Karen Rose Smith
Serce ze złota
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- No, teraz jesteś gotowy. - Stwierdziła Linda Clark, obrzucając
brata taksującym spojrzeniem.
- Zaczekaj, aż twoje pielęgniarki cię zobaczą - dodała Stacey
żartobliwym tonem.
Doktor Peter Clark zamknął drzwi gabinetu, mając nadzieję, że
nikt tego nie usłyszał.
- Uspokójcie się wreszcie - napomniał siostry i podszedł do
biurka, zastanawiając się, jak długo jeszcze potrwa ta wizyta.
Za piętnaście minut miał spotkanie, a Linda i Stacey jakby nie
zauważały, że przebywają w gabinecie lekarza w czasie jego dyżuru,
gdzie obowiązuje pewna dyscyplina. Co powinien zrobić, żeby to
wreszcie zrozumiały? Peter bardzo je kochał, ale czasami...
- Nie wiem, czemu wam na to pozwalam. Ubieracie mnie jak
jakiegoś manekina - mruknął pod nosem.
Wciąż nie był pewien, czy granatowa tweedowa marynarka, którą
dla niego wybrały, naprawdę mu się podoba. No i ta jedwabna koszula
oraz wzorzysty krawat - on z pewnością by czegoś takiego nie kupił.
- Wczoraj skończyłeś trzydzieści dziewięć lat i nie zgadzasz się,
żebyśmy wydały przyjęcie na twoją cześć.
Linda odgarnęła z czoła kosmyk ciemnych włosów.
- W tej sytuacji jedyne, co mogłyśmy zrobić, to trochę cię
wystroić - dodała z lekką kpiną w głosie. - Doskonale wyglądasz
braciszku. Jesteś wysoki, przystojny, masz ciemne włosy, jeszcze nie
siwiejesz. I podoba nam się twoja nowa fryzura, a przecież nie
miałyśmy z nią nic wspólnego - dodała.
- Mój fryzjer wyjechał - wyjaśnił Peter.
- Dzięki Bogu! - roześmiała się Stacey. - Teraz brakuje ci już
tylko soczewek kontaktowych, które dodałyby twoim oczom bardziej
wyrazistej zieleni.
Peter miał tego dość. Siostry zabrały go na lunch, a potem
towarzyszyły mu do sklepu z męską odzieżą, gdzie miał odebrać
smoking na piątkowy wieczór. Protestował, mimo to uparły się, żeby
w prezencie urodzinowym kupić mu nową marynarkę, koszulę i
krawat. Załatwiły to tak szybko, że oto przebierał się w nowy strój od
razu po powrocie do szpitala.
Popatrzył znacząco na zegarek.
- Za dziesięć minut mam spotkanie - oświadczył.
- Nie wyjdziemy, dopóki nie przyrzekniesz, że będziesz w piątek
na imprezie. - Stacey stała jakby wrosła w ziemię.
Peter policzył w duchu do dziesięciu, żeby nie stracić
cierpliwości.
- Dałem się namówić na udział w tej aukcji kawalerów, bo
organizujecie ją w szlachetnym celu. Obiecałem, więc przyjdę.
Zawsze dotrzymuję słowa. A teraz, jak już powiedziałem...
- Jesteś zdecydowanie za poważny - westchnęła Linda. - Ja nie
byłabym w stanie robić tego, co ty. Neurochirurg dziecięcy ponosi
wyjątkowo dużą odpowiedzialność. Jak ty sobie z tym radzisz?
- Jestem, jak wiesz siostrzyczko, bardzo rozważnym człowiekiem
i postępuję z nadzwyczajną ostrożnością - odrzekł Peter kpiąco.
A naprawdę jego praca i dzieci, które leczył, stanowiły dla niego
najważniejszą rzecz na świecie. Teraz na oddziale przebywała
dziewczynka, której los budził jego najserdeczniejsze uczucia. Aukcja
kawalerów miała zgromadzić pieniądze na nowoczesny sprzęt dla
oddziału pediatrycznego, żeby móc nieść pomoc właśnie takim
dzieciom jak Celeste.
Tylko dlatego Peter zgodził się wziąć udział w tej imprezie. Był i
drugi powód: oddział został wybudowany dla upamiętnienia jego
matki. Gdyby był tam ktoś taki jak jego matka, kto mógłby mu pomóc
przy małej pacjentce, nie obawiałby się o jej los. Potrzebowała czułej
opieki tak samo jak dobrego sprzętu i operacji - a nawet bardziej.
Rozległo się pukanie do drzwi. Katrina, rejestratorka, wsunęła
głowę.
- Przyszła doktor Violet Fortune - powiedziała. - Pomyślałam, że
nie pozwolisz jej czekać.
Linda uniosła brwi, a Stacey popatrzyła zdziwiona.
- Ktoś z Fortune'ów przyszedł się z tobą zobaczyć? O co chodzi? -
spytała Linda. I nagle strzeliła palcami, jakby ją olśniło. - Ach,
prawda. Violet Fortune jest neurologiem o prawie tak znakomitej
renomie jak ty. Może przyjechała aż z Nowego Jorku, żeby się z tobą
skonsultować?
- Okay. - Peter wstał zza biurka. - Już idę.
- Zerkniemy na Violet Fortune, wychodząc - powiedziała Linda. -
Jej zdjęcie co jakiś czas pojawia się na łamach „Red Rock Gazette".
Wiesz, to ta gazeta, której nigdy nie czytasz, bo uznajesz tylko
czasopisma fachowe - dodała, patrząc wymownie na brata.
Siostry Petera były kobietami sukcesu, przynajmniej we własnym
mniemaniu. Stacey miała mały butik w jednej z galerii w San
Antonio, a Linda zajmowała się kredytami w dużej instytucji
finansowej. Obie znacznie lepiej niż brat dostrzegały jasne strony
życia. Może dlatego, że on był pierworodny.
A może dlatego, że nigdy nie potrafił przeboleć śmierci matki i
pogodzić się z powtórnym ożenkiem ojca? Nie był w stanie
zaakceptować macochy, tak jak umiały to zrobić jego siostry.
Uświadomiły sobie w końcu, że jest zajęty i podeszły do drzwi.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego w dniu pourodzinowym. -
Linda uścisnęła go i pogładziła rękaw marynarki. - Naprawdę jest
ekstra - dodała.
Peter tylko się uśmiechnął.
- Jeśli nie zobaczymy się wcześniej, to do piątku wieczorem. -
Stacey też objęła brata.
Peter zdecydował, że odprowadzi siostry do wyjścia. Nie chciał,
aby powodowane ciekawością zatrzymały się przy doktor Fortune.
Musiały się zorientować, bo uśmiechnęły się, pomachały do niego i
rzuciły tylko długie spojrzenie w stronę kobiety siedzącej w
poczekalni. Za chwilę już ich nie było.
Peter zwrócił się do Violet Fortune i znieruchomiał, zaskoczony
jej widokiem. Była absolutnie olśniewająca. Jej sława doskonałego
diagnosty dotarła już do Teksasu. W wieku zaledwie trzydziestu
trzech lat miała wyrobioną markę w swojej dziedzinie.
Wyobrażał ją sobie w kitlu lekarskim, z nobliwą fryzurą, bez
śladu makijażu, poważną, a tymczasem Violet Fortune okazała się być
całkowitym przeciwieństwem jego wizji.
Jej jasnobrązowe włosy ze złotymi pasemkami, sięgające do
brody i niewątpliwie przycięte i wymodelowane przez kogoś, kto znał
się doskonale na swoim rzemiośle, doskonale harmonizowały ze
szlachetnymi rysami jej twarzy.
Jasnoniebieskie, rozświetlone blaskiem oczy, wydawały się
dziwnie bezbronne. To też go zdziwiło. Nie wiedział, dlaczego
przyjechała. Z pewnością orientowała się, że prowadzi praktykę
neurochirurga dziecięcego. Czyżby miała dziecko? Może przyszła z
polecenia jego znajomych - Ryana i Lily Fortune'ów?
- Doktor Fortune? - zagadnął, tylko dla upewnienia się.
Wstała, odłożywszy na krzesło pismo, które przeglądała, i
obdarzyła go czarującym uśmiechem. Peter nieomal zaniemówił,
oszołomiony jej wdziękiem.
- Tak, to ja - potwierdziła. - Czy pan jest doktor Clark?
- Na to wygląda - odparł z uśmiechem, ignorując dziwne reakcje
swego ciała.
Ponieważ październik w Red Rock, w Teksasie, był jeszcze
ciepły, Violet miała na sobie granatową sukienkę z żółto-czerwonym
wzorem na brzegu. Podejrzewał, że krótki żakiecik okrywa ramiączka
sukienki.
Ciemnoczerwone
pantofle
na
wysokich
obcasach
podkreślały piękny kształt nóg, jak zdążył zauważyć, szybko
obrzucając ją wzrokiem.
- Miło mi panią poznać, choć jestem trochę zdziwiony pani
obecnością tutaj - powiedział, witając się z nią. Z trudem ukrywał
wrażenie, jakie na nim zrobiła.
- Ryan i Lily wyrażali się o panu bardzo pochlebnie.
Peter zwrócił uwagę na delikatny uścisk jej dłoni. Patrzyła w jego
oczy z taką samą intensywnością jak on w jej, co wytwarzało między
nimi dziwne napięcie.
- Bardzo ich cenię - powiedział Peter, puszczając jej rękę.
Doktor Fortune szybko się rozejrzała po pomieszczeniu,
sprawdzając, czy nikogo oprócz nich nie ma. Mimo że recepcjonistka
siedziała za szybą, zniżyła głos.
- Moja wizyta ma związek z Ryanem - powiedziała poważnie.
- Przejdźmy do mego gabinetu - zaproponował Peter, wskazując
ruchem ręki korytarz.
Violet szła obok niego, obserwując go i zastanawiając się,
dlaczego gdy ujął jej dłoń miała wrażenie, jakby musnął ją ciepły
wiatr. Na ogół nie reagowała w ten sposób na mężczyzn, zwłaszcza na
kolegów po fachu. Zaczynała już nawet myśleć, że jej reakcje nie są
normalne i jest oziębła.
Od czasów gdy jako nastolatka rozpaczliwie zabiegała o uwagę
chłopców, coś się w niej zmieniło. Tymczasem wysoka, szczupła, ale
muskularna sylwetka Petera, jego krótkie czarne włosy oraz
przenikliwe zielone oczy wywołały w niej jakieś wibracje, których nie
potrafiła opanować.
Peter otworzył drzwi do gabinetu i usunął się na bok, żeby mogła
wejść pierwsza. Dżentelmen, pomyślała. Czy to takie rzadkie? Miała
czterech braci, którzy traktowali ją, jakby była jednym z nich.
Rycerskość nigdy nie należała do ich mocnych stron, choć byli wobec
niej bardzo opiekuńczy.
W gabinecie unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Peter
wskazał ekspres.
- Katrina przygotowała mi kawę. Napije się pani? - zaproponował.
- Nie, dziękuję. - Violet była dostatecznie zdenerwowana, a kawa
jeszcze bardziej by ją pobudziła.
Czy dlatego doktor Clark tak ją pociągał, że miała osłabioną
czujność? Od ponad dwóch miesięcy żyła na pograniczu depresji i to
było przyczyną jej przyjazdu do Teksasu na ranczo jej braci „Flying
Aces".
Peter też zrezygnował z kawy i poprosił, żeby usiadła. Sam zajął
miejsce w fotelu za biurkiem. Dystans, jaki ich teraz dzielił, sprawił,
że Violet poczuła się pewniej.
- A więc co mogę dla pani zrobić? - spytał.
Violet otworzyła torebkę i wyjęła podłużną kopertę. Podała ją
Peterowi.
- Proszę najpierw przeczytać - powiedziała. - To od Ryana.
Rzucił na nią okiem i wyglądał na jeszcze bardziej zakłopotanego.
- W zasadzie to jest upoważnienie dla pani do odbycia ze mną
rozmowy w imieniu Ryana - zauważył.
- Właśnie tak - skinęła głową Violet. - Jestem nie tylko krewną i
dobrą przyjaciółką Ryana i Lily, ale również neurologiem.
- Wiem. Znam pani publikacje z prasy fachowej. W krótkim
czasie wyrobiła pani sobie nazwisko w środowisku medycznym.
Gratuluję.
- Cóż, wygląda na to, że Nowy Jork nie jest tak daleko od
Teksasu, jakby się mogło wydawać - stwierdziła Violet,
- Świat staje się coraz mniejszy, ale to nie tylko to. Red Rock jest
niewielkim miastem i nazwisko Fortune coś tutaj znaczy. Niezależnie
od pani pokrewieństwa z Ryanem i Lily, pani bracia też mają tu
ugruntowaną pozycję.
Bracia Violet, Jack, Steven, Miles i Clyde jako dzieci spędzali w
Red Rock wakacje, a kiedy dorośli postanowili się tu osiedlić.
Najpierw kupili wspólnie ranczo „Flying Aces", potem Steven kupił
dla siebie ranczo „Loma Vista", i właśnie skończył remont domu
przed ślubem z Amy Burke-Sinclair. W przyszłym miesiącu miała się
tam odbyć gala, na której gubernator wręczy Ryanowi Nagrodę im.
Hensleya Robinsona za zasługi dla stanu Teksas.
Ranczo Milesa i Clyde'a, „Flying Aces", gdzie zatrzymała się
Violet, było jednym z najlepszych w okolicy. Jej najstarszy brat, Jack,
niedawno doszedł do wniosku, że być może pójdzie w ślady braci i
osiedli się w Red Rock.
- Chodzi mi o to - kontynuował Peter - że rodzina Fortune'ów,
pani zresztą również, jest częstym tematem rozmów tutejszych
mieszkańców.
- Ja? Przecież nawet tu nie mieszkam - zdziwiła się Violet.
- Tak, ale pani nazwisko i kariera kojarzą się z pozostałymi
członkami rodziny Fortune'ów. Większość ludzi w mieście zna pani
historię.
- A jakaż to historia? - zainteresowała się Violet.
- Przede wszystkim historia pani edukacji - oświadczył Peter. -
Słyszałem, że z pomocą korepetytorów ukończyła pani szkołę
ogólnokształcącą rok wcześniej niż inni uczniowie. Potem czteroletni
program college'u przerobiła pani w trzy lata.
Na akademii medycznej szybko zyskała pani szacunek i zaczęła
przyjmować pacjentów w Nowym Jorku, gdy tylko dołączyła pani do
zespołu prestiżowej kliniki neurologicznej. Pani życie to otwarta
księga - dodał z lekkim rozbawieniem.
Otwarta księga? Niezupełnie. Tylko jej najbliższa rodzina
wiedziała, dlaczego rodzice zaangażowali dla niej prywatnego
korepetytora i dlaczego tak ciężko pracowała na studiach. Nawet Ryan
i Lily nie orientowali się, co ją spotkało, gdy była nastolatką, jaką
błędną decyzję podjęła i jakich nierozsądnych dokonała wówczas
wyborów.
- Jestem tu, bo Ryan prosił, żebym z panem porozmawiała -
wróciła do zasadniczego tematu ich spotkania.
- O czym?
- Ma pewne objawy - wyjaśniła.
- Jakiego typu? - spytał Peter.
Violet wyjęła z torebki następną kartkę papieru i położyła ją na
biurku.
- Przede wszystkim muszę panu powiedzieć, że Lily nic o tym nie
wie i Ryan chce, by tak zostało - zaczęła. - Od jakiegoś czasu
odczuwa dotkliwe bóle głowy, a nie chciał porozumieć się z lekarzem
w Red Rock czy San Antonio, ponieważ najpierw próbował
zignorować ból, przeczekać go. Nie chciał też więcej szumu wokół
własnej osoby. I tak było go sporo w związku z... z tym wszystkim -
dokończyła.
- Chyba nie jest już podejrzany o zabójstwo Christophera
Jamisona? - spytał Peter. - Policja z pewnością go z niej wykluczyła.
Zabrzmiało to tak, jakby nie miał wątpliwości co do niewinności
Ryana.
- Najwyraźniej nie wykluczono go ze sprawy - powiedziała
Violet. - Już sam stres z tym związany może powodować bóle głowy.
Ale powiedział mi, że nigdy przedtem nie były one aż tak dojmujące,
więc potraktowałam to poważnie - dodała.
- Zatrzymała się pani w „Dwóch Koronach"? - spytał.
- Nie, u Milesa, na „Flying Aces", Clyde i moja nowa bratowa,
Jessica, są w podróży poślubnej. Miles nalegał, żebym zamieszkała na
ranczu. Nie mogę okazywać zbyt dużej troski Ryanowi, żeby Lily i
pozostali członkowie rodziny nie powzięli jakichś podejrzeń.
Peter wziął od niej opis choroby i przejrzał go.
- Czy Ryan odczuwa mrowienie w ręce? - spytał.
- Tak.
- Mówiła pani, że nie chce pójść do miejscowego lekarza.
Dlaczego więc zwraca się do mnie, skoro ja jestem neurochirurgiem
dziecięcym? - zdziwił się.
- Ma do pana zaufanie, panie doktorze - odrzekła Violet. - Wie, że
zachowa pan dyskrecję, również co do mojej wizyty. Zleciłam
badania, ale nie mam pozwolenia na wykonywanie praktyki w
Teksasie, a tym bardziej w szpitalu. Pan tak. Ryan pomyślał, że jeśli
będziemy współpracować, poznamy przyczynę jego dolegliwości. To
zagwarantuje mu prywatność.
- Chciałbym osobiście porozmawiać z Ryanem. - Peter ponownie
rzucił okiem na opis choroby sporządzony przez doktor Fortune, po
czym podniósł na nią wzrok.
- Raczej tutaj nie przyjdzie - potrząsnęła głową - i nie chce, żeby
Lily czy ktokolwiek z rodziny się dowiedział.
Peter potarł z namysłem brodę. Violet zwróciła uwagę na zarys
jego szczęki i na silne dłonie.
- Dobrze. Cieszę się, że Ryan ma do mnie zaufanie. Możemy
spotkać się u mnie w domu. Zbadam go i zdecydujemy, co dalej robić.
- Kiedy miałby pan czas?
- Dziś wieczorem.
Najwyraźniej objawy Ryana nie podobały się doktorowi
Clarkowi, tak samo jak jej.
- Zadzwonię do Ryana i spytam, czy jest wolny - powiedziała.
Wyjęła komórkę i wystukała numer.
- Ryan prosił, żeby panu przekazać - powiedziała po zakończeniu
rozmowy - że zapłaci podwójnie, bo wie, że sprawia panu kłopot.
- Ryan jest moim przyjacielem - oburzył się Peter. - To nie będzie
płatna wizyta, nie tego wieczoru.
- Nie będzie z tego zadowolony.
- Może i nie - uśmiechnął się Peter - ale to mój jedyny warunek.
Zapadła cisza, lecz wspólny niepokój o Ryana wytworzył między
nimi szczególny rodzaj porozumienia. Jednakże wydawało się ono
bardziej osobiste niż zawodowe.
- Cieszę się, że pana poznałam, doktorze. - Violet wstała. - Nie
będę panu zabierać więcej czasu.
- Peter, proszę mi mówić Peter - zaproponował.
- A więc dobrze, Peter. - Popatrzyła mu prosto w oczy.
Wytrzymał jej spojrzenie, jakby na coś czekając.
- A czy ja mogę się zwracać do pani Violet? - spytał z lekkim
uśmiechem.
Violet poczuła, że jej policzki robią się gorące i usiłowała sobie
przypomnieć, kiedy ostatni raz się zaczerwieniła.
- Violet będzie okay - zdecydowała i nagle zrobiło się jej za
ciepło.
- Ryan jest szczęściarzem, że ma panią w rodzinie - powiedział
Peter.
Stali teraz obok siebie, niemal dotykając się ramionami.
- On i mój ojciec są sobie bardzo bliscy. Szanuję go, jest moim
ulubionym stryjem - uśmiechnęła się Violet.
- Nie chcę, żeby cokolwiek mu się stało.
- To może być coś poważnego - zaznaczył Peter.
Zdawała sobie z tego sprawę i sama myśl o tym kosztowała ją
parę bezsennych nocy. Peter wyraził głośno jej obawy. Przyjęła to
jako ostrzeżenie, choć wiedziała, jaka może być ewentualna
przyczyna problemów Ryana.
- Wiem, że to może być poważne - przyznała.
- Z drugiej strony jednak stres i napięcie też mogą wywołać takie
objawy.
- Niewykluczone - zgodził się Peter. - Będziemy szukać
przyczyny.
Violet miała wrażenie, że mogłaby tak stać przez cały dzień,
patrząc na Petera, chłonąc jego zapach, wyczuwając jego zatroskanie i
współczucie. Napomniała się w duchu, że niczego z tych rzeczy nie
potrzebuje od niego, to Ryan ich potrzebował.
Odetchnęła głęboko, cofnęła się o krok i skierowała do drzwi.
- Nie musisz mnie odprowadzać - rzekła. - Zobaczymy się
wieczorem. Ryan mówił, że wie, gdzie mieszkasz.
- A zatem do wieczora.
- To tutaj, numer siedem przez siedemnaście. - Ryan wskazał dom
Clarka na zachodnich obrzeżach Red Rock.
Niewielkie osiedle, które tu niedawno powstało, rozrastało się w
szybkim tempie.
- Nie do wiary, że te wszystkie domy wyrosły w ciągu zeszłego
roku - gderał Ryan. - Ani się obejrzymy jak Red Rock tak się
rozciągnie, że sięgnie do San Antonio.
Miasta były oddalone od siebie o dwadzieścia mil.
- Nie sądzę, żebyś już teraz musiał się o to martwić - stwierdziła
Violet.
- O, drzwi garażu się otwierają - zwrócił uwagę Ryan.
- Widocznie Peter na nas czekał.
Dom doktora Clarka był zbudowany w stylu ran-czerskim i
składał się z dwóch skrzydeł, tworzących literę V.
- Duży jak na dom kawalera - zauważył Ryan, ustawiając
samochód w garażu obok terenowego wozu Petera.
Światło się zapaliło i zobaczyli Petera stojącego w drzwiach
prowadzących do mieszkania. Ubrany w szerokie spodnie khaki i
czarną koszulkę polo sprawiał wrażenie wyższego i szerszego w
ramionach niż po południu w szpitalu.
Na jego widok tętno Violet przyspieszyło, ale wytłumaczyła
sobie, że to na pewno z powodu niepokoju o Ryana. W głębi duszy
jednak bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej o Peterze. Być
może wprowadził się do tego nowego domu, żeby dzielić życie z kimś
dla niego ważnym.
Dzielenie z kimś życia nigdy nie konkurowało z jej pracą
zawodową.
Praca, westchnęła.
Przypadek ostatniej pacjentki zachwiał jej pewnością siebie
bardziej niż cokolwiek innego. Wybrała się w rejs, żeby nabrać
dystansu do tego, co się stało. Bezskutecznie. Gdy przyjechała do Red
Rock na ślub brata, zmieniła swój harmonogram zajęć, żeby zostać tu
kilka tygodni dłużej i spróbować odzyskać równowagę psychiczną.
Nie potrzebuje teraz seksownego neurochirurga, który by jej to
uniemożliwił. Za kilka tygodni wróci do Nowego Jorku i podejmie
praktykę. Nie miała co do tego wątpliwości. W jej obecnej sytuacji nie
powinna
angażować
się
w
emocjonalne
związki,
które
najprawdopodobniej zakończyłyby się złamanym sercem...
- Jesteś gotowa? - spytał Ryan, zauważywszy, że nie odpięła pasa.
- Nie, nie jestem. Ale tak czy owak musimy przez to przejść.
Peter powitał ich przyjaznym uśmiechem i wyciągnął rękę do
Ryana, pomagając mu wysiąść.
- Cieszę się, że znów cię widzę - powiedział.
Ryan był mężczyzną solidnej budowy i lata pracy na ranczu nie
zmieniły tego. Teraz miał ciemną, opaloną od teksańskiego słońca
cerę. W wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat wciąż był przystojnym
mężczyzną. Violet podziwiała go za dobre serce i osiągnięcia na
ranczu oraz w Fortune TX, Ltd., firmie, w której pełnił funkcję
doradcy członka zarządu.
Z garażu przeszli wąskim korytarzem do dużego pokoju
dziennego. Violet zwróciła uwagę na rozległy taras, rozciągający się
za przeszklonymi drzwiami salonu.
- Ciekawe miejsce - zauważyła, gdy przeszli do kuchni, i
obrzuciła wzrokiem pomieszczenie z ozdobnym sufitem i ogromnym
wentylatorem. Przeszklone drzwi też prowadziły na taras.
Kominek w dużym pokoju był zbudowany z pięknego szarego
kamienia. Wokół niego stały stare fotele i sofa, na niej poduszki w
kolorze szarym i czarnym. Pokój dzienny miał inny wystrój. Stał tu
duży telewizor i nowoczesne szklane stoliki. Harmonizował z
otoczeniem na zewnątrz barwami ziemi i rustykalnym charakterem,
ale wydawał się trochę pusty.
- Bardzo elegancki wystrój - stwierdziła z uznaniem Violet.
- To miłe - zgodził się Peter. - Nie przebywam tu jednak zbyt
często. Jeśli wkrótce nie powieszę czegoś na ścianach, moje siostry
zrobią to za mnie - dodał.
- Masz dużą rodzinę? - zainteresowała się.
- Dwie rodzone siostry - odrzekł. - Poza tym rodzice tworzyli
rodzinę zastępczą, mam więc jeszcze przybranych braci i siostry.
Spojrzenie Petera przesunęło się po niebieskiej bluzce z krótkimi
rękawami, którą Violet miała na sobie, i dżinsach w kolorze indygo.
Kusiło ją, żeby ubrać się bardziej elegancko, ale w końcu uznała, że
charakter jej stroju nie jest w tej chwili ważny.
- Mogę zaproponować coś do picia? - zwrócił się do nich Peter.
Ryan potrząsnął głową.
- Nie chciałbym zajmować ci zbyt dużo czasu - powiedział.
- W porządku. Violet, jeśli masz ochotę, weź sobie coś z lodówki
- wskazał w stronę holu. - Chodźmy, tam jest mój gabinet - zwrócił się
do Ryana.
Po wyjściu obu mężczyzn Violet została sama. Nie mogła się
oprzeć, żeby trochę nie powęszyć po domu. No, może nie tyle
powęszyć, co trochę się rozejrzeć.
Jej mieszkanie było pełne pamiątek z dzieciństwa - prezentów od
braci i rodziców oraz przedmiotów, z którymi wiązały się jakieś
wspomnienia. Podeszła do serwantki i zajrzała przez szklane
drzwiczki. Było tam zdjęcie w srebrnej ramce przedstawiające kobietę
w szerokich spodniach i mężczyznę bardzo podobnego do Petera.
Obok stały oprawione w skórę książki, dalej fotografia tej samej
kobiety, tyle że już starszej, w otoczeniu pięciorga dzieci. Na drugiej
półce zauważyła kilka miniaturowych zwierzątek i koszyk pełen
muszli. Było tam też kilka grotów od strzał i zdjęcie dwóch młodych
kobiet. Sióstr Petera?
W pół godziny później, gdy patrzyła w zamyśleniu na dziedziniec
za domem, nie widząc na co patrzy, Ryan i Peter wrócili z gabinetu.
- Zrobił dokładnie to samo, co ty. Zadał mi mnóstwo pytań -
oznajmił Ryan.
- Myślę, że należy wykonać rezonans magnetyczny - powiedział
spokojnie Peter. - Zadzwonię do kolegi w Houston, gdzie odbywałem
specjalizację, i spytam, czy można by tam wykonać to badanie.
- Ale ty będziesz moim lekarzem? - upewnił się Ryan.
- Specjalizuję się w neurochirurgii dziecięcej - odparł Peter - lecz
nie wybiegajmy w przyszłość. Po badaniu zdecydujemy, co dalej.
- Masz rację. To brzmi sensownie. - Ryan przeniósł wzrok z
Petera na Violet. - Na pewno chcecie porozmawiać na mój temat.
Przejdę się trochę - zaproponował.
- Myślisz, że jego stan jest poważny? - spytała Violet, gdy Ryan
zniknął za drzwiami.
- W tej chwili trudno orzec. Rezonans wiele nam wyjaśni.
- Czy Ryan może prowadzić samochód? Usiłowałam go
przekonać, że go tu przywiozę, ale nie lubi odgrywać roli pasażera.
- Pytałem, czy zdarza mu się chwilowa utrata przytomności, ale
twierdzi, że nie. Nie ma również zawrotów głowy. Dopóki więc nie
wystąpią inne dolegliwości oprócz bólu głowy, nie ma powodu, żeby
mu zabronić prowadzenia.
Nagle Violet poczuła, że drży jej broda. Myśl o utracie Ryana
stała się zbyt realna.
- O co chodzi? - Peter podszedł bliżej.
- On... on jest dla mnie kimś więcej niż pacjentem - powiedziała
zakłopotana.
Z oczu spłynęły jej łzy i potoczyły się po policzkach. Szybko je
starła.
- Nie wywołuj wilka z lasu. - Peter ścisnął jej ramię.
- Nic na to nie poradzę, że się martwię. Dopiero niedawno zeszli
się ponownie z Lily. Są tacy szczęśliwi.
- Tak, wiem - przytaknął Peter. - Ale niezależnie od tego czy to
stres, czy coś poważniejszego, wiem, że Lily będzie go wspierać, tak
jak ty... i jak ja.
Dotyk dłoni Petera dał Violet poczucie bezpieczeństwa. Miała
wrażenie, że spływa na nią część jego siły.
- Wiesz, przez cały czas szarpię się między życiem a śmiercią i
mam do czynienia z ponurymi diagnozami. - Violet westchnęła
ciężko.
- Ponurymi diagnozami?
- Ostatnio było ich wiele. Zanim wyjechałam z Nowego Jorku
miałam dwie młode pacjentki ze stwardnieniem rozsianym i ciężarną,
która zmarła...
Przerwała nagle, uświadomiwszy sobie, co robi. Nigdy się nie
zwierzała. To nie leżało w jej naturze.
- Co jeszcze? - spytał Peter.
- Nic, naprawdę. Nie wiem, co mi się stało. Nie robię tu nic
innego tylko jeżdżę konno, przeglądam prasę medyczną i rozmawiam
z Milesem. Ktoś by pomyślał, że powinnam być wesoła jak
szczygiełek.
- Zawsze można się wypalić - zauważył Peter.
- A ty? Tobie się to nie zdarzyło?
- Jeszcze nie. - Wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się, po
czym od razu spoważniał. - Ale u ciebie może się to zaczynać.
Violet wpatrywała się w oczy Petera. Jego dłoń wciąż spoczywała
na jej ramieniu i nagle sobie uświadomiła, że poczucie
bezpieczeństwa może rychło zmieniać się w coś innego.
- Zawołam Ryana - zwróciła wzrok w stronę tarasu. - Powiem, że
możemy jechać, bo gotów pomyśleć, że Bóg wie co przed nim
ukrywamy.
- Tak, masz rację - zgodził się Peter. - Jutro porozmawiam z
przyjacielem w Houston.
- Dam ci numer mojej komórki. Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz
- poprosiła, wręczając mu wizytówkę.
Ich palce lekko się zetknęły. Podniosła wzrok i popatrzyła na jego
męski profil.
Zachowywała się jak nastolatka i nic na to nie mogła poradzić.
Otworzyła drzwi na taras. Ryan nie powiedział Lily, dokąd się
wybiera, a właściwie to skłamał. Oświadczył, że jedzie pokazać Violet
konia, którego chciałby kupić. W drodze do domu postara się go
przekonać, żeby wyznał żonie prawdę.
Zajmie się tym. I przestanie myśleć o Peterze Clarku, bo te
wszystkie emocje, które zawsze chciała odczuwać, a nigdy przedtem
ich nie doznawała, należy po prostu ignorować. W jej życiu nie ma
teraz miejsca dla mężczyzny. Zdecydowanie nie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Violet zajechała pod główny budynek na ranczu „Dwie Korony"
następnego ranka i zaparkowała na wprost ogrodu pełnego
leczniczych roślin i ozdobnych traw. Brzydziła się kłamstwem,
dlatego była zmartwiona.
Zobowiązała się jednak wobec Ryana do dyskrecji i nie mogła
powiedzieć Lily, gdzie byli poprzedniego wieczoru. Wolałaby, żeby
Ryan powiedział żonie o swoich objawach i o czekającym go badaniu
w Houston, organizowanym przez Petera.
Peter.
Potrząsnęła głową, jakby w ten sposób chciała się uwolnić od
myśli o nim i przeszedłszy pod łukiem wejściowym otworzyła kutą
żelazną bramę. Kamienny chodnik poprowadził ją po obrzeżu
dziedzińca, na którym rośliny i kamienie tworzyły miniaturowe
ogrody skalne. W powietrzu unosił się zapach kwitnących winorośli.
Zatrzymała się przed szerokimi drewnianymi drzwiami.
Na jej pukanie Rosita Perez otworzyła drzwi. Pulchna, ubrana w
bluzkę, jaką noszą na wsi, i długą zwiewną spódnicę, uśmiechnęła się.
- Jest pani w samą porę - powiedziała. - Lanie Meyers jeszcze nie
przyjechała. Pewnie tkwi gdzieś w korku na szosie z Austin. Ale pan
Ryan z żoną czekają na patio. Proszę, zrobię pani kawę.
To spotkanie na lunchu zaplanowano tydzień wcześniej. W
przyszłym miesiącu gubernator zaszczyci Ryana swoją obecnością na
nowym ranczu Steve'a. Właśnie trwały przygotowania do gali.
Córka gubernatora, Lanie, występująca w roli emisariuszki ojca,
miała przyjechać na lunch do Ryana i Lily, żeby okazać im, jak
bardzo się cieszy z powodu przyznania Nagrody im. Hensleya-
Robinsona Ryanowi. To było pierwsze spotkanie przygotowawcze i
Lily zaprosiła Violet, żeby też w nim uczestniczyła jako członkini
rodziny Fortune'ów.
- Co słychać u Savannah? - spytała Violet, gdy Rosita prowadziła
ją na patio.
Savannah była żoną Cruza Pereza, syna Rosity. Mieli
pięcioletniego synka, Luke'a, i wkrótce spodziewali się następnego
dziecka.
- Już wszystko dobrze po tym przedwczesnym alarmie -
uśmiechnęła się Rosita. - Nie ma się czym przejmować. Cruz dba o
nią, a my z Lukiem pomagamy, jak możemy.
- Proszę jej przekazać, że mam nadzieję wkrótce ją zobaczyć i że
serdecznie ją i Cruza pozdrawiam.
Rosita lekko ścisnęła rękę Violet i skinęła głową. Pchnęła drzwi
prowadzące na patio. Violet bardzo lubiła to zaciszne miejsce,
oplecione winoroślą, z fontanną na środku. Zeszła po paru stopniach i
skierowała się do jednego ze stolików.
Od razu wyczuła atmosferę napięcia. Niezależnie od tego, o czym
rozmawiali Ryan i Lily, twarz Lily była poważna, a na jej czole
rysowała się głęboka zmarszczka. Czyżby Ryan powiedział żonie o
swojej wizycie u Petera Clarka?
Szybko się jednak zorientowała, że tak nie było, bo Ryan zrobił
ledwo dostrzegalny ruch głową w jej kierunku.
Lily, zobaczywszy ją, natychmiast się rozpogodziła. W wieku
pięćdziesięciu dziewięciu lat wciąż była piękna. Indiańsko-
hiszpańskiemu pochodzeniu zawdzięczała oryginalne rysy twarzy i
duże czarne oczy ocienione gęstymi rzęsami.
Miała wspaniałą figurę, czarne lśniące włosy równo obcięte, nieco
dłuższe niż Violet, spadały na ramiona. Dziś miała na sobie białe
luźne spodnie i kolorowy sweterek w paski.
- Tak się cieszę, że do nas przyszłaś. - Uścisnęła serdecznie
Violet, która odpowiedziała jej równie serdecznym uściskiem.
Zawsze czuła się dobrze w towarzystwie Lily i potrafiła z nią
szczerze o wszystkim rozmawiać. Właśnie dlatego tak trudno jej było
cokolwiek przed nią zataić.
Ryan też objął ją na powitanie.
- Powiedz, jak podobał ci się ten koń, którego sobie upatrzył Ryan
- zagadnęła Lily. - Mówił, że jest brązowy i ma białą strzałkę na
głowie.
Violet zaczęła się gorączkowo zastanawiać nad jakąś stosowną
odpowiedzią, ale na szczęście dzwonek do drzwi uwolnił ją od
konieczności kłamstwa.
Lily nalała jej kawy.
- To pewnie córka gubernatora - powiedziała, gdy Rosita pobiegła
otworzyć. Chwilowo zapomniała o koniu. - Pijesz bez mleka, z
cukrem, prawda? - spytała.
- Tak się przyzwyczaiłam w szpitalnym bufecie.
Lily wskazała Violet krzesło i postawiła przed nią filiżankę.
- Jesteśmy ofiarami nawyków - westchnęła, rzucając okiem w
stronę Ryana. - Może za bardzo. - Zacisnęła usta i nie powiedziała nic
więcej.
Usłyszawszy kroki, Violet odwróciła się. Zobaczyła Lanie
Meyers. Młoda kobieta wyróżniała się nieprzeciętną urodą i podobno
często gościła na łamach kroniki towarzyskiej. Miała jasne włosy,
niebieskie oczy i kobiecą figurę. Jeśli wierzyć reporterom, prowadziła
dość ekstrawagancki tryb życia.
- Jak tam idzie kampania wyborcza ojca? - spytał Ryan, gdy do
nich dołączyła. Ojciec Lanie ubiegał się o reelekcję.
- Idzie - odparła lekko ironicznym tonem. - Cóż, sama nie wiem,
jak on to robi. - Wzruszyła ramionami. - Musi ściskać tyle rąk,
przypochlebiać się tylu ludziom. Właśnie wróciłam z zakupów w
Nowym Jorku, więc przez chwilę byłam daleko od pola walki.
Violet obrzuciła Lanie wzrokiem. Zauważyła metkę projektanta
umieszczoną na kremowej sukience bez ramiączek, którą miała na
sobie.
- Zawsze lata pani na zakupy do Nowego Jorku? - zainteresowała
się.
Lanie upiła łyk soku pomarańczowego.
- Kocham Nowy Jork - powiedziała. - Nie tylko ze względu na
sklepy, ale imprezy kulturalne. Lily mi powiedziała, że pani tam
mieszka. To musi być cudowne móc w każdej chwili pójść do teatru,
na koncert czy na balet. - Lanie wyraźnie się ożywiła.
- Tak, to prawda, ale nieczęsto z tego korzystam - wyznała Violet.
- Violet jest neurologiem - wtrąciła Lily. - Jeśli akurat nie zajmuje
się pacjentami, pisze artykuły do pism medycznych. Zasiada również
w zarządzie schroniska dla maltretowanych kobiet.
- Ma pani strasznie poważne obowiązki - zasępiła się Lanie. - Nic
dziwnego, że nie ma pani czasu na teatr.
- Matka Violet, Lacey, od wczesnej młodości angażowała się w
sprawy społeczne. To nie pozostało bez śladu na Violet - dodała Lily.
Lily ma rację, pomyślała Violet. Matka zawsze walczyła o
sprawy, w które wierzyła. Gdy Violet dorastała, miała wrażenie, że
dla matki ta działalność jest ważniejszą od rodziny.
Myliła się jednak. Trzeba było dopiero sytuacji kryzysowej, żeby
przekonała się, że zarówno oboje rodzice, jak i bracia cenili ją bardziej
niż cokolwiek w życiu. Jej przykre doświadczenie jako nastolatki
nauczyło ją powściągliwości w intymnych stosunkach, ale
równocześnie uświadomiło, że nie jest sama.
- Tak się cieszymy, że Ryan otrzyma nagrodę - powiedziała,
kontynuując rozmowę. - Mój brat nie może się już doczekać, żeby
pełnić rolę gospodarza.
- Dopiero się ożenił, prawda? - spytała Lanie. - Mama mi
wspominała.
- Tak, kilka dni temu.
- Violet ma jeszcze drugiego brata, który ożenił się tego samego
dnia - dodał Ryan, dotychczas niebiorący udziału w rozmowie. -
Kiedy Jessica i Clyde wracają z podróży poślubnej? - zwrócił się do
Violet.
- W przyszłym tygodniu. Clyde ożenił się z moją przyjaciółką -
wyjaśniła Violet. - Nie mogę się już doczekać ich powrotu. Wreszcie
będziemy wszyscy razem.
- Po przeżyciach Jessiki zasługują na długi miesiąc miodowy. -
Lily wyjaśniła Lanie, że Jessica była ofiarą stalkingu i Clyde ją wtedy
wybronił.
Podczas lunchu Lanie wprowadziła ich w szczegóły gali, w której
będzie uczestniczyć jej ojciec, i podjęte w związku z tym środki
ostrożności.
- Chuck telefonował ze stajni. - Rosita weszła na patio, gdy
kończyli deser. - Mówił, że przywieziono tego nowego konia.
Ryan miał ochotę udać się natychmiast do stajni, ale wiedział, że
nie powinien zostawiać gościa.
Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się w sytuacji.
- Panie Fortune, proszę się mną nie krępować - powiedziała z
uśmiechem. - Ja też już muszę iść. Mam po południu spotkanie w
Austin. - Podniosła się z krzesła.
- Odprowadzę cię - zaproponował Ryan.
Pocałował Lily w policzek i wyszedł razem z córką gubernatora.
Lily uśmiechnęła się do Violet. Widać było, że z ulgą przyjęła koniec
tego lunchu.
- Ta młoda kobieta chyba nie znalazła jeszcze swego miejsca w
życiu - zauważyła.
- Może niektóre kobiety tego nie potrzebują?
- Ja je znalazłam z chwilą, gdy wyszłam za Ryana. - Przez twarz
Lily przebiegł cień niepokoju. - Nie zmieniłabym niczego, ale czasem
zastanawiam się, czy Ryan myśli tak samo.
- Nie rozumiem. - Violet rzuciła jej pytające spojrzenie.
- Martwię się o niego - kontynuowała Lily. - Dziś rano znów był
telefon z policji. Wzywają go, żeby zadać jeszcze kilka pytań. Kiedy
do nich wreszcie dotrze, że on nawet nie znał Christophera Jamisona?
Dlaczego nie mogą pojąć, że on nigdy nikomu nie zrobił krzywdy?
Takie pytanie mogła zadawać lojalna żona, ale Violet wiedziała,
że władze trzymają się własnych procedur. Nie nadano, co prawda,
rozgłosu powiązaniom między Fortune'ami a Jamisonami, ale takowe
istniały. Violet miała tylko nadzieję, że policja szybko odnajdzie
mordercę Christophera Jamisona i oczyści Ryana z zarzutów.
- Wy oboje zawsze w sytuacji krytycznej staliście za sobą murem
- zauważyła.
- Do teraz tak - przyznała Lily. - Ale Ryan bywa czasami
nieprzewidywalny. W ostatnich miesiącach zdarza mu się wychodzić i
nie mówi mi, dokąd idzie. Zaczynam się zastanawiać... - zawiesiła
głos i Violet zobaczyła, że jej oczy napełniają się łzami.
Jednej rzeczy Violet była pewna, że Ryan Fortune uwielbia żonę i
nigdy by jej nie zdradził.
- Może nic ci nie mówi, bo sam nie wie, dokąd pójdzie -
zasugerowała. - Może po prostu chce pobyć trochę sam. Rozmawiałaś
z nim na ten temat?
- Tak, ale daje mi jakieś nic nieznaczące odpowiedzi.
- Może wydają ci się takie, bo niczego nie ukrywa - podsunęła
Violet.
- Mam nadzieję, że masz rację - powiedziała Lily.
Ryan ukrywał przed żoną nękające go objawy choroby, więc
podejrzewała go o niewierność. Violet mogła mieć nadzieję, że
niebawem się to zmieni. Po badaniu w Houston Ryan na pewno powie
żonie o bólach głowy i w ich małżeństwie znowu zapanuje spokój.
Jason Jamison otwierał drzwi do swojej „rezydencji" i zaczął się
zastanawiać, dlaczego ją kupił po przeprowadzce do San Antonio. Po
pierwsze, pomyślał, bo nadawała się do tego, żeby w niej zostać na
dłużej. Po drugie, co równie ważne, podobała się Melissie. Może i
Melissa była tylko barmanką, ale miała wyjątkowo dobry gust.
Stwierdziwszy, że alarm jest wyłączony, uznał, że musi być w
domu. Wrócił wcześnie; dochodziło dopiero wpół do siódmej. Zwykle
pracował w Fortune TX, Ltd. dłużej, więc sprawiał wrażenie
wyjątkowo sumiennego i zaangażowanego pracownika, czym zwrócił
na siebie uwagę Ryana Fortune'a. Dzięki temu mógł realizować swój
plan.
Usłyszał szum prysznica, rzucił aktówkę i pobiegł na górę.
Miękki dywan tłumił jego kroki. Lubił zaskakiwać Melissę. Chętnie
robił niespodzianki. Nie mógł się doczekać, kiedy zaskoczy Ryana
Fortune'a. Planował zniszczyć Ryana, dokonując zemsty, której
zawsze pragnął jego dziadek.
Dziadek Farley był jedyną osobą, która go rozumiała i poświęcała
mu uwagę. Odwiedzając Farleya Jamisona w jego przyczepie
kempingowej, cały zamieniał się w słuch, kiedy ten opowiadał mu o
politykach ze stanu Iowa.
Dzieci i żona porzuciły Farleya. Kingston Fortune też nie chciał
mieć z nim nic wspólnego, choć łączyły ich więzy krwi. Ktoś musiał
wypełnić wolę dziadka. Farley zawsze uważał, że to za sprawą
Fortune'ów wiódł takie nędzne życie i Jason w to uwierzył.
Musiał jednak wymyślić jak najlepszy sposób, żeby wykonać to,
co zaplanował. Z nową twarzą był nierozpoznawalny dla krewnych.
Stworzył sobie nową tożsamość i stał się Jasonem Wilkesem. Teraz
mógł osiągnąć wszystko.
Ściągnął marynarkę i rozluźnił krawat. Jeden z nauczycieli w
szkole średniej nazwał go socjopatą. Nie miał skrupułów, żeby wbić
nóż w plecy przyjacielowi czy uciec się do kłamstw dla uzyskania
tego, co chciał. Ani trochę nie nękały go wyrzuty sumienia, gdy zabił
Christophera. Zawsze byli jak Kain i Abel, anioł i szatan. To tyle, jeśli
chodzi o aniołów, pomyślał, przypominając sobie, jak wrzucał ciało
brata do jeziora Mondo.
Wszedł do luksusowo urządzonej sypialni, ściągnął krawat i
koszulę. Rozpiął pasek spodni i przeszedł do łazienki. Od razu
skierował wzrok na kabinę prysznicową, gdzie za szklanymi drzwiami
rysowała się sylwetka Melissy.
Nie zdążył ich odsunąć, gdy zakręciła wodę i wyszła.
- Jason! - zawołała zaskoczona.
- We własnej osobie. - Zbliżył się do niej, nie pozostawiając
wątpliwości co do swoich zamiarów.
- Nie mogę. Nie teraz. - Potrząsnęła włosami, opadającymi jej na
ramiona. - Już jestem spóźniona. O wpół do ósmej mam spotkanie.
- Jakie? - spytał.
- Organizujemy w Boże Narodzenie bal dla dzieci z domu dziecka
- wyjaśniła.
- Ta twoja filantropia zaczyna być uciążliwa. Zaczynam się
zastanawiać, po co to robisz. - Jason wzruszył ramionami.
- Czyż nie udajemy dobrze zapowiadającej się pary małżeńskiej? -
Melissa podeszła bliżej.
- Tak, ale...
- Żadnych ale. - Położyła mu palec na brodzie i obserwowała go
przez chwilę swymi brązowymi oczami. - Tak jak ty masz swoje
plany co do firmy Ryana, tak i ja mam swoje.
- Jakie? - zainteresował się Jason.
- Zobaczysz. A jak tam twoje pomysły?
- Dobrze - odparł. - Fortune TX, Ltd. wydaje pieniądze na lewe
interesy z ropą i na wszystkim są ślady palców Ryana.
- Naprawdę myślisz, że wyrzucą go z zarządu? - spytała Melissa z
powątpiewaniem.
- Na to liczę.
Wpatrując się w oczy Melissy, Jason dostrzegł w nich jakiś błysk.
Czyżby planowała coś na własną rękę? Melissa nigdy nie pozwoliła
mu na zbyt dużą bliskość i nie dzieliła się z nim wszystkimi swoimi
sprawami.
- No, na dziesięć minut mogę sobie pozwolić. - Przesunęła ręką
wzdłuż jego piersi i wsunęła za pasek spodni. Źrenice rozszerzyły się
jej z podniecenia.
Jason chwycił ją na ręce i rzucił na łóżko.
- Pamiętaj, tylko dziesięć minut - ostrzegła.
Dochodziła czwarta po południu, gdy Peter znalazł chwilę, żeby
zadzwonić do Violet. Od czasu rozstania poprzedniego wieczoru nie
przestał o niej myśleć. Nie był z tego zadowolony. Nie lubił, gdy jego
uporządkowany umysł zaprzątały jakieś nieproszone myśli.
Istniało kilka powodów, dla których Violet powinna być dla niego
owocem zakazanym. Po pierwsze, nie umawiał się z kobietami, które
swoje życie podporządkowywały karierze. Zrobił to raz i o jeden raz
za dużo.
Po drugie, nie dość że Violet Fortune była całkowicie pochłonięta
pracą, to na dodatek mieszkała w Nowym Jorku. Za kilka tygodni tam
wróci i podejmie swoje obowiązki. Na dłuższą metę odległość nie
sprzyja związkom. Jego jycie, rodzina i przyszłość łączyły się z Red
Rock.
Po trzecie, Violet Fortune za bardzo zawładnęła jego światem. On
lubił mieć wszystko pod kontrolą. Ostatni wieczór w jej towarzystwie
wytrącił go z równowagi. Nigdy dotychczas mu się to nie zdarzyło,
nawet w stosunku do byłej narzeczonej, Sandry.
- Halo. - Usłyszał miły głos po czwartym sygnale.
- Violet? Tu Peter Clark.
- O, Peter, witaj.
- Widziałaś się dzisiaj z Ryanem? - spytał.
- Tak. Byłam u nich na lunchu. Zaprosili córkę gubernatora. Ale
nie było okazji do rozmowy. Lily bardzo się martwi o Ryana. Widzi,
że jest przygnębiony. Wyobraża sobie Bóg wie co.
- Miejmy nadzieję, że wkrótce będziemy ich mogli uspokoić -
pocieszył ją Peter. - Ryan ma wyznaczone badanie w sobotę.
Powinniśmy tam być przed dziesiątą.
Wyniki będą późnym popołudniem, zastanawiam się więc, czy nie
warto by przenocować w Houston. Ryan może być zbyt zmęczony,
żeby wracać tego samego dnia. Porozmawiaj z nim. Ja załatwię sobie
zastępstwo, tak żebym mógł wrócić w niedzielę rano.
W głowie Petera tłoczyły się dziesiątki pytań związanych z
Violet. Zastanawiał się, jak wyglądało jej dzieciństwo z czterema
braćmi. Czy jako jedyna dziewczynka nie nabrała zachowań
chłopczycy? Jakoś w to wątpił.
- Porozmawiam z Ryanem - obiecała Violet.
- Wspominał, że wezmą z Lily udział w zbiórce pieniędzy dla
szpitala San Juan w piątek wieczorem w hotelu Madison. Podobno
pieniądze mają być przeznaczone na sprzęt specjalistyczny dla
oddziału pediatrycznego po-święconego pamięci twojej matki.
- Ryan i Lily zawsze wspierali oddział pediatryczny - przyznał
Peter. - Lily bardzo mi pomogła przy pierwszej kweście.
Mimo szlachetnego celu, Peter wolał nie myśleć o piątkowej
imprezie, na której miała się odbyć ta okropna aukcja kawalerów.
- Przyjedziesz z nimi? - spytał ostrożnie.
- Chyba tak - odparła Violet. - Mój brat Miles będzie jednym z
licytowanych kawalerów.
- Zastanawiam się, kto go przekupił - mruknął Peter.
- Czy to znaczy, że i ciebie też ktoś przekupił? - zaśmiała się
Violet.
- Nie, mnie zaszantażowano. Siostry zagroziły, że jeśli się nie
zgodzę dobrowolnie, wpiszą moje nazwisko w ogłoszeniach drobnych
w Internecie.
Tym razem Violet roześmiała się głośno.
- Dziękuję Peter - powiedziała po chwili. - Dobrze mi to zrobiło.
Ostatnio niewiele miałam powodów do śmiechu.
- Bo martwisz się o Ryana.
- Tak - odrzekła z lekkim wahaniem. - Przyjechałam do Red
Rock, żeby uciec na chwilę od swoich obowiązków zawodowych -
dodała.
- Masz na myśli syndrom wypalenia, o którym mówiliśmy?
Po drugiej stronie zapadła cisza i Peter zaczął się nagle
zastanawiać, czy ktokolwiek zna prawdziwą przyczynę przyjazdu
Violet do Red Rock. Dziwne, ale bardzo by chciał, żeby wyznała to
właśnie jemu.
- Tak - odrzekła lakonicznie.
- To się zdarza - zauważył.
- Wiem, ale tym razem, kiedy straciłam pacjentkę, nie tylko jej.
mąż kwestionował moje orzeczenie, ja sama również.
- Jesteś perfekcjonistką - stwierdził Peter z uznaniem.
- A ty nie? Czyż nie powinniśmy być?
Pierwszego dnia, gdy rozmawiali, poczuł sympatię do Violet z
powodu Ryana. Teraz uświadomił sobie, że łączy ich coś jeszcze -
stosunek do pracy.
- Musimy wykorzystywać nasze umiejętności najlepiej jak
umiemy - przyznał. - Możemy być perfekcjonistami, ale nie jesteśmy
Panem Bogiem.
Usłyszał jej ciężkie westchnienie. Jako lekarze mieli władzę, ale
czasami nie uświadamiali sobie, że jest ograniczona.
- Oczywiście masz rację - mruknęła. - I na ogół podchodzę do
takich spraw spokojnie. Ale przez ostatnie miesiące nie byłam w
stanie. Wybrałam się w rejs, żeby nabrać dystansu do tego, co się
stało.
- Pomogło?
- Rozerwało, ale czy pomogło? Nie.
- Może kiedy już będziemy wiedzieć, co z Ryanem, znowu
spojrzysz na wszystko z innej perspektywy - podsunął Peter.
- Może - westchnęła z powątpiewaniem.
Rozległ się dzwonek pagera.
- Przepraszam na chwilkę, Violet.
Rzuciwszy okiem na numer, od razu wiedział, kto go wzywa.
- Muszę iść do pacjenta - powiedział.
- Domyślam się, poznałam sygnał pagera. - Violet wykazała pełne
zrozumienie. - Porozmawiam z Ryanem i któreś z nas skontaktuje się
z tobą.
Peter miał nadzieję, że to będzie Ryan. Violet Fortune była zbyt
interesująca, zbyt intrygująca i zbyt piękna, żeby mógł przy niej
zachować spokój umysłu.
Mimo to miał nadzieję, że jednak przyjdzie na piątkową aukcję.
Przyjdzie czy nie, i tak nie ma to znaczenia. On ma zamiar jakoś to
przetrwać i zabrać w weekend tę, która go kupi, na Riverwalk. To
będzie jego wkład w dobroczynność.
O niebo łatwiej byłoby dać czek.
Wjechał na trzecie piętro i podszedł do dyżurki pielęgniarek,
dowiedzieć się, który pacjent go potrzebuje, po czym udał się do
pokoju, w którym leżała Celeste Bowlan. Sześcioletnia dziewczynka
płakała i siostry nie mogły jej uspokoić. Z jakiegoś powodu obecność
Petera zawsze wpływała na nią kojąco. Podszedł do łóżka. Wiedział,
że Celeste jest sierotą.
- Ejże, podobno miałaś zły dzień - zaczął łagodnie. - Siostra
Carmelita mi powiedziała.
Dziewczynka zwróciła na niego duże czarne oczy. Na jej twarzy
malowało się przygnębienie i smutek. Przed rokiem jej rodzice
wybrali się sami z wizytą i po drodze mieli wypadek. Zginęli na
miejscu. W tym czasie Celeste przebywała z opiekunką w domu.
Umieszczono ją w rodzinie zastępczej, ale okazało się, że
przybrany ojciec był alkoholikiem ukrywającym swój nałóg,
prowadził po pijanemu samochód i rozbił się, gdy wiózł dziewczynkę.
Doznała złamania kręgosłupa i wielu obrażeń, nie mówiąc już o urazie
psychicznym. Peter miał ją operować, ale należało poczekać, aż jej
stan ogólny się ustabilizuje.
Pracownica socjalna powiedziała, że Celeste nie wróci już do
swojej rodziny zastępczej, ale na razie nie znaleziono dla niej innej.
Dziewczynka była całkiem sama, więc Peter starał się ją odwiedzać
jak najczęściej.
- Uspokój się, maleńka. Porozmawiajmy. - Przysunął sobie
krzesło do łóżka dziewczynki.
- Cały dzień cię nie było - poskarżyła się.
- Tak, ale miałem wielu pacjentów - odparł ze skruchą. -
Potrzebowali mojej pomocy, tak jak ty. Obiecałem przecież, że
przyjdę wieczorem i ci poczytam.
- Przyjdziesz?
- Oczywiście, później - zapewnił ją. - Tylko coś zjem i
zatelefonuję.
Z oczu dziewczynki znowu popłynęły łzy.
- Zresztą mogę kupić w automacie kanapkę i zjeść tutaj - dodał
szybko. - Zaraz wrócę.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Nagle przypomniała mu się rozmowa z Violet i to, co powiedziała
o wypaleniu. Może rozważyłaby, czy nie spędzić trochę czasu z
Celeste? Dziewczynka potrzebuje kobiecej ręki, a Violet ma dużo
czasu. Poruszy ten temat w czasie piątkowego wieczoru albo w drodze
do Houston.
Przekonując się, że jej obecność jest mu całkowicie obojętna,
poszedł poszukać czegoś do zjedzenia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Sala balowa hotelu Madison prezentowała się niezwykle
elegancko. Goście siedzieli na wyściełanych brokatem krzesłach przy
stołach przykrytych jasnoróżowymi obrusami. Na każdym stole
ustawiono świece, a nad stołami lśniły kryształowe żyrandole.
Violet siedziała przy stole razem z Lily i Ryanem, swoim bratem
Milesem i kilkoma jego przyjaciółmi. Jej wzrok coraz to wędrował ku
Ryanowi. Wyglądał na zmęczonego i rozkojarzonego. Dobrze, że
Peter załatwił to badanie za pomocą rezonansu.
Ryan powiedział żonie, że wybiera się do Houston służbowo.
Podał nazwę hotelu, w którym mieli się zatrzymać, więc przyjęła to
wyjaśnienie. Violet wyczuwała jednak atmosferę pewnego napięcia
między nimi.
Przez cały czas kolacji dyskretnie przygrywał zespół kameralny,
po czym na estradzie pojawiła się młoda kobieta.
- Serdecznie witam wszystkich gości na aukcji upamiętniającej
działalność Estelle Clark - powiedziała, uśmiechając się do zebranych.
Kobieta mogła być w wieku Violet. Było w niej coś znajomego.
Wysoka, elegancko ubrana brunetka. Szmaragdowa szyfonowa suknia
sprawiała wrażenie, jakby ją zaprojektowano specjalnie dla niej.
- Stacey jest właścicielką butiku w galerii. - Lily nachyliła się do
Violet. - Często tam kupuję. Poza tym, jest... - przerwała, gdy Stacey
ponownie zabrała głos.
- Jak zapewne wielu z państwa wie, to zaszczyt dla mnie, że mogę
tutaj być, aby zbierać pieniądze na sprzęt dla oddziału pediatrycznego
upamiętniającego moją matkę.
Nagle Violet olśniło. Już wiedziała, dlaczego kobieta wydaje się
jej znajoma. Była przecież córką Estelle Clark i siostrą Petera.
Zauważyła ją i drugą kobietę, gdy wychodziły z gabinetu Petera. Ona
też musiała być jego siostrą. Widziała ich fotografie w domu Petera,
lecz były na niej znacznie młodsze.
- A teraz, żeby już państwa nie nudzić, przejdę do głównej
atrakcji dzisiejszego wieczoru, aukcji naszych kawalerów do wzięcia -
powiedziała Stacey. - Panie Kinsdale, zapraszam na podium.
Wysoki blondyn około trzydziestki wbiegł na estradę i stanął
obok mikrofonu. Stacey wskazała mu, żeby przeszedł do końca
krótkiego wybiegu.
- Niech pan im pozwoli rzucić na siebie okiem - zachęciła. -
Szczęśliwa ofiarodawczyni najwyższej kwoty wygra dzień w klubie
golfowym pana Kinsdale'a połączony z kolacją w restauracji z
widokiem na pole golfowe. Zaczynamy licytację od stu dolarów.
Stawki szybko podbijano. Szczególną aktywnością wyróżniały się
kobiety przy dwóch sąsiadujących ze sobą stolikach.
- To pielęgniarki - wyjaśniła Lily, zwracając się do Violet. -
Podejrzewam, że cały rok oszczędzały na tę okazję.
Licytacja zakończyła się dwoma tysiącami dolarów.
- Ty też powinnaś licytować - Lily zachęciła Violet, gdy na
podium stanął następny dżentelmen.
- Nie wiem, czy to najlepszy sposób, żeby umówić się na randkę -
zażartowała Violet. - Raczej wypiszę czek... - Urwała w pół zdania,
gdy na wybiegu pojawił się Peter Clark. Miał na sobie smoking i choć
wyglądał wytwornie, sprawiał wrażenie skrępowanego całą sytuacją.
Stacey obrzuciła go pełnym uznania spojrzeniem.
- A teraz szczególna gratka, miłe panie. Mam przyjemność oddać
na licytację własnego brata - zaanonsowała. - Musiałam go długo
przekonywać, żeby się zgodził, więc nie zróbcie mi zawodu.
Licytujcie jak najwyżej.
Stacey zniżyła głos i pochyliła się do mikrofonu.
- Ma o sobie wysokie mniemanie. Nie pozwolimy, żeby je stracił,
prawda? Zapraszam, moje panie. Randka z doktorem Peterem
Clarkiem na Riverwalk. Cena wywoławcza dwieście dolarów.
Peter sztywnym krokiem przeszedł wzdłuż wybiegu, co
świadczyło, że nienawidzi się w tej roli. Musi naprawdę bardzo
kochać siostry, że zgodził się wziąć udział w takiej imprezie. Violet
podziwiała, jak stara się zachować poczucie humoru i robić dobrą
minę do złej gry.
Pielęgniarki znowu zapoczątkowały licytację, ale tym razem
włączyła się Violet.
- Pięćset. - Podniosła w górę numerek.
- Odwagi - zachęciła ją Lily.
Violet zaczerwieniła się, ale gdy ją przelicytowano, podbiła
stawkę. Nie wiedziała, czy podniecają to współzawodnictwo, czy
myśl o spędzeniu wieczoru z Peterem na Riverwalk.
Stawka wzrosła do dwóch i pół tysiąca dolarów. Jedna z
pielęgniarek, nieduża blondynka, nie poddawała się, Violet też nie. W
końcu cena za Petera osiągnęła trzy tysiące dolarów.
- Trzy i pół - zawołała Violet.
Jasnowłosa pielęgniarka zrezygnowana potrząsnęła głową,
wyraźnie rozczarowana.
- Pani z numerem dwadzieścia cztery właśnie wygrała
przyjemność słuchania przez cały wieczór, jak mój brat rozprawia o
medycynie - obwieściła z uśmiechem radości Stacey. - Peter, obiecaj,
że będzie też miała trochę rozrywki - zwróciła się do brata.
Z wyrozumiałym uśmiechem starszego brata Peter uścisnął siostrę
i zszedł z podium.
Violet nie bardzo wiedziała, jak się zachować.
- Idź, porozmawiaj z nim - zachęciła Lily.
Przynajmniej teraz nie będzie musiała udawać przed Lily, że się
nie znają. Może uzna to za wymówkę, że tak ochoczo podbijała
stawkę? Dlaczego potrzebuję wymówki? - spytała samą siebie.
Bo nie chcesz, żeby wiedział, że ci się podoba, odpowiedział jej
wewnętrzny głos.
Choć ubrana w wieczorową, długą suknię, nie czuła się jak dama,
przemierzając salę długimi krokami. Peter rozmawiał obok podium z
kobietą, którą teraz rozpoznała. Z Lindą Clark.
Gdy zobaczył Violet, obrzucił ją pełnym zachwytu spojrzeniem.
Błysk w jego oczach zelektryzował ją, ale starała się zachować zimną
krew. Ważniejsza niż relacje z mężczyznami była dla niej praca.
W głębi duszy wiedziała jednak, że praca to tylko wymówka, aby
chronić swoje serce przed uczuciem, zwłaszcza teraz, gdy znalazła się
na rozdrożu i musiała dokonać wyboru. W Red Rock przebywała
czasowo i przelotny romans nie istniał w jej planach. Mimo to jej puls
przyspieszył, a przez plecy przeszedł dreszcz. Podeszła do Petera.
- Oto kobieta, która w końcu położyła kres memu cierpieniu -
zwrócił się do swojej towarzyszki. - Lindo, poznaj Violet Fortune.
Violet, przedstawiam ci moją siostrę, Lindę Clark.
Linda uśmiechnęła się przyjaźnie do Violet i serdecznie uścisnęła
jej dłoń.
- Spędzicie wspaniale czas na Riverwalk - powiedziała i skinęła
do kogoś ręką. - A teraz wybaczcie, ale muszę być w dziesięciu
miejscach naraz. Miło było cię poznać, Violet. - Poklepała brata po
ramieniu. - Nie bądź dzikusem - napomniała go. - Pamiętaj, że w
przyszłą niedzielę jest przyjęcie jubileuszowe Charlene i ojca.
Na twarzy Petera pojawił się na moment wyraz konsternacji i
Violet zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, że nie chce
uczestniczyć w przyjęciu z okazji rocznicy ślubu ojca.
Znajdowali się na sali, w której kłębiło się około trzystu osób,
lecz gdy popatrzyła w oczy Petera było tak, jakby wylądowali na
bezludnej wyspie. Wizja była bardzo kusząca, więc musiała się
powstrzymać, żeby zanadto nie fantazjować.
- Brałam udział w tej licytacji, żeby wesprzeć szlachetny cel i nie
chcę dłużej udawać przy Lily i Ryanie, że się nie znamy - tłumaczyła.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz miał ochoty na tę randkę.
- Randka jest częścią umowy - powiedział Peter poważnie. - Już
dawno nie byłem na Riverwalk, ale jeśli nie chcesz iść...
- Bardzo chętnie pójdę - wpadła mu w słowo. - Chciałam tylko
zwolnić cię z tego przymusu. To niemal jak randka w ciemno.
- Nie dla mnie, Violet. Widzę cię aż nazbyt dobrze. - Przesunął po
niej wzrokiem. - Zamierzasz zostać tu dłużej? - spytał.
- Sama nie wiem. Muszę jeszcze wpłacić pieniądze.
- Chciałbym, żebyś poznała jedną z moich pacjentek.
Pojechałabyś ze mną do szpitala? - zaproponował.
- W tej sukni?
- Wierz mi, to nie ma najmniejszego znaczenia.
- Dobrze. - Zaintrygowała ją ta niezwykła prośba.
- Tylko zapłacę za ciebie. - Zamilkła na chwilę skonsternowana. -
Niezręcznie to wyszło, miałam na myśli... za naszą randkę -
tłumaczyła się. - Spotkamy się w holu.
- Pójdę z tobą. Też chcę ofiarować jakąś sumę.
Ujął ją za łokcie i poprowadził między stolikami.
- Twoje siostry pomagały w zorganizowaniu imprezy? - spytała,
gdy czekali w kolejce, żeby wpłacić pieniądze.
- Oczywiście. Angażują się w sprawy oddziału pediatrycznego od
czasu jego powstania.
- Robią świetną robotę - stwierdziła z uznaniem Violet. - A twój
ojciec też tu jest?
- Nie - odparł Peter krótko. - Po śmierci mojej matki rozpoczął
nowe życie - dodał szybko.
- To chyba dobrze, prawda? - zauważyła Violet.
- Zależy jak na to spojrzeć. Ożenił się ponownie w niecały rok po
śmierci żony.
- Ile miałeś wtedy lat?
- Trzynaście, Stacey jedenaście, a Linda dziewięć.
- Tak mi przykro, Peter. Nie mogę sobie wyobrazić, że mogłabym
teraz stracić rodziców, a co dopiero, gdybym była dzieckiem.
Zbliżyli się do stolika i wpłacili odpowiednie kwoty. Parę minut
później podążali do wyjścia.
- Rzuciłem parę razy okiem na Ryana - powiedział Peter. -
Wyglądał na zmęczonego. Uważasz, że jego objawy stały się
wyraźniejsze?
- Nie zauważyłam, ale on ukrywa je przed Lily - westchnęła
Violet.
- Jak wytłumaczył swój wyjazd do Houston?
- Spotkaniem służbowym.
Wyszli z hotelu i skierowali się na parking. Podeszli do
samochodu. Violet była przyjemnie zaskoczona, że Peter otworzył, jej
drzwiczki. Gdy wsiadała, rozcięcie przy spódnicy rozchyliło się.
- A więc takie rzeczy mają praktyczny cel - zauważył lekko
kpiącym tonem.
Poła spódnicy odchyliła się, ukazując długą zgrabną nogę aż po
udo. Już wcześniej Violet nosiła takie suknie i czuła na sobie wzrok
mężczyzn. Ale pełne uznania spojrzenie Petera zażenowało ją.
Chwyciła połę spódnicy i zakryła nogę, udając, że chroni
spódnicę przed przytrzaśnięciem drzwiami samochodu. Upewniwszy
się, że Violet siedzi wygodnie, Peter zamknął drzwi.
W chwilę później zapach perfum Violet zmieszał się z zapachem
jego wody po goleniu. Obserwowała jego ręce na kierownicy. Były
silne, z długimi palcami, wyobrażała go sobie przy stole operacyjnym.
Niestety, wyobrażała sobie coś znacznie więcej. Kiedy to jakiś
mężczyzna ostatni raz ją dotykał?
- Byłaś kiedyś w szpitalu San Juan? - Głos Petera przerwał tę grę
wyobraźni.
- Kilka lat temu na oddziale ratunkowym, kiedy Miles wpadł na
drut kolczasty i trzeba go było zszywać.
- Au! - wykrzyknął Peter.
- On tego tak nie wyraził - roześmiała się.
Peter zachichotał.
- Znasz moich braci? - spytała.
- Poznałem Stevena na przyjęciu noworocznym u Ryana i Lily -
powiedział Peter. - Z pozostałymi spotkałem się przelotnie.
- Byłeś na ślubie Stevena i Amy? - Jej brat znalazł miłość swego
życia. Gdy przed tygodniem brali ślub, nie widziała Petera wśród
gości.
- Ledwo przyjechałem, wezwano mnie do szpitala. Musiałem
wracać, zanim ceremonia się zaczęła. Słyszałem, że i Clyde się ożenił.
- Tak. W przyszłym tygodniu wracają z podróży poślubnej. Steve
i Amy byli tylko kilka dni, bo muszą przygotować przyjęcie na część
Ryana na swoim nowym ranczu.
- Podobno przyznano mu Nagrodę Hensleya-Robinsona. Zasłużył
na nią - stwierdził Peter.
Zajechali na parking i już po chwili powitały ich zaciekawione
spojrzenia ochroniarzy. Wieczorowa suknia nie była czymś
codziennym na terenie szpitala. Przeszli przez pusty hol do biurka
recepcjonistki.
- Dobry wieczór, Myra - powitał ją Peter.
- Dobry wieczór, doktorze. Świetny strój - popatrzyła na niego z
zainteresowaniem. - Cieszę się, że choć raz był pan gdzieś poza
szpitalem. Za dużo pracuje - zwróciła się do Violet poufnym tonem,
jakby znały się całe lata.
- Lekarze podobno mają ten problem - odparła Violet.
- Do zobaczenia Myro. - Peter ujął Violet pod ramię i poprowadził
do windy.
Jego dotyk podziałał na nią elektryzująco. Zastanawiała się, jak
wygląda pod smokingiem. Sama ta myśl wywołała rumieńce na jej
twarzy. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje od chwili, gdy poznała
Petera Clarka, ale nie była z tego zadowolona. Od wczesnej młodości
starała się polegać na swoim rozumie, a nie na emocjach. I teraz nie
zamierzała tego zmieniać.
Zadała sobie pytanie, co tu właściwie robi, gdy wysiedli z windy
na oddziale pediatrycznym. Dlaczego zgodziła się tutaj przyjść, nie
wiedząc nawet kogo ma odwiedzić?
Tymczasem zamiast wejść na oddział pediatrii ogólnej, Peter
skręcił w stronę intensywnej terapii. Sala znajdująca się na wprost
dyżurki pielęgniarek miała przeszklone ściany.
- Sprawdzę tylko kartę, zaczekaj chwilę - poprosił i wszedł do
dyżurki.
Po minucie był z powrotem.
- Pójdziemy do Celeste Bowlan - powiedział. - Ma sześć lat i
nikogo, kto by się nią opiekował oprócz pracownicy socjalnej i...
mnie. Była w wypadku, który spowodował po pijanemu jej przybrany
ojciec. Nie muszę nawet dodawać, że już nie wróci do tej rodziny
zastępczej.
Gdy ją przywieziono, miała ciężkie obrażenia, złamany kręgosłup,
uraz jamy brzusznej. Nie mogłem jej od razu operować.
Zaplanowałem operację na poniedziałek rano. Jej stan jest teraz
stabilny, ale dałem jej lek uspokajający.
Serce mi pęka z bólu - mówił dalej - kiedy patrzy na mnie tymi
dużymi ciemnymi oczami. Potrzebuje kogoś, kto by się o nią
troszczył, odwiedzał ją. Choćby na piętnaście minut, pół godziny
dziennie. Pomyślałem sobie, że skoro dysponujesz czasem...
Violet nagle zrobiło się zimno. Znieruchomiała.
- O co chodzi? - spytał.
- Ja... ja nie jestem pewna, czy powinieneś był mnie tu
przyprowadzać - wyjąkała Violet.
- Dlaczego nie? - zdziwił się Peter.
- Bo może nie chcę się w to angażować.
- Dlatego że straciłaś pacjentkę? - domyślił się.
- To też. Od tamtej chwili... wycofałam się.
- Masz na myśli, że dystansujesz się od swoich pacjentów, czy
tak?
- Niewielu ich widziałam od tamtego czasu.
- Celeste ma sześć lat i jest bardzo samotna - powiedział Peter. -
Dobrze by jej zrobiło, gdyby od czasu do czasu ktoś jej poczytał czy z
nią porozmawiał.
- Chodzi ci o wpływ psychiki na ciało? - Violet wiedziała, że
niektórzy lekarze w to wierzą, inni nie.
- Właśnie - przytaknął Peter. Najwyraźniej należał do tych
pierwszych.
Nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Choć nie lubiła takich sytuacji,
nie mogła tak po prostu obrócić się na pięcie i odejść. Peter intuicyjnie
to wyczuwał.
- Gdzie ona jest? - spytała.
Wskazał jej drugą kabinę, nacisnął guzik i szklane drzwi się
rozsunęły.
- Doktor Clark? - usłyszeli słaby głosik dochodzący spośród
plątaniny kabli i rurek. - Poczytasz mi? - spytała Celeste i nagle Violet
poczuła, że coś chwyta ją za gardło.
- Chyba za późno na czytanie, ale chciałbym, żebyś kogoś
poznała.
Violet podeszła do łóżka i popatrzyła na małą pacjentkę. Miała
ogromne czarne oczy, długie proste włosy do ramion. Violet
zapragnęła nagle wyszczotkować je, ukoić dziewczynkę, zrobić coś,
co sprawiłoby, żeby mała poczuła się dobrze. I w tym właśnie tkwił
problem, ponieważ lekarze nie zawsze mają taką moc. Zbyt często się
o tym przekonywała.
- Jestem Violet - powiedziała łagodnie, dotykając ręki
dziewczynki. - Doktor Clark powiedział mi, że nazywasz się Celeste.
To bardzo ładne imię.
- Moja mamusia i tatuś je wybrali - oznajmiła z dumą
dziewczynka i jej oczy napełniły się łzami. - Pani Gunthry mi
powiedziała, że oni są w niebie. Ja też chcę tam iść. Do nieba.
Violet poczuła ucisk w gardle.
- Pani Gunthry pracuje w opiece społecznej. Zajmuje się Celeste -
wyjaśnił Peter.
- Jestem pewna, że mamusia i tatuś są z ciebie bardzo dumni. -
Podeszła jeszcze bliżej i delikatnie pogładziła główkę dziewczynki.
- Dlaczego? - W oczach Celeste pojawiło się zainteresowanie.
- Bo jesteś bardzo dzielna. Wiem, że obserwują cię i mają
nadzieję, że poczujesz się lepiej.
- Jak?
W pracy nieraz stykała się z małymi pacjentami i wiedziała, że
zadają niekończące się pytania, na które ona nie zawsze zna
odpowiedź. Dotknęła piersi dziewczynki.
- Oni zawsze będą żyli w twoim serduszku i będą ci pomagać,
żebyś była silna, dobra i szczęśliwa.
- I żebym mogła znowu chodzić? - Celeste patrzyła na nią
błagalnie.
Tym razem Violet zerknęła na Petera. Nie wiedziała, jakie są
rokowania.
- Będziesz chodzić. - Peter zapewnił dziewczynkę z całym
przekonaniem. - A oni będą patrzeć, jak to robisz. Trochę to potrwa,
ale będziemy ci pomagać. - Peter zerknął na zegarek. - A teraz
musimy już iść, żebyś mogła zasnąć.
- Nie idź - szepnęła dziewczynka.
- Wrócę - obiecał Peter. - Odwiozę tylko Violet, a potem przyjdę i
chwilę z tobą posiedzę. Dobrze?
- Dobrze - mruknęła Celeste i powieki same jej opadły.
Violet nie mogła się powstrzymać, żeby nie pogładzić policzka
dziewczynki. Pragnęła z całego serca coś dla niej zrobić i wiedziała,
że znów ją odwiedzi.
- Lek ją uśpił - wyjaśnił Peter, gdy wyszli z kabiny. - To najlepsze
w tej sytuacji.
- Może podbić serce - przyznała Violet przez ściśnięte gardło. -
Rzeczywiście wrócisz?
- Zawsze robię to, co obiecałem.
Uwierzyła mu. Nie pamiętała, kiedy spotkała takiego mężczyznę
jak on. Był uprzejmy i... diabelnie pociągający.
- Chętnie znowu ją odwiedzę - powiedziała.
- Liczyłem na to - uśmiechnął się.
- Uważasz, że mam za dużo wolnego czasu?
- A nie masz?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Przyjemnie, jeśli człowiek
nie musi się trzymać ściśle wytyczonego harmonogramu.
- Bardzo ciężko pracowałaś - zauważył Peter, gdy wsiedli do
windy. - Nie każdy w twoim wieku ma taką renomę.
Patrzył na nią, odpowiedziała mu spojrzeniem. Coś między nimi
zaiskrzyło i od tej iskry mógłby się zająć cały szpital. Violet nie miała
pojęcia, dlaczego tak na niego reaguje. Ta świadomość bardziej ją
przestraszyła niż podnieciła. Na szczęście winda szybko znalazła się
na parterze i wyszli do pustego o tej porze holu.
Na zewnątrz Violet wskazała ławkę w pobliżu wyjścia.
- Możemy na chwilę usiąść? - spytała. - Chciałabym, żebyś mi
opowiedział, jakie są rokowania dla Celeste.
Nawet jeśli zdziwiła go ta propozycja - mogli przecież
porozmawiać w samochodzie - nie pokazał tego po sobie. Usiedli,
Peter okrył ją marynarką.
- Rokowania stoją pod znakiem zapytania i to nie tyle ze względu
na jej obrażenia, co jej sytuację - zaczął.
- Boję się, że ona nie zechce wyzdrowieć. Potrzebne jej wsparcie i
czułość, ludzie, którzy będą się o nią szczerze troszczyć.
- Czy opieka społeczna nie próbuje znaleźć jej nowej rodziny?
- „Próbuje" to właściwe słowo. - Peter skinął głową. - Dzieci w jej
wieku w ogóle trudno gdzieś umieścić, a co dopiero mówić o Celeste,
która wymaga szczególnej opieki. Nie dość, że jej przybrany ojciec
prowadził po pijanemu, to jeszcze pani Gunthry odkryła, że zostawiali
dziewczynkę samą.
Celeste ma cioteczną babkę, ale ta jest już w podeszłym wieku,
cierpi na artretyzm i nie ma specjalnej ochoty zajmować się
dzieckiem. Zwłaszcza kiedy się okazało, że Celeste nie odziedziczyła
po rodzicach niczego z wyjątkiem mebli z drugiej ręki. Taka osoba
nigdy nie będzie dobrą opiekunką.
- Powiedz, jaki może być najpomyślniejszy scenariusz dla
dziewczynki - poprosiła Violet.
- W najpomyślniejszym scenariuszu złączę jej kręgosłup. Jest
złamany na wysokości kręgu L 4-5. Rdzeń nie jest uszkodzony, tylko
uciśnięty. Spędzi w szpitalu dziesięć dni lub dwa tygodnie, a potem
zostanie przekazana do ośrodka rehabilitacyjnego. Tam otrzyma
leczenie, żeby mogła znowu chodzić. Będzie to trwać od dwóch do
pięciu miesięcy, częściowo ambulatoryjnie. Ale nic nie jest pewne. I
dlatego tak ważny jest jej stan psychiczny.
Violet poczuła dotyk ramienia Petera. Podniosła na niego wzrok i
popatrzyła w jego oczy, które przybrały tajemniczą ciemnozieloną
barwę.
- Dopóki pozostanę w Red Rock, będę do niej chodzić -
powiedziała.
- Bardzo jej pomożesz.
- Właściwie to myślę, że w równej mierze ona pomoże mnie -
odparła Violet. - Medycyna stała się dla mnie zbyt dużym
wyzwaniem. Diagnozowanie, podejmowanie decyzji to wszystko
może mieć tragiczne konsekwencje - zamyśliła się.
- Masz praktykę w tych sprawach, czyż nie?
- Owszem, i co z tego - westchnęła - skoro nie mam praktyki w
dystansowaniu się od pacjentów. Muszę się tego nauczyć.
- Nie, nie musisz - zaprotestował Peter.
Violet popatrzyła mu prosto w oczy. Była w nich pewność i
determinacja.
- Nie odsuwam się od Celeste, przecież widziałaś - powiedział
Peter. - A czy powinienem? - Potrząsnął głową. - Nie sądzę. Gdybym
to zrobił, nie mógłbym w pełni zaangażować się w proces leczenia.
- Sama nie wiem, Peter - westchnęła.
- Może rozstrzygniesz ten dylemat w czasie pobytu w Red Rock -
zasugerował.
- Może, a może dopiero po powrocie do Nowego Jorku?
Gdy Peter ją obserwował, poczuła ogarniające ją mimo chłodnej
nocy ciepło. Była niezwykle podekscytowana. Niczym nastolatka na
pierwszej randce nie wiedziała, czym się ten wieczór zakończy.
Wszystko to może ściągnąć na nią kłopoty. Przecież nauczyła się
już nie ulegać emocjom. Nie pragnęła związków z mężczyznami, bo
jako bardzo młoda dziewczyna przekonała się, jakie spustoszenie w
życiu,
sercu
i przyszłości
może
spowodować
pokochanie
niewłaściwego mężczyzny.
Nieczęsto wspominała tamten czas. I teraz też nie chciała tego
robić. Zdjęła marynarkę Petera i podała mu.
- Dzięki - powiedziała. - Powinnam już wracać.
Nie namawiał jej, żeby została dłużej. Wstali i poszli do
samochodu. Po chwili zajechali pod hotel.
- Nie wejdę do środka. - Violet pokręciła głową. - Wracam do
„Flying Aces". - Chciała uniknąć odpowiadania na pytania gdzie była,
dlaczego wyszła z Peterem, dlaczego przelicytowała inne uczestniczki
aukcji.
- Odprowadzę cię do twego samochodu. - Nie zabrzmiało to jak
propozycja, raczej jak stwierdzenie kogoś, kto nie zamierzał zmienić
zdania.
- Nie boję się ciemności - odpowiedziała z lekką ironią.
- Może powinnaś.
Mieszkała w Nowym Jorku i nie była osobą lekkomyślną.
Przeszła kurs samoobrony. Teraz też nie martwiła się o swoje
bezpieczeństwo, jej niepokój budziło to, że Peter Clark tak ją pociąga.
Przeszła do samochodu. Peter szedł za nią.
- Zobaczymy się jutro rano - powiedziała. - Niepokoję się, że
Ryan będzie prowadził samochód, gdyby to miało być coś więcej niż
napięciowy ból głowy. Umówiłam się z nim przed „Dwoma
Koronami" i pojedziemy do ciebie razem, będę jechała za nim.
- Wiesz, że chciałbym wyjechać wpół do siódmej rano? - upewnił
się Peter.
- Tak.
- A twój brat nie będzie się dziwił, że tak wcześnie wychodzisz?
- Nie zauważamy, kiedy któreś z nas wychodzi i wraca. Mieszkam
w domku przy basenie, a Miles nie pilnuje mnie tak jak Clyde.
Stali jeszcze przez chwilę w świetle lamp na parkingu, nie mogąc
oderwać od siebie oczu. Gdy Peter pochylił się ku niej, wstrzymała
oddech. Bała się, że czar pryśnie, że jego pager może zakłócić tę
chwilę albo że Peter zmieni zamiar. Za wszelką cenę pragnęła poczuć
jego usta na swoich. Chciała je smakować, chciała się przekonać, czy
ta ekscytacja jest wzajemna.
W chwili, gdy zaczął ją całować, wiedziała, że tak. Objął ją
silnym ramieniem i jeszcze bardziej przysunął do siebie. Rozchyliła
usta, sygnalizując mu, że oczekuje jego pieszczot. Napięcie między
nimi narastało. Przylgnęła do niego całym ciałem i wyczuła, jak
bardzo jest podniecony.
Jakże inny był ten pocałunek od doznań z jej pierwszej randki i od
wszystkich następnych, które pozostawiały ją obojętną. Przy Peterze
płonęła i zaczęła się zastanawiać, dokąd mogliby pójść.
Nie dowiedziała się. Pocałunek nagle się zakończył, a Peter
opuścił ręce i odstąpił od niej. Violet drżała, ale gdy podniosła wzrok
zobaczyła, że Peter jest tak samo opanowany jak przez cały wieczór.
- To chyba nie była najmądrzejsza rzecz, jaką zrobiłem -
stwierdził.
Duma powstrzymała ją przed zapytaniem dlaczego, przed
okazaniem mu, jakie wywarł na niej wrażenie. Na swojej dumie
mogła zawsze polegać, mogła się na niej oprzeć, ona dodawała jej sił i
pewności siebie.
- To był tylko pocałunek - rzuciła niefrasobliwie.
Peter przekrzywił głowę i popatrzył na nią, jakby próbował
przeniknąć Violet na wskroś, ale wiedziała, że to mu się nie uda. Całe
życie wznosiła wokół siebie mur - od czasu, gdy miała piętnaście lat.
Zaszła wtedy w ciążę i była bardziej samotna niż kiedykolwiek w
życiu. Nie było sposobu, żeby Peter mógł wejrzeć w jej serce, umysł i
głowę.
Wsiadła do auta i zamknęła drzwi. Zapuściła silnik i ruszyła bez
słowa pożegnania, nawet nie spojrzawszy w lusterko wsteczne.
Jutro rano znowu zobaczy Petera. Będzie już na to przygotowana.
Będzie spokojnie, profesjonalnie rozmawiać na temat Ryana, potem
każde z nich pójdzie swoją drogą. Koniec historii.
Na swoich ustach jednak wciąż czuła smak pocałunku. A gdy łzy
napłynęły jej do oczu, głęboko zaczerpnęła powietrza i powstrzymała
je. Jest przecież lekarzem, doktor Violet Fortune, kobietą silną i
niezależną. Nie potrzebuje mężczyzny. Powtarzała to zdanie jak
mantrę przez całą drogę do „Flying Aces".
ROZDZIAŁ CZWARTY
Aukcja dobiegła końca. Jason Jamison rozejrzał się po sali,
zadowolony, że nie brał w niej udziału. Przemknęło mu wprawdzie
przez myśl, żeby wystawić się na licytację kawalerów, ale
uprzytomnił sobie, że uchodzi za żonatego. Przyprowadził „żonę" i
oddali się życiu towarzyskiemu. Melissa aż za bardzo.
Kokietowała Ryana Fortune'a i nie wyglądało to na udawanie. A
przecież miała być wspólniczką Jasona w doprowadzeniu Ryana do
upadku. Ujęła zmysłowo ramię Ryana i patrzyła mu w twarz szeroko
otwartymi, uwodzicielskimi oczami. Lily wyraźnie nie była tym
zachwycona. Dobrze wiedziała, do czego jest zdolna Melissa. Kobiety
w takich sprawach mają szósty zmysł.
Jason poczuł ukłucie zazdrości, gdy Melissa, roześmiana,
przysunęła się do Ryana. Jej zachowanie wcale mu się nie podobało.
Miał ochotę skręcić jej ten piękny kark. Z drugiej strony do Ryana
przysunęła się Lily, jak gdyby chciała bronić swojej własności.
Zirytowany, Jason odwrócił się na pięcie i opuścił salę, zanim
zdążył zrobić coś, czego mógłby żałować. Zapalił papierosa i
odetchnął głęboko, starając się stłumić złość i zazdrość.
Błysk w oczach Lily, gdy obserwowała Melissę, był ostry niczym
sztylet. Zamiast oddawać się własnej zazdrości, powinien
skoncentrować się na zazdrości Lily i zastanowić się, jak ją
wykorzystać w celu zniszczenia rodziny Fortune'ów.
W sobotę rano Violet czekała w samochodzie na Ryana,
nieopodal drogi prowadzącej na jego ranczo. Wkrótce w zasięgu jej
wzroku pojawiła się duża niebiesko-srebrna furgonetka i skierowała
się za nią do domu Petera.
Peter już na nich czekał. Pięć minut później jechali we trójkę w
kierunku Houston. Zmartwiona stanem Ryana Violet próbowała
nawiązać jakąś neutralną rozmowę, ale w końcu zrezygnowała. Peter
włączył radio, żeby złagodzić krępującą ciszę. Rozległa się spokojna
muzyka jazzowa. Między Violet a Peterem wciąż dawało się odczuć
napięcie po ich wczorajszym pocałunku i nawet niepokój o Ryana nie
był w stanie go zlikwidować.
Po przyjeździe do szpitala w Houston od razu udali się na drugie
piętro do gabinetu doktora Franka Grimaldiego, kolegi Petera.
- Doktor Grimaldi zaraz państwa przyjmie - powiedziała ładna
jasnowłosa recepcjonistka, gdy Peter podał jej swoje nazwisko. -
Proszę usiąść.
W poczekalni znajdowały się wygodne wyściełane meble, stolik z
najnowszymi magazynami ilustrowanymi i boczne lampy, dyskretnie
oświetlające wnętrze. Violet i Peter usiedli, Ryan niespokojnie krążył
po pokoju. Na szczęście po paru minutach zjawił się doktor Grimaldi.
Wymieniwszy entuzjastyczny uścisk dłoni z Peterem i nieco
mniej energiczny z Violet, zwrócił się do Ryana.
- Zachowamy pańską tożsamość w tajemnicy, proszę się nie
obawiać. Zresztą dla medycyny ważniejsze są numery identyfikacyjne
niż nazwiska. Jeśli płaci pan gotówką, dyskrecja jest gwarantowana.
- Co robimy najpierw? - spytał Ryan.
- Za pół godziny zrobimy rezonans. Recepcjonistka zawiezie pana
na radiologię, ale najpierw muszę pana zbadać.
- Zaczynajmy, chciałbym znać pana opinię.
- Wynik będzie zapewne dopiero późnym popołudniem - zwrócił
się Peter do kolegi.
- Tak, po badaniu proponuję wam pójście na lunch i odpoczynek.
Spotkamy się tutaj o czwartej.
- Zaczekasz tu na mnie? - Ryan zwrócił się do Violet.
- Oczywiście. Będę miała okazję przejrzeć te magazyny.
Przynajmniej dowiem się jakichś plotek i nowinek kosmetycznych, a
może i czegoś na temat cudownych kuracji.
- To dobrze - uśmiechnął się Ryan. - Niewykluczone, że którejś z
nich będę potrzebował.
Violet nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miała nadzieję, że
wszystko będzie dobrze i nawet nie chciała myśleć o najgorszym.
Ryan zawsze był kimś ważnym w jej życiu. Nie wyobrażała sobie, że
mogłoby go zabraknąć.
Przez następne dwadzieścia minut czuła się tak, jakby miała
wyskoczyć ze skóry. Była spięta z powodu niepokoju o Ryana, ale
obecność Petera w niewielkim pomieszczeniu bynajmniej jej nie
pomagała. Bliskość recepcjonistki nie pozwalała na osobistą
rozmowę, zakładając, że Peter w ogóle miałby na nią ochotę. Był
pogrążony w lekturze nowych magazynów.
Ciekawe, czy on zawsze jest taki spokojny i opanowany? Czy nic
go nie wyprowadza z równowagi ani nie zbija z tropu? Gdyby
potrzebowała teraz wyzwania, to stanowiłby je on. Ale w tej chwili
Violet nie miała ochoty robić niczego, co poruszyłoby Petera Clarka.
Marzyła, żeby czas mijał jak najprędzej, a tymczasem minuty wlokły
się nieznośnie.
Wreszcie doktor Grimaldi osobiście przywiózł Ryana na wózku.
Ryan był wysokim mężczyzną potężnej postury. Tego ranka jednak,
gdy siedział na wózku, wydawał się znacznie starszy, słabszy i
zrezygnowany.
Violet podeszła i pocałowała go w policzek. Recepcjonistka
wzięła wózek i wyjechała z Ryanem z pokoju.
- Zobaczymy się później - powiedział doktor Grimaldi do Petera,
zerkając na zegarek.
- Zwariuję, jeśli będę tu tkwić - powiedziała Violet. - Nie miałbyś
ochoty się przejść? - zwróciła się do Petera.
- Dobry pomysł - przytaknął. - Lecz najpierw powinniśmy
porozmawiać.
- O zeszłym wieczorze? - Gdy tylko wymknęły jej się te słowa, od
razu ich pożałowała. Teraz Peter już wie, że o tym myślała.
- O tym, co zdarzyło się na parkingu - zniżył głos. - Nie
powinienem był cię pocałować.
- Nie stało się to bez mojego udziału - przypomniała mu.
- Jesteś piękną kobietą, Violet - kontynuował Peter. - Ale robisz
karierę, w dodatku w Nowym Jorku. Kiedyś szedłem tą drogą, ale nie
zamierzam tego powtórzyć. Domyślam się, że nawet nie wiesz, jak
długo zostaniesz w Teksasie.
- Zaplanowałam miesiąc - odrzekła.
- W ciągu miesiąca możemy zrobić wiele złego. Możemy
pokrzyżować swoje plany życiowe, zniszczyć nasze uczucia i w końcu
doprowadzić do tego, że będziemy żałować, że w ogóle się
spotkaliśmy.
Zirytowały ją te ponure przewidywania.
- Cieszę się, że umiesz odgadywać przyszłość - zauważyła
sarkastycznie. - Nie wiesz przypadkiem, gdzie ja mogłabym sobie
kupić kryształową kulę?
- To nie żadne wróżby ani dar jasnowidzenia - odciął się Peter. -
Po prostu logika i umiejętność wyciągania wniosków z doświadczeń
przeszłości.
- A więc jesteś uprzedzony do kobiet, które robią karierę
zawodową?
- Szanuję je i są kobiety, którym praca nie pochłania dwudziestu
czterech godzin na dobę - wyjaśnił. - My jednak, ty i ja, dobrze
wiemy, że w naszym przypadku jest inaczej. Chciałem tylko
powiedzieć, Violet, że szukam czegoś więcej niż chwilowej rozrywki
w łóżku.
Jeśli chciał ją zaszokować, to nie udało mu się.
- Marzę o tym, żeby któregoś dnia wszystko udało mi się
pogodzić - wyznała Violet. - Ale prawda wygląda tak, że nie
spotkałam jeszcze mężczyzny, który by mnie skłonił do przemyślenia
i ewentualnej zmiany moich celów życiowych czy zastanowienia się,
ile czasu powinnam poświęcać pacjentom.
Z drugiej strony, czy nie dlatego przyjechała do Teksasu, że
droga, którą obrała zaczyna jej się wydawać niewłaściwa? Duma nie
pozwoliła jej powiedzieć Peterowi prawdy. On już podjął decyzję. W
końcu również duma kazała jej powtórzyć to, co powiedziała zeszłej
nocy.
- To był tylko pocałunek, Peter.
Zatrzymał na niej wzrok przez dłuższą chwilę, po czym przyznał:
- Tak, to był tylko pocałunek.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi otworzyły się i do recepcji
podeszła kobieta w kitlu z dużą kopertą.
- Chodźmy się przejść - zaproponował Peter i Violet wiedziała, że
osobista rozmowa między nimi została zakończona.
Pogadają teraz o wszystkim i o niczym, o Teksasie, Nowym Jorku
i Ryanie. Będą ignorować te iskry przeskakujące między nimi, bo to
najbezpieczniejsze zachowanie, jakie mogą obrać.
Violet nie była wcale pewna, czy postępują właściwie.
Do czasu zakończenia badania Ryana napięcie między Peterem a
Violet opadło. Po wyjściu ze szpitala Peter zawiózł ich do małej
zacisznej restauracji w pobliżu motelu, w którym się zatrzymali, nie
bardzo wiedząc, co mówić i jak się zachowywać w stosunku do
pięknej pani doktor. Pocałunek ostatniej nocy uskrzydlił go, nie
mówiąc już o tym, że odezwała się w nim zmysłowość, którą starał się
tłumić.
Prawdę mówiąc, nie był przyzwyczajony do bezsenności z
powodu kobiety. Nie był nawykły do tego, żeby kobieta wprowadzała
zamęt w jego życiu. Nigdy też za sprawą kobiety nie stracił
samokontroli. Na domiar złego intuicja lekarza podpowiadała mu, jaki
będzie wynik badania rezonansu magnetycznego.
Zaparkował przed restauracją i weszli do środka. Żadne z nich się
nie odzywało, dopóki nie usiedli przy stoliku i kelnerka nie podała
kawy.
- Nie jestem głodny - oświadczył Ryan, zaledwie rzuciwszy
okiem na menu.
- Niezależnie od wyniku badania musisz coś zjeść - nalegała
Violet.
- Wciąż boli cię głowa? - zaniepokoił się Peter.
- Znacznie mi się pogorszyło od tego hałasu aparatury albo
kontrastu, który mi podali - powiedział Ryan.
- Jak tylko zjemy, zameldujemy się w motelu - powiedział Peter. -
Będziesz mógł odpocząć przed spotkaniem z doktorem Grimaldim.
- To, czego mi potrzeba, to kieliszek dobrego burbona - mruknął
Ryan.
Po lunchu wszyscy troje udali się do swoich pokojów. Spotkali się
ponownie w recepcji o wpół do czwartej i pojechali do szpitala.
- Czy chce pan porozmawiać ze mną sam na sam, czy w
obecności doktora Clarka i doktor Fortune? - spytał Ryana doktor
Grimaldi, gdy zjawili się w jego gabinecie.
- Proszę, żeby byli obecni - odparł Ryan.
Doktor Grimaldi popatrzył mu prosto w oczy.
- Proszę powiedzieć to jak najprościej, doktorze - poprosił Ryan. -
Chciałbym wszystko rozumieć.
Lekarz przeniósł spojrzenie na Petera, potem na Violet.
- Ryan cierpi na glejaka wielopostaciowego - oświadczył. - Guz
jest zlokalizowany głęboko w mózgu, w poprzek osi głównej ciała.
Zwrócił ponownie wzrok na Ryana.
- Mówiąc po prostu ma pan nieoperacyjny nowotwór mózgu.
Objawy, jakie pan odczuwa - bóle głowy, drętwienie lewej ręki,
trudności z koordynacją ruchów - będą się nasilały, może nawet dojść
do upośledzenia mowy, stanu splątania i w końcu śpiączki. Według
statystyk ma pan przed sobą trzy do sześciu miesięcy życia.
- Nieoperacyjny? - powtórzył Ryan, jakby to było jedyne słowo,
jakie usłyszał.
Choć można się było spodziewać takiej diagnozy, Peter poczuł się
tak, jakby otrzymał potężny cios w żołądek. Ścisnął rękę Ryana.
-
Może
być
nieoperacyjny,
ale
to
nie
wyklucza
eksperymentalnego leczenia - pocieszył go.
- Takiego jak podawanie niewypróbowanych leków i
chemioterapia? - Ryan był przerażony.
- Być może. Może też napromieniania. Są różne procedury.
Jestem pewien, że któraś będzie dla ciebie odpowiednia - uspokajał go
Peter.
- Nie. Nic z tych rzeczy - Ryan potrząsnął głową. - Nie chcę się
znaleźć na łożu boleści, w każdym razie dopóki nie będę do tego
zmuszony.
Peter zdawał sobie sprawę, że diagnoza była szokiem i Ryan
musiał jakoś pogodzić się z jej następstwami. Violet też była
zaszokowana. Zauważył, że z trudem powstrzymuje łzy.
- Peter ma rację co do leczenia eksperymentalnego - włączył się
doktor Grimaldi. - Jeśli pan zechce, jestem pewien, że coś
wybierzemy. Będę współpracować z każdym, kto będzie potrzebował
dokumentacji czy wyników rezonansu. Wystarczy, że pan do mnie
zadzwoni. Będzie pan potrzebował lekarza w pobliżu Red Rock.
- Nie - zaprotestował Ryan. - Nie będę biegać po lekarzach, skoro
nic nie da się zrobić, a już na pewno nie, zanim powiem o tym
komukolwiek. Nie wiem, kiedy to nastąpi.
- Powinieneś powiedzieć Lily - zauważył delikatnie Peter.
- Jeszcze nie. Nie teraz. Muszę to wszystko przemyśleć. - Ryan
wstał i skierował się do drzwi. - Proszę przesłać rachunek do gabinetu
Petera - zwrócił się do doktora Grimaldiego. Opuścił gabinet, a Violet
wybiegła za nim.
- Zapomniałeś, że również ratujemy życie pacjentom - zauważył
Peter, jakby wiedział, że doktor Grimaldi chce to usłyszeć.
- Dla Ryana Fortune'a nie ma nadziei - stwierdził Grimaldi.
- Nie, nie ma, ale ja zamierzam mu jej trochę dać. Znajdę program
eksperymentalny i poddam go leczeniu.
- Życzę ci szczęścia - powiedział Grimaldi. - Będziesz go
potrzebować, bo to uparty mężczyzna. Wystarczy być z nim pięć
minut, żeby się zorientować, że będzie robił to, co sam uważa za
stosowne, niezależnie od zdania innych.
- To prawda - zgodził się Peter. - Ale jestem pewien, że po
zastanowieniu się nad swoją sytuacją, przedłoży nadzieję nad pewną
śmierć.
- Daj mi znać, jaką decyzję podejmie. - Doktor Grimaldi uścisnął
rękę kolegi. - Dzwoń w każdej chwili.
Peter opuścił gabinet. Wiedział, że musi jak najszybciej zdobyć
informacje i zreferować Ryanowi wszystkie dostępne możliwości w
taki sposób, żeby nie odmówił. Może eksperymentalne leczenie nie
uratuje mu życia, ale przynajmniej je przedłuży. Peter chciał, żeby
Ryanowi pozostał nieokreślony czas życia, a nie trzy miesiące czy pół
roku. Ryan też powinien tego chcieć.
W drodze do motelu zatrzymali się przed chińską restauracją z
daniami na wynos. Peter zostawił Ryana i Violet w samochodzie i
wszedł do środka.
Pół godziny później, gdy siedzieli w pokoju Ryana, żałował, że
nie może dać mu butelki dobrego burbona. U osoby z guzem mózgu
alkohol mógł wywołać atak padaczki. Violet otworzyła pojemniki z
jedzeniem i w pokoju rozszedł się smakowity zapach. Żadne z nich
nie miało apetytu, ale on i Violet zabrali się do jedzenia licząc, że
Ryan pójdzie za ich przykładem.
Ku ich zdziwieniu zrobił to, ale przez cały czas wpatrywał się w
okno i milczał. Peter zdawał sobie sprawę, że diagnoza, którą przed
chwilą usłyszał, wciąż wydawała mu się czymś nierealnym i musi się
z nią oswoić.
- Nie myślcie, że zamierzam leżeć i czekać, co będzie - odezwał
się nagle Ryan, niemal gniewnie. - Mam dużo do zrobienia. Dopóki
wam nie pozwolę, nie piśniecie słowa o mojej chorobie. Zrozumiano?
- Zrozumiano - odpowiedzieli równocześnie, choć żadne z nich
tego nie zaaprobowało.
- Chcę wyjechać stąd jutro rano - zdecydował Ryan.
- Może być o ósmej?
- W porządku. - Peter kiwnął głową. - Muszę wracać jak
najwcześniej, żeby zdążyć na obchód.
Violet zebrała puste pojemniki i wyniosła do łazienki. Milczała.
Peter niepokoił się jej reakcją na diagnozę. Wiedział, że była głęboko
związana z Ryanem i patrzyła na jego sytuację nie tylko oczami
lekarza. Przed wyjściem z pokoju uścisnęła mocno Ryana.
Peter wyjął wizytówkę i położył ją obok telefonu.
- W każdej chwili do mnie dzwoń, nie bacząc na godzinę -
powiedział do Ryana. - Jeśli nawet nie będzie mnie w pokoju, będę
miał przy sobie komórkę.
Ryan skinął głową i rzucił mu pełne wdzięczności spojrzenie.
- Schodami czy windą? - spytał Peter, gdy znaleźli się w holu.
- Schodami - zdecydowała szybko, kierując się ku klatce
schodowej.
Stanąwszy przed drzwiami jej pokoju, Peter zauważył jak bardzo
jest spięta. Wszedł za nią do środka. Wystrój pokoju był niemal
identyczny jak jego. Szerokie łóżko, szafa na ubrania, kącik
wypoczynkowy. Violet podeszła do okna. Kiedy się do niej zbliżył,
zadrżała i westchnęła.
- Violet - powiedział łagodnie, wiedząc, że martwi się diagnozą
Ryana i tłumi to w sobie, choć powinna to z siebie wyrzucić. Niewiele
mógł pomóc, więc tylko ją objął.
- Muszę być silna dla niego - wyszeptała. - Muszę być silna dla
mojej rodziny. Nie mogę... - Głos jej się załamał, przycisnęła głowę
do piersi Petera i rozpłakała się.
Podprowadził ją do łóżka i usiadł obok.
- Kocham go, Peter. - Ukryła twarz w dłoniach. - Jest dla mnie
niczym drugi ojciec. Nie mogę wprost w to uwierzyć.
- Nie znam Ryana zbyt długo, ale wiem, co to znaczy stracić
kogoś ważnego.
- W tym właśnie problem, Peter, w stracie - zgodziła się. - Nie
czujesz się tym zmęczony?
- Nie zawsze przegrywam, czasem wygrywam - odparł.
- Ja nie za często, w każdym razie ostatnio. - Violet potrząsnęła
głową. - Te dwie kobiety, moje pacjentki ze stwardnieniem
rozsianym... Jedna jest młoda, ma dwójkę dzieci.
Druga robi doktorat z afrykanistyki. Chce pracować w ONZ i
pomagać dzieciom. Oczywiście, teraz są lepsze leki, które można
zastosować, ale przyjdzie taki dzień, kiedy nie będę mogła im
pomóc... Była jeszcze Anne - dodała po chwili i łzy znowu popłynęły
jej z oczu. - Była w ciąży, rozpoznałam tętniak.
Zasugerowałam konsultację u neurochirurga. Doradziliśmy jej
operację, bo była w drugim trymestrze ciąży. Ona i jej mąż darzyli nas
pełnym zaufaniem. Na stole operacyjnym tętniak pękł i wykrwawiła
się. Straciliśmy ją i dziecko. - Głos Violet był pełen głębokiego bólu.
Nie trzeba było dużo czasu, żeby się zorientować, jakim lekarzem
jest Violet. Dbała o pacjentów, ponieważ czuła się za nich
odpowiedzialna, nawet w bardzo trudnych sytuacjach, na które nie
miała żadnego wpływu. Choć nie była obecna na sali, a operację
przeprowadzał neurochirurg, miała poczucie winy, jakby to ona stała
przy stole operacyjnym.
- Gdy zmarła, jej mąż nie powiedział, że to moja wina, bo Anne
mi zaufała - ciągnęła dalej Violet.
- Pacjenci muszą nam ufać, inaczej leczenie nie będzie skuteczne
- tłumaczył Peter.
- Wiem, ale chciałabym...
- Chciałabyś móc ich wszystkich wyleczyć - dokończył za nią.
Violet zwróciła ku niemu twarz, ich oczy się spotkały. Bardzo
chciał ją pocałować, nie bacząc na swoje wcześniejsze przemyślenia.
Oczywiście, że mogli się rozebrać, pójść do łóżka i zapomnieć choć
na chwilę o wszystkich troskach. Ale co potem?
Przesunął dłoń po jej policzku i pocałował ją w czoło.
- Jestem taka zmęczona, Peter - wymamrotała - taka zmęczona
brakiem odpowiedzi na wszystkie moje pytania, powściąganiem
emocji, niemożnością przyjścia z pomocą moim pacjentom.
Przez większość czasu oddanie pracy dominowało u Petera nad
wszystkimi innymi uczuciami. Bywały jednak dni, kiedy czuł się tak
samo jak w tej chwili Violet - wykończony psychicznie, wypalony,
niepewny, czy następnego dnia zdoła się podnieść z łóżka.
Miał irracjonalne wrażenie, że zna Violet znacznie dłużej niż
tydzień. Istniejąca między nimi więź wynikała z ich troski o Ryana i
podobnego podejścia do pracy. Przeczuwał, że nie tylko, chciał tę
więź utrzymać.
- Chodź - powiedział parę minut później, wyciągając do niej
ramiona. - Utulę cię przez chwilę. Tylko utulę. Może jeśli zrzucisz z
siebie część tego brzemienia, będzie ci łatwiej?
W pierwszej chwili wyglądało na to, że odmówi, ale westchnęła
głęboko i wtuliła się w jego ramiona. Pogładził ją delikatnie po
włosach. Poczuł, że się rozluźnia i uspokaja.
- To do mnie niepodobne, Peter - tłumaczyła się. - Ja nigdy
nikogo nie potrzebuję.
Nie przestawał gładzić jej włosów, a kiedy jej oddech stał się
wolniejszy i głębszy, zaczął się zastanawiać, dlaczego Violet wzbrania
się przed tym, żeby kogoś potrzebować.
Lepiej nie pytać, uznał. Gdyby to zrobił, jeszcze bardziej by się
zaangażował.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Violet nigdy nie czuła się tak bezpieczna... tak chroniona.
Dlaczego miałaby być chroniona?
Nagle przypomniała sobie wczorajszy dzień i diagnozę
postawioną przez doktora Grimaldiego, bladą twarz Ryana, swoje
załamanie ostatniej nocy i... Petera.
Obudziła się w jego ramionach. Nie miała pojęcia, czy zmienili
pozycję czy trwali tak od chwili, gdy ją objął. Trzymał ją w pasie,
brodą dotykał jej głowy, a ciałem niemal do niej przylegał. Zanim
zasnęła, zorientowała się, że jest podniecony, ale on zdawał się nie
zwracać na to uwagi.
Wiedziała dlaczego. Jako człowiek praktyczny i patrzący w
przyszłość musiał być bardzo zdyscyplinowany. Żadne z nich nie
życzyło sobie komplikacji w życiu, a tak by się pewnie stało, gdyby
się teraz związali.
Chciała się wymknąć z łóżka, nie budząc go. Tymczasem gdy
tylko się zsunęła, cofnął ramię i usłyszała jego głos tuż nad głową.
- Już się obudziłaś?
Instynkt samozachowawczy kazał jej myśleć raczej o jego
wygodzie niż o jego zapachu, silnej dłoni na biodrze, muskularnych
udach przyciśniętych do jej nóg.
- Tak - odpowiedziała z trudem. - Nie chciałam cię budzić, ale
muszę wziąć prysznic, no i przebrać się, jeśli mamy wyjechać z
Ryanem o ósmej.
Sama nie mogła uwierzyć, że z taką niechęcią wchodzi w nowy
dzień i że wolałaby zostać w łóżku, nawet w ubraniu, przytulona do
Petera. Nie poznawała tej kobiety, jaką się stała w obecności doktora
Clarka. Peszyło ją i przerażało wrażenie, jakie na niej wywierał.
- Co do ostatniej nocy - zaczęła, nie wiedząc dokładnie, co
powiedzieć - to nie byłam ja.
- Nie ty? - Peter uniósł się na łokciu i uśmiechnął. - Chcesz mi
wmówić, że przytulałem się do klonu Violet Fortune?
- Ja nigdy nie wpadam w skrajne reakcje - zaczerwieniła się. - Nie
poddaję się emocjom. Nawet jeśli chodzi o medycynę, lekarzy i
pacjentów.
- Ostatniej nocy wcale nie o to chodziło. - Peter spoważniał. -
Chodziło o ciebie, bo martwiłaś się o Ryana i o to, co ta diagnoza
będzie oznaczać dla niego i jego rodziny. - Obserwował jej twarz. -
Mamy na sobie pancerze ochronne, które pomagają nam przetrwać
każdy kolejny dzień. Ubiegłej nocy twój pancerz pękł.
- Nigdy przedtem to się nie zdarzyło - powiedziała Violet. - Nie
mogę być tak wrażliwa w świecie zdominowanym przez mężczyzn...
Jestem bardziej obserwowana, ponieważ jestem kobietą. Nie
zamierzam pozwolić, żeby to się powtórzyło.
- W życiu osobistym czy zawodowym?
- W żadnej sferze życia nie mogę okazywać takiej wrażliwości.
Ryan będzie mnie potrzebował i moja rodzina również - zamyśliła się
przez chwilę. - Wyeliminowanie moich osobistych uczuć, kiedy wrócę
do Nowego Jorku, będzie nieodzowne. Siła wyższa.
- Czy twoje osobiste uczucia mają coś wspólnego z radą, której
udzieliłaś Anne?
- Ależ nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Przeanalizowałam
ryzyko. Rozważyłam jej szanse bez operacji i z operacją.
- To dlaczego obwiniasz się o to, co się stało? - zdziwił się Peter.
- Bo może nie przeanalizowałam wszystkiego dostatecznie
dokładnie? - odparła.
- Violet, nie wierzę w to - przekonywał Peter. - Nie miałaś
wpływu na to, co się stało. Nasi pacjenci myślą nieraz, że jesteśmy
wszechwiedzący, ale to nieprawda. Podjęłaś najwłaściwszą decyzję w
tej sytuacji. Tylko tyle mogłaś zrobić.
- Ona umarła, jej dziecko też. - Głos Violet się załamał.
- Z powodu tętniaka, a nie twojej rady.
Czy sytuacja zawsze jest czarna albo biała? Czy dlatego Peter
jakoś się trzyma i godzi z tym, co nieuchronne?
- Zamiast koncentrować się na tym, czego nie można zmienić,
pomóż mi przekonać Ryana, żeby zgodził się na leczenie. Nie
pozwolę, żeby poddał się bez walki - powiedział.
- On zdecydowanie wzbrania się przed leczeniem i rozumiem jego
punkt widzenia - zauważyła Violet. - Jeśli ma umrzeć, to chce tak
długo, jak będzie mógł, żyć pełnią życia. Abstrahując od
chemioterapii, napromieniowywanie guza też fatalnie wpłynie na jego
stan ogólny.
- Ale jeśli może mu przedłużyć życie... - perswadował Peter.
- To nie będzie nasza decyzja. Podejmie ją Ryan.
- A ty chcesz, żeby tak po prostu zaakceptował werdykt? - zdziwił
się Peter.
- Chcę, żeby Ryan spokojnie podjął decyzję.
- Spokój nie musi oznaczać poddania się. - Peter machnął ręką. -
Zrobię, co będę mógł, żeby przekonać go do zmiany decyzji.
- Idę pod prysznic - oświadczyła Violet i wstała z łóżka.
- Zawsze ucinasz w ten sposób rozmowę, która nie jest po twojej
myśli? - Peter również wstał.
- Nie, ale różnimy się w poglądach, a tobie się wydaje, że im
więcej będziesz mówić, tym prędzej mnie przekonasz. Nic z tego.
Wzięła kosmetyczkę i poszła do łazienki.
- Spotkamy się w holu o ósmej - rzuciła jeszcze, zamykając za
sobą drzwi.
W chwilę później usłyszała trzask drzwi od pokoju. Niezależnie
od tego, czy zaczęła się tworzyć między nimi więź, teraz została
zerwana. Jakaś jej część poczuła ulgę, ale druga smutek.
Wciąż jeszcze czuła na sobie dotyk obejmującego ją ramienia
Petera i jego serdeczną troskę. Niełatwo jej będzie odzyskać
równowagę.
Do „Flying Aces" wróciła wykończona. Zbyt duże napięcie
panowało między nią a Peterem w sprawie Ryana... i nie tylko.
Droga prowadząca na ranczo była wysadzana drzewami,
rzucającymi cień poza ogrodzenie. Miles, Clyde i Steven kupili to
ranczo i doprowadzili je do rozkwitu, hodując bydło i drób.
Budynek mieszkamy był ogromny, mieścił pięć sypialni. Violet
jednak wolała mieszkać w małym domku przy basenie, gdzie miała
zapewniony spokój i jaką taką intymność.
Jej myśli cały czas mknęły ku Ryanowi. Jechała za nim aż do
„Dwóch Koron", żeby mieć pewność, że bezpiecznie dotrze do domu.
Pomachał do niej, gdy odjeżdżała. Wiedziała, że jest dumnym
mężczyzną, który lubi mieć wszystko pod kontrolą. Pragnęła, żeby
dzielił to, co go spotkało z bliskimi mu osobami, dającymi wsparcie w
ciężkich chwilach.
Zbliżyła się do drzwi i już miała je otworzyć, gdy zobaczyła
przyczepioną kartkę. Rozłożyła ją i od razu poznała pismo.
„Violet,
Wróciliśmy! Przyjdź do nas, to pogadamy. Miesiąc miodowy był
cudowny.
Pozdrawiam, Jessica"
Przyjaźniły się z Jessiką od czasów dzieciństwa. Kiedy
przyjaciółce zagroził maniak, mający obsesję na jej punkcie, Violet
zaproponowała, żeby zamieszkała przez jakiś czas we „Flying Aces".
Miała też cichą nadzieję, że Jessica i Clyde coś do siebie poczują.
Jessica potrzebowała obrońcy, a Clyde opiekuńczej kobiety.
Zakochali się w sobie, a właściwie to Clyde stracił kompletnie
głowę, bo Jessica podkochiwała się w nim od dawna. Musieli wrócić z
podróży poślubnej zeszłego wieczoru albo dziś rano.
Violet obróciła się na pięcie i pobiegła do głównego budynku.
Jessica i Clyde właśnie siedzieli przy lunchu, gdy weszła do jadalni.
Na jej widok Jessica zerwała się z krzesła. Wyglądała promiennie,
najwyraźniej małżeństwo jej służyło.
- Witaj - objęła ją serdecznie i uściskała.
Potrząsnęła włosami, jej niebieskie oczy rozbłysły, gdy przyjrzała
się Violet.
- Miles nie potrafił dać nam odpowiedzi, gdy pytaliśmy go, dokąd
pojechałaś.
- Bo Miles nie wiedział - powiedziała Violet zgodnie z prawdą.
Jessica spojrzała na nią z wyraźną ciekawością, ale Violet
nieznacznie potrząsnęła głową i przyjaciółka zorientowała się, że nie
należy drążyć tego tematu.
Clyde jednak był bardziej dociekliwy. Wyróżniał się nie tylko
słuszną posturą, ale też potężnym uporem.
- Dlaczego nie powiedziałaś Milesowi, dokąd jedziesz? -
Przygwoździł siostrę spojrzeniem ciemnych oczu.
- Bo to nie jego sprawa - odparła Violet z uśmiechem.
- Podobno zostawiłaś kartkę, że wyjeżdżasz z miasta - ciągnął
dalej.
- I tak było - przyznała Violet. Nie lubiła mieć tajemnic przed
braćmi, ale nie mogła zawieść zaufania Ryana.
- Dokąd pojechałaś?
- Miałam coś do załatwienia w Houston. - Jeśliby mu nie
odpowiedziała, ciągnąłby to przesłuchanie w nieskończoność.
Jessica wzięła męża pod ramię.
- Daj spokój. Czy nie możemy usiąść i zjeść spokojnie we troje
lunchu?
- Violet. - Clyde nie ustępował. - Co to była za sprawa?
- Ja mam swoje życie, braciszku, ty swoje. Nie traktuj mnie
jakbym miała piętnaście lat. - Po wyrazie oczu Clyde'a poznała, że
dobrze pamiętał, co jej się przytrafiło, gdy była nastolatką.
- Pojechałaś sama? - indagował dalej.
- Jeśli nie przestaniesz, wracam do siebie - ostrzegła.
- Dobrze, ale w czasie kiedy tu mieszkasz, jestem za ciebie
odpowiedzialny - zaznaczył Clyde.
- Sama za siebie odpowiadam - zaoponowała Violet. -
Zapomniałeś, że mieszkam w Nowym Jorku? Myślisz, że nie poradzę
sobie w Red Rock czy w Houston?
- Chciałbym tylko znać twoje plany - mruknął Clyde i usiadł z
powrotem przy stole.
Jessica wskazała trzecie nakrycie.
- Miałam nadzieję, że dołączysz do nas - uśmiechnęła się do
przyjaciółki. - Miles nas zaopatrzył w jedzenie na kilka najbliższych
dni.
- A więc opowiedzcie mi o podróży poślubnej - poprosiła,
przygotowując sobie kanapkę.
- Było cudownie. - Jessica zaczerwieniła się i rzuciła mężowi
porozumiewawcze spojrzenie.
- Powinnaś się wybrać do Cancun - poradził siostrze Clyde,
usiłując ukryć uśmiech. Wyciągnął rękę, żeby ująć dłoń żony.
- A propos wyjazdów, wciąż planujesz wypad do Włoch? - Violet
zwróciła się do Jessiki.
- Na bardzo krótko. Myślę, że Clyde mógłby pojechać ze mną. -
Popatrzyła na męża z nadzieją.
- Tak, mógłbym. Jeśli Miles zgodzi się zostać na gospodarstwie. -
Clyde ściskał jej rękę.
- A co z twoim kontraktem? - Violet była ciekawa, co będzie z
pracą zawodową Jessiki, teraz, gdy wyszła za mąż.
- Będę pracować na pół etatu, jako rzecznik mojej firmy. Przez
większość czasu będę w domu.
Po lunchu Clyde wstał, pocałował żonę i wyszedł, doglądnąć
czegoś na ranczu.
- Na przyszły raz powiadom mnie, jak będziesz się gdzieś
wybierać - rzucił w stronę Violet.
- Wiesz, że martwi się o ciebie - powiedziała łagodnie Jessica.
- Niepotrzebnie, nie ma żadnych powodów do zmartwienia -
żachnęła się Violet.
- Chcesz to przyznać czy nie, ale przyjechałaś tu w kiepskiej
formie - zauważyła Jessica. - Wciąż obwiniasz się o śmierć swojej
pacjentki?
- Nie wiem - zawahała się Violet. - Próbowałam jakoś się z tym
uporać. Ciąży mi to nadal, choć już nie tak bardzo jak przedtem.
- Zdecydowałaś już, kiedy wracasz do pracy?
- Jeszcze nie. - Violet miała świadomość, że na tę decyzję w
dużym stopniu wpłynie stan Ryana.
- Miles nam opowiadał, że brałaś udział w aukcji kawalerów -
roześmiała się Jessica. - Podobno kupiłaś sobie randkę z Peterem
Clarkiem.
- Czy jedynym tematem rozmów moich braci jest moje życie
osobiste? - jęknęła Violet.
- Nie, rozmawiają też o produkcji jaj i karmie dla kurcząt -
roześmiała się Jessica. - Ale nawet ja muszę przyznać, że twoja
licytacja jest o wiele bardziej interesująca. Nie miałam pojęcia, że
znasz tego neurochirurga. A może spojrzałaś na niego, gdy był na
wybiegu, wasze oczy się spotkały i bach, przebiłaś wszystkie inne
kobiety na sali?
- Poznałam Petera i jakoś wplątałam się w tę całą aukcję
charytatywną. - Było to mniej więcej prawdą.
- Na kiedy jesteście umówieni? - spytała Jessica.
Po sprzeczce z Peterem Violet przypuszczała, że ich randka być
może w ogóle nie dojdzie do skutku.
- Nie jestem pewna - zastanowiła się. - Znasz lekarzy, wiesz, jacy
są zajęci. Możliwe, że nic z tego nie będzie. On dużo pracuje.
- A chciałabyś, żeby było?
Violet nigdy nie umiała kłamać ani dawać wykrętnych
odpowiedzi.
- Nawet jeśli pojedziemy na ten weekend, pewno na tym się
skończy - powiedziała szczerze. - On jest tutaj, ja wracam do Nowego
Jorku.
- Zabrzmiało to tak, jakbyś myślała o czymś więcej niż tylko o
randce wylicytowanej na aukcji - zauważyła Jessica.
Violet przemilczała tę uwagę przyjaciółki. Wydało się jej, że to
najlepsze wyjście.
- Jeśli tak cię zainteresował, to musi być kimś szczególnym. -
Jessica popatrzyła na nią zaintrygowana.
- O ile wiem, wolisz czytać pisma medyczne niż umawiać się na
randki.
- On jest kimś szczególnym - zgodziła się Violet. - Ma pacjentkę,
do której mnie zaprowadził. - Opowiedziała Jessice pokrótce o
Celeste.
- Odwiedzisz ją jeszcze? - zainteresowała się Jessica.
- Tak, dziś wieczorem. Jutro ma operację i na pewno jest
śmiertelnie przerażona. Nie mogę znieść myśli, że leży tam całkiem
sama. Powinnaś ją zobaczyć, Jessico. Te duże czarne oczy, na widok
których serce mi pęka.
- Jestem pewna, że każda chwila, którą z nią spędzisz, da jej
bardzo dużo - stwierdziła Jessica.
- A ja myślę, że każda chwila z nią daje bardzo dużo mnie -
odrzekła Violet.
Podniosła wzrok na przyjaciółkę. Jessica nie zadała już żadnych
pytań, choć widać było, że cisną się jej na usta. Violet była jej za to
wdzięczna. Podejrzewała, że i tak nie znałaby na nie odpowiedzi.
Tego samego dnia późnym popołudniem Violet wstąpiła do
dyżurki pielęgniarek zapytać o stan Celeste. Inaczej niż w piątkowy
wieczór, w szpitalu panował duży ruch, kręciło się też wielu
odwiedzających. Choć Violet nie znała tego szpitala, czuła się w nim
jak w domu, tak zresztą jak w większości szpitali, które odwiedzała.
Zajrzała przez przeszklone drzwi do kabiny dziewczynki. Na
ekranie telewizora widać było skaczącego i krzyczącego kaczora
Donalda. Gdy weszła do środka, uwaga Celeste natychmiast
skoncentrowała się na Violet.
- Cześć mała. - Usiadła obok łóżka dziewczynki.
- Wróciłaś - ucieszyła się, ale mówiła trochę niewyraźnie.
- Mówiłam, że przyjdę. - Violet wzięła ją za rękę. - Jutro doktor
Clark zajmie się tobą.
- Tak, wiem. - Celeste kiwnęła głową. - Czytał mi bajkę.
- Dzisiaj?
- Tak, zanim pielęgniarka nastawiła telewizor. Zmęczył mnie ten
film - poskarżyła się.
- Domyślam się. Chcesz, żebym ci poczytała? - spytała Violet. -
Którą książeczkę?
- Z tęczą na okładce - uśmiechnęła się Celeste.
Nie upłynęło piętnaście minut, a do kabiny wszedł Peter. Obrzucił
wzrokiem Violet, zwracając uwagę na poziomkowy sweter, który
miała na sobie i luźne spodnie oraz sposób, w jaki trzymała rękę
dziewczynki.
- Jak się czuje moja ulubiona pacjentka? - Odezwał się przyjaźnie
do Celeste.
- Okay. Violet czyta mi książeczkę.
- Widzę. Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że jutro rano
obudzimy cię bardzo wcześnie, żeby zacząć naprawiać twój kręgosłup
- oznajmił.
- I potem będę mogła wstać z łóżka? - ucieszyła się dziewczynka.
- Jeszcze nie jutro. - Peter spoważniał. - I może nie pojutrze, ale
kiedy plecy zaczną ci się goić, będziesz mogła wstać.
Violet zerknęła na zegarek.
- Muszę na chwilkę wyjść. - Pochyliła się i odgarnęła Celeste
włosy z czoła. - Ale zaraz wrócę i jeszcze ci poczytam. Albo
pooglądamy sobie razem telewizję.
- A jutro przyjdziesz? - spytała Celeste.
Violet była głęboko wzruszona. To dziecko potrzebowało jakiejś
przyjaznej osoby oprócz Petera. Potrzebowało kobiecej opieki i Violet
mogła jej ją ofiarować.
- Będziesz spała w czasie operacji. A gdy się obudzisz, ja tu będę
- zapewniła ją.
- Obiecujesz?
- Obiecuję i przyrzekam, że za chwilkę wrócę. - Pocałowała
dziewczynkę w czoło i wyszła.
Nie zamierzała rozmawiać z Peterem, więc poszła w stronę
windy. Dogonił ją i chwycił za rękę. Przeszedł ją dreszcz, ale nie dala
tego poznać po sobie.
- Coś się stało? - zaniepokoiła się.
Z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Był ubrany na
sportowo, w dżinsy i niebieską koszulę z podwiniętymi rękawami.
- Jej operacja trochę potrwa - powiedział. - Do wieczora nie
będzie w stanie przyjmować żadnych odwiedzin.
- Może odwiedzin nie, ale myślę, że to dla niej ważne, żeby ktoś
przy niej był. Nawet jeśli będzie spać, wyczuje moją obecność. O
której zaczyna się operacja?
- Wyznaczyłem ją na ósmą - odparł.
- Czy będę mogła przyjść, zanim ją zabiorą na salę operacyjną? -
spytała Violet.
- Myślę, że tak. - Peter wyglądał na zakłopotanego. -
Rozmawiałem z jej opiekunką socjalną. Nie będzie mogła przyjść
przed operacją.
- W porządku. Wobec tego zjawię się o siódmej i nie będę nikomu
przeszkadzać. Chcę tylko, żeby Celeste wiedziała, że nie jest sama.
- Nigdy nie mówisz ani nie robisz tego, czego się spodziewam -
wyznał Peter szczerze i wyraz jego twarzy złagodniał.
- Nie rozumiem, co masz na myśli - żachnęła się Violet.
- Zanim przyjechałaś do Red Rock, wyrobiłem sobie zdanie na
twój temat na podstawie tego, co mówił Ryan, twoi bracia i, wybacz,
plotki krążące w środowisku. Ma pani opinię, pani doktor,
doskonałego diagnosty - kontynuował. - W Red Rock mówi się, że
jako jedyna dziewczyna w rodzinie, oprócz twojej matki... - przerwał,
jakby chciał się zastanowić nad tym, co ma powiedzieć.
- Dokończ - zachęciła go.
- Nieważne. Nie powinienem był zaczynać tej rozmowy -
mruknął.
- Ale zacząłeś i domyślam się, o co chodzi. Moja rodzina miała
pieniądze. Ja byłam jedyną dziewczynką. No i musiałam być
rozpieszczana, przyzwyczajona robić to, co chcę. Czy tak?
- Przynależność do Fortune’ów nie zawsze jest taka wspaniała, jak
się uważa, prawda? - Postąpił krok bliżej.
- Ma więcej zalet niż wad. - Violet wzruszyła ramionami. -
Prawdą jest, że mi dogadzano i na wszystko pozwalano. A jednak jako
dziewczynka byłam samotna. To dlatego choć trochę potrafię się
wczuć w sytuację Celeste.
Stali blisko siebie i Violet przypomniała sobie wszystkie
szczegóły minionej nocy. A kiedy wzrok Petera padł na jej usta,
poczuła, że miękną jej kolana.
- Skoro będziesz tu jutro - Peter cofnął się nieco - znajdę cię po
operacji i powiem, jak przebiegła.
- Będę w holu koło recepcji. Peter - dodała jeszcze, gdy się
odwrócił - będę się modlić, żeby wszystko poszło dobrze.
Gdy odszedł, wsiadła do windy i oparła się o ścianę. Peter Clark
wstrząsnął jej światem i teraz to ona musi zdecydować, czy dopuścić
go do tego świata, czy trzymać z daleka.
Trzeciej możliwości nie ma.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Po nocy spędzonej w Houston, kiedy przez większą część nocy
obejmował Violet i czuwał nad jej snem, Peter podjął decyzję.
Postanowił natychmiast położyć kres temu, co dokonywało się
między nimi. Niejeden raz mówił sobie, że przyjemność fizyczna jest
czymś przelotnym. Aczkolwiek instynktownie czuł, że byłoby im z
Violet dobrze, wiedział również, że nie powinni sobie pozwolić na
zbliżenie.
Violet bowiem reprezentowała ten typ kobiet, z jakimi się nie
umawiał. Jej życie było podporządkowane karierze, jego również.
Jeśli dodać do tego dzielącą ich odległość, zmierzaliby wprost ku
katastrofie. Ludzie w ich wieku mieli już ułożone życie i trwałe
nawyki. A wszelkie zmiany powodują problemy. On pragnął kobiety,
dla której najważniejszy byłby dom i rodzina.
Mimo swego rozsądku, poczuł znowu gwałtowny ucisk w
żołądku, gdy wczesnym rankiem w poniedziałek zobaczył Violet u
Celeste. Pochylała się nad dziewczynką i trzymając ją za rękę,
dodawała jej otuchy przed operacją. Zadowolony, że nie ma czasu na
rozmowę, powiedział tylko, że powiadomi ją, gdy operacja się
zakończy.
Po trzech godzinach był niemal pewien, że już jej nie zastanie.
Tymczasem ona stała w holu, wpatrzona w okno.
- Violet - odezwał się.
Odwróciła się błyskawicznie z wyrazem oczekiwania na twarzy.
- Operacja kręgosłupa przebiegła pomyślnie - powiedział. -
Rokowania zależą od tego, na ile Celeste będzie chciała wyzdrowieć.
Przez dwie godziny pozostanie w sali pooperacyjnej, potem wróci na
OIOM. Jutro przeniesiemy ją na oddział.
Jeśli chciał trzymać się od Violet na dystans, to nie bardzo mógł,
bo podbiegła do niego uradowana i popatrzyła na niego z
wdzięcznością.
- Dopóki będę w Red Rock, postaram się zrobić wszystko co w
mojej mocy, żeby jak najszybciej wracała do zdrowia. Potrzebny jej
ktoś, kto by jej dodawał otuchy... oprócz ciebie - dodała.
- Będzie tego potrzebować, zwłaszcza gdy zacznie chodzić -
przytaknął Peter. - Rehabilitacja jest ciężka, ale dzieci na ogół nieźle
ją znoszą. - Zamilkł, nie chcąc przedłużać rozmowy, ale musiał
wspomnieć jeszcze o dwóch sprawach.
- Rozmawiałaś z Ryanem? - spytał.
- Nie, chciałam dać mu trochę czasu. Martwię się o niego. Po
południu do niego zadzwonię.
- Mam zamiar go zaprosić na lunch albo kolację - dodał Peter -
żeby przedyskutować program leczenia. Nie może trwać w
przekonaniu, że nie ma dla niego żadnej nadziei.
Poznał po wyrazie twarzy Violet, że walczy ze sobą. Z jednej
strony bardzo chciała, żeby Ryan poddał się terapii, z drugiej musiała
zaakceptować jego decyzję, niezależnie od tego, jaka by ona nie była.
Peter nie mógł tego zrobić, po prostu nie mógł. Nie wiedział, co to
znaczy poddać się i zamierzał zaszczepić trochę swego ducha walki
Ryanowi.
Violet miała zapewne inne niż on doświadczenia z pacjentami.
Może dlatego, że była przede wszystkim diagnostą, gdy tymczasem
on, jako chirurg, brał aktywny udział w leczeniu.
Wciąż świadomy wrażenia, jakie wywiera na nim bliskość Violet,
przeszedł do drugiego tematu rozmowy. Zapomniał już, jak to jest
umawiać się na randkę.
- Przejrzałem swój plan zajęć na weekend - zaczął. -
Wylicytowałaś randkę na Riverwalk. Wciąż masz na nią ochotę?
- Jeśli ty masz - odpowiedziała, spojrzawszy mu przeciągle w
oczy.
Pięknie. Przerzuciła piłeczkę na jego stronę.
- Wywiązuję się ze swoich zobowiązań - zapewnił ją Peter. - W
sobotę mam wolne. Co byś powiedziała na siódmą wieczór?
- Odpowiada mi - skinęła głową.
Zabrzmiało to tak, jakby czekała na to spotkanie. Ku swemu
zdziwieniu, on też.
Mąż jej unika.
Lily siedziała w salonie, czytając, gdy we wtorek po południu
Ryan wrócił ze stajni. Prześliznął się po niej spojrzeniem i
poinformował, że idzie się przebrać na spotkanie biznesowe w San
Antonio.
Lily rzuciła ze złością pismo na stolik. Spotkanie biznesowe!
Ostatnio miał ich stanowczo za dużo. Oczy zaszły jej łzami, gdy
przypomniała sobie zachowanie Melissy Wilkes na aukcji kawalerów.
Mężatka czy nie, zawzięła się na jej męża.
Po ponownym zejściu się z Ryanem i ślubie stali się sobie
bardziej bliscy niż w czasach młodości. W ostatnich tygodniach
jednak Ryan stał się jakiś daleki, a ona nie wiedziała, co robić.
Pytała go, czy stało się coś złego, ale tak jak podejrzewała,
twierdził, że nic mu nie jest. Jego zachowanie jednak przeczyło
słowom. A ona nie należała do kobiet, które biernie czekają na rozwój
wydarzeń.
- Wrócisz na kolację? - spytała, gdy Ryan wszedł do salonu
przebrany do wyjścia.
- Wątpię. Zjedz sama. - Skierował się do drzwi. - Zobaczymy się
po moim powrocie.
Zobaczymy się po jego powrocie? Kiedy wróci od innej kobiety?
Po okazaniu prawdziwych uczuć innej? Nie dał jej nawet szansy
pocałowania go na pożegnanie. Dzieje się coś złego, niezależnie od
tego czy on to przyzna, czy nie.
Lily wstała energicznie z fotela, chwyciła torebkę i wybiegła
tylnym wyjściem do garażu. Odczekała chwilę, aż Ryan wyjechał
swoją furgonetką, odliczyła do dwudziestu i ruszyła za nim.
Jechał w kierunku San Antonio - szosą od wschodu. Kilka razy
omal go nie zgubiła, ale wkrótce udało się jej go dogonić. Serce waliło
jej niczym miot pneumatyczny. Kobieca intuicja mówiła, że nie
zmierza na spotkanie biznesowe, zaczęła się obawiać, że wpada w
paranoję.
W końcu dojechali do nowego, eleganckiego osiedla wolno
stojących domów. Ryan skręcił w prawo, potem w lewo, wreszcie
wjechał na podjazd prowadzący do ładnego, piętrowego domu z
cegły.
Lily zaparkowała w cieniu po przeciwległej stronie ulicy, szybko
wyjęła ze schowka małą lornetkę i skierowała ją na drzwi wejściowe.
Tak jak się obawiała, drzwi otworzyła kobieta. Mogła mieć około
trzydziestu lat, miała długie, proste jasne włosy, była bardzo zgrabna i
bardzo ładna, choć wydawała się bardzo blada.
Ku przerażeniu Lily obok kobiety pojawił się może dziesięcioletni
chłopiec z jasnymi włosami, równo obciętymi nad czołem. Miał na
sobie strój piłkarski i uśmiechał się do Ryana. Ryan wziął go w
ramiona i uściskał.
Ten widok Lily wystarczył. Łzy popłynęły jej z oczy, z trudem się
uspokoiła. Drzwi od domu zamknęły się, cała trójka znikła w środku.
Pozostało jej odjechać jak najszybciej, wrócić na ranczo i zastanowić
się, co robić dalej. W tej chwili czuła, że boli ją serce, i wiedziała, że
nic już nie będzie takie jak dawniej.
Riverwalk było w San Antonio miejscem szczególnym, gdzie
zawsze coś się działo, zwłaszcza w sobotnie wieczory. W sportowej
bluzce i spodniach Violet szła obok Petera, życząc sobie, żeby ulotniło
się wreszcie to skrępowanie, jakie odczuwali oboje od chwili, kiedy
Peter przyjechał po nią na ranczo.
Wsiadając do samochodu, zauważyła, że Miles obserwuje ich z
okna swego domu. Zarówno on, jak i Clyde wiedzieli o jej
wylicytowanej randce i kpili z niej bezlitośnie. Jessica natomiast była
ciekawa, czy Violet widziała się z Peterem w szpitalu, gdy poszła
odwiedzić Celeste.
Faktem było, że Violet nie widziała go od tego popołudnia, kiedy
operował dziewczynkę. Nie mógł jej unikać, bo bywała w szpitalu w
różnych godzinach. Teraz jednak wyczuwała między nimi jakiś
niewidoczny mur i nie miała pojęcia, jak go usunąć.
- Przyjemny wieczór - zauważył Peter, przerywając milczenie.
Szli brukowaną ścieżką, w powietrzu unosił się zapach
grillowanej cebuli i steków, owoców morza i czosnku, słychać było
ożywione rozmowy, sygnały taksówki wodnej, huk przelatujących
samolotów.
Violet rzuciła okiem na Petera. Doskonale się prezentował w
spodniach koloru khaki i sportowej koszuli w paski.
- Byłoby przyjemniej, gdybym nie czuła się jak na wymuszonej
randce - odparła szczerze, w nadziei, że rozładuje atmosferę.
Peter zatrzymał się i popatrzył na nią z niewyraźnym uśmiechem.
- Ach tak. Myślałem, że tylko ja tak się czuję.
- Chciałam tu przyjść dziś wieczorem - powiedziała Violet. -
Tylko wolałabym, żebyśmy byli przyjaciółmi, a nie... przeciwnikami.
Powinniśmy być po tej samej stronie.
- Znalazłem szpital w Nowym Jorku, który przyjmuje pacjentów
do programu badań klinicznych - powiedział Peter po dłuższej chwili,
zmieniając temat. - Jeśli Ryan się zakwalifikuje, przyjmą go.
- A jeśli nie zechce być zakwalifikowany? - spytała Violet.
Peter wziął ją pod rękę i poprowadził do ławki pod rozłożystym
dębem. Usiedli.
- Przekonam go, żeby chociaż rozważył tę możliwość.
- Czasami nawet lekarze muszą ugiąć się przed tym, co
nieuchronne - zauważyła.
- Być może, ale mogę ci powiedzieć, że nawet jeden tydzień życia
więcej ma ogromne znaczenie dla bliskich, których się pozostawia -
przekonywał Peter.
- Twoja rodzina została bez matki. To dlatego jesteś tak
zdeterminowany? - odważyła się zapytać.
- Moja matka była uosobieniem dobrze przeżytego życia. Nigdy
nie miała dość pracy dla innych. Na pierwszym miejscu była rodzina z
przysposobionymi dziećmi włącznie, ale to nie wszystko. Była
wolontariuszką w sklepie z rzeczami używanymi dla osób ubogich,
pomagała wydawać darmowe posiłki. W obiegowym znaczeniu tego
słowa nie była kobietą sukcesu, ale w kategoriach humanitaryzmu
była osobą niemal doskonałą.
- Na co zmarła?
- Nieważne - mruknął Peter, odwracając wzrok.
- Owszem, ważne. - Violet położyła mu rękę na ramieniu. -
Powiedz, proszę.
- Miała kilka napadów zawrotu głowy. Lekarze zalecili badanie i
okazało się, że ma guza mózgu. Po trzech miesiącach już nie żyła.
Wytłumaczenie nam, że poszła do nieba niewiele dało. Wciąż
myśleliśmy o mamie, a nie minął rok, gdy ojciec powtórnie się ożenił.
- Szybko - zauważyła Violet.
- Za szybko jak dla mnie - przyznał Peter. - Linda i Stacey jakoś
się z tym pogodziły, może dlatego, że były dziewczynkami i
potrzebowały matki. Mnie żadna zastępcza matka nie była potrzebna.
Zachowałem pamięć o tej jednej, którą miałem. Żeniąc się tak
pospiesznie, ojciec niejako podkreślił, że życie toczy się dalej, a
mama już się nie liczy - powiedział z wyczuwalną dezaprobatą w
głosie.
- Jestem pewna, że tak nie myślał - obruszyła się Violet.
- Nie. Rozmawialiśmy o tym później. Przed moim wyjazdem do
college'u odbyliśmy jedną z tych pogawędek ojca i syna, które
napawają lękiem jednego i drugiego. Mówił znacznie więcej niż ja.
Podejrzewam, że wyczuwał, iż mogę wyjechać i nie wrócić.
- A mogło się tak zdarzyć? - spytała Violet.
Peter zamyślił się chwilę.
- Nie. Za bardzo troszczyłem się o Stacey, Lindę i pozostałe
dzieciaki. I kochałem ojca - wyznał szczerze. - Tyle że nie
akceptowałem tego, co zrobił. Wyjaśnił mi, że Charlene pojawiła się
we właściwym czasie.
Po śmierci mamy czuł się bardzo samotny i zagubiony i że
potrzebował kogoś, kto pomógłby mu uporać się z tą sytuacją.
Mieszkała z nami dwójka przygarniętych dzieci - Jamie i Carla - które
były młodsze od Lindy.
Charlene wkroczyła i zaczęła rządzić w domu, ale nie bardzo jej
się to udało. Jamie i Carla zostali z nami jeszcze przez rok, po czym
Jamie wrócił do swojej matki, a Carla została zaadoptowana. Potem
Charlene i ojciec nie brali już dzieci. Założę się, że przez nasz dom
przewinęło się za życia mamy przynajmniej piętnaścioro dzieci.
- Nie każda kobieta może być matką dla wszystkich dzieci. -
Violet wystąpiła w obronie Charlene.
- Już wtedy miałem tego świadomość - zgodził się Peter. - I wiem,
że sytuacja Charlene była bardzo niekorzystna, jeśli o mnie chodzi.
Ale nigdy nie spełniła moich oczekiwań.
- A teraz jak ją oceniasz? - zainteresowała się Violet.
- Uczyniła mego ojca szczęśliwym - powiedział Peter. -
Zaprzyjaźniła się z Lindą i Stacey, często do siebie dzwonią. Jeśli o
mnie chodzi, to szanujemy się nawzajem, ale zachowujemy wobec
siebie dystans. I tak już pozostanie.
- A ty zostałeś neurochirurgiem, żeby pacjenci nie umierali na
raka mózgu, czy tak? - domyśliła się Violet.
- Coś w tym rodzaju - zgodził się Peter i wstał z ławki. - Teraz
znasz już historię Petera Clarka i wiesz, dlaczego uważam, że Ryan
powinien wykorzystać szansę, jaką daje leczenie.
- Teoretycznie się z tobą zgadzam. - Violet też wstała. - Ale nie
jesteśmy na miejscu Ryana, a on chce maksymalnie wykorzystać czas,
jaki mu pozostał.
Peter potrząsnął głową i uśmiechnął się.
- No dobrze, lecz jeśli mamy miło spędzić dzisiejszy wieczór, to
niech już każde zostanie przy swoim zdaniu.
- Masz rację - zgodziła się Violet.
- W takim razie zapraszam cię do mojej ulubionej restauracji. -
Peter wskazał kolorowe parasole na tarasie. - Dają tam najlepsze
homary, jakie w życiu jadłem.
Po półtorej godziny Violet odłożyła widelec i wytarła usta.
- Miałeś rację. Pyszne jedzenie. A ciasto czekoladowe było
wprost bajeczne - zachwycała się. - Myślisz, że szef kuchni da mi
przepis?
- Jak zapłacisz - roześmiał się Peter.
Violet odsunęła pusty talerz i zatrzymała wzrok na twarzy Petera.
Po raz kolejny stwierdziła, że jest bardzo przystojny, poza tym jego
stanowczość podobała się jej, bo świadczyła o silnym charakterze.
Czas upływał im bardzo szybko. Violet wciąż musiała sobie
przypominać, że to nie jest prawdziwa randka. Peter nie zaprosił jej
tutaj z własnej woli, po prostu kupiła sobie jego towarzystwo na ten
czas.
Kiedy kończyli jeść, zaczął grać zespół muzyczny i na parkiecie
pojawiło się kilka par.
- Może zjesz jeszcze kawałek ciasta? - zaproponował Peter.
- Nie, dziękuję - potrząsnęła głową. - Dżinsy już mnie cisną. W
Nowym Jorku na ogół poprzestaję na czarnej kawie i jogurcie.
- Uważam, że nie masz żadnych powodów do głodzenia się -
zauważył.
Ten komplement i spojrzenie jego zielonych oczu sprawiły, że
tętno znowu jej przyspieszyło. Naprawdę nie miała wprawy we
flirtowaniu i nie bardzo wiedziała, jak się zachować.
- Skoro odmawiasz następnego deseru, to co byś powiedziała na
taniec? - Peter pochylił się ku niej.
- Bardzo chętnie. - Puls jeszcze bardziej jej przyspieszył.
- Już prawie zapomniałem, jak się tańczy - wyznał Peter
niepewnie, obejmując ją.
- Ja również - szepnęła Violet.
- Nie masz czasu na spotkania i tańce, czy nie masz ochoty? -
zainteresował się.
- Nie muszę ci mówić, że jak mam ochotę, to brak mi czasu.
Kiedy mam czas, to zwykle jestem za bardzo zmęczona albo mam za
dużo spraw do załatwienia, żeby mieć ochotę - odpowiedziała.
- Może wytłumaczyłabyś to Lindzie i Stacey w moim imieniu -
poprosił. - Wydaje im się, że kiedy w piątek czy sobotę wieczorem nie
odbieram telefonu, to znaczy, że robię sobie rundę po knajpach albo
gdzieś szaleję. Nie są w stanie zrozumieć, że samotny wieczór w
domu jest całkiem niezłym sposobem spędzania czasu.
- A chciałbyś czegoś więcej? - zainteresowała się nagle Violet.
- Może któregoś dnia. Z właściwą osobą - zamyślił się.
- Skąd będziesz wiedział, że to ta? - To pytanie wydało się jej
bardzo ważne.
- Po prostu będę wiedział.
Każde z nich tak myślało i wydawało się to proste. Nic jednak nie
było proste, gdy Peter popatrzył jej w oczy i przyciągnął bliżej ku
sobie. Krew zaczęła jej żywiej krążyć i wiedziała, że ta reakcja to coś
więcej niż chemia. Podejrzewała, że i on to wie.
- Jeśli spędzimy ze sobą więcej czasu, możemy sobie przysporzyć
kłopotów - powiedział Peter, zbliżając wargi do jej skroni.
Violet wiedziała, że on ma rację, ale w tej chwili nie chciała się
tym przejmować. Tutaj nikt na nikogo nie zwracał uwagi.
Zastanawiała się, czy Peter jest tak samo naelektryzowany jak ona.
Nigdy jeszcze tak się nie czuła, będąc z mężczyzną. Nigdy!
Kiedy Peter dotknął ustami jej ust, pocałunek stał się dla niej
takim wydarzeniem jak obecność na środku Times Square w wieczór
sylwestrowy, spływ w dół Colorado River czy lot na Księżyc.
Przeciągnął dłonią po jej plecach i wiedziała, że chce wyczuć
ramiączka stanika. Musiał poczuć jak drży.
Wiedziała, że gdyby się kochali, później już nic nie wyglądałoby
tak samo. A potem wsunął rękę z przodu, między ich ciała i
zrozumiała, że jest tak samo zuchwały jak ona. Dotknął jej sutka przez
bluzkę, jęknęła cicho. Zaczął jeszcze namiętniej pieścić jej pierś i
jeszcze bardziej zmysłowo całować, przyciskając ją mocniej do siebie.
Nagle zapragnęła się znaleźć gdziekolwiek, byle nie tu. Gdzieś w
intymnym miejscu, w którym mogli zrzucić z siebie ubrania i
wędrować dłońmi po swoich obnażonych ciałach.
- Jak już powiedziałem, mogą być kłopoty - wymamrotał,
oderwawszy usta od jej warg. - Zamierzasz wrócić do Nowego Jorku,
gdy wyjaśni się sprawa Ryana? - spytał.
Wiedziała, co by się stało, gdyby odpowiedziała, że nie.
Wiedziała, co będzie, gdy odpowie, że tak. Musiała być wobec niego
uczciwa. Zawsze postępowała uczciwie.
- Tak, wracam do Nowego Jorku. Tam jest moja praca i moje
życie.
- Podobnie jak moje w Red Rock. - Peter przez krótką chwilę
oparł brodę na jej głowie - Praca wypełnia ci większą część życia -
stwierdził, jak gdyby nie było w tym nic godnego uznania.
- Tobie również - parsknęła.
- Nie przeczę - przyznał - ale już próbowałem związku z lekarką.
Zawsze na pierwszym miejscu stawiała pracę i...
Przerwał, a Violet rozpaczliwie chciała usłyszeć dalszy ciąg. Z
tego, co opowiedział jej o matce i okresie swego dorastania,
podejrzewała, że pragnął związku z kobietą, która poświęciłaby się
jemu i rodzinie.
Najwyraźniej przekonał się, że to niełatwe, tak jak ona przekonała
się, mając piętnaście lat, że kobieta może szukać miłości w
niewłaściwych miejscach i może wierzyć, iż pożądanie ze strony
mężczyzny uczyni ją mniej samotną... da jej szczęście.
Muzycy przestali grać i Violet uprzytomniła sobie, że również jej
randka z Peterem dobiegła końca. Jeśli ulegną wzajemnej sile
przyciągania, zostaną oboje zranieni... i to bardzo.
Peter odprowadził ją w milczeniu do stolika. Rozumieli się bez
słów. Wzięła torebkę, Peter uregulował rachunek. W milczeniu
opuścili restaurację i po raz pierwszy w życiu Violet żałowała, że nie
obrała innej drogi życiowej.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
W sobotę rano, gdy jej szyję objęły drobne rączki Celeste, łzy
napłynęły Violet do oczu. Otarła je szybko. Nie była osobą skłonną do
płaczu. W ostatnich kilku tygodniach jednak nie bardzo mogła sobie
poradzić ze sobą.
Za każdym razem, gdy wychodziła od Celeste, serce pękało jej z
bólu. Było to o tyle dziwne, że nigdy wcześniej nie przywiązała się
tak do żadnego dziecka.
- Wrócisz jutro? - spytała dziewczynka.
- Oczywiście, przyjdę jeszcze dziś wieczorem - zapewniła ją. -
Przyniosę nową książeczkę. Tę przeczytałyśmy już chyba ze
dwadzieścia razy.
- Nie tak dużo - zaśmiała się Celeste.
Godzinę później, opuszczając pokój dziewczynki, Violet
zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, żeby Celeste nie leżała w
pokoju sama. Będzie musiała porozmawiać o tym z Peterem.
Oprócz separatek na oddziale była sala na sześć łóżek. Kiedy
Violet ją mijała, usłyszała głos kobiety czytającej jakąś bajkę.
Rozpoznała go. To siostra Petera, Stacey, która prowadziła aukcję
kawalerów.
Zajrzała do środka. Stacey zauważyła ją i dała znać, żeby
zaczekała.
- Nie chciałam cię zatrzymywać - tłumaczyła się Stacey, gdy
spotkały się na korytarzu.
- Nic się nie stało - uspokoiła ją Violet. - Mam czas.
- Jak tam twoja randka na Riverwalk?
- Wieczorem jest tam pięknie - odparła Violet wymijająco.
- Dobra, dobra. - Stacey przekrzywiła głowę i rzuciła jej baczne
spojrzenie. - Ale ja chcę wiedzieć, jak zachowywał się mój brat.
- Jak prawdziwy dżentelmen. - Przynajmniej przez większą część
wieczoru, dodała Violet w duchu.
- Nie przesadził z tym dżentelmeństwem? - zażartowała Stacey.
- Był wspaniały - roześmiała się Violet. - Byliśmy na doskonałej
kolacji i nawet zatańczyliśmy.
- Hm. Dowiem się czegoś więcej, jeśli jego zapytam?
- Wątpię.
- Zaczynasz go już lepiej poznawać. - Stacey spoważniała. -
Miałam nadzieję...
- Na co? - Wpadła jej w słowo Violet.
- Że zakochacie się w sobie do szaleństwa i będzie miał w życiu
coś jeszcze oprócz pracy.
- Nie uważasz, że ma prawo żyć tak, jak chce? - żachnęła się
Violet.
- Ależ on żyje tak, jak chce. - Stacey wzruszyła ramionami. - Na
najwyższych obrotach. Nie umie wyhamować i nie ma nawet czasu,
żeby zobaczyć, jaki świat jest piękny. Kiedy widziałam, jak na ciebie
patrzy, liczyłam, że może uda ci się to zmienić.
- Może na chwilę - zastanowiła się Violet. - Ale on chce czegoś
więcej, niż ja mogę mu dać.
- Peter ma za duże oczekiwania - zgodziła się Stacey.
- Wie, czego chce. Mieszkać w Red Rock i mieć żonę, która
będzie dbała o dom i rodzinę.
- Widzę, że już go znasz - roześmiała się Stacey.
Minione dwa tygodnie były takie dziwne. Nie łączyła ich
intymność w ścisłym tego słowa znaczeniu. A jednak panowała
między nimi atmosfera intymności, czy im się to podobało czy nie.
Zostali wciągnięci w sytuację, w której bardzo prędko poznali się
nawzajem.
- Zobaczysz się z nim jeszcze? - spytała Stacey, po czym
usłyszawszy westchnienie Violet, dodała: - Wiem, wiem, jestem
wścibska, ale tak czy nie?
- Prawdopodobnie tylko ze względu na Celeste - odparła Violet z
wyraźnym smutkiem.
Nagle Stacey pstryknęła palcami, a jej twarz rozjaśniła się
szerokim uśmiechem.
- Mam świetny pomysł - oświadczyła. - Dziś wieczór odbędzie się
w klubie przyjęcie z okazji rocznicy ślubu mego taty. Może byś
przyszła?
- Nie znam twego ojca ani jego żony - powiedziała Violet. - Czy
to nie byłoby niestosowne?
- Skądże. Znasz mnie, Lindę i Petera - zachęcała Stacey. -
Chciałabym, żebyś poznała ojca i Charlene. Myślę, że byś ją polubiła.
Jest zaangażowana w pewien ważny projekt.
- Jaki? - zainteresowała się Violet.
- Przyjdź i sama ją zapytaj.
- Nie wiem... - zawahała się Violet.
- Posłuchaj, powiem ci jak będzie. Peter prawdopodobnie późno
przyjdzie i wcześniej wyjdzie. Możesz go nawet nie zobaczyć.
Zaczynamy o siódmej, a zakończymy, kiedy skończy się bufet.
Powiedz, że przyjdziesz, proszę.
- Muszę teraz odpowiedzieć?
- Nie. Jeśli będziesz miała ochotę, po prostu przyjdź - powiedziała
Stacey. - Jeśli nie przyjdziesz, znajdę inną okazję, żeby cię poznać z
Charlene.
Violet była ciekawa, dlaczego Stacey tak lubi swoją macochę,
podczas gdy Peter nie czuje do niej sympatii.
- Wygląda na to, że macie dobre stosunki z macochą - zauważyła.
- Charlene jest fantastyczna - stwierdziła entuzjastycznie Stacey. -
Wypełniła dużą lukę w naszym życiu. Nie było jej łatwo stać się za
jednym zamachem żoną i matką dla trojga dzieci swego męża i dwójki
przysposobionych. Z Peterem nie układało jej się dobrze, ale nigdy nie
był jej obojętny. Zawsze przy nas była.
Teraz zainteresowanie Violet jeszcze bardziej wzrosło.
- Muszę iść. - Stacey rzuciła okiem na zegarek. - Powiedziałam
Lindzie, że spotkamy się w klubie, żeby sprawdzić, czy wszystko
zostało należycie przygotowane na dzisiejszy wieczór. Mam nadzieję,
że do nas dołączysz. - Uśmiechnęła się i poszła w stronę windy.
Powinnam tam pójść czy nie? - zastanawiała się Violet. Chcę
zobaczyć Petera? Tak.
A czy on chce zobaczyć mnie? Wątpliwe.
Violet ubrała się i pociągnęła usta szminką. Nie wiedziała, czy
postępuje rozsądnie, ale postanowiła pójść na jubileusz Charlene i
George'a Clarków. Nie musi być tam długo. Może nawet nie zobaczy
się z Peterem. Ale skoro Stacey ją zaprosiła, nie wypada nie przyjść.
Zresztą była ciekawa Charlene.
Już miała wyjść, gdy rozległ się dzwonek telefonu komórkowego.
- Słucham - odezwała się.
- Chciałbym bardzo wiedzieć, co moja dawno niewidziana córka
robiła przez ostatnie dwa tygodnie, że nie miała czasu do mnie
zadzwonić - usłyszała niski głos Patricka Fortune'a.
Violet miała swoje powody, żeby nie odzywać się do rodziców.
Gdyby zapytali o Ryana, nie byłaby w stanie skłamać ani dawać
wykrętnych odpowiedzi.
- A jak Miles, Clyde, Steven czy Jack nie dzwonią, to też
sprawdzasz, co robili? - spytała ojca zaczepnym tonem.
Patrick Fortune roześmiał się.
- Zawsze potrafisz dać ciętą odpowiedź - przyznał.
- Tęsknimy za tobą, to wszystko. Co tam słychać w Red Rock? I
mów prawdę, a nie to, co twoim zdaniem chciałbym usłyszeć - dodał.
Violet gardło się ścisnęło. Ojciec jest cudownym człowiekiem.
Nieczęsto go widywała, gdy dorastała, bo jako prezydent konsorcjum
bankowego Fortune-Rockwell Banking całymi dniami przebywał poza
domem i często wyjeżdżał służbowo.
Ale po swoim buncie w wieku piętnastu lat i po poszukiwaniach
kogoś, kto kochałby tylko ją, a zostawił ją w ciąży, której omal nie
przypłaciła życiem, poznała ojca lepiej.
Po jej nagłej operacji skrócił czas urzędowania i zrezygnował z
wyjazdów. Nie prosiła go o to, ale on wyczuł, dlaczego związała się z
tym chłopcem, który okazał się nieodpowiedzialny i nie miał pojęcia,
co chciałby robić w przyszłości. Swoim postępowaniem ojciec
udowodnił, że Violet jest dla niego ważna. Wtedy znaczyło to dla niej
więcej niż cokolwiek innego na świecie.
- Wiele się tu dzieje - powiedziała. - Ryan jest wciąż w dużym
stresie w związku ze śledztwem. Steve i Amy kończą przygotowania
do uroczystości na ranczu. A ja... jestem blisko i daleko od tego
wszystkiego.
- A co z twoją pracą? - spytał ostrożnie ojciec. - Wciąż obwiniasz
się o śmierć Anne Washburn?
- Po części - odrzekła. - Ale pomagam przy jednej z pacjentek
Petera Clarka. Jest tu neurochirurgiem.
- Pomagasz? To znaczy konsultujecie się?
- Niezupełnie. Ma na imię Celeste i ma sześć lat. - Violet
opowiedziała ojcu pokrótce o dziewczynce. - Spędzam z nią trochę
czasu, rozmawiamy, czytam jej, opowiadam. Myślę, że ona pomaga
mi w równej mierze jak ja jej.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, jakby ojciec zastanawiał się, co
powiedzieć.
- Jeśli kiedyś zechcesz mieć własne dzieci, będziesz musiała
podjąć pewne ryzyko - przypomniał jej.
- Skąd wiesz, że nie zamierzam podjąć?
- Bo się boisz, że znowu trafisz na niewłaściwego mężczyznę.
Boisz się ponownej ciąży z komplikacjami. Pracujesz, żeby wypełnić
sobie życie, ale ono nie jest wypełnione. Mam rację?
- Żebyś wiedział - mruknęła Violet. - Ale nie myśl o tym
wszystkim w ten sposób.
- Oczywiście, że nie, bo jesteś inteligentną kobietą i patrzysz na to
rozsądnie. Problem w tym, że serce nie akceptuje rozsądku.
- Powinieneś być psychologiem, nie bankowcem - zauważyła
Violet.
- Nie sądzę, żeby twoja matka była tego samego zdania -
roześmiał się Patrick. - Czasami upiera się, że powinienem żyć raczej
w mrokach średniowiecza niż w świetle nowego tysiąclecia. I
prawdopodobnie ma rację. Średniowiecze było spokojniejsze.
Teraz Violet musiała się roześmiać. Jej matka była wulkanem
energii, kobietą przebojową, dynamiczną, patrzącą w przyszłość. W
dzieciństwie Violet wciąż była świadkiem jej walki w szlachetnych
celach - a to o lepsze szkoły, a to o opiekę dzienną, a to o prawo
chroniące maltretowane żony - i była przekonana, że stanowią w życiu
matki priorytet.
Jej trzej bracia - trojaczki - byli starsi od niej, zainteresowani
sportem, dziewczynami i imprezami, zdecydowani radzić sobie sami,
podobnie jak ich najstarszy brat, Jack. Violet, sama wśród tylu
mężczyzn, zamknęła się w sobie i przez chwilę jakoś się pogubiła w
życiu. Ale to Lacey znalazła ją, kiedy dostała krwotoku.
To Lacey siedziała przy jej łóżku całymi godzinami, dzień i noc.
Nie było wątpliwości ani wtedy, ani potem, że jej matka ją kocha,
troszczy się o nią i chce tylko i wyłącznie jej dobra.
To matka zatrudniła dla niej korepetytora i znając możliwości
córki, przeznaczyła ją do zawodu, którym była zainteresowana.
Zachęciła ją, żeby robiła to, co chce. Ojciec był szczęśliwy, że kocha
swoją pracę. Matka natomiast byłą tak dumna, kiedy przedstawiała
Violet jako lekarza, że Violet robiła wszystko, aby jej nie zawieść.
- Widujesz się często z braćmi? - spytał ojciec.
- Byłam na śniadaniu u Clyde'a i Jessiki po ich powrocie z
podróży poślubnej. Są bardzo szczęśliwi. Miles albo jest w pracy albo
gdzieś w mieście wieczorami. Mówi się, że co tydzień spotyka się z
inną dziewczyną - relacjonowała.
- Kiedy go o to pytam, tylko się uśmiecha i wzrusza ramionami.
Ale nie wiem, czy rzeczywiście tak dobrze się bawi, czy tylko udaje.
Na aukcji kawalerów wylicytowała go śliczna pielęgniarka. Myślę, że
miło spędzili razem czas na randce, ale nie sądzę, żeby się z nią
później spotkał.
- A ty też kupiłaś sobie jakiegoś kawalera? - zainteresował się
Patrick Fortune.
- Tak - odrzekła Violet po krótkim wahaniu.
- A czy ten kawaler jakoś się nazywa?
- Cóż, to doktor Clark, ten neurochirurg, o którym ci
wspomniałam.
- Ten, do którego pacjentki zaczynasz się przywiązywać?
Ojciec zawsze trafnie wszystko pointował. Rzeczywiście, zaczęła
się przywiązywać do Celeste.
- Tak, to ten - odrzekła.
- I?
- I nic. On nie jest zainteresowany kobietą, którą praca pochłania
w równej mierze jak jego. Zwłaszcza jeśli ona mieszka w Nowym
Jorku - wyjaśniła.
- Hm. Pamiętam, jak sam myślałem, że twoja matka jest za
energiczna i za przedsiębiorcza dla mnie - powiedział ojciec. - Ale za
sprawą Kupidyna zmieniliśmy zdanie. Jeśli zechce wysłać strzałę w
twoim kierunku, może powinnaś się ucieszyć?
- Dużo rad dzisiaj dajesz - zauważyła Violet.
- Och, to znak, że powinienem kończyć rozmowę. Zresztą pewnie
wkrótce się zobaczymy. Zastanawiamy się z twoją matką nad
przyjazdem do Red Rock, więc nie zdziw się, jeśli niebawem się
pojawimy - dodał.
- Bez ostrzeżenia? - zażartowała Violet, udając przerażenie.
- To zależy.
- Kocham cię, tatusiu - powiedziała.
- Ja też cię kocham, dziecinko. Do zobaczenia wkrótce. - Patrick
odłożył słuchawkę.
Jeśli przed rozmową z ojcem Violet miała jeszcze jakieś
wątpliwości, czy uczestniczyć w przyjęciu jubileuszowym rodziców
Petera, to teraz ostatecznie się ich wyzbyła. Jest gotowa podjąć
ryzyko, niezależnie od jego konsekwencji.
Peter się spóźnił. Zatrzymano go w szpitalu. Miał tylko nadzieję,
że ojciec i macocha nie uznają jego spóźnienia za afront. Miał z nimi
poprawne stosunki i nie chciał tego popsuć.
Ich
osiedle
stanowiło
część
dzielnicy,
przypominającej
charakterem wieś. Był tam nawet mały sklep spożywczy. Klub
środowiskowy służył jako miejsce zabaw tanecznych, gry w bingo i
przyjęć z okazji uroczystości rodzinnych. Teraz sala klubowa była
odświętnie udekorowana balonami i transparentami. Pod jedną ze
ścian stał długi stół pełniący funkcję bufetu.
Peter od razu zauważył ojca i macochę. Stali w towarzystwie jego
sióstr. Zatrzymał się jak wryty na widok towarzyszącej im osoby.
Violet? Co ona tutaj robi?
Stacey spostrzegła go i skinęła na niego. Powiedziawszy sobie, że
obecność Violet nie ma dla niego żadnego znaczenia, pogratulował
ojcu i Charlene, życząc im jeszcze wielu szczęśliwych lat wspólnego
życia.
- Naprawdę? - spytała Charlene, przypatrując mu się uważnie.
- Oczywiście. Dzięki tobie ojciec jest szczęśliwy. Kiedy przejdzie
na emeryturę, będziecie mogli robić razem to, na co nigdy nie
mieliście czasu. Na przykład pojechać na wycieczkę do Grecji.
- Właśnie do tego ją namówiłem z okazji naszej rocznicy -
roześmiał się ojciec. - Nie odkładaj na jutro tego, co możesz zrobić
dziś. Kto wie, co będzie za pięć lat? Chcemy cieszyć się chwilą.
Peter wiedział, że jest podobny do ojca, choć ojciec był już prawie
siwy i nosił okulary dwuogniskowe.
Charlene wzięła go za rękę i uśmiechnęła się. Była atrakcyjną
kobietą, z popielatymi włosami, zielonymi oczami i zgrabną figurą,
której utrzymanie kosztowało ją sporo wysiłku.
- Violet, znasz Petera, prawda? - powiedziała, wskazując na
niego.
- Violet pomaga mi przy jednej z pacjentek - pospieszył Peter z
wyjaśnieniem.
- I Violet wylicytowała Petera na aukcji kawalerów - dodała
Linda. - W sobotę byli na Riverwalk.
Teraz Peter poczuł się równie speszony jak Violet.
- Właśnie opowiadałam o moim domu dla samotnych matek,
który dopiero co został wyremontowany. - Charlene wprowadziła
Petera w temat rozmowy, którą przerwało jego przybycie. - Mam
nadzieję, że w przyszłym miesiącu zaczniemy działalność.
Przeniosła spojrzenie na Violet.
- Powinnaś przyjść, zobaczyć nasz dom, jeśli miałabyś czas -
zaproponowała. - Objaśnię ci, co zamierzamy tam zrobić.
- Prawdopodobnie przy okazji chętnie przyjmie jakiś datek -
rzucił kąśliwie Peter.
Gdy tylko to powiedział, zauważył pełne urazy spojrzenie
Charlene, ale przemilczała jego słowa.
Linda zmarszczyła brwi, niezadowolona z wypowiedzi brata.
- Widzę Wilsonów - zmieniła temat, zwracając się do ojca i
Charlene. - Patrzą w waszym kierunku. Myślę, że chcą z wami
porozmawiać. Chodź, podejdziemy do nich.
- Znowu się nie zachowałem - westchnął Peter, gdy siostry z
rodzicami oddaliły się. - Co myślisz o Charlene?
- Rozmawiałam z nią tylko kilka minut - powiedziała Violet. -
Wymieniłyśmy uwagi na temat renowacji starych domów. Pamiętam,
że moi rodzice się tym zajmowali, kiedy byłam dzieckiem.
- Zanim twój ojciec mógł sobie kupić każdy dom, jaki by mu się
zamarzył?
- Na długo przedtem - odparła Violet. - Miałam wtedy chyba trzy
lata.
- Dlaczego tutaj przyszłaś? - Peter zadał pytanie, które cisnęło mu
się na usta od chwili, gdy ją zobaczył.
- Wychodząc dziś po południu od Celeste, spotkałam Stacey -
powiedziała Violet. - Zaczęłyśmy rozmawiać i mnie zaprosiła. Ale
teraz doszłam do wniosku, że nie powinnam była tu przychodzić.
- Dlaczego? - Był równie zainteresowany jej odpowiedzią na to
pytanie jak przyczyną jej przyjścia.
- Bo już dwa razy postawiłam cię w kłopotliwej sytuacji. Na
aukcji i teraz. Lubię twoje towarzystwo, świetnie się z tobą rozmawia,
ale nie chcę zmuszać cię ponownie do przebywania w moim
towarzystwie. Chciałabym wiedzieć, jak Ryan zareaguje na
propozycję eksperymentalnego leczenia, ale dowiem się tego od
niego.
Zanim Peter zdążył choćby pomyśleć, co ma odpowiedzieć,
mruknęła dobranoc i oddaliła się w stronę jego rodziców, żeby się z
nimi pożegnać.
Peter nigdy nie tracił głowy. Zawsze precyzyjnie układał program
leczenia i wyjaśniał go pacjentowi. Nie zmieniał raz podjętej decyzji
ani w życiu zawodowym, ani w prywatnym. Violet Fortune jednak
całkowicie zbiła go z tropu. Libido podpowiadało mu, żeby nie
pozwolić jej wyjść z klubu, rozum natomiast - że tak będzie najlepiej
dla nich obojga. Postanowił pójść za głosem rozumu.
Kiedy jednak o godzinie drugiej w nocy obudził się, doszedł do
wniosku, że jego decyzja była błędna. To Violet Fortune sprawiała, że
się uśmiechał, był wesoły. A przede wszystkim budziła w nim
pragnienia.
Potrzebował jej. I to właśnie niepokoiło go najbardziej. Co by
było, gdyby spędzali ze sobą więcej czasu? Poprawił poduszkę,
przewrócił się na drugi bok i uznał, że należy się o tym samemu
przekonać.
Następnego popołudnia jechał na ranczo „Flying Aces" z
przemyślanym planem. Liczył, że zastanie Violet w domu przy
basenie. Brał pod uwagę, że może mu pomóc ręka losu. Choć nie był
typem mężczyzny, który zdawałby się na los, w tym wypadku było
inaczej.
Znał „Flying Aces". Był tam kilkakrotnie w towarzystwie Ryana i
Lily. Podjechał pod dom, po czym skręcił w stronę basenu. Ku swemu
zaskoczeniu poczuł ulgę, zobaczywszy samochód Violet. Zaparkował
obok niego, wysiadł i podszedł do drzwi. Nie był pewien, czy ją
zastanie, mogła być gdzieś na terenie rancza.
Już miał zapukać, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Violet.
Wyglądała, jakby zeszła prosto ze stron magazynu poświęconego
rodeo. Miała na sobie bluzkę w czerwono-białą kratę, dżinsy i buty do
kolan.
- Peter! Co tu robisz? - Powitała go zaniepokojona. - Coś się stało
z Celeste? Z Ryanem?
- Nie, nic podobnego - uspokoił ją. - Przyjechałem z innego
powodu, choć ma to coś wspólnego z Celeste.
- Czy może znaleziono jej nową rodzinę zastępczą? - spytała
Violet.
- Nie. Muszę znaleźć dla niej ośrodek rehabilitacyjny. Biorę pod
uwagę dwa i pomyślałem sobie, że może byś pojechała ze mną je
zobaczyć.
- Teraz?
- Tak. Kolega zastąpi mnie na dyżurze. Masz czas?
- Miałam zamiar pojeździć konno, ale to może zaczekać. Wezmę
tylko torbę - powiedziała Violet.
W drodze do San Antonio, zadowolony, że udało mu się zastać
Violet, Peter opowiadał jej o obu ośrodkach.
- Pojedziemy najpierw do Tumbleweed Terrace, potem do
Lonestar Rehab - powiedział.
W pierwszym ośrodku towarzyszyła Peterowi podczas rozmowy z
dyrektorem, potem zajrzeli do sal terapii zajęciowej i rehabilitacji
ruchowej, obserwowali przez chwilę dzieci i młodych ludzi,
stanowiących tu większość pacjentów.
Potem obejrzeli basen, prysznice i wanny do masażu wodnego.
Przy basenie Violet porozmawiała z terapeutą, który objaśnił jej
zasady terapii indywidualnej i grupowej oraz z psychologiem, który
opiekował się wszystkimi pacjentami.
Drugi ośrodek, Lonestar Rehab oddalony od Tumbleweed o
dziesięć minut jazdy, różnił się zarówno wystrojem, jak i atmosferą.
Bardziej przypominał szpital. Na ścianach nie było obrazków z
bohaterami disnejowskich kreskówek, dominowała sterylność i
powaga, za to personel sprawiał bardzo dobre wrażenie. Pacjenci tutaj
byli w różnym wieku, ale większość stanowili ludzie starsi.
- Myślę, że już podjąłeś decyzję, prawda? - bardziej stwierdziła
niż spytała Violet, gdy wsiedli do samochodu.
- Wiem, do którego ośrodka ją poślę - przyznał Peter - ale
chciałbym poznać twoją opinię.
- Dla niej odpowiedniejszy będzie Tumbleweed - orzekła Violet. -
Nie mam wątpliwości, że w Lonestar wszyscy byliby troskliwi,
przewidujący, opiekuńczy, ale...
- Ale? - Peter spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Celeste powinna być wśród dzieci - dokończyła Violet. - Jest
sama i samotna i potrzebuje więzi z rówieśnikami. Muszę więc znowu
zapytać, dlaczego poprosiłeś mnie, żebym z tobą przyjechała.
Patrzyła na niego, oczekując prawdy i tylko prawdy.
- Chciałem znać twoją opinię - powtórzył Peter. - Jeśli chodzi o
Celeste, nie jestem do końca obiektywny. W Tumbleweed nie
wszystkie terapie są refundowane, ale to nie wpłynie na mój wybór.
Jeśli ją tam poślę, zapłacę za dodatkowe zabiegi.
Violet czekała na ciąg dalszy.
- Jest inna przyczyna, dla której poprosiłem cię, żebyś mi
towarzyszyła - wyznał. - Nie podobał mi się sposób, w jaki opuściłaś
przyjęcie rocznicowe.
- Nie czułam się tam na swoim miejscu - odparła Violet po chwili
milczenia.
- To przeze mnie? - spytał Peter.
- Nie chciałeś, żebym tam była - stwierdziła.
Peter wiedział już, że Violet mówi zawsze prawdę. Jej
nieubłaganą szczerość wymogła na nim wyznanie, na które chyba nie
był przygotowany.
- Od chwili gdy się poznaliśmy, ty i ja... połączyliśmy się, żyję,
jakbym był w szoku. - Wyszeptał.
- Wiem, co masz na myśli.
Uśmiech, który pojawił się na jej wargach, był tak słodki, że Peter
zapragnął ją pocałować, ale tylko wziął ją za rękę.
- Problem na przyjęciu był taki, że bardzo cię tam pragnąłem -
powiedział szczerze. - Po randce na Riverwalk uznałem, że
powinniśmy przypieczętować to, co czuliśmy, to pożądanie, które nas
ogarnia, ilekroć się spotkamy.
- Zmieniłeś zdanie? - spytała poważnie Violet.
- A ty? - odpowiedział pytaniem.
- Przecież tu jestem.
- Tylko z powodu Celeste - odparł.
- Też. Ale i z twojego również.
Peter położył ręce na kierownicy.
- Zmierzamy niebezpieczną drogą - zauważył.
- Możemy w każdej chwili nacisnąć hamulec - odparła Violet.
Nie był w stanie się powstrzymać, pochylił się ku niej i pocałował
ją. Krótko, namiętnie, zdecydowanie.
- Naprawdę uważasz, że możemy nacisnąć hamulec? - spytał ją
cicho, kiedy z westchnieniem oderwał usta od jej warg.
Skinęła głową.
- Musimy być naprawdę pewni, że oboje chcemy tego, co może
się zdarzyć. - Peter popatrzył na nią, po czym dodał: - Pojedziemy do
Celeste, powiemy jej, dokąd zostanie przewieziona.
Być może, jeśli na pierwszym miejscu postawią los tego dziecka,
zdoła przekonać siebie, że związanie się z Violet Fortune nie będzie
ani szaleństwem, ani głupotą?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Peter z coraz większym trudem panował nad własnymi uczuciami
i przemożnym pragnieniem ciągłego obcowania z Violet. Męczyły go
bezsenne noce. Nie wiedział, czy Violet czuje to samo. Bądź co bądź
żadne z nich nie chciało zostać zranione. I żadne z nich nie chciało
skomplikować sobie życia bardziej niż to było potrzebne. Tak czy
inaczej to, co działo się między nimi, było coraz trudniejsze do
kontrolowania.
Idąc przez hol oddziału pediatrycznego, Peter miał ochotę wziąć
Violet za rękę. Niewiarygodne. Nigdy nie zaliczał się do mężczyzn,
którzy trzymają kobiety za rękę! A kiedy tuż przed wejściem do
pokoju Celeste Violet podniosła na niego wzrok, poczuł nieodpartą
chęć objęcia jej i przytulenia. Tutaj nie było to jednak możliwe.
Rehabilitant poinformował ich, że dziewczynka dobrze reaguje na
terapię i czyni postępy. Peter miał nadzieję, że istotnie tak jest. Nie
chciał, żeby nastąpiły jakieś powikłania. Violet była u niej przed
południem przez dwie godziny. Domyślał się, że jej wizyty mają duży
wpływ na postępy w leczeniu.
Zauważył natychmiastowe ożywienie Celeste, gdy Violet
podeszła do dziewczynki. Usiadła na łóżku.
- No i jak maleńka? - zagadnęła. - Mówiłam ci, że wrócę. Co
dzisiaj robiłaś?
- Oni ruszali moimi nogami - powiedziała Celeste.
- Rehabilitant je ćwiczył, tak?
Dziewczynka przytknęła.
- Bolało - poskarżyła się.
- Bardzo?
- Nie, ale chcę, żeby nie bolały.
- Wiemy, że jesteś już zmęczona pobytem w szpitalu -
powiedziała Violet - więc przewieziemy cię tam, gdzie szybciej
Wrócisz do zdrowia.
- Dokąd? - spytała Celeste.
- To miejsce nazywa się Tumbleweed Terrace - wyjaśnił Peter. -
Jest to taki jakby szpital, ale będzie ci tam lepiej, bo będziesz z innymi
dziećmi.
- Takimi jak ja? - ucieszyła się Celeste.
- Niektóre są jak ty. Niektóre mają inne problemy - mówił dalej
Peter. - Ale wszystkie starają się wyzdrowieć.
- Pojedziesz ze mną? - spytała z nagłym niepokojem Celeste.
Peter położył jej rękę na ramieniu.
- Nie możemy z tobą pojechać, ale będziemy cię odwiedzać -
obiecał.
Celeste wyciągnęła rączki do Violet, a ta instynktownie wiedziała,
jak zareagować. Położyła się obok dziewczynki i mocno ją objęła.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - szepnęła. - Naprawdę, wierz
mi. Byłam z doktorem Clarkiem w Tumbleweed i poznałam ludzi,
którzy będą się tobą opiekować. Wszyscy są bardzo mili.
- Chcę, żebyś ty tam była - nalegała dziewczynka.
- Będę cię bardzo często odwiedzać. Przyrzekam. A ty będziesz
tak zajęta, że może nawet nie zechcesz moich wizyt.
- Ja też będę do ciebie przyjeżdżać - zapewnił ją Peter. -
Tumbleweed jest niedaleko, zaledwie parę minut drogi stąd. Przyjdę
do ciebie, żeby ci poczytać albo zjemy sobie razem drugie śniadanie.
Dziewczynka jednak wciąż była smutna.
- Wiesz, na ścianach w holu są wymalowane obrazki z „Królewny
Śnieżki", „101 dalmatyńczyków" i innych książeczek - opowiadała
Violet.
Dziewczynka zachichotała.
- Możesz mi poczytać? - Popatrzyła na Violet.
- Oczywiście.
- W Tumbleweed też mają dużo książeczek. - Peter pochylił się i
pogłaskał dziewczynkę po włosach. - Może znajdziemy takie, których
jeszcze nie znasz.
Celeste nie wyglądała na przekonaną osóbkę. Zmiana jest trudna
w każdym wieku, pomyślał Peter, a Celeste przeżyła ich już o wiele za
dużo.
Wieczorem odwiózł Violet do „Flying Aces" i nie było jego
zamiarem pożegnać się na progu. Przypuszczalnie myślała podobnie,
bo spytała, czy by do niej nie wstąpił.
- Nie jestem dobrą kucharką, ale omlet potrafię usmażyć - dodała.
Widok księżyca w pełni na wygwieżdżonym niebie podsunął
Peterowi pewien pomysł.
- Jeździsz czasem nocą konno? - spytał.
- Zdarza się, ale nie lubię tego robić samotnie - odpowiedziała
Violet. - Miles i Clyde wstają przed świtem, więc ich nie prosiłam,
żeby mi towarzyszyli. A Jessica jest świeżo upieczoną małżonką,
więc... - zaśmiała się, nie kończąc zdania.
- Od lat nie jeździłem konno nocą. Możemy to zrobić teraz? -
zaproponował.
- Myślę, że taka przejażdżka będzie cudowna - Violet
uśmiechnęła się, lekko rozbawiona dwuznacznością pytania Petera.
- A więc osiodłajmy konie.
W stajni podprowadziła go do wierzchowców i Peter wybrał
Groma, szarego deresza o dumnej postawie.
- A który jest twój? - spytał.
- Skąd wiesz, że mam tu swojego konia? - zdziwiła się Violet.
- Domyślam się, że bracia przygotowali dla ciebie konia, kiedy
przyjechałaś na ranczo.
- Masz rację. - Violet wskazała kasztanową klacz z czarną
grzywą. - Ma na imię Dixie, kocham ją. - Rzuciła okiem na tenisówki
Petera. - Sądzę, że buty Milesa będą na ciebie pasować - stwierdziła. -
Ma tutaj zapasowe. Zaraz ci przyniosę.
W piętnaście minut później dosiadali już koni. Peter z
przyjemnością patrzył na zgrabną sylwetkę Violet, podkreśloną
obcisłymi dżinsami. Już niezdolny do kontrolowania reakcji swego
ciała, wyobraził sobie, że jest z nią w łóżku.
Jechali obok siebie w milczeniu wśród drzew oświetlonych
blaskiem księżyca. Gdy znaleźli się na rozdrożu, Violet poprowadziła
ich w prawo.
- Tam jest jezioro - powiedziała. - Przyspieszmy trochę.
Peter poczuł wiatr we włosach. Pod sobą miał silnego konia, obok
Violet i nagle poczuł się wolny... od wszelkich ciężarów codzienności,
od odpowiedzialności za pacjentów, od obowiązków i powagi, z
której nieraz podkpiwały sobie jego siostry.
Przypomniała mu się Sandra Mason, którą kiedyś kochał,
przynajmniej tak wtedy sądził. Rozstali się, gdy otrzymała propozycję
wyjazdu do Europy. Nie chciał przeżywać powtórnie podobnego
rozstania i zmagać się potem samotnie z bólem. Od kiedy spotkał
Violet bał się, że sytuacja się powtórzy. Jednak Violet to nie Sandra,
mimo że jej kariera i miejsce zamieszkania mogą stanowić przeszkodę
na ich wspólnej drodze.
Teraz, gdy jechali w stronę jeziora, nie dostrzegał żadnych
przeszkód. Otaczająca ich cisza i ciemność, rozpraszana tylko słabym
światłem księżyca, tworzyła nastrój niepowtarzalnej intymności.
Zbliżywszy się do jeziora, zwolnili tempo. Tafla wody błyszczała
srebrzystym blaskiem, drzewa rzucały cienie, a księżyc wyglądał
wręcz magicznie. W powietrzu unosił się zapach liści, mchu i perfum
Violet.
- Chcesz zsiąść? - spytał Peter.
- Jeśli to zrobimy, boję się, że czar pryśnie.
Peter nie był romantykiem ani mistykiem. Ale w tym momencie
dokładnie wiedział, co Violet ma na myśli.
- Sprawdźmy, czy to jest możliwe - zasugerował.
Zsiedli z koni i Peter zrobił to, o czym marzył całe popołudnie.
Wziął Violet za rękę i zobaczywszy wąską ścieżkę, poprowadził ją na
skraj jeziora.
- Nie jest ci zimno? - spytał, obejmując ją.
- Teraz już nie. - Podniosła na niego roziskrzone oczy.
Nic na świecie nie powstrzymałoby go w tym momencie przed
pocałowaniem jej. Wszystko w Violet Fortune było ekscytujące i
kuszące. Pasowała do jego ramion jakby były dla niej stworzone. Gdy
wsunął palce w jej miękkie jedwabiste włosy i przycisnął ją do siebie
poczuł, że ich ciała mają dziwną moc przyciągania.
Nie opierała się. Objęła go za szyję i wyszeptała:
- Co się stało, że zmieniłeś zdanie co do nas?
- Bez przerwy próbowałem sobie to wyperswadować -
powiedział. - Ale ile razy cię zobaczę...
- To?
- Chcę robić to. - Przycisnął wargi do jej ust.
Zbyt wiele czasu upłynęło od kiedy się całowali ostatni raz. Za
dużo było marzeń, za mało rzeczywistych przeżyć. Teraz całowali się,
jakby poznawali się od nowa, z żarliwością i zapamiętaniem.
- Wracajmy do ciebie - powiedział Peter schrypniętym głosem,
gdy wreszcie oderwał od niej usta.
- Żeby zrobić kolację? - spytała żartobliwie.
- Myślisz, że powinniśmy nasycić nasze ciała, zanim nasycimy
nasze żądze? - odparł z lekkim rozbawieniem.
- Czy to jest właśnie to, Peter? - Violet nagle spoważniała. -
Pożądanie?
- Więcej niż pożądanie - przyznał, ale na tym poprzestał. Tylko
tyle mógł teraz powiedzieć. Skoro Violet i tak wyjedzie, nie trzeba
mówić nic więcej.
Choć cały drżał na myśl o tym, co może się zdarzyć za chwilę, nie
spieszył się z powrotem, nie popędzał konia i ona też nie. Oboje
pragnęli delektować się każdą chwilą spędzoną razem, podziwiali
tajemne piękno nocnego krajobrazu, rozświetlonego słabą poświatą
księżyca. W niedługi czas potem wjechali do stajni i oporządzili
konie, po czym udali się do domu przy basenie. Violet poszła do
łazienki, Peter umył się w kuchni.
- Naleśniki, omlet czy jedno i drugie? - spytała, wróciwszy do
kuchni.
- Prawdę mówiąc, nic nie jadłem od śniadania - roześmiał się
Peter. - Jedno i drugie.
Przygotowywali posiłek razem i czuli się ze sobą dobrze, jakby
robili to od zawsze. Dla Petera było to całkiem nowe doświadczenie.
Istniało coś jeszcze, o czym musiał z nią porozmawiać, a co nie
dawało mu spokoju od chwili, gdy zobaczył ją tego wieczoru z
Celeste.
Zaczekał, aż usiedli przy stole. Kiedy już prawie skończyli,
zauważył.
- Celeste coraz bardziej się do ciebie przywiązuje...
- I ja do niej - odparła z uśmiechem Violet.
- Szczerze mówiąc, nie pomyślałem o tym, zanim cię poprosiłem,
żebyś ją odwiedzała.
- To znaczy, o czym nie pomyślałeś? - Violet odłożyła widelec.
- Celeste w ciągu krótkiego życia straciła zbyt dużo bliskich osób.
Kiedy wyjedziesz, straci i ciebie.
Na chwilę zapanowało milczenie.
- Uważasz, że powinnam przestać ją widywać? - spytała w końcu.
- Nie, tego nie powiedziałem. Ona potrzebuje twego wsparcia.
Chcę ci tylko uświadomić, że ona traktuje cię jak kogoś bliższego niż
pielęgniarka czy terapeutka - wyjaśnił.
- Uważa mnie za przyjaciółkę - zgodziła się Violet.
Peter nie odpowiedział. Wstał od stołu i zebrał naczynia. Violet
pochyliła się nad zlewem, wiedział, że jego słowa zapadły w jej
pamięć.
- Masz w sobie dużo współczucia i czułości - ciągnął dalej Peter. -
Pamiętaj, że uczucia Celeste są równie głębokie, a teraz szczególnie
łatwo ją zranić.
Violet podniosła na niego błękitne oczy. Ujrzawszy jej smutne
spojrzenie wreszcie dotarło do niego, że ma do czynienia z kimś
równie wrażliwym. Pożądanie, które wciąż w nim wzbierało, rodziło
wiele pytań, na które nie znał odpowiedzi. A pytania pozostawione
bez odpowiedzi pociągały za sobą komplikacje, których, być może,
nie uda mu się rozwikłać.
- Powiedz mi coś, Violet. - Ujął jej twarz w dłonie. - Często
miewasz romanse?
- Nie - wyznała ze smutkiem. - Od lat nie byłam z mężczyzną.
Na co liczył? Jakiej odpowiedzi się spodziewał? Przecież nie tego,
że umawia się i idzie do łóżka co parę tygodni z innym mężczyzną!
Oczywiście, że nie. Wiedział to. Poznał ją na tyle, żeby dostrzec jej
wrażliwość i delikatność.
I poczuć się teraz niezręcznie. Niezależnie od tego, co myślał
wcześniej, nigdy nie będzie miał dość przebywania z Violet Fortune. I
dlatego musieli sobie wszystko powiedzieć.
- Nie szukam kobiety na jedną noc - oświadczył. - Ani na dwie
czy trzy. Pragnę trwałego związku, takiego jaki mieli moi rodzice.
Zdążali w tym samym kierunku, wyznawali te same wartości i byli
zgodni, wiedzieli, jak ma wyglądać ich wspólne życie.
- Moi rodzice również - powiedziała Violet.
- Czy jest jakakolwiek szansa, że mogłabyś zostać w Red Rock? -
spytał, przygotowując się na odpowiedź, której, niestety, mógł
oczekiwać.
- Nie. - Violet po krótkim wahaniu potrząsnęła głową. - W
Nowym Jorku mam pracę i rodziców. Poza tym kocham to miasto.
- A więc Red Rock jest tylko chwilowym azylem i ucieczką od
codzienności?
- Tak - odrzekła, znowu po chwili namysłu.
Peter zsunął ręce z jej twarzy i wiedział już, co powinien zrobić.
Po prostu wyjść. Ich związek nigdy nie będzie możliwy na odległość,
w każdym razie, jeśli miałoby przetrwać to cudowne zauroczenie i
porozumienie dusz, a nie ograniczać się do fizycznych kontaktów.
- Lepiej już pójdę - powiedział po chwili. - Wcześnie rano
operuję.
- Chemia to nie wszystko, prawda? - Violet jakby czytała w jego
myślach.
- Jest wspaniała, gdy w grę wchodzi krótkotrwała przygoda, ale
wydaje mi się, że żadnemu z nas by to nie odpowiadało.
- My jesteśmy typem ludzi, którzy chcą mieć wszystko albo nic -
zgodziła się Violet.
- Dam ci znać, kiedy będziemy przewozić Celeste do
Tumbleweed - zapewnił Peter, obejmując ją na pożegnanie.
- Będę do niej codziennie przychodzić. Możesz zostawić dla mnie
informację w dyżurce pielęgniarek.
- Zadzwonię do ciebie. - Peter nie zamierzał jej unikać.
- Uważaj na siebie - rzucił jeszcze od drzwi.
Violet skinęła głową.
Przez całą drogę do domu czuł, że szaleństwem było opuszczenie
Violet. Lecz wiedział też, że postąpił zgodnie z rozsądkiem i tylko to
powinno się liczyć. Przez całą drogę do domu nie mógł zapomnieć
twarzy Violet, gdy stali nad jeziorem i całował ją. Zaklął pod nosem,
nie będąc pewien, czy naprawdę podjął słuszną decyzję.
Rodeo stanowiło nieodłączną część teksańskiego stylu życia. W
sobotni wieczór Violet usiadła na trybunie obok Milesa i popatrzyła
na arenę. Zerknęła ku Jessice i Clyde'owi. Wpatrzeni w siebie,
trzymali się za ręce.
Tymczasem na arenie pojawił się kolejny kowboj, usiłując
opanować wierzgającego byka. Zafascynowana tym, co się przed nią
dzieje, ledwo usłyszała głos Stacey Clark.
- Coś podobnego, i ty tutaj.
Odwróciła się i obok Stacey i Lindy zobaczyła... Petera. Siedzieli
trochę dalej, na tej samej ławce co ona. Miles wstał, żeby się
przywitać. Zanim Violet zdążyła się zorientować, siostry Clark tak
zmieniły się miejscami, żeby Peter znalazł się obok niej.
- Nie chciałem się narzucać - mruknął, jak gdyby nie miał z tym
nic wspólnego. - Stacey was zobaczyła i uznała, że byłoby
niegrzecznie nie podejść.
Ale Peter tak nie myślał, Violet była tego pewna. Zadzwonił do
niej we czwartek wieczorem, żeby powiedzieć o piątkowych
przenosinach Celeste do ośrodka rehabilitacyjnego. Spotkali się tam.
Peter był uprzedzająco miły i przesadnie uprzejmy, jak gdyby się
obawiał, że jedno niewłaściwe słowo spowoduje, że padną sobie w
ramiona. Opuścił Tumbleweed wcześniej niż ona.
Cały wieczór spędziła z Celeste, pomagając dziewczynce
zaaklimatyzować się w nowym miejscu, i wtedy przyszła jej do głowy
myśl, którą z początku uznała za niedorzeczną. Później jednak
stwierdziła, że jest to intencja coraz bardziej sensowna. Nie wiedziała
tylko, jakie będzie zdanie Petera na ten temat.
Poczuła nagle mrowienie na karku i odwróciwszy głowę,
stwierdziła, że Miles i Clyde pilnie ją obserwują. Jessica uśmiechała
się znacząco. Zwróciła głowę w drugą stronę i zobaczyła, że Stacey i
Linda też zerkają ku niej i Peterowi. Jeśli chcą spróbować swoich sił
w roli swatek, to nic z tego.
A może chciała, żeby im się udało?
Peter też się zorientował, że jest pod obserwacją, i zmarszczył
brwi.
- Jadłaś już kolację? - zwrócił się do niej.
Violet potrząsnęła głową.
- A więc chodźmy na hot doga - zaproponował.
W sztruksowej koszuli, dżinsach i butach z cholewami wyglądał
bardziej na kowboja niż lekarza. Nie znając go, Violet nigdy by się nie
domyśliła, czym się zajmuje. Miał tyle różnych twarzy, że mogłaby
spędzić życie na ich odkrywaniu.
- Celeste mówiła, że bardzo długo byłaś z nią wczoraj -
powiedział, prowadząc Violet w stronę stoiska z kiełbaskami.
- Odwiedziłeś ją dzisiaj?
- Tak, po obchodzie. Znalazła tam już przyjaciół i zadomowiła
się.
- W poniedziałek zaczyna terapię, pojadę do niej - odparła Violet.
- Myślisz, że mi pozwolą?
- W Tumbleweed drzwi dla rodzin pacjentów są zawsze otwarte -
zapewnił ją Peter. - Jako lekarz Celeste powiem, że spełniasz warunki.
Początek rozmowy został zrobiony. Jednak za dużo było ludzi
wokół, żeby móc dalej spokojnie rozmawiać.
- Chodźmy tam. - Peter wskazał pustą arenę na tyłach zagrody dla
zwierząt, gdzie było w miarę kameralnie.
Wzięli hot dogi i usiedli.
- Zastanawiam się nad zaadoptowaniem Celeste - powiedziała
nagle Violet. Była bardzo zdenerwowana.
- No, odezwij się - mruknęła, gdy nie zareagował.
- Podejrzewam, że dużo o tym myślałaś.
- Wciąż myślę, nie podjęłam jeszcze decyzji. To nie takie proste.
- Rozumiem, masz przecież pracę, która wypełnia ci znaczną
część życia - zgodził się Peter.
- Właśnie.
- Nawet po zakończeniu rehabilitacji trzeba jej będzie poświęcić
dużo czasu - dodał. - Ma za sobą ciężkie przejścia.
- A ty uważasz, że ja nie mogę jej tego dać?
- Ja uważam, że możesz, jeśli się na niej skoncentrujesz. - Peter
popatrzył Violet w oczy. - Nie sądzę, byś mogła pracować
sześćdziesiąt godzin tygodniowo i jeszcze się nią zajmować.
- Właśnie tę sprawę muszę rozwiązać - westchnęła. - Nie mogę
wziąć Celeste, dopóki nie podejmę decyzji co do swojej przyszłości
zawodowej. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że się nad tym
zastanawiam.
- No to już wiem - skwitował Peter.
- Ale powiedz mi, co o tym myślisz - poprosiła.
- Violet, nie siedzę w twojej głowie - żachnął się.
- Owszem, ale może byś spróbował wczuć się w moją sytuację -
nalegała. - Odgrodziłeś się murem od wszystkiego, co mogłoby się
zdarzyć między nami, bo to nie pasuje do twojego perfekcyjnego
planu. Jesteś dobrym lekarzem i dobrym człowiekiem. Myślę jednak,
że chcesz, aby każdy postępował według twoich oczekiwań.
- Może tylko wiem, co jest mi potrzebne do szczęścia - skwitował.
- Może. A może nie pozwalasz nikomu przejść przez ten mur,
żeby uczynił cię szczęśliwym.
- Mam powody, żeby otaczać się murem, Violet - powiedział
niemal ze złością. - Kobietę, z którą się poprzednio związałem,
traktowałem poważnie. Byliśmy zaręczeni. Ale nagle zaproponowano
jej stypendium w Europie i w jednej chwili, z dnia na dzień, wszystko
się zmieniło. Sandra usunęła ciążę. Powiedziała, że darzy mnie
uczuciem, ale właśnie trafiła się jej okazja życia i nie zamierza z niej
rezygnować.
Ach, to dlatego Peter był tak ostrożny, pomyślała Violet.
Wyobrażała sobie, co musiał przeżywać. Stracił nie tylko narzeczoną,
ale, co znacznie ważniejsze, swoje dziecko. Violet z własnego
doświadczenia wiedziała, jakie psychiczne spustoszenie potrafi
spowodować taki incydent.
- Tak mi przykro, Peter. Nie powiedziała ci, że jest w ciąży?
- Dopiero po zabiegu. - Peter umknął wzrokiem w bok.
- I wasz związek nie mógł przetrwać po tym, jak usunęła ciążę? -
pytała dalej.
- Sandra była na stypendium cztery lata - odrzekł Peter. - Nawet
gdybym zdołał jej wybaczyć to, co zrobiła, a wcale nie jestem pewien,
czy tak by było, widywalibyśmy się najwyżej dwa razy w roku i to
przy odrobinie szczęścia. Chciałem mieć żonę, rodzinę i prawdziwy
dom, a nie schadzki, gdyby udało nam się wygospodarować trochę
czasu. - Głos Petera był pełen żalu.
Mówił o faktach, ale Violet wiedziała, że najważniejsza w tym
wszystkim była kryjąca się za nimi zdrada - zdrada uczuć, marzeń,
nadziei na przyszłość. Nic dziwnego, że nie dążył do ponownej próby.
- Czy mogłabyś kiedykolwiek usunąć ciążę? - spytał, ujmując jej
twarz w dłonie.
- Nigdy. Życie jest zbyt cenne... - Zamilkła, pomyślawszy o
własnej ciąży, która nie miała żadnej szansy powodzenia.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Violet. - Peter zniżył głos. -
Sprawiasz, że wyzbywam się moich zahamowań i chcę się rzucić na
głęboką wodę. Ale gdy ta woda mnie pochłonie, może nie być
zabawnie. Już raz mi się to zdarzyło, tobie nie. Trudno potem leczyć
rany.
- Wiem - powiedziała tylko.
Nagle usłyszeli, że ktoś ich woła i zobaczyli spieszących ku nim
ojca Petera z żoną i Lindę.
- Dowiedziałam się, że jesteś i chciałam się z tobą zobaczyć. -
Charlene odciągnęła ją na bok. - Nie miałyśmy czasu dłużej
porozmawiać na przyjęciu - powiedziała.
- Mieliście sporo gości, nie chciałam wam zajmować czasu -
odrzekła Violet.
- Ty też byłaś gościem. A większość zaproszonych w ogóle nie
interesuje się tym, co robię.
- Jakbym słyszała moją matkę - roześmiała się Violet.
- A czym ona się zajmuje?
- Wszystkim, począwszy od dodawania kobietom odwagi w
egzekwowaniu należących się im praw, po zachęcanie tych, które
rzuciły studia, do ich kontynuowania. Mówi, żebym nie rozmawiała
na ten temat ze zwykłymi ludźmi, bo i tak nic ich to nie obchodzi.
- Chyba chciałabym poznać twoją matkę - stwierdziła Charlene.
- Wydaje mi się, że ona nigdy nie zajmowała się samotnymi
matkami. Ale prawdę mówiąc, mnie interesuje ten temat - wyznała
Violet.
- A więc powinnyśmy o tym pogadać. - Charlene rzuciła jej
zaciekawione spojrzenie i wyjęła wizytówkę. - Oto adres domu. Będę
tam jutro po południu. Jeśli chcesz, wpadnij po trzynastej.
- Dobrze, spotkamy się o wpół do drugiej - powiedziała Violet.
Po paru minutach wszyscy wrócili na trybunę, ale tym razem
Violet nie usiadła obok Petera. Nie był jedynym, który musi podjąć
decyzję.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dom znajdował się w jednej ze starszych dzielnic San Antonio.
Violet weszła na schody i nacisnęła dzwonek. W chwilę później
Charlene otworzyła drzwi i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Przyszłaś w samą porę - powiedziała.
- Tak? Dlaczego?
- Właśnie ustawiamy meble na górze. Pomożesz mi. Chodź,
oprowadzę cię.
Najpierw Charlene pokazała jej parter, jeszcze skąpo
umeblowany. W pokoju dziennym stała sofa, w kuchni stół i krzesła.
Ich kroki odbijały się echem w pustych pomieszczeniach. Czuć było
zapach świeżo ułożonej podłogi. Duże okna wyglądały na całkiem
nowe.
- Piękny dom - stwierdziła Violet, gdy przeszły do jadalni i
kuchni.
Za kuchnią znajdowały się jeszcze dwa pokoje.
- Co tutaj będzie? - spytała.
- W jednym urządzę biuro, gdzie kierowniczka domu będzie
trzymać dokumentację, rachunki, kartoteki osobowe, no i papiery
urzędowe. W większym będzie jej sypialnia - poinformowała
Charlene.
- Masz już kogoś na to stanowisko? - zainteresowała się Violet.
- Ach tak. Jest świetna. Pani Mendoza ma pięćdziesiąt lat i dużo
energii. Jest wdową, dzieci są już dorosłe i samodzielne, więc chce
mieć kogoś, o kogo mogłaby się troszczyć.
Poza tym będzie położna na telefon i kobieta do pomocy, ale tylko
przy większym sprzątaniu i praniu. Liczymy, że nasze podopieczne
będą same dbać o czystość w domu i gotować. - Charlene rozejrzała
się wokoło, wyraźnie dumna ze swego przedsięwzięcia. - Wszystkie
prace remontowe wykonali wolontariusze - dodała. - Spisali się na
medal.
- Kiedy planujesz otwarcie? - spytała Violet.
- Chciałabym zacząć przyjmować pensjonariuszki po Święcie
Dziękczynienia. Jutro trzeba jeszcze pomalować ramy okienne i
framugi, zrobię to sama, a potem można już ustawiać resztę mebli.
Wszystkie dostałam jako dary.
- Dużo tego. Ktoś ci pomoże? - Violet rozejrzała się dokoła.
- Niestety nie - odrzekła Charlene. - Wolontariusze mają czas
tylko w weekendy, a to trzeba zrobić wcześniej. Gdybyś miała czas i
ochotę... - uśmiechnęła się.
- Oczywiście, chętnie ci pomogę - zaofiarowała się Violet.
- Nazwiemy ten dom „Raj". Chciałabym, żeby tak właśnie tu
było. Jak w raju, żeby dziewczęta czuły się bezpieczne i mile
widziane.
Violet na moment wróciła myślami do przeszłości. Pamiętała,
jaka była przerażona, jak bardzo samotna, gdy zorientowała się, że
może być w ciąży. Od pierwszej chwili gdy poznała Charlene, czuła
się w jej towarzystwie swobodnie. Usiadły na sofie w dużym pokoju.
Charlene zaparzyła kawę.
- Jak to się stało, że zaangażowałaś się w taką działalność? -
spytała, zainteresowana tą kobietą, do której Peter jakoś nie mógł się
przekonać.
- Gdy miałam szesnaście lat, zaszłam w ciążę - odpowiedziała
Charlene po dłuższej chwili milczenia.
- I co zrobiłaś? - spytała Violet, zastanawiając się, czy Peter o tym
wie.
- Nie miałam wyboru - stwierdziła ze smutkiem Charlene. -
Oddałam dziecko do adopcji. Mój ojciec porzucił nas, kiedy byłam
mała, a matka powiedziała, że nie będzie zajmować się i wychowywać
kolejnego dziecka. - Wzruszyła ramionami. - Nie miałam pojęcia,
gdzie się zwrócić o pomoc. Matka była równie bezradna jak ja. Więc
kiedy nasz lekarz rodzinny zasugerował oddanie dziecka do adopcji,
zgodziłam się.
- Byłaś choć przez chwilę ze swoim dzieckiem?
- Kilka minut po porodzie - powiedziała Charlene. - Nie
pozwolono mi nawet nadać jej imienia. Powiedziano, że imię wybiorą
jej nowi rodzice.
Charlene miała pięćdziesiąt pięć lat, była o pięć lat młodsza od
ojca Petera. A więc jej córka ma teraz trzydzieści dziewięć.
- Domyślam się, że to była anonimowa adopcja? - Violet spojrzała
na Charlene pytająco.
- Oczywiście. We wczesnych latach siedemdziesiątych otaczano
takie sprawy tajemnicą. Wiele agencji pośredniczących w adopcji oraz
lekarzy wciąż uważa, że życie dziecka powinno być białą kartą,
zaczynającą się w chwili adopcji. Niestety, moja matka wybrała jedną
z takich agencji.
- A więc nie wiesz, gdzie jest twoja córka?
- Teraz już wiem. - Twarz Charlene nagle się rozpromieniła. - Od
dawna próbowałam jej szukać, ale z początku bezskutecznie. Agencja,
którą wybrałyśmy, została zlikwidowana w latach osiemdziesiątych i
cała dokumentacja przepadła. Ale nie traciłam nadziei.
Jakieś dwa lata temu George natknął się w Internecie na witryny,
gdzie może zgłosić się matka, szukająca dziecka, które oddała do
adopcji, albo dziecko szukające swoich biologicznych rodziców.
Zgłosiłam się. Przez rok nie było odzewu. Nie dawałam jednak za
wygraną i zarejestrowałam się na podobnych witrynach. W końcu,
ostatniej wiosny, dostałam e-mail. Moja córka chciała się ze mną
spotkać.
- O Boże! - wykrzyknęła Violet. - Chyba oszalałaś ze szczęścia.
- Żebyś wiedziała. Lecz równocześnie byłam przerażona, nie
wiedząc, jaka będzie jej reakcja i czy po spotkaniu będziemy
utrzymywać kontakt.
- Spotkałyście się? - Violet popatrzyła uważnie na Charlene.
- Tak. Mieszka w Kalifornii, więc pojechaliśmy tam z George'em
w marcu. Ma cudowną rodzinę, wspaniałego męża i dwójkę dzieci.
Pomału się poznajemy, głównie przez e-maile. Mam nadzieję, że
może przyjedzie do nas z rodziną na Boże Narodzenie.
- Peter nigdy mi o tym nie wspomniał - zdziwiła się Violet.
- Bo on nic nie wie. Stacey i Linda też nie wiedzą.
- Dlaczego? - Violet nie rozumiała tej sytuacji.
- Wiesz, choć już upłynęło tyle lat, niełatwo mi było wrosnąć w
rodzinę Clarków. - Charlene nerwowo splotła dłonie. - George był
cudowny, nigdy nie dał odczuć, że jestem drugą żoną, że jestem
gorsza od Estelle, nigdy mnie do niej nie porównywał. Ale dzieci... Z
początku Linda i Stacey zachowywały wobec mnie dystans, ale z
czasem pozwoliły mi siebie kochać - kontynuowała.
- Co do Petera... On dostrzegał różnice między mną a swoją
matką. Byłam młodsza, pracowałam zawodowo, a z dwiema pensjami
mogliśmy sobie z George'em pozwolić na rzeczy, na które on i Estelle
nie mogli. Namówiłam go, żeby nauczył się jeździć na nartach
wodnych. Wiem, że to niby nic takiego, ale Peter obserwował ojca i
myślał, że George zapomniał o swojej pierwszej żonie.
- Pobraliście się mniej więcej po roku od śmierci Estelle -
zauważyła Violet.
- Tak, i patrząc z perspektywy czasu, uważam, że powinniśmy
byli z tym zaczekać. Wydaje mi się, że Peter myślał, iż znałam jego
ojca jeszcze zanim Estelle zmarła. To nieprawda. Poznaliśmy się z
George'em na targach budowlanych. Obsługiwałam stoisko mego
szefa, który sprzedawał wanny, kabiny prysznicowe i inny sprzęt
łazienkowy.
George nie chciał spędzać samotnie popołudnia. Jakoś od razu
przypadliśmy sobie do gustu, ale na pierwszych spotkaniach mówił
głównie o Estelle. - Charlene odwróciła wzrok, jakby uciekając we
wspomnienia. - Cóż, przynajmniej teraz Peter mnie toleruje - dodała.
- Myślę, że coś więcej niż toleruje - uśmiechnęła się Violet. -
Może nie chce się do tego przyznać, ale wydaje mi się, że cię
podziwia i szanuje. Kiedy masz zamiar powiedzieć mu o... jak ma na
imię twoja córka?
- Taylor, i myślałam, żeby mu powiedzieć po Święcie
Dziękczynienia.
- Jestem przekonana, że nie musisz martwić się o to, jak zareagują
Stacey i Linda. Intuicja mi mówi, że przyjmą Taylor do rodziny. -
Violet przypomniała sobie, co jej się przydarzyło, gdy miała
piętnaście lat i wyobraziła sobie, jak inaczej wszystko by teraz
wyglądało, gdyby jej ciąża rozwijała się prawidłowo.
- Dlaczego posmutniałaś? - zaniepokoiła się nagle Charlene.
Dobrze się czujesz?
- Twój dom dla samotnych matek tak mnie interesuje, bo sama
omal nie stałam się jedną z nich - wyznała.
- Opowiedz mi o tym - zachęciła ją Charlene.
- Nie wiem, co ci mówi nazwisko Fortune, ale pochodzę z rodziny
o wysokiej pozycji społecznej - zaczęła Violet.
- Zawsze słyszy się jakieś opowieści i plotki, jak choćby ostatnio
o powiązaniach Ryana Fortune'a z Christopherem Jamisonem, a
zwłaszcza o tym znamieniu, które miał Jamison.
- To może opowiedzieć Ryan - odrzekła Violet.
Dotychczas nie podano do wiadomości publicznej wszystkich
informacji o pochodzeniu Ryana i Kingstona Fortune’ów. Choć Violet
ufała w dyskrecję Charlene, nie zamierzała przerywać rodzinnego
milczenia.
- Oczywiście, masz rację. W tym sęk - zgodziła się Charlene. -
Ludzie mogą sobie snuć domysły na temat rodziny Fortune’ów, ale
tak naprawdę niewiele o niej wiedzą. Czy nie to chciałaś powiedzieć?
- Trafiłaś w sedno. - Violet skinęła głową. - Przypuszczam, że
kiedy byłam dzieckiem, nawet moja rodzina niewiele o mnie
wiedziała. Trzymałam się braci, ale oni byli starsi. Ojciec całymi
dniami był w pracy, mama miała własne sprawy. Czułam się samotna
i opuszczona. Szukałam potwierdzenia swojej wartości, ale nie tam,
gdzie należało.
- Szukałaś chłopaka, który by cię zechciał - podpowiedziała
Charlene.
- Tak, tylko że wtedy nie znałam jeszcze różnicy między seksem a
miłością. Myślałam, że jeśli chce się ze mną przespać, to znaczy, że
mnie kocha - mówiła dalej Violet. - Tak czy inaczej, kiedy miałam
piętnaście lat, zaszłam w ciążę. Nikomu o tym nie powiedziałam.
Chciałam mieć to dziecko, kogoś, kto by mnie naprawdę kochał.
Pomyślałam sobie, że jeśli będę ukrywać ciążę tak długo jak się da, to
potem będzie już za późno na cokolwiek. Nie wiedziałam, że to była
ciąża pozamaciczna.
W pewien weekend odrabiałam właśnie lekcje w swoim pokoju,
gdy poczułam ostry ból, tak silny, że upadłam na podłogę i straciłam
przytomność. Matka musiała mieć chyba szósty zmysł, bo weszła i
mnie znalazła. Zawieźli mnie do szpitala, prosto na salę operacyjną. O
mało nie umarłam.
- Och, Violet, tak mi przykro. - Charlene była szczerze poruszona.
Nawet teraz, gdy o tym opowiadała, Violet ściskało się serce.
- To było tak dawno - powiedziała, z trudem wydobywając słowa.
- Oddanie Taylor do adopcji też było dawno, ale pewne rzeczy
wciąż są w nas żywe - zauważyła Charlene.
Spojrzały na siebie porozumiewawczo, obie wiedziały, że ta nić
sympatii między nimi będzie trwać.
- Opowiedziałaś o tym Peterowi? - spytała Charlene.
- Nie. W sprawach uczuciowych żadne z nas nie jest hazardzistą.
Jest tyle przeszkód piętrzących się przed nami, że wolimy postępować
ostrożnie.
- Jeśli ja bym tak ostrożnie postępowała, nigdy nie wyszłabym za
ojca Petera. A mówiąc o przeszkodach, chyba już je znasz - matka,
którą dzieci uważały niemal za anioła, dzieci, które musiałam sobie
zjednać, dom, którym trzeba się było zająć, gdy ja do tego czasu
troszczyłam się tylko o siebie.
Gdybym jednak nie podjęła ryzyka, straciłabym bardzo dużo. Nie
możesz myśleć tylko w kategoriach wygranej albo przegranej -
ciągnęła dalej Charlene. - Musisz mieć wiarę i odwagę, musisz
sięgnąć po coś więcej, niż masz teraz, po kogoś.
- Zastanowię się nad tym, co powiedziałaś - obiecała Violet.
- To dobrze, bo Peter potrzebuje kogoś, kto wyciągnąłby do niego
rękę. Kogoś, kto wstrząsnąłby światem, który dla siebie stworzył. A
na razie to ja potrzebuję kogoś, kto by mi pomógł w malowaniu.
Potrafisz machać pędzlem?
- Już dawno tego nie robiłam, ale spróbuję.
- Przyjdziesz rano czy po południu? - spytała Charlene.
- Po południu, rano będę u Celeste.
- A zatem do zobaczenia. Przynieś tylko jakieś stare ciuchy do
przebrania.
Następnego popołudnia Violet zjawiła się u Charlene gotowa do
pracy. Nawet się nie obejrzała, zajęta malowaniem framugi, gdy po
raz kolejny usłyszała trzask otwieranych drzwi. Przez parę godzin,
które tutaj spędziła, wciąż zjawiali się jacyś fachowcy. Nawet okrzyk
Charlene „co za niespodzianka" nie odwrócił jej uwagi.
- Szukam Violet - usłyszała nagle głos Petera. - Dzwoniłem na
komórkę, ale odezwała się poczta głosowa. Clyde mi powiedział, że
jest tutaj.
- Czy coś się dzieje z Celeste? - Violet odwróciła się
zaniepokojona.
- Nie, wszystko w porządku - uspokoił ją.
W tym momencie zadzwoniła komórka Charlene.
- Zaraz wracam - rzuciła w ich kierunku i wyszła do kuchni.
- Chciałem ci powiedzieć o Ryanie. - Peter zniżył głos, choć
zostali sami. - Przekonałem go, żeby poddał się eksperymentalnej
terapii. We czwartek lecimy do Nowego Jorku. Dzwoniłem już do
Houston, przyślą mi dokumentację.
- Jestem zaskoczona, że zmienił zdanie - powiedziała Violet. -
Wydawało się, że zdecydowanie odmówił.
- Parę okoliczności się na to złożyło - wyjaśnił Peter. - Fakt, że
twoi rodzice mieszkają w Nowym Jorku i może się u nich zatrzymać.
Poza tym opowiedziałem mu o mojej matce i o tym, jak bardzo
bylibyśmy szczęśliwi, gdyby była z nami dłużej.
Wziął to wszystko pod uwagę. Nie mogę powiedzieć, żeby
odnosił się do tego pomysłu entuzjastycznie, ale myślę, że gdy już tam
będzie, porozmawia z lekarzem, dowie się czegoś więcej o programie
leczenia, to odzyska ducha walki. Prawdopodobnie zadzwoni do
ciebie - dodał. - Chce, żebyś z nim pojechała.
- Ja?
- Uważa cię za swego lekarza. I ma rację. Najpierw zwrócił się do
ciebie. Myślę, że twoje wsparcie jest dla niego bardzo ważne.
- Będziemy musieli zatrzymać się w Nowym Jorku na noc. -
Violet zagryzła wargę. - Możemy zostać u mnie. Zastanawiam się, czy
Ryan powie moim rodzicom o swojej chorobie od razu, czy zaczeka
aż rozpocznie leczenie.
- Chce najpierw się upewnić, czy zostanie włączony do programu
i jak będzie wyglądało leczenie. Jak mówiłem, nie jest nastawiony
entuzjastycznie. W Nowym Jorku ma przyjaciela i zamierza u niego
przenocować.
- Myślisz, że zwierzy się przyjacielowi?
- Nie wiem. - Peter wzruszył ramionami.
- Nie mogę pojąć tej całej biurokracji. Przecież staram się pomóc
dziewczętom w potrzebie. - Charlene wzburzona wróciła do pokoju.
- Co się stało? - spytał Peter.
- Nie zdążymy w terminie otworzyć ośrodka - powiedziała. -
Muszę wypełnić kolejne papiery, uzyskać kolejne zezwolenia i zgody.
- Potrząsnęła głową. - Wszystko, czego chcę, to opiekować się tymi
nastolatkami, które nie mają się gdzie podziać ani do kogo zwrócić.
- Dlaczego tak się tym zajmujesz? - zainteresował się szczerze
Peter.
Charlene wymieniła długie spojrzenie z Violet.
- Może powinnam wyjść - zasugerowała Violet.
- Nie, zostań. Wiesz przecież, co chcę powiedzieć i dlaczego to
dla mnie takie ważne.
- Kiedy miałam szesnaście lat - zwróciła się Charlene do Petera -
zostałam samotną matką i oddałam dziecko do adopcji.
Nawet jeśli Peter był w szoku, nie dał po sobie nic poznać.
- Co miałaś? - spytał. - Chłopca czy dziewczynkę?
- Dziewczynkę. W zeszłym roku odnalazłam ją przez Internet.
Miałam zamiar wkrótce wam o tym powiedzieć.
- Stacey i Linda też nie wiedzą? - zdziwił się Peter.
- Nie, tylko twój ojciec wie - odrzekła. - I Violet. Rozmawiałyśmy
i jakoś to samo wyszło.
- Ale wcześniej nie wyszło, kiedy rozmawiałaś ze mną, czy z
moimi siostrami?
- Nie wiedziałam, jak byście zareagowali. - Charlene poczuła się
lekko urażona.
- Miałaś szesnaście lat. Domyślam się, że nie miałaś wyboru -
powiedział Peter.
- Nie, nie miałam. - W oczach Charlene pojawiły się łzy. - Muszę
iść - popatrzyła na zegarek, po czym przeniosła spojrzenie na framugę
pomalowaną przez Violet. - Dobra robota - stwierdziła z uznaniem. -
Kiedy będziesz wychodzić, zatrzaśnij tylko drzwi. I zadzwoń któregoś
dnia, pójdziemy na lunch.
- Oczywiście, że zadzwonię - zapewniła ją Violet. - To będzie
wspaniałe miejsce. Zrobisz dużo dobrego dla tych dziewczyn.
Charlene uśmiechnęła się, pomachała ręką i szybko wyszła.
- Umyję tylko pędzel. - Violet zeszła do kuchni.
Peter podążył za nią i usiadł przy stole. Był zatopiony w myślach.
- Nigdy nie starałem się poznać lepiej Charlene - powiedział z
widocznym żalem. - Nic dziwnego, że nie powiedziała mi o dziecku.
- Nic straconego - pocieszyła go Violet. - Możesz jeszcze się do
niej zbliżyć.
- Nie wiem, czy nie jest już za późno - westchnął. - Przez te
wszystkie lata myślałem podświadomie, że jeśli będę miał z nią
bliższe kontakty, to zdradzę pamięć matki.
- Uważałeś, że musisz ją zachować, bo twój ojciec tego nie zrobił
- domyśliła się Violet.
- Chyba tak. - Popatrzył na nią ze smutkiem.
- Myślę, że nigdy nie jest za późno na pogodzenie się, zwłaszcza
jeśli oboje tego chcecie. I myślę, że Charlene nie ma do ciebie żalu.
- To właśnie jest zdumiewające.
- Nie możesz kogoś zmusić do kochania cię, jeśli tego nie chce.
Jedyne, co możesz zrobić, to czekać.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zainteresował się.
- Przed laty szukałam miłości i zdawało mi się, że ją znalazłam,
ale tak nie było - powiedziała Violet. - A teraz myślę, że potrafię
rozpoznać prawdziwe uczucie.
- Przed laty - powtórzył Peter. - Był to jakiś szczególny
mężczyzna?
Czy jeśli wyzna Peterowi prawdę ich stosunki się zacieśnią, czy
rozluźnią?
- To był chłopiec, nie mężczyzna.
- Co się wtedy stało? - Po oczach Petera poznała, że autentycznie
chce to wiedzieć i uświadomiła sobie, że nie może niczego przed nim
ukrywać.
- Mówiłam ci, że jako nastolatka czułam się samotna.
- Miałaś tyle testosteronu koło siebie - zażartował.
- To też się do tego przyczyniło.
- A rodzice byli zajęci swoimi sprawami.
- Wiesz jak to jest, kiedy jest się nastolatką. Nie chcesz być od
nich zależny, niby ich nie potrzebujesz i ciągle to podkreślasz, a
naprawdę jest całkiem inaczej.
Peter przytaknął. Znał to z własnego doświadczenia. W końcu
stracił matkę, a ojciec zaczął nowe życie, zanim on był do tego
psychicznie przygotowany.
- Miałam zaledwie piętnaście lat - kontynuowała Violet. -
Wydawało mi się, że jestem dostatecznie dorosła, żeby robić to, co
chcę. I wtedy jeden piłkarz umówił się ze mną na randkę. Było coś
znacznie więcej niż hamburger i cola. Po paru tygodniach, kiedy nie
pojawił się okres, wiedziałam już, jaka byłam głupia. - Obserwowała
Petera ciekawa jego reakcji.
- Albo jak zostałaś wykorzystana - mruknął.
- To moja wina - przyznała Violet. - Nie wiem, czy ja się
buntowałam, czy po prostu chciałam kogoś mieć tak bardzo, że
zatraciłam instynkt samozachowawczy. Wszystko dusiłam w sobie.
Myślałam, że jeśli ukryję swój stan dostatecznie długo, to nikt już
nic nie będzie mógł zrobić. Nie wiem, jak sobie wyobrażałam swoje
życie po urodzeniu dziecka, ale chciałam je mieć. Byłam w trzecim
miesiącu, kiedy pewnego weekendu nastąpiła zapaść. Matka mnie
znalazła i zawiozła do szpitala.
Violet odetchnęła głęboko i wpatrzyła się w twarz Petera. Nie
zobaczyła na niej potępienia, jedynie współczucie.
- To była ciąża pozamaciczna - kontynuowała. - Dopiero po
operacji przekonałam się, jak bardzo rodzice i bracia mnie kochają.
Wszyscy mnie wspierali w tym trudnym okresie. Mama prowadziła ze
mną długie rozmowy o ważnych sprawach.
Postanowiłam przyspieszyć naukę, żeby szybciej skończyć
liceum, więc zatrudnili korepetytora - uśmiechnęła się. - A potem
mama przyniosła ankietę badającą predyspozycje do zawodu i
stwierdziłam, że chcę zostać lekarzem.
- Teraz wiem, dlaczego tak dobrze rozumiesz działalność
Charlene - powiedział Peter.
Siedzieli blisko siebie. Violet czuła zapach jego wody po goleniu i
widziała zmarszczki zmęczenia wokół oczu. Czuła, że interesuje go
jej życie, czuła też owo podniecające napięcie, które zawsze im
towarzyszyło, gdy byli blisko siebie.
- Co byś zrobiła, gdybyś zaszła w ciążę w czasie studiów? -
spytał.
- Zatrzymałabym dziecko. Nigdy bym go nie oddała. Wierzysz
mi? - Widziała cień wątpliwości w oczach Petera.
- Jesteś z rodziny Fortune'ów - powiedział, odsuwając się od niej,
jakby obawiał się, że za chwilę ją pocałuje. - Mogłabyś wziąć nianię.
Tak czy inaczej mogłabyś żyć według własnego upodobania.
- Nigdy nie wzięłabym niani - oburzyła się Violet. - Moi bracia i
ja mieliśmy opiekunkę do dziesiątego roku życia, nienawidziłam tego.
- Wspomniałaś o adoptowaniu Celeste. Jeśli to zrobisz, chyba
zatrudnisz kogoś do opieki?
- Nie jestem pewna - odparła, czując, że Peter poddaje ją swego
rodzaju testowi. - Myślę, że raczej wzięłabym gosposię.
- Celeste będzie przez pewien czas potrzebowała stałej opieki.
Gosposia nie wystarczy - zauważył.
- Nie potrafię jeszcze odpowiedzieć na wszystkie pytania, Peter -
broniła się Violet.
- Będziesz musiała, zanim podejmiesz decyzję o adopcji. - Peter
nagle wstał, wziął ją za rękę i pociągnął do góry. - Masz jakieś plany
na dzisiejszy wieczór?
- Nie - odparła, zmęczona jego pytaniami.
- To chodź ze mną do domu. Chcę ci coś pokazać.
Chodź ze mną do domu. Podobał jej się dźwięk tych słów.
Podobał jej się sam pomysł. Jeśli pójdzie do Petera... Będzie musiała
ufać, że serce wskaże jej właściwą drogę postępowania.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zajęło im trochę czasu, zanim znaleźli się w domu. Peter zaparzył
kawę i poprosił Violet, żeby usiadła. Była ciekawa, co jej chce
pokazać. Ale jeszcze bardziej, przyznała to sama przed sobą, chciała
być z nim.
Czy naprawdę?
Tak! Przecież była w nim zakochana! Peter podszedł do półki i
zdjął dwa albumy ze zdjęciami. Usiadł obok Violet.
- Przejrzyj je - powiedział poważnie.
Violet od razu rozpoznała na zdjęciach Petera i jego dwie siostry.
Na pierwszych mógł mieć jakieś pięć lat, dziewczynki dopiero
zaczynały chodzić. Była z nimi ta sama pełna dobroci kobieta, którą
widziała na zdjęciu w serwantce, gdy była tu po raz pierwszy z
Ryanem. Zdjęcie najpewniej zrobił ojciec Petera.
Kiedy Peter był już starszy, na fotografiach pojawiały się również
inne dzieci. Było ich co najmniej sześcioro.
- To te dzieci, które wzięli twoi rodzice? - spytała Violet.
- Niektóre. - Wskazywał je kolejno, wymieniając imiona. -
Mieszkają rozrzuceni po Stanach i świecie. Mama troszczyła się o
każde z nich jak o swoje własne, niezależnie od tego, jak długo u nas
przebywały. Jedne miesiąc, inne ponad rok.
Matka nigdy nie pracowała zawodowo, ale to, co robiła, było
niezwykle ważne. Gdyby nie ona, niejedno z tych dzieci mogło
wylądować na ulicy. Zawsze jakoś sobie radziła, nawet jak było
krucho z pieniędzmi.
Violet wyczuła subtelną aluzję. Peter chciał poślubić kobietę,
której jedynym przedmiotem troski i zainteresowania byłaby rodzina.
Nie podejrzewała go, że jest męskim szowinistą, po prostu uważał, że
tak byłoby dla niego najlepiej.
- Opieka nad dziećmi jest czymś bardzo ważnym - zgodziła się -
ale praca i kariera również. Jeśli kobieta jest wykształcona i
utalentowana w jakiejś dziedzinie, to czy powinna rzucić wszystko dla
rodziny?
Peter potarł ręką czoło i zamyślił się chwilę.
- Nie wiem. Ja wiem tylko, ile godzin pochłania moja praca i ile
miłości, troski i uwagi wymagają dzieci. Nawet jeśli nigdy się nie
ożenię, to na emeryturze wziąłbym kilkoro dzieci pozbawionych
rodziców. - Jego zielone oczy zdawały się zadawać jej ważne pytanie.
- To wspaniały pomysł - zachwyciła się Violet. - Tyle dzieci
potrzebuje domu. Z powodu operacji, jaką przeszłam, mogę mieć
trudności z zajściem w ciążę. To drugi powód, dla którego rozważam
zaadoptowanie Celeste - ciągnęła - a kiedy będę gotowa do założenia
rodziny, też się zastanowię nad podobnym rozwiązaniem.
Wstrzymała oddech, czekając na jego odpowiedź. A teraz, kiedy
zaczął pieścić jej policzek, miała wrażenie, że rozpłynie się ze
szczęścia. I choć tyle ich łączyło, wciąż nie była pewna, czy jest
typem kobiety, jakiej pragnie bądź potrzebuje Peter.
- Najwyraźniej nie potrafię być z dala od ciebie - powiedział i nie
wydawało się, żeby był z tego powodu nieszczęśliwy.
Nagle poczuła nieprzeparty pociąg do Petera. Patrzyła na niego
szeroko otwartymi oczami i miała ochotę wsunąć mu ręce pod
koszulę, żeby poczuć ciepło jego skóry.
- Kiedy tak na mnie patrzysz, Violet, aż się prosisz, żeby cię
pocałować - zauważył.
- Kiedy tak na mnie patrzysz, chcę, żebyś mnie pocałował -
odpowiedziała.
Głębokie westchnienie, jakie wydobyło się z jego ust, gdy ich
wargi się spotkały, świadczyło, że przegrał walkę z pożądaniem.
Łączyło ich jednak coś więcej. Żadne z nich nie chciało krótkotrwałej
przygody ani nie było do niej zdolne.
Peter całował i dotykał Violet. Dotykał tak, jak nikt wcześniej
tego nie robił, czule i delikatnie. Głaskał jej włosy, by po chwili
zsunąć ręce i powoli rozpinać bluzkę. Nawet nie wiedziała, kiedy
wyciągnęła mu koszulę ze spodni.
- Pragnę cię, Violet - szepnął, odrywając na moment usta od jej
ust. - Pragnę cię bardziej niż mógłbym tego oczekiwać.
Violet też go pragnęła całą sobą. W ustach jej zaschło, gardło
miała ściśnięte, nie była w stanie wykrztusić słowa. Nigdy wcześniej
namiętność nie zawładnęła nią tak silnie. Uświadomiła sobie jednak,
że nigdy wcześniej nie wiedziała, co to znaczy prawdziwa
namiętność.
Rozpięła koszulę Petera i zsunęła bluzkę. On zrzucił koszulę. Nie
odrywali od siebie wzroku. Delikatnymi ruchami zaczął głaskać jej
piersi. Zadrżała.
- Wyobrażałem sobie ciebie nagą - powiedział.
- A ja dotykałam cię nagiego w swoich snach. - Violet zsunęła
ręce z jego torsu i rozpięła pasek u spodni. Lecz gdy chciała rozpiąć
zamek, przytrzymał jej rękę.
- Zrobię to sam - powiedział.
- Dlaczego?
- Bo chcę ci dać przyjemność, dopóki nad sobą panuję - odrzekł.
Sama myśl, że Peter mógłby stracić samokontrolę, podnieciła ją
jeszcze bardziej. A gdy rozpiął jej stanik i zaczął pieścić wargami
płatek ucha, jęknęła.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa - wyszeptała.
- Ty robisz to od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem.
Ściągnijmy je. - Szybko pozbyli się resztek ubrania.
Violet wpatrywała się w Petera, wdychając jego męski zapach.
Miał muskularne ramiona, opalone ciało. Nawet nie wiedziała kiedy
położył ją na sofie i znalazł się nad nią. Nie spieszył się. Przedłużał
grę wstępną, głaskał ją i całował, aż oboje poczuli, że są u kresu.
- Peter, jestem gotowa - szepnęła między jednym pocałunkiem a
drugim.
- Muszę się upewnić - mruknął.
Pieścił językiem jej ciało, coraz niżej i niżej. Gdy sięgnął pępka,
wykrzyknęła jego imię. Chciała czuć jego ciało tuż przy swoim,
chciała go mieć w ramionach, dotykać. Dawał jej tyle rozkoszy, że
pragnęła, aby czas się zatrzymał.
- Jeszcze? - spytał.
- Nie wiem, czy tego chcę, czy potrafię.
- Och, jestem pewien. To jeszcze nie wszystko.
Ta obietnica w jego głosie przeraziła ją. A co będzie, jeśli nie
zareaguje tak jak Peter by tego oczekiwał? Jeśli jego silne ręce, jego
pieszczoty i wszystko, co robi, nie doprowadzą jej do orgazmu?
- Peter, to nie ma znaczenia - powiedziała. - Ja chyba nie reaguję
jak należy.
- Nieprawda - mruknął.
- Jak to?
- Jesteś namiętną kobietą, Violet. Twoje pocałunki, i ręce, jak
mnie dotykasz, rozpalają mnie. Ja nie mam wątpliwości. Jesteś
wspaniała.
- Chciałam, żebyś wiedział... - Nie mogła dłużej mówić, zamknęła
oczy.
Powędrował wargami niżej. Pieścił jej uda, a kiedy zaczął
całować jej łono, a potem najintymniejsze miejsce ciała Violet, z
trudem łapała oddech. Usta Petera były gorące i wilgotne. Jęczała z
rozkoszy, pragnęła go.
Nie pozwolił jej dłużej napawać się pieszczotami. Uniósł się nad
nią, opierając na rękach, i zobaczyła jego zielone oczy roziskrzone
pożądaniem. Ich usta się zetknęły, objęła go za szyję i nagle... poczuła
go w sobie. Otoczyła jego biodra nogami.
Zespolili się w sposób najbardziej pełny, w jaki może się zespolić
kobieta i mężczyzna. Z każdym jego ruchem, z każdą mocniejszą
pieszczotą Violet coraz bardziej zatapiała się w miłosnej ekstazie.
Objęła mocno jego barki.
- Peter, cudownie - szepnęła.
Trzymała go za ramiona, obejmowała go, a gdy siła ich doznań
stała się bardziej intensywna, powtarzała w zapamiętaniu jego imię,
przed oczami tańczyły jej gwiazdy, miała wrażenie, że zapada się w
otchłań bliska utraty świadomości. Osiągnęła szczyt rozkoszy i czuła,
jak przez jej ciało przenika fala ukojenia. Zadrżała. Poczuła, że Peter
również drży.
Po chwili leżeli już spokojni, mocno przytuleni do siebie, powoli
wracając do rzeczywistości. Wreszcie Peter usiadł na brzegu sofy i
wziął ją za rękę. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległ
się sygnał telefonu komórkowego Violet.
- Muszę odebrać - powiedziała. - To może być Ryan albo moi
rodzice.
Peter nie zaprotestował. Wstał i wyszedł do łazienki.
- Gdzie jesteś? - Usłyszała głos Milesa w słuchawce.
- Miło mi cię słyszeć, braciszku - odpowiedziała.
- Martwiliśmy się o ciebie - westchnął Miles. - Czekaliśmy.
- My?
- Jessica, Clyde i ja. Musimy coś z tobą przedyskutować.
- Co? Czy to nie może zaczekać do rana? - spytała.
- Masz zamiar wrócić rano? - zdziwił się Miles.
- Tego nie powiedziałam. O czym chcecie ze mną rozmawiać? -
Violet zerknęła w stronę drzwi.
Zastanawiała się, co teraz czuje Peter, co znaczą dla niego te
chwile, które przed momentem wspólnie przeżyli. Czy to samo, co dla
niej?
- O grillu: Clyde i Jessica chcą zorganizować spotkanie i zaprosić
wszystkich swoich przyjaciół - wyjaśnił Miles. - Wpadli na ten
pomysł po telefonie ojca. Rodzice przylatują jutro, żeby się z nami
zobaczyć przed swoim urlopem w Nowym Orleanie.
- Jak długo zostaną? - spytała Violet.
- Dwa, trzy dni. Ojciec chce porozmawiać z Ryanem, a mama, jak
myślę, chce jeszcze raz powitać Jessicę w rodzinie. Planujemy grilla
jutro wieczorem. Masz czas?
- Może? Porozmawiamy przy śniadaniu.
- O szóstej? - Miles był rannym ptaszkiem.
- Boże - jęknęła Violet. - To musi być szósta?
- Musi - zaśmiał się Miles. - Inaczej nie zdążę zrobić wszystkiego,
co mam do zrobienia. Na ranczu nic samo się nie dzieje. Będziesz
wkrótce w domu? - wrócił do początku rozmowy.
- Tak, Miles. Idź już spać. Nie potrzebuję anioła stróża - żachnęła
się Violet. - Zobaczymy się przy śniadaniu. - Wyłączyła komórkę.
- Brygada braci cię poszukuje? - zażartował Peter, który
tymczasem wrócił do pokoju, ubrany tylko w spodnie. Rzucił jej
ręcznik.
- Można to tak określić - przyznała Violet, zakłopotana swoją
nagością. - Czasami mam wrażenie, że oczekują ode mnie dokładnego
rozkładu zajęć.
Owinęła się ręcznikiem i pobiegła do łazienki. Usłyszał szum
wody. Po chwili zobaczył ją kompletnie ubraną. Czy wydawało mu
się, że nadal była speszona?
- Myślisz o tym, co zaszło między nami, prawda? - spytał Peter.
- A ty nie?
- Nie roztrząsajmy tego, proszę. Tak będzie lepiej - stwierdził.
- Może jeśli będziemy, to już tego nie powtórzymy - zauważyła
Violet.
Położył jej ręce na ramionach i patrzył przez dłuższą chwilę w
oczy, po czym zbliżył twarz do jej twarzy.
- Raz nie wystarczy - mruknął.
Całował jak zwykle mocno i namiętnie. Violet miała zamęt w
głowie, podobnie jak on. Co myśmy zrobili? Dokąd zmierzamy?
- Nawet nie próbuj odpowiadać sobie na te wszystkie pytania
dzisiaj - powiedział, jakby czytał w jej myślach. - Zaczekajmy,
zobaczymy jak nasza sytuacja się rozwinie.
- Lepiej już pójdę - stwierdziła Violet po chwili. - Clyde i Jessica
urządzają jutro grilla. Przylatują moi rodzice. Może byś przyszedł? -
zaproponowała.
Ponieważ nie odpowiedział od razu, dodała pospiesznie:
- Nie musisz decydować teraz. Właściwie w ogóle nie musisz
dawać mi odpowiedzi. Jeśli będziesz mieć czas i ochotę, po prostu
przyjedź na ranczo.
- Mogę się spóźnić, ale przyjadę, o ile nie będę zajęty na oddziale
ratunkowym - obiecał. - Jeśli nie będę mógł przyjść, dam ci znać.
Violet podeszła do drzwi. Nie wiedziała, co powiedzieć, Peter
również. Dostrzegła jego wahanie. Położyła rękę na klamce, ale miała
nadzieję, że ją zatrzyma, poprosi, aby została na noc. Wciąż jednak za
dużo było między nimi wątpliwości. I obawy o przyszłość.
Nie poprosił, żeby została.
Opuściła dom Petera Clarka głęboko poruszona. Teraz, gdy
oddała mu swoje ciało, dała mu również serce. Ruszając samochodem
spod domu, bała się bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Może nie jest
taką kobietą, jakiej pragnie Peter. Czy powinna go wyrzucić ze swego
serca? Pomyślała o Celeste i decyzji, jaką miała podjąć.
Bardzo chciała wiedzieć, czy możliwe jest uzyskanie pewności, że
podejmuje właściwą?
Peter nie mógł się doczekać spotkania z Violet.
Impreza trwała w najlepsze, kiedy przyjechał na ranczo „Flying
Aces". Miles go przywitał, a Clyde kilkakrotnie obrzucił bacznym
spojrzeniem. Jessica przedstawiła mu swoją siostrę Leslie i jej męża,
Marty'ego, właściciela sklepu z materiałami metalowymi i częściami
do komputerów w Red Rock.
Później oprowadziła go, poznając z innymi gośćmi, również z
Patrickiem Fortune'em, ojcem Violet, który siedział przy stoliku z
Ryanem i Lily oraz Savannah i Cruzem Perezami. Savannah była w
dziewiątym miesiącu ciąży.
- Savannah powinna już odpoczywać przed porodem, ale nie
mogła sobie odmówić przyjemności spotkania z przyjaciółmi -
powiedziała Jessica. - Cruz nie pozwala jej nawet palcem kiwnąć.
- Nie wiem, gdzie się podziewa Violet - dodała, rozglądając się
dokoła. - Przed chwilą tutaj była. Jej matka też gdzieś znikła.
W tym momencie podeszli do nich Steven i Amy Fortune’owie,
brat Violet z żoną, żeby się przywitać.
- Jesteśmy otoczeni Fortune'ami - roześmiała się Jessica.
- Ty też teraz do nich należysz - zauważyła Amy. - Podobnie jak
ja.
- Chyba tak - zgodziła się Jessica. - Wszystko stało się tak szybko,
ze mną i Clyde'em, że jeszcze nie mogę się przyzwyczaić.
Widzieliście może Violet? - zwróciła się do Stevena.
- Tak, poszła z mamą do stajni. Prawdopodobnie chce jej pokazać
nowego konia.
- Trafię - powiedział Peter. - Zostań z gośćmi.
- Powiedz Violet, że za piętnaście minut podajemy deser -
poprosiła Jessica. - Niech się nie spóźnią, bo nic nie zostanie. A
gdybyś nie wiedział, to Violet uwielbia słodycze.
Peter domyślił się tego po zachowaniu Violet w restauracji na
Riverwalk, kiedy rozkoszowała się każdym kęsem czekoladowego
ciasta. Zanim wyszedł ze szpitala, przebrał się w dżinsy i sportową
koszulę. Dobrze zrobił, bo wszyscy goście byli ubrani swobodnie i
niezobowiązująco.
Obznajomiony ze stajnią od czasu nocnej przejażdżki, podszedł
do bocznych drzwi i otworzył je. Skierował się od razu ku światłu
między boksami. Siano na podłodze tłumiło odgłos jego kroków.
Usłyszał kobiece głosy i w jednym z nich rozpoznał Violet.
- Myślę, że potrzebuję w życiu czegoś więcej niż tylko pracy -
mówiła. - Może właśnie dlatego tak ciężko przeżyłam śmierć Anne
Washburn i jej dziecka. Brak mi równowagi psychicznej.
- Zawsze byłaś skoncentrowana tylko na swojej karierze.
Sądziłam, że nie pragniesz niczego więcej - powiedziała Lacey
Fortune.
- Też mi się tak wydawało.
- Ciężko pracowałaś, wyrobiłaś sobie doskonałą renomę. Czyżbyś
chciała z tego wszystkiego zrezygnować? - Matka Violet była
wyraźnie zbulwersowana.
- Pozwól, że o coś cię zapytam - poprosiła Violet. - Gdybyś
musiała dokonać wyboru między swoją działalnością na rzecz
poprawiania świata a poślubieniem taty i rodziną, to co byś wybrała?
- Nie możesz zadawać mi takiego pytania - żachnęła się pani
Fortune.
- Ależ mogę. W twoim przypadku akurat tak się złożyło, że
miałaś i jedno, i drugie. Ale gdybyś musiała z czegoś zrezygnować, to
wybrałabyś rodzinę czy pracę?
- To nieuczciwe pytanie, Violet. Kocham ciebie, twego ojca i
braci z całego serca - oświadczyła Lacey. - Ale równocześnie jestem
typem kobiety, która potrzebuje czegoś więcej.
Peter wiedział, że taka odpowiedź jest swego rodzaju przesłaniem
dla Violet. Nigdy nie podsłuchiwał i teraz też nie chciał słuchać tej
rozmowy. Gdy się zbliżył, Lacey pierwsza go zauważyła. Uniosła
brwi i popatrzyła pytająco na Violet.
Uśmiech Violet sprawił, że prawie zapomniał o tym, co przed
chwilą usłyszał. Niemal usunął z myśli to wszystko, co uważał za
przeszkody między nimi. Puls mu przyspieszył, twarz rozjaśniła się w
uśmiechu.
- Udało ci się! - ucieszyła się Violet.
- Mówiłem, że przyjdę. - Violet powinna się nauczyć, że on nigdy
nie łamie danego słowa.
- Mamo, przedstawiam ci doktora Petera Clarka - zwróciła się
Violet do Lacey. - Jest tym neurochirurgiem, który operował Celeste.
Peter, moja mama, Lacey Fortune.
Pani Fortune zbliżała się do siedemdziesiątki. Była średniego
wzrostu, miała jasne, lekko siwiejące włosy i zielone oczy. Nawet w
dżinsach wyglądała elegancko i równie pięknie jak jej córka.
- Miło mi panią poznać - uśmiechnął się Peter.
- Mnie również - Lacey podała mu rękę.
Może powinien był dłużej posłuchać ich rozmowy? Nie był
pewien, co Violet ujawniła matce z ich znajomości.
- Czy to pan jest tym kawalerem z aukcji, o którym wspomniał
Miles? - W oczach Lacey pojawiły się wesołe iskierki.
- Nigdy mi nie zapomną tego występu - jęknął Peter.
- Cóż, wracam do gości - powiedziała Lacey. - Jessica
napomknęła coś o cieście czekoladowym. To brzmi zbyt zachęcająco,
by móc zaprzepaścić taką okazję.
- Jest już ciemno. Pozwoli pani, że ją odprowadzę? -
zaproponował Peter.
- Och, nie trzeba. Znajdę drogę. Zawsze znajdowałam i będę
znajdować. Rzuciła córce znaczące spojrzenie i odeszła w stronę
wyjścia.
- Korzystając z tego, że jesteśmy sami, powiem ci, że
rozmawiałam z Ryanem - oznajmiła Violet. - Chce, żebym pojechała z
nim do Nowego Jorku. Skorzystam z okazji i wstąpię do swego
szpitala, żeby dokończyć pewne sprawy. Ja nie potrzebuję pretekstu, a
Ryan zawsze zasłoni się przed Lily podróżą służbową.
- Mam nadzieję, że Lily mu uwierzy, skoro jedziecie razem.
Spotkamy się na lotnisku.
Violet stała przed boksem. Peter tak oparł ręce o ścianę, że
znalazła się między nimi.
- A skoro nikogo tu nie ma, przyszło mi do głowy lepsze zajęcie
niż rozmowa o locie do Nowego Jorku - powiedział.
- Na przykład jakie? - spytała Violet z niewinną miną.
Przycisnął wargi do jej ust i natychmiast wróciły wspomnienia ich
wspólnej nocy. Zapach perfum Violet zawsze go podniecał, dotyk
miękkich jedwabistych włosów działał na jego zmysły. A jej usta...
Tęsknił za nią i sam tego nie rozumiał, że jej potrzebuje. Zapach
siana, chłód październikowej nocy, kołysanie końskich ogonów - to
wszystko należało do innego wymiaru. Całowali się tak, jak gdyby
nigdy przedtem się nie znali i już nigdy więcej nie mieli się całować.
Przytulił się do niej i jęknął, gdy poruszyła się prowokująco.
Czy mogliby kochać się tutaj, gdy tam trwało przyjęcie? Nigdy
wcześniej coś tak zuchwałego nie przyszło mu do głowy. Jedną ręką
sięgnął do jej bluzki i zaczął ją rozpinać. Ona wyciągnęła mu koszulę
ze spodni.
- To szaleństwo - mruknął, gdy przeciągnęła ręką po jego piersi.
Zaczął całować jej szyję i pieścić piersi. Jęk, który wydobył się z
jej ust, powiedział mu, że pierwszy wolny boks zapewni im akurat
tyle intymności, ile potrzebują. Mogą się kochać nawet w stajni.
Nagle drzwi otworzyły się z impetem.
- Violet! Peter! Savannah odchodzą wody! Szybko! Jesteście
potrzebni! - Miles wpadł do stajni jak burza.
Peter natychmiast puścił Violet. Ich spojrzenia się spotkały.
- Zaraz będziemy! - zawołała Violet, opuszczając bezwładnie
ręce.
- Do diabła! - zaklął Peter i pospiesznie zapiął koszulę.
Violet poprawiła bluzkę. Peter miał świadomość, że powinni
pomówić o jej rozmowie z matką, o tym, jacy byli głupi, o tym, jakie
niespodzianki gotowała im przyszłość, ale nie mogli tego zrobić teraz.
- Minęło dużo czasu odkąd miałem praktykę na położnictwie -
gderał.
Violet nie odpowiadała. Domyślił się, że wróciła myślami do
własnej przeszłości.
- Trudno ci być w obecności Savannah czy innej ciężarnej
kobiety? - spytał.
- Nie, już nie. Zastanawiam się tylko, co by się stało, gdybym nie
miała wtedy tych komplikacji.
- Nie myśl o tym. - Objął ją i przytulił. - Chodźmy. Musimy
dopilnować, żeby Savannah miała bezpieczny poród, niezależnie od
tego, jak i gdzie on nastąpi.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Violet, Peter i Cruz stali przed przeszkloną ścianą sali
noworodków.
- Patrzcie, jak pociesznie rusza rączkami - zachwycał się Cruz. -
Nie mogę uwierzyć, że to moja córka.
- Jeśli nie wierzysz, spytaj Savannah - powiedziała ze śmiechem
Violet.
- Zaimponowała mi - przyznał Peter. - Zdumiał mnie jej spokój,
kiedy wieźliśmy ją do szpitala.
Gdy Savannah odeszły wody, zaczęły się bóle porodowe. Cruz
upierał się, że sam odwiezie żonę, ale Peter zaproponował, że to on
będzie kierowcą. Savannah poprosiła Violet, żeby im towarzyszyła.
Po godzinie od przybycia do szpitala przyszła na świat mała Rose.
- Jest zdrowa i duża - cieszył się Cruz.
Violet obserwowała szczęśliwego ojca, ale kątem oka spoglądała
na Petera.
- Zadzwonię do mamy i powiadomię ich, że mamy śliczną
córeczkę - powiedział Cruz. - A potem zobaczę, jak się czuje
Savannah. Może teraz śpi. Bóle i poród na pewno ją zmęczyły.
Dziękuję, że przyjechaliście z nami - zwrócił się do Violet i Petera. -
Bardzo nam pomogliście.
- Jeszcze raz gratuluję - powiedział Peter.
- Przekaż Savannah, że wpadnę do niej, kiedy już będzie w domu.
- Violet uścisnęła Cruza.
- Dobrze. - Cruz jeszcze raz rzucił okiem na córeczkę i udał się do
żony.
W sali noworodków było pięcioro dzieci. Violet patrzyła na nie ze
ściśniętym sercem.
- O czym myślisz? - Poczuła rękę Petera, obejmującą jej ramiona.
- O tym, że urodzenie dziecka musi być cudownym przeżyciem.
- I?
- I... myślałam o twoim wyrazie twarzy, gdy zobaczyłeś to
dziecko.
Czekali z Peterem w holu, aż nastąpi poród. Zobaczyli
dziewczynkę, gdy pielęgniarka przyniosła ją do sali noworodków.
- Narodziny dziecka są cudownym wydarzeniem, ale nie tylko
niemowlęta wymagają dbałości i opieki - zauważył. - Każde dziecko
jest skarbem.
- Nie miałbyś ochoty patrzeć kiedyś na własne dziecko przez taką
szybę? - spytała Violet.
- Pewnie, że miałbym, ale nawet gdyby takiej możliwości nie
było, i tak mógłbym zostać ojcem.
Przyszłość rysowała się niepewnie. Violet żałowała, że nie może
przewidzieć, co się zdarzy choćby za parę dni. Stojąc tu teraz z
Peterem, czując jego ciało przy swoim, wiedziała jedno, że chce, aby
to on stał się częścią jej życia. Jednakże jeśli wróci do Nowego Jorku i
weźmie Celeste, to co wtedy będzie?
W czwartek rano zajęli miejsca w pierwszej klasie samolotu
lecącego do Nowego Jorku. Violet coraz to spoglądała na Ryana,
który nie odrywał oczu od okna. Peter był pogrążony w lekturze
czasopisma medycznego.
Po narodzinach małej Rose nie mieli wiele czasu dla siebie.
Jeszcze byli w szpitalu, gdy Peter został wezwany przez pager do
szpitala i dopiero tego dnia rano zobaczyli się ponownie.
Violet odwiedziła Celeste przed wyjazdem na lotnisko, żeby
poinformować dziewczynkę, że przez dwa dni nie będzie ani jej, ani
Petera.
- Ale wrócicie? - Celeste podniosła na nią pełne niepokoju oczy.
Teraz jednak Violet starała się nie myśleć o Celeste, koncentrując
całą swoją uwagę na Ryanie.
- Jak się czujesz? - Dotknęła jego ręki.
- Trzymam się - odrzekł. - Zastanawiam się, czemu dałem się
namówić Peterowi na tę podróż.
- Chcesz spróbować dłużej pożyć?
- Może, ale zastanawiam się, ile ta próba będzie mnie kosztować.
To znaczy, czy będę żył dłużej, ale gorzej...
-
Musisz
porozmawiać
z
kierownikiem
programu
eksperymentalnego - poradziła łagodnym tonem Violet. - Daj sobie
szansę.
- Myślałem, że jesteś po mojej stronie - mruknął Ryan.
- Jestem. Będę cię wspierać, niezależnie od decyzji, jaką
podejmiesz. Musisz jednak najpierw zapoznać się ze wszystkimi
możliwościami, żeby móc podjąć tę właściwą.
- Za długo przebywałaś w pobliżu Petera Clarka - mruknął Ryan,
pocierając skroń.
- Boli cię głowa? - zaniepokoiła się Violet.
- Tak, bez przerwy.
- Musisz powiedzieć Lily prawdę. Nie sposób dłużej tego taić.
- Lily prawie się do mnie nie odzywa. Nie bardzo wiem dlaczego.
Chyba nie zrobiłem jej żadnej przykrości, ale kiedy wchodzę do
pokoju, ona wychodzi. I wciąż jest czymś zajęta.
- Słyszałeś kiedyś o kobiecej intuicji? - spytała Violet.
- Ktoś gdzieś kiedyś o tym może wspomniał. - Ryan usiłował się
uśmiechnąć.
- Nie kpij sobie z tego - napomniała go Violet. - Lily wie, że coś
przed nią ukrywasz i przypuszczalnie lista jej domysłów jest krótka.
Musisz jej powiedzieć, że jesteś chory - przekonywała Violet.
- Wszystko w swoim czasie - odparł Ryan.
Problem w tym, że tego czasu Ryan może nie mieć zbyt dużo.
- Jesteś pewien, że nie chcesz przenocować u mnie? - spytała
Violet.
- Żebyście z Peterem mieli mnie na oku? Wykluczone - żachnął
się Ryan.
- Będę pod tym adresem. - Podał Violet kartkę.
Rzuciła okiem na nazwisko. Clancy Flanney. Dom w odległości
kilku przecznic od jej mieszkania.
- To przyjaciel? - spytała.
- Tak, z dawnych lat. Chodziliśmy razem do ogólniaka. Clancy
pracował kiedyś dla Fortune TX, Ltd., ale zawsze marzył mu się
Nowy Jork. Zatrudnił się w banku inwestycyjnym w Nowym Jorku i
bardzo sobie to chwalił. Jest już na emeryturze. Trochę podróżuje, ale
teraz akurat jest w domu. Mamy dużo do nadrobienia.
- Powiesz mu, dlaczego przyjechałeś?
- Owszem. Powiem. Clancy potrafi trzymać język za zębami.
Gdybym zdecydował się na leczenie, będę miał w nim również
oparcie. Nie chcę zdawać się wyłącznie na twoich rodziców.
Violet wiedziała, że Ryan nie lubi być dla nikogo ciężarem.
Rozmowę przerwał im krzyk dochodzący z klasy turystycznej.
- Jeśli na pokładzie jest lekarz, proszę o natychmiastową pomoc.
Mamy nagły przypadek - usłyszeli z głośników.
Violet i Peter podnieśli się jak na komendę i pobiegli do części
turystycznej. Dwie stewardesy wykonywały zabiegi reanimacyjne na
leżącym mężczyźnie, trzecia podbiegła z urządzeniem nie większym
niż aktówka.
- Mają przenośny defibrylator, dzięki Bogu. - Violet odetchnęła z
ulgą. - Musiał mieć atak serca.
Peter przedstawił się, Violet również. Zbadał oddech i puls
mężczyzny, Violet wyjęła defibrylator i sprawdziła, czy działa
należycie.
- Proszę nie dotykać chorego - zwrócił się Peter do obsługi
samolotu.
Violet przyłożyła elektrody do piersi mężczyzny i nacisnęła
przycisk. Po chwili jeszcze raz. Peter zmierzył tętno.
- Udało się - stwierdził z ulgą.
- Kiedy lądujemy? - zwróciła się Violet do stewardesy.
- Zapytam kapitana. - Po dwóch minutach była z powrotem. -
Zaczęliśmy schodzenie, za piętnaście minut będziemy na lotnisku.
Wezwaliśmy już karetkę.
- Zna pani jego nazwisko? - spytał Peter stewardesę.
- Sam Crawford. Pracuje w agencji reklamowej - czy coś w tym
rodzaju - i często z nami lata.
- Wszystko będzie dobrze, Sam. - Peter przytrzymał ramię
mężczyzny.
Po wylądowaniu ratownicy umieścili mężczyznę na noszach i
przetransportowali go do karetki. W terminalu do Petera i Violet
podeszła jedna ze stewardes.
- Przedstawiciel linii lotniczych chciałby państwu podziękować.
Uratowali państwo życie panu Crawfordowi - powiedziała.
- To wasza załoga zaczęła reanimację. - Peter nie chciał żadnych
podziękowań, Violet również. - To było najważniejsze. Dzięki temu,
że mieliście na pokładzie defibrylator, pan Crawford żyje.
- Mimo wszystko pan Rossi chciałby osobiście podziękować. O,
właśnie nadchodzi. A to chyba Catherine Watson z wiadomości
programu szóstego - dodała.
Nikt nie wiedział, że Peter jest z Violet i Ryanem w Nowym
Jorku. Tylko tego im brakowało, żeby zdjęcia z lotniska pojawiły się
w wiadomościach telewizyjnych, zanim Ryan powie żonie i rodzinie o
swojej chorobie. A kiedy reporter na dodatek dowie się, że nazwisko
Violet brzmi Fortune...
- Proszę wybaczyć, ale nie mamy czasu. - Peter ujął Violet za
rękę. - Mamy umówione spotkanie.
Zanim stewardesa zdążyła ich zatrzymać albo uprzedzić Rossiego,
Peter, Violet i Ryan znikli w tłumie. Przed terminalem czekał na nich
wynajęty samochód z kierowcą.
- Uznałem, że tak będzie nam wygodniej niż taksówką -
powiedział Peter.
Pięć minut później byli już w drodze do centrum.
- Stanowicie zgrany zespól. Dobrze razem pracujecie. - Ryan
odwrócił się do Violet i Petera, siedzących z tyłu.
Peter pochylił się do Violet.
- Robimy dobrze jeszcze inne rzeczy - szepnął, ale tak, żeby
usłyszała tylko Violet.
Brzmienie jego głosu i aluzja ukryta w słowach pobudziły ją.
Wyobraziła sobie tę noc w jej mieszkaniu.
- Pan Crawford prawdopodobnie zechce wiedzieć komu
zawdzięcza życie - kontynuował Ryan.
- W wolnej chwili zadzwonię i dowiem się, jak się czuje -
powiedziała Violet. - Stewardesa podała mi nazwę szpitala, do
którego został zawieziony.
- Jedziesz od razu do swego przyjaciela czy zjesz z nami kolację?
- zwrócił się Peter do Ryana.
- Obiecałem Clancy'emu, że będę u niego na kolacji -
odpowiedział Ryan.
- Chcesz, żebyśmy wstąpili po ciebie jutro rano? - spytała Violet.
- Nie, spotkamy się w szpitalu. To nie znaczy, że nie chcę
waszego towarzystwa - dodał z lekkim uśmiechem - ale mam dużo
spraw do przemyślenia i sądzę, że będąc z dala od wszystkiego, co
mnie zaprzątało, łatwiej znajdę właściwe rozwiązanie.
Odwieźli Ryana i po chwili byli już pod domem Violet.
- Dobry wieczór, pani doktor - powitał ich portier.
Dom, w którym mieszkała Violet, znajdował się przy Upper West,
tuż obok Central Parku. Violet lubiła ten stary budynek, głównie ze
względu na pełen zieleni dziedziniec i niedzisiejszą atmosferę.
Wjechali na trzecie piętro i weszli do mieszkania. Peter przyjrzał
się uważnie niewielkiemu salonowi, jak gdyby chciał się dowiedzieć
czegoś więcej o Violet.
Jego wzrok przesuwał się po pełnych słońca oknach, błękitno-
żółtej sofie i żółtym fotelu, po półkach z książkami, małych stolikach i
licznych pamiątkach i bibelotach. Stał tam też dębowy, rzeźbiony stół,
który Violet kupiła na targu staroci, i cztery krzesła w zacisznym
kąciku jadalnym.
- Jak ci się podoba? - spytała.
Peter popatrzył na akwarele na ścianie i zerknął do kuchni
wyłożonej biało-różowymi płytkami na podłodze.
- Chyba spodziewałem się czegoś bardziej luksusowego -
powiedział.
- Nie mam takiej potrzeby. - Violet wzruszyła ramionami. - Mam
tylko jedną sypialnię, bo rzadko goszczę kogoś, kto zostaje na noc. W
takim wypadku rozkładam sofę. Zresztą nie przebywam dużo w
domu. Sama urządziłam to mieszkanie i dla mnie jest wystarczające.
- Podoba mi się. - Peter postąpił krok bliżej.
- Co chciałbyś robić najpierw? - spytała.
Peter zbliżył się jeszcze bardziej i przyciągnął ją ku sobie.
- Może być spacer?
Nie tego oczekiwała i najwyraźniej nie udało się jej ukryć
rozczarowania.
- Żartowałem - roześmiał się. - Chciałem zobaczyć twoją minę.
Violet natychmiast zapomniała o wszystkich wątpliwościach
dotyczących przyszłości. Liczył się tylko Peter, dotyk jego rąk, zapach
i bliskość jego ciała.
- Pragnę cię - szepnął i zbliżył usta do jej ust.
Nie zadali sobie nawet trudu, żeby przejść do sypialni.
Pośpiesznie ściągnęli z siebie ubranie. Pocałunki Petera oszałamiały
ją, stały się zaborcze, żądające. Przyciągnął ją do siebie i uniósł bez
wysiłku. Chwyciła go za szyję i oplotła biodra nogami.
- Peter - westchnęła, pragnąc go tak bardzo, że nawet nie byłaby
w stanie wyrazić tego słowami.
- Wiem kochanie - mruknął i usiadł na krześle, biorąc ją na
kolana. - Potrzebuję cię, Violet. - Było w jego głosie coś bardzo
stanowczego, mimo że powiedział to cicho i jakby błagalnie.
- Ja też cię potrzebuję - szepnęła.
Trzymając ręce na jej pośladkach, uniósł ją nieco i... wśliznął się
w nią delikatnie.
- Nie wytrzymam dłużej - powiedział schrypniętym głosem. -
Jesteś gotowa?
- Tak, bardzo.
Poczuła go w sobie. Drżała z rozkoszy przy każdym jego
poruszeniu, uprzytomniła sobie, że jej miłość do Petera ogarnia ją całą
i jest ważniejsza niż wszystko inne w życiu. Tej nocy chciała się
oderwać od realnego świata i kochać tylko Petera, nie myśląc o
niczym. Nawet o Celeste i Ryanie.
Wolała napawać się każdą chwilą fizycznej przyjemności. Łzy
popłynęły jej po twarzy ze wzruszenia. Nie chciała dłużej opierać się
sile swojego uczucia. Namiętność Petera, okazywaną jej czułość i
zaangażowanie przyjmowała z miłością i oddaniem.
Czuła tę wyjątkową więź, jaka się zrodziła między nimi, między
dwojgiem zakochanych - kobietą i mężczyzną. A teraz pragnęła tylko
jednego, żeby razem z nim przeżywać narastające uczucie rozkoszy.
Słyszała jego wzruszające pomruki, poddawała się jego
pieszczotom i czuła, że sama emanuje żarem i energią nie mniejszą
niż on. Mięśnie Petera napięły się, ich ciałami targnął spazm
spełnienia. Objęli się mocniej, ogarnęła ich błogość i ukojenie.
- Zrobiliśmy niewybaczalne głupstwo - powiedział po chwili,
oparłszy czoło o jej głowę.
- Jakie? - Była zaskoczona.
- Nie zabezpieczyliśmy się. Jesteśmy oboje lekarzami, mamy
trochę lat, a zachowaliśmy się jak para nastolatków.
- Powiedziałam ci, że ciąża nie jest dla mnie łatwa. Ale jeśli się
zdarzy, poradzimy sobie. - Mówiąc te słowa, zastanawiała się, czy
chce być w ciąży i może dlatego podświadomie zapomniała o
zabezpieczeniu. Może i ze strony Petera tak było?
Peter ujął ją za brodę i obserwował przez dłuższą chwilę.
Domyślała się, że chce jej zadać jakieś pytanie. I usłyszeć odpowiedź.
Tyle że ona jeszcze jej nie znała.
Zanim jednak zdążył się odezwać, położyła mu palec na ustach.
- Co do dzisiejszej nocy... tej jednej nocy, czy nie moglibyśmy
udawać, że nie mamy żadnych trosk? Czy nie możemy być po prostu
Violet i Peterem w Nowym Jorku? Być ze sobą, nie martwiąc się na
zapas, nie przejmując się tym, co przyniesie jutro?
- A potrafisz się tak oderwać od rzeczywistości? - spytał Peter.
- Tak. Dzisiejszej nocy musimy dać sobie wzajemnie siłę, by
sprostać temu, co nastąpi potem. Cokolwiek by to było.
Peter pogładził ją czule po plecach.
- Dobrze - zgodził się. - Spróbujmy. Nigdy wcześniej nie
próbowałem tego robić. A więc, co teraz?
- Chodźmy na spacer - zaproponowała Violet. - Pokażę ci, gdzie
można kupić dużą butelkę dobrego wina, a potem w pobliskim barku
zamówimy gorące dania na wynos. Pokażę ci wszystko, co najbardziej
lubię w Nowym Jorku.
- W ciągu kilku godzin? - spytał z powątpiewaniem.
- Postaram się. Są tu widoki, dźwięki i zapachy, jakich nigdzie
indziej nie znajdziesz.
- Jestem gotów, ale najpierw...
Pochylił głowę i ich usta się zetknęły. Violet nigdy w życiu nie
czuła się tak szczęśliwa.
Violet bardzo lubiła jesień w Nowym Jorku: ostre powietrze pod
koniec października, oczekiwanie na atmosferę przedświąteczną,
liście w Central Parku mieniące się złotem i czerwienią.
Dała Peterowi smak tego wszystkiego - od ulicznych straganów
do nowych stoisk i wystaw. W ciemnozielonym swetrze i czarnych
sztruksowych spodniach Peter ściągał na siebie spojrzenia kobiet. Nie
zwracał na nie uwagi, obejmował ją, brał za rękę. Czuła, że należy do
niego i było jej z tym dobrze.
Peter spytał, czy chciałaby pójść do restauracji, ale wolała coś
kupić i zjeść z nim w domu. Tam było bardziej kameralnie i intymnie
niż wśród ludzi z lokalu, gdzie kelner przerywałby im rozmowę.
Wybrali butelkę Merlota, kupili bagietkę, owoce i zakąski w barze
z gorącymi daniami. Mieszkanie Violet było niedaleko, więc wkrótce
znaleźli się w domu. Wypakowali torby i otworzyli pojemniki, Peter
nalał wina. Violet właśnie nakryła do stołu, gdy rozległ się dzwonek
telefonu.
- Violet, tu Miles - usłyszała.
- Cześć, Miles. Kontrolujesz mnie na polecenie Clyde'a?
- Skądże - zaśmiał się Miles. - Pomyślałem, że powinienem cię
przed czymś ostrzec.
- O co chodzi? - Zaniepokoiła się Violet.
- O artykuł w dzisiejszej „Gazette" na temat Kingstona Fortune'a i
jego pochodzenia.
- Ale co dokładnie na temat Kingstona?
- Wszystko. To, że był nieślubnym dzieckiem... że jego
biologicznymi rodzicami byli Eliza Wise i Travis Jamison, a nie Dora
i Hobart Fortune’ówie.
- Jak myślisz, kto mógł być informatorem „Gazette"? - spytała
Violet.
- Ktokolwiek. Policja o tym wie, rodzina wie. Ktoś mógł się
zaprzyjaźnić z reporterem i ujawnić te fakty, nawet nie mając takiego
zamiaru. - Miles zniżył głos. - Ktoś mógł też wejść w posiadanie tych
informacji i ujawnić je, żeby postawić w trudnym położeniu Ryana.
Ryan. Czy Lily aby nie zadzwoniła do niego? Już i tak ma dość
własnych zmartwień, z kłopotliwą sytuacją własnej rodziny włącznie,
o ile za kłopotliwy można uznać fakt, że jest się synem człowieka,
który został oddany obcym ludziom przez matkę, która go nie chciała.
- Może to i dobrze, że ta historia ujrzała światło dzienne -
powiedziała Violet. - Może wreszcie skończą się spekulacje na temat
znamienia Christophera Jamisona.
- Może. Ale może też być tak, że sprawy przybiorą jeszcze gorszy
obrót. Dowiemy się tego w ciągu najbliższych dni. Chciałem cię tylko
ostrzec na wypadek, gdyby zaczęli cię nękać jacyś reporterzy.
- Nikt nie zna numeru mojej komórki oprócz rodziny i
najbliższych przyjaciół - uspokoiła brata Violet. - Zresztą zawsze
sprawdzam na wyświetlaczu, kto dzwoni.
- Kiedy wracasz? - spytał Miles.
- Jutro wieczorem. Nie martw się o mnie, jestem dużą
dziewczynką.
- Właśnie dlatego się martwię. Uważaj na siebie.
- Dobrze, dobrze, wkrótce się zobaczymy. - Violet odłożyła
słuchawkę.
- Jakieś problemy? - spytał Peter.
- Może tak, może nie. W lokalnej gazecie w Red Rock ukazał się
artykuł o rodzinie Fortune'ów.
- Usiądź i najpierw zjedz, bo wystygnie. Potem mi o tym
opowiesz - powiedział Peter.
- Kingston Fortune w rzeczywistości nie pochodził z rodziny
Fortune'ów - zaczęła Violet, gdy skończyli kolację.
- A kim był? - Peter uniósł brwi.
- Jego biologicznym ojcem był niejaki Travis Jamison.
- Czy ma coś wspólnego z Christopherem Jamisonem?
- Och tak. Christopher byłby jego prawnukiem. Ale z tego, co
wiem, Travis w ogóle nie miał pojęcia, że miał syna.
- Trochę to skomplikowane, prawda? - uśmiechnął się Peter.
- Owszem. Rzecz w tym, że Travis wpędził w ciążę pewną
dziewczynę, a ona mu o tym nie powiedziała. Nie chciała dziecka,
więc oddała je do adopcji rodzinie Fortune'ów w innym hrabstwie.
Tym dzieckiem był właśnie Kingston, ojciec Ryana.
- I to wszystko wyszło na światło dzienne teraz? - spytał Peter.
- Ryan dowiedział się o tym, kiedy zostało zidentyfikowane ciało
Christophera Jamisona. Wtedy poznał całą historię Jamisonów.
- Interesujące - stwierdził Peter. - Czy to dlatego policja wciąż
podejrzewa Ryana?
- Między innymi - przytaknęła Violet - choć przed znalezieniem
ciała Ryan nie znał tej rodzinnej historii.
- Teraz dopiero zaczną się domysły - powiedział Peter.
Współczuję Ryanowi.
Violet skinęła głową.
Zapadła cisza, lecz napięcie między nimi nie gasło. Jedyne, o
czym mogła myśleć, kiedy patrzyła na Petera to o tym, jak bardzo go
pragnie. Sądząc z jego spojrzeń, myślał o tym samym.
- Jedzenie było pyszne. - Peter odsunął talerz. - Często je stamtąd
przywozisz?
- Od czasu do czasu - odpowiedziała Violet. - Staram się
powstrzymywać. Zwykle kupuję tylko sałatę i owoce. Pamiętasz ten
jogurt i czarną kawę? Nigdy tak naprawdę nie nauczyłam się gotować.
- Rozumiem cię. Raz na jakiś czas jem coś domowego u moich
sióstr. A na co dzień żywię się hamburgerami, frytkami, Fast foodami
i gotowymi potrawami, odgrzewanymi w mikrofali.
- I pomyśleć, że jesteśmy lekarzami! - roześmiała się Violet,
zabierając się do sprzątania. - Wezmę prysznic przed spaniem -
dodała, gdy skończyła porządki. - Masz ochotę na coś jeszcze? Może
lody? Są w zamrażalniku.
- Na razie dziękuję, może później. Obejrzę wiadomości.
Violet nie zapytała Petera, co będą robić, gdy wyjdzie spod
prysznica. Ale miała nadzieję, że to, o czym myślała.
Właśnie zdążyła wetrzeć we włosy szampon, gdy drzwi od kabiny
otworzyły się raptownie i zobaczyła Petera. Był golusieńki.
- Pomyślałem sobie, że może trzeba ci będzie umyć plecy -
powiedział z szelmowskim błyskiem w oku.
- Ale ta kabina jest za mała na dwie osoby - zaprotestowała bez
przekonania.
- Myślę, że się zmieścimy. - Peter rozejrzał się po ciasnej
przestrzeni.
- Wejdź - wykrztusiła Violet. - Wejdź.
Zielone oczy Petera były roziskrzone pożądaniem.
- Nie skończyłam jeszcze myć włosów. - Violet była wyraźnie
zakłopotana tą sytuacją.
- Coś nie tak? - spytał Peter, zauważywszy jej skrępowanie.
- Nie wiem. Chyba nie jestem przyzwyczajona do tego rodzaju
intymności.
- Chcesz, żebym cię umył? - spytał Peter.
- Tak.
Wziął mokrą gąbkę, żel pod prysznic i zaczął nacierać całe ciało
Violet - najpierw ramiona i ręce, potem piersi, plecy, brzuch, pośladki,
łono. Dotknął palcami gorącego miejsca między udami i zaczął ją
pieścić.
- Peter - jęknęła.
- Tak?
- Czuję się jak... bezwstydnica.
- To znaczy, że robię to, co należy.
Nie przestawał. Ogarnęło ją podniecające uczucie, jakby za
chwilę miała się przewrócić.
- Peter, nie, chcę ciebie - jęknęła.
- A czy mogę najpierw zrobić to tak? - Pieścił ją palcami tak czule
i zmysłowo, że doprowadził ją do orgazmu.
- Peter - krzyknęła, przywierając do niego całym ciałem.
- Jestem przy tobie - zapewnił ją i uniósł, po czym przycisnął ją
do ściany i po chwili w niej był. Niecierpliwy. - Nigdy wcześniej
nawet nie pomyślałem, że moglibyśmy właśnie tak się kochać -
wyznał.
Czas zatrzymał się dla nich, a łazienkę wypełniał odgłos ich
pełnych rozkoszy westchnień i chichotów. Wreszcie Violet rozluźniła
nogi i Peter delikatnie opuścił ją na podłogę.
- Niesamowite! - uśmiechnęła się do niego.
- Fantastyczne - zgodził się, muskając ustami jej szyję.
- Czy myślisz, że będziemy się kiedyś kochać jak normalna para?
W łóżku? - Przekrzywiła kokieteryjnie głowę.
- Gdy tylko się osuszymy i może zjemy lody, postaram się spełnić
te oczekiwania. - Ujął w dłonie jej twarz. - Chyba że każesz mi spać
na sofie.
- Chcę być w twoich ramionach przez całą noc - oświadczyła
Violet.
A kiedy Peter znowu ją pocałował, uświadomiła sobie, że rano
dopadnie ich rzeczywistość. Lecz tę noc chciała spędzić w świecie
fantazji. Chciała mieć Petera, być z nim. I może jeśli los będzie im
sprzyjać, część tej fantazji zachowa się aż do rana.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Szpital był istnym labiryntem korytarzy, sal chorych, gabinetów i
bloków operacyjnych. Violet i Peter spotkali się z Ryanem przy
recepcji i pojechali na dziesiąte piętro do gabinetu doktora
Hannekena. Kierował programem, do którego ewentualnie miałby
zostać włączony Ryan.
- Spałeś choć trochę? - spytała z troską Violet, gdy usiedli w
poczekalni. Niepokoiła się, bo Ryan wciąż pocierał czoło, co
wskazywało, że nadal męczy go ból głowy.
- Chyba żartujesz - żachnął się. - Nie dość, że martwię się
leczeniem, które mnie czeka, to jeszcze miałem telefon od Lily.
- Pewnie w sprawie artykułu w „Red Rock Gazette"? - stwierdziła
Violet.
- A więc i do ciebie dzwonili? - Ryan uniósł brwi.
- Miles mnie uprzedził. Ale pozwól, że spytam, czy to tak bardzo
źle, że prawda wyszła na jaw?
Ryan przeniósł wzrok z własnych butów na Petera.
- Wiesz, o czym mówi Violet? - spytał.
- Tak, wprowadziła mnie w sprawę.
Peter, za radą Violet, ubrał się w czarne sztruksowe spodnie i
beżową sportową koszulę; wyglądał elegancko i - jak zwykle - bardzo
pociągająco.
Violet pamiętała dosłownie każdą sekundę minionej nocy. Po
ekscytującej scenie w kabinie prysznicowej przejęła inicjatywę,
namydliła i myła Petera, wywołując tym u niego kolejną falę czułości.
Potem opłukali się, osuszyli i poszli do kuchni po lody. Wzięli je do
łóżka, ale zjedli zaledwie po kilka łyżeczek...
Rano powinni być zmęczeni, ale czuli się wspaniale. Wcześnie
wstali, wypili kawę i pojechali taksówką do szpitala. Violet jeszcze z
holu zadzwoniła do Celeste.
- Czy Lily zmartwiła się tym artykułem? - spytał Peter.
- Lily wciąż jest przygnębiona, a ten artykuł nie poprawił jej
nastroju. Zadzwonię do niej wieczorem i poproszę, żeby przyjechała.
Wtedy jej powiem. Musi wszystko wiedzieć, jeśli wezmę udział w
tym programie.
- Brzmi to tak, jakbyś już podjął decyzję o leczeniu - zauważył
Peter.
- Nawet jeśli nie, to Lily na pewno mnie przekona.
Violet uśmiechnęła się, wiedziała, że Ryan ma rację. Lily była
niezłomną kobietą i gdyby miała w tej sprawie coś do powiedzenia,
kazałaby mężowi walczyć z chorobą do ostatniej kropli krwi.
- Jeśli wezmę udział w programie... - Ryan krążył niespokojnie po
poczekalni - będę miał jakieś przerwy? To znaczy, czy puszczą mnie
co jakiś czas do domu? - zwrócił się do Petera.
- Z tym pytaniem musisz zaczekać na lekarza.
- Jeśli nie będę mógł pojechać od czasu do czasu do domu, to
bardzo zawiodę niektórych ludzi, z twoim bratem włącznie -
powiedział Ryan do Violet. - Steve tak się stara przygotować ranczo
na uroczystość z udziałem gubernatora. Moja nieobecność wszystkim
pokrzyżowałaby plany. Steve i Amy byliby niepocieszeni.
- Nic podobnego, muszą tylko wiedzieć, w czym rzecz - uspokoiła
go Violet. - Nikt nie będzie miał ci tego za złe. W końcu
najważniejsze jest twoje zdrowie.
- A co z gubernatorem? - martwił się Ryan. - Przecież uwzględnił
już tę uroczystość w swoim harmonogramie.
- Nie denerwuj się na zapas - uspokoił go Peter.
- Co poradzę, że mam taką gonitwę myśli?
- Powiedz przede wszystkim, czy zrobiłeś sobie listę pytań do
doktora? - włączyła się Violet.
- Tak, mam ją tutaj. - Ryan poklepał się po kieszeni i spojrzał
niecierpliwie w stronę recepcjonistki.
- Dowiedzieliście się już czegoś o tym mężczyźnie z samolotu? -
Ryan zmienił temat.
- Tak, dzwoniłam rano do szpitala - powiedziała Violet. - Lekarz
prowadzący poinformował mnie, że stan pana Crawforda jest stabilny.
- Żebyś tylko nie pojawiła się na łamach „New York Times" -
zauważył Ryan.
- Nie ma obawy. Lekarz obiecał chronić naszą prywatność.
Ryan niecierpliwie zerkał na zegarek.
- Jak długo to jeszcze potrwa? Czekamy już piętnaście minut.
- Pójdę po kawę - zaofiarował się Peter.
Dopiero po godzinie pojawiło się dwóch mężczyzn w kitlach. Nie
wiadomo, czy byli lekarzami. Telefon na biurku recepcjonistki
rozdzwonił się, a do poczekalni wpadła jakaś kobieta z papierami w
ręku. Wyglądała na poruszoną i zdenerwowaną. Nie zatrzymała się
przy recepcji, tylko od razu weszła do gabinetu.
- Ciekawe, co się dzieje - mruknął Ryan.
- Na pewno ma to związek z tym, że tak długo czekamy -
domyślił się Peter.
W końcu Violet porozumiała się z recepcjonistką. Kobieta
powiedziała szczerze, że nie wie, ile jeszcze będą musieli czekać i że
nie może teraz skontaktować się z doktorem Hannekenem. Poprosiła o
wyrozumiałość i cierpliwość.
Następną godzinę Ryan spędził na przemierzaniu korytarzy tam i
z powrotem. Był u kresu wytrzymałości. Violet nie mogła mieć mu
tego za złe, choć wiedziała z własnego doświadczenia, że w szpitalu
zdarzają się nieprzewidziane sytuacje.
Wreszcie do poczekalni wszedł lekarz, na identyfikatorze
widniało nazwisko: dr Doug Hanneken.
Podszedł do nich i przywitał się.
- Pan Fortune? - zwrócił się do Ryana, domyślając się z jego
wieku, że właśnie on jest z nim umówiony na konsultacje.
- Już miałem wyjść - mruknął ze złością Ryan.
- To opóźnienie było niespodziewane i nic nie mogliśmy na to
poradzić - tłumaczył lekarz. - Obawiam się, że dotyczy pana
bezpośrednio.
Violet nie podobało się to, co usłyszała. Peterowi również.
- Proszę ze mną. - Doktor Hanneken wskazał im drzwi do swego
gabinetu, a gdy weszli, poprosił, żeby usiedli.
Sam zajął miejsce przy biurku. Pocierał czoło jednostajnym
ruchem. Violet stwierdziła, że sprawia takie wrażenie, jakby prawie
nie spał.
- Przykro mi, że muszę to panu powiedzieć - zwrócił się w końcu
do Ryana - ale jeden z pacjentów objętych programem zmarł dziś
rano, być może w następstwie podawania leków, będących dopiero w
stadium badań klinicznych. Na razie wstrzymano realizację programu.
W tej sytuacji musi pan poszukać możliwości leczenia gdzie indziej.
Zapadła pełna napięcia cisza.
- Może pan polecić inny program? - spytał po chwili Peter.
- Tutaj nie mamy innych. Zrobię rozeznanie. W tej chwili jednak
po prostu nie mam na to czasu. Mam nadzieję, że państwo rozumieją.
Dla nas to katastrofa.
Violet i Peter rozumieli, ale czy Ryan rozumiał? Wyglądał na
zaszokowanego. Po chwili jednak uspokoił się i wstał.
- W porządku, panie doktorze - powiedział. - Jest jak jest.
Widocznie los tak chciał.
- Żaden los - zaprotestował Peter. - Możesz zostać poddany
chemio- i radioterapii do czasu znalezienia innego programu.
-
Nie,
żadnej
chemii,
żadnych
naświetlań,
żadnych
eksperymentów. To, co usłyszałem tylko umocniło mnie w moim
przekonaniu. Chcę wracać do domu, do Lily i przeżyć ostatnie
miesiące razem z nią, w spokoju. Nie wiem, kiedy jej o tym powiem i
proszę was oboje o dyskrecję.
- Wiesz, że możesz mi ufać - powiedziała Violet.
- Peter?
- Mnie też. Ale mimo wszystko uważam, że nie masz racji. Lily
powinna wiedzieć, żeby cię wspierać, być u twego boku.
- Dowie się niebawem. Muszę tylko uporządkować pewne
sprawy, zanim moja choroba stanie się faktem powszechnie znanym.
Violet z trudem wstrzymała łzy. Była tak pełna nadziei, Peter
również, a teraz...
- Jeśli potrzebują państwo więcej czasu, żeby porozmawiać na ten
temat... - Doktor Hanneken popatrzył na nich pytająco.
- Nie - wpadł mu w słowo Ryan. - Sprawdzimy, czy możemy
jeszcze dziś wracać - zwrócił się zrezygnowany do Petera i Violet. -
Może zdążymy na jakiś lot.
- Najpierw pojedziemy do Violet. - Peter nie zamierzał jeszcze
wracać do Teksasu. - Muszę zatelefonować w parę miejsc.
- Posłuchaj, synu. - Ryan ujął go za ramię. - Wiem, że trudno ci
pogodzić się z faktami. Doceniam to, co dla mnie zrobiliście. Teraz
jednak muszę sam uporać się z tym problemem.
Ryan wyszedł pierwszy z gabinetu doktora Hannekena. Peter i
Violet pożegnali się z lekarzem i podziękowali mu za przyjęcie. Ryan
był już w poczekalni.
- Będę go przekonywał - powiedział Peter.
- Próbuj, ale to jego życie. Od niego zależy, jak wykorzysta czas,
który mu pozostał. - Violet popatrzyła na niego ze smutkiem.
Wiedziała, że Ryan chce jak najprędzej wrócić do Teksasu, żeby
uporządkować swoje sprawy. Nagle uprzytomniła sobie, że i ona
pragnie tego samego. Przed wyjazdem z Nowego Jorku musi coś
załatwić.
- Mam parę spraw przed powrotem do Red Rock - powiedziała do
Petera. - Dotrzymasz towarzystwa Ryanowi po południu?
- Oczywiście, o ile mi na to pozwoli - zgodził się Peter. - Spróbuję
zarezerwować bilety na ostatni wieczorny lot.
Peter przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił, jakby chciał dać
jej poczucie bezpieczeństwa i oparcie. Tak zachowuje się człowiek,
który kocha, pomyślała. Może gdy pójdzie do swego gabinetu,
zastanowi się nad swoim związkiem z Peterem i zdecyduje, na ile
ważna jest dla niej kariera i z czego jest gotowa zrezygnować, żeby
być z nim. Nadszedł już czas.
Lekarz, z którym Violet dzieliła gabinet przywitał ją tak, jakby w
ogóle nie wyjeżdżała. Recepcjonistka poinformowała ją, że na biurku
piętrzy się stos korespondencji. Chwilę porozmawiały, po czym Violet
udała się do pokoju.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, po raz pierwszy nie odczuła, że
wróciła do domu. Przejrzała pozostawione wiadomości. Było ich z
piętnaście, głównie od przyjaciół i znajomych, którzy chcieli się z nią
skontaktować. Zdecydowała, że zadzwoni do nich po powrocie do
Red Rock.
Usiadła przy biurku i jej wzrok padł na kartonową teczkę z
dokumentacją Anne Washburn.
Wciąż pod wrażeniem decyzji Ryana, otarła łzy napływające jej
do oczu. Postara się, żeby ostatnie dni życia Ryana były jak
najszczęśliwsze. Będzie go wspierać i pomagać mu. Może lekarze się
mylą i będzie żył dłużej niż tylko te sześć miesięcy, które mu dają.
Sięgnęła po teczkę Anne i zaczęła czytać dokumenty bardzo
dokładnie, słowo po słowie, wiersz po wierszu. Gdy skończyła,
podniosła słuchawkę telefonu. Carl Washburn odezwał się po piątym
dzwonku.
- Mówi doktor Fortune - zaczęła.
- Po co pani dzwoni? - spytał lodowatym tonem.
- Ponieważ pan, Anne i dziecko nie schodzą mi z myśli -
powiedziała.
Po drugiej stronie panowało milczenie.
- Chciałam panu powiedzieć, że Anne nie była dla mnie po prostu
jedną z pacjentek - kontynuowała Violet. - Nie była tylko
przypadkiem.
Gdy Carl Washburn nadal się nie odzywał, uznała, że popełniła
błąd.
- Proszę wybaczyć, że zakłócam panu żałobę. Nie powinnam była
dzwonić - przeprosiła go i już miała się pożegnać, gdy nagle Carl
powiedział:
- Myślałem o telefonie do pani.
- O czym chciał pan ze mną rozmawiać? - zdziwiła się Violet.
Usłyszała, że Washburn oddycha głęboko.
- Przepraszam za to, co mówiłem - zaczął. - Skonsultowałem się z
prawnikiem. Nie wiedziałem, co począć w tym strasznym bólu. Ale
po kilku dniach on wezwał mnie do swego biura i oświadczył, że
przeprowadził własne dochodzenie i że ani pani, ani doktor Owens nie
popełniliście żadnego błędu i nie dopuściliście się żadnego
zaniedbania. Sam to zresztą przeczuwałem, tylko nie chciałem tego
przyznać. Próbowałem znaleźć kogoś, kogo mógłbym winić za to, co
się stało.
- Panie Washburn, nie mogę powiedzieć, że rozumiem, co pan
czuje, bo nigdy nie straciłam męża. Ale kiedy byłam bardzo młoda,
zaszłam w ciążę i skończyło się to bardzo źle. Kiedy ktoś umiera,
nasze marzenia umierają razem z nim. Wydaje się, że umiera również
nasza przyszłość.
- Tak, tak właśnie jest - przytaknął pan Washburn. - Nie
wiedziałem, po co rano wstaję z łóżka. Chciałem jakichś wyjaśnień i
nie mogłem znaleźć żadnego.
- Wyjaśniłam panu najlepiej jak umiałam... - Violet wpadła mu w
słowo.
- Och, nie mam na myśli wyjaśnień medycznych - przerwał jej
Washburn. - Chodzi mi o fundamentalne wyjaśnienie, o coś więcej.
Dlaczego to się stało. Dlaczego ja jeszcze tu jestem, a ich nie ma.
- Przykro mi. - Violet wyczuwała jego zakłopotanie. - A jak pan
sobie teraz radzi?
- Siostra zmusiła mnie, żebym poszedł na terapię dla osób
pogrążonych w żałobie - odrzekł. - Właściwie to mnie tam zaciągnęła.
Wciąż mam opory, żeby tam chodzić, ale chyba mi pomaga.
- To dobrze, cieszę się.
- Nie winię pani - powiedział jakby z trudem. - Wiem, że
doradziła pani Anne operację, bo to było dla niej najlepsze wyjście.
Wiem też, że gdyby nie była operowana, to to, co się stało na stole
operacyjnym, mogło się zdarzyć w każdej chwili gdzie indziej.
To właśnie Violet starała się uświadomić Carlowi po śmierci
Anne, ale wtedy nie chciał jej słuchać.
- Cieszę się, że znalazł pan wsparcie - powiedziała. - Wiem, że
teraz jest jeszcze za wcześnie, ale czas leczy rany.
- Tak, wszyscy mi to mówią - westchnął Carl. - Za rok powiem
pani, czy to prawda. Mój prawnik powiedział mi, że pani wyjechała na
urlop czy coś w tym rodzaju - dodał po chwili. - To z powodu Anne?
- Tak.
Ten mężczyzna jest dobrym psychologiem, dodała w duchu.
- Cieszę się, że pani zadzwoniła, pani doktor.
- Ja też. Proszę na siebie uważać, panie Washuburn.
- Będę. Wiem, że Anne by tego chciała. Wiem, że chciałaby,
żebym prowadził normalne życie, może mi się to uda.
Odłożywszy słuchawkę, Violet jeszcze raz popatrzyła na
dokumenty Anne Washburn, a potem zamknęła teczkę i zaniosła ją do
recepcjonistki, żeby umieściła ją w archiwum. Wreszcie ogarnął ją
spokój, jakiego nie odczuwała od bardzo dawna.
W sobotę wieczorem Violet obracała mieszankę warzywną na
patelni, nie bardzo wiedząc, co robi. Kiedy późnym wieczorem
wrócili z Peterem i Ryanem do Red Rock, Peter pojechał prosto do
szpitala, a ona odwiozła Ryana do „Dwóch Koron".
Uścisnęła go i powiedziała, żeby dzwonił w każdej chwili, gdyby
jej potrzebował. Tylko tyle mogła zrobić. Miała nadzieję, że Ryan
powie wreszcie Lily o swojej chorobie. Ilekroć pomyślała o tym, że
mogłaby go stracić, ból ściskał jej serce.
Po odwiezieniu Ryana wstąpiła do Celeste. Dziewczynka bardzo
za nią tęskniła. Violet utuliła ją do snu i pojechała do domu.
Właśnie miała kłaść się do łóżka, gdy zadzwonił Peter.
- Wychodzisz już ze szpitala? - spytała.
- Nie, ale wiem, że zaraz idziesz spać, więc dzwonię. Co byś
powiedziała na kolację jutro wieczorem?
- A nie masz dyżuru pod telefonem?
- Nie, dokąd chciałabyś pójść?
- Może przyjedziesz do mnie - zaproponowała. - Coś ugotuję.
- Ty ugotujesz? - Usłyszała w jego głosie wyraźne rozbawienie.
- To, że nie miałam czasu na gotowanie jeszcze nie znaczy, że nie
umiem. Poza tym umiem czytać, więc jeśli zechcesz zaryzykować...
- Zechcę. O której mam być?
- Możesz koło siódmej?
- Oczywiście, a więc do zobaczenia. I jeszcze jedno: wyobraź
sobie, że całuję cię na dobranoc.
Gdy
teraz
przypomniała
sobie
tę
rozmowę
i
swoje
podekscytowanie, które nie pozwoliło jej prawie przez całą noc
zmrużyć oka, dwoiła się i troiła, żeby kolacja była perfekcyjna. Czy to
tak trudno przygotować smaczny posiłek?
Wkrótce się przekonała. O wpół do ósmej Peter zadzwonił, że jest
już w drodze. Zerkając po raz kolejny na ruszt w piekarniku, usłyszała
w końcu odgłos silnika i odetchnęła z ulgą. Była ósma.
Poczucie ulgi trwało jednak krótko. Gdy wyjęła z piecyka
pieczeń, zauważyła, że cały sos się wygotował i mięso było zbyt
mocno wysuszone. Marchewka i fasolka szparagowa, którą dusiła na
górnej półce piecyka była rozgotowana i rozmiękła. Tylko pieczone
ziemniaki przetrwały. Ale w końcu, co mogło się stać pieczonym
ziemniakom?
Peter zapukał i od razu wszedł. W każdej ręce miał torbę.
Postawił torby na stole w kuchni.
- Przepraszam za spóźnienie, ale zatrzymano mnie w szpitalu -
usprawiedliwił się.
Violet podniosła na niego smętny wzrok.
- Dobrze, że kupiłam pieczywo, bo kolacja to katastrofa -
wyznała.
Pieczeń leżała na półmisku. Peter nakłuł ją widelcem.
- Hm. Wygląda na to, że będę się ćwiczyć w żuciu - zauważył.
- Za to do jarzyn nie będą ci potrzebne zęby - uprzedziła Violet.
- Każde jedzenie będzie mi smakować po tym dniu, jaki mam za
sobą. - Objął ją. - Przywiozłem wino i...
Otworzył jedną z toreb, które miał ze sobą.
- Co powiesz na truskawki w czekoladzie na deser? - spytał.
- Nie musisz jeść tej pieczeni z jarzynami - powiedziała Violet.
- Jeśli teraz cię pocałuję, nie będziemy nic jeść przez najbliższe
dwie godziny.
Peter zachowywał się tak, jakby posiłek nie miał dla niego
żadnego znaczenia. Wiedziała jednak, że chciałby mieć żonę dbającą
o dom. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie w roli gospodyni domowej.
Musiał zobaczyć zwątpienie w jej oczach. Musiał zauważyć, że
martwi się, że nie może sprostać jego pragnieniom.
- Do diabła z kolacją - mruknął i zaczął ją całować.
Potrzebowała go. Gdy ostatniej nocy leżała w łóżku, pragnęła,
żeby Peter był przy niej. Chciała go obejmować, pieścić, dawać mu
rozkosz i otrzymywać ją. Chciała go kochać i być kochaną.
Niezależnie od tego, czy było to mądre, czy głupie, marzyła o
życiu przy jego boku.
Peter właśnie wsunął jej rękę pod sweter i zaczął pieścić jej piersi,
gdy rozległa się melodia samby z jej telefonu komórkowego.
- Musisz odebrać? - spytał. - Lepiej tak, to może być z Nowego
Jorku.
- Słucham, Violet Fortune przy telefonie - odezwała się.
- Dobry wieczór, pani doktor - usłyszała damski głos. - Moje
nazwisko Crawford. Pani mnie nie zna, ale uratowała pani życie
mojemu mężowi. W samolocie do Nowego Jorku - dodała szybko, na
wypadek gdyby Violet nie skojarzyła.
- Ach tak, witam pani Crawford. Jak się czuje mąż?
- Szczęśliwy, że żyje. Prawdopodobnie jutro zostanie wypisany.
Powiedziałam, że powinien sam do pani zadzwonić, ale czuje się
niezręcznie ze względu na to, w jaki sposób zdobyliśmy pani numer.
- A w jaki? - zainteresowała się Violet.
- Mój kuzyn pracuje w policji - odpowiedziała kobieta po krótkim
wahaniu. - On go wyszukał. Ma swoje źródła. Miałam inny numer,
pod który dzwoniłam, ale nikt nie odbierał. Nie chciałam zostawiać
wiadomości.
- Miło mi, że pani zadzwoniła i że mąż lepiej się czuje.
- Chcieliśmy też podziękować doktorowi Clarkowi, ale nie
wiedzieliśmy, gdzie go szukać.
- Tak się składa, że akurat tu jest. Chciałaby pani z nim
rozmawiać? - spytała Violet.
- O tak, proszę.
Przez chwilę Peter słuchał podziękowań pani Crawford.
- Proszę przekazać mężowi, że ma słuchać pani we wszystkim, co
mu pani powie.
Odpowiedź pani Crawford pobudziła Petera do śmiechu.
- Tak, mężczyźni bywają uparci, ale kobiety również - stwierdził.
- Musi pani wiedzieć, że mąż zawdzięcza życie również stewardesom,
które go pierwsze reanimowały.
Peter słuchał jeszcze przez kilka minut.
- Jestem pewien, że oni to doceniają - odparł. - Może wstąpimy
następnym razem, będąc w Nowym Jorku. Nie, teraz nie. Ja pracuję w
Teksasie.
- Tak, przekażę doktor Fortune - powiedział po chwili. - Proszę
uważać na siebie i męża.
- Pani Crawford ma sklep z używaną odzieżą - powiedział,
oddając Violet telefon. - Powiedziała, żebyś będąc w Nowym Jorku
następnym razem, wstąpiła i coś sobie wybrała.
Wzruszenie ogarnęło Violet.
- A czy dla ciebie też coś się znajdzie? - spytała.
- Raczej nie. Ale powiedziała, że jeśli też przyjadę, poczęstuje
mnie importowaną czekoladą. Stewardesom posłała kwiaty.
Odniosłem wrażenie, że chce nam podziękować w jakiś konkretny
sposób.
Peter wziął torbę z truskawkami w czekoladzie, ujął Violet za
rękę i poprowadził do sypialni.
- Co robisz? - roześmiała się.
- Zaspokoimy dwa apetyty za jednym zamachem - odpowiedział. -
A potem może uda nam się jakoś uratować trochę pieczeni. Zrobimy
kanapki.
Gdy tylko znaleźli się w łóżku, Violet zapomniała o kanapkach.
Myślała teraz tylko o tym, jak bardzo tęskni za Peterem i jego
miłością.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
W poniedziałek Violet przyjechała do ośrodka rehabilitacyjnego
około południa. Znała na pamięć rozkład dnia Celeste. Wiedziała, że
dziewczynka kończy zajęcia z terapeutą i zamierzała zjeść z nią lunch.
Potem miały pograć w grę, którą Celeste dostała od Petera.
Weszła do sali ćwiczeń i na widok wesołego, jasnego wnętrza od
razu się rozpromieniła. Na ścianach wisiały obrazki ze znanych bajek,
które dzieci mogły dowolnie przemieszczać.
Celeste leżała na niskim szerokim stole, a rehabilitant unosił i
opuszczał jej nogi. Violet nie chciała przerywać zabiegu, więc
obserwowała uważnie ruchy terapeuty, starając się je dobrze
zapamiętać.
- Celeste świetnie się spisuje. - Rehabilitant pochwalił
dziewczynkę. - Jeszcze dwadzieścia minut i będzie koniec.
Violet podeszła do dziewczynki i pogłaskała ją po głowie.
- Zaraz wrócę - powiedziała.
Ku jej zaskoczeniu terapeuta powiedział to samo i odprowadził ją
na bok.
- Jest tu pracownica z opieki, zajmująca się Celeste - powiedział,
zniżając głos. - Mówiłem, że pani zawsze o tej porze przychodzi.
Czeka na panią w kawiarni.
- Chce się ze mną spotkać? - zdziwiła się Violet.
- Tak. Nie wiem, o co chodzi, ale przyniosła jakieś papiery i rano
rozmawiała z dyrektorem ośrodka - poinformował.
- Dobrze, poszukam jej. Nazywa się Gunthry, prawda?
- Tak. - Terapeuta skinął głową.
Serce Violet zabiło nieco szybciej. Weszła do kawiarni. Prócz
pani Gunthry w pomieszczeniu nie było nikogo. Kobieta siedziała
przy stoliku nad filiżanką kawy i przeglądała jakieś dokumenty.
- Pani Gunthry? - Violet podeszła do stolika.
- Tak.
- Jestem Violet Fortune - przedstawiła się. - Terapeuta Celeste
mówił, że chciała się pani ze mną widzieć.
- Tak, już dzwoniłam do doktora Clarka. Za chwilę też ma tu
przyjść. Muszę dostać dokładny opis stanu zdrowia Celeste -
powiedziała.
- W jakim celu? - zainteresowała się Violet.
- Wiem, że pani regularnie odwiedza Celeste, a doktor Clark
nadzoruje jej leczenie. - Pani Gunthry poprawiła okulary. - Nastąpił
jednak nieoczekiwany zwrot w sytuacji.
Violet znieruchomiała.
- Doktor Clark pewnie wspomniał pani, że po wypadku rodziców
Celeste skontaktowaliśmy się z jej cioteczną babką, mieszkającą w
Ohio - kontynuowała kobieta.
- Owszem, wspominał. Podobno jest już w podeszłym wieku i nie
chce opiekować się małą - powiedziała Violet.
- Wtedy tak było, to prawda. I dlatego znaleźliśmy Celeste
rodzinę zastępczą. Ale teraz, w sytuacji gdy wraca do zdrowia i trzeba
ją znowu gdzieś umieścić, skontaktowaliśmy się z jej babką
ponownie.
- I co?
- Wydaje mi się, że czuje się odpowiedzialna za to, że Celeste
miała wypadek. Przecież stało się to na skutek umieszczenia jej w tej
rodzinie zastępczej. - Pani Gunthry w końcu podniosła wzrok i
spojrzała Violet prosto w oczy. - Powiedziała, że jeśli Celeste po
opuszczeniu Tumbleweed będzie na tyle sprawna, żeby sama o siebie
zadbać, to ją weźmie.
- Co to znaczy, że ma sama o siebie zadbać? - obruszyła się
Violet. - Przecież dziewczynka ma dopiero sześć lat!
- Pani doktor, myślę, że pani wie, co to znaczy. Czy będzie mogła
sama się ubrać, pójść do łazienki, wykąpać się. Jej babka choruje na
stawy i nie może przy niej wszystkiego robić. To zrozumiałe. Ale
przynajmniej Celeste będzie miała dokąd pójść.
Violet ścisnęło się serce na te słowa. Nie mogła znieść myśli, że
dziewczynka znajdzie się pod opieką kobiety, która naprawdę jej nie
chce, a może nawet oczekuje, że Celeste będzie się nią opiekować.
- Rozmawiała pani osobiście z jej babką? - spytała.
- Tak.
- A co mówi pani intuicja? Dlaczego teraz ta kobieta nagle
zmieniła zdanie i chce, żeby Celeste z nią mieszkała?
Pani Gunthry poruszyła się niespokojnie.
- Ma już przeszło sześćdziesiąt lat - powiedziała. - Myślę, że
chodzi o to, że jak Celeste będzie starsza, pomoże jej i wyręczy w
wielu sprawach.
Nie! Pomyślała Violet. To nie jest powód, dla którego bierze się
dziecko.
- Mamy mnóstwo dzieci, które potrzebują domów - dodała szybko
pani Gunthry, zanim Violet zdążyła się odezwać - ale nie mamy wielu
rodzin zastępczych. Jeśli ktoś z krewnych zgadza się przejąć
odpowiedzialność za dziecko, musimy uszanować jego wolę.
A jeśli ja zgodziłabym się zaadoptować Celeste? - chciała
zawołać Violet. Zanim jednak wypowie te słowa, musi być absolutnie
pewna, że chce to zrobić. Musi być przekonana, że jest gotowa na taką
zmianę w swoim życiu.
- Kiedy ta sprawa ma zostać sfinalizowana? - spytała.
- Właśnie dlatego muszę się spotkać z doktorem Clarkiem -
powiedziała pani Gunthry. - Mam nadzieję, że poinformuje mnie o
rokowaniach Celeste i przewidywanym terminie zakończenia
rehabilitacji.
- Jak długo pani jeszcze tu będzie? - spytała Violet.
- Zamierzam zaczekać na doktora Clarka i naradzić się z nim.
Myślę, że gdzieś do trzynastej. - Zerknęła na zegarek. - Później mam
następne sprawy. Wiem, że dla pani zabrzmi to bezdusznie, ale
Celeste jest jedną z wielu.
- Dziękuję, że powiedziała mi pani to wszystko.
Violet wyszła z kawiarni, w głowie miała zamęt. Musi zaczerpnąć
powietrza. Musi podjąć kilka decyzji. I to teraz.
Peter wszedł do kawiarni szybkim krokiem. Zmarszczył czoło na
widok pani Gunthry. Miał pół godziny do zebrania w szpitalu. Nie
lubił tajemnic, a pani Gunthry nie chciała powiedzieć przez telefon,
dlaczego mają się spotkać.
Rzucił ponownie okiem na zegarek i domyślił się, że Violet jest
teraz na lunchu z Celeste. Kiedy nie widział Violet, natychmiast
zaczynał za nią tęsknić. Dziwiło go to uczucie. Nigdy za nikim nie
tęsknił w ten sposób.
Kiedy byli razem i kochali się, całkowicie tracił poczucie
rzeczywistości. Obawiał się, że takie zaangażowanie pozostawi w nim
tylko ból, Violet za bardzo była zaabsorbowana własną pracą i
rodziną. Nic na to jednak nie mógł poradzić.
- O, pan doktor, cieszę się, że pan przyszedł - powitała go pani
Gunthry, gdy podszedł do jej stolika. - Dostałam pilny telefon,
wzywający mnie gdzie indziej, ale mam jeszcze kilka minut.
- Chciała się pani ze mną zobaczyć ze względu na Celeste,
prawda?
- Tak. Potrzebuję pełnej oceny jej stanu zdrowia, planu dalszego
leczenia i przypuszczalnego terminu zakończenia terapii w ośrodku -
powiedziała pani Gunthry.
- Nie mogę tego zrobić na obecnym etapie kuracji - odparł Peter. -
Mogę oczywiście ocenić jej aktualną kondycję, ale nie wiem, kiedy
będzie mogła opuścić ośrodek.
- Nie chcę, żeby jej cioteczna babka się rozmyśliła. - Pani
Gunthry wyraźnie zmarkotniała.
- Cioteczna babka? Ta, która odmówiła zaopiekowania się
Celeste? - zdziwił się Peter.
- Tak, cóż, rozmawialiśmy z nią ponownie. Jeśli dziewczynka
będzie mogła chodzić i nie będzie wymagać szczególnej opieki, babka
ją weźmie. Chyba będzie chodzić? - dodała z niepokojem.
- Mam taką nadzieję, ale jak powiedziałem, jest jeszcze za
wcześnie, by o tym wyrokować. Celeste je teraz lunch z Violet
Fortune. Myślę że doktor Fortune też powinna uczestniczyć w tej
rozmowie.
- Och, już z nią rozmawiałam - rzuciła pani Gunthry.
- I co powiedziała?
- Niewiele.
- Ma pani swoją opinię na temat babki Celeste? - spytał Peter.
- Nie mogę jej panu przekazać.
- Myślę, że pani może. Jako jej lekarz powinienem wiedzieć
wszystko, co dotyczy mojej pacjentki. A ta sprawa niewątpliwie jej
dotyczy. Więc albo mi pani powie, co pani napisała w opinii, albo da
mi ją do przeczytania.
Zorientowawszy się, że Peter nie ustąpi, pani Gunthry wyjęła
sprawozdanie z teczki i podała mu. W miarę czytania w Peterze
narastała irytacja.
- To dokładne słowa jej ciotecznej babki? - spytał wreszcie.
- Tak - przyznała pani Gunthry. Wydawało się, że rozczarowała ją
reakcja Petera.
„Uważam, że moim obowiązkiem jest wzięcie osoby z mojej
rodziny, która nie ma dokąd pójść. Będzie cały dzień w szkole. Po
powrocie do domu dam jej kolację i pójdzie spać. Za kilka lat będzie
dla mnie dużą pomocą."
- Czy doktor Fortune zna stanowisko tej kobiety? - spytał Peter z
nieukrywaną złością.
- Z grubsza ją zaznajomiłam - odparła opiekunka. -
Przypuszczam, że jest zadowolona, że dziewczynka będzie miała
dom. To najważniejsze, prawda?
- Do diabła, nie! - zirytował się Peter. - Jest mnóstwo
ważniejszych rzeczy. - Bardzo go zabolało, że Violet go zawiodła.
Myślał, że jest inna niż Sandra.
- Cóż, możemy porozmawiać o tym kiedy indziej. - Pani Gunthry
wstała. - Teraz muszę już iść. Skontaktuję się z panem.
- Albo ja z panią - mruknął Peter i szybko wyszedł, żeby szukać
Violet.
Pokój Celeste był pusty. Zastał ją w sali ćwiczeń z terapeutą. Nie
chciał rozmawiać z dziewczynką, zanim nie zobaczy się z Violet.
Na parkingu zauważył jej samochód. To znaczy, że jeszcze jest na
terenie ośrodka. Im dłużej jej szukał, tym bardziej był poirytowany.
Wreszcie ją znalazł. Siedziała na niskim murku za budynkiem. Trudno
było mu cokolwiek wyczytać z wyrazu jej twarzy.
- Rozmawiałem z panią Gunthry - oznajmił.
- Ja też.
- Tak, wiem. Nie mogę wprost uwierzyć, że zamierzasz na to
pozwolić. Dziewczynka wcale nie interesuje tej ciotecznej babki. Po
tygodniach, jakie spędziłaś z Celeste, chcesz ją teraz zostawić i oddać
obcej osobie - mówił. - Podejrzewałem, że twoja kariera będzie dla
ciebie ważniejsza niż ona, że twoje potrzeby i cele wytyczą ci
przyszłość i nie myliłem się.
Violet patrzyła na niego przez chwilę zdumiona, w końcu nie
wytrzymała.
- Ty hipokryto! - krzyknęła.
- Nie jestem...
- Właśnie, że jesteś! To tobie wytyczają drogę życiową twoje
potrzeby i cele. Dlaczego mnie oceniasz? Nie masz prawa insynuować
mi, jakie są moje zamiary. Jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że
pozwoliłabym Celeste być u kogoś, kto jej nie chce?
- Pani Gunthry powiedziała... - zaczął Peter.
- Nie obchodzi mnie, co powiedziała pani Gunthry. - Violet
kipiała ze złości. - Nie powiedziałam jej, co chcę zrobić, bo musiałam
to przemyśleć. Adoptowanie dziecka jest zbyt poważną sprawą, by
podchodzić do niej niefrasobliwie.
Peter nigdy jeszcze nie widział Violet tak wzburzonej.
- Zamierzasz ją adoptować? - spytał ostrożnie.
- Tak, tego właśnie chcę. Ale fakt, że tobie w ogóle mogło przez
myśl przejść, że ją opuszczę... - Głos Violet się załamał.
Peter się zorientował, że bardzo ją zranił swoim posądzeniem. To
jego wina, bo spodziewał się, że Violet będzie postępować podobnie
jak Sandra Mason i przedłoży własne potrzeby nad uczucia.
- Violet... - zaczął niepewnie.
- Myślałam, że coś do mnie czujesz - wpadła mu w słowo. Była
wyraźnie urażona. - Poznałeś, jaka jestem. Skoro tak pochopnie
wyciągasz wnioski, to znaczy, że wcale mnie nie znasz. I zastanawiam
się nad twoimi uczuciami, nad tymi wszystkimi rozmowami o pracy i
różnych miastach. Chcesz tego, co wygodne dla ciebie.
Cóż, najwyraźniej nie mnie. Wracaj do siebie i swego życia,
Peter. Ja spędzę trochę czasu z Celeste, powiem jej, jak bardzo ją
kocham, a potem porozmawiam z panią Gunthry i oświadczę, że
zamierzam dziewczynkę adoptować. Nie oddam jej kobiecie, która nie
będzie się o nią troszczyć, w każdym razie nie bez walki.
Zanim Peter zdążył pomyśleć o przeprosinach, wstała gwałtownie
i pobiegła do ośrodka. Chciał za nią pójść, ale nie wiedział, co mógłby
jej teraz powiedzieć. Sama prośba o wybaczenie już nie wystarczy.
Ależ z niego zarozumiały ignorant! Musi z nią porozmawiać, musi jej
powiedzieć wszystko o swoich uczuciach.
Musi być pewien, że zrobi to jak należy.
Jason Wilkes siedział przy masywnym drewnianym biurku w
biurze Fortune TX, Ltd., wpatrując się w monitor. Nagle usłyszał
dochodzący z holu hałas, jakieś głosy i pełen złości krzyk.
Odsunął krzesło, wstał i wyjrzał na korytarz. Zobaczył Ryana
Fortune'a i gromadzących się wokół niego ludzi. Jakaś kobieta z
magnetofonem zasypywała go gradem pytań.
Jason nawet nie wiedział, że Ryan jest w budynku, choć ilekroć
mógł, starał mu się podlizywać. Tego dnia Ryan wyglądał starzej niż
zwykle. Na opalonej twarzy widać było zmarszczki, których przedtem
nie miał. Najwyraźniej podejrzenie, jakie na nim ciążyło w związku ze
śledztwem, zrobiło swoje.
A do tego ten sprytnie zamieszczony artykuł w „Red Rock
Gazette". Jason nie znał dziennikarki, przeprowadzającej wywiad.
Miała rude włosy, długie nogi i figurę, która mogła konkurować z
Melissą. Przyjemnie było na nią patrzeć.
- Jest pan wpływową osobą w tej społeczności - zwróciła się do
Ryana, nie pozwalając mu się wymknąć.
- Jestem takim samym obywatelem jak wszyscy - odparł. - I mam
prawo do prywatności.
- Myślę, że „Red Rock Gazette" pozbawiła pana prywatności. Czy
to prawda, że jest pan spokrewniony z Farleyem Jamisonem,
mężczyzną, który był politykiem w stanie Iowa i którego pozbawiono
stanowiska na skutek korupcji?
- Bez komentarza.
- Ale prawdą jest, że pański ojciec, Kingston Fortune, w
rzeczywistości nie był jednym z Fortune'ów? - drążyła dalej
dziennikarka.
- Był.
- Lecz nie łączyły ich więzy krwi.
- Kiedy dziecko zostaje zaadoptowane przez jakąś rodzinę, staje
się jej częścią.
- Może i tak. Ale nie zmienia to faktu, że jego matka oddała go
Dorze i Hobartowi Fortune'om, bo go nie chciała.
Ryan przemilczał te słowa.
Wszyscy pracownicy firmy wyszli ze swoich pokojów i
przysłuchiwali się tej wymianie zdań.
W tej sytuacji można zrobić jedno, pomyślał cynicznie Jason. Inni
mogą sobie obserwować to przedstawienie, ale on musi jakoś
zareagować. Zamierza cieszyć się względami Ryana Fortune'a tak
długo, jak długo będzie to możliwe. Staruszek wygląda jakby
potrzebował pomocy i Jason mu jej udzieli.
Nie wahając się ani chwili, poprawił krawat i energicznym
krokiem podszedł do reporterki.
- Nie wiem, jak pani przekonała ochronę, ale to nie jest pani
miejsce - oświadczył kategorycznie. - Nie ma pani prawa nagabywać
pana Fortune'a w jego własnym budynku.
- Nagabywać? Zadam mu tylko kilka pytań. - Kobieta popatrzyła
na niego zdziwiona.
Jason położył rękę na ramieniu Ryana i skierował go w stronę
swego gabinetu.
- Pan Fortune nie będzie odpowiadać na żadne pytania -
powiedział. Wyjął telefon komórkowy. - Mam wezwać ochronę czy
wyjdzie pani sama?
- Jak pan się nazywa? - spytała szybko reporterka.
- Jason Wilkes. No więc jak?
- Wyjdę - wzruszyła ramionami. - Ale niech pan nie myśli, że na
tym się skończy. Każda informacja na temat rodziny Fortune'ów to
wiadomość dnia na pierwszą stronę.
Gdy znaleźli się w biurze Jasona, ten zamknął drzwi i przekręcił
klucz.
- Lepiej, żeby pan tu chwilę zaczekał - zwrócił się do Ryana. -
Upewnię się, czy kogoś jeszcze ze sobą nie przyprowadziła.
- Dobry pomysł. - Ryan westchnął i opadł na fotel. - Dziękuję.
Doceniam to, co pan zrobił.
- Nie ma sprawy. Czy jest u nas jakieś niestrzeżone tylne wejście,
którym mogła się wśliznąć? - Był członkiem zespołu i starał się to
podkreślać przy każdej okazji.
- Nie mam pojęcia. Wszystkie wejścia powinny być
kontrolowane. - Ryan wzruszył ramionami.
- Wygląda pan na wykończonego. Nic panu nie jest? - Instynkt
podpowiedział Jasonowi to pytanie.
- Nie, jestem po prostu zmęczony - odrzekł Ryan. - Parę dni temu
wyjeżdżałem, a nie jestem już tak młody jak mi się wydaje -
zażartował. - Powiedziano mi, że był pan tutaj przez większą część
weekendu - dodał, jakby sobie coś nagle przypomniał. - Nie wie pan,
że też pan potrzebuje odpoczynku?
- Zawsze jest coś do zrobienia, nawet w weekend - zauważył
Jason z uśmiechem.
- Życzyłbym sobie, żeby inni pracownicy byli tak ofiarni jak pan.
- Ryan zmarszczył czoło. - Z drugiej strony, gdyby tak było,
przypuszczalnie wszyscy byliby już rozwiedzeni, a ich dzieci
dorastałyby nie znając ojców. Nie wyobrażam sobie, żeby pańska
żona była z tego zadowolona.
Jason zastanawiał się nad jakąś kąśliwą odpowiedzią, ale nic mu
nie przychodziło do głowy. Pamiętał jak Melissa kokietowała Ryana.
Na pewno nie był on obojętny na wdzięki tak pięknej kobiety.
- Jesteśmy nowoczesną parą - powiedział w końcu lekkim tonem.
- Każde z nas ma własne sprawy. Wyjdę dziś wcześniej i zabawimy
się wieczorem. Może pojedziemy na kolację i tańce do Austin.
- Brzmi nieźle. - Ryan wstał i otworzył drzwi.
- Jest pan pewien, że może już stąd wyjść? - spytał Jason.
- Spróbuję. Przejdę od razu do swego gabinetu. Tam nikt nie
będzie mnie niepokoił. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Będę o tym
pamiętał.
Jason nie miał wątpliwości, że Ryan nie zapomni tego, co wziął
za uprzejmość. Lecz to wcale nie uprzejmość kierowała
postępowaniem Jasona. Pomoc, z jaką pospieszył Ryanowi, stanowiła
część jego planu, który zakładał doprowadzenie Ryana Fortune'a do
ruiny.
Peter uczestniczył w zebraniu w szpitalu, potem miał obchód na
swoim oddziale, ale myślami błądził gdzie indziej. Odtwarzał sobie
jeszcze raz swoją rozmowę z Violet. Nazwała go hipokrytą. Może
miała rację?
Jego patrzenie na kobiety zmieniło się od chwili, kiedy dowiedział
się, że Sandra dla kariery usunęła ciążę. Długo odczuwał żal po
odejściu Sandry i nie mógł zrozumieć jej decyzji, nie potrafił jej
wybaczyć, że pozbawiła go radości bycia ojcem.
Przysiągł sobie wtedy, że nikt nie postąpi z nim w podobny
sposób. Jeśli zwiąże się z jakąś kobietą, musi to być osoba tak samo
ceniąca życie jak on. A to znaczy, że powinna chcieć mieć męża i
dzieci.
Skończywszy pracę, poszedł do samochodu i już po półgodzinie
zaparkował przed domem, który Charlene nazwała „Raj". W
minionym tygodniu ojciec pomagał jej w rozpakowywani darów.
Peter odetchnął z ulgą, zobaczywszy samochód Charlene. Chciał z nią
porozmawiać sam na sam.
Charlene układała właśnie kasety wideo na półce pod
telewizorem, gdy wszedł do środka.
- Wydawało mi się, że masz dziś zmienić olej w samochodzie
Lindy - rzuciła przez ramię, nie odwracając głowy. - Zdecydowała się
pojechać sama do warsztatu?
- To ja, nie ojciec - odezwał się Peter.
- Ach, Peter. - Charlene się obejrzała. - Nie spodziewałam się tu
ciebie.
- Jesteś zajęta czy możemy pogadać? - spytał.
- Jestem zajęta, ale nie na tyle, żebym nie mogła porozmawiać.
Masz jakąś sprawę?
Peter ściągnął marynarkę i rozluźnił krawat. Trudno mu było
powiedzieć, w jakim celu przyszedł.
- Nie rozmawialiśmy od dnia, kiedy powiedziałaś mi o swojej
córce - zaczął.
Wyraźnie zaskoczona Charlene usiadła na podłodze.
- To nic nadzwyczajnego, na ogół ze sobą nie rozmawiamy -
dodała.
- Nigdy nie dałem ci szansy - wyznał szczerze Peter, siadając na
sofie.
- Nie chciałeś mieć nowej matki. - Violet rozumiała, w czym
rzecz. - Chciałeś zatrzymać Estelle żywą w swoim sercu. Sądziłeś, że
to nie da się pogodzić z zaakceptowaniem mnie.
- Dlaczego nie miałaś mi tego za złe? Dlaczego nie spisałaś mnie
na straty, tylko próbowałaś do siebie przekonać?
- Bo kocham George'a, a ty jesteś jego synem - odrzekła
spokojnie Charlene. - Jesteś cząstką niego. Nie mogłam ignorować
tego faktu ani o tym zapomnieć. Poza tym, czy nie wiesz, że matka
nigdy nie przestaje próbować?
Peterowi ścisnęło się serce.
- A więc martwiłaś się jak matka, mimo że wcześniej cię
odrzuciłem?
- Martwiłam się, modliłam i zastanawiałam, czy stracę cię tak, jak
straciłam swoje pierwsze dziecko.
- Ale teraz odzyskałaś już córkę.
- Nie wiem. - Charlene zamyśliła się na chwilę. - Za wcześnie o
tym mówić. Ale jest otwarta na przyjaźń ze mną, a to już jakiś
początek.
- A czy nie jest za późno, żebyśmy my dwoje zostali
przyjaciółmi? - spytał Peter.
- Co masz na myśli?
- Myślę, że gdybym był tobą, powiedziałbym, co o mnie myślę i
posłał do diabła.
- Ale nie jestem tobą. I wiesz co, Peter? Sądzę, że i ty byś tego nie
zrobił. Mimo że odizolowałeś się ode mnie, wyrosłeś na przyzwoitego
faceta. - W głosie Charlene zabrzmiało lekkie rozbawienie.
- Może nie takiego przyzwoitego. - Peter pomyślał o Violet.
- Co się stało? - spytała Charlene.
- Wszystko zepsułem. Z Violet. - Potrząsnął głową.
- Co rozumiesz przez „zepsułem"?
- Zbliżyliśmy się do siebie - wyjaśnił Peter. - Ale im bardziej
nasza zażyłość się pogłębiała, tym bardziej wszystko się
komplikowało. Ja pracuję tutaj, ona w Nowym Jorku. Mało tego,
Violet rozważa zaadoptowanie Celeste.
- I co?
- Dodałem dwa do dwóch i wyszło mi pięć. - Zrelacjonował, co
się wydarzyło w ośrodku rehabilitacyjnym.
- Twój ojciec opowiedział mi o Sandrze Mason.
Ojciec był jedyną osobą, której wtedy zwierzył się Peter.
- Mówi ci wszystko, prawda?
- Mam nadzieję. W małżeństwie powinno tak być, że dwoje ludzi
dzieli się wszystkim i nie ma przed sobą tajemnic - powiedziała
Charlene.
- To z powodu przeszłości nie umiałem myśleć o przyszłości -
stwierdził Peter. - Wyobrażałem sobie najgorsze, choć mogłem
wyobrażać sobie najlepsze.
- Co właściwie czujesz do Violet? - spytała Charlene.
- Kocham ją - odrzekł Peter bez namysłu.
- Ona o tym wie?
- Wątpię. Nie byłem mocno przekonany do chwili, gdy dziś po
południu odeszła po naszej rozmowie. Była wzburzona. Dotarło do
mnie, że nie mogę sobie wyobrazić życia bez niej. Jak to będzie, kiedy
wyjedzie z Celeste do Nowego Jorku i uzna, że nie ma dla mnie
miejsca w jej życiu? Nie chcę jej stracić, nie mogę.
Charlene podniosła się i usiadła obok niego na sofie.
- Wiesz przecież, że nie ma idealnych kobiet, tak jak nie ma
idealnych mężczyzn. Ale jeśli dwoje ludzi zgadza się na kompromis,
mogą stworzyć doskonały związek.
Dlaczego nigdy wcześniej nie zauważył, jak mądrą kobietą jest
Charlene?
Bo nie chciał tego zauważyć, tak jak nie chciał zauważyć swojej
miłości do Violet. Miłość czyni mężczyznę wrażliwym, podatnym na
zranienia. Po zerwaniu z Sandrą tak właśnie się czuł i nie chciał tego
przeżywać po raz drugi. Tak myślał, ale nie sądził, że jego uczucia,
zwłaszcza jeśli chodzi o Violet, okażą się silniejsze.
- Kocham ją. Uwielbiam ją taką, jaka jest. Teraz może być za
późno. Wątpię, by jeszcze chciała mnie widzieć. Bardzo ją uraziłem,
oceniając jej postępowanie. Wyciągnąłem fałszywe wnioski. Wiesz,
jak to jest - zwrócił się do Charlene - kiedy ocenia się kogoś na
podstawie własnych złych doświadczeń. Czy mi wybaczy?
- Większość kobiet posiada ogromną moc wybaczania, Peter -
pocieszyła go Charlene. - Jeśli będziesz szczery i uczciwy i okażesz
jej, że nie zamierzasz z niej zrezygnować, porozmawia z tobą.
- Mogę to dostać na piśmie? - spytał cierpko.
- Nie trzeba - roześmiała się Charlene. - Musisz mieć odwagę
powiedzieć kobiecie, którą kochasz, że ją kochasz.
- Dziękuję. - Peter uścisnął macochę.
Odpowiedziała mu równie serdecznie.
- Czekałam na ten moment od bardzo dawna - wyznała ze łzami w
oczach.
- Cieszę się, że mój ojciec cię spotkał - rzekł Peter.
- A ja jestem szczęśliwa, że spotkałam twego ojca. - Otarła łzy. -
Teraz idź do Violet i powiedz jej to, co powinieneś już dawno
wyznać.
Po drodze do „Flying Aces" Peter jeszcze raz się zatrzymał. Jeśli
Violet ma zobaczyć, że on nie zrezygnuje, potrzebuje czegoś
namacalnego, żeby ją o tym przekonać.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
- Jesteś tego pewna? - spytała Lacey, w jej głosie brzmiała
matczyna troska. - Chcesz, żebym przyjechała do Red Rock?
- Nie, mamo. Poradzę sobie. - Violet nie chciała, żeby rodzice
skrócili przez nią pobyt w Nowym Orleanie. Nie chciała nawet
dzwonić, ale pewne sprawy wymagały natychmiastowej decyzji.
- A odpowiadając na twoje pierwsze pytanie, to tak, jestem pewna
- dodała. - Dziś po południu rozmawiałam z opiekunką społeczną
Celeste. Zadzwoniła do ciotecznej babki dziewczynki i wydaje się, że
z jej strony nie będzie przeszkód.
Uświadomiła sobie, że w jej wieku i przy jej stanie zdrowia nie
mogłaby zapewnić Celeste potrzebnej opieki. Myślę, że czuła się w
obowiązku wziąć dziewczynkę, a moja propozycja adopcji uwolniła ją
od tego.
- Jeśli przeprowadzisz się do Red Rock, będziesz musiała postarać
się o zezwolenie na otwarcie praktyki w Teksasie.
- Wiem. Nie jestem jeszcze pewna, kiedy zacznę tu przyjmować
pacjentów i właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Wiem, jak
bardzo jesteś dumna, że twoja córka jest lekarzem, że moje nazwisko
pojawia się na łamach pism medycznych. Ale czuję... - zawahała się -
czuję, że równie ważne jest, żebym była matką dla Celeste.
- Och, kochanie. Jestem z ciebie dumna, niezależnie od tego, co
robisz. Jeśli zechcesz sprzedawać hot dogi z ulicznej budki,
zaakceptuję to, pod warunkiem że będziesz szczęśliwa.
Słowa matki sprawiły, że Violet spadł ciężar z serca. Skończyła
medycynę po części ze względu na matkę, która ją do tego zachęcała,
była pełna entuzjazmu i nadziei na przyszłość. Nie znaczy to, żeby nie
lubiła swego zawodu, przeciwnie. Kochała go.
- Sadzę, że nie będę sprzedawać hot dogów, ale do czasu aż
Celeste będzie trochę starsza chciałabym pracować na pół etatu -
odpowiedziała.
- Naprawdę uważasz, że ona całkowicie wróci do zdrowia? -
spytała z powątpiewaniem Lacey.
- Wszystko na to wskazuję, ale jeśli nie, będę musiała
zmodyfikować swoje plany życiowe.
- Dlaczego nie chcesz wziąć jej do Nowego Jorku? Przecież jesteś
tam już urządzona i my tam mieszkamy - perswadowała Lacey. -
Mogłabym ci pomóc przy Celeste.
- To cudowny pomysł, mamo, i chciałabym, żebyś spędzała z nią
jak najwięcej czasu. Jednak muszę zostać w Red Rock.
- Czy ma to coś wspólnego z twoimi braćmi? - dopytywała się
Lacey.
- Nie.
Serce Violet ścisnęło się, a do oczu napłynęły łzy, gdy pomyślała
o Peterze. Tak szybko wyrobił sobie o niej jak najgorsze zdanie.
Zastanawiała się, czy to nie jej wina, bo była niezdecydowana.
Nie wiedziała, jaką drogę wybrać. Nie uświadamiała sobie do
końca, czym on jest dla niej. Ich związek byłby czymś szczególnym,
jedynym w swoim rodzaju, gdyby nie zniszczyła wszystkiego mówiąc
to, co powiedziała i nazywając go hipokrytą.
Nie było to najrozsądniejsze posunięcie. Niezależnie od
wszystkiego, kochała go. Nie miała wątpliwości.
Jeśli zostanie w Red Rock, może Peter zorientuje się, że zmianę w
jej życiu spowodowała nie tylko Celeste, ale również i on?
- Zostaję z wielu powodów - powiedziała.
- Peter Clark. - Lacey od razu się domyśliła.
- Czyżby to było takie widoczne? Przecież widziałaś nas razem
może przez dwie minuty.
- Wystarczyło. Słyszałam jak Miles i Clyde zakładali się, że nie
wrócisz do Nowego Jorku.
- Przypomnij mi, że mam im skręcić kark - roześmiała się Violet.
- Twoi bracia cię kochają, wszyscy cię kochamy - powiedziała
Lacey.
- Nie chciałam zakłócać ci urlopu - tłumaczyła Violet.
- Dzieci nigdy mi w niczym nie przeszkadzają ani niczego nie
zakłócają - żachnęła się pani Fortune.
- Co robicie wieczorem? - spytała Violet.
- Idziemy do klubu jazzowego.
- Tęsknię za wami.
- Twój ojciec skrócił godziny pracy. Będziemy cię teraz częściej
odwiedzać. I kto wie? Może po przejściu na emeryturę też osiądziemy
w Red Rock? Wszystkie nasze dzieci chcą tam mieszkać. Dlaczego
więc my mielibyśmy zostać w Nowym Jorku?
Poza tym ty będziesz mieć Celeste, a twoi bracia dzieci w
najbliższej przyszłości. Oczywiście z wyjątkiem Milesa, który
prawdopodobnie zostanie kawalerem do końca życia. Chciałabym
więc być blisko swoich wnuków. Słyszałam, że wnuki pozwalają
kobiecie dłużej zachować młodość. Chciałabym w to wierzyć.
Violet nie miała wątpliwości, że matka zawsze będzie młoda
duchem.
- Mamo, nie będę już przedłużać rozmowy - powiedziała. - Szykuj
się do wyjścia.
- A co ty będziesz robić? Spis rzeczy do załatwienia?
Matka dobrze ją znała.
- Skąd wiesz? Muszę znaleźć mieszkanie dla siebie i Celeste.
Domek przy basenie jest dla nas za mały. Potem muszę urządzić jej
pokój, sprawdzić, jakie szkoły są w pobliżu i...
- Nie staraj się załatwić tego wszystkiego w jeden dzień -
roześmiała się Lacey.
- Skądże. - Violet zamilkła na chwilę. - Dziękuję za zrozumienie,
mamo.
- Nie ma tu wiele do rozumienia. Zawsze wiedziałam, że jest ci
przeznaczone być matką. Nie sądziłam, że to się stanie w taki sposób,
ale w życiu cudowne jest to, że wciąż nas zaskakuje jakimiś
niespodziankami.
- Powiedz tacie, że go kocham i ucałuj go ode mnie - poprosiła
Violet.
- Zrobię to. Do usłyszenia moje dziecko. Za parę dni będziemy w
Nowym Jorku.
Po skończeniu rozmowy z matką Violet nie bardzo wiedziała, co
ze sobą począć. Myślała, czy by nie zadzwonić do Petera i
przynajmniej zostawić mu wiadomość, że nie wyjeżdża z Red Rock.
Uprzedziłaby go w ten sposób, że nie zamierza rezygnować z ich
związku. Ale jeśli on nadal jest przekonany, że nie pasują do siebie?
Musi znaleźć sposób i okazać mu, że mogą znaleźć razem szczęście,
którego tak pragną. Z drugiej strony, jeśli on nie uwierzyłby w jej
miłość...?
Odgłos samochodu przed domem uświadomił jej, że będzie miała
towarzystwo. A może to ktoś do Clyde'a i Jessiki? Kiedy Clyde miał
wolne, kontynuowali swój miesiąc miodowy. Pewnego popołudnia
zauważyła, jak Jessica i Clyde idą do stajni i nie musiała długo się
zastanawiać, co też mogą tam robić. W końcu ona i Peter też o mały
włos...
Usłyszała głośne pukanie do drzwi i wstrzymała oddech.
Otworzyła. Na progu stał Peter. Był tak poważny, że omal się nie
rozpłakała. Była niemal pewna, że przyjechał oznajmić jej, iż nie
nadają się dla siebie i kontynuowanie ich związku nie ma sensu. Za
wiele ich różni, za wiele...
- Mogę wejść? - spytał.
- Oczywiście. - Cofnęła się do środka.
Miała na sobie jeszcze rzeczy, w które ubrała się rano - dżinsy i
kowbojską koszulę. Czuła się tak jakby przeszła przez zawieruchę i
żałowała, że nie zdążyła się odświeżyć. Jej wygląd zapewne nie
będzie miał wpływu na to, co chce jej powiedzieć Peter.
Mimo zakłopotania wciąż czuła do niego silną skłonność.
Pociągał ją. Nie wiedziała jednak, czy i ona go jeszcze pociąga. Nic
na to nie wskazywało. Stał sztywno, był poważny, zielone oczy mu
pociemniały.
- Myliłem się dziś po południu - zaczął.
- Peter...
- Pozwól mi skończyć. - Wpadł jej w słowo.
Violet stała w milczeniu, serce jej waliło, na czoło wystąpił pot.
- W ciągu ostatnich lat, a może nawet wcześniej, otoczyłem się
murem, żeby nie dopuścić do siebie miłości - powiedział. - Najpierw
dotyczyło to Charlene. Nie chciałem, żeby zajęła miejsce mojej matki,
żeby ktokolwiek je zajął. To tyle na ten temat.
Potem nie byłem w stanie połączyć się z żadną z kobiet, z którymi
się spotykałem, ponieważ uważałem, że nie mogę sobie na to
pozwolić. W końcu jednak chęć posiadania rodziny i ustabilizowania
się pchnęła mnie w stronę Sandry.
Chociaż sam nie wiem... - zastanowił się. - Może to było tylko
pożądanie? Kiedy jednak Sandra pozbyła się ciąży dla kariery, coś we
mnie umarło. W każdym razie tak mi się wydawało, do dnia, gdy
spotkałem ciebie. Przesunął kciukiem po jej policzku. Zadrżała.
- W jakiś sposób sforsowałaś te mury i zawładnęłaś moim sercem
- kontynuował. - Walczyłem z uczuciami do ciebie tak długo, jak
mogłem. Podczas naszego pobytu w Nowym Jorku byłem jakoś
dziwnie przewrażliwiony. Nieczęsto zdarza mi się taki stan.
Spodziewałem się zakończenia naszej znajomości. Byłem pewien, że
tak będzie. W końcu robisz karierę, jak Sandra i masz pełne prawo
wrócić do swojej pracy, jeśli tego chcesz.
- Tego popołudnia nie miałem prawa cię osądzać ani snuć
przypuszczeń co do ciebie, ani nawet myśleć, że mam jakiekolwiek
prawo sugerować ci, co powinnaś zrobić - mówił dalej, nie pozwalając
jej wpaść sobie w słowo. - Ale niezależnie od tego czy adoptujesz
Celeste, czy nie, czy wrócisz do Nowego Jorku, czy nie, chcę, żebyś
wiedziała, jak bardzo cię kocham.
Violet stała, jakby wrosła w ziemię. Wpatrywała się w Petera
zdumiona.
- Wiesz, że nie jestem domatorką - zaprotestowała bez
przekonania, chcąc, żeby był pewien swoich intencji.
- Nie pragnę domatorki, pragnę ciebie - zapewnił ją. - Przeniosę
się do Nowego Jorku, jeśli tam zechcesz mieszkać. Możemy otworzyć
wspólną praktykę i uzupełniać się nawzajem.
Wyjął pudełeczko z kieszeni spodni i wręczył jej.
- Nie to zamierzałem kupić, gdy szedłem do jubilera - powiedział.
- Chciałem ci dać pierścionek zaręczynowy tak fantastyczny, żebyś
nawet nie pomyślała o powiedzeniu „nie". Ale potem uświadomiłem
sobie, że duży brylant nie jest w twoim stylu. Poza tym jesteś typem
kobiety, która może zechce sama wybrać sobie pierścionek. Więc
zamiast pierścionka kupiłem to.
Czując się jak we śnie, Violet otworzyła pudełeczko. Na miękkiej
poduszeczce leżały dwie połówki serca ze złota. Przy jednej był
delikatny złoty łańcuszek, przy drugiej grubszy, odpowiedni dla
mężczyzny.
Peter wziął Violet za rękę i położył jej na dłoni jedną połówkę.
- Będziemy je nosić do czasu, aż wybierzesz sobie pierścionek
zaręczynowy - powiedział. - Połowa serca jest twoja, połowa moja. Po
ślubie będziemy już jednością i połączymy serce.
- Och, Peter. - Łzy napłynęły do oczu Violet.
- Czy to „och Peter" oznacza, że się zgadzasz, czy może chcesz
mnie usunąć ze swego życia? - zaniepokoił się lekko.
- Założysz mi ten wisiorek? - Podała mu swoją połówkę i Peter
odetchnął z ulgą. Potem zawiesił sobie na szyi swoją połówkę.
- Miałam nadzieję, że nie będziesz na mnie zły. - Zarzuciła mu
ręce na szyję.
- Zły na ciebie? - zdziwił się. - Za to, że mi powiedziałaś prawdę?
Spodziewam się, że zawsze będziemy sobie mówić prawdę.
- Zawsze - przytaknęła, zanim poczuła jego usta na swoich.
Pocałunek trwał i trwał, aż w końcu Peter chwycił ją na ręce i
zaniósł do łóżka. Leżeli obok siebie, nie zdejmując ubrań. Patrzyli
sobie w oczy, trzymali się za ręce i przyzwyczajali się do myśli, że już
nigdy się nie rozłączą.
- Nie mogę wprost uwierzyć, że mógłbyś się przenieść do
Nowego Jorku. - Violet patrzyła na niego z niedowierzaniem. - Nie
chcę tego. Postanowiłam zostać tutaj, w Red Rock. I zamierzam
adoptować Celeste. - Odsunęła się nieco i spojrzała mu poważnie w
oczy. - Zgadzasz się?
- Czy się zgadzam? - ucieszył się Peter. - Od początku chciałem,
żebyście były razem. Kocham tę dziewczynkę. Chcę jej stworzyć dom
i rodzinę. Jeśli od razu się pobierzemy, zdążymy pojechać w podróż
poślubną, zanim zaczniemy być rodzicami.
- Jak sądzisz, kiedy Celeste będzie mogła wrócić do domu? -
spytała Violet.
- Może za dwa miesiące - odrzekł. - Postaramy się możliwie jak
najprędzej przestawić ją na rehabilitację ambulatoryjną. Niezależnie
od wszystkiego, poradzimy sobie. - Lecz nie odpowiedziałaś jeszcze
na moje pytanie - dodał, marszcząc brwi.
- Jakie? - spytała przekornie.
- Czy za mnie wyjdziesz?
- Natychmiast - zawołała entuzjastycznie.
Peter zaczął rozpinać jej koszulę, nie przestając całować.
- Kocham cię i będę cię kochać przez całe życie - zapewnił.
- Och, Peter - westchnęła tylko.
Była szczęśliwa. Stało się to, o czym marzyła, sen się
urzeczywistnił.
EPILOG
We wtorek Violet pojechała z Peterem do szpitala i czekała aż
skończy obchód. Potem udali się do Tumbleweed Terrace zjeść lunch
z Celeste. Wzięli ze sobą zdjęcia domu Petera, żeby go pokazać
dziewczynce.
Zastali Celeste siedzącą przy oknie w fotelu na kółkach. Czekała
na lunch.
- Mam koleżankę w pokoju - pochwaliła się. - Ma na imię Cindy.
Też musi jeździć na wózku. Mamusia i tatuś zabrali ją na dwór.
Na wspomnienie mamy i taty oczy Celeste zasnuł smutek. Violet
natychmiast to zauważyła. Przysunęła sobie krzesło do dziewczynki i
wzięła ją za rękę. Popatrzyła na Petera, skinął głową.
- Peter i ja mamy ci coś ważnego do powiedzenia - oświadczyła.
- Co? - przeraziła się Celeste.
- Zamierzamy wziąć ślub.
- Będziecie razem mieszkać? - spytała dziewczynka.
- Tak, małżeństwa mieszkają razem - roześmiał się Peter. - Ale to
nie wszystko. Będziemy się zawsze kochać.
- I - dodała Violet - chcemy, żebyś była naszą córeczką.
Celeste nie odezwała się.
- Co o tym myślisz? - spytała w końcu Violet.
- Będę z wami mieszkać? - upewniła się Celeste.
- Oczywiście, gdy tylko wyzdrowiejesz na tyle, żeby móc opuścić
ośrodek - obiecał Peter.
- I nie oddacie mnie nikomu? Nigdy? - dopytywała się Celeste.
- Nigdy - uspokoiła ją Violet.
- I nie zostawicie mnie samej?
- Nigdy cię nie zostawimy samej. Dopiero jak będziesz na tyle
duża, że sama zechcesz - dodał Peter.
- Jak będę miała dziesięć lat?
- Może szesnaście - mruknął Peter i Violet się roześmiała.
- Chcesz jeszcze o coś zapytać? - Violet popatrzyła dziewczynce
w oczy.
- Mogę mówić do was mamo i tato? - spytała Celeste drżącym
głosem.
Violet zaniemówiła ze wzruszenia. Peter jedną ręką objął Celeste,
drugą Violet.
- Oczywiście, że możesz tak do nas mówić - potwierdził.
- No to chcę być waszą córeczką. - Twarz Celeste rozjaśniła się w
uśmiechu.
Violet zawsze myślała o Celeste jak o własnej córce. Ścisnęła jej
rękę i popatrzyła na przyszłego męża. Kiedy ją pocałował i przytulił,
wiedziała już, że znaleźli swoją przyszłość. Ich miłość dała temu
początek. Każdego dnia będą dziękować losowi, że się spotkali.
Dotknęła połówki serca, zawieszonego na szyi. Peter jest jej
przyjacielem, kochankiem, oboje są lekarzami i partnerami. Znalazła
idealnego mężczyznę, który urzeczywistni jej marzenia o szczęściu i
miłości.