... i wtedy to właśnie, po niemalże 13 latach
oczekiwania. Dla jednych długich, ciężkich, ciągnących się
jak rozżuta guma do żucia; a dla innych wspaniałych,
czarujących i błyskawicznie mijających jak dźwięk bata
wystrzelonego przez woźnicę nad uchem jednego ze swych
poganianych, co rusz rumaków.
Człowiek Bez-myślny, na przekór wszystkim
przekonaniom, wszystkim zebranym na dziedzińcu
ludziom, gapiom, zwierzętom, siedzącym ptaszynom na
ogołoconych już z liści drzewach, oraz przypadkowym
przechodniom i wszystkim esemesom, które wysyłali
telewidzowie, radiosłuchacze, czytelnicy specjalistycznego
magazynu dla chirurgów szczękowych: „Szczena opada”.
Wbrew wszystkim tym, którzy oddawali swoje głosy na
licznych portalach internetowych, w przychodniach
leczniczych, klinikach i szpitalach, gdzie mogli w darze
zrzec się swoich głosów, strun głosowych i języków na rzecz
lepszej, ogólnoregionalnej, ba, ogólnoświatowej akcji:
„WYDAJ Z SIEBIE GŁOS – NIECH TWE MYŚLI USŁYSZĄ
INNI”. On jakby nie bacząc na te całe poświęcenie, tych
wszystkich zebranych i zgromadzonych jak na jakiejś
pielgrzymce, z milionami oczu na sobie – wstał.
A oczy poszły za nim … i było słychać westchnienia:
uuuu, ja cie, oooch, eech, o kurde. Ludzie jakoś zaczęli
mdleć, a z gołych drzew pospadały ptaki.
I na myśl mu nie przyszło - by coś rzec.
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
Nie wiem, czy jeszcze gdzieś można znaleźć takie
miasteczko, jak te, w którym wydarzyły się te straszliwe,
paskudne i przeobrażające sceny – rodem z horroru. Ale po
kolei. Wszystko zaczęło się dokładnie 13 lat temu, kiedy to
młodzieniec o imieniu Tomek, zwany „szperaczem” przez
wszystkich okolicznych tubylców. Tubylców, bo niestety
miasto, w którym żyli nie należało do bogatych, a wprost
pisząc, to nie należało do niczego. Było opuszczone samo
sobie. Każdy robił co chciał – bo nic innego nie miał do
roboty. Nikt, nad niczym nie panował. A panował Chaos.
Chaos, bo tak go nazywano był mężczyzną w wieku
starczym jak na tę mieścinę. Więc liczył sobie przeszło 31
wiosen, jesieni, lat i 4 zimy (pozostałe zimy przespał).
Tego dnia Tomek wracał do domu z reklamówką
pełną kartofli, które zdobył na pobliskim składowisku
wszystkiego tego, co mieszkańcy uważali za niepotrzebne
i zbyteczne. Gdy szedł środkiem dziurawej i starej drogi,
wszyscy, którzy go zauważyli – może, ze dwie osoby -
i wszyscy ci, którzy wyczuli jego zdobyczne, a dokładniej
wydobyczne ziemniaki, a było ich sporo. I kartofli i tych,
którzy je wypatrzyli – uśredniając 1 572-ie i ¾ osoby.
Może i ten przelicznik wydaje się śmieszny ale
niestety nie jest. Wynika to z faktu, że na wspomnianą ilość
wypatrywaczy składała się wówczas prawie cała społeczność
mieścinki, czyli 4 893-ech mieszkańców. To świadczy tylko
o tym, że prawie każdy składał się tylko z pewnych części.
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
Jak ktoś miał dwie ręce i dwie nogi to brakowało mu
palców, ucha albo całej głowy. Większość wypatrywaczy
wyczuwała nadarzającą się okazję na tak zwanego czuja.
Czuli nosem, albo okiem jednym czasem dwoma, albo
odzywały się bule fantomowe. To, że tak wyglądali było
sprawką Chaosu. Nikt nie był wstanie mu się przeciwstawić.
Tylko jeden Tomek był szczęśliwcem. Miał wszystkie
kończyny, wszystkie części ciała i miał kartofle. To, że był
kompletny nie wywoływało u nikogo odrazy, wstrętu czy
zazdrości ale te ziemniaki ... już tak.
Ale żaden z mieszkańców, pomimo wielkiej ochoty
na smażone kartofle, kartoflaną wojnę (bo, po kamieniach
pozostawały na długo lub na zawsze ślady), czy na pyrowate
ludziki do kolekcji; nie pokusiłby się o odebranie zdobyczy
Tomkowi. Dlaczego?? Otóż, Tomasz był nieślubnym synem
matki Tomasza i ojca Chaosa. O czym wiedzieli wszyscy, za
wyjątkiem głównego zainteresowanego i sprawcy płci
żeńskiej. Tajemnica, o której nie wiedział, miała dopiero
wyjść na światło dzienne, bo do tej pory od ponad 23 lat
wszyscy zamieszkiwali podziemne tunele, schrony, kopalnie
i korytarze, gdzie nie docierały promienie słoneczne.
Gdy nasz bohater zjawił się w domu, obrał kartofle
i usmażył. Woń obudziła jego matulę, która nie jadła i nie
mówiła nic od dnia jego narodzin. Wstała, podeszła i ujrzała
co się święci. Z radością w jednym oku, krzyknęła: złota
rączka z ciebie! A, że każde jej słowo było zaklęciem ... to
w mig jej syn stał się Człowiekiem ze złotą rączką, a drugą
własną.
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
Jest 2148 rok, 1534-ty dzień miesiąca lutego - władze
międzynarodowo-galaktyczne przed 7-miu laty postanowiły
wypłacić odszkodowanie należne lutemu, za tak okrojoną
przecież od wieków ilość dni w tym miesiącu. Było to
przełomowe wydarzenie w dziejach ludzkości, zważywszy,
że przed Zetta (tryliard) Trybunał Prawdy Żółtej, został
powołany, jako wnoszący i zarazem broniący, wybrany
spośród całej światowej społeczności, jedyny na świecie
Człowiek Wiecznie Chodzący.
Był to niejaki Olgierd Elipsa Uluz XI, który
zamieszkiwał sam jeden, terytorium rezerwatu dla ludzi
dziwnych. Dziwność Olgierda polegała nie tylko na tym, że
od blisko 10-ciu lat wiecznie i nieprzerwanie chodzi, ale
również na tym, że nie poddał się cyber i wszechobecnej
technologii. Żył w środowisku naturalnym - sztucznie
wytworzonym i nie zdawał sobie z tego sprawy. Ba, próby
uświadomienia mu tego, kończyły się zawsze, dla
próbujących przemówić mu do rozsądku – za dyszką,
wywołaną nie możliwością dotrzymania mu tak zwanego,
na przemian suwu dolno-kończynowego.
Za dyszka – nie była dla współczesnej ludzkości
czymś pozytywnym. Problem głównie polegał na tym, że
wszyscy, za wyjątkiem oczywiście Olgierda, by przetrwać,
potrzebowali dyszek, które pełniły funkcję regeneracyjną,
uzupełniającą i nie rzadko podtrzymywającą poziom energii
organizmu ludzkiego na niskiej, ale pozwalającej przetrwać
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
wartości. Każdemu przysługiwały trzy dyszki na dobę, a że
doba została wydłużona o zaledwie 1%, wszystkich dni
roku, a do końca lutego pozostało zaledwie 742 tysiące 834
dni, to w przeciągu tylko tego jednego miesiąca wyginęło
prawie ¾ populacji.
Ale z drugiej strony, było coraz to więcej przestrzeni
by się swobodnie przemieszczać pomiędzy portalami w całej
galaktyce. A informacja, że sprawcą całego zamieszania jest
właśnie Człowiek Wiecznie Chodzący, w skrócie: czy wu ce
była już wyczuwalna w całej przestrzeni.
Ostatnie gatunki silnych i zdrowych na układach
scalonych i żyłowanych światło i pstrykowodach ludzi,
czym prędzej wybierała się do rezerwatu ludzi dziwnych,
by jeszcze przed wygaśnięciem lub przeciążeniem układów
elektrodychofibrnych zobaczyć na własne, palące się jeszcze
żarniki czułkowohybrydowe, jak wygląda ich pogromca,
któremu nie można było nic zrobić, bo był pod ochroną.
Cała ta sytuacja była na tyle absurdalna, że większość
odwiedzających go turystów wykupywała od razu bilet
w jedna stronę, ponieważ panowała słuszna opinia, że gdy
komuś uda się spojrzeć w oczęta Człowieka Wiecznie
Chodzącego, to będzie to już ostanie spojrzenie. Poziom
energii automatycznie spadnie, dodatkowe zakazane i tylko
dostępne na niebieskim rynku akumulatory padną. Nawet
ostatnie dyszki aplikowane, jedna za drugą nie dadzą rady.
Człowiek Wiecznie Chodzący przemieszczał się
nieprzerwanie i przede wszystkim wolno, co tak naprawdę
doprowadzało wszystkich chcących mu dorównać, w na
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
przemian suwie dolno-kończynowym, do definitywnego
samozniszczenia. Ludzie nie potrafili zrozumieć, że skoro
przemieszczają się tak błyskawicznie – szybciej niż myśli,
których chyba już nie mieli. To nie są wstanie zwolnić, bo
się zwyczajnie coraz bardziej popędzali do przodu. Stąd
potrzebowali dodatkowej energii zwrotnej, do której nie
byli przyzwyczajeni, a młodsze pokolenia w ogóle nie znały
takiego sformułowania.
Teleportacja, podróżowanie w mig na pstryk, czy
kichoturboodrzutowanie, to tylko nieliczne formy panującej
wówczas w kwestii przyśpieszania. Pierwsze przebudzenie
nastąpiło dopiero w momencie ogłoszenia konieczności
wypłacenia lutemu, tego co mu się należy.
Ludzie ogłupieli, a Człowiek Wiecznie Chodzący
nadal chodził. Nikt nie był wstanie za nim nadążyć. On sam,
nie był wstanie za sobą nadążyć, ale nigdy mu nawet na
myśl nie przyszło, by pokusić się o jakiekolwiek dopalacze.
Nie wiadomo, czy to ze strachu, że będzie musiał zamienić
swoje dotychczasowe własne nogi na przestarzałe chociażby
typerdupoodrzucacze, czy zwyczajne – bo nie.
Ale jedno jest pewne. Pomimo tego wszystkiego,
całej tej nowej technologii, postępowi a zarazem odrazie,
Człowiekowi Wiecznie Chodzącemu udzieliła się panująca
wszem i wobec atmosfera podążania do przodu, czym
prędzej, szybciej, hiperextrapyk i bez zastanowienia.
Zapominając kompletnie, że zmierza przecież jak
wszyscy, nie wiedząc dokąd, po co, na co, dlaczego, za ile …
i jak przyspieszyć, by nie zwolnić za prędko.
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
Historia, o której chcę tu napisać zaczyna się dość
banalnie. Pewnego razu podczas rodzinnej kłótni państwa
Pasikonik; mąż i zarazem głowa rodziny pan Ksawery,
próbował przetłumaczyć językiem kuchennym swej żonie,
pani Albinie z domu Świerszcz, że tylko on i jak najbardziej
on jest głową owej rodziny.
Z jego ust sypały się różne zwroty, a zasób jego
słownictwa kuchennego nie był skromny, wręcz przeciwnie
bogaty, w takie tam… , pozwolę sobie przytoczyć.
- Ty gołąbku z białej kapusty, z ryżem brązowym
i przyprawami, jak ci zaraz przysolę to szybko zardzewiałe
tasaki odrdzewią się, a tępe noże i połamane srebrne widelce
staną w poprzek w twym gardle, jak odsmażane kluski
z modrą kapustą i kurczakiem sprzed tygodnia, zalane sosem
czosnkowo-koperkowym podanym z aluminiowej miseczki
naszego dziada pradziada, którą wykopałem w ogródku nie
dalej jak trzy miesiące temu, zakopując naszą babkę, którą
spaliłaś w piekarniku, nie zważając jak mówiłem ci, że 450
stopni Celsjusza to za dużo jak na twoją piaskową babkę,
której i tak przecież nie cierpię, bo mi między zęby włazi
i sczykają mi jak przypalane skwarki, a co gorsza cebulka,
która miała być lekko zarumieniona... itd.
Po około trzydziestu minutach takiej jednorazowej
wypowiedzi, pan Ksawery, zdyszany jak pies po spacerze
w bardzo gorące letnie popołudnie, chwytał przygotowany
wcześniej kupek z woda, w celu uzupełnienia płynów.
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
Pani Albina oczywiście nie pozostawała mu dłużna
ale wprawiona już latami doświadczeń w prowadzeniu
rodzinnych
kłótni
brała
się
zawsze
na
sposób.
W odróżnieniu od swego męża, zamiast typowego języka
kuchennego, używała, co wprawiało w jeszcze większą złość
Ksawerego brutalnej kuchennej włoszczyzny.
Z jej ust brzmiało to tak:
- ty, ty, tymianek z ciebie taki, jak mówisz nieprzerwanie
tak długo, to mi na myśl przychodzi ciągnący się ser na
świeżo wyjętej z pieca pizz-ie z podwójna porcją sera, nie
jeden by się zabulgotał, a ty nie, ty tylko zagorgonzolowałeś
się, policzki z tego wszystkiego zrobiły ci się jak dwa
czerwone, świeżo zerwane z krzaka pomidory. Ciągnące się
spaghetti przy twoich wywodach to nic, każde twoje
wypowiedziane i niewypowiedziane słowo parzy jak środek
wyśmienitej lasagne, jak tak cię słucham, to mi autentycznie
kulki mozzarelli z drobno posiekaną bazylią w gardle stają
i rozpływają się delikatnie jak najznakomitsze tiramisu na
podniebieniu, a do tego tak wylewną i wielce soczystą masz
wymowę, że kafelki w kuchni wystarczy teraz tylko
powycierać do sucha i będą błyszczeć jak bąbelki puszczane
w kieliszku z białym winem chianti lub jak w zupie
minestrone posypanej świeżo potartym parmezanem
z odrobiną oregano. Muszę przyznać, że twoje słownictwo
jest bogate i urozmaicone jak przeogromna lista rodzajów
włoskich makaronów i dań, które można przy ich użyciu
przygotować. Ale tak pieprzysz, że najchętniej bym cię
zawinęła w ciasto z warzywami i zrobiła z ciebie tortellini!
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
Ich kłótnie trwają tak nieprzerwanie od blisko 13 lat.
Średnio statystycznie można przyjąć, że przeprowadzają
takie, czy inne podobne wywody trzy do pięciu razy na
dzień. Gdy, któreś na ten przykład wyjeżdża na delegację
z pracy lub gdy pracują między zmianowo tak, że nie mają
możliwości spotkać się w ciągu dnia lub nocy, wykorzystują
w celu realizacji stu procent dobowej normy wadzenia się
telefon, internet i podrzucane co rusz do kalendarza, czy też
innego elementu ciągłego zaglądania weń, żółtych
przylepnych karteczek. Nie trzeba chyba tutaj tłumaczyć, że
na każdej z nich znajdują się smaczne lub mniej
wysublimowane frazesy, które mają za zadanie obruszyć
przeciwnika ze wspólnego łoża małżeńskiego.
Początek wszystkich kłótni i potyczek słownych
zaczął się w dniu narodzin ich syna. Problem pojawił się gdy
padło pytanie ze strony położnej jak chcą nazwać ich
potomka. I tu dziwnym trafem okazało się, że każde z nich
ma zupełnie odmienną propozycję, której w żaden sposób
druga strona nie jest wstanie przyjąć, zaakceptować. Nie
dało się również łatwo dojść do kompromisu. Długo się
potyczkowali, kto ma nadać pierwsze, a kto drugie imię.
Skupili się na dwóch imionach: Ogar (pomysł ojca)
Estragon (propozycja matki) Pasikonik. Ostatecznie, po
długich bojach i ździeleniu położnej z łokcia i kolana, udało
się dojść do porozumienia i połączono oba imiona
i nazwiska w dwa zupełnie inne z małą tylko zmianą, co
w konsekwencji przyniosło jeszcze bardziej tragiczny efekt:
O-gon Extra-gar Pasi-erszcz.
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753
Pisząc szczerze, gdyby mnie tak nazwali rodzice, to
bym się do nich nie odzywał. Ogon Extragar Pasierszcz
posiadał ten przywilej – od urodzenia był niemową. Na
początku doszukiwano się, w jego braku komunikacji
słownej podłoża psychologicznego. Każdy lekarz, którego
odwiedzali, gdy tylko przeczytał dane pacjenta i dowiedział
się w czym tkwi problem, kierował ich bezzwłocznie do
psychologa. Psycholog wysyłał do lekarza rejonowego, i tak
w kółko. Aż w końcu trafili, na położną, która odbierała
poród i ta mądra kobiecina z wybitymi przednimi zębami
i złamanym nosem w dwóch miejscach – po ostatnim
spotkaniu z nimi, powiedziała coś magicznego:
- wasze dziecko jest za małe, nie potrafi jeszcze mówić.
To uspokoiło ich ale po 12 latach, stwierdzili, że coś
jest nie tak. Odszukali położną, podpytali i okazało się, że
faktycznie ich syn jest niemową. Ta informacja nie zmieniła
nic więcej w ich dotychczasowym życiu, poza tym, że mieli
kolejne powody no kłótni. Niezależnie od tego jak często
uprawiali ten sport, zawsze ale to zawsze ich sprzeczki
kończyły się tym samym stwierdzeniem:
- z tobą się dogadać, to jak z dupą w nocy!
Ogon Extragar wierzył silnie, że jego rodzice
kochają się bardzo, a potyczki słowne, to tylko tego objaw.
W końcu, kto się lubi… . Wziął sobie do serca przewodni
temat kończący każde nieporozumienie i wieczorami przed
pójściem spać próbował dogadać się z dupą. On rzucał myśli
a dupa niestety pomimo usilnych starań nie odpowiadała ale
z czasem zaczęła popierdywać. A to wróżyło przełom.
Prawa autorskie – Paweł Mitura-Zielonka
Kom.: 500 588 753