88
XII
ZEMSTA PANA JANA
Nazajutrz wieczorem Jan siedzący w ganku ujrzał w lipowej Ulicy bryczkę pana Bałaba-
nowicza,którą poznał po szpakowatych koniach i podniósł się z radości na ławce,a potem
usiadł znowu i zażył tabaki mówiąc do siebie:
No,chwała Bogu!jedzie.
Już bryczka minęła bramę i zatoczyła się przed pałac,a Jan zwykle pokorny nawet z ławki
nie wstał na przyjęcie pana.
Cóż to!
zawołał wysiadając trochę napiły Bałabanowicz
czemu,hultaju,nie wsta-
niesz,kiedy widzisz,że przyjeżdżam?słyszysz?
Któż to taki waćpan jesteś,że takim tonem mówisz?
Oszalał czy co?!
krzyknął z gniewem eks-plenipotent.
Hej!jest tam kto?związać go i
wsadzić do ciupy!Co to jest nikogo nie ma?
Spojrzał w ganek;tu stali wszyscy dworscy,ale z pozakładanymi w tył rękoma i uśmie-
chem na ustach.Jan spokojnie zażywał tabakę i mówił powolnie:
Ot lepiej,Bałabansiu,nie udawaj pana,a zażyj tabaki.
I podał mu tabakierkę,którą ten pięścią uderzywszy wytrącił mu z rąk.Nie pojmując,co
się z nim działo,Bałabanowicz przywykły do posłuszeństwa osłupiał.
Cóż,nie znacie mnie?
zawołał
ale ja się dam wam poznać!Hej,wójta!stróżów!
Nikt nie słuchał.Bałabanowicz nie wiedział,co począć,obracał się,kręcił i na dobitkę sły-
szał jeszcze dokoła szyderskie śmiechy służących.Oburzony chciał iść do żony,ale Jan mu
drogę z flegmą zastąpił i rzekł:
A dokądże to idziesz?
Bałabanowicz go popchnął,a ten oddał sowicie.
Gdzie jest pani?
odezwał się drżący i nieprzytomny.
Cha!Cha!
rzekł Jan
już się nie poskarżysz na nas!mądrześ ty,ptasiu,ją okiełznał,
ale znalazł się mądrzejszy od ciebie.
Co to jest?co on gada?cóż się stało?
No!no!zażyj tabaki i siadaj po staremu,a nie udawaj pana,to ci powie,mój gilu.
Nie ma jejmości!
A gdzież się podziała?
Pojechała do Brzozówki.
Do Brzozówki!
I Bałabanowicz porwał się za głowę.
Sama!sama pojechała?
O nie,z panem Mateuszem
odpowiedział Jan spokojnie.
A skądże się wziął tu pan Mateusz?
Przyjechał i zabrał panią.
W Imię Ojca i Syna.To być nie może,tyś pijany,hultaju!
Znowu się zapominasz
rzekł Jan
daj pokój i nie udawaj pana.Każ sobie konie za-
przęgać i ruszaj stąd!
Ja,stąd?
Taki jest rozkaz pani!
Pani to śmiała powiedzieć?To kłamstwo,to intrygi pana Mateusza,ale ja go nauczę.Pa-
ni by mogła dać taki rozkaz?!
A kiedy ty mogłeś panią po pijanemu łajać,kiedy ty mogłeś ją wypychać i odgrażać się
bić,mogła cię ona stąd wypędzić.Kwita z byka za indyka[80] !
rzekł Jan.
Ale to mój majątek!to wszystko moje!
Fiu!fiu!jakiś mi bogaty!Kłaniam się jaśnie wielmożnemu panu!A nie można by wie-
dzieć,czy to kupione,czy darowane?
Pan Bałabanowicz nic już nie słuchając darł się przez sługi do swego pokoju,puścili go
wprawdzie,ale Jan z tabakierką szedł za nim poważnie i kiwał głową.
Chodźcie za mną,chłopcy
rzekł na innych.
Wszyscy słudzy potoczyli się za Janem.
Eks-plenipontent dopadł drżąc z gniewu,podziwienia i strachu drzwi swojego pokoju,
otworzył je i pędem pobiegł do biurka;zobaczył je odbite,papiery zabrane;załamawszy ręce
upadł na łóżko.
Jan,który tego wszystkiego był świadkiem,poważnie odezwał się:
A cóż,Bałabanosiu,nieprawdaż,że jest ktoś mądrzejszy od ciebie?
Bałabanowicz jak zbity milczał.Jeszcze raz zerwał się,szukał po szufladach i znowu
zgrzytnął zębami ze złości.
No,widzisz,że nie masz tu co robić
mówił mu Jan
ruszaj sobie z Bogiem.Adieu!Pi-
suj do mnie na Berdyczów!
To mówiąc wyprowadzał eks-plenipotenta,który bezprzytomny wychodził z izby,a na
progu jakby sobie coś przypomniał,raz jeszcze cofnął się i zaczął czegoś szukać w łóżku.
Jan wszystko to uważał i chwycił go za rękę,gdy chował do kieszeni woreczek spory pie-
niędzy.
To moje!to moje!
wrzasnął przeraźliwie Bałabanowicz pasując się z nim
to moje!
Nic tu nie ma twojego,stary złodzieju
rzekł Jan,zapalając się;
trzech groszy nie ma
twoich!
Na miłość Boga!to moje!
krzyczał,jakby go ze skóry Odzierano,skąpiec oboma rę-
kami chwytając się woreczka.
Złamanego szeląga stąd nie wyniesiesz
odpowiedział Jan spokojnie z pomocą sług wy-
rywając się mu.
Jedź,jak stoisz,i to jeszcze łaska,że ci konie dam,bobyś powinien bo-
so,o kiju,jak przyszedłeś,powędrować!To mówiąc rzucił woreczek w biurko,wypchnął
Bałabanowicza,drzwi zamknął,klucz do kieszeni schował i dał znak sługom,żeby go ku
gankowi skierowali.
Mimo woli zgrzytając zębami ze złości wypędzony Bałabanowicz pobiegł do stajni,
siadł na bryczkę i wkrótce Jan zażywając tabakę w ganku ujrzał go znowu w lipowej ulicy.
Jedź z Bogiem,a nie wracaj!
mówił
krzyżyk ci na drogę,Bałabanosiu!
A słudzy radzi zemście śmieli się do rozpuku.Napuszony stary Jan powydawał surowe
rozkazy,nakręcił zegar w sieniach i poszedł zamknąwszy pokoje,rozstawiwszy wartowników
na gawędkę do kuchni,jak zwykł był czynić za spokojnych czasów od lat dwudziestu.Wkrót-
ce tak było cicho w Złotowolskim dworze jak niegdyś za pani podkomorzyny i wszyscy we-
szli w dawne karby.
KONIEC ROZDZIAŁU
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
calebieda17calebieda5calebieda8calebieda6calebieda11calebieda7calebieda19calebieda9calebieda16calebieda15calebieda18calebieda13calebieda2calebieda10calebieda1calebieda14calebieda3calebieda3calebieda20więcej podobnych podstron