Kim Lawrence
Kuzynka władcy
«Romans z szejkiem» - 35
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Powszechnie uważano Taira Al Szarifa za wytrawnego dyplomatę, chociaż
nie zabiegał o takie miano. Oczywiście zdarzały się sytuacje, gdy z konieczności
występował w roli dyplomaty, ale daleki był od uprawiania sztuki dla sztuki. Zaci-
snął pięści, gdy zobaczył, że Tarik znów wymownie patrzy na siedzącą naprzeciw
niego młodą Angielkę. Miał ochotę ściągnąć kuzyna z krzesła, mocno nim potrzą-
snąć i zapytać, jaką grę prowadzi.
Gniewne rozmyślania przerwało zadane przez króla Hakima pytanie.
- Tairze, jak czuje się twój ojciec?
Przy stole zapadła cisza. Tair oderwał wzrok od twarzy następcy tronu i popa-
trzył na stryja, dziedzicznego władcę Zarhatu.
- Nie może pogodzić się z losem. Śmierć Hassana jest dla niego wielką trage-
dią.
Król Hakim westchnął, pochylił głowę.
- Rodzice powinni umierać pierwsi, przed dziećmi, bo taka jest naturalna ko-
lej rzeczy. Na szczęście ojciec ma ciebie. Jesteś dla niego jedyną pociechą.
Tair poważnie w to wątpił, ponieważ nie był ulubieńcem ojca. Przypomniała
mu się rozmowa, którą niedawno odbyli, i w jego błękitnych oczach pojawił się
ironiczny błysk.
- Synu, zaufałem ci, a ty, co zrobiłeś? - zawołał król Malik z wyrzutem. - Jak
mogłeś? - Czerwony ze złości uderzył pięścią w stół tak mocno, że zadźwięczały
srebrne sztućce.
Jako mały chłopiec Tair nerwowo reagował na gwałtowne wybuchy króla.
Dawniej niepohamowana furia ojca przyprawiała go o mdłości. Ostatnio jednak
słuchał inwektyw spokojnie, a napady wściekłości przestały go przerażać, wywo-
ływały jedynie współczucie.
- Szkoda, że to on wpadł pod samochód, a nie ty! - krzyczał król Malik. -
R S
Hassan wiedział, co znaczy lojalność i szacunek wobec ojca. On zawsze stanowił
dla mnie oparcie, teraz stałby po mojej stronie, nie wykorzystałby ojcowskiej roz-
paczy, żeby działać za moimi plecami.
Tair wątpił w rozpacz ojca, który mimo żałoby nie zmienił trybu życia. Nawet
w dniu tragicznej śmierci syna nie zrezygnował z rozrywek.
- Próbowałem skontaktować się z tobą. Dzwoniłem do Paryża kilka razy, ale
nie chciałeś ze mną rozmawiać.
Król Malik zareagował na to machnięciem upierścienionej dłoni i pogardli-
wym prychnięciem.
- Rzekomo byłeś bardzo zajęty - dodał Tair.
Dobrze wiedział, że oznaczało to grę w pokera o bardzo wysoką stawkę.
Król Malik przymrużył oczy i zimnym wzrokiem świdrował młodszego syna.
- Największy kłopot z tobą polega na tym, że brak ci wyobraźni - warknął. -
Nie potrafisz myśleć o sprawach wielkich i pięknych, a jedynie o przyziemnych...
Oczyszczalnia ścieków! - Skrzywieniem warg dał wyraz bezbrzeżnej pogardzie dla
prozaicznego projektu. - Wybrałeś brudy zamiast pięknego jachtu.
- Zdecydowałem się na najnowszą oczyszczalnię, bo to projekt możliwy do
zrealizowania prędko i wszędzie, gdziekolwiek zajdzie potrzeba. Olbrzymim plu-
sem jest program szkoleniowy dla pracowników oraz pięćdziesięcioprocentowy
zysk dla naszych ludzi, gdy inwestorom zwróci się początkowy wkład.
Wynik negocjacji nie zadowolił przedstawicieli międzynarodowego koncernu
ubiegającego się o prawa do eksploatacji nowych złóż. Reprezentanci koncernu by-
li przekonani, że młodszy syn króla Zabranii bez namysłu zaakceptuje ich propozy-
cję. A tymczasem trafili na zdolnego, stanowczego negocjatora, którego byli zmu-
szeni traktować z szacunkiem. Przy podpisywaniu umowy mieli takie miny, jakby
nie bardzo wiedzieli, jak to się stało, że dali się przekonać.
Tair zdawał sobie sprawę, że podczas negocjacji wykorzystał element zasko-
czenia i następnym razem nie będzie miał takiej przewagi. Sądząc jednak po wro-
R S
gim nastawieniu ojca, było mało prawdopodobne, aby został dopuszczony do dal-
szych negocjacji.
- Zysk dla naszych ludzi! - Niezadowolony monarcha skwitował to określenie
Taira pstryknięciem grubych, obrzmiałych palców. Był bardzo otyły, bo zwykle
zanadto sobie folgował przy stole. Jadł bez umiaru.
Tair przezornie milczał.
- Kiedy wpłyną pierwsze pieniądze? - zapytał król. - Za dziesięć lat? A jacht
obiecywali przysłać za miesiąc...
- Jacht, który kupiłeś w zeszłym roku, wygląda jak nowy - zauważył Tair.
Nie liczył na uznanie, a mimo to zrobiło mu się przykro, gdy ojciec gniewnie
zmarszczył brwi.
Łatwiej było przyjąć reprymendę stryja, ponieważ jego krytyka wypływała z
altruistycznych pobudek. Król Hakim przedkładał dobro poddanych nad własną
wygodę i zachcianki. Jedynie taki człowiek potrafił docenić to, co Tair chciał osią-
gnąć.
- Koniec z brawurą, musisz być ostrożny - rzekł stryj surowym tonem. - Nie
należy wybierać się w podróż samolotem, gdy zanosi się na burzę piaskową. Pa-
miętaj, że ojciec ma teraz tylko ciebie.
Z tych słów trudno było wywnioskować, co króla Hakima bardziej zbulwer-
sowało: niebezpieczeństwo grożące pilotowi podczas burzy piaskowej, czy to, że
Tair podróżował bez licznej asysty, jaka przystoi następcy tronu.
- Kiedyś ty będziesz rządził krajem, czeka cię wielka odpowiedzialność. Mu-
sisz o tym pamiętać.
Tair pochylił głowę na znak, że przyjmuje naganę stryja Hakima.
- Stryju, zapominasz, że jestem nowicjuszem. To dla mnie nowa rola, nie
uniknę błędów.
Po śmierci brata został następcą tronu i od razu uznano, że przestał należeć
wyłącznie do siebie. Godził się z tym, lecz nie potrafił całkowicie zrezygnować z
R S
wolności. Uważał, że do zachowania równowagi psychicznej potrzebuje trochę
samotności, ale jeszcze bardziej kontaktów z ludźmi, wśród których może być sobą.
Król Hakim uśmiechnął się.
- W mydleniu nam oczu jesteś starym wygą. Myślisz, że nic nie widzę? A ja
doskonale wiem, że uprzejmie słuchasz starszych, mówisz to, co wypada, ale po-
stępujesz tak, jak chcesz. Na szczęście wiem też, że pomimo ryzykownych wysko-
ków znasz swoje obowiązki. Zawsze byłeś bardziej odpowiedzialny niż twój brat.
O zmarłych należy wyrażać się pozytywnie, ale przecież mówię tylko to, co po-
wiedziałbym Hassanowi w oczy. I to samo powtarzałem twojemu ojcu. Nikomu nie
wyszło na dobre, że przymykał oczy na skandale wywoływane przez pierworodne-
go. A jeśli chodzi o jego podejrzane kontakty... - Król Hakim cmoknął i pokręcił
głową z dezaprobatą. - Od dawna uważam, że w Zabranii działoby się lepiej, gdy-
byś ty urodził się jako pierwszy.
Tair przez całe życie musiał bronić swoich racji, swoich poglądów przed kry-
tyką, więc rzadko kiedy brakowało mu słów, ale nieoczekiwana pochwała z ust
stryja wprawiła go w zakłopotanie. Milczał zażenowany.
Na ratunek pośpieszyła mu żona Tarika.
- Marzę o tym, żeby zdobyć uprawnienia pilota - powiedziała Beatrice.
Piękna synowa była w zaawansowanej ciąży, więc jej marzenie, groźne w jej
stanie, skutecznie odwróciło uwagę teścia. Tair był pewien, że Beatrice właśnie o to
chodziło. Zaczęła się ożywiona dyskusja o samolotach i pilotach. Część biesiadni-
ków gorąco broniła tezy, że mężczyźni zdecydowanie górują nad kobietami, gdy
chodzi o umiejętności wymagające błyskawicznego refleksu czy koordynacji ru-
chów.
Wszyscy mieli coś do powiedzenia oprócz Angielki. Tair zastanawiał się,
dlaczego ona milczy. Z powodu nieśmiałości czy braku towarzyskiego obycia? Po-
sądzał ją raczej o to drugie, bo podczas całej kolacji odzywała się tylko wtedy, gdy
ktoś ją bezpośrednio zagadnął.
R S
Dziwnie milczący był też Tarik.
Tair, który dyskretnie obserwował tę parę, czuł narastającą irytację z powodu
gnębiących go podejrzeń.
Tarik miał wszystko, co człowiekowi potrzebne do szczęścia, a jego piękna,
kochająca żona niedługo urodzi pierwsze dziecko. Tair spojrzał na nią i twarz mu
złagodniała. Beatrice figlarnie uśmiechnęła się do niego i porozumiewawczo mru-
gnęła.
Tair odwrócił głowę i natychmiast sposępniał, gdy zobaczył, że kuzyn nadal
patrzy na angielską myszkę jak cielę na malowane wrota. Skrzywił się zdegusto-
wany. Dotychczas lubił, a nawet podziwiał kuzyna, uważał go za człowieka moc-
nego fizycznie i moralnie. Tarik po krótkim narzeczeństwie poślubił piękność o ty-
cjanowskich włosach. Tair uznał, że akurat w tym przypadku szczęście dopisało
człowiekowi, który w pełni na nie zasługiwał. Jeśli los kiedykolwiek przeznaczył
sobie dwoje ludzi, to na pewno byli nimi Tarik i Beatrice. Ich szczere uczucie po-
ruszyło cyniczne serce Taira, który chwilami marzył, że i on kiedyś spotka równie
piękną bratnią duszę jak Beatrice.
Jego przyszłość była nierozerwalnie związana z krajem, którego - jako jedyny
następca tronu - prędzej czy później będzie władcą. Jego ojczysta Zabrania przez
długie lata była zaniedbywana przez króla Malika, a także przez Hassana, jego
starszego brata i następcę tronu, którzy uważali, że kraj jest ich prywatną własno-
ścią, niewyczerpaną skarbnicą umożliwiającą spełnianie wszelkich zachcianek. Nie
dbali o polityczną i finansową stabilność Zabranii, a kraj właśnie tego najbardziej
potrzebował. I w pełni na to zasługiwał. Następca tronu miał obowiązek przez oże-
nek zapewnić jedno i drugie. Od osobistego szczęścia znacznie ważniejsze było
dobro kraju, poprawienie stanu dróg, zreformowanie służby zdrowia tak, aby zna-
lazła się na poziomie obowiązującym w dwudziestym pierwszym wieku.
Tair lodowatym wzrokiem spojrzał na kuzyna; dziwił się jego głupocie i po-
dejrzewał, że nie docenia on swego wielkiego szczęścia. Czy oszalał na tyle, że
R S
zdradza żonę, bezmyślnie ryzykując rozbicie udanego małżeństwa? Według Taira
granica między marzeniami o zdradzie a ich spełnieniem była bardzo niewyraźna.
Dlaczego Tarik jest na tyle głupi, że nie tai swej fascynacji Angielką i ostentacyjnie
obraża żonę? Beatrice była wyjątkowo spostrzegawcza, a nawet ślepy dostrzegłby
oznaki zainteresowania Angielką, których kuzyn nie stara się ukryć. Wprost niepo-
jęte, że Tarik okazuje żonie tak mało szacunku, jawnie ją obraża. Dlaczego tak po-
stępuje?
Tair oderwał wzrok od kuzyna i rzucił pogardliwe spojrzenie Angielce udają-
cej niewiniątko. Mężczyzna nie zachowuje się tak jak Tarik bez zachęty ze strony
kobiety. Co kuzyn widzi w osobie wyglądającej jak szara mysz? Mimo starań Tair
nie potrafił dostrzec w niej nic pociągającego.
Angielka w niczym nie przypominała rudowłosej, zmysłowej Beatrice. Męż-
czyzna nie traci głowy dla takiej dziewczyny. Była niska, filigranowa, miała ciem-
ne, gładko zaczesane włosy, związane w węzeł na karku. Wprawdzie miała łabę-
dzią szyję, lecz piękna szyja to za mało, aby kobieta nieodparcie pociągała męż-
czyznę.
Angielka zsunęła okulary na czubek lekko zadartego noska, a Tair usiłował
wyobrazić sobie jej twarz bez okularów w grubej oprawce. Pomyślał, że dziewczy-
na, która chce uwodzić mężczyzn, powinna zafundować sobie soczewki kontakto-
we. Chociaż z drugiej strony taka inwestycja niewiele by zmieniła, ponieważ jej
drobna figurka odziana w workowatą suknię nieokreślonego koloru zbyt dobrze
ukrywała kobiece krągłości, uwielbiane przecież przez większość mężczyzn.
Tair gniewnie zmrużył oczy, gdy Angielka odwróciła głowę i spojrzała na Ta-
rika. Przez chwilę tych dwoje patrzyło na siebie takim wzrokiem, jakby zapomnieli,
że nie są sami. Ich zachowanie było oburzające.
Angielka uśmiechnęła się i przymknęła oczy, a wtedy długie rzęsy rzuciły
cień na gładkie, lekko zarumienione policzki. Tair zerknął na czerwone usta i zdzi-
wił się, że dopiero teraz dostrzegł zmysłowość pełnych warg.
R S
Jego irytacja z powodu niemądrego zachowania Tarika przerodziła się w silny
niepokój. Do tego momentu sądził, że wystarczy oględnie przypomnieć kuzynowi o
przyzwoitości, lecz teraz uznał, że trzeba działać bardziej stanowczo.
Wymiana spojrzeń wyglądała jak nieme porozumienie kochanków, co na-
tychmiast zrodziło podejrzenie, że sprawy zaszły za daleko i w grę wchodzi coś
więcej niż niewinny flirt. Tair mocno zacisnął palce na kieliszku, z gniewu po-
ciemniały mu oczy. Spod gęstych rzęs rzucił badawcze spojrzenie na biesiadników.
Wszyscy beztrosko rozmawiali i śmiali się, jakby nie widzieli porozumiewawczych
spojrzeń Tarika i zwodniczo skromnej dziewczyny.
Tair zasępił się. Czy wszyscy oślepli? Jak to możliwe, że jedynie on do-
strzegł, co się dzieje? Ponownie zerknął na żonę kuzyna i zorientował się, że ona
też spostrzegła, jakim wzrokiem jej mąż i jej przyjaciółka patrzą na siebie. Był pe-
łen podziwu dla Beatrice, ponieważ rozmawiała z Khalidem jakby nigdy nic. Dla-
czego Beatrice, prawdziwa dama, przyjaźni się z niegodną siebie osobą? Angielka
udaje cichą myszkę, lecz jest drapieżnikiem.
Tair zamyślił się. Czy warto otwarcie zagadnąć Tarika, bez ogródek powie-
dzieć mu, że igra z ogniem? Raczej nie. Rozmowę w najlepszym razie zakończą
ostre słowa. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że rozsądniej będzie pomówić
bezpośrednio z uwodzicielką. Ostrzeże Angielkę, że nie zamierza bezczynnie przy-
glądać się, jak ona rozbija małżeństwo jego kuzyna. Jeśli Panna Myszka nie zmieni
swego postępowania, będzie zmuszony podjąć bardziej stanowcze działanie. Nie
miał pojęcia, jaką formę przyjmie owo stanowcze działanie, ale liczył, że intuicja
podsunie mu najlepsze rozwiązanie. Już bywało podobnie, gdy musiał nagle inter-
weniować. Zdarzało się, że idąc na spotkanie z obrażonymi przez Hassana dygnita-
rzami, nie wiedział, co im powie, lecz zawsze jakoś znajdował odpowiednie słowa.
W obecnej sytuacji może trzeba będzie uciec się do czegoś radykalniejszego.
Na to też potrafi się zdobyć... Zerknął na zmysłowe usta myszowatej uwodzicielki i
przez głowę przemknęło mu pytanie, czy nie będzie na przykład musiał całować
R S
tych ust. Może upatrzy odpowiedni moment i gdy oboje znajdą się w zasięgu
wzroku kuzyna, pocałuje intrygantkę. Dziewczyna miała i ten minus, że zupełnie
nie była w jego typie, w niczym nie przypominała kobiet, które lubił całować. No,
trudno...
Angielka, która chyba wyczuła jego natarczywy wzrok, odwróciła głowę i
przelotnie spojrzała we wrogie błękitne oczy. Tair miał złośliwą satysfakcję, bo
zaczerwieniła się po korzonki włosów. Pogardliwie wykrzywił usta, a ona drgnęła i
spuściła wzrok. Był zadowolony, że przynajmniej wie, że jest ktoś, kogo nie zwio-
dła swym zachowaniem.
Tarik był w eleganckim garniturze, ale krawat miał przekrzywiony, rozwią-
zany.
Molly zamknęła drzwi i wskazała krzesło, a sama przysiadła na brzegu łóżka
pod baldachimem. W skromnej pidżamie z cienkiego batystu wyglądała trochę ko-
micznie wśród ciężkich brokatów i lśniących jedwabi. Zresztą we wszystkich pała-
cowych komnatach czuła się zupełnie nie na miejscu.
Przyjechała przed dwoma tygodniami. Z każdym dniem coraz mniej krępo-
wała ją obecność Tarika, ale nadal była przy nim spięta. Tym bardziej że odnosiła
wrażenie, że on też czuje się nieswojo. To zrozumiałe, ponieważ dopiero zaczynali
bliżej się poznawać.
Na szczęście Khalid miał inny charakter, był serdeczny, bardziej otwarty, to-
warzyski i przy nim Molly od początku czuła się swobodnie.
Tarik usiadł okrakiem na krześle, położył ręce na oparciu. Milczał. Beatrice
uprzedziła, że jej mąż jest wyjątkowo małomówny. Molly była niecierpliwa, lecz
ugryzła się w język i nie zapytała, dlaczego Tarik przyszedł o tak późnej porze.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - w końcu odezwał się milczek.
Molly przecząco pokręciła głową i znowu zapadło dość długie milczenie.
- Khalid martwi się, że cię obraził.
R S
- Nie rozumiem. On obraził? - zdziwiła się szczerze. - Dlaczego tak myśli?
- Przedstawił cię Tairowi jako przyjaciółkę Beatrice. Boi się, że opacznie
zrozumiałaś powód, dla którego nie wyjawił twojej tożsamości.
Tair...
Molly dobrze zapamiętała twarz tego przystojnego mężczyzny o przeszywa-
jącym wzroku. Zjawił się niespodziewanie, ponieważ burza piaskowa zmusiła go
do lądowania w Zarhacie. Był zakurzony od stóp do głów.
Tarik bardzo lubił kuzyna, ale tego dnia nie ucieszył się na jego widok. Wo-
lałby spędzić wieczór w gronie najbliższej rodziny, bez gości.
- Nasze rodziny są spokrewnione przez liczne małżeństwa. - Beatrice półgło-
sem wyjaśniała jej, kim jest ten przybysz. - Tair jest następcą tronu w Zabranii.
Mężczyźni siedzący przy stole głośno rozmawiali, przeplatając słowa arab-
skie, francuskie i angielskie.
- Ma niebieskie oczy. Zauważyłaś? - spytała Beatrice.
- Tak. - Trudno byłoby nie zauważyć!
- W rodzie Al Szarifów błękitne oczy pojawiają się stosunkowo często - cią-
gnęła Beatrice. - Krąży ciekawa opowieść o tym, skąd się wzięły, ale nie wiadomo,
na ile jest prawdziwa. Rzekomo kiedyś dotarł w te strony wiking, który bardzo
spodobał się królewskiej córze... Odtąd co kilka pokoleń rodzi się błękitnookie
dziecko. Piękny mężczyzna, prawda?
Molly czuła, że ogarnia ją dziwne podniecenie. Aby się opanować, zacisnęła
wargi i spuściła oczy. Nie rozumiała, dlaczego serce bije jej jak oszalałe. Miała na-
dzieję, że Beatrice nie spostrzegła jej rozdygotania. Spojrzała na Taira i zrobiła
minę niewiniątka.
- Piękny? Czy ja wiem...
Takiego mężczyznę podziwiają wszystkie kobiety, zawsze i wszędzie. Zerka-
jąc na niego spod rzęs, Molly zauważyła, że ma bardzo jasną karnację, a na pra-
wym policzku szeroką bliznę dochodzącą do zmysłowych ust.
R S
Silnie zarysowane brwi były kruczoczarne, a równie czarne włosy opadały na
rozpięty kołnierzyk koszuli. Pokryta czerwonawym pyłem koszula chyba była nie-
bieska, dobrana pod kolor oczu.
Molly miała nadzieję, że nikt nie zauważył, z jakim zachwytem wpatruje się
w twarz gościa. Wprost pożerała go wzrokiem, ale czy to dziwne? Zasługiwał na
miano pięknego mężczyzny, chociaż jego męska uroda w niczym nie przypominała
urody typowego hollywoodzkiego aktora.
Molly zastanawiała się, czy jedynie ona zachwyciła się błękitnookim arab-
skim królewiczem. Raczej mało prawdopodobne, aby jej reakcja była wyjątkowa.
Na pewno wszystkie kobiety wlepiają wzrok w prawie dwumetrowego mężczyznę
o czarnych włosach i błękitnych oczach. Tair Al Szarif był najprzystojniejszym
mężczyzną, jakiego w życiu spotkała.
I w tym momencie Molly usłyszała głos rozsądku przypominający, że wygląd
to nie wszystko. Podobną opinię często wygłaszał jej ojciec, aby pocieszyć naj-
młodszą córkę. Przyrodnie siostry były piękne i dobre. Molly czasami zdawało się,
że byłoby jej łatwiej, gdyby Rosie i Sue były niemiłe, złośliwe, bo wtedy nie mia-
łaby poczucia winy, że jest zazdrosna. Czy lżej być szykanowaną przez złośliwe
siostry, niż słuchać zapewnień, że najważniejszy jest piękny charakter, a ona wła-
śnie taki ma?
Rosie kiedyś zaproponowała jej zamianę, gdy Molly poskarżyła się, że wola-
łaby być piękna, a za większy biust chętnie oddałaby dziesięć punktów ze swego
ilorazu inteligencji.
Otrząsnęła się ze wspomnień, wróciła do rzeczywistości i spojrzała na Tarika.
- Przecież wiem, dlaczego Khalid tak mnie przedstawił. Powiedz mu, żeby się
mną nie przejmował. Zresztą nie sądzę, żeby twój kuzyn... - Urwała zakłopotana i
niepewnie się uśmiechnęła. - Nie przypadłam do gustu królewiczowi z Zabranii.
Tarik pokręcił głową.
- Skąd takie przypuszczenie? Przecież on wcale cię nie zna. Dlaczego miałby
R S
czuć niechęć do nieznanej osoby?
Logiczne pytanie, ale Molly nie miała wątpliwości, że w głębi błękitnych
oczu kryła się niechęć do niej. Nigdy w życiu nie wywołała silnych emocji u przy-
stojnego mężczyzny. Widocznie żaden nie potrafił dostrzec jej wewnętrznego
piękna! Dlaczego wytrącił ją z równowagi fakt, że akurat ten mężczyzna patrzył na
nią wrogo, z pogardą? Dziwne!
Usiłowała usunąć jego obraz sprzed oczu, ale zadanie było trudne, ponieważ
miał twarz, której się nie zapomina.
- Przywidziało ci się - rzekł Tarik.
- Możliwe.
Żałowała, że się poskarżyła. Niezależnie od tego, co mówił Tarik, wiedziała,
że się nie omyliła. Tair Al Szarif nie mógł na nią patrzeć. Na szczęście nie spędzi
jej to snu z powiek, ponieważ nie zapałała sympatią do następcy tronu w Zabranii.
- Jeśli sobie życzysz, wyjaśnię mu, co nas łączy.
- Nie trzeba. Zostaw to tak, jak jest.
W oczach Tarika dostrzegła ulgę. Nie powinno to boleć, a jednak zabolało.
Wiedziała, że Tair nie pozbędzie się uprzedzenia do niej, nawet jeśli z wiarygodne-
go źródła dowie się, że jest przyrodnią siostrą Tarika i Khalida.
Oczywiście nie rozumiała, dlaczego wzbudziła w nim niechęć. Wmawiała so-
bie, że nie zależy jej na jego sympatii. W duchu wyliczyła niemiłe cechy Taira:
arogancję, brak poczucia humoru, zapatrzenie w siebie. Ostatnia cecha zdawała się
najbardziej prawdopodobna, bo człowiek, który codziennie widzi w lustrze idealnie
piękną twarz, musi być z siebie zadowolony.
- Decyzja należy do ciebie - powiedział Tarik. - Przyszedłem zapewnić cię, że
nie wstydzimy się naszego pokrewieństwa. Wręcz przeciwnie. Chociaż... - Krzywo
się uśmiechnął. - Na razie wolimy nie rozgłaszać tego wszem i wobec.
- Ze względu na waszego ojca, prawda?
Tarik był jej wdzięczny za zrozumienie.
R S
- Tak. Bardzo przeżył odejście żony... Jest dumnym człowiekiem, a to był
wielki skandal w naszych kręgach. Plotki zostawiły trwałe ślady.
Molly dopiero niedawno uświadomiła sobie, że dla Tarika odejście matki też
było bolesnym przeżyciem, którego, się nie zapomina.
- Wasz ojciec jest dla mnie bardzo dobry, serdeczny. Nie chciałabym stawiać
go w przykrej sytuacji. Na pewno nie będę rozpowiadać o naszym pokrewieństwie,
nikomu nie pisnę ani słowa. Przysięgam. Na wścibskie pytania będę odpowiadać,
że jestem przyjaciółką Beatrice.
Chętnie złożyła taką obietnicę, bo wzruszyła ją serdeczność króla Hakima.
Zdawała sobie sprawę, że nie jest mu łatwo gościć córkę byłej żony.
Poznała kulturę i obyczaje Zarhatu, więc domyśliła się, co kryje się za sło-
wami Tarika o skandalu po rozwodzie. Mimo wszystko król Hakim ciepło ją przy-
jął, a wielu mężczyzn, będących na jego miejscu, wolałoby nie wiedzieć o jej ist-
nieniu.
Tarik patrzył na nią z uznaniem.
- Dziękuję za tę obietnicę, ale wierz mi, że Khalid i ja z dumą przedstawili-
byśmy ciebie jako naszą siostrę.
Molly poczuła łzy napływające do oczu.
- Naprawdę? - szepnęła przez ściśnięte gardło.
- Dlaczego wątpisz? No tak, to zrozumiałe... Trudno, żebyś miała do mnie za-
ufanie po tym, jak ignorowałem cię przez dwadzieścia cztery lata. Zasłużyłem na
to, żebyś posłała mnie do diabła.
Molly odgarnęła włosy opadające na twarz i blado się uśmiechnęła.
- Ja postępowałam podobnie. Wszystko zawdzięczamy Beatrice. Gdyby nie
przyjechała do Anglii, nie byłoby mnie tutaj.
To prawda. Gdy Tarik przysłał zaproszenie, gniewnie odrzuciła jego propo-
zycję pojednania. Nie chciała mieć nic wspólnego z człowiekiem, który przysporzył
jej matce tylu cierpień. Nigdy jej nie odwiedził po jej powtórnym zamążpojściu.
R S
Przez całe życie przyrodni bracia byli właściwie jak obcy ludzie i wolałaby, aby tak
pozostało. Nie życzyła sobie kontaktów z nimi, a szczególnie z Tarikiem, ponieważ
ignorował ją przez długie lata. Na domiar złego skłonił Khalida, aby też odciął się
od matki i przyrodniej siostry.
Beatrice gorąco prosiła w imieniu męża o pojednanie i to ona skłoniła Molly
do przyjęcia zaproszenia.
Była przekonana, że będzie obojętnie traktować starszego brata, ale gdy go
bliżej poznała, bardzo go polubiła.
- Jesteś zadowolona, że przyjechałaś?
- Tak, nawet bardzo - szepnęła wzruszona.
Rozpromieniony Tarik wstał.
- Przemyślisz to, co mówiłem?
- Tak. - Gdy doszli do drzwi, schwyciła go za rękę. - Muszę coś ci powie-
dzieć.
- Słucham.
- Wreszcie zrozumiałam, dlaczego nie chciałeś odwiedzać mamusi.
Długo tego nie rozumiała. Widziała, jak bardzo matka cierpiała, ponieważ
Tarik nie przyjechał na wakacje razem z Khalidem. Wtedy nie przyszło jej do gło-
wy, że on też cierpiał. Na pewno czuł się zdradzony, bolało go, że ukochana matka
ich zostawiła.
- Tuż przed moim wyjazdem tatuś powiedział, że mamusia do końca wyrzu-
cała sobie, że was zostawiła. Pocieszała się, że jesteście kochani, szczęśliwi...
Wiedziała, że wasze miejsce jest tutaj.
- A jej nie?
W głosie Tarika nie było krytyki, a mimo to Molly stanęła w obronie matki.
- Na pewno była nieszczęśliwa, że musi rozstać się z dziećmi.
Wyobrażała sobie rozpacz kobiety, która jest zmuszona dokonać takiego wy-
boru. Nie znała siły macierzyńskich uczuć, ale przypuszczała, że porzucenie dziec-
R S
ka jest jak wyrwanie sobie serca, oznacza pustkę do końca życia.
- Mamusia wiedziała, że będziecie pod dobrą opieką. Cieszyłaby się, widząc
nas teraz razem.
Tarik przytulił ją, a wtedy poczuła, jak lata odrzucenia i wzajemnego żalu idą
gdzieś w niepamięć. Wysunęła się z braterskiego uścisku i otarła mokre policzki.
- Och, rozkleiłam się. Idź już, bo Beatrice gotowa wysłać ludzi na poszukiwa-
nie męża.
R S
ROZDZIAŁ DRUGI
Tair widział ten czuły gest i słyszał ostatnie słowa Molly. Zalała go fala nie-
pohamowanego gniewu, ale nadal stał ukryty, aż ucichły kroki Tarika na marmu-
rowej posadzce. Dopiero wtedy ruszył w stronę zamkniętych drzwi sypialni.
Z wściekłości pociemniało mu w oczach, gdy wyobraził sobie, jaka Molly jest
zadowolona, że nikt nie odkrył jej gry. Doskonale się maskowała, lecz on ją przej-
rzał.
Ostrożnie nacisnął klamkę i lekko uchylił drzwi sypialni. W kobiecie bez
okularów i z rozpuszczonymi włosami ledwo poznał szarą myszkę. Światło pada-
jące z głębi sypialni przeświecało przez jej cienką batystową pidżamę, więc od razu
dostrzegł zarys smukłej sylwetki o bardzo kobiecych kształtach.
Kto by przypuszczał, że ta mała intrygantka ma taką zgrabną figurkę, pomy-
ślał zaskoczony.
Zatrzymał się w uchylonych drzwiach, aby ochłonąć. Opuścił wzrok, chcąc
usunąć sprzed oczu podniecający widok. Spodziewał się, że rozprawa z uwodzi-
cielką sprawi mu niemałą przyjemność, lecz nie miał pojęcia, co w ostatecznym
rachunku osiągnie. Molly na pewno będzie usiłowała jakoś wytłumaczyć tę scenę,
której był świadkiem. Pewnie już zawczasu przygotowała sobie alibi i ma w zana-
drzu jakąś sentymentalną historyjkę.
Rzadko wyciągał pochopne wnioski, lecz uważał, że tym razem sprawa jest
jasna i ma prawo posądzać Angielkę o najgorsze. To, czego przed chwilą był
świadkiem, stanowiło dowód, jak głęboko Molly wbiła pazurki w Tarika. Zwykłe
pogróżki nie skłonią tak zaborczej kokietki do wycofania się. Bezpośredni atak
mógłby przynieść odwrotny od zamierzonego skutek i jedynie pogorszyć sytuację.
Zło tylko na razie zostałoby zażegnane, a gdyby wieść się rozniosła...
Musiał zastanowić się, dogłębnie przemyśleć rozwiązanie tego problemu.
Trzeba zadecydować, jakim sposobem osiągnąć cel.
R S
Kilkakrotnie westchnął, ostatni raz groźnym okiem łypnął na Molly, po czym
cicho zamknął drzwi jej sypialni i udał się do swoich komnat.
Spotkali się na dziedzińcu. Tair podszedł uśmiechnięty do Tarika, choć w
duchu nazywał kuzyna idiotą. Niewierny mąż wyglądał kiepsko. Czyżby nie wy-
spał się, bo poczucie winy nie pozwoliło mu zmrużyć oka?
Tair też źle spał tej nocy, ale nigdy nie narzekał na złe samopoczucie z po-
wodu braku snu. A tego ranka był wyjątkowo zadowolony z siebie oraz z obmy-
ślonego planu.
- Dobrze, że cię widzę - powiedział Tarik.
Tair popatrzył na niego zdziwiony.
- Czy będziesz tak dobry i wyświadczysz mi przysługę? - Tarik zmarszczył
brwi i spojrzał na zegarek. - Przekażesz Molly wiadomość ode mnie?
Tair w milczeniu skłonił głowę. Ucieszył się, że sprawa przybiera pomyślny
dla niego obrót. Podejrzewał, że kuzyn nie doceni jego troski od razu, ale po pew-
nym czasie chyba zmądrzeje i nawet mu podziękuje.
- Molly jest w oranżerii. - Tarik znów popatrzył na zegarek. - Fascynują ją
egzotyczne rośliny, co jest zrozumiałe.
- Zrozumiałe? - powtórzył Tair.
- Wykłada nauki ścisłe, ale pracę magisterską napisała z botaniki. Zaintere-
sowała ją wiadomość o oranżerii zbudowanej przez mojego pradziadka i o rośli-
nach, które przetrwały do dziś. Chciałem prosić Khalida, żeby mnie zastąpił, ale nie
mogę go znaleźć.
- Ona jest nauczycielką? - spytał zaskoczony Tair.
Tarik lekko się uśmiechnął.
- Tak. Uczy w szkole dla dziewcząt. - Podał nazwę szkoły, o której Tair co
nieco słyszał. - Jest wybitnie inteligentna.
Tair niecierpliwie mu przerwał.
R S
- Widzę, że ma w tobie zachwyconego rzecznika. Postaram się lepiej ją po-
znać.
- Zostaniesz u nas dłużej?
- Raczej nie. Wolałbym nie nadużywać waszej gościnności.
- Przeproś Molly w moim imieniu i powiedz, że Beatrice przez całą noc nie
spała. Trzeba zrobić dodatkowe badania, więc musimy jechać do szpitala. - Po raz
trzeci zerknął na zegarek. - Teraz właśnie pakuje niezbędne rzeczy, a mnie wypro-
siła z sypialni, bo podobno jej przeszkadzam.
- Dlaczego od razu nie powiedziałeś, o co chodzi? - zawołał Tair. - Czy już...?
- Nie, ale lepiej dmuchać na zimne. Za mocno podskoczyło jej ciśnienie. Nie
oszczędza się, a to moja wina. Nie powinienem zostawiać jej samej.
Tair pomyślał, że kuzyn trochę późno to sobie uświadomił, lecz nie chciał ro-
bić mu wymówek.
- Twoje miejsce jest przy żonie - mruknął.
- Powiesz wszystko Molly, wyjaśnisz sytuację?
Tair zirytował się, że nawet w takim momencie kuzyn nie zapomina o prze-
wrotnej Angielce.
- Zrobię wszystko, żeby zrozumiała.
Tarik uścisnął mu dłoń.
- Dziękuję. Bądź dla niej miły. Molly uważa, że jesteś wrogo do niej usposo-
biony.
Tair zrobił przesadnie zdziwioną minę, ale pomyślał, że szara myszka chyba
jest za bardzo spostrzegawcza.
- Wiem, jaki potrafisz być czarujący. Będę ci wdzięczny, jeśli postarasz się ze
względu na mnie. To jej pierwsza wizyta u nas, a bardzo chcę, żeby znowu przyje-
chała.
Tair postanowił, że zrobi wszystko, aby jednak do tego nie doszło.
- Dobrze, postaram się.
R S
- Jeszcze raz dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
W duchu dodał, że to wcale nie jest przyjemność, a obowiązek usunięcia po-
kusy sprzed oczu żonatego kuzyna.
Dziewiętnastowieczne, ale świetnie zachowane oranżerie zajmowały kilka
akrów. Hodowano w nich rzadkie odmiany owoców i warzyw oraz bardzo cenną
kolekcję storczyków. Tair dobrze znał te oranżerie, ponieważ w dzieciństwie często
bawił się tu z kuzynami. Powietrze było przesycone odurzającym zapachem stor-
czyków. Dość prędko znalazł Molly, ale niewiele brakowało, aby ją minął. Sie-
działa na posadzce i w skupieniu coś szkicowała. Pochłonięta rysowaniem nie sły-
szała kroków. Dzięki temu Tair miał okazję dokładnie się jej przyjrzeć.
Miała na sobie niezbyt twarzowy strój. Ubrała się w luźną bluzkę i bez-
kształtną spódnicę do pół łydki. Rysowała, a była bez okularów... Dziwne! Tair stał
tak blisko, że mógł obejrzeć sobie jej owalną twarz. Miała gładką cerę, niewielki
nos i zmysłowe usta. Rysując, lekko ściągnęła brwi.
Molly skończyła rysować, odłożyła kredkę i jeszcze bardziej zmarszczyła
brwi. Chyba była niezadowolona z rysunku.
- Brak talentu jest irytujący - odezwał się współczującym tonem.
Molly nerwowo drgnęła, upuściła kredkę, gwałtownie odwróciła się i przelot-
nie na niego spojrzała. Taira uderzyły dwie rzeczy: Angielka miała cudownie złoci-
ste oczy i patrzyła na niego, jakby był diabłem wcielonym.
Zrobił zdziwioną minę, a Molly zarumieniła się po korzonki włosów. Węzeł
na karku był niedbale spięty klamrą. Czy po jej wyjęciu włosy spływają na plecy
jedwabistą falą? Czy poprzedniego wieczoru Tarik odpiął tę klamrę?
Tair odsunął niepokojące myśli i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pomyślał z
zadowoleniem, że kuzyn już nigdy więcej nie wyjmie klamry z tych jedwabistych
włosów... Po prostu nie będzie miał okazji, ponieważ już nigdy więcej nie zobaczy
tej niebezpiecznej kobiety.
R S
Molly po głosie poznała, kto za nią stoi. Tair Al Szarif miał bardzo charakte-
rystyczny głos, którego aksamitnie miękki ton przyprawił ją o dreszcz. Wstała po-
woli, z pochyloną głową, aby ukryć rumieńce. Patrzyła na storczyki, ale wiedziała,
że Tair nie spuszcza z niej oczu. Miał przenikliwy wzrok, co bardzo ją onieśmiela-
ło. I stał stanowczo za blisko. Uparcie spoglądała w bok, wolała nie patrzeć Tairowi
w oczy.
- Zaskoczył mnie pan - odezwała się, otrzepując spódnicę.
- Przepraszam.
Tair mówił bez cienia skruchy, ale tonem mniej wrogim niż poprzedniego
dnia.
Molly pomyślała, że być może niesłusznie się do niego uprzedziła. Zerknęła
na pociągłą twarz i mimo woli westchnęła. Jak przyjemnie na niego patrzeć! Starała
się opanować, nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Dlaczego tak gwałtownie za-
reagowała na bliskość kuzyna Tarika? Zawstydziła się i jednocześnie wystraszyła.
Tair wyciągnął rękę po szkicownik.
- Wątpię, żeby moja nieudolna próba spodobała się... żeby w ogóle zaintere-
sowała następcę tronu.
- A czy panią interesuje moja opinia? - spytał Tair.
Molly milczała. Pierwszy raz w życiu znalazła się w sytuacji, gdy podniecenie
sprawiło, że nie mogła zdobyć się na odpowiedź. Przygryzła wargę i zakłopotana
obserwowała, jak Tair ogląda jej rysunek. Pocieszyła się myślą, że Tair nie jest
miarodajnym krytykiem, więc nie warto przejmować się tym, jak oceni jej pracę.
Tair oglądał rysunek zaskoczony tym, że Molly ma talent, którego z góry jej
odmówił. Nawet jego niezbyt profesjonalne oko dostrzegło mistrzowską kreskę.
Delikatny szkic nie zyskał uznania artystki, bo widocznie była surowym krytykiem
swych umiejętności.
Oderwał wzrok od rysunku i obrzucił Molly bacznym spojrzeniem od stóp do
głów. Pomyślał, że żadna znana mu kobieta nie włożyłaby takiego stroju na spo-
R S
tkanie z ukochanym, ale widocznie Tarik nie zwracał uwagi na ubiór uwodzicielki.
Na wspomnienie niemądrze zadurzonego kuzyna gniewnie zmarszczył brwi.
Molly chciała poprawić okulary, ale zorientowała się, że ich nie ma. Ogarnął
ją strach, jaki czasem paraliżuje człowieka we śnie. Powtarzała sobie, że nie czeka
na aplauz i nie potrzebuje się maskować. Okulary kiedyś bardzo się przydawały,
lecz już dawno przestała być wybitnie uzdolnioną nastolatką, która na uniwersyte-
cie pragnie wyglądać jak starsze studentki.
Tair zauważył jej charakterystyczny gest.
- Zgubiła pani okulary i bez nich kiepsko widzi? - Bawiło go, że nauczycielka
patrzy na niego jak uczennica bojąca się reprymendy.
Molly niedbale wzruszyła ramionami.
- Znajdą się.
- Storczyk jest jak żywy - powiedział Tair, oddając rysunek.
Molly powoli zamknęła szkicownik. Drgnęły jej kąciki ust, a bursztynowe
oczy rozświetliło zadowolenie.
- Dziękuję - szepnęła.
R S
ROZDZIAŁ TRZECI
- Chyba nie jestem pierwszą osobą, która uważa, że pani ma... talent.
Ostatnie słowo wymówił jakby z niechętnym podziwem, co zbiło Molly z
tropu.
- To zwykłe hobby. Maluję tylko dla rozrywki.
Ciekawe, czy uwodzi cudzego męża też tylko dla rozrywki, pomyślał Tair,
patrząc na nią z niechęcią.
Zmrożona jego lodowatym wzrokiem przestąpiła z nogi na nogę i znowu
spuściła wzrok. Zobaczyła leżące na podłodze okulary i z westchnieniem ulgi schy-
liła się, aby je podnieść. W tym samym momencie Tair też sięgnął po okulary i
niechcący musnął palcami dłoń Molly.
Przelotny dotyk sprawił, że przez jej ciało przebiegł prąd.
Tair spojrzał na jej łabędzią szyję i jego wzrok przykuła pulsująca żyła. W
oranżerii zrobiło się bardzo parno, wilgotne powietrze było naelektryzowane. Tair
chciał być beznamiętnym wybawicielem Tarika, ale wzburzona krew sprawiła, że
nagle widział Molly jakby za mgłą. Ogarnęło go pożądanie; wybuchnęło niespo-
dziewanie, z wielką siłą, i trzymało go w swej mocy. Usiłując zapanować nad sobą,
zacisnął zęby. Znał moc pożądania, ale dotychczas był dumny z tego, że nigdy nie
pozwalał ciału rządzić swoim zachowaniem. Pierwszy raz kobieta pociągała go z
tak wielką siłą.
- Rysuję tylko dla rozrywki - powtórzyła Molly ochryple.
Patrząc na jej pięknie wykrojone usta, zapomniał o rysunku. Jeśli pocałuje
przewrotną Angielkę, zrobi to, bo tak postanowił, a nie dlatego, że stał się bezwol-
ny wobec pożądania. Nie, nie stracił głowy, nadal panuje nad sobą. Dlaczego więc
patrzy na jej zmysłowe usta, jakby to była oaza, a on umierał z pragnienia? Niepo-
jęte! Opuścił ręce, zacisnął pięści, oderwał wzrok od czerwonych warg. Jeśli po-
całuje tę kobietę, zrobi to, kiedy zechce i gdzie zechce. Nie teraz.
R S
Molly odgarnęła włosy opadające na oczy i wyciągnęła rękę po okulary.
- Dziękuję - szepnęła.
Patrząc na jej smukłe palce, Tair wyobraził sobie, jak pieści go tą drobną dło-
nią. Skrzywił się zirytowany, że przychodzą mu do głowy takie głupie myśli.
Ostatnio bardzo dużo pracował i z konieczności unikał kobiet. I to był jego główny
problem. Gdyby nie te zmysłowe usta Angielki...
Zamiast oddać okulary, Tair włożył je na nos i zaskoczony wysoko uniósł
brwi.
Speszona Molly pomyślała, że to ironia losu. Dlaczego akurat ten człowiek
jako jedyny przejrzał jej niewinny kamuflaż?
- Zwykłe szkło - mruknął Tair.
Odkrycie wywołało zdumienie, którego nie umiał ukryć. Oszustka! Zapewne
brak makijażu i byle jaki strój służyły temu samemu celowi. Uwodzicielce chodziło
o to, by kobiety uważały ją za niegroźną rywalkę. Tymczasem mężczyzna, który się
z nią zetknie, natychmiast przekona się, że jest inaczej. On już o tym wie.
Molly pokręciła głową. Miała irracjonalne poczucie winy, jakby została przy-
łapana na wyjątkowo ohydnym uczynku.
Nie zamierzała wyjaśniać, dlaczego nosi okulary ze zwykłymi szkłami. Jako
wybitnie uzdolnione dziecko chodziła do szkoły ze specjalnym programem, a w
wieku szesnastu lat rozpoczęła studia. Czuła się nieswojo, ponieważ wyglądała jak
dziewczynka. Dość prędko wymyśliła genialny jej zdaniem pomysł. Uznała, że do-
da sobie powagi, jeśli będzie nosić okulary w rogowych oprawkach. Przez dziesięć
lat okulary spełniały swe zadanie, bo zapewniały jej lepsze samopoczucie. Dopiero
teraz Molly zdała sobie sprawę, że ostatnio chyba już nie dodawały jej powagi ani
lat, a jedynie szpeciły jej drobną twarz.
- Okulary są tylko takim dodatkiem... - szepnęła.
- Radzę zmienić osobistego projektanta mody.
Molly roześmiała się z przymusem.
R S
- Nie zwracam uwagi na modę.
- Dlatego nosi pani rzeczy o dwa numery za duże?
Nie powiedział wyraźnie, że wygląda okropnie, ale w zawoalowany sposób
dał to do zrozumienia. Molly rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Ubierała się
tak, aby było wygodnie, i nikomu nic do tego. Jeżeli ktoś, kto ma idealną twarz i
idealne ciało, dostrzega tylko to, co powierzchowne - czyli makijaż i elegancki strój
- to trudno. Nie warto się tym przejmować.
Popatrzyła na dłoń trzymającą okulary; palce były długie, kształtne. Przelotny
kontakt z nimi niemal rozstroił jej system nerwowy, ale szybko znalazła logiczne
wyjaśnienie tego, co poczuła. Przyczyną jej gwałtownej reakcji na pewno było za-
skoczenie. Nie zamierzała sprawdzać wymyślonej na poczekaniu teorii. Niedobrze,
że jej ciało ciągle jeszcze odczuwa skutki przelotnego muśnięcia.
Z uśmiechem nadal przyklejonym do twarzy ponownie wyciągnęła rękę po
okulary.
Tair bez słowa oddał jej zgubę.
Molly cicho westchnęła i wsunęła okulary na nos. Tair oczywiście wie, że jest
fantastycznym mężczyzną i kobiety mdleją, gdy łaskawie na nie spojrzy. Lecz ona
nie ma zamiaru być omdlewającą ofiarą.
- Czekam na Tarika - oznajmiła spokojnie. - Powinien lada moment się zja-
wić.
Miała nadzieję, że Tair zrozumie aluzję i odejdzie.
- Wiem - mruknął Tair.
- Wie pan? - Nie rozumiała, dlaczego od razu nie powiedział.
- Prosił mnie o przekazanie wiadomości - dodał Tair. - Tarik nie przyjdzie.
Molly posmutniała.
- Ha, trudno. Dziękuję za informację.
- Beatrice źle się czuje.
- Co jej jest?
R S
- Miała kiepską noc.
Molly mocno zbladła.
- Co to znaczy?
Tair uwierzyłby w przerażenie Angielki, gdyby nie widział, że Tarik o pół-
nocy wyszedł z jej sypialni. Panna Myszka była świetną aktorką.
- Wezwano lekarza.
- Co stwierdził? - Molly była blada jak płótno.
- Radził zawieźć Beatrice do szpitala.
Zastanawiał się, jaka jest prawdziwa przyczyna reakcji Molly. Raczej gorzkie
wyrzuty sumienia niż szczera troska o ciężarną.
- Czy dziecko... czy ona... już rodzi?
- O ile mi wiadomo, jest to wyłącznie środek ostrożności.
- To moja wina - szepnęła.
Tair nie widział powodu, aby ją pocieszać, bo jego zdaniem za późno uświa-
domiła sobie, że jej samolubne postępowanie może mieć przykre konsekwencje.
- Dlaczego? - zapytał.
- Kilka dni temu Beatrice zemdlała. Twierdziła, że nie straciła przytomności,
ale pewnie jednak zemdlała. Prosiła, żebym nic nie mówiła Tarikowi. Posłuchałam
jej, a teraz wiem, że należało mu powiedzieć. - Pokręciła głową, skrzywiła się,
uderzyła dłonią w czoło. - Jeśli coś się stanie jej albo dziecku... to będzie moja wi-
na.
Tair patrzył na nią z niedowierzaniem. Albo była genialną aktorką - lecz nikt
nie jest genialny - albo miała pokrętne zasady moralne. Czy możliwe, aby martwiła
się o żonę człowieka, którego uwiodła?
- Jaką diagnozę lekarz postawił? Co pan przede mną ukrywa? Czy Beatrice
coś grozi?
- Nic nie ukrywam. - Tair wzruszył ramionami. - Tarik nie wtajemniczył mnie
w szczegóły.
R S
- Na pewno odchodził od zmysłów.
Wiedziała, że jeśli Beatrice albo dziecku stanie się coś złego, brat wpadnie w
rozpacz. Przekonała się do Tarika, gdy zobaczyła jego szczere uwielbienie dla żo-
ny.
- Wybieram się do szpitala - rzekł Tair. - Zabiorę panią. Na pewno będzie pa-
ni pociechą dla Tarika.
Molly, która nie dosłyszała ironii w ostatnim zdaniu, popatrzyła na niego z
wdzięcznością.
- Naprawdę mogę jechać?
- Oczywiście. Beatrice ucieszy się na widok wieloletniej przyjaciółki.
Molly promiennie się uśmiechnęła i uścisnęła mu rękę.
- Jaki pan dobry.
Zauważyła, że z dezaprobatą wpatruje się w jej dłoń, więc prędko cofnęła rę-
kę.
- Wcale nie jestem dobry.
Powiedział to tak dziwnym tonem, że rzuciła mu pytające spojrzenie, ale nic
nie wyczytała z jego twarzy.
- Chodźmy.
Szedł pierwszy, Molly za nim. Z oranżerii przeszli bezpośrednio do sąsied-
niego budynku.
Na dziedzińcu czekała limuzyna. Tair zamienił kilka słów z szoferem, który
wysiadł, sztywno się ukłonił i odszedł.
- Wolę sam prowadzić - wyjaśnił Tair.
Molly oderwała oczy od luksusowego samochodu, spojrzała na Taira i...
ogarnął ją strach. Pomysł odwiedzenia Beatrice wydał się jej kiepski. Nerwowo
przygładziła włosy.
- Powinnam ogarnąć się, przebrać, wziąć nakrycie głowy. Proszę na mnie nie
czekać. Sama też trafię do szpitala.
R S
- Może pani jechać tak, jak jest.
Tair usiadł za kierownicą, a Molly stała niezdecydowana. Wiedziała, dlaczego
się waha i wiedziała, że to śmieszne, ale przeraziła ją perspektywa przebywania w
zamkniętej przestrzeni z mężczyzną, który pociągał ją jak magnes.
Tair wyjrzał przez okno.
- No, na co się pani decyduje?
- Ja tylko... - Urwała speszona.
Nie mogła przyznać się, że jego obecność działa na nią obezwładniająco.
- Jedzie pani czy zostaje? - zawołał poirytowany.
Molly starała się opanować. Mówiła sobie, że chodzi tylko o podróż samo-
chodem, w dodatku krótką. Ze względu na Beatrice i Tarika musi wytrwać w to-
warzystwie ich przystojnego kuzyna.
- Jadę - zadecydowała.
R S
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tair skręcił na wąską, ledwo widoczną drogę. Molly sądziła, że na skróty
prędzej dojadą do lotniska, ale po upływie, trzech kwadransów skrót wydał się jej
cokolwiek za długi. Czyżby zabłądzili?
Samochód często podskakiwał na wybojach, co znosiła cierpliwie, ale raz
mimowolnie jęknęła.
Tair przelotnie na nią zerknął.
- Jak samopoczucie?
- Dobre, dziękuję.
Przez chwilę przyglądała się kierowcy. Miał minę, jakby świetnie orientował
się w terenie. Prawdę powiedziawszy, sprawiał wrażenie człowieka, który zawsze
wie, co robi i czego chce. Czy teraz też tak jest? Mężczyźni niechętnie przyznają
się do porażki, na przykład do tego, że zabłądzili.
Rozejrzała się po spalonej słońcem okolicy. Bezkresna pustynia! Jak okiem
sięgnąć, nie ma na czym oka zawiesić. W takiej sytuacji łatwo przeoczyć drogę, nie
tylko zakręt. Nie zauważyła żadnego znaku drogowego. Nic, absolutnie nic.
Wzdrygnęła się i odwróciła wzrok od ponurego krajobrazu. W martwej pustce
nie dostrzegła ani krzty piękna, o którym mówiła Beatrice. Pomyślała o matce,
która zapewne też nie widziała tu nic atrakcyjnego.
- Satelitarny pilot chyba jest tutaj bardzo przydatny - powiedziała nieśmiało.
W samochodzie były wszystkie udogodnienia, ale kierowca z nich nie korzy-
stał.
- Przydaje się tym, którzy nie potrafią jeździć po pustyni - rzekł Tair, wzru-
szając ramionami.
- A pan umie?
- Mam kierunkowskaz we krwi.
- Hm. - Żaden ze znanych Molly składników krwi nie służył do wskazywania
R S
kierunku. Uprzejmie milczała, ale jej sceptycyzm widocznie był wymowny, bo Tair
dorzucił informację uzasadniającą jego twierdzenie.
- Moja matka była Beduinką, córką szejka jednego z największych tutejszych
plemion.
- To jeszcze są ludzie wędrujący z rodzinami, z całym dobytkiem? - zapytała
zdumiona.
- Ten tryb życia powoli zanika, niedługo zginą ostatnie grupy nomadów - od-
parł Tair.
Z jego odpowiedzi trudno było wywnioskować, czy uważa, że to źle czy do-
brze.
- Szkoda, prawda?
- Na szczęście są jeszcze ludzie tacy jak mój dziadek. Oni podtrzymują trady-
cję.
- Pana dziadek żyje?
Tair błysnął olśniewająco białymi zębami, dzięki czemu przez moment wy-
glądał mniej groźnie.
- Żyje i ma się doskonale. Moja matka zmarła, gdy byłem małym dzieckiem.
- Moja też.
Być może to jedyne podobieństwo między nimi.
- Jest pani sama jak palec?
Molly przecząco pokręciła głową.
- Mam ojca, dwie przyrodnie siostry i dwóch przyrodnich braci.
- O, duża rodzina.
Molly wystraszyła się, że zapyta ją o braci, a byłoby to kłopotliwe dla niej
pytanie. Musiałaby kłamać.
- W dużej rodzinie są kolejki do łazienki - mruknęła.
Chciała w ten sposób uciąć temat, ale oczywiście była ciekawa, jak Tair za-
reagowałby, gdyby powiedziała, że jest przyrodnią siostrą Tarika i Khalida, a jej
R S
matka była żoną króla Hakima.
- Na pewno nigdy nie czuła się pani osamotniona - rzekł Tair.
Czy to znaczy, że on cierpiał z powodu braku rodzeństwa? Czy dlatego jest
niezbyt sympatyczny? Wyobraziła sobie smutnego, czarnowłosego, błękitnookiego
chłopczyka, którego chętnie objęłaby, przytuliła. Niestety! Chłopcy wyrastają na
mężczyzn, od których lepiej trzymać się z daleka.
Przymknęła oczy, rozmarzyła się. Jak by to było, gdyby Tair ją objął? Marzy-
ła o człowieku, któremu się nie podobała. Mężczyźni tacy jak Tair nie całowali ko-
biet takich jak ona.
A gdyby jednak pocałował?
Wpadli w kolejną dziurę, czego marzycielka prawie nie zauważyła, mimo że
pas boleśnie wpił się w jej ramię, ale za to przypomniała sobie o jego stwierdzeniu,
że na pewno nigdy nie czuła się osamotniona.
- Tak. Ma pan rację. Nie pamiętam, abym była kiedykolwiek osamotniona.
Usłyszała w swym głosie buntowniczą nutę. Tair dotknął nerwu, którego ist-
nienia nie podejrzewała, ponieważ nie cierpiała z powodu osamotnienia. A przy-
najmniej nie w potocznym znaczeniu tego słowa. Czy może być samotne dziecko,
które ma wspaniałego ojca i dwie kochające siostry? Sue i Rosie troszczyły się o
swoją zdolną, ale mało towarzyską siostrę. Robiły, co mogły, aby była szczęśliwa,
ale Molly zdawała sobie sprawę ze swej odmienności.
- Będę wdzięczna, jeśli zechce pan pilnować drogi... jeśli to coś w ogóle
można nazwać drogą.
Nie była pewna, czy jadą jakimkolwiek traktem. Niedawno skończył się
względnie rozpoznawalny szlak, nawierzchnia była coraz gorsza i trudno było zo-
rientować się, gdzie kończy się droga, a zaczyna pustynia.
- Gdybym był podejrzliwy, uznałbym, że pani próbuje zmienić temat.
- Po prostu nie chcę dotrzeć do szpitala w stanie fizycznego wyczerpania -
rzuciła ostro.
R S
Prawie przez pół minuty nie zerkała na Taira, ale dłużej nie wytrzymała i
znów zapatrzyła się w jego piękny profil. Tair nagle spojrzał w bok i przyłapał ją na
tym, że patrzy na niego jak małe dziecko na upragnione słodycze. Wytrzymała jego
wzrok.
Mina Taira świadczyła o tym, że jest przyzwyczajony do tego, że kobiety
wpatrują się w niego z tęsknotą.
Molly domyślała się, jak ją ocenia. Na pewno uznał ją za jeszcze jedną kobie-
tę, która nie może oprzeć się jego czarowi.
- Zastanawiałam się właśnie... - Urwała, ale po chwili zapytała odważnie: -
Czy obrazi się pan, jeśli spytam, czy zabłądziliśmy?
Tair błysnął białymi zębami, a Molly pomyślała, że powinien częściej się
uśmiechać.
- Nie obrażam się z byle powodu. Widzę, że boi się pani, prawda?
- Ani trochę - burknęła.
Tair pominął jej dziecinną reakcję milczeniem. Molly ze złości zacisnęła pię-
ści. Nie była dziecinna ani bojaźliwa. Ani spragniona miłości... Dlaczego więc tak
dziwnie się zachowuje?
- Wobec tego zaryzykuję i zapytam. Pobłądziliśmy?
Tair spojrzał na nią przelotnie.
- Nie zabłądziliśmy.
Powiedział prawdę czy mówi tak, żeby ją uspokoić?
- Wobec tego, gdzie jesteśmy?
- Prawie na miejscu - odparł tonem, jakim dorosły odpowiada marudnemu
dziecku. Po chwili dodał: - Nie prawie, bo już na miejscu.
Molly rozejrzała się.
- Jak to? Nie widzę lotniska.
Stało tu kilka dużych bud z zardzewiałej blachy, a poza nimi nic, co odróż-
niałoby to miejsce od połaci rdzawego piasku, przez które jechali. Opuszczone,
R S
bezludne miejsce wyglądało jak duch dawno już nieistniejącego miasta.
- Dwadzieścia lat temu było tu lotnisko.
- Co takiego?
Niejasne uczucie niepokoju przerodziło się w strach. Właśnie skręcili przy
bocznej ścianie największej budy i Molly ujrzała jeden jedyny samolot stojący na
czymś, co kiedyś zapewne było porządnym pasem startowym.
- Dlaczego pan mnie tu przywiózł?
- Zrobiłem to w ramach niecnego planu uprowadzenia pewnej Angielki - od-
parł Tair ze śmiertelną powagą.
Molly uznała jego odpowiedź za ironiczny żart i aż spąsowiała ze wstydu, że
ośmieliła się podejrzewać go o to, że pobłądził.
- Przepraszam - szepnęła. - Gdy pan wspomniał o samolocie, uznałam... -
Nieznacznie wzruszyła ramionami. - Mam wrażenie, że przejechaliśmy tysiąc mil.
Tair tego nie skomentował.
- Domyśla się pani moich motywów?
- Nie mam zielonego pojęcia, o co panu chodzi. Pustynia źle na mnie działa...
W duchu dodała, że to chyba nie jest wina pustyni. W obecności Taira miała
rozedrgane nerwy, miotały nią gwałtowne uczucia, o jakie siebie nie podejrzewała.
Dotychczas była przekonana, że gustuje w poważnych mężczyznach, których może
kochać, bo jej imponują. Nie przyjmowała do wiadomości, że rzadko decydujemy o
tym, w kim się zakochujemy. Wszystko w porządku, jeśli obie strony mają ochotę
na krótką przygodę. Lecz Molly już dawno doszła do wniosku, że seks bez miłości
nie leży w jej naturze.
Tair odwrócił się i pytająco na nią spojrzał. Przestała myśleć, czas stanął,
krępujące milczenie przeciągało się.
- Gdzie jest pas startowy? - zapytała, byle coś powiedzieć. Miała nadzieję, że
konkretne pytanie świadczy, że myśli teraz o dalszej podróży, a nie o seksie.
Taira intrygowało, dlaczego się zarumieniła, ale nie poprosił o wyjaśnienie.
R S
- Jest przed nami.
Zadowolona, że oderwie od niego wzrok, spojrzała we wskazanym kierunku i
zobaczyła ten sam wyboisty teren, jaki już widziała.
- Wczoraj pan tu wylądował? Po ciemku?
- Widoczność była średnia.
- Trzeba mieć stalowe nerwy - szepnęła z podziwem. - Ja dostałabym ataku
histerii.
- Nie wygląda pani na histeryczkę. - Przyjrzał się jej bacznie. - Histeryczki są
spontaniczne, łatwo tracą panowanie nad sobą.
Molly wyłowiła w jego głosie nutę pogardy i żachnęła się w duchu.
- Jest pani nauczycielką... pewnie lubi pani wszystkimi rządzić, prawda? -
spytał Tair.
Molly roześmiała się.
- Co panią tak rozbawiło?
- Pan mnie bawi.
Na twarzy Taira odmalowało się tak szczere zdumienie, że wybuchnęła
śmiechem.
- Dlaczego? - zapytał oschle.
Molly wzruszyła ramionami; raczej nie spodoba mu się to, co usłyszy. Jak na
członka arabskiego rodu królewskiego był dość nietypowy, lecz na pewno przy-
zwyczajony do tego, że wszyscy ludzie okazują mu posłuszeństwo i szacunek.
- Ja i rządzenie. Śmieszne. To raczej pan chciałby być władcą świata.
- Czy pani bezwolnie płynie z prądem?
- Nigdy.
Zerknęła spod rzęs i zobaczyła, że tym razem to Tair jest rozbawiony. Ogar-
nęło ją irracjonalne rozdrażnienie i dlatego dodała:
- Niektórzy mężczyźni... podobni do pana... obawiają się kobiet mających
własne zdanie. - Molly zdawała sobie sprawę, że rozsądniej byłoby milczeć, a mi-
R S
mo to mówiła dalej. - Taki mężczyzna wybiera sobie kobietę, która milczy i patrzy
w niego jak w obrazek, a każde jego słowo traktuje, jakby wypływało z krynicy
mądrości.
Ona sama podczas wczorajszej kolacji głównie milczała, mówiła jedynie pro-
szę i dziękuję, i cały czas dyskretnie go obserwowała. Zachowywała się jak jego
ideał kobiety... Nie, nie ideał, bo przecież nie miała wymaganej urody... Gdyby by-
ła podobna do Beatrice... Niestety nie jest podobna i trzeba się z tym pogodzić.
- A tą moją rzekomą potrzebą rządzenia naprawdę mnie pan rozśmieszył. Na
szczęście mam poczucie humoru.
- Tarik uważa, że to pani największa zaleta.
- A pan?
Zapadło długie milczenie. Molly nie rozumiała, dlaczego z takim niepokojem
czeka na odpowiedź.
- Ja tak nie uważam - odparł Tair.
Mówił spokojnym, pozbawionym emocji głosem, ale jednocześnie wymownie
patrzył na jej usta. Molly zrobiło się dziwnie słabo i serce waliło jej jak oszalałe.
Wpatrywała się w Taira jak zahipnotyzowana. Miała ogromną ochotę pogładzić go
po policzku, dotknąć blizny. Podniosła rękę, lecz w ostatniej chwili się opamiętała,
zacisnęła palce i położyła dłoń na szyi. Kręciło się jej w głowie, płucom brakowało
powietrza.
Długo patrzyli na siebie. Gdy Tair odezwał się, Molly zamrugała jak człowiek
nagle zbudzony ze snu. Nie wiedziała, czy to jest przebudzenie po koszmarnym
śnie czy po erotycznym marzeniu.
- Co pani woli: zaczekać tutaj czy obejrzeć wnętrze samolotu?
Molly odpięła pas.
- Wolę rozprostować nogi.
- Słusznie.
Pomyślała, że najlepszy byłby teraz zimny prysznic, lecz równie dobre będzie
R S
jakiekolwiek oderwanie myśli od tego, co się z nią dzieje.
Słońce paliło niemiłosiernie. Molly natychmiast oblała się potem i zanim do-
szła do samolotu, ubranie się do niej lepiło.
Tair zostawił ją w części przeznaczonej dla pasażerów i bez słowa poszedł do
kabiny pilota. Molly pomyślała, że pewnie chciał wziąć stamtąd to coś, po co tu
przyjechał.
Usłyszała szum silnika i wydało się jej, że samolot ruszył z miejsca, więc
szybko skierowała się w stronę kabiny oddzielonej od reszty jedynie zasłoną.
Tair siedział w fotelu pilota.
- Czy pan zauważył, że ruszamy z miejsca? - zapytała, siląc się na obojętny
ton, aby nie zdradzić zdenerwowania.
- Zauważyłem.
- To normalne?
- Tak. Jeżeli samolot ma wystartować.
- Wystartować? Czy dobrze słyszę?
- Doskonale - odparł Tair, uśmiechając się czarująco.
Molly nerwowo zachichotała.
- Jeśli zamierzał pan mnie nastraszyć, to się panu udało.
- Wcale nie próbowałem, ale jestem zadowolony, że nastraszyłem.
Molly gniewnie zacisnęła pięści.
- Proszę na mnie spojrzeć - wysyczała.
- Wolałbym się nie rozpraszać.
Molly poczerwieniała z gniewu.
- Co pan robi?
- Nie warto wyjaśniać, bo techniczne szczegóły wpadną jednym uchem, a
wypadną drugim.
Molly wystraszyła się nie na żarty.
- Człowieku, zwariowałeś? Jeśli robisz to, o co cię podejrzewam... - Nawet
R S
nie zauważyła, że zwraca się do niego na ty.
- Radzę zapiąć pas.
Molly zbladła, w głowie się jej kręciło.
- Jeszcze możesz zatrzymać samolot, prawda?
Wiedziała, że zadała głupie pytanie.
- Mógłbym, ale nie mam zamiaru.
Molly potraktowała jego słowa jak żart. Wybuchnęła śmiechem na dowód, że
się nie wystraszyła.
- Już mam wpaść w panikę? - Pokręciła głową. - Przykro mi, ale nie dam się
nabrać.
Tair przez moment patrzył na nią. Miał zimny wzrok, co oznaczało, że nie
chodzi o żarty.
- Wolna wola - rzekł, odwracając się.
Jego obojętność ubodła Molly.
- Patrz na mnie, gdy rozmawiamy! - krzyknęła.
Tym razem świadomie użyła poufałej formy. Miała nadzieję, że go tym roz-
złości.
- Po co? I tak powiesz, co masz do powiedzenia. Jeszcze nie spotkałem ko-
biety ceniącej milczenie. A ja muszę pilnować samolotu.
Molly utkwiła wściekły wzrok w jego plecach. Nie zareagował na jej poufałą
formę i zwracając się do niej, sam też przeszedł na ty. Widocznie w tej ich nowej
sytuacji taka forma mu odpowiadała. Ze strachu zaczęła mówić piskliwym głosem.
- Przestań! Nie możesz wystartować.
- Nie mogę? A kto zrobi to za mnie? Usiądź i zapnij pas. Porozmawiamy póź-
niej.
- Nie żartuj... - Urwała, ponieważ strach ścisnął ją za gardło. - Tairze, proszę
cię, zastanów się... Właściwie po co to robisz?
Najpierw ostro żądała, a teraz ucieka się do błagania, pomyślał zdegustowany.
R S
Ciekawe, czy przymilna nuta w jej głosie zawsze działa.
- Zwariowałeś! - wycedziła Molly przez zaciśnięte zęby.
Wcale nie sprawiał wrażenia wariata, był uosobieniem olimpijskiego spokoju.
- Nie pojmuję, dlaczego tak postępujesz. Widocznie masz jakiś powód, ale
mnie on nie dotyczy, więc zatrzymaj samolot. Chcę wysiąść.
Tair rzucił jej pogardliwe spojrzenie.
- Dotyczy właśnie ciebie.
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
Pokręciła głową, zbladła, kurczowo chwyciła się oparcia i rozejrzała wokoło
jak zaszczute zwierzę szukające możliwości ucieczki.
Tair gardził nią za jej egoizm i brak zasad moralnych, ale teraz poczuł się
niezręcznie, bo nie spodziewał się, że aż tak ją wystraszy. Nie miał takiego zamia-
ru.
- Nikt nie zrobi ci krzywdy - zapewnił. - Usiądź, zapnij pas i przestań gadać.
Molly chętnie powiedziałaby mu, co sądzi o jego rozkazach, ale wolała naj-
pierw zadbać o swoje bezpieczeństwo. Jak automat zrobiła to, co kazał, a na doda-
tek zrezygnowana zamknęła oczy.
- Możesz odpiąć pas.
Molly otworzyła oczy, ale palce nadal kurczowo zaciskała na metalowej
klamrze. Wyjrzała przez okno. Znajdowali się wysoko nad ziemią!
- Co ty robisz?
- Sprawdzam, czy działa automatyczny pilot.
- Nie pytam o pilota. Wiesz, o co mi chodzi - zawołała piskliwym głosem.
- Nie wiem.
Molly miała mętlik w głowie, z trudem znalazła słowo określające sytuację, w
jakiej się znalazła.
- Jesteś porywaczem?
Liczyła na wybuch śmiechu. Tair zaraz powie, że może mieć każdą kobietę,
R S
więc nie musi żadnej porywać. Zamiast roześmiać się, spokojnie rzekł:
- Ujmujesz sprawę zbyt emocjonalnie, ale można tak to określić. Jeszcze raz
cię zapewniam, że włos ci z głowy nie spadnie, nikt nie zrobi ci krzywdy.
- Ty chyba naprawdę zwariowałeś.
Jeżeli zwariował, natychmiast zaprzeczy. Podobno prawdziwi wariaci twier-
dzą, że są przy zdrowych zmysłach.
- Wylądujesz za kratkami, bo porywanie ludzi jest przestępstwem. Ilu już
porwałeś?
- Ty jesteś pierwsza.
- Czuję się zaszczycona... Zaplanowałeś to przed przyjazdem do Zarhatu, czy
dziś skoro świt przyszedł ci do głowy rewelacyjny pomysł, żeby zabawić się w po-
rywacza?
- Naprawdę nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo, więc ciesz się z przygody.
Molly gniewnie prychnęła.
- Z przygody? A z czego tu się cieszyć? - Jej oczy ciskały błyskawice. - Od-
wieź mnie z powrotem, a nikomu się nie poskarżę, nie pisnę ani słowa.
Tair patrzył na nią z całkowitą obojętnością i to było najbardziej przerażające.
- Dlaczego mnie tak nienawidzisz?
- Moje nastawienie do ciebie jest nieważne.
A przynajmniej tak być powinno, pomyślał. Jako człowiek z natury uczciwy
musiał sam przed sobą przyznać, że rozminął się z prawdą, mówiąc, że jego nasta-
wienie do niej nie ma znaczenia. Słowa Molly, jej gesty wywoływały u niego bar-
dzo niepożądaną reakcję. Działo się tak nawet teraz, gdy patrzyła na niego z wy-
rzutem.
- A co jest ważne?
- Nie mam w stosunku do ciebie ani pozytywnych, ani negatywnych uczuć -
dodał bez przekonania.
Molly położyła dłoń na czole.
R S
- Chyba śnię. To nie może być jawa.
- Odpręż się, jeśli chcesz odbyć przyjemną podniebną podróż.
- Przyjemną? Chyba kpisz sobie! Och, jak ja cię teraz nienawidzę... Jesteś...
jesteś... - Nabrała tchu i zdobyła się na błagalny uśmiech. - Zastanów się nad kon-
sekwencjami. Co Beatrice pomyśli o nas, gdy nie zjawimy się w szpitalu?
Tair pochlebiał sobie, że zna się na ludziach, że umie oceniać ich charakter.
Bacznie obserwował Molly, ale widział jedynie jej szczery niepokój o przyjaciółkę.
Gdy jednak spojrzał na jej usta, zobaczył całkiem co innego. Uznał więc, że lepiej
im się dłużej nie przyglądać. Szkoda, że kuzyn uległ czarowi tych pięknie wykro-
jonych warg.
- Beatrice byłaby mi wdzięczna, gdyby wiedziała, co jej rzekoma przyjaciółka
knuje.
- Nie rozumiem, o czym mówisz. Jak ją znam, będzie się o mnie martwić.
Tair odwrócił się zdegustowany.
- Przestań! - warknął. - Dość tego udawania!
Molly opuściła głowę i szepnęła:
- Naprawdę nic z tego nie rozumiem...
- Panno Molly, uprzedzam, że nienawidzę kłamczuchów, oszustów i kome-
diantów. Przestań wreszcie udawać, że martwisz się o Beatrice.
Molly bezradnie rozłożyła ręce i zrobiła zbolałą minę. Tair podziwiał jej ak-
torskie umiejętności. Wiedział, że gra, a jednak poczuł się jak ktoś, kto ją krzywdzi.
- Przestań udawać.
- Nic nie udaję.
Tair pogardliwie wydął usta.
- Wątpię, by kobieta twojego pokroju rozumiała znaczenie słowa „troska". Jak
możesz udawać, że martwisz się o Beatrice, gdy jednocześnie bezczelnie uwodzisz
jej męża?
Molly na moment dosłownie oniemiała.
R S
- Nigdy nikogo nie uwodziłam - szepnęła. - Nawet nie wiedziałabym, jak się
do tego zabrać...
Tair niecierpliwie machnął ręką. Molly, która wreszcie zrozumiała, o co mu
chodzi, z trudem powstrzymała wybuch histerycznego śmiechu.
- Posądzasz mnie o to, że romansuję z Tarikiem?
- A co, nie tylko z nim? Ilu uwodzisz na raz?
Molly nerwowo przetarła oczy. Wpatrywała się w Taira, jakby pierwszy raz
go widziała.
- Nareszcie wyszło szydło z worka! - syknął.
- Nie masz o niczym pojęcia - szepnęła.
A ty nie masz pojęcia o tym, jak bardzo pragnę cię pocałować, pomyślał Tair.
Gdybyś wiedziała, może nie byłabyś taka przestraszona.
- Nie mam pojęcia? - warknął ze złością. Chyba był bardziej zły na siebie niż
na nią. - A jaka jest prawda o tobie? Udajesz niewiniątko, żeby żona nic nie podej-
rzewała. Wyglądasz jak szara myszka, nosisz okulary zerówki...
- Nic nie poradzę na brak urody, a jeśli chodzi o okulary, to sprawa jest pro-
sta. Służą mi od dawna. Jako szesnastoletnia studentka chciałam okularami dodać
sobie powagi, przyzwyczaiłam się do nich i... - Urwała, ponieważ uświadomiła so-
bie, że jej wyjaśnienie brzmi nieprzekonująco. Nie zawsze powiedzenie prawdy jest
najlepszym wyjściem z sytuacji.
Znalazła się w nader kłopotliwym położeniu. Zastanawiała się, jak często w
naszym życiu kłamstwo bywa bardziej wiarygodne od prawdy? Wyobraziła sobie
rozbawienie swoich sióstr i koleżanek, gdy im powie, że następca tronu Zabranii
uprowadził ją, ponieważ uznał ją za uwodzicielkę.
Na jakiej podstawie doszedł do wniosku, że jest femme fatale?
- Pochlebia mi, że uważasz mnie za kobietę, której nie można się oprzeć, ale...
- Ja jestem trudniejszą zdobyczą niż mój kuzyn. - Tair zniżył głos i uwodzi-
cielskim szeptem dodał: - Wolę sam łowić niż być złowioną ofiarą.
R S
Molly przyjrzała się jego nieco drapieżnym rysom i uznała, że mówi prawdę.
- Żartowałam. Niemożliwe, żebyś tak o mnie myślał - powiedziała.
Na twarzy Taira odmalowała się irytacja.
- Czuję, że zamierzasz wygłosić mowę na swoją obronę, dlatego ci powiem,
że wczoraj w nocy widziałem, jak Tarik wychodził z twojej sypialni.
- W nocy? - zdziwiła się Molly. - Ach, wczoraj... to było...
Nie dokończyła, gdyż w porę przypomniała sobie daną Tarikowi obietnicę.
- Niewinne spotkanie? - złośliwie dokończył Tair.
Molly poczerwieniała z gniewu.
- Wyobraź sobie, że tak! - krzyknęła.
- Biedna Beatrice pewnie wmawia sobie to samo. Żal mi jej.
Molly spojrzała w błękitne, pełne pogardy oczy.
- Chyba wreszcie rozumiem, co mi implikujesz.
Gdyby okazała choć odrobinę skruchy, miała jakieś wyrzuty sumienia, nie
zaprzeczała oczywistym faktom, Tair byłby bardziej wyrozumiały. Słabość jest
wybaczalna, lecz wyrachowany egoizm nie.
- Gdybyś miała serce, rozumiałabyś obecną sytuację Beatrice. Jest w ciąży i
jako kobieta chwilowo jest nieatrakcyjna dla męża, ale ty nie potrafisz wczuć się w
sytuację bliźniego - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Ty oczywiście umiesz, prawda? - zapytała Molly z gryzącą ironią. - Potra-
fisz wczuć się w sytuację zdradzonej żony. A może Beatrice zajmuje szczególne
miejsce w twoim sercu?
Tair żachnął się, jakby ubodła go do żywego.
- Uważaj, co mówisz!
Molly dumnie uniosła głowę. Nadrabiała miną, ale bardzo się denerwowała.
Tair na pewno był nieobliczalnym osobnikiem, a ona już parę razy go rozdrażniła.
Lepiej byłoby milczeć, ale nie mogła się powstrzymać.
Po latach rozwagi nagle zaczęła postępować impulsywnie, co nawet jej się
R S
spodobało. Pomyślała, że to wyzwalające uczucie, a jednocześnie wystraszyła się,
że tak myśli.
- Jesteś dziwnie zainteresowany Beatrice. - Miała nadzieję, że rozzłoszczony
Tair nie dosłyszał nuty zazdrości w jej głosie. - Na mnie przerzucasz poczucie wi-
ny, bo robię to, o czym ty w głębi duszy marzysz. Albo jesteś hipokrytą i od dawna
niecnie postępujesz.
Zorientowała się, że posunęła się za daleko, lecz już nie było odwrotu. Wyżej
uniosła głowę i wyzywającym wzrokiem patrzyła na Taira. Nie mogła oderwać od
niego oczu. Wściekłość malująca się na jego pięknej twarzy przykuwała wzrok.
Jego gniew uderzył ją jak obuchem, nie wiedziała, jak się bronić.
Głośno przełknęła ślinę i aby zmienić temat, zapytała:
- Kto za ciebie pilnuje kursu? A może potrafisz robić sto rzeczy jednocześnie?
Na przykład pilnować kursu i udusić kobietę!
- Nie zniżam się do podstępów, nie wdaję się w nikczemne romanse. - Tair
mówił przyciszonym głosem, lecz w jego tonie brzmiała groźba, która powinna ją
przerazić. - Nie oceniaj innych według swoich podłych norm postępowania.
Tym razem to Molly poczuła się dotknięta do żywego. Jakim prawem on śmie
stawiać siebie wyżej? Na pewno miał na sumieniu więcej grzechów niż ona. Prze-
cież ona nie miała żadnych... i chyba dlatego była taka nudna.
Co jest lepsze: uchodzić za przewrotną kobietę bez zasad czy za kobietę nud-
ną? Tak postawione pytanie ją rozbawiło.
- Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałam. Teoretycznie nie masz nic przeciw-
ko romansom, ale jesteś zbyt wybredny, żeby zniżać się do przelotnych miłostek.
Czy tak?
- Nie jestem święty.
Oczywiście! Mężczyzna, którego zmysłowe usta wywołują grzeszne myśli,
nie może być święty.
- Nigdy nie zdecydowałbym się na podłe uwodzenie - oświadczył wzburzony
R S
Tair. - Wiem, ile wyskoki męża kosztują żonę. Mój ojciec nie raczył kryć się z tym,
że ma kochanki. Zachowywał się tak, jakby upokarzanie mojej matki sprawiało mu
przyjemność. Paradował z kochankami w jej obecności. Mama była dumną kobietą,
ale zniszczył jej godność, zatruł życie.
Nie wiedziałby tego o matce, gdyby nie jej wierna pokojówka. W prezencie
na jego szesnaste urodziny pokojówka wręczyła mu pamiętnik matki. Z jej zapi-
sków dowiedział się, co czuje wrażliwa kobieta, której mąż romansuje na boku.
Molly nigdy by nie podejrzewała, że Tair wzbudzi jej współczucie, a jednak
było jej go żal, gdy nagle zamknął oczy i nerwowym ruchem przygładził włosy.
Pomyślała, że dziecko zawsze musi przeżywać tragedię, gdy widzi, że nie
może pomóc matce, którą ojciec źle traktuje. Król Zabranii chyba był bardzo złym
mężem, nawet jeśli nigdy nie podniósł ręki na żonę. To, jak się zachowywał wobec
niej było też jakąś formą przemocy. Molly nie pojmowała, jak można tak źle trak-
tować kogokolwiek, a tym bardziej najbliższą osobę.
- Twój ojciec na pewno kiedyś kochał twoją matkę - rzekła nieśmiało.
Tair podniósł głowę i spojrzał w bursztynowe oczy. Widział w nich szczere
współczucie, a przecież zarzucał Molly brak serca. Zaklął w duchu. Nie rozumiał,
dlaczego dał się wciągnąć do rozmowy o tak osobistych sprawach, których nie po-
ruszał nawet z przyjaciółmi.
- To było drugie małżeństwo ojca. Ożenił się ze względów politycznych, nie z
miłości. A poza tym, nie ma o czym mówić. Nieistotne. - Oświadczył to tonem
mającym dać do zrozumienia, że nie życzy sobie współczucia. Widocznie nie zale-
żało mu na tym, aby Molly miała dobrą opinię o jego ojcu.
- Zmuszanie ludzi do małżeństwa bez miłości jest wstrętne, okrutne - zawoła-
ła.
Widocznie nie zrozumiała, że według niego temat został wyczerpany.
- Możliwe - wycedził Tair lodowatym tonem. - Skończmy z sentymentami.
Mam słaby żołądek. Już mnie mdli.
R S
Pewnie ma też alergię na współczucie. Pomyślała, że widocznie nie chce
zdradzić się z tym, że jest wrażliwy.
- Odpręż się - poradziła mu słodkim głosem to samo, co on niedawno jej ra-
dził.
Tair zrobił zdziwioną minę, jakby nie rozumiał tak prostych słów.
- Słucham?
- Nie zamierzam użalać się nad tobą. Jeśli to ci poprawi humor, wyznam, że
według mnie jesteś odpychający.
Zdawało się jej, że w błękitnych oczach błysnęły wesołe iskierki.
- Ja to samo mogę powiedzieć o tobie.
- Pozwolisz mi jeszcze coś dodać?
- Jedno zdanie.
- Uważam, że aranżowane małżeństwa są niemoralne, prowadzą do nieszczę-
ścia.
- Nie wszystkie kończą się źle. Poza tym nie stosuje się przymusu. Wiele par
jest szczęśliwych. Czasami taki układ jest konieczny. Nie każdy człowiek może
przedkładać szczęście nad obowiązek.
Nie przekonał Molly. Wręcz przeciwnie. Zgorszona patrzyła na niego wzro-
kiem wyrażającym potępienie takich obyczajów.
- A ty byś...?
- Dla następcy tronu ważne są alianse polityczne.
- Sam widziałeś, czym takie małżeństwo było dla twojej matki.
- Dużo małżeństw z miłości też nie jest pasmem szczęścia i rozkoszy. Tarik
przysiągł Beatrice dozgonną miłość, a tymczasem...
Oczy Molly pociemniały z gniewu.
- Nie porównuj Tarika z człowiekiem pokroju twojego ojca.
- Nie porównuję, ale ty jesteś bardziej niebezpieczna niż kochanki mojego oj-
ca.
R S
Molly zaniemówiła z wrażenia, że została uznana za niebezpieczną kobietę.
- Tamte kobiety nie grzeszyły subtelnością, wiadomo było, czego można się
po nich spodziewać. - Pogardliwie wydął usta. - A ty jesteś podstępna. Wydajesz
się łagodna, nieszkodliwa, nie ma w tobie nic, co by człowieka ostrzegało przed
tobą. Mężczyzna przytomnieje, gdy już jest za późno, gdy wkradłaś się do jego
serca, weszłaś mu w krew. Masz w sobie coś, co odbiera mężczyźnie rozum.
Nieoczekiwanie odsunął kosmyk opadający Molly na czoło. Widząc, że
drgnęła i zarumieniła się, lekko wzruszył ramionami. Przelotnie spojrzał na jej usta.
- Pokusa została usunięta z pola widzenia Tarika. Dzięki mnie przypomni so-
bie, co przysięgał żonie. Zrozumie, że Beatrice jest warta sto takich kobiet jak ty.
R S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Żadna kobieta nie pozostaje obojętna, gdy przystojny mężczyzna mówi jej, że
jest uwodzicielską syreną. Normalnie Molly uznałaby to za miły, choć przesadny
komplement, ale teraz rozzłościła się.
- Uwodzicielki noszą większe biustonosze - wypaliła bez namysłu.
Tair wymownie spojrzał na jej biust, więc skrzyżowała ręce na piersi.
- Zresztą nawet gdybym miała romans, to co?
Tairowi rozbłysły oczy. Uśmiechnął się złośliwie.
- Czyli przyznajesz się?
Molly zazgrzytała zębami.
- Nie uznaję przekleństw, ale przy tobie odczuwam potrzebę użycia mocnych
słów. Jak mam się wyrażać, żeby wreszcie dotarło do ciebie to, co mówię? Z nikim
nie romansuję.
Tair otworzył usta, ale Molly wykonała gest oznaczający sznurowanie ust. Na
twarzy następcy tronu odmalowało się niebotyczne zdumienie. Widocznie jeszcze
nikt do tej pory nie odważył się nakazać mu milczenia.
- Nawet gdybym miała romans... - powtórzyła Molly. - Jak śmiesz wtrącać się
w moje sprawy?
Zanosiło się na to, że będzie musiała złamać daną Tarikowi obietnicę, bo je-
dynie poznanie prawdy o jej pochodzeniu może spowodować, że Tair odstąpi od
przeprowadzenia jego szalonego planu. Irytowało ją to, że nie ma innego wyjścia i
musi ujawnić swoje pokrewieństwo z rodem Al Kamalów.
Tair wpatrywał się w nią pogardliwym wzrokiem, więc odwzajemniła się tym
samym. Kipiała z gniewu, a jednocześnie znów ogarniało ją podniecenie.
To ironia losu. Tair nie byłby bardziej wart grzechu, nawet gdyby się starał.
Wyobraziła sobie, jak wygląda rano po przebudzeniu. Zmrużyła oczy, westchnęła...
Tair wymownie chrząknął.
R S
Opamiętała się, machnęła ręką przed oczami, aby odpędzić kuszące obrazy.
Nie powinna zastanawiać się, jak ten egzotyczny porywacz wygląda po szalonej
nocy. Ofiara porwania nie powinna być tego ciekawa. Mimo to zerknęła na usta
Taira i pomyślała, że z takimi ustami na pewno musi być namiętnym kochankiem.
Ale ona tak niewiele wiedziała o kochankach...
Tair zdecydował się odpowiedzieć na jej pytanie.
- Musiałem się wtrącić w twoje sprawy. Co według ciebie powinienem zro-
bić? Stać z boku i z założonymi rękoma patrzeć, jak rozpada się małżeństwo moje-
go kuzyna? Jeśli sądzić po tym, co zdążyłem wczoraj zaobserwować, wkrótce do-
szłoby do tego. Ile czasu upłynęłoby, zanim inni zauważyliby co się święci? Wczo-
raj wcale nie byłaś dyskretna... te twoje spojrzenia, ta tęsknota w oczach...
Molly patrzyła na niego z niesmakiem.
- Nie wszyscy od razu mają brudne myśli. To idiotyczne! Dlaczego nie pilnu-
jesz swoich spraw? Dlaczego się wtrącasz?
- Muszę.
- Och, zapomniałam, jaki jesteś ważny i że wszystko jest twoją sprawą.
Tair odwrócił się, obojętnie wzruszył ramionami. Zarzuty spłynęły po nim jak
woda po kaczce.
Molly oddychała ze świstem, jej oczy ciskały błyskawice.
- Dlaczego odwracasz się, gdy do ciebie mówię? Nie dość, że jesteś porywa-
czem, to na dodatek gburem, który nie ma pojęcia o dobrym wychowaniu.
- Co wolisz: zagadywać mnie czy stracić życie? Wybieraj. Zaczęły się turbu-
lencje i wymagają mojej uwagi.
- Wysiadł automatyczny pilot, a żywy nie umie go zastąpić? - spytała z kpiną
w głosie.
- Zapnij pas! - ostro polecił Tair.
Molly bez dyskusji wykonała polecenie.
Zakłócenia trwały zaledwie kilka minut, ale jej zdawało się, że o wiele dłużej.
R S
Zawsze źle znosiła podniebne podróże.
- Ojej, długo jeszcze? - Głośno westchnęła.
- Co mówiłaś? - zapytał Tair i, nie czekając na odpowiedź, dodał: - Przypo-
mnę ci. Twierdziłaś, że jestem źle wychowany. Bądź łaskawa zatrzymać tę opinię
dla siebie, gdy znajdziemy się między ludźmi. Nie jestem przyzwyczajony do wy-
słuchiwania krytyki.
- Uważasz, że wszystkim możesz rozkazywać, prawda? A gdybyś choć w po-
łowie był tak ważny, jak się łudzisz, to moi... - Gwałtownym ruchem zakryła dłonią
usta.
Niewiele brakowało, a wypaplałaby prawdę o swoim pokrewieństwie z Al
Kamalami. A chciała wybrać odpowiedni moment, żeby obserwować, jak ten za-
rozumialec spuści z tonu, gdy dowie się, kim ona jest dla Tarika i zrozumie swój
błąd.
- Słucham. Mów dalej.
- Twoja arogancja przechodzi ludzkie pojęcie. Byłoby ci przyjemnie, gdyby
Tarik wtrącał się do twoich osobistych spraw, komentował twoje miłostki?
Wcale by mu się nie podobało, lecz to nie miało nic do rzeczy.
- Wtrącam się, bo ktoś musi. I dlatego, że patrząc na Beatrice i Tarika, czło-
wiek odzyskuje nadzieję... - Urwał zaniepokojony.
Nie rozumiał, jak to się dzieje, że ta mała intrygantka tak łatwo go prowoku-
je? O mały włos zdradziłby się z tym, do czego nawet przed sobą się nie przy-
znawał.
Molly już zamierzała powiedzieć, że Tarik i Khalid są jej przyrodnimi braćmi,
ale po nieoczekiwanej wypowiedzi Taira zmieniła zdanie.
- Czyżbyś im zazdrościł?
Zazdrość oznacza, że człowiek pragnie posiadać to samo co inni. A według
Molly Tair wcale nie marzył o miłości, o posiadaniu dzieci.
- Nie warto zazdrościć tego, czego nie można mieć - mruknął Tair pod nosem.
R S
Ciekawość wzięła górę i Molly zapytała:
- Czego nie możesz mieć? I dlaczego?
Tair gniewnie zmrużył oczy. Był zły na Molly, że bawi się w psycholożkę.
- A dlaczego ty nie możesz milczeć?
- Bo mnie nie zakneblowałeś - odparła bez zastanowienia. - Trzeba było
przemyśleć sprawę do końca. Nie przewidziałeś konsekwencji, reakcji Tarika i
mojej, prawda? Nie mogę tak po prostu zniknąć z powierzchni ziemi.
- Jesteś aż tak ważna? - spytał kpiącym tonem.
- Och, nie! To ty jesteś najważniejszy na świecie - odcięła się równie złośli-
wie. - Twoi poddani na pewno padają przed tobą plackiem, spełniają wszystkie
twoje zachcianki, ale głowę dam, że robią to ze strachu, a nie z szacunku do ciebie.
- Nie znasz naszych zwyczajów.
Sam chętnie odłożyłby niektóre do lamusa, lecz zasadniczych zmian nie
wprowadza się z dnia na dzień.
Molly zrobiła minę świadczącą o tym, co myśli o przestarzałych zwyczajach,
ale żeby Tair nie miał wątpliwości, pogardliwie dorzuciła:
- Prędzej skonam, niż złożę tobie ukłon.
Oświadczenie to rozbawiło Taira.
- W naszych kontaktach pokłony nie są przewidziane - pocieszył ją Tair. -
Twojego zamiłowania do przesady też nie przewidziałem.
Wymownie spojrzał na jej falujące piersi. Nie przewidział też, że niecna An-
gielka będzie go aż tak mocno pociągać. To było najgorsze.
- Według ciebie reaguję przesadnie?
- Masz temperament choleryczki.
- I mam rodzinę... Są ludzie, którym bardzo na mnie zależy - powiedziała
drżącym głosem. - Moi bracia... musisz wiedzieć... - Urwała wystraszona. - O, Bo-
że!
Tair patrzył na nią zdziwiony, bo pobladła, zrobiła się wręcz przeźroczysta.
R S
- Tatuś... - szepnęła zbielałymi wargami. - Zupełnie bym zapomniała!
- O co chodzi?
- Mój tatuś poważnie choruje na serce, niedługo będzie miał operację... Wia-
domość, że zaginęłam może go zabić.
- Na pewno nie zabije.
- Ty zimny draniu!
Tair obojętnie wzruszył ramionami.
- Może jestem draniem, ale nie zimnym. I nie łatwowiernym. Trzeba przy-
znać, że masz bujnę fantazję. Myślałaś o napisaniu powieści?
- Mówię prawdę. Nic nie zmyślam. Uwierz mi.
- Hm. Czyżby?
Była zrozpaczona, że nie wie, jak go przekonać o swej prawdomówności.
Oczy miała pełne łez.
- Pierwszy atak serca tatuś miał w wieku czterdziestu lat, a w ubiegłym tygo-
dniu dość długo rozmawiałam z nim przez telefon i powiedział mi...
Na zawsze zapamięta, co przed tygodniem usłyszała od ojca. Ich rozmowa
zaczęła się od jego prośby:
- Kochanie, mam ci coś do powiedzenia, ale obiecaj mi, że nie będziesz się
denerwować. Nie przejmuj się, ale...
Ojciec przyznał się, że często miewa kłucie w sercu. Molly słuchała go ze
łzami w oczach i błagała:
- Tatusiu, nie lekceważ objawów. Idź do lekarza. Niech dokładnie cię zbada.
Obiecaj, że jeszcze dziś zamówisz wizytę.
- Już nie trzeba. Przedwczoraj na wycieczce rowerowej miałem dość mocne
kłucie. Znajomy wezwał karetkę... Dokładnie mnie zbadano...
Molly postanowiła natychmiast zarezerwować bilet powrotny do domu.
- Co stwierdzono? Zawał?
- Nie, tylko dusznicę.
R S
- Tylko dusznicę! - Miała ochotę krzyczeć z rozpaczy.
- Mówiłem Sue i Rosie, że niepotrzebnie się zmartwisz, ale kazały mi za-
dzwonić.
- Wracam do domu.
- Dziecko, nie ma sensu, żebyś przyjeżdżała. Operacja odbędzie się najwcze-
śniej za miesiąc... Lista oczekujących jest bardzo długa.
Molly przestała nerwowo chodzić po pokoju i trzymając kurczowo słuchawkę
przy uchu, bezsilnie opadła na fotel.
- Jaka to będzie operacja?
- Wszczepienie bajpasów.
- Musisz je mieć?
- A nie mówiłem ci?
- Nie, nie mówiłeś. Przecież taka operacja to drobiazg, który wyleciał ci z
głowy, prawda? - spytała z ironią. - Tatusiu, jesteś niemożliwy. Wracam do domu.
- Zabraniam ci. Lekarze powiedzieli, że muszę unikać silnych wrażeń, przy-
krości, a jeśli ze względu na mnie skrócisz pobyt w Zarhacie, będzie mi bardzo
przykro.
Argument ten nie przekonał Molly, lecz w trakcie późniejszej rozmowy z sio-
strą zrozumiała, że należy usłuchać ojca. Teraz jednak uważała, że popełniła wielki
błąd. Powinna była wrócić do domu. Gdyby to zrobiła, nie zostałaby porwana przez
tego arabskiego szaleńca.
Zaczerpnęła tchu, spojrzała Tairowi prosto w oczy, schwyciła go za rękę.
- Przyjrzyj mi się. Czy wyglądam na kłamczuchę?
Tair zrobił znudzoną minę.
- Stary numer.
- Nic nie rozumiesz. Jeżeli tatuś dowie się o porwaniu... - Mocniej zacisnęła
palce i ze łzami w oczach szepnęła: - To będzie śmiertelny cios... On tego nie
przeżyje. Czeka go operacja serca, nie może się denerwować, potrzebny mu spokój.
R S
Zrozum to.
- Nieźle to sobie wymyśliłaś.
Molly zacisnęła pięści.
- To nie wymysł, lecz prawda.
- Czy ja wyglądam na łatwowiernego idiotę?
Molly spojrzała na niego z gniewem w oczach.
- Widzę, że gadam po próżnicy. Nie daruję ci, jeżeli stan mojego ojca się po-
gorszy.
Do oczu napłynęły jej łzy, więc odwróciła się, aby Tair tego nie zauważył.
Dlatego nie widziała, że po jego twarzy przemknął cień niepewności.
- Twój ojciec nie otrzyma żadnej alarmującej wiadomości. Przecież nie znik-
nęłaś bez śladu. Jako z natury delikatna osoba nie chciałaś nadużywać gościnności
Beatrice w trudnym dla niej okresie. Pisemnie wyjaśniłaś, dlaczego wyjeżdżasz.
Jak widzisz, pomyślałem o wszystkim.
Molly wyobraziła sobie minę Tarika, gdy przeczyta takie wyjaśnienie i za-
śmiała się gorzko.
- Wpadasz w histerię?
Molly spojrzała na niego z politowaniem w oczach.
- Ale Tarik zdziwi się, że uciekłam chyłkiem...
- Pomyśli, że chciałaś uniknąć żenującej dla ciebie sceny.
- Z jakiego powodu miałam być zażenowana?
- Ponieważ przyjęłaś propozycję mężczyzny, którego znasz dopiero od wczo-
raj...
Molly rozpłakała się, a Tair po raz pierwszy poczuł lekkie wyrzuty sumienia.
Zirytowany powtarzał sobie, że przecież Molly jest oszustką, urodzoną aktorką i
nie wolno wierzyć w to, co mówi.
- Czy ty na pewno masz ojca?
- Tak. I mam braci. Tarik...
R S
- Jest twoim bratem, co? - dokończył Tair z gryzącą ironią.
- Tak. Ale to tajemnica i wolałabym, żeby została między nami.
- Oczywiście. - Skrzywił się z niesmakiem. - Wiesz, jestem rozczarowany.
- Dlaczego? Nie martw się, ja też umiem dochować tajemnicy. Jeśli ci zależy
na moim milczeniu, będę milczała. Nie obawiaj się, nie wywołam publicznego
skandalu, opowiadając na prawo i lewo o tym twoim głupim pomyśle... o podstęp-
nym porwaniu mnie.
- Nie o to chodzi. Po prostu bardzo mnie rozczarowałaś. Myślałem, że masz
bogatą wyobraźnię, a okazuje się, że nie. Ośmielę się coś ci doradzić. Człowiek,
który zamierza kłamać, powinien trzymać się możliwie najbardziej praw-
dopodobnych faktów. Historyjka o chorym na serce ojcu była bardziej wiarygodna.
Molly ogarniało coraz większe przygnębienie. Tair jej nie uwierzył! Co robić?
- Mój ojciec jest naprawdę poważnie chory! - zawołała.
- Już to słyszałem.
Zrozumiała, że nie ma szansy go przekonać. Pokręciła głową, zmrużyła oczy.
- Tarik będzie mnie szukał... Pożałujesz!
Zacisnęła pięści, opanowała się, przestała płakać.
- Przeceniasz swoje znaczenie dla Tarika. - Tair złośliwie się uśmiechnął. -
On szybko zrozumie, dlaczego wyjechałaś bez pożegnania. Po prostu otrzymałaś
atrakcyjniejszą propozycję i dlatego uciekłaś ze mną.
Molly popatrzyła na niego z politowaniem w oczach.
- Jesteś żałosny, wiesz? Tarik na pewno będzie chciał mnie odnaleźć i jak
tylko się dowie, gdzie jestem, to natychmiast po mnie przyjedzie.
- Zobaczymy. Nie wiem, czy wyobrażałaś sobie, że go kochasz, czy jedynie
był to niewinny flirt, który zaszedł za daleko. Szczerze mówiąc, twoje motywy są
mi obojętne.
Pomimo rzekomego braku zainteresowania jej motywami Tair zaczął zasta-
nawiać się nad tym, co mu powiedziała. Obrzucił ją taksującym spojrzeniem.
R S
- Czy teraz mścisz się za te wszystkie lata, gdy żyłaś w cieniu Beatrice? Przy
niej nikt na ciebie nawet nie spojrzał, prawda? Musiało to być bardzo przykre.
Molly dosłownie oniemiała.
- Trudno cię winić - ciągnął Tair - że gdy nadarzyła się okazja, wzięłaś
wreszcie odwet na Beatrice za tamte lata upokorzeń. Nareszcie jakiś mężczyzna
patrzył na ciebie, a nie na nią. Widziałem wasze spojrzenia.
- Masz kiepski wzrok. Idź do okulisty.
Tair spochmurniał.
- Nie przyszło ci do głowy, że krzywdzisz ludzi?
- A tobie nie przyszło do głowy, że się mylisz?
R S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Głupie pytanie. O tym oczywiście nie pomyślałem.
- Nawet nie podejrzewasz, jak bardzo się mylisz. Gdy Tarik po mnie przyje-
dzie, spalisz się ze wstydu.
Oboje zamilkli na dłuższy czas. Właściwie wszystko zostało już powiedziane.
Wrogie milczenie przedłużało się w nieskończoność, aż wreszcie Tair zawo-
łał:
- Zapnij pas, schodzimy do lądowania.
Molly była na niego wściekła, lecz uznała, że bunt dla samego buntu jest
bezcelowy, więc posłusznie zapięła pas.
- Będą lekkie wstrząsy - uprzedził Tair.
Wstrząsy wcale nie były lekkie. Gdy Molly wyjrzała przez okno i zobaczyła
miejsce lądowania, zdumiała się, że samolot jest cały, a oni żywi.
Znajdowali się na zupełnym pustkowiu!
Tair wyglądał na bardzo zadowolonego, a Molly chciało się wyć z rozpaczy.
Nie uległa jednak pokusie, gdyż uznała, że rozsądniej będzie, jeżeli uśpi czujność
porywacza. Niech się łudzi, że panuje nad sytuacją, bo ofiara pogodziła się z losem.
- Cieszy mnie, że jesteś rozsądna. - Tair rzucił jej coś białego. - Trzymaj!
Przeklinając go w duchu, złapała kawałek białego materiału. Co to było?
Szal? Chusta?
- Włóż to - rozkazał.
Widocznie uznał, że będzie posłuszna, bo nie czekając na wykonanie polece-
nia, poszedł do kabiny. Niebawem wrócił ubrany w tradycyjny strój arabski, czyli
w długą białą szatę.
Molly cichutko jęknęła z zachwytu. Prawdziwy arabski szejk! Nie mogła
oderwać od niego oczu.
- Jesteś gotowa?
R S
Opuściła głowę, odpięła pas i wstała. Gdy znowu spojrzała na Taira, straciła
równowagę i zachwiała się. Podtrzymał ją, mimowolnie przytulając do piersi, a ona
mimowolnie jęknęła, po czym głośno westchnęła i znów jęknęła.
- Źle się czujesz? - zaniepokoił się.
Usiłowała normalnie oddychać i przezwyciężyć bezwład, który powodował,
że opierała się o Taira. Nieprawda! To nie kwestia bezwładu. Oparła się o jego
szeroką pierś, bo tego chciała. I to było bardzo niepokojące! Przecież Tair nie za-
mknął jej w żelaznym uścisku. Lekko obejmował ją jedną ręką, więc mogłaby od-
sunąć się, gdyby tylko chciała. A nie miała ochoty! Wolała tkwić w jego objęciach!
Lecz dłużej nie wypadało... Spróbowała odsunąć się.
Tair ją przytrzymał.
- Jesteś pewna, że nie zasłabniesz?
W milczeniu skinęła głową. Pod jego badawczym wzrokiem poczuła się nie-
swojo.
- Powiedzieć ci, co cię czeka? - zapytał.
- Wiem bez mówienia.
Nagle wyrwała się i przeraźliwie krzycząc, rzuciła się pędem ku wyjściu, lecz
nie zdążyła dobiec do drzwi. Tair w dwu susach dogonił ją, schwycił wpół i pod-
niósł do góry, więc zawisła w powietrzu. Przerażenie dodało jej sił i zaczęła okła-
dać porywacza pięściami. Tair bez trudu ją unieszkodliwił, a wtedy rozpłakała się.
- Puść mnie! Ratunku! - wrzasnęła.
- Szkoda gardła. Nikt cię nie usłyszy. Wolałbym nie robić ci krzywdy, ale nie
ręczę za siebie. Nie prowokuj mnie.
- Jesteś potworem!
- A ty zachowujesz się jak dzika kotka. - Popatrzył na nią takim wzrokiem, że
ugięły się pod nią nogi. Gdyby jej nie trzymał, upadłaby na podłogę. - Nie trać
energii po próżnicy.
Energii? Molly czuła się zupełnie pozbawiona sił, była słaba jak niemowlę.
R S
- Nikt cię nie usłyszy i nie masz dokąd uciekać. Rozumiesz, co mówię?
Skinęła głową, więc ją puścił. Spojrzała na Taira wzrokiem, który mógłby za-
bić.
- Nienawidzę cię - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Ja też nie jestem tobą zachwycony. Muszę pamiętać, żeby usuwać ostre
przedmioty z zasięgu twoich rąk. - Podniósł z podłogi białą szatę. - Ubierz się.
Molly przecząco pokręciła głową.
- Dlaczego kaprysisz? To twój ulubiony strój: obszerny, bezkształtny. A
przede wszystkim skutecznie chroni przed palącym słońcem. Do zmierzchu jeszcze
dwie godziny.
- Dokąd mnie zabierasz?
- Tam, gdzie nie będziesz mogła nikomu szkodzić. Niedaleko stąd jest obo-
zowisko mojego dziadka.
Molly potrząsnęła głową; widocznie pogubiła spinki, bo włosy spłynęły jej na
plecy.
- Czyli wszystko zostanie w rodzinie! Od jak dawna uprawiacie ten niecny
proceder? Twój dziadek jest hersztem porywaczy? Bardzo dumny z wnuka?
Tair słyszał piąte przez dziesiąte. Oczarowany patrzył na jej długie włosy, za-
stanawiając się, czy w dotyku są równie jedwabiste, jak z wyglądu. Miał ogromną
ochotę to sprawdzić...
- Dziadka tam nie będzie i nie ma on nic wspólnego z twoją... wycieczką kra-
joznawczą.
Uśmiechnął się, bo wyobraził sobie reakcję dziadka, gdyby zjawił się przed
nim ze złotooką branką... Lecz reakcja dziadka na pewno byłaby słabsza od pożą-
dania, które go ogarnęło, gdy obejmował drżącą Molly. Chciał ją pocieszyć, poca-
łować, a przecież jedno i drugie byłoby ze wszech miar niewskazane.
- Dziadek jest na wyścigach.
- Na pustyni ścigają się konie?
R S
- Wielbłądy.
- Urządzacie wyścigi wielbłądów?
- Tak. To długa tradycja. Wyścigi odbywają się co roku, w różnych miej-
scach. Zawsze zbierają się tłumy widzów.
- Ciebie wyścigi nie interesują?
- Ja też tam pojadę.
Miał nadzieję, że po rozstaniu z uwodzicielką znowu będzie panem siebie.
Molly była niemile zaskoczona, chociaż ta wiadomość powinna ją ucieszyć.
- Rzucisz mnie na pastwę lwom?
Tairowi drgnęły kąciki ust.
- Będziesz za mną tęsknić?
- Ani mi się śni.
Tair skwitował jej odpowiedź śmiechem.
- Idziemy! Powóz już czeka.
Kilka minut później Molly przekonała się, że z niej zakpił, ponieważ nie było
żadnego powozu, a jedynie klęczały na ziemi dwa wielbłądy, przytrzymywane za
uzdę przez dwóch mężczyzn. Zatrzymała się, niepewnie patrząc na te ogromne
zwierzęta.
- Żarty się ciebie trzymają.
Tair uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Zapraszam na wielbłądzi grzbiet.
Molly była wściekła. Niezgrabnie próbowała wsiąść na wielbłąda, w czym
pomagał jej jeden z mężczyzn. Nie udało się.
- To zwierzę okropnie śmierdzi.
- Według niego ty też nieszczególnie pachniesz - oświadczył ze śmiechem
Tair, myśląc o delikatnym zapachu jej włosów.
Molly skrzyżowała ręce na piersi i pokręciła głową.
- Nigdzie nie jadę takim powozem.
R S
- Odwagi! Będzie ci wygodnie jak w fotelu.
- Odwagi! - Przedrzeźniała go. - Chciałabym widzieć ciebie, gdyby role się
odwróciły. Porwałeś mnie, obraziłeś, morzysz głodem, a w dodatku mam wdrapać
się na śmierdzące zwierzę. Co za dużo, to niezdrowo.
Usiadła na ziemi po turecku.
Tair rzekł coś w ojczystym języku, a mężczyźni uśmiechnęli się.
- Co im powiedziałeś?
- Że zazwyczaj jesteś łagodna jak baranek, ale dziś nie dopisuje ci humor.
Molly krzyknęła wystraszona, gdy jeden z mężczyzn szybkim ruchem uniósł
ją jak piórko i wsadził na wielbłąda, który powoli wstał.
- Świetnie się trzymasz - pochwalił ją Tair.
- Nie mów hop. Na pewno spadnę i złamię kark, a ciebie sumienie zagryzie na
śmierć.
- Nie spadniesz.
Rzuciła mu nienawistne spojrzenie. Tair beztrosko zaśmiał się, wsiadł na
grzbiet drugiego wielbłąda i ruszył. Nie mając wyjścia, pojechała za nim. Nie wie-
działa, gdzie się znajduje ani dokąd jedzie. Naokoło była pustka aż po horyzont.
Wielbłądy widocznie znały drogę, bo bez błądzenia dotarli do celu. Stanęli na
niewielkim wzniesieniu, skąd widać było obozowisko.
Molly patrzyła zauroczona.
Namioty rozbito wokół źródła, więc oprócz szumu palmowych liści słychać
było charakterystyczny szmer wody. Między namiotami kręcili się ludzie, z ognisk
strzelały iskry.
Molly była zmęczona, spocona i wściekła na Taira, a mimo to zachwyciła się
tym sielankowym obrazem.
- Piękny widok - szepnęła, ale zaraz dodała gniewnym tonem: - Wątpię, czy ci
ludzie by mi pomogli, gdybym umiała powiedzieć im, że mnie uprowadziłeś.
- Masz ochotę poskarżyć się na swoją dolę branki?
R S
- Myślisz, że skoro jesteś takim przystojnym mężczyzną, to musi mi się po-
dobać twoje towarzystwo i muszę tolerować twoje gburowate odzywki?
Po błysku w jego niebieskich oczach zorientowała się, że palnęła głupstwo.
- Nikt jeszcze nie nazwał mnie przystojnym mężczyzną... Cieszy mnie, że
zyskałem uznanie w oczach wybrednej Angielki.
Molly była wściekła na siebie. Po co mu to powiedziała!
- Gdybym nie wiedział, że ty i Tarik, pomyślałbym...
Przekrzywił głowę i tak długo przyglądał się Molly, że nie wytrzymała ner-
wowo i zapytała ze złością:
- No, co takiego pomyślałbyś?
- Gdyby nie moja wiedza o tobie i Tariku, sądziłbym, że ta przygoda cię bawi.
- Bawi? Jeśli tak myślisz, to najlepszy dowód, że w ogóle mnie nie znasz. Nic
o mnie nie wiesz.
Tair zignorował zarzut i ruszył w stronę obozowiska.
Molly patrzyła na niego zbita z tropu. Czy on to mówił poważnie? Czy na-
prawdę posądza ją o to, że jest spragniona przygód? A szczególnie z nim, bo uważa
go za przystojnego mężczyznę? Zaśmiała się z tego niedorzecznego przy-
puszczenia, ale musiała przyznać, że zdarzały się momenty, gdy... chwilami była
przyjemnie podniecona.
Nie ulegało wątpliwości, że czekano na nich. Wszyscy traktowali Taira ser-
decznie, ale z szacunkiem.
Molly zamknęła oczy i kurczowo zacisnęła palce, gdy wielbłąd przyklęknął.
Szeptem podziękowała człowiekowi, który pomógł jej zejść.
Podtrzymując zbyt długą szatę, ruszyła w stronę swego prześladowcy.
Nie rozumiała, dlaczego coraz gorzej widzi. Najpierw latały jej przed oczami
czerwone płaty, a teraz zrobiło się prawie czarno. Jak przez mgłę widziała, że Tair
porusza ustami, lecz nic nie słyszała. W uszach narastało dudnienie, jakby do tune-
lu wtoczył się pociąg. Ziemia usunęła się jej spod nóg.
R S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Molly powoli uniosła powieki i rozejrzała się niezbyt przytomnym wzrokiem.
Znajdowała się w dużym pomieszczeniu, którego sufit - jakby z jedwabiu - dziwnie
falował.
Odetchnęła głęboko raz i drugi. Powietrze było przesycone korzennym zapa-
chem, jakby mieszaniną kadzidła i cynamonu. Nieznaczny powiew zakołysał
szklanymi latarniami, które wisiały nad łóżkiem. Molly odwróciła głowę w stronę,
skąd powiało. Zamiast spodziewanego okna zobaczyła rzeźbiony parawan.
- Nareszcie się ocknęłaś.
- Wielka szkoda - szepnęła.
Zauważyła bose stopy wystające spod cienkiego prześcieradła. Kto zdjął jej
buty? Kto położył ją na łóżku?
- Boli mnie głowa - poskarżyła się.
Raziło ją światło odbijające się w dużym lustrze, w którym ujrzała swoją
twarz prawie tak białą jak kompres leżący na jej czole. Przypominała zjawę.
Zdjęła kompres, który wyśliznął się jej z drżących palców.
Tair patrząc teraz na nią, przypomniał sobie moment, gdy Molly zasłabła. Na
szczęście miał błyskawiczny refleks, więc zdążył ją złapać.
- Boli cię głowa, bo jesteś niemądra. - Była niemądra ale i dzielna.
Filigranowa istota przetrwała dzień, po którym wielu mężczyzn byłoby wy-
czerpanych fizycznie i psychicznie. Przez chwilę, gdy trzymał w ramionach jej bez-
władne ciało... Przełknął ślinę, odpędził wspomnienie. Miał prawo potępiać jej
egoizm i usprawiedliwiać własne postępowanie, lecz nic nie zmieni faktu, że pono-
sił winę za omdlenie Molly. Był zbyt pochłonięty słusznym gniewem aby przej-
mować się tym, że Angielka może dostać udaru. Zmusił ją do jazdy na wielbłądzie
bez nakrycia głowy, a to karygodne.
- Nie krępuj się, wyrzuć z siebie pretensje.
R S
Molly podparła się na łokciu i spojrzała na stojącego przy łóżku Taira. To już
nie był wytworny arystokrata o ujmującym sposobie bycia. Odrzucił styl bycia ty-
powy dla cywilizacji zachodnioeuropejskiej i w swoim naturalnym otoczeniu
wreszcie poczuł się sobą. Był pięknym Arabem. Księciem. Następcą tronu. Intrygu-
jącym mężczyzną.
Przez chwilę patrzyła na niego jak dziecko na łakocie.
- Twoim zdaniem ja jestem wszystkiemu winna, prawda? Hm, nawet mnie to
nie dziwi. - Mówiła zachrypniętym głosem, ponieważ bolało ją gardło. - Ale za-
skakuje mnie twoja zdolność do wywracania kota ogonem. Czy to moja wina, że
jesteś złośliwym łotrem?
Tair mruknął coś w niezrozumiałym dla niej języku nerwowym gestem prze-
czesał włosy, po czym już po angielsku powiedział:
- Zdaję sobie sprawę, że trochę przesadziłem. Jestem za ciebie odpowiedzial-
ny.
Miał twarz jak kamienna maska, z której nie można nic wyczytać. Przyznał
się do odpowiedzialności, ale nie do wyrzutów sumienia.
- Kiedy odeślesz mnie do Zarhatu?
- Ustalimy jutro.
- Mówisz tak, żeby zamknąć mi usta.
- Są lepsze sposoby zamykania ust kobietom.
- Wyobrażam sobie.
- Czyżby?
Znał kilka sposobów, które skutecznie uniemożliwiają wygłaszanie krytycz-
nych uwag. Nawet gadatliwej pannie Myszce byłoby trudno mówić, gdyby ją cało-
wał. Patrzył na jej czerwone wargi, zastanawiając się, czy są słodkie.
- Dlaczego tak się gapisz? - syknęła Molly.
Tair opamiętał się.
- Wcale się nie gapię, tylko przyglądam się tobie z troską o twoje zdrowie. W
R S
trakcie wędrówki przez pustynię co parę minut przypominałem ci, żebyś się napiła,
ale ty zawsze wszystko wiesz lepiej. Nie słuchałaś mnie i dlatego straciłaś przy-
tomność. Byłaś odwodniona.
Molly przyjrzała mu się zaintrygowana, ponieważ dostrzegła w jego oczach
przebłysk sympatii. Czy to tylko przywidzenie?
- Nigdy nie mdleję - oświadczyła. - Jestem silna i wytrzymała.
Obecny wygląd Molly zadawał kłam jej słowom. Miała podkrążone oczy, by-
ła blada, niemal przeźroczysta. Tair z własnego doświadczenia znał przykre skutki
odwodnienia. Wiedział, jak Molly teraz się czuje i dlatego podziwiał ją, że mimo
osłabienia jest taka zadziorna. Nie pojmował, dlaczego pierwszego wieczoru wy-
dawała mu się taka cicha i nieśmiała. Udawała wtedy, czy udaje teraz? Która Molly
jest ta prawdziwa?
- Ty nigdy nie mdlałaś, a ja nigdy nie musiałem ratować głupiej dziewczyny.
Widocznie wszystkiego trzeba doświadczyć... Proszę, napij się. Nadrabiaj zale-
głości.
Podał jej pełną szklankę wody, lecz Molly pokręciła głową.
- Nie chce mi się pić.
Tair zirytował się.
- Czy wyglądam na człowieka, który pozwoli ci na głupie zachowanie?
Molly skorzystała z pretekstu, aby mu się przyjrzeć.
Wyglądał groźnie, a jednocześnie jak ucieleśnienie dziewczęcych marzeń.
Wysoki, szczupły, smagły, trochę niebezpieczny...
Serce Molly waliło jak młot. Wyrwała Tairowi szklankę i podniosła do ust.
Oddała pustą szklankę.
- Jesteś zadowolony?
Wyczerpana opadła na poduszkę. W głowie jej huczało i serce trzepotało, ale
niekoniecznie z tego samego powodu.
- Nie jestem zadowolony, bo nie znoszę głupoty. Podczas jazdy wielokrotnie
R S
pytałem, czy piłaś. Dlaczego kłamałaś? Mówiłem ci...
Przerwała mu bezceremonialnie.
- A ja tobie mówiłam, że masz iść do diabła, ale nie poszedłeś. Przecież pi-
łam.
- Za mało. Pustynię trzeba traktować poważnie, bo inaczej człowiek napyta
sobie biedy.
Ogarnęło go pożądanie. Pomyślał, że człowiekowi, któremu marzy się to, co
jemu w tej chwili, grozi znacznie większa bieda.
- Znalazłam się na pustyni wbrew mojej woli. Nie miałam wyjścia. A gdybym
dostała zawału, co byś zrobił? Byłbyś zadowolony? Jesteś nieodpowiedzialnym
mężczyzną.
Popatrzyła na niego z dezaprobatą, po czym gwałtownie odwróciła głowę i
skrzywiła się, ponieważ dotkliwy ból przeszył jej skronie.
Tair pochylił się nad nią i nagle ukląkł obok łóżka.
- Źle się czujesz? - zapytał z troską w głosie.
- Powiedziałeś, że tylko się odwodniłam.
Było jej za gorąco, więc zsunęła prześcieradło aż do pasa, nim zorientowała
się, że jest tylko w staniku.
- Gdzie moja bluzka? - szepnęła Molly.
Tair wskazał jej rzeczy starannie ułożone na krześle.
- Tam. Byłaś spocona, zgrzana...
- Kto mnie rozebrał?
Na pewno on! Widział jej nagie ciało... Przeraziła się, a przynajmniej miała
nadzieję, że uczucie, które ją ogarnęło, jest przerażeniem.
- Przeszkadzałoby ci, gdybym ja to zrobił?
Spojrzała na niego z wyrzutem w oczach i nagle bez namysłu wypaliła:
- Pewnie wolałbyś, żeby na moim miejscu była Beatrice. - Zawstydzona
chciała zapaść się pod ziemię, lecz ziemia się nie rozstąpiła i jej nie pochłonęła.
R S
- Powiedzieć ci, które miejsce zajmujesz na mojej dziesięciostopniowej skali?
- Nie.
- Myślałem, że się tego dopraszasz.
- Doskonale wiem, że Beatrice jest śliczna, a ja nie jestem urodziwa. Moje
siostry są jeszcze ładniejsze od niej, więc od dawna nie staję w szrankach z pięk-
nymi kobietami. Ile kobiet stara się zdobyć twoje względy?
- Setki...
- Na szczęście mnie nie zależy na aprobacie antypatycznych mężczyzn.
Tair aż parsknął ze złości. Molly prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy,
jak bardzo się zdradziła. Jej wyznanie wyjaśniło, dlaczego tak okropnie się ubiera i
nadal nosi okulary zerówki. Być może kiedyś była brzydkim kaczątkiem, ale obec-
nie jest pięknym łabędziem. Dlaczego o tym nie wie? Dlaczego nikt jej tego nie
powiedział?
- Wiesz, nie bawi mnie widok nieprzytomnej dziewczyny. Szczególnie, gdy ja
ponoszę winę za jej omdlenie.
Molly zerknęła na niego zaskoczona, ponieważ w jego głosie usłyszała nutę
samooskarżenia.
- Czyli... nie ty mnie rozebrałeś?
- Nie. Sabra to zrobiła.
- Muszę wstać - oświadczyła, siadając na łóżku.
- Siedź! Nigdzie nie pójdziesz. Następnym razem mogę nie zdążyć cię złapać.
- Nie zamierzam zemdleć. Ty mnie złapałeś?
- Tak.
Istny pech! Akurat ten jeden jedyny raz, gdy znalazła się w ramionach super-
mana, musiała być nieprzytomna! Ale zaraz pocieszyła się myślą, że jako nowo-
czesna, wyzwolona kobieta wcale nie marzy o tym, by mężczyźni nosili ją na rę-
kach. Speszona zerknęła na Taira spod rzęs.
- Wypada wyrazić wdzięczność za błyskawiczny ratunek... Podziękowałabym
R S
ci, gdyby to nie była twoja wina, że zemdlałam.
Tair zaśmiał się, szczerze rozbawiony.
- Przez moment myślałem, że wreszcie będziesz dla mnie łaskawa.
Molly dumnie uniosła głowę.
- A mnie momentami wydaje się, że chyba masz ludzkie uczucia.
Spojrzeli sobie w oczy i serce Molly wywinęło koziołka.
- Chwilami zapominam, że wczoraj przespałaś się z moim kuzynem.
Spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
- Coś za często do tego wracasz... Widocznie trudno ci w to uwierzyć. Uła-
twię ci. Napiszę sobie na czole, że jestem... zepsutą kobietą i kochanką Tarika.
Chcesz? - Potarła czoło i z niesmakiem popatrzyła na brudną dłoń. - Muszę się
umyć.
- Przyślę ci kogoś do pomocy. - Pośpiesznie oddalił się, jakby przed nią ucie-
kał.
Powinna cieszyć się, że została sama, ale jakoś nie czuła radości w sercu.
Tair miał okropny charakter, lecz zapominała o tym, gdy patrzyła w jego błę-
kitne oczy ocienione długimi rzęsami. Uśmiechnęła się na wspomnienie jego sro-
gich min i tęsknie westchnęła. Fascynujący mężczyzna, marzenie kobiet...
Od takiego osobnika lepiej trzymać się z daleka... Im dłużej będzie jej wma-
wiał, że jest pozbawiona zasad moralnych, tym lepiej. Gdyby zaczął ją uwodzić, nie
byłaby w stanie odgryzać się, rozmawiać z nim ostrym tonem.
Niebawem Sabra przyniosła zastawioną tacę.
Molly usiadła przy niskim stoliku. Arabka nie znała angielskiego, więc zwra-
cała się do niej po francusku. Gdy pochwaliła wspaniale przyrządzone jagnię z
migdałami, Sabra rozpromieniła się i zaczęła mówić jak katarynka.
Molly na migi błagała ją, aby mówiła wolniej. Trochę trwało, zanim Sabra
zrozumiała, że Molly chce się umyć. Potarła policzek, pokazała brudną dłoń i po-
wiedziała, że marzy o kąpieli.
R S
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Dokąd uciekasz?
Molly zastygła z ręką na zasłonie przy wejściu do namiotu, po czym odwró-
ciła się tak gwałtownie, że wilgotne jeszcze włosy opadły jej na twarz.
Kruczoczarne włosy Taira lśniły w świetle świec; były potargane i wilgotne,
jakby i on dopiero co wyszedł z kąpieli. Już nie miał na sobie powiewnej szaty, lecz
opinającą tors białą koszulę, białe bryczesy i czarne buty do konnej jazdy.
Ciężka zasłona opadła z szelestem.
- Szukam Sabry - odparła Molly. - Ale chętnie bym uciekła, bo wszędzie by-
łoby mi lepiej niż tutaj.
- Ma belle, nie mówiłabyś tak, gdybyś choć trochę znała pustynię - rzekł Tair
oschle.
- Nie jestem twoją belle.
Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony jej odpowiedzią.
- Stąd nie ma ucieczki. Im prędzej się z tym pogodzisz, tym lepiej.
Mówił uwodzicielskim, słodkim jak miód głosem.
Molly coraz trudniej było zachować buntowniczą postawę, ale nie przyzna-
wała się przed sobą, że ma ochotę zostać.
- Dlaczego mam się z tym pogodzić? Bo ty mi każesz?
Gdy Tair podszedł bliżej, pogardliwie parsknęła, ale serce trzepotało jej w
piersi jak spłoszony ptak w klatce. I ogarnęła ją niepojęta tęsknota.
- Można wiedzieć, do czego potrzebna ci Sabra? Czy należycie zajęła się to-
bą?
- Tak. Przyniosła pyszne jedzenie.
- Odpowiadają ci tutejsze warunki do kąpieli?
- Bardzo.
Warunki do kąpieli okazały się bardzo przyzwoite. Molly z przyjemnością
R S
siedziała w pachnącej wodzie. Natarła skórę aromatycznymi olejkami, które Sabra
jej zaproponowała.
- Chciałam zapytać Sabrę, gdzie będę spała. Liczę na osobne pomieszczenie.
Tair przystanął o metr od niej; był tak blisko, że wyraźnie widziała szramę na
jego policzku. Zdziwiła się, że ma ochotę pocałować bliznę i skonsternowana obla-
ła się rumieńcem.
- Sama zadecydujesz, gdzie będziesz spać. - Wymownie spojrzał na zarzuconą
poduszkami otomanę. - W nocy bardziej dokucza samotność...
Molly głośno przełknęła ślinę, obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersi.
- Nie każdemu. Mnie zupełnie wystarcza własne towarzystwo.
- Nie bój się. Nie będziesz musiała bronić swej cnoty. Nie narzucam się ko-
bietom.
- Dobrze wiedzieć.
- Poza tym nie przepadam za szarymi myszkami.
Trudno byłoby wyobrazić sobie mniej szarą istotę od dziewczyny patrzącej
teraz na niego gniewnie pałającymi oczami. Krytycznym spojrzeniem obrzucił jej
zmiętą bluzkę i pogniecioną spódnicę.
Molly udawała, że tego nie widzi.
- Dlaczego się nie przebrałaś? Sabra miała dać ci czyste rzeczy. Zapomniała o
moim poleceniu?
Molly wiedziała, że nie jest piękną kobietą, wzbudzającą zachwyt przystoj-
nych mężczyzn, ale jawne lekceważenie i nazwanie jej szarą myszką sprawiło jej
dużą przykrość.
- Wolę nosić własne rzeczy, a nie cudze. Skoro poruszyliśmy kwestię gustu,
muszę ci powiedzieć... - Urwała, czując ucisk w gardle. Nie patrząc Tairowi w
oczy, dokończyła: - Ty nie gustujesz w szarych myszkach, a ja nie gustuję w pory-
waczach.
- Potraktuj porwanie jako egzotyczną przygodę.
R S
Molly bała się zdradzić z tym, że przygoda jest podniecająca. Ilekroć spojrza-
ła na Taira, ogarniało ją pożądanie, a to groziło szaleństwem. Była zła na siebie, nie
rozumiała, dlaczego w głowie ma pustkę, nie wie, jak się bronić.
- Oceń sytuację spokojnie - radził Tair. - Myśl wyłącznie o plusach.
- A są jakieś?
Tair wybuchnął głośnym śmiechem, a Molly nieopatrznie spojrzała w jego
wesoło błyszczące oczy. Podniecenie coraz bardziej przeszkadzało jej zachować
choćby pozory buntu.
- Och, nawet dużo. Masz niebywałą okazję z bliska przyjrzeć się egzotycznej
kulturze.
Mówił uwodzicielskim, aksamitnym tonem.
- Gdybym chciała dowiedzieć się czegoś o nieznanej mi kulturze, wolałabym
wygodnie posiedzieć w fotelu z książką na ten temat.
Co innego nieświadomie wpaść w pułapkę, a co innego samej zamknąć się w
więziennej celi i oddać klucz strażnikowi. To drugie byłoby istnym szaleństwem.
Jedynie szaleńcy ulegają złudnemu czarowi, który na moment wybucha płomie-
niem, po czym prędko gaśnie i zostaje popiół.
Trudno powziąć decyzję. Przespać się z Tairem czy nie? Nie chodziło o to,
czy potem będzie ją szanował, bo przecież i tak nie miał dla niej szacunku. Waż-
niejsze było, czy ona będzie siebie szanowała.
- Niektórych rzeczy nie można dowiedzieć się z książek - słusznie zauważył
Tair.
Spojrzeli sobie w oczy i Molly poczuła całkowitą pustkę w głowie. Szum
krwi w uszach stawał się ogłuszający. Głos rozsądku ostrzegał, że bezpieczniej jest
nie pytać, czego nie można dowiedzieć się z książki. Podświadomie czuła, że raczej
nie spodoba się jej to, co usłyszy. Dziewczyno, opamiętaj się, powtarzała sobie.
Zaczerwieniona opuściła głowę, zatrzepotała rzęsami, starała się spokojnie oddy-
chać.
R S
- Czyżbyś była przeciętną turystką? Czy podczas wakacji w obcym kraju sie-
dzisz w luksusowym hotelu, bo boisz się wytknąć nos za ogrodzenie?
- Nie jestem na wakacjach. Racz o tym pamiętać.
Tair udał, że nie słyszał jej ironicznej uwagi i dalej rozwijał temat. Nadal
mówił cicho, uwodzicielskim szeptem, który zupełnie rozstroił Molly.
- Moim zdaniem człowiek powinien zawsze i wszędzie korzystać z okazji,
żeby coś przeżyć, dowiedzieć się czegoś nowego. Jeśli tego nie zrobi, będzie żało-
wał do końca życia.
On bardzo by żałował. Przebrał się do konnej jazdy, ponieważ miał ochotę
zaprosić Molly na przejażdżkę po pustyni, pod niebem usianym gwiazdami. A jed-
nocześnie był niezadowolony, że szuka argumentów usprawiedliwiających postę-
powanie intrygantki. I był niezadowolony, że nic nie gasi trawiącego go ognia.
Znowu spojrzeli sobie w oczy. Molly prędko odwróciła wzrok, była mocno
speszona.
- Przede mną nie musisz grać niewiniątka - mruknął Tair. - Nie warto udawać.
Molly nic nie udawała.
- Według ciebie mam doskonałą okazję, żeby rozszerzyć swoje horyzonty? -
spytała cicho. - Czy dobrze cię rozumiem?
- Każdą sytuację należy wykorzystać.
- Hm, nie zdawałam sobie sprawy z plusów... A to przecież szczęście, że
wbrew mojej woli uprowadził mnie człowiek, któremu się zdaje, że świat się nie
zmienił i mężczyźni nadal są władcami, a kobiety jedynie ich służącymi.
- Nie potrzebuję służącej.
Molly wyżej uniosła głowę. Uparcie nie chciała zrozumieć wymowy jego go-
rejących błękitnych oczu.
- Wcale nie składam podania o przyjęcie na służbę. - Udając obojętność, któ-
rej nie czuła, obejrzała Taira od stóp do głów. - Moim zdaniem niepotrzebny ci nikt
i nic.
R S
- Mam inne zdanie.
Molly pierwszy raz usłyszała w jego głosie osobliwą nutę. Spojrzała na niego
zaskoczona. Sprzykrzyło się jej krążyć wokół tematu, więc wprost zapytała o to, o
czym przez cały czas myślała.
- Próbujesz mnie uwieść?
- Tak.
To jedno słowo skruszyło opór skuteczniej niż romantyczne gesty czy kolacja
przy świecach... której Tair tak czy owak pewnie by jej nie zaproponował.
Głośno westchnęła, przymknęła oczy, pochyliła się, jakby ciągnęła ją niewi-
dzialna siła. Drżała z pożądania, które falami przepływało przez jej rozpalone ciało.
Tair podniósł rękę. Chciał pieszczotliwie pogładzić jej jedwabiste włosy, od-
sunąć kosmyki opadające na zaróżowione policzki, a zamiast tego ujął jej piękną
twarz w swoje dłonie.
Pragnął pieścić Molly, ale czuł dziwną pustkę w sercu. Był rozdarty. Nie mo-
gąc się opanować, pogładził jej brzoskwiniowy policzek.
- Co ty ze mną wyprawiasz? - spytał półgłosem. - Gdy patrzę na ciebie, prze-
staję logicznie myśleć, marzę o twoich ustach, o łabędziej szyi.
Pocałował jej szyję. Molly westchnęła i odchyliła głowę, więc ulegając nie-
mej zachęcie, całował coraz śmielej.
- Twoja skóra przypomina mi płatki róż.
Molly otworzyła oczy i zachwycona starała się na zawsze zapamiętać jego
rysy. W duchu poprosiła Taira, żeby jeszcze ją całował, bo pragnie umrzeć z roz-
koszy.
Zdziwiła się, gdy rzekł:
- Nie umieraj. Nie chcę mieć ciebie na sumieniu.
Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, że nie prosiła w duchu, lecz głośno.
- Och!
- Jesteś niezadowolona? Źle całuję?
R S
- Och!
Tair roześmiał się, lecz nie był to beztroski śmiech. Molly tego nie spostrze-
gła, bo zaślepiło ją pożądanie.
- Jesteś piękna.
Usłyszała to, o czym od lat marzyła. Pierwszy raz w życiu poczuła się atrak-
cyjna. Patrzyła na Taira uszczęśliwiona, rozpromieniona. Szeptał jej imię, wywołu-
jąc rozkoszne dreszcze.
- Chcesz, żebym cię uwiódł?
- Pragnę tego.
- A ja pragnę ciebie.
Pieszczotliwie ugryzł ją w szyję.
- Mówiłeś, że nie lubisz szarych myszy... - Usłyszała głos rozsądku, więc
szepnęła: - To jednak marny pomysł.
Tair ugryzł ją w ucho, powiódł językiem po drżących wargach.
- Czasem marny pomysł okazuje się najlepszy. - Jego gorący oddech owiał jej
twarz. - Mam rację?
- Nie wiem.
Całował ją bez pośpiechu, ale coraz namiętniej.
- Jesteś zjawiskowa.
Molly wsunęła palce w kruczoczarne włosy.
- A ty cudowny.
Całowali się długo, aż zabrakło im tchu. Gdy oderwali się od siebie, oboje
głośno dyszeli. Molly zdziwiło, że Tair jest spięty, jakby walczył z sobą.
- Przestań tak na mnie patrzeć - rzucił ochryple. Oczy mu pociemniały i pa-
trzył z takim ogniem, że pod Molly ugięły się nogi. - Czy masz pojęcie, co twoje
usta ze mną wyprawiają?
Przecząco pokręciła głową, ale rozchyliła wargi. Nieśmiało powiodła palcem
po smagłym policzku, wzdłuż szramy.
R S
- Skąd ta blizna? - zapytała.
Tair mruknął coś niezrozumiałego, ale nawet gdyby mówił głośno, Molly
pewnie też by nie usłyszała, bo szum wzburzonej krwi w uszach wszystko zagłu-
szał.
Tair lekko pochylił głowę i ustami musnął wnętrze jej smukłej dłoni. Molly
wyrwał się zduszony jęk, a wtedy schwycił ją za rękę i całował od dłoni do łokcia.
- Jesteś... - Uśmiechnął się, a Molly miała wrażenie, że za moment utonie w
morzu namiętności. Przytuliła się do Taira, objęła go, ponieważ bała się, że upad-
nie. - Jesteś pięknym mężczyzną. Najprzystojniejszym na świecie.
Tair porwał ją w ramiona i zaniósł na otomanę.
- Nadal cię nie lubię - oświadczyła Molly.
Tair położył się obok niej, odsunął kosmyk włosów z jej zarumienionej twa-
rzy.
- Odłóżmy ten temat do jutra.
- Wolę być z tobą szczera.
- Docenię twoją szczerość później.
- Mimo to pragnę cię.
Tair zaczął rozpinać jej bluzkę. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w niego,
serce biło jej tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
- Domyśliłem się.
Molly oblizała suche wargi.
- Drżysz.
- Ty też.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Później.
- O mnie i o Tariku... On jest...
- Nie teraz! - syknął Tair.
Położył palec na jej ustach i odwrócił się. Siedział tyłem do niej, głęboko od-
R S
dychając. Nie mógł się uspokoić. Długo trwało, nim opanował uczucie bezsensow-
nej zazdrości.
Molly bała się, że ją zostawi, lecz tego nie zrobił. Bez słowa patrzyła, jak
układa poduszki i siada oparty o zagłówek.
- Ma belle, przestań gadać. I pozwól, że cię rozbiorę. Przez cały dzień o tym
marzę.
R S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Molly była niedoświadczona, ale umiała rozpoznać moment, po którym nie
ma odwrotu. Właśnie taki moment nadszedł, gdy Tair wyciągnął do niej rękę. Przez
parę sekund wpatrywała się w jego dłoń o długich palcach, po czym spojrzała mu w
oczy.
Żałowała, że jest człowiekiem o takich surowych zasadach. Uważał ją za po-
zbawioną sumienia kokietkę, która rozbija szczęśliwe małżeństwo. Powinna pa-
miętać, że traktuje ją pogardliwie. Do tej pory czuła się obrażona, że jej nie szanuje,
a teraz brak jego szacunku dla niej jako kobiety stał się jej nagle obojętny.
Podniecona przygryzła wargę, cichutko westchnęła i też wyciągnęła rękę.
Tair powoli przyciągnął ją do siebie.
- Tak jest lepiej - szepnął.
Molly ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go w usta.
Nie od razu zareagował, lecz gdy oddał pocałunek, Molly rozpaliła się jak
kartka papieru, do której przytknięto zapałkę. Tair szeptał coś w języku, którego nie
znała, a jednak wiedziała, co mówi. Położył ręce na jej ramionach, lekko nacisnął,
więc usiadła. Zadrżała, gdy udami objęła jego nogi. Gorejące w błękitnych oczach
pożądanie wywołało szalone bicie jej serca.
Nie spuszczając z niej oczu, Tair rozpiął jej bluzkę do końca, zdjął i odrzucił
na bok. Za moment zrobił to samo ze stanikiem.
Molly instynktownie podniosła ręce, aby zakryć piersi, ale złapał ją za nad-
garstki i mocno przytrzymał.
- Chcę na ciebie patrzeć. Nie zakrywaj się... nigdy nie zakrywaj się przede
mną.
Patrzył na jej piersi takim wzrokiem, że Molly z wrażenia zaparło dech. Nie-
możliwe, aby atrakcyjny, świetnie zbudowany mężczyzna podziwiał szczupłe, mało
kobiece ciało. A jednak w jego oczach dostrzegła niekłamany podziw.
R S
Molly drżała, całym ciałem reagowała na uznanie, jakie zyskała w męskich
oczach.
- Jesteś piękna. Idealnie zbudowana.
W zachwyt wprawiły go jej ramiona i małe kształtne piersi. Zastanawiał się,
jak zareagują na pieszczoty, skoro już reagowały na jego rozpalony wzrok. Położył
dłoń na jednej piersi, potem na drugiej i zaczął delikatnie je pieścić.
Molly głucho jęknęła.
- Są jak dojrzałe jabłuszka - szepnął Tair.
Pochylił się, pocałował jej piersi, a Molly delikatnie przytrzymała jego głowę.
Zamknęła oczy, wsunęła palce w jego gęste włosy. Gdy Tair zaczął językiem pie-
ścić sutki, doznała takich silnych wrażeń, o których dotąd jedynie czytała w książ-
kach.
Wrażenia były bardziej erotyczne, niż wyobrażała sobie w najśmielszych ma-
rzeniach. Pieszczoty wywoływały gwałtowne, nieznane uczucia, których nawet nie
próbowała nazwać.
Tair uniósł głowę; był zaczerwieniony, podniecony. Gdy Molly zaczęła roz-
pinać mu koszulę, siedział nieruchomo, wpatrzony w jej pochyloną głowę. Molly
drżały palce, więc rozpinała koszulę irytująco wolno. Wolałby sam się rozebrać, ale
usiłował panować nad podnieceniem.
Zostały jeszcze tylko dwa guziki, gdy nie wytrzymał i niecierpliwym ruchem
szarpnął koszulę tak mocno, że wyrwał guziki. Rzucił ją na podłogę.
Molly w niemym zachwycie patrzyła na jego brązowy umięśniony tors.
Tair był wspaniale zbudowany. Miał szerokie ramiona, pierś porośniętą czar-
nymi włosami, płaski brzuch. Ani gram zbędnego tłuszczu nie szpecił idealnego
ciała.
Tair głośno przełknął ślinę, szarpnął pasek, rzucił go w ślad za koszulą.
- Przytul się do mnie - poprosił chrapliwie. - Chcę poczuć twoją cudowną
skórę.
R S
Nie odrywając od niego wzroku, Molly schwyciła się zagłówka i pochyliła.
Tair pieszczotliwie pogładził ją po plecach, mocno przytulił i zaczął całować bez
opamiętania.
- Chciałabym...
Tair odchylił głowę. Oczy płonęły mu takim ogniem, że Molly zadrżała.
- Co chcesz? - wykrztusił.
- Ciebie. Całego.
Gdy położył ją na plecach, zobaczyła w jego oczach szalone pożądanie. Ob-
sypał ją namiętnymi pocałunkami, które z zapałem oddawała. Marzyła, by piesz-
czoty trwały wiecznie, by zawsze czuła przy sobie Taira. To był jej ideał mężczy-
zny. Wszystko w nim ją zachwycało. Była podniecona jak nigdy, nie przypuszcza-
ła, że jest zdolna do tak silnych emocji.
Tair odsunął się, zdjął jej spódnicę. Pocałował ją w brzuch, gorącymi dłońmi
objął szczupłe biodra. Był zdumiony, że najlżejsza pieszczota wywołuje u niej
dreszcze rozkoszy. Długo całował jej brzuch i biodra, po czym niechętnie się od-
sunął.
- Krótka przerwa, bo muszę...
Ściągając buty, uśmiechał się uwodzicielsko. Potem odwrócił się plecami,
lecz wiedział, że Molly obserwuje każdy jego ruch. Prędko zdjął spodnie i slipy.
Molly patrzyła na jego plecy, biodra i nogi z podziwem, z jakim ogląda się greckie
rzeźby.
Gdy odwrócił się, zapomniała o klasycznych rzeźbach, zapomniała o wszyst-
kim. Poczuła, że oblewa się rumieńcem, zamknęła oczy i westchnęła.
Pragnęła go aż do bólu.
Tair z głuchym jękiem rzucił się na łóżko i obrócił Molly ku sobie.
- Pasujemy do siebie, prawda?
Miała co do tego wątpliwości, ale uszczęśliwiona milczała. Zresztą bała się,
że wybuchnie płaczem. Czy to byłaby normalna reakcja? To, co się z nią działo,
R S
przechodziło jej najśmielsze oczekiwania.
Tair pocałował jej szyję, oczy, usta, a potem obsypał pieszczotami całe jej
ciało.
- Ja już nie mogę... - szepnęła ledwo dosłyszalnie Molly.
Tair zastygł.
- Nie ma ja, tylko my - poprawił. - A my wszystko możemy. Będziemy szczę-
śliwi. Ma belle, spójrz na mnie...
Molly otworzyła oczy.
- Och, to jest cud...
- Będzie cud - obiecał Tair namiętnym szeptem. - Będzie wielka rozkosz.
Wpatrywał się w złociste oczy, widział rozszerzające się źrenice, usłyszał jęk,
a potem już nic nie widział i nie słyszał. Na długo zapamiętali się w rozkoszy...
Przez kilka minut leżeli nieruchomo, aż serca uspokoiły się i zaczęły normal-
nie bić.
Tair chciał odsunąć się, lecz Molly przytuliła się do niego, położyła głowę na
jego piersi.
- Nie uwiodłaś Tarika - szepnął, pieszczotliwie gładząc ją po plecach. - Ni-
kogo jeszcze nie uwiodłaś. Jestem twoim pierwszym mężczyzną.
- No widzisz... A wygadywałeś takie głupstwa.
- Widziałem Tarika, jak wychodził z twojej sypialni.
A podczas kolacji był świadkiem, jak tych dwoje na siebie patrzyło. Tarik nie
mógł oderwać oczu od Molly. Wtedy nie rozumiał kuzyna, a teraz uważał, że męż-
czyzna, który chce oprzeć się urokowi Molly, powinien uciekać na drugi koniec
świata.
- Sypialnia nie służy wyłącznie do uprawiania seksu - powiedziała Molly.
- Ale nie kochasz Tarika, prawda?
- Po co pytasz?
Spojrzał na nią wzrokiem dumnego posiadacza. Zrobi wszystko, co w jego
R S
mocy, aby kuzyn nie znalazł się zbyt blisko Molly. Tarik jej nie zdobędzie.
- Nie miałaś żadnego kochanka...
- Mówiłam ci, że... Tarik i Khalid są... moimi braćmi. Przyrodnimi.
- Żartujesz! - Tair znieruchomiał. - O, Boże! On jest... oni są... ich matka...
wyszła powtórnie za mąż?
- Tak.
- Jesteś córką Susan Al Kamal?
Molly mocniej się przytuliła do niego.
- To wstydliwy sekret, dlatego Al Kamalowie nikogo nie wtajemniczyli.
Tair zaklął w ojczystym języku.
- Usiłowałam ci powiedzieć.
Zaklął ponownie i zrozpaczonym głosem zawołał:
- Co ja najlepszego zrobiłem?
- Zrobiłeś najlepiej to, co chciałam. Jesteś wspaniałym kochankiem... - Urwa-
ła speszona. - Czy to ważne, czyją jestem córką?
Tair ujął jej twarz w dłonie.
- Bardzo ważne! Bo jestem twoim pierwszym mężczyzną. Byłaś dziewicą.
Molly patrzyła na niego szczerze zdumiona.
- Nie rozumiem.
Tair położył się na boku, zamknął oczy.
- Byłam tylko niedoświadczona - oświadczyła Molly.
Tair otworzył oczy i przez chwilę patrzył na nią niedowierzającym wzrokiem.
- Byłaś dziewicą.
- Nie zrobiłeś nic wbrew mojej woli... chociaż początkowo nie wiedziałam,
czego naprawdę chcę.
Na szczęście on wiedział, co zrobić, by znalazła się w siódmym niebie.
- Ma belle, spójrz na mnie.
- Przecież patrzę.
R S
Bała się, że nigdy nie nasyci się jego widokiem.
- Fakt, kto był twoją matką, wszystko zmienia. Tarik jest twoim bratem.
Znajdowałaś się w gościnie u krewnych z królewskiej rodziny, a ja cię uprowadzi-
łem...
- Nie było żadnego porwania. Powiem Tarikowi, że bardzo chciałam z tobą
jechać. Zresztą tak napisałeś w liście do niego, prawda?
Tair wybuchnął gorzkim śmiechem.
- Marne tłumaczenie, bo nie jesteś zwykłą kobietą. Gdybyś nią była, została-
byś moją kochanką. - Jeszcze przed godziną miał wobec niej takie zamiary. - Lecz
teraz to nie wchodzi w rachubę. Chyba będę musiał ożenić się z tobą
Molly wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Najwidoczniej był przekona-
ny, że na jego jedno słowo ona wszystko rzuci, przeprowadzi się do Zabranii,
zmieni tryb życia.
- Czy mam cokolwiek do powiedzenia w kwestii mojego dalszego losu?
Tair spochmurniał, nie raczył odpowiedzieć na jej ironiczne pytanie.
- Musimy się pobrać.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Był blady, miał zacięty wyraz twarzy.
- Teraz ty żartujesz.
- Mówię jak najpoważniej.
Pokręciła głową, owinęła się jedwabnym prześcieradłem i usiadła na brzegu
łóżka.
- Nie żartuj. Małżeństwo nie wchodzi w rachubę. Nie znasz mnie, nie kochasz
ani...
Tair bezceremonialnie jej przerwał.
- To nie kwestia miłości.
- A czego?
- Honoru - odparł ponuro.
- Tylko twojego. Mojego nie, bo ja żyję w dwudziestym pierwszym wieku.
R S
Tair pokręcił głową.
- Żadne z nas tego nie planowało, ale przywykniesz do myśli o małżeństwie.
- Człowieku, ogłuchłeś? Czy cokolwiek z tego, co mówiłam, dotarło do cie-
bie?
- Wiele kobiet z radością przyjęłoby moje oświadczyny.
- Ja do nich nie należę. Jesteś śmieszny.
Tair zirytował się, że uparciuch nie chce zrozumieć powagi sytuacji.
- Może jestem śmieszny, za to ty dziecinna. Oczywiście nie przewidzieliśmy
takiego obrotu sprawy, ale niestety trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów.
Myślisz, że ja chciałem, żeby tak się stało? - Podniósł głos, co oznaczało, że jest
zdenerwowany.
- Oszukujesz się. Podejrzewam, że dotychczas zawsze folgowałeś swoim
wszelkim zachciankom i wcale nie ponosiłeś konsekwencji.
Tair zirytował się.
- Nic nie rozumiesz! Nie wiesz, o co chodzi! Od dawna wiadomo, że przy
wyborze żony następca tronu musi brać pod uwagę dobro swojej ojczyzny.
- Piękna tradycja - wycedziła Molly jadowitym tonem. - Nie chciałabym
przeszkadzać ci w przeprowadzeniu tak wzniosłego planu.
- A przeszkodziłaś. - Obrzucił ją taksującym spojrzeniem i oczy mu zapłonę-
ły. - Na szczęście są tego plusy.
- Jakie?
Gwałtownie przyciągnął ją do siebie.
- Czy wiesz, co ja myślę? - spytała nadąsana.
- Co takiego, ma belle? - Wpatrując się w jej gniewnie błyszczące złociste
oczy, poczuł rosnące pożądanie.
- Uwiodłeś mnie, bo jesteś zarozumiały. Byłeś przekonany, że przy tobie za-
pomnę o innych mężczyznach. A przede wszystkim o Tariku. Porwanie mnie to za
mało, chciałeś mieć podwójną pewność. Zgadłam?
R S
Tair pomyślał, że jej rozumowanie byłoby logiczne w odniesieniu do osobni-
ka zimnego, wyrachowanego. Ironia całej sytuacji polegała na tym, że przy Molly
nie był zimny, nie potrafił kalkulować, jedynie pragnął całować ją i pieścić. Na-
stępca tronu zapominał o wszystkim innym.
- Uważasz, że jestem aż tak dobrym kochankiem? - zapytał z ironicznym
uśmiechem.
Molly zaczerwieniła się po korzonki włosów.
- Nie dręcz mnie - zawołała. - Przecież wiesz, że jesteś wspaniałym mężczy-
zną.
Tair spoważniał, bacznie się jej przyjrzał.
- A ty jesteś fantastyczną kochanką. Potrzeba dwojga, żeby było... niebiańsko.
- Delikatnie ujął ją pod brodę. - Rozkosz, jaką przeżyliśmy, zdarza się bardzo
rzadko.
- Nie wmawiaj sobie tego, czego nie ma. To było piękne, ale to tylko... udany
seks. Nie wyjdę za ciebie z powodu twojego przestarzałego pojęcia honoru. Tarik
na pewno myśli inaczej. On jest człowiekiem nowoczesnym.
- Czyli ja według ciebie nie jestem nowoczesny? I dlatego nie chcesz zostać
moją żoną?
- Przecież chciałeś spędzić ze mną tylko jedną, dwie noce, prawda? Nie
uwierzyłeś, że Tarik jest moim przyrodnim bratem.
- To ma być główny powód? Według ciebie chodziło mi tylko o partnerkę na
kilka nocy? Myślałaś, że prędko pożegnałbym cię i zniknął na zawsze?
- A nie miałeś takiego zamiaru?
- Nigdzie się nie wybieram. - Musnął palcami jej policzek. - Jedna noc z tobą
miałaby mi wystarczyć? Ma belle, tysiąc nocy mnie nie zaspokoi. Odpowiedz mi
szczerze na jedno podstawowe pytanie: wcale nie chcesz, żebym cię zostawił,
prawda?
Molly podejrzewała, że mówi tak, ponieważ oczekuje zgody na małżeństwo.
R S
- Nie zostanę twoją żoną.
- Zostaniesz.
Westchnęła, odwróciła głowę. Było coś, czemu nie mogła zaprzeczyć.
- Zawsze będę cię pragnąć - wyznała szeptem.
Tairowi rozbłysły oczy, była w nich wzruszająca czułość.
Namiętnie pocałował Molly.
- A jeśli do rana zmienisz zdanie i jednak będziesz miała mnie dosyć?
- Uważaj! Może czeka cię niespodzianka.
- Chętnie sprawdzę.
- To jednak nie oznacza, że za ciebie wyjdę.
- Przestań kłamać. - Tair zaśmiał się gardłowo i zamknął jej usta pocałun-
kiem.
R S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- O, już nie śpisz. Jaka szkoda! Myślałem, że dopiero ja cię obudzę.
Po nocnym szaleństwie Molly spała tak mocno, że nie przebudziła się, gdy
Tair wstał.
- Dzień dobry - mruknęła, nie odwracając się.
Kurczowo trzymała jedwabne prześcieradło, którym szczelnie się owinęła.
- Skoro bardzo chciałeś mnie obudzić, nie trzeba było chyłkiem wymykać się
z sypialni - powiedziała z wyrzutem.
- Wcale nie wymknąłem się chyłkiem. Robiłem sporo hałasu, a ty ani drgnę-
łaś. Zapewniam, że wolałbym zostać z tobą, ale musiałem zająć się ważnymi spra-
wami.
- Jakimi?
- Bardzo ważnymi.
Rzuciła mu krytyczne spojrzenie. Mimo woli zadrżała, więc prędko odwróciła
wzrok.
- Gdzie są moje rzeczy? Co z nimi zrobiłeś?
- Spokojnie. Dostaniesz je po praniu.
Molly gniewnie sapnęła. Dlaczego Tair żartuje?
- To w co mam się ubrać? W jakim stroju lubisz swoje kobiety? - Spojrzała na
swe bose stopy. - Czy muszą na bosaka stać przy zlewozmywaku?
- Nie jesteśmy w kuchni.
- Kuchnia, sypialnia... co za różnica? Nie udawaj, bo dobrze wiesz, o co mi
chodzi.
Zarzut był niesłuszny. Skąd Tair miałby wiedzieć, skoro ona sama nie miała
pojęcia, o co jej chodzi? Chwilami odnosiła wrażenie, że nic nie wie. Tair wywrócił
jej świat do góry nogami.
- Nie wiem. Mów jaśniej.
R S
- Ja nie jestem... taką kobietą... ale przecież.... jestem kobietą... - wyjąkała.
Tair nie miał co do tego wątpliwości. Spojrzał na piersi prześwitujące przez
jedwab i ogarnęło go pożądanie.
- Nie jestem twoją kobietą... oczywiście... bo jestem... sobą. Kobietą nieza-
leżną.
- Obecnie modne, ale nieprecyzyjne określenie.
- Mnie wystarcza.
- Jesteś moją kobietą i będziesz moją żoną.
Molly ogarniało zgubne podniecenie, przed którym nie umiała się bronić.
- Jesteś niemożliwy, uparty jak osioł. Miałam nadzieję, że zapomnisz o swoim
genialnym pomyśle.
- Uparte osły nie zapominają.
- Nie chcę mieć do czynienia z takim typem.
- Chcesz, chcesz.
- Skąd ta pewność?
- Bo w nocy zdradziłaś się, że bardzo mnie pragniesz. Robiłaś to bardzo
przekonująco. - Zaśmiał się, nie ukrywając swojej męskiej satysfakcji. - Obejrzałaś
nowe szaty?
- Nie będę ich nosić.
Z westchnieniem żalu zerknęła na starannie ułożone rzeczy. Były śliczne,
zwiewne, barwne, lecz nie dla niej.
- Wolałabym coś...
- Szarego? - Tair błysnął olśniewająco białymi zębami i pokręcił głową. - Nie
dostaniesz nic w tym kolorze.
- Szary jest równie dobry jak inne - broniła się Molly. - Wszystkie moje ulu-
bione ubrania są szare. To elegancki kolor.
- Nie wątpię. My niestety nie mamy tu szarych worków. Włożysz coś z tego
albo nic.
R S
- Czy ty zawsze stawiasz ludzi w sytuacji bez wyjścia? Pewnie już jako nie-
mowlę rządziłeś ludźmi.
Tair dostrzegł w jej oczach wojownicze błyski. Nie przepadał za agresywny-
mi kobietami, a mimo to, gdy Molly buntowniczo uniosła głowę, ogarnęła go czu-
łość. Jak to uczucie wyjaśnić? Czy przyczynia się do tego świadomość, że w życiu
bywają nieszczęścia większe niż ślub z Molly Jones?
- A czy ty już w kołysce byłaś bezsensownie zadziorna? - odparł pytaniem na
pytanie.
- Przyszłam na świat jako czysta karta, ale niańki stale powtarzały, że nie na-
leży słuchać rozkazów samolubnych mężczyzn.
Poirytowany Tair machnął ręką.
- Chodzi mi o to, żeby cię ubrać, a nie podporządkować sobie. Przyznam się,
że bardziej odpowiada mi rozbieranie ciebie niż ubieranie.
- Sama potrafię się rozebrać i ubrać.
Tair wziął do ręki zwiewny materiał i zerknął na Molly.
- Weźmiesz to czy nic nie zakładasz na siebie? To albo nic.
- Przecież to jest nic.
- Wszystko mi jedno, co zrobisz, ale ludzie bardziej ode mnie konserwatywni
nie zachwycą się, gdy zobaczą cię paradującą nago.
- Co innego miałam na myśli. Dobrze o tym wiesz. Te szatki są prześwitują-
ce...
- Każdy ma prawo do marzeń. Będę patrzyć na ciebie i marzyć... - Nie przy-
puszczał, że jego marzenie spełni dziewica o skórze gładkiej jak jedwab, ale języku
ostrym jak brzytwa.
Molly wiedziała, że Tair żartuje, a przyjemnie byłoby uwierzyć, że jest jego
marzeniem.
- Podniecająca jest myśl, że spełnisz wszystkie moje marzenia - dodał Tair.
- Moim zdaniem jest niestosowna. Nigdy nie będę paradowała nago w obec-
R S
ności mężczyzny. - To wymagałoby pewności siebie albo pięknego ciała, a jej bra-
kowało jednego i drugiego.
- Nie wierzę. Mam nadzieję, że przy mnie będziesz chodzić nago.
- Nie będę. Lubię moje szare sukienki i będę ubierać się tak do końca życia.
Tair skrzywił się poirytowany.
- Kobieta ubierająca się byle jak nie jest atrakcyjna dla mężczyzny - rzekł
oschle. - Nie rozumiem, dlaczego robisz z siebie szarą mysz, ukrywasz zgrabną fi-
gurę pod brzydkimi strojami, gładko zaczesujesz piękne włosy. To zbędne zabiegi,
bo twoja zmysłowość i tak wyziera spod kamuflażu. Jesteś najbardziej podnieca-
jącą kobietą, z jaką się przespałem. I jedyną dziewicą. A teraz pozwól, że cię zo-
stawię, żebyś mogła ubrać się bez świadków.
Molly włożyła szatę obszytą u dołu koralikami. Gdy chodziła, szeleszczący
jedwab podniecająco ocierał się o nogi. Miała wrażenie, że w zwiewnej szacie ina-
czej się porusza, zalotnie kręci biodrami. Czyżby jedwab sprawił, że stała się bar-
dziej kobieca? Zastanowiła się. Zmiany sięgały głębiej. Może w grę wchodzi nie
tyle nowa szata, co nagle odkryta zmysłowość.
Przerwała teoretyczne rozmyślania, gdy w oddali dojrzała charakterystyczną
sylwetkę. Ogarnęło ją podniecenie, przestała myśleć, zaczęła mieć kłopoty z oddy-
chaniem. Wciąż bała się nazwać niepokojące uczucia.
Tair stał obok człowieka trzymającego dwa narowiste wierzchowce. Widocz-
nie rozmawiali o czymś zabawnym, bo mężczyzna wybuchnął śmiechem.
Tair odwrócił się, jakby poczuł wzrok Molly. Z takiej odległości nie widziała
wyrazu jego twarzy, a zresztą nawet gdyby stał bliżej, i tak nic nie wyczytałaby z
jego oczu, ponieważ miał ciemne okulary.
Zauważyła, że konie zaczęły wierzgać. Trzymający je mężczyzna próbował
uspokajać jednego konia, a wtedy drugi stanął dęba. Tair podszedł do konia, ni-
czym nie osłaniając głowy przed wiszącymi w powietrzu kopytami. Coś mówił do
R S
zwierzęcia.
Molly zamarła przerażona. Według niej słowa były mizerną obroną przed
końskimi kopytami. W podobnej sytuacji rozsądny człowiek ucieka. Sparaliżował
ją strach, gdy kopyta o milimetr ominęły głowę Taira. Czy on sądzi, że skoro wy-
gląda jak grecki bóg, to jest nieśmiertelny? Oczyma wyobraźni ujrzała Taira powa-
lonego na ziemię, zakrwawionego. Pokręciła głową, aby pozbyć się strasznego
przywidzenia. Bujna wyobraźnia bywa przekleństwem.
Serce przestało jej bić, gdy Tair z rozłożonymi rękoma podszedł do konia. Nie
wierzyła oczom, gdy poklepał konia i przytulił głowę do jego szyi. Zafascynowana
nie mogła oderwać wzroku od tej niezwykłej sceny. Tair coś mówił do konia, a koń
powoli uspokoił się i wtulił pysk w jego dłoń. Tair odwrócił się i roześmiany spoj-
rzał w stronę Molly. Zgrabnie wskoczył na wierzchowca, ruszył kłusem i zatrzymał
się dwa metry przed nią.
Tair pochylił się, poklepał konia, powiedział mu coś na ucho i spojrzał na
Molly.
- Nie zrobi ci krzywdy - zapewnił.
Ale ty zrobisz, pomyślała. Wystraszyła się, że Tair ją zrani, ponieważ znalazł
drogę do jej serca. Pokochała go! Z wrażenia pobladła. Tair zauważył to i spoważ-
niał.
- Dlaczego boisz się koni?
Lekko zeskoczył na ziemię i zawołał stojącego nieopodal chłopca, który na-
tychmiast przybiegł. Tair podał mu lejce i chłopiec odprowadził konia.
- Lubisz się popisywać, prawda? - spytała Molly. Ze zdenerwowania drżał jej
głos. - Pewno uważasz, że wspaniale wyglądałeś. - Według niej zawsze wyglądał
wspaniale. - Żaden z twoich poddanych nie zdradzi, co myśli o następcy tronu, ale
ja ci powiem, jak oceniam twoje zachowanie. Było głupie, nieodpowiedzialne. Je-
steś zarozumiałym półgłówkiem. Gdyby koń cię kopnął, miałbyś za swoje. - Znowu
wyobraziła go sobie leżącego na ziemi z przetrąconym karkiem, zalanego krwią. -
R S
Widocznie jesteś zupełnie pozbawiony wyobraźni i musisz popisywać się przy
każdej okazji. Tak czy owak.
- Mam wyobraźnię, ale uwielbiam niebezpieczeństwo, igranie z ogniem. -
Zdjął okulary. - Niechcący cię wystraszyłem. Przepraszam. Fantastycznie wyglą-
dasz - szepnął. - Nie mogę napatrzeć się na ciebie - dodał.
Molly położyła palec na drżących ustach.
- Nie mów tak.
- Podobno cenisz prawdę.
- Bardzo ceniłam... - Lekko wzruszyła ramionami. - Ale teraz już nic nie
wiem na pewno. I nie poznaję siebie.
Niemożliwe, by tak bardzo się zmieniła. Czy naprawdę jest tą kobietą, którą
rano ujrzała w lustrze? Tamta miała rozświetlone oczy i tajemniczy uśmiech, jakby
była bardzo zakochana.
Tair patrzył na nią zaintrygowany. Dotychczas obywał się bez emocjonalnego
zaangażowania, unikał czułości. Dlaczego więc osobliwie reaguje na to, że Molly
drży, załamuje się jej głos, ma niepewne spojrzenie? To niepojęte. Obudziła w nim
nieznane dotychczas pragnienie, by delikatnie objąć kobietę, czule do niej przema-
wiać. Ogarniały go uczucia, których nie spodziewał się zaznać ani w przelotnych
romansach, ani w małżeństwie. Ujął twarz Molly w dłonie.
- Jesteś najpiękniejsza na świecie.
Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana.
- Zasługa nowej szaty. Nie jest szara...
Jej dotychczasowe życie było szare i znowu takie będzie, gdy powróci do
szkolnych obowiązków. Zrobiło się jej smutno, bo pomyślała, że jej miejsce nie-
stety nie jest u boku Taira. Małżeństwo z arabskim królewiczem nie wchodzi w grę.
To byłoby szaleństwo. Lecz skoro się tutaj znalazła, dobrze byłoby wykorzystać
okazję przeżycia czegoś, co na zawsze pozostanie w pamięci.
Tair pochylił się ku niej, więc zamknęła oczy. Czekała na pocałunek, ale na-
R S
gle usłyszała, że Tair cicho zaklął. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że patrzy gdzieś
w dal. Osłaniając ręką oczy, też spojrzała w dal. Początkowo nic nie widziała, ale
po chwili zauważyła, że słońce odbija się od metalu.
Srebrna wstęga oraz tuman kurzu świadczyły, że jedzie kilka samochodów.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- O, będziesz miał gości - skomentowała Molly.
- Na to wygląda - powiedział Tair.
Chyba nie był zadowolony.
Gdy samochody zatrzymały się kilkaset metrów od nich, schwycił ją za rękę.
Był bardzo spięty, więc rzuciła mu pytające spojrzenie.
Z pierwszego auta wysiadł kierowca. Tair pokręcił głową i głuchym głosem
polecił:
- Idź do namiotu.
Molly udała, że nie słyszy.
- Idź do namiotu - powtórzył ostrzej. - Ogłuchłaś?
- Słyszałam, ale nie lubię rozkazów.
Świadomość, że jej obecność krępuje Taira była bardzo przykra.
- Proszę cię.
- O, teraz lepiej - pochwaliła go, ale nadal stała bez ruchu.
Przypomniała sobie przeczytaną gdzieś radę, aby zaraz na początku każdej
nowej znajomości czy romansu starać się ustalić podstawowe zasady wzajemnego
traktowania się. Chodziło o szacunek i partnerstwo. Bardzo rozsądne podejście,
lecz to, co łączy ją z Tairem nie jest ani romansem, ani nową znajomością... Co to
w ogóle jest? Egzotyczna przygoda i nic więcej?
Odwróciła głowę, aby ukryć łzy. Łatwiej przyjąć jakąś teorię do wiadomości,
niż wprowadzić ją w życie. A zadanie to staje się szczególnie trudne, gdy człowiek
R S
zaangażuje się emocjonalnie.
- Zrozumiałem, że nie należy ci rozkazywać, ale teraz nie mamy czasu na
dyskusję, więc choć raz zrób bez gadania to, o co cię proszę.
Molly z trudem powstrzymała się od dania odpowiedzi, na jaką zasłużył.
- Czy wiesz, jak fatalnie twoje polecenie zabrzmiało?
Tair rzucił jej spojrzenie świadczące, że jest mu to najzupełniej obojętne.
Chciała odpowiednio zareagować, ale ugryzła się w język, bo z samochodu wysia-
dło czterech barczystych mężczyzn w tradycyjnych strojach. Kierowca otworzył
przednie drzwi i nisko się ukłonił. Wysiadł jeszcze jeden mężczyzna w białej sza-
cie. Na jego widok Tair cicho zaklął.
Czterej mężczyźni zgięli się w pełnym szacunku ukłonie, lecz i bez tego
Molly wiedziała, że ten, który wysiadł ostatni, jest pierwszy i najważniejszy.
Świadczyła o tym jego dumna postawa.
Molly pomyślała, że tak samo i Tairowi ludzie okazywali szacunek. Nie tylko
dlatego, że był następcą tronu, do którego inni zwracają się w ważnych sprawach.
On był tym, który dokonuje trudnych wyborów i nigdy nie uchyla się od odpowie-
dzialności. A do kogo on się zwracał, gdy sam potrzebował wsparcia? Czy praw-
dziwy mężczyzna musi obywać się bez pomocy?
Molly przestała się zastanawiać nad samotnością prawdziwych mężczyzn, bo
ten ostatni, ale chyba najważniejszy gość przykuł jej uwagę. Był w trudnym do
określenia wieku, choć na pewno niemłody, o czym świadczyły liczne zmarszczki
na jego twarzy. Ale trzymał się prosto i nawet na odległość wyczuwało się jego si-
łę. Również gniew i dezaprobatę.
Czterej mężczyźni stanęli po jego bokach, rozglądając się, jakby w poszuki-
waniu czyhających na niego wrogów. Molly najbardziej zaniepokoił fakt, że mieli
zawieszone na ramieniu strzelby.
Nisko, z szacunkiem ukłonili się Tairowi, który odkłonił się i coś powiedział
po arabsku. Ochroniarze spojrzeli na dostojnika, który ledwo dostrzegalnie skinął
R S
głową, jakby potwierdzał wydane przez Taira polecenie. Dostojnik zrobił krok na-
przód, a Tair wysunął się przed Molly. Stanął tak, że zasłaniał ją plecami.
Wolałaby sądzić, że postąpił tak z troski o nią, aby zasłonić ją przed gniew-
nym wzrokiem gościa. Lecz bardziej prawdopodobne było to, że jej obecność go
krępowała. Może ta przykra sytuacja doprowadzi do tego, czego nie udało się jej
osiągnąć, a mianowicie Tair wreszcie uświadomi sobie, że ona do niego nie pasuje.
Wprawdzie oświadczył się, ale uczynił to z powodów honorowych, a nie dla-
tego, że ją pokochał. Wiedziała, że wzbudza w nim jedynie chwilowe pożądanie i
nic więcej. To nie powinno boleć, a jednak mocno bolało. Miała wrażenie, że wbito
jej nóż prosto w serce.
Dumnie wyprostowała się. Nie miała czego się wstydzić... jeśli pominąć
skrajną głupotę. Była głupia nie dlatego, że się zakochała, chociaż to bardzo nie-
mądre. Czuła się wyjątkowo głupio, ponieważ dotychczas uważała, że człowiek ma
wolną wolę, decyduje o tym, w kim i kiedy się zakocha. A ona zakochała się bez
zastanowienia...
Zrobiła krok do przodu, stanęła u boku Taira i z uniesioną głową powiedziała:
- Przykro mi, że się mnie wstydzisz, ale nie będę kryć się za twoimi plecami,
żeby zaoszczędzić ci wstydu przed znajomymi.
Tair gniewnie coś mruknął, ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy.
- Wstydzić się? - spytał głośno, jakby zapomniał, że nie są sami. - Wstydzę
się tylko tego, że zabrałem ci dziewictwo.
- Nie zabrałeś, bo sama ci dałam.
Wyprostował się i wyciągnął rękę.
- Idziemy.
Przez moment wpatrywała się w niego, po czym podała mu rękę. Tair za-
mknął jej dłoń w gorącym uścisku. Molly odwróciła się i jej wzrok padł na stoją-
cego nieopodal gościa. Zupełnie o nim zapomniała! Uśmiechnęła się zażenowana i
pytająco zerknęła na Taira.
R S
- To mój dziadek, szejk Raszid bin-Rafik... Pozwól, dziadku, to jest...
Szejk nie pozwolił mu dokończyć.
- Wiem, kim ona jest. - Obrzucił Molly bacznym spojrzeniem i popatrzył na
wnuka. - Ale to twoje zachowanie budzi moje wątpliwości. - Pokręcił głową z dez-
aprobatą. - Jestem bardzo niezadowolony.
Tair przesadnie nisko się ukłonił.
- Przykro mi, że naraziłem się na twoją dezaprobatę, ale nie mam nic na swoje
usprawiedliwienie.
Szejk Raszid bin-Rafik gniewnie prychnął, zerknął w stronę samochodów i
półgłosem zapytał:
- Straciłeś rozum?
Tair uśmiechnął się krzywo.
- To całkiem prawdopodobne.
Szejk rozłożył ręce.
- Nie mam do ciebie cierpliwości.
Widocznie nie tylko on stracił cierpliwość, bo gdy to mówił, otworzyły się
drzwi drugiego samochodu i wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden wysiadł spokojnie,
ale drugi wyskoczył jak z procy. Molly od razu rozpoznała swoich dwóch przyrod-
nich braci.
Szejk odwrócił głowę i poirytowany zawołał:
- Zapomnieliście o umowie?
- Próbowałem go powstrzymać - tłumaczył się Khalid.
Był zasapany, ponieważ nie mógł nadążyć za pędzącym Tarikiem.
Dzień wcześniej Molly szczerze ucieszyłaby się na widok braci, ale teraz
ogarnęły ją mieszane uczucia. Szejk był wyraźnie zagniewany.
- Umówiliśmy się, że zaczekacie, aż Tair wytłumaczy mi, co wyprawia.
- Przecież widać to gołym okiem - wycedził Tarik przez zaciśnięte zęby. - Co
tu wyjaśniać? - Groźnie popatrzył na kuzyna, który spokojnie wytrzymał jego spoj-
R S
rzenie.
Molly zamknęła oczy. To chyba jakiś straszny sen! A jeśli to jawa, trzeba
szybko zażegnać niebezpieczeństwo. Dlatego odezwała się tonem łagodnej perswa-
zji.
- Jest inaczej, niż wam się wydaje - powiedziała. - Niepotrzebnie się fatygo-
waliście...
- To prawda - wtrącił Tair.
- Zamknij się i natychmiast ją puść - warknął Tarik.
- Braciszku, uspokój się. Dlaczego zostawiłeś Beatrice? Wczoraj była chora. -
Molly za wszelką cenę próbowała rozładować napięcie.
- Czuje się już lepiej. - Tarik popatrzył na nią z niepokojem. - A jak ty się
czujesz?
Zmrużył oczy i spojrzał na Taira. Jego gniewny wzrok jednoznacznie mówił,
kto jest wszystkiemu winien.
- Czuję się bardzo dobrze.
Nie wypadało przyznać się, że wcale nie chce rozstać się z Tairem. Serdecz-
nie uśmiechnięta podeszła do braci. Czuła, że lada moment grozi wybuch, bo kuzy-
ni wpatrywali się w siebie gniewnym wzrokiem.
Milczenie przerwał Tair. Rozmowa potoczyła się w języku, którego Molly nie
znała.
Khalid przyglądał się jej, kręcąc głową.
- Czy to na pewno ty? - spytał. - Własnym oczom nie wierzę. Ślicznie wyglą-
dasz.
- Dziękuję. - Odwróciła się do zaperzonych kuzynów. - Przestańcie robić wo-
jownicze miny z powodu drobnego nieporozumienia...
- Zabieram Molly - oświadczył Tarik
- Nie pozwolę - rzekł Tair.
Khalid odważnie stanął między kuzynami, czym zaimponował Molly.
R S
- Bądźcie rozsądni. Nikt nie...
W tym momencie Tarik zamachnął się i pięścią uderzył Taira w szczękę, ten
zachwiał się, cofnął, ale nie szykował się do oddania ciosu. Stał spokojnie.
Tarik był rozczarowany taką reakcją.
Molly krzyknęła przeraźliwie, gdy dostrzegła krew cieknącą z nosa Taira.
- Leci ci krew! - Spojrzała na brata. - Widzisz, co zrobiłeś?
- Odsuń się! - zawołał Tarik.
Molly zacisnęła pięści; miała dość rozkazujących jej mężczyzn.
- Nie denerwuj się z powodu drobiazgu - powiedział Tair. - Zasłużyłem na
karę. - Zwrócił się do Tarika. - Nic nie mam na swoje usprawiedliwienie poza tym,
że nie wiedziałem...
- Że porwałeś moją siostrę - dokończył Tarik.
Tair zaczerwienił się, skinął głową i przeszedł na arabski. Z reakcji brata
Molly domyśliła się, co Tair wyjaśnia. Gdy umilkł, Tarik zwrócił się do niej.
- Dlaczego się nie przyznałaś?
- Bo Khalid powiedział mu, że jestem przyjaciółką Beatrice, a ty prosiłeś, że-
bym miała wzgląd na uczucia waszego ojca i nie rozgłaszała, czyją jestem córką.
Dotrzymałam danego ci słowa, że nie powiem, kim jestem. Gdybym powiedziała,
Tair nie posądzałby mnie o romans z tobą...
Tarik spojrzał na Taira spode łba.
- Zwariowałeś? Jak mogłeś posądzać mnie o romans?
Khalid uznał, że musi się wtrącić.
- Nim zaczniesz robić mu wyrzuty, przypomnij sobie, jak ty mnie podejrze-
wałeś o podkochiwanie się w Beatrice.
- Molly próbowała powiedzieć mi prawdę - rzekł Tair - ale jej nie wierzyłem.
Przepraszam cię, Molly. Błagam o wybaczenie. Niesłusznie posądziłem cię o uwo-
dzenie Tarika. Postąpiłem wobec ciebie karygodnie.
R S
W tym momencie odezwał się szejk Raszid bin-Rafik, który słuchał ich zde-
gustowany.
- Wyjaśnijmy tę kwestię bez świadków - zarządził.
Wszyscy posłusznie zamilkli.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Dziadek Taira usiadł na jedwabnych poduszkach, niecierpliwym gestem kazał
służącym wynieść pełne tace i czekał, aby Molly oraz mężczyźni zajęli miejsca.
Gdy uznał, że wszyscy w skupieniu czekają na to, co powie, surowo spojrzał na
wnuka.
- Ożenisz się z nią.
Było to stwierdzenie kategoryczne, bez cienia wątpliwości.
Tair skinął głową.
- Już o tym rozmawialiśmy.
Molly pomyślała, że powietrze przesycone zapachem kadzidła będzie odtąd
zawsze kojarzyło się jej z absurdem. Co prawda mało prawdopodobne, aby jakie-
kolwiek wydarzenia w jej przyszłej egzystencji skromnej nauczycielki wymagały
kadzidła... choć nie miałaby nic przeciwko temu, bo to wcale nie byłoby takie złe.
Dlaczego jej serce tak boleśnie kurczy się na myśl o powrocie do szkoły i do-
tychczasowego trybu życia? Jaki będzie ten powrót: łatwy czy trudny? Zarezerwo-
wanie biletu i zajęcie miejsca w samolocie przebiegnie bez kłopotu, ale czy dystans
w czasie i w kilometrach zatrze wspomnienia i obrazy, które będą pojawiać się
przed oczami w najbardziej nieodpowiednich momentach? I czy złagodzi tępy ból
serca?
Drgnęła i wróciła do rzeczywistości, gdy usłyszała:
- Najlepiej od razu ustalić datę ślubu.
Z szacunku dla szejka mocno zacisnęła usta, aby nie wybuchnąć histerycznym
R S
śmiechem. Jej bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Khalid wyglądał tak,
jakby pragnął stać się niewidzialny. Rozumiała go, ponieważ sama marzyła o
czapce-niewidce.
Tarik patrzył na obecnych ponurym wzrokiem.
- Wuj będzie miał zastrzeżenia do tego związku - rzekł, nie patrząc na nikogo.
Molly z trudem nad sobą panowała. Bardzo ją irytowało to, że mężczyźni za-
chowują się tak, jakby była nieobecna. Szejk kwaśno się uśmiechnął.
- Zostaw mojego zięcia mnie. Użyję swoich wypróbowanych sposobów.
Tarik ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Wobec tego możemy ustalać szczegóły. Ślub odbędzie się w naszym pałacu.
Molly była przekonana, że się przesłyszała. To jakiś okropny żart i wszyscy
zaraz wybuchną śmiechem. Pytająco popatrzyła na czterech mężczyzn, lecz żad-
nemu nawet nie drgnęły kąciki ust.
- Czyście powariowali? - wykrztusiła.
Mężczyźni wreszcie raczyli zauważyć jej obecność, a Tarik poklepał ją po
dłoni gestem, jakim uspokaja się kapryśne dziecko.
- Wiem, że to nie jest dla ciebie idealna sytuacja, ale...
Molly cofnęła rękę i krzyknęła:
- Nie idealna!? Jest wręcz absurdalna! - Roześmiała się. - Wyglądacie nor-
malnie, ale chyba straciliście rozum. - Groźnie łypnęła okiem na braci. - Myślałam,
że przynajmniej wy jesteście cywilizowani. Ślubu nie będzie, bo Tair wcale nie
zamierza żenić się ze mną z własnej nieprzymuszonej woli.
Zapadło głuche milczenie. Według Molly był to odpowiedni moment, aby
Tair oświadczył, że jest inaczej, że bardzo pragnie pojąć ją za żonę. Niestety nie
odezwał się ani słowem.
- Jego niechęć do poślubienia ciebie jest bez znaczenia - oświadczył Tarik. -
On zna swoje obowiązki.
Stary szejk wyglądał tak, jakby współczuł Molly, lecz wrażenie to okazało się
R S
mylące. Dziadek Taira był równie nieugięty.
- Mój wnuk obraził ciebie i całą twoją rodzinę - rzekł oschle. - Dlatego musi
zrobić to, co należy. Postąpi tak, jak w takiej sytuacji postępuje człowiek honoru.
Molly zacisnęła pięści.
- Nikt nie zmusi mnie do zawarcia małżeństwa. Ja też mam coś do powiedze-
nia, nie jestem pozbawioną głosu niewolnicą. Ludzie nie pobierają się tylko dlate-
go, że uprawiali seks dla zdrowia.
Po raz pierwszy od początku tej nerwowej wymiany zdań Tair odrzucił maskę
stoickiego spokoju i spojrzał na Molly, jakby chciał ją udusić. Wiedział, że powi-
nien panować nad sobą, ale ogarnęła go wściekłość. Nie pojmował, dlaczego Molly
sprowadziła ich wyjątkowe przeżycia do tak niskiego poziomu. Odczuł jej słowa
jako zdradę, przecież tej nocy pierwszy raz w życiu doświadczył niewiarygodnie
intensywnych przeżyć.
- Zabraniam ci tak mówić - syknął.
Molly wyżej uniosła głowę.
- Będę mówić, jak mi się podoba. A według ciebie to nie był seks dla zdro-
wia? - spytała, patrząc na niego wyzywająco. - Może powiesz, że to prawdziwa
miłość?
Nim Tair zdołał odpowiedzieć na szyderstwo, wtrącił się Tarik.
- Dziewczyno, bądźże rozsądna.
Molly na moment oniemiała. Jej brat stanął po stronie Taira! Dlaczego wła-
śnie on? Skąd ta męska solidarność?
- Czemu wszyscy oprócz mnie mogą omawiać moje życie seksualne? - spyta-
ła ostrym tonem.
Tarik zerknął na szejka, którego wybuch Molly wyraźnie zgorszył.
- Proszę wybaczyć mojej siostrze. Ona nie rozumie...
Molly przeszyła go morderczym wzrokiem.
- Zabraniam ci mówić w moim imieniu! - Nieco się opanowała i zwróciła do
R S
dziadka Taira. - Przepraszam, nie chciałam pana obrazić.
Szejk Raszid bin-Rank dostrzegł w jej oczach szczery żal, więc łaskawie ski-
nął głową.
- Jest pani bardzo wybuchowa.
Molly uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ja naprawdę szanuję tutejsze zwyczaje, przekonania, lecz proszę mnie zro-
zumieć. Jestem cudzoziemką, u nas panują inne obyczaje, nie mogę podporządko-
wać się tutejszym.
Szejk znowu łaskawie skinął głową, więc potraktowała to jako zachętę.
- Co cudzoziemkę może łączyć z tym...? - Urwała i rozejrzała się po egzo-
tycznym, zupełnie obcym otoczeniu. - Jedyną więzią jest fakt, że moja matka po-
ślubiła króla sąsiedniego kraju. Nie mogła jednak tam wytrzymać i uciekła. Jej
córka jest najmniej odpowiednią kandydatką na żonę następcy tronu w Zabranii.
- Proszę pamiętać, że pani brat będzie królem Zarhatu. Jest pani pod jego
opieką.
- Nie potrzebuję niczyjej opieki.
Czuła, że przegrywa, a mimo to usiłowała wytłumaczyć swoje stanowisko.
- Pani poglądy i potrzeby nie mają tu nic do rzeczy.
- Nie pochodzę z królewskiego rodu, nie urodziłam się w pałacu, nie jadam na
złotych talerzach - argumentowała zdesperowana. - Jestem podobna do tysięcy
zwykłych kobiet; mieszkam i odżywiam się skromnie, lubię oglądać seriale, do
pracy jeżdżę rowerem...
Szejk patrzył na nią ze zrozumieniem, lecz pozostał niewzruszony.
- Mój wnuk porwał panią i uwiódł. Honor wymaga...
Molly zamknęła oczy, zatkała uszy. Poczuła czyjąś rękę; bez patrzenia wie-
działa, że to ręka Taira.
- Zostaw mnie - szepnęła.
Nawet zwyczajny dotyk sprawiał, że traciła głowę, opuszczał ją zdrowy roz-
R S
sądek, mówiła rzeczy szokujące dla innych, co powodowało kłopoty. Pokochała
Taira, więc dlaczego twierdzi, że za niego nie wyjdzie? Chciała słuchać głosu roz-
sądku, aby nie ulec swej marzycielskiej naturze. Przeczytała za dużo romansów i w
głębi duszy miała nadzieję, że Tair się w niej zakocha. Chciałaby przyjąć jego
oświadczyny, ale...
- Uspokój się i posłuchaj.
Molly zirytowała się.
- Dość długo słuchałam. Wszyscy zwariowaliście! - Popatrzyła na nich kolej-
no i wyciągnęła palec w stronę Taira. - Przyjrzyj się sobie w lustrze.
Na jego twarzy malowało się wystudiowane opanowanie, które nikogo nie
zmyliło, a najmniej Molly.
- Nie warto brać ślubu z panem młodym, który wygląda jakby szedł na po-
grzeb. Nie chcę być dla męża dozgonną pokutą, chcę być jego największą miłością.
- Pociągnęła nosem i z goryczą dodała: - Nie jestem w ciąży, więc trudno mi uwie-
rzyć, że proponujesz mi małżeństwo.
- Romantyczna miłość jest piękna, ale małżeństwa z rozsądku sprawdzają się
od wieków - powiedział Tarik.
- Czy twoje jest takie? Ożeniłeś się z Beatrice wyłącznie z rozsądku?
- Nie - niechętnie odparł Tarik.
- Mówiliście dużo o honorze, a nic o zdrowym rozsądku. Poza tym zapew-
niam wszystkich tu obecnych, że Tair mnie nie porwał ani mnie nie uwiódł.
Tarik zmarszczył brwi.
- Jak to? Przecież on mówił...
- Powiedział tak, żeby wziąć winę na siebie.
Kątem oka dostrzegła, że Tair drgnął.
- Prosiłam go, żeby mnie zabrał.
- Nie prosiłaś - zaprzeczył Tair.
Molly sapnęła poirytowana. Czy on nie rozumie, że próbuje go ratować? Po-
R S
patrzyła na niego wymownie, lecz nie zrozumiał jej spojrzenia albo świadomie je
zlekceważył.
- Wywiozłem cię wbrew twojej woli.
Zniecierpliwiony szejk machnął upierścienioną dłonią.
- Nieważne, czy on cię uprowadził, czy nie. Istotne, że cię uwiódł, a ty byłaś
niewinna.
Zdenerwowana zerwała się z miejsca.
- Nie byłam pod opieką królewskiej rodziny i Tair mnie nie uwiódł. To był też
mój wybór, więc nie popełniono żadnej zbrodni na honorze. Wasza dyskusja na ten
temat od początku była jałowa.
Mężczyźni patrzyli na nią zaskoczeni.
- Jak chcecie, to sobie planujcie wesele. Do tego, aby ślub się odbył, potrzeb-
na jest panna młoda, ale na mnie nie liczcie, bo ja nie wybieram się za mąż. - Spoj-
rzała na Taira z gniewem. - Szczególnie za ciebie.
- Na pewno się pobierzemy.
- Ten znowu swoje. Myślisz, że coś się zdarzy, bo ty tak chcesz. Może do-
tychczas zawsze stawiałeś na swoim, ale nie w moim przypadku. Jeśli wyjdę za
mąż, to tylko za człowieka, dla którego będę najważniejsza na świecie. Wprawdzie
mało prawdopodobne, żebym takiego spotkała, ale będę cierpliwie czekać. Choćby
do końca życia... Wystarczy mi seks dla zdrowia.
Tair przestał ją słyszeć, ponieważ mocno szumiało mu w uszach. Tracił pa-
nowanie nad sobą na samą myśl o Molly całującej się z innym mężczyzną, a ona
opowiada o seksie dla zdrowia!
- Nie zgodzę się na małżeństwo z rozsądku, żeby zadośćuczynić waszemu
przestarzałemu poczuciu honoru - oświadczyła bezapelacyjnym tonem. - Przykro
mi, że wam się to nie podoba, ale tak sprawa wygląda.
Wybiegła przed namiot. Zapadał zmierzch. O tej porze poprzedniego dnia
przyjechała do obozowiska. Nie mogła uwierzyć, że tak dużo wydarzyło się w cią-
R S
gu jednej doby.
Podeszła do najbliższego ogniska i zapatrzyła się w strzelające iskry.
- To było efektowne wyjście.
Udała, że nie słyszy Taira i opanowała chęć rzucenia mu się w ramiona.
- Pustynia jest piękna - mruknęła, aby coś powiedzieć.
- Myślałem, że się jej boisz.
- Mama nienawidziła pustyni... przerażały ją bezkresne piaski.
- Ciebie nie przerażają?
- Nie.
- Zostań moją żoną.
- Dlaczego?
- Istnieje coś takiego jak przyzwoitość, obowiązek, służba, chociaż tak zwane
nowoczesne społeczeństwa temu zaprzeczają.
Istnieje też miłość, dodała Molly w duchu.
- Zostań moją żoną - powtórzył Tair.
- Hm, kusząca propozycja.
- Dla niektórych kobiet bardzo.
- To się z nimi ożeń.
- Dlaczego jesteś taka uparta?
Molly schwyciła go za ręce.
- Proponuję powrót do stanu wyjściowego. Będę twoją kochanką. Początkowo
tylko tego chciałeś.
Tair patrzył na nią z miną, która w innej sytuacji byłaby komiczna.
- Zgodzisz się być kochanką, ale nie zgadzasz się być żoną? Czy dobrze zro-
zumiałem?
- Tak.
- Teraz romans odpada. Jest absolutnie niemożliwe, żeby siostra przyszłego
króla była moją kochanką.
R S
- Zdawało mi się, że starasz się pomijać absurdy, kiedy tylko się da. Jak to u
was jest? Trzeba poślubić kobietę, której się nie kocha, ale nie wolno się z tą ko-
bietą przespać?
- Wcale nie o to chodzi.
- Czy mam rozumieć, że jeśli za ciebie nie wyjdę...
- Małżeństwo albo nic.
- Och, ty i te twoje zasady!
- Wybieraj.
- Wobec tego wybieram nic.
Tair bez słowa odwrócił się i odszedł.
R S
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Molly wróciła do kraju i wynajmowała skromne mieszkanie w wiosce poło-
żonej kilka kilometrów od szkoły, w której pracowała. We wsi znajdował się sklep,
pub oraz kawiarnia.
Malownicza okolica zachowała sielski charakter. Nie szpeciła jej nowa zabu-
dowa, jaka na niekorzyść zmieniła wiele innych wiosek. Stało się tak dzięki mą-
dremu właścicielowi majątku, który zapisując park oraz lasy lokalnej społeczności,
w akcie darowizny zastrzegł, że tereny mają być zachowane w nienaruszonym sta-
nie.
Molly zwykle w sobotni poranek biegała w parku, lecz po wakacjach to się
zmieniło. Mijał już trzeci tydzień, a ona zamiast biegać, wstępowała do kawiarni na
herbatę i ciastko.
Tego ranka szła zatopiona w myślach, gdy ktoś pociągnął ją za rękę. Obejrza-
ła się i zdumiona zawołała:
- Beatrice? Ty tutaj? Co tu robisz? Czy...?
Rozejrzała się w poszukiwaniu Tarika.
- Jestem sama. No, tylko z Sayedem. Ochroniarz usłyszał swe imię, więc wy-
szedł z cienia. - Amid został w samochodzie, stoi za zakrętem - dodała Beatrice.
- Teraz zawsze i wszędzie masz obstawę. Czy to cię nie krępuje?
- Czasem irytuje, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Molly wątpiła, aby zdołała przyzwyczaić się do nieodstępnego cienia. Lecz
zaraz pomyślała, że jeszcze niedawno wątpiła w miłość od pierwszego wejrzenia. A
zakochała się bez pamięci i niestety cierpiała.
Od ponad tygodnia usiłowała zapomnieć o tym, jak zareagowała, gdy zoba-
czyła wyniki testu ciążowego. Stale powtarzała sobie, że właściwie nic się nie
zmieniło.
Odrzuciła oświadczyny Taira, ponieważ jej nie kochał, ale w obecnej sytuacji
R S
trzeba poważnie myśleć o przyszłości. Jeżeli zdecyduje się na małżeństwo z roz-
sądku, nie będzie odwrotu. Wiedziała, że w przeciwieństwie do swej matki nie po-
rzuci dziecka, żeby w obcym kraju chowało się bez niej.
Była pewna, że Tair jest jedyną miłością jej życia, przysłowiową drugą po-
łówką. Z żadnym innym mężczyzną nie zazna tego, co z nim przeżyła.
Przykleiła do ust spóźniony uśmiech powitalny i powiedziała:
- Jesteś coraz piękniejsza.
Rzeczywiście. Młoda matka promieniała.
Beatrice nie zrewanżowała się żadnym komplementem. Molly to nie zdziwiło,
bo wiedziała, że kiepsko wygląda.
Bywały poranki, gdy wstanie z łóżka wymagało sporo wysiłku. Koleżankom
powiedziała, że podczas wakacji zatruła się i nie może wyleczyć żołądka. Uwie-
rzono w zmyśloną historyjkę, lecz prawda niebawem wyjdzie na jaw.
- Do twarzy ci z macierzyństwem - dodała Molly. - Mogłabyś reklamować
rozkosze płynące z posiadania dzieci.
- Musiałabyś zobaczyć mnie rano po nieprzespanej nocy. Kilka razy zrywam
się, żeby karmić i stale jestem niewyspana.
- Nie widać tego po tobie. Jak Rayhan?
- Jest zdrowy, pogodny. Mam nadzieję, że będzie cudownym dzieckiem...
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co tutaj robisz? I gdzie podziałaś syn-
ka?
- Został z Tarikiem w Londynie. Pierwszy raz rozstałam się z dzieckiem i ja-
koś mi dziwnie. Chciałabym pomówić z tobą na osobności.
- Dlaczego?
- Najpierw powiedz, jak czuje się twój ojciec.
- Dziękuję, bardzo dobrze.
Po powrocie z Zabranii dowiedziała się, że ojciec jest już po operacji. Ucie-
szyła się, ale jednocześnie zdziwiła, że wyznaczono tak krótki termin operacji. Za-
R S
intrygowana chciała wiedzieć, dlaczego skrócono listę pacjentów oczekujących na
operację. Siostry nie potrafiły jej tego wytłumaczyć. One też były zaskoczone, że
ojciec nagle znalazł się na początku listy. Molly dopytywała się coraz natarczywiej,
więc Rosie powiedziała, że była to jakaś inicjatywa rządowa, ale nie pamiętała, kto
firmuje ją swym nazwiskiem.
Zaraz następnego dnia po przyjeździe do kraju Molly odwiedziła ojca. Leżał
w niedawno otwartej prywatnej klinice, usytuowanej na skraju lasu. Luksusowa
klinika przypominała pięciogwiazdkowy hotel. Przed wizytą u ojca trochę powąt-
piewała w inicjatywę rządową, a gdy ujrzała szpital, domyśliła się prawdy. Nikt nie
słyszał o inicjatywie rządowej. Jej ojciec był po prostu prywatnym pacjentem.
Więcej jej nie powiedziano, ponieważ osoba pokrywająca koszty operacji i leczenia
chciała pozostać anonimowa. Molly bez trudu odgadła, kto się za tym kryje.
- Będę wam wdzięczna do grobowej deski - powiedziała, ściskając Beatrice. -
To prawdziwie królewski gest. Podziękuj Tarikowi za wszystko, co zrobił dla mo-
jego ojca. Na pewno operacja w normalnym trybie też by się udała, ale najgorsze
jest czekanie, niepewność. - W jej oczach zalśniły łzy; ostatnio płakała często i bez
powodu. - Wiem, że dobroczyńca chciał pozostać anonimowy, ale ja domyśliłam
się, że to Tarik. Przekaż mu wyrazy mojej dozgonnej wdzięczności.
Beatrice patrzyła na nią zdziwiona.
- Sądzisz, że to on załatwił szpital?
- Oczywiście. A jest inaczej?
- Na pewno by to zrobił, ale ostatnio miał na głowie sporo kłopotów. Przede
wszystkim martwiło go to, że dziecko urodziło się o miesiąc za wcześnie.
Zdezorientowana Molly pokręciła głową.
- Nic nie rozumiem... Jeśli nie on, to kto?
Beatrice milczała, a Molly oblała się szkarłatnym rumieńcem, bo nagle
uświadomiła sobie, kto to mógł być.
- Tair? - szepnęła.
R S
- A masz innego kandydata na dobroczyńcę? Czy on wiedział o chorobie
twojego ojca i czekającej go operacji?
- Wiedział, ale jeśli to on, to okropne.
- Dlaczego?
- Nie mogę mieć wobec niego takiego długu.
- Z jakiego powodu?
- Bo... - Urwała skonsternowana. - Będę musiała mu podziękować.
- Chyba nie liczy na twoją wdzięczność.
Molly zirytowała się.
- On nie powinien bez mojej wiedzy wtrącać się w moje sprawy.
Beatrice przewróciła oczami.
- Nie chciałam wierzyć, gdy Tarik opowiadał mi, jak usiłowali zmusić cię do
poślubienia Taira.
- O, widzę, że ty też uważasz takie małżeństwo za katastrofę.
- Wcale tego nie powiedziałam. Moim zdaniem bylibyście dobraną parą -
oświadczyła Beatrice z przekonaniem.
- Jak cholera - zaklęła pod nosem Molly.
- Słucham? - Przyszła królowa Zarhatu wysoko uniosła brwi i w jej oczach
mignęły wesołe iskierki. - Od razu zauważyłam, co się między wami dzieje. Wierzę
w miłość od pierwszego wejrzenia, a ty?
Molly poczuła, że się czerwieni.
- Skłamałabym, gdybym powiedziała, że Tair od razu mi się spodobał.
Owszem, pierwszego dnia nie podobał się, ale już drugiego zachwycił, a teraz
kocha go, źle się bez niego czuje. Było jej wstyd przed sobą, bo od powrotu do
kraju straciła prawie wszystkie swoje zainteresowania. Myślała tylko o nim. Iryto-
wało ją, że jest podobna do zaślepionych miłością kobiet, o których dawniej wyra-
żała się lekceważąco.
- Tarik często mnie irytuje - wyznała Beatrice - a mimo to świata poza nim
R S
nie widzę.
- Między tobą i Tarikiem a mną i Tairem jest wielka różnica. Tarik też świata
poza tobą nie widzi.
- Rzeczywiście nasza sytuacja jest inna - przyznała Beatrice. - Ostatnio w Za-
branii sprawy przybrały zły obrót. Chyba miałaś rację, nie zgadzając się na małżeń-
stwo z Tairem. Zresztą sama wiesz najlepiej, prawda?
- Ja? - Molly chrząknęła. - Chyba tak.
Po powrocie, rozmyślając w bezsenne noce, wcale nie była pewna, czy pod-
jęła słuszną decyzję. A do reszty straciła pewność, gdy dowiedziała się, że przygo-
da z Tairem będzie miała długotrwałe konsekwencje. Na całe życie... Dotychczas
nikomu się nie zwierzyła, że jest w ciąży. Korciło ją, by zrzucić ten ciężar z serca i
powiedzieć o tym Beatrice. Obawiała się jednak, że wiadomość ta dotrze do Tarika.
Beatrice na pewno mówi mężowi o wszystkim, a przecież to nie Tarik powinien
być pierwszym mężczyzną, który się o tym dowie.
- Wygląda na to - odezwała się Beatrice - że uniknęłaś nieszczęścia.
Molly zmarszczyła brwi.
- Dlaczego tak uważasz?
- To, co powiem, jest przykre, ale trzeba myśleć rozsądnie, nawet jeśli kocha
się kogoś do szaleństwa.
Molly zamarła, spodziewając się najgorszego.
- Na szczęście nie oszalałaś na punkcie Taira - ciągnęła Beatrice. - Nawet
mocno zakochana kobieta powinna dobrze się zastanowić, zanim podejmie się
dźwigania takiego ciężaru.
Molly głośno przełknęła ślinę.
- O jakim ciężarze mówisz? - spytała głucho.
- Przyszłość Taira jest niepewna. Z kilku powodów.
Wystraszona Molly pobladła. Starała się nie myśleć o najgorszym, zresztą nie
wiedziała, co dla Taira byłoby najgorsze.
R S
- Nie dotarły do ciebie żadne wiadomości? - zdziwiła się Beatrice.
- O czym?
- Tuż po twoim wyjeździe król Malik miał wylew. Był już jedną nogą na
tamtym świecie, ale żyje. Jest nieprzytomny, bezwładny. Może lada dzień umrzeć,
choć może także jeszcze długo się męczyć.
- A Tair?
- Przejął wszystkie jego obowiązki.
- Dlaczego jego przyszłość jest niepewna?
- Bo ostro zabrał się do rządzenia. Nie zwlekając, przeprowadził parę grun-
townych reform. Ludzie, którzy za rządów jego ojca porośli w piórka, oczywiście
są niezadowoleni. Kilku z nich zaczyna intrygować... Krążą plotki, że Tair nie jest
odpowiednim kandydatem na władcę.
- Przecież to nieprawda! - zawołała oburzona Molly. - Ale ci jego wrogowie
nie mogą go usunąć siłą, prawda?
Beatrice wzruszyła ramionami.
- Nigdy nic nie wiadomo...
Molly szczerze lubiła bratową, ale nie rozumiała jej obojętności w tej sprawie.
- Tair nie działa w próżni, prawda? Chyba są ludzie, którzy w niego wierzą,
popierają jego reformy?
- Owszem, ma duże poparcie - przyznała Beatrice - ale nie ma męskiego po-
tomka. Przeciwnicy chcieliby widzieć na tronie jego kuzyna, który jest ojcem
trzech chłopców.
Molly nie mogła pozbierać myśli.
- Sądzisz, że Tair będzie musiał się ożenić, żeby umocnić swoją pozycję?
Beatrice lekko wzruszyła ramionami.
- Słyszałam o naciskach z wielu stron, żeby to zrobił.
Molly przeraziła się, a jednocześnie ogarnęła ją zazdrość. Zrobiło się jej słabo
na myśl, że Tair wkrótce poślubi jakąś kobietę tylko po to, aby mieć dzieci. Poczuła
R S
żywiołową niechęć do nieznanej rywalki.
- Nie! - krzyknęła. - On tego nie może zrobić! - Spostrzegła zdumienie Be-
atrice, więc dodała: - Nie wolno zmuszać do małżeństwa ze względów politycz-
nych.
- Wiem, ale Tair ma ogromne poczucie obowiązku. Według Tarika człowiek
tego pokroju przedkłada dobro ojczyzny nad osobiste szczęście. Ale dość o polity-
ce. - Beatrice ujęła Molly pod rękę i uśmiechnęła się przymilnie. - Przyjechałam
specjalnie po to, żeby zaprosić cię do nas na uroczyste przyjęcie.
Molly miała myśli zaprzątnięte tym, co przed chwilą usłyszała i nie od razu
dotarło do niej to, co mówi Beatrice.
- Przyjęcie? Jakie? Kiedy?
- Bal urodzinowy. Obiecuję ci, że tym razem nie będzie porwania. - Roze-
śmiała się, jakby to był dobry żart. - Przyjedź, bardzo cię proszę. To podwójna
uroczystość: moje urodziny i jednocześnie pierwszy publiczny występ mojego sy-
na. Chcę wszystkim pokazać Rayhana, jest naprawdę uroczy - oświadczyła młoda
matka z dumą. - Nie odmawiaj. Tarik i Khalid bardzo liczą na spotkanie z tobą.
Obaj martwią się, że jesteś na nich zła.
- Nie jestem. A Tair też będzie?
- Nie zaproszę go, jeśli sobie tego nie życzysz.
- Nie wykluczaj go z mojego powodu. Byłoby mu przykro.
- Podziwiam twoją postawę.
- Wszyscy kiedyś dojrzewamy.
Beatrice wybuchnęła perlistym śmiechem.
- Tak, ale to nie dotyczy większości mężczyzn. Chodźmy, chętnie się czegoś
napiję, a niedaleko stąd widziałam kawiarnię.
R S
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Molly obejrzała się w lustrze.
- Od dawna podoba mi się moda z lat pięćdziesiątych. Tę suknię kupiłam w
ubiegłym roku. Wtedy była idealna, ale niestety przytyłam.
- Tylko tam, gdzie trzeba - pocieszył ją Khalid.
Molly rzuciła ostatnie niepewne spojrzenie na swe odbicie w lustrze. Bracia z
żonami już szli na salę balową, a ona wciąż się ociągała, ponieważ bała się spotka-
nia z licznym gronem egzotycznych gości.
Dekoratorzy prześcignęli sami siebie. Olbrzymia sala balowa z mozaikową
posadzką oraz wysokim sklepieniem ozdobionym złotem wyglądała jeszcze pięk-
niej niż zwykle. Molly przystanęła na progu, bo zachwyciły ją bukiety białych,
upojnie pachnących lilii. Dopiero po chwili odważyła się popatrzyć na gości. Ko-
biety były w pięknych strojach, obwieszone drogocenną biżuterią. Molly poczuła
się jak Kopciuszek, do reszty straciła pewność siebie, starała się ukryć za bratowy-
mi.
Wiele osób odwróciło się w ich stronę. Molly wiedziała, że wszyscy patrzą na
solenizantkę, a mimo to była bardzo speszona.
Beatrice odwróciła się do Molly.
- Ja muszę czynić honory domu. Tobą zajmie się pan Jean Paul Dupont.
Obok stał młody mężczyzna, którego Molly wcześniej nie zauważyła.
- To zaszczyt dla mnie - rzekł, kłaniając się.
Beatrice i Tarik przeprosili ich i odeszli.
- Pan jest Francuzem, prawda? - spytała Molly.
- Tak. A pani Angielką?
Molly potakująco skinęła głową.
- Prawdziwa angielska róża. Czy mogę prosić panią do tańca?
- Na razie nie. - Rozejrzała się. - Ale jeśli pan ma ochotę tańczyć, proszę się
R S
mną nie krępować.
- Czy słusznie podejrzewam, że chciałaby pani tańczyć, ale nie ze mną?
Molly zrobiła skruszoną minę.
- Przepraszam za nietakt. Przyznam się, że nie bardzo wiem, jak należy za-
chować się na balu w pałacu.
- Och, zwyczajnie. Ja w pałacach czuję się jak ryba w wodzie. Po ojcu oraz
dziadku, którzy byli dyplomatami, odziedziczyłem nieskazitelne maniery, więc
mogę być wzorem...
- Skromności - podpowiedziała Molly.
- O, nie. W mojej rodzinie skromność nie jest cechą dziedziczną.
Molly wyciągnęła rękę.
- Proponuję, żebyśmy zaczęli od początku, bez uszczypliwości. Jestem Molly
Jones.
- Jean Paul Dupont.
Zamiast ograniczyć się do uścisku dłoni, potomek dyplomatów złożył dworski
ukłon i pocałował Molly w rękę. Wyprostował się i wymownie uśmiechnął.
- Kontynentalny zwyczaj - mruknęła.
Francuz zapewne spodziewał się, że będzie nim oczarowana. Jako osoba o
dobrym sercu chętnie sprawiała ludziom przyjemność, ale nie lubiła fircyków.
- Pod płaszczykiem pięknych manier kryje się niebezpieczny uwodziciel -
ostrzegł ją Jean Paul.
Molly z trudem zachowała powagę.
- Lecz dziś jestem niegroźny, bo piękna solenizantka kazała mi przyzwoicie
się zachowywać. Pani szuka kogoś wśród gości, prawda?
- Tak. Muszę z kimś porozmawiać.
- Tym kimś jest mężczyzna - rzekł domyślny Francuz. - Szkoda, że nie ja, ale
służę pomocą, bo znam tu prawie wszystkich. Czy nim znajdzie się poszukiwany
dżentelmen, pozwoli pani, żebym zabawiał ją rozmową?
R S
Molly drgnęły kąciki ust.
- Pozwalam.
Francuz lekko ją objął i gdy nie zaprotestowała, przesunął dłoń niżej. Bez
komentarza popchnęła jego rękę wyżej.
- Jak pan zamierza mnie bawić?
- Znam wszystkich tu obecnych i ich tajemnice.
Molly pomyślała, że oprócz jej tajemnicy. Zarozumialec coraz mniej się jej
podobał.
- Chętnie opowiem, o kim pani zechce.
- O, czyżby był pan zawodowym plotkarzem?
Francuz bynajmniej się nie obraził.
- Zawodowymi plotkarzami są dziennikarze. A ja, jako wytrawny dyplomata,
staram się wiedzieć, kto z kim śpi dla siebie, a nie dla prasy. - Wskazał czarnowłosą
piękność w sukni niby skromnej, ale ściśle opinającej pełne kształty. - Mało osób
wie, że ta dama niebawem zostanie żoną bardzo ważnego człowieka, następcy tro-
nu jednego z bardzo ważnych księstw w tym regionie.
- Doprawdy?
Molly udawała zainteresowanie, ale zastanawiała się, co zrobi, jeżeli Tair się
nie pojawi. I co zrobi, jeżeli się zjawi. Nie wiedziała, czego bardziej pragnie. A ra-
czej wiedziała doskonale, lecz to było nierealne. Pragnęła, aby Tair ją pokochał!
- Warto znać przyszłą żonę Taira Al Szarifa - dodał nieco poufale Jean Paul.
Molly pobladła i stanęła jak wryta.
- Słucham?
- Mówiłem, że...
Molly bezceremonialnie mu przerwała.
- Ta kobieta jest narzeczoną Taira Al Szarifa?
Spojrzała tam, gdzie stała brunetka w gronie zachwyconych nią mężczyzn.
Poprzednio nie zwróciła na brunetkę uwagi, ale teraz dokładnie się jej przyjrzała.
R S
Uświadomiła sobie, że szuka skazy u kobiety, która w powszechnej opinii zapewne
uchodzi za idealnie piękną.
- Nie są oficjalnie zaręczeni - rzekł Jean Paul - ale według mnie to tylko kwe-
stia czasu. Czy pani zna następcę tronu Zabranii?
Molly zdobyła się na obojętne wzruszenie ramion.
- Owszem. Spotkaliśmy się.
- Trudny człowiek, prawda?
- Słyszałam, że bardzo poważnie traktuje swoje obowiązki - rzekła chłodno.
- Może i tak, ale naraził się wielu ludziom.
- Dobry wieczór, Molly.
Odwróciła się gwałtownie.
- Och! - Nie przewidziała, co poczuje, gdy usłyszy głos Taira.
Są rzeczy, na które człowiek nigdy nie jest przygotowany. Ogarnęło ją pod-
niecenie, nogi się pod nią ugięły. W tradycyjnym arabskim stroju Tair wyglądał
wspaniale; wysoki, przystojny, tajemniczy.
Francuski dyplomata, któremu zrzedła mina, gdy przedmiot jego spekulacji
nagle się zmaterializował, opanował się i wyciągnął rękę na powitanie.
Tair zignorował młodego człowieka, co według Molly było karygodne.
- To pan Jean Paul Dupont - powiedziała.
Tair przelotnie spojrzał na Francuza i niedbale skinął głową.
- Znam go. - Uśmiechnął się lekceważąco. - Jeśli zależy ci, żebym był za-
zdrosny, wybierz kogoś lepszego.
Molly zarumieniła się.
- Jesteś okropnie arogancki.
Zerknęła na Francuza, który teraz wcale nie wyglądał jak wytrawny dyplo-
mata. Miał zbyt zalęknioną minę.
- Spotkaliśmy się przypadkowo - zaczęła wyjaśniać Francuzowi, lecz Tair jej
przerwał.
R S
- On i tak nie uwierzy ani jednemu twojemu słowu. Nie wysilaj się.
Molly poczerwieniała z gniewu.
- To ty się nie wysilaj! Arogant!
W ciszy, która na chwilę zapadła, najbliżej stojące osoby musiały usłyszeć jej
ostre słowa. Francuz na pewno będzie opowiadał o jej wybuchu przez następnych
dziesięć lat!
- Dyplomata nikomu nie piśnie ani słowa - odezwał się Tair, jakby czytał w
jej myślach. - Prawda?
- Ja nie mam nic do opowiadania - szybko zapewnił go Jean Paul.
- Uwolnię pana od towarzystwa pani Jones.
- Co cię napadło? - syknęła Molly. - Nie zdajesz sobie sprawy z konsekwen-
cji. Jean Paul opacznie zrozumie twoje zachowanie i będzie roznosił plotki.
Tair milczał. Według Molly znajdował się w sytuacji, w której powinien
uważać na to, co ludzie o nim mówią, a tego nie robił!
- Wszyscy nas obserwują - dodała.
Tair bez słowa podniósł ciężką aksamitną zasłonę, otworzył rzeźbione drzwi i
przepuścił Molly.
Znalazła się w półmroku i w pierwszej chwili nic nie widziała. Cofnęła się, aż
poczuła ścianę za plecami. Drgnęła nerwowo, gdy usłyszała, że Tair zamyka drzwi
na klucz.
R S
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Molly chciała pomówić z nim bez świadków, ale nie zamknięta na klucz.
Tair uważnie się jej przyjrzał. Miała twarz jakby z białej porcelany i w nie-
bieskawym świetle sprawiała wrażenie, jakby była nie z tego świata. Piękna kobie-
ta, wymarzony ideał.
Czuł, że ogarnia go pożądanie, krew robi się podobna do lawy. Przez dwa
miesiące całkowicie pochłaniały go obowiązki oraz służba dla kraju. W najtrud-
niejszych sytuacjach nie poddawał się, ponieważ miał przed oczyma Molly. Wie-
dział, że po uporządkowaniu bałaganu w kraju będzie wolniejszy. I wtedy będzie
mógł powiedzieć Molly o miłości przepełniającej mu serce. Jeszcze niedawno nie
przypuszczał, że jest zdolny do tak głębokich uczuć.
Nie miał nastroju do zabawy, więc początkowo zamierzał odrzucić zaprosze-
nie na bal. Zmienił zdanie, gdy usłyszał o przyjeździe Molly.
- Co ty wyprawiasz? - spytała. - Dlaczego zamknąłeś drzwi na klucz?
- Muszę mieć pewność, że nikt nam nie przeszkodzi.
- Dlaczego tak obcesowo potraktowałeś Jeana Paula?
- Ja byłem obcesowy? - zdziwił się Tair. - Przeproszę go, jeśli ci na tym zale-
ży. Bardzo za tobą tęskniłem.
Wzruszona, natychmiast wybaczyła mu grubiańskie zachowanie.
- Czy tęskniłaś za mną choć trochę? - zapytał przytłumionym głosem. - Och,
też bardzo tęskniłaś. Nie mów mi, że było inaczej.
- Wcale nie zamierzam zaprzeczać.
- Uwielbiam na ciebie patrzeć. - Zmrużył oczy. - Jean Paul jest nieszkodliwy,
ale obejmował cię, a to mi się nie podobało. - Westchnął, oczy mu rozgorzały.
Molly zastanawiała się, jak zareaguje, gdy usłyszy o dziecku. Pamiętała swoją
konsternację sprzed miesiąca. Nie mogła, nie chciała uwierzyć, że jest w ciąży.
Czy Tair też będzie zaszokowany? Rozgniewa się, zasmuci czy ucieszy? Ona
R S
po początkowym wstrząsie była uszczęśliwiona.
- Pięknie wyglądasz - powiedział Tair. - Nie zostawiłbym cię pod opieką
żadnego mężczyzny. Nawet nieszkodliwego Duponta.
Molly starała się skupić, aby spokojnym głosem powiedzieć to, co musi wy-
znać. Lecz myśli się jej mąciły, gdy Tair patrzył na nią takim rozpalonym wzro-
kiem.
- Chwilami nic nie wiem... Nie byłam pewna, czy przyjmiesz zaproszenie.
- Miałem zamiar się wymówić, ale Beatrice powiedziała, że ty przyjedziesz.
Bardzo się ucieszyłem.
Molly zrobiła wielkie oczy. Zdumiało ją takie oświadczenie z ust człowieka,
który niebawem ożeni się z posągową brunetką. Czyżby francuski dyplomata był
źle poinformowany? Lepiej nie domyślać się, lecz ustalić fakty. Trzeba to zrobić,
póki jako tako nad sobą panuje.
- Zależało ci na spotkaniu ze mną? - zapytała, udając zdziwienie.
- Chciałem... - Tair urwał, umknął wzrokiem i zaklął po francusku. - Rozsta-
liśmy się... - Niecierpliwie machnął ręką. - Za prędko odjechałaś... Było coś, co
powinienem ci powiedzieć... Należało to zrobić, bo pewno myślałaś, że skoro mil-
czę, to po naszym rozstaniu zaraz o tobie zapomniałem. A to nieprawda. Niespo-
dziewane wydarzenia wymagały...
- Wiem. Beatrice mówiła mi o twoim ojcu. Serdecznie ci współczuję. Wiem,
co zrobiłeś dla mojego ojca...
- Ja dla twojego ojca? - Udawał niewiniątko, ale jej nie zwiódł.
- Dziękuję ci z całego serca. To było wspaniałomyślne z twojej strony.
Niedbale wzruszył ramionami.
- Załatwienie szpitala to drobiazg.
- Bardzo kosztowny drobiazg.
- Tylko tyle mogłem uczynić, a to bardzo mało w porównaniu z tym, co
chciałem zrobić. - Wpatrywał się w nią rozognionym wzrokiem.
R S
Molly zastanawiała się, czy w jego oczach widzi to, co chciałaby zobaczyć.
Dlaczego tak na nią patrzy, skoro ma zamiar poślubić inną kobietę? Zażenowana
odwróciła wzrok.
- Nie miałeś ochoty żenić się ze mną - szepnęła z wyrzutem. - Ale uważałeś,
że musisz to zrobić ze względu na przestarzałe pojęcie honoru.
- Honor zawsze jest aktualny.
- Dużo ludzi uważa małżeństwo za przestarzałą instytucję.
- A ty?
- Jeszcze nie przemyślałam tej kwestii do końca - skłamała. - Jestem ci do-
zgonnie wdzięczna za to, co zrobiłeś dla mojego ojca.
- Nie chcę twojej wdzięczności! - Pragnął jej ciała i duszy, jej miłości, a nie
wdzięczności.
- Zmartwiła mnie wiadomość o twoim ojcu.
Tair obojętnie wzruszył ramionami.
- Nigdy nie byliśmy sobie bliscy. Lekarze od dawna mówili mu, co go czeka,
jeśli nie zmieni trybu życia.
- Twój ojciec też wszystko wie najlepiej, prawda?
Tair skrzywił się z niesmakiem.
- Nie jestem do niego podobny.
- Przepraszam, nie chciałam... Wiem, że jesteś inny. Wyobrażam sobie twoją
trudną sytuację. Mimo kłopotów dobrze wyglądasz.
- A ty wyglądasz... - Tęsknie westchnął. - Jak zawsze pięknie. Uwielbiam na
ciebie patrzeć.
- Nie masz mi za złe, że przyjechałam?
- Przecież odwiedzasz swoją rodzinę, braci. To raczej ja jestem tutaj zbędnym
gościem.
- Tairze...
- Podoba mi się, jak wymawiasz moje imię. Powiedz jeszcze raz.
R S
Molly przez chwilę patrzyła na niego rozszerzonymi oczami.
- Tairze - szepnęła, zamrugała szybko powiekami i głośniej dodała: - Podobno
się żenisz.
Tair bacznie się jej przyjrzał.
- To całkiem prawdopodobne.
Molly usiłowała uśmiechnąć się, ale wargi jej zesztywniały.
- Może niedługo ogłoszę swój zamiar - dodał Tair.
- Małżeństwo nie dojdzie do skutku... nic z tego nie będzie... jeśli twoja na-
rzeczona widziała... jak wyciągałeś mnie z sali balowej - jąkała się Molly. - Nie
chciałabym, żeby mój przyszły mąż tak postępował. - Chciała być szlachetna, ale
czuła mało szlachetną zazdrość. - Widziałam ją, Jean Paul mi pokazał. Jest piękna.
Tair pogardliwie wydął usta.
- Zara nie jest w moim guście. Zbyt wyzywająca.
- Więc dlaczego się z nią żenisz?
- Wcale się z nią nie żenię.
- A Jean Paul mówił...
- No, skoro on powiedział, to Zara musi zostać moją żoną - rzekł Tair, iro-
nicznie wykrzywiając usta.
Molly poczuła, że coś się w niej załamało.
- Bardzo martwiłam się o ciebie... od czasu gdy Beatrice mi powiedziała...
- Co konkretnie mówiła?
- Że grozi ci niebezpieczeństwo.
- Doprawdy? Pamiętam, że twoim zdaniem groziło mi szaleństwo.
- To nie żarty - zawołała poirytowana jego obojętnością. - Zawsze lekcewa-
żyłeś swoje bezpieczeństwo, a teraz... Czy nosisz kamizelkę kuloodporną?
Tair dość długo wpatrywał się w jej bladą twarz, po czym cicho zapytał:
- Co Beatrice ci naopowiadała? Usiądźmy.
- Beatrice nie powiedziała wyraźnie, że chodzi o fizyczne zagrożenie, ale z jej
R S
słów wynikało, że masz niebezpiecznych wrogów. Gra idzie o dużą stawkę i dlate-
go przeciwnicy chcą usunąć cię... w jakikolwiek sposób.
- Chodzi o przeciwników politycznych w Zabranii?
- Tak. Beatrice mówiła, że chcieliby osadzić na tronie twojego kuzyna. On ma
już następcę... kilkoro dzieci i... Rozumiem, że w tej sytuacji musisz myśleć o mał-
żeństwie...
- Akurat teraz wcale nie myślę o posiadaniu następcy.
- Szkoda, bo widzisz... - Molly wyżej uniosła głowę. - Ty też masz następcę...
a raczej będziesz miał za siedem miesięcy. Wiem, że to dla ciebie szok. Gorzej się
czujesz? - spytała zaniepokojona.
- Jesteś w ciąży? - Spojrzał na jej brzuch. - Boże! - zawołał. - Dziecko! Jesteś
w ciąży? To nasze dziecko?
- Tak. Przepraszam cię.
Tair zamrugał, aby usunąć sprzed oczu obraz Molly z dzieckiem w ramionach
i z niedowierzaniem patrzył na jej nieszczęśliwą minę.
- Ty mnie przepraszasz? Przecież to ja jestem winien. Przeze mnie zaszłaś w
ciążę. I zostawiłem cię samą... - Tair obrzucił ją badawczym spojrzeniem. - Jak się
czujesz?
- Bardzo dobrze. Chcę urodzić to dziecko.
- Nie to dziecko, ale nasze dziecko - poprawił.
- Dziecko potrzebuje obojga rodziców - szepnęła Molly.
- Dobrze o tym wiem.
- Pozwól mi dokończyć - poprosiła. - Dziecko potrzebuje ojca, a twoja pozy-
cja chyba będzie pewniejsza, jeśli się ożenisz.
- Oświadczasz mi się?
Molly spąsowiała, ale wytrzymała jego spojrzenie.
- Tak... nie... tak... Przemyślałam wszystko, co mówiłeś o małżeństwie z roz-
sądku. To dobre rozwiązanie.
R S
Tair wyprostował się, jakby zrzucił z ramion ogromny ciężar. Molly rozpła-
kała się i dlatego nie zauważyła błysku triumfu w jego błękitnych oczach. Jej roz-
paczliwy szloch zmartwił Taira.
- Moja piękna, wojownicza, kochana... - szeptał, biorąc ją w ramiona. - Czy
tak przykro mnie kochać?
Molly uniosła zapłakaną twarz i przygryzła drżące wargi.
- Okropnie przykro.
Tair mocniej ją objął i pocałował.
- Czy teraz mniej okropnie?
- Odrobinę. Jestem płaczliwa, bo... w moim stanie... te hormony i...
- Naprawdę bałaś się o mnie?
- Widziałam, jaki z ciebie szaleniec... I wiem, że masz wrogów, którzy roz-
siewają plotki. Beatrice mówiła...
Tair stracił cierpliwość.
- Coś mi się zdaje, że żona mojego kuzyna stanowczo za dużo mówi. Przez
nią niepotrzebnie martwiłaś się o mnie.
- Dobrze, że mi powiedziała. Mam prawo wiedzieć.
- Nic mi nie grozi.
Molly stanęła w obronie bratowej.
- Beatrice nie kłamie.
- Oczywiście - zgodził się Tair. - Lecz potrafi naginać prawdę. Faktycznie
naraziłem się paru wpływowym osobnikom, których odsunąłem od władzy. -
Uśmiechnął się uspokajająco. - Wierzę, że oni byliby szczęśliwi, gdybym zniknął z
horyzontu, ale nie mają możliwości do tego doprowadzić.
Molly odetchnęła z ulgą.
- Na pewno?
- Tak. Moi przeciwnicy są w mniejszości, a poza tym przez te lata, gdy bez-
wstydnie korzystali z przywilejów, narobili sobie wrogów, a ci teraz są potężni. Ich
R S
wrogowie są moimi sprzymierzeńcami. Moi krytycy nie mają poparcia ani wśród
zwykłych ludzi, ani wśród elity rządzącej.
- Czyli nic ci nie grozi?
- Nie. Jedynym zagrożeniem dla mojego autorytetu... jedyną osobą, która
buntowała się przeciwko mnie byłaś ty.
- A ja zamartwiałam się o ciebie. - Patrzyła na niego uszczęśliwiona. - Nie
rozumiem, dlaczego Beatrice tak mnie nastraszyła...
Tair uśmiechnął się i zrobił kpiarską minę.
- Moim zdaniem zabawiła się w swatkę.
Molly pokręciła głową, ponieważ takie tłumaczenie zdawało się niedorzeczne.
Po namyśle jednak zgodziła się z Tairem.
- Masz rację. Nie powiedziałam jej o ciąży, więc będzie przekonana, że jej
interwencja przyniosła pożądany skutek.
Tair mruknął coś pod nosem, schwycił Molly i odwrócił ku sobie.
- Sądzisz, że ożenię się z tobą, bo jesteś w ciąży? - spytał z niedowierzaniem.
- Chyba nie jesteś taka głupia?
- Nigdy nie byłam głupia. - Serce zaczęło jej gwałtownie bić, gdy zrozumiała,
co znaczy wyraz jego oczu. - Nie wierzę... niemożliwe, żebyś chciał się ze mną
ożenić, bo mnie... - wyjąkała.
Tair zamknął jej usta pocałunkiem.
- Nie podpowiadaj mi, co mam myśleć i robić. Potrafię mówić sam za siebie.
Przez te dwa miesiące sił do działania dodawała mi pewność, że się pobierzemy. -
Delikatnie otarł łzy z jej policzków. - Ciąża stanowi dodatkowy plus.
- Jesteś zadowolony, że będziemy mieć dziecko?
Tair poczuł się dotknięty jej pytaniem.
- Nie posiadam się z radości. - Położył dłoń na jej brzuchu. - Pragnę tego
dziecka, bo jest nasze... twoje i moje... poczęte z miłością. Chcę ożenić się z tobą,
bo życie bez ciebie jest puste. Kocham cię, Molly Mouse Jones. Kocham twoje zło-
R S
ciste oczy, twój ostry język... kocham moją piękną, nieodparcie pociągającą szarą
myszkę. - Mocno ją objął. - Bez ciebie nie będę szczęśliwym człowiekiem.
W oczach Molly zalśniły łzy.
- Ja chyba śnię... Pokochałam cię od pierwszego wejrzenia... no, może od
drugiego...
- Ale odrzuciłaś moje oświadczyny! Nie masz pojęcia, jak to bolało.
- Dostałeś kosza, bo nie chciałam, żebyś ożenił się ze mną z obowiązku.
Tair pocałował ją w rękę.
- Teraz już o tym wiem.
- Chciałam, żebyśmy pobrali się z miłości - szepnęła Molly.
- A ja byłem taki głupi, że nawet przed sobą nie przyznawałem się do tego, że
jestem zakochany. Trudno zliczyć, ile razy tego żałowałem.
- Ja też żałowałam, że nie zgodziłam się zostać twoją żoną. Bez ciebie czułam
się jak sierota.
- I dobrze ci tak.
- Nie bądź niemiły - zawołała.
- Uprzedzałem cię, że czasami bywam niemiły.
- Wiem, ale jesteś jedynym mężczyzną, którego pragnę.
- I jedynym, jakiego miałaś. Nawet nie wiesz, jaki byłem wzruszony, że je-
stem pierwszy. Powinienem z tego powodu mieć wyrzuty sumienia, ale nie mam,
wcale nie żałuję, że cię uwiodłem.
- Ja też nie.
- Tarik jest moim kuzynem i serdecznym przyjacielem, ale gdy pomyślałem,
że ty i on, że wy...
Molly pieszczotliwie pogładziła go po policzku.
- Chciałam mieć cię wyłącznie dla siebie, liczyłam, że znajdę okazję, by wy-
znać ci miłość. Byłam niezadowolona, że bracia po mnie przyjechali. Przez długie
lata nie chcieli się do mnie przyznać...
R S
- Ich strata - szepnął Tair, czule gładząc ją po głowie.
Molly zarzuciła mu ręce na szyję, więc objął ją i zaczął namiętnie całować.
Rozległo się stukanie do drzwi.
- Udajemy, że nas nie ma - szepnął Tair.
Zignorowali głośniejsze stukanie, ale trudno było dłużej milczeć, gdy Khalid
zawołał:
- Tairze! Molly!
- Wie, że tu jesteśmy - szepnęła. - Chyba musimy się odezwać.
- Nie widzę powodu.
- On nie odejdzie.
Jakby na potwierdzenie jej słów Khalid pukał coraz natarczywiej.
- Tairze!
- Ale uparty. - Tair niechętnie otworzył drzwi. - O co chodzi?
- Beatrice prosi, żebyście przyszli. To pilna sprawa. Pospieszcie się.
Nic więcej nie chciał wyjaśnić.
Pięć minut później Tair niecierpliwie rozglądał się po sali.
- Pilna sprawa! Jaka pilna? - mruczał poirytowany. - Nie widzę ani Beatrice,
ani powodu, dla którego nas zawołano. Znikamy.
Molly rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie wypada. Beatrice nie rzuca słów na wiatr.
W sali nagle zrobiło się cicho i usłyszała głos króla Hakima. Spojrzała pyta-
jąco na Taira, który nieznacznie wzruszył ramionami.
- Nie przejmuj się. Pamiętaj, że cię kocham - szepnął czule.
Rozmarzona tylko jednym uchem słuchała siwowłosego monarchy, który
składał życzenia urodzinowe swej synowej oraz witał gości.
- Jest jedna osoba, którą chciałbym osobno powitać - rzekł król Hakim. - To
Molly Jones, przyrodnia siostra moich synów.
Molly zmartwiała, gdy goście rozstąpili się, tworząc przejście dla jej braci.
R S
Tair lekko popchnął ją do przodu.
Wśród oklasków bracia podprowadzili ją do króla Hakima, który pocałował ją
w policzek.
Oklaski przycichły, gdy podszedł Tair, złożył królowi dworski ukłon, wziął
Molly za rękę i popatrzył na zaciekawione twarze stojących naokoło gości.
- Co ty robisz? - szepnęła Molly.
- Wuju, chciałbym oficjalnie prosić o rękę panny Molly Jones.
Król Hakim lekko uniósł jedną brew.
- Nie mam obiekcji, chociaż sądzę, że Molly zasługuje na lepszą partię.
Tair przyklęknął przed Molly.
- Już raz się tobie oświadczyłem, ale mnie nie przyjęłaś. Ponownie pytam, czy
zrobisz mi wielki zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Zażenowana odparła ledwo dosłyszalnie.
- Tak.
Tair pocałował ją w rękę, wstał i odwrócił się do gości.
- Oto moja przyszła żona - oświadczył z dumą.
Rozległy się wiwaty i oklaski.
- Nie wybaczę ci, że mnie nie uprzedziłeś - szepnęła Molly.
Tair pochylił się do jej ucha.
- Chciałem, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja.
Widząc w jego oczach miłość i dumę, Molly pomyślała, że jest najszczęśliw-
szą kobietą na ziemi. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go w usta. Gdy się
odsunęła, Tair szepnął:
- Jak na kobietę, która rzekomo dba o dyskrecję...
- Ja też chcę, żeby wszyscy widzieli, do kogo należysz.
- Obawiam się, że ci dalej stojący nie widzą...
- W takim razie...
R S
Nie dokończyła, ponieważ Tair pocałował ją, aby nikt nie miał wątpliwości,
kto do kogo należy.
R S