calebieda8


63






























VIII

WESELE

Równie uroczyste było wesele,które Anna łzami oblała.Zdawszy się na wolę Bożą,szła
do ołtarza jak ofiara,milcząca,zimna,modląc się tylko w duszy,bo mimo tylu przeciwności
nie postradała ufności w Bogu,którą słabsi ludzie tak prędko za pierwszym cierpieniem tracą.
A naprzód zmieniły się bardzo miny pana Mateusza i sędziego,gdy do intercyzy przyszło.
Tu pokazało się,że Bałabanowicz albo nic nie zrobił,bo nie chciał,albo że nie mógł.Rad nie
rad pan Mateusz musiał milcząc a klnąc w duszy przyjąć pięćdziesiąt tysięcy posagu,a trzy-
dzieści w wyprawie i jeszcze oprawę [56] żonie w podobnejże sumie na swoim majątku zmuszo-
ny został uczynić.To mu zupełnie humor popsuło,byłby się cofnął,gdyby sędzia z jednej
strony,z drugiej nadzieja późniejszych zapisów ciotki,nie trzymał y go.
Powtóre łzawa postać panny młodej mimowolnie go dręczyła i była mu jakby ostrym wy-
rzutem,który porafił się dobić twardego egoisty serca.

Jeśli taką będzie całe życie
myślał
wesołoż mi będzie w domu!
Przygotowania do wesela były jeszcze wspanialsze niż do uczty zaręczyn.Wielka liczba
gości sproszona,muzyka z pobliskiego miasta,beczki wina i miodu dla czeladzi,cyfry,wy-
strzały nawet nie były zapomniane.Kucharzy kilku pociło się nad sosami od tygodnia,po
ryby posłano mil dziesięć,dwadzieścia po zwierzynę,czterdzieści po wina.W oczach pod-
komorzyny były to wielkie dobrodziejstwa dla Anny!
Wśród tej wrzawy chodziła ona blada,milcząca i nieprzytomna,a pan Mateusz zły i zmu-
szony gniew swój ukrywać siniał ze złości.Sąsiedztwo gotowało się na zbieranie plotek z
całych sił.
Z rana o godzinie jedenastej podpisano intercyzę,państwo młodzi już byli gotowi,ołtarz w
kwiaty ubrany w sali jadalnej,kobierzec rozesłany,bukiety poprzypinane,Poprowadzono ich
prosić błogosławieństwa,z padaniem do nóg i tą czułą ceremonią żebrzącą życzeń pomyślno-
ści u najuboższych sług nawet,nawet u nędzarza.
Pan Mateusz odbywał to jak przechadzkę po pokoju patrząc W inną stronę;tylko tyle jesz-

cze był łaskaw,że nie świstał.
Stanęli u ołtarza:ksiądz wikary błogosławił;Anna odpowiadała po cichu,ale wyraźnie;
pan Mateusz,jakby kogo łajał.Jeszcze ksiądz czytał nad nimi ostatnią modlitwę i miał wzy-
wać przytomnych za świadków,gdy Anna wysilona długo tłumionym uczuciem zawołała:

Ach!
zachwiała się,padła i zemdlała.
Trudno opisać,jak to wszystkich zmieszało;pani Dorota chciała bić nieszczęśliwą,miała
jej to za jakiś występek,pan Mateusz wzruszał ramionami,sąsiedzi szeptali,a kobiety jedne,
co rozumiały położenie Anny,płakały.Wyniesiono ją z pokojów,mąż nie pobiegł za nią,lecz
ż mężczyznami na fajki,ciotka poszła wprawdzie,ale w intencji czynienia wyrzutów,skoro
tylko siostrzenica przyjdzie do zmysłów.
Tymczasem szczęśliwi z podanej zręczności goście rozpierzchnęli się i tysiące powtórzyli
z tego wypadku bajek i plotek.Nazajutrz powiadano o milę,że zemdlała,o dwie,że umarła,o
trzy,że mężowi oczy wydarła,o sześć mil słychać było,że się na weselu wszyscy potruli.Tak
to im dalej,tym wspanialej zawsze rozchodzą się plotki nie słabnąc,lecz nabierając siły.O
cudowna siła!
Nim uroczysty i ceremonialny obiad podano,wytrzeźwiono panią młodą,złożono mdłości
na osłabienie pochodzące z choroby jakiejś i osadzono państwa nowopobranych na rogu stołu
jedno przy drugim.Wszyscy uważali,że do siebie słówka nie przemówili przez cały ciąg
obiadu.W czasie toastów i klaskania z biczów pod oknami podniosła się Anna i znów
omdlała;przecież otrzeźwiono ją nie odprowadzając od stołu.
Pan Mateusz,czując,jakie z tych mdłości plotki i historie urosną,wściekał się ze złości;
pani Dorota z tegoż samego powodu jeść nie mogła,sąsiedzi triumfowali,a mianowicie kate-
goria odprawionych z kwitkami przez podkomorzynę.Nareszcie późno już skończył się
obiad,a goście czekając rozpoczęcia tańców porozchodzili się podochoceni dobrze winem,
które Bałabanawicz im razem i sobie tak serdecznie dolewał,że w końcu obiadu runął pod
ciężarem swoich obowiązków pod stół i nie powstał z placu boju aż nazajutrz.
Tańce rozpoczęły się od uroczystego polskiego,otwartego z panią młodą;po niej w drugiej
parze szedł pan Mateusz z panią podkomorzyną,dalej cały ogon par chichoczących,szeptają-
cych,spozierających na siebie,kończący się drobnymi dziećmi wyprostowanymi mocno,aże-

by się słuszniejsze wydawały.
Gdy się to dzieje w sali,tymczasem ksiądz wikary staropolskim zwyczajem z kropidłem i
księgą idzie poświęcać łóżka.Już północ,a jeszcze tańcują jedni,piją drudzy,już po północy
jeszcze trwa zabawa,już się na dzień zabiera,a pan Mateusz wyrywa się ukradkiem z sali i
bieży do pokoju sypialnego.
Otworzył drzwi i zawołał na sługę:

Podaj mi fajkę i szlafrok,i pantofle?
Spojrzał,obejrzał,obszedł,ale próżno,bo swojej żony nie znalazł.Rzucił ze złością ręka-
wiczki i wyszedł z pokoju biegnąc do pani Doroty.

Gdzież jest moja żona?

Gdzie?Spodziewam się,że w sypialnym pokoju.

Nie ma jej.

Jak to nie ma?wszakże się rozebrała.

Ale gdzież się podziała?

Cóż to jest?w Imię Ojca!
zawołała pani podkomorzyna biegnąc do sypialni.Otworzyła
drzwi,szukała okiem,zatrzasła je za sobą i załamała ręce.

Gdzież ona się podziała?

Alboż ja mogę wiedzieć?
odpowiedział pan Mateusz szarpiąc na sobie suknie.Cichoż
już z tym!Niech pani nie rozsyła,nie mówi!Ludzie by się śmieli...

Ale co mi waść prawisz
rozogniona wołała pani Dorota,biegnąc
ja ją muszę znaleźć!
To szalona dziewczyna:to kara Boska!
I tak dobrze wypytywała się o panią młodą wszystkich,że w kwadrans całe towarzystwo o
jej zniknięciu wiedziało;młodzież śmiała się,starzy głowami kiwali,pan sędzia niemy sie-
dział w kącie,a Mateusz zapaliwszy fajkę,położył się na łóżku klnąc ożenienie swoje i obie-
cując sobie wcześnie mścić się swojego wstydu na żonie.
Gdzie była Anna?Ona płacząc wybiegła na ogród do swojej altany i,mimo chłodu dopadł-
szy swojej ulubionej ławeczki,na której najrozkoszniej przedumała chwile,siadła,zaczęła
płakać,na koniec zemdlała znowu osłabiona.
Słudzy z pochodniami rozbiegli się po ogrodzie,naturalnie stary ogrodnik poprowadził ich

do ogródka Anny;znaleźli ją tam bez duszy leżącą i nie mogąc się dotrzeźwić,wnieśli bez-
przytomną do sypialni.Tu ledwie otwarła oczy,ujrzawszy ciotkę i męża osłabła raz jeszcze,
tak że trudno się jej było docucić.
Pani podkomorzyna,która w życiu swoim nie doświadczała mdłości,chyba z niestrawno-
ści,krzyczała,że to są udawania,i szarpała biedną.Ledwie ją stamtąd potrafiono wyprawić
pełną gniewu i niecierpliwości,gdy już siostrzenicę zabierała się trzeźwić rękami.Został pan
Mateusz,który również nigdy nie mdlał,a czytał Spazmy modn [57] i całe życie drwił z omdle-
nia wszelkiego rodzaju,stal jak posąg z szyderskim uśmiechem w ustach.
Gdy się sami zostali,on postawił fajkę i odezwał się do modlącej Anny:

Dośćże już tego udawania,moja pani;dość tych łzów,mdłości i nabożeństwa.Ja nie je-
stem tak głupi,żebym temu wierzył.Bardzo fałszywe masz o mnie wyobrażenie,jeśli mnie
bierzesz za jakiegoś sentymentalnego wariata.Uprzedzam panią od dziś dnia,że to ze mną
nie uchodzi,że jestem srogi i bardzo srogi,i nie znoszę nieposłuszeństwa.Widziałem tysiąc
razy podobne sceny i wiem,co one znaczą!cha!cha!Trafiłaś na człowieka,z którym trzeba
rozumnie postępować i zaniechać tych niepotrzebnych czułości.Jesteś moją,chociaż widzę.
że ci się to nie podoba;ale się stało i nie odstanie!Chcesz z mojej strony łagodności:bądźże
posłuszną i zapomnij o mdłościach.Co ja,to długo nie zapomnę i nie daruję,żeś jest przy-
czyną tych plotek,tych baśni,.które od dziś dnia przyczepią się do nas.
Anna modliła się i klęczała,a gdy mąż kończył swoją szyderskim tonem daną naukę,ona
powstała,podniosła ręce i cicho rzekła:

Bądź wola Twoja!

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
calebieda17
calebieda5
calebieda6
calebieda11
calebieda7
calebieda19
calebieda9
calebieda16
calebieda15
calebieda18
calebieda13
calebieda2
calebieda10
calebieda1
calebieda14
calebieda3
calebieda3
calebieda20
calebieda12

więcej podobnych podstron