Jacqueline Carey Kushiel's Scion (Potomek Kusziela) rodziały 1 10

background image

Jacqueline Carey

Potomek Kusziela

(Kushiel's Scion)

tłumaczenie: MK - chomik Antracytowa

background image

Dramatis Personae

Dom Montrevre

Fedra nó Delaunay de Montreve - hrabina de Montreve

Joscelin Verreuil - kochanek Fedry, brat Kasjelita (Siovale)

Imriel nó Montreve de la Courcel - adoptowany syn Fedry (także członek rodziny

królewskiej)

Ti-Filip - kawaler

Hugues, Gilot, Marcel - zbrojni

Eugenia - gospodyni

Clory - siostrzenica Eugenii

Benoit - chłopiec stajenny

Purnell i Richelina Friote - zarządcy majątku

Montreve

Karol, Katarzyna, Denis Friote - dzieci zarządców

Roland Agout - sokolnik

Artus Labbe - mistrz psiarni

Członkowie D'Angelińskiej Rodziny Królewskiej

Ysandra de la Courcel - królowa Terre d'Ange, żona Drustana mab Necthana

Sidonia de la Courcel - starsza córka królowej Ysandry, następczyni tronu Terre d'Ange

Alais de la Courcel - młodsza córka królowej Ysandry

Imriel nó Monttreve de la Courcel - kuzyn, syn Benedykta de la Courcel (nieżyjącego) i

Melisandy

Szahrizaj

Barquiel L'Envers - wuj królowej Ysandry, dowódca wojsk królewskich, diuk L'Envers

(Namarra)

Dom Szahrizaj

Melisanda Szahrizaj - matka Imriela, żona Benedykta

de la Courcel (nieżyjącego)

background image

Faragon Szahrizai - diuk Szahrizaj

Mavros, Roszana, Baptista Szahrizaj - kuzynowie Imriela

Członkowie dworu królewskiego

Ghislain nó Trevalion - szlachcic, syn Percyego de Somerville (nieżyjącego)

Bernadetta de Trevalion - szlachcianka, żona Ghislaina, siostra Baudoina (nieżyjącego)

Bertran de Trevalion - syn Ghislaina i Bernadetty

Amaury Trente - szlachcic, dawny dowódca gwardii królewskiej

Julian i Coletta Trente - dzieci Amaurego

Marguerita Grosmaine - córka sekretarza dworu

Nicola L'Envers y Aragon - kuzynka królowej

Ysandry, żona Ramira Zornin de Aragon

Raul L'Enversy y Aragon - syn Nicoli i Ramira

Dwór Nocy

Natalia nó Balm - duejna Domu Balsamu

Emmelina nó Balm - adeptka domu Balsamu

Didier Vascon - duejn domu Waleriany

Sefira - adeptka domu Waleriany

Alba

Drustan mab Necthana - cruarcha Alby, mąż Ysandry de la Courcel

Necthana - matka Drustana

Breidaia - siostra Drustana córka Necthany

Talorcan - syn Boreidaii

Dorelei - córka Boreidaii

Sibeal - siostra Drustana, córka Necthany, żona Hiacynta

Hiacynt - pan cieśliny, mąż Sibeal

Grainna mac Conor - pani Dalriady

Eamonn mac Grainne - syn Grianny i Kwintyliusza Rousse

Tyberium

background image

magister Piero di Bonici - nauczyciel filozoii

Lucjusz Tadius, Aulus, Brigitta, Akil, Vernus - studenci magistra Piero

Deccus Fulvius - senator

Claudia Fulvia, żona Deccusa, siostra Luciusa

Anna Marzoni - wdowa

Belinda Marzoni - córka Anny

Canis - żebrak

magister Ambrosius - wytwórca kadzidła

Erytheia of Thrasos - malarka

Silvio - asystent Erythreii

Denis Fleurais - ambasador D'Angeliński w Tyberium

Ruggero Caccini - przewódca opryszków

kapłan Asclepiosa

Titus Maximius - książę Tyberium

Oppius da Lippi - kapitan Aeolia

Lucca

Publius Tadius - ojciec Lucjusza

Beatrice Tadia - matka Lucjusza

Gallus Tadius - pra pra dziadek Lucjusza (nieżyjący)

Gaetano Correggio - książę Lucci

Dacia Correggio - żona Gaetano

Helena Correggio - córka Gaetano i Dacii

Bartolomeo Ponzi - zakochany w Helenie

Domencio Martelli - diuk Valpetri

Silvan Młodszy - dowódca valpetriańskich najemników

Arturo - kapitan straży Lucci

Orfeo, Pollio, Calvino, Matius, Adolpho, Baldessare, Constantin - żołnierze Czerwonego

Plagi

Quentin LeClerc - kapitan straży d'Angielińskiej ambasady

Romuald - żołnierz ze straży d'Angelńskej ambasady

Marcus Cornelius - dowódca kontyngentu tyberiańskiego

background image

Inni

Maslin of Lombelon - nieznany syn Izydora d'Aiglemort (nieżyjącego)

Lelahiah Valais – lekarz królowej Ysandry

Emil - właściciel Kogucika

Kwintyliusz Rousse - królewski admirał

Favrielle nó Dzika Róża – projektantka strojów

Berengera of Namarre - przywódczyni sług Naamy

Amarante of Namarre - córka Beregerii

Brat Selbert - naczelny kapłan w sanktuarium Eluii (Siovale)

Gilles Lamiz - królewski poeta

Roxanna de Mereliot - Pani Marsilikos (Elisanda)

Gerard i Jeanna de Mereliot - dzieci Roxanny (Elisanda)

Postacie Historyczne

Baudoin de Trevalion (nieżyjący) - kuzyn królowej Ysandry, stracony za zdradę

Izydore d'Aiglemort (nieżyjący) - szlachcic, zdrajca przemieniony w bohatera (Kamlach)

Thelesis de Mornay (nieżyjąca) - królewska poetka

Waldemar Selig (nieżyjący) - przywódca wojenny Skaldów, najechał na Terre D'Ange

Fadil Chouma (nieżyjący) - menechetański handlarz niewolników

Mahrkagir (nieżyjący) - szalony władca Dżurdżanu, pan Darsangi

Drucilla (nieżyjąca) - tyberiańska niewolnica w Darsandze, lekarka

Kaneka - dżebeńska niewolnica w Drasandze

Jagun (nieżyjący) - przywódca Tatarów Kereitów

Ras Lijasu - książę Meroe w Dżeb-Barkal

PROLOG

Co to znaczy być dobrym?

Kiedy byłem dzieckiem, myślałem że wiem. Wtedy to było proste. Nie wiedziałem nic o

moim urodzeniu, ani o moim dziedzictwie. Dzieciństwo spędziłem w sanktuarium Elui

gdzie byłem wychowankiem. Moje dni upływały na zabawie; wspinaniu się po wzgórzach i

background image

pilnowaniu kóz z innymi dziećmi z sanktuarium, chodzeniu po drzewach, pływaniu w

bystrych potokach podczas gdy stada pasły się.

Ufałem w słowa błogosławionego Elui kochaj jak wola twoja. I kochałem. Kochałem bez

zastrzeżeń, swobodnie i łatwo - moich towarzyszy zabaw, kapłanów i kapłanki z

sanktuarium, kozy którymi się opiekowałem, ziemię pod stopami i niebo nad głową. Jestem

D'Angelinem, kochałem Terre d'Ange, kraj mojego urodzenia. Z całego serca kochałem

naszych bogów, Eluę i jego towarzyszy, i wiedziałem że moja miłość jest odwzajemniona.

Byłem szczęśliwy. I nigdy nie myślałem że mogłoby być inaczej.

Kiedy skończyłem dziesięć lat wszystko się zmieniło.

Zostałem sprzedany przez kartagińskiego handlarza niewolników i wysłany w podróż do

piekła. Myślałem że tam umrę, ale nie umarłem. Zostałem ocalony. Wyprowadzony z

potępienia do bezpieczeństwa.

I wszystko się znów zmieniło.

W dalekiej twierdzy na obrzeżach Khebbel-in-Akkad, delegacja d'Angelińskiej królowej

skłoniła głowy i nazwała mnie Imrielem de la Courcel, księciem krwi.

Wszystko co wiedziałem o sobie, było kłamstwem.

Dowiedziałem sie że moim ojcem był Benedykt de la Courcel, stryjeczny dziadek królowej

Ysandry. Przez wiele lat był jej najbliższym żyjącym krewnym z domu Courcel. Ale gdy ja

usłyszałem te wieści, on od dawna już nie żył. Zdradził tron, i gdyby żył byłby sądzony i

uznany za winnego. Choć on nie uważał tego co zrobił za zdradę.

Moja matka to inna sprawa.

Kiedy miałem osiem lat, zanim dowiedziałem się kim ona jest, brat Selbert zabrał mnie do

La Serenissmy, żebym się z nią zobaczył. Powiedział mi ze moi rodzice byli d'Angelińskim

szlachcicami którzy umarli na febrę na statku handlowym, przekazując mnie przed śmiercią

na wychowanie kapłanowi z Sanktuarium. Powiedział mi że kobieta, która odwiedzamy,

była przyjaciółką moich rodziców i zostanie moją patronką kiedy dorosnę. Powiedział także

że grozi jej niebezpieczeństwo i żebym nigdy nie wspominał o niej bo narażę ją na

śmiertelne zagrożenie.

Ta ostatnia część była prawdziwa. Wierzyłem mu, dlaczego miałbym nie wierzyć? Ufałem

mu przez całe życie. Ale wszystko poza ostatnim fragmentem było kłamstwem. Nie

powiedział mi że zasłużyła na każdego wroga jakiego miała. Zdrady mojego ojca bledną w

porównaniu do jej czynów. W całej swojej historii Terre d'Ange nigdy nie znała tak

background image

śmiercionośnego zdrajcy jak Melisanda Szahrizaj de la Courcel.

Moja matka, którą nauczyłem się gardzić.

Z tego punktu widzenia, wydaje się dziwnym że nie rozpoznałem jej w swoim czasie. Ale

skąd mogłem wiedzieć? Nie było luster w sanktuarium Elui. W tamtym czasie, my dzieci,

zazwyczaj przyglądaliśmy się z koziego mostku załamującym się refleksom na powierzchni

strumieni, ale to wszystko. Byłem nieświadomy mojego uderzającego fizycznego

podobieństwa.

Oczywiście to wszystko zdarzyło się zanim handlarz niewolników mnie porwał. Wtedy

miałem wiele okazji żeby usłyszeć swój opis. W Dżurżanie szukano idealnej, nieskazitelnej

ofiary. Zostałem sprzedany jednemu z kapłanów kości, wysłanemu przez Mahrkagira

władce Dżurżanu. Mahrkagir był okrutny, bezlitośnie nieludzki i kompletnie szalony.

Zostałem kupiony do jego haremu, do zenany w pałacu w Darsandze. Piękno jest

niewystarczającym pocieszeniem przy zejściu do piekła.

Jestem podobny do mojej matki.

Teraz to wiem. Widze to w lustrze, zawsze widze to w lustrach w domu mojej przybranej

matki Fedry, i nienawidzę tego. Mam twarz mojej matki. Moje oczy są jej oczami, w

głębokim odcieniu nieba o zmierzchu. Moja skóra jest jej skórą, w odcieniu alabastru, w

kolorze kości słoniowej. Widze odzwierciedlenie wspaniałego łuku jej warg w moich

ustach. Moje włosy tak jak i jej, rosną błyszczące wijąc się w granatowo-czarnych falach.

Podobieństwu nie da się zaprzeczyć.

Jest tutaj - nawet teraz, po tym wszystkim co zrobiła - cud, którym nie chce być.

Poza tym że była największą zdrajczynią narodu jaką znano, Melisanda Szahrizaj była także

największą pięknością. Nadzwyczajnie piękno, oślepiające jak słonce, ostre niczym

krawędź noża. W pewnych kręgach jest wciąż podziwiana za nie. Gdyby istniał na ziemi

naród piękniejszy i bardziej próżny niż d'Angelinowie to już bym go odnalazł. Do moich

dwunastych urodzin widziałem więcej świata niż większość d'Angelinów kiedykolwiek

zobaczy.

I widziałem piękno które nie miało twarzy mojej matki.

Kiedy spoglądam w lustro i uwydatniające się podobieństwo, jestem pełen wątpliwości. Co

to znaczy być dobrym? Kiedy spoglądam w głąb siebie widze tylko ciemności i zmieszanie.

Nie wiem dlaczego spotkało mnie to co spotkało. Nie wiem co zrobiłem żeby zasłużyć sobie

na to, ani czy to była cena za grzechy mojej matki. Obawiam się podobieństwa miedzy

background image

nami. Boje się że pewnego dnia mogę okazać się taki jak ona. Ale kiedy patrze wokół to

jestem w miejscu gdzie łatwo być dobrym. Zostałem wykradziony z raju i wysłany w

najgłębsze otchłanie deprawacji jakich przyzwoity człowiek nawet nie potrafi ogarnąć

rozumem, ale zostałem ocalony. Osoby które mnie ocaliły... kiedy o tym myślę, co znaczy

być dobrym, myślę o nich.

Fedra. Joscelin. Fedra.

Nie wiem - nigdy się nie dowiem - gdzie znaleźli odwagę alby zrobić to, co musieli zrobić,

by mnie uratować. Fedra powiedziała, że chociaż moja matka zapłaciła jej za wykonanie

zadania, to z woli błogosławionego Elui została wysłana dalej, na drugą stronę tego

koszmarny progu. Nie potrafię zsumować kosztów. Wiem co Mahrkagir jej zrobił. Wszyscy,

którzy byli niewolnikami w zenanie Mahrkagira wiedzą co robił swoim faworytom. Nie

wiem jak ona to przetrzymała. I nie wiem jak Joscelin, kochanek i obrońca Fedry, przetrwał

wiedząc o sponiewieraniu, które wycierpiała z rąk Mahrkagira, bez popadnięcia w

szaleństwo.

Kocham ich tak bardzo że to aż boli w środku.

Teraz jestem ich, jestem ich adoptowanym synem. Królowa Ysandra pozwoliła na to,

chociaż nie była zbyt zadowolona z takiego rozwiązania. Moja matka za to chętnie się na

nie zgodziła, co więcej, odetchnęła z ulgą gdy tak się stało. O ile mi wiadomo było to jedno

z niewielu ustępstw na jakie się w swoim życiu zdobyła. Pomimo że są przeciwnikami w

snutych przez nią intrygach, od dawna istnieje wieź pomiędzy nią a Fedrą. Nie rozumiem

tego, i nie chce, myślę że żałował bym gdybym kiedyś to zrozumiał. Moja matka przebywa

w świątyni Aszery z Morza w La Serenissimie. W przeciwieństwie do ojca była osądzona i

uznana za winną zdrady stanu zanim się urodziłem. Jej życie będzie skończone jeśli

kiedykolwiek wystawi stopę poza mury świątyni.

Pisze do mnie listy których nie czytam. Próbowałem spalić pierwszy, który od niej dostałem

ale Fedra go uratowała. Potem zdecydowała się przechowywać je dla mnie. Powiedziała że

będę chciał je kiedyś mieć. Możliwe że to prawda. W moim krótkim życiu widziałem wiele

rzeczy o których nikt by nie pomyślał, że mogą okazać się prawdziwe. Ale nie potrafię sobie

wyobrazić że kiedyś będę chciał przeczytać słowa mojej matki.

Nie zdarza się to często, ale czasami nawet Fedra się myli.

To dziwne, gdy teraz myślę o tym jak nią gardziłem na początku. W zenanie Darsangi Fedra

nó Delaunay hrabina de Montreve nie sprawiała wrażenia bohaterki, która ulega by mnie

background image

ocalić. Wyglądała na d'Angelińską kurtyzanę, delikatną i piękną, która z własnej woli pławi

się w ohydnej deprawacji proponowanej przez Mahragira. To także jest prawdą.

Nienawidziłem jej za to. Nienawidziłem jej tak bardzo że ledwo byłem w stanie na nią

patrzeć. I na Joscelina... Joscelina również nienawidziłem. Myślałem że zdradził wszystko

co szlachetne i dobre w Terre d'Ange, upadając tak nisko jak tylko wojownik może upaść.

Myliłem się.

Oni byli czymś więcej, czymś znacznie więcej. Byli moimi wybawcami i wybawicielami

wielu innych. Nie wszystkich, ale wielu. Śmiercionośne zło zostało usunięte ze świat, tej

nocy kiedy wszyscy razem, niewolnicy z zanany obaliliśmy siły Mahragira. Fedra mówi że

taka była wola błogosławionego Elui. Być może to również jest prawdą. Chciałbym w to

wierzyć. W świetle dnia, gdy otula mnie ich uczucie, jest łatwiej. Jesteśmy rodziną.

Wydostaliśmy się z koszmarnej twierdzy Darsanga, nasza trójka, skrzywdzona i rozbita, i

uzdrowiliśmy się nawzajem tworząc całość.

Modlę się żeby to co nas spotkało nigdy, tak długo jak żyje, się nie powtórzyło.

Cokolwiek mnie spotka, będę żył swoim życiem, w cieniu geniuszu, ale nigdy nie będę tego

żałować. Kiedy wszystko zostało powiedziane i zrobione, nie sadze bym miał w sobie

geniusz. Chciałbym tego ale tak nie jest. Nie tak ja Fedra, nie tak jak Joscelin, którego

zadanie było w pewnym stopniu trudniejsze, który zawsze stał przy niej, którego blizny są

oznaką odwagi i męstwa. Wszystko czego pragnę to wejść w wiek męski bez przyniesienia

wstydu tym których kocham.

Chyba nie proszę o zbyt wiele.

W dzień mogę być szczęśliwy i pełen nadziei. Czasami te emocje we mnie, miłość, radość,

są tak silne że czuje jak skóra się napina, jak serce chciało by wyrwać się z klatki

piersiowej. Jetem szczęśliwy, zadowolony z tego że żyje.

Ale noce są inne. W nocy pamiętam. Pamiętam Mahrkagira i jego bezdenne czarne oczy, to

co mi zrobił i co kazał mi robić. Pamiętam jego głos szepczący radośnie obietnice

nadchodzącej męki. Pamiętam innych, wodzów, którzy się mną bawili. Pamiętam bat na

mojej skórze, jej skwierczenie i udrękę pod rozgrzanym metalem, smród własnego ciała

które zostało napiętnowane. Czasami mi się to śni i budzę się z krzykiem.

Trudno wtedy uwierzyć w dobro.

Ciągle próbuje. Staram się nie myśleć zbyt mocno o drugiej stronie wydarzeń, splątanych

nici przeznaczenia, które doprowadziły mnie jako dziecko do piekła, jako o czymś więcej

background image

lub mniej. Utraciłem dzieciństwo w Darsandze, ale odzyskałem część z niego tu i tam.

Przede wszystkim w Montreve, posiadłości Fedry. Odziedziczyła ją po swoim panu

Anafielu Delaunay de Montreve, który wykupił jej markę gdy była dzieckiem, i adoptował

ją tak jak ona adoptowała mnie. Ale to długa historia i nie mnie ją opowiadać.

Montreve jest położone u podnóża d'Angelińskiej prowincji Siovale. Przypomina mi moje

dzieciństwo w sanktuarium Elui. Tutaj jestem w domu. Jestem Imrielem nó Montreve a nie

Imrielem de la Courcel. Mam góry, stajnie i psiarnie, i nawet przyjaciół, klan dobrodusznej

młodzieży zarządcy majątku. Byłbym zadowolony mogąc pozostać tam na zawsze. Tak

samo jak i Joscelin, który nie pała miłością do dworskich intryg. Ale przez wzgląd na

zadowolenie Królowej, musimy wracać do miasta Elui. Joscelin jest jej zaprzysiężonym

rycerzem, a Fedra jej najbardziej zaufaną powiernicą.

A ja jestem księciem krwi, trzecim w kolejce do tronu.

W moich żyłach płynie krew błogosławionego Elui, przynajmniej ze strony ojca. Nigdy nie

chwaliłem się tym. Elua i jego towarzysze szeroko rozsiali swoje nasienie, nie ma nikogo w

Terre d'Ange kto nie mógłby wywieść swojego pochodzenia od któregoś z nich. Ale tylko

wielkim rodom udało się, lub przynajmniej tak twierdzą, utrzymać czystą linię krwi. Jest to

powód do dumy i pychy, a czasem do nieznośnych uprzedzeń.

Powinienem o tym wiedzieć. Zostałem poczęty ponieważ Benedykt de la Courcel, chciał

zapewnić Terre d'Ange dziedzica czystej krwi. Myślał że to jest cel warty zdrady.

Królowa Ysandra nie mogła urzeczywistnić tej wizji. Jej małżeństwo było przymierzem

miłości z Drustanem mab Necthana, cularchą Alby. Razem władają dwoma krajami. Bardzo

polubiłem Drustana, chciałbym bardziej polubić królową. Ale to dla mnie trudne.

Podróżowałem z Fedrą i Joscelinem długi czas po tym jak mnie uratowali. Ysandra była

rozgniewana, bardzo rozgniewana, że potrzebowali tyle czasu by przywrócić mnie Terre

d'Ange. Nie rozumiała że musiałem być z nimi. A ja nie rozumiałem jej złości.

To był zimny gniew. Fedra która przebaczyła jej dawno temu, twierdzi że królowa miała

rację interesując się bezpieczeństwem swojego krewnego. Nadal jestem zaniepokojony

królową Ysandrą. To nieuczciwe, jak sadze, ponieważ musiałaby bronić mnie przed

nieufnością członków rady królewskiej. Są tacy którzy chętnie widzieli by mnie martwego,

mając w pogardzie faktem że syn Melisandy Szahrizaj jest trzeci w kolejce do tronu.

Taki jest wątpliwy dar dziedzictwa mojej matki. Nieufność dostojników jest zasłużona.

Gdyby moja matka zwyciężyła, gdyby jej intrygi zaowocowały, nawet teraz mógłbym

background image

zasiąść na tronie Terre d'Ange, jako chłopiec-król ze zdradziecką regentką.

Nie mam takich pragnień. Byłbym zadowolony gdyby zostawiono mnie w spokoju, bym był

Imrielem nó Montreve gdyby mi pozwolono. Spędzałbym dnie na polowaniu z sokołem,

łowieniu ryb, uczeniu się od Joscelina sztuki walki bractwa Kasjelitów, słuchając wykładów

Fedry i z wdziękiem spierając się, dorastając niemal jak dzieci jej zarządcy. Wiem że tak

się nie stanie. Ale będę się trzymał tego tak długo jak będę mógł.

W każdym razie dopóki będę w stanie.

Boje się, że z dziedzictwem mojej matki będzie to trudne. Tylko ze strony ojca jestem

potomkiem błogosławionego Elui. Linia mojej matki jest inna. Szahrizaj także należą do

wielkich rodów Terre d'Ange, ale nie są potomkami błogosławionego Elui, tylko jednego z

jego towarzyszy. Ich krew jest bardzo stara i bardzo czysta, i to ten ród mnie przeraża. Są

potomkami Kusziela.

Kusziel oznacza „karzącą rękę boga”, był on kiedyś odpowiedzialny za wykonywanie kar

na potępionych, ale opuścił swój posterunek towarzysząc błogosławionemu Elui w jego

wędrówkach. Ponoć karał swych podopiecznych ze współczucia, a oni w zamian kochali go

jak mogli płacząc z wdzięczności. Uważam że trudno w to uwierzyć. Ale w Terre d'Ange

znoszą to w świątyniach.

Czasami Fedra odwiedza świątynie Kusziela. Znajduje rozgrzeszenie w bólu pod

pręgierzem, czego ja nie mogę zrozumieć. Kiedy wraca jest pełna niezmąconego spokoju.

Joscelin uważa że to tajemnica w pełnym znaczeniu tego słowa. Mimo że nigdy nie będzie

to dla niego łatwe, są rzeczy z którymi się pogodził, poza moim pojmowaniem.

Ja nie mogę tego ogarnąć. Wiem że ona jest ananguissette, wybranką Kusziela, jedyną na

całym świecie, strzałą Kusziela z plamką szkarłatu w oku. Rozumiem, że jest skazana na

znajdowanie przyjemności w bólu, i że w jakiś sposób przywraca to równowagę w świecie.

Wiem też kto jest źródłem braku równowagi: moja matka, najwspanialszy potomek

Kusziela, urodzona bez konieczności posiadania sumienia.

Szepcze się że to linia Kusziela niesie ze sobą mroczny dar, zdolność zauważania wad i

niedoskonałości w duszach pozostałych śmiertelników. Aby dostrzec te formy okrucieństwa

które są dobre dla nas samych i wymierzać je z czułym miłosierdziem. Jak wszystkie dary,

także i ten może być wykorzystywany do niegodnych celów.

Mam nadzieje że nie jest to prawdą.

Ale w nocy czuje tę obecność, jak cień w mojej duszy, czeka. Leżę przebudzony w swoim

background image

łóżku, chwytając się do życia które znam i wiedząc że wciąż będę walczył by zapobiec fali

ciemności, wspomnień krwi, piętnowania i przerażenia, i z dziedzictwem okrucieństwa

które krąży w moich żyłach, kształtując własną tajemnice, składając przysięgę pomimo

ciągłych szeptów ciemności we mnie. Będę starał się być dobry.

ROZDZIAŁ I

Byliśmy na wiejskim targu kiedy przyszła wiadomość. Przez chwile, dłuższą chwile po

naszym ostatecznym powrocie do Terre d'Ange życie było cudownie nieskomplikowane.

Miałem dość przygód, wystarczyło by ich do na całe życie, byłem wdzięczny za to.

Niezależnie czy w mieście czy w Montreve, mam skłonność do uczenia się, zgłębiając

codzienne życiowe sprawy i jestem zadowolony pozostawiając nietknięte problemy świata.

Fedra i Joscelin robili co w ich mocy by przetrwać ten odpoczynek, wyczuwając że działa

na mnie uzdrawiająco.

Tak też było. Powoli upływające miesiące zmieniały się w lata, czułem jak wszystko zapada

się coraz bardziej we mnie. Moje koszmary pojawiały się coraz rzadziej, a chwile szczęścia

były coraz dłuższe.

Jednakże nawet Fedra i Joscelin nie mogli mnie chronić wiecznie.

To było moje trzecie lato w Montreve, wiosną skończyłem czternaście lat, chociaż

wyglądałem na młodszego, rosłem powoli. Lekarz królowej składał to na karb szoku i

niewoli jakie spotkały mnie w Drasandze, może tak też było. Wiem tylko, że mnie to

irytowało. Moi rodzice oboje byli wysokiego wzrostu, przynajmniej tak mi powiedziano.

Nie mogę tego potwierdzić gdyż nigdy nie poznałem mojego ojca. Jeśli to prawda, byłby to

jedyny dar jakiego kiedykolwiek od nich pragnąłem.

Targ odbywał się w szczerym polu, na obrzeżach wsi, nad rzeką. To było małe spotkanie.

Montreve nie było dużym majątkiem, a wieś z którą graniczy i która nosi tę samą nazwę,

również nie była dużych rozmiarów. Ale to był targ a ja byłem wystarczająco młody by być

tym podekscytowanym.

Cieszyliśmy się otoczeniem, oddalając się od posiadłości.

Fedra, Joscelin i ja, wraz z kawalerem Ti-Filipem, jego towarzyszem Huguesem i kilkoma

zbrojnymi, wszystkimi ubranymi w leśno-zielone barwy domu Montevre. Rodzina Foriotów

już tam była, pilnując naszych interesów dotyczących handlu wełną. Większość wełny

background image

pochodzącej od naszych owiec sprzedawaliśmy gdzie indziej, ale zawsze znajdowali się

drobni właściciele ziemscy chcący coś kupić.

Były także inne dobra wystawione na handel, tkaniny i przędze, zwierzęta gospodarskie,

płody rolne, przyprawy, i inne nieciekawe rzeczy. Bardziej interesujące, przynajmniej dla

mnie, były stragany rzemieślników z wystawionymi na nich fascynującymi skórzanymi

strojami, bronią, fragmentami zbroi, biżuterią, lustrami, tajemniczymi mazidłami we

fiolkach, instrumentami muzycznymi, misternie rzeźbionymi zabawkami. Chociaż nie

wszystkie z nich były przeznaczone dla dzieci. Najlepsi ze wszystkiego byli Cyganie z

koniami na sprzedaż. Nie było ich zbyt wiele, najlepsze konie są sprzedawane na wielkich

wiosennych targach. Zauważyliśmy z drogi ich jaskrawo pomalowane wozy i zobaczyłem

uśmiech Fedry na ten widok. Był czas gdy Cyganie nie byli mile widziani na targach w

małych wioskach, ale wiele się dziś zmieniło. W Montreve są oni zawsze mile widziani.

Było kilka dobrodusznych wiwatów i okrzyków gdy przyjechaliśmy, które Fedra powitała

pozdrowieniem i uśmiechem. Była zawsze łaskawa i kochaliśmy ją za to. Byliśmy poród

gór, targowisko było otoczone powiązanymi palikami i Joscelin dał kilka monet

wieśniakom którzy je rozstawiali..

Ti-Filip i inni montowali kolejne słupki.

- Wezmę Huguesa i Colina i zrobię szybki objazd - powiedział do Joscelina, który skinął w

odpowiedzi - Marcel i pozostali rzucą okiem czy targ odbywa się prawidłowo.

Nienawidziłem słyszeć o tego typu objazdach. To rzucało cień na cały ten dzień, wiedziałem

że robią to ze względu na mnie. Królowa Ysandra uważała że moje bezpieczeństwo jest

najważniejsze, a targowisko przyciągało obcych na ten teren. Oni tylko zachowywali

ostrożność, ale i tak tego niecierpiałem.

Joscelin spojrzał na mnie i zauważył moją minę.

- Odwagi - powiedział ironicznie - kiedy dorośniesz będziesz mógł podejmować takie

ryzyko jakie zechcesz.

- Cztery lata - zaprotestowałem - To przecież wieczność.

Jego usta drgnęły w kącikach.

- Tak myślisz? - lekko potargał moje włosy.

Nienawidziłem gdy większość ludzi to robiła. Nie lubiłem gdy ktoś mnie dotykał. Ale moje

serce zawsze podskakuje radośnie gdy robi to Joscelin lub Fedra.

- Nie będzie tak źle obiecuje - spojrzał na Fedre i coś między nimi przeskoczyło, jakieś

background image

głębokie wspólne porozumienie.

Są tacy którzy śmieją się z ich związku, chociaż niezbyt wielu. Nie teraz, po tym wszystkim

co razem przeszli. To także prawda że są nieprawdopodobnie dobrani, wybranka Kusziela i

sługa Naamy zakochana ze wzajemnością w kasjelickim kapłanie-wojowniku.

Fedra była kurtyzaną, zaprzysiężoną jednej z towarzyszek błogosławionego Elui, Naamie,

która oddała się królowi Persji by zwrócił wolność Elui, i która kładła się w karczmach

Bhodistanu z obcymi by Elua mógł się najeść. To święte powołanie w Teree d'Ange chociaż

nie jest praktykowane przez zbyt wielu szlachciców. Ale Fedra była sługą Naamy na długo

przed odziedziczeniem tytułu i majątku Delaunaya, i chociaż nie praktykuje od Darsangi,

nigdy nie zrzekła się służby Naamie.

A Joscelin był bratem Kasjelitą kiedy się poznali, dla niej opuścił zakon. Od kiedy skończył

dziesięć lat był szkolony na kapłana-wojownika, złożył śluby celibatu. Spośród towarzyszy

tylko Kasjel nie ma swojej prowincji w Terre d'Ange i nie pozostawił po sobie potomstwa,

ale zawsze pozostał wierny błogosławionemu Elui. To jest przysięga Kasjelitów: chronić i

służyć.

Kasjelici są bardzo dobrzy w tym co robią, ale ja myślę, że Joscelin jest od nich lepszy.

-Jak będzie, kochanie? - zapytał Fedre, wskazując ręką targ. Jego stalowe zarękawia zalśniły

w słońcu. - Przyjemność czy powinności wobec majątku? Cyganie czy Friotonowie?

- Cóż – odwróciła głowę - Możemy po drodze spojrzeć na tkaniny na straganach. Jeśli jest

cokolwiek interesującego, to nie potrwa długo.

Jęknąłem w środku, nienawidziłem oglądania tkanin.

Mimo że nie wydałem żadnego dźwięku, spojrzenie Fedry spoczęło na mnie, ciemne i

zaniepokojone. Jej oczy były piękne, ciemne i przejrzyste jak leśne jeziora, z plamką

szkarłatu jak płatek róży na lewej tęczówce. Tylko ona mogła tak wyglądać, ona jedna. Były

ku temu powody.

- W porządku - uśmiechnęła się i skinęła na jednego ze zbrojnych - Gilot, czy mógłbyś

towarzyszyć Imrielowi do Cyganów, chciałby obejrzeć ich konie, prawda?

- Tak - nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu.

Gilot ukłonił się - Jak sobie życzysz pani.

Był moim ulubionym zbrojnym, po Ti-Filipie i Huguesie, którzy byli niemal rodziną. Był

też najmłodszy, miał osiemnaście lat, czyli wiek pełnoletności której pragnąłem.

Jednocześnie był dobry we władaniu mieczem i szybkim myśleniu, których to cech Joscelin

background image

szukał najmując zbrojnych. Lubiłem go bo traktował mnie jak równego sobie, a nie

podopiecznego.

Razem zagłębiliśmy się w targowisko, zmierzając ku miejscu handlu i podkuwania koni.

- Widziałeś, mają jednego konia z Aragoni. Zauważyłem go już z drogi. Nie miał bym nic

przeciwko posiadaniu takiego - powiedział Gilot

Zgodziłem się z tym.

- Piękne i szybkie, jak powiadają - wzruszył ramionami - może w przyszłym roku, jeśli

zachowam swoje monety. - Stragan ze skórzanymi wyrobami zwrócił jego uwage. - Ach,

poczekaj chwilkę Imri, dobrze. Mój pasy od miecza jest za luźny i przetarty się przy

sprzączce. Należał do mojego brata. Powinienem kupić sobie nowy.

Kręciłem się obok Gilota, kiedy przeglądał wystawione towary, a kupiec wydał z siebie

okrzyk dostrzegając mój pas. To był męski pas za którym miałem zatknięty tylko chłopięcy

sztylet. - Co tam masz młody człowieku - zapytał protekcjonalnym tonem - skórę dzika?

- Nie - uśmiechnąłem sie chłodno - nosorożca.

Mrugał zakłopotany. Gilot puścił oczko trącając mnie łokciem. Pas był prezentem od Rasa

Lijasu, księcia Dżebe-Barkal. Gilot znał tą historie. Kupiec zamrugał - Nosorożec, tak, to

dobre dla ciebie młody człowieku.

- Imriel

Odwróciłem się, rozpoznając głos. Na sąsiednim straganie Katarzyna Friote kiwała ręką z

podwiniętym rękawem sukni.

-Chodź, powąchaj tego.

Podszedłem posłusznie. Katarzyna była średnią latoroślą Friotenów, starszą ode mnie o rok i

kilka miesięcy. W ubiegłym roku zaczęła się zmieniać w fascynujący sposób. Chuda,

apodyktyczna dziewczyna, którą poznałem przed dwoma laty stała się młodą kobieta,

wyższą ode mnie o głowę. Podstawiła mi dłoń pod nos.

- Co o tym myslisz? - zapytała.

Przełknąłem ślinę, miała wtartą w skórę odrobinę perfumowanego mazidła, zapach był

mocny i duszący, niczym zapach przekwitających lilii. Pod nim, słaby i nieuchwytny

wyczułem jej własny zapach, aromat nagrzanej słońcem łąki.

- Myślę że pachniesz lepiej bez tego - powiedziałem szczerze.

Sprzedawca perfum mruknął niezadowolony. Myślałem, że Katarzyna zdenerwuje się na

mnie, ale zamiast tego wyglądała na zadowoloną. Wykonała irytujący dyg w moją stronę -

background image

Dziękuję książę Imrielu.

- Bardzo proszę - z niewiadomego powodu się zarumieniłem.

- Książę, tak? - sprzedawca perfum odwrócił się w moją stronę spluwając na ziemię.

Oczywiście był obcy w Montreve. - Książę owczego łajna, jak sądzę.

W tym momencie Gilot pojawił się obok mnie, z nowym pasem na miecz trzeszczącym na

liberii w barwach Montreve.

- Miłe spotkanie, mademoiselle Friote - powiedział wesoło - Czy zechcesz nam towarzyszyć

do obozu Cyganów? Jego Wysokość ma ochotę obejrzeć konia, którego zauważył w drodze

tutaj. Hrabina dała nam swoje błogosławieństwo.

Teraz to Katarzyna się zarumieniła, słysząc rycerską propozycje Gilota, tymczasem

sprzedawca perfum otwierał i zamykał usta jak ryba, spoglądając na mnie.

Mruknąłem pod nosem o cętkowanym koniu, ignorowany przez wszystkich.

- Pójdziemy - zapytał Katarzynę Gilot podając jej ramię i uśmiechając się do niej. Miał

żywą, przystojną twarz i brązowe oczy, teraz wesoło zmrużone. Mimo to irytowało mnie,

patrzenie jak Katarzyna głupieje przy nim.

Ruszyliśmy między straganami, zatrzymując się na chwilę żeby Gilot mógł kupić

Katarzynie kandyzowane fiołki. Przeciskając się przez tłum dostrzegłem w przelocie Fedrę

przy stoisku z tkaninami, sprawdzającą splot materiału. Kupiec płaszczył się przed nią.

Obok Joscelin przyglądał się temu ze stoicką cierpliwością. Stał w kasjelickej pozie z

rękami swobodnie opartymi na rękojeściach bliźniaczych sztyletów.

Moja irytacja wzrastała kiedy kontynuowaliśmy przeciskanie się przez tłum, kopałem kępy

wystającej trawy.

- Wolałbym żebyś nie mówił w taki sposób - powiedziałem w końcu - nie tutaj.

- W jaki? - zapytał Gilot

- Książę, Wasza Wysokość

- Cóż ale nim jesteś - podrapał się w głowę - Posłuchaj Imri, wiem, to znaczy trochę

rozumiem. Ale jesteś kim jesteś i nic tego nie zmieni. W każdym razie, nie można pozwolić

żeby jakiś straganiarz cię obrażał. Nie jestem tym, który mógł to pozostawić bez słowa.

Wzruszyłem ramionami - Słyszałem już gorsze rzeczy.

- Nie miałeś nic przeciwko kiedy ja tak powiedziałem. - Katarzyna zerknęła na mnie spod

rzęs. Słonce wydobywało złote blaski z jej gładkich brązowych włosów i lśniło na małych

okruchach cukru tulących się do jej ust.

background image

Odwróciłem wzrok. - Zapomni że to powiedziałem.

Te nowe uczucia, które Katarzyna we mnie wzbudzała nie dawały mi spokoju. W Terre

d'Ange sztuka miłości przychodzi nam łatwo i wcześnie, i tak powinno być. Ja byłem inny.

Nie było tak, że byłem odporny na szepty pożądania, w ciągu ostatnich kilku miesięcy

wzrosła niewygodna świadomość pragnień goszczących w moim ciele. Ale w zenanie

Drasangi śmierć i pożądanie były ze sobą nierozerwalnie związane. Nie potrafiłem myśleć o

jednym bez wiszącego nad nim cienia drugiego. Więc w kiedy chłopcy w moim wieku

eksperymentowali między sobą i żebrali o pocałunki dziewcząt, trzymałem się na uboczu

przestraszony i niedotykalny.

Gilot westchnął - Chodźcie idziemy.

Zapomniałem o swoich zastrzeżeniach w obozie Cyganów. Były to dwie kompanie

rozlokowane na trzech wozach. Wozy zostały ustawione w koło, z koniami uwiązanymi z

tyłu. Z przodu kobiety rozpaliły ognisko, na którym w kociołku gotował się na wolnym

ogniu gulasz z soczewicą. Niezamężne kobiety nosiły rozpuszczone odkryte włosy

przyciągając męskie spojrzenia. Wszystkie miały pozawieszane na sobie całe swoje

bogactwo, w podstacji naszyjników i kolczyków ze złotych monet. Kilku mężczyzn

zajmowało się targowaniem z potencjalnymi kupcami, ale większość z nich próżnowała w

środku obozu. Rozlegały się dźwięki muzyki, gdy ten czy tamten zaczynał grać na

skrzypcach przy towarzyszeniu bębenków i rytmicznych przyklaskiwań towarzyszy,

składając się w fragmenty utworów.

To byłoby dobre życie, jak sądzę, być jednym z podróżnych. Przynajmniej dobre dla

mężczyzny. Na pewno trudniej było cygańskim kobietom, które muszą przestrzegać

rygorystycznego kodeksu postępowania aby nie stracić swojej czci, swojej jak to nazywają

laxta. Gdyby ją utraciły zostały by wyklęte.

Teraz jejst lepiej niż kiedyś. Wiele z tego to zasługa Hiacynta, który jest Panem Cieśniny i

dzierży władze leżącą poza śmiertelnym pojmowaniem. Wiem to, bo sam to widziałem;

widziałem jak fale i wiatr są posłuszne jego poleceniom. Był jednym z nich, jednym z pół-

krwi Cyganów, urodzonym z kobiety która utraciła swoją cześć nie z własnej winy.

Ostatecznie chcieli żeby został ich królem, ale odmówił. Wezwał ich jednak do zmiany

podejścia i wielu Cyganów nie nie stosuje już tak rygorystycznego praw dotyczących

kobiet. Hiacynt ma powody by przejmować się losem kobiet, ostatecznie to Fedrze

zawdzięcza swoją wolność.

background image

Wzdrygnąłem się w ciepłych promieniach słońca, przypominając sobie dzień kiedy

wypowiedziała imię boga i przełamała ciążącą nad nim klątwę, która wiązała go

nieśmiertelnego lecz starzejącego się z samotną wyspą. Istnieją wspomnienia tak

intensywne że nie dają się wyrazić słowami.

Niektóre z nich, na szczęście, są dobre.

Cichy gwizd Gilota przerwał moje wspomnienia - Popatrz na niego, czyż nie jest piękny?

Było co podziwiać, tłum wokół oglądał konia pozostawionego na obrzeżach obozu.

Musiałem go mieć, był piękny, silnie wygięta szyja, mocne proste nogi, gładka sierść. Jego

maść była mahoniowa, nakrapiana białymi punkcikami, jakby w środku lata stanął pośród

śnieżnej burzy. Pławił się w uwielbieniu tłumu, odrzucając głowę i tupiąc przednimi

nogami, prawie jakby chciał wybijać rytm pobliskim na bębenku.

-Imriel, Katarzyna - Karol Friote odłączył się od tłumu podziwiającego konia i machał do

nas. Był w moim wieku, chociaż ku mojemu zmartwieniu urósł w zeszłym roku przerastając

mnie o głowę. - Witaj Gilot - dodał z opóźnieniem, a następnie zniżając głos szepnął -

Cyganie mówią że nie jest na sprzedaż, ale może dla pani Fedry...?

Otworzyłem usta by odpowiedzieć kiedy Cygan trzymający konia z uzdę skinął na mnie i

wykrzyknął - Witaj Rinkeni Chavo. Chodź, poznaj Łososia.

Jak zgadywałem było to imie konia. Podszedłem na przód, podczas gdy za mną Karol

skręcał się zazdrości. Cygan skinął na mnie z uśmiechem, jego zęby były bardzo białe na tle

brązowej skóry.

- Proszę Chavo - powiedział wciskając coś w moją dłoń - Daj mu posmakować.

Był to zeschnięty kawałek jabłka, kupionego poprzedniej jesieni. Trzymałem dłoń płasko,

Łosoś zerknał na mnie, wspaniały w tych okolicznościach, a potem pochylił głowę

akceptując smakołyk, wargami aksamitnie muskając moją dłoń. Zacząłem myśleć jakby to

było wspaniale jeździć na nim, mieć go i zastanawiać się czy istnieje możliwość że Cyganie

sprzedadzą go Fedrze, po targu. Mógłbym go jej spłacić. Istniały środki pieniężne należące

do mnie, powierzone w dobre ręce, dochody z nieruchomości, których nigdy nie widziałem

i o które nie dbałem.

- Perła Adadjo, z czarnymi włosami i oczami w kolorze głębokiego morza - mruknął treser.

Odskoczyłem do tyłu, zaskakując konia

-Pokój Chavo - Cygan podniósł rękę z otwartą dłonią. Jego ciemne były spokojne i

uśmiechnięte. - Pamiętamy to wszystko. Czy to dla ciebie kłopot?

background image

To było drugie pytanie tego dnia na które nie miałem szansy odpowiedzieć. Po drugiej

stronie pola, rozległ się znajomy okrzyk domu Montreve, wzywający do walki i

wywołujący alarm. Odwróciłem się aby zobaczyć jak jeden jeździec wynurza się na drodze

pędząc, jakby uciekał z piekła, w kierunku targu. Niezależnie od wszystkiego, ten widok nie

wróżył dobrze. Nagle zdałem sobie sprawę że mam do ochrony tylko Gilota.

Ti-Filip i jego ludzie, skierowali się w kierunku jeźdźca aby go przechwycić, ale byli za

daleko. Jeździec dotarłby do nas pierwszy. Gilot zaklął i wyciągnął miecz. W trzech

szybkich krokach dotarł do mnie, złapał za ramię i szarpnięciem przesunął za siebie.

Katarzyna i Karol mieli oczy okrągłe od strachu. Zaniepokojony ogier, szarpał więzy

wydymając chrapy, podczas gdy jego cygański właściciel starał się go uspokoić.

W środku rynku rozpętało się piekło. Garstka mieszkańców wioski rzuciła się nam na

pomoc z bronią pochwyconą ze straganów. Kupcy w proteście zagrodzili im drogę starając

się odzyskać skradzione towary. Tu i tam utworzyły się grupy walczących pomiędzy

którymi jeden ze zbrojnych Montreve starał torować drogę pomiędzy tłumem.

Zobaczyłem jeźdźca, niebezpiecznie blisko, chwyciłem sztylet i przekręciłem go by trafić w

punkt. Mam dobrego cela na mniej niż piętnaście kroków. Przede mną Gilot stał w pozycji

obronnej, na lekko ugiętych nogach, mocno trzymając miecz. Drgały mu mięsie szczęki.

Katarzyna wbiła palce w moje lewe ramię. Rozluźniłem je, przesuwając ją w stronę Karola.

- Dbaj o nią - powiedziałem surowo, pokiwał głową z pobladłą twarzą i brązowymi włosami

opadającymi na czoło.

Pojedynczy głos przebił się wołając moje imię - Imriel

Odpowiedziałem mu, choć głos wydobywający się z mojego gardła był zachrypły –

Joscelinie, tutaj.

Był tam, uwalniał się z tłumu, biegnąc co sił w kierunku pola z Cygańską kompanią, mijając

Gilota. Jeździec gnał na nas, a Ti-Filip i pozostali ścigali go twardo, pozostając kilka sekund

z tyłu.

Ale nie Joscelin.

Miecz zaśpiewał gdy wyciągał go przez ramię z patrząc przenikliwą uwagą. Tradycja mówi

że brat Kasjelita może wyciągnąć miecz tylko po to żeby zabić. Jednak gdy chodziło o moje

bezpieczeństwo Joscelin nie zwracał uwagi na takie subtelności.

- Zejdź z kona albo umrzesz - powiedział do jeźdźca, płynnie obracając ciało i chwytając

miecz oburącz.

background image

Jeździec uniósł rękę, odwracając spienionego konia. Piana kapała z jego boków. Haftowany

proporzec, teraz widoczny, zatrzepotał przy siodle, kwadrat głębokiego błękitu

obramowanego srebrem.

- Kurier królowej. - krzyknął - W imieniu królowej Ysandry opuść ręce.

Joscelin się nie poruszył. Jego głosy pozostał napięty - Zejdź z konia człowieku.

W tym momencie zjawili się wszyscy pozostali. Ti-Filip, Hugues i Colin przybyli z

grzmiącym tętentem blokując jeźdźcowi odwrót. Cyganie uzbrojeni w lśniące łuki do

polowań wynurzyli się z za wozów. Wieśniacy zbrojni w kije, pałki, krótkie miecze wbiegli

na pole.

I Fedra.

Podeszła do mnie, w przelocie lekko dotykając mojego ramienia. Na jej widok wszyscy

ucichli. Miała na sobie suknie w odcieniu wibrującego błękitu, kolorze letniego nieba i oczu

Joscelina, ozdobioną złotym haftem szerokości dłoni i złotą siateczkę podtrzymująca

ciemne lśniące włosy.

- Królewski kurier? - zapytała, marszcząc lekko brwi. Joscelin skorygował swoją postawę

chwytając miecz tak aby ją chronić. - Co jest tak niecierpiącego zwłoki?

Jeździec odrzucił lejce, koń spuścił głowę dysząc ciężko. - Pani Fedra nó Delaunay de

Montreve?

- Tak - patrzyła na niego spokojnie

Podniósł ręce pokazując że są puste. - Przynoszę pilną wiadomość od królowej - powiedział

sięgając wolno do woreczka przytwierdzonego do siodła i wyciągał z niego zwinięte pismo

- Proszę.

Joscelin wziął list z jego reki, obejrzał i podał Fedrze. Był to cieki rulon opatrzony pieczęcią

z łabędziem rodu Courcel. Złamała wosk, rozwinęła arkusz pergaminu i zaczęła czytać.

Dostrzegłem zmarszczkę pojawiającą się pomiędzy jej wdzięcznie wygiętymi brwiami.

- Królowa żąda naszej obecności w mieście Elui - powiedziała - zaistniała pewna sytuacja.

- Co się stało - zapytał szorstko Joscelin.

Fedra wręczyła mu pismo, ale to na mnie spoczęło jej spojrzenie, poważne i współczujące.

- Chodzi o Melisande - powiedziała łagodnie - zdaje się że zniknęła.

ROZDZIAŁ II

Powrotną drogę do posiadłości przejechaliśmy w pośpiechu i ciszy, zapominając zupełnie o

background image

targu. Tylko jedna myśl krążyła mi ciągle w głowie, bawiłem się nią niczym pies kością, aż

wreszcie nie mogłem wytrzymać dłużej. Zbliżyłem się do Fedry i powiedziałem - Jej listy,

te które do mnie pisała.

Skinęła głową - Myślisz że coś może w nich być?

- Nie wiem - powiedziałem nieszczęśliwie - Jak sądzisz?

Zamilkła na chwilę, spoglądając na drogę przed sobą. - Nie wiem - powiedziała w końcu -

Sądzę że nie, ale niczego nie można być pewnym w przypadku Melisandy. - Odwróciła

głowę i spojrzała na mnie - Chcesz je przeczytać?

Wzdrygnąłem się - Nie - Poczekałem chwilę, mając nadzieje że że sama to zaoferuje, ale

stało się jasne że tego nie zrobi. - Czy mogłabyś to zrobić? - zapytałem - Proszę.

Przez długą chwilę Fedra przyglądała mi się uważnie. - Czy jesteś pewien że tego chcesz

kochanie?

Odetchnąłem z ulgą. - Tak jestem pewien.

- W porządku, zatem. - Poprawiła się w siodle prostując ramiona - Zrobię to.

Poczułem się winny, myśląc o tym. Nie chciałem być ciężarem dla nikogo, zwłaszcza dla

Fedry, która tyle już przeszła. Zapytałem ją z egoizmu, niewiele myśląc, nie zastanowiwszy

się jak może być dla niej bolesne czytanie słów, które moja rodzona matka kierowała do

mnie. Mimo wszystkiego co zaszło, Melisanda mogła rościć sobie prawa, których Fedra nie

mogła, była moją matką, niezależnie od tego czy mi się to podobało czy nie. A jednak nie

mogłem się zmusić aby samemu przeczytać jej listy. Żołądek zaciskał mi się na samą myśl o

tym.

- Nie musisz - powiedziałem - możemy je oddać królowej Ysandrze.

- Nie - padła szybka i pewna odpowiedź Fedry - Nie dopóki nie będziemy musieli.

Odwróciłem wzrok - Dlaczego zawsze ją chronisz?

- Irmielu - czekała, dopóki na nią nie spojrzałem - Złożyłam obietnicę. Dotrzymuje jej w

jedyny sposób jaki znam.

Dla niej to było takie proste. Chciałbym czasami żeby nigdy niczego nie obiecywała mojej

matce, żeby nie było żadnych zobowiązań i warunków. Ale było inaczej. Moja matka

przyrzekła że nie poniesie ręki na królową Ysandre i jej córki, w zamian za co Fedra

obiecała jej że wychowa mnie w swoim domu, dostarczy listy które Melisanda do mnie

napisze i nigdy nie nastawi mnie przeciwko niej. Pozwoli mi na dokonywanie własnych

wyborów. Nie wiem jak mogła to obiecać Przez dłuższy czas nie wiedziałem wszystkiego, o

background image

tym co maja matka zrobiła Fedrze, o tym jak ją dwukrotnie zdradziła. To było na długo

przed tym zanim pojąłem ogrom jej nikczemności.

A mimo to rozumiały się nawzajem.

Moja matka była kiedyś klientką Fedry. Duża część marki na plecach Fedry, rozległego i

zawiłego wzoru przedstawiającego róże i oznaczającego że spłaciła ona swój dług jako

sługa Naamy, została ukończona dzięki darowi Melisandy.

Nigdy nie chciałem wiedzieć w jaki sposób je to wiązało.

Po powrocie do Montreve, Fedra wycofała się by w spokoju przestudiować listy od mojej

matki. Na terenie majątku panowało poruszenie naszych służących i zbrojnych,

przygotowujących się do niespodziewanej podróży. Pakowano kufry i walizy i dokonywano

ich załadunku. Kręciłem się po dworze w nerwowym napięciu, dopóki nie zajrzałem do

każdego pokoju.

To Joscelin znalazł mnie w spiżarni gdzie Katarzyna pomagała swojej matce, wziął mnie za

rękę rozumiejąc moje rozterki. - Chodź ze mną - powiedział trzymając w drugiej dłoni

drewniane miecze - Powalczmy.

- Teraz - zaprotestowałem - Nie jestem w nastroju do walki.

- Nie dyskutuj - powiedział stanowczo - Dobrze ci to zrobi.

Poszedłem za nim na dziedziniec, zza klomb ogrodu Richeliny. Joscelin ćwiczył tam

każdego ranka wykonując płynnym ruchem kasjelickie figury. Chociaż uczył mnie przez

ostatnie dwa lata, nadal nie znałem ich wszystkich i nie sądzę że kiedykolwiek poznam.

Przez dziesięć lat, dopóki nie skończył dwudziestu, Joscelin studiował każdy pojedynczy

gest, ćwicząc codziennie.

Nie jest już tak dobry jak był kiedyś. Widziałem jego najlepszą walkę, tamtej koszmarnej

nocy w Darsandze, kiedy w sali Maghrkagira wokół niego piętrzył się mur trupów. To było

zanim został trafiony w lewe ramię przez kule gwiazdy zarannej. Nie sądzę by ktokolwiek

kiedykolwiek dorównał mu w tym co wtedy zrobił i modlę się aby nigdy nie było takiej

konieczności. Mimo tego to nie Joscelin zadał cios który liczył się najbardziej tamtej nocy.

Zrobiła to Fedra, zabijając Mahrkagira szpilką do włosów.

- Chodź - Joscelin rzucił w moim kierunku drewniany miecz i przyjął pozycje - Atakuj

mnie.

Zadałem niezdecydowany cios, który sparował z łatwością, pozbawiając mnie równowagi.

- Uważaj na swoje nogi - zwrócił w kierunku nich ostrze - Uważaj na tył.

background image

Nachmurzony przeniosłem uwagę na nogi, podnosząc miecz i wyprowadzając prosty cios

na jego nieosłoniętą twarz, a przynajmniej w jej pobliże biorąc pod uwagę różnice naszego

wzrostu. Nasze ostrza zastukały gdy zareagował zaskoczony i przeniósł miecz do

niewygodnej poziomej pozycji.

- Powiedziałem ci że nie jestem w nastroju! - krzyknąłem.

Joscelin uśmiechnął się do mnie - Lepiej, jeszcze raz.

Zaczęliśmy ćwiczyć na poważnie. Kasjelicki styl walki jest płynny, składa się z okrągłych

ruchów, jeden gest przechodzi w drugi tworząc koło. Jest wewnętrzna własna strefa i

zewnętrzna obejmująca przeciwnika. Jeśli jest wielu przeciwników jest też wiele stref.

Każda strefa dzieli się na ćwiartki i na mniejsze części jak godziny dzielące tarcze zegara

słonecznego. Było to trudne i tylko długoletnia praktyka pozwalała na zapamiętanie

wszystkiego.

Była także sfera osoby ochranianej, która była integralną częścią filozofii braci Kasjelitów i

na wiele sposobów najważniejszą ze wszystkich. Stanowiło to esencje ich szkolenia:

chronić i służyć. Na końcu uczono Kasjelickich braci, ciosu wykonywanego tylko w

ostateczności nazwanego terminus. Był to jeden z tych wykonywanych przy pomocy

bliźniaczych sztyletów a nie miecza. Wykonując terminus prawym sztyletem Kasjelita rzuca

w ochranianą osobę by ją zabić, lewym podcina sobie gardło.

Joscelin chroniąc Fedrę był raz o włos od wykonania go. Jak powiedział mi Gilot, nie zdając

sobie sprawy że nigdy nie słyszałem opowieści o tym co wydarzyło się na polu bitwy pod

Troyes-le-Mont, było to wtedy gdy wódź Skaldów Waldemar Selig próbował żywcem

obdzierać ją ze skóry.

Nigdy nie powiedziałem im że to wiem.

Moja matka była sprzymierzeńcem Seliga.

Sfera podopiecznego była jedyną, której Joscelin nigdy nie starał się mnie nauczyć,

zakładając że najlepiej będzie jeśli nauczę bronić się sam, co było prawdą. Ale nauczył mnie

innych. Więc krążyliśmy wokół siebie na podwórzu, próbując się nawzajem w każdym

fragmencie koła, wyprowadzając szybkie oburęczne ciosy.

Obserwowałem jego twarz i jego ciało.

Tego nauczyła mnie Fedra. Jej pan Anafiel Delaunay wyszkolił ją w sztuce szpiegowania.

Jak patrzeć i zapamiętywać, jak słuchać co zostało powiedziane i co przemilczano. Jak

rozpoznawać oznaki kłamstwa. Jak poruszać się bezszelestnie i jak korzystać z innych niż

background image

wzrok zmysłów. I jak odnajdywać głębszy wzór łączący w całości różne rzeczy.

Zauważyłem że Joscelin nie zdaje sobie sprawy z pewnych rzeczy. Nieświadomy, czekając

na mój atak, że paruje wolniej ciosy z lewej strony. Pomimo że jego złamane ramię zrosło

się dawno temu, nadal wolniej wyprowadzał ciosy z tej strony.

Pot kapał mi z czoła i zalewał oczy, niecierpliwie potrząsnąłem głową. Zapomniałem o

Fedrze czytającej listy od mojej matki, zapomniałem że nie miałem ochoty na walkę.

Krążyłem, zwracając uwagę na prace nóg na zużytych płytach dziedzińca, czekając na

swoją szanse.

Kiedy nadarzyła się okazja, zamarkowałem błąd odsłaniając się. Joscelin natarł na mnie.

Zrobiłem szybki krok do tyłu, zwód w lewo i obrót. Sparował i odparł, wykonałem flintę,

przenosząc miecz do obwodu mojej wewnętrznej strefy i wyprowadzając cios z końcem

mojego drewnianego miecza prosto w jego lewie ramię. Skrzywił się, lewa dłoń mu

zdrętwiała, wypuszczając rękojeść. Miecz spoczął w jego prawej dłoni, zrobił zamach i

odparował moją gardę, drewniany czubek wylądował pod moją brodą.

Czując ten nacisk na skórze, roześmiałem się. To był pierwszy raz kiedy przełamałem jego

zasłonę i sprowokowałem do niezamierzonego ataku.

- Bardzo sprytnie - Joscelin uśmiechnął się, obniżając ostrze. - Udało ci się wyeliminować

moje ramię.

- Cóż, tobie udało się wyeliminować moją głowę - odpowiedziałam - Czy cię zraniłem?

- Zrobiłeś mi tylko siniaka, ku przypomnieniu - odpowiedział wyginając ramię i potrząsając

nim żeby pozbyć się bólu. - To nauczy mnie być delikatniejszym z tobą.

- Przepraszam.

- Nie przepraszaj - Joscelin pokręcił głową - To oznacza że uczysz się i wyciągasz wnioski.

- Wszystko co może pewnego dnia ocalić ci życie jest warte tysiąca siniaków. - Uśmiechnął

się. - Wygląda na to że przyszłość mi je przyniesie. Jesteś bardzo obiecujący, jesteś szybki i

myślisz.

Czułem jak się rumienię dumny z pochwały. - Dziękuję.

Joscelin popatrzył na mnie z uczuciem - Czujesz się lepiej?

Ku mojemu zaskoczeniu, zdałem sobie sprawę że tak. Byłem zgrzany, zmęczony i spocony

ale kula uczuć którą czułem w brzuchu od przybycia królewskiego kuriera wydała mi się

mniejsza. - Tak - przyznałem - Trochę.

- To dobrze - wykonał gest w stronę dworu - chodźmy się umyć.

background image

W środku, pochyliłem się nad umywalką w swoim pokoju, ściągnąłem koszule i zanurzyłem

całą głowę w zimnej wodzie. To było przyjemne. Większość moich rzeczy została już

spakowana przed podróżą, ale pogrzebałem w nieuprasowanych rzeczach i znalazłem

czystą, luźną koszulę z surowej bawełny, znoszoną i pocerowaną. To była jedna z tych jakie

nosiłem pracując w oborze z Karolem. Nie miałem jej jeszcze na sobie tego lata więc

ucieszyłem się zauważając że rękawy stały się przykrótkie.

Tak wystrojony, czysty i mokry, poszedłem poszukać Fedry.

Drzwi do jej gabinetu były otwarte, ale zatrzymałem bez słowa. Siedziała przy biurku,

wpatrując się w nicość z brodą opartą na dłoni. Kupka otwartych listów piętrzyła się

starannie wygładzona leżeć obok otwartego kasetki stojącej przed nią

- Fedro? - zapytałem niepewnie.

Podniosła głowę - Wejdź, kochanie.

Wszedłem, siadając na krześle obok niej. - Czy coś w nich jest?

- Nie - jej głos był łagodny - Nic co by wskazywało na jej plany. Nic co by sugerowało że

mogłeś coś wiedzieć, albo że możesz teraz się czegoś domyślać.

- Mhm, to dobrze.

Fedra ciągle patrzyła na mnie - Czy chcesz je?

Skurczyłem się pod jej spojrzeniem. Czasami ciężko było je znieść. Lypiphera, jedena z

Hellenek w zenanie nazywała ją tak, znosząca ból. Wyglądała na zmęczoną, jej oczy były

podkrążone i spuchnięte. Zastanawiałem się jaki ból zgodziła się znieść dzisiaj, z

niewygodną pewnością że to z powodu mojej matki. - Nie, nie chce ich... nie. - Odwróciłem

głowę, bawiąc się luźną nitką wystającą z przykrótkiego rękawa koszuli. - Co pisze?

- Wiele - skrzywiła twarz, zdobywając się na wyuczony uśmiech w moim kierunku. - Imri,

nie ja powinnam o tym mówić. Jej słowa są skierowane do ciebie. I jeśli kiedyś będziesz

chciał lepiej zrozumieć swoją matkę, przeczytasz je. - Zamilkła na chwilę po czym dodała -

Jeśli zastanawiasz się czy próbuje uzasadnić swoje czyny, to nie, nie próbuje. Pisze że wiele

rzeczy zrobiła by inaczej gdyby wiedziała co się z tobą stanie.

Spojrzałem na Fedre - Ale to nie była jej wina.

Byłem zaskoczony że wypowiedziałem te słowa. Moja matka ukryła mnie w sanktuarium

Elui, podczas gdy cała Terre d'Ange mnie szukała. Zrobiła to mając w tym głębszy zamiar,

mogący urzeczywistnić się po wielu latach. Jednak nie było jej winą że zostałem porwany

przez kartagińskich handlarzy niewolników i sprzedany do piekła. To był przypadek,

background image

którego nawet moja matka, Melisanda, nie mogła przewidzieć.

- Nie - Fedra uśmiechnęła się - nie była. - Zadowolona z tego wniosku, rozprostowała sosik

listów i włożyła je z powrotem do kasetki. - Będą tu dla ciebie.

- Dziękuję - powiedziałem myśląc o przeczytaniu ich, myśląc o wielu rzeczach.

- Proszę bardzo - Zatrzasnęła wieko i zamknęła kuferek na kluczyk. Razem z obecnością

mojej matki, która bledła w powietrzu gabinetu sprawiając że, można było łatwiej

oddychać. Fedra wstała z fotela odgarniając niesforny lok za ucho z roztargnionym

wdziękiem który był w niej głęboko zakorzeniony tak jak kasjelicki refleks w Joscelinie.

- Powinniśmy jechać. Richelina wszystko przygotowała, a ja chciałabym pokonać choć

część drogi przed zachodem słońca.

Wstałem obojętnie - Jestem gotowy.

- Dobrze - Fedra spojrzała na mnie, spojrzała raz jeszcze i ściągnęła brwi - Imrielu nó

Montreve, coś ty na błogosławionego Eluę na siebie założył?

Uśmiechnąłem się do niej, wygładzając koszulę - Chodzi ci o to? To tylko na podróż.

Pokręciła głową ale co mnie ucieszyło cień zniknął z jej oczu. - Czasami myślę że Joscelin

Verreuil ma na ciebie zły wpływ.

- Zmienię się - obiecałem.

Okrążając biurko Fedra obdarowała mnie sprytnym uśmiechem, rzadkim, pochodzącym z

głębi jej istoty, gdzie swoiste poczucie humoru staje się nie do zniesienia. - Nie za bardzo,

mam nadzieje - powiedziała lekko całując mnie w policzek - wolałabym żebyś pozostał tym

kim jesteś, kochanie.

- Nie - szepnąłem - nie za bardzo.

ROZDZIAŁ III

Po krótkim czasie byliśmy w drodze. Przepuszczam że tylko kilka dworów na

d'Angelińskiej prowincji byłoby w stanie zmobilizować się tak szybko jak Montreve. Przede

wszystkim dlatego, że mimo, iż Fedra lubi rozkoszować się luksusami, to potrafi z nich

zrezygnować w jednej chwili.

A reszta z nas na tym korzysta.

Nikt kto przystawał na służbę u Fedry nó Delaunay de Montreve nie oczekiwał

bezpiecznego i statecznego trybu życia. Ti-Filip, który był z nią najdłużej, przysiągł jej

wierność po bitwie pod Troyes-le-Mont. Było ich trzech chłopców Fedry jak sami się

background image

nazwali. Nigdy nie poznałem Remiego ani Fortuna. Zginęli w La Serenissimie, tam gdzie ja

się urodziłem, zabici z rozkazu mojego ojca.

Ale znałem innych, takich jak Gilot, ludzi wielkiego ducha, którzy chcieli służyć u hrabiny

de Montreve ponieważ słyszeli opowieści i poematy. Niektórzy z nich, jak sądzę, mieli

nadzieję ogrzać się w blasku chwały jej przyszłych przygód. I jeśli byli rozczarowani że nie

nadchodzi to i tak życie w naszym dworze nigdy nie było nudne.

Byłaby to całkiem przyjemna podróż, gdyby nie jej cel. Pogoda była gorąca i sucha, ale

wiatr wywoływany przez nasz przejazd dawał uczucie komfortu. Byłbym zadowolony

gdybyśmy mogli tak jechać wiecznie. Miasto Elui brzęczało niczym ul od plotek, a ja nie

miałem ochoty na konfrontacje z ostatnimi, haniebnymi wynikami poczynań mojej

niesławnej matki.

- Zawsze możesz uciec i przyłączyć się do Cyganów. - Gilot wczuwając się w mój nastrój

zaoferował rozwiązanie. - Pomyśl tylko o ich koniach!

- Nie miałbym nic przeciwko. - Wciąż pamiętałem Łososia - Chciałbyś przyłączyć się razem

ze mną?

- Czemu nie? Chciałbym zobaczyć świat. - Roześmiał się, a później zerknął na mnie

niepewnie. - Mam nadzieje że żartujesz, Joscelin obdarłby mnie ze skóry.

- Tak - Wzdrygałem się - i proszę nie żartuj na temat obdzierania ze skóry.

- Och, faktycznie. - upomniany zamilkł.

To nie wina Gilota, był tylko cztery lata starszy ode mnie. Dla niego to była tylko historia,

coś co wydarzyło się gdy wciąż jeszcze chował się za spódnicą matki. Ale dla mnie, którego

wtedy jeszcze nie było na świecie, było to zbyt wstrząsające by nie odczuć głębi horroru,

którego tyle przecież sam doświadczyłem. Właściwie byłem zadowolony, że Gilot

zapomniał, że opowiedział mi tę historię, którą inni ukrywali obawiając się że jej nie zniosę,

gdy ją usłyszę. Ale ja wolę wiedzieć, zawsze. W tym momencie czułem się starszy z nas

dwóch.

Podróżując bez przeszkód, w dobrym tempie, dotarliśmy po kilku dniach, późnym

porankiem do białych murów miasta Elui. Pomimo okoliczności mogłem zobaczyć jak

nastrój Fedry wyraźnie się poprawia. W przeciwieństwie do reszty z nas, była

mieszczuchem do szpiku kości i w tym mieście czuła się jak u siebie w domu.

Miasto Elui odwzajemniało jej sentyment.

Straż miejska przy południowej bramie, pozdrowiła ją głośno salutując, krzycząc i

background image

gwiżdżąc. Jeden ze strażników kupił od nagabującego go na murach sprzedawcy gałązki

lawendy i obsypał nas nimi z wieży gdy wjeżdżaliśmy do miasta. Pomyślałem że

wiadomość o zniknięciu mojej matki jeszcze się nie rozeszła. Nie witali by nas tak gdyby

tak było. Patrzyłem jak Fedra z błyszczącymi oczyma złapała gałązkę lawendy i odrzuciła ją

z powrotem posyłając w powietrze pocałunek. Oglądałem wyścig gwardzistów chcących ją

złapać i Joscelina patrzącego na to z wyrozumiały i cierpliwym rozbawieniem.

Pomyślałem o cieniu nadciągającym nad to szczęście i nienawidziłem go.

Dotarliśmy do domu Fedry w mieście Elui, gdzie jej gospodyni Eugenia już nas oczekiwała.

Po przywitaniu z Fedrą i Joscelinem obróciła się by przelać ogrom swych uczuć na mnie.

- Słodki chłopcze - zawołała obejmując mnie w potężnym uścisku. - Na Eluę przysięgam że

urosłeś o kilka cali odkąd wyjechaliście.

Uśmiechnąłem się, obejmując ją bez zastrzeżeń. Ciągle pamiętam swoje pierwsze spotkanie

z nią. Po dziś dzień jest jedyną osobą, którą widziałem jak ośmieliła się wsiąść w ramiona

Joscelina i potrząsnąć nim. Ale mną zajmowała się delikatnie przez dłuższy czas, dopóki nie

okrzepłem na tyle by znosić wyrazy jej uczuć z zadowoleniem.

- Nie było nas tylko kilka miesięcy Eugenio.

- Wiem - Pogłaskała mnie po policzku - ale to zawsze aż nazbyt długo.

Pomimo że jechaliśmy szybko i przybyliśmy do miasta w kilka dni po otrzymaniu

wiadomości od kuriera, wezwanie od królowej już na nas czekało. Fedra wysłała do pałacu

posłańca z informacją o naszym przyjeździe. Czekając na odpowiedź z zmieniliśmy

zakurzone w drodze stroje i spożyliśmy lekki posiłek. Po przeczytaniu odpowiedzi z pałacu

Fedra westchnęła.

- Teraz? - Zapytał Joscelin.

- Tak - Skinęła głową.

Na ten najkrótszy, ostatni etap podróży, wybraliśmy się powozem, z herbem domu

Montevre wymalowanym na drzwiach. Był to wymógł etykiety której należało przestrzegać.

Ti-Filip, Hugues, Gilot i inni zbrojni, jechali za nami ochraniając nasz przejazd.

Po naszym przybyciu do pałacu zostaliśmy bezpośrednio zaprowadzeni przed oblicze

królowej.

To była wizyta formalna, czego się nie spodziewałem. Mimo że rzadko byłem w stanie

zapomnieć o moich rodzicach, czasami zapominałem że oznacza to iż jestem księciem krwi

i należy mi się właściwe temu kurtuazyjne traktowanie. Drustan był obecny, co nie zawsze

background image

się się zdarzało. Ale w letnich miesiącach, cruarcha Alby pokonywał cieśninę i mieszkał

razem ze swoją żoną d'Angelińską królową.

Kiedy przyszła moja kolej, skłoniłem się w pozdrowieniu. Istniały zasady dworskiej

etykiety dyktujące sposób postępowania w przypadku osób wysoko urodzonych będących

powiązanymi więzami rodzinnymi.

- Wasze Wysokości

-Książę Imrielu - Królowa skinęła głową - Dziękuję ci za przybycie.

- Miło cię znów widzieć, książę Imrielu - powiedział z uśmiechem Drustan mab Necthana.

Byli niezwykła parą, prawie tak niezwykłą jak Fedra i Joscelin i wyglądali

nieprawdopodobnie. Ysandra wysoka i szlachetna była kwintesencją d'Angelińskiego

piękna z blado złotymi włosami i fiołkowymi oczami. Przypominała członków rodziny ze

strony swojej matki, z domu L'Envers.

Drustan był jednym z Cruithneów, piktyjskiego ludu Alby, ciemnowłosy i ciemnooki, jego

skórę pokrywały spirale niebieskich tatuaży. Nawet twarz miał upiększoną w ten sposób.

Choć wydawało się to dziwnie barbarzyńskie dla d'Angelińskiego oka, dostrzegałem w tym

osobliwe piękno.

Były jeszcze trzy osoby obecne na spotkaniu, z których jedna przyprawiała mnie o

zgrzytanie zębami. Nie lubiłem diuka Barquiela L'Envers, wuja królowej. Był on

podwójnym bohaterem, o czym wiedziałem. Był to ten Barquiel L'Envers, który dokonał

śmiałego wypadu ratunkowego za murów twierdzy Troyes-le-Mont, podczas gdy Waldemar

Selig wymachiwał nożem do skórowania, a Joscelin był gotów wykonać terminus. I był to

ten Barquiel L'Envers, który utrzymał miasto Elui, jakieś dwa lata później, podczas

oblężenia przez siły Percyego Somerville, jednego z pionków, które wykorzystała moja

matka w swoim spisku.

Po tym wszystkim diuk Barquiel został mianowanym dowódcą wojsk królewskich, ale

mimo to nie lubiłem go. Kiedy na mnie patrzył, widział tylko zagrożenie dla tronu Ysandry

i nic więcej. Ponadto, byłem pewny że to jego córka próbowała mnie zabić w Khebbel-im-

Akkad, daleko poza zasięgiem d'Angelińskiej sprawiedliwości.

Nie wiem czy jej to zasugerował, ale nie miałem wątpliwości że chętnie widział by mnie

martwym. Nie sądziłem że byłby na tyle głupi by próbować czegoś tutaj w Terre d'Ange.

Ysandra wyraziła się jasno, przestępstwo przeciwko mnie jest równe przestępstwu wobec

rodu Courcel. Ale wciąż pamiętam słowa jakie Barquiel L'Envers wypowiedział po jej

background image

oświadczeniu: "Więc nie ukatrupisz małego gałgana".

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu pochylając głowę. - Diuku.

Właściwym było by, według tych samych zasad etykiety z którymi powitałem królową i

cruarchę, aby odpowiedział mi w ten sam sposób. On jednak tylko podniósł rękę leniwym,

ospałym gestem. - Bądź pozdrowiony, książę Imrielu.

Jeśli jego gest maił być obraźliwy, jego wymowa została osłabiona przez dwie pozostałe

osoby. Były to córki Ysandry i Drustana, moje kuzynki.

- Irmiel - nie zwracając uwagi na etykietę dorosłych, młodsza z nich Alais, rzuciła się na

mnie z okrzykiem radości. - Witaj z powrotem, brakowało mi ciebie.

Złapałem ją, cofając się lekko pod wpływem jej ciężaru, starałem się odeprzeć jej

pocałunki. Drobna jak na swoje dziesięć lat, była pełna energii i entuzjazmu. - Witaj Alais.

- Czy przywiozłeś mi szczeniaka? - zapytała - Obiecałeś że mi pieska z wiosennego miotu w

Montreve.

- Zapomniałem - Odpowiedziałem szczerze - ale nie spodziewałem się że będziemy tu z

powrotem tak szybko.

- Och - Miała fiołkowe oczy podobne do oczu królowej tylko ciemniejsze, to było jej jedyne

podobieństwo do Ysandry, poza tym wyglądała na czystą Cruithne, jak jej ojciec. -

Oczywiście. Przepraszam, nie pomyślałam.

- W porządku, będę pamiętał o tym następnym razem.

- Miło cie widzieć kuzynie. - Sidonia, starsza, powitała mnie podając mi rękę z

opanowaniem sprzecznym z jej dwunastoma latami. Skłoniłem się przed nią.

- Miło cię widzieć, Delfino. - Powiedziałem uprzejmie. Jeśli istniał inny sposób

postępowania z delfiną Sidonią, następczynią królewskiego tronu, ja go nie znalazłem.

- Co my tu robimy Ysandro? - zapytał dobitnie diuk Barquiel - Czy możemy zrezygnować z

tej dziecinady i kontynuować? Chodzi przecież o sprawę dotycząca racji stanu.

Królowa zwróciła się do niego ze spojrzeniem mającym poskromić jego bezczelną duszę.

- I dla tej sprawy ważne jest alby ród Courcel był teraz zjednoczony. Znasz moje uczucia

względem tego, wuju.

- Aż za dobrze - odpowiedział krzywiąc się.

Być może nie pokładałem w Ysandrze wystarczającego zaufania. Jej historia także była

poznaczona spiskami, zdradami i krwawymi walkami. Mimo tego, zawsze, była ponad to i

starała się przerwać ten cykl, zamiast go kontynuować. Właśnie dlatego chciała mnie

background image

odnaleźć i przywrócić na łono rodu Courcel, ogłaszając światu że niewinny nie powinien

być prześladowany za grzechy rodziców. Powinienem być za to wdzięczny, i byłem, ale

jednak trudno być wdzięcznym za dar którego wolałoby się nie potrzebować.

Ysandra skinęła na dworzanina. - Proszę odprowadź księżniczki do ich komnaty i zostań z

nimi.

- No proszę - Barquiel wskazał na mnie z niezadowoleniem - Nie musiałaś tego robić.

- Barquielu - to Drustan wypowiedział jedno słowo z miękkim akcentem cruithe, ale

dźwięczała w nim cała siła i autorytet cruarchy. Diuk ustąpił. Zamknięto drzwi za

księżniczkami, które wraz z eskortą opuściły komnatę. Drustan wziął głęboki oddech.

- Proszę przyjaciele, usiądźcie.

Usiedliśmy.

Bez zbędnego wstępu Ysandra zrelacjonowała wiadomości. Prawdę mówiąc nie miała zbyt

wiele do powiedzenia. Przed niespełna tygodniem otrzymała list od Lorenza Pescaro, doży

La Serenissimy. Wysłał jednego ze swoich najszybszych kurierów, zanim jeszcze sprawy

zostały zakończone. W liście tym doża napisał że z przykrością musi powiadomić jej

wysokość, iż został poinformowany przez kapłankę korony, że Melisanda Szahrizaj de la

Courcel już nie przebywa w świątyni Aszery.

Poczułem się chory.

Joscelin cicho przeklął. - To wszystko?

- Prawie - westchnęła Ysandra - twierdzi że przesłuchał kapłanki ze świątyni. Zaprzeczyły

one iż wiedziały o zniknięciu Melisandy i usatysfakcjonowały go swoimi odpowiedziami.

- Kapłanki mogą kłamać tak samo jak i kapłani - Powiedziałem wspominając brata

Sellberta.

- Wiem - Nie było życzliwości w spojrzeniu Ysandry. Odwróciłem wzrok nie mogąc go

znieść. - ale Lorenzo Perscaro twierdzi że to sprawa d'Angelinów i jest nią mało

zainteresowany. Nie rzuci przez nią wyzwania świątyni Aszery.

- Cóż, musiał jej ktoś pomagać. - Fedra myślała na głos. - To w jej stylu. Nie uciekłaby bez

konkretnego planu dokąd, nie po tym jak czekała czternaście lat. - Zerknęła na Joscelina -

Pamiętasz ostrzeżenie Allegry Stregazza?

Przytaknął pod nosem.

- Co? - zakrzyknął Barquiel chrapliwym głosem.

- Krążyły pogłoski - Fedra spojrzała na mnie - że przywdziawszy welon Aszery i dając się

background image

zamknąć w świątyni spowodowała powstanie swoistego kultu. Legendarna piękność,

pozbawiona dziecka, skazana w swoim kraju.

Popatrzył na nią z niedowierzaniem - Kult czci?

Czułem się coraz bardziej chory.

- Cóż, bardzo ograniczonego. - Potwierdziła Fedra - Nie mogła go uprawiać jeśli nie chciała

otrzeć się o bluźnierstwo.

- Nie - Diuk pokręcił głową - nie, nawet jeśli chodzi o Melisande.

- Oh, mogła, to znaczy mogła w ostateczności. - Fedra bezwiednie wstała i zaczęła krążyć

po pokoju. Przybrała znajomy wygląd, ożywiony i roztargniony. - Czy posłaliście już po

diuka Faragona?

- Tak. Przybędzie z Kuszetu. Powinien dotrzeć za kilka dni. - Yasandra popatrzyła na nią. -

Czy myslisz że Szahrizaj brali w tym udział?

- Nie - Fedra zmarszczyła brwi - właściwie nie. - Melisanda nie ma do nich pełnego

zaufania od czasu zdrady Persji. Nie ufała im na tyle żeby podzielić się informacją o

miejscu pobytu Imriela i wątpię żeby powiedziała im coś tym razem.

- Możliwe, chciałabym jednak żebyś była przy tym jak będę omawiać z nim tę kwestię.

- Jak sobie życzysz pani - Fedra pochyliła głowę, myślała. - Napiszę jeszcze dziś do Allegry

i do

Severia. Ze wszystkich Stregazza oni dwoje są godni zaufania. Jeśli wyjedziemy zaraz po

rozmowie z diukiem Faragonem...

- Nie. - Głos Joscelina przeciął jej wypowiedź niczym ostrze, stanowczy i nieprzejednany.

Cała nasza czwórka znajdująca się w pokoju, poza Fedrą zatopioną w myślach, nie była tym

zaskoczona. Zamrugała nierozumiejąc. Barquiel L'Envers otworzył usta chcą coś

powiedzieć, ale zamknął je gdy Drustan popatrzył na niego kręcąc głową ostrzegawczo.

- Nie - powtórzył Joscelin zmęczonym głosem. - Nie. Nie pojedziemy do La Serenissimy.

Nie rozpoczniemy kolejnych poszukiwań z powodu Melisandy Szahrizaj. Nie

- Ale mogę ją znaleźć. - stwierdziła po prostu.

- Nie obchodzi mnie to. - Wytrzymał jej spojrzenia - Czy to dlatego nie wyciągnęłaś

wniosków z jej

obietnic? Starasz się ją zrozumieć? Myślałaś że warto. Dlaczego masz tak mało zaufania do

własnych twierdzeń? Czy chcesz raz jeszcze ryzykować wszystkim co mamy?

Wszyscy milczeli.

background image

Fedra przymkneła oczy, a później popatrzyła na mnie. Zacisnąłem pięści, bojąc się tego co

może powiedzieć. Nie chiałem żeby jechała do La Serenissimy. Nie chciałem żeby podążała

za przeklętym widmem mojej przeklętej matki. Ale serce podchodziło mi do gardła

zasuszając to co chciałem powiedzieć.

- Nie - wyszeptała w końcu - masz rację.

Rozluźniłem dłonie i odetchnąłem.

- Dobrze, dokładnie to było moim zamiarem. - Głos Ysandry zabrzmiał zgryźliwie z

powodu napiecia. - Wszystko czego chce to twojej rady i inteligencji Fedro, tutaj obok

mnie, w Terre d'Ange, służących interesom narodu. Rozumiesz?

Skłoniła głowę - Wasza wysokość.

- Och, daj temu spokój. - Powiedziała z irytacją Ysandra. Pomiarkowawszy się zwróciła się

do mnie. - Imrielu, posłuchaj mnie. Trzymałam te informacje w ukryciu przez kilka dni, ale

nie mogę tego robić zbyt długo. Członkowie parlamentu muszą zostać powiadomieni. To

może odnowić podejrzenia...

Barquiel L'Envers uniósł brwi.

- Rozumiem - zwróciłem się do królowej ignorując go.

- Dobrze. - Skinęła głową - Chce żebyś wiedział że nie podzielamy tych podejrzeń. Tron

Terre d'Ange stoi za tobą, prywatnie i publicznie.

Ku mojej irytacji poczułem jak łzy zbierają mi się do oczu. Po raz pierwszy dostrzegłem

odwagę i

szlachetność w Ysandrze, którą zaskarbiła sobie lojalności tych których kochałem. Znów

musiałem

odwrócić wzrok. - Dziękuję ci pani.

- Nie musisz dziękować. Ale może jeszcze być ku temu okazja. Jesteś księciem krwi i

członkiem rodu Courcel. Są tacy którzy powinni o tym pamiętać. - Królowa Terre d'Ange

wstała i my wstaliśmy razem z nią - Pomówimy jesze o tym więcej - zwróciła się do mnie,

Fedry i Joscelina. - Zamieszkacie w mieście Elui?

Joscelin złożył kasjelicki ukłon krzyżując przedramiona.

- Mamy taki zamiar pani - powiedziała Fedra

Po tym pożegnaliśmy sie z królową. Przejazd do domu odbyliśmy w ciszy. Nie mogłem

odgadnąć o czym myślała Fedra. Joscelin wyglądał na spokojnego. Odwróciłem się i

uścisnąłem w milczącym podziękowaniu jego dłoń. Skinął mi głową i lekko się uśmiechnął

background image

a ja poczułem się lepiej.

Na małym dziedzińcu przed domem nasi jeźdźcy zsiedli z koni a nasz stajenny Benoit

podszedł żeby wyprzęgnąć konie od powozu. Dziedziniec był zapełniony kręcącymi się

ludźmi i zwierzętami. Benoit podgryzany przez jednego ze swoich podopiecznych

zatrzymał Fedre przed drzwiami.

- Pani, jak was nie było przyszedł pewien człowiek i zostawił mi coś dla ciebie.

- Jaki człowiek? - zapytała odwracając się Fedra.

Benoit wzruszył ramionami - Nie chciał powiedzieć więc nie wpuściłem go za bramę.

Wręczył mi więc to, powiedział że to dla ciebie i odjechał. - Wyciągnął z kieszeni mały

pakunek owinięty w natłuszczoną skórę i obwiązany sznurkiem. - Proszę.

- Błogosławiony Eluo - westchnął Joscelin - Nie, znowu.

- Czy nie powinienem tego brać? - zapytał Benoit z niepokojem - Nie pozwoliłem mu

wejść.

- Wszystko w porządku, postąpiłeś słusznie. - Fedra wzięła pakunek i spojrzała na Ti-Filipa.

Ten pokiwał głowa i skinął na Gilota i pozostałych. - Benoicie powiedź Filipowi jak

dokładnie wyglądał ten człowiek. Jakiego był wzrostu, ile miał lat, jakiego koloru były jego

włosy i oczy, w co był ubrany, wszystko co pamiętasz. Czy widziałeś w jakim kierunku się

udał?

- Nie - jego głos brzmiał nieszczęśliwie – Przepraszam pani.

- Już dobrze. Po prostu powiedz Filipowi wszystko co zapamiętałeś - Spojrzała na Joscelina

ze śladem wyzwania. - Musimy się rozejrzeć.

Skrzyżował przedramiona - Powinieneś poinformować kapitana straży miejskiej. -

Powiedział do Ti-Filipa - Nie żebym oczekiwał że przyniesie to wiele dobrego.

- Tak - Ti-Filip wyglądał na oszołomionego - Poinformować go o czym dokładnie?

Joscelin spojrzał na pakunek w dłoni Fedry tak uważnie jakby był żywy - Nie mam pojęcia,

ale zaraz się dowiemy.

Fedra delikatnie rozwiązała sznurki, którymi obwiązany był pakunek i rozpakowała go. W

środku natłuszczonej skóry znajdował się aksamitny zaciągany woreczek. Otworzyła go i

wysypała na dłoń to co się w nim znajdowano.

Gilot cicho gwizdnął.

Był to sporej wielkości diament nawleczony na czarną aksamitkę, starą i zniszczoną,

wystrzępioną i przetartą na końcach. Fedra popatrzyła na niego bez słowa, otwierając

background image

szeroko ciemne oczy. W woreczku był także ciasno zwinięty kawałek pergaminu.

Rozprostowała go, przygładziła i przeczytała to co było na nim napisane.

- Jest podpisany? - zapytał Gilot.

- Nie - mruknęła - I nie musi być.

- Co w nim jest?

- Podniosła wzrok - Dotrzymam moich obietnic.

ROZDZIŁ IV

Znaleźli posłańca w tawernie jeszcze tego samego dnia. Napełniając jego kubek winem

dowiedzieli się, że jakiś obcy dał mu złotego dukata za dostarczenie pakunku. Wszystko co

potrafił o nim powiedzieć to, to że nie był D'Angelinem. Tak więc pomimo przeszukania

miasta trop okazał się zimny.

Poznałem tę historię od Gilota, który usłyszał ją od Ti-Filipa. Diament był darem klienta, od

mojej matki, dawno temu. Fedra nosiła go aż do dnia kiedy świadczyła przeciwko mojej

matce powodując skazanie jej.

- Przed królowa i parami królestwa - opowiadał z przejęciem Gilot - rzuciła go pod nogi

twojej matki i powiedziała " On należy do ciebie, pani, ja nie". Przez tyle lat po tym

wszystkim, możesz uwierzyć że go zatrzymała?

- Tak - odpowiedziałem krótko - mogę.

Mogłem, ponieważ Fedra również przechowywała różne rzeczy żeby pamiętać o bolących

sprawach. Była pewna mała rzeźba psa z jadeitu, prezent Mahrkagira dla niej. To ja byłem

tym, który zabrał ją z Darsangi, a Fedra ją zachowała, razem ze szpilką z kości słoniowej.

To ważne żeby pamiętać.

Fedra powiedziała mi jak bardzo, tamtej nocy po masakrze, kilka godzin przed tym zanim

umarła tyberiańska lekarka Druciila. Zapamiętaj to, zapamiętaj ich wszystkich -

powiedziała.

Myślałam o tym w dniach, które nastąpiły po doręczeniu diamentu i zastanawiałem się o

czym przypominał mojej matce, i czy wyciągnęła z tego jakieś wnioski.

Wiadomość o zniknięciu mojej matki rozeszła się po cichu. Nie było wielkiego oburzenia,

szoku i potępienia, za co byłem wdzięczny. Usunęła się dawno temu, a pamięć większości

ludzi jest krótka. Mimo to, gdziekolwiek poszedłem w mieście Elui, pojawiały się szepty i

odnowione spekulacje.

background image

Po czterech dniach, przybyli Szahrizaj i zostaliśmy wezwani na dwór.

To był pierwszy raz kiedy zetknąłem się z krewnymi mojej matki..

Spotkanie odbywało się oficjalnej komnacie królowej. Diuk Faragon przywiódł imponujmy

orszak na którym odciśnięta była rysa Szahrizaj. Pieczęć rodu mojej matki była nie do

pomylenia.

Diuk Faragon był sędziwy, o skórze pomarszczonej niczym pergamin i srebrnych falujących

włosach, mimo tego nadal był solidny i dzielny, a jego oczy były bystre. Krewni, którzy

stali za nim, byli młodsi. Kobiety miały rozpuszczone włosy, mężczyźni mieli je splecione

w szeregi małych warkoczyków opadających w łańcuszkach na ich twarze. Wszyscy byli

odziani w barwy rodu, czarne aksamitne stroje obramowane złotym brokatem.

Wyglądali pięknie, dumnie i niebezpiecznie.

Jeden z młodszych mężczyzn zerknął na mnie i uśmiechnął się wchodząc do komnaty. To

był przyjazny uśmiech, a także sprytny. Mrugnął do mnie, jego oczy były głębokie i

gwieździście niebieskie.

Przysunąłem się krok bliżej do Fedry.

Jeśli była zdenerwowana spotkaniem z Szahrizaj nie dała tego po sobie poznać.

Przywitaliśmy się z królową i cruarchą i zajęliśmy nasze miejsca za ich tronami. Joscelin

był zaprzysiężonym rycerzem królowej, mający strzec ją przed niespodziewanym

zagrożeniem, w srebrnych zarękawiach, ze sztyletami zatkniętymi za pas i rękojeścią

miecza widoczna za linią pleców.

- Diuku - królowa skinęła głową - Ufam że wiesz dlaczego cię tu wezwałam?

- Wiem, wasza wysokość - Głos diuka Faragona był donośny i melodyjny. Z gracją

zaprzeczającą wiekowi przykląkł na jedno kolano i skłonił głowę przed Ysandrą. Po nim,

wszyscy członkowie rodziny, mężczyźni przyklękali a kobiety gięły się w głębokich

ukłonach. - W imię błogosławionego Elui i miłosierdzia Kusziela, ród Szahrizaj ogłasza że

jest absolutnie lojalny wobec tronu.

Po drugiej stronie królowej, Barquiel L'Envers poruszył się. Kilka innych osób chrząkneło.

Ysandra spojrzała na Drustana, po czym oparła głowę na dłoni i z zastanowieniem

przyglądała się diukowi Faragonowi i jego orszakowi.

Żaden z Szahrizaj się nie poruszył.

- Bardzo dobrze - powiedziała wolno Ysandra. Diuk się zarumienił, a pozostali zaczęli się

podnosić. Spojrzał królowej w oczy bez strachu. - Czy miałeś jakieś informacje od twojej

background image

krewnej Melisandy Szahrizaj de la Courcel?

- Tak - odpowiedział spokojnie - Kilka razy na przestrzeni lat. - Skinął głową i podeszła

kobieta z małą paczuszką listów. - Są tu wszystkie. Nie ma w nich żadnych oznak buntu.

- A reszta z was? - uniosła brwi Ysandra - Czy ktoś z was posiada jakieś informacje na temat

najnowszych poczynań waszej krewnej?

Było łychać tylko cichy szum gdy kręcili przecząco głowami.

- Jesteśmy do twojej dyspozycji wasza wysokość - powiedział diuk Faragon - Stawiliśmy

się przed tobą ufając w mądrość twoich sądów.

Ysandra westchnęła. - Co o tym sądzi cruarcha? - zapytała Drustana.

- Wymiar sprawiedliwości na Albie działa bardziej bezpośrednio niż w Terre d'Ange. -

Uśmiechnął się nieznacznie. Nie było nic rozpraszającego wątpliwości w tym stwierdzeniu.

- Czy im wierzę? Zaakceptowałbym ich przysięgę wierności, czemu nie? - dotknął rękojeści

ceremonialnego miecza u pasa. - Mogliby nie opuścić tej komnaty żywi.

Ktoś głośno wciągnął powietrze. Kilku Szahrizaj uniosło głowy, ich oczy płonęły. Nie ze

strachu, pomyślałem, lecz ze złości. Przybyli tu w dobrej wierze. Mimo tego, członkowie

straży królewskiej znajdujący się w komnacie spoglądali na nich czujnie, a dłonie Joscelina

zacisnęły się na rękojeściach sztyletów.

- Fedro - zwróciła się do niej Ysandra - Co ma do powiedzenia Strzała Kusziela o jego

potomkach?

Fedra przyglądała się Szahrizaj uważnie. Niektórzy z nich, ci młodsi, rozgniewani, patrzyli

na nią z nutą szyderczego wyzwania. Lecz nie diuk Faragon. Skłonił przed nią głowę,

poważnie i z szacunkiem.

Pomyślałem o diamencie leżącym na jej dłoni, o liściku.

Dotrzymam mojej obietnicy.

- Przyjęłabym ich przysięgę, moja pani, - powiedziała w zamyśleniu Fedra - ten jeden raz.

Więc tak się stało, członkowie rodu Szahrizaj, podchodzili jeden po drugim i przysięgali

swoją lojalność tronowi. Przyglądałem się im wszystkim w poszukiwaniu jakiś oznak

kłamstwa i wiedziałem że Fedra robi to samo.

Nie zauważyłem żadnych i byłem z tego zadowolony.

Po wszystkim diuk Faragon podszedł do nas wraz z kilkoma młodszymi Szahrizaj. -

Hrabino - zwrócił się uprzejmie do Fedry i Joscelina - messire Verreuil - przede mną złożył

dworski ukłon - książę Imrielu.

background image

Skinąłem mu głową - Wasza miłość.

- Mam prośbę - powiedział do Fedry - jest w listach, które dałem królowej, ale nie proszę w

imieniu mojej krewnej tylko własnym. Proszę o to ze względu na nas wszystkich i na

chłopca.

- Tak? - zapytała Fedra marszcząc brwi.

- Pozwól mu nas poznać - powiedział wprost diuk Faragon - Jesteśmy krewnymi. Pozwól

mu przyjechać latem do Kuszetu, powychowywać się trochę wśród Szahrizaj. Poczułem jak

ostrzegawczy skurcz w dole brzucha miesza się nieoczekiwanie z mrocznym

podekscytowaniem. Za plecami diuka, młody człowiek, który wcześniej do mnie mrugnął,

trącił stojącą obok niego dziewczynę i uśmiechnął się.

- Nie - odpowiedź Fedry była łagodna, stanowcza i natychmiastowa. - Wybacz mi wasza

miłość ale nie mogę się na to zgodzić i jak sądzę jej królewska mość również by na to nie

pozwoliła.

- Zatem rozważ proszę to - diuk Faragon wskazał dłonią na młodych szlachciców Szahrizaj

stojących za nim. - Mavros, Baptista i Roszana, są jeszcze w wieku wymagającym

wychowywania. Dlatego ich tu zabrałem. Czy rozważysz rozszerzenie gościnności

Montreve tego lata na ich osoby? - Zamilkł na chwilę. - Nie wnoszę oferty trzykrotnego

podwójnego zaszczytu. Pragnę tylko szansy dla chłopca by mógł poznać swoich krewnych.

Fedra popatrzyła na mnie.

Chciałbym wiedzieć co powiedzieć. Część mnie chciała żeby mu odmówiła, a druga żeby

przyjęła jego propozycję. Obawiałem się poruszenia mrocznej struny we mnie. Nie

chciałem żadnej części dziedzictwa krwi mojej matki. A teraz ono mnie wzywało.

- Rozważę to wasza miłość - powiedziała oficjalnie Fedra - czy to cię satysfakcjonuje?

- Tak - uśmiechnął się.

- Książę Imrielu.

Głos królowej, chłodny i rozkazujący wezwał nas. Wdzięczni że możemy zostawić

Szahrizaj, podeszliśmy do tronu.

- Kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, wspomnieliśmy o obowiązkach. Teraz kiedy

sprawa się rozstrzygnęła, czas dokończyć rozmowę.

- Wasza wysokość - skłoniłem się.

- Jesteś właścicielem praw własności do posiadłości - powiedziała a jaj fiołkowe spojrzenie

spoczęło na mnie - Nieruchomości te należały do mojego stryjecznego dziadka Benedykta

background image

de la Courcel.

- Tak rozumiem, wasza wysokość - Przypomniałem sobie Łososia i pomysł żeby wpływami

z tych nieruchomości zapłacić za konia. Przez dwa lata, to była cała uwaga jaką im

poświęciłem. - Nie potrzebuje ich, jeśli sobie życzysz przeznacz je dla kogoś innego. -

Dodałem szczerze.

- Nie - Ysandra się uśmiechała - Nie zrobię tego, ale myślę że powinieneś odbyć objazd

swoich włości. To ważne żeby cię tam poznano. I ważne aby zrozumiano ze masz za sobą

wsparcie korony. W tym celu poprosiłam królewskiego dowódcę aby przygotował eskortę.

Oczywiście skonsultowaną z dworem Montreve.

Spojrzałem na Barquiela L'Envers z konsternacją.

Skłonił się lekko.

W głębi mojego serca wszystko protestowało. Naprawdę nie potrzebowałem żadnych

posiadłości. Byłem Imrielem nó Montreve, spadkobiercą Fedry, jej adoptowanym synem. To

było wszystko kim starałem sie być i wszystko kim chciałem być.

Ale nie to było treścią umowy.

Tu chodziło o takie rzeczy jak honor i obowiązek.

Skłoniłem się królowej - Jak sobie życzysz wasza wysokość – mruknąłem.

ROZDZIŁ V

Tym sposobem, spędziliśmy lato, czternastego roku mojego życia, na objeździe moich

włości w Terre d'Ange. Gdybym miał wybór wolał bym raczej spędzić je polując, łowiąc

ryby i szkoląc sokoły w Montreve. Nie było by to złe jak sadze.

Moją uwagę zwróciło, że mimo iż Barquiel L'Envers wyznaczył eskortę mającą nam

towarzyszyć, sam nie zdecydował się do nas dołączyć. To byli dobrzy mężczyźni, zbrojni z

Montreve potwierdzili to a Ti-Filip utrzymywał kontakty z królewską armią, którzy

sprawiali wrażenie zadowolonych z tego obowiązku.

Były trzy posiadłości, dwie znajdowały się w L'Agnace a jedna w Namarze. Najpierw

odwiedziliśmy Heuzc w L'Agnace, gdzie podziwiałem pola i dojrzewające sery, stamtąd

udaliśmy się do Namarry.

Namarra jest prowincją Naamy. W miejscu gdzie wybija z ziemi źródło rzeki Naamy,

znajduje się sanktuarium. Fedra odwiedziła je w czasie naszej podróży. Było to święte

miejsce dla sług Naamy więc Joscelin i ja nie mogliśmy wejść do środka.

background image

Ona mogła.

Nie wiem co się tam wydarzyło. Wiem tylko że spowijała ją jasność kiedy wróciła. Hugues

wzdychał później wielokrotnie i pisał okropne wiersze dla Fedry, których musieliśmy

wysłuchiwać gdy je recytował w czasie podróży.

Złożyliśmy wizytę w księstwie Barthelme, największym z moich włości, gdzie odkryłem że

odpowiadam za produkcje, poza innymi rzeczami, także znakomitego czerwonego wina.

Wszystkie te nieruchomości, prawdę mówiąc, prowadziły się same. Działo się tak od wielu

lat, podczas gdy mój ojciec mieszkał w La Serenissimie aż do śmierci. Królowa wyznaczyła

mądrych zarządców.

Oddawali zyski faktorom królewskim a przepływ środków odbywał się w pełnym zaufaniu.

To wszystko było bardzo ekscytujące. Ściskałem ręce zarządców a oni kłaniali się przed

tytułem i powagą królewskiej chorągwi stojącej za mną. W każdej posiadłości spędzaliśmy

dzień lub dwa, zwiedzając gospodarstwa i wymieniając uprzejmości, a następnie jechaliśmy

dalej.

Trzecia nieruchomość, którą odwiedziliśmy była inna.

Nazywała się Lombelon, znajdowała w L'Agnace, nie więcej niż pół dnia jazdy od miasta

Elui, dlatego zostawiliśmy ją na koniec. Nie było to wiele więcej niż dwór i otaczające go

sady, ale wiązała się z tym dziwna historia. Kiedyś należała do mojej matki, która

odziedziczyła ją po śmierci pierwszego męża, jako część jego majątku. Jakiś czas później

podarowała ją Izydorowi d'Aiglemort, kamelickiemu zdrajcy, niewątpliwie jako prezent dla

potwierdzenia sojuszu.

Kiedy d'Aigemort zdradził królestwo, jego majątek został przejęty przez koronę. Ysandra

wspaniałomyślnie przebaczyła Aiglemortowi i tym kamelickim żołnierzom, którzy wybrali

z własnej woli służbę wzdłuż granicy Terre d'Ange ze Skaldią. Ale mały majątek Lombelon,

zdecydowała się podarować mojemu ojcu Benedyktowi, jako podarunek z okazji jego

drugiego małżeństwa. I tak trafił on do mnie.

Było to przyjemne miejsce, przeznaczone pod uprawę gruszek. Obejrzeliśmy podwórze z

prasą do wyciskania soku i destylatornię znajdującą się w szopie. Tam po raz pierwszy

zobaczyłem Masalina, ale nie znałem jego imienia.

Podłączał lśniącą miedzianą część do destylatora gdzie sok lombelońskich gruszek zmieniał

się w brandy. Był na tym bardzo skoncentrowany jak zauważyłem, wtedy podmuch wiatru

otworzył szerzej drzwi szopy i promienie słoneczne padły na jego włosy. Były w tak

background image

jasnym odcieniu blond że sprawiały wrażenie srebrzystych. Odwrócił głowę i szybko

wymknął się gdy wchodziliśmy.

Teraz wszyscy wysłuchaliśmy wykładu na temat zbierania, wyciskania i technik destylacji

soku z gruszek, którym lombelońska bandy zawdzięczała swój powszechnie doceniany

smak. To był mocny trunek. Spróbowałem odrobinę z uwagą, podczas gdy żołnierze

L'Enversa byli zadowoleni nadarzającej się okazji. Następnie zarządca zabrał nas na

przechadzkę do najbliższego sadu, zachwalając obfite plony. Powietrze było ciepłe i

przesycone słodkim zapachem gruszek i brzęczeniem pojedynczych pszczół.

Tam drugi raz zobaczyłem Maslina.

Pracował w sadzie, trzymał groźnie wyglądający hak na długim kiju. Były to jedne z

najstarszych drzew, zarządca poinformował nas że za kilka lat przestaną rodzić owoce.

Siwowłosy chłopak krążył półnagi i bosy, strącając owoce hakiem z dziką gracją. Mimo ze

skupiony wyraz zniknął z jego twarzy, tak jak w destylatorni, był pełen uwagi. Zahaczył

najwyższą gałąź, mięśnie jego ramion zadrżały z wysiłku. Z każdym uderzeniem wstrząsane

gałązki traciły zielone liście, a jego ciosy były tak szybkie i celne że drzewo trzęsąc się

obrzucało go gradem liści, gałązek i owoców.

Zazdrościłem mu.

Zazdrościłem mu posiadania swojego miejsca na świecie, wzrostu i siły szerokich ramion.

Zazdrościłem prostoty zadania, i skupienia z którym je wykonywał. Zgadywałem że jest

jakieś dwa lata starszy ode mnie i tego również mu zazdrościłem. Znalazłem się z tyłu za

zarządcą, który podążył dalej bardziej niż zadowolony że Fedra go słucha. Nasza eskorta

była rozproszona, zbrojni z Montreve i żołnierze królewscy krążyli po sadzie.

W ciągu kilku chwil, srebrnowłosy chłopak zauważył moją obecność. Opuścił hak do

ścinania gruszek i przeszył mnie spojrzeniem ciemnych oczu.

- Czego chcesz?

- Niczego. - Pewność brzmiąca w jego głosie zaskoczyła mnie, ale ludzka natura jest

osobliwa. Ponieważ go podziwiałem, chciałem żeby mnie polubił. Podszedłem bliżej i

wyciągnąłem rękę. - Jestem Imriel.

Nie poruszył się. - Wiem kim jesteś... książę.

Poczułem dreszcz zaniepokojenie jak dotknięcie chłodnej dłoni na karku. - Więc masz nade

mną przewagę - Powiedziałem spokojnie - Czy możesz podać mi swoje imię abyśmy byli

kwita?

background image

- Maslin - powiedział - Czy to coś dla ciebie oznacza?

- Nie - potrząsnąłem głową zdziwiony - A powinno?

- Powinno. Uśmiechnął się złośliwie i zrobił krok w moją stronę. Długi kij od haka który

trzymał w dłoni rzucał cień na trawę. - Ojciec mnie tak nazwał. To było imię jego ojca.

W moich myślach kawałki układanki składały się w całość, dziwna historia Lombelon,

pochodzenie grusz, jasne włosy tego chłopaka. Słyszałem opowieści o Izydorze

d'Aiglemort, zdrajcy - bohaterze. Kimberhaar, jak nazywali go Skaldowie, srebrnowłosy.

Chociaż moja matka przywiodła go do zdrady, odkupił ją na na samym końcu. To on zabił

Waldemara Seliga w bitwie pod Troyes-le-Mont mimo że zmarł w wyniku ran które ten mu

zadał.

- Jesteś synem diuka Izydora - powiedziałem

- Jego bastardem.

- To nie powód do wstydu. - Zacząłem skrępowany.

- Miał mnie uznać - wykrzyknął Maslin, uciszając mnie. Trzymał hak jak włócznie mierząc

w moje serce. - To miało być moje, Lombelon miało być moje. Ale zabrakło czasu.

- Przykro mi Maslinie - Cofnąłem się o krok - ale to nie ma nic wspólnego ze mną.

- Biedne książątko - splunął - Mój ojciec zginął jako bohater. Więc dlaczego ty syn dziwki i

cholernej zdrajczyni rościsz sobie prawa do Lombelon?

- Z racji woli Królowej. - Odpowiedziałem chłodno. Nie miałem zamiaru stawać w obronie

mojej matki, ale Maslinowi udało się mnie rozzłościć. Moja dłoń sięgnęła po rękojeść

sztyletu. Hak do zrywania gruszek był niebezpieczną bronią, ale liczyłem że zdążę rzucić

zanim on zdąży pchnąć. - Czy kwestionujesz to?

Gdzieś rozległy się krzyki i odgłos stłumionych kroków biegnących w naszym kierunku po

trawie. Obaj to zignorowaliśmy, patrząc na siebie. Maslin oddychał ciężko, jego obnażona

klatka piersiowa falowała. Otarł czoło wolną ręką pozostawiając na nim ciemną smugę.

- Kwestionujesz to? - Powtórzyłem.

- Nie - zacisnął zęby i odłożył swoją improwizowaną broń. - Nie tu, książątko, nie teraz, ale

pewnego dnia gdy będziemy mężczyznami, wyrównamy rachunki. Zamierzam zrobić to dla

siebie, a ty pożałujesz dnia kiedy to zrobię.

Skinąłem głową - Więc niech tak będzie jeśli musi. Ale nie szukam twoje wrogości.

- Nie? - Wykrzywił usta - Niemniej jednak ją masz.

Moja eskorta w liberiach Courcel i Montreve nadbiegła spóźniona z obnażonymi mieczami,

background image

czyniąc wiele hałasu. Zarządca Lombelon, podążał za nimi ociężale, dysząc z wysiłku. Nie

było tu nic do oglądania. Tylko dwóch młodych ludzi rozmawiających pod gruszą.

Wyjaśniłem to jasno i ruszyliśmy dalej.

Fedra oczywiście wiedziała.

Oczekiwała od siebie więcej uwagi i była zła na siebie za tą nieostrożność, dlatego

niechętnie zgodziłem się o tym porozmawiać. Poprosiłem ją o to by nie mówić nic

kapitanowi straży królewskiej, zaznaczając że nie warto go niepokoić. Zgodziła się na to

zamieniając tylko kilka słów z Joscelinem i Ti-Filipem. Nie rozmawialiśmy o tym tego dnia,

dopiero następnego gdy znaleźliśmy się w drodze do miasta Elui, poprosiła żebym podał jej

szczegóły tamtego spotkania.

- Syn Izydora - szepnęła - Zastanawiam się kto jest jego matką.

- Nie wiem - Pokręciłem głową - Nie wydawało mi się rozsądnym zadać to pytanie.

- D'Aiglemort był uznawany za bohatera zanim zdradził. - Powiedział Ti-Filip - Mogła być

wielka liczba świec zapalanych w jego imieniu z intencją do Eiszet w L'Agnacite.

Gilot się roześmiał – Na pewno wiesz coś o tym kawalerze.

Słysząc to Fedra się uśmiechnęła. Było wiele dzieci w okolicach Montreve

charakteryzujących się pewnym podobieństwem do ostatniego z chłopców Fedry, choć

znacznie mniej od czasu kiedy Ti-Filip przyjął Hugesa.

- Cóż, Izydor d'Aiglemort nie sprawiał wrażenia mężczyzny który lubi przypadkowe

igraszki. Musiało coś w tym być skoro zamierzał uznać Maslina jako następce przynajmniej

w Lombelon.

Joselin odchrząknął.

- Cóż - Fedra popatrzyła na kasjelickiego kochanka z rozbawieniem. - W każdym razie

więcej niż w innych.

Pomimo tych wszystkich lat jakie byli ze sobą, Fedra i Joscelin nigdy się nie pobrali. I nie

sądzę żeby mieli to zrobić. Był jej kochankiem, było to zadeklarowane i uznane, ale nie

dzielił jej tytułu. Miało to związek ze ślubami jakie złożył jako brat kasjelita. Pomimo że

złamał je wszystkie, wszystkie poza jednym, tym najważniejszym, nie chciał zamieniać ich

na śluby małżeńskie. Było w tym coś takiego że myślał że jego honor tego nie zniesie.

Fedra to rozumiała.

- Tak, to też prawda. - zgodził się Ti-Filip - Mimo wszystko, kimkolwiek jest jego matka,

dlaczego wini Imrela? Nikt nie popychał d'Aiglemorta do zdrady. Zaproponowano mu układ

background image

aby odebrać tron młodej, nieznanej królowej, a on na to przystał.

Milczałem słuchając jednym uchem jak roztrząsają tą kwestię. Rozumiałem doskonale

dlaczego Maslin of Lombelon mnie nienawidzi. Obaj urodziliśmy si jako synowie

zdradzieckich rodziców. Różnica polegała na tym że on nie miał ziemi i był biedny,

pracował w sadach które powinien dziedziczyć, a ja przechadzałem się po nich twierdząc że

są moją własnością. Książę krwi, odziany w jedwabie i aksamity, z królewskimi doradcami i

eskortą królewskich zbrojnych po swojej stronie.

- Jest zgorzkniały - powiedziałem na głos - Czy winicie go za to?

Fedra rzuciła mi głębokie spojrzenie - Za to że jest zgorzkniały, nie. Za mierzenie w ciebie

bronią, tak.

Wzruszyłem ramionami - To był hak do zrywania gruszek.

Można by wyrządzić wiele szkód takim hakiem - powiedział Huges wesoło - Ja bym

potrafił.

- Ale on nic nie zrobił - Zauważyłem.

Myślałem o tym do końca podróży. Gdy znaleźliśmy się w murach miasta pożegnaliśmy

królewską eskortę. Podziękowałem każdemu wymieniając jego imię, zapamiętane tak jak

nauczyła mnie to robić Fedra, i dając kapitanowi sakiewkę do podzielenia między nich.

Podziękowali mi z uśmiechem i choć raz byłem z tego zadowolony. Wszystkie historię jakie

opowiedzą Barquielowi L'Envers będą życzliwe. Wolałem pozostawać w dobrych relacjach

z żołnierzami dając im cień szansy. Na tym polegało wyzwanie.

Znów pomyślałem o Maslinie.

Mógłby zostać moim przyjacielem gdyby mnie poznał. Gdyby dał mi cień szansy. Dlaczego

się tym przejmowałem, nie potrafiłem powiedzieć, poza tym że dzieliliśmy pochodzenie ze

splugawionych linii. I dlatego że zazdrościłem mu i podziwiałem go. Nie mógł wiedzieć że

w pewnym sensie chętnie bym dokonał handlu wymiennego. Byłbym szczęśliwy oddając

Lombelon i pozostałe majątki w zamian za dzieciństwo które utraciłem w Darsandze.

Przez dwa dni krążyłem bezmyślnie po domu, rozdrażniony, zaniedbując naukę, aż

podjąłem decyzję. Kiedy to zrobiłem postanowiłem znaleźć Fedre.

Była w swoim pokoju kąpielowym, który była świątynią luksusu w tym domu.

Zatrzymałem się i miałem odejść bez pukania kiedy siostrzenica Eugeni Clory otworzyła

drzwi z rękami błyszczącymi od olejków.

- Imri - doszedł mnie głos Fedry za uchylonych drzwi, brzmiał łagodnie - Zamierzasz wejść

background image

teraz czy później? To twój wybór kochanie.

Wyczułem zapach lawendy zmieszanej z mięta i zmarszczyłem nos. - Teraz?

- Zatem wejdź.

Wszedłem i usiadłem na małym stołku, opierając brodę na pięściach. Pokój kąpielowy był

ciepły i wilgotny. Świece migotały w zagłębieniach obok basenu. Fedra leżała na

poduszkach stołu do masażu okryta tylko krótkim i lekkim, lnianym ręczniczkiem. Jej

głowa spoczywała na ramieniu, spojrzała spod ciężkich powiek, ospale i leniwie, co

mogłoby zwieść każdego kto jej nie znał.

- Chodzi o Maslina? - zapytała

Skinąłem głową potwierdzając - Obiecasz że nie będziesz się ze mnie śmiać?

- Tak - odpowiedziała - Chcesz żeby Clory wyszła?

- Nie w porządku - potrząsnąłem głową. Dla tych który służyli w domu Fedry dyskrecja

była najważniejsza. Kobiety wiedzą jak utrzymać tajemnice, dowiedziałem się tego w

zenanie. - Nie mam nic przeciwko temu żeby została.

Clory powróciła do swoich obowiązków masażystki, pukając językiem o zęby, zapewne w

reakcji na pewne napięcie mięśni Fedry. Była wyszkolona w domu Balsamu i była bardzo

dumna ze swoich umiejętności. Było coś kojącego w przyglądaniu się temu. W ciepłym

blasku świec skóra Fedry błyszczała jak świeża śmietana a kontrastując z purpurowymi

akcentami i czarni liniami marki. Podniosłem się ze stołka przyglądając się w ciszy jak

silnym i zręcznym dłonią Clory przy pracy. Fedra patrzyła na mnie cierpliwie czekając.

W końcu spojrzałem jej w oczy. - Chce mu podarować Lombelon.

Fedra złożyła ręce pod brodą. Nie wyglądała na zaskoczoną. - Uważasz że jego roszczenia

są uzasadnione.

- Tak - wziąłem głęboki wdech - Tak uważam. Wątpisz w to?

- Nie - uśmiechnęła się z ironią - Nie bardzo, wygląda jak d'Aiglemort.

Przyglądałem się jak świeca wypala się i gaśnie. - Czy dostrzegłaś to wtedy. Tą część?

- Tak - poruszyła ramieniem. Clory zaprzestała masażu i bez słowa poszła umyć ręce.

Wycierając je do sucha, wzięła jedwabny szlafrok Fedry, rozłożyła go i zasłoniła mi widok.

Z łatwością wynikająca z wieloletniego doświadczenia Fedra wślizgnęła się w niego i

zawiązała pasek - Dziekuję ci Clory.

- Zawsze do usług moja pani. - Clory uśmiechnęła się ciepło i zanim wyszła dotknęła lekko

mojego ramienia dłonią pachnącą wonnymi olejkami - wasza wysokość.

background image

Kiedy wyszła, Fedra usiadła między poduszkami na stole, krzyżując nogi i układając

szlafrok w zgrabne fałdy, przyglądała mi się. - Dlaczego, kochanie?

- Ponieważ ja go nie potrzebuje. - Wyciągnąłem wosk za paznokcia kciuka - Nawet go nie

chce. I jeśli miało należeć do niego tak będzie sprawiedliwie, to wszystko. - Uniosłem

głowę - To dobrze prawda? Postępować słusznie gdzieś gdzie popełniono błąd.

- W teorii tak - powiedziała - To nie zawsze działa tak jak powinno. Jeśli chodzi o tą

kwestię, królowa może się nie zgodzić.

Zmarszczyłem brwi - Ale to moja decyzja, czyż nie?

- Tak - Fedra skręciła wilgotne włosy w kok, uśmiechając się z cieniem żalu. - I moja

ponieważ jesteś niepełnoletni.

- Może być na ciebie zła - Nie pomyślałem o tym.

Nie bardziej niż zwykle. - Prawdziwe rozbawienie zalśniło w jej oczach - Myślę o tobie

kochanie. Ysandra nie lubi jak jej hojność jest odtrącana. I jest jeszcze Maslin.

Znalazłem jej ozdobione klejnotami szpilki do włosów i podałem je jej. - Co z nim?

- Może nie być ci za to wdzięczny. Może nawet być rozzłoszczony.

Nie znajdowałem w tym sensu i wyraziłem swoje powątpiewanie. - Dlaczego? Kocha

Lombelon, widziałem to. I nie ma to nic wspólnego ze mną.

- Odpowiedziałeś na swoje pytanie. - powiedziała delikatnie Fedra i wpięła spinki we

włosy.

Usiadłem i zacząłem o tym myśleć, aż zrozumiałem dlaczego Maslin of Lombelon może

mnie znienawidzić za podarowanie mu tego czego w pragnął z całego serca. Dbam o to tak

mało że mogę sobie pozwolić na podarowanie mu, niczym zupy, najmniejszego z moich

majątków. Tak, mój przyjazny gest może być potraktowany jako pokreślenie różnicy

naszych statusów materialnych. A zatem może mnie nienawidzić pozostając na zawsze

moim dłużnikiem, a jego duma spowoduje tylko sączenie się żółci za każdym razem gdy

będzie mnie widział.

- Pojmujesz Imri? - zapytała Fedra po chwili.

Skinąłem głową.

- Czy nadal chcesz mu to podarować?

- Tak - Przetarłem oczy pięściami - to nadal jest słuszne, nieprawdaż? - Mrugnąłem bo

szczypały mnie oczy. - Jest?

Fedra potrząsnęła głową i zeszła ze stołu - Chodź tutaj - powiedziała otwierając ramiona.

background image

Objąłem ją opierając brodę na jej ramieniu okrytym jedwabnym szlafrokiem. Byłem

wystarczająco wysoki by muc to zrobić. Przytuliła mnie mocno i pocałowała w czoło. - Tak.

Po chwili wyrwałem się - Fedro, co ty byś zrobiła?

- Ja - kąciki jej ust uniosły się w górę - No cóż kochanie... przypomni mi kiedyś żeby

opowiedziała ci historię o Favrielli nó Dzika Róża i jej notorycznie złym humorze.

Uśmiechnąłem się do niej - Joscelin już mi opowiedział.

Potargała mi włosy - Zatem już wiesz.

ROZDZIAŁ VI

W następnych miesiącach sprawa powoli posuwała się do przodu. Fedra wysłała Ti-Filipa,

żeby dyskretnie zasięgnął języka na temat Lombelon. Dowiedział się że matka Masalina

nazywała się Anna Livet. Jej ojcem był, zmarły przed kilku laty, mistrz ogrodnik z czasów

d'Aiglemorta. Ich związek był dość poważny, był również dobrze znany wśród ludności

l'Agnacickiej, a d'Aiglemort potwierdził ojcostwo dziecka gdy było ono jeszcze w łonie

matki. Nikt nie miał wątpliwości, że uznał by formalnie Maslina gdyby tylko dożył do jego

narodzin.

Nadeszła jesień i cruarcha Drustan pożeglował z powrotem do Alby. Freda załatwiła

prywatną audiencję u królowej aby przedyskutować sprawę. Nie wiem co jej powiedziała,

ale nawet jeśli Ysandra była zła lub poczuła się dotknięta zachowała milczenie.

Musiałem podpisać akt własności przed kanclerzem skarbu, odciskając na nim pieczęć

sygnetem, który Ysandra podarowała mi po moim powrocie z Dżebe-Barkal,

przedstawiającą łabędzia symbol rodu Courcel. Czułem się z tym bardzo dziwnie. Fedra

podpisała się pode mną, odciskając pieczęć Montreve przedstawiającą księżyc i górę ze

stromym zboczem. Kiedy zostało to załatwione, kanclerz wykonał kopię podpisując i

pieczętując ją własną pieczęcią. Dał mi ją, jej wykorzystanie, w taki czy inny sposób,

zależało ode mnie.

To Alais poruszyła tą kwestię, chociaż w końcu to nie jej głos przeważył.

- Grasz nieuważnie - powiedziała, uderzając mnie niespodziewanie po ręce wachlarzem

kart, które trzymała. - Zagrałam atutem Imri. Zupełnie nie uważałeś. - Zamilkła na chwilę. -

Powiesz mi dlaczego?

Zanurzyłem jedną dłoń we włosach. To prawda, nie miałem nic przeciwko dniom kiedy

królowa wzywała mnie na dwór w myśl postanowienia że potomek rodu Courcel powinien

background image

poznać dalszych krewnych. Znałem Alais i Sidonię dość dobrze. Sidonia zostawiła nas na

szczęście samych, zadowolona że może poczytać książkę w czasie kiedy Alais i ja gramy w

karty pod czujnym okiem pałacowej straży.

- Wybacz mi Alais, myślałem o czymś innym.

- Zauważyłam - powiedziała niecierpliwie - O czym?

Opowiedziałem jej wtedy skróconą wersję odpowiednią dla dziecka. Słuchała z uwagą,

potrafiła być poważna jeśli chciała, czasami miała sny i były one prawdziwe. Było to

dziedzictwo ze strony Drustana, pochodzące z krwi jego matki.

- Myślę, że powinieneś mu sam o tym powiedzieć - stwierdziła - To miłe że to robisz. Czego

się boisz?

Wytłumaczyłem jej najlepiej jak umiałem. Alais wiedziała sporo na ten temat co musiałem

to znieść. Ysandra nie chciała żeby jej córki wychowywały się nie wiedząc nic o złu tego

świata, więc Alais od dawna była zaznajomiona z trudnymi kwestiami. Ale urodziła się w

kochającym się małżeństwie i była bardzo młoda więc trudno było jej to wszystko

zrozumieć.

- Cóż, myślę że powinien być szczęśliwy - powiedziała.

- Tak - odpowiedziałem - ale nie zawsze postępujemy tak jak powinniśmy.

Głos Sidonii, chłodny jak górski strumyk przerwał nam - Słyszałam o tobie wiele rzeczy

kuzynie Imrielu, ale nigdy że jesteś tchórzem.

Popatrzyłam na nią ze wściekłością.

Uniosła brwi, w głębszym odcieniu złota niż u jej matki. W odróżnieniu od Alais, delfina

wyglądała prawie na czystej krwi D'Angelinę. Tylko jej oczy były czysto Cruithne, ciemne i

nieprzeniknione.

- Bo nim nie jestem - powiedziałem zimno.

- Cóż, zatem. - Sidonia powróciła do swojej książki, zbywając mnie.

Jakim prawem dwunastoletnia dziewczyna, która nigdy nie spędziła nawet dnia w strachu,

głodna, bez jednej przyjemnej myśli, podważała odwagę czternastoletniego chłopaka, który

przeszedł przez piekło, które złamało by wielu dorosłych mężczyzn, nie potrafiłem

powiedzieć. Ale było to wyjątkowo skuteczne. Jeszcze nie przebrzmiała protekcjonalność

jej tonu gdy podjąłem decyzję, pojadę do Lomelon.

Było kilka kwestii do omówienia. Chciałem jechać sam, tylko z dwoma zbrojnymi, czego

Fedra stanowczo odmówiła. Ja z kolei sprzeciwiałem się wyprawie wszystkich

background image

domowników co mogło być odebrane jako pokaz siły. Sidonia podrażniła moją dumę, więc

nie chciałem żeby Maslin pomyślał iż się boję.

Ostatecznie postanowiono, że pojadę z kilkoma zbrojnymi pod dowództwem Ti-Filipa,

chociaż Fedrze się to nie podobało. Nie podobało się również Joscelinowi ale on mnie

rozumiał.

Dzień był chłodny, z przenikliwie ostrym, siekającym wiatrem, zwiastującym nadejście

zimy. Wyruszyliśmy wcześnie rano pod ciężkim ołowianym niebem. Było dziwnie

zobaczyć miasto ciche i puste, drzwi sklepów były pozamykane, ulice niemal bezludne.

Spotkaliśmy tylko kilku członków straży miejskiej i paru zmęczonych imprezowiczów

szukających drogi do domu po całonocnej rozpuście. Jeden z nich pozdrowił Ti-Filipa

wykrzykując coś niewyraźnie. Ten uśmiechną się w odpowiedzi. - Za kwiaty Orchidei.

Poczułem że się czerwienie. Orchidea była jednym z trzynastu Dworów Nocy, gdzie

najlepsi słudzy Naamy uprawiali swą sztukę. Fedra została oddana do jednego z takich

domów, domu Cerusa, pierwszego spośród trzynastu.

- Filipie? - chrząknąłem - Jak tam jest?

Spojrzał na mnie - W domu Orchidei?

- W Dworze Nocy.

- Cóż, to zależy od domu. - Wzruszył ramionami - Ja lubię Orchidee. Są weseli, beztroscy,

mnie to odpowiada.

- A co z innymi? - zapytałem.

- Są różni. - Ti-Filip się uśmiechnął. - W Heliotropie są mili, ich adepci sprawiają że

czujesz się jak jedyny człowiek, który kiedykolwiek dotknął ich serca. Dziką Róże warto

odwiedzić dla ich poezji i przedstawień. Jaśmin, oh, adepci Jaśminu pozostawią cię

wiotkiego i na wpół zatopionego w pocie pożądania.

Matka Fedry była adeptką domu Jaśminu, ale uciekła. I kiedy sprzedała córkę do służby

zrobiła to w pierwszym z trzynastu domów, w Cereusie. - A jak jest w Cereusie?

- Hm... - jego wzrok się wyostrzył - Cóż każde piękno przemija jak mówią, ale ja nie

jestem jedynym którego boli przemijanie, więc przynajmniej nie rozkoszuję się tym bólem.

- Nie - powiedziałem wolno - przepuszczam że nie.

Ti-Filip zachichotał - Nie martw się Imrielu, masz jeszcze wiele lat na to by dokonać

wyboru.

Mężczyźni z eskorty również się rozśmiali a mój rumieniec się pogłębił. - Nie dlatego

background image

pytałem.

- Wiem - uśmiechnął się ale z sympatią - Cóż, jeśli zdecydujesz się pewnego dnia odwiedzić

dom Cereusa, zobaczysz gdzie hrabina nauczyła się swoich manier, ale nic ponad to. W

każdym razie nie ten dom wybrałbym dla ciebie.

- Który zatem? - Wbrew sobie byłem ciekaw odpowiedzi. Dwór Nocy nie zaakceptował by

mnie jako klienta dopóki nie ukończę szesnastu lat, ale na samą myśl o wyborze spośród

trzynastu domów czułem niezdrowy dreszcz podniecenia.

Ti-Filip otworzył usta żeby odpowiedzieć, ale zamknął je bez słowa potrząsając głową. -

Nie jestem pewny. - Jego oczy stały się poważne i pełne skupienia. - Dla ciebie, nie jestem

pewien.

- A jak myślisz, na co mógłbyś mieć ochotę? - zapytał ostrożnie Gilot. - Wtedy mógłbym ci

powiedzieć. Słyszałem że w Przystępie jest więcej zabawy niż można by się spodziewać.

Jeśli lubisz się zakładać, jesteś chłopakiem z wystarczającą ilością monet na wymianę. A

może Smagliczka? Odrobina skromności, odrobina wątpliwości? - Pochylając się w siodle

trącił moją nogę - Może to coś dla ciebie Imri?

Z niewiadomych powodów wzdrygnąłem się. Coś w jego słowach przywołało wspomnienie

zenany, tak silne że mogłem niemal poczuć woń wody stojącej w opuszczonym basenie.

Pamiętałem poszczące Bodistanki, spokojne, o pustych oczach. W jakiś sposób udało im się

zachować godność i skromność w tym straszliwym miejscu. Pociągało to za sobą koszty.

Jedna z nich zginęła na miejscu rzucając się na nóż zanim spróbowała choćby kęs jedzenia

w sali Mahrkagira.

- Nie - mój głos był niewyraźny - nie to.

- Cóż więc - powiedział Gilot obojętnie - Jest jeszcze Dalia jeśli lubisz wyniosłość albo

Camellia w której są aż nazbyt dumni. I oczywiście...

- Wystarczy Gilocie - to Hugues interweniował. Jego głos był łagodny, ale było coś

nieprzejednanego w jego miłych niebieskich oczach jak również w postawie jego szerokich

ramion. - Jak powiedział Filip, książę Imriel ma jeszcze kilka lat by dokonać wyboru.

Uśmiechnąłem się do niego w podziękowaniu.

- Przepraszam Imri - wzruszył ramionami Gilot - Nie miałem na myśli nic złego.

- Przeprosiny przyjęte - pokręciłem głową - nic się nie stało.

Mimo to nie chciałem słyszeć jak wymienia nazwy kolejnych domów, Balsamu czy

Gencjany, uzdrowicieli i marzycieli, oni nie mieli znaczenia, ale pozostałe dwa Mandragora

background image

i Waleriana, te przeznaczone do bardziej wyrafinowanych przyjemności, jeden je dający,

drugi przyjmujący. Ich klientela była mniejsza, ale starannie wybrana.

Bawili się tam niebezpiecznymi zabawkami.

Wiedziałem o tym aż nazbyt wiele.

Przejechaliśmy przez północną bramę stawiając kołnierze naszych płaszczów tak aby

chroniły przed zimnym wiatrem. Czułem jak chłoszcze moje policzki, zacierając więź z

miastem, byłem zadowolony. Mimo że część mnie pragnęła tego, nie byłem jeszcze gotowy

aby zostać mężczyzną między mężczyznami, rozmawiając swobodnie o pożądaniu i

cielesnych przyjemnościach. Jeszcze nie byłem na to całkowicie gotowy.

Poza tym był Maslin.

Co jest prawdziwym testem męskości? Poznać innych, zanurzyć się w głębiach pożądania?

Czy też zmierzyć się z własnym lękiem i przyjąć na siebie ciężar odpowiedzialności jaki to

za sobą pociąga? Każdy może zrobić to pierwsze. Im później tym mniejsze wyzwanie.

Dotarliśmy do Lombelon przed południem. Zarządca, Jerom Bargot, przywitał nas z

zaskakująco dobrymi manierami, rozlewając do kubków gorący cydr gruszkowy i

prowadząc do dużego pokoju gdzie mogliśmy się ogrzać po podróży.

- Witaj książę Imrielu - powiedział gdy usiedliśmy - Wybacz nam że nie jesteśmy

przygotowani by lepiej cię ugościć.

- To nie ma znaczenia - Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco - To moja wina bo

przybyliśmy bez zapowiedzi, ale proszę się nie przejmować nie będziemy sprawiać kłopotu

zbyt długo.

- Jak sobie życzysz, wasza wysokość, ale to żaden kłopot. - Zamilkł na chwilę - Czym mogę

służyć?

Objąłem swój kubek, czując jak jego ciepło ogrzewa moje zziębnięte dłonie i wypiłem łyk

gruszkowego cydru. Był słodki i pikantny, pozostawiający płonący ślad w brzuchu,

poczułem się od niego silniejszy. - Chciałbym zobaczyć Maslina. Syna Anny Livet.

Jerom Bargot, który był dość rumianym człowiekiem, zbladł. - Czy, czy on, czy obraził cię

w jakiś sposób wasza wysokość?

- Nie - potrząsnąłem głową. To było dziwne tylu ludzi martwiących się że mogą mnie

obrazić, chociaż jak przepuszczam zarządca miał powody do obaw. Sięgnąłem do sakwy

przy pasie, wyjmując zapieczętowane pismo. - Przybyłem tutaj żeby żeby postąpić

właściwie w pewnej kwestii. Czy możesz go wezwać?

background image

Zarządca wytrzeszczył oczy. - Wasza wysokość - zaskrzeczał - On jest, on jest w sadzie,

obwiązuje drzewa słomą przed zimą. Być może wolałbyś poczekać.

- Przyprowadź go - powiedziałem krótko.

Jerom Bargot skłonił się - Jak sobie życzysz książę.

Rozlokowaliśmy się w dużym pokoju i czekaliśmy na przybycie Maslina. Ogień buzował.

Rozgrzaliśmy się i ściągnęliśmy nasze płaszcze. Hugues wyjął drewniany flet i zaczął grać

proste, wesołe melodie. Pokojówka przyniosła tacę z chlebem, mięsem i mocną musztardą,

a Gilot mrugnął do niej, złapał za ręce i pociągnął do tańca w środku pokoju dopóki nie

wyrwała się śmiejąc się i protestując.

To przypomniało mi Montreve, uśmiechnąłem się gdy przybył Maslin.

Przyniósł ze sobą silny zapach obornika. Wstałem gdy wszedł do salonu. Mierzyliśmy się

wzrokiem przez chwilę. Hugues przestał grać. Ogień tworzył rudą koronę wokół jasnych

włosy Maslina. Zacisnął dłonie, z półksiężycami brudu pod paznokciami, w pięści. Skłonił

głowę, jego głos gdy mnie pozdrawiał był zachrypnięty. - Wasza wysokość.

Patrzyłem na niego i po raz pierwszy miałem takie wrażenie jakbym stał obok siebie.

Widziałem zawziętość dumy i udrękę zdrady. Widziałem mroczne strony jego duszy i

sposób w jaki mogą być wykorzystane. To była gra do rozegrania. Nienawidził mnie,

owszem, ale obaj byliśmy ofiarami pochodzenia. Mogłem w to grać, używając chytrych

słów, ukierunkowując jego nienawiść na wspólny cel. Którego sprawiedliwość była zbyt

trudna dla jego gniewnej duszy, a miłosierdzie drażniło moją niespokojną naturę.

Ysandra, królowa.

Albo mógłbym ranić go z pogardą, zapracowując na jego dozgonną nienawiść, ostrą i

nieskazitelną. W tym także jest władza. Ci dla których nienawiść jest prosta, są łatwi do

manipulacji. Mógł zostać moim stworzonkiem, zupełnie bezwiednie.

Wzdrygałem się z powodu tej wiedzy. To było dziedzictwo mojej matki, dar Kusziela, nie

chciałem żadnej jego części.

Pragnąłem uczynić z niego przyjaciela.

Nie miało się tak stać. To także zobaczyłem i byłem wdzięczny Fedrze za ostrzeżenie.

- Proszę - powiedziałem podając mu zapieczętowany akt. - Nie mogę cofnąć tego co się

stało. Wiem tylko co jest słuszne. Lombelon jest twoje.

Masalin chwycił pergamin i przełamał pieczęć. Przez dłuższą chwilę czytał, jego usta

poruszały się w cicho. W końcu jego ciemne spojrzenie zatrzymało się na mnie.

background image

- Dlaczego - zapytał.

Wzruszyłem ramionami - Ponieważ mogłem.

To nie była wystarczająca odpowiedź, nie mogła być. Ale była to jedyna odpowiedź jaką

mogłem mu dać. Maslin drgnął, jego brudne poplamione paznokcie zacisnęły się na akcie. -

Czy mam się giąć do ziemi w podzięce, książątko? - zapytał zgryźliwie. - Czy to pragniesz

zobaczyć? Jak czołgam się z wdzięczności by nakarmić twoją nędzną duszę.

Czyjś oddech syknął przez zaciśnięte zęby, więc skinąłem uspokajająco do moich

zbrojnych. Popatrzyłem na Maslina. - Nie znasz mnie - Powiedziałem do niego - więc nie

zakładaj że znasz.

Odwrócił wzrok. - Ani ty mnie - mruknął.

- Słusznie - westchnąłem.

- Co to znaczy? - Patrzył na mnie gniewnie - Czego chcesz?

Przewidziałem to pytanie. - Chcę być dobry.

To była odpowiedź, którą zrozumiał. Zobaczyłem błysk uznania w jego oczach. Stał się

mniej zagniewany i pokiwał głową w zamyśleniu, myślałem że mógłbym słyszeć jego

myśli, myśli których nikt w tym pokoju poza nami dwoma nie mógł dzielić. - Ludzie

sprawiają że to trudne do zrobienia - powiedział.

Pomyślałem o mojej matce, która mnie urodziła, o kapłanie który mnie okłamał. Myślałem

o kartagińskim handlarzu niewolników, o Mahrkagirze, szyderczej i nieufnej twarzy

Barquiela L'Envers. I pomyślałem również o Fedrze i Joscelinie oraz co zaskakujące o

Sidonii i jej zimnych, lekceważących słowach. - Niektórzy tak - powiedziałem - ale nie

wszyscy.

- Większość - odpowiedział Maslin.

- Zbyt wielu - zgodziłem się.

Co pozostali w salonie myśleli o naszej konwersacji wole nie zgadywać. Ale rozumieliśmy

się nawzajem, my synowie zdrajców. To nie była przyjaźń, ale mogła nią zostać.

Wyciągnąłem rękę i tym razem Maslin uścisnął ją. Jego chwyt był zdecydowany i mocny.

- Dziękuję - powiedział - Nie chciałem... wzruszył ramionami bo zabrakło mu słów.

Skinąłem głową - Wiem.

Tak więc stało się i byłem zadowolony. W krótkim czasie pożegnaliśmy się, zostawiając za

sobą ludzi i mnóstwo wiadomości. Wieśniacy z Lombelon wydawali się zadowoleni z mojej

decyzji i to również mnie cieszyło. Nie zyskałem przyjaciela ale nie zyskałem również

background image

wroga.

Myślałem dużo o sprawie Maslina w drodze powrotnej, zastanawiając się jacy ludzie mieli

wpływ na jego życie i sprawili że uważał, iż trudno być dobrym. Jego życie wydawało się o

tyle prostsze od mojego. To była jedna z tych rzeczy jakich mu zazdrościłem. A teraz to

skomplikowałem.

Czy to było słuszne? Wierzyłem że tak. Czy to było dobre?

Myślałem że tak, ale nie miałem pewności. Działałem w swoim własnym interesie, w końcu

mogę to przyznać. Myślałem też o swoim własnym spostrzeżeniu na temat wad i

niedoskonałości które tkwiły w Maslinie i tego w jaki sposób mogą być wykorzystane. Nie

było to zbyt odległe od sztuki szpiegowania, której uczyła mnie Fedra, ale trochę było.

Dostrzegłem w jaki sposób można wykorzystać Maslina.

Byłem synem swojej matki.

Dostrzegłem to i nie poszedłem tą droga. Ta świadomość radowała moje serce. To był sekret

daru Kusziela dla jego potomków, władza którą można było wykorzystać do złego lub

dobrego. Mimo to mogła zostać odrzucona. Mogła być również wykorzystana.

Zatem pomyślałem w tym leży prawdziwa siła.

Zapadał zmierzch gdy wróciliśmy do miasta Elui, długie cienie barwiły białe mury na

niebiesko. Wszyscy byliśmy zmarznięci i głodni, dmuchając w zziębnięte dłonie

wjechaliśmy na wąski dziedziniec. Wszystkie okna domu jarzyły się od świateł w

oczekiwaniu na nasz powrót. Po raz pierwszy poczułem silną radość z powrotu do domu,

tutaj w tym miejscu. Weszliśmy przez otwarte drzwi do salonu, siedzieli obok piecyka i

popiersia subtelnie uśmiechniętego Anafiela Delaunaya stojącego na marmurowym cokole.

- A więc? - Fedra wstała opierając dłonie na biodrach, jej oczy błyszczały. Tyle rzeczy

mogłem w nich zobaczyć, ulgę, skupienie, ciekawość. I miłość, zawsze miłość. Tak wielką

że przyprawiała mnie o zawrót głowy i ból serca. - Jak poszło?

- Dobrze - Uśmiechnąłem się do niej i Joscelina, który stanął za nią, jego kasjelicka

dyscyplina nie maskowała ulgi z jaką powitał mój bezpieczny powrót. Wiele go to

kosztowało, pozwolić mi na podróż bez swojej ochrony. - Poszło dobrze. Cieszę się że to

zrobiłem.

Świętowaliśmy długo tej nocy spożywając posiłek przy zatłoczonym stole. Co właściwie

świętowaliśmy nie potrafię powiedzieć. Wiem tylko że byłem zadowolony że wyjechałem i

że wróciłem, i czułem się lżejszy na sercu niż przed wizytą w Lombelon.

background image

Chwyciłem tę chwilę życząc sobie żeby to się nigdy nie zmieniło.

ROZDZIAŁ VII

Tej zimy w mieście Elui dorosłem.

To było tak jakbym przekroczył jakiś niewidzialny próg dając Lombelon Maslinowi,

przeszedłem z dzieciństwa ku męskości i moje ciało starało się do niego dostosować. Moje

kości wydawały się dłuższe każdego dnia i czasami bolały. Mój głos, który łamał się przez

większą część roku, przybrał niższą, głębszą barwę.

Czułem się dziwnie. Mimo że tęskniłem za tym tak długo, gdy nadeszło czułem się

nieswojo we własnym ciele. Moje kończyny zdawały sie nazbyt długie, a dłonie i stopy zbyt

wielkie. Nigdy wcześniej nie byłem niezdarny, teraz wpadałem na przedmioty i traciłem

równowagę.

Joscelin śmiał się ze mnie.

Zatrzymaliśmy się na pewnym poziomie w naszych kasjelickich ćwiczeniach na dziedzińcu.

Chociaż wciąż miał nade mną przewagę wzrostu i zasięgu, to uległa ona zmniejszeniu,

odkrywałem swój nowy zasięg, wymachując rekami i brnąc na nogach ślizgających się na

zamarzniętych płytach.

Dla kontrastu, Joscelin nie popełniał błędów. Każdy jego ruch był zamierzony i precyzyjny.

Kolejny raz mierzyłem się z jego płynną gracją i dostrzegałem jak wiele mi brakuje.

- Tobie to się nigdy nie przytrafiło - marudziłem.

- Ależ przytrafiło - Uśmiechnął się, mrużąc błękitne oczy. - W bractwie nazywaliśmy to

źrebięce lata. Każdy przez to przechodzi. Nie martw się wyrośniesz z tego.

To był dobry okres. Czułem się na wpół dorosły i to mi odpowiadało. Byłem zaskoczony

gdy pierwszy raz spojrzałem na Fedre i odkryłem że jestem od niej wyższy. Zobaczyłem jak

to spostrzeżenie odzwierciedla się to na jej twarzy słodko gorzkim żalem.

- Och kochanie – Szepnęła dotykając mojego policzka - nie dorośnij zbyt szybko.

To kłopotliwe, być zawieszonym pomiędzy jednym stanem a drugim. Kiedy wybrałem się

na dwór, odkryłem nową samoświadomość. Nie byłem już dzieckiem i ludzie patrzyli na

mnie inaczej, spekulując i oceniając.

W swoim zaabsorbowaniu młodością byłem zaskoczony że wiadomość iż dałem Lombelon

synowi Izydora d'Aiglemorta nie znalazła się na ustach wszystkich, pozostawiona bez echa.

Jak się wydawało nikt w Terre d'Ange nie interesował sie zbytnio losem drobnego

background image

wiejskiego majątku oraz pozbawionego tytułu bastarda. Gdyby Izydor d'Aiglemort żył i

uznał go, zapewne było by inaczej, ale nie żył.

Poza tym Maslin nie był księciem krwi. W przeciwieństwie do mnie.

Nie było żadnych wiadomości o mojej matce, za co byłem wdzięczny. Gdziekolwiek się

pojawiła nie pozostawiła po sobie śladów. Nie było żadnych nowych listów od niej ani

przesyłek. Fedra regularnie korespondowała ze znajomymi z La Serenissimy i spoza niej ale

nie było żadnych informacji posuwających tą sprawę do przodu.

Nadszedł środek zimy a wraz z nim zaproszenie na maskaradę w pałacu. To była jedna z

tych rzadkich kwestii w której ukazywała się przepaść pomiędzy Fedrą i Joscelinem.

Nienawidziłem oglądać gdy się kłócili, a o to się kłócili.

- Czy nie zamierzasz mi towarzyszyć? - pytała - Z pewnością błogosławiony Elua na to

pozwala.

Potrząsnął głową - To najdłuższa noc Fedro. Nie proszę o wiele, tylko o to by móc odprawić

czuwanie.

- Nawet teraz? A co z Imrielem?

To był pierwszy rok w którym byłem zaproszony na bal, dzięki uprzejmości Ysandry, która

uznała że nie jestem już dzieckiem. Była taka część mnie, która długo za tym tęskniła.

Dawno temu, przed Darsangą, pomysł wielkiego balu w wymyślnych strojach zachwycał

mnie. Po tym wszystkim nadal darzyłem go sentymentem. Wciąż pamiętałem spiskowanie

Joscelina z Favriellą nó Dzika Róża które zaowocowało wspaniałym strojem zdobionym

lwią grzywą darem od Dżebeańskiego władcy. Ale druga część mnie brzydziła się tym

pomysłem, tęskniąc za czymś prostszym, czystszym i bardziej niewinnym.

- Co z Imrielem? - powiedział Joscelin - Czy zapytałaś jego?

Oboje spojrzeli na mnie. Skręciłem się pod ich badającym wzrokiem.

- Jak będzie kochanie? - zapytała delikatnie Fedra

Otworzyłem usta i wypaliłem - Chcę iść z Joscelinem.

Fedra uniosła brwi - Jesteś pewien?

Wcale nie byłem. Również Joscelin wyglądał na zaskoczonego, zadowolonego a także

dumnego. Wyobraziłem sobie nas dwóch klęczących obok siebie w świątyni Elui z surową

dyscypliną. To był obraz który bardzo mi się spodobał.

- Tak - powiedziałem - Jestem pewien.

To przyciągnęło do mnie głębokie i uważne spojrzenie Fedry, jedno z tych które nie były

background image

wystudiowanym w sztuce szpiegowania ale pochodziło z czasu gdy nosiła w sobie imię

boga, przed którym prawie nic w ludzkiej duszy nie mogło się ustrzec.

- Jak sobie życzysz kochanie - powiedziała po prostu.

- A co z tobą? - zapytał ją Joscelin i było coś ostrego w jego głosie. - Wiesz że... pojawią się

domysły?

Jakoś nie rozmawiali o tym po tym jak Fedra odwiedziła świątynie Naamy. Dwór Ysandry,

którego niezbyt obchodziło rozdysponowanie moich włości, był żywo zainteresowany

kwestią czy najbardziej znana kurtyzana w Terre d'Ange powróci do służby Naamie.

- Wiem - uśmiechnęła się Fedra dotykając zagłębienia pomiędzy obojczykami. - Pozwólmy

im się zastanawiać. Ty odbędziesz czuwanie na swój sposób a ja na swój.

Nie potrafiłem powiedzieć co to oznaczało, ale Joscelin wydawał się tym

usatysfakcjonowany.

Tak więc w najdłuższą noc kiedy całe Terre d'Ange świętowało powrót słońca i wydłużanie

się dni oddając się miłości i pijaństwu, ja odnalazłem siebie w świątyni Elui, drżącego i

nieszczęśliwego.

Udaliśmy się tam sami, Joscelin i ja, kiedy słońce kryło się pozostawiając czerwoną smugę

po zachodniej stronie nieba. W innych częściach miasta ucztowanie już się rozpoczęło.

Zmierzch wypełniał ulice przynosząc muzykę, krzyki i światło pochodni. Nad rzeką pałac

płonął światłem, dalej na wzgórzach ten blask odbijał się niczym echo. Tam także odbywał

się bal, wydawany przez dom Cereusa dla adeptów wszystkich domów dworu nocy.

Ulice były zatłoczone przez wczesnych biesiadników, większość z nich była pieszo i

torowała sobie drogę za pomocą fałszywych wózków. Nad głowami niebo ciemniało,

pojawiły się gwiazdy. Zdumiewało mnie opanowanie Joscelina. Siedział wygodnie w siodle,

gwiazdy lśniły w jego stalowych zarękawiach, rękojeść miecza wystawała mu zza pleców.

Każdy mijał nas szerokim łukiem.

Chciałem być taki jak on.

Było zimno. Nasz konie parskały, ich oddechy zamarzały się w zimnym powietrzu. W

pobliżu świątyni Elui ulice stały się cichsze. Siedliśmy z koni oddając uzdy stajennemu i

przeszliśmy do przedsionka. Tam zostaliśmy powitani przez odzianych na niebiesko

kapłanów. Witali nas z uśmiechem obdarzając powitalnym pocałunkiem.

- Dziecię Kasjela - powiedział jeden z nich, starszy i czcigodny, kładąc dłoń na ramieniu

Joscelina. - Musisz zawsze wybierać prawdziwie. Bądź pozdrowiony w najdłuższą noc.

background image

Joscelin uśmiechnął sie - Dziękuję arcykapłanie.

Akolitka uklękła przede mną, położyła moją nogę na swoich okrytych błękitem kolanach i

zdjęła mi but. Balansowałem na jednej nodze gdy spoczął na mnie wzrok starego kapłana.

Był rozbawiony i miły, głęboki i przepełniony niewypowiedzianą mądrością.

- Potomek Kusziela - zwrócił się do mnie - Czego tu szukasz w najdłuższą noc?

- Nie wiem - Odpowiedziałem uczciwie. Uwolniłem stopę i stanąłem na wpół bosy.

Marmurowa posadzka była zimna jak lód. - Co mogę znaleźć arcykapłanie?

Zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się gdy się uśmiechnął - Miłość dziecko, cóż więcej?

Znajdziesz ją i stracisz raz za razem, wciąż odnowa. I za każdym razem gdy ją odnajdziesz,

i gdy utracisz, staniesz się kimś więcej niż byłeś wcześniej. Jak to zrobisz to twój wybór. -

Położył mi dłoń na policzku i cień żalu zabarwił jego wypowiedź. - Oh chłopcze, chciałbym

żeby twoja ścieżka była łatwiejsza. Ale cieszę się że masz kochających przewodników,

którzy wskażą ci drogę.

Skinąłem głową nie wiedząc czego ode mnie oczekuje. - Tak mam.

- Tak - Pogłaskał mój policzek - modlę się żeby tak było.

Nie było to zbyt uspokajające ale po tym nas zostawił. Klęcząca akolitka zdjęła mi drugi but

i wstała wskazując drogę z uśmiechem. Bosi, Joscelin i ja przeszliśmy do wnętrza świątyni.

Nie ma dachu nad tym sanktuarium, świątynie błogosławionego Elui są zawsze otwarte na

niebo. W sanktuarium w Landras gdzie spędziłem dzieciństwo ołtarz znajdował się

pośrodku pola maków. Tutaj wyznaczony był przez cztery filary starych dębów rosnących w

ogrodzie pomiędzy murami.

O innej porze roku było to miejsce pełne bujnej roślinności. Teraz liście dębów opadły a ich

nagie korony ciemniały na tle nocnego nieba. Nic nie przypominało o trawie i kwiatach

które tu kwitły, zostały tylko suche łodygi, zbrązowiałe i kruche. Tylko cyprysy i ostrokrzew

zachowały pozory życia.

Przed nami znajdował się ołtarz z postacią błogosławionego Elui wyrzeźbiony w wielkim

bloku marmuru. Jest to jest z najstarszych istniejących wizerunków. Wykonany jest surowo

jak na dzisiejsze standardy, ale jest w nim czysta moc. Elua stoi uśmiechając się i

spoglądając w dół, obie jego dłonie są otwarte zachęcająco. Na lewej widnieje znak sztyletu

Kasjela, rana którą błogosławiony Elua zadał sobie w odpowiedzi na wezwanie boga

jedynego.

Niebo mojego dziadka jest bezkrwawe, ale ja nie.

background image

Podeszliśmy bezdźwięcznie na bosych stopach. Ziemia była zamarznięta i twarda jak nasze

podeszwy, które płonęły z zimna. Było tu także dwóch innych mężczyzn odprawiających

czuwanie, klęczących na zimnej ziemi, obaj byli braćmi kasjelitami. Ubrani byli w popielato

szare szaty przynależne zakonowi, zarękawia i bliźniacze sztylety, włosy mieli splecione w

kasielicki sposób nad karkiem. Nie mieli mieczy. Bracia Kasjelici nie mieli pozwolenia na

noszenie mieczy w mieście. Obaj podnieśli głowy gdy podeszliśmy obdarzając Joscelina

długim, milczącym spojrzeniem.

Zignorował ich. Przez dłuższą chwilę stał wpatrując się w oblicze błogosławionego Elui.

Stanąłem za nim, drżąc na mroźnym powietrzu i zastanawiając się o czym myśli. Chociaż

Kajelici wykluczyli go ze swojego zakonu, Joscelin zawsze przestrzegał jedynego mającego

znaczenie ślubu, jego lojalność była niewzruszona tak jak oddanie Kasjela dla Elui. Para z

jego oddechu unosiła się w powietrzu, pochylił się i ucałował stopę posagu po czym cofnął

się. Znalazł otwartą przestrzeń z boku posągu, klęknął i skłonił się krzyżując ramiona na

klatce piersiowej.

Poszedłem za jego przykładem. Marmur był lodowaty gdy dotknąłem go ustami,

wypolerowany przez tysiące pocałunków pielgrzymów. Podszedłem do Joscelina i

uklęknąłem obok niego. Zamarznięta ziemia była twarda, nierówna i guzowata. Już teraz

czułem jak zimno przenika mnie aż do kości wnikając przez moje bose stopy. Przysiadłem

na piętach żeby je ogrzać, rozcierając dłonie na udach.

Najdłuższa noc zapowiadała się naprawdę długa.

Nikt się nie odzywał. Z daleka można było usłyszeć odgłosy świętującego miasta, ale w

murach świątyni panowała cisza i spokój. Spojrzałem z ukosa na Joscelina, klęczał z lekko

pochyloną głową, nieruchomy niczym posąg. Wyglądał poważnie i spokojnie w świetle

księżyca.

Starałem się ze wszystkich sił go naśladować.

Próbowałem wyciszyć myśli starając się znaleźć w sobie małe spokojne miejsce do

rozmyślań o darze jaki błogosławiony Elua pozostawił swoim dzieciom, miłości, we

wszystkich jej wspaniałych znaczeniach. Dawno temu to potrafiłem, ale to było przed

handlarzem niewolników i przed Darsangą. Teraz ciężko było w to wierzyć, oddawać temu

cześć. W końcu kto miał więcej powodów ku temu niż ja? Jeśli błogosławiony Elua skazał

mnie na życie w piekle, nie mógł cierpieć z powodu mojego odrzucenia.

Patrzyłem na nieprzeniknioną twarz Elui i po raz tysięczny zastanawiałem się dlaczego.

background image

Zastanawiałem się czy to co mnie spotkało było konieczne. Zastanawiałem się czy to

prawda, mimo wszystko, że pokonaliśmy straszliwe ciemności Darsangi. Złe myśli, złe

słowa, złe uczynki, takie był sposoby Mahrkagira i jego kapłanów Angra Mainu, za pomocą

których chcieli zawładnąć światem. I była w tym moc, widziałem to. Byłem świadkiem jak

kapłani kości używają śmierci i szaleństwa jako broni, zabijając myślą. Wielka armia

Arkadyiskich wojowników została zniszczona przez moce ciemności które wdarły się

między nich.

W te otchłanie grozy gdzie jeden z bogów posłał potężną armię, błogosławiony Elua wysłał

nieuzbrojoną kurtyzanę i samotnego wojownika.

Miłość.

To ona przyniosła Mahrkagirowi zgubę. Na końcu pokochał Fedrę. Tak bardzo, że miała

stać się jego idealną ofiarą, którą złoży by przypieczętować swoją moc. Tak bardzo, że jej

zaufał. I wtedy go zabiła.

Kolana zaczęły mnie boleć, przesunąłem się szukając wygodniejszego kawałka ziemi.

Zastanawiałem się jak Joscelin może to znosić. Na pewno jego stare rany bolały w tym

zimnie. Zdobył ich dużo w ciągu całego życia, strzaskana kość ramienia, długa, krzywa

blizna biegnąca wzdłuż klatki piersiowej i niezliczona ilość mniejszych trwałych szram. Ale

jeśli go bolały nie było tego widać. Żadnego śladu sztywniejących stawów, ani tego że

zimno wysysa całe ciepło z jego ciała pozostawiając go drżącego wewnątrz.

Po innych było to widać. Kątem oka widziałem jak poruszają się od czasu do czasu.

Słyszałem szelest i cichy kaszel. Tylko Joscelin zagłębił się tak głęboko w sobie, że zdawał

się ledwo oddychać.

Kiedyś, jak powiedziała mi Fedra, przesiedział całą noc na śniegu ze skrzyżowanymi

nogami. To było w Skaldi gdzie przez zdradę mojej matki stali się niewolnikami. Wtedy

Joscelin wyznał, że to dzięki sile woli Fedry podźwignął się z tego, dzięki temu że go

sprowokowała dając mu nadzieje gdy pogrążył się w rozpaczy.

Ciesz sie że masz kochających przewodników którzy wskażą ci drogę.

Czy kapłan Elui miał mnie podświadomie na myśli? Niewdzięczny? Wiedziałem to aż

nazbyt dobrze. Nie byłem wart ofiary jaką ponieśli. Żaden śmiertelnik nie był. Nigdy tego

nie zapomnę.

Nie cieszyłem się z tego wcześniej. Nie często. Radość przychodziła mi z trudnością.

Być może, pomyślałem, właśnie to kapłan miał na myśli. Nie przypomnienie ale

background image

przykazanie. Wszystkie ciemności nawet te najdłuższej nocy ustępują o świcie. Byłem

pogrążony w ciemnościach ale się z nich wydobyłem. Nie bez szwanku, ale żywy.

Nosiłem blizny po Darsandze, z których tylko kilka było widocznych, parę bladych linii

przecinających moje plecy po zabliźnionych najgłębszych ranach i piętno Kereita znaczące

mój lewy pośladek. To nie Mahrkagir to zrobił. to Jagun, wódź kereitckich Tatarów, który

zaznaczył mnie dla siebie.

Zginął przez to, jako jeden z wielu zabitych przez Joscelina. Pokonaliśmy naszą drogę z

ciemności razem i znaleźliśmy światło po drugiej stronie piekła.

Radujcie się.

To było najtrudniejsze nocą. Nie było dziennego światła w zenanie, nigdy. Aż do dnia kiedy

Fedra znalazła sposób by podważyć deski zasłaniające wejście do tamtejszego ogrodu.

Przypomniałem sobie jakie to uczucie zobaczyć niebo, zimne i szare, i poczułem że moje

oczy wypełniają się łzami.

Gdzieś w oddali czas przemijał, było później niż myślałem. Uniosłem głowę spoglądając w

noce niebo i wspominając. Gwiazdy były zimne i błyszczące. W Sabie wydawały się

bliższe, gdzie podążaliśmy za konstelacjami przemierzając jezioro łez w poszukiwaniu

imienia boga jedynego. Tamta noc była także na swój sposób straszna, ale została

uwieńczona sukcesem.

Myślałem o tym co kapłan powiedział na temat miłości.

Odnajdziesz ją i stracisz, raz za razem, wciąż.

Wydawało się to trudnym przeznaczeniem, a jednak w dziwny sposób wygodnym. Kapłan

nie proponował mi fałszywej życzliwości. Wolałem trudną prawdę od gładkiego kłamstwa.

To mogła być miłość, i jeśli była moja, mogłem się jej trzymać. Mogłem cieszyć się życiem

i istnieniem miłości, poprzez takich ludzi jak Fedra i Joscelin. Mimo że wzorce jakie

wyznaczali były nieprawdopodobnie wysokie nadal mogłem cieszyć się że odwaga i

współczucie są na tym świecie.

Mogłem mieć nadzieje i dążyć do nich.

Błogosławiony Eluo, wybacz mi. Nie jestem taki jak oni i moja wiara jest niedoskonała. Jest

we mnie część, której nie mogę zapomnieć. W moim sercu jest złość, ciemność wewnątrz

mnie, która mnie przeraża. Dlatego przybyłem tu dziś. Daj mi siłę a będę się starał,

dokądkolwiek mnie to zaprowadzi.

Nie było odpowiedzi, ale kiedy spojrzałem na delikatny uśmiech Elui spłyną na mnie

background image

spokój. Złość, strach, duma, błogosławiony Elua był ponad to. Czułem się dobrze

zwierzając mu się w myślach, składając je przed nim i prosząc o łaskę.

Postanowiłem potraktować tę noc cierpienia jako ofiarę, pokutę za moje wątpliwości i

gniew. Trzy godziny marznięcia i dreszczy rozwiały romantyczną iluzję własnej siły.

Przybyłem tu dumny i próżny, powodowany jakimś głupim kaprysem i nieostrożnie

wypowiedzianym słowem. Nie mogłem mieć nadziei na dorównanie zdyscyplinowaniu

Joscelina.

Ale mogłem znosić cierpienie i to robiłem.

Wiele szczegółów tej nocy zatarło się w pamięci. Godziny wolno mijały, czas powoli

posuwał się do przodu. Chłód się wzmagał, było tak zimno że zacząłem gwałtownie drżeć.

Ponieważ nie chciałem zawstydzić Joscelina swoją słabością, otoczyłem ciało ramionami i

zgiąłem się wpół dotykając kolan. Czułem obecność błogosławionego Elui pełną

współczucia i żalu. Jego łaska dotknęła mnie niczym muśnięcie skrzydeł. Być może,

pomyślałem, nawet bogowie muszą dokonywać skomplikowanych wyborów. Bez słów

powiedziałem mu że mu wybaczam to co mnie spotkało i rozumie że było to konieczne.

Kiedy uczucie obecności błogosławionego Elui zniknęło, pozostała tylko niekończąca się

męka. Zwinąłem się w kłębek, zauważyłem że kołyszę się i drżę na zamarzniętej ziemi.

Kości bolały mnie aż do rdzenia. Moje stawy skostniały i były sztywne, nie mogłem

powstrzymać szczękania zębami. Za pomocą brody utworzyłem fałdkę z kołnierza płaszcza

i wsunąłem ją między zęby by uciszyć hałas.

W pewnym momencie zimno odeszło.

W mieście powstała wielka wrzawa gdy pierwsze promienia słońca wyłoniły się za linii

horyzontu na wschodzie. W pałacu, we dworze nocy, w całym mieście ludzie wiwatowali i

pili joie. W świątyni Elui rozległy się stłumione, zadowolone westchnienia dwóch

kasjelickich braci, a Joscelin Verreuil powoli uniósł opuszczoną głowę.

Wyczułem to bez patrzenia. Moja własna głowa spoczywała na poduszce otaczających ją

ramion. Uśmiechnąłem się sennie do grudki ziemi. Iskierka mrozu zalśniła pięknie w

szarym świetle poranka.

- Imriel - głos Joscelina był ochrypły i zaniepokojony. W oka mgnieniu był na nogach i

pochylał się nade mną. - Na Eluę o czym ja myślałem?

- Nic mi nie jest. - Powiedziałem a raczej starałem się powiedzieć. Moje wargi były zbyt

sztywne by się poruszyć, usta miałem zatkane watą. Z wysiłkiem uwolniłem je z kołnierza i

background image

wyplułem watę. - Pozwól mi spać.

- Zmarzłeś na śmierć - mruknął - Dlaczego nic nie powiedziłeś?

Poczułem jak otacza mnie ramionami starając się mnie podnieść i zaprotestowałem

obudzony. - Nie - wychrapałem - Mogę to zrobić sam.

Messire Verreuil - to jeden z Kasjelitów odezwał się bezbarwnym głosem - Pozwól mi

pomóc sobie z księciem.

- Nie - wyszeptałem odwracając głowę, napotkałem wzrok Joscelina - proszę.

Po chwili skinął głową. Podniósł się i cofnął o krok.

- Książę - powiedział - nie wymaga twojej pomocy.

Przebudzenie bolało. Zimno wróciło a wraz z nim wrócił ból. Wyciągnąłem ramiona kładąc

dłonie na zimnym gruncie i odepchnąłem się. Mój kręgosłup trzeszczał gdy klękałem w

pozycji pionowej, głośno dyszałem. Próbowałem stanąć ale moje nogi mnie nie słuchały .

Joscelin wyciągnął cicho rękę. Zawahałem się zanim ją chwyciłem. Jego dłoń wydawała się

ciepła pod moim lodowatym dotykiem, silna i mocna. Pojedynczym pociągnięciem, prawie

bez wysiłku, postawił mnie na nogi.

Stałem, niepewny na zdrętwiałych stopach i słabych nogach, tylko jego opiekuńczy uchwyt

utrzymywał mnie w pozycji pionowej. Każdy mięsień w moim ciele protestował. Wziąłem

głęboki oddech, czując jak zimno wypełnia mi płuca. Moja krew leniwie zaczęła krążyć w

żyłach, rozprzestrzeniając ból niczym ogień. Ale najdłuższa noc się skończyła i przetrwałem

ją. Uśmiechnąłem się do Joscelina tak mocno szeroko jak na to moje zamarznięte wargi.

- Zrobiłem to, prawda?

- Zrobiłeś - Potwierdził Joscelin, kącik jego ust drgnął. - Fedra mnie za to zabije.

- Wiem - spojrzałem na podnoszących się braci kasjelitów i skinąłem im w geście

królewskiego odprawienia, krótkim gestem zaobserwowanym u Sidonii. Zadziałało, odeszli

bez słowa. Popatrzyłem na posąg błogosławionego Elui i przypomniałem sobie dotknięcie

łaski, ślubując cicho dotrzymać moich postanowień. Na końcu spojrzałem na Joscelina,

cierpliwie czekającego.

- Chodźmy do domu.

To był powolny proces. Kuśtykałem po zamarzniętej ziemi wspierany przez silne ramie

Joscelina. Kiedy dotarliśmy do przedsionka ogrzewanego przez piecyk cierpienie

rozmarzania wzrosło niewyobrażalnie. Byłem jedynie zadowolony że Kasjelici nie zostali

na tyle długo by to widzieć.

background image

W końcu Joscelin wynajął dorożkę żeby zawieść mnie do domu. Moje ręce drżały zbyt

mocno bym mógł utrzymać lejce. Owinął mnie ciepłym kocem i otoczył ramionami dzieląc

się ciepłem własnego ciała. Przez chwilę, gdy nikt nie widział, byłem zadowolony mogąc

raz jeszcze poczuć się jak dziecko które chroni. W Darsandze obecność Joscelina obok

oznaczała że nikt nie może mnie dotknąć ani skrzywdzić. Teraz sprawiał że ból stawał się

słabszy. Oparłem się o niego czując jego objęcia i ciepło, myśląc o tym jak spokojnie znosi

tą jazdę, myśląc o surowym pięknie jego profilu odcinającym się na tle nocnego nieba. -

Joscelinie - zapytałem sennie - myślisz że będę kiedykolwiek taki jak ty?

Popatrzył na mnie - Kto powiedział że powinieneś być?

- Nikt - opowiedziałem – po prostu chciałbym tego, to wszystko.

Poczułem jak jego usta dotykają mojego czoła a jego ramiona ciaśniej mnie przytulają w

obietnicy bezpieczeństwa i ochrony. - Kochanie - powiedział szorstko - nie życz sobie tego.

Jak dla mnie jesteś wystarczająco dobry sam z siebie.

Nie wystarczająco - mruknąłem - nigdy nie będę.

- Być może - Joscelin potargał mi włosy i uśmiechnął się wymuszenie. - Nigdy się nie bój

kochanie, wydaje się że bycie tobą jest wystarczająco niebezpieczne.

ROZDZIŁ VIII

Po tym wszystkim się byłem chory, miałem ataki dreszczy i gorączkę która nie chciała

spadać.

Przewidywania Joscelina się sprawdziły, Fedra była rozgniewana. Na niego, za jego

lekkomyślność a na mnie, za moją głupotę. Lekarz, który mnie badał zalecił bezwzględne

leżenie w łóżku, dodatkowy piecyk w pokoju i dużo słabej herbaty z miodem. Słyszałem jak

się kłócą, kiedy leżałem w łóżku ich głosy przedzierały się przez moje gorączkowe majaki.

- To nie jego wina - powiedziałem Fedrze w jednym z przytomnych momentów - Chciałem

to zrobić.

siedziała na brzegu mojego łóżka, zanurzając kompres w misce z zimną wodą. - Wiem o

tym - powiedziała kładąc wilgotną szmatkę na moim czole. - Ale pozwoliłeś temu zajść za

daleko, Imri.

- Tak jak ty - wyszeptałem - w świątyni Kusziela.

Otworzyła usta by odpowiedzieć i potrząsnęła głową. - Gdzieś tam - mruknęła - Anafiel

Delaunay śmieje się ze mnie.

background image

Wiadomość o mojej chorobie dotarła do królowej pogarszając moją sytuację. Nie znaczyło

to że mój stan się pogorszył, zdawał się być bez zmian, zmieniają się czasem co godzinę.

Jeśli już to myślałem że mi się poprawia. Ale Ysandra była również rozgniewana,

rozgniewana i zmartwiona, w końcu zaordynowała przeniesienia mnie do pałacu w celu

rekonwalescencji pod opieką jej osobistego lekarza.

Bezskutecznie protestowałem, to było polecenie królowej i nie można mu się było

przeciwstawić. Królowa przysłał po mnie karetę, zostałem owinięty w koce i przewieziony

do pałacu, gdzie miałem przebywać do wyzdrowienia. Jeśli to miała być kara, była

skuteczna. Lelahia Valais, elisandyiska lekarka królowej przebadała mnie z upokarzającą

dokładnością, opukując i ostukując, zaglądając mi do uszu, oczu i otwartych ust a nawet

pobierając próbki mojego stolca i moczu.

W trakcje badania odkryła piętno wypalone na moim lewym pośladku. Leżąc bezsilnie na

przepoconym prześcieradle czułem jej chłodne palce muskające bliznę i wzdrygnąłem się ze

wstydu oraz wstrętu.

- Co ją spowodowało - zapytała Lelahia marszcząc brwi.

Z wyostrzonym przez gorączkę postrzeganiem, widziałem przebiegające przez jej głowę

myśli. Przybyłem z domu ananguissette dla której ból był przyjemnością. Wyszczerzyłem

zęby - Miał na imię Jagun - powiedziałem - I nie żyje.

Po tym się wycofała, ale zanim odeszła zaordynowała serie okropne smakujących

wywarów. Na ile były skuteczne, a na ile choroba ustępowała sama z siebie, nie potrafię

powiedzieć, ale w przeciągu trzech dni gorączka ustąpiła na dobre.

Byłem słaby i drażliwy. Zapewne są gorsze rzeczy od konieczności leżenia w łóżku, ale z

perspektywy czternastolatka jest ich niewiele. Gilot i Hugues zostali oddelegowani to

towarzyszenia mi, co było uprzejmością, lecz dla nich było to nudne zajęcie, więc wymykali

się tak często jak tylko mogli.

Oczywiście miewałem gości. Sama królowa osobiście przyszła zobaczyć jak postępuje

leczenie, także Fedra przychodziła codziennie. Przyniosła mi książki do czytania i graliśmy

w wiele gier rozwojowych, które wymyśliła wcześniej lub nauczyła się ich od Anafiela

Delaunaya. Mieliśmy ulubione wspólne, te dotyczące języków, które polegały na

recytowaniu znanych utworów i wierszy na zmianę lub od końca do początku, linijka po

linijce każda przetłumaczona na inny język. To było zabawne i było w tym podwójne

wyzwanie. Jedno polegające na chytrym wyborze wiersza a drugie na sprytnym wyborze

background image

języka tłumaczenia. Gdy graliśmy, oboje czasem używaliśmy zenańskiego, zlepka języków

używanego do porozumienia się zenanie. Nie był to właściwie odpowiednik żadnego

języka, ale była nasza prywatna mowa, która sprawiała że się śmialiśmy a także że

przeżyliśmy. Innym razem graliśmy w językach poliglotów: d'angelińskim, caerdicci,

helleńskim, cruithne, skaldyiskim, dżebeńskim, habiru, akkadyiskim i aragońskim.

Najczęściej przegrywałem. Fedra była bardzo dobra w językach. Ale co jakiś czas udawało

mi się wygrać. Mój dżebeński był tak dobry jak jej, poza tym ona mówiła tylko trochę po

aragońsku, którego ja się uczyłem.

Były też gry pamięciowe, które jak wiedziałem Delaunay wykorzystywał do nauki

szpiegowania. Graliśmy w nie na przykładzie braci kasjelitów, którzy spędzili najdłuższą

noc w świątyni Elui. Fedra spekulowała na temat ich historii.

- Ich ubrania były znoszone i pocerowane. - Powiedziałem - Byli starsi, po czterdziestce i

niezadowoleni że spotkali tam Joscelina. - Wzruszyłem ramionami. - Zgadując powiedział

bym że w młodości byli na służbie w pałacu i ciągle nie przeboleli utraty tego zajęcia. Jeśli

zostali w mieście prawdopodobnie znaleźli zatrudnienie u któregoś z mniejszych rodów

szlacheckich, albo u takiego, który wraz z upływem czasu pochylił się ku upadkowi. Wciąż

obwiniają go za utratę służby w pałacu.

Skinęła głową - Jakieś zagrożenie?

Myślałem o tym. Kiedyś bracia kasjelici cieszyli się znacznym prestiżem. Stary król

Ganelon, dziadek Ysandry, cały czas znajdował się w towarzystwie dwóch braci. Ysandra

również, do czasu kiedy jeden z nich próbował ją zabić. To Joscelin udaremnił zamach, ale

stało się to już po tym jak bractwo wykluczyło go ze swoich szeregów.

- Nie przepuszczam - powiedziałem szczerze – po prostu ślad złej woli.

- Dobrze - Fedra zmarszczyła czoło - Powiedział byś mi gdyby było coś więcej?

- Tak - obiąłem kolana ramionami - Wciąż jesteś na niego zła?

- Na Joscelia?

- Tak - oparłem brodę na ramieniu - jesteś?

Westchnęła - Trochę.

- To był mój wybór - powtórzyłem uparcie po raz kolejny - Pozwolił mi go dokonać, czy to

takie złe?

- Nie - Fedra zajrzała mi głęboko w oczy - Wiem Imri że musiałeś pogodzić się z Eluą.

wierz mi że to rozumiem. Ale dopóki jesteś niepełnoletni, twoje wybory nie zależą tylko od

background image

ciebie. Joscelin wie o tym tak samo dobrze jak ty.

Zwinąłem się na te sowa wiedząc że są aż nadto prawdziwe. - Gdzie się tego nauczył? -

Zadałem to pytanie by odwrócić jej uwagę. -Mam na myśli Delaunaya, gdzie uczył się

sztuki szpiegowania?

Zadziałało, Fedra zmarszczyła brwi myśląc. - Nie wiem - powiedziała w końcu - Też się nad

tym zastanawiałam. Wtedy gdy uczył Alcuina i mnie... - potrząsnęła głową. - Nie można

nauczyć się tego na żadnym uniwersytecie ani w wojsku, nie w Terre d'Ange. Nie sądzę

żeby nauczył się tego tutaj. Pozostaje...

- Tyberium - wszeptałem.

- Tyberium - zgodziła się, spoglądając na mnie z uśmiechem. - Uczęszczał tam na

uniwersytet. Ale kto, jak i dlaczego? To nie jest przecież częścią oficjalnego programu

nauczania. - Spojrzała w dal wspominając - Zapytałam kiedyś o to maesto Gonzago.

- Co ci powiedział? - nigdy nie poznałem maestra Gonzago de Escabaresa, ale znałem to

imię. Był aragońskim historykiem, który był nauczycielem Delaunaya na uniwersytecie w

Tyberium. Został także wybrany przez moją matkę na nieświadomego posłańca wiele lat

później.

- Nic, wyparł się jakiejkolwiek wiedzy na ten temat.

- Uwierzyłaś mu? - zapytałem

- Nie - Fedra uśmiechnęła się do mnie ponownie - Ani przez chwile.

Miałem też innych gości. Alais przychodziła prawie tak często jak Fedra, byłem

zadowolony z jej towarzystwa. Graliśmy w karty i dzieliła się ze mną po przyjacielsku

pałacowymi plotkami. Jak na młodą dziewczynę znała ich całkiem sporo.

Większość z nich była nieistotna. Ysandra była silnym władcą, nawet ja, któremu ciężko

przychodziło darzenie jej miłością, musiałem to przyznać. Tak samo jak początek jej

panowania niósł ze sobą wyzwania i wstrząsy tak później towarzyszył mu pokój i ogólny

dobrobyt. Jej małżeństwo z cruarchą Alby umocniło oba ich królestwa.

Było to także źródłem zadowolenia na Albie gdzie sukcesja tronu przechodziła po linii

matki. Tak było od wieków wśród Cruithnów. Były próby zmienienia tego stanu rzeczy, w

czasie jednej z nich tron Drustana został zawłaszczony. Odzyskał go podczas bitwy pod

Bryn Gorrydum, odnosząc zwycięstwo nad siłami Malkolma Uzurpatora, jako prawdziwy i

prawowity następca starego cruarchy, swojego wuja.

Była to drażliwa i trudna kwestia. Zgodnie z tradycją dziedzicem Drustana powinien być

background image

jego siostrzeniec. W swoim sercu uważał że było by to zdradą ludu gdyby wybrał inaczej.

Były ku temu powody, Malkolm Uzurpator był starszym synem cruarchy. Kwestionując

tradycję podważył by tym samym zasadność własnych roszczeń. Chociaż Drustan nie

ogłosił niczego formalnie, na Albie uważano za jego następce Talorcana, najstarszego syna

jego siostry Breidai.

D'Angelinowie patrzyli na to z innego punktu widzenia.

Wydawało się im chorym oddawanie sukcesji na Albie jakiemuś kompletnie obcemu

Cruithne niezwiązanemu więzami krwi z Terre d'Ange. I było to podwójnie złe ponieważ

moja kuzynka Sidonia, córka Drustana i Ysandry, była od momentu narodzin delfiną i

oficjalną następczynią tronu Terre d'Ange. Był to podwójny standard niekorzystny dla Terre

d'Ange.

Jeśli parowie królestwa mieli zaakceptować pół krwi Cruithne Sidonie jako następczynie

Ysandry, chcieli czegoś w zamian, chcieli aby Drustan ogłosił jako swojego następce kogoś

z d'angelińską krwią w żyłach, najlepiej Alais. Bali się że jeśli tak się nie stanie wpływy

Alby w Terre d'Ange będą się umacniać natomiast wpływy d'Angelinów na Albie słabnąć.

- A co jeśli twoja matka tego chce? - zapytałem z ciekawości któregoś dnia Alais.

Siedziała ze skrzyżowanymi nogami w tyle mojego łóżka. Jej mała twarzyczka spoważniała.

- Poważnie? Ona się z tym zgadza, chociaż nie przyzna tego publicznie, jeszcze nie. Chce

żeby ojciec wyznaczył mnie na swoją następczynie.

- Myślisz że to zrobi?

- Nie - powiedziała ponuro, potrząsając głową - Myślę że by nie mógł. - urwała,

poprawiając swoje brązowe włosy - Oni nie są tacy jak my, prawda Imri? Ich kobiety nie

zapalają świec Eiszet.

- To prawda - zgodziłem się z Alais - one tego nie robią.

Oboje milczeliśmy przez chwilę, rozważając misteria prokreacji o których nie posiadalismy

wiedzy z pierwszej ręki. To był jeden z darów Eiszet dla kobiet w Terre d'Ange, nie

zachodzą w ciąże dopóki tego nie zechcą. Wtedy zapalają świece w jej intencji i modlą się o

otwarcie bram swojego łona. Ale nawet wtedy nie ma gwarancji, mogą upłynąć lata zanim

ich pragnienie się spełni. Poza tym gdy raz zapali się świece nie można już wycofać

modlitwy.

Istnieją d'angelińskie kobiety, które mają niechciane dzieci. Niezbyt wiele, ponieważ gwałt

jest przestępstwem i herezją karaną śmiercią. Jednakże czasem się to zdarza, tak jak i błędy

background image

w systemie sądowniczym.

- Czego ty byś chciała? - zapytałem Alais.

- Nie miała bym nic przeciwko - powiedziała opierając podbródek na dłoni - chodzi mi o

Albę, ale to się nie stanie, więc sama nie wiem... wiesz czego bym chciała?

- Nie - potrząsnąłem głową - powiedz mi.

- Chciałabym nauczyć się używać miecza. - Alais się zarumieniła - Czy mógłbyś mnie tego

nauczyć Imri? Nikt inny nie zechce.

Otworzyłem usta żeby jej odmówić kiedy członek gwardii królewskiej znajdujący się w

komnacie parsknął śmiechem. Wiedziałem jak zapał gaśnie na twarzy Alais. Pomyślałem o

historii, którą słyszałem o Grainne z Dalraiadów, która wyruszyła na wojnę ramie w ramię z

bratem, w swoim zaprzęgu z wikliny, walcząc zaciekle niczym mężczyzna. Przypomniałem

sobie Darsange i tamtejsze kobiety. Widziałem jak Kaneka łapie jedną ręką Gashtahama za

usta od tyłu a w drugiej błyszczy sztylet. Krew trysnęła z gardła ka-Maga i Fedra

odciągnęła mnie żeby mnie nie ochlapała.

- Będę zaszczycony - powiedziałem składając ukłon wśród pościeli. - Księżniczko.

Alais promieniała.

Następnego dnia wysłałem Gilota do domu po parę drewnianych mieczy do ćwiczeń, ale to

Joscelin je przyniósł. Byłem tak szczęśliwy widząc go że wyskoczyłem z łóżka i go

objąłem.

- Spokojnie kochanie - roześmiał się - powinieneś wciąż leżeć w łóżku.

- Mam dość leżenia w łóżku. - Zrobiłem smutną minę - Czy jesteś w niełasce? Tęskniłem za

tobą.

- Tylko odrobinę. - Joscelin lekko wzruszył ramionami.

- Przykro mi.

- Wiem - uśmiechnął się do mnie - Cóż obaj zostaliśmy ukarani za naszą głupotę. O co

chodzi z tym uczeniem księżniczki Alais posługiwania się mieczem?

- Zapytała - powiedziałem po prostu - i powiedziałem że mógłbym ją uczyć.

Joscelin pokiwał głową jakby myślał że to było najbardziej rozsądne. - Przyniosłem też

sztylety - powiedział - lepiej zacznijcie od nich, miecze są trochę za ciężkie.

Tak więc odzyskiwałem siły ucząc moją młodą kuzynkę rzucać do tarczy. Zacząłem od

najprostszych podstaw, licząc że jej zainteresowanie osłabnie. Nie mogąc wiele więcej,

nauczyłem ją jak trzymać broń i które miejsca u przeciwnika są najmniej strzeżone i

background image

najłatwiejsze do zaatakowania.

Ku własnemu zaskoczeniu odkryłem że to jest zabawne. Alais szybko się uczyła i miała

zwinne ręce. Kiedy nauczyłem ją kilku pchnięć i zasłon, wymyśliliśmy zabawę w

odgrywanie ról czarnych charakterów i bohaterów, ganialiśmy się wokół sypialni pod

rozbawionymi spojrzeniami straży pałacowej. Na początku mnie to irytowało ale zabawa

sprawiał Alais tyle radości że ciężko było się jej oprzeć. Po pewnym czasie nauczyłem się

zapominać o obecności strażników.

Alais była sprytna, omijała węglowe piecyki, robiła uniki za ciężkimi zasłonami

zwisającymi z łóżka. Ganiałem ją aż zakręciło mi się w głowie i mnie przewiało. Na

początku kilka razy byłem zmuszony podać się, śmiejąc się i z trudem łapiąc oddech.

Zabrało mi kilka dni zanim byłem na tyle silny by stanąć pewnie na nogach i móc ją złapać

bez większego wysiłku.

Byliśmy w trakcje jednej z takich zabaw gdy księżniczka Sidonia przyszła z wizytą.

Strażnik zaanonsował jej przybycie dokładnie w chwili gdy opanowałem Alais atakującą

mnie z rozdzierającym krzykiem. Śmiałem się tak bardzo ze nie słyszałem niczego innego.

Przyjąłem na sobie ciężar jej ataku z zaskoczenia łapiąc ją za dłoń ze sztyletem. Oboje

upadliśmy do tyłu na łózko, przekręciłem się i objąłem ją tak by ją unieruchomić.

- Poddaj się nikczemniku - zawołałem unosząc drewniany sztylet.

Alais chichotała bez tchu, czkając.

- Puść ją.

Słowa zadźwięczały jak niewątpliwy rozkaz, złamane i wściekłe. Odwróciłem głowę i

zobaczyłem stojąca w drzwiach Sidonie. Jej niewielka postać była sztywna a twarz miała

bladą z napięcia. Jej czarne cruithe oczy były szeroko otwarte, zamglone z przerażenia i

wściekłości.

Uklęknąłem na łóżku, otworzyłem dłoń i upuściłem sztylet. Strażnicy niepewnie ruszyli do

przodu.

- Czekajcie - powiedziałem do nich, a do Sidonii ostrożnie - Witaj kuzynko.

Wzięła krótki świszczący wdech i spojrzała za mnie - Alais?

- Już go miałam - poskarżyła się Alais - w każdym razie mogłam mieć. - Podkradając się na

kolanach uderzyła mnie mocno w ramię drewnianym ostrzem sztyletu. - Wszystko zepsułaś

Sidonio!

- Eh, nawet nie byłaś blisko - potargałem jej włosy i dałem kuksańca. - Idź do swojej siostry

background image

czarny charakterze. - Przyglądałem się jak wyplątuje się z pościeli i schodzi z łózka. - To

gra - powiedziałem do Sidonii - w którą bawimy się od kilku dni. - Popukałem w kostki

drewnianym sztyletem - Widzisz?

- Rozumiem. - Pokiwała głową ostrożnie i powoli - Wybacz mi kuzynie.

- Wasza wysokość? - wtrącił nerwowo jeden ze strażników - Przyglądaliśmy się przez cały

czas, nie było żadnego powodu żeby...

- Rozumiem - Sidonia podniosła dłoń. - Kuzynie Imrielu cieszę się widząc że zdrowiejesz.

Może będzie lepiej jeśli odwiedzę cię innym razem.

Poczułem się nagle zmęczony i smutny. - Dlaczego myślałaś że jest inaczej Sidoniu? Kto ci

powiedział że masz się mnie obawiać?

Alais popatrzyła na nas i mądrze postanowiła milczeć.

- Zbyt wielu - mruknęła Sidonia - Przepraszam Imrielu. - Na moment zgarbiła smukłe

ramiona, z wysiłkiem się wyprostowała i wyciągnęła rękę do siostry - Chodź Alais.

Patrzyłem jak odchodzą, dwie małe postacie, ciemna i jasna. Chciałem być zły ale nie

potrafiłem. W tym momencie gniew wydawał się być przytłaczająco ciężki. Strażnicy

wyszli za nimi, rzucając na mnie powątpiewające spojrzenia.

Kiedy wyszli spakowałem swoje rzeczy. Nie było ich zbyt wiele, klika sztuk odzieży, w tym

wspaniała szata z granatowego jedwabiu dar od królowej, dwie książki zostawione przez

Fedre, oraz drewniane sztylety, ich ostrza były wyszczerbione i porozszczepiane a rękojeści

wypolerowane i gładkie. Pogładziłem zdarte słoje, słysząc w pamięci echo chichotu Alais i

widząc szok oraz przerażenie na twarzy Sidonii.

Kiedy juz wszystko spakowałem opuściłem komnatę. Pod moimi drzwiami na korytarzu

gwałtownie poruszył się strażnik w niebieskiej liberii rodu Courcel. Na małym palcu lewej

reki miał srebrny sygnet, subtelny znak że jest jednym z osobistych strażników królowej.

Tak jak przepuszczałem, na początku zwrócił mi uwagę. - Wasza wysokość nie powinieneś

był...

- Tak - powiedziałem zmęczonym głosem uciszając go - Wiem. Gdzie są moi zbrojni?

- W sali gier - wydukał - ale...

Spojrzałem na niego twardo i przeciągle - Zaprowadź mnie tam.

Posłuchał mnie bez sprzeciwu, eskortując mnie długim korytarzem wzdłuż balustrady,

schodami dół do dużej marmurowej sali na parterze pałacu.

Sala gier była olbrzymią tętniącą życiem przestrzenią, otoczoną kolumnadą z której można

background image

było spacerując obserwować jej wnętrze. Znajdowały się tam stoły do różnego rodzaju gier i

zakładów, a także miejsca do poufnych rozmów z fotelami i niskimi ławami. Poza teatrem

to było miejsce najczęstszych spotkań dworskiej elity, częstsze nawet niż oficjalna sala

audiencyjna. Powiadają że połowa interesów w Terre d'Ange jest prowadzona w tej sali.

- Książę Imriel - zasalutował mi gwardzista, spoglądając ostrożnie na towarzyszącego mi

strażnika - Czy nie powinieneś...

- Zbrojni z Montreve? - zapytałem chłodno.

Zamknął usta i wskazał mi drogę. Ruszyłem we wskazanym kierunku pomiędzy

dworzanami do stołu gdzie grano w kości. Strażnik Ysandry podążał za mną.

Usłyszałem znajomy dźwięk, wstrząsanych kości obijających się o ścianki kubka i

toczących się po stole. Na całym świecie ludzie grają w kości dla przyjemności i robią

zakłady. Ale słyszałem ten dźwięk również w zananie, kiedy kobiety przychodziły po

wróżby do Keneki, aby powiedziała im kiedy Mahrkagir je wezwie. Rysowała koła na

piasku które miały wskazać, dni, tygodnie i miesiące.

Tylko Fedrze wyrzuciła same jedynki, za każdym razem.

Ten dźwięk i wspomnienia pozbawiły mnie pewności. Okazało się że przeceniłem własne

siły. Zachwiałem się, ocierając o wysokiego szlachcica w bordowym aksamicie ze złotymi

jedwabnymi wyłogami na rękawach. Rzucił mi zirytowane spojrzenie, ale się zatrzymał i

odwrócił z wdziękiem i taktem. Wiedziałem aż za dobrze co zobaczył. Mnie, chudego i

bladego, z drżącymi kończynami i zapadniętymi podkrążonymi oczami. Chory syn

zdrajczyni, którego był zmuszony szanować.

- Wasza wysokość - powiedział skłaniając głowę o cal - Wybacz mi.

- To moja wina - powiedziałem ochryple - przepraszam.

Uniósł jedną brew - Skoro tak twierdzisz.

To mnie ostatecznie rozzłościło. Strażnik Ysansdy bezskutecznie przeciskał się do mnie.

Nieznany szlachcic spoglądał w dół. Miałem ochotę napluć mu na jego błyszczące

wypolerowane buty, i chciałem być jednym ze zwykłych ludzi tak aby móc to zrobić.

- Kuzynie - głos przedarł się przez tłum, lekki i przyjacielski. Spojrzałem w górę i

zobaczyłem jak jeden ze Szahrizaj przeciska się do mnie. Był to jeden z tych których

spotkałem poprzednio, kilka lat starszy ode mnie. Uścisnął moje przedramię. Był

uśmiechnięty i pewny siebie, czarno-granatowe warkoczyki otaczały jego twarz o wysokich

kościach policzkowych. - Pamiętasz mnie? - zapytał mrugając.

background image

- Tak - opowiedziałem - Jesteś Mavros.

- Zgadza się - Odwrócił się z uśmiechem do szlachcica, zarazem uprzejmy i niebezpieczny.

Wydawał się emanować ciepłem, drapieżnym a zarazem rozbawiony. - Sugeruje żebyś

odszedł messire Bauldry. - Zamilkł na chwilę - Oh, wybacz mi, czy zostałeś obrażony?

- On mnie potrącił! - Bauldry splunął.

Hm? - Mavros uniósł brwi wciąż uśmiechając się uprzejmie. - Skoro tak twierdzisz.

W jakiś sposób, rozładował napięcie i byłem mu za to wdzięczny. Uścisnąłem mu ramię, po

raz pierwszy zadowolony widząc echo podobieństwa na czyjeś twarzy. Obaj się

roześmialiśmy gdy messire Bauldry się wycofał.

- Kim on jest? - zapytałem.

- Nikim - powiedział rozbawiony Mavros. - Mało ważny szlachcic z aspiracjami. Spójrz

wasza wysokość.

- Imriel - przy stole do gry w kości poderwał się Gilot i teraz podążał w naszym kierunku. -

Co ty tu robisz? - zapytał - Przecież miałeś odpoczywać.

- Odpocząłem - powiedziałem podirytowany - Chcę wrócić do domu.

Gilot potargał swoje brązowe łosy - Królowa Ysandra...

- Zapewne królowa nie zaprzeczy że jej krewnemu było by wygodniej we własnym domu. -

Spostrzeżenie Mavrosa zabrzmiało bardzo rozsądnie - Nie po tym jak został znieważony

pod jej dachem. - Dotknął delikatnie mojego ramienia wciąż się uśmiechając. - Szahrizaj nie

mogą pozwolić na takie traktowanie swoich krewnych.

Gilot spojrzał na mnie z powątpiewaniem - Znieważony? Czy tak było?

- Tak - powiedziałem. Zrobiłem to nie z powodów o których myślał Mavros. Mimo to nadal

czułem się dobrze mając go po swojej stronie, kogoś kto rozumiał jak lawirować pomiędzy

zdradliwymi mieliznami dworskich intryg bez zbędnego wysiłku. Westchnąłem - Zostawmy

to Gilocie. Nic mi nie jest. Lekarz królowej potwierdzi że czuje się dobrze. Nie chce

żadnych kłopotów. Po prostu chce wrócić do domu.

- W porządku Imri - powiedział miękko - pozwól mi tylko znaleźć Huguesa i zabierzemy

twoje rzeczy. Zostań tutaj, wrócę do ciebie. - Gilot uśmiechnął się gładząc kieszeń. - Czas

ruszyć w drogę. Zrobię tylko jeszcze jeden mały zakład.

Gilot zniknął w tłumie a Mavros czując mój dyskomfort skierował mnie w stronę

kolumnady. - Tutaj - powiedział - chodź ze mną. - Spacerowaliśmy razem. Z dala od

dźwięku kości do gry, czułem jak moje myśli stają się bardziej przejrzyste.

background image

- Dziękuję - zwróciłem się do niego.

- Nie ma za co - wzruszył ramionami, i zerknął na mnie ukradkiem - Twój zbrojny jest

bardzo z tobą zaprzyjaźniony. Czy to twój kochanek?

Gorący rumieniec oblał moje policzki - Gilot?

- A zatem nie - roześmiał się cicho Mavros - którz więc Imri czy tak cię nazywają?

- Czasami - odsunąłem się od niego.

- Wybacz mi - Mavros zatrzymał się i wyciągnął dłoń. Wszystko się zmieniło, jego ton,

postawa stały się posępne. - Kuzynie Imrielu, jesteś ostatnią osobą na świecie którą

chciałbym obrazić. Zapomniałem że nie zostałeś wychowany tak jak ja. Nie potrafię sobie

nawet wyobrazić co wycierpiałeś. Mówiłem bez zastanowienia. Możesz mi to wybaczyć?

Przyglądałem się uważnie jego twarzy. Dał mi do zastanowienia swoim postepowaniem.

Nie znalazłem w nim śladów kłamstwa. Niezależnie od powodów nim kierujących, był

szczery. Skinąłem wolno głowa.

- W porządku - Mavos westchnął z ulgą i pokręcił głową uśmiechając się do mnie - A zatem

wolisz dziewczęta?

Pomyślałem o trzynastu domach z dworu nocy i o Katarzynie Friote pachnącej jak nagrzana

słońcem łąka. Wspomnienie zasnuł cień odoru zenany wydobywającego się z

zaszlamionego nieruchomego basenu. A mimo to wszystko mieszało się z pożądaniem.

Poczułem kule w gardle.

- Tak - powiedziałem niewyraźnie - kiedyś.

- Twoje pragnienia cię przerażają? - zapytał Mavros

Wszystko co mogłem zrobić to skinąć głowa.

Uśmiechnął się również kiwając głową - Nie bój się - powiedział - są ku temu powody, a

Kusziel jest miłosierny. - Po raz kolejny dotknął mojego ramienia i lekko je uścisnął. -

Pomyśl o naszej propozycji kuzynie, jest wciąż aktualna. Było by dobrze dla ciebie poznać

swoich krewnych.

Z tym mnie zostawił.

Patrzyłem na niego, kroczącego dumnie i z niewymuszonym wdziękiem, z kciukami

zaciśniętymi za pasek. Pozostawiony sam ze swoimi myślami, spacerowałem wolno wzdłuż

kolumnady jedynie w towarzystwie zaniepokojonego gwardzisty Ysandry.

Zanim Gilot i Huges dołączyli do mnie wysłałem moją eskortę z lakoniczną wiadomością z

podziękowaniami do królowej. Jeśli Ysandra wiedziała o tym co wydarzyło się wcześniej

background image

domyśliła się dlaczego odchodzę, jeśli nie, cóż, podziękowania były prawdziwe. Wróciłem

do zdrowia i nie było powodu aby nadal pozostawać w pałacu i kontynuować

rekonwalescencje. Gdyby nie Alais prawdopodobnie odszedł bym wcześniej.

Nasz powrót do domu spowodował pewne zamieszanie ale nie tak wielkie jak się tego

obawiałem. Fedra spojrzała na mnie i poleciła mi z powrotem położyć się do łózka.

Zgodziłem się bez sprzeciwu czując zmęczenie we wszystkich kościach.

Wyciągnęła ze mnie całą historię, po tym jak przespałem kilka godzin i zjadłem lekka

kolacje. Były sprawy o których łatwiej było powiedzieć Fedrze niż komukolwiek innemu i

to była jedna z nich. Wydawało się to teraz takie głupie i czułem się zażenowany

opowiadając o tym, nawet jej. Mimo to, nadal, gdy zamknąłem oczy mogłem zobaczyć

twarz Sidonii, dotknięta zatrważająca pewnością że zamierzam zamordować jej siostrę.

Fedra zrozumiała. Nie musiałem jej mówić że poczułem się zraniony, ani dlaczego.

- Przykro mi kochanie - powiedziała gdy skończyłem opowiadać - Tak bardzo mi przykro.

Siedząc oparty o poduszki wzruszyłem ramionami - Nie powinienem jej winić, tak

naprawdę, widziała co widziała. - Oparłem brodę o kolana i uśmiechnąłem się lekko. -

Właściwie była dzielna krzycząc w ten sposób. Tak jak ty to kiedyś zrobiłaś w zenanie,

pamiętasz?

- Pamiętam - powiedziała cicho Fedra - ale ja miałam powód.

Zamilkliśmy oboje, wspominając. To był jeden z tych przypadków kiedy zostałem wysłany

by usługiwać Jagunowi, po tym kilka chorwackich kobiet mnie dręczyło. Nie było ku temu

żadnego powodu, ale okrucieństwo rodzi okrucieństwo. Fedra rzadko podnosi głos, ale tego

dnia zabrzmiał niczym świśnięcie bata. W tamtym momencie, jak sądzę, kobiety zenany

zaczęły wierzyć że bogowie Terre d'Ange nie są tak słabi jak im się wydawało.

Myśląc o zenanie przypomniałem sobie dźwięk kości w sali gier i Mavrosa Szahrizaj który

pospieszył mi z pomocą.

- Fedro - zapytałem - czy diuk Faragon złożył prośbę o przysłanie kilku Szahrizaj na lato do

Montreve?

- Skąd wiesz? - Odwróciła głowę spoglądając na mnie. - Przysłał list w zeszłym tygodniu.

Czekałam aż poczujesz się lepiej żeby to przedyskutować. Możemy o tym pomówić później

Imri. Teraz potrzebujesz snu. Jest dużo czasu by o tym pomyśleć.

- Wiem - powiedziałem - Ale nie musze o tym myśleć. Jeśli nie masz nic przeciwko

chciałbym żeby przyjechali.

background image

Fedra wyglądała na zaskoczoną. Nie powiedziałem jej o wydarzeniu z sali gier.

- Jesteś pewien?

Skinąłem głowa - Jestem.

- W porządku - powiedziała całując mnie w policzek. - Porozmawiamy o tym.

Kiedy wstawała miała w głębi oczu błysk rozbawienia. Z jakiegoś powodu pomyślałem o

swoim czuwaniu w czasie najdłuższej nocy, przypomniałem sobie jak ciemność ustępuje i

że są w życiu powody do radości.

- To powinno być interesujące - powiedziała.

ROZDZIAŁ IX

Zima ustąpiła wiośnie a ja skończyłem piętnaście lat. Najwspanialszy prezent z tej okazji

dostałem od Joscelina, który zamówił dla mnie prę sztyletów wzorowanych na kasjelickim

stylu. Z pomocą Fedry dopasował nawet odpowiednie do nich wymyślne pochwy do pasa ze

skóry nosorożca, który był moją najcenniejszą rzeczą.

Królowa wydała małą prywatną kolację na moją cześć, która mogłaby być przyjemna gdyby

nie niezręczne skrępowanie. Sidonia i ja byliśmy uprzejmi dla siebie nawzajem. Incydent do

którego doszło nie był nigdy omówiony. Czułem się źle z powodu Alais, która nie do końca

rozumiała dlaczego jej ulubiony kuzyn zaczął jej unikać. Pomimo że była bardzo

spostrzegawcza, były pewne rzeczy których nie mogła zrozumieć gdyż była na to po prostu

zbyt młoda.

- Chciałabym żebyś odwiedzał mnie częściej - marudziła - Czujesz się już lepiej, prawda?

- Dużo lepiej - powiedziałem. Długotrwałe następstwa mojej choroby w końcu ustąpiły,

zostawiając mnie szczuplejszego ale już zdrowego. - Przepraszam Alais, byłem zajęty, to

wszystko.

- Robieniem czego? - zmarszczyła nosek.

- Ćwiczeniami - powiedziałem - Walką z czarnymi charakterami.

To przyniosło mi spojrzenie pełne obrzydzenia. Alais była dzieckiem obdarzonym

poczuciem humoru jeśli tylko była w nastroju. - Tak się stanie, zobaczysz.

- Co się stanie? - zapytałem

- Walka z czarnymi charakterami - pokiwała głową - Śniłam o tym. Pomagałeś mężczyźnie

z dwoma twarzami.

Prawie się roześmiałem, prawie. Alais miała już wcześniej sny, które mówiły prawdę.

background image

Chociaż nigdy wcześniej nie były tak dziwaczne. Przeważnie dotyczyły drobnych rzeczy

które się sprawdzały.

- Dwie twarze? Czy miał twarz z tyłu głowy?

- Nie - Alais potrząsnęła głową - nie miał ich obu jednocześnie.

- Aha, zatem nosił maskę? - zapytałem

- Nie - powiedziała cierpliwie - Miał dwie twarze. A ty byłeś starszy.

- A dlaczego mu pomagałem? - pytałem - Czy był przyjacielem?

Zastanowiła się nad tym pytaniem. - Jeden z nich był.

Chociaż jeszcze ją o to pytałem nie dowiedziałem się niczego więcej na temat człowieka o

dwóch twarzach. Zamiast tego wymogła na mnie obietnice odwiedzin zanim wyjedziemy do

Montreve. Złożyłem ją chętnie, chociaż nie mogłem nic poradzić na to że zerkałem przy

tym na Sidonie. Rumieniec zaróżowił jej policzki gdy spotkała moje spojrzenie ale była tak

samo spokojna jak zawsze.

Było to gorzkie ale w końcu znajome podirytowanie.

Kiedy świętowanie moich urodzin było już za mną skoncentrowałem się na Montreve. Jak

dla mnie lato nie mogłoby przyjść w tym roku zbyt wcześnie. Byłem zmęczony miastem i

spragniony wiejskiej wolności. Tęskniłem za otwartą przestrzenią, za wspinaczką górską i

pływaniem w bystrych potokach. Chciałem zobaczyć zeszłoroczne szczenięta, które

wyrosły na młode psy, długonogie i niezdarne. Chciałem zobaczyć Karola Friote i porównać

swój wzrost z jego, chciałem pochwalić się Katarzynie jak zniosłem czuwanie w najdłuższą

noc. Chciałem być otoczony ludźmi, których lojalność była solidna i głęboka jak ich ziemia,

wieśniakami, rolnikami i służbą z majątku.

No i byli też Szahrizaj, których nie dotyczyła żadna z tych rzeczy.

Mieli przyjechać. Spawa została szczegółowo omówiona i jak można było się spodziewać

pomysł nie podobał si Joscelinowi. Chociaż nigdy tego nie powiedział czasami myślę, że

nie miał by nic przeciwko gdyby cała prowincja Kuszet została pochłonięta przez morze,

łącznie z wszystkimi członkami rodu Szahrizaj.

- Złożyłam obietnicę - powiedziała do niego Fedra - Czy chcesz żebym się z niej wycofała?

Zacisnął zęby i wiedziałem że myśli o diamencie nawleczonym na aksamitkę i dołączonym

do niego liściku "Dotrzymam moich obietnic".

- Jeśli jej krewni nie skłamali, to nie ma nic wspólnego z Melisandą.

- Ma - powiedziała - Obiecałam że pozwolę Imrielowi dokonywać własnych wyborów.

background image

- Nawet jeśli są głupie? - zapytał Joscelin. Fedra uniosła brwi spoglądając na niego a on

złożył ukłon wyglądając na zakłopotanego.

- W porządku - mruknął - Ale nie wezmą ze sobą własnych strażników na czas pobytu w

Monterve.

- Nie prosili o to - powiedziała oschle - Wydaje się że pokładają ufność iż zdolności rycerza

królowej są w stanie zapewnić im bezpieczeństwo.

To nie była prawdziwa kłótnia. Nie sprzeczali się od czasu najdłuższej nocy z czego byłem

zadowolony, ponieważ to ja byłem tego przyczyną. Kiedy Joscelin dręczył się myślą o

obronie przed Szahrizaj Fedra roześmiała się i pocałowała go, po czym zapomniał o swich

obawach i znów było między nimi dobrze.

Później Fedra rozmawiała z Ysandrą przekonując ją że w tej sytuacji nie znalazła śladów

intrygi. Przepuszczam że królowa podzielała obawy Joscelina, ale przyjęła przysięgę

lojalności złożoną przez Szahrizaj i niewiele mogła zrobić nieobrażając ich. Tak więc

zostało postanowione i listy krążyły pomiędzy miastem Elui i Kuszetem aż uzgodniono

wszystkie szczegóły.

Mieli przyjechać nie wcześniej niż po letnim przesileniu, z czego byłem zadowolony.

Chciałem mieć Montereve choć przez chwilę dla siebie. Czas dłużył mi się tej wiosny,

czekaliśmy na przyjazd Drustana. Po przybyciu cruarchy Alby mogliśmy bez przeszkód

opuścić miasto. Wydawało mi się że opóźnia się ono w tym roku ale prawdopodobnie było

to spowodowane moją niecierpliwością.

W końcu czerwone żagle jego flagowego okrętu zostały dostrzeżone i miasto szykowało się

na jego przybycie. Od czasu ślubu to zawsze była radosne wydarzenie. Niewiele się

zmieniło, nadal była w tym odrobina rezerwy. Ale nie pośród d'angelińskich wieśniaków,

którzy uwielbiali Drustana mab Necthana. Nigdy nie zapomnieli że on i jego cruithnowie

oraz pomagający im dalriadowie, uratowali nasz naród w godzinie próby przed

zagrażającymi mu nieprzebranymi hordami Waldemara Seliga.

Wśród parów królestwa sprawa wyglądała inaczej. Martwili się oni sprawą sukcesji Alby i

mogąca z tego wynikać nierównowagą sił. I martwili się jak to może wpływać na linię

sukcesji tutaj w Terre d'Ange. Mimo że koncentrowałem swoje myśli na Montreve,

chciałem być na bieżąco więc miałem uszy szeroko otwarte kiedy uczestniczyłem w

przejeździe i słyszałem pomrukiwania. Niezbyt wiele ale pojawiały się tu i ówdzie.

Pół rasowa cruithne.

background image

To było określenie które wywoływało u mnie zimny pot, odnosiło się do Alais i Sidonii,

zwłaszcza do Sidonii która była delfiną. Krzyczałem, klaskałem i sypałem płatki kwiatów

wraz z innymi gdy Drustan wjeżdżał przez bramę i zastanawiałem się czy ona o tym wie.

Zgadywałem że tak i współczułem jej. Być może, w pewien sposób, nie było jej dużo

łatwiej niż mnie.

Jeśli Sidonia odczuwała brak akceptacji nigdy tego nie okazała. Była w tym odrobina ironii.

Kiedy impulsywna Alais rzucała się na Drustana a on przytulał ją z uśmiechem sadzając

przed sobą na siodle wszyscy wiwatowali. Jak że by nie? Chociaż wyglądała na prawdziwą

cruithe, była uroczym dzieckiem i nie była następczynią tronu. Sidonia była... Była tak

bardzo podobna do matki, ze swoją wyprostowaną postawą i czystym jasnym profilem i

wyzywająco uniesionym podbródkiem. Rozległo się klika okrzyków. Wieśniakom podobała

się właśnie ze względu na to. Pamiętali przejazd Ysandry pod mury miasta Elui gdy Percy

de Somerville starał się je przejąć. Pamiętali jak wyglądała jadąc pomiędzy wojskiem, z

twarzą rozświetloną blaskiem czystej odwagi.

Ale byli szlachcice którzy narzekali. Ponieważ Ysandra była czystej krwi d'angeliną a

Sidonia nie. I było kilka szlachetnie urodzonych osób spośród możnych rodów Terre

d'Ange, którzy nią gardzili i obwiniali ją o to zanieczyściła świętą krew Eluii i jego

towarzyszy. Niektórzy z nich popierali dążenia Percego de Somerville, chociaż nigdy by się

do tego nie przyznali będąc w zasięgu słuchu osób wiernych królowej.

Widziałem jak czasem spoglądają na mnie.

Nie często i nie długo. Cień hańby mojej matki wisiał nade mną. Ale widziałem w ich

oczach spekulacje i wiedziałem ze zadają sobie pytanie, co jest gorsze? Syn Melisandy czy

piktyjka pół kwi.

Na razie przychylność była po stronie Sidonii. Przede wszystkim przez machinacje mojej

matki, która prawie oddała Terre d'Ange Waldemarowi Seligowi. Mimo wszystko małżeński

alians z Albą, nawet faworyzujący cruithów był lepiej widziany niż podbój przez skaldów.

Ciągle nienawidzę świadomości że wszyscy o tym wiedzą.

Byłoby korzystne gdyby Ysandra obiecała rękę Sidonii jakiemuś młodemu czystej krwii

d'angelinowi, którego rodzina może prześledzić swój rodowód wywodzący się w prostej lini

od Elui lub jednego z jego towarzyszy. Ale ona tego nie zrobiła. Miało to po części

przyczyny polityczne. Mogło to uciszyć niezadowolonych, ale ci którzy wyrażali swoją

dezaprobatę byli zbyt nieliczni i mało znaczący żeby posuwać się do takich rozwiązań. Zbyt

background image

wiele korzystnych sojuszy mogło zostać zawartych, było wciąż tyle możliwość, a Sidonia

miała dopiero trzynaście lat. Chodziło również o ideę, przykazanie błogosławionego Elui

"kochaj jak wola twoja". Ysandra nie była, jak myślę, skłonna łatwo ulec przekonaniu że jej

córki zawrą małżeństwa z miłości równie udane jak ona sama. Ale chciała dołożyć

wszelkich starań by zapewnić im taką możliwość, o ile nie będzie praktycznych i

politycznych przeciwwskazań.

Życzyłem im szczęścia, zwłaszcza Alais, bo trudno mi było sobie wyobrazić że Sidonia

wyrośnie na kobietę gotową zapłonąć prawdziwą namiętnością. Ale prawdopodobnie

dotyczyło to również jej matki w tym wieku.

Ze swojej strony jestem zadowolony trzymając się od tego z daleka.

Wzięliśmy udział w uroczystości powitania cruarchy w pałacu, był to ostatni z naszych

dworskich obowiązków. Nie miałem nic przeciwko temu, cieszyłem się że widzę Drustana.

Ponieważ nie była to oficjalna audiencja, ucałował Fedrę na powitanie i uściskał Joscelina

jak brata. Mnie potraktował jak równego sobie, wymieniając silny uścisk przedramion.

Byłem zaskoczony gdy zauważyłem że jesteśmy równego wzrostu.

Drustan również to zauważył. Jego zęby zabłysły w zaskakująco białym uśmiechu pod

liniami niebieskich tatuaży.

- Wyrosłeś młody książę.

- Tak mówią - powiedziałem czując zakłopotanie. Z jakiegoś powodu wydawało mi się

niewłaściwym bycie wyższym od cruarych Alby. Ale autorytet Drustana był większy niż

jego postura. Niektórzy o tym zapominali, tak jak inni zapominali że jego skręcona stopa

czyni go na wpół kaleką.

- Jeszcze nie wiesz co z tym zrobić, prawda? - roześmiał się klepiąc mnie po ramieniu. - Nie

bój się znajdziesz w tym sens.

- Mam nadzieje - powiedziałem chcąc tego.

- Tak będzie chłopcze - była zaskakująca delikatność w jego oczach, ciemnych, ciepłych i

znajomych, tak podobnych i jednocześnie niepodobnych do oczu Sidonii. - Nigdy w to nie

wątp. - Drustan odwrócił się do Fedry - Fedro nó Delaunay przynoszę pozdrowienia od

Grainny mac Conor i jeszcze coś więcej.

- Tak? - Fera uśmiechnęła się jednym ze swoich specjalnych uśmiechów. - Jak się miewa

władczyni Dalriady?

- Grainna ma się dobrze, jak zawsze. - Drustan uśmiechnął się do niej. Z nieznanych mi

background image

powodów Joscelin przewrócł oczami. - Przesyła wyrazy uczuć. Dodatkowo zdecydowała się

przysłać swojego drugiego syna na wychowanie, na pewien okres, do Terre d'Ange. Ysandra

się zgodziła ugościć go w pałacu, ale Grainna pomyślała że może ty mogła byś przyjąć go w

swoim domu. Rozmawiałem z nią o twojej posiadłości i była bardzo zaintrygowana.

- Jej drugi syn - mruczała Fedra - Czy on...

- Jest synem Kwintyliusza Rousse - powiedział Drustan wypowiadając ostrożnie te sowa. -

Grainna tak twierdzi.

- Dlaczego my? - zapytał bez ogródek Joascelin - Dlaczego nie posiadłość admirała?

Drustan odwrócił swoje ciemne obramowane tatuażami oczy na niego. Nie byli równego

wzrostu, nie w sensie fizycznym, Joscelin był o ponad głowę wyższy od cruarchy Alby, ale

Drustan przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę i uniósł głowę nie dając odczuć tej przewagi.

Był przyzwyczajony do ciężaru władzy i wszystkich towarzyszących temu obowiązków.

- Ponieważ jesteście dwójką najlepszych ludzi jakich kiedykolwiek poznała, mój bracie. -

powiedział spokojnie. - To są powody Grainny.

Na te słowa Joscelin się zarumienił.

- Jak również - kontynuował z uśmiechem Drustan mrużąc oczy - admirał Rousse nie ma

rodziny tylko flotę pod rozkazami, więc było by to niewykonalne.

Fedra rzuciła mi pytające spojrzenie. Wzruszyłem ramionami, czując zaskoczenie i

zaciekawienie.

- Jeśli tylko nie będzie to tego lata.

- Nie - potwierdził Drustan - nie tego lata, ale być może następnego. Rozważysz to?

- Drugi syn Grainny - Fedra głośno myślała - jak go nazwała?

- Eamonn - powiedział Drustan

Czułem jakby to słowo było kamieniem wpadającym do basenu rozmowy. Wszyscy

popatrzyli na siebie. Znałem tą historię, Eamonn mac Conor był bliźniaczym bratem

Grainny, oboje byli panią i panem Dalraidy. Zginał w bitwie pod Troyes-le-Mont.

- Tak - powiedziała Fedra - naturalnie.

Chociaż wzdrygnąłem się na to, nie sprzeciwiłem się ani jednym słowem. Wiedziałem że

Fedra obwinia się z powodu jego śmierci. W tamtych niespokojnych czasach była

ambasadorem królowej i to ona przekonała władców Dalriady do wyruszenia na wojnę. Jeśli

wychowywanie drugiego Eamonna pomoże jej złagodzić poczucie winy, zniosę jego

obecność.

background image

- Cóż - powiedział filozoficznie Joscelin - ostatecznie będzie z nim mniej kłopotu niż z

Szahrizaj.

- Nie bądź tego taki pewien - zachichotał Drustan.

Później on i Fedra długo rozmawiali, przeważnie, jak myślę, o Hiacyncie. Pan cieśniny był

mężem Sibeal, młodszej siostry Drustana. Mieli dziecko, córkę urodzoną rok temu, a Sibeal

była ponownie w ciąży. To mogło w przyszłości skomplikować dodatkowo kwestię sukcesji

albińskiego tronu. Pominęli milczeniem tą sprawę, nikt na Albie ani w Terre d'Ange nie

chciał się mieszać w prywatne sprawy pana cieśniny. Jeśli Hiacynt zdecyduje się posadzić

swoją córkę na tronie Alby będzie dobrze. Chodziło o coś innego. Było by trudno

negocjować z mężczyzną posiadającym niezwykłą moc i będącym w stanie samodzielnie

zagrozić bezpieczeństwu wybrzeży obu naszych krajów.

Fedra nie myślała że mógłby to kiedykolwiek zrobić, a ona znała go lepiej niż ktokolwiek

inny. Tak naprawdę najważniejsze pytanie brzmiało czy kiedykolwiek zdecyduje się on

wyznaczyć następce.

Hiacynt spędził dziesięć długich lat w ponurej izolacji ucząc się fachu. Cieśnina miała

kiedyś innego pana, jednego przez osiemset lat. Był związany starożytną klątwą Rahaba,

pana głębiny, jednego z aniołów boga jedynego. Klątwa przeszła na Hiacynta, ale jej moc

została już przełamana. Fedra ją przełamała za pomocą imienia boga zmuszając Rahaba by

go uwolnił. Hiacynt nie jest już przykuty na wieczność do samotnej wyspy, skazany na

nieśmiertelność i starzenie się.

Mimo wszystko tak moc była straszliwym obciążeniem, bardziej przerażającym niż samo

panowanie nad drogą morską. Nie znałem zbyt dobrze pana cieśniny, ale widziałem

przerażającą głębie napięcia emocjonalnego w jego oczach. Nikt nie wiedział, nawet Fedra,

czy Hiacynt zdecyduje się skazać na to kogoś innego czy też pozwoli by ta wiedza umarła

wraz z nim. Podejrzewam że na razie nawet Hiacynt tego nie wiedział.

Czasami myślałem że byłoby najlepiej gdyby to zniknęło na zawsze ze świata. Moc jest

niebezpiecznym narzędziem. W złych rękach może być zabójcza. Widziałem to w

Drudżanie i nigdy tego nie zapomnę.

Wtedy pomyślałem o Fedrze i dniu w którym wymówiła imię boga.

To rzecz której nigdy nie zapomnę. Nikt kto to widział nie zapomni, jak Hiacynt sprawił że

woda utrzymywała jej ciężar gdy stanęła naprzeciwko przerażającej jasnej postaci i

wymówiła święte słowo. To, jak wierze, posiadało jedną z największych mocy na ziemi i

background image

jest tylko kilka osób będących w stanie dokonać wyboru którego dokonała Fedra.

Nie ma łatwych odpowiedzi i jestem zadowolony że to nie ja musze podejmować decyzje.

Minęło kilka dni zanim byliśmy gotowi do wyjazdu do Montreve. Czułem zmniejszający się

ciężar zobowiązań i lekkość. Odwiedziłem Alais i obiecałem przywieść jej szczeniaka o

czym zapomniałem w zeszłym roku. Pożegnałem się z Eugenią i resztą domowej służby.

- Och chłopcze - objęła mnie i potrząsnęła za ramiona - Nie musisz być taki szczęśliwy że

wyjeżdżasz.

- Przepraszam - powiedziałem czując przez moment ukłucie winy - Po prostu...

- Wiem jak to jest - pogładziła mnie po policzku - Jedź, dobrze ci zrobi oderwanie się od

natrętnych szlachciców i odetchnięcie świeżym wiejskim powietrzem. Utyj kilka

kilogramów i wracaj.

- Dobrze, utyje Eugenio - roześmiałem się.

To była beztroska podróż, w przeciwieństwie do tej, która przywiodła nas do miasta.

Podróżowaliśmy dla własnej przyjemności, zatrzymując się po drodze w gospodach. Fedra

lubiła siadać w jadalnej izbie i przysłuchiwać się głosom d'angelińskich wieśniaków

rozprawiających o codziennych życiowych sprawach. Zawsze ktoś ją rozpoznał. Szkarłatna

plamka po strzale Kusziela sprawiała ze trudno było ukryć jej tożsamość, a Joscelin również

zwracał na siebie uwagę swoim kasjelickim uzbrojeniem. Potem zawsze były wiersze i

pieśni a wino lało się do późnych godzin nocnych.

Zastanawiałem się czasami jak to jest być tak powszechnie uwielbianym.

Nie popełniłem tego błędu, nie zazdrościłem im tego, ani przez chwile. Wiedziałem lepiej

niż ktokolwiek inny jak była cena ich heroizmu. Drasanga prawie zniszczyła ich oboje,

prawie zniszczyła nas wszystkich. W mieście niektórzy zazdrościli im i oskarżali o

fałszywą skromność. Tak nie było. Jeśli Fedra przyjmowała pochwały ze spokojnym

uśmiechem, lub Joscelin potrząsał nieśmiało głowa gdy opowiadano historię o jego

pojedynku z kasjelickim zamachowcem, było tak dlatego, że wiedzieli jaka prawdziwa

historia, krew, trud i poświęcenie, kryje się pod wierszami.

Mimo to zastanawiałem się.

To była również moja historia, część z niej. Ale mnie nie przypadały w udziale heroiczne

czyny. Zostałem porwany i sprzedany jako niewolnik, uratowany i wysłany z powrotem

ratunkowym okrętem. Przez większość czasu byłem tylko balastem.

Nie każdy może być bohaterem.

background image

Pchnąłem raz nożem człowieka w obronie Fedry. To było w Sabie na wyspie Kapporeth, o

krok od progu świątyni w której przechowywano imię boga. Przelałem krew na świętej

ziemi. Sabańczycy chcieli mnie za to zabić. To Fedra zainterweniowała oferując siebie

zamiast mnie, a oni się na to zgodzili. Pamiętam że światło słoneczne odbijało się od ich

zbroi z brązu gdy odwróciłem głowę i zobaczyłem otwierające się drzwi świątyni, i

niemego kapłana ubranego w białe szaty na tle ciemnego wnętrza.

Płakałem gdy kapitan sabańczyków zatrzymał dłoń a Fedra weszła do świątyni. Wyszła z

niej z imieniem boga a jego wielkość odbijała się na jej twarzy.

Czasami zastanawiam się co by się stało gdyby drzwi się nie otworzyły. Czy to ja

sprawiłem? Czy miałbym wystarczającą odwagę żeby samemu rzucić się na ostrze?

Zastanawiam się nad wieloma rzeczami.

Cóż to była przeszłość a przede mną była beztroska. Gdy dotarliśmy do granic Montreve

wyrzuciłem z głowy te myśli, pamiętając lekcję jaką otrzymałem w czasie najdłuższej nocy.

Dałem się ponieść radości.

Posiadłość Montreve była piękna. Leżała w górę rzeki od wsi, w malowniczej zielonej

dolinie otoczonej niskim górami. Dolinę porastały ogrody i niewielkie gaje oliwne. Niższe

stoki były przeznaczone pod uprawę kasztanów, prowincja Siovale była słynna ze swoich

jadalnych kasztanów. Nieco wyżej leżały pastwiska dla owiec które były głównym źródłem

bogactwa Montreve, a nad nimi królowały nagie górskie szczyty ze skalnymi graniami w

które zapuszczali się czasem pasterze.

Poza tym góry były dzikie. Porastały je świerkowo-dębowe lasy pomiędzy którymi

znajdowały się urocze polany porośnięte kwiatami. Było także niewielkie jezioro, owalne i

doskonałe, które odkryłem wraz z Joscelinem pierwszego lata, a także jaskinie. Chociaż jak

na niektóre standardy Montreve było niewielkim majątkiem, było wystarczająco duże by

mieć swoje tajemnice.

Spotkaliśmy się z eskortą, dostrzeżono nas na drodze, tak jak powinno być. Kierował nią

Denis Friote, najstarszy syn Purnell i Richeliny. A w niej, ku mojemu zdziwieniu, znajdował

się również jego młodszy brat Karol.

- Karol - zawołałem go.

- Witaj Imrielu - podjechał do mnie uśmiechnięty i mnie uściskał - Dobrze cię widzieć

wasza wysokość. Co się z tobą działo? Została z ciebie sama skóra i kości.

- Nic co jak sądzę mógłbyś zrozumieć - powiedziałem odsuwając sie od niego.

background image

- Ah tak panie, sekretne poczynania szlachciców. - Pokiwał głową a brązowe loki spadły mu

na brwi, a jego kciuk dotknął rękojeści miecza swobodnym gestem. - Skręcam się z

zazdrości - umilkł dostrzegając sztylety zatknięte za mój pas. - Chociaż te są ładne.

- Te? - Zapytałem niedbale i zobaczyłem jak Joscelin lekko kręci głowa a końciki jego ust

unoszą się w rozbawieniu - Owszem, nieprawdaż? - i dodałem pospiesznie - A więc teraz

jeździsz wraz z strażnikami?

- Czasami - Karol wzruszył ramionami po czym wybuchnął śmiechem – Och, Denis

pozwolił mi się przyłączyć, wiedział że się stęskniłem. W innym wypadku kazałby mi

czekać do następnego roku. Dobrze cię znów widzieć Imri.

- Ciebie również - objąłem go po raz kolejny, jego ramiona się rozrosły i stały bardziej

umięśnione przez ten rok, Karol także urósł. - Jak się masz, jak się mają wszyscy z rodziny?

- urwałem - Katarzyna i pozostali?

- Jedź i sam się przekonaj - powiedział z uśmiechem.

ROZDZIŁ X

Humory nam dopisywały, jak zawsze w Montreve. Liście kasztanowców się rozwijały,

pastwiska były bujne i zielone, owce zadbane i zdrowe miały przy sobie jagnięta. Każdy

powierzchnia, stół, ława i krzesło w dworku zostały wypolerowane i nawoskowane, lśniąc

czystością. Stajnia i psiarnia również znajdowały się w jak najlepszym stanie. Wszyscy

służący jak zwykle spisali się na medal.

A Katarzyna Friote była irytująca.

Na początku mnie objęła. Podbiegła do mnie na dziedzińcu gdy zsiadałem z konia i ścisnęła

aż straciłem dech, wołając - Imrielu - Objąłem ją również wdychając zapach jej włosów

pachnących świeżo skoszonym sianem. - Tak się cieszę że tu jesteś - wszeptała owiewając

ciepłym oddechem moje ucho - tęskniłam za tobą.

- Ja za tobą też - powiedziałem ochryple.

Gdy mnie puściła przyjrzała mi się od góry do dołu. - Na Eluę - wykrzyknęła - jesteś cienki

niczym tyczka. Co się z tobą działo w mieście?

Wyprostowałem się - Właściwie to...

Z przyjacielskim uśmiechem Katarzyna poklepała mnie po ramieniu. - Dobrze cię widzieć

Imri - powiedziała odwracając się by złożyć ukłon przed Fedrą i Joscelinem. - Witajcie,

moja pani, mój panie - powiedziała spoglądając za nich i wykrzykując - Dzień dobry

background image

messire Gilot.

Gilot kaszlnął unikając mojego wzroku - Madmsiselle Friote.

I to było to.

W kolejnych dniach Fedra dała mi wolne żebym mógł poszaleć i poczuć wolność po

ograniczeniach miasta oraz dworu. Tak długo jak trzymałem się w granicach obszaru

patrolowanego przez Denisa Friote i strażników mogłem chodzić gdzie chciałem.

Spędziłem większość czasu z Karolem. On, Katarzyna i ja byliśmy w zbliżonym wieku więc

szybko się zaprzyjaźniliśmy podczas mojego pierwszego lata w Montreve. Trzynastoletnia

Katarzyna była gotowa spędzać wiele godzin w stajni, czy też słuchając opowieści starego

sokolnika Ronalda Agouta, lub bawiąc się za szczeniętami w psiarni. Wciąż ma małą białą

bliznę na dłoni w którą ugryzła ją karmiąca suka.

Ale teraz miała szesnaście lat i była młodą kobietą. Byłoby poniżej jej godności bawić się w

dziecinne gry, to było dla niej zupełnie jasne.

Obserwowała Karola z rozbawieniem właściwym starszej siostrze. Ja z względu na mój

status, zasługiwałem na traktowanie z szacunkiem, ale niezbyt wielkim. To nie było to

czego oczekiwałem, właściwie jedną z rzeczy dla których ceniłem Montreve było to że

moja pozycja księcia krwi była traktowana z lekkością, ale od niej chciałem by zobaczyła

we mnie kogoś więcej niż starego towarzysza zabaw z których wyrosła.

Chciałem żeby widziała we mnie... kogo?

Właściwie nie mężczyznę, ale także nie chłopca. Chciałem żeby Katarzyna dostrzegła we

mnie kogoś godnego szacunku dla mnie samego. Nie chciałem żeby patrzyła na mnie tak

jak na Gilota, na którego widok głupiała, no może, może trochę chciałem.

Opowiedziałem jej historię o moim czuwaniu z Joscelinem w najdłuższą noc i o

spowodowanej tym paskudnej chorobie, ale kobiety mają niezwykle pragmatyczne

podejście do takich rzeczy. Katarzyna tylko przewróciła oczami spoglądając na mnie i

powiedziała - Chłopcy i ich głupstwa. Mam nadzieje że pani Fedra ukarała was za to.

Na szczęście Karol był pod wrażeniem.

Zmierzyliśmy się ze sobą stając do siebie plecami w stajni, byłem wyższy o dobre dwa cale

mimo tego twierdzę że mnie przerastał. Zazdrościłem mu jego solidnej sylwetki, szerokości

ramion. Joscelin nazwał to źrebięce lata, ale Karol był krzepki niczym koń roboczy.

- No cóż - wzruszył ramionami gdy o tym wspomniałem - to od ciężkiej pracy. Ale ty nic o

tym nie wiesz, prawda wasza wysokość?

background image

Pomyślałem o godzinach jakie spędziłem na ćwiczeniach z Joscelinem. - Czyży by? Może

chciałbyś popróbować się kilka razy z rycerzem królowej, wiejski chłopaku?

- Szermierka i zdobywanie wiedzy - zakpił Karol - Chcesz porozmawiać o ciężkiej pracy to

spróbuj oczyścić pastwisko lub narąbać drewna.

To przywiodło mi na myśl Maslina w sadzie gdy atakował grusze ze zdolnościami

wojownika. - W porządku - powiedziałem - spróbuje.

Karol popatrzył na mnie jakbym zwariował - Po co? Przecież nie musisz Imri.

- I co z tego? - Powiedziałem z uporem - Chcę. Znajdź mi robotę a ją wykonam.

Popatrzył na mnie przez dłuższą chwilę i się uśmiechnął. - Obiecujesz?

Skinąłem głową - Obiecuje.

Miałem powód żeby tego żałować juz tego samego dnia. Ojciec Karola, zarządca

posiadłości, miał plan dotyczący powiększenia pastwisk Montreve co wiązało się ze

zwiększeniem liczebności stada. Poprzez swoje przyrzeczenie zobowiązałem się do pomocy

w tym zadaniu.

To była wyczerpująca praca. Większość z niej została wykonana przez drobnych

gospodarzy, dzierżawców zobowiązanych do pracy w określone dni i płacenia dziesięciny

od swoich dochodów właścicielowi posiadłości. Ale w Siovale była długowieczna tradycja

dotycząca właścicieli wiejskich dworów i dzierżawców pracujących ramię w ramię na rzecz

wspólnego dobra, pragnących dołączyć świeże obszary do pastwisk czy gruntów ornych.

Oczywiście nie wszyscy ze szlachetnie urodzonych jej przestrzegali, ale kilku raczyło

zabrudzić sobie ręce. Ja także.

Pierwszego dnia usuwaliśmy kamienie. Nie te niewielkie ale olbrzymie głazy, które

musiały być wydobyte z ziemi i przetransportowane na kraniec nowych pastwisk, gdzie

miały zostać użyte do budowy kamiennego ogrodzenia wyznaczającego granice. Pociłem

się, przeklinałem i kopałem. Obawiałem się, że poruszając kamienie w ich głębokich

leżyskach, wyciągając je nabiegłymi krwią paznokciami, usłyszę pękanie swoich ścięgien

zanim je wyrwę z ziemi. Przenosiłem je uginając się pod ich ciężarem na stosy z których

miał powstać mur.

Pod koniec pierwszego dnia, każdy mięsień w moim ciele był w agonii.

Fedra była bardzo bliska zabronienia mi dalszego udziału w pracy. To Joscelin, patrząc

mnie wyglądającego ja nieszczęście przy obiadowym stole, zniechęcił ją do tego.

- To jego wola - powiedział jej unosząc brwi. - Złożyłaś obietnicę że pozwolisz mu

background image

dokonywać własnych wyborów, nieprawdaż? Poza tym nie stanie mu się krzywda od

uczciwej pracy.

Tak więc pracowałem dalej pod gorącym letnim słońcem. Tak jak dzierżawcy ściągnąłem

koszulę i pracowałem z odsłoniętym torsem. Karol pracował obok mnie śmiejąc się i

dowcipkując. Wspólnie, każdy z nas usunął ze swojego fragmentu pastwiska wszystkie

kamienie wystarczająco małe by móc je przenieść. Zajęło to wiele dni ale czułem się

mocniejszy od tej pracy. To była wielka satysfakcja widzieć ziemię gotową pod zasiew i

obserwować jak ogrodzenie wydłuża się kamień po kamieniu, stopa po stopie. Kiedy to

zostało zrobione myślałem że nareszcie skończyliśmy, ale Karol pokręcił głowa.

- Te są przeznaczone do usunięcia - zauważył rozsądnie wskazując na parę niesamowicie

wysokich sosen wyrastających pod pewnym kątem z ziemi. - Ta i tamta.

- Te? - popatrzyłem na niego z niedowierzaniem - To są drzewa Karolu. Na wszystkich

pastwiskach są drzewa. Czy owce nie mogą paść się obok nich?

- Popatrz - powiedział prowadząc mnie na wzgórze w pobliże jednego z nich - widzisz jak

ziemia jest powybrzuszana przez korzenie, a niektóre z nich zwisają luźno? Wrastają bardzo

płytko zauważyłeś? Ulewa albo silniejszy wiatr są w stanie je powalić. Poza tym - dodał -

jak myślisz skąd bierze się drzewo na którym gotowana jest twoja kolacja lub podgrzewana

woda do twojej kąpieli?

Westchnąłem - Więc one są do usunięcia.

Karol się uśmiechnął. - Do usunięcia, a później je porąbiemy.

Wycinka drzew była widowiskowa sama w sobie. Praca została podjęta przez

wyspecjalizowanego drwala a mnie i Karolowi polecono stać w odpowiedniej odległości.

Joscelin także przyszedł popatrzeć. Wszyscy obserwowaliśmy jak drwal szybko i

precyzyjnie rąbał drzewo. Raz za razem przecinał powietrze zanurzając ostrze głęboko w

drewnie. Wióry sypały się szybko i wściekle spod ostrza a drwal pracował ze spokojną

efektywnością nie wykonując żadnego zbędnego ruchu.

- Potrafił byś tak? - zapytałem Joscelina

- Ja? - pokręcił głową rozbawiony - Miecz to nie siekiera Imri. Dziwne, chociaż, właśnie

przypomniał mi się Waldemar Selig.

- Selig? - zapytałem - dlaczego?

Joscelin wskazał głową na drwala. - Selig trzymał swój miecz w sposób w jaki on trzyma

siekierę. Jakby urodził się by to robić.

background image

- Czy to on był najlepszym szermierzem jakiego widziałeś Joscelinie? - zapytał

niecierpliwie Karol - Mam na myśli, poza tobą?

- Na polu bitwy, tak był jednym z nich. - Joscelin zamilkł na chwilę, a ja wiedziałem że

musi myśleć o pojedynku z bratem kasjelitą. - Ale ostatecznie nie był najlepszy.

- Izydor d'Aiglemort - mruknąłem.

- D'Aiglemort - potwierdził Joscelin - On też był taki. Stworzony do tego.

- Jednakże nie mógł być lepszy od ciebie - powiedział Karol z uporem - Nikt nie jest.

- Seling był - Joscelin uśmiechnął się lekko do niego. - Powalił mnie gdy po raz pierwszy

skrzyżowaliśmy ostrza. A Izydor d'Aiglemort pokonał jego. Któż może widzieć.

- Ja mogę - powiedziałem - Jesteś jedynym pozostającym przy życiu.

Spojrzał na mnie zamyślony - To prawda - powiedział - To jest to.

Drwal obszedł drzewo do okoła i wskazał na dół po czym odsunął się od potężnego pnia.

Jeszcze dwa razy siekiera uderzyła w drzewo zanim z jękiem powaliło się na ziemię.

Upadło dokładnie w tym miejscu na które wskazał z głośnym łomotem, który wstrząsnął

ziemią. Karoli i ja krzyknęliśmy i skakaliśmy z niepohamowanej radości. Nawet Joscelin

uśmiechał się jak chłopiec na ten widok. Drwal pozwolił sobie na drobny ukłon pełen

satysfakcji po czym zarzucił siekierę na ramię i pomaszerował w kierunku drugiego drzewa.

Zostało powalone równie szybko jak pierwsze, chociaż było przy tym nieco mniej radości

gdy zdaliśmy sobie sprawę że teraz czeka nas ciężka praca przy usuwaniu ściętych drzew.

Karol i ja mieliśmy za zadanie odcięcie siekierami gałązek i pocięcie konarów na spore

kawałki które zostaną użyte jako rolki do transportu. Przystąpiłem do cięcia ze

sprężystszymi ruchami myśląc o drwalu, Seligu, d'Aiglemorcie a także Maslinie. to była

część tego czego mu zazdrościłem, łatwość podejmowania wysiłku, która sprawiała że

wyglądał na urodzonego do tarczy nawet jeśli dzierżył tylko hak do zrywania gruszek.

Pomyślałem też o Joscelinie, o jego trudnych do zdobycia umiejętnościach. Miał do tego

talent, nie można było sądzić inaczej, ale były w tym także lata ćwiczeń i dyscypliny, które

ukształtowały to kim był, przenikając każdy jego mięsień i ścięgno.

Kiedy pole zostało oczyszczone, postanowiłem że chciałbym ćwiczyć ciężej. Na razie

zamierzałem podejść do siekiery tak jak do potyczki na miecze. Ze słońcem chowającym się

za moimi nagimi plecami, zabrałem się do pracy tnąc gałęzie, siekając i rąbiąc z taką

precyzją na jaką było mnie obecnie stać, aż zatraciłem się w tym rytmie.

- Hej - zawołał zdumiony Karol spoglądając na stos gładkich kawałków drewna jaki

background image

wzrastał obok mnie - Dobra robota, wasza wysokość.

Uśmiechnąłem się do niego - Pasująca bardziej do ciebie, wiejski chłopaku.

Zadanie się jeszcze nie skończyło. Przetransportowaliśmy jeden z olbrzymich pni tego dnia,

mocując do niego kilkanaście lin i ciągnąc go na rolkach zrywami, zatrzymując się co

chwile alby je przełożyć dalej. To była wyczerpująca praca, ale udało nam się dotrzeć do

dworskiej drewutni, gdzie pień ciężko spoczął, jeszcze przed końcem dnia.

- Rąbiemy na kawałki - zapytałem nieufnie Karola.

Poklepał mnie po ramieniu. - Jutro. Chodźmy się opłukać.

Przyjemnie było na dziedzińcu Montreve, znajdowała się dam głęboka studnia z dobrą

czystą i lodowato zimną wodą. Obaj byliśmy brudni, spoceni, upaprani w sosnowych

wiórach i igłach, nasza skóra była posiniaczona i podrapana a dłonie lepiły się od żywicy.

Uroczy zachód słońca zabarwił dziedziniec na ciepły miodowy kolor gdy Karol wyciągnął

pierwsze wiadro wody.

- Gotowy? - zapytał nieczekając i wylał jego zawartość na mnie.

- Karolu!

Usłyszałem głos Katarzyny dokładnie w tym samym momencie kiedy strumień wody

uderzył we mnie. Zacisnąłem zęby porażony wstrząsem. Gdy otworzyłem oczy patrzyła na

mnie.

- W porządku - powiedziałem - Pracowaliśmy. - Czułem się głupio, na wpół nagi,

ociekający zimną wodą moczącą mi spodnie.

- Tak widzę - mrukneła Katarzyna. Podnosła czajnik który trzymąła w ręce - Mogę?

- Wyciągnę wody dla ciebie. - Zadowolony że mam coś do zrobienia wyciągnąłem wiadro

ze studni. Korba zdawała się poruszać łatwiej w tych dniach. Woda ze zmoczonych włosów

kapała mi do oczu, odrzuciłem je do tyłu i wyprostowałem się odczepiając wiadro od haka.

- Proszę - powiedziałem nalewając ostrożnie wody do czajnika.

Mały uśmiech zaigrał na wargach Katarzyny. - Dziękuję Imrielu.

- Proszę bardzo - patrzyłem jak odchodzi.

- Na jaja Elui - zawołał Karol wydychając głośno powietrze - Zauważyłeś w jaki sposób

patrzyła na ciebie? - Poklepał mnie po ramieniu - Uważaj albo wpadniesz w zasadzkę jaką

na ciebie zastawia, wasza wysokość.

Popatrzyłam na niego - Nie mówisz poważnie.

- Ach panie - uśmiechnął się do mnie a kawałki sosnowej kory tkwiły w jego włosach -

background image

Mówiłem ci że ciążka praca sprawi że mięso pojawi się na twoich kościach. - Jego uśmiech

zniknął a oczy stały się poważne. - Cokolwiek zrobisz nie skrzywdź jej Imri. Ona jest moją

siostrą i musiałbym cię za to zabić.

- Nie skrzywdzę - powiedziałem automatycznie - to się nigdy nie stanie.

- Lepiej żeby się nie stało. - Karol napełnił kolejne wiadro i podał mi je - Teraz moja kolej.

Do rana nic się nie zmieniło. Siadając po obu końcach, Karol i ja, zabraliśmy się za rąbanie

na mniejsze części monstrualnego pniaka. Te zostały z kolei porąbane na kliny i szczapy

nadające się do palenia w piecu. To była wyczerpująca praca skutkująca nowymi

pęcherzami na rękach i świeżym zestawem bólów mięśni. A po jej wykonaniu czekał na nas

jeszcze drugi pień.

Ale wtedy rzeczy stały się inne.

Upłynęło jeszcze kilka dni na zakończeniu pracy przy oczyszczaniu pola. Ku mojemu

niedowierzaniu udało nam się nawet wyciągnąć pnie, które zostały przetransportowane i

pocięte na zgrabne kawałki. Siovaleńczycy szczycili się swoją pomysłowością i nie lubili

marnotrawstwa. Ciężkie, powykręcane drzewo z korzeni paliło się wolno i było idealne do

wędzenia kasztanów.

Kiedy to zostało zrobione, poczułem się inaczej. To prawda, że długie godziny ciężkiej

pracy i wilczy apetyt z tym związany spowodowały u mnie wzrost muskulatury i siły. Po raz

pierwszy od niemal roku czułem się swobodnie we własnym ciele, do tego stopnia ze nawet

cieszyłem się ze zmęczenia i bólu mięśni.

I było jeszcze coś ponad to, poczucie dumy i spełnienia, trudne do nazwania uczucie

pochodzące ze wspólnej pracy na rzecz posiadłości wraz z robotnikami, przynoszącej

korzyści i poprawiającej sytuacje wieśniakom. Niespodziewanie dla samego siebie byłem

bardzo zainteresowany zdobywaniem tego rodzaju wiedzy.

A do tego była jeszcze Katarzyna.

Kiedy pole zostało oczyszczone, Fedra delikatnie zasugerowała że mógłbym powrócić do

nauki i poświęcić jej przynajmniej część dnia. Tak długo jak spędzałem lato w Montrve,

Fedra zawsze przyjmowała z zadowoleniem Frioteinów i pozostałe dzieci dzierżawców,

które były zainteresowane uczestnictwem w lekcjach na dworze.

Za każdym razem było inaczej, w zależności od dnia. We wiosce była siovaleńska uczona,

który dobrze orientowała się w podstawach gramatyki, retoryki, logiki, artmetyki i

geometrii. Ona była często zapraszana. Innym razem przychodził magister muzyki albo

background image

astronom lub inżynier. To było bardzo interesujące ale najbardziej cieszyła mnie nauka

logiki.

Najlepiej jednak było gdy Fedra bawiła się w nauczyciela.

Uczyła nas tak jak Delaunay uczył ją sztuki szpiegowania. Pewnego dnia gdy Katarzyna,

Karol i ja byliśmy obecni zawiązała nam wszystkim oczy i kazała nam zwiedzać tak

posiadłość przez godzinę. Po powrocie mieliśmy zdać sprawozdanie ze wszystkiego co

udało nam się zaobserwować gdy byliśmy pozbawieni wzroku wliczając w to to co

robiliśmy nawzajem.

Od początku miałem przewagę, ponieważ od dawna miałem zakodowany w pamięci rozkład

pomieszczeń we dworze i okolicy. To był jeden z rodzajów gier w jakie jakie ja i Fedra

często grywaliśmy. Miałem także więcej doświadczenia niż pozostali w podstępnym

poruszaniu się. Jest na to pewien sposób, chodzenie z piłka na jednej stopie.

Poza tym znałem ich.

Wiedziałem że Karol podąży prosto do pralni by tam szpiegować służące. A Katarzyna,

Katarzyna jak myślałem uda się do ogrodów.

Głośno wyszedłem z dworu od frontu a następnie bezszelestnie zmieniłem kurs udając się

do kuchni. Tam pokręciłem się przy drzwiach słuchając i wychwytując zapachy unoszące

się w powietrzu. Wychwyciłem wrzawę i szczek naczyń co oznaczało że dania na obiad są

przygotowywane na patelni. Było zbyt wcześnie na zapachy gotującej się kolacji, ale

mogłem wyczuć aromat szałwii i cebuli. Mogłem też usłyszeć wilgotny dźwięk uderzania i

rolowania właściwy dla wyrabiania ciasta, a także dźwięk siekającego noża. Warzywa

korzenne, pomyślałem, marchew i rzepa.

- Jedna z gier hrabiny, prawda? - chociaż nie mogłem jej widzieć głos Richeliny brzmiał

uśmiechem. - Czy moi młodsi też biorą w tym udział?

- Tak to jedna z jej gier i tak oni biorą w tym udział. - Powiedziałem starając się przejść

przez kuchnię i nie potrącić nikogo. Po drugiej stronie były drzwi do ogrodu ziołowego. -

Nie mów im że mnie widziałaś dobrze?

Richelina się roześmiała - Dalej, wyjdź z mojej kuchni. I ani mi się waż podeptać ziół.

Na zewnątrz zatrzymałem się na chwile, zwracając moją twarz, z zawiązanymi oczami, w

słonecznego ciepła. Podwórze za dworem w Montreve, nawet niewidoczne, było cudownym

miejscem. Znałem jego rozplanowanie na pamięć. Ziołowy ogród Richeliny znajdował się

w dogodnym miejscu, tuż pod ścianą dworu.

background image

Dalej za nim był wyłożony kostką plac, gdzie ja i Joscelin często trenowaliśmy. Ogrody

kwiatowe otaczały go ze wszystkich stron, przynosząc zapach kwiatów kwitnących o każdej

porze roku. Pomiędzy rabatami biegły kamienne ścieżki.

Skierowałem się w stronę palcu, uważając na zioła Richeliny. W pewnym momencie

poczułem gładkie kamienie pod stopami, zatrzymałem sie słuchając. Łatwo było zauważyć

obecność Katarzyny. Jej spódnica i halki szumiały. Usłyszałem jak wciąga powietrze

zaplątując się w kwitnące krzewy i jak je wypuszcza wyszarpując ze zgrzytem tkaninę.

Uśmiechnąłem się do siebie i skierowałem w stronę z której dochodziły dźwięki, by ją

złapać.

Cicho i niezauważalnie ściągnąłem buty, w ten sposób było mi łatwiej bezszelestnie się

poruszać i znajdować ścieżkę. Minąłem plac i zagłębiłem się w ogrodach, wyczuwając

drogę moimi bosymi stopami i nasłuchując odgłosów przemieszczania się Katarzyny.

Kierowała się ona w stronę kamiennej ławki w różanej altanie. Postanowiłem przeciąć jej

drogę, słuchając jak podchodzi.

Wpadała na mnie, z wyciągniętymi rekami, głośno oddychając.

- Katarzyno - uśmiechnąłem się pod oślepiającą mnie opaską - to ja.

- Imriel - postukała piąstką w moją klatkę piersiową - skąd się tu wziąłeś?

- Przez kuchnię - ciężar jej dotyku był nieznośnie słodki. Wszędzie wokół nas kwitły

kwiaty, ich mocny zapach mieszał sie aromatyzując powietrze. Odetchnąłem pełną piersią,

na której znajdowała się dłoń Katarzyny - Domyśliłem się, że tu przyjdziesz.

- Czuje bicie twojego serca - jak w głosie jej matki, ale jeszcze nie całkiem, w głosie

Katarzyny dźwięczał uśmiech - bije bardzo szybko.

- To przez ciebie - słowa zabrzmiały bardzo śmiało, wypłynęły z moich ust i było w nich

znacznie więcej pewności niż czułem. W jakiś sposób, zamkniecie w naszej własnej

ciemności, wszystko ułatwiało.

Katarzyna rozprostowała dłonie, jej palce błądziły po mojej lnianej koszuli, gładząc tkaninę.

- Jesteś słodkim chłopcem - wyszeptała. Już miałem się obrazić, ale jej ton mówił coś

zupełnie innego. Poczułem jak staje na palcach, tam z zawiązanymi oczami i pogrążeni w

ciemności, w ogrodzie pełnym kwiatów i promieni słońca, poczułem jak jej miękkie usta

dotykają moich, w krótkim ulotnym pocałunku.

Wciągnąłem głośno powietrze.

Świat pragnień otworzył się niczym przepaść pod moimi stopami.

background image

Katarzyna śmiała sie tańcząc obok mnie. W tym momencie lepiej zrozumiałem jak szybko

reguły gry mogą ulec zmianie, jak prędko władza przechodzi z jednej osoby na drugą, w

grach, w które kobiety i mężczyźni grają między sobą.

- Tak więc - powiedziała lekko - my jesteśmy tutaj, ty i ja, a gdzie jest Karol?

Odetchnąłem głęboko, próbując uspokoić puls. - W pralni - powiedziałem brzmiąc szorstko

we własnych uszach - to tam musiał zniknąć.

- Więc idźmy tam za nim - stwierdziła Katarzyna.

Tak zrobiliśmy i rzeczywiście znaleźliśmy go tam, kucającego w korytarzu w wilgotnym,

ciepłym, pachnącym mydłem powietrzu i słuchającego jak służące śmieją się i żartują przy

pracy mieszając w kadziach. Mogę tylko zgadywać co sobie wyobrażał pogrążony w swojej

własnej ciemności.

Potem stwierdziliśmy ze nie ma sensu kontynuować gry więc zdjęliśmy przepaski z oczu i

wróciliśmy do pracowni Fedry, aby zdać jej nasze raporty. Słuchając ich wyglądała na

zakłopotaną, zwłaszcza gdy Karol czerwienił się i jąkał. Ja lepiej sobie z tym poradziłem, w

stanie zagrożenia, podałem nasze dzisiejsze menu na kolacje, ale nadal czułem

niespodziewane emocje obudzone pocałunkiem Katarzyny, a Fedrę niełatwo było

wprowadzić w błąd.

- Dobrze - powiedziała gdy skończyliśmy. - Następnym razem postaram się znaleźć mniej

rozpraszającą zabawę.

Czułem jak czerwienię się aż po korzonki włosów.

Fedra zerknęła na mnie - Mimo wszystko - powiedziała - Szahrizaj będą tu za tydzień

Imrielu, pomyśl o tym w swoim roztargnieniu. - Potrząsnęła głową, a na jej pięknej twarzy

zagościł wyraz rozbawienia. - Błogosławiony Eluo miej dla nas litość.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
OPRACOWANIE SPRAWDZIAN DZIAL VIII RODZIALY 9 i 10 sciaga
OPRACOWANIE SPRAWDZIAN DZIAL VIII RODZIALY 9 I 10, OPRACOWANIE SPRAWEDZIANU Z DZIAŁU VIII ROZDZIAŁÓW
Holzer rodział 10 Demografia (1)
Rodział 10
Jacqueline Carey You, and You Alone
Pamiętniki Wampirów Moonsong (Pieśń Księzyca) rodział 10
Berndorf, Jacques Eifel Krimi 10 Eifel Wasser
10 Metody otrzymywania zwierzat transgenicznychid 10950 ppt
10 dźwigniaid 10541 ppt
wyklad 10 MNE
Kosci, kregoslup 28[1][1][1] 10 06 dla studentow

więcej podobnych podstron