Pęczak Mirosław Reklamowy chwyt za serce

background image

Polityka – 2008, nr 16 (2450), s. 70-71

Mirosław Pęczak - Reklamowy chwyt za serce

Akcje charytatywne, protesty w słusznej sprawie i wyzwalanie obywatelskiej inicjatywy –

reklama społeczna jest coraz bardziej popularna. Niestety zaciera się granica między szlachetną

propagandą a zwyczajną promocją towaru.

Zazwyczaj jest tak. Organizacja pozarządowa, fundacja albo inna instytucja pragnie

zaktywizować ludzi wokół zbożnej idei. By cel zrealizować, najmuje się specjalistów z agencji

reklamowej, którzy przekładają szlachetny zamysł na język reklamy i organizują kampanię.

Zawczasu trzeba pomyśleć o sponsorach, chyba że agencja zdecyduje się pomóc po kosztach

albo za darmo.

– Tworzenie reklamy społecznej nie przynosi agencji dochodu, ale daje prestiż – mówi Piotr

Batogowski, dyrektor agencji Scholz&Friends. – Ten rodzaj działalności stwarza też pole do popisu

ludziom, którzy czują się artystami, ale w codziennej pracy nad reklamą komercyjną ich projekty

sprawdzają się słabo albo w ogóle nie są przyjmowane przez klientów.

Rzeczywiście, reklama społeczna bywa artystycznie ciekawa, zdobywa nagrody

na konkursach i festiwalach, ale jej skuteczność nie zawsze idzie w parze z twórczą pomysłowością.

W połowie ubiegłej dekady na ulicach polskich miast pojawiły się plakaty z hasłem

„Papierosy są do dupy”. Na nich rysunek palacza papierosów, który w miejscu górnej ma dolną

część ciała. Plakat autorstwa Andrzeja Pągowskiego wywołał dyskusję – nie o szkodliwości palenia

jednak, ale o stosowności hasła zawierającego słowo uchodzące za niecenzuralne. Była to jedna

z pierwszych w III RP akcji społecznych wykorzystujących chwyty perswazyjne charakterystyczne

dla reklamy. Ludzie nie bardzo jednak orientowali się co do jej sensu i celu. Ale potem, kiedy

kampanii społecznych przybywało, odbierało się je zwykle tak jak każdy inny komunikat

reklamowy.

Trafnie zdefiniował tę sytuację prof. Jerzy Bralczyk, który w wywiadzie zamieszczonym

w wydanej w 2002 r. książce „Propaganda dobrych serc, czyli rzecz o reklamie społecznej”, mówił:

„Zaklasyfikowanie reklamy społecznej jako formy reklamy, czyli jako działania w ścisłym sensie

komercyjnego, już nakłada na nas pewien sposób widzenia tego zjawiska. Będziemy porównywali

tę reklamę z reklamą towarzystw ubezpieczeniowych, reklamą pasty do zębów czy proszku

do prania. Jest to usytuowanie przekazu w pewnej sferze. Zestawmy go zatem nie z hasłami

propagandowymi ani nie z takim działaniem społecznym, które ma na celu upowszechnianie

pewnych postaw, tylko z działaniami komercyjnymi”.

background image

Opinia prof. Bralczyka sygnalizuje problem, który sam w sobie wywołuje kontrowersje

wśród wielu zleceniodawców reklam społecznych, zwłaszcza wśród organizacji pozarządowych.

Piotr Frączak z zarządu Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych widzi sprawę tak: –

Dawniej

organizacje

starały

się

realizować

kampanie

samodzielnie,

teraz

robią

to wyspecjalizowane firmy reklamowe i piarowskie. Owszem, według standardów przyjętych

przez reklamiarzy są one pewnie bardziej profesjonalne, ale przy okazji pojawia się coś, czego

wcześniej nie było: rywalizacja między organizacjami. I ta rywalizacja, choćby teraz, przy okazji

kampanii o 1 proc. podatku, prawie całkowicie wypiera dawniej powszechną współpracę.

Po prostu walczy się o klienta, co zaciera granicę między biznesem a sprawami

publicznymi, a myślenie w kategoriach marketingowych wypiera myślenie odwołujące się

do wartości. Dominuje przekonanie, że nie wystarczy mieć rację, trzeba umieć ją sprzedać.

W porządku, trzeba umieć, tyle że wszyscy zaczynają koncentrować się na sprzedaży, a zapominają

o racji.

Nawet w wyścigu o 1 proc. podatku organizacja chce być traktowana jak marka i można

odnieść wrażenie, że bardziej dba o swoją obecność w mediach niż o pomaganie potrzebującym.

To prawda, siły są nierówne, wszak nie każdy jest Jurkiem Owsiakiem czy Anną Dymną, i choć

ustawowo wszystkie organizacje pożytku publicznego mają prawo do darmowego dostępu

do mediów, te mniejsze i mniej znane nie mogą liczyć na rozgłos.

Z czasem przyzwyczajaliśmy się do tego, że za pomocą perswazji plakaty i spoty namawiają

nas do tolerancji, ostrożnej i trzeźwej jazdy samochodem, tudzież zwracają uwagę na takie zjawiska

jak przemoc w rodzinie. Ale jedyną bodaj różnicą między reklamą komercyjną a społeczną,

jaką w miarę powszechnie wyczuwano, była ta, która reklamie społecznej przyznawała większe

prawo do operowania drastycznością, dosadnością i wywoływaniem strachu. W końcu przecież

pokazywanie na plakacie skutków wypadków drogowych albo wizerunków kobiet ofiar domowej

przemocy służyło dobrej sprawie. I to akurat rozumieliśmy.

Fachowcy są w zasadzie zgodni: niekomercyjne kampanie służące dobru publicznemu mogą

sobie pozwolić na więcej niż reklama nakłaniająca do kupna towarów i usług. W 2003 r. w Wielkiej

Brytanii ruszyła kampania „Srebrna łyżeczka”, uświadamiająca zaskakująco wysoką skalę ubóstwa

wśród brytyjskich dzieci.

Na plakatach pokazywano makabryczne zdjęcia umierających niemowląt. Akcja wywołała

liczne polemiki, ale cel został osiągnięty: odsetek ludzi, którzy nie wiedzieli, jak wiele dzieci

w zamożnym kraju żyje w krańcowej biedzie, zmalał wyraźnie. Przy okazji „Srebrna łyżeczka”

stała się sztandarowym przykładem ilustrującym zjawisko tak zwanego shockvertisingu,

czyli reklamy szokowej.

W wydanej niedawno książce „Szlachetna propaganda dobroci, czyli drugi tom o reklamie

społecznej” (kontynuacji cytowanej wcześniej „Propagandy dobrych serc”) prof. Ewa Nowińska

background image

z Uniwersytetu Jagiellońskiego zwraca uwagę, że w Polsce (i nie tylko) nie ma osobnej regulacji

prawnej obejmującej zasady funkcjonowania reklamy społecznej. W konkretnych przypadkach,

by dokonać właściwej oceny, trzeba sięgać do różnych aktów prawnych. Sytuację dodatkowo

komplikuje fakt, że, jak pisze prof. Nowińska, „pewne elementy pozarynkowe wtargnęły również

do klasycznych reklam”. Nowińska wspomina w tym kontekście słynne kampanie Benettona

autorstwa Oliviero Toscaniego, plakat radia RMF FM przedstawiający nagą kobietę na tle

wizerunków polityków z napisem „Polityka albo zdrowie”, a wreszcie reklamy komercyjne

informujące, że część dochodu ze sprzedaży reklamowanego produktu przeznacza się na cele

charytatywne. Są też i inne przykłady, które pokazują, że granice między promocją towarów

a poruszaniem sumień coraz bardziej ulegają rozmyciu.

Pod koniec kwietnia wchodzi na ekrany polskich kin „Bitwa o Irak” angielskiego reżysera

Nicka Broomfielda. Film nakręcony w stylistyce fabularyzowanego dokumentu rekonstruuje

wydarzenia, jakie miały miejsce pod koniec 2005 r. w irackiej osadzie Haditha, gdzie amerykańscy

marines w odwecie za śmierć kolegi dokonują masakry na 24 cywilach, w tym kobietach

i dzieciach. Polski dystrybutor filmu firma Mayfly postanowił odejść od rutynowych działań

promocyjnych i wykorzystać środki typowe dla kampanii społecznych. Dlatego promocji filmu

towarzyszyć ma akcja społeczna „Miej zdanie”, której celem jest wywołanie debaty na temat

udziału polskich wojsk w zagranicznych misjach zbrojnych. Pomysłodawcy akcji tłumaczą, że film

sam w sobie można traktować jako część takiej kampanii, bo historia w nim przedstawiona aż nadto

przypomina wydarzenia w afgańskim Nangar Khel, gdzie z rąk polskich żołnierzy, przebywających

teraz w areszcie, zginęli cywile.

Niewątpliwie sugestywny i drastyczny obraz Broomfielda, stawiający fundamentalne

pytania o sens wojny i moralną odpowiedzialność za jej przebieg i konsekwencje, dobrze wpisuje

się w toczoną w Polsce dyskusję o racjach, dla których Polacy biorą udział w konfliktach zbrojnych

z dala od kraju. Problem polega na tym, że dystrybucja filmu wspomagana jest kampanią społeczną.

Można zatem spytać, czy w tym konkretnym przypadku film służy obywatelskiej refleksji

jako element akcji społecznej, czy odwrotnie – mamy do czynienia z kamuflażem, w którym

reklama de facto komercyjna udaje reklamę społeczną.

Reklama społeczna to „proces komunikacji perswazyjnej, którego głównym celem jest

wywołanie społecznie pożądanych postaw lub zachowań”. Tyle definicja. Akcja „Miej zdanie”

z pewnością odpowiadałaby jej całkowicie, gdyby nie była elementem promocji filmu, zaś film,

jakikolwiek by był, zawsze jest przez twórców reklamy traktowany jako towar. Czy popełniono

zatem nadużycie? Nie, po prostu w nietypowy sposób film jest reklamowany, zaś jeśli idzie

o możliwe skutki, to zarówno planowana akcja społeczna, jak i samo dzieło filmowe mogą mieć

efekt społecznie pożądany – rzeczywiście mają szansę wzbudzić publiczną debatę o wojnie

i polskiej polityce zagranicznej.

background image

W przywołanej wcześniej „Szlachetnej propagandzie dobroci” prof. Marek Krajewski

z Instytutu Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu pisze: „Najważniejszym

zadaniem, które stoi dziś przed osobami zajmującymi się marketingiem społecznym,

jest znalezienie dobrych metod generowania społecznej uwagi, ogniskowania zainteresowania

społeczności wokół tworzonych przekazów. Zadanie jest o tyle kłopotliwe, że reklama społeczna

operuje dziś w kontekście, który można nazwać kulturą dystrakcji, a więc w środowisku,

gdzie najcenniejszym, bo bardzo trudnym do pozyskania zasobem jest uwaga odbiorców”.

W gruncie rzeczy reklama społeczna dzieli los wszelkich innych przekazów reklamowych:

chce za wszelką cenę przebić się przez otoczenie medialne, które w momencie startu każdej nowej

kampanii jest ponad miarę nasycone reklamami. Co więcej, wraz z ekspansją Internetu

niepomiernie zwiększyła się liczba nadawców rozmaitych komunikatów i nawet amator może być

twórcą komunikatu o charakterze perswazyjnym.

Jak pisze Krajewski: „wszyscy mówią, ale nikt nie słucha”. Stąd różne chwyty

marketingowe, jak posługiwanie się szokiem, licytacja na oryginalność pomysłów,

wykorzystywanie znanych twarzy, używanie formy blogu albo podszywanie się reklamy

komercyjnej pod reklamę społeczną.

Równie dobrze można stosować dosadność albo niedopowiedzenie. Trzy lata temu pojawiły

się billboardy z fotografią bramy Stoczni Gdańskiej, przed którą siedzi zamyślona dziewczyna,

zaś obok widnieje napisany czerwoną „solidarycą” napis „Koniec”. Pomysłodawca tej kampanii,

analityk firmy badawczej Millward Brown SMG/KRC Tomasz Karoń chciał zderzyć mit

Solidarności z atmosferą aktualną, ale przede wszystkim sprowokować dyskusję o znaczeniu

wydarzeń z sierpnia 1980 r. Reklama mogła być rzeczywiście odebrana jako prowokacja

i z pewnością udało się jej zwrócić uwagę, choć równie dobrze mogła obserwatora zdezorientować.

Oto cena, jaką każdy nadawca płaci za funkcjonowanie w obrębie społeczeństwa informacyjnego,

gdzie normą jest nadmiar komunikatów tudzież opisywane przez prof. Krajewskiego rozproszenie

i krótkotrwałość uwagi.

Jesteśmy

jednocześnie

społeczeństwem

informacyjnym

i uczestnikami

kultury

konsumpcyjnej. Świat reklamy rutynowo akcentuje zwłaszcza ten drugi aspekt naszego

społecznego jestestwa. Niewykluczone, że niedługo nie będziemy już w stanie odróżnić reklamy

społecznej od komercyjnej, ale, kto wie, może coraz powszechniejszy udział fachowych twórców

reklamy w akcjach społecznych spowoduje jakże pożądaną humanizację reklamy komercyjnej,

czego pewnie wszyscy byśmy sobie życzyli.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Reklamowy chwyt za serce artykuł z Polityki
Bibula – pismo niezalezne » Chwyt za Nosek – Romuald Szeremietiew » Print
23 Romans z szejkiem Gates Olivia tron Dżudaru 3 Królestwo za serce
23 Gates Olivia Królestwo za serce
Blokowanie banerów,reklam itp za pomocą pliku HOSTS
Reklama za pomocą stron WWW, Marketing
Kampania reklamowa - Otwórz serce, Materiały, Kampanie promocyjne
Reklama za pomocą poczty elektronicznej, Marketing
Chwyt reklamowy
Reklama za pomocą bannerów reklamowych, Marketing
Za dużo reklam w telewizji, NAUKA, DZIENNIKARSTWO, Dziennikarstwo
Manipulacja za pomocą reklam Socjotechnika
Serce na dloni Kochaj zawsze jak za pierwszym razem serced
Dick Philip K Chwyt reklamowy
Dick Philip K Chwyt Reklamowy
Philip K Dick Chwyt reklamowy(1)

więcej podobnych podstron