1
Olivia Gates
Królestwo za serce
Cykl: „Romans z szejkiem" - 23
Tron Dżudaru - 03
2
PROLOG
Siedem lat wcześniej
- Naprawdę myślałeś, że pozwolę ci tak po prostu odejść?
Kamal zamarł. Ten głos, jej obecność i rzucone mu wyzwanie oszołomiły
go.
To była Aliyah, a jej głos dobiegał z jego łóżka. Chyba dlatego odczuwał
ten dziwny niepokój i rosnące pobudzenie, gdy wszedł do domu. Wiedział, że
ona tam jest, nawet jeśli logika podpowiadała mu, że ta kobieta nie mogła się
wedrzeć do jego sypialni.
Opuścił powieki, aby na nią nie spojrzeć. Jej obraz i tak cały czas miał w
pamięci. Nie musiał zresztą na nią patrzeć, aby być pod jej urokiem. Przy niej
zamieniał się w kompletnego idiotę. On - dorosły, dwudziestoośmioletni męż-
czyzna, który każdego dnia zarządzał załogą kilkunastu tysięcy ludzi, który
pokonywał twardych negocjatorów i wykorzystywał ich pomysły, aby piąć się
ku władzy.
Ya Ullah, jak ona się tu dostała?
Zapewne okłamała jego ludzi, a może ich nawet uwiodła. Z innego
powodu nie ryzykowaliby jego gniewu. Oczyma wyobraźni widział, jak ociera
się o innych mężczyzn, zanim wróci do niego i rzuci się w jego ramiona,
pozbawiając go rozumu, nienasycona żądzą.
A teraz igrała z jego pragnieniem poddania się tej żądzy, wbrew
zdrowemu rozsądkowi i wbrew dumie, która go rozpierała.
- Dobrze wiesz, że nie pozwolę ci odejść, mój kochany.
Te słowa, wypowiedziane niskim namiętnym głosem, złamały jego opór.
Spojrzał na nią, chociaż wiedział, że nie powinien.
R S
3
Leżała na łóżku, przyodziana w bieliznę, która miała na celu przeistaczać
mężczyzn w podnieconych kretynów. Włosy rozsypały się wokół jej
szczupłych ramion, a nogi ułożyła skromnie, udając, że strzeże swojego
największego skarbu. Ta sztuczna nieśmiałość wywoływała w nim chęć
rozłożenia tych nóg, zarzucenia ich sobie na ramiona i wbicia się w jej
kobiecość.
Wyobrażał to sobie w marzeniach, które jednak bladły w porównaniu z
rzeczywistością. Zapewne nieraz wykorzystywała swoją urodę, kiedy chciała
coś osiągnąć. Tak jak w tej chwili. Przecież nigdy wcześniej nie dzieliła z nim
tego łóżka i nigdy nie pozwoliła mu zostać u siebie na noc. Spotykali się na
neutralnym gruncie, gdzie się kochali, a właściwie uprawiali seks w cudzych
łóżkach.
Nigdy też wcześniej nie zjawiła się w miejscu spotkania przed nim, aby
zainscenizować taką sytuację, jaką zastał dzisiaj. I bez względu na to, jak
bardzo się zatracali w nocnych igraszkach, jak bardzo byli spełnieni - zawsze
odchodziła. Zawsze jako pierwsza. Nigdy nie spała w jego objęciach. A teraz
wyciągała ku niemu ramiona, a jej dłonie drżały tak mocno, jak gdyby nie była
w stanie swoim drobnym ciałem opanować targających nią emocji.
Wiedział, że tych emocji tak naprawdę w niej nie ma. Nie odczuwała ich.
Ale nagle załamał jej się głos, jakby odkrywała swoje intencje i zaskamlała:
- Zakończ moje męki, ya habibi. Powiedz coś. Chodź tu. Sam wiesz, że
chcesz tego.
Ach, niczego bardziej nie pragnął. Tylko żeby zagłuszyć teraz głos
zdrowego rozsądku, zedrzeć z siebie ubrania, zgnieść ją swoim ciężarem i
poczuć jak stapiają się w jedno. Chciał czuć jedwab jej skóry, wniknąć w nią i
osiągnąć wreszcie spokój ducha. Ale spokoju nie zazna już nigdy, gdyż jedyna
kobieta, którą zaprosił do swojego świata i zezwolił, aby zapanowała nad jego
R S
4
umysłem, okazała się iluzją. Miał wrażenie, że po prostu ją sobie wymyślił.
Musi się nauczyć żyć z tą myślą, że ją utracił, a to wyssie go od środka, nie da
mu spokojnie żyć.
Chociaż ten jeden raz. Ten ostatni raz... Już widział tę scenę, a pokusa i
słabość szarpały mu serce niczym narzędzie tortur.
Wyczuwała to i jeszcze podniecała ten żar.
- Musisz ze mną pomówić, Kamal, i powiedzieć, co się stało. Jesteś to
winien mnie, nam. Nie zgodzę się, abyś mnie tak zostawił. Wiesz, że nadal cię
kocham. A ty nie możesz przestać kochać mnie. Wiem, że nie przestałeś mnie
kochać.
Znała go zbyt dobrze, a on, okazało się, wcale jej nie znał. Dowiedział się
jednak o wszystkich perwersyjnych czynach, które skalały jej umysł i ciało. W
chwili, kiedy poznał dowody jej odrażającego zachowania, podjął decyzję, że
już nigdy jej nie ulegnie i nie będzie szukał sposobów, aby ją oczyścić z
zarzutów.
Ale ta diablica nie dawała za wygraną. Nagabywała go, udając zdziwienie
i wielkie cierpienie po tym, jak zerwał z nią nagle i bez ostrzeżenia. Chwilami
była żałosna, a czasami bezwstydna w swoich próbach odbudowania ich
związku, który przetrwał zaledwie sześć miesięcy.
Dzisiejszej nocy udało jej się go osaczyć. Ale dosyć tego! Wyrwie z serca
szalejącą tęsknotę i nie pozwoli się zdradzać i oszukiwać nigdy więcej. Ale te
oczy - lśniące złotem bursztynu, wzbierające łzami udręczenia i błagające o li-
tość - omotały jego świadomość. Wbrew swoim postanowieniom zbliżył się do
niej, zachwycał się z bliska jej urodą i czuł jej oszałamiający zapach.
Jednak w chwili, gdy już muskał ustami te spragnione wargi, zobaczył w
jej oczach ulgę i triumf, które wbiły mu się w serce niczym nóż.
R S
5
Na Allacha, prawie się zapomniał. Nadal pragnął zatopić i zagubić się w
niej. Wiedział jednak, że to będzie tylko zagubienie i że w końcu utraci samego
siebie. Stracił już wystarczająco dużo. Ale zamierza to nareszcie ukrócić. Tu i
teraz.
- Chcesz, żebym coś powiedział? - zawarczał. - Próbowałem ci tego
oszczędzić, ale skoro nachodzisz mnie w domu i tak żałośnie o to prosisz, to ci
powiem!
- O Boże, Kamal, nie! - urwała, zaszokowana jego nagłym wybuchem
agresji i skuliła się w sobie.
- Skoro dołożyłaś takich starań, o jakie nie posądziłbym żadnej kobiety,
która ma choć trochę honoru, to usłyszysz to, co chcę ci powiedzieć.
Zakończyłem naszą znajomość, bo się tobą brzydzę!
Sturlała się pospiesznie z łóżka i chaotycznie sięgnęła po ubrania.
- Proszę, przestań...
- Myślałaś, że jestem przez ciebie zbyt omotany, żeby to zauważyć?! -
krzyczał, zdzierając gardło do żywego. - Ale powiem ci, że bardziej uczciwe są
zwykłe prostytutki z Los Angeles, od takich jak ty - dziwek wychowanych w
konserwatywnej kulturze, które nurzają się w nierządzie, jak tylko zasmakują
innego stylu życia, tej tak zwanej „wolności" Ty jesteś z nich najgorsza, bo dla
ciebie rozpusta to przyjemność, a nie konieczność.
- Proszę, już przestań. Pójdę już, tylko przestań... - szlochała.
Kiedy chwiejnie przechodziła obok, chwycił ją za ramię.
- Myślałem, że zdawałaś sobie sprawę, czym dla mnie byłaś. Tylko łatwo
dostępną okazją do zaspokojenia w wolnych chwilach.
Skuliła się, jakby ją uderzył w brzuch, i próbowała wyrwać ramię z jego
uścisku. Kamal walczył z chęcią przygarnięcia jej do siebie i błagania o
R S
6
wybaczenie za tak okrutne słowa. Ręka zaciskała mu się na jej delikatnych
kościach.
Czuł jej dreszcze rozpaczy i przerażenia, które raziły go aż do bólu.
Wszystkie złe wspomnienia wezbrały w nim niczym krew w rozdartej
ranie. Pamiętał każde jej słowo, każdy oddech, każde kłamstwo, którymi go
karmiła, aby potem pójść w ramiona innego mężczyzny. Nie jednego, jak się
później dowiedział.
Rozluźnił uchwyt i puścił jej ramię, jakby było czymś cuchnącym i
oślizłym.
- Teraz możesz odejść.
Zatoczyła się i poczuł, że coś mu kapnęło na rękę. Łzy. Prawie się
załamał, wściekły na siebie i na nią.
- Aliyah! - zawołał, kiedy była przy drzwiach.
Odwróciła się jak marionetka na sznurku. Przez jej rozpacz przezierała
nieśmiało nadzieja, że Kamal jeszcze się ugnie i do niej wróci. Ale on,
rozdrażniony, podszedł do niej, nie kontrolując myśli. To wszystko przez nią.
Zdradzała go, a tak bardzo ją kochał i przez to tak mocno ją teraz znienawidził.
Zatrzymał się przy niej i usłyszał własny głos, podobny do grzmotu w
czasie burzy:
- Dla własnego dobra, nigdy więcej nie wchodź mi w drogę.
Wydawało mu się, że rozsypała się w środku, a wszelka nadzieja w niej
zagasła. Szlochając, wybiegła z jego sypialni i z jego życia. Musiał tylko
dopilnować, żeby już nigdy nie wróciła.
R S
7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kamal ben kareth ben Essam Ed-Din Al Masud zadał cios, który wbił się
w przeciwnika niczym łamacz kości.
Worek treningowy zatoczył szeroki łuk i oddał skumulowaną w nim siłę
jak szarżujący baran. Przygryzając z wściekłości wargę, Kamal wyobraził
sobie, że tym workiem są osoby, które go wplątały w to rozpaczliwe położenie.
Tak mocno uderzał, że gdyby to było żywe stworzenie, pozostałaby z niego
krwawa miazga.
Tymczasem po trzydziestu minutach odbierania ciosów, worek pozostał
nietknięty, niemal naśmiewając się z wyczerpanego boksera. Gdy odbił się po
raz ostatni, Kamal objął go i wtulił twarz w chłodną powierzchnię, dysząc
ciężko z wysiłku i rezygnacji.
Nic nie pomagało, nadal był wściekły, a nawet bardziej niż wściekły. Czy
kiedyś przestanie odczuwać gniew? Czy otrząśnie się z szoku?
Zmarł król Dżudaru - niech żyje nowy król. Został nim Kamal.
Krew łomotała mu w skroniach, a palce wbijały się w worek, którym
powinni być jego dwaj bracia. Założyłby się, że staliby tak i wzięli na siebie te
wszystkie ciosy.
W końcu osiągnęli to, co chcieli. Najpierw Faruk, a zaraz po nim Szehab,
zrobili rzeczy nie do pomyślenia. Zostawili ważne sprawy wagi państwowej
dla miłostek i to jemu wrzucili na barki ciężar sukcesji tronu w Dżudarze. A
dwa dni po tym, jak przejął tytuł następcy tronu, nadeszła spodziewana wieść o
śmierci króla.
Niebawem miała nastąpić kolejna uroczystość, czyli wstąpienie na tron, a
raczej joloos - przejęcie władzy przez nowego króla.
R S
8
Faruk i Szehab stali się, w kolejności, następcą tronu i kolejnym
pretendentem. Poklepywali Kamala po plecach za uwolnienie od tej
odpowiedzialności, dzięki czemu mogli żyć spokojnie w oparach pożądania i
płodzić kolejne księżniczki na chwałę Dżudaru.
Jakże pragnął wbić im trochę rozsądku do głowy i ustrzec przed tymi ich
kobietami, które zapewne któregoś dnia wyrwą im żywcem serca i je
podepczą. Przepowiedział im to brutalnie i bez ogródek. Obydwaj bracia,
których uważał za światłych mężczyzn, odpowiedzieli mu zatroskanymi
spojrzeniami i współczującym tonem. Uświadomili mu, jak bardzo się myli.
Malahees.
Mrucząc pod nosem, że jego bracia zostali omotani przez dwie syreny,
zerwał z siebie przepocony podkoszulek, zwinął go w kulkę i cisnął o ścianę w
drodze pod prysznic.
Gdyby starsi bracia wystawili głowy na pewne ścięcie, wyratowałby ich z
opresji. A w dowód wdzięczności przejąłby od nich tron. Ale w obecnej
sytuacji musiał także pojąć za żonę kobietę, która była nieodłącznym
„warunkiem" wstąpienia na tron. I jakoś by przebolał ten los, gorszy niż
dożywotnie więzienie, gdyby to była inna kobieta.
Każda, tylko nie Aliyah Morgan.
Nie, to nie był koszmar. To była prawda. Po siedmiu latach walki ze
sobą, aby wreszcie wymazać ją z pamięci, musiał ożenić się właśnie z nią.
Przez makabryczną złośliwość losu, Aliyah okazała się tą kobietą, którą
musiał poślubić przyszły król Dżudaru. Zobowiązywały go do tego ustalenia
rozejmu, zawarte w celu przywrócenia równowagi i pokoju w całym regionie.
Powinien był odmówić swoim braciom i nalegać, aby jeden z nich jednak
został królem. Wówczas któryś z nich musiałby ożenić się z Aliyah, nawet
mimo posiadania pierwszej żony...
R S
9
Niemoralne myśli zawładnęły jego umysłem. Zatrzymał się w pół kroku,
wyobrażając sobie Aliyah w łóżku Faruka lub Szehaba, wijącą się pod nimi,
doprowadzającą ich do szaleństwa... Zacisnął pieści do bólu.
Czyżby stracił rozum? Czemu nadal pragnął kobiety, która nigdy tak na-
prawdę nie należała do niego i nie była tego warta?
Wszedł pod prysznic i ustawił najwyższą temperaturę. Zasyczał, kiedy
ostre igły wrzącej wody parzyły mu skórę, równoważąc żar jego rozpalonego
wnętrza, a para otulała go mgłą gorącego oddechu.
Do diabła z tą jego doskonałą pamięcią! Dawała mu przewagę nad
innymi, kiedy pragnął zgłębić jakieś sprawy tylko po to, aby wszystkich
pokonać i odnieść sukces. Nigdy niczego nie zapominał. Ale w tym przypadku
taka pamięć była przekleństwem.
Wystarczyło tylko zamknąć oczy, aby ponownie poczuć każde doznanie i
przywołać każdą myśl, kiedy ją poznał.
Do tamtej chwili kobiety były dla niego albo ukochaną rodziną, albo
przyjaciółkami, albo potencjalnymi partnerkami seksualnymi. Zdarzały się
także łowczynie, które rozumiały, czego powinny się spodziewać i zaspokajały
jego fantazje z wielkim zapałem, aby potem odejść bez zobowiązań. Chciał
jeszcze poznać taką kobietę, która nie należałaby do żadnej z tych grup.
I wtedy, na jakiejś konferencji, kiedy po raz pierwszy zorientował się, że
przygląda mu się właśnie ona, Aliyah, wszystkie dotychczasowe wyobrażenia
o kobietach rozwiały się na zawsze. Podszedł do niej i zachwycił się jej ciętą
ripostą, inteligentnymi pytaniami i energią, którą go zarażała. Nie ukrywała,
jak pozytywne wrażenie na niej wywarł, co otwarcie dawała mu do
zrozumienia. Spotęgowało to jeszcze bardziej jego zauroczenie.
Obawiając się o jego zaangażowanie, doradcy szepnęli mu kilka słów
ostrzeżenia. Aliyah nie zgłębiała tajników zawodu modelki tylko po to, aby
R S
10
piąć się w górę do śmietanki towarzyskiej przy pomocy sponsorów. Robiła coś
znacznie gorszego. Nie tylko wykorzystywała swoją niezwykłą urodę, lecz
także swoją pozycję księżniczki Zohaydu, aby osiągnąć status gwiazdy w
atmosferze skandalu i niedomówień.
Ale Kamal, tym razem niesłuchający żadnego głosu rozsądku, odrzucił te
informacje, bo dla niego ta dziewczyna była cudem i objawieniem. Zawsze
myślał, że takiej kobiety nigdzie nie znajdzie. Wiedział, że jest stworzona dla
niego, bo żyła w świecie Zachodu, lecz pochodziła z jego kręgu kulturowego,
przez co miał z nią tak wiele wspólnego.
Uznał to za zrządzenie losu, że spotkał kogoś, kto jest tak jemu podobny i
jest mu równy pod każdym względem. I było to zrządzenie, jakże jednak
niefortunne, które spowodowało jego bolesny upadek.
Kiedy doszły go ohydne słuchy o jej postępkach, kiedy przypominał
sobie ostatnie ich spotkanie, zalewały go fale gniewu. Ale już tylko wściekał
się na siebie za to, że tak długo nie chciał przejrzeć na oczy i że znając swoją
słabość do tej kobiety, nadal nakazywał ochroniarzom, aby nigdy więcej nie
pozwolili jej zbliżyć się do niego.
Teraz jednak wszystko i wszyscy sprzysięgli się przeciw niemu. Przeklęte
Carmen i Fara, które usidliły mu starszych braci. Przeklęci ci dwaj idioci,
Faruk i Szehab, totalni pantoflarze. Cholerni Al Szalanowie, żądający tego
małżeństwa pod groźbą wojny domowej. I ci beznadziejni Al Masudowie,
uznający, że takie małżeństwo będzie gwarancją pokoju. Ale głównym
winowajcą był król Zohaydu.
Spłodził Aliyah, a później nie chciał jej uznać jako córki. Następnie jej
własna matka, Amerykanka, oddała ją do adopcji, a zaadoptowała ją siostra
króla Atefa. Wszyscy byli winni.
R S
11
Cały ten bałagan pozostałby tajemnicą, gdyby król Atef nie zaczął nagle
poszukiwać swojej byłej kochanki i przyznawać się, że być może Aliyah jest
jednak jego córką. A królewska amerykańska kochanka zaadoptowała Farę,
kiedy oddanie Aliyah wzbudziło w niej niedające się uciszyć wyrzuty
sumienia. Dla Fary okazało się to uśmiechem losu, bo teraz była uwielbianą
żoną tego głupka, Szehaba. Tylko dla niego, Kamala, zabrakło uśmiechu losu.
Koło fortuny zatoczyło obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, pchając go, już na
zawsze, w ramiona Aliyah.
Aliyah była księżniczką półkrwi, której nikt formalnie w towarzystwie
nie uznawał, a jej rozpustne życie w Stanach dawało pożywkę niekończącym
się plotkom na królewskich salonach. Trzęsło go z gniewu na myśl, że
przypadkowo urodzona osoba mogła okazać się jedynym materiałem na
królową i gwarantem pokoju w państwie opartym na tradycji i przestrzeganiu
konserwatywnych wartości.
Aby dolać oliwy do ognia, podobno sama Aliyah odgrywała rozgniewaną
i oburzoną takim obrotem spraw. Powiedziała nawet swemu ojcu i królowi, że
może iść do diabła i że prędzej umrze, niż zostanie żoną Kamala. Zdawała
sobie sprawę, że jej odpowiedź dotrze do niego i że on przyjmie to jako
wyzwanie.
I tak się stanie. Jeszcze się udławi własnymi słowami. Ale to nie z
przyczyn osobistych, jak sobie wmawiał. Poświęci się dla Dżudaru, jego
królestwa.
Wyszedł spod prysznica, czując poparzoną skórę, obolałe mięśnie i
przegrzany mózg. Ściągnął ręcznik z pobliskiego wieszaka i przewiązał go
sobie w pasie. Tak odziany ruszył do swoich gabinetów.
Ochroniarze, których przybyło, odkąd został pierwszym pretendentem do
tronu, usunęli się w cień, aby nie zakłócać mu spokoju. Przeżył życie wśród
R S
12
ludzi odbierających mu prywatność i nauczył się ich ignorować. W tej chwili
tylko jakaś inwazja mogłaby odwrócić jego uwagę od zamysłu, który powziął.
Podszedł do komputera i kliknął myszką. Zawahał się przez chwilę,
czując strumyczki wody spływające mu z mokrych włosów na pierś i kark. Co
miał powiedzieć kobiecie, z którą rozstał się w tak bezwzględny sposób wieki
temu, a która stanie się niebawem jego niechcianą żoną, królową i matką jego
dzieci?
Nic, oto co napisze. Po prostu wyda jej rozkaz, pierwszy z wielu.
Napisał dwa pozbawione emocji zdania. Przesunął strzałkę na jej imię na
pasku adresów. Aliyah... Nadal odczuwał rozedrganie i niepokój. Jak długo
jeszcze to imię będzie nim rządziło? To muszą być jakieś pozostałości po iluzji
uczuć, która go kiedyś omotała. Iluzji tak nierealnej, jak to, co między nimi
było.
Zgrzytnął zębami i nacisnął „wyślij".
Telefon wysunął się Aliyah z ręki. Poczuła napływającą falę mdłości.
Prawie już zapomniała, jak niegdyś to obezwładniające uczucie paraliżowało
jej emocje i reakcje. Tak długo i mocno z tym walczyła, aż wreszcie powoli
udało jej się to zwalczyć...
Nie była to reakcja patologiczna. Założyłaby się z każdym, że
zareagowałby podobnie, gdyby po dwudziestu siedmiu latach życia pełnego
emocjonalnych zawirowań dowiedział się, że wszystko, czego jest pewien o
swoim życiu, tak naprawdę jest jednym wielkim kłamstwem. I to jeszcze
jakim. Była nim karmiona przez ludzi będącymi filarami jej dotychczasowej
egzystencji, którzy następnie wszystko uświadomili jej na nowo.
Przecież nie była w stanie przyjąć na siebie tego wszystkiego na raz!
Randall Morgan, okazało się, nie był jej ojcem biologicznym, lecz tym, który
R S
13
ją zaadoptował, a Bahiyah Al Szalan okazała się nie być jej matką, lecz ciotką
ze strony ojca, a sam król Atef nie jest wujkiem, tylko jej prawdziwym ojcem.
Co gorsza, jej matka biologiczna jest jakąś Amerykanką, której Aliyah nigdy w
życiu nie widziała.
Wszyscy jednak zachowywali się tak, jakby oczekiwali, że po
zachłyśnięciu się tymi wiadomościami otrząśnie się szybko z zaskoczenia i
przejdzie nad tym do porządku dziennego. Wmawiali jej, że jej kilkudniowe
załamanie wskazywałoby na nawrót jej chwiejności emocjonalnej. Sprawili, że
czuła się mało rozsądna, prosząc o czas na zastanowienie się i uporządkowanie
tych nowych wiadomości. I jeszcze na dodatek zarzucali jej, że nie przyjęła
zmian w swoim życiu z należytą godnością i uśmiechem na ustach.
Ostatni telefon od jej wujko-tatusia spowodował, że czuła się winna, iż
nie pojechała do Zohaydu, aby poznać swoją biologiczną matkę, która oddała
ją do adopcji.
Tak naprawdę, to miała wszelkie prawo, aby nie chcieć widzieć się z ową
kobietą ani z żadnym z nich. Przynajmniej na razie. Zapewne w końcu
przejdzie do porządku nad tym, że pozmieniali jej przeszłość, teraźniejszość i
przyszłość. Jakoś się do tego przyzwyczai. Natomiast nie przywyknie do samej
myśli o tym, co jej zgotowali zaraz potem i ku czemu ją tak usilnie popychają...
Przestraszył ją ostry dźwięk komputera. „Masz wiadomość".
Zacisnęła zęby. Musi zmienić ten irytujący sygnał. Westchnęła i kliknęła
myszką, czekając, aż okno wiadomości wpłynie na ekran. Zamarło w niej
serce, aby za chwilę boleśnie rozsadzić klatkę piersiową. Zabrakło jej oddechu,
gdy jego imię przesłoniło jej całe pole widzenia.
Kamal Al Masud.
Ciężko dysząc, opadła na łóżko. Czuła w żołądku, jakby jakiś rozżarzony
kamień nieznośnie ją palił. Dostała e-maila właśnie od niego, mężczyzny,
R S
14
którego przecież nienawidziła ze wszystkich sił. To on odebrał jej całą miłość,
wszystkie marzenia i namiętność, jakie do niego czuła swoim naiwnym,
dwudziestoletnim wówczas sercem. Odebrał i podarł na strzępy, jak starą
zużytą szmatę... A teraz wszyscy oni, jak obłąkani, powtarzają jej, że musi za
niego wyjść!
Czując napięcie każdego mięśnia, prześledziła okienko wiadomości. Nie
było tematu, tylko jego imię w polu nadawcy. Ale w końcu, jaki miałby być
temat listu od kogoś, kto wyrzucił ją ze swojego życia jak niepotrzebnego
śmiecia? Może na przykład „do kompletnej idiotki" albo „do odrażającej
dziwki"?
W takim razie, co jej przysłał? Więcej upokorzeń i obelg? To byłoby
tylko dowodem na to, jak bardzo głupi pomysł mieli ci, którzy planowali to
niedorzeczne małżeństwo. Drżącą dłonią usiłowała naprowadzić myszką na
strzałkę. Chybiła, zacisnęła dłoń na myszy i kliknęła, aby otworzyć list.
Wpatrywała się z niedowierzaniem w napisane słowa:
„Spotkamy się na kolacji, aby omówić zaistniałą sytuację. Zostaniesz
odebrana z domu o 19:00".
Nic więcej. Ani pozdrowienia, ani podpisu.
Zostaniesz odebrana... Jakby mówił - poderwana. Tak jak ją poderwał
pierwszego wieczoru. Jakże była nim wtedy oczarowana. Wydawał się jej
najwspanialszym uosobieniem mężczyzny dominującego. Był niczym rycerz
pustyni, w którego żyłach płynęła dobroć i szlachetność. Zdawali się być sobie
równi. Oboje obciążeni dziedzictwem doskonałego urodzenia i oboje
próbujący zrzucić z siebie ograniczenia, które niosło.
Myślała wtedy, że wejrzał w jej wnętrze i pragnie od niej czegoś więcej
niż przyjaźni, ceniąc jej osobowość, a nie tylko ciało. Wiedziała też, że
wreszcie znalazł się ktoś bezinteresowny, kto nie będzie chciał podnieść
R S
15
własnego statusu dzięki znajomości z księżniczką. Była pewna, że nigdy się
nią nie nasyci, ale się nasycił i odszedł bez słowa.
Nie wiedząc, jak się ratować, popadła w rozpacz i desperację, błagając go
o pojednanie czy jakiekolwiek wytłumaczenie. Unikał odpowiedzi i spotkań,
jakby przestała dla niego istnieć. Nie słuchając instynktu samozachowawczego,
dostała za swoje, kiedy wysmarował jej twarz błotem prawdy o sobie samym.
Zamiast wielkiego romansu była to tylko zwykła gra pokręconego hipokryty,
który ją wykorzystał i potępił za okazywanie uczuć.
A teraz znowu pojawia się w jej życiu, posyłając po nią, jakby była stertą
brudów, których nie zamierza dotknąć. Królewski drań. Za kilka dni bowiem
zostanie królem, dzięki temu, że jego bracia go wrobili i usadzili na tronie. A
tron nie był mu potrzebny do okazywania, jak bardzo jest bezwzględny, bo
zawsze szedł przez życie po trupach, likwidując każdego, kto śmiał znaleźć się
na jego drodze. A ona okazała się na tyle żałosna, że widziała w jego ok-
rucieństwie wielką siłę, która ją także pochłonęła i zniszczyła. Niedługo będzie
go musiała poślubić i nic ją przed tym nie uchroni.
W każdym razie tak głosiło jakieś głupawe, archaiczne prawo klanowe.
Dzięki wszystkim przedsięwzięciom jej dwóch zestawów rodziców, stała się
teraz przedmiotem rozgrywek politycznych. Musi wykonać tylko jeden ruch.
Wyjść w ciągu kilku dni za króla Dżudaru i urodzić kilkoro dzieci - następców
tronu z domieszką krwi Al Szalanów. Odpowiedziała im na to, aby wszyscy
sobie poszli do diabła. I to samo powie mu prosto w twarz.
Spojrzała na dłonie, które przestały już drżeć, i ogarnął ją dziwny spokój.
Przez ostatnie dwa tygodnie miotała się, jakby opasała ją mackami wielka
ośmiornica, z której ramion nie umiała się wyplątać. Ale już wiedziała, jak to
zrobić. Po co uderzać w macki, skoro można ją walnąć w łeb? Szczególnie,
R S
16
jeśli tą ośmiornicą jest godne pogardy metr dziewięćdziesiąt sześć męskiego
szowinizmu i bezwzględności.
Podniosła się z łóżka i przeszła pewnym krokiem do garderoby. Spojrzała
w lustro. Zaprosił ją, aby omówić sytuację. Nawet nie uważał za stosowne, aby
zaprosić ją osobiście, choćby przez telefon. To nie było zresztą nawet za-
proszenie. To był rozkaz, który musiała wykonać.
Nie, nie walnie go przez łeb. Aliyah postanowiła, że ten łeb odrąbie.
Gdy wybiła siódma, zajechali po nią jego ludzie. Dwóch z nich przyszło
pod jej apartament i odeskortowało ją do limuzyny wchodzącej w skład
kawalkady trzech samochodów. Ludzie wpatrywali się w nich na ruchliwej
ulicy, zastanawiając się, kim jest ta ważna persona jadąca w takim orszaku.
Zaskoczyła ją ta manifestacja władzy, gdyż Kamal w przeszłości nie
afiszował się z ochroniarzami, wręcz zakazywał im się pokazywać. Jako osoba
z rodziny królewskiej Aliyah wiedziała, że księciu jednego z najbogatszych
państw naftowych ochroniarze zawsze depczą po piętach. Nigdy im jednak nie
weszli w drogę i nigdy im nie przeszkadzali, co było dla niego kolejnym
plusem. Jaka była głupia.
Poza tym, że nie obstawiał się świtą, to nigdy nie obnosił się ze swoim
pochodzeniem i władzą. Ale ludzie, którzy widzieli go po raz pierwszy, od
razu wyczuwali jego status i ulegali jego wpływowi. Sama przecież stała się
ofiarą jego osobowości. I za to też została zmieszana z błotem. Uznał ją za
odrażającą. Być może właśnie zmienił zdanie.
Aliyah wzięła głęboki wdech jak ktoś, kto musi stawić czoła problemom,
i zapatrzyła się przez przyciemnioną, kuloodporną szybę na zamazany obraz
ulic Los Angeles. Rozpoznała trasę, którą przemierzała kiedyś do jego po-
siadłości nad oceanem.
R S
17
A on nigdy nie pozostawał poza swoim rodzinnym domem zbyt długo.
Kiedy wyjeżdżał za granicę, zwykle wynajmował przestronne apartamenty
wraz z obsługą. Ten pałac kupił w kilka dni po ich pierwszym spotkaniu. Da-
wał jej do zrozumienia, że to niby dla niej, że zawsze będzie wracał do niej z
delegacji. Tworzył wokół ich związku atmosferę czegoś poważnego i
długoterminowego.
Aliyah właśnie zorientowała się, że dom za trzydzieści milionów dolarów
był dla niego tym, czym dla niej samochód za trzydzieści tysięcy. Okazał się
zbyt łatwą zdobyczą, by mógł być oznaką jakiegokolwiek przywiązania. I
chociaż ten dom był dla niej zapowiedzią wspaniałej przyszłości, to nigdy nie
spędziła w nim żadnej nocy do rana. Obawiała się, że o poranku Kamal zauwa-
ży niektóre objawy jej emocjonalnego rozchwiania i się do niej zniechęci. Nie
powinna była się tym przejmować, skoro i tak nią pogardzał.
Nagle, na końcu długiej alei obsadzonej wielkimi palmami, biegnącej w
górę zbocza, spostrzegła ten dom. Z przestronnych okien można było patrzeć
godzinami na zapierającą dech panoramę Pacyfiku. Ten dom i jego bujne,
parkowe ogrody, kiedyś zawładnęły jej naiwnymi marzeniami.
Ten pałac wydawał jej się najpiękniejszym miejscem na ziemi, ale
rzeczywistość okazała się jednak inna. Jako księżniczka Zohaydu, Aliyah
niejednokrotnie zamieszkiwała w pałacach, które przerastały przepychem i
artystyczną ekstrawagancją wszystko, co oglądała w Stanach. Ale ten
nowoczesny dom wydawał jej się piękniejszy niż inne, gdyż mieszkał w nim
on i jej marzenia o ich wspólnym życiu. Marzenia, które legły w gruzach.
Kawalkada zatrzymała się na podjeździe. Aliyah wypuściła powietrze,
które wstrzymywała. Rozruszała ramiona jak bokser przed walką na ringu i
wysiadła z limuzyny. Dwaj mężczyźni, którzy eskortowali ją z jej kawalerki,
pospieszyli w górę schodów, aby otworzyć jej wielkie dębowe drzwi.
R S
18
Kiedy tylko weszła, poczuła jego obecność. Jeszcze nie zapomniała tych
wrażeń sprzed lat. Ogarnęło ją dziwne uczucie, że kiedyś atmosfera tego domu
ją rozgrzewała, a teraz działała wręcz odpychająco. To było bezduszne, ste-
rylne mieszkanie, podobne do swego właściciela.
Podeszła do wysokich, trzymetrowych drzwi, nie wiedząc, jaką komnatę
za sobą kryją. Zapewne jest tam poczekalnia, w której ona ma uspokoić nerwy
i czekać, podczas gdy wielki pan się spóźni. Wyciągnęła rękę do klamki, a
dwaj mężczyźni prawie zderzyli się głowami, rzucając się, by jej otworzyć.
Westchnęła, gdyż przez dziesięć ostatnich lat mieszkała właściwie sama i
zapomniała już, jak to jest być pilnowanym i obsługiwanym przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę. Nie obwiniała ich o to, że czuła się osaczona. To
chyba miało związek z tym, że zaraz spotka się z mężczyzną, którego kiedyś
czciła jak boga, za co została zdeptana i poniżona.
Po co tu, do cholery, przyszła?
Usłuchała jego wezwania jak jedna z jego poddanych. Podjęła szybką
decyzję. Musi stąd jak najszybciej wyjść. Obróciła się na pięcie i stanęła
twarzą w twarz z ochroniarzami, którzy ją przywieźli do posiadłości Kamala.
- Powiedzcie waszemu szefowi, księciu, królowi czy kim on tam jest, że
nie zamierzam się z nim zobaczyć. Tak będzie najlepiej.
Gapili się na nią, jakby była dwugłowym smokiem. Żaden się jednak nie
ruszył i tkwili w miejscu, zagradzając jej drzwi.
- Dobrze - zawarczała. - Dla własnego dobra zejdźcie mi z drogi.
Wymienili zaniepokojone spojrzenia i posłusznie zrobili przejście. Czy
była aż tak straszna?
Nagle odczuła zimny dreszcz osaczenia. Miała wrażenie, jakby wbijał się
jej między łopatki. Zmroził ją głęboki, szorstko-aksamitny głos.
R S
19
- Chyba zapomniałaś, jak to wszystko działa. Będziesz mogła odejść,
kiedy ci pozwolę.
R S
20
ROZDZIAŁ DRUGI
Aliyah zamarła.
Usłyszała głos, który kiedyś doprowadzał ją do ekstremalnych rozkoszy.
Teraz dochodził z tego pomieszczenia, do którego nie zamierzała wchodzić.
Przewiercił jej serce na wylot, a mimo to nadal biło, chociaż można by po-
wiedzieć, że raczej kołatało jak grosik w pustej skarbonce. Mięśnie napięte do
ostateczności odmówiły jej posłuszeństwa. Nie mogła zrobić kroku, nie mogła
się ruszyć.
Wreszcie zlodowacenie odpuściło i aby udowodnić mu, kto tu rządzi,
postąpiła naprzód kolejne trzy kroki. Stawiając czwarty, zawahała się. Czemu
to robi? Po co się wycofuje? Miała przecież ściąć jakąś przejrzałą kapuścianą
głowę.
Odwróciła się i zaczęła iść w jego kierunku. Drewniana podłoga
wydawała się wciągać ją jak ruchome piaski, a nogi szły jak zaczarowane. Ale
dopóki on nie rzucał na nie czaru, dopóty jej to nie przeszkadzało.
Przekroczyła próg i przez pierwsze pół minuty niewiele widziała w słabo
oświetlonym pomieszczeniu. A później zaczął się materializować, rozparty na
obciągniętym czarną skórą wielkim fotelu, zalany światłem z wysokich okien
wychodzących na ogród. Jego postać oświetlała boczna lampa, a twarz skrywał
cień.
Serce łomotało jej w klatce piersiowej. Był taki demoniczny i ponury,
tkwiąc tam niczym jakieś stworzenie z zaświatów. Och, co za bzdury,
pomyślała. Poza tym, że umiał ją serdecznie wkurzyć swoim udawaniem
tajemniczego i... znudzonego, to nie było w nim nic nadprzyrodzonego.
Podchodziła bliżej, krok po kroku, wchodząc w pole oświetlone przez
lampę, skupiając wzrok tam, gdzie powinien na nią patrzeć. Czyżby czekał, że
R S
21
straci rezon? Sądził może, że jest tą samą dziewczyną, co kiedyś? To za chwilę
się zdziwi. Poznaj nową Aliyah, draniu. A właściwie, Aliyah Al Szalan.
Kamal poruszył się, jakby każdy jej krok przyciągał go ku niej, a światło
powoli odsłaniało mu twarz. Aliyah opuściła powieki, bojąc się chwili, gdy
ujrzy jego oczy, lśniące jak u wilka. Spojrzała i przytkało jej oddech, tak jak
wtedy przy pierwszym spotkaniu, gdy niemal zwaliło ją z nóg. Ale wyraz jego
twarzy przywrócił jej zdrowy rozsądek. Czyżby jej widok aż tak go oszołomił,
chociaż był na nią przygotowany? Przecież jego nic nie mogło zaskoczyć.
Kamal podniósł się z fotela, a oczy zamieniły mu się w dwie płonące
kreski, osłonięte ściągniętymi brwiami. Tym spojrzeniem zapewne pokona ją
emocjonalnie, jeśli nie będzie się miała na baczności. Czy zawsze taki był, czy
już zapomniała?
Świetna pamięć zawsze przysparzała jej kłopotów. Przy robieniu kariery i
w czasie nauki była nieoceniona, ale jeśli chodzi o emocje, to uprzykrzała jej
życie. Podobnie jak Kamal, Aliyah nie zapominała żadnych szczegółów.
Okazało się, że pamiętała, w co był ubrany podczas ich pierwszego spotkania.
Na dzisiejsze spotkanie ubrał się tak samo. Jeżeli zrobił to z premedytacją, to w
jakim celu? Może chciał wzbudzić w niej ciekawość albo ją ośmieszyć? A
może nawiązywał do pierwszego spotkania, aby zacząć wszystko od początku?
Akurat. Od początku to może sobie zaczynać w piekle. Tam, gdzie jego
miejsce.
Nadal jednak robił na niej wrażenie, w niezobowiązującym, czarnym
garniturze i w rozpiętej koszuli, podkreślającej kolor jego złocistych oczu. Co
gorsza, ze szczupłego, wysokiego młodego człowieka przeistoczył się w moc-
niej umięśnionego, pociągająco dojrzałego i jeszcze bardziej męskiego faceta,
a zmiany w posturze szły w parze ze zmianami na twarzy.
R S
22
Czarne, pochłaniające światło włosy, które kiedyś nosił krótko obcięte,
spływały teraz falą na kołnierzyk, dodając jego rysom nowej atrakcyjności.
Największą zmianą jednak była mocno przycięta bródka i zrośnięte z nią wąsy,
które nadawały jego twarzy zdecydowanego wyrazu, zdradzając jego okrutną i
bezwzględną naturę zdobywcy.
Bez dwóch zdań czas był dla niego łaskawy, a nieskończone bogactwo i
władza zdecydowanie mu służyły. Sądząc po jego niesławnej reputacji
kobieciarza, każda kobieta by się z nią zgodziła i każda chciałaby chociaż
cząstkę jego dla siebie. A on, fałszywa świnia, nazwał ją zdeprawowaną! Niech
go sobie biorą. Nic ją to już nie obchodzi.
No dobrze, przyznaje, że musiałaby być chyba martwa, żeby samiec tego
kalibru nie działał jej na hormony. Ale czy to miało znaczenie, że był jednym z
najpiękniejszych mężczyzn, jacy chodzili po ziemi? Spośród tych kilku po-
zostałych miliardów, jego właśnie poznała z jak najgorszej strony, jako
bezdusznego łajdaka. Nie podejdzie do niego na odległość pięciometrowego
kija. Chyba tylko po to, żeby mu tym kijem wyłupić oczy.
Ale to już nie miało znaczenia. Miała tylko nadzieję, że nie wgapiała się
w niego zbyt długo, a przynajmniej nie z rozdziawionymi ustami. Teraz tylko
liczyło się to, że odzyskała spokój i władzę nad emocjami, które zawsze jej od-
bierał, gdy na nią długo patrzył.
Wzięła głęboki wdech i przechyliła lekko głowę, taksując z rozmysłem
całą jego sylwetkę od stóp do głowy, aż ich oczy się spotkały.
- Widzę, że nastały naprawdę dramatyczne czasy - powiedziała. Wydała z
siebie zachrypnięte dźwięki, ale przynajmniej odezwała się jako pierwsza.
Zachęcona i jeszcze bardziej zirytowana jego milczącym wgapianiem się w
nią, kontynuowała: - To muszą być ciężkie czasy, skoro twoi ludzie wyszukują
sobie króla ze śmietnika.
R S
23
Kamal prawie się zachwiał. W uszach rozległ się ten aksamitny głos,
który nie przestawał odzywać się echem w jego wspomnieniach od wielu lat.
Ten głos chłostał go ostrą intonacją, grał na jego zniewolonych zmysłach.
Kamal nie mógł się ruszyć, nawet mrugnąć, co rozsierdzało go potwornie. Czy
zawsze musiał tak reagować, gdy była w pobliżu? Co było takiego w tej
kobiecie, co dezaktywowało mu ośrodki kontroli? A przecież zmieniła się
prawie nie do poznania. I to, do diabła, zmieniła się na lepsze.
Zatopił zmysły w porównaniach, gorączkując się tymi zmianami. Nie
było już trzcinowatej chudości, zwariowanych ubrań i elektryzującej go
dziewczęcości. Teraz stała przed nim doskonale ubrana, elegancka kobieta o
zrównoważonym spojrzeniu i o ciele tak wypełnionym kobiecymi walorami, że
nie panował nad własnym rozsądkiem. Jego ciało dopominało się swoich praw
i takiej właśnie partnerki.
Nie jest twoją partnerką, ya moghaffal. Należy do każdego. Ale jego ciało
nie chciało słuchać, wyrywało się cuglom rozumu i walczyło, aby ponownie
posiąść to, czego nie mógł znaleźć u innych kobiet.
Na szczęście machnęła w jego stronę dłonią w ruchu pełnym pogardy, co
go na chwilę ostudziło.
- Sam fakt, że postanowili wybrać ciebie, jest najstraszliwszym dowodem
na to, że świat zmierza ku zagładzie, a Dżudar nie tylko opłakuje śmierć króla,
ale i własną przyszłość.
Znowu te obelgi, wycelowane w niego jak rozpalone końcówki żelaznych
szpilek, niedające mu szansy na odpowiedź. Zatem to też zmieniło się w jej
postępowaniu. Już nie będzie łez, otwartych z bólu ust i reakcji milczącego
zaskoczenia. W zamian postanowiła go zranić słowami pełnymi poniżenia i
pogardy.
R S
24
Założyłby się o wszystko, że było to wyćwiczone po to, aby go sobą na
nowo zainteresować. Zatem jej mistrzowskie metody manipulacji niewiele się
zmieniły, poza tym, że nie była już spontaniczna i rozkosznie mu oddana,
czym wydobywała z niego odwzajemnione uczucia. Po prostu zmieniła
strategię, dopasowując ją do ich poszarpanych relacji. I działało to skuteczniej,
niż się spodziewał.
Nic nie mógł na to poradzić. Wparowała tu, skupiając na nim swoje
bezwzględne spojrzenie, obrzucając go błotem i odbierając mu oddechem wiatr
z jego żagli. Co gorsza, zbiła go z tropu. A przecież zamierzał ją rozjechać jak
buldożer, dając jej jasno do zrozumienia, jak będzie wyglądać ich pożałowania
godne i nieuniknione pożycie. Wezwał ją tu, by poinformować ją o swoich
planach i roli, jaką będzie musiała odegrać. A tymczasem to ona rzuciła ręka-
wicę, której on nie mógł podnieść. Nie mówiąc już o tym, że na jej widok nie
mógł złapać oddechu.
Otrząsając się z niemocy, przez którą prawie ustąpił jej pola, wydął usta i
zmierzył ją śmiałym spojrzeniem, zatrzymując się na krągłościach jej ciała.
- Zgadzam się. Te ciężkie czasy zmusiły mnie, abym odwołał dekret, w
którym postanowiłem, że cię już nigdy więcej nie zobaczę.
Wzruszyła ramionami, a jej włosy rozsypały się wokół pełnych piersi,
wtulonych miękko w żakiet.
- Odwołał dekret? Uważaj, bo od tego nadęcia dostaniesz ataku
pompatycznej śpiączki.
Nie mógł wytrzymać. Rozbawiła go, wyrywając mu z piersi mimowolny,
głośny śmiech.
Ya Ullah, działała też na jego poczucie humoru, nie tylko na hormony.
Jedyną korzyścią, jaka wypłynęła z zażenowania, które go ogarnęło z powodu
R S
25
własnej bezsilności, była jej niepewność. Jego śmiech zaskoczył także ją.
Skoro nie spodziewała się śmiechu, to czego, do cholery?
W odpowiedzi na jego nieme pytanie, spojrzała mu w oczy. W jej
wyrazie twarzy ujrzał zakłopotanie i niepewność, które przyniosły niemiłą mu
odpowiedź. Spodziewała się kłótni, bezwzględnej i brutalnej. Widocznie
oczekiwała, że Kamal naskoczy na nią, a ona, broniąc się, będzie mogła użyć
wszelkich metod i strasznych słów, aby mu się odwzajemnić. Chciała podobnej
konfrontacji, przed którą uciekła siedem lat temu. Ale teraz pragnęła być rów-
nym jemu przeciwnikiem, utoczyła już z niego pierwszą krew i miała zamiar
zostawić zbroczone krwią pole bitwy, opuszczając je jako zwycięzca.
Kamal wpatrywał się w jej oczy, których źrenice przedtem zwężały się i
rozszerzały pod wpływem emocji. W tej chwili nie drgnęły. Inne, dawne
objawy uzależnienia, czyli niedożywienie i trochę ziemista cera, razem z
delikatnością ciała i kruchością kości także były niewidoczne. Teraz Aliyah
emanowała zdrowiem i emocjonalną równowagą.
Z początku sądził, że ta przemiana to skutek przybrania na wadze, przez
co musiała zakończyć karierę modelki. Ale nie... czyżby udało jej się pokonać
uzależnienie? Jeśli tak, był to cud. A on nie wierzył w cuda. Ale nawet gdyby
to była prawda, to musiałaby nie brać przez kilka lat, gdyż tak zdrowo
wyglądają tylko ci, którzy są długo czyści. Sam dobrze o tym wiedział.
Czy zatem udało jej się pokonać nałóg mimo wszystko? Patrząc na nią i
widząc, że jej się powiodło, czy nie powinien był trwać przy niej, jak sobie
obiecywał, zanim nie dowiedział się o jej innych wadach? B'Ellahi, właśnie
sobie odpowiedział. Nie mógł być przy tej niewiernej miernocie, którą
wówczas była.
Ale teraz jest już inna. Teraźniejszość pozwala wszystko zacząć od nowa.
Los pokazał, że nie była już kimś, kogo można by się wstydzić, ale stała się
R S
26
doskonałym wyjściem z obecnej, zagmatwanej sytuacji. Wydawało się, że
zrozumiała, jak szkodliwe dla wszystkich były jej dawne ekscesy.
- Nie słyszałem, abyś stanęła na nogi. Powiedziano mi, że nadal
popełniasz błędy i bywasz irracjonalna.
- Powiedziano ci? - odparowała znudzona. - Chyba powiedziały ci
nadworne wróbelki. A kto ustala te kryteria popełniania błędów i
irracjonalnych zachowań?
- To wszystko opiera się na zasadach uznanych przez ludzi.
- Jeszcze nie nadszedł taki dzień, żeby wszyscy ludzie mieli podobne
kryteria.
- Może za bardzo generalizuję.
Podszedł do niej i chwycił ją za łokieć. Szarpnęła się zaskoczona.
Wiedział, jak zadziałał na nią ten uścisk. Co gorsza, również na niego kontakt z
jej ciałem, nawet przez żakiet i bluzkę, wywierał swój przemożny wpływ.
Doznał twardej, niewygodnej erekcji.
Dlaczego życie nie było prostsze? Dlaczego musiał myśleć logicznie i
brać pod uwagę własną dumę i poczucie obowiązku? Czemu nie mógł jej
rzucić na podłogę, posiąść i zapomnieć o przeszłości?
Kamal poprowadził ją w kierunku tarasu, puszczając w końcu jej łokieć,
jakby go oparzył.
- Zapraszam, poobrzucasz mnie obelgami przy kolacji obiecanej w mailu.
Aliyah odskoczyła na krok.
- Jesteś pewien? Po kolacji będę miała więcej siły i obelgi przyjdą mi
jeszcze łatwiej.
- Jeszcze łatwiej? Nie mogę się doczekać.
R S
27
Oszołomiony wibracjami jej głosu, odsunął myśl o tym, aby ją mocno
przygarnąć i wskazał jej wejście na taras. Poszła przodem, a on postępował za
nią, przypatrując się jej ciału, włosom i ruchom z miną głodnego wilka.
Taras oświetlony był światłem wielkiego księżyca, który przyćmiewał
gwiazdy na granatowym niebie i srebrzył lekko pomarszczoną toń oceanu.
Zachwycona tym widokiem Aliyah objęła się wpół, wspominając to miejsce,
które nadal witało ją zmysłowymi powiewami letniej bryzy i przywracało miłe
wspomnienia, pozwalając im na chwilę zagłuszyć wzajemny gniew i
rozczarowanie.
Kamal przeszedł obok niej i zaciskając ręce na oparciu krzesła, odsunął je
dla niej. Jednak Aliyah umyślnie poszła w kierunku innego krzesła, na którym
się usadowiła. On więc usiadł tam, gdzie było miejsce przeznaczone dla niej i
zorientował się, że to korzystniejsza pozycja. W promieniach światła
wychodzącego z pokoju, padającego mu na plecy, mógł doskonale
obserwować jej rozjaśnioną twarz, samemu pozostając ukrytym w cieniu.
Przyglądał się, jak kosztowała specjały kuchni Dżudaru. Miło było
patrzeć, z jakim apetytem i smakiem zajada kolejne dania, tym bardziej, kiedy
przypomniał sobie, że dawniej niewiele jadła, balansując na granicy anoreksji,
spowodowanej uzależnieniem od leków.
- Nie przejmuj się mną i zjedz wszystko sama.
Nawet na niego nie spojrzała.
- Nie przejmuję się tobą - odpowiedziała, gdy przełknęła kolejny kęs.
- Nie przejmujesz się nikim - odgryzł się.
- Chcesz powiedzieć, że nie przytakuję wszystkim, którzy czegoś ode
mnie wymagają, tak? A czego wy wszyscy się spodziewaliście? Jak się miałam
z tym czuć i co powiedzieć? Nagle okazuje się, że mam dwójkę nowych rodzi-
ców. Świetnie. Ci dotychczasowi nie są prawdziwi, tak? Spoko. Całe życie
R S
28
mnie okłamywali? Och, jak nam przykro. Te wszystkie przystojniaki, moi
kuzyni, to tak naprawdę moi bracia przyrodni? A co mi tam. Dobrze, że żadne-
go nie uwiodłam. I jeszcze z powodu jakichś politycznych układów mam
poświęcić swoje życie i wyjść za chama? Wspaniale. Czy mogę prosić cafe
latte?
To były poważne sprawy, ale sposób, w jaki opowiedziała o swojej
krzywdzie, jej bezczelność i dobór słów rozbawiły go serdecznie.
- Miło mi, że dostrzegasz czarny humor w tej komedii absurdu. Chyba dla
takich sytuacji ukuto powiedzenie „nieszczęście tak wielkie, że pozostało tylko
się śmiać". Zdaję sobie sprawę, że te rewelacje musiały być dla ciebie wielkim
szokiem, jednak zapewniam cię...
- Czy mogę sobie oprawić to twoje zapewnienie? - Klasnęła w dłonie w
geście przekory.
Kamal zacisnął pięści, tłamsząc chęć wyciągnięcia do niej rąk przez stół.
- Możesz, nawet wydam specjalną królewską deklarację, aby oprawa
wyglądała na bardziej wartościową.
- O, widzę, że na starość robisz się coraz bardziej hojny - ironizowała
Aliyah.
- A ja widzę, że czas dobrze ci służy, w przeciwieństwie do tego, co
zrobił z twoim językiem. Nie przypominam sobie, aby był aż tak rozwidlony.
Oblizała ponętnie usta.
- Tak? Jesteś pewien, że twoja fenomenalna pamięć cię nie zawodzi?
- Moja pamięć będzie ostatnią rzeczą, jaka mi się popsuje. Będę miał
wtedy jakieś sto dwadzieścia lat.
- Czyżbyś zamierzał żyć tak krótko?
- Jestem realistą.
R S
29
- Uważaj. W stanie twojego nadęcia i w oparach przerośniętego ego, nie
wyjeżdżaj poza granice Dżudaru. Możesz zapłacić mandat za jazdę pod
wpływem środków odurzających.
- No cóż, lew nie kryje się przed innymi tylko dlatego, że jest od nich
wspanialszy.
- A teraz lew, proszę, proszę. Mocno się starasz.
- To co, lew mi nie pasuje?
- Każde duże zwierzę pasuje.
Przyglądała mu się intensywnie.
- Zaraz wpadniesz w tę śpiączkę z nadęcia - podsumowała Aliyah. -
Zastanawiam się właśnie, czy cię wtedy zostawić na podłodze, czy pójść po
pomoc.
Kamal nie mógł powstrzymać śmiechu. Całe to spotkanie, groteskowe, z
dużą dozą czarnego humoru, wielce go ubawiło. Przepychanka słowna
również. Tak świetnie im szło, a kłócenie się z nią było podobne do tego, co
kiedyś razem przeżywali. Wtedy zwykle rozmawiali o wspólnych rozkoszach i
przyjemnościach, a byli w tym doskonale dopasowani, nadawali na tych
samych falach. Bardzo mu tego brakowało. Niestety, to co w niej tak
podziwiał, było skażone jej obrzydliwymi czynami. Po prostu go mdliło na
samą myśl...
- Odsuwając czarny humor na bok, to tego się wszyscy spodziewaliście,
tak? Że będziecie mogli dalej realizować swoje plany, pomijając mnie
zupełnie, nie zastanawiając się nawet, jak sobie radzę z przeszłością i nową
tożsamością? No i oczywiście, że na dodatek zaplanujecie za mnie moją
przyszłość.
- Przecież poświęcam ci cały wieczór.
R S
30
- Taaak. I zapewne bardzo interesuje cię, jak sobie radzę. Twoja pamięć
już się chyba jednak popsuła, jeśli mam w to uwierzyć.
- Trzeba zostawić przeszłość w przeszłości, Aliyah.
- Jakie to wygodne. Dla ciebie, Kamal.
- Dla nas obojga i naszej wspólnej przyszłości.
Żachnęła się, jakby ją uderzył w twarz, co przypomniało mu ich
niechlubną chwilę rozstania.
- To były głupawe reminiscencje tego, co było - odparła po chwili
milczenia. - Ale wspólnej przyszłości to my nie mamy. Nasze królestwa będą
musiały wymyślić jakieś inne rozwiązania. Nigdy za ciebie nie wyjdę, ani dla
polityki, ani dla ratowania sobie życia.
Na te słowa zesztywniał, jakby zasłona rozczarowania otworzyła mu
oczy, a czar, któremu się poddał, nagle prysł. Zmieniła się, to fakt, ale na
gorsze. Stała się mściwą harpią, która cały region geograficzny pośle do diabła,
tylko po to, aby mu dokopać.
Pochylił się na krześle w jej stronę i wycedził przez zęby:
- Moim błędem było, i teraz, i kiedyś, dawanie ci złudnej nadziei, że
jesteś kimś dla mnie ważnym. Tak naprawdę zawsze miałaś służyć jednemu.
Różnica polega na tym, że teraz ów cel będzie szczytny. I zrobisz to, co do
ciebie należy. A twoje przemyślenia, twoja tożsamość, przeszłość i przyszłość
się nie liczą. Ani ty. W ogóle.
R S
31
ROZDZIAŁ TRZECI
Tym razem Aliyah nie drgnęła nawet wtedy, kiedy widelec wypadł jej z
ręki i brzękiem uderzenia o talerz wypełnił ciszę. Czas cofnął się do chwili, w
której ostatni raz weszła do jego domu. Widziała, jak błaga jego lokaja, aby
pozwolił jej zaczekać w sypialni i jak stawia na jedną kartę resztki swojej
dumy. Jej wspomnienia zatrzymały się na wyrazie jego twarzy, kiedy groził jej
po raz ostatni. Przeszłość i teraźniejszość nałożyły się na siebie, bo w tej chwili
miała tę dziką twarz przed sobą.
Jaka była głupia! Rozsądek i szacunek do samej siebie uderzyły ją
mocniej niż kiedykolwiek. Szydziły sobie z niej i jej niezdarnych prób oparcia
się jego czarowi. Jak mogła tak się dać nabrać i zapomnieć o tym, jaki jest
naprawdę.
Po tym, jak na początku spotkania doznał lekkiego szoku, co tłumaczyła
sobie korzystnymi zmianami w jej wyglądzie, zaczął omamiać ją aprobatą i
podziwem, które wyczuwała w jego słowach. Zaśmiewał się z jej ripost,
odparowywał bez złości i poddawał się jej ironii, jakby mu się to podobało.
Uśpił jej czujność i straciła kontrolę nad swoim gniewem i złymi
wspomnieniami. A potem powiedział coś o wspólnej przyszłości słowami,
które przypomniały jej bolesną przeszłość. I wszystko stało się jasne. Ten
wieczór był zaplanowanym manewrem wyszkolonego manipulatora.
Kamal pochylił się teraz jeszcze bardziej, jakby rosnąc w jej oczach. Jego
twarz, oświetlona srebrnym księżycem przypominała nieludzką, zimną maskę.
Odezwał się do niej równie lodowatym tonem.
- A teraz komunikuję ci to, co nieodwołalne. Ten ślub się odbędzie. To
nie podlega negocjacjom. Wezwałem ciebie, abyśmy omówili nasze warunki.
R S
32
Przez chwilę obraz jej się zamazał. Kiedy odzyskała ostrość spojrzenia,
wciągnęła odrobinę tlenu nerwowym wdechem.
- Dla ciebie to niby-małżeństwo jest jak kolejne wrogie przejęcie w
biznesie - wydusiła z siebie Aliyah. - Nie widzisz różnicy między jednym a
drugim.
- No, wreszcie się zgadzamy! Wrogie przejęcie dobrze to określa. Ty
jesteś wrogo nastawiona, a ja ciebie przejmuję.
- Masz rację, ale tylko w połowie. Ja jestem wrogo nastawiona, bo mam
powody. Nie jesteś, przyszły królu, uosobieniem przyjacielskości. A jeśli
chodzi o przejęcie, to chyba zrealizujesz je po śmierci. W każdym razie możesz
swoje zobowiązania zanieść temu diabłu, którego wyznajesz i do tego piekła,
w którym skończysz.
Kamal pochylił się znowu.
- Właśnie tak będzie. Będę miał układ z diabłem i idę prosto do piekła.
Przestań więc już utrudniać i podaj swoje warunki tej cholernej umowy.
Nie, nie, nie. Nie ma zamiaru się poddać. Nie da się podeptać raz jeszcze.
- Czy już do reszty ogłuchłeś? - powiedziała Aliyah z ironią. - Widzę, że
nie słyszysz niczego poza własnym głosem, dzwoniącym ci w uszach.
Powiedziałam po angielsku, że nie będzie żadnej umowy. Trzeba ci to
przetłumaczyć na arabski? Mafee sufquh.
- To ja odpowiem ci po angielsku. Niestety, nie można uniknąć tej
umowy!
- Jestem w takim samym stopniu Amerykanką jak i Zohaydanką, chociaż
kiedyś tego nie wiedziałam - odparowała Aliyah. - Nie denerwuj mnie już
więcej gadaniem, że nie przyznaję się do własnych korzeni.
- A może lepsze będzie gadanie, że nie przyznajesz się do własnej
rodziny? - naciskał Kamal, wiedząc, że uderzył w czuły punkt.
R S
33
- Nic o mnie nie wiesz ani o moich relacjach z rodzicami! Zarówno
wtedy, kiedy miałam tylko dwoje rodziców, ani teraz, kiedy jest ich czworo.
Nic ci zresztą do tego i nie waż się mieć żadnego zdania na temat tego, jak
sobie radzimy. Trzymaj się z daleka, a wszystko będzie dobrze. Ja tylko nie
chcę przyznawać się do ciebie.
Kamal złowieszczo zmrużył oczy.
- Wiem dużo więcej, niż ci się wydaje - wysyczał. - O tobie i o tym, przez
co przechodzą twoi rodzice z twojego powodu. I wierz mi, że nie pragnę
niczego tak bardzo, jak zobaczyć, jak stąd wychodzisz w przekonaniu, że masz
ostatnie słowo. Ale nie pozwolę ci wyjść.
- Czy nie posuwasz się przypadkiem za daleko w tym egzekwowaniu
swojej woli? Porzuciłeś mnie, nazywając zdeprawowaną zdzirą, jak zapewne
pamiętasz. A teraz chcesz z tej zdeprawowanej zdziry zrobić królową i matkę
twoich dzieci?
Cisza zaległa wokół nich i trwała tak długo, że Aliyah myślała, że Kamal
już się do niej nie odezwie.
Odwrócił od niej twarz, ukazując swój precyzyjnie wykrojony i władczy
profil.
- Pamiętam, to było siedem lat temu - zaczął głębokim, rozbijającym
ciszę głosem. - Pewnego słonecznego dnia rzuciłaś się na mnie na samym
środku ulicy. Tu, w Los Angeles. Kiedy cię odgoniłem, chodziłaś za mną krok
w krok, nie patrząc, kto się temu przygląda i ile osób słyszy twoje bezwstydne
prośby. Zapewne chciałaś mnie publicznie ośmieszyć na tyle, abym pozwolił ci
popracować nade mną w jakimś zaciszu. Jeśli masz taką pamięć, jaką się
chełpisz, to chyba również pamiętasz swoje zawodzenia: „potrzebuję cię",
„zrobię wszystko". A te słowa, którymi cię nazwałem, nie są obraźliwe. Jak
sama określiłabyś takie zachowanie? Inaczej niż zdeprawowane i zdzirowate?
R S
34
- Może i zdeprawowane. Jakbym postradała zmysły. Ale to już się
skończyło.
- Wiesz co, dam ci dobrą radę. - Kamal popatrzył na nią kpiąco. -
Przestań się zgrywać. Przecież wyrywałem sobie twoje szpony z ciała, żeby się
od ciebie uwolnić. Nadal mnie pragniesz.
Fala gorąca, niczym potwierdzenie jego słów, kazała jej, drżącej, wstać z
miejsca. Miał przecież rację. To znienawidzone pożądanie do niego nigdy nie
wygasło. To była jego broń i tym ją zranił.
- Jeśli przygotowujesz się na kontratak, to daruj sobie - powiedział. - Idą
od ciebie te szczególne iskry. Słyszę twój wewnętrzny głos, który mówi „wolę
umrzeć, niż za niego wyjść". Chcesz mnie ponownie wmanewrować w jakieś
gierki, aby osiągnąć swój cel. Chcesz grać w kotka i myszkę? Z odrobiną
dominacji? No, dalej, przyznaj, że tego chcesz, a obiecuję ci, że to dostaniesz i
będziesz ledwo zipać z nasycenia. A potem przejdziemy do poważniejszych
spraw.
Trzęsąc się z oburzenia na siebie, na jego niesprawiedliwe słowa i
złośliwości, Aliyah zastanawiała się, czy ludzie dostają właśnie w takich
sytuacjach zawałów. Miała wrażenie, że jest cała odrętwiała, a język stanął jej
kołkiem w gardle.
- Ty sukin... synu...
- To nie ja jestem bękartem - odpowiedział z ironicznym uśmiechem.
Poczuła, jakby walnął ją obuchem w głowę. Wpatrywała się w jego
okrutną twarz. Po tym, co jej zrobił, nie sądziła, że jeszcze mógłby posunąć się
tak daleko. Nie może tego tak zostawić. Musi przebić to jego czarne serce. Nie
powinna była w ogóle dać się wciągnąć w tę pułapkę. Powinna była
przewidzieć, że to się tak skończy, że nie trzeba było go podpuszczać, że nie
powinna była...
R S
35
Po prostu wyjdź stąd, pomyślała szybko.
Zachwiała się, czując uciekającą spod stóp podłogę i walczyła, aby nie
upaść... Nagle wbiły się w nią te same palce, które jeszcze godzinę temu
lekkim dotknięciem obaliły jej mury obojętności i wyrwały z niej
niekontrolowane pragnienie. Chciała, żeby były zmysłowo brutalne. Ale były
nieubłagane i okrutne.
Kamal ustrzegł ją przed upadkiem, obrócił do siebie tak, że patrzyła
prosto w te wilcze oczy, przepełnione antypatią.
- Nie wypniesz się tym razem na swoje obowiązki, tak jak robiłaś to do
tej pory. Czas zacząć zachowywać się jak księżniczka, którą, niestety, jesteś.
Uszanujesz więc swoje obowiązki i chociaż raz się komuś przysłużysz.
- Będę przydatna?! Tak uważasz? Ludzie dla ciebie istnieją tylko po to,
aby być przydatnymi. Jak już powiedziałeś, przydałam ci się już kiedyś, więc
niech mnie diabli, jeśli jeszcze raz kiedykolwiek ci się przydam. Nie
dramatyzuję, mówiąc, że wolałabym umrzeć.
- Uważasz, że to dla mnie przyjemność robić z ciebie taki użytek?
Sądzisz, że chcę się ożenić właśnie z tobą? Kobieta, którą sobie kiedyś
wymarzyłem, okazała się zbyt zepsuta, żeby być nawet moją partnerką w
łóżku. Ale jednak ożenię się z tobą, poświęcę się dla Dżudaru.
Każde słowo wbijało się w jej serce niczym siekiera. Skąd ta jego
nienawiść? Czemu tak bardzo ją poniża? Przecież jedyne, co zrobiła, to straciła
dla niego głowę.
Nie, nie pozwoli, aby jej to zrobił.
- Ty i twój tron w Dżudarze możecie iść do diabła! - krzyknęła,
wykręcając się z jego uchwytu.
Wydawało jej się, że napuchł i gdyby była mężczyzną podobnej postury,
uderzyłby ją.
R S
36
- A co z Zohaydem? - wycedził wreszcie. - Co z twoim ojcem? Królem
tego państwa? Pewnie nie przejmiesz się, jeśli on też znajdzie się w piekle, ale
zanim go tam poślesz, to pomyśl chwilę. Pomyśl, co stracisz, jeśli cały Zohayd
zostanie wplątany w wojnę domową.
- Wojnę domową? O czym ty mówisz?
- O tym, co się stanie pomiędzy naszymi królestwami, jeśli nasz związek
nie dojdzie do skutku.
Wpatrywała się w niego, jakby mówił do niej w niezrozumiałym języku.
- Nie przesadzasz? Zohayd jest trwały jak skała. Chcesz mi wmówić, że
jeśli osobisty układ pomiędzy tobą a moim... wujkiem... ojcem... królem
Atefem nie dojdzie do skutku, to Zohayd stanie w płomieniach?
Jego poważne i spokojne spojrzenie kazało jej się nad tym zastanowić.
- Myślisz, że przesadzam, tak? - powiedział Kamal. - Sądzisz, że
cokolwiek mniej ważnego kazałoby mi się zbliżyć do ciebie i pozwolić ci nosić
moje nazwisko, dbać o mój honor i moje potomstwo? Moje słowa tak samo
mało dla ciebie znaczą jak słowa króla Atefa czy ludzi, którzy cię
zaadoptowali? Kiedy przyjmiesz do wiadomości, że nasze małżeństwo jest
koniecznością? Dopiero, kiedy rzeki krwi zaleją nasze królestwa? Kiedy
sąsiedzi pozabijają sobie wzajemnie dzieci, a krwawy odwet zarazi żądzą krwi
następne pokolenia? Kiedy nasz wspaniale rozwijający się region zamieni się
w strefę wojny, której będą towarzyszyć gniew i głód? Dopiero, gdy brak
tolerancji i strach zarazi cały świat? A może nawet wtedy powiesz, że ci
przykro, ale to nie twój interes? Bo jesteś kobietą, którą pogardzono, więc
wyślesz miliony ludzi i całe państwa do bram piekła?
Zabrakło jej oddechu, gdy wyobraziła sobie to, o czym mówił. Uniosła
ręce w geście obrony.
- Przestań! O Boże, mówisz prawdę?
R S
37
- Nie, tak sobie wymyślam, dla zabawy...
- O Boże - powtórzyła.
Przez dłuższy czas nie mogła mówić, a w gardle czuła pulsujące serce.
Spojrzała na niego przez łzy.
- Uwierz, że nie wiedziałam, iż jest aż tak źle. Mój wujek, mój ojciec...
no, król Atef, nie powiedział nic o tej sytuacji. Cholera! Dobrze wiem, że pod
cywilizowaną powierzchnią Zohaydu i Dżudaru biją serca wojowniczych
plemion, ale ta sytuacja jest skutkiem tego, że w ogóle nie bierze się pod
uwagę głosu kobiet. Król Atef powiedział mi tylko, że to małżeństwo
polityczne, taka umowa między dwoma monarchami, i nie napomknął o tym
ewentualnym dramacie...
Zamilkła, przytłoczona ciężarem ponurych wieści. Kamalowi napinał się
każdy mięsień, wrzało mu serce, a głowa zdawała się eksplodować. Patrzył na
łzy, które wezbrały w jej oczach, które stały się teraz podobne do niezgłę-
bionych stawów odbijających lśniące promienie księżyca. Aliyah walczyła, aby
nie popłynęły po jej twarzy. Drżała na całym ciele.
Ya Ullah! Czemu nadal tak go poruszał widok jej rozpaczy? Czyżby nic
od lat się nie zmieniło? Czy nie wyzwolił się spod jej czaru? Czy było to
niemożliwe? Jakimże byłby królem, gdyby przy pierwszej rzeczy, jaką zrobił
dla swojego królestwa, dał się ponieść emocjom i własnej, nieuleczalnej
słabości? Nie mógł zapomnieć tego czasu, kiedy ta kobieta, szlochając,
kłamała mu prosto w oczy i zarzekała się, że mówi prawdę. A on nie brał pod
uwagę niczyich ostrzeżeń. Gdy tylko jej chwiejna natura i wymówki zaczynały
go niepokoić, zaraz przestawał myśleć, poddając się rozkoszy, jaką go z ochotą
obdarowywała. Nawet udało jej się namówić go na gorące, sekretne schadzki
w pracowite dni powszednie, kiedy oboje mieli bardzo napięte plany dnia.
R S
38
Trwało to do chwili, kiedy zjawił się niezapowiedziany w jej kawalerce.
Otworzyła mu wówczas mieszkająca z nią koleżanka i wtedy natknął się na
ukryte leki, o których wiedział, że powodowały zanik apetytu i chorobliwe
uzależnienie. To tłumaczyło jej nadpobudliwość, jej wychudzenie i ciągły
nacisk na trzymanie między nimi dystansu. Jakim był głupcem, kiedy zbolały i
przejęty swoim odkryciem próbował ją zmusić do wyznania swoich
problemów, aby oferować jej w zamian siłę i wsparcie. Ale Aliyah wyparła się
wszystkiego.
Mimo tego kłamstwa, Kamal był tak bardzo zakochany, że pragnął ją
ratować, chociaż z bolesnego doświadczenia wiedział, że uzależnieni pogrążali
się coraz głębiej, wciągając ze sobą do piekła tych, którzy ich kochali. Przez
cały miesiąc walczył z myślami, pragnąc podjąć dobrą decyzję. Był wówczas
małomówny, co potęgowało jej zachłanność na chwile z nim spędzane i
czyniło ją jeszcze bardziej podatną na leki.
Kiedy w końcu podjął decyzję o wyrwaniu jej z błędnego koła, zjawił się
u niej ponownie i zastał tam mężczyznę. Do tej pory nie mógł pojąć, że tak
oczywista sytuacja nie wzbudziła w nim żadnych podejrzeń. Wmówił sobie, że
jej tam nie było, a ten facet to jeden z wielu znajomych, którym pozwalała u
siebie pomieszkiwać.
Ale ten Shane przedstawił się mu jako jeden z kuzynów i kochanków
Aliyah. Kamal oskarżył Shane'a o kłamstwo, a tamten go wyszydził. Pytał, czy
Kamal ze swoimi barbarzyńskimi poglądami sądził, że taka kobieta jak Aliyah,
wolna i kapryśna jak wiatr, będzie należała tylko do niego? Może i jest
wielkim księciem, ale ona ceni sobie swoją wolność i nie da się złapać w jego
złotą klatkę.
Kamal zdążył stamtąd wyjść, zanim zabił tego gościa. Wyczuwał jednak,
że ten cały Shane starał się go zniechęcić do niej, powodowany zazdrością.
R S
39
Kamal musiał zatem poprosić Aliyah, żeby mu opowiedziała swoją wersję.
Wtedy usłyszał od niej, że była u chorej koleżanki. Postanowił jednak zaczekać
pod jej domem i sprawdzić, czy wróci na noc do Shane'a. Wróciła. Była więc
nieuleczalnie rozwiązła.
Ale kiedy tu dzisiaj weszła, Kamal zapomniał o tych ranach z przeszłości.
Bardzo pragnął zapomnieć. Tak mocno, że nie był w stanie. Musiał się
zabarykadować przed jej wpływem. Nie weźmie jej w ramiona i nie obejmie,
chociaż drżał ze szczęścia na samą myśl o tym. Musiał realizować swój plan.
- Chyba mnie nie nabierasz? - powiedział. - W każdym razie, teraz już
wiesz.
- Ale o co w ogóle chodzi? Co jest tak ważnego w tym ukartowanym
małżeństwie? - dopytywała Aliyah.
Kamal wzruszył ramionami.
- Jak miło, że tak bardzo interesuje cię twoja część regionu. Sądzę, że
gromada twoich współlokatorów wie znacznie więcej o sytuacji w Zohaydzie i
Dżudarze niż ty.
- Znowu jesteś niedoinformowany. Mieszkam sama. Zawsze mieszkałam
sama, tylko czasami udzielam schronienia znajomym, którzy są w potrzebie.
Nie oglądam wiadomości i nikt mnie nie oświecił. Być może rodzice nie
chcieli mnie zbombardować wieściami od razu, tylko strzelali po trochu, żeby
bardziej bolało.
Mówiła tak przekonująco. Ale zawsze tak mówiła.
- Będę udawał, że to dobra wymówka.
Kamal wziął głęboki oddech. Jako jego przyszła żona i królowa, musi się
o wszystkim dowiedzieć.
- Kiedy mój ojciec, książę koronny, zmarł, a nasz nieżyjący już król nie
pozostawił po sobie męskiego potomka i pozostawił sukcesję tronu swoim
R S
40
bratankom, Al Szalanowie w Dżudarze podnieśli głos, że teraz oni chcą
zasiadać na tronie. Inaczej grozili powstaniem, w wyniku którego Dżudar
stałby się areną wojenną.
- Skoro tak bardzo wam zależy na pokoju, to czemu im nie oddacie tego
tronu?
- Uważasz, że oddanie tronu Al Szalanom w kraju zamieszkałym w
siedemdziesięciu procentach przez Al Masudów i klany im lojalne
zapewniłoby pokój? Darujmy sobie twoje przemyślenia. Jakby było lepsze
rozwiązanie, to już dawno stanąłbym na głowie, żeby je wdrożyć. Jedynym
wyjściem jest wprowadzenie krwi Al Szalanów do linii genealogicznej Al
Masudów.
Aliyah uciekając wzrokiem, wymamrotała:
- Ale czemu trzeba mieszać Al Masudów z Al Szatanami z Zohaydu, a
nie z Al Szalanami z Dżudaru? Przecież król Atef jest Zohaydańczykiem.
- O to musisz spytać archiwistów i genealogów. Twierdzą oni, że w
żyłach króla Atefa płynie najczystsza krew Al Szalanów, jaką można znaleźć.
A chodziło o to, aby najpotężniejszy Al Szalan z Zohaydu mógł wspomóc Al
Szalanów z Dżudaru w staraniach o tron. Król Atef odmówił już tego wsparcia
w Zohaydzie, bojąc się powstania. I teraz Al Szalanowie wpadli we własne
sidła. Nie mogą już odwołać tamtego dekretu, a ty, jako córka króla Atefa,
spełniasz ich warunki. W razie gdybyśmy się nie pobrali, to dają do
zrozumienia, że podejmą się niepokojowych prób przejęcia tronu i wywołają
powstania w obu krajach. Każde inne rozwiązanie jest zatem z góry skazane na
porażkę. Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze trochę historii i wiesz, jak się
sprawy mają w naszym regionie?
Aliyah patrzyła na niego błagalnie, prosząc o jakieś inne wyjście. Szukała
ratunku. Kamal nie zdawał sobie sprawy, że potrafi być tak silny i oprzeć się
R S
41
obezwładniającemu pragnieniu porwania jej w ramiona. Stał nieporuszony, aż
wszelka nadzieja w niej wygasła.
- Jest aż tak źle, prawda? - powiedziała cicho zrezygnowana.
Zamarł. Przecież wmówił jej, że go nadal pragnęła, aby sprowokować w
niej jakąś odpowiedź, aby zemścić się za to nieuleczalne uzależnienie od niej.
Ale jej oczy, zdradzające desperację, mówiły prawdę. A może go tylko znowu
mamiła?
- Jest gorzej - odparł chłodno. - Mamy wyznaczoną datę.
- Datę?! - Aliyah usłyszała swój głos jak przez mgłę.
- Za pięć dni. Moje joloos, czyli dzień objęcia tronu, ma być jednocześnie
dniem naszych zaślubin.
Grunt usuwał jej się spod nóg, odpływała gdzieś w dół.
- Kamal, musi być inne wyjście. Nie możemy się pobrać. Przecież się
nienawidzimy...
Zacisnął pięści.
- Nawet nie wiesz, ilu królów poślubiło kobiety, do których czuli odrazę.
Jest jednak jeszcze jeden dekret, który cię przerazi. Kiedy poczniesz męskiego
potomka, to już cię nie tknę, a jak go urodzisz, to się z tobą rozwiodę.
Aliyah stała sztywna jak kołek, jakby nie rozumiejąc jego słów.
- Al Szalanom nie będzie już na niczym innym zależało, bo jesteś tylko
narzędziem mającym zapewnić im męskiego potomka i ciągłość rodu. Kiedy to
nastąpi, każdy jakoś skorzysta z tego zamieszania. Król Atef będzie miał
pokój, a ja zapewnię przyszłość tronowi Dżudaru. A co ty byś chciała? Podaj
swoje żądania.
- Podać żądania?! - wrzasnęła histerycznie, nie kontrolując głosu. - W
zamian za bycie potraktowaną jak rozpłodowa klacz, a później odstawioną jak
R S
42
trędowata? Może tak oddasz mi królewskie klejnoty Dżudaru? Słyszałam, że są
warte miliardy.
Gdyby mogła myśleć spokojnie, zapewne przestraszyłaby się go. Kamal
patrzył na nią, wrząc z gniewu i agresji. Nagle się rozluźnił.
- Załatwione - zgodził się gładko.
Aliyah, zaskoczona, doznała olśnienia. W jakiś sposób wyczuwała, że
nigdy nie przestała go kochać. Jak mogła tak długo znosić te słowa obrazy,
jego gorycz i pogardę? Przecież nie była dziwką, jak ją nazywał. Czy może
była nią, bo kochała go mimo wszystko?
Nie, przecież zakochała się w nim wtedy, kiedy okazał się dla niej taki
niesamowity. Nawet jego okrucieństwo nie zatarło tych wspomnień. Obraz
człowieka, który był jej bratnią duszą, zawsze dominował nad innymi jego
zachowaniami i odrzucała podświadomie wszystkie okropne słowa, którymi ją
obrzucał. Pragnęła oczyścić go z zarzutów i wyidealizować.
Jednak, wobec tak przytłaczającego biegu wydarzeń, jakie znaczenie
miały ich emocje, jakie znaczenie miała jej przyszłość albo ona sama?
Żadnego. Miała jednak jeszcze coś, czym mogła się bronić. Zależało jej na
swoim własnym szczęściu. Chciała uzbroić się przeciwko jego pogardzie i
obrzydzeniu, aby jej nie unicestwiły. Nie mogła jednak już dłużej
powstrzymywać łez.
- A co będzie, jak nie będę mogła począć? Albo jeśli ty nie będziesz mógł
spłodzić dziecka? Co wtedy? - łkała.
- O biżuterię nie musisz się martwić. Zatrzymasz ją sobie. Jeśli chodzi o
mnie, to jestem płodny. A jeżeli się okaże, że ty nie jesteś, to będzie to powód
do szybkiego rozwodu, bo jest to dopuszczone nawet w naszej kulturze. Wtedy
będę negocjował inny ślub, z inną córką kolejnego, najbardziej szanowanego
patriarchy z rodu Al Szalanów.
R S
43
- Tak po prostu wyrzucisz wadliwy model i zamienisz na nowy?! -
zawołała, po czym odwróciła się i biegiem dopadła drzwi.
Doszedł ją jeszcze jego głos:
- Jutro polecisz do Dżudaru. Jak to jest w zwyczaju, nie zobaczymy się aż
do dnia ślubu, ale podam ci listę spraw do załatwienia i zasad, których musisz
przestrzegać. Nie rozczaruj mnie.
Jego głos rozedrgał w niej strunę strachu i rozżalenia. Miała wrażenie, że
za moment pęknie jej serce.
R S
44
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Oddałabym wszystko, aby cofnąć czas.
Tak przekonująca deklaracja spowodowała, że Aliyah uważniej
przyjrzała się kobiecie siedzącej naprzeciw niej. Sierpniowe słońce Dżudaru
wpadało przez zachodnie okna królewskiego pałacu i oświecało
popołudniowymi promieniami falujące złote loki tej kobiety, wydobywając z
jej oczu turkusowe błyski.
Aliyah z zadowoleniem patrzyła na jej szlachetnie wyrzeźbioną twarz i
westchnęła. Anna Beaumont była naprawdę piękną kobietą. Kiedy poznała ją
godzinę temu, od razu rzuciło jej się w oczy ich uderzające podobieństwo. Nie
dało się ukryć, że Anna była jej biologiczną matką.
Anna czekała na reakcję, a Aliyah w tym czasie nalewała jaśminową
herbatę bez cukru ze srebrnego dzbanka do ręcznie malowanych filiżanek z
dmuchanego szkła. Przepych i bogactwo, wyzierające z każdego przedmiotu
znajdującego się w tym pałacu, rozbudziło w niej duszę artystki. Nawet w
pewnym sensie spowodowało, że na chwilę zapomniała, że jest tylko częścią
politycznych planów i zobowiązań Kamala.
Podała Annie filiżankę i patrzyła jej w oczy, pijąc w ciszy. Ostatnie dwa
dni minęły szybko, od chwili, kiedy dwóch eskortujących ją do kawalerki
mężczyzn pomagało jej szybko spakować walizki. Gdy wreszcie wyrzuciła ich
za drzwi w środku nocy, zastała ich na swoim progu o świcie. Potem została
zaprowadzona do dżudariańskiego odpowiednika Air Force One.
Kamal traktował ją po królewsku, narzucając jej w ten sposób swój styl
życia. Wysłał jej pouczającą wiadomość głosową, czego powinna się od tej
chwili spodziewać jako przyszła królowa. Przypomniał jej, jak powinna
przyjmować należne jej hołdy i szacunek, okazując pewność siebie, życzliwość
R S
45
i majestat. Aliyah pozwoliła porwać się biegowi wydarzeń, któremu nie mogła
zapobiec, i została zakwaterowana w gościnnym skrzydle pałacu. Lista zadań,
które miała wypełnić, powoli się wyczerpywała.
Pierwszą sprawą o poranku była rozmowa z trójką rodziców, w której
musiała ich poinformować, że akceptuje to polityczne małżeństwo i że wypełni
swoje obowiązki. Zawsze traktowała ich z miłością i szacunkiem, nawet wte-
dy, gdy ich poczynania ją prawie zgubiły, ale nie zamierzała zwracać przy nich
uwagi na maniery.
Po zakończonych rozmowach z rodzicami poszła spotkać się na
wyznaczonej wcześniej herbatce ze swoją „drugą" matką. Kamal kazał
sprowadzić Annę z dworu króla Atefa, gdzie okazała się przyczyną poważnych
domowych niesnasek. Królowa, będąca, jak się okazało, macochą Aliyah,
zawsze wywoływała rodzinne konflikty i intrygi, będąc wiecznie
niezadowoloną ze wszystkiego. Aliyah mogła się tylko domyślać, jak wrzało
teraz w pałacu, kiedy królowa miała przed sobą chodzący dowód zdrady swo-
jego męża.
I oto siedziały razem. Anna po dwudziestu siedmiu latach czekania na
możliwość zobaczenia córki, a Aliyah po dwóch tygodniach, które dłużyły się
niemiłosiernie. Wydawało jej się, że poznałaby Annę nawet na ulicy. I nie cho-
dziło tylko o podobieństwo fizyczne, ale o jakąś niewytłumaczalną więź
między nimi. Aliyah zdawała sobie sprawę, że Anna czuje podobnie i że jest
podekscytowana tą niezwykłą sytuacją.
Rozmawiały więc o Dżudarze i Zohaydzie, porównywały pałace, pogodę,
zwyczaje, walutę i wspominały Los Angeles. Ale to były tylko tematy
zastępcze, które przygotowywały grunt pod ich właściwą rozmowę. Nagle
Anna zaczęła wpatrywać się w dno filiżanki.
- Nie wiem, co mogłabym powiedzieć, co nie brzmiałoby jak...
R S
46
Aliyah pochyliła się i dotknęła jej kolana.
- Może po prostu powiesz co myślisz? Co czujesz? Wyczerpałyśmy
tematy zastępcze, pora na ten istotny.
Anna skinęła, a jej oczy mocniej się zaczerwieniły.
- Czy znienawidziłaś mnie jeszcze bardziej? - wyszeptała.
Aliyah opadła na oparcie jedwabnej, miękkiej sofy. Westchnęła.
- Nie powiem, że nie było we mnie nienawiści. Jest jej trochę we mnie
nadal. Jednak nie do ciebie, ale z powodu całej tej sytuacji. Nie zamierzam cię
oceniać. Mogę tylko próbować sobie wyobrazić, co cię skłoniło do takiej decy-
zji. Pewnie i tak twoje życie nie było przez to łatwiejsze. W ostatecznym
rozrachunku mogę ci podziękować.
Anna zamrugała, nie dowierzając.
- Ale za co mi dziękujesz?
- Za to, że mnie jednak urodziłaś. Byłoby łatwiej i bez konsekwencji
pozbyć się mnie, gdy byłaś w ciąży. I chociaż moje życie nie było usłane
różami i nie zapowiada się, aby było lepiej, to i tak je lubię. Nie zamieniłabym
go na niebyt. Za to właśnie dziękuję.
Turkusowe oczy wezbrały łzami, pociągając za sobą łzy, które Aliyah
paliły tuż pod powiekami.
- Nigdy nawet nie myślałam, że tak to odczujesz. Naprawdę tak to
widzisz?
- Zorientujesz się sama, że zwykle mówię to, co myślę - powiedziała
Aliyah. - Wszyscy mnie za to strofują i twierdzą, że nie jest to objaw dobrego
wychowania, ale przynajmniej wiadomo, czego się można po mnie
spodziewać.
Anna się uspokoiła.
R S
47
- Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne, że tak mówisz. Długie lata
żyłam w poczuciu winy i bólu, aż dowiedziałam się, że żyjesz przy ojcu i że
mogę cię zobaczyć. Przystałabym nawet na to, żeby popatrzeć na ciebie z dale-
ka, wiedząc, że zasłużenie mnie nienawidzisz. Ale ty jesteś taka cudowna,
pełna życia i dobroci.
- Znam wielu, którzy uważają mnie za zmienną i nieprzewidywalną.
Lepiej więc nie oceniaj mnie, zanim mnie trochę nie poznasz.
- Już nie zmienię zdania. To jest ta pierwsza rzecz, która emanuje od
ludzi. Jesteś pełna życia i niezmiernie twórcza, całkowicie niezależna i masz
odwagę, by głosić swoje przekonania. A jednak jesteś nieprzewidywalna i to ci
się chwali.
- Ale wyznanie. Czy mogę cię wezwać następnym razem, kiedy spadną
mi na głowę oskarżenia, że jestem nieracjonalna, Anno? Czy mogę cię tak
nazywać? Dziwnie bym się czuła, gdybym miała mówić do ciebie „mamo".
Anna pochyliła się nad stolikiem, pełna entuzjazmu.
- Jeśli w ogóle chcesz mnie jakoś nazywać, to proszę, używaj takiego
imienia, jakie ci będzie pasowało.
- Anna brzmi ładnie - powiedziała Aliyah. Uśmiech Anny przygasł.
Zapewne uważała, że nie powinna tak szybko spoufalać się z córką, której się
kiedyś wyrzekła. - Posłuchaj, Anno. Powiedziałaś, że czas nie ma znaczenia,
zatem zostawmy już przeszłość w spokoju i spróbujmy pójść dalej. Nie ma
sensu zachowywać się z odpowiednią do sytuacji rezerwą. Jeśli chcesz mnie
poznać i być częścią mojego życia, to zacznijmy od teraz. Co ty na to?
- Och, oczywiście, że tego chcę! Jak ktoś mógł uznać cię za kapryśną i
nieracjonalną?
Aliyah zastygła w bezruchu. Po raz pierwszy poczuła, że wreszcie jest
ktoś, komu chce i może powierzyć swoje tajemnice.
R S
48
- Kiedy miałam sześć lat, nie byłam w stanie zainteresować się szkołą.
Ciągle słyszałam jakieś głosy i miałam w głowie całe światy, o których
opowiadałam tym, którzy słuchali i tym, którzy słuchać nie chcieli. Prawie
wykryto u mnie autyzm, ale chyba byłam na to za mądra, bo w końcu
orzeczono ADHD.
Anna się zmartwiła.
- To przeze mnie - powiedziała. - Odziedziczyłaś to po mnie. Zawsze
byłam za szybka, nadpobudliwa i tak dalej. Chyba właśnie to tak
zafascynowało Atefa. I to go chyba ostatecznie odstraszyło, poza tym, że
musiał wziąć ślub ze względów politycznych.
- Przez długi czas ulegałam namowom różnych psychologów, ale już
koniec. Kto powiedział, co jest nadpobudliwe, a co nie? Każdy z nas jest
innym człowiekiem, więc o co chodzi? Chcieli, żebym się podporządkowała i
kiedy tego nie zrobiłam, starali się mnie „naprawić". Postawiono błędną
diagnozę i nakazano mi brać leki psychotropowe, zwiększając dawkę aż do
uzyskania satysfakcjonującego efektu. Przez następne dziesięć lat byłam kimś
w rodzaju zombie.
- Och! - westchnęła Anna. - Aliyah, tak mi przykro.
- Mnie czasem też. Chyba przez to przegapiłam dzieciństwo, jakbym
oglądała je przez matową szybkę.
- A twoi rodzice nie wiedzieli o tym?
- Z początku tak. Najpierw odetchnęli z ulgą, kiedy nauczyciele, którzy
się do tego wszystkiego przyczynili, powiedzieli, że jestem wzorową uczennicą
i widzieli w tym potwierdzenie swojej diagnozy. Potem rodzice przypisywali
moją przytłumioną osobowość okresowi dojrzewania. Kiedy miałam
czternaście lat, już więcej nie mogli się oszukiwać i chcieli odstawić te leki.
Ale chyba próbowałam popełnić samobójstwo, więc poddali się i znowu
R S
49
brałam. Któregoś dnia, kiedy miałam siedemnaście lat, usłyszałam rozmowę o
tym, że wiedzieli, że to była zła diagnoza oraz że ten lek mnie uzależnił.
Postanowiłam więc sama spróbować się od tego wyzwolić.
- I jak ci się udało? - spytała Anna, płacząc.
- Okropnie. To była psychiczna i fizyczna walka z bólem. Przeszłam
wszystkie etapy wychodzenia z nałogu. Chyba przez jakiś czas byłam
niespełna rozumu.
Serce Aliyah waliło tak mocno, jakby jeszcze raz przeżywała wszystko
od nowa. Ubranie tych cierpień w słowa było dla niej swego rodzaju
wyczerpującym oczyszczeniem.
Po długiej chwili Anna zapytała:
- Ale już wszystko jest dobrze?
- Tak. - Aliyah postanowiła być szczera do końca. - Ale poślubienie
mężczyzny, którego nie chciałabym już nigdy oglądać nie jest w porządku.
Anna rozpłakała się na dobre.
- O Boże, wszystko co zrobiłam, tak bardzo zaważyło też i na twoim
życiu. I nadal cię to rani, zmieniając twoje życie wbrew twojej woli. Myślałam,
że twój los się zmienia na lepsze, szczególnie po tym, jak zobaczyłam twojego
przyszłego męża i wydał mi się taki wspaniały.
- Anno, każda kobieta na świecie myślałaby tak samo. Co nie czyni z
niego takiego człowieka, na jakiego wygląda.
Anna wyglądała jak ktoś, kto zaraz dostanie zawału. Aliyah początkowo
powstrzymała impuls, aby ją objąć i pocieszyć. Ale co tam, w końcu zawsze
chciała pocieszać innych w niedoli.
Anna aż podskoczyła, kiedy Aliyah chwyciła ją lekko za ramiona i
ścisnęła w porozumiewawczym geście. W jej oczach widniały zaskoczenie i
nadzieja.
R S
50
- Hej, to nie twoja wina, OK? - powiedziała Aliyah. - Może tak kiedyś
myślałam, ale to byłaby przesada. To nie ty przecież zrobiłaś z Al Szalanów
pazernych drani i zamieniłaś Kamala w bezwzględnego typa.
- Czuję się jeszcze gorzej, gdy jesteś tak wspaniałomyślna.
- Jestem po prostu uczciwa. - Aliyah uśmiechnęła się, wywołując tym
samym uśmiech na twarzy Anny. - Można spojrzeć też na to inaczej - dodała. -
Przecież gdybyś mnie nie urodziła, to dwa królestwa byłyby już w stanie
wojny. Niewiele kobiet może pochwalić się tak poważnym wpływem na
historię. A wiele z nich wychodzi za mąż z najzwyklejszych powodów,
niczego dobrego nie robiąc dla innych. Być może twój związek z królem
Atefem, o którym nie umiem mówić „tata", musiał się zdarzyć, abym się uro-
dziła i została rękojmią pokoju.
- Można na to patrzeć i w ten sposób - zauważyła drżącym głosem Anna.
- Wszystko teraz brzmi o wiele lepiej, więc zróbmy z tego naszą oficjalną
wersję, dobrze?
- W najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie takiego obrotu
spraw. Nie wiedziałam, kim jesteś ani gdzie mieszkasz. Potem Atef mnie
odnalazł, a ja wmówiłam mu, że Fara to jego córka, podczas gdy jest moją...
moją...
- Adoptowaną córką. Właściwie twoją prawdziwą córką. Nie ta matka, co
urodziła, lecz ta, co wychowała. Zawsze tak uważałam.
- I chciałabyś - zaczęła niepewnie Anna - żeby między nami była tylko ta
biologiczna więź?
- Skądże. Chociaż nie umiem myśleć o tobie jak o własnej matce. Już
jedną mam i kocham ją, mimo że pozwoliła tak zwanym medycznym
ekspertom zrujnować mi życie. Ale wiem, że chorobliwie pragnęła, abym była
zdrowa i normalna.
R S
51
- I w tym jestem podobna do Bahiyah. Też chorobliwie pragnęłam, żeby z
Farą wszystko było dobrze - dodała Anna.
- No proszę, kolejna rzecz, która mnie łączy z Farą. Nie mogę się
doczekać, kiedy ją poznam.
- Ona też, ale nie chciała ci się narzucać.
- To ja narzucę się jej. Zostały mi trzy dni do zaślubin tego stulecia, jak
nazywa to mój narzeczony, zatem potrzebni są mi wszyscy życzliwi ludzie,
których do tego czasu poznam.
Do uszu Aliyah dobiegł dźwięk samochodów parkujących na podjeździe.
Nadjechał orszak Kamala. Król wrócił do domu.
- Może rozprostujemy nogi? - zaproponowała Aliyah.
Anna wstała i wygładziła spódnicę błękitnej garsonki. Wyszły razem
przez francuskie okno balkonowe na ogromną werandę wychodzącą na
szerokie schody, które prowadziły do ogrodu. Anna, zatopiona w swoich
myślach, nie zauważyła kawalkady samochodów zatrzymującej się przed
głównym wejściem do pałacu.
- Jesteś taka chętna, aby mierzyć się z trudnymi sytuacjami - zagaiła
Anna - że wydaje mi się, że wyzywasz cały świat do walki. A jednak, pomimo
pragmatyzmu, nie akceptujesz tego małżeństwa, prawda? Czujesz się jak w
pułapce, tak?
Ta miła pani miała rację co do jednego. Aliyah czuła się jak w pułapce,
mając w perspektywie małżeństwo bez miłości i szacunku. Ale tylko na
dziewięć miesięcy. Jeśli spełni się jako inkubator, to on ją zostawi po raz
kolejny. Miała tylko nadzieję, że to jej na nowo nie zdruzgocze.
Aliyah wypięła pierś do przodu, kiedy Kamal wysiadał ze środkowej
limuzyny. Zauważył ją w momencie, w którym się wyprostował. Ich spojrzenia
spotkały się, a za jego spojrzeniem szła fala gniewu. Nie podobało mu się, że
R S
52
wystawiła się, aby ją zobaczył. Miała czelność złamać jeden z przedślubnych i
bezsensownych nakazów kulturowych. Podobno jeśli młodzi zobaczą się na
kilka dni przed ślubem, to ich związek zostanie zniszczony przez niezgodę i
niesnaski. Trudno było o jeszcze gorszą sytuację, skoro ich związek już był
zniszczony złą wolą, gniewem i brakiem nadziei.
Wciąż cię rozczarowuję, ya habibi? Aliyah patrzyła mu śmiało w oczy, a
on stanął przodem i zamierzał, zdawałoby się, podejść do niej i wyszczekać
kilka rozkazów. Zrobiła do niego głupią minę i spojrzała na Annę. Anna
patrzyła na Kamala przez dłuższą chwilę, po czym zwróciła się do Aliyah.
- O rany! To było takie... intensywne.
- O tak, to cały Kamal - odparła Aliyah.
- Ale oboje wyemitowaliście tyle emocji, że służby bezpieczeństwa
Dżudaru powinny zarządzić czerwony alarm.
Aliyah westchnęła i spojrzała kątem oka na Kamala, który nadal tam
tkwił, wpatrzony w nią niczym gniewny posąg boga. Gdyby tylko nie wyglądał
tak wspaniale albo gdyby miał usposobienie, które by pasowało do wyglądu.
- To małżeństwo nie jest tylko znienawidzonym obowiązkiem dla ciebie.
Pragniesz tego małżeństwa, jednak boisz się, że wam nie wyjdzie. Dlatego się
boisz, prawda? - dodała Anna, jakby czytając w myślach swojej córki.
O tak, Aliyah się bała i widziała, że Kamal po cichu obiecuje jej dotkliwe
konsekwencje jej niesubordynacji.
- Już ją polubiłem.
Kamal spojrzał na Szehaba z miną pełną irytacji.
- Kobieta, która się ciebie nie boi i jeszcze robi do ciebie miny, jest
świetna. Jest jedyna w swoim rodzaju niczym skarb. I jeszcze ma piękną buzię.
Kamal zastanawiał się właśnie, jak zareagowaliby zaproszeni goście,
gdyby porządnie stłukł swojego zadowolonego z siebie brata i obaj pokazaliby
R S
53
się na uroczystościach z podbitymi oczami i szwami na wargach. Odetchnął,
aby wyrzucić z siebie agresję. Nie da się sprowokować. Jej też nie. A jednak
specjalnie mu się pokazała, chociaż dał jej wyraźnie do zrozumienia, że
dopiero mogą zobaczyć się na ślubie. Zupełnie go to rozbiło i czuł, że traci nad
sobą kontrolę.
A teraz jeszcze ten Szehab z tym kpiącym i skupionym spojrzeniem,
osłabiający mu siłę woli.
- Ale taka reakcja nie jest chyba wynikiem jednego spotkania z tobą? -
ciągnął dalej Szehab. - Jej bunt narastał chyba dość długo? A twoja niema
odpowiedź była bezcenna.
Kamal warknął na Szehaba i rzucił okiem w to miejsce, gdzie jeszcze
przed chwilą stała Aliyah. Zmusił się, żeby spojrzeć gdzie indziej i skierował
wzrok na maszty, które sterczały z wieżyc bramy głównej, a łopoczące na nich
flagi Dżudaru opuszczone były do połowy, upamiętniając śmierć króla Zahera.
Na ramionach czuł ciężar odpowiedzialności, będący najlepszym
lekarstwem na wewnętrzne wzburzenie. Wziął głęboki oddech i zaczął iść w
stronę szerokich schodów, omiatając wzrokiem pałac. Zupełnie, jakby oglądał
go po raz pierwszy. Widział wznoszącą się ku niebu czteropiętrową, kamienną
budowlę, która była kulturową mieszanką wszystkich cywilizacji, jakie
zaludniały ziemie Dżudaru. W jakiś sposób wszystkie bizantyjskie, hinduskie,
perskie i tureckie ornamenty tworzyły niepowtarzalny, arabski styl, przez który
przebijały się wpływy bogatej i czasami brutalnej historii tego regionu,
naznaczone od niedawna europejską nowoczesnością. Mimo wszystko był to
pomnik współczesności i przyszłości.
Ta budowla w swojej wielobarwności przypominała mu Aliyah. Kamal
wspinał się szybko po szerokich stopniach, słysząc oddech podążającego za
nim Szehaba i czując jego palący wzrok na policzku.
R S
54
- Szkoda, że nie miałem kamery cyfrowej. Z myślą o przyszłych
pokoleniach, oczywiście.
- Pamiętasz, jak mnie ostrzegałeś, że zbyt często nadużywam imienia
twojej ukochanej Fary? Tak jak ja, masz piękny zestaw zębów, o które musisz
dbać, tylko po to, żeby olśniewać swoją uwodzicielkę, więc zamknij się,
Szehab.
- Czy to rozkaz, „mój królu"? - Mówiąc to, Szehab podnosił i opuszczał
komicznie brwi. Za chwilę jednak spoważniał. - Czy to czasem nie Aliyah
sprawiła, że twoje zdanie o związkach jest takie złe? Czy to nie przez nią
zachowywałeś się przez ostatnie lata niczym zraniony tygrys? - dodał.
Taaak. Szehabowi niewiele trzeba, żeby kogoś rozszyfrować. Ale to
prawda, że odkąd się z nią rozstał, Kamal zachowywał się jak zraniony
drapieżnik. Jednak przy całej swojej bezwzględności, był zawsze
sprawiedliwy. Ale nie dla Aliyah. Przedwczoraj obrzucił ją niewybaczalnymi
słowami. Piekło, fizyczne i psychiczne, które w nim wywołała, stępiło mu
rozum. Nie mógł sobie pozwolić na takie emocjonalne wyskoki. Spoczywała
na nim misja objęcia tronu. Był odpowiedzialny za pokój w regionie. Musi
trzymać się z daleka od Aliyah i zbliży się do niej tylko po to, żeby począć
dziedzica. Nie pozwoli, aby go znowu zauroczyła. Jeśli tylko jej na to pozwoli,
ulegnie.
- Nie chcę się wtrącać... - zaczął Szehab.
- Dalej, wtrącaj się, ale nie zdziw się, jak obiję ci tę zadowoloną gębę.
- Jeśli to by miało pomóc - westchnął Szehab - to bym ci pozwolił.
Pewnie myślisz, że masz do tego prawo w odwecie za to, że ci przekazałem
tron.
- Jakby to była piłka do rugby...
R S
55
- Trochę z nią pobiegałem, lecz to ty musisz wykonać ostateczne
przyłożenie. Ale odłóżmy te sportowe porównania, Kamal. Jeśli było coś źle
między wami, to daj już spokój. Aliyah będzie twoją kobietą, królową i matką
twoich dzieci. Dorównuje ci wyglądem i inteligencją. Chyba czułeś do niej
wystarczająco dużo, skoro cię tak długo trzymało po tym, jak się rozstaliście.
Pomyśl o dobrych stronach, odrzuć złe. Traktuj ją dobrze, a wszystko do ciebie
wróci.
- O co chodzi? - zapytał Kamal, gdy przechodzili przez wysokie,
mahoniowe drzwi. - Mama zostawiła ci instrukcję, co mi przeczytać, zanim się
ożenię czy przeczytałeś to w poradniku „Szczęście domowe dla idiotów"?
Szehab zaśmiał się głośno, jednak szybko spoważniał.
- Chcę, żebyś był szczęśliwy, braciszku. To trwa już zbyt długo. Nie mam
wglądu w twoją sytuację, ale zawierzam moim instynktom i sercu. Szczególnie
po tym, jak doprowadziły mnie do najgłębszych pokładów miłości, którą dzielę
z moją najwspanialszą Farą.
Kamal przemilczał odpowiedź, która byłaby pełna obscenicznych słów.
Weszli do holu podpartego kolumnami, na których opierała się gigantyczna
kopuła. Przejście z gorącego, rozpalonego słońcem dziedzińca do chłodnego,
zacienionego wnętrza ukoiło mu serce. Wkrótce będzie to wszystko oglądał
nowymi oczami, swoimi i Aliyah.
- Dzięki, ale nie skorzystam, bo nie zamierzam być w najgłębszych
pokładach niczego - odpowiedział Kamal po dłuższej chwili. - Pogrążanie się
w oszukiwaniu samych siebie zostawiam tobie i Farukowi. A zwłaszcza tobie,
jako „zapasowemu" księciu, się udało. Żadnej presji, żadnych zobowiązań.
Zrzuciłeś na mnie tę robotę, to daj mi ją porządnie wykonać.
Szehab wbił w niego oczy i prawie rozczytał rój kłębiących się tam
myśli. Potem pogroził mu palcem.
R S
56
- Zmień nastawienie. Nie zabieraj przeszłości w przyszłość, Kamal. Ona
zatruwa ci życie.
- No tak, mówimy z pozycji wielce doświadczonego życiowo, co? -
wyszydził Kamal, gdy podeszli do drzwi sali obrad, a on odprawił ochronę
ruchem dłoni. - Też mi wielkie doświadczenie w byciu kompletnie
podporządkowanym swojej syrenie i w utracie kontaktu z rzeczywistością.
- Zobaczysz, że dla ciebie też się tak skończy, więc, jak każdy mądry
człowiek, zaczerpnij z doświadczeń innych i nie powielaj ich błędów.
- Twoja sytuacja - zezłościł się Kamal - w niczym nie przypomina mojej,
a moje błędy nie są twoimi. Odcinasz się od przeszłości i chowasz głowę w
piasek.
- Jeśli wydaje ci się, że nie jesteś jej ani sobie niczego winien, to jesteś to
winien ludziom w tym kraju. Przebaczaj i zapominaj albo nie okażesz się
królem, na jakiego zasługują. Możesz też zmienić zdanie, odpuszczając sobie
uprzedzenia i gorycz.
- Uważaj, bo możesz przedawkować optymizm.
- Wolę to niż przedawkowanie pesymizmu. Jeśli bilans będzie podobny,
to przynajmniej będzie mi lżej. Pomyśl o tym, Kamal.
- Dobrze, starszy bracie. Jestem twoim dłużnikiem za tę pokrzepiającą
rozmowę. Jakże mógłbym żyć bez twej mądrości?
Szehab rozejrzał się, aby mieć pewność, że są sami, a potem uderzył
Kamala mocno w tył głowy otwartą dłonią. Zanim Kamal mu oddał, Szehab
pochylił się nisko i oddalił niespiesznie, mrucząc pod nosem:
- Do usług, Wasza Wysokość...
R S
57
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Jesteś więc moją siostrą jakby?...
Aliyah przechyliła głowę, bacznie przyglądając się kobiecie o
niewymuszonym i bardzo zaraźliwym uśmiechu. Miała gęste włosy,
szmaragdowe oczy i oryginalną urodę, w czym była podobna do Aliyah, która
sama nie rozumiała czym, w jej przypadku, tak bardzo się wszyscy
zachwycają.
Innego zadania byli jednak ludzie z Zachodu, ze świata mediów i
reklamy. Cenili sobie tak wysoko jej mieszaną, egzotyczno-europejską urodę,
że płacili wielkie pieniądze za naklejanie jej twarzy na swoich produktach i
używanie jej do kampanii reklamowych. Dawało jej to możliwość utrzy-
mywania się bez wpływów i hojności rodziny i pozwalało na sponsorowanie
wielu organizacji pomocy społecznej.
Fara także była wymieszana etnicznie, chociaż trudno było określić, które
cechy w niej przeważają. Czy to dlatego Anna ją zaadoptowała, że
przypominała jej małą Aliyah?
- Och, tak! - Fara z entuzjazmem kiwała głową. - I jestem zachwycona
każdym calem mojej siostry. Nawet nie wiesz, jakie wspaniałe były dla mnie te
ostatnie miesiące. Żyłam sobie tak powoli, nie spodziewając się niczego, aż
poznałam Szehaba. I to już przeszło moje najśmielsze oczekiwania, aż tu nagle
dzieje się jeszcze to. Całe życie marzyłam o dużej rodzinie, a teraz nie tylko
mam siostrę, która będzie moją szwagierką, ale na dodatek jesteś, jak ja, pół-
Amerykanką i jesteś w moim wieku. No i będziemy tu razem mieszkały!
- No, jeśli mieszkanie prawie kilometr od siebie można nazwać
mieszkaniem w jednej rezydencji...
R S
58
- Chyba się na siebie przypadkiem nie natkniemy bez wcześniej
umówionego spotkania - zażartowała Fara.
Aliyah odwzajemniła uśmiech, ukrywając skurcz serca. Niech się Fara
cieszy. Nie musi przecież wiedzieć, że za rok Aliyah już stąd wyjedzie. Nie
miało sensu uzmysławianie jej, że małżeństwo z Kamalem nie będzie w
niczym przypominało jej małżeństwa z Szehabem, w którym gościły miłość i
wzajemne oddanie.
- Chciałabym rozmawiać z tobą całymi dniami. Ale nie mamy całych dni.
Jak już okrzepniesz po weselu, szczególnie po miesiącu miodowym, to
chciałabym, żebyśmy opowiedziały sobie całe nasze życie. Pewnie będę
dostarczać ci mocnych wrażeń, więc mnie powstrzymuj, żebym nie zagadała
cię na śmierć.
- Nie martw się, na pewno cię przegadam - powiedziała Aliyah.
Słuchając Fary, Aliyah uświadomiła sobie, że nie tylko jej aluzja do
wspaniałego miesiąca miodowego u boku Kamala ją rani, ale także blask,
którym promienieje ta dziewczyna. Była kobietą, do której tak bardzo
pasowało jej imię. Była radością, i jeszcze na dodatek spełnioną radością.
A czemu nie miała taką być? Była żoną Szehaba Al Masuda, który
wielbił każdą rzecz, której dotknęła. Byli zaledwie dwa tygodnie po ślubie i
sądząc po tym, jak dotykała brzucha, zapewne była już w ciąży. I jeszcze
doszła do tego Aliyah, jej nowa, odnaleziona siostra. Fara była kimś tak
otwartym i nieskalanym, że Aliyah wiedziała, że znajomość z Farą niezmiernie
wzbogaci jej życie. Ale teraz czuła się przy niej jak obnażony nerw i
emanująca pozytywnymi emocjami Fara sprawiała jej wielką przykrość.
- Mama powiedziała, że możesz potrzebować pomocy przed ślubem,
więc jestem do twojej dyspozycji - oznajmiła Fara, wyrywając ją z zamyślenia.
R S
59
- Jesteś przekonana - Aliyah siliła się na lekki ton - że twój mąż pozwoli
ci na takie czasochłonne zaangażowanie?
Oczy Fary zrobiły się malachitowe na wspomnienie Szehaba.
- No pewnie, szczególnie, że to będą tylko trzy dni.
- Kładźmy nacisk na dni.
Aliyah odwróciła wzrok na dźwięk melodyjnego i wesołego głosu i
zobaczyła klasycznie piękną, rudowłosą dziewczynę, podobną do Rity
Hayworth, niosącą na biodrze najśliczniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek
widziała. Dziewczynka wpatrywała się w nich z wielkim zainteresowaniem i
inteligencją bijącą z jej złocistych oczu. Mogły to być oczy Kamala. Na pewno
jest córeczką Al Masuda.
- Jeśli dodamy do tego noce, będziemy miały na karku kilku bardzo
zrzędliwych, dżudariańskich samców alfa, a tego chyba nie chcemy. Prawda,
moje panie?
- Carmen, wróciłaś! - pisnęła Fara i podbiegła, aby je uściskać i
ucałować.
Odwróciła się do Aliyah i powiedziała:
- Oto bogini planowania wielkich wydarzeń. Urządziła mi bajkowe
wesele w tak krótkim czasie, a ja miałam się tylko ubrać i oddać w ramiona
Szehaba, nurzając się w perfekcyjnym przepychu i wielkim szczęściu. Jak to
dobrze, że przejmie wszystko w swoje ręce!
Więc to była Carmen, żona najstarszego z Al Masudów, Faruka. To ona
poruszyła kostki domina, dzięki którym teraz Kamal miał zostać królem.
Następna, od której jaśniało szczęście, trzymająca dziecko, zapewne małą
Mennah, które było równie zadowolone z życia.
R S
60
- Nawet jeśli Faruk nie skróciłby naszej wycieczki, żebyśmy przyjechali
na czas na joloos, to i tak nie darowałabym sobie, gdybym nie maczała palców
w ślubie stulecia. Pod warunkiem, że chcesz, żebym je maczała.
- Chciałabym ukorzyć się przed twoimi palcami i przyznać, że przemiło
mi cię poznać - powiedziała Aliyah.
- Załatwione! - Śmiech Carmen zabrzmiał jak kryształowe dzwonki. - Ci
Al Masudowie ciągle tak się nieprzyzwoicie spieszą do tej żeniaczki. I zawsze
przy tym zasłaniają się wielkimi politycznymi powodami, ale tak naprawdę, to
nie mogą się doczekać, żeby nas dorwać.
Fara zachichotała.
- Jeśli chodzi o mnie, to dorwał mnie szybko. Długo nie wytrzymałam,
poddałam się po jednym dniu. - Zawstydziła się, że ujawniła tak intymne
szczegóły, a rumieniec przyciemnił jej perfekcyjną opaleniznę.
- Ja wytrzymałam szesnaście miesięcy, ale to nie był mój pomysł -
powiedziała Carmen.
A co tam, pomyślała Aliyah, przyłączę się do wyznań.
- Wobec tego, ja pobiłam rekord. Zeszliśmy się po siedmiu latach. I też
nie z mojej winy.
Carmen zaśmiała się.
- Tak, bracia Al Masudowie to gatunek jedyny w swoim rodzaju, ale nie
znajdziecie nikogo lepszego i bardziej sprawiedliwego.
- A z naszego doświadczenia wynika - dodała skwapliwie Fara - że
trudny początek prowadzi do znakomitego końca. Zatem twoje początki, mimo
że najtrudniejsze, sprawią, że będziesz najszczęśliwsza z nas.
Aliyah ugryzła się w język, żeby nie skomentować. Nie byłoby dobrze
zaczynać znajomość, ripostując, żeby mówiły za siebie. W jej przypadku
trudny start prowadził do katastrofy, a Kamal był bezwzględny i
R S
61
niesprawiedliwy, teraz i w przeszłości. Chociaż zawsze miał inne poczucie
moralności niż reszta świata. A niedługo będzie musiał operować na
najwyższym poziomie odróżniania dobra i zła, który już w niczym nie będzie
przypominał systemu wartości zwykłych śmiertelników.
Carmen uśmiechnęła się, sprowadzając rozmowę na przyjemniejsze tory.
- Moim rekordem jest za to mniej niż czterdzieści osiem godzin od
oświadczyn do ślubu, jeśli można nazwać oświadczynami zarzucenie mnie
królewskimi rozkazami i postawienie mnie przed faktem dokonanym.
Popatrzyła na dziewczynkę wiercącą się, aby ją puścić na ziemię.
- To co, Mennah, przywitasz się z nową ciocią? Będzie twoją królową,
mała księżniczko.
- Nie słuchaj mamy, Mennah. Jestem Aliyah i chcę być twoją kumpelą.
Mennah pisnęła ochoczo i rzuciła się z ramion Carmen na Aliyah.
Carmen się roześmiała.
- Przeszłaś test naszej Mennah. Rzuciła się na ciebie. Teraz już jesteś w
rodzinie Al Masudów.
Oczy Aliyah wypełniły się łzami. Miała nadzieję, że uznają to za
wrażliwość na urok małego dziecka, a przecież była na krawędzi rozpaczy z
powodu ogromu odpowiedzialności, jaka na nią czekała. Była też przejęta
myślami o tym, kiedy sama zajdzie w ciążę. Kiedy jednak poczuła zapach
zdrowego dziecka i tuliła małe ciałko w swoich ramionach, myślała tylko o
tym, że będzie miała własne, które straci z powodu okrucieństwa Kamala.
Fara nie zorientowała się, ale Carmen na pewno wiedziała, że łzy Aliyah
mają głębszą wymowę. Nic dziwnego, Carmen była o wiele bardziej złożoną
osobowością niż Fara. Zapewne jej własne przeżycia spowodowały, że czuła
więcej i głębiej wglądała w ludzkie dusze. Nawet jej spontaniczność była
bardziej przytłumiona, w porównaniu do szczebioczącej Fary. Wydawała się
R S
62
przy tym otwarta, ale potrafiłaby zbudować barierę niedostępności, gdyby
tylko zechciała, podczas gdy Fara pozostawała dla wszystkich otwarta.
Carmen odebrała Mennah z rąk Aliyah.
- Zatem co ci chodzi po głowie? - zapytała.
- Po głowie? - Aliyah otarła łzy. - Mam listę od narzeczonego i tam jest
napisane, czego mam się spodziewać. Dostałam zeza od samego czytania, a
mózg mi się zagotował.
- No tak, to podobne do brata Faruka. Wydaje mi się, że Kamal jest o
wiele dokładniejszy i oczekuje bardziej szczegółowego wypełniania zadań,
które zleca.
- Dobrze mówisz. I co, nadal deklarujesz, że chcesz mi pomagać?
Carmen popatrzyła na nią z mocnym postanowieniem w oczach i
uśmiechnęła się szerzej.
- Mówiłaś, że masz jakąś listę?
- Jeszcze możesz zmienić zdanie. - Słowa matki, wypowiedziane cicho i
ze strachem, przypomniały Aliyah, że do ceremonii zostało tylko pół godziny.
Nie chcąc odpowiadać, podeszła do dwumetrowego lustra, obserwując
wysoką obcą kobietę, zbliżającą się do niej.
Odkąd przestała pracować jako modelka, spoglądała w lustro tylko po to,
żeby doprowadzić się do niezbędnego porządku. W tej chwili nie mogła się
poznać. To na pewno zasługa tego stroju. Jako księżniczka i modelka nosiła
stroje szyte przez najlepszych projektantów, a jednak żaden z nich nie był tak
piękny jak ten, który miała na sobie. I pomyśleć, że to była jedna ze stu sukni,
z których mogła wybierać.
Kiedy Aliyah przesuwała materiał między palcami, zachwycała się pracą
rąk, które umiały stworzyć taką symfonię wzorów i niepowtarzających się
motywów. Splot brązowych i złotych nitek, maleńkie lusterka, srebrne i
R S
63
tęczowe cekiny, układ matowej i błyszczącej wstążki, perły i kamienie -
wszystko wplecione starannie w materiał - uświadamiały jej, że nosi na sobie
kilkaset karatów półszlachetnych i szlachetnych kamieni.
Popatrzyła na lehengę, lejącą się, długą spódnicę, która przyjemnie
gładziła jej uda, a kiedy się poruszała, tańczyła, jakby żyła własnym życiem.
Podobnie było z welonem, który, mimo że obciążony haftami, zdawał się
przeczyć prawu grawitacji, fruwając niczym wielkie skrzydła wokół jej
wiotkiej postaci.
- Możesz jeszcze wybrać inną suknię - sugerowała matka.
- Ta jest śliczna. Ładnie mi w niej.
Jej matka nie zaprzestała jednak krytyki.
- Nie uważam, aby była w najlepszym guście, a tym bardziej, żeby była
odpowiednia...
- Mama, kaffa. Hada orssi! - Gdy Aliyah stanowczo oznajmiła, że to jej
wesele, Bahiyah cofnęła się jak oparzona. - Przepraszam, że na ciebie
krzyknęłam. - Aliyah uścisnęła matkę na przeprosiny.
Bahiyah odsunęła się ze łzami w oczach.
- Nie, masz rację, ale to cud, że to w ogóle robisz. Boję się tylko o
konsekwencje, moja droga. Nie chcę, żeby stało ci się znowu to, co kiedyś.
Czyli to, że była na krawędzi załamania?
- Nie, mamo, już tak nie będzie, nie martw się.
To prawda, nie cierpiała już tak, jak wtedy, gdy wciągała ją czarna
dziura, która miotała nią we wszystkie strony, niszczyła jej samopoczucie i
dusiła w niej nadzieję. W tej chwili najgorsza była świadomość, że będzie
blisko z Kamalem, mimo że on się nią brzydzi, a każde jego dotknięcie będzie
ją parzyło jak ogień. A potem będzie musiała poświęcić się i począć dziecko,
tylko po to, aby zaraz potem je porzucić.
R S
64
Bahiyah nie wyglądała na przekonaną, ale dała spokój i przyłączyła się
do kobiet, które zapragnęły przyozdobić Aliyah w biżuterię po zmarłej matce
Kamala. Aliyah stanęła jak manekin, ograniczając się do kręcenia głową i po-
takiwania na proponowane przez nie precjoza.
Potem Anna i Fara ochoczo upięły jej na głowie welon i patrzyły na nią
zachwycone, gdy zaskoczył je łomot wielkich bębnów, anonsujący rozpoczęcie
obrzędu joloos.
- Co to? - zapytała Aliyah.
- To tradycyjny sposób rozpoczęcia ceremonii koronacyjnych -
pospieszyła z wyjaśnieniem matka.
- Eksplozja dźwięku zapowiadająca czas nowego monarchy. Nie wiesz
tego, bo wcześniej tego nie doświadczyłaś.
- Właśnie doświadczam.
Aliyah nie mogła uwierzyć, że tak bardzo ją cieszy oczekiwanie na
nadchodzące wydarzenia. Głupia, tak bardzo chciała zobaczyć, jak Kamal
zostaje królem. Gdyby tylko mogła poobserwować z daleka, a potem zniknąć,
żeby nie musieć uczestniczyć w tym całym weselu i późniejszym tak zwanym
małżeństwie. Ale tak nie mogła, a jeśli tu jeszcze zostanie, to zepsuje całą
uroczystość.
- Biegnijmy na przedstawienie! - Aliyah zwróciła się energicznie do
kobiet.
Fara zachłysnęła się z podniecenia, a Carmen i Anna odetchnęły z ulgą,
że nie będą musiały czekać, aż Aliyah podejmie decyzję.
Tylko Bahiyah nie podzielała ich entuzjazmu.
- W Zohaydzie kobietom nie wolno uczestniczyć w takiej ceremonii,
więc chyba tu jest tak samo.
- Wasi mężowie też tak mówili? - Aliyah spytała Farę i Carmen.
R S
65
Pokręciły przecząco głowami.
- Może nie wpadło im do głowy, że miałybyśmy ochotę albo myśleli, że
będziemy zbyt długo zajęte tobą - odpowiedziała Carmen.
- Może tak, ale mnie to nie obchodzi. Za kilka godzin będę królową.
Jakby co, to wam kazałam. Albo idę sama - zagroziła Aliyah.
- O nie, nigdzie nie pójdziesz - zaśmiała się Fara.
Aliyah wyfrunęła z komnat, do których pewnie nie powróci. Od
dzisiejszej nocy będzie mieszkać w królewskich apartamentach, które podobno
zostały zupełnie przemeblowane i urządzone na nowo, specjalnie dla króla.
Dziewczyny pędziły za nią przez przestronne korytarze, aby
poinformować damy dworu, czekające, by dołączyć do orszaku królowej, że to
jeszcze nie czas. Spojrzała na nie. Były ustawione jak na wystawie, wszystkie
obleczone w kremowe stroje, od najmłodszych panien po matrony. Usłyszała
Farę, pytającą głośno o ten straszliwy łomot.
- W Zohaydzie - objaśniała Bahiyah - jest pięciuset bębniarzy, grających
jednocześnie na wszelakich instrumentach perkusyjnych.
- Chyba Kamal zamówił ich pięć tysięcy - odparła Aliyah.
- Pewnie tak. - Bahiyah zaniepokoiła się, że to ona powinna
podtrzymywać Aliyah na duchu, a nie odwrotnie.
Znajdowały się kilkadziesiąt metrów od południowych ogrodów, w
których miała się rozpocząć uroczystość weselna. Były tam wrota, spod
których miała ją podprowadzić do muezina, kapłana udzielającego ślubów.
Gdy Aliyah wyszła na zewnątrz, oślepiło ją jaskrawe słońce i poczuła na
skórze żar kończącego się dnia. Doszedł ją zapach morza i pustyni oraz
oszałamiająca słodycz tysięcy wonnych kwiatów i owoców. Ale to jego aura
pochwyciła ją tak mocno, jak dawno temu, gdy brał ją w ramiona. Mimo że z
tej odległości ledwie go widziała, idącego w stronę cytadeli Baht El Hekmah.
R S
66
Ceremonia objęcia tronu miała się rozpocząć tam, jak wszystkie państwowe
obchody.
Kamal zmierzał tam na piechotę, z całym orszakiem podążającym z tyłu.
I chociaż szły za nim setki gości i dziennikarzy, widać było, jak góruje nad
nimi, obleczony w pochłaniającą światło czerń. Obok niego kroczyli jego
równie wysocy bracia, których widok wywołał okrzyki entuzjazmu ich żon.
Mała procesja prowadzona przez Aliyah zatrzymała się przed
strażnikami. Matka miała rację - kobietom wstęp wzbroniony. Aliyah załatwiła
to dwoma zdaniami, ale tylko księżniczki mogły z nią pójść. Obejrzała się na
Annę, niepocieszona, że musi ją zostawić, i pospieszyła za tłumem Kamala. U
bram cytadeli strażnicy zostali rozgromieni ponownie, a Aliyah zauważyła, że
potrafi zachowywać się jak na królową przystało. Pragnęła zobaczyć, jak
Kamal zasiada na tronie. Nie dochodziły do niej żadne dźwięki, kiedy szła jak
lunatyczka przez ogromną budowlę, świadczącą o sześćsetletniej tradycji i
historii Dżudaru.
Chwilę potem była już u progu ogromnych wrót sali ceremonialnej i
widziała już tylko jego. Stał przodem do wejścia, w długiej czarnej szacie, w
koszuli ze stójką i spodniach schowanych w cholewy wysokich butów z
matowej czarnej skóry. Cały obleczony w czerń, był ucieleśnieniem władcy o
nadnaturalnych cechach, który zstąpił na ziemię, aby rządzić światem i go
podbijać.
Jego bracia stali do niej tyłem, a Szehab odwrócił się i podał Kamalowi
miecz sukcesji tronu. Zawinięte niczym półksiężyc ostrze odbijało światło
rozproszone po całej sali, oślepiając zebranych srebrzystymi refleksami, a
wysadzana kamieniami rękojeść skrzyła się tęczowym blaskiem. Kamal
uklęknął na jedno kolano i wyciągnął ręce, obróciwszy dłonie do góry, aby
przyjąć ten ciężar i przywilej.
R S
67
W chwili, gdy złożono miecz na dłoniach Kamala,
Aliyah jęknęła, jakby sama poczuła wagę tej broni. Kamal pochylił swoją
szlachetną głowę i ucałował ostrze. Serce Aliyah szarpnęło się z wrażenia, bo
wyobraziła sobie, że te usta dotykają jej najintymniejszego miejsca. Jak było
kiedyś i jak będzie niebawem. A może nie, bo teraz chodziło tylko o
zapłodnienie, a nie o dawanie jej rozkoszy i czerpanie jej dla siebie... Te
toksyczne myśli wypełniały jej głowę, aż Kamal wstał i uniósł miecz nad
głową jak prawdziwy władca, predestynowany do tego, aby wszystkimi
władać. Zasługiwał na to i miał za sobą boskie prawo.
Cały tłum wstał, jakby nie będąc w stanie oprzeć się jego gestom, łącznie
z głowami państw Zachodu i Wschodu, razem z królem Atefem, Trybunem
Rady Starszych Dżudaru i najznamienitszymi Al Szalanami.
Kiedy się uciszyło, Kamal ustawił miecz szpicem do góry i przemówił
głosem rozchodzącym się potężnym echem po całej sali, aż rozedrgał w niej
wszystkie nerwy.
- W dniu objęcia tronu przyrzekam na Boga, że będę rządzić moim ludem
sprawiedliwie i litościwie. Będę najsilniejszym sprzymierzeńcem
sprzymierzeńców Dżudaru i najbardziej bezwzględnym wrogiem dla jego
wrogów.
Aliyah wiedziała, że nie była to przysięga innych królów, tylko słowa
Kamala. Włożył miecz do złotej, wysadzanej kamieniami pochwy, zawieszonej
na grubym pasie z brązu, a potem rozłożył ramiona. Aliyah zapragnęła podbiec
do niego, ale nawet nie wiedziała, jaka jest głupia. Te ramiona nie były dla
niej. Nie powinna nawet chcieć biec w jego stronę. Jej zadaniem było wejść w
ten układ, odegrać swoją rolę i opuścić scenę, jeśli chciała wyjść cało i zdrowo.
Wbiła sobie paznokcie w dłonie, patrząc, jak Kamal obejmuje swoich braci,
którzy składają mu poddańcze pocałunki w prawe ramię i stają po obydwu jego
R S
68
bokach, podczas gdy on przyjmuje gratulacje od zebranych gości. Usłyszała
westchnienia zachwytu Fary i Carmen, które rozpływały się nad urodą trzech
braci i rozbawiły ją wysiłki niektórych, którzy próbowali objąć Kamala. Jak
zwykle nie ułatwiał zadania nikomu.
Kiedy skończyły się wszystkie gratulacje, Kamal gestem zaprosił
wszystkich, aby usiedli. Jego bracia podeszli do tronu, mebla tak misternie
rzeźbionego, że sama zapragnęła podejść i podziwiać go z bliska. Kamal
wchodził po schodach w stronę podestu z białego marmuru, a ona, jak zaklęta,
szła w jego stronę.
Przy tronie odwrócił się i odsuwając miecz, usiadł na miękkich
poduszkach. W tej samej chwili ujrzał ją i utkwił w niej wzrok. Ale doskonale
ukrył zaskoczenie. Nikt poza nią nie zauważył, jak skamieniał. Jakby zobaczył
Meduzę. Czy to dlatego, że tu w ogóle była? A może zrobił na nim wrażenie
jej strój? Albo obie rzeczy naraz? Trudno, poradzi sobie. Ale nie miała zamiaru
opuścić tej ceremonii jak każda inna potulna samiczka. I nie zamierzała ubrać
się w coś godnego dziewicy, którą powinien brać za żonę. Szczególnie, że
przestała nią być w jego ramionach.
R S
69
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kamal prawie się przewrócił, ale zamiast tego zamienił się w kamień.
Tylko Aliyah miała na niego taki wpływ, że wywoływała w nim reakcje,
których nie kontrolował. Wiedział, że ona gdzieś tam jest, że go obserwuje,
kiedy tu szedł, kiedy odgrywał każdy szczegół rytuału. Cały czas wmawiał
sobie, że ma przywidzenia, że ma jakąś obsesję, ale czuł jej zapach i widział jej
cień, łączący się z jego cieniem przez ten cały czas, kiedy mieszkała po drugiej
stronie pałacu.
A teraz była tu, stała ukryta w ciemności przy wejściu do sali, zasłonięta
cieniem. Widział tylko ją. Miał świadomość, że obserwując jego joloos,
złamała wszelkie zakazy i sprzeniewierzyła się zwyczajom. Stała się pierwszą
przyszłą królową, która widziała swojego króla zasiadającego na tronie.
Ale na tym nie koniec jej przewinień. Na dodatek ubrała się w czerń. A
on wyraźnie żądał, żeby założyła pastelowy strój, aby zaznaczyć, że jest
nieskalana. Biel byłaby nieodpowiednia, bo w Dżudarze to kolor żałoby.
Wyznaczył na tej liście jakieś złoto oraz beże, aby uwydatnić kolor jej oczu i
włosów. A ona założyła czerń - kolor władzy.
I w tym miejscu wszyscy odpowiednio zrozumieją jej przekaz. Dla gości
z Zachodu będzie to znak, że jest w stanie żałoby, bo została przymuszona do
małżeństwa. Pewnie liczyła na to, że obie strony zinterpretują to po swojemu.
A teraz znowu robiła to samo, łamiąc jego zakazy, wkraczając w jego
pole widzenia, zakłócając najważniejszy moment jego życia i historii jego
państwa. Nie pozwoli jej się ośmieszyć ani skalać mu honoru, jako jego
zbuntowana królowa. Każe ją zaprowadzić do jej komnat i przebrać w coś
bardziej odpowiedniego. Albo nie, sam ją zaprowadzi i zedrze ten strój z tego
ciała wartego grzechu i założy jej inny, odpowiadający zwyczajom kolor...
R S
70
Nagle fala gorąca, która rozsadzała mu czaszkę, opadła, a za nią
przyszedł powiew cichej rezygnacji. Nie było tak jak kiedyś. Przecież nie
zakłóciła jego joloos, tylko oglądała z ukrycia. I chociaż nie powinna była, to
nie było to zachowanie kobiety nieliczącej się z konsekwencjami. Po co to w
takim razie zrobiła? Dlaczego chciała uczestniczyć w chwili tak ważnej dla
niego i jego kraju, skoro nie zależało jej na tym? A może jej zależało? Może
zależało jej też na nim?
Jaka by nie była odpowiedź, to w tej chwili wszystko uległo zmianie.
Wszystkie zachowania Aliyah wynikały z cichego wołania o troskę i uwagę.
Teraz ten jej strój był dla niego wyzwaniem. I, ya Ullah, był nim zachwycony!
Tego właśnie pragnął i to była jedyna rzecz, jaką mógł znieść i na jaką tylko jej
pozwalał. Pragnął mieć kogoś równego sobie, pragnął takiej lwicy, która
dałaby mu to, co najlepsze, kobiety szczerej, która nigdy się nie podda. Musi z
nią rywalizować, zmuszać się do myślenia, bo go wyprowadzi w pole. I od tej
chwili nie wyobrażał sobie jej w innym kolorze niż w czerni. Nic mu bardziej
nie schlebiało i nic bardziej do niej nie pasowało.
Nie potrzebował aprobaty całego świata i nie chciał, aby zmieniła strój.
Jedyne, czego potrzebował, to patrzeć na nią z odległości tak wielkiej, że
widział tylko maleńką laleczkę, której oczy wkrótce miały go pieścić, oddawać
mu spazmy rozkoszy i sycić każdy jego zmysł.
Z wielkim trudem pokonywał chęć, aby wstać, przepchnąć się przez tłum
i porwać ją gdzieś, gdzie mógłby się nią nasycić. Jakimś cudem udało mu się
wstać spokojnie, zejść dostojnie ze schodków tronowych, dając znak, aby
wszyscy inni też wstali. Kamal cały czas był z nią połączony wzrokiem.
Zgromadzenie mężczyzn posiadających największą władzę na świecie
rozstąpiło się przed nim, a jego dwaj bracia towarzyszyli mu u jego boków.
Prawie wyczuł ich rozbawienie, kiedy i oni zauważyli Aliyah. Tak. To będzie
R S
71
powód do kuksańców i drwin przez następne pięćdziesiąt lat, ale wcale mu to
nie przeszkadzało. Serce przyspieszało, gdy się do niej zbliżał, jakby chciało
się ku niej wyrwać. Poczuł, jak usta wypełniają mu się pożądaniem, a
wewnętrzna część dłoni rozpala się od myśli, w jaki sposób będzie dotykał tę
kobietę. Wszyscy kroczący za nim zauważyli Aliyah i nie mieli wątpliwości,
kim jest. Rozszedł się głośny szmer po sali. Panna młoda jest w czerni?
Tak, jest w czerni i w niej pozostanie. Niech się gubią w domysłach.
Kamal prawie biegł do niej, kiedy odwróciła się i pośpiesznie oddalała, a każda
z towarzyszących jej kobiet miała na twarzy wyraz odzwierciedlający emocje.
Te dwie syreny jego braci miały wymalowane na twarzach to samo
rozbawienie, co oni. Natomiast matka Aliyah miała oblicze pełne przeprosin,
niepewności i strachu z powodu zachowania córki. Bała się jego reakcji. Bała
się, że ją ukarze... Bała się, że Kamal ją skrzywdzi?
Źle zinterpretowała jego pośpiech. Nie miał czasu na obrażanie się za te
przypuszczenia, że on, król Dżudaru i rycerz z Al Masudów, skrzywdziłby
jakąkolwiek kobietę, a szczególnie własną narzeczoną. I jeśli nawet jakiś głos
szepnął mu, że może nie skrzywdził Aliyah, ale ją zranił, to go zignorował.
Nawet w ułamku nie odpłacił jej za to, jak ona zraniła jego. Bycie zranionym
wymagało posiadania uczuć, których Aliyah wówczas nie miała.
Ale tu nie o to chodziło. Bahiyah była ciotką mężczyzn, których
szanował, trzech książąt Al Szalanów, a poza tym za godzinę będzie jego
teściową. Musiał sprawić, by przestała się bać. Uśmiechnął się i puścił do niej
oko. Prawie się potknęła z wrażenia. Jeszcze raz się uśmiechnął i gestem
przywołał królewską ochronę.
- Dopilnuj, aby królowa i księżniczki nie wracały piechotą do pałacu.
Mężczyzna odskoczył i w ciągu dwóch minut przy damach zatrzymała się
limuzyna. Zanim Aliyah niechętnie wsiadła do auta, popatrzyła mu prosto w
R S
72
oczy. Kamal wydłużył krok, kiedy pojazd się oddalał, i gdyby nie setki osób
podążających za nim, ruszyłby w pościg, jak przystało na dobrego
długodystansowca.
Ta kobieta rzuciła rękawicę, zostawiając mu decyzję, czy chce ją podjąć.
Podejmie. Jeszcze jak. Igrzyska się rozpoczęły.
Godzinę później, kiedy słońce już zniknęło, zostawiając na horyzoncie
feerię płonących barw, Kamal czekał na Aliyah, by odprowadzić ją przez
ogrody, które kobieta Faruka zamieniła w scenerię z „Baśni tysiąca i jednej
nocy".
Stał przy południowym wejściu do ogrodów, a muzyka dudniła w
szalonym tempie, podnosząc poziom podniecenia do zenitu. Aliyah pojawiła
się daleko w holu, z postępującą za nią procesją oblubienicy. Płynęła nad
podłogą, a jej perfekcyjna figura odbijała się w połysku marmuru. Z wysoko
uniesioną głową i oczami utkwionymi w niebo, szła ku swojemu
przeznaczeniu.
Gdy go zobaczyła, prawie się zatrzymała. Dobrze, że się niepokoi, jaka
będzie jego reakcja, pomyślał Kamal. Nie byłoby sprawiedliwe, gdyby tylko
on był wewnętrznie rozkołatany. Pod jego gorejącym wzrokiem ustawiła się
jak modelka i szła krokiem przywykłym do hołdów i zachwytów. Szalone
myśli targały nim, że to nie jest małżeństwo skazane na udrękę, tylko
małżeństwo z miłości. Ta kobieta jest wszystkim, czemu przeczy zdrowy
rozsądek. Podobno nie jest mu dane być szczęśliwym z nią. A jeśli nie z nią, to
już nigdy z inną.
Gdy się zbliżyła, serce waliło mu jak oszalałe. Wyglądała, jakby nic od
kilku dni nie jadła. Wydawała się tak bardzo krucha. Kiedyś była
nadpobudliwa, a w ciągu ostatnich kilku dni stała się spokojna. Dzisiaj
wyglądała na przerażoną i tak się czuła. I nie mógł dłużej wypierać tej
R S
73
świadomości, że Aliyah atakując go, tak naprawdę tylko się broniła, że starała
się zawalczyć o siebie i że nie cierpiała tej walki.
Czuł, że nienawiść do niej gwałtownie go opuszcza, zostawiając tępy ból
w klatce piersiowej. Tęsknił do niej i jej pragnął, niemal bezrozumnie. Była
jego narzeczoną, a wkrótce będzie żoną, nieważne na jak długo. Weźmie ją i
zanurzy się w niej aż do nasycenia. Podda się władzy, jaką nad nim miała.
Może wtedy się od niej uwolni. Wyciągnął do niej rękę.
Aliyah prawie się potknęła, kiedy go ujrzała. Spodziewała się, że
zawlecze ją do pałacu i każe jej się rozbierać z tego czarnego stroju, który
eksponował jej brzuch. Ale kiedy zjawiła się w ogrodach, powiedziano jej, że
ma tylko wziąć udział w ceremonii zaffah.
A teraz stał tam, anioł gniewu z baśni orientu, w czarnej szacie
okrywającej mu ramiona, spływającej kaskadą do nóg i owiewającej jego
postać jak powiew zła. Dla niej nie potrzebował kosztownych strojów ani
scenerii. Był ucieleśnieniem siły i bogactwa swojego kraju, najlepszych i naj-
gorszych sił morza i pustyni. Był władcą nieuniknionego losu, dla niej i dla
Dżudaru. Był też człowiekiem, którego nadal kochała, pomimo złych
doświadczeń.
Kamal pozostawał po drugiej stronie progu, który musiała symbolicznie
przekroczyć, aby wejść w nowe życie u jego boku. Patrzył jej w oczy, stojąc do
niej przodem, z szeroko rozstawionymi nogami. Gwałtownie skierował ku niej
rękę, w geście zaproszenia.
Ale nie to spowodowało, że nagle wszystko w jej głowie ucichło i nie
słyszała gratulacji, jak pięknego ma męża, ani życzeń szczęśliwego pożycia i
mnóstwa potomków. To jego uśmiech sprawił, że poczuła się jak ofiara idąca
na pożarcie. Uśmiechał się niczym drapieżnik przed gwałtownym zespoleniem.
R S
74
Podała mu rękę i sunęli razem w jakimś półśnie, pośród bajkowej scenerii
wyczarowanej wyobraźnią Carmen. Otoczył ich przepych bogatych
tradycyjnych dekoracji, prowadząc ich ścieżką oświetloną setkami arabskich
lampionów. Aliyah patrzyła wszędzie, byle nie na ciemną moc kroczącą u jej
boku. Spostrzegła kamerzystów i setki stolików ustawionych rzędami w
wielkie C, obok których prowadziło wejście na scenę, gdzie mieli zasiąść.
Scena zbudowana była z drewna rzeźbionego w arabeskowe wzory, pokryta
płatkami róż i zastawiona dwoma bogato zdobionymi krzesłami, stojącymi po
bokach małego stolika, za którym stał wyściełany taboret, na którym miał
zasiąść kapłan.
Kamal uniósł rękę i muzyka ucichła. Cisza zaszumiała jej w uszach i
dopadła ją panika. Cudem szła dalej albo była prowadzona, bo ledwo zdawała
sobie sprawę z tego, że otaczają ich setki osób, a Szehab i Faruk kroczą za ni-
mi. Weszła chwiejnie na obsypane kwiatami schodki. Przy krześle Kamal
uścisnął jej dłoń i skinieniem zaprosił, by usiadła. Udało się jej nie opaść na
miejsce ze zgrabnością worka kartofli. Kamal zasiadł z gracją trudną do
opisania, zważywszy na jego wzrost i masę.
- Aliyah, e'teeni yadek - powiedział.
Nie mogła się poruszyć, widząc tylko pochylonego nad stolikiem
Kamala, który opierał zgięte przedramię na blacie.
- Siłujemy się na ręce czy co? - zapytała.
W tej chwili spostrzegła, że wypowiedziała to na głos. Usłyszała
stłumione parsknięcia Szehaba i Faruka. Kamal uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Wziął jej spoconą, bezwładną dłoń w swoją i przeplatając ich palce, szepnął:
- Później.
R S
75
Chwytała gwałtownie oddech, gdy przybył szacowny ma'zoon
przyprowadzony przez Faruka i Szehaba, dwóch świadków koniecznych do
zapisania w świętej księdze małżeńskiej.
Patrząc jej w oczy, Kamal wyciągnął jedwabną chustę z wyhaftowanymi
insygniami Al Masudów i podał kapłanowi, który owinął im dłonie. Kiedy
zaczął recytować słowa przysięgi małżeńskiej i nazwał ją dorosłą dziewicą,
prawie wyrwała dłoń.
- Opanuj się - wyszeptał Kamal, przytrzymując jej dłoń.
Aliyah wbiła w niego paznokcie. Sam się opanuj, draniu.
Zagryzł dolną wargę i posłał jej długie spojrzenie, ciężkie i zmysłowe.
Ma'zoon, nieświadomy walki, jaka toczy się pod chustą, recytował słowa
przysięgi, które kazał im powtarzać. Nie były wcale romantyczne, a raczej
przypominały umowę biznesową, zgodną z ustalonymi zasadami. Było to
adekwatne do sytuacji i trzeźwiące niczym zimny prysznic.
Kamal ścisnął jej rękę, zanim duchowny rozplątał im palce, i przesunął
paznokciami po wnętrzu jej dłoni, aż przeszły ją dreszcze. Widząc jej reakcję,
uśmiechnął się z satysfakcją. Muezin rozplątał chustę i rozpoczął pisanie w
księdze małżeństwa, po czym poprosił o ich podpisy i pieczęć, a następnie
podpisy Szehaba i Faruka. Wreszcie poszedł.
Aliyah chciała wstać, ale jednym spojrzeniem Kamal osadził ją w
miejscu. Co, to jeszcze nie koniec? Wstał i odprowadził braci do wyjścia.
Zaraz potem uniósł rękę i setka bębniarzy zaczęła biec pomiędzy stolikami i
ustawiać się w szpaler między ogrodem a stopniami sceny, wybijając gorący
rytm na darabukkach, bębnach w kształcie wazonów.
Kamal wziął żonę za rękę i przyciągnął do siebie, objął pod welonem i
rozłożył szeroko palce na jej gołych lędźwiach.
R S
76
- Masz na sobie ten strój - zamruczał - który pozwala jednym gościom
domyślać się, że nie jesteś dziewicą, a drugim, że to małżeństwo jest dla ciebie
żałobą i rzucasz wyzwanie władzy męża. Czy w takim razie ja nie mam prawa
uzmysłowić wszystkim, że nasz związek zaczął się na długo, zanim poświęcił
go muezin?
- Myślałam, że publiczne okazywanie uczuć jest w Dżudarze tak samo
niepoprawne jak w Zohaydzie.
Kamal utkwił wzrok w jej dekolcie.
- Tak jest, ale wszyscy mi wybaczą, a nawet będą mi kibicować, kiedy
pokażę im, kto rządzi tym małżeństwem. Szczególnie po tym, jak rażąco
zakpiłaś sobie z czczonych przez nich wartości. Nawet przełkną czerń,
nieprzystającą dziewicy, jako wybór oblubienicy z Zachodu.
Już miała go czymś uderzyć, ale bębniarze, grający dotąd rytmicznie,
zaczęli intensywnie grzmieć na instrumentach, co wywołało burzę oklasków
wśród gości. Aplauz się zwiększył, gdy kilku mężczyzn odzianych w czarno-
złote stroje przybiegło, dźwigając wielkie kufry pełne skarbów.
Aliyah pozwoliła się poprowadzić na środek sceny, gdzie tragarze
ustawili kufry w rzędzie i jednocześnie, na skinienie Kamala, je otworzyli.
Aliyah wydawało się, że w swoim życiu widziała wielkie bogactwa, ale to, co
zobaczyła, uświadomiło jej, że nie zdawała sobie sprawy, jak piękna może być
biżuteria. Niech się schowają skarby Salomona i sezam Alibaby!
To na pewno są klejnoty Dżudaru. Kamal przycisnął ją do siebie mocno
ramieniem, wbijając jej w bok równie mocną erekcję.
- Twój posag, moja żono.
Aliyah przypomniała sobie własne, kapryśne żądanie i jego najpierw
gniewną, a potem chłodną zgodę. Szarpnęła się. Czy myślał, że mówiła
poważnie? Naprawdę dawał jej te głupie klejnoty? Myśli, że je przyjmie?
R S
77
Usiłowała mu się wyrwać, ale ją przytrzymał i dał znak, aby zamknięto
skrzynie i je wyniesiono.
- Uśmiechaj się i pomachaj gościom, żeby widzieli, jak bardzo raduje cię
najkosztowniejszy mahr w historii - powiedział.
Aliyah zaczęła machać i się uśmiechać automatycznie, za co dostała
owację na stojąco. Chwilę potem prawie biegła przy nim przez szpaler
bębniarzy, do następnego podwyższenia dla nowożeńców, otoczonego
kolumnadą tralek z brązu i mosiężnych wsporników, na których zawieszono
powiewające zasłonki ze złotej i brązowej organtyny. Posadził ją na miękkiej
otomanie wyściełanej brązowym adamaszkiem i usadowił się tuż przy niej.
Bardzo blisko.
Kamal dał znak i kolejny instrument zapiszczał dziwnym dźwiękiem, a
po chwili dołączyły do niego inne piszczałki i fujarki, aby przy muzyce
przeczekać moment rozbierania sceny, na której podpisywali księgę
małżeńską.
Kiedy wyniesiono ostatnie deski budowli, wbiegło na to miejsce mrowie
tancerzy, wymachujących szablami, i dziesiątki ubranych w ludowe stroje
tancerek, które zaczęły tańczyć w rytm ekstatycznych odgłosów bębnów.
Aliyah siedziała jak kukła, starając się ignorować Kamala. To było
możliwe przy tak pochłaniającym uwagę przedstawieniu, w którym tyle ludzi
wyrażało swoją pracę i talent. W końcu to działo się tylko raz w życiu. Czy ma
mu pozwolić zepsuć to wszystko?
- Wyluzuj, Aliyah.
Patrzyła na niego, aż jęknął i delikatnym ruchem przekręcił jej głowę,
aby przyglądała się tancerzom. Zadrżała od tego dotyku i wstała na chwiejnych
nogach. Zaraz przy niej był, obejmował ją i szeptał:
- Możesz klaskać, jeśli ci się podoba. Tańczą dla ciebie.
R S
78
Oparła głowę na jego ramieniu.
- Nie tańczą po raz pierwszy i ostatni dla mnie. Pragną zadowolić
swojego króla w dniu jego koronacji i w dniu jego ślubu.
- Czy już tak mało pamiętasz z naszej tradycji, czy rodzice cię nie
nauczyli? - Można było to tak określić. Jako dziecko i nastolatka była w innej
rzeczywistości, nie mogąc sobie poradzić sama ze sobą, a co dopiero z jakimiś
obserwacjami. Ale akurat jemu, opanowanemu i stabilnemu, nie mogła o tym
powiedzieć. Niech lepiej wierzy w swoją wersję. Przytaknęła. - Pozwól zatem,
że ci przypomnę, że ślub jest dla panny młodej. Ja jestem tu tylko dla twojej
eskorty, a ci wszyscy ludzie tobie składają hołd.
- Właśnie - odparła Aliyah. - W tym sęk, że najpierw jest hołd, potem
miesiąc miodowy, a później wszyscy nagle się budzą ze snu i są po prostu
kolejną, zaślubioną parą.
- Wiesz co, masz rację. Ludzie takimi kamieniami milowymi odznaczają
swoje życie. A potem wydaje im się, że nie ma sensu robić tego, co chcą, bo
czas im minął. Ale tak robią ludzie. Czy uważasz, że te zasady dotyczą także
mnie?
- Z jednej strony tworzysz własne zasady, a z drugiej strony jesteś
jednocześnie zniewolony, bo wszyscy czegoś od ciebie oczekują.
- Czyżbyś już dojrzała do tak wnikliwych uwag? Teraz, skoro jestem
królem, mam nieograniczoną władzę, chociaż jestem ograniczony wielką
odpowiedzialnością.
Stała wciśnięta w jego ciało, świadoma swojego pragnienia i tej
rozmowy, którą z nią dzielił. Prawie się z nią kochał na oczach setek osób.
Nagle zaskoczył ją nowy aplauz. Szehab i Faruk podążali w świetle
reflektorów na miejsce, gdzie przed chwilą wili się tancerze.
- Oto kolejne przedstawienie na twoją cześć - oznajmił Kamal.
R S
79
W tej chwili królewscy bracia obnażyli miecze i rozpoczęli pojedynek w
rytm muzyki, stopniując poziom trudności, aż ukazali tłumowi cały kunszt
fechtunku i zostali nagrodzeni owacją na stojąco. Proszono okrzykami zachęty
o jeszcze, lecz oni schowali miecze i skinęli, a Fara i Carmen przybiegły do
nich jak na skrzydłach. Muzyka zaczęła wabić wszystkich rytmami, które
poruszyłyby umarłych, a tancerze wrócili, tworząc wielki okrąg wokół
królewskiej czwórki.
Kamal zaprosił Aliyah, aby podeszli w kierunku tancerzy.
- Boli mnie głowa. - Próbowała go powstrzymać. - Idź sam.
- Jak ze mną zatańczysz, to dam ci potrzymać mój... miecz.
Zauważyła kpinę w jego spojrzeniu.
- Jeśli pozwolisz mi nim pomachać, to pójdę.
Złapał ją wpół i pobiegli razem do środka koła, gdzie dwie tańczące pary
i gromada tancerzy podgrzewały atmosferę. Tłum huczał dopingująco, a ona
widziała tylko jego, tylko jego gibkie ruchy i jego oczy, które ją prowadziły i
prowokowały do ekstatycznej zabawy. To mogło trwać całą godzinę lub całą
wieczność, gdy nagle muzyka ustała, przy jęku zawodu wśród gości.
Kamal uniósł ręce, zapowiadając kolejne rozrywki. Wyjął miecz i
klękając przed nią, podał jej go, przy kolejnych okrzykach aprobaty wszystkich
zaproszonych. Zdławiło ją wzruszenie, i aby dodać sobie odwagi, spytała:
- Tylko kilka godzin byłeś królem, trochę potańczyłeś i oddajesz mi już
swój królewski miecz?
- Możesz go sobie potrzymać przez chwilę i machnąć, jeśli dasz radę.
Spojrzała spłoszona, lecz podekscytowana taką możliwością, i złapała za
tę niezwykłą rękojeść. Był ciężki, bardzo ciężki. Lepiej było wziąć go w obie
ręce.
Kamal wstał.
R S
80
- Jesteś pewien, że zamachnę się we właściwą stronę?
Zaśmiał się z ukrytej groźby.
- Myślisz o mojej głowie czy o tym, co poniżej pasa? Albo o dwóch
miejscach naraz?
Aliyah odsunęła się i bezbłędnie wykonała gardę i kilka ataków z
obrotami. Cisza, jaka zaległa, przecinana była jej kolejnymi ciosami.
Zaskoczony Kamal zaniemówił.
Po kilkunastu obrotach opuściła miecz jak artysta, który spodziewa się
wielkich braw.
Kamal zaśmiał się nagle bardzo głośno, i wtedy zerwał się huragan
oklasków. Czy ci ludzie nie słyszeli jeszcze o równouprawnieniu kobiet?
Kręcił głową z niedowierzaniem.
- I do tego jeszcze mistrzyni szabli!
Zaśmiał się jeszcze raz i kiwnął na Faruka, który mu rzucił swój miecz.
Kamal pochwycił go z gracją i zrobił kilka wymachów, wyzywając ją do walki.
- Pokaż, co umiesz, moja żono.
Aliyah zrobiła zamach nad głową i stanęła w gotowości bojowej.
- A może powinnam obrócić się w inną stronę? Dajesz coś taniego za to,
że tak bardzo prosiłam?
- Coś taniego? Po tym, jak dałem ci kilkadziesiąt milionów dolarów w
twoim mahr?
- Mówisz o klejnotach od twojej rodziny? Będę pod wrażeniem twojej
hojności, kiedy to będą klejnoty zakupione przez ciebie.
Kamal odrzucił głowę i zaśmiał się, otaczając ją jak rycerz przeciwnika,
jak drapieżny samiec samicę.
- O tak, zobaczysz moją hojność i moje własne... klejnoty.
R S
81
Tłum gości szalał i pohukiwał, gdy zorientowano się, co się szykuje.
Muzyka dudniła rytmy bitewne, a oni, król i królowa, krążyli po arenie,
przygotowując pojedynek, który miał zakończyć wszystkie ich utarczki.
Aliyah pierwsza zadała cios, a on przyjął go na miecz, po czym obrócił
się, powiewając szatami jak mag i odparował. Czuła, że kontroluje swoją siłę i
powstrzymuje się, żeby nie zaatakować jej za mocno. Zaatakowała powtórnie,
dając znać, że nie musi się kontrolować. Oddał cios i poczuła, że ból i napięcie
ustępują wielkiej ekscytacji. Szalała w euforii, blokując ciosy jego miecza,
posyłając w niebo iskry swego przeznaczenia. Nagle Kamal jednym wypadem
ją pochwycił, rozbroił i przycisnął do siebie. Na ten znak bębniarze wpadli w
szał.
- Co oni grają? Zwariowali? - wysapała.
Schował miecz, a drugi odrzucił Farukowi i przycisnął ją jeszcze
mocniej.
- To bębny defloracji.
- Czego?
- Słyszałaś.
Nagle chwycił ją na ręce i przedarł się przez wiwatujący tłum.
R S
82
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Szalało w nim wygłodniałe zwierzę. Przez siedem długich lat trzymał je
na uwięzi i od tego dostawał już szału. Pragnął tylko Aliyah, jej ciała i tego,
jakim była wyzwaniem. Pragnął posiąść ją mocno, szybko i wściekle.
Ona też właśnie tak go pragnęła. Przez całą drogę przywierała do niego,
kiedy rzucał polecenia, aby zrobić mu przejście i wyludnić pałac na odległość
kilkudziesięciu metrów od jego apartamentów.
Wpadł do środka, nie zauważając, że niósł ją przez ponad kilometr
ścieżek i ogrodów, po niekończących się schodach, aż do labiryntu komnat,
korytarzy i wreszcie tam, gdzie nigdy wcześniej sam nie był.
Nie zatrzymał się nawet, aby sprawdzić, czy to, co kazał zmienić w
pałacu i zakupić, było ustawione na swoim miejscu. Potrzebne mu było tylko
jakieś łóżko.
Nie mógł jednak żadnego znaleźć. Przebiegł przez drzwi do komnaty,
która chyba była przedpokojem. Następne drzwi były za daleko. Zwierzę się
oswobodziło i nie chciało dłużej czekać. Obrócił się i przycisnął ją do czegoś,
co okazało się drzwiami, przez które ją właśnie wniósł. Krzyknęła, gdy złączyli
się ustami, gdy gniótł ją całym sobą, pragnąc wbić się w nią, posiąść i rozlać w
niej swoje nasienie. Jęczeli oboje, gdy jej ciało odpowiadało jego rozpalonym
dłoniom. Prawie umierał.
- Tak, tak, teraz! - Aliyah ponaglała go i pochwyciła zębami jego rękę,
ssąc jego palce.
Wyrwał dłonie z warknięciem i rozplątał się z pasa i miecza, pozwalając,
aby uderzyły o posadzkę. Chwycił ją za gorset i znalazł wcięcie z przodu,
gdzie mógł dotknąć jej ciała, pragnąc pozbyć się wszystkich barier, jakie ich
rozdzielały. Podniósł ją i wygięła się na drzwiach, oddając mu piersi, szarpiąc
R S
83
mu włosy na karku. Otworzył usta i wessał się w jej rozgrzaną skórę, smakując
ją raz po raz.
Gwałtownymi szarpnięciami zadarł jej spódnicę i rozłożył jej nogi wokół
bioder. Oplotła go w pasie, a on, przytrzymując ją jednym ramieniem, wsunął
palce pod jej majteczki i pieścił jej wilgotne, złaknione miejsca. Mocniej
naciskał wargami jej sutek, a dłonią zataczał drżące okręgi wokół jej węzła
rozkoszy, czując, jak się pręży, czekając z zaciśniętymi zębami na okrzyki
spełnienia, zastanawiając się, czy przetrwa to przy zdrowych zmysłach.
Aliyah krzyczała, rzucając się w spazmach, z każdym krzykiem
wzmagając jego erekcję. Zatopił palce w jej pośladkach, stojąc członkiem u
bram jej wilgotnej kobiecości. Wspiął się na nią, rozsadzając jej palące,
wypełnione płynnym miodem wnętrze, i został powitany głośnym, przeni-
kliwym piskiem. Nareszcie, nareszcie!
Zetknęli się czołami, cały czas złączeni i przeniesieni do innego wymiaru.
Pragnął ją zaspokoić do końca, więc wysunął się z niej na całą długość i pchnął
mocno i drapieżnie, ujeżdżając ją, aż wydawała z siebie zwierzęce okrzyki.
Jednym pchnięciem dokonał tego, na co czekał tyle lat. Rozlał w niej swoje
nasienie, bez żadnych barier oddzielających ich rozpalone, roztopione wnętrza.
Serca rozsadzały im piersi, a krew huczała w skroniach, gdy oboje, w paro-
ksyzmach wspólnej rozkoszy i uwolnionej energii, konali w spełnieniu.
A później nastało inne życie, gdy złączony z nią, ruszając jeszcze
biodrami w rytmie jej delikatnych skurczów, dochodził wyciszony do końca tej
szaleńczej namiętności, wtulając się w jej uda i obejmując ją mocniej. Dopiero
kiedy Aliyah nagle złapała powietrze w płuca, zorientował się, że prawie
omdlała w jego objęciach. Posłała mu ospałe spojrzenie spod ciężkich powiek,
podobna do bogini wszelkich pokus i zaspokojenia, której każdy mężczyzna
R S
84
pragnął w marzeniach i nie spodziewał się, że znajdzie. Jego Aliyah, nareszcie
jego.
Był w niej nadal, poczuł, że się ponownie napina i zbiera siły w
rozkosznym oczekiwaniu na kolejne doznania. Zawsze po tym, jak ją brał w
palącym pośpiechu, mógł się spodziewać jeszcze większej przyjemności za
kolejnym razem. I był świadomy tego, że żadna inna kobieta nie usa-
tysfakcjonuje go tak jak ona.
Bębny defloracji przestały dudnić. Wykrzywił usta. Pewnie myśleli, że
już sobie poradził i podaje jakąś kolację... To było całkiem uprawnione
myślenie, sądząc po stanie jego emocji, kiedy ją unosił z ogrodów. Ale chyba
nie myśleli, że jest takim barbarzyńcą, że zgwałciłby niedoświadczoną
dziewicę w czasie, jaki mu dali, waląc w te bębny? Czy uważają, że mają
takiego króla?
Ale przecież widzieli Aliyah. Pewnie uważają, że cudem wytrzymał tyle
godzin całej ceremonii, zanim nie zaciągnął jej do łóżka. A przecież nie mógł
tego łóżka znaleźć. Co wcale mu nie przeszkodziło. Teraz jednak uznał, że
przydałby się ten mebel.
Aliyah, miękka i bezwładna, pozwoliła mu się nieść przez komnaty, które
kazał urządzić dla niej. Nadal z nim złączona, owinięta wokół jego bioder,
patrzyła w niego złocistymi oczami, w których odbijały się setki płomyków z
mosiężnych lampek i lampionów, zwisających z niebotycznego sufitu i
stojących przy ścianach.
Wreszcie Kamal znalazł sypialnię. Patrzył i oceniał efekt wykonania
dyspozycji, które wydał. Tak, to była jego wizja komnaty, w której chciał
zaspokajać swoją królową. Pod centralną, największą kopułą, na
wyrzeźbionym w arabeskę postumencie stało wielkie małżeńskie łoże, z
R S
85
czterema kolumienkami, z których na purpurową pościel spływały
czekoladowobrązowe draperie z organtyny.
Po lewej stronie, na marmurowych posadzkach wyściełanych
jedwabnymi dywanami, ustawiono pufy i taborety, przez które można ją było
przekładać lub zasiadać na nich z nią na kolanach. Dalej za pufami
rozstawiono sofy i otomany, na których można było ją ujeżdżać bądź pozwolić
sobie na bycie ujeżdżanym.
Po prawej, przy oknach, które umożliwiały im zażywanie kąpieli
słonecznych w odosobnieniu, wybudowano na specjalnej platformie wannę z
jacuzzi, w której można było się rozgrzewać przed pójściem do łóżka lub po
igraszkach w łóżku.
A od północy zamontowano huśtawkę, specjalnie skonstruowaną do tego,
by się na niej kochać. Dodatkowo wszędzie były rozmieszczone „strategiczne"
lustra, aby mogli się oglądać w każdej pozycji.
Kamal delikatnie ułożył ją na kołdrze i zaczął rozbierać z resztek stroju,
który i tak już przeszedł do historii. Pochylił się, aby całować każdy na nowo
odkryty fragment jej skóry.
- Moja obalająca wszelkie zasady, czarno odziana, władająca mieczem
królowo! Czy defloracja cię usatysfakcjonowała?
Nadal był gotowy i napięły w jej wnętrzu. Podciągnął jej stopy i zarzucił
sobie na ramiona, po czym odpiął jej sandałki. Wcisnął się w nią głębiej, aż
jęknęła.
- Jeśli odpowiem twierdząco, to tylko dlatego, że nasz pojedynek tak
mnie rozpalił - wysapała.
- O tak, mnie też, i nie wiem, jak przetrzymałem, żeby cię nie
skonsumować tam na miejscu. Zapewne zostaniemy zapisani w annałach
R S
86
historii jako król i królowa, którzy dali światu nową jakość seksualnych
fantazji.
Rozdarł jej spódnicę, miękko ściskając uda, całując ich wnętrze i drażniąc
jej skórę zarostem i brwiami.
- O nie! - jęczała. - Moja spódnica.
- Każę ci uszyć, ile ich zechcesz, a te szmatki będziesz pokazywać
następnym pokoleniom jako dowód, że król nie miał cierpliwości, żeby dłużej
czekać.
Sam zaczął się rozbierać, szarpiąc koszulę, aż wreszcie się z niej
wydobył, ukazując swoje posągowe ciało i gładką złocistą skórę. Położył się na
niej, całując ją dogłębnie, i zapytał:
- Powiedz, ya maleekati, powiedz, jak bardzo cię zaspokajam.
Aliyah poczuła jego zapach, do którego tak tęskniła i wiedziała, że
przecież nie zostanie z nią na długo. Nagle wróciły jej ponure wspomnienia i
ogarnął ją smutek. To była chyba najgłupsza rzecz, o jakiej mogła sobie w tej
chwili pomyśleć.
- Chcesz, żebym cię głośno zachwalała? Mało ci dowodów na to, że nadal
cię szaleńczo pragnę?
Kamal oderwał ręce od jej piersi i wycofał się z jej wnętrza, unosząc nad
nią swoje potężne ciało. Zgrabnym ruchem zszedł z łóżka, aby nalać wody do
głębokiej wanny, przypominającej rozmiarami raczej mały basen. Dodał do
rwących strumieni wody kilka kropli jakiegoś wonnego olejku o zapachu
jaśminu i piżma, co zupełnie ją zniewoliło.
Kiedy się do niej odwrócił, Aliyah zorientowała się, że nadal leży na łożu
z rozłożonymi nogami jak samica w rui. Kamal podszedł bliżej, a ona walczyła
z kawałkiem jedwabno-satynowego koca, którym próbowała się okryć.
Rozebrał się powoli z tego, co na nim pozostało, ukazując jej swoją męskość w
R S
87
całej okazałości, aż posłusznie znowu położyła się na plecach, gotowa, by go
przyjąć.
Kamal spojrzał na nią łagodnie.
- Aliyah, zostawmy to, co było. Po co wspominać o czymś, co już nie
istnieje?
- No tak, to byłaby świetna metoda w czasie procesów o morderstwo. Po
co „wskrzeszać" ofiarę, skoro już nie istnieje?
Otrzeźwiał nieco, lecz się uśmiechnął.
- Jesteś jak afrodyzjak. Można by sprzedawać esencję z ciebie w
butelkach. Wówczas świat wyleczyłby się z każdej seksualnej dysfunkcji.
Dlatego trudno jest mi z tobą walczyć, chociaż uwielbiam naszą słowną
szermierkę. Nie dam się jednak wciągnąć w błędne koło wzajemnej goryczy i
obwiniania za to, co było.
- Byłeś zupełnie innym mężczyzną te pięć dni temu, kiedy mówiłeś, że
jestem...
Wskoczył na łóżko, zgarnął ją jak dziecko z kołdry i zaniósł do wanny,
manewrując nią tak, że siedziała na nim w ciepłej, pachnącej wodzie.
Obmywał ją i wcierał pianę w jej piersi, brzuch i uda, aż stała się senna.
- Jeśli chodzi o wtargnięcie na moje joloos - zagadnął, upinając jej
rozsupłane loki, żeby nie zmokły - to nie wiedziałem, że tak bardzo chciałaś
mnie zobaczyć.
- Kto powiedział, że ciebie? Chciałam zobaczyć joloos.
Nie kupił tego małego kłamstewka, przygarnął ją do siebie, zatopił język
w jej wargach, przeszedł do szyi, piersi, ramion, wysysając z niej siły.
- Kamal...
- Tak, mów, wołaj moje imię. Cholernie się cieszę, że byłaś na moim
joloos, słyszysz? - Przepłynął z nią na koniec wanny, a potem wyjął ją z wody i
R S
88
rozłożył na podwyższeniu, całując i pieszcząc każdy skrawek jej ciała. - Ya
Ullah, nie powinno być takiego piękna na świecie. Ale oto jesteś i widzisz, co
ze mną wyczyniasz?
Widziała i wiedziała, jak go uczcić, jak mu okazać cześć i uległość.
Wijąc się i skręcając pod nim, obróciła go na plecy, eksplorując dłońmi i
językiem jego nabrzmiałą męskość, aż ją powstrzymał. Wstał i podciągnął
sobie jej nogi na ramiona.
- Kamal, pragnę ciebie, jesteś...
- I będziesz mnie miała, kiedy tylko zechcesz, ale najpierw.
Dmuchnął gorącym oddechem w jej złaknione łono, które pałało
pragnieniem, aby je wypełnił, ujeździł i zdominował.
- Kamal, zrób mi to, wejdź we mnie, proszę, pragnę ciebie tam czuć... -
szeptała Aliyah.
Włożył ostrożnie dwa palce w głąb jej rozpalonej pochwy. Gniótł jej
piersi i szczypał sutki, dodając trzeci palec i delikatnie przesuwał nimi w
środku, aż poczuł, że są uwięzione napiętymi z rozkoszy mięśniami jej
najczulszego miejsca.
- Wiesz, jak bardzo ciebie pragnę, jak strasznie chcę cię posmakować? -
wyjęczał.
Przyłożył usta do jej waginy i zaczął naśladować posuwiste ruchy
członka w jej wnętrzu, aż zamieniła się w jeden rozpalony spazm ekstazy,
tracąc kontakt z rzeczywistością.
Całą wieczność później nadal widziała jego ukochaną głowę między
swoimi udami, tam, gdzie nie spodziewała się już nigdy jej zobaczyć. Czuła się
spełniona i dopieszczona.
Aliyah zamknęła oczy, kiedy delikatnie osuszał jej ciało puszystym,
bawełnianym ręcznikiem i zaniósł z powrotem do łoża. Leżał obok niej,
R S
89
miękko zataczając palcem kręgi na jej skórze, aż prosiła, całym ciałem, by ją
wziął ponownie.
- O, teraz mogę poczekać, mimo napięcia. Wcześniej chyba dostałbym
zawału, gdybym cię nie posiadł. Jak to dobrze, że to nie był twój pierwszy raz.
- No właśnie, dobrze, że pierwszy raz zapewniłeś mi siedem lat temu.
Zaległa długa, ciężka cisza.
W końcu, cały spięty wykrztusił:
- To znaczy, że ja pozbawiłem cię dziewictwa?
- To znaczy, że nie zauważyłeś?
Usiadł prosto.
- Nie było krwi - powiedział zdziwiony.
- Pewnie powinieneś teraz umoczyć nieskalaną chustkę w mojej
dziewiczej krwi i pokazać swoim wiernym poddanym?
- To są mocne słowa - przyznał nagle rozzłoszczony.
- Wydawało mi się, że to było oczywiste.
- No tak, było trochę krwi, ale myślałem, że to dlatego, że... że byłem
zbyt „duży" jak na ciebie i... Byłaś tak ciasna jak dziewica.
- A ile dziewic zdeflorowałeś w swoim życiu?
- Skoro jesteś nadal tak ciasna jak kiedyś, to już nie wiem. A dziewic?
Żadnej. Poza tobą, skoro tak twierdzisz. Nie akceptuję seksualnych ofert od
tych, które nie są mi równe w tych sprawach.
- To znaczy, że trzeba złożyć u ciebie CV? Magister z fellatio, doktorat
ze stosunków przerywanych i tak dalej?
- Przestań. Chociaż jak na wstępną selekcję, to dziękuję za podpowiedz.
Ale póki co, to niepotrzebne mi było nic, poza nastawieniem i reputacją
kobiety. A te u ciebie nie odpowiadały etykiecie „dziewica".
R S
90
- Myślisz, że możesz mi coś takiego powiedzieć, a potem to zignorować?
- Aliyah pragnęła, aby ta rozmowa się skończyła. Co też jej wpadło do głowy,
żeby w ogóle poruszać ten temat? - To co mam zrobić, przeprosić cię? Tak,
przepraszam za to, że tak szybko i bez opamiętania wskoczyłam do twojego
łóżka.
- Ale teraz już jesteś doświadczona.
I to jak, skoro nauczył ją rzeczy, o których wcześniej nie słyszała i nie
wiedziała.
- A dzisiaj, czy zadałem ci ból? Wiem, że było ci dobrze, ale mam
nadzieję, że nie byłem zbyt brutalny?
Po tych rozkoszach i pieszczotach, którymi ją zdominował i doprowadził
do raju?
- A co, jeśli powiem, że tak?
- To cię tak wypieszczę, że zemdlejesz.
- To znaczy, że nie?...
- Co, nie wbiję się w ciebie, nie zmiażdżę cię między sobą a ścianą, nie
przygwożdżę cię do materaca?... Nie. Będziesz musiała mnie błagać.
- To cię błagam. - Aliyah podniosła się na łokciu.
- No tak, ty byś uwiodła i samego diabła.
- No właśnie go kuszę.
- Spokojnie. Tym razem zrobię to poprawnie.
Próbowała go zakleszczyć nogami.
- Już tak zrobiłeś. Zrób jeszcze raz.
Wgryzł się w jedno ze smukłych ud, które go osaczały.
- Zrobię jeszcze i jeszcze raz. Tylko najpierw zrobię coś innego.
Poszedł za jedną z kolumn wspierających wielką kopułę. Co on tam
robił? Droczył się z nią czy chciał bawić się w chowanego?
R S
91
I nagle, kiedy już miała iść go poszukać, wszystkie światła zgasły,
zasnuwając ich komnatę ciemnościami.
Głośny, wibrujący odgłos metalowego potwora sprawił, że aż
podskoczyła. Na suficie zaczął się pojawiać srebrzysty prześwit, który rozrastał
się do kształtu elipsy, aż powoli stworzył okrąg, który zalał srebrnym światłem
całe łoże. Cała kopuła, o powierzchni niemal całego sufitu, otworzyła się na
nocne niebo, wpuszczając całą poświatę księżyca do sypialni.
- Tak powinnaś być prezentowana światu. Jak księżycowa bogini
pokuszenia, wymyślnych fantazji i nieokiełznanej rozkoszy, do której
przychodzą spragnieni, aby składać hołdy pięknu, które ich oczarowuje,
omamia i zniewala.
Aliyah podskoczyła, słysząc jego mocny, basowy głos dochodzący z
ciemności. Tak ją postrzegał? Niech mówi, niech mówi, żeby tylko jej nie
ubliżał...
Kamal pochylił się nad nią, wziął w posiadanie całą jej przestrzeń,
odbierał jej tlen, przesuwając swoje nieziemskie, skąpane w księżycowym
blasku ciało nad nią, hipnotyzując ją oczami, w których płonęły księżycowe
ogniki pożądania.
Dzięki temu miała nadzieję, że coś dla niego znaczy, że dając jej to
wszystko, ceni ją w jakiś sposób.
Spojrzał jej w oczy.
- Aliyah - zamruczał i wniknął w nią jednym, mocnym pchnięciem. Ona
objęła go wysoko nogami, poddając się jego ruchom, aż wszedł w nią na całą
długość swojego narzędzia rozkoszy. - Nie powinno być takiego pożądania ani
takiej rozkoszy...
Pisnęła w odpowiedzi, a on wcisnął ten pisk w nią z powrotem, razem z
językiem, którym naśladował ruchy swojej męskości w jej pragnącym wnętrzu.
R S
92
Ujeżdżał ją, aż jego ruchy stały się głębsze, aż drapała go po plecach, wiedząc,
że to on ją doprowadza do szaleństwa, że jego ciało jest tym, co ją podnieca, że
nie może się przed nim już dłużej bronić. Aliyah walczyła z nadchodzącą
ekstazą, pragnąc się z nim zjednoczyć.
- Miej to, miej, ya maleekati, pokaż mi, co ci robię... - wyjęczał, czując,
że ona już jest blisko.
- Chodźmy tam razem, miły...
Poddał się jej żądaniom i zrobił, jak kazała, sprawił, że rozkruszyła się
wewnątrz. Czas i przestrzeń zniknęły, a oni, złączeni magią, szybowali w
uniesieniu.
W końcu uniósł się nad nią, patrząc z dumą na stan jej zatracenia.
- A jutro, moja królowo, będziemy się kochać w słońcu.
Była na to zbyt słaba. Znowu mu się całkowicie poddawała. Po tym, jak
jej wmawiał, że się brzydzi małżeństwem z nią, że nikim tak nie gardził. A
teraz będzie nią pogardzał jeszcze bardziej. Musi traktować to tylko jak seks.
Inaczej pogrąży się, bo on będzie wiedział, że nigdy go nie przestała kochać.
Teraz oddała mu wszystko. Ale jutro, pod obiecanym słońcem musi to jakoś
przetrwać, aby ocalić siebie. Jakby zostało jeszcze cokolwiek do ocalenia...
R S
93
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kamal obudził się w raju. Jego bogini spała wtulona w niego pod
świeżym niebem świtu. I nie sądził jeszcze do niedawna, że kiedykolwiek
będzie mu dane dzielić każdy wymiar swojego jestestwa z osobą tak doskonale
dopasowaną do niego pod każdym względem.
Aliyah zaczęła się poruszać, wzbudzając u niego przyspieszone bicie
serca. Masował jej jędrną, aksamitną skórę, delikatnie i sennie. Wydawało mu
się, że zapadła znowu w sen, ale jej serce zaczęło bić mocno i szybko, jakby
przeżywała wczorajsze uniesienia na nowo, jakby szykowała się na kolejne
przeżycia.
Objął ją mocniej, napierając na nią rosnącą erekcją. Przez chwilę mu się
poddała, a potem przekręciła się sprytnie i uniosła się na rękach, pozwalając,
aby kaskada połyskujących miedzią włosów opadła mu na twarz.
- Gotów na rundę szóstą? A może siódmą? Chyba tak, skoro pozwoliłeś
mi wtedy potrzymać swój drugi miecz.
Zeszłej nocy, kiedy kochali się po raz drugi, zaczarowała go słowami
pełnymi namiętności i zdradzała swoją tęsknotę. Mówiła, jak to czuje, tak
pięknie, szczerze i tak wibrująco. A teraz zadziwiło go takie odhaczanie ich
kolejnego spełnienia, jej niby nagła gotowość do następnych igraszek, jakby
chciała coś zaliczyć.
Nie zareagował, trochę rozczarowany i urażony.
- Zatem nie jesteś gotowy. Nie wiedziałam, bo nigdy się przy tobie nie
budziłam - dodała, przekręcając się ponownie na plecy. Zawiedziony coraz
bardziej, Kamal zaczął się zastanawiać, czy może trochę za bardzo nie
wyolbrzymia jej reakcji. Przecież to może być tylko jej niepewność, jej
odrobina wstydu z powodu tak silnych uniesień. Może Aliyah czuje się
R S
94
niepewnie, chce w ten sposób zachować twarz, w razie gdyby on okazał się
ponownie nieprzyjemny. - Nie myśl, że cię krytykuję. Jesteś wytrzymały... Ta
noc to najlepszy seks, jaki miałam od... zawsze.
Rozczarowanie przygnębiło go tak bardzo, że przekręcił się w jej stronę,
żeby to wyjaśnić, ale już wstała i poszła pod prysznic. Kamal ledwie
powstrzymał się przed tym, aby pobiec za nią, potrząsnąć nią, zapytać, czy ta
noc nic dla niej nie znaczyła. Przecież już wystarczająco ciężko mu było z my-
ślą, że był jej pierwszym mężczyzną. Czy wtedy zaostrzył jej apetyt tak
mocno, że postanowiła skorzystać z umiejętności innych kochanków? A może
tylko sobie to wymyślił, na podstawie fałszywych dowodów i pomówień? Czy
nadal była niewierną kobietą, która nie czuła niczego poza swoimi żądzami?
Dokąd z tym zajdą? Dokąd zajdzie on sam? Czy tam, gdzie był sześć dni temu,
w gniewie i rozczarowaniu? Dlaczego jest tak okaleczona emocjonalnie?
Słyszał delikatny szmer wody w kabinie prysznicowej, podsuwający mu
obrazy jej ciała i ich ostatniej nocy. Próbował je odpędzić, ale wracały jeszcze
silniejsze i bardziej natrętne, aż im uległ. W końcu to, co razem przeżyli, nawet
i bez górnolotnych emocji było czymś więcej niż to, czego doświadczało
niejedno małżeństwo, w szczególności małżeństwo królewskie. Na razie tyle
musi mu wystarczyć.
Wszedł do komnaty kąpielowej i zobaczył ją w obszernej, szklanej
kabinie, obojętną na wszystko, oddaną gorącym strumieniom wody. Otworzył
kabinę i naparł na nią, szybko zmoczony parzącymi biczami. Podniosła wzrok,
przygryzając wargę. Oparła się o marmurowe płytki na ścianie.
- No, teraz jesteś na pewno gotowy - powiedziała.
Z kontrolowaną szorstkością chwycił ją za uda i rozłożył na swoich
biodrach, wciskając ją mocniej w ścianę.
R S
95
- Zapamiętaj dwie rzeczy: zawsze jestem gotowy. Poza tym seks z tobą
był najlepszy od... pewnego czasu - dodał.
Kamal cofnął się o krok, potem o dwa. W końcu stanął w miejscu. Patrzył
i odbierał uczucia zatopione w płótnie. Były zatrważające, paraliżujące i
poruszające. Odbierał fale chaosu i głębokiego cierpienia, tak ostrego, że sam
odczuwał zadane rany, zbyt głębokie, by ich doświadczać. Podszedł bliżej,
wahając się, czy oglądanie obrazu nie zaszkodzi jego psychice. I nie byłoby w
tym przesady, gdyż samo patrzenie na to malowidło straszliwie go
przygnębiało.
Co ta nieszczęsna Aliyah odczuwała, malując ten obraz?
To był jej ostatnio namalowany obraz. Wreszcie skompletował całą
kolekcję i miał je wszystkie. Były rozwieszone w pokoju, do którego tylko on
miał dostęp. Tam, w zaciszu, mógł zgłębiać umysł kobiety będącej jego
kochanką, żoną i królową. Może któregoś dnia jej umysł i serce staną się dla
niego czytelne.
W ciągu ostatnich sześciu tygodni zapłacił wielu osobom ogromne
pieniądze za jej obrazy. W momencie, gdy orientowano się, kto dokonuje
zakupu, windowano cenę do granic niemożliwości. Nie zastanawiał się ani
przez chwilę i nie myślał o targowaniu się. Uważał zresztą, że nie było zbyt
wygórowanej sumy, za którą mógłby odkupić jej talent i cierpienie.
Wszystkie obrazy, które namalowała po porzuceniu kariery modelki i
które zapewniały jej poczesne miejsce wśród mistrzów sztuki współczesnej,
były manifestacją jej ponurego, depresyjnego i przygnębiającego stanu umysłu.
Tym bardziej przerażająca i trudna do ogarnięcia była jej przemiana w kogoś
ustatkowanego i zrównoważonego emocjonalnie.
Aliyah zmieniła się na lepsze, co intuicyjnie wyczuwał, a każda godzina z
nią spędzona utwierdzała go w tym przekonaniu. Wiedział już, że jej
R S
96
beznamiętne słowa po nocy poślubnej były wypowiedziane po to, żeby się
chronić.
Zastanawiał się tylko, w jaki sposób uległa tej przemianie. Całe lata
walczył z chęcią dowiadywania się o niej wszystkiego. Ale odkąd się pobrali,
przestał się hamować i każdego dnia starał się pozyskiwać wiadomości z jej
przeszłości. Jednak niewiele się dowiedział, zupełnie jakby przestała istnieć od
dnia, w którym ją porzucił. Jedyny ślad jej życia to te obrazy, które były dla
niego szokujące. Ale czuł, że chyba tylko poprzez wyrażanie siebie w malar-
stwie, oczyściła duszę ze stanu udręczenia. I wygrała. Znowu zaczęła malować,
tym razem będąc w stanie umysłowej równowagi.
Jego telefon zadźwięczał na znak, że nadeszła chwila na kolejną sesję
malarską. Uwielbiał patrzeć, jak malowała. Zamknął tajemny pokój z obrazami
i udał się do jej północnego atelier, gdzie już siedziała na krześle, ubrana w
swój poplamiony fartuch roboczy, słuchając z zamkniętymi oczami Mozarta.
Kamal podkradł się bliżej, korzystając z okazji, że go nie widzi.
Odsłoniła płótno, a jego serce zwolniło.
Na obrazie był on, namalowany z pamięci, nie z fotografii. Zresztą, nie
pozwoliłby sobie na takie zdjęcie. Takiego siebie jeszcze nie widział, w
każdym razie nie z tej perspektywy. Pochylał się nad kimś, nad nią, a każdy
jego napięty mięsień lśnił w poświacie księżyca, która oświetlała także jego
nagie plecy. Na twarzy miał wymalowane dzikie emocje, a w oczach rozpętane
demony.
Serce przepełniło mu się miodem uczuć, nawet go zapiekły oczy. Nikt
nigdy nie zrobił dla niego czegoś takiego. Nie było niczego podobnego.
Prześwietliła mu myśli, całą namiętność chwili i uchwyciła takie
podobieństwo, że aż było nadnaturalne. Przelała na płótno esencję ich
R S
97
wspólnej, magicznej chwili. Rozumiała i wyczuwała jego emocje i pragnęła je
zatrzymać na zawsze, w tym portrecie jego duszy.
Aliyah i wszystko, co robiła, przerastało go... Powstrzymał się od
porwania jej w ramiona i zasypania pocałunkami, co doprowadziłoby ich do
namiętnego zespolenia. Zaczerpnął powietrza i zmusił się do wyjścia. Może nie
chciała, żeby to widział w tej chwili albo w ogóle. Nie powinien jej nachodzić.
Ale tak bardzo jej potrzebował.
- Kamal? - zapytała Aliyah.
Usłyszała go czy wyczuła? Uchylił drzwi ponownie.
- Mogę wejść?
- Kamal Al Masud pyta, czy może wejść do pokoju we własnym pałacu?
Trzeba bić na alarm, bo ziemia się przekręci z wrażenia.
Zasłoniła obraz, zatem nie życzyła sobie, żeby go oglądał. Może chciała
zrobić mu niespodziankę? Tak, o to chodziło.
Wszedł do studia powoli.
- Zachowaj alarm na czas, kiedy powiesz nie, a ja i tak wejdę.
- Nie powiedziałam, że możesz wejść.
Wyciągnął do niej ręce, pragnąc ją przytulić, objąć i posiąść.
- Wszedłem. Chcesz mnie wyrzucić? Możemy powalczyć pędzlami.
- O, tak! - Chwyciła go za poły marynarki. - Trochę pędzlowania nie
zaszkodzi. Szczególnie jadalnymi kolorami po całym twoim ciele.
Kamal zsunął z siebie marynarkę i rozpinał nerwowo guziki koszuli.
- Chcę być twoim płótnem. Oddaję się do pomalowania i pożarcia.
Aliyah zeskoczyła z taboretu i przytuliła Kamala z całej siły.
- Potraktuję to jako kolejne twoje rozkazy, ale chociaż pragnę stworzyć
na tobie różne impresje i wylizać cię do czysta, to zostało mi jeszcze pięć
R S
98
minut do spotkania. A na takie dzieło sztuki jak ty potrzebuję chyba pięciu
godzin.
- Pięć minut wystarczy - wysapał jej w twarz.
Potem pocałował ją gwałtownie, a ona nie pozostała mu dłużna,
obsypując jego twarz wilgotnymi pocałunkami, które wzmagały jego
pożądanie, wzbierające jak ładunek wybuchowy. Już rozdzierał jej bluzkę, już
wysupływał ją z fartucha, gdy...
- O Boże, przepraszam!
Zdławione przeprosiny uderzyły w Kamala. Cholera, nie mieli swoich
pięciu minut. Przyszły wcześniej.
Odłączył się od ust Aliyah i nie mogąc jeszcze oderwać jednej dłoni od
jej piersi, a drugiej od pośladków, wychrypiał:
- Anna, Fara, sabah'el khair.
- Sabah'el khair, królu - odpowiedziała zarumieniona Anna i dygnęła
niezdarnie, chociaż nalegał, by mówiła mu po imieniu, skoro jest jego teściową
i to on ją teraz powinien całować w rękę i kłaniać się pierwszy. Teraz jednak
nie mógł.
- Właśnie stałaś się królewskim wrogiem! - Aliyah zaśmiała się na
bezdechu.
- Tymczasowym - dodał Kamal, skręcając się z niezaspokojenia.
- Idziemy! - zawyrokowała Fara.
Nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć o tym Szehabowi.
- Zostańcie, jestem w drodze na państwowe spotkanie! - Kamal wreszcie
rozplątał się z nóg i rąk swojej żony.
- Nie spowodujesz międzynarodowego incydentu w tej chwili? - zapytała
Aliyah, udając troskę.
Spojrzał w jej roześmiane oczy i szepnął tylko do jej ucha:
R S
99
- Labwa.
I faktycznie, była lwicą. Wolną, drapieżną i pożądliwą, z czym się wcale
nie kryła. Odpowiedziała mu kocim, niskim mruczeniem. W odpowiedzi
ucałował jej pełne usta, ukłonił się damom i wyszedł sztywno, w towarzystwie
jej wibrującego śmiechu.
Najpierw przełożył spotkanie. Potrzebował godziny na przemyślenia.
Patrzył na morze i tam widział jej ukochaną twarz. Aliyah. Na wieczność
zawładnęła jego myślami. I chociaż w tej chwili nie cierpiał Anny i Fary, to
właśnie jej rodzina też była przykładem jej wielkoduszności i miłości do
najbliższych. To, jak zaakceptowała nowego ojca, króla Atefa i to, w jaki
sposób przyjęła swoją rodzoną matkę do serca, nie próbując jej wypominać
przeszłości. Wszystko, co ją otaczało i jej dotyczyło, wzmagało jego miłość.
Już nie mógł się sam oszukiwać ani nazwać tego inaczej. Ale miłość nie
wystarczała mu, aby jej zadośćuczynić wszystkie krzywdy. Kochał ją
przedtem, ale kobieta, którą teraz się stała, urosła do rangi jego marzenia. Nie
tylko pokonała uzależnienie, ale też zaprzęgła energię w talent i siłę, stając się
doskonałą artystką i wymarzoną królową.
Było pięknie, pragnął jej, kochał, wielbił ją i czcił, był zaangażowany i
przejęty, ale to wszystko nie przekreślało zawstydzającej go przeszłości. Im
częściej rozważał to, jak długo i wytrwale musiała walczyć, kiedy jej nie wie-
rzył i nawet nie tyle ją porzucił, co zniszczył w tym czasie, w którym się
zmagała ze sobą, tym głębsza była jego rozpacz. Tym gorzej, że uzmysławiał
sobie, iż oskarżał ją o grzechy, których nie popełniła. Wierzył, że nie mogła
być niewierna ani rozwiązła, nawet pod wpływem leków.
Zadzwonił po helikopter. Zamierzał wyciągnąć spod ziemi tego
szumowinę, który go na nią poszczuł. Shane będzie musiał się ostro tłumaczyć,
a potem zapłaci za wszystko...
R S
100
Lot trwał długo, a jego gniew wzrastał z każdą minutą. Musiał polecieć
tam osobiście, bo nie był w stanie sprowadzić Shane'a do Dżudaru. Kamal
musiał to załatwić jednym cięciem, tak aby Aliyah się nie zorientowała.
Wylądował w Las Vegas i oczekiwał na tego dupka w odrzutowcu.
Odliczał minuty, kiedy do samolotu wtargnął ochroniarz, taszcząc tego
próżniaka.
To był on? Kamal wykrzywił usta z odrazą, kiedy patrzył na brzuchatego
i łysiejącego dwudziestosiedmiolatka, wyglądającego na dwukrotnie starszego.
- Spotykamy się ponownie, Kamal - parsknął Shane. - Słyszałem, że
jesteś teraz królem jakiejś tam ociekającej naftą, zaściankowej autokracji. -
Mówiąc to, skłonił się głęboko, pokazując środkowy palec.
Kamal wypuścił powietrze i wyprosił swoich ludzi. Nie chciał, żeby
widzieli, jak rozdziera go na strzępy, zanim nie wydrze prawdy z tej zepsutej
duszy.
- Kimkolwiek jestem, nie jestem hazardzistą i alkoholikiem, o którym
własna matka mówi, że lepiej, żeby się nie urodził.
- Pewnie. Ona by samego diabła wpędziła w alkoholizm. - Shane
zapewne już wypił swoją poranną dawkę. - Ale przecież nie przyszliśmy tu
rozmawiać o mojej starej, tylko o twojej. Ponętnej, mącącej zmysły Aliyah -
drwił.
- Jeszcze jedno słowo bez szacunku - wycedził Kamal, wstając - a
połamię ci te marne gnaty.
- Ooo, wielki brutal broniący honoru ukochanej! Ale przecież ona jest dla
ciebie tylko kartą przetargową, potrzebną, aby zdobyć tron. Co za ironia, skoro
dawno temu wyrzuciłeś ją ze swojego życia niczym śmiecia.
To zabolało. Shane, w końcu, tylko wyliczał to, co się stało, nieważne, z
jakiego powodu.
R S
101
- Pamiętam, że się do tego przyczyniłeś. Mów, jak było naprawdę -
powiedział Kamal.
- Chcesz prawdy? Masz do zabawy królestwo, miliardy dolców,
najwspanialszą kobietę, ale ty chcesz więcej. Co chciałbyś wiedzieć, mój
władco? Że tak bardzo ją kochałem, że czasami nie mogłem oddychać? Jak
bardzo życzyłem ci śmierci, kiedy cię pierwszy raz zobaczyła i cały świat prze-
stał dla niej istnieć? Jak zżerała mnie zazdrość? Niee. Pewnie chcesz, żebym
zaczął od miejsca, w którym mnie zwęszyłeś.
- Tak. Właśnie tego chcę - wycedził Kamal, marząc, aby obić mu gębę,
żeby się wreszcie zamknął.
Nabiegłe krwią oczy Shane'a obrzuciły go nienawiścią i pogardą.
- Wiesz, co sobie pomyślałem, kiedy cię wówczas zobaczyłem w
drzwiach? Że na pewno jesteś kawałem sukinsyna. I nie myliłem się. Wyssałeś
z niej krew i ją wyplułeś. Powiedziałem, co chciałeś usłyszeć.
W Kamalu zdetonował granat gniewu. Był gotów zabić tego faceta
gołymi pięściami.
- Czy myślisz, że chciałem usłyszeć, że jest rozwiązła? - zapytał Kamal.
- Rozwiązła? Ciekawe. A ty co, monogamista?
- A żebyś wiedział.
- Jakie to szlachetne, koleś. Tak byłeś jej oddany, że przestałeś jej ufać po
tym, jak złośliwy, obcy człowiek coś o niej powiedział? Tak, widziałem, że
czekasz w samochodzie. Zadzwoniłem do niej, mówiąc, że zemdlałem, ale na
pogotowiu kazano mi stawić się samemu w ambulatorium. A ona pospiesznie
wróciła, żeby mi pomóc. Słodka dziewczyna. A ty wyobraziłeś sobie to, co
chciałeś... Kupiłeś moje kłamstwo i te naciągane dowody, bo uważałeś, że nie
jest warta kłopotów w rodzinie i w pracy. - Kamal sztywniał. Serce rozsadzało
mu gardło. - Chciałeś rozstania, które dawałoby ci poczucie bycia w zgodzie z
R S
102
dziwnie pojętą moralnością - ciągnął zjadliwie Shane. - Wtedy nie czułbyś się
winny, że porzucasz kochankę, która cię tak wielbi. Trzeba było się tylko
przekonać, że wielbiła nie tylko ciebie. A jak się przekonałeś, to ją zgniotłeś
jak robaka. A potem była ci potrzebna, bo musiałeś dać jej swoje nazwisko i
teraz szukasz prawdy. Ale chyba po to, żeby sprawdzić, czy jest ciebie warta,
co?
Długo przed zakończeniem tyrady Shane a, Kamal popadł w bolesne,
zapierające dech otępienie. Nie był w stanie przewidzieć, co zrobi, kiedy to
minie ani czy może znieść więcej. Ale musiał wiedzieć.
- Byłeś tam, kiedy ją porzuciłem? - wydyszał.
- A, chcesz wiedzieć, czym dla niej było to twoje wypięcie się na nią? Jak
pozwoliłeś, żeby się upokarzała, przeżywając raz po raz twoje brutalne
traktowanie? Niszczyło ją to dzień po dniu. Nienawidziłem cię, bo pozwoliła
właśnie tobie się tak potraktować. Nie chciała, żebym jej pomógł. Ani ja, ani
nikt inny. I siebie też znienawidziłem, bo przez dwa lata patrzyłem, jak się
męczy, obawiając się każdego dnia, że się zabije.
Kamal nie mógł już dłużej tego wytrzymać. Opadł bezwładnie na fotel,
nie mogąc znieść tego złośliwego, przewiercającego spojrzenia. Musiał...
musiał.... Palce odnalazły przycisk w poręczy. Zjawił się ochroniarz.
- Wyprowadźcie pana Morgana - wysyczał.
Wywleczono Shane a, który wykrzykiwał donośnie plugawe epitety pod
adresem Kamala.
Kamal ich nie słyszał. Wpadł w spiralę ponurych domysłów i podejrzeń,
które uparcie wskazywały, że opowieści Shane'a, niech go piekło pochłonie,
miały posmak prawdy. Odrzucenie Aliyah faktycznie wyrwało mu serce, ale
też uwolniło go od wielu kłopotów. Uwolniło go od strachu przed wplątaniem
się w sprawy kolejnej uzależnionej. Dlatego porzucił ją tak bezwzględnie i
R S
103
dlatego chciał uwierzyć w te wszystkie kłamstwa na jej temat. Wybrał łatwą
drogę, aby uciszyć własne fobie i słabości.
Jeśli wszystko, co jej uczynił, było czynione niesłusznie, jeśli
spowodował taki ból, który widział na jej obrazach i tylko po to, żeby się
samemu chronić, to zasługiwał na powolną śmierć.
Znienawidził siebie. Jak mógł mieć czelność, żeby w ogóle cierpieć? Od
tej chwili może się ośmielić, aby ją błagać o możliwość zadośćuczynienia,
próby naprawienia jej wszystkiego, do końca życia. Ale co zrobi, jeśli ona go
odrzuci? Przecież miała do tego wszelkie prawo!
Aliyah płonęła w jego ramionach ogniem namiętności, a w innych
sytuacjach była dla niego tak miła i tak dobra. A jeśli to było tylko jej poddanie
się obowiązkom żony i przy okazji czarowi ich wspólnego seksu? Może czer-
pała z tego przyjemność, nie mogąc się doczekać, kiedy się go pozbędzie?
Tak powiedziała po nocy poślubnej, a potem ani słowa o tym, że go
kocha naprawdę. Nie musiała, przecież zachowywała się tak, jakby... A co,
jeśli on to wszystko tylko sobie ubzdurał? Bo bardzo tego pragnął? A jeśli
zabił w niej miłość na zawsze?
Kamal objął głowę dłońmi, zrozpaczony swoją sytuacją. Nie było z niej
dobrego wyjścia. Gdzie się nie obróci, tam uczyni spustoszenie. Musi zatem jej
udowodnić, że ją kocha i że bardzo żałuje tej niechlubnej przeszłości. Musi
zapracować sobie na jej miłość, odbudować jej poczucie godności. Poświęci na
to całe życie, jeśli będzie trzeba. Przeżyje je, będąc zawsze i tylko dla niej, aż
do ostatniego tchnienia.
R S
104
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Aliyah trzymała w drżącej dłoni test ciążowy, na którym powoli
zabarwiała się na różowo kreska potwierdzająca pozytywny wynik. Była w
ciąży. Teraz już na pewno straci Kamala, straci go na zawsze.
Zaraz, zaraz, a może jednak nie? Może wszystko się zmieniło na lepsze?
Pewnie, że tak. Od ich nocy poślubnej i od tego feralnego poranka, kiedy
sięgnęła po nonszalancję, chcąc ukryć swój zachwyt nad ich wspólną nocą, a
on jej nie pozostał dłużny... A później godzili się tak pięknie pod prysznicem.
Wszystko działo się tak, jakby zapomniał o tym, co kiedyś powiedział,
jakby stał się nowym, namiętnym i rozkochanym w niej mężczyzną. Włączał ją
w swoje obowiązki, pytał o radę i kierował się często jej intuicją. Wydawał się
zachwycony wszystkim, co robiła i co mówiła i namawiał ją, aby sięgała
gwiazd, które jej przybliżał, jak tylko mógł.
On też zdawał się być ciągle zachwycony, w doskonałej formie i w
świetnym humorze. Ustawiał sobie tak plan zajęć w ciągu dnia, żeby być
blisko niej i mieć przerwy na rozkoszne chwile. Nigdy wcześniej nie widziała
go tak odprężonego, tak zrelaksowanego, pełnego wigoru i oszałamiająco
pięknego.
Może tylko stara się tak jej dogadzać, wykorzystać jak najlepiej całą
sytuację, dopóki nie osiągnie celu zawartego w ich umowie. Bo właśnie go
osiągnął.
Aliyah jęknęła, zwinęła się na łóżku, opierając głowę na kołdrze. Musi
przestać tak myśleć. Przecież to niemożliwe, aby on nie chciał, żeby to, co
budowali w szczęściu i zgodzie przez ostatnie sześć tygodni, po prostu
zniknęło. Popatrzyła na swój brzuch i wyobraziła sobie szczęśliwego Kamala i
dziecko, tak do niego podobne.
R S
105
Nawet jeżeli jej radość miałaby trwać krótko, to musi te chwile
wykorzystać. Jednak rzeczywistość sama zatruwała jej myśli. Może jemu się to
wszystko podoba, ale nie ma zamiaru pozostać w związku z nią na zawsze? A
skoro już zaszła w oczekiwaną ciążę, to do porodu jej nie tknie, a potem się z
nią rozwiedzie...
Hałas w przedpokoju uprzytomnił jej, że Kamal wrócił z delegacji.
Pobiegła do łazienki, zamknęła drzwi i ochlapała sobie twarz lodowatą wodą...
Musi mu powiedzieć i poznać jego zamiary.
Wyszła, niepewna i przestraszona. Stał przy ich huśtawce, gładząc
palcami jedwabne sznury. Boże, jak go kochała. Spojrzał na nią wzrokiem
przepełnionym troską, ciemnością, jakimiś strasznymi cierpieniami... O, Boże,
co to było? Cokolwiek chciał powiedzieć, bała się tego. Nie może mu
pozwolić, żeby te słowa popłynęły.
Pobiegła wprost na niego, usadowiła go na huśtawce, a on objął ją ze
zbolałym jęknięciem. Obsypała go pocałunkami, szarpiąc na nim ubranie,
szukając dłońmi jego aksamitnej skóry, uwalniając go, osaczając, zanim się nie
wbiła na jego gotową męskość.
- Aliyah! - wychrypiał zdumiony.
- Nie mów nic, pozwól, chcę ciebie...
Kamal westchnął, cały otoczony jej stęsknioną kobiecością, rytmicznie
podnosił ją i opuszczał, kołysząc się na huśtawce, aż oboje doszli do spełnienia
i ponownego zespolenia. Nic mu nie powie, dopóki on nie powie jej. A może
już nie będzie chciał...
Popatrzyła, jak wiszą na niej spodnie. Strasznie schudła. Kamal też to
skomentował dzisiejszego ranka. Chyba już jest w dziewiątym tygodniu. Ale to
nie poranne mdłości tak ją wychudziły, tylko zbolała dusza. A Kamal, odkąd
wrócił ze Stanów, też się zmienił.
R S
106
Nadal kochał się z nią dziko i zwierzęco, nadal poświęcał jej czas i dawał
wsparcie, ale miała wrażenie, że toczy go tajemniczy, wewnętrzny smutek
Jęczał przez sen, sztywniał, jakby gotowy na walkę z niewidzialnym prze-
ciwnikiem. Za dnia przypatrywał się jej, jakby chciał wyryć jej widok w swojej
pamięci, ważył każde słowo, które do niej mówił i był uważniejszy niż
kiedykolwiek.
Aliyah straciła apetyt, pragnęła tylko Kamala i zmuszała się do jedzenia
ze względu na dziecko. Nie mogła mu jeszcze powiedzieć, a im dłużej
zwlekała, tym trudniej było jej się zmobilizować. Albo pozostaną im trzy
kolejne miesiące piekiełka, dopóki nie dowiedzą się, czy to chłopiec, czy
dziewczynka, albo będą musieli próbować, aż poczną chłopca. A jeśli poczną,
to Kamal go jej odbierze i się z nią rozwiedzie. Ten kołowrót myśli był tak
wyczerpujący, że ze wszystkich sił go odpychała. Musiała na pewno za to za-
dbać o swoje zdrowie.
Wlała wodę do szklanki i wyszperała fiolkę z tabletkami w szufladzie.
Przyjrzała się swojemu wymizerowanemu obliczu. Musi podtrzymywać to
życie, które się w niej rozwija. Nie może ulegać swoim złym nastrojom.
Włożyła sobie tabletkę do ust i już miała ją popić wodą, kiedy usłyszała
basowy grzmot głosu Kamala:
- Co ty robisz, do diabła?!
Kamal, odkąd wrócił z Las Vegas, sam był „u diabła", a właściwie miał
wrażenie, że jest w piekle. Po jej namiętnym powitaniu, nie odstępował jej na
krok, dając jej dowody na to, że jest na każde jej zawołanie. Nie poprawiało
mu to jednak nastroju i poczucie winy zjadało go od środka. Paliła go potrzeba
krzywdzenia siebie samego i ukarania się za to, co jej zrobił.
Najgorsze, co mogłoby go spotkać, to gdyby Aliyah go opuściła. Ale
przecież nie powinien jej za taką chęć obwiniać. Wtedy byłby ukarany
R S
107
najdotkliwiej. Pragnął się ranić, chciał cierpieć, a najbardziej chciał, żeby ona
mu zadawała to cierpienie.
A ona była dla niego taka słodka, że poczucie winy trawiło mu
wnętrzności jeszcze bardziej. Przyszedł wreszcie, aby powiedziała mu, czego
miał się spodziewać. Ponieważ zastał ją łykającą jakąś tabletkę, przeraził się,
podbiegł, chwycił za ramiona, aby ją powstrzymać.
- Wypluj to! - wołał oszalały z przerażenia. - Nie pozwolę ci tego sobie
robić po raz drugi!
- Puść mnie, o czym ty mówisz?
- O twoich prochach na receptę. Przykuję cię do siebie, żeby cię
pilnować.
- Ale przecież to witaminy!
- Kłamiesz, Aliyah! Wtedy, kiedy do ciebie przyszedłem, znalazłem
paczkę prochów i teraz nie pozwolę ci na to. Niech mnie szlag, jesteś królową
Dżudaru, nie możesz! - Przerażona skuliła się w jego potężnym uścisku. - Wy-
bacz, ukochana, szaleję z zamartwiania się o ciebie. Nie możesz się niczym
martwić, nic nie powinno cię zasmucać, nie poddawaj się! Zawsze będę cię
wspierał, pomogę ci, będę dla ciebie, zawsze... - przekonywał.
Aliyah szlochała i urywanymi słowami tłumaczyła:
- Wiedziałam, że to cię obrzydzi, że za to mnie odepchniesz, że mnie
znienawidzisz...
- Nie, to dlatego, że nie chciałaś pozwolić, abym ci pomógł. Chciałem,
żebyś mi pozwoliła, ale... - Kamal nie mógł dokończyć, bo musiałby się
tłumaczyć z palącego wstydu, że jej nie pomógł, że ją zostawił w
najtrudniejszym momencie życia...
R S
108
Pochylił się i wziął ją na ręce, otaczając ramionami i chroniąc.
Wyszedłszy z łazienki, usadził ją bardzo ostrożnie na otomanie, jakby była
porcelanową lalką. Sam przysiadł u jej stóp, zatroskany i nieszczęśliwy.
- Przestań tak na mnie patrzeć, to była tabletka witaminowa -
przekonywała Aliyah.
Kamal dotknął jej zapłakanej twarzy i skierował jej wzrok na siebie. Czuł
dziwną satysfakcję, znosząc te zaczerwienione oczy, które go obwiniały.
- Nic innego mnie nie obchodzi, poza pomaganiem tobie.
- Wtedy też niby chciałeś mi pomóc? Tak, to był kawał dobrej roboty.
Zupełnie jak moi rodzice. Nie potrzebuję ani twojej, ani niczyjej pomocy. A te
prochy, które znalazłeś, przeszukując mój dom, jak mnie nie było, to...
- Aliyah, przysięgam ci na wszystko, że...
- Ukryłam je, bo były moją małą, brudną tajemnicą. Ale nie taką, jak
myślisz. Rodzice zaordynowali mi je, bo gdy miałam sześć lat, stwierdzono u
mnie ADHD. Brałam te proszki od dziesięciu lat, nie wiedząc, że niszczą mi
życie, ponieważ diagnoza lekarska była nieprawidłowa. Sama w końcu
zdecydowałam, że albo biorę dalej i jestem zombie, albo walczę i nie biorę. -
Kamal jęknął z głębi piersi i chciał ją utulić, ale go powstrzymała gestem dłoni,
pragnąc dokończyć swoją ponurą historię. - Wtedy dotarło do mnie, że cały
czas patrzyłam na świat przez jakąś szybę. Musiałam powalczyć z rodzicami,
żeby pozwolili mi wyprowadzić się na próbę. W końcu ulegli. Całkiem sama
walczyłam z każdym objawem syndromu odstawienia. Ludzie wtedy mnie
niszczyli, nazywając zdzirą, królewną, która odważyła się żyć poza rodziną i
tak dalej. Byłam narkomanką, o co mnie oskarżałeś. Niedługo przed tym, kiedy
cię poznałam, poczułam się znacznie lepiej, zaczęłam wychodzić na prostą.
Jednak uczucie do ciebie tak mnie osłabiło, że kupiłam leki, żeby się czuć
bezpieczniej, żeby nie czuć tego niepokoju, który znowu, z twojego powodu,
R S
109
mnie osaczał. I kiedy zacząłeś mnie wypytywać o próby brania, o
eksperymentowanie z narkotykami, to nie mogłam się przecież przyznać,
szczególnie tobie, tak opanowanemu, tak perfekcyjnemu, że je brałam! Więc
zaprzeczyłam, bo tak naprawdę nigdy nie wzięłam prochów z własnej woli. A
potem... Potem mnie rzuciłeś i zaczęłam brać od nowa, głównie po to, aby nie
czuć bólu. To mnie zdewastowało i zupełnie rozbiło. Wtedy prawie się pod-
dałam. Postanowiłam znowu powalczyć. Przez całe dwa długie lata byłam i
walczyłam zupełnie sama. I udało mi się. Spojrzałam na świat i zobaczyłam go
ostrzej i wyraźniej. Zaczęłam malować, uczyć się jazdy konnej i fechtunku. I
kiedy już wszystko zdawało się być na ustabilizowanej, prostej drodze, świat
znowu wywrócił mi się do góry nogami. W moim życiu chyba nigdy nie będzie
spokojnie, nigdy...
Kamal odczuwał te cierpienia jak ludzie, których doprowadziły do
śmierci. Ale on tu się nie liczył, tylko ona i to, co przeżywała. Musiał jej to
jakoś wyjaśnić, jakoś się usprawiedliwić.
- Kiedy miałem dwadzieścia dwa lata, najbliższy mi przyjaciel i kuzyn,
Hossam, przedawkował. Śmiertelnie. Ale nie tyle jego śmierć, co lata ją
poprzedzające spowodowały w naszej rodzinie takie spustoszenie. Hossam za-
czął brać w wieku piętnastu lat i to, czym się stawał, jak się zmieniał nie do
poznania, wysysało ze mnie i jego rodziców wszystkie siły, bo walczyliśmy o
niego i pomagaliśmy mu z całego serca. Ale on stawiał opór i opluwał nas nie-
nawistnymi oskarżeniami, a potem, kiedy wydawało się, że powoli wraca do
normy, że się stabilizuje, to pełni nadziei i obaw chodziliśmy wokół niego jak
koło śmierdzącego jajka, delikatnie go inwigilując. Ale zawsze znajdował
sposób, by pożywić prochami tę swoją skorupę, to chore, wychudzone ciało
pozbawione duszy. Jego kłamstwa, szaleństwa, nieporozumienia i nadzieje - to
wszystko następowało po sobie w cyklach, które nas niszczyły psychicznie. I
R S
110
kiedy umarł, mieliśmy wyrzuty sumienia, bo odczuwaliśmy ulgę, że to się
wreszcie skończyło.
- Dlatego mnie zostawiłeś... - powiedziała Aliyah, przerywając ciszę, jaka
zaległa po jego słowach. - Bo myślałeś, że ze mną będziesz musiał przechodzić
przez to samo...
- Masz rację - odparł Kamal. Język mu zesztywniał jak kołek. - Nie
zadałem sobie trudu zrozumienia własnej decyzji, ale... chyba nie kochałem cię
wystarczająco mocno, więc szukałem powodów, dla których mógłbym się
ciebie pozbyć. I wtedy bez pardonu cię... odrzuciłem.
- Więc były inne powody, a nie tylko ten jeden?
Oparł czoło o jej kolana, nie mogąc jej spojrzeć w oczy ze wstydu, i
dokończył całą historię.
Oddychali ciężko, wspólnie rozdrapując swoje rany, wstyd i upokorzenia.
- Shane? - wyjąkała Aliyah zbolałym głosem. - Nie sądziłam, że coś
takiego zrobi. Wydawał się taki dobry, był jak brat, którego nigdy nie miałam...
Nie podejrzewałam, że mógłby coś takiego zrobić... Opowiedział mi o waszym
spotkaniu. Powiedział, że ty mówiłeś, że wcale nie dbasz o mnie ani o moje
uczucia i wszystko, co robiłeś, potwierdzało jego słowa. Nakłamał nam obojgu,
manipulował nami...
- I dlatego zwrócił się w końcu przeciwko sobie i zmarnował swoje
pijackie życie. Tak jak chciał zniszczyć twoje. Ale to wszystko moja wina. Ja
zgrzeszyłem przeciwko tobie, bo miałem siłę, żeby cię zranić.
- Miałeś tyle powodów... Sądziłeś, że jestem dziwką i narkomanką.
- Przestań, moja najdroższa. Byłem sadystycznym, wrednym sukinsynem.
Chciałem tylko utrzymać swój status, swoją dumę i spokój ducha. Zasługuję na
karę. Ukarz mnie, Aliyah, a kiedy się nasycisz zemstą, zaspokoisz swoją dumę
i uleczysz serce, wtedy ci zadośćuczynię całym sobą, całym moim życiem.
R S
111
Aliyah chciała coś powiedzieć, ale wpadła w dławiący szloch, który
targał nią jak dzieckiem. Kamal, tracąc zmysły ze wzruszenia, uniósł się na
kolanach i przyciągnął ją do siebie, tuląc i próbując uspokoić.
- Nie płacz, ukochana duszyczko, moja miłości, nie jestem wart twoich
łez. Co mogę zrobić, żebyś czuła się szczęśliwa, powiedz, żądaj wszystkiego,
cokolwiek zechcesz.
Wpadła w spazmy i przy każdej próbie wydobycia z siebie głosu,
zanosiła się płaczem. W końcu uspokoiła się trochę, łzy leciały teraz wolniej.
- Jestem dla ciebie miłością, duszą i boginią? - wyszeptała. - Przedtem
byłam tylko królową.
- Jesteś moją królową i panią mojego życia, wszystkim najwspanialszym,
czym cię nazwałem i jesteś wszystkim dla mnie.
- Czy wobec tego odwołasz swój dekret? - zapytała. Kamal patrzył na nią,
nie rozumiejąc, szczególnie nie pojmując przekornej nuty w jej głosie. - O,
właśnie! - dodała Aliyah. - Tak to jest, jak się wydaje za dużo dekretów, nie
zapisując ich.
- Nie potrzebuję żadnego dekretu. Wszystkie możesz obalić i cofnąć.
Rozkazuj, a będę ci posłuszny.
- No proszę! - Uśmiechnęła się w końcu. - Król Dżudaru abdykuje przede
mną.
- Tak, abdykuję ze wszystkim, czym jestem.
- Mówisz tak, bo wiesz, że tego nie wykorzystam.
- Niestety, taka jesteś.
- Naprawdę chcesz zostać ukarany, co? Kto mógł przypuszczać, że masz
masochistyczne zapędy? Ale skoro tak, to fajnie, bo chciałam wypróbować
trochę nowych sztuczek, na przykład związać cię i doprowadzić do obłędu...
Wyobraził to sobie i zakręciło mu się w głowie.
R S
112
- To nie kara, Aliyah. To cudowna nagroda. Nie rób tego. Nie wybaczaj
mi tak łatwo.
- Kto powiedział, że miłość do końca życia to łatwa sprawa? Chyba
właśnie to mi proponujesz?
- Do końca mojego życia, na pewno, i również dalej, jeśli coś tam
istnieje.
- Dobrze zatem, że jestem tą, której potrzebuje Dżudar. - Boże, bez
względu na to, co powiedział, zawsze będzie uważała, że jest z nią częściowo
po to, żeby ustabilizować sytuację polityczną. - Kochaj mnie, Kamal. - Cały
zadrżał na tę cichą prośbę, nader delikatną jak na nią, jego ognistą królową. -
Kochaj mnie teraz, kiedy już wiem, że ty także mnie kochasz.
Kamal wtulił głowę w jej łono.
- Jak możesz mnie kochać? - zapytał. - Zasługuję przecież na twoje
odrzucenie.
Wplątała mu palce we włosy i przyciągnęła za głowę do swojej twarzy.
- Jesteśmy oboje błogosławieni - powiedziała.
Mrucząc miłosne wyznania, zaniósł ją do łoża i wielbił przez noc całą,
wiedząc, że teraz oddaje mu się pełnią jestestwa. Szybowali w raju uniesień, a
ich serca otworzyły się do głębi intymności i wspólnego zatracenia.
Później przyglądał się, jak spała snem wyczerpanej i spełnionej kochanki,
którą obezwładnił gwałtownością i czułością. Następnie wyplątał się z jej
ramion i ubrał pośpiesznie, aby wtargnąć do sali obrad i wszcząć alarm pań-
stwowy. Powinien był to zrobić już dawno - uwolnić ich oboje od tych
zobowiązań.
Aliyah obudziła się w nowym świecie, w którym była wolna od ciężaru
trudnej przeszłości. Czuła się boginią uwielbianą przez swojego boga, Kamala.
Zawsze ją kochał, a uczucia do niego już nie zaznają granic, bo nawet wtedy,
R S
113
kiedy było najtrudniej, wbrew rozsądkowi, serce podpowiadało jej, że on wciąż
należy do niej. Ich życie potoczyło się jednak w niewłaściwym kierunku i
sprawiło im wiele bólu, ale zawinili zarówno oni, jak i Shane. A Kamal, jak
zwykle, brał za wszystko odpowiedzialność i obwiniał tylko siebie.
Po tych wszystkich przejściach Aliyah wiedziała, że nie będzie już miała
poczucia winy z tego powodu, że jest tak idiotycznie szczęśliwa. Trudna
przeszłość została za nimi, a jej ciąża nie będzie końcem, tylko początkiem
wspaniałego życia. Wczorajszej nocy mu nie powiedziała, bo ta noc była tylko
dla nich dwojga i miała przekreślić to, co było złe i stworzyć fundament nowej,
cudownej przyszłości. Ale zaraz powie mu o nowym życiu, które razem
stworzyli ich wielką miłością.
Aliyah pędziła przez pałac do sali obrad, rozkazując strażnikom, aby
opuścili jej otoczenie. Nie było pewności co do tego, jak jej nienasycony
demon seksu zareaguje na taką wiadomość. Na królewskim biurku jeszcze się
nie kochali...
Uchyliła wrota przedsionka i na palcach podeszła tak blisko, aż go
spostrzegła, siedzącego przy owym biurku i wpatrującego się w dwa pokaźne
monitory, z których spoglądali Szehab i Faruk.
- ...i kiedy dowiecie się, co mi się udało osiągnąć, to będziecie zmuszeni
powiedzieć mi w oczy, że jestem geniuszem - dumnie zapowiadał Kamal.
I to jakie oczy! Te, które ją przywoływały i rozpalały, zachęcając, aby mu
przerwała to spotkanie z braćmi i kochała go, zatracając się w nim.
Ale on mówił dalej, skoncentrowany na nich, co spowodowało, że nie
przerywała.
- Tak... a możemy poza tym, na przykład, walnąć cię między oczy? -
zapytał kwaśno Faruk. - Chciałem to robić codziennie, odkąd skończyłeś dwa
lata. I to, że rodzice nam wpajali, że „nie wolno bić się po twarzy" ani to, że
R S
114
jesteś królem, nie powstrzyma mnie, jak tam będę. Tymczasem wiedz, że jesteś
geniuszem i domyślam się, że dopniesz swego. Jesteś szalony, żeby nam
przerywać w czasie zajęć. Myślałem, że ktoś umiera. Co w ciebie wstąpiło?
- Raczej, co ze mnie wystąpiło, co mnie już nie wciąga w otchłań -
powiedział Kamal.
- Można by pomyśleć - cierpko uśmiechnął się Szehab - że jesteś na
jakimś haju.
- Jestem. I wzlatuję coraz wyżej. Pamiętasz, Szehab, tę rodzicielską
pogadankę, którą mi zaserwowałeś przed ślubem o twoim szczęściu z Farą?
Ogłaszam, że żaden z was nie jest najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Ja
nim jestem.
Serce Aliyah podskakiwało w piersi, nieważne, że to fizycznie
niemożliwe. Oto Kamal, miłość jej życia i ojciec jej poczętego dziecka, jest tak
szaleńczo szczęśliwy jak ona sama, aż musi to wykrzyczeć całemu światu i
swoim braciom, którzy go zrozumieją.
- No dobrze, o co chodzi?
Kamal zakręcił się w swoim skórzanym, poważnym fotelu jak mały
chłopiec.
- Właśnie zakończyłem niemal dziesięciogodzinną telekonferencję z Al
Masudami i Al Szalanami, która ma na celu odwołanie dekretu w sprawie
wojny, związanej z moim małżeństwem i potomstwem. Udało się! Już nie
jestem zmuszony prawem, aby być mężem Aliyah i nie muszę mieć z nią
dziecka... - powiedział. Aliyah zachłysnęła się powietrzem. Przecież to
niemożliwe! Nie mógł, tak po prostu, nie mógł... - Jestem wolny! - dodał
triumfalnie.
Świat Aliyah legł w gruzach.
R S
115
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Aliyah biegła tak szybko, jak nigdy dotąd. Ale nie potrafiła uwolnić się
od jego słów. Jakie miały znaczenie ona i jej miłość, wobec tego, że on musiał
stać na straży swojego królestwa i strzec tronu? Powiedział, że ją kocha, bo mu
była potrzebna. Nie mógł pozwolić na to, żeby organizm, który miał
wyhodować mu potomka, został zniszczony przez prochy. Po prostu
manipulował nią, sprawiając, że była mu posłuszna. Zatem wszystko co mówił,
jego przyrzeczenia i zaklęcia, wszystkie noce, a szczególnie ta ostatnia, były po
to, żeby uśpić jej czujność i pozbyć się jej przy najbliższej sposobności.
Nie było w niej emocji, a łzy nie wypływały spod powiek. Jej dusza
popadła w odrętwienie, które przywitała z ulgą. Jak mówiono, zbyt wielkie
cierpienie prowadzi do obumierania. Szła, obojętna na wszystko, aż wyszła z
pałacu i skierowała się w nieznanym kierunku. Nigdy już tu nie wróci.
Kamal porządkował sprawy państwowe jeszcze przez trzy godziny, nie
chcąc jej mówić przed czasem o swoim sukcesie. Dopiero kiedy tron Dżudaru
był zabezpieczony, a pokój w regionie zagwarantowany przez Zohayd, mógł
wrócić do swojej królowej.
Wpadł do sypialni, spodziewając się, że jeszcze odsypia wczorajszą noc
rozkoszy albo wyleguje się w łożu, czekając na powtórkę.
Nie znalazł jej nigdzie i powoli ogarniała go fala przerażenia. Minęło
czternaście godzin, odkąd zostawił ją w łóżku. Zapewne wzięła prysznic,
zjadła posiłek i poszła do swojego studia. Pobiegł tam, lecz jej nie zastał. Stał
przed okrytym obrazem, wypełniony ciszą i pustką. A przecież serce
podpowiadało mu wcześniej, dawało znaki, których nie usłuchał. Nie było jej
w pałacu ani w Dżudarze. Odsłonił obraz i zauważył, że jest już ukończony, ale
niepodpisany, jakby pragnęła mu przekazać wiadomość, że opuściła go nie
R S
116
tylko fizycznie, lecz również sercem. Nikt nie będzie wiedział, że to ona go
sportretowała.
Dwadzieścia godzin później Kamal lądował w Los Angeles, czując, że
postarzał się o czterdzieści lat. Aliyah wsiadła do samolotu i przyleciała
właśnie tu, do swojego miasta. Jedyna wiadomość, która go powstrzymała
przed szaleństwem to ta, że jest bezpieczna we własnej kawalerce.
Zakomunikowali mu to ludzie z ambasady Dżudaru.
Przez całą drogę roztrząsał każdą chwilę spędzoną razem i każde słowo,
jakie między nimi padło. Miał nadzieję, że uda mu się znaleźć odpowiedź na
jej nagłą decyzję o wyjeździe. Stracił już cały zdrowy rozsądek, kiedy wreszcie
stanął u jej progu.
I wtedy otworzyła drzwi.
Wpatrywał się w nią, cały odrętwiały, wchłaniał ją wszystkimi zmysłami,
szczęśliwy, że istnieje. Włosy spięła w kucyk, narzuciła na siebie T-shirt
nieokreślonego koloru i wyblakłe dżinsy. Nawet nie podniosła oczu, tylko się
odwróciła, a on szedł za nią, świadomy ich obecności w tym miejscu, z którego
wiele lat temu wyszedł, poznawszy fałszywe fakty. Ale to było tak dawno...
Zanim odzyskał głos i zebrał myśli, usłyszał ją:
- Każ swoim ochroniarzom zabrać to.
„To" okazało się być dwiema skrzyniami klejnotów, spośród tych, które
złożył u jej stóp podczas ceremonii zaślubin. Gdy podróżowali po Stanach,
przekazał je ambasadzie Dżudaru w Los Angeles, aby Aliyah mogła z nich
korzystać, kiedy tu będzie.
- Reszta jest w Dżudarze, a te kazałam sobie przywieźć, żebym mogła ci
je zwrócić osobiście, jak to jest w zwyczaju khol'e.
Khol'e. Samo słowo przeszyło go na wylot. To zwyczaj, w którym
kobieta odrzuca znienawidzonego męża.
R S
117
- Tak jak przyjęłam od ciebie mahr, a ciebie za męża, tak teraz oddaję ci
go i cię odrzucam. Nie jesteś już moim mężem. Zabieraj to i wynoś się.
Serce mu stanęło na te słowa. Ale nie umarł, co dziwne. Nie będzie mu
dane to wybawienie. Ale teraz wszystko układało mu się w doskonałą całość,
arcydzieło zemsty.
- Więc to jest twoja kara. Ya Ullah! - wychrypiał. - Nawet w
najkoszmarniejszych przewidywaniach nie spodziewałem się, że będziesz tak
twórcza w okrucieństwie. Sądziłem, że najgorsze, co możesz zrobić, to
pozbawić mnie twojej obecności, twojego widoku, czegoś, czego mi potrzeba,
by oddychać i żyć. Ale ty poszłaś dalej, dałaś mi nadzieję, że przebaczyłaś, i
wiarę w nowo odzyskaną miłość. Oplotłaś mi się słodko wokół szyi, żeby
potem nagle wykopać mnie ze swojego życia.
- Wyjdź. Nie mogę na ciebie patrzeć! - wysyczała strasznym głosem, a jej
oczy wydawały się czarne jak studnie.
- Kłamałem, kiedy mówiłem, że chcę, żebyś mnie ukarała, porzucając
mnie. Udawałem męczennika, ale już to odwołuję. Nie chcę, żeby taka była
kara. Zrób coś innego, cokolwiek, tylko nie to! - Aliyah odwróciła się, ale zła-
pał ją za ramiona, gładząc palcami jej łokcie, przywierając ustami do karku i
wchłaniał jej zapach. Wyszarpnęła się i ciężko dysząc, oparła się o ścianę.
Nienawiść biła jej z oczu. - Wziąłem na siebie całą winę - błagał Kamal dalej -
i nadal to czynię. Muszę mieć coś na obronę. Jeśli myślisz, że cię porzuciłem i
żyłem w spokoju, podczas gdy ty cierpiałaś, to się mylisz. Zapłaciłem za to
zdrowiem i chorą duszą. Zapytaj moich braci. Jedyne, co mnie napędzało, to
gniew na myśl o tym, co zrobiłaś. Wszystko inne było dla mnie martwe jak
popiół. Ale przecież kiedyś mnie kochałaś? - Jej harde spojrzenie wcisnęło mu
do gardła straszne podejrzenie. - Na Allacha, nie?! Nie kochałaś mnie?! To od
pierwszego dnia była dla ciebie tylko zabawa? Uwierzyłem ci, a rozczarowanie
R S
118
tobą zamieniło mnie w zgorzkniałego, potłuczonego człowieka. A tym razem
sprawiłaś, że oddałem ci się do końca, padłem przed tobą na kolana, a ty sko-
pałaś mi twarz, żeby mnie opuścić?
- Przestań! - wrzasnęła Aliyah. - Udało ci się. Miałeś, co chciałeś. Czego
jeszcze chcesz? Jesteś do tego stopnia pokręconym draniem, że chcesz mną
rzucać, aż zamienię się w jakieś strzępy? Prawie ci się wtedy udało, ale teraz
już to nie przejdzie, słyszysz? Ja i dziecko staliśmy się już zbędni, tak? Ale
będę żyć dla tego dziecka, silna i zdrowa i nie pozwolę ci się zbliżyć do niego
ani do mnie. Już nigdy więcej, rozumiesz?
Jego świat się zatrzymał. Nagłe zrozumienie jej słów odebrało mu
świadomość. Poczuł przypływ współczucia pomieszany z niezrozumieniem.
Przeraził się. Czyżby była w ciąży? Chwycił ją w ramiona, drżąc ze
wzburzenia i ogłupiającej radości.
- Jak to jest, że dwoje dorosłych i inteligentnych ludzi, tak się straszliwie
zatraca w kłótniach i nieporozumieniach? - zapytał Kamal. - Na moje
usprawiedliwienie powiem, że kocham cię jak szaleniec i myśl o tym, że móg-
łbym cię stracić, pozbawia mnie logicznego myślenia.
Aliyah zaczęła go okładać pięściami po plecach, a każdy cios dawał mu
impuls do rozpoczęcia życia na nowo.
- Puść mnie - krzyczała - bo przysięgam, że ci wydrapię przynajmniej
jedno oko! Słyszałam, co im mówiłeś. Czemu tu jesteś, cholerny sadysto?!
Jeszcze nie zakończyłeś swoich targów? Czy okazało się, że nie możesz się
mnie pozbyć bez konsekwencji dla tego twojego tronu?
Kamal pochylił głowę nad jej twarzą i zamknął oczy, przyjmując na
siebie wszystkie bolesne słowa, pragnąc, aby dalej wylewała na niego swoją
zasłużoną złość. Ale jej ciosy osłabły pod naporem szlochów i wreszcie
poddała się jego uściskowi, wiedząc, że walczy nadaremnie.
R S
119
Kamal poczuł, że pieką go powieki i coś ściska mu gardło. Łzy same
spłynęły mu po twarzy, chociaż walczył z szarpiącymi go dreszczami.
Aliyah, zdziwiona jego jękami, otworzyła oczy i szybko je zacisnęła,
kiedy jedna łza upadła jej na źrenicę.
- Płaczesz? - zasyczała. - To jest aż tak źle? Zdetronizują cię, jeśli mnie
nie przywieziesz z powrotem? Ze wszystkich asów, które masz w rękawie, ten
bije wszystko. Nawet nie sądziłam, że w ogóle posiadasz łzy...
Ucałował ją, czując jej serce bijące pod jego piersią, aż go ugryzła w
wargę, ale dalej wycałowywał jej łzy, aż umilkła, łkając cicho.
- Czy mój huragan pod postacią królowej, pozwoli mi w końcu wtrącić
słówko? Tak, udało mi się wywinąć z tych wiążących nas umów i
doprowadziłem do tego, że ani nasze małżeństwo, ani nasze dziecko nie są
warunkami pokoju w naszym regionie. Właściwie, mogłem tego dokonać
wcześniej.
- Co takiego?! - spytała zaszokowana wiadomością.
Kamal pogładził ją po mokrym policzku.
- Zawsze miałem wystarczająco dużo władzy i argumentów, żeby to
zrobić, ale nie napomknąłem o tym nikomu. Nawet moim braciom, nawet sobie
samemu. Czy nie widzisz, czemu?
- To znaczy, że ożeniłeś się ze mną dla fałszywych pozorów?
Ucałował znowu usta, które wypowiadały takie mądre zdania i chłostały
go tymi strasznymi oskarżeniami.
- Tak. Ożeniłem się, aby cię mieć i nie musieć przed tobą ani przed sobą
przyznawać, że cię potrzebuję. Teraz już nie jestem zobowiązany wobec
mojego królestwa, aby być twoim mężem. Tym samym udowadniam ci, że
jestem tylko twój na zawsze i że nie mogę przetrwać bez ciebie i nad życie
pragnę zaludnić cały świat naszymi potomkami.
R S
120
Wiedział, że musi całe swoje życie położyć na szalę i uwolnić ją
całkowicie, modląc się, aby któregoś dnia zagoiły się jej rany, by zechciała
przyjąć go ponownie.
Zmusił się, aby odłączyć się od niej i wstał na równe nogi.
- Przyjmuję twoje khol'e, Aliyah. - Popatrzyła na jego poważną twarz i
poczuła, że usadził ją znowu, jak tylko nieśmiało zaczęła się podnosić. - Nawet
jeśli to odwołasz, to zmuszę cię do wykonania tej rozwodowej przysięgi.
- No, już teraz wiem, że jesteś pozbawionym serca, bezdusznym, na
wieki wypaczonym...
Umilkła, kiedy przed nią uklęknął.
- Jestem bez serca, bo ty nim jesteś, ya galbi, dlatego oddaję ci wolność.
Kiedy upewnisz się, że nie mam już żadnych ukrytych planów, padnę przed
tobą na twarz i bez względu na to, ile to będzie trwało, będę tak leżał, aż
zgodzisz się za mnie wyjść, aby ratować moje życie, a nie tron.
Aliyah rozpłakała się na dobre, wylewając łzy jak gejzer.
- O, Boże! Ty szalony, łamiący mi serce człowieku, przestań. Jeżeli choć
jedna litera z tego, co mówisz, nie jest prawdą, to przestań. Nie obiecuj mi
więcej, niż naprawdę czujesz, bo ja potrzebuję prawdy. Nie mogę żyć z niczym
mniej niż tylko prawdą. Żyłam tak kiedyś, co prawie mnie zniszczyło. Teraz
bez niej zginę, a przecież muszę być silna, dla mojego dziecka.
Aliyah patrzyła na zmarszczki, których mu przybyło, odkąd się ostatnio
widzieli.
Kamal ujął jej dłonie i wtulał w nie twarz, całując je mocno.
- Moja ukochana królowo, udowodnię ci, że to jeszcze nie jest cała
prawda. Powiedziałem kiedyś, że zrobię wszystko, żeby odpokutować moje
winy i udowodnię ci, że całe moje życie, cały świat, nic dla mnie nie znaczą
bez ciebie. Bez twojej ufności i miłości. Żebyś zrozumiała, że mówię prawdę,
R S
121
chciałbym pozbyć się bogactw i abdykować, aby ci to wszystko
zrekompensować.
- Przecież nie możesz zrobić czegoś takiego!
- Mogę. Tron jest bezpieczny i nieważne, czy zasiadam na nim ja, czy
ktokolwiek inny. A jeśli chodzi o fortunę, to wszystko rozdam. A jeśli będziesz
mnie znowu chciała, to odbuduję ją dla ciebie, tak po prostu.
- Ale jeśli nawet to wszystko prawda, to...
- Nie ma głębszej prawdy niż ta - odpowiedział poważnie.
- Nigdy bym nie pozwoliła, żebyś oddał to wszystko dla mnie, tak po
prostu...
- Dlatego właśnie - mówił Kamal, podnosząc się z kolan - z radością to
wszystko oddam, bo bez posiadania ciebie, nic nie jest warte posiadania.
Aliyah widziała tę królewską determinację w jego oczach, które pałały
bezwzględnością wobec siebie samego i głęboką szczerością wobec niej.
Podskoczyła i rzuciła mu się na szyję.
- Ale już ci wierzę, mój miły, nie waż się z niczego rezygnować, nie waż
się! - mówiła.
- To jak masz mi uwierzyć, jak mam odpokutować, jeśli tego nie zrobię?
- Wierzę ci. - Aliyah przytknęła jego dłoń do swojego serca, które biło
szybko i mocno. - Zawsze wierzyłam, nawet kiedy byliśmy od siebie oddaleni,
nawet kiedy nie chciałeś mnie znać.
Przygarnął ją mocniej, roniąc łzy na jej twarz i głowę, tuląc ją drżącymi
ramionami. Złapała go za włosy i przyciągnęła, jęczącego ze szczęścia, do
twarzy.
- Zapomnijmy o tej pokucie. Wiem, że chcesz być wszystkiemu winien,
ale ja też nie byłam aniołem. Nie ufałam ci, trzymałam na dystans i
przedstawiałam ci fałszywy obraz siebie.
R S
122
Kamal nadal mruczał o swojej winie, ale go ucałowała, zatykając mu
usta.
- Mimo naszego bólu, wszystko dobrze się skończyło. Jeśli zostałbyś
wtedy ze mną, to oplotłabym się wokół ciebie i wysysałabym twoją siłę, nigdy
nie odnalazłszy swojej. To nie byłoby sprawiedliwe, a w ostateczności
zniszczyłoby nasz związek. Dzięki temu zmusiłam się, aby się odnaleźć i stać
tą kobietą, którą jestem dzisiaj. Wiem, że ta kobieta zrobiła na tobie wielkie
wrażenie, prawda?
- Po tym, co powiedziałaś, wiem, że już sobie nigdy nie wybaczę.
Wyplątał się z jej ramion i sięgnął po komórkę. Wiedziała, co zmierzał.
Skoro udało mu się doprowadzić do ugody pomiędzy Al Szalanami i Al
Masudami, używając telefonu, to teraz mógł zakończyć swoje panowanie w ten
sam sposób.
Aliyah skoczyła, wyrwała mu telefon i odrzuciła go daleko na podłogę.
- Zrozum wreszcie, ya maolai. Ja jestem królową Dżudaru i moim
obowiązkiem wobec królestwa i całego regionu jest utrzymanie
najwspanialszego władcy w historii na tronie. Ponadto powinien być on dobrze
obsługiwany i radosny, aby szczęśliwie rządzić państwem przez następne
sześćdziesiąt lat.
- Ach, Aliyah, jesteś moim bóstwem.
- Ty moim też, ale ponad miłością, którą do ciebie czuję, czuję także
dumę z bycia królewską małżonką, więc masz zostać na tym tronie,
zrozumiano? A poza tym skoro masz pokutować do końca życia, kochając
mnie i wielbiąc, tak jak ja ciebie, to jak mogę się nie zgodzić?
Biedny Kamal stał tam, ciężko dysząc, porażony jej słowami. Tak
wielkiego przebaczenia, takiego ogromu miłości i oddania nie znalazłby
nigdzie na świecie. Czuł smak pokory, której go nauczyła.
R S
123
- Jesteś... to dla mnie zbyt wiele, zbyt wiele... - powtarzał.
Potem przygarnął ją, a ona poczuła ulgę, że nigdy już nie będzie
wątpliwości, niedomówień, strasznego bólu serca i porażającego lęku. Wziął
ją, tym razem bez barier, bez żadnych uczuciowych granic, w zupełnym
oddaniu, a ona go zagarnęła, łącząc swoje ciało z jego siłą i męskością, aż stali
się jedną duszą.
Wreszcie był w domu, był w niej, wtapiając się w nią w szaleńczym
rytmie odzyskanej miłości, szlochając ze szczęścia nad ich duchowym
pojednaniem i połączeniem ich wspólnych pragnień. Kiedy dochodziła,
odchylił się, aby przyglądać się łakomie jej ekstazie, jak jego królowa, jego
najdroższy skarb, wzlatuje na szczyty rozkoszy, którą potęgował każdym
wielbiącym ją ruchem bioder.
Kiedy powoli wracała z przestworzy, okrzykami zachęciła go, aby
również zaczerpnął ekstazy z jej boskiego ciała i dołączył do niej, rozlewając
w niej nasienie i naznaczając ją sobą na wieki. Żałował, że nie może jej dać w
tym momencie kolejnego dziecka.
Kamal osiągnął wreszcie taki spokój, jakiego nie zaznał nigdy wcześniej.
Od tej chwili będą wiedli nierozłączne życie w szczęśliwej bliskości. Leżał za
nią, owinięty wokół jej pleców i nóg, gładząc jeszcze płaski brzuch, w którym
rozwijało się ich dziecko.
Nagle, zaskoczony, spytał:
- Czy nasz dzidziuś się poruszył?
- W dziewiątym tygodniu? Nawet superdzidziuś supertatusia nie dałby
jeszcze znaków swojej obecności. Odzywa się mój ciążowy apetyt.
Wstał nagle i zaczął się ubierać.
R S
124
- Nie wychodź z łóżka i nie spalaj ani jednej kalorii. Zaraz przyniosę górę
jedzenia i cię nakarmię. Teraz ja będę to robił. Nie zostawię cię samej z tym
problemem.
Aliyah zarzuciła ramiona na głowę w poddańczym geście, czując jeszcze
echa przeżytej przed chwilą namiętności.
- Znowu zaczynamy z tym supermacho, który dzieli i rządzi? Całe
upokorzenie gdzieś wywiało, skoro do głosu doszedł królewski testosteron?
- Upokorzenie tkwi głęboko i możesz sobie na nim używać do woli -
stwierdził poważnie. - Ale tu nie będzie miało zastosowania. Kiedy sprawa jest
tak ważna, nic mnie nie powstrzyma.
Zamówił jedzenie i stał nad nią, taki piękny i spełniony, że samo
patrzenie ją bolało.
- Mój pierwszy apetyt zaraz będzie zaspokojony. Drugi apetyt skieruję na
ciebie, mając nadzieję, że też będzie zaspokojony. Jak ty to robisz, że odchodzę
od zmysłów? - spytała Aliyah, kusząco wijąc się w pościeli.
Kamal znowu wydostawał się pospiesznie ze spodni, aby wtargnąć pod
kołdrę i mocno przytulić żonę.
- Jednym słowem i spojrzeniem posyłasz mnie do piekła albo wysyłasz
do nieba. Ale już żadnego piekła przed nami. Dobrze, kochana królowo? -
wyszeptał namiętnie w jej usta.
Starała się go pochwycić nogami, skierować w łaknącą kobiecość, ale się
opierał.
- Zanim cię znowu pokocham - wyjęczał, ledwo się powstrzymując - czy
odwołasz swoje khol'e i mnie znowu przyjmiesz?
Przyjęła go całego, dążąc z nim do raju uniesień. Już na zawsze z nim.
R S
125
EPILOG
Kamal stał w blasku zachodzącego słońca, spoglądając na południowe
ogrody pałacu. Wielkie uroczystości trwające przez siedem dni były bardzo
huczne, aż do ostatniego wybuchu sztucznych ogni. Całe królestwo radośnie
świętowało przyjście na świat pierwszego królewskiego dziedzica.
Ala'a Al Masud. Jak pragnęli oboje rodzice, ich synek był wcieleniem
wielkości i wspaniałości rodu Al Masudów.
Ala'a. Jego dziedzic. Pierwszy owoc wiecznej i bezwarunkowej miłości.
Aliyah siedziała na drugim końcu tarasu, trzymając dziecko w objęciach,
a z jej twarzy emanowały miłość, duma i łagodność. Pomarańczowe słońce
malowało jej gęste włosy. Zachwycony Kamal nie mógł oderwać wzroku. Po-
czuła, że na nią patrzy i ich spojrzenia się spotkały. Za tę twarz i jej uśmiech
gotów był klękać w podzięce i całować ziemię, po której stąpała. Odwróciła
się, skupiając uwagę na marudzącym dzidziusiu, a Kamal westchnął ze szczęś-
cia i zwrócił się do stojących obok Faruka i Szehaba.
Obaj zapatrzeni byli w kobiety i dzieci, będące środkami ich
wszechświatów i źrenicami ich oczu.
Patrzyli na Carmen, goniącą za psotną, uciekającą wśród pisków Mennah.
Carmen pomachała Farukowi, aby dalej biec i szukać wśród kwiatów ich
rozkosznej córeczki, a Fara nosiła na rękach maleńką Hayam, którą Szehab tak
nazwał na cześć ich wielkiej miłości.
Wszyscy trzej spojrzeli na siebie jednocześnie i przepłynęły między nimi
impulsy braterskiego zrozumienia i jedności, zanim nie westchnęli z
satysfakcją, aby dalej patrzeć na swoje rodziny.
- Ironia losu jest zawsze zaskakująca - rozpoczął Faruk. - Mamy przecież
tak wielki dług wdzięczności wobec Tareka. Gdyby nie ten zdradliwy padalec,
R S
126
kuzynek Tarek, gdyby nie jego pokrętne knowania i manipulacje, to nie
mielibyśmy dzisiaj tego wszystkiego. Ani niezastąpionych żon, ani spokoju w
regionie. Nawet w Dżudarze sprawy idą świetnie.
Kamal i Szehab roześmiali się jednocześnie, zadziwieni pochwałą, jaką
Faruk zgotował swojemu wrogowi numer jeden.
- Faktycznie, to nasz wielki dług - przytaknął Szehab. - A może tak
przebaczyć Tarekowi, niech bidulek wraca z wygnania?
Nagle wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.
- To byłby numer!
Kamal udawał, że czyta list.
- Drogi zdeprawowany kuzynie! Teraz, gdy tron Dżudaru jest
zabezpieczony na następne sześćset lat, rodzinka, która cię wygnała, zamiast
cię ukamienować, zaprasza cię, abyś powrócił i powoli doprowadził całe
królestwo do upadku.
Faruk, który miał najwięcej powodów, żeby nienawidzić Tareka za to, że
zniesławił mu jego ukochaną Carmen, zawarczał pod nosem.
- Tak, zaprośmy go do celi odosobnienia, gdzie jego wszawe miejsce.
Sam go tam zawlokę, najchętniej po tłuczonym szkle.
- Daj spokój, bracie! - Szehab trącił go ramieniem. - Nie jest wart
twojego gniewu. To, w jaki sposób go trzymamy z dala od naszego kraju, jest
wystarczającą karą.
Kamal zbierał myśli, chcąc coś powiedzieć.
- Jeśli chodzi o tron, to przekazywaliśmy go sobie wzajemnie, ale skoro
nastał pokój, to ty powinieneś na nim zasiąść, Faruku. Jesteś pierworodnym i
tobie się on należy.
- Mam swoje zdanie, mój królu. Wybrałem Carmen. Ty zasługujesz na
tron.
R S
127
- Ale ja też wybrałem, Aliyah. Chciałem abdykować, ale Aliyah mi nie
pozwoliła, wierząc we mnie.
- Ale to ty ten kraj uratowałeś - opierał się Faruk - i to w sposób, jaki
żadnemu z nas nie wpadłby do głowy. Cokolwiek doprowadziło do tej sytuacji
i bez względu na to, ile mnie to kosztuje, to ty, Kamalu, jesteś z nas
najlepszym materiałem na króla!
- Boli, co? Przyznać, że mały braciszek to ma, prawda?
- Jasne - wyszczerzył zęby Faruk. - I nie chodzi tu tylko o ciebie. Twoja
żona też najbardziej nadaje się na królową spośród naszych żon.
Szehab wszedł między nich i klepnął ich między łopatki.
- W końcu Faruk i ja też świetnie czujemy się w naszych rolach. Kto, jeśli
nie starsi bracia, miałby cię trzymać w ryzach?
Właśnie w tym momencie Aliyah zaczęła machać do niego, aby
natychmiast przyszedł.
- Ona, oto kto! - zaśmiał się Kamal.
Wyplątał się z ich uścisków i pobiegł przez taras, aby chwycić żonę i
synka w ramiona. W uszach dźwięczał mu braterski, rubaszny i głośny śmiech
zrozumienia.
R S