1
„Wołam Cię”
by me
- AlishaBlack
2
beta (prolog-2)
– Eileen
beta – Ruda
Czym jest szczęście.. pożądanie ... nienawiść.. złość …
zazdrość... pieniądze ... sława.. no właśnie czym one są dla
Ciebie.. dla innych...
no czym ?
To wszystko jest niczym kiedy ma się złamane serce i
nieszczęśliwą przeszłość…
kiedy jest się z kimś kto … no właśnie ..
kto kim jest ..
kto co sobą reprezentuje…
jest tyle pytań a żadnej odpowiedzi...
3
Prolog
Londyn
Weszła do pokoju, po cichu zamykając za sobą drzwi. Zapaliła lampkę nocną stojącą
koło łóżka, a następnie rozejrzała się po pokoju. Podeszła do posłania i zaczęła się wolno
rozbierać. Znalazła piżamę, która stanowiły koszulka sportowa z numerem „9” na plecach
oraz krótkie spodenki. Wślizgnęła się do łóżka i przykryła się kołdrą po sam czubek nosa.
Westchnęła rozdrażniona, przekręcając się na bok i wpatrując się w błękitną ścianę jej
pokoju. Jej kasztanowe włosy rozsypały się po całej poduszce, a ona sama zamknęła oczy,
wsponiając cały dzisiejszy dzień. Jednym słowem był on okropny.
Kolejna kłótnia z rodziną, wywlekanie przeszłości, o której tak bardzo chciała
zapomnieć, choć nie było jej to dane. Wszystko wróciło do niej niespodziewanie ze
zdwojoną siłą - demony minionych dni ponownie dały o sobie znać. Jej przeszłość i jej
błędy, jej słabości, porażki i marzenia. Przytuliła do siebie Sunshine i cichutko zakwiliła w
jego szyję.
- Widzisz, koniku, mam tylko ciebie i jego, reszta się nie liczy… - Pociągnęła nosem i
objęła mocniej swojego różowego konika. – Cóż, chyba musimy się rozliczyć z tego, co nas
spotkało, prawda? – powiedziała do siebie i westchnęła zrezygnowana.
W pokoju rozległ się cichy płacz dziecka. Dziewczyna zeskoczyła pospiesznie z
posłania i podeszła do łóżeczka. Wyjęła z niego dwuletniego synka, przytuliła go do siebie
i zaczęła go delikatnie kołysać.
- Już dobrze, kochanie, to tylko wiatr wieje i uderza w okno - powiedziała cichutko do
dziecka, podchodząc z nim do swojego łóżka.
Położyła chłopca obok siebie i przykryła go kołdrą. Wyjęła telefon spod poduszki i
pospiesznie napisała cztery słowa: „Wracam do was, Pszczółko”.
Uśmiechnęła się do siebie, przygarnęła do siebie synka i zapadła w sen.
4
Rozdział I
Punkt Widzenia Edwarda
Nowy Jork
Wyszedłem ze swojego biura na zewnątrz.
„Nareszcie skończyłem na dziś pracę.” – Pomyślałem, uśmiechając się cierpko na
wspomnienie denerwujących klientek, które co chwila uwodzicielsko się do mnie
uśmiechały. Westchnąłem z rozdrażnieniem i skierowałem się w stronę metra. Pogoda jak
zwykle była wietrzna a niebo zachmurzone, zapowiadało się zatem na deszczowe
popołudnie. Szedłem główną ulicą o nazwie Fifth Avenue, nie zważając na mijających mnie
ludzi, którzy cały czas się gdzieś spieszyli, przepychali. Nie obchodziło mnie to.
Patrzyłem beznamiętnie na okoliczne budynki, oświetlone fluorescencyjnymi neonami.
Mój wzrok zatrzymał się wkrótce na mijanej przez mnie szybie wystawowej pubu.
Uśmiechnąłem się, bo znałem to miejsce. Zatrzymałem się, zastanawiając się, czy nie
wstąpić na chwilę na kawę. Nagle poczułem, że ktoś wpada na mnie z dużym impetem. W
ostatniej chwili złapałem równowagę.
- Sorry. - Usłyszałem gdzieś z boku męski głos, który wydawał mi się w pewnym sensie
znajomy.
Spojrzałem zatem, skąd dobiegał dźwięk i spostrzegłem dawno niewidzianego kolegę z
liceum.
- Nie ma sprawy, Mike - powiedziałem ze zbytnią uprzejmością.
Gość spojrzał na mnie ze zdziwieniem i zażenowaniem.
- To my się znamy? - Zerknął na mnie podejrzliwie. Przyglądał mi się zaintrygowany, a
ja uśmiechnąłem się do wspomnień z tamtego okresu. Ach, liceum, zabawa, bal
absolwentów i… ONA - moja wielka, niespełniona miłość. Westchnąłem mimowolnie,
rozmyślając o niej.
- Tak. Z Forks – odparłem, przeciągając ostatnie sylaby.
- Ach... wiedziałem, że skądś cię kojarzę. Edward, prawda? - powiedział nieśmiało.
Skinąłem nieznacznie głową.
5
- Miło spotkać kogoś z młodzieńczych lat - odrzekłem do niego. - Co tam u ciebie
słychać? Pracujesz gdzieś tutaj?
Pokręcił głową, uśmiechając się nieśmiało.
- Nie, nadal mieszkam w Forks. Przyjechałem tutaj, bo miałem się z kimś spotkać, ale
ona się niestety nie pojawiła - ostatnie słowa wypowiedział z wielkim smutkiem i żalem. -
Nadal pracuję u ojca w sklepie.
Zastanowiły mnie jego słowa traktujące o spotkaniu z kimś, a konkratniej z „nią”.
Ciekawiło mnie, cóż to za osoba wywabiła Mike’a z takiej dziury jak Forks. Moje myśli
cofnęły się do czasów liceum i po chwili zastanawiałem się nad tym, która z naszych
koleżanek miała na niego taki wpływ. Przychodziła mi do głowy tylko jedna osoba, która
tak na niego działała... W rzeczywistości jednak nie tylko na niego, lecz na większość
chłopaków z naszego liceum, w tym, nie ukrywajmy, także na mnie. Przeciętna, ale inna.
Pospolita, ale piękna. Nieśmiała, ale z charakterem. Długie falujące brązowe włosy oraz
oczy w takim samym odcieniu, schowane za wachlarzem rzęs. Miała najpiękniejszy
uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. A ciało… ehh, nie ma o czym mówić. Uśmiechnąłem
się do tych wspomnień. Mike przyglądał mi się zaintrygowany. Widać, że chciał mi coś
jeszcze powiedzieć, a zatem spojrzał na mnie raz jeszcze i wydobył z siebie zduszony
jęk.
- Miałem się spotkać... - zawahał się przez chwilę - ...z Bellą - jej imię wypowiedział z
wielkim uczuciem. Zadrżałem na dźwięk jej imienia.
- Jest teraz w Nowym Jorku, przyjechała tu na parę tygodni, bo... - zaciął się w sobie
na jeden krótki moment. Nie ponaglałem go, choć moja ciekawość była teraz na granicy
wytrzymałości. Mike zamyślił się, po czym jęknął cicho, a po chwili podjął dalsze
wyjaśnienia: - Bo nie wiem, czy wiesz, ale Bella jest światową top modelką i ma tu teraz
kontrakt na pokazy ubrań w firmie „A & J”. - Spojrzał na mnie z uwagą, ewidentnie
czekając na moją reakcję.
- Naprawdę? – Starałem się opanować mój głos na tyle, na ile było mnie stać, aby
Newton nie odkrył, jakie uczucia zalały mnie momentalnie na jego słowa.
A było ich dość sporo: szczęście, zdziwienie, złość, strach i...
6
- Nie wiedziałeś, prawda - ni to zapytał, ni to sam stwierdził, uśmiechając się z
wyższością. – Wiesz, bo ja z nią utrzymuję jako takie kontakty poprzez naszych ojców.
Bella ostatnie trzy lata spędziła w Europie w najważniejszych stolicach mody, takich jak
Paryż, Mediolan, Rzym Londyn i jeszcze jakieś, ale już nie pamiętam - powiedział ze
skruchą w głosie. - A teraz została tu ściągnięta przez swoją przyjaciółkę Alice Hall do
pomocy przy promowaniu jej firmy za pośrednictwem swojej znanej twarzy. Mieliśmy się
spotkać dzisiaj po czterech latach od skończenia liceum… ale zadzwoniła do mnie w
ostatniej chwili i odwołała spotkanie, mówiąc, że coś jej wypadło. Ach, te modelki… cały
czas w biegu – zachichotał jak mały przedszkolak na ostatnie słowa swojego wywodu.
Starałem się na spokojnie przetrawić informacje, które właśnie usłyszałem od Mike’a,
lecz wtedy właśnie usłyszałem pierwsze takty piosenki Justina Timberlake’a „SexyBack”,
dobiegające z jego torby. Spojrzałem na znajomego z powątpiewaniem, po czym
szyderczo się uśmiechnąłem. Ten, nie zważając na moje zachowanie, wyjął telefon i
zaczął rozmawiać. Nie chciałem wyjść na niegrzecznego, starałem się zatem nie
podsłuchiwać, o czym mówi.
- Ależ oczywiście. - Pokiwał głową do słów swojego rozmówcy. – Nie ma problemu. -
Uśmiechnął się do słuchawki. - Z miłą chęcią przyjdę na twój pokaz, Bello. - Zadrżałem
ponownie na dźwięk jej imienia. - Tylko powiedz gdzie, kiedy i skąd mam odebrać
zaproszenia. Acha… tak. Dobrze, to czekam na SMS’a od ciebie. Trzymaj się ciepło. Do
zobaczenia. - Rozłączył się, a na twarzy zagościł mu ogromy uśmiech, jakby on sam
właśnie połknął banana.
- Dzwoniła Bella, która zaprasza mnie na swój jutrzejszy pokaz w ramach przeprosin
za dzisiaj - powiedział to wszystko na jednym wydechu, uśmiechając się do mnie
tryumfalnie. – Dobra, Edward, wybacz, ale muszę lecieć. Muszę przygotować się na
jutro... Garnitur, kwiaty i tym podobne pierdoły - mówił podekscytowanym głosem.
Większośc słów wcale do mnie nie docierała, opanowywał mnie bowiem potworny gniew.
- Ach tak... Rozumiem, nie ma sprawy - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. - Miło było
cię spotkać. Trzymaj się. Na razie – odparłem, odwracając się na pięcie w przeciwnym
kierunku.
7
Telepało mną tak, jakbym dostał jakiegoś ataku padaczki czy coś podobnego. Moje
ręce trzęsły się powyżej moich oczekiwań, a zęby ściskałem tak mocno, jakbym chciał je
sobie połamać. Wyjąłem telefon i wystukałem numer, o którym starałem się zapomnieć
od dłuższego czasu. Po dwóch sygnałach usłyszałem w słuchawce czyjś zduszony oddech.
- Słucham cię, braciszku… - dobiegł mych uszu śpiewny głos mojej starszej siostry
bliźniaczki.
- Aliceeeeeeeeee! - wydarłem się do telefonu. - Wiesz, że chyba cię zabiję!
Nastała cisza.
Rozdział II
Punkt Widzenia Edwarda
Zacząłem pomału dochodzić do siebie. Starałem się uspokoić oddech na tyle, aby Alice
nie wyczuła złości, jaka się we mnie kłębiła. Ze słuchawki nie dochodził żaden dźwięk
prócz oddechu mojej wystraszonej siostry.
- Jesteś tam? – zapytałem już o wiele spokojniej niż na początku.
- Tak. - Usłyszałem jej głos. Był lekko wystraszony.
Ups! Tego się nie spodziewałem.
- Przepraszam Alice, że tak na ciebie naskoczyłem – powiedziałem najszczerzej, jak
umiałem w tym momencie. – Ale jestem na ciebie strasznie zły. Masz może teraz chwilkę
8
czasu, abyśmy mogli się spotkać i porozmawiać, bo… to raczej nie jest rozmowa na
telefon – wyrzuciłem to wszystko z siebie na jednym wydechu.
Nastała chwila krepującej ciszy.
- Wiesz co, Edward, chętnie się z tobą zobaczę, ale nie dzisiaj. Wybacz. Aktualnie
mam urwanie głowy, bo jutro jest pokaz i muszę wszystko przygotować. – Zaśmiała się
histerycznie. - W końcu to mój debiut, a zatem muszę się postarać, prawda? A właśnie!
Mam dla ciebie dwa zaproszenia na jutro, jeśli masz ochotę wpaść. Możesz ze sobą
kogoś przyprowadzić… chociażby jakąś pacjentkę z problemami dla poprawienia jej
humoru.
Wydawało mi się, że powiedziała to nawet szczerze. Zdołałem tylko wydukać:
- Dziękuję. Z miłą chęcią przyjdę.
W mojej głowie natychmiast zaświeciła się czerwona lampka. Ona jutro tam będzie.
Zobaczę ją
.
Zacząłem gwałtownie oddychać.
- Edwardzie, jesteś tam? - Usłyszałem głos swojej siostry. - Bo tak nagle ucichłeś.
- Tak, tak. Jestem. Zamyśliłem się tylko nad tym, jak mam sobie zaplanować
jutrzejszy dzień. O której jest pokaz?
- O siedemnastej. Zdążysz?
- Bez problemu. A właśnie, tak przy okazji... cała rodzinka będzie, prawda? - zapytałem
pozornie nonszalanckim tonem.
- Ależ oczywiście! Emmett przyjedzie z Nowego Orleanu. Wyrwie się z pracy. Będzie
to dla niego zawsze jakaś rozrywka po spędzeniu roku w zakładzie pogrzebowym i
przebywaniu sam na sam z trupami. Esme i Carllise też obiecali wpaść. Mają dziś
przylecieć z Włoch. A Rose obiecała mi, że wystąpi na moim pokazie. No, Jazz będzie ze
mną, jak zwykle, a po za tym jest odpowiedzialny za oprawę muzyczną oraz dekoracje. A
do tego również da własne show.
- Co?! – wydusiłem z siebie. - Od kiedy robisz ubrania dla mężczyzn, Alice?
- Och, głuptasie! Nie będzie modelem, a będzie grał ze swoim zespołem. To dla nich
też debiut, więc postanowiliśmy to wszystko połączyć. Fajnie, co nie?
9
- Acha… Ciekawy pomysł, nie powiem. - Zamyśliłem się przez chwilkę. - To super,
naprawdę fajnie będzie móc ich wszystkich znowu zobaczyć – powiedziałem z lekkim
sarkazmem.
„Moja kochana rodzinka”… Ehhh. Z Rose się po prostu nienawidziliśmy, zwłaszcza po
ostatniej kłótni o moją pracę i jej poglądy na ten temat. A Emmett… – ten mi cały czas
dogryzał, że jako jedyny nie miałem nigdy poważnego związku i że przynoszę mu wstyd,
bo on mnie tak przecież nie wychowywał.
Baran
. Nie mógł zrozumieć, że nie odpowiada mi
żadna dziewczyna - oprócz tej jedynej.
Tej, o której cały czas myślę, o której nie mogę zapomnieć, która stała się jakimś
sposobem moją małą obsesją. Coś ze mną nie tak - chyba potrzebuję jakieś sesji z
psychologiem.
Uśmiechnąłem się gorzko.
Byłem z paroma dziewczynami, ale każdą, bez wyjątku, porównywałem do niej. Do
mojego ideału sprzed lat. I jeszcze żadna – jak dotąd - nie zdała tego egzaminu. A jutro
ją przecież spotkam… Moją miłość.
- Dobra, Edwardzie. Muszę kończyć, bo właśnie wpadł mój wariat i zabiera mnie na
spóźniony lunch. Acha, prawie bym zapomniała! Bilety będziesz miał do odebrania w
recepcji mojego biura. To na razie, do jutra. Buźka.
- No pa. - Rozłączyłem się, zastanawiając, co dalej ze sobą począć.
Już wiedziałem, na co mam ochotę. Ruszyłem w kierunku mojego ulubionego pubu -
„Pod wirującą baletnicą”. Wszedłem, udawszy się do mojego ulubionego stolika,
ulokowanego w głębi lokalu. Barman spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Hej Edd. Dawno cię u nas nie było. Co tam słychać w eleganckim świecie?
- A nic ciekawego się nie dzieje, Seth. – Usiadłem, rozkoszując się chwilą zapomnienia.
Podeszła do mnie kelnerka, stawiając przede mną mojego ulubionego drinka -
”Wściekłego psa”.
- Dziękuję, Seth - krzyknąłem do niego.
Sam zainteresowany ledwie skinął głową.
Pogrążony był w rozmowie z jakimś długowłosym chłopakiem. Z głośnika właśnie zaczęła
lecieć piosenka koRn’u - „Did my time”. Grupka jakiś dzieciaków wybiegła od razu na
10
parkiet i zaczęła kiwać się w rytm gitarowych riffów. Mimowolnie zacząłem wystukiwać
takty palcami o blat stołu, śmiejąc się do siebie.
„Boże, jak ja uwielbiam to miejsce!”
Po chwili naszła mnie jakaś dziwna melancholia, która postanowiłem zabić w środku.
„Trzeba się jej pozbyć.”
Wypiłem jednym haustem swojego drinka, po czym skinąłem na kelnerkę. Pojawiła się
natychmiast.
- Tak? - spytała się, uśmiechając się do mnie promiennie i trzepocząc dziwacznie
rzęsami.
„Chyba stara się mnie poderwać… Jak każda kobieta, która spotykam.”
Chrząknąłem.
- Poproszę to samo. – Zawahałem się przez chwilę. - Tak z pięć razy.
Zerknęła na mnie ze zdziwieniem. Jednak nic nie powiedziawszy, podeszła do baru.
Szepnęła coś do barmana, a ten spojrzał na nią jak na wariatkę i skierował wzrok w moją
stronę, unosząc znacząco brwi. Jego rozmówca spytał się o coś Setha. Ten skinął głową i
po chwili obaj się we mnie wpatrywali. Znałem tego chłopaka. Oj… i to aż za dobrze.
Odwróciłem wzrok, starając się na niego nie patrzeć, tak by mnie nie poznał. Za późno.
Usłyszałem po chwili przesuwające się krzesło stojące przy barze i kroki, które były
skierowane w moją stronę.
- Edward! To ty?!
Nawet nie zdążyłem odpowiedzieć, a ten dalej gadał jak najęty:
- O kurde, kopę lat się nie widzieliśmy. Co za niespodziewane spotkanie! Co tam u
ciebie słychać?
- Hej, Jake - wycedziłem przez zęby. – No, sporo czasu upłynęło od naszego
ostatniego spotkania. A u mnie nic nowego – pracuję, odpoczywam i, jak widzisz,
relaksuję się. Co cię sprowadza do takiej metropolii jak ta? – spytałem, szczerze
zainteresowany.
- A, byłem tu przejazdem, to wpadłem odwiedzić Setha.
Nie umiał kłamać, jak zawsze.
11
- Poza tym, mam się z kimś jutro spotkać. Idę na wielką galę mody – powiedział,
szczerząc do mnie zęby.
- Acha. – Nagle wszystko zrozumiałem.
Wszystko stało się dla mnie jasne. To, że spotkałem Mike’a a teraz Jake’a - to nie był
przypadek. To było zrządzenie losu, zwłaszcza że stało się to tutaj - w Nowym Jorku.
Ona stanowiła jedyną przyczynę zaistniałej sytuacji. Trzej koledzy, trzej niepisani
rywale oraz
ona
. Ona jedna – piękna Bella i nas trzech.
- Napijesz się ze mną, Jake? – Spojrzałem na niego, a ten kiwnął głową, zamyślony.
Niewiadomo kiedy pojawiła się kelnerka, która przyjęła od nas zamówienie. Wzięliśmy
butelkę Bolsa, Metaxy oraz paczkę Mallboro.
- Palisz? - Spojrzał na mnie, zdziwiony.
Uśmiechnąłem się do niego cierpko.
- Tak.
Seth przyniósł nam zamówienie i usiadł wspólnie z nami, aby się napić. Siedzieliśmy
tak, pijąc, gadając, wspominając czasy młodzieńczych lat, jakie spędziliśmy w Forks. Było
nawet sympatycznie. Prawie wcale o niej nie myślałem. O jej skórze, oczach… i całej
reszcie.
Czas szybko nam płynął. Nawet nie spostrzegłem się, kiedy kelnerka przyniosła nam
kolejną butelkę, tym razem Smirnoffa.
Spojrzałem na chłopaków, zdziwiony.
- Ja pasuję. Jutro rano muszę iść do pracy. - Zacząłem się tłumaczyć, ale na nic się to
nie zdało, bo Jake już wlewał mi płyn do kieliszka.
- Oj, Edd, przesadzasz. Nie widzieliśmy się tak długo, że trzeba to nadrobić, co nie,
Seth?
Seth pokiwał tylko głową, bo nie był już w stanie niczego z siebie wydusić.
- No dobra, ale jeszcze tylko jedna kolejka i ja uciekam.
Zgodzili się niechętnie, a zatem wziąłem kieliszek i wypiłem jego zawartość jednym
łykiem. Zacząłem powoli zbierać się do wyjścia, lecz chłopacy starali się namówić mnie
jeszcze na „kolejnego”. Uparcie odmawiałem.
- Czas na mnie. - Wyciągnąłem rękę do Jacoba.
12
Ten ją zignorował, potraktowawszy mnie po „niedźwiedziemu”.
- Fajnie, że się spotkaliśmy. Będzie trzeba to kiedyś powtórzyć.
Pokiwałem tylko głową, starając się uwolnić z jego uścisku. Było to trudne, bo w tym
momencie przykleił się do nas Seth.
- Dobra chłopaki, koniec tych czułości. Czas na mnie!
Kiedy udało mi się wyrwać z ich ramion, skierowałem się do wyjścia.
- Na razie – krzyknąłem, wychodząc na świeże powietrze.
Była już noc. Spojrzałem na księżyc - pięknie dziś świecił. Była pełnia.
Ruszyłem powoli w kierunku swojego apartamentu, rozmyślając nad dzisiejszymi,
dziwnymi wydarzeniami.
Punkt Widzenia Belli
To był jednak zły pomysł, aby tu przyjeżdżać.
Niepotrzebnie zgodziłam się na ten pokaz.
Alice znowu udało się mnie przekonać… Wie, jak wykorzystać moje dobre serce.
Westchnęłam zrezygnowana, oglądając mijające mnie szare budynki przez okno jadącego
samochodu.
Ach,
Nowy
Jork.
Kochałam
to
miasto,
jednocześnie
go
nienawidząc.
To tu wszystko się zaczęło - równe trzy lata temu. To tu uciekłam od razu po liceum od
uczucia i marzeń, które nigdy nie miały się ziścić. Po paru dniach łażenia bez celu po
metropolii spotkałam Jamesa. W pubie.
Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Podszedł do mnie, spytawszy się, czy nie
zostałbym modelką. Spojrzałam na niego zdezorientowana i kiwnęłam tylko głową. Później
wszystko potoczyło się bardzo szybko - pierwszy casting, pierwszy pokaz. No i pierwsza
sesja zdjęciowa. Na początku byłam przerażona takim tempem życia, ale szybko się do
niego przyzwyczaiłam, a nawet mi się spodobało – przede wszystkim dlatego, że nie
miałam czasu na rozmyślanie o
nim
.
Szybko posypały się propozycje z różnych firm, wyjazdy do Europy, Azji i Afryki.
Objechałam świat wzdłuż i wszerz - był piękny, niesamowity… Podobało mi się takie życie,
13
choć cały czas czułam się trochę zagubiona i wystraszona tym zamieszaniem wokół mojej
osoby.
Nie odwiedzałam tego miasta aż cztery lata. Ciekawe, co się tutaj zmieniło. Jutro
przede mną ciężki dzień. I to z wielu powodów… Bałam się jutra, bo wiedziałam, że mogę
go tam zobaczyć. Z jednej strony cieszyłam się, jednak z drugiej byłam przerażona tym,
jak na to zareaguję.
Zadrżałam mimowolnie na wspomnienie jego cudownych zielonych oczu. Po chwili
poczułam rękę spoczywającą na moim ramieniu.
- Wszystko w porządku, kotku? – Usłyszałam tuż przy uchu znany mi melodyjny głos.
Odwróciłam się do niego i utonęłam w głębokich lazurowych oczach Laurenta.
- Tak, kochanie. - Przytuliłam się do niego.
Myślałam o moim synku, który przyleci tu za parę dni wraz ze swoją babcią. Mieli do
nas dołączyć zaraz po tym, jak wszystko dla nich przygotuję. Nie mogłam się wprost
doczekać, kiedy znowu wezmę moje dziecko na ręce i mocno do siebie przytulę.
Taksówka zatrzymała się przed naszym hotelem. Laurent otworzył mi drzwi, a
następnie wyciągnął rękę w moją stronę.
- Chodź, kochanie. Przed nami piękna, długa noc.
Złapałam go za nadgarstek, a on przytulił mnie do siebie i namiętnie pocałował w usta.
Spojrzałam w niebo. Księżyc dziś tak pięknie świecił… Była pełnia.
Uśmiechnęłam się szeroko, bo wiedziałam, że jestem gotowa na to, aby zmierzyć się z
jutrzejszym dniem.
14
Rozdział III
Punkt widzenia Edwarda
ŁUP, ŁUP, ŁUP!!! Obudził mnie ktoś niesamowicie głośni walący w drzwi mojego pokoju.
Jakby tego było jeszcze mało krzyczał zupełnie tak jakby się paliło. Powoli uniosłem
głowę. Zakląłem cicho. Boże, jak mnie wszystko bolało. Czułem się dokładnie tak, jakbym
został zmielony przez magiel i kilka razy przejechany przez tir-a. Do tego, nieznośnie
dzwoniło mi w uszach, a dźwięk ten przypomniał mi kawałek „Kalwi & Remi - Explosion”.
Ciekawe doświadczenie. Po raz pierwszy w życiu mam omamy po piciu. Łupanie do drzwi
nie ustawało, więc ponowiłem próbę podźwignięcia się z łóżka. Tym razem poszło
zdecydowanie lepiej. Usiadłem, ale głowa zaczęła coraz mocniej pulsować. Dokładnie tak
jakby ktoś grał w niej w pin-ponga. Muzyka nasiliła się, a co za tym szło – stawała się
coraz głośniejsza. Do tego wszystkiego, ręka zaczęła mi drżeć. Spojrzałem w dół – no
tak, nie ma to jak przygnieść telefon, który dzwoni.
Wziąłem go i spojrzałem na wyświetlacz. O nie! – jęknęłam w duchu. Wpół do dwunastej.
Odebrałem. - Hej, Simon - wychrypiałem do telefonu. – Tak. Tak. Wiem. Zaspałem. Coś do
mnie mówił, jednak połowa z jego słów, do mnie wcale nie docierała. Marzyłem teraz tylko
o gorącym prysznicu i kubku parującej kawy. Przerwałem mu wpół zdania. - Wiesz co,
biorę sobie dzisiaj wolne. W końcu szef też może, raz na jakiś czas, zrobić sobie wagary,
co nie? Nie jestem dzisiaj w stanie normalnie myśleć. Mam tylko jedną prośbę – odwołaj
moje dzisiejsze wizyty. I nie dzwońcie do mnie, z każdym błahym problemem, ok?
Słyszałem, że zaczyna się przeciwstawiać i marudzić. - Proszę cię! Dajcie mi dziś spokój.
Do wieczora muszę doprowadzić się do stanu używalności. Idę na galę do siostry.
Po drugiej stronie nastała chwila ciszy. - Powodzenia, Edwardzie. Rozłączył się…
Podźwignąłem się po to, aby skierować swe kroki do drzwi. Ledwo je uchyliłem, a już
15
żałowałem tej decyzji. Za drzwiami stał mój starszy brat, z głupkowatym uśmiechem na
ustach, skierowanym w moją stronę. Zza jego barczystych ramion, wystawała
rozczapierzona czupryna mojego szwagra. - Hej, Eddy. Czyżbyśmy cię obudzili,
braciszku? Nie czekając na moją odpowiedź, władowali się do mieszkania, rzucając na
mnie ukradkowe spojrzenia i śmiejąc się pod nosem. Zastawiałem się czy z ich ubawem
ma coś wspólny mój wygląd. Podszedłem do lustra i stanąłem jak wryty. Miałem wielkie
worki pod oczami, zaczerwienione spojówki, a moja fryzura wyglądała tak, jakby przeszło
po niej wielkie tornado. Najgorsze jednak było to, że miałem na sobie bokserki, jedną
skarpetkę i… krawat! Zaczerwieniłem się, po czym poleciałem szybko do łazienki, aby
doprowadzić się do ładu. Krzyknąłem do nich zza drzwi: - Rozgośćcie się!
Ci, jak na komendę, zaśmiali się. Wszedłem pod prysznic i starałem się zrelaksować. Było
to jednak trudne, słysząc za drzwiami, dziwne łupanie o podłogę, przy akompaniamencie
chichotów moich braci. Po paru chwilach, zaległa nienaturalna cisza. Przeraziłem się.
Szybko wyskoczyłem spod lejącej się wody, złapałem pierwszy z brzegu ręcznik i
wpadłem do pokoju. - Coście nabroili?! – krzyknąłem przerażony, szukając strat w pokoju.
- Nie mówiłeś, że masz kotka, Edwardzie - odezwał się niespodziewanie Jazz, wychodząc
z kuchni i niosąc na rękach mojego zwierzaczka. Za nim kroczył Emmett, trzymając w
ręku miseczkę z mlekiem. - Sorry, wyleciało mi z głowy – powiedziałem, lekko się
mieszając. - To jest kotka, a zwie się…
- Bella! – wykrzyknął uradowany Em. - Nie. Nie nazywa się Bella - spiorunowałem go
wzrokiem. - Zwie się Aki. Jazz również spiorunował wzrokiem mojego brata, który ledwo,
co słyszalnym głosem wyjąkał: - Przepraszam.
Skinąłem nieznacznie głową. - Mam tylko prośbę - nie zagłaszczcie mi jej, bo dopiero ją
niedawno dostałem, od jednej z moich pacjentek. Dobrze? – spojrzałem na nich z lekkim
przestrachem, w obawie o to, co oni mogą jej zrobić. Spojrzałem na moją kochaną,
czarna kotkę. Była taka malutka, bezbronna i słodka. Taka jak Bella. Zamyślony,
odwróciłem się z zamiarem pójścia do łazienki i narzucenia czegoś na siebie. Popatrzyłem
na siebie krytycznie w lustrze. Co te kobiety we mnie widzą?! Przecież, niczym
szczególnym się nie wyróżniam. Kasztanowe, lekko kręcone włosy, zielone oczy, okalane
długimi rzęsami, do tego kwadratowa szczęka o ostro skrojonych ustach. Gdy się
16
uśmiechałem, było widać moje śnieżnobiałe zęby. Jednak mój uśmiech był taki krzywy,
smutny. Miałem barczyste ramiona, ale nie takie jak Em, który wyglądał jak jakiś „paker -
strongmen”. Mój brzuch jest ładnie wyrzeźbiony, „kaloryferek” miałem dość spory - no
cóż, w końcu wizyty na siłowni dały efekty. Spojrzałem na siebie raz jeszcze, zaśmiawszy
się i powoli wkładając ubranie, zacząłem rozmyślać nad tym, jak to dziś będzie.
Nagle, drzwi do łazienki otworzyły się z hukiem, i wpadł mój nieokrzesany brat. - Ty,
brat, zemdlałeś tam czy…? O Boże! Ja nie mogę! Jazz, chodź tu szybko, bo nie
uwierzysz! Edek wpatruje się w siebie, jak jakiś pieprzony narcyz, uśmiechając się do
odbicia, z wielkim uwielbieniem! Ja nie mogę…! Jazz wpadł po chwili - to spojrzał na mnie,
z lekkim rozbawieniem, to na Emmetta, który tarzał się po podłodze i pokiwał tylko głową
z niedowierzaniem. Usłyszałem jak mówił do siebie: - W jaką rodzinę ja się wpakowałem -
wychodząc z łazienki. Wypchnąłem Emma i skończyłem się ubierać. Nagle usłyszałem
wrzask. Wleciałem do pokoju i stanąłem jak wryty. Mój „mądry”, przypakowany brat,
wciskał moją kotkę, która się mu wyrywała i drapała go po klacie, pod koszulkę. - Co ty, do
cholery, robisz, głupku?! - wydarłem się na niego, wyrywając mu ją i tuląc do siebie.
Spojrzał na mnie, jak na wariata i wzruszył ramionami. - Myślałem, że jest jej zimno, bo
tak się trzęsła i mruczała na moich kolanach, jak ją głaskałem. No, to chciałem ją
zagrzać, tak jak Rose tuląc ją do moje piersi, gdy jest jej zimno. Powiedziawszy to,
zarumienił się niespodziewanie.
- Dobra, nieważne – powiedziałem, głaskając Aki za uszkami. – Powiedzcie mi, po co
wpadliście do mnie? Co was naszło? - Wiesz, chcemy cię wyciągnąć na lunch w męskim
towarzystwie, a także na pogaduchy - odezwał się niespodziewanie Jasper i zaśmiał. -
Natomiast potem, porywamy cię do naszej firmy, abyś się przygotował do imprezy. Poza
tym, stęskniliśmy się, za naszym najmłodszym członkiem rodziny - uśmiechnął się do
mnie, mówiąc to. Skinąłem głowa, patrząc na niego. - To co, wychodzimy? - mówiąc to,
odłożyłem kotkę na tapczan i poszedłem do kuchni, nasypać jej jedzonka. Po całej
operacji, wróciłem do pokoju. Bracia byli już gotowi. Wyszliśmy na dwór, skierowawszy
się, do mojej ulubionej, japońskiej knajpki. Miałem nadzieję, że świeże ryby, algi i ryż,
nie zaszkodzą mojemu schorowanemu żołądkowi. Na całe szczęście, były wolne miejsca.
Usiedliśmy na podłodze, a po chwili, dostaliśmy nasze zamówienia. Bałem się, że Emmett
17
nie poradzi sobie, jedząc pałeczkami, ale jakoś mu to szło, choć więcej jedzenia
wylądowała na podłodze, niż w jego ustach. Napiliśmy się także sake. Przyznaję, że tego
było mi trzeba na mojego kaca. Od razu poczułem się lepiej, do tego polepszył mi się
humor. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Wiedziałem, że nie chcą poruszać drażniącego
mnie tematu. Byłem im za to wdzięczny.
Czas szybko nam upłynął i nawet nie spostrzegliśmy się, kiedy wybiła za kwadrans
piętnasta. - Dobra! Zbieramy się do biura. Trzeba sprawdzić czy wszystko jest już
dopięte na ostatni guzik. Wyszliśmy. Na dworze było ciepło, jak na tę porę roku. W
końcu, był wrzesień. Ściślej mówiąc, dziś był trzynasty września. O Boże! - dziś są jej
urodziny! Dziś kończy dwadzieścia trzy lata. Dziś miałem ją spotkać. Zatrzymałem się
gwałtownie. - Idźcie. Ja muszę jeszcze gdzieś skoczyć – powiedziawszy to, odwróciłem
się i pobiegłem do najbliższej kwiaciarni. Po chwili wyszedłem z niej, wraz z bukietem, na
który składały się dwadzieścia trzy, krwistoczerwone róże. Powolnym krokiem ruszyłem
w kierunku mojego przeznaczenia.
Rozdział IV
Punkt widzenia Alice
Spojrzałam nerwowo na zegar wiszący na ścianie. Czternasta trzydzieści. Zaklęłam
wściekle. - Gdzie oni są, do cholery?! – wrzasnęłam w głąb pustego pokoju. - Spokojnie,
Alice. Oddychaj powoli, policz do dziesięciu. Nie możesz się teraz denerwować, za dwie i
pół godziny masz pokaz. Będzie dobrze, nie zawiodą cię – powiedziałam do siebie,
wypatrując ich przez okno. Niestety, nikogo nie widziałam. Zrezygnowana usiadłam na
kanapie, starając się uspokoić. Jak tu się nie denerwować, skoro za dwadzieścia minut
18
mam zrobić próbę generalną, a jego nie ma?! Jak chodzić po wybiegu, uśmiechając się,
bez muzyki i świateł?! Grr.
Wszyscy chodzą jak na szpilkach, aby mnie nie zdenerwować, bo wiedzą, jak się
zachowuję będąc wściekła. Spojrzałam po raz kolejny na zegarek. Czternasta
czterdzieści pięć.
Wzięłam telefon i ponownie do niego zadzwonić. Po czterech sygnałach włączyła się
poczta. Nagrałam się. Znowu. Jednakże tym razem go przy tym nie oszczędzając.
Zastanawiałam się, co też mogło ich tak długo zatrzymać. Mieli przecież pójść do
Edwarda i wyciągnąć go na lunch. Czy to takie trudne? Zaśmiałam się - dla nich tak, a dla
mnie nie. Mój brat bliźniak jest dość specyficzną osobą. Ani nie jest zbyt rodzinny, ani
zbyt towarzyski. Miał swój mały świat, w którym żył, i w którym zamknął się, nikogo nie
wpuszczając. Jego życie polegało wyłącznie na pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Nie miał
zbyt wielu znajomych, czy przyjaciół. Szczerze powiedziawszy, nie miał nikogo bliskiego.
Żył sam ze sobą. Z nikim nie wiązał się na dłużej niż trzy miesiące. Żadna z dziewczyn nie
była dla niego zbyt wystarczająca. Żadna nie spełniała jego oczekiwań i wymagań. Po
rodzinne krążyły już, różnego rodzaju, plotki i domysły - że Edward jest gejem, albo
impotentem, że żadna dziewczyna go nie zadowala. Odwrócił się od nas - od rodziny. Nie
dziwię mu się. Też bym tak postąpiła. Najgorszy był jednak Emmett. Ten to potrafił mu
tak dogadać, że Edd momentalnie bladł, a potem robił się wściekle czerwony. Tylko ja
jedyna, wiedziałam, co gryzie mojego braciszka.
Kiedyś, pod koniec liceum, mi się zwierzył.
Wyznał, że kochał się w pewnej dziewczynie, która była dla niego wszystkim. Była dla
niego ideałem, ucieleśnieniem wszystkich marzeń i pragnień. Nie znał jej zbyt dobrze,
jedynie obserwował ją ukradkowo w szkole, rzucając ku niej tęskne spojrzenia. Edward
był zbyt nieśmiały i zakompleksiony, by do niej podejść i zagadać. Znałam tą dziewczynę -
była nią moja najlepsza przyjaciółka. Bella ( bo tak miała na imię), była obiektem
westchnień nie tylko mojego brata, ale wszystkich chłopaków w naszej szkole. Trzeba to
przyznać - jest zjawiskowo piękna. Razem z Rose tworzyły niesamowity duet. Bella -
zgrabna, długonoga szatynka z włosami do połowy pleców, talią osy, oczami o
niesamowitym kolorze jasnych migdałów i uroczym uśmiechu; Rose – blondynka o
19
pięknych oczach koloru nefrytu, niesamowicie długich nogach, figurze nimfy i
najbardziej rozbrajającym śmiechu, jaki kiedykolwiek dane mi było widzieć. Były jak dwa
przeciwieństwa, które się przyciągały. Przebojowa, szalona Bella, oraz nieśmiała,
zakompleksiona Rose.
Szatynka – blondynka. Były jak lód i ogień. Wszyscy się dziwili, jak się one dogadują i
wytrzymują w swoim towarzystwie. A one nie potrafiły bez siebie żyć. Jedna uzupełniała
drugą. Były najlepszymi przyjaciółkami, a ja między nie się wcisnęłam. Tworzyłyśmy taką
niepisaną grupę najpopularniejszych w szkole i, to właśnie my trzy, stałyśmy na jej czele.
Ach, to były czasy... Mój brat nie należał do nas, był w grupie „kujonów i przegranych”.
Nie przyznawał się do mnie, a mi było go w pewnym stopniu żal. Gdy widziałam te jego
ulotne i tęskne spojrzenia, skierowane ku Belli. Chciałam mu jakoś pomóc, aż nadarzyła
się świetna okazja. Bells potrzebowała korepetycji z matematyki. A ja jako dobra siostra
zaproponowałam Edwardowi, by się tym zajął. Zgodził się niechętnie. I tak oto, spędzali
ze sobą trzy wieczory w tygodniu, na nauce o pierwiastkowaniu, mnożeniu i tym
podobnych pierdołach. Widziałam, jak pomału się poznają. Nie umknęło mi także to, że
nawet dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Zaczęli żartować, wzajemnie się śmiać,
przytulać. Wszystko szło ku dobrej drodze, przynajmniej według mnie. Pewnego dnia,
przez przypadek, zauważyłam, jak całowali się na kanapie, w naszym salonie. Po chwili
odsunęli się od siebie. Obje byli zaczerwieni i patrzyli na siebie z dziwnym błyskiem w
oku. Po którejś z kolei rozmowie z Bellą, doszłam do wniosku, że ona czuje „coś” do
Edwarda. Ucieszona tym faktem, pobiegłam do niego i zasugerowałam mu, by zaprosił ją na
Bal Absolwentów. Spiorunował mnie wzrokiem i powiedział „NIE!”.
W końcu jednak, udało mi się go przekonać, żeby spróbował. Poszedł do niej z lekkimi
oporami, aby się zapytać. Zgodziła się. Edward był przeszczęśliwy! Bardzo mi dziękował i
już wprost nie mógł doczekać się balu. W dniu imprezy, był strasznie podekscytowany. W
końcu, szedł na bal z najpiękniejsza dziewczyną w szkole! Pojechaliśmy po nią do domu.
Drzwi otworzył nam jej ojciec. Miał strasznie podpuchnięte oczy. Spojrzał na mnie, ze
smutnym uśmiechem.
- Belli nie ma, Alice. Wyjechała - powiedział spokojnie, po czym zwrócił się do mojego
brata. – Edward, mam dla ciebie, od niej wiadomość.
20
Podał mu kopertę i wrócił do domu, trzaskając drzwiami. Edward, trzęsącymi się rękami,
otworzył ją delikatnie i wyjął kartkę, która była w środku Zajrzałam mu przez ramię, aby
przeczytać, co tam było napisane.
„Wybacz, Edward. Nie mogę pójść z Tobą na bal. Przepraszam Cię, ale to nie tak
miało się zacząć i skończyć Wybacz mi. Zawszę będziesz w mej pamięci. Żegnaj…
Twoja przyjaciółka - Bella.”
Edward wrócił do domu. Z głębi serca współczułam mu. Cała rodzina prześcigała się, aby
jakoś mu pomóc. Jednak nic nie skutkowało. Zamknął się w sobie, z nikim nie chciał
rozmawiać - był wrakiem człowieka. Byliśmy przerażeni. W końcu nastał przełom.
Spakował się i wyjechał na studia psychologiczne, na Darmouth. Wszyscy mu odradzali
ten kierunek,
21
lecz on postawił na swoim – powiedział, że chce się nauczyć, jak pomagać ludziom, którzy
maja złamane serca i chorą psychikę. Rodzice się już o to się nie spierali. Odetchnęli z
ulgą, że wyszedł ponownie do ludzi i zaczął normalnie funkcjonować.
Na studiach odkrył swoja prawdziwa naturę. Stał się „casanovą” uczelni. Nauczył się
korzystać z magnetyzującego spojrzenia, swoich zielonych, kocich oczu i uśmiechu. Bawił
się dziewczynami, traktował je jak lalki, a one mu na to pozwalały.
Uwielbiały go! Miał swój własny „fun club”. Bawiło go to, nie powiem, ale cały czas myślał o
niej. Nie potrafił zapomnieć pierwszej, niespełnionej miłości. Szalał tak przez cale studia
– imprezując, pijąc i skacząc z kwiatka na kwiatek. A wszystko po to, aby o niej
zapomnieć. Jednak mu się to nie udawało. Po skończeniu studiów, znowu stał się milczący i
zamknięty w sobie. Jego miłość zadzwoniła do mnie, po okresie sześciu miesięcy, od
wyjazdu. Pamiętam tą rozmowę, jakby była wczoraj… „ –
Wybacz, Alice, że dopiero teraz
się odzywam – powiedziała dziwnie spokojnym tonem. -Ale musiałam sobie wszystko
poukładać. Całe życie od nowa. To, co było między mną, a Edwardem, nie powinno się
zdarzyć. Wybacz mi, raz jeszcze. Mam nadziej, że nadal będziemy przyjaciółkami -
powiedziała z nadzieją w głosie.
- Tak, Bello. Nadal nimi jesteśmy.
- Jestem we Francji. Wiesz, zostałam modelką… - powiedziała mi to, z lekką frustracją. -
Podoba mi się takie życie. Jeżdżę po świecie, jest fajnie… Obiecuje, że będę się do
ciebie odzywać, kiedy tylko będzie okazja.”.
Porozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę, a później Bella pożegnała się. Po tej rozmowie,
zadzwoniła do mnie jeszcze parę razy. Śledziłam jej karierę, ciesząc cię, że jej wyszło.
Nie mówiłam nikomu z rodziny, że mamy ze sobą kontakt. Nie cieszyliby się z tego.
Uważali, że to ona jest powodem, przez który Edward się załamał. Wczoraj, w końcu, po
trzech latach, spotkałyśmy się. Wyglądała pięknie i kwitnąco. Wydawać by się mogło, że
jest taka radosna. Jednak oczy miała takie smutne i puste.
Zadziwiła mnie, pojawiając się z Laurantem. On był taki… inny, niż reszta chłopaków, z
którymi się spotykała. Miał takie zimne, przenikliwe i lazurowe spojrzenie, że aż
22
dreszcze przechodziły mi po plecach. Wyglądał, jak prawdziwy model – kruczoczarne
włosy sięgające ramion, twarz ogrzana słońcem, uśmiech jak z reklamy. Czy był dobrze
zbudowany? Chyba tak. Koszulka opinała się na nim, do granic możliwości. Miał długie nogi,
a tyłek… mmm! - chętnie bym go po nim poklepała! Alice, o czym ty myślisz?! Masz
przecież Jaspera, którego kochasz, a on kocha ciebie, prawda?! Laurent patrzył na Bellę
tak, jakby była ona jego własnością. Zachowywał się w stosunku do niej strasznie
zaborczo, ale pomimo tego, był także nad wyraz czuły. A ona wpatrywał się w niego z
uwielbieniem i jednocześnie ze strachem, schowanym głęboko, w jej brązowych oczach.
Martwiłam się o nią. Coś było nie tak… PUK, PUK!
- Proszę – krzyknęłam, zrywając się z kanapy i jednocześnie patrząc na zegarek.
Piętnasta cztery. „Oby to byli oni, bo już mamy lekkie opóźnienie…” Drzwi się uchyliły,
ale do środka weszła Bella. Spojrzałam na nią zdziwiona. - A, to ty. Myślałam, że Jazz już
wrócił.
- Czyli jeszcze się nie odezwali, co?- Kiwnęłam głową. - Nie martw się, na pewno wszystko
jest dobrze. Na mieście są duże korki. Podeszła do mnie i przytuliła mocno do siebie.
Rozdział V
Punkt widzenia Belli
Alice była lekko zdezorientowana moim zachowaniem. Czułam jej napięcie do granic
możliwości.
23
-Kochanie, co się dzieje? Nie martw się! Wszystko będzie dobrze, pokaz na pewno się
uda – starałam się ją pocieszyć, tak jak umiałam najlepiej. Spojrzała na mnie swoimi
jasnymi, zielonymi oczami, tak podobnymi do jego oczu, że aż zadrżałam.
- To nie o pokaz się martwię, tylko o ciebie, droga Bello. - O mnie? Ale dlaczego o mnie?
Nie ma takiej potrzeby, Alice – powiedziałam te parę słów ciut za szybko. Czyżby się
domyślała, co dzieje się ze mną?
- Powiedz mi, tak szczerze, Bello - czy jesteś szczęśliwa z Laurentem? Bo wydaje mi się,
że nie za bardzo… Coś ukrywasz! Powiedz mi, tak bardzo się o ciebie boję! Dlaczego z
nim jesteś? On wydaje mi się taki niebezpieczny, taki do ciebie… niepasujący. - Wiesz,
ostatnio zmieniły mi się upodobania. Lubię niebezpiecznych chłopców – wymusiłam śmiech.
– Lubię takich macho, w stylu casanovy. A z nim jest wesoło. Cóż, nie wiem czy mogę ci
powiedzieć… - zawahałam się przez chwilę. W końcu Alice jest moją jedyną, prawdziwą
przyjaciółką. Na pewno mnie zrozumie. –Widzisz, Laurent jest szefem chicagowskiej
mafii. Poznaliśmy się na jakimś bankiecie, po moim kolejnym pokazie mody. Od razu wpadł
mi w oko, nie był taki… hmm… jak to ująć… mało męski, jak reszta mężczyzn na sali.
Okazał się bardzo szarmancki, czuły i ciepły wobec mnie. Zaczęliśmy się spotykać.
Zabierał mnie do różnego rodzaju galerii, na pokazy, jeździliśmy do Stanów na wycieczki.
Z początku nie wiedziałam czym on się zajmuje. Mówił mi, że jest biznesmenem i ma duże
wpływy w całym kraju - to mi wystarczało. Pojechaliśmy w odwiedziny do Charliego i to on
mnie uświadomił, z kim mam do czynienia. Ojciec sugerował mi, aby zakończyć ten
związek, ale, jak wiesz, jestem bardzo upartą osobą i nie dałam sobie wmówić, że jest on
dla mnie niebezpieczny. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mój mężczyzna może mi
zrobić krzywdę. Był na to zbyt kochany, zbyt czuły w stosunku do mnie, aby pozwolić
sobie być złym. Do czasu... Stawał się wobec mnie coraz bardziej zaborczy, zazdrosny i
zaczynał robić mi awantury o byle co. Przestawało mi się to podobać. Starałam się mu
wytłumaczyć, jak mnie tym rani i krzywdzi, jednak to do niego nie docierało. Przeraziłam
się nie na żarty, gdy byłam świadkiem egzekucji jego podwładnego i przyjaciela
jednocześnie – Antonia. Właśnie wtedy poczułam, oraz zrozumiałam, w co się
wpakowałam. Było jednak za późno na odwrót. Wiem, że gdybym chciała go zostawić, to
24
nie pozwoliłby mi na to. Nie da mi szansy na ucieczkę od siebie i jakoś powoli się z tym
godzę. Wiesz, co jest w tym najgorsze, Alice? - spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się
smutno, kontynuując – To, że on już do mnie nie czuję tego pożądania i fascynacji, co na
początku. I ja też już tego nie czuję. Oddaliliśmy się od siebie, ale nadal jestem jego
własnością i nie wiem, co mam robić. Alice spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem,
mocniej mnie do siebie przytuliwszy. Chwilę potem, zaczęła mnie głaskać po głowie. -
Będzie dobrze, Bells! Zobaczysz, damy radę... Wiesz, że... –
DRYN, DRYN, DRYN!!! – niespodziewanie odezwał się telefon, leżący na biurku.,
przerywając wywód mojej przyjaciółki. Alice podbiegła do niego i krzyknęła do słuchawki:
- CZEGO?! Nastała chwila ciszy. – Dobrze, już idę. Dzięki… I przepraszam, że się na
ciebie wydarłam, mój wariacie, ale przeszkodziłeś mi. Odłożyła słuchawkę i spojrzała na
mnie uradowana.
- Znalazł się Jazz i Emmett, co? Kiwnęła głowa.
- Widzisz, nie było, o co się martwić. Odwróciłam się do drzwi i powiedziałam do niej
cicho:
- Alice to, co ci powiedziałam przed chwilą… Niech to zostanie miedzy nami. Nie chcę, by
ktoś się w to mieszał i potem niepotrzebnie cierpiał, dobrze? - mówiąc to miałam na myśli
ją i jej brata. – Więc, w takim razie, idę się pomału szykować do pokazu. Ponownie
odwróciłam się przy drzwiach, tym razem szeroko się uśmiechając. -Będzie dobrze,
kochana. Pokaz będzie wielkim sukcesem, przekonasz się sama, a po nim będziemy
świętować - mówiąc to, wyszłam na zewnątrz. Ciężko było mi złapać oddech. Cała
dygotałam i trzęsłam się, a przyczyna tego była prosta -wiedziałam, ze są już tu Jasper i
Emmett, więc musiał być również on - Edward. Wiedziałam również, że gdy go zobaczę,
muszę przeprosić. Tak, przeprosić i prosić go o wybaczenie, za moje zachowanie sprzed
trzech lat. Odetchnęłam głęboko, by się uspokoić i po to, by Laurent nie zobaczył, jaka
jestem rozdygotana. On znał mnie, na tyle dobrze, że potrafił wyczuć moje nastroje.
Pomału zbliżałam się do Sali, w której miał się odbyć pokaz. Szłam tam z nadzieją, że go
teraz nie spotkam. „Nie teraz, proszę! Bo nie dam rady wystąpić na pokazie!” - jęczałam
25
w duchu. Będąc już pod drzwiami swojej garderoby, stanąłem jak wryta. Nieopodal
drzwi, leżał przepiękny bukiet z czerwono-krwistych róż. Kwiaty roztaczały niesamowitą
woń. Wzięłam je do ręki i zaczęłam szukać jakiegoś bileciku. Miałam nadzieje, że on
wyjaśni mi, od kogo dostałam tak piękne kwiaty. Była tam mała karteczka, z ręcznie
wykaligrafowaną wiadomością „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Bello. P.S.
Kocham Cię.” I bez żadnego podpisu, od kogo by one mogły być.
Zauważyłam Laurenta, który podszedł i przytulił mnie.
- Dziękuje, kochanie – wyszeptałam mu do ucha całując w policzek. Spojrzał ma mnie
zdziwiony, oraz zdezorientowany.
- Za co mi dziękujesz, najdroższa? - spojrzał mi głęboko w oczy, uśmiechając się. - Za
ten piękny bukiet róż, z okazji moich urodzin - powiedziałam cichutko. - To nie ode mnie
są te piękne kwiaty, Bells. Masz, jak widać, jakiegoś cichego wielbiciela - wyjaśnił,
mrużąc oczy i przypatrując mi się z lekką naganą. - To ty masz dziś urodziny? Naprawdę
nie wiedziałem! Przepraszam. Nadrobimy to, po pokazie.
Powiedziawszy to, pocałował mnie w usta tak, że zabrakło mi tchu. Było przyjemnie, ale
czegoś mi w tym pocałunku brakowało. Tylko, czego…? Zaśmiałam się cichutko.
Wiedziałam, czego brakowało - uczucia. Skinęłam tylko głową, po czym poszłam się
szykować do pokazu, oddając się w ręce kosmetyczek, fryzjerów i tym podobnym
osobom.
Punkt widzenia Edwarda
Jezz i Emmet czekali na mnie pod wieżowcem, uśmiechając się do mnie. Spojrzeli z
zaciekawieniem to na mnie, to na bukiet trzymany przez mnie .
- To z okazji urodzin. Dla Belli. – powiedziałam uśmiechając się smutno.
Skinęli tylko głowo a Jazz powiedział do mnie.
- Proszę cię tylko nie zepsuj tej imprezy. Dla twojej siostry, a mojej żony bardzo dużo
ona znaczy, dobrze? - pokiwałem tylko głową – No, powodzenia braciszku.
Mówiąc to weszliśmy do środka. Od razu naskoczyło na nas kilku pracowników biura
przekrzykując się nawzajem. Szwagier mój krzyknął i od razu towarzystwo się uspokoiło.
26
Powiedział do nich kilka słów i udali się z Emmettem do sali prób. Zostałem, rozglądając
się z ciekawością po budynku. Byłem tu po raz drugi odkąd Alice i Jasper byli jego
właścicielami, a byli nimi jakieś trzy lat. Był duży, przestronny, jasny i do tego bardzo
awangardowy tak jak moja siostra. W rogach stały skórzane kanapy w kolorowe
fioletowe- czarne pasy . Stoliki zrobione z hartownego szkła otoczone bambusowymi
krzesłami. No i do
tego wszędzie różnego rodzaju kwiaty ; palmy, storczyki, hibiskusy, draceny i wiele
innych. W końcu Alice miała obsesje na punkcie zieleni i wszędzie kiedy i gdzie się dało
wciskała każdemu kwiatka w doniczce. Spojrzałem w stronę schodów gdzie wisiało wielkie
zdjęcie mojej siostry Rose, która była twarzą tej firmy. Serce gwałtownie mi
przyśpieszyło, bo zamiast pięknej blondynki o nefrytowych oczach ujrzałem brązowooką
kobietę o cudownym uśmiechu, której twarz okalały kaskady brązowych włosów. Bella.
Znowu zacząłem się zachwycać nad jej niesamowitą urodą i błyskiem w oku. Westchnąłem
cicho zastanawiając się gdzie też może być sala, w której modelki się szykowały. Nie
chodziło mi o to aby je podglądać, chciałem po prostu zanieść jej kwiaty.
Zaczepiłem przechodzącą obok kobietę i zapytałem się jej. Ona wpatrywała się we mnie z
wielka ciekawością , oczy jej monetarnie się zaświeciły. Ciekawe czemu ?
Hmmm miałem na sobie czarne dopasowane garniturowe spodnie, idealnie dobrane do
moich nóg i do tego opinające się na moim tyłku. Koszule w kolorze jasnego chabru i
krawat. Na głowie jak zwykle miałem artystyczny nieład, moje rdzawe loki opadały
delikatnie na czoło, zawijając się lekko.
Przecież wyglądałem normalnie, a może nie… Oczy, na pewno coś zdradzały, ekscytacje
ciekawość i … . Boże o czym ja myślę, może jednak Emmett miał racje. Zachowuje się jak
jakiś popieprzony narcyz.
Kobieta wskazała mi drogę. Podziękowałem i poszedłem poszukać jej garderoby.
Znalazłem bez problemu, zapukałem delikatnie, żadnej odpowiedzi. Nacinałem klamkę ,
wszedłem spodziewając się jej tutaj. Pokój okazał się pusty. Odetchnąłem z ulgą.
Rozejrzałem się po nim szukając jakieś jej obecności, poczułem nagle zapach jej
ulubionych perfum. „Dolce&Gabana -ligth blue.”
27
Czyli upodobania się jej nie zmieniły. Usłyszałem na zewnątrz jakieś kroki, wyszedłem
pospiesznie , zostawiając bukiet przy drzwiach. Schowałem się za filarem, obserwując co
się stanie i w tym momencie spostrzegłem ją. Nagle moje serce zaczęło gwałtownie bić,
jakby oszalałe. Spojrzałem na nią, wyglądała pięknie zjawiskowo po prostu cudo. Jej
długie włosy poruszały się delikatnie przy jej każdym kroku lekko falując. Twarz miała
lekko ogrzaną słońcem, oczy jej błyszczały z ekscytacji, nosek jak zwykle lekko zadarty..
Najlepsze zostawiłem sobie na sam koniec - jej uśmiech, który kochałem i uwielbiałem .
Bella miała w sobie coś z dzikiego zwierzęcia, jak się poruszała, takie kocie ruchy.
Zatrzymała się gwałtownie spostrzegając kwiaty. Uśmiechnęła się biorąc je do reki.
Rozejrzała się jakby kogoś szukając albo czując na sobie czyjś wzrok. Zaczęła szukać
dołączonego bileciku, znalazła go. Oblała się momentalnie rumieńcem – wyglądała z nim
tak uroczo. Miałem zamiar do niej podejść, jednak zjawił się niespodziewanie obok niej
jakiś facet. Wysoki, wysportowany, czarnowłosy mężczyzna podszedł do niej i ja mocno
objął, przytulając do siebie. Szepnął jej coś do ucha, a ta się delikatnie zaśmiała,
wtulając się w jego ramiona. Poczułem nie odpartą chęć aby tam podejść i mu zrobić
krzywdę.
Obejmował ją tak jakby ona była jego własnością, pożerał ją wzrokiem jakby była jakąś
przekąską na wynos. Tak się zachłannie wbił w jej usta, że aż się bałem, że zrobi jej
krzywdę. Zatrzęsłem się cały ze złości. Mocno zacisnąłem pięści, tak, że aż mi kłykcie
pobielały.
- Edward uspokój się – odezwałem się do siebie – może to jest jej mężczyzna, którego
kocha i jest z nim szczęśliwa. Na pewno o tobie zapomniała, a ty żyjesz nadzieje jakiegoś
idioty, że ona cię kocha. Ehh… jak mogłaby cię kochać jak ma takiego modela przy swoim
boku, który ją adoruje non stop. Boże jaki ja głupi jestem.
Spojrzałem jeszcze raz w jej kierunku, wchodziła pomału do garderoby. Westchnąłem i
niespodziewanie usłyszałem za sobą okrzyk zaskoczenia.
- Edward! Co ty tu robisz?!
Odwróciłem się .
- Jake - wychrypiałem, drzwi za mną momentalnie trzasnęły z hukiem.
28
Rozdział VI
Punkt widzenia Belli
O Boże .
Edward.
On tu był. A dokładniej w tym pokoju. Wyczuwałam delikatną woń jego perfum „Calivine
Kline- In dark” - uwielbiałam ten zapach. Chciałam aby Laurent ich używał jednak jego ta
woń odrzucała go i używał innych - „Hugo Boss ’a”.
Obserwował mnie jak szłam.
Musiał mnie obserwować, dlatego czułam się tak dziwnie. Czułam na sobie świdrujące
spojrzenie, tak jak by mnie przenikało na wylot.
Widział jak Laurent mnie obejmował, całował .
Boże.
Co on sobie pomyślał ?
- Bello, uspokój się – powiedziałam do siebie na głos - byłaś przecież świadoma, że on tu
będzie. W końcu to pokaz i impreza jego siostry. On tu nie przyszedł dla ciebie, zapomnij
o nim. Zraniłaś go, zostawiłaś go, upokorzyłaś... na pewno Cię nienawidzi. Przyszedł
obserwować twoja porażkę, twoja klęskę, przecież nie wiedział, że tu będę, prawda?
Zapytałam samą siebie. Pomału starałam się uspokoić, trudno mi to przychodziło.
Wyciągnęłam z torebki paczkę vougow super slim mentol i zapaliłam, delikatnie się
zaciągając. Nie lubiłam palić, ale jedynie to mogło mnie w tym momencie uspokoić. Dym z
papierosa delikatnie się rozmywał w gorącym powietrza znajdującym się w pokoju,
pozwoliłam sobie na chwile relaksu.
Ktoś gwałtownie zapukał do drzwi, spojrzałam lekko przerażona.
- Proszę – krzyknęłam, ponowienie się zaciągając.
Do garderoby wpadła wyszykowana Rose. Wyglądała prześlicznie w obcisłej bordowej
satynowej sukience bez ramiączek. Kreacja miała za to duża kokardę tuż nad talią w
dziwny sposób udrapowaną, wstążki jej ciągnęły się po ziemi niczym tren. Włosy miała
29
upięty w finezyjny kok przyozdobiony różowymi orchideami. Wyglądała cudownie,
pięknie, tak jakby była nierzeczywista, nieprawdziwa.
Podeszła do mnie, wyciągnęła papierosa z ręki, zaciągając się nim powolutku.
- Tego było mi trzeba – powiedziała, uśmiechając się do mnie. – Emm mnie pilnuje abym
nie paliła, bo go to denerwuje. Mówi, że śmierdzę po tym jak popielniczka. Nie lubi się
wtedy ze mną całować, ale jak on się upije z chłopakami i chce mnie pocałować to ja nie
mam nic do gadania. Czasami mnie przeraża, bo zachowuje się jak Pan władca albo jak
strasznie zaborczy facet. Wtedy często już z nim nie wytrzymuje.
Uśmiechnęłam się do niej i pokiwałam głową troszkę ją rozumiejąc, bo ze mną i
Laurentem było przeważnie tak samo. Nie wiem kiedy na mojej twarzy pojawił się
zgorzkniały uśmiech. Rose zaczęła mi się przyglądać. Po chwili poczułam na swojej twarzy
delikatny dotyk jej ręki - wodziła palcami po moim policzku. Jej palce dotykały mojej
skóry w bardzo wyrafinowany sposób. Poczułam niespodziewane dreszcze, przechodzące
po moim ciele. Jej dotyk przywodził na myśl muśnięcie motyla. Spojrzała mi głęboko w
oczy, swoim nefrytowymi diamentami i czule się uśmiechnęła. Przysunęła się nieznacznie
w moim kierunku i objęła ręką w tali, przyciągając mnie do siebie. Tuliła mnie, cały czas
dotykając mojej skóry na policzku, który zrobił się dziwnie gorący. Poczułam, jak się cała
rumienie. Uśmiechnęła się zawadiacko i pocałowała gwałtownie w usta, mocniej
przyciskając mnie, do swojego ciała. Przez satynową sukienkę poczułam jej opływowe
kształty. Była idealna, pod każdym względem. Pocałunek się przedłużał. Zaczęła subtelnie
wodzić swoim językiem po kształcie moich ust. Mimowolnie je rozwarłam, w niemym
westchnieniu, co ona skrzętnie wykorzystała. Poczułam, jak jej język wodzi po moich
dziąsłach, nie omijając żadnego zakamarka. Ponownie westchnęłam, oddając się temu
przyjemnemu uczuciu. Jej druga ręka wodziła po moim zelektryzowanym ciele, dotykając
każdego kawałeczka.
Dotyk ten, sprawiał mi dużo przyjemności - czułam się zrelaksowana i odprężona. Było mi
niespotykanie miło.
Nagle Rose przerwała dotykanie mojego ciała i wolną ręka załapała gwałtownie za moje
włosy, przyciągając jeszcze bliżej do siebie. Objęła mnie za szyje i delikatnie skubała
30
zębami płatek mojego ucha, doprowadzając mnie do drżenia. Jej zapach przywodził na
myśli arbuza i kiwi - była taka słodka, taka kusząca, że nie umiałam się powstrzymać i, w
końcu, zaczęłam odpowiadać na jej pieszczoty. Nasze języki spotkały się w niemym tańcu
pożądania. Przepychały się, każda próbowała pociągnąć go w swoją stronę. Westchnęła
cichutko, po czym zaczęła palcem wodzić po moim policzku, zataczając malutkie kręgi. Ja
również dotykałam jej jedwabistej skóry. Wodziłam palcem po jej szyi, wzbudzając
przyjemny dreszcz. Nasz pocałunek przedłużał się i był on niesamowicie cudowny, jednak
brakło mi już tchu. Oderwałam się od Rose, przyjrzawszy się jej z zaciekawieniem. W jej
oczach można było dostrzec iskierki rozbawienia i lekkiej namiętności .
- Nie znałam cię z tej strony, Rose - powiedziałam uśmiechając się do niej.
Zaśmiała się perliście, jak to tylko ona potrafiła i zarumieniła się jak mała dziewczynka.
- Ludzie się zmieniają, Bello - mówiąc to, puściła mi oczko. - A to jaka jestem jest
wyłącznie zasługą mojego kochanego Emma - wymawiając jego imię, oczy jej się
zaświeciły i cała się rozpromieniła
31
Zazdrościłam jej tego, że ma kogoś kochanego, kogoś na kim może polegać w trudnych
chwilach. No, ja miałam Laurenta, ale… Dla niego najważniejszy był on sam i jego
zachcianki. Wielbił mnie, ale już nie kochał. Było to przykre, ale także prawdziwe...
Odgoniłam szybko od siebie te myśli i uśmiechnęłam się do niej promienie.
- Dziękuję słoneczko, tego było mi trzeba - podeszłam do niej, wspięłam się na palce i
pocałowałam ja delikatnie w policzek. – A teraz czas się szykować do pokazu – jęknęłam
cicho.
- Spokojnie piękna, pomogę ci w szykowaniu się.
Spojrzałam na nią ponowie, zszokowana.
- Rose, ale ja sobie poradzę. Poza tym, zaraz przyjdzie mój fryzjer, Prince i zrobi mi
fryzurę – powiedziałam szczerze.
- Wiem. Ale i tak ci pomogę, a jak nie chcesz mojej pomocy, to posiedzę z totobą, abyś
nie była sama… W ogóle to stęskniłam się za tobą ty moja, pszczółko kochana.
Uśmiechnęłam się do niej. Nikt mnie tak dawno nie nazywał. Bardzo dawno, bo aż od
czterech lat. To przezwisko dostałam od moich przyjaciółek, ze względu na moje ostre
zachowanie wobec facetów. Według nich byłam słodka jak miód, a potem żądliłam ich
swoją złośliwością, przez co ich raniłam. Jednak taka nigdy nie byłam dla niego, na nim
zależało mi. A teraz? Czy teraz też mi na nim zależy? Sama nie wiem…
- Ziemia do Belli! Halo, kochanie! Musimy się szykować.
- Przepraszam zamyśliłam się. Dziękuje za to co, powiedziałaś. Nikt tak dawno do mnie
nie mówił.
Ktoś znowu zapukał do drzwi.
- Proszę – krzyknęłam w ich kierunku.
Wszedł mój osobisty fryzjer. Był lekko zarumieniony, włosy miał rozwichrzone i
uśmiechał się nieśmiało.
- Gotowa, do wielkiego pokazu, moja Bellisma? – zapytał, zawadiacko unosząc brwi.
Kiwnęłam głową. Czas zacząć zabawę - show must gone…
I oddałam się jego sprawnym rękom…
32
Punkt widzenia Edwarda
- Jake – wycedziłem przez zęby.
Drzwi huknęły.
Usłyszała go. Wiedziała już, że to ja oberwałem. Miałem nieodpartą chęć się na niego
rzucić i powyrywać mu te wszystkie, długie kłaki z jego łba!
Spojrzał na mnie zdziwiony. Uśmiechałem się do niego cierpko. - Czego chcesz? –
spytałem zajadle. - Chciałem się przywitać z tobą, a poza tym się zdziwiłem. Co ty tu
ROBISZ??? Uniosłem nieznacznie brwi w lekkim zdziwieniu - Jak to co tu robię?! To jest
pokaz mojej siostry, więc to było chyba oczywiste, że tu będę - powiedziałam
najspokojniej jak umiałem. - Nie chodzi mi o sam pokaz, ale o tą SALĘ! – prawie, że
krzyknął – Przecież to przebieralnia modelek Ed... Ach, w końcu go zrozumiałem.
Zarumieniłem się lekko, czując jak policzki zaczynają mi płonąć. Nie mógł zrozumieć, co
taki spokojny i zrównoważony facet jak ja, nie lubiący zbytnio oglądać pięknych kobiet,
robi w takim miejscu. On był moją przeciwnością. Uwielbiał obserwować roznegliżowane,
piękne kobiety. Tylko na to mógł liczyć. Z tego, co słyszałem mieszkając jeszcze w Froks,
Jake był non stop napalony! Obmacywał i molestował wszystko, co się kręciło wokół niego.
W ten sposób jego legenda krążyła po naszym i innych okolicznych miasteczkach. Każda
mądra laska trzymała się od niego z daleka, aby nie stać się jego ofiarą. 19
Jednak on znalazł sobie nowy obiekt uwielbienia - Bellę. Był jej wielbicielem. Adorował ją
cały czas. Był przy niej non stop, a jej to nie przeszkadzało. Był członkiem jej "świty", jak
to mogę określić. Podobało jej się to! Nie przeszkadzało, że pożerał ją wzrokiem, jak
tylko nadarzała się okazja. Westchnąłem zrezygnowany. - Przyszedłem poszukać mojej
siostry, Rose. Muszę z nią porozmawiać - zacząłem się mu tłumaczyć. Choć to było
kłamstwo, to nie mogłem przecież mu się przyznać, że byłem tam, by obserwować Bellę.
- Acha! Zapomniałem, że twoja siostra jest twarzą tej firmy. Rose jest taka piękna,
jednak Bella...
Nie skończył mówić, bo mój telefon niespodziewanie zaczął dzwonić. Odebrałem, nie
zerkając na wyświetlacz. - No hej - pokiwałem lekko głową - Spoko! Rozumiem, już do
33
ciebie idę. Zaczekaj na mnie przy recepcji - powiedziałem zniecierpliwionym głosem - To
do zobaczenia za chwilkę!
Chciałem coś powiedzieć do Jacoba, gdy niespodziewanie drzwi jej garderoby się
otworzyły. Odwróciłem się natychmiast w tym kierunku i spostrzegłem młodego
mężczyznę wchodzącego do środka. Czarne lekko kręcone włosy, ciemne oczy i jasna
cera. Zgrabny i ubrany dość wyzywająco - koszulę na piersi miał rozpiętą. Spojrzałem na
niego lekko zdegustowany i odwróciłem wzrok.
- To Prince, przyjaciel i fryzjer Belli. A tak poza tym to gej! - wyjaśnił Jake.
Odetchnąłem z ulgą. Odwróciłem się raz jeszcze w tamtą stronę i spostrzegłem Laurenta
wyłaniającego się zza filaru, skąd przed chwilą wyszedł ten fryzjer. Oddychał bardzo
niespokojnie i był zaczerwieniony na twarzy. Spojrzałem na niego zszokowany. Czyżby
on…? Nie mogłem tego zrozumieć i nie chciałem.
Westchnąłem, udawszy się do recepcji, gdzie czekała na mnie... Jessica. Była jedną z
moich wielu pacjentek. Była także nimfomanką, a do tego miała obsesję na punkcie oper
mydlanych. Wziąłem ją wyłącznie z tego względu, by nie zawieść mojej siostry, Alice, i
nie zmarnować jednego zaproszenia. Jednak Jess odbierała to inaczej. Sądziła chyba, że
ją podrywam. Jak tylko mnie zobaczyła, rzuciła mi się na szyję i zaczęła się do mnie kleić.
Starałem się od niej uwolnić naprawdę trudne. Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie.
Siedemnasta dziesięć. Cholera! Spóźniliśmy się. Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w
stronę głównej sali. Gdy weszliśmy, pokaz się już zaczął. Światła były przyciemnione i
grała muzyka. Leciał właśnie jeden z moich ulubionych utworów - „Music” Madonny.
Wzrokiem odszukałem moją rodzinę i pomału zacząłem się tam kierować, z Jessicą
uwieszoną na mym ramieniu. Usiedliśmy. Rozglądałem się z zaciekawieniem po sali,
szukając znajomych. Spostrzegłem Mike'a. Siedział zaraz przy wybiegu, trzymając w
ręce trzy bladoróżowe róże. Jake'a łatwo wyłapałem z tłumu, stał zaraz przy wejściu na
wybieg i szczerzył się do każdej modelki.
- Ona już wychodziła. Spóźniłeś się... – odezwała się niespodziewanie moja matka. - Ale
zaraz wyjdzie ponownie w głównej sukni.
34
Skinąłem tylko głową i wpatrywałem się w wyjście dla modelek. Muzyka momentalnie się
zmieniła. Były to teraz spokojne takty jej ulubionej piosenki Marilyn Manson’a – "Sweet
Dreams".
Punkt widzenia Belli
- Czas na spotkanie z przeznaczeniem - westchnęłam do siebie.
Nie było go! Szukałam go wzrokiem, ale go nie było. Była za to cała jego rodzina, która
patrzyła się na mnie ze smutkiem i jednocześnie radością. Był Jake, który na mój widok
się rozpromienił i puścił mi figlarnie oczko. Spostrzegłam Mike'a, który siedział obok
moich rodziców, którzy się niespodziewanie pojawili. Ale jego nie było...
- I co się dziwisz, idiotko?! - skarciłam samą siebie. - On cię nienawidzi za to, co mu
zrobiłaś! Za to, że go tak potraktowałaś i zraniłaś! Nie chce cię, zapewne, znać!
Westchnęłam ponownie, zrezygnowana.
- Bells, twoja kolej, kochanie - Alice powiedziała mi to cichutko, do ucha. - Będzie
dobrze! Uwierz mi. Pokiwałam tylko głową i wyszłam. Postanowiłam jeszcze raz się za nim
rozejrzeć. Był, ale nie sam! Jakaś obrzydliwa ruda-blondyna wisiała mu na ramieniu.
Nasze oczy niespodziewanie się spotkały . Nie było w niech nienawiści się jak
spodziewałam ale za to wyczytałam w nich smutek, ból, pożądanie i coś jeszcze …
Uśmiechnęła się do niego moim wystudiowanym uśmiechem i podążyłam dalej ku krańcowi
sceny uśmiechając się sztucznie do otaczających mnie ludzi i fotografów.
Nagle usłyszałam jakiś przeraźliwy krzyk i wrzaski na całej sali. Rozejrzałam się
przerażona wokół siebie dostrzegając przerażenie na jego twarzy i straszny grymas na
ustach a potem nastała wokół mnie ciemność.
35
Rozdział 7
Punkt widzenia Edwarda
Wyszła. Była piękniejsza, niż się tego spodziewałem. Szukała kogoś wzrokiem. Nasze
spojrzenia niespodziewanie się spotkały. Uśmiechnąłem się do niej ciepło. W jej oczach
znalazłem żal, zaskoczenie, radość i miłość… Zrobiła chwiejny krok. Mdlała…!
Po chwili znalazłem się przy niej, chwytając ją, by nie upadła. Spojrzała na mnie swoimi
brązowymi oczyma i delikatnie się uśmiechnęła.
- Edward, to ty?- wyszeptała.
- Tak, Bello, to ja. Spokojnie! Wszystko będzie dobrze! Jestem przy tobie –
powiedziałem, czule głaskając ją po włosach. Ktoś wezwał karetkę. Po chwili dało się
słyszeć syreny alarmowe.
Wszyscy się na nas patrzyli, przyglądali nam się z ciekawością, szeptali coś między sobą,
jednak nie zwracałem na to uwagi.
Nic nie było dla mnie ważniejsze niż ona. Trzymałem ją w ramionach, słabo się
uśmiechając. Odwzajemniała uśmiech, lekko się krzywiąc. Jęknęła cicho. Poczułem, jak na
moja dłoń, którą obejmowałem jej kruchą talię, kapie coś lepkiego. Wzdrygnąłem się
lekko, po czym wyciągnąłem dłoń. Była całą umazana krwią. Jej krwią…
- Wezwać policje! – wydarłem się na całe gardło.- Nikogo stąd nie wypuszczać!
Po chwili poczułem na swoim ramieniu czyjąś dłoń - podniosłem wzrok - to był mój ojciec.
- Co się stało, Edwardzie? – zwrócił się do mnie, ze stoickim spokojem.
- Ona … Ona… – starałem się uspokoić – jest ranna, tato… Ktoś ja postrzelił – wydusiłem
w końcu z siebie.
Spojrzał na mnie lekko zszokowany, jednak po chwili spostrzegł moją zakrwawioną dłoń.
- Och – wyrwało mu się.- Przesuń się, Edd. Pozwól, że to obejrzę,
Lekko się przesunąłem i zmniejszyłem uścisk, w którym trzymałem jej talię. Ojciec
delikatnie rozchylił tiul, opinający się na jej ciele, w okolicy klatki piersiowej, ukazując
kawałek satynowej skóry. Była taka delikatna, taka porcelanowa. Zachwycałem się tym
kawałkiem ciała i możliwością obejrzenia go ponownie.
36
Ojciec zaczął z wyczuciem sprawdzać, skąd pochodziła krew. Spostrzegłem pod jej
prawą piersią dziurkę, pokazawszy mu ją.
Pokiwał tylko głową.
- Przeszyła na wylot - powiedział do mnie. - Trzeba zatamować krwotok, i to jak
najszybciej.
Odwrócił się do tyłu.
- Alice, przynieś jakieś bawełniane ręczniki. Tylko szybko!
Nawet nie spostrzegłem, kiedy wróciła moja siostra, z naręczem materiału.
- Proszę, Carilse. Pomóż jej. Ona nie może umrzeć. Nie może - mówiąc to, rozpłakała się i
przytuliła do mojego ramienia.
- Alice, proszę, nie płacz – usłyszałem delikatny głos Belli.
Spojrzeliśmy na nią oboje. Uśmiechała się do nas, lekko krzywiąc
- Al, będzie dobrze, prawda?
Moja siostra pokiwała głową, zbyt spontanicznie, jak na taki moment.
- Pamiętacie, o czym rozmawiałyśmy dzisiaj, moje kwiatuszki? – moja piękna mówiła z
coraz większym trudem, co chwile łapiąc ciężko oddech.
Była taka słaba, taka krucha. Chciałem ją przytulić, ukryć w moich ramionach i szeptać do
ucha, że ją kocham, że jej nie opuszczę i że damy radę.
- Pamiętam, pszczółko – odezwała się niespodziewanie stojąca obok mnie Rose, a Alice
pokiwała głowa.
– Zrobimy tak, jak nas prosiłaś, Alice zaraz mu to przyniesie.
W tym momencie moja siostrzyczka zniknęła z dziwnym niby tajemniczym ale zarazem
trochę smutnym uśmiechem na ustach, za kotarami. Bella uśmiechnęła się do nich z
wdzięcznością, ponownie lekko się krzywiąc.
- Edward – usłyszałem niespodziewanie moje imię, wydobywające się z jej ust.
Powiedziała to tak łagodnie, z taka pasją, z takim wybuchem uczucia, że gdybym mógł, to
bym się zaczerwienił i padał przed nią na kolana z wyznaiem swoich skrywanych w srecu
tajemnic.
- Tak, Bello?- spojrzałem w jej oczy, w których spostrzegłem udrękę, zwątpienie, strach
i miłość.
37
- Obiecaj mi coś, proszę – mówiła, co chwile przerywając, aby złapać oddech, lecz
nieustająco wpatrując się w moje oczy. - Proszę Cię… zaopiekuj się Aleksem… On nie ma
nikogo, oprócz mnie… - zarumieniła się delikatnie.
”Jak to pięknie wyglądało, na tle jej bladej cery.” Skarciłem się za takie myśli, bo to było
teraz najmniej ważne.
- A ja nie mam nikogo, oprócz ciebie. Proszę, zrób to dla mnie – mówiąc to, posłała mi
swój najpiękniejszy uśmiech i odwróciła wzrok, wpatrując się w miejsce, dokąd poszła
Alice.
Spojrzałem na nią zdziwiony - o co może jej chodzić? Moje myśli kłębiły się z zawrotną
prędkością.
„Jak to: nie ma nikogo, oprócz mnie? Przecież mnie nie kocha, nie chce mnie znać! A
Laurent, a Jake? A jej rodzice? Kim jest ten Aleks? To jej pies, kot może rybka ?
Dlaczego to jest dla niej takie ważne? Dlaczego akurat ja?”
Już chciałem zadać jej te wszystkie, kłębiące się we mnie pytania, gdy ponownie się
odezwała:
-Alice ci wszystko wytłumaczy, Edwardzie - powiedziała spokojnie, znowu spoglądając na
mnie. - Przepraszam, że cię zraniłam, że cię zostawiłam samego. Nie chciałam, aby tak
wyszło, ale za bardzo cię kochałam, żeby cię jeszcze bardziej zranić – patrzyła na mnie
takim wibrującym wzrokiem, że aż mnie przechodziły delikatne dreszcze – i… chyba
nadal cię… kocham, Edwardzie.- mówiąc to ponownie spłonęła rumieńcem
Spojrzałam na nią zdumiony. Na mej twarzy wykwitł ogromny uśmiech. Pochyliłem się nad
nią, składając na jej jedwabistych ustach, upragniony przeze mnie pocałunek.
- Też cię kocham, moja Bello - wyszeptałem jej do ucha, a moje oczy od razu przepełniły
się wielkim uczuciem, ulgą i radością. Uśmiechnęła się do mnie również uroczo i zaczęła
niespodziewanie zanosić się gwałtownym kaszlem a z jej kącika ust zaczęła cieknąc krew.
- Proszę się od niej odsunąć ! I to natychmiast, ranna potrzebuje powietrza! - usłyszałem
nad sobą groźny głos jakiegoś mężczyzny.
Podniosłem głowę i moje spojrzenie zatrzymało się na dwóch rosłych sanitariuszach.
Odsunąłem się delikatnie, jednak nie wypuczając jej dłoni z mojego uścisku. Moja ręka
cały czas oplatała jej wątłą talię.
38
Schylili się nad nią, delikatnie ja pod podnieśli, a następie umieścili na noszach. Przez
całą drogę do karetki, szedłem obok, trzymając ją za rękę. Tłum wystraszonych gości
rozstępował się przed nami, wdrażając w nas swe ciekawskie spojrzenia. Gdy podeszliśmy
do karetki, spojrzała na mnie i ponownie się uśmiechnęła
- Obiecaj mi, że się nim zajmiesz. Proszę cię, Edwardzie.
Skinąłem głową, pochylając się nad nią.
- Dla ciebie wszystko, moja najdroższa.
- Ktoś z nami jedzie? – odezwał się jeden z sanitariuszy.
-Ja z wami pojadę, jestem lekarzem i ona jest dla jak członek rodziny , nie zostawię jej
tak samej. – odezwał się za moim plecami Carlise ,ruszając w stronę karetki.
Poklepał mnie po ramieniu.
– Będzie dobrze, synu. Nie dam jej umrzeć- powiedział, wpatrując się w moje oczy. - A ty
się zajmij, no, tym… tym… bałaganem - popatrzył na tłum kłębiący się przy drzwiach, z
powodu nadjechania policji. - Znajdź tego, kto ja postrzelił to jest teraz najważniejsze
po uratowaniu jej życia. Będę dzwonił, jak coś wyjaśni.
Pokiwałem głową, uśmiechnąwszy się krzywo. Wsiadł do karetki, zatrzasnęli drzwi i
pojechali na sygnale w ciemną noc, z moją ukochaną. Z moją Bella. moją . tylko moją Bellą.
Odwróciłem się w stronę drzwi i skierowałem kroki w stronę podchodzącego do mnie
policjanta. Trzeba znaleźć sprawcę tego zmieszania. Trzeba go ukarać…
Punkt widzenia Alice
Stałam za kotarą; leciała muzyka. Bella wyszła w mojej ostatniej, pokazowej sukni.
Wyglądała w niej olśniewająco - grantowa tafta doskonale współgrała z jej migdałowymi
oczami.
Nagle na Sali zaległa cisza i po chwili usłyszałam krzyk Edwarda
- Wezwać policje! – wydarł się na całe gardło, strasznie wzburzony. - Nikogo stąd nie
wypuszczać!
Wbiegłam szybko na wybieg i moim oczom ukazał się niecodzienny widok - Edward
klęczał, trzymając w ramionach Bellę, a za nim stał przerażony Carlise.
39
Podbiegłam do nich. Spojrzałam na moja przyjaciółkę - była blada, a w jej oczach
znalazłam strach. Ja także się wystraszyłam. Chciałam spytać Edwarda, co się stało, gdy
spostrzegłam powiększająca się plamę bordowej mazi obok Belli.
Mój tata niespodziewanie się do mnie odwrócił.
- Alice, przynieś jakieś ręcznik bawełniane. Tylko szybko!
Pobiegłam, najszybciej jak się dało w dziesięciocentymetrowych szpilkach, złapałam
jakieś pokazowe kiecki, wiszące na wieszaku, nie obchodziło mnie które to były , teraz
najważniejsze było życie mojej odnalezionej przyjaciółki. i wróciłam do nich. Podałam
materiał ojcu.
- Proszę, Carilse. Pomóż jej. Ona nie może umrzeć. Nie może - mówiąc to, rozpłakałam się
i przytuliłam do ramienia mojego brata, który cały czas się w nią wpatrywał.
- Alice, proszę nie płacz – odezwała się niespodziewanie Bella.
Spojrzałam na nią, siląc się na uśmiech, który mogłabym skierować w jej stronę.
Uśmiechała się do nas, lekko krzywiąc
- Al., będzie dobrze, prawda?
Spuściłam wzrok, by nie spostrzegła w moich oczach strachu i łez. Pokiwałam głową, ze
się z nią zgadzam. Poczułam, jak ktoś mocno chwyta mnie ze rekę. Podniosłam wzrok -
obok mnie stała Rose. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie i spojrzała na Bellę. W jej
oczach było tyle uczucia, tyle troski i strachu, że aż się przeraziłam.
- Pamiętacie, o czym rozmawiałyśmy dzisiaj, kwiatuszki moje? – Bells spojrzała na nas
swoim świdrującym brązowym wzrokiem, który był już lekko zamglony.
Mówiła z coraz większym trudem i coraz ciężej oddychała.
- Pamiętamy, pszczółko – odezwała się stojąca obok mnie Rose, mocniej chwytając mnie
za rękę, a ja pokiwałam głową, lekko się uśmiechając.
– Zrobimy tak, jak nas prosiłaś. Alice zaraz mu to przyniesie.
Spojrzałam w oczy Belli, posyłając jej lekki uśmiech. Podniosłam kciuk, przesyłając znak,
że będzie dobrze. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam na zaplecze; łzy kapały,
zasłaniając mi widok, gdzie idę. Oparłam się o filar, łzy zaczęły płynąc strumieniami. Nie
miałam nad nimi żadnej władzy, płynęły rozmazując mój staranny makijaż. To było nie
ważne …. Ona i jej życie było ważne.
40
- Dlaczego ona??? Dlaczego ją to musiało spotkać?! - krzyczałam w pusta przestrzeń. -
Czemu ona?
- Kochanie, uspokój się, będzie dobrze. Carlise nie da jej umrzeć - odezwał się obok mnie
ciepły głos mojego męża.
Objął mnie, przyciągając do siebie i składając na ustach delikatny pocałunek. Delikatnie
starł spływające po moich policzkach łzy i przytulił do swojej piersi.
- Nie martw się, będzie dobrze. Teraz najważniejsza rzeczą jest nie tracenie nadziei i
znalezienie tego kogoś, kto załatwił naszą pszczółkę. Prawda, kochanie?
Pokiwałam głową i się wtuliłam w jego silne ramiona .
- Kocham cię, Jazz.
Nie wiem, co mnie wzięło na takie wyznanie. Może to, co się działo za kotarą, miało na
mnie jakiś wpływ?
- Wiem, Alice. Ja też cię kocham, moja denerwująca istotko.
Znowu mnie pocałował, tym razem mocniej i namiętniej. Nasze usta pasowały do siebie
idealnie; jak dwie części zagubionych puzzli. Było mi tak przyjemnie, tak miło…
Z niechęcią odkleiłam się od mojego męża.
- Przepraszam, Jazz, ale muszę załatwić coś ważnego - powiedziawszy to, wyrwałam mu
się z uścisku i pobiegłam do garderoby Belli, po jej wiadomość dla mojego brata.
Wpadałam do pokoju, znalazłam błękitną kopertę z wykaligrafowanym napisem „Edward
Cullen – Bella” i zabrałam ją, przycisnąwszy do piersi. Wyszłam, trzaskając drzwiami i
udałam się na poszukiwanie mojego brata.
Rozdział 8
Punkt widzenia Alice
Schowałam kopertę do saszetki zawieszonej w pasie i poszłam na poszukiwanie mojego
braciszka. Zastanawiałam się gdzie on może się podziewać - czy się schował gdzieś w
kącie i płakał, czy może szukał tego psychopaty. Ciekawe jak on się teraz czuje, co myśli i
41
ogólnie rzec biorąc martwiłam się o niego i to bardzo . Bałam się ze może zrobić sobie
jakąś krzywdę albo co gorszę jakoś głupotę, której potem będzie żałował
Szłam powolnym krokiem w kierunku skąd dochodziły jakieś krzyki i wrzaski. Spojrzałam
mimowolnie na telefon przypięty do saszetki upewniając się czy mam włączony głos w
nim, żebym usłyszała jakby Carlise miał zadzwonić. A telefon jak na złość milczał jak
zaklęty, ale to chyba dobrze. Tak przynajmniej mi się wydaje. Bo z tego wynika, że nic
złego się nie działo. Co raz bardziej zaczęłam się niepokoić.
„Co się z nią działo? Boże, żeby tylko ona przeżyła … proszę cię ty tam na górze spraw by
ona żyła” załkałam bez głośnie i poszłam w kierunku głównego holu.
Gdy weszłam do zatłoczonego holu przeraziło mnie to co spostrzegłam i zastałam. Grupki
kłębiących się osób były porozdzielane po kątach a przy każdej stało tak z trzech
policjantów, którzy wydawali jakieś polecenia. Przeszukiwali ich do tego dość sprawnie i
po chwili z każdej grupki odchodziły po dwie osoby w stronę wyjścia. Jednak to nie był
koniec - przy wyjściu była kolejna kontrola tym razem za pomocą psa, który obwąchiwał
każdego.
Westchnęłam zrezygnowana i rozejrzałam się w poszukiwaniu członków swojej rodziny.
No tak Carlise jest przy mojej kochanej Belli w szpitalu, Jazz poszedł ogarnąć ten cały
„burdel” co pozostał na głównym wybiegu w Błękitnej Sali. Po chwili spostrzegłam Esme i
Rose, które znajdowały się w najbardziej odległym kącie pomieszczenia. Uspokajały
roztrzęsione modelki, które wpadły histerie. Ujrzałam jak moja szwagierka w tym
momencie dawała jakieś platynowej blondynce w twarz. Esme krzywo się uśmiechnęła do
niej i zaczęła klepać ja po ramieniu. Rozejrzała się i nasze spojrzenia spotkały się na
chwile, ale to wystarczyło abym spostrzegła w jej oczach przerażenie wielki ból i strach
co będzie dalej. Podniosłam kciuk i wymusiłam na swojej twarzy delikatny uśmiech, który
skierowałam w jej kierunku.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku Błękitnej Sali, mając nadzieje, że spotkam
tam resztę, czyli Jazz’a i Emm’a.. Dolatywały z stamtąd delikatne brzmienia gitary
basowej oraz mocne uderzenia perkusji w moim ulubionym utworze Metallici – Nothing
else metters. Weszłam do sali rozglądając się za mężem, z którym musiałam
porozmawiać i się do niego przytulić, było mi tak ciężko.. Nigdzie go nie spostrzegłam
42
westchnęłam zrezygnowana i chciałam już wychodzić, ale zauważyłam mojego
najstarszego brata Emmetta w najdalszym kącie pomieszczenia.. Schylał się nad czymś
co leżało na podłodze. Wyglądał jak nie on… był poważny , skupiony i wściekły… to do niego
nie pasowało, nigdy nie widziałam na jego twarzy takiej zaciętości. Podeszłam do niego,
miał zaciśnięte mocno usta, a w nich zapalonego papierosa. W ręku trzymał jakiś
papierek, w który było coś zawinięte.
- Emm. Co robisz? - spytałam kładąc mu rękę na ramieniu . Wzdrygnął się na ten nie
spodziewany kontakt. To do niego tym bardziej nie pasowało. Spojrzał na mnie, a ja się
momentalnie przeraziłam mojego kochanego brata „niedźwiadka”. W jego oczach były
ogromne pokłady nienawiści, wściekłości i przepastny ocean bólu. Jednak po chwili to
wszystko zniknęło i pojawiła się maska na jego twarzy i wymuszony znajomy uśmiech,
który jednak nie obejmował jego oczu.
- Och Alice. To ty – powiedział z rozczarowaniem w głosie.
- A kogo się spodziewałeś? Królowej Elżbiety czy może Madonny? – powiedziałam z
sarkazmem w głosie, przekrzywiając głowę i mu się z uwagą dalej przypatrując.
- Nie, nie ich, tylko sądziłem ze to ktoś inny. A ty co tu robisz Maleńka?? Jazz poszedł
do ubikacji.
Skinęłam mu głowa na jego pokręcone wyjaśnienia . Lekko się uśmiechając.
- Ja szukam Edwarda. Widziałeś gdzieś go w tej okolicy aby się szwędał – pokręcił
przecząco głową. – a ty co robisz? W detektywa się bawisz? – powiedziałam zjadliwie się
uśmiechając.
- No jak by Ci to powiedzieć. Tak- zarumienił się lekko – zawsze chciałem być taki jak
Sherlok Holms, fascynują mnie zagadki kryminalne. A po za tym musimy dorwać tego
łajdaka co załatwił naszą kochana Belle. Trzeba ja pomścić, prawda? Przynajmniej ja tak
uważam i nie mam zamiaru tak tego zostawić.
- Emmciu, słonko, ale te poszukiwania to sprawa dla policji, a nie dla kogoś takiego jak Ty.
- powiedziałam do niego delikatnie aby się nie obraził na mnie..
- Co mi tu insynuujesz siostra? – spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem zbitego pieska-
sugerujesz, że nie podołam temu zadaniu, prawda? Wszyscy uważacie mnie za nic nie
wartego kolesia, który tylko robi za błazna ….
43
- Emm to nie prawda, przecież wiesz o tym – próbowałam mu przerwać tą bezsensowną
triadę z jego ust, ale nie dało rady .- my cię wszyscy bardzo kochamy i szanujemy ….
- Przestań Alice i tak Ci nie uwierzę w to co mówisz, ja wiem swoje. Ale ja was
wszystkich zaskoczę i złapię go przed policją – powiedział z wielką pasja w głosie- już
mam parę śladów i dwóch podejrzanych.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Naprawdę? Kogo podejrzewasz? – zaczęłam mu się z zainteresowaniem przypatrywać,
nie znałam go z tej strony, chyba nikt naprawdę go nie znał od tej poważnej i bez
dyskusyjnej strony.
- Nie powiem ci. To niespodzianka.- mówiąc to obdarzył mnie tym swoim uroczym
uśmiechem, odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali.
Wzruszyłam tylko ramionami i poszłam dalej szukać Edka. Zastanawiałam się gdzie też
się znajduje w tym momencie Luarnet- czemu go nie było przy Belli gdy tego
potrzebowała, ciekawe co robił gdy doszło do wypadku. Wkurzył mnie tym. Byłam na niego
zła, wściekła. A gdzie jest Jack i Mike ? Gdzie się podziała ta cała grupka wzajemnej
adoracji …
Punkt widzenia Edwarda
Gdy odjechała karetka podszedłem do dwóch policjantów, którzy zmierzali w moim
kierunku. Jeden był wysokim, szczupłym blondynem o wystających kościach policzkowych,
a drugi był kurduplowatym otyłym szatynem o ogrzej pucułowatej twarzy. Wyglądali jak
Flip i Flap - uśmiechnąłem się mimowolnie do tych myśli.
Zatrzymali się przede mną, a ja się im skłoniłem.
- Pan Cullen, Edward Cullen, jak mniemy ? – odezwał się blondyn spoglądając na mnie.
- Tak to ja. W czym mogę panom pomóc? – zapytałem ich grzecznie, patrząc im hardo w
oczy.
- Nazywam się sierżant Morris, a to jest sierżant Hasco- powiedział wskazując na
kurdula obok siebie - potrzebujemy paru wyjaśnień co tu się dokładnie stało i jaki to
miało przebieg orazchcemy porozmawiać z właścicielem tego budynku.
Skinąłem głową.
44
- Proszę za mną, panowie – skierowałem się w stronę wejścia do budynku - może
wejdziemy do środka do kawiarenki aby się zagrzać, bo już chłodno się zrobiło na
dworze.
Skinęli głowa i ruszyli za mną. Poprowadziłem ich w stronę bufetu myśląc co mogę im
powiedzieć, przecież ja nic nie widziałem, nic nie wiedziałem…
Nic oprócz tego, że moja ukochana jest umierająca, że mnie kocha i że ja ją kocham. I
że powinienem być teraz przy jej boku, trzymać ja za rękę i wspierać ją a nie tutaj
siedzieć z jakimiś dziwnymi policjantami. Rozejrzałem się w poszukiwaniu mojej małej
siostrzyczki , która miała mi coś dać, „coś” co miało mi wyjaśnić i zrozumieć parę
nurtujących mnie pytań i kwestii. Zastanawiałem się co też tam mogło się znajdować,
czego tam mogę się dowiedzieć, a jak to mi się nie spodoba .. co tam mi napisała, jak to
mnie zrani jeszcze bardziej. Pokręciłem na te rozważania przecząco głową, przecież ona
mnie kocha, a ja ją i to jest najważniejsze, że udało nam się to w końcu ustalić po tych
latach rozłąki. Moje myśli krążyły jak się stąd jak najszybciej urwać i być przy niej.
Usiedliśmy przy stoliku znajdującego się najbliżej wyjścia abym w nagłym przypadku
mógł jak najszybciej wybiec. Policjanci przyglądali mi się dość ostentacyjnie i z
zaciekawieniem..
- Słucham w czym mogę panom pomóc? – powiedziałem uprzejmie do niech, nie zwracając
uwagi na przelewający się tłum za nami.
Patrzyli na mnie i zaczęli zadawać dość krępujące pytania .
„ co mnie łączy z poszkodowaną?”
” dlaczego do niej podbiegłem? „
Ogólnie ciekawiły ich bardzo prywatne rzeczy, na które musiałem im w jakiś stopniu
odpowiedzieć.
Zarumieniłem się delikatnie co do mnie było nie podobne i zacząłem, na spokojnie
odpowiadać na nie. Po chwili podeszła kelnerka stawiając na stoliku trzy kawy. Wziąłem
jedną i upiłem łyk, spojrzałem przelotnie na szklane drzwi mając nadzieje ze spostrzegę
tam Alice.
I była tam. Stała oparta o ścinane i rozmawiała przez telefon. Miała bardzo pobladłą
twarz i nerwowo przygryzała dolna wargę. Oj. To nie wróżyło nic dobrego. Wstałem
45
natychmiast od stolika i zaczęłam się kierować do wyjścia jednak nie udało mi się to
ponieważ ten chudszy „Flip-Norris” złapał mnie za rękę. I pociągnął powrotem w stronę
stolika.
- A pan dokąd idzie, panie Cullen? – spojrzałem na niego z niebezpiecznym błyskiem w oku
Skinąłem głową w stronę siostry za drzwiami i wycedziłem przez zęby.
- Idę panom przyprowadzić właścicielkę budynku.- mówiąc to wyszarpałem rękę z jego
uchwytu i wyleciałem z bufetu pędząc w stronę Alice. Spostrzegła mnie, z oczu ciekły jej
łzy, a na twarzy miała czyste bezgraniczne przerażenie. Podszedłem do niej i ja mocno
objąłem i przytuliłem do siebie .
- Co się stało siostrzyczko ? –zapytałem cichutko.
Wtuliła mi się w ramiona i wszeptała głosem przepełnionym wielkim bólem i strachem.
- Bella zapadła w śpiączkę… nie mogą jej obudzić i cały czas krwawi…