas
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2021
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2021 by Harlequin Books S.A.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi
znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i
zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-8222-2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Patrząc w lustro, Gracie Diaz widziała tę samą dziewczynę
co zawsze. Dziewczynę pochodzenia meksykańskiego, której
ojciec, imigrant, latami pracował na ranczu Wingate’ów,
a matka po śmierci męża została kelnerką. Dziewczynę
o piwnych oczach, oliwkowej cerze i długich ciemnych
włosach, która ciągle fantazjuje o jednym z bliźniaków –
Sebastianie.
Ale już nią nie była. Była dwudziestoośmioletnią kobietą,
która wygrała na loterii sześćdziesiąt milionów dolarów
i mogła robić wszystko, na co miała ochotę.
- I zrobiłaś – powiedziała cicho.
Trzy miesiące temu na balu maskowym w Teksańskim
Klubie Hodowców nie zdołała oprzeć się wysokiemu
mężczyźnie o twarzy zakrytej maską. Kiedy obejmował ją
w tańcu, czuła w nim żar i siłę. Podniecał ją jego zapach, głos,
ruchy. Tej nocy postanowiła zaszaleć. Znaleźli odosobnione
miejsce i oddali się uciechom ciała. Chwilę po tym, jak
skończyli się kochać, z korytarza dobiegły ją strzępy rozmów.
Wystraszona uciekła, nie pytając kochanka o imię.
Jego tożsamość nie przestawała jej intrygować.
Ale wreszcie ją poznała.
Nagle zabrzęczał telefon. Odebrała po drugim dzwonku.
- Cześć, Beth. – Zanim wygrała miliony, była asystentką
Beth Wingate, swojej najlepszej przyjaciółki, ale nawet jej nie
wyjawiła, czego dowiedziała się dwa tygodnie temu. – Dzięki,
że oddzwaniasz.
- Wiem, złotko, czym się martwisz, ale to, że kupujesz
naszą posiadłość, wcale mnie nie smuci. Przeciwnie, cieszę
się. Potrzebujemy pieniędzy, żeby ratować Wingate
Enterprises. A sprzedaż posiadłości pozwoli nam ruszyć
z nową siecią hotelową.
Była wdzięczna przyjaciółce za te słowa. Zawsze chciała
mieszkać w tak pięknej rezydencji i los się do niej uśmiechnął.
- Dzięki – szepnęła.
Na Beth zawsze mogła liczyć, ale wkrótce będzie musiała
odbyć rozmowę z jej bratem; ta myśl ją przerażała.
- Jak się czujesz?
- Nieźle. Mdłości minęły. Jeszcze nic nie widać. Wyniki
badań dobre.
- Super.
Gracie przymknęła powieki. Po tym, jak wygrała na loterii,
różni mężczyźni zaczęli zapraszać ją na randki, ale nie miała
pewności, czy to ona im się podoba, czy jej pieniądze. Po paru
nieudanych spotkaniach postanowiła zajść w ciążę bez
partnera. Kilka miesięcy temu rozpoczęła u doktora Everetta
przygotowania do zabiegu in vitro, ale zanim do tego doszło,
wybrała się na bal maskowy…
Wystarczył ten jeden raz. Dziś była w trzecim miesiącu
ciąży z mężczyzną, w którym podkochiwała się jako
nastolatka, który nigdy nie przejawiał nią zainteresowania
i którego tożsamość dopiero niedawno odkryła.
Przyłożyła rękę do brzucha. To prawdziwy cud. Tak
bardzo chciała mieć rodzinę i za sześć miesięcy jej marzenie
się spełni. Ale… Nie, o wszystkim pomyśli jutro.
- Bałam się, czy sprawa domu nie skomplikuje naszych
relacji.
- Żartujesz? Jesteś moją przyjaciółką i nic tego nie zmieni.
- Cieszę się. Słuchaj, muszę kończyć. Odezwę się za parę
dni.
- Okej. Powodzenia, kochana.
Odłożywszy telefon, Gracie przygryzła wargi.
Skup się, nakazała sobie. Za godzinę miała spotkanie
w dawnej posiadłości Wingate’ów. Spotkanie, na którym
będzie jej pośrednik od nieruchomości, jej prawnik oraz ojciec
dziecka.
Styczniowy chłód przenikał ściany rezydencji. Sebastian
wzdrygnął się. Z zimna? Czy z poczucia straty? Pokoje były
puste, większość mebli sprzedana. Jednak za wspomnienia
nikt nie płaci.
Nie należał do osób sentymentalnych, mimo to ogarnął go
smutek zmieszany z tęsknotą. Tu mieszkał z rodzicami
i rodzeństwem; kochali się, kłócili i wygłupiali, zwłaszcza on
i jego brat bliźniak Sutton. Siostry Harley i Beth też nie były
aniołkami, ani brat Miles. Uśmiechnął się na myśl
o wspólnych wybrykach. W domu Wingate’ów nie znano
pojęcia nudy.
Niestety w ostatnim roku, na skutek poczynań pewnego
nikczemnika, prawie stracili dobre imię oraz dorobek życia.
Odpowiedzią na problemy była sprzedaż posiadłości.
Mając gotówkę, Sebastian wiedział, że uratuje honor rodziny;
zamierzał zainwestować pieniądze w sieć hoteli, w których
ludzie spędzaliby romantyczne weekendy lub organizowali
wesela i inne imprezy.
Wingate’owie mieli hotele na całym świecie, ale
przeznaczone głównie dla biznesmenów i przemysłowców.
Proste, surowo urządzone. Dzięki pieniądzom ze sprzedaży
domu sale konferencyjne można by przerobić na sale balowe,
powstałyby eleganckie restauracje, kucharzy zastąpiliby
wybitni szefowie kuchni.
Nagle drzwi się otworzyły.
Na widok Gracie Diaz Sebastian wstrzymał oddech.
Wyglądała zjawiskowo: miała zaczesane na bok włosy,
wielkie oczy w kształcie migdałów, ogniste spojrzenie.
Zawsze mu się podobała, ale nigdy nie próbował się do niej
zbliżyć. Jako córka pracownika Wingate’ów oraz przyjaciółka
Beth stanowiła zakazany owoc. Gdyby uległ pokusie i zaczął
się do niej zalecać, źle by się to skończyło. Wolał nie
ryzykować.
Ujrzawszy go, Gracie przystanęła. Sprawiała wrażenie
zmieszanej. Nic dziwnego. Dziś to ona dzierżyła władzę. Ich
role się odwróciły i czuła się zakłopotana.
- Wejdź, Gracie. Nie gryzę. – Uśmiechnął się i ruszył w jej
stronę. – Zapewniam cię, nikt nie ma pretensji, że kupujesz
naszą posiadłość.
- Beth mówiła to samo.
- No widzisz? Zapraszam do jadalni. Twój prawnik uznał,
że lepiej będzie, jak wszystkie twoje obawy omówimy na
miejscu.
Obeszła Sebastiana szerokim łukiem.
- Nie mam żadnych obaw.
Może on miał?
Usiadła przy stole, teczkę położyła na sąsiednim krześle.
Od czasu loterii stała się prawdziwą kobietą interesu. Nie
tylko pomagała Beth przy organizowaniu przyjęć i eventów,
ale również zainwestowała sporo kasy w nową restaurację.
Podobno szukała też kolejnych inwestycji.
Dzisiaj wydawała się spięta. Chodzi o kupno posiadłości?
Czy o ciążę? W opinającej ciało szarej sukience nie wyglądała
na kobietę spodziewającą się dziecka.
Powędrował myślami tam, gdzie nie powinien. Gdzie
nigdy się nie zapuszczał. Bo wyćwiczył się w niedostrzeganiu
seksapilu Gracie Diaz.
Na szczęście, zanim pozwolił wyobraźni rozwinąć
skrzydła, do pokoju weszli prawnicy i pośrednik, Tom Riley.
Negocjacje toczyły się gładko. Gracie nie miała szczególnych
wymagań. Obie strony przystały na warunki uzgodnione przez
prawników. Gracie nawet zgodziła zatrzymać ogrodnika
i część dawnej służby. Szanowała ludzi, którzy ciężko pracują.
Po śmierci swojego ojca zatrudniła się w restauracji, by
opłacić sobie studia. Sebastian ją podziwiał. Zresztą sam też
pracował bez wytchnienia; czasem Sutton radził mu wyjechać
gdzieś na urlop, ale kto by tam słuchał młodszego o trzy
minuty brata?
- Skoro nie ma zastrzeżeń, przygotuję umowę. – Tom
Riley uśmiechnął się do Gracie, jakby chciał dodać jej otuchy.
Odwzajemniła jego uśmiech, co zirytowało Sebastiana.
Powinien odczuwać satysfakcję, w końcu biznes Wingate’ów
potrzebuje zastrzyku gotówki, ale… Hm, od wejścia Gracie
prawie się nie odzywała, tylko stukała lekko palcami w blat
lub wygładzała dół sukienki. Oczywiście starał się nie patrzeć
na jej nogi, lecz nie było to łatwe.
Znał ją od lat, nigdy jednak nie widział jej tak spiętej.
- Czyli możemy się zbierać – rzekł Todd Woodbury,
prawnik Sebastiana, i kiwając z zadowoleniem głową, zaczął
chować dokumenty do teczki.
Sebastian uśmiechnął się do Gracie, ale nawet na niego nie
spojrzała. Unikała jego wzroku. Dlaczego?
- Odprowadzę was – powiedział do mężczyzn, jakby był
gospodarzem. – Chcę chwilę porozmawiać z panną Diaz.
Kiedy obrócił się, zamknąwszy za nimi drzwi, zobaczył,
jak Gracie zgarnia ze stołu stos papierów i rusza do wyjścia.
Była prawie u celu, kiedy papiery wysunęły się jej z ręki
i spadły na podłogę. Sebastian się schylił.
- Pomogę ci…
- Nie trzeba.
Kucnęła. O mało nie zderzyli się głowami. I wtedy poczuł
kwiatowy zapach jej długich lśniących włosów. Wciągnął
głęboko powietrze. Coś mu się przypominało…
Po chwili dobiegł go zmysłowy zapach perfum. Oba
zapachy prześladowały go od kilku tygodni.
Nieustannie myślał o tamtej kobiecie i upojnych chwilach,
jakie spędzili razem. Nie sypiał, zastanawiał się, kim była jego
tajemnicza kochanka. Czy kiedykolwiek pozna jej tożsamość?
Z żadną kobietą nie było mu tak dobrze. Wspominał
gładkość jej skóry, słodki smak ust, jedwabistość włosów,
ciche jęki wydawane podczas orgazmu. Teraz, gdy schylił się
po papiery i poczuł ten zapach… teraz już wiedział.
Tajemniczą kobietą, z którą kochał się na balu maskowym,
była Gracie Diaz. Spojrzał na jej zarumienione policzki. Była
tak blisko…
- Gracie?
Wyszarpnęła papiery i wstała.
- Przepraszam, muszę iść. Jestem… spóźniona na
spotkanie.
Zanim zdążył ją zatrzymać, ba, zanim zdążył się podnieść,
była już za drzwiami. Ponownie zalała go fala wspomnień.
Gdyby nie zapach, nie odgadłby, że kochał się z Gracie. Bo to
była ona, prawda?
Wstał i potrząsnął głową. Musi uzyskać pewność.
Chodziła po salonie, wyłamując sobie palce. Nie była
głodna, ale wiedziała, że musi się dobrze odżywiać.
Zadzwoniła więc po pizzę; dostawca powinien zjawić się lada
chwila. Zamówiła zdrową, wegetariańską, z ulubionymi
dodatkami. Na razie czuła mdłości. Nie, nie z powodu ciąży.
Z innego powodu: wydawało jej się, że Sebastian odgadł, kim
była kobieta, z którą się kochał.
Ciekawe, co jeszcze odgadł? Kochali się trzy miesiące
temu, a ona była w trzecim miesiącu ciąży. Serce waliło jej
mocniej, ilekroć myślała o tamtej nocy. Ona też nie znała
tożsamości swego kochanka. Poznała ją tydzień temu na
przyjęciu w ogrodzie, gdy ktoś wepchnął Sebastiana do
basenu. Wtedy zobaczyła bliznę na jego plecach, w tym
samym miejscu i o tym samym kształcie co ta, którą gładziła
podczas seksu.
Przeżyła szok. Sebastian zawsze traktował ją jak
przyjaciółkę rodziny. Nigdy się nią nie interesował. Pochodzili
z dwóch różnych światów, dzieliła ich przepaść ekonomiczna
i klasowa. Nawet jeśli Wingate’owie tego nie okazywali, ona
wyraźnie to czuła. Owszem, marzyła o Sebastianie, ale nie
przypuszczała, że jej dziewczęce marzenia się spełnią.
Pukanie wyrwało ją z zadumy.
- Pizza – oznajmił Sebastian, trzymając przed sobą karton.
Gracie wytrzeszczyła oczy. Co, do diabła? Po chwili
usłyszała warkot silnika; dostawca odjechał.
- Co tu robisz?
- Znasz odpowiedź. Musimy porozmawiać.
- Niezapowiedziane wizyty nie są w dobrym tonie.
- Kłamstwa też nie. Mogę wejść?
Odsunęła się na bok. Wszedł do małego, gustownie
urządzonego domu. Przez chwilę wpatrywali się w siebie,
potem Gracie chwyciła karton z pizzą. Nie puścił go.
- Gdzie kuchnia? – spytał.
Westchnęła zrezygnowana i obróciwszy się, ruszyła przed
siebie. Nie była przygotowana na wizytę Sebastiana; wciąż
przetwarzała w myślach informację, że to z nim zaszła
w ciążę. Jeszcze nie miała pomysłu, jak go o tym
powiadomić…
Położył karton na stole i oparł ręce na biodrach, jakby był
władcą świata. Władcą w czarnych spodniach i białej koszuli
z podwiniętymi rękawami.
- To ty, prawda? To ty jesteś tą kobietą z balu?
- Owszem, byłam na balu. – Stanąwszy tyłem, Gracie
uniosła pokrywę kartonu. W nozdrza uderzył ją zapach
papryki, oliwek i pomidorów.
- Spójrz na mnie. I odpowiedz na pytanie.
Nie lubiła, gdy jej rozkazywano. W dodatku czuła się tak,
jakby zastawił na nią pułapkę. Ponieważ nie odwróciła się,
podszedł parę kroków i stanął naprzeciwko niej.
- Odpowiedziałam. Byłam na balu.
- Dlatego jesteś dziś taka zdenerwowana?
- Bo wydałam fortunę na kupno twojego domu.
- Cholera, Gracie!
Nie miała, dokąd uciec ani gdzie się schować. Unikanie
rozmowy było bez sensu. Już i tak za długo zwlekała.
Sebastian przyłożył palec do jej policzka. Przeszył ją
dreszcz. Była zła, że w ten sposób reaguje na niewinny dotyk.
- Gracie? To byłaś ty, prawda?
Skinęła głową. Cofnął się i omiótł ją całkiem innym
spojrzeniem, takim, jakby w najdrobniejszych szczegółach
odtwarzał w pamięci tamtą noc. Wyglądał na autentycznie
zaskoczonego, jakby nie mógł uwierzyć, że mała Gracie
wzbudziła w nim tak silne emocje.
- Od kiedy wiesz? – zapytał zmienionym głosem.
- Jakie to ma znaczenie?
- Od kiedy?
- Na przyjęciu w ogrodzie, kiedy wyszedłeś z basenu,
zobaczyłam na twoich plecach bliznę. Przypomniałam ją
sobie. – Tamtej nocy było ciemno, gorąco, namiętnie. Wodząc
dłońmi po ciele kochanka, zastanawiała się, skąd się wzięła
blizna, którą wyczuła pod palcami.
Sebastian zamyślił się, jakby wrócił myślami do przyjęcia
w ogrodzie. Świętowali otwarcie nowego hotelu. W jednej
minucie stał przy basenie, w następnej brat wrzucił go do
wody. Śmiejąc się wesoło, wdrapał się po drabince na brzeg
i zdjął mokrą koszulę.
- Nie zapomniałem tamtej nocy – powiedział, patrząc
Gracie w oczy.
Ona też nie. To była noc cudownego seksu.
- I kąpieli w ubraniu?
- Mówię o balu maskowym, nie o przyjęciu nad basenem.
- Aha. – Starała się odwlec chwilę prawdy.
- A ciąża… To moje dziecko?
Przyłożyła rękę do brzucha. Nie, to jej dziecko. Wyłącznie
jej. Nie chciała mężczyzny, który jej nie pragnie, a Sebastian
ani razu przez te wszystkie lata nie okazał jej zainteresowania.
Nigdy nie wodził za nią wzrokiem. Nigdy z nią nie flirtował.
Ale to właśnie z nim przeżyła tak fantastyczny seks.
Potrzebowała czasu, by uporządkować myśli.
- Moje – odparła. – Niczego od ciebie nie chcemy.
- Chyba żartujesz? – obruszył się.
- Posłuchaj, tamtej nocy byliśmy dwojgiem nieznajomych.
Nie planowaliśmy ciąży. Nic mi nie jesteś winien.
- Nie, Gracie, to ty posłuchaj. Może popełniliśmy błąd, ale
ja poważnie traktuję swoje zobowiązania. Nie masz prawa
mnie…
- To dziecko nie jest błędem – wycedziła. – Jest darem.
- Nie powiedziałem, że jest błędem. Gracie, bądź
rozsądna…
- Jestem bardzo rozsądna. Pragnę tego, co najlepsze dla
mojego dziecka.
- Naszego.
Zrobiło jej się słabo. Pewnie dlatego, że nic od rana nie
jadła. Powinna wyrzucić Sebastiana za drzwi.
- Usiądźmy i porozmawiajmy, dobrze? – poprosił.
- Nie, idź już. Muszę odpocząć.
- Gracie…
- Wyjdź. Jestem zmęczona, zostaw mnie. – Naprawdę
miała za sobą ciężki dzień.
- W porządku. Ale nie skończyliśmy. Zadzwonię jutro.
Skinąwszy głową, skierowała się do drzwi. Ruszył za nią.
W progu przystanął; na jego twarzy malowały się wyrzuty
sumienia zmieszane z paniką.
- Gracie… zadzwonię jutro, okej?
Nie miała ochoty z nim rozmawiać, ani dziś, ani jutro.
- W porządku – mruknęła.
- Śpij dobrze.
ROZDZIAŁ DRUGI
Poranek spędziła w piżamie, siedząc na łóżku i szukając
w sieci mebli do pokoju dziecięcego. To, plus jagodzianka
popita kawą bezkofeinową pomogło jej nie myśleć
o wczorajszej wizycie Sebastiana. Prawdę rzekłszy, sądziła, że
zadzwoni do niej skoro świt, ale minęła jedenasta, a telefon się
nie odezwał.
Wchodziła na kolejne strony sklepów, oglądała kołyski
i komódki, krzesełka, wózki oraz tysiące przydatnych rzeczy.
Zawsze pragnęła mieć dziecko, ale ten namiar produktów zbił
ją z tropu. Oj, musi się podszkolić! Chciała też zapisać się do
szkoły rodzenia. Przejęta i lekko wystraszona pogładziła się po
brzuchu; w odpowiedzi zaburczał.
Przed laty fantazjowała o Sebastianie, ale to były mrzonki
naiwnej dziewczyny. Dorosła Gracie marzyła o prawdziwej
miłości, takiej, jaka łączyła jej rodziców. Sebastian zaś nic do
niej nie czuł.
Właściwie trudno powiedzieć, by go znała. Czy był
chłopakiem z jej dziecięcych fantazji, czy tajemniczym
mężczyzną, z którym tak namiętnie się kochała? Bez przerwy
wracała myślami do tego wieczoru. Seks z nieznajomym. To
zupełnie nie w jej stylu. Ale coś ją ciągnęło do tego faceta
w masce. Jakaś siła, której nie mogła się oprzeć. I dobrze, że
nie próbowała, bo dzięki Sebastianowi przeżyła
niezapomniane chwile.
I zaszła w ciążę. Teraz musi poukładać sobie wszystko
w głowie. Z zadumy wyrwał ją melodyjny dźwięk komórki.
Pewna, że to Sebastian, bała się odebrać. Ale kiedy zerknęła
na ekran, zobaczyła twarz Lauren.
Odetchnęła z ulgą. Lauren Roberts była jej przyjaciółką
i od niedawna wspólniczką. Za tydzień miało nastąpić
oficjalne otwarcie Eatery. Wszystko było prawie gotowe.
Lauren, która potrafiła fantastycznie gotować, zaczynała
biznes od foodtrucka, najpierw jednego, potem kilku czy
kilkunastu. Sprzedała je i zainwestowała pieniądze
w restaurację. Oprócz tego była zaręczona z Suttonem, bratem
Sebastiana, ale tego Gracie nie mogła mieć jej za złe, bo
Sutton był świetnym gościem.
- Hej, Lauren. Myślałam, że za kilka godzin spotykamy się
w Eatery?
- Coś mi wypadło. Nie mogłabyś zajrzeć wcześniej? –
Lauren wydawała się spięta. – Przyrządzę twoje ulubione
danie. Dzidziusiowi też będzie smakowało.
- Nie wątpię. Mogę być za godzinę, o dwunastej. Dobrze?
- Dzięki. Super.
- Lauren, wszystko w porządku?
- Tak… tak sądzę.
- Okej. Pogadamy o wielkim otwarciu, dobrze? Mam parę
pomysłów…
- Jasne. Muszę kończyć.
Gracie chwilę wpatrywała się w telefon. Przyjaciółka
dziwnie się zachowuje. No cóż, dowie się wszystkiego, kiedy
się spotkają.
Kilka minut po dwunastej weszła do restauracji od strony
zaplecza i znalazła się w nowocześnie urządzonej kuchni.
Bijący od sprzętów blask mógł oślepić. Miejsce wciąż
pachniało nowością.
- Lauren! Już jestem!
Przyjaciółka, opasana fartuchem, wybiegła z sali
restauracyjnej.
- Cześć. Lunch na ciebie czeka.
- Chciałaś powiedzieć: na nas.
Lauren zaczerwieniła się.
- Gracie, wiesz, że cię kocham?
- Tak, oczywiście.
- I że cenię sobie naszą przyjaźń?
- Ja też. – Nagle, słysząc jakieś kroki, Gracie zerknęła
w stronę sali. – Zaprosiłaś Suttona?
Lauren przymknęła na moment oczy.
- To nie Sutton. To Sebastian.
- O Chryste! Nie chcę z nim rozmawiać! Nie teraz! –
szepnęła Gracie.
Nie była gotowa, dlatego wczoraj się go pozbyła.
Rozmowa w cztery oczy przerażała ją. Ilekroć patrzyła na
Sebastiana, przypominała sobie jego pocałunki i pieszczoty.
Kochał się z nią, jakby była jedyną kobietą na świecie. Dzięki
niemu przeżyła najlepszy wieczór w życiu. Nie sądziła, że
dwie osoby mogą być tak dopasowane fizycznie, tak idealnie
wyczulone na swoje potrzeby…
Zanim zdołała cokolwiek więcej powiedzieć, jej niedawny
kochanek wkroczył do kuchni.
- Nie gniewaj się na Lauren. Strasznie protestowała.
Musiałem użyć wszystkich środków perswazji, żeby zgodziła
się mi pomóc.
Gracie łypnęła na przyjaciółkę.
- Przystawił ci broń do skroni?
- Nie broń. Dziecko. – Lauren uśmiechnęła się smutno. –
Przepraszam cię, kotku.
- Czyli… wiesz?
- Tak. Zwierzył mi się. To fantastyczna wiadomość.
Gracie zamrugała. Tak, przyjaciółka miała dobre intencje.
Tak, prędzej czy później prawda wyszłaby na jaw. Po balu
maskowym dzieliły się wrażeniami. Lauren opowiedziała jej
o tym, jak pomyliła braci bliźniaków. Na szczęście wszystko
się dobrze skończyło; ona i Sutton świata poza sobą nie
widzieli i wkrótce zamierzali się pobrać.
- Ale… kurczę, Lauren! Dlaczego wzięłaś stronę
Sebastiana?
- Niczyjej strony nie wzięłam. Po prostu musicie
porozmawiać. Tutaj nikt wam nie będzie przeszkadzał.
Gracie wzruszyła ramionami.
- Zjecie, pogadacie, a potem, jeśli nie zerwiesz ze mną
znajomości, omówimy nasze sprawy biznesowe. Okej?
Gracie wbiła wzrok w sufit, tak jak to robiła jej mama,
kiedy podejmowała trudną decyzję.
- W porządku – oznajmiła w końcu.
- To zmykam. – Lauren uśmiechnęła się. – Lunch czeka na
stole. Zrobiłam twoje ulubione danie.
- Dzięki – szepnęła Gracie. Ulubione? Może w tej sytuacji
wybaczy przyjaciółce.
Starała się nie patrzeć na Sebastiana, który podszedł do
niej i wyciągnął rękę, jakby chciał ją objąć w pasie.
W ostatniej chwili zrezygnował.
- Wygląda smakowicie – powiedział, spoglądając na bułkę
z homarem i cieniutkie frytki.
- Jest pyszne. Już dawno zakochałam się w kuchni Lauren.
- A propos Lauren. Obawiam się, że mocno na nią
naciskałem, żeby pozwoliła mi się z tobą tu zobaczyć.
- Zawsze osiągasz to, co chcesz. Jesteś z tego znany.
Puścił to mimo uszu.
- Wybaczysz jej?
- Tak. Wiem, że miała dobre intencje – rzekła Gracie,
patrząc mu w oczy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tamtego
wieczoru go nie rozpoznała.
- Ja też, to znaczy miałem dobre intencje, tylko jakoś
niefortunnie… Dasz mi drugą szansę?
- Zostałam przyparta do muru.
- Może na dobry początek powinniśmy przełamać się
chlebem? Jesteś głodna? Czy na mój widok straciłaś apetyt?
Roześmiała się – wbrew sobie, bo przecież była na niego
zła, choćby za nazwanie dziecka błędem, ale nie zdołała
oprzeć się jego urokowi. A w ogóle czy jakakolwiek kobieta
na widok takiego ciacha straciłaby apetyt?
Jedli w milczeniu. Od czasu do czasu ich spojrzenia się
spotykały. Sebastian miał oczy w różnych odcieniach zieleni.
Czasem, w zależności od nastroju, były seledynowe jak woda
w płytkiej rzece, a niekiedy przybierały malachitową barwę
niczym drzewa w lesie.
Dziś w spranych dżinsach i białej koszuli wyglądał
niesłychanie męsko. Gracie poczuła dreszcz. Niedawno nadzy,
jedynie w maskach na twarzy, nie wiedząc nic o sobie,
oddawali się cielesnym uciechom. Nigdy wcześniej nie była
tak odważna; tajemniczy kochanek szeptem i pomrukami
zachęcał ją, by pozbyła się hamulców.
Sebastian, który już nic nie miał na talerzu, bacznie się jej
przyglądał.
- Tak dla jasności – powiedziała, machając mu frytką
przed nosem – to dziecko nie jest błędem.
- Wiem, Gracie. Zachowałem się wczoraj jak kretyn.
- Owszem.
- Więc przyjmujesz moje przeprosiny?
- Żadnych nie słyszę.
Pochyliwszy się nad stołem, ujął jej dłoń.
- Przepraszam cię .
Jego dotyk sprawił, że poczuła ciarki. Po chwili zacisnął
mocniej rękę i zamknął oczy, jakby też je poczuł. Mruknął coś
pod nosem. Nie zdziwiła się. Miała wrażenie, że za moment
oboje staną w ogniu. Dziś iskrzyło między nimi tak samo jak
podczas balu maskowego. Wyszarpnęła rękę; wolała nie
ryzykować.
- Wybaczysz mi?
Psiakość! Nie chciała, lecz wyniosła z domu przekonanie,
że należy wybaczać, jeśli przeprosiny są szczere, a zielone
oczy Sebastiana wyrażały żal i skruchę.
- Tak.
- Chcę być częścią twojego życia, częścią życia naszego
dziecka. Nie znasz płci, prawda?
- Jeszcze nie.
- Chciałbym być z tobą podczas badania.
Nie miała szklanej kuli, nie wiedziała, co przyszłość
przyniesie. Kiedy postanowiła zostać matką, nie sądziła, że
będzie miała jakiś kontakt z ojcem dziecka. Chciała zajść
w ciążę metodą in vitro. Los potrafi zaskakiwać.
- Nie mogę ci nic obiecać.
Uniósł brwi.
- Nie proszę o obietnicę. Chociaż… - Potrząsnął głową. –
Właściwie to proszę. Mam wrażenie, że chcesz wszystko robić
sama. Dlaczego, Gracie? Czy dlatego, że role się odwróciły?
Że teraz stać cię, żeby samodzielnie wychować dziecko? O to
chodzi? Że Wingate’owie znaleźli się w tarapatach
finansowych, a ty zostałaś milionerką? Dlatego uznałaś, że nie
nadaję się na ojca?
- Jak śmiesz? – Poderwała się na nogi.
Sebastian również wstał.
- Nie sądzisz, Gracie, że dziecko potrzebuje ojca i matki?
Nawet jeśli jedno z rodziców jest bankrutem?
Poczuła wściekłość; z trudem powściągnęła swój latynoski
temperament.
- Choć znamy się od dziecka, nic o mnie nie wiesz. – Na
tym polegał problem: latami wpatrywała się w niego jak
w obrazek, podziwiała go, a on jej nie dostrzegał. Bo była
córką człowieka, który pracował u jego rodziców. – Nie będę
z tobą dłużej rozmawiać. Wychodzę. Nawet nie próbuj mnie
zatrzymywać.
- Nie mam zamiaru.
- Świetnie.
- Świetnie.
Ruszyła przez kuchnię w stronę wyjścia. Zanim
zatrzasnęła za sobą drzwi, usłyszała:
- Szlag by to trafił.
No właśnie, szlag by to trafił.
„Mogę już wrócić?”. Takiej treści esemes Lauren wysłała
do obojga. Optymistka, pomyślał Sebastian. Najwyraźniej
narzeczona brata sądziła, że wystarczy im jedno spotkanie,
jedna rozmowa. Swoją drogą, zachowała się wspaniałe:
przygotowała lunch, a sama znikła, zostawiając jego i Gracie
samych. Niestety wszystko zepsuł, choć nie do końca
z własnej winy. Czy Gracie musi być tak uparta?
Odpisał Lauren, że tak, może wracać. On i Gracie
skończyli.
Dziesięć minut później weszła przez kuchenne drzwi.
- Jestem! – Na widok Sebastiana, który stał przy stalowym
zlewie, zmarszczyła czoło. – Co robisz?
- Sprzątam. Przeze mnie nie pogadacie, a miałyście chyba
parę spraw do omówienia.
- Wiem, rozmawiałam z Gracie. Jest przybita. Na miłość
boską, daj mi tę ścierkę. – Wyrwała mu ją z ręki.
- Chciałem się czymś zająć.
- Opowiedz, co się stało. Gracie nie wdawała się
w szczegóły…
- Mam mętlik w głowie. Nieustannie o niej myślę. Ten
wieczór, który spędziliśmy razem… Po prostu to było coś
wyjątkowego. Niezapomniane przeżycie z fantastyczną
kobietą. – Takiej Gracie pragnął, cudownej, namiętnej, z którą
rozumiał się bez słów.
Wcześniej starał się trzymać od niej z daleka, nie chciał
wykorzystywać swojej pozycji, a teraz… Teraz to nie miało
znaczenia. Zależało mu na niej i na ich dziecku.
- Niezapomniane, mówisz? Ciekawe, jaką rolę odegrało to,
że nie wiedziałeś, kim ona jest?
- Jakąś na pewno, ale… To było istne szaleństwo. Nigdy
nie przeżyłem czegoś podobnego. Potem tygodniami
usiłowałem odgadnąć jej tożsamość. Bez powodzenia.
- Nie pomyślałeś o Gracie?
- Szczerze? Nie. Zawsze mi się podobała, ale nie
próbowałem jej podrywać. Po pierwsze, przyjaźniła się z Beth
i do niedawna u niej pracowała, a po drugie, jej ojciec
pracował u nas na ranczu, więc sama rozumiesz… Ale
wczoraj, wychodząc ze spotkania z prawnikami, upuściła plik
dokumentów. Oboje się schyliliśmy. Poczułem zapach jej
perfum i włosów. I doznałem olśnienia.
- O rany!
- No właśnie.
- Mówiła mi o waszej nocy, o tajemniczym kochanku –
rzekła Lauren. – Nie wchodziła w szczegóły, ale oczy tak jej
lśniły… Sebastian, czym ją dziś zdenerwowałeś?
Westchnął ciężko.
- Napomknąłem, że pewnie nie chce mieć ze mną do
czynienia z powodu zszarganej opinii Wingate’ów.
- Napomknąłeś?
- Okej, oskarżyłem ją o to. Nie chciała ustąpić, uparła się,
że to jej dziecko i sama je wychowa. Wiesz, ostatnio miałem
naprawdę trudny okres. Walczyłem o dobre imię rodziny,
o Wingate Enterprises. Po miesiącach walki odetchnąłem
z ulgą, a potem w moim życiu pojawia się piękna kobieta
w masce. Nieznajoma. I nagle dowiaduję się, że jest nią
Gracie, która wygrała miliony, kupuje naszą posiadłość
i w dodatku nosi pod sercem moje dziecko.
- Przykro mi, że nie doszliście do porozumienia. Dalej
musisz radzić sobie sam. Nie chcę narażać mojej przyjaźni
z Gracie i pomagać ci za jej plecami.
Sebastian uścisnął dłoń Lauren.
- Jesteś kochana. Mój brat to prawdziwy szczęściarz.
- Dzięki… Więc co zamierzasz?
- Nie wiem – odparł. Ale jedno nie ulegało wątpliwości: na
pewno się nie podda.
- Dzięki, że wpadłaś. – Sebastian popatrzył na elegancką
kobietę w pastelowym żakiecie i beżowych spodniach typu
palazzo.
- Dzień dobry, kochanie. Jak się miewasz?
- Dobrze. – Pocałował matkę w policzek.
Usiedli na kanapie. Ava Wingate zawsze miała mnóstwo
energii, jednak od pewnego czasu sprawiała wrażenie
zmęczonej życiem. To, że w ostatnim roku oszukał ją zaufany
przyjaciel, niewątpliwie odcisnęło na niej piętno. Keith
Cooper, przyjaciel zmarłego męża Avy, usilnie próbował
zdobyć serce wdowy. Kiedy mu się nie udało, sprzeniewierzył
pieniądze firmy, niemal doprowadzając do upadku Wingate
Enterprises. Na szczęście został złapany, zanim firma
zbankrutowała.
- Napijesz się czegoś, mamo? A może coś zjesz?
- Nie, dziękuję. Lepiej powiedz, co się z tobą dzieje.
Widzę, że się zamartwiasz.
- Właśnie chciałem ci przekazać najnowszą wiadomość.
- Kolejne kłopoty w firmie?
- Nie. – Uśmiechnął się. – Nie chodzi o sprawy zawodowe.
- A więc o prywatne?
- Tak. Ale to dobra wiadomość, przynajmniej mam
nadzieję, że za taką ją uznasz. Ponownie będziesz babcią.
Czteroletniego Daniela, syna Harley, Ava słabo znała.
Harley, która zawsze kiepsko dogadywała się z matką,
wyjechała do Europy, zamierzając tam wychowywać synka;
wróciła do Stanów kilka miesięcy temu i dopiero wtedy
poinformowała Granta Everetta, że jest ojcem. Dziś byli już
rodziną i planowali przenieść się razem do Tajlandii.
Ava otworzyła zdumiona usta.
- Tak, to bardzo dobra wiadomość. – Nagle zmarszczyła
czoło. – Nie miałam pojęcia, że się z kimś spotykasz.
Sebastian podrapał się po brodzie.
- Ja… Sam dowiedziałem się przed dwoma dniami. Gracie
Diaz jest w ciąży. Ze mną.
- Gracie? – Brwi matki podjechały do góry. – Nasza
Gracie? Nigdy nie przejawiałeś nią zainteresowania.
- To prawda, ale sytuacja się zmieniła. Za kilka miesięcy
zostanę ojcem. Niestety ilekroć próbuję z Gracie rozmawiać,
język mi się plącze, gadam od rzeczy, ona się złości
i wychodzi.
Ava uśmiechnęła się. Nieczęsto widywał matkę tak
rozbawioną.
- Uważasz, że to śmieszne?
- Po prostu przypomniało mi się, że twój ojciec
zachowywał się identycznie. Strasznie się denerwował przy
mnie. I albo milczał, albo mówił nie to, co trzeba.
- Serio? Nie wiedziałem.
Właściwie to nie dziwił się ojcu: matka miała silny
charakter, często onieśmielała ludzi. Ale ojcu pewnie nie
chodziło o jej charakter, tylko o pociąg fizyczny, jaki istniał
między nimi. Dlatego był stremowany.
- Co zamierzasz?
- Nie wiem. Gracie postanowiła sama wychowywać
dziecko.
- Prawnie nie może ci zabronić…
Sebastian potrząsnął głową.
- Prawnie nie, ale… Myślę, że jest oszołomiona. Nie
chciałbym zniszczyć tego, co nas łączy.
- To jesteście w związku czy nie?
- Nie, ale muszę to naprawić. Na razie ona nie odbiera
moich telefonów i nie odpowiada na esemesy.
- Chcesz, żebym z nią porozmawiała?
Wolał nie. Matka miała dobre intencje, lecz nie była
najbardziej taktowną osobą na świecie.
- Nie, mamo, dziękuję. Sam sobie poradzę. Ale mam
prośbę. Zatrzymaj tę informację dla siebie. Dobrze?
- Oczywiście.
- Uznałem, że masz prawo wiedzieć.
- Szkoda, że twoja siostra się w ciebie nie wdała.
- Mamo, Harley była młoda i bardzo zagubiona.
- Najważniejsze, żeby rodzina trzymała się razem. To
dotyczy również twojego dziecka. Znasz już płeć?
- Jeszcze za wcześnie. Ale jak tylko się dowiem, od razu
dam ci znać.
- Będę wdzięczna. Jak sądzisz, czego Gracie pragnie
najbardziej w świecie?
- Do czego zmierzasz?
- Skoro chcesz czegoś od niej, daj jej to, na czym jej
najbardziej zależy.
Sebastian zamyślił się. Pomysł nie był głupi.
Matka podniosła się z kanapy.
- Za pół godziny mam spotkanie.
Sebastian również wstał.
- Dzięki, mamo.
- Będziesz dobrym ojcem. – Pocałowała syna
w policzek. – Jestem przekonana, że wszystko się ułoży.
Matka bardziej w niego wierzyła niż on sam. Czy uda mu
się dojść z Gracie do porozumienia? Nie miał pewności.
Nagle wpadł na pewien pomysł. „Daj jej to, na czym jej
najbardziej zależy”. Na czym zależy Gracie? Na domu. Kupiła
posiadłość Wingate’ów pierwszego dnia, gdy nieruchomość
pojawiła się na rynku. To tam chciała wychowywać swoje
dziecko. Hm.
To ryzykowne. Pomysł może nie wypalić, a wtedy straci.
Ale nie zamierzał się poddawać. Ciągnęło go do Gracie, chciał
spędzić z nią więcej czasu, lepiej ją poznać. Nie mógł stać
z założonymi rękami. Musi zacząć działać.
Przez cały tydzień Gracie pomagała Lauren
w przygotowaniach do otwarcia Eatery. Zaglądała do szafek
i lodówek, upewniała się, czy niczego nie zabraknie.
W sprawach kuchni i kulinariów to Lauren była
profesjonalistką, ona zaś świetnie znała się na reklamie.
Zamówiła ogłoszenia w miejscowych gazetach, wynajęła
nastolatków do roznoszenia ulotek i poprosiła klientów, którzy
odwiedzali foodtrucki Lauren, żeby informowali wszystkich
o Eatery.
Restauracja była jej pierwszą inwestycją, ale zamierzała
zrobić kilka innych. Na przykład chciała hodować konie,
o czym zawsze marzył ojciec. Poza tym planowała założyć
firmę eventową. Połknęła bakcyla, pracując z Beth przy
organizacji imprez charytatywnych. Ale dziś była skupiona na
Lauren oraz Eatery.
- Strasznie to wszystko ekscytujące – powiedziała do
przyjaciółki. – Wiąże się z ogromnym nakładem pracy, ale na
pewno odniesiesz sukces.
- Nie masz pojęcia, jaka jestem zdenerwowana. Ta knajpa
to spełnienie moich marzeń. Mam nadzieję, że o niczym nie
zapomniałam.
- Nie zapomniałaś. Będzie wspaniale. Cały jutrzejszy dzień
jestem do twojej dyspozycji.
- Dzięki. Od początku mnie wspieracie, ty i Sutton.
- Zasługujesz na własny lokal. Ciężko na niego
pracowałaś.
- To prawda.
- A teraz powinnyśmy jechać do domu i odpocząć.
- Dopiero szósta! – sprzeciwiła się Lauren.
- Ale znając ciebie, wrócisz tu bladym świtem.
- Okej. – Lauren objęła przyjaciółkę. – Ty, ja i dzidziuś
musimy się wyspać.
Wzmianka o dziecku sprawiła, że myśli Gracie
powędrowały do jego ojca. Zszokowały ją jego słowa. Zawsze
wydawał się jej miłym uprzejmym człowiekiem, a tu… Gdzie
się podział mężczyzna, do którego od lat wzdychała? Znikł,
a jego miejsce zajął obcy, do którego nie miała za grosz
zaufania.
Później tego wieczoru, po rozmowie z pośrednikiem,
Gracie, kręcąc z niedowierzaniem głową, odłożyła komórkę.
W zeszłym tygodniu podpisała umowę kupna posiadłości
Wingate’ów, wpłaciła pieniądze na rachunek zastrzeżony
i liczyła, że w krótkim czasie otrzyma tytuł własności. Bądź co
bądź dom stał pusty, ona chciała się wprowadzić,
a Wingate’owie potrzebowali gotówki, by odbudować biznes.
Ale przed chwilą Tom Riley poinformował ją, że sprawa
utknęła w miejscu.
Sebastian grał na zwłokę; nie podjął pieniędzy i podawał
najróżniejsze powody, dlaczego nie może złożyć ostatecznego
podpisu. Minęło już osiem dni. Bez podpisu umowa nie
dojdzie do skutku.
Psiakrew, usiłuje przyprzeć ją do muru. Codziennie
dzwonił, a ona go zbywała. Teraz ona musi zadzwonić do
niego. Oczywiście mogłaby poprosić prawnika, by
porozmawiał z Sebastianem, ale czuła, że to nic nie da. Jako
doświadczony biznesmen Sebastian zawsze dążył do
upatrzonego celu. Wiedziała, że nie odpuści.
Zacisnęła powieki. Bała się go. Wystarczył jego dotyk, aby
drżała z podniecenia. Nie lubiła tracić kontroli. A ponieważ
chodziło o jej przyszłość, powinna myśleć trzeźwo i logicznie.
Najważniejsze było dziecko. Zamierzała zrobić wszystko, by
je chronić.
Wieczór, który spędzili razem, Sebastian określił mianem
pomyłki. Czyli dziecko też uważał za pomyłkę. Oskarżył ją
o to, że jest karierowiczką, że odrzuca go z powodu jego
niedawnych problemów finansowych. W dodatku postanowił
ją zaszantażować i wstrzymać się ze sprzedażą posiadłości.
- Tak się przyjaciół nie zdobywa – mruknęła pod nosem.
Gdyby była zołzą, wycofałaby pieniądze i zrezygnowała
z kupna domu. Wtedy jednak wyrządziłaby krzywdę
wszystkim Wingate’om, a tego nie chciała robić.
I skrzywdziłaby siebie. Kochała ten dom; spędziła w nim
mnóstwo czasu, kiedy dorastała. Miała postawić krzyżyk na
swoich marzeniach tylko dlatego, że Sebastian zachowuje się
jak kretyn?
Z rozmyślań wyrwał ją telefon. Spojrzawszy na
wyświetlacz, natychmiast odebrała. Sebastian. Przynajmniej
nie musi do niego dzwonić.
- Masz świadomość, że narażasz na niepowodzenie naszą
transakcję?
- Dobry wieczór, Gracie. I tak, mam tę świadomość.
Postawiłem wszystko na jedną kartę. Bo chcę być obecny
w twoim życiu. – Na moment zamilkł. – Cały tydzień
próbowałem się z tobą skontaktować.
- I uznałeś, że szantaż będzie najskuteczniejszy?
- Nie nazwałbym tego szantażem.
- A jak?
- Delikatnym szturchnięciem. Zachętą.
- Zachętą? – Parsknęła śmiechem. – Masz nie po kolei
w głowie.
- Jestem zdeterminowany.
Męczyła ją ta rozmowa, jednak by zamieszkać
w wymarzonym domu, musi wysłuchać Sebastiana.
- W porządku. Jaką masz propozycję? – Zawahała się.
Powinna inaczej sformułować pytanie. – To znaczy, czego
oczekujesz?
- Spotkania. Rozmowy. Im szybciej, tym lepiej.
- A co, boisz się, że się wycofam?
- Może. Zrobiłabyś to?
- Nie. Chyba że dałbyś mi powód.
- Nie dam. Słowo honoru.
Westchnęła.
- Obiecujesz podpisać dokumenty?
- Tak. Nie mam zwyczaju nikogo zwodzić. Czy
moglibyśmy spotkać się jutro? – spytał.
- To niemożliwe. Jutro jest wielkie otwarcie Eatery.
- Fakt. Wyleciało mi z głowy.
- Może w poniedziałek? – zaproponowała.
- Dopiero za trzy dni?
- Tak, a co?
- Nic. W porządku. Wpadnę do ciebie w poniedziałek rano.
Zamknęła oczy.
- Nie. Spotkamy się w twoim biurze.
- Dobrze – odrzekł, starając się nie okazać
rozczarowania. – Zatem do poniedziałku. Dobranoc, Gracie.
Niski ochrypły głos ponownie przyprawił ją o dreszcz. Po
raz pierwszy w życiu czuła tak silny pociąg fizyczny do
mężczyzny. Niestety nie umiała oddzielić mężczyzny, który ją
szantażował, od tego, w którym się podkochiwała. To jej nie
dawało spokoju, nocami budziła się zlana potem, z bólem
głowy. Dlatego unikała Sebastiana. Czekała, aż ból minie. Aż
odzyska zdolność logicznego myślenia.
- Śpij dobrze.
- Ty też – szepnęła, zanim zdołała się powstrzymać.
Miał nad nią władzę i chociaż była na niego zła, nie
potrafiła zapomnieć tamtej nocy. Jego dotyku, pocałunków,
pieszczot. Dwoje nieznajomych ukrytych za maskami… To
wspomnienie zostanie z nią na zawsze.
ROZDZIAŁ TRZECI
Ekipa Royal 7 News zjawiła się w porze lunchu, by
przeprowadzić z Lauren wywiad. Wóz transmisyjny stał przed
lokalem, zajmując połowę szerokości ulicy. Gracie nawet nie
musiała na nikogo mocno naciskać; dziennikarze zawsze
nadstawiali uszu, gdy padało nazwisko Wingate. Przez ostatni
rok pisali o nich krytycznie, na szczęście Wingate’owie zdołali
oczyścić swoje imię, odzyskać część skradzionych pieniędzy
i powoli odbudowywali biznes.
Ustawiwszy się z boku, Gracie słuchała, jak Lauren
odpowiada na pytania Danieli Moon.
- Zaczęłam od jednego foodtrucka, z czasem moja firma
Street Eats rozrosła się. Od dziecka marzyłam o restauracji.
- Sądząc po kolejce, myślę, że odniesie pani wielki sukces.
Royal przyda się kolejny świetny lokal. A zmieniając temat:
jest pani narzeczoną Suttona Wingate’a. Wingate’owie byli
niedawno uwikłani w skandal. Co pani może o tym
powiedzieć?
Lauren zamilkła, po czym uśmiechnęła się promiennie.
- Nie miałam cienia wątpliwości, że Sutton i jego rodzina
odzyskają dobre imię. I się stało. Zostali oczyszczeni
z wszelkich zarzutów.
- Krążą plotki, że ma pani cichego wspólnika i że jest nim
Gracie Diaz, która niedawno wygrała sześćdziesiąt milionów
w loterii Powerball. Jak ważne jest dla pani jej wsparcie?
- Bez Gracie nie byłabym tu, gdzie jestem. Pomagała mi,
wspierała mnie, zachęcała, wierzyła we mnie. Nigdy nie
zdołam się jej odwdzięczyć.
Dziennikarka podeszła do Gracie.
- Wygląda na to, że poczyniła pani znakomitą inwestycję.
Biznes kwitnie.
Gracie nie cierpiała być w centrum zainteresowania –
miała dość spotkań z prasą po wygranej w Powerball – ale
uprzejmie odpowiedziała na kilka pytań. Wkrótce ekipa
wsiadła do wozu i odjechała.
Wróciwszy do kuchni, Lauren otarła pot z czoła.
- Dzięki, przyda mi się reklama. I przepraszam, że tobie
też podetkano pod nos mikrofon. Wiem, że tego nie cierpisz.
- Dla ciebie i Eatery jestem gotowa do poświęceń –
odparła z uśmiechem Gracie.
I nagle jej dobry humor prysł: zobaczyła wchodzącego
tylnym wejściem wysokiego Teksańczyka o blond czuprynie
i zielonych oczach. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że
to Sutton. Pomachał do niej i pochwycił Lauren w ramiona.
Później wpadła na lunch Beth z Camem. Gracie wskazała
im stolik tuż przy kuchni. Beth była nie tylko jej przyjaciółką
i mentorką, ale również siostrą Sebastiana. Za kilka tygodni
miał się odbyć jej ślub z ranczerem Camem Guthriem.
- Super, że przyszliście! Brakuje mi naszej burzy mózgów.
Gracie przez kilka lat pracowała z Beth przy organizacji
imprez. Ponieważ praca bardzo się jej podobała, uznała, że
któregoś dnia założy własną firmę eventową. Wtedy to były
marzenia palcem na wodzie pisane, ale dziś… Hm.
- Słyszałem o tych waszych burzach – rzekł z kamienną
miną Cam. – Po dwóch drinkach przychodziły wam do głowy
świetne pomysły.
- O kurczę! Zdradziłaś mu nasze tajemnice zawodowe! –
Gracie parsknęła śmiechem.
- Przyznaję się bez bicia. Ona – Beth zwróciła się do
narzeczonego – już po jednym drinku błyszczała intelektem.
- Ty też, kochana, ty też!
- Dlatego stanowiłyśmy zgrany zespół.
- To prawda. Powiem Lauren, że jesteście. Będzie
zachwycona.
- Nie mogliśmy nie przyjść. Lauren należy do rodziny.
- Wiem, ale szykujecie się do ślubu…
Cam zbudował dla Beth dom jej marzeń. A do ślubu
zostały zaledwie dwa tygodnie.
- Wszystko jest już zapięte na ostatni guzik – rzekła Beth,
po czym zmarszczyła czoło. – Chyba że o czymś
zapomniałam?
- Na pewno nie – powiedziała Gracie. – Gdybyś jednak
potrzebowała pomocy, możesz na mnie liczyć.
- Dzięki. – Beth rozejrzała się po restauracji. – Jak tu
pięknie.
- Zerknijcie do menu. – Gracie podała narzeczonym karty
dań. – Zaraz przyślę kelnerkę.
- Okej. I gratuluję, skarbie. To miejsce jest super, w dużej
mierze dzięki tobie.
Gracie uścisnęła przyjaciółkę.
- Twoje słowa wiele dla mnie znaczą. A teraz lecę
sprawdzić, jak sobie radzi Lauren. Musi wytrzymać do
wieczora.
O ósmej trzydzieści sala powoli zaczęła pustoszeć. Gracie
ledwo czuła nogi; nawet nie wyobrażała sobie, jak
zmordowana musi być Lauren. Usiadła przy narożnym stoliku
i skinęła na przyjaciółkę.
- Zmęczona?
- Owszem, ale i podekscytowana. Wiesz, że zabrakło
sernika? Nie sądziłem, że będzie taki popularny. Jutro się
lepiej przygotuję.
- Nikt nie narzekał, każdy dostał darmowy deser…
Drzwi się otworzyły i do sali wkroczył Sutton.
- Oj, chyba jednak nie posiedzisz. Wydaje mi się, że ten
uroczy dżentelmen przyszedł po dokładkę – powiedziała ze
śmiechem Gracie.
Lauren wstała, przytuliła narzeczonego, po czym wskazała
mu miejsce przy stoliku. Dopiero w tym momencie Gracie
zorientowała się, że tym razem to nie Sutton, lecz Sebastian.
Psiakość, znów dała się zaskoczyć.
- Dzięki, że wpadłeś – powiedziała Lauren.
- Chciałem przyjść wcześniej, ale cały dzień miałem
wypełniony spotkaniami. W każdym razie obu wam należą się
gratulacje. Słyszałem, że otwarcie było wielkim sukcesem.
- Przerosło moje oczekiwania. – Lauren westchnęła
cicho. – Było wspaniale.
- Tak, było fantastycznie – przyznała Gracie.
Nie chciała psuć Lauren humoru, okazując Sebastianowi
niechęć. Miał prawo tu być. Kiedy usiadł i powiódł po niej
spojrzeniem, serce znów jej załomotało i przez chwilę nie była
w stanie złapać tchu.
- Pewnie nic nie jadłeś? – spytała Lauren. – Ty, Gracie, też
nie miałaś nic w ustach od lunchu. Zaraz wam coś przygotuję.
- Nie, nie fatyguj się – zaprotestował Sebastian. – Nie
jestem głodny.
- Ja też nie – powiedziała Gracie.
- Mowy nie ma! Musisz się dobrze odżywiać.
Gracie zaczerwieniła się. Chociaż Lauren słowem nie
zająknęła się o ciąży, Sebastian natychmiast skierował wzrok
na jej brzuch.
- A ty – Lauren spojrzała na Sebastiana – nie wygaduj
bzdur, że nie jesteś głodny. Znam was, Wingate’ów.
- W porządku – odrzekł. – Chętnie coś zjem.
- No widzisz? Nie mogłeś tak od razu? Porozmawiajcie
sobie, a ja wrócę za kilka minut.
- Idealnie do siebie pasują, Lauren i Sutton. – Sebastian
pokiwał z uśmiechem głową.
- To prawda.
- O, przynajmniej w jednym się zgadzamy. To już coś.
- Mam prośbę: nie rozmawiajmy dzisiaj, dobrze? Padam
na nos.
- Cały dzień tu spędziłaś?
Potwierdziła skinieniem głowy.
- To było pasjonujące obserwować narodziny firmy. Nigdy
nie uczestniczyłam w takim przedsięwzięciu.
- Masz głowę do interesów, Gracie.
Wzruszyła ramionami.
- Raczej mam pomysły inwestycyjne.
- Zdradzisz jakie?
- Jeszcze za wcześnie. Wiesz, to niesamowite, jacy
jesteście podobni, ty i Sutton – rzekła, zmieniając temat. –
Sutton wyszedł stąd godzinę temu i kiedy się pojawiłeś, przez
ułamek sekundy myślałam, że wrócił po dokładkę.
- Wszyscy nas mylą. Ale powiedziałaś: przez ułamek
sekundy. Czyli jednak umiesz nas odróżnić?
Speszona przygryzła wargę.
- Gracie…?
- Ja…
- Też to czuję, te iskry. Kiedy się zbliżam, od razu wiesz,
że to ja, a nie mój brat. Prawda?
Zamknęła oczy. Nie chciała nic mówić.
- Twoje milczenie wystarczy mi za odpowiedź – oznajmił
cicho.
W jego głosie nie było nuty triumfu czy zadowolenia. Po
prostu stwierdzał fakt.
Skinęła głową. Nie ulegało wątpliwości, że istnieje między
nimi chemia. Próbowała to wypierać, ale Sebastian miał rację:
czuła dreszcz, ilekroć wchodził do pokoju. Najgorsze było to,
że choć znali się od lat, to właściwie wcale się nie znali. Nie
wiedziała, czego Sebastian od niej chce. I czy może mu ufać.
- Gracie…
Z kuchni wyłoniła się Lauren. Postawiła na stole półmisek
z ryżem i kawałkami kurczaka oraz sałatkę.
- Mm, wygląda pysznie – rzekł Sebastian.
- Rzeczywiście – przyznała Gracie. Nagle zaburczało jej
w brzuchu, w dodatku głośno. Wszyscy troje wybuchnęli
śmiechem. – Chyba faktycznie powinnam coś zjeść.
Patrząc w lśniące oczy Sebastiana, poczuła coś dziwnego.
Jakby zobaczyła przed sobą człowieka, którego znała od
dziecka, młodzieńca, za którym wodziła wzrokiem,
sympatycznego, choć lekko zdystansowanego mężczyznę,
o którym snuła fantazje. Był tym spokojniejszym, bardziej
poważnym bliźniakiem. Tym, który zawsze bardziej się jej
podobał.
- Tak, lepiej nakarm dziecko – powiedziała ze śmiechem
Lauren.
- A ja przypilnuję, żeby Gracie… - Sebastian urwał.
Najwyraźniej wolał się jej nie narażać. – Mniejsza o to.
- Dobra, pałaszujcie. – Odwróciwszy się na pięcie, Lauren
oddaliła się do kuchni.
Zostali sami. Sebastian ważył słowa, więc reszta wieczoru
upłynęła przyjemnie.
Tuż przed dziesiątą wszyscy już wyszli. Lauren, która
ledwo trzymała się na nogach, ucieszyła się, że Sutton po nią
przyjechał. Kiedy zaproponowali Gracie, że odprowadzą ją do
samochodu, Sebastian zaprotestował.
- Ja ją odprowadzę.
- Dam sobie radę – sprzeciwiła się Gracie. – Nikt mnie nie
musi odprowadzać.
- Nie kłóć się ze mną. Włóż żakiet i chodź.
Lauren przekręciła klucz w zamku i każda para ruszyła
w inną stronę parkingu.
Dotarłszy do samochodu, Gracie obróciła się do
Sebastiana.
- To mój. – Jeździła czerwonym sportowym lexusem;
kochała swoje autko, ale wiedziała, że kiedy urodzi dziecko,
będzie musiała kupić coś większego.
Zadrżała. Styczniowe powietrze było chłodne.
- Zimno ci?
- Trochę. – Wskazała na samochód. – Zaraz się ogrzeję.
- Poczekaj. – Sebastian zacisnął rękę na jej nadgarstku.
Zamknęła oczy.
- Tak?
- Porozmawiaj ze mną.
- Jesteśmy umówieni na poniedziałek.
- Gracie… - Wymówił jej imię z czułością, jakby miał
przed sobą największy skarb. – Chciałbym się z tobą zobaczyć
wcześniej.
Wbiła wzrok w jego zielone oczy.
- Dlaczego?
- Przecież wiesz.
- No, nie bardzo. – Nie do końca mu ufała.
Uniósł jej brodę, pochylił się i zaczął powoli przysuwać
usta do jej warg. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby uciec. Nie
dałaby rady zwalczyć tej dziwnej siły, która ciągnęła ją do
niego. Musnął oddechem jej policzek. Czekała, na szczęście
niedługo. Parę sekund później docisnął usta do jej warg. To
był idealny pocałunek, wykonany z idealnym wyczuciem.
Otoczył ją zapach Sebastiana, bijące od niego ciepło. Kiedy
wziął ją w ramiona, zakręciło się jej w głowie.
- Sebastian… - szepnęła. – To nie jest dobry pomysł.
- A jeśli się mylisz?
Czy wtedy ominie ją coś wspaniałego? Jeżeli się zakocha,
wszystko może się zdarzyć. Może przez Sebastiana płakać,
cierpieć. Nie ma gwarancji, że im się uda. Zatem czy nie lepiej
trzymać się na dystans? Czy nie lepiej oprzeć się pokusie?
- Czego od mnie chcesz?
- Szansy, żeby cię poznać. Tylko tyle.
- To znaczy?
- Chcę umawiać się z tobą na randki. Zobaczyć, co z tego
wyniknie. Przekonać się, jak razem funkcjonujemy. Proszę cię,
Gracie. Jesteś mi to winna.
- Winna? – Zamrugała.
Westchnął głęboko.
- Odkryłaś, że to ze mną kochałaś się na balu i cały czas
trzymałaś język za zębami. Tamtej nocy zrobiliśmy dziecko.
Dowiedziałem się o tym przypadkiem. Nie chciałaś mi nic
powiedzieć, ani że to byłaś ty, ani że zaszłaś w ciążę.
- Nieprawda.
- Nieprawda? Miałaś mnóstwo okazji. Wtedy kiedy
negocjowaliśmy sprawę kupna-sprzedaży posiadłości, a także
później. Dlaczego milczałaś?
- Bo… byłam zagubiona. I zaniepokojona. W sumie
niezbyt dobrze cię znam. Nie wiem, czy mogę ci ufać.
- Jest tylko jeden sposób, żebyś się o tym przekonała.
To było takie dziwne. Kolejność odwrócona. Najpierw
uprawiali szalony seks, najlepszy w jej życiu, potem okazało
się, że poczęli dziecko, a teraz Sebastian proponuje randki.
- To szaleństwo.
- Szaleństwa dobrze nam wychodzą.
Najwyraźniej ich myśli biegły jednym torem.
- To prawda.
- Wpadnę po ciebie jutro o siódmej – rzekł z uśmiechem,
otwierając drzwi jej samochodu.
Usiadła za kierownicą, włączyła silnik i ruszyła. Jadąc,
zerknęła w lusterko: z tym seksownym facetem stojącym na
parkingu była jutro umówiona na randkę.
Zanim zapukał, kilka razy nakazał sobie ostrożność. Nie
chciał powiedzieć nic, co by ją do niego zraziło. Co by zepsuło
randkę. Innymi słowy postanowił być dżentelmenem.
Otworzyła mu gosposia. Śmiesznie, jak ich role się
odwróciły. Teraz Gracie miała służbę, a on żył skromnie.
Kobieta wpuściła go do środka. Po chwili Gracie pojawiła
się w holu. Wytrzeszczył oczy. Wyglądała zjawiskowo
w obcisłej czerwonej sukni do kolan z delikatną koronką na
rękawach i na plecach. Miała znakomitą cerę i gęste długie
włosy. Na balu maskowym też wystąpiła w czerwonej kreacji,
od której nie mógł oderwać wzroku. I wtedy, i dziś czuł, jak go
ciągnie do niej.
Przez trzy miesiące zastanawiał się, kim jest kobieta,
z którą się kochał. Wczorajszy pocałunek uzmysłowił mu,
dlaczego nie potrafił o niej zapomnieć.
Gracie, odważna i seksowna Gracie trwale zapisała się
w jego pamięci.
- Ładnie wyglądasz – powiedział.
- Dzięki, ty też – odparła instynktownie.
Spędził godzinę na wybieraniu ubrania; w końcu
zdecydował się na beżowe spodnie, koszulę w kolorze
bakłażana i czarną zamszową bomberkę zamiast sportowej
marynarki.
- Gotowa?
Skinęła z wahaniem głową. Beth zdradziła mu, że kiedy
Gracie wygrała loterię, nagle zaczęło się wokół niej kręcić
mnóstwo mężczyzn i nie była pewna, czy chodzi im o nią, czy
o jej miliony. Dziwne, nigdy nie zdawała sobie sprawy
z własnej urody, a była piękna, zgrabna, długonoga.
Trzy miesiące temu pieścił ją, dziś jednak chciał pokazać
się jej od innej strony. Chciał zdobyć jej zaufanie oraz
sympatię, chciał uczestniczyć w życiu ich dziecka. Na moment
wrócił myślami do Lonny’ego, nastoletniego brata jego
dawnej dziewczyny, chłopca z wieloma problemami. Starał się
mu pomóc, być dla niego wsparciem. Chłopak bardzo tego
potrzebował. Ale potem jego związek się rozpadł i stracił
z Lonnym kontakt. Miał z tego powodu wyrzuty sumienia,
choć przecież niczemu nie zawinił.
Nie chciał w podobny sposób zawieść nadziei i oczekiwań
własnego dziecka. Pragnął je kochać, wychowywać, mieć
wpływ na jego życie.
- Świetnie, to ruszajmy. Masz jakieś okrycie? Jest chłodno.
Sięgnęła po długi sweter pasujący barwą do sukienki.
Sebastian wyciągnął rękę, ale powstrzymał go jej wzrok. Nie
życzyła sobie pomocy. Od dziecka wpajano mu zasady
dobrego wychowania, ale cóż… dziś ma za zadanie być
miłym, unikać kłopotów i lepiej poznać matkę dziecka.
Nacisnął klamkę. Uderzyło w nich zimno. Poczekał, aż
Gracie przekręci klucz w zamku, po czym podprowadził ją do
czarnego bmw. Zanim zajął miejsce za kierownicą, zdążyła
zapiąć pas.
- Mam nadzieję, że lubisz kuchnię włoską.
- A znasz kogoś, kto nie lubi?
Roześmiał się.
- Lokal, do którego jedziemy…
- Jak się nazywa?
- Amore. Znajduje się tuż za miastem. Szefem kuchni jest
mój przyjaciel.
Uśmiechnęła się.
- Wolisz ciszę czy muzykę? – spytał.
- Muzykę.
Włączył radio; wnętrze samochodu wypełnił mocny głos
Reby McEntire śpiewającej z Kelly Clarkson piosenkę o bólu,
krzywdzie i zaufaniu.
- Lubię ten utwór. – Gracie oparła głowę o zagłówek. –
Nie ma w nim grama fałszu.
Sebastian zerknął na nią z ukosa. Stale się czegoś nowego
o niej dowiadywał.
- Muzyka przekazuje prawdę lepiej niż inne środki wyrazu.
Nie sądzisz? – spytała.
- Bo ja wiem? – Nigdy się nad tym nie zastanawiał. –
Może.
Pięć utworów później siedzieli w przytulnej sali.
- Dzięki, mistrzu. – Sebastian uśmiechnął się do Tony’ego
Perrina.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Sebastianie. – Tony
był przystojnym sześćdziesięciolatkiem o siwej czuprynie,
który po długim ciekawym życiu w końcu osiadł w Teksasie.
W przeszłości prowadzili razem interesy; obaj kochali golfa
i włoską kuchnię. Nic dziwnego, że się zaprzyjaźnili. –
Cieszyłbym się, gdybyś odwiedzał mnie częściej.
Sebastian obrócił się do Gracie.
- Gracie, przedstawiam ci Tony’ego, właściciela Amore,
który doskonale gra w golfa i wyśmienicie gotuje.
Tony skłonił się nisko.
- Miło mi cię poznać, Gracie.
- A mnie ciebie, Tony. Piękny masz lokal.
Rozejrzała się z zaciekawieniem, podziwiając śnieżnobiałe
obrusy, ręcznie zdobione talerze, kryształowe kieliszki,
ustawione na środku stołów długie świeczki. Na końcu sali
znajdowała się nieduża scena, na której czasem zespół
muzyków, a czasem piosenkarze zabawiali gości.
- Niezwykle klimatyczny…
- Bardzo dziękuję. – Tony się uśmiechnął.
- Gracie z naszą wspólną znajomą otworzyły restaurację.
The Eatery, w samym sercu Royal – rzekł Sebastian.
- Całe miasto o tym huczy – powiedział Tony. – Też jesteś
szefem kuchni, Gracie?
- Nie. Geniuszem kulinarnym jest Lauren, moja
przyjaciółka i wspólniczka. Ja pełnię rolę inwestora.
Tony zerknął na Sebastiana. Po chwili skojarzył, że Gracie
to zwyciężczyni loterii Powerball. Nic jednak na ten temat nie
powiedział.
- Będę musiał was odwiedzić i przekonać się
organoleptycznie.
- Serdecznie zapraszam!
- Jeśli twoja wspólniczka jest tak utalentowana, jak
twierdzisz, cieszę się, że Eatery znajduje się daleko od Amore.
- A jak ja się z tego cieszę. – Gracie obdarzyła Tony’ego
czarującym uśmiechem.
- Jeśli pozwolicie, uraczę was dziś czymś specjalnym.
Sebastian popatrzył na Gracie.
- Zgadzasz się?
- Ależ tak, oczywiście!
- Mistrzu – Sebastian zwrócił się do przyjaciela – będzie
nam bardzo miło.
- Czy mogę wam zaproponować butelkę naszego
wyjątkowego wina?
Sebastian nawet chwili się nie zawahał.
- Nie, dziękujemy, nie dzisiaj.
- Sebastian, nie przejmuj się mną – zaoponowała Gracie. –
Jeśli masz ochotę na kieliszek…
Potrząsnął głową. Nie zamierzał pić, skoro ona nie może.
Nie zamierzał pić przez co najmniej sześć miesięcy.
- To było miłe z twojej strony – powiedziała, kiedy zostali
sami.
- Bo tak w ogóle to jestem sympatycznym gościem.
Uniosła brwi. Wciąż się opierała, ale czuł, że niedługo
zmięknie.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna.
- Powoli odzyskuję apetyt. Przez kilka tygodni dokuczały
mi mdłości i musiałam się zmuszać do jedzenia, ale na
szczęście to już przeszłość.
Sebastian odwrócił na moment wzrok i westchnął.
Żałował, że Gracie wcześniej nie poinformowała go o ciąży.
No ale było, minęło.
Kelner postawił na stoliku koszyk z pieczywem
czosnkowym.
- Mmm, ale pachnie.
- Spróbuj.
- Oj, uważaj, bo zjem wszystkie. – Gracie sięgnęła po
rumianą bułeczkę. – No dobrze, może jedną ci zostawię. –
Wsunęła kawałek do ust. – Mmm, nie tylko cudownie pachną,
ale i smakują.
Parę minut później zjawił się kelner, tym razem
z półmiskiem pełnym oliwek, karczochów, pomidorków,
wędlin i serów finezyjnie ułożonych na liściach sałaty.
- Chyba trafiłam do raju – szepnęła Gracie.
- Z powodu towarzystwa?
- Tak.
Zmrużył oczy. Przekomarza się z nim? A może…
- Tony podbił moje serce.
- Ha, ha, bardzo śmieszne.
Podniosła oliwkę. Dokładnie śledził każdy jej ruch. Nie
potrafił powiedzieć, co takiego Gracie ma w sobie, że
zapomina przy niej o Bożym świecie.
- Przynajmniej wiem, że masz doskonały gust kulinarny –
oznajmił. – To jedno mogę odfajkować.
- Dużo jest rzeczy, które chcesz odfajkować?
Pytanie było podchwytliwe. Postanowił jednak nie unikać
odpowiedzi.
- Niby znamy się, a w rzeczywistości niewiele o sobie
wiemy. Na przykład, jakie masz hobby. Jaki był twój ulubiony
przedmiot w szkole. Kogo najbardziej podziwiasz.
Uniosła brwi.
- Naprawdę cię to interesuje? Okej. Hobby to konie.
Uwielbiam konie, chociaż dawno nie jeździłam. Ulubiony
przedmiot to historia. Ciekawi mnie, w jaki sposób przeszłość
wpływa na teraźniejszość. A osoba, którą najbardziej
podziwiam, to mój ojciec. Był uczciwym, ciężko pracującym
człowiekiem. Brakuje mi go.
Podobało mu się, jak oczy jej lśniły, kiedy mówiła o ojcu.
Widać było, że bardzo go kochała. Nic dziwnego, Alberto
Diaz był porządnym człowiekiem.
- Wszyscy go szanowaliśmy – stwierdził. – Wspaniale
zajmował się naszymi końmi. Był kimś więcej niż
kierownikiem rancza; potrafił nawiązać niesamowitą więź ze
zwierzętami. Pewnie po nim odziedziczyłaś miłość do koni.
- Może odziedziczyłam, a może nauczył mnie kochać te
piękne stworzenia. A ty?
- Co ja?
- Mam powtórzyć twoje pytania?
- A, okej. Też lubię jeździć konną. Uwielbiam wszystkie
zwierzęta, ale konie najbardziej. Może dlatego, że od dziecka
są obecne w moim życiu? Czasem wydają mi się znacznie
mądrzejsze od ludzi.
- To prawda. Co jeszcze?
- Nigdy nie odmawiam partyjki golfa. Ciągle staram się
doskonalić moją grę. – Westchnął głośno. – Ostatni rok był
jednak ciężki, nie miałem czasu na przyjemności. Próbowałem
oczyścić nasze nazwisko i nie dopuścić do bankructwa firmy.
Jak wiesz, Keith Cooper nas oszukał, niemal zniszczył. Na
szczęście zdołaliśmy odbudować sieć hotelową i uratowaliśmy
WinJet.
- Beth coś mi o tym opowiadała. Nie było wam łatwo.
Sebastian skinął głową. Wszystkie gazety o tym pisały, ale
najgorsze było to, gdy zaczęto łączyć nazwisko Wingate’ów
z handlem narkotykami. Dzięki Bogu, że ta sprawa została
szybko wyjaśniona.
- Czyli znasz prawdę.
- Tak, inaczej by mnie tu nie było. Ulubiony przedmiot?
- A może być ulubiony wiersz? Poemat o Gracie?
Uśmiechnęła się.
- Jeszcze taki nie powstał – rzekła.
- No dobrze. Czyli przedmiot… Matematyka. Albo się ją
rozumie i lubi, albo nie. Ja nigdy nie miałem z nią problemów.
Podobają mi się jasne klarowne zasady, to, że dwa plus dwa
zawsze równa się cztery, że białe jest białe, a czarne jest
czarne, że nie ma szarości.
- Och, gdyby życie było takie proste.
Zamyślił się. Czyżby Gracie znajdowała się w jakiejś
szarej strefie? Ścisnął nad stołem jej dłoń. Nie podskoczyła,
nie próbowała jej wyszarpnąć, jedynie wciągnęła z sykiem
powietrze, kiedy uniósł jej rękę do ust.
- Może być proste – szepnął.
Popatrzyła na niego sceptycznie.
- Życie to coś więcej niż pociąg fizyczny.
- Fakt, ale dzięki niemu jest przyjemniej. – Wyszczerzył
zęby i puścił jej dłoń. Obiecał sobie, że nie będzie wywierał na
Gracie presji i choć płonął z pożądania, zamierzał dotrzymać
słowa.
Kelner postawił przed nimi szereg potraw: dania
z makaronem, z bakłażanem, z krewetkami.
Gracie wytrzeszczyła oczy.
- Wiem, że mam jeść za dwoje, ale tego starczy dla pułku
wojska.
- Próbujemy?
- Tak! Pęknę, ale nie oprę się pokusie.
Nałożyła sobie wszystkiego po trochu, a potem uniosła
pytająco brwi. Skinął głową, więc jemu też nałożyła sporą
porcję. Siedzieli odprężeni, jedząc i popijając lemoniadę.
Rozmawiali o różnych sprawach, o pracy, o Eatery. W pewnej
chwili na scenę wszedł trzyosobowy zespół i wkrótce utwory
Sinatry wypełniły salę.
Kilka par ruszyło na parkiet. Na myśl o tym, że choć przez
pięć minut mógłby tulić do siebie Gracie, Sebastian wstał od
stołu i wyciągnął rękę.
- Zatańczymy?
Rozejrzała się po restauracji, jakby niepewna, co ma
zrobić. Utkwiła wzrok w ręce Sebastiana, potem w jego
twarzy i westchnęła, jakby przegrała walkę, którą toczyła
sama z sobą. Przeszli na parkiet. Sebastian objął ją w talii,
zostawiając jednak przestrzeń między ich ciałami. Nie
przypuszczał, że to będzie takie trudne.
- I jak? – spytał. – Dobrze się bawisz?
- Tak – odparła po chwili wahania.
Ich spojrzenia się spotkały.
- Wiesz, ciągle wracałem myślami do tego, jak
tańczyliśmy na balu, a teraz znów trzymam cię w ramionach…
Bałem się, że nigdy cię nie odnajdę.
- Byłeś zaskoczony, kiedy odkryłeś, że tamta nieznajoma
to ja?
- Owszem, ale ucieszyłem się.
Wyczuł, że Gracie odpręża się, że opuszcza ją napięcie.
Ruchy miała płynne, pełne wdzięku; raz na jakiś czas jej ciało
ocierało się o niego. Wciągał w nozdrza jej perfumy,
rozkoszował się jej bliskością, muśnięciem włosów, dotykiem
piersi…
Im dłużej tańczyli, im dłużej ją obejmował, tym większy
żar czuł w lędźwiach. Wreszcie nie wytrzymał.
- Gracie… - wyszeptał.
Wtuliła twarz w jego szyję. Po chwili podniosła wzrok.
W jej oczach dojrzał zaproszenie. Pochyliwszy się, przywarł
ustami do jej warg i zaraz skarcił się w duchu: przecież miał
zachowywać się dziś jak dżentelmen. Na szczęście Gracie
odwzajemniła pocałunek. Chciał tulić ją do siebie i całować
przez całą noc. Chciał wsunąć palce w jej włosy i wdychać jej
cudowny zapach. Chciał znów się z nią kochać. Z nią, Gracie,
a nie z tajemniczą nieznajomą w masce.
Gdy muzyka ucichła, ich spojrzenia ponownie się spotkały.
Sebastian odchrząknął.
- Czas na deser. – Zerknął na właściciela Amore, który
osobiście przyniósł im talerz włoskich ciastek. – Nie wypada,
żeby Tony na nas czekał.
- Nie, nie wypada – powiedziała lekko zdyszana.
Trzymając się za ręce, wrócili do stolika. Ciastka były
wyśmienite, ale dziś dla Sebastiana nic nie mogło się równać
ze smakiem ust jego partnerki.
ROZDIAŁ CZWARTY
Odprowadził ją do drzwi. Przekręcając klucz w zamku,
uświadomiła sobie, że jeżeli zaprosi Sebastiana, wiadomo, co
się wydarzy, a nie była pewna, czy to dobry pomysł.
Dzisiejsza randka pozwoliła im się nieco lepiej poznać.
Ona nie była już tajemniczą nieznajomą, a Sebastian jej
tajemniczym kochankiem. Teraz miała przed sobą realną
postać. I powinna zdecydować, co dalej: czy wpuścić go do
swojego życia? Do życia dziecka?
Wieczór należał do udanych. Sebastian zachowywał się jak
przystało na dżentelmena, może pomijając chwilę, kiedy
pocałował ją na parkiecie. Ale właściwie trochę sama się do
tego przyczyniła. Wspomnienia tamtej nocy tak mocno
odcisnęły się w jej pamięci. Chciała, by Sebastian ją znów
przytulił, pocałował…
- Doskonale się bawiłem – powiedział. – Mam nadzieję, że
ty też.
- Tak, było bardzo sympatycznie.
Oczy mu lśniły.
- Chętnie bym się z tobą znów umówił. Co robisz jutro?
- Siedzę w Eatery i zajmuję się księgowością.
- A udałoby ci się tak zorganizować pracę, żeby mieć
wolne popołudnie?
- Chyba tak.
- Super. Wpadnę po ciebie o drugiej. Wyglądasz
zjawiskowo. – Powiódł po niej wzrokiem. – Ale jutro
wystarczą dżinsy i żakiet.
- Nie powiesz, dokąd pojedziemy?
- Po prostu mi zaufaj.
- Spróbuję. – Zmrużyła oczy.
Pochyliwszy się, cmoknął ją w policzek.
– Śpij dobrze.
- Ty też – szepnęła.
Zanim zdążyła cokolwiek dodać, Sebastian ruszył do
samochodu. Czy mądrze postąpiła, zgadzając się na jutrzejsze
spotkanie? Serce mówiło jedno, a rozum co innego. Wciąż
miała wątpliwości; Sebastian pociągał ją fizycznie, ale musiała
myśleć o dziecku. O tym, co będzie najlepsze dla niego.
Pół godziny później, kiedy wyszła z wanny, zadzwonił
telefon. Odebrała po trzecim dzwonku.
- Halo?
- To ja, Sebastian.
Niski seksowny głos z teksańskim akcentem sprawił, że
dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Cześć. – Czyżby chciał odwołać randkę?
- Przeszkadzam?
Od powrotu do domu nieustannie o nim myślała.
- Nie. Właśnie wyszłam z wanny.
Nastała długa cisza. Gracie skarciła się w duchu: musiałaś
to mówić?
- Nie przyznam się, o czym teraz pomyślałem.
Roześmiała się. Sama się o to prosiła.
- Słuchaj, naprawdę spędziłem dziś wspaniały wieczór.
A dzwonię… - Urwał. – Mógłbym wymyślić jakiś powód, ale
tak z ręką na sercu to chciałem przed pójściem spać usłyszeć
twój głos. Nie gniewasz się?
Zaskoczył ją.
- Przeciwnie, to miło z twojej strony.
- Mówiłem ci, że fajny ze mnie gość.
Zamilkła. Owszem, bywał czarujący, ale potrafił być
również bezwzględny. Nie zapomniała o tym, że wstrzymał
sprzedaż posiadłości, by dostać to, na czym mu zależy.
- Stale to powtarzasz.
- Może po setnym razie uwierzysz.
Ponownie wybuchnęła śmiechem.
- Więc taką obrałeś strategię?
- Aż tak przebiegły nie jestem.
- Nie?
- Właściwie nie umiem cię rozgryźć.
Ona jego też nie. Wcześniej nie wzbudzała jego
zainteresowania; umawiał się z kobietami należącymi do
miejscowej socjety. Całe życie wierzyła, że jest kimś gorszym,
że nie ma u niego szans. Toteż nagła zmiana w zachowaniu
Sebastiana wprawiła ją w zakłopotanie.
- Ja ciebie też nie.
- Chcę twojego dobra. Przysięgam.
- Dziękuję – szepnęła, bo nic innego nie przyszło jej do
głowy. Wciąż jednak miała wątpliwości; jeden telefon nie
mógł ich rozwiać.
- Kładź się spać, Gracie. Słodkich snów.
- Dobranoc, Sebastianie.
Psiakrew, spryciarz wie, co robić, żeby osiągnąć cel.
Powoli, acz konsekwentnie kruszył jej opór.
Czy naprawdę był „fajnym gościem”, na którym może
polegać, czy tylko próbował uśpić jej czujność, by zdobyć to,
na czym mu zależy?
Rozłączył się z Gracie i westchnął ciężko. Nie umiał
wyrzucić jej z głowy. Była piękna, ale uroda to nie wszystko.
Dlatego chciał ją lepiej poznać. Nosiła jego dziecko. Powoli
się przed nim otwierała, wpuszczała go do swojego świata. On
był jednak niecierpliwy…
Z zadumy wyrwało go brzęczenie komórki. Zdziwił się,
ujrzawszy na ekranie imię swojej byłej dziewczyny,
supermodelki Rhondy Pearson.
- Halo?
- Sebastian? No, w końcu! Dzwonię od paru godzin.
Wyłączył telefon podczas randki z Gracie.
- Hej, Rhondo. Co u ciebie?
Nie widzieli się od ponad roku, ale od czasu do czasu
pisali do siebie. Ich związek nie przetrwał, ale rozstali się
w przyjaznej atmosferze.
- Potrzebuję twojej pomocy. Możemy się spotkać?
- Teraz? Jest późno. To nie może poczekać?
- Chodzi o Lonny’ego.
- Coś się stało? – spytał, czując napięcie.
Rhonda sama wychowywała brata. Chłopak często bywał
smutny, jakby zagubiony; brakowało mu prawdziwego domu.
Sebastian polubił chłopca, z wzajemnością. Żałował, że stracił
z nim kontakt. Po rozstaniu z Rhondą chciał się czasem z nim
widywać, ale Rhonda uznała, że to zły pomysł.
- Wymyka mi się spod kontroli. Nie wiem, co robić. Może
mógłbyś z nim pogadać? Zawsze cię szanował.
- Hm, mogę się z tobą spotkać jutro wieczorem. Wcześniej
nie dam rady.
- Dzięki, Sebastianie. Aha, chciałabym cię prosić
o dyskrecję. Z uwagi na Lonny’ego.
- Oczywiście. Nikomu nic nie powiem – obiecał. Miał
wyrzuty sumienia. Powinien był pozostać w kontakcie
z Lonnym, nie słuchać Rhondy. Chłopak potrzebował
przyjaciela, a on go zawiódł. – Wpadnij do mojego biura.
O ósmej. O tej porze nikt nam nie będzie przeszkadzał.
- Świetnie, do zobaczenia.
O drugiej rozległo się pukanie do drzwi. Była gotowa.
Wróciwszy do domu dwadzieścia minut temu, zdążyła się
przebrać. Włożyła dżinsy – jak długo jeszcze będzie się w nich
mieścić? – szary sweter w prążki, skórzaną kurtkę w kolorze
cynobrowym oraz skórzane cynobrowe botki.
Sebastian ubrany był podobnie: dżinsy, sztyblety, kurtka,
beżowy T-shirt. Wyglądał fantastycznie. Serce zaczęło jej
łomotać. Zganiła się w duchu. Nawet słowa nie powiedział,
a ona już traciła nad sobą kontrolę.
- Hej, Gracie.
- Cześć. Jesteś punktualny.
- I co, uporałaś się z pracą?
- Prawie. Resztę dokończę wieczorem. – Wskazała na swój
strój. – Czy mam coś jeszcze wziąć?
- Nie, tak jest idealnie.
Zmarszczyła czoło.
- Powiesz mi, dokąd jedziemy?
- Zobaczysz. – Uśmiechnął się.
Zamknęła drzwi i ruszyła za Sebastianem do jego bmw. Po
chwili skręcili w stronę dawnej posiadłości Wingate’ów.
- Sebastian, co…? Dlaczego…?
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Ale…
- Będziesz zadowolona, obiecuję.
Patrząc na nią, błysnął w uśmiechu zębami. Odwróciła
głowę. Nie chciała, by widział podniecenia w jej oczach.
Minęli dom i zatrzymali się przy stajni.
- Konie – wyjaśnił, widząc zdumioną minę swojej
pasażerki. – Może masz ochotę na przejażdżkę?
- Och, tak! – Dawno nie siedziała w siodle. Tęskniła za
jazdą konną, a także za stajnią. Teoretycznie znajdowała się na
terenie własnej posiadłości, ale tylko teoretycznie, bo
pieniądze wciąż leżały nietknięte na rachunku zastrzeżonym.
- Moje konie nadal tu przebywają – powiedział. – Książę
i Księżna.
- Tak, są piękne.
- Pomyślałem, że przyda im się trochę ruchu. Niech
wiedzą, że o nich nie zapomniałem.
Jednym z warunków sprzedaży nieruchomości było to, że
konie pozostaną na miejscu, dopóki Sebastian nie znajdzie dla
nich nowej stajni. Stado liczyło osiem sztuk.
Przeszli do zagrody. Sebastian zagwizdał. Wszystkie konie
zastrzygły uszami, ale tylko dwa ruszyły do niego: jabłkowity
wałach oraz gniada klacz.
Sebastian poklepał je czule szyi.
- Stęskniłem się za wami – szepnął.
Gracie udała się do stajni, wrzuciła do wiadra jabłka
i marchew – robiła tak, kiedy ojciec zarządzał ranczem –
i wróciła do zagrody. Po chwili wszystkie konie tłoczyły się
przy płocie, jedząc jej z ręki.
- Ubiegłaś mnie! – zawołał ze śmiechem Sebastian. –
I teraz wolą ciebie.
- Sprawdza się powiedzenie: przez żołądek do serca –
odparła. Marzyła o tym, by kiedyś mieć własną stadninę.
- Owszem.
Wkrótce dołączył do nich Pete, opiekun koni.
- Zaraz je osiodłam.
Sebastian popatrzył pytająco na Gracie. Skinęła głową.
- Dzięki, Pete – powiedział. – Sami to zrobimy.
- W porządku, będę w biurze, gdyby mnie pan… ktoś
potrzebował. – Mężczyzna przeniósł wzrok z Sebastiana na
Gracie. Był wyraźnie zmieszany, jakby to wszystko go
przerastało. Biedaczysko, pomyślała Gracie. Dawniej
Wingate’owie płacili mu pensję, a dziś ona podpisywała dla
niego czek.
Kiedy Pete wrócił do swoich zajęć, Sebastian przyniósł
siodła.
- Hola, hola, supermenko! – zawołał, kiedy schyliła się. –
Takie ciężary zostaw mnie.
Szybko osiodłał konie. Gracie podeszła do klaczy
i usiłowała wsunąć but w strzemię. Chociaż była wysoka,
potrzebowała pomocy. Sebastian podsadził ją… Miała
wrażenie, że trzyma rękę na jej pośladku dłużej, niż było to
konieczne.
- Nie za dużo sobie pozwalasz, kolego? – spytała
żartobliwym tonem.
- Ja? Skądże znowu! – oburzył się, udając niewiniątko.
Patrząc w jego roześmiane oczy, pokręciła głową, po czym
chwyciła wodze.
- Czegoś tu brakuje. Poczekaj – poprosił.
Udał się do samochodu i chwilę później wrócił
z przewieszoną przez ramię torbą oraz dwoma kapeluszami.
Dosiadłszy Księcia, podjechał do Księżnej.
- Trzymaj. – Włożył Gracie na głowę kapelusz. –
Wyglądasz rozkosznie.
On natomiast… po prostu nie mogła oderwać od niego
wzroku. W przeszłości często obserwowała go z daleka, jak
galopuje po terenie rancza. I marzyła o tym, że kiedyś razem
będą galopować.
- Co jest w torbie?
- Przekąska.
- No proszę. O wszystkim pomyślałeś.
Cmoknęła i lekko ścisnęła klacz łydkami. Księżna
posłusznie ruszyła.
Jechali w milczeniu. Od czasu do czasu Gracie zerkała na
Sebastiana; jego bliskość podniecała ją, a piękny krajobraz
uspokajał.
- Wszystko w porządku? – spytał, przerywając ciszę.
- No pewnie! Jest cudownie.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. Widywałem radość na
twojej twarzy, kiedy wracałaś z ojcem z przejażdżki.
- Stare dobre czasy. – Gracie poczuła, jak wzbiera w niej
tęsknota. – Nie mogłam się doczekać tych przejażdżek. Za
rzadko mnie ojciec zabierał; zawsze na pierwszym miejscu
stawiał pracę.
- Pokazać ci coś?
- Co?
- Sekretne miejsce moje i Suttona. Szopę, w której
urządziliśmy sobie klub. Obok płynie rzeczka. Od lat tam nie
byłem; nawet nie wiem, czy szopa nadal stoi. Ale uprzedzam,
droga zajmie nam pół godziny. Wytrzymasz?
- Co za pytanie? Prowadź.
Sebastian skręcił na zachód. Niecałe pół godziny później
dotarli do polany.
- Widzisz? Nasze królestwo.
Oczami wyobraźni Gracie ujrzała pełnych życia
roześmianych bliźniaków, którzy siedząc w starej chałupie,
snują opowieści o duchach. Woda w rzeczce szemrała cicho
i migotała w słońcu. Za nią była bujna zieleń.
- Zerkniemy do środka? – Zeskoczywszy z konia,
Sebastian podszedł do Księżnej. Zaciskając ręce na talii
Gracie, pomógł jej zsiąść.
- Gracie… - szepnął, nie cofając rąk.
Odwróciła się. Oczy Sebastiana płonęły pożądaniem.
Przeniosła wzrok na jego usta. I nagle uznała, że nie będzie się
dłużej opierać. Że pragnie go; że chce uwolnić ciało od
napięcia, które narastało w niej, ilekroć Sebastian wchodził do
pokoju.
- Sebastian…
Pocałował ją lekko. Zakręciło się jej w głowie. O niczym
nie myślała, zapomniała o lękach i wątpliwościach. Wiedziała
jedno: że rozpaczliwie pragnie tego mężczyzny.
Objęła go za szyję i zaczęła odwzajemniać pocałunki.
Promieniował ciepłem i energią, rozgrzewał każdą komórkę
jej ciała. Klacz poruszyła się niecierpliwie i prychając,
odsunęła parę kroków. Uświadomili sobie, że stoją na środku
polany i nie mają gdzie się schować, nie licząc starej szopy
pełnej pajęczyn.
- Księżna ma więcej rozumu niż ja – mruknął Sebastian,
opuszczając ręce.
- Czyżby?
- Nie kuś, Gracie. To nie jest łatwe.
- Co?
- Koniecznie chcesz to ze mnie wydusić?
Tak, chciała usłyszeć wszystko, co ma jej do powiedzenia.
- Pragnę, żebyś mi zaufała. Pragnę cię lepiej poznać. Nie
chcę niczego na siłę przyśpieszać. Na moment straciłem nad
sobą panowanie, przepraszam.
- Czyli chcesz się pokazać od jak najlepszej strony?
Uśmiechnął się chytrze.
- Od najlepszej już mnie widziałaś.
- No tak. – Domyśliła się, że chodzi mu o bal maskowy.
Tańczyli coraz bardziej przytuleni, aż taniec przestał im
wystarczać. Wtedy Sebastian zaproponował, by zeszli
z parkietu i znaleźli cichy kącik. To był najlepszy seks, jaki
miała w życiu. – Ale teraz też mi się podobasz.
- To dobrze. Staram się. Ale gdybym nie musiał się
kontrolować… - Powiódł po niej wzrokiem.
Zadrżała. Nie była w stanie wydusić słowa.
Westchnąwszy ciężko, wziął ją za rękę.
- Chodź, zjemy coś. – Wyjął z torby koc i rozłożył na
trawie koło rzeczki. – Zapraszam.
Usiadła, Sebastian naprzeciwko niej, po czym zaczął
wyjmować jedzenie: nieduży bochenek chleba, kawałki sera,
jabłka, chipsy kukurydziane oraz dwa ogromne ciastka
czekoladowe z Eatery.
Jedli powoli.
- Sutton i ja często tu przychodziliśmy – powiedział. – To
było nasze sekretne miejsce. Sądziliśmy, że nikt o nim nie wie.
Po latach dowiedzieliśmy się, że twój ojciec tu wpadał,
dokonywał drobnych napraw, wyganiał z szopy pająki, usuwał
pajęczyny. Nigdy ci o tym nie wspominał?
- Nie. Ale to pasuje do taty. – Gracie przeniosła spojrzenie
na drewnianą chatę. Tak, to było w stylu ojca: pilnować, by
chłopcy byli bezpieczni. – Tata kochał nie tylko konie,
również dzieci. – Na moment zamilkła. – Dziękuję, że mnie tu
przywiozłeś.
Skinął głową; przez chwilę nic nie mówił. Gracie
pogrążyła się w zadumie. Spędziła tu sporą część swojego
życia. Teraz posiadłość Wingate’ów należała do niej.
Gdy skończyli jeść, zaczęła pakować torbę.
- Już chcesz wracać? – spytał Sebastian.
- A ty nie?
Wstał i wyciągnął rękę.
- Może przejdziemy się?
- Chętnie. – Nigdzie się jej nie spieszyło.
Nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Czym zasłużyła na takie szczęście? To niesamowite, że jej
życie tak bardzo się zmieniło, a przecież w głębi duszy wciąż
była tą samą dziewczyną co dawniej, córką imigranta.
Wędrowali brzegiem rzeki. W pewnym momencie Gracie
oparła głowę o ramię Sebastiana. Było w tym geście coś
bardzo naturalnego. A Sebastian, przystanąwszy, pochylił się
i pocałował ją w usta.
- Chętnie zjadłabym z tobą dziś kolację – powiedziała,
zaskakując samą siebie.
Uśmiechnął się, oczy mu zabłysły, ale nagle skrzywił się,
jakby coś sobie przypomniał.
- Ja z tobą też, ale niestety nie mogę.
- Praca?
- Spotkanie. Którego nie mogę odwołać. – Odgarnął jej
z twarzy kosmyk włosów. – Może jutro?
- Dobrze – zgodziła się natychmiast.
Trzymając się za ręce, wrócili na polanę, na której czekały
na nich konie.
Z małego barku w gabinecie wyjął butelkę i nalał sobie
whisky. Gdyby nie obiecał Rhondzie, że się z nią spotka,
jadłby teraz kolację z Gracie i był o krok bliżej celu. Nie mógł
uwierzyć, że zaproponowała mu randkę.
I że on odmówił.
Chciał, by mu ufała, jednak nie mógł powiedzieć jej
o swoim dzisiejszym spotkaniu. Rozumiał Rhondę: pragnęła
oszczędzić Lonny’emu kolejnych cierpień. Świat nie musi
wiedzieć o problemach nastolatka. Sebastian zawsze
dotrzymywał słowa, dlatego w rozmowie z Gracie uciekł się
do niewinnego kłamstwa.
Każda informacja o supermodelce Rhondzie Pearson
trafiała do gazet na całym świecie. Jej zdjęcia zdobiły okładki
dziesiątek czasopism. Była znana i miała na swoim koncie
mnóstwo sukcesów. Przez cały czas wychowywała młodszego
brata. Sebastian wypił kolejny łyk alkoholu i punktualnie
o ósmej wpuścił do pustego o tej porze biura byłą kochankę.
Rhonda uśmiechnęła się, lecz jej spojrzenie pozostało smutne.
- Dzięki, że zgodziłeś się na spotkanie.
Odwzajemnił uśmiech. Odkąd widzieli się po raz ostatni,
nic się nie zmieniła. Była tą samą piękną blondynką obdarzoną
naturalnym wdziękiem. Ale jemu to nie wystarczało. Uważał,
że jest zbyt skoncentrowana na sobie. Aby mogła zachować
twarz, pozwolił dziennikarzom wierzyć, że to ona zerwała
z nim, a nie odwrotnie. Postąpił słusznie, decydując się na
rozstanie. Żałował tylko jednego: że stracił kontakt z Lonnym.
Zastępował chłopcu ojca, był jego przyjacielem i opiekunem,
a potem to się urwało.
Poprowadził Rhondę do swojego gabinetu i wskazał na
kanapę. Usiadła.
- Napijesz się?
Zerknęła na szklankę, którą odstawił na biurko.
- Chętnie. To samo co ty.
- Jest aż tak źle? – Uniósł brwi.
- Owszem. A ty dlaczego pijesz? Wciąż macie kłopoty
w firmie?
Westchnąwszy, Sebastian ruszył do barku.
- Jeszcze nie wyszliśmy na prostą, ale niedługo to zrobimy.
Trudno odzyskać dobre imię.
- Wiem. Dlatego za wszelką cenę staram się unikać
skandali.
Nalał whisky i podał szklankę Rhondzie, po czym usiadł
na drugim końcu kanapy.
- Lecz oto przyszłaś do złodziejskiej meliny Wingate’ów.
Pokręciła ze śmiechem głową.
- Nigdy nie wierzyłam w te plotki.
- Teraz wszyscy tak mówią, ale wcześniej… Zresztą
nieważne. Powiedz mi, co z Lonnym?
Utrata rodziców odcisnęła na chłopcu piętno. Nastolatek
nikogo nie słuchał i ciągle pakował się w kłopoty. Miewał
ataki złości, wpadł w złe towarzystwo, groziło mu wydalenie
ze szkoły. Rhonda odchodziła od zmysłów. Ubłagała
dyrektora, by dał Lonny’emu jeszcze jedną szansę. Zgodził
się, ale Lonny musi zmienić swoje zachowanie.
- Odrzucam coraz więcej zleceń, żeby jak najwięcej czasu
spędzać w domu. Jeżeli Lonny wyleci ze szkoły, opinia łobuza
będzie się za nim ciągnąć. On tego nie rozumie. A może mu
wszystko jedno? Postraszyłam go, że jak się nie uspokoi, trafi
do szkoły z internatem, a on na to: wiedziałem, że chcesz się
mnie pozbyć. Już sama nie wiem, co mam zrobić. – Łzy
napłynęły jej do oczu.
- Nie jesteś złą siostrą, Rhondo – rzekł łagodnie. Zdawał
sobie sprawę, że niełatwo wychowywać nastolatka, pracując
od rana do wieczora. – Jeśli tylko mogłaś, stawiałaś
Lonny’ego na pierwszym miejscu. Myślałaś o tym, żeby
wysłać go na terapię?
- Był u trzech specjalistów. Nic to nie dało. U żadnego się
nie otworzył. Dlatego zadzwoniłam do ciebie. Miałeś z nim
fantastyczny kontakt. Lonny nigdy nie był tak szczęśliwy jak
wtedy, kiedy ty i ja byliśmy razem.
- Nie jestem psychologiem, ale…
- On ciebie posłucha. Spróbuj przemówić mu…
Sebastian potrzasnął głową.
- Lonny nie potrzebuje kazania.
- Ale porozmawiasz z nim? Proszę cię…
Miał mnóstwo własnych spraw na głowie, nie mógł jednak
odmówić. Wciąż dręczyły go wyrzuty sumienia; czuł, że
zawiódł Lonny’ego, a chłopak zasługiwał na to, by dostać
szansę. Dlatego tak wytrwale dążył do naprawienia relacji
z Gracie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby zawieść
oczekiwania kolejnego dziecka, zwłaszcza własnego.
- Zadzwonię i ustalimy datę. Ale to nie może wyglądać na
zaplanowane spotkanie. Lonny by się zraził.
- Lepiej będzie, jak niechcący na siebie wpadniemy?
- Tak.
- Dzięki. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
Ostawiwszy szklankę, wstała. Sebastian ujął ją za łokieć
i odprowadził do drzwi. Zanim się zorientował, Rhonda
wspięła się na palce i lekko go pocałowała. Spędzili razem
dwa lata, potrafił więc odróżnić namiętny pocałunek od
takiego wyrażającego wdzięczność. Ten był niewinny, tyle że
stali w otwartych drzwiach; gdyby ktoś ich zobaczył, mógłby
odnieść mylne wrażenie.
Pożegnawszy się z Rhondą, spojrzał na zegarek. Za
kwadrans dziewiąta. Jeszcze nie jest za późno na wizytę
u Gracie. Przynajmniej miał taką nadzieję.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gracie potarła obolałe plecy. Ale ten dyskomfort był niską
ceną za towarzystwo Sebastiana i frajdę z jazdy konnej.
Spędzili cudowne popołudnie. Sebastian sporo o sobie
opowiadał. Słuchając zabawnych historii o przygodach
bliźniaków, ciągle wybuchała śmiechem.
Bracia uwielbiali nabierać ludzi, a że byli identyczni
z wyglądu, łatwo im to przychodziło. Ofiarą ich żartów padali
wszyscy, i znajomi, i nauczyciele. Niedawno Lauren ich
pomyliła. Sądziła, że na balu maskowym poznała Sebastiana,
podczas gdy to był jego brat. Gdy nieporozumienie zostało
wyjaśnione, Lauren i Sutton zakochali się w sobie po uszy.
Gracie zamyśliła się. Och, gdyby tak ona i Sebastian…
Zamierzała pójść na górę, kiedy rozległo się pukanie.
Zaskoczona poprawiła fryzurę, obciągnęła bluzkę i otworzyła
drzwi.
- Cześć – powiedział Sebastian, obdarzając ją czarującym
uśmiechem.
- Cześć. – Serce jej zabiło mocno.
- Mam nadzieję, że nie jest za późno? Chciałem ci je dać…
Dopiero w tym momencie spostrzegła śliczny bukiet
zimowych kwiatów.
- Jakie piękne – szepnęła. – I jak pięknie pachną.
- Są skromnym podziękowaniem za dzisiejszy dzień. Za
urocze popołudnie.
- Tak, było bardzo sympatycznie. A twoje spotkanie… tak
szybko się zakończyło?
Zadała proste pytanie i ze zdziwieniem zauważyła, że
Sebastian się zmieszał. Dlaczego? Czyżby ją okłamał?
- Trwało krócej, niż sądziłem.
- Aha. Wejdziesz?
- Nie jest za późno?
Podejrzewała, że nie zaśnie, jeśli go odprawi.
- Nie. – Odsunęła się na bok, robiąc przejście.
Wszedł. Pocierając jedwabisty płatek róży, Gracie się
uśmiechnęła.
- Tędy. – Ruszyła do kuchni. – Wstawię je do wody.
Położyła bukiet na stole, po czym wspięła się na palce, by
z górnej szafki wyjąć wazon. Sebastian stanął za nią
i pierwszy po niego sięgnął.
- Proszę – powiedział.
Popatrzyła w zielone oczy o ognistym spojrzeniu, które tak
ją rozpaliło na balu, że pierwszy raz w życiu kochała się
z nieznajomym. Na samo wspomnienie o mało nie wypuściła
z ręki wazonu. Czy Sebastian wie, o czym pomyślała? Czy
pomyślał o tym samym?
Nie odrywając od niej wzroku, zabrał jej wazon i postawił
go na blacie.
- Gracie…
Nie miała wątpliwości, co się za moment wydarzy.
Marzyła o tym.
- Słowo honoru. Przyjechałem tylko po to, żeby ci
podziękować.
- Wiem. – Czuła, jak przeskakują między nimi iskry.
Wszystko jedno, co nim kierowało, czy naprawdę chciał tylko
podziękować. Liczyło się, że tu jest. I chciała, by został. –
Cieszę się.
Może hormony mieszały jej w głowie. A może nie. Pewna
była jednego: że przy Sebastianie traci nad sobą kontrolę.
Znów chciała poczuć to, co wtedy, gdy nie znała jego
tożsamości. I gdy on nie miał pojęcia, kim ona jest.
- To muzyka dla moich uszu – powiedział zmienionym
głosem, przyciągając ją do siebie.
Ich ciała się zderzyły. Sebastian potrząsnął głową, jakby
ledwo nad sobą panował, jakby dłużej nie mógł wytrzymać tej
tortury. Potem zmiażdżył jej usta w pocałunku. Całował ją
namiętnie, a przerwał tylko dlatego, że zabrakło mu powietrza.
Po chwili zacisnął ręce na twarzy Gracie i ponownie zaczął ją
całować. Serce biło jej mocno, hormony szalały. Bluzka
i koszula wylądowały na podłodze. Ręce błądziły po ciepłej
skórze, języki wsuwały się pomiędzy wargi. Obojgu było
mało, pragnęli więcej…
Sebastian wziął ją na ręce. Bez wysiłku. Jakby ważyła tyle
co piórko.
- Gdzie sypialnia? – spytał między jednym a drugim
pocałunkiem.
- Na górze – wyszeptała. – Pośpiesz się.
Nie trzeba mu było tego powtarzać.
Na wprost drzwi stało duże łóżko. Położywszy ją, zaczął
zdejmować resztę jej ubrania.
- O rany – zamruczał na widok czerwonej bielizny.
Ostrożnie odpiął stanik, potem powoli, rozkoszując się
każdą sekundą, zsunął jej z ud figi. Po chwili leżała naga;
wyglądała tak ponętnie, że ledwo oddychał.
- Jesteś piękna, Gracie. Niewiarygodnie.
Gdy kochali się na balu, było za ciemno, by cokolwiek
któreś z nich widziało. Polegali wyłącznie na dotyku.
- Moja kolej – szepnęła.
Usiadłszy na brzegu łóżka, rozpięła Sebastianowi spodnie
i pociągnęła w dół bokserki. Wreszcie! Delikatnie wzięła
członek do ręki, przysunęła usta. Sebastian wstrzymał oddech.
Co za kobieta! Piękna, seksowna, pewna siebie. Potem
zamienili się rolami. Pieścił jej podbrzusze, wzgórek łonowy,
wewnętrzną stronę ud. Łóżko skrzypiało, Gracie dyszała,
wydawała coraz głośniejsze jęki i wreszcie odleciała.
Podobało mu się, że niczego nie udaje, że nie próbuje się
hamować ani ukrywać podniecenia.
Kiedy wróciła na ziemię i jej oddech się uspokoił, zgarnął
ją w ramiona.
- Najlepsze dopiero przed nami – szepnął.
Roześmiała się cicho i mocniej w niego wtuliła. A on…
nie miał wątpliwości. Poprzednim razem nie chodziło o seks
z tajemniczą nieznajomą. Nie maska i nie ciemność stanowiły
podnietę. Po prostu z żadną kobietą nie było mu tak dobrze jak
z Gracie. Hm, ciekawe, ilu ona miała kochanków. Jacy byli?
Nie, wolał się nad tym nie zastanawiać. Pierwszy raz w życiu
poczuł ukłucie zazdrości.
Na szczęście mieli przed sobą całą noc. Gracie obróciła go
na wznak i usiadła na nim. Wpatrywał się w nią oczarowany;
włosy opadały jej na ramiona, skóra lśniła w blasku księżyca.
Jak to możliwe, że przez tyle lat nie próbował jej uwieść?
Wprowadziła go do swego wnętrza i przymknęła powieki.
Zaczęła unosić się i opadać, wolno, rytmicznie, potem coraz
szybciej. Jej ciało porażało go swoją doskonałością.
Zaciskając zęby, chwycił ją za biodra. Ich spojrzenia się
spotkały. Rozumieli się bez słów, zwiększyli tempo. Nagle
Gracie otworzyła usta, jakby w niemym krzyku, i na moment
znieruchomiała. Po chwili zawładnął nią orgazm. Nie była
w stanie dłużej się powstrzymać i też odleciał. Miał wrażenie,
że ziemia zadrżała w posadach.
Przez kilka minut leżeli zdyszani, wpatrując się w sufit.
- Czy…? – Urwał.
- Tak. Teraz już wiemy.
- Też się zastanawiałaś?
- Oczywiście – przyznała. – Nigdy wcześniej nie kochałam
się z nieznajomym. Nie bywam tak… szalona. Tak
nieokiełzana.
- Serio?
- Przysięgam.
- To musi coś znaczyć.
- Że dobraliśmy się erotycznie.
Faktycznie. Ale czuł się zawiedziony jej odpowiedzią.
Czego się obawiała? Dlaczego nie chciała dopuścić do siebie
myśli, że łączy ich coś więcej niż świetny seks?
Utkwił wzrok w jej brzuchu, tam, gdzie rosło dziecko.
Chciał mu nieba przychylić, ale wiedział, że musi postępować
ostrożnie; nie może wywierać na Gracie presji. Sięgnął po jej
dłoń.
- Pójdziesz ze mną na ślub Cama i Beth? – Czekał na
odpowiedź; po kilku ciągnących się w nieskończoność
sekundach spytał: - To dla ciebie problem?
Przekręciła się twarzą do niego.
- Nie, ale wiesz, co ludzie pomyślą?
- Że jestem ojcem dziecka?
- Nie… Tak.
Wstydzi się? Woli nie ujawniać prawdy? On sam gotów
był ogłosić to całemu światu. Nie chciał okłamywać swoich
bliskich ani nic przed nimi ukrywać. Pragnął być z Gracie i ich
dzieckiem, lecz ona najwyraźniej wciąż miała opory.
- Nie jestem jeszcze gotowa. Nie wiem, co będzie dalej i…
Nie chcę się wszystkim tłumaczyć, kiedy sami nie znamy
odpowiedzi.
On znał.
- Pójdziemy razem. Jako para – oznajmił zdecydowanie. –
Nikt nie będzie snuł żadnych przypuszczeń, a tym bardziej
o nic pytał.
Prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw. Chciał
być obecny w życiu syna lub córki. Gracie nie może mu tego
zabronić. Ale dziś chciał tylko, by zgodziła się towarzyszyć
mu na ślub Beth. Wewnętrzny głos mu podpowiadał, że to
pierwszy krok do celu.
Przytuliwszy się, położyła głowę na jego piersi.
- Dobrze – szepnęła.
- Zgadzasz się?
- Tak.
Obudził ją oddech Sebastiana. Zaczynało świtać, choć nie
wiedziała, która jest godzina. Wciąż nie doszła do siebie po
tym, co wydarzyło się w nocy. Zerknęła na śpiącego obok
mężczyznę; jego umięśnione ciało było odprężone. Seks
z Sebastianem był niesamowitym przeżyciem; nigdy czegoś
takiego nie doświadczyła. A w samym Sebastianie z łatwością
mogłaby się zakochać.
Trochę się tego bała. Bo chciałaby, ale instynktownie
czuła, że nie powinna. Coś ją powstrzymywało. Przecież nie
ma tak dobrze, by wszystkie marzenia się spełniały. Żeby
zakochał się w niej mężczyzna, którego od lat pragnęła; żeby
miała z nim dziecko oraz miliony, które wygrała na loterii.
Prędzej czy później los się od niej odwróci.
Ponownie spojrzała na kochanka, ojca swojego dziecka.
Fizycznie byli idealnie dobrani, ale czy poza tym? Seks to nie
wszystko.
Zrzuciła kołdrę, wstała i przeciągnęła się, po czym
przeszła na palcach do łazienki. Zamknąwszy się w kabinie,
zadrżała z zimna. Po chwili ciepły strumień rozgrzał jej ciało.
Obróciła się, słysząc, jak szklane drzwi kabiny się otwierają.
Jej oczom ukazał się Sebastian.
- Mogę?
O tym też kiedyś marzyła, o wspólnej kąpieli. Czy to
naprawdę się dzieje? Może to tylko sen?
- No pewnie, zapraszam. Tu jest cudownie.
Zamknął za sobą drzwi.
- Ty jesteś cudowna. – Przyłożył dłoń do jej brzucha. –
Cześć, maluszku.
Stojąc pod gorącym strumieniem, całował Gracie,
a jednocześnie mydlił jej ciało. Odwdzięczyła mu się tym
samym. Kiedy woda zmyła z nich pianę, Sebastian zacisnął
ręce na pośladkach Gracie i ją uniósł. Otoczyła go w pasie
nogami. Wiedziała, co nastąpi. I faktycznie, po chwili był
w niej. Odkąd wszedł do łazienki, przeczuwała, że znów będą
się kochać, jednak za każdym razem zaskakiwała ją
intensywność doznań. Sebastian nadawał tempo, wkrótce nie
była w stanie wytrzymać sekundy dłużej. Chwyciła go za
szyję i poczuła rozkosz.
Było dziko i namiętnie, tak jak poprzednio. Nie musieli
myśleć o zabezpieczeniach: ona była w ciąży, a oboje od wielu
miesięcy z nikim nie współżyli. Sebastian ponownie przywarł
ustami do jej warg, po czym wyciągnął rękę i zakręcił wodę.
Jeszcze przez moment stali w kabinie, przytuleni, czekając, aż
ich oddechy się unormują.
- Lubisz jajecznicę na boczku?
Wybuchnął śmiechem.
- Akurat takiego pytania się nie spodziewałem.
- Dziecka nie wolno głodzić. Ale jeśli wolisz, może być
omlet. Robię znakomite omlety.
- Okej, chodźmy. – Cmoknął ją w czubek nosa.
Kwadrans później, ubrani, krzątali się po kuchni, szykując
śniadanie. Ona smażyła jajecznicę, on parzył kawę.
Wczorajszy bukiet zdobił stół.
Przed laty fantazjowała, że budzą się i razem siadają do
stołu. Kolejna fantazja stała się rzeczywistością.
Kilka godzin później Gracie weszła do Eatery. Jej
wspólniczka pracowała w kuchni, przygotowując specjalność
dnia: kurczaka w ziołach z pieczonymi warzywami.
- Ależ tu pachnie!
- Prawda? – Lauren, ubrana w firmową kurtkę szefa
kuchni i białą czapkę kucharską, uśmiechnęła się i dolała do
potrawy kilka kropli oliwy.
- Powoli zyskujemy sławę. Sala jest prawie pełna.
- Przychodzi sporo ludzi, którzy wcześniej przychodzili do
moich foodtrucków. Polecają nas kolejnym osobom. Nie masz
pojęcia, jak to mnie uszczęśliwia.
- Myślałam, że tylko Sutton to potrafi.
- Ha, ha. On i dobre żarcie. A skoro o Suttonie mowa…
mówi, że Sebastian nie wrócił na noc do domu. A ty
promieniejesz.
- Hormony ciążowe mają takie działanie.
- Jasne.
- Swoją drogą, skąd Sutton czerpie informacje? Myślałam,
że noce spędza z tobą.
- Czasem jeździ do domu podlać roślinki. Jak nie chcesz,
nie musisz mi nic mówić. – Lauren udała, że się dąsa.
Gracie wolałaby trzymać język za zębami, ale Lauren była
jej przyjaciółką i wiedziała o przygodzie, którą przeżyła na
balu maskowym, więc…
- No dobra. Zaprosił mnie na przejażdżkę konną,
a wieczorem wpadł z bukietem.
- Ciekawe. Mów dalej.
Gracie wywróciła oczy do sufitu.
- Użyj wyobraźni.
- Stale używam. W kuchni. Ale gdy chodzi o życie moich
przyjaciół, to chcę wszystko usłyszeć od nich.
- W porządku. Skoro muszę cię prosić o przysługę, to
zdradzę ci, że wczoraj dwa razy widziałam gwiazdy przed
oczami.
Lauren pokiwała głową.
- Wspaniale! To znaczy, że…
- Nie pytaj. Prosił, żebym poszła z nim na ślub Beth
i Cama. Nie wiem, czy to mądre.
- Do niczego się nie zmuszaj. Co ma być, to będzie. Boże,
ale byłoby cudownie, gdyby…
- Beth, wyświadczysz mi przysługę? – Gracie nie dała
przyjaciółce dokończyć.
Owszem, byłoby cudownie, gdyby Sebastian się w niej
zakochał, ale pewnie się nie zakocha, a ona musi myśleć
o dziecku. Cały czas miała wrażenie, że jest gorsza od
Wingate’ów, dlatego Sebastian wcześniej się nią nie
interesował. W każdym razie nie zamierzała przystać na żaden
układ; marzyła o prawdziwej miłości, takiej jak z bajki,
i wiedziała, że nic innego jej nie zadowoli.
- Kiedy minie pora lunchu, poszłabyś ze mną na zakupy?
I pomogła mi znaleźć sukienkę na ślub Beth?
- Z dziką radością. Za jakieś dwie godziny powinno się
przerzedzić.
- Super. Popracuję w pokoiku na zapleczu, dopóki nie
będziesz wolna.
Lauren przygryzła wargę.
- Wiesz, nie musisz nic kupować. Masz fantastyczną
czerwoną suknię.
Gracie potrzasnęła głową.
- Och, nie! Nie mogę włożyć tej samej co na bal. Ty też
nie. – Obie wystąpiły w czerwonych sukniach i złotych
maskach. Stąd wynikło całe późniejsze zamieszanie.
- Masz rację. – Lauren westchnęła. – Ale szkoda.
Trzy godziny później weszły do jednego z najelegantszych
butików w Royal i z pomocą niezwykle pomocnej
ekspedientki o imieniu Edith zawęziły wybór sukien do trzech.
Gdy Gracie zajęta była mierzeniem, kobieta podała im herbatę
ziołowo-owocową i ciasteczka. Na ciasteczka się nie skusiły,
na herbatę owszem. Obie pochodziły z dość ubogich domów
i tego typu zakupy stanowiły dla nich nowe doświadczenie.
Gracie czuła się jak Julia Roberts w „Pretty Woman”, z tą
różnicą, że używała własnej karty kredytowej.
Tak, dziś nie musi oszczędzać: suknia – koronkowa, bez
rękawów, z dekoltem w serek, z delikatnym pasem kryształów
górskich od biustu do talii, sięgająca z przodu do kolan, z tylu
do pół łydki – kosztowała więcej niż zarabiała przez miesiąc,
kiedy pracowała jako kelnerka.
- Wygląda pani rewelacyjnie – oznajmiła Edith.
- Jest idealna. – Lauren przyznała ekspedientce rację.
Stojąc przed trójskrzydłowym lustrem, Gracie oglądała
siebie ze wszystkich stron. Wiedziała, że to ostatnia chwila, że
już wkrótce się w nią nie wciśnie. Brzuch był jeszcze
niewidoczny, ale piersi miała większe niż zazwyczaj.
- Chyba się zdecyduję. Jest piękna.
- Zapakować?
Gracie zerknęła na przyjaciółkę i skinęła głową.
- Poproszę.
- Doskonale! Cieszę się, że panią poznałam. Chwilę
wcześniej obsługiwałam Rhondę Pearson. Kto by pomyślał?
Dwie sławne osoby jednego dnia!
- Nie jestem sławna – zaprotestowała Gracie. – Czy
Rhonda Pearson też tu robi zakupy?
Wiedziała, że modelka dość długo spotykała się
z Sebastianem. Nawet krążyły plotki, że zamierzają się pobrać.
Potem jednak nastąpiło głośne rozstanie: Rhonda rzuciła
narzeczonego i prasa miała używanie. A teraz modelka wróciła
do Royal? Po co?
- A owszem, owszem. Ma znakomity gust. Zresztą nic
dziwnego, prawda? W końcu jest słynną modelką, no
i przesympatyczną osobą.
- Wierzę.
Rhonda była pięknością o wysokich kościach
policzkowych i pełnym wdzięku uśmiechu. W dodatku miała
burzę jasnych włosów, których każda kobieta mogła jej
pozazdrościć.
W pamięci Gracie odżyły obrazy z przeszłości, zdjęcia
Rhondy i Sebastiana pojawiające się w gazetach. Poczuła
ukłucie zazdrości. Nie należała do świata, w którym obracał
się Sebastian, a z Rhondą nie miała co się porównywać. Nawet
najbardziej asertywne kobiety traciły przy Rhondzie pewność
siebie.
- Dziękujemy za herbatę – powiedział Lauren. – I za
pomoc, ale niestety musimy… a przynajmniej ja muszę
wracać do pracy. Jesteśmy z Gracie współwłaścicielkami
nowo otwartego lokalu, Eatery. Serdecznie panią do niego
zapraszamy.
Ekspedientka uśmiechnęła się ciepło.
- Chętnie zajrzę.
Lauren i Gracie po chwili znalazły się na ulicy.
- Rany boskie, jakie to fajne! Uwielbiam, złotko, wydawać
twoje pieniądze! I ta kiecka! Jest fantastyczna! Wyglądasz
w niej rewelacyjnie. Sebastian oszaleje z zachwytu. Tylko
teraz nie wiem, co ja mam włożyć, żeby Suttonowi zawrócić
w głowie.
- Nie żartuj. Jesteście zaręczeni, Sutton świata poza tobą
nie widzi.
- No wiem, wiem. – Przez całą drogę uśmiech nie schodził
z twarzy Lauren.
Sebastian poprawił przed lustrem krawat. Nie mógł
uwierzyć, że jego siostra Beth wychodzi dziś za mąż. Lubił jej
narzeczonego. Cam Guthrie był uczciwym, ciężko pracującym
facetem, który zbudował dla Beth wymarzony dom. Ślub, na
który wybierał się w towarzystwie Gracie, miał się odbyć
w kameralnym rodzinnym gronie.
- Co tak szczerzysz zęby? – spytał Sutton, zaglądając do
pokoju.
- Bo myślę o Beth – skłamał Sebastian. – Chyba nigdy nie
widziałem jej tak szczęśliwej.
- Ty też wydajesz się ostatnio bardzo radosny.
Podejrzewam, że za sprawą pewnej ślicznotki, którą obaj
znamy.
- Możliwe. – Sebastian obejrzał się przez ramię. – Wiesz,
przez lata ani razu nie przyszło mi do głowy, że mógłbym się
z nią umówić. Zobaczymy, jak się dziś wszystko potoczy.
- Jasne. Ale w sumie się dogadujecie?
Sebastian potwierdził skinieniem głowy. Nie chciał
wdawać się w szczegóły.
- A, mam nowe informacje – ciągnął brat. – Chloe nabrała
podejrzeń wobec Keitha Coopera, kiedy ojciec wracał do
zdrowia po zawale. Jej zdaniem Keith udawał, że pomaga
firmie, a w rzeczywistości usiłował dobrać się do kasy. Miles
postanowił przyjrzeć się tej sprawie. A znasz naszego brata:
nie spocznie, dopóki nie odkryje prawdy. Na razie mamy
siedzieć cicho i nie puszczać pary z ust.
Chloe była narzeczoną Milesa i razem badali przeszłość
finansową rodziny.
- Jeśli komukolwiek uda się dotrzeć do sedna, to tylko
Milesowi. – Sebastian podrapał się po brodzie. Co za podłym
draniem Keith się okazał! – Ale chyba nie o tym będziemy
rozmawiać na weselu.
- Chciałem tylko, żebyś wiedział, jak sprawy stoją.
- Jasne. Miles będzie nas o wszystkim na bieżąco
informował.
Sebastian spojrzał na zegarek; powinien jechać po Gracie.
Serce zabiło mu mocniej; zawsze tak reagowało, kiedy o niej
myślał. Dzisiejsze wspólne wyjście było czymś więcej niż
randką; wybierali się na ślub Beth, którą oboje kochali. Dziś
też po raz pierwszy rodzina zobaczy Gracie z nim pod rękę.
Nie chciał ukrywać, że to on jest ojcem dziecka.
- Pora ruszać.
- Na mnie również czas – powiedział Sutton. – Muszę
pojechać po Lauren. Wiesz, ciekaw jestem nowego domu
Beth. Wreszcie Cam go skończył. To będzie wyjątkowy
wieczór.
- Nie tylko dla nowożeńców. Dla nas wszystkich.
Kilka minut później Sebastian patrzył na Gracie oniemiały
z zachwytu. Miała na sobie dopasowaną do sylwetki suknię
w kolorze ametystowym, który podkreślał jej oliwkową cerę
i ciemne oczy. Do tego fantazyjnie upięte włosy
przytrzymywane klamrą, na której połyskiwały kryształki
górskie.
- Wyglądasz… - Zjawiskowo. Apetycznie. Oszałamiająco.
- Dziękuję. Ty też. – Uśmiechnęła się. – Wezmę płaszcz.
Po chwili wróciła ze sztucznym futrem i torebką. Sebastian
wziął od niej futro. Kiedy je wkładała, poczuł delikatną woń
perfum.
- Cudownie pachniesz – szepnął. – Ten zapach przywodzi
mi na myśl… - urwał. Tę noc, kiedy się kochali.
- To, jak pachniałam, kiedy zsiadłam z Księżnej? – Gracie
posłała mu rozbawione spojrzenie.
- Właśnie to chciałem powiedzieć.
Pochyliwszy się, musnął jej usta pocałunkiem. Po prostu
nie mógł się powstrzymać. Wiedział, że przez resztę wieczoru
musi zachowywać się jak dżentelmen, a nie miał na to
najmniejszej ochoty.
- W drogę – rzekł, kradnąc jeszcze jednego całusa. –
Przepraszam, to mi musi wystarczyć na cały wieczór.
Nigdy nie grzeszył cierpliwością, a teraz miał z tym coraz
większy problem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gracie oglądała plany budowy, ale co innego widzieć coś
na papierze, a co innego w rzeczywistości. Przed jej oczami
rozpościerało się ogromne ranczo, na środku którego stał
wspaniały dom zbudowany w stylu hiszpańsko-rustykalnym,
z czerwonym dachem oraz podwójnymi drzwiami ze szkła
i drewna. Na parterze znajdowała się szeroka weranda, która
mogłaby pomieścić wszystkich gości, na piętrze zaś był
balkon, z którego w pogodny bezchmurny dzień musiał
niesamowity widok.
Nieopodal stały baraki i budynki gospodarcze, odnowione
i pomalowane na kolor soczystej zieleni.
Na zaproszeniu widniała informacja, że goście spotykają
się w salonie na kieliszek szampana, a potem wszyscy razem
przechodzą do stodoły, w której odbędzie się ślub i wesele.
Wysiadłszy z samochodu, Sebastian oddał kluczyki
parkingowemu, po czym okrążył maskę, by otworzyć drzwi
dla Gracie.
Weszli po schodach i zaczęli zwiedzać parter: jadalnię,
w której dominował sosnowy stół z dziesięcioma krzesłami,
oraz przestronny salon pełen miękkich wygodnych kanap
i foteli. W jego urządzeniu wyraźnie widać było rękę Beth.
Najbardziej rzucał się w oczy kamienny kominek ze zdjęciami
rodziny, masywny, lecz nieprzytłaczający. Beth z Camem
spisali się na medal; stworzyli przestrzeń, w której wszyscy
mogli się dobrze poczuć.
Kiedy pojawili się kelnerzy z szampanem i przekąskami,
Sebastian
poprosił
o
dwie
wody
mineralne.
Z porozumiewawczym uśmiechem podał Gracie jeden
kieliszek, drugi zatrzymał dla siebie. Na widok jedzenia
zaburczało Gracie w brzuchu. Poczęstowała się krewetką
owiniętą plastrem bekonu i kawałkiem rolady wellington.
Przez kilka minut krążyli po salonie, a potem zostali
zauważeni przez Harley i Granta, którzy podeszli do nich ze
swoim synkiem Danielem.
Harley obrzuciła ich pytającym spojrzeniem. Grant –
lekarz, u którego Gracie przechodziła terapię hormonalną
poprzedzającą zapłodnienie metodą in vitro – również
wydawał się zdziwiony, widząc ich razem.
- Cześć, Harley. – Sebastian pocałował siostrę
w policzek. – Ślicznie wyglądasz. – Uścisnął dłoń szwagra, po
czym pogłaskał po głowie siostrzeńca. – Jak się masz,
brzdącu? Pewnie nie możesz doczekać się ślubu cioci Beth?
- I tortu – odparł rezolutny czterolatek.
Dorośli wybuchnęli śmiechem.
- Myślę, że dziś mamusia pozwoli ci zjeść tyle kawałków,
ile tyko zechcesz.
- No, bez przesady. – Harley ściągnęła ostrzegawczo brwi.
Sebastian uśmiechnął się do dziecka.
- Przywitasz się, Danielu, z moją dziewczyną Gracie?
Chłopiec skierował na nią niewinne oczy, a jego rodzice
wymienili spojrzenia. Gracie się uśmiechnęła.
- Cześć, Danielu. Bardzo elegancko wyglądasz z tą muchą
pod brodą, wiesz? Może później byś zatańczył ze mną?
Chłopiec skrzywił się, jakby pomysł tańca nie przypadł mu
do gustu.
- No może… - mruknął.
Harley zgarnęła Gracie w objęcia.
- Hej, kochana. Nie wiedziałam, że spotykasz się z moim
bratem.
- Tak, byliśmy na kilku randkach. – Gracie zerknęła na
Granta. – Dobry wieczór, doktorze. Miło pana widzieć.
- I panią, Gracie. – Pewnie domyślał się, że skoro
zrezygnowała z in vitro, to zaszła w ciążę metodą naturalną.
- Grant i ja chcemy was o czymś poinformować. – Oczy
Harley lśniły z podniecenia. – Podjęliśmy ostateczną decyzję
i za dwa tygodnie wyjeżdżamy do pracy do Tajlandii. Już nie
mogę się doczekać. Daniel też jest strasznie przejęty.
- Za dwa tygodnie? Tak szybko? – zdziwił się Sebastian. –
Będziemy za wami tęsknić.
- My za wami też. – Jednym ramieniem Grant otoczył
żonę, drugim przyciągnął do siebie syna. – Ale w Tajlandii
liczą na naszą pomoc.
Gracie była pełna podziwu dla ich szlachetnej postawy: nie
każdy potrafiłby wyjechać do obcego kraju, by leczyć ludzi na
wsi pozbawionych porządnej opieki medycznej.
Stopniowo do ich czteroosobowej grupy zaczęła dołączać
reszta rodziny: Miles z Chloe, Sutton z Lauren, Piper i Brian,
Luke i Kelly oraz Zeke i Reagan. Sebastian wziął Gracie za
rękę, by nie czuła się wykluczona. Wszyscy kolejno życzyli
Grantowi i Harley powodzenia w ich nowym przedsięwzięciu.
Po chwili ogłoszono, że niedługo rozpocznie się
ceremonia. Przekroczywszy próg stodoły, Gracie miała
wrażenie, jakby znalazła się w bajkowej krainie. W głowie się
jej nie mieściło, że zwykłą stodołę można tak wspaniale
przeobrazić. Przestrzeń była podzielona na dwie strefy: ślubną
oraz weselną, w której stały pięknie nakryte stoły. Goście
zajęli miejsca w części ślubnej.
- Beth przeszła samą siebie – szepnęła Gracie.
Sebastian pokiwał głową.
- Tak, spisała się fantastycznie.
Z belek pod sufitem zwisały szerokie pasy cieniutkiego
materiału, tworząc coś w rodzaju baldachimu. Wnętrze
rozświetlały umieszczone wysoko migoczące światełka. Niżej,
pośród czerwonych róż, paliły się świece. Krzesła osłonięte
były pięknymi złotymi pokrowcami; każdy z tyłu zdobiła
ogromna kokarda w kolorze kości słoniowej.
Uroczystość była kameralna, przeznaczona dla rodziny
i najbliższych przyjaciół. Trzydzieścioro gości zajmowało
miejsca, rozglądając się z zachwytem.
Gracie cieszyła się szczęściem przyjaciółki, która
postanowiła iść przez życie z Camem, owdowiałym
ranczerem.
- Co się stało? – spytał Sebastian, słysząc jej ciche
westchnienie.
- Nic, nic.
- Bo wydawało mi się, że wzdychasz…
- Z zachwytu. I z radości, że Beth z Camem się odnaleźli.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że odwróciła wzrok.
Zobaczyła bowiem w jego oczach coś, co ją zaniepokoiło. Nie
była pewna co.
Może nadzieję, że również mogliby być rodziną? Chociaż
nie, chyba jej się przywidziało. Przecież Sebastian jej nie
kocha. A jej nie interesowała żadna namiastka miłości.
Pragnęła uczucia, jakie łączyło jej rodziców, a także Lauren
i Suttona oraz Beth i Cama. Ale hormony ciążowe siały zamęt
w jej głowie.
Skupiła się ponownie na pracy, jaką Beth włożyła
w transformację stodoły w elegancką salę weselną. Tak jest
bezpieczniej. Na ślubach zawsze się wzruszała, a widok pana
młodego, który czeka przy ołtarzu na wybrankę, nieodmiennie
wyciskał jej łzy z oczu.
Kiedy rozległa się muzyka, wszyscy poderwali się na nogi.
W drzwiach stała promiennie uśmiechnięta Beth
w rozkloszowanej beżowej sukni, a obok niej jej matka Ava,
do niedawna skłócona ze wszystkimi swoimi dziećmi. Kiedy
szła obok córki, rysy jej twarzy coraz bardziej łagodniały. Jej
obecność na ślubie była jak gałązka oliwna.
Cam prezentował się dostojnie w czarnym smokingu
i krawacie bolo. Beth i przystojny ranczer idealnie do siebie
pasowali. Powtarzali słowa przysięgi małżeńskiej z powagą,
ale też i nutą humoru, ze śmiechem i łzami wzruszenia
w oczach. Kiedy złączyli usta w pocałunku, Gracie poczuła,
jak Sebastian ściska jej dłoń. Po chwili podał jej chusteczkę.
Wytarła mokre policzki i gdy pastor ogłosił Cama i Beth
mężem i żoną, wraz ze wszystkimi zaczęła bić brawo. Potem
ustawiła się w kolejce do życzeń.
- Gratulacje, kochani. – Przytuliła ich oboje. – To była
piękna uroczystość.
- Dziękuję – szepnęła Beth; oczy miała wilgotne. –
Właśnie taką sobie wymarzyłam.
Sebastian zgarnął siostrę w objęcia, po czym uścisnął dłoń
szwagra.
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze –
powiedział. – Wyglądasz cudownie. – Pocałował Beth
w policzek. – Kocham cię.
- Ja ciebie też, Seb. Przyszliście razem? – spytała, widząc,
jak Sebastian władczym gestem bierze Gracie za rękę.
- Tak.
- To świetnie. – Posłała Gracie spojrzenie typu: musimy
pogadać. – Wreszcie osoba, którą wszyscy lubimy.
Uśmiechając się pod nosem, Sebastian pociągnął Gracie
do części weselnej. Znaleźli swoje miejsca przy jednym
z sześciu stołów przykrytych białymi obrusami. Na każdym
leżała przepiękna dekoracja z zielonych gałązek i czerwonych
róż.
- Co Beth miała na myśli, mówiąc o osobie, którą wszyscy
lubicie? – spytała Gracie.
- To, że cała rodzina darzy cię sympatią – odparł.
- A kogo nie darzyła? – Nie zamierzała pozwolić mu na
zmianę tematu.
Westchnął.
- Moi bliscy nie przepadali za Rhondą Pearson. Uważali,
że do siebie nie pasujemy.
- Spotykaliście się dwa lata…
- Skąd wiesz?
- Przecież to nie tajemnica. Gazety w Royal często o was
pisały.
Niektórzy dziennikarze byli im przychylni, inni
przedstawiali ich związek w niezbyt korzystnym świetle.
Kiedy się rozstali, Rhonda całą winę za rozpad związku
zrzuciła na niego.
- Nie wierz we wszystko, co czytasz.
- Staram się tego nie robić.
- Mieliśmy swoje wzloty i upadki.
- Podobno Rhonda wróciła do miasta – powiedziała
Gracie, nie mogąc pohamować ciekawości.
- Tak? – Sebastian popatrzył jej w oczy. – Nic mi o tym nie
wiadomo.
- Złamała ci serce…
Skrzywił się.
- Nie mówmy o tym. To stare dzieje. Dziś moja siostra
bierze ślub…
Poczuła wyrzuty sumienia. Szkoda, że nie ugryzła się
w język. Sebastian miał rację. Powinna się cieszyć: jej
przyjaciółka właśnie wyszła za mąż.
- Przepraszam. – Sięgnęła po rękę Sebastiana. – Niedługo
wznosisz toast, prawda?
- Tak – odparł, spoglądając z zadowoleniem na ich
splecione dłonie.
- Nie mogę się doczekać.
Potarł nosem o jej ucho, potem delikatnie musnął wargami
szyję. Poczuła, jak serce jej drży. Wcale nie z pożądania,
chodziło o coś innego, o coś więcej.
Wkrótce wstał od stołu, który dzielili z Piper oraz Brianem
Cooperem i wyszedł na środek sali, by jako najstarszy
z braci – starszy od brata bliźniaka o całe trzy minuty –
wznieść toast za nowożeńców. Najpierw rozpływał się nad
nimi w pochwałach, potem ku uciesze wszystkich opowiedział
kilka zabawnych anegdotek o Beth. Z każdego jego słowa biła
miłość i przywiązanie do siostry.
- A teraz wypijmy zdrowie państwa młodych. Niech im się
zawsze w życiu wiedzie.
- Za Beth i Cama!
Gracie stuknęła się kieliszkiem z Piper i Brianem, po czym
wypiła łyk wody.
- Piękny toast – Piper pochwaliła bratanka, gdy ten zajął
z powrotem swoje miejsce.
- Bardzo piękny – zawtórowała jej Gracie.
Trochę dziwnie się czuła, siedząc przy stoliku z Brianem
i Piper. Piper była ciotką Sebastiana, a Brian siostrzeńcem
Keitha Coopera. Ale to właśnie Brian ujawnił zdradę, jakiej
wobec Wingate’ów dopuścił się jego wuj. Stanął po ich
stronie, a przy okazji zakochał się w Piper, starszej od niego
o jedenaście lat.
Gracie zauważyła, że Piper też pije wodę zamiast
szampana. W dodatku co jakiś czas z błogim uśmiechem na
twarzy przykładała rękę do brzucha. Nagle zerknęła pytająco
na Briana.
- Śmiało, skarbie. – Ścisnął jej dłoń. Widać było, jak
bardzo się kochają. – Możesz im powiedzieć.
Piper rozciągnęła usta w uśmiechu.
- Nie chcieliśmy skupiać na sobie uwagi, w końcu dziś jest
wielki dzień Beth i Cama, ale chyba możemy zdradzić wam
naszą nowinę. Spodziewamy się z Brianem dziecka.
- To… to… - Sebastian zaniemówił.
- To wspaniale – dokończyła Gracie. – Gratulujemy.
- No właśnie, gratulacje! – Sebastian uścisnął dłoń Briana
i pocałował ciotkę w policzek.
O ile Gracie się orientowała, zawsze lubił Piper.
- Nie byłam pewna, czy zdołam zajść w ciążę, ale jak
widać, cuda się zdarzają.
- Ty jesteś moim cudem – szepnął Brian.
Gracie poczuła na sobie spojrzenie Sebastiana. Tak, oni też
mieli do zakomunikowania nowinę, ale na razie się
wstrzymają.
- Myślę, że Beth z Camem ucieszyliby się z waszych
wieści – zauważył Sebastian.
- Och, nie. – Brian potrząsnął głową. – Dziś jest ich dzień.
- Brian ma rację – poparła go Piper. – Jeszcze sama nie
przywykłam do myśli o ciąży.
Gracie doskonale ją rozumiała. Odkąd wysiadła
z samochodu, czuła na sobie zaciekawione spojrzenia
Wingate’ów. Oczywiście wszyscy byli taktowni, nie zadawali
żadnych pytań, ale jakie mogli wyciągnąć wnioski, widząc ją
z Sebastianem, z którym wcześniej nic jej nie łączyło? Poza
tym Sebastian nie miał zwyczaju prowadzać się z ciężarnymi
kobietami.
- Będziemy trzymać język za zębami – obiecał Sebastian,
zerkając na Gracie.
- Tak, pary z ust nie puścimy. – Wykonała gest, jakby
zamykała usta na klucz.
- Dzięki.
Muzycy ponownie zajęli miejsca i wkrótce stodoła
rozbrzmiała muzyką.
- Zatańczymy? – Brian wstał i podał rękę Piper.
Gdy zostali sami, Sebastian również wstał. Bez słowa
wyciągnął rękę, Gracie podała mu swoją. Przeszli na parkiet
i przytuleni zaczęli tańczyć. Wszystkie kłopoty znikły, nagle
życie wydało się proste i nieskomplikowane.
Wieczór zleciał nie wiadomo kiedy. Goście zjedli kolację,
deser, potem parkiet znów się zapełnił. Wreszcie jednak
przyjęcie dobiegło końca.
Sebastian odwiózł Gracie do domu; odprowadził ją pod
drzwi, nie wiedząc, czy zaprosi go do środka.
Zaprosiła. Szli na górę, po drodze zrzucając ubranie.
- Uwielbiam budzić się przy tobie – szepnął, unosząc jej
dłoń do ust i całując kolejno wszystkie palce.
Zasnęli nago, objęci, po ekscytującej nocy. Teraz poranne
światło wpadało przez okno.
- I wciąż mi ciebie mało.
Gracie uśmiechnęła się. Och, tak! Ona też nie mogła
nasycić się Sebastianem. Jej obawy kruszały. Gotowa była
zaufać, zapomnieć o lękach i wahaniach.
- Czuję tak samo – przyznała cicho.
- Naprawdę? – Zaczął gładzić jej udo.
Natychmiast zareagowała podnieceniem.
- Jak dobrze…
Serce jej waliło, dreszcze przebiegały po skórze.
- Gracie, czy to się dzieje naprawdę? – spytał oszołomiony.
- Chyba tak. Uszczypnąć cię? – spytała żartobliwym
tonem.
Pocałował ją w usta, mocno, namiętnie. Należała do niego,
przynajmniej w tym momencie. A on do niej. Ich języki się
dotknęły. Wdychała jego zapach. Kiedy uwięził jej ręce nad
głową, poczuła się mała i bezbronna. Ale to też się jej
podobało, ta jego siła. Ustami i dłońmi pieścił jej piersi
i brzuch, a ona wiła się podniecona. Potem przesunął się niżej,
rozchylił jej uda, przycisnął twarz do wzgórka.
Jęknęła. Dokładnie wiedział, co robić, których miejsc
dotykać. Koncentrował się na jej przyjemności. I gdy
zorientował się, że Gracie jest na krawędzi, wtedy się z nią
połączył. Odpowiadała na każdy jego ruch. Razem wzbili się
w przestworza, a potem razem, bez tchu, opadli z powrotem na
ziemię.
- Gracie… - wycharczał, z trudem łapiąc oddech. – Co
teraz będzie? – spytał, zgarniając ją w objęcia.
Zwykle to kobieta zadaje takie pytanie, tyle że ona bała się
je zadać i bała się udzielić na nie odpowiedzi.
- Teraz zrobię ci najlepsze śniadanie, jakie jadłeś.
Zerwała się z łóżka i pośpiesznie wciągnęła ubranie.
Uciekała od emocji. Widziała, że Sebastian toczy z sobą
walkę. Chciał być ojcem, chciał cieszyć się swoim dzieckiem,
a ona ciągle się broniła.
- Będzie gotowe za pół godziny.
Oparł się o wezgłowie i popatrzył na nią smętnym
wzrokiem.
- Nie musisz dla mnie nic robić.
- Ale chcę. Będziesz zachwycony.
- Nie wątpię. Wszystko, co robisz, mnie zachwyca.
Zaczerwieniła się. Sebastian wstał. Nie mogła oderwać od
niego oczu; był wspaniale umięśniony, szczupły w biodrach,
szeroki w ramionach. Stanowił okaz męskości.
- Pomogę ci.
Przeniosła spojrzenie z jego ciała na twarz.
- Okej – powiedziała, po czym zbiegła na dół.
Sebastian zebrał z podłogi swoje ubranie. Parę sekund
później dołączył do niej w kuchni.
- Znasz chorizo mojej mamy?
Zmarszczył brwi.
- Nie, no skąd…
- Myślałam, że tata… – Wzruszyła ramionami. – Ale
pewnie nie. – Podała mu dzbanek. – Zaparzysz kawę? Ja się
zajmę resztą.
Do dużej żeliwnej patelni wrzuciła kawałek masła, wlała
trochę oleju, następnie dodała plasterki średnio ostrej
kiełbaski, drobno pokrojone wczorajsze kartofle oraz szklankę
ugotowanej czarnej fasoli.
Nastawiwszy kawę, Sebastian usiadł przy stole.
- Każda rodzina ma własny przepis na chorizo, używa
innych przypraw i różnych składników. Ja robię według
przepisu mojej mamy. – Znad patelni unosił się aromatyczny
zapach. Machając ręką, Gracie rozprowadziła go po kuchni. –
Ten zapach przywodzi mi na myśl tyle wspomnień. -
Uśmiechnęła się. – Szkoda, że nie mam domowych tortilli.
- Może innym razem?
- Tak, może.
Kwadrans później przystąpili do jedzenia. Sebastianowi
uszy się trzęsły. Dziecku najwyraźniej też smakowało, bo
Gracie prawie nic nie zostawiła na talerzu.
- Ale to dobre. – Oblizała się ze smakiem.
- Fajnie, że jesz – oznajmił Sebastian.
- Hm, jakby ci to powiedzieć? Większość ludzi jada.
- Nie wszystkie kobiety.
- A ty znasz wszystkie?
- Nie, ale…
- Ach, już wiem! Supermodelki nie jedzą, tylko skubią
listki sałaty. O to ci chodziło?
- Pozwolisz, że nie odpowiem? – Uśmiechnął się szeroko.
Dziwne, pomyślała, że po ich wspólnej nocy porównuje ją
z byłą dziewczyną.
- To było naprawdę pyszne. Dzięki, Gracie.
- Cieszę się, że…
- Co robisz wieczorem? – wszedł jej w słowo.
- Nie wiem. Pewnie zajarzę do Eatery.
- Zjedz ze mną kolację. Chętnie bym cię zabrał do pewnej
wyjątkowej knajpki.
Marzyła o tym, ale wszystko działo się za szybko. Miała
wrażenie, jakby pędziła na łeb na szyję. Wiedziała, że musi
przystopować, otrząsnąć się, zastanowić. To śmieszne, bo
kiedyś dałaby wszystko, by Sebastian oszalał na jej punkcie,
a teraz… Teraz potrzebowała spokoju. Nie chciała popełnić
błędu. Chodziło o przyszłość jej i dziecka, a fantastyczny seks
z Sebastianem tylko mącił jej w głowie, nie pozwalał zebrać
myśli.
- Dziś nie mogę – odparła.
Blask w jego oczach przygasł.
- Dlaczego?
- Potrzebuję… czasu.
Westchnął. Widziała, że się niecierpliwi.
- To kiedy?
- Jutro?
- Świetnie. Przyjadę po ciebie o siódmej – rzekł, po czym
wstał i bez słowa opuścił kuchnię.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Nazajutrz rozglądał się uważnie po parku. Kilka osób
uprawiało jogging, kilka prowadziło psa na spacer. Zauważył
na huśtawkach dwoje dzieci w ciepłych niebieskich
kurteczkach i huśtające je mamy. Nieopodal siedział na ławce
skulony z zimna siwowłosy mężczyzna.
Sebastian zerknął na esemesa, którego dostał od Rhondy.
„Po szkole będzie w parku kopał piłkę z kolegami”.
- Guzik prawda – mruknął.
Kręcił się po parku od godziny. Nigdzie nie widział ani
Lonny’ego, ani żadnych chłopaków grających w piłkę.
Obiecał Rhondzie, że pogada z chłopcem; uznał, że najlepiej,
jak spotkają się „przypadkowo”, niestety jego plan spalił na
panewce. Wzdychając ciężko, jeszcze raz powiódł wkoło
wzrokiem, ale nie, nie było śladu chłopaka.
Skierował się z powrotem na parking. Tam, przy swoim
bmw, zobaczył opartą o maskę Rhondę.
- Co tu robisz? – zdziwił się.
Łzy płynęły jej po policzkach.
- Lonny nie poszedł dziś do szkoły. Pokłóciliśmy się,
wybiegł z domu… Nigdzie nie mogę go znaleźć. Myślałam, że
przyjdzie do kumpli. Chciałam sprawdzić.
- Tu go nie ma. Jego kumpli też nie ma.
Zaczęła szlochać.
- Przepraszam, że ci zawracam głowę. Po prostu… nie
wiem, co robić.
- Nie denerwuj się – powiedział, próbując ją uspokoić. –
Może Lonny trochę się pogubił, ale to w sumie dobry
dzieciak.
- Mam wyrzuty sumienia. – Zwiesiła głowę. – Czuję się
tak, jakby to była moja wina.
Sebastian wziął ją w ramiona. Potrzebowała pocieszenia.
- Niczemu nie jesteś winna. Lonny bywa krnąbrny, to taki
wiek. Wkrótce zmądrzeje.
Był o tym święcie przekonany. Lonny przechodził okres
buntu. Niełatwo mieć siostrę, sławną modelkę, której zdjęcia
w bikini podziwia cały świat.
- Mam pomysł. Wiesz, gdzie mieszkają jego kumple?
- Wiem, gdzie większość mieszka.
- To wskakuj do mojego samochodu.
- Naprawdę?
- Tak, przed zachodem na pewno go znajdziemy. – Słońce
zachodziło za jakieś dwie godziny, więc nie mieli czasu do
stracenia. – Okej?
Uśmiechając się przez łzy, Rhonda zacisnęła dłonie na
jego policzkach i z wdzięczności pocałował go w usta.
- Dziękuję.
Otworzył drzwi od strony pasażera.
- Raz, dwa, raz, dwa…
Roześmiała się. Próbował rozładować jej napięcie, ale sam
też się niepokoił. Nastoletni chłopcy bywają zuchwali
i lekkomyślni, przynajmniej on i Sutton tacy byli. Ciągle
wpadali w kłopoty, mieli jednak oparcie w rodzinie,
a Lonny… jeden nieostrożny krok może wywrócić jego życie
do góry nogami.
- W rodzinie huczy o tobie i Sebastianie. – Uśmiechając
się szeroko, Sutton podał Gracie kubek gorącej czekolady.
Mieli z Sebastianem bardzo podobną mimikę.
- Dzięki. – O tej porze, między lunchem a kolacją,
w Eatery panował mniejszy ruch. Mogli bez wyrzutów
sumienia usiąść przy stoliku i pogadać. – Huczy w jakim
sensie? Pozytywnym czy…
- A jak myślisz? – Lauren pociągnęła ją za kosmyk
włosów. – Wingate’owie znają ciebie i twoją rodzinę od lat. Są
zachwyceni.
- Serio?
Gdy chodziło o jej pozycję w świecie Wingate’ów, zawsze
dręczyły Gracie wątpliwości. Nie przypuszczała, że bliscy
Sebastiana będą jej przychylni. A może na ich stosunku do niej
zaważyły miliony, które wygrała?
- Przecież od dawna jesteś jak członek rodziny –
powiedział Sutton.
Gracie uniosła pytająco brwi.
- Ostatnio Sebastian sprawia wrażenie bardzo
szczęśliwego – dodał.
Ucieszyły ją te słowa. Bliźniaków łączyła niesamowicie
silna więź, toteż niemal czuła się tak, jakby padły z ust
Sebastiana. Chociaż kiedy wczoraj się rozstali, nie był zbyt
szczęśliwy. Powoli tracił do niej cierpliwość.
- To jakie masz plany na dziś? – spytała ją Lauren. –
Idziesz na kolejną randkę z moim przyszłym szwagrem?
- Tak. Jak tylko skończę pracę, jadę się przebrać.
- A dokąd cię zabiera?
- Nie mam pojęcia. Powiedział tylko, że to wyjątkowe
miejsce. – Nagle zadzwonił jej telefon. Spojrzała na numer,
który się wyświetlił. – Przepraszam, muszę odebrać. –
Przeszła do pokoiku na zapleczu i zamknęła za sobą drzwi. –
Halo? Tak, tu Gracie Diaz. Dziękuję, że pani oddzwania.
- Mówi Trudy Metcalf ze Szkoły Rodzenia. Rozumiem, że
chciałaby się pani już teraz, na wczesnym etapie ciąży, zapisać
na lekcje? Oczywiście gratuluję błogosławionego stanu.
- Dziękuję. I tak, chcę się zapisać. Przeczytałam chyba
wszystkie podręczniki, jakie wpadły mi w ręce.
- Doskonale. Można wiedzieć, który to tydzień?
- Czternasty.
Spędziła kilka minut na telefonie, wybierając dni
i godziny. Po skończonej rozmowie pogratulowała sobie
w duchu: powoli wszystko układa się w jedną harmonijną
całość. Nieważne są poranne mdłości, grubsza talia, ogromny
apetyt. Ważne jest życie, które nosi w sobie.
Wyszła z Eatery o piątej, by przygotować się na randkę
z Sebastianem. Była wdzięczna za wsparcie, jakie Lauren
i Sutton jej okazywali. Wiele to dla niej znaczyło.
Dotarłszy do domu, od razu ruszyła na górę, rozebrała się
i wskoczyła pod prysznic. Ciepła woda rozgrzała jej
zmarznięte ciało, a mydełko o lawendowym zapachu pomogło
pozbyć się napięcia.
Nieśpiesznie wytarła się do sucha, przy okazji sprawdzając
w lustrze, jak bardzo powiększył się obwód talii. Cieszyła się
z każdego dodatkowego centymetra, bo to znaczyło, że
dziecko się rozwija.
- Nie mogę się doczekać, żeby cię poznać, mój maluchu.
Przeszła do szafy, zastanawiając się, co włożyć. Sebastian
wspomniał o jakimś wyjątkowym miejscu. Wyjęła jedną
sukienkę, drugą, piątą, rzucała je na łóżko, aż zrobił się stosik.
Wreszcie wybrała beżową, z głębokim dekoltem, sięgającą tuż
za kolano. Nigdy nie miała jej na sobie, ale kiedy ją
przymierzyła, od razu podjęła decyzję. Leżała idealnie.
Dopełnieniem stroju był złoty naszyjnik, a właściwie
obroża, i duże okrągłe kolczyki. Włosy upięła w luźny kok.
Do przyjścia Sebastiana zostało kilka minut. Usiadła
w salonie i zadzwoniła do mamy. Dzwoniła do niej co parę
dni. Cieszyła się, że dzięki wygranej na loterii może zapewnić
matce i bratu dobre życie na Florydzie.
- Hej, mamuś. To ja.
- Słońce, jak miło cię słyszeć. Minęło tyle dni…
- Ze trzy, mamo. Góra cztery. Co u ciebie? I jak się miewa
nasz mały Enrico?
- Mały Enrico jest już wyższy ode mnie. Miewa się
świetnie. Akurat wyszedł z kolegami. A ty, Graciello, jak się
czujesz? Jak dziecko?
Matka nigdy nie rozumiała jej chęci zajścia w ciążę za
wszelką cenę, nawet kosztem wychowywania dziecka
w pojedynkę. Alisa Diaz wyznawała tradycyjne wartości;
uważała, że dzieci powinny dorastać w pełnej rodzinie. Gracie
zdradziła jej, kto jest ojcem, oczywiście nie wdając się
w szczegóły. Matka przyjęła to ze spokojem.
- Oboje mamy się wspaniale. Zapisałam się do szkoły
rodzenia.
- To dobrze. Sebastian będzie z tobą chodził?
- Nie wiem. Dziś idziemy na randkę.
- Czyli wszystko się układa?
Alisa usiłowała dowiedzieć się jak najwięcej. Nic
dziwnego; chciała, by córka się ustatkowała i była szczęśliwa.
- Tak, mamo, ale staramy się niczego nie przyśpieszać.
- Nie przyśpieszać? Przecież jesteś w ciąży!
Gracie roześmiała się. Alisa nie owijała w bawełnę.
- Oj, no wiesz, o co mi chodzi. Chcę tego samego co
mieliście ty i tata.
- Rozumiem. Czyli nie zmieniłaś swoich planów? Nie
przeniesiesz się do nas na Florydę?
- Nie, moje życie jest tutaj. A wy zawsze możecie mnie
odwiedzić.
Było wpół do ósmej, gdy się rozłączyła. Zmarszczywszy
czoło, sprawdziła, czy Sebastian nie przysłał esemesa. Może
coś go zatrzymało? Ale nie, nie przysłał.
Odczekała pięć minut. Zamierzała sama do niego napisać,
kiedy nadeszła wiadomość: „Przepraszam. Coś mi wypadło.
Muszę odwołać nasze spotkanie. Obiecuję, że ci to
wynagrodzę”.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w telefon.
Wiadomość wydała jej się zimna, bezosobowa.
„Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?” – wystukała.
Odpowiedź nadeszła po godzinie. „Tak”.
Dotąd żaden facet nie wystawił jej wiatru. Była
zawiedziona, a także ciekawa, co się stało. Dlaczego Sebastian
nie zadzwonił, dlaczego wcześniej jej nie uprzedził?
- I po co się tak stroiłaś? – mruknęła pod nosem.
Zdjęła buty, powiesiła sukienkę w szafie, po czym
wciągnęła na siebie wygodne szare dresy.
Wspaniały wieczór zakończył się, zanim miał szansę się
rozpocząć.
Rano podjechała do Klubu Hodowców. Był to stary,
bardzo prestiżowy klub, do którego należeli mieszkający
w okolicy bogaci wpływowi przedsiębiorcy, dawniej tylko
mężczyźni, obecni również kobiety.
Miejsce przeszło transformację. Ciemne sale urządzone
w typowo męskim stylu zostały odnowione, pojawiły się
lżejsze meble i jaśniejsze kolory. Charakter klubu się zmienił,
ale jedna rzecz pozostała: wstęp mieli tylko członkowie oraz
ich goście. Gracie była tu wielokrotnie z Beth, teraz sama
chciała się zapisać, zwłaszcza że na terenie klubu działały
żłobek i przedszkole.
Recepcjonistka natychmiast ją rozpoznała. Bycie jedyną
osobą w Royal, która wygrała tak dużą sumę pieniędzy, miało
swoje plusy.
- Pani Gracie Diaz, prawda?
- Zgadza się.
- Bardzo mi miło. Czym mogę służyć?
- Chciałabym złożyć podanie o członkostwo. Wiem, że
kandydatura podlega głosowaniu, ale najpierw wypełnia się
jakiś formularz?
- Tak. Potrzebna jest również rekomendacja.
- Z tym nie powinno być problemu. – Nagle Gracie się
zawahała. A może? Przecież nie pochodziła z bogatego domu,
dopiero niedawno została milionerką.
Po chwili odrzuciła tę myśl. Była pewna, że kiedy Beth
i Cam wrócą z podróży poślubnej, poprą jej kandydaturę.
Sebastian również, ale jego nie chciała prosić.
Wciąż była trochę zła, że bez słowa wyjaśnienia odwołał
wczorajszą randkę. Nawet nie zadzwonił. Nie wiedziała, co
o tym sądzić.
Recepcjonistka podała jej formularz.
- Dziękuję. Czy… czy mogłabym zobaczyć, jak wygląda
żłobek?
- Tak. – Kobieta zdjęła okulary i odłożyła je na ladę. –
Mogę panią zaprowadzić.
- Byłabym wdzięczna.
Z holu dobiegł ją głośny wesoły śmiech. Obejrzawszy się
przez ramię, spostrzegła Sebastiana idącego w towarzystwie
siwowłosego mężczyzny. Zaaferowani, na nikogo nie zwracali
uwagi. Najwyraźniej wczorajszy kryzys, z powodu którego
Sebastian odwołał kolację, został zażegnany, bo wyglądał jak
człowiek, który nie ma żadnych zmartwień.
I nagle ich spojrzenia się spotkały. Sebastian nie odwrócił
wzroku, przynajmniej nie okazał się tchórzem. Pożegnał się ze
swoim towarzyszem i ruszył w jej stronę.
- Gracie, co tu robisz?
- No… między innymi przyszłam obejrzeć tutejszy żłobek.
Recepcjonistka wstała zza biurka.
- Właśnie miałam zaprowadzić pannę Diaz…
- Proszę się nie fatygować. Ja to zrobię.
Kobieta, lekko zmieszana, przeniosła wzrok z Sebastiana
na Gracie. I w tym momencie na biurku zadzwonił telefon.
– Ojej, muszę odebrać.
- Śmiało, poradzimy sobie.
Kobieta skinęła głową. Sebastian ujął Gracie za łokieć
i ruszył korytarzem.
- Przepraszam za wczoraj. Brakowało mi ciebie.
- Naprawdę? – Gracie przystanęła.
- Oczywiście.
- Nie rozumiem, dlaczego nie zadzwoniłeś.
Odwrócił spojrzenie w bok.
- To długa historia. Wszystko ci wyjaśnię, ale nie tu.
Zaufaj mi.
Popatrzył na koniec korytarza, po czym wziął ją za rękę.
Natychmiast zrobiło się jej ciepło. Jak to możliwe, że jeden
człowiek potrafi wywołać w niej tyle różnych emocji?
Pożądanie, niepewność, radość, gniew.
- Chodź, pokażę ci sale dla dzieci. I przyrzekam, że kiedy
będę mógł, o wszystkim ci opowiem.
Zmarszczyła czoło. Sebastian nie spuszczał z niej oczu;
jego spojrzenie prosiło, by mu zaufała.
- No dobrze.
- Świetnie. – Rozciągnął usta w uśmiechu.
Po chwili znaleźli się w kolorowej sali pełnej żółtych,
zielonych, niebieskich i pomarańczowych mebelków.
- O rany, widzisz to? – spytał oszołomiony.
W sali przebywała piątka dzieci. Dwie dziewczynki
wyciągały ze skrzyni kostiumy księżniczek, a trzej chłopcy
siedzieli na alfabetycznych matach i bawili się miniaturowymi
samochodzikami. Sala była duża, przestronna; miała kilka
„kącików”, między innymi kącik do malowania i kącik
biblioteczny.
- Widzę, widzę – szepnęła z zachwytem.
Podeszła do nich kobieta, która opiekowała się dziećmi.
- Czy mogę państwu pomóc?
- Na razie tylko zwiedzamy – odparł Sebastian.
- Członkowie klubu zawsze są tu mile widziani. Na imię
mi Katherine – przedstawiła się opiekunka. – Gdyby mieli
państwo jakieś pytania, chętnie odpowiem.
- Oczywiście, dziękujemy. – Gdy Katherine wróciła do
swoich zajęć, Gracie przyłożyła rękę do brzucha. – Nie mogę
uwierzyć, że niedługo też będę miała takiego dzieciaczka.
- My. My będziemy mieli – poprawił ją Sebastian.
Uśmiechnęła się, złość powoli ustępowała. Sebastian
prosił o kredyt zaufania. Nie miała wyboru. Musi mu go dać.
Dla dobra dziecka.
Naturalnie miała sporo pytań do opiekunki, ale one mogą
poczekać. Na razie wystarczy wizja lokalna.
- Muszę jechać. Mam kilka spotkań…
Skierowali się do wyjścia. Na parkingu Sebastian ujął obie
jej ręce w swoje i popatrzył jej głęboko w oczy.
- Też będę dziś dość zajęty, ale chętnie bym się z tobą
spotkał wieczorem.
Potrząsnęła głową.
- Przykro mi, nie dam rady.
- Bo?
- Jak na faceta, który ma mnóstwo tajemnic, jesteś
strasznie wścibski.
- Gracie… - obruszył się.
- Żartuję. Jestem umówiona z Tomem Rileyem, moim
pośrednikiem.
- Umówiona? Na randkę?
Przewróciła oczami.
- Gość ma żonę i trójkę dzieci.
- Żartuję.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. Szukam lokalu na biuro.
Prędzej czy później będzie mi potrzebne. – Zamierzała założyć
firmę eventową. Lubiła organizować przyjęcia, akcje
charytatywne, imprezy sportowe. Miała doświadczenie,
pieniądze i była w tym naprawdę dobra.
Kiedy wspomniała o swoich planach, w oczach Sebastiana
dostrzegła dziwny błysk, który po chwili zgasł.
- Może mógłbym wpaść później, jak wrócisz do domu?
Chętnie wynagrodziłbym ci moją wczorajszą nieobecność.
Domyśliła się, w jaki sposób chciał to zrobić. Serce zabiło
jej mocniej.
- Może.
Roześmiał się.
- Boże, co za entuzjazm! Chyba straciłem cały swój urok
osobisty.
- Nie straciłeś, wierz mi.
Wsunął palce pod brodę Gracie i pocałował ją w usta.
Z jego oczu wyzierała obietnica.
- Dobrze wiedzieć – szepnął. – Zadzwonię wieczorem.
Wjechał windą na szóste piętro budynku Wingate
Enterprises i wszedł do gabinetu. Zaabsorbowany, dopiero po
chwili podniósł wzrok i zauważył Suttona, który stał przy
barku i nalewał burbona do dwóch szklanek.
- Hej, co słychać? – zapytał, zdejmując marynarkę.
- Niewiele. Kryzys numer dwanaście.
- Mam wrażenie, że dwunasty był dawno temu.
Podawszy bratu szklankę, Sutton wypił łyk z drugiej.
- To prawda. Idą jak burza, jeden się kończy, następny
zaczyna. Wypij.
Sebastian ściągnął brwi.
- Na trzeźwo nie da rady? Jest aż tak źle? – Uniósł
szklankę do ust i poczuł miłe pieczenie w gardle.
- Nie, aż tak to nie. Z WinJet wyszliśmy na prostą. Z nową
siecią hotelową również jest nie najgorzej, ale potrzebujemy
paru dobrych inwestycji na rynku amerykańskim…
- Czyli musimy zdobyć gotówkę. Zdobędziemy. Jakoś.
- Ale jak? Odkąd gazety zaczęły pisać o naszych
kłopotach, wielu naszych inwestorów boi się o przyszłość. Nie
będą chcieli ryzykować bardziej niż to konieczne.
- Jasne. Ale co w takiej sytuacji? Sprzedajemy?
- Wolałbym nie, bo tylko stracimy. Poza tym szkoda by
było. Niektóre z mniejszych firm były oczkiem w głowie taty.
Trzeba też myśleć o zatrudnionych w nich ludziach…
- Też mi się sprzedaż nie uśmiecha. – Sebastian pociągnął
kolejny łyk burbona. – Może powinniśmy pogadać z mamą.
- I znaleźć się w paszczy lwa?
Sebastian pokręcił ze śmiechem głową.
- Racja, to głupi pomysł. Daj mi kilka dni. Coś wymyślę.
- Okej. – Sutton przyjrzał mu się uważnie. – Podobno
Gracie zapisała się do szkoły rodzenia.
Sebastian odstawił szklankę.
- Pierwsze słyszę.
- Cholera, myślałem, że wiesz. Lauren mnie zbije.
- Czyli wszyscy wiedzą oprócz mnie? – Dlaczego nic mu
nie powiedziała?
- Przykro mi, stary. Nie zdawałem sobie sprawy, że…
- Nie twoja wina – wszedł mu w słowo. – Gracie nie do
końca mi ufa. Woli dmuchać na zimne. Rozumiem ją. –
Sięgnąwszy po szklankę, wypił kolejny łyk. – Chociaż nie, nie
rozumiem. Spodziewamy się dziecka. Ona i ja, razem. Nie
mam pojęcia, dlaczego wszystko chce robić sama.
- Daj jej trochę czasu. Wasza sytuacja jest… hm, dość
osobliwa. Przecież zainteresowałeś się Gracie dopiero, gdy
dowiedziałeś się o ciąży. Musisz popracować nad tym, żeby
zdobyć jej zaufanie.
- Cholera, wyszedłem z wprawy. Od czasu Rhondy nie
byłem w żadnym związku.
Sutton mrużył oczy.
- A propos Rhondy… Słyszałem, że jest w mieście.
- Owszem – potwierdził Sebastian.
Wczoraj razem szukali Lonny’ego. W końcu go znaleźli
tuż za granicami Royal w towarzystwie trzech bandziorów.
Wyraźnie coś kombinowali, na pewno nie mieli uczciwych
zamiarów. Na widok Sebastiana Lonny o mało nie dostał
zawału. Sebastian uspokoił chłopaka, potem przeprowadził
z nim męską rozmowę. Lonny przyznał się, że w czwórkę
włamali się do opuszczonego domu, powybijali szyby,
zniszczyli meble. Sebastian powiedział mu, że musi zgłosić się
na policję. Lonny był przerażony, ale nie protestował.
Sebastian z Rhondą cały czas byli przy nim.
Później Sebastian pogadał z sędzią Haymore’em, swoim
znajomym z Klubu, tym, z którym rozmawiał rano, kiedy
zobaczył w klubie Gracie. Haymore skontaktował się
z policją. Policja zwolniła Lonny’ego, ostrzegając go, że
następnym razem odpowie za swój chuligański czyn,
i nakazując mu sprzątnięcie bałaganu.
- Widziałeś się z nią? – dociekał Sutton.
Sebastian skinął głową.
- Ale to nie jest to, co myślisz. Z Rhondą łączy mnie tylko
przyjaźń.
- I niech tak zostanie. – Sutton poklepał brata po plecach.
Ale Sebastian był już myślami przy Gracie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Spotkanie z pośrednikiem zakończyło się wcześniej, niż
się spodziewała. Niewiele było na rynku ofert, a żadne
z trzech miejsc, które Tom jej pokazał, się nie nadawało. Jedno
było za miastem, w drugim cierpiałaby na klaustrofobię,
a trzecie znajdowało się na wprost Wingate Enterprises.
Zdecydowanie za blisko.
Wróciwszy do domu, przebrała się w piżamę, podgrzała
sobie miskę zupy i o ósmej trzydzieści zaległa na kanapie.
Panowała cudowna cisza, ale było za wcześnie na sen, więc
przez pół godziny skakała po kanałach, jednak nic nie
przykuło jej uwagi. Westchnęła znużona. I nagle zadzwonił
telefon. Wstała z kanapy i podniosła komórkę.
- Halo?
- Cześć, to ja. – Niski zmysłowy głos przyprawił ją
o dreszcz.
- Cześć. Nie myślałam, że zadzwonisz. Jest późno. –
Wcale nie było późno, ale nie zamierzała niczego mu ułatwiać.
- Jak spotkanie z pośrednikiem?
- Słabo. Na rynku posucha. Ale prędzej czy później coś się
trafi.
- Na pewno… Co porabiasz?
- Nic. Odpoczywam.
- Gotowa do snu?
- Prawie.
- A zanim się położysz, możesz otworzyć drzwi?
Ciśnienie jej skoczyło.
- Drzwi? Dlaczego?
- Przekonasz się.
Podeszła do okna. Samochód Sebastiana stał przed jej
domem. Boże! Co on tu robi? Wyglądała jak straszydło:
ubrana w piżamę, włosy związane w kucyk, zmyty makijaż…
Nie chciała się tak pokazywać, ale przecież nie mogła nie
otworzyć. Wygładziła piżamę, przeczesała ręką włosy
i ostrożnie uchyliła drzwi.
Na wprost twarzy ujrzała dużego pluszowego słonia
z różowymi uszami. Po chwili spostrzegła torebkę pełną
czekoladowo-malinowych paluszków, takich, jakie najbardziej
lubiła. Nie z żadnej ekskluzywnej cukierni, ale z normalnego
sklepu. Oraz wielki bukiet kwiatów złożony co najmniej
z dwóch tuzinów róż, od bladoróżowych po krwistoczerwone.
- Dobry wieczór. – Sebastian wychylił się zza słonia.
- Co… co to wszystko… - Pokręciła zdumiona głową.
- Przeprosiny. Jeśli nie masz ochoty na gości, to
w porządku. Zostawię te rzeczy i zniknę.
- Nie wygłupiaj się, chodź.
Otworzyła szerzej drzwi i skinieniem zaprosiła go do
środka. Przez chwilę stali bez ruchu, wpatrując się w siebie.
- Słoń? – przerwała ciszę. – Skąd ci…
- Masz ich całą kolekcję, prawda?
O kurczę! Wiedział, że w dzieciństwie kolekcjonowała
słonie. Że uwielbiała paluszki czekoladowe. Naprawdę jej
zaimponował.
- Zgadza się.
Wyciągnęła ręce po słonia. Był cudownie miękki, aż
chciało się do niego przytulić.
- To dla dziecka?
- Dla ciebie. Dziecko dostanie swoje pluszaki.
Znów nastała cisza. W powietrzu przeskakiwały iskry. Po
chwili Sebastian odłożył na bok kwiaty i słodycze.
- Mogę sobie pójść. Choć bardzo nie chcę.
Ona też nie chciała.
- Zostań.
- Pragnąłem to usłyszeć.
Zgarnął ją w ramiona i pocałował, mocno i namiętnie.
Jeden pocałunek przeszedł w drugi, potem w trzeci. Wkrótce
stała przyparta do ściany, a Sebastian zaciskał dłonie na jej
policzkach i całował ją bez wytchnienia. Ledwo nad sobą
panowała, pragnęła go dotykać, czuć pod palcami jego skórę.
Zaczęła ściągać mu marynarkę, koszulę; męczyła się
z guzikami.
Sebastian rzucił koszulę na podłogę. Gracie przyłożyła
ręce do jego rozgrzanego torsu; gładziła klatkę piersiową,
brzuch, słyszała przyśpieszony oddech, mruczenie. Wiedziała,
że Sebastianowi podobają się te pieszczoty, a jej podobało się,
kiedy czuła jego członek.
Wsunął ręce pod kurtkę od jej piżamy, zacisnął na biuście,
w palce chwycił sutki.
- O Chryste – jęknął ochryple. – Jesteś doskonała.
Spieszyli się, jakby czas im uciekał, jakby uczestniczyli
w jakimś szalonym wyścigu. Od pocałunków Sebastiana
kręciło się jej w głowie, kolana się pod nią uginały. Kiedy
gładząc jej brzuch, powędrował pod spodnie od piżamy,
a potem rozchylił jej uda, była pewna, że zemdleje.
- Sebastian…
- Wiem, kochanie, wiem.
Odnalazł palcami łechtaczkę. Gracie mruczała przeciągle,
a on ją pieścił, całował, wsuwał język do jej ust. Nie
wytrzymała. Orgazm wstrząsnął jej ciałem. Jego siła sprawiła,
że rozpadła się na tysiące drobnych kawałków. Płonęła, topiła
się, frunęła.
Nigdy czegoś takiego nie przeżyła. I wiedziała jedno: że
trudno odwrócić się od mężczyzny, który potrafi doprowadzić
ją do takiego stanu, który umie wywołać w niej takie emocje,
który zna jej potrzeby. Czuła, że się w nim zakochuje.
Wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni i położył na łóżku.
Bez skrępowania pozbyła się piżamy oraz spodni i bokserek
Sebastiana. Był piękny, zwłaszcza w stanie podniecenia,
wysoki, opalony, wspaniale zbudowany. Wieczorny zarost na
twarzy dodawał mu zbójeckiego uroku.
- Gracie, nie spotkałem dotąd takiej kobiety jak ty.
Uśmiechnęła się, miłość wypełniła jej serce.
- A ja takiego mężczyzny.
Oczy Sebastiana zalśniły. Po chwili ich ciała się złączyły.
Gracie zamruczała cicho, on jej zawtórował. Miał wrażenie,
jakby znalazł swoje miejsce w świecie, jakby wrócił do domu.
Leżał na łóżku, wpatrzony w swoją śpiącą piękność.
Wcześniej stawiała opór, a dziś coś drgnęło. Stała się bardziej
otwarta, zaczęła dopuszczać do siebie myśl, że mogą być
razem. Najwyraźniej mu zaufała.
Sytuacja była dość skomplikowana, ale zależało mu na
tym, by ich związek się rozwijał. Nie zamierzał wywierać
presji, by przypadkiem niczego nie zepsuć. Niech sprawy
toczą się swoim rytmem, tak będzie najlepiej. Nie chciałby,
żeby Gracie uciekła wystraszona.
Pogładził ją po głowie, odgarniając na bok kilka
kosmyków. Nastał świt, pierwsze promienie słońca wpadały
do pokoju; świat powoli budził się do życia. On też. Najciszej
jak potrafił wstał z łóżka i spojrzał na zegarek. Parę minut po
szóstej. Czas na prysznic i poranną kawę.
Umył się i włożył na siebie wczorajsze ubranie. Przed
pracą pojedzie do domu i się przebierze. Nagle pomyślał, jak
miło byłoby zamieszkać z Gracie, trzymać u niej swoje rzeczy,
nie musieć się rozstawać…
Nie, to bez sensu. Na pewno by się nie zgodziła. Nie byli
na tym etapie. Może kiedyś… Może kiedyś opowie mu
o szkole rodzenia, do której się zapisała. Przeszkadzało mu, że
nie może uczestniczyć we wszystkich aspektach jej życia.
Czekając, aż się kawa zaparzy, zastanawiał się, z czego
mógłby zrobić śniadanie. Nie był najlepszym w świecie
kucharzem, ale potrafił zrobić jajecznicę i podsmażyć bekon.
Znalazł w lodowce bekon z indyka, zdrowszy od
wieprzowego. Przygotował wszystko, nalał do szklanek sok
pomarańczowy.
Parę minut później zjawiła się Gracie, zaspana,
rozczochrana, w pogniecionej bluzie od piżamy. Wyglądała
rozkosznie.
- Dzień dobry, kotku.
Uśmiechnęła się i skierowała prosto w jego ramiona.
Zaskoczony, przez moment nie wiedział, co robić z rękami.
Potem objął ją i przytulił.
- Dobry, dobry. – Oparła głowę na jego piersi.
Poczuł, jak przenika go żar.
- Jak się miewa moja Śpiąca Królewna?
- Prędzej zaspane czupiradło – odparła ze śmiechem.
- Czupiradełko, w dodatku prześliczne.
Skrzywiła się.
- Robię śniadanie – rzekł Sebastian. Po kuchni rozchodził
się zapach bekonu i kawy. – Jesteś głodna?
Uniosła twarz i popatrzyła mu w oczy.
- Trochę. Ale najpierw muszę wziąć prysznic.
- Leć. Jak wrócisz, jedzenie będzie gotowe.
- Nie musisz nic robić. – Uwolniła się z objęć i ruszyła ku
schodom. – Ale dzięki.
- Hej! – zawołał za nią. – Wszystko okej?
- A jak myślisz? – Z błogim uśmiechem opuściła kuchnię.
Poczuł przyjemne kłucie w żołądku, takie jak
w dzieciństwie, kiedy w Boże Narodzenie schodził rano do
salonu i widział stos prezentów pod choinką. Nagle wyobraził
sobie, że codziennie budzi się przy Gracie. Chciałby.
- No, nareszcie czuję się jak człowiek – oznajmiła, gdy
parę minut później wróciła do kuchni ubrana w spodnie
i różowy sweter. Włosy jeszcze jej nie wyschły. Cerę miała
gładką, twarz pozbawioną makijażu. Ciąża wyraźnie jej
służyła.
- Zapraszam do stołu. Śniadanie gotowe.
- Serio zrobiłeś coś do jedzenia? – Usiadła.
- Tak, ale liczę na wyrozumiałość. Nie jestem dobry w te
klocki.
- Bo nigdy nie musiałeś dla siebie gotować. Zawsze ktoś
inny się tym zajmował.
Powiedziała to przyjaznym tonem, więc się nie obruszył.
- Do niedawna tak było – przyznał. – A potem mój świat
się nie zawalił. Tylko nie myśl, że narzekam. Jestem
wdzięczny za wszystko, co mnie w życiu spotkało.
- Lubię pokorę u mężczyzn.
- Mnie chyba też lubisz, co? Chociaż troszkę?
- Może. – Wypiła łyk soku.
- Tylko może? Myślałem, że po wczorajszej nocy…
Zaczerwieniła się.
- Słonik był bardzo miłym akcentem.
Sebastian pokręcił ze śmiechem głową. Ależ jest uparta!
Nie ustąpi nawet na centymetr. Mimo to uważał, że poczynili
duże postępy. Łączyła ich czułość, a zarazem namiętność, a to
nie zdarza się codziennie.
Gracie utkwiła spojrzenie w talerzu.
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to ciebie też lubię.
Troszkę. – Podniosła widelec i zaczęła jeść.
Tydzień później Gracie przyszła do Eatery o osiemnastej,
w porze kolacji, i skierowała się do kuchni. Niemal całe
popołudnie spędziła z Tomem Rileyem, szukając miejsca na
swoją firmę, ale żadna lokalizacja jej nie odpowiadała.
Lauren doglądała dań, które kelnerzy zanosili gościom.
Zerknąwszy przez ramię, spytała:
- Co tu robisz? Myślałam, że masz randkę z Sebastianem.
Czwarty wieczór z rzędu…
- Piąty, ale kto by liczył? – odparła Gracie. – Owszem,
byliśmy umówieni, ale w ostatniej chwili odwołał.
- Przykro mi. – Lauren wytarła ręce. – Sutton i Sebastian
znani są z tego, że poważnie traktują pracę. Przypuszczalnie
coś mu wypadło.
- To już drugi raz w tym tygodniu. Nawet tak bardzo by mi
to nie przeszkadzało, ale jest strasznie tajemniczy, nie podaje
powodu, a potem zjawia się z bukietem kwiatów i przeprasza.
Lauren podeszła do przyjaciółki i ją uścisnęła.
- Należy mi się przerwa. Chodź, coś zjemy. Niestety,
drinka nie mogę ci zaproponować. – Spojrzała na brzuch
Gracie i mrugnęła porozumiewawczo. – Za to mamy świetną
pizzę. Znajdź wolny stolik, a ja zaraz przyjdę.
Parę minut później obie zajadały się ciepłą pizzą
z warzywami i serem.
- Pycha!
- Klienci ją uwielbiają. Kto wie, czy nie jest lepsza od
tego, co Sebastian na dziś dla ciebie przygotował.
Gracie niemal się zakrztusiła.
- Może.
Lauren uśmiechnęła się, po chwili jednak spoważniała.
- Wiesz, on ma teraz sporo na głowie. Sutton mi mówił, że
brakuje im gotówki. Wiele z ich firm ledwo przędzie. Może to
go absorbuje? Pewnie nie chce cię zanudzać swoimi
problemami. Wasz związek dopiero rozkwita…
Gracie wytrzeszczyła oczy. Sądziła, że pieniądze ze
sprzedaży posiadłości rozwiązały problemy finansowe
Wingate’ow.
- Chcesz powiedzieć, że Wingate Enterprises wciąż jest na
minusie?
Lauren skinęła głową i ściszyła głos.
- Dobrze sobie radzą hotele i WinJet, ale Wingate
Enterprises potrzebuje zastrzyku gotówki. Tak twierdzi Sutton.
Oczywiście mówię ci to w sekrecie.
- Nikomu nic nie powiem – obiecała Gracie.
Umiała dochować tajemnicy, żałowała jedynie, że
Sebastian nie zwierzył się jej ze swoich problemów
finansowych. Dlaczego? Duma mu nie pozwoliła? Innych
powodów wolała nie analizować.
Jego firma potrzebuje kasy. Ja ją mam.
Nie, nawet tak nie myśl, przykazała sobie. Przecież
Sebastian nie przystawiałby się do niej po to, by dobrać się do
jej pieniędzy.
- Sebastianowi naprawdę na tobie zależy – powiedziała
Lauren, jakby czytała w jej myślach.
Gracie uśmiechnęła się. W zeszłym tygodniu było im
razem fantastycznie. Codziennie poznawali się coraz lepiej.
No a seks… to dopiero było coś! Ale łączyło ich coś więcej,
uczucie; widziała to w spojrzeniu Sebastiana, kiedy na nią
patrzył.
- Ja też nie byłam pewna Suttona – ciągnęła Lauren. –
Zwłaszcza po tej pomyłce na początku. Myślałam, że mnie
nabiera, że kłamie. Po prostu miałam mętlik w głowie. Ale
kiedy ludzie są sobie pisani, wszystko się w końcu dobrze
układa. I wiem, że twoje miejsce jest u boku Sebastiana.
Nawet jeśli jeszcze o tym nie wiesz.
- Zaczynam to przeczuwać.
- Zaufaj intuicji, Gracie. Wpuść go do swojego serca.
Gracie zamyśliła się. Od lat podkochiwała się w starszym
bracie bliźniaku i teraz jej marzenia miały szansę się spełnić.
To do niego ciągnęło ją na balu maskowym. To z nim się
kochała, z nim zaszła w ciążę. Zasłużył na jej zaufanie. Może
powinna to wreszcie zaakceptować. Może takie było jej
przeznaczenie: pokochać Sebastiana i być przez niego
kochana?
- Dzięki, Lauren. Rozmowa z tobą zawsze mi dobrze robi.
- Od tego są przyjaciółki.
- Wiem. Cieszę się, że cię mam.
- Ja też. I kto wie, może któregoś pięknego dnia będziemy
kimś więcej. Rodziną. Szwagierkami.
Niewykluczone, pomyślała Gracie. O dziwo, słowa Lauren
wcale jej nie wystraszyły.
Nazajutrz postanowiła wpaść z niezapowiedzianą wizytą
do biura Sebastiana. Wysiadła z windy na szóstym piętrze.
- W czym mogę pani pomóc? – spytała recepcjonistka
siedząca przy półkolistym szklanym biurku.
Za nią na ścianie wisiała wyrzeźbiona w drewnie tekowym
nazwa Wingate Enterprises.
- Chciałam zobaczyć się z Sebastianem Wingate’em.
Recepcjonistka zerknęła do komputera.
- Jest pani umówiona?
- Nie, ale jeśli pani mu powie, że przyszła Gracie Diaz,
przypuszczalnie pan Wingate znajdzie dla mnie chwilę.
- Dobrze. – Kobieta połączyła się z Sebastianem
i przekazała mu wiadomość.
Gracie usłyszała głos Sebastiana.
- Tak, Lois, zaproś panią.
- Zapraszam. – Recepcjonistka postąpiła dwa kroki
w stronę szerokich dwuskrzydłowych drzwi, kiedy te
otworzyły się na oścież.
- Gracie! Co za niespodzianka! – zawołał Sebastian. –
Lois, proszę mnie z nikim nie łączyć. Chodź, Gracie.
Wszystko w porządku?
- Oczywiście.
- To wspaniale. Miło cię widzieć.
- Ciebie również.
Oczy mu lśniły. Podejrzewała, że jej też lśnią. Przez kilka
długich sekund patrzyli na siebie, a potem jednocześnie padli
sobie w objęcia. Pocałunek nie był zwykłym pocałunkiem; był
obietnicą, zaproszeniem. Sebastian pierwszy go przerwał, ale
nie wypuścił jej z ramion. Tulił ją tak mocno, że ledwo była
w stanie oddychać.
- Tego potrzebowałem – szepnął jej do ucha. – Od razu mi
się humor poprawił.
- Miałeś ciężki dzień?
- Tak, ale teraz jest znacznie lepiej. – Odgarnął jej z twarzy
luźny kosmyk.
Jego dotyk i spojrzenie przyprawiły ją o dreszcz.
W objęciach Sebastiana czuła się bezpieczna… i kochana.
Może Lauren miała rację, może Sebastian nie chciał jej
zanudzać swoimi problemami?
- Nie wiedziałam, czy nie jesteś zajęty. Ale postanowiłam
zaryzykować…
- Cieszę się, że przyszłaś.
Uwolniwszy się, rozejrzała się po gabinecie.
- Więc to tu spędzasz większość czasu.
- W niektóre dni owszem.
Wyjrzała przez okno; z szóstego pietra rozciągał się widok
na Royal.
- Tylko w niektóre? A w pozostałe co robisz?
- Mam spotkania z bankierami, prawnikami, politykami.
Gracie skrzywiła się.
- Wiem, to żadna frajda. Ale czasem widuję pewną śliczną
osóbkę i to mi wszystko wynagradza.
- Naprawdę? – Obróciła się do niego twarzą.
- Przysięgam.
- Sebastian, przyszłam w konkretnym celu…
- Nie po to, żeby mnie uszczęśliwić?
Uśmiechnęła się promiennie.
- Co robisz w sobotę rano?
- Nie wiem. – Zmarszczył czoło. – Spotykam się z tobą?
- Potrzebuję kogoś, kto będzie mi towarzyszył w szkole
rodzenia…
- Tak, chętnie. – Podszedł do niej, niwelując dystans
między nimi. – Za skarby świata bym tego nie przegapił.
Przyłożył rękę do jej brzucha. Robił to wiele razy, kiedy
się kochali, ale dziś było inaczej. Dziś jego dotyk więcej
znaczył. Gracie poczuła, jak opuszczają ją wątpliwości, jak
sypie się mur, który wzniosła wokół siebie.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo tego pragnę. Jak bardzo
ciebie pragnę.
- Chyba wiem – odparła. – Bo ja też tego pragnę.
Zgarnął ją w ramiona i delikatnie pocałował.
- Nie mogę się doczekać soboty – szepnął.
Siedziała na macie po turecku w sali gimnastycznej na
terenie szkoły rodzenia; Sebastian siedział obok niej.
- Cześć, jestem Maddy – przedstawiła się instruktorka. –
Najpierw chciałam wam wszystkim pogratulować. Cieszę się,
że mogę z wami przeżywać te wspaniałe chwile. Będziemy
razem przez cztery tygodnie. Pomogę wam przygotować się
psychicznie i fizycznie na powitanie dziecka. A teraz niech
każdy powie parę słów o sobie…
Kilka par przedstawiło się. Kiedy nadeszła kolej Gracie
i Sebastiana, wszyscy popatrzyli na nich, jakby wiedzieli, kim
są. I faktycznie: ona wygrała fortunę na loterii, on był jedną
z najlepszych partii w mieście, choć ostatnio jego rodzina
zamieszana była w jakiś skandal.
- Cześć, mam na imię Gracie. Chcę się jak najwięcej
dowiedzieć o zdrowiu kobiety w ciąży i co robić, żeby urodzić
zdrowe dziecko. A to jest mój trener Sebastian.
Sebastian uśmiechnął się do grupy.
Instruktorka wręczyła wszystkim po broszurze i poprosiła,
by zapoznali się z treścią. Przyszli rodzice w skupieniu
przewracali kartki; przed każdym otwierał się całkiem nowy
świat.
- To surrealistyczne – szepnął Sebastian. – W pozytywnym
sensie.
- Tak. Niesamowite, że za sześć miesięcy dziecko będzie
już na świecie.
- Boisz się?
- Trochę – przyznała. – Od dawna marzę o dziecku, ale
jednak czuję lekki strach.
- Będę z tobą cały czas, na każdym etapie.
Skinęła głową wdzięczna za wsparcie. Zauważyła rzucane
w ich stronę zaciekawione spojrzenia.
- Zostaliśmy rozpoznani – powiedziała szeptem.
- Chyba tak. Bardzo ci to przeszkadza?
- Nie. Zresztą nie mamy wyboru.
Uśmiechnął się z aprobatą i pocałował ją w policzek.
- A teraz, kochani, pora zadbać o nasze ciała, żeby były
gotowe do porodu. Im więcej popracujemy nad kondycją
teraz, tym łatwiej będzie później. Dziś poznamy ćwiczenia
wzmacniające i rozciągające. Zanim do nich przystąpimy,
weźcie długopis albo ołówek, i na pustych kartkach z tyłu
broszury napiszcie wszystko, co wczoraj jedliście.
Kobiety w grupie wydały chóralny jęk.
- Wiem, nie byłyście na to przygotowane. Ważne jednak,
żebyście się zdrowo odżywiały. Ale o tym porozmawiamy na
następnej lekcji. Aha, proszę nie oszukiwać i niczego nie
pomijać, nawet tego malutkiego ciasteczka. Nikogo nie będę
osądzać. Chcę wam tylko pomóc.
Półtorej godziny zleciało błyskawicznie. Gracie żałowała,
że zajęcia się skończyły. Wiele się nauczyła i poczuła
siostrzaną więź z innymi kobietami.
- Do zobaczenia za tydzień – powiedział do Sebastiana
jeden z mężczyzn. Podczas przerwy panowie również
nawiązali więź: wszyscy pasjonowali się sportem.
Sebastian wziął pod pachę matę i razem z Gracie podeszli
do instruktorki.
- Chciałam podziękować – powiedziała Gracie. – To
bardzo ciekawe zajęcia. Mnóstwa nowych rzeczy się
dowiedziałam.
- Oboje wiele się nauczyliśmy.
Instruktorka spojrzała na nich z uśmiechem.
- Miło mi to słyszeć. Materiału jest dużo, czasu mało.
- A brzuch szybko rośnie.
- Owszem, ale ze wszystkim sobie poradzisz – zapewniła
Gracie instruktorka. – Masz świetnego pomocnika. Aha, mój
numer figuruje w broszurze. Dzwońcie, gdybyście mieli jakieś
pytania czy wątpliwości.
- Super, dziękujemy.
Kiedy wyszli na zewnątrz, Sebastian pogładził się po
brzuchu.
- Po tych wszystkich ćwiczeniach zrobiłem się głodny.
- Ty? – Pacnęła go w ramię. – Przecież to ja ćwiczyłam.
- Myślisz, że bycie trenerem to takie hop-siup?
Roześmiała się.
- Narzekasz?
- Ja? A skąd!
Zacisnął dłonie na jej policzkach i przywarł ustami do jej
warg. Odwzajemniała pocałunek. Nie przejmowała się, że
stoją na widoku przed szkołą rodzenia, że obok przejeżdżają
samochody, że wszyscy ich widzą.
Czuła się wolna, jakby porzuciła wszelkie obawy.
Sebastian był jej szczęściem, jej przyszłością. Uświadomiła
sobie, jak mocno go kocha.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Chciałbyś się ze mną ożenić? – Ledwo wypowiedziała te
słowa, zrozumiała, że niczego bardziej nie pragnie.
- Pytasz… Chcesz, żebym…?
Skinęła głową.
- Tak. Żebyś mnie poślubił.
Otworzył szeroko oczy i cofnął się o krok. Pierwszy raz
widziała taki wyraz na jego twarzy, mieszankę niedowierzania
i przerażenia. Jakby małżeństwo było ostatnią rzeczą, o jakiej
marzył. Psiakość, to jej nie przyszło o głowy. Czyżby aż tak
się pomyliła?
- Zaskoczyłam cię…
- Tak… nie… to znaczy…
Łzy napłynęły jej do oczu. Sebastian jej nie kocha. Nie
chce jej. Źle odczytała sygnały, które wysyłał. Znów była tą
małą dziewczynką, która mieszka po drugiej stronie torów.
Kobietą, która mimo wygranych milionów nigdy nie będzie
dość dobra dla Wingate’a. Była zwykłą Gracie Diaz, córką
imigranta, kierownika rancza, kimś z niższej sfery. Kimś, kogo
osiągnięcia są nic niewarte. Wrócił strach, niepokój, frustracja.
- Okej, nie mówmy o tym. – Obróciła się na pięcie.
- Gracie, poczekaj.
- Nie, Sebastianie. Nie waż się iść za mną. Sama sobie ze
wszystkim poradzę.
- Jesteś zła. Przepraszam. Ja…
- Nie jestem zła. – Ruszyła biegiem do samochodu.
Czuła się upokorzona. Idiotka! Jak mogła myśleć, że
Sebastian się w niej zakochał? Nigdy nic takiego nie
powiedział. Ona go nie interesowała, chodziło mu wyłącznie
o dziecko. Chciał być obecny w życiu syna lub córki, a nie jej,
Gracie.
- Zostaw mnie w spokoju.
Przetarła oczy. Niewiele to dało, bo wciąż napływały nowe
łzy. Nie potrafiła zrozumieć tego, co się wydarzyło. Po
powrocie do domu zrobiła sobie kubek gorącego kakao,
usiadła na kanapie i pogrążyła się w myślach.
Może przesadnie zareagowała? Sama nie była pewna.
Sebastian dzwonił do niej, przysyłał esemesy, ale nie była
gotowa, by z nim rozmawiać. Z drugiej strony, znając go, bała
się, że może zjawić się u niej znienacka.
Bardzo by tego nie chciała. Była zbyt zagubiona.
Może za szybko wyskoczyła z tym ślubem? Dotychczas
odpychała Sebastiana, a potem nagle się jej odmieniło.
Potrząsnęła głową, usiłując się w tym połapać.
Kiedy zabrzęczał dzwonek u drzwi, poczuła złość,
a jednocześnie nadzieję. Może Sebastian chce się
wytłumaczyć, usprawiedliwić? Może drobna część winy leży
po jej stronie? Może hormony za bardzo w niej szaleją?
Wierzchem dłoni ponownie osuszyła oczy. Uchyliła drzwi.
I ku swemu bezbrzeżnemu zaskoczeniu ujrzała Lauren. Na
wszelki wypadek sprawdziła, czy nikt obok niej nie stoi.
Przyjaciółka jednak przyszła sama i wyglądała na strapioną.
- Płakałaś? Tak mi przykro, skarbie. Wsiadłam
w samochód, jak tylko usłyszałam…
- Usłyszałaś? Od kogo? Sebastian ci powiedział?
- Sebastian nie pisnął słowa. Zobaczyłam w wieczornych
wiadomościach. Musi być jakieś logiczne wytłumaczenie.
Przytuliła Gracie, ale ta szybko się oswobodziła.
- Co zobaczyłaś w wiadomościach? Zaledwie dziś rano mu
się oświadczyłam. Jakim sposobem…
- Oświadczyłaś się? Nic o tym nie wiem. Och, kotku…
Usiądźmy. – Lauren pociągnęła przyjaciółkę w stronę kanapy.
- Co zobaczyłaś w wiadomościach? – powtórzyła Gracie.
- Pokażę ci. – Lauren wyjęła z torebki tablet. – Gotowa?
Gracie przygryzła wargę i wbiła wzrok w ekran, na którym
pojawiły się wieczorne wiadomości. W części zatytułowanej
„Rozrywka” zobaczyła zdjęcie Sebastiana obejmującego
swoją byłą dziewczynę, supermodelkę Rhondę Pearson.
Wyglądali na bardzo zadowolonych z siebie. Na kolejnym
zdjęciu zobaczyła siebie i Sebastiana wychodzących z lekcji
w szkole rodzenia. Nagłówek brzmiał: „Trójkąt miłosny?
Którą Wingate wybierze: supermodelkę czy zwyciężczynię
loterii?”.
Gracie zaczęła czytać tekst pod zdjęciami.
„Firma Wingate Enterprises nadal boryka się
z problemami finansowymi. Czyżby Sebastian Wingate
usiłował przekonać obie panie, by zainwestowały w jego
biznes? A może chodzi o miłość? Która z tych bogatych dam
zdobyła jego serce? Słynna modelka Rhonda Pearson, z którą
dawniej się spotykał, czy oczekująca dziecka bizneswoman
i zwyciężczyni loterii, Gracie Diaz? Tak czy owak, Wingate do
przegranych nie należy”.
Łzy trysnęły Gracie z oczu. Była zbyt oszołomiona, by
czuć cokolwiek. Tysiące myśli krążyły jej po głowie; powoli
wszystko nabierało sensu. Wiedziała już, dlaczego Sebastian
w ostatniej chwili odwołał randkę. Wiedziała, dlaczego miał
tak zszokowaną minę, kiedy mu się oświadczyła.
Nie był człowiekiem, za jakiego go brała.
- Co za idiotka ze mnie…
Lauren ścisnęła jej dłoń.
- Wygląda to dość paskudnie, ale znam Sebastiana. On by
tak nie postąpił.
- A jednak. Nie widzisz? Nigdy mu na mnie nie zależało.
Zależy mu na dziecku i na Rhondzie. A ja? Ja go nie
obchodzę. Nie wiem, co jest gorsze: to, że mną się bawił czy
to, że mu na to pozwalałam, bo uważałam się za kogoś mniej
wartościowego. Mój ojciec pracował u Wingate’ów. Był
lojalnym i oddanym pracownikiem, ale znał swoje miejsce.
Niestety ja tej pokory nie odziedziczyłam. Uwierzyłam, że
zasługuję na miłość Sebastiana. Pomyliłam się. Lepiej mi
będzie samej, bez niego. – Łzy dalej płynęły jej po twarzy.
- Gracie, nie jesteś mniej wartościowa. I zasługujesz na
miłość i szacunek Sebastiana. Błagam cię, nie skreślaj go,
dopóki nie porozmawiacie.
- O czym? O zdjęciu, na którym obejmuje swoją byłą?
- Boże, Gracie, tak mi przykro.
- Mnie też. – Przyłożyła rękę do brzucha i nagle poczuła
ból. Z początku wyobrażała sobie, że sama wychowa dziecko.
Kiedy jednak Sebastian poznał prawdę i zaczął się do niej
zalecać, uwierzyła, że mogą zostać rodziną. Teraz wiedziała,
że to mrzonki.
Westchnęła cicho, z całej siły usiłując zapanować nad
swoimi emocjami, jednak nie zdołała pohamować łez.
Wszystko ją bolało, ciało, serce, dusza.
- Tu… tu jest napisane, że firma wciąż ma kłopoty
finansowe. Rozmawiałyśmy o tym, ale… ale sądziłam, że to
przeszłość. Sebastian ani razu nie poruszył tego tematu.
Lauren potrząsnęła głową.
- Nawet tak nie myśl, Gracie. Sebastian nie próbowałby cię
wykorzystać.
- Tu… tu jest napisane inaczej.
Obie podskoczyły, kiedy rozległo się walenie do drzwi.
Lauren wyjrzała przez okno.
- To on. Sebastian.
- Nie chcę z nim rozmawiać.
- Jesteś pewna?
- Dziś nie mogę – odparła Gracie. – Nie dam rady.
- Trudno będzie się go pozbyć, ale spróbuję.
- Nie chcę go widzieć ani słyszeć. Pójdę do kuchni.
Wstała i na drżących nogach wyszła z pokoju. Po chwili
dobiegły ją przytłumione głosy. Czekała. Minęły ze trzy,
cztery minuty i wreszcie do kuchni wkroczyła Lauren.
- Odjechał. Nie było łatwo. Skłamałam, że brzuch cię boli,
że stres źle wpływa na dziecko. To go przekonało.
- Dziękuję.
- On cierpi, Gracie. Mówi, że w tym wszystkim nie ma
słowa prawdy.
- Co innego mógłby powiedzieć?
- Prosił, żebym się tobą zaopiekowała. Jest autentycznie
zatroskany.
Tak, troszczy się o dziecko. Wciąż miała przed oczami
wyraz przerażenia na jego twarzy, kiedy spytała, czy by się
z nią nie ożenił. Zranił ją. Zranił i upokorzył. Jak mogła mu to
wybaczyć?
Lauren zaczęła otwierać szafki.
- Czego szukasz?
- Chcę ci zaparzyć herbaty ziołowej. I zrobić coś do
jedzenia. Pewnie od rana nie miałaś nic w ustach.
- To prawda. Ale nie zdołam nic przełknąć.
- Ugotuję ci zupę. Później wystarczy ją tylko podgrzać.
A na razie herbata.
- Dzięki, że przyjechałaś – szepnęła Gracie. – Naprawdę to
doceniam.
- Nie wyjdę, dopóki nie poczujesz się lepiej.
- Czyli zamieszkasz ze mną na stałe? – Gracie westchnęła
ciężko. – Kiepski żart.
Ostatnio mnóstwo czasu spędzała z Sebastianem. Zbliżyli
się do siebie. Miała wrażenie, że łączy ich coś więcej niż
świetny seks. Lubili swoje towarzystwo, dobrze się razem
czuli. Najbardziej bolało ją to, że Sebastian zawiódł jej
zaufanie.
Kiedy zupa jarzynowa się gotowała, Lauren usiadła przy
stole i podsunęła Gracie kubek herbaty o smaku korzenno-
cynamonowym.
- Mm, jaka dobra.
- Prawda?
- Lauren… - Gracie wzięła głęboki oddech. – Opowiedz
mi o Sebastianie i Rhondzie.
- Niewiele wiem. W sprawach męsko-damskich Sebastian
bywa niezwykle dyskretny.
- Myślisz, że Rhonda złamała mu serce?
- Nie mam pojęcia. Powinnaś sama go spytać, kiedy znów
się spotkacie.
- Nie wiem, czy się spotkamy. – Gracie poczuła gulę
w gardle.
- Nosisz w brzuchu jego dziecko, więc prędzej czy później
się spotkacie. Ale na razie nie musisz o tym myśleć. Wypij
herbatę i spróbuj się odprężyć.
- Dobrze – powiedziała, choć wiedziała, że czeka ją dziś
bezsenna noc. Że ból serca długo nie minie.
Przez pół nocy Sebastian krążył po pokoju, pijąc burbon
i wydeptując ścieżkę w dywanie. Był zbyt zdenerwowany,
zbyt spięty, by zasnąć. Cały czas myślał o Gracie, o tym, jak
ona się czuje.
Dziś, kiedy do niej pojechał, drzwi otworzyła mu Lauren.
Oznajmiła, że Gracie nie chce z nim rozmawiać. Nawet nie
mógł mieć jej tego za złe. Okłamał ją, a tym samym zniszczył
ich związek. Było mu wstyd, że tak głupio się zachował.
Gracie mu się oświadczyła, a on zaskoczony zrobił oczy.
Chyba nigdy nie zapomni bólu na jej twarzy.
Ale przecież świadomie nie wyrządził jej krzywdy. I,
psiakrew, jest niewinny. Dziennikarze prześcigają się
w pisaniu bzdur. Nie istnieje żaden trójkąt miłosny. On kocha
Gracie. Dopiero gdy ją stracił, uświadomił sobie, ile dla niego
znaczy. Ale jeśli wyzna jej teraz miłość, ona oczywiście mu
nie uwierzy.
Z Rhondą nic go nie łączyło. A insynuacja, że
wykorzystuje kobiety dla własnych korzyści finansowych…
Co za kłamstwo! Ale jak ma o tym przekonać Gracie?
Kiedy o północy zadzwonił telefon, wstąpiła w niego
nadzieja. Niestety na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie
Rhondy. Odczekał kilka dzwonków i w końcu odebrał.
- Boże, Sebastian, tak mi przykro!
Nie zrobiła nic złego. Jej „wina” polegała na tym, że była
znaną na całym świecie modelką, za którą łazili paparazzi. To
on powinien był pamiętać, że nawet w Royal Rhonda nie jest
anonimową postacią.
- Nie miałam pojęcia, że mnie śledzą. Chciałam tylko
pomóc Lonny’emu. Nie sądziłam, że ci zaszkodzę.
- Wiem, Rhondo. Ja też chciałem pomóc Lonny’emu.
Popełniłem błąd, że nie powiedziałem o tym Gracie.
- Zależy ci na niej, prawda?
- Tak. A ona nie chce mnie widzieć.
- Będziecie mieli dziecko. Gratuluję. Nie mam cienia
wątpliwości, że będziesz wspaniałym tatą.
- Dzięki. Na razie muszę odzyskać zaufanie Gracie.
- Daj znać, gdybym mogła w czymś pomóc.
Nie sądził, żeby pomoc Rhondy była wskazana. Raczej
pogorszyłaby sytuację. Był zdany na siebie. Najpierw musi
przekonać Gracie, by zechciała go wysłuchać.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przez kilka dni nigdzie nie wychodziła. Nie chciała się
z nikim widzieć, a tym bardziej udzielać wywiadów. Na ulicy
stały dwa wozy transmisyjne, na szczęście trzeciego dnia
gdzieś w mieście wybuchł kolejny skandal i wozy odjechały.
Przez Sebastiana i jego kłamstwa czuła się jak więzień we
własnym domu.
Kwiaty, które codziennie przysyłał, kazała zwracać, listów
nie otwierała. Pisał esemesy, nagrywał wiadomości. Wreszcie
postanowiła się z nim spotkać.
W piątek rano związała włosy w koński ogon, włożyła
czapkę baseballową, a na nos okulary słoneczne. W dżinsach,
luźnym swetrze, bez makijażu, wsiadła do samochodu
i upewniwszy się, że nikt jej nie śledzi, pojechała do biura
Sebastiana.
Zaparkowała przed budynkiem. Przez dłuższą chwilę nie
ruszała się z miejsca. Wiedziała, co chce zrobić: wygarnąć
Sebastianowi, co o nim myśli, przedstawić swój punkt
widzenia i jak najszybciej wrócić do domu. Tyle że jakoś nie
była w stanie wysiąść z auta.
- Słuszną podjęłaś decyzję – powiedziała szeptem.
Po prostu musi wyrzucić z głowy obraz szczęśliwej
rodziny, o jakiej zawsze marzyła. Sebastian będzie wolny,
będzie mógł się umawiać z kimkolwiek zechce. Ponownie
pomyślała o artykułach i upokarzających zdjęciach w prasie.
Koniec, basta!
Otworzyła drzwi, wysiadła i pomaszerowała do budynku.
Dzieliło ją od niego kilka kroków, kiedy usłyszała, jak ktoś ją
woła.
- Gracie? To ty?
Obróciwszy się, zobaczyła zielonookiego jasnowłosego
Wingate’a. W pierwszej chwili była pewna, że to Sutton.
Jednak nie. Dostrzegała minimalne różnice w wyglądzie
bliźniaków, na które inni nie zwracali uwagi, i to był
zdecydowanie Sebastian.
Sprawiał wrażenie, jakby ucieszył się na jej widok. Serce
kobiety mniej zdeterminowanej przypuszczalnie by zmiękło,
ale ona była silna. Skinęła głową na powitanie.
- Od kilku dni próbuję cię złapać.
- Najwyraźniej nie chciałam być złapana.
- Przepraszam za ten cały burdel. Zaraz ci wszystko
wyjaśnię…
- I tak ci nie uwierzę. Przyjechałam powiedzieć, że to
koniec. Przestań wysyłać mi kwiaty i liściki. – Zauważyła, jak
spojrzenie Sebastiana pociemniało, a twarz sposępniała.
- Nawet nie dasz mi szansy nic wytłumaczyć?
- A co, nie okłamałeś mnie?
- Ja… Miałem ważny powód.
- Przykro mi – oznajmiła. – Nie interesują mnie twoje
ważne powody. Nie chcę cię więcej widzieć. Tak będzie
najlepiej.
- Nie możesz ze mną zerwać! Bądź rozsądna, Gracie. Daj
mi wytłumaczyć.
Z trudem hamował gniew. Domyślała się, dlaczego jest
zły. Z powodu dziecka i dlatego, że został przyłapany przez
paparazzich. Na dziecku mu zależało, na niej nie. Nigdy jej nie
kochał. Odrzucił jej oświadczyny, a tym samym ją upokorzył.
A najgorsze, że zabiegał o jej względy, licząc na korzyści
finansowe.
- Nie zabronię ci widywać się z dzieckiem, nie jestem tak
okrutna. Będziesz mógł je często odwiedzać. Dziecko
powinno znać ojca. Nasi prawnicy ustalą warunki.
- Nasi prawnicy? – powtórzył ochryple. – To nie tak
powinno być.
- Nie widzę innego wyjścia.
Zacisnął zęby.
- A ja owszem. Najprostsze? Mogłabyś mnie wysłuchać.
- Już dość się ciebie nasłuchałam. – Wypuściła z płuc
powietrze. – Upokorzyłeś mnie i zraniłeś. Najchętniej całkiem
wykreśliłabym cię z mojego życia. Czy jest mi przykro
z powodu naszego rozstania? Owszem, ale nie ja do niego
doprowadziłam.
- Nie, Gracie, błagam. Nie mów, że to koniec.
- Możesz spotykać się z kimkolwiek chcesz. Możesz…
- Ale ja nie chcę się z nikim spotykać. Do jasnej cholery,
Gracie! Wysłuchaj mnie. Nic mnie z Rhondą…
- Przestań. Daj mi święty spokój. Muszę myśleć o sobie.
To całe zamieszanie odbija się na moim zdrowiu. A tobie
zależy na tym, żeby dziecko urodziło się zdrowe, prawda?
- Oczywiście, że tak.
- No właśnie. Więc pozwól mi odejść. Ja tak dłużej nie
mogę, nie dam rady.
Wpatrywał się w nią intensywnie, jakby wzrokiem
usiłował przewiercić ją na wylot. W końcu się poddał. Zwiesił
głowę, zgarbił się i cofnął.
Gracie zacisnęła powieki, żegnając się w duchu ze swoimi
marzeniami. Serce jej łkało. Powłócząc nogami, wróciła do
samochodu i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na Sebastiana,
odjechała.
Wiedziała, że postępuje słusznie; chroniła siebie i dziecko,
ale ból był prawie nie do zniesienia.
Niesamowite, że zaledwie tydzień temu Gracie mu się
oświadczyła, a on jak dureń zaniemówił. Dlaczego nie
krzyknął „Tak”? Bo jej nie kochał? Kochał! Właśnie sobie
uświadomił, że Gracie jest całym jego światem. Jej
oświadczyny po prostu go zaskoczyły. Teraz, gdy się go
pozbyła, nie mógł znaleźć sobie miejsca; odczuwał ból przy
każdym oddechu.
Kochał ją i nie zamierzał się poddać. Musi ją odzyskać;
udowodnić, że chce z nią spędzić resztę życia. Toteż
zebrawszy się na odwagę, wszedł do szkoły rodzenia. Czuł na
sobie wzrok zaciekawionych par. Trudno; najważniejsza jest
Gracie i ich dziecko.
Czekał, by się pojawiła. Po kilku minutach podeszła do
niego instruktorka Maddy.
- Twoja partnerka – powiedziała, zniżając głos, tak by nikt
ich nie słyszał – zrezygnowała z zajęć. Postanowiła wziąć
prywatne lekcje. Przykro mi.
- Powinienem był się domyśleć. Przepraszam, że zakłócam
zajęcia.
- Nic się nie stało. Powodzenia.
Podziękowawszy Maddy, Sebastian opuścił budynek. Czuł
się tak, jakby dostał cios w splot słoneczny. Był wściekły na
siebie za wszystkie głupie błędy, jakie popełnił. Nic dziwnego,
że po artykułach w brukowcach Gracie nie chciała się tu
pokazywać.
Był winien ich rozstania. Teraz płaci za to cenę.
O szóstej, ubrany w dżinsy i koszulę, zajechał pod dom
matki. Matka raz na jakiś czas zwoływała rodzinne spotkania;
nie robiła tego często, ale odmowa nie wchodziła w grę.
Sebastian nie bardzo miał ochotę widzieć się z rodziną, ale
ponieważ jakiś nadgorliwy dziennikarzyna znów utytłał
w błocie nazwisko Wingate’ów, uznał, że bliskim należy się
słowo wyjaśnienia.
Ava uścisnęła go w drzwiach. Przyjrzał się jej uważnie.
Zaskoczył go brak dezaprobaty w jej oczach. Nie tylko nie
była na niego zła, ale okazywała mu bezwarunkową miłość.
- Witaj, kochanie. Co u ciebie? Miałeś ciężki tydzień…
- Bardzo, ale będzie dobrze.
- Co się stało?
- Straciłem coś… kogoś, na kim mi zależy.
- Nawet tak nie myśl. Nie wolno się poddawać. Gracie się
opamięta, wybaczy ci.
Nie bardzo w to wierzył, ale wsparcie matki wiele dla
niego znaczyło.
- Chodź, twoi bracia i siostry już są.
Zaprowadziła go do jadalni; wszyscy siedzieli przy stole,
rozmawiając, pijąc wino, coś skubiąc. Sutton i Lauren, Beth
z Camem, którzy wrócili z podróży poślubnej, Miles i Chloe,
którzy przyjechali do Royal, podobnie jak ciotka Piper
siedząca obok Briana. Dalsze miejsca zajmowali Luke z Kelly
oraz Zeke z Reagan. Była też Harley z Grantem i małym
Danielem. Patrząc na Daniela, Sebastian pomyślał o swoim
dziecku. Czy Daniel będzie miał okazję poznać swoją młodszą
kuzynkę lub kuzyna?
Wysunął krzesło i usiadł. Jadalnia w wynajmowanym
domu matki nie umywała się do ogromnej, pięknie urządzonej
jadalni w ich dawnym domu, ale to nie było ważne. Ważni byli
oni, bracia, matka, rodzina.
Wypiwszy kieliszek wina, poprosił o ciszę.
- Kochani, staraliśmy się naprawić nasz wizerunek,
a przeze mnie nazwisko Wingate’ów znów trafiło na strony
plotkarskie. Przepraszam was, a jednocześnie chcę
powiedzieć, że tym pismakom wszystko się pomieszało.
- Jak zwykle – mruknął Miles, a reszta pokiwała głową.
Dobrze znali cenę bycia sławnym i bogatym.
- Prawdą jest, że Gracie i ja spodziewamy się dziecka. Ale
sam dopiero niedawno się o tym dowiedziałem. Wszyscy
sądzili, że Gracie poddała się zabiegowi in vitro, ale jak
obecny tu Grant może potwierdzić, sprawy nie zaszły tak
daleko.
Grant uśmiechnął się.
- Bez komentarza.
- Przykro mi, że musieliście się o wszystkim dowiedzieć
z prasy i telewizji. Ja chciałem ogłosić nowinę całemu światu,
ale Gracie wolała poczekać.
Rozległy się gratulacje, na twarzach pojawiły się
uśmiechy. Tego Sebastian potrzebował.
- Najgorszy był ten pismak z „The Gossiper” – rzekł
Sutton. – Co za suk… - urwał, przypomniawszy sobie
o obecności Daniela.
- To prawda – przyznał Sebastian. – I jeszcze jedno: nie
zdradzałem Gracie z Rhondą. Pomagałem Rhondzie znaleźć
Lonny’ego. Mój błąd polegał na tym, że zachowałem to
w tajemnicy przed Gracie.
- Dlaczego? – spytała Lauren.
- Lonny miał kłopoty w szkole, wdał się w złe
towarzystwo. Ponieważ łączyły mnie z chłopakiem przyjazne
relacje, Rhonda poprosiła mnie, żebym z nim pogadał,
zachowując dyskrecję. Bała się, że gdyby wieść się rozniosła,
Lonny zamknąłby się w sobie. – Sebastian wziął głęboki
oddech. – Nie wiem, czy Gracie mi wybaczy. Powinienem był
jej zaufać… – Rozejrzał się po rodzinie. – Chciałem, żebyście
znali prawdę, ale koniec o mnie. Nie po to się tu zebraliśmy.
Przez chwilę rozmowa toczyła się na inne tematy, po czym
głos zabrał Miles.
- Słuchajcie, mam do przekazania dobre wieści. Dzięki
pomocy Chloe wreszcie mam dowód, że nasz kochany
„wujek” Keith ma więcej oszustw na sumieniu, niż sądziliśmy.
Otóż kiedy tata dochodził do siebie po zawale, Keith, bez
naszej wiedzy, wyprowadził z konta firmowego sporą sumę.
Wkrótce ją odzyskamy. Pieniądze te pozwolą nam z powrotem
stanąć na nogi; żadna z naszych firm nie zbankrutuje.
- Wspaniale! – ucieszyła się Ava. – Ale nie mieści mi się
w głowie, że byłam taka ślepa! Że tak długo dawałam się
łobuzowi wodzić za nos. Brian, przepraszam za te słowa;
wszyscy wiemy, że w niczym nie przypominasz swojego wuja.
- Absolutnie w niczym. – Ciotka Piper rzuciła się do
obrony ukochanego. Brian wprawdzie nosił nazwisko Cooper,
ale z wujem nie miał nic wspólnego. I to dzięki niemu wyszły
na jaw machlojki Keitha.
- Miles, uratowałeś nas. – Ava popatrzyła z dumą na syna,
który kiedyś był czarną owcą rodziny; dziś prowadził Steel
Security, jedną z najlepszych w kraju firm śledczych.
- Dzięki, mamo, ale wszyscy przyłożyli do tego rękę. Na
szczęście kłopoty mamy już za sobą.
- To znakomicie – powiedział Luke, ściskając dłoń swojej
narzeczonej. – Teraz Kelly i ja możemy z czystym sumieniem
lecieć do Oahu, żeby przygotować hotel.
Nastrój przy stole zelżał.
- Skoro wszyscy dziś coś ogłaszają, to Reagan i ja też
chcemy podzielić się nowiną – oznajmił Zeke, brat Luke’a. -
Otóż jak Sebastian, my też oczekujemy narodzin dziecka.
A nawet… - Popatrzył na ukochaną. – Ty im powiedz.
Reagan ani chwili się nie wahała.
- Bliźniąt! Spodziewamy się bliźniąt!
Wszyscy poderwali się na nogi i zaczęli gratulować
przyszłym rodzicom. Kiedy usiedli z powrotem, na końcu
stołu wstał Brian i uniósł kieliszek.
- Pragnę wznieść toast.
Zapadła cisza. Wszystkie pary oczu skierowane były na
mówcę.
- Ale najpierw chcę wam coś powiedzieć. Nie macie
pojęcia, jak bardzo mi przykro z powodu haniebnego
zachowania mojego wuja. Postąpił karygodnie. Cieszę się, że
pozbyliśmy się go z naszego życia. I dziękuję wam, że mimo
mojego z nim pokrewieństwa przyjęliście mnie do waszej
rodziny. – Odchrząknął. – Jako że dziś każdy ma do
przekazania radosną wieść, ja też chcę się z wami czymś
podzielić. Avo, ponownie zostaniesz ciocią.
Zszokowana matka Sebastiana utkwiła spojrzenie w swojej
siostrze.
- To prawda – powiedziała Piper i stanęła obok Briana. –
Brian i ja również będziemy mieli dziecko. Później pomyślimy
o ślubie.
Ava podeszła do siostry. Różnie między nimi się układało,
więc cała rodzina wstrzymała oddech.
- Ty szczęściaro. – Ava porwała Piper w ramiona
i przytuliła mocno. – Gratuluję. – Pocałowała Briana
w policzek. – Czy mogę dokończyć toast? – spytała.
Brian podał jej kieliszek i odsunął się na bok.
- Ta rodzina wiele przeszła. Mieliśmy wzloty, ale i upadki.
Jednak przetrwaliśmy. Wznoszę więc toast za każdą i każdego
z nas, również za dzieci, które wkrótce powitamy. Za naszą
rodzinę, niechaj prosperuje. – Oczy Avy się zaszkliły.
Uśmiechając się radośnie, wszyscy wznieśli kieliszki.
Tylko Gracie brakowało.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Robiła wszystko, by mieć zajęty umysł – tylko to jej
pozwalało nie zwariować. Nigdy nie czuła się bardziej
samotna. Poruszała się po domu jakby w zwolnionym tempie,
wracała myślami do chwil z Sebastianem. Do przeszłości.
Sebastian przestał dzwonić i przysyłać esemesy. Sama o to
prosiła, ale ta cisza ją niepokoiła.
Czyżby odpuścił? Pogodził się z sytuacją?
Nie chciała z nim rozmawiać, po prostu chciała wiedzieć,
czy też cierpi. Czy też odczuwa pustkę? Chyba była egoistką.
Dlaczego nie mogło być tak jak przedtem?
Ucieszyła się, słysząc dzwonek do drzwi. Była umówiona
z Beth.
- Cześć, przyszłam trochę wcześniej.
- Nie szkodzi. Fajnie, że jesteś.
Powitalny uścisk trwał dłużej niż zwykle. Gracie bardzo
go potrzebowała. Rano rozmawiały przez telefon. Gracie
zadzwoniła spytać przyjaciółkę o podróż poślubną i wyjaśnić,
dlaczego wcześniej nie mówiła, że ojcem dziecka jest
Sebastian. Nie powinna była tego przed nią zatajać. Na
szczęście Beth się nie gniewała.
- Chodź. Przygotowałam lunch.
- Coś pysznego i meksykańskiego?
- Twoje ulubione echiladas. Czego się napijesz? – spytała
Gracie, prowadząc przyjaciółkę do kuchni. – Herbaty, soku,
wina?
- Herbatki. Wybacz mi szczerość, Gracie, ale wyglądasz…
- Wiem. Okropnie.
- Okropnie nigdy nie wyglądasz. Jakbyś była
zestresowana.
Gracie skrzywiła się.
- Trochę jestem.
- Martwię się o ciebie.
- Niepotrzebnie. Za dwa, trzy dni znów będę ćwierkać.
Beth popatrzyła na nią z powątpiewaniem.
- I tego ci życzę, ale znam cię. I wiem, że cierpisz.
Gracie wzruszyła ramionami.
- Nic mi nie będzie. – Postawiła czajnik na kuchence, po
czym wyjęła z piekarnika naczynie z enchiladas.
- Ależ pachną! – zawołała Beth. – Mogę jakoś pomóc?
- Nie, dzięki. – Gospodyni nalała herbatę do dwóch
kubków i przeniosła na stół miskę sałaty.
- Wynajdujesz zajęcia, żeby nie mieć czasu na myślenie?
- Zgadłaś. Proszę, twój talerz. Smacznego.
- Już mi ślinka cieknie.
- My z maleństwem też zgłodnieliśmy.
Beth popatrzyła na brzuch przyjaciółki.
- Wiesz, że jesteś w doborowym towarzystwie? Podczas
rodzinnej kolacji okazało się, że ciotka Piper jest w ciąży,
także Zeke i Reagan; ci to spodziewają się bliźniąt. Kurczę,
nie nadążam za moją rodziną.
Gracie uśmiechnęła się.
- Innymi słowy wysyp ciąż? To świetnie. Dzieci dają tyle
radości. Rodzina wam się powiększa…
- Zdecydowanie. Wszyscy się cieszą, tylko Sebastian
chodzi smętny. On cierpi, Gracie. Powiedział nam, co się stało
i przeprosił za to, że nasz wizerunek znów został ubłocony, ale
to wszystko są plotki.
Gracie podniosła widelec, mając nadzieję, że Beth weźmie
z niej przykład. Nie chciała rozmawiać o Sebastianie. Nie
zapomniała, jak zareagował, gdy spytała, czy się z nią ożeni.
Już to powinno było dać jej do myślenia. A potem zobaczyła
jego zdjęcia z Rhondą. I jeszcze jedno: potrzebował gotówki,
by z biznesem Wingate’ów wyjść na prostą…
- Proszę, nie mówmy o Sebastianie.
- Oczywiście. Tylko może pozwól mu się wytłumaczyć.
A teraz koniec, ani słowa więcej o moim bracie.
- Dzięki. Nie jestem wredną zołzą, ale…
- Nie oceniam cię. I gdybyś czegokolwiek potrzebowała,
zawsze możesz na mnie liczyć. – Beth przystąpiła do jedzenia;
po chwili westchnęła błogo: - Boże, jakie to dobre.
- Super, że ci smakuje. Robię to danie według przepisu
mojej babki. Jest niezawodny.
- Powinnaś mieć własną knajpę. Z kuchnią meksykańską.
- Kuchnię zostawiam Lauren. Słuchaj, chciałam o czymś
z tobą pogadać…
- No?
- Chcę założyć własną firmę eventową. Na razie szukam
lokalu. Może mogłabyś mi udzielić paru rad, od czego zacząć?
Bo ja od jakiegoś czasu mam umysł przyćmiony hormonami
ciążowymi.
- Obniżona koncentracja, roztargnienie? To typowe
u ciężarnych.
- Wiem. Stąd moja prośba.
- Jasne. Pytaj, o co chcesz. A w ogóle to jestem pewna, że
będziesz świetną mamą i doskonałą przedsiębiorczynią.
- Mam nadzieję.
Dochodziła trzecia, kiedy pożegnały się. Beth, która
zorganizowała w swoim życiu dziesiątki przyjęć oraz imprez
charytatywnych, miała olbrzymią wiedzę w tej dziedzinie
i chętnie dzieliła się informacjami.
Po jej wyjściu Gracie pogrążyła się w zadumie. Kiedy
rozległ się dzwonek u drzwi, trwało kilka sekund, zanim się
ocknęła.
- Chwileczkę! – zawołała.
Gosposi dała akurat wolne. I dobrze, bo chyba by
zwariowała, gdyby miała siedzieć bezczynnie.
Otworzyła drzwi i wytrzeszczyła oczy na widok
zjawiskowo pięknej istoty, która stała w progu. W pierwszym
odruchu chciała drzwi z powrotem zatrzasnąć, ale się
powstrzymała.
- Cześć, jestem Rhonda – przedstawiła się modelka, choć
nie musiała. – I zdaję sobie sprawę, jestem ostatnią osobą na
świecie, którą masz ochotę oglądać.
Gracie odruchowo uścisnęła wyciągniętą dłoń.
- Mogę wejść?
- To zależy… - Nie czuła się na siłach na towarzyskie
spotkanie.
- Sebastian nie wie, że tu jestem. Zabiłby mnie, gdyby
odkrył, że wybrałam się do ciebie.
Tego dnia, kiedy zobaczyła ich zdjęcie, Gracie też to
kusiło: zabić ich oboje.
- A przyszłaś w jakim celu?
- Wpuść mnie, proszę. Wszystko ci wyjaśnię.
Gracie westchnęła. Tyle osób radziło jej, by wysłuchała
Sebastiana… Sebastiana nie chciała wysłuchiwać, może więc
wysłucha Rhondę?
- Zapraszam.
Zaprowadziła ją do salonu i wskazała fotel. Sama usiadła
naprzeciwko. Wpatrywała się w tę piękność o idealnych
rysach twarzy, wielkich niebieskich oczach, długich blond
włosach i figurze, o jakiej można tylko marzyć.
Modelce, przyzwyczajonej do spojrzeń i błysków fleszy,
najwyraźniej nie przeszkadzało, że Gracie mierzy ją
wzrokiem. Chyba się nawet tego spodziewała.
- Czemu zawdzięczam tę wizytę?
- Sebastianowi. Uważam, że za dobre uczynki powinna
człowieka spotykać nagroda. Choć on oczywiście wściekłby
się, gdyby wiedział, że tu przyszłam.
- Już to mówiłaś.
- No więc wychowuję swojego młodszego brata,
Lonny’ego. Kiedy Sebastian i ja byliśmy razem, Lonny bardzo
się z nim zżył. Świetnie się dogadywali. Sebastian był dla
niego wzorem do naśladowania. Kiedy rozstałam się
z Sebastianem, uznałam, że lepiej będzie, jak Lonny też nie
będzie się z nim widywał. Przeze mnie stracili kontakt. Nie
zdawałam sobie sprawy, ile Sebastian znaczy dla Lonny’ego,
dopóki mój brat nie wpadł w złe towarzystwo.
Na moment Rhonda ucichła, po czym ciągnęła:
- Niełatwo mieć siostrę, której zdjęcia w bikini zdobią
okładki czasopism i która ciągle jest pod obstrzałem
paparazzich. Do tego dochodzi presja ze strony rówieśników.
Lonny to wrażliwy piętnastolatek. Zaczął się buntować. Nie
umiałam sobie z nim poradzić, więc poprosiłam Sebastiana
o pomoc. Wiedziałam, że Lonny tylko jego posłucha.
- Chcesz powiedzieć, że spotkaliście się w tajemnicy
wyłącznie ze względu na Lonny’ego?
- Tak. I to moja wina, że Sebastian nic ci nie powiedział.
Wymusiłam na nim, żeby pary z ust nie puścił. Bałam się, że
jak paparazzi coś wywęszą, to nie dadzą Lonny’emu spokoju.
- Sebastian mnie okłamał.
- Wybawił mojego brata z tarapatów. Lonny wpadł w złe
towarzystwo. Trafiłby za kratki za dewastację budynku, ale
Sebastian przekonał go, żeby do wszystkiego się przyznał.
Lonny zgłosił się na policję, a Sebastian pogadał z sędzią,
który dał Lonny’emu drugą szansę.
- Naprawdę? – Gracie zmarszczyła czoło. Tak, pomoc
dzieciakowi pasowała jej do obrazu Sebastiana, ale cieszyłaby
się, gdyby jednak jej zaufał.
- Przysięgam. Przysięgam też, że jesteśmy tylko
przyjaciółmi; nic więcej nas nie łączy.
- Złamałaś mu serce, zerwałaś z nim…
- Nie. – Rhonda potrząsnęła głową. – To Sebastian zerwał
ze mną, ale pozwolił mi zachować twarz, twierdząc, że to ja
odeszłam. Jest fantastycznym facetem. A informacje
zamieszczone w brukowcach to stek bzdur. Poczekaj, coś ci
puszczę. – Rhonda wyciągnęła komórkę i włączywszy filmik,
podała ją Gracie. – To Lonny. Zapisał się w szkole do drużyny
lekkoatletycznej. Mógł trafić do poprawczaka, ale… popatrz.
Wygrał wyścig, trener mu gratuluje. Dawno nie widziałam
mojego brata tak szczęśliwego.
Gracie w milczeniu oglądała nagranie. Znała chłopców,
który nie mili tyle szczęścia co Lonny, którzy mieli kłopoty
z prawem i rzucili szkołę. Sama też miała brata; z całego serca
pragnęła, żeby mu się powiodło.
- Pięknie – szepnęła.
- Tak. Jedynym minusem jest to, że ty i Sebastian nie
jesteście już razem. Mam wyrzuty sumienia.
- To nie twoja wina.
- Każdy zasługuje na drugą szansę. Lonny ją dostał, może
Sebastian też dostanie? I gratuluję ciąży. Wiem, że będziecie
cudownymi rodzicami.
Gracie zamyśliła się. Czuła się zraniona, więc nie chciała
słuchać wyjaśnień Sebastiana. Teraz, dzięki seksownej
supermodelce, z którą kiedyś się spotykał, oraz jej
piętnastoletniemu bratu zyskała lepszy ogląd sytuacji.
- Dziękuję, Rhondo. I nie martw się, Sebastian nie dowie
się o naszej rozmowie.
- Więc dasz mu drugą szansę?
- Zastanowię się.
- To dobrze. – Rhonda zerknęła na zegarek. – Lecę.
Obiecałam Lonny’emu, że zabiorę go po treningu na lody, ale
on woli koktajl proteinowy. Jestem z niego taka dumna.
- Nie spóźnij się. I jeszcze raz bardzo dziękuję ci za
szczerość.
Gracie odprowadziła modelkę do drzwi i patrzyła, jak ta
odjeżdża srebrnym sportowym autem.
Za dwie godziny miała prywatną lekcję z instruktorką ze
szkoły rodzenia. Skupiła się na tym, zamiast na informacjach,
które Rhonda jej przekazała. Bała się znów marzyć, ale
jeszcze bardziej bała się nie marzyć.
Nazajutrz włożyła gruby kaszmirowy sweter pod czarną
wełnianą kurtkę. Pogoda się popsuła, na niebie wisiały
ołowiane chmury. Korciło ją, by nie wychylać nosa za drzwi,
ale zbyt wiele czasu spędzała ostatnio w domu.
Nie chciała się dłużej użalać nad sobą. Wczoraj
wieczorem, podczas lekcji z Maddy, dowiedziała się wielu
ciekawych rzeczy na temat przygotowań do porodu, a przy
okazji Maddy wygadała się, że Sebastian również ją poprosił
o prywatne lekcje.
- Ale po co? – zdziwiła się Gracie.
- Żeby cię wspierać, kiedy dziecko się urodzi.
Czy mogła dłużej się na niego złościć? No, nie; lód w jej
sercu coraz bardziej topniał. Sebastian naprawdę jest
porządnym facetem. Wciąż jednak nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego dał jej kosza.
Pojechała do Eatery, żeby trochę popracować. Zimny
podmuch wiatru dosłownie wepchnął ją do środka. Zdjęła
kurtkę, palcami przeczesała splątane włosy.
W kuchni zobaczyła pogrążonych w rozmowie Lauren
i Suttona. Nie chcąc im przeszkadzać, skierowała się do
pokoiku na zapleczu.
- Gracie, to ty? – zawołała Lauren.
- Tak, nie przeszkadzajcie sobie.
- Co tu robisz tak wcześnie? – Lauren stanęła w drzwiach.
Faktycznie było wcześnie; zwykle zaczynała o dziewiątej,
a było dopiero wpół do ósmej.
- Chciałam wyjść z domu. Źle spałam i potrzebuję…
potrzebuję…
- Przyjaciela? Jestem. – Lauren wyciągnęła ramiona.
- Dziękuję. – Łzy napłynęły Gracie do oczu.
- Co się dzieje? – spytała przyjaciółka. – Chodzi
o Sebastiana?
- Tak. Kocham go. Chyba popełniłam straszny błąd.
- Porozmawiaj z nim.
- Powinnam, wiem. – Uwolniła się z uścisku. – Wszyscy
mówią, żebym dała mu jeszcze jedną szansę.
- Zdecydowanie powinnaś – oznajmił za jej plecami niski
męski głos. – Przepraszam, usłyszałem.
Serce waliło jej młotem. Odwróciła się, potem popatrzyła
zdumiona na Lauren. Przyjaciółka wzruszyła ramionami.
- Myślałaś, że to Sutton? Przyznaję, trudno ich odróżnić.
A Sebastian, tak jak ty, musiał się wygadać. – Lauren ruszyła
do wyjścia. – Zostawiam was, kochani.
Gracie patrzyła w osłupieniu, jak przyjaciółka się oddala.
Kiedy przeniosła wzrok na Sebastiana, ten wyszczerzył zęby.
Nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Boże, czy nie mogliby się
chociaż czesać inaczej? Jego podobieństwo do brata było
niesamowite. A ponieważ nie spodziewała się zastać
Sebastiana tak wcześnie w Eatery, uznała, że to Sutton.
- Brakowało mi ciebie, Gracie.
Milczała. Sebastian słyszał, co mówiła do Lauren. Nie, nie
wstydziła się tego. Przeciwnie, była zadowolona.
- Mnie ciebie też.
- Tak wiele chcę ci powiedzieć, ale nie tutaj. Zjesz ze mną
dziś kolację?
- Tak.
Odetchnął z ulgą. Twarz mu pojaśniała.
- Przyjadę po ciebie o szóstej.
- Będę czekała.
- A zatem do wieczora. – Pochylił się i pocałował ją
w policzek.
Nie mogła się skoncentrować na pracy. Ręce się jej trzęsły.
Podniecenie odbierało spokój, wprowadzało zamęt w głowie.
- Jedź do domu – powiedziała Lauren, stając koło biurka. –
Niczego sensownego dziś nie wymyślisz.
Gracie potarła dłońmi twarz.
- Chyba masz rację. Próbuję się skupić, ale mi nie
wychodzi.
- Bo sercem i myślami jesteś tam, gdzie być powinnaś.
Z Sebastianem.
- Dzięki tobie.
- Skoro tak twierdzisz. – Lauren uśmiechnęła się. – Nie
wiedziałam, że Sebastian zamierza tu wpaść, ale nagle przysłał
esemesa. Podejrzewam, że Sutton go namówił. Zwierzył mi
się, że jego brat odchodzi od zmysłów i musi koniecznie
pogadać z kimś, kto jest blisko z Gracie. Czyli ze mną.
- No i?
- On szaleje na twoim punkcie. A rano nie wiedziałam, że
podsłuchał naszą rozmowę. Ale dobrze się stało.
Bardzo dobrze, przyznała w duchu Gracie. Po rozmowie
z Rhondą była gotowa wysłuchać Sebastiana; może zbyt
pochopnie go oceniła.
- Więc jedź do domu i zrób się na bóstwo.
- Na pewno do niczego ci się nie przydam?
- Nie zawracaj mi głowy. Jedź i baw się wspaniale. –
Lauren podała przyjaciółce kurtkę. – Trzymaj. Jest strasznie
zimno.
- Dziecko mnie grzeje – odparła Gracie. Bycie w ciąży
miało kilka niezaprzeczalnych plusów, na przykład taki, że nie
marzła. – Sama się przekonasz.
- Na razie skupiam się na Eatery, ale tak, kiedyś nasze
dzieciaki będą razem ganiać.
- Oby jak najszybciej. Dzięki, Lauren.
Była wdzięczna obu swoim przyjaciółkom, Beth i Lauren,
za wsparcie, jakie jej dawały.
Godzinę później przygotowała sobie pachnącą kąpiel.
Zanim weszła do wanny, zapaliła kilka świeczek i nastawiła
ulubioną muzykę. Do pełnego szczęścia brakowało jej
szampana i Sebastiana.
Czas wlókł się niemiłosiernie, ale wreszcie mogła zacząć
szykować się na wieczór. Wybrała przylegającą do ciała,
czerwoną suknię o asymetrycznym dole; do tego szpilki, złoty
naszyjnik i duże kolczyki. Zerknęła do lustra; leciutko
zaokrąglony brzuch przepełniał ją radością i dumą.
Sebastian zjawił się punktualnie.
- O rany! – zawołał, gdy otworzyła drzwi. – Wyglądasz
zjawiskowo.
- Dziękuję. Ty też. To znaczy, wyglądasz na bardzo
przystojnego. Chcesz wejść?
- Lepiej nie, to zbyt niebezpieczne.
Miał rację, pomyślała; mogliby nie dotrzeć do restauracji.
Pocałował ją w policzek, po czym podał płaszcz.
- Dokąd jedziemy? – spytała, wsiadając do samochodu.
- Zobaczysz – odparł, wodząc wzrokiem po jej nogach. –
To szczególne miejsce; ważne dla mnie, dla nas.
Włączył muzykę; grał jej ulubiony zespół. Przypadek czy
to zapamiętał? Zaczęła cicho nucić.
Mniej więcej po dziesięciu minutach zatrzymali się przed
budynkiem Klubu Hodowców. Gracie uniosła brwi.
- Zaraz zrozumiesz – powiedział, widząc jej pytające
spojrzenie.
Trzymając się za ręce, weszli do klubu.
- Wszystko gotowe – oznajmiła recepcjonistka, podając
Sebastianowi klucz.
Podziękował jej, po czym poprowadził Gracie do
prywatnej sali. Otworzył drzwi. W środku panowała magiczna
atmosfera: stało mnóstwo pięknych bukietów, migotały
płomyki świec, w kominku huczał ogień. Na środku pokoju
znajdował się stół z dwoma nakryciami.
- To niesamowite – szepnęła. – Wszystko to przygotowałeś
dziś?
Skinął głową.
- I warto było, żeby zobaczyć zachwyt na twojej twarzy. –
Na moment zamilkł. – Zanim pomówimy o przyszłości, muszę
ci coś wyznać.
Wysunął krzesło. Zająwszy miejsce naprzeciwko Gracie,
sięgnął po jej dłoń, jakby kontakt fizyczny był mu potrzebny,
aby mógł kontynuować.
- Popełniłem wiele błędów. Niestety nie jestem doskonały.
Przed laty tak o nim myślała, jak o chodzącym ideale, ale
z wiekiem zmądrzała.
– Ja też nie jestem doskonała.
Powiódł po niej wzrokiem.
- Mam odmienne zdanie.
Uśmiechnęła się. Ściskał jej rękę, jakby czerpał z niej siłę.
- Nigdy nie chodziło mi o twoje pieniądze, Gracie.
Wingate’owie nie żyją w niedostatku, rozwiążemy nasze
problemy finansowe. Kupiłaś naszą posiadłość i przyznaję, to
nam pomogło, ale nie zabiegałem o ciebie dla korzyści
majątkowych. Przykro mi, że tak pomyślałaś.
- Byłam taka pogubiona…
- Wiem. Poniekąd z mojej winy; nie wiedziałem, jak cię
przekonać, że zależy mi na tobie. Ubzdurałaś sobie, że nie
jesteś warta mojego zainteresowania, że chodzi mi wyłącznie
o dziecko. – Wziął głęboki oddech. – Gracie, zawsze mi się
podobałaś, ale trzymałem się z dala od ciebie, bo twój ojciec
u nas pracował, a ty byłaś najlepszą przyjaciółką Beth. To był
jedyny powód. Wcale nie czułem się „lepszy”.
Potem, kiedy dowiedziałem się o ciąży, nie chciałem za
mocno naciskać, przytłaczać cię moim uczuciem. Wydawało
mi się, że potrzebujesz czasu, więc zachowywałem dystans.
Może to był błąd, nie wiem. Ale wiem jedno: zawsze mi się
podobałaś i zawsze mi na tobie zależało. A co do Rhondy…
Gracie przełknęła ślinę. Łzy zapiekły ją pod powiekami.
Dała modelce słowo, że nie powie Sebastianowi o jej wizycie.
Zresztą chciała usłyszeć wersję Sebastiana.
- Starałem się pomóc jej młodszemu bratu…
Wysłuchała całej historii. Oraz przeprosin.
- Rozumiem – rzekła. – Słusznie postąpiłeś. Ale dlaczego
mi o tym nie powiedziałeś?
- Obiecałem Rhondzie, że będę trzymał język za zębami.
Nie chciała, żeby kłopoty Lonny’ego stały się pożywką dla
brukowców.
- Próbowałeś chronić chłopaka, a ja próbowałam chronić
nasze dziecko. Nie powinnam była tak pochopnie wyciągać
wniosków na twój temat. W głębi duszy wiedziałam, że jesteś
porządnym gościem. Dlatego czułam się taka skołowana
i zraniona.
Nie puszczał jej ręki.
- To moja wina – przyznał. – Zawiodłem nie tylko ciebie,
ale i Lonny’ego… Nie wybaczyłbym sobie, gdybym również
zawiódł nasze dziecko.
Nie chciała o to pytać, ale musiała. Żeby wiedzieć. Żeby
do końca oczyścić atmosferę.
- Wiesz, co mnie najbardziej zabolało? Kiedy ci się
oświadczyłam, a ty spojrzałeś na mnie, jakby diabeł zagonił
cię w sam róg piekła…
- Piekła? Och nie, Gracie! Po prostu mnie zaskoczyłaś, a to
ja chciałem ci się oświadczyć. Wszystko sobie obmyśliłem…
- A ja cię uprzedziłam…
Sebastian odsunął krzesło, okrążył stół i stanął na wprost
niej. Uklęknął i wyjął z kieszeni aksamitne czerwone
pudełeczko. Serce zabiło jej mocniej. W oczach Sebastiana
zobaczyła bezmiar miłości. Uniósł wieczko, odsłaniając
pierścionek z pojedynczym brylantem otoczonym dziesiątkami
maleńkich brylancików.
- Gracie, wszystko zaczęło się tutaj. Tu, w tym klubie,
spotkałem wspaniałą kobietę ukrytą za maską, na punkcie
której oszalałem. Po raz pierwszy w życiu poczułem z kimś
tak niesamowitą więź. Byliśmy… jesteśmy sobie
przeznaczeni. Wierzę w to całym sercem. Bardzo cię kocham
i będę kochał aż po grób. Kocham też nasze dziecko. Gracie,
czy wyjdziesz za mnie? Czy zostaniesz moją żoną?
Łzy płynęły jej po twarzy. Marzyła o tym od najmłodszych
lat i teraz jej marzenie się spełniło. Tak, byli sobie
przeznaczeni. I stworzą razem wspaniałą rodzinę.
- Ja też cię kocham, Sebastianie. I tak! Wyjdę za ciebie.
Niczego bardziej nie pragnę.
Wsunął pierścionek na jej palec, po czym podniósł się
z kolan, podciągnął ją na nogi i ujął jej twarz w dłonie.
- Kocham cię, moja mała.
Słowa te przypieczętował pocałunkiem. Nigdy nie czuła
się szczęśliwsza. Po chwili wyciągnął z kieszeni jakieś
papiery.
- To jest akt notarialny. Dom należy do ciebie. A tu dowód,
że nie czyhałem na twoje pieniądze: podpisane oświadczenie,
że każde z nas zachowuje to, co należało do niego przed
ślubem. – Ponownie gorąco ją pocałował. – Pamiętasz tę
kryjówkę, w której…
- Się bzykaliśmy?
- Się kochaliśmy.
- Myślisz, że zdołamy ją odnaleźć?
- Na pewno. – Wskazał na koniec sali, gdzie pomiędzy
kominkiem a wielkim regałem znajdowała się przytulna
wnęka. – Widzisz? Tu wszystko się zaczęło – szepnął,
prowadząc ją w stronę ich sekretnego „kącika”.
EPILOG
Rok później
Trzymając na rękach dziecko, Gracie stała obok sceny, na
której jej mąż z dumą przemawiał do osób zgromadzonych
w głównej sali restauracyjnej Klubu.
- Nikt bardziej od mojej żony, Gracie Diaz, która ma tyle
wspaniałych osiągnięć na koncie, nie zasługuje na to
wyróżnienie. Jest silną energiczną kobietą, której z trudem
dotrzymuję kroku. No i jest niesamowicie inteligentna; jakby
nie było, wyszła za mnie.
Goście, wśród których była Ava, Lauren z Suttonem oraz
Beth z Camem, roześmiali się cicho. Pozostali członkowie
rodziny, zajęci własnymi sprawami, nie mogli być dziś obecni.
- Jest także najcudowniejszą mamą dla naszego Matea. –
Na moment wzruszenie odebrało Sebastianowi głos.
Oczy Gracie również się zaszkliły. Była najszczęśliwszą
kobietą na świecie: miała kochającego męża, ślicznego synka
i trwałe miejsce w społeczności Royal.
- Pomijając nasze relacje osobiste, Gracie Diaz Wingate
jest sprawną kobietą interesu, współwłaścicielką restauracji
i hodowczynią koni. Od niedawna w nowo otwartym biurze
w centrum miasta prowadzi firmę eventową. Ogromnie
ucieszyła się z członkowstwa w Teksańskim Klubie
Hodowców. Zanim głos oddam naszemu prezesowi,
pozwólcie, kochani, że zaproszę moją piękną żonę, żeby
powiedziała do was parę słów.
Gracie przekazała dziecko jego ojcu - opieką nad nim
dzielili się od pierwszej sekundy życia malca – weszła na
scenę i rozejrzała się po sali pełnej znajomych twarzy.
- Stoję przed wami wdzięczna za wszystko, co mnie
spotkało. Wiele moich marzeń się spełniło. – Uśmiechnęła się
czule do męża i dziecka. – Dziękuję za przyjęcie mnie do
waszego grona. Chciałabym aktywnie uczestniczyć w życiu
miasta i Klubu. Dziękuję za waszą obecność, ona wiele dla
mnie znaczy.
Po Gracie na scenę wszedł prezes, a następnie Sebastian
zaprosił wszystkich na uroczystą kolację.
Siedzieli obok siebie przy stole, bardziej zakochani niż
kiedykolwiek przedtem. Sebastian okazał się mężczyzną,
o jakim zawsze marzyła. Tym, którego kochała od
najmłodszych lat.
Teraz, gdy skończyły się kłopoty Wingate Enterprises,
przyszłość rysowała się w różowych barwach. Gracie
westchnęła błogo.
- Wszystko w porządku? – spytał jej mąż.
Skinęła głową.
- Po prostu jestem odrobinę zmęczona – odparła
szeptem. – Nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy do domu.
- Tak, to był długi dzień.
- Zwłaszcza dla Matea. Może tę noc całą prześpi.
- A jak nie, to dziś moja kolej ukołysać go do snu, mimo że
on woli być w twoich ramionach. Czemu wcale się nie dziwię,
bo też je lubię.
Gracie poczuła na szyi gorący oddech. Sebastian zawsze
stanowił dla niej pokusę. Wygrała miliony na loterii, lecz
znacznie większą wygraną była jego miłość.
SPIS TREŚCI: