Smith Karen Złota Dynastia 05 Serce ze złota

background image

background image

Karen Rose Smith

Serce ze złota

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- No, teraz jesteś gotowy. - Stwierdziła Linda Clark, obrzucając

brata taksującym spojrzeniem.

- Zaczekaj, aż twoje pielęgniarki cię zobaczą - dodała Stacey

żartobliwym tonem.

Doktor Peter Clark zamknął drzwi gabinetu, mając nadzieję, że

nikt tego nie usłyszał.

- Uspokójcie się wreszcie - napomniał siostry i podszedł do

biurka, zastanawiając się, jak długo jeszcze potrwa ta wizyta.

Za piętnaście minut miał spotkanie, a Linda i Stacey jakby nie

zauważały, że przebywają w gabinecie lekarza w czasie jego dyżuru,

gdzie obowiązuje pewna dyscyplina. Co powinien zrobić, żeby to

wreszcie zrozumiały? Peter bardzo je kochał, ale czasami...

- Nie wiem, czemu wam na to pozwalam. Ubieracie mnie jak

jakiegoś manekina - mruknął pod nosem.

Wciąż nie był pewien, czy granatowa tweedowa marynarka, którą

dla niego wybrały, naprawdę mu się podoba. No i ta jedwabna koszula

oraz wzorzysty krawat - on z pewnością by czegoś takiego nie kupił.

- Wczoraj skończyłeś trzydzieści dziewięć lat i nie zgadzasz się,

żebyśmy wydały przyjęcie na twoją cześć.

Linda odgarnęła z czoła kosmyk ciemnych włosów.

- W tej sytuacji jedyne, co mogłyśmy zrobić, to trochę cię

wystroić - dodała z lekką kpiną w głosie. - Doskonale wyglądasz

braciszku. Jesteś wysoki, przystojny, masz ciemne włosy, jeszcze nie

background image

siwiejesz. I podoba nam się twoja nowa fryzura, a przecież nie

miałyśmy z nią nic wspólnego - dodała.

- Mój fryzjer wyjechał - wyjaśnił Peter.

- Dzięki Bogu! - roześmiała się Stacey. - Teraz brakuje ci już

tylko soczewek kontaktowych, które dodałyby twoim oczom bardziej

wyrazistej zieleni.

Peter miał tego dość. Siostry zabrały go na lunch, a potem

towarzyszyły mu do sklepu z męską odzieżą, gdzie miał odebrać

smoking na piątkowy wieczór. Protestował, mimo to uparły się, żeby

w prezencie urodzinowym kupić mu nową marynarkę, koszulę i

krawat. Załatwiły to tak szybko, że oto przebierał się w nowy strój od

razu po powrocie do szpitala.

Popatrzył znacząco na zegarek.

- Za dziesięć minut mam spotkanie - oświadczył.

- Nie wyjdziemy, dopóki nie przyrzekniesz, że będziesz w piątek

na imprezie. - Stacey stała jakby wrosła w ziemię.

Peter policzył w duchu do dziesięciu, żeby nie stracić

cierpliwości.

- Dałem się namówić na udział w tej aukcji kawalerów, bo

organizujecie ją w szlachetnym celu. Obiecałem, więc przyjdę.

Zawsze dotrzymuję słowa. A teraz, jak już powiedziałem...

- Jesteś zdecydowanie za poważny - westchnęła Linda. - Ja nie

byłabym w stanie robić tego, co ty. Neurochirurg dziecięcy ponosi

wyjątkowo dużą odpowiedzialność. Jak ty sobie z tym radzisz?

background image

- Jestem, jak wiesz siostrzyczko, bardzo rozważnym człowiekiem

i postępuję z nadzwyczajną ostrożnością - odrzekł Peter kpiąco.

A naprawdę jego praca i dzieci, które leczył, stanowiły dla niego

najważniejszą rzecz na świecie. Teraz na oddziale przebywała

dziewczynka, której los budził jego najserdeczniejsze uczucia. Aukcja

kawalerów miała zgromadzić pieniądze na nowoczesny sprzęt dla

oddziału pediatrycznego, żeby móc nieść pomoc właśnie takim

dzieciom jak Celeste.

Tylko dlatego Peter zgodził się wziąć udział w tej imprezie. Był i

drugi powód: oddział został wybudowany dla upamiętnienia jego

matki. Gdyby był tam ktoś taki jak jego matka, kto mógłby mu pomóc

przy małej pacjentce, nie obawiałby się o jej los. Potrzebowała czułej

opieki tak samo jak dobrego sprzętu i operacji - a nawet bardziej.

Rozległo się pukanie do drzwi. Katrina, rejestratorka, wsunęła

głowę.

- Przyszła doktor Violet Fortune - powiedziała. - Pomyślałam, że

nie pozwolisz jej czekać.

Linda uniosła brwi, a Stacey popatrzyła zdziwiona.

- Ktoś z Fortune'ów przyszedł się z tobą zobaczyć? O co chodzi? -

spytała Linda. I nagle strzeliła palcami, jakby ją olśniło. - Ach,

prawda. Violet Fortune jest neurologiem o prawie tak znakomitej

renomie jak ty. Może przyjechała aż z Nowego Jorku, żeby się z tobą

skonsultować?

- Okay. - Peter wstał zza biurka. - Już idę.

background image

- Zerkniemy na Violet Fortune, wychodząc - powiedziała Linda. -

Jej zdjęcie co jakiś czas pojawia się na łamach „Red Rock Gazette".

Wiesz, to ta gazeta, której nigdy nie czytasz, bo uznajesz tylko

czasopisma fachowe - dodała, patrząc wymownie na brata.

Siostry Petera były kobietami sukcesu, przynajmniej we własnym

mniemaniu. Stacey miała mały butik w jednej z galerii w San

Antonio, a Linda zajmowała się kredytami w dużej instytucji

finansowej. Obie znacznie lepiej niż brat dostrzegały jasne strony

życia. Może dlatego, że on był pierworodny.

A może dlatego, że nigdy nie potrafił przeboleć śmierci matki i

pogodzić się z powtórnym ożenkiem ojca? Nie był w stanie

zaakceptować macochy, tak jak umiały to zrobić jego siostry.

Uświadomiły sobie w końcu, że jest zajęty i podeszły do drzwi.

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego w dniu pourodzinowym. -

Linda uścisnęła go i pogładziła rękaw marynarki. - Naprawdę jest

ekstra - dodała.

Peter tylko się uśmiechnął.

- Jeśli nie zobaczymy się wcześniej, to do piątku wieczorem. -

Stacey też objęła brata.

Peter zdecydował, że odprowadzi siostry do wyjścia. Nie chciał,

aby powodowane ciekawością zatrzymały się przy doktor Fortune.

Musiały się zorientować, bo uśmiechnęły się, pomachały do niego i

rzuciły tylko długie spojrzenie w stronę kobiety siedzącej w

poczekalni. Za chwilę już ich nie było.

background image

Peter zwrócił się do Violet Fortune i znieruchomiał, zaskoczony

jej widokiem. Była absolutnie olśniewająca. Jej sława doskonałego

diagnosty dotarła już do Teksasu. W wieku zaledwie trzydziestu

trzech lat miała wyrobioną markę w swojej dziedzinie.

Wyobrażał ją sobie w kitlu lekarskim, z nobliwą fryzurą, bez

śladu makijażu, poważną, a tymczasem Violet Fortune okazała się być

całkowitym przeciwieństwem jego wizji.

Jej jasnobrązowe włosy ze złotymi pasemkami, sięgające do

brody i niewątpliwie przycięte i wymodelowane przez kogoś, kto znał

się doskonale na swoim rzemiośle, doskonale harmonizowały ze

szlachetnymi rysami jej twarzy.

Jasnoniebieskie, rozświetlone blaskiem oczy, wydawały się

dziwnie bezbronne. To też go zdziwiło. Nie wiedział, dlaczego

przyjechała. Z pewnością orientowała się, że prowadzi praktykę

neurochirurga dziecięcego. Czyżby miała dziecko? Może przyszła z

polecenia jego znajomych - Ryana i Lily Fortune'ów?

- Doktor Fortune? - zagadnął, tylko dla upewnienia się.

Wstała, odłożywszy na krzesło pismo, które przeglądała, i

obdarzyła go czarującym uśmiechem. Peter nieomal zaniemówił,

oszołomiony jej wdziękiem.

- Tak, to ja - potwierdziła. - Czy pan jest doktor Clark?

- Na to wygląda - odparł z uśmiechem, ignorując dziwne reakcje

swego ciała.

Ponieważ październik w Red Rock, w Teksasie, był jeszcze

ciepły, Violet miała na sobie granatową sukienkę z żółto-czerwonym

background image

wzorem na brzegu. Podejrzewał, że krótki żakiecik okrywa ramiączka

sukienki.

Ciemnoczerwone

pantofle

na

wysokich

obcasach

podkreślały piękny kształt nóg, jak zdążył zauważyć, szybko

obrzucając ją wzrokiem.

- Miło mi panią poznać, choć jestem trochę zdziwiony pani

obecnością tutaj - powiedział, witając się z nią. Z trudem ukrywał

wrażenie, jakie na nim zrobiła.

- Ryan i Lily wyrażali się o panu bardzo pochlebnie.

Peter zwrócił uwagę na delikatny uścisk jej dłoni. Patrzyła w jego

oczy z taką samą intensywnością jak on w jej, co wytwarzało między

nimi dziwne napięcie.

- Bardzo ich cenię - powiedział Peter, puszczając jej rękę.

Doktor Fortune szybko się rozejrzała po pomieszczeniu,

sprawdzając, czy nikogo oprócz nich nie ma. Mimo że recepcjonistka

siedziała za szybą, zniżyła głos.

- Moja wizyta ma związek z Ryanem - powiedziała poważnie.

- Przejdźmy do mego gabinetu - zaproponował Peter, wskazując

ruchem ręki korytarz.

Violet szła obok niego, obserwując go i zastanawiając się,

dlaczego gdy ujął jej dłoń miała wrażenie, jakby musnął ją ciepły

wiatr. Na ogół nie reagowała w ten sposób na mężczyzn, zwłaszcza na

kolegów po fachu. Zaczynała już nawet myśleć, że jej reakcje nie są

normalne i jest oziębła.

Od czasów gdy jako nastolatka rozpaczliwie zabiegała o uwagę

chłopców, coś się w niej zmieniło. Tymczasem wysoka, szczupła, ale

background image

muskularna sylwetka Petera, jego krótkie czarne włosy oraz

przenikliwe zielone oczy wywołały w niej jakieś wibracje, których nie

potrafiła opanować.

Peter otworzył drzwi do gabinetu i usunął się na bok, żeby mogła

wejść pierwsza. Dżentelmen, pomyślała. Czy to takie rzadkie? Miała

czterech braci, którzy traktowali ją, jakby była jednym z nich.

Rycerskość nigdy nie należała do ich mocnych stron, choć byli wobec

niej bardzo opiekuńczy.

W gabinecie unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Peter

wskazał ekspres.

- Katrina przygotowała mi kawę. Napije się pani? - zaproponował.

- Nie, dziękuję. - Violet była dostatecznie zdenerwowana, a kawa

jeszcze bardziej by ją pobudziła.

Czy dlatego doktor Clark tak ją pociągał, że miała osłabioną

czujność? Od ponad dwóch miesięcy żyła na pograniczu depresji i to

było przyczyną jej przyjazdu do Teksasu na ranczo jej braci „Flying

Aces".

Peter też zrezygnował z kawy i poprosił, żeby usiadła. Sam zajął

miejsce w fotelu za biurkiem. Dystans, jaki ich teraz dzielił, sprawił,

że Violet poczuła się pewniej.

- A więc co mogę dla pani zrobić? - spytał.

Violet otworzyła torebkę i wyjęła podłużną kopertę. Podała ją

Peterowi.

- Proszę najpierw przeczytać - powiedziała. - To od Ryana.

Rzucił na nią okiem i wyglądał na jeszcze bardziej zakłopotanego.

background image

- W zasadzie to jest upoważnienie dla pani do odbycia ze mną

rozmowy w imieniu Ryana - zauważył.

- Właśnie tak - skinęła głową Violet. - Jestem nie tylko krewną i

dobrą przyjaciółką Ryana i Lily, ale również neurologiem.

- Wiem. Znam pani publikacje z prasy fachowej. W krótkim

czasie wyrobiła pani sobie nazwisko w środowisku medycznym.

Gratuluję.

- Cóż, wygląda na to, że Nowy Jork nie jest tak daleko od

Teksasu, jakby się mogło wydawać - stwierdziła Violet,

- Świat staje się coraz mniejszy, ale to nie tylko to. Red Rock jest

niewielkim miastem i nazwisko Fortune coś tutaj znaczy. Niezależnie

od pani pokrewieństwa z Ryanem i Lily, pani bracia też mają tu

ugruntowaną pozycję.

Bracia Violet, Jack, Steven, Miles i Clyde jako dzieci spędzali w

Red Rock wakacje, a kiedy dorośli postanowili się tu osiedlić.

Najpierw kupili wspólnie ranczo „Flying Aces", potem Steven kupił

dla siebie ranczo „Loma Vista", i właśnie skończył remont domu

przed ślubem z Amy Burke-Sinclair. W przyszłym miesiącu miała się

tam odbyć gala, na której gubernator wręczy Ryanowi Nagrodę im.

Hensleya Robinsona za zasługi dla stanu Teksas.

Ranczo Milesa i Clyde'a, „Flying Aces", gdzie zatrzymała się

Violet, było jednym z najlepszych w okolicy. Jej najstarszy brat, Jack,

niedawno doszedł do wniosku, że być może pójdzie w ślady braci i

osiedli się w Red Rock.

background image

- Chodzi mi o to - kontynuował Peter - że rodzina Fortune'ów,

pani zresztą również, jest częstym tematem rozmów tutejszych

mieszkańców.

- Ja? Przecież nawet tu nie mieszkam - zdziwiła się Violet.

- Tak, ale pani nazwisko i kariera kojarzą się z pozostałymi

członkami rodziny Fortune'ów. Większość ludzi w mieście zna pani

historię.

- A jakaż to historia? - zainteresowała się Violet.

- Przede wszystkim historia pani edukacji - oświadczył Peter. -

Słyszałem, że z pomocą korepetytorów ukończyła pani szkołę

ogólnokształcącą rok wcześniej niż inni uczniowie. Potem czteroletni

program college'u przerobiła pani w trzy lata.

Na akademii medycznej szybko zyskała pani szacunek i zaczęła

przyjmować pacjentów w Nowym Jorku, gdy tylko dołączyła pani do

zespołu prestiżowej kliniki neurologicznej. Pani życie to otwarta

księga - dodał z lekkim rozbawieniem.

Otwarta księga? Niezupełnie. Tylko jej najbliższa rodzina

wiedziała, dlaczego rodzice zaangażowali dla niej prywatnego

korepetytora i dlaczego tak ciężko pracowała na studiach. Nawet Ryan

i Lily nie orientowali się, co ją spotkało, gdy była nastolatką, jaką

błędną decyzję podjęła i jakich nierozsądnych dokonała wówczas

wyborów.

- Jestem tu, bo Ryan prosił, żebym z panem porozmawiała -

wróciła do zasadniczego tematu ich spotkania.

- O czym?

background image

- Ma pewne objawy - wyjaśniła.

- Jakiego typu? - spytał Peter.

Violet wyjęła z torebki następną kartkę papieru i położyła ją na

biurku.

- Przede wszystkim muszę panu powiedzieć, że Lily nic o tym nie

wie i Ryan chce, by tak zostało - zaczęła. - Od jakiegoś czasu

odczuwa dotkliwe bóle głowy, a nie chciał porozumieć się z lekarzem

w Red Rock czy San Antonio, ponieważ najpierw próbował

zignorować ból, przeczekać go. Nie chciał też więcej szumu wokół

własnej osoby. I tak było go sporo w związku z... z tym wszystkim -

dokończyła.

- Chyba nie jest już podejrzany o zabójstwo Christophera

Jamisona? - spytał Peter. - Policja z pewnością go z niej wykluczyła.

Zabrzmiało to tak, jakby nie miał wątpliwości co do niewinności

Ryana.

- Najwyraźniej nie wykluczono go ze sprawy - powiedziała

Violet. - Już sam stres z tym związany może powodować bóle głowy.

Ale powiedział mi, że nigdy przedtem nie były one aż tak dojmujące,

więc potraktowałam to poważnie - dodała.

- Zatrzymała się pani w „Dwóch Koronach"? - spytał.

- Nie, u Milesa, na „Flying Aces", Clyde i moja nowa bratowa,

Jessica, są w podróży poślubnej. Miles nalegał, żebym zamieszkała na

ranczu. Nie mogę okazywać zbyt dużej troski Ryanowi, żeby Lily i

pozostali członkowie rodziny nie powzięli jakichś podejrzeń.

Peter wziął od niej opis choroby i przejrzał go.

background image

- Czy Ryan odczuwa mrowienie w ręce? - spytał.

- Tak.

- Mówiła pani, że nie chce pójść do miejscowego lekarza.

Dlaczego więc zwraca się do mnie, skoro ja jestem neurochirurgiem

dziecięcym? - zdziwił się.

- Ma do pana zaufanie, panie doktorze - odrzekła Violet. - Wie, że

zachowa pan dyskrecję, również co do mojej wizyty. Zleciłam

badania, ale nie mam pozwolenia na wykonywanie praktyki w

Teksasie, a tym bardziej w szpitalu. Pan tak. Ryan pomyślał, że jeśli

będziemy współpracować, poznamy przyczynę jego dolegliwości. To

zagwarantuje mu prywatność.

- Chciałbym osobiście porozmawiać z Ryanem. - Peter ponownie

rzucił okiem na opis choroby sporządzony przez doktor Fortune, po

czym podniósł na nią wzrok.

- Raczej tutaj nie przyjdzie - potrząsnęła głową - i nie chce, żeby

Lily czy ktokolwiek z rodziny się dowiedział.

Peter potarł z namysłem brodę. Violet zwróciła uwagę na zarys

jego szczęki i na silne dłonie.

- Dobrze. Cieszę się, że Ryan ma do mnie zaufanie. Możemy

spotkać się u mnie w domu. Zbadam go i zdecydujemy, co dalej robić.

- Kiedy miałby pan czas?

- Dziś wieczorem.

Najwyraźniej objawy Ryana nie podobały się doktorowi

Clarkowi, tak samo jak jej.

- Zadzwonię do Ryana i spytam, czy jest wolny - powiedziała.

background image

Wyjęła komórkę i wystukała numer.

- Ryan prosił, żeby panu przekazać - powiedziała po zakończeniu

rozmowy - że zapłaci podwójnie, bo wie, że sprawia panu kłopot.

- Ryan jest moim przyjacielem - oburzył się Peter. - To nie będzie

płatna wizyta, nie tego wieczoru.

- Nie będzie z tego zadowolony.

- Może i nie - uśmiechnął się Peter - ale to mój jedyny warunek.

Zapadła cisza, lecz wspólny niepokój o Ryana wytworzył między

nimi szczególny rodzaj porozumienia. Jednakże wydawało się ono

bardziej osobiste niż zawodowe.

- Cieszę się, że pana poznałam, doktorze. - Violet wstała. - Nie

będę panu zabierać więcej czasu.

- Peter, proszę mi mówić Peter - zaproponował.

- A więc dobrze, Peter. - Popatrzyła mu prosto w oczy.

Wytrzymał jej spojrzenie, jakby na coś czekając.

- A czy ja mogę się zwracać do pani Violet? - spytał z lekkim

uśmiechem.

Violet poczuła, że jej policzki robią się gorące i usiłowała sobie

przypomnieć, kiedy ostatni raz się zaczerwieniła.

- Violet będzie okay - zdecydowała i nagle zrobiło się jej za

ciepło.

- Ryan jest szczęściarzem, że ma panią w rodzinie - powiedział

Peter.

Stali teraz obok siebie, niemal dotykając się ramionami.

background image

- On i mój ojciec są sobie bardzo bliscy. Szanuję go, jest moim

ulubionym stryjem - uśmiechnęła się Violet.

- Nie chcę, żeby cokolwiek mu się stało.

- To może być coś poważnego - zaznaczył Peter.

Zdawała sobie z tego sprawę i sama myśl o tym kosztowała ją

parę bezsennych nocy. Peter wyraził głośno jej obawy. Przyjęła to

jako ostrzeżenie, choć wiedziała, jaka może być ewentualna

przyczyna problemów Ryana.

- Wiem, że to może być poważne - przyznała.

- Z drugiej strony jednak stres i napięcie też mogą wywołać takie

objawy.

- Niewykluczone - zgodził się Peter. - Będziemy szukać

przyczyny.

Violet miała wrażenie, że mogłaby tak stać przez cały dzień,

patrząc na Petera, chłonąc jego zapach, wyczuwając jego zatroskanie i

współczucie. Napomniała się w duchu, że niczego z tych rzeczy nie

potrzebuje od niego, to Ryan ich potrzebował.

Odetchnęła głęboko, cofnęła się o krok i skierowała do drzwi.

- Nie musisz mnie odprowadzać - rzekła. - Zobaczymy się

wieczorem. Ryan mówił, że wie, gdzie mieszkasz.

- A zatem do wieczora.

- To tutaj, numer siedem przez siedemnaście. - Ryan wskazał dom

Clarka na zachodnich obrzeżach Red Rock.

Niewielkie osiedle, które tu niedawno powstało, rozrastało się w

szybkim tempie.

background image

- Nie do wiary, że te wszystkie domy wyrosły w ciągu zeszłego

roku - gderał Ryan. - Ani się obejrzymy jak Red Rock tak się

rozciągnie, że sięgnie do San Antonio.

Miasta były oddalone od siebie o dwadzieścia mil.

- Nie sądzę, żebyś już teraz musiał się o to martwić - stwierdziła

Violet.

- O, drzwi garażu się otwierają - zwrócił uwagę Ryan.

- Widocznie Peter na nas czekał.

Dom doktora Clarka był zbudowany w stylu ran-czerskim i

składał się z dwóch skrzydeł, tworzących literę V.

- Duży jak na dom kawalera - zauważył Ryan, ustawiając

samochód w garażu obok terenowego wozu Petera.

Światło się zapaliło i zobaczyli Petera stojącego w drzwiach

prowadzących do mieszkania. Ubrany w szerokie spodnie khaki i

czarną koszulkę polo sprawiał wrażenie wyższego i szerszego w

ramionach niż po południu w szpitalu.

Na jego widok tętno Violet przyspieszyło, ale wytłumaczyła

sobie, że to na pewno z powodu niepokoju o Ryana. W głębi duszy

jednak bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej o Peterze. Być

może wprowadził się do tego nowego domu, żeby dzielić życie z kimś

dla niego ważnym.

Dzielenie z kimś życia nigdy nie konkurowało z jej pracą

zawodową.

Praca, westchnęła.

background image

Przypadek ostatniej pacjentki zachwiał jej pewnością siebie

bardziej niż cokolwiek innego. Wybrała się w rejs, żeby nabrać

dystansu do tego, co się stało. Bezskutecznie. Gdy przyjechała do Red

Rock na ślub brata, zmieniła swój harmonogram zajęć, żeby zostać tu

kilka tygodni dłużej i spróbować odzyskać równowagę psychiczną.

Nie potrzebuje teraz seksownego neurochirurga, który by jej to

uniemożliwił. Za kilka tygodni wróci do Nowego Jorku i podejmie

praktykę. Nie miała co do tego wątpliwości. W jej obecnej sytuacji nie

powinna

angażować

się

w

emocjonalne

związki,

które

najprawdopodobniej zakończyłyby się złamanym sercem...

- Jesteś gotowa? - spytał Ryan, zauważywszy, że nie odpięła pasa.

- Nie, nie jestem. Ale tak czy owak musimy przez to przejść.

Peter powitał ich przyjaznym uśmiechem i wyciągnął rękę do

Ryana, pomagając mu wysiąść.

- Cieszę się, że znów cię widzę - powiedział.

Ryan był mężczyzną solidnej budowy i lata pracy na ranczu nie

zmieniły tego. Teraz miał ciemną, opaloną od teksańskiego słońca

cerę. W wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat wciąż był przystojnym

mężczyzną. Violet podziwiała go za dobre serce i osiągnięcia na

ranczu oraz w Fortune TX, Ltd., firmie, w której pełnił funkcję

doradcy członka zarządu.

Z garażu przeszli wąskim korytarzem do dużego pokoju

dziennego. Violet zwróciła uwagę na rozległy taras, rozciągający się

za przeszklonymi drzwiami salonu.

background image

- Ciekawe miejsce - zauważyła, gdy przeszli do kuchni, i

obrzuciła wzrokiem pomieszczenie z ozdobnym sufitem i ogromnym

wentylatorem. Przeszklone drzwi też prowadziły na taras.

Kominek w dużym pokoju był zbudowany z pięknego szarego

kamienia. Wokół niego stały stare fotele i sofa, na niej poduszki w

kolorze szarym i czarnym. Pokój dzienny miał inny wystrój. Stał tu

duży telewizor i nowoczesne szklane stoliki. Harmonizował z

otoczeniem na zewnątrz barwami ziemi i rustykalnym charakterem,

ale wydawał się trochę pusty.

- Bardzo elegancki wystrój - stwierdziła z uznaniem Violet.

- To miłe - zgodził się Peter. - Nie przebywam tu jednak zbyt

często. Jeśli wkrótce nie powieszę czegoś na ścianach, moje siostry

zrobią to za mnie - dodał.

- Masz dużą rodzinę? - zainteresowała się.

- Dwie rodzone siostry - odrzekł. - Poza tym rodzice tworzyli

rodzinę zastępczą, mam więc jeszcze przybranych braci i siostry.

Spojrzenie Petera przesunęło się po niebieskiej bluzce z krótkimi

rękawami, którą Violet miała na sobie, i dżinsach w kolorze indygo.

Kusiło ją, żeby ubrać się bardziej elegancko, ale w końcu uznała, że

charakter jej stroju nie jest w tej chwili ważny.

- Mogę zaproponować coś do picia? - zwrócił się do nich Peter.

Ryan potrząsnął głową.

- Nie chciałbym zajmować ci zbyt dużo czasu - powiedział.

background image

- W porządku. Violet, jeśli masz ochotę, weź sobie coś z lodówki

- wskazał w stronę holu. - Chodźmy, tam jest mój gabinet - zwrócił się

do Ryana.

Po wyjściu obu mężczyzn Violet została sama. Nie mogła się

oprzeć, żeby trochę nie powęszyć po domu. No, może nie tyle

powęszyć, co trochę się rozejrzeć.

Jej mieszkanie było pełne pamiątek z dzieciństwa - prezentów od

braci i rodziców oraz przedmiotów, z którymi wiązały się jakieś

wspomnienia. Podeszła do serwantki i zajrzała przez szklane

drzwiczki. Było tam zdjęcie w srebrnej ramce przedstawiające kobietę

w szerokich spodniach i mężczyznę bardzo podobnego do Petera.

Obok stały oprawione w skórę książki, dalej fotografia tej samej

kobiety, tyle że już starszej, w otoczeniu pięciorga dzieci. Na drugiej

półce zauważyła kilka miniaturowych zwierzątek i koszyk pełen

muszli. Było tam też kilka grotów od strzał i zdjęcie dwóch młodych

kobiet. Sióstr Petera?

W pół godziny później, gdy patrzyła w zamyśleniu na dziedziniec

za domem, nie widząc na co patrzy, Ryan i Peter wrócili z gabinetu.

- Zrobił dokładnie to samo, co ty. Zadał mi mnóstwo pytań -

oznajmił Ryan.

- Myślę, że należy wykonać rezonans magnetyczny - powiedział

spokojnie Peter. - Zadzwonię do kolegi w Houston, gdzie odbywałem

specjalizację, i spytam, czy można by tam wykonać to badanie.

- Ale ty będziesz moim lekarzem? - upewnił się Ryan.

background image

- Specjalizuję się w neurochirurgii dziecięcej - odparł Peter - lecz

nie wybiegajmy w przyszłość. Po badaniu zdecydujemy, co dalej.

- Masz rację. To brzmi sensownie. - Ryan przeniósł wzrok z

Petera na Violet. - Na pewno chcecie porozmawiać na mój temat.

Przejdę się trochę - zaproponował.

- Myślisz, że jego stan jest poważny? - spytała Violet, gdy Ryan

zniknął za drzwiami.

- W tej chwili trudno orzec. Rezonans wiele nam wyjaśni.

- Czy Ryan może prowadzić samochód? Usiłowałam go

przekonać, że go tu przywiozę, ale nie lubi odgrywać roli pasażera.

- Pytałem, czy zdarza mu się chwilowa utrata przytomności, ale

twierdzi, że nie. Nie ma również zawrotów głowy. Dopóki więc nie

wystąpią inne dolegliwości oprócz bólu głowy, nie ma powodu, żeby

mu zabronić prowadzenia.

Nagle Violet poczuła, że drży jej broda. Myśl o utracie Ryana

stała się zbyt realna.

- O co chodzi? - Peter podszedł bliżej.

- On... on jest dla mnie kimś więcej niż pacjentem - powiedziała

zakłopotana.

Z oczu spłynęły jej łzy i potoczyły się po policzkach. Szybko je

starła.

- Nie wywołuj wilka z lasu. - Peter ścisnął jej ramię.

- Nic na to nie poradzę, że się martwię. Dopiero niedawno zeszli

się ponownie z Lily. Są tacy szczęśliwi.

background image

- Tak, wiem - przytaknął Peter. - Ale niezależnie od tego czy to

stres, czy coś poważniejszego, wiem, że Lily będzie go wspierać, tak

jak ty... i jak ja.

Dotyk dłoni Petera dał Violet poczucie bezpieczeństwa. Miała

wrażenie, że spływa na nią część jego siły.

- Wiesz, przez cały czas szarpię się między życiem a śmiercią i

mam do czynienia z ponurymi diagnozami. - Violet westchnęła

ciężko.

- Ponurymi diagnozami?

- Ostatnio było ich wiele. Zanim wyjechałam z Nowego Jorku

miałam dwie młode pacjentki ze stwardnieniem rozsianym i ciężarną,

która zmarła...

Przerwała nagle, uświadomiwszy sobie, co robi. Nigdy się nie

zwierzała. To nie leżało w jej naturze.

- Co jeszcze? - spytał Peter.

- Nic, naprawdę. Nie wiem, co mi się stało. Nie robię tu nic

innego tylko jeżdżę konno, przeglądam prasę medyczną i rozmawiam

z Milesem. Ktoś by pomyślał, że powinnam być wesoła jak

szczygiełek.

- Zawsze można się wypalić - zauważył Peter.

- A ty? Tobie się to nie zdarzyło?

- Jeszcze nie. - Wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się, po

czym od razu spoważniał. - Ale u ciebie może się to zaczynać.

background image

Violet wpatrywała się w oczy Petera. Jego dłoń wciąż spoczywała

na jej ramieniu i nagle sobie uświadomiła, że poczucie

bezpieczeństwa może rychło zmieniać się w coś innego.

- Zawołam Ryana - zwróciła wzrok w stronę tarasu. - Powiem, że

możemy jechać, bo gotów pomyśleć, że Bóg wie co przed nim

ukrywamy.

- Tak, masz rację - zgodził się Peter. - Jutro porozmawiam z

przyjacielem w Houston.

- Dam ci numer mojej komórki. Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz

- poprosiła, wręczając mu wizytówkę.

Ich palce lekko się zetknęły. Podniosła wzrok i popatrzyła na jego

męski profil.

Zachowywała się jak nastolatka i nic na to nie mogła poradzić.

Otworzyła drzwi na taras. Ryan nie powiedział Lily, dokąd się

wybiera, a właściwie to skłamał. Oświadczył, że jedzie pokazać Violet

konia, którego chciałby kupić. W drodze do domu postara się go

przekonać, żeby wyznał żonie prawdę.

Zajmie się tym. I przestanie myśleć o Peterze Clarku, bo te

wszystkie emocje, które zawsze chciała odczuwać, a nigdy przedtem

ich nie doznawała, należy po prostu ignorować. W jej życiu nie ma

teraz miejsca dla mężczyzny. Zdecydowanie nie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Violet zajechała pod główny budynek na ranczu „Dwie Korony"

następnego ranka i zaparkowała na wprost ogrodu pełnego

background image

leczniczych roślin i ozdobnych traw. Brzydziła się kłamstwem,

dlatego była zmartwiona.

Zobowiązała się jednak wobec Ryana do dyskrecji i nie mogła

powiedzieć Lily, gdzie byli poprzedniego wieczoru. Wolałaby, żeby

Ryan powiedział żonie o swoich objawach i o czekającym go badaniu

w Houston, organizowanym przez Petera.

Peter.

Potrząsnęła głową, jakby w ten sposób chciała się uwolnić od

myśli o nim i przeszedłszy pod łukiem wejściowym otworzyła kutą

żelazną bramę. Kamienny chodnik poprowadził ją po obrzeżu

dziedzińca, na którym rośliny i kamienie tworzyły miniaturowe

ogrody skalne. W powietrzu unosił się zapach kwitnących winorośli.

Zatrzymała się przed szerokimi drewnianymi drzwiami.

Na jej pukanie Rosita Perez otworzyła drzwi. Pulchna, ubrana w

bluzkę, jaką noszą na wsi, i długą zwiewną spódnicę, uśmiechnęła się.

- Jest pani w samą porę - powiedziała. - Lanie Meyers jeszcze nie

przyjechała. Pewnie tkwi gdzieś w korku na szosie z Austin. Ale pan

Ryan z żoną czekają na patio. Proszę, zrobię pani kawę.

To spotkanie na lunchu zaplanowano tydzień wcześniej. W

przyszłym miesiącu gubernator zaszczyci Ryana swoją obecnością na

nowym ranczu Steve'a. Właśnie trwały przygotowania do gali.

Córka gubernatora, Lanie, występująca w roli emisariuszki ojca,

miała przyjechać na lunch do Ryana i Lily, żeby okazać im, jak

bardzo się cieszy z powodu przyznania Nagrody im. Hensleya-

Robinsona Ryanowi. To było pierwsze spotkanie przygotowawcze i

background image

Lily zaprosiła Violet, żeby też w nim uczestniczyła jako członkini

rodziny Fortune'ów.

- Co słychać u Savannah? - spytała Violet, gdy Rosita prowadziła

ją na patio.

Savannah była żoną Cruza Pereza, syna Rosity. Mieli

pięcioletniego synka, Luke'a, i wkrótce spodziewali się następnego

dziecka.

- Już wszystko dobrze po tym przedwczesnym alarmie -

uśmiechnęła się Rosita. - Nie ma się czym przejmować. Cruz dba o

nią, a my z Lukiem pomagamy, jak możemy.

- Proszę jej przekazać, że mam nadzieję wkrótce ją zobaczyć i że

serdecznie ją i Cruza pozdrawiam.

Rosita lekko ścisnęła rękę Violet i skinęła głową. Pchnęła drzwi

prowadzące na patio. Violet bardzo lubiła to zaciszne miejsce,

oplecione winoroślą, z fontanną na środku. Zeszła po paru stopniach i

skierowała się do jednego ze stolików.

Od razu wyczuła atmosferę napięcia. Niezależnie od tego, o czym

rozmawiali Ryan i Lily, twarz Lily była poważna, a na jej czole

rysowała się głęboka zmarszczka. Czyżby Ryan powiedział żonie o

swojej wizycie u Petera Clarka?

Szybko się jednak zorientowała, że tak nie było, bo Ryan zrobił

ledwo dostrzegalny ruch głową w jej kierunku.

Lily, zobaczywszy ją, natychmiast się rozpogodziła. W wieku

pięćdziesięciu dziewięciu lat wciąż była piękna. Indiańsko-

background image

hiszpańskiemu pochodzeniu zawdzięczała oryginalne rysy twarzy i

duże czarne oczy ocienione gęstymi rzęsami.

Miała wspaniałą figurę, czarne lśniące włosy równo obcięte, nieco

dłuższe niż Violet, spadały na ramiona. Dziś miała na sobie białe

luźne spodnie i kolorowy sweterek w paski.

- Tak się cieszę, że do nas przyszłaś. - Uścisnęła serdecznie

Violet, która odpowiedziała jej równie serdecznym uściskiem.

Zawsze czuła się dobrze w towarzystwie Lily i potrafiła z nią

szczerze o wszystkim rozmawiać. Właśnie dlatego tak trudno jej było

cokolwiek przed nią zataić.

Ryan też objął ją na powitanie.

- Powiedz, jak podobał ci się ten koń, którego sobie upatrzył Ryan

- zagadnęła Lily. - Mówił, że jest brązowy i ma białą strzałkę na

głowie.

Violet zaczęła się gorączkowo zastanawiać nad jakąś stosowną

odpowiedzią, ale na szczęście dzwonek do drzwi uwolnił ją od

konieczności kłamstwa.

Lily nalała jej kawy.

- To pewnie córka gubernatora - powiedziała, gdy Rosita pobiegła

otworzyć. Chwilowo zapomniała o koniu. - Pijesz bez mleka, z

cukrem, prawda? - spytała.

- Tak się przyzwyczaiłam w szpitalnym bufecie.

Lily wskazała Violet krzesło i postawiła przed nią filiżankę.

background image

- Jesteśmy ofiarami nawyków - westchnęła, rzucając okiem w

stronę Ryana. - Może za bardzo. - Zacisnęła usta i nie powiedziała nic

więcej.

Usłyszawszy kroki, Violet odwróciła się. Zobaczyła Lanie

Meyers. Młoda kobieta wyróżniała się nieprzeciętną urodą i podobno

często gościła na łamach kroniki towarzyskiej. Miała jasne włosy,

niebieskie oczy i kobiecą figurę. Jeśli wierzyć reporterom, prowadziła

dość ekstrawagancki tryb życia.

- Jak tam idzie kampania wyborcza ojca? - spytał Ryan, gdy do

nich dołączyła. Ojciec Lanie ubiegał się o reelekcję.

- Idzie - odparła lekko ironicznym tonem. - Cóż, sama nie wiem,

jak on to robi. - Wzruszyła ramionami. - Musi ściskać tyle rąk,

przypochlebiać się tylu ludziom. Właśnie wróciłam z zakupów w

Nowym Jorku, więc przez chwilę byłam daleko od pola walki.

Violet obrzuciła Lanie wzrokiem. Zauważyła metkę projektanta

umieszczoną na kremowej sukience bez ramiączek, którą miała na

sobie.

- Zawsze lata pani na zakupy do Nowego Jorku? - zainteresowała

się.

Lanie upiła łyk soku pomarańczowego.

- Kocham Nowy Jork - powiedziała. - Nie tylko ze względu na

sklepy, ale imprezy kulturalne. Lily mi powiedziała, że pani tam

mieszka. To musi być cudowne móc w każdej chwili pójść do teatru,

na koncert czy na balet. - Lanie wyraźnie się ożywiła.

- Tak, to prawda, ale nieczęsto z tego korzystam - wyznała Violet.

background image

- Violet jest neurologiem - wtrąciła Lily. - Jeśli akurat nie zajmuje

się pacjentami, pisze artykuły do pism medycznych. Zasiada również

w zarządzie schroniska dla maltretowanych kobiet.

- Ma pani strasznie poważne obowiązki - zasępiła się Lanie. - Nic

dziwnego, że nie ma pani czasu na teatr.

- Matka Violet, Lacey, od wczesnej młodości angażowała się w

sprawy społeczne. To nie pozostało bez śladu na Violet - dodała Lily.

Lily ma rację, pomyślała Violet. Matka zawsze walczyła o

sprawy, w które wierzyła. Gdy Violet dorastała, miała wrażenie, że

dla matki ta działalność jest ważniejszą od rodziny.

Myliła się jednak. Trzeba było dopiero sytuacji kryzysowej, żeby

przekonała się, że zarówno oboje rodzice, jak i bracia cenili ją bardziej

niż cokolwiek w życiu. Jej przykre doświadczenie jako nastolatki

nauczyło ją powściągliwości w intymnych stosunkach, ale

równocześnie uświadomiło, że nie jest sama.

- Tak się cieszymy, że Ryan otrzyma nagrodę - powiedziała,

kontynuując rozmowę. - Mój brat nie może się już doczekać, żeby

pełnić rolę gospodarza.

- Dopiero się ożenił, prawda? - spytała Lanie. - Mama mi

wspominała.

- Tak, kilka dni temu.

- Violet ma jeszcze drugiego brata, który ożenił się tego samego

dnia - dodał Ryan, dotychczas niebiorący udziału w rozmowie. -

Kiedy Jessica i Clyde wracają z podróży poślubnej? - zwrócił się do

Violet.

background image

- W przyszłym tygodniu. Clyde ożenił się z moją przyjaciółką -

wyjaśniła Violet. - Nie mogę się już doczekać ich powrotu. Wreszcie

będziemy wszyscy razem.

- Po przeżyciach Jessiki zasługują na długi miesiąc miodowy. -

Lily wyjaśniła Lanie, że Jessica była ofiarą stalkingu i Clyde ją wtedy

wybronił.

Podczas lunchu Lanie wprowadziła ich w szczegóły gali, w której

będzie uczestniczyć jej ojciec, i podjęte w związku z tym środki

ostrożności.

- Chuck telefonował ze stajni. - Rosita weszła na patio, gdy

kończyli deser. - Mówił, że przywieziono tego nowego konia.

Ryan miał ochotę udać się natychmiast do stajni, ale wiedział, że

nie powinien zostawiać gościa.

Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się w sytuacji.

- Panie Fortune, proszę się mną nie krępować - powiedziała z

uśmiechem. - Ja też już muszę iść. Mam po południu spotkanie w

Austin. - Podniosła się z krzesła.

- Odprowadzę cię - zaproponował Ryan.

Pocałował Lily w policzek i wyszedł razem z córką gubernatora.

Lily uśmiechnęła się do Violet. Widać było, że z ulgą przyjęła koniec

tego lunchu.

- Ta młoda kobieta chyba nie znalazła jeszcze swego miejsca w

życiu - zauważyła.

- Może niektóre kobiety tego nie potrzebują?

background image

- Ja je znalazłam z chwilą, gdy wyszłam za Ryana. - Przez twarz

Lily przebiegł cień niepokoju. - Nie zmieniłabym niczego, ale czasem

zastanawiam się, czy Ryan myśli tak samo.

- Nie rozumiem. - Violet rzuciła jej pytające spojrzenie.

- Martwię się o niego - kontynuowała Lily. - Dziś rano znów był

telefon z policji. Wzywają go, żeby zadać jeszcze kilka pytań. Kiedy

do nich wreszcie dotrze, że on nawet nie znał Christophera Jamisona?

Dlaczego nie mogą pojąć, że on nigdy nikomu nie zrobił krzywdy?

Takie pytanie mogła zadawać lojalna żona, ale Violet wiedziała,

że władze trzymają się własnych procedur. Nie nadano, co prawda,

rozgłosu powiązaniom między Fortune'ami a Jamisonami, ale takowe

istniały. Violet miała tylko nadzieję, że policja szybko odnajdzie

mordercę Christophera Jamisona i oczyści Ryana z zarzutów.

- Wy oboje zawsze w sytuacji krytycznej staliście za sobą murem

- zauważyła.

- Do teraz tak - przyznała Lily. - Ale Ryan bywa czasami

nieprzewidywalny. W ostatnich miesiącach zdarza mu się wychodzić i

nie mówi mi, dokąd idzie. Zaczynam się zastanawiać... - zawiesiła

głos i Violet zobaczyła, że jej oczy napełniają się łzami.

Jednej rzeczy Violet była pewna, że Ryan Fortune uwielbia żonę i

nigdy by jej nie zdradził.

- Może nic ci nie mówi, bo sam nie wie, dokąd pójdzie -

zasugerowała. - Może po prostu chce pobyć trochę sam. Rozmawiałaś

z nim na ten temat?

- Tak, ale daje mi jakieś nic nieznaczące odpowiedzi.

background image

- Może wydają ci się takie, bo niczego nie ukrywa - podsunęła

Violet.

- Mam nadzieję, że masz rację - powiedziała Lily.

Ryan ukrywał przed żoną nękające go objawy choroby, więc

podejrzewała go o niewierność. Violet mogła mieć nadzieję, że

niebawem się to zmieni. Po badaniu w Houston Ryan na pewno powie

żonie o bólach głowy i w ich małżeństwie znowu zapanuje spokój.

Jason Jamison otwierał drzwi do swojej „rezydencji" i zaczął się

zastanawiać, dlaczego ją kupił po przeprowadzce do San Antonio. Po

pierwsze, pomyślał, bo nadawała się do tego, żeby w niej zostać na

dłużej. Po drugie, co równie ważne, podobała się Melissie. Może i

Melissa była tylko barmanką, ale miała wyjątkowo dobry gust.

Stwierdziwszy, że alarm jest wyłączony, uznał, że musi być w

domu. Wrócił wcześnie; dochodziło dopiero wpół do siódmej. Zwykle

pracował w Fortune TX, Ltd. dłużej, więc sprawiał wrażenie

wyjątkowo sumiennego i zaangażowanego pracownika, czym zwrócił

na siebie uwagę Ryana Fortune'a. Dzięki temu mógł realizować swój

plan.

Usłyszał szum prysznica, rzucił aktówkę i pobiegł na górę.

Miękki dywan tłumił jego kroki. Lubił zaskakiwać Melissę. Chętnie

robił niespodzianki. Nie mógł się doczekać, kiedy zaskoczy Ryana

Fortune'a. Planował zniszczyć Ryana, dokonując zemsty, której

zawsze pragnął jego dziadek.

Dziadek Farley był jedyną osobą, która go rozumiała i poświęcała

mu uwagę. Odwiedzając Farleya Jamisona w jego przyczepie

background image

kempingowej, cały zamieniał się w słuch, kiedy ten opowiadał mu o

politykach ze stanu Iowa.

Dzieci i żona porzuciły Farleya. Kingston Fortune też nie chciał

mieć z nim nic wspólnego, choć łączyły ich więzy krwi. Ktoś musiał

wypełnić wolę dziadka. Farley zawsze uważał, że to za sprawą

Fortune'ów wiódł takie nędzne życie i Jason w to uwierzył.

Musiał jednak wymyślić jak najlepszy sposób, żeby wykonać to,

co zaplanował. Z nową twarzą był nierozpoznawalny dla krewnych.

Stworzył sobie nową tożsamość i stał się Jasonem Wilkesem. Teraz

mógł osiągnąć wszystko.

Ściągnął marynarkę i rozluźnił krawat. Jeden z nauczycieli w

szkole średniej nazwał go socjopatą. Nie miał skrupułów, żeby wbić

nóż w plecy przyjacielowi czy uciec się do kłamstw dla uzyskania

tego, co chciał. Ani trochę nie nękały go wyrzuty sumienia, gdy zabił

Christophera. Zawsze byli jak Kain i Abel, anioł i szatan. To tyle, jeśli

chodzi o aniołów, pomyślał, przypominając sobie, jak wrzucał ciało

brata do jeziora Mondo.

Wszedł do luksusowo urządzonej sypialni, ściągnął krawat i

koszulę. Rozpiął pasek spodni i przeszedł do łazienki. Od razu

skierował wzrok na kabinę prysznicową, gdzie za szklanymi drzwiami

rysowała się sylwetka Melissy.

Nie zdążył ich odsunąć, gdy zakręciła wodę i wyszła.

- Jason! - zawołała zaskoczona.

- We własnej osobie. - Zbliżył się do niej, nie pozostawiając

wątpliwości co do swoich zamiarów.

background image

- Nie mogę. Nie teraz. - Potrząsnęła włosami, opadającymi jej na

ramiona. - Już jestem spóźniona. O wpół do ósmej mam spotkanie.

- Jakie? - spytał.

- Organizujemy w Boże Narodzenie bal dla dzieci z domu dziecka

- wyjaśniła.

- Ta twoja filantropia zaczyna być uciążliwa. Zaczynam się

zastanawiać, po co to robisz. - Jason wzruszył ramionami.

- Czyż nie udajemy dobrze zapowiadającej się pary małżeńskiej? -

Melissa podeszła bliżej.

- Tak, ale...

- Żadnych ale. - Położyła mu palec na brodzie i obserwowała go

przez chwilę swymi brązowymi oczami. - Tak jak ty masz swoje

plany co do firmy Ryana, tak i ja mam swoje.

- Jakie? - zainteresował się Jason.

- Zobaczysz. A jak tam twoje pomysły?

- Dobrze - odparł. - Fortune TX, Ltd. wydaje pieniądze na lewe

interesy z ropą i na wszystkim są ślady palców Ryana.

- Naprawdę myślisz, że wyrzucą go z zarządu? - spytała Melissa z

powątpiewaniem.

- Na to liczę.

Wpatrując się w oczy Melissy, Jason dostrzegł w nich jakiś błysk.

Czyżby planowała coś na własną rękę? Melissa nigdy nie pozwoliła

mu na zbyt dużą bliskość i nie dzieliła się z nim wszystkimi swoimi

sprawami.

background image

- No, na dziesięć minut mogę sobie pozwolić. - Przesunęła ręką

wzdłuż jego piersi i wsunęła za pasek spodni. Źrenice rozszerzyły się

jej z podniecenia.

Jason chwycił ją na ręce i rzucił na łóżko.

- Pamiętaj, tylko dziesięć minut - ostrzegła.

Dochodziła czwarta po południu, gdy Peter znalazł chwilę, żeby

zadzwonić do Violet. Od czasu rozstania poprzedniego wieczoru nie

przestał o niej myśleć. Nie był z tego zadowolony. Nie lubił, gdy jego

uporządkowany umysł zaprzątały jakieś nieproszone myśli.

Istniało kilka powodów, dla których Violet powinna być dla niego

owocem zakazanym. Po pierwsze, nie umawiał się z kobietami, które

swoje życie podporządkowywały karierze. Zrobił to raz i o jeden raz

za dużo.

Po drugie, nie dość że Violet Fortune była całkowicie pochłonięta

pracą, to na dodatek mieszkała w Nowym Jorku. Za kilka tygodni tam

wróci i podejmie swoje obowiązki. Na dłuższą metę odległość nie

sprzyja związkom. Jego jycie, rodzina i przyszłość łączyły się z Red

Rock.

Po trzecie, Violet Fortune za bardzo zawładnęła jego światem. On

lubił mieć wszystko pod kontrolą. Ostatni wieczór w jej towarzystwie

wytrącił go z równowagi. Nigdy dotychczas mu się to nie zdarzyło,

nawet w stosunku do byłej narzeczonej, Sandry.

- Halo. - Usłyszał miły głos po czwartym sygnale.

- Violet? Tu Peter Clark.

- O, Peter, witaj.

background image

- Widziałaś się dzisiaj z Ryanem? - spytał.

- Tak. Byłam u nich na lunchu. Zaprosili córkę gubernatora. Ale

nie było okazji do rozmowy. Lily bardzo się martwi o Ryana. Widzi,

że jest przygnębiony. Wyobraża sobie Bóg wie co.

- Miejmy nadzieję, że wkrótce będziemy ich mogli uspokoić -

pocieszył ją Peter. - Ryan ma wyznaczone badanie w sobotę.

Powinniśmy tam być przed dziesiątą.

Wyniki będą późnym popołudniem, zastanawiam się więc, czy nie

warto by przenocować w Houston. Ryan może być zbyt zmęczony,

żeby wracać tego samego dnia. Porozmawiaj z nim. Ja załatwię sobie

zastępstwo, tak żebym mógł wrócić w niedzielę rano.

W głowie Petera tłoczyły się dziesiątki pytań związanych z

Violet. Zastanawiał się, jak wyglądało jej dzieciństwo z czterema

braćmi. Czy jako jedyna dziewczynka nie nabrała zachowań

chłopczycy? Jakoś w to wątpił.

- Porozmawiam z Ryanem - obiecała Violet.

- Wspominał, że wezmą z Lily udział w zbiórce pieniędzy dla

szpitala San Juan w piątek wieczorem w hotelu Madison. Podobno

pieniądze mają być przeznaczone na sprzęt specjalistyczny dla

oddziału pediatrycznego po-święconego pamięci twojej matki.

- Ryan i Lily zawsze wspierali oddział pediatryczny - przyznał

Peter. - Lily bardzo mi pomogła przy pierwszej kweście.

Mimo szlachetnego celu, Peter wolał nie myśleć o piątkowej

imprezie, na której miała się odbyć ta okropna aukcja kawalerów.

- Przyjedziesz z nimi? - spytał ostrożnie.

background image

- Chyba tak - odparła Violet. - Mój brat Miles będzie jednym z

licytowanych kawalerów.

- Zastanawiam się, kto go przekupił - mruknął Peter.

- Czy to znaczy, że i ciebie też ktoś przekupił? - zaśmiała się

Violet.

- Nie, mnie zaszantażowano. Siostry zagroziły, że jeśli się nie

zgodzę dobrowolnie, wpiszą moje nazwisko w ogłoszeniach drobnych

w Internecie.

Tym razem Violet roześmiała się głośno.

- Dziękuję Peter - powiedziała po chwili. - Dobrze mi to zrobiło.

Ostatnio niewiele miałam powodów do śmiechu.

- Bo martwisz się o Ryana.

- Tak - odrzekła z lekkim wahaniem. - Przyjechałam do Red

Rock, żeby uciec na chwilę od swoich obowiązków zawodowych -

dodała.

- Masz na myśli syndrom wypalenia, o którym mówiliśmy?

Po drugiej stronie zapadła cisza i Peter zaczął się nagle

zastanawiać, czy ktokolwiek zna prawdziwą przyczynę przyjazdu

Violet do Red Rock. Dziwne, ale bardzo by chciał, żeby wyznała to

właśnie jemu.

- Tak - odrzekła lakonicznie.

- To się zdarza - zauważył.

- Wiem, ale tym razem, kiedy straciłam pacjentkę, nie tylko jej.

mąż kwestionował moje orzeczenie, ja sama również.

- Jesteś perfekcjonistką - stwierdził Peter z uznaniem.

background image

- A ty nie? Czyż nie powinniśmy być?

Pierwszego dnia, gdy rozmawiali, poczuł sympatię do Violet z

powodu Ryana. Teraz uświadomił sobie, że łączy ich coś jeszcze -

stosunek do pracy.

- Musimy wykorzystywać nasze umiejętności najlepiej jak

umiemy - przyznał. - Możemy być perfekcjonistami, ale nie jesteśmy

Panem Bogiem.

Usłyszał jej ciężkie westchnienie. Jako lekarze mieli władzę, ale

czasami nie uświadamiali sobie, że jest ograniczona.

- Oczywiście masz rację - mruknęła. - I na ogół podchodzę do

takich spraw spokojnie. Ale przez ostatnie miesiące nie byłam w

stanie. Wybrałam się w rejs, żeby nabrać dystansu do tego, co się

stało.

- Pomogło?

- Rozerwało, ale czy pomogło? Nie.

- Może kiedy już będziemy wiedzieć, co z Ryanem, znowu

spojrzysz na wszystko z innej perspektywy - podsunął Peter.

- Może - westchnęła z powątpiewaniem.

Rozległ się dzwonek pagera.

- Przepraszam na chwilkę, Violet.

Rzuciwszy okiem na numer, od razu wiedział, kto go wzywa.

- Muszę iść do pacjenta - powiedział.

- Domyślam się, poznałam sygnał pagera. - Violet wykazała pełne

zrozumienie. - Porozmawiam z Ryanem i któreś z nas skontaktuje się

z tobą.

background image

Peter miał nadzieję, że to będzie Ryan. Violet Fortune była zbyt

interesująca, zbyt intrygująca i zbyt piękna, żeby mógł przy niej

zachować spokój umysłu.

Mimo to miał nadzieję, że jednak przyjdzie na piątkową aukcję.

Przyjdzie czy nie, i tak nie ma to znaczenia. On ma zamiar jakoś to

przetrwać i zabrać w weekend tę, która go kupi, na Riverwalk. To

będzie jego wkład w dobroczynność.

O niebo łatwiej byłoby dać czek.

Wjechał na trzecie piętro i podszedł do dyżurki pielęgniarek,

dowiedzieć się, który pacjent go potrzebuje, po czym udał się do

pokoju, w którym leżała Celeste Bowlan. Sześcioletnia dziewczynka

płakała i siostry nie mogły jej uspokoić. Z jakiegoś powodu obecność

Petera zawsze wpływała na nią kojąco. Podszedł do łóżka. Wiedział,

że Celeste jest sierotą.

- Ejże, podobno miałaś zły dzień - zaczął łagodnie. - Siostra

Carmelita mi powiedziała.

Dziewczynka zwróciła na niego duże czarne oczy. Na jej twarzy

malowało się przygnębienie i smutek. Przed rokiem jej rodzice

wybrali się sami z wizytą i po drodze mieli wypadek. Zginęli na

miejscu. W tym czasie Celeste przebywała z opiekunką w domu.

Umieszczono ją w rodzinie zastępczej, ale okazało się, że

przybrany ojciec był alkoholikiem ukrywającym swój nałóg,

prowadził po pijanemu samochód i rozbił się, gdy wiózł dziewczynkę.

Doznała złamania kręgosłupa i wielu obrażeń, nie mówiąc już o urazie

background image

psychicznym. Peter miał ją operować, ale należało poczekać, aż jej

stan ogólny się ustabilizuje.

Pracownica socjalna powiedziała, że Celeste nie wróci już do

swojej rodziny zastępczej, ale na razie nie znaleziono dla niej innej.

Dziewczynka była całkiem sama, więc Peter starał się ją odwiedzać

jak najczęściej.

- Uspokój się, maleńka. Porozmawiajmy. - Przysunął sobie

krzesło do łóżka dziewczynki.

- Cały dzień cię nie było - poskarżyła się.

- Tak, ale miałem wielu pacjentów - odparł ze skruchą. -

Potrzebowali mojej pomocy, tak jak ty. Obiecałem przecież, że

przyjdę wieczorem i ci poczytam.

- Przyjdziesz?

- Oczywiście, później - zapewnił ją. - Tylko coś zjem i

zatelefonuję.

Z oczu dziewczynki znowu popłynęły łzy.

- Zresztą mogę kupić w automacie kanapkę i zjeść tutaj - dodał

szybko. - Zaraz wrócę.

- Obiecujesz?

- Obiecuję.

Nagle przypomniała mu się rozmowa z Violet i to, co powiedziała

o wypaleniu. Może rozważyłaby, czy nie spędzić trochę czasu z

Celeste? Dziewczynka potrzebuje kobiecej ręki, a Violet ma dużo

czasu. Poruszy ten temat w czasie piątkowego wieczoru albo w drodze

do Houston.

background image

Przekonując się, że jej obecność jest mu całkowicie obojętna,

poszedł poszukać czegoś do zjedzenia.

ROZDZIAŁ TRZECI

Sala balowa hotelu Madison prezentowała się niezwykle

elegancko. Goście siedzieli na wyściełanych brokatem krzesłach przy

stołach przykrytych jasnoróżowymi obrusami. Na każdym stole

ustawiono świece, a nad stołami lśniły kryształowe żyrandole.

Violet siedziała przy stole razem z Lily i Ryanem, swoim bratem

Milesem i kilkoma jego przyjaciółmi. Jej wzrok coraz to wędrował ku

Ryanowi. Wyglądał na zmęczonego i rozkojarzonego. Dobrze, że

Peter załatwił to badanie za pomocą rezonansu.

Ryan powiedział żonie, że wybiera się do Houston służbowo.

Podał nazwę hotelu, w którym mieli się zatrzymać, więc przyjęła to

wyjaśnienie. Violet wyczuwała jednak atmosferę pewnego napięcia

między nimi.

Przez cały czas kolacji dyskretnie przygrywał zespół kameralny,

po czym na estradzie pojawiła się młoda kobieta.

- Serdecznie witam wszystkich gości na aukcji upamiętniającej

działalność Estelle Clark - powiedziała, uśmiechając się do zebranych.

Kobieta mogła być w wieku Violet. Było w niej coś znajomego.

Wysoka, elegancko ubrana brunetka. Szmaragdowa szyfonowa suknia

sprawiała wrażenie, jakby ją zaprojektowano specjalnie dla niej.

background image

- Stacey jest właścicielką butiku w galerii. - Lily nachyliła się do

Violet. - Często tam kupuję. Poza tym, jest... - przerwała, gdy Stacey

ponownie zabrała głos.

- Jak zapewne wielu z państwa wie, to zaszczyt dla mnie, że mogę

tutaj być, aby zbierać pieniądze na sprzęt dla oddziału pediatrycznego

upamiętniającego moją matkę.

Nagle Violet olśniło. Już wiedziała, dlaczego kobieta wydaje się

jej znajoma. Była przecież córką Estelle Clark i siostrą Petera.

Zauważyła ją i drugą kobietę, gdy wychodziły z gabinetu Petera. Ona

też musiała być jego siostrą. Widziała ich fotografie w domu Petera,

lecz były na niej znacznie młodsze.

- A teraz, żeby już państwa nie nudzić, przejdę do głównej

atrakcji dzisiejszego wieczoru, aukcji naszych kawalerów do wzięcia -

powiedziała Stacey. - Panie Kinsdale, zapraszam na podium.

Wysoki blondyn około trzydziestki wbiegł na estradę i stanął

obok mikrofonu. Stacey wskazała mu, żeby przeszedł do końca

krótkiego wybiegu.

- Niech pan im pozwoli rzucić na siebie okiem - zachęciła. -

Szczęśliwa ofiarodawczyni najwyższej kwoty wygra dzień w klubie

golfowym pana Kinsdale'a połączony z kolacją w restauracji z

widokiem na pole golfowe. Zaczynamy licytację od stu dolarów.

Stawki szybko podbijano. Szczególną aktywnością wyróżniały się

kobiety przy dwóch sąsiadujących ze sobą stolikach.

- To pielęgniarki - wyjaśniła Lily, zwracając się do Violet. -

Podejrzewam, że cały rok oszczędzały na tę okazję.

background image

Licytacja zakończyła się dwoma tysiącami dolarów.

- Ty też powinnaś licytować - Lily zachęciła Violet, gdy na

podium stanął następny dżentelmen.

- Nie wiem, czy to najlepszy sposób, żeby umówić się na randkę -

zażartowała Violet. - Raczej wypiszę czek... - Urwała w pół zdania,

gdy na wybiegu pojawił się Peter Clark. Miał na sobie smoking i choć

wyglądał wytwornie, sprawiał wrażenie skrępowanego całą sytuacją.

Stacey obrzuciła go pełnym uznania spojrzeniem.

- A teraz szczególna gratka, miłe panie. Mam przyjemność oddać

na licytację własnego brata - zaanonsowała. - Musiałam go długo

przekonywać, żeby się zgodził, więc nie zróbcie mi zawodu.

Licytujcie jak najwyżej.

Stacey zniżyła głos i pochyliła się do mikrofonu.

- Ma o sobie wysokie mniemanie. Nie pozwolimy, żeby je stracił,

prawda? Zapraszam, moje panie. Randka z doktorem Peterem

Clarkiem na Riverwalk. Cena wywoławcza dwieście dolarów.

Peter sztywnym krokiem przeszedł wzdłuż wybiegu, co

świadczyło, że nienawidzi się w tej roli. Musi naprawdę bardzo

kochać siostry, że zgodził się wziąć udział w takiej imprezie. Violet

podziwiała, jak stara się zachować poczucie humoru i robić dobrą

minę do złej gry.

Pielęgniarki znowu zapoczątkowały licytację, ale tym razem

włączyła się Violet.

- Pięćset. - Podniosła w górę numerek.

- Odwagi - zachęciła ją Lily.

background image

Violet zaczerwieniła się, ale gdy ją przelicytowano, podbiła

stawkę. Nie wiedziała, czy podniecają to współzawodnictwo, czy

myśl o spędzeniu wieczoru z Peterem na Riverwalk.

Stawka wzrosła do dwóch i pół tysiąca dolarów. Jedna z

pielęgniarek, nieduża blondynka, nie poddawała się, Violet też nie. W

końcu cena za Petera osiągnęła trzy tysiące dolarów.

- Trzy i pół - zawołała Violet.

Jasnowłosa pielęgniarka zrezygnowana potrząsnęła głową,

wyraźnie rozczarowana.

- Pani z numerem dwadzieścia cztery właśnie wygrała

przyjemność słuchania przez cały wieczór, jak mój brat rozprawia o

medycynie - obwieściła z uśmiechem radości Stacey. - Peter, obiecaj,

że będzie też miała trochę rozrywki - zwróciła się do brata.

Z wyrozumiałym uśmiechem starszego brata Peter uścisnął siostrę

i zszedł z podium.

Violet nie bardzo wiedziała, jak się zachować.

- Idź, porozmawiaj z nim - zachęciła Lily.

Przynajmniej teraz nie będzie musiała udawać przed Lily, że się

nie znają. Może uzna to za wymówkę, że tak ochoczo podbijała

stawkę? Dlaczego potrzebuję wymówki? - spytała samą siebie.

Bo nie chcesz, żeby wiedział, że ci się podoba, odpowiedział jej

wewnętrzny głos.

Choć ubrana w wieczorową, długą suknię, nie czuła się jak dama,

przemierzając salę długimi krokami. Peter rozmawiał obok podium z

kobietą, którą teraz rozpoznała. Z Lindą Clark.

background image

Gdy zobaczył Violet, obrzucił ją pełnym zachwytu spojrzeniem.

Błysk w jego oczach zelektryzował ją, ale starała się zachować zimną

krew. Ważniejsza niż relacje z mężczyznami była dla niej praca.

W głębi duszy wiedziała jednak, że praca to tylko wymówka, aby

chronić swoje serce przed uczuciem, zwłaszcza teraz, gdy znalazła się

na rozdrożu i musiała dokonać wyboru. W Red Rock przebywała

czasowo i przelotny romans nie istniał w jej planach. Mimo to jej puls

przyspieszył, a przez plecy przeszedł dreszcz. Podeszła do Petera.

- Oto kobieta, która w końcu położyła kres memu cierpieniu -

zwrócił się do swojej towarzyszki. - Lindo, poznaj Violet Fortune.

Violet, przedstawiam ci moją siostrę, Lindę Clark.

Linda uśmiechnęła się przyjaźnie do Violet i serdecznie uścisnęła

jej dłoń.

- Spędzicie wspaniale czas na Riverwalk - powiedziała i skinęła

do kogoś ręką. - A teraz wybaczcie, ale muszę być w dziesięciu

miejscach naraz. Miło było cię poznać, Violet. - Poklepała brata po

ramieniu. - Nie bądź dzikusem - napomniała go. - Pamiętaj, że w

przyszłą niedzielę jest przyjęcie jubileuszowe Charlene i ojca.

Na twarzy Petera pojawił się na moment wyraz konsternacji i

Violet zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, że nie chce

uczestniczyć w przyjęciu z okazji rocznicy ślubu ojca.

Znajdowali się na sali, w której kłębiło się około trzystu osób,

lecz gdy popatrzyła w oczy Petera było tak, jakby wylądowali na

bezludnej wyspie. Wizja była bardzo kusząca, więc musiała się

powstrzymać, żeby zanadto nie fantazjować.

background image

- Brałam udział w tej licytacji, żeby wesprzeć szlachetny cel i nie

chcę dłużej udawać przy Lily i Ryanie, że się nie znamy - tłumaczyła.

- Zrozumiem, jeśli nie będziesz miał ochoty na tę randkę.

- Randka jest częścią umowy - powiedział Peter poważnie. - Już

dawno nie byłem na Riverwalk, ale jeśli nie chcesz iść...

- Bardzo chętnie pójdę - wpadła mu w słowo. - Chciałam tylko

zwolnić cię z tego przymusu. To niemal jak randka w ciemno.

- Nie dla mnie, Violet. Widzę cię aż nazbyt dobrze. - Przesunął po

niej wzrokiem. - Zamierzasz zostać tu dłużej? - spytał.

- Sama nie wiem. Muszę jeszcze wpłacić pieniądze.

- Chciałbym, żebyś poznała jedną z moich pacjentek.

Pojechałabyś ze mną do szpitala? - zaproponował.

- W tej sukni?

- Wierz mi, to nie ma najmniejszego znaczenia.

- Dobrze. - Zaintrygowała ją ta niezwykła prośba.

- Tylko zapłacę za ciebie. - Zamilkła na chwilę skonsternowana. -

Niezręcznie to wyszło, miałam na myśli... za naszą randkę -

tłumaczyła się. - Spotkamy się w holu.

- Pójdę z tobą. Też chcę ofiarować jakąś sumę.

Ujął ją za łokcie i poprowadził między stolikami.

- Twoje siostry pomagały w zorganizowaniu imprezy? - spytała,

gdy czekali w kolejce, żeby wpłacić pieniądze.

- Oczywiście. Angażują się w sprawy oddziału pediatrycznego od

czasu jego powstania.

background image

- Robią świetną robotę - stwierdziła z uznaniem Violet. - A twój

ojciec też tu jest?

- Nie - odparł Peter krótko. - Po śmierci mojej matki rozpoczął

nowe życie - dodał szybko.

- To chyba dobrze, prawda? - zauważyła Violet.

- Zależy jak na to spojrzeć. Ożenił się ponownie w niecały rok po

śmierci żony.

- Ile miałeś wtedy lat?

- Trzynaście, Stacey jedenaście, a Linda dziewięć.

- Tak mi przykro, Peter. Nie mogę sobie wyobrazić, że mogłabym

teraz stracić rodziców, a co dopiero, gdybym była dzieckiem.

Zbliżyli się do stolika i wpłacili odpowiednie kwoty. Parę minut

później podążali do wyjścia.

- Rzuciłem parę razy okiem na Ryana - powiedział Peter. -

Wyglądał na zmęczonego. Uważasz, że jego objawy stały się

wyraźniejsze?

- Nie zauważyłam, ale on ukrywa je przed Lily - westchnęła

Violet.

- Jak wytłumaczył swój wyjazd do Houston?

- Spotkaniem służbowym.

Wyszli z hotelu i skierowali się na parking. Podeszli do

samochodu. Violet była przyjemnie zaskoczona, że Peter otworzył, jej

drzwiczki. Gdy wsiadała, rozcięcie przy spódnicy rozchyliło się.

- A więc takie rzeczy mają praktyczny cel - zauważył lekko

kpiącym tonem.

background image

Poła spódnicy odchyliła się, ukazując długą zgrabną nogę aż po

udo. Już wcześniej Violet nosiła takie suknie i czuła na sobie wzrok

mężczyzn. Ale pełne uznania spojrzenie Petera zażenowało ją.

Chwyciła połę spódnicy i zakryła nogę, udając, że chroni

spódnicę przed przytrzaśnięciem drzwiami samochodu. Upewniwszy

się, że Violet siedzi wygodnie, Peter zamknął drzwi.

W chwilę później zapach perfum Violet zmieszał się z zapachem

jego wody po goleniu. Obserwowała jego ręce na kierownicy. Były

silne, z długimi palcami, wyobrażała go sobie przy stole operacyjnym.

Niestety, wyobrażała sobie coś znacznie więcej. Kiedy to jakiś

mężczyzna ostatni raz ją dotykał?

- Byłaś kiedyś w szpitalu San Juan? - Głos Petera przerwał tę grę

wyobraźni.

- Kilka lat temu na oddziale ratunkowym, kiedy Miles wpadł na

drut kolczasty i trzeba go było zszywać.

- Au! - wykrzyknął Peter.

- On tego tak nie wyraził - roześmiała się.

Peter zachichotał.

- Znasz moich braci? - spytała.

- Poznałem Stevena na przyjęciu noworocznym u Ryana i Lily -

powiedział Peter. - Z pozostałymi spotkałem się przelotnie.

- Byłeś na ślubie Stevena i Amy? - Jej brat znalazł miłość swego

życia. Gdy przed tygodniem brali ślub, nie widziała Petera wśród

gości.

background image

- Ledwo przyjechałem, wezwano mnie do szpitala. Musiałem

wracać, zanim ceremonia się zaczęła. Słyszałem, że i Clyde się ożenił.

- Tak. W przyszłym tygodniu wracają z podróży poślubnej. Steve

i Amy byli tylko kilka dni, bo muszą przygotować przyjęcie na część

Ryana na swoim nowym ranczu.

- Podobno przyznano mu Nagrodę Hensleya-Robinsona. Zasłużył

na nią - stwierdził Peter.

Zajechali na parking i już po chwili powitały ich zaciekawione

spojrzenia ochroniarzy. Wieczorowa suknia nie była czymś

codziennym na terenie szpitala. Przeszli przez pusty hol do biurka

recepcjonistki.

- Dobry wieczór, Myra - powitał ją Peter.

- Dobry wieczór, doktorze. Świetny strój - popatrzyła na niego z

zainteresowaniem. - Cieszę się, że choć raz był pan gdzieś poza

szpitalem. Za dużo pracuje - zwróciła się do Violet poufnym tonem,

jakby znały się całe lata.

- Lekarze podobno mają ten problem - odparła Violet.

- Do zobaczenia Myro. - Peter ujął Violet pod ramię i poprowadził

do windy.

Jego dotyk podziałał na nią elektryzująco. Zastanawiała się, jak

wygląda pod smokingiem. Sama ta myśl wywołała rumieńce na jej

twarzy. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje od chwili, gdy poznała

Petera Clarka, ale nie była z tego zadowolona. Od wczesnej młodości

starała się polegać na swoim rozumie, a nie na emocjach. I teraz nie

zamierzała tego zmieniać.

background image

Zadała sobie pytanie, co tu właściwie robi, gdy wysiedli z windy

na oddziale pediatrycznym. Dlaczego zgodziła się tutaj przyjść, nie

wiedząc nawet kogo ma odwiedzić?

Tymczasem zamiast wejść na oddział pediatrii ogólnej, Peter

skręcił w stronę intensywnej terapii. Sala znajdująca się na wprost

dyżurki pielęgniarek miała przeszklone ściany.

- Sprawdzę tylko kartę, zaczekaj chwilę - poprosił i wszedł do

dyżurki.

Po minucie był z powrotem.

- Pójdziemy do Celeste Bowlan - powiedział. - Ma sześć lat i

nikogo, kto by się nią opiekował oprócz pracownicy socjalnej i...

mnie. Była w wypadku, który spowodował po pijanemu jej przybrany

ojciec. Nie muszę nawet dodawać, że już nie wróci do tej rodziny

zastępczej.

Gdy ją przywieziono, miała ciężkie obrażenia, złamany kręgosłup,

uraz jamy brzusznej. Nie mogłem jej od razu operować.

Zaplanowałem operację na poniedziałek rano. Jej stan jest teraz

stabilny, ale dałem jej lek uspokajający.

Serce mi pęka z bólu - mówił dalej - kiedy patrzy na mnie tymi

dużymi ciemnymi oczami. Potrzebuje kogoś, kto by się o nią

troszczył, odwiedzał ją. Choćby na piętnaście minut, pół godziny

dziennie. Pomyślałem sobie, że skoro dysponujesz czasem...

Violet nagle zrobiło się zimno. Znieruchomiała.

- O co chodzi? - spytał.

background image

- Ja... ja nie jestem pewna, czy powinieneś był mnie tu

przyprowadzać - wyjąkała Violet.

- Dlaczego nie? - zdziwił się Peter.

- Bo może nie chcę się w to angażować.

- Dlatego że straciłaś pacjentkę? - domyślił się.

- To też. Od tamtej chwili... wycofałam się.

- Masz na myśli, że dystansujesz się od swoich pacjentów, czy

tak?

- Niewielu ich widziałam od tamtego czasu.

- Celeste ma sześć lat i jest bardzo samotna - powiedział Peter. -

Dobrze by jej zrobiło, gdyby od czasu do czasu ktoś jej poczytał czy z

nią porozmawiał.

- Chodzi ci o wpływ psychiki na ciało? - Violet wiedziała, że

niektórzy lekarze w to wierzą, inni nie.

- Właśnie - przytaknął Peter. Najwyraźniej należał do tych

pierwszych.

Nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Choć nie lubiła takich sytuacji,

nie mogła tak po prostu obrócić się na pięcie i odejść. Peter intuicyjnie

to wyczuwał.

- Gdzie ona jest? - spytała.

Wskazał jej drugą kabinę, nacisnął guzik i szklane drzwi się

rozsunęły.

- Doktor Clark? - usłyszeli słaby głosik dochodzący spośród

plątaniny kabli i rurek. - Poczytasz mi? - spytała Celeste i nagle Violet

poczuła, że coś chwyta ją za gardło.

background image

- Chyba za późno na czytanie, ale chciałbym, żebyś kogoś

poznała.

Violet podeszła do łóżka i popatrzyła na małą pacjentkę. Miała

ogromne czarne oczy, długie proste włosy do ramion. Violet

zapragnęła nagle wyszczotkować je, ukoić dziewczynkę, zrobić coś,

co sprawiłoby, żeby mała poczuła się dobrze. I w tym właśnie tkwił

problem, ponieważ lekarze nie zawsze mają taką moc. Zbyt często się

o tym przekonywała.

- Jestem Violet - powiedziała łagodnie, dotykając ręki

dziewczynki. - Doktor Clark powiedział mi, że nazywasz się Celeste.

To bardzo ładne imię.

- Moja mamusia i tatuś je wybrali - oznajmiła z dumą

dziewczynka i jej oczy napełniły się łzami. - Pani Gunthry mi

powiedziała, że oni są w niebie. Ja też chcę tam iść. Do nieba.

Violet poczuła ucisk w gardle.

- Pani Gunthry pracuje w opiece społecznej. Zajmuje się Celeste -

wyjaśnił Peter.

- Jestem pewna, że mamusia i tatuś są z ciebie bardzo dumni. -

Podeszła jeszcze bliżej i delikatnie pogładziła główkę dziewczynki.

- Dlaczego? - W oczach Celeste pojawiło się zainteresowanie.

- Bo jesteś bardzo dzielna. Wiem, że obserwują cię i mają

nadzieję, że poczujesz się lepiej.

- Jak?

background image

W pracy nieraz stykała się z małymi pacjentami i wiedziała, że

zadają niekończące się pytania, na które ona nie zawsze zna

odpowiedź. Dotknęła piersi dziewczynki.

- Oni zawsze będą żyli w twoim serduszku i będą ci pomagać,

żebyś była silna, dobra i szczęśliwa.

- I żebym mogła znowu chodzić? - Celeste patrzyła na nią

błagalnie.

Tym razem Violet zerknęła na Petera. Nie wiedziała, jakie są

rokowania.

- Będziesz chodzić. - Peter zapewnił dziewczynkę z całym

przekonaniem. - A oni będą patrzeć, jak to robisz. Trochę to potrwa,

ale będziemy ci pomagać. - Peter zerknął na zegarek. - A teraz

musimy już iść, żebyś mogła zasnąć.

- Nie idź - szepnęła dziewczynka.

- Wrócę - obiecał Peter. - Odwiozę tylko Violet, a potem przyjdę i

chwilę z tobą posiedzę. Dobrze?

- Dobrze - mruknęła Celeste i powieki same jej opadły.

Violet nie mogła się powstrzymać, żeby nie pogładzić policzka

dziewczynki. Pragnęła z całego serca coś dla niej zrobić i wiedziała,

że znów ją odwiedzi.

- Lek ją uśpił - wyjaśnił Peter, gdy wyszli z kabiny. - To najlepsze

w tej sytuacji.

- Może podbić serce - przyznała Violet przez ściśnięte gardło. -

Rzeczywiście wrócisz?

- Zawsze robię to, co obiecałem.

background image

Uwierzyła mu. Nie pamiętała, kiedy spotkała takiego mężczyznę

jak on. Był uprzejmy i... diabelnie pociągający.

- Chętnie znowu ją odwiedzę - powiedziała.

- Liczyłem na to - uśmiechnął się.

- Uważasz, że mam za dużo wolnego czasu?

- A nie masz?

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Przyjemnie, jeśli człowiek

nie musi się trzymać ściśle wytyczonego harmonogramu.

- Bardzo ciężko pracowałaś - zauważył Peter, gdy wsiedli do

windy. - Nie każdy w twoim wieku ma taką renomę.

Patrzył na nią, odpowiedziała mu spojrzeniem. Coś między nimi

zaiskrzyło i od tej iskry mógłby się zająć cały szpital. Violet nie miała

pojęcia, dlaczego tak na niego reaguje. Ta świadomość bardziej ją

przestraszyła niż podnieciła. Na szczęście winda szybko znalazła się

na parterze i wyszli do pustego o tej porze holu.

Na zewnątrz Violet wskazała ławkę w pobliżu wyjścia.

- Możemy na chwilę usiąść? - spytała. - Chciałabym, żebyś mi

opowiedział, jakie są rokowania dla Celeste.

Nawet jeśli zdziwiła go ta propozycja - mogli przecież

porozmawiać w samochodzie - nie pokazał tego po sobie. Usiedli,

Peter okrył ją marynarką.

- Rokowania stoją pod znakiem zapytania i to nie tyle ze względu

na jej obrażenia, co jej sytuację - zaczął.

- Boję się, że ona nie zechce wyzdrowieć. Potrzebne jej wsparcie i

czułość, ludzie, którzy będą się o nią szczerze troszczyć.

background image

- Czy opieka społeczna nie próbuje znaleźć jej nowej rodziny?

- „Próbuje" to właściwe słowo. - Peter skinął głową. - Dzieci w jej

wieku w ogóle trudno gdzieś umieścić, a co dopiero mówić o Celeste,

która wymaga szczególnej opieki. Nie dość, że jej przybrany ojciec

prowadził po pijanemu, to jeszcze pani Gunthry odkryła, że zostawiali

dziewczynkę samą.

Celeste ma cioteczną babkę, ale ta jest już w podeszłym wieku,

cierpi na artretyzm i nie ma specjalnej ochoty zajmować się

dzieckiem. Zwłaszcza kiedy się okazało, że Celeste nie odziedziczyła

po rodzicach niczego z wyjątkiem mebli z drugiej ręki. Taka osoba

nigdy nie będzie dobrą opiekunką.

- Powiedz, jaki może być najpomyślniejszy scenariusz dla

dziewczynki - poprosiła Violet.

- W najpomyślniejszym scenariuszu złączę jej kręgosłup. Jest

złamany na wysokości kręgu L 4-5. Rdzeń nie jest uszkodzony, tylko

uciśnięty. Spędzi w szpitalu dziesięć dni lub dwa tygodnie, a potem

zostanie przekazana do ośrodka rehabilitacyjnego. Tam otrzyma

leczenie, żeby mogła znowu chodzić. Będzie to trwać od dwóch do

pięciu miesięcy, częściowo ambulatoryjnie. Ale nic nie jest pewne. I

dlatego tak ważny jest jej stan psychiczny.

Violet poczuła dotyk ramienia Petera. Podniosła na niego wzrok i

popatrzyła w jego oczy, które przybrały tajemniczą ciemnozieloną

barwę.

- Dopóki pozostanę w Red Rock, będę do niej chodzić -

powiedziała.

background image

- Bardzo jej pomożesz.

- Właściwie to myślę, że w równej mierze ona pomoże mnie -

odparła Violet. - Medycyna stała się dla mnie zbyt dużym

wyzwaniem. Diagnozowanie, podejmowanie decyzji to wszystko

może mieć tragiczne konsekwencje - zamyśliła się.

- Masz praktykę w tych sprawach, czyż nie?

- Owszem, i co z tego - westchnęła - skoro nie mam praktyki w

dystansowaniu się od pacjentów. Muszę się tego nauczyć.

- Nie, nie musisz - zaprotestował Peter.

Violet popatrzyła mu prosto w oczy. Była w nich pewność i

determinacja.

- Nie odsuwam się od Celeste, przecież widziałaś - powiedział

Peter. - A czy powinienem? - Potrząsnął głową. - Nie sądzę. Gdybym

to zrobił, nie mógłbym w pełni zaangażować się w proces leczenia.

- Sama nie wiem, Peter - westchnęła.

- Może rozstrzygniesz ten dylemat w czasie pobytu w Red Rock -

zasugerował.

- Może, a może dopiero po powrocie do Nowego Jorku?

Gdy Peter ją obserwował, poczuła ogarniające ją mimo chłodnej

nocy ciepło. Była niezwykle podekscytowana. Niczym nastolatka na

pierwszej randce nie wiedziała, czym się ten wieczór zakończy.

Wszystko to może ściągnąć na nią kłopoty. Przecież nauczyła się

już nie ulegać emocjom. Nie pragnęła związków z mężczyznami, bo

jako bardzo młoda dziewczyna przekonała się, jakie spustoszenie w

background image

życiu,

sercu

i przyszłości

może

spowodować

pokochanie

niewłaściwego mężczyzny.

Nieczęsto wspominała tamten czas. I teraz też nie chciała tego

robić. Zdjęła marynarkę Petera i podała mu.

- Dzięki - powiedziała. - Powinnam już wracać.

Nie namawiał jej, żeby została dłużej. Wstali i poszli do

samochodu. Po chwili zajechali pod hotel.

- Nie wejdę do środka. - Violet pokręciła głową. - Wracam do

„Flying Aces". - Chciała uniknąć odpowiadania na pytania gdzie była,

dlaczego wyszła z Peterem, dlaczego przelicytowała inne uczestniczki

aukcji.

- Odprowadzę cię do twego samochodu. - Nie zabrzmiało to jak

propozycja, raczej jak stwierdzenie kogoś, kto nie zamierzał zmienić

zdania.

- Nie boję się ciemności - odpowiedziała z lekką ironią.

- Może powinnaś.

Mieszkała w Nowym Jorku i nie była osobą lekkomyślną.

Przeszła kurs samoobrony. Teraz też nie martwiła się o swoje

bezpieczeństwo, jej niepokój budziło to, że Peter Clark tak ją pociąga.

Przeszła do samochodu. Peter szedł za nią.

- Zobaczymy się jutro rano - powiedziała. - Niepokoję się, że

Ryan będzie prowadził samochód, gdyby to miało być coś więcej niż

napięciowy ból głowy. Umówiłam się z nim przed „Dwoma

Koronami" i pojedziemy do ciebie razem, będę jechała za nim.

background image

- Wiesz, że chciałbym wyjechać wpół do siódmej rano? - upewnił

się Peter.

- Tak.

- A twój brat nie będzie się dziwił, że tak wcześnie wychodzisz?

- Nie zauważamy, kiedy któreś z nas wychodzi i wraca. Mieszkam

w domku przy basenie, a Miles nie pilnuje mnie tak jak Clyde.

Stali jeszcze przez chwilę w świetle lamp na parkingu, nie mogąc

oderwać od siebie oczu. Gdy Peter pochylił się ku niej, wstrzymała

oddech. Bała się, że czar pryśnie, że jego pager może zakłócić tę

chwilę albo że Peter zmieni zamiar. Za wszelką cenę pragnęła poczuć

jego usta na swoich. Chciała je smakować, chciała się przekonać, czy

ta ekscytacja jest wzajemna.

W chwili, gdy zaczął ją całować, wiedziała, że tak. Objął ją

silnym ramieniem i jeszcze bardziej przysunął do siebie. Rozchyliła

usta, sygnalizując mu, że oczekuje jego pieszczot. Napięcie między

nimi narastało. Przylgnęła do niego całym ciałem i wyczuła, jak

bardzo jest podniecony.

Jakże inny był ten pocałunek od doznań z jej pierwszej randki i od

wszystkich następnych, które pozostawiały ją obojętną. Przy Peterze

płonęła i zaczęła się zastanawiać, dokąd mogliby pójść.

Nie dowiedziała się. Pocałunek nagle się zakończył, a Peter

opuścił ręce i odstąpił od niej. Violet drżała, ale gdy podniosła wzrok

zobaczyła, że Peter jest tak samo opanowany jak przez cały wieczór.

- To chyba nie była najmądrzejsza rzecz, jaką zrobiłem -

stwierdził.

background image

Duma powstrzymała ją przed zapytaniem dlaczego, przed

okazaniem mu, jakie wywarł na niej wrażenie. Na swojej dumie

mogła zawsze polegać, mogła się na niej oprzeć, ona dodawała jej sił i

pewności siebie.

- To był tylko pocałunek - rzuciła niefrasobliwie.

Peter przekrzywił głowę i popatrzył na nią, jakby próbował

przeniknąć Violet na wskroś, ale wiedziała, że to mu się nie uda. Całe

życie wznosiła wokół siebie mur - od czasu, gdy miała piętnaście lat.

Zaszła wtedy w ciążę i była bardziej samotna niż kiedykolwiek w

życiu. Nie było sposobu, żeby Peter mógł wejrzeć w jej serce, umysł i

głowę.

Wsiadła do auta i zamknęła drzwi. Zapuściła silnik i ruszyła bez

słowa pożegnania, nawet nie spojrzawszy w lusterko wsteczne.

Jutro rano znowu zobaczy Petera. Będzie już na to przygotowana.

Będzie spokojnie, profesjonalnie rozmawiać na temat Ryana, potem

każde z nich pójdzie swoją drogą. Koniec historii.

Na swoich ustach jednak wciąż czuła smak pocałunku. A gdy łzy

napłynęły jej do oczu, głęboko zaczerpnęła powietrza i powstrzymała

je. Jest przecież lekarzem, doktor Violet Fortune, kobietą silną i

niezależną. Nie potrzebuje mężczyzny. Powtarzała to zdanie jak

mantrę przez całą drogę do „Flying Aces".

ROZDZIAŁ CZWARTY

Aukcja dobiegła końca. Jason Jamison rozejrzał się po sali,

zadowolony, że nie brał w niej udziału. Przemknęło mu wprawdzie

background image

przez myśl, żeby wystawić się na licytację kawalerów, ale

uprzytomnił sobie, że uchodzi za żonatego. Przyprowadził „żonę" i

oddali się życiu towarzyskiemu. Melissa aż za bardzo.

Kokietowała Ryana Fortune'a i nie wyglądało to na udawanie. A

przecież miała być wspólniczką Jasona w doprowadzeniu Ryana do

upadku. Ujęła zmysłowo ramię Ryana i patrzyła mu w twarz szeroko

otwartymi, uwodzicielskimi oczami. Lily wyraźnie nie była tym

zachwycona. Dobrze wiedziała, do czego jest zdolna Melissa. Kobiety

w takich sprawach mają szósty zmysł.

Jason poczuł ukłucie zazdrości, gdy Melissa, roześmiana,

przysunęła się do Ryana. Jej zachowanie wcale mu się nie podobało.

Miał ochotę skręcić jej ten piękny kark. Z drugiej strony do Ryana

przysunęła się Lily, jak gdyby chciała bronić swojej własności.

Zirytowany, Jason odwrócił się na pięcie i opuścił salę, zanim

zdążył zrobić coś, czego mógłby żałować. Zapalił papierosa i

odetchnął głęboko, starając się stłumić złość i zazdrość.

Błysk w oczach Lily, gdy obserwowała Melissę, był ostry niczym

sztylet. Zamiast oddawać się własnej zazdrości, powinien

skoncentrować się na zazdrości Lily i zastanowić się, jak ją

wykorzystać w celu zniszczenia rodziny Fortune'ów.

W sobotę rano Violet czekała w samochodzie na Ryana,

nieopodal drogi prowadzącej na jego ranczo. Wkrótce w zasięgu jej

wzroku pojawiła się duża niebiesko-srebrna furgonetka i skierowała

się za nią do domu Petera.

background image

Peter już na nich czekał. Pięć minut później jechali we trójkę w

kierunku Houston. Zmartwiona stanem Ryana Violet próbowała

nawiązać jakąś neutralną rozmowę, ale w końcu zrezygnowała. Peter

włączył radio, żeby złagodzić krępującą ciszę. Rozległa się spokojna

muzyka jazzowa. Między Violet a Peterem wciąż dawało się odczuć

napięcie po ich wczorajszym pocałunku i nawet niepokój o Ryana nie

był w stanie go zlikwidować.

Po przyjeździe do szpitala w Houston od razu udali się na drugie

piętro do gabinetu doktora Franka Grimaldiego, kolegi Petera.

- Doktor Grimaldi zaraz państwa przyjmie - powiedziała ładna

jasnowłosa recepcjonistka, gdy Peter podał jej swoje nazwisko. -

Proszę usiąść.

W poczekalni znajdowały się wygodne wyściełane meble, stolik z

najnowszymi magazynami ilustrowanymi i boczne lampy, dyskretnie

oświetlające wnętrze. Violet i Peter usiedli, Ryan niespokojnie krążył

po pokoju. Na szczęście po paru minutach zjawił się doktor Grimaldi.

Wymieniwszy entuzjastyczny uścisk dłoni z Peterem i nieco

mniej energiczny z Violet, zwrócił się do Ryana.

- Zachowamy pańską tożsamość w tajemnicy, proszę się nie

obawiać. Zresztą dla medycyny ważniejsze są numery identyfikacyjne

niż nazwiska. Jeśli płaci pan gotówką, dyskrecja jest gwarantowana.

- Co robimy najpierw? - spytał Ryan.

- Za pół godziny zrobimy rezonans. Recepcjonistka zawiezie pana

na radiologię, ale najpierw muszę pana zbadać.

- Zaczynajmy, chciałbym znać pana opinię.

background image

- Wynik będzie zapewne dopiero późnym popołudniem - zwrócił

się Peter do kolegi.

- Tak, po badaniu proponuję wam pójście na lunch i odpoczynek.

Spotkamy się tutaj o czwartej.

- Zaczekasz tu na mnie? - Ryan zwrócił się do Violet.

- Oczywiście. Będę miała okazję przejrzeć te magazyny.

Przynajmniej dowiem się jakichś plotek i nowinek kosmetycznych, a

może i czegoś na temat cudownych kuracji.

- To dobrze - uśmiechnął się Ryan. - Niewykluczone, że którejś z

nich będę potrzebował.

Violet nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miała nadzieję, że

wszystko będzie dobrze i nawet nie chciała myśleć o najgorszym.

Ryan zawsze był kimś ważnym w jej życiu. Nie wyobrażała sobie, że

mogłoby go zabraknąć.

Przez następne dwadzieścia minut czuła się tak, jakby miała

wyskoczyć ze skóry. Była spięta z powodu niepokoju o Ryana, ale

obecność Petera w niewielkim pomieszczeniu bynajmniej jej nie

pomagała. Bliskość recepcjonistki nie pozwalała na osobistą

rozmowę, zakładając, że Peter w ogóle miałby na nią ochotę. Był

pogrążony w lekturze nowych magazynów.

Ciekawe, czy on zawsze jest taki spokojny i opanowany? Czy nic

go nie wyprowadza z równowagi ani nie zbija z tropu? Gdyby

potrzebowała teraz wyzwania, to stanowiłby je on. Ale w tej chwili

Violet nie miała ochoty robić niczego, co poruszyłoby Petera Clarka.

background image

Marzyła, żeby czas mijał jak najprędzej, a tymczasem minuty wlokły

się nieznośnie.

Wreszcie doktor Grimaldi osobiście przywiózł Ryana na wózku.

Ryan był wysokim mężczyzną potężnej postury. Tego ranka jednak,

gdy siedział na wózku, wydawał się znacznie starszy, słabszy i

zrezygnowany.

Violet podeszła i pocałowała go w policzek. Recepcjonistka

wzięła wózek i wyjechała z Ryanem z pokoju.

- Zobaczymy się później - powiedział doktor Grimaldi do Petera,

zerkając na zegarek.

- Zwariuję, jeśli będę tu tkwić - powiedziała Violet. - Nie miałbyś

ochoty się przejść? - zwróciła się do Petera.

- Dobry pomysł - przytaknął. - Lecz najpierw powinniśmy

porozmawiać.

- O zeszłym wieczorze? - Gdy tylko wymknęły jej się te słowa, od

razu ich pożałowała. Teraz Peter już wie, że o tym myślała.

- O tym, co zdarzyło się na parkingu - zniżył głos. - Nie

powinienem był cię pocałować.

- Nie stało się to bez mojego udziału - przypomniała mu.

- Jesteś piękną kobietą, Violet - kontynuował Peter. - Ale robisz

karierę, w dodatku w Nowym Jorku. Kiedyś szedłem tą drogą, ale nie

zamierzam tego powtórzyć. Domyślam się, że nawet nie wiesz, jak

długo zostaniesz w Teksasie.

- Zaplanowałam miesiąc - odrzekła.

background image

- W ciągu miesiąca możemy zrobić wiele złego. Możemy

pokrzyżować swoje plany życiowe, zniszczyć nasze uczucia i w końcu

doprowadzić do tego, że będziemy żałować, że w ogóle się

spotkaliśmy.

Zirytowały ją te ponure przewidywania.

- Cieszę się, że umiesz odgadywać przyszłość - zauważyła

sarkastycznie. - Nie wiesz przypadkiem, gdzie ja mogłabym sobie

kupić kryształową kulę?

- To nie żadne wróżby ani dar jasnowidzenia - odciął się Peter. -

Po prostu logika i umiejętność wyciągania wniosków z doświadczeń

przeszłości.

- A więc jesteś uprzedzony do kobiet, które robią karierę

zawodową?

- Szanuję je i są kobiety, którym praca nie pochłania dwudziestu

czterech godzin na dobę - wyjaśnił. - My jednak, ty i ja, dobrze

wiemy, że w naszym przypadku jest inaczej. Chciałem tylko

powiedzieć, Violet, że szukam czegoś więcej niż chwilowej rozrywki

w łóżku.

Jeśli chciał ją zaszokować, to nie udało mu się.

- Marzę o tym, żeby któregoś dnia wszystko udało mi się

pogodzić - wyznała Violet. - Ale prawda wygląda tak, że nie

spotkałam jeszcze mężczyzny, który by mnie skłonił do przemyślenia

i ewentualnej zmiany moich celów życiowych czy zastanowienia się,

ile czasu powinnam poświęcać pacjentom.

background image

Z drugiej strony, czy nie dlatego przyjechała do Teksasu, że

droga, którą obrała zaczyna jej się wydawać niewłaściwa? Duma nie

pozwoliła jej powiedzieć Peterowi prawdy. On już podjął decyzję. W

końcu również duma kazała jej powtórzyć to, co powiedziała zeszłej

nocy.

- To był tylko pocałunek, Peter.

Zatrzymał na niej wzrok przez dłuższą chwilę, po czym przyznał:

- Tak, to był tylko pocałunek.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi otworzyły się i do recepcji

podeszła kobieta w kitlu z dużą kopertą.

- Chodźmy się przejść - zaproponował Peter i Violet wiedziała, że

osobista rozmowa między nimi została zakończona.

Pogadają teraz o wszystkim i o niczym, o Teksasie, Nowym Jorku

i Ryanie. Będą ignorować te iskry przeskakujące między nimi, bo to

najbezpieczniejsze zachowanie, jakie mogą obrać.

Violet nie była wcale pewna, czy postępują właściwie.

Do czasu zakończenia badania Ryana napięcie między Peterem a

Violet opadło. Po wyjściu ze szpitala Peter zawiózł ich do małej

zacisznej restauracji w pobliżu motelu, w którym się zatrzymali, nie

bardzo wiedząc, co mówić i jak się zachowywać w stosunku do

pięknej pani doktor. Pocałunek ostatniej nocy uskrzydlił go, nie

mówiąc już o tym, że odezwała się w nim zmysłowość, którą starał się

tłumić.

Prawdę mówiąc, nie był przyzwyczajony do bezsenności z

powodu kobiety. Nie był nawykły do tego, żeby kobieta wprowadzała

background image

zamęt w jego życiu. Nigdy też za sprawą kobiety nie stracił

samokontroli. Na domiar złego intuicja lekarza podpowiadała mu, jaki

będzie wynik badania rezonansu magnetycznego.

Zaparkował przed restauracją i weszli do środka. Żadne z nich się

nie odzywało, dopóki nie usiedli przy stoliku i kelnerka nie podała

kawy.

- Nie jestem głodny - oświadczył Ryan, zaledwie rzuciwszy

okiem na menu.

- Niezależnie od wyniku badania musisz coś zjeść - nalegała

Violet.

- Wciąż boli cię głowa? - zaniepokoił się Peter.

- Znacznie mi się pogorszyło od tego hałasu aparatury albo

kontrastu, który mi podali - powiedział Ryan.

- Jak tylko zjemy, zameldujemy się w motelu - powiedział Peter. -

Będziesz mógł odpocząć przed spotkaniem z doktorem Grimaldim.

- To, czego mi potrzeba, to kieliszek dobrego burbona - mruknął

Ryan.

Po lunchu wszyscy troje udali się do swoich pokojów. Spotkali się

ponownie w recepcji o wpół do czwartej i pojechali do szpitala.

- Czy chce pan porozmawiać ze mną sam na sam, czy w

obecności doktora Clarka i doktor Fortune? - spytał Ryana doktor

Grimaldi, gdy zjawili się w jego gabinecie.

- Proszę, żeby byli obecni - odparł Ryan.

Doktor Grimaldi popatrzył mu prosto w oczy.

background image

- Proszę powiedzieć to jak najprościej, doktorze - poprosił Ryan. -

Chciałbym wszystko rozumieć.

Lekarz przeniósł spojrzenie na Petera, potem na Violet.

- Ryan cierpi na glejaka wielopostaciowego - oświadczył. - Guz

jest zlokalizowany głęboko w mózgu, w poprzek osi głównej ciała.

Zwrócił ponownie wzrok na Ryana.

- Mówiąc po prostu ma pan nieoperacyjny nowotwór mózgu.

Objawy, jakie pan odczuwa - bóle głowy, drętwienie lewej ręki,

trudności z koordynacją ruchów - będą się nasilały, może nawet dojść

do upośledzenia mowy, stanu splątania i w końcu śpiączki. Według

statystyk ma pan przed sobą trzy do sześciu miesięcy życia.

- Nieoperacyjny? - powtórzył Ryan, jakby to było jedyne słowo,

jakie usłyszał.

Choć można się było spodziewać takiej diagnozy, Peter poczuł się

tak, jakby otrzymał potężny cios w żołądek. Ścisnął rękę Ryana.

-

Może

być

nieoperacyjny,

ale

to

nie

wyklucza

eksperymentalnego leczenia - pocieszył go.

- Takiego jak podawanie niewypróbowanych leków i

chemioterapia? - Ryan był przerażony.

- Być może. Może też napromieniania. Są różne procedury.

Jestem pewien, że któraś będzie dla ciebie odpowiednia - uspokajał go

Peter.

- Nie. Nic z tych rzeczy - Ryan potrząsnął głową. - Nie chcę się

znaleźć na łożu boleści, w każdym razie dopóki nie będę do tego

zmuszony.

background image

Peter zdawał sobie sprawę, że diagnoza była szokiem i Ryan

musiał jakoś pogodzić się z jej następstwami. Violet też była

zaszokowana. Zauważył, że z trudem powstrzymuje łzy.

- Peter ma rację co do leczenia eksperymentalnego - włączył się

doktor Grimaldi. - Jeśli pan zechce, jestem pewien, że coś

wybierzemy. Będę współpracować z każdym, kto będzie potrzebował

dokumentacji czy wyników rezonansu. Wystarczy, że pan do mnie

zadzwoni. Będzie pan potrzebował lekarza w pobliżu Red Rock.

- Nie - zaprotestował Ryan. - Nie będę biegać po lekarzach, skoro

nic nie da się zrobić, a już na pewno nie, zanim powiem o tym

komukolwiek. Nie wiem, kiedy to nastąpi.

- Powinieneś powiedzieć Lily - zauważył delikatnie Peter.

- Jeszcze nie. Nie teraz. Muszę to wszystko przemyśleć. - Ryan

wstał i skierował się do drzwi. - Proszę przesłać rachunek do gabinetu

Petera - zwrócił się do doktora Grimaldiego. Opuścił gabinet, a Violet

wybiegła za nim.

- Zapomniałeś, że również ratujemy życie pacjentom - zauważył

Peter, jakby wiedział, że doktor Grimaldi chce to usłyszeć.

- Dla Ryana Fortune'a nie ma nadziei - stwierdził Grimaldi.

- Nie, nie ma, ale ja zamierzam mu jej trochę dać. Znajdę program

eksperymentalny i poddam go leczeniu.

- Życzę ci szczęścia - powiedział Grimaldi. - Będziesz go

potrzebować, bo to uparty mężczyzna. Wystarczy być z nim pięć

minut, żeby się zorientować, że będzie robił to, co sam uważa za

stosowne, niezależnie od zdania innych.

background image

- To prawda - zgodził się Peter. - Ale jestem pewien, że po

zastanowieniu się nad swoją sytuacją, przedłoży nadzieję nad pewną

śmierć.

- Daj mi znać, jaką decyzję podejmie. - Doktor Grimaldi uścisnął

rękę kolegi. - Dzwoń w każdej chwili.

Peter opuścił gabinet. Wiedział, że musi jak najszybciej zdobyć

informacje i zreferować Ryanowi wszystkie dostępne możliwości w

taki sposób, żeby nie odmówił. Może eksperymentalne leczenie nie

uratuje mu życia, ale przynajmniej je przedłuży. Peter chciał, żeby

Ryanowi pozostał nieokreślony czas życia, a nie trzy miesiące czy pół

roku. Ryan też powinien tego chcieć.

W drodze do motelu zatrzymali się przed chińską restauracją z

daniami na wynos. Peter zostawił Ryana i Violet w samochodzie i

wszedł do środka.

Pół godziny później, gdy siedzieli w pokoju Ryana, żałował, że

nie może dać mu butelki dobrego burbona. U osoby z guzem mózgu

alkohol mógł wywołać atak padaczki. Violet otworzyła pojemniki z

jedzeniem i w pokoju rozszedł się smakowity zapach. Żadne z nich

nie miało apetytu, ale on i Violet zabrali się do jedzenia licząc, że

Ryan pójdzie za ich przykładem.

Ku ich zdziwieniu zrobił to, ale przez cały czas wpatrywał się w

okno i milczał. Peter zdawał sobie sprawę, że diagnoza, którą przed

chwilą usłyszał, wciąż wydawała mu się czymś nierealnym i musi się

z nią oswoić.

background image

- Nie myślcie, że zamierzam leżeć i czekać, co będzie - odezwał

się nagle Ryan, niemal gniewnie. - Mam dużo do zrobienia. Dopóki

wam nie pozwolę, nie piśniecie słowa o mojej chorobie. Zrozumiano?

- Zrozumiano - odpowiedzieli równocześnie, choć żadne z nich

tego nie zaaprobowało.

- Chcę wyjechać stąd jutro rano - zdecydował Ryan.

- Może być o ósmej?

- W porządku. - Peter kiwnął głową. - Muszę wracać jak

najwcześniej, żeby zdążyć na obchód.

Violet zebrała puste pojemniki i wyniosła do łazienki. Milczała.

Peter niepokoił się jej reakcją na diagnozę. Wiedział, że była głęboko

związana z Ryanem i patrzyła na jego sytuację nie tylko oczami

lekarza. Przed wyjściem z pokoju uścisnęła mocno Ryana.

Peter wyjął wizytówkę i położył ją obok telefonu.

- W każdej chwili do mnie dzwoń, nie bacząc na godzinę -

powiedział do Ryana. - Jeśli nawet nie będzie mnie w pokoju, będę

miał przy sobie komórkę.

Ryan skinął głową i rzucił mu pełne wdzięczności spojrzenie.

- Schodami czy windą? - spytał Peter, gdy znaleźli się w holu.

- Schodami - zdecydowała szybko, kierując się ku klatce

schodowej.

Stanąwszy przed drzwiami jej pokoju, Peter zauważył jak bardzo

jest spięta. Wszedł za nią do środka. Wystrój pokoju był niemal

identyczny jak jego. Szerokie łóżko, szafa na ubrania, kącik

background image

wypoczynkowy. Violet podeszła do okna. Kiedy się do niej zbliżył,

zadrżała i westchnęła.

- Violet - powiedział łagodnie, wiedząc, że martwi się diagnozą

Ryana i tłumi to w sobie, choć powinna to z siebie wyrzucić. Niewiele

mógł pomóc, więc tylko ją objął.

- Muszę być silna dla niego - wyszeptała. - Muszę być silna dla

mojej rodziny. Nie mogę... - Głos jej się załamał, przycisnęła głowę

do piersi Petera i rozpłakała się.

Podprowadził ją do łóżka i usiadł obok.

- Kocham go, Peter. - Ukryła twarz w dłoniach. - Jest dla mnie

niczym drugi ojciec. Nie mogę wprost w to uwierzyć.

- Nie znam Ryana zbyt długo, ale wiem, co to znaczy stracić

kogoś ważnego.

- W tym właśnie problem, Peter, w stracie - zgodziła się. - Nie

czujesz się tym zmęczony?

- Nie zawsze przegrywam, czasem wygrywam - odparł.

- Ja nie za często, w każdym razie ostatnio. - Violet potrząsnęła

głową. - Te dwie kobiety, moje pacjentki ze stwardnieniem

rozsianym... Jedna jest młoda, ma dwójkę dzieci.

Druga robi doktorat z afrykanistyki. Chce pracować w ONZ i

pomagać dzieciom. Oczywiście, teraz są lepsze leki, które można

zastosować, ale przyjdzie taki dzień, kiedy nie będę mogła im

pomóc... Była jeszcze Anne - dodała po chwili i łzy znowu popłynęły

jej z oczu. - Była w ciąży, rozpoznałam tętniak.

background image

Zasugerowałam konsultację u neurochirurga. Doradziliśmy jej

operację, bo była w drugim trymestrze ciąży. Ona i jej mąż darzyli nas

pełnym zaufaniem. Na stole operacyjnym tętniak pękł i wykrwawiła

się. Straciliśmy ją i dziecko. - Głos Violet był pełen głębokiego bólu.

Nie trzeba było dużo czasu, żeby się zorientować, jakim lekarzem

jest Violet. Dbała o pacjentów, ponieważ czuła się za nich

odpowiedzialna, nawet w bardzo trudnych sytuacjach, na które nie

miała żadnego wpływu. Choć nie była obecna na sali, a operację

przeprowadzał neurochirurg, miała poczucie winy, jakby to ona stała

przy stole operacyjnym.

- Gdy zmarła, jej mąż nie powiedział, że to moja wina, bo Anne

mi zaufała - ciągnęła dalej Violet.

- Pacjenci muszą nam ufać, inaczej leczenie nie będzie skuteczne

- tłumaczył Peter.

- Wiem, ale chciałabym...

- Chciałabyś móc ich wszystkich wyleczyć - dokończył za nią.

Violet zwróciła ku niemu twarz, ich oczy się spotkały. Bardzo

chciał ją pocałować, nie bacząc na swoje wcześniejsze przemyślenia.

Oczywiście, że mogli się rozebrać, pójść do łóżka i zapomnieć choć

na chwilę o wszystkich troskach. Ale co potem?

Przesunął dłoń po jej policzku i pocałował ją w czoło.

- Jestem taka zmęczona, Peter - wymamrotała - taka zmęczona

brakiem odpowiedzi na wszystkie moje pytania, powściąganiem

emocji, niemożnością przyjścia z pomocą moim pacjentom.

background image

Przez większość czasu oddanie pracy dominowało u Petera nad

wszystkimi innymi uczuciami. Bywały jednak dni, kiedy czuł się tak

samo jak w tej chwili Violet - wykończony psychicznie, wypalony,

niepewny, czy następnego dnia zdoła się podnieść z łóżka.

Miał irracjonalne wrażenie, że zna Violet znacznie dłużej niż

tydzień. Istniejąca między nimi więź wynikała z ich troski o Ryana i

podobnego podejścia do pracy. Przeczuwał, że nie tylko, chciał tę

więź utrzymać.

- Chodź - powiedział parę minut później, wyciągając do niej

ramiona. - Utulę cię przez chwilę. Tylko utulę. Może jeśli zrzucisz z

siebie część tego brzemienia, będzie ci łatwiej?

W pierwszej chwili wyglądało na to, że odmówi, ale westchnęła

głęboko i wtuliła się w jego ramiona. Pogładził ją delikatnie po

włosach. Poczuł, że się rozluźnia i uspokaja.

- To do mnie niepodobne, Peter - tłumaczyła się. - Ja nigdy

nikogo nie potrzebuję.

Nie przestawał gładzić jej włosów, a kiedy jej oddech stał się

wolniejszy i głębszy, zaczął się zastanawiać, dlaczego Violet wzbrania

się przed tym, żeby kogoś potrzebować.

Lepiej nie pytać, uznał. Gdyby to zrobił, jeszcze bardziej by się

zaangażował.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Violet nigdy nie czuła się tak bezpieczna... tak chroniona.

Dlaczego miałaby być chroniona?

background image

Nagle przypomniała sobie wczorajszy dzień i diagnozę

postawioną przez doktora Grimaldiego, bladą twarz Ryana, swoje

załamanie ostatniej nocy i... Petera.

Obudziła się w jego ramionach. Nie miała pojęcia, czy zmienili

pozycję czy trwali tak od chwili, gdy ją objął. Trzymał ją w pasie,

brodą dotykał jej głowy, a ciałem niemal do niej przylegał. Zanim

zasnęła, zorientowała się, że jest podniecony, ale on zdawał się nie

zwracać na to uwagi.

Wiedziała dlaczego. Jako człowiek praktyczny i patrzący w

przyszłość musiał być bardzo zdyscyplinowany. Żadne z nich nie

życzyło sobie komplikacji w życiu, a tak by się pewnie stało, gdyby

się teraz związali.

Chciała się wymknąć z łóżka, nie budząc go. Tymczasem gdy

tylko się zsunęła, cofnął ramię i usłyszała jego głos tuż nad głową.

- Już się obudziłaś?

Instynkt samozachowawczy kazał jej myśleć raczej o jego

wygodzie niż o jego zapachu, silnej dłoni na biodrze, muskularnych

udach przyciśniętych do jej nóg.

- Tak - odpowiedziała z trudem. - Nie chciałam cię budzić, ale

muszę wziąć prysznic, no i przebrać się, jeśli mamy wyjechać z

Ryanem o ósmej.

Sama nie mogła uwierzyć, że z taką niechęcią wchodzi w nowy

dzień i że wolałaby zostać w łóżku, nawet w ubraniu, przytulona do

Petera. Nie poznawała tej kobiety, jaką się stała w obecności doktora

Clarka. Peszyło ją i przerażało wrażenie, jakie na niej wywierał.

background image

- Co do ostatniej nocy - zaczęła, nie wiedząc dokładnie, co

powiedzieć - to nie byłam ja.

- Nie ty? - Peter uniósł się na łokciu i uśmiechnął. - Chcesz mi

wmówić, że przytulałem się do klonu Violet Fortune?

- Ja nigdy nie wpadam w skrajne reakcje - zaczerwieniła się. - Nie

poddaję się emocjom. Nawet jeśli chodzi o medycynę, lekarzy i

pacjentów.

- Ostatniej nocy wcale nie o to chodziło. - Peter spoważniał. -

Chodziło o ciebie, bo martwiłaś się o Ryana i o to, co ta diagnoza

będzie oznaczać dla niego i jego rodziny. - Obserwował jej twarz. -

Mamy na sobie pancerze ochronne, które pomagają nam przetrwać

każdy kolejny dzień. Ubiegłej nocy twój pancerz pękł.

- Nigdy przedtem to się nie zdarzyło - powiedziała Violet. - Nie

mogę być tak wrażliwa w świecie zdominowanym przez mężczyzn...

Jestem bardziej obserwowana, ponieważ jestem kobietą. Nie

zamierzam pozwolić, żeby to się powtórzyło.

- W życiu osobistym czy zawodowym?

- W żadnej sferze życia nie mogę okazywać takiej wrażliwości.

Ryan będzie mnie potrzebował i moja rodzina również - zamyśliła się

przez chwilę. - Wyeliminowanie moich osobistych uczuć, kiedy wrócę

do Nowego Jorku, będzie nieodzowne. Siła wyższa.

- Czy twoje osobiste uczucia mają coś wspólnego z radą, której

udzieliłaś Anne?

- Ależ nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Przeanalizowałam

ryzyko. Rozważyłam jej szanse bez operacji i z operacją.

background image

- To dlaczego obwiniasz się o to, co się stało? - zdziwił się Peter.

- Bo może nie przeanalizowałam wszystkiego dostatecznie

dokładnie? - odparła.

- Violet, nie wierzę w to - przekonywał Peter. - Nie miałaś

wpływu na to, co się stało. Nasi pacjenci myślą nieraz, że jesteśmy

wszechwiedzący, ale to nieprawda. Podjęłaś najwłaściwszą decyzję w

tej sytuacji. Tylko tyle mogłaś zrobić.

- Ona umarła, jej dziecko też. - Głos Violet się załamał.

- Z powodu tętniaka, a nie twojej rady.

Czy sytuacja zawsze jest czarna albo biała? Czy dlatego Peter

jakoś się trzyma i godzi z tym, co nieuchronne?

- Zamiast koncentrować się na tym, czego nie można zmienić,

pomóż mi przekonać Ryana, żeby zgodził się na leczenie. Nie

pozwolę, żeby poddał się bez walki - powiedział.

- On zdecydowanie wzbrania się przed leczeniem i rozumiem jego

punkt widzenia - zauważyła Violet. - Jeśli ma umrzeć, to chce tak

długo, jak będzie mógł, żyć pełnią życia. Abstrahując od

chemioterapii, napromieniowywanie guza też fatalnie wpłynie na jego

stan ogólny.

- Ale jeśli może mu przedłużyć życie... - perswadował Peter.

- To nie będzie nasza decyzja. Podejmie ją Ryan.

- A ty chcesz, żeby tak po prostu zaakceptował werdykt? - zdziwił

się Peter.

- Chcę, żeby Ryan spokojnie podjął decyzję.

background image

- Spokój nie musi oznaczać poddania się. - Peter machnął ręką. -

Zrobię, co będę mógł, żeby przekonać go do zmiany decyzji.

- Idę pod prysznic - oświadczyła Violet i wstała z łóżka.

- Zawsze ucinasz w ten sposób rozmowę, która nie jest po twojej

myśli? - Peter również wstał.

- Nie, ale różnimy się w poglądach, a tobie się wydaje, że im

więcej będziesz mówić, tym prędzej mnie przekonasz. Nic z tego.

Wzięła kosmetyczkę i poszła do łazienki.

- Spotkamy się w holu o ósmej - rzuciła jeszcze, zamykając za

sobą drzwi.

W chwilę później usłyszała trzask drzwi od pokoju. Niezależnie

od tego, czy zaczęła się tworzyć między nimi więź, teraz została

zerwana. Jakaś jej część poczuła ulgę, ale druga smutek.

Wciąż jeszcze czuła na sobie dotyk obejmującego ją ramienia

Petera i jego serdeczną troskę. Niełatwo jej będzie odzyskać

równowagę.

Do „Flying Aces" wróciła wykończona. Zbyt duże napięcie

panowało między nią a Peterem w sprawie Ryana... i nie tylko.

Droga prowadząca na ranczo była wysadzana drzewami,

rzucającymi cień poza ogrodzenie. Miles, Clyde i Steven kupili to

ranczo i doprowadzili je do rozkwitu, hodując bydło i drób.

Budynek mieszkamy był ogromny, mieścił pięć sypialni. Violet

jednak wolała mieszkać w małym domku przy basenie, gdzie miała

zapewniony spokój i jaką taką intymność.

background image

Jej myśli cały czas mknęły ku Ryanowi. Jechała za nim aż do

„Dwóch Koron", żeby mieć pewność, że bezpiecznie dotrze do domu.

Pomachał do niej, gdy odjeżdżała. Wiedziała, że jest dumnym

mężczyzną, który lubi mieć wszystko pod kontrolą. Pragnęła, żeby

dzielił to, co go spotkało z bliskimi mu osobami, dającymi wsparcie w

ciężkich chwilach.

Zbliżyła się do drzwi i już miała je otworzyć, gdy zobaczyła

przyczepioną kartkę. Rozłożyła ją i od razu poznała pismo.

„Violet,

Wróciliśmy! Przyjdź do nas, to pogadamy. Miesiąc miodowy był

cudowny.

Pozdrawiam, Jessica"

Przyjaźniły się z Jessiką od czasów dzieciństwa. Kiedy

przyjaciółce zagroził maniak, mający obsesję na jej punkcie, Violet

zaproponowała, żeby zamieszkała przez jakiś czas we „Flying Aces".

Miała też cichą nadzieję, że Jessica i Clyde coś do siebie poczują.

Jessica potrzebowała obrońcy, a Clyde opiekuńczej kobiety.

Zakochali się w sobie, a właściwie to Clyde stracił kompletnie

głowę, bo Jessica podkochiwała się w nim od dawna. Musieli wrócić z

podróży poślubnej zeszłego wieczoru albo dziś rano.

Violet obróciła się na pięcie i pobiegła do głównego budynku.

Jessica i Clyde właśnie siedzieli przy lunchu, gdy weszła do jadalni.

Na jej widok Jessica zerwała się z krzesła. Wyglądała promiennie,

najwyraźniej małżeństwo jej służyło.

- Witaj - objęła ją serdecznie i uściskała.

background image

Potrząsnęła włosami, jej niebieskie oczy rozbłysły, gdy przyjrzała

się Violet.

- Miles nie potrafił dać nam odpowiedzi, gdy pytaliśmy go, dokąd

pojechałaś.

- Bo Miles nie wiedział - powiedziała Violet zgodnie z prawdą.

Jessica spojrzała na nią z wyraźną ciekawością, ale Violet

nieznacznie potrząsnęła głową i przyjaciółka zorientowała się, że nie

należy drążyć tego tematu.

Clyde jednak był bardziej dociekliwy. Wyróżniał się nie tylko

słuszną posturą, ale też potężnym uporem.

- Dlaczego nie powiedziałaś Milesowi, dokąd jedziesz? -

Przygwoździł siostrę spojrzeniem ciemnych oczu.

- Bo to nie jego sprawa - odparła Violet z uśmiechem.

- Podobno zostawiłaś kartkę, że wyjeżdżasz z miasta - ciągnął

dalej.

- I tak było - przyznała Violet. Nie lubiła mieć tajemnic przed

braćmi, ale nie mogła zawieść zaufania Ryana.

- Dokąd pojechałaś?

- Miałam coś do załatwienia w Houston. - Jeśliby mu nie

odpowiedziała, ciągnąłby to przesłuchanie w nieskończoność.

Jessica wzięła męża pod ramię.

- Daj spokój. Czy nie możemy usiąść i zjeść spokojnie we troje

lunchu?

- Violet. - Clyde nie ustępował. - Co to była za sprawa?

background image

- Ja mam swoje życie, braciszku, ty swoje. Nie traktuj mnie

jakbym miała piętnaście lat. - Po wyrazie oczu Clyde'a poznała, że

dobrze pamiętał, co jej się przytrafiło, gdy była nastolatką.

- Pojechałaś sama? - indagował dalej.

- Jeśli nie przestaniesz, wracam do siebie - ostrzegła.

- Dobrze, ale w czasie kiedy tu mieszkasz, jestem za ciebie

odpowiedzialny - zaznaczył Clyde.

- Sama za siebie odpowiadam - zaoponowała Violet. -

Zapomniałeś, że mieszkam w Nowym Jorku? Myślisz, że nie poradzę

sobie w Red Rock czy w Houston?

- Chciałbym tylko znać twoje plany - mruknął Clyde i usiadł z

powrotem przy stole.

Jessica wskazała trzecie nakrycie.

- Miałam nadzieję, że dołączysz do nas - uśmiechnęła się do

przyjaciółki. - Miles nas zaopatrzył w jedzenie na kilka najbliższych

dni.

- A więc opowiedzcie mi o podróży poślubnej - poprosiła,

przygotowując sobie kanapkę.

- Było cudownie. - Jessica zaczerwieniła się i rzuciła mężowi

porozumiewawcze spojrzenie.

- Powinnaś się wybrać do Cancun - poradził siostrze Clyde,

usiłując ukryć uśmiech. Wyciągnął rękę, żeby ująć dłoń żony.

- A propos wyjazdów, wciąż planujesz wypad do Włoch? - Violet

zwróciła się do Jessiki.

background image

- Na bardzo krótko. Myślę, że Clyde mógłby pojechać ze mną. -

Popatrzyła na męża z nadzieją.

- Tak, mógłbym. Jeśli Miles zgodzi się zostać na gospodarstwie. -

Clyde ściskał jej rękę.

- A co z twoim kontraktem? - Violet była ciekawa, co będzie z

pracą zawodową Jessiki, teraz, gdy wyszła za mąż.

- Będę pracować na pół etatu, jako rzecznik mojej firmy. Przez

większość czasu będę w domu.

Po lunchu Clyde wstał, pocałował żonę i wyszedł, doglądnąć

czegoś na ranczu.

- Na przyszły raz powiadom mnie, jak będziesz się gdzieś

wybierać - rzucił w stronę Violet.

- Wiesz, że martwi się o ciebie - powiedziała łagodnie Jessica.

- Niepotrzebnie, nie ma żadnych powodów do zmartwienia -

żachnęła się Violet.

- Chcesz to przyznać czy nie, ale przyjechałaś tu w kiepskiej

formie - zauważyła Jessica. - Wciąż obwiniasz się o śmierć swojej

pacjentki?

- Nie wiem - zawahała się Violet. - Próbowałam jakoś się z tym

uporać. Ciąży mi to nadal, choć już nie tak bardzo jak przedtem.

- Zdecydowałaś już, kiedy wracasz do pracy?

- Jeszcze nie. - Violet miała świadomość, że na tę decyzję w

dużym stopniu wpłynie stan Ryana.

background image

- Miles nam opowiadał, że brałaś udział w aukcji kawalerów -

roześmiała się Jessica. - Podobno kupiłaś sobie randkę z Peterem

Clarkiem.

- Czy jedynym tematem rozmów moich braci jest moje życie

osobiste? - jęknęła Violet.

- Nie, rozmawiają też o produkcji jaj i karmie dla kurcząt -

roześmiała się Jessica. - Ale nawet ja muszę przyznać, że twoja

licytacja jest o wiele bardziej interesująca. Nie miałam pojęcia, że

znasz tego neurochirurga. A może spojrzałaś na niego, gdy był na

wybiegu, wasze oczy się spotkały i bach, przebiłaś wszystkie inne

kobiety na sali?

- Poznałam Petera i jakoś wplątałam się w tę całą aukcję

charytatywną. - Było to mniej więcej prawdą.

- Na kiedy jesteście umówieni? - spytała Jessica.

Po sprzeczce z Peterem Violet przypuszczała, że ich randka być

może w ogóle nie dojdzie do skutku.

- Nie jestem pewna - zastanowiła się. - Znasz lekarzy, wiesz, jacy

są zajęci. Możliwe, że nic z tego nie będzie. On dużo pracuje.

- A chciałabyś, żeby było?

Violet nigdy nie umiała kłamać ani dawać wykrętnych

odpowiedzi.

- Nawet jeśli pojedziemy na ten weekend, pewno na tym się

skończy - powiedziała szczerze. - On jest tutaj, ja wracam do Nowego

Jorku.

background image

- Zabrzmiało to tak, jakbyś myślała o czymś więcej niż tylko o

randce wylicytowanej na aukcji - zauważyła Jessica.

Violet przemilczała tę uwagę przyjaciółki. Wydało się jej, że to

najlepsze wyjście.

- Jeśli tak cię zainteresował, to musi być kimś szczególnym. -

Jessica popatrzyła na nią zaintrygowana.

- O ile wiem, wolisz czytać pisma medyczne niż umawiać się na

randki.

- On jest kimś szczególnym - zgodziła się Violet. - Ma pacjentkę,

do której mnie zaprowadził. - Opowiedziała Jessice pokrótce o

Celeste.

- Odwiedzisz ją jeszcze? - zainteresowała się Jessica.

- Tak, dziś wieczorem. Jutro ma operację i na pewno jest

śmiertelnie przerażona. Nie mogę znieść myśli, że leży tam całkiem

sama. Powinnaś ją zobaczyć, Jessico. Te duże czarne oczy, na widok

których serce mi pęka.

- Jestem pewna, że każda chwila, którą z nią spędzisz, da jej

bardzo dużo - stwierdziła Jessica.

- A ja myślę, że każda chwila z nią daje bardzo dużo mnie -

odrzekła Violet.

Podniosła wzrok na przyjaciółkę. Jessica nie zadała już żadnych

pytań, choć widać było, że cisną się jej na usta. Violet była jej za to

wdzięczna. Podejrzewała, że i tak nie znałaby na nie odpowiedzi.

background image

Tego samego dnia późnym popołudniem Violet wstąpiła do

dyżurki pielęgniarek zapytać o stan Celeste. Inaczej niż w piątkowy

wieczór, w szpitalu panował duży ruch, kręciło się też wielu

odwiedzających. Choć Violet nie znała tego szpitala, czuła się w nim

jak w domu, tak zresztą jak w większości szpitali, które odwiedzała.

Zajrzała przez przeszklone drzwi do kabiny dziewczynki. Na

ekranie telewizora widać było skaczącego i krzyczącego kaczora

Donalda. Gdy weszła do środka, uwaga Celeste natychmiast

skoncentrowała się na Violet.

- Cześć mała. - Usiadła obok łóżka dziewczynki.

- Wróciłaś - ucieszyła się, ale mówiła trochę niewyraźnie.

- Mówiłam, że przyjdę. - Violet wzięła ją za rękę. - Jutro doktor

Clark zajmie się tobą.

- Tak, wiem. - Celeste kiwnęła głową. - Czytał mi bajkę.

- Dzisiaj?

- Tak, zanim pielęgniarka nastawiła telewizor. Zmęczył mnie ten

film - poskarżyła się.

- Domyślam się. Chcesz, żebym ci poczytała? - spytała Violet. -

Którą książeczkę?

- Z tęczą na okładce - uśmiechnęła się Celeste.

Nie upłynęło piętnaście minut, a do kabiny wszedł Peter. Obrzucił

wzrokiem Violet, zwracając uwagę na poziomkowy sweter, który

miała na sobie i luźne spodnie oraz sposób, w jaki trzymała rękę

dziewczynki.

background image

- Jak się czuje moja ulubiona pacjentka? - Odezwał się przyjaźnie

do Celeste.

- Okay. Violet czyta mi książeczkę.

- Widzę. Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że jutro rano

obudzimy cię bardzo wcześnie, żeby zacząć naprawiać twój kręgosłup

- oznajmił.

- I potem będę mogła wstać z łóżka? - ucieszyła się dziewczynka.

- Jeszcze nie jutro. - Peter spoważniał. - I może nie pojutrze, ale

kiedy plecy zaczną ci się goić, będziesz mogła wstać.

Violet zerknęła na zegarek.

- Muszę na chwilkę wyjść. - Pochyliła się i odgarnęła Celeste

włosy z czoła. - Ale zaraz wrócę i jeszcze ci poczytam. Albo

pooglądamy sobie razem telewizję.

- A jutro przyjdziesz? - spytała Celeste.

Violet była głęboko wzruszona. To dziecko potrzebowało jakiejś

przyjaznej osoby oprócz Petera. Potrzebowało kobiecej opieki i Violet

mogła jej ją ofiarować.

- Będziesz spała w czasie operacji. A gdy się obudzisz, ja tu będę

- zapewniła ją.

- Obiecujesz?

- Obiecuję i przyrzekam, że za chwilkę wrócę. - Pocałowała

dziewczynkę w czoło i wyszła.

Nie zamierzała rozmawiać z Peterem, więc poszła w stronę

windy. Dogonił ją i chwycił za rękę. Przeszedł ją dreszcz, ale nie dala

tego poznać po sobie.

background image

- Coś się stało? - zaniepokoiła się.

Z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Był ubrany na

sportowo, w dżinsy i niebieską koszulę z podwiniętymi rękawami.

- Jej operacja trochę potrwa - powiedział. - Do wieczora nie

będzie w stanie przyjmować żadnych odwiedzin.

- Może odwiedzin nie, ale myślę, że to dla niej ważne, żeby ktoś

przy niej był. Nawet jeśli będzie spać, wyczuje moją obecność. O

której zaczyna się operacja?

- Wyznaczyłem ją na ósmą - odparł.

- Czy będę mogła przyjść, zanim ją zabiorą na salę operacyjną? -

spytała Violet.

- Myślę, że tak. - Peter wyglądał na zakłopotanego. -

Rozmawiałem z jej opiekunką socjalną. Nie będzie mogła przyjść

przed operacją.

- W porządku. Wobec tego zjawię się o siódmej i nie będę nikomu

przeszkadzać. Chcę tylko, żeby Celeste wiedziała, że nie jest sama.

- Nigdy nie mówisz ani nie robisz tego, czego się spodziewam -

wyznał Peter szczerze i wyraz jego twarzy złagodniał.

- Nie rozumiem, co masz na myśli - żachnęła się Violet.

- Zanim przyjechałaś do Red Rock, wyrobiłem sobie zdanie na

twój temat na podstawie tego, co mówił Ryan, twoi bracia i, wybacz,

plotki krążące w środowisku. Ma pani opinię, pani doktor,

doskonałego diagnosty - kontynuował. - W Red Rock mówi się, że

jako jedyna dziewczyna w rodzinie, oprócz twojej matki... - przerwał,

jakby chciał się zastanowić nad tym, co ma powiedzieć.

background image

- Dokończ - zachęciła go.

- Nieważne. Nie powinienem był zaczynać tej rozmowy -

mruknął.

- Ale zacząłeś i domyślam się, o co chodzi. Moja rodzina miała

pieniądze. Ja byłam jedyną dziewczynką. No i musiałam być

rozpieszczana, przyzwyczajona robić to, co chcę. Czy tak?

- Przynależność do Fortune’ów nie zawsze jest taka wspaniała, jak

się uważa, prawda? - Postąpił krok bliżej.

- Ma więcej zalet niż wad. - Violet wzruszyła ramionami. -

Prawdą jest, że mi dogadzano i na wszystko pozwalano. A jednak jako

dziewczynka byłam samotna. To dlatego choć trochę potrafię się

wczuć w sytuację Celeste.

Stali blisko siebie i Violet przypomniała sobie wszystkie

szczegóły minionej nocy. A kiedy wzrok Petera padł na jej usta,

poczuła, że miękną jej kolana.

- Skoro będziesz tu jutro - Peter cofnął się nieco - znajdę cię po

operacji i powiem, jak przebiegła.

- Będę w holu koło recepcji. Peter - dodała jeszcze, gdy się

odwrócił - będę się modlić, żeby wszystko poszło dobrze.

Gdy odszedł, wsiadła do windy i oparła się o ścianę. Peter Clark

wstrząsnął jej światem i teraz to ona musi zdecydować, czy dopuścić

go do tego świata, czy trzymać z daleka.

Trzeciej możliwości nie ma.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Po nocy spędzonej w Houston, kiedy przez większą część nocy

obejmował Violet i czuwał nad jej snem, Peter podjął decyzję.

Postanowił natychmiast położyć kres temu, co dokonywało się

między nimi. Niejeden raz mówił sobie, że przyjemność fizyczna jest

czymś przelotnym. Aczkolwiek instynktownie czuł, że byłoby im z

Violet dobrze, wiedział również, że nie powinni sobie pozwolić na

zbliżenie.

Violet bowiem reprezentowała ten typ kobiet, z jakimi się nie

umawiał. Jej życie było podporządkowane karierze, jego również.

Jeśli dodać do tego dzielącą ich odległość, zmierzaliby wprost ku

katastrofie. Ludzie w ich wieku mieli już ułożone życie i trwałe

nawyki. A wszelkie zmiany powodują problemy. On pragnął kobiety,

dla której najważniejszy byłby dom i rodzina.

Mimo swego rozsądku, poczuł znowu gwałtowny ucisk w

żołądku, gdy wczesnym rankiem w poniedziałek zobaczył Violet u

Celeste. Pochylała się nad dziewczynką i trzymając ją za rękę,

dodawała jej otuchy przed operacją. Zadowolony, że nie ma czasu na

rozmowę, powiedział tylko, że powiadomi ją, gdy operacja się

zakończy.

Po trzech godzinach był niemal pewien, że już jej nie zastanie.

Tymczasem ona stała w holu, wpatrzona w okno.

- Violet - odezwał się.

Odwróciła się błyskawicznie z wyrazem oczekiwania na twarzy.

background image

- Operacja kręgosłupa przebiegła pomyślnie - powiedział. -

Rokowania zależą od tego, na ile Celeste będzie chciała wyzdrowieć.

Przez dwie godziny pozostanie w sali pooperacyjnej, potem wróci na

OIOM. Jutro przeniesiemy ją na oddział.

Jeśli chciał trzymać się od Violet na dystans, to nie bardzo mógł,

bo podbiegła do niego uradowana i popatrzyła na niego z

wdzięcznością.

- Dopóki będę w Red Rock, postaram się zrobić wszystko co w

mojej mocy, żeby jak najszybciej wracała do zdrowia. Potrzebny jej

ktoś, kto by jej dodawał otuchy... oprócz ciebie - dodała.

- Będzie tego potrzebować, zwłaszcza gdy zacznie chodzić -

przytaknął Peter. - Rehabilitacja jest ciężka, ale dzieci na ogół nieźle

ją znoszą. - Zamilkł, nie chcąc przedłużać rozmowy, ale musiał

wspomnieć jeszcze o dwóch sprawach.

- Rozmawiałaś z Ryanem? - spytał.

- Nie, chciałam dać mu trochę czasu. Martwię się o niego. Po

południu do niego zadzwonię.

- Mam zamiar go zaprosić na lunch albo kolację - dodał Peter -

żeby przedyskutować program leczenia. Nie może trwać w

przekonaniu, że nie ma dla niego żadnej nadziei.

Poznał po wyrazie twarzy Violet, że walczy ze sobą. Z jednej

strony bardzo chciała, żeby Ryan poddał się terapii, z drugiej musiała

zaakceptować jego decyzję, niezależnie od tego, jaka by ona nie była.

background image

Peter nie mógł tego zrobić, po prostu nie mógł. Nie wiedział, co to

znaczy poddać się i zamierzał zaszczepić trochę swego ducha walki

Ryanowi.

Violet miała zapewne inne niż on doświadczenia z pacjentami.

Może dlatego, że była przede wszystkim diagnostą, gdy tymczasem

on, jako chirurg, brał aktywny udział w leczeniu.

Wciąż świadomy wrażenia, jakie wywiera na nim bliskość Violet,

przeszedł do drugiego tematu rozmowy. Zapomniał już, jak to jest

umawiać się na randkę.

- Przejrzałem swój plan zajęć na weekend - zaczął. -

Wylicytowałaś randkę na Riverwalk. Wciąż masz na nią ochotę?

- Jeśli ty masz - odpowiedziała, spojrzawszy mu przeciągle w

oczy.

Pięknie. Przerzuciła piłeczkę na jego stronę.

- Wywiązuję się ze swoich zobowiązań - zapewnił ją Peter. - W

sobotę mam wolne. Co byś powiedziała na siódmą wieczór?

- Odpowiada mi - skinęła głową.

Zabrzmiało to tak, jakby czekała na to spotkanie. Ku swemu

zdziwieniu, on też.

Mąż jej unika.

Lily siedziała w salonie, czytając, gdy we wtorek po południu

Ryan wrócił ze stajni. Prześliznął się po niej spojrzeniem i

poinformował, że idzie się przebrać na spotkanie biznesowe w San

Antonio.

background image

Lily rzuciła ze złością pismo na stolik. Spotkanie biznesowe!

Ostatnio miał ich stanowczo za dużo. Oczy zaszły jej łzami, gdy

przypomniała sobie zachowanie Melissy Wilkes na aukcji kawalerów.

Mężatka czy nie, zawzięła się na jej męża.

Po ponownym zejściu się z Ryanem i ślubie stali się sobie

bardziej bliscy niż w czasach młodości. W ostatnich tygodniach

jednak Ryan stał się jakiś daleki, a ona nie wiedziała, co robić.

Pytała go, czy stało się coś złego, ale tak jak podejrzewała,

twierdził, że nic mu nie jest. Jego zachowanie jednak przeczyło

słowom. A ona nie należała do kobiet, które biernie czekają na rozwój

wydarzeń.

- Wrócisz na kolację? - spytała, gdy Ryan wszedł do salonu

przebrany do wyjścia.

- Wątpię. Zjedz sama. - Skierował się do drzwi. - Zobaczymy się

po moim powrocie.

Zobaczymy się po jego powrocie? Kiedy wróci od innej kobiety?

Po okazaniu prawdziwych uczuć innej? Nie dał jej nawet szansy

pocałowania go na pożegnanie. Dzieje się coś złego, niezależnie od

tego czy on to przyzna, czy nie.

Lily wstała energicznie z fotela, chwyciła torebkę i wybiegła

tylnym wyjściem do garażu. Odczekała chwilę, aż Ryan wyjechał

swoją furgonetką, odliczyła do dwudziestu i ruszyła za nim.

Jechał w kierunku San Antonio - szosą od wschodu. Kilka razy

omal go nie zgubiła, ale wkrótce udało się jej go dogonić. Serce waliło

jej niczym miot pneumatyczny. Kobieca intuicja mówiła, że nie

background image

zmierza na spotkanie biznesowe, zaczęła się obawiać, że wpada w

paranoję.

W końcu dojechali do nowego, eleganckiego osiedla wolno

stojących domów. Ryan skręcił w prawo, potem w lewo, wreszcie

wjechał na podjazd prowadzący do ładnego, piętrowego domu z

cegły.

Lily zaparkowała w cieniu po przeciwległej stronie ulicy, szybko

wyjęła ze schowka małą lornetkę i skierowała ją na drzwi wejściowe.

Tak jak się obawiała, drzwi otworzyła kobieta. Mogła mieć około

trzydziestu lat, miała długie, proste jasne włosy, była bardzo zgrabna i

bardzo ładna, choć wydawała się bardzo blada.

Ku przerażeniu Lily obok kobiety pojawił się może dziesięcioletni

chłopiec z jasnymi włosami, równo obciętymi nad czołem. Miał na

sobie strój piłkarski i uśmiechał się do Ryana. Ryan wziął go w

ramiona i uściskał.

Ten widok Lily wystarczył. Łzy popłynęły jej z oczy, z trudem się

uspokoiła. Drzwi od domu zamknęły się, cała trójka znikła w środku.

Pozostało jej odjechać jak najszybciej, wrócić na ranczo i zastanowić

się, co robić dalej. W tej chwili czuła, że boli ją serce, i wiedziała, że

nic już nie będzie takie jak dawniej.

Riverwalk było w San Antonio miejscem szczególnym, gdzie

zawsze coś się działo, zwłaszcza w sobotnie wieczory. W sportowej

bluzce i spodniach Violet szła obok Petera, życząc sobie, żeby ulotniło

się wreszcie to skrępowanie, jakie odczuwali oboje od chwili, kiedy

Peter przyjechał po nią na ranczo.

background image

Wsiadając do samochodu, zauważyła, że Miles obserwuje ich z

okna swego domu. Zarówno on, jak i Clyde wiedzieli o jej

wylicytowanej randce i kpili z niej bezlitośnie. Jessica natomiast była

ciekawa, czy Violet widziała się z Peterem w szpitalu, gdy poszła

odwiedzić Celeste.

Faktem było, że Violet nie widziała go od tego popołudnia, kiedy

operował dziewczynkę. Nie mógł jej unikać, bo bywała w szpitalu w

różnych godzinach. Teraz jednak wyczuwała między nimi jakiś

niewidoczny mur i nie miała pojęcia, jak go usunąć.

- Przyjemny wieczór - zauważył Peter, przerywając milczenie.

Szli brukowaną ścieżką, w powietrzu unosił się zapach

grillowanej cebuli i steków, owoców morza i czosnku, słychać było

ożywione rozmowy, sygnały taksówki wodnej, huk przelatujących

samolotów.

Violet rzuciła okiem na Petera. Doskonale się prezentował w

spodniach koloru khaki i sportowej koszuli w paski.

- Byłoby przyjemniej, gdybym nie czuła się jak na wymuszonej

randce - odparła szczerze, w nadziei, że rozładuje atmosferę.

Peter zatrzymał się i popatrzył na nią z niewyraźnym uśmiechem.

- Ach tak. Myślałem, że tylko ja tak się czuję.

- Chciałam tu przyjść dziś wieczorem - powiedziała Violet. -

Tylko wolałabym, żebyśmy byli przyjaciółmi, a nie... przeciwnikami.

Powinniśmy być po tej samej stronie.

background image

- Znalazłem szpital w Nowym Jorku, który przyjmuje pacjentów

do programu badań klinicznych - powiedział Peter po dłuższej chwili,

zmieniając temat. - Jeśli Ryan się zakwalifikuje, przyjmą go.

- A jeśli nie zechce być zakwalifikowany? - spytała Violet.

Peter wziął ją pod rękę i poprowadził do ławki pod rozłożystym

dębem. Usiedli.

- Przekonam go, żeby chociaż rozważył tę możliwość.

- Czasami nawet lekarze muszą ugiąć się przed tym, co

nieuchronne - zauważyła.

- Być może, ale mogę ci powiedzieć, że nawet jeden tydzień życia

więcej ma ogromne znaczenie dla bliskich, których się pozostawia -

przekonywał Peter.

- Twoja rodzina została bez matki. To dlatego jesteś tak

zdeterminowany? - odważyła się zapytać.

- Moja matka była uosobieniem dobrze przeżytego życia. Nigdy

nie miała dość pracy dla innych. Na pierwszym miejscu była rodzina z

przysposobionymi dziećmi włącznie, ale to nie wszystko. Była

wolontariuszką w sklepie z rzeczami używanymi dla osób ubogich,

pomagała wydawać darmowe posiłki. W obiegowym znaczeniu tego

słowa nie była kobietą sukcesu, ale w kategoriach humanitaryzmu

była osobą niemal doskonałą.

- Na co zmarła?

- Nieważne - mruknął Peter, odwracając wzrok.

- Owszem, ważne. - Violet położyła mu rękę na ramieniu. -

Powiedz, proszę.

background image

- Miała kilka napadów zawrotu głowy. Lekarze zalecili badanie i

okazało się, że ma guza mózgu. Po trzech miesiącach już nie żyła.

Wytłumaczenie nam, że poszła do nieba niewiele dało. Wciąż

myśleliśmy o mamie, a nie minął rok, gdy ojciec powtórnie się ożenił.

- Szybko - zauważyła Violet.

- Za szybko jak dla mnie - przyznał Peter. - Linda i Stacey jakoś

się z tym pogodziły, może dlatego, że były dziewczynkami i

potrzebowały matki. Mnie żadna zastępcza matka nie była potrzebna.

Zachowałem pamięć o tej jednej, którą miałem. Żeniąc się tak

pospiesznie, ojciec niejako podkreślił, że życie toczy się dalej, a

mama już się nie liczy - powiedział z wyczuwalną dezaprobatą w

głosie.

- Jestem pewna, że tak nie myślał - obruszyła się Violet.

- Nie. Rozmawialiśmy o tym później. Przed moim wyjazdem do

college'u odbyliśmy jedną z tych pogawędek ojca i syna, które

napawają lękiem jednego i drugiego. Mówił znacznie więcej niż ja.

Podejrzewam, że wyczuwał, iż mogę wyjechać i nie wrócić.

- A mogło się tak zdarzyć? - spytała Violet.

Peter zamyślił się chwilę.

- Nie. Za bardzo troszczyłem się o Stacey, Lindę i pozostałe

dzieciaki. I kochałem ojca - wyznał szczerze. - Tyle że nie

akceptowałem tego, co zrobił. Wyjaśnił mi, że Charlene pojawiła się

we właściwym czasie.

Po śmierci mamy czuł się bardzo samotny i zagubiony i że

potrzebował kogoś, kto pomógłby mu uporać się z tą sytuacją.

background image

Mieszkała z nami dwójka przygarniętych dzieci - Jamie i Carla - które

były młodsze od Lindy.

Charlene wkroczyła i zaczęła rządzić w domu, ale nie bardzo jej

się to udało. Jamie i Carla zostali z nami jeszcze przez rok, po czym

Jamie wrócił do swojej matki, a Carla została zaadoptowana. Potem

Charlene i ojciec nie brali już dzieci. Założę się, że przez nasz dom

przewinęło się za życia mamy przynajmniej piętnaścioro dzieci.

- Nie każda kobieta może być matką dla wszystkich dzieci. -

Violet wystąpiła w obronie Charlene.

- Już wtedy miałem tego świadomość - zgodził się Peter. - I wiem,

że sytuacja Charlene była bardzo niekorzystna, jeśli o mnie chodzi.

Ale nigdy nie spełniła moich oczekiwań.

- A teraz jak ją oceniasz? - zainteresowała się Violet.

- Uczyniła mego ojca szczęśliwym - powiedział Peter. -

Zaprzyjaźniła się z Lindą i Stacey, często do siebie dzwonią. Jeśli o

mnie chodzi, to szanujemy się nawzajem, ale zachowujemy wobec

siebie dystans. I tak już pozostanie.

- A ty zostałeś neurochirurgiem, żeby pacjenci nie umierali na

raka mózgu, czy tak? - domyśliła się Violet.

- Coś w tym rodzaju - zgodził się Peter i wstał z ławki. - Teraz

znasz już historię Petera Clarka i wiesz, dlaczego uważam, że Ryan

powinien wykorzystać szansę, jaką daje leczenie.

- Teoretycznie się z tobą zgadzam. - Violet też wstała. - Ale nie

jesteśmy na miejscu Ryana, a on chce maksymalnie wykorzystać czas,

jaki mu pozostał.

background image

Peter potrząsnął głową i uśmiechnął się.

- No dobrze, lecz jeśli mamy miło spędzić dzisiejszy wieczór, to

niech już każde zostanie przy swoim zdaniu.

- Masz rację - zgodziła się Violet.

- W takim razie zapraszam cię do mojej ulubionej restauracji. -

Peter wskazał kolorowe parasole na tarasie. - Dają tam najlepsze

homary, jakie w życiu jadłem.

Po półtorej godziny Violet odłożyła widelec i wytarła usta.

- Miałeś rację. Pyszne jedzenie. A ciasto czekoladowe było

wprost bajeczne - zachwycała się. - Myślisz, że szef kuchni da mi

przepis?

- Jak zapłacisz - roześmiał się Peter.

Violet odsunęła pusty talerz i zatrzymała wzrok na twarzy Petera.

Po raz kolejny stwierdziła, że jest bardzo przystojny, poza tym jego

stanowczość podobała się jej, bo świadczyła o silnym charakterze.

Czas upływał im bardzo szybko. Violet wciąż musiała sobie

przypominać, że to nie jest prawdziwa randka. Peter nie zaprosił jej

tutaj z własnej woli, po prostu kupiła sobie jego towarzystwo na ten

czas.

Kiedy kończyli jeść, zaczął grać zespół muzyczny i na parkiecie

pojawiło się kilka par.

- Może zjesz jeszcze kawałek ciasta? - zaproponował Peter.

- Nie, dziękuję - potrząsnęła głową. - Dżinsy już mnie cisną. W

Nowym Jorku na ogół poprzestaję na czarnej kawie i jogurcie.

background image

- Uważam, że nie masz żadnych powodów do głodzenia się -

zauważył.

Ten komplement i spojrzenie jego zielonych oczu sprawiły, że

tętno znowu jej przyspieszyło. Naprawdę nie miała wprawy we

flirtowaniu i nie bardzo wiedziała, jak się zachować.

- Skoro odmawiasz następnego deseru, to co byś powiedziała na

taniec? - Peter pochylił się ku niej.

- Bardzo chętnie. - Puls jeszcze bardziej jej przyspieszył.

- Już prawie zapomniałem, jak się tańczy - wyznał Peter

niepewnie, obejmując ją.

- Ja również - szepnęła Violet.

- Nie masz czasu na spotkania i tańce, czy nie masz ochoty? -

zainteresował się.

- Nie muszę ci mówić, że jak mam ochotę, to brak mi czasu.

Kiedy mam czas, to zwykle jestem za bardzo zmęczona albo mam za

dużo spraw do załatwienia, żeby mieć ochotę - odpowiedziała.

- Może wytłumaczyłabyś to Lindzie i Stacey w moim imieniu -

poprosił. - Wydaje im się, że kiedy w piątek czy sobotę wieczorem nie

odbieram telefonu, to znaczy, że robię sobie rundę po knajpach albo

gdzieś szaleję. Nie są w stanie zrozumieć, że samotny wieczór w

domu jest całkiem niezłym sposobem spędzania czasu.

- A chciałbyś czegoś więcej? - zainteresowała się nagle Violet.

- Może któregoś dnia. Z właściwą osobą - zamyślił się.

- Skąd będziesz wiedział, że to ta? - To pytanie wydało się jej

bardzo ważne.

background image

- Po prostu będę wiedział.

Każde z nich tak myślało i wydawało się to proste. Nic jednak nie

było proste, gdy Peter popatrzył jej w oczy i przyciągnął bliżej ku

sobie. Krew zaczęła jej żywiej krążyć i wiedziała, że ta reakcja to coś

więcej niż chemia. Podejrzewała, że i on to wie.

- Jeśli spędzimy ze sobą więcej czasu, możemy sobie przysporzyć

kłopotów - powiedział Peter, zbliżając wargi do jej skroni.

Violet wiedziała, że on ma rację, ale w tej chwili nie chciała się

tym przejmować. Tutaj nikt na nikogo nie zwracał uwagi.

Zastanawiała się, czy Peter jest tak samo naelektryzowany jak ona.

Nigdy jeszcze tak się nie czuła, będąc z mężczyzną. Nigdy!

Kiedy Peter dotknął ustami jej ust, pocałunek stał się dla niej

takim wydarzeniem jak obecność na środku Times Square w wieczór

sylwestrowy, spływ w dół Colorado River czy lot na Księżyc.

Przeciągnął dłonią po jej plecach i wiedziała, że chce wyczuć

ramiączka stanika. Musiał poczuć jak drży.

Wiedziała, że gdyby się kochali, później już nic nie wyglądałoby

tak samo. A potem wsunął rękę z przodu, między ich ciała i

zrozumiała, że jest tak samo zuchwały jak ona. Dotknął jej sutka przez

bluzkę, jęknęła cicho. Zaczął jeszcze namiętniej pieścić jej pierś i

jeszcze bardziej zmysłowo całować, przyciskając ją mocniej do siebie.

Nagle zapragnęła się znaleźć gdziekolwiek, byle nie tu. Gdzieś w

intymnym miejscu, w którym mogli zrzucić z siebie ubrania i

wędrować dłońmi po swoich obnażonych ciałach.

background image

- Jak już powiedziałem, mogą być kłopoty - wymamrotał,

oderwawszy usta od jej warg. - Zamierzasz wrócić do Nowego Jorku,

gdy wyjaśni się sprawa Ryana? - spytał.

Wiedziała, co by się stało, gdyby odpowiedziała, że nie.

Wiedziała, co będzie, gdy odpowie, że tak. Musiała być wobec niego

uczciwa. Zawsze postępowała uczciwie.

- Tak, wracam do Nowego Jorku. Tam jest moja praca i moje

życie.

- Podobnie jak moje w Red Rock. - Peter przez krótką chwilę

oparł brodę na jej głowie - Praca wypełnia ci większą część życia -

stwierdził, jak gdyby nie było w tym nic godnego uznania.

- Tobie również - parsknęła.

- Nie przeczę - przyznał - ale już próbowałem związku z lekarką.

Zawsze na pierwszym miejscu stawiała pracę i...

Przerwał, a Violet rozpaczliwie chciała usłyszeć dalszy ciąg. Z

tego, co opowiedział jej o matce i okresie swego dorastania,

podejrzewała, że pragnął związku z kobietą, która poświęciłaby się

jemu i rodzinie.

Najwyraźniej przekonał się, że to niełatwe, tak jak ona przekonała

się, mając piętnaście lat, że kobieta może szukać miłości w

niewłaściwych miejscach i może wierzyć, iż pożądanie ze strony

mężczyzny uczyni ją mniej samotną... da jej szczęście.

Muzycy przestali grać i Violet uprzytomniła sobie, że również jej

randka z Peterem dobiegła końca. Jeśli ulegną wzajemnej sile

przyciągania, zostaną oboje zranieni... i to bardzo.

background image

Peter odprowadził ją w milczeniu do stolika. Rozumieli się bez

słów. Wzięła torebkę, Peter uregulował rachunek. W milczeniu

opuścili restaurację i po raz pierwszy w życiu Violet żałowała, że nie

obrała innej drogi życiowej.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

W sobotę rano, gdy jej szyję objęły drobne rączki Celeste, łzy

napłynęły Violet do oczu. Otarła je szybko. Nie była osobą skłonną do

płaczu. W ostatnich kilku tygodniach jednak nie bardzo mogła sobie

poradzić ze sobą.

Za każdym razem, gdy wychodziła od Celeste, serce pękało jej z

bólu. Było to o tyle dziwne, że nigdy wcześniej nie przywiązała się

tak do żadnego dziecka.

- Wrócisz jutro? - spytała dziewczynka.

- Oczywiście, przyjdę jeszcze dziś wieczorem - zapewniła ją. -

Przyniosę nową książeczkę. Tę przeczytałyśmy już chyba ze

dwadzieścia razy.

- Nie tak dużo - zaśmiała się Celeste.

Godzinę później, opuszczając pokój dziewczynki, Violet

zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, żeby Celeste nie leżała w

pokoju sama. Będzie musiała porozmawiać o tym z Peterem.

Oprócz separatek na oddziale była sala na sześć łóżek. Kiedy

Violet ją mijała, usłyszała głos kobiety czytającej jakąś bajkę.

Rozpoznała go. To siostra Petera, Stacey, która prowadziła aukcję

kawalerów.

background image

Zajrzała do środka. Stacey zauważyła ją i dała znać, żeby

zaczekała.

- Nie chciałam cię zatrzymywać - tłumaczyła się Stacey, gdy

spotkały się na korytarzu.

- Nic się nie stało - uspokoiła ją Violet. - Mam czas.

- Jak tam twoja randka na Riverwalk?

- Wieczorem jest tam pięknie - odparła Violet wymijająco.

- Dobra, dobra. - Stacey przekrzywiła głowę i rzuciła jej baczne

spojrzenie. - Ale ja chcę wiedzieć, jak zachowywał się mój brat.

- Jak prawdziwy dżentelmen. - Przynajmniej przez większą część

wieczoru, dodała Violet w duchu.

- Nie przesadził z tym dżentelmeństwem? - zażartowała Stacey.

- Był wspaniały - roześmiała się Violet. - Byliśmy na doskonałej

kolacji i nawet zatańczyliśmy.

- Hm. Dowiem się czegoś więcej, jeśli jego zapytam?

- Wątpię.

- Zaczynasz go już lepiej poznawać. - Stacey spoważniała. -

Miałam nadzieję...

- Na co? - Wpadła jej w słowo Violet.

- Że zakochacie się w sobie do szaleństwa i będzie miał w życiu

coś jeszcze oprócz pracy.

- Nie uważasz, że ma prawo żyć tak, jak chce? - żachnęła się

Violet.

- Ależ on żyje tak, jak chce. - Stacey wzruszyła ramionami. - Na

najwyższych obrotach. Nie umie wyhamować i nie ma nawet czasu,

background image

żeby zobaczyć, jaki świat jest piękny. Kiedy widziałam, jak na ciebie

patrzy, liczyłam, że może uda ci się to zmienić.

- Może na chwilę - zastanowiła się Violet. - Ale on chce czegoś

więcej, niż ja mogę mu dać.

- Peter ma za duże oczekiwania - zgodziła się Stacey.

- Wie, czego chce. Mieszkać w Red Rock i mieć żonę, która

będzie dbała o dom i rodzinę.

- Widzę, że już go znasz - roześmiała się Stacey.

Minione dwa tygodnie były takie dziwne. Nie łączyła ich

intymność w ścisłym tego słowa znaczeniu. A jednak panowała

między nimi atmosfera intymności, czy im się to podobało czy nie.

Zostali wciągnięci w sytuację, w której bardzo prędko poznali się

nawzajem.

- Zobaczysz się z nim jeszcze? - spytała Stacey, po czym

usłyszawszy westchnienie Violet, dodała: - Wiem, wiem, jestem

wścibska, ale tak czy nie?

- Prawdopodobnie tylko ze względu na Celeste - odparła Violet z

wyraźnym smutkiem.

Nagle Stacey pstryknęła palcami, a jej twarz rozjaśniła się

szerokim uśmiechem.

- Mam świetny pomysł - oświadczyła. - Dziś wieczór odbędzie się

w klubie przyjęcie z okazji rocznicy ślubu mego taty. Może byś

przyszła?

- Nie znam twego ojca ani jego żony - powiedziała Violet. - Czy

to nie byłoby niestosowne?

background image

- Skądże. Znasz mnie, Lindę i Petera - zachęcała Stacey. -

Chciałabym, żebyś poznała ojca i Charlene. Myślę, że byś ją polubiła.

Jest zaangażowana w pewien ważny projekt.

- Jaki? - zainteresowała się Violet.

- Przyjdź i sama ją zapytaj.

- Nie wiem... - zawahała się Violet.

- Posłuchaj, powiem ci jak będzie. Peter prawdopodobnie późno

przyjdzie i wcześniej wyjdzie. Możesz go nawet nie zobaczyć.

Zaczynamy o siódmej, a zakończymy, kiedy skończy się bufet.

Powiedz, że przyjdziesz, proszę.

- Muszę teraz odpowiedzieć?

- Nie. Jeśli będziesz miała ochotę, po prostu przyjdź - powiedziała

Stacey. - Jeśli nie przyjdziesz, znajdę inną okazję, żeby cię poznać z

Charlene.

Violet była ciekawa, dlaczego Stacey tak lubi swoją macochę,

podczas gdy Peter nie czuje do niej sympatii.

- Wygląda na to, że macie dobre stosunki z macochą - zauważyła.

- Charlene jest fantastyczna - stwierdziła entuzjastycznie Stacey. -

Wypełniła dużą lukę w naszym życiu. Nie było jej łatwo stać się za

jednym zamachem żoną i matką dla trojga dzieci swego męża i dwójki

przysposobionych. Z Peterem nie układało jej się dobrze, ale nigdy nie

był jej obojętny. Zawsze przy nas była.

Teraz zainteresowanie Violet jeszcze bardziej wzrosło.

- Muszę iść. - Stacey rzuciła okiem na zegarek. - Powiedziałam

Lindzie, że spotkamy się w klubie, żeby sprawdzić, czy wszystko

background image

zostało należycie przygotowane na dzisiejszy wieczór. Mam nadzieję,

że do nas dołączysz. - Uśmiechnęła się i poszła w stronę windy.

Powinnam tam pójść czy nie? - zastanawiała się Violet. Chcę

zobaczyć Petera? Tak.

A czy on chce zobaczyć mnie? Wątpliwe.

Violet ubrała się i pociągnęła usta szminką. Nie wiedziała, czy

postępuje rozsądnie, ale postanowiła pójść na jubileusz Charlene i

George'a Clarków. Nie musi być tam długo. Może nawet nie zobaczy

się z Peterem. Ale skoro Stacey ją zaprosiła, nie wypada nie przyjść.

Zresztą była ciekawa Charlene.

Już miała wyjść, gdy rozległ się dzwonek telefonu komórkowego.

- Słucham - odezwała się.

- Chciałbym bardzo wiedzieć, co moja dawno niewidziana córka

robiła przez ostatnie dwa tygodnie, że nie miała czasu do mnie

zadzwonić - usłyszała niski głos Patricka Fortune'a.

Violet miała swoje powody, żeby nie odzywać się do rodziców.

Gdyby zapytali o Ryana, nie byłaby w stanie skłamać ani dawać

wykrętnych odpowiedzi.

- A jak Miles, Clyde, Steven czy Jack nie dzwonią, to też

sprawdzasz, co robili? - spytała ojca zaczepnym tonem.

Patrick Fortune roześmiał się.

- Zawsze potrafisz dać ciętą odpowiedź - przyznał.

- Tęsknimy za tobą, to wszystko. Co tam słychać w Red Rock? I

mów prawdę, a nie to, co twoim zdaniem chciałbym usłyszeć - dodał.

background image

Violet gardło się ścisnęło. Ojciec jest cudownym człowiekiem.

Nieczęsto go widywała, gdy dorastała, bo jako prezydent konsorcjum

bankowego Fortune-Rockwell Banking całymi dniami przebywał poza

domem i często wyjeżdżał służbowo.

Ale po swoim buncie w wieku piętnastu lat i po poszukiwaniach

kogoś, kto kochałby tylko ją, a zostawił ją w ciąży, której omal nie

przypłaciła życiem, poznała ojca lepiej.

Po jej nagłej operacji skrócił czas urzędowania i zrezygnował z

wyjazdów. Nie prosiła go o to, ale on wyczuł, dlaczego związała się z

tym chłopcem, który okazał się nieodpowiedzialny i nie miał pojęcia,

co chciałby robić w przyszłości. Swoim postępowaniem ojciec

udowodnił, że Violet jest dla niego ważna. Wtedy znaczyło to dla niej

więcej niż cokolwiek innego na świecie.

- Wiele się tu dzieje - powiedziała. - Ryan jest wciąż w dużym

stresie w związku ze śledztwem. Steve i Amy kończą przygotowania

do uroczystości na ranczu. A ja... jestem blisko i daleko od tego

wszystkiego.

- A co z twoją pracą? - spytał ostrożnie ojciec. - Wciąż obwiniasz

się o śmierć Anne Washburn?

- Po części - odrzekła. - Ale pomagam przy jednej z pacjentek

Petera Clarka. Jest tu neurochirurgiem.

- Pomagasz? To znaczy konsultujecie się?

- Niezupełnie. Ma na imię Celeste i ma sześć lat. - Violet

opowiedziała ojcu pokrótce o dziewczynce. - Spędzam z nią trochę

background image

czasu, rozmawiamy, czytam jej, opowiadam. Myślę, że ona pomaga

mi w równej mierze jak ja jej.

Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, jakby ojciec zastanawiał się, co

powiedzieć.

- Jeśli kiedyś zechcesz mieć własne dzieci, będziesz musiała

podjąć pewne ryzyko - przypomniał jej.

- Skąd wiesz, że nie zamierzam podjąć?

- Bo się boisz, że znowu trafisz na niewłaściwego mężczyznę.

Boisz się ponownej ciąży z komplikacjami. Pracujesz, żeby wypełnić

sobie życie, ale ono nie jest wypełnione. Mam rację?

- Żebyś wiedział - mruknęła Violet. - Ale nie myśl o tym

wszystkim w ten sposób.

- Oczywiście, że nie, bo jesteś inteligentną kobietą i patrzysz na to

rozsądnie. Problem w tym, że serce nie akceptuje rozsądku.

- Powinieneś być psychologiem, nie bankowcem - zauważyła

Violet.

- Nie sądzę, żeby twoja matka była tego samego zdania -

roześmiał się Patrick. - Czasami upiera się, że powinienem żyć raczej

w mrokach średniowiecza niż w świetle nowego tysiąclecia. I

prawdopodobnie ma rację. Średniowiecze było spokojniejsze.

Teraz Violet musiała się roześmiać. Jej matka była wulkanem

energii, kobietą przebojową, dynamiczną, patrzącą w przyszłość. W

dzieciństwie Violet wciąż była świadkiem jej walki w szlachetnych

celach - a to o lepsze szkoły, a to o opiekę dzienną, a to o prawo

background image

chroniące maltretowane żony - i była przekonana, że stanowią w życiu

matki priorytet.

Jej trzej bracia - trojaczki - byli starsi od niej, zainteresowani

sportem, dziewczynami i imprezami, zdecydowani radzić sobie sami,

podobnie jak ich najstarszy brat, Jack. Violet, sama wśród tylu

mężczyzn, zamknęła się w sobie i przez chwilę jakoś się pogubiła w

życiu. Ale to Lacey znalazła ją, kiedy dostała krwotoku.

To Lacey siedziała przy jej łóżku całymi godzinami, dzień i noc.

Nie było wątpliwości ani wtedy, ani potem, że jej matka ją kocha,

troszczy się o nią i chce tylko i wyłącznie jej dobra.

To matka zatrudniła dla niej korepetytora i znając możliwości

córki, przeznaczyła ją do zawodu, którym była zainteresowana.

Zachęciła ją, żeby robiła to, co chce. Ojciec był szczęśliwy, że kocha

swoją pracę. Matka natomiast byłą tak dumna, kiedy przedstawiała

Violet jako lekarza, że Violet robiła wszystko, aby jej nie zawieść.

- Widujesz się często z braćmi? - spytał ojciec.

- Byłam na śniadaniu u Clyde'a i Jessiki po ich powrocie z

podróży poślubnej. Są bardzo szczęśliwi. Miles albo jest w pracy albo

gdzieś w mieście wieczorami. Mówi się, że co tydzień spotyka się z

inną dziewczyną - relacjonowała.

- Kiedy go o to pytam, tylko się uśmiecha i wzrusza ramionami.

Ale nie wiem, czy rzeczywiście tak dobrze się bawi, czy tylko udaje.

Na aukcji kawalerów wylicytowała go śliczna pielęgniarka. Myślę, że

miło spędzili razem czas na randce, ale nie sądzę, żeby się z nią

później spotkał.

background image

- A ty też kupiłaś sobie jakiegoś kawalera? - zainteresował się

Patrick Fortune.

- Tak - odrzekła Violet po krótkim wahaniu.

- A czy ten kawaler jakoś się nazywa?

- Cóż, to doktor Clark, ten neurochirurg, o którym ci

wspomniałam.

- Ten, do którego pacjentki zaczynasz się przywiązywać?

Ojciec zawsze trafnie wszystko pointował. Rzeczywiście, zaczęła

się przywiązywać do Celeste.

- Tak, to ten - odrzekła.

- I?

- I nic. On nie jest zainteresowany kobietą, którą praca pochłania

w równej mierze jak jego. Zwłaszcza jeśli ona mieszka w Nowym

Jorku - wyjaśniła.

- Hm. Pamiętam, jak sam myślałem, że twoja matka jest za

energiczna i za przedsiębiorcza dla mnie - powiedział ojciec. - Ale za

sprawą Kupidyna zmieniliśmy zdanie. Jeśli zechce wysłać strzałę w

twoim kierunku, może powinnaś się ucieszyć?

- Dużo rad dzisiaj dajesz - zauważyła Violet.

- Och, to znak, że powinienem kończyć rozmowę. Zresztą pewnie

wkrótce się zobaczymy. Zastanawiamy się z twoją matką nad

przyjazdem do Red Rock, więc nie zdziw się, jeśli niebawem się

pojawimy - dodał.

- Bez ostrzeżenia? - zażartowała Violet, udając przerażenie.

- To zależy.

background image

- Kocham cię, tatusiu - powiedziała.

- Ja też cię kocham, dziecinko. Do zobaczenia wkrótce. - Patrick

odłożył słuchawkę.

Jeśli przed rozmową z ojcem Violet miała jeszcze jakieś

wątpliwości, czy uczestniczyć w przyjęciu jubileuszowym rodziców

Petera, to teraz ostatecznie się ich wyzbyła. Jest gotowa podjąć

ryzyko, niezależnie od jego konsekwencji.

Peter się spóźnił. Zatrzymano go w szpitalu. Miał tylko nadzieję,

że ojciec i macocha nie uznają jego spóźnienia za afront. Miał z nimi

poprawne stosunki i nie chciał tego popsuć.

Ich

osiedle

stanowiło

część

dzielnicy,

przypominającej

charakterem wieś. Był tam nawet mały sklep spożywczy. Klub

środowiskowy służył jako miejsce zabaw tanecznych, gry w bingo i

przyjęć z okazji uroczystości rodzinnych. Teraz sala klubowa była

odświętnie udekorowana balonami i transparentami. Pod jedną ze

ścian stał długi stół pełniący funkcję bufetu.

Peter od razu zauważył ojca i macochę. Stali w towarzystwie jego

sióstr. Zatrzymał się jak wryty na widok towarzyszącej im osoby.

Violet? Co ona tutaj robi?

Stacey spostrzegła go i skinęła na niego. Powiedziawszy sobie, że

obecność Violet nie ma dla niego żadnego znaczenia, pogratulował

ojcu i Charlene, życząc im jeszcze wielu szczęśliwych lat wspólnego

życia.

- Naprawdę? - spytała Charlene, przypatrując mu się uważnie.

background image

- Oczywiście. Dzięki tobie ojciec jest szczęśliwy. Kiedy przejdzie

na emeryturę, będziecie mogli robić razem to, na co nigdy nie

mieliście czasu. Na przykład pojechać na wycieczkę do Grecji.

- Właśnie do tego ją namówiłem z okazji naszej rocznicy -

roześmiał się ojciec. - Nie odkładaj na jutro tego, co możesz zrobić

dziś. Kto wie, co będzie za pięć lat? Chcemy cieszyć się chwilą.

Peter wiedział, że jest podobny do ojca, choć ojciec był już prawie

siwy i nosił okulary dwuogniskowe.

Charlene wzięła go za rękę i uśmiechnęła się. Była atrakcyjną

kobietą, z popielatymi włosami, zielonymi oczami i zgrabną figurą,

której utrzymanie kosztowało ją sporo wysiłku.

- Violet, znasz Petera, prawda? - powiedziała, wskazując na

niego.

- Violet pomaga mi przy jednej z pacjentek - pospieszył Peter z

wyjaśnieniem.

- I Violet wylicytowała Petera na aukcji kawalerów - dodała

Linda. - W sobotę byli na Riverwalk.

Teraz Peter poczuł się równie speszony jak Violet.

- Właśnie opowiadałam o moim domu dla samotnych matek,

który dopiero co został wyremontowany. - Charlene wprowadziła

Petera w temat rozmowy, którą przerwało jego przybycie. - Mam

nadzieję, że w przyszłym miesiącu zaczniemy działalność.

Przeniosła spojrzenie na Violet.

- Powinnaś przyjść, zobaczyć nasz dom, jeśli miałabyś czas -

zaproponowała. - Objaśnię ci, co zamierzamy tam zrobić.

background image

- Prawdopodobnie przy okazji chętnie przyjmie jakiś datek -

rzucił kąśliwie Peter.

Gdy tylko to powiedział, zauważył pełne urazy spojrzenie

Charlene, ale przemilczała jego słowa.

Linda zmarszczyła brwi, niezadowolona z wypowiedzi brata.

- Widzę Wilsonów - zmieniła temat, zwracając się do ojca i

Charlene. - Patrzą w waszym kierunku. Myślę, że chcą z wami

porozmawiać. Chodź, podejdziemy do nich.

- Znowu się nie zachowałem - westchnął Peter, gdy siostry z

rodzicami oddaliły się. - Co myślisz o Charlene?

- Rozmawiałam z nią tylko kilka minut - powiedziała Violet. -

Wymieniłyśmy uwagi na temat renowacji starych domów. Pamiętam,

że moi rodzice się tym zajmowali, kiedy byłam dzieckiem.

- Zanim twój ojciec mógł sobie kupić każdy dom, jaki by mu się

zamarzył?

- Na długo przedtem - odparła Violet. - Miałam wtedy chyba trzy

lata.

- Dlaczego tutaj przyszłaś? - Peter zadał pytanie, które cisnęło mu

się na usta od chwili, gdy ją zobaczył.

- Wychodząc dziś po południu od Celeste, spotkałam Stacey -

powiedziała Violet. - Zaczęłyśmy rozmawiać i mnie zaprosiła. Ale

teraz doszłam do wniosku, że nie powinnam była tu przychodzić.

- Dlaczego? - Był równie zainteresowany jej odpowiedzią na to

pytanie jak przyczyną jej przyjścia.

background image

- Bo już dwa razy postawiłam cię w kłopotliwej sytuacji. Na

aukcji i teraz. Lubię twoje towarzystwo, świetnie się z tobą rozmawia,

ale nie chcę zmuszać cię ponownie do przebywania w moim

towarzystwie. Chciałabym wiedzieć, jak Ryan zareaguje na

propozycję eksperymentalnego leczenia, ale dowiem się tego od

niego.

Zanim Peter zdążył choćby pomyśleć, co ma odpowiedzieć,

mruknęła dobranoc i oddaliła się w stronę jego rodziców, żeby się z

nimi pożegnać.

Peter nigdy nie tracił głowy. Zawsze precyzyjnie układał program

leczenia i wyjaśniał go pacjentowi. Nie zmieniał raz podjętej decyzji

ani w życiu zawodowym, ani w prywatnym. Violet Fortune jednak

całkowicie zbiła go z tropu. Libido podpowiadało mu, żeby nie

pozwolić jej wyjść z klubu, rozum natomiast - że tak będzie najlepiej

dla nich obojga. Postanowił pójść za głosem rozumu.

Kiedy jednak o godzinie drugiej w nocy obudził się, doszedł do

wniosku, że jego decyzja była błędna. To Violet Fortune sprawiała, że

się uśmiechał, był wesoły. A przede wszystkim budziła w nim

pragnienia.

Potrzebował jej. I to właśnie niepokoiło go najbardziej. Co by

było, gdyby spędzali ze sobą więcej czasu? Poprawił poduszkę,

przewrócił się na drugi bok i uznał, że należy się o tym samemu

przekonać.

Następnego popołudnia jechał na ranczo „Flying Aces" z

przemyślanym planem. Liczył, że zastanie Violet w domu przy

background image

basenie. Brał pod uwagę, że może mu pomóc ręka losu. Choć nie był

typem mężczyzny, który zdawałby się na los, w tym wypadku było

inaczej.

Znał „Flying Aces". Był tam kilkakrotnie w towarzystwie Ryana i

Lily. Podjechał pod dom, po czym skręcił w stronę basenu. Ku swemu

zaskoczeniu poczuł ulgę, zobaczywszy samochód Violet. Zaparkował

obok niego, wysiadł i podszedł do drzwi. Nie był pewien, czy ją

zastanie, mogła być gdzieś na terenie rancza.

Już miał zapukać, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Violet.

Wyglądała, jakby zeszła prosto ze stron magazynu poświęconego

rodeo. Miała na sobie bluzkę w czerwono-białą kratę, dżinsy i buty do

kolan.

- Peter! Co tu robisz? - Powitała go zaniepokojona. - Coś się stało

z Celeste? Z Ryanem?

- Nie, nic podobnego - uspokoił ją. - Przyjechałem z innego

powodu, choć ma to coś wspólnego z Celeste.

- Czy może znaleziono jej nową rodzinę zastępczą? - spytała

Violet.

- Nie. Muszę znaleźć dla niej ośrodek rehabilitacyjny. Biorę pod

uwagę dwa i pomyślałem sobie, że może byś pojechała ze mną je

zobaczyć.

- Teraz?

- Tak. Kolega zastąpi mnie na dyżurze. Masz czas?

- Miałam zamiar pojeździć konno, ale to może zaczekać. Wezmę

tylko torbę - powiedziała Violet.

background image

W drodze do San Antonio, zadowolony, że udało mu się zastać

Violet, Peter opowiadał jej o obu ośrodkach.

- Pojedziemy najpierw do Tumbleweed Terrace, potem do

Lonestar Rehab - powiedział.

W pierwszym ośrodku towarzyszyła Peterowi podczas rozmowy z

dyrektorem, potem zajrzeli do sal terapii zajęciowej i rehabilitacji

ruchowej, obserwowali przez chwilę dzieci i młodych ludzi,

stanowiących tu większość pacjentów.

Potem obejrzeli basen, prysznice i wanny do masażu wodnego.

Przy basenie Violet porozmawiała z terapeutą, który objaśnił jej

zasady terapii indywidualnej i grupowej oraz z psychologiem, który

opiekował się wszystkimi pacjentami.

Drugi ośrodek, Lonestar Rehab oddalony od Tumbleweed o

dziesięć minut jazdy, różnił się zarówno wystrojem, jak i atmosferą.

Bardziej przypominał szpital. Na ścianach nie było obrazków z

bohaterami disnejowskich kreskówek, dominowała sterylność i

powaga, za to personel sprawiał bardzo dobre wrażenie. Pacjenci tutaj

byli w różnym wieku, ale większość stanowili ludzie starsi.

- Myślę, że już podjąłeś decyzję, prawda? - bardziej stwierdziła

niż spytała Violet, gdy wsiedli do samochodu.

- Wiem, do którego ośrodka ją poślę - przyznał Peter - ale

chciałbym poznać twoją opinię.

- Dla niej odpowiedniejszy będzie Tumbleweed - orzekła Violet. -

Nie mam wątpliwości, że w Lonestar wszyscy byliby troskliwi,

przewidujący, opiekuńczy, ale...

background image

- Ale? - Peter spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- Celeste powinna być wśród dzieci - dokończyła Violet. - Jest

sama i samotna i potrzebuje więzi z rówieśnikami. Muszę więc znowu

zapytać, dlaczego poprosiłeś mnie, żebym z tobą przyjechała.

Patrzyła na niego, oczekując prawdy i tylko prawdy.

- Chciałem znać twoją opinię - powtórzył Peter. - Jeśli chodzi o

Celeste, nie jestem do końca obiektywny. W Tumbleweed nie

wszystkie terapie są refundowane, ale to nie wpłynie na mój wybór.

Jeśli ją tam poślę, zapłacę za dodatkowe zabiegi.

Violet czekała na ciąg dalszy.

- Jest inna przyczyna, dla której poprosiłem cię, żebyś mi

towarzyszyła - wyznał. - Nie podobał mi się sposób, w jaki opuściłaś

przyjęcie rocznicowe.

- Nie czułam się tam na swoim miejscu - odparła Violet po chwili

milczenia.

- To przeze mnie? - spytał Peter.

- Nie chciałeś, żebym tam była - stwierdziła.

Peter wiedział już, że Violet mówi zawsze prawdę. Jej

nieubłaganą szczerość wymogła na nim wyznanie, na które chyba nie

był przygotowany.

- Od chwili gdy się poznaliśmy, ty i ja... połączyliśmy się, żyję,

jakbym był w szoku. - Wyszeptał.

- Wiem, co masz na myśli.

Uśmiech, który pojawił się na jej wargach, był tak słodki, że Peter

zapragnął ją pocałować, ale tylko wziął ją za rękę.

background image

- Problem na przyjęciu był taki, że bardzo cię tam pragnąłem -

powiedział szczerze. - Po randce na Riverwalk uznałem, że

powinniśmy przypieczętować to, co czuliśmy, to pożądanie, które nas

ogarnia, ilekroć się spotkamy.

- Zmieniłeś zdanie? - spytała poważnie Violet.

- A ty? - odpowiedział pytaniem.

- Przecież tu jestem.

- Tylko z powodu Celeste - odparł.

- Też. Ale i z twojego również.

Peter położył ręce na kierownicy.

- Zmierzamy niebezpieczną drogą - zauważył.

- Możemy w każdej chwili nacisnąć hamulec - odparła Violet.

Nie był w stanie się powstrzymać, pochylił się ku niej i pocałował

ją. Krótko, namiętnie, zdecydowanie.

- Naprawdę uważasz, że możemy nacisnąć hamulec? - spytał ją

cicho, kiedy z westchnieniem oderwał usta od jej warg.

Skinęła głową.

- Musimy być naprawdę pewni, że oboje chcemy tego, co może

się zdarzyć. - Peter popatrzył na nią, po czym dodał: - Pojedziemy do

Celeste, powiemy jej, dokąd zostanie przewieziona.

Być może, jeśli na pierwszym miejscu postawią los tego dziecka,

zdoła przekonać siebie, że związanie się z Violet Fortune nie będzie

ani szaleństwem, ani głupotą?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Peter z coraz większym trudem panował nad własnymi uczuciami

i przemożnym pragnieniem ciągłego obcowania z Violet. Męczyły go

bezsenne noce. Nie wiedział, czy Violet czuje to samo. Bądź co bądź

żadne z nich nie chciało zostać zranione. I żadne z nich nie chciało

skomplikować sobie życia bardziej niż to było potrzebne. Tak czy

inaczej to, co działo się między nimi, było coraz trudniejsze do

kontrolowania.

Idąc przez hol oddziału pediatrycznego, Peter miał ochotę wziąć

Violet za rękę. Niewiarygodne. Nigdy nie zaliczał się do mężczyzn,

którzy trzymają kobiety za rękę! A kiedy tuż przed wejściem do

pokoju Celeste Violet podniosła na niego wzrok, poczuł nieodpartą

chęć objęcia jej i przytulenia. Tutaj nie było to jednak możliwe.

Rehabilitant poinformował ich, że dziewczynka dobrze reaguje na

terapię i czyni postępy. Peter miał nadzieję, że istotnie tak jest. Nie

chciał, żeby nastąpiły jakieś powikłania. Violet była u niej przed

południem przez dwie godziny. Domyślał się, że jej wizyty mają duży

wpływ na postępy w leczeniu.

Zauważył natychmiastowe ożywienie Celeste, gdy Violet

podeszła do dziewczynki. Usiadła na łóżku.

- No i jak maleńka? - zagadnęła. - Mówiłam ci, że wrócę. Co

dzisiaj robiłaś?

- Oni ruszali moimi nogami - powiedziała Celeste.

- Rehabilitant je ćwiczył, tak?

Dziewczynka przytknęła.

background image

- Bolało - poskarżyła się.

- Bardzo?

- Nie, ale chcę, żeby nie bolały.

- Wiemy, że jesteś już zmęczona pobytem w szpitalu -

powiedziała Violet - więc przewieziemy cię tam, gdzie szybciej

Wrócisz do zdrowia.

- Dokąd? - spytała Celeste.

- To miejsce nazywa się Tumbleweed Terrace - wyjaśnił Peter. -

Jest to taki jakby szpital, ale będzie ci tam lepiej, bo będziesz z innymi

dziećmi.

- Takimi jak ja? - ucieszyła się Celeste.

- Niektóre są jak ty. Niektóre mają inne problemy - mówił dalej

Peter. - Ale wszystkie starają się wyzdrowieć.

- Pojedziesz ze mną? - spytała z nagłym niepokojem Celeste.

Peter położył jej rękę na ramieniu.

- Nie możemy z tobą pojechać, ale będziemy cię odwiedzać -

obiecał.

Celeste wyciągnęła rączki do Violet, a ta instynktownie wiedziała,

jak zareagować. Położyła się obok dziewczynki i mocno ją objęła.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie - szepnęła. - Naprawdę, wierz

mi. Byłam z doktorem Clarkiem w Tumbleweed i poznałam ludzi,

którzy będą się tobą opiekować. Wszyscy są bardzo mili.

- Chcę, żebyś ty tam była - nalegała dziewczynka.

- Będę cię bardzo często odwiedzać. Przyrzekam. A ty będziesz

tak zajęta, że może nawet nie zechcesz moich wizyt.

background image

- Ja też będę do ciebie przyjeżdżać - zapewnił ją Peter. -

Tumbleweed jest niedaleko, zaledwie parę minut drogi stąd. Przyjdę

do ciebie, żeby ci poczytać albo zjemy sobie razem drugie śniadanie.

Dziewczynka jednak wciąż była smutna.

- Wiesz, na ścianach w holu są wymalowane obrazki z „Królewny

Śnieżki", „101 dalmatyńczyków" i innych książeczek - opowiadała

Violet.

Dziewczynka zachichotała.

- Możesz mi poczytać? - Popatrzyła na Violet.

- Oczywiście.

- W Tumbleweed też mają dużo książeczek. - Peter pochylił się i

pogłaskał dziewczynkę po włosach. - Może znajdziemy takie, których

jeszcze nie znasz.

Celeste nie wyglądała na przekonaną osóbkę. Zmiana jest trudna

w każdym wieku, pomyślał Peter, a Celeste przeżyła ich już o wiele za

dużo.

Wieczorem odwiózł Violet do „Flying Aces" i nie było jego

zamiarem pożegnać się na progu. Przypuszczalnie myślała podobnie,

bo spytała, czy by do niej nie wstąpił.

- Nie jestem dobrą kucharką, ale omlet potrafię usmażyć - dodała.

Widok księżyca w pełni na wygwieżdżonym niebie podsunął

Peterowi pewien pomysł.

- Jeździsz czasem nocą konno? - spytał.

- Zdarza się, ale nie lubię tego robić samotnie - odpowiedziała

Violet. - Miles i Clyde wstają przed świtem, więc ich nie prosiłam,

background image

żeby mi towarzyszyli. A Jessica jest świeżo upieczoną małżonką,

więc... - zaśmiała się, nie kończąc zdania.

- Od lat nie jeździłem konno nocą. Możemy to zrobić teraz? -

zaproponował.

- Myślę, że taka przejażdżka będzie cudowna - Violet

uśmiechnęła się, lekko rozbawiona dwuznacznością pytania Petera.

- A więc osiodłajmy konie.

W stajni podprowadziła go do wierzchowców i Peter wybrał

Groma, szarego deresza o dumnej postawie.

- A który jest twój? - spytał.

- Skąd wiesz, że mam tu swojego konia? - zdziwiła się Violet.

- Domyślam się, że bracia przygotowali dla ciebie konia, kiedy

przyjechałaś na ranczo.

- Masz rację. - Violet wskazała kasztanową klacz z czarną

grzywą. - Ma na imię Dixie, kocham ją. - Rzuciła okiem na tenisówki

Petera. - Sądzę, że buty Milesa będą na ciebie pasować - stwierdziła. -

Ma tutaj zapasowe. Zaraz ci przyniosę.

W piętnaście minut później dosiadali już koni. Peter z

przyjemnością patrzył na zgrabną sylwetkę Violet, podkreśloną

obcisłymi dżinsami. Już niezdolny do kontrolowania reakcji swego

ciała, wyobraził sobie, że jest z nią w łóżku.

Jechali obok siebie w milczeniu wśród drzew oświetlonych

blaskiem księżyca. Gdy znaleźli się na rozdrożu, Violet poprowadziła

ich w prawo.

- Tam jest jezioro - powiedziała. - Przyspieszmy trochę.

background image

Peter poczuł wiatr we włosach. Pod sobą miał silnego konia, obok

Violet i nagle poczuł się wolny... od wszelkich ciężarów codzienności,

od odpowiedzialności za pacjentów, od obowiązków i powagi, z

której nieraz podkpiwały sobie jego siostry.

Przypomniała mu się Sandra Mason, którą kiedyś kochał,

przynajmniej tak wtedy sądził. Rozstali się, gdy otrzymała propozycję

wyjazdu do Europy. Nie chciał przeżywać powtórnie podobnego

rozstania i zmagać się potem samotnie z bólem. Od kiedy spotkał

Violet bał się, że sytuacja się powtórzy. Jednak Violet to nie Sandra,

mimo że jej kariera i miejsce zamieszkania mogą stanowić przeszkodę

na ich wspólnej drodze.

Teraz, gdy jechali w stronę jeziora, nie dostrzegał żadnych

przeszkód. Otaczająca ich cisza i ciemność, rozpraszana tylko słabym

światłem księżyca, tworzyła nastrój niepowtarzalnej intymności.

Zbliżywszy się do jeziora, zwolnili tempo. Tafla wody błyszczała

srebrzystym blaskiem, drzewa rzucały cienie, a księżyc wyglądał

wręcz magicznie. W powietrzu unosił się zapach liści, mchu i perfum

Violet.

- Chcesz zsiąść? - spytał Peter.

- Jeśli to zrobimy, boję się, że czar pryśnie.

Peter nie był romantykiem ani mistykiem. Ale w tym momencie

dokładnie wiedział, co Violet ma na myśli.

- Sprawdźmy, czy to jest możliwe - zasugerował.

background image

Zsiedli z koni i Peter zrobił to, o czym marzył całe popołudnie.

Wziął Violet za rękę i zobaczywszy wąską ścieżkę, poprowadził ją na

skraj jeziora.

- Nie jest ci zimno? - spytał, obejmując ją.

- Teraz już nie. - Podniosła na niego roziskrzone oczy.

Nic na świecie nie powstrzymałoby go w tym momencie przed

pocałowaniem jej. Wszystko w Violet Fortune było ekscytujące i

kuszące. Pasowała do jego ramion jakby były dla niej stworzone. Gdy

wsunął palce w jej miękkie jedwabiste włosy i przycisnął ją do siebie

poczuł, że ich ciała mają dziwną moc przyciągania.

Nie opierała się. Objęła go za szyję i wyszeptała:

- Co się stało, że zmieniłeś zdanie co do nas?

- Bez przerwy próbowałem sobie to wyperswadować -

powiedział. - Ale ile razy cię zobaczę...

- To?

- Chcę robić to. - Przycisnął wargi do jej ust.

Zbyt wiele czasu upłynęło od kiedy się całowali ostatni raz. Za

dużo było marzeń, za mało rzeczywistych przeżyć. Teraz całowali się,

jakby poznawali się od nowa, z żarliwością i zapamiętaniem.

- Wracajmy do ciebie - powiedział Peter schrypniętym głosem,

gdy wreszcie oderwał od niej usta.

- Żeby zrobić kolację? - spytała żartobliwie.

- Myślisz, że powinniśmy nasycić nasze ciała, zanim nasycimy

nasze żądze? - odparł z lekkim rozbawieniem.

background image

- Czy to jest właśnie to, Peter? - Violet nagle spoważniała. -

Pożądanie?

- Więcej niż pożądanie - przyznał, ale na tym poprzestał. Tylko

tyle mógł teraz powiedzieć. Skoro Violet i tak wyjedzie, nie trzeba

mówić nic więcej.

Choć cały drżał na myśl o tym, co może się zdarzyć za chwilę, nie

spieszył się z powrotem, nie popędzał konia i ona też nie. Oboje

pragnęli delektować się każdą chwilą spędzoną razem, podziwiali

tajemne piękno nocnego krajobrazu, rozświetlonego słabą poświatą

księżyca. W niedługi czas potem wjechali do stajni i oporządzili

konie, po czym udali się do domu przy basenie. Violet poszła do

łazienki, Peter umył się w kuchni.

- Naleśniki, omlet czy jedno i drugie? - spytała, wróciwszy do

kuchni.

- Prawdę mówiąc, nic nie jadłem od śniadania - roześmiał się

Peter. - Jedno i drugie.

Przygotowywali posiłek razem i czuli się ze sobą dobrze, jakby

robili to od zawsze. Dla Petera było to całkiem nowe doświadczenie.

Istniało coś jeszcze, o czym musiał z nią porozmawiać, a co nie

dawało mu spokoju od chwili, gdy zobaczył ją tego wieczoru z

Celeste.

Zaczekał, aż usiedli przy stole. Kiedy już prawie skończyli,

zauważył.

- Celeste coraz bardziej się do ciebie przywiązuje...

- I ja do niej - odparła z uśmiechem Violet.

background image

- Szczerze mówiąc, nie pomyślałem o tym, zanim cię poprosiłem,

żebyś ją odwiedzała.

- To znaczy, o czym nie pomyślałeś? - Violet odłożyła widelec.

- Celeste w ciągu krótkiego życia straciła zbyt dużo bliskich osób.

Kiedy wyjedziesz, straci i ciebie.

Na chwilę zapanowało milczenie.

- Uważasz, że powinnam przestać ją widywać? - spytała w końcu.

- Nie, tego nie powiedziałem. Ona potrzebuje twego wsparcia.

Chcę ci tylko uświadomić, że ona traktuje cię jak kogoś bliższego niż

pielęgniarka czy terapeutka - wyjaśnił.

- Uważa mnie za przyjaciółkę - zgodziła się Violet.

Peter nie odpowiedział. Wstał od stołu i zebrał naczynia. Violet

pochyliła się nad zlewem, wiedział, że jego słowa zapadły w jej

pamięć.

- Masz w sobie dużo współczucia i czułości - ciągnął dalej Peter. -

Pamiętaj, że uczucia Celeste są równie głębokie, a teraz szczególnie

łatwo ją zranić.

Violet podniosła na niego błękitne oczy. Ujrzawszy jej smutne

spojrzenie wreszcie dotarło do niego, że ma do czynienia z kimś

równie wrażliwym. Pożądanie, które wciąż w nim wzbierało, rodziło

wiele pytań, na które nie znał odpowiedzi. A pytania pozostawione

bez odpowiedzi pociągały za sobą komplikacje, których, być może,

nie uda mu się rozwikłać.

- Powiedz mi coś, Violet. - Ujął jej twarz w dłonie. - Często

miewasz romanse?

background image

- Nie - wyznała ze smutkiem. - Od lat nie byłam z mężczyzną.

Na co liczył? Jakiej odpowiedzi się spodziewał? Przecież nie tego,

że umawia się i idzie do łóżka co parę tygodni z innym mężczyzną!

Oczywiście, że nie. Wiedział to. Poznał ją na tyle, żeby dostrzec jej

wrażliwość i delikatność.

I poczuć się teraz niezręcznie. Niezależnie od tego, co myślał

wcześniej, nigdy nie będzie miał dość przebywania z Violet Fortune. I

dlatego musieli sobie wszystko powiedzieć.

- Nie szukam kobiety na jedną noc - oświadczył. - Ani na dwie

czy trzy. Pragnę trwałego związku, takiego jaki mieli moi rodzice.

Zdążali w tym samym kierunku, wyznawali te same wartości i byli

zgodni, wiedzieli, jak ma wyglądać ich wspólne życie.

- Moi rodzice również - powiedziała Violet.

- Czy jest jakakolwiek szansa, że mogłabyś zostać w Red Rock? -

spytał, przygotowując się na odpowiedź, której, niestety, mógł

oczekiwać.

- Nie. - Violet po krótkim wahaniu potrząsnęła głową. - W

Nowym Jorku mam pracę i rodziców. Poza tym kocham to miasto.

- A więc Red Rock jest tylko chwilowym azylem i ucieczką od

codzienności?

- Tak - odrzekła, znowu po chwili namysłu.

Peter zsunął ręce z jej twarzy i wiedział już, co powinien zrobić.

Po prostu wyjść. Ich związek nigdy nie będzie możliwy na odległość,

w każdym razie, jeśli miałoby przetrwać to cudowne zauroczenie i

porozumienie dusz, a nie ograniczać się do fizycznych kontaktów.

background image

- Lepiej już pójdę - powiedział po chwili. - Wcześnie rano

operuję.

- Chemia to nie wszystko, prawda? - Violet jakby czytała w jego

myślach.

- Jest wspaniała, gdy w grę wchodzi krótkotrwała przygoda, ale

wydaje mi się, że żadnemu z nas by to nie odpowiadało.

- My jesteśmy typem ludzi, którzy chcą mieć wszystko albo nic -

zgodziła się Violet.

- Dam ci znać, kiedy będziemy przewozić Celeste do

Tumbleweed - zapewnił Peter, obejmując ją na pożegnanie.

- Będę do niej codziennie przychodzić. Możesz zostawić dla mnie

informację w dyżurce pielęgniarek.

- Zadzwonię do ciebie. - Peter nie zamierzał jej unikać.

- Uważaj na siebie - rzucił jeszcze od drzwi.

Violet skinęła głową.

Przez całą drogę do domu czuł, że szaleństwem było opuszczenie

Violet. Lecz wiedział też, że postąpił zgodnie z rozsądkiem i tylko to

powinno się liczyć. Przez całą drogę do domu nie mógł zapomnieć

twarzy Violet, gdy stali nad jeziorem i całował ją. Zaklął pod nosem,

nie będąc pewien, czy naprawdę podjął słuszną decyzję.

Rodeo stanowiło nieodłączną część teksańskiego stylu życia. W

sobotni wieczór Violet usiadła na trybunie obok Milesa i popatrzyła

na arenę. Zerknęła ku Jessice i Clyde'owi. Wpatrzeni w siebie,

trzymali się za ręce.

background image

Tymczasem na arenie pojawił się kolejny kowboj, usiłując

opanować wierzgającego byka. Zafascynowana tym, co się przed nią

dzieje, ledwo usłyszała głos Stacey Clark.

- Coś podobnego, i ty tutaj.

Odwróciła się i obok Stacey i Lindy zobaczyła... Petera. Siedzieli

trochę dalej, na tej samej ławce co ona. Miles wstał, żeby się

przywitać. Zanim Violet zdążyła się zorientować, siostry Clark tak

zmieniły się miejscami, żeby Peter znalazł się obok niej.

- Nie chciałem się narzucać - mruknął, jak gdyby nie miał z tym

nic wspólnego. - Stacey was zobaczyła i uznała, że byłoby

niegrzecznie nie podejść.

Ale Peter tak nie myślał, Violet była tego pewna. Zadzwonił do

niej we czwartek wieczorem, żeby powiedzieć o piątkowych

przenosinach Celeste do ośrodka rehabilitacyjnego. Spotkali się tam.

Peter był uprzedzająco miły i przesadnie uprzejmy, jak gdyby się

obawiał, że jedno niewłaściwe słowo spowoduje, że padną sobie w

ramiona. Opuścił Tumbleweed wcześniej niż ona.

Cały wieczór spędziła z Celeste, pomagając dziewczynce

zaaklimatyzować się w nowym miejscu, i wtedy przyszła jej do głowy

myśl, którą z początku uznała za niedorzeczną. Później jednak

stwierdziła, że jest to intencja coraz bardziej sensowna. Nie wiedziała

tylko, jakie będzie zdanie Petera na ten temat.

Poczuła nagle mrowienie na karku i odwróciwszy głowę,

stwierdziła, że Miles i Clyde pilnie ją obserwują. Jessica uśmiechała

się znacząco. Zwróciła głowę w drugą stronę i zobaczyła, że Stacey i

background image

Linda też zerkają ku niej i Peterowi. Jeśli chcą spróbować swoich sił

w roli swatek, to nic z tego.

A może chciała, żeby im się udało?

Peter też się zorientował, że jest pod obserwacją, i zmarszczył

brwi.

- Jadłaś już kolację? - zwrócił się do niej.

Violet potrząsnęła głową.

- A więc chodźmy na hot doga - zaproponował.

W sztruksowej koszuli, dżinsach i butach z cholewami wyglądał

bardziej na kowboja niż lekarza. Nie znając go, Violet nigdy by się nie

domyśliła, czym się zajmuje. Miał tyle różnych twarzy, że mogłaby

spędzić życie na ich odkrywaniu.

- Celeste mówiła, że bardzo długo byłaś z nią wczoraj -

powiedział, prowadząc Violet w stronę stoiska z kiełbaskami.

- Odwiedziłeś ją dzisiaj?

- Tak, po obchodzie. Znalazła tam już przyjaciół i zadomowiła

się.

- W poniedziałek zaczyna terapię, pojadę do niej - odparła Violet.

- Myślisz, że mi pozwolą?

- W Tumbleweed drzwi dla rodzin pacjentów są zawsze otwarte -

zapewnił ją Peter. - Jako lekarz Celeste powiem, że spełniasz warunki.

Początek rozmowy został zrobiony. Jednak za dużo było ludzi

wokół, żeby móc dalej spokojnie rozmawiać.

- Chodźmy tam. - Peter wskazał pustą arenę na tyłach zagrody dla

zwierząt, gdzie było w miarę kameralnie.

background image

Wzięli hot dogi i usiedli.

- Zastanawiam się nad zaadoptowaniem Celeste - powiedziała

nagle Violet. Była bardzo zdenerwowana.

- No, odezwij się - mruknęła, gdy nie zareagował.

- Podejrzewam, że dużo o tym myślałaś.

- Wciąż myślę, nie podjęłam jeszcze decyzji. To nie takie proste.

- Rozumiem, masz przecież pracę, która wypełnia ci znaczną

część życia - zgodził się Peter.

- Właśnie.

- Nawet po zakończeniu rehabilitacji trzeba jej będzie poświęcić

dużo czasu - dodał. - Ma za sobą ciężkie przejścia.

- A ty uważasz, że ja nie mogę jej tego dać?

- Ja uważam, że możesz, jeśli się na niej skoncentrujesz. - Peter

popatrzył Violet w oczy. - Nie sądzę, byś mogła pracować

sześćdziesiąt godzin tygodniowo i jeszcze się nią zajmować.

- Właśnie tę sprawę muszę rozwiązać - westchnęła. - Nie mogę

wziąć Celeste, dopóki nie podejmę decyzji co do swojej przyszłości

zawodowej. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że się nad tym

zastanawiam.

- No to już wiem - skwitował Peter.

- Ale powiedz mi, co o tym myślisz - poprosiła.

- Violet, nie siedzę w twojej głowie - żachnął się.

- Owszem, ale może byś spróbował wczuć się w moją sytuację -

nalegała. - Odgrodziłeś się murem od wszystkiego, co mogłoby się

zdarzyć między nami, bo to nie pasuje do twojego perfekcyjnego

background image

planu. Jesteś dobrym lekarzem i dobrym człowiekiem. Myślę jednak,

że chcesz, aby każdy postępował według twoich oczekiwań.

- Może tylko wiem, co jest mi potrzebne do szczęścia - skwitował.

- Może. A może nie pozwalasz nikomu przejść przez ten mur,

żeby uczynił cię szczęśliwym.

- Mam powody, żeby otaczać się murem, Violet - powiedział

niemal ze złością. - Kobietę, z którą się poprzednio związałem,

traktowałem poważnie. Byliśmy zaręczeni. Ale nagle zaproponowano

jej stypendium w Europie i w jednej chwili, z dnia na dzień, wszystko

się zmieniło. Sandra usunęła ciążę. Powiedziała, że darzy mnie

uczuciem, ale właśnie trafiła się jej okazja życia i nie zamierza z niej

rezygnować.

Ach, to dlatego Peter był tak ostrożny, pomyślała Violet.

Wyobrażała sobie, co musiał przeżywać. Stracił nie tylko narzeczoną,

ale, co znacznie ważniejsze, swoje dziecko. Violet z własnego

doświadczenia wiedziała, jakie psychiczne spustoszenie potrafi

spowodować taki incydent.

- Tak mi przykro, Peter. Nie powiedziała ci, że jest w ciąży?

- Dopiero po zabiegu. - Peter umknął wzrokiem w bok.

- I wasz związek nie mógł przetrwać po tym, jak usunęła ciążę? -

pytała dalej.

- Sandra była na stypendium cztery lata - odrzekł Peter. - Nawet

gdybym zdołał jej wybaczyć to, co zrobiła, a wcale nie jestem pewien,

czy tak by było, widywalibyśmy się najwyżej dwa razy w roku i to

przy odrobinie szczęścia. Chciałem mieć żonę, rodzinę i prawdziwy

background image

dom, a nie schadzki, gdyby udało nam się wygospodarować trochę

czasu. - Głos Petera był pełen żalu.

Mówił o faktach, ale Violet wiedziała, że najważniejsza w tym

wszystkim była kryjąca się za nimi zdrada - zdrada uczuć, marzeń,

nadziei na przyszłość. Nic dziwnego, że nie dążył do ponownej próby.

- Czy mogłabyś kiedykolwiek usunąć ciążę? - spytał, ujmując jej

twarz w dłonie.

- Nigdy. Życie jest zbyt cenne... - Zamilkła, pomyślawszy o

własnej ciąży, która nie miała żadnej szansy powodzenia.

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Violet. - Peter zniżył głos. -

Sprawiasz, że wyzbywam się moich zahamowań i chcę się rzucić na

głęboką wodę. Ale gdy ta woda mnie pochłonie, może nie być

zabawnie. Już raz mi się to zdarzyło, tobie nie. Trudno potem leczyć

rany.

- Wiem - powiedziała tylko.

Nagle usłyszeli, że ktoś ich woła i zobaczyli spieszących ku nim

ojca Petera z żoną i Lindę.

- Dowiedziałam się, że jesteś i chciałam się z tobą zobaczyć. -

Charlene odciągnęła ją na bok. - Nie miałyśmy czasu dłużej

porozmawiać na przyjęciu - powiedziała.

- Mieliście sporo gości, nie chciałam wam zajmować czasu -

odrzekła Violet.

- Ty też byłaś gościem. A większość zaproszonych w ogóle nie

interesuje się tym, co robię.

- Jakbym słyszała moją matkę - roześmiała się Violet.

background image

- A czym ona się zajmuje?

- Wszystkim, począwszy od dodawania kobietom odwagi w

egzekwowaniu należących się im praw, po zachęcanie tych, które

rzuciły studia, do ich kontynuowania. Mówi, żebym nie rozmawiała

na ten temat ze zwykłymi ludźmi, bo i tak nic ich to nie obchodzi.

- Chyba chciałabym poznać twoją matkę - stwierdziła Charlene.

- Wydaje mi się, że ona nigdy nie zajmowała się samotnymi

matkami. Ale prawdę mówiąc, mnie interesuje ten temat - wyznała

Violet.

- A więc powinnyśmy o tym pogadać. - Charlene rzuciła jej

zaciekawione spojrzenie i wyjęła wizytówkę. - Oto adres domu. Będę

tam jutro po południu. Jeśli chcesz, wpadnij po trzynastej.

- Dobrze, spotkamy się o wpół do drugiej - powiedziała Violet.

Po paru minutach wszyscy wrócili na trybunę, ale tym razem

Violet nie usiadła obok Petera. Nie był jedynym, który musi podjąć

decyzję.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Dom znajdował się w jednej ze starszych dzielnic San Antonio.

Violet weszła na schody i nacisnęła dzwonek. W chwilę później

Charlene otworzyła drzwi i uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Przyszłaś w samą porę - powiedziała.

- Tak? Dlaczego?

- Właśnie ustawiamy meble na górze. Pomożesz mi. Chodź,

oprowadzę cię.

background image

Najpierw Charlene pokazała jej parter, jeszcze skąpo

umeblowany. W pokoju dziennym stała sofa, w kuchni stół i krzesła.

Ich kroki odbijały się echem w pustych pomieszczeniach. Czuć było

zapach świeżo ułożonej podłogi. Duże okna wyglądały na całkiem

nowe.

- Piękny dom - stwierdziła Violet, gdy przeszły do jadalni i

kuchni.

Za kuchnią znajdowały się jeszcze dwa pokoje.

- Co tutaj będzie? - spytała.

- W jednym urządzę biuro, gdzie kierowniczka domu będzie

trzymać dokumentację, rachunki, kartoteki osobowe, no i papiery

urzędowe. W większym będzie jej sypialnia - poinformowała

Charlene.

- Masz już kogoś na to stanowisko? - zainteresowała się Violet.

- Ach tak. Jest świetna. Pani Mendoza ma pięćdziesiąt lat i dużo

energii. Jest wdową, dzieci są już dorosłe i samodzielne, więc chce

mieć kogoś, o kogo mogłaby się troszczyć.

Poza tym będzie położna na telefon i kobieta do pomocy, ale tylko

przy większym sprzątaniu i praniu. Liczymy, że nasze podopieczne

będą same dbać o czystość w domu i gotować. - Charlene rozejrzała

się wokoło, wyraźnie dumna ze swego przedsięwzięcia. - Wszystkie

prace remontowe wykonali wolontariusze - dodała. - Spisali się na

medal.

- Kiedy planujesz otwarcie? - spytała Violet.

background image

- Chciałabym zacząć przyjmować pensjonariuszki po Święcie

Dziękczynienia. Jutro trzeba jeszcze pomalować ramy okienne i

framugi, zrobię to sama, a potem można już ustawiać resztę mebli.

Wszystkie dostałam jako dary.

- Dużo tego. Ktoś ci pomoże? - Violet rozejrzała się dokoła.

- Niestety nie - odrzekła Charlene. - Wolontariusze mają czas

tylko w weekendy, a to trzeba zrobić wcześniej. Gdybyś miała czas i

ochotę... - uśmiechnęła się.

- Oczywiście, chętnie ci pomogę - zaofiarowała się Violet.

- Nazwiemy ten dom „Raj". Chciałabym, żeby tak właśnie tu

było. Jak w raju, żeby dziewczęta czuły się bezpieczne i mile

widziane.

Violet na moment wróciła myślami do przeszłości. Pamiętała,

jaka była przerażona, jak bardzo samotna, gdy zorientowała się, że

może być w ciąży. Od pierwszej chwili gdy poznała Charlene, czuła

się w jej towarzystwie swobodnie. Usiadły na sofie w dużym pokoju.

Charlene zaparzyła kawę.

- Jak to się stało, że zaangażowałaś się w taką działalność? -

spytała, zainteresowana tą kobietą, do której Peter jakoś nie mógł się

przekonać.

- Gdy miałam szesnaście lat, zaszłam w ciążę - odpowiedziała

Charlene po dłuższej chwili milczenia.

- I co zrobiłaś? - spytała Violet, zastanawiając się, czy Peter o tym

wie.

background image

- Nie miałam wyboru - stwierdziła ze smutkiem Charlene. -

Oddałam dziecko do adopcji. Mój ojciec porzucił nas, kiedy byłam

mała, a matka powiedziała, że nie będzie zajmować się i wychowywać

kolejnego dziecka. - Wzruszyła ramionami. - Nie miałam pojęcia,

gdzie się zwrócić o pomoc. Matka była równie bezradna jak ja. Więc

kiedy nasz lekarz rodzinny zasugerował oddanie dziecka do adopcji,

zgodziłam się.

- Byłaś choć przez chwilę ze swoim dzieckiem?

- Kilka minut po porodzie - powiedziała Charlene. - Nie

pozwolono mi nawet nadać jej imienia. Powiedziano, że imię wybiorą

jej nowi rodzice.

Charlene miała pięćdziesiąt pięć lat, była o pięć lat młodsza od

ojca Petera. A więc jej córka ma teraz trzydzieści dziewięć.

- Domyślam się, że to była anonimowa adopcja? - Violet spojrzała

na Charlene pytająco.

- Oczywiście. We wczesnych latach siedemdziesiątych otaczano

takie sprawy tajemnicą. Wiele agencji pośredniczących w adopcji oraz

lekarzy wciąż uważa, że życie dziecka powinno być białą kartą,

zaczynającą się w chwili adopcji. Niestety, moja matka wybrała jedną

z takich agencji.

- A więc nie wiesz, gdzie jest twoja córka?

- Teraz już wiem. - Twarz Charlene nagle się rozpromieniła. - Od

dawna próbowałam jej szukać, ale z początku bezskutecznie. Agencja,

którą wybrałyśmy, została zlikwidowana w latach osiemdziesiątych i

cała dokumentacja przepadła. Ale nie traciłam nadziei.

background image

Jakieś dwa lata temu George natknął się w Internecie na witryny,

gdzie może zgłosić się matka, szukająca dziecka, które oddała do

adopcji, albo dziecko szukające swoich biologicznych rodziców.

Zgłosiłam się. Przez rok nie było odzewu. Nie dawałam jednak za

wygraną i zarejestrowałam się na podobnych witrynach. W końcu,

ostatniej wiosny, dostałam e-mail. Moja córka chciała się ze mną

spotkać.

- O Boże! - wykrzyknęła Violet. - Chyba oszalałaś ze szczęścia.

- Żebyś wiedziała. Lecz równocześnie byłam przerażona, nie

wiedząc, jaka będzie jej reakcja i czy po spotkaniu będziemy

utrzymywać kontakt.

- Spotkałyście się? - Violet popatrzyła uważnie na Charlene.

- Tak. Mieszka w Kalifornii, więc pojechaliśmy tam z George'em

w marcu. Ma cudowną rodzinę, wspaniałego męża i dwójkę dzieci.

Pomału się poznajemy, głównie przez e-maile. Mam nadzieję, że

może przyjedzie do nas z rodziną na Boże Narodzenie.

- Peter nigdy mi o tym nie wspomniał - zdziwiła się Violet.

- Bo on nic nie wie. Stacey i Linda też nie wiedzą.

- Dlaczego? - Violet nie rozumiała tej sytuacji.

- Wiesz, choć już upłynęło tyle lat, niełatwo mi było wrosnąć w

rodzinę Clarków. - Charlene nerwowo splotła dłonie. - George był

cudowny, nigdy nie dał odczuć, że jestem drugą żoną, że jestem

gorsza od Estelle, nigdy mnie do niej nie porównywał. Ale dzieci... Z

początku Linda i Stacey zachowywały wobec mnie dystans, ale z

czasem pozwoliły mi siebie kochać - kontynuowała.

background image

- Co do Petera... On dostrzegał różnice między mną a swoją

matką. Byłam młodsza, pracowałam zawodowo, a z dwiema pensjami

mogliśmy sobie z George'em pozwolić na rzeczy, na które on i Estelle

nie mogli. Namówiłam go, żeby nauczył się jeździć na nartach

wodnych. Wiem, że to niby nic takiego, ale Peter obserwował ojca i

myślał, że George zapomniał o swojej pierwszej żonie.

- Pobraliście się mniej więcej po roku od śmierci Estelle -

zauważyła Violet.

- Tak, i patrząc z perspektywy czasu, uważam, że powinniśmy

byli z tym zaczekać. Wydaje mi się, że Peter myślał, iż znałam jego

ojca jeszcze zanim Estelle zmarła. To nieprawda. Poznaliśmy się z

George'em na targach budowlanych. Obsługiwałam stoisko mego

szefa, który sprzedawał wanny, kabiny prysznicowe i inny sprzęt

łazienkowy.

George nie chciał spędzać samotnie popołudnia. Jakoś od razu

przypadliśmy sobie do gustu, ale na pierwszych spotkaniach mówił

głównie o Estelle. - Charlene odwróciła wzrok, jakby uciekając we

wspomnienia. - Cóż, przynajmniej teraz Peter mnie toleruje - dodała.

- Myślę, że coś więcej niż toleruje - uśmiechnęła się Violet. -

Może nie chce się do tego przyznać, ale wydaje mi się, że cię

podziwia i szanuje. Kiedy masz zamiar powiedzieć mu o... jak ma na

imię twoja córka?

- Taylor, i myślałam, żeby mu powiedzieć po Święcie

Dziękczynienia.

background image

- Jestem przekonana, że nie musisz martwić się o to, jak zareagują

Stacey i Linda. Intuicja mi mówi, że przyjmą Taylor do rodziny. -

Violet przypomniała sobie, co jej się przydarzyło, gdy miała

piętnaście lat i wyobraziła sobie, jak inaczej wszystko by teraz

wyglądało, gdyby jej ciąża rozwijała się prawidłowo.

- Dlaczego posmutniałaś? - zaniepokoiła się nagle Charlene.

Dobrze się czujesz?

- Twój dom dla samotnych matek tak mnie interesuje, bo sama

omal nie stałam się jedną z nich - wyznała.

- Opowiedz mi o tym - zachęciła ją Charlene.

- Nie wiem, co ci mówi nazwisko Fortune, ale pochodzę z rodziny

o wysokiej pozycji społecznej - zaczęła Violet.

- Zawsze słyszy się jakieś opowieści i plotki, jak choćby ostatnio

o powiązaniach Ryana Fortune'a z Christopherem Jamisonem, a

zwłaszcza o tym znamieniu, które miał Jamison.

- To może opowiedzieć Ryan - odrzekła Violet.

Dotychczas nie podano do wiadomości publicznej wszystkich

informacji o pochodzeniu Ryana i Kingstona Fortune’ów. Choć Violet

ufała w dyskrecję Charlene, nie zamierzała przerywać rodzinnego

milczenia.

- Oczywiście, masz rację. W tym sęk - zgodziła się Charlene. -

Ludzie mogą sobie snuć domysły na temat rodziny Fortune’ów, ale

tak naprawdę niewiele o niej wiedzą. Czy nie to chciałaś powiedzieć?

- Trafiłaś w sedno. - Violet skinęła głową. - Przypuszczam, że

kiedy byłam dzieckiem, nawet moja rodzina niewiele o mnie

background image

wiedziała. Trzymałam się braci, ale oni byli starsi. Ojciec całymi

dniami był w pracy, mama miała własne sprawy. Czułam się samotna

i opuszczona. Szukałam potwierdzenia swojej wartości, ale nie tam,

gdzie należało.

- Szukałaś chłopaka, który by cię zechciał - podpowiedziała

Charlene.

- Tak, tylko że wtedy nie znałam jeszcze różnicy między seksem a

miłością. Myślałam, że jeśli chce się ze mną przespać, to znaczy, że

mnie kocha - mówiła dalej Violet. - Tak czy inaczej, kiedy miałam

piętnaście lat, zaszłam w ciążę. Nikomu o tym nie powiedziałam.

Chciałam mieć to dziecko, kogoś, kto by mnie naprawdę kochał.

Pomyślałam sobie, że jeśli będę ukrywać ciążę tak długo jak się da, to

potem będzie już za późno na cokolwiek. Nie wiedziałam, że to była

ciąża pozamaciczna.

W pewien weekend odrabiałam właśnie lekcje w swoim pokoju,

gdy poczułam ostry ból, tak silny, że upadłam na podłogę i straciłam

przytomność. Matka musiała mieć chyba szósty zmysł, bo weszła i

mnie znalazła. Zawieźli mnie do szpitala, prosto na salę operacyjną. O

mało nie umarłam.

- Och, Violet, tak mi przykro. - Charlene była szczerze poruszona.

Nawet teraz, gdy o tym opowiadała, Violet ściskało się serce.

- To było tak dawno - powiedziała, z trudem wydobywając słowa.

- Oddanie Taylor do adopcji też było dawno, ale pewne rzeczy

wciąż są w nas żywe - zauważyła Charlene.

background image

Spojrzały na siebie porozumiewawczo, obie wiedziały, że ta nić

sympatii między nimi będzie trwać.

- Opowiedziałaś o tym Peterowi? - spytała Charlene.

- Nie. W sprawach uczuciowych żadne z nas nie jest hazardzistą.

Jest tyle przeszkód piętrzących się przed nami, że wolimy postępować

ostrożnie.

- Jeśli ja bym tak ostrożnie postępowała, nigdy nie wyszłabym za

ojca Petera. A mówiąc o przeszkodach, chyba już je znasz - matka,

którą dzieci uważały niemal za anioła, dzieci, które musiałam sobie

zjednać, dom, którym trzeba się było zająć, gdy ja do tego czasu

troszczyłam się tylko o siebie.

Gdybym jednak nie podjęła ryzyka, straciłabym bardzo dużo. Nie

możesz myśleć tylko w kategoriach wygranej albo przegranej -

ciągnęła dalej Charlene. - Musisz mieć wiarę i odwagę, musisz

sięgnąć po coś więcej, niż masz teraz, po kogoś.

- Zastanowię się nad tym, co powiedziałaś - obiecała Violet.

- To dobrze, bo Peter potrzebuje kogoś, kto wyciągnąłby do niego

rękę. Kogoś, kto wstrząsnąłby światem, który dla siebie stworzył. A

na razie to ja potrzebuję kogoś, kto by mi pomógł w malowaniu.

Potrafisz machać pędzlem?

- Już dawno tego nie robiłam, ale spróbuję.

- Przyjdziesz rano czy po południu? - spytała Charlene.

- Po południu, rano będę u Celeste.

- A zatem do zobaczenia. Przynieś tylko jakieś stare ciuchy do

przebrania.

background image

Następnego popołudnia Violet zjawiła się u Charlene gotowa do

pracy. Nawet się nie obejrzała, zajęta malowaniem framugi, gdy po

raz kolejny usłyszała trzask otwieranych drzwi. Przez parę godzin,

które tutaj spędziła, wciąż zjawiali się jacyś fachowcy. Nawet okrzyk

Charlene „co za niespodzianka" nie odwrócił jej uwagi.

- Szukam Violet - usłyszała nagle głos Petera. - Dzwoniłem na

komórkę, ale odezwała się poczta głosowa. Clyde mi powiedział, że

jest tutaj.

- Czy coś się dzieje z Celeste? - Violet odwróciła się

zaniepokojona.

- Nie, wszystko w porządku - uspokoił ją.

W tym momencie zadzwoniła komórka Charlene.

- Zaraz wracam - rzuciła w ich kierunku i wyszła do kuchni.

- Chciałem ci powiedzieć o Ryanie. - Peter zniżył głos, choć

zostali sami. - Przekonałem go, żeby poddał się eksperymentalnej

terapii. We czwartek lecimy do Nowego Jorku. Dzwoniłem już do

Houston, przyślą mi dokumentację.

- Jestem zaskoczona, że zmienił zdanie - powiedziała Violet. -

Wydawało się, że zdecydowanie odmówił.

- Parę okoliczności się na to złożyło - wyjaśnił Peter. - Fakt, że

twoi rodzice mieszkają w Nowym Jorku i może się u nich zatrzymać.

Poza tym opowiedziałem mu o mojej matce i o tym, jak bardzo

bylibyśmy szczęśliwi, gdyby była z nami dłużej.

Wziął to wszystko pod uwagę. Nie mogę powiedzieć, żeby

odnosił się do tego pomysłu entuzjastycznie, ale myślę, że gdy już tam

background image

będzie, porozmawia z lekarzem, dowie się czegoś więcej o programie

leczenia, to odzyska ducha walki. Prawdopodobnie zadzwoni do

ciebie - dodał. - Chce, żebyś z nim pojechała.

- Ja?

- Uważa cię za swego lekarza. I ma rację. Najpierw zwrócił się do

ciebie. Myślę, że twoje wsparcie jest dla niego bardzo ważne.

- Będziemy musieli zatrzymać się w Nowym Jorku na noc. -

Violet zagryzła wargę. - Możemy zostać u mnie. Zastanawiam się, czy

Ryan powie moim rodzicom o swojej chorobie od razu, czy zaczeka

aż rozpocznie leczenie.

- Chce najpierw się upewnić, czy zostanie włączony do programu

i jak będzie wyglądało leczenie. Jak mówiłem, nie jest nastawiony

entuzjastycznie. W Nowym Jorku ma przyjaciela i zamierza u niego

przenocować.

- Myślisz, że zwierzy się przyjacielowi?

- Nie wiem. - Peter wzruszył ramionami.

- Nie mogę pojąć tej całej biurokracji. Przecież staram się pomóc

dziewczętom w potrzebie. - Charlene wzburzona wróciła do pokoju.

- Co się stało? - spytał Peter.

- Nie zdążymy w terminie otworzyć ośrodka - powiedziała. -

Muszę wypełnić kolejne papiery, uzyskać kolejne zezwolenia i zgody.

- Potrząsnęła głową. - Wszystko, czego chcę, to opiekować się tymi

nastolatkami, które nie mają się gdzie podziać ani do kogo zwrócić.

- Dlaczego tak się tym zajmujesz? - zainteresował się szczerze

Peter.

background image

Charlene wymieniła długie spojrzenie z Violet.

- Może powinnam wyjść - zasugerowała Violet.

- Nie, zostań. Wiesz przecież, co chcę powiedzieć i dlaczego to

dla mnie takie ważne.

- Kiedy miałam szesnaście lat - zwróciła się Charlene do Petera -

zostałam samotną matką i oddałam dziecko do adopcji.

Nawet jeśli Peter był w szoku, nie dał po sobie nic poznać.

- Co miałaś? - spytał. - Chłopca czy dziewczynkę?

- Dziewczynkę. W zeszłym roku odnalazłam ją przez Internet.

Miałam zamiar wkrótce wam o tym powiedzieć.

- Stacey i Linda też nie wiedzą? - zdziwił się Peter.

- Nie, tylko twój ojciec wie - odrzekła. - I Violet. Rozmawiałyśmy

i jakoś to samo wyszło.

- Ale wcześniej nie wyszło, kiedy rozmawiałaś ze mną, czy z

moimi siostrami?

- Nie wiedziałam, jak byście zareagowali. - Charlene poczuła się

lekko urażona.

- Miałaś szesnaście lat. Domyślam się, że nie miałaś wyboru -

powiedział Peter.

- Nie, nie miałam. - W oczach Charlene pojawiły się łzy. - Muszę

iść - popatrzyła na zegarek, po czym przeniosła spojrzenie na framugę

pomalowaną przez Violet. - Dobra robota - stwierdziła z uznaniem. -

Kiedy będziesz wychodzić, zatrzaśnij tylko drzwi. I zadzwoń któregoś

dnia, pójdziemy na lunch.

background image

- Oczywiście, że zadzwonię - zapewniła ją Violet. - To będzie

wspaniałe miejsce. Zrobisz dużo dobrego dla tych dziewczyn.

Charlene uśmiechnęła się, pomachała ręką i szybko wyszła.

- Umyję tylko pędzel. - Violet zeszła do kuchni.

Peter podążył za nią i usiadł przy stole. Był zatopiony w myślach.

- Nigdy nie starałem się poznać lepiej Charlene - powiedział z

widocznym żalem. - Nic dziwnego, że nie powiedziała mi o dziecku.

- Nic straconego - pocieszyła go Violet. - Możesz jeszcze się do

niej zbliżyć.

- Nie wiem, czy nie jest już za późno - westchnął. - Przez te

wszystkie lata myślałem podświadomie, że jeśli będę miał z nią

bliższe kontakty, to zdradzę pamięć matki.

- Uważałeś, że musisz ją zachować, bo twój ojciec tego nie zrobił

- domyśliła się Violet.

- Chyba tak. - Popatrzył na nią ze smutkiem.

- Myślę, że nigdy nie jest za późno na pogodzenie się, zwłaszcza

jeśli oboje tego chcecie. I myślę, że Charlene nie ma do ciebie żalu.

- To właśnie jest zdumiewające.

- Nie możesz kogoś zmusić do kochania cię, jeśli tego nie chce.

Jedyne, co możesz zrobić, to czekać.

- Skąd ty to wszystko wiesz? - zainteresował się.

- Przed laty szukałam miłości i zdawało mi się, że ją znalazłam,

ale tak nie było - powiedziała Violet. - A teraz myślę, że potrafię

rozpoznać prawdziwe uczucie.

background image

- Przed laty - powtórzył Peter. - Był to jakiś szczególny

mężczyzna?

Czy jeśli wyzna Peterowi prawdę ich stosunki się zacieśnią, czy

rozluźnią?

- To był chłopiec, nie mężczyzna.

- Co się wtedy stało? - Po oczach Petera poznała, że autentycznie

chce to wiedzieć i uświadomiła sobie, że nie może niczego przed nim

ukrywać.

- Mówiłam ci, że jako nastolatka czułam się samotna.

- Miałaś tyle testosteronu koło siebie - zażartował.

- To też się do tego przyczyniło.

- A rodzice byli zajęci swoimi sprawami.

- Wiesz jak to jest, kiedy jest się nastolatką. Nie chcesz być od

nich zależny, niby ich nie potrzebujesz i ciągle to podkreślasz, a

naprawdę jest całkiem inaczej.

Peter przytaknął. Znał to z własnego doświadczenia. W końcu

stracił matkę, a ojciec zaczął nowe życie, zanim on był do tego

psychicznie przygotowany.

- Miałam zaledwie piętnaście lat - kontynuowała Violet. -

Wydawało mi się, że jestem dostatecznie dorosła, żeby robić to, co

chcę. I wtedy jeden piłkarz umówił się ze mną na randkę. Było coś

znacznie więcej niż hamburger i cola. Po paru tygodniach, kiedy nie

pojawił się okres, wiedziałam już, jaka byłam głupia. - Obserwowała

Petera ciekawa jego reakcji.

- Albo jak zostałaś wykorzystana - mruknął.

background image

- To moja wina - przyznała Violet. - Nie wiem, czy ja się

buntowałam, czy po prostu chciałam kogoś mieć tak bardzo, że

zatraciłam instynkt samozachowawczy. Wszystko dusiłam w sobie.

Myślałam, że jeśli ukryję swój stan dostatecznie długo, to nikt już

nic nie będzie mógł zrobić. Nie wiem, jak sobie wyobrażałam swoje

życie po urodzeniu dziecka, ale chciałam je mieć. Byłam w trzecim

miesiącu, kiedy pewnego weekendu nastąpiła zapaść. Matka mnie

znalazła i zawiozła do szpitala.

Violet odetchnęła głęboko i wpatrzyła się w twarz Petera. Nie

zobaczyła na niej potępienia, jedynie współczucie.

- To była ciąża pozamaciczna - kontynuowała. - Dopiero po

operacji przekonałam się, jak bardzo rodzice i bracia mnie kochają.

Wszyscy mnie wspierali w tym trudnym okresie. Mama prowadziła ze

mną długie rozmowy o ważnych sprawach.

Postanowiłam przyspieszyć naukę, żeby szybciej skończyć

liceum, więc zatrudnili korepetytora - uśmiechnęła się. - A potem

mama przyniosła ankietę badającą predyspozycje do zawodu i

stwierdziłam, że chcę zostać lekarzem.

- Teraz wiem, dlaczego tak dobrze rozumiesz działalność

Charlene - powiedział Peter.

Siedzieli blisko siebie. Violet czuła zapach jego wody po goleniu i

widziała zmarszczki zmęczenia wokół oczu. Czuła, że interesuje go

jej życie, czuła też owo podniecające napięcie, które zawsze im

towarzyszyło, gdy byli blisko siebie.

background image

- Co byś zrobiła, gdybyś zaszła w ciążę w czasie studiów? -

spytał.

- Zatrzymałabym dziecko. Nigdy bym go nie oddała. Wierzysz

mi? - Widziała cień wątpliwości w oczach Petera.

- Jesteś z rodziny Fortune'ów - powiedział, odsuwając się od niej,

jakby obawiał się, że za chwilę ją pocałuje. - Mogłabyś wziąć nianię.

Tak czy inaczej mogłabyś żyć według własnego upodobania.

- Nigdy nie wzięłabym niani - oburzyła się Violet. - Moi bracia i

ja mieliśmy opiekunkę do dziesiątego roku życia, nienawidziłam tego.

- Wspomniałaś o adoptowaniu Celeste. Jeśli to zrobisz, chyba

zatrudnisz kogoś do opieki?

- Nie jestem pewna - odparła, czując, że Peter poddaje ją swego

rodzaju testowi. - Myślę, że raczej wzięłabym gosposię.

- Celeste będzie przez pewien czas potrzebowała stałej opieki.

Gosposia nie wystarczy - zauważył.

- Nie potrafię jeszcze odpowiedzieć na wszystkie pytania, Peter -

broniła się Violet.

- Będziesz musiała, zanim podejmiesz decyzję o adopcji. - Peter

nagle wstał, wziął ją za rękę i pociągnął do góry. - Masz jakieś plany

na dzisiejszy wieczór?

- Nie - odparła, zmęczona jego pytaniami.

- To chodź ze mną do domu. Chcę ci coś pokazać.

Chodź ze mną do domu. Podobał jej się dźwięk tych słów.

Podobał jej się sam pomysł. Jeśli pójdzie do Petera... Będzie musiała

ufać, że serce wskaże jej właściwą drogę postępowania.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Zajęło im trochę czasu, zanim znaleźli się w domu. Peter zaparzył

kawę i poprosił Violet, żeby usiadła. Była ciekawa, co jej chce

pokazać. Ale jeszcze bardziej, przyznała to sama przed sobą, chciała

być z nim.

Czy naprawdę?

Tak! Przecież była w nim zakochana! Peter podszedł do półki i

zdjął dwa albumy ze zdjęciami. Usiadł obok Violet.

- Przejrzyj je - powiedział poważnie.

Violet od razu rozpoznała na zdjęciach Petera i jego dwie siostry.

Na pierwszych mógł mieć jakieś pięć lat, dziewczynki dopiero

zaczynały chodzić. Była z nimi ta sama pełna dobroci kobieta, którą

widziała na zdjęciu w serwantce, gdy była tu po raz pierwszy z

Ryanem. Zdjęcie najpewniej zrobił ojciec Petera.

Kiedy Peter był już starszy, na fotografiach pojawiały się również

inne dzieci. Było ich co najmniej sześcioro.

- To te dzieci, które wzięli twoi rodzice? - spytała Violet.

- Niektóre. - Wskazywał je kolejno, wymieniając imiona. -

Mieszkają rozrzuceni po Stanach i świecie. Mama troszczyła się o

każde z nich jak o swoje własne, niezależnie od tego, jak długo u nas

przebywały. Jedne miesiąc, inne ponad rok.

Matka nigdy nie pracowała zawodowo, ale to, co robiła, było

niezwykle ważne. Gdyby nie ona, niejedno z tych dzieci mogło

wylądować na ulicy. Zawsze jakoś sobie radziła, nawet jak było

krucho z pieniędzmi.

background image

Violet wyczuła subtelną aluzję. Peter chciał poślubić kobietę,

której jedynym przedmiotem troski i zainteresowania byłaby rodzina.

Nie podejrzewała go, że jest męskim szowinistą, po prostu uważał, że

tak byłoby dla niego najlepiej.

- Opieka nad dziećmi jest czymś bardzo ważnym - zgodziła się -

ale praca i kariera również. Jeśli kobieta jest wykształcona i

utalentowana w jakiejś dziedzinie, to czy powinna rzucić wszystko dla

rodziny?

Peter potarł ręką czoło i zamyślił się chwilę.

- Nie wiem. Ja wiem tylko, ile godzin pochłania moja praca i ile

miłości, troski i uwagi wymagają dzieci. Nawet jeśli nigdy się nie

ożenię, to na emeryturze wziąłbym kilkoro dzieci pozbawionych

rodziców. - Jego zielone oczy zdawały się zadawać jej ważne pytanie.

- To wspaniały pomysł - zachwyciła się Violet. - Tyle dzieci

potrzebuje domu. Z powodu operacji, jaką przeszłam, mogę mieć

trudności z zajściem w ciążę. To drugi powód, dla którego rozważam

zaadoptowanie Celeste - ciągnęła - a kiedy będę gotowa do założenia

rodziny, też się zastanowię nad podobnym rozwiązaniem.

Wstrzymała oddech, czekając na jego odpowiedź. A teraz, kiedy

zaczął pieścić jej policzek, miała wrażenie, że rozpłynie się ze

szczęścia. I choć tyle ich łączyło, wciąż nie była pewna, czy jest

typem kobiety, jakiej pragnie bądź potrzebuje Peter.

- Najwyraźniej nie potrafię być z dala od ciebie - powiedział i nie

wydawało się, żeby był z tego powodu nieszczęśliwy.

background image

Nagle poczuła nieprzeparty pociąg do Petera. Patrzyła na niego

szeroko otwartymi oczami i miała ochotę wsunąć mu ręce pod

koszulę, żeby poczuć ciepło jego skóry.

- Kiedy tak na mnie patrzysz, Violet, aż się prosisz, żeby cię

pocałować - zauważył.

- Kiedy tak na mnie patrzysz, chcę, żebyś mnie pocałował -

odpowiedziała.

Głębokie westchnienie, jakie wydobyło się z jego ust, gdy ich

wargi się spotkały, świadczyło, że przegrał walkę z pożądaniem.

Łączyło ich jednak coś więcej. Żadne z nich nie chciało krótkotrwałej

przygody ani nie było do niej zdolne.

Peter całował i dotykał Violet. Dotykał tak, jak nikt wcześniej

tego nie robił, czule i delikatnie. Głaskał jej włosy, by po chwili

zsunąć ręce i powoli rozpinać bluzkę. Nawet nie wiedziała, kiedy

wyciągnęła mu koszulę ze spodni.

- Pragnę cię, Violet - szepnął, odrywając na moment usta od jej

ust. - Pragnę cię bardziej niż mógłbym tego oczekiwać.

Violet też go pragnęła całą sobą. W ustach jej zaschło, gardło

miała ściśnięte, nie była w stanie wykrztusić słowa. Nigdy wcześniej

namiętność nie zawładnęła nią tak silnie. Uświadomiła sobie jednak,

że nigdy wcześniej nie wiedziała, co to znaczy prawdziwa

namiętność.

Rozpięła koszulę Petera i zsunęła bluzkę. On zrzucił koszulę. Nie

odrywali od siebie wzroku. Delikatnymi ruchami zaczął głaskać jej

piersi. Zadrżała.

background image

- Wyobrażałem sobie ciebie nagą - powiedział.

- A ja dotykałam cię nagiego w swoich snach. - Violet zsunęła

ręce z jego torsu i rozpięła pasek u spodni. Lecz gdy chciała rozpiąć

zamek, przytrzymał jej rękę.

- Zrobię to sam - powiedział.

- Dlaczego?

- Bo chcę ci dać przyjemność, dopóki nad sobą panuję - odrzekł.

Sama myśl, że Peter mógłby stracić samokontrolę, podnieciła ją

jeszcze bardziej. A gdy rozpiął jej stanik i zaczął pieścić wargami

płatek ucha, jęknęła.

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa - wyszeptała.

- Ty robisz to od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem.

Ściągnijmy je. - Szybko pozbyli się resztek ubrania.

Violet wpatrywała się w Petera, wdychając jego męski zapach.

Miał muskularne ramiona, opalone ciało. Nawet nie wiedziała kiedy

położył ją na sofie i znalazł się nad nią. Nie spieszył się. Przedłużał

grę wstępną, głaskał ją i całował, aż oboje poczuli, że są u kresu.

- Peter, jestem gotowa - szepnęła między jednym pocałunkiem a

drugim.

- Muszę się upewnić - mruknął.

Pieścił językiem jej ciało, coraz niżej i niżej. Gdy sięgnął pępka,

wykrzyknęła jego imię. Chciała czuć jego ciało tuż przy swoim,

chciała go mieć w ramionach, dotykać. Dawał jej tyle rozkoszy, że

pragnęła, aby czas się zatrzymał.

- Jeszcze? - spytał.

background image

- Nie wiem, czy tego chcę, czy potrafię.

- Och, jestem pewien. To jeszcze nie wszystko.

Ta obietnica w jego głosie przeraziła ją. A co będzie, jeśli nie

zareaguje tak jak Peter by tego oczekiwał? Jeśli jego silne ręce, jego

pieszczoty i wszystko, co robi, nie doprowadzą jej do orgazmu?

- Peter, to nie ma znaczenia - powiedziała. - Ja chyba nie reaguję

jak należy.

- Nieprawda - mruknął.

- Jak to?

- Jesteś namiętną kobietą, Violet. Twoje pocałunki, i ręce, jak

mnie dotykasz, rozpalają mnie. Ja nie mam wątpliwości. Jesteś

wspaniała.

- Chciałam, żebyś wiedział... - Nie mogła dłużej mówić, zamknęła

oczy.

Powędrował wargami niżej. Pieścił jej uda, a kiedy zaczął

całować jej łono, a potem najintymniejsze miejsce ciała Violet, z

trudem łapała oddech. Usta Petera były gorące i wilgotne. Jęczała z

rozkoszy, pragnęła go.

Nie pozwolił jej dłużej napawać się pieszczotami. Uniósł się nad

nią, opierając na rękach, i zobaczyła jego zielone oczy roziskrzone

pożądaniem. Ich usta się zetknęły, objęła go za szyję i nagle... poczuła

go w sobie. Otoczyła jego biodra nogami.

Zespolili się w sposób najbardziej pełny, w jaki może się zespolić

kobieta i mężczyzna. Z każdym jego ruchem, z każdą mocniejszą

pieszczotą Violet coraz bardziej zatapiała się w miłosnej ekstazie.

background image

Objęła mocno jego barki.

- Peter, cudownie - szepnęła.

Trzymała go za ramiona, obejmowała go, a gdy siła ich doznań

stała się bardziej intensywna, powtarzała w zapamiętaniu jego imię,

przed oczami tańczyły jej gwiazdy, miała wrażenie, że zapada się w

otchłań bliska utraty świadomości. Osiągnęła szczyt rozkoszy i czuła,

jak przez jej ciało przenika fala ukojenia. Zadrżała. Poczuła, że Peter

również drży.

Po chwili leżeli już spokojni, mocno przytuleni do siebie, powoli

wracając do rzeczywistości. Wreszcie Peter usiadł na brzegu sofy i

wziął ją za rękę. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległ

się sygnał telefonu komórkowego Violet.

- Muszę odebrać - powiedziała. - To może być Ryan albo moi

rodzice.

Peter nie zaprotestował. Wstał i wyszedł do łazienki.

- Gdzie jesteś? - Usłyszała głos Milesa w słuchawce.

- Miło mi cię słyszeć, braciszku - odpowiedziała.

- Martwiliśmy się o ciebie - westchnął Miles. - Czekaliśmy.

- My?

- Jessica, Clyde i ja. Musimy coś z tobą przedyskutować.

- Co? Czy to nie może zaczekać do rana? - spytała.

- Masz zamiar wrócić rano? - zdziwił się Miles.

- Tego nie powiedziałam. O czym chcecie ze mną rozmawiać? -

Violet zerknęła w stronę drzwi.

background image

Zastanawiała się, co teraz czuje Peter, co znaczą dla niego te

chwile, które przed momentem wspólnie przeżyli. Czy to samo, co dla

niej?

- O grillu: Clyde i Jessica chcą zorganizować spotkanie i zaprosić

wszystkich swoich przyjaciół - wyjaśnił Miles. - Wpadli na ten

pomysł po telefonie ojca. Rodzice przylatują jutro, żeby się z nami

zobaczyć przed swoim urlopem w Nowym Orleanie.

- Jak długo zostaną? - spytała Violet.

- Dwa, trzy dni. Ojciec chce porozmawiać z Ryanem, a mama, jak

myślę, chce jeszcze raz powitać Jessicę w rodzinie. Planujemy grilla

jutro wieczorem. Masz czas?

- Może? Porozmawiamy przy śniadaniu.

- O szóstej? - Miles był rannym ptaszkiem.

- Boże - jęknęła Violet. - To musi być szósta?

- Musi - zaśmiał się Miles. - Inaczej nie zdążę zrobić wszystkiego,

co mam do zrobienia. Na ranczu nic samo się nie dzieje. Będziesz

wkrótce w domu? - wrócił do początku rozmowy.

- Tak, Miles. Idź już spać. Nie potrzebuję anioła stróża - żachnęła

się Violet. - Zobaczymy się przy śniadaniu. - Wyłączyła komórkę.

- Brygada braci cię poszukuje? - zażartował Peter, który

tymczasem wrócił do pokoju, ubrany tylko w spodnie. Rzucił jej

ręcznik.

- Można to tak określić - przyznała Violet, zakłopotana swoją

nagością. - Czasami mam wrażenie, że oczekują ode mnie dokładnego

rozkładu zajęć.

background image

Owinęła się ręcznikiem i pobiegła do łazienki. Usłyszał szum

wody. Po chwili zobaczył ją kompletnie ubraną. Czy wydawało mu

się, że nadal była speszona?

- Myślisz o tym, co zaszło między nami, prawda? - spytał Peter.

- A ty nie?

- Nie roztrząsajmy tego, proszę. Tak będzie lepiej - stwierdził.

- Może jeśli będziemy, to już tego nie powtórzymy - zauważyła

Violet.

Położył jej ręce na ramionach i patrzył przez dłuższą chwilę w

oczy, po czym zbliżył twarz do jej twarzy.

- Raz nie wystarczy - mruknął.

Całował jak zwykle mocno i namiętnie. Violet miała zamęt w

głowie, podobnie jak on. Co myśmy zrobili? Dokąd zmierzamy?

- Nawet nie próbuj odpowiadać sobie na te wszystkie pytania

dzisiaj - powiedział, jakby czytał w jej myślach. - Zaczekajmy,

zobaczymy jak nasza sytuacja się rozwinie.

- Lepiej już pójdę - stwierdziła Violet po chwili. - Clyde i Jessica

urządzają jutro grilla. Przylatują moi rodzice. Może byś przyszedł? -

zaproponowała.

Ponieważ nie odpowiedział od razu, dodała pospiesznie:

- Nie musisz decydować teraz. Właściwie w ogóle nie musisz

dawać mi odpowiedzi. Jeśli będziesz mieć czas i ochotę, po prostu

przyjedź na ranczo.

- Mogę się spóźnić, ale przyjadę, o ile nie będę zajęty na oddziale

ratunkowym - obiecał. - Jeśli nie będę mógł przyjść, dam ci znać.

background image

Violet podeszła do drzwi. Nie wiedziała, co powiedzieć, Peter

również. Dostrzegła jego wahanie. Położyła rękę na klamce, ale miała

nadzieję, że ją zatrzyma, poprosi, aby została na noc. Wciąż jednak za

dużo było między nimi wątpliwości. I obawy o przyszłość.

Nie poprosił, żeby została.

Opuściła dom Petera Clarka głęboko poruszona. Teraz, gdy

oddała mu swoje ciało, dała mu również serce. Ruszając samochodem

spod domu, bała się bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Może nie jest

taką kobietą, jakiej pragnie Peter. Czy powinna go wyrzucić ze swego

serca? Pomyślała o Celeste i decyzji, jaką miała podjąć.

Bardzo chciała wiedzieć, czy możliwe jest uzyskanie pewności, że

podejmuje właściwą?

Peter nie mógł się doczekać spotkania z Violet.

Impreza trwała w najlepsze, kiedy przyjechał na ranczo „Flying

Aces". Miles go przywitał, a Clyde kilkakrotnie obrzucił bacznym

spojrzeniem. Jessica przedstawiła mu swoją siostrę Leslie i jej męża,

Marty'ego, właściciela sklepu z materiałami metalowymi i częściami

do komputerów w Red Rock.

Później oprowadziła go, poznając z innymi gośćmi, również z

Patrickiem Fortune'em, ojcem Violet, który siedział przy stoliku z

Ryanem i Lily oraz Savannah i Cruzem Perezami. Savannah była w

dziewiątym miesiącu ciąży.

- Savannah powinna już odpoczywać przed porodem, ale nie

mogła sobie odmówić przyjemności spotkania z przyjaciółmi -

powiedziała Jessica. - Cruz nie pozwala jej nawet palcem kiwnąć.

background image

- Nie wiem, gdzie się podziewa Violet - dodała, rozglądając się

dokoła. - Przed chwilą tutaj była. Jej matka też gdzieś znikła.

W tym momencie podeszli do nich Steven i Amy Fortune’owie,

brat Violet z żoną, żeby się przywitać.

- Jesteśmy otoczeni Fortune'ami - roześmiała się Jessica.

- Ty też teraz do nich należysz - zauważyła Amy. - Podobnie jak

ja.

- Chyba tak - zgodziła się Jessica. - Wszystko stało się tak szybko,

ze mną i Clyde'em, że jeszcze nie mogę się przyzwyczaić.

Widzieliście może Violet? - zwróciła się do Stevena.

- Tak, poszła z mamą do stajni. Prawdopodobnie chce jej pokazać

nowego konia.

- Trafię - powiedział Peter. - Zostań z gośćmi.

- Powiedz Violet, że za piętnaście minut podajemy deser -

poprosiła Jessica. - Niech się nie spóźnią, bo nic nie zostanie. A

gdybyś nie wiedział, to Violet uwielbia słodycze.

Peter domyślił się tego po zachowaniu Violet w restauracji na

Riverwalk, kiedy rozkoszowała się każdym kęsem czekoladowego

ciasta. Zanim wyszedł ze szpitala, przebrał się w dżinsy i sportową

koszulę. Dobrze zrobił, bo wszyscy goście byli ubrani swobodnie i

niezobowiązująco.

Obznajomiony ze stajnią od czasu nocnej przejażdżki, podszedł

do bocznych drzwi i otworzył je. Skierował się od razu ku światłu

między boksami. Siano na podłodze tłumiło odgłos jego kroków.

Usłyszał kobiece głosy i w jednym z nich rozpoznał Violet.

background image

- Myślę, że potrzebuję w życiu czegoś więcej niż tylko pracy -

mówiła. - Może właśnie dlatego tak ciężko przeżyłam śmierć Anne

Washburn i jej dziecka. Brak mi równowagi psychicznej.

- Zawsze byłaś skoncentrowana tylko na swojej karierze.

Sądziłam, że nie pragniesz niczego więcej - powiedziała Lacey

Fortune.

- Też mi się tak wydawało.

- Ciężko pracowałaś, wyrobiłaś sobie doskonałą renomę. Czyżbyś

chciała z tego wszystkiego zrezygnować? - Matka Violet była

wyraźnie zbulwersowana.

- Pozwól, że o coś cię zapytam - poprosiła Violet. - Gdybyś

musiała dokonać wyboru między swoją działalnością na rzecz

poprawiania świata a poślubieniem taty i rodziną, to co byś wybrała?

- Nie możesz zadawać mi takiego pytania - żachnęła się pani

Fortune.

- Ależ mogę. W twoim przypadku akurat tak się złożyło, że

miałaś i jedno, i drugie. Ale gdybyś musiała z czegoś zrezygnować, to

wybrałabyś rodzinę czy pracę?

- To nieuczciwe pytanie, Violet. Kocham ciebie, twego ojca i

braci z całego serca - oświadczyła Lacey. - Ale równocześnie jestem

typem kobiety, która potrzebuje czegoś więcej.

Peter wiedział, że taka odpowiedź jest swego rodzaju przesłaniem

dla Violet. Nigdy nie podsłuchiwał i teraz też nie chciał słuchać tej

rozmowy. Gdy się zbliżył, Lacey pierwsza go zauważyła. Uniosła

brwi i popatrzyła pytająco na Violet.

background image

Uśmiech Violet sprawił, że prawie zapomniał o tym, co przed

chwilą usłyszał. Niemal usunął z myśli to wszystko, co uważał za

przeszkody między nimi. Puls mu przyspieszył, twarz rozjaśniła się w

uśmiechu.

- Udało ci się! - ucieszyła się Violet.

- Mówiłem, że przyjdę. - Violet powinna się nauczyć, że on nigdy

nie łamie danego słowa.

- Mamo, przedstawiam ci doktora Petera Clarka - zwróciła się

Violet do Lacey. - Jest tym neurochirurgiem, który operował Celeste.

Peter, moja mama, Lacey Fortune.

Pani Fortune zbliżała się do siedemdziesiątki. Była średniego

wzrostu, miała jasne, lekko siwiejące włosy i zielone oczy. Nawet w

dżinsach wyglądała elegancko i równie pięknie jak jej córka.

- Miło mi panią poznać - uśmiechnął się Peter.

- Mnie również - Lacey podała mu rękę.

Może powinien był dłużej posłuchać ich rozmowy? Nie był

pewien, co Violet ujawniła matce z ich znajomości.

- Czy to pan jest tym kawalerem z aukcji, o którym wspomniał

Miles? - W oczach Lacey pojawiły się wesołe iskierki.

- Nigdy mi nie zapomną tego występu - jęknął Peter.

- Cóż, wracam do gości - powiedziała Lacey. - Jessica

napomknęła coś o cieście czekoladowym. To brzmi zbyt zachęcająco,

by móc zaprzepaścić taką okazję.

- Jest już ciemno. Pozwoli pani, że ją odprowadzę? -

zaproponował Peter.

background image

- Och, nie trzeba. Znajdę drogę. Zawsze znajdowałam i będę

znajdować. Rzuciła córce znaczące spojrzenie i odeszła w stronę

wyjścia.

- Korzystając z tego, że jesteśmy sami, powiem ci, że

rozmawiałam z Ryanem - oznajmiła Violet. - Chce, żebym pojechała z

nim do Nowego Jorku. Skorzystam z okazji i wstąpię do swego

szpitala, żeby dokończyć pewne sprawy. Ja nie potrzebuję pretekstu, a

Ryan zawsze zasłoni się przed Lily podróżą służbową.

- Mam nadzieję, że Lily mu uwierzy, skoro jedziecie razem.

Spotkamy się na lotnisku.

Violet stała przed boksem. Peter tak oparł ręce o ścianę, że

znalazła się między nimi.

- A skoro nikogo tu nie ma, przyszło mi do głowy lepsze zajęcie

niż rozmowa o locie do Nowego Jorku - powiedział.

- Na przykład jakie? - spytała Violet z niewinną miną.

Przycisnął wargi do jej ust i natychmiast wróciły wspomnienia ich

wspólnej nocy. Zapach perfum Violet zawsze go podniecał, dotyk

miękkich jedwabistych włosów działał na jego zmysły. A jej usta...

Tęsknił za nią i sam tego nie rozumiał, że jej potrzebuje. Zapach

siana, chłód październikowej nocy, kołysanie końskich ogonów - to

wszystko należało do innego wymiaru. Całowali się tak, jak gdyby

nigdy przedtem się nie znali i już nigdy więcej nie mieli się całować.

Przytulił się do niej i jęknął, gdy poruszyła się prowokująco.

Czy mogliby kochać się tutaj, gdy tam trwało przyjęcie? Nigdy

wcześniej coś tak zuchwałego nie przyszło mu do głowy. Jedną ręką

background image

sięgnął do jej bluzki i zaczął ją rozpinać. Ona wyciągnęła mu koszulę

ze spodni.

- To szaleństwo - mruknął, gdy przeciągnęła ręką po jego piersi.

Zaczął całować jej szyję i pieścić piersi. Jęk, który wydobył się z

jej ust, powiedział mu, że pierwszy wolny boks zapewni im akurat

tyle intymności, ile potrzebują. Mogą się kochać nawet w stajni.

Nagle drzwi otworzyły się z impetem.

- Violet! Peter! Savannah odchodzą wody! Szybko! Jesteście

potrzebni! - Miles wpadł do stajni jak burza.

Peter natychmiast puścił Violet. Ich spojrzenia się spotkały.

- Zaraz będziemy! - zawołała Violet, opuszczając bezwładnie

ręce.

- Do diabła! - zaklął Peter i pospiesznie zapiął koszulę.

Violet poprawiła bluzkę. Peter miał świadomość, że powinni

pomówić o jej rozmowie z matką, o tym, jacy byli głupi, o tym, jakie

niespodzianki gotowała im przyszłość, ale nie mogli tego zrobić teraz.

- Minęło dużo czasu odkąd miałem praktykę na położnictwie -

gderał.

Violet nie odpowiadała. Domyślił się, że wróciła myślami do

własnej przeszłości.

- Trudno ci być w obecności Savannah czy innej ciężarnej

kobiety? - spytał.

- Nie, już nie. Zastanawiam się tylko, co by się stało, gdybym nie

miała wtedy tych komplikacji.

background image

- Nie myśl o tym. - Objął ją i przytulił. - Chodźmy. Musimy

dopilnować, żeby Savannah miała bezpieczny poród, niezależnie od

tego, jak i gdzie on nastąpi.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Violet, Peter i Cruz stali przed przeszkloną ścianą sali

noworodków.

- Patrzcie, jak pociesznie rusza rączkami - zachwycał się Cruz. -

Nie mogę uwierzyć, że to moja córka.

- Jeśli nie wierzysz, spytaj Savannah - powiedziała ze śmiechem

Violet.

- Zaimponowała mi - przyznał Peter. - Zdumiał mnie jej spokój,

kiedy wieźliśmy ją do szpitala.

Gdy Savannah odeszły wody, zaczęły się bóle porodowe. Cruz

upierał się, że sam odwiezie żonę, ale Peter zaproponował, że to on

będzie kierowcą. Savannah poprosiła Violet, żeby im towarzyszyła.

Po godzinie od przybycia do szpitala przyszła na świat mała Rose.

- Jest zdrowa i duża - cieszył się Cruz.

Violet obserwowała szczęśliwego ojca, ale kątem oka spoglądała

na Petera.

- Zadzwonię do mamy i powiadomię ich, że mamy śliczną

córeczkę - powiedział Cruz. - A potem zobaczę, jak się czuje

Savannah. Może teraz śpi. Bóle i poród na pewno ją zmęczyły.

Dziękuję, że przyjechaliście z nami - zwrócił się do Violet i Petera. -

Bardzo nam pomogliście.

background image

- Jeszcze raz gratuluję - powiedział Peter.

- Przekaż Savannah, że wpadnę do niej, kiedy już będzie w domu.

- Violet uścisnęła Cruza.

- Dobrze. - Cruz jeszcze raz rzucił okiem na córeczkę i udał się do

żony.

W sali noworodków było pięcioro dzieci. Violet patrzyła na nie ze

ściśniętym sercem.

- O czym myślisz? - Poczuła rękę Petera, obejmującą jej ramiona.

- O tym, że urodzenie dziecka musi być cudownym przeżyciem.

- I?

- I... myślałam o twoim wyrazie twarzy, gdy zobaczyłeś to

dziecko.

Czekali z Peterem w holu, aż nastąpi poród. Zobaczyli

dziewczynkę, gdy pielęgniarka przyniosła ją do sali noworodków.

- Narodziny dziecka są cudownym wydarzeniem, ale nie tylko

niemowlęta wymagają dbałości i opieki - zauważył. - Każde dziecko

jest skarbem.

- Nie miałbyś ochoty patrzeć kiedyś na własne dziecko przez taką

szybę? - spytała Violet.

- Pewnie, że miałbym, ale nawet gdyby takiej możliwości nie

było, i tak mógłbym zostać ojcem.

Przyszłość rysowała się niepewnie. Violet żałowała, że nie może

przewidzieć, co się zdarzy choćby za parę dni. Stojąc tu teraz z

Peterem, czując jego ciało przy swoim, wiedziała jedno, że chce, aby

background image

to on stał się częścią jej życia. Jednakże jeśli wróci do Nowego Jorku i

weźmie Celeste, to co wtedy będzie?

W czwartek rano zajęli miejsca w pierwszej klasie samolotu

lecącego do Nowego Jorku. Violet coraz to spoglądała na Ryana,

który nie odrywał oczu od okna. Peter był pogrążony w lekturze

czasopisma medycznego.

Po narodzinach małej Rose nie mieli wiele czasu dla siebie.

Jeszcze byli w szpitalu, gdy Peter został wezwany przez pager do

szpitala i dopiero tego dnia rano zobaczyli się ponownie.

Violet odwiedziła Celeste przed wyjazdem na lotnisko, żeby

poinformować dziewczynkę, że przez dwa dni nie będzie ani jej, ani

Petera.

- Ale wrócicie? - Celeste podniosła na nią pełne niepokoju oczy.

Teraz jednak Violet starała się nie myśleć o Celeste, koncentrując

całą swoją uwagę na Ryanie.

- Jak się czujesz? - Dotknęła jego ręki.

- Trzymam się - odrzekł. - Zastanawiam się, czemu dałem się

namówić Peterowi na tę podróż.

- Chcesz spróbować dłużej pożyć?

- Może, ale zastanawiam się, ile ta próba będzie mnie kosztować.

To znaczy, czy będę żył dłużej, ale gorzej...

-

Musisz

porozmawiać

z

kierownikiem

programu

eksperymentalnego - poradziła łagodnym tonem Violet. - Daj sobie

szansę.

- Myślałem, że jesteś po mojej stronie - mruknął Ryan.

background image

- Jestem. Będę cię wspierać, niezależnie od decyzji, jaką

podejmiesz. Musisz jednak najpierw zapoznać się ze wszystkimi

możliwościami, żeby móc podjąć tę właściwą.

- Za długo przebywałaś w pobliżu Petera Clarka - mruknął Ryan,

pocierając skroń.

- Boli cię głowa? - zaniepokoiła się Violet.

- Tak, bez przerwy.

- Musisz powiedzieć Lily prawdę. Nie sposób dłużej tego taić.

- Lily prawie się do mnie nie odzywa. Nie bardzo wiem dlaczego.

Chyba nie zrobiłem jej żadnej przykrości, ale kiedy wchodzę do

pokoju, ona wychodzi. I wciąż jest czymś zajęta.

- Słyszałeś kiedyś o kobiecej intuicji? - spytała Violet.

- Ktoś gdzieś kiedyś o tym może wspomniał. - Ryan usiłował się

uśmiechnąć.

- Nie kpij sobie z tego - napomniała go Violet. - Lily wie, że coś

przed nią ukrywasz i przypuszczalnie lista jej domysłów jest krótka.

Musisz jej powiedzieć, że jesteś chory - przekonywała Violet.

- Wszystko w swoim czasie - odparł Ryan.

Problem w tym, że tego czasu Ryan może nie mieć zbyt dużo.

- Jesteś pewien, że nie chcesz przenocować u mnie? - spytała

Violet.

- Żebyście z Peterem mieli mnie na oku? Wykluczone - żachnął

się Ryan.

- Będę pod tym adresem. - Podał Violet kartkę.

background image

Rzuciła okiem na nazwisko. Clancy Flanney. Dom w odległości

kilku przecznic od jej mieszkania.

- To przyjaciel? - spytała.

- Tak, z dawnych lat. Chodziliśmy razem do ogólniaka. Clancy

pracował kiedyś dla Fortune TX, Ltd., ale zawsze marzył mu się

Nowy Jork. Zatrudnił się w banku inwestycyjnym w Nowym Jorku i

bardzo sobie to chwalił. Jest już na emeryturze. Trochę podróżuje, ale

teraz akurat jest w domu. Mamy dużo do nadrobienia.

- Powiesz mu, dlaczego przyjechałeś?

- Owszem. Powiem. Clancy potrafi trzymać język za zębami.

Gdybym zdecydował się na leczenie, będę miał w nim również

oparcie. Nie chcę zdawać się wyłącznie na twoich rodziców.

Violet wiedziała, że Ryan nie lubi być dla nikogo ciężarem.

Rozmowę przerwał im krzyk dochodzący z klasy turystycznej.

- Jeśli na pokładzie jest lekarz, proszę o natychmiastową pomoc.

Mamy nagły przypadek - usłyszeli z głośników.

Violet i Peter podnieśli się jak na komendę i pobiegli do części

turystycznej. Dwie stewardesy wykonywały zabiegi reanimacyjne na

leżącym mężczyźnie, trzecia podbiegła z urządzeniem nie większym

niż aktówka.

- Mają przenośny defibrylator, dzięki Bogu. - Violet odetchnęła z

ulgą. - Musiał mieć atak serca.

Peter przedstawił się, Violet również. Zbadał oddech i puls

mężczyzny, Violet wyjęła defibrylator i sprawdziła, czy działa

należycie.

background image

- Proszę nie dotykać chorego - zwrócił się Peter do obsługi

samolotu.

Violet przyłożyła elektrody do piersi mężczyzny i nacisnęła

przycisk. Po chwili jeszcze raz. Peter zmierzył tętno.

- Udało się - stwierdził z ulgą.

- Kiedy lądujemy? - zwróciła się Violet do stewardesy.

- Zapytam kapitana. - Po dwóch minutach była z powrotem. -

Zaczęliśmy schodzenie, za piętnaście minut będziemy na lotnisku.

Wezwaliśmy już karetkę.

- Zna pani jego nazwisko? - spytał Peter stewardesę.

- Sam Crawford. Pracuje w agencji reklamowej - czy coś w tym

rodzaju - i często z nami lata.

- Wszystko będzie dobrze, Sam. - Peter przytrzymał ramię

mężczyzny.

Po wylądowaniu ratownicy umieścili mężczyznę na noszach i

przetransportowali go do karetki. W terminalu do Petera i Violet

podeszła jedna ze stewardes.

- Przedstawiciel linii lotniczych chciałby państwu podziękować.

Uratowali państwo życie panu Crawfordowi - powiedziała.

- To wasza załoga zaczęła reanimację. - Peter nie chciał żadnych

podziękowań, Violet również. - To było najważniejsze. Dzięki temu,

że mieliście na pokładzie defibrylator, pan Crawford żyje.

- Mimo wszystko pan Rossi chciałby osobiście podziękować. O,

właśnie nadchodzi. A to chyba Catherine Watson z wiadomości

programu szóstego - dodała.

background image

Nikt nie wiedział, że Peter jest z Violet i Ryanem w Nowym

Jorku. Tylko tego im brakowało, żeby zdjęcia z lotniska pojawiły się

w wiadomościach telewizyjnych, zanim Ryan powie żonie i rodzinie o

swojej chorobie. A kiedy reporter na dodatek dowie się, że nazwisko

Violet brzmi Fortune...

- Proszę wybaczyć, ale nie mamy czasu. - Peter ujął Violet za

rękę. - Mamy umówione spotkanie.

Zanim stewardesa zdążyła ich zatrzymać albo uprzedzić Rossiego,

Peter, Violet i Ryan znikli w tłumie. Przed terminalem czekał na nich

wynajęty samochód z kierowcą.

- Uznałem, że tak będzie nam wygodniej niż taksówką -

powiedział Peter.

Pięć minut później byli już w drodze do centrum.

- Stanowicie zgrany zespól. Dobrze razem pracujecie. - Ryan

odwrócił się do Violet i Petera, siedzących z tyłu.

Peter pochylił się do Violet.

- Robimy dobrze jeszcze inne rzeczy - szepnął, ale tak, żeby

usłyszała tylko Violet.

Brzmienie jego głosu i aluzja ukryta w słowach pobudziły ją.

Wyobraziła sobie tę noc w jej mieszkaniu.

- Pan Crawford prawdopodobnie zechce wiedzieć komu

zawdzięcza życie - kontynuował Ryan.

- W wolnej chwili zadzwonię i dowiem się, jak się czuje -

powiedziała Violet. - Stewardesa podała mi nazwę szpitala, do

którego został zawieziony.

background image

- Jedziesz od razu do swego przyjaciela czy zjesz z nami kolację?

- zwrócił się Peter do Ryana.

- Obiecałem Clancy'emu, że będę u niego na kolacji -

odpowiedział Ryan.

- Chcesz, żebyśmy wstąpili po ciebie jutro rano? - spytała Violet.

- Nie, spotkamy się w szpitalu. To nie znaczy, że nie chcę

waszego towarzystwa - dodał z lekkim uśmiechem - ale mam dużo

spraw do przemyślenia i sądzę, że będąc z dala od wszystkiego, co

mnie zaprzątało, łatwiej znajdę właściwe rozwiązanie.

Odwieźli Ryana i po chwili byli już pod domem Violet.

- Dobry wieczór, pani doktor - powitał ich portier.

Dom, w którym mieszkała Violet, znajdował się przy Upper West,

tuż obok Central Parku. Violet lubiła ten stary budynek, głównie ze

względu na pełen zieleni dziedziniec i niedzisiejszą atmosferę.

Wjechali na trzecie piętro i weszli do mieszkania. Peter przyjrzał

się uważnie niewielkiemu salonowi, jak gdyby chciał się dowiedzieć

czegoś więcej o Violet.

Jego wzrok przesuwał się po pełnych słońca oknach, błękitno-

żółtej sofie i żółtym fotelu, po półkach z książkami, małych stolikach i

licznych pamiątkach i bibelotach. Stał tam też dębowy, rzeźbiony stół,

który Violet kupiła na targu staroci, i cztery krzesła w zacisznym

kąciku jadalnym.

- Jak ci się podoba? - spytała.

Peter popatrzył na akwarele na ścianie i zerknął do kuchni

wyłożonej biało-różowymi płytkami na podłodze.

background image

- Chyba spodziewałem się czegoś bardziej luksusowego -

powiedział.

- Nie mam takiej potrzeby. - Violet wzruszyła ramionami. - Mam

tylko jedną sypialnię, bo rzadko goszczę kogoś, kto zostaje na noc. W

takim wypadku rozkładam sofę. Zresztą nie przebywam dużo w

domu. Sama urządziłam to mieszkanie i dla mnie jest wystarczające.

- Podoba mi się. - Peter postąpił krok bliżej.

- Co chciałbyś robić najpierw? - spytała.

Peter zbliżył się jeszcze bardziej i przyciągnął ją ku sobie.

- Może być spacer?

Nie tego oczekiwała i najwyraźniej nie udało się jej ukryć

rozczarowania.

- Żartowałem - roześmiał się. - Chciałem zobaczyć twoją minę.

Violet natychmiast zapomniała o wszystkich wątpliwościach

dotyczących przyszłości. Liczył się tylko Peter, dotyk jego rąk, zapach

i bliskość jego ciała.

- Pragnę cię - szepnął i zbliżył usta do jej ust.

Nie zadali sobie nawet trudu, żeby przejść do sypialni.

Pośpiesznie ściągnęli z siebie ubranie. Pocałunki Petera oszałamiały

ją, stały się zaborcze, żądające. Przyciągnął ją do siebie i uniósł bez

wysiłku. Chwyciła go za szyję i oplotła biodra nogami.

- Peter - westchnęła, pragnąc go tak bardzo, że nawet nie byłaby

w stanie wyrazić tego słowami.

background image

- Wiem kochanie - mruknął i usiadł na krześle, biorąc ją na

kolana. - Potrzebuję cię, Violet. - Było w jego głosie coś bardzo

stanowczego, mimo że powiedział to cicho i jakby błagalnie.

- Ja też cię potrzebuję - szepnęła.

Trzymając ręce na jej pośladkach, uniósł ją nieco i... wśliznął się

w nią delikatnie.

- Nie wytrzymam dłużej - powiedział schrypniętym głosem. -

Jesteś gotowa?

- Tak, bardzo.

Poczuła go w sobie. Drżała z rozkoszy przy każdym jego

poruszeniu, uprzytomniła sobie, że jej miłość do Petera ogarnia ją całą

i jest ważniejsza niż wszystko inne w życiu. Tej nocy chciała się

oderwać od realnego świata i kochać tylko Petera, nie myśląc o

niczym. Nawet o Celeste i Ryanie.

Wolała napawać się każdą chwilą fizycznej przyjemności. Łzy

popłynęły jej po twarzy ze wzruszenia. Nie chciała dłużej opierać się

sile swojego uczucia. Namiętność Petera, okazywaną jej czułość i

zaangażowanie przyjmowała z miłością i oddaniem.

Czuła tę wyjątkową więź, jaka się zrodziła między nimi, między

dwojgiem zakochanych - kobietą i mężczyzną. A teraz pragnęła tylko

jednego, żeby razem z nim przeżywać narastające uczucie rozkoszy.

Słyszała jego wzruszające pomruki, poddawała się jego

pieszczotom i czuła, że sama emanuje żarem i energią nie mniejszą

niż on. Mięśnie Petera napięły się, ich ciałami targnął spazm

spełnienia. Objęli się mocniej, ogarnęła ich błogość i ukojenie.

background image

- Zrobiliśmy niewybaczalne głupstwo - powiedział po chwili,

oparłszy czoło o jej głowę.

- Jakie? - Była zaskoczona.

- Nie zabezpieczyliśmy się. Jesteśmy oboje lekarzami, mamy

trochę lat, a zachowaliśmy się jak para nastolatków.

- Powiedziałam ci, że ciąża nie jest dla mnie łatwa. Ale jeśli się

zdarzy, poradzimy sobie. - Mówiąc te słowa, zastanawiała się, czy

chce być w ciąży i może dlatego podświadomie zapomniała o

zabezpieczeniu. Może i ze strony Petera tak było?

Peter ujął ją za brodę i obserwował przez dłuższą chwilę.

Domyślała się, że chce jej zadać jakieś pytanie. I usłyszeć odpowiedź.

Tyle że ona jeszcze jej nie znała.

Zanim jednak zdążył się odezwać, położyła mu palec na ustach.

- Co do dzisiejszej nocy... tej jednej nocy, czy nie moglibyśmy

udawać, że nie mamy żadnych trosk? Czy nie możemy być po prostu

Violet i Peterem w Nowym Jorku? Być ze sobą, nie martwiąc się na

zapas, nie przejmując się tym, co przyniesie jutro?

- A potrafisz się tak oderwać od rzeczywistości? - spytał Peter.

- Tak. Dzisiejszej nocy musimy dać sobie wzajemnie siłę, by

sprostać temu, co nastąpi potem. Cokolwiek by to było.

Peter pogładził ją czule po plecach.

- Dobrze - zgodził się. - Spróbujmy. Nigdy wcześniej nie

próbowałem tego robić. A więc, co teraz?

- Chodźmy na spacer - zaproponowała Violet. - Pokażę ci, gdzie

można kupić dużą butelkę dobrego wina, a potem w pobliskim barku

background image

zamówimy gorące dania na wynos. Pokażę ci wszystko, co najbardziej

lubię w Nowym Jorku.

- W ciągu kilku godzin? - spytał z powątpiewaniem.

- Postaram się. Są tu widoki, dźwięki i zapachy, jakich nigdzie

indziej nie znajdziesz.

- Jestem gotów, ale najpierw...

Pochylił głowę i ich usta się zetknęły. Violet nigdy w życiu nie

czuła się tak szczęśliwa.

Violet bardzo lubiła jesień w Nowym Jorku: ostre powietrze pod

koniec października, oczekiwanie na atmosferę przedświąteczną,

liście w Central Parku mieniące się złotem i czerwienią.

Dała Peterowi smak tego wszystkiego - od ulicznych straganów

do nowych stoisk i wystaw. W ciemnozielonym swetrze i czarnych

sztruksowych spodniach Peter ściągał na siebie spojrzenia kobiet. Nie

zwracał na nie uwagi, obejmował ją, brał za rękę. Czuła, że należy do

niego i było jej z tym dobrze.

Peter spytał, czy chciałaby pójść do restauracji, ale wolała coś

kupić i zjeść z nim w domu. Tam było bardziej kameralnie i intymnie

niż wśród ludzi z lokalu, gdzie kelner przerywałby im rozmowę.

Wybrali butelkę Merlota, kupili bagietkę, owoce i zakąski w barze

z gorącymi daniami. Mieszkanie Violet było niedaleko, więc wkrótce

znaleźli się w domu. Wypakowali torby i otworzyli pojemniki, Peter

nalał wina. Violet właśnie nakryła do stołu, gdy rozległ się dzwonek

telefonu.

- Violet, tu Miles - usłyszała.

background image

- Cześć, Miles. Kontrolujesz mnie na polecenie Clyde'a?

- Skądże - zaśmiał się Miles. - Pomyślałem, że powinienem cię

przed czymś ostrzec.

- O co chodzi? - Zaniepokoiła się Violet.

- O artykuł w dzisiejszej „Gazette" na temat Kingstona Fortune'a i

jego pochodzenia.

- Ale co dokładnie na temat Kingstona?

- Wszystko. To, że był nieślubnym dzieckiem... że jego

biologicznymi rodzicami byli Eliza Wise i Travis Jamison, a nie Dora

i Hobart Fortune’ówie.

- Jak myślisz, kto mógł być informatorem „Gazette"? - spytała

Violet.

- Ktokolwiek. Policja o tym wie, rodzina wie. Ktoś mógł się

zaprzyjaźnić z reporterem i ujawnić te fakty, nawet nie mając takiego

zamiaru. - Miles zniżył głos. - Ktoś mógł też wejść w posiadanie tych

informacji i ujawnić je, żeby postawić w trudnym położeniu Ryana.

Ryan. Czy Lily aby nie zadzwoniła do niego? Już i tak ma dość

własnych zmartwień, z kłopotliwą sytuacją własnej rodziny włącznie,

o ile za kłopotliwy można uznać fakt, że jest się synem człowieka,

który został oddany obcym ludziom przez matkę, która go nie chciała.

- Może to i dobrze, że ta historia ujrzała światło dzienne -

powiedziała Violet. - Może wreszcie skończą się spekulacje na temat

znamienia Christophera Jamisona.

background image

- Może. Ale może też być tak, że sprawy przybiorą jeszcze gorszy

obrót. Dowiemy się tego w ciągu najbliższych dni. Chciałem cię tylko

ostrzec na wypadek, gdyby zaczęli cię nękać jacyś reporterzy.

- Nikt nie zna numeru mojej komórki oprócz rodziny i

najbliższych przyjaciół - uspokoiła brata Violet. - Zresztą zawsze

sprawdzam na wyświetlaczu, kto dzwoni.

- Kiedy wracasz? - spytał Miles.

- Jutro wieczorem. Nie martw się o mnie, jestem dużą

dziewczynką.

- Właśnie dlatego się martwię. Uważaj na siebie.

- Dobrze, dobrze, wkrótce się zobaczymy. - Violet odłożyła

słuchawkę.

- Jakieś problemy? - spytał Peter.

- Może tak, może nie. W lokalnej gazecie w Red Rock ukazał się

artykuł o rodzinie Fortune'ów.

- Usiądź i najpierw zjedz, bo wystygnie. Potem mi o tym

opowiesz - powiedział Peter.

- Kingston Fortune w rzeczywistości nie pochodził z rodziny

Fortune'ów - zaczęła Violet, gdy skończyli kolację.

- A kim był? - Peter uniósł brwi.

- Jego biologicznym ojcem był niejaki Travis Jamison.

- Czy ma coś wspólnego z Christopherem Jamisonem?

- Och tak. Christopher byłby jego prawnukiem. Ale z tego, co

wiem, Travis w ogóle nie miał pojęcia, że miał syna.

- Trochę to skomplikowane, prawda? - uśmiechnął się Peter.

background image

- Owszem. Rzecz w tym, że Travis wpędził w ciążę pewną

dziewczynę, a ona mu o tym nie powiedziała. Nie chciała dziecka,

więc oddała je do adopcji rodzinie Fortune'ów w innym hrabstwie.

Tym dzieckiem był właśnie Kingston, ojciec Ryana.

- I to wszystko wyszło na światło dzienne teraz? - spytał Peter.

- Ryan dowiedział się o tym, kiedy zostało zidentyfikowane ciało

Christophera Jamisona. Wtedy poznał całą historię Jamisonów.

- Interesujące - stwierdził Peter. - Czy to dlatego policja wciąż

podejrzewa Ryana?

- Między innymi - przytaknęła Violet - choć przed znalezieniem

ciała Ryan nie znał tej rodzinnej historii.

- Teraz dopiero zaczną się domysły - powiedział Peter.

Współczuję Ryanowi.

Violet skinęła głową.

Zapadła cisza, lecz napięcie między nimi nie gasło. Jedyne, o

czym mogła myśleć, kiedy patrzyła na Petera to o tym, jak bardzo go

pragnie. Sądząc z jego spojrzeń, myślał o tym samym.

- Jedzenie było pyszne. - Peter odsunął talerz. - Często je stamtąd

przywozisz?

- Od czasu do czasu - odpowiedziała Violet. - Staram się

powstrzymywać. Zwykle kupuję tylko sałatę i owoce. Pamiętasz ten

jogurt i czarną kawę? Nigdy tak naprawdę nie nauczyłam się gotować.

- Rozumiem cię. Raz na jakiś czas jem coś domowego u moich

sióstr. A na co dzień żywię się hamburgerami, frytkami, Fast foodami

i gotowymi potrawami, odgrzewanymi w mikrofali.

background image

- I pomyśleć, że jesteśmy lekarzami! - roześmiała się Violet,

zabierając się do sprzątania. - Wezmę prysznic przed spaniem -

dodała, gdy skończyła porządki. - Masz ochotę na coś jeszcze? Może

lody? Są w zamrażalniku.

- Na razie dziękuję, może później. Obejrzę wiadomości.

Violet nie zapytała Petera, co będą robić, gdy wyjdzie spod

prysznica. Ale miała nadzieję, że to, o czym myślała.

Właśnie zdążyła wetrzeć we włosy szampon, gdy drzwi od kabiny

otworzyły się raptownie i zobaczyła Petera. Był golusieńki.

- Pomyślałem sobie, że może trzeba ci będzie umyć plecy -

powiedział z szelmowskim błyskiem w oku.

- Ale ta kabina jest za mała na dwie osoby - zaprotestowała bez

przekonania.

- Myślę, że się zmieścimy. - Peter rozejrzał się po ciasnej

przestrzeni.

- Wejdź - wykrztusiła Violet. - Wejdź.

Zielone oczy Petera były roziskrzone pożądaniem.

- Nie skończyłam jeszcze myć włosów. - Violet była wyraźnie

zakłopotana tą sytuacją.

- Coś nie tak? - spytał Peter, zauważywszy jej skrępowanie.

- Nie wiem. Chyba nie jestem przyzwyczajona do tego rodzaju

intymności.

- Chcesz, żebym cię umył? - spytał Peter.

- Tak.

background image

Wziął mokrą gąbkę, żel pod prysznic i zaczął nacierać całe ciało

Violet - najpierw ramiona i ręce, potem piersi, plecy, brzuch, pośladki,

łono. Dotknął palcami gorącego miejsca między udami i zaczął ją

pieścić.

- Peter - jęknęła.

- Tak?

- Czuję się jak... bezwstydnica.

- To znaczy, że robię to, co należy.

Nie przestawał. Ogarnęło ją podniecające uczucie, jakby za

chwilę miała się przewrócić.

- Peter, nie, chcę ciebie - jęknęła.

- A czy mogę najpierw zrobić to tak? - Pieścił ją palcami tak czule

i zmysłowo, że doprowadził ją do orgazmu.

- Peter - krzyknęła, przywierając do niego całym ciałem.

- Jestem przy tobie - zapewnił ją i uniósł, po czym przycisnął ją

do ściany i po chwili w niej był. Niecierpliwy. - Nigdy wcześniej

nawet nie pomyślałem, że moglibyśmy właśnie tak się kochać -

wyznał.

Czas zatrzymał się dla nich, a łazienkę wypełniał odgłos ich

pełnych rozkoszy westchnień i chichotów. Wreszcie Violet rozluźniła

nogi i Peter delikatnie opuścił ją na podłogę.

- Niesamowite! - uśmiechnęła się do niego.

- Fantastyczne - zgodził się, muskając ustami jej szyję.

- Czy myślisz, że będziemy się kiedyś kochać jak normalna para?

W łóżku? - Przekrzywiła kokieteryjnie głowę.

background image

- Gdy tylko się osuszymy i może zjemy lody, postaram się spełnić

te oczekiwania. - Ujął w dłonie jej twarz. - Chyba że każesz mi spać

na sofie.

- Chcę być w twoich ramionach przez całą noc - oświadczyła

Violet.

A kiedy Peter znowu ją pocałował, uświadomiła sobie, że rano

dopadnie ich rzeczywistość. Lecz tę noc chciała spędzić w świecie

fantazji. Chciała mieć Petera, być z nim. I może jeśli los będzie im

sprzyjać, część tej fantazji zachowa się aż do rana.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Szpital był istnym labiryntem korytarzy, sal chorych, gabinetów i

bloków operacyjnych. Violet i Peter spotkali się z Ryanem przy

recepcji i pojechali na dziesiąte piętro do gabinetu doktora

Hannekena. Kierował programem, do którego ewentualnie miałby

zostać włączony Ryan.

- Spałeś choć trochę? - spytała z troską Violet, gdy usiedli w

poczekalni. Niepokoiła się, bo Ryan wciąż pocierał czoło, co

wskazywało, że nadal męczy go ból głowy.

- Chyba żartujesz - żachnął się. - Nie dość, że martwię się

leczeniem, które mnie czeka, to jeszcze miałem telefon od Lily.

- Pewnie w sprawie artykułu w „Red Rock Gazette"? - stwierdziła

Violet.

- A więc i do ciebie dzwonili? - Ryan uniósł brwi.

background image

- Miles mnie uprzedził. Ale pozwól, że spytam, czy to tak bardzo

źle, że prawda wyszła na jaw?

Ryan przeniósł wzrok z własnych butów na Petera.

- Wiesz, o czym mówi Violet? - spytał.

- Tak, wprowadziła mnie w sprawę.

Peter, za radą Violet, ubrał się w czarne sztruksowe spodnie i

beżową sportową koszulę; wyglądał elegancko i - jak zwykle - bardzo

pociągająco.

Violet pamiętała dosłownie każdą sekundę minionej nocy. Po

ekscytującej scenie w kabinie prysznicowej przejęła inicjatywę,

namydliła i myła Petera, wywołując tym u niego kolejną falę czułości.

Potem opłukali się, osuszyli i poszli do kuchni po lody. Wzięli je do

łóżka, ale zjedli zaledwie po kilka łyżeczek...

Rano powinni być zmęczeni, ale czuli się wspaniale. Wcześnie

wstali, wypili kawę i pojechali taksówką do szpitala. Violet jeszcze z

holu zadzwoniła do Celeste.

- Czy Lily zmartwiła się tym artykułem? - spytał Peter.

- Lily wciąż jest przygnębiona, a ten artykuł nie poprawił jej

nastroju. Zadzwonię do niej wieczorem i poproszę, żeby przyjechała.

Wtedy jej powiem. Musi wszystko wiedzieć, jeśli wezmę udział w

tym programie.

- Brzmi to tak, jakbyś już podjął decyzję o leczeniu - zauważył

Peter.

- Nawet jeśli nie, to Lily na pewno mnie przekona.

background image

Violet uśmiechnęła się, wiedziała, że Ryan ma rację. Lily była

niezłomną kobietą i gdyby miała w tej sprawie coś do powiedzenia,

kazałaby mężowi walczyć z chorobą do ostatniej kropli krwi.

- Jeśli wezmę udział w programie... - Ryan krążył niespokojnie po

poczekalni - będę miał jakieś przerwy? To znaczy, czy puszczą mnie

co jakiś czas do domu? - zwrócił się do Petera.

- Z tym pytaniem musisz zaczekać na lekarza.

- Jeśli nie będę mógł pojechać od czasu do czasu do domu, to

bardzo zawiodę niektórych ludzi, z twoim bratem włącznie -

powiedział Ryan do Violet. - Steve tak się stara przygotować ranczo

na uroczystość z udziałem gubernatora. Moja nieobecność wszystkim

pokrzyżowałaby plany. Steve i Amy byliby niepocieszeni.

- Nic podobnego, muszą tylko wiedzieć, w czym rzecz - uspokoiła

go Violet. - Nikt nie będzie miał ci tego za złe. W końcu

najważniejsze jest twoje zdrowie.

- A co z gubernatorem? - martwił się Ryan. - Przecież uwzględnił

już tę uroczystość w swoim harmonogramie.

- Nie denerwuj się na zapas - uspokoił go Peter.

- Co poradzę, że mam taką gonitwę myśli?

- Powiedz przede wszystkim, czy zrobiłeś sobie listę pytań do

doktora? - włączyła się Violet.

- Tak, mam ją tutaj. - Ryan poklepał się po kieszeni i spojrzał

niecierpliwie w stronę recepcjonistki.

- Dowiedzieliście się już czegoś o tym mężczyźnie z samolotu? -

Ryan zmienił temat.

background image

- Tak, dzwoniłam rano do szpitala - powiedziała Violet. - Lekarz

prowadzący poinformował mnie, że stan pana Crawforda jest stabilny.

- Żebyś tylko nie pojawiła się na łamach „New York Times" -

zauważył Ryan.

- Nie ma obawy. Lekarz obiecał chronić naszą prywatność.

Ryan niecierpliwie zerkał na zegarek.

- Jak długo to jeszcze potrwa? Czekamy już piętnaście minut.

- Pójdę po kawę - zaofiarował się Peter.

Dopiero po godzinie pojawiło się dwóch mężczyzn w kitlach. Nie

wiadomo, czy byli lekarzami. Telefon na biurku recepcjonistki

rozdzwonił się, a do poczekalni wpadła jakaś kobieta z papierami w

ręku. Wyglądała na poruszoną i zdenerwowaną. Nie zatrzymała się

przy recepcji, tylko od razu weszła do gabinetu.

- Ciekawe, co się dzieje - mruknął Ryan.

- Na pewno ma to związek z tym, że tak długo czekamy -

domyślił się Peter.

W końcu Violet porozumiała się z recepcjonistką. Kobieta

powiedziała szczerze, że nie wie, ile jeszcze będą musieli czekać i że

nie może teraz skontaktować się z doktorem Hannekenem. Poprosiła o

wyrozumiałość i cierpliwość.

Następną godzinę Ryan spędził na przemierzaniu korytarzy tam i

z powrotem. Był u kresu wytrzymałości. Violet nie mogła mieć mu

tego za złe, choć wiedziała z własnego doświadczenia, że w szpitalu

zdarzają się nieprzewidziane sytuacje.

background image

Wreszcie do poczekalni wszedł lekarz, na identyfikatorze

widniało nazwisko: dr Doug Hanneken.

Podszedł do nich i przywitał się.

- Pan Fortune? - zwrócił się do Ryana, domyślając się z jego

wieku, że właśnie on jest z nim umówiony na konsultacje.

- Już miałem wyjść - mruknął ze złością Ryan.

- To opóźnienie było niespodziewane i nic nie mogliśmy na to

poradzić - tłumaczył lekarz. - Obawiam się, że dotyczy pana

bezpośrednio.

Violet nie podobało się to, co usłyszała. Peterowi również.

- Proszę ze mną. - Doktor Hanneken wskazał im drzwi do swego

gabinetu, a gdy weszli, poprosił, żeby usiedli.

Sam zajął miejsce przy biurku. Pocierał czoło jednostajnym

ruchem. Violet stwierdziła, że sprawia takie wrażenie, jakby prawie

nie spał.

- Przykro mi, że muszę to panu powiedzieć - zwrócił się w końcu

do Ryana - ale jeden z pacjentów objętych programem zmarł dziś

rano, być może w następstwie podawania leków, będących dopiero w

stadium badań klinicznych. Na razie wstrzymano realizację programu.

W tej sytuacji musi pan poszukać możliwości leczenia gdzie indziej.

Zapadła pełna napięcia cisza.

- Może pan polecić inny program? - spytał po chwili Peter.

- Tutaj nie mamy innych. Zrobię rozeznanie. W tej chwili jednak

po prostu nie mam na to czasu. Mam nadzieję, że państwo rozumieją.

Dla nas to katastrofa.

background image

Violet i Peter rozumieli, ale czy Ryan rozumiał? Wyglądał na

zaszokowanego. Po chwili jednak uspokoił się i wstał.

- W porządku, panie doktorze - powiedział. - Jest jak jest.

Widocznie los tak chciał.

- Żaden los - zaprotestował Peter. - Możesz zostać poddany

chemio- i radioterapii do czasu znalezienia innego programu.

-

Nie,

żadnej

chemii,

żadnych

naświetlań,

żadnych

eksperymentów. To, co usłyszałem tylko umocniło mnie w moim

przekonaniu. Chcę wracać do domu, do Lily i przeżyć ostatnie

miesiące razem z nią, w spokoju. Nie wiem, kiedy jej o tym powiem i

proszę was oboje o dyskrecję.

- Wiesz, że możesz mi ufać - powiedziała Violet.

- Peter?

- Mnie też. Ale mimo wszystko uważam, że nie masz racji. Lily

powinna wiedzieć, żeby cię wspierać, być u twego boku.

- Dowie się niebawem. Muszę tylko uporządkować pewne

sprawy, zanim moja choroba stanie się faktem powszechnie znanym.

Violet z trudem wstrzymała łzy. Była tak pełna nadziei, Peter

również, a teraz...

- Jeśli potrzebują państwo więcej czasu, żeby porozmawiać na ten

temat... - Doktor Hanneken popatrzył na nich pytająco.

- Nie - wpadł mu w słowo Ryan. - Sprawdzimy, czy możemy

jeszcze dziś wracać - zwrócił się zrezygnowany do Petera i Violet. -

Może zdążymy na jakiś lot.

background image

- Najpierw pojedziemy do Violet. - Peter nie zamierzał jeszcze

wracać do Teksasu. - Muszę zatelefonować w parę miejsc.

- Posłuchaj, synu. - Ryan ujął go za ramię. - Wiem, że trudno ci

pogodzić się z faktami. Doceniam to, co dla mnie zrobiliście. Teraz

jednak muszę sam uporać się z tym problemem.

Ryan wyszedł pierwszy z gabinetu doktora Hannekena. Peter i

Violet pożegnali się z lekarzem i podziękowali mu za przyjęcie. Ryan

był już w poczekalni.

- Będę go przekonywał - powiedział Peter.

- Próbuj, ale to jego życie. Od niego zależy, jak wykorzysta czas,

który mu pozostał. - Violet popatrzyła na niego ze smutkiem.

Wiedziała, że Ryan chce jak najprędzej wrócić do Teksasu, żeby

uporządkować swoje sprawy. Nagle uprzytomniła sobie, że i ona

pragnie tego samego. Przed wyjazdem z Nowego Jorku musi coś

załatwić.

- Mam parę spraw przed powrotem do Red Rock - powiedziała do

Petera. - Dotrzymasz towarzystwa Ryanowi po południu?

- Oczywiście, o ile mi na to pozwoli - zgodził się Peter. - Spróbuję

zarezerwować bilety na ostatni wieczorny lot.

Peter przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił, jakby chciał dać

jej poczucie bezpieczeństwa i oparcie. Tak zachowuje się człowiek,

który kocha, pomyślała. Może gdy pójdzie do swego gabinetu,

zastanowi się nad swoim związkiem z Peterem i zdecyduje, na ile

ważna jest dla niej kariera i z czego jest gotowa zrezygnować, żeby

być z nim. Nadszedł już czas.

background image

Lekarz, z którym Violet dzieliła gabinet przywitał ją tak, jakby w

ogóle nie wyjeżdżała. Recepcjonistka poinformowała ją, że na biurku

piętrzy się stos korespondencji. Chwilę porozmawiały, po czym Violet

udała się do pokoju.

Gdy zamknęła za sobą drzwi, po raz pierwszy nie odczuła, że

wróciła do domu. Przejrzała pozostawione wiadomości. Było ich z

piętnaście, głównie od przyjaciół i znajomych, którzy chcieli się z nią

skontaktować. Zdecydowała, że zadzwoni do nich po powrocie do

Red Rock.

Usiadła przy biurku i jej wzrok padł na kartonową teczkę z

dokumentacją Anne Washburn.

Wciąż pod wrażeniem decyzji Ryana, otarła łzy napływające jej

do oczu. Postara się, żeby ostatnie dni życia Ryana były jak

najszczęśliwsze. Będzie go wspierać i pomagać mu. Może lekarze się

mylą i będzie żył dłużej niż tylko te sześć miesięcy, które mu dają.

Sięgnęła po teczkę Anne i zaczęła czytać dokumenty bardzo

dokładnie, słowo po słowie, wiersz po wierszu. Gdy skończyła,

podniosła słuchawkę telefonu. Carl Washburn odezwał się po piątym

dzwonku.

- Mówi doktor Fortune - zaczęła.

- Po co pani dzwoni? - spytał lodowatym tonem.

- Ponieważ pan, Anne i dziecko nie schodzą mi z myśli -

powiedziała.

Po drugiej stronie panowało milczenie.

background image

- Chciałam panu powiedzieć, że Anne nie była dla mnie po prostu

jedną z pacjentek - kontynuowała Violet. - Nie była tylko

przypadkiem.

Gdy Carl Washburn nadal się nie odzywał, uznała, że popełniła

błąd.

- Proszę wybaczyć, że zakłócam panu żałobę. Nie powinnam była

dzwonić - przeprosiła go i już miała się pożegnać, gdy nagle Carl

powiedział:

- Myślałem o telefonie do pani.

- O czym chciał pan ze mną rozmawiać? - zdziwiła się Violet.

Usłyszała, że Washburn oddycha głęboko.

- Przepraszam za to, co mówiłem - zaczął. - Skonsultowałem się z

prawnikiem. Nie wiedziałem, co począć w tym strasznym bólu. Ale

po kilku dniach on wezwał mnie do swego biura i oświadczył, że

przeprowadził własne dochodzenie i że ani pani, ani doktor Owens nie

popełniliście żadnego błędu i nie dopuściliście się żadnego

zaniedbania. Sam to zresztą przeczuwałem, tylko nie chciałem tego

przyznać. Próbowałem znaleźć kogoś, kogo mógłbym winić za to, co

się stało.

- Panie Washburn, nie mogę powiedzieć, że rozumiem, co pan

czuje, bo nigdy nie straciłam męża. Ale kiedy byłam bardzo młoda,

zaszłam w ciążę i skończyło się to bardzo źle. Kiedy ktoś umiera,

nasze marzenia umierają razem z nim. Wydaje się, że umiera również

nasza przyszłość.

background image

- Tak, tak właśnie jest - przytaknął pan Washburn. - Nie

wiedziałem, po co rano wstaję z łóżka. Chciałem jakichś wyjaśnień i

nie mogłem znaleźć żadnego.

- Wyjaśniłam panu najlepiej jak umiałam... - Violet wpadła mu w

słowo.

- Och, nie mam na myśli wyjaśnień medycznych - przerwał jej

Washburn. - Chodzi mi o fundamentalne wyjaśnienie, o coś więcej.

Dlaczego to się stało. Dlaczego ja jeszcze tu jestem, a ich nie ma.

- Przykro mi. - Violet wyczuwała jego zakłopotanie. - A jak pan

sobie teraz radzi?

- Siostra zmusiła mnie, żebym poszedł na terapię dla osób

pogrążonych w żałobie - odrzekł. - Właściwie to mnie tam zaciągnęła.

Wciąż mam opory, żeby tam chodzić, ale chyba mi pomaga.

- To dobrze, cieszę się.

- Nie winię pani - powiedział jakby z trudem. - Wiem, że

doradziła pani Anne operację, bo to było dla niej najlepsze wyjście.

Wiem też, że gdyby nie była operowana, to to, co się stało na stole

operacyjnym, mogło się zdarzyć w każdej chwili gdzie indziej.

To właśnie Violet starała się uświadomić Carlowi po śmierci

Anne, ale wtedy nie chciał jej słuchać.

- Cieszę się, że znalazł pan wsparcie - powiedziała. - Wiem, że

teraz jest jeszcze za wcześnie, ale czas leczy rany.

- Tak, wszyscy mi to mówią - westchnął Carl. - Za rok powiem

pani, czy to prawda. Mój prawnik powiedział mi, że pani wyjechała na

urlop czy coś w tym rodzaju - dodał po chwili. - To z powodu Anne?

background image

- Tak.

Ten mężczyzna jest dobrym psychologiem, dodała w duchu.

- Cieszę się, że pani zadzwoniła, pani doktor.

- Ja też. Proszę na siebie uważać, panie Washuburn.

- Będę. Wiem, że Anne by tego chciała. Wiem, że chciałaby,

żebym prowadził normalne życie, może mi się to uda.

Odłożywszy słuchawkę, Violet jeszcze raz popatrzyła na

dokumenty Anne Washburn, a potem zamknęła teczkę i zaniosła ją do

recepcjonistki, żeby umieściła ją w archiwum. Wreszcie ogarnął ją

spokój, jakiego nie odczuwała od bardzo dawna.

W sobotę wieczorem Violet obracała mieszankę warzywną na

patelni, nie bardzo wiedząc, co robi. Kiedy późnym wieczorem

wrócili z Peterem i Ryanem do Red Rock, Peter pojechał prosto do

szpitala, a ona odwiozła Ryana do „Dwóch Koron".

Uścisnęła go i powiedziała, żeby dzwonił w każdej chwili, gdyby

jej potrzebował. Tylko tyle mogła zrobić. Miała nadzieję, że Ryan

powie wreszcie Lily o swojej chorobie. Ilekroć pomyślała o tym, że

mogłaby go stracić, ból ściskał jej serce.

Po odwiezieniu Ryana wstąpiła do Celeste. Dziewczynka bardzo

za nią tęskniła. Violet utuliła ją do snu i pojechała do domu.

Właśnie miała kłaść się do łóżka, gdy zadzwonił Peter.

- Wychodzisz już ze szpitala? - spytała.

- Nie, ale wiem, że zaraz idziesz spać, więc dzwonię. Co byś

powiedziała na kolację jutro wieczorem?

- A nie masz dyżuru pod telefonem?

background image

- Nie, dokąd chciałabyś pójść?

- Może przyjedziesz do mnie - zaproponowała. - Coś ugotuję.

- Ty ugotujesz? - Usłyszała w jego głosie wyraźne rozbawienie.

- To, że nie miałam czasu na gotowanie jeszcze nie znaczy, że nie

umiem. Poza tym umiem czytać, więc jeśli zechcesz zaryzykować...

- Zechcę. O której mam być?

- Możesz koło siódmej?

- Oczywiście, a więc do zobaczenia. I jeszcze jedno: wyobraź

sobie, że całuję cię na dobranoc.

Gdy

teraz

przypomniała

sobie

rozmowę

i

swoje

podekscytowanie, które nie pozwoliło jej prawie przez całą noc

zmrużyć oka, dwoiła się i troiła, żeby kolacja była perfekcyjna. Czy to

tak trudno przygotować smaczny posiłek?

Wkrótce się przekonała. O wpół do ósmej Peter zadzwonił, że jest

już w drodze. Zerkając po raz kolejny na ruszt w piekarniku, usłyszała

w końcu odgłos silnika i odetchnęła z ulgą. Była ósma.

Poczucie ulgi trwało jednak krótko. Gdy wyjęła z piecyka

pieczeń, zauważyła, że cały sos się wygotował i mięso było zbyt

mocno wysuszone. Marchewka i fasolka szparagowa, którą dusiła na

górnej półce piecyka była rozgotowana i rozmiękła. Tylko pieczone

ziemniaki przetrwały. Ale w końcu, co mogło się stać pieczonym

ziemniakom?

Peter zapukał i od razu wszedł. W każdej ręce miał torbę.

Postawił torby na stole w kuchni.

background image

- Przepraszam za spóźnienie, ale zatrzymano mnie w szpitalu -

usprawiedliwił się.

Violet podniosła na niego smętny wzrok.

- Dobrze, że kupiłam pieczywo, bo kolacja to katastrofa -

wyznała.

Pieczeń leżała na półmisku. Peter nakłuł ją widelcem.

- Hm. Wygląda na to, że będę się ćwiczyć w żuciu - zauważył.

- Za to do jarzyn nie będą ci potrzebne zęby - uprzedziła Violet.

- Każde jedzenie będzie mi smakować po tym dniu, jaki mam za

sobą. - Objął ją. - Przywiozłem wino i...

Otworzył jedną z toreb, które miał ze sobą.

- Co powiesz na truskawki w czekoladzie na deser? - spytał.

- Nie musisz jeść tej pieczeni z jarzynami - powiedziała Violet.

- Jeśli teraz cię pocałuję, nie będziemy nic jeść przez najbliższe

dwie godziny.

Peter zachowywał się tak, jakby posiłek nie miał dla niego

żadnego znaczenia. Wiedziała jednak, że chciałby mieć żonę dbającą

o dom. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie w roli gospodyni domowej.

Musiał zobaczyć zwątpienie w jej oczach. Musiał zauważyć, że

martwi się, że nie może sprostać jego pragnieniom.

- Do diabła z kolacją - mruknął i zaczął ją całować.

Potrzebowała go. Gdy ostatniej nocy leżała w łóżku, pragnęła,

żeby Peter był przy niej. Chciała go obejmować, pieścić, dawać mu

rozkosz i otrzymywać ją. Chciała go kochać i być kochaną.

background image

Niezależnie od tego, czy było to mądre, czy głupie, marzyła o

życiu przy jego boku.

Peter właśnie wsunął jej rękę pod sweter i zaczął pieścić jej piersi,

gdy rozległa się melodia samby z jej telefonu komórkowego.

- Musisz odebrać? - spytał. - Lepiej tak, to może być z Nowego

Jorku.

- Słucham, Violet Fortune przy telefonie - odezwała się.

- Dobry wieczór, pani doktor - usłyszała damski głos. - Moje

nazwisko Crawford. Pani mnie nie zna, ale uratowała pani życie

mojemu mężowi. W samolocie do Nowego Jorku - dodała szybko, na

wypadek gdyby Violet nie skojarzyła.

- Ach tak, witam pani Crawford. Jak się czuje mąż?

- Szczęśliwy, że żyje. Prawdopodobnie jutro zostanie wypisany.

Powiedziałam, że powinien sam do pani zadzwonić, ale czuje się

niezręcznie ze względu na to, w jaki sposób zdobyliśmy pani numer.

- A w jaki? - zainteresowała się Violet.

- Mój kuzyn pracuje w policji - odpowiedziała kobieta po krótkim

wahaniu. - On go wyszukał. Ma swoje źródła. Miałam inny numer,

pod który dzwoniłam, ale nikt nie odbierał. Nie chciałam zostawiać

wiadomości.

- Miło mi, że pani zadzwoniła i że mąż lepiej się czuje.

- Chcieliśmy też podziękować doktorowi Clarkowi, ale nie

wiedzieliśmy, gdzie go szukać.

- Tak się składa, że akurat tu jest. Chciałaby pani z nim

rozmawiać? - spytała Violet.

background image

- O tak, proszę.

Przez chwilę Peter słuchał podziękowań pani Crawford.

- Proszę przekazać mężowi, że ma słuchać pani we wszystkim, co

mu pani powie.

Odpowiedź pani Crawford pobudziła Petera do śmiechu.

- Tak, mężczyźni bywają uparci, ale kobiety również - stwierdził.

- Musi pani wiedzieć, że mąż zawdzięcza życie również stewardesom,

które go pierwsze reanimowały.

Peter słuchał jeszcze przez kilka minut.

- Jestem pewien, że oni to doceniają - odparł. - Może wstąpimy

następnym razem, będąc w Nowym Jorku. Nie, teraz nie. Ja pracuję w

Teksasie.

- Tak, przekażę doktor Fortune - powiedział po chwili. - Proszę

uważać na siebie i męża.

- Pani Crawford ma sklep z używaną odzieżą - powiedział,

oddając Violet telefon. - Powiedziała, żebyś będąc w Nowym Jorku

następnym razem, wstąpiła i coś sobie wybrała.

Wzruszenie ogarnęło Violet.

- A czy dla ciebie też coś się znajdzie? - spytała.

- Raczej nie. Ale powiedziała, że jeśli też przyjadę, poczęstuje

mnie importowaną czekoladą. Stewardesom posłała kwiaty.

Odniosłem wrażenie, że chce nam podziękować w jakiś konkretny

sposób.

Peter wziął torbę z truskawkami w czekoladzie, ujął Violet za

rękę i poprowadził do sypialni.

background image

- Co robisz? - roześmiała się.

- Zaspokoimy dwa apetyty za jednym zamachem - odpowiedział. -

A potem może uda nam się jakoś uratować trochę pieczeni. Zrobimy

kanapki.

Gdy tylko znaleźli się w łóżku, Violet zapomniała o kanapkach.

Myślała teraz tylko o tym, jak bardzo tęskni za Peterem i jego

miłością.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

W poniedziałek Violet przyjechała do ośrodka rehabilitacyjnego

około południa. Znała na pamięć rozkład dnia Celeste. Wiedziała, że

dziewczynka kończy zajęcia z terapeutą i zamierzała zjeść z nią lunch.

Potem miały pograć w grę, którą Celeste dostała od Petera.

Weszła do sali ćwiczeń i na widok wesołego, jasnego wnętrza od

razu się rozpromieniła. Na ścianach wisiały obrazki ze znanych bajek,

które dzieci mogły dowolnie przemieszczać.

Celeste leżała na niskim szerokim stole, a rehabilitant unosił i

opuszczał jej nogi. Violet nie chciała przerywać zabiegu, więc

obserwowała uważnie ruchy terapeuty, starając się je dobrze

zapamiętać.

- Celeste świetnie się spisuje. - Rehabilitant pochwalił

dziewczynkę. - Jeszcze dwadzieścia minut i będzie koniec.

Violet podeszła do dziewczynki i pogłaskała ją po głowie.

- Zaraz wrócę - powiedziała.

background image

Ku jej zaskoczeniu terapeuta powiedział to samo i odprowadził ją

na bok.

- Jest tu pracownica z opieki, zajmująca się Celeste - powiedział,

zniżając głos. - Mówiłem, że pani zawsze o tej porze przychodzi.

Czeka na panią w kawiarni.

- Chce się ze mną spotkać? - zdziwiła się Violet.

- Tak. Nie wiem, o co chodzi, ale przyniosła jakieś papiery i rano

rozmawiała z dyrektorem ośrodka - poinformował.

- Dobrze, poszukam jej. Nazywa się Gunthry, prawda?

- Tak. - Terapeuta skinął głową.

Serce Violet zabiło nieco szybciej. Weszła do kawiarni. Prócz

pani Gunthry w pomieszczeniu nie było nikogo. Kobieta siedziała

przy stoliku nad filiżanką kawy i przeglądała jakieś dokumenty.

- Pani Gunthry? - Violet podeszła do stolika.

- Tak.

- Jestem Violet Fortune - przedstawiła się. - Terapeuta Celeste

mówił, że chciała się pani ze mną widzieć.

- Tak, już dzwoniłam do doktora Clarka. Za chwilę też ma tu

przyjść. Muszę dostać dokładny opis stanu zdrowia Celeste -

powiedziała.

- W jakim celu? - zainteresowała się Violet.

- Wiem, że pani regularnie odwiedza Celeste, a doktor Clark

nadzoruje jej leczenie. - Pani Gunthry poprawiła okulary. - Nastąpił

jednak nieoczekiwany zwrot w sytuacji.

Violet znieruchomiała.

background image

- Doktor Clark pewnie wspomniał pani, że po wypadku rodziców

Celeste skontaktowaliśmy się z jej cioteczną babką, mieszkającą w

Ohio - kontynuowała kobieta.

- Owszem, wspominał. Podobno jest już w podeszłym wieku i nie

chce opiekować się małą - powiedziała Violet.

- Wtedy tak było, to prawda. I dlatego znaleźliśmy Celeste

rodzinę zastępczą. Ale teraz, w sytuacji gdy wraca do zdrowia i trzeba

ją znowu gdzieś umieścić, skontaktowaliśmy się z jej babką

ponownie.

- I co?

- Wydaje mi się, że czuje się odpowiedzialna za to, że Celeste

miała wypadek. Przecież stało się to na skutek umieszczenia jej w tej

rodzinie zastępczej. - Pani Gunthry w końcu podniosła wzrok i

spojrzała Violet prosto w oczy. - Powiedziała, że jeśli Celeste po

opuszczeniu Tumbleweed będzie na tyle sprawna, żeby sama o siebie

zadbać, to ją weźmie.

- Co to znaczy, że ma sama o siebie zadbać? - obruszyła się

Violet. - Przecież dziewczynka ma dopiero sześć lat!

- Pani doktor, myślę, że pani wie, co to znaczy. Czy będzie mogła

sama się ubrać, pójść do łazienki, wykąpać się. Jej babka choruje na

stawy i nie może przy niej wszystkiego robić. To zrozumiałe. Ale

przynajmniej Celeste będzie miała dokąd pójść.

Violet ścisnęło się serce na te słowa. Nie mogła znieść myśli, że

dziewczynka znajdzie się pod opieką kobiety, która naprawdę jej nie

chce, a może nawet oczekuje, że Celeste będzie się nią opiekować.

background image

- Rozmawiała pani osobiście z jej babką? - spytała.

- Tak.

- A co mówi pani intuicja? Dlaczego teraz ta kobieta nagle

zmieniła zdanie i chce, żeby Celeste z nią mieszkała?

Pani Gunthry poruszyła się niespokojnie.

- Ma już przeszło sześćdziesiąt lat - powiedziała. - Myślę, że

chodzi o to, że jak Celeste będzie starsza, pomoże jej i wyręczy w

wielu sprawach.

Nie! Pomyślała Violet. To nie jest powód, dla którego bierze się

dziecko.

- Mamy mnóstwo dzieci, które potrzebują domów - dodała szybko

pani Gunthry, zanim Violet zdążyła się odezwać - ale nie mamy wielu

rodzin zastępczych. Jeśli ktoś z krewnych zgadza się przejąć

odpowiedzialność za dziecko, musimy uszanować jego wolę.

A jeśli ja zgodziłabym się zaadoptować Celeste? - chciała

zawołać Violet. Zanim jednak wypowie te słowa, musi być absolutnie

pewna, że chce to zrobić. Musi być przekonana, że jest gotowa na taką

zmianę w swoim życiu.

- Kiedy ta sprawa ma zostać sfinalizowana? - spytała.

- Właśnie dlatego muszę się spotkać z doktorem Clarkiem -

powiedziała pani Gunthry. - Mam nadzieję, że poinformuje mnie o

rokowaniach Celeste i przewidywanym terminie zakończenia

rehabilitacji.

- Jak długo pani jeszcze tu będzie? - spytała Violet.

background image

- Zamierzam zaczekać na doktora Clarka i naradzić się z nim.

Myślę, że gdzieś do trzynastej. - Zerknęła na zegarek. - Później mam

następne sprawy. Wiem, że dla pani zabrzmi to bezdusznie, ale

Celeste jest jedną z wielu.

- Dziękuję, że powiedziała mi pani to wszystko.

Violet wyszła z kawiarni, w głowie miała zamęt. Musi zaczerpnąć

powietrza. Musi podjąć kilka decyzji. I to teraz.

Peter wszedł do kawiarni szybkim krokiem. Zmarszczył czoło na

widok pani Gunthry. Miał pół godziny do zebrania w szpitalu. Nie

lubił tajemnic, a pani Gunthry nie chciała powiedzieć przez telefon,

dlaczego mają się spotkać.

Rzucił ponownie okiem na zegarek i domyślił się, że Violet jest

teraz na lunchu z Celeste. Kiedy nie widział Violet, natychmiast

zaczynał za nią tęsknić. Dziwiło go to uczucie. Nigdy za nikim nie

tęsknił w ten sposób.

Kiedy byli razem i kochali się, całkowicie tracił poczucie

rzeczywistości. Obawiał się, że takie zaangażowanie pozostawi w nim

tylko ból, Violet za bardzo była zaabsorbowana własną pracą i

rodziną. Nic na to jednak nie mógł poradzić.

- O, pan doktor, cieszę się, że pan przyszedł - powitała go pani

Gunthry, gdy podszedł do jej stolika. - Dostałam pilny telefon,

wzywający mnie gdzie indziej, ale mam jeszcze kilka minut.

- Chciała się pani ze mną zobaczyć ze względu na Celeste,

prawda?

background image

- Tak. Potrzebuję pełnej oceny jej stanu zdrowia, planu dalszego

leczenia i przypuszczalnego terminu zakończenia terapii w ośrodku -

powiedziała pani Gunthry.

- Nie mogę tego zrobić na obecnym etapie kuracji - odparł Peter. -

Mogę oczywiście ocenić jej aktualną kondycję, ale nie wiem, kiedy

będzie mogła opuścić ośrodek.

- Nie chcę, żeby jej cioteczna babka się rozmyśliła. - Pani

Gunthry wyraźnie zmarkotniała.

- Cioteczna babka? Ta, która odmówiła zaopiekowania się

Celeste? - zdziwił się Peter.

- Tak, cóż, rozmawialiśmy z nią ponownie. Jeśli dziewczynka

będzie mogła chodzić i nie będzie wymagać szczególnej opieki, babka

ją weźmie. Chyba będzie chodzić? - dodała z niepokojem.

- Mam taką nadzieję, ale jak powiedziałem, jest jeszcze za

wcześnie, by o tym wyrokować. Celeste je teraz lunch z Violet

Fortune. Myślę że doktor Fortune też powinna uczestniczyć w tej

rozmowie.

- Och, już z nią rozmawiałam - rzuciła pani Gunthry.

- I co powiedziała?

- Niewiele.

- Ma pani swoją opinię na temat babki Celeste? - spytał Peter.

- Nie mogę jej panu przekazać.

- Myślę, że pani może. Jako jej lekarz powinienem wiedzieć

wszystko, co dotyczy mojej pacjentki. A ta sprawa niewątpliwie jej

background image

dotyczy. Więc albo mi pani powie, co pani napisała w opinii, albo da

mi ją do przeczytania.

Zorientowawszy się, że Peter nie ustąpi, pani Gunthry wyjęła

sprawozdanie z teczki i podała mu. W miarę czytania w Peterze

narastała irytacja.

- To dokładne słowa jej ciotecznej babki? - spytał wreszcie.

- Tak - przyznała pani Gunthry. Wydawało się, że rozczarowała ją

reakcja Petera.

„Uważam, że moim obowiązkiem jest wzięcie osoby z mojej

rodziny, która nie ma dokąd pójść. Będzie cały dzień w szkole. Po

powrocie do domu dam jej kolację i pójdzie spać. Za kilka lat będzie

dla mnie dużą pomocą."

- Czy doktor Fortune zna stanowisko tej kobiety? - spytał Peter z

nieukrywaną złością.

- Z grubsza ją zaznajomiłam - odparła opiekunka. -

Przypuszczam, że jest zadowolona, że dziewczynka będzie miała

dom. To najważniejsze, prawda?

- Do diabła, nie! - zirytował się Peter. - Jest mnóstwo

ważniejszych rzeczy. - Bardzo go zabolało, że Violet go zawiodła.

Myślał, że jest inna niż Sandra.

- Cóż, możemy porozmawiać o tym kiedy indziej. - Pani Gunthry

wstała. - Teraz muszę już iść. Skontaktuję się z panem.

- Albo ja z panią - mruknął Peter i szybko wyszedł, żeby szukać

Violet.

background image

Pokój Celeste był pusty. Zastał ją w sali ćwiczeń z terapeutą. Nie

chciał rozmawiać z dziewczynką, zanim nie zobaczy się z Violet.

Na parkingu zauważył jej samochód. To znaczy, że jeszcze jest na

terenie ośrodka. Im dłużej jej szukał, tym bardziej był poirytowany.

Wreszcie ją znalazł. Siedziała na niskim murku za budynkiem. Trudno

było mu cokolwiek wyczytać z wyrazu jej twarzy.

- Rozmawiałem z panią Gunthry - oznajmił.

- Ja też.

- Tak, wiem. Nie mogę wprost uwierzyć, że zamierzasz na to

pozwolić. Dziewczynka wcale nie interesuje tej ciotecznej babki. Po

tygodniach, jakie spędziłaś z Celeste, chcesz ją teraz zostawić i oddać

obcej osobie - mówił. - Podejrzewałem, że twoja kariera będzie dla

ciebie ważniejsza niż ona, że twoje potrzeby i cele wytyczą ci

przyszłość i nie myliłem się.

Violet patrzyła na niego przez chwilę zdumiona, w końcu nie

wytrzymała.

- Ty hipokryto! - krzyknęła.

- Nie jestem...

- Właśnie, że jesteś! To tobie wytyczają drogę życiową twoje

potrzeby i cele. Dlaczego mnie oceniasz? Nie masz prawa insynuować

mi, jakie są moje zamiary. Jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że

pozwoliłabym Celeste być u kogoś, kto jej nie chce?

- Pani Gunthry powiedziała... - zaczął Peter.

- Nie obchodzi mnie, co powiedziała pani Gunthry. - Violet

kipiała ze złości. - Nie powiedziałam jej, co chcę zrobić, bo musiałam

background image

to przemyśleć. Adoptowanie dziecka jest zbyt poważną sprawą, by

podchodzić do niej niefrasobliwie.

Peter nigdy jeszcze nie widział Violet tak wzburzonej.

- Zamierzasz ją adoptować? - spytał ostrożnie.

- Tak, tego właśnie chcę. Ale fakt, że tobie w ogóle mogło przez

myśl przejść, że ją opuszczę... - Głos Violet się załamał.

Peter się zorientował, że bardzo ją zranił swoim posądzeniem. To

jego wina, bo spodziewał się, że Violet będzie postępować podobnie

jak Sandra Mason i przedłoży własne potrzeby nad uczucia.

- Violet... - zaczął niepewnie.

- Myślałam, że coś do mnie czujesz - wpadła mu w słowo. Była

wyraźnie urażona. - Poznałeś, jaka jestem. Skoro tak pochopnie

wyciągasz wnioski, to znaczy, że wcale mnie nie znasz. I zastanawiam

się nad twoimi uczuciami, nad tymi wszystkimi rozmowami o pracy i

różnych miastach. Chcesz tego, co wygodne dla ciebie.

Cóż, najwyraźniej nie mnie. Wracaj do siebie i swego życia,

Peter. Ja spędzę trochę czasu z Celeste, powiem jej, jak bardzo ją

kocham, a potem porozmawiam z panią Gunthry i oświadczę, że

zamierzam dziewczynkę adoptować. Nie oddam jej kobiecie, która nie

będzie się o nią troszczyć, w każdym razie nie bez walki.

Zanim Peter zdążył pomyśleć o przeprosinach, wstała gwałtownie

i pobiegła do ośrodka. Chciał za nią pójść, ale nie wiedział, co mógłby

jej teraz powiedzieć. Sama prośba o wybaczenie już nie wystarczy.

Ależ z niego zarozumiały ignorant! Musi z nią porozmawiać, musi jej

powiedzieć wszystko o swoich uczuciach.

background image

Musi być pewien, że zrobi to jak należy.

Jason Wilkes siedział przy masywnym drewnianym biurku w

biurze Fortune TX, Ltd., wpatrując się w monitor. Nagle usłyszał

dochodzący z holu hałas, jakieś głosy i pełen złości krzyk.

Odsunął krzesło, wstał i wyjrzał na korytarz. Zobaczył Ryana

Fortune'a i gromadzących się wokół niego ludzi. Jakaś kobieta z

magnetofonem zasypywała go gradem pytań.

Jason nawet nie wiedział, że Ryan jest w budynku, choć ilekroć

mógł, starał mu się podlizywać. Tego dnia Ryan wyglądał starzej niż

zwykle. Na opalonej twarzy widać było zmarszczki, których przedtem

nie miał. Najwyraźniej podejrzenie, jakie na nim ciążyło w związku ze

śledztwem, zrobiło swoje.

A do tego ten sprytnie zamieszczony artykuł w „Red Rock

Gazette". Jason nie znał dziennikarki, przeprowadzającej wywiad.

Miała rude włosy, długie nogi i figurę, która mogła konkurować z

Melissą. Przyjemnie było na nią patrzeć.

- Jest pan wpływową osobą w tej społeczności - zwróciła się do

Ryana, nie pozwalając mu się wymknąć.

- Jestem takim samym obywatelem jak wszyscy - odparł. - I mam

prawo do prywatności.

- Myślę, że „Red Rock Gazette" pozbawiła pana prywatności. Czy

to prawda, że jest pan spokrewniony z Farleyem Jamisonem,

mężczyzną, który był politykiem w stanie Iowa i którego pozbawiono

stanowiska na skutek korupcji?

- Bez komentarza.

background image

- Ale prawdą jest, że pański ojciec, Kingston Fortune, w

rzeczywistości nie był jednym z Fortune'ów? - drążyła dalej

dziennikarka.

- Był.

- Lecz nie łączyły ich więzy krwi.

- Kiedy dziecko zostaje zaadoptowane przez jakąś rodzinę, staje

się jej częścią.

- Może i tak. Ale nie zmienia to faktu, że jego matka oddała go

Dorze i Hobartowi Fortune'om, bo go nie chciała.

Ryan przemilczał te słowa.

Wszyscy pracownicy firmy wyszli ze swoich pokojów i

przysłuchiwali się tej wymianie zdań.

W tej sytuacji można zrobić jedno, pomyślał cynicznie Jason. Inni

mogą sobie obserwować to przedstawienie, ale on musi jakoś

zareagować. Zamierza cieszyć się względami Ryana Fortune'a tak

długo, jak długo będzie to możliwe. Staruszek wygląda jakby

potrzebował pomocy i Jason mu jej udzieli.

Nie wahając się ani chwili, poprawił krawat i energicznym

krokiem podszedł do reporterki.

- Nie wiem, jak pani przekonała ochronę, ale to nie jest pani

miejsce - oświadczył kategorycznie. - Nie ma pani prawa nagabywać

pana Fortune'a w jego własnym budynku.

- Nagabywać? Zadam mu tylko kilka pytań. - Kobieta popatrzyła

na niego zdziwiona.

background image

Jason położył rękę na ramieniu Ryana i skierował go w stronę

swego gabinetu.

- Pan Fortune nie będzie odpowiadać na żadne pytania -

powiedział. Wyjął telefon komórkowy. - Mam wezwać ochronę czy

wyjdzie pani sama?

- Jak pan się nazywa? - spytała szybko reporterka.

- Jason Wilkes. No więc jak?

- Wyjdę - wzruszyła ramionami. - Ale niech pan nie myśli, że na

tym się skończy. Każda informacja na temat rodziny Fortune'ów to

wiadomość dnia na pierwszą stronę.

Gdy znaleźli się w biurze Jasona, ten zamknął drzwi i przekręcił

klucz.

- Lepiej, żeby pan tu chwilę zaczekał - zwrócił się do Ryana. -

Upewnię się, czy kogoś jeszcze ze sobą nie przyprowadziła.

- Dobry pomysł. - Ryan westchnął i opadł na fotel. - Dziękuję.

Doceniam to, co pan zrobił.

- Nie ma sprawy. Czy jest u nas jakieś niestrzeżone tylne wejście,

którym mogła się wśliznąć? - Był członkiem zespołu i starał się to

podkreślać przy każdej okazji.

- Nie mam pojęcia. Wszystkie wejścia powinny być

kontrolowane. - Ryan wzruszył ramionami.

- Wygląda pan na wykończonego. Nic panu nie jest? - Instynkt

podpowiedział Jasonowi to pytanie.

- Nie, jestem po prostu zmęczony - odrzekł Ryan. - Parę dni temu

wyjeżdżałem, a nie jestem już tak młody jak mi się wydaje -

background image

zażartował. - Powiedziano mi, że był pan tutaj przez większą część

weekendu - dodał, jakby sobie coś nagle przypomniał. - Nie wie pan,

że też pan potrzebuje odpoczynku?

- Zawsze jest coś do zrobienia, nawet w weekend - zauważył

Jason z uśmiechem.

- Życzyłbym sobie, żeby inni pracownicy byli tak ofiarni jak pan.

- Ryan zmarszczył czoło. - Z drugiej strony, gdyby tak było,

przypuszczalnie wszyscy byliby już rozwiedzeni, a ich dzieci

dorastałyby nie znając ojców. Nie wyobrażam sobie, żeby pańska

żona była z tego zadowolona.

Jason zastanawiał się nad jakąś kąśliwą odpowiedzią, ale nic mu

nie przychodziło do głowy. Pamiętał jak Melissa kokietowała Ryana.

Na pewno nie był on obojętny na wdzięki tak pięknej kobiety.

- Jesteśmy nowoczesną parą - powiedział w końcu lekkim tonem.

- Każde z nas ma własne sprawy. Wyjdę dziś wcześniej i zabawimy

się wieczorem. Może pojedziemy na kolację i tańce do Austin.

- Brzmi nieźle. - Ryan wstał i otworzył drzwi.

- Jest pan pewien, że może już stąd wyjść? - spytał Jason.

- Spróbuję. Przejdę od razu do swego gabinetu. Tam nikt nie

będzie mnie niepokoił. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Będę o tym

pamiętał.

Jason nie miał wątpliwości, że Ryan nie zapomni tego, co wziął

za uprzejmość. Lecz to wcale nie uprzejmość kierowała

postępowaniem Jasona. Pomoc, z jaką pospieszył Ryanowi, stanowiła

background image

część jego planu, który zakładał doprowadzenie Ryana Fortune'a do

ruiny.

Peter uczestniczył w zebraniu w szpitalu, potem miał obchód na

swoim oddziale, ale myślami błądził gdzie indziej. Odtwarzał sobie

jeszcze raz swoją rozmowę z Violet. Nazwała go hipokrytą. Może

miała rację?

Jego patrzenie na kobiety zmieniło się od chwili, kiedy dowiedział

się, że Sandra dla kariery usunęła ciążę. Długo odczuwał żal po

odejściu Sandry i nie mógł zrozumieć jej decyzji, nie potrafił jej

wybaczyć, że pozbawiła go radości bycia ojcem.

Przysiągł sobie wtedy, że nikt nie postąpi z nim w podobny

sposób. Jeśli zwiąże się z jakąś kobietą, musi to być osoba tak samo

ceniąca życie jak on. A to znaczy, że powinna chcieć mieć męża i

dzieci.

Skończywszy pracę, poszedł do samochodu i już po półgodzinie

zaparkował przed domem, który Charlene nazwała „Raj". W

minionym tygodniu ojciec pomagał jej w rozpakowywani darów.

Peter odetchnął z ulgą, zobaczywszy samochód Charlene. Chciał z nią

porozmawiać sam na sam.

Charlene układała właśnie kasety wideo na półce pod

telewizorem, gdy wszedł do środka.

- Wydawało mi się, że masz dziś zmienić olej w samochodzie

Lindy - rzuciła przez ramię, nie odwracając głowy. - Zdecydowała się

pojechać sama do warsztatu?

- To ja, nie ojciec - odezwał się Peter.

background image

- Ach, Peter. - Charlene się obejrzała. - Nie spodziewałam się tu

ciebie.

- Jesteś zajęta czy możemy pogadać? - spytał.

- Jestem zajęta, ale nie na tyle, żebym nie mogła porozmawiać.

Masz jakąś sprawę?

Peter ściągnął marynarkę i rozluźnił krawat. Trudno mu było

powiedzieć, w jakim celu przyszedł.

- Nie rozmawialiśmy od dnia, kiedy powiedziałaś mi o swojej

córce - zaczął.

Wyraźnie zaskoczona Charlene usiadła na podłodze.

- To nic nadzwyczajnego, na ogół ze sobą nie rozmawiamy -

dodała.

- Nigdy nie dałem ci szansy - wyznał szczerze Peter, siadając na

sofie.

- Nie chciałeś mieć nowej matki. - Violet rozumiała, w czym

rzecz. - Chciałeś zatrzymać Estelle żywą w swoim sercu. Sądziłeś, że

to nie da się pogodzić z zaakceptowaniem mnie.

- Dlaczego nie miałaś mi tego za złe? Dlaczego nie spisałaś mnie

na straty, tylko próbowałaś do siebie przekonać?

- Bo kocham George'a, a ty jesteś jego synem - odrzekła

spokojnie Charlene. - Jesteś cząstką niego. Nie mogłam ignorować

tego faktu ani o tym zapomnieć. Poza tym, czy nie wiesz, że matka

nigdy nie przestaje próbować?

Peterowi ścisnęło się serce.

background image

- A więc martwiłaś się jak matka, mimo że wcześniej cię

odrzuciłem?

- Martwiłam się, modliłam i zastanawiałam, czy stracę cię tak, jak

straciłam swoje pierwsze dziecko.

- Ale teraz odzyskałaś już córkę.

- Nie wiem. - Charlene zamyśliła się na chwilę. - Za wcześnie o

tym mówić. Ale jest otwarta na przyjaźń ze mną, a to już jakiś

początek.

- A czy nie jest za późno, żebyśmy my dwoje zostali

przyjaciółmi? - spytał Peter.

- Co masz na myśli?

- Myślę, że gdybym był tobą, powiedziałbym, co o mnie myślę i

posłał do diabła.

- Ale nie jestem tobą. I wiesz co, Peter? Sądzę, że i ty byś tego nie

zrobił. Mimo że odizolowałeś się ode mnie, wyrosłeś na przyzwoitego

faceta. - W głosie Charlene zabrzmiało lekkie rozbawienie.

- Może nie takiego przyzwoitego. - Peter pomyślał o Violet.

- Co się stało? - spytała Charlene.

- Wszystko zepsułem. Z Violet. - Potrząsnął głową.

- Co rozumiesz przez „zepsułem"?

- Zbliżyliśmy się do siebie - wyjaśnił Peter. - Ale im bardziej

nasza zażyłość się pogłębiała, tym bardziej wszystko się

komplikowało. Ja pracuję tutaj, ona w Nowym Jorku. Mało tego,

Violet rozważa zaadoptowanie Celeste.

- I co?

background image

- Dodałem dwa do dwóch i wyszło mi pięć. - Zrelacjonował, co

się wydarzyło w ośrodku rehabilitacyjnym.

- Twój ojciec opowiedział mi o Sandrze Mason.

Ojciec był jedyną osobą, której wtedy zwierzył się Peter.

- Mówi ci wszystko, prawda?

- Mam nadzieję. W małżeństwie powinno tak być, że dwoje ludzi

dzieli się wszystkim i nie ma przed sobą tajemnic - powiedziała

Charlene.

- To z powodu przeszłości nie umiałem myśleć o przyszłości -

stwierdził Peter. - Wyobrażałem sobie najgorsze, choć mogłem

wyobrażać sobie najlepsze.

- Co właściwie czujesz do Violet? - spytała Charlene.

- Kocham ją - odrzekł Peter bez namysłu.

- Ona o tym wie?

- Wątpię. Nie byłem mocno przekonany do chwili, gdy dziś po

południu odeszła po naszej rozmowie. Była wzburzona. Dotarło do

mnie, że nie mogę sobie wyobrazić życia bez niej. Jak to będzie, kiedy

wyjedzie z Celeste do Nowego Jorku i uzna, że nie ma dla mnie

miejsca w jej życiu? Nie chcę jej stracić, nie mogę.

Charlene podniosła się i usiadła obok niego na sofie.

- Wiesz przecież, że nie ma idealnych kobiet, tak jak nie ma

idealnych mężczyzn. Ale jeśli dwoje ludzi zgadza się na kompromis,

mogą stworzyć doskonały związek.

Dlaczego nigdy wcześniej nie zauważył, jak mądrą kobietą jest

Charlene?

background image

Bo nie chciał tego zauważyć, tak jak nie chciał zauważyć swojej

miłości do Violet. Miłość czyni mężczyznę wrażliwym, podatnym na

zranienia. Po zerwaniu z Sandrą tak właśnie się czuł i nie chciał tego

przeżywać po raz drugi. Tak myślał, ale nie sądził, że jego uczucia,

zwłaszcza jeśli chodzi o Violet, okażą się silniejsze.

- Kocham ją. Uwielbiam ją taką, jaka jest. Teraz może być za

późno. Wątpię, by jeszcze chciała mnie widzieć. Bardzo ją uraziłem,

oceniając jej postępowanie. Wyciągnąłem fałszywe wnioski. Wiesz,

jak to jest - zwrócił się do Charlene - kiedy ocenia się kogoś na

podstawie własnych złych doświadczeń. Czy mi wybaczy?

- Większość kobiet posiada ogromną moc wybaczania, Peter -

pocieszyła go Charlene. - Jeśli będziesz szczery i uczciwy i okażesz

jej, że nie zamierzasz z niej zrezygnować, porozmawia z tobą.

- Mogę to dostać na piśmie? - spytał cierpko.

- Nie trzeba - roześmiała się Charlene. - Musisz mieć odwagę

powiedzieć kobiecie, którą kochasz, że ją kochasz.

- Dziękuję. - Peter uścisnął macochę.

Odpowiedziała mu równie serdecznie.

- Czekałam na ten moment od bardzo dawna - wyznała ze łzami w

oczach.

- Cieszę się, że mój ojciec cię spotkał - rzekł Peter.

- A ja jestem szczęśliwa, że spotkałam twego ojca. - Otarła łzy. -

Teraz idź do Violet i powiedz jej to, co powinieneś już dawno

wyznać.

background image

Po drodze do „Flying Aces" Peter jeszcze raz się zatrzymał. Jeśli

Violet ma zobaczyć, że on nie zrezygnuje, potrzebuje czegoś

namacalnego, żeby ją o tym przekonać.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

- Jesteś tego pewna? - spytała Lacey, w jej głosie brzmiała

matczyna troska. - Chcesz, żebym przyjechała do Red Rock?

- Nie, mamo. Poradzę sobie. - Violet nie chciała, żeby rodzice

skrócili przez nią pobyt w Nowym Orleanie. Nie chciała nawet

dzwonić, ale pewne sprawy wymagały natychmiastowej decyzji.

- A odpowiadając na twoje pierwsze pytanie, to tak, jestem pewna

- dodała. - Dziś po południu rozmawiałam z opiekunką społeczną

Celeste. Zadzwoniła do ciotecznej babki dziewczynki i wydaje się, że

z jej strony nie będzie przeszkód.

Uświadomiła sobie, że w jej wieku i przy jej stanie zdrowia nie

mogłaby zapewnić Celeste potrzebnej opieki. Myślę, że czuła się w

obowiązku wziąć dziewczynkę, a moja propozycja adopcji uwolniła ją

od tego.

- Jeśli przeprowadzisz się do Red Rock, będziesz musiała postarać

się o zezwolenie na otwarcie praktyki w Teksasie.

- Wiem. Nie jestem jeszcze pewna, kiedy zacznę tu przyjmować

pacjentów i właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Wiem, jak

bardzo jesteś dumna, że twoja córka jest lekarzem, że moje nazwisko

pojawia się na łamach pism medycznych. Ale czuję... - zawahała się -

czuję, że równie ważne jest, żebym była matką dla Celeste.

background image

- Och, kochanie. Jestem z ciebie dumna, niezależnie od tego, co

robisz. Jeśli zechcesz sprzedawać hot dogi z ulicznej budki,

zaakceptuję to, pod warunkiem że będziesz szczęśliwa.

Słowa matki sprawiły, że Violet spadł ciężar z serca. Skończyła

medycynę po części ze względu na matkę, która ją do tego zachęcała,

była pełna entuzjazmu i nadziei na przyszłość. Nie znaczy to, żeby nie

lubiła swego zawodu, przeciwnie. Kochała go.

- Sadzę, że nie będę sprzedawać hot dogów, ale do czasu aż

Celeste będzie trochę starsza chciałabym pracować na pół etatu -

odpowiedziała.

- Naprawdę uważasz, że ona całkowicie wróci do zdrowia? -

spytała z powątpiewaniem Lacey.

- Wszystko na to wskazuję, ale jeśli nie, będę musiała

zmodyfikować swoje plany życiowe.

- Dlaczego nie chcesz wziąć jej do Nowego Jorku? Przecież jesteś

tam już urządzona i my tam mieszkamy - perswadowała Lacey. -

Mogłabym ci pomóc przy Celeste.

- To cudowny pomysł, mamo, i chciałabym, żebyś spędzała z nią

jak najwięcej czasu. Jednak muszę zostać w Red Rock.

- Czy ma to coś wspólnego z twoimi braćmi? - dopytywała się

Lacey.

- Nie.

Serce Violet ścisnęło się, a do oczu napłynęły łzy, gdy pomyślała

o Peterze. Tak szybko wyrobił sobie o niej jak najgorsze zdanie.

Zastanawiała się, czy to nie jej wina, bo była niezdecydowana.

background image

Nie wiedziała, jaką drogę wybrać. Nie uświadamiała sobie do

końca, czym on jest dla niej. Ich związek byłby czymś szczególnym,

jedynym w swoim rodzaju, gdyby nie zniszczyła wszystkiego mówiąc

to, co powiedziała i nazywając go hipokrytą.

Nie było to najrozsądniejsze posunięcie. Niezależnie od

wszystkiego, kochała go. Nie miała wątpliwości.

Jeśli zostanie w Red Rock, może Peter zorientuje się, że zmianę w

jej życiu spowodowała nie tylko Celeste, ale również i on?

- Zostaję z wielu powodów - powiedziała.

- Peter Clark. - Lacey od razu się domyśliła.

- Czyżby to było takie widoczne? Przecież widziałaś nas razem

może przez dwie minuty.

- Wystarczyło. Słyszałam jak Miles i Clyde zakładali się, że nie

wrócisz do Nowego Jorku.

- Przypomnij mi, że mam im skręcić kark - roześmiała się Violet.

- Twoi bracia cię kochają, wszyscy cię kochamy - powiedziała

Lacey.

- Nie chciałam zakłócać ci urlopu - tłumaczyła Violet.

- Dzieci nigdy mi w niczym nie przeszkadzają ani niczego nie

zakłócają - żachnęła się pani Fortune.

- Co robicie wieczorem? - spytała Violet.

- Idziemy do klubu jazzowego.

- Tęsknię za wami.

- Twój ojciec skrócił godziny pracy. Będziemy cię teraz częściej

odwiedzać. I kto wie? Może po przejściu na emeryturę też osiądziemy

background image

w Red Rock? Wszystkie nasze dzieci chcą tam mieszkać. Dlaczego

więc my mielibyśmy zostać w Nowym Jorku?

Poza tym ty będziesz mieć Celeste, a twoi bracia dzieci w

najbliższej przyszłości. Oczywiście z wyjątkiem Milesa, który

prawdopodobnie zostanie kawalerem do końca życia. Chciałabym

więc być blisko swoich wnuków. Słyszałam, że wnuki pozwalają

kobiecie dłużej zachować młodość. Chciałabym w to wierzyć.

Violet nie miała wątpliwości, że matka zawsze będzie młoda

duchem.

- Mamo, nie będę już przedłużać rozmowy - powiedziała. - Szykuj

się do wyjścia.

- A co ty będziesz robić? Spis rzeczy do załatwienia?

Matka dobrze ją znała.

- Skąd wiesz? Muszę znaleźć mieszkanie dla siebie i Celeste.

Domek przy basenie jest dla nas za mały. Potem muszę urządzić jej

pokój, sprawdzić, jakie szkoły są w pobliżu i...

- Nie staraj się załatwić tego wszystkiego w jeden dzień -

roześmiała się Lacey.

- Skądże. - Violet zamilkła na chwilę. - Dziękuję za zrozumienie,

mamo.

- Nie ma tu wiele do rozumienia. Zawsze wiedziałam, że jest ci

przeznaczone być matką. Nie sądziłam, że to się stanie w taki sposób,

ale w życiu cudowne jest to, że wciąż nas zaskakuje jakimiś

niespodziankami.

background image

- Powiedz tacie, że go kocham i ucałuj go ode mnie - poprosiła

Violet.

- Zrobię to. Do usłyszenia moje dziecko. Za parę dni będziemy w

Nowym Jorku.

Po skończeniu rozmowy z matką Violet nie bardzo wiedziała, co

ze sobą począć. Myślała, czy by nie zadzwonić do Petera i

przynajmniej zostawić mu wiadomość, że nie wyjeżdża z Red Rock.

Uprzedziłaby go w ten sposób, że nie zamierza rezygnować z ich

związku. Ale jeśli on nadal jest przekonany, że nie pasują do siebie?

Musi znaleźć sposób i okazać mu, że mogą znaleźć razem szczęście,

którego tak pragną. Z drugiej strony, jeśli on nie uwierzyłby w jej

miłość...?

Odgłos samochodu przed domem uświadomił jej, że będzie miała

towarzystwo. A może to ktoś do Clyde'a i Jessiki? Kiedy Clyde miał

wolne, kontynuowali swój miesiąc miodowy. Pewnego popołudnia

zauważyła, jak Jessica i Clyde idą do stajni i nie musiała długo się

zastanawiać, co też mogą tam robić. W końcu ona i Peter też o mały

włos...

Usłyszała głośne pukanie do drzwi i wstrzymała oddech.

Otworzyła. Na progu stał Peter. Był tak poważny, że omal się nie

rozpłakała. Była niemal pewna, że przyjechał oznajmić jej, iż nie

nadają się dla siebie i kontynuowanie ich związku nie ma sensu. Za

wiele ich różni, za wiele...

- Mogę wejść? - spytał.

- Oczywiście. - Cofnęła się do środka.

background image

Miała na sobie jeszcze rzeczy, w które ubrała się rano - dżinsy i

kowbojską koszulę. Czuła się tak jakby przeszła przez zawieruchę i

żałowała, że nie zdążyła się odświeżyć. Jej wygląd zapewne nie

będzie miał wpływu na to, co chce jej powiedzieć Peter.

Mimo zakłopotania wciąż czuła do niego silną skłonność.

Pociągał ją. Nie wiedziała jednak, czy i ona go jeszcze pociąga. Nic

na to nie wskazywało. Stał sztywno, był poważny, zielone oczy mu

pociemniały.

- Myliłem się dziś po południu - zaczął.

- Peter...

- Pozwól mi skończyć. - Wpadł jej w słowo.

Violet stała w milczeniu, serce jej waliło, na czoło wystąpił pot.

- W ciągu ostatnich lat, a może nawet wcześniej, otoczyłem się

murem, żeby nie dopuścić do siebie miłości - powiedział. - Najpierw

dotyczyło to Charlene. Nie chciałem, żeby zajęła miejsce mojej matki,

żeby ktokolwiek je zajął. To tyle na ten temat.

Potem nie byłem w stanie połączyć się z żadną z kobiet, z którymi

się spotykałem, ponieważ uważałem, że nie mogę sobie na to

pozwolić. W końcu jednak chęć posiadania rodziny i ustabilizowania

się pchnęła mnie w stronę Sandry.

Chociaż sam nie wiem... - zastanowił się. - Może to było tylko

pożądanie? Kiedy jednak Sandra pozbyła się ciąży dla kariery, coś we

mnie umarło. W każdym razie tak mi się wydawało, do dnia, gdy

spotkałem ciebie. Przesunął kciukiem po jej policzku. Zadrżała.

background image

- W jakiś sposób sforsowałaś te mury i zawładnęłaś moim sercem

- kontynuował. - Walczyłem z uczuciami do ciebie tak długo, jak

mogłem. Podczas naszego pobytu w Nowym Jorku byłem jakoś

dziwnie przewrażliwiony. Nieczęsto zdarza mi się taki stan.

Spodziewałem się zakończenia naszej znajomości. Byłem pewien, że

tak będzie. W końcu robisz karierę, jak Sandra i masz pełne prawo

wrócić do swojej pracy, jeśli tego chcesz.

- Tego popołudnia nie miałem prawa cię osądzać ani snuć

przypuszczeń co do ciebie, ani nawet myśleć, że mam jakiekolwiek

prawo sugerować ci, co powinnaś zrobić - mówił dalej, nie pozwalając

jej wpaść sobie w słowo. - Ale niezależnie od tego czy adoptujesz

Celeste, czy nie, czy wrócisz do Nowego Jorku, czy nie, chcę, żebyś

wiedziała, jak bardzo cię kocham.

Violet stała, jakby wrosła w ziemię. Wpatrywała się w Petera

zdumiona.

- Wiesz, że nie jestem domatorką - zaprotestowała bez

przekonania, chcąc, żeby był pewien swoich intencji.

- Nie pragnę domatorki, pragnę ciebie - zapewnił ją. - Przeniosę

się do Nowego Jorku, jeśli tam zechcesz mieszkać. Możemy otworzyć

wspólną praktykę i uzupełniać się nawzajem.

Wyjął pudełeczko z kieszeni spodni i wręczył jej.

- Nie to zamierzałem kupić, gdy szedłem do jubilera - powiedział.

- Chciałem ci dać pierścionek zaręczynowy tak fantastyczny, żebyś

nawet nie pomyślała o powiedzeniu „nie". Ale potem uświadomiłem

sobie, że duży brylant nie jest w twoim stylu. Poza tym jesteś typem

background image

kobiety, która może zechce sama wybrać sobie pierścionek. Więc

zamiast pierścionka kupiłem to.

Czując się jak we śnie, Violet otworzyła pudełeczko. Na miękkiej

poduszeczce leżały dwie połówki serca ze złota. Przy jednej był

delikatny złoty łańcuszek, przy drugiej grubszy, odpowiedni dla

mężczyzny.

Peter wziął Violet za rękę i położył jej na dłoni jedną połówkę.

- Będziemy je nosić do czasu, aż wybierzesz sobie pierścionek

zaręczynowy - powiedział. - Połowa serca jest twoja, połowa moja. Po

ślubie będziemy już jednością i połączymy serce.

- Och, Peter. - Łzy napłynęły do oczu Violet.

- Czy to „och Peter" oznacza, że się zgadzasz, czy może chcesz

mnie usunąć ze swego życia? - zaniepokoił się lekko.

- Założysz mi ten wisiorek? - Podała mu swoją połówkę i Peter

odetchnął z ulgą. Potem zawiesił sobie na szyi swoją połówkę.

- Miałam nadzieję, że nie będziesz na mnie zły. - Zarzuciła mu

ręce na szyję.

- Zły na ciebie? - zdziwił się. - Za to, że mi powiedziałaś prawdę?

Spodziewam się, że zawsze będziemy sobie mówić prawdę.

- Zawsze - przytaknęła, zanim poczuła jego usta na swoich.

Pocałunek trwał i trwał, aż w końcu Peter chwycił ją na ręce i

zaniósł do łóżka. Leżeli obok siebie, nie zdejmując ubrań. Patrzyli

sobie w oczy, trzymali się za ręce i przyzwyczajali się do myśli, że już

nigdy się nie rozłączą.

background image

- Nie mogę wprost uwierzyć, że mógłbyś się przenieść do

Nowego Jorku. - Violet patrzyła na niego z niedowierzaniem. - Nie

chcę tego. Postanowiłam zostać tutaj, w Red Rock. I zamierzam

adoptować Celeste. - Odsunęła się nieco i spojrzała mu poważnie w

oczy. - Zgadzasz się?

- Czy się zgadzam? - ucieszył się Peter. - Od początku chciałem,

żebyście były razem. Kocham tę dziewczynkę. Chcę jej stworzyć dom

i rodzinę. Jeśli od razu się pobierzemy, zdążymy pojechać w podróż

poślubną, zanim zaczniemy być rodzicami.

- Jak sądzisz, kiedy Celeste będzie mogła wrócić do domu? -

spytała Violet.

- Może za dwa miesiące - odrzekł. - Postaramy się możliwie jak

najprędzej przestawić ją na rehabilitację ambulatoryjną. Niezależnie

od wszystkiego, poradzimy sobie. - Lecz nie odpowiedziałaś jeszcze

na moje pytanie - dodał, marszcząc brwi.

- Jakie? - spytała przekornie.

- Czy za mnie wyjdziesz?

- Natychmiast - zawołała entuzjastycznie.

Peter zaczął rozpinać jej koszulę, nie przestając całować.

- Kocham cię i będę cię kochać przez całe życie - zapewnił.

- Och, Peter - westchnęła tylko.

Była szczęśliwa. Stało się to, o czym marzyła, sen się

urzeczywistnił.

background image

EPILOG

We wtorek Violet pojechała z Peterem do szpitala i czekała aż

skończy obchód. Potem udali się do Tumbleweed Terrace zjeść lunch

z Celeste. Wzięli ze sobą zdjęcia domu Petera, żeby go pokazać

dziewczynce.

Zastali Celeste siedzącą przy oknie w fotelu na kółkach. Czekała

na lunch.

- Mam koleżankę w pokoju - pochwaliła się. - Ma na imię Cindy.

Też musi jeździć na wózku. Mamusia i tatuś zabrali ją na dwór.

Na wspomnienie mamy i taty oczy Celeste zasnuł smutek. Violet

natychmiast to zauważyła. Przysunęła sobie krzesło do dziewczynki i

wzięła ją za rękę. Popatrzyła na Petera, skinął głową.

- Peter i ja mamy ci coś ważnego do powiedzenia - oświadczyła.

- Co? - przeraziła się Celeste.

- Zamierzamy wziąć ślub.

- Będziecie razem mieszkać? - spytała dziewczynka.

- Tak, małżeństwa mieszkają razem - roześmiał się Peter. - Ale to

nie wszystko. Będziemy się zawsze kochać.

- I - dodała Violet - chcemy, żebyś była naszą córeczką.

Celeste nie odezwała się.

- Co o tym myślisz? - spytała w końcu Violet.

- Będę z wami mieszkać? - upewniła się Celeste.

- Oczywiście, gdy tylko wyzdrowiejesz na tyle, żeby móc opuścić

ośrodek - obiecał Peter.

- I nie oddacie mnie nikomu? Nigdy? - dopytywała się Celeste.

background image

- Nigdy - uspokoiła ją Violet.

- I nie zostawicie mnie samej?

- Nigdy cię nie zostawimy samej. Dopiero jak będziesz na tyle

duża, że sama zechcesz - dodał Peter.

- Jak będę miała dziesięć lat?

- Może szesnaście - mruknął Peter i Violet się roześmiała.

- Chcesz jeszcze o coś zapytać? - Violet popatrzyła dziewczynce

w oczy.

- Mogę mówić do was mamo i tato? - spytała Celeste drżącym

głosem.

Violet zaniemówiła ze wzruszenia. Peter jedną ręką objął Celeste,

drugą Violet.

- Oczywiście, że możesz tak do nas mówić - potwierdził.

- No to chcę być waszą córeczką. - Twarz Celeste rozjaśniła się w

uśmiechu.

Violet zawsze myślała o Celeste jak o własnej córce. Ścisnęła jej

rękę i popatrzyła na przyszłego męża. Kiedy ją pocałował i przytulił,

wiedziała już, że znaleźli swoją przyszłość. Ich miłość dała temu

początek. Każdego dnia będą dziękować losowi, że się spotkali.

Dotknęła połówki serca, zawieszonego na szyi. Peter jest jej

przyjacielem, kochankiem, oboje są lekarzami i partnerami. Znalazła

idealnego mężczyznę, który urzeczywistni jej marzenia o szczęściu i

miłości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smith Karen Rose Złota dynastia 05 Serce ze złota
0955 Fielding Liz Serce ze złota
828 Smith Karen Rose Bezbronne serce
Smith Karen Rose Bezbronne serce (NR 828)
05 serce(1), 1.Lekarski, III rok, Patofizjologia, Prelekcje
Smith Karen Rose Kobieta z przeszłością
Smith Karen Rose Ten niezwykły, wymarzony
Smith Karen Rose Kobieta z przeszloscia
Smith Karen Rose Słuszny wybór
Smith Karen Rose Mądra decyzja
Smith Karen Rose Kobieta z przeszloscia
O144 Smith Karen Rose Kobieta z przeszłością
Smith, Karen Rose – Bleib bei mir, Gabriella
Smith Karen Rose Kobieta z przeszłcią
592 Smith Karen Rose Mądra decyzja
592 Smith Karen Rose Mądra decyzja
941 Smith Karen Rose Zakochany Szekspir 3 Zareczynowy brylant
R941 Smith Karen Rose Zaręczynowy brylant

więcej podobnych podstron