JEAN BARRETT
Zakładniczka
(Held Hostage)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Regan MacLeod zerknęła na zegarek i zmarszczyła brwi. Nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego zamówiony przez nią prywatny samolot tak się spóźnia. Pilot przyrzekł przylecieć
punktualnie o dziewiątej. Lot do Thompson był długi, bała się, że nie zdąży na połączenie z
Minnesotą. Poza tym chciała jak najszybciej opuścić to nieszczęsne miejsce. Czyżby
powodowało nią poczucie winy? A może porażki?
Regan próbowała usilnie przekonać samą siebie, że wcale nie ucieka, że po prostu
postanowiła wcześniej wrócić do domu i że opóźnienie samolotu nie jest wynikiem złej
pogody czy też awarii silników.
Siedziała samotnie na twardej ławce w pomieszczeniu, które przypominało raczej
zaniedbaną chałupę niż poczekalnię lotniska i martwiła się.
Spojrzała na wyblakły kalendarz sprzed dwóch lat, z fotografią tropikalnej plaży
wysadzonej zielonymi palmami. Miał być zapewne świadectwem istnienia cieplejszych
krajów. Na tej szerokości geograficznej, mimo że był kwiecień, wciąż panowała zima.
Dziewczyna uśmiechnęła się na myśl o tym, że większość jej przyjaciół i znajomych
wygrzewało się teraz na tropikalnych plażach Florydy czy Bahamów. Kiedy opowiedziała im,
w jaki sposób zamierza spędzić wiosenne wakacje, nie posiadali się ze zdumienia.
Wyjazd nad Zatokę Hudsona wydawał im się zwykłym nonsensem. A kiedy na dodatek
dowiedzieli się, że Regan chce rozejrzeć się za posadą nauczycielki w którejś z tamtejszych
miejscowości, uznali ją za szaloną. Podobnie zareagowała jej rodzina.
– Chyba żartujesz, dziewczyno – roześmiał się brat Joe. – Przecież ty nawet na zakupy w
Mmneapolis wolisz jechać w towarzystwie.
Siostra Dru uniosła ze zdziwienia brwi.
– Co za nonsens, Reggie – mruknęła. – To wcale nie jest w twoim stylu.
Rodzice byli nieco taktowniejsi.
– Kochanie, ty chyba żartujesz – uśmiechnął się ojciec.
A tymczasem Regan nie żartowała. Chciała za wszelką cenę zmienić tryb życia. Miała
dwadzieścia siedem lat i po dziurki w nosie nudnej egzystencji nauczycielki w trzeciej klasie
szkoły podstawowej. Przeczytała artykuł o życiu Eskimosów, o Frazer Inlet i tamtejszych
dzieciach i pomyślała, że może dobrze byłoby spędzić z nimi jakiś czas i przyczynić się do
ich edukacji.
Gdyby nie Keith Spencer, prawdopodobnie nigdy nie wpadłoby jej to do głowy. Przez
krótki czas widywali się regularnie i było im nawet ze sobą dobrze, ale w pewnym momencie
Regan zorientowała się, że jej światopogląd nie ma nic wspólnego z jego ambicjami
osiągnięcia sukcesu w biznesie. Namawiał ją, żeby zainwestowała swoje oszczędności w
któryś z jego projektów, ale przestraszyła się ryzyka i odmówiła mu. Przy rozstaniu Keith
zrobił jej niechcący dużą przysługę.
– Szczerze mówiąc, Regan – powiedział – jesteś tchórzem. Boisz się przygód, jakie życie
proponuje zuchwałym.
O nie, pomyślała, tchórzem to ja na pewno nie jestem.
Pochodziła z góralskiej, szkockiej rodziny. Po swoich przodkach odziedziczyła gęste,
rude włosy spadające kaskadami loków na ramiona, oczy koloru jasnego piwa, czarujący
uśmiech, a także odwagę i przedsiębiorczość, cechy, które pozwalały im się dostosowywać do
ciężkich warunków emigracyjnego życia na preriach Manitoby, gdy przybyli tam ponad sto
lat temu.
Po rozstaniu z Keithem Regan postanowiła udowodnić mu, a może i sobie, że potrafi
chwycić byka za rogi. Pojechała więc do Frazer Inlet. Miejscowy komitet szkolny zaofiarował
jej natychmiast pracę nauczycielki. Miała ją podjąć na jesieni, a więc z początkiem roku
szkolnego.
– Za kilka tygodni – zapewniono ją – rozpocznie się eksploatacja nowych pól naftowych.
W związku z tym przybędą tu liczne rodziny z mnóstwem dzieci. Urodziła się pani i
wychowała w Kanadzie, potrafi więc pani z pewnością doskonale zająć się ich nauczaniem.
Regan powinna odczuć satysfakcję z powodu zaufania, jakie jej okazano, ale po długim
tygodniu, spędzonym w prymitywnych warunkach, wśród społeczności tak bardzo różniącej
się od tej, w której wyrosła, zmieniła zdanie. Obawiała się, że nie sprosta zadaniu. Toteż
postanowiła wracać do siebie, do nudnego przedmieścia, gdzie jednak czuła się bezpiecznie.
Wiedziała, że sprawi dużą satysfakcję takim ludziom jak Keith, ale nie widziała innego
wyjścia.
Spojrzała po raz nie wiedzieć który na zegarek i już chciała wyjść na zewnątrz, kiedy
drzwi otworzyły się gwałtownie i wraz z ostrym podmuchem wiatru do poczekalni wszedł
mężczyzna w kombinezonie pilota.
Okrągła twarz i grzywka czarnych prostych włosów wskazywały, że jest Eskimosem.
Regan poznała go już w dniu swego przylotu.
– Przykro mi, że musiała pani czekać – odezwał się. – Ale jest pewien kłopot.
– O co chodzi, John?
– Musze zabrać dwóch innych pasażerów.
– Co za problem, przecież jest dosyć miejsca.
– No tak, ale to szczególny przypadek. Ci ludzie pełnią specjalną misję i muszą lecieć
sami. Przykro mi, panno MacLeod, ale będzie pani musiała polecieć następnym rejsem, to jest
pojutrze.
– Wykluczone – zirytowała się Regan. – Muszę lecieć dziś. W poniedziałek rozpoczynam
pracę.
– Spróbuję z nimi jeszcze porozmawiać – uspokajał ją pilot.
Gdy drzwi zamknęły się za nim, Regan podbiegła do okna. Zobaczyła stojącą nie opodal
półciężarówkę. Oficer w mundurze Konnej Policji Kanadyjskiej i futrzanej czapce stał oparty
o drzwiczki szoferki.
John zamienił z nim kilka słów, ten zapukał do okna wozu, ktoś opuścił je. Przez chwilę
toczyła się rozmowa pomiędzy człowiekiem siedzącym w środku a oficerem, który następnie
powiedział coś do Johna. Ten skinął głową na znak zgody i wrócił do poczekalni.
– Wszystko w porządku – oświadczył. – Możemy panią zabrać.
– Doskonale. Bardzo panu dziękuję – odparła. Chwyciła torbę podróżną i aparat
fotograficzny i ruszyła ku drzwiom.
– Jeszcze jedna rzecz – odezwał się John. – Może pani z nami lecieć, ale nie wolno pani
rozmawiać z pozostałymi pasażerami. Wiem, że to brzmi dziwnie, kazano mi to pani
przekazać. Chodzi prawdopodobnie o sprawę bezpieczeństwa. Zresztą, sam nie wiem.
– Dobrze – Regan udawała, że nie dziwi jej to tajemnicze żądanie.
Nałożyła ciepłą, watowaną parkę i wraz z pilotem wyszła na płytę lotniska. Ten odebrał
jej podróżną torbę i ruszył szybkim krokiem. Gdy znaleźli się przy samochodzie, oficer
kanadyjskiej policji pozdrowił Regan skinieniem głowy.
– Czy ta pani zna sytuację? – zapytał Johna.
– Tak jest.
Oficer stuknął dwa razy w oszronione okienko wozu. Z prawej strony wyskoczył
szczupły mężczyzna o jasnych włosach. Miał na sobie doskonale skrojone wizytowe ubranie i
przerzucony przez ramię wełniany płaszcz. Regan pomyślała sobie, że nie jest to odpowiedni
strój na panujące tu warunki, ale przecież cała sytuacja była co najmniej dziwna.
Mężczyzna wsunął głowę do samochodu.
– No dobra, Fuller – powiedział zimnym głosem.
– Wyłaź pan od swojej strony.
Oficer policji otworzył owe drzwiczki, z których po chwili wyłonił się jeszcze jeden
mężczyzna. Miał ciemne, niemal czarne włosy, wydatną dolną szczękę i raczej ponurą minę.
Regan spostrzegła ze zdumieniem, że ma ręce skute kajdankami.
Blondyn wyciągnął z głębi wozu grubą kurtkę i narzucił ją na szerokie ramiona
aresztanta.
– To ci powinno wystarczyć, Fuller – powiedział.
– Za chwilę wsiądziemy do samolotu.
Regan zaczynała się orientować w sytuacji. Najwyraźniej kanadyjski policjant pomagał
amerykańskiemu tajniakowi w ekstradycji do Stanów człowieka o nazwisku Fuller. Nie było
jej to w smak, ale nie miała wyboru.
Oficer wyciągnął z samochodu dwie walizki i ruszył w stronę stojącej na pasie startowym
sześcioosobowej cessny.
Detektyw rozkuł Fullera i kazał mu usiąść na przednim siedzeniu.
– Zapnij pas – powiedział. – Założę ci kajdanki z przodu. I żadnych głupich kawałów –
dodał.
– Czy da pan sobie z nim radę? – zatroskał się Kanadyjczyk.
– Naturalnie. Zresztą w Thompson dołączy do nas kolega. Poza tym, ten pan na pewno
nigdzie się nie wybiera, dobrze mówię, Fuller?
Regan poczuła niechęć do Amerykanina. Kpił sobie z bezbronnego więźnia, widać było,
że przewaga, jaką ma nad nim, sprawia mu satysfakcję.
Spojrzała na Fullera, ale jego przystojna, męska twarz była zupełnie nieruchoma. Regan
postanowiła nie rozczulać się nad nim, mimo że emanowała z niego zadziwiająca niewinność.
Nie należy się na to nabierać, pomyślała. Z całą pewnością jest niebezpiecznym przestępcą.
John skończył układać bagaże i kazał wszystkim wsiadać. Regan zajęła fotel obok pilota,
detektyw obok swego więźnia.
– Szczęśliwej podróży – krzyknął oficer i oddalił się szybko od samolotu.
W kilka minut później cessna szybowała już wysoko nad małymi chmurkami i skręciła na
południe.
W samolocie panowała kompletna cisza. Detektyw siedzący tuż za plecami Regan robił
wrażenie znudzonego. Dziewczyna wpatrywała się w przesuwający się pod nimi krajobraz.
Trudno było sobie wyobrazić, że za kilka tygodni ta ponura, zamarznięta tundra zakwitnie
obfitością dzikiej roślinności, a z gór zaczną spływać wartkie, spienione potoczki. Obróciła
się w nadziei, że zobaczy przez tylne okno stado renów i wzrok jej natrafił na twarz Fullera,
siedzącego za pilotem.
Więzień wpatrywał się w niebo z ponurą miną i nie zwracał na nią najmniejszej uwagi,
mogła mu się więc dokładnie przyjrzeć. Miał profil jak wyciosany w skale, nos złamany w
jakiejś bójce przed wielu zapewne laty, ale wciąż wydatny i dumny. Cyniczny uśmieszek
błąkał się w kącikach ust, a może był to wyraz żalu, tęsknoty za czymś, co bezpowrotnie
minęło? Regan poczuła nagle coś w rodzaju sympatii, a w każdym razie litości w stosunku do
tego przystojnego człowieka, który znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji.
Intrygował ją bardzo. Kim mógł być? Co takiego zrobił, żeby zasłużyć na ekstradycję ze
specjalną eskortą do Stanów, no i na te kajdanki?
Fuller nagle obrócił głowę i spojrzał Regan w oczy. Zalała ją fala gorąca. Wyprostowała
się gwałtownie i wbiła wzrok w przedmą szybę.
Co za idiotka ze mnie, pomyślała, przecież ludzie tacy jak Fuller są niebezpieczni nie
tylko dlatego, że bywają przestępcami, ale również ze względu na emanującą z nich męskość
i siłę. Nie wygląda na zbrodniarza, ale z pewnością nie bez powodu został skuty kajdankami.
Opamiętaj się, dziewczyno, strofowała samą siebie.
Tuż przed południem samolot zaczął się obniżać. John oświadczył, że za chwilę wyląduje
na małym lotnisku w środku tundry, by nabrać paliwa i coś zjeść.
Regan była po obfitym śniadaniu i nie odczuwała jeszcze głodu. Toteż gdy mężczyźni
usiedli w baraku i zabrali się do jedzenia, postanowiła trochę się przespacerować. Powietrze
było zimne, ale czyste i orzeźwiające.
Na końcu pustego pasa startowego natknęła się na stadko renów, które posilały się
resztkami suchych liści, trzymających się jeszcze karłowatych wierzb. Jakoś nie spłoszyła ich
jej obecność. Postanowiła sfotografować zwierzęta. Cóż to będzie za radość dla jej
trzecioklasistów, gdy pokaże im zdjęcia. Wycofała się więc ostrożnie i powoli i dopiero po
chwili puściła się biegiem w stronę cessny po aparat.
Wśliznęła się do samolotu i zaczęła szukać pod stosem płaszczy, rzuconych przez Johna
na trzeci rząd krzeseł. Nadaremno. Kucnęła więc i na chybił trafił szukała między bagażami.
W cessnie panowała ciemność. Ścianki samolotu były dobrze izolowane, toteż nie słychać
było żadnych odgłosów z zewnątrz. Nagle, w chwili kiedy natrafiła na skórzany pasek od
futerału, samolot bez żadnego ostrzeżenia zadrżał, jego motor warknął i zbudził się do życia.
Regan gwałtownie podniosła głowę, uderzyła się o tył twardego fotela, odczuła ostry ból i
straciła przytomność.
Gdy wróciła do siebie, ogarnęły ją lekkie mdłości i bolała głowa. Nie miała pojęcia, jak
długo trwało jej omdlenie. Najdziwniejsze było jednak to, że samolot poruszał się. W dodatku
w powietrzu. Świadczył o tym szum motoru i kołysanie się podłogi.
Z przerażeniem stwierdziła, że w samolocie nie ma ani Johna, ani detektywa. Za sterem
siedział Fuller. Poznała jego szerokie bary i gruby, szary sweter z golfem. Nie był już skuty
kajdankami.
Ze zgrozą pomyślała, że jest sam na sam z niebezpiecznym przestępcą i to wysoko w
powietrzu, nad dziką kanadyjską tundrą!
Samolot przechylił się. Regan straciła równowagę, ogarnął ją lęk. Fuller widać wyczuł jej
obecność, bo obrócił się i spojrzał na nią ze skrajnym zdumieniem.
– Mój ty Boże! – krzyknął. – Skąd się pani tu wzięła?
– Szukałam czegoś pomiędzy walizkami – wykrztusiła Regan. – Kiedy samolot ruszył,
uderzyłam się w głowę i straciłam na chwilę przytomność.
Patrzył na nią jak na wariatkę.
– Szukałam aparatu, bo chciałam sfotografować stadko renów. Zresztą to nieważne.
Fuller wyglądał jak człowiek, który nie wierzy własnym oczom. Był przekonany, że
pozostawił ją na płycie lotniska.
Regan zorientowała się po wyrazie jego twarzy, że nie ma pojęcia, co z nią zrobić.
Postanowiła zasugerować mu rozwiązanie kłopotliwej sytuacji.
– Niech pan zawróci i wypuści mnie tam, skąd mnie pan zabrał – zażądała. – Nie chcę
być wmieszana w pańskie sprawy. Poleci pan sobie, gdzie się panu żywnie podoba. Ale beze
mnie.
– Kochana – roześmiał się Fuller. – Niechże się pani zastanowi nad tym, co pani mówi!
– To co pan robi, klasyfikuje się jako porwanie – powiedziała Regan spokojnie. – Jest to
poważne przestępstwo.
– Nic podobnego! Ja pani przecież nie zapraszałem na pokład. Nie miałem pojęcia, że
pani jest w samolocie.
– Musi mnie pan odwieźć z powrotem!
– Nonsens! Niech pani siada obok, chcę panią mieć na oku. Jeżeli nie będzie mi pani
przeszkadzała, nic pani nie grozi. Gdy tylko wylądujemy, pójdzie pani sobie, gdzie się pani
żywnie podoba.
– Kiedy to będzie?
– Proszę mnie nie denerwować!
Regan postanowiła nie walczyć z nim dłużej. Zresztą nie miała wyboru. Usiadła, gdyż
kręciło jej się trochę w głowie. Fuller prowadził samolot z dużą wprawą.
Usiadła i zapięła pas. Nagle ogarnęło ją przerażenie. Jak to się stało, że ten człowiek
uciekł dwóm doświadczonym mężczyznom? Czyżby ich zabił?
– Co pan zrobił z pilotem, no i tym człowiekiem, który pana eskortował? – zapytała
nagle.
Przez chwilę Fuller milczał, nie odrywając oczu od tablicy rozdzielczej.
– Może się pani o nich nie martwić – uśmiechnął się wreszcie. – Nic im się nie stało. Na
pewno wywalili już drzwi od komórki, w której ich zamknąłem razem z facetem, co pilnuje
lotniska.
– A jak się pan uwolnił z kajdanek? Wzruszył szerokimi ramionami.
– Ten zarozumiały bęcwał – mruknął – nie był taki cwany, jak mu się zdawało. Zrobił
dwa błędy, o dwa za dużo. Przede wszystkim zdjął mi kajdanki, żebym mógł pójść do
ubikacji, no i coś zjeść, a poza tym nie pilnował swojego rewolweru. Widocznie uważał, że
nie ucieknę, bo nie będę miał dokąd. Gdyby przeczytał moje akta, dowiedziałby się, że
umiem prowadzić samolot. Teraz już pani wie. Będzie pani mogła napisać książkę o tej
historii, ale dopiero jak się skończy.
Jak się to wszystko skończy, powtórzyła w myślach Regan. Ogarnął ją strach.
– To się panu nie może udać – powiedziała pospiesznie. – Niech pan tylko pomyśli.
Gdziekolwiek pan wyląduje, będą na pana czekali.
Obrócił ku niej głowę i spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.
– Na pani miejscu zastanawiałbym się raczej, jak pogodzić się z sytuacją. Bo czy się to
pani podoba czy nie, jest pani teraz związana ze mną i to na amen.
On ma rację, pomyślała Regan. Trzeba się opanować. Jeżeli chcę jako tako przeżyć ten
koszmar, muszę zachować zimną krew i wierzyć, że to się dobrze skończy.
Zaczęła analizować sytuację. Pilot z pewnością nadał do swojej bazy plan lotu i postojów.
Spodziewano się ich w Thompson. Fuller był za mądry na to, żeby tam lądować. Spojrzała na
kompas. Zdawało jej się, że lecą teraz nieco bardziej na zachód. Usiłowała sobie przypomnieć
geografię tej okolicy. W północnej Manitobie znajdowało się jeszcze tylko jedno miasto
wystarczająco duże, by dać Fullerowi szansę ucieczki. Nazywało się Flin Flon. Czyżby
właśnie tam leciał?
Przeniosła wzrok z kompasu na radio. Ach, gdyby tylko udało jej się nadać wezwanie o
pomoc!
– Może pani o tym zapomnieć – mruknął Fuller, jak gdyby odczytał jej myśli.
– Oni na pewno zaalarmowali wszystkie możliwe posterunki – powiedziała Regan z lekką
nutą triumfu w głosie. – Nie ma pan żadnej szansy.
Fuller tylko się uśmiechnął. No tak, pomyślała, na pewno rozbił radio. Wszystko
przewidział. Dalsze pocieszanie się nie miało sensu. Pozostawało tylko cierpliwe czekanie na
rozwój wypadków.
– Głowa – powiedział nagle.
– Co? – zdziwiła się.
– Pani głowa – powtórzył. – Mówiła pani, że uderzyła się tak mocno, że straciła na chwilę
przytomność. Jak się pani teraz czuje?
– W porządku.
– Na pewno?
– Na pewno.
Troskliwość Fullera zdziwiła Regan, a nawet nieco zbiła z tropu. Co za dziwny człowiek.
Znowu mu się przyjrzała. Na mocnym karku wiły się gęste, ciemne włosy, sztruksowe dżinsy
opinały mu muskularne uda. Miał gęste czarne brwi i zimne, stalowoszare oczy. Czerstwość
policzków świadczyła o tym, że dużo przebywał na powietrzu. Poczuła nawet, że pachnie
dobrą wodą kolońską.
Wzdrygnęła się. Przez chwilę nienawidziła samej siebie za te głupie myśli, za dreszczyk,
jaki przeszył jej ciało, a który nie był wyłącznie wynikiem strachu. A może jednak? Tylko to
mogło ją usprawiedliwić.
– Jak się pani nazywa? – zapytał Fuller nagle.
– Co?
– Jak pani ma na imię? Nie chce pani chyba, żebym zwracał się do niej per „kochana”.
– Regan. Regan MacLeod.
– Adam Fuller. Co robiłaś we Frazer Inlet?
– Co za różnica?
– Nie mów, jeśli nie chcesz.
– Dlaczego nie? Jestem nauczycielką. Skorzystałam z wiosennych wakacji, żeby obejrzeć
sobie tamtejszą szkołę. Mają wolny etat. Zastanawiałam się nad tym, czy nie poświecić
jednego roku na nauczanie eskimoskich dzieci.
Spojrzał na nią z czymś w rodzaju podziwu. Tak jej się przynajmniej zdawało. Ale to
chyba niemożliwe. Czyż można oczekiwać podobnej reakcji po kimś takim jak Fuller?
Zresztą nie zasługiwała na podziw. Uciekała z Frazer Inlet. Nie mogła się zdecydować na
życie w tak trudnych warunkach.
– A co pan tam robił? – zapytała bez zastanowienia i zaraz przestraszyła się swojej
śmiałości.
– Stawiasz za dużo pytań, panno Regan MacLeod – odparł sucho.
Jednakże Regan nie potrafiła się powstrzymać od jeszcze jednego pytania.
– Za co pana aresztowali?
Zapadła cisza. Zdawało się, że odpowiedzi nie będzie.
– Za co? – powtórzyła Regan.
– Za morderstwo – odparł Fuller obojętnym tonem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Niemal natychmiast pożałował swojego wyznania. Zwłaszcza gdy zobaczył wyraz
strachu, jaki pojawił się na twarzy Regan. Spojrzała na niego ze zgrozą. Zorientował się
poniewczasie, że palnął głupstwo. Dziewczyna była w końcu w okropnej sytuacji i nie
należało jej jeszcze bardziej dręczyć.
Jednakże jego wyznanie było prawdziwe. Aresztowano go pod zarzutem popełnienia
morderstwa. Inną sprawą była kwestia jego winy. Ale rzecz była paskudna. Przez chwilę
zastanawiał się, czy nie powiedzieć jej całej prawdy, żeby choć trochę się usprawiedliwić, ale
w końcu postanowił tego nie robić. Nie mógł sobie pozwolić na najmniejszą chwilę słabości.
Nie teraz. Niech sobie Regan myśli o nim jak najgorzej. Wtedy będzie się go bała i posłusznie
wykonywała jego instrukcje, co zmniejszy ryzyko dla nich obojga. Miał nadzieję, że w końcu
uda im się wyjść cało z tej sytuacji.
Patrząc na nią z ukosa pomyślał, że szybko ochłonęła po szoku wywołanym przez jego
wyznanie, że jest dziewczyną niezwykle zrównoważoną i dzielną. Nie będzie z nią łatwo, o
nie! Każda inna wpadłaby w histerię, wybuchnęła płaczem, ale ta stawiała milczący opór.
Była odważna, skoro zamierzała poświecić się nauczaniu dzieciaków na nieszczęsnym
odludziu, jakim był Frazer Inlet.
Przywołał samego siebie do porządku. Dziewczyna była może atrakcyjna, ale w obecnej
sytuacji nie mógł nikogo obdarzać zaufaniem. Szczególnie po ostatnim doświadczeniu. Poza
tym nie wolno mu się rozpraszać. Powinien skoncentrować się na swoim zadaniu. Trzeba
znaleźć się za wszelką cenę po drugiej stronie granicy. Na terenie Stanów Zjednoczonych.
Wszystko inne jest nieważne.
Mimo to dręczyło go w stosunku do Regan poczucie winy. Wprawdzie wplątał ją w
trudną sytuację przez czysty przypadek, ale nie mógł przecież zawrócić cessny. Liczyła się
każda minuta. W przeciwnym przypadku jego szanse na podjęcie poszukiwań, przerwanych
przez aresztowanie, były żadne.
Adam spojrzał na tablicę rozdzielczą i stwierdził, że poziom paliwa spadł niemal do zera.
Regan także to zauważyła i aż jęknęła ze zgrozy.
– Czyżby oni nie zdążyli nabrać benzyny? – zdumiała się.
– No nie. Ale nie martw się. Zaraz będziemy lądowali.
– Gdzie? – zapytała przerażonym głosem.
– Nieważne. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Co za arogant! No, ale cóż, nie warto z
nim dyskutować. Regan postanowiła zachować zimną krew i, na wszelki wypadek, pomodlić
się.
Przez następne pół godziny nie odzywali się do siebie, ale oboje coraz częściej zerkali z
niepokojem na wskaźnik paliwa.
Zerwał się silny przeciwny wiatr. Cessna zaczęła podskakiwać i kołysać się naprzód i w
tył.
– Chyba nie dolecimy do twojej mety – wykrztusiła.
– Chyba nie – przyznał bez wahania. – Musimy lądować na chybił trafił. Pomóż mi
znaleźć jakąś większą polanę.
Regan spojrzała w dół. Tundra akurat się skończyła. Pod nimi rozciągał się gęsty, zielony
las. Ani śladu ludzkiego osiedla, ani śladu polany.
– Nie martw się, dziewczyno – powiedział Fuller raźnym tonem. – Jestem bardzo dobrym
pilotem.
Po chwili milczenia wyprostował się i na jego ponurej twarzy zakwitł szeroki uśmiech.
– Dobra jest! – krzyknął. – Siadamy.
Regan wyjrzała przez okno i zobaczyła ciemną wstęgę rzeczki, prześwitującą przez gęsty
las. Wierzchołki sosen zbliżały się niepokojąco.
– Bierz moją kurtkę z tylnego siedzenia, zwiń ją na kolanach i oprzyj na niej głowę. Nie
podnoś jej, dopóki ci nie każę.
– Czy nie powinnam...?
– Nie gadaj już, do jasnej cholery!
Regan posłusznie zwinęła płaszcz i położyła na nim głowę. Fuller klął pod nosem, silnik
nagle zamilkł, słychać było tylko szum wiatru i postękiwanie maszyny. Po kilku sekundach
koła gwałtownie uderzyły w zamarzniętą powierzchnię rzeki, samolot podskoczył kilka razy,
wreszcie ciężko opadł na lód i potoczył się po śliskiej nawierzchni. Wreszcie ostatnie
gwałtowne szarpnięcie i maszyna zatrzymała się. Regan uniosła głowę. Ze strachem spojrzała
na Adama. Obawiała się, że jest potłuczony, może ranny. A on tymczasem siedział w fotelu
zrelaksowany, z ręką przerzuconą przez poręcz i uśmiechał się od ucha do ucha. Wyglądał jak
człowiek, który właśnie zaparkował rodzinną landarę przed supermarketem.
– W porządku? – zapytał tym swoim teksaskim akcentem.
Regan skinęła głową i wyjrzała przez okno.
– Jesteśmy w samym środku lasu – zdumiała się. – Jak to zrobiłeś, człowieku? Jesteś
rzeczywiście wspaniałym pilotem.
– Mieliśmy szczęście.
– Co teraz? – zapytała niemal z płaczem.
Adam nie odpowiedział, ale uważnie studiował mapę.
– Mam – wykrzyknął po chwili.
– Co?
– Obóz rybacki Gunnersona. Na tej mapie zaznaczono najmniejsze nawet ludzkie osady.
Musimy pójść brzegiem rzeki na wschód, żeby dojść do jeziora, nad którym znajduje się obóz
Gunnersona. O tej porze roku nie będzie tam nikogo, ale przy odrobinie szczęścia znajdziemy
w szałasach trochę zapasów żywności.
Regan spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Czy ty na serio proponujesz, żebyśmy opuścili samolot i poszli pieszo przez tundrę? To
nonsens. Trzeba nadać przez radio SOS i zażądać pomocy. Zresztą pewno i bez tego wysłano
już po nas samoloty zwiadowcze.
– Cessna znajduje się, na szczęście, za osłoną gęstych drzew i z góry nikt jej nie zauważy.
– Czy to znaczy, że nie zamierzasz się poddać?
– Oczywiście, że nie, droga pani nauczycielko. Nie mam na to najmniejszej ochoty.
– Nawet jeśli dotrzemy do jakiegoś szałasu, to przecież nie będziemy siedzieć w nim w
nieskończoność.
– Nie mam takiego zamiaru. W obozie znajdzie się z pewnością łódź, w najgorszym razie
kajak. Jak tylko stopnieją lody, ruszymy w dół rzeki.
– To stanie się nie wcześniej niż za kilka tygodni.
– Mylisz się. Jest połowa kwietnia. Odwilż jest kwestią dni.
– Jesteś typowym Teksańczykiem, urodzonym optymistą.
– Skąd wiesz, że pochodzę z Teksasu?
– W college’u miałam chłopca stamtąd. Mówił takim samym akcentem jak ty. I jak ten
oficer policji, który cię eskortował.
– Bystra z ciebie dziewczyna.
– Co ty wiesz o warunkach panujących na dalekiej północy? Co wiesz o tym obozie
rybackim? Skąd wiesz, gdzie wylądowaliśmy?
– Bo przestudiowałem mapę.
– Bądź rozsądny – powiedziała łagodnie. – Nie masz najmniejszej szansy. Przestań
uciekać.
– Ja nie uciekam, Regan – odparł poważnie. – Ja poluję.
– Polujesz? Na co?
– Nieważne. Zresztą cała ta dyskusja do niczego nie prowadzi. Trzeba ruszać, zanim się
ściemni.
– O nie! – krzyknęła. – Na mnie możesz nie liczyć. Zostaję w samolocie i zaczekam na
pomoc.
– O tym nie ma mowy. Idziesz ze mną – warknął.
– Jako zakładniczka?
– Powiedzmy, że jako zakładniczka – odparł niemal nonszalancko. – I nie zapominaj, że
jestem groźnym mordercą!
– Zostaję – oświadczyła Regan stanowczo. Jego reakcja zaskoczyła ją.
– Jak długo wytrzymasz w tym metalowym pudle bez ogrzewania i jedzenia? – zapytał z
nieco sarkastycznym uśmiechem. – Kiedy zajdzie słońce, temperatura raptownie spadnie
poniżej zera i co wtedy zrobisz?
Regan zrozumiała, że trzeba się poddać. Mimo że miała na sobie obszerną parkę, czuła
przejmujące zimno, przenikające ścianki nie ogrzewanego samolotu.
Ogarniała ją coraz większa złość. Wiedziała, że z tej sytuacji nie uda jej się wywinąć tak
łatwo, jak z obietnicy, jaką dała dyrektorowi szkoły w Frazer Inlet.
Fuller nałożył kurtkę.
– Wyciągnę bagaże – powiedział. – Przejrzymy dokładnie każdą walizkę, każdą torbę.
Zabierzemy ze sobą tylko to, co najpotrzebniejsze.
– Moja odzież...
– Nałożymy na siebie tyle, ile się tylko da. Im więcej warstw, tym jest człowiekowi
cieplej.
Skuleni w ciasnym pomieszczeniu przez następne pół godziny sortowali bagaż i ułożyli z
tego dwa stosiki. Regan najbardziej żałowała, że nie może wziąć z sobą ukochanego aparatu.
No, ale nie było na to rady.
Bliskość obcego mężczyzny trocheja peszyła, mimo że nie dawał jej ku temu powodów.
Zdała sobie sprawę, że trzeba będzie znieść jego towarzystwo nie przez kilka godzin, jak z
początku myślała, lecz przez Bóg wie jak długo.
Kiedy wyjmowała kilka pudełeczek i tubek ze swojej walizki, Fuller spojrzał na nią
pogardliwie.
– Kosmetyki? – skrzywił się. – Wyobrażasz sobie, że tam, dokąd idziemy, odbywają się
przyjęcia?
– To są witaminy, krem ochronny do twarzy i podręczna apteczka. To ci też przeszkadza?
– Może być – mruknął bez słowa przeprosin.
– Co ty właściwie robisz z moją nowiutką torbą podróżną? – zdenerwowała się.
Fuller myśliwskim nożem przeciął torbę Regan z dwóch stron.
– Robię z niej plecak.
Odciął dwa pasy od foteli, przeciągnął je przez szpary w torbie i związał tak, że powstały
szelki. Trzeba przyznać, pomyślała Regan, że jest zręczny i pomysłowy.
Wyjęła jeszcze jedną torbę, która miała służyć na prezenty dla rodziny i przyjaciół, tych
jednak dziewczyna jakoś nie kupiła.
– Zrób drugi plecak – zaproponowała. – Na swoje rzeczy – dodała.
W godzinę później założyli zaimprowizowane plecaki i byli gotowi do drogi. Regan
nałożyła tyle warstw wełnianej odzieży, że bała się, iż będzie jej trudno się poruszać.
Jednakże gdy poczuła pierwsze podmuchy lodowatego wiatru, zrozumiała, jak dobrze
poradził jej Fuller.
Ten ruszył pierwszy, Regan szła za nim w odległości kilku metrów. Po pięciu minutach
marszu przystanęła, obróciła się i spojrzała tęsknym wzrokiem na cessnę. Adam, jakby
czytając w jej myślach, przystanął, obrócił się i podszedł do niej.
– O co chodzi? – zapytał szorstko.
– Wszystko wiem – odparła Regan. – Znam twoje argumenty, ale mimo wszystko
uważam, że robimy błąd. Zapuszczając się w tę dzicz popełniamy praktycznie samobójstwo.
Wszystko co kiedykolwiek czytałam o tego rodzaju sytuacjach, każe pozostawać na miejscu i
czekać na misję ratunkową.
– Skończyłaś? – zapytał Adam i przysunął się do niej tak blisko, że poczuła na policzku
jego oddech.
– Jeszcze nie... – zaczęła, ale w tej samej chwili gorące wargi mężczyzny dotknęły jej ust.
Zaskoczona, wstrzymała oddech, serce załomotało jej, a krew zaszumiała w skroniach.
Ku własnemu zdumieniu nie cofnęła się, mimo że Adam nie objął jej, ba, nawet nie
dotknął. Zniewalały ją tylko jego usta. A przecież wystarczyło, żeby zrobiła krok w tył, by
przerwać pocałunek. Ale nie uczyniła tego. Przez jedną, cudowną chwilę poddała się
pieszczocie, przyjmowała w siebie ciepło jego oddechu.
Kiedy wreszcie Adam oderwał swoje usta od jej ust, Regan westchnęła głęboko.
– Dlaczego to zrobiłeś? – wyjąkała.
– Żeby zmienić temat – powiedział beznamiętnym tonem. – Trzeba było zastosować
radykalny sposób, bo inaczej nie przestałabyś mnie zamęczać. No, a teraz idziemy dalej,
zgoda?
Krajobraz nie zmieniał się. Karłowate świerki i jodły, ani śladu zwierzyny czy ptactwa.
Było w tej dziczy coś tajemniczego, podobnie jak w mężczyźnie, który torował jej drogę i
obracał się, ilekroć zatrzymywała się choćby na chwilę, by poprawić plecak.
– Co znowu? – mruczał wtedy, albo: – Nie zwalniaj kroku. Jak będziesz się tak wlokła,
nigdy nie dojdziemy do obozu.
Czasami, gdy pod nogami piętrzyły się stert:
–
lodu i grunt stawał się śliski, Adam
podchodził do Regan i podawał jej swoją silną dłoń.
Były to dla niej najbardziej niepokojące chwile. Bała się, że Fuller znowu dorwie się do
jej ust. Nie chciała przeżywać raz jeszcze tego gwałtownego, a tak intrygującego ją uczucia,
jakie ją wtedy ogarnęło.
Nic z tego nie rozumiała. Wciąż upominała samą siebie, że ma do czynienia z mordercą, a
mimo to wcale się go nie bała. Denerwowało ją co prawda, że ilekroć się do niej zbliżał, serce
zaczynało w niej łomotać i puls galopował jak szalony, ale mimo to nie bała się go, o nie!
Jak to jest, zastanawiała się, że zwykły przestępca zrobił na niej tak silne wrażenie.
Postanowiła o tym nie myśleć. Przecież na razie byli na siebie skazani.
Po jakiejś godzinie marszu Regan zorientowała się, że ich cienie wyraźnie się wydłużyły,
że słońce chyli się ku horyzontowi. Wzdrygnęła się na myśl o tym, że niebawem jeszcze
bardziej się ochłodzi. Przeraziło ją także, że wkrótce zapadnie ciemność. Bez dachu nad
głową niechybnie zginą na tym bezludziu i wszelki ślad po nich zaginie.
Adam, wyczuwając widać jej niepokój, zatrzymał się i podszedł do niej.
– Masz znowu kłopot z plecakiem? – zapytał. Potrząsnęła głową.
– Ile pozostało nam jeszcze drogi? – zapytała go.
– W linii prostej jezioro jest bardzo blisko, ale my, niestety, musimy trzymać się rzeki i
wszystkich jej zakrętów.
Regan zgadzała się, że szukanie skrótów byłoby niebezpieczne, więc skinęła głową w
milczeniu.
Po kilku minutach marszu pojawiła się pierwsza oznaka ludzkiej obecności w postaci
zacumowanej przy brzegu rzeczki mieszkalnej łodzi. Była w opłakanym stanie,
podziurawiona, obdrapana, pozbawiona wszelkiego ekwipunku.
– Chodź, wejdziemy na pokład – zaproponował. Regan była zdumiona, że Adam chce
tracić cenny czas na zwiedzanie tego wraku, ale posłusznie poszła za nim.
Okazało się, że pod pokładem znajduje się jedno zupełnie suche, choć potwornie brudne
pomieszczenie. Miało wprawdzie wybite szyby, ale nadawało się do zamieszkania. Pod
oknami znajdowały się ławy, na których prawdopodobnie leżały kiedyś materace.
Adam podskoczył kilka razy, żeby zorientować się, czy podłoga wytrzyma ich ciężar.
– W porządku – oświadczył. – To wprawdzie nie Hilton, ale jakoś to będzie.
– Chyba nie zamierzasz...?
– Zatrzymać się tu na noc? Owszem, wyobraź sobie, że tak.
– A co z obozem rybackim nad jeziorem?
– Z pewnością nie udałoby się nam dotrzeć tam przed nocą.
– Tu jest znacznie gorzej niż w samolocie – powiedziała Regan, rozglądając się po
pustym pomieszczeniu. – Przynajmniej tam były szyby w oknach.
– Zabezpieczę je jakoś.
– Jak? Czym?
– Wyrwę kilka luźnych desek i zardzewiałych gwoździ z pokładu i zabiję okna. Jesteśmy
wystarczająco ciepło ubrani, żeby wytrzymać tu do rana.
Jest energiczny, pomyślała Regan, i bardzo pomysłowy, ale zadziwiająco przy tym
nonszalancki. Doprowadzał ją tym do furii. Miała ochotę go zadusić, ale co do jednego miał
na pewno rację. Dalszy marsz w nocy byłby fatalny. Gdy powrócili na pokład, słońce znikało
już za koronami drzew.
– Ja zajmę się oknami – komenderował Adam – a ty rozejrzyj się za drewnem. Rozpalimy
sobie ognisko na brzegu, rozgrzejemy się porządnie i położymy spać.
Czy mówiono ci już, panie Adamie, wściekała się w duchu, że jesteś urodzonym despotą?
Ale nie sprzeciwiała mu się i poszła po chrust na podpałkę.
– Nie oddalaj się za bardzo – krzyknął za nią.
W ciągu kilku minut zebrała duże naręcze gałęzi, ułożyła je i obsypała suchym igliwiem.
Rozpaliła ogień. Po chwili poczuła miłe ciepło. Cóż to była za rozkosz!
Zbierając drewno Regan natknęła się na prawdziwy skarb. Znalazła pustą, tylko lekko
obitą metalową puszkę. Napełniła ją śniegiem i ustawiła blisko ognia. Będziemy mieli wodę
do picia, pomyślała z satysfakcją. Od wielu godzin trawiło ją pragnienie, które próbowała
gasić przez ssanie lodu lub grudek śniegu. Było to jednak mało skuteczne.
Myśl o wodzie przypomniała jej o potrzebie fizjologicznej, nad którą już od pewnego
czasu z trudem panowała. Oddaliła się więc, by załatwić ją pod osłoną krzaków.
Uwolnienie się z licznych warstw odzieży nie było łatwe, a wystawienie na wietrze
kawałka gołej skóry raczej dość przykre.
Pospiesznie zapinała liczne guziki, gdy nagle usłyszała wycie wilka. Dochodziło
wprawdzie z dość daleka, ale nerwy Regan były tak napięte, że ogarnął ją dziki strach.
Rozzłościło ją to. Wysunęła podbródek i zapewniła samą siebie, że wilki nie zaatakowane
przez człowieka wcale nie są niebezpieczne. Pewnym krokiem powróciła do łodzi. Adam
spojrzał na nią gniewnym wzrokiem.
– Gdzie byłaś? Mówiłem ci, żebyś się nie oddalała.
– Musiałam zrobić siusiu – rozzłościła się.
Ku zdumieniu Regan zaczerwienione z zimna policzki Adama zrobiły się jeszcze
czerwieńsze. To nie do wiary, ale ten dziwny człowiek zarumienił się ze wstydu. Regan z
trudem opanowała wesołość.
– Wracaj do ogniska – zażądał – i zabieraj się do kolacji.
– Do kolacji? – zdziwiła się.
Adam wyjął z kieszeni dwa batony czekoladowe i paczuszkę solonych fistaszków.
– Znalazłem to w skrzynce z narzędziami jeszcze w samolocie. Nasz pilot musiał być
łasuchem.
Siedzieli przez dłuższy czas w gęstniejących ciemnościach i wpatrywali się w płomienie.
Regan patrzyła spode łba na Adama. Był głęboko zamyślony i bardzo poważny.
– Twoja rodzina i przyjaciele z pewnością zaczęli się już niepokoić – powiedział
wreszcie. – Myślę, że wiadomość o zaginięciu samolotu już do nich dotarła.
– Też o tym myślałam.
– Czy masz męża i dzieci?
– Nie, nic z tych rzeczy. A ty?
– Nie mam żony – odparł. – To znaczy, już jej nie mam.
Nie chciała go wypytywać, toteż przez pewien czas znów siedzieli w milczeniu.
– Bardzo mi przykro, że twoja rodzina przeżywa trudne chwile – powiedział wreszcie
Adam cicho. – No, ale przecież wkrótce do nich wrócisz.
Jego troskliwość zdenerwowała ją bardziej niż dotychczasowa szorstkość. Nie miała
pojęcia dlaczego.
Regan była strasznie zmęczona i miała nadzieję, że uda jej się szybko zasnąć. Ale sen
jakoś nie przychodził. Przez zabite deskami okna wdzierały się lodowate podmuchy wiatru.
Regan zaczęła dosłownie szczękać zębami. Z daleka znowu dochodziło ponure wycie wilków.
Zwinęła się w kłębek, ale to nie pomogło. Ława wydawała się coraz twardsza, Regan
zdrętwiała z zimna, a do świtu było jeszcze bardzo daleko.
Słyszała, że Adam także kręcił się i wiercił, próbując się jakoś wygodniej ułożyć.
Wreszcie usłyszała stukot jego butów i dźwięk zbliżających się ku niej kroków.
– To bzdura – powiedział tuż nad jej głową. – Oboje umieramy z zimna. Posuń się trochę.
Przyłożę się do ciebie i zaraz będzie nam lepiej.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Zwariowałeś!
Przerażona jego propozycją Regan usiadła, trzęsąc się zarówno z zimna, jak i z oburzenia.
– Dobrze słyszałaś – burknął. – Zamierzam się położyć obok ciebie. Ale nic się nie bój.
Chodzi mi tylko o to, żeby nie zamarznąć i trochę się przespać.
– Nie dopuszczę do tego – zdenerwowała się Regan. Przypomniało jej się, jak
zareagowała na jego bliskość, kiedy ją pocałował i ciarki przeszły jej po plecach.
– Zastanów się przez chwilę – powiedział spokojnie. – Czeka nas ciężki dzień. Musimy
dobrze odpocząć, a zmarznięci nie zmrużymy oka. Jeżeli przyłożymy się do siebie, zrobi nam
się od razu cieplej.
– Nic z tego.
– No dobra. Zostanę na swojej pryczy. Na wiosnę, kiedy nas znajdą, będziemy
zamarznięci na kość. Ale w porządku. Przynajmniej będą mieli pewność, że zachowywaliśmy
się cnotliwie.
Do diabła, pomyślała Regan, dlaczego ten człowiek musi zawsze mieć rację? Drżała z
zimna i ze złości.
– Zgoda – powiedziała po chwili. – Możemy spróbować.
– Nareszcie poszłaś po rozum do głowy.
– Bo ja wiem – odparła nerwowym głosem. – Ta prycza jest strasznie wąska.
Usłyszała w ciemności odgłos otwieranego zamka błyskawicznego.
– Co ty robisz? – krzyknęła. – Chyba się nie rozbierasz?
– Zdejmuję tylko kurtkę – oświadczył spokojnie. – I radzę ci zrobić to samo. Nakryję nas
obiema parkami.
Regan posłuchała go w milczeniu.
– Przesuń się pod samą ścianę – zażądał. – Chyba nie chcesz, żebym położył się na tobie?
Przylgnęła mocno do lodowatej ściany. Adam przytulił się do jej pleców. Gdy poczuła
dotyk jego muskularnego ciała, przeszył ją silny dreszcz.
– Przyciśnij plecy do mojej klatki piersiowej – zażądał. – Co jest, pani nauczycielko, czyś
ty się nigdy do nikogo nie tuliła?
Owszem, chciała odpowiedzieć, ale nie do faceta oskarżonego o morderstwo. W ostatniej
chwili ugryzła się w język. Posłuchała go jednak i przylgnęła do niego plecami.
Adam nakrył ich obydwiema parkami i objął ją mocno w talii. Poczuła na karku jego
gorący oddech. Sama oddychała bardzo szybko i choć usiłowała leżeć spokojnie, mimo woli
wierciła się nerwowo.
Jeśli ta głupia dziewczyna nie przestanie się wiercić, pomyślał, stracę panowanie nad
sobą. Obawiał się, że w takim przypadku Regan wykopie go z pryczy. I co wtedy?
– Przestań się kręcić – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Przepraszam – szepnęła. – Za chwilę się uspokoję. Adam odsunął się od niej troszeczkę.
To będzie trudna noc, pomyślał, ale trzeba ją jakoś przeżyć i nie tracić panowania nad sobą,
tak jak to już raz było. Miał na nią wielką ochotę. No, ale czy nie dosyć już kłopotów?
Regan poczuła ogarniającą ją powoli rozkoszną falę ciepła. Zaimprowizowany śpiwór dla
dwojga działał w sposób niemal magiczny. Nawet wycie wilków już jej nie przerażało.
Ogarnęła ją miła senność.
Przez szpary zabitych okien wkradał się świt. Regan otworzyła oczy i zobaczyła twarz
śpiącego jak kamień mężczyzny niemal tuż przy swojej twarzy. Jego oddech owiewał jej
policzek. Widocznie przez sen obróciła się do niego przodem. Postanowiła nie budząc Adama
wysunąć się jakoś spod okrywających ją kurtek, ale nie mogła się na to zdobyć. Gapiła się na
niego mimo woli, zafascynowana jego męską urodą. Nawet jego dwudniowy zarost wydawał
jej się pociągający. Nie mówiąc już o wydatnym podbródku, świadczącym o niespożytej
energii. Z trudem powstrzymała się od pogłaskania go po policzku.
Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Czyżby zapomniała, że leży na jednej pryczy z
mężczyzną, poszukiwanym przez policję za niezwykle poważne przestępstwo? I o tym, że w
gruncie rzeczy została przez niego porwana?
Nagle Adam otworzył szeroko oczy. Leżąc bez ruchu wpatrywał się prosto w źrenice
Regan, jak gdyby ją chciał zahipnotyzować. Znała już to uczucie. Zrobiła też ciekawe
odkrycie. Otóż kolor jego oczu zmieniał się zależnie od nastroju. Jaśniały, kiedy był zły.
Ciemniały, gdy wpadał w zadumę. Teraz były szare, szarością unoszącego się nad ogniskiem
dymu.
– Dzień dobry, nauczycielko – powitał ją. – Czy dobrze ci się spało?
– Doskonale – odparła rumieniąc się.
Nagle przypomniała sobie, że w środku nocy obudził ją jego krzyk. Wołał imię jakiejś
kobiety, ale nie mogła sobie przypomnieć tego imienia.
– Wypuść mnie – zażądała, usiłując wydostać się spod kurtek, którymi oboje byli ciasno
owinięci. – Muszę iść za tak zwaną potrzebą.
Rozgniewała go jej nerwowość i pośpiech, ale pomógł jej wstać i podał parkę. Regan
zapięła błyskawiczny zamek, pospiesznie zeszła z łodzi i pobiegła pomiędzy drzewa.
Gdy wróciła, zastała Adama czekającego z jej plecakiem w rękach.
– Czy nie rozpalimy sobie ogniska? – zapytała.
– To strata czasu. Nie jest tak zimno jak wczoraj.
Miał rację. Niebo było wprawdzie pokryte chmurami, ale powietrze niewątpliwie
łagodniejsze, wiatru ani śladu.
– Przemyj sobie zęby śniegiem – zasugerował.
– Chciałbym jak najszybciej ruszyć w drogę. Podał jej na otwartej dłoni garść witamin.
– Wyjąłem je z twojej torby podróżnej – oświadczył.
– Posłużą nam za całe śniadanie.
Żadne nie powiedziało głośno tego, na czym im najbardziej zależało. Żeby po dotarciu do
obozu rybackiego znaleźć tam jakieś zapasy żywności.
Mimo dojmującego uczucia głodu Regan była w doskonałej formie. Szła za Adamem,
starając się dotrzymać mu kroku, a to wcale nie było łatwe. Regan zastanawiała się nad tym,
dlaczego Adam tak się spieszy, ale nie chciała o nic pytać. Była zbyt dumna, by się skarżyć.
Poza tym mężczyzna był w podłym nastroju. Od chwili kiedy wyruszyli w drogę, nie odezwał
się do niej ani słowem i nie zmienił ponurego wyrazu twarzy.
Po pewnym czasie mięśnie nóg po prostu odmówiły jej posłuszeństwa. Przysiadła na
dużym kamieniu nad brzegiem strumienia.
– Minuta odpoczynku – zawołała w kierunku pleców Adama.
– o co chodzi? – zapytał ostro.
– Nogi odmawiają mi posłuszeństwa – oświadczyła Regan. – Muszę chwilę odpocząć.
– No dobrze, ale nie za długo – zgodził się Adam niechętnie i także przysiadł na
kamieniu. Był wciąż ponury jak noc.
– Jak daleko do jeziora? – zapytała go Regan.
– Wiem dokładnie tyle co ty – odparł Adam. – Gdyby tylko ta rzeczka chciała płynąć
prosto, doszlibyśmy tam wkrótce. Ale te ciągłe zakręty są straszne.
– A co się stanie, jeżeli nie będzie tam żadnego obozu rybackiego?
– Nonsens.
Adam był tak pewny swego, że Regan odetchnęła z pewną ulgą. Jednakże niepokoił ją
jego ponury nastrój. Poprzedniego wieczora był zupełnie inny. Wykazywał nawet niejakie
poczucie humoru.
Wczoraj wieczorem? No tak, wczoraj wzywał jakąś dziewczynę. Zaraz, zaraz, jakże jej
było na imię?
– Co to za jedna ta Jennifer? – zapytała go nagle.
– Co ty wiesz o Jennifer? – zdenerwował się Adam.
– Wołałeś ją przez sen.
– Czy mówiłem coś jeszcze?
– Nie. Tylko wołałeś jej imię. Kim ona jest?
– Nie twój interes – zirytował się.
Machnął ręką, ale na jego twarzy pojawił się przelotny wyraz bólu. Podobny do tego, jaki
zauważyła poprzedniego dnia, gdy zapytała o rodzinę i przyjaciół.
– Przepraszam – szepnęła teraz Regan. – Masz rację. To rzeczywiście nie jest moja
sprawa.
Żałowała, że poruszyła temat, który wyraźnie sprawiał mu przykrość, ale nie mogła się
powstrzymać od zastanawiania się nad tym, czy ta Jennifer jest żoną, czy też przyjaciółką
Adama. W każdym razie była z pewnością bardzo ważną osobą w jego życiu. Dlaczego myśl
o niej była Regan tak niemiła?
– No dobra, ruszamy – powiedział wreszcie Adam i wstał z kamienia. – Czas na nas.
– Dlaczego tak się spieszysz? Siedzimy tu zaledwie od pięciu minut.
Adam zmarszczył brwi i spojrzał na nią ponurym wzrokiem.
– Mówiłaś, że skąd pochodzisz? – zapytał obcesowo.
– Nic na ten temat nie wspominałam. Ale jestem z Minnesoty. Chociaż urodziłam się i
wychowałam w Winnipegu.
– Kanada, Minnesota i twój nos nic ci nie mówi?
– Nie rozumiem. O co ci właściwie chodzi?
– O pogodę.
– Zawsze żyłam w miastach. Nie znam się na pogodzie. Polegam na prognozach
telewizyjnych.
– Ale ja wychowałem się i urodziłem na wsi – oświadczył Adam. – Węchem czuję
zapowiadającą się zmianę aury. Od rana wiem, że zbliża się śnieżyca.
– Na pewno?
– Możesz mi wierzyć.
Regan rozejrzała się dokoła. Powietrze było właściwie łagodne. W koronach brzóz
hałasowały stada sikorek. Nic nie wskazywało na nagłą zmianę pogody.
Adam uniósł głowę. Regan poszła za jego wzrokiem. Na horyzoncie zbierały się ciężkie
ołowiane chmury.
– Och, Adamie! – wykrzyknęła. – Masz na pewno rację! Jeżeli śnieżyca zastanie nas pod
gołym niebem...
Adam spojrzał w jej rozszerzone strachem piwne oczy i pożałował, że ją tak przestraszył.
Chciał jednak, żeby zdawała sobie sprawę z sytuacji.
Wiedział już wystarczająco dużo o Regan MacLeod, by zdawać sobie sprawę, że odwaga
nie jest jej mocną stroną, że ukrywanie strachu dużo ją kosztuje. Toteż podziwiał względny
spokój, jaki okazywała od chwili, kiedy porwał samolot.
Miał nadzieję, że nerwy nie odmówią jej posłuszeństwa.
Odetchnął po chwili z ulgą, gdyż Regan zerwała się na nogi, wyprostowała i spojrzała mu
w oczy.
– Na co czekamy? – zapytała niemal wesoło.
I znów szli wzdłuż zamarzniętej rzeczki, wprawdzie w milczeniu, ale tym razem ramię w
ramię. Jak para zdeterminowanych, bliskich sobie ludzi, pomyślała Regan z dziwną
satysfakcją.
Zastanawiała się nad jego przepowiednią pogody. Miała nadzieję, że Adam się myli.
Może popada śnieg, ale czy to koniecznie musi być burza? Powietrze było wciąż spokojne.
Po jakichś dziesięciu minutach zaczęło trochę prószyć. Żadne z nich nie skomentowało
tego. Szli może trochę szybciej i już po chwili świat zasłoniła biała kurtyna gęstniejącego z
sekundy na sekundę śniegu.
Zrobiło się ślisko. Temperatura spadała gwałtownie. Widzialność była żadna. Tylko słabe
zarysy brzegów rzeczki wskazywały drogę.
Regan nie protestowani, gdy Adam ujął jej rękę, poczuła się raźniej.
Potknęła się kilka razy i wtedy opierała się o niego, a on obejmował ją mocnym
ramieniem i pomagał jej odzyskać równowagę. Był niespokojny. Nie miał pewności, czy w
tej dziczy nad jeziorem rzeczywiście znajduje się obóz rybacki, poza tym łatwo było
zabłądzić wśród śnieżnej zamieci. Jeżeli się okaże, że przyprowadził Regan tutaj na pewną
śmierć... ewentualność ta zaczęła go dręczyć. Ogarnęło go potworne poczucie winy. Tym
bardziej że dziewczyna nie skarżyła się na nic.
Zaczęła coś mamrotać. Pochylił się nad nią, żeby lepiej słyszeć, co mówi.
– Nuda – mówiła. – Koszmarna nuda. W tej cholernej Minnesocie. Zawsze na to
narzekałam. Teraz przynajmniej nie mogę się skarżyć.
– Chyba nie – uśmiechnął się Adam. Spodobała mu się jej ironia. – Rzeczywiście nie
możesz narzekać.
No tak, pomyślała Regan, bo przecież nic mi nie dolega. Tyle, że mam mnóstwo śniegu w
butach, mokre plecy, palce rąk i nóg zesztywniałe z zimna.
– Ja to wytrzymam – powiedziała wprawdzie na głos, ale tylko do siebie. – Muszę to
wytrzymać. Nie jestem tchórzliwą babą.
– Oczywiście, że nie – uspokajał ją Adam. – Kto tak mówi?
– Ludzie – mruknęła. Miała oczywiście na myśli Keitha Spencera. – Paskudni ludzie.
– Mylą się – zapewnił ją.
O czym ona mówi? dziwił się w duchu Adam. Może bredzi? Jest osłabiona.
Podtrzymywał ją jak mógł i przez cały czas wytężał wzrok w nadziei, że ujrzy wreszcie
kontury jakichś zabudowań.
Regan zorientowała się nagle, że Adam puścił jej rękę i obejmuje ją mocno w tali,
przyciskając do siebie, praktycznie wlecze ją po śniegu.
Przyjemnie jej było pod opieką tego silnego mężczyzny, ale nie chciała zbytnio
wykorzystywać sytuacji.
– Ty mnie właściwie dźwigasz – powiedziała cicho. – Zostaw. Dam sobie sama radę.
– Wiem – odparł. – Jesteś naprawdę bardzo dzielna.
– Mam to po dziadkach. Cholerni Szkoci. Oni są wszyscy tacy.
Wyprostowała się z wielkim wysiłkiem, potrząsnęła gwałtownie głową, oderwała się od
Adama i szła jak automat. Słyszała jakby z daleka głos Adama, ale nie rozumiała słów.
– Czy my tu zginiemy, Adamie? – zapytała go w pewnej chwili. – Czy to nas właśnie
czeka?
Przycisnął ją mocniej swoim silnym ramieniem.
– Nie zginiemy – przyrzekł solennie.
– Jest coraz zimniej. Wiatr coraz silniejszy.
– To dobry znak.
Roześmiała się. On jest chyba nienormalny, pomyślała. Po prostu zwariował.
– Nie czujesz tego? – zdziwił się. – Jesteśmy na otwartej przestrzeni i dlatego wiatr tak
bardzo nam dokucza. Dotarliśmy do jeziora, Regan. Nie widzę go, ale je czuję.
– Czy jesteś tego pewny?
– Chyba tak. Wystarczy teraz trzymać się brzegu. Spójrz w prawo. Widzisz drzewa?
– Tak – odparła.
Karłowate świerki wyznaczały brzeg niewidzialnego lustra wody.
– Rozglądaj się za przerwą pomiędzy drzewami. Tam powinna być polanka, a na niej
obóz rybacki.
– Daleko to jeszcze?
– Myślę, że mamy jeszcze do pokonania niecałe dwa kilometry.
Boże, niechby już doszli. Adam modlił się w duchu, żeby się nie okazało, że pomylił się
studiując mapę. Modlił się, żeby wśród tej gwałtownej śnieżycy nie przegapili przerwy
pomiędzy drzewami. Czuł, że Regan słabnie z minuty na minutę, długo już nie wytrzyma tego
tempa, tej walki z wiatrem i głodem. Zresztą on także słabł coraz bardziej.
Wreszcie dotarli do wymarzonego celu. Zobaczył nie polankę, ale mały pomost,
przeniesiony na kamienistą plażę, by nie został zniszczony przez lód.
– Dotarliśmy do celu, Regan! – oświadczył triumfalnie.
– To dobrze – odparła ledwo słyszalnym szeptem. – Czy myślisz, że tam będą prawdziwe
miękkie łóżka? Takie z materacami?
– No, chodź już. – Adam podparł ją ramieniem, pomógł jej wspiąć się na stromy brzeg.
Śnieg był tu głębszy i luźniejszy. Można się było w nim zapaść.
Adam zorientował się, że Regan nie da rady. Podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię.
– Puść mnie natychmiast! Moi Szkoci byliby wściekle zgorszeni!
– Uspokój się – mruknął i dał jej lekkiego klapsa.
– Jestem bardzo uparta. Uparta i niezdolna do kompromisów. Ojciec twierdzi, że to nie
ma nic wspólnego z moim szkockim pochodzeniem.
Adam uśmiechnął się. Uśmiechnął się nie tylko dlatego, że słowa Regan go rozbawiły, ale
głównie na widok zarysów budynku widocznych przez śnieżną kurtynę.
Kiedy wreszcie stanął na szczycie skarpy, dyszał jak parowóz. Załzawionymi oczami
spojrzał na ganek staroświeckiego szałasu, zbitego z nie ociosanych belek.
Pozostała jeszcze tylko jedna przeszkoda do pokonania. Trzeba się było wspiąć po
pokrytych twardym śniegiem schodkach, prowadzących na werandę. Adam zmobilizował się
do ostatniego wysiłku, przesunął ciężar ciała Regan trochę w bok, przy czym otarł się swym
zarośniętym policzkiem o jej policzek. Odczuła to, ku swemu zdziwieniu, jako pieszczotę.
Na ganku Adam przystanął i postawił Regan na ziemię. Oparła się o ścianę i spokojnie
czekała na rozkazy.
Okna szałasu zabite były deskami, drzwi zaryglowane. Adam rozglądał się za czymś,
czym mógłby je wyważyć i w tym momencie spostrzegł przypiętą do drzwi kartkę.
„Klucz jest w kajaku. Proszę się rozgościć, ale nie dawać niedźwiedziom klucza od
spiżarni. Wasz Ralph G.” – przeczytał.
– Kajak? – zdziwił się.
– Tam – powiedziała Regan wyciągając rękę. Typowy indiański kajak zwisał na
łańcuchach z dachu werandy. Adam zdjął rękawicę, wsunął dłoń do wnętrza kajaka i po
chwili wśród suchych liści i igliwia natrafił na klucz.
Drzwi otworzyły się bez oporu. Adam chwycił Regan delikatnie za ramię i szybko
wprowadził ją do ciemnego wnętrza.
Otworzył okiennice i w świetle dnia okazało się, że znajdują się w dużej izbie. Było w
niej równie zimno jak na dworze. Z ulgą spostrzegli duży kominek, a pod nim stos drewna na
podpałkę.
– Nie pamiętam sympatyczniejszego widoku – ucieszyła się Regan.
Podeszła jak mogła najbliżej do tego potencjalnego źródła upragnionego ciepła.
Adam przyglądał się jej z niepokojem. Drżała na całym ciele jak człowiek dotknięty
hipotermią. Należało ją jak najszybciej rozgrzać. Sam zresztą marzył o cieple.
Szybko wsunął drewno do kominka i zapalił je. Już po kilku sekundach jasne płomienie
zaczęły się wspinać po piramidzie z grubych brzozowych polan.
Wziął przewieszoną przez oparcie kanapy kolorową chustę i rzucił ją przed kominek.
– Połóż się tu – zażądał od Regan.
Posłusznie ułożyła się na chuście, podciągnęła kolana i wbiła wzrok w migotliwe
płomienie. Adam zrzucił z siebie plecak, zdjął parkę i przyklęknął przed dziewczyną. Pomógł
jej pozbyć się plecaka, zdjął rękawiczki i kozaczki. Kiedy zaczął zsuwać jej skarpetki z nóg,
wzdrygnęła się, jak gdyby obudziła się z letargu.
– Sama to zrobię – wymamrotała szczękając zębami. – Odsuń się, do diabła. Już ja sobie
dam radę.
– Tak jest – zgodził się Adam – ale teraz musisz przez chwilę spokojnie poleżeć. Masz
nogi jak lód. Nie chcę, żebyś mi się rozchorowała. I bez tego jesteś wystarczająco uciążliwą
towarzyszką podróży, nauczycielko.
Ten człowiek chce myśleć i działać za mnie, pomyślała Regan ze złością. Nie mam na to
najmniejszej ochoty.
Zaczął szybko masować jej stopy, położywszy je na swoich muskularnych udach. Regan
zmuszona była przyznać, że sprawia jej to dużą przyjemność. Westchnęła głęboko i poddała
się jego zabiegom.
Po chwili zaczęły zalewać ją rozkoszne fale ciepła. Krew znów krążyła w jej nogach,
przejaśniło się w głowie. Ciepło ogniska i sprawny masaż Adama przywróciły ją do życia.
Patrzyła na jego pochyloną głowę, na gęste ciemne włosy i poczuła, jak rośnie w niej
uczucie sympatii do tego człowieka. Przeraziło ją to i zarazem radośnie podnieciło. I nagle ją
olśniła i niczym piorun uderzyła prawda o Adamie Fullerze!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ten człowiek nikogo nie zabił! Był równie niezdolny do zabicia innego człowieka jak ona
sama! Oskarżono go o zbrodnię, której nie popełnił. Była o tym całkowicie przekonana.
Dlaczego nabrała nagle tej pewności? – zastanawiała się. Czy dlatego, że opiekował się
nią tak troskliwie? Wiedziała jednak, że ma do czynienia z bezwzględnie uczciwym
mężczyzną, szanującym cudze życie.
Ale czy wolno jej wierzyć instynktowi? Przecież mogły ją zwieść pieszczoty silnych, a
przy tym delikatnych rąk i bliskość jego twardych, umięśnionych ud?
Leżała sztywno, i ledwo oddychała. Wchłaniała w siebie emanujące z niego ciepło i
reagowała na jego bliskość, na jego wszechogarniającą męskość drżeniem całego ciała. Bała
się, że Adam odczuwa jej podniecenie, że udzieli mu się ono.
To ryzykowna historia, myślał z kolei Adam. Bo kiedy się nad nią nachylił, poczuł
zapach jej jedwabistych, rudych włosów. Kiedy masował jej stopy, a właściwie pieścił je,
poczuł bolesny ucisk w dołku i gwałtowne pożądanie wstrząsnęło całym jego ciałem. Dobry
moment wybrałeś sobie na igraszki miłosne, chyba zwariowałeś, człowieku!
Przestał gładzić jej gładkie, szczupłe stopy, ale nadal trzymał je mocno w swych silnych
dłoniach. Napawał się ich ciepłem, poddawał się rozkosznemu uczuciu intymnej bliskości tej
świetnej dziewczyny.
To błąd, pomyśleli oboje, zupełnie niezależnie od siebie i dokładnie w tym samym
momencie. I dokładnie w tym samym momencie odsunęli się od siebie.
– Rozgrzałaś się? – zapytał Adam nieco zachrypłym głosem.
– Owszem, jest mi znacznie cieplej – odparła szybko. Nastąpiło dłuższe milczenie. Oboje
unikali patrzenia drugiemu w oczy, oboje starali się odzyskać równowagę.
– Czy czujesz się na siłach, by zastanowić się nad jadłospisem? – zapytał wreszcie Adam
zupełnie już normalnym tonem.
– O tak, przyznam ci się, że kiszki mi marsza grają – odparła Regan już całkiem
swobodnie.
– No to zobaczymy, co jest w spiżarni.
Regan wsunęła stopy do swoich ciężkich, wilgotnych butów, wstała i rozprostowała się.
Zabrali się do poszukiwań. Obeszli długi dębowy stół, przy którym łatwo mogło zasiąść
co najmniej dwunastu biesiadników.
Adam pchnął wahadłowe drzwi, prowadzące do innego ciemnego pomieszczenia.
Otworzył okiennice i okazało się, że znajdują się w dużej staroświeckiej kuchni.
Zobaczyli wielki, żeliwny piec kuchenny, przy którym leżała sterta drewna. Nadawał się
raczej do ogrzewania niż do gotowania potraw. Do tego służył najwidoczniej duży prymus,
stojący pod jedną ze ścian. Wobec braku elektryczności ustawiono na długiej półce rząd lamp
oliwnych. Przy dużym zlewie sterczała ręczna pompa.
Regan zaczęła myszkować w szafkach i szufladach. Znalazła mnóstwo naczyń, sztućców
i narzędzi, ale żadnego jedzenia.
Przeszła do następnego, znacznie mniejszego pomieszczenia.
– Adamie! – krzyknęła już od progu. – Przynieś szybko lampę. Zdaje się, że trafiłam na
skarb!
Adam zapalił jedną z lamp i przyłączył się do Regan.
– Co tam masz?
– Tu jest spiżarnia! I to dobrze zaopatrzona! O rany, spójrz tylko! Moja matka
kolekcjonuje nalepki ze starych puszek. Oszalałaby ze szczęścia na ten widok!
– Co tam nalepki. Mnie interesuje zawartość.
Wzięli się szybko do otwierania puszek, zapełniających liczne półki. Były w nich
makarony, ryż, płatki owsiane, cukier, sól, mąka, herbata, jajka w proszku, sproszkowane
mleko, kilka rodzajów krakersów, a nawet suszone owoce i orzechy. I to w niemałych
ilościach.
– Czy znalazłaś może kawę? – zainteresował się Adam. – Marzę o filiżance gorącej kawy.
– Ja nie. Ale zaraz, jest i kawa. Co za cudowny człowiek ten Ralph G. Adamie.
Zgromadził tu wszystko, co może przetrwać zimę i nie zepsuć się. Ciekawa jestem jednak,
dlaczego w takich ilościach.
– Jest to miejscowy zwyczaj. Schronienie i jadło dla zbłąkanych turystów. Tu działa
prawo północy.
– Zjedzmy wreszcie, dobrze? Umieram z głodu.
– Zaraz spróbuję uruchomić pompę i prymus. Czy ty umiesz gotować? Bo to nie jest moja
mocna strona.
– Nie mogłabym wprawdzie wykładać na kursach gastronomii, ale doskonale potrafię
ugotować ryż i fasolę.
W pół godziny później siedzieli przed płonącym kominkiem, trzymając na kolanach
talerze pełne świetnie przyprawionego ryżu i fasolki po bretońsku.
Adam jadł z nie ukrywaną przyjemnością.
– To jest nawet lepsze od gulaszu z kaszą – oświadczył po chwili.
Jakie to zabawne, pomyślała, że to, co w normalnych czasach uważamy za rzecz
codzienną, w takiej sytuacji wydaje się po prostu cudownym darem losu. Jedzenie, dach nad
głową, ciepłe wnętrze. Ten prymitywny szałas spełniał te warunki.
Ale miał też swoje niespodzianki. Po zaspokojeniu pierwszego głodu Regan rozejrzała się
dokoła. Na półkach i stołach, pod ścianami i po kątach ustawione były najrozmaitsze
artystyczne wyroby tutejszej ludności. A więc wyplatane kosze, wyszywane koralikami
mokasyny, ceramika, maski. Na jednej ze ścian wisiała ogromna głowa wypchanego łosia, a
pod nią na podłodze leżała para starych rakiet do chodzenia po śniegu.
– To zabawne – powiedziała. – Czy myślisz, że w sypialniach na piętrze zastaniemy słupy
totemiczne?
Adam roześmiał się tak serdecznie, jak gdyby w ogóle nie miał zmartwień. Dotychczas
odzywał się raczej mało i zdawkowo, czasami nawet cynicznie.
– Nie zdziwiłbym się – powiedział. Regan także wybuchnęła śmiechem.
– Wydaje mi się, że ten nasz pan Ralph to bardzo ciekawy człowiek. Spójrz, co stoi pod
oknem! Stary nakręcany gramofon! Czy to jeszcze gra?
Ponieważ nie odpowiedział, bacznie mu się przyjrzała. Pusty już talerz odstawił na bok i
wyciągnął się leniwie po swojej stronie indiańskiej derki, podparłszy głowę ręką. Wyraz
rozbawienia zniknął.
Widząc trzeźwe, niemal surowe spojrzenie, poczuła dziwną suchość w gardle i z trudem
przełknęła ślinę. Wyraźnie coś zamyślał. Już raz tak na nią patrzył, kiedy rozcierał jej stopy.
Miły komfort rybackiego szałasu przestał się wydawać bezpiecznym schronieniem.
Zaczęła ciążyć świadomość, że przecież jest z tym człowiekiem sam na sam i że taki stan
może trwać wiele dni. Myśl o nieprzewidzianych konsekwencjach budziła uczucia bliskie
paniki. Może to zbędny niepokój, ale nie potrafiła mu się oprzeć. Stawianie czoła fizycznemu
niebezpieczeństwu to jedno, ale stawianie czoła... Właściwie czemu? Właśnie! Nie wiedziała,
jak się zachować w sytuacji, do której nie była przygotowana. Miała ochotę stąd umknąć.
Z trudem oderwała wzrok od arcymęskiej sylwetki i szybko wstała. Zaczęła nerwowo
przeszukiwać wszystkie szafki i domniemane schowki pomieszczenia.
Adam pilnie się temu przyglądał, dostrzegając paniczny charakter tych poczynań. Po
chwili zdał sobie sprawę, czego ona szuka. Nie zrozumiał natomiast intencji, które temu
towarzyszyły.
– Nie znajdziesz, Regan! – powiedział spokojnie.
– Ja po prostu... rozglądam się – odparła niewinnym tonem, unikając jego spojrzenia.
– Akurat! Tylko się rozglądasz? Szukasz radionadajnika. Przyznaj się! – Mówił, jakby był
nią rozczarowany. Usiadł. – Chyba mają tu w sezonie aparat nadawczy. Muszą mieć jakiś
środek łączności ze światem. I zaryzykuję twierdzenie, że zabierają go ze sobą na jesieni.
Wygląda na to, że nie ma sposobu wezwania pomocy.
Nie odpowiedziała. Zaskoczył ją umiejętnością odczytywania jej zamysłów. Nie
wiedziała natomiast, że Adam opacznie zrozumiał powód jej nagłej chęci wydostania się z
szałasu.
Trudno, pomyślał z goryczą. Ona mu nadal nie ufa. Myśli tylko, żeby znaleźć się jak
najdalej od mężczyzny ściganego przez prawo. Ostatecznie wcale mu nie jest potrzebne jej
zaufanie. Po tym, czego doświadczył w Teksasie, doszedł do wniosku, że tego typu stosunki
damsko-męskie są tak czy inaczej nic niewarte.
Z pewną przykrością przyjął jej zachowanie. Ogarnęła go na chwilę fala samotności.
Zaczął myśleć o Jennifer. Brakowało mu jej, martwił się o nią. Czy jeszcze kiedyś ją
zobaczy?
Regan zaniepokoił wyraz jego twarzy. W szarych oczach znowu pojawiły się ślady
cierpienia. Nie mogła znieść jego bólu. Zapomniała o radionadajniku. Pragnęła tylko
złagodzić jego cierpienie, odwrócić uwagę Adama od czarnych myśli, które ponownie go
nawiedziły. Pretekstem mogła być przecież pogoda.
– Przestało podać, Adamie! – powiedziała cicho.
– W istocie przestało, masz rację... – Spojrzenie jego podążyło ku oknu, przy którym
stała. Skinął głową, wstał i sięgnął po kurtkę leżącą na kanapce.
– Dokąd chcesz iść? – spytała zaniepokojona, ale jednocześnie zadowolona, że zaczął
myśleć o czymś innym.
– Kiedy tu wchodziliśmy, miałem wrażenie, że widzę jakieś budynki za szałasem.
Chciałbym sprawdzić przed zmrokiem, co tam jest. Przy odrobinie szczęścia znajdę trochę
polan. To, co tutaj mamy, wystarczy najwyżej na jeden dzień.
– Czy mogę...? – zawahała się. – Czy mogę iść z tobą?
Z kolei on zawahał się z odpowiedzią, lecz po chwili zdecydował, że to jest bez
znaczenia.
– Jeśli chcesz brnąć przez śnieg...
Był gotów wybaczyć jej to radio, bo właściwie dlaczego miałby mieć do niej pretensję o
to, że chce się z tego wyplątać i uciec od człowieka oskarżonego o morderstwo.
Wyszli przez kuchnię i tylną werandę. Stanęli na chwilę, aby zorientować się w terenie.
Chociaż wiatr ustał, temperatura była chyba jeszcze niższa niż poprzednio. Można było
niemal wąchać ten czysty, ostry mróz. Gałęzie drzew obrosły świeżym śniegiem.
Przecudowny zimowy krajobraz! Tyle, że był to już kwiecień.
W istocie pod wysokimi sosnami stało kilka budyneczków. Najbliższy, bez przedniej
ściany, był drewutnią pełną opałowego drewna.
– I znów mamy szczęście! – odezwał się Adam. Ruszył w stronę jeziora. Blisko brzegu
stały dwie chatynki z bali. Regan szła za nim.
Adam niósł pęk kluczy znalezionych w kuchni. Jednym z nich otworzył pierwszą
chatynkę. Stały w niej prycze dla amatorów rybactwa, przyjeżdżających tu w lecie. Ten sam
klucz otwierał drugą chatynkę, podobnie wyposażoną.
Poszli dalej w stronę większej szopy. Okazała się składem rupieci i nie rupieci. Bardzo
interesujące! Ralph Gunnerson był nie lada kolekcjonerem. Szopę zapełniały stare graty i
rzeczy często jeszcze użyteczne. Na przykład sprzęt rybacki i różne narzędzia. Adam
pomyślał, że warto poszukać łopaty, by przebić kilka ścieżyn w śniegu.
– Przestało mnie cokolwiek dziwić – powiedziała Regan, biorąc do ręki łuk i leżący obok
kołczan ze strzałami.
– To nie dla mnie – mruknął Adam. – Żeby tu była strzelba, to może bym coś upolował
do jedzenia.
– A ten rewolwer, który zabrałeś policjantowi? – spytała, korzystając z nadarzającego się
pretekstu.
– Możesz się nie bać, Regan! – odparł z gorzkim uśmiechem. – Zostawiłem go. Nie chcę,
żeby myślano, że jestem uzbrojony i niebezpieczny i że trzeba mnie ubić przy lada
sposobności.
– Ooo! – powiedziała odkładając łuk i kołczan. Odetchnęła z ulgą, ale i pewną dozą
szacunku.
– Idziemy? – spytał.
– Tak. Ale nie! Poczekaj. Spójrz tam! To jest blaszana wanienka? Jakiś starożytny model!
Czy sądzisz, że to jedyne urządzenie sanitarne w okolicy?
– Są prysznice.
– Chyba żartujesz?
– Wcale nie. Chodź, to ci pokażę.
Poprowadził ją do jeszcze jednego budynku w pobliżu mieszkalnych chatynek z
sosnowych bali. Wskazał spory zbiornik wzniesiony na słupach.
– Łaźnia! W lecie pompują do zbiornika wodę z jeziora i podgrzewają gazem z butli.
– Lepsze to od blaszanej wanny po pępek – odparła ale nadal bardzo prymitywne.
– Ludzie, którzy tu przylatują, nie szukają wygód. To jest sceneria, której właśnie pragną.
Spędzają kilka dni daleko od cywilizacji, na dziewiczych obszarach...
– Znam te argumenty. – Westchnęła. – Moja rodzina miała letni dom nad jeziorem w
stanie Minnesota. Wszyscy się nim zachwycali z wyjątkiem mnie. Zawsze protestowałam,
gdy mnie tam ciągnięto. Żelazne piece, ubikacja za domem, tak jak tu, żadnej łazienki.
Bardzo źle w tym wszystkim sobie radziłam.
– Tutaj jakoś sobie radzisz – stwierdził.
I nagle zrozumiał: Regan MacLeod była pełna wątpliwości przede wszystkim w stosunku
do siebie. Dziwił się, że czuje dla niej wielką wyrozumiałość.
Gdy Regan rano otworzyła oczy, ujrzała przede wszystkim wielkie okna, z których biła
jaskrawość pięknego poranka. Przez parę minut leżała pod podwójną warstwą koców,
przeciągając się tylko i jakby wypróbowując siłę mięśni, nieco sztywnych po przeżyciach
poprzedniego dnia. Właściwie czuła się już zupełnie dobrze. Wieczorem Adam ściągnął na
dół parę materaców z sypialni na piętrze i ułożył je na podłodze w pobliżu kominka. Spał
jeszcze mocno na boku, obrócony w jej kierunku, zjedna ręką jakby przerzuconą przez głowę.
Wczoraj rano na starej łodzi stwierdziła, ze oglądanie go w tej pozycji jest dla niej co
najmniej niebezpieczne. Wywoływało uczucia, z którymi nie potrafiła sobie poradzić.
Wprowadzało zamęt. Ale tym razem nie ogrzewali się wzajemnie, oba materace dzieliła
odległość co najmniej metra, więc pomyślała sobie, że nie zaszkodzi mu się przyjrzeć. Była w
błędzie.
Widziała masę ciemnych, zmierzwionych włosów i twarz o rysach złagodzonych przez
sen, pozbawioną śladów smutku czy trosk. W efekcie twarz młodszą i jakby bezbronną. I
bardzo, ale to bardzo zmysłową.
Poruszyła się pod kocami, aby zneutralizować natrętne fizyczne odczucia. Jak będzie
mogła znieść conocne przebywanie w jego bliskości? A inaczej zorganizować wszystkiego
nie można ze względu na jeden kominek. Prawdziwa tortura. Przyznawała się wobec siebie,
że go pragnie. Wiedziała jednak, że wykluczone jest jakiekolwiek zaangażowanie. Winny czy
niewinny, był w oczach prawa uciekinierem i ona nie powinna z nim się zadawać. Poza tym
była gdzieś tam jeszcze jedna kobieta imieniem Jennifer.
Odrzucając wszelkie pokusy wyślizgnęła się cichutko spod koców i poszła poprawić
ogień. W palenisku jeszcze się żarzyło. Dodała kilka polan i ponownie ustawiła kominkowy
ekran.
Robiła to wszystko bardzo cicho, by nie obudzić Adama. Wiedziała dobrze, iż w nocy
wstawał kilkakrotnie, by utrzymać w kominku ciągły ogień. W nagrodę należy mu się teraz
spokojny sen.
Owinąwszy się kocem, gdyż poranny ziąb był dotkliwy, podeszła do okna i wyjrzała na
świat. Słońce ponad pokrytym kołdrą śniegu jeziorem było oślepiająco białe, niebo
bladoniebieskie. Piękno krajobrazu w bieli splamione ciemną zielenią świerków zatykało
dech w piersiach. Piękno i niemal absolutny spokój.
Niechętnie oderwała się od okna i poszła do kuchni, myśląc o śniadaniu. Było tam
lodowato, ale na szczęście doświadczenia z rodzinnego domku letniego ułatwiły rozpalenie
żelaznego pieca. Adam już przedtem nauczył ją posługiwania się kuchenką naftową i pompą
przy zlewie. Rozpaliła ogień, poszła już do spiżarni, ale po drodze zmieniła zamiar. Śniadanie
może poczekać! Było coś, czego w tej chwili bardziej potrzebowała!
Wahała się jeszcze chwilę, patrząc przez kuchenne okno na składzik na skraju wyrębu.
Wczoraj przyznała się właściwie Adamowi, że staje zawsze bezradna w konfrontacji z czymś
nowym lub onieśmielającym. Bardzo to ją teraz złościło.
Adam podniósł się z posłania. Gwałtownie zamrugał oślepiony blaskiem poranka.
Zerknął na sąsiedni materac. Regan jest najprawdopodobniej w kuchni, pomyślał. Pociągnął
nosem, mając nadzieję wychwycić śniadaniowe zapachy. Umierał z głodu. Ale przede
wszystkim powinien się ogolić. Dwudniowy zarost nieprzyjemnie swędział. Czuł tylko
zapach idący z kominka, na którym paliły się świeżo podłożone polana. Wstał i ruszył do
kuchni w poszukiwaniu Regan.
Pchnął wahadłowe drzwi i stanął zdumiony. Żelazny piecyk buchał gorącem, a na
kuchence naftowej stał potężny czajnik, z którego ulatywała smuga pary. Jeszcze większe
zdziwienie wywoływały mokre ślady z resztkami topniejącego śniegu. Prowadziły z dworu
przez całą kuchnię do przepierzenia z derki rozwieszonej na sznurze, skąd dobiegały odgłosy
pluskania.
Regan usłyszała skrzypnięcie zawiasów wahadłowych drzwi i zawołała:
– Stop! Proszę pozostać w przyzwoitej odległości od przepierzenia!
– Co tam robisz? – zapytał, postępując kilka kroków.
– No, jak ci się zdaje? Kąpię się. – Nie słysząc żadnej reakcji dodała: – Jesteś zdziwiony?
– Tak... bardzo zdziwiony... – odparł zduszonym głosem.
Gdyby wiedziała, jak bardzo jest zdziwiony! Miejsce, w którym stanął, pozwalało mu
wejrzeć za przepierzenie znacznie lepiej, niż gdyby podszedł. Okno w rogu pomieszczenia
miało zamknięte okiennice i spełniało funkcję lustra, w którym Adam zobaczył dosłownie
wszystko. Oblał go żar. Stał jak przykuty.
– Dlaczego mówisz takim dziwnym głosem? – spytała. – Coś się stało?
– Nie, nic. Pewno poranna chrypka – skłamał.
– Aha! Nie tylko ty masz prawo się dziwić. Ja sama się zdziwiłam. Ale nie mogłam już
siebie zcierpieć po dwóch dniach niemycia. Wyciągnęłam blaszaną wannę ze składziku i
przeciągnęłam ją przez polanę aż tutaj. Spracowałam się jak wół. – Chrząknęła z
rozbawieniem. – To nie tyle ciężar, ile bardzo nieporęczna rzecz. Parę razy rozłożyłam się na
lodzie i śniegu. Prawdopodobnie będzie mnie to kosztowało parę siniaków na pupie.
To, co właśnie oglądał, nie miało żadnych siniaków, natomiast było wcale, wcale! Ha,
znacznie nawet piękniejsze! Stała w wannie, plecami odwrócona do zdradliwego okna.
Obserwował gładkie, ponętne ciało, kształtne pośladki, uda i łydki. Zapomniał o śniadaniu.
Pojawił się w nim zupełnie inny głód i szalona chęć jego zaspokojenia.
– Właściwie to bardzo śmieszne – ciągnęła. – W tym wszystkim, co miałam na sobie, z
trudem mogłam się podnieść. Ale się udało! Udało mi się też podgrzać dość wody na zupełnie
porządną kąpiel. Nie jest to oszałamiający sukces, ale jestem z siebie bardzo zadowolona.
Obróciła się, by ze stołka wziąć czerpak. Ujrzał jej wspaniałe piersi z różowym obrzeżem
sutek. Po płaskim brzuchu kropelki wody spływały wąziutkimi strumykami ku ciemnej kępce.
Ogarnęła go fala pożądania.
– Hej, hej! – zawołała po dłuższej chwili milczenia.
– Jeszcze tam jesteś?
– Tak. Jestem – odparł przez zaciśnięte gardło. Wiedział, że powinien czym prędzej
odejść. Zachowuje się niczym podniecony nastolatek, który I podgląda przez dziurkę od
klucza.
– Ooo! – przypomniała sobie. – Trafiłam na interesujące rzeczy. Kiedy poszłam na górę
szukać ręczników, znalazłam ubrania w szafach. Niektóre rzeczy mogą się nam przydać.
Pantofle nocne, szlafroki! Bawełniane podkoszulki!
– Aha – odparł niemal obojętnie.
Powinien czym prędzej się wycofać, zanim Regan spojrzy w okno i zobaczy jego odbicie.
Polewała się teraz wodą z czerpaka. Woda z mydlinami ściekała strużkami z jej aksamitnego
ciała. Był bliski szału.
– Już prawie skończyłam – usłyszał komunikat.
– Wstawię więcej wody do podgrzania. Pewno także będziesz chciał wziąć kąpiel.
– Tak... tak, oczywiście.
O Boże! Jak ona się zmysłowo przeciąga! Wygina plecy w łuk jak zadowolony kociak. A
gdy się przegina do tyłu, podnoszą się jej białe piersi i sutki wysoko sterczą! Cierpiał męki.
– Wiesz co? Mam pomysł! – usłyszał. – Równie dobrze moglibyśmy na stole w kuchni...
– Co? – Zatkało go.
– W ogóle mnie nie słuchasz! Powiedziałam, że możemy zjeść śniadanie tutaj, w kuchni.
Doszedł ją jęk.
– Co się stało? – zapytała sięgając po prześcieradło kąpielowe. – Jesteś pewno bardzo
głodny. Weź kąpiel, a ja przez ten czas przygotuję śniadanie. Woda jest już pewno gorąca,
więc od razu możesz wejść do wanny. Płatki owsiane? Chcesz? – Nie słysząc żadnej
odpowiedzi zawołała: – Adamie!
Skrzypnięcie wahadłowych drzwi obwieściło odejście wzywanego. Dlaczego umknął bez
słowa? Czy coś go zdenerwowało? Trudno zgadnąć. Ten człowiek jest zmienny jak pogoda.
Zastanawiała się właśnie, jak opróżnić wannę, kiedy usłyszała rąbanie drzewa. Podeszła
do nie zasłoniętego okiennicami okna.
Adam był w drewutni. Siekierą rozłupywał pniak położony na koźle. Robił to jakby w
szaleńczym opętaniu. Patrzyła zdumiona. Sprawiał wrażenie człowieka, który postanowił
zemścić się na biednym pniaku. Jakby rozładowywał olbrzymie napięcie. Raz po raz siekiera
błyskała to unosząc się w górę, to opadając. Pomyślała, że oszalał.
Nagle usłyszała jakiś odgłos, zdecydowanie różniący się od uderzenia siekiery w polano.
W nagłej nadziei zaczęło jej bić serce. Skoczyła do drzwi na ganek i szeroko je otworzyła.
Stanęła na progu wsłuchując się w odległy jeszcze pomruk, który przechodził stopniowo w
wyraźny metaliczny jęk małego samolotu! Poszukujący ich patrol? Chyba tak!
Nie traciła czasu. Podniecona myślą, że zjawia się szansa połączenia z rodziną, która
przypuszcza pewnie najgorsze, pochwyciła kurtkę z balustrady schodów i nakładając ją
zbiegła w pośpiechu z ganku.
Drzewa skrywały szałas. Puściła się pędem w stronę jeziora, gdzie samolot mógłby ją
łatwiej dostrzec. Zaczęła wymachiwać rękami i głośno krzyczeć.
Nie usłyszała tupotu ciężkich butów i nie dotarły do niej gniewne wołania Adama.
Doznała niemal szoku, gdy silne dłonie chwyciły ją od tyłu za nogi i rzuciły na ziemie.
Wydawało się jej, że słyszy nawet łoskot swego padającego ciała.
Nie odniosła jednak żadnych obrażeń. Zabezpieczył ją przed tym miękki śnieg, w który
oboje wpadli. Była jednak w najwyższym stopniu oburzona, wściekła i zdeterminowana, by
walczyć.
Wydała dziki okrzyk, usiłując się wyswobodzić. Udało się jej obrócić na plecy.
– Puść mnie! – krzyknęła. – Czy ty nic nie zrozumiałeś? To samolot! Pewno nas szukają.
– Zabraniam ci dawać jakiekolwiek znaki! – dzikim głosem powiedział Adam,
wczołgując się na nią, by ją unieruchomić. – Powiedziałem ci, że nie dam się ponownie
złapać! Mówiłem poważnie!
Bliska paniki, ponieważ samolot znajdował się już prawie nad nimi, zaczęła szarpać się i
kopać.
– Nie pozwolę! Nie będziesz mnie powstrzymywał! To nasza jedyna szansa! Nasza
jedyna szansa wydostania się stąd żywcem!
– Regan, przestań się szarpać, proszę! – powiedział i zaklął, gdy próbowała ugryźć go w
dłoń. – Powiedziałem ci, że się stąd wydostaniemy i dotrzymam obietnicy!
– Ja ci nie wierzę! O Boże! – niemalże go błagała.
– Musisz mnie puścić!
– Już za późno – poinformował ją zmniejszając uścisk. – Słyszysz? Odlatują.
Warczenie motoru było już znacznie słabsze. Do jej oczu napłynęły łzy bezsilności i
rozczarowania.
– Przepadło! Straciliśmy wielką okazję, która może się już nie powtórzyć.
– Wydostaniemy się stąd! – powtórzył. – Wydostaniemy się, gdy zejdzie lód z jeziora.
– Jak się wydostaniemy? – spytała z ponurą twarzą.
– Mówiłeś, że tu są łodzie, a żadnych łodzi nie ma.
Z wyjątkiem zmurszałego indiańskiego wydrążonego pniaka koło ganku.
– Są łodzie! – zapewnił ją, wskazując głową w stronę jeziora. – Hangar znajduje się tuż
nad samym brzegiem, poniżej tych sosenek. Wczoraj z okna na piętrze zauważyłem... To jest
ośrodek rybacki. Muszą być łodzie!
Nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła. Chciała wierzyć, ale nie była pewna, czy powinna.
Prawie na niej leżał. Opierał się tylko na łokciach. Mógłby już ją puścić. Jednak się nie
ruszył, ani ona też go o to nie prosiła. Nogi miał nadal splątane z jej nogami. Regan była
świadoma ciężaru na swej dolnej połowie ciała. Wcale miłe uczucie! Niemniej była
zaniepokojona.
Adam wpatrywał się w nią. W kącikach oczu miała łzy. Ich widok wyzwolił w nim
przedziwne uczucia. Chęć utulenia jej i pocieszenia. Ale i chęć posiadania. Gorące, pulsujące
pożądanie.
– Wiem, że się boisz – powiedział serdecznym i zmysłowo ochrypłym głosem. – Ale
możesz mi wierzyć, Regan! Obiecuję ci. Nie pozwolę, by spotkało cię cokolwiek złego.
Wydostaniemy się stąd.
– Wiem – wyszeptała. – Wierzę ci i... ufam.
Nie powinna, pomyślał. Nie powinna mu ufać, ponieważ on właśnie teraz desperacko jej
zapragnął...
Zniknął rozsądek. Zniknęły wszelkie hamulce. Opadł cichutko, przygniatając ją całym
ciężarem ciała. Zaczęła się pod nim szarpać i dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że ona
walczy tylko po to, by wyswobodzić uwięzione ramiona i objąć go nimi, i jeszcze bardziej
przyciągnąć do siebie.
Nie potrzebował innej zachęty. Wtopił usta w jej wargi, dusząc w zarodku jej krótki
okrzyk. Był to początek bardzo długiego pocałunku.
Gdy zniknęły dzielące ich bariery, oddali się bez reszty grze zmysłów i namiętności.
Dłonie Adama błądziły wszędzie, gdzie mogły, palce przeczesywały gęstwinę jej włosów,
wciskały się pod kurtkę w bezskutecznym wysiłku dotarcia do jej ciała, które tak go rozpaliło,
gdy patrzył na jego odbicie w lustrze okna. Nie mógł osiągnąć tego, czego pragnął. W
każdym razie nie tutaj, w śniegu. Miał jednak jej usta i te nie stawiały żadnych ograniczeń.
Całował ją namiętnie, a ona czuła słodycz i ciepło bijące od jego twarzy. Jęczał, gdy wiła
się pod nim i obejmowała nogami jak obręczą.
Regan trzymała go w uścisku bez najmniejszego wstydu. Jeszcze nigdy nie była całowana
z taką pasją i namiętnością, jeszcze nigdy nie była tak pobudzona przez mężczyznę. Pierwszy
szok minął, zapomniała o wszelkich troskach i problemach. Tylko on, tak bliski, jego usta,
lekkie drapanie jego zarostu, fizyczne objawy jego pożądania. Było to wspaniałe,
nierozsądne, szalone!
Nie potrafiłaby powiedzieć, w którym momencie wszystko się popsuło. Uświadomiła
sobie tylko, że nagle straciła kontakt z jego dłońmi, które obejmowały jej twarz, gdy
namiętnie ją całował. Pocałunki urwały się, a jego ciało przestało ją ogrzewać. Wdarło się
między nich zimne powietrze.
Zagubiona Regan wpatrywała się w Adama. Był niesłychanie spięty, twarz miał jakby
zmartwiałą i trzymał się na odległość podpierających jego ciało wyprostowanych rąk. W
siwych oczach jakby coś kipiało. Trwało to dość długo, nim się zorientowała, że był to wielki
gniew. Skierowany przeciwko niej!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Pojęła przyczynę: obarczał ją winą za zmysłowe chwile, które kosztowały go utratę
panowania nad sobą i pełnej kontroli nad emocjami. Był niesprawiedliwy!
Nie mogła zrozumieć, dlaczego oderwał się od niej w chwili, kiedy nie tylko on tak
otwarcie jej pożądał, ale musiał wiedzieć, że i ona również go pragnęła. Poczuła się
wzgardzona i skrzywdzona.
Parokrotnie przełykając ślinę, by powstrzymać płynące do oczu łzy, których za żadną
cenę nie chciała ujawnić, usiłowała coś powiedzieć.
– Co się stało? Co ja takiego zrobiłam? – zdołała wymamrotać.
– Nic – odparł krótko. – Absolutnie nic! Podniósł się na kolana, potem wstał. Wyciągnął
dłoń, by jej pomóc. Zignorowała ten gest i wydźwignęła się sama. Zaczęła się otrzepywać.
Nie uwierzyła jego odpowiedzi.
– No to dlaczego jesteś taki zły? – rzuciła wyzwanie.
– Jestem zły na siebie, a nie na ciebie, Regan! Dzięki niech będą opatrzności, iż w jego
głowie zadzwonił w ostatniej chwili sygnał ostrzegawczy. Zdążył wziąć się w garść. Boże
drogi, przecież zamierzał posiąść ją zaraz, od razu, na mrozie i w śniegu! Teraz nie zapomni
już nauczki. Zrobi wszystko, aby na przyszłość unikać podobnych sytuacji. W każdym razie
nie z nią. Nie chciał jej zrobić krzywdy. Czyżby zaczynał obdarzać ją głębszym uczuciem?
Jeśli tak, to popełniał kolejny błąd!
– Bardzo cię przepraszam – wymruczał. – To się już nie powtórzy.
Odwrócił się i poszedł w kierunku szałasu. Regan pozostała na miejscu, czując się przez
dłuższą chwilę bardzo nieszczęśliwa i zagubiona, zła na własne tchórzostwo. Podjęła wreszcie
decyzję: nie puści mu tego płazem. I będzie żądała wyjaśnień.
Odnalazła go przed kominkiem, w którym poprawiał ogień.
– Myślę, że mam prawo domagać się odpowiedzi – zaczęła. – Nie chodzi mi o to, co
zdarzyło się na śniegu... ale o wszystko. Znalazłam się tu nie z własnej winy. Ponieważ na
razie nie widzę wyjścia z tej sytuacji, uważam, że mam prawo wiedzieć, zrozumieć...
– Wiesz wszystko, co potrzebujesz wiedzieć... że jestem poszukiwany jako podejrzany o
morderstwo.
– Wiem znacznie więcej – odparła.
– Co takiego? Co wiesz?
– Że nie jesteś zabójcą. Że nie mógłbyś zabić człowieka.
Trzymane w kieszeniach dłonie zacisnął w pięści. Uśmiechnął się ponuro.
– Bardzo to niemądrze z pani strony, pani nauczycielko! Na pani miejscu dla ostrożności
myślałbym o mojej osobie jak najgorzej. – Dlaczego ona nie chce zrozumieć? Dlaczego nie
dostrzega prostego faktu, że dla jej dobra powinna utrzymywać z nim stosunki na dystans.
Gdyby poznała całą prawdę, to wówczas mogłaby być oskarżona o współuczestnictwo po
fakcie zabójstwa i pomaganie podejrzanemu w ucieczce.
– I nic mi więcej nie powiesz? – spytała.
– Masz rację. Nic ci więcej nie powiem. – Jeśli ona nie ma dość rozsądku, to on musi o
nią zadbać!
Odciągnął materac od kominka i ruszył z nim w stronę kuchni.
– Co robisz?
– Kładę go w kuchni. I tam będę sypiał – odparł.
– I będzie się palić tu i tam przez całą noc?
– Ale za to ryzyko mniejsze... – Obrócił się z cynicznym brzydkim uśmiechem. – Kobieta
i mężczyzna, zagubieni tak jak my... Kusząca sytuacja, prawda? Zwłaszcza jeśli podnieca
dreszczyk niebezpieczeństwa. Ja, broń Boże, nie unikam z zasady cielesnych pokus, jeśli mi
się nawiną... To, co się wydarzyło... co nastąpiło w śniegu, to właśnie takie nawinięcie się
okazji, nic więcej. Jednakże w obecnej sytuacji, moja droga, nie wolno mi się zajmować
niczym oprócz myślenia, jak uniknąć mamra.
Regan wyglądała, jakby ją uderzył w twarz. Zupełnie świadomie okazywał zbędny
cynizm i okrucieństwo, sam siebie za to nienawidził! Tak było jednak lepiej. Niech się
poczuje czasowo skrzywdzona i upokorzona wersją, jaką usłyszała, niżby miała zostać trwale
okaleczona związkiem, który prowadził donikąd.
Przeżyli trzy okropne dni, uprzedzająco grzeczni nawzajem. I gdy tylko było można,
schodzili sobie z drogi. Adam spędzał większość czasu poza szałasem, przekopując całą
siatkę ścieżyn, które im były najzupełniej zbędne i rąbiąc bez końca polana. Regan
pozostawała w szałasie, układając pasjansa przed kominkiem. Spróbowała też przeczytać
jedyną książkę, jaką tu znalazła, ale był to zbyt długi i straszliwie nudny przewodnik rybaka,
więc szybko zrezygnowała.
Kiedy spotykali się z konieczności przy posiłkach lub w celu omówienia jakiejś sprawy,
natychmiast narastało w nich napięcie jak przed burzą.
W ciągu tych trzech dni Regan doszła do wniosku, że upokorzenie, jakiego doznała,
wynikało z dobrych intencji Adama.
Zrozumienie tego powinno w zasadzie wpłynąć na zmniejszenie napięcia. W praktyce
Regan stała się jeszcze bardziej niespokojna. Adam miał rację, oczywiście! Byłoby błędem w
obecnych okolicznościach dać się ponieść zmysłom. Niemniej jego bliskość doprowadzała ją
do szaleństwa.
Czwartego dnia, pogodnego jak i poprzednie, Regan zdecydowała, że nie może już dłużej
odkładać bardzo nieprzyjemnej czynności, która narzucała się właściwie od chwili przybycia
do osady. Potrzebowali czystych ubrań! Obojgu udało się zabrać z samolotu po komplecie
zapasowej bielizny. Ponadto, z powodu zimna, nosili po parę warstw zewnętrznego odzienia,
co teraz pozwalało nawet na pewną rozmaitość. Jednakże już wszystko, łącznie z paroma
sztukami odzieży, którą znaleźli na piętrze, wymagało uprania!
Urządzenia pralnicze były równie archaiczne jak wszystko inne dookoła. Były to balia i
tara wiszące na tylnym ganku za kuchnią. Adam ofiarował się z pomocą, ale Regan z wielkim
samozaparciem grzecznie odmówiła, ponieważ i tak ciężkie roboty spoczywały na nim,
łącznie ze zmywaniem wszystkich naczyń wieczorem. Wkrótce jednak pożałowała swojej
szlachetności, zgięta wpół nad zlewem, zmagając się w prymitywnych warunkach z górą
odzieży.
Po spłukaniu i wyżęciu ostatniej pary skarpetek doszła do wniosku, że z całej tej łamiącej
grzbiet roboty wypłynął jedynie pożytek: udowodniła sobie, iż potrafi egzystować w trudnych
warunkach Północy. Życie we Frazer Inlet może okazać się niemal lekkie po tym, czego tu
doświadczyła...
Bardzo z siebie zadowolona załadowała pranie do kosza. Było ciepło i miała nadzieję, że
wszystko wyschnie przed wieczornym spadkiem temperatury. Właśnie wieszała uprane sztuki
na sznurze rozciągniętym między drzewami, gdy kątem oka odnotowała jakiś ruch. Obróciła
szybko głowę i dostrzegła małego królika skaczącego wzdłuż linii drzew. Zwierzątko wcale
nie było speszone jej obecnością.
Uśmiechnęła się i przez dobrą minutę obserwowała polarnego królika o olśniewająco
białym futerku, leżących prawie na karku ciemniejszych długich uszach i puszystych łapkach.
Ledwo wróciła do poprzedniej roboty, kiedy uwagę jej zajął szum i jakiś cień nad głową.
Po ułamku sekundy usłyszała pisk. Z przerażeniem dostrzegła królika szamoczącego się w
pazurach polarnej sowy.
Nie zawahała się ani chwili. Rzuciła wszystko i biegła na pomoc zwierzątku. Jej krzyki
nie zrobiły większego wrażenia na dwu istotach walczących w śniegu. Wielka sowa sycząc
wrogo i waląc potężnymi skrzydłami nie puszczała swojej ofiary. Dopiero gdy Regan
chwyciła kawałek drewna opałowego i dziobnęła nim ptaka, ten puścił zdobycz i poszybował
między drzewa.
Właściwie nie powinna była wtrącać się do naturalnego procesu polarnego życia, ale
Regan nigdy nie potrafiła stać na uboczu, gdy widziała, że ktoś bezbronny jest krzywdzony.
Sowa znajdzie sobie inny posiłek, a tego Regan nie będzie już widziała.
Odrzuciwszy drewno uklękła koło biednego króliczka. Była zdziwiona, że zwierzę nie
ucieka. Najpierw pomyślała, że jest jeszcze zbyt przestraszone, ale potem dostrzegła krople
krwi na śniegu i zdała sobie sprawę, że jest ranne i nie może biegać.
Wzięła na ręce rozedrgane puszyste ciałko i wstała. Właśnie w tym momencie pojawił się
zdyszany Adam, który przybiegł znad jeziora, słysząc jakieś krzyki.
– Co się stało?! – wołał. – Czy nic ci nie jest? Kiedy podszedł bliżej, pokazała mu królika
i opowiedziała całe zdarzenie.
– I to wszystko? – spytał. – Myślałem, że nadziewa cię co najmniej łoś!
– Nie bądź ordynarny – odparła. – Spójrz na to biedactwo, Adamie. Jest zranione.
– Sowy mają pazury ostre jak brzytwa. – Pochylił się nad królikiem. – Rozcięła mu całą
pachwinę. Gdyby nie to, nie dałby się wziąć na ręce. Umknąłby od razu. Co z nim zrobisz?
Zwierzę jest bezradne, póki rana się nie zagoi.
– W każdym razie nie zostawię go w lesie, żeby go zaraz zjadło inne zwierzę. Maleństwo
nie potrafi się obronić.
– To jest dziki królik, Regan. Nie wytrzyma w domowych warunkach.
– Nie wypuszczę go, póki nie zagoi się rana – odparła z uporem. – Będę go trzymała na
tylnym ganku. Na pewno znajdę jakieś pudełko w tej składnicy rupieci. Proszę cię, Adamie!
– No cóż, zabieraj go do domu! – westchnął z udanym gestem poddania. – Pójdę czegoś
poszukać.
Gdy po dłuższej chwili powrócił do kuchni niosąc drewnianą skrzynkę, zastał Regan
siedzącą z wyrywającym się królikiem na kolanach.
– Wyszedł z szoku. Jest przerażony i przytrzymując go mogę mu zrobić jeszcze większą
krzywdę – powiedziała z niepokojem.
– Daj mi go! – Odstawił skrzynkę. Podała mu szamoczącego się królika. – Gdzie masz
apteczkę z samolotu? Jest tam antybiotyk w kremie. Trzeba mu posmarować ranę.
– Zaraz przyniosę!
Gdy wróciła z tubką kremu, zobaczyła, że królik siedzi zupełnie spokojnie na ręku
Adama, który głaszcze zwierzątko w okolicach uszu, przemawiając do niego łagodnie. Była
poruszona tym widokiem. Pod chropowatą powierzchnią krył się tkliwy człowiek. Właściwie
domyślała się tego od samego początku.
Z zafascynowaniem przyglądała się, jak Adam ostrożnie dezynfekuje ranę i smaruje ją
antybiotykiem.
– Prawdopodobnie wszystko zliże – powiedział – ale może zdąży zadziałać.
Królika umieszczono w głębokiej skrzynce, którą postawiono na gankowym stole. Stanęli
oboje przy skrzyni i przyglądali się, jak zwierzątko rozpoznaje tymczasowe legowisko,
węsząc dookoła nieustannie.
– Czym go nakarmić? – spytała.
– Na zboczu rośnie kępa olch. Spróbowałbym mu dać trochę olchowej kory, no i pąki. To
go podtuczy.
– Spojrzał na nią z żartobliwym uśmiechem. – Nie sądzisz, że powinniśmy rozpatrywać
problem królika w kontekście pokarmu, a nie domowego pieszczoszka?
– Jesteś wstrętny! I wcale tak nie myślisz! – Dała mu szturchańca.
Roześmiał się i oczy mu rozbłysły wesoło po raz pierwszy od owego nieszczęsnego
poranka, kiedy z taką złością odszedł od niej. Odczuła wielką ulgę, że napięcie między nimi
już zniknęło. Widać był gotów ponownie zaofiarować swą przyjaźń, pod warunkiem unikania
ryzyka fizycznego zbliżenia.
– A więc lubisz zwierzęta? – spytał ją.
– Uwielbiam, ku rozpaczy mojej rodziny. Ściągałam zawsze do domu coś, co wymagało
podreperowania lub podkarmienia, a najczęściej jednego i drugiego. W ten sposób sprawiłam
sobie przed trzema laty Russela. Kiedy go znalazłam na szkolnym boisku, składał się
wyłącznie z pcheł i żeber i nikt go nie chciał. – Głęboko westchnęła. – Brak mi Russella
bardziej niż bieżącej wody i centralnego ogrzewania.
– Zakładam – powiedział sucho – że Russell to pies, a nie boa dusiciel?
– Oczywiście, że pies! Bardzo mądry. Z przewagą irlandzkiego setera...
– I sądzę, że jak większość Irlandczyków jest rudy?
– Spojrzał kpiąco spod ciemnych rzęs, kierując wzrok na jej włosy. – I dlaczego właśnie
Russell?
– Dlaczego nie? Imię bardzo do niego pasuje.
– Rzeczywiście, dlaczego nie! – Odchrząknął. – Skoro mówimy o przyjaciołach domu, to
czas wyznać, że i ja mam... brytana!
– Naprawdę? – Uradowała się, gdyż po raz pierwszy poinformował ją o czymś, co
dotyczyło jego osoby. Poza tym zrobił jej przyjemność, że łączy ich jakieś wspólne
zainteresowanie. – Jak mu na imię? On czy ona?
– Na imię ma Rover i to jest on.
– Ooo! – Była nieco rozczarowana, gdyż sądziła, że owa enigmatyczna Jennifer okaże się
psem. – Rover? Imię z wyobraźnią.
– Nie, właściwie to na imię mu Teks. – Znów ten żartobliwy uśmiech.
– A dlaczego Teks? Chwilkę, nie mów mi! Spróbuję odgadnąć... Dlatego, że ...
– ... jest tak ogromny jak stan Teksas. – Oboje wy buchnęli śmiechem.
– Mówisz poważnie? – spytała. – Naprawdę czeka na ciebie w domu Teks?
– Oczywiście, czeka w psim pensjonacie.
– Russell jest z moimi rodzicami. Na szczęście nie musiałam go zastawiać z obcymi.
– Jak mądry? – zapytał z błyskiem w oczach.
– Kto? Co?
– Powiedziałaś, że twój pies jest bardzo mądry. Jak bardzo?
– Czy to ma być konkurs na temat, czyj pies lepszy, czyj pies... – spojrzała podejrzliwe.
– Być może – odparł. – No wiec, jak bardzo jest mądry?
– Po pierwsze Rusell przynosi mi zawsze gazetę rzuconą przez roznosiciela do ogródka. I
robi to bez względu na pogodę.
– Eee, robi więc to, co potrafi jeszcze dziesięć milionów głupich psów w Północnej
Ameryce. Musi pani lepiej się postarać, panno MacLeod!
– Przecież powiedziałam, że to jest po pierwsze. Umie wiele innych rzeczy, chwileczkę,
muszę się zastanowić.
– Kiedy ty się będziesz zastanawiała, to ja ci powiem, że Teks nie tylko przynosi mi
gazety, ale wybiera pocztę ze skrzynki. Nosem otwiera pokrywę, wybiera listy, zamyka
pokrywę.
– Eee, to niewiele! A czy potrafił łapać w powietrzu piłkę? Bo Russel potrafi.
– Teks nie tylko łapie piłkę – odparł spokojnym tonem – ale potem potrząsa łbem, żeby ją
odrzucić we właściwym kierunku. No, niezupełnie właściwym... Jeszcze pracujemy nad
kierunkami...
– Kpisz sobie ze mnie... – Spoglądała podejrzliwie.
– Kiedy on to umie, naprawdę! – Zrobił krzyżyk palcami na piersi, co miało znaczyć, że
przysięga.
– Aha, aha! – wykrzyknęła radośnie po chwili zastanowienia. – Już sobie przypomniałam.
– Stop, stop! – powiedział jak sędzia obwieszczający, że upłynął czas.
– Poddajesz się? – spytała.
– Ani mi się śni. Ogłaszam chwilowe zawieszenie ognia!
– Dlaczego?
– Pomyślałem sobie, że skoro to są zawody, to musi im towarzyszyć właściwa oprawa
podczas rozdawania nagród zwycięzcom.
– Na przykład jaka?
– Może tak... jakieś wieczorne przyjęcie przy kominku? Wydawało mi się, że w spiżarni
jest prażona kukurydza i kakao... Co ty na to?
– Zgoda. Ale regulamin konkursowy?
– Wszystkie chwyty dozwolone.
– Dobrze. A nagroda?
– Na przykład: osoba przegrana wstanie pierwsza jutro rano, żeby zarówno rozpalić w
kuchni, jak i podrzucić do kominka...
– Akceptuję, panie Fuller! A konkurs odbędzie się po zmyciu po kolacji!
Szare oczy błysnęły chochlikowato. Adam odepchnął się od stołu i ruszył na podwórze.
Na pożegnanie rzucił:
– Cudowny Pies Russell nie ma najmniejszej szansy, szanowna pani. Nie wobec Teksa
Szybszego od Wiatru.
– To się jeszcze okaże! – obiecała królikowi w skrzyni, gdy za Adamem zatrzasnęły się
drzwi.
Regan wiedziała, że do wieczora Adam przygotuje się do konkursu i będzie miał w
zanadrzu niezliczoną ilość blagierskich opowieści o umiejętnościach swojego psa. Nie wolno
dać się wyprowadzić w pole. Resztę dnia spędziła na wymyślaniu najrozmaitszych sztuczek
dla Russela. Kiedy po południu wyścieliła skrzynkę królika liśćmi, uświadomiła sobie, że
właściwie bardzo dobrze się bawi i wcale nie myśli o problemach. Ten żartobliwy konkurs,
jaki Adam zaproponował, był dobrym lekarstwem. Oboje go potrzebowali!
Po wieczornym zmyciu naczyń Adam siedział rozparty na kanapie przysuniętej do
kominka. Miał na sobie te same spłowiałe dżinsy, natomiast zwyczajną koszulę zmienił na
strojną teksaską, która wspaniale uwydatniała jego szerokie bary.
Uśmiechnęła się na ten widok. Stawiając tacę z delicjami w postaci kakao i prażonej
kukurydzy na niskim stoliku przed sofą spytała:
– Co to takiego? Strój kowbojskich gitarzystów?
– Coś w tym rodzaju. Podoba ci się?
– Nie wiem, czy ci przyniesie szczęście. Chyba przegrasz konkurs.
Usiadła obok i przez dwadzieścia minut opowiadali sobie psie androny, pojadając
kukurydzę i popijając kakao. Każdy pomysł dotyczący psiego talentu kwitowany był przez
drugą stronę akceptacją i przysięganiem wiary w prawdomówność przeciwnika.
W całkowite zapomnienie poszły napięcia towarzyszące minionym dniom. Bawili się
doskonale, ale nie doszło do obwieszczenia zwycięzcy, gdyż w połowie drogi do mety
zmienili zupełnie temat. Regan nie miała nawet pojęcia, jak to się stało. Może impulsem było
jej wspomnienie, iż w rodzinnym domu ona jedna potrafiła w pełni ocenić talenty Russella.
– Russell lubi zawsze coś przegryzać. Wariuje z radości, gdy może przegryzać sznur
elektryczny – przyznała.
– Kto pierwszy szarpie? Prąd Russella czy Russell sznur? – spytał Adam z poważną miną.
– Prąd go nigdy nie szarpie! – odparła. – Russell jest bardzo mądry, najpierw wyjmuje
wtyczkę z kontaktu. W dość krótkim czasie załatwił ulubioną wiertarkę mojego taty,
odtwarzacz kompaktowy brata i nową suszarkę siostry. Nikt nie chce zrozumieć, że u
Russella jest to objaw frustracji, gdy nie zwraca się na niego uwagi. Ta frustracja sięga
prawdopodobnie korzeniami do nieszczęśliwego szczeniactwa. Nie sądzisz?
– Sądzę, że cała twoja rodzina tylko czatuje, żeby móc pozbyć się z domu ciebie wraz z
Russellem.
– Ale ja nie mieszkam w rodzinnym domu. Wynajmuję malutki domek na przeciwległym
skraju miasta. Z rodzicami mieszka tylko Midge, najmłodsza z nas, jeszcze w szkole średniej.
Ale często wszyscy się spotykamy u rodziców.
– I jak oni reagują na te rodzinne najazdy?
– Różnie – odparła Regan, zjadając resztkę kukurydzy. – Tata ostentacyjnie narzeka, że
dziś już nie ma skutecznej metody, aby powstrzymać dorosłe potomstwo przed powrotem do
gniazda. A. tak naprawdę to zarówno ojciec, jak i matka cieszą się, kiedy przychodzimy.
– A ileż jest tych młodych MacLeodów?
– Najstarszy, Andrew – wyliczała Regan. – Bardzo poważny człowiek. Potem moja
siostra, Dni, troszkę zadziera nosa i kryguje się, ale pod skórą bardzo miła i serdeczna.
Następna jestem ja. Potem Joe, który niczego nie traktuje poważnie. No i Midge. O Midge
mogę powiedzieć tylko tyle, że to jeszcze nastolatka.
– To zresztą wszystko wyjaśnia – powiedział Adam. – I nikt w tym gronie nie jest
zbędny?
– O nie! Wszyscy jesteśmy sobie buscy.
– Niemniej byłaś gotowa to wszystko poświęcić na rzecz nauczania gdzieś hen daleko we
Frazet Inlet?
– Wiem, wiem. To jest bardzo skomplikowane. Chyba po prostu doszłam do wniosku, iż
nadszedł czas, bym spróbowała sama fruwać. Chciałabym być jak moi szkoccy przodkowie:
silna i niezależna. Karmiłam się opowieściami o ich wielkiej odwadze. Osiedlili się w Mani
tobie, byli farmerami i wiedli bardzo ciężkie życie.
Opowiadała mu, jak to jej ojciec jako chłopak opuścił farmę i zamieszkał w Winnipeg,
gdzie pracował w młynarstwie, awansując do kadry kierowniczej. Ona urodziła się już i
wychowała w Winnipeg. Potem jej ojca przeniesiono do stanu Minnesota. Cała rodzina się
przeniosła! Regan jednak nigdy nie zapomniała swego kanadyjskiego pochodzenia oraz
szkockich przodków z prerii Manitoby.
– To byli twardzi i wytrzymali ludzie – powiedziała. – Ale obawiam się, że ja jestem z
innej gliny – dodała z żalem.
– Dlaczego tak sądzisz? – spytał. – Ponieważ odstraszają cię trudy? Nie sądzisz
przypadkiem, że twoi przodkowie też bardzo się bali o siebie? Mimo to jednak osiągnęli
sukces.
– Ale chyba byli ode mnie praktyczniejsi. Chętni podejmowania ryzyka. Pamiętam, że
jako dziecko zawsze niesłychanie bałam się nowych sytuacji, nowych ludzi, nowych
doświadczeń. Byłam przerażona, kiedy nadszedł czas nauki jazdy na dwukołowym rowerze,
nie mówiąc już o roku, kiedy musiałam zmieniać szkołę. Wszystkiego się bałam.
– Dlaczego?
– Bez specjalnego powodu. Taka byłam. Wiele z lęków już odpadło dzięki pomocy
rodziny, ale nadal zbytnio staram się chronić przed nowymi doświadczeniami. Czasami
bardzo mnie to wszystko męczy.
– Myślę, że pomieszałaś dwie cechy. Odwagę i pewność siebie. Tobie nie brak odwagi.
Gdyby tak było, to nigdy byś nawet nie wpadła na myśl, żeby lecieć do Frazer lnlet.
– Może masz rację. – Była nie tyle przekonana, co zadowolona, że ktoś w nią wierzy.
– A właściwie dlaczego Frazer lnlet? Dlaczego do tej próby wybrałaś tak odległe
miejsce?
– Po pierwsze dlatego, że zawsze mnie interesowała kultura Eskimosów. To
zainteresowanie jest pochodną podziwu, jakie mam dla ludzi, którzy potrafią przetrwać w tak
ciężkich warunkach klimatycznych.
– Jest to bliskie twemu podziwowi dla szkockich przodków z Manitoby – zauważył.
– Tak, oczywiście – przyznała. – I ostatnio zaczęło mnie to nawet niepokoić. Niepokoić
dlatego, że im więcej mam szacunku dla ludzi, którzy potrafią przedsięwziąć coś, czego ja nie
potrafię, rzucić wyzwanie losowi, tym mniej szanuję siebie. Nawet nie zaryzykowałam, żeby
zrobić coś ekscytującego. Jak na przykład ty! Umiesz latać. To musi być wspaniałe uczucie
pilotować samolot! Zachłystujące!
– Nie potrafiłbym dyskutować o wspaniałości pilotowania. To po prostu pożyteczna
umiejętność.
– Czy latanie to ważna część twojego życia? – spytała mając nadzieję przebić się przez
pancerz, pod którym chronił swe prywatne sprawy.
– Bardzo mi pomaga w mojej pracy – odparł enigmatycznie. – Dlatego nauczyłem się
pilotażu.
– W Teksasie?
Milczał. Przypomniała sobie, że wspominał o pracach konstrukcyjnych. Konstrukcyjnych
czy budowlanych? Czekała, by zaczął mówić i opowiedział o sobie. Powinna była jednak
wiedzieć, że tego nie zrobi. On nie chciał, by o nim cokolwiek wiedziała. Nie miał do niej
zaufania!
Żałowała tej próby pociągnięcia go za język. Znowu pojawiło się między nimi napięcie.
A tak już było im ze sobą dobrze! Niemal fizycznie odczuwała to jego nagłe milczenie.
Zapanowała cisza przerywana jedynie skwierczeniem polan w kominku.
Usiłował ją przekonać, że jest odważna. Jeśli ma rację, to nadszedł czas próby. Położyła
mu dłoń na ramieniu i zadała pytanie:
– Czy jest ci jej brak, Adamie?
– Kogo?
– Jennifer! Czy jest ci jej brak? Kim ona jest? Spojrzał jak zaszczute zwierzę. Mruknął
coś, czego nie zrozumiała i zerwał się z kanapy. Wziął kurtkę leżącą na bujanym fotelu.
Przyglądała się zaskoczona i bardzo nieszczęśliwa.
– Dokąd idziesz?! – wykrzyknęła.
Nie odpowiedział, tylko otworzył drzwi i wyskoczył na ganek. Po dłuższej chwili
usłyszała, jak chodzi po nim tam i z powrotem.
Siedziała martwo, wściekła na własną bezradność. Na ganku zapadła cisza. Chciała
wiedzieć, co tam się dzieje. Wstała i podeszła do okna. Pochylając się nad półką, na której
stał nakręcany gramofon, przykleiła twarz do szyby.
Adam stał sztywno na skraju ganku oparty o balustradę i patrzył w stronę jeziora. Księżyc
wędrował zgrabnie między płatami chmur, oświetlając scenerię. Skute lodem jezioro lśniło i
wydawało się płynne.
Adam stał tyłem do niej. Regan dostrzegła ogromne napięcie w jego sylwetce. Tęsknie
spoglądał na białą przestrzeń, jakby chciał stopić lodową pokrywę.
Wydawał się zdesperowany i straszliwie samotny. Nie mogła tego ścierpieć. Pragnęła do
niego iść, ale bała się, że nie będzie mile widziana. Nagle wpadła na pomysł. Uklękła przed
półką i zaczęła przeglądać stare płyty na siedemdziesiąt osiem obrotów. Poprzednio już
wypróbowała gramofon. Działał. Znalazła płytę, której szukała. Powoli nakręciła sprężynę, a
potem ustawiła igłę na płycie. Adam był zbyt pogrążony w ponurych myślach, by usłyszeć
otwieranie okna.
Pomyślała sobie, że być może zaczyna uczyć się wykorzystywania owej odwagi, którą jej
przypisał. Tym niemniej czuła duże zdenerwowanie, gdy cicho zamykała za sobą drzwi,
wchodząc na ganek.
Stanęła tuż za nim niepewna, jak przyjmie jej obecność. Przez okno z nieco zdartej płyty
dobiegał głos Na ta King Cole’a i słodkie dźwięki towarzyszącej mu orkiestry. Sama myśl o
tobie. Ponadczasowa, kojąca miła piosenka.
Adam jakby jeszcze bardziej zesztywniał. Wstrzymała oddech, czekając z nadzieją. I oto
powoli zaczął łagodnieć. Odwrócił się zaskoczony jej obecnością.
Chociaż nie wiał wiatr, noc była chłodna, a ona wyszła bez wiatrówki. Skuliła ramiona.
Światło z wnętrza podświetlało jej rdzawobrunatne włosy, dodając rudozłotą aureolę. To
wspaniała dziewczyna, pomyślał sobie i miał wielką ochotę przytulić ją. W tej chwili nic
więcej tylko przytulić.
Kiedy jednak się odezwał, jego głos zabrzmiał ostro i nieprzyjemnie:
– Trzęsiesz się z zimna!
– Byłoby mi cieplej, gdybyś mnie przytulił! – Jakby odgadła jego myśli. – Zrobisz to,
Adamie? Zatańczysz ze mną?
Wahał się. Nie dostrzegał twarzy Regan, która była w cieniu, potrafił jednak odczytać
wszystko z barwy jej głosu, pełnego niespokojnych pragnień. Wyciągnął do niej ramiona.
Wpadła w nie.
Była w tym wszystkim jakaś magia. Zaczarowane szaleństwo. Przestał jednak o tym
myśleć. Przyciągnął ją do siebie. Pochylił głowę tuląc policzek do jej policzka. Odczuwał
radość z trzymania jej w ramionach, radość z ruchu dwu połączonych ciał w takt melodii.
Tańczyli. Adam usiłował zapomnieć o beznadziejności sytuacji. Niezupełnie mu się to
udawało. Piosenka była zbyt gorzko-słodka!
Regan wyczuła jego myśli. Być może przeniknął w nią jego bolesny smutek.
– Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć. Właśnie sobie przypomniałam – wyszeptała mu
do ucha.
– Co? Co takiego? – spytał również szeptem.
– Russell też umie tańczyć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Przez chwilę wydawało się, że słowa do niego nie dotarły. Nagle podniósł głowę i
wybuchnął śmiechem. Niemal dusił się ze śmiechu, który gwałtownie przekształcił się w
szloch.
– Nie mogę. Nie mogę! – zawołał, odstępując parę kroków i ocierając oczy.
Czekała, aż odzyska panowanie nad sobą. Płakał jak małe dziecko. Była głęboko
poruszona. Jednakże Adam, owo uosobienie twardego Teksańczyka, wstydził się swojej
reakcji.
– Rozumiem, wszystko rozumiem – powiedziała miękko.
– Nie – odparł. – Nie rozumiesz i nie powinienem był tak się rozkleić. – Odwrócił się od
niej i wszedł do szałasu, pozostawiając Regan na ganku. Stała bardzo długo. Z wnętrza nie
dochodziły żadne odgłosy. Piosenka też zamilkła. Bez Adama było jej bardzo zimno.
Wróciła więc do środka. Igła głośno stuknęła na pętli ostatniego rowka. Podeszła do
gramofonu, wyłączyła go i zamknęła okno. Nie chciała zaprzepaścić owej odwagi, na którą
się zdobyła z takim wysiłkiem. Podeszła do kominka, gdzie Adam pogrzebaczem tłukł świeżo
dołożone polana. Jakby potrzebny mu był przedmiot, na którym można się wyładować.
– Czy naprawdę wszystko wygląda tak beznadziejnie, Adamie? – spytała po dłuższej
chwili.
Z hałasem upuścił pogrzebacz i obrócił się ku niej. Regan widziała, że tego wieczoru
Adam znacznie gorzej przeżywa przeszłość. Może właśnie dlatego, że tak dobrze się bawił i
nagle zdał sobie sprawę, że nie ma do tego prawa. Słusznie odgadła prawdziwy powód. Nie
mogła pogodzić się z nieszczęśliwym wyrazem jego twarzy i przerażeniem w oczach.
Palcami przeczesał włosy i zapytał chropowatym głosem pełnym bólu:
– Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?
– Posłuchaj mnie, Adamie! Nie możesz dłużej tak się dręczyć. To cię niszczy i spala.
Musisz mi wszystko opowiedzieć.
– Jesteś uparta, co? Szkocka krew. – Uśmiech, jakim ją obdarzył, był okrutny. – Nie
potrafisz przestać! Nie rozumiesz, co dla ciebie dobre!
– Nie mów tak, Adamie! – błagała.
– Czego mam nie mówić? Mam przestać powtarzać, że nie, że nic nie powiem? Co
jeszcze mogę powiedzieć, żebyś zrozumiała, że to nie twój interes?
Nie chciała płakać, bo to oznacza słabość. Jednakże łzy same napłynęły. Gorzkie gorące
krople staczały się po policzkach, trafiając w kąciki ust. Adam był już przy niej, wbrew sobie
pełen wyrzutów sumienia. Objął ją, przytulił, gładził jej włosy i pocieszał:
– Nie płacz, Regan! To nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. To ja jestem niegodny. Nie
jestem ciebie wart.
Nie zrozumiał jej. Myślał, że płacze dlatego, że on ją odrzuca. Nie zdawał sobie sprawy,
że to były łzy żalu z powodu jego cierpienia i jego lęków przed przyjęciem pomocy i
współczucia.
Nie mogła powstrzymać łez. On też nie wiedział, jak ma sobie z nimi poradzić. Czuł się
jednocześnie opiekuńczy i bezradny. A przecież był za nią odpowiedzialny. Chciał czy nie,
ale był. I jednocześnie pożądał jej. Boże drogi, jak on jej pożądał!
Ujął jej twarz w dłonie. Z wielką delikatnością zaczął scałowywać łzy z jej warg.
W zamierzeniu miały to być niewinne pocałunki, niosące pociechę, ale Regan
zareagowała zmysłowo. Nie potrafił się oprzeć.
Jego dłonie powędrowały ku piersiom dziewczyny, zaczęły je pieścić. Wyczuwał ich żar
nawet przez gruby sweter. Jakie wspaniałe, pełne piersi! I przez cały czas ją całował. Nie
potrafił się oderwać od jej ust. Ciągle mu było jej mało.
Nigdy nie dowiedział się, jak daleko mogliby się posunąć. Jedno z polan obsunęło się z
trzaskiem i buchnęły iskry. To im przywróciło przytomność. Z westchnieniem pożegnał jej
usta. Zobaczył szeroko otwarte jasnobrązowe oczy, odbijające blask ognia. Były w niego
wpatrzone z niemym pytaniem.
– Ale z nas dzieciaki! – powiedział uśmiechając się łagodnie. – Zalejemy Izami cały
szałas.
Regan też się uśmiechnęła, choć nie dała się oszukać jego słowom. Czuła, że zamierza
zmienić temat. Za chwilkę lekko potraktuje to, co się wydarzyło, jakby nigdy nic. I
przepadnie okazja przebicia skorupy, w jakiej się zamknął. Na to nie można pozwolić!
– Wcale z ciebie nie rezygnuję, Adamie! – powiedziała. – Tym razem już nie!
Opuścił ręce i zaczął się od niej odsuwać.
– O nie! Zostań! – powiedziała nieco drżącym, ale silnym głosem. – Wysłuchaj mnie,
bardzo proszę! Usiłujesz mnie... chronić. Bardzo mi to pochlebia, ale źle robisz. Dla mnie
samej! Jeśli kiedykolwiek mam stanąć o własnych siłach, to ludzie, którzy są mi bliscy,
muszą przestać wiecznie mnie przed czymś ochraniać. Mam prawo tego wymagać.
– A może... – dodał – ja osłaniam również siebie.
– I udaje ci się, Adamie? – spytała cichutko. – Czyżby twoje milczenie o tym świadczyło?
Niech to wszyscy diabli, pomyślał. Ona doskonale wie, że milczenie mu ciąży, że z
każdym dniem bezużytecznego pobytu na tym pustkowiu przeżywa coraz większe piekło.
– Podziel się ze mną, Adamie! – błagała. – Pozwól mi uczestniczyć w twojej tragedii!
Miała rację. Dłużej nie może zamykać się przed nią. Właściwie chciał, żeby wszystko
wiedziała. Może nawet tego potrzebował. Przecież każdy człowiek pragnie pozbyć się
ciężaru, którego nie jest już zdolny sam dalej dźwigać. A może powód, dla którego chciał się
jej zwierzyć, wynikał zupełnie z czegoś innego? Z nowego uczucia, do którego nie potrafił się
jeszcze sam przed sobą przyznać. W każdym wypadku bał się jej osądu.
– Widzę, że nie ja jedna poszukuję odwagi – powiedziała, dostrzegając jego wahanie.
– Tak, chyba nie tylko ty – przyznał potrząsając głową.
W tym momencie Regan już wiedziała, że będzie mówił. Usiłowała mu to ułatwić.
Usiadła w bujanym fotelu w sporej od niego odległości. Nie chciała, aby cokolwiek go
rozpraszało. Fotel zaskrzypiał, gdy siadała, więc postanowiła się nie ruszać. Wsparła się
stopami o podłogę, ręce złożyła na kolanach i spokojnie czekała.
Wodziła za nim wzrokiem, gdy chodził tam i z powrotem po całym pomieszczeniu,
niespokojny, podniecony, mechanicznie podnosząc indiańskie figurki, które po obejrzeniu
odkładał. Zaczął mówić głosem sztucznie opanowanym, równym, jakby się obawiał, że
jakikolwiek akcent emocjonalny zniekształci treść.
– Znasz Houston? To moje miasto, niemalże rodzinne.
– Nigdy tam nie byłam – odparła.
– Wielkie miasto, wspaniałe. Jednak nie zawsze tam mieszkałem. Urodziłem się i
wychowałem na ranczu w pobliżu Lubbocku. Nie było to wielkie ranczo. Biedniuteńkie
według standardów teksaskich i zadłużone po ostatnią trawkę. Siedziałem tam do śmierci
moich rodziców. Potem przez kilka lat kręciłem się po kraju, przeważnie pracując na
budowach. Nauczyłem się budownictwa, polubiłem nawet ten interes. Kiedy wróciłem do
Teksasu, osiedliłem się w Houston. Miasto rosło wtedy jak na drożdżach! Pełen rozkwit!
Chciałem z tego rozkwitu uszczknąć coś dla siebie. Założyłem własną firmę budowlaną,
malutką... Właśnie wystartowałem, kiedy poznałem Valerie.
Valerie, pomyślała Regan. Jeszcze nie tajemnicza Jennifer.
– Chodziłem na wieczorowe wykłady miejscowego uniwersytetu – kontynuował. –
Wybrałem sobie przedmioty, które by mi pomogły w interesach. Valerie była na moim roku.
Od razu ją zauważyłem. Należała do gatunku kobiet, na które natychmiast zwraca się uwagę.
Była przepiękna. To znaczy, tak mi się wówczas wydawało. Zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wydawało się, że z dnia na dzień znajomość
przerodziła się w poważne uczucie. Wkrótce zaczęliśmy napomykać o małżeństwie. I
pobraliśmy się.
Regan przypomniała sobie, że na starej łajbie wspomniał, iż był żonaty i stracił żonę.
– Oboje byliśmy młodzi – kontynuował. – I chyba niesłychanie impulsywni. Myśląc o
tym dziś dochodzę do wniosku, że właściwie jej nie znałem. Zdawało mi się, że jej życiowe
ambicje dotyczą solidnych podstaw bytowania, tak jak i moje. Nie rozumiałem, że Valerie
zależy głównie na seksie. Interesowali ją mężczyźni rozbudzający kobiece pragnienia. Silne
byczki. Zaczęło być gorzej, kiedy moja firma się rozwinęła. Valerie nie miała, oczywiście, nic
przeciw pieniądzom, jakie już zarabiałem, ale zacząłem ją po prostu nudzić. Już nie byłem
ognistym ogierem, spoconym muskularnym brutalem, ale po prostu zwykłym biznesmenem.
– I ciągle ją kochałeś? – spytała Regan.
– Właśnie nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek ją kochałem. – Potrząsnął głową. – Może
to był tylko fizyczny pociąg...
– Rozeszliście się?
– Powinniśmy byli to zrobić. Ale na świat przyszła Jennifer. Najcudowniejsza przygoda,
jaka mi się przytrafiła. Chciałem ocalić małżeństwo ze względu na córkę.
Gdy mówił o Jennifer, w jego głosie po raz pierwszy pojawiła się nuta radości i
ojcowskiej miłości.
– Ile ma lat? – spytała Regan.
– Dziewięć. Chciałem, żeby miała normalne rodzinne życie. Takie, jak ty miałaś z
rodzicami.
– I nie wyszło? – spytała.
– Valerie romansowała na lewo i prawo. – Rozłożył bezradnie ręce. – Mimo iż usiłowała
zachować ostrożność, wszystkiego się domyślałem. Wreszcie już nie mogłem udawać, że nic
nie widzę. I zdałem sobie wówczas sprawę, że w rezultacie nie pomagam Jennifer, lecz czynię
jej krzywdę. Byliśmy w trakcie rozwodu, kiedy Valerie... umarła.
Adam przestał chodzić po pokoju. Stanął przed kominkiem i wpatrywał się w Regan z
wyzwaniem w oczach.
– Valerie została zamordowana – powiedział drewnianym głosem. – I policja myśli, że to
ja jestem mordercą.
Zapanowała absolutna cisza, w której słychać było głośne syczenie palącej się żywicy z
polan. Adam niespokojnie czekał na reakcję.
– Ale jak to było naprawdę? – spytała spokojnie. – Powiedz mi dokładnie, jak to było.
Z chwilą gdy zobaczył, że Regan nie wycofuje się z okrzykiem przerażenia czy odrazy,
rozluźnił zaciśnięte szczęki.
– Wszystko to bardzo niedobrze dla mnie wygląda. – Spojrzał na tańczące płomienie. –
Byliśmy akurat w trakcie rozwodu. Wyprowadziłem się z domu i mieszkałem w wynajętym
mieszkaniu. Nasze wzajemne stosunki były bardzo napięte i każde spotkanie kończyło się
awanturą. Panowała między nami wrogość. Valerie była mściwa. Chciała ode mnie wydobyć,
ile się da pieniędzy i zachować opiekę nad Jennifer.
– A ty się temu przeciwstawiałeś?
– Tak sądzili sąsiedzi i jej przyjaciele. I powiedzieli to policji. Wszyscy byli przekonani,
że nasze głośne kłótnie tego właśnie dotyczyły. Pieniędzy i Jennifer. Taka wersja bardzo
odpowiadała Valerie. Byłem akurat w finansowym dołku i wszyscy o tym wiedzieli. Rynek
budowlany w Houston ostatnio się załamał i moje przedsiębiorstwo na tym ucierpiało. Niemal
w ostatniej chwili podpisałem kontrakt na budowę kompleksu biurowego, ale na realizację
potrzebowałem wszystkich posiadanych rezerw.
– I Valerie zagroziła przedsięwzięciu?
– Tak, zagroziła. Ale nie o to się kłóciliśmy. Ja tak bardzo nie dbam o pieniądze. Mnie
zależało jedynie na Jennifer. Zagrożone było normalne życie dziecka i to mnie doprowadzało
do furii.
– Twoja córka była...? Nie rozumiem.
– Valerie znalazła nowego fatyganta. Kiedy miała napady zawziętości i mściwości, a był
to u niej właściwie stan permanentny, specjalnie mnie nim drażniła. Opowiadała, jaki jest z
niego wspaniały kochanek, w odróżnieniu ode mnie, i tak dalej. Głównie to, więcej właściwie
o nim nie wiedziałem. Może dlatego nie chciała mi o nim mówić, bym w jakiś sposób nie
użył tego przeciwko niej w procesie rozwodowym. Wreszcie się jednak coś niecoś
dowiedziałem, był to jeden z owych brutali, w których się lubowała. Pojęcia nie mam, gdzie
go mogła spotkać. Może w jakimś barze. Wspomniała raz, że pracuje na platformie
wydobywczej gdzieś w Zatoce Meksykańskiej, a bary są pierwszym miejscem, do którego
pędzą nafciarze, kiedy z platformy przylecą na ląd.
– I Jennifer widziała swoją matkę z tym mężczyzną...?
– Nie. – Adam gwałtownie potrząsnął głową. – Dzięki Bogu, nie. Valerie trzymała ten
romans w wielkiej tajemnicy. Bała się, że wyjście tego faktu na jaw w czasie rozprawy
rozwodowej utrudni jej otrzymanie pieniędzy, których żądała. Z tego, co wiem, tylko ja
byłem świadomy, co się dzieje. I nic z tego nie wynikało, bo moje oświadczenie w sądzie nie
miałoby żadnego znaczenia, bez świadków i bez dowodów.
– No, to dlaczego...
– Dlaczego martwiłem się o Jennifer? Ponieważ w czasie kolejnej awantury Valerie
napomknęła, że jej przyjaciel będzie przeniesiony na jedną z platform wydobywczych w
Zatoce Hudsona i że natychmiast po otrzymaniu rozwodu ona zabierze Jennifer i wyjedzie do
swego kochanka.
– Frazer Inlet! – mruknęła Regan niemal do siebie. Teraz zrozumiała.
– Tak jest, Frazer Inlet! – skinął głową. – Wpadłem w furię. Ten jej nafciarz był brutalem
w sensie fizycznym. Valerie nigdy by mi się nie przyznała, ale widziałem na jej ciele różne
zadrapania. Byłem pewien, że to on. Nie mogłem dopuścić, by moja córka znalazła się w
takim domu. Straszną awanturę mieliśmy na ten temat. Sąsiedzi słyszeli moje krzyki
ostrzeżenia, ale nie wiedzieli, czego one dotyczyły. Nie znali faktów.
– A te jej podrapania...?
– Tak, podrapania! – zaśmiał się gorzko. – Sąsiedzi byli pewni, że to ja je zrobiłem. I
Valerie im to potwierdzała, by uzyskać przychylnych świadków podczas procesu. Kiedy
Valerie zabito, policja uznała, że podrapania przemawiają przeciwko mnie.
Zamilkł i pilnie przyglądał się Regan. Czuła, że nie ma chęci opowiadać o szczegółach,
ale postanowiła nie dopuścić, by umknął z resztą straszliwej prawdy.
– Kontynuuj! – zażądała. – Jak ją zabito? Widziała, że Adam z trudem parokrotnie
przełyka ślinę. Wreszcie zaczął mówić:
– Któregoś dnia wieczorem poszedłem do niej, by odbyć ostateczną rozmowę.
Zamierzałem zaproponować wszystkie pieniądze, jakich zażąda, byle mi zostawiła Jennifer.
Miałem nadzieję, że ją skłonię do oddania mi córki pod opiekę. A ona niech sobie zabierze
nawet całe przedsiębiorstwo. Sądziłem, że wybrałem dobry czas, ponieważ Jennifer spędzała
noc u rodziny przyjaciółki. Nie chciałem, aby mała była świadkiem przykrej sceny między
matką a ojcem.
– No i rozmawiałeś z nią?
– Nie! Dom był ciemny. Nie paliło się żadne światło, drzwi były zamknięte. Pomyślałem
sobie, że gdzieś się bawi ze swoim nafciarzem. Byłem wściekły, że jej nie zastałem. Sąsiadka
widziała, że odjeżdżam w stanie wielkiego podniecenia. Ta sąsiadka zeznała potem na policji,
że ponownie groziłem żonie. A ponieważ bała się o nią, wzięła zapasowy klucz, który Valerie
u niej zawsze zostawiała, bo często gubiła klucze, poszła sprawdzić, czy wszystko jest w
porządku. W sypialni znalazła zmasakrowane ciało Valerie. Policja stwierdziła, że śmierć
nastąpiła mniej więcej godzinę przed znalezieniem zwłok. Moja żona leżała pobita i uduszona
w jakimś szaleńczym amoku. I na jej szyi... zaciśnięty...
– Co? – spytała Regan.
– Krawat. Jeden z moich krawatów, które zostawiłem wyprowadzając się z domu.
– O mój Boże! – powiedziała Regan zasłaniając usta dłonią.
– No tak, wszystko wskazywało na mnie – powiedział Adam, wykrzywiając twarz w
przeraźliwym uśmiechu. – Wszystko! Motywacja. Moje wybuchy, gdy byłem bliski
desperacji. Fakt, że nie miałem żadnego alibi, że byłem widziany tego wieczoru pod domem.
Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie.
– Ale przecież to wszystko są jedynie poszlaki!
– powiedziała po chwili. – Policja chyba sobie z tego zdaje sprawę?
W szarych oczach dostrzegła błysk wdzięczności.
– Może dlatego nie aresztowano mnie natychmiast!
– odparł wzruszając lekko ramionami. – Ale byłem skrupulatnie przesłuchiwany. Żeby to
jeden raz!
– Zadrżał mu głos. – Najbardziej mnie bolało to, że ktoś mógł pomyśleć, iż mogę być
zdolny do zamordowania matki swojego dziecka. Bez względu na to, co mogłem o tej matce
myśleć!
– Myślisz, że zrobił to ten nafciarz? – spytała.
– A kto inny? Nie było żadnego rabunku, nie było włamania do domu. Ktokolwiek to był,
wpuściła go do domu. Musiała go znać. I to ostatnie uznano za argument obciążający mnie.
– To na pewno ten nafciarz! – zgodziła się Regan.
– Mówisz, że był to typ spod ciemnej gwiazdy. Wszystko tutaj pasuje. A jeśli do tego był
gwałtowny! Jednakże morderstwo! Co by go do tego skłoniło?
– Nie mam pojęcia. Valerie potrafiła być bardzo trudna. Nikt tego nie wie lepiej ode
mnie. Mogła każdego rozdrażnić poza granice wytrzymałości. Wyprowadzić z równowagi...
A może ten facet nie chciał mieć z nią trwałego związku? Nie chciał, by jechała za nim do
Kanady, i to w dodatku z dzieckiem?
A jeśli ona zaczęła nalegać, grozić... mógł na to... żeby się od niej uwolnić. Nie, naprawdę
nie wiem!
– A co na jego temat sądzi policja? – chciała się dowiedzieć Regan. – Nie wzięli go na
przesłuchanie?
– Nie uwierzyli mi. Uważają, że ja go po prostu wymyśliłem. Oczywiście przeprowadzili
zdawkowe dochodzenie, przesłuchali wszystkich przyjaciół Valerie i sąsiadów, ale nikt z nich
nigdy go nie widział ani o nim od niej nie słyszał. Udało się jej utrzymać związek z Rickym w
absolutnej tajemnicy.
– Ricky? – zainteresowała się Regan. – Valerie zdradziła ci jego imię?
– Jeden jedyny raz wypowiedziała jego imię, kiedy się zapomniała.
– Więc jeśli wiesz, kto to jest...?
– Znam zdrobniałe imię! Niewiele mi to pomogło. Wierz mi, że niczego nie zaniedbałem.
Robiłem wszystko, żeby zidentyfikować tego typka. Kiedy mi policja chwilowo dała spokój
po pierwszych przesłuchaniach, poszedłem do nafciarzy. Bardzo zamknięte bractwo.
Cholernie podejrzliwi. Rozmowy z nimi nic mi nie przyniosły. Zamknęli usta, ponieważ
policja zjawiła się wśród nich przede mną. I oczywiście to się rozeszło. Pary nie puścili. Jeden
stary przyznał, jak mu dałem pieniądze, że chyba był wśród nich taki, którego kobiety
nazywały Ricky. I że być może, ale tylko być może, zniknął z miasta, żeby pojechać na
północ do Frazer Inlet. Nic mi więcej nie powiedział, bo nie wiedział na pewno. I tym śladem
podążyłem...
– Więc sam chciałeś go odszukać?
– Nie miałem innej drogi. Byłem w absolutnej rozpaczy. Mój adwokat powiedział mi, że
policja szykuje się, żeby mnie jednak aresztować i postawić w stan oskarżenia. Wiedziałem,
że jeśli do tego dojdzie, to się nie wywinę, bo wszyscy już z góry założyli, że to zrobiłem,
żeby uratować swój interes.
– Czy nie powinieneś był wynająć... profesjonalisty?
– Prywatni detektywi kosztują fortunę, nie miałem żadnej gotówki, wszystko
zainwestowałem w realizację kontraktu. – Zgarbił się jakby w krańcowej rozpaczy. – I komu
miałem zaufać, jeśli nikt mi nie wierzył? – Uczynił gest zniecierpliwienia. – Bo ja wiem,
może popełniłem błąd. Może moje zniknięcie utwierdzi ich ostatecznie w jednym: należy
złapać człowieka i wydusić z niego prawdę. Nie miałem zamiaru spokojnie czekać, aż mnie
wreszcie zamkną. Zostawiłem Jennifer z siostrą Valerie i wsiadłem w pierwszy samolot z
Houston.
– I co się wydarzyło we Frazer Inlet?
– Absolutnie nic. Nikt nic o nim nie wiedział. Szukałbym jeszcze dalej, ale kanadyjska
policja musiała otrzymać list gończy, wystawiony przez władze amerykańskie, i przyszli do
mnie. Zawiadomili Houston. A resztę już znasz...
– I co teraz zrobisz?
– Przede wszystkim będę się starał pozostać na wolności. Muszę! Póki tego drania nie
odnajdę. Muszę go dalej szukać.
– Zarówno dla dobra twojego, jak i twojej córki, prawda?
– Jennifer już straciła matkę – odparł, a twarz mu stężała. – Jeśli pójdę do więzienia, to
straci oboje rodziców. Pozostanie jej tylko siostra Valerie. Kathy to porządna dziewczyna, ale
zaprzątnęła sobie głowę karierą. To nie to, czego potrzebuje Jennifer.
Regan wreszcie wszystko zrozumiała. Adam przede wszystkim myślał i martwił się o
córkę. To ze względu na nią nie szedł na żaden kompromis. Każdy jego czyn i całe
zachowanie świadczyły o potrzebie zabezpieczenia przyszłości dziecku. Rozumiała i całym
sercem była razem z nim.
– Może oni mają rację – powiedział zmęczonym głosem. – Może ten nafciarz naprawdę
nie istnieje. Może powstał jedynie w wyobraźni Valerie?
I on wszystko to przeżywa w samotności, pomyślała Regan. Cierpi w samotności, bez
przyjaciół, bez niczyjego wsparcia. Odtąd będzie już inaczej. Nie pozostawi go samego.
Bez wahania zerwała się z bujanego fotela i podeszła do kanapy, uklękła przy oparciu, na
którym siedział. Chwyciła jego dłonie i trzymała je kurczowo.
– On istnieje! – przemówiła głosem pełnym zdecydowania. – I ktoś, gdzieś musi
wiedzieć, gdzie on się ukrywa. Musimy go znaleźć, Adamie! Wyśledzimy go!
– My? – Wyraziste szare oczy patrzyły badawczo, dostrzegając na jej twarzy
determinację i upór szkockich przodków.
– Tak, my!
Spoglądał na nią jeszcze nie w pełni przekonany, ale jej postanowienie wydawało się
niewzruszone. Ostatnie wątpliwości, jakie jeszcze mógł mieć w stosunku do niej, teraz się
rozpłynęły w obliczu okazanego mu wsparcia. I wiedział, że ona mu naprawdę wierzy.
Doznał wstrząsu, bo nie spodziewał się tego. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie obdarzyła go
zaufaniem, nie żądając niczego w zamian. Był jej wdzięczny. Więcej – był głęboko
poruszony, ale jeszcze nie wiedział, jak na to zareagować.
– Droga Regan – powiedział niepewnie – czy powinienem narażać cię jeszcze bardziej
włączając w całą tę sprawę? Nie po to ci wszystko opowiedziałem, żebyś mi ofiarowywała
pomoc. Powiedziałem ci, ponieważ... – I nie skończył zdania.
– Bo już dłużej nie mogłeś tego w sobie dusić – zakończyła za niego wpatrując się czule
w jego twarz. – Wszyscy uważali, że kłamiesz i potrzebowałeś komuś się wyspowiadać.
Komuś, kto by ci uwierzył.
Wiem i rozumiem. A teraz ty mi uwierz, że już masz tego kogoś! Chciał uwolnić dłonie,
ale trzymała je mocno.
– Jestem tu z twojego powodu, Adamie! – mówiła przekonywającym głosem. – Pozwól
mi zostać. Skorzystaj z mojej pomocy. Razem uda nam się rozwikłać całą sprawę!
– Nie wiem – odparł potrząsając głową. – Ja już nic nie wiem.
– Porozmawiamy jeszcze – obiecała. – Później o tym porozmawiamy i opracujemy plan
działania.
Chwilowo nie miał siły oponować. Regan nadal klęczała prawie między jego nogami.
Dotykała go, czuła gorąco jego dłoni w swoich dłoniach, doświadczała jego bliskości.
Uświadomiła sobie, że bardzo jej na nim zależy, że bardzo go pragnie.
Nie oponował, kiedy obróciła jego dłoń i złożyła na niej długi pocałunek. Koniuszkiem
języka obrysowała każdy z palców z osobna. Było to wspaniałe doznanie. Wstrzymał oddech.
Świadomie go uwodziła. Była to prowokacja i wyzwanie. Powinien się temu przeciwstawić.
Musi się temu przeciwstawić! Ona nie zdaje sobie sprawy, w co się pakuje! Nie rozumie, że
to nie czas na podobne wyzwania i taki związek. Później oboje będą tego żałować!
Nie miał jednak siły. Po prostu nie miał siły na nic. Był całkowicie wyczerpany i
zagubiony w tej podniecającej i kuszącej pieszczocie. Jej bliskość odebrała mu zdolność
powiedzenia nie. Zbyt wielkie było pragnienie, by ją posiąść. Jak daleko to ich zaprowadzi i
czy w ogóle gdzieś zaprowadzi...? O tym można pomyśleć później.
Regan poczuła szybsze bicie serca, kiedy poruszył dłońmi. Już nie ona je trzymała, ale on
obejmował jej palce silnie i władczo. Podniósł ją z kolan, przytulił do siebie. Stali, prawie
dotykając się twarzami.
– Ciekaw jestem, czy wiesz – wyszeptał namiętnie – jak bardzo cię pragnę od chwili, gdy
wydobyliśmy się z tego samolotu?
– Aż od tak dawna? – Patrzyła z uśmiechem we wtopione w nią szare oczy.
– Aha, od tak dawna!
– No, to pokaż! – rzuciła wyzwanie.
Przytulił się do niej całując namiętnie. W tym zespoleniu wyczuwała rosnącą w nim
żądzę. Wgryzł się w nią, językiem wdzierał się w jej usta, wypełniał ją całą swym gorącym
oddechem.
Oswobodziwszy dłonie zaczęła pieścić jego włosy i tulić głowę do siebie. Wzajemnie
wtapiali się w jedno w drugie. Szumiało jej w głowie z rozkoszy, jakiej dostarczał jego
nieustannie wędrujący koniuszek języka.
Zadyszała ciężko, gdy wreszcie Adam zlitował się nad nią i oderwał swoje usta.
– Masz jeszcze wątpliwości? – spytał ochrypłym głosem.
– Żadnych – wydyszała.
Przez długi czas wpatrywali się w siebie. Serce Regan biło z podwójną szybkością. Nie
miała najmniejszej wątpliwości, o co prosiły oczy Adama.
– Czy to oznacza – spytała dotykając jego policzka drżącą dłonią – że przyniesiesz swój
materac z kuchni?
Szeroki uśmiech, jaki wykwitł na jego twarzy, zupełnie zmienił jej wyraz. Zniknęła
rozpacz, pojawiło się pragnienie normalnego życia.
– Wcale nie, moja pani! – odparł. – To oznacza, że zabieram pojedyncze materace na górę
i zamieniam je na jeden podwójny. Ale chwilowo...
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Chwilowo pragnął się z nią po prostu kochać i to bez zwłoki.
Ogień na kominku znów przemówił do nich cicho skwiercząc. Adam zsunął się z oparcia
kanapy i ukląkł koło Regan na podłodze. Uśmiechając się ściągnął przez głowę koszulę.
– Dotknij mnie, kochanie! – Ujął jej dłonie i położył je sobie na piersi.
Wędrowała po gęstwinie ciemnych włosów, krążąc wokół jego sutek podobnych do pary
płaskich guziczków.
– Tak, tak! – szeptał. – Dotykaj! Niżej! – rozkazał. Jej dłonie powędrowały w dół,
napotykając po drodze bliznę bielejącą na opalonym ciele. Pieściła to miejsce dawnej rany
myśląc o bólu, jaki odczuwał wówczas, gdy ją odniósł.
– Przed dwunastu laty miałem mały konflikt ze spadającą krokwią – wyjaśnił.
Regan pocałowała bliznę, pieściła ją wargami i językiem.
– Nagroda, jaką w tej chwili blizna otrzymuje, czyni tamto wspomnienie wartościowym
przeżyciem – powiedział chichocząc. Wielkimi haustami wciągał łapczywie powietrze. –
Kochanie, jeśli będziesz dłużej to robiła...
Regan nie miała najmniejszego zamiaru przestać. Jej język powędrował w okolice pępka i
delikatnie go okrążał. Na kominku ogień wciąż skwierczał.
– Poczekaj! – powiedział Adam ochrypłym głosem. – Ja chcę... Tak, właśnie...
Wstała posłusznie, podczas gdy on trzęsącymi się palcami usiłował odpiąć pasek
dżinsów. Gdy to uczynił, Regan ujrzała w ciemnej gęstwinie widomy dowód jego wielkiego
podniecenia.
Poprowadził jej dłoń, kazał objąć pulsujące, twarde jak stal narzędzie miłości. Z głębi
gardła wydobywał zwierzęce dźwięki głębokiego zadowolenia. Nie mógł już wytrzymać
dłużej. Przybliżył się do niej i namiętnie wczepił wargami w jej szyję. Trzymała go z całych
sił. Oboje klęczeli teraz naprzeciwko siebie. Pragnął jej coraz bardziej, lecz przeszkodą był
sweter i spodnie. Chciał podniecić ją tak, jak ona podnieciła jego.
– Jesteś piękna! – szepnął, dotykając leciutko palcami atłasu jej skóry. – Jesteś piękną
kobietą!
– Adamie...!
– Sza! – uciszył ją, odsuwając głowę. – Pozwól mi... tylko mi pozwól... – Nie skończył,
obejmując ustami jej sutkę i ssąc ją mocno.
Regan ogarniało słodkie omdlenie pożądania.
– Adamie! – jęknęła, zaciskając palce na jego ramionach. – Ja jeszcze nigdy tak... nie
czułam... nigdy... Oooooo!
Poczuła się niemal chora z pożądania. Nie mogła już dłużej tego wytrzymać i zupełnie
osłabła, wsparła się o mężczyznę. Na chwilę oderwał się od jej piersi i podniósł głowę. Ale
nie zostawił jej na długo w spokoju.
Z zamkniętymi oczami Regan słyszała, jak Adam odsuwa sprzed kanapy niski stoliczek.
Robił to jedną ręką, drugą podtrzymując dziewczynę. Nie zwracając uwagi na leżący nie
opodal materac, położył Regan na indiańskiej derce, rozesłanej na podłodze przed
kominkiem, a następnie legł obok niej. Szybkimi nerwowymi ruchami zdjął buty, skarpetki i
dżinsy, które kopniakiem odrzucił od siebie, po czym zdarł z Regan resztkę odzieży. Wziął ją
w ramiona i zaczął obcałowywać tym razem delikatnie, powoli, z niesłychaną czułością.
Migotliwe światło z kominka błyskało na splecione ze sobą ciała. Czasami zabłąkany
płomyk oślepiał Regan na chwilkę i oszołamiał tak, że gubiła sens wyszeptywanych jej do
ucha pieszczotliwych słów. Rozumiała jednak ich ogólny sens, a gdy dłoń mężczyzny zaczęła
wciskać się między uda w poszukiwaniu samego źródła kobiecości, poczuła jeszcze większy
żar. Wijąc się w rozkoszy, domagała się spełnienia misterium, wypełnienia rozsadzającej ją
pustki.
– Teraz, Adamie! – krzyknęła.
– Teraz!
– Tak, kochanie! Teraz!
Wdarł się w nią przez wilgotny gąszcz zdecydowanie i głęboko. Dwa ciała stały się
jednością.
Owinęła go nogami i rękami trzymając mocno jak swoją własność. Poruszał się miarowo,
rytmicznie, a ona usiłowała odpowiedzieć na każdy jego ruch.
Adam potężnym pchnięciem osiągnął ostateczny cel i gardłowym okrzykiem obwieścił
swoje wyzwolenie. Za nim prawie natychmiast poszła ona i załkała w jego ramionach,
podczas gdy rozkosz rozsadzała jej ciało.
Trzymał ją blisko, czule, aż ucichła burza, która szalała w obojgu. A potem oboje zapadli
w słodkie odrętwienie, będące nagrodą za spełnione misterium.
Gdy Regan obudziła się w szarym jeszcze świetle przedporanku, z kominka sączył się ku
górze jedynie dymek ze zwęglonych polan. Wyczerpani miłosnymi igraszkami nie mieli sił,
by wstać w nocy i dołożyć drewna. Nieważne! Było jej ciepło pod paroma warstwami koców,
którymi się przykryli.
Noc spędzili na obiecanym podwójnym materacu.
Adam nalegał na to, by ściągnąć go z piętra i rozłożyć przed kominkiem. I raz jeszcze
spletli się na nim w miłosnym akcie, po czym zapadli w głęboki sen.
Regan czuła buchającą żarem bliskość Adama, uwięziona pod jego muskularnymi, gęsto
obrośniętymi nogami, które obejmowały ją władczo. Uśmiechnęła się zadowolona i spojrzała
na śpiącego mężczyznę.
Przypomniała sobie miniony wieczór i poczuła słabość. Valerie Fuller musiała być
niespełna rozumu, by nie docenić takiego wspaniałego mężczyzny.
Adam chyba wyczuł, że na niego patrzy, gdyż z cichutkim stęknięciem otworzył oczy.
Uśmiechnął się sennym zmysłowym uśmiechem.
– Chodź tutaj! – powiedział. Położył się na boku i przyciągnął ją do siebie, obejmując
mocno.
Aha, poranny pieszczoch, pomyślała. Bardzo to jej się podobało.
– Coś ci powiem. – Kołysał ją w ramionach. – Jeśli jest tu ktoś, na kogo warto patrzeć, to
tylko na ciebie. Zresztą patrzę od chwili spotkania w Frazer Inlet.
– Kłamiesz. Tam nie zwróciłeś na mnie najmniejszej uwagi.
– A właśnie, że tak! Od pierwszej chwili byłem ciebie świadomy!
– Świadomy mojej obecności jako potencjalnej komplikacji?
– O nie, coś więcej – odparł nieswoim głosem.
– Niech pan te słowa wesprze jakimś dowodem, panie Fuller! – wyszeptała.
Poczuła nagłą twardość napierającą jej na podbrzusze. Przyjął wyzwanie! Tym razem bez
żadnego wstępu, żadnych przygotowań i gry miłosnej. Wziął ją szybko i namiętnie, topiąc się
w niej głęboko, uderzając pewnie i silnie. Ciszę zimnego poranka przerwał jej nie
kontrolowany okrzyk.
Zrobiło się zupełnie jasno. Słońce wdzierało się do szałasu szerokimi strugami, gdy
Regan obudziła się po raz drugi. Leżący u jej boku Adam jeszcze spał. Tym razem była zbyt
rozdygotana, by móc bezczynnie leżeć. Rozpierała ją radość życia.
Nawet nie próbowała sobie wytłumaczyć tego dziwnego stanu. Ostrożnie, by nie obudzić
Adama, wysunęła się spod koców. W pomieszczeniu było diabelnie zimno. Ubrała się
szybko, roznieciła ogień i dorzuciła parę świeżych polan. Kiedy się upewniła, że ogień
chwycił, ustawiła z powrotem ekran. Rzucając ostatnie spojrzenie na śpiącego, wyczerpanego
mężczyznę, poszła do kuchni.
Przez kilka minut chciała być sama. Pragnęła chwili spokoju, by przemyśleć wszystko, co
się wydarzyło – całe to wspaniałe przeżycie. Myśli miała jednak skłębione, nie dające się ani
uporządkować, ani zagłuszyć. Zaczęła krzątać się po kuchni. Rozpaliła ogień w żelaznym
piecyku, podgrzała wodę na naftowej kuchence i szybko się umyła. Po przebraniu się w
czyste odzienie, zajęła się śniadaniem. Postanowiła przygotować obfity posiłek, oczywiście
na miarę posiadanych zapasów. Była pewna, że Adam jest co najmniej tak głodny jak ona.
W chwilę potem złapała się na tym, że stoi pośrodku kuchni i głupawo się uśmiecha na
myśl, że niedługo zobaczy go siedzącego naprzeciwko przy stole, dzielącego z nią spartański
posiłek. Nie potrafiła sobie uświadomić, co ją w tym wszystkim jednak gnębi.
Szła do spiżarni, gdy przypomniała sobie królika. Śniadanie może poczekać, pomyślała.
Mając nadzieję, że zwierzątko przetrwało noc, wyszła szybko na kuchenny ganek i z
niepokojem zajrzała do pudła.
Królik powitał ją oznakami radości, wdrapując się na ściankę skrzyni i prześmiesznie
marszcząc nos. Regan odetchnęła z ulgą. Zwierzę okazywało olbrzymią żywotność i widać
było, ze rana na nodze nie paskudzi się, przeciwnie – zaczyna się goić.
– Dzień dobry, mój mały – powiedziała. – Jeszcze nie mogę cię wypuścić. Ale obiecuję,
ze wkrótce znajdziesz się na wolności i pokicasz do swojej przyjaciółki. Przewróciłeś
naczynie z wodą! Ooo! Poczekaj.
Poszła do kuchni, żeby nalać do spodka świeżej wody. Potem wróciła na dalszą rozmowę
z królikiem, podczas której karmiła go liśćmi z olszyny.
– Więc jakie nowiny, mój króliczku? Nic nowego? A co u mnie? To co zwykle.
Rozpalanie ognia, gotowanie, sprzątanie. Aaa, jest jedna nowina. Coś mi się wydaje, że po
uszy zakochałam się w tym facecie, który udawał, że jest taki niezadowolony, kiedy ci
wczoraj pomogłam... Co o tym sądzisz...?
Urwała, uświadomiwszy sobie nagle, że znalazła odpowiedź! Wyjaśnienie tej
niewytłumaczalnej porannej radości. Rozpierającego szczęścia, którego powodów nie
potrafiła sobie wyjaśnić, zanim jak gdyby nigdy nic, przypadkowo, wyznała wszystko
królikowi.
Wraz z objawieniem tej prawdy poczuła nagłą słabość. Wsparła się o stół. Nie tylko seks
ich połączył! Była zakochana! Zakochała się w Adamie Fullerze!
– No i powiedz mi, jak to się tak nagle mogło stać?
– wymamrotała do królika. – To wstrząsające!
– W duchu przyznawała, że był to rozkoszny szok. Włożyła rękę do skrzynki, żeby
pogłaskać długie uszy królika, ale nagle zatrzymała dłoń, pilnie nasłuchując. W ciszy
usłyszała skapywanie wody. Podniosła wzrok ku sufitowi oszklonego ganku. Za szybami
widać było długie sople lodu zwisające z gankowych okapów. Zaczęły się topić w porannym
słońcu! We wzrastającym cieple, które lada dzień zmiecie lody na rzece i jeziorze. Wszystko
zbliżało się do finału. Niedługo zniknie powód ich wspólnego przebywania nad tym jeziorem.
Opuszczą to miejsce, by wrócić do oczekującego ich świata. Adam musi odnaleźć nafciarza,
by się oczyścić z zarzutów. Wierzyła głęboko, że mu się to uda. Niemniej jego przyszłość
rysowała się dość niewyraźnie. Martwiło ją, że być może w tej jego przyszłości nie będzie dla
niej miejsca. Przerażała ją ta myśl.
Co za ironia losu! Jeszcze przed dwudziestoma czterema godzinami chciała stąd uciekać.
Pragnęła być ocalona przez ekipy ratownicze, by móc powrócić do rodziny. A teraz nie
chciała się stąd ruszać. Marzyła, by ich izolowana magiczna wspólnota trwała wiecznie. Było
to egoistyczne pragnienie. Adam musi przecież uwolnić się od oskarżenia o morderstwo.
Ponadto czeka na niego córka. Musi wrócić do świata, a wraz z nim i ona opuścić ten szałas.
Była pewna, że będzie chciał jej towarzystwa. Właściwie mogła założyć, iż jego uczucia do
niej są podobne do jej nowo odkrytych uczuć. Przeżycia ubiegłej nocy były zbyt silne, zbyt
wielkie, by nie towarzyszyła im wzajemna miłość. Dlaczego więc czuła taki niepokój – bliski
przerażeniu?
Spojrzała na królika i nagły strach ścisnął jej serce.
– Króliczku kochany, powiedz! – zwróciła się do chrupiącego olchowe liście zwierzątka.
– Skoro go teraz nagle znalazłam, to chyba od razu nie stracę? Nie mogę stracić! Zanadto go
kocham!
Pogrążona w myślach, niepewna, nie była w ogóle świadoma, że Adam pojawił się w
drzwiach kuchni.
Kiedy się obudził i nie zobaczył Regan u swego boku, postanowił jej poszukać. Wdział
szybko dżinsy i kraciastą wełnianą koszulę, której nawet nie zapiął.
Był boso i dzięki temu mógł się bezszelestnie wycofać z drzwi ganku i wrócić do kuchni
po wysłuchaniu jej płomiennego wyznania.
Z kuchni przeszedł do głównego pomieszczenia i w panice zaczął się zmagać z nowym
problemem. Chodząc po pokoju, nerwowo przeczesywał włosy palcami.
Boże drogi, ależ narozrabiał! Ale się wpakował przez tę jedną noc nierozważnego
szaleństwa! Nie tylko się na nią rzucił jak dzikus, nie bacząc na konsekwencje, ale ponadto
dopuścił, by... By stało się to najgorsze.
Oby był tego nie słyszał! Nie chciał, by Regan się w nim zakochała. Wstrząsnęło to nim
do głębi. Nie ufał miłości kobiet! Nie wątpił w szczerość dziewczyny, ale jednocześnie jej się
obawiał. Jeszcze bardziej obawiał się własnych uczuć. Valerie była dla niego bolesną lekcją i
bał się ryzykować własne serce jeszcze raz...
Powstała skomplikowana sytuacja. Jest skończonym łobuzem, że do niej dopuścił. Teraz
nie wiedział, jak z niej wybrnąć. Nie był zdolny ofiarować jej tego, czego oczekiwała.
Głęboko ją zrani. W odróżnieniu od Valerie czy innych kobiet, jakie znał, Regan była
uczciwa i bezbronna. Nie może jej zranić. Zbyt ją lubi.
Beznadziejna sytuacja! Byłaby beznadziejna nawet wówczas, gdyby miał odwagę zdobyć
się na miłość. Czeka go rozprawa sądowa i być może wieloletnie więzienie. Gdyby nawet
wydostał się z tej matni, chociaż szanse są nikłe, to i tak konieczna byłaby długa separacja z
Regan na czas udowadniania własnej niewinności. A więc pożegnanie obojga zbliżało się
szybko i nieodwołalnie, zależało jedynie od pogody.
Co powinien w tej sytuacji zrobić? Co może jej powiedzieć, by go zrozumiała? Nie
znajdował odpowiedzi na żadne z zadawanych sobie pytań.
Chodził po pokoju jak zwierzę w klatce. I tak go Regan odnalazła. Była w zbyt dobrym
nastroju, pełna optymizmu, by dostrzec jego spłoszone i zaszczute spojrzenie. Zauważyła
tylko bose stopy, rozpiętą koszulę i zarośniętą pierś, co wywołało znowu przyśpieszone bicie
serca.
– Dlaczego latasz półnagi po pokoju? Boso po zimnej podłodze? Flirtujesz z zapaleniem
płuc!
Nie mógł się opanować. Przeraziła go jej troska o niego, jakby już wykorzystywała prawo
do krytykowania go.
– Czego chcesz? – mruknął niechętnie.
– Przyszłam ci powiedzieć, że śniadanie jest już w robocie, ale masz jeszcze czas, żeby
się umyć i ogolić. – Udała, że nie słyszy ostrego tonu.
– Dobrze. Za minutę będę gotów.
Kiedy po dwudziestu minutach zasiadali naprzeciwko siebie za kuchennym stołem,
słońce padało na blat. Adam był ubrany i ogolony. Wyglądał bardzo ponętnie.
– Tak chciałam zrobić na śniadanie jajka na boczku – powiedziała z żalem. – Niestety,
musimy się obyć jajkami z proszku. Jak zwykle.
– To nie ma znaczenia – odparł upijając łyk kawy i następnie sięgając po jeszcze jeden
kawałek cukru. Złościło go, że Regan ciągle go obserwuje. Wolałby, żeby tak na niego nie
patrzyła – oczami pełnymi miłości. Czuł się potworem.
Regan przyglądała mu się znad szklanki pomarańczowego soku, spreparowanego także z
proszku. Zastanawiała się, czy mu powiedzieć o swoich uczuciach? Serce aż się wyrywało,
żeby to zrobić, ale zdecydowała, że jest jeszcze po temu zbyt wcześnie. Mimo swego
zauroczenia zaczęła dostrzegać, że Adam nie jest w odpowiednim nastroju, by właściwie
przyjąć podobne zwierzenie.
– Czy coś się stało? – spytała, odstawiając szklankę.
– Nie – zaprzeczył unikając patrzenia jej w oczy. Pilnie polewał płatki owsiane
rozrobionym sproszkowanym mlekiem.
Chyba nie usłyszy od Adama ani słowa na temat minionej nocy! Czyżby tego żałował? O
Boże! Zachowywał wobec niej dystans, chociaż jeszcze przed godziną...
To na pewno z powodu Jennifer! Uczepiła się tej myśli. Martwi się o córkę! To bardzo
prawdopodobne. Regan chciałaby mu dać do zrozumienia, że pragnie dzielić z nim troski.
– Opowiedz mi o Jennifer, Adamie – odezwała się. – Jaka ona jest?
– Dlaczego o to pytasz? – spytał, patrząc spode łba stalowymi oczami. Był zaniepokojony
nagłym zainteresowaniem Regan jego córką. Tak jakby chciała użyć jej jako instrumentu,
który pozwoli wedrzeć się w jego życie.
– Ponieważ widzę, że się martwisz. I pomyślałam sobie, że ci ulży, jeśli o niej
porozmawiamy. Bo o nią się zamartwiasz, prawda?
Adam klął na siebie w duchu. Jakże źle oceniał Regan. Zachowuje się jak paranoik.
Regan chce mu jedynie pomóc, a on od razu oskarża ją o podłe machinacje. Uczepił się więc
podsuniętego wyjaśnienia:
– Masz rację, bardzo się o nią martwię. – Uczynił wysiłek, by między łykami owsianki
powiedzieć coś o córce: – Jaka ona jest? Sam nie wiem. Ot, normalne dziecko. Inteligentna,
żywa, gadatliwa jak nikt. Gra w piłkę nożną, uprawia gimnastykę, w gronie przyjaciółek
zawsze dyskutuje o takiej jednej serii książek, które one czytają... Coś tam o niańkach...
– Aaa, wiem. To bardzo popularne książeczki dla dzieci w tym wieku. Klub Małych
Nianiek.
– Chyba tak. Zawsze byłem z niej niesłychanie dumny. Cała ta historia z rozwodem, no i
potem to, co się stało, było okropnym przeżyciem. Jakoś dała sobie z tym radę. Tylko teraz...
– Myślisz o konsekwencjach braku matki? – Regan potakiwała ze zrozumieniem.
– Co do Valerie przyznaję jedno – powiedział.
– Nie była złą matką. Chociaż ona i Jenny nigdy się nie zżyły, mała bardzo przeżyła jej
śmierć. Tylko że dzieciaki zawsze plotkują i bardzo się martwię, czego to Jenny mogła się
nasłuchać.
– Zwłaszcza na twój temat, prawda? – spytała Regan. – To cię najbardziej gryzie?
Nic na to nie odpowiedział, jednakże wyraz jego oczu był dostatecznie wymowny.
– To jest jeszcze jeden powód, dla którego musisz się jak najszybciej oczyścić z
podejrzeń! – Regan nachyliła się ku Adamowi. – Wczoraj miałam zamiar coś ci
zaproponować. Nie chciałeś mnie słuchać, ale dziś wysłuchasz!
– O czym ty mówisz? – Podniósł głowę i spojrzał z uwagą.
– Czas biegnie nieubłaganie. Lada dzień spłyną lody. Więc będziemy mogli stąd
wyruszyć z dokładnym planem działania! Musimy być gotowi! – Tym razem już się nie
wahała. Sięgnęła przez stół i z miłością ujęła jego dłoń. – Jeśli tego nafciarza Ricky’ego nie
ma we Frazer Inlet, to musimy się dowiedzieć, gdzie jest.
– My? – spytał z rosnącym zniecierpliwieniem.
– Stale tylko mówisz my. Już ci raz powiedziałem, że nie chcę, byś była w to zamieszana!
– Muszę być w to zamieszana! – odparła. – Jeśli zdarzy się najgorsze i ciebie aresztują, to
kto będzie szukał tego człowieka? Właśnie ja!
– I co sama zdziałasz? – burknął patrząc zimno. Te słowa głęboko ją zraniły i podcięły
rosnącą ostatnio wiarę w siebie. Czyżby uważał, że jest bezużyteczna? Bała się uwierzyć w
jego osąd.
– Być może bardzo dużo – odparła spokojnie. – Po pierwsze nikt mnie nie ściga. Nikt nie
będzie podejrzewał, że jestem stroną zainteresowaną. Mogę spokojnie wszędzie się poruszać i
zadawać pytania. Mogę nawiązać kontakty z ludźmi chętnymi do pomocy. Są przecież tacy,
którzy są dalecy od tego, by cię osądzać, którzy...
– Mówisz bzdury! – uciął ostro. Gwałtownie wyszarpnął dłoń, niemalże wywracając
miseczkę z owsianką. – To nie jest gra komputerowa, Regan. Chodzi o mordercę, o
niebezpiecznego mordercę maniaka! Jeśli tylko się spostrzeże, że ktoś za nim węszy, to
zdesperowany może zrobić coś...
– Nie zrobię nic, co byłoby niebezpieczne! Nie jestem taka głupia!
– Nie będę dalej dyskutować na ten temat, Regan!
– Zmrużył groźnie oczy. – Mówię to wyraźnie i po raz ostatni! Nie chcę, żebyś mieszała
się w moje sprawy! To nie twój problem!
– Bardzo dziwne – odparła spokojnie. – Myślałam, że miniona noc uprawnia mnie do
uczestniczenia w twoich problemach.
– Ostatnia noc nie ma z tym nic wspólnego!
– gniewnie skandował każde słowo. – Ostatnia noc była... – powstrzymał się,
gwałtownym ruchem odstawiając miseczkę.
– Co chcesz przez to powiedzieć? Dokończ! Że ostatnia noc była pomyłką? – wyszeptała,
czując ciężar przygniatający serce.
Nie odpowiedział. Ani nawet nie spojrzał. A promień słońca nadal padał na stół.
– Drogi Adamie – powiedziała łagodnie, usiłując do niego dotrzeć i jednocześnie znaleźć
dlań drogę honorowego wyjścia z sytuacji. – Wiem dobrze, co przeżywasz! Napięcie
wywołane długim czekaniem, jeszcze dłuższymi rozmyślaniami. Zdaję sobie sprawę, jak to
na ciebie wpływa. Jesteś zrozpaczony, ponieważ chciałbyś się stąd jak najszybciej wydostać,
dalej ruszyć tropem...
– Chcę się stąd jak najszybciej wydostać, żeby... – podniósł na nią wzrok – żeby się od
ciebie odczepić. I od tego, co ze mną robisz!
Schłostał ją tymi słowami. Był okrutny. Zupełnie świadomie. Zobaczył ból na jej twarzy.
Nienawidził siebie! Serce mu się wyrywało, żeby wziąć ją w ramiona i powtarzać sto razy, że
wcale tak nie myśli. Ale nie mógł sobie pozwolić na żadną słabość. Jeśli by teraz ustąpił, to
skazywałby ją na jeszcze gorsze przeżycie, gdy nadejdzie czas ostatecznego pożegnania.
Lepiej zrobić to teraz. Zachowywać odtąd dystans. Niech to wszyscy diabli! Dlaczego
dopuścił do ostatniej nocy?!
– Nie ma najmniejszego problemu – odparła sztywno Regan wstając od stołu. Usiłowała
mówić opanowanym głosem, chociaż ręce jej drżały. – Chętnie spełnię twoje życzenie i usunę
się.
Zdjęła kurtkę z wieszaka i wyszła z kuchni. Po chwili usłyszał trzaśniecie frontowych
drzwi.
Adam pozostał przy stole zgnębiony i pełen winy. Spoglądał na śniadanie, które z taką
pieczołowitością przygotowała dla obojga i którego żadne z nich nie potrafiło przełknąć.
Przeklinał siebie. Nie dlatego, że świadomie zbudował między nimi mur. Nadal był
przekonany, że ze względu na nią czyni dobrze. Natomiast podejrzenia na temat jej motywacji
okazały się bezpodstawne i wysoko krzywdzące. Regan tylko z miłości domagała się prawa
do pomagania mu. Potraktował ją bezlitośnie!
Usiłował dopić kawę, ale zbyt już wystygła. Próbował przestać myśleć o Regan, ale fala
za falą napływały nowe niepokoje i wątpliwości. Co ona tam robi na dworze? Dokąd poszła?
Dość tego! Regan jest dorosłą kobietą. Potrafi zadbać o siebie!
Wstając od stołu i przechodząc do głównego pomieszczenia nadal nie miał zamiaru jej
szukać. Chciał tylko wyjrzeć przez okno. Może ją zobaczy i uspokoi się. Obrzucił wzrokiem
otwartą przestrzeń. Nie było jej widać z żadnego okna.
Klnąc pod nosem z powodu własnej słabości, włożył kurtkę i wyszedł na ganek. Nadal
nie miał zamiaru za nią iść. Po prostu z ganku był lepszy widok. Stanął przy balustradzie i
rozejrzał się na wszystkie strony. Nigdzie jej nie dostrzegał, chociaż zobaczył na śniegu
świeże ślady, prowadzące przez szczyt pagórka w stronę jeziora. Gdzież ona poszła?
Więcej już się nie oszukiwał. Zszedł z ganku i ruszył śladami w śniegu. Musi się
upewnić, że wszystko jest w porządku!
Śnieg był bardzo miękki, lepił się pod nogami. Białe płaty na gałęziach zaczynały tu i
ówdzie obsuwać się na ziemię. Zbliżała się wiosenna odwilż! Nie budziła jednak
spodziewanej radości.
Ujrzał Regan, gdy minął gęstwinę świerków. Stała koło szopy z łodziami, wpatrzona w
zamarznięte jeszcze jezioro. Słońce oświetlało jej włosy, które z daleka błyszczały jak
wypolerowany mosiądz. Piękna, szczupła sylwetka. Piękna kobieta. W tej chwili zagubiona i
smutna. Szarpnęło go to za serce.
Nie mógł teraz wrócić do domu. Musi do niej podejść. Mało to rozsądne, ale nie mógł
dłużej znieść jej bólu. I swego własnego.
Usłyszała kroki w śniegu i obróciła ku niemu twarz. Nos miała zaczerwieniony, oczy
zapłakane. Jego wina!
Bez wahania podszedł i wziął ją w ramiona. Tulił, głaskał, pocieszał.
– Przepraszam – wyszeptał, trąc policzkiem o jej włosy. – Przepraszam, że cię zraniłem.
Miała pełne prawo wyrwać się z jego uścisku.
Jednakże ona również odczuwała potrzebę stłumienia swego gniewu.
– Może ja też nie miałam racji – powiedziała, odchylając głowę do tyłu i ocierając łzy
rękawem. – Może okazałam zbyt wielki egoizm...
– Egoizm? Dlatego, że chciałaś mi pomóc? A gdzież w tym jest egoizm? – Był zdumiony.
– Jakże możesz tego nie dostrzegać, Adamie? Ja nie tylko wierzę w twoją niewinność, ale
wiem, że pomagając ci w odnalezieniu tego nafciarza mam szansę przekonać się, czy
naprawdę jestem odważna.
– Kochanie! – powiedział. – Dlaczego zaprzątasz sobie głowę wątpliwościami, które są
wytworem twojej wyobraźni? Jesteś odważna.
– Nie jestem pewna, ale nie kłóćmy się o to teraz – odparła. – Przestańmy się w ogóle
kłócić.
– Zgoda! Przestańmy.
– Będziemy się martwić o poszczególne sprawy, kiedy przyjdzie na to czas – powiedziała
pewna, że kiedy taki czas nadejdzie, to ona go przekona, by przyjął jej pomoc.
– Czekajmy więc na rozwój wypadków – odparł Adam, równie przekonany, że uczyni
wszystko, by nie pozwolić jej uczestniczyć w jego koszmarze.
– A więc zgoda! – odezwała się Regan z uśmiechem.
– Dobra, zgoda! – potwierdził potakując głową. Odetchnął z ulgą. Pokój zawarty, są
razem, by przez czas, jaki im pozostawał, mogli wzajemnie z siebie czerpać... To bardzo źle,
ale nie potrafi się temu oprzeć. Potrzebował wszystkiego, co Regan chciała zaofiarować, jeśli
miał mieć siły, by stawić czoło najgorszemu...
Wreszcie zdał sobie sprawę, że Regan jest piękną, dojrzałą i intrygującą kobietą. Poczuł
się wniebowzięty, że go kocha. Nie zasługiwał na nią, ale pragnął jej, jak tylko można było
najdłużej... dopóki ją ma.
Powrócili do domu i na materac przed kominkiem. Ich miłosne zespolenie było pełne i
dojrzałe, a intensywność mówiła o nienasyconym pragnieniu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Adam jeszcze spał, kiedy Regan wypuściła królika na wolność. Początkowo zamierzała
zaprosić Adama na tę uroczystość, ale postanowiła pozwolić mu wypocząć. Cale poprzednie
popołudnie spędził na rąbaniu drzewa, aby uzupełnić poważnie uszczuplone zapasy. Musiał
bardzo się zmęczyć tą ciężką robotą. Poza tym Regan już na tyle go poznała, by wiedzieć, że
lubił dłużej sobie poleżeć. Natomiast ona, ku zgorszeniu całej rodziny, zrywała się zawsze o
świcie, świeża i wesoła. Regan uważała, że te różnice w ich charakterze i przyzwyczajeniach
są raczej przyjemne, bowiem potwierdzają starą prawdę, że przeciwne bieguny się
przyciągają.
Początkowo zamierzała jeszcze trzymać królika w skrzynce, ale zachowywał się
niespokojnie i odmawiał pokarmu – skrawków suszonych jabłek, jakie mu ofiarowała.
Tęsknił za własnym środowiskiem. Rana już się zagoiła. Nie należało więc dłużej go
zatrzymywać.
– No cóż, króliczku, czas się pożegnać! – powiedziała.
Włożyła kurtkę i grube buty, zabrała skrzynkę z królikiem i wyszła na dwór. Przykucnęła
i przechyliła pudło.
Królik pazurkami drapał w ściankę skrzyni, a potem wyskoczył jak z procy na śnieg. Na
chwilę znieruchomiał węsząc. Wreszcie kicnął kilka razy, jakby sprawdzał zdolność
korzystania ze zranionej łapy lub dziwił się nagłą wolnością. I wcale już nie kulał. Po tej
próbie długimi susami popędził przez polanę i zniknął między krzakami jedliny. Jeszcze przez
ułamek sekundy Regan widziała jego puszysty ogonek.
– Powodzenia, króliczku – zawołała.
Gdy poranek w pełni rozkwitł, Regan powróciła do domu. Kurtkę zostawiła w kuchni i
poszła do spiżarni. Przejrzała wszystkie półki, szukając czegoś lepszego na śniadanie. Zapasy,
jakie mieli, już stopniały. Skończył się wybór, jedzenie było strasznie monotonne. Tylko
suchy prowiant, bez żadnego urozmaicenia. Można było na tym żyć jeszcze długo, niemniej
Regan tęskniła za czymś odmiennym. Poprzedniego wieczoru Adam zwierzył się, że marzy o
teksaskim steku skwierczącym na patelni. Trzepnęła go żartobliwie po uchu za budzenie w
niej niezdrowego apetytu.
– Tylko płatki owsiane! – mruknęła do siebie, sięgając po kolejną puszkę, kiedy nagle
doznała olśnienia.
Ryby! Świeże ryby! Panierowane, usmażone, o chrupiącej skórce! Napłynęła jej ślinka do
ust.
O rybach oboje myśleli już przedtem. Mieszkali przecież w wakacyjnym ośrodku
rybackim. Jezioro z pewnością było pełne ryb. Adam dwukrotnie usiłował coś złowić po
wyrąbaniu dziury w lodzie tuż pod belką hangaru na łodzie, ale jego próby się nie powiodły.
Regan z nudów czytała codziennie po kilka stron podręcznika rybackiego. Poprzedniego
wieczoru dotarła do rozdziału mówiącego o łowieniu spod lodu. Przy tym opisie ktoś, być
może właściciel szałasu, dopisał ołówkiem: Wschodnia Zatoczka, skraj. Może ta uwaga nie
dotyczyła ani tego jeziora, ani obecnej pory roku, ale warto było spróbować. Miała zamiar od
razu o tym powiedzieć Adamowi, ale spał.
Teraz postanowiła go nie budzić i sama spróbować szczęścia. Chciała sprawić mu
niespodziankę nie tylko udanym połowem, ale własną zmyślnością. Jeśli odniesie sukces i
wróci z rybami, to zdobędzie argument na przyszłość, gdy pojawi się sprawa jej uczestnictwa
w poszukiwaniu nafciarza Ricky’ego.
W kuchni znalazła ołówek i papier, więc skreśliła kilka słów zawiadamiając o swoim
zamiarze. Na palcach weszła do głównego pomieszczenia. Adam jeszcze spał. Zostawiła
kartkę na półce nad kominkiem.
W składziku znalazła wszystko, co było jej potrzebne: wędkę, haczyki, składany nóż i
tasaczek, a także puszkę przynęt pozostawioną przez Adama. Obładowana poszła nad jezioro.
Do zatoczki szła dość długo. Oczywiście mogła iść skrótem, przez jezioro, ale nie była
pewna wytrzymałości lodu. W paru miejscach bliżej brzegu widziała podmokłe plamy,
świadczące o topnieniu lodowej pokrywy. Wolała iść brzegiem. Była zziajana, gdy wreszcie
dotarła do ślicznej zatoczki, otoczonej srebrzystymi cedrami. Wybrała miejsce oddalone
jakieś sto metrów od brzegu. Wchodziła na lód niepewna, czy utrzyma jej ciężar. Stąpała
ostrożnie.
Lód wydawał się solidny jak skała, nie trzeszczał. Gdy dostatecznie oddaliła się od
żwirowego brzegu, przystąpiła do skomplikowanej czynności wyrąbywania tasakiem dziury
w lodzie.
Kiedy wyrąbała już dziurę odpowiedniej wielkości, usiadła na piętach, by chwilę
odpocząć. Usiłowała sobie przypomnieć, czego ją w czasie wakacji w Minnesocie uczyli
bracia na temat łowienia ryb. Wcale się tym wówczas nie interesowała i ich nauki właściwie
przemknęły jej koło uszu. Popełniła pierwszy błąd, nie przynosząc świdra i piły, by ułatwić
sobie zrobienie otworu. Teraz linka i przynęta! Z pewnymi trudnościami i niemałym wstrętem
nabiła tłustego robaka na haczyk. Wzięła głęboki, pełen nadziei oddech i wpuściła linkę w
czerń wody. Przez długi czas nic nie chciało się wydarzyć.
Nachyliła się nad otworem i zaczęła rozmyślać. Może należy szarpać linką do góry i
opuszczać! Już sobie przypomniała. Tak było napisane w książce.
Zaczęła to delikatnie robić. Ku jej zdumieniu, już po paru sekundach poczuła szarpnięcie,
dość nagłe i mocne. Omal nie wpadła głową do otworu! Wbiła podeszwy butów w lód i
zaczęła wyciągać zdobycz. Po krótkiej chwili ryba rzucała się u jej stóp. Nie wiedziała, co
złowiła. Pstrąga, okonia, a może zupełnie co innego?! Była zbyt podniecona i uszczęśliwiona,
by martwić się takim drobiazgiem, jak gatunek ryby. Ważne było, że okaz jest wspaniały i że
udało się to jej zrobić samodzielnie. Wspaniałe przeżycie!
W ciągu niespełna pół godziny złowiła jeszcze trzy ryby. Zarzucała linkę coraz pewniej,
pewniej wyciągała zdobycz i nawlekała na kółko, pewniej zakładała robaki na haczyk.
Miała więc cztery ryby. Na jeden dzień wystarczy! Włożyła je do wiaderka, zebrała cały
sprzęt i zadowolona z siebie ruszyła w powrotną drogę do domu. Tym razem skrótem przez
lód, gdyż była pewna jego wytrzymałości. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy będzie mogła
pochwalić się Adamowi. Trudno jej osiągnięcie nazwać sukcesem życiowym, o którym
marzyła, niemniej sprawiało radość.
Adama bardzo zdenerwowała kartka Regan znaleziona nad kominkiem. Głupia gęś! Czy
nie zdaje sobie sprawy, że lód osiągnął stan krytyczny? Nie wolno jej było samej wypuszczać
się na jezioro! Czego ona chce dowieść? Obiecywał sobie, że ją porządnie złaje.
Ubrał się, nie tracąc czasu i pobiegł na spotkanie dziewczyny. Był już w pobliżu przystani
nad wodą, gdy ją zobaczył o kilkaset metrów od brzegu, niemalże pośrodku jeziora. Zrobił z
dłoni trąbkę i usiłował wykrzyczeć, że lód jest niebezpieczny i że powinna natychmiast
skręcić ku brzegowi. Regan słyszała wołanie, ale była zbyt daleko, by zrozumieć. A może
zignorowała ostrzeżenie. Szła nadal prosto ku niemu, dumnie wymachując rybami.
Klnąc wszedł na lód i ostrożnie zaczął iść w jej kierunku. Nagle stało się to, czego się
najbardziej obawiał. Wymachująca rybami Regan nagle zniknęła, po prostu się zapadła. Serce
w nim zamarło.
Zaczął biec ku miejscu wypadku, przez głowę przebiegały mu jak najgorsze myśli.
A jeśli ona nie umie pływać, a jeśli dostała się pod lód? A jeśli nie przeżyje w lodowatej
wodzie?
O Boże! Nadal jej nie ma! Wytężał wzrok, nic jednak nie dostrzegając.
Jest! Jej głowa i ramiona nad powierzchnią!
– Trzymaj się! Lecę! Trzymaj się! – wrzasnął dziko.
– Nie! Nie! – odkrzyknęła. – Nie zbliżaj się! Lód się łamie dalej, ilekroć próbuję się
wygrzebać. Nie zbliżaj się, bo wpadniesz tak jak ja!
Miała rację. Jeśli będzie próbował zbliżyć się do osłabionego płatu lodu, to oboje skończą
w ten sam sposób. Oboje zginą! Sytuacja wymagała rozsądku! Nie wolno ulegać panice!
– Kochanie! Wracam po linę! – krzyknął zatrzymując się. – To jedyny sposób. Ruszaj się
w wodzie, pływaj, zachowaj spokój!
– Pośpiesz się! – zawołała. – Ubranie strasznie mi ciąży... jest mi zimno...
– Minuta! – obiecał. – Wytrzymaj jedną minutę. Ta minuta wydawała się godziną. Całe
szczęście, że nie zamknął drzwi hangaru na kłódkę, kiedy przed paru dniami sprawdzał, jakie
tu są łodzie. Wpadł do szopy i ku swojej rozpaczy nie zauważył żadnych lin. Musiały być w
składziku, zbyt daleko, nie ma tyle czasu. Ale jest drąg! Długi bosak! Musi wystarczyć.
Chwycił go i pobiegł na jezioro, modląc się, by w czasie jego nieobecności nie wciągnęła
jej w swe objęcia lodowata toń.
Na szczęście dostrzegł jej głowę. Dzięki Bogu utrzymywała się na powierzchni. Miała już
jednak siną twarz.
– Nie zbliżaj się za bardzo! – ostrzegła.
– Wszystko w porządku, kochanie, nic się nie martw! Zaraz cię wydobędę! Wszystko
będzie dobrze!
Położył się na brzuchu, trzymając bosak przed sobą. Jeszcze zbyt daleko, bosak nie
sięgał.
Zaczął się czołgać, popychając przed sobą drąg. Jeśli nawet lód był w tym miejscu
słabszy, chyba wytrzyma, jeśli ciężar ciała będzie rozłożony na większej powierzchni. Jeszcze
kilkanaście centymetrów, jeszcze kilka... Złapała! Roztrzęsionymi zbielałymi palcami
chwyciła hak i mocno go trzymała.
– Nie puść tylko! – polecił. – Trzymaj mocno, a resztę zostaw mnie.
Chwyciwszy mocno bosak Adam zaczął ciągnąć. Wolniutko, ostrożnie. Z początku lód na
skraju powstałej dziury dalej się załamywał. Wreszcie jednak kolejny płat utrzymał ciężar
ciała Regan. Po chwili leżała już na lodzie. Natychmiast przeciągnął ją poza strefę
bezpośredniego niebezpieczeństwa. Przygarnął ją do siebie w niedźwiedzim uścisku nie
bacząc, iż sam przemaka do suchej nitki.
– Nigdy, ale to nigdy, żebyś nie próbowała zrobić czegoś podobnego! – powiedział
gniewnie.
Regan czuła się niesłychanie głupio. Chciała udowodnić, że potrafi sobie radzić. Rzuciła
wyzwanie. W konsekwencji naraziła życie obojga. Przykre.
– Adamie drogi – powiedziała, z trudem łapiąc oddech. – Myślę, że gniewanie się
powinieneś odłożyć na później. Chwilowo zamarzam!
Miała rację. W tej sytuacji groziło jej zapalenie płuc, jeśli nie gorzej. Należało zabrać ją
czym prędzej do domu i zdjąć mokrą odzież.
Wstał dźwigając ją w ramionach. Była zbyt słaba i zbyt zziębnięta, by mogła iść sama.
Wtuliła się w jego pierś, usiłując powstrzymać szczękanie zębami. Wyniósł ją szybko na
brzeg jeziora i pobiegł do szałasu.
Położył Regan na kanapie. Tak długo podrzucał drewno do kominka, aż zaczął buchać
żar. Trzęsącymi się palcami rozpinał jej okrycie. Rozebrał ją do naga i owinął dwoma kocami.
– Już jest mi cieplej! – zapewniła go, przyglądając się, jak grzebie w apteczce.
Znalazł termometr i włożył jej do ust. Zaczęła coś mruczeć, że to niepotrzebne, bo czuje
się dobrze, ale spojrzał ostro i uciszył ją jednym słowem „milcz!”.
Pokornie posłuchała i wiodła za nim wzrokiem, gdy szedł do kuchni. Wrócił po paru
minutach z kubkiem dymiącego kakao. Sięgnęła po kubek, ale on cofnął rękę.
– Najpierw sprawdzimy temperaturę! – powiedział i wyjął jej termometr z ust.
– No, ile? – zapytała zniecierpliwiona.
– Normalna – odparł jakby zawiedziony, że Regan nie ma gorączki.
Odetchnęła i wzięła do rąk kubek. Kakao było bardzo gorące i parzyło podniebienie. Piła
malutkimi łyczkami. Poczuła przyjemne ciepełko.
Uderzyło ją milczenie Adama. Podniosła głowę i dostrzegła ściągnięte rysy jego twarzy.
Patrzył z jakąś dziwną determinacją.
– O co ci chodzi? – spytała, odstawiając kubek na podłogę. – Co się stało?
Bardzo długo nie odpowiadał, a potem wyprostował plecy i zbliżył się o krok.
– Podjąłem decyzję – poinformował ją nie znoszącym sprzeciwu tonem.. – Wrócę do
samolotu. Jeśli radio działa, a nie ma powodów, by nie działało, to wezwę pomoc. Powiem,
gdzie jesteśmy i niech przysyłają od razu samolot.
– Adamie, nie wolno ci tego robić! – zaprotestowała.
– Przecież cię od razu aresztują!
– Doszedłem do wniosku, że dość uciekania.
– Wzruszył ramionami. – A pogoń za jakimś cieniem wydaje mi się zupełnie
beznadziejna. Lepiej oddać się na łaskę sądu i liczyć na sprawiedliwy wyrok. Jeśli sam się
oddam w ręce policji, to będą punkty dla mnie podczas rozprawy.
– Nie zgadzam się! – Usiłowała wstać z kanapy, ale przeszkodziły koce, którymi była
owinięta. – Chcesz to zrobić ze względu na mnie, prawda? Dlatego, że wpadłam pod lód?
– Częściowo dlatego. Kiedy poszedłem do kuchni, żeby przygotować kakao, zszedłem do
spiżarni. Zapasy żywności są na wykończeniu.
– Jeszcze do tego daleko – odparła. Zaczęła mówić zdesperowanym głosem: – A nawet
co za różnica, jeśli zapasy się wykańczają? Lody już ustępują. Natychmiast po ich spłynięciu
możemy wyruszyć. Tak jak planowałeś.
– Owszem, właśnie udowodniłaś, że lód jest już słaby. Ale może minąć wiele dni, nim
spłynie. Nie mam zamiaru dłużej czekać. Nie mogę ryzykować twojego lub mojego życia.
Zrobiłem błąd na samym początku...
Nie mogła go powstrzymać. Nie w tej sytuacji, którą sama stworzyła. Może podczas
długiej drogi do samolotu dojdzie do wniosku, że popełnia głupstwo.
– No trudno – powiedziała. – Kiedy wyruszamy?
– My? – spojrzał zdumiony. – Ty nigdzie nie idziesz! Będziesz tu czekała do mojego
powrotu!
– Kiedy ja świetnie się czuję! – zaprotestowała.
– Nie idziesz ze mną, Regan! – powtórzył. – Lód na rzece jest teraz bardzo zdradliwy.
– I właśnie dlatego powinniśmy pójść oboje – odparła. – Jeśli jedno wpadnie w kłopoty,
drugie mu pomoże!
– Nie! – upierał się. – Sam będę mógł posuwać się znacznie szybciej. Teraz pójdzie mi
łatwiej. Znam już drogę i pokrywa śnieżna jest mniejsza. Pójdę skrótami. I pogoda sprzyja.
Jeśli od razu ruszę, to zdążę wrócić przed zachodem słońca.
Zrozumiała. W delikatny sposób poinformował ją, że tylko by mu zawadzała.
Opadła z powrotem na kanapę. Poczuła się nagle bardzo słaba, zbyt słaba, by mu się dalej
przeciwstawiać. Kochała go, ale nie wiedziała, jak do niego dotrzeć. Może Adam Fuller nie
chciał, by ktokolwiek mógł do niego dotrzeć?
Słońce wznosiło się na niebie, gdy Adam szedł skrajem jeszcze zamarzniętej rzeki.
Liczne oznaki wskazywały, że lody wkrótce spłyną.
Czyżby Regan miała rację? Może za parę dni rzeka będzie już spławna? Wolał jednak nie
czekać. Wypadek na jeziorze ostatecznie go przekonał.
Nagle zaczął sobie zdawać sprawę z wielu rzeczy, a zwłaszcza z jednej – jak bardzo ją
kocha. Dostrzegł to, gdy zagroziła mu jej utrata.
Zły to czas na zakochanie się, panie Fuller, powiedział do siebie. Zły czas i złe miejsce!
Zakochał się!
O Boże! Zakochał się w niej! To musiało się stawać powoli, przez cały czas. I pewno
dlatego tak podle się zachowywał. Po prostu podświadomie był przerażony grożącymi
konsekwencjami. Nie chciał spojrzeć prawdzie w oczy. Nadal jest przerażony.
Zakochał się w Regan MacLeod! Nie da się temu zaprzeczyć. Ale to nie zmienia jego
osobistej sytuacji. Tym bardziej musi ją odsunąć od całej tej obrzydliwej sprawy. Poza tym
Regan zasługuje na kogoś lepszego, niż na człowieka oskarżonego o morderstwo. A to było
jedyne, co mógł jej ofiarować. I pewno nigdy nie będzie miał do ofiarowania nic więcej.
Należy więc pozwolić jej odejść bez względu na ból, jaki mu to sprawi. Musi swoją miłość
skrzętnie ukrywać. W przeciwnym wypadku Regan ze swoim szkockim uporem odmówi
odejścia. Jeśli jednak uda mu się ją przekonać, że nie odwzajemnia jej uczuć, to ona wszystko
przeboleje i pójdzie własną drogą. Trzeba ją przekonać. Pragnął jedynie, by Regan była
bezpieczna, by wróciła do rodziny. Wówczas będzie mógł spokojnie oczekiwać w Teksasie
tego, co go czeka.
Szedł dalej brzegiem rzeki usiłując nie myśleć o pustym życiu bez Regan. Musi jakoś
ułożyć sobie samotną przyszłość.
W pewnej chwili minął starą łódź, w której spędzili pierwszą noc. Nie zatrzymując się
poszedł dalej. Usiłował zagłuszyć w sobie wspomnienie uczucia, jakie w nim wówczas
wzbudziła. Głębokie wzruszenie, podniecenie wywołane jej bliskością, pełna jakiegoś gniewu
gorycz. Teraz trzeba o wszystkim zapomnieć. Musi przestać się dręczyć.
Właśnie minęło południe, gdy dotarł do cessny. Samolot spoczywał na niskim brzegu tuż
pod sosnami. Gdy lody spłyną, samolot co prawda sam nie wystartuje, ale chyba zabierze go
jakaś barka. A jeśli nie, to trzeba będzie za niego zapłacić, podobnie jak za to, co zjedli w
obozie. Ale to jest mniejsze zmartwienie.
Otworzył drzwiczki i wdrapał się do kabiny. Zajął fotel pilota i włączył radio z nadzieją,
że baterie nie są jeszcze całkowicie wyładowane i że uda mu się wezwać pomoc.
Radio działało. Z początku jednak odbierał jedynie szumy eteru. Manipulował
pokrętłami, powtarzając raz po raz wezwanie pomocy. Wreszcie wyłapał z eteru zagubioną
gdzieś stację Kanadyjskiej Konnej Policji w okolicach Flin Flon – tam właśnie, dokąd lecieli,
gdy nastąpiło przymusowe lądowanie.
Radiooperator był zdumiony jego sygnaturą i parokrotnie żądał powtórzenia kodu.
Prawdopodobnie uznano ich za zaginionych. Adam spokojnie opisał miejsce, gdzie się
znajdują – w ośrodku rybackim – i zapewnił, że oboje czują się dobrze, lecz pragnęliby jak
najszybciej być zabrani. Po krótkiej konsultacji z przełożonym radiooperator poinformował
go, że samolot ratowniczy przybędzie najprawdopodobniej następnego poranka. Na tym
rozmowa się zakończyła.
Adam zagłębił się w fotelu i w ciszy rozmyślał z ulgą, ale jednocześnie z pewnym żalem.
Stało się! Teraz należy wrócić do Regan i spokojnie czekać. Nie miał złudzeń i wiedział, że
ekipie ratowniczej, która przyleci rano, towarzyszyć będzie policjant.
Wyszedł z samolotu i ruszył w drogę powrotną tym samym skrajem rzeki. Słońce stało
jeszcze wysoko.
Był zdumiony zmianami, jakie zaszły w przyrodzie. W ciągu krótkiego czasu, jaki spędził
w kabinie samolotu, nastąpiła prawdziwa metamorfoza. W wielu miejscach lód zaczął pękać.
Im dalej szedł, tym pęknięcia były większe, ujawniając nieprawdopodobne siły natury.
Adam słyszał, że nadejście wiosny na ziemiach północy jest nagłe, jak uderzenie wichru.
Nie wyobrażał sobie jednak, że jest tak szybkie, w ciągu zaledwie paru godzin, i tak
spektakularne.
Martwa, dotychczas zamarznięta rzeka, wypełniła się nagle tysiącem odgłosów i
dźwięków. Jak daleko mógł sięgnąć wzrokiem, wijące się koryto pełne było ruchomych
płatów lodu, które zderzały się z grzmotem. A spod lodu wydostawała się woda, rwały setki
strumyków i strumieni, które coraz szybciej pędziły przed sobą rosnącą w sterty krę. A
wszystko to stało się w ciągu zaledwie kilku godzin.
Co za ironia losu, pomyślał Adam. Czekał przecież na ten właśnie dzień. Miał mu
stworzyć szansę ucieczki. Dzień nadszedł, ale uciekać już nie mógł. Za późno! Nie żałował
jednak, gdyż chodziło o dobro Regan.
Ponieważ lód, po którym mógłby iść skrajem rzeki, topniał, musiał wyszukiwać dróżek
na skalistym brzegu, czasami przedzierając się przez jodłową gęstwinę. Opóźniało to powrót,
chociaż nadal miał nadzieję dotarcia do szałasu przed zapadnięciem nocy.
I nagle stanął jak wryty. Przecież znajdował się na niewłaściwym brzegu! Na tym brzegu
tkwił wprawdzie samolot, ale szałas był po drugiej stronie! Nie było mowy o przejściu na
drugi brzeg. Pozostawało jedynie jezioro. Może tam lód jeszcze trzyma? Jeśli nie, to będzie
musiał obejść całe jezioro, a tego przed nocą na pewno nie zdąży.
Słońce stało już bardzo nisko, kiedy dotarł do ujścia rzeki. Nie był w nastroju, który
pozwalałby pogodnie i pokornie przyjąć jeszcze jedną niespodziankę, jednakże natura nie
miała litości i względów dla wyczerpanego człowieka. Za ostatnim zakrętem rzeki zamarł z
przerażenia.
W tym właśnie miejscu rzeka bardzo się zwężała, tuż przed rozdzieleniem się na odnogi,
by ująć w swe ramiona wysepkę i następnie wpaść dwiema strugami do jeziora. Lód, który
gnany prądami dotarł do tego miejsca, spiętrzył się w gigantyczną zaporę. Adam gapił się na
górę lodowych głazów i poczuł się jak w pułapce. Najpierw pomyślał, że wdrapie się na
szczyt lodowej góry i przejdzie na drugą stronę, ale szybko doszedł do wniosku, że byłoby to
zbyt ryzykowne. Zwłaszcza że słyszał zgrzyt trących o siebie tafli, głuche grzmoty łamanego
lodu i wyczuwał rosnące parcie z górnego biegu rzeki. Była to niezwykle zdradliwa zapora,
która mogła lada chwila pęknąć i runąć do jeziora. Nie wolno dać się zaskoczyć na jej
grzbiecie!
Obszedł zwężenie, aby sprawdzić, jak wygląda sytuacja poniżej. Tu już było nieco lepiej.
Znajdował się na wysokości wyspy, od której dzieliła go wąska odnoga. Po drugiej stronie
podobna odnoga pozwalała ewentualnie przejść na stały ląd w pobliżu szałasu rybackiego
obozu. Obie odnogi były dość wąskie i nadal zamarznięte. Rano przeszedł przez obie na tę
stronę rzeki. Czy powinien zaryzykować teraz?
Spojrzał na niebo. Słońce osuwało się za horyzont. Nie chciałby tu zostawać na noc.
Ostrożnie postawił nogę na lodzie, potem drugą. Szedł wolniutko, krok po kroku. Miał
niemiłą świadomość, że obok trzeszczy groźnie lodowy zator.
Wydostał się na wyspę i szedł właśnie w stronę drugiej odnogi, kiedy z przeraźliwym
hukiem zapora runęła i zator ruszył. Płaty lodu sunęły na wysepkę niby gigantyczny
spychacz.
W czasie długiej nieobecności Adama Regan, nie czując już żadnych skutków lodowatej
kąpieli, starała się zająć czymkolwiek, by nie myśleć o tym, że pozostało im zaledwie kilka
godzin pobytu w miejscu, które nabrało dla niej takiego znaczenia. Trudno jej było jednak
oderwać się od tych myśli, gdyż praca była w istocie niezbyt absorbująca.
Chcąc zostawić po sobie porządek, posprzątała wszystkie pomieszczenia, pozmywała,
pochowała naczynia i sprzęt. I właśnie jak na nieszczęście z każdym z przedmiotów łączyło
się jakieś wspomnienie.
Po południu uzbroiła się w papier i ołówek, usiłując spisać produkty, które zjedli, aby
zapłacić za wszystko właścicielowi obozu rybackiego.
Brakowało jej obecności Adama i martwiła się o niego. W późnych godzinach
popołudniowych zaczęła nieustannie wyglądać przez okna, mając nadzieję, że zobaczy jego
sylwetkę zbliżającą się od strony jeziora. Bardzo ją zaniepokoiło nagłe topnienie i pękanie
lodu. Po wschodniej stronie kra, pchana przez ostry wiatr, zaczęła piętrzyć się na brzegu. Po
stronie zachodniej, z której powinien pojawić się Adam, lód jeszcze nie puścił, ale trudno
było przewidzieć, jak długo taka sytuacja potrwa.
W miarę upływu czasu jej niepokój wzrastał. A jeśli mu się coś przydarzyło? Czy potrafi
go odnaleźć i pomóc? Czy ma na to dość odwagi i umiejętności?
Słońce kryło się za szczytami drzew, kiedy włożyła kurtkę i buty i wyszła na ganek.
Stanęła przy balustradzie wpatrując się w jezioro. Była bardzo niespokojna. Z wyjątkiem
niezbyt dużej połaci jeziora na zachodzie, lód wszędzie już ustąpił. Ani śladu Adama! Czuła,
że stało się coś złego.
Przestała czekać i bez dalszego wahania ruszyła ku jezioru. Idąc jego brzegiem w
kierunku ujścia rzeki wpadła niemalże w panikę. Nie wiedziała, co powinna zrobić, jeśli go
nie spotka na drodze. Wkrótce zapadnie zmrok. Nie było najmniejszej szansy odnalezienia go
po ciemku. Wszystko było jednak lepsze, niż czekanie w miejscu, więc szła dalej.
Dotarła wreszcie do odnogi dzielącej ją od wysepki. Koryto było zamarznięte. Ostatnie
promienie zachodzącego słońca padały prosto w oczy. I dlatego w pierwszej chwili nie
dostrzegła spiętrzenia rzecznej kry powyżej wyspy. Po chwili jednak usłyszała groźne
pomruki. Zaskoczona przysłoniła oczy dłonią i głośno wstrzymała oddech, widząc
zagradzającą rzekę lodową górę. Kątem oka uchwyciła jakiś ruch. Przez wyspę szedł w jej
kierunku Adam.
Podniecona zaczęła machać. Otworzyła usta, aby go zawołać, ale nim zdążyła dobyć
głosu, zator ruszył. Lodowa zapora nagle jakby eksplodowała. Pchane prącą wodą wielkie
odłamy lodu uderzyły na wyspę z siłą lawiny. Adam znajdował się na ich drodze. Serce jej
stanęło, gdy obserwowała nieprawdopodobną scenę, która rozegrała się przed jej oczami.
Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Równie nagle nastąpiła straszliwa cisza. Wyspa
była zdewastowana. Potężne kawały lodu runęły na drzewa, łamiąc je jak zapałki, wyrywając
z korzeniami i unicestwiając wszystko, co spotkały na swojej drodze.
Gdzie jest Adam?! Rozbieganymi oczami latała po całej wyspie. Bez wątpienia został
zmiażdżony, a jego ciało leży gdzieś pod zwałami lodu i pni drzew. Chciała biec na wyspę,
ale pokryta jeszcze przed chwilą lodową taflą odnoga, teraz zamieniła się w wartką rzekę.
I nagle załkała ze szczęścia. Zobaczyła go! Ocalał uskakując za pień wielkiego cedru,
jednego z paru drzew, które wytrzymały natarcie lodu. Zaczęła do niego wołać. Ruszył w jej
stronę, przedzierając się przez zwały lodu i połamane drzewa.
– Nic ci się nie stało? Wszystko w porządku?! – zawołała, gdy ją ujrzał.
– Byłoby wszystko w porządku, gdybym nie był po złej stronie rzeki – odparł stając na
samym brzegu, tuż koło rwącego prądu.
– A druga odnoga, po przeciwnej stronie...? – zaczęła.
– To samo. Sprawdziłem. Płynie rzeka.
– I co my teraz zrobimy? – spytała. – Jak cię przetransportujemy na tę stronę?
– Wydaje mi się, że nie ma wyboru. – Zaczął rozpinać kurtkę. – Będę musiał przepłynąć.
– Nie! – krzyknęła. – Nie możesz! Woda jest zbyt zimna. Zginiesz!
– Nie ma innego sposobu.
– Właśnie że jest! – Regan podjęła decyzję w jednej chwili. – Idę do szopy z łodziami. Są
tam kajaki. Przypłynę do ciebie.
– A umiesz wiosłować? – spytał z niewiarą w głosie.
– Umiem – zapewniła go. – Mieliśmy kajak w letnim domku. – Ale nie dodała, że nigdy
sama nim nie pływała.
Adam niespokojnym wzrokiem spojrzał na wierzchołki drzew, za którymi ginęło na
zachodzie słońce.
– Nie masz wiele czasu, Regan! – powiedział.
– Lecę! – odparła. Nie czekając na dalsze zastrzeżenia, popędziła w kierunku obozu
rybackiego. Tym razem jej kolej ocalić Adama! I na pewno się uda.
Później nie potrafiłaby nawet powiedzieć, w jaki sposób się udało. Wbiegła do szopy,
zabrała leciutki kajak, spuściła go na wodę i, o dziwo, bez większych trudności przepłynęła
nim w zapadającym mroku, manewrując zręcznie między luźno pływającą krą. Dosłownie
parę minut potem udało się jej przeprawić Adama na drugą stronę. I to było największą
nagrodą za wysiłek, chociaż wielką przyjemność sprawiły jej również pochwały ze strony
ocalonego.
Było już właściwie ciemno, gdy powrócili do szałasu. Podczas kolacji Adam zachowywał
milczenie. Zasiedli przed kominkiem i jedli z małych tacek. Przedtem jednak zapoznał ją
pokrótce z treścią radiowej rozmowy, jaką przeprowadził z radiooperatorem, ale nie
wtajemniczał jej w swoje myśli podczas drogi. Regan wiedziała, że Adam cały czas rozważa,
co może przynieść dzień jutrzejszy. Nie rozmawiali o tym. Regan również bała się
nadchodzących godzin.
Siedzieli obok siebie, zapatrzeni w ogień. Ostatnie wspólne chwile! Przytulił ją, ale nie
było tym razem mowy o kochaniu się. Rozczarowała się nieco, ale tłumaczyła sobie, że Adam
jest wyczerpany trudami dnia. Podejrzewała, że jest i inny powód. Czuła wyrastającą między
nimi nową barierę. On wyraźnie tworzył między nimi dystans. To straszne!
Adam poszedł wcześnie spać, ale Regan pozostała przed kominkiem wsłuchana w wiatr
szumiący wśród sosen, usiłując nie myśleć o tym, co nastąpi jutro. I postanowiła, że
cokolwiek się stanie, nie opuści Adama.
Wschód barwił już niebo, kiedy wstali i zaczęli przygotowywać się do drogi. Adam
pozamykał wszystkie okiennice. Szałas wydawał się smutny, opuszczony, odchodzący we
wspomnienia. Straszliwie ją to przygnębiało.
Warkot motoru dał się słyszeć w momencie, gdy słońce wychodziło znad wierzchołków
drzew. Włożyli wierzchnie odzienie, zabrali nieliczne przedmioty i wyszli na ganek. Samolot
właśnie niziutko przelatywał nad szałasem.
Adam zamknął szałas na klucz i klucz schował do wydrążonego czółna. W milczeniu i
nie oglądając się za siebie poszli w kierunku brzegu, do którego podpływał wodnopłat.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Po ciszy i samotności na dalekiej północy gwar i ruch na lotnisku w Winnipegu były dla
Regan prawdziwą torturą. Idąc przez dworcowy hol z Adamem i kanadyjskim policjantem,
który ich eskortował, patrzyła na wszystko jak na natrętną iluzję. Żyła nadal obozem
rybackim nad jeziorem.
Nie miała pojęcia, co Adam myśli na temat ich powrotu do cywilizacji. Niewiele mówił w
samolocie. Zaledwie parę razy na nią spojrzał. Przyglądała mu się teraz, gdy szedł obok
zamyślony, jakby nieobecny. Przerażało ją to, chociaż rozumiała, że przeżywa niepokoje co
do przyszłości.
Dość miły policjant, który im towarzyszył, zatrzymał się przy jakichś drzwiach i otworzył
je. Poczekalnia! Ale najwidoczniej niedostępna dla ogółu pasażerów.
– Tutaj przeczekamy – powiedział. – Zaraz się zjawi eskorta z Teksasu. Tam dalej czatują
już dziennikarze. To nie potrwa długo.
Taki układ bardzo Regan odpowiadał. Mieli już trudne spotkanie z dziennikarzami we
Flin Flon, gdzie z wodnopłatu przesiedli się na samolot, którym dolecieli do Winnipegu.
– Czy tu jest telefon, z którego mogłabym skorzystać? – spytała Regan miłego policjanta.
– Chciałabym zadzwonić do rodziny, chociaż oni już wiedzą... Powinnam też zadzwonić do
szkoły i zawiadomić, że moja klasa musi mieć jeszcze zastępstwo na dłuższy czas.
Chciałabym to zrobić, nim wsiądziemy do samolotu do Houston!
– Czy moglibyśmy zostać przez dwie minuty sami – wtrącił Adam, nim policjant zdążył
odpowiedzieć na prośbę Regan. – Muszę zamienić kilka słów z panną MacLeod...
Policjant przez chwilę się wahał, prawdopodobnie przypominając sobie, że jego
podopieczny już raz umknął eskorcie.
– Bardzo proszę! – nalegał Adam. – Przecież nigdzie stąd nie pójdę. Tym razem nie!
Chodzi o... raczej bardzo osobiste... pożegnanie.
Policjant zdając sobie sprawę, że z małej poczekalni jest tylko jedno wyjście, wyraził
zgodę.
– Będę czekał przed drzwiami – powiedział i wyszedł. Ledwo to uczynił, gdy Regan
ogarnięta nagłym strachem obróciła się do Adama.
– Co to ma znaczyć? Jakie pożegnanie?! Lecę z tobą. Sprawa jest przesądzona!
Adam zaprowadził ją w stronę foteli pod oknem, za którym było widać pasy startowe.
Potrząsnęła przecząco głową. Nie miała ochoty siadać. Zza okien dobiegło stłumione wycie
odrzutowych silników, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi.
– Nie, Regan! – powiedział obracając ściągniętą boleśnie twarz ku rozmówczyni. – Nie
lecisz ze mną! Tutaj rozchodzą się nasze drogi.
– Nie rób nam tego, Adamie! – błagała przerażona.
– Kiedy zadzwonisz do rodziny – zaczął matowym głosem, jak gdyby nie słyszał jej apelu
– to powiesz, że wracasz następnym samolotem do Minnesoty.
– Nie mam zamiaru tego słuchać! – krzyknęła.
– Jestem ci potrzebna. Wiem, że jestem ci potrzebna, Adamie! Należymy do siebie! Czy
nie dowiedliśmy tego tam nad jeziorem? Czy właśnie nie o to chodziło?
– Regan, proszę cię! – Wciągnął powietrze i spojrzał jej prosto w oczy. – Nie czyń
pożegnania trudniejszym, niż już jest. Staraj się wszystko zrozumieć i akceptować realia.
Mylisz miłość z zadurzeniem się. To była po prostu sytuacja... warunki... dwoje ludzi
zagubionych, przypadkowo razem, potrzebujących się dla towarzystwa. Dobrze, było bardzo
miło, ale to wszystko! I nigdy nic więcej.
– Nie wierzę ci! – zawołała dziko. – Tak mówisz, bo postanowiłeś mnie chronić. Wpadło
ci do głowy, że nie powinnam być wplątana w całą sprawę, żeby mnie nie łączono z
mężczyzną oskarżonym o morderstwo. Jakie to ma znaczenie, kiedy dwoje ludzi się kocha?
– Powiedziałem ci, to nie miłość. I właśnie dlatego, że ja ciebie nie kocham, chcę
przerwać to wszystko teraz, tutaj, od razu.
– To nieprawda, kłamiesz – szepnęła. – Kłamiesz... Był na to przygotowany. Od
wczorajszego powrotu nad rzekę powtarzał sobie, co ma jej powiedzieć, słowa, jakich musi
użyć. Słowa, których nie chciał wymówić, ale musiał. Najostrzejsze! Wbrew sobie
wypowiadał je modląc się w duchu, by były dostatecznie przekonujące:
– Ty myślisz, Regan, że mnie znasz – mówił jak tylko mógł najłagodniej. – To
nieprawda. Wcale mnie nie znasz. Jest coś, czego ci nigdy nie powiedziałem, wspominając o
Valerie. Warto, żebyś się tego dowiedziała. Romanse, które miała, były z mojej winy. Szukała
miłości, której ja nie mogłem jej dać. Gdyby żyła, toby ci to samo powiedziała. Nie jestem
zdolny kochać kobiety tak, jak powinna być kochana. Żadnej kobiety. Nie potrafię. Czy teraz
rozumiesz, dlaczego chcę się z tobą pożegnać?
Z desperacją szukała w jego twarzy jakiegoś śladu udawania. Nie zauważyła nic. Ani
wahań, ani żalu. Żadnego uczucia. A więc mówił prawdę! Nie kochał jej! Przecież nigdy nie
powiedział, że kocha. Nie napomknął nawet o takiej możliwości. To ona stworzyła sobie
fałszywy obraz rzeczywistości.
– Adamie, ja...
Drzwi otworzyły się, przerywając tok jej myśli.
– Są już policjanci z Houston, żeby cię zabrać, Fuller! – powiedział kanadyjski policjant.
– Idę! – Adam podniósł z ziemi torbę i podszedł do drzwi. Regan nie usiłowała go
zatrzymać. Już teraz nie. Przy drzwiach stanął, obrócił się i odezwał do niej po raz ostatni: –
Bez względu na wszystko, Regan, nigdy nie daj sobie wmówić, że czegoś nie potrafisz. Masz
w sobie odwagę i siłę równie wspaniałe, jak te, które mieli twoi szkoccy przodkowie. Nie
musisz im zazdrościć. Udowodniłaś to nad jeziorem. I zdobyłaś wiarę w siebie. – Cóż mógł
jeszcze powiedzieć? Mógł, ale się nie odważył: Bądź szczęśliwa, kochanie! Zasługujesz na to,
co świat ma najlepszego do zaofiarowania. Pragnąłbym bardzo móc to z tobą dzielić.
Cicho zamknęły się za nim drzwi. Została sama w ciszy, rozrywanej gdzieś pod niebem
rykiem odrzutowych silników. W głowie miała zamęt, szczęśliwie całkowite odrętwienie
stępiało nieco straszliwy ból. Wiedziała, że prawdziwe cierpienie pojawi się później.
Trzeciego dnia po powrocie do Minnesoty stała na werandzie swego małego domku w
Brookline i bez nadmiernego entuzjazmu rozglądała się dookoła, chcąc rozpocząć wiosenne
przemeblowanie.
Już wczesnym porankiem ciepłe powietrze było pełne ogrodowych zapachów. Koło
ptasiego karmnika, gdzie grubodziób pluskał się wesoło w wypełnionej miską wodzie, kwitły
narcyzy. Był to idealny dzień do rozstawienia letnich mebli, zdjęcia plastikowych pokrowców
z wiklinowych fotelików, wyniesienia na werandę kolorowych poduszek i poustawiania
wokół niej ulubionych roślin doniczkowych – a wszystko, by przygotować sobie przyjemny
kącik na miłe wieczory.
Dziś jednak nie dostrzegała pąków na drzewach i nawet nie cieszyła się zapachem świeżo
ściętej trawy. Brakowało jej białych ośnieżonych przestrzeni i polan skwierczących w
kominku. Niemalże zmusiła się, by wyjść na werandę i zamieść podłogę. Nawet ta
wymuszona energia, z jaką zabrała się do roboty, teraz ją zawiodła. Potrafiła jedynie stać i
patrzeć na pluskającego się grubodzioba.
Problem polegał na tym, że nie miała żadnej roboty, która by ją pochłonęła. Jej klasę
prowadził w dalszym ciągu zastępczy nauczyciel, ponieważ dyrektorka, chcąc okazać
względy, dała jej wolne aż do końca tygodnia. Powiedziała, że po tak dramatycznych
przeżyciach w strefie polarnej Regan musi wypocząć i otrząsnąć się z przykrych
doświadczeń.
Ona jednak nie odpoczywała. Nie potrafiła odpoczywać. Spędzała całe dni zaciekle
sprzątając i porządkując mieszkanie i piorąc wszystko, co potrzebowało i nie potrzebowało
prania. Podczas dłużących się wieczorów sprawdzała szkolne wypracowania uczniów,
pomagając w ten sposób zastępującemu ją nauczycielowi. Przygotowywała mu też plany
lekcji. To wszystko jej jednak nie wystarczało. I nie pozwalało zapomnieć tej osobliwej
rozmowy z Adamem na lotnisku w Winnipegu ani też rozluźnić straszliwej obręczy, jaka
ściskała jej serce.
Na opuszczonej dłoni poczuła ciepłe liźnięcie. Spojrzała pod nogi, gdzie tulił się do niej
jej irlandzki seter. Pies, wyczuwając cierpienia swojej pani, był od jej powrotu równie
nieszczęśliwy.
– No, co powiesz? – Uśmiechnęła się do niego łagodnie. – Nie znalazłeś żadnego
elektrycznego sznura, który warto byłoby przegryzać? – Głaskała rudą sierść, a pies dostojnie
machał ogonem. – Powiedz mi, Russell, jak mam go zapomnieć? – spytała z rozpaczą w
głosie.
Odpowiedzią psa było ułożenie się u stóp pani z zasmuconą miną.
– Rozumiem cię, mój drogi – odparła. Usłyszała trzaśniecie frontowych drzwi. Znajomy
głos wykrzyknął:
– Hop, hop, gdzie jesteś?
– Na werandzie! – odkrzyknęła Regan – Chodź, chodź!
– Co robisz na werandzie? – spytała Dru, jej wysoka, elegancko ubrana siostra.
– Urządzam ją na lato. Siadaj!
– Ale gdzie? – Dru z niesmakiem patrzyła na zakurzone plastikowe pokrowce na
meblach.
– Ooo, bardzo przepraszam! – Regan zerwała plastik z paru wiklinowych foteli. –
Dlaczego nie pracujesz? – spytała. Dru była szefem zakupów w jednym z lepszych domów
towarowych w St. Paul. Wszystko, co dotyczyło Dru, musiało być lepsze albo najlepsze.
– Należał mi się wolny dzień – odparła i ściągając starannie wyskubane brwi przyglądała
się idealnie wymanikiurowanym i polakierowanym paznokciom lewej ręki. Była to typowa
maniera Dru, mająca pokazać światu jej wyższość. Ale tym, którzy ją już dobrze znali,
bynajmniej to nie przeszkadzało. Wiedzieli bowiem, że pod maską próżności kryje się
zacność, a także macierzyński stosunek do ludzi. Regan wspominała o tym Adamowi. Teraz
podejrzewała, że zostanie uraczona sporą porcją owej macierzyńskości.
– I zdecydowałaś się poświecić swój wolny czas na złożenie mi wizyty, zamiast spędzić
go w twoim ulubionym salonie piękności? – spytała sucho siostrę.
– Określmy to inaczej – odparła Dru, patrząc Regan w oczy. – Zostałam wydelegowana
przez rodzinę, aby cię odwiedzić.
– W jakim celu?
– Martwimy się o ciebie! – Dru odwróciła oczy i zaczęła tym razem sprawdzać
doskonałość manikuru prawej ręki. Gdyby Regan nie znała siostry lepiej, to pomyślałaby, że
Dru czuje się skrępowana swoją misją. – A może nie zauważyłaś – ciągnęła – że od chwili
powrotu do Brookline jesteś jedną kupką nieszczęścia?
– Zauważyłam – odparła Regan. – Możesz być pewna, że zauważyłam.
Na werandzie zapanowała cisza, w której było słychać pracę szczęk Russella. Wyjątkowo
pies znęcał się nad gumową kością, a nie nad przewodem elektrycznym.
– Chyba nie masz mi za złe, że o tym mówię, Reggie? – spytała Dru. W jej brązowych
oczach pojawiła się troska. – Robię to, ponieważ cię kocham i chciałabym jakoś ci pomóc.
Regan była zdumiona. Dru jeszcze nigdy nie przepraszała ani nie prosiła o zezwolenie na
udzielanie swoich szczodrych rad. Zawsze je narzucała. I jeszcze coś zupełnie nowego: w
oczach siostry widniało coś w rodzaju szacunku, a nawet pewnej pokory.
– Co się tutaj dzieje? – spytała Regan – Jeśli rodzina tak strasznie się martwi, to dlaczego
ja o tym słyszę od ciebie? Oczywiście Midge nic by mi nie powiedziała, ponieważ Midge
nigdy nic nie widzi. Ale mama i ojciec od razu by coś zauważyli i natychmiast powiedzieli, a
chłopcy też nigdy nie zapominają o wtrącaniu swoich trzech groszy. Zawsze to robią, gdy o
mnie chodzi. Wszyscy tak postępują...
– Chodzi o to... – Dru zaczęła się kręcić w fotelu – Chodzi o to, Reggie, że od chwili
twojego powrotu wszyscy chodzą dookoła ciebie na paluszkach. Bo jesteśmy trochę...
onieśmieleni nową Regan MacLeod...
– O czym ty mówisz? – Regan patrzyła na siostrę, absolutnie nic nie rozumiejąc.
– Zmieniłaś się. Pod tą twoją ponurością kryje się osoba, którą musimy poznać.
– Jak się zmieniałam? – spytała Regan, pochylając się ku rozmówczyni w przekonaniu, że
usłyszy coś istotnego na swój temat.
– Zupełnie jakby... Umm, sama nie wiem... – Dru szukała właściwych słów – zupełnie
jakbyś z dnia na dzień straciła odwieczną niepewność siebie i swoich możliwości. Tak, wiem.
Jesteś z jakiegoś powodu nieszczęśliwa, wszyscy to widzimy, ale pod spodem jest... jakaś
siła, jakaś dojrzałość, której przedtem nie miałaś. Przestałaś być bojaźliwa i nieśmiała.
Dru czekała na odpowiedź czy reakcję. Badawczo przyglądała się siostrze. Gdy ta nadal
milczała, drążyła dalej:
– Powiedz mi no, co tam zaszło między tobą a tym facetem, Reggie? Co on ci zrobił?
Jednakże Regan już nie słuchała. Była zbyt zajęta analizą spostrzeżeń siostry. To prawda!
Wszystko, co Dru powiedziała, jest prawdą! Z wielką jasnością to teraz spostrzegła i musiała
przyjąć jako fakt. Już nie bała się więcej życia i życiowego ryzyka. Ale dlaczego, na miłość
boską, zrozumiała to i dostrzegła dopiero teraz? Czyżby dlatego, że zbytnio była zaprzątnięta
myśleniem o Adamie? Nie! Sprawa była bardziej złożona.
Odwaga, której tak bardzo pragnęła, wypełniała ją bez reszty. I nie stało się to z dnia na
dzień, ale stopniowo, wraz z każdym nowym wyzwaniem, jakie rzucała jej zimna północ.
Wszystkie wyzwania akceptowała i stawiając im czoło zwyciężała. A ponieważ następowało
to etapami, nie była zdolna od razu tego ogarnąć i zrozumieć. Za każdym razem wyrzucała
sobie brak odwagi.
Adam to właśnie chciał jej powiedzieć. Przez cały czas usiłował ją przekonać, że tkwi w
niej naturalne źródło wielkiej odwagi, z której nawet nie zdaje sobie sprawy i nie ma dość
wiary, by z niego czerpać. Usiłował jej to powiedzieć nawet podczas tej ostatniej rozmowy.
Dlaczego uważniej nie słuchała? Dlaczego w to nie wierzyła?
Nie zawsze wierzy się człowiekowi, którego się kocha i który kocha. Wiadomo przecież,
że miłość potrafi być ślepa. Że człowiek kochający zawsze będzie dostrzegał tylko najlepsze,
bez względu na to, czy jest to prawdą, czy nie.
Jakaż była głupia! Adam ją przecież kocha! Kłamał, kiedy mówił, że nie jest do tego
zdolny! W przeciwnym wypadku nie przekonywałby jej tak natrętnie, by w siebie wierzyła!
Nie zależałoby mu na tym. To jej głupia krótkowzroczna duma nie pozwoliła dostrzec
prawdy...!
– Co się wydarzyło w tym obozie rybackim, Reggie? – powtórzyła siostra. – Biorąc pod
uwagę zmiany, jakie w tobie widzę, to wszystko nie było takie okropne...
– Nie było – odparła Reggan. – Wcale nie było okropne. Było...
I wszystko opowiedziała Dru. Podzieliła się z nią wszystkim, co w sobie tłamsiła od
chwili powrotu do Minnesoty. Gdy skończyła, przyjrzała się milczącej i zamyślonej siostrze,
oczekując od niej jej matczynych rad.
– No i co ty o tym myślisz? – spytała, gdy Dru wciąż milczała.
– Myślę... – odparła siostra spokojnie i prosto – że zbyt łatwo zrezygnowałaś z tego
człowieka.
Dru miała rację. Teraz wydawało się to takie proste! Tak się pieściła i roztkliwiała nad
sobą, że raz jeszcze pozwoliła Adamowi, by ją ochronił przed nim samym. Niech to...! Nie
chciała i nie potrzebowała jego szlachetnych gestów. Już nie potrzebowała! Nie teraz, kiedy
miała siłę, na której mogła polegać. Przecież on chciał, by polegała na sobie, prawda? Dobrze,
tak się stanie! I jednocześnie będzie wierzyła w niego. A wszystko to razem składało się na
niezłomne postanowienie, że pojedzie do Teksasu i będzie o niego walczyła. Potrafi walczyć,
bowiem jej nowa odwaga sięgnęła po broń, której Adam Fuller nie brał pod uwagę:
wytrwałość odziedziczona po szkockich przodkach. I niech on tylko spróbuje się temu
oprzeć!
– Czy mogę cię prosić o wielką przysługę, Dru? – spytała siostrę z pełną spokoju
determinacją.
– Jaką?
– Weź do siebie Russella. Mama i ojciec nie wytrzymają jego kolejnej dłuższej wizyty.
– Lecisz do Houston? – spytała Dru.
– Najbliższym lotem, na który dostanę bilet – odparła Regan z uśmiechem.
Adam nie wierzył własnym oczom zobaczywszy Regan za szklaną szybą, która oddzielała
więźniów od osób składających wizyty. Kiedy mu powiedziano, że przyjechała jakaś kobieta,
by się z nim zobaczyć, założył, że to jego szwagierka raz jeszcze zamierza prosić, by zgodził
się na wizytę Jenny. Dotychczas odmawiał, nie chcąc, by córka widziała go w takim miejscu,
bez względu na to, jak bardzo by tego pragnęła. Był gotów ponownie odmówić.
Jednakże po drugiej stronie szyby zobaczył nie szwagierkę, lecz kobietę, której nie
spodziewał się ujrzeć już nigdy w życiu. Ponadto kobietę, do której wyrywało mu się serce.
Po pierwszym zaskoczeniu przyszła radość. Regan wyglądała cudownie z rudawymi
włosami opadającymi na ramiona. Patrzyła z ciepłym uśmiechem w piwnych oczach.
Cudowna, a zarazem nie ta sama, inna od kobiety, którą znał ze wspólnego pobytu nad
zamarzniętym jeziorem w dziewiczej Kanadzie. Z początku myślał, że tę odmienność stwarza
strój – miała na sobie świetnie leżący kostium koloru czerwonego wina. Potem jednak
stwierdził, że to nie ubiór. Było coś w jej wnętrzu. Coś, co czyniło ją radosną i promienną
przy jednoczesnej dojrzałości i pewności siebie. Wreszcie odnalazła wiarę w siebie i oto jej
wspaniały rezultat!
Kolejną reakcją Adama było bolesne pożądanie. Niczego bardziej nie pragnął, niż wziąć
ją w ramiona. Przedzielała ich pancerna szyba. Był gotów rzucić się i walić w nią pięściami,
aż się rozpryśnie na kawałki. Chciał ją przytulić, zabrać z tego bezosobowego pomieszczenia
i poprowadzić gdzieś, gdzie mogliby być sami, tak jak wówczas nad jeziorem.
Pojawiło się wreszcie następne uczucie: gniew. Po co Regan tu się w ogóle pojawiła? Nie
chciał, by go tutaj widziała, w zamknięciu, bezradnego. I nie chciał, by dla niego cokolwiek
ryzykowała.
Wszystkie te myśli przemknęły mu w ciągu zaledwie kilku sekund potrzebnych, by
oprzytomnieć po pierwszym wstrząsie i zasiąść w krześle po drugiej stronie szyby. Wreszcie
pozostał tylko gniew, podsycany lękiem w oczekiwaniu jej nie znanych mu jeszcze intencji. I
w tym nastroju wziął do ręki słuchawkę.
Regan już miała swoją słuchawkę od dawna przy uchu. Pierwszymi słowami, które
usłyszała z jego ust, były pełne oburzenia wymówki. Nie powiedział jej, jak cudownie
wygląda, nie powiedział, jak bardzo jej pragnie.
– Co ty sobie, do diabła, myślisz zjawiając się tutaj? Chyba pamiętasz, co powiedziałem
na lotnisku...
– Nie wracajmy do tamtej rozmowy, Adamie – przerwała mu pogodnym głosem. –
Wizyty mają określony czas, szkoda go marnować. Rozmawiałam w administracji więziennej,
wszyscy byli bardzo uprzejmi – mówiła, jakby siedzieli we dwójkę i jakby ich nie dzieliła
szyba. – Wszyscy okazywali mi wielką pomoc od chwili, gdy dziś rano wylądowałam w
Houston, a później pokonywałam kolejne przeszkody, by się wreszcie z tobą zobaczyć.
Wytłumaczono mi też, że sędzia odmówił ci zwolnienia za kaucją przed rozprawą dlatego, żeś
uciekł ze Stanów. I że do rozprawy musisz przebywać tutaj.
– Regan...!
– To jest poważna przykrość, wiem. Nic nie możesz zrobić, żeby odszukać tego nafciarza.
Trudno, nie martw się! Jakoś sobie poradzę i jestem pewna, że znajdę pomoc.
– Słuchaj mnie, Regan...!
– Oczywiście, że cię słucham, Adamie! Ooo....
– Zrobiła minę, jakby sobie coś nagle uświadomiła.
– Rozumiem, naturalnie! Jesteś człowiekiem, który sam o wszystkim musi decydować.
Nawet kiedy byliśmy nas bezludziu, zawsze panowałeś nad sytuacją i podejmowałeś sam
decyzje. Ale teraz siedzisz w celi i nic nie możesz zrobić. Musi to być dla ciebie straszne..!
– Regan, proszę cię...!
– Wiem, Adamie, ale nic na to nie poradzisz. Musisz pogodzić się z tym, że ja przejmę
dowodzenie.
– Psiakrew! Nie możesz tego zrobić! Po prostu ci nie wolno! To jest zbyt niebezpieczne,
zbyt...
– Wcale nie będzie niebezpieczne – obiecała wesolutko. – Możesz spać spokojnie. Nie
podejmę najmniejszego ryzyka. Zajmą się tym fachowcy. Wytropimy tego nafciarza.
Doprowadzę do tego, Adamie! Jestem na zewnątrz. I potrafię wszystko przetrwać. Czyż nie
dowiodłam tego będąc na północy? A ktoś, kto umie przetrwać, nigdy nie rezygnuje. I w
efekcie zwycięża wszelkie przeciwności.
– To jest szaleństwo! – oponował dziko. – Opowiadasz zupełne bzdury. Jesteś...
– Tak, jestem zdecydowana nie poddać się – zakończyła za niego. – A teraz przestań
grymasić i zżymać się, ponieważ potrzebna mi jest twoja pomoc. Musisz się skoncentrować i
przypomnieć sobie każdy najdrobniejszy szczegół na temat tego nafciarza. Każdy strzępek
informacji jest istotny. Każde słowo, które na jego temat usłyszałaś od Valerie, a które mogłeś
przeoczyć. Chcemy mieć jak najdokładniejszy jego opis. Następna sprawa: ten stary człowiek
w barze, którego przekupiłeś i który dał ci dodatkowe informacje na temat mężczyzny
imieniem Ricky. Musisz go dokładnie opisać, abyśmy go mogli odszukać. Może on nam
jeszcze coś powie. Czy znasz jego nazwisko, to by nam bardzo pomogło, ponieważ...
Ona była nieprawdopodobna, doprowadzała go do szału swoją nieuzasadnioną
pewnością, że mordercą jest nafciarz. Jakże ma do niej dotrzeć?
– Nie! – odparł dzikim głosem. Był bliski ugryzienia słuchawki. – Wracaj do domu. Tam
jest twoje miejsce! Nie chcę, żebyś się mieszała w moje sprawy i moje życie! Wracaj, skąd
przyjechałaś, do diabła!
– Przygotuj to wszystko, co sobie przypomnisz – ciągnęła dalej, jak gdyby nie zauważyła,
że jest bliski rzucenia się na pancerną szybę – i przekażesz mi, kiedy tu przyjdę następnym
razem.
Beznadziejna sytuacja! Ona go nie posłucha. Co w nią wstąpiło? Z dnia na dzień
przepadła gdzieś jej lękliwość, którą zastąpiła odwaga buldoga. To on przyczynił się do tej
zmiany tam, nad jeziorem. O Boże! To on pomógł stworzyć coś, co teraz przyniosło takie
skutki.
– Chwilowo to jest wszystko, co ci miałam powiedzieć. Muszę uciekać, ponieważ mam
wiele spotkań i wiele rzeczy do zrobienia. Przyszłam, żebyś wiedział, że tu jestem i zajmuję
się sprawą. Może czegoś potrzebujesz? Czegoś, co wolno tu przynieść? – spytała.
– Nie – warknął. – Tak – poprawił się. – Możesz mi odpowiedzieć na pytanie. – Nadszedł
czas, by wytoczyć ciężkie działa, dokonać jeszcze jednego wysiłku, by się jej pozbyć i by
wsiadła w następny samolot do Minnesoty.
– Jakie pytanie? – spytała ostrożnie.
– Po co to wszystko robisz? Jeśli dlatego, że ci się zdaje, że ja cię kocham, to jesteś w
wielkim błędzie. Już ci w Kanadzie powiedziałem, że cię nie kocham. Od tego czasu nic się
nie zmieniło. I nigdy nie zmieni. Regan, słuchaj mnie: Ja ciebie nie kocham!
Przez chwilę nic nie mówiła. Przyglądał się jej przez szybę, czekał na zmianę wyrazu
twarzy. Nienawidził siebie za to, co powiedział, ale chodziło mu przecież o jej
bezpieczeństwo i w ogóle o jej życie.
Ku jego wielkiemu zdumieniu uśmiechnęła się wyrozumiałym uśmiechem i powiedziała:
Nie! Nie może – Doskonale to wiem. I dlatego tu jestem. Do zobaczenia wkrótce!
– Regan! Poczekaj! Nie odchodź!
Za późno. Odłożyła słuchawkę, odchodziła. Patrzył za nią w panice. Pożegnała go lekkim
machnięciem dłoni, a potem zniknęła za rogiem.
Siedząc w celi pogrążony w ponurych myślach, Adam postanowił, że więcej nie chce
widzieć Regan. Jasno powie to strażnikom. Niech ją odeślą, kiedy się zjawi. Przykro nam,
więzień odmawia spotkania, a ma do tego prawo! To jej da nauczkę i wtedy wróci sobie do
Minnesoty.
Nie! Nie może tego zrobić. Nowa Regan nigdy nie zrezygnuje. Będzie nadal babrać się w
sprawie i w rezultacie dostanie cięgi. Musi ją jeszcze zobaczyć, żeby się dowiedzieć, co ona
tam kombinuje. Zobaczy ją jeszcze ten jedyny raz, obiecał sobie. I na ten jeden raz dobrze się
przygotuje! Żadnego krzyczenia, wybuchów! Będzie opanowany i rzeczowy, wyjaśni jej
dobitnie i logicznie, dlaczego powinna wrócić do swojej szkoły, a o nim zapomnieć.
Regan przyszła w środę i Adam od razu spostrzegł, że czeka go poważna przeprawa. Tym
razem miała na sobie zieloną sukienkę. Sukienka była skromna, ale kusząco uwypuklała jej
wspaniałe piersi, co doprowadzało go do szaleństwa. Ona doprowadzała go do szaleństwa.
Opanował się z wielkim wysiłkiem. Ujął słuchawkę i po przywitaniu zaczął mówić.
Mówił rozsądnie, rzeczowo, tak jak sobie obiecał.
– Powiem ci od razu, Regan, że nie zrobiłem tego, o co prosiłaś. Nie mam żadnych
dodatkowych informacji na temat nafciarza i tego staruszka z baru. Nie znam żadnych
dodatkowych szczegółów, a gdybym je znał, to też bym nie zdradził ich tobie, tylko mojemu
adwokatowi. Czy tym razem wyrażam się jasno?
Zgasiła go natychmiast. Z szerokim uśmiechem na twarzy zaczęła mu opowiadać długo i
z wielkim podnieceniem, co udało się jej zdziałać.
– I nie martw się o nic, Adamie – dodała – ponieważ kiedy rozmawiałam z twoim
adwokatem, to on...
– Co takiego? Nie miałaś prawa! On nie miał prawa...
– Wiem, wiem, ale on wykazał pełne zrozumienie sytuacji i bardzo mnie podniósł na
duchu. Sprawa zaczyna wyglądać zupełnie dobrze. Zgodził się ze mną, że najlepsze, co mogę
zrobić, to wynająć detektywa, co też natychmiast zrobiłam. Wiesz, kto mi pomógł znaleźć
dobrego detektywa? Majster w twojej firmie, Hap. Hap bardzo się o ciebie martwi. I nie
przejmuj się kosztami. Już zapłacone. Kiedyś o tym porozmawiamy. Najważniejsze, że już
ktoś się zajmuje węszeniem i trafił na wielce obiecujące ślady. W barach, gdzie kręcą się
nafciarze.
– W jaki sposób? – zapytał Adam. – Powiedz mi, proszę, w jaki sposób detektyw jest
zapłacony? I nie kiedyś, a teraz! – Tracił opanowanie. Czuł wyraźnie, że je traci, ale nic na to
nie mógł poradzić.
– No więc... Rozeszło się przez Hapa i przez twoich ludzi... i twoi przyjaciele się złożyli.
I nie patrz tak na mnie! Chcieli, więc się złożyli. Wszyscy bardzo się o ciebie martwią. Czy ty
zdajesz sobie sprawę, ilu masz przyjaciół? Bardzo wielu! Na przykład ta starsza pani, która
jest twoją bezpośrednią sąsiadką. Wszystko mi opowiedziała. O tym, jak jej wielokrotnie
pomagałeś biegając po sprawunki, kiedy miała bóle artretyczne.
1 jak reperowałeś, kiedy tylko coś było zepsute w jej mieszkaniu. Tacy ludzie, właśnie
tacy, mają dla ciebie wiele sympatii.
– Regan...!
– Jak mogłeś myśleć, że jesteś sam? Wszyscy cię bardzo lubią, ponieważ dla wszystkich
byłeś uprzejmy i oddawałeś przysługi, nie żądając nic w zamian. Skrzywdziłeś ich sądząc, że
oni nie wierzą w twoją niewinność. Bez względu na to, co mówią sąsiedzi Valerie, nikt z
twoich przyjaciół nie wierzy, że ty ją zabiłeś. Nawet twoja szwagierka jest przekonana o
twojej niewinności. Wydaje mi się, że Kathy i Valerie niezbyt się lubiły. A tak przy okazji,
czy wiesz, że Kathy i Hap mają się ku sobie? I to jeszcze jak! Właśnie w jej mieszkaniu
poznałam Hapa.
I wydaje mi się, że Kathy przestanie myśleć wyłącznie o karierze. I to już niedługo.
– Byłaś u niej? – Adam patrzył na Regan absolutnie zdumiony. Zbyt wiele i zbyt nagle
wszystko na niego spadło. Nie potrafił od razu tego strawić.
– Przecież musiałam mieć klucz do twojego mieszkania. Aha, oczywiście spotkałam
Jennifer. Śliczna dziewczynka, bardzo kochana. Jest właśnie taka, jak mówiłeś. Masz prawo
być z niej dumny. I ona mnie chyba lubi.
– Klucz do mojego mieszkania?
– Tak. Tam mieszkam. Kathy była pewna, ze nie będziesz miał nic przeciwko temu. Więc
nie bądź z tego powodu zły, ponieważ nie miałam wyboru. Nie wpuściliby mnie do hotelu z
twoim psem.
– Teks? – wyszeptał. – Ty i Teks...?
– Aha. Odebrałam go z psiego pensjonatu. No i zabrałam do domu. Musiałam. Nie
mogłam znieść myśli, że on tam jest bez nikogo bliskiego, wśród obcych psów. Bardzo
cierpiał bez ciebie. No, ale teraz przechodzimy do poważnych rzeczy...
Patrzył coraz bardziej skonfundowany, gdy Regan po raz pierwszy przerwała, by
zaczerpnąć oddechu.
– Bardzo mi przykro, panie Fuller – rozpoczęła tym razem bez śladu uśmiechu na twarzy
– ale pan mi skłamał. Ten pański pies nie potrafi żadnej ze sztuczek, którymi się pan w jego
imieniu przechwalał. Usiłowałam coś z niego wydusić, ale na nic. Miłe psisko, muszę
przyznać, ale najwidoczniej niedorozwinięty umysłowo. Zaraz, zaraz, czy aby czegoś nie
zapomniałam? Owszem, twoja poobijana furgonetka. Któryś z sąsiadów zaprotestował, że stoi
przed domem. Ja mu grzecznie odpowiedziałam, że to dodaje pikanterii otoczeniu, ale może
trzeba by ją stamtąd zabrać?
No i weszła obiema nogami w jego życie. Chciał czy nie chciał, weszła! Zanurzyła się po
uszy! Nie można na to pozwolić! Trzeba odzyskać kontrolę nad całą sytuacją.
Pochylił się w stronę dzielącej ich szyby i przemówił pełnym napięcia błagalnym głosem:
– Regan, musisz mnie wreszcie wysłuchać! Musisz z tym wszystkim skończyć! Nie chcę,
żebyś szukała tego nafciarza. To jest morderca i jeśli zwącha, że za poszukiwaniami ty się
kryjesz... Nie, nie, nie kręć głową! Słuchaj mnie! Nawet gdybyś na niego natrafiła, to co
dobrego z tego wyniknie, jeśli policja nie kojarzy go w ogóle z Valerie? Sam o tym myślałem,
i doszedłem do wniosku, że szukanie go nie ma najmniejszego sensu.
– Mój drogi Adamie – odparła słodko – w szałasie ostrzegałam cię, że mam wiele wad, a
wśród nich straszny upór. Zawsze byłam uparta. I nie martw się tym, w co policja uwierzy, a
w co nie uwierzy, ponieważ ja też się tym zajmę. I pamiętaj: nie wolno ci tracić nadziei.
Musisz wierzyć, że mimo iż nafciarz gdzieś się ukrywa, my go znajdziemy.
Nie było sensu z nią dyskutować. Twarda jak skała. Głucha jak skała. Ale jeszcze nie
rezygnował, używając jedynej broni, jaką posiadał. Wydawało mu się jednak, że tym razem
mówi głosem mało przekonywającym:
– Dlaczego nie słuchasz tego, co mówię? Dlaczego nie chcesz zrozumieć, że twoje
wysiłki do niczego nie prowadzą, skoro ja ciebie nie kocham?
– Pamiętam, pamiętam! Już mi to mówiłeś.
– Regan!
– O wszystkim porozmawiamy, kiedy stąd wyjdziesz. Chwilowo główka do góry, potrwa
to już niedługo. Zanim się obejrzysz, będziesz na wolności.
Odłożyła słuchawkę i zabierała się do wyjścia.
– Regan! – ryknął tak głośno, że strażnik groźnie zmarszczył czoło. Ale Regan nie
zwróciła na wołanie najmniejszej uwagi. Wyszła z pokoju spotkań.
I co z nią zrobić? Co może zrobić, skoro jest zamknięty w celi, podczas gdy ona
beztrosko kieruje polowaniem na mordercę, wciągając do śmiertelnej zabawy każdego, na
kogo się napatoczy? Nawet więzienni strażnicy byli po jej stronie. Ze wszystkimi się
zaprzyjaźniła, otrzymując od nich wyrazy sympatii i rady. A najgorsze, że skrycie był z niej
bardzo dumny.
Nie czuł jednak żadnej dumy, kiedy ponownie się pojawiła w piątek. Był to gorący
teksaski dzień. Regan miała na sobie letnią białą sukienkę. Bardzo prostą. Cały problem
polegał na tym, że mało skromną.
Zagapił się na jej obnażone ramiona, kuszący zarys piersi i głęboki dekolt i zapomniał o
bożym świecie. Najgorsze, że nie mógł wyciągnąć ręki i dotknąć jej. A jeśliby mógł dotknąć
miękkiego karku, to co by zrobił? Pieścił czy skręcił?
Na chwilę zapomniał o całym jej uroku, który prezentowała za szybą, kiedy zobaczył
wielką ekscytację w jej oczach. Wskazywała na słuchawkę. Oboje podnieśli swoje słuchawki
niemal jednocześnie. W niesłychanym podnieceniu zaczęła opowiadać:
– Mamy go, Adamie! Znaleźliśmy go! Nafciarz nazywa się Richard Huber. Nigdy nie
wyjechał do Frazer Inlet. Pojechał do Luizjany. Jest tam teraz, pracuje na platformie
wydobywczej w Zatoce Meksykańskiej.
– Jak to się stało? – spytał z niewiarą. – Jak go znaleźliście?
– Oczywiście nie ja go znalazłam, ale detektyw. Wreszcie dotarł w jednym z barów do
kogoś, kto zechciał gadać. To nie był żaden stary nafciarz, bo oni wszyscy milczeli jak
zaklęci, ale kobieta. W przeszłości coś ją łączyło z tym Huberem. Potraktował ją brutalnie,
tak jak Valerie, więc nie poczuwała się do żadnej lojalności. Detektyw skorzystał z
otrzymanych od niej informacji, no i znalazł Hubera. Dobry detektyw! Zna się na swoim
fachu. Był sprytny i nie nawiązał żadnego kontaktu z podejrzanym. Pozostawia to policji.
– I policja będzie chciała...?
– Tutaj napotkałam na pewne trudności. Raport prywatnego detektywa zaniosłam do
detektywa policyjnego, który zajmuje się, czy też zajmował, twoją sprawą. Strasznie
zarozumiały gość. Trzeba go było umieć ugłaskać. Powiedziałam mu, że gdybyś był
naprawdę winny i chciał uciekać, to przecież nie wybrałbyś na miejsce ucieczki takiej dziury
jak Frazer Inlet. I że jedynym powodem udania się tam była chęć wytropienia prawdziwego
mordercy. Nie był gotów tego przełknąć, nawet wtedy, kiedy mu podetknęłam pod nos raport
prywatnego detektywa. Oskarżył mnie, że się mieszam do policyjnych spraw. I to prawda, że
się mieszam, powiedziałam mu. Najwyższy czas, żeby ktoś się w to wmieszał. A potem go
spytałam: Sierżancie, a ma pan żonę? On mi na to, że ma i co z tego. Pójdę do niej i wszystko
opowiem. Jak kobieta kobiecie. Na pewno mnie zrozumie. I jakoś może do pana trafi!
Oczywiście, że nigdy bym czegoś podobnego nie zrobiła, boby mnie jeszcze zamknęli za
nachodzenie obcych ludzi, ale on chyba wtedy zrozumiał, jaka jestem zdeterminowana...
– I czy wreszcie... – wtrącił się Adam korzystając, że Regan musiała zaczerpnąć oddechu.
– Czy zgodził się lepiej przyjrzeć temu Huberowi?
– Oczywiście. Dał się ostatecznie przekonać. Mają go tam przydybać w Luizjanie i
przesłuchać. Pozostaje nam teraz czekać. Ale ja wiem, że będziesz oczyszczony z zarzutów,
Adamie! Jestem absolutnie przekonana! Czy to nie wspaniałe?
Nie był tego pewien. Trudno było w to wszystko uwierzyć.
– Regan – wykrztusił – to, coś zrobiła po tym, jak ci powiedziałem, że...
– Tak, tak, pamiętam doskonale – przerwała mu, beztrosko skinąwszy głową. – Jak mi
powiedziałeś, że mnie nie kochasz. Nie musisz tego ciągle powtarzać. No, na mnie pora!
Umówiłam się z twoim adwokatem, a potem mam randkę z Jennifer. Idziemy na hamburgery.
Trzymaj się i bądź cierpliwy. To już nie potrwa długo.
I poszła sobie, a on jej tym razem nie próbował nawet zatrzymać. Znajdował się jeszcze
w stanie oszołomienia.
Regan przyszła w poniedziałek i Adam po raz pierwszy nie zwrócił uwagi na to, jak jest
ubrana. Przez cały czas był jeszcze jakby oszołomiony. Widział tylko rozpromienioną twarz
dziewczyny.
– Udało się! – oświadczyła triumfalnie.
– Więc nafciarz...?
– Jest nie tylko aresztowany, ale złożył zeznanie. Wpadł w panikę, kiedy pojawiła się
policja. Próbował uciekać. A kiedy go złapali, załamał się i wszystko powiedział. Było tak,
jak myślałeś: Valerie na niego naciskała. Wpadła w histerię, kiedy chciał od niej odejść. On
się z kolei rozszalał. I w dzikim szale ją zabił. Jesteś oczyszczony z podejrzeń. Czy to nie
wspaniale?
Ulga, jaką poczuł, wywołała wielką słabość. A ulga nie dotyczyła jego, a raczej Regan.
Ze nic jej się nie stało.
– Jestem wolny? I wypuszczą mnie?
– Twój adwokat właśnie się tym zajmuje – powiedziała. – Rano stąd wyjdziesz.
– Regan... – zaczął drżącym z przejęcia głosem. – Jak mam zacząć, żeby ci powiedzieć...
– A wiesz co? – przerwała mu, nie mając zamiaru wysłuchiwać żadnych podziękowań. –
Jenny powiedziała przy hamburgerach i lemoniadzie, że w przyszłości też chciałaby zostać
nauczycielką. Wspaniale spędziłyśmy czas. Właściwie powinnam cię przeprosić, bo nigdy nie
prosiłam cię o pozwolenie, żeby z nią wyjść. Ale Kathy wyraziła zgodę. Mam nadzieję, że się
nie gniewasz?
Miałby się na nią gniewać? Regan MacLeod tworzyła całkowicie nowy obraz
rzeczywistości. Czy miał jeszcze coś do powiedzenia na temat swojego życia? Obiecywał
sobie jednak, że kiedy stąd wyjdzie... Myśl o wyjściu z więzienia otwierała nowe horyzonty
tak oszałamiające, że nawet było trudno sobie je wyobrazić.
– Słuchaj, ale kiedy mnie wypuszczą... – odezwał się nagle przerażony – to będziesz tutaj
czekała, bo jeśli...?
– Muszę już uciekać, drogi Adamie! – Znów to samo: ucinanie mu w pół słowa! –
Właściwie jeszcze nikt nie wie o tym wszystkim i muszę pędzić, żeby to opowiedzieć twojej
rodzinie i przyjaciołom.
– Regan, poczekaj...!
– Do zobaczenia!
– Regan, proszę...!
Niech to! Odłożyła słuchawkę i umknęła. I wtedy dopiero zauważył jeden szczegół z jej
ubioru: ciemne pończochy na jej wspaniałych nogach. Jakże trudno czekać do jutra!
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kiedy wyszedł z więziennej bramy w towarzystwie adwokata, wszyscy na niego czekali.
Gdy zatrzymał się na chodniku w ciepłym porannym słońcu, otoczyli go zwartym kręgiem,
przekrzykując się powitaniami i gratulacjami.
Jennifer rzuciła mu się na szyję, piszcząc z radości. Kathy ze łzami w oczach serdecznie
go ucałowała. Mówiący grubym głosem majster Hap klepnął go mocno w ramię. Każdy z
jego robotników chciał uścisnąć mu dłoń. Reporterzy prześcigali się w zadawaniu pytań.
Obejmując ramieniem córkę, rozglądał się po zgromadzonym tłumie. Nie było jej!
Wszyscy przyszli, Jennifer nawet przyprowadziła psa – ale jej nie było! W otaczającym go
tłumie nie widział ukochanej twarzy. Gdzie się, do diabła, zawieruszyła?
Zdziwiony i zaniepokojony zwrócił się do szwagierki:
– Gdzież ona jest?
Kathy i Hap wymienili niespokojne spojrzenia.
– Powiedzże! – nalegał.
– Wyjechała – poinformowała go Jennifer, spoglądając na ojca szarymi, szeroko
otwartymi oczami. – Regan wróciła do Minnesoty.
– Co tu się dzieje? – zwrócił się do szwagierki.
– Nie mam pojęcia, Adamie! – Kathy potrząsnęła głową. – Podziękowała nam wszystkim
i wyjechała. Tyle wiem, że poleciała pierwszym rannym samolotem. Miała nadzieję, że ty
nam powiesz, dlaczego.
Nic nie rozumiał. Absolutnie nic nie rozumiał!
Psiakrew! Ona przecież do niego należy! Teraz, kiedy było to już bezpieczne, ona należy
do niego! Dlaczego jej tu nie ma, żebym mógł to jej wprost powiedzieć? Dlaczego nagle
uciekła właśnie wtedy, kiedy wywalczyła jego uwolnienie, o które tak zabiegała? Jaką
prowadzi grę? To wszystko nie miało sensu. Chyba że...?
Drogi Boże! Od Winnipegu powtarzał jej ciągle, że jej nie kocha. Wydawała się nie
zwracać uwagi na to kłamstwo, ale mu w końcu uwierzyła! Było to jedyne wytłumaczenie,
które mu przychodziło na myśl.
Musi ją natychmiast odszukać. Musi jej powiedzieć, że jest dla niego wszystkim. A jeśli
nie będzie chciała wysłuchać... Nie uda się jej uwolnić od niego. Tym razem na pewno nie!
Był cały rozdygotany, oburzony jej zachowaniem nawet wówczas, gdy Kathy i Hap
odwozili go po południu na lotnisko. Ledwie samolot się oderwał od płyty lotniska, Kathy
złapała słuchawkę najbliższego telefonu i wystukała numer w Brookline w stanie Minnesota.
– Przygotuj się na jego powitanie! – powiedziała, gdy Regan odezwała się. – Wyleciał.
– Jak zareagował?
– Jak teksaskie tornado.
– Dziękuję za wiadomość, Kathy! Przejmuję lejce.
– Powodzenia!
Jego wściekła gorączka wcale nie opadła podczas długiego lotu do Minnesoty. Ilekroć
sobie uświadamiał, że Regan wyjechała z Houston bez słowa wyjaśnienia i pożegnania,
ogarniała go fala oburzenia. Nie zasługiwał na podobne traktowanie. A może właśnie
zasłużył? Od chwili opuszczenia Kanady nie zachowywał się wobec niej tak, jak należałoby.
Ale to jej absolutnie nie upoważniało do wyjazdu, zanim zdążył jej podziękować. Nadal nie
mógł tego zrozumieć. Na lotnisku wynajął samochód i kierując się drogowskazem, pojechał,
do Brookline. Adres Regan otrzymał od Jennifer. Obiecały do siebie pisywać.
Jego gniew nagle zmalał, gdy wjechał w spokojną uliczkę przedmieścia St. Paul. A kiedy
w zapadającym już mroku zatrzymał się przed domkiem, cała złość przerodziła się w wielkie
zdenerwowanie graniczące z lękiem.
Może to nieporozumienie? Może jej tu wcale nie ma? W domku palą się jednak światła, a
na podjeździe stoi mały sportowy samochód czerwonego koloru. Tablica rejestracyjna ma
nawet jej inicjały. Pomyślał, że należało uprzedzić ją telefonicznie o swoim przyjeździe.
Kiedy tak nagle wpadnie, ona pomyśli, że ma do czynienia z wariatem.
A tam, do diabła! Wysiadł z samochodu. Ona także nie zawiadomiła go, że wyjeżdża z
Houston. Gdy szedł do drzwi domku, powróciło mu trochę pewności siebie. Ale tylko
pozornie. W istocie rzeczy był przerażony tym, czego może się za chwilę dowiedzieć.
Wiosenny wieczór był dość ciepły i kiedy wszedł na ganek, stwierdził, że frontowe drzwi
są otwarte. Zadzwonił. Rozległ się gong. Była gdzieś w głębi domu, gdyż z oddali usłyszał
wesołe zaproszenie:
– Proszę wejść! Jestem w kuchni, muszę dopilnować kartofli.
Adam się zawahał. Ona kogoś oczekiwała! Przecież nie mogła się domyślić, że to on. Nie
miał prawa wchodzić bez potwierdzenia, kim jest. Ale kiedy ona się dowie, że to on, to
wówczas może go nie zaprosić, żeby wszedł. Lepiej nie ryzykować. Pchnął drzwi, przeszedł
przez salonik i krótki korytarz i stanął w wejściu do kuchni.
Była do niego obrócona plecami. Stała przed ściennym piekarnikiem. Nie odwróciła się,
choć wiedziała, że ktoś za nią stoi.
– Cześć! – zawołała wesoło. – Widzisz, jak to doskonale wypadło. Akurat się upiekły na
twoje przyjście.
Chyba nie zdawała sobie sprawy, że mówi do kogoś innego niż osoba oczekiwana. Jak jej
to powiedzieć, by się nie przeraziła? Psiakrew! Ona nie ma prawa wołać przez plecy, żeby
wejść, nim sprawdzi, kto przyszedł! I nie wolno jej zostawiać szeroko otwartych drzwi, żeby
każdy szaleniec mógł...
Zrobił parę kroków i dopiero wówczas zorientował się w sytuacji. Kuchnia była miło
urządzona, pełna aromatów przygotowywanych potraw. I to nadzwyczajnych! Jakaś
uroczystość! Otwarte drzwi na oszkloną werandę pozwalały mu dostrzec zastawiony i
ukwiecony stół z dwiema świecami. Przygotowane dwa nakrycia, z magnetofonu płynęła
słodka melodia.
Nie było najmniejszych wątpliwości, że trafił na „romantyczną sytuację”. Nie podobało
mu się to. Wcale mu się to nie podobało!
Regan odwróciła się od piekarnika i dopiero wtedy zauważył, jak jest ubrana. Też na
wielką okazję. W jedwabie, długą spódnicę! Wszystko w ciemnoniebieskim kolorze. Ależ ona
miała garderobę! We wszystkich kolorach tęczy. Ten niebieski wspaniale pasował do jej
włosów. W całym domu pełno było kolorów. Wszystko rejestrował właściwie podświadomie.
Jej twarz płonęła. Może to żar z piekarnika, a może reakcja na jego nagłe pojawienie się w
kuchni. Jakże jej dobrze było z tymi rumieńcami. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie.
Doprowadzała go do szaleństwa myśl, że ona jest taka piękna dla kogoś innego.
Na pewno jest oszołomiona jego niespodziewanym przybyciem. Nie obchodziło go to!
Nie ma zamiaru owijać spraw w bawełnę! Nagła zazdrość wybuchnęła wielkim płomieniem.
Wstrząsnęła nim.
– Co się tutaj dzieje? – warknął. – Kogóż to się spodziewasz?
Otworzyła szeroko oczy – jedyna oznaka, że była bardzo zdziwiona. Chyba jednak tylko
pytaniem.
– Ciebie, oczywiście! – odparła, zdejmując kuchenną rękawicę. – Jaki miałeś lot?
– Nie kłam! Przecież nie wiedziałaś, że się tu wybieram.
– Doskonale wiedziałam. Kathy zadzwoniła zaraz potem, jak cię pożegnała na lotnisku.
Przepraszam...
Przemknęła koło niego tak blisko, że owionęła go delikatna fala zapachu jej perfum. Miał
ochotę pochwycić ją i zmiażdżyć w uścisku. Powstrzymał się jednak i patrzył, jak Regan
otwiera lodówkę i wyjmuje butelkę ochłodzonego wina. Był bardzo zmieszany.
– Regan, co to wszystko ma znaczyć? Żądam wyjaśnienia!
– Później, kolacja jest już prawie gotowa. – Zamknęła lodówkę i uśmiechnęła się
tajemniczo. – Nie wyobrażasz sobie, jakie miałam kłopoty, żeby kolacja była na czas.
Dzwoniłam nawet na lotnisko, żeby sprawdzić, czy twój samolot nie ma opóźnienia. Później
musiałam ściśle wyliczyć, ile czasu może ci zająć przejazd tutaj z lotniska...
Znów koło niego przemknęła. Jeszcze nie wierzył własnym oczom. Wyszła na werandę i
postawiła wino na stole. Po raz pierwszy zwrócił uwagę na melodię płynącą z magnetofonu.
Nat King Cole. Sama myśl o tobie! Tańczyli to na tamtej werandzie... Nigdy tego nie
zapomni!
A więc to prawda! To przyjęcie było dla niego. Ale to jeszcze niczego nie wyjaśniało.
Wróciła do kuchni. Tym razem nie uda się jej wymknąć! Dłużej już nie będzie czekał na
odpowiedź. Przyparł ją do muru, robiąc jakby klatkę ze swych ramion wspartych o ścianę.
– Teraz i żadne później! – oświadczył. – Dlaczego uciekłaś z Houston?
Regan oszołomiła jego bliskość, gdy się ku niej pochylał z zaciętą jeszcze twarzą. Była
właściwie unieruchomiona przez jego rozłożone ramiona, przygniatana do ściany.
Nie dotykał jej, ale jego bliskość miała efekt uścisku. Regan wiedziała, że powinna teraz
roześmiać się i pochylając się, umknąć mu spod ramion. Nie była jednak wcale pewna, czy
chce umknąć. Te cudowne szare oczy nadal intensywnie się w nią wpatrywały.
– Zaraz, zaraz, Adamie! Wcale nie uciekłam. Chciałam... po prostu chciałam, żebyśmy
się spotkali tutaj.
– Dlaczego?
– Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Nie chcę, żeby się przypaliło. Powiem ci wszystko
po kolacji.
Nie puścił jej jednak. Ocalił ją dopiero Russell. Przebywał dotychczas na dworze,
przeprowadzając dochodzenie w sprawie podejrzanej nory wiewiórczej. A ponieważ była to
zbyt wczesna pora roku, by martwić się insektami, i Regan zostawiła tylne drzwi do ogródka
otwarte na oścież, Russell wpadł pędem, skoczył i władował się Adamowi na plecy.
– Co do dia...? – zaczął Adam i urwał gwałtownie, stwierdzając, że ma grzbiecie psa.
– Nie bój się, on nie skrzywdzi nawet muchy! – powiedziała Regan, wybuchając
śmiechem. – On po prostu chce, żebyś zwrócił na niego uwagę.
Zwierzę machało ogonem, wzdychało i jęczało liżąc Adamowi ręce. Pies uspokoił się
dopiero po obfitej porcji pieszczot i łaskotania za uszami. Adama coś zastanowiło. Podniósł
głowę, rozejrzał się i patrząc ze zdumieniem na Regan powiedział:
– Jakoś nie mieszkasz w ciemnościach. W domu palą się światła!
– Co?
– A ten potwór tutaj, co to podobno przegryza wszystkie przewody elektryczne? Dziwię
się, że jeszcze cokolwiek funkcjonuje.
– Po prostu nadążam z reperowaniem – odparła. – Ale ledwo.
Russel, zaspokojony, pogalopował z powrotem na dwór. Przecież nora wiewiórcza była w
zasadzie ważniejsza niż nowy gość w domu. Regan odetchnęła z ulgą. Pies skutecznie
odwrócił uwagę Adama od drażliwego tematu. I niech tak pozostanie.
– Masz! – rzuciła mu korkociąg, gdy wstał z ziemi po zabawie z Russelem. – Siadaj do
stołu i otwórz butelkę. Obiecuję ci, że o wszystkim jeszcze porozmawiamy.
Przez chwilę się wahał i Regan pomyślała, że zaraz zacznie znowu protestować. Ale na
szczęście nie.
– Nie jestem odpowiednio ubrany na kolację przy świecach i romantycznej muzyce –
powiedział, obrzucając wzrokiem jej strój.
– Nie martw się tym. Połowa z nas jest odpowiednio ubrana. Siadaj!
Płochliwe światło świec tańczyło w szklanych osłonach, aksamitny głos Nata King Cole’a
wyśpiewywał swoją serenadę, stwarzając magiczny nastrój. Kolacja była bezbłędna:
świeżutka sałata, pieczone kartofle z roztopionym serem, wspaniałe steki, o których marzyli
w szałasie nad jeziorem. Wszystko było wspaniałe, ale Adam wcale nie czuł się wspaniale.
Jadł, co mu podawała, prawił jej komplementy przy każdym daniu, ale robiłby to samo z
grzeczności, gdyby go nawet karmiła wiórami.
Jakże mógł się tym wszystkim radować, kiedy prawie tracił zmysły ze zmartwienia.
Jeszcze mu nic nie powiedziała! Równie dobrze mógł to być ów przysłowiowy ostatni posiłek
podawany skazańcowi. Może taki właśnie miała cel? Nie mógł znieść tej niepewności.
Wreszcie gniewnie odsunął na pół zjedzony deser i zerwał się od stołu.
– Do diabła z tym wszystkim! – wykrzyknął.
– Co się stało? Nie smakuje ci? – spytała Regan, siedząc zupełnie spokojnie. – Jenny mi
mówiła, że to twój ulubiony deser.
Nic nie odpowiedział, podszedł do stolika i przewinął taśmę w magnetofonie. Powrócił do
stołu, stanął nad Regan.
– Wstań! – powiedział.
Regan nie zaprotestowała. Odłożyła serwetkę i powoli wstała. Ponownie rozległy się tony
Samej myśli. Zrozumiała jego intencje.
Pomyślał sobie, że być może w ten sposób wyciśnie z niej odpowiedź. A jeśli nie, to
będzie miał przynajmniej satysfakcję trzymania jej w ramionach po raz ostatni.
Tańczyli w cieple wiosennego wieczoru tak jak wówczas, na innej werandzie, w innym
świecie. Tańczyli i było jej bardzo dobrze w jego ramionach. Wtuliła się w niego tak, że
niemal stracił kontenans i zgubił myśli.
– Dlaczego? – wyszeptał jej do ucha. – Dlaczego uciekłaś z Houston? Dlaczego nie
pozwoliłaś sobie podziękować?
– Dziękowanie w ogóle nie było konieczne – odparła prosto. – Wiedziałam przecież, co w
istocie sądzisz o mojej pomocy. Poza tym, to było normalne postępowanie w wypadku kogoś,
kto kocha.
Z uczuciem olbrzymiej ulgi zacisnął wokół niej ramiona. Bał się, że może już przestała go
kochać, że jego nieustanny gniew i wrogie zachowanie wobec niej zniszczyły tę miłość.
– Rozumiem twoją wdzięczność – kontynuowała – ale...
– Ale co? No, mów wreszcie! – Wyczuwał jej nerwowość.
– Powiedz mi, Adamie, czy przywiodła cię tu jedynie chęć wyrażenia mi wdzięczności?
Gdyby tak było, to nie ścierpiałabym...
– Nie! Przyjechałem, bo cię kocham. – Policzkiem pocierał o jej pachnące włosy. –
Kocham cię od owego poranka, kiedy cię niemal utraciłem pod lodem. A może od owej nocy,
kiedy ci opowiadałem o Valerie. Może też od tego dnia, kiedy ocaliłaś królika. Już sam nie
wiem, od kiedy. Wiem tylko, że tak się stało i przez cały czas bałem się, że z mojego powodu
doznasz jakiejś krzywdy.
Przestali tańczyć. Odchylił głowę, by móc spojrzeć w jej rozpromienioną twarz.
– Ale ty to wszystko wiesz, prawda? – zapytał.
– Wiedziałaś, co do ciebie czuję, zanim ja jeszcze zdałem sobie z tego sprawę?
– Musiałam się upewnić. – Potrząsnęła głową. O Boże, jakże pragnęła się upewnić! –
Myślałam, że tak jest, ale tak często temu zaprzeczałeś, że wreszcie zaczęłam wątpić, bałam
się czy... czy przypadkiem nie mówisz prawdy.
– I dlatego uciekłaś z Houston i tu przyjechałaś?
– Wreszcie zaczął wszystko rozumieć. – Myślałaś, że jeśli żywię prawdziwe uczucie, to
ono każe mi tu przyjechać...?
– Należało przecież ostatecznie wyjaśnić sprawę...
– odparła.
– Jakie to wszystko proste! – Zaśmiał się cicho.
– No i dlatego właśnie przyjechałem...
– Tak, właśnie dlatego, ale jest pewna... – Jej mina sugerowała, z jaką to niechęcią objawi
mu resztę.
– No, jazda! Mów!
– Pomyślałam sobie również, że jeśli tak wiele dla ciebie znaczę, że za mną tu
przyjedziesz, to będziesz miał też odwagę, by poznać moją rodzinę...
– To niezupełnie tak, kochanie! Inne priorytety...
– Niby dlaczego?
– Ano dlatego, że są pilniejsze sprawy niż rodzina. Mam taką jedną na myśli...
Nie skończył zdania, nie potrzebował. Wszystko się wyjaśniło, gdy ją wziął w ramiona i
spytał z szelmowskim uśmiechem:
– Którędy do sypialni?
– Tamtędy – odparła posłusznie. – Z holu na lewo. Nic nie wskazywało na to, by jego
propozycja mogła spotkać się z jakimkolwiek sprzeciwem. Regan była zbyt przejęta własnym
szczęściem, tuląc się do jego piersi, gdy ją niósł powoli do sypialni.
Potknął się o Russella, który wrócił do domu i zmęczony rozłożył się pośrodku holu,
chrapiąc teraz smacznie po wyczerpującej kontroli całego terenu za domem. Adam w ostatniej
chwili odzyskał równowagę i cicho zaklął, usiłując łokciem nacisnąć przełącznik światła, by
lepiej widzieć, dokąd idzie. Regan zachichotała.
Gdy wreszcie położył ją na kolorowej kołdrze pokrywającej szerokie łóżko, pochylił się i
wsparł jedno kolano o skraj materaca. Oczy mu błyszczały, mówił rozogniony:
– Coś sobie obiecałem, kiedy siedziałem po drugiej stronie tej cholernej szyby pancernej
w wiezieniu.
– A co takiego? – spytała, doskonale znając odpowiedź.
– Ilekroć zjawiałaś się w tych ponętnych strojach, miałem ochotę obedrzeć cię z nich do
naga.
– No cóż – odparła. – Teraz nie ma między nami żadnej szyby.
– W istocie – zgodził się. – Nie ma.
Nie spieszył się. Z miłością zdejmował z niej sztuka po sztuce. W przerwach jego usta
namiętnie badały każdy nowo odkryty skrawek skóry: po zdjęciu sukni pocałunkami pokrył
piersi; kiedy cichutko spadły na ziemię jej pończochy, przebadał językiem wnętrze ud; usta
jego wypaliły ślad na przestrzeni odkrytej po zdjęciu fig – ostatniego skrawka garderoby.
Wówczas Regan nie była już zdolna oprzeć się niczemu. Jego pieszczoty rozpaliły ją do
białości.
– Adamie, Adamie, ja już... już... nie mogę dłużej...!
– szeptała błagalnie.
Uciszył jej skargi długim pocałunkiem. Czuła, jak jej pragnienie i podniecenie przelewa
się w niego, jak jest coraz bliżej i bliżej... wreszcie Adam stracił cierpliwość i panowanie nad
sobą. Rozebrał się błyskawicznie, zrywając koszulę i dżinsy.
Po paru zaledwie sekundach przygniatał ją już do materaca. Krótkim okrzykiem radości
przyjęła tę agresję – połączenie obu ciał głębokim, nagłym wtargnięciem. Nie było w nich
żadnego wahania. Długa rozłąka nakazywała natychmiastowe spełnienie jakże przez oboje
upragnionego zespolenia.
Na jego miarowe pchnięcia odpowiadała tym samym rytmem. Obejmowały ją kolejne
fale rozkoszy, utraciła całkowicie panowanie nad swoimi zmysłami, rzucała się jak szalona,
pojękując w absolutnej ekstazie, a on wtórował jej chrapliwie. I wkrótce – zbyt szybko –
oboje jednocześnie głośno krzyknęli, gdy osiągnęli najwspanialszy ze szczytów.
– Pobierzemy się! – oświadczył. – Nie ma na ten temat żadnej dyskusji. Będziemy
stanowić jedną rodzinę. Ty, ja i Jenny!
Regan nie miała najmniejszego zamiaru dyskutować. Adam tulił ją do siebie.
Zaspokojeni, tkwili oboje w sennym rozmarzeniu. Splotła palce z palcami jego dużej dłoni.
– I będziemy mieszkali w Houston – dodała – ponieważ tam masz swoją firmę. – Coś
sobie nagle przypominając, wyrwała się z uścisku i usiadła. – A to oznacza, że już nie będę
uczyła w trzeciej klasie podstawówki w Brookline ani we Frazer Inlet. Ale przecież...
– Co znowu?
Sięgnęła ponad nim do nocnego stolika i wzięła stos broszurek.
– Pozbierałam je sobie, kiedy byłam w Houston – powiedziała z niewinną miną.
– Co to jest?
– Wszystko co mieli na temat szkolnictwa i nauczania w Teksasie. Wiem, wiem – dodała
szybko.
– Wygląda na to, że coś planowałam już wtedy, kiedy je brałam. No, ale przecież jako
nauczycielka interesuję się szkolnictwem w całych Stanach. Ot, wzięłam z ciekawości.
– Oczywiście! – potwierdził skwapliwie. Odebrał od niej broszury i zaczął je przerzucać.
– Będziesz uczyć w Houston?
– Jeśli dostanę etat. – Pochyliła się nad nim, głaszcząc jego owłosioną pierś. – Tak sobie
myślę, że skoro przepadła okazja uczenia dzieci eskimoskich, to może zajmę się dziećmi w
jakiejś szkole mniejszości hiszpańskiej. Wielkie wyzwanie, prawda? To może być bardzo
interesujące.
– Chyba tak.
– Będę się musiała nauczyć hiszpańskiego.
– To ci przyjdzie z łatwością – zachęcił ją. – Teraz masz odwagę i determinację, które ci
pozwalają wszystko osiągnąć.
– Masz rację – odparła, uśmiechając się zadowolona.
– A co to jest?! – Adam uniósł głowę z poduszki, pokazując broszurkę, która nie miała
nic wspólnego ze szkolnictwem.
– Ojej, jakże to tam trafiło? – Regan się zaczerwieniła.
– Folder reklamujący ośrodek rybacki Gunnersona! – Oglądał to ze zdziwieniem.
– Wzięłam z lokalnego biura podróży. Tak sobie pomyślałam, że może, bo ja wiem, może
będzie przyjemnie tam wrócić i spędzić trochę czasu w jednym z domków nad jeziorem.
Myślałam o podróży poślubnej... Spotkalibyśmy Ralpha Gunnersona. Nadal mamy wobec
niego dług. I dowiedzielibyśmy się, czy udało się im wydobyć ten samolot...
– Widzę, że nie traciłaś czasu.
– Ale tam byłoby przyjemnie, prawda?
– Tak, kochanie, bardzo przyjemnie. – Chrząknął z rozbawieniem. – A kiedy będziemy
drzemali w jakiejś łodzi pośrodku jeziora, to mi musisz przypomnieć, żebym ci dokładnie
powiedział, jak bardzo cię kocham i na miejscu dał tego dowody... O, do diabła!
Poderwał się do pozycji siedzącej, ponieważ Russell wybrał właśnie tę chwilę, aby
skoczyć na łóżko, lądując na obojgu.
Adam odsunął na bok wachlujący go psi ogon.
– Zapomniałem o tej bestii. Przypuszczam, że bez niego nie pojedziesz do Houston?
– W żadnym wypadku! – odparła. – Ale się nie martw. Przyzwyczai się do twojego
Teksa. Russell jest bardzo wyrozumiały.
– Słuchaj no, czy to znowu jakaś uwaga na temat mojego psa?
– Czy ty zamierzasz całe życie tylko na mnie pokrzykiwać, Adamie, bo jeśli tak...?
– Nie martw się tym – przerwał. – Pomyśl lepiej o przyjemności przepraszania się po
każdej awanturze. – Mówił to z niemalże obleśnym uśmiechem sięgając do Regan ponad
psim ogonem. – Pomyśl tylko o wszystkich możliwościach, jakie łączą się z przeprosinami.
Dokładnie po półtorej minuty Russell został wygnany do holu, a drzwi starannie
zamknięte. Wcale mu to nie przeszkadzało, bowiem zobaczył w saloniku wspaniały sznur od
lampy. Jakby tylko czekał na przegryzienie.