„Gry i zabawy relaksacyjne oraz przeciwko agresji”
zebrała Iwona Szarkowicz
Temat :Gry i zabawy relaksacyjne oraz przeciwko agresji.
Cele:
Rozpoznawanie przyczyn wściekłości i agresji
Opanowanie i przezwyciężanie negatywnych uczuć
Rozumienie siebie i innych
Budowanie poczucia własnej wartości i silnej osobowości
Integracja grupy
Przebieg spotkania:
BAJKA NIE TYLKO DLA NAUCZYCIELI
Był sobie pewnego razu chłopiec o złym charakterze. Jego ojciec dał mu woreczek
gwoździ i kazał wbijać po jednym w płot okalający ogród, za każdym razem, kiedy
chłopiec straci cierpliwość i się z kimś pokłóci
Pierwszego dnia chłopiec wbił w płot 37 gwoździ. W następnych tygodniach nauczył
się panować nad sobą i liczba wbijanych gwoździ malała z dnia na dzień - odkrył, że
łatwiej jest panować nad sobą niż wbijać gwoździe.
Wreszcie nadszedł dzień, w którym chłopiec nie wbił w płot żadnego gwoździa.
Poszedł więc do ojca i powiedział mu o tym. Wtedy ojciec kazał mu wyciągać z płotu
jeden gwóźdź każdego dnia, kiedy nie straci cierpliwości i nie pokłóci się z nikim.
Mijały dni i w końcu chłopiec mógł powiedzieć ojcu, że wyciągnął z płotu wszystkie
gwoździe. Ojciec zaprowadził chłopca do płotu i powiedział:
-
Synu, zachowałeś się dobrze, ale spójrz, ile w płocie jest dziur. Płot nigdy już nie
będzie taki, jak dawniej. Kiedy się z kimś kłócisz i mówisz mu coś brzydkiego,
zostawiasz w nim ranę taką, jak w płocie. Możesz wbić człowiekowi nóż, a potem go
wyjąć, ale rana pozostanie. Nieważne, ile razy będziesz przepraszał, rana
pozostanie.
Rana słowna boli tak samo jak fizyczna.
WŚCIEKŁE POCZĄTKI ZDANIA
Celem zabaw jest poznanie samych siebie, dostrzeganie agresywnych uczuć i
uświadomienie sobie ich źródła
Dzieci mają za zadanie dokończyć rozpoczęte przez prowadzącego zdania, np.:
Kied
y jestem wściekły, wtedy...
Mój kolega złości mnie, gdy...
Najbardziej złości mnie, gdy...
Kiedy inne dzieci mnie złoszczą, to...
Kiedy inni są rozzłoszczeni, wtedy...
Dokończenia zdań są porównywane i omawiane przez grupę. Początek zdania
odnosi się do aktualnej sytuacji w grupie.
„DŁOŃ”
Przybory: kartki, flamastry lub kredki
Dzieci otrzymują polecenie obrysowania własnej dłoni i na palcach mają narysować
lub wypisać co je złości u innych ( u młodszych dzieci może być to obrysowana pięść
– powstaną „chmurki” – rysujemy ich tyle, ile uznamy za stosowne ). Następnie
odczytują „ U innych złości mnie...”. Drugi raz czytają to samo lecz w odniesieniu do
siebie „ Innych złoszczę gdy...”.
BALONOWA BITWA
Celem zabawy jest rozładowanie napięcia
Przybory: flamastry i balony
Każde dziecko otrzymuje napompowany balon. Maluje na nim wykrzywioną złością
twarz. Przy pomocy tych „wściekłoszy” dzieci stoczą teraz bitwę – albo jeden na
jeden, albo też
wszyscy przeciw wszystkim. Oczywiście bitwa toczy się tylko między balonami.
TAKI SAM I INNY
Celem zabawy jest rozwijanie spostrzegawczości, integracja grupy.
Uczestnicy siedzą tak, aby dobrze widzieć resztę grupy. Po kolei otrzymują
polecenia, jak np.:
Dotknij każdego, kto ma na nogach ...(jakieś) kapcie,
Dotkni
j każdego, kto ma ...(jakąś) bluzkę,
Dotknij każdego, kto jest tak jak ty dziewczynką (lub chłopcem),
Dotknij każdego, kto ma włosy (oczy) tego samego koloru co ty, itd.
JESTEŚMY WSPÓLNOTĄ
Celem zabawy jest integracja grupy
Przybory: flamastry, szary papier
Dzieci próbują połączyć wszystkie swoje imiona na wzór krzyżówki. Imieniem
wyjściowym jest to, które chcemy szczególnie podkreślić, chcemy pokazać, że jest
człowiekiem wspólnoty, np.:
DZIECKO W STUDNI
Celem zabawy jest integracja grupy, wyzwalanie p
ozytywnych uczuć
Dzieci siedzą w kole. Jedno dziecko stoi pośrodku. Nagle upada na ziemię i skarży
się: Wpadłam do studni! Pozostałe dzieci pytają chórem: Kto ma cię uratować?
Dziecko odpowiada np.:
Ten, kto potrafi najgłośniej krzyczeć, albo-
Ten, kto po
trafi najlepiej pocieszać innych, albo-
Ten, kto najszybciej biega itp.
Kiedy podawane są określone sposoby zachowania, dzieci siedzące w kole próbują
zademonstrować je. Osoba prowadząca powinna zwracać uwagę na to, by zawsze
ktoś inny mógł ratować dziecko znajdujące się w środku.
ZACZAROWANY STAW
Celem zabawy jest budowanie zaufania, wrażliwości zmysłowej.
Przybory: chusteczka do zawiązania oczu.
Dziecko z zasłoniętymi oczami stoi w środku sali. Wszystkie pozostałe poruszają się
dookoła niego do momentu, kiedy dziecko w środku powie: ,,zaczarowany staw’’.
Wtedy ono samo zaczyna się poruszać wśród nieruchomych postaci i dotyka
napotkane dziecko, zgadując, kto to jest. Jeśli odgadnie zdejmuje opaskę z oczu, i
przekazuje osobie dotkniętej. Jeśli nie odgadnie, próbuje od nowa.
TRANSPORT NA PLECACH
Celem zabawy jest rozwijanie nieagresywnych kontaktów,.
Przybory: kartki, flamastry
Dzieci siadają jedno za drugim w szeregu tak, aby każdy mógł swobodnie dosięgnąć
rękami pleców swojego poprzednika. Uczestnik na samym końcu rysuje na kartce
„poufną wiadomość” : symbole, cyfry, litery itp., a następnie odkłada ją w takie
miejsce, gdzie nikt nie będzie mógł jej podejrzeć. Dziecko z przodu również
otrzymuje kartkę i ołówek.
Teraz ostatni uczestnik, autor „poufnej wiadomości”, rysuje ją na plecach swojego
poprzednika. Ten przekazuje ją rękami dalej na plecy następnej osoby – powtarza
się to tak długo, aż wszyscy dostaną wiadomość.
Ostatnie dziecko zapisuje na kartce, co otrzymało. Na koniec porównujemy
wyjściową informację oraz to, co dotarło do końca rzędu. Ile z pierwotnej wiadomości
można jeszcze rozpoznać? Jak dzieci czuły się w trakcie tego transportu? Czy było
to nieprzyjemne mieć kogoś za plecami i nie wiedzieć, co on robi?
GRUPA WALCZY ZE SMOKIEM
Celem zabawy jest poznanie relacji w grupie, integracja grupy, wzbudzenie
zaciekawienia.
Przybory: kartki papieru formatu A-3, tyle ile jest grup, szary papier, tyle ile jest grup,
kartka papieru A-
4 dla każdego dziecka, kredki, klej.
Grupa dzieli się na 6-osobowe zespoły. Podział grupy zależy od prowadzącego:
losowo dobrane zespoły, dowolnie dobrane lub dzieci, które się najlepiej znają.
Jedno dziecko wybrane z każdej grupy (najlepiej to, które ma uzdolnienia plastyczne)
rysuje na osobności, samodzielnie, ,,jak moja grupa walczy ze smokiem”.
Prowadzący udzielając instrukcji dziecku, które wykonywać będzie rysunek,
wyprowadza je na korytarz, aby wzbudzić ciekawość uczestników grupy. Na rysunku
powinny znaleźć się inicjały uczestników grupy (podpisane osoby).
Pozostal
i uczestnicy grupy najpierw odrysowują swoje dłonie, ozdabiają, wycinają.
Następnie tworzą kompozycję grupową z dłoni na dużym papierze, dorysowują
elementy.
Gdy praca jest już gotowa, dziecko rysujące omawia swój rysunek, następnie
przedstawiciel grupy, o
mawia, w jaki sposób układała się współpraca przy tworzeniu
wspólnego dzieła.
GORĄCE KRZESŁO
Celem zabawy jest budowanie poczucia własnej wartości, wyzwalanie pozytywnych
uczuć.
Wszystkie dzieci siedzą w kole. Pośrodku stoi "gorące krzesło". Zajmuje je dziecko,
które w danym momencie potrzebuje najwięcej wsparcia i oznak sympatii. Po kolei
przesuwa ono swoje "gorące krzesło", stawiając je kolejno przed wszystkich
uczestników, którzy mówią mu o czymś, co w nim lubią, cenią, np. jego doskonałe
pomysły podczas zabawy, troskę o małą siostrę, elegancką fryzurę itp. Każde
dziecko powinno mieć możliwość zajęcia miejsca na "gorącym krześle".
USŁYSZ MNIE
Celem zabawy jest wyciszenie grupy.
Dzieci chodzą po sali, a nauczyciel szepce możliwie najciszej np.:
imiona dzieci,
dzieci, które mają czerwone sweterki,
dzieci, które mają spodnie itp.
Dzieci, które usłyszą nauczyciela siadają w kręgu i zastygają bez ruchu.
Dopiero wówczas nauczyciel wydaje kolejne polecenie.
PANTOMIMA
Celem zabawy jest k
oncentracja, świadomość ruchu.
Grupa podzielona zostaje losowo na zespoły 5-osobowe. Następnie przedstawiciele
zespołów losują po jednej lub dwie sytuacje do przedstawienia pantomimicznego.
Należy określić czas (np.: 30 sekund). Grupy naradzają się, w jaki sposób wspólnie
przedstawią zapisaną sytuację. Po przedstawieniu scenki przez grupę, pozostałe
dzieci próbują odgadnąć, co zostało pokazane.
Przykłady sytuacji do pokazania:
Przechodzenie przez strumyk po kamieniach.
Niesienie tacy ze szklankami pełnymi wody.
Chodzenie po oblodzonej drodze.
Wspinanie się na skałę.
Otwieranie paczki po kryjomu.
Rozpakowywanie prezentu.
Dekorowanie tortu.
Budowanie domku z kart.
Odbijanie piłki.
WYCZARUJMY PRZYJAŹŃ
Celem zabawy jest wyzwalanie pozytywnych uczuć względem siebie, nawiązywanie
prawidłowych kontaktów
Przybory: „czarodziejska różdżka”
Każde dziecko może tak „zaczarować" trzech innych uczestników, by byli oni w
przyszłości mili, uprzejmi i przyjaźni w stosunku do niego. Czarodziejską różdżką
(linijka, wsk
azówka itp.), dotyka ono po kolei te trzy osoby po barkach i wypowiada
magiczne zaklęcie, na przykład:
— „Michale, zaczaruję cię w chłopca, który nie popycha mnie wciąż, kiedy obok
niego prze
chodzę".
— „Aniu, zaczaruję cię w dziewczynkę, która
nie wyśmiewa się ze mnie, jeżeli czegoś nie potrafię".
— „.Andrzeju, zaczaruję cię w uprzejmego sąsiada, który nie rozpycha
się w ławce, zabierając mi większą jej część".
Dotykane różdżką dzieci muszą w milczeniu pozwolić się „zaczarować", a także
zastanowić się nad czarodziejskim zaklęciem. Co prawda nie mają one obowiązku
dostosować się do niego, ale być może choć trochę się zmienią.
Co czują dzieci w trakcie tej zabawy? Co czują ci, którzy czarują i ci, którzy zostali
zaczarowani? Niezwykle odciążające jest to, że nie trzeba tutaj odpowiadać na
krytykę, a także, że nikt nikogo nie zmusza do natychmiastowych zmian w
zachowaniu. Stwarza to korzystną sytuację, w której większość osób weźmie sobie
mimo wszystko czarodziejskie zaklęcie do serca.
GRUPOWY OBRAZEK
Celem zabawy jest rozwijanie umiejętności współpracy.
Przybory: kartki z bloku rysunkowego, kredki.
Każde dziecko otrzymuje kartkę z bloku rysunkowego o formacie A3. Teraz
prowadzący podaje określony temat i wszyscy zaczynają malować do niego dowolny
obrazek. Po krótkim czasie, na sygnał każde dziecko przekazuje swoją kartkę
sąsiadowi. Ten dodaje do obrazka kolejne detale, tak długo, aż na ponowny sygnał
będzie musiał podać go znowu dalej.
Jak wyglądają obrazki, gdy przeszły już przez wszystkie ręce i powróciły do
pierwszego dziecka? Czy rzeczywiście każdy starał się pracować zgodnie z
podanym tematem, tak by powstał prawdziwie grupowy obrazek? Czy było to bardzo
trudne?
Czy potrzebne będzie przeprowadzenie drugiej rundy, aby dokończyć obrazki?
Literatura:
Haug - Schnabel Gabriele: Agresja w przedszkolu
Wychowanie w Przedszkolu, nr 3/2002.
Portmann R. -
Gry i zabawy przeciwko agresji, Kielce 2003, JEDNOŚĆ
ZABAWY I GRY USPOKAJAJĄCE
Cicha opowieść
(Zabawa pobudzająca słuch i fantazję)
Dzieci siedzą przy stolikach. Nauczycielka opowiada historyjkę, a przedszkolaki
dodają do niej odgłosy stukając palcami albo wydają różne dźwięki: „Kropi deszcz, z
rynny na dachu spływają kropelki. Myszka wystawiła głowę ze swojej norki i porusza
nosk
iem, wyłapując dolatujące do niej zapachy. Biegnie szybko do domku, gdzie
wyczuła jedzenie. Tam sprawnie rozłupuje znalezione ziarenko słonecznika. Widzi to
kot i miękkimi krokami podkrada się bliżej. Myszka chrupie ziarenko swoimi ostrymi
ząbkami. Nagle obok przejeżdża rowerzysta. Myszka odwraca się, zauważa kota i
biegnie małymi kroczkami do norki. Kot wraca miękko i posuwiście na swoje
legowisko. Układa się na nim i głośno woła: miau!".
Zaśnij – obudź się
(Zabawa rozwijająca spostrzegawczość i koncentrację)
Dzieci siedzą przy stołach. Dla każdego z tych stołów ustalony zostaje czarodziejski
dźwięk, po którym śpiące dzieci będą się powoli budziły: wciskanie długopisu, brzęk
pęku kluczy, rozcinanie papieru nożyczkami, zasuwanie zamka błyskawicznego,
przewr
acanie strony w książce, odgłos wydawany przy ostrzeniu ołówka
temperówką.
Teraz dzieci kładą ramiona na stole i chowają w nich swoje twarze. Oznacza to, że
zasnęły, dlatego panuje cisza jak makiem zasiał. Gdy tylko grupa siedząca przy
jednym stole usłyszy swój czarodziejski dźwięk, budzi się: wszyscy podnoszą głowy.
Aby pozostałe osoby przy innych stołach wiedziały, kiedy mogą się obudzić, musi
nadal panować cisza.
Na koniec wszyscy są obudzeni. Jeśli usłyszą swój dźwięk jeszcze raz, znowu
zasypiają.
Głowa, barki, kolana i stopa
(Zabawa rytmiczna)
Dzieci dobierają się parami i siadają naprzeciwko siebie, tak blisko, by ich kolana
stykały się ze sobą. Dotykają palcami wymienionych w wierszyku części ciała – po
raz pierwszy u siebie samych, po raz drugi u pa
rtnera i tak wciąż na zmianę.
Wyjątkiem są oczy, uszy i nos, których dotykają wyłącznie u siebie samych; nos
chwytają dwoma palcami i poruszają nim w obie strony. Prowadzący wymawia
wierszyk powoli i rytmicznie, z czasem przyłączają się do niego wszystkie dzieci.
Stopniowo przyśpieszamy tempo. Wierszyk ten brzmi w następujący sposób:
Głowa, barki, kolano i stopa,
Kolano i stopa,
Głowa, barki, kolano i stopa,
oczy, uszy, nos,
oczy, uszy, nos,
Głowa, barki, kolano i stopa.
Zabawa relaksacyjna
W tle odtwarzamy
muzykę spokojną bez akcentowania rytmu. Najważniejsza tu jest
melodia.
Siedzimy wygodnie. Będziemy poruszać rękami, nogami i głową. Za chwilę będziecie
się czuć dobrze. Zaczniecie lubić siebie i inne dzieci. Wasze serduszko będzie bić
mocno i równo.
Oddy
chamy spokojnie i głęboko. Oddychamy tak jak oddycha lokomotywa.
Nabieramy powietrze noskiem i wypuszczamy ustami. Powietrze wchodzi lekko przez
nosek i wychodzi buzią. Każde dziecko ma nosek i każde dziecko ma buzię.
Oddychamy równo, głęboko i spokojnie (kilka razy).
Unosimy wysoko rączki. Trzymamy tak. Oddychamy spokojnie. Powoli opuszczamy
rączki.
Unosimy rączki tak wysoko, jak tylko możemy. Zaciskamy rączki, mocno je
zaciskamy, a teraz zamykamy oczka, mocno je zamykamy. Otwieramy oczy,
rozluźniamy palce i szybko opuszczamy ręce. Uśmiechamy się.
Unosimy wyprostowane rączki do góry. Trzymamy tak. Powoli opuszczamy je i
uśmiechamy się.
Unosimy ręce do góry. Napinamy je mocno tak, żeby drżały. Oddychamy normalnie.
Otwieramy lekko usta. Opuszczamy ręce. Uśmiechamy się.
Skręcamy głowę w prawo. A teraz w lewo. Patrzymy prosto. Pochylamy głowę.
Dobrze podnosimy głowę. Uśmiechamy się.
Otwieramy usta tak szeroko jak tylko można. Jeszcze szerzej. Dobrze. Zamykamy
usta. Uśmiechamy się.
Zaciskamy wargi. Mocno.
Jeszcze mocniej. Rozluźniamy wargi. Uśmiechamy się.
Wargi wysuwamy do przodu. Głośno mówimy "uuuuu...", a teraz mówimy "aaaaa..."
Jeszcze raz "uuuu ", aaaa", "uuu
– aaaa". Uśmiechamy się. Oddychamy normalnie.
Usta są zamknięte. Oblizujemy ząbki. Jeszcze raz. Dobrze. Uśmiechamy się.
Liczymy głośno do dziesięciu. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem,
dziewięć, dziesięć. Uśmiechamy się. Oddychamy normalnie.
Liczymy bardzo cicho do dziesięciu. Jeden, dwa, trzy, cztery pięć, sześć, siedem,
os
iem, dziewięć, dziesięć. Uśmiechamy się i oddychamy normalnie. Siedzimy
wygodnie.
Otwieramy oczy tak szeroko jak tylko to jest możliwe. Otwieramy, jeszcze szerzej.
Dobrze. Uśmiechamy się. Patrzymy normalnie.
Marszczymy czoło tak silnie jak tylko to możliwe. Marszczymy. Dobrze. Uśmiechamy
się wesoło.
Oddychamy spokojnie. Czujemy się wspaniale. Oddychamy bardzo spokojnie,
powoli. Jest nam dobrze. Nasze ręce stają się ciężkie jak duże domy, nogi są ciężkie
jak wielkie góry. Głowa staje się ciężka jak duży worek. Bardzo ciężka.
Nabieramy dużo powietrza i mocno napinamy brzuszki. Mocno. Jeszcze mocniej.
Brzuszek musi być twardy. Klepiemy się po brzuszku. Dobrze. Wypuszczamy szybko
powietrze. Uśmiechamy się.
Kładziemy się. Jesteśmy na plaży. Zamieniamy się w leżący na piasku latawiec. Jest
piękna pogoda. Nie ma ani jednej chmurki. Jest ciepło. Nagle czujemy od morza lekki
podmuch. To wesoły wiaterek chce nas unieść do góry. Powoli, ciężko unosimy się,
klękamy, unosimy się, rozchylamy szeroko ramiona. Unosimy się w powietrze,
stajemy na obu nóżkach. Unosimy się jeszcze wyżej, stajemy na jednej nóżce.
Unosimy się w powietrze. Lekko szybujemy jak latawiec. Wysoko, Bardzo wysoko.
Jeszcze wyżej. A teraz zaczynamy lekko opadać. Jesteśmy coraz niżej. Bardzo
nisko. Już blisko jest ziemia. Lądujemy. Uśmiechamy się. Jest nam dobrze. Jest nam
wesoło. Teraz możemy bawić się z innymi dziećmi. Teraz możemy wesoło śpiewać i
tańczyć. Jest nam lekko. Jest nam dobrze.
Terapeuta proponuje wesołą zabawę, muzyka staje się bardziej dynamiczna i
rytmiczna, dzieci są szczęśliwe i rozluźnione.
Opowiadanie o listku
W wielkim lesie na końcu grubej gałęzi olbrzymiego dębu kołysał się łagodnie malutki
listek. Listek był cały zielony i tak skrzył się w słońcu, że podziwiały go wszystkie
leśne ptaki i zwierzęta. Podnosiły ku niemu wzrok wiewiórki zbierające opadłe na
ziemię żołędzie, nawet sam lis zwrócił uwagę na ten najpiękniejszy w całej puszczy
listek. Ale minęła wiosna, minęło lato i nadeszła jesień. Powoli kolor listka zmieniał
się. Jednak choć miejsce pięknej zieleni zajęła żółć, a później brąz, to nadal wszyscy
podziwiali oświetlony słońcem listek. Niestety! Pewnego dnia powiał wiatr tak mocny,
że zerwał listek z drzewa. Ten zaś uniósł się ponad sosny, brzozy i dęby. Z początku
bardzo
się bał, lecz wiatr wiał coraz słabiej i słabiej, aż posadził go na mięciutkim
mchu, w najbezpieczniejszym miejscu w całym lesie. A jak bardzo to miejsce jest
bezpieczne, przekonacie się sami, gdy podczas spaceru po wielkim lesie ujrzycie
wciąż piękny, błyszczący w słońcu brązowy listek, który czeka teraz na spotkanie z
wami.
Po opowiadaniu dzieci siadają, powoli wstają. Mogą przejść do spokojnych zabaw,
malowania na dużej folii swoich wrażeń po wysłuchaniu opowiadania
Sztafeta patyczkowa
Dzieci podczas zab
awy muszą być skupione, gdyż precyzja utrzymania patyczków
jest bardzo ważna. Od tego zależy powodzenie całego zajęcia. Podczas podawania
sobie patyczków zawodnicy muszą ze sobą ściśle współpracować, co solidaryzuje
grupę.
Dzieci siedzą w dwóch rzędach na krzesełkach, twarzami do siebie. Na początku i na
końcu rzędu znajdują się krzesełka, na których ustawiono pudełka. Na krzesełku z
przodu w pudełku są patyczki. Pudełko na końcu jest puste. Każde dziecko trzyma w
rękach dwa patyczki, którymi będą podawać sobie patyczki z pudełka. Dzieci z
pomocą swoich patyczków podają jeden drugiemu patyczki z pudełka. Ostatnie z
dzieci w rzędzie wrzuca patyczek do pustego pudełka. Zabawę można
przeprowadzić w formie zawodów na czas, można też brać pod uwagę ilość
podanyc
h patyczków w ciągu np. minuty. Cała zabawa powinna przebiegać w ciszy i
skupieniu się na wykonywanym zadaniu. Do zabawy można wykorzystać zapałki,
wykałaczki, patyczki matematyczne, itp.
Wesołe minki
Podczas zajęcia dzieci „wyluzowują się", a narysowane przez nich minki mają na
celu wprowadzenie grupy w wesoły nastrój, by zajęcia zorganizowane przebiegały w
miłej atmosferze.
Rozdajemy siedzącym przy stolikach dzieciom po kilka małych karteczek oraz kredki.
Ich zadaniem jest namalować śmieszne minki, wykorzystując swoją wyobraźnię.
Można dzieci naprowadzić na pomysł wykorzystując pory roku, np.: minki na liściu,
na kasztanku, smutny bałwanek, zwiędnięty kwiatek, zmoczony piesek, itp. Dzieci
mają rysować tylko same minki, a prowadzący naprowadza dzieci na pomysł samym
hasłem. Po namalowaniu swoich obrazków pokazują je sobie nawzajem, wymieniają
uwagi: "twoja mina ma krzywy nos", "a twoja duże oczy," "twojej brakuje ucha", itp.
Te spostrzeżenia wywołują najczęściej salwy śmiechu, co wprowadza całą grupę w
pog
odny nastrój i w tej atmosferze możemy prowadzić dalej zajęcia dydaktyczne.
Podaj balon
Dzieci podczas zabawy muszą ze sobą współpracować, aby wygrać zawody.
Jednocześnie muszą zharmonizować swoje ruchy, aby wędrujący balon mógł dotrzeć
do celu bez pęknięcia. Zabawa może być przeprowadzona po zabawach ruchowych i
aktywnych, aby dzieci się uspokoiły przed zajęciami przy stolikach.
Uczestnicy zabawy siedzą w dwóch rzędach na podłodze twarzą do siebie tak blisko
żeby nogi były lekko ugięte. Są dobrani parami. Prowadzący pierwszej parze podaje
balon między stopy i zadaniem dzieci jest przeniesienie balonu stopami aż do końca
rzędu. Należy uważać aby zbyt nie ściskać balonu, bo może pęknąć. Tą samą
zabawę można przeprowadzić wśród dzieci siedzących na krzesełkach, balon
wędruje między kolanami dzieci. Można również utworzyć dwa rzędy, a wówczas
zabawa będzie miała charakter zawodów.
Lampa, nos
Tę zabawę możemy bardzo skutecznie przeprowadzić podczas oczekiwania na
posiłek, kiedy dzieci siedzą już przy stolikach, po skończonych zajęciach i po
uporządkowaniu sali.
Prowadzący pokazuje na swojej twarzy poszczególne jej części: nos, oko, ucho.
Równocześnie mówi „lampa" wskazując ją. Dzieci naśladują gesty prowadzącego.
Po kilkakrotnym prawidłowym wskazaniu poszczególnych części prowadzący
zaczyna mylić. Pokazuje nos, a mówi lampa. Dzieci oczywiście wskażą lampę.
Zabawa wywołuje u dzieci wiele radości i bardzo chętnie się w nią bawią. Można ją
prowadzić kilka minut, nawet w czasie, gdy są rozdawane talerze do posiłku.
W sieci
Dzięki przeprowadzaniu tej zabawy dzieci mogą lepiej i prędzej poznać swoje imiona.
Zmusza ona również do skupienia się i precyzji w podawaniu kłębka nici koledze.
Zajęcie ma charakter spokojny i mobilizuje do współpracy całej grupy.
Wszystkie
dzieci siedzą w kole na krzesełkach. Prowadzący podaje jednemu dziecku
kłębek wełny, którego koniec uczestnik zabawy chwyta do lewej ręki. Prawą
natomiast rzuca kłębek koledze głośno wypowiadając jego imię. Ten z kolei chwyta
koniec nitki prawą ręką, a lewą rzuca do dowolnie wybranego kolegi. Zabawa toczy
się tak długo, aż wełna w kłębku skończy się, a pomiędzy dziećmi zostanie
utworzona sieć. Zabawę można również wykorzystać z powodzeniem jako
wprowadzenie do tematu bloku jesiennego, podczas omawiania zjaw
iska „Babiego
lata".
Walka na plecy
Tego rodzaju zajęcie ma na celu rozładowanie napięcia oraz możliwość wyładowania
swojej energii. Dla dzieci silniejszych jest to szansa pokazania swojej siły.
Oczywiście należy pilnować, aby dzieci nie wyrządziły sobie krzywdy.
Przez środek sali rozciągamy na podłodze linę lub skakankę. Uczestnicy zabawy
ustawieni parami stoją do siebie plecami, po dwóch stronach liny. Należy dobrać
dzieci tak, aby w parze było dwoje uczestników o zbliżonej sile fizycznej. Na znak
dany
przez prowadzącego, dzieci starają się plecami przepchać swojego przeciwnika
na drugą stronę liny. Wygrywa ten, który przepcha swojego przeciwnika.
Bitwa balonowa
Przeprowadzając tą zabawę mamy na celu rozładowanie nadmiaru energii, jaka tkwi
w dzieciach.
Dajemy im również możliwość poznania nowego zajęcia, które nie
przyniesie nikomu żadnej szkody. Zabawa ta jest dobrym zajęciem o każdej porze
roku i nie wymaga dużo miejsca. Jednocześnie przynosi dzieciom wiele radości.
Wciągamy też w kolektyw grupy dzieci bardziej nieśmiałe.
Każdy uczestnik zabawy dostaje do ręki nadmuchany balon. Tymi balonami dzieci
prowadzą ze sobą wojnę, która może być rozgrywana " jeden na jeden", lub
"wszyscy na wszystkich". Na balonach można również wymalować buzie, które mogą
być złe i dobre, lub smutne i wesołe. Wtedy wojna jest prowadzona: "smutasy na
wesołków", lub "złośliwcy na dobrodusznych".
Rakieta
Dzieci podczas naśladowania startu rakiety mają możliwość wykrzyczenia się, co
pozwoli na większą szansę utrzymania spokoju i ciszy podczas prowadzenia
późniejszych zajęć dydaktycznych.
Dzieci siedzą przy stolikach. Na znak prowadzącego uderzają delikatnie jednym
palcem o stolik. Później zaczynają uderzać wszystkimi palcami, potem całą ręką.
Uderzanie w stolik nasila się coraz bardziej, aż prowadzący daje znak ręką, że
rakieta startuje. Wtedy dzieci wstają z głośnym okrzykiem np., "hej". Zabawę tę
można rozszerzyć i dzieci mogą tupać również nogami o podłogę.
Zabawa w bajki
Dzieci leżą na plecach na podłodze, nogi proste, stopy lekko rozchylone, ręce
rozluźnione, wyciągnięte wzdłuż ciała, dłonie stroną wewnętrzną skierowane ku
górze, oczy zamknięte (jak przy ćwiczeniu relaksacyjnym). Zadaniem dzieci jest
wymyślenie lub wyobrażenie sobie jakiejś bajki. Należy powiedzieć dzieciom, aby
miały zamkniętą buzię i oddychały tylko noskiem. Ostatnie polecenie nie może być
podane w formie nakazu, ani też powtarzane, gdyż przystępując do ćwiczeń
oddechowych nie znamy możliwości oddechowych dziecka. W tym przypadku
staramy się skupić jego uwagę na myśleniu o czymś przyjemnym (bajce), a
zasygnalizowany proces oddychania ma odbywać się poza świadomością
koncentracji uwagi na nim. Po zakończeniu ćwiczenia, które nie powinno trwać zbyt
długo, dzieci opowiadają swoje bajki. Obserwujemy proces oddychania i zachowania
zarówno w czasie leżenia jak też w trakcie opowiadania bajki. Pierwszą sprawą, na
którą zwracamy uwagę, jest to, czy dziecku nie sprawia kłopotu oddychanie nosem, a
więc czy prawidłowa jest drożność nosa. Jak zachowuje się dziecko, czy ruchy jego
ciała obejmują całą klatkę piersiową, czy tylko jej część. Czy brzuch dziecka bierze
udział ruchach wydechu i wdechu i czy ruchy te są prawidłowe (wdech - unoszenie
się części przeponowej, a wraz z nią prawie całego brzucha, wydech - opadanie tej
części ciała), czy mamy wrażenie, że twarz, ręce i nogi też biorą udział w
oddychaniu, czy procesowi temu towarzyszą dodatkowe niepotrzebne ruchy tych
części ciała lub napięcie mięśniowe. Po ćwiczeniu tym - w zależności od zachowania
i trudności oddechowych - będziemy wiedzieć, które z ćwiczeń należy powtarzać
częściej i jak długo należy pozostać z dziećmi w pozycji leżącej.
Rozpędzanie chmurek
Dzieci leżą na podłodze na plecach. Nogi ugięte w kolanach, swobodnie, oparte
całymi stopami o podłogę, ręce leżą wzdłuż ciała. Dzieci wciągają powietrze nosem,
płynnym ruchem kolistym unoszą ręce – „rozpędzając chmurki" i kładąc je na
podłodze za głową. Ponieważ ręce nie „rozpędziły chmurek", teraz przy powrocie rąk
do pozycji wyjściowej dzieci pomagają sobie dmuchaniem „rozpędzać chmurki",
wydychając powietrze.
Ćwiczenia oddechu przeponowego
Dzieci znajdują się w pozycji leżącej na plecach, mają rozluźnione wszystkie mięśnie,
nogi ugięte w kolanach, stopy przylegają do podłogi. Teraz starają się nabrać
powietrza
do przepony, tak aby było widoczne wyraźne unoszenie brzucha na
wysokość kąta żebrowego. Powietrza nabierają nosem, a wydychają buzią. W czasie
wydechu brzuch powinien przyjmować pozycję coraz bardziej wklęsłą. Ćwiczenie to
często sprawia dzieciom wiele trudności. Aby ułatwić zrozumienie i wykonanie tego
ćwiczenia, proponuję najpierw wykonanie samego wypychania i wciągania brzucha
bez zwracania - w pierwszej fazie - uwagi na oddychania. Po opanowaniu tej fazy
ćwiczenia przystępujemy do ćwiczenia właściwego, czyli napełniania powietrzem
„balonika" znajdującego się w brzuszku.
Ukłon
Dzieci siedzą z nogami skrzyżowanymi, dłonie swobodnie opierają na kolanach,
plecy lekko zaokrąglone, głowa pochylona. Słuchają muzyki. W czasie przerwy w
muzyce, w rytm własnego oddechu wykonują rękami, głową i tułowiem gest ukłonu
tanecznego. Wciągając przez nos powietrze, prostują tułów, wypinają lekko do
przodu klatkę piersiową, unoszą głowę odsuwając ją nieco do tyłu i miękkim,
powolnym ruchem podnoszą ręce w bok. Następnie wydychają powietrze ustami,
opuszczają ręce na kolana, głowę lekko przechylają do przodu, rozluźniają mięśnie
grzbietu i w tej pozycji pozostają przez chwilę słuchając spokojnej nie za głośno
granej muzyki. Podczas następnej przerwy w muzyce powtarzają ten sam gest.
Gorące mleko
Dzieci siedzą ze skrzyżowanymi nogami lub w siadzie klęcznym. Przed sobą
trzymają ręce ułożone w taki sposób, jak trzyma się dwoma rękami garnuszek z
gorącym mlekiem. Każde dziecko wciąga powietrze nosem, następnie małymi
"dmuszkam
i" studzi mleko. W ćwiczeniu tym następuje jeden krótki, głęboki wdech
nosem i kilka dość szybko (ale bez pośpiechu) wykonywanych wydechów. Należy
uważać, by dziecko nie męczyło się przy wykonywaniu „końcówki" wciągniętego
powietrza co powoduje niepotrzebn
e napięcie mięśni aparatu głosowego i klatki
piersiowej.
Przygotowanie do ruchu
Dzieci siedzą w pozycji klęcznej, pośladki oparte o pięty, tułów i głowa
wyprostowane, ręce swobodnie opuszczone wzdłuż ciała. Wciągają powietrze nosem
do płuc i przepony, równocześnie prostują się do pozycji klęcznej prostej (prostują
ciało od kolan przez tułów do głowy, pozostawiając je przez chwilę prostopadłe do
podłogi). W tej pozycji pozostają przez kilka sekund, po czym pomału ustami
wypuszczają powietrze i wracają do pozycji siedzącej (wyjściowej).
Zatrzymaj piłeczkę
Dzieci siedzą przy stolikach, nogi swobodnie oparte całymi stopami o podłogę, dłonie
leżą na udach, tułów wyprostowany. Liczba siedzących dzieci przy jednym stoliku
zależy od jego kształtu i wielkości. Na stoliku kładziemy lekką piłeczkę, najlepiej
pingpongową. Zadaniem dzieci jest dmuchanie w piłeczkę tak, aby była cały czas w
ruchu i nie spadła ze stołu. Ćwiczenie to budzi wiele emocji, jest chętnie wykonywane
przez dzieci, ale nie można je przedłużać gdyż jest męczące i ze względu na
towarzyszące mu silne emocje powoduje niepotrzebne napięcia mięśniowe.
Piórko
Do ćwiczenia potrzebne są małe, delikatne „ptasie" piórka lub bardzo lekkie papierki.
Dzieci swobodnie poruszają się po sali i starają się tak dmuchać w papierek – piórko,
aby utrzymać je jak najdłużej w powietrzu. W ćwiczeniu tym dzieci w sposób
naturalny, poprzez zwiększone zapotrzebowanie tlenowe aktywizują funkcję
narządów oddechowych.
Ćwiczenia relaksacyjne na plecach
Dzieci leżą na plecach, głowa ułożona prosto z linią kręgosłupa, ramiona przylegają
do podłogi, ręce wyciągnięte swobodnie wzdłuż ciała, dłonie odwrócone wewnętrzną
stroną do góry, nogi wyprostowane, pięty złączone, palce stóp lekko rozchylone.
Przy objaśnianiu tego ćwiczenia należy podejść do każdego dziecka i pokazać mu na
jego rękach i nogach (przez delikatne podniesienie i puszczenie rąk i nóg), na czym
polega rozluźnienie ciała. Kiedy dzieci potrafią już leżeć w rozluźnieniu, prosimy, aby
zamknęły oczy i wyobrażały sobie coś bardzo pięknego, np. wspaniałe wakacje,
cudowną podróż, ulubioną zabawkę itp. Do relaksu dołączamy bardzo cichy i
spokojny, relaksowy akompaniament. Po zakończeniu ćwiczenia dzieci w pozycji
leżącej przeciągają się tak jak po przebudzeniu, wyginając tułów raz w prawo, raz w
lewo.
Krzyknij jeden raz
Ćwiczenie to połączone jest z ćwiczeniem oddechowym, zalecam je szczególnie przy
nadmiernym napięciu mięśniowym lub wysokiej pobudliwości grupy. Dzieci siedzą w
pozycji klęcznej, pośladki oparte na piętach, dłonie swobodnie leżą na udach, głowa
prosto. Po przyjęciu takiej postawy wciągają nosem powietrze, następnie jednym
krótkim krzyknięciem ha! (głębokim, wyrwanym z wnętrza organizmu) wydychają
powietrze, wyrzucając z siebie nadmiar energii. W czasie tego ćwiczenia nie należy
uciszać dzieci, lecz pobudzać do spontanicznego wyrzucenia z siebie jednym
krzyknięciem nagromadzonej energii czy napięcia. Ćwiczenie to można powtórzyć 2 -
3 razy, ponieważ wymaga ono dużej koncentracji. Potem dzieci przestają być
zainteresowane dokładnym jego wykonaniem i zaczynają krzyczeć, przekrzykiwać
się, niepotrzebnie wysilając głos i napinając mięśnie. Poza tym większa liczba
powtórzeń nie jest wskazana, a przy zniekształceniu ćwiczenia może dać odwrotny -
od zamierzonego - skutek.
Kłębuszek
Dzieci leżą swobodnie w najwygodniejszej dla siebie pozycji, tzn. na plecach,
brzuchu, boku i słuchają muzyki. Na sygnał muzyczny zwijają się w kłębuszek,
chowają głowę, podkurczają nogi, na których zaciskają ręce. Przez chwilę trwają w
tej pozycji. Powrót pierwszej melodii oznacza powrót do leżenia w pozycji wyjściowej.
Jabłko
Dzieci poruszają się po całej sali, na umówiony sygnał muzyczny lub słowny
zatrzymują się, aby "strącić z drzewa" wysoko rosnące jabłko. Nogi uginają w
kolanac
h i wyskakują pionowo jak najwyżej, tak żeby wyprostować całe ciało w
powietrzu i wyciągniętymi w górę rękami "strącić" jabłko. Po czym "opadają" do
przysiadu, a następnie do pozycji leżącej i naśladują toczące się po ziemi jabłko.
Szmaciane laleczki
Dzi
eci stoją w rozsypce w dowolnie wybranym miejscu sali, przodem zwrócone do
osoby prowadzącej. Na sygnał muzyczny stają na palcach, ręce wyciągają jak
najwyżej w górę. Na następne kolejno po sobie następujące sygnały dzieci
rozluźniają i opuszczają bezwładnie w dół najpierw palce dłoni, potem całe dłonie,
przedramiona, ramiona, głowę, górną część tułowia, uginają kolana i stopy, dotykają
całymi stopami podłogi, pochylają się coraz niżej i wreszcie kładą się na podłodze.
Ćwiczenie to z początku wykonywane dość wolno, po pewnym czasie ćwiczeń
nabiera dość żywego tempa i sprawia dzieciom wiele radości.
Lilianna Dorodzała-Kowalewska "Opowieść o ziarenkach piasku"
TREŚĆ BAJKI
Nad brzegiem błękitnego morza na szerokiej, słonecznej plaży mieszkały ziarenka
piasku. Dwoje z nich: okrągły, cytrynowy Ziarenek i wysoka, żółciutka jak słonecznik
Ziarenka, było najlepszymi przyjaciółmi pod słońcem. Razem chodzili do szkoły i
siedzieli w jednej ławce. Ziarenek umiał dobrze i szybko liczyć, a Ziarenka lubiła
czytać książki i pisała piękne wiersze. Razem się bawili, razem odrabiali lekcje, w
których pomagali sobie nawzajem, razem spędzali wakacje.
Pewnego dnia Ziarenek i Ziarenka postanowili popływać w morzu na materacach z
liści. Dzień był wietrzny i wysokie fale zalewały liście, dlatego szybko powrócili na
plażę. Susząc się w promieniach słońca Ziarenek spojrzał na przyjaciółkę i zobaczył,
że jest jakaś blada i to od stóp do głów. Zdecydowanie nie przypominała żółciutkiej
jak słonecznik Ziarenki.
-
Może przestraszyła się fal? - pomyślał, ale nic nie powiedział.
Następnego dnia Ziarenka przyszła do szkoły jeszcze bledsza. Ziarenek przyglądał
się jej z niepokojem. Przyjaciółka nie chciała biegać na przerwach ani grać w piłkę.
Nawet pani spoglądała na Ziarenkę uważnie i postanowiła zatelefonować do jej
rodziców.
Wieczorem Ziarenek postanowił odwiedzić koleżankę, żeby zapytać jak się czuje i
czy wszystko jest w porządku. Wiedział, że jej rodzice wyjechali na kilka dni z wizytą
do cioci na sąsiednią plażę i Ziarenką opiekuję się babcia.
-
Jestem trochę zmęczona - przyznała Ziarenka - Pójdę dziś wcześniej spać i jutro
wszystko już będzie dobrze.
Kiedy Ziarenek wyszedł, Ziarenka skuliła się w kącie swojego pokoju i rozpłakała.
Tak naprawdę od kilku dni czuła się bardzo źle, ale bała się komukolwiek o tym
powiedzieć. Nie wiedziała co robić i do kogo się z tym zwrócić. Nie chciała martwić
swojej babci i przerywać wizyty rodziców u cioci. Postanowiła więc poczekać do
następnego dnia. Może rzeczywiście wystarczy dobrze się wyspać?
Rankiem Ziarenka spojrzała przestraszona w lustro i ujrzała zupełnie obce,
całkowicie białe ziarenko piasku. Podniosła do oczu rękę i przyjrzała się jej z uwagą.
- Hm -
powiedziała - moja ręka pachnie jak cukierki, które mama kupuje w sklepie. -
Pod
niosła do ust palec i polizała koniuszek.
-
O nie! Nie jestem już ziarenkiem piasku! Zamieniłam się w ziarenko cukru! Co teraz
będzie ? - jęknęła zrozpaczona. - Nie mogę iść taka biała do szkoły. Wszyscy będą
się ze mnie śmiać. Założę na siebie kurtkę, spodnie, czapkę i buciki - pomyślała - i
nikt nie zobaczy, że jestem taka biała.
Do szkoły dotarła tuż przed dzwonkiem i przemknęła szybko na swoje miejsce w
klasie. Wszyscy spoglądali na nią ze zdziwieniem.
-
Dlaczego jesteś tak grubo ubrana? Czyżbyś zapomniała, że mieszkamy w ciepłych
krajach? -
Ziarenek spoglądał na przyjaciółkę zaskoczony
Na szczęście pani właśnie weszła do klasy i Ziarenka nie musiała odpowiadać. Na
przerwie szybko wymknęła się na boisko i usiadła samotnie. Podbiegł do niej
najmniejszy w
klasie Piasecznik, ale Ziarenka nie miała ochoty na zabawę i
niegrzecznie odburknęła, żeby dał jej spokój. Podniosła się z miejsca, chcąc znaleźć
inny spokojny kącik, a wtedy wpadły na nią rozpędzone ziarenka bawiące się w
berka i strąciły jej czapkę. Wszyscy zamarli bez ruchu, wpatrując się w Ziarenkę.
-
Jesteś cała biała - krzyknęła Piaskunka - Co ci się stało?
Ziarenka próbowała coś wyjaśnić, ale nagle podbiegł do niej mały Piasecznik i
pociągnął noskiem.
-
Pachniesz jak cukierki. Ależ ty nie jesteś już ziarenkiem piasku tylko wielkim
ziarnem cukru -
zawołał.
Ziarenka odskoczyły od koleżanki niepewne. Jeszcze nigdy nie widziały innego
ziarenka piasku niż żółte. Poszeptały miedzy sobą i nagle zaczęły krzyczeć jedno
przez drugie:
- Cukiernica! Worek cukru!
Wielki gruby wór cukru!
Ziarenka skuliła się. Nie wiedziała jak wytłumaczyć ziarenkom coś, czego sama nie
rozumiała i na co nie miała żadnego wpływu. Ziarenka nadal skandowały coraz
wymyślniejsze i coraz bardziej złośliwe przezwiska, kiedy nadbiegł Ziarenek.
-
Przestańcie - krzyknął. - Tak nie można. Ziarenka pewnie jest chora. Potrzebuje
naszej pomocy.
Ale nikt go nie słuchał. Ziarenka okręciła się na pięcie i pobiegła z płaczem do domu,
w którym czekali już na nią rodzice, zawiadomieni przez nauczycielkę. Od razu
zabrali córeczkę do lekarza.
Pan doktor tylko spojrzał na Ziarenkę i od razu wiedział, co jej jest.
- Ziarenko -
powiedział poważnie - jesteś teraz ziarenkiem cukru, bielutkim jak śnieg.
Musisz o siebie dbać, jeść zdrowe rzeczy i dużo ruszać się na świeżym powietrzu.
Kiedy będziesz czuła się słabo, zjedz kostki cukru, a kiedy będziesz czuła, że jesteś
coraz słodsza, weź lekarstwo, które ci zapiszę. Jeśli będziesz o tym wszystkim
pamiętała, będziesz mogła bawić się z dziećmi i robić to, co do tej pory.
-
Nie będę mogła - zaszlochała - Dziś w szkole ziarenka śmiały się ze mnie.
- To dlatego -
powiedział mądry pan doktor - że nie wiedziały co się z tobą dzieje.
Wszyscy boimy się tego, czego nie znamy. Jeśli razem z panią wychowawczynią
wszystko im wytłumaczycie na pewno zrozumieją.
-
Może - Ziarenka miała duże wątpliwości.
Wieczorem długo nie mogła zasnąć. Myśli przelatywały przez głowę jedna za drugą.
-
Nie jestem już ziarenkiem piasku, ale cukru. Teraz już na zawsze będę biała i
słodka. Ale dlaczego akurat ja? Dlaczego mnie to musiało się przytrafić? Czy to
dlatego, ze nie zawsze byłam grzeczna? Dlaczego nie można cofnąć czasu?
Chciałabym się jeszcze raz urodzić.
Mamusia zajrzała do jej pokoju. Usiadła na łóżku, blisko córeczki, przytuliła ją mocno
i p
owiedziała:
-
Ziarenko, ja i tatuś kochamy ciebie taką jaką jesteś, żółtą jak słonecznik czy białą
jak śnieg i zrobimy wszystko, żebyś dobrze się czuła i była szczęśliwa.
Ziarenka w objęciach mamy wreszcie poczuła się bezpiecznie i pomyślała, że może
wszys
tko jakoś się ułoży.
Przez kilka dni Ziarenka nie chodziła do szkoły. Pani wychowawczyni wyjaśniła
dzieciom w klasie, że Ziarenka jest teraz ziarenkiem cukru i będzie bardzo
potrzebowała ich przyjaźni. Jednak kiedy Ziarenka wróciła do szkoły, okazało się, że
niewiele ziarenek piasku naprawdę panią zrozumiało. Nadal wyśmiewano się z
Ziarenki i nie chciano się z nią bawić. Tylko Ziarenek nadal był jej najlepszym
przyjacielem, pomagał w matematyce i odwiedzał po lekcjach. Przyjaciółka robiła się
jednak coraz b
ardziej cicha i skryta, nie chciała z nikim rozmawiać ani się bawić.
Mamusia i tatuś bardzo się martwili, więc postanowili poprosić o radę doktora. Ten
popatrzył na Ziarenkę uważnie i powiedział:
-
Ziarenko, musisz znaleźć sposób, aby nie słyszeć przykrych słów. Kiedy ziarenka
będą dla ciebie niemiłe, pomyśl o tym co najbardziej lubisz robić. Musisz nauczyć się
nie zwracać uwagi na przykre słowa. Inaczej za każdym razem będzie cię bolało w
sercu tak samo mocno.
Ziarenka pomyślała, że najbardziej lubi szum fal, dlatego po wizycie u doktora poszła
na długi spacer. Nagle zobaczyła, że morze wyrzuciło pustą muszlę. W środku było
tak przytulnie, cicho, ciepło i spokojnie, że Ziarenka postanowiła zostać tam do
wieczora. Nakryła się wierzchem muszli i zasnęła. A kiedy wieczorem wyszła z
muszli okazało się, że nie jest już biała tylko kremowa. Ziarenko cukru, którym była,
zostało otoczone jakąś połyskliwą, jasną skorupką, w której odbijały się wesoło
promyki słońca.
-
Co się ze mną znowu stało? - pomyślała Ziarenka i popatrzyła uważnie na muszlę. -
Ach, to była muszla perłopławu.
Jeśli ziarenko piasku dostanie się do środka muszli, staje się prawdziwą perłą.
Niewielu ziarenkom piasku się to udaje i jest to powód do szczególnej dumy.
Ziarenka uśmiechnęła się wesoło i wróciła do domu. Po drodze spotkała ziarenka ze
swojej klasy, które patrzyły na nią ze zdumieniem. Wołały coś za nią, ale Ziarenka
schowana bezpiecznie w swojej perle niczego nie słyszała. W domu słyszała jednak
doskonale co mówili rodzice.
Nazajutrz w szko
le okazało się, ze Ziarenka słyszy również bardzo dobrze panią i
swojego przyjaciela Ziarenka.
- To fantastyczne -
pomyślała. - Słyszę tylko ziarenka życzliwe i dobre a tych, które
mówią niemiłe rzeczy i się ze mnie śmieją, nie słyszę.
Ziarenka była bardzo zadowolona, ale po kilku dniach okazało się, że perłowa
skorupa staje się coraz grubsza i twardsza i coraz słabiej dochodzą do niej głosy
rodziców, przyjaciela oraz pani wychowawczyni. Ziarenka poprosiła o radę doktora.
- Oj, Ziarenko -
pan doktor pokiwał głową - tak było ci dobrze w tej perłowej skorupce,
że chciałabyś się niej zamknąć pewnie na zawsze i rozmawiać tylko z wybranymi
ziarenkami. Tak jednak nie można. Albo słuchasz i słyszysz wszystkich albo nikogo.
Jeśli ranią cię przykre słowa, to raczej zrób tak, jak mówiłem na początku: myśl o
rzeczach lub ziarenkach, które lubisz.
Doktor obiecał Ziarence, że pomyśli jak jej pomóc. Wieczorem poszedł naradzić się z
wychowawczynią.
Następnego dnia pani przypomniała ziarenkom, że ostatnio ich lekturą była książka
pod tytułem “Mały książę”.
-
Dziś chciałabym - mówiła - abyście wyciągnęli kredki i bloki do rysowania i
narysowali pracę zatytułowaną “Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Kto
powiedział te słowa?
- Lis -
odpowiedział Ziarenek.
-
Masz rację Ziarenku. A teraz do dzieła. Każdy rysuje to co przyjdzie mu na myśl.
Dzieci bardzo długo zastanawiały się co narysować, ale kiedy zadzwonił dzwonek,
wszyscy zdążyli skończyć pracę. Pani zebrała rysunki i obejrzała je dokładnie.
Wybrała jeden i powiesiła na tablicy. Na jednym z nich, z daleka widać było tylko
żółty kolor, a dokładnie pośrodku kartki tkwiła mała biała plamka. Dzieci podeszły
bliżej, żeby zobaczyć dokładniej obrazek, tylko Ziarenka została na swoim miejscu. Z
bliska na rysunku widać było setki, tysiące uśmiechniętych żółtych ziarenek piasku, a
w środku smutne i przygnębione białe ziarenko cukru.
-
To mój rysunek - zawołał Piasecznik.
- W taki razie -
powiedziała pani - proszę, powiedz nam dlaczego właśnie to
narysowałeś.
-
Ja… - zaczął nieśmiało Piasecznik ze spuszczoną głową - przypomniałem sobie, że
kiedy byliśmy mniejsi, Ziarenka czytała nam książki, bo ona już umiała, a my jeszcze
nie. Pewnego razu przeczytała nam “Małego księcia”. Nie rozumiałem słów lisa.
Ziarenka wytłumaczyła, że lis mówi o tym, że musimy nie tylko patrzeć, ale przede
wszystkim zobaczyć. Zapomnieliśmy, że Ziarenka to nie jest zwykłe ziarenko
zwykłego cukru, ale przede wszystkim nasza przyjaciółka, którą znamy od dawna i
wszyscy lubimy. I to jest najważniejsze.
Ziarenka piask
u słuchały z otwartymi buziami słów Piasecznika, a pani kiwała głową.
Nagle wszyscy usłyszeli głuchy trzask i odwrócili się w stronę Ziarenki, która stała
samotnie w głębi klasy. Zobaczyli, że na perłowej skorupie pokazała się szeroka
rysa. Ziarenka podbie
gły do koleżanki. Pierwszy nieśmiało dotknął perłowej okrywy
Piasecznik.
-
Ziarenko, byłem niemądry, że się z ciebie wyśmiewałem. Przepraszam cię bardzo.
Rysa powiększyła się znowu. Kolejne ziarenka piasku podchodziły do Ziarenki,
przepraszały za swoje zachowanie i dotykały perły. Za każdym razem rysa
poszerzała się, aż przy ostatniej Piaskunce rozpadła się na drobne kawałeczki.
Wtedy wszystkie ziarenka zobaczyły uśmiechającą się przez łzy, ale szczęśliwą
Ziarenkę. Ziarenkę białą jak śnieg, białą jak cukier, białą jak mewa, inną od
wszystkich ziarenek piasku, a jednocześnie dokładnie taką samą jak one.
Piasecznik podszedł do obrazka wiszącego na tablicy. W ręce trzymał gumkę do
mazania. Po chwili na rysunku Ziarenka uśmiechała się promiennie.
Elżbieta Janikowska "Wszyscy kochamy nasze mamy"
TEKST BAJKI:
Myszka Basia mieszkała wraz ze swoimi rodzicami w norce na kukurydzianym polu.
Była jeszcze bardzo małą myszką, nosiła czerwoną kokardkę zawiązaną na swym
mysim ogonku i taką samą kokardkę wpiętą we włoski na samym czubku głowy. Co
dzień rano mamusia odprowadzała ją do mysiego przedszkola, które znajdowało się
na skraju lasu. Żeby tam dotrzeć musiały minąć wiele łodyg dorodnej kukurydzy,
potem polną dróżkę, po której czasami przejeżdżały traktory albo wozy, które
ciągnęły konie, a potem jeszcze troszkę wśród wysokich traw. Basia bardzo lubiła te
codzienne spacery z mamą, bo wtedy mogła sobie z nią o wszystkim porozmawiać,
opowiedzieć o tym, co jej się śniło albo zapytać dlaczego słońce jest takie żółte, a
tr
awa taka zielona. Najbardziej jednak bała się tej drogi, po której jeździły pojazdy.
Nigdy nie wiadomo, co nagle wyskoczy, zahuczy i przemknie gdzieś w nieznanym
kierunku. Ale kiedy mamusia mocno ściskała Basię za łapkę, czuła, że choćby nawet
na drodze po
jawiło się stado groźnych smoków albo innych potworów przy mamie nic
jej nie grozi.
Basia bardzo lubiła swoje mysie przedszkole. Panie przedszkolanki były bardzo miłe i
wymyślały mnóstwo ciekawych zabaw. Najbardziej Basia lubiła zabawę w mysią
królewnę. Oczywiście każda myszka chciała być królewną, ale panie za każdym
razem wybierały kogo innego, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Basi udało się
zostać mysią królewną już trzy razy i była z tego powodu bardzo dumna.
Pewnego dnia, a było to niedługo przed Dniem Matki, panie przedszkolanki ogłosiły
małym myszkom, że od następnego dnia będą zapraszały do przedszkola ich
mamusie, żeby opowiedziały dzieciom o swojej pracy, o tym co najbardziej lubią
robić i w ogóle, żeby każdy mógł się pochwalić swoją mamusią. Wszystkie małe
myszki bardzo się ucieszyły.
-
Moja mamusia przyniesie skarby, które przywiozła z dalekich podróży! – krzyczała
myszka Funia, której mama była dziennikarką w mysiej gazecie i bardzo dużo
podróżowała.
-
A moja mamusia przyniesie kostium, w którym ostatnio zagrała rolę złej czarownicy!
– krzyczał Kazio, którego mamusia była aktorką w mysim teatrze.
-
Ja poproszę, żeby moja mamusia przeczytała bajkę, którą ostatnio napisała! –
machała łapkami Jania. Jej mamusia była autorką książek dla małych myszek – To
bardzo ciekawa bajka o mysim rycerzu Filipie!
-
Moja mama pokaże jak maluje się obrazy! – cieszył się Poluś, którego mama była
znaną mysią malarką.
Tylko Basia nie cieszyła się z pomysłu pań przedszkolanek. Jej mamusia nie była ani
dziennikarką, ani aktorka, nie pisała bajek ani nie malowała obrazów. Mama Basi
pracowała w domu: gotowała, prała, cerowała skarpetki, robiła na drutach, szykowała
zapasy na zimę. Jeśli mama przyjdzie do przedszkola i opowie o swojej pracy,
wszystkie myszki będą się śmiały z Basi, że ma taką zwyczajną, “nieciekawą” mamę.
Więc kiedy inne myszki trzymały w górze łapki i krzyczały: “Proszę pani, proszę pani,
może moja mama jutro przyjdzie do przedszkola!”, Basia usiadła cichutko w kąciku i
marzyła o tym, żeby nikt na nią nie zwrócił uwagi. Ale pani Malwina, którą Basia
najbardziej lubiła ze wszystkich pań przedszkolanek, uważnie popatrzyła na myszkę i
głośno powiedziała:
-
Może poprosimy, żeby jutro przyszła do nas mama Basi…
Basia skuliła się, jakby chciała się stać jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości była i
cichutko pisnęła:
-
Moja mamusia nie może jutro przyjść do przedszkola, bo wyjeżdża do cioci…
Pani Malwina powiedziała więc, że w takim razie zaprasza na jutro mamę Funi, a
mamusia Basi przyjdzie innym razem.
Następnego dnia w przedszkolu pojawiła się mama Funi – bardzo wesoła mysia
dziennikarka, która przyniosła ze sobą mnóstwo zdjęć ze swoich podróży. Na jednym
z nich siedziała pod wielką palmą kokosową, na innym spoglądała z góry na
wodospad, jeszcze na innym brnęła w ogromnych zaspach śniegu podczas podróży
na Antarktydę. Pokazała małym myszkom kolekcję swoich wspaniałych kamieni z
różnych stron świata. Myszki były zachwycone.
Potem do przedszkola przyszła mama Kazia, która odegrała przed dziećmi scenkę
ze spe
ktaklu o złej czarownicy i dobrej, szarej myszce, która szukała szczęścia.
Nawet sam Kazio przestraszył się, kiedy jego mama przebrana za złą wiedźmę
krzyknęła: “Zaraz zaczaruję was w obrzydliwe ropuchy!”. A potem były wielkie brawa.
Do przedszkola przyszła też mama Jani i czytała myszkom swoją nową bajkę.
Wszyscy aż pyszczki pootwierali, taka była ciekawa. Była też mama Polusia,
przyniosła ze sobą farby i sztalugę, każda z myszek mogła coś namalować jak
prawdziwy malarz.
Któregoś dnia pani Malwina znowu zapytała Basię:
-
Czy jutro twoja mama mogłaby nas odwiedzić?
Ale Basia pokręciła główką:
-
Moja mama jest chora. Nie może wstawać z łóżka…
- Oj, to bardzo smutne!
– zmartwiła się pani – Pozdrów mamusię od nas i życz jej
szybkiego powrotu do zdrowia.
Oczywiście domyślacie się, że mama Basi wcale nie była chora, wprost przeciwnie,
tryskała zdrowiem, szykując słoiczki i konfiturami na zimę.
Basia właśnie bawiła się małymi figurkami, które zrobił jej tatuś z sosnowych
szyszek, kiedy do drzwi norki ktoś delikatnie zastukał. Mama wytarła zabrudzone
łapki fartuchem i krzyknęła:
-
Już, już, otwieram!
Odsunęła zasuwkę i obie z Basią ujrzały stojącą w progu panią Malwinę. W łapkach
trzymała bukiet polnych kwiatów i słoiczek z sokiem. Na widok mamy Basi
sprawiającej wrażenie zupełnie zdrowej, pani Malwina otworzyła pyszczek ze
zdziwienia:
-
Myślałam, że pani jest chora… Przyniosłam syrop malinowy, bo najlepszy środek
na przeziębienia…
Ale mama Basi była równie zdziwiona jak pani Malwina:
-
Ja miałabym być chora? – wzruszyła ramionami – Kto pani naplótł takich bzdur?
Obie spojrzały w stronę Basi, ale myszka już zniknęła za drzwiami mysiej spiżarni.
Ukryła się tam i miała ochotę zniknąć na zawsze, byleby tylko nie patrzeć w oczy
mamusi i pani Malwiny.
Tymczasem mama z panią Malwiną bardzo długo rozmawiały, Basia nawet nie
słyszała, kiedy pani wyszła.
A nazajutrz… Nazajutrz Basia pomaszerowała do przedszkola razem z mamą.
Mamusia zabrała ze sobą wiklinowy koszyczek, w którym schowała coś, czego Basia
nie zauważyła. Kiedy wszystkie myszki siedziały już przy swoich stolikach, pani
Malwina powiedziała;
Mamy dziś w przedszkolu gościa. Mama Basi przyniosła nam smakowite konfitury i
miodek własnej roboty . Chce wam opowiedzieć o swojej pracy – bo mama Basi jest
gospodynią domową. To bardzo odpowiedzialna i ciężka praca!
A potem było jak w bajce. Mama tak ciekawie opowiadała o tym, jak szykuje
przetwory na zimę, jak gotuje pyszne konfitury, że wszystkie myszki słuchały jej z
zapartym tchem. No i najważniejsze było to, że można było tych smakowitości
spróbować. Bo mama Basi zabrała ze sobą do przedszkola koszyk pełen słoiczków z
pysznymi konfiturami i słodziutkim miodkiem. Palce lizać!
-
Ale ty jesteś szczęśliwa! – powiedział Kazio – Masz taką wspaniałą mamę…
-
Ja bym chciała, żeby moja mama umiała robić takie pyszności… - westchnęła
rozmarzona Jania.
A Basia zarumieniła się po sam czubek swojej czerwonej kokardki i bardzo, bardzo
mocno przytuliła się do swojej mamusi.
Urszula Ferdynus "Żółwik"
TEKST BAJKI:
Zapadał zmierzch. Morze szumiało kojąco i ogromna żółwica pomyślała, że to dobry
czas, by złożyć jaja i zagrzebać je w nagrzanym piasku plaży. Powoli wyszła z wody i
przesuwała się w stronę wysokiej wydmy. Zapadała się głęboko, męczyła się bardzo,
ale wytrwale dążyła do celu. Wykopała dołek i złożyła w nim jaja, potem starannie je
zasypała i mozolnie przesuwała się w stronę wody., by znów zanurzyć się w
przyjaznych falach. Nie wiedziała, że przez cały czas obserwował ją lis i gdy tylko
zniknęła w wodzie, podbiegł do gniazda, by porwać z niego żółwie jaja. Szybko
wykopał jedno i wziął je do pyska. Wtem usłyszał jakieś głosy. Spłoszony
błyskawicznie pomknął daleko na wydmy, gdzie miał swoją norę. Zakopał zdobycz w
ciepłym piasku i ruszył na dalsze polowanie.
W nocy rozpętała się burza. Wiatr hulał po plaży i wydmach, przesypując piasek w
każdą stronę i lis rano nie mógł odnaleźć miejsca, w którym zakopał jajko.
Mijały gorące dni. Pewnego dnia z jaj na plaży wykluły się malutkie żółwiki i
natychmiast rozpoczęły wędrówkę w stronę wody. Podróż przez plażę zajęła im kilka
godzin. Gdy wreszcie dotarły, z radością uczyły się pływać i zdobywać pożywienie.
Tymczasem w głębi wydm z głębokiej norki wydostał się ich braciszek, porwany
przez lisa. Nie widział morza, nie wiedział, jak się do niego dostać, ale coś kazało mu
się kierować we właściwą stronę. Gorący piasek parzył jego małe łapki, słońce
przypiekało miękką jeszcze skorupkę. Wspinanie się pod górkę było bardzo
wyczerpujące, ale mały żółwik czuł, że musi dostać się tam, gdzie będzie bezpieczny
i znajdzie jedzenie. Strasznie był głodny i zmęczony. Podczas, gdy jego szczęśliwe
rodzeństwo baraszkowało w wodzie, on powoli sunął po piasku. Wędrował bardzo
długo. Robiło się ciemno i zimno, potem znów jasno i gorąco, a on wciąż szedł. Kiedy
już prawie opadł z sił, ujrzał morze i swoje pływające rodzeństwo. Ten widok dodał
mu energii i szybko znalazł się nad brzegiem.
- Witajcie!
– powiedział zdyszany.
Żółwiki popatrzyły na niego zdziwione.
-
Nowy! Zobaczcie wszyscy! Cały w piasku! Skąd się wziąłeś?! – pytały
zaciekawione.
-
Przyczołgałem się stamtąd – wskazał głową zmęczony żółwik i nieśmiało dotknął
pyszczkiem słonej wody. Nie wiedział, jak się zachować.
-
O, boi się wody!!! Ty, nowy, a pływać umiesz?! – zapytał ze śmiechem jeden z
żółwi.
- Nie wiem... A co to znaczy?
– spytał zakłopotany żółwik.
Wszystkie żółwie zamilkły, a potem wybuchły śmiechem:
-
Nie wie! Żółw i nie umie pływać! Ciamajda!
Małemu żółwikowi zrobiło się bardzo smutno. Próbował wyjaśnić, jak trudno było mu
odnaleźć rodzeństwo, ale nikt go nie słuchał. Chciał wejść do wody, lecz potykał się
ze zmęczenia i głodu. Inne żółwiki wciąż się śmiały, a jemu robiło się coraz bardziej
przykro. Zanurzył głowę w wodzie, żeby nie było widać, że płacze. Potem wszedł
dalej i dalej. Zaczął płynąć, ale wszyscy go wyprzedzali. Żółwiki ciągle się śmiały i
dokuczały mu. Niektóre z nich specjalnie popisywały się swoimi umiejętnościami
pływackimi, a żółwik wstydził się, że jest taki niezdarny. Coraz bardziej żałował, że
udało mu się dotrzeć nad morze. Czuł się okropnie samotny.
Nagle z wody wychylił się stary żółw:
-
Dlaczego śmiejecie się ze swojego braciszka? – spytał surowo.
-
Zobacz, dziadku, jak on pływa! Wolno i dziwnie! Ciągle jest ostatni! Boi się i jest taki
ślamazarny! – wołały rozbawione żółwiki.
-
Niesprawiedliwie go osądzacie. Czy wiecie, ile wysiłku włożył w to, żeby tu dotrzeć?
Żaden z was nigdy nie musiał tak długo czołgać się po piasku bez wody i jedzenia.
Nie wiecie nawet, jakie to trudne! Zaczęłyście pływać wcześniej niż on i to, że udaje
się wam to lepiej, nie jest waszą zasługą. Nie rozumiem, z czego jesteście takie
dumne...-
zakończył ze smutkiem.
Żółwiki zawstydzone umilkły, a niektóre ćwiczyły nurkowanie, żeby ukryć zmieszanie.
Potem powoli podpłynęły do żółwika.
- Przepraszamy, nie gniew
aj się. Nie pomyślałyśmy, że twoja droga do wody była
taka długa i trudna...
Żółwik popatrzył na swoje rodzeństwo i nieśmiało się uśmiechnął.
-
Będę musiał długo ćwiczyć, żeby pływać tak dobrze, jak wy...- wyszeptał.
-
To nic!!! Pomożemy ci! – wołały żółwiki. – Zobaczysz, że razem nam się uda!
Żółwik krzyknął z radości i po raz pierwszy chętnie zanurkował.
-
Dziękuję! – zawołał po chwili, wynurzając się z wody. – A ja wam za to opowiem,
jak wyglądają wydmy...
Elżbieta Janikowska "Bajka o wigilijnej gwiazdce"
TEKST BAJKI:
Była sobie mała, wigilijna gwiazdka. Co roku w ten jedyny wieczór wychodziła na
niebo i rozbłyskiwała, jak tylko potrafiła najpiękniej. Ale potem, przez dwanaście
długich miesięcy musiała czekać, aż znowu przyjdzie wigilia Bożego Narodzenia.
Mała gwiazdka wcale nie była z tego zadowolona. Często użalała się nad swoim
losem:
-
Dlaczego mogę pokazywać się ludziom tylko raz w roku? To naprawdę
niesprawiedliwe! Tak bardzo chciałabym być kimś innym…
Pewnego razu, gdy stary, poczciwy księżyc rozgościł się na niebie, mała gwiazdka
rozpoczęła swoje narzekania.
-
Jaki ty jesteś szczęśliwy, że zawsze o zmierzchu zwiastujesz nadejście nocy!... –
chlipała.
Sędziwy staruszek uśmiechał leciutko i pobłażliwie kiwał głową.
- Powiedz mi, w taki razie, kim ch
ciałabyś być, moja mała przyjaciółko? – zapytał
nagle.
Gwiazdka wzruszyła ramionami. Nad tym nigdy się nie zastanawiała. Wtem, tuż obok
niej, zawirował, zamigotał i poleciał w dół płatek śniegu.
-
Już wiem! – klasnęła w dłonie wigilijna gwiazdka – Chciałabym być śnieżynką!
Pomyśl tylko, kochany księżycu, jakby to było wspaniale tańczyć w powietrzu, być
leciutka niczym mgiełka, wirować na wietrze i lecieć hen, przed siebie, w daleki świat!
Księżyc zastanowił się chwilkę, a potem zwrócił się do gwiazdki:
- Us
iądź na moim błyszczącym rogu. Zaraz sama się przekonasz, czy gwiazdki
śniegu są naprawdę szczęśliwe…
I poszybowali w dół.
Rzeczywiście, spadające płatki śniegu wyglądały wspaniale! Pchane jakąś nieznaną
siłą, odbijały się od siebie, omijały, krążyły, wznosiły w górę, opadały, a w końcu
spadały na ziemię i ….. już nie były pięknymi gwiazdkami. Przejeżdżające
samochody rozpryskiwały na boki mokre grudy brudnego, czarnego śniegu. Jakiś
przechodzień brnąc po kostki w szarej mazi, ze złością narzekał:
- Fe, jaka okropna kasza!
Wigilijna gwiazdka skrzywiła się z niesmakiem. Księżyc uśmiechnął się i zapytał:
-
Czy nadal pragniesz być śnieżynką?
- Nie!
– gwałtownie zaprzeczyła gwiazdeczka – One wcale nie są szczęśliwe! Taki
smutny los czeka każdą z nich. Już za nic w świecie nie chcę być płatkiem śniegu!
Chciałabym być na przykład… na przykład…
Gwiazdka przymrużyła oczka i rozglądała się wokoło, jakby czegoś szukała. Nagle jej
wzrok padł na błyszczące w oddali fabryczne światełko.
- Ojej!
– krzyknęła – Księżycu, zobacz, tam jest coś ciekawego! Tak pięknie błyszczy!
Polećmy tam na chwilę, proszę….
Księżyc bez słów spełnił życzenie swojej przyjaciółki. Wkrótce przez maleńkie
okienko zaglądali do wnętrza fabryki. Człowiek w specjalnej masce, chroniącej jego
oczy, spawał żelazną konstrukcję. Tysiące maleńkich iskierek wytryskiwało spod rąk
spawacza.
-
Ach…- rozmarzyła się wigilijna gwiazdka – Jakie piękne, maleńkie gwiazdeczki!
Chciałabym być jedną z nich…
Tymczasem kolorowe ogniki szybowały w górę, początkowo splątane ze sobą, potem
rozpryskiwały się na złociste drobinki, pokrzykiwały coś do siebie, migotały jeszcze
przez chwilę i nagle…. znikały. Zupełnie jakby rozpływały się w powietrzu! Księżyc
nie zdążył jeszcze o nic zapytać, gdy wigilijna gwiazdka krzyknęła:
- Nie,
księżycu, już nic nie mów! Wcale nie chcę być jedną z tych gwiazdeczek!
-
Tak też myślałem. – stwierdził spokojnie księżyc. I znowu poszybowali w górę.
-
Właściwie, to sama dokładnie nie wiem, kim chciałabym być…- zmartwiła się
gwiazdka.
Właśnie przelatywali nad osiedlem domków jednorodzinnych. Mimo, że było już
późno, okna wszystkich domów jaśniały w mroku jaskrawymi światełkami. Księżyc
zbliżył się do jednego z okien tak, aby jego towarzyszka mogła zajrzeć do środka.
Mała wigilijna gwiazdka aż buźkę otworzyła ze zdumienia. W kącie pokoju stało
ogromne, zielone drzewko. Wśród jego gałązek czerwieniły się czapeczki
krasnoludków, błyszczały pękate bombki, szeleściły kolorowe cukierki. Porozrzucana
wata sprawiała wrażenie, że drzewko okryte jest śniegową kołderką. Ale to, co
najbardziej urzekło naszą gwiazdkę, znajdowało się na samym jego wierzchołku.
Była to duża, błyszcząca, złocista gwiazda. Pyszniła się swym blaskiem, spoglądając
na wszystko i wszystkich z góry.
-
Już wiem, już wiem! – zapiszczała wigilijna gwiazdka – Księżycu, już wiem, kim
naprawdę chciałabym być! Och, gdybym mogła być tą piękną, błyszczącą ozdobą na
szczycie choinki! Każdy mógłby mnie oglądać i podziwiać. Jakże byłabym wtedy
szczęśliwa…
Ledwie powiedziała te słowa, do pokoju wbiegła gromadka dzieci. Dwie dziewczynki
z jasnymi lokami rozrzuconymi na ramiona podskakiwały wesoło, starszy od nich
chłopiec z bujną, kruczą czupryną starał się je wyprzedzić, a na samym końcu
dreptał ledwie jeszcze trzymający się na nogach berbeć. Popychając się nawzajem i
śmiejąc podbiegły w stronę okna. Księżyc i gwiazdka gwałtownie unieśli się w górę.
- Mamo, tato!
– usłyszeli nagle cieniutki głosik jednej z dziewczynek – Już jest!
Nareszcie jest! Wigilijna gwiazdka świeci, pora zaczynać!
Dzieci z radością wskazywały na migoczącą na niebie gwiazdeczkę, podskakiwały z
uciechy i przekomarzały, kto pierwszy ją zauważył. Do pokoju weszła kobieta,
fartuchem ocierała mokre ręce. Na choince rozbłysły różnokolorowe lampki. Kobieta
zerknęła przez okno.
-
Rzeczywiście. – uśmiechnęła się – To wigilijna gwiazdka. Siadamy do stołu!
Księżyc i wigilijna gwiazdka długo jeszcze wpatrywali się w okno. Widzieli, jak matka i
ojciec dzielą się ze swymi dziećmi opłatkiem jak składają sobie życzenia, wyciągają
spod choinki prezenty. Długo jeszcze brzmiały im w uszach słowa głośno śpiewanej
kolędy: “Lulajże, Jezuniu”.
-
Wiesz, księżycu… - szepnęła w końcu gwiazdka – Zmieniłam zdanie. Już nie chcę
być kimś innym. Pragnę być wigilijną gwiazdką, która zwiastuje ludziom radosną
nowinę. Mój czas już się kończy, ale za rok pojawię się znowu…
Poczciwy księżyc nic nie powiedział, tylko z uśmiechem pokiwał swoją starą, sędziwą
głową.
Agata Błażejewska (bajka bez tytułu)
TEKST BAJKI:
Daleko stąd, gdzieś na południu, tam gdzie góry pną się aż pod niebo, w Słonecznej
Dolinie, mieszkały przeróżne zwierzątka. Żyła tam rodzina Niedźwiedzi, Koników,
Dziobaków, Bobrów, Lisów. Był samotny Borsuk, Kokoszka prowadząca sklep, Sowa
ucząca w szkole i wiele, wiele innych. Życie toczyło się tu powoli i szczęśliwie –
dorosłe Zwierzęta pracowały, ich dzieci chodziły do szkoły, a w wolnym czasie bawiły
się biegając po lasach i łąkach, których w okolicach było tak wiele.
Nadeszły wakacje. Pewnego dnia, bawiąc się wspólnie, Zwierzątka wpadły na
pomysł: “Zróbmy cyrk w naszej Dolinie!” – krzyczały z entuzjazmem. Ze swoim
pomysłem udały się do pana Lwa, który za czasów swej młodości występował w
najznakomitszych cyrkach świata. Chciały go po prosić o pomoc w zorganizowaniu
cyrku.
-
Dobrze, pomogę wam – powiedział pan Lew, po tym jak Zwierzątka opowiedziały
mu o swoich planach
– tylko najpierw powiedzcie mi: co takiego każde z nas umie,
co mogłoby pokazać w cyrku?
-
Ja pięknie tańczę – powiedział mały Paw, obracając się na jednej nodze i
rozkładając wachlarz swoich pięknych piór.
-
A ja potrafię grać na mojej trąbie! – krzyknął Słoń i zatrąbił.
-
A ja umiem robić różne magiczne sztuczki ze wstążkami i monetami – oświadczył
Lisek.
-
My świetnie radzimy sobie na wysokich drzewach i moglibyśmy robić popisy na
huśtających się drążkach – równocześnie powiedziały dwa Szympansy-bliźniaki.
... Bajka o nadziei
Choćbyś został sam, choćbyś nie umiał żyć, wierzę, że odmieni Cię nadzieja...
W pięknej dolinie, u stóp cudownych, zalanych słońcem gór była tętniąca śpiewem i
radością wioska. Dolina odgrodzona była od świata z jednej strony pasmem pięknych
gór, z drugiej strony wąską, ale bardzo rwącą rzeką. Ludzie, którzy w niej żyli byli
naprawdę zadowoleni z życia, żyjąc z uprawy winogron. Winnice cudnie wypełniały
całą dolinę i wydawało się, że stanowią cel i sens życia jej mieszkańców. Wiele trudu
i pracy trzeba było włożyć w wielkie przestrzenie wypełnione krzewami.
Każdej wiosny ludzie z drżeniem serca witali pierwsze promienie słońca - czy już na
stałe zagości w dolinie, czy będzie dość łaskawe, by ogrzewać delikatne pąki
rodzących się do życia krzewów. Latem z pewnym niepokojem patrzyli na słońce, czy
nie spali zbytnio swymi promieniami ziemi, w której płynęły życiodajne soki, czy
będzie wystarczająco dużo deszczu by nadać soczystej barwy liściom, by rośliny
miały siłę do życia. Wczesną jesienią konieczne było chronienie owoców przed
nagłymi atakami mrozu schodzącego czasami niespodziewanie z wysokich gór.
Dzień zaczynał się w wiosce od pełnego niepokoju spojrzenia na winnicę i kończył
otarciem potu po zakończonej pracy na polu. Uprawa winorośli była wszystkim, co
ludzie ci mieli, co sprawiało, że żyli...
Pewnego jesieni w wiosce wybuchł wielki pożar, który spalił wszystkie uprawy i
wszystkie domy, spalił też mosty na rzece. Wielu ludzi zginęło w pożarze, a ci, którzy
ocaleli, nie zdecydowali się na odbudowywanie swoich domów, zbyt wiele bólu
wiązało się z tym miejscem, uprawy wypalone były do korzeni... Spalona dolina
pokryta była popiołem, pełna zgliszczy, wydawało się, że zamarło w niej życie...
Jednak pozostał w niej mały chłopiec, którego rodzice dawno zmarli i byli pochowani
na miejscowym cmentarzu. Nikt o nim nie pamiętał wszyscy zajęci byli własnymi
stratami i bólem, więc w końcu został w opuszczonej dolinie sam. Nie bardzo miał
dokąd iść, bo tu było wszystko, co kochał i co było dla niego ważne. Z trudem
przetrwał zimę dzięki zapasom, które wygrzebał spod ruin zwalonych domów.
Pewnego wiosennego poranka, kiedy udał się na poszukiwanie pożywienia zobaczył
kilka zielonych listków nieśmiało wyrastających z ziemi na tuż przy zboczu góry. Z
drżeniem serca i z drżącymi z radości, ale i niepewności dłońmi podszedł do tego
cudu wynurzającego się z ziemi - ku jego radości liście okazały się być liśćmi
winorośli! Ogień nie strawił wszystkiego, pozostał korzeń, była to szansa na
odbudowanie kawałka winnicy. Jakże cieszył się tym wyrastającym z ziemi,
bezbronnym i delikatnym krzewem. Jego oczy nabrały blasku, w sercu zaświtała
nadzieja. Chłopiec od razu oczyścił przestrzeń wokół drobnej roślinki i zaczął się nią
opiekować, postanowił wybudować wysoki i gruby mur wokół swojego kawałka ziemi,
by nigdy już żaden ogień nie mógł mu zagrozić.
Jedyne, co do tej pory umiał, to uprawa winnic, był rolnikiem a nie budowniczym, nie
znał się na budowaniu murów. Na brzegu rzeki znalazł starą łódkę, postanowił udać
się do ludzi mieszkających po drugiej stronie rzeki i kupić od nich cegły i zaprawę
murarską. Nie miał pieniędzy, więc postanowił nająć się jako ogrodnik i pomagać
ludz
iom w uprawie ich roślin. Każdego dnia chłopiec przemierzał rwącą rzekę w swej
małej łódeczce by pracować w ogrodach innych ludzi i za zarobione pieniądze
kupować cegły na mur chroniący jego winnicę. Zaprzyjaźnił się też z ludźmi z wioski,
wspólna praca bardzo ich do siebie zbliżyła.
Jednocześnie rozpoczął mozolną pracę w swoim ogrodzie, rozsadzał krzewy,
przygotowywał kolejne kawałki ziemi pod uprawę, mozolnie budował mur cegła po
cegle, by chronić winnicę na wypadek pożaru. Jednak ciężka praca i pokonywanie
rwącej rzeki małą łódką powoli wyczerpywało jego siły, tak, że czasami po powrocie z
wioski nie miał już siły na pracę w swoim ogrodzie, jedynie na ułożenie kolejnej
warstwy przywiezionych cegieł. Zaczął zaniedbywać swoją winnicę, za to ogrody
ludzi,
w których pracował, piękniały z tygodnia na tydzień. Ludzie, dla których
pracował bardzo go polubili z troską patrzyli na jego zmęczone, spracowane ręce i na
oczy, które zdawały się tracić swój blask... Pewnego dnia stary ogrodnik, któremu
pomagał w pracy w ogrodzie zapytał, co go trapi. Chłopiec opowiedział staruszkowi,
że brakuje mu sił i czasu na pracę we własnej winnicy, stary ogrodnik z pięknym i
szczerym uśmiechem zaproponował mu pomoc. Chłopiec ucieszył się, ale potem ze
smutkiem zauważył, że jego łódka jest za mała na to, by przewieźć ich obu na drugi
brzeg, a inaczej nie można się było tam dostać.
Ze spuszczoną ze zmęczenia i smutku głową podszedł do brzegu rzeki, z dala widać
było piękny, wysoki mur, który chronił jego winnicę. Jakże był majestatyczny na tle
zachodzącego słońca! Gdyby tylko na rzece zbudować most? No tak, most, ale skąd
wziąć budulec, skąd wziąć cegły... Jakie to proste! Przecież cegieł, na które
zapracował wystarczyłoby na solidny most, przecież mógł rozebrać mur i poprosić
ludzi z wioski by pomogli mu w budowie mostu, by pomogli mu w pracy przy
odbudowywaniu jego winnicy...
Ewa Koziatek
Globus
W pewnej klasie stał Globus. Szczycił się tym, że pomagał ludziom w zdobywaniu
wiedzy. Uważał, że bez jego pomocy nie dowiedzieliby się wielu cudownych rzeczy o
świecie. Był również dumny ze swojego wyglądu. Był okazały, kolorowy, miał
srebrny, grawerowany stojak. Osobom, które wchodziły do klasy od razu rzucał się w
oczy. Czuł się panem miejsca.
Pewnego dnia w klasie zamieszkała Mapa. Początkowo Globus przyglądał się jej z
zaciekawieniem. Była trochę śmieszna, bo płaska, ale była równie kolorowa, też
miała kontynenty, no i też posiadała srebrne elementy. Różnice go pociągały. Cieszył
się, że ma przy sobie "bratnią duszę", z którą może ciekawie spędzać czas. Dobrze
im było razem.
Któregoś dnia do klasy wleciały motyle. Grzecznie przywitały się z Globusem, ale
całą uwagę skoncentrowały na Mapie. Podziwiały ją, oglądały z każdej strony,
zachwycały się jej pięknem i delikatnością. Zaczęły rozmawiać z Mapą i okazało się,
że jest bardzo miła. Globus poczuł się dotknięty. Myślał sobie: "O ta Mapa! Niby tu
taka miła i przyjazna, a co robi - zabiera mi znajomych. Nie mogę jej na to pozwolić,
bo niedługo przestaną się mną interesować. Przestanę być ważny. A co będzie jak w
ogóle przestanę być potrzebny?". Następnego dnia nie odezwał się już do Mapy. Tak
było i dnia kolejnego, i przez cały najbliższy tydzień. Mapa nie wiedziała, co się stało.
Zastanawiała się, co zrobiła, że Globus mógł poczuć się urażony, ale nic takiego nie
mogła sobie przypomnieć. Pytała - Globus milczał. Było jej przykro, bo nie chciała
stracić tej przyjaźni. Globus zaś tego nie widział. Coraz częściej myślał o Mapie jak o
zagrożeniu. Już myślał o tym, jak się jej pozbyć z klasy. Stał się bardzo drażliwy.
Zauważyły to pozostałe sprzęty. Któregoś dnia Stara Tablica nie wytrzymała. Kiedy
upewniła się, że Mapa niczego nie usłyszy, zwróciła się do Globusa: "Słuchaj,
młodzieńcze. Od jakiegoś czasu cię obserwuję. Zauważyłam, że zmieniłeś swój
stosunek do Mapy. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Jeżeli chcesz chętnie
wysłucham, co takiego się wydarzyło i jeżeli będę mogła - pomogę". Globus miał
szacunek dla Starej Tablicy. Była bardzo mądra. Bez lęku powiedział jej o swoich
niepokojach.
Mówił: "Wiesz, Stara Tablico, na początku bardzo się cieszyłem, że
znalazłem kogoś tak podobnego do mnie. Potem zacząłem się bać, że ona mnie
zastąpi, że przez nią stanę się nieważny, albo, co gorsza w ogóle niepotrzebny. Nie
chce tego! Chcę być zauważany, potrzebny, ważny. Gdyby tak nie było? nawet nie
chcę o tym myśleć."
Stara Tablica wysłuchała wszystkiego uważnie, po czym powiedziała: "Wiesz,
Globusiku, każdy z nas potrzebuje być zauważony, lubiany, potrzebuje czuć się
ważny. Kiedy tego nie ma, czuje się bardzo źle. Każdy z nas ma coś ze sobą
wspólnego, ale też każdy ma coś, co go wyróżnia. Ty i Mapa jesteście bardzo
podobni. Jednak macie również wiele rzeczy, które was różnią, więc nie jesteście
tacy sami. Przez to i Ty, i Mapa będziecie potrzebni do różnych rzeczy. Nie musisz
się wiec bać, że staniesz się bezużyteczny, że odejdziesz w zapomnienie. Owszem,
na początku mogą się Mapą zachwycać, bo jest nowa, ale to nie znaczy, że Ty
staniesz się przez to zapomniany. Przypomnij sobie, jak się Ty oczarowałeś
wszystkich, kiedy tu przyszedłeś. Wszyscy czuliśmy się zagrożeni, ale nic złego się
nie stało, bo przecież każdy z nas ma tu swoje miejsce i swoje zadanie do
wykonania."
Globus z wielką uwagą słuchał tego, co mówiła Stara Tablica. Na początku trudno
mu było w to uwierzyć. Potem zaczął się zastanawiać nad znaczeniem słów Starej
Tablicy. Myślał dzień i drugi, i trzeci? Po tygodniu postanowił porozmawiać z Mapą.
Bał się okrutnie, ale przyrzekł sobie, że wszystko jej wyjaśni. Wieczorem odezwał się
nieśmiało. Mapa z wielkim zdziwieniem popatrzyła na niego. Początkowo
podejrzewała, że Globus ma jakieś nieczyste intencje, jednak im dłużej go słuchała,
tym bardziej wierzyła w to, co mówił. Rozmawiali całą noc. Następnego dnia rano w
całej klasie zapanował spokój. Zgoda między Globusem i Mapą przywróciła radość i
gwar klasowych sprzętów. A Stara Tablica spokojnie uśmiechała się wiedząc, że po
raz kolejny uratowała przyjaźń.
Agnieszka Kozak
Historia Kopciuszka
Pewnego razu była sobie dziewczynka, której nikt nie chciał i której nikt nie kochał,
od kiedy zmarł jej ukochany ojciec… nikt nigdy o nią nie walczył, strasznie zawadzała
w życiu swoim przybranym siostrom i macosze. Żyła w piwnicy, w domu pełnym
nienawiści, bólu, głodu i braku zasad. Choćby nie wiem jak się starała, zawsze
okazywało się, że coś robiła nie tak. Żyła w ciągłym lęku o to, co przyniesie jutro, o to
czy co przyniesie kolejny dzień. Najbardziej lubiła te chwile gdy zostawała sama –
przynajmniej miała pewność że nikt jej ponownie nie uderzy, że nie wyrzuci, że nie
będzie kolejnych upokorzeń – nie było ucieczki! Bo i dokąd?
Nauczyła się, że tak musi być, nauczyła się żyć bez miłości i że musi liczyć sama na
siebie. Nauczyła się, że nie wolno jej popełniać błędów, bo za to grozi kara. Nauczyła
się żyć z tym sama. Pogodziła się z tym, że będzie wiodła życie pełne rozczarowań,
chociaż znoszonych z godnością, żadne inne życie nie wydawało się możliwe.
Wydawało się, że takie było jej przeznaczenie.
Aż do chwili, gdy do drzwi zapukał posłaniec z pałacu, wydawało się, że w jej życiu
wszystko jest ustalone na wieki. Zawsze będzie pomywaczką, dziewczyną z piwnicy.
Potem nagle przybywa wiadomość od Księcia – zaproszenie na bal. Na balu on
wybrał ją spośród tysiąca, a onapozwoliła się wybrać. Poczuła, że jest wybrana,
jedyna, poczuła się Piękna. Nie potrzebowali słów, tańczyli, po prostu tańczyli
wpatrzeni w siebie. Jednak o północy Kopciuszek uciekł, w noc, w ciemność, uciekł
do swojej piwnicy.
Uciekała pełna lęku, niepewności, ale z rozbudzoną nadzieją w sercu. Potrzebowała,
żeby Książe ją zatrzymał, by nie pozwolił jej uciec w bezsens, on potrzebował… no
właśnie, do czego on jej potrzebował? Zadawała sobie to pytanie poprzez pytanie
siebie: co jest wpisane w jego serce?
Jednak uzdrowienie serca tr
zeba zacząć od zawierzenia siebie, nie od pytania,
czego oczekują inni. Kopciuszek, zamiast rosnąć w domu pełnym miłości, żył w
miejscu pełnym strachu i upokorzeń – dlatego trudno było jej wierzyć w miłość,
trudno było wierzyć w to, że jest coś warta, trudno było uwierzyć w piękno, którym
zachwycali się ludzie, gdy patrzyli na nią na balu. Wróciła do swojej piwnicy.
Jak miło, że w życiu Kopciuszka nastąpiło to zaproszenie. Odpowiedź wymagała
ogromnej odwagi, takiej, która mogła zrodzić się tylko z głębokiego pragnienia, by
znaleźć życie, o którym jej serce wiedziało, że jest dla niego przeznaczone.
Ona
chciała pójść. Ale to wymagało niezłomności, żeby pokonując strach, dotrzeć
jednak na bal. To wymagało odwagi, by nie porzucić jednak nadziei, nawet po tym,
j
ak zatańczyła z Księciem. (Pamiętasz, ona uciekła z powrotem do piwnicy, tak jak
robi to wiele niepewnych siebie kobiet).
Kopciuszek zobaczył, że czas zacząć sprzątać w swojej komórce, wybić w niej okna,
zaprosić do niej światło! Ale potrzebny jest na to na to czas. Książe przez posłańców
długo szukał Pięknej ukochanej. Ona potrzebowała czasu, by pozwolono jej zostać
samej. Potrzebowała, żeby dał jej czas na przeżycie swojego bólu, na uporanie się z
nim. Musiała raz na zawsze przestać się bać, musiała dorosnąć, musiała odnaleźć
Piękną w sobie i odnaleźć swoje miejsce. Książe odnalazł Kopciuszka, przytrzymał
jej rękę, i powiedział, że wszystko z nią w porządku, że jest dla niego ważna, że to ją
wybrał, że z nią chce dzielić życie. Słyszała w jego głosie miłość, słyszała uznanie
i
uwierzyła mu. Uwierzyła w miłość i nie mogła się powstrzymać by nie utonąć w jego
ramionach.
W końcu dała sobie przyzwolenie na bycie kobietą, na jaką się urodziła, a królestwo
już nigdy nie było takie samo. I życie Kopciuszka już nigdy nie było już takie samo…
Kiedy dziecko nie wierzy w siebie i jest nieśmiałe.
Bajka terapeutyczna -
"Przygoda ołówka"
A było to tak: W sklepie papierniczym wśród różnych przedmiotów leżał sobie
kolorowy piórnik, który nie mógł się doczekać, aż ktoś go kupi. Pewnego dnia do
sklepu razem z mamą przyszła mała Zuzia, która kupiła piórnik i powiedziała, że
razem z nim będzie chodzić do przedszkola.
W piórniku mieszkałem ja, szary ołówek, obok kolorowe kredki, pisaki, gumka do
mazania, nożyczki, linijka, temperówka, długopis i pędzelek. Nasze mieszkanie było
bardzo kolorowe, wprost bajecznie
kolorowe, każdy miał swoje miejsce, równo
poukładane kredki pyszniły się swoimi barwnymi łebkami. Pachnąca gumka
roztaczała zapach i wykrzykiwała, że mają być grzeczne, bo inaczej to ją
popamiętają!
Pisaki wystrojone w śliczne czapeczki już szykowały się do rysowania, nożyczki do
cięcia, linijka do podkreślania, temperówka do strugania, długopis do pisania, a
pędzel do malowania. Naszego domku strzegł suwak, który zamykał i otwierał
piórnik. Nocą często wyobrażaliśmy sobie, jak to będzie i kto z nas pierwszy
zobaczy przedszkole, kto pierwszy będzie rysował, malował, wycinał?
Kolorowe kredki przechwalały się, która z nich jest najpiękniejsza, pisaki chichotały i
zaczęły wyśmiewać się ze mnie. Zrobiło mi się smutno, że takiego szaraka nikt nie
będzie brał do rysowania. Aż wreszcie nadszedł ten dzień. Suwak często otwierał
swe drzwi, co
rusz wychodziły kredki i inne przybory. Przez uchyloną szparę
słychać było gwar, śmiechy, muzykę, tylko ja jeszcze nie widziałem przedszkolnej
Sali.
Zacząłem zastanawiać się, dlaczego Zuzia mnie nie wybiera, było mi smutno i z boku
przyglądałem się wesołym przyborom. Kolejnego dnia Zuzia wyciągnęła mnie
nareszcie z piórnika, zrobiłem kreseczkę, laseczkę i już chciałem narysować pieska,
wtem z piórnika
wypadła pachnąca gumka i zniszczyła wszystko to, co narysowałem. Było mi bardzo
smutno, poczułem się źle, chciało mi się płakać, przecież wydawało mi się, że umiem
rysować. Mijały kolejne dni w przedszkolu, a ja wciąż siedziałem uwięziony w swojej
przegródce. Nocą wszystkie przybory zmęczone po całodziennej pracy smacznie
spały, a ja kręciłem się z boku na bok i nie mogłem zasnąć. Tylko poczciwy suwak
otwierał swe drzwi i mówił do mnie: „Nie martw się, będzie dobrze, przyjdzie czas, że
będziesz najważniejszy dla Zuzi, na pewno…”
I tak się stało. Nazajutrz w przedszkolu pani powiedziała do dzieci: „Dzisiaj potrzebne
wam będą tylko ołówki, będziemy rysować szlaczki.”Gdy Zuzia wzięła mnie do ręki,
byłem tak roztrzęsiony, że aż się złamałem. Wtedy to suwak szybko się rozsunął i
wypchnął temperówkę, która w mig mnie zaostrzyła. I już roztańczyłem się na kartce
kółeczka, kreseczki, laseczki to moja specjalność. I nie tylko, bo odtąd Zuzia nie
mogła się obejść bez mojej pomocy. Rysowaliśmy portrety wszystkich członków
rodziny Zuzi, szarugi jesiennego
deszczu, a nawet kopalnię. Było wspaniale. Teraz
już wiem, że jestem ważny, a nawet niezbędny. Jestem po prostu szczęściarzem!
………………………………………………………………………………………………
Bajka Terapeutyczna "Przygoda skrzata Poziomka
Poziomek przezwycięża lęk przed ciemnością
Daleko, daleko stąd, w zaczarowanym miasteczku zabawek – Wesołej Osadzie,
nieopodal przyjaźnie szumiącego lasu stała maleńka chatka. Była to najpiękniejsza
chatka w okolicy. Jej kształt przypominał pękatą szyszkę otuloną licznymi
nasionkami. Okrągłe okienka z barwnymi firankami zwracały uwagę przechodniów.
Na parapetach
ustawiono w równych rzędach, niespotykane u nas, bajkowe rośliny.
Ich nasiona pomagały potrzebującym w rozwiązywaniu różnych problemów.
Czerwone nasiona wesołki odganiały wszelkie smutki, zielone kuleczki dróżki
wskazywały bezpieczną drogę do wybranego miejsca, a żółte paciorki latarenki
rozjaśniały ogarniające ciemności.
Drewniana, ozdobnie
rzeźbiona tabliczka na drzwiach oznajmiała, że mieszka tu
skrzat Poziomek.
Poziomek miał wielu przyjaciół – mieszkańców Wesołej Osady.
Byli nimi: pajacyk Fiku-
Miku, lalka ze złotymi loczkami – Złotowłoska, kotek Puszek,
miś Łasuch, piesek Reks, króliczek Łatek...
Każdego dnia przyjaciele spotykali się na leśnej polance. Spędzali czas, bawiąc się
radośnie. Pewnego dnia bawili się w chowanego. Nikt z przyjaciół nie spodziewał się,
że za chwilę niebo zakryją ciemne chmury i rozpęta się straszliwa burza.
- Szukam!
– zawołał głośno skrzat Poziomek.
Spoglądał z niecierpliwością za krzaczki, za pnie drzew, za duże kamienie, spojrzał
nawet do opuszczonej przed laty dziupli
wiewiórki. Niestety, nie zauważył ani
czapeczki pajacyka, ani
złotego loczka laleczki, ani uszka kotka, ogonka pieska, czy
wąsików króliczka. Kryjówki jego przyjaciół okazały się doskonałe! Szukający
Poziomek długo błądził po lesie, nawoływał, szukał... Pech sprawił, że dziś nikogo nie
mógł odnaleźć.
Nagle zerwał się wiatr. Z minuty na minutę przybierał na sile. Groźnie zaszumiały
drzewa, liście zaszeleściły nad głową skrzata. Ptaki pośpiesznie wracały do swoich
gniazd. Tuż obok Poziomka przebiegła mała sarenka zmierzająca do swojej mamy.
Nawet
ślimacza rodzinka schowała się pod borowikiem, niczym pod ogromnym
parasolem. Tylko skrzat wciąż był zajęty poszukiwaniem ukrytych przyjaciół.
Wtem na czerwony nosek Poziomka spadła jedna srebrna kropla deszczu, potem
kilka drobnych kropelek, a tuż po nich wielka struga ogromnych kropli. Niebo
pociemniało. Raz po raz rozdzierały je groźne błyskawice. Słychać było straszliwy
huk gromu. Poziomek
dopiero teraz zauważył niebezpieczeństwo. Ogarnął go chłód.
Nie
znalazł przyjaciół. Był samotny w leśnej gęstwinie. Przerażony rozglądał się,
szukając schronienia. Nagle ujrzał norkę.
-
Ciekawe, czy ktoś tu mieszka? – zastanowił się skrzat – Z
pewnością znajdę tutaj suchy i ciepły kącik dla siebie. Nikomu nie będę
przeszkadzał.
Zaciekawiony Poziomek wszedł do środka, chowając się przed burzą. Po
przejściu kilku kroków zauważył, że wewnątrz panują straszne ciemności. Przeniknął
go strach. Trząsł się tak bardzo, że z dala było słychać dźwięk dzwoneczków
zawieszonych na jego kolorowej czapeczce.
Mimo, że bardzo się starał, nie mógł
zobaczyć, co jest tuż obok niego. Stąpając cichutko drobnymi kroczkami, dotykał
korzeni,
które wydawały się ramionami strasznej ośmiornicy. Dotykając ścian
norki
– wyobrażał sobie, że to skóra ogromnego smoka. Przez chwilę myślał, że
znajduje się w brzuchu potwora. Walczył z wytworami własnej wyobraźni.
Pomyślał:
-
Gdzie ja jestem? Gdzie teraz są moi przyjaciele? Czy też boją się
tak jak ja? Czy tam, gdzie są, też jest tak ciemno? Chciał krzyczeć, ale strach związał
jego małe gardełko. W blasku jednej z błyskawic wydawało mu się, że
widzi wi
elkie, przeraźliwe ślepia, które zbliżają się do niego. Nagle na swoim
ramieniu poczuł czyjś dotyk: ciepły, miękki, przyjemny. Ktoś odezwał się mrukliwym,
ale znajomym głosem:
- Co ty tu robisz?
Skrzat nie wierzył własnym sterczącym uszom.
-
To jest ktoś, kogo dobrze znam! – pomyślał Poziomek.
W blasku kolejnej błyskawicy ukazała się postać misia Łasucha, który właśnie
przebudził się z krótkiej drzemki.
-
Jak dobrze, że cię tu znalazłem! – zawołali obaj jednocześnie.
-
Tak bardzo się boję ciemności – cichutko powiedział skrzat.
-
A my martwiliśmy się o ciebie – odpowiedział miś – Kiedy rozpętała się burza,
przerwaliśmy zabawę i zorientowaliśmy się, że nie ma cię wśród nas. Szukaliśmy cię
w całym lesie. A ja tak się zmęczyłem, że postanowiłem uciąć sobie drzemkę w
norce mojego przyjaciela liska
Rudaska, który wybrał się na kilka dni do swojej
kuzynki Lisiczki.
-
Ale ja wciąż się boję, misiu! Tu jest tak ciemno! Proszę, pomóż mi!
-
Nie martw się, skrzacie! Pamiętasz, że przed kilkoma dniami
ofiarowałeś mi nasiona twoich zaczarowanych roślin? Noszę je wciąż przy sobie.
W tej chwili Łasuch wyjął z niewielkiej torebki żółte nasionka latarenki, a kiedy ułożył
je na otwartej łapce – wokół przyjaciół powoli zaczął roztaczać się blask oświetlający
wnętrze norki. Oczom Poziomka ukazał się przepięknie urządzony pokoik. Zniknęły
ramiona
ośmiornicy, a zamiast niej pojawiły się schodki prowadzące z niewielkiego
korytarza. Skóra smoka z wyobraźni skrzata okazała się galerią portretów leśnych
przyjaciół Rudaska. Teraz zarówno Łasuch, jak i Poziomek z podziwem oglądali
kolejne obrazy.
-
To wiewiórka Ruda Skoczka!
-
To borsuk Siłacz!
-
Poznajesz doktora dzięcioła? – wołali niemal jednocześnie.W samym środku
pokoju, który jeszcze przed chwilą wydawał się wnętrzem brzucha strasznego
potwora, stał ślicznie nakryty stół, a wokół niego równo ustawione krzesełka.
-
Jak tu pięknie. Jak miło. I czego ja się bałem? – zastanawiał się
skrzat.
-
Nie martw się już, przyjacielu. Ale pamiętaj, żeby zawsze nosić przy sobie
zaczarowane nasionka latarenki
– poradził miś.Łasuch i Poziomek wyszli na
zewnątrz, a tam spotkali pozostałych przyjaciół: pajacyka, lalkę, kotka i pieska.
Wszyscy
ucieszyli się, że znów są razem. Spojrzeli w niebo i spostrzegli wychodzące
zza chmur słoneczko i barwną tęczę na niebie.
Szczęśliwy skrzat podziękował misiowi za okazaną pomoc i obiecał, że już zawsze
będzie nosił przy sobie po kilka nasionek z każdej zaczarowanej roślinki. A
wszystkich przyjaciół zaprosił do swojej chatki, gdzie poczęstował ich smacznymi
cia
steczkami poziomkowymi i pyszną poziomkowa herbatką.
…………………………………………………………………………………………………
………………
Bajka terapeutyczna "Przygoda kaczki Kwaczki"
Kiedy dziecko boi się ćwiczyć.
Dawno, dawno temu w odległej krainie mieszkały sobie zwierzęta z wiejskiego
podwórka. Kraina była mała i kolorowa, a jej mieszkańcy znali się nawzajem. Żyła
tam kura Kokoszka, kaczka Milusia,
niezwykle mądra indyczka Gulgulcia i biała gęś o
długiej szyi i imieniu Gęgała. Żył tam też stary pies Hauczuś ze swym przyjacielem
kotem Mruczus
iem. Spotykali się oni przy studni na pogawędkach. W oborze dom
swój miała krowa Beza, która była biała jak ciasteczko. Obok obory, w stajni
mieszkały konie, a najpiękniejszy z nich był Kasztanek.
Najmłodszymi mieszkańcami krainy opiekowała się Gulgulcia. Każdego dnia,
uderzając specjalną pałeczką w dużą pokrywę, wzywała maluchy
do szkoły. Wtedy schodziły się: kurka, kogucik, gąska, dwa szczeniaki, kotek,
byczek, kucyk i kaczuszka. Malutkie nóżki kaczuszki nie chodziły tak szybko jak
innych, dlatego zwykle
przychodziła ostatnia. Indyczka Gulgulcia czekała, aż
wszyscy zajmą swoje miejsca. Brała potem do ręki czerwone piórko i kolejno
odczytywała:
-
Gąska Bielusia,
- Kogucik Czupurek,
- Kaczuszka Kwaczka,
-
Szczeniaki Łatek i Szaruś,
- Kurka Pazurka,
- Byczek Rogatek,
- Kotek Rudasek,
- Kucyk Wicherek.
Wszyscy są – cała dziewiątka! Pani Gulgulcia uśmiechnęła się tak, jak gdyby
wszystkich chciała tym uśmiechem przytulić. Potem opowiadała maluchom, dlaczego
warto słuchać mamy, co w trawie można spotkać, czemu za płotem stoi strach…
Zwierzątka lubiły słuchać swojej pani. Zwykle potem rysowały, liczyły, czytały no i
ćwiczyły. Ćwiczenia to ulubione zajęcie prawie wszystkich.
Był jednak ktoś, kto najbardziej na świecie nie lubił słów ćwiczenia, gimnastyka,
zawody… Brrr. Była to kaczka Kwaczka. Pewnego dnia zwierzątka wyszły na
gimnastykę, na podwórko. Kaczka szła ostatnia. Och, najchętniej wytarłaby wszystkie
tabliczki, podlała wszystkie kwiatki… Żałowała, że nie pada deszcz, wtedy zostaliby
w szkole i mo
gliby robić coś innego. Pani Gulgulcia powiedziała serdecznie:
-
Chodź, Kwaczusiu, będziemy się razem bawić. To nic trudnego. Kwaczusia bardzo
się bała, miała sucho w gardle, jej krótkie nóżki dziwnie się plątały. Złościła się, że
kurka Pazurka i gąska Bielusia
są już tak daleko.
-
Oj, jak ja je dogonię! – Bardzo chciała móc chodzić tak szybko jak
one.
Gdy wszyscy znaleźli się na miejscu, pani Indyczka, z bardzo poważną miną
powiedziała do zebranych wokół zwierząt:
- Moi kochani, z okazji Dnia Matki pr
zygotujemy zabawę. Pani Gęś obiecała upiec
pyszny tort. Postanowiłam, że zorganizujemy pokaz ulubionych ćwiczeń, aby wasze
mamy mogły zobaczyć, co potraficie. Chciałabym, abyśmy wspólnie ułożyli listę
konkurencji. Co wy na to?
-
Hura, hura!!! Świetny pomysł, ale będzie zabawa! Pokażę mój skok! –
ucieszył się byczek Rogatek.
Kwaczusia poczuła, że jej nóżki stały się tak krótkie, aż usiadła na
trawie i coś ukłuło ją w oczko – tak bardzo chciało jej się
płakać!!!
- Dlaczego, dlaczego
– myślała…
Skoki, bi
egi to pomysły kurki i gąski. Toczenie piłeczki, proponował
kotek Rudasek. To zwierzątka mówiły, co chciałyby robić.
-
A ty, Kwaczusiu, masz jakiś pomysł? – zapytała pani Gulgulcia.
Wszyscy nagle umilkli i odwrócili głowy w jej stronę.
- No, to teraz poczekamy
– podskoczył Wicherek, a Pazurka i Bielusia
się uśmiechnęły.
-
Pomyśl – powiedziała pani do kaczuszki.
Kwaczusia czuła, że serduszko biło jej tak mocno, aż bolało.
-
Śmiało Kwaczusiu! Co lubisz najbardziej? – zapytali Łatek i Szaruś, którzy nagle
znaleźli się obok. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy.
Aż tu nagle, zobaczyła swoją mamę, która pływała po stawie i
powiedziała cichutko:
-
Może pływanie?
-
Tak, tak, to dobry pomysł – powiedziała pani Gulgulcia, tej
konkurencji jeszcze nie było, już notuję.
- Phi!
– odezwała się gąska Bielusia – też mi - pływanie!
-
Oto zaproszenia dla Waszych mam. Oddajcie je i pozdrówcie ode
mnie. Do widzenia dzieci!
- Do widzenia
– odpowiedziały zwierzątka.
Kwaczka szła do domu bardzo powoli, było jej niezwykle smutno, a wgłówce kłębiło
się wiele dziwnych myśli. Pod skrzydełkiem mocno ściskała zaproszenie dla mamy.
Przed domem kaczuszka spotkała swojego tatę – Kaczora. Tata malował płot
ogródka kwiatowego, w którym rosły już tulipany, konwalie i mamy ulubione –
drobne niezapominajki.
- To dla mamy
– pochwalił się z dumą – Jak myślisz, ucieszy się? –
zapytał tata.
-
Może tak – odpowiedziała bez entuzjazmu Kwaczusia. Weszła do
swojego pokoju, położyła zaproszenie na stoliczku i wdrapała się na
łóżeczko. Przytuliła się mocno do podusi i przymknęła oczka.
-
O, już jesteś! Witaj córeczko – do pokoju weszła mama, kaczka
Milusia
– Cieszę się, że jesteś już w domu. Och, widzę coś na
stoliczku. Czy mogę zajrzeć?
- Tak mamo, to dla Ciebie.
Mama uważnie przeczytała zaproszenie, uśmiechnęła się, zbliżyła do Kwaczusi i
serdecznie ją przytuliła. Kiedy mama spojrzała w oczy córeczki, trochę zdziwiona
zapytała:
-
Czy coś cię martwi? Masz smutną minkę.
Wtedy kaczuszka mocno przytuliła się do mamy, nic nie odpowiadając.
-
Bardzo się cieszę, że zapraszasz mnie do swojej szkoły. Na pewno
będzie bardzo fajnie – zagadnęła mama.
Kwaczusia nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć:
-
Nie, nie będzie wcale fajnie!!! Głupi pomysł, co to w ogóle za pomysł, żeby
pokazywać ćwiczenia. Nie chcę! – zaczęła płakać i tupać
ze złości swoimi krótkimi nóżkami.
Mama spojrzała na kaczuszkę.
-
Widzę, że jesteś teraz bardzo zdenerwowana. Kiedy się uspokoisz, możesz do
mnie przyjść – powiedziała mama i wyszła z pokoju.
Usłyszała, że z ogródka właśnie wrócił tata. Rodzice długo ze sobą
rozmawiali...
Kwaczusia zapłakana, zmęczona zasnęła po dniu pełnym wrażeń. Rano
mama obudziła ją delikatnym głaskaniem po główce. Słońce już świeciło jasno.
Kaczuszka uśmiechnęła się do mamy. Przypomniała sobie miniony dzień i
powiedziała cicho:
- Przepraszam.
-
Już dobrze, chodź na śniadanie. Wiesz – zaczęła mama – kiedy ja byłam mała,
urządziliśmy dla mam przedstawienie pt. „Brzydkie Kaczątko”. Wszyscy staraliśmy
się grać jak prawdziwi aktorzy. Występowaliśmy na scenie w specjalnie
przygotowanych kostiumach.
Moja mama powiedziała mi wtedy, że jest ze mnie
dumna i czuje się bardzo szczęśliwa. A ja starałam się tylko najbardziej, jak
potrafiłam. Rozumiesz Kwaczusiu?
Kaczka skinęła głową, połknęła ostatni kawałek i powiedziała:
- Rozumiem.
Tego dnia szła odważnie do szkoły. Spotkała po drodze Łatka i Szarusia. Poszli dalej
razem, opowiadając swoje ulubione historyjki. A na zawodach było tak: kurka i gąska
biegały szybciutko, Wicherek pokonał przeszkody, byczek pokazał swój długi skok,
kogucik zapiał specjalnie na cześć mam, Łatek i Szaruś przedstawili taniec radości,
a Kwaczusia… Ona pokazała, jak szybko potrafi przepłynąć staw. Zawodnicy długo
słuchali braw mam i pani Gulgulci. Wszyscy jedli pyszny tort pani Gęgały, śmiejąc się
wesoło.
Na koniec pani pożegnała dzieci i mamy:
-
Dziękuję za miłe spotkanie, wszyscy razem sprawiliście, że było to udane święto.
Kwaczusia poczuła, że pani ją też chwali.
-
To był naprawdę miły dzień, mamo! – powiedziała szczęśliwa i
zadowolona kaczuszka
– Dzisiaj dowiedziałam się czegoś ważnego –
potrafię świetnie pływać. Chodźmy mamo do domu, chcę o tym
opowiedzieć tacie.
-
Myślę, że będzie cieszył się razem z tobą – dodała mama Milusia.
…………………………………………………………………………………………………
…………….
Bajka terapeutyczna "Tola"
Bajka pomagająca przezwyciężyć lęk przed brakiem akceptacji,innością.
W sklepie z zabawkami na półkach mieszkały różne zabawki: kolorowe
lalki, pluszowe misie, samochody, klocki. Na najniższej półce
siedziała samotnie w kącie lalka inna niż wszystkie. Miała czarną
buzię, kruczoczarne kręcone włosy i ubrana była tylko w spódniczkę z trawy. Była
bardzo samotna i smutna. Czuła się nielubiana, odrzucona, ponieważ nikt nie chciał
się z nią bawić. Co noc wszystkie zabawki schodziły z półek i bawiły się wesoło. Tola,
bo tak miała na imię czarna lalka, siedziała na swojej półeczce i zadawała sobie
pytania: Dlaczego nikt nie chce się ze mną bawić? Czy ja jestem inna? Czy będę
kiedyś mieć przyjaciół? Czy będę się bawić i śmiać jak inni? Na najwyższej półce
siedziały dwie piękne i dumne lalki Barbie, które były jej koleżankami. Co wieczór
śmiały się z Toli, jej ubrania, włosów i ciemnego koloru skóry. Namawiały inne
zabawki, aby
nie bawiły się z Tolą, a co było najstraszniejsze, wyzywały
dziewczynkę, wołając na nią: brzydula, brudas, odmieniec. Toli było bardzo przykro i
smutno. Łzy same cisnęły jej się do oczu, ściskała piąstki aż do bólu, jednak na
twarzy nie pojawiła się żadna oznaka potwornego bólu. Pewnego dnia do sklepu
przywie
ziono nowe zabawki, wśród nich był piękny kolorowy pajacyk. Wszystkie lalki
były nim zachwycone i chciały się z pajacykiem zaprzyjaźnić. Postanowiły w nocy
zorganizować bal, na którym odbędzie się konkurs na najciekawszy i najładniejszy
taniec. Wszystkie
zabawki ochoczo zabrały się do roboty - do przymierzania
pięknych strojów. Każda z nich chciała zatańczyć z pajacykiem i wygrać konkurs. A
Tola
smutno patrzyła na krzątaninę i coraz bardziej robiło się jej smutno
i przykro, gdyż nie miała pięknego stroju na bal. A kiedy bal się zaczął, wszystkie
czekały, kogo wybierze pajacyk. Pajacyk jednak nie wybrał żadnej z pięknie
ubranych lal, bo zauważył siedzącą samotnie w kącie smutną lalkę Tolę, z którą nikt
nie chciał się bawić. Przypomniała mu się sytuacja, kiedy on też tak siedział
samotny i opuszczony na półce. Postanowił podejść do dziewczynki.
Tola z przerażenieniem i strachem patrzyła na zbliżającego się
pięknego pajacyka. Serduszko biło jej coraz mocniej, czuła, że zaraz jej wyskoczy.
Nerwowo skubała swoją sukienkę i myślała: Co on ode mnie chce? Czy będzie się ze
mnie śmiał tak jak inni?
Pajacyk zapytał:
-
Dlaczego jesteś smutna i nie bawisz się z innymi?
-
Nie mam ładnej sukienki i wyglądam inaczej niż wszystkie zabawki w
tym sklepie
– odpowiedziała Tola.
-
Oj, nie przejmuj się, spójrz na mnie, ja też jestem inny: cały jestem drewniany, mam
spiczasty, długi nos, chude ręce i nogi. Nie martw się tym. Bardzo lubię się bawić,
więc zapraszam cię do tańca .Dziewczynka odczuwała wielki strach i niepokój. Nie
poszłaby, gdyby pajacyk nie trzymał jej bardzo mocno za rękę i uśmiechał się do niej
zachęcająco. Mówił: nie bój się, jestem obok ciebie, nic złego się
nie stanie.
Tola najpierw nieśmiało i z opuszczoną głową rytmicznie poruszała się w rytm
muzyki, ale
ponieważ nikt nie śmiał się z niej, coraz odważniej i coraz piękniej
tańczyła, wirując lekko jak motylek fruwający z kwiatka na kwiatek. Pojawił się na jej
buzi najpierw
lekki uśmiech, w miarę jak widziała zachwycone oczy zabawek
uśmiech robił się jej coraz piękniejszy.
-
Czy to możliwe, żeby ta brzydula tak ładnie tańczyła? – pytały
zabawki.
-
Jak cudownie wygląda - mówiły zabawki.
-
Zobacz, jak ślicznie faluje jej spódniczka - szeptały misie.
Nagle muzyka ucichła. Tola z niepokojem czekała na to, co się
stanie. Znów posmutniała.
Hura! Hura! Brawo!
– rozległy się nagle oklaski. Jesteś w...