JohnDicksonCarr
Tabakierkacesarza
2
Rozdział1
Ned Atwood nie miał nic do powiedzenia na swoją obronę, kiedy Ewa Neill wniosła
skargę rozwodową. A chociaż przyczyną, dla której zażądała rozwodu, był romans ze słynną
tenisistką,całasprawawywołałamniejszyskandal,niżsiętegoEwaobawiała.
Ślub brali w Paryżu, w amerykańskim kościele przy Alei Jerzego V, toteż rozwód,
przeprowadzony w tym mieście, również w Anglii był prawomocny. Tylko kilka krótkich
wzmianek ukazało się na ten temat w prasie angielskiej. Ewa i Ned w czasie trwania ich
małżeństwa zamieszkali w La Bandelette. Ten kawałek srebrzystej plaży był w owych
pokojowych latach trzydziestych jedną z najmodniejszych miejscowości kąpielowych we
Francji. Atwoodowie utrzymywali tylko luźne kontakty z Londynem, przeto rozwód ich
wywołałtylkonielicznekomentarze.Natymcalahistoriazdawałasiękończyć.
Ewa jednak nie mogła wyzbyć się uczucia, że dla kobiety sam fakt wniesienia skargi
rozwodowejjestbardziejponiżającyniżnawetprzegranieprocesu.Bezwątpieniabyłowtym
coś chorobliwego. Nieustanne napięcie nerwowe doprowadziło ją do tego, że mimo
spokojnego usposobienia znalazła się na krawędzi histerii. Ciągła walka z opinią publiczną
osądzającąjątylkonapodstawiejejwyglądu,byładlaniejniedozniesienia.
- Moja droga - stwierdziła pewna znajoma - kobieta, która wychodzi za mąż za Neda
Atwooda,powinnawiedzieć,czegosięmożeponimspodziewać.
- Ale czy jesteś pewna - wyrażała swe wątpliwości druga - że wina jest tylko po jego
stronie?Spójrznajejfotografię.
Przypatrzsiętylkodobrze.
Ewamiaławtymczasiedwadzieściaosiemlat.Wwiekulatdziewiętnastuodziedziczyła
fortunępoojcu.JoeNeillbyłwłaścicielemlicznychprzędzalniwLancaster.Ogromniekochał
swoją jedynaczkę. Mając lat dwadzieścia pięć wyszła za mąż za Neda Atwooda. Ned był
naprawdę przystojny, a Ewa czuła się w tym czasie samotna, poza tym Ned zupełnie serio
groził samobójstwem, jeśli nie zgodzi się go poślubić. Mimo swego łagodnego i spokojnego
usposobienia, Ewa robiła wrażenie niebezpiecznej uwodzicielki, co było całkowicie
bezpodstawne.
Była smukła i dość wysoka. Jasnokasztanowe włosy, długie i zwinięte w ciężki węzeł,
otaczały jej twarz o różanej cerze, szarych oczach i często rozchylonych półuśmiechem
wargach.
Uroda Ewy wywierała szczególnie silne wrażenie na Francuzach. Nawet sędzia, który
udzieliłimrozwodu,niemógłsięwyzbyćpewnychpodejrzeń.
PrzepisyprawneweFrancjiwymagają,byprzedudzieleniemrozwoduobiestronystawiły
się osobiście na spotkanie pojednawcze. Jest to ostatni wysiłek czyniony przez sąd w celu
pogodzenia małżonków. Ewa nie mogła zapomnieć tego ciepłego, kwietniowego poranka,
pełnegoczaruparyskiejwiosny,spędzonegowgabineciesędziegowWersalu.
Sędzia,ruchliwyiuprzejmypanzfaworytami,byłwprawdziepoważny,alezachowywał
sięwsposóbniesłychanieteatralny.
3
- Madame! - wołał. - Monsieur! Błagam was, wstrzymajcie się i zastanówcie, zanim
będziezapóźno.
A Ned Atwood... Każdy by przysiągł, że jest niewinny jak nowo narodzone dziecko.
Wdzięk, z którego słynął i z którego nawet w owej chwili Ewa zdawała sobie sprawę,
promieniowałirozjaśniałzalanysłońcempokój.
Wyraz bólu, błagania i żalu, malujący się na jego twarzy, budził zaufanie. Jasnowłosy i
niebieskooki,zawszemłody,mimożedobiegałczterdziestki,stałprzyokniewpostawiepełnej
gorliwejatencji.Ewamusiałaprzyznać,żebyłniesłychaniepociągający,cozresztąstanowiło
przyczynęwszystkichjegokłopotów.
-Czypozwoląpaństwo-mówiłsędzia-żepowiemcośwobroniemałżeństwa?
-Nie-rzekłaEwa.-Czytokonieczne?
- Mnie nie musi pan przekonywać - powiedział Ned zachrypniętym głosem. - Nigdy nie
chciałemtegorozwodu.
Mały sędzia aż podskoczył. - Monsieur, proszę milczeć! Pan jest winny. Pan powinien
prosićmadameowybaczenie.
-Naturalnie,jużproszę-wtrąciłNedszybko-mogęnawetbłagaćnakolanach,jeślipan
chce-iruszyłwkierunkuEwy,asędziapogładziłswefaworytyzminąpełnąnadziei.Nedbył
nie tylko pociągającym mężczyzną, był również bardzo sprytny. Ewa pomyślała z nagłym
uczuciemlęku,żenigdychybaniezdołacałkowicieuwolnićsięodniego.
-Współwinnawtejsprawie-ciągnąłdalejsędziaprzeglądającukradkiemswojenotatki-
tapani...-zajrzałznowudoakt-Bulmer-Smith...-potwornieprzekręciłnazwisko.
-Ewo,onaniemiaładlamnieżadnegoznaczenia.Przysięgam.
-Mówiliśmyotymjużpoprzednio-powiedziałaEwazeznużeniem.
- Betsy Bulmer-Smith - powiedział Ned - to skończona idiotka. Nie wiem, co mnie
napadło.Jeślijesteśoniązazdrosna...
-Niejestemoniązazdrosna.Ciekawimnietylko,czytakżeinajejramieniupróbowałeś
gasićpapierosa?
WyrazostatecznejbezradnościipoczuciakrzywdymalowałsięnatwarzyNeda.Wyglądał
jakmałychłopiec,któregoniktniemożezrozumieć.
-Przecieżniebędziesztegostawiałajakozarzutuprzeciwkomnie?
-Niestawiamciżadnychzarzutów,mójdrogi.Chcętylkoskończyćjużztymwszystkim.
Ned,proszęcię.
-Byłempijany.Niewiedziałem,corobię.
-Niesprzeczajmysięnatentemat.Mówiłamcijuż,żetoniemażadnegoznaczenia.
-Dlaczegojesteśdlamnietakniesprawiedliwa?
Siedziałaprzywielkimstole,naktórymstałeleganckikompletprzyborówdopisania.Ned
położył dłoń na jej rękach. Rozmawiali po angielsku, więc mały sędzia nie mógł ich
zrozumieć. Zakasłał, odwrócił się i zaczął okazywać gwałtowne zainteresowanie obrazem
wiszącymnadpółkązksiążkami.
Ewa,zrękamiuwięzionymiwdłoniNeda,zaniepokoiłasięnagle,czysędzianiezamierza
4
wbrewjejwolizmusićjądokontynuowaniamałżeństwa.
To, co Ned powiedział, było w pewnym sensie prawdą. Przy całym swym wdzięku i
inteligencjiNedniezdawałsobiesprawyztkwiącegowjegonaturzeokrucieństwa,podobnie
jakniezdajesobieztegosprawymałychłopiec.
Okrucieństwo,anawetowoniecośmiesznewokreśleniu„psychiczneznęcaniesię”,było
wystarczającą podstawą do uzyskania rozwodu. Jednakże oskarżenie o zdradę małżeńską
kończyło całą sprawę szybciej i definitywnie. Powód był wystarczający, a sąd w dalsze
szczegółyniewnikał.WpożyciuzNedembyłysprawy,doktórychEwazanicwświecienie
przyznałabysięprzedsądem.
-Jedyniemałżeństwo-powiedziałsędziadoobrazunadpółką-możedaćpełnięszczęścia
mężczyźnieikobiecie.
-Ewo-poprosiłNed-dajmijeszczejednąszansę.
KiedyśpewiennudnypsychologpowiedziałEwie,żejestwyjątkowopodatnanadziałanie
sugestii.Niebyłajednakpodatnanatyle,byulecprośbieNeda.
Dotknięcie jego ręki nie wzruszyło jej, a raczej wywołało uczucie sprzeciwu. Ned na
pewnokochałjąnaswójsposób.
Przez chwilę poczuła chęć ucieczki, po prostu ucieczki od tego całego zamieszania,
bałaganu i szarpaniny. Wystarczyło powiedzieć „tak”. Ale to „tak”, wypływające ze słabości
jej łagodnego charakteru, z chęci uniknięcia przykrości, oznaczało powrót do Neda. Do jego
sposobu życia i jego przyjaciół, do egzystencji, której samo przypomnienie wywołało u niej
mdłe uczucie wstrętu, jak widok lepkiej od brudu odzieży. Przez moment nie wiedziała, czy
mawybuchnąćśmiechemzfaworytówsędziego,czyrozpłakaćsięnagłos.
-Przepraszam-odpowiedziaławstajączkrzesła.
Sędziaodwróciłsięwjejstronęzbłyskiemnadzieiwoku.
-Madame...?
-Nie.Nicsięniedazrobić-powiedziałNed.
Przezchwilęobawiałasię,żeNedrozbijecoś,jaktomusięnierazzdarzałownapadach
wściekłości.Aleopanowałsięszybko.Stałspokojnie,patrzącjejprostowoczyipobrzękując
miedziakamiwkieszeni.Uśmiechnąłsięukazującmocnezęby.
Delikatnezmarszczkiwkącikachoczupogłębiłysię.
-Przecieżkochaszmnieciągle,wieszotymsama-stwierdziłznaiwnościąświadczącą,że
istotniewtowierzył.
Ewawzięłatorbęzestołu.
- I co więcej, zamierzam ci to udowodnić. - Uchwycił jej spojrzenie i uśmiech jego
pogłębił się. - Och, nie teraz! Musisz mieć czas, żeby ochłonąć. Wyjadę na jakiś czas. Ale
kiedywrócę...Niewrócił.
EwazamieszkałazpowrotemwLaBandelettezdecydowanastawićczołosąsiadom,choć
drżałanamyślotym,comogąmówićnajejtemat.Okazałosię,żeniepotrzebniemartwiłasię.
Nikt nie troszczył się o to, co stało się w willi „Miramar”, przy ulicy des Anges. W
miejscowościach nadmorskich, takich jak La Bandelette, które w czasie krótkotrwałych
5
sezonów kąpielowych żyły z pozostawiających swe pieniądze w miejscowym kasynie
angielskich i amerykańskich kuracjuszy, nie było miejsca na ciekawość. Ewa Neill nie znała
nikogozsąsiadówzulicydesAngesiniktjejnieznał.
Pod koniec wiosny i przez całe lato w kąpielisku przewijały się tłumy. Różnokolorowe
domki o dziwacznych dachach przypominały miasteczka z filmów Walta Disneya. Powietrze
pachniało żywicą, otwarte powozy turkotały po szerokich alejach. W pobliżu kasyna
znajdowałysiędwawielkiehotele„Zamek”i„Angielski”,obarwnychmarkizachirysujących
sięnatleniebapseudogotyckichwieżyczkach.
Ewaniepokazywałasięwkasynieaniwbarach.Pomęczącymipełnymemocjiżyciuz
Nedem miała roztrzęsione nerwy i odczuwała brak ochoty do życia. Czuła się samotna,
jednocześnie nienawidziła towarzystwa. Czasami wczesnym rankiem, kiedy wiedziała, że
nikogoniespotka,graławgolfalubjeździłakonnopopiaszczystychwydmachnadmorskich,
porośniętychkarłowatymikrzakami.
WtymczasiepoznałaToby'egoLawesa.
Państwo Lawes mieszkali vis a vis, po drugiej stronie ulicy des Agnes. Była to krótka i
wąskauliczka,przyktórejstałokilkabiałoróżowychkamiennychdomów,otoczonychmałymi
ogródkami ogrodzonymi murem. Uliczka była tak wąska, że widziało się dokładnie, co się
dziejewoknachnaprzeciwko.
Byłotoniesłychaniekrępujące.
Kiedy mieszkali tu jeszcze z Nedem, Ewa miała niejednokrotnie sposobność
obserwowania mieszkańców domu po drugiej stronie uliczki. Uwagę jej zwrócił starszy
mężczyzna - później okazało się, że był to sir Maurycy Lawes, ojciec Toby'ego. On też parę
razy rzucił im spojrzenie dziwnie badawcze, a jednocześnie pełne zakłopotania. W pamięci
Ewy utkwiła jego dobra, nieco ascetyczna twarz. Ewa zauważyła również młodą, rudowłosą
dziewczynęoraz pogodną i wesołą starszą kobietę. Ale Toby'ego Ewa nie widziała nigdy, aż
doowegoporankanapolugolfowym.
Był to gorący i cichy czerwcowy ranek. W La Bandelette prawie wszyscy jeszcze spali.
Zielonatrawanapolugolfowym,połyskującarosairządsosen,odgradzającypoleodmorza,
byływtopionewupałiciszę.Ewazagrałaźleiuplasowałapiłkęwsamymśrodkupiaszczystej
przeszkodynapodejściutrzeciegostanowiska.
Zła i nieszczęśliwa, rozbita po nieprzespanej nocy, zsunęła worek golfowy z ramienia i
rzuciłagonatrawę.Nienawidziławtejchwiligolfa.Usiadłanabrzeguwypełnionegopiaskiem
wykopu i zapatrzyła się bezmyślnie w pochyłość trawiastego stoku. Z tego stanu wyrwał ją
ostryświstsilniewybitejpiłki,zakończonygłuchymuderzeniemotrawnik.Piłkastoczyłasię
wolnopopochyłościiwpadławpiasektużkołojejpiłki.
-Idiota-powiedziałaEwanacałygłos.
Wchwilępóźniejzprzeciwnejstronyukazałsięmłodyczłowiekispojrzałnaniązgóry.
-O,Boże-powiedział-niewiedziałem,żepanitujest.
-Nicsięniestało.
-Niemiałemzamiaruprzeszkadzaćpani.Powinienembyłzawołać.Ja...!
Zjechał z pochyłości w piasek, odpinając ciężki worek, w którym było ze dwa tuziny
6
kijów. Wyglądał na przeciętnego, silnego, nieco sztywnego młodego człowieka, ale tak
sympatycznego wyrazu twarzy Ewa dawno nie widziała. Miał krótko przystrzyżone gęste
ciemnoblond włosy. Mały wąsik nadawał mu wygląd światowca i zabawnie kontrastował z
jegopełnympowagizachowaniem.
StałipatrzyłnaEwę.Manierymiałnienaganne,tylkoczerwieniłsięcorazbardziej.Widać
było,jakczynirozpaczliwewysiłki,żebysięopanować.Kląłwduchu,ilewlezie,alerezultat
oczywiściebyłwprostodwrotny.
-Widziałemjużpaniąkiedyś-oświadczył.
- Doprawdy? - spytała Ewa, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie wygląda teraz
najkorzystniej.
WtymmomenciebezpośredniośćToby'egowzięłagóręnaddyplomacją.
- Proszę mi powiedzieć - wypalił - czy pani jest jeszcze mężatką? - Tę rundę golfa
skończyli już razem. Następnego popołudnia Toby Lawes obwieścił rodzinie, że poznał
wspaniałąkobietę,którejeksmążbyłzwyczajnąświnią,alektóratojednakznosiławsposób
godnypodziwu.
Oczywiście była to prawda. Ale na ogół tego rodzaju wiadomości nie wywołują
entuzjazmuwrodziniemłodegoczłowieka.Ewa,któraznaładobrzeswojeśrodowisko,mogła
sobie z góry wyobrazić reakcję ze strony rodziny Lawesów. Widziała pochylone nad stołem
przy obiedzie zastygłe bez wyrazu twarze i spojrzenia z ukosa, słyszała dyskretny kaszelek i
zdawkowe słowa: „Spotkałeś tego rodzaju osobę, Toby?” - po czym następowała krótka
uwaga,żetobyłobybardzointeresującepoznaćtakiwzórcnót.ZestronyladyLawesisiostry
Toby'ego, Janice, Ewa spodziewała się wrogości ledwie pokrytej zasadami dobrego
wychowania.
Tymbardziejwięcbyłazdumionatym,cojąspotkało.
Najzwyczajniejwświeciepogodzilisięzfaktemjejistnienia.
Zostałazaproszonanapodwieczorek,którypodanowpięknymogrodzieleżącymnatyłach
willi.Zanimktokolwiekwypowiedziałdziesięćsłów,obiestronyodczuły,żewszystkojestw
największymporządkuiżeprzyjaźńzostałazawarta.
Takie rzeczy, choć rzadko, zdarzają się. Początkowe oszołomienie Ewy zmieniło się w
gorącą wdzięczność. Napięcie nerwów ostatnich tygodni ustąpiło miejsca radosnemu
odprężeniu.Byłaprawieprzerażonauczuciemogarniającegojąszczęścia.
HelenaLawes,matkaToby'ego,szczerzepolubiłaEwę.
Dwudziestotrzyletnia Janice z zachłannym uwielbieniem podziwiała jej urodę. Nawet
pykający nieustannie swoją fajeczkę małomówny wuj Ben w każdej dyskusji stawał
bezapelacyjniepojejstronie.Głowadomu,sirMaurycy,częstozasięgałopiniiEwynatemat
swychcennychzbiorów.Nieulegałowątpliwości,żezostałaprzyjętadorodziny.
AToby...?
Tobybyłbardzodobrym,ajednocześniepełnymskrupułówmłodymczłowiekiem.Ajeśli
czasami mogło się zdawać, że jest nieco zarozumiały, wrodzone mu poczucie humoru
rozpraszałopodejrzenia.
-Niemarady,muszędbaćoswąopinię-zaznaczyłkiedyś.
7
-Swąopinię?Jaką?-spytałaJanice.
- Człowieka bez skazy i zmazy - odpowiedział Toby. - Jako kierownik filii banku
Hooksona w La Bandelette - ciągle jeszcze odczuwał przyjemny dreszczyk na dźwięk tych
słów-muszębyćniezwykleostrożny.Londyńskiebankinietolerujążadnychekscesów.
-Aczyjakikolwiekinnybanktoleruje?-zapytałaJanice.
- Sądzę, że nawet w bankach francuskich nieczęsto można spotkać kasjera, który by
ukrywał w kasie pancernej piękną blondynkę lub pozwalał sobie na flirty podczas godzin
urzędowania.
- Myślę - westchnęła marząco Helena Lawes - że taki wesoły bank to byłoby coś
wspaniałego.
Toby był wyraźnie zgorszony. Ale zastanawiał się nad sprawą poważnie, skubiąc swe
małewąsiki.
- Bank Hooksona - rzekł - jest jednym z najstarszych banków w Anglii. Mieści się przy
Temple Bar, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed laty był warsztat złotniczy
Hooksonów. - Zwrócił się do Ewy. - Ojciec posiada w swych zbiorach małą złotą figurkę,
którasłużyłaimjakogodło.
Ta ostatnia wzmianka została, jak zwykle, przyjęta powściągliwym milczeniem.
Kolekcjonerskie hobby sir Maurycego było stałym źródłem żartów rodziny, choć z drugiej
strony doceniano fakt, że wśród całej masy rupieci udało się sir Maurycemu zdobyć kilka
istotniewartościowychrzeczy.
Kolekcjamieściłasięwjegogabinecie.Byłtodośćdużypokój,któregooknawychodziły
na ulicę. Sir Maurycy zazwyczaj przesiadywał tam do późna w nocy, przeglądając i opisując
zakupioneprzedmioty.WnętrzegabinetubyłodoskonalewidocznezokiensypialniEwy.Ewie
pozostałojeszczewpamięciztamtychzłychdnimałżeństwazNedem,żeprawiezawsze,gdy
wyjrzała wieczorem na ulicę, widziała jasno oświetlone okno z rozsuniętymi portierami,
oszklone gabloty wzdłuż ścian pokoju i starego pana o dobrej i nieco ascetycznej twarzy,
siedzącegoprzybiurkuzlupąwręku.
NigdyniewracanowrozmowiezEwądotamtychczasów.
DlarodzinyLawesówNedAtwoodwogólenieistniał.
WprawdziesirMaurycyporuszyłrazdelikatnietęsprawę,alezarazwycofałsięizmienił
tematobrzuciwszyprzedtemEwędziwnymspojrzeniem,któregoniemogłazrozumieć.
Pod koniec lipca Toby oświadczył się. Ewa nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo
przyzwyczaiłasiędomyśli,żemożenaniegoliczyć;jakbardzotęskniładoustabilizowanego
życia i prawa do pogodnego, szczerego śmiechu. W Toby'm można było znaleźć oparcie.
Nawet to, że stale odnosił się do niej, jak do kruchej porcelanowej laleczki, wywoływało w
niejniespodziewanienowyprzypływczułości.
WtymczasiewLaBandelettebyłabardzomodna„LeśnaRestauracja”,gdziejadłosięna
świeżym powietrzu, pod lampionami rozwieszonymi wśród drzew. Tego wieczoru Ewa
wyglądała wyjątkowo pięknie. Perłowoszara suknia podkreślała ciepłą karnację jej delikatnie
zaróżowionejskóry.PodrugiejstroniestołunerwowoobracającwpalcachnóżsiedziałToby.
-Więctak-powiedziałwprost-wiem,żeniejestemciebiewart.-Nedpękłbyześmiechu
8
z tego powiedzenia. - Ale kocham cię bardzo i mam nadzieję, że potrafię uczynić cię
szczęśliwą.
-Jaksięmasz,Ewo!-odezwałsięjakiśgłoszajegoplecami.
Wpierwszejchwiliprzeraziłasię,żetogłosNeda.
AletoniebyłNed,tylkojedenzjegoprzyjaciół.Niespodziewałasięspotkaćżadnegoz
nich w tym miejscu. W sezonie zawsze jadano kolację o pół do jedenastej w pobliżu kasyna
gry,gdziespędzaliresztęnocy,stawiającmałesumywedługchytrzeobmyślanychsystemów.
Wykrzywionauśmiechemtwarzbyłajejznana,alenazwiskowyleciałozpamięci.
-Zatańczymy?-zaproponowałznudzonymgłosem.
-Nie,dziękuję.Nietańczędzisiaj.
- Och, przepraszam - wymamrotał i z wolna się oddalił. Jego spojrzenie przypomniało
Ewiepewneprzyjęcie,miaławrażenie,żekpizniejwżyweoczy.
-Twójprzyjaciel?-spytałToby.
-Nie-odpowiedziałaEwa.Orkiestrazaczęłagraćwalcasprzedparulat.-Przyjacielmego
byłegomęża.
Toby odchrząknął. Może to był romantyzm, ten wyidealizowany obraz kobiety, jaka w
rzeczywistości nie mogła istnieć, ale samo wspomnienie Atwooda sprawiło mu niemal
fizycznyból.
Dotychczas Ewa nie powiedziała Toby'emu prawdy o Nedzie. Mówiła o różnicy
usposobień i temperamentów. Rzucona kiedyś zdawkowa uwaga, że Ned jest właściwie dość
miły,zaszczepiłazazdrośćwspokojnąduszęToby'ego.
Odchrząknąłporazniewiedziećktóry.
- Wracając do poprzedniego tematu - rzekł zachrypniętym głosem - chciałbym, żebyś
zostałamojążoną.Jeślipotrzebaciczasu,żebysięnadtymzastanowić...Melodiagranaprzez
orkiestręprzywiodłanamyślohydnewspomnienia.
-Ja...jawiem,żeniejestemciebiegodny-ciągnąłTobybiorąci,odkładającnóż.-Ale
czy chociaż mogę mieć nadzieję, że kiedyś powiesz tak... Ewa wyciągnęła do niego ręce
poprzezstół.
-Tak-powiedziała.-Tak,tak,tak.
PrzezkilkachwilTobyniepowiedziałariisłowa.Zwilżyłjęzykiemzaschłenaglewargi.
Wreszcieująłjejręcewswojedłonie,takdelikatnie,jakgdybydotykałkruchegoszkła,potem
nagle uświadomił sobie, że ludzie mogą patrzeć, i szybko cofnął ręce. Ogrom czci, jaką
zobaczyławjegospojrzeniu,zdziwiłiniecozaniepokoiłEwę.Nasunęłasięjejmyśl,żeToby
bardzomałowieokobietach.
-Noico?-zapytała.
Toby zastanowił się głęboko. - Myślę, że najlepiej będzie, jeśli napijemy się czegoś -
zadecydowałwreszcie.Potrząsnąłgłowąidodałpowoli,jakbysamzdziwionytym,coczuje.-
Wiesz,tojestnajszczęśliwszydzieńwmymżyciu.
Zaręczynyichzostałyogłoszoneostatniegodnialipca.
W dwa tygodnie później, w barze „La Plaza” w Nowym Jorku, Ned Atwood usłyszał tę
9
nowinęodswegodawnegoznajomego,którywłaśnieprzyjechałzEuropy.Przezkilkaminut
Nedsiedziałbezruchu,obracającbezmyślniewdłonikieliszek.
Potem wyszedł i zarezerwował miejsce na „Normandie”, która odpływała do Europy za
dwadni.
W ten sposób nieświadomi niczego wszyscy troje zbliżali się do katastrofy, która czarną
chmurązawisłanadpewnąwilląprzyulicydesAnges.
10
Rozdział2
Byłazakwadranspierwsza,kiedyNedAtwoodskręciłzBoulevardduCasinowulicędes
Anges.
Woddaliwidaćbyłoślizgającesięponiebieświatłalatarnimorskiej.Upałdniajużdawno
minął, ale nad spieczonym przez słońce asfaltem ciągle jeszcze unosiły się fale ciepłego
powietrza.Ciszęuśpionegomiasteczkazrzadkaprzerywałykrokizapóźnionegoprzechodnia.
Ostatnigoście,którzypozostalijeszczepodkonieczamierającegosezonu,siedzieliwKasynie
grającdorana.
Nikt nie zauważył przechodnia w ciemnym flanelowym ubraniu i w miękkim kapeluszu,
któryzawahałsięchwilę,zanimskręciłwulicędesAnges.Miałzaciśniętezębyiszklisteoczy,
jakbyzadużowypił.
AletejwłaśnienocyNedniewypiłanikieliszka.
Byłgłębokoprzekonanyotym,żeEwanigdynieprzestałagokochać.
Przyznawał teraz sam przed sobą, że niemądre były te przechwałki na tarasie hotelu
„Donjon”, owego pamiętnego popołudnia, że zdobędzie Ewę z powrotem. To był błąd.
Powinien był cicho i spokojnie wyjechać. Tak cicho i spokojnie, jak teraz prześlizguje się
przezulicędesAngeszkluczemoddrzwiwejściowychwilliEwy.
Willa„Miramar”znajdowałasięmniejwięcejwpołowieulicy,polewejstronie.Kiedysię
do niej zbliżał, podniósł instynktownie głowę i spojrzał na przeciwległy dom. Podobnie jak
willa Ewy, dom Lawesów był duży, czworokątny, zbudowany z białego kamienia i pokryty
jaskrawoczerwonądachówką,taksamocofniętyoparęstópodulicyioddzielonyodniejdość
wysokimmuremzmałąfurtkązżelaznejkraty.
Ned zobaczył to, czego się spodziewał. Na parterze i na piętrze panowała ciemność z
wyjątkiem dwu jasno oświetlonych okien gabinetu sir Maurycego. Żelazne żaluzje były
rozsunięte.Niezaciągniętorównieżkotar,gdyżnocbyłabardzociepła.
- W porządku - powiedział Ned na głos i wciągnął balsamiczne powietrze głęboko w
płuca.
Chociaż nie miał powodu obawiać się, że starszy pan go usłyszy, szedł dalej cicho i
ostrożnie. Bez szmeru otworzył furtkę w murze i szybko przebył krótką przestrzeń między
furtką a drzwiami wejściowymi do willi. Wsunął w zamek klucz, który jeszcze posiadał z
dawnychdni.Pchnąłdrzwiramieniem.Odczułprawdziwąulgę,kiedyustąpiły.
Wszystkoszłozgodniezplanem.
Czy Ewa spała? Brak światła w oknach nic nie oznaczał. Ewa zawsze po zapadnięciu
wieczoru zaciągała szczelnie zasłony, co było według niego chorobliwym objawem
przyzwoitości.
W hallu na parterze było ciemno. Zmieszany zapach politury i kawy, tak
charakterystyczny dla francuskich domów, uderzył go w nozdrza wonią przeszłości. Po
omackuodnalazłschodywiodącenagórę.Wszedłnanienapalcach.
11
Pełnawdziękuwąskaklatkaschodowazozdobnąbalustradązbrązuprzylegaładościany
jak wygięcie muszli. Była wysoka i stroma, staroświeckie mosiężne pręty przytrzymywały
grubychodnik.Ilerazywchodziłtymischodamipociemku?Ilerazysłyszałtykaniezegaraw
ciszy,gdyszedłwgóręzpiekłemdręczącejgowieczniezazdrościwsercu?Kochałjąinigdy
nie mógł się pozbyć podejrzeń, że go zdradza. Jeden z mosiężnych prętów, u samej góry,
niedalekodrzwisypialniEwy,byłobluzowany.Pamiętałotym,gdyżwielokrotniepotykałsię
oniegoiklął,żekiedyśprzeztenprętsięzabije.
Szedł pod górę, trzymając się ostrożnie poręczy. Ewa nie spała! Zobaczył wąski pasek
światłapodjejdrzwiami.Togotakzaabsorbowało,żezapomniałnamomentoobluzowanym
pręcie.Wtejsamejchwilipotknąłsięoniego,upadłizakląłgłośno:-Dodiabła!
Ewawsypialniusłyszałahałas.Wiedziała,ktowszedł.
Siedziała właśnie przed lustrem i powolnym, spokojnym ruchem szczotkowała włosy.
Wisząca nad lustrem lampa, jedyne w tej chwili źródło światła, dodawała ciepła jej karnacji,
zapalałamiedzianebłyskiwrozpuszczonychnaramionakasztanowychwłosachipodkreślała
świetlistośćjejszarychoczu.
Lekko chyląca się do tyłu pod rytmicznymi ruchami szczotki głowa ukazywała krągłość
szyiponadwyzywającąliniąramion.
Miałanasobiebiałąjedwabnąpiżamęitakiesamepantofelki.
Nieodwróciła się i nie przestała szczotkować włosów. Ale kilka sekund, które upłynęły,
zanim - za jej plecami - otworzyły się drzwi i ujrzała odbitą w lustrze twarz Neda,
sparaliżowałojejserceobłędnymstrachem.
Ned,choćzupełnietrzeźwy,byłbliskipłaczu.
-Słuchaj-zaczął,zanimjeszczedobrzeotworzyłdrzwi-niewolnocitegorobić.
Ewausłyszałaswójgłos.Strachniezmniejszyłsię,aprzeciwnie,wzrósłjeszczebardziej.
Aledalejszczotkowaławłosy,starającsięukryćdrżenieręki.
-Odrazuwiedziałam,żetoty-powiedziałaspokojnie.-Czyśjużzupełniezwariował?
-Nie.Ja...-Cicho,naBoga!
-Kochamcię-powiedziałNedirozłożyłręce.
-Przysięgałeś,żezgubiłeśklucz.Jeszczejednokłamstwowięcej.
- Nie pora teraz na kłótnie o błahostki - rzekł Ned, który najwyraźniej uważał sprawę
kluczazanieważnydrobiazg.-Naprawdęmaszzamiarwyjśćzategofaceta?-ostatniesłowo
prawiewypluł.
-Tak.
Odruchowo spojrzeli w stronę dwu szczelnie zasłoniętych okien wychodzących na ulicę.
Obojechybapomyśleliotymsamym.
-Czyniemaszzagrosz-spytałaEwa-elementarnejprzyzwoitości?
-Nie,dopókiciebiekocham.
Niebyłożadnejwątpliwości,żeNedbyłbliskipłaczu.Czytobyłagra?Niewyglądałona
to. Coś, przynajmniej w tym momencie, przedarło się przez maskę obojętnej drwiny i
zdumiewającej pewności siebie, jaką zwykł mieć dla otaczającego świata. Ale to szybko
12
przeszło.Nedstałsięznowusobą.
Przeszedłprzezpokój,rzuciłkapelusznałóżkoirozsiadłsięwfotelu.
Ewaztrudempowstrzymywałasięodkrzyku.
-Podrugiejstronieulicy...-zaczęła.
-Wiem,wiem.
-Cotywiesz?-zapytałaEwa.Odłożyłaszczotkęiobróciłasięnataborecie,żebyspojrzeć
muprostowtwarz.
-SirMaurycyLawes...-Och,acóżtymożeszwiedziećonim?
- Przesiaduje zawsze do późnej nocy - odpowiedział Ned - w pokoju po drugiej stronie
ulicy,nadtymiswoimizbiorami.Zjegookienmożnawidziećwszystko,cosiędziejewtym
pokoju.
Nagrzana całodziennym słońcem sypialnia pachniała solami kąpielowymi i papierosami.
Rozparty wygodnie w fotelu, z jedną nogą przerzuconą przez oparcie, Ned rozglądał się po
pokoju. Jego twarz o wyrazistych liniach czoła, oczu i ust była nie tylko przystojna, była to
twarzczłowiekaobdarzonegożywąwyobraźniąiinteligencją.
Patrzyłnadobrzemuznaneściany,obitewiśniowymatłasem,nalicznelustra.Spojrzałna
łóżko,naktórymnaatłasowejkapieleżałterazjegokapelusz,potemnatelefonkołołóżka,w
końcunazapalonąlampkęnadtoaletką.
-Onisąstrasznieświęci,prawda?-podsunął.
-Kto?
- Rodzinka Lawesów. Gdyby tak starszy pan dowiedział się, że ty przyjmujesz miłego
gościaopierwszejwnocy...
Ewapoderwałasię,aleusiadłazpowrotem.
- Nie martw się - dorzucił szorstko. - Nie jestem jeszcze taką świnią, za jaką mnie
uważasz.
-Wtakimrazie,proszę,wyjdźjużstąd.
Jegogłosnabrałdesperackichtonów.
-Chcęwiedzieć-nalegał-dlaczego?Dlaczegochceszwyjśćzamążzategotypa?
-Ponieważtaksięskłada,żegokocham.
-Bzdura!-rzekłzzimnąarogancją,nieprzyjmującdowiadomościostatnichsłówEwy.
-Ileczasu-Ewastarałasięmówićspokojnie-zajmiecidokończenietego,comaszmido
powiedzenia?
- Nie chodzi ci o pieniądze - rozmyślał na głos. - Masz ich więcej, niż możesz
potrzebować.Nie,mojasłodkaczarodziejko,tynierobisztegodlapieniędzy.Aleodwrotnie...
-Cotoznaczyodwrotnie?
NonszalancjaNedabyłaczasemniedozniesienia.
- A jak myślisz, dlaczego stary kozioł z naprzeciwka tak gorąco pragnie ożenić tego
zarozumiałegogłupca,swegosynalka,ztobą?Dlatwoichpieniążków,kochanie.Itowszystko.
Ewamiałaochotęzłapaćszczotkęicisnąćwniego.Usiłowałbezlitośniezburzyćto,coz
13
trudemstarałasięodbudować.
Siedziałwygodnierozparty,zkrawatemniedbalezarzuconymnaciemnąmarynarkę,miał
zatroskanywyraztwarzyczłowieka,któryusilniestarasięrozwiązaćjakiśproblem.
Ewęścisnęłocośzagardło,ztrudempowstrzymywałasięodpłaczu.
-OdkiedytoznaszrodzinęLawesówiwiesztyleonich?-wybuchnęła.
Przyjąłtopoważnie.
-Nieznamich.Alepozbierałemonichwszelkiemożliweinformacje.Ikluczodtejcałej
sprawy...-Skorojużjesteśmyprzytymtemacie-powiedziała-możeoddaszmiwreszciemój
klucz.
-Klucz?
-Kluczodtegodomu.Klucz,którykręciszteraznapalcu.
Chcęmiećpewność,żetoostatnirazudałocisiępostawićmniewtakprzykrejsytuacji.
-Ewo,namiłośćboską.
-Niepodnośgłosu,proszę.
-Wróciszzpowrotemdomnie?-Nedwyprostowałsięgwałtownie.Kiedyzobaczyłwyraz
jejtwarzy,jegogłosstałsięatakujący.-Cosięztobąstało?Zmieniłaśsię!
-Czyżby?
- Skąd ten nagły przypływ świętości? Przedtem zachowywałaś się jak normalna ludzka
istota. Teraz jesteś zarozumiała, nadęta i Bóg wie co jeszcze. Odkąd poznałaś się z tymi
Lawesami,twojacnotanawetiLukrecjęzmusiłabydożaluzagrzechy.
-Doprawdy?
W pełnej napięcia ciszy słychać było tylko ich przyspieszone oddechy. Ned skoczył na
równenogi.
-Iniesiedźtak,cedzącto„doprawdy”izadzierającnosadogóry.Niewmówiszwemnie,
żejesteśzakochanawToby'mLawesie.Nawetniepróbuj.
-Acóżty,mójdrogi,możeszmiećprzeciwkoToby'emuLawesowi?
- Nic poza tym, co wszyscy twierdzą, że to kretyn i nadęty głupiec. Zresztą może być
nawet porządnym człowiekiem, może nawet pochodzić z najlepszej rodziny. Ale to nie twój
typ.
Lepszyczygorszy,janimjestem.
Ewazadrżała.
-Coudiabła-krzyczałNeddolustra-możnazrobićzkobietątakąjakty?-Przerwałna
chwilę.-Sądzę-dodałzwyrazemtwarzy,któryażzadobrzeznałazprzeszłości-żejesttylko
jednarzecz,którąpowinienemzrobić...Ewazerwałasięnarównenogi.
- Jesteś tak urocza - mówił dalej - w tej piżamie, że skusiłabyś nawet świętego, a ja nie
jestemświęt...-Niezbliżajsiędomnie!
- Czuję się - rzekł Ned z nagłym przygnębieniem - jak czarny charakter z melodramatu.
Bohaterka czołga się przede mną, bojąc się krzyknąć ze strachu... - Kiwnął głową w stronę
okna.
14
Nagletwarzmusięzmieniła.-Wporządku-uśmiechnąłsięszelmowsko.-Awłaściwie,
dlaczego,niemambyćłajdakiem?
Dlaczegoniemambyćostatnimłotrem?Będziecisiętopodobać...-Ostrzegamcię,będę
siębronić.
-Brawo!Tojużbardziejdociebiepasuje.
-Ned,janieżartuję.
-Jarównieżnie.Będzieszsiębronić.Aletylkozpoczątku.
Niemamnicprzeciwkotemu.
- Zawsze chwaliłeś się, że nie masz poczucia przyzwoitości, ale że uznajesz zasady
uczciwejgry.Jeśli...-Myślisz,żetenstarycapznaprzeciwkamożecokolwiekposłyszeć?
-Ned,cotyrobisz?Odejdźnatychmiastodokna!
Ewaprzypomniałasobieolampcenadtoaletką.
Wyciągnęła szybko rękę ponad głowę i zgasiła lampę pogrążając pokój w ciemnościach.
Otwarte okna były osłonięte ciężkimi adamaszkowymi kotarami, koronkowe firanki za nimi
opadały na parapet. Powiew świeżego powietrza wpadł do pokoju, gdy Ned rozgarniając po
ciemku fałdy kotary odchylił brzeg firanki. W rzeczywistości nie miał zamiaru
kompromitowaćEwy,chybażebytobyłobezwzględniekonieczne.
Widok,któryzobaczył,uspokoiłgo.
-CzysirMaurycyjeszczesiedzinagórze?
- Tak. Ale nie zwraca na nic uwagi. Trzyma w ręku lupę i przygląda się czemuś, co
wyglądajaktabakierka.Chwileczkę.
-Cosięstało?
-Ktośjesttamznim,aleniewidzękto.
- Prawdopodobnie Toby. - Szept Ewy przeszedł w zduszony krzyk. - Ned, odejdziesz
wreszcieodokna?
W tej chwili oboje zdali sobie sprawę z tego, że w pokoju jest ciemno. Nikłe białawe
światło, przesączające się z ulicy przez firanki, oświetliło twarz Neda, kiedy się odwrócił.
Twarz ta wyrażała naiwne zdziwienie na widok zgaszonej lampy, ale usta uśmiechały się
drwiąco. Wypuścił z ręki uchyloną firankę i zaciągnął kotarę, pogrążając pokój w absolutnej
ciemności.
Zrobiło się nagle nieprawdopodobnie gorąco. Ewa podniosła rękę, żeby zapalić lampę, i
nie trafiła na wyłącznik. Zamiast szukać dalej, cofnęła się do toalety i potykając się w
ciemnościachprzebiegłaprzezpokój,jaknajdalejodNeda.
-Ewo,posłuchaj...-Sytuacjastajesięśmieszna.Proszęcię,zapalświatło.
-Jakmogęzapalićświatło?Tymaszkontaktpodręką.
-Nie,ja...-Och-powiedziałNeddziwnymgłosem.
Ewa uchwyciła nutkę triumfu, która zabrzmiała w jego głosie, i to przeraziło ją jeszcze
bardziej.Ned,zeswojąmęskąpróżnością,niebyłwstaniezrozumieć,żestałsiędlaniejnie
tylko obojętny, ale po prostu odpychający. Sytuacja nie była już śmieszna, stawała się
15
koszmarna.
Nawet na chwilę nie dopuściła do głowy myśli, by wezwać na pomoc służbę. Była
absolutnieprzekonana,żeniktnieuwierzyłbywjejtłumaczeniecałegozajścia.Miałapodtym
względemwystarczającedoświadczenie.Prawdęmówiącewentualnośćwtajemniczeniawcałą
aferęsłużbyprzerażałająniemniejniżto,żeLawesowiemogąsiędowiedziećowszystkim.
Służba plotkowała między sobą, ich opowiadania przekazywane z ust do ust i odpowiednio
ubarwionerozrastałysięwnieskończoność.AprzecieżYvette,nowapokojówka...
- Czy możesz mi podać choć jeden rozsądny powód, dla którego wychodzisz za mąż za
tegofaceta?-zapytałchłodnoNed.
GłosEwyzabrzmiałwciemnościdziwnieprzenikliwie,choćmówiłacicho.
- Na litość boską, idź już! Nie wierzysz, że kocham Toby'ego? To jednak prawda. A
zresztą nie mam teraz obowiązku zdawania przed tobą sprawy z mego postępowania. Co ty
sobiewyobrażasz,żemaszdomniejakiekolwiekprawo?
-Tak.
-Jakie?
- Zaraz ci pokażę... Wiedział dokładnie, co robi Ewa w tej chwili, tak jakby widział w
ciemności. Szelest tkaniny i skrzypnięcie sprężyny powiedziały mu, że chwyciła ciężki
koronkowyszlafrok,któryleżałwnogachłóżka,iżeusiłujegonasiebienałożyć.Niezdążyła
wsunąćdrugiejręki,kiedyznalazłsiękołoniej.
Ogarnęłająfalaparaliżującegolęku.Przypomniałyjejsięsłowaktórejśzdoświadczonych
przyjaciółek, że żadna kobieta nie zapomina pierwszego mężczyzny w swym życiu. Nawet
jeśli zdaje się jej, że wymazała go całkowicie z pamięci, myśl o nim pozostaje w
podświadomości.Ewabyłakobietą,któraodmiesięcyżyłasama,aNedAtwood,cobyonim
nie mówiono, umiał postępować z kobietami. Jeśli więc... Kiedy ją złapał, uderzyła go
gwałtownie,leczniezręcznie.
-Puśćmnie!Toboli!
-Będzieszgrzeczna?
-Nie,Ned,służba...-Bzdura.JesttylkostaraMopsy.
- Mopsy odeszła i jest nowa służąca. Nie mam do niej zaufania. Stale szpieguje mnie.
Zresztą nie o to chodzi. Czy nie masz na tyle zwykłej przyzwoitości, żeby... - Będziesz
grzeczna?
-Nie.
Ewa była wysoka, tylko o parę centymetrów niższa od Neda, ale w jej szczupłym i
wiotkimcieleniewielebyłosiłyfizycznej.
TymrazemjednaknawetdozlekkazamroczonegoumysłuNedadoszłaświadomość,że
coś nie jest w porządku, że opór Ewy jest rzeczywisty i nie ma nic wspólnego z kobiecą
kokieterią. Nie był na tyle szalony, żeby tego nie odczuć, ale trzymał Ewę w ramionach i
straciłzupełniegłowę.
Wtymmomencierozległsięprzenikliwydzwonektelefonu.
16
Rozdział3
Ostry dźwięk dzwonka telefonicznego ma zawsze w sobie coś nieprzyjemnego. Ale ten
alarm przecinający ciszę i ciemność sypialni świdrował przeraźliwie w uszach, aż do bólu.
Dzwoniłbezprzerwy.
Obojeściszyligłosy,jakbytenktośztamtejstronytelefonumógłichpodsłuchać.
-Niepodnośsłuchawki,Ewo.
-Puśćmnie.Możeto...-Nonsens.Niechdzwoni.
-Amożektośznichwidział?...Obojestaliokrokodstolikaztelefonem.Ewaodruchowo
wyciągnęłarękę,abypodnieśćsłuchawkę.Ned,chcącprzeszkodzićwtym,zdołałuchwycićjej
rękęwprzegubie.Wrezultacietejszarpaninysłuchawkazbrzękiemześliznęłasięzwidełeki
zgłuchymstukiemupadłanablatstołu.Przenikliwedzwonienienagleustało:Wciszy,która
zapanowała,obojeusłyszelicichygłos-głosToby'egoLawesa.
-Halo!Ewa?
Nedpuściłjejrękęicofnąłsię.Nigdyprzedtemniesłyszałtegogłosu,aleniebyłotrudno
odgadnąć,dokogonależał.
-Halo!Ewa!
Ewa usiłowała namacać w ciemności słuchawkę, która jeszcze raz jej się wyśliznęła i
uderzyłamocnowścianę,zanimwreszcieudałosięuchwycićjąwrękę.Odczekałachwilę,aż
przyśpieszonyoddechuspokoiłsię.Obiektywnyobserwatormusiałbyjąpodziwiać.Kiedysię
odezwała,jejgłosbyłzupełnieopanowanyispokojny.
-Tak?Toty,Toby?
Toby mówił zawsze wolno i dobitnie. Każda sylaba rzucona w słuchawkę dochodziła
wyraźniedouszuobojgasłuchaczy.
- Przepraszam, że obudziłem cię o tej porze. Nie mogłem zasnąć. Musiałem do ciebie
zadzwonić.Niegniewaszsię?
Dotarłpoomackudotoaletkiizapaliłlampę.
Ewa nawet nie popatrzyła na niego. Poza krótkim spojrzeniem rzuconym w stronę okna,
byupewnićsię,żekotarysązasunięte,niezwracałananicuwagi,jakbyNedawogóleniebyło
w pokoju. Sądząc z usprawiedliwiającego się tonu Toby'ego, z którego przebijała radość, że
słyszyjejgłos,Ewaniemiałasięczegoobawiać.Głosjegobyłtakczuły,żedlaNeda,zawsze
pewnego siebie, zabrzmiało to jednak trochę niepokojąco, choć raczej groteskowo. Nie mógł
wyobrazić sobie innego mężczyzny przemawiającego takim tonem do Ewy... Na jego ustach
pojawiłsięszerokiuśmiech,alerozbawieniezniknęłonatychmiastzjegotwarzy,gdyusłyszał
głosEwy.
-Toby,kochany...-szepnęła.
Pomyłkabyławykluczona.Byłtogłoskobietyzakochanejlubprzynajmniejprzekonanej,
żejestzakochana.Jejtwarzpromieniałauśmiechempełnymuczucia,ulgiiwdzięczności.
-Naprawdęniegniewaszsię,żezadzwoniłem?-dopytywałsięToby.
17
-Oczywiście,żenie!Jak...jaksięczujesz?
-Doskonale.Niemogłemtylkousnąć.
-Słuchaj,Toby...gdziejesteśteraz?
- W salonie na dole - odpowiedział spokojnie Toby, który nie zauważył nic dziwnego w
tychpytaniach.-Byłemjużusiebienagórze,aleciąglemyślałemotobie,kochanie,noi...po
prostumusiałemzadzwonić...-Bzdury!-mruknąłNed.
Jest zawsze coś niesłychanie idiotycznego w obserwowaniu przejawów cudzych uczuć,
nawetwtedy,gdysięwjakimśsensieteuczuciapodziela.
- Naprawdę! - Toby upewniał ją poważnie. - Czy... czy podobało ci się dzisiejsze
przedstawienieangielskiegozespołu?
-Ogromnie,Toby.Shawjestpoprosturozkoszny.
-Shaw-westchnąłNed-rozkoszny?Och,mójBoże!
ObserwowałwyraztwarzyEwyizrobiłomusięnieprzyjemnie.
GłosToby'egobyłpełenniepokoju.
-Wydajemisięjednak,żeniektóremiejscabyłytrochę...hm...zbytśmiałe.Nieraziłocię
to?
- Nie do wiary - mruczał Ned otwierając szeroko oczy i wpatrując się w telefon. - Po
prostuniedowiary.
-Mama,JaniceiwujekBen-kontynuowałToby-uważają,żesztukabyłabardzodobra.
Alejasamniewiem.-Tobybyłjednymztychludzi,którychpoglądyShawawprowadzaływ
stanirytującegooszołomienia.-Możetobrzmitrochęstaromodnie,alewydajemisięjednak,
żesąsprawy,októrychkobieta,mamoczywiścienamyślikobietęztowarzystwa,niepowinna
nicwiedzieć.
-Janaprawdęniebyłamzaskoczona,kochanie.
- Taak - przeciągał jeszcze rozmowę Toby. Można było wyobrazić sobie, jak się wierci
niespokojnie po drugiej stronie telefonu. - To... to byłoby chyba wszystko, co chciałem ci
powiedzieć.
-O,święcipańscy,cozaromantycznykochanek!
AleTobyznalazłjużnastępnytemat.
-Niezapomnij,żejutrowybieramysięnapiknik.Powinnabyćwspaniałapogoda.Icoto
jajeszczechciałempowiedzieć?
Aha,ojcieczdobyłdzisiajnowązabawkędoswejkolekcji.
Cieszysięjakdziecko.
- Zgadza się - szydził Ned - widzieliśmy starego capa kilka minut temu, jak ją pożerał
oczami.
-Tak,Toby-przytaknęłaEwa-widzieliśmy...Omałoniezdradziłasię.
Przez chwilę ogarnęła ją ślepa panika. Spojrzała na Neda i zobaczyła na jego ustach
dobrze znany drwiący uśmieszek, który był równie nienawistny, jak czarujący. Jej głos
popłynąłspokojniedalej:-Chciałampowiedzieć,żewidzieliśmydzisiajszaleniemiłąsztukę.
18
- Prawda? - ucieszył się Toby. - No, ale nie powinienem już dłużej trzymać cię przy
telefonie.Połóżsięiśpijdobrze,kochanie.
-Dobranoc,Toby.Niewieszinigdysięniedomyślisz,ileradościsprawiłmitwójtelefon.
Odłożyłasłuchawkęiwpokojuzapanowałacisza.
Ewa dalej siedziała na brzegu łóżka, jedną rękę opierała jeszcze na słuchawce telefonu,
drugąprzytrzymywałanapiersiachfałdykoronkowegoszlafroka.Podniosłagłowęispojrzała
na Neda. Jej szare oczy błyszczały, na policzkach wykwitły rumieńce. Długie jedwabiste
włosy,rozsypanenaramionachwokółdelikatnejtwarzy,połyskiwałylśniącymkolorembrązu.
Podniosła rękę, żeby je odgarnąć. Różowe paznokcie kontrastowały z bielą jej ramion.
Daleka, a jednak tak bliska, wzbudzająca namiętność, którą musiał pohamować, była
wystarczającopiękna,byprzyprawićkażdegomężczyznęozawrótgłowy.
Ned przyglądał się jej. Wyjął z kieszeni papierosy i zapalniczkę, zapalił i zaciągnął się
głęboko. Płomień migotał w jego dłoni, póki nie zgasił zapalniczki. Mimo pozornego
opanowania, drgał w nim każdy nerw. Gorącej, ciężkiej ciszy pokoju nie przerywało nawet
tykaniezegara.
Niespieszyłsię.
-Nodobrze-zaryzykowałwreszcie.Musiałjednakodchrząknąć,żebysłowowyszłozust.
-Powiedzjużto!
-Comampowiedzieć?
-Weźkapelusziwynośsię.
-Weźkapelusz-powtórzyłaspokojnieEwa-iwynośsię.
-Aha-obejrzałdokładnieustnikpapierosa,zaciągnąłsięiwypuściłdym.-Maszjednak
nieczystesumienie,co?
Tobyłanieprawda.AlerumieńcenatwarzyEwypociemniały.Nedstałnadniąwysokii
prawie nieruchomy, zdawał się badać z zainteresowaniem koniec swego papierosa, a
jednocześniezjakimśdiabelskiminstynktemdetektywaprowadziłdalejśledztwo.
-Powiedzmi,mojasłodkaczarodziejko,czyniemasznigdyżadnychwątpliwości?
-Wątpliwości?Najakitemat?
-TwegożyciarodzinnegowśródpaństwaLawes.
-Widzisz,Ned,tytegoitakniezrozumiesz.
-Niejestemdość„subtelny”,co?Nietaki,jakten,kretynzprzeciwka?
Ewa zerwała się na równe nogi i poprawiła szlafrok, przewiązany paskiem z różowego
atłasu,którystalesięrozwiązywał.Zacisnęłagomocno.
- Zaimponowałbyś mi bardziej - powiedziała - gdybyś przestał zachowywać się jak
rozwydrzony...chłopak.
-Trudno,twójstylkonwersacjizToby'mprzekraczaludzkąwytrzymałość.
-Doprawdy?
-Doprawdy!Jesteśprzecieżinteligentnąkobietą.
-Dziękuję.
19
- Ale kiedy rozmawiasz z Toby'm Lawesem, wyskakujesz ze skóry, żeby nagiąć się do
jegopoziomu.Pojakielichotaksięwygłupiasz?Shawjestrozkoszny!Skończysięnatym,że
zaczniesz z całą pasją wmawiać w siebie, że jesteś tak samo głupia jak on. Prawda? Jeżeli
musisz w ten sposób rozmawiać z facetem przed ślubem, to co będzie później ? Nie masz
nigdyżadnychwątpliwości,Ewo?-zakończyłniespodziewaniemiękko.
-Idźdodiabła!
- Co się stało? - zapytał Ned, wypuszczając następny obłok dymu. - Nie masz odwagi
wysłuchaćparusłówprawdy?
-Niebojęsięciebie!
-Powiedz,cotywłaściwiewieszorodzinieLawesów?
- A co wiedziałam o tobie, zanim pobraliśmy się? Jeśli już mówimy na ten temat, to do
dzisiaj niewiele wiem o twoim poprzednim życiu. Wiem tylko, że zawsze byłeś egoistą... -
Zgadzasię.
-Nieludzkimegoistą.
-Ewo,kochanie,mówiliśmyorodzinieLawesów.Nacosiędałaśnabrać?Naszacunek,
jakimsięcieszą?
-Oczywiście,żechcębyćszanowana.Tegochcekażdakobieta.
-Ech,bzdury.
-Jesteśtakirozsądny,aniechcesztegopojąć,mójdrogi.
Zrozum,jaichpoprostulubię.LubięmamęLawesipapęLawesa,iToby'ego,iJanice,i
wujaBena.Wszyscysątacyprzyjacielscyizgodni.Toporządniludzie,aprzytymwszystkim
wcalenienudni.Oniwszyscysątacy-szukaławłaściwegookreślenia-tacy„normalni”.
-ApapaLaweslubitwojekontobankowe.
-Jakśmiesztakmówić!
-Niemogętegowtejchwilidowieść.Alewnajbliższymczasie...Nedprzerwał.Przesunął
wierzchemdłonipoczole.Przezchwilęstałipatrzyłnaniązdziwnymwyrazem,któregonie
znałauniego.
Tobyłojakieśnoweuczucie,pełnezakłopotania,desperacji,anawetłagodnejdobroci.
-Ewo-powiedziałnagle-niepozwolęcitegozrobić.
-Czego?
-Niepozwolęcipopełnićtakiejpomyłki.
Przeszedł obok i zgniótł papierosa na szklanej podstawce stojącej na toalecie. Ewa cała
zesztywniała.Patrzyłananiego.
Znała go dobrze, znała ten jego specyficzny, pełen przekornej wesołości nastrój. Ned
zapaliłnastępnegopapierosaiobróciłsięwjejstronę.Delikatnedrobnezmarszczkiprzecinały
wpoprzekjegoczoło,tużpodjasnymiwłosami.
-Dowiedziałemsiędziśczegośwhotelu„Donjon”.
-Doprawdy?
-Mówią,żepapaLawes-ciągnąłdalejwypuszczającdymzpapierosaiwskazującgłową
20
wstronęokna-jestprzygłuchy.
Gdybymjednakrozsunąłterazzasłonyikrzyknął:Jakpansięczuje?
Ewamilczała.Czystofizyczneuczuciemdłości,podobnedopierwszychobjawówchoroby
morskiej,zaczęłonarastaćWżołądkuiopanowałojądotegostopnia,żewidziaławszystkojak
przez mgłę. Już nic nie wydawało się zupełnie realne. Dym papierosów unoszący się w
gorącympowietrzudusiłiodurzał.
Zobaczyła niebieskie oczy Neda patrzące na nią przez obłok dymu. Jej własny głos
zabrzmiałcicho,jakzoddali:-Niezrobiszmitakpodłegokawału!
-Niezrobię?
-Nie!Nawettyniezdobędzieszsięnato.
-Aczytobyłbypodłykawał?-zapytałspokojnie.-Cotakiegozrobiłaś?-wskazałnanią
palcem.-Jesteścałkowiciebezwiny,prawda?
-Tak.
- Powtarzam jeszcze raz, jesteś wzorem cnoty. Ja jestem czarnym charakterem w tym
przedstawieniu. Mimo że posiadam klucz, wdarłem się tu przemocą. - Trzymał klucz w
podniesionejręce.-Przypuśćmy,żezrobięawanturę.Czegotymożeszsięobawiać?
Czuła dziwną suchość w gardle. Wydawało się jej, że jest w ogromnej próżni, w której
dalekomigotałyświatła,adźwiękidocierałydoniejdopieropodługimczasie.
-Tojajestemłajdakiem,któregonależyzniszczyć,oileoczywiścieTobyLawespotrafi
się na to zdobyć. Chciałaś wyrzucić mnie, prawda? Na pewno twoi lojalni przyjaciele znają
ciebie i uwierzą we wszystko, co im powiesz. Więc wszystko w porządku. Ja nie zaprzeczę
niczemu,przyrzekamci.Jeślirzeczywiściebudzęwtobiewstrętipogardę,aciludziesątacy,
jak mówisz, dlaczego, kiedy ci grożę awanturą, nie wołasz pomocy, zamiast omdlewać ze
strachu?
-Ned,niepotrafięcitegowytłumaczyć...-Dlaczego?
-Boniezrozumiesz,-Dlaczego?
Wyciągnęła przed siebie ręce w bezradnym geście. Jak wyjaśnić w kilku słowach
wszystko?
- Mogę ci powiedzieć jedynie to - mówiła spokojnie, mimo że jej oczy były pełne łez. -
Wolałabym umrzeć, niż dopuścić do tego, aby ktokolwiek dowiedział się, że byłeś tu
dzisiejszejnocy.
Nedstałpatrzącnaniąprzezdłuższąchwilę.
-Wolałabyśumrzeć?-powiedział,poczymodwróciłsięiszybkopodszedłdookna.
Pierwszym instynktownym odruchem Ewy było zgaszenie światła. Pobiegła naprzód,
plączącsięwciężkichfałdachszlafroka,atłasowypasekznowurozwiązałsię.Nigdypotemnie
mogłasobieprzypomnieć,czykrzyknęławówczasnaniego.
Potykając się o taboret przy toalecie, wyciągnęła rękę do wyłącznika, złapała go,
zachwiałasięiomalniekrzyknęłazwielkiejulgi,kiedypokójogarnęłaciemność.
Wydaje się mało prawdopodobne, aby Ned, nawet w tym stanie umysłu, w jakim się
znajdował,miałistotniezamiarwołaćprzezulicędosirMaurycego.Alewtymwypadkutoi
21
takniczegobyniezmieniło.
Szarpnął adamaszkowe kotary, aż zagrzechotały drewniane kółka, na których były
zawieszone.Potemodsunąłfirankiiwyjrzał.Tobyłowszystko,cozrobił.
Patrzyłwprostnaprzeciwległąstronęulicy-odległośćwynosiłaokołopięćdziesięciustóp
- w oświetlone okna gabinetu sir Maurycego. Były to duże francuskie okna. Wychodziły na
mały kamienny balkon, o poręczach z kutego żelaza, znajdujący się bezpośrednio nad
frontowymidrzwiami.Oknabyłyotwarte,żelazneżaluzjepodniesione,azasłonyrozsunięte.
Choć niewiele upłynęło czasu, gabinet nie wyglądał teraz tak samo, jak wtedy, gdy Ned
patrzyłporazpierwszy.
-Ned!-zawołałaEwagłosempełnymrosnącegoprzerażenia.
Nieotrzymałażadnejodpowiedzi.
-Ned,cosięstało?
Wskazałrękąbezsłowa.
Zobaczyli średniej wielkości, kwadratowy pokój. Wzdłuż ścian stały rzędem oszklone
gablotyodziwacznychkształtach.
Przezobaoknamożnabyłowidziećprawiecałypokój.Międzygablotamistałypółkipełne
książek. Od białych ścian i szarej plamy dywanu odbijały pozłacane, kryte brokatem meble.
Gdy poprzednim razem Ned wyglądał przez okno, świeciła tylko lampa na biurku. Teraz
światło środkowego żyrandola wydobywało wszystkie szczegóły tej pełnej grozy scenerii z
dokładnością przechodzącą granicę wytrzymałości obojga widzów. Przez lewe okno widać
byłodużebiurkosirMaurycego,stojąceprzyścianie.
Przezdrugieoknowidocznybyłbiałymarmurowykominek.
Naprzeciwkookienbyłydrzwiprowadzącedohallunapierwszympiętrze.
Zobaczyli, jak ktoś wymykający się z gabinetu wolno zamykał drzwi. Ewa podeszła do
okna zbyt późno, aby choć na mgnienie oka ujrzeć twarz wychodzącego. To ją potem długo
męczyło.AleNedzdążyłzobaczyć.
Ktoś zakryty zamykającymi się drzwiami wyciągnął rękę w brązowej rękawiczce;
wydawała się dziwnie mała z tej odległości. Ręka dotknęła kontaktu, zgięty palec zręcznie
nacisnął wyłącznik, gasząc górne światło. Dopiero wtedy wysokie białe drzwi o metalowej
klamcezostałydelikatniedomknięte.
Niewielka stojąca lampa ze szklanym zielonym kloszem rzucała przyćmione światło na
biurko i przysunięte do niego obrotowe krzesło. Sir Maurycy, którego widziała z profilu,
siedział jak zawsze przy biurku, ale nie trzymał już w ręku szkła powiększającego. Oboje
wiedzieli,żejużgonigdydorękinieweźmie.
Szkło powiększające leżało na bibularzu. Na nim i na całej powierzchni biurka rozsiane
byłyodłamkiczegoś,cozostałotamrozbite.Odłamkówbyłodużoitobardzoosobliwych.
Przeźroczyste,świecąceróżowo,mieniącesię,odbijająceświatłojakgdybyprzezróżowo
zabarwiony śnieg. Pomiędzy nimi widać było kawałeczki złota. Mogło tam być jeszcze coś
więcej,alewszystkopokrywałydużeplamykrwi.Byłynawetnaścianie.
Ewa nigdy nie mogła sobie później przypomnieć, jak długo stała kompletnie
22
zahipnotyzowana.Czułamdłościpodchodzącedogardła,niemogłauwierzyćwprawdziwość
obrazu,którywidziała.
-Nie,niemogę...-Cicho!
GłowasirMaurycegoLawesabyłazmasakrowanawielokrotnymiuderzeniami,zadanymi
jakimśniewidocznymwtejchwilinarzędziem.
Przyciśnięte do biurka kolana nie pozwoliły ciału ześliznąć się z krzesła. Broda opierała
się o piersi, ręce zwisały bezwładnie. Spływająca po policzku krew jak maska pokryła jego
twarzażpousta.
23
Rozdział4
W taki sposób zakończył swe życie obdarzony tytułem szlacheckim sir Maurycy Lawes,
zamieszkałypoprzedniowLondynieprzyQueenAnne'sGate,aostatniowLaBandeletteprzy
ulicydesAnges.
Gazety miały wówczas mało tematów do druku, a dużo papieru; śmierć jego wywołała
przeto ogromne poruszenie w prasie angielskiej. Zanim został zamordowany, niewiele osób
wiedziało,kimbył,ajeszczemniej,zacodostałtytułszlachecki.Podokonanymmorderstwie
wszystko,codotyczyłojegoosoby,stałosięprzedmiotemzainteresowania.
Odkryto, że tytuł szlachecki został mu przyznany za aktywną działalność filantropijną.
Jego zainteresowania ześrodkowały się wówczas wokół walki o likwidację dzielnic ruder,
wokółreformywięziennictwaipoprawybytumarynarzy.
„Who'sWho”podaje,żejegohobbytostudiowanienaturyludzkiejikolekcjonerstwo.Był
jedną z tych kontrowersyjnych postaci, które w kilka lat później o mało nie doprowadziły
Anglii do ruiny. Wydawał duże sumy na dobroczynność i zadręczał władze wnioskami o
dotacjenaulżenielosunajbardziejpotrzebujących,samzaśmieszkałzagranicą,abyuniknąć
krzywdzącej niesprawiedliwości władz, wyrażającej się w przymusie płacenia podatku
dochodowego.Niski,korpulentny,przygłuchy,nosiłwąsikikępkęzarostunabrodzie.Cieszył
się opinią człowieka ludzkiego, dobrego męża i ojca. Te zalety zyskały mu popularność i
zasłużoneuznanie.
Tymczasem ktoś z wyrafinowaną i okrutną brutalnością roztrzaskał mu głowę. A
naprzeciwko w oknie, wychodzącym na spokojną ulicę, o wczesnej godzinie szarzejącego
poranka;EwaNeilliNedAtwoodstalipełniprzerażenia.
Widok krwi połyskującej jak rubin w świetle lampy stał się nie do zniesienia. Ewa
odsunęłasięgwałtownieodokna,niemogłajużdłużejnatopatrzeć.
-Ned,odejdźstamtąd!
Nieodpowiedział.
-Ned,czyonnapewnojest...?
-Tak.Przynajmniejtakmisięwydaje.Trudnotostwierdzićztejodległości.
-Amożejesttylkoranny?
Znowunieodpowiedział.Przyglądającsiętejparze,postronnyobserwatormógłbysądzić,
że mężczyzna jest bardziej wyprowadzony z równowagi niż kobieta. Ale było to zrozumiałe.
Bowiem on zobaczył coś, czego nie widziała ona. Zobaczył twarz osoby w brązowych
rękawiczkach.
Patrzył nadal w oświetlone okno, serce waliło mu jak młotem, w gardle czuł dziwna
suchość.
-Powiedziałam,żemoże,onjesttylkoranny!-krzyknęłaEwa.
Ned odchrząknął: - Myślisz, że powinniśmy... - Nie możemy tam iść - szepnęła Ewa,
zdając sobie nagle sprawę z okropności sytuacji, w jakiej się znaleźli. - Nawet gdybyśmy
24
chcieli.
-Niemożemy.Ja...jateżtaksądzę.
-Jaktosięstało?
Ned chciał coś powiedzieć i zawahał się. Sytuacja była zbyt dobra albo zbyt zła, aby
mogła być prawdziwa. Trudno to było wyrazić słowami, wobec tego gestami przedstawił
kogoś, kto z dużym zamachem zadaje okrutny cios. Głosy ich były ochrypłe i ściszone.
WidoczniedrażniłotoNeda,próbowałponownieodchrząknąć.
- Czy nie masz czegoś, przez co można by było lepiej zobaczyć? Lornetkę polową albo
teatralną?
Lornetkapolowa.Stojącsztywno,zplecamiopartymiościanękołookna,Ewastarałasię
zebraćmyśli.Lornetka-wyścigi.Wyścigi,Longchamps.Niedawno,parętygodnitemu,byław
LongchampszcałąrodzinąLawesów.Wpamięcikłębiłasięmieszaninakolorówidźwięków.
Bomba, jaskrawe koszule dżokejów i sunące jak lawina konie za białą barierą, wszystko w
oślepiającychpromieniachsłońca.SirMaurycybyłwszarymcylindrzeitrzymałlornetkę.Wuj
Benstawiałijakzwykleprzegrywał.Niezastanawiającsięnadtym,pocoNedowipotrzebna
jest lornetka, Ewa potykając się podeszła do wysokiej komody, otworzyła po ciemku górną
szufladę,wyciągnęłalornetkęwskórzanymfuteraleiwcisnęłamuwrękę.
Pozgaszeniugórnegoświatławpokojunaprzeciwkobyłoznacznieciemniej.Gdyjednak
Ned skierował szkła lornety na prawe okno, ustawiając je na ostrość, fragment pokoju
wynurzyłsięzmrokutużprzedjegooczyma.
Widział dokładnie prawą ścianę i kominek w gabinecie. Nad białym marmurowym
gzymsem na ścianie wisiał medalion z brązu, płaskorzeźba głowy Napoleona. Wobec
sierpniowychupałówpaleniskokominkabyłopusteizasłoniętegobelinowymparawanikiem,
aletużobokkratykominkanastojakuznajdowałysięprzyborydorozpalaniaognia,wykonane
zkutegożelaza,zmosiężnymiuchwytami,szufelka,szczypceipogrzebacz.
-Jeżelitenpogrzebacz-zacząłNed-był...-Był,co?
-Spójrzprzezlornetę.
-Niemogę.
Przezsekundęmiaławrażenie,żeNedwybuchnieśmiechem.
Alenawetjegocynizmniezdobyłsięnato.Miałtwarzbladąiprzezroczystąjakwilgotny
papier.Ręcemusiętrzęsły,kiedyusiłowałwepchnąćlornetkędofuterału.
- Taka „normalna” rodzina - zauważył wskazując głową w stronę, gdzie okrwawiony,
martwyczłowieksiedziałpochylonypośródswoichzbiorów.-Taka„normalna”rodzina.Tak
ichzdajesięokreśliłaś.
Gwałtowny ucisk w gardle zaczął wędrować ku górze i Ewa miała wrażenie, że lada
chwilazaczniesiędusić.-Czychceszprzeztopowiedzieć,żewidziałeś,ktotozrobił?
-Tak,towłaśniechciałempowiedzieć.
-Widziałeś,jakgowłamywaczuderzył?
- Nie. Brudna robota już była wykonana. Kiedy wyjrzałem przez okno, brązowe
rękawiczkimiałytojużzasobą.
25
-Więccoświdział?
- Widziałem, jak po skończeniu roboty brązowe rękawiczki odstawiły pogrzebacz do
stojaka.
-Mógłbyśzidentyfikowaćwłamywacza,gdybyśgojeszczerazzobaczył?
-Chciałbym,żebyśprzestałaużywaćtegosłowa.
-Jakiegosłowa?
-Włamywacz.
Wgabinecie,poprzeciwnejstronieulicy,drzwiotworzyłysięrazjeszcze.
Ale tym razem nie było w tym nic ukradkowego. Drzwi odskoczyły szybko, pchnięte
zdecydowanymruchem,awproguukazałasięniegroźnapostaćHelenyLawes.
Mimozłegooświetlenia,zodległościkażdyruchigestHelenybyłwyrazistyizrozumiały.
Myśliprzepływająceprzezjejgłowędawałysięodczytaćzłatwością.Kiedyotworzyładrzwi,
jejustaporuszyłysię,aobojguobserwującymzdawałosię,żesłysząwypowiedzianesłowa:-
Maurycy,musisznatychmiastiśćspać.
Helena-niktnigdynietytułowałjejladyLawes-byłatęgawą,średniegowzrostukobietą,
ookrągłejwesołejtwarzyisrebrnoszarych,krótkoprzystrzyżonychwłosach.Weszłaowinięta
we wspaniałe japońskie kimono, ręce jej tonęły w nieco przydługich rękawach, a ranne
pantofleczłapałykompromitująceZatrzymałasięniedalekodrzwiiznowucośpowiedziała.
Podeszła do kontaktu i zapaliła górną lampę. Potem skrzyżowała ręce na piersiach i
powędrowaławkierunkuodwróconegodoniejplecamimęża.
Jejcieńkołyszącsiępadłnaulicę,kiedyprzechodziłakołopierwszegookna.Zniknęłana
chwilę, by znów ukazać się w drugim. Była krótkowidzem i zatrzymała się dopiero, gdy
prawieżedotknęłasiedzącego.
Podczas trzydziestu lat ich małżeństwa nikt chyba nie widział Heleny wyprowadzonej z
równowagi. Tym bardziej więc przejmujący był widok, kiedy cofnęła się nagle i zaczęła
krzyczeć. Ostry krzyk rozchodził się wokół, rozdarł ciszę nocy, drżący i przenikliwy leciał
przezulicę,jakbychciałzbudzićiwezwaćnapomoccałyświat.
Ewaszepnęła:-Ned,musisziść.Spieszsię!
Jejtowarzysznawetsięnieporuszył.
Ewachwyciłagozaramię.-Helenaprzyjdziedomnie.
Zawszetorobi.Ajeszczedotegopolicja.Zachwilębędziesięturoićodnich.Jeśliteraz
niewyjdziesz,wszystkoprzepadło.
Całyczasszarpałajegoramię,agłosprzechodziłprawiewjęk.
- Ned, chyba nie mówiłeś tego wszystkiego poważnie. Że narobisz krzyku i
skompromitujeszmnie?
Podniósłręceidługimi,kościstymipalcamizakryłoczy.
Przygarbiłsię.
-Nie,niemówiłemtegopoważnie.Byłemszalony,towszystko.Wybaczmi.
-Wtakimrazieidźjuż,dobrze?
26
-Tak.Przysięgamci,Ewo,żenigdyniemiałemzamiaru...-Twójkapeluszleżynałóżku.
Tutaj.-Pobiegławstronęłóżka,usiłującwciemnościachznaleźćkapelusz.-Musiszzejśćna
dółpociemku,nieodważęsięterazzapalićświatła.
-Dlaczego?
-Yvette!Mojanowapokojówka.
W myśli zobaczyła Yvette. Była to dobra pokojówka, choć już nie pierwszej młodości,
ruchymiałapowolne,alezręczne.
Nigdyniepowiedziałajednegozbytecznegosłowa,alekażdyjejgestzdawałsięwyrażać
nieustanną krytykę: Nawet do Toby'ego odnosiła się jakoś dziwnie. Poza tym Ewa miała
nieodparte przeświadczenie, że jej najulubieńszym zajęciem były plotki. Nagle wyobraziła
sobie, że stoi w sądzie na miejscu świadków i zeznaje publicznie: - W czasie, kiedy sir
Maurycy Lawes został zamordowany, w moim pokoju znajdował się mężczyzna. Ale to
oczywiściebyłycałkiemniewinneodwiedziny.
Oczywiście,oczywiście!Najpierwcichechichotynasali,apotemhuraganśmiechu.
Powiedziała głośno: - Yvette śpi o piętro wyżej. Na pewno zaraz wstanie. Ten krzyk
obudzicałąulicę.
Krzyk rzeczywiście nie ustawał. Ewa zastanawiała się, jak długo zdoła to wytrzymać.
ZnalazławreszciekapeluszirzuciłagoNedowi.
-Powiedzmi,Ewo,szczerze.Naprawdęzakochałaśsięwtymświętymnudziarzu?
-Jakimświętymnudziarzu?
-WToby'mLawesie.
-Czytoodpowiedniaporanarozmowyotym?
-Dopókiczłowiekżyje,każdaporajestodpowiednianarozmowęomiłości-odparował
Ned.
Nadalnieruszałsięzmiejsca.Ewaczuła,żezachwilęsamazaczniekrzyczeć.Kurczowo
otwierałaizamykaładłonietak,jakbysiłąwolichciałazastąpićbraksiłyfizycznejpotrzebnej
dowyrzuceniagozadrzwi.
PoprzeciwległejstronieulicykrzykHelenynagleumilkł.
Ciszaażdzwoniławuszach.Ewawnapięciuczekałanaodgłosszybkichkrokównaulicy,
cooznaczałobynadejściefunkcjonariuszypolicji.Podeszładooknaiwyjrzała.
W gabinecie oprócz Heleny Lawes były jeszcze dwie osoby: jej córka Janice i brat Ben.
Weszlipotykającsięopróg,jakgdybyoślepieniświatłem.Ewawidziaławyraźnierudewłosy
Janiceistroskaną,pochmurnątwarzwujaBena.Wciszynocnejfragmentywypowiedzianych
głośniejsłówdolatywałynadrugąstronęulicy.
GłosNedawyrwałEwęzzapatrzenia.
-Tylkospokojnie-rzekł.-Inaczejsamazachwilędostanieszatakuhisterii.Przestańsię
denerwowaćionicsięniemartw.
Niezobacząmnie.
Wyśliznęsiętylnymwyjściem.
27
-Zanimwyjdziesz,oddajmiklucz.
Uniósłbrwidogóryznaiwnymzdziwieniem,aleonakrzyknęłaostro:-Nieudawaj,żenie
rozumiesz.Niezostawięciklucza.
Proszę!
-Nie,kochanie,kluczzostanieumnie.
- Powiedziałeś, że żałujesz tego, co zrobiłeś, prawda? Jeśli masz choć odrobinę
przyzwoitości,toposytuacji,wjakąmniewpakowałeśdzisiejszejnocy...-poczułaraczej,niż
zobaczyła jego wahanie i skruchę, którą okazywał zawsze, jeśli komuś narobił kłopotów. -
Jeślimioddaszklucz,tomożesięjeszczeztobązobaczę...-Mówisztoserio?
-Dajmiklucz.
W chwilę później prawie żałowała, że zażądała zwrotu klucza. Minęła wieczność, zanim
odczepiłkluczodkółka.Niemiałazamiaruspotkaćsięznimponownie,alebyłajużwtakim
popłochu, że przyrzekłaby wszystko. Wrzuciła klucz dla pewności do kieszeni piżamy i
popchnęłaNedawstronędrzwi.
Górny hall był cichy i ciemny. Widocznie Yvette, zajmująca pokój o piętro wyżej, nie
przebudziła się. Odrobina światła wpadająca przez nie zasłonięte okno w głębi hallu
wydobywała z mroku, mętne zarysy klatki schodowej, kiedy Ned ostrożnie, macając ręką
przedsobą,próbowałdotrzećdowylotuschodów.Ewędręczyłojeszczejednopytanie,które
musiałamuzadać.
-Ned,tobyłwłamywacz,prawda?
-Cholerniedziwne-powiedziałnagle.
-Cotakiego?
- Kiedy szedłem tędy przedtem, w hallu byłe ciemno. Mogę przysiąc, że zasłona na tym
oknie - wskazał ręką – była zaciągnięta. No, oczywiście - umocnił się w tym przekonaniu -
potknąłem się na schodach o ten pręt. Gdyby było jakiekolwiek światło, nie potknąłbym się.
Co,udiabła,zacudasiętudzieją?
-Ned,niewykręcajsięododpowiedzi.Tobyłwłamywacz?
-Nie,mojamiła.Wieszjuż,żenie.
-Niewierzęci.Cokolwiekbytobyło,niewierzę.
- Aniele mój, nie bądź tak cholernie głupia - powiedział bezbarwnym głosem. Widziała
jego oczy świecące w mroku. - Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że właśnie ja, spośród
wszystkichludzi,awansujędoroliopiekunauciśnionych.Alety,mojaczarodziejko...ty...-Co
ja?
-Tyniepowinnaśbyćsama,towszystko.
Strome kręte schody, a pod nimi otchłań ciemności. Ned chwycił ręką poręcz tak, jakby
chciałjąwyłamać.
-Zastanawiałemsię,czypowinienemcitopowiedzieć-zacisnąłpięściimówiłztrudem,
zbierając myśli. - Nienawidzę zajmować się moralną stroną spraw ludzkich i nie traktuję
poważniezagadnieniamoralnościseksualnej.Widzisz,przyszłomiwłaśnienamyśl,żetacała
sytuacjatonicnowego.
28
Umierałem ze śmiechu, kiedy pewnego razu ktoś mi opowiadał o podobnej sprawie z
czasówkrólowejWiktorii.
-NamiłyBóg,oczymtymówisz?
- Nie pamiętasz? Historia zdarzyła się prawie sto lat temu, kiedy lord William, którego
nazwiskaniepamiętam,zostałzamordowanyprzezswegokamerdynera.
-AleżbiednysirMaurycyniemiałkamerdynera!
-Jeślinieprzestanieszbraćwszystkiegotakdosłownie,aniołku-rzekłNed-toprzełożę
cięprzezkolanoidamklapsa.
Nigdyniesłyszałaśtejhistoryjki?
-Nie.
- Otóż podobno świadkiem morderstwa był mężczyzna stojący w oknie przeciwległego
domu. Tylko że nie mógł ujawnić się i zadenuncjować mordercy, ponieważ widział to
wszystkozsypialnipewnejmężatki,gdzieoczywiścieniepowiniensiębyłznajdować.Kiedy
aresztowano niewinnego człowieka, co miał zrobić? Oczywiście historia ta jest mistyfikacją.
Niebyłożadnychtrudnościwzidentyfikowaniumordercywtymszczególnymprzypadku.Ale
historia ta stała się popularna, bowiem ludzi bawiła sytuacja statecznej pary wiktoriańskiej,
która była świadkiem tak niesamowitego zdarzenia i nie mogła się do tego przyznać. Ja też
uważałemtęsytuacjęzaniesłychaniekomiczną,ażdodzisiaj...Pokrótkiejpauziedodał:-Ale
toniejestzabawne.Wcaleniejestzabawne.
-Ned,ktotozrobił?Ktogozabił?
Ale on wydawał się tak zaabsorbowany problemem starej historyjki, że nie usłyszał jej
pytania.
Amożeniechciałsłyszeć.
-Jeżelidobrzepamiętam,ktośnapisałsztukęnatentemat.
-Ned,namiłośćboską!
-Posłuchajmnie.Tojestbardzoważne.-Zobaczyławmrokujegodziwniebladątwarz.-
W sztuce ten nieszczęsny niedołęga pisze do policji anonimowy list, myśląc, że to załatwi
sprawę. Oczywiście to nie załatwiło niczego. Jedyny sposób rozwiązania sprawy i wyjścia z
trudnego położenia, to stawienie się przed sądem i złożenie zeznań przeciwko prawdziwemu
mordercy.
Na dźwięk złowieszczego słowa „sąd” Ewa chwyciła go za ramię. Ale Ned ją uspokoił.
Zacząłjużschodzićzeschodów.
Teraz zatrzymał się i obrócił ku niej. Zduszony szept ich głosów stawał się coraz
gwałtowniejszyicorazcichszy.
-Nicsięniemartw.Niepozwolę,żebyśbyławtowmieszana.
-Niepowieszpolicji?
-Niepowiemnikomu.
-Aleniemożeszpowiedzieć,ktotozrobił?
Zdjąłjejrękęzeswegoramieniaizeszedłostopieńniżej.
29
Szedłtyłem,lewąrękąprzytrzymującsięporęczy.Jegobielejącawmrokutwarzoddalała
sięodniej,jakbyznikaławemgle.
Myśl, która błyskawicznie przeleciała przez głowę Ewy, była tak okropna, że tylko
roztrzęsionenerwymogłybyćjejprzyczyną.
Zdolność Neda do czytania w jej myślach doprowadzała ją zawsze do pasji. - Nie, nie
zadręczajsiętym.Toniebyłnikttaki,okogomusiałabyśsięmartwić.
-Naprawdę?Możeszmiprzysiąc?
-Tak-odpowiedział-towłaśniemogęprzysiąc.
-Dlaczegomniedręczysz?
-Wręczprzeciwnie-odpowiedziałspokojnie.-Staramsiępostępowaćztobądelikatnie.
Wszyscytwoimężczyźnistarająsięoto.Ale,naBoga,muszęcipowiedzieć,żejaknakobietę
w twoim wieku i mającą za sobą niejakie doświadczenie, twoja święta naiwność i
prostoduszność są niebywałe. Tak. - Wciągnął głęboko powietrze. - Lepiej, że się o tym
dowieszterazniżpóźniej.
-Pośpieszsię,proszę!
-Kiedypierwszyrazspojrzeliśmynaprzeciwległąstronęulicy...pamiętasz?
..Starałasięniemyślećotym,aleobrazciąglepowracał.
OczyNedapatrzyłynaniąuporczywie.
Zobaczyła jeszcze raz duże biurko pod ścianą po lewej stronie pokoju i papę Lawesa ze
szkłem powiększającym w ręku i śmieszną bródką, tak jak widziała go tyle razy przedtem,
zanimzobaczyłajegogłowębroczącąkrwią.
- Kiedy wyjrzeliśmy przez okno po raz pierwszy, powiedziałem, iż zdaje mi się, że ktoś
tamznimjest.Alewtedyniewidziałemkto.
- No i... - Ale następnym razem, kiedy wszystkie światła były zapalone... Ewa zeszła o
jeden stopień bliżej Neda. Nie miała wcale zamiaru popchnąć go. Nagły, alarmujący dźwięk
gwizdka policyjnego był przyczyną wszystkiego. W obłędnym popłochu, w jaki wprawił ją
świdrującydźwięk,Ewamyślałajedynieotym;abyjaknajprędzejpozbyćsięintruza,usunąć
go z domu i uniknąć grożącego niebezpieczeństwa. Jej ręce znalazły się nagle na ramionach
Neda.Nienamyślającsiędługo,pchnęłago.
Niemiałczasukrzyknąć.Wtymmomenciestałodwróconytyłemdozejścia,stopytylko
palcamiopierałysięostopień,lewąrękąlekkoprzytrzymywałsiębariery.Straciłrównowagę,
zachwiałsięicofnąłokrokprostonaobluzowanypręt.Przezułameksekundy,zanimupadł,
zobaczyłajegoosłupiałe,szerokootwarteoczy.
30
Rozdział5
Wydawałoby się, że człowiek spadając i obijając się o szesnaście stopni stromej klatki
schodowej,którywkońcuzatrzymujesięuderzajączcałąsiłąomur,powinienspowodować
hałasnacałydom.
Ewa przypomniała sobie później, że wtedy usłyszała tylko lekki stuk. Może zresztą
wstrząs,jakiprzeżyławtymmomencie,ograniczyłjejwrażliwośćnabodźcezzewnątrz.Miała
wrażenie, że tylko ułamek sekundy dzielił moment, w którym Ned zachwiał się, od chwili,
kiedyciężkodyszącpochylałasięnadnimupodnóżaschodów.
Niechciałazrobićmuniczłego.Nigdynieprzyszłojejdogłowy,żeprzystojna,łagodna
kobieta, łącząca w sobie subtelność z nieprzepartym zmysłowym czarem, mogłaby być
posądzona o niskie pobudki, niezależnie od tego, co robi. Zdawała sobie sprawę, że żyje w
ciągłej obawie skandalu, nie rozumiejąc jednak, dlaczego tak się dzieje, że groźba ta ciągle
wisinadjejgłową.
Znówopadłyjąwyrzutysumienia.Byłaprzekonana,żezabiłaNeda.Nadole,wmiejscu,
gdzieschodyzakręcały,hallbyłtakciemny,żepotknęłasięojegociało.Jużnicgorszegonie
mogło się wydarzyć tej koszmarnej nocy. Pozostawało tylko otworzyć drzwi frontowe,
wezwać policję i skończyć z tym wszystkim. O mało nie rozpłakała się z radości, kiedy
domniemane zwłoki poruszyły się i usłyszała głos Neda: - Do diabła, co za głupie kawały
przychodzącidogłowy!
Dlaczegośmniepopchnęła?
Ulgabyłatakwielka,żeznówzrobiłojejsięsłabo.
-Możeszwstać,niejesteśranny?
-Nie,oczywiście,żeniejestemranny.Wełbiemisiętylkokręci.Co...cosięstało?
-Ciii!
Ned,podpierającsięrękami,próbowałwstaćniezdarnie.
Wyprostowałsięizachwiał,zanimwreszcieutrzymałsięnanogach.
Głos jego brzmiał prawie normalnie, był tylko trochę niepewny. Starając się mu pomóc,
pochylonanadnim,Ewadotknęłajegotwarzyiwłosów.
Wzdrygnęłasiępoczuwszynadłonilepkąwilgoćkrwi.
-Jesteśranny!
-Nonsens.Trochęzaszokowany,towszystko.Chociażgłupiosięczuję.Cośzramieniem.
O,Boże,ależsięwywaliłem.
Słuchaj,dlaczegomniepopchnęłaś?
-Maszkrewnatwarzy!Niemaszzapałek?Albozapalniczki?
Zaświeć.
Chwila milczenia i znów usłyszała jego głos: - Krew chyba z nosa, czuję to... Też
śmieszne. Nie wydaje mi się, żebym się trzasnął w nos, zresztą wcale mnie nie boli. Masz,
31
znalazłemzapalniczkę.
W mroku zajaśniał maleńki płomyk. Wyjęła zapalniczkę z jego rąk. Podczas gdy on
niezdarnieocierałtwarzchustką,podniosłaświatełkodogóryispojrzałananiegouważnie.
Chyba nic złego mu się nie stało, włosy miał tylko potargane i zakurzoną marynarkę. Z
nosaszłakrew.Ewaspojrzałanaswojezakrwawioneręceipoczułaskurczobrzydzenia.Ale
Neddośćszybkozatamowałkrewiwłożyłchustkędokieszeni.
Podniósłzgniecionykapelusz,oczyściłgozkurzuiwcisnąłnagłowę.
Twarz jego jednak miała jakiś dziwny wyraz, ni to poważny, ni zdziwiony. Ciągle
oblizywał usta i przełykał ślinę, jakby próbując dojść smaku, którego nie mógł rozpoznać.
Potrząsałgłowąiporuszałramionami,jakbypróbowałichsprawności.
Twarzmiałbardzobladą,niebieskieoczybyłybezwyrazu,przymrużałje,jakbypróbując
sięskupić.
-Jesteśpewny,żedobrzesięczujesz?
-Jestemwdoskonałymstanie,dziękuję.-Wyrwałjejzapalniczkęzrąkizgasiłją.Tobył
typowyprzejawtegowściekłego,diabelskiegotemperamentu,któryznałazprzeszłości.
- Dziwne. Bardzo dziwne. No, a teraz, skoro próba morderstwa nie udała się, może, na
miłośćboską,wypuściszmniewreszciestąd.
Tak, to był dawny Ned Atwood. To był diabeł, który ją terroryzował. Przez chwilę
myślała, że... W ciszy przemknęli się przez ciemną willę do tylnych drzwi w kuchni. Ewa
otworzyłazatrzask.
Kilka kamiennych stopni prowadziło do małego ogródka, otoczonego wysokim murem.
Bocznafurtkawmurzewychodziłanazaułek,któryzkoleiłączyłsięzBoulevardduCasino.
Absolutnąciszępanującąwdomuprzerwałskrzypotwieranychdrzwi.Ciepłepowietrze,
pełne zapachu wilgotnej trawy i woni róż, kładło się sennie na powiekach. Daleko ponad
dachami strumień światła położonej w głębi lądu latarni morskiej ukazywał się i nikł co
dwadzieściasekund.Zatrzymalisięnachwilęprzyschodachwiodącychwgórę,doogrodu.Z
ulicyodfrontudochodziłszumgłosów,wskazującychnato,żepolicjajużprzyjechała.
Z ustami przy jego uchu szepnęła jeszcze gorączkowo: - Ned, poczekaj, nie zdążyłeś mi
powiedzieć,kto...-Dobrejnocy-powiedziałNeduprzejmie.Pochyliłsięiniedbalepocałował
ją w usta. Poczuła znów na policzku wilgoć krwi. Uniósł kapelusz w ukłonie, odwrócił się i
zaczął wchodzić po schodach. Zatoczył się lekko i odzyskawszy równowagę przeszedł przez
podwórzedofurtki.
Ewa nie miała odwagi zawołać głośno do niego, cały jej strach i wzburzenie wybuchły
tylkowdziwniezduszonymokrzyku.Wbiegłanaschody,pasekodszlafrokaznówrozwiązał
się. Jak szalona zaczęła machać rękami do Neda, ale on tego nawet nie zauważył. Nie
usłyszała,żedrzwipozaniąwydałylekki,metalicznytrzask.
Cały czas myślała, że jeśli on znajdzie się już poza obrębem domu, całe
niebezpieczeństwo minie. Będzie mogła odetchnąć swobodnie i pozbyć się wreszcie tego
dławiącegostrachu,żejegonocnawizytawyjdzienajaw.
Ale rzeczywistość wyglądała inaczej. Ewa czuła podświadomie narastający lęk, którego
nieumiałaokreślić.MiałotochybacośwspólnegozNedem.
32
Niepokoiłająjegonagłaprzemianazwesołego,beztroskiego,młodegoczłowieka,jakim
goznała,wuprzejmego,niedbaleobojętnegonieznajomego.Byłowtymcośniesamowitego.
Towszystkominienapewnorano...Alerano...Wciągnęłagłębokopowietrze.Zeszłacichoze
schodów.
Pchnęła drzwi i zamarła w bezruchu. Były zamknięte. Zamek, umieszczony po
wewnętrznejstroniedrzwi,zatrzasnąłsię.
Każdynatymświeciemaczasemtakidzień,wktórymwszystko,czegobysięniedotknął,
sprzysięgasięprzeciwniemubezżadnejlogicznejprzyczyny.
Częściejsiętozdarzakobietomniżmężczyznom.Możetosię,zacząćzupełnieniewinnie,
naprzykład,kobietaupuszczaitłuczejajka,którewłaśniemiałazamiarusmażyćnaśniadanie-
katastrofa niewielka, ale przykra dla dobrej gospodyni. Następnie tłucze wazon w salonie. A
potemwszystkojużjestjednympasmemudręczeń.Kłopotydomowe,którespałyodtygodni,
jak węże podczas chłodnej pogody, budzą się nagle i rzucają na ofiarę. Kiedy nawet martwe
przedmioty zdają się opętane przez złośliwe demony, bezsilny gniew wybucha w pełnym
zdumienia pytaniu: „Za jakie grzechy tak cierpię?” To właśnie pytanie zadawała sobie Ewa,
kiedygwałtownietargałagałkązatrzaśniętychdrzwi.
Apozatym...Wjakisposóbmogłysiędrzwizatrzasnąć?
Niebyłonawetnajlżejszegowiatru.Chociażnocbyłachłodniejsza,niżmyślała,gwiazdy
świeciłyjasnoianijedenlistekniedrgnąłnadrzewachwogrodzie.
Zresztą, to nie miało teraz znaczenia. Jeśli w jakimś diabelskim horoskopie zostało
napisane, że wszystko to naraz musi się jej przytrafić, nie ma sensu pytać: jak? Teraz musi
tylko wymyślić sposób, aby dostać się z powrotem do domu. Lada chwila może przyj ść
policjaiznaleźćjątu.
Dobijaćsiędodrzwi?
Zbudzić Yvette? Wspomnienie twardej, bez wyrazu twarzy Yvette, jej błyszczących
czarnych oczek i zrośniętych pośrodku czoła rzadkich brwi wywołało w niej poczucie
graniczącezwściekłością.
Musiała przyznać przed sobą, że bała się Yvette, choć nie mogła w żaden sposób
zrozumiećdlaczego.Alejaksiędostaćdodomu?Drogaprzezoknaodpadała,parteroweokna
byłynanoczamykane,ażaluzjezasuwałysięodwewnątrz.
Ewaprzesunęłarękąpoczoleiodjęłająnatychmiastpoczuwszyznowulepkąwilgoćkrwi.
Jak strasznie musi wyglądać! Próbowała coś dojrzeć, ale było zbyt ciemno. Chwyciła brzeg
szlafrokawzględnieczystąlewąrękąiuniosładogóry.
WtedywłaśnienamacaławkieszenipiżamykluczodebranyodNeda.
Niemogłasięzdecydować.Myślikłębiłysię:ulicajestpełnapolicji!Niezdołaszobejść
domu, by dostać się do drzwi frontowych... Ale przecież willa jest otoczona kamiennym
muremiwjegocieniumożeszprzemknąćsięniezauważona.
Możeszobejśćdomzbokuigdybyudałocisiępocichudopaśćfrontowychdrzwi,masz
szanseprześliźnięciasięprzezniebezzwrócenianiczyjejuwagi.
Minęła długa chwila, zanim podjęła decyzję. Czując, że każda sekunda pogarsza jej
sytuację, postanowiła w końcu spróbować i pobiegła. Trzymała się blisko domu. Ciężko
33
dysząc wpadła do ogrodu znajdującego się od ulicy i stanęła twarzą w twarz z Toby'm
Lawesem.
On jej jednak nie mógł dojrzeć. To był jak dotąd pierwszy szczęśliwy dla Ewy zbieg
okoliczności.
Szukali jej, jak to przewidywała. Toby, w długim płaszczu deszczowym, zakrywającym
piżamęipantofle,przeszedłprzezulicęiwłaśniekładłrękęnaklamcefurtkiprowadzącejdo
willi„Miramar”.
Wiodący wzdłuż ulicy mur miał około dziewięciu stóp wysokości. Łukowaty otwór
zamknięty furtką z żelazną kratą stanowił wejście. Blade światło wysokich lamp ulicznych
przesączałosięzielonąłunąprzezgałęziekasztanów.Wogrodziepanowałmrok,podczasgdy
postać Toby'ego z drugiej strony bramy była jasno oświetlona. Na ulicy des Anges panował
spokój. Był tam tylko jeden nadmiernie gorliwy policjant i on to właśnie ocalił Ewę przed
kompromitacją.KiedyTobydoszedłdobramy,zagrzmiałzanimgniewnygłos:-Hola,dokąd
to?-krzyczał.-Cojawidzę?Uciekapanpoangielsku,co?
Groźne„co”wirowałojaktrąbapowietrznawokołoToby'ego.
Ciężkiekrokizbliżałysięzłoskotem.
Toby odwrócił się szybko, wyciągnął ręce przed siebie i odpowiedział po francusku.
Mówiłpłynnietymjęzykiem,aleakcentmiałfatalny.Ewanierazpodejrzewała,żepielęgnuje
goumyślnie,abypokazać,żenieidzienażadneustępstwawobecprzeklętychcudzoziemców.
-IdędodomupaniNeill!-krzyknąłwodpowiedzi.-Totutaj!-zabębniłwbramę.
-Nie,monsieur.Niewolnoopuszczaćdomu.Zechcepanwrócić.Szybko,szybko,szybko!
-Alemówiępanu...!
-Proszęwracaćinierobićgłupstw.
GestempełnymznużeniairozpaczyTobywyraziłswojąbezsilność.WświetlelatarniEwa
zobaczyła,jakobróciłsięnapięcie.Poprzezprętywidaćbyłojegodobrodusznątwarzzkrótko
przyciętymiwąsamiiciemnoblondwłosy,terazpotarganeisterczące.Nieulegałowątpliwości,
żebyłkompletniewyprowadzonyzrównowagi.
- Monsieur inspecteur - rzekł, a trzeba pamiętać, że we Francji tytułuje się policjanta
inspektorem.-Proszęmieć,wzglądnamojąmatkę.Przeżyłastrasznyszoknerwowy.Widział
jąpanprzecież.
-Ach!-odparłprzedstawicielprawa.
- Prosiła mnie, żebym przyprowadził madame Neill. Madame Neill jest jedyną osobą,
która może jej pomóc. Poza tym ja wcale nie znikam po angielsku, jak pan był łaskaw
powiedzieć,tylkoidędoniej.-Zacząłznówwalićwbramę.
-Nigdziepanniepójdzie.
- Mój ojciec nie żyje... - Czy to moj a wina - warknął przedstawiciel prawa – że
popełnionotumorderstwo?MorderstwowLaBandelette!
Niesłychane! Nie chcę nawet myśleć o tym, co na to powie monsieur Goron. Jak gdyby
nie wystarczały samobójstwa w Kasynie! - Tu zachrypnięty głos przeszedł w desperacki
okrzyk.
34
-O,mójBoże,jeszczejedna!
Okrzyk ten wywołał tupot kroków, tym razem szybkich i lekkich. Janice Lawes w
jaskrawoszkarłatnejpiżamieprzyłączyłasiędodwóchmężczyznstojącychprzedbramą.
Jej jasnorude włosy, uczesane w koński ogon, kontrastowały ze śmiertelną bladością jej
ładnej twarzyczki. Dwudziestotrzyletnia Janice była mała i okrągła, schludna i staranna,
stanowcza i pełna werwy, miała osiemnastowieczną figurę i czasem osiemnastowieczną
pruderie.Wtejchwiliwyglądałatrochęnieprzytomnie.
-Cosięstało?-krzyknęładoToby'ego.-GdziejestEwa?
Dlaczegotakstoisz?
- Bo ten bałwan powiedział... - Pozwalasz, żeby on cię zatrzymywał? Ja bym nie
pozwoliła.
-Przedstawicielprawawidocznierozumiałpoangielsku.KiedyJanicezajrzałaprzezpręty
prosto w oczy Ewy, nie widząc jej - gwałtowny dźwięk policyjnego gwizdka mało im nie
porozsadzałczaszek.
- To na moich kolegów - rzekł policjant surowo. - A więc monsieur! A więc
mademoiselle! Czy państwo wrócą spokojnie do domu, czy chcą być odprowadzeni pod
eskortą?
ChwyciłToby'egozaramię.Spodpelerynywyciągnąłkrótkąpałkęzbiałejtwardejgumyi
zacząłobracaćjąwręku.
-Monsieur!-jegokrzykzabrzmiałnieomalżałośnie.-Bardzomiprzykro!Towcalenie
jestdlamnieprzyjemne.Jakdlapananiebyłoprzyjemnezobaczyćswegoojcawtakimstanie.
Toby zakrył oczy rękami. Janice nagle odwróciła się i pobiegła z powrotem w stronę
domu.
-Jaotrzymałemrozkaz.Chodźmy!-Głospolicjantazabrzmiałnutągłębokiejdobrotliwej
perswazji.-No,niejestznowutakźle.Zamałykwadransikprzyjedzieszef.Małykwadransik.
Wtedy bez żadnej wątpliwości będzie pan mógł ją zobaczyć. Co? A w międzyczasie bardzo
proszę...-Dobrze-powiedziałTobyzprzygnębieniem.
Policjant puścił jego ramię. Toby, zanim odszedł, rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na
willę „Miramar”. Barczysty, o wydatnej szczęce, w długim deszczowym płaszczu wyglądał
trochędziwacznie.Zupełnieniespodziewanieprzemówił.Zatraciłswązwykłąpowściągliwość,
októrązawszetakdbał.
Jegowzruszeniebyłotaksilne,żeprzeszłowmelodramat.
-Najlepsza,najdelikatniejszakobieta,jakakiedykolwiekistniała-powiedział.
-Hę?
-MadameNeill-wyjaśniłTobyiwskazałnadom.
- Ach! - powiedział przedstawiciel prawa, wykręcając szyję w kierunku domu
zamieszkałegoprzeztenwzórcnót.
-Tak.Drugiejtakiejniemanaświęcie–powiedziałToby.-Niemainiebyło.Wzniosłai
czysta, i łagodna, i... - Przełknął ślinę i opanował się z tak ogromnym wysiłkiem, że Ewa
odczuła.tomimodzielącejichodległości.
35
- Jeżeli nie wolno mi tam iść - dodał po francusku, zwracając zaczerwienione oczy w
stronębramy-czysąjakieśobiekcje,jeślibymchciałdoniejzatelefonować?
-Rozkazy,któreotrzymałem-odpowiedziałpokrótkiejpauzieprzedstawicielprawa-nie
dotyczątelefonów.Tak.
Możnazatelefonować.Wolnego,niemapotrzebybiec.
„Znowutelefon!”-pomyślałaEwaizaczęłasięmodlić,żebypolicjantodszedłwreszciei
przestałzaglądaćprzezfurtkę.
Musibyćprzytelefonie,zanimTobyzadzwoni.Nigdydotądniezdawałasobiesprawyz
tego, jak bardzo Toby wyidealizował ją. Miała ochotę wytargać go za uszy za te górnolotne
nonsensy, a jednocześnie ogarnęło ją jakieś nieznane, dziwne uczucie. Przysięgała sobie, że
raczejzginie,niżdopuści,byTobydowiedziałsięotejokropnejnocnejprzygodzie.
Policjantotworzyłfurtkę.Ewawstrzymałaoddech.
Na szczęście zaraz zamknął furtkę, uspokojony. Słyszała jego kroki oddalające się na
drugą stronę ulicy. Drzwi przeciwległego domu zamknęły się z trzaskiem. Ewa pochyliła
głowęipędemprzebiegładoswoichdrzwi.
Niejasno zamajaczyła jej myśl, że gdy biegła, szlafrok fruwał za nią luźno i że pasek
rozwiązałsięznowu.Niebyłoterazczasumyśleć.Tylkokilkaszybkichkrokówdzieliłojąod
drzwi wejściowych. Wydawało się jej, że przestrzeń ta wydłuża się w nieskończoność, że
nigdy nie dobiegnie. Włożenie klucza do dziurki trwało wieczność. Zamek wymykał się jej
spod palców, a ząbki klucza zgrzytały i obracały się nie trafiając na właściwe miejsce.
Niespodziewanie znalazła się wewnątrz, w ciepłej i zbawczej ciemności. Głuche trzaśniecie
zamykanychdrzwiosłoniłojąprzedwszelkimzłem.Udałosię.Niktjejniewidział.
Sercewaliło,krewnarękuznówzwilgotniała.Wgłowiekręciłosięjaknakaruzeli.
Kiedy stała skulona w ciemnościach, odzyskując powoli oddech i starając się uspokoić
wzburzonemyśli,bynormalnierozmawiaćzToby'm,nagórzezacząłdzwonićtelefon.
Już nie potrzebowała bać się. Wszystko - powiedziała sobie - skończy się teraz dobrze.
Oczywiście, że wszystko skończy się dobrze. Musi skończyć się dobrze. Zawinęła się
szczelniejwszlafrokizaczęłaiśćposchodachnagórę,byprzyjąćtelefon.
36
Rozdział6
Dokładnie w tydzień później, w poniedziałek 1 września po południu, prefekt Arystydes
Goron siedział na tarasie hotelu „Donjon” ze swoim przyjacielem, doktorem Dermotem
Kinrossem.
Goronskrzywiłsię.
- Zdecydowaliśmy - zwierzał się, mieszając kawę - aresztować madame Ewę Neill pod
zarzutemmorderstwapopełnionegonasirMaurycymLawesie.
-Dowodyniewzbudzajążadnychwątpliwości?
-Nanieszczęścienie.
DermotKinrosszadrżał.-Czy...czygrozijej...Prefektzastanowiłsię.-Nie-zdecydował,
przymykającjednooko,jakgdybyobserwowałprzechylającąsięszalęwagi.
-Wydajemisiętomałoprawdopodobne.Takadelikatnaszyjka,ładnaszyjka.
-Więc?
- Prawdopodobnie piętnaście lat zesłania. A jeśli będzie miała dobrego obrońcę, który
potrafi mądrze wykorzystać jej wdzięki, może się skończyć na dziesięciu, a nawet na pięciu
latach.Ale,jakpansamrozumie,nawetpięćlatzesłaniatoniebagatelka.
-Napewnonie.AjakpaniNeillprzyjmujetowszystko?
Goron poruszył się niespokojnie. - Drogi doktorze - powiedział, wyjmując łyżeczkę z
filiżanki-tojestwłaśnienajgorsze.Tauroczapanijestprzekonana,żewszystkoudałosię.
Nie ma najmniejszego pojęcia, że jest podejrzana. Kiedy będę musiał spełnić bolesny
obowiązekzawiadomieniajejotym...Jeśliprefektpolicjirzeczywiścieodczuwałjakiśból,to
miałkutemupowody.Zbrodnia,rzadkiwypadekwLaBandelette,przygnębiałagobardzo.
Goron był człowiekiem zadowolonym z siebie, gładkim i przyjacielskim, o kocich
manierach,chodziłzawszewgetrachizbiałąróżąwklapiemarynarki.
Prefekt w La Bandelette rzadko zajmował się obowiązkami policyjnymi, był on raczej
czymśwrodzajumistrzaceremonii.
AleGoronnależałdoludziobdarzonychbystrymumysłem.
Wokółrozpościerałasięarenajegodziałalności:białaAvenuedelaForet,wpołudniowym
słońcumieniącasięodsamochodówipowozów.
Ponad nimi wznosiła się fasada hotelu „Donjon” z markizami w czarnopomarańczowe
pasy,ochraniającymitarasodsłońca.Przymałychstoliczkachsiedziałozaledwieparęosób.
Lekko wyłupiaste oczy Gorona wpatrywały się uporczywie w siedzącego naprzeciw
doktora.
- Biedna madame Neill - rzekł. - Coś ją dręczy. Wystarczy, że zobaczy kogoś z rodziny
Lawesów, zmienia się nie do poznania. Czy to wyrzuty sumienia? A jeśli nie, to co?
Bezustanniezadajęsobietopytanie.Jakjużmówiłem,dowodysązebrane.
- A jednak - powiedział Dermot Kinross swoją dobrą francuszczyzną - pan nie jest
37
zadowolony.
OczymonsieurGoronazwęziłysię.
- Pan jest mądrym człowiekiem. Mówiąc szczerze, nie jestem całkowicie zadowolony -
przyznał.-Chcęprosićpanaoprzysługę.
Dermotwodpowiedziuśmiechnąłsiętrochęironicznie.
Trudnopowiedzieć,naczympolegałaodrębnośćKinrossa.
Miałwsobiecoś,cozwracałonaniegouwagęnawetwtłumieiczyniłogointeresującym.
Być może malująca się na jego twarzy ogromna wyrozumiałość, nasuwająca przekonanie, że
należydoludzitegosamegopokroju,coty,inapewnocięzrozumie.
Miał ogorzałą, dobrą i myślącą twarz, poznaczoną lekkimi zmarszczkami, wskazującymi
na ustawiczny wysiłek myślowy, oraz nieco roztargnione piwne oczy. W ciemnych, gęstych
włosach me było ani jednej srebrnej nitki. Nikt by się nie domyślił, że jedna strona jego
twarzy, zniszczona wybuchem pocisku pod Arras, jest dziełem chirurgii plastycznej. Była to
twarz pełna humoru, dobroci i mądrości, bez śladu nonszalancji. Jedynie w okolicznościach
wyjątkowychnabieraławyrazunieubłaganejstanowczości.
Paliłpapierosa,anastolestaładopołowyopróżnionaszklaneczkawhiskyzwodąsodową.
Zachowywał się, jakby przyjechał wyłącznie na urlop, choć należał do ludzi, którzy nigdy w
życiuniezaznaliprawdziwegowypoczynku.
-Niechpanmówidalej-poprosił.
Prefektpolicjizniżyłgłos:-Widzipan,tomałżeństwobyłobyznakomityminteresemdla
obustron.MamnamyślimadameNeillimonsieurLawesa...oninazywajągoToby,alejego
prawdziwe imię to Horacy... Idealna partia, obie strony mają duże pieniądze, poza tym to
wielkanamiętność.
-Takarzeczjakwielkanamiętnośćnieistnieje.Naturajesttakmądrzestworzona,żejeśli
osobnik„A”nigdyniespotkaosobnika„B”,możebyćrównieszczęśliwyzosobnikiem„C”,
Nawetjeżeliniełączyichwielkanamiętność.
Goronspojrzałnaniegozgrzecznymsceptycyzmem.
-Ipanwierzywto,doktorze?
-Jesttoznanyfaktnaukowy.
-Sądzę-powiedziałprefekttymsamymtonem-żepannigdyniewidziałmadameNeill?
- Nie - uśmiechnął się Dermot - ale to, że nie widziałem tej pani, nie może zmienić
naukowegofaktu.
- Ach, cóż? - westchnął Goron i powrócił do sprawy. - Tydzień temu w nocy w willi
„Bonheur”przyulicydesAngesznajdowałysięnastępująceosoby:sirMaurycyLawes,jego
żona Helena, jego córka Janice, syn Horacy i jego szwagier Beniamin Phillips. Do tego
dochodzijeszczedwojesłużby.
O godzinie ósmej madame Neill i cała rodzina Lawesów oprócz Maurycego wybrała się
doteatru.SirMaurycyodmówiłpójścia.Odpowrotuzeswegocodziennegopopołudniowego
spaceru był w bardzo złym humorze - proszę na to zwrócić uwagę. Humor mu się poprawił,
gdyogodziniewpółdodziewiątejzadzwoniłjegoprzyjaciel,monsieurVeille,antykwariuszz
38
ulicy de la Harpe. Monsieur Veille oświadczył, że zdobył dla niego klejnot, skarb, okaz do
kolekcji.MonsieurVeillezaproponował,żeprzyjdzienatychmiastdowilli„Bonheur”,abysir
Maurycy mógł obejrzeć to cudo. I tak zrobił.Goron przerwał. Doktor Kinross wypuścił kłąb
dymuiobserwował,jaksięleniwiewijewciepłympowietrzu.
-Jakiegorodzajubyło„tocudo”?-zapytał.
- Tabakierka - odpowiedział Goron - tabakierka, która podobno należała do samego
cesarzaNapoleona.
Prefektpolicjibyłwyraźniepodwrażeniemtegofaktu.
-KiedymonsieurVeillepowiedziałmipóźniej,jakabyłacenatabakierki-mówiłdalej-
niemogłemmupoprostuuwierzyć.Nieprawdopodobnasuma.Czegotoludzieniezapłacąza
swoje kaprysy?! Oczywiście, poza historyczną wartością - zawahał się i dodał chytrze: - A
propos!Jakpanmyśli,czycesarzNapoleonrzeczywiściezażywałtabakę?
Dermotroześmiałsię.
- Mój przyjacielu - powiedział - czy widział pan kiedykolwiek Napoleona na angielskiej
scenie?Niemaaktora,którybyośmieliłsięzagraćrolęNapoleonabezżonglowaniatabakierką
i ustawicznego rzucania nią po scenie. Nawet w autentycznych pamiętnikach są liczne
wzmianki,żecesarzzawszewysypywałtabakęnasiebie.
Goronzmarszczyłsię.
-Niemapowoduwątpićwautentycznośćtegoprzedmiotu.
Alepozostajejeszczejejistotnawartość.-Wypiłłykkawyiwzniósłoczydogóry.-To
było zrobione, niech pan tylko pomyśli, z przezroczystego różowego agatu oprawionego w
złoto i wysadzanego małymi brylancikami. Ma przedziwny kształt, jak pan później sam
zobaczy.Dotegodołączonyjestpisemnyatestgwarantującyautentyczność.
SirMaurycybyłzachwycony.KochałsięwpamiątkachpoNapoleonie.Postanowiłkupić
tabakierkę i poprosił o pozostawienie jej. Czek miał przesłać nazajutrz rano. Veille dostał
rozstrojunerwowegoiproszęmiwierzyć,żewcalemusięniedziwię.
TegosamegowieczorumadameNeill,jakjużmówiłem,iresztarodzinyLawesówposzli
do teatru. Obejrzeli angielską sztukę „Profesja pani Warren”. Powrócili do domu około
godzinyjedenastejwnocyirozstalisię.
Horacy Lawes odprowadził narzeczoną do drzwi. Notabene, gdy później sędzia śledczy
zapytał go, czy pocałował swoją narzeczoną na dobranoc, młody człowiek nastroszył się jak
wypchanasowaisurowoodpowiedział:„Monsieur,toniepańskiinteres”.Odpowiedźwydała
sięsędziemuśledczemupodejrzana.Sugerowałamożliwośćkłótni.Okazałosięjednak,żenic
podobnegoniemiałomiejsca.
IznowuGoronzawahałsię.
-RodzinaLawesówwróciładoswejwilli.PowitałichsirMaurycy,któryszybkozeszedł
nadół,abypokazaćimswójskarb,leżącywmałymzielonozłotymfuterale.Wszyscywykazali
zupełny brak entuzjazmu, z wyjątkiem mademoiselle Janice, która powiedziała, że to
przepiękne.LadyLawesoznajmiła,żetojestgrzesznemarnotrawieniepieniędzy.SirMaurycy
zirytował się i powiedział, że wraca do swego gabinetu, gdzie wreszcie będzie miał trochę
spokoju.Pozostaliposzlispać.Aledwojeznichniemogłozasnąć.
39
Prefekt pochylił się i kilkakrotnie uderzył w stół. Tak był pochłonięty opowiadaniem, że
zapomniałokawie,którazupełniewystygła.
- Horacy, to znaczy Toby, przyznaje, że musiał wstać o pierwszej w nocy, aby
zatelefonowaćdomadameNeill.„Och!
- zapytał sędzia śledczy. - Pożerał pana ogień miłości?” Na to Horacy zmienił się na
twarzyizaprzeczył,żebygocokolwiekpożerało.Tożadenwyraźnyślad,aleatmosfera tego
wszystkiegojestjakaśdziwna.Czułosięcośwpowietrzu.Zgadzasiępan?
-Niekoniecznie-rzekłDermot.
-Niezgadzasiępan?
-Toniemaznaczeniawtejchwili.Icodalej?
-Tobyzeszedłnadół,żebyzatelefonować.Wróciłipołożyłsiędołóżka.Wcałymdomy
byłociemno.Niesłyszałżadnegodźwięku.Zobaczyłświatłopoddrzwiamigabinetuojca,ale
niechciałmuprzeszkadzać.
W tym samym czasie lady Lawes czuła się niespokojna i nie spała. Nie była specjalnie
zdenerwowanakupnemtabakierki.
Ale martwiło ją to trochę. Nie mogła zasnąć. Piętnaście minut po godzinie pierwszej -
proszęzwrócićuwagęnaczas-wstała.
Poszładogabinetumęża,rzekomopoto,abynamówićgodopołożeniasiędołóżka.Ale
tak naprawdę, jak sama później zeznała, po to, żeby wygłosić mu małe kazanie o ludziach
wyrzucającychpieniądzenaokruchyróżowegoagatu.
Głosprefektawzniósłsięizaostrzył,zupełniejakuaktorawygrywającegopointę.
- Koniec! - powiedział i pstryknął nagle palcami. - Znalazła go. Siedział przy biurku
martwy.
Dostałdziewięćuderzeńwgłowępogrzebaczem,którywisiałnastojakuprzykominkupo
drugiejstroniepokoju.Siedziałplecamidodrzwi,pracującnadopisemtabakierki.Znaleźliśmy
gonabibularzuprzednim.Aletoniewszystko.Jednozuderzeńprzezprzypadeklubcelowo
wylądowałonatabakierceiroztrzaskałojąwkawałeczki.
Dermotgwizdnął.
- Nie wystarczało odebranie życia temu staremu człowiekowi. Musiał zostać zniszczony
takżejegoskarb.Oile,powtarzam,toniebyłpoprostuprzypadek.
Dermotstawałsięcorazbardziejniespokojny.
- Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł celować w głowę człowieka, a trafić w
tabakierkę,leżącąprzednimnabiurku-powiedział.-Oile,oczywiście...-Panmówi,drogi
doktorze...?
-Nic.Proszę,niechpanopowiadadalej.
Goronuniósłsiędopołowystającnaczubkachpalców.Dłoństuliłprzyuchu,jakgdyby
niechciałuronićanijednegosłowa.
JegoniecowyłupiasteoczybyłyutkwionewDermota.Pochwiliusiadłzpowrotem.
- To morderstwo - ciągnął dalej - jest brutalne. Jest bezsensowne. Sądząc z pozorów, to
dziełowariata.
40
- Nonsens - rzekł Dermot z lekką irytacją. - Przeciwnie, to jest absolutnie
charakterystyczne...-Charakterystyczne?
-Dlategorodzajuprzestępstw.Proszęwybaczyć,żeprzerwałem,słuchamdalej.
- Nic nie zostało skradzione - powiedział prefekt. - Nie ma żadnych śladów włamania.
Morderstwo zostało dokonane przez kogoś, kto zna dom, kto wie, że pogrzebacz wisi koło
kominka,żestarszypanbyłgłuchawyimożnasięzbliżyćdoniegoodtyłubezzwróceniajego
uwagi. Ci Lawesowie kochali się bardzo, nieomal tak, jak typowa rodzina francuska.
Zapewniampana.Aterazsąkompletnieoszołomieniipełniprzerażenia.
-Icodalej?
- Poszli po madame Neill. Oni wszyscy przepadają za madame Neill. Zostałem
poinformowany,żenatychmiastpowykryciuzbrodnioboje,monsieurHoracyimademoiselle
Janice, usiłowali zobaczyć się z nią. Zostali zatrzymani przez dyżurnego policjanta, który
słuszniepowiedziałim,żeniewolnoopuszczaćdomuażdoprzyjazdukomisarzapolicji.
Słyszałem nawet, że mademoiselle Janice wyśliznęła się z domu jeszcze raz, ale
oczywiścienieudałojejsięzobaczyćzmadameNeill.
Potemprzyjechałkomisarz.Tak?Zadałimszeregpytań.
Ponieważ chcieli zobaczyć się z madame Neill, komisarz wysłał człowieka do willi
naprzeciwko, żeby ją przyprowadził. Ten sam policjant, który okazał się takim gorliwym
służbistą,poszedłzezleceniem.Naszczęściemiałzesobąlatarkę.Obadomystojąnaprzeciw
siebie,słyszałpanmożeotymlubczytał?
-Tak-przyznałDermot.
-Policjant-ciągnąłGoron,opierającobapulchnełokcienastoleiwykrzywiającokropnie
twarz - otworzył furtkę i wszedł na ścieżkę. Na ścieżce tuż przed frontowymi drzwiami
znalazł...-Co?-przynagliłDermot,kiedyGoronzrobiłwymownąpauzę.
- Różową atłasową szarfę czy pasek. No taki, jakimi kobiety przewiązują szlafrok czy
piżamę.Lekkopoplamionykrwią...-Tak...Znowuzapanowałacisza.
- Policjant był sprytny. Schował atłasowy pasek do kieszeni i nic nie powiedział.
Zadzwoniłdodrzwi,któreotworzyłymudwieprzestraszonekobiety.Ichnazwiskabrzmią-tu
prefekt wyciągnął maleńki notesik. - Yvette Latour, pokojówka, i Celestyna Bouchere,
kucharka.
Kobietytepołożyłypalecnaustachizaczęłycośmówićszeptemwciemności.Wciągnęły
gopocichudopokojunadoleiopowiedziały,cowidziały.
Yvette Latour zbudził hałas. Wyszła ze swego pokoju i zobaczyła, jak madame Neill
wślizgiwałasiępocichudodomu.
Zaalarmowana tym, chociaż nie należy do płochliwych, zbudziła kucharkę, Celestynę
Bouchere. Zeszły po cichu na dół i zajrzały do sypialni madame Neill. W łazience, która
znajdujesięzasypialnią,zobaczyłymadameNeill,rozczochranąizadyszaną.Zmywałazrąki
twarzy krew, a potem zaczęła gąbką wycierać plamy krwi z białego koronkowego szlafroka,
przyktórymbrakowałopaska.
Goronobejrzałsięszybkoprzezramię.
41
Corazwięcejosóbsnułosięwzdłużtarasuhotelu„Donjon”.
Słońce,zachodzącepozasosnowylaspodrugiejstronieAvenuedelaForet,świeciłoim
prostowoczy.
„To jest - pomyślał Dermot Kinross - obraz przesadnie jaskrawy. Tajemniczość,
podglądającesłużące,podnieconatwarzodbijającasięwlustrach”.Mógłsięzrodzićwciemnej
nocyzła,którebyłodomenądziałalnościpolicji,aletakżeiwciemnejnocypsychikiludzkiej,
której poznaniu poświęcił swoje życie. Wstrzymał się na razie od wydania sądu. Powiedział
tylko:-Icodalej?
- Cóż! Nasz funkcjonariusz nakazał obu służącym absolutne milczenie. Sam poszedł na
góręizapukałdodrzwisypialnimadameNeill.
-Byławłóżku?
-Nicpodobnego-odparłGoron,jakgdybyzpodziwem-ubierałasięwłaśniedowyjścia.
Wytłumaczyła,żenarzeczonyobudziłjątylkocoipowiedziałotragedii.Proszęzwrócićnato
uwagę,jakniewieleczasudzieliłoobierozmowytelefoniczne.
W międzyczasie niczego nie słyszała. Ani gwizdków policyjnych, ani krzyków na ulicy.
Nic!
Ach, drogi doktorze! Co za aktorstwo, mój Boże! Jest wstrząśnięta do łez śmiercią sir
Maurycego.Jakotwierausta!
Jak jej się oczy powiększają! Niewinna jak biała lilia, co? Biały szlafrok wisi w
garderobie, a w przyległej łazience, gdzie zmywała, z siebie krew starego człowieka, jeszcze
niezeszłaparazluster...Dermotporuszyłsięniecierpliwie.
-Acozpańskimpolicjantem?Cóżondalejrobił?
-Śmiałsięwduchu,aletwarzmiałjakzkamienia.Zapytałsię,czyniezechciałabypójść
do willi naprzeciw, aby pomóc swym przyjaciołom. Następnie przeprosił ją i znalazł jakiś
pretekst,żebytamzostać.
-Wjakimcelu?
-Żebyzabraćwtajemnicyszlafrok.
-Tak?
- Yvette zobowiązana przysięgą do utrzymania tajemnicy, gdyby madame spytała o
szlafrok,miałapowiedzieć,żeodesłałagodopralni.Wysłaładopralnijakieśinnerzeczy,żeby
niewzbudzićpodejrzeń.Czymadametozaniepokoiłoby?Nie.
Plamy krwi zostały zmyte. To, że badanie chemiczne może niewątpliwie wykryć takie
plamy,nieprzyszłojejnamyśl.
Aleplamykrwi,drogidoktorze,niesąnajbardziejinteresującąrzecząwtymszlafroku.
-Nie?
- Nie - Goron zabębnił w stół - Yvette Latour w obecności mego pracownika dokładnie
przeszukała cały szlafrok. I Yvette Latour znalazła przyczepiony do koronki mały odprysk
różowegoagatu.
Pauza, którą w swoim opowiadaniu zrobił prefekt policji, nie była tym razem pauzą
dramatyczną,wyrażałatylkożal,żezbliżasiękoniecopowiadania.
42
- Tydzień cierpliwych rekonstrukcji pozwolił nam dokładnie dopasować odprysk
różowego agatu na jego właściwe miejsce w rozbitej tabakierce. To był odłamek, który
odprysnąłodtabakierki,kiedyEwaNeillchwyciłapogrzebaczizadawałaśmiertelneciosy.To
jestdecydującydowódizakończyżyciowąkarieręmadameNeill.
Zapadłomilczenie.Dermotodchrząknął.
-JakiewytłumaczeniepodałamadameNeill?
Goronbyłbardzozgorszony.
-Przepraszam-dodałDermot-zapomniałem.Panniemówiłzniąjeszczeotym,prawda?
- W naszym kraju, doktorze - odpowiedział z godnością prefekt - nie uważamy za
rozsądne odkrywać kart przed ukończeniem gry. Poprosimy ją o wyjaśnienia. Ale na to
przyjdzieczaspoaresztowaniu,kiedystanieprzedsędziąśledczym.
Dermot uświadomił sobie, że spotkania z sędzią śledczym bywają bardzo nieprzyjemne.
Chociaż nie stosowano już obecnie „trzeciego stopnia” badań, prawo zezwalało na użycie
wszelkich form nacisku psychicznego. Musiałaby być bardzo wytrzymałą, bardzo stanowczą
kobietą,żebystawićczoławszystkimpytaniominiepowiedziećnic,czegobypóźniejmogła
żałować.
-Czyjestpanpewny,żeniczwaszychdowodówprzeciwkomadameNeillniewyszłona
zewnątrz?
-Wstuprocentach.
-Gratulujępanu.Ajakztymisłużącymi?Nieplotkują?
-Nie,tosięsamoułożyło.Celestynawyjechałanajakiśczastłumaczącsięszokiem,jaki
przeżyła.Pokojówkajesttwarda.
Tanieotworzyust.
Goronzamyśliłsię.
-Wydajemisię,żeonaniebardzolubimadameNeill.
-Naprawdę?
- Ale jeszcze jedną rzecz mogę panu powiedzieć. Rodzina Lawesów zachowywała się
wspaniale. Trudno nie podziwiać ich. Są prawie na granicy obłędu. A jednak udzielają
wszelkichwyjaśnień.SątacyżyczliwidlamadameNeill...-Adlaczegóżbymiałobyćinaczej?
Czyposądzająjąopopełnieniemorderstwa?
-NaBoga!Nie!
-Jakwięconitłumaczątomorderstwo?
Goronzamachałrękami.-Jakmogątłumaczyć?Włamywacz!Maniak!
-Aleniczegonieskradziono.
-Niczego-przyznałGoron.-Alepozatabakierkązagatujeszczecośbyłoporuszone.W
gabineciesirMaurycego,wszklanejgablocienalewooddrzwi,byłinnyklejnotjegokolekcji.
Bardzo cenny naszyjnik z turkusów i brylantów, posiadający również historyczny rodowód.
Ten naszyjnik, lekko zakrwawiony, znaleziono później rzucony niedbale pod gablotą ze
zbiorami.Maniak.
43
DoktorDermotKinross,jedenznajlepszychwAngliispecjalistówchoróbpsychicznychi
ekspertwzakresiepsychologiikryminalnej,spojrzałnaswegorozmówcęzdziwnymwyrazem
twarzy.
-Wygodneokreślenie-powiedział.
-Wygodneokreślenie?Jakie?
-Maniak.Wjakisposóbtenrzekomymaniakwłamywaczdostałsiędodomu?
- To, na szczęście - odpowiedział prefekt - jest problemem, na który dotąd rodzina
Lawesówniezwróciłauwagi.
-Jeślijużmówimynatentemat,tociekawe,wjakisposóbmadameNeilldostałasiędo
willi?
Goronwestchnął.
-Tojeszczejedendowódjejwiny.CzterydomyprzyulicydesAngeszostałyzbudowane
przeztęsamąfirmę.Adrzwiwejściowedowszystkichdomówotwieratensamklucz.
Iznowuwolno,zpoczuciemwagitego,comapowiedzieć,Goronpochyliłsięprzezstół.
- W kieszeni piżamy madame Neill - mówił dalej - nieoceniona Yvette Latour znalazła
klucz od frontowych drzwi jej domu. Niech pan pomyśli! Klucz od drzwi wejściowych w
kieszeni piżamy? W jakim celu? Czy może pan znaleźć rozsądne wytłumaczenie, po co
trzymać klucz przy sobie, kiedy się idzie do łóżka? Nie! Jest tylko jedno wytłumaczenie.
MadameNeillpotrzebowałago,abydostaćsiędodomunaprzeciwko.
Oznaczato,żebyławwilli„Bonheur”wnocmorderstwa.
Dowodybyłyprzekonujące.Policjabyłagórą.
-Ale...motywytejkobiety?-nastawa!Dermot.
Prefektnieodpowiedział.
Słońce skryło się za drzewami po drugiej stronie alei. Niebo różowiło się na zachodzie.
Powietrzebyłołagodneiciepłe.
Zachódsłońca,jaktoczęstobywaweFrancji,oślepiałjakreflektor.Akiedysłońceznikło,
zaskoczeniebyłotakwielkie,żezarównoKinross,jakiGoronnaglezamrugalipowiekami.
NaczoleFrancuzaukazałysięmałekroplepotu.
Dermot wstał, żeby rzucić niedopałek papierosa poza kamienną balustradę, przy której
siedzieli.Naglezatrzymałsię.
Rękazniedopałkiemzawisławpowietrzu.
Taraswznosiłsięojakieśdwieczytrzystopyponadpoziomterenu.Poniżejrozpościerał
siężwirowanydziedzinieczastawionymałymistoliczkami,takimisamymijaknatarasie.
Przystolikuprzylegającymdobalustrady,zgłowąnapoziomienóg,siedziaładziewczyna.
Jej czarna suknia i kapelusz odbijały ponuro na tle żywych kolorów otoczenia. Głowę miała
uniesioną.Dermotpopatrzyłjejprostowoczy.
Byłatoładnadziewczynawwiekudwudziestudwóch,trzechlat.Włosymiałajasnorude.
Trudno było powiedzieć, jak długo mogła tam siedzieć niewidoczna, gdyż ostre światło
słonecznepadałoztamtejstrony.
44
Przed nią stał nie tknięty cocktail. Za nią przesuwały się samochody z szumem i rykiem
klaksonów i dochodził hałas powozów, które klekotały i turkotały, jak gdyby nic się nie
zdarzyłoiniemogłozdarzyć.
Dziewczyna zerwała się nagle. Zawadziła o mały pomarańczowy stolik, przewracając
kieliszekzcocktailem,któryrozlałsięszeroko.Złapałatorebkęiczarneażurowerękawiczki.
Rzuciłapięciofrankowąmonetęnastolik,odwróciłasięŁ
wybiegłanaulicę.Dermotstałbezruchupatrzącnaniąiniemogączapomniećwyrazujej
oczu.
Goron odezwał się cicho: - Niech diabli wezmą przeklęte gadulstwo w publicznych
miejscach-zaklął.-TobyłaJaniceLawes.
45
Rozdział7
-Nonsens,mojadrogaJanice-uspokajałająmatka.-Histeryzujesz.
StrapionatwarzwujaBena,kiedypochyliłsię,żebypodrapaćzauchemleżącegoprzynim
napodłodzespaniela,byławystarczającymkomentarzemzjegostrony.
-Niehisteryzuję-odpowiedziałaJanicecichymiłamiącymsięgłosem,któryświadczył,
jakbliskabyłapłaczu.Ściągnęłanerwoworękawiczki.
- To nie jest mój wymysł, sen ani imaginacja. Mówię wam - tu podniosła głos i rzuciła
szybkiespojrzenienaEwę,unikającjejwzroku-onimajązamiararesztowaćEwę!
Helenazamrugałapowiekami.
-Dlaczego?
-Ponieważmyślą,drogamamo,żeonatozrobiła.
- Jakież potworne bzdury przynosisz do domu - westchnęła Helena. Ale po jej słowach
zapanowałapełnazaskoczeniainiepokojucisza.
Ewamechanicznieodstawiłafiliżankęzherbatą.
Salonwwilli„Bonheur”byłdługiiprzestronny,posadzkabłyszczałajaklustro.Frontowe
okna wychodziły na rue des Anges, tylne na duży ogród, z którego przedostał się do salonu
chłodnyzielonkawypółmrok.Wszystkobyłotakjakzawsze:stoliknakrytydopodwieczorku,
kudłaty, złotobrązowy spaniel wpatrzony w wuja Bena, wuj Ben, krępy, średniego wzrostu
mężczyzna,zkrótkoprzyciętymisiwiejącymiwłosamiispokojnymuśmiechem,Helena,tęgai
łagodna kobieta o astmatycznym oddechu i srebrzystosiwych włosach kontrastujących z
różowąokrągłątwarzą,naktórejterazwidniałtrochęsztucznyipełenniedowierzaniauśmiech.
NoiJanice,którapowiedziała...Janicewyraźniestarałasięopanowaćroztrzęsionenerwy.
WreszciespojrzałaEwieprostowoczy.
- Słuchaj, Ewo - powiedziała żałosnym głosem i zwilżyła wargi. Miała nieco zbyt duże
usta,którejednakniepsułyjejurody.-Myoczywiściewiemy,żeśtytegoniezrobiła.
Mówiłazjakąśrozpaczliwąchęciąusprawiedliwieniasię,niepatrzącEwiewoczy.
-Aledlaczegooni...?-zaczęłaHelena.
-Podejrzewają-dokończyłwujBen.
-Wszystkojedno-ciągnęłaJanicezwzrokiemutkwionymwlustronadkominkiem-ty
przecieżniewychodziłaśzdomutamtejnocy,prawda?Niewróciłaśdodomuz...zkrwiąna
rękachitwarzy?Akluczodnaszegodomuwtwojejkieszeniikawałek...no,tenbłyszczący
odłamekztabakierki,przyczepionydotwegoszlafroka?Towszystkonieprawda,powiedz?
Cośnieuchwytnegozmroziłoprzyjemnąatmosferęsalonu.
Pieszaskowyczałcicho,dopominającsięonastępnykąsek.
Helenapowolnymruchemwzięłafuterałzokularami,wyciągnęłazniegoswojepincenez,
nałożyłajenanosinieruchomopatrzyłaprzedsiebie.Ustamiałapółotwarte.
-Doprawdy,Janice!-powiedziałasurowo.
46
-To,comówię-odparowałaJanice-słyszałamzustprefektapolicji.Naprawdę!-dodała
uprzedzającewentualnysprzeciw.
Wuj Ben strzepnął z kolan okruchy. Potem machinalnie pociągnął spaniela za ucho.
Sięgnął do kieszeni po nieodstępną fajkę. Przez jego zmarszczone czoło i łagodne
szaroniebieskie oczy przemknął wyraz przykrego zdziwienia, który natychmiast wstydliwie
ukrył.
-Poszłamdohotelu„Donjon”-wyjaśniaładalejJanice-napićsięczegoś.
-Janice,kochanie-powiedziałamechanicznieHelena-wolałabym,żebyśniechodziłado
tych... - Podsłuchałam, jak Goron rozmawiał z jakimś doktorem, specjalistą od psychologii
kryminalnej. On jest Anglikiem, to znaczy ten doktor, widziałam gdzieś jego zdjęcie. Goron
powiedział, że Ewa wróciła tej nocy do domu cała umazana krwią i że odłamek tabakierki
tkwiłwjejszlafroku.
Janicewdalszymciąguniepatrzyłananikogo.
Szokprzechodził,jegomiejscezajmowałazgroza.
-Mówiłrównież,żemajądwóchświadków,YvetteiCelestynę,którejąwtedywidziały.
Policja jest w posiadaniu jej szlafroka, była na nim krew... Ewa siedziała sztywno, oparta o
poręcz krzesła. Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w Janice. Miała ochotę, wybuchnąć
śmiechem,którybyzagłuszyłpotworny,złowrogiszumnarastającywjejobolałejgłowie.
Oskarżaćjąomorderstwo!Byłobytośmieszne,gdybynieuderzałojakcioswserce.To
nawetwłaściwiebyłośmieszne.
Tylkonieprawdopodobnahistoriao„odłamkutabakierki”przyczepionymdojejszlafroka
była jedyną rzeczą, której nie mogła zrozumieć w tym wirze absurdów. To nie było wcale
śmieszne.Nieporozumienielubczyjaśzławola,którachcejąwpędzićwsytuacjębezwyjścia.
Oczywiście, mówiła sobie, że nie potrzebuje się obawiać policji. Taką potworność, jak
oskarżenie jej o zamordowanie tego drogiego staruszka, można z łatwością zbić, chociażby
wyjaśniająchistorięzAtwoodem,którąonnapewnopotwierdzi.
Można udowodnić, że nikogo nie zamordowała, ale wytłumaczyć obecność Neda... - To
jest największa bzdurą, jaką kiedykolwiek słyszałam - zawołała - pozwólcie mi chociaż
zastanowićsięchwilę!
-Powiedz,żetonieprawda-nastawałaJanice.
Ewazrobiłagwałtownyruch.
- Oczywiście, że nieprawda - powiedziała. - To znaczy... - Ogarnęło ją rozpaczliwe
niezdecydowanie. Głos jej zadrżał i drżenie to było tak jawne, tak sugestywne, że nie
wymagałokomentarza.
-Nie,oczywiście,żenie-powiedziałstanowczowujBeniodchrząknął.
-Nie,oczywiście,żenie-jakechopowtórzyłaHelena.
-Wtakimrazie,dlaczego-napierałaJanice-dlaczego,powiedziałaś„toznaczy”?
-Ja...janierozumiem.
-Zaczęłaśdobrze-powiedziałaJanice.-Potemzagryzłaśwargi,oczyzrobiłycisięjakieś
dziwneipowiedziałaś„toznaczy”takimtonem,jakgdybycośsiętujeszczekryło.
47
„Och,Boże,cojamamimpowiedzieć?”-pomyślałaEwa.
- Nic z tego nie jest prawdą, czy tak? - nalegała gorączkowo Janice. - To nie może być
przecieżjednocześnieprawdainieprawda?
-Wtym,coonamówi-zauważyłwujBen,chrząkająciztrudemwydobywającgłos-jest
zpewnościątrochęracji.
TrzyparyżyczliwychoczuutkwionebyływEwę.Oczyludzi,którzybezwątpieniamieli
wstosunkudoniejjaknajlepszeintencje.Przezsekundęniemogłazłapaćtchu.
Powoli coraz jaśniej zdawała sobie sprawę z sytuacji, jaka się wytworzyła. Prawie
wszystko,cousłyszałaprzedchwilą,opartebyłonanieporozumieniualbonakłamstwie,albo
na czymś jeszcze gorszym, jak ten „odłamek tabakierki”, który tańczył jej w mózgu
nieustannie, dręczył i napawał przerażeniem. Ale niektóre z tych rzeczy były faktem. Policja
mogłajeudowodnić.Niebyłosensuimzaprzeczać.
- Powiedzcie - prosiła, chcąc stanąć na pewnym gruncie - czy naprawdę myślicie, że ja,
właśnieja,mogłabymkiedykolwiekchciećgo...no...zamordować?
- Nie, kochanie, oczywiście, że nie - zapewniła ją Helena. Jej krótkowzroczne oczy
spojrzały błagalnie. - Powiedz nam tylko, że w tym wszystkim nie ma słowa prawdy. O nic
więcejnamniechodzi.
- Ewo - Janice mówiła spokojnie - jakiego rodzaju życie prowadziłaś, zanim poznałaś
Toby'ego?
Tobyłopierwszepytanienaturyosobistej,którezadanojejwtymdomu.
-Nie,doprawdy,Janice!-zaprotestowałaHelena,corazbardziejniespokojna.
Janice nie zwracała na nic uwagi. Cicho podeszła do niskiego, wyściełanego krzesła
stojącegonaprzeciwEwyiusiadłananim.Jasna,prawieprzezroczystacera,któratakczęsto
towarzyszy rudym włosom, w momencie emocji przybierała nieprzyjemny niebieski odcień.
DużebrązoweoczybyłyutkwionewEwę.Mieszałysięwnichpodziwiodraza.
- Nie myśl, że potępiam cię za to - powiedziała z bezceremonialną wspaniałomyślnością
swoichdwudziestulat.-Przeciwnie,nawetciępodziwiam.Zawszeciępodziwiałam.
Terazmówięotym,bosłyszałamwypowiedźprefektapolicji.
To znaczy, mówił o przyczynach, dla których mogłabyś zrobić coś złego tatusiowi.
Zrozum, ja nie mówię przecież, że tyś to zrobiła. Nawet tak nie myślę. Tylko... Wuj Ben
zakaszlał.
-Wydajemisię,żewszyscyjesteśmytolerancyjni-powiedziałaHelena.-Tojestwszyscy
zwyjątkiemToby'egoimożetrochębiednegoMaurycego...Aledoprawdy,Janice!
Janicezignorowałasłowamatki.
-ByłaśżonątegoAtwooda,czytak?
-Tak-odparłaEwa.-Oczywiście,żetak.
-OnjestznówwLaBandelette.Wieszotym?
Ewazwilżyławargi.
-Naprawdę...?
48
- Tak. Tydzień temu był w barze w hotelu „Donjon” i opowiadał różne rzeczy. Między
innymitwierdził,żetygozawszekochasziżemazamiarzmusićciędopowrotu,nawetgdyby
miałpowiedziećnaszejrodziniewszystko,cowieotobie.
Ewa siedziała bez ruchu. Serce jej stanęło na chwilę, a potem zaczęło walić jak szalone.
Niesprawiedliwośćtapoprostuodjęłajejmowę.
Janiceobrzuciławszystkichszybkimspojrzeniem.
-Czypamiętacie-ciągnęładalej-popołudnietegodniaprzed...śmierciątatusia?
Helenazamknęłaoczy.
- Kiedy wrócił do domu - kontynuowała Janice - był dziwnie zamyślony i wyraźnie w
złym humorze, pamiętacie? Odmówił pój ścia z nami do teatru i nie chciał powiedzieć
dlaczego.
Dopiero telefon antykwariusza, który zadzwonił w sprawie tabakierki, poprawił mu
humor. Zanim poszliśmy do teatru, ojciec powiedział coś Toby'emu, pamiętacie? A Toby
zachowywałsiębardzodziwnieodtegomomentu.
-Coztego?-ostrożniezapytałwujBen,oglądającswojąfajkę.
-Nonsens-powiedziałaHelena.Alełzynabiegłyjejdooczunawspomnienietragicznej
nocy; jej okrągła twarz przybladła i straciła wyraz pogody. - Toby dlatego zachowywał się
tak... tak staroświecko tej nocy, bo „Profesja pani Warren” jest sztuką o... na temat...
prostytucji.
Ewawyprostowałasięnakrześle.
-Ojciecodbywałswójulubionypopołudniowyspacer-powiedziałaJanice-przezOgród
Zoologiczny, na tyłach hotelu „Donjon”. Przypuśćmy, że pan Atwood poszedł za nim i
powiedziałmucośnatemat...Janiceniedokończyłazdania.KiwnęłagłowąwkierunkuEwy,
niepatrzącnanikogo.
- Tatuś wtedy przyszedł do domu okropnie blady. Powiedział coś Toby'emu. Toby nie
chciałmuwierzyć.Oczywiście,tosątylkodomysły.Pamiętacie,żeTobyniemógłspaćtamtej
nocy?
ZadzwoniłdoEwyopierwszej.Przypuśćmy,żepowtórzyłjejto,cotatuśmupowiedział.
Przypuśćmy dalej, że Ewa przyszła do tatusia, żeby odeprzeć te zarzuty, i... - Chwileczkę,
proszę-powiedziałabardzospokojnieEwa.
Poczekałanamoment,ażjejprzyspieszonyoddechuspokoiłsię,idopierowtedyzapytała:
-Ocomniepodejrzewacie?
-Onic,kochanie!Onic!-krzyknęłaHelena,majstrująccośprzyszkłachiściągającjez
nosa.-Niktniemożetobiedorównać.Och,moidrodzy,dlaczegoniemogęznaleźćchusteczki
do nosa wtedy, kiedy jest mi potrzebna. Ale jak Janice zaczyna mówić o krwi i Bóg wie o
czymjeszcze,atyniewystępujesziniezaprzeczasz...-Tak-powiedziałwujBen.
-Aleprzecieżtonietylkoto-upierałasięEwa.-Chciałabymnaprawdęwiedzieć,comają
oznaczać te pytania. Co ma oznaczać to przesłuchanie, aluzje i to wszystko, o czym do tej
chwili nigdy nie wspominaliście? Czy chcecie dać mi do zrozumienia, że „Profesja pani
Warren”jest„ProfesjąpaniNeill”?Otochodzi?
Helenabyławstrząśnięta.
49
-Nie,kochanie.DobryBoże,nie!
-Wtakimrazie,cotowszystkoznaczy?Wiem,coludziemówiąomnie,aprzynajmniej,
comówili.Tonieprawda.Alejeśliwybędziecietakżepowtarzaćteoszczerstwa,postaramsię,
przysięgam,żebytobyłaprawda.
-Alecozmorderstwem?-zapytałaspokojnieJanice.
Janicebyłabezpośredniajakdziecko.Alepodwpływemostatnichwydarzeństraciławiele
swój werwy i pewności siebie. Ta do niedawna jeszcze pewna, przemądrzała i pogardliwie
patrząca na swych rówieśników dziewczyna siedziała skulona na niskim stołeczku z rękami
oplecionymidokołakolan,mrugającnerwowopowiekami;wargijejdrżały.
-Widzisz-wyjaśniła-towszystkodlatego,żemyśmyciebietakbardzowyidealizowali,
że...Iznowuzakończyłazdaniebezradnymruchemrąk.Ewa,któraprzylgnęładonichcałym
sercem,znajdowałasięwcoraztrudniejszejsytuacji.
-CzykochaszjeszczeAtwooda?-zapytałaJanice.
-Nie!
-Powiedz,czytwojezachowaniewostatnimtygodniuniebyłehipokryzją?Iczyjestcoś,
comożezataiłaśprzednami?
-Nie.Tojest...-Zauważyłem-mruknąłwujBen-żeEwaostatnioniezachowywałasię
normalnie.Alewszyscybyliśmywpodobnymstanie.-Wyciągnąłskładanynożykizacząłnim
czyścićfajkę.
Podniósł głowę i jego ciężkie, pełne strapienia spojrzenie zatrzymało się na Helenie. -
Pamiętasz,Dolly?
-Co?
-Pracowałemprzysamochodzie.KiedyEwaprzechodziła,wyciągnąłemrękęidotknąłem
jejtylkoitoprzezrękawiczkę.
Znasz te brązowe skórzane rękawiczki, których używam przy pracy. Nic więcej, tylko
dotknąłem,aEwamałoniezemdlała.
Oczywiście,rękawiczkabyładośćbrudna,przyznaję.
Ewazakryłaoczyrękami.
-Niktznasniewierzywplotkinatwójtemat-powiedziałaHelenałagodnie.-Aletojest
zupełniecoinnego.-Oddychałaciężko.-NieodpowiedziałaśnapytanieJanice.Czytejnocy
wychodziłaśzdomu?
-Tak-powiedziałaEwa.
-Ibyłaśpowalanakrwią?
-Tak.Trochę.
W wielkim salonie, oświetlonym czerwoną poświatą zachodzącego słońca, zapanowała
głęboka cisza. Słychać było tylko posapywanie spaniela, który wstał, zakręcił się wokoło
stukającpazuramipopodłodzeiułożyłsiędosnu.Nawetcicheskrzypienienoża,którymwuj
Benczyściłfajkę,nagleustało.
Trzyciemnoubraneosoby,kobietywczarnychsukniachimężczyznawubraniumarengo,
50
wpatrywałysięwEwęzmieszanymuczuciemprzerażeniainiedowierzaniawoczach.
- Nie patrzcie tak na mnie! - Ewa prawie krzyczała. - To nieprawda! Nie mam nic
wspólnego z jego śmiercią! Wiecie, jak go lubiłam. To wszystko jest nieporozumieniem,
strasznymnieporozumieniem,tylkoniewiem,jaksięztegowydostać.
Janicezbladłajakściana.-Byłaśtamtejnocyunaswdomu?
-Nie!Przysięgam,żenie!
-Todlaczegokl...kluczdonaszegodomuznajdowałsięwkieszenitwojejpiżamy?
- To nie był klucz do waszego domu. To był klucz do mojego domu. Nie ma nic
wspólnego z waszym domem! Chciałam wam już nieraz powiedzieć, co się zdarzyło tamtej
nocy. Od pierwszej chwili chciałam wam wszystko opowiedzieć. Tylko że nie miałam
odwagi...-Och-jęknęłaHelena-dlaczego?Dlaczego?
Zanim jeszcze Ewa otworzyła usta, zdała sobie sprawę z ponurej śmieszności tego, co
musiwyznać.Jeśliistniejąjakieśzłośliwebóstwa,rządząceprzeznaczeniem,wtymmomencie
bawiłysiędoskonale.
-Niemiałamodwagi,ponieważtejnocywmojejsypialnibyłNedAtwood.
51
Rozdział8
Arystydes Goron i Dermot Kinross szli w kierunku ulicy des Anges krokiem o wiele za
szybkim,jaknagustotyłegoprefekta.
- Ale pech! - wściekał się. - Diabelski pech! Nie ma żadnych wątpliwości, że
mademoiselleJanicepójdzieprostodomadameNeill,żebyjejotympowiedzieć.
-Tobardzoprawdopodobne-zgodziłsięDermot.
Prefektpolicjinosiłmelonik,którybyłszczytowymakcentemjegozaokrąglonejfigury,w
ręku trzymał bambusową laskę. Dreptał ciężko, z wysiłkiem dorównując długim krokom
Dermotaiwydającdziwnepomruki.
-Bardzoproszę,niechpanzrobimitęprzysługę.NiechpanporozmawiazmadameNeilli
przekaże mi swoją szczerą opinię. Najlepiej będzie zrobić to od razu. Sędzia śledczy będzie
wściekły.Telefonowałemdoniego,alegoniezastałem.
Jak usłyszy o tym, co się stało, wiem, co zrobi. Natychmiast pośle „kosz na sałatę” i
madameNeillspędzidzisiejsząnoc„wskrzypcach”.
Dermotspojrzałnaniegopytająco.
-Kosznasałatę?Skrzypce?
- Ach, zapomniałem. Kosz na sałatę to w gwarze złodziejskiej... - Goron szukał
odpowiednichsłów.Zrobiłkilkaskomplikowanychruchów,któreniczegoniewyjaśniały.
-Buda?-zaryzykowałDermot.
-Oto,to!Właśnieto!Słyszałemjużtookreślenie.A„skrzypce”topowaszemu„koza”
czy „ciupa”, czyli po prostu areszt. Dobrze znam angielski, prawda? Zawsze rozmawiam po
angielskuzLawesami.
- Mówi pan bardzo dobrze po angielsku - odparł Dermot, nie zdradzając nawet
mrugnięciemokaswychwątpliwościwtymwzględzie.
Dermot zatrzymał się na chodniku i rozejrzał po spokojnej uliczce, czystej, przytulnej i
bardzo prowincjonalnej w wieczornym świetle. Gałęzie kasztanów wychylały się spoza
szarychmurówotaczającychogrody.
Niewielu spośród jego londyńskich kolegów rozpoznałoby teraz doktora Kinrossa, a to
przede wszystkim z uwagi na jego wakacyjny strój, stary sportowy garnitur i zniszczony
kapelusz.
Od kiedy przebywał w La Bandelette, nie wyglądał już tak zmęczony i zaabsorbowany
pracą, od której nigdy całkowicie nie mógł się oderwać. Jego oczy nabrały blasku, a ciemna
twarz była pogodniejsza. Nawet ślady operacji plastycznej były mało widoczne. Co prawda
wyrazpogodyiodprężeniaznikłodmomentu,kiedyGoronopowiedziałmuzdetalamihistorię
morderstwa.
Dermotzmarszczyłbrwi.
-KtórydomnależydopaniNeill?-zapytał.
52
-Stoimykołoniego.-Gorondotknąłlaskąwysokiegoszaregomurupolewejstronie.-I
naturalnie,jakpansięzapewnedomyśla,domnaprzeciwkotowilla„Bonheur”.
Dermotodwróciłsięispojrzał.
Białafasadaczworobocznej,solidnejwilli„Bonheur”odcinałasięodczerwienidachówek.
Murotaczającyogródzasłaniałoknanaparterze.Napiętrzebyłosześćokien,podwanakażdy
pokój. Dermot i prefekt spojrzeli na dwa wysokie balkonowe okna z filigranową balustradą.
Szareokiennicebyłyszczelniezamknięte.
-ChciałbymzobaczyćgabinetsirMaurycego-rzekłDermot.
- Nic łatwiejszego, mój drogi doktorze. Ale najpierw zobaczymy się z madame Neill? -
prefektwskazałprzezramięnadomEwy;jegopodnieceniewyraźniesięwzmogło.
Dermotniezwróciłuwaginatesłowa.
- Czy sir Maurycy zawsze miał zwyczaj siedzenia wieczorami w gabinecie przy
odsłoniętychzasłonach?-zapytał.
-Taksądzę.Sierpieńbyłbardzoupalny.
-Wtakimraziemordercadiabelnieryzykował,prawda?
-Co?
- Że go zobaczą z okien pierwszego piętra któregokolwiek domu po przeciwnej stronie
ulicy.
-Nie,niesądzę.
Goronwzruszyłramionami.
- Sezon w naszym mieście zbliża się ku końcowi. Prawie wszystkie wille są już nie
zamieszkałe.Zwróciłpanchybauwagę,jakpustawydajesiętaulica?
-Tak?
- Wille obok domu madame Neill stoją pustką. Niech pan będzie spokojny, włożyliśmy
mnóstwowysiłkuwzbadaniewszystkichszczegółów.Jedynaosoba,któramogłabycokolwiek
zobaczyć,tosamamadameNeill.Alejeżelinawetistniejejakaśminimalnaszansa,żemadame
Neill nie jest morderczynią, to i tak nic nam nie pomoże. Jak się dowiedzieliśmy, miała ona
zwyczaj,prawiemanię,szczelnegozasłanianiaokien.
Dermotnaciągnąłrondokapeluszanaczoło.
-Przyjacielu-powiedział-nieprzekonująmniepańskiedowody.
-Dlaczego?
-Przedewszystkim,motywprzestępstwa,przypisanypaniNeill,tononsens.Zaraztopanu
wytłumaczę...Aleniedokończyłzdania.Prefekt,opanowanyciekawością,popatrzyłszybkona
prawoilewo,czyznówktośichniepodsłuchuje.OdstronyBoulevardduCasinozbliżałsięw
ichkierunkujakiśmężczyzna.NajegowidokGoronchwyciłgwałtownieswegotowarzyszaza
ramiona.PopchnąłgowkierunkuwejściadowilliEwy,szybkozamknąłfurtkęzasobą.
-Doktorze-syknął-tojestmonsieurHoracyLawes.Idzietunapewno,żebyzobaczyćsię
z madame Neill. Jeżeli chcemy czegokolwiek dowiedzieć się od niej, musimy być tam przed
nim.
53
- Ale... - Błagam pana, proszę nie zatrzymywać się i nie oglądać na Toby'ego. On jest
całkiemprzeciętny,możemipanwierzyć.
Prędkonaprzódidzwońmydodrzwi.
Niezdążylijednakzadzwonić.Zaledwiebowiemweszlinapierwszyzdwóchkamiennych
schodków,kiedydrzwiotworzyłysięraptownie.
Ich obecność zaskoczyła widocznie osoby znajdujące się wewnątrz, bo z ciemnego
wnętrzadobiegłichprzerażonypisk.
Na progu stały dwie kobiety. „Pierwsza, ta z ręką na klamce, to bez wątpienia Yvette
Latour” - pomyślał Dermot. Była to tęga, przysadzista, ciemnowłosa kobieta o surowych
rysach.
Trzymała się w cieniu, tak że nieomal zlewała się z ciemnym tłem hallu. Zaskoczenie,
widniejące na jej twarzy, ustąpiło natychmiast miejsca błyskowi złośliwej satysfakcji, który
rozpalił na chwilę jej małe czarne oczka i szybko przeszedł w obojętność. Nie na nią jednak
zwróciłuwagęGoron.Nawidokdrugiejkobietymogącejmiećdwadzieściaparęlat,podniósł
brwitakwysoko,żezetknęłysięprawiezliniąwłosów.
- Proszę! - zaintonował śpiewnie, zrywając kapelusz i pozwalając swemu głosowi
podnieśćsiędonajwyższegotonu.
-Kogowidzimy?
-Przepraszampanabardzo...-zaczęłaYvette.
-Proszębardzo,proszębardzo.
- To jest moja siostra, monsieur - powiedziała Yvette grzecznie. - Właśnie wraca już do
domu.
-Dowidzenia,kochana-powiedziałamłodadziewczyna.
- Do widzenia, dziecko - pożegnała ją Yvette z prawdziwie ciepłym uczuciem. - Bądź
grzecznaipozdrówmaman.
Młoda dziewczyna prześliznęła się koło siostry. Rodzinne podobieństwo było widoczne,
mimożeróżniłysięcałkowiciewyglądem.
Młodsza była szczupła, ubrana elegancko, gustownie, choć skromnie. Jednym słowem
byłanaprawdęszykowna.Jejduże,ciemneoczybezżenadyobjęłyobumężczyzntaksującym
spojrzeniem, a na lekko nadąsanych wargach rysował się świadczący o zadowoleniu z siebie
uśmiech, którym potrafią czarować jedynie Francuzki. Była jednocześnie bezwstydnie
zaczepnaiwstydliwieodpychająca.Zapachperfum-możeniecozbytintensywny-unosiłsię
dokołaniej,kiedypłynnymkrokiemzbiegałazeschodów.
-MademoisellePrue-zauważyłGoronzceremonialnągalanterią.
-Monsieur-odpowiedziałamłodadziewczynazszacunkiem.
Pochyliłagłowęnaznakpowitaniaiwyszłanadróżkę.
-Przyszliśmy-zwróciłsięprefektdoYvette-zobaczyćsięzmadameNeill.
- Pani nie ma w domu, panie prefekcie. Będzie się pan musiał pofatygować do willi
naprzeciwko.MadameNeillposzłanapodwieczorekdopaństwaLawesów.
-Dziękujębardzo,mademoiselle.
54
-Bardzoproszę,monsieur.
Yvettezachowywałasięzgrzecznąobojętnością.Alezanimzamknęładrzwi,przeztwarz
jejprzemknąłwyraz,któregoDermotnieumiałsobiewytłumaczyć;mogłatobyćdrwina.
Goron, zanim włożył kapelusz, stał dłuższą chwilę zapatrzony w zamknięte drzwi, gałką
laskistukającwzęby.
-Awięc,mójprzyjacielu-zamruczał-mamwrażenie,że...-Cotakiego?
-Żetenepizodmajakieśznaczenie.Niewiemtylkojakie.
-Jamamtosamowrażenie-zgodziłsięDermot.
- Te dwie kobietki knuły coś za naszymi plecami. Mój nos to czuje. W naszej pracy
rozwijasiętenszóstyzmysł.Alenieryzykowałbymwyciąganiawniosków.
-Znapantędziewczynę?
-MademoisellePrue?Och,tak.
-Czyjestona...-Przyzwoita,chciałpanzapytać?-Goronnaglezachichotał.
- Oczywiście, to pierwsze pytanie, które zadają Anglicy. - Przez chwilę poważnie
zastanawiałsięnadodpowiedzią,przechylającgłowęnabok.-Taak,oilewiem,prowadzisię
przyzwoicie.JestwłaścicielkąkwiaciarninaruedelaHarpe.
Jejsklepznajdujesiębardzobliskoantykwariatumojegoprzyjaciela,panaVeille.
-CzytoonwłaśniesprzedałsirMaurycemutabakierkę?
-Tak.Aleniezapłaconomuzanią.-Prefektznowuwahałsięchwilę.-Aleto-wykrzywił
zobrzydzeniemtwarz-niedoprowadzidoniczego.Niemamyczasunarozważanie,dlaczego
mademoiselle Prue odwiedziła swoją siostrę. Dlaczego, u diabła, nie miałaby tego zrobić?
Przyszliśmy zobaczyć się z madame Neill. Najprościej też będzie pójść naprzeciwko i
dowiedziećsię,coonamanamdopowiedzenia.
Dowiedzielisięotymbardzoszybko.
Ceglany mur osłaniał gładko przystrzyżony trawnik ogrodu przed willą „Bonheur”.
Frontowe drzwi były zamknięte, a wysokie okna, znajdujące się po ich stronie, szeroko
otwarte.
Zbliżałasięgodzinaszóstapopołudniu.Cieniewieczoruzbierałysięjużnadogrodem,a
salon tonął w mroku. Atmosfera wydawała się naładowana elektrycznością. Kiedy Goron
pchnął furtkę, usłyszeli podniesiony głos dobiegający z salonu, głos młodej dziewczyny
mówiącej po angielsku. Dermot oczyma wyobraźni zobaczył pełną życia Janice Lawes tak
dokładnie,jakbypatrzyłjejprostowoczy.
-Mówdalej!-przynaglałtengłos.
-Nie...niemogę...-usłyszelipokrótkiejpauziedrugigłoskobiecy.
- O Boże, jak ty wyglądasz? Nie przerywaj - błagała Janice - tylko dlatego, że właśnie
wszedł Toby... - Słuchajcie - wtrącił donośnie męski głos, pełen wyraźnego niedowierzania -
cotowszystkoznaczy?
- Toby kochanie, właśnie staram się wyjaśnić... - Miałem ciężki dzień w biurze. Żadna
kobieta nigdy nie potrafi tego docenić. A... a biedny ojciec nie zostawił swoich spraw w
55
najlepszymstanie.Niejestemwnastrojudożartów.
-Żartów?-powtórzyłajakechoJanice.
-Tak,żartów.Dajciemispokój,dobrze?
- W nocy, kiedy ojciec został zabity - powiedziała Janice - Ewa była poza domem i
wróciłapowalanakrwią.Wkieszenipiżamymiałakluczodnaszychfrontowychdrzwi.
Odłamekagatuztabakierkitkwiłwfałdachjejkoronkowegoszlafroka.
Goronskinąłgłowąnaswojegotowarzysza,bezszelestnieprzeszedłprzeztrawnikizajrzał
uważnieprzeznajbliższeokno.
Długi salon był zapchany meblami, a podłoga błyszczała jak lustro. Był to wygodny
pokój,wktórymczęstoprzebywano,świadczyłyotymporozstawianewszędziepopielniczki.
Złotobrązowy spaniel drzemał koło stolika, na którym stało nakrycie do herbaty. Fotele
pokryte szorstkim, brunatnym materiałem, biały marmurowy kominek, waza z fioletowymi
astraminabocznymstoliku,wszystkototworzyłoniewyraźnąplamęnaciemnymtle.Gdyby
nie pełne podniecenia twarze, ciemno ubrani ludzie wyglądaliby jak cienie w zapadającym
mroku.
Z opisu prefekta Dermot łatwo rozpoznał Helenę Lawes i jej brata, siedzącego z pustą
fajkąwustach.KołostolikasiedziałaJanicenaniskimkrześle,tyłemdookna.
Ewy Neill nie można było dojrzeć, gdyż zasłaniał ją Toby. W szarym garniturze z
przepisową czarną opaską na rękawie, stał koło kominka; bezmyślnie patrząc przed siebie.
Jedną rękę uniósł w górę, jakby się bronił przed uderzeniem. Przenosił nic nie rozumiejące
spojrzeniezJanicenamatkęizpowrotem.
Nawetjegowąsikiświadczyłyostanieducha,wjakimsięznajdował.Głosjegoprzeszedł
naglewwysoki,ostryfalset.
-Oczymwymówicie,naBoga?!
-Oczywiście,Toby-wymówiłazwahaniemHelena-sprawajestjasna...-Jasna?
-Tak.TowszystkoprzezpanaAtwooda,mężaEwy.
-Och?-powiedziałToby.
Szok, jakiego doznał pod wpływem tych niecałkowicie zrozumiałych słów, dał się
zauważyćjedyniewuniesieniubrwidogóry.Zanimjeszczeostatniazgłoskarozpłynęłasięw
powietrzu,wsaloniezapadłokrótkiemilczenie.Milczeniepełneukrytegoznaczeniaiciężkie
odnarastającegowToby'muczuciazazdrości.
-Słuchaj,mamo!-zwilżyłusta.-Niezapominaj,żetentypdawnojużprzestałbyćmężem
Ewy.
-AleEwatwierdzi,żeonzapomniałotym-wtrąciłaJanice.
-ApozatymAtwoodwróciłdoLaBandelette.
-Tak.Słyszałemotym.-Tobymówiłmechanicznie,tylkorękadrgnęłamugwałtownie.-
Chciałbym wiedzieć, co to wszystko znaczy? O czym wy tu... o czym wy... - Pan Atwood -
odpowiedziałaJanice-wdarłsiędodomuEwytejnocy,kiedyzmarłojciec.
-Wdarłsię?
56
-Toznaczy,onmiałkluczjeszczezczasów,kiedytammieszkał.WszedłdosypialniEwy,
kiedyonajużbyłarozebrana.
Tobyzesztywniał.
Oilewmrokumożnabyłodostrzec,wyrazjegotwarzynieuległzmianie.Naglecofnąłsię
krok,zderzyłsięzkominkiem,zachwiałiprzezchwilęniemógłodzyskaćrównowagi.
WreszciespojrzałnaEwę,poczymopuściłwzroknaziemię.
-Mówdalej-powiedziałochrypłymgłosem.
- To nie ja powinnam mówić - powiedziała Janice. - Zapytaj Ewy, niech ona ci powie.
Mów dalej, Ewo. Nie przejmuj się Toby'm. Opowiedz nam to wszystko, tak jakby go tu nie
było.
ZgardłaprefektapolicjiwLaBandelettewydobyłsiędziwnypomruk.Wciągnąłgłęboko
powietrze. Jego krągła, dobrotliwa twarz nabrała układnego wyrazu. Wyprostował się i zdjął
kapelusz.
Żwaworuszyłdoprzoduistukającbutamipolśniącejposadzce,wszedłdosalonu.
-Itak,jakbymnietutajniebyłorównież,madameNeill-powiedział.
57
Rozdział9
Dziesięć minut później Goran siedział na krześle i pochylając się z wielką gracją ku
przodowizachęcałEwędomówienia.
Badanie rozpoczął w języku angielskim, używając niesłychanie kwiecistego stylu.
Porwanyzapałemzaplątałsięjednakwkilometrowych,niezrozumiałychzdaniachiwkońcu,
niemogącsobiedaćrady,nagleprzeszedłnafrancuski.
-Awięc,madame?-łagodniestarałsięskłonićjądomówienia.-Codalej?
-Cóżjeszczemogępowiedzieć?-wykrzyknęłaEwa.
-MonsieurAtwood-powiedziałprefekt-mająctenkluczwśliznąłsięchyłkiemnagórę.
Doskonale!Iusiłował-tuGoronkilkakrotniekaszlnął-użyćprzemocy?Czytak?
-Tak.
-Oczywiściewbrewpaniwoli?
-Oczywiście.
-Tojasne!-Goronszybkozałagodził.-Apotem?
- Błagałam go, aby zachowywał się przyzwoicie i odszedł bez scen, gdyż w pokoju po
drugiejstronieulicysiedziałsirMaurycyLawes.
-CowtedyzrobiłmonsieurAtwood?
-Podszedłdooknairozsunąłzasłonę.Chciałzobaczyć,czysirMaurycysiedzijeszczew
gabinecie.Zdążyłamzgasićświatło...-Zgasiłapaniświatło?
-Tak,oczywiście.
Goronzmarszczyłbrwi.
- Proszę mi wybaczyć moją niedelikatność, madame. Ale naprawdę wybrała pani dość
niezwykłysposób,byprzeszkodzićpanuAtwoodowiwjegozamiarach.
-Mówiłamjużpanu,żeniechciałam,abysięsirMaurycydowiedział.
Goronzastanowiłsięchwilę.
- Przyznaje więc pani - zasugerował - że przyczyną pani... hm... jakby to powiedzieć...
stanowczościbyłlękprzedujawnieniemtejcałejhistorii?
-Nie,nie,nie!
Salon,corazbardziejpogrążałsięwpółmroku.
Cała rodzina Lawesów zastygła w bezruchu, jak figury woskowe. Twarze ich nie
zdradzały prawie żadnych uczuć. Toby stał zwrócony twarzą do kominka, z rękami
wyciągniętymikupalenisku,gdzieniebyłoognia.
Prefekt policji nie groził ani nie straszył. Widać było, jak on sam dręczy się tym
wszystkim, jak stara się po prostu szczerze i uczciwie rozwikłać sytuację, której nie mógł
dotychczaszrozumieć.
-BałasiępaniAtwooda?
58
-Tak,bardzo.
-AjednaknieusiłowałapanizawołaćnapomocsirMaurycego,chociażznajdowałsiętak
blisko?
-Mówiłamjużpanu,żeniemogłam!
-AcowtedyrobiłsirMaurycy?
-Siedział-odpowiedziałaEwa,przypominającsobiescenę,któratakżywoutkwiłajejw
pamięci-siedziałprzybiurkuitrzymałszkłopowiększające,przezktórepatrzyłnacoś...tam
była...-Tak,madame?
Ewa zamierzała dodać, że tam była z nim jeszcze jakaś osoba w pokoju. Ale kiedy
spojrzała na zebranych w salonie i zdała sobie sprawę, co tego rodzaju zdanie może
insynuować,słowautknęłyjejwgardle.Znowuwswejwyobraźniujrzałaporuszającesięusta
staregoczłowieka,trzymającegoszkłopowiększające,icieńpochylającysięnadnim.
-Byłatamtabakierka-próbowałaniezręczniedokończyćzdanie-wpatrywałsięwnią.
-Októrejgodzinietobyło?
-Niewiem.Niepamiętam.
-Copotem?
-Nedpodszedłdomnie.Odepchnęłamgo.Prosiłam,żebybyłostrożny,żebynieobudził
służby-Ewamówiłaprawdę,każdejejsłowopokrywałosięzfaktami,ajednakprzyostatnim
zdaniu twarze wszystkich słuchaczy lekko się zmieniły. - Czy nie możecie tego zrozumieć?
Niechciałam,abysłużbadowiedziałasię,że...żeonbyłumnie...Potemzadzwoniłtelefon.
-Ach-powiedziałzzadowoleniemGoron.-Wtymwypadkubędziełatwoustalićczas.-
Rozejrzałsięwokoło.-Zdajesię,monsieurLawes,żezadzwoniłpandomadamepunktualnie
opierwszejwnocy?
Toby skinął głową. Zrobił to automatycznie. Potem zwrócił się do Ewy z pozorną
obojętnością: - Z tego wynika, że przez cały czas, kiedy rozmawiałaś ze mną, ten typ był w
twoimpokoju?
-Przykromi,kochanie.Robiłam,comogłam,żebyśsięotymniedowiedział.
-Tak-zgodziłasięsiedzącbezruchunafoteluJanice.-Robiłaś,comogłaś.
-Stałkołociebie-powtarzałToby-siedziałkołociebie.
Możenawet...-Zrobiłgwałtownyruchręką.-Głostwójbyłtakspokojny,jakbynicsię
nie działo. Tak, jakbyś się nagle obudziła w nocy i nie myślała o niczym innym, jak tylko o
rozmowiezemną.
-Proszęopowiadaćdalej-przerwałprefekt.
-Potem-mówiłaEwa-kazałammuwyjść.Aleonniechciał.
Powiedział,żeniepozwolimipopełnićtakiejpomyłki.
-Pomyłki?Coonmiałnamyśli?
-Neduważał,żeniepowinnamwychodzićzamążzaToby'ego.Myślał,żeskompromituje
mnie wobec wszystkich, jeżeli wychyli się przez okno i zawoła do sir Maurycego, iż jest w
mojejsypialni.Nedstajesięzupełnienieobliczalny,gdysobiecośwbijedogłowy.Podszedł
59
dookna.Pobiegłamzanim.
Ale kiedy wyjrzeliśmy... Ewa bezradnie rozłożyła ręce. Zarówno dla doktora Kinrossa i
prefekta Gorona, jak i dla każdego, kto choć trochę był wrażliwy na panujące nastroje -
przedłużającasięchwilaciszybyłazdecydowaniezłowieszcza.
Wciszytejwyraźniebyłosłychaćkażdyszmer.HelenaLawesprzyciskającrękędopiersi
lekkozakasłała.BeniaminPhillips,którycałyczasstarannieubijałfajkę,zapaliłzapałkę.
Jej nagły trzask był jedynym komentarzem, swojego rodzaju ilustracją tej całej sceny.
Janice nadal siedziała nieruchomo, a jej szeroko rozwarte piwne oczy zdawały się powoli
pojmowaćznaczenietegowszystkiego.PierwszyodezwałsięToby.
-Wyjrzeliścieprzezokno?-domagałsięodpowiedzi.
Ewapotakującoskinęłagłową.
-Kiedy?
-Zarazpo...
Nie potrzebowała mówić nic więcej. Do uszu jej dotarło kilka słów wypowiedzianych
szeptem, jakby w obawie, że głośniejsze dźwięki wywołają upiorny obraz niedawnej tragedii
lubzatrzasnąukrytąpułapkę.
-Widziałaś...?-zaczęłaHelena.
-Kogo?-przynaglałaJanice.
-Co?-wymamrotałwujBen.
Siedzącspokojniewkąciepokoju,gdzieniktniezwracałnaniegouwagi,zbrodąopartą
nadłoniachioczamiwpatrzonymibezprzerwywEwę-Dermotzogromnymwysiłkiemstarał
się odnaleźć właściwy sens jej przerwanej i nieprzekonującej opowieści. Jego zmysł
analityczny zanotował: duża wyobraźnia, łatwo ulega cudzym wpływom, dobra i szlachetna,
nawetwbrewwłasnyminteresom,bezgranicznielojalnawobeckażdego,ktowyświadczyłjej
choćbynajmniejsząprzysługę.
Tak,takobietazdolnabyłabydopopełnieniamorderstwa,gdybyzaistniaławystarczająca
pobudka.Byłatoniepokojącamyśl.ObserwowałEwę,jaksiedziaławwielkimfotelu,obitym
ciemnymmateriałem.Obserwowałjejpalcezaciskającesięiprostującenaszerokichoparciach
fotela. Widział jej delikatny owal twarzy, zaciśnięte usta i żyłki pulsujące na szyi. Ledwo
widziana zmarszczka na czole układała się w pełne rozpaczy pytanie. Obserwował, jak jej
szareoczyprzenosiłysięzToby'egonaJanice,zJanicenaHelenęiwujaBenaizpowrotem
wracałynaToby'ego.
„Takobietazachwilęskłamie”-pomyślałDermot.
- Nie! - krzyknęła Ewa, wyprostowała się nagle, jakby podjęła jakąś decyzję. - Nie
widzieliśmynikogoaniniczego.
-My?-powiedziałTobyiuderzyłrękąwkominek.-Nikogoniewidzieliśmy?!
Goronuspokoiłgospojrzeniem.
-Wydajesięjednak-przekonywałzpodejrzanąłagodnością-żepanicoświdziała.Czy
sirMaurycyjużnieżył?
-Tak!
60
-Widziałagopaniwyraźnie?
-Tak.
-Skądwięcmożepaniwiedzieć-powiedziałprefektuprzejmie-żebyłoto,cytujępani
słowa,„zarazpotym”,kiedyonzostałzamordowany?
-Nie,niewiemtego-powiedziałapokrótkiejprzerwieEwa.
JejszareoczypatrzyłyprostonaGorona,odetchnęłagłęboko.
-Toznaczy...przypłaszczamtylko,żetakwłaśniebyło.
-Proszęmówićdalej-powiedziałprefektistrzeliłpalcami.
- Lady Lawes weszła do gabinetu i zaczęła krzyczeć. Powiedziałam Nedowi stanowczo,
abysięnatychmiastwyniósł.
-Aprzedtemniemówiłapanistanowczo?
- Ależ tak, już to panu mówiłam! Tylko tym razem mówiłam to takim tonem, żeby
zrozumiał, że musi odejść. Zanim wyszedł, odebrałam mu klucz i włożyłam do kieszeni
piżamy.
Kiedy Ned schodził na dół... - zdała sobie sprawę, jak groteskowe, a nawet absurdalne
byłoto,comusiałapowiedzieć.-Kiedyschodziłnadół,pośliznąłsięirozbiłsobienos.
-Nos?-powtórzyłGoron.
-Tak.Krwawił.Dotknęłamgoiwtensposóbpobrudziłamsobieręceiszlafrokkrwią.Ta
krew,októrejsiętylemówiło,pochodziłazrozbitegonosaNeda.
-Doprawdy,madame?
-Niemusimipanwierzyćnasłowo.ProszęzapytaćNeda.
On wprawdzie nie zawsze jest dżentelmenem, ale chyba będzie na tyle przyzwoity, aby
potwierdzićkażdemojesłowo,kiedydowiesię,wjakiejsytuacjiznalazłamsięzjegowiny.
-Jestpanitegopewna?
Ewa gwałtownie skinęła głową. Rzuciła szybkie, błagalne spojrzenie na otaczających ją
ludzi.PodwpływemtejkobietysądDermotaKinrossazatrącałswąjasnośćibezstronność.To
było niesamowite i godne potępienia. Nigdy przedtem nie czuł tego, co teraz. Jego logiczny
umysł chłodno analizujący sytuację podszeptywał mu, że mówiła prawdę, poza tym jednym
momentem,kiedysięzawahała.
-WracającdopanaAtwooda-ciągnąłdalejprefekt-powiedziałapani,że„pośliznąłsięi
rozbiłsobienos”.Czynieodniósłżadnychinnychobrażeń?
-Czynieodniósłżadnychinnychobrażeń?Nierozumiem?
-Czyniezraniłsobienaprzykładgłowy?
Ewazmarszczyłabrwi.
- Trudno mi powiedzieć. Ale to jest zupełnie możliwe. Klatka schodowa jest wysoka i
stroma,aonstoczyłsięzsamejgóry.
Niemogłamwciemnościzobaczyć,cosięstało.Alekrwotokbyłznosa.
Goron uśmiechnął się lekko i nieco ironicznie, jak ktoś, kto spodziewał się takiej
odpowiedzi.
61
-Icodalej,drogapani?
-Wypuściłamgotylnymidrzwiami...-Dlaczego?
-Obawiałamsię,żenaulicyprzeddomemjestpolicja.Nedodszedłiwłaśniewtedytosię
stało. Tylne drzwi mojego domu zamykają się na zatrzask. Gdy stałam na dworze, wiatr
zatrzasnąłdrzwiiwtersposóbzostałamnazewnątrz.
Zapanowała chwila ciszy, podczas której cała rodzina Lawesów wymieniła między sobą
zdziwionespojrzenia.WreszcieHelenazlekkaposapujączaprotestowałałagodnie.
-Czyjednakniemyliszsię,mojadroga?Wiatrzatrzasnąłcidrzwi?Czyniepamiętasz?
- Tej nocy nie było nawet najlżejszego podmuchu - wtrąciła Janice. - Rozmawialiśmy o
tympodczasprzerwywteatrze.
-Awięc,mojadroga...!-zaprotestowałaHelena.
- Zastanawiałam się nad tym także. Później, kiedy starałam się znaleźć jakieś możliwe
wytłumaczenie,przyszłomidogłowy,żektośmógł...rozmyślniezatrzasnąćdrzwi.
-Oho!-powiedziałGoron.-Alekto?
-Yvette.Mojapokojówka.-Ewazacisnęłapięściiskurczyłasięwfotelu.-Dlaczegoona
mnietaknienawidzi?
Brwiprefektauniosłysięjeszczewyżej.
- Nie wiem, czy dobrze panią zrozumiałem? Oskarża pani Yvette Latour o rozmyślne
zatrzaśnięciedrzwi,abypaniniemogłasiędostaćdodomu?
-Przysięgamwam,żesamaniewiem,comamotymmyśleć.
Staramsię,zawszelkącenęstaramsięzrozumieć,jaksiętostało.
- I my również, madame. Proszę kontynuować swoją interesującą opowieść. Jest pani
zatem w ogrodzie za domem... - Nie rozumie pan? Drzwi były zamknięte i nie mogłam się
dostaćdodomu.
-Niemogłasiępanidostaćdodomu?Namiłośćboską!
Wystarczyłoprzecieżtylkozapukaćlubzadzwonićdodrzwi,nieprawdaż?
-Obudziłobytosłużbę,ategowłaśniechciałamuniknąć.
Drżałamnasamąmyśl,żemogłabymobudzićYvette...
- Która właśnie, jak się okazuje, nie spała i z jakichś bliżej nie znanych przyczyn
zatrzasnęłapanidrzwiprzednosem.
Proszę bardzo - starał się mówić ze współczuciem - niech się pani nie denerwuje. Nie
zastawiamnapaniążadnejpułapki.
Próbujętylkodojść...jakbytopowiedzieć...całejprawdywpaniopowieści.
-Aleprzecieżwszystkojestjasne.
-Wszystko?
- Przypomniało mi się, że mam klucz od frontowych drzwi w kieszeni mojej piżamy.
Przemknęłam się dookoła domu i dostałam się do środka. Właśnie wtedy zgubiłam pasek od
szlafroka. Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało. Zauważyłam, że go nie mam dopiero...
62
kiedy...kiedysięmyłam.
-Aha?
-Przypuszczam,żepangoznalazł.Prawda?
-Tak,madame.Proszęmiwybaczyć,czyniezechciałabypaniwytłumaczyćmipewnego
drobiazgu, o którym pani nie wspomniała dotychczas. Chodzi mi o odłamek agatu, który
znaleźliśmyprzyczepionydokoronkipaniszlafroka.
Ewaodpowiedziałaspokojnie:-Nicotymniewiem.Imusipan,proszę...uwierzyćwto,
comówię.-Przycisnęłaręcedooczuipochwiliodjęłaje.Mówiłazprzekonującąszczerością,
któramusiaławywrzećwrażenienajejsłuchaczach.-Pierwszyrazusłyszałamotymdzisiaj.
Mogęprzysiąc,żeniebyłogotam,gdywróciłamdodomu.
Bowiem, jak już panu powiedziałam, zdjęłam szlafrok, żeby się umyć. Jedyne
wytłumaczenie,jakieznajduję,to...żektośpóźniejwetknąłodłamekwkoronkiszlafroka.
-Wetknąłodłamekwkoronki?-powtórzyłGoron,byłotoraczejstwierdzenieniżpytanie.
Ewazaczęłasięśmiać.Zniedowierzaniemspoglądałapotwarzachobecnych.
-Przecieżchybaniktzwasniemyślinaserio,żejagozamordowałam?
-Szczerzemówiąc,madame,tafantastycznamyśljużzostałasformułowana.
-Alejamogę...nierozumiecie?Mogędowieść,żekażdesłowo,któremówię,jestprawdą!
-Wjakisposób,madame?-zapytałprefektizacząłbębnićwypielęgnowanymipalcamiw
blatstolika,stojącegokołojegokrzesła.
Ewazwróciłasiędopozostałychosóbwsalonie:-Przykromibardzo.Nieopowiedziałam
wamotymwszystkimdotąddlatego,żeniechciałam,abyściesiędowiedzieli,żeNedbyłw
moimpokoju...-Tojestcałkowiciezrozumiałe-zauważyłaJanicebezbarwnymgłosem.
-Aletowszystko-Ewarozpostarłaręce-towszystkojesttakśmieszne,żepoprostunie
wiem, co powiedzieć. To zupełnie tak samo, jakby obudzić kogoś w nocy i oskarżyć go o
zamordowanie człowieka, o którego istnieniu nawet nie słyszał. Byłabym śmiertelnie
przerażona,gdybynieto,żewiem,iżkażdesłowo,którepowiedziałam,mogęudowodnić.
- Przepraszam, madame, ale muszę powtórzyć moje pytanie - powiedział Goron - w jaki
sposóbmożetopaniudowodnić?
-OczywiścieprzypomocyNeda.
-Ach!-powiedziałprefektpolicji.
Jego ruchy były bardzo opanowane. Uniósł klapę marynarki i powąchał białą różę
wetkniętąwbutonierkę.Oczymiałutkwionewjakiśpunktnapodłodze.Zrobiłlekkiruchręką.
Twarzjegoniezdradzałaniczegopozagłębokimzamyśleniem.
- Proszę mi powiedzieć... Miała pani cały tydzień, żeby zastanowić się nad swoimi
zeznaniami.
-Niezastanawiałamsięnadniczym.Dzisiajpierwszyrazusłyszałamotymwszystkimi
niechmipanwierzy,mówięszczerąprawdę...Goronuniósłoczy.
-CzywidziałasiępaniwtymtygodniuzpanemAtwoodem?
-Nie,skądżeznowu!Oczywiście,żenie!
63
-Czykochaszgojeszcze?-zapytałaJanicecichymgłosem.-Powiedz,Ewo,kochaszgo
jeszcze?
-Nie,mojadroga,oczywiście,żenie!-wtrąciłauspokajającoHelena.
- Dziękuję ci bardzo - powiedziała Ewa. Spojrzała na Toby'ego. - Czy muszę ci to
powiedzieć sama? Czuję wstręt do niego i nienawidzę go. Nikim w moim życiu nie
pogardzałamtakjaknim.Niechcęgojużwięcejwidzieć.
- Myślę, że to jest mało prawdopodobne - zauważył miękko prefekt - aby go pani
kiedykolwiekzobaczyła.
Wszyscy obrócili się w jego kierunku. Goron, który znowu był zajęty obserwowaniem
podłogi,uniósłnachwilęoczywgórę.
-Chybapanisięorientuje,żemonsieurAtwoodniejestwstaniepotwierdzićjejzeznań,
nawetgdybymiałtakizamiar,gdyżleżywhotelu„Donjon”zewstrząsemmózgu.
Minęłokilkasekund,zanimEwapoderwałasięnanogi,opierającsięzcałejsiłyoporęcz
fotela.Szerokootwartymioczymawpatrywałasięwprefekta.DopieroterazDermotzauważył,
żebyłaubranawszarąjedwabnąbluzkęiczarnąspódnicę.Teciemnekolorykontrastowałyz
jejbladoróżowącerąiogromnymiszarymioczyma.Dermot,któremuwydawałosię,żeczuje
drganie każdego nerwu w jej ciele i czyta każdą myśl przebiegającą przez jej głowę -
natychmiastspostrzegłzmianęjejnastroju.
Dotychczas uważała, że wszystkie te oskarżenia były po prostu kiepskim, pełnym ironii
żartem. Dopiero przed chwilą ujrzała je w innym świetle. Zdała sobie sprawę, do czego to
wszystko może ją doprowadzić. Zobaczyła grozę nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Śmiertelnego niebezpieczeństwa, kryjącego się za każdym łagodnym ruchem prefekta, za
każdympowściągliwymsłowem,którewypowiadał.
-Wstrząs...-zaczęła.
Goronskinąłgłową.
-Tydzieńtemu,ogodziniewpółdodrugiejnadranem-ciągnąłdalej-monsieurAtwood
wszedłdohotelu„Donjon”.
Jadącnagórędoswojegopokojuzemdlałwwindzie.
Ewaprzycisnęłaręcedoskroni.
-Tosięstałowtedy,kiedywyszedłodemnie!Byłociemno.
Niemogłamnicwidzieć.Musiałsięuderzyćwgłowę,kiedy...-pochwilidodała:-Biedny
Ned!
TobyLawesuderzyłzcałejsiłypięściąwkominek.
Goron uśmiechnął się z lekką ironią, która nie licowała z uprzejmym wyrazem, jaki
dotychczasgościłnajegotwarzy.
-Nanieszczęście-kontynuował-kiedyodzyskałnakilkaminutprzytomność,wyjaśnił,
żewczasieprzechodzeniaprzezjezdniępotrąciłgosamochódiuderzyłsięgłowąokrawężnik.
Tobyłyjegoostatniesłowa.
TuGoronprzeciągnąłpalcemwpowietrzu,takjakbycośdelikatniepodkreślał.
- A więc chyba pani rozumie, że monsieur Atwood prawdopodobnie nie będzie mógł
64
złożyćżadnychzeznań.Niemanadzieinautrzymaniegoprzyżyciu.
65
Rozdział10
Goronmiałpewneskrupuły.
-Możeniepowinienembyłtegopowiedzieć-dodał.-Tak.
Byłemniedyskretny.Niemamynaogółwzwyczajumówićoskarżonymwszystkiego,co
wiemy,przedaresztowaniem...-Przedaresztowaniem...-wyjąkałaEwa.
-Muszępaniąostrzec,żetojestbardzoprawdopodobne,madame.
Wsalonienapięciewzrosłodotegostopnia,żeLawesowiezaczęlimówićpoangielsku.
-Oniniemogątegozrobić-wykrztusiłaHelenazełzamiwoczach.Jejdolnawargabyła
wyzywającowysunięta.-Niemożnaaresztowaćobywatelabrytyjskiego.BiednyMaurycybył
jednym z najbliższych przyjaciół naszego konsula. Tym niemniej, Ewo... - Przydałoby się
jednak nieco więcej wyjaśnień! - wykrzyknęła Janice. - No, chociażby... ten odłamek
tabakierki.IjeżelitakbałaśsiętegoAtwooda,todlaczegoniewezwałaśpomocy?Jabymto
zrobiłanatwoimmiejscu!
Tobyzezłościąkopnąłpodnóżekstojącyprzykominku.
- To jest ponad moje siły! - mruknął. - Ten facet był u ciebie w sypialni, kiedy
rozmawiałemztobąprzeztelefon...WujBenmilczał.Nigdyzresztąnielubiłdużomówić.Był
człowiekiemzamiłowanymwrozmaitymmajsterkowaniu.
Potrafiłzreperowaćsamochódlubwystrugaćłódkęzkorydębowej.Potrafiłwytapetować
ściany w pokoju lepiej od niejednego specjalisty. Nadal siedział z nieodłączną fajką przy
stoliku, na którym podano podwieczorek. Od czasu do czasu spoglądał na Ewę z ledwo
widocznymuśmiechem,jakbychciałdodaćjejodwagi,alewjegołagodnychoczachwidniało
zaniepokojenie.Częstopotrząsałgłowąipykałzeswejfajki.
- Co się tyczy - Goron też przeszedł na angielski - pytania na temat ewentualnego
aresztowaniapaniNeill...-Chwileczkę-przerwałDermot.
Jegoodezwaniesięzaskoczyłowszystkich.
Niewidzieligoprzedtem,amożepoprostuniezauważylitegomomentu,kiedyusiadłw
ciemnymkąciekołopianina.
OczyEwyspoczęłynajegotwarzy.Przezsekundędoznałuczuciazakłopotaniaipaniki,
któreprzeżywałwtymokresie,gdyobawiałsię,żebędziemusiałprzejśćprzezresztęswego
życiazpołowątwarzy.Byłotowspomnieniedni,wktórychnasamymsobiedoświadczył,że
cierpienie psychiczne jest najgorszym cierpieniem na ziemi. Rezultatem tych przeżyć był
wybórzawodu.
Prefektpodskoczył.
-Ach,mójBoże!-wykrzyknąłdramatycznie.-Zapomniałemsię.Mójprzyjacielu,błagam
panaoprzebaczenie,zachowałemsięniegrzecznie.
Alewtymcałympodnieceniu...-prefektwyciągnąłrękęteatralnymgestem.-Chciałbym
państwu przedstawić mojego angielskiego przyjaciela, doktora Kinrossa. To są właśnie ci
państwo,októrychpanumówiłem.LadyLawes,jejbrat,córkaisyn.IpaniNeill.
66
TobyLaweszdrętwiał.
-CzypanjestAnglikiem?-zapytał.
- Tak - uśmiechnął się Dermot. - Jestem Anglikiem. Ale proszę nie zwracać na mnie
uwagi.
- Myślałem, że pan jest jednym z ludzi Gorona - powiedział Toby z wzrastającym
poczuciem krzywdy, jaką mu wyrządzono. - Mówiliśmy tu o tylu rzeczach - rozejrzał się
dookoła-idotegobezogródek!
-Och,czytoważne?-powiedziałaJanice.
-Bardzomiprzykro-przepraszałDermot-alenamojeusprawiedliwieniechciałbym...-
Ja go zaprosiłem - wytłumaczył prefekt Goron - ponieważ monsieur Kinross jest wybitnym
lekarzem, praktykującym w sławnej klinice na Wimpole Street. Ponadto interesuje się
kryminologią. W swojej dotychczasowej działalności przyczynił się do ujęcia, o ile mi
wiadomo,trzechsławnychprzestępców.Jednegozkryminalistówwykrył,ponieważjegopalto
byłozapiętenaniewłaściwąstronę.Wdrugimprzypadkuaresztowaniewynikłonapodstawie
analizymowyprzestępcy,adoktorzwracaspecjalnąuwagęnasposóbmówienia.Dlategoteż
zaprosiłemgotutaj...DermotspojrzałEwieprostowoczy.
- Ponieważ mój przyjaciel monsieur Goron – powiedział - miał pewne wątpliwości na
tematwagidowodówprzeciwkopaniNeill.
-Ależ,przyjacielu!-wykrzyknąłprefektzwyrzutemwgłosie.
-Czytakniejest?
-Niezupełnie-odpowiedziałGoranzłowieszczo-sytuacjasięniecozmieniła.
-Istotnąprzyczynąmojejwizytyupaństwajestjednakto,żeznałemkiedyśmężapanii
miałem nadzieję, że będę mógł w czymś pomóc... - Znał pan Maurycego? - wykrzyknęła
Helena,ponieważDermotzwróciłsiędoniej.
- Tak. W dawnych latach, kiedy pracowałem jeszcze w więziennictwie. Sir Maurycy
bardzointeresowałsięreformąnaszegosystemu.
Helena skinęła głową i choć zmieszana wizytą niespodziewanego gościa, zerwała się z
krzesła,abygopowitać.Starałasiębyćuprzejma,aleprzeżyciaostatniegotygodniabyłydla
niejponadsiły.Itak,jakzwykle,gdyktokolwiekwspomniałimięMaurycego,łzynabiegłyjej
dooczu.
-Maurycy-powiedziała-byłwięcejniżzainteresowany.
Ludzie przebywający w więzieniu stanowili dla niego przedmiot badań, mam na myśli
więźniów.Wiedziałonichwszystko,chociażoniniconimniewiedzieli.Pomagałim,alenie
chciałżadnychpodziękowań.-Jejgłosstałsięrozdrażniony.-Och,pocojaotymwszystkim
mówię? Nic nie pomoże, gdy będę stale o tym wszystkim myślała... - Doktorze Kinross -
zaczęłaJanicecicho,alewyraźnie.
-Słucham?
-CzyoninaprawdęzamierzająaresztowaćEwę?
-Mamnadzieję,żenie-odparłDermotspokojnie.
-Panmanadzieję,żenie?Dlaczego?
67
- Ponieważ gdyby tak się stało, musielibyśmy z moim starym przyjacielem Goronem
walczyćzesobą,jak...jakdwaj,przeciwnicy...-Niezależnieodtego,czynamsiętopodoba,
czynie,słyszałpanopowiadanieEwy.Copanotymmyśli?Czyuwierzyłpanwnie?
-Tak!
Twarz Gorona stanowiła wymowny przykład, że można jednocześnie być uprzejmym i
wściekłym.Niezrobiłżadnejuwagi.Spokój,jakiemanowałodDermota,działałnawszystkich
obecnychwpokojuiłagodziłnapięcie.
-Toniebyłołatwesłuchaćtegowszystkiego-zauważyłToby.-Toniebyłołatwedlanas
wszystkich.
-Oczywiście,żenie.Aleczynieprzyszłopanunamyśl-powiedziałDermot-żetomoże
byćrównienieprzyjemnedlapaniNeill?
-Itowszystkoprzyobcym,aniechtodiabliwezmą!-powiedziałToby.
-Wobectegoprzepraszamiodchodzę.
Tobyprzezsekundęwalczyłzesobą.
- Nie powiedziałem, że chcę, aby pan sobie odszedł - warknął. Na jego pogodnej
zazwyczaj twarzy mieszały się uczucia wątpliwości i niezadowolenia. - To wszystko jest
trochęzbytnagłe.Tegorodzajusprawyniepowinnywalićsięnagłowęczłowiekowi,kiedypo
pracywracadodomu.Aleoilemiwiadomo,jestpanznakomitymspecjalistą.Przypominam
sobie,żesłyszałemjużopanuodkogoś,ktopanazna.Czypanmyśli...żetojest...?
DermotusiłowałniepatrzećnaEwę.
A ona potrzebowała pomocy. Pełna przerażenia stała koło fotela z zaciśniętymi rękami,
starającsięzmusićToby'ego,żebyspojrzałjejwoczy.Niepotrzebabyłobyćpsychologiem,
żeby odgadnąć, że oczekuje od Toby'ego kilku uspokajających słów. Fala gniewu opanowała
Kinrossa,kiedyzobaczyłjejbłagalnywyraztwarzy.
-Czychcepan,żebymmówiłotwarcie?-zapytał.
NajprawdopodobniejwgłębisercaniebyłotożyczeniemToby'ego,alejegogestwyrażał
zgodę.
-Cóż-uśmiechnąłsięDermot-uważam,żepowiniensiępanzdecydować.
-Zdecydować?
- Tak, Czy pani Neill zdradziła pana, czy też popełniła morderstwo? Rozumie pan
przecież,żeniemogładokonaćobutychprzestępstwjednocześnie.
Tobyotworzyłusta,aleszybkozamknąłjezpowrotem.
Dermot przenosił swoje spojrzenie z jednej twarzy na drugą i mówił dalej tym samym
niskim, cierpliwym głosem: - Zdaje się, że o tym właśnie pan zapomina. Najpierw krzyczy
pan, że nie może znieść myśli o Atwoodzie znajdującym się w sypialni pani Neill w czasie
pańskiego telefonu, a następnie żąda pan wytłumaczenia, w jaki sposób odłamek tabakierki
zaplątał się w szlafrok pani Neill. Wydaje się to nieco niesprawiedliwe wobec pani Neill, że
wy,jejprzyjaciele,staraciesięjąpognębić,niezważającnaobiektywnefakty.
Musisiępanzdecydować,panieLawes.Jeżelibyławtymdomuizamordowałapańskiego
ojca, choć nie widzę żadnego powodu, dla którego miałaby to zrobić, to eo ipso Atwood nie
68
mógł być z nią razem w jej sypialni. Nie może być więc mowy o zdradzie, która tak pana
oburza.AjeżeliAtwoodbyłzpaniąNeillwjejsypialni,tooczywiścieniemogłabyćwówczas
tutaj i zamordować pańskiego ojea. - Zrobił małą przerwę. - Która ewentualność bardziej
odpowiadaszanownemupanu?
Ironiczna uprzejmość jego tonu uderzyła w Toby'ego jak grom z jasnego nieba i
przywróciławszystkimpoczucierzeczywistości.
- Doktorze - powiedział Goron nieco podniesionym, choć spokojnym tonem - czy
mógłbymprosićpanaokilkasłównaosobności?
-Proszębardzo.
-Madamechybanieweźmienamtegozazłe-GoronzwróciłsiędoHeleny-jeżelidoktor
Kinrossijaprzejdziemynachwilędoprzedpokoju.
Nieczekałnaodpowiedź.StanowczymruchemchwyciłDermotazaramięiprzeprowadził
go jak nauczyciel ucznia przez cały pokój. Otworzył drzwi i głową wskazał Dermotowi, aby
wyszedł pierwszy. Potem skłonił się lekko pozostałym w salonie osobom i zamknął za sobą
drzwi.
W przedpokoju było prawie ciemno. Goron przekręcił kontakt. Zapaliła się lampa i
oświetliła sklepione, wyłożone szarymi kafelkami wejście na klatkę schodową oraz pokryte
czerwonymchodnikiemschody.Ciężkooddychającprefektpolicjipowiesiłlaskęikapeluszna
wieszaku. Dotychczas z pewną trudnością podążał za rozmową prowadzoną po angielsku.
Upewniwszy się więc, że drzwi są zamknięte, zwrócił się gniewnie do Dermota w swoim
ojczystymjęzyku:-Panmnierozczarował,przyjacielu.
-Bardzomiprzykro.
-Więcej,zawiódłmniepan!Przyprowadziłempanatutajliczącnapomoc.Icopanrobi,
naBoga?Czymożemipanpowiedzieć,dlaczegopantakpostąpił?
-Takobietajestniewinna!
Goron zrobił kilka krótkich, szybkich kroków wzdłuż i wszerz. Zatrzymał się tylko na
chwilęispojrzałnaDermota.
- Chciałbym wiedzieć - zapytał się uprzejmie - czy to stwierdzenie podyktował panu
rozum,czyserce?
Dermotnieodpowiedział.
-Todobre!-powiedziałprefektGoron.-Myślałem,żepan,zwolennikfaktównaukowych
-topańskieokreślenie,prawda?
-będzieuodpornionynawdziękimadameNeill.Takobietajestspołecznieniebezpieczna.
-Mówiępanu...GoronspojrzałnaDermotazpolitowaniem.
- Ja nie jestem detektywem, drogi doktorze. Nie, po trzykroć nie! Ale jeśli chodzi o
spódniczki,tocoinnego.Każdąaferęmiłosnąpotrafięwykryćnaodległośćtrzechkilometrów,
itopociemku.
Dermotspojrzałmuprostowoczy.
-Dajępanusłowohonoru-odpowiedziałzgłębokimprzekonaniem-żeniewierzęwjej
winę.
69
-Atajejnieprawdopodobnaopowieść?
-Acóżtaknieprawdopodobnegowniejpanznalazł?
-Mójdrogidoktorze!Mniepanpyta?
- Tak. Atwood spadł ze schodów i rozbił sobie głowę. Opis pani Neill jest absolutnie
charakterystyczny. Mówię to panu jako lekarz. Krwotok bez zewnętrznego uszkodzenia nosa
jest jednym z najpewniejszych objawów wstrząsu. Atwood wstaje, sądząc, że to nic
poważnego,idziedoswojegohoteluitammdleje.Torównieżjestbardzocharakterystyczne.
Wydawało się przez chwilę, że Goron zastanawia się nad użytym określeniem -
„charakterystyczne”.Alenienawróciłdotegotematu.
-Ipantakmówi?PrzecieżsamAtwoodzeznał...-Adlaczegonie?Zdawałsobiesprawę
zeswojejsytuacji.
Miałjeszczenatylezdrowegorozsądku,żebyzrozumieć,żenicniepowinnogołączyćani
z panią Neill, ani z wydarzeniami na ulicy des Anges. Skąd mógł wiedzieć, że ona będzie
oskarżona o dokonanie tego morderstwa. Kto, na Boga, mógł to przewidzieć? Podał więc
pierwszelepszewytłumaczenie,jakiemuprzyszłodogłowy.
Goronskrzywiłsię.
-Oczywiście-zasugerowałDermot-porównaliściegrupękrwisirMaurycegoLawesaz
krwiąznalezionąnapaskuiszlafrokupaniNeill?
-Naturalnie.Mogępanupowiedzieć,żebadaniewykazałotęsamągrupękrwi.
-Jakatogrupa?
-Zerowa.
Dermotuniósłbrwi.
-Toniczegoniedowodzi.Jesttojednaznajczęściejspotykanychgrupkrwi.Czterdzieści
jedenprocentEuropejczykównależydoniej.AsprawdziliściegrupękrwiAtwooda?
-Oczywiście,żenie.Wjakimcelumielibyśmysprawdzać?
Porazpierwszydzisiajusłyszałemtęhistorię.
- Zbadajcie więc. Jeżeli krew Atwooda okaże się innej grupy, cała wersja pani Neill
automatycznieodpada.
-Ach?!
-JeżelijednakAtwoodmarównieżgrupęzerową,będzietotakzwanydowódnegatywny.
Choćniemożepotwierdzićprawdziwościjejopowiadania,toniemożetakżegopodważyć.
Nie sądzi pan, że w interesie sprawiedliwości powinniście zbadać grupę krwi Atwooda,
zanim zamkniecie tę kobietę w więzieniu i poddacie ją różnym wyrafinowanym torturom
śledztwa.
Goronzacząłznowuspacerowaćwzdłużiwszerz.
- Ja osobiście - wykrzyknął - myślę raczej, że madame Neill posłyszała o wypadku
samochodowym Atwooda i wykorzystała go. Będąc oczywiście przekonana, że Atwood,
zakochanywniejdoszaleństwa,poodzyskaniuprzytomnościpotwierdziwszystko,coonamu
każe.
70
„To jest - pomyślał w głębi duszy Dermot - wniosek całkowicie prawidłowy. Mógłbym
przysiąc, że mam rację, lecz jeżeli okaże się, że się pomyliłem?” Był niewątpliwie pod
wrażeniemniepokojącegourokuEwyNeill,jejpostaćciąglestałamuprzedoczami.Ajednak
wiedział z absolutną pewnością, że jego sąd, jego instynktowne przekonanie, jego własna
logika w przeciwieństwie do logiki faktów - są słuszne. Jeżeli nie zacznie walczyć używając
wszelkich możliwych sposobów, ta kobieta zostanie osadzona w więzieniu za popełnienie
morderstwa.
-Amotywzbrodni?-zapytał.-Czyznalazłpanchociażnajmniejszycieńmotywu?
-Dodiabłazmotywami!
-Zaraz,zaraz.Toniejestgodnepana!DlaczegomiałabyzabićsirMaurycegoLawesa?
-Powiedziałemtopanudzisiajpopołudniu-odparowałGoron.-Tojesttylkoteoria,ale
pasuje.Tegodnia,kiedyzostałzabity,sirMaurycydowiedziałsięczegośomadameNeill...-
Taak?Aczegotosiędowiedział?
-Askąd,udiabła,jamamwiedzieć?
-Pocowięcwymyślaćtakieteorie?
- Doktorze, proszę posłuchać mnie przez chwilę. Staruszek wraca ze spaceru w bardzo
złymhumorze.Wszyscytaktookreślili.Dzielisięwiadomościązsynem,no,ztymToby'm.
Obajsązdenerwowani.OpierwszejwnocyHoracytelefonujedonarzeczonejiinformuje
ją o wszystkim. Po tej rozmowie madame Neill idzie do domu Lawesów, również bardzo
podniecona,abyzobaczyćsięzsirMaurycymiomówićzaistniałąsytuację.
- Ach! Więc i pan również - przerwał Dermot - przypisuje jej podwójną winę, podobnie
jakTobyLawes?
MonsieurGoronzamrugałoczami.
-Przepraszam!
- Proszę zwrócić uwagę - kontynuował Dermot - to jest właśnie to, co się nie mogło
wydarzyć.Niebyłożadnejkłótni.
Niebyłogniewnychsłów.Niebyłonawetżadnejkonfrontacji.
Zgodniezpanateoriąmordercawszedłpocichu,zakradłsięztyłukorzystajączgłuchoty
swejofiaryiuderzyłbeznajmniejszegoostrzeżenia,podczasgdystarszypanbyłzapatrzonyw
swojątabakierkę.Zgadzasię?
Prefektwahałsięprzezchwilę.
-Wrzeczywistości...-zaczął.
- Dobrze. Mówi pan, że to zrobiła pani Neill. Ale dlaczego ona miała to zrobić? Bo sir
Maurycycośoniejwiedział?Alewiedziałtoteżjejnarzeczony,przedchwiląpowiedziałjejo
tymprzeztelefon.
-Wpewnymsensietoprawda...-Niechsiępanzastanowi.Telefonujędopanawśrodku
nocyimówię:panieGoron,sędziaśledczypowiedziałmi,żejestpanszpiegiemniemieckimi
że zostanie pan rozstrzelany. Czy pan natychmiast pójdzie zabić sędziego śledczego, aby
zapobiecujawnieniusekretu,skoropanwie,żetensekretjesttakżeimnieznany?Podobniei
tutaj. Jeżeli wiadomość usłyszana przez telefon obciążała panią Neill, to czy jest
71
prawdopodobne, aby ona przekradła się na drugą stronę ulicy i zamordowała ojca swego
narzeczonego,nieżądającprzedtemwyjaśnień?
-Kobiety-powiedziałzprzekonaniemGoron-bywająnieobliczalne.
-Alenapewnoniedotegostopnia,żebydobrowolniezakładałysobiestryczeknaszyję,
prawda?
Tymrazemprefektspacerowałwolniejidłużej.
Miał opuszczoną głowę i z trudem opanowywał wybuch gniewu. Wielokrotnie otwierał
usta, żeby coś powiedzieć, i zamykał je. W końcu, rozgoryczony, wyciągnął gwałtownym
ruchemręceprzedsiebie.
-Mójprzyjacielu-krzyknął-panstarasięprzekonaćmniewbrewdowodom!
-Ajednakmasiętewątpliwości?
-Czasami-wyznałprefekt-masiętewątpliwości.
-Ipomimotozamierzapanjąaresztować?
Goronbyłbardzozdziwiony.
-Naturalnie!Niemamżadnychwątpliwości,żesędziaśledczywydanakazaresztowania
jej. Chyba że - oczy mu błyszczały sardonicznie - mój mądry przyjaciel, pan doktor, potrafi
wykazaćjejniewinnośćwprzeciągunajbliższychkilkugodzin.Proszęmipowiedzieć,czyma
panjakąśteorię?
-Możnatonazwaćteorią.
-Doprawdy?
Dermotspojrzałmuprostowoczy.
- Wydaje mi się prawie pewne - odpowiedział - że morderstwo zostało dokonane przez
jednegozczłonkówtej„miłej”rodzinkiLawesów.
72
Rozdział11
Niewiele rzeczy mogło zaskoczyć prefekta policji w La Bandelette. W tym momencie
udałosiętojednakDermotowi.
Wydawało się, że Goronowi wyskoczą oczy z orbit, kiedy wpatrywał się w swojego
rozmówcę. Po chwili, jak gdyby zabrakło mu słów na skutek tak niewiarygodnego
oświadczenia, w milczeniu wskazał palcem na zamknięte drzwi salonu - Tak - powiedział
Dermot-towłaśniemamnamyśli.
Goronodchrząknął.
-Zdajemisię,żechciałpanobejrzećpokój,wktórympopełnionozbrodnię.Proszęiśćza
mną, pokażę go panu. Ale musi mi pan przyrzec - gwałtowną mimiką starał się podkreślić
koniecznośćmilczenia-anisłowanatentemat.
Zanim wszedł na schody prowadzące na górę, Goron rozejrzał się bacznie wokoło. Idąc
powoli,postękiwałzwysiłku.
Hallnapierwszympiętrzebyłpogrążonywciemnościach.
Prefekt zapalił światło i wskazał na drzwi na wprost schodów, prowadzące do gabinetu.
Wysokie,malowanenabiało,kryłyzasobąrozwiązaniezagadki.Dermotzebrałsiły,uchwycił
metalowągałkę,pchnąłdrzwi.
W pokoju panował półmrok. Podłogę pokrywał dywan, jaki rzadko można zobaczyć we
francuskich domach. Był tak gruby, że drzwi u dołu, ściśle przylegające do niego, przy
otwieraniuzostawiaływyraźnyślad.Dermotautomatyczniezarejestrowałwswejpamięciten
fakt, gdy po omacku szukał kontaktu elektrycznego po lewej stronie drzwi. Były tam dwa
wyłączniki,jedennaddrugim.Kiedynacisnąłpierwszy,zapaliłasięstojącanabiurkulampaze
szklanym zielonym kloszem. Po naciśnięciu drugiego, górny kryształowy żyrandol rozbłysł
tysiącem ogni... Dermot zobaczył kwadratowy pokój, którego białe ściany kontrastowały z
boazerią. Naprzeciw drzwi były dwa wysokie okna ze spuszczonymi żaluzjami. Po lewej
stronie znajdował się masywny kominek z białego marmuru, a po prawej - stało biurko i
odsunięte nieco krzesło obrotowe. Od szarego tła dywanu odbijały złocone krzesła kryte
brokatem oraz stojący pośrodku stolik ze złoconym blatem. Wzdłuż ścian stały półki z
książkami i oszklone gabloty, w których migotały światła żyrandola. W innych
okolicznościachznajdującesięwnicheksponatyzainteresowałybyDermota.
W pokoju było duszno. Mocny zapach płynów dezynfekcyjnych unosił się w powietrzu,
jakzapachśmierci.
Dermotpodszedłdobiurka.
Byłotustarannieposprzątane.Pozostałytylkostareplamykrwi,obecnierdzawobrązowe,
nabibularzuidużymnotatniku,wktórymsirMaurycyLawesrobiłzapiskitużprzedśmiercią.
Po rozbitej tabakierce nie było ani śladu. Szkło powiększające, pióra, kałamarz i różne
przybory do pisania były poukładane na bibularzu, widoczne w świetle lampy z zielonym
kloszem. Dermot spojrzał na notatnik i na złote wieczne pióro, które wypadło z ręki swego
właściciela. Na pierwszej stronie notatnika, u góry, widniał tytuł wpisany ozdobnym i
73
wyraźnym charakterem pisma: „Tabakierka w kształcie zegarka, niegdyś własność cesarza
NapoleonaI”.Następniedrobnymi,alewyraźnymi,prawiedrukowanymiliterami:„Tabakierka
została ofiarowana Bonapartemu przez jego teścia, Cesarza Austrii, w dniu urodzin syna
Napoleona,królaRzymu,20marca1811roku.Średnicakopertywynosi2i1/4cala.
Oprawa złota; imitacja sztyftu do nakręcania zegarka też ze złota; cyfry i wskazówki
zegarka oraz herb Bonapartego i litera „N” pośrodku są wysadzane małymi brylancikami...”
Tutajpismourwałosię,zamazanedwiemaplamamikrwi.
Dermotzagwizdał.
-Tocacko-powiedział-musiałobyćogromnejwartości.
-Wartości?-prefektprawiekrzyknął.-Jakto!Niemówiłempanu?
-Ajednakktośjeroztrzaskał.
-Takjest,drogidoktorze-Goronwskazałpalcemnabiurko.
-Posiadaładziwnykształt.Ztychnotatekwynika,żebyłtokształtzegarka.
-Jakiegorodzaju?
- Zupełnie zwyczajnego. Takiego jak mój - Goron wyciągnął własny zegarek. - Faktem
jest,apowiedzielimiotymczłonkowierodziny,żekiedysirMaurycypierwszyrazpokazałim
tabakierkę,wszyscymyśleli,żetozegarek.Otwierasięwtenotosposób.Niechpanłaskawie
zwróciuwagęnaśladynablaciebiurka.Mordercamusiałuderzaćnaoślep.
Dermotodłożyłnotatnik.
Podczas kiedy prefekt obserwował go z niepokojem, Dermot odwrócił się i spojrzał na
przeciwległąstronępokoju,nastojakzprzyrządamidorozpalaniaognia,znajdującysiękoło
marmurowego kominka. Nad gzymsem kominka wisiał medalion z brązu z profilem głowy
Napoleona. W stojaku brak było pogrzebacza, którym została dokonana zbrodnia. Dermot
oczymamierzyłodległości.Wjegogłowiekłębiłysięnawpółsformułowanemyśli,pochwili
jednak wyłoniło się z nich wreszcie przeświadczenie, że w dowodach, które przedstawił
Goron,istniejeluka.
- Może mi pan powiedzieć - rzekł - czy któryś z członków rodziny Lawesów ma słaby
wzrok?
-Ach,mójBoże!-wykrzyknąłGoronidramatycznymgestemwyrzuciłręceprzedsiebie.
-RodzinaLawesów!StalerodzinaLawesów!Niechpanposłucha.-Słowaprefektazabrzmiały
błagalnie.-Jesteśmyterazsami.Niktnasnieusłyszy.
Proszę mi powiedzieć, dlaczego jest pan tak pewny, że to któreś z nich zamordowało
staregoLawesa?
-Nieodpowiedziałpannamojepytanie.CzyktośzrodzinyLawesówmasłabywzrok?
-Tego,drogidoktorze,niewiem.
-Alełatwotomożnasprawdzić?
- Bez wątpienia. - Goron zawahał się, oczy mu się zwęziły. - Ma pan na myśli -
zasugerował,naśladującczłowiekazadającegociosypogrzebaczem-żemordercamusiałmieć
słabywzrok,ażebynietrafićodrazuwtakicel,jakludzkagłowa?
-Byćmoże.
74
Dermot powoli przeszedł przez cały pokój, zaglądając uważnie do oszklonych gablotek.
Do niektórych eksponatów dołączone były karteczki, wypełnione tym samym drobnym,
nieomal że drukowanym pismem. Nie posiadał wiedzy kolekcjonerskiej, znał się jedynie
trochę na szlachetnych kamieniach. Jednak nawet laik mógł się szybko zorientować, że w
gablotach było niewiele rzeczy cennych, przeważały bezwartościowe rupiecie. Były tam
przedmioty z porcelany, wachlarze, relikwie, parę oryginalnych zegarków. Była półka z
rapierami ze stali toledańskiej. Jedna z gablotek, zamiast filigranowych cacek, zawierała
pamiątki pozostałe po rozbiórce starego więzienia Newgate. Większość książek ustawionych
na półkach była poświęcona technologii obróbki i metodom rozpoznawania kamieni
szlachetnych.
-Niechpanmówidalej-poprosiłGoron.
-Panwspominałjużoinnymszczególe-powiedziałDermot.
- Mówił pan, że chociaż nic nie zostało skradzione, to jednak z jednej z gablot wyjęto
naszyjnikzbrylantówiturkusów.
Znalazłgopanpoplamionykrwiąnapodłodzekołogabloty.
Goron skinął głową i zapukał palcami w gablotę o wypukłej szybie, stojącą po lewej
stronie koło drzwi. Tak jak i pozostałe szafki nie była zamknięta. Półki były ze szkła. Na
eksponowanymmiejscunatleszafirowegoaksamituleżałnaszyjnik.Mieniłsięogniamitęczy
wjaskrawymświetlekryształowegożyrandola.
-Tak.Pooczyszczeniuzostałzpowrotempołożonynaswojemiejsce.Tradycjamówi,że
ten naszyjnik miała na sobie madame de Lamballe, ulubienica Marii Antoniny, kiedy tłum
zarąbałjąprzedwięzieniemLaForce...SirMaurycymiałdziwacznezamiłowaniedomakabry,
niesądzipan?
-Ktośinnyjeszczemarównieżdziwacznezamiłowaniedomakabry.
Prefektzachichotał.
-Zauważyłpan,costoiobok?
- Wygląda - powiedział Dermot, spoglądając na lewo od naszyjnika - jak pozytywka na
kółkach.
- Zgadza się, to jest pozytywka. To był naprawdę głupi pomysł, żeby położyć to grające
pudełkonaszklanejpółce.
Następnego dnia po zbrodni, kiedy oglądaliśmy pokój, a martwy sir Maurycy siedział
jeszczewfotelu,komisarzpolicjiotworzyłgablotę.Przeznieuwagępotrąciłpozytywkę,która
upadła na podłogę... Goron wskazał na ciężką drewnianą skrzynkę. Na jej ciemnych
blaszanych ściankach wymalowane były wyblakłe już sceny z amerykańskiej wojny
secesyjnej.
- Pozytywka upadła bokiem i zaczęła wygrywać „John Brown's Body”. Zna pan tę
melodię? - prefekt zagwizdał kilka taktów. - Proszę mi wierzyć, efekt tego był niezwykły.
Horacy Lawes jak wściekły wpadł do pokoju i zabronił ruszać cokolwiek z kolekcji ojca.
Natomiast Beniamin powiedział nam, że niedawno ktoś musiał grać na tej pozytywce. On,
zamiłowanymechanik,przedkilkomadniamizreperowałjąinakręcił,aterazstajejużpoparu
taktach.Niechpansobiewyobrazi,tylezamieszaniazpowodutakiejbłahostki.
75
- Tak, wyobrażam sobie. Jak już powiedziałem panu rano, uważam, że ta zbrodnia jest
bardzodziwna.
-O,tak!-Goronzamieniłsięcaływsłuch.-Mówiłpantojuż,alechciałbymwiedzieć,
dlaczegopantaksądzi.
-Jesttozbrodnia,gdzieprzestępcąmusibyćdomownik.
Jestwynikiematmosferypanującejwtymdomu,wylęgłasięwciepledomowegoogniska
iwyhodowanazostaławdomowymzaciszu.
Prefektprzetarłczołodrżącąręką.Rozejrzałsięwokoło,jakbyszukającnatchnienia.
-Doktorze-powiedział-czymówipanpoważnie?
Dermotusiadłnabrzegustołu,stojącegopośrodkupokoju.
Przesunął palcami po swych gęstych ciemnych włosach z przedziałkiem na boku.
Spojrzeniejegociemnychoczuutkwionychwrozmówcystałosiętakintensywne,jakgdyby
chciałzmusićgodoabsolutnegopoddaniasięjegowoli.
- Niech pan sobie wyobrazi człowieka zabitego aż dziewięcioma uderzeniami
pogrzebacza,kiedyjużpierwszebyłośmiertelne.Patrzypannatoimówi:„Tojestbrutalne,to
jestbezsensowne,todziełoszaleńca”.Tymsamymodrzucapanmyśl,żesprawcąmógłbybyć
ktośzrodziny,zakładapanbowiem,żeżadnaztychosóbniemogładziałaćJakbestialsko.
Alekryminalistykamówicoinnego.Wkażdymraziekryminalistykaanglosaska,naktórą
się możemy powołać, gdyż ci ludzie są Anglikami. Zwykły morderca działający z
premedytacją rzadko zabija z taką brutalnością. Z łatwo zrozumiałych względów w jego
własnyminteresieleżywykonanie„roboty”czystoidokładnie.
Częstosięzdarza,żewdomukażdymusiopanowywaćswojeuczucia;żyjesięwspólniez
innymiludźmi,astosunkidomowestająsięstopniowocoraztrudniejszedozniesienia.Jeżeli
sprawy dojdą do punktu kulminacyjnego, wybuch następuje z taką gwałtownością, że my
zwykliludzie,poprostuniemożemywtouwierzyć.
Czyprzyszłabypanudogłowymożliwośćtakichfaktów?
Młoda,staranniewychowanaibardzoreligijnakobietazabijaswojąteściową,anastępnie
własnego ojca wielokrotnymi uderzeniami siekiery, nie mając innych powodów do
wytłumaczenia popełnionej zbrodni, poza bliżej nie określonymi nieporozumieniami. Agent
ubezpieczeniowy w średnim wieku, który przez całe życie nie powiedział złego słowa swej
żonie, rozwala jej czaszkę uderzeniami pogrzebacza. Spokojna szesnastoletnia panienka
podrzyna gardło maleńkiemu braciszkowi jedynie dlatego, że nie może pogodzić się z
obecnością macochy w domu. Nie wierzy pan? Pobudki są błahe, a jednak to wszystko
zdarzyłosięwrzeczywistości.
-Topotwory,nieludzie-powiedziałGoron.
-Wręczprzeciwnie,tozwykliludzie,tacyjakpanczyja.AjeżelichodziopaniąNeill...-
Ach!Nowłaśnie...jeślichodziopaniąNeill?
-PaniNeill-odpowiedziałDermotniespuszczającoczuzeswegotowarzysza-widziała
coś.Proszęmnieniepytaćco!
Onawie,żesprawcąjestktośzdomowników.
76
-Toczemu,dowszystkichdiabłów,nicniemówi?
-Możeniewiekto?
Goronpotrząsnąłgłowązironicznymuśmiechem.
- To nie jest zbyt przekonujące, doktorze. Nie mogę uwierzyć w pańskie wywody
psychologiczne.
Dermotwyciągnąłzkieszeniżółtąpaczkę„Marylandów”.
Zapalił papierosa i zamknął zapalniczkę z trzaskiem. Rzucił znów spojrzenie na Gorona,
które prefekta zmieszało. Dermot uśmiechnął się; uśmiech ten był wywołany zadowoleniem,
że jego teoria potwierdza się. Zaciągnął się głęboko papierosem i wypuścił kłąb dymu pod
jasneświatłożyrandola.
- Z zeznań, które pan mi przekazał - rzekł głębokim i równym głosem, który chwilami
działał prawie hipnotyzująco - wynika, że ktoś z rodziny Lawesów świadomie i bezczelnie
skłamał. - Przerwał na chwilę. - Czy zastanowi się pan nad tą sprawą jeszcze raz, jeżeli
powiempanu,naczymtokłamstwopolega?
Prefektzwilżyłusta.
Aleniezdążyłodpowiedzieć.Drzwidohalluotworzyłysięwłaśniewtymmomencie,gdy
Dermot wskazywał na nie, jak gdyby chcąc podkreślić, co ma na myśli. Zajrzała przez nie
JaniceLaweszakrywającrękąoczyprzedblaskiemświatła.
Widaćbyło,jakimprzerażeniemnapawałjątenpokój.
Rzuciłaukradkowespojrzenienapustekrzesłoprzybiurkuizesztywniała,kiedypoczuła
nieprzyjemny zapach środków dezynfekcyjnych; starała się jednak panować nad sobą.
Zamknęładrzwiioparłasięonie.Jejczarnasukniaostroodbijałaodbiałegotła.Zwróciłasię
poangielskudoDermota.
- Nie wiedziałam, gdzie pana znaleźć - powiedziała z wyrzutem. - Wyszliście do
przedpokojuinagle...-wykonałaruchobrazującynagłezniknięcie.
-Słucham,mademoiselle?-zachęcałGoron.
Janicezignorowałago,wpatrującsięprzezcałyczaswDermota.Widocznebyło,żestara
się zebrać całą odwagę, by wyrzucić z siebie dręczące ją wątpliwości. Dopiero po długiej
chwili milczenia wybuchnęła z właściwą sobie bezpośredniością: - Pan uważa, że
zachowaliśmysiępodlewstosunkudoEwy,prawda?
Dermotuśmiechnąłsię.
- Uważam, że pani zachowała się bez zarzutu. - Chociaż starał się panować nad sobą,
poczuł,żejegoszczękizacisnęłysięiżeogarniałgowściekłygniew,kredyprzypomniałsobie
odezwaniesięToby'ego.-Zatopanibrat...-NierozumiepanToby'ego!-krzyknęłaJanicei
tupnęłanogą.
-Możliwe.
- Toby ją kocha. To jest prostolinijny człowiek z nieskomplikowanymi zasadami
moralnymi.
-Sanctasimplicitas!
-Toznaczy„świętaprostota”,prawda?-zapytaławprost.
77
Patrzyłananiego,starającsięzcałejsiłyzachowaćswojązwykłąnonszalancję,alesięjej
toniezupełnieudawało.
- Zresztą nie dziwię się, ale chciałabym, żeby pan spojrzał na tę sprawę również i z
naszegopunktuwidzenia.
-Tatuśnieżyje-wskazałanakrzesłoprzybiurku-iniepotrafimyotymzapomniećanina
chwilę. Kiedy usłyszeliśmy o tym niespodziewanym oskarżeniu, to... to przecież chyba
zrozumiałe,żeniemożemyprzejśćdoporządkudziennegoipowiedzieć:„Wtymniemaani
krztyprawdy,pocowięczawracaćsobiegłowęwyjaśnieniami?”Każdybytaksamopostąpił
jakmy.
Dermotmusiałjejwduchuprzyznaćrację.Uśmiechnąłsię,jakbychcącjejdodaćodwagi.
- Dlatego też - ciągnęła Janice - chciałam panu zadać pewne pytanie. W zaufaniu. Ale
niechpozostaniemiędzynami,dobrze?
- Oczywiście - wtrącił Goron, zanim Dermot zdążył odpowiedzieć. - A... gdzie jest
madameNeill?
Janicezachmurzyłasię.
- Rozmawia z Toby'm. Mama i wuj Ben wymknęli się dyskretnie. Wracając jednak do
pytania, które chciałam panu zadać... - zawahała się. Następnie wciągnęła głęboko oddech i
spojrzałaDermotowiprostowoczy.-Pamiętapan,kilkaminuttemurozmawiałpanzmamąo
tym,żetatuśinteresowałsię...więźniami?
Niewiadomodlaczegoostatniejejsłowazabrzmiałyjakośnieprzyjemnie.
-Tak-odpowiedziałDermot.
- To właśnie przypomniało mi pewną sprawę. Pamięta pan chyba również, że dużo się
mówiło o tym, że tatuś, tego dnia, kiedy został zamordowany, wrócił z popołudniowego
spaceruwbardzozłymnastroju.Popowrocieodmówiłpójściaznamidoteatru.Byłbladyjak
śmierć i ręce mu się trzęsły. W czasie pana rozmowy z mamą przypomniał mi się pewien
wypadek,kiedytatuśwyglądałtaksamo,jaktegodnia.
-Taak?
-Mniejwięcejosiemlattemu-powiedziałaJanice-pewienfacet,nazwiskiemFinisterre,
wciągnąłojcawjakieśinteresyioszukałgo.Nieznamszczegółów,gdyżbyłamzbytmałainie
ciekawiły mnie takie sprawy. Zresztą tak samo, jak i teraz. Ale pamiętam okropną awanturę,
którątowywołało.
Goron, który przysłuchiwał się rozmowie trzymając rękę przy uchu, był bardzo
zaintrygowany.
-Tomożebyćinteresujące-powiedział-aleszczerzemówiąc,niewidzę...-Chwileczkę!
- Janice mówiła dalej do Dermota. - Tatuś nie miał pamięci do ludzkich twarzy. Ale czasem
przypominał je sobie zupełnie niespodziewanie. Kiedy pewnego dnia Finisterre rozmawiał z
nim-widzipan,niemożnabyłodochodzićstratysądownie-ojcuprzypomniałosięnagle,kim
byłtenczłowiek.
Finisterre był kryminalistą, a jego prawdziwe nazwisko brzmiało McConklin. Był
zwolnionyzwięzieniawarunkowo.
Tatuśinteresowałsięjegosprawą,aleMcConklinchybanigdygonawetniewidział,ajuż
78
napewnonieznałnazwiska.Idlategowpadł.
KiedyMcConklinzorientowałsię,żetatuśgorozpoznał,płakałibłagał,żebynieoddawać
go w ręce policji. Przysięgał, że zwróci pieniądze, mówił o żonie i dzieciach. Przysięgał, że
zrobiwszystko,jeżelitylkotatuśnieoddagozpowrotemdowięzienia.Mamaopowiadała,że
po tej rozmowie tatuś wrócił blady jak ściana i zrobiło mu się niedobrze. Bowiem szczerze
nienawidził zamykania kogokolwiek w więzieniu, nawet kryminalistów. Ale to wcale nie
znaczyło,żebyłbytegoniezrobił.
Chwilamimyślę,żewsadziłbydowięzienianawetkogośzrodziny,gdybywiedział,żeten
popełniłcośpodłego.
Janiceprzerwałanachwilę.
Wargimiałasucheimówiłaszybkobezbarwnymgłosem.
Rozglądała się niespokojnie po pokoju, jakby spodziewała się zobaczyć ojca pomiędzy
gablotami.
- Powiedział więc Finisterrowi: „Daję panu dwadzieścia cztery godziny na usunięcie się.
Po upływie tego czasu, niezależnie od tego, co pan zrobi, przekażę do Scotland Yardu
dokładne informacje o panu i jego obecnym życiu. Pański adres i pana nowe nazwisko,
wszystko to wiem”. I tatuś zrobił tak, jak zapowiedział. Finisterre umarł w więzieniu. Mama
mówiła,żeojciecwielednipotejcałejhistoriiniemógłprzyjśćdosiebie.
Widzi pan, on mimo wszystko miał słabość do tego człowieka... Ostatnie słowa Janice
wypowiedziałaznaczącymipełnymprzekonaniatonem.
- Nie chcę, żeby pan pomyślał, że jestem fałszywa. Naprawdę nie jestem! Nie mogę
jednakprzemilczećtego,comniedręczy.
- I znów spojrzała Dermotowi prosto w oczy. - Jak się panu wydaje, a może Ewa Neill
siedziałakiedyśwwięzieniu?!
79
Rozdział12
W salonie na dole Ewa i Toby zostali sami. Tylko jedna lampa ocieniona złocistym
abażuremistojącawroguoświetlałapokój.Unikalinawzajemswoichspojrzeń.Ewaszukała
torby,którejwzdenerwowaniuniemogłaznaleźć.Chodziłabezcelowopopokoju,zaglądając
ciąglewtesamemiejsca,alekiedyzbliżyłasiędodrzwi,Tobywkilkususachprzebiegłpokój
istanąłprzednią.
-Nieidzieszchybajeszcze?-zapytał.
-Szukamtorby-odpowiedziałaEwanieprzytomnie.-Imuszęjużiść.Proszęcię,odsuń
sięoddrzwi!
-Przecieżmusimyotejcałejsprawieporozmawiać!
-Cotujestdomówienia?
-Policjamyśli...-Policja,jaksłyszałeś-odpowiedziałaEwa-zamierzamniearesztować.
Lepiejwięcbędzie,jeżelispakujęswojerzeczy,prawda?Mamnadzieję,żepozwoląmizabrać
cośniecoś?
NatwarzyToby'egoodbiłosięzakłopotanie.Przetarłrękączoło.Sprawiedliwościmusisię
staćzadość.Niezdawałsobiesprawyzeswegowygląduwtymmomencie.Przekonanyoswej
wrodzonejprawości,zwyrazemtwarzypełnymmęczeństwaiheroizmu,zbrodąuniesionądo
góryzdawałsięmówić,żespełniswójobowiązek,nawetgdybytozraniłojegouczucia.
-Rozumieszchyba-powiedział-żemożesznamnieliczyć.
Niemyślnawetprzezchwilę,żeopuściłbymcięwtakiejsytuacji!
-Dziękujęcibardzo.
Toby nie wyczuwając ironii patrzył zamyślonym wzrokiem w podłogę. Głośno się
zastanawiał: - Przede wszystkim za żadną cenę nie można dopuścić do tego, żeby ciebie
aresztowano.Tojestnajważniejszarzecz.
Wątpię zresztą, czy oni naprawdę mają taki zamiar. To był prawdopodobnie bluff. Ale
pójdę dziś wieczorem do konsula brytyjskiego. Widzisz, gdyby ciebie aresztowali, nie
podobałobysiętomojejdyrekcjiwbanku.
- Sądzę, że to nie podobałoby się żadnemu z was... - Nie rozumiesz tych rzeczy. Bank
HooksonajestjednąznajstarszychinstytucjifinansowychwAnglii.Wiedzą,żekażdakobieta
musi być nieskazitelna jak żona Cezara, zresztą mówiłem ci już o tym nieraz. Nie możesz
potępiaćmnietylkodlatego,żestaramsiębronićnaszejpozycji.
Ewa starała się opanować swoje nerwy i mówić spokojnie: - Czy ty też wierzysz, że ja
zabiłamtwojegoojca,Toby?
Zdziwił ją przebłysk inteligencji, który ożywił jego zazwyczaj flegmatyczną twarz.
Zaskoczyłojąto.
-Nigdynikogoniezabiłaś!-stwierdziłstanowczoisposępniał.-Taprzeklętapokojówka
maczaławtympalcealbojajestemTurek.Ona...-Cotywieszoniej,Toby?
- Nic - odetchnął głęboko. - Ale muszę ci powiedzieć, że skrzywdziłaś mnie - jego głos
80
stawał się nieprzyjemnie kłótliwy. - Kiedy wszystko się tak dobrze i przyjemnie układało
międzynami,tyumawiaszsięztymAtwoodem.
-Wierzyszwto,comówisz?
Tobywiłsięjakwmęce.
- A w co mam wierzyć? Proszę cię, bądź szczera. Pomimo głupich żartów Janice,
naprawdę nie jestem taki staroświecki, jak ty myślisz. Pochlebiam sobie, że jestem bardzo
tolerancyjny.Niewieminiechcęnicwiedziećnatemattwojejprzeszłości.Potrafięwybaczyć
izapomniećowszystkim.
Ewazatrzymałasięispojrzałamuprostowoczy.
-Aledopioruna-Tobymówiłzcorazwiększympodnieceniem-każdyczłowiekmajakiś
swójideał.Tak,ideał!
Ikiedyzamierzaożenićsię,spodziewasię,żejegowybrankadorównujetemuideałowi.
Ewaznalazłaswojątorbę.Leżałanastolenawidocznymmiejscu,dziwne,żeprzedtemjej
nie zauważyła. Schwyciła ją, otworzyła i automatycznie zajrzała do środka. Następnie poszła
prostowkierunkudrzwi.
-Przepuśćmnie,dobrze?Chcęjużiść.
-Bądźrozsądna,niemożeszteraziść.Możeszwpaśćnapolicjęczynawetdziennikarzy,
albokogośtakiego.WtwoimobecnymnastrojumożeszpowiedziećBógwieco.
-IwywarłobytozłewrażeniewbankuHooksona,prawda?
- Rzecz jasna, że to ma znaczenie. Bądź realistką, Ewo. Wy, kobiety, nigdy tego nie
zrozumiecie.
-Zbliżasięporakolacji.
-Mógłbymnawet,tak,mógłbymnawetpójśćnato!
Mógłbym gwizdać na cały bank Hooksona, gdybym tylko był pewny jednej rzeczy. Czy
postępujeszwstosunkudomnieuczciwie,jakjawobecciebie?CocięłączyzAtwoodem?
-Nic.
-Niewierzę!
- Dlaczego więc - powiedziała Ewa - powtarzasz ciągle to pytanie? Przepuść mnie,
dobrze?
-Jaksobieżyczysz-powiedziałTobygłębokourażonyiskrzyżowałręcenapiersiach.-
Jeżeli taki jest twój stosunek do całej sprawy... Usunął się sztywno, z wyrazem obojętnej
uprzejmościizdumniepodniesionągłową.Ewazawahałasię.Kochagoprzecieżipostarasię
mukiedyśwyjaśnićswojestanowisko.Alenieteraz.Przebiegłakołoniegodohalluizamknęła
zasobądrzwi.
Ostre światła oślepiły ją na chwilę. Kiedy oczy jej przyzwyczaiły się do jasności,
spostrzegławujaBena,którypodszedłdoniejchrząkającnieśmiało.
-Och!-powiedział.-Idzieszjuż?
„Jeszczejeden!DobryBoże,jeszczejeden!”-pomyślałazewzburzeniem.
Wuj Ben był wyraźnie zakłopotany, jak ktoś, kto ukradkiem chciałby wyrazić
81
współczucie.Jednąrękądrapałsięwsiwiejącągłowę,wdrugiejtrzymał,jakbyniewiedząc,co
ztymzrobić,pogniecionąkopertę.
-Hm...byłbymzapomniał-dodał-listdociebie.
-Domnie?
WujBenwskazałgłowąwkierunkudrzwifrontowych.
-Znalazłemgodziesięćminuttemuwskrzynce,nalisty.
Widoczniektośtowrzucił.-Jegołagodne,bladoniebieskieoczywpatrywałysięwnią.-
Możecośważnego?
Ewie było obojętne, czy list jest ważny, czy nie. Rzuciła okiem na swoje nazwisko na
kopercieischowałalistdotorby.
WujBenwsadziłpustąfajkędoustipykałjągłośno.Wydawałosię,żeprowadzizsobą
wewnętrznąwalkę,abywreszciezdobyćsięnawypowiedzenieparusłów.
-Niewieleznaczęwtymdomu-powiedziałnagle-ale...alejestempotwojejstronie.
-Dziękuję.
- Zawsze... - powiedział wuj Ben. Ale kiedy wyciągnął rękę, aby dotknąć jej ramienia,
Ewainstynktowniecofnęłasiędotyłu.WujBenzesztywniał,jakbygouderzyławtwarz.
-Cosięstało,mojadroga?
-Nic.Przepraszam.
-Takjakztymirękawiczkami,co?
-Jakimirękawiczkami?
-Wieszdobrze-powiedziałiutkwiłswojełagodneoczywjejtwarzy.-Pracowałemprzy
samochodziewmoichbrązowychrękawiczkach.Dlaczegotociebietakzdenerwowało?
Ewaodwróciłasięiwybiegłazdomu.
Naulicyściemniałosięjuż.Łagodnywrześniowywieczórzdawałsiębyćnawetbardziej
ożywczy niż wiosenny. Białawe światło ulicznych lamp migotało pomiędzy kasztanami. Po
duszącej atmosferze willi „Bonheur” Ewa miała wrażenie, że wyrwała się na wolny świat.
Byłojednakmałoprawdopodobne,abypozostaławtymwolnymświeciezbytdługo.
Brązowerękawiczki!Brązowerękawiczki!Brązowerękawiczki!
Minęłafurtkęiprzystanęławcieniuogrodzenia.
Chciała być sama, zupełnie sama, odizolowana od głosów pełnych podejrzeń oraz
sondującychspojrzeń,wciemnościach,gdzieniktniebędziemógłjejdojrzeć.
„Tywariatko-mówiłasobiewmyśli-dlaczegoniepowiedziałaśpoprostu,cowidziałaś?
Dlaczegoś nie powiedziała, że ktoś w tym domu w brązowych rękawiczkach jest
świętoszkowatymhipokrytą?Dlaczegotesłowaniemogłyciprzejśćprzezgardło?Czymato
być lojalność w stosunku do nich? Czy strach, że po takim oskarżeniu odsuną się jeszcze
bardziejodciebie?AmożelojalnośćwstosunkudoToby'ego,którypomimoswoichbłędów
jestwkażdymrazieuczciwy?Aleniepotrzebujeszbyćwięcejlojalnawobecnich.Nie.Teraz
jużnie”.
Hipokryzja zawsze doprowadzała Ewę do pasji. Oczywiście cała rodzina nie mogła być
82
winna.Wszyscy,pozajednąosobą,bylitaksamowstrząśnięciiprzerażeni,jakona.Alektoś,
kto razem z innymi patrzył na. Ewę pełnymi wyrzutu oczami, dokonał morderstwa tak
spokojnie,jakbyzabijałmuchę.
A wszyscy oni - sama myśl o tym wywoływała wściekłość w sercu Ewy - gotowi byli
potraktowaćjąjakladacznicę,wobecktórejraczyliokazywaćtolerancjaiłaskawiewybaczać
jejgrzechy.Być możeprzesadza trochę.Wszyscybyli bardzozdenerwowani. Mielipełne do
tego prawo, aby stracić równowagę. Ale Ewa nie mogła znieść tego ich protekcyjnego
traktowania.
Cojączekawnajbliższejprzyszłości?
Oczywiściewięzienie!
Toniemożebyćprawda!Toniemożebyć...!
Trudno powiedzieć, czy przez przypadek, czy świadomie, tylko dwie osoby odniosły się
doniejpoprzyjacielsku.
Wspomnienie to pokrzepiło ją bardzo. Jedna z nich, to pogardzany rozpustnik, Ned
Atwood,którynigdyjednaknieudawałwzorucnoty.Nawettracącprzytomnośćskłamał,aby
ją chronić. Drugą osobą był ten doktor. Nie mogła sobie przypomnieć jego nazwiska.
Pamiętałatylkowyrazjegotwarzy.Błyszczące,ciemneoczypełnenienawiścidlahipokryzji,o
błyskotliwejinteligencji.Swoimironicznymgłosem,którytakstanowczozabrzmiałwsalonie
państwaLawesów,zrobiłwyłomwtejdusznej,zakłamanejatmosferze.
Najważniejszebyłojednak,czypolicjauwierzyNedowi,kiedytenpowieim,cosięstało
wrzeczywistości.
Nedbyłjednakchory,ranny,nieprzytomny.Lekarzewątpią,czyutrzymajągoprzyżyciu.
Przejętagrożącymjejniebezpieczeństwem,zapomniałaotym,jakciężkibyłjegostan.Amoże
machnąć,rękąnacałyklanLawesówiwrócićdoNeda?
Chwilowoniemożezatelefonowaćaninapisaćlistudoniego...List...PalceEwyzacisnęły
sięnatorebce.Otworzyłająispojrzałauważnienapogniecionąkopertę.
Pewnym krokiem przeszła na drugą stronę ulicy des Anges i zatrzymała się pod uliczną
latarnią,niedalekoswojejfurtki.
Dokładnie obejrzała zapieczętowaną szarą kopertę ze swoim nazwiskiem, wypisanym
drobnym pismem. List był doręczony bezpośrednio, wrzucony do skrzynki domu, w którym
niemieszkała.Zwykłakopertaniemożezawieraćnicstrasznegoanigroźnego.A,jednakEwa
czuła,jakciężkouderzałojejserce,kiedynerwoworozdzierałakopertę.Wśrodkuznajdowała
siękrótkawiadomośćwjęzykufrancuskimbezpodpisu.
„Jeżelichcepaniuzyskaćinformacje,któremogąsiępaniprzydaćwjejobecnejsytuacji,
proszęzgłosićsięnaulicędelaHarpe,numer17.Możnaprzyjśćokażdejporzepodziesiątej
wieczorem. Drzwi są otwarte. Proszę wejść” W górze szumiały liście. Ich poruszające się
cieniepadałynaszarypapier.
Ewa podniosła oczy. Przed nią była jej własna willa, gdzie Yvette Latour czekała z
posiłkiem, który miała przyrządzić w zastępstwie nieobecnej kucharki. Ewa złożyła kartkę i
wsunęłajązpowrotemdotorebki.
Niezdążyłajeszczedotknąćdzwonka,kiedynienagannaYvetteotworzyładrzwi,ztwarzą
83
jakzwyklebezwyrazu.
-Kolacjajestjużgotowa-powiedziała.-Jestgotowaodpółgodziny.
-Niejestemgłodna.
-Musipanicośjeść,madame.Trzebajeśćkonieczniedlapodtrzymaniasił.
-Poco?-zapytałaEwa.
Idącwkierunkuschodówotarłasięoswojątowarzyszkęwjasnym,maleńkimjakpudełko
hallu,błyszczącymodluster.
Nagleodwróciłasięirzuciłaostropytanie.Nigdysobiedotychczasnieuświadamiałatak
jasnofaktu,żeonaiYvettebyłysamewdomu.
-Pytamsiępoco?-powtórzyłaEwa.
-Doprawdy,madame-Yvettezniespodzianądobrodusznościąuchyliłasięodwyzwania.
Oparła na biodrach dłonie, silne jak ręce zapaśnika, i powiedziała: - Podtrzymanie sił jest
koniecznedlanaswszystkichwtymżyciu,prawda?
- Dlaczego tej nocy, kiedy sir Maurycy został zabity, zamknęłaś drzwi od wewnątrz,
żebymniemogłasiędostaćdodomu?
Wciszy,którazapadła,wyraźniesłychaćbyłotykaniezegarów.
-Madame?
-Słyszałaśmnie!
-Słyszałam,madame,alenierozumiem.
- Co powiedziałaś o mnie policji? - domagała się Ewa. Czuła, jak jej serce ścisnęło się i
policzkizaczęłypłonąć.
-Madame?
-Dlaczegomójbiałykoronkowyszlafrokniewróciłzpralni?
- Niestety, madame! Trudno mi powiedzieć. Czasami trzymają tak długo. Kiedy pani
będziejadłakolację?
WyzwanieupadłoirozbiłosięjakjedenzporcelanowychtalerzysirMaurycego.
-Mówiłamcijuż,niechcęjeść-powiedziałaEwastawiającnogęnapierwszymstopniu
schodów.-Idędoswojegopokoju.
-Możeprzynieśćparękanapek?
-Dobrze.Itrochękawy.
-Takjest,madame.Czywychodzipanidzisiajwieczorem?
-Możliwe.Niewiemjeszcze.
Ewapobiegłanagórę.
Adamaszkowe zasłony w sypialni były zaciągnięte i światło paliło się nad toaletką. Ewa
zamknęładrzwizasobą.Niemogłazłapaćtchu,wydawałosięjej,żezamiastsercamawielką
pustkę, w której nieregularnie pulsowało tętno; kolana się jej trzęsły, a krew uciekła z
policzków.Ciężkoopadłanafoteliusiłowałasięuspokoić.
„UlicadelaHarpe,numer17.UlicadelaHarpe,numer17.
84
UlicadelaHarpe,numer17”.
W sypialni nie było zegara. Ewa prześliznęła się do pokoju gościnnego, skąd przyniosła
zegar.Tykaniebrzmiałowjejuszach,jakbombazegarowa.
Postawiłagonakomodzieiweszładołazienki,abyobmyćtwarziręce.Kiedypowróciła,
nabocznymstolikustałjużtalerzzkanapkamiikawą.Niemogłajednaknicjeść,wypiłatylko
trochę kawy i wypaliła kilka papierosów. Tymczasem wskazówki zegara przesunęły się z
godzinywpółdodziewiątejnadziewiątą,apotemdalejwkierunkudziesiątej.
KiedyśwParyżubyłaobecnanaprocesieomorderstwo.
Zaprowadził ją tam Ned, uważając to za świetny kawał. Najwięcej zadziwił ją hałas,
panującynasalisądowej.Sędziowie,abyłoichwielu,wbiałychżabotachibiretachzpłaskimi
denkami, zarzucali podsądnego gradem pytań, podobnie jak i prokurator. Zmuszali go w ten
sposóbdoprzyznaniasię.Wtedywydawałosięjejtowszystkobardzodziwneinieprzyjemnie
śmieszne.Aleniebyłotośmiesznedlategonieszczęśnikaoponurejtwarzy,któregowłaśnie
oskarżano. Odpowiadał krzykliwie, wpijając się brudnymi paznokciami w brzeg ławy
oskarżonych. Kiedy wprowadzali go na salę sądową, zamki zaskrzypiały w drzwiach
wychodzących na korytarz cuchnący karbolem. Siedząc teraz w swojej sypialni Ewa poczuła
nagle ten zapach. Uświadomiła sobie, co może ją czekać w najbliższej przyszłości. Była tak
zaabsorbowanaswoimimyślami,żeniesłyszałahałasunaulicy.
Usłyszałajednakdzwonekoddrzwi.
Z parteru doszedł ją szmer głosów, a potem szybki tupot nóg tłumionych chodnikiem
leżącymnaschodach.ToYvettewchodziłanagóręszybciejniżjejsiętokiedykolwiekdotąd
zdarzyło.Zapukaładodrzwisypialni.
-Nadolejestkilkupolicjantów,madame-zawiadomiła.
Radosny ton jej głosu i jawna satysfakcja z dobrze wykonanego zadania odebrały Ewie
możność powiedzenia choć jednego słowa. - Czy mam im powiedzieć, że pani zaraz do nich
zejdzie?
Yvetteumilkła,alejejgłosbrzmiałjeszczewuszachEwy.
-Zaprowadźichdosalonu-Ewausłyszaławreszcieswójgłos.-Zejdętamzachwilę.
-Takjest,madame.
Gdytylkodrzwisięzamknęły,Ewazerwałasięnarównenogi.Wyjęłazgarderobykrótkie
futerko,którenarzuciłanaramiona.Zajrzaładotorby,abyupewnićsię,czymapieniądze.
Wtedydopierozgasiłaświatłoicichowyśliznęłasiędohallu.
Omijając obluzowany pręt, zbiegła ze schodów tak lekko, że nikt jej nie usłyszał.
Dokładniewyliczyłasobieczas,któryzajmieYvettezejścienadółiprzeprowadzeniepolicjiz
pokoju frontowego do salonu, tak że w wyobraźni widziała każdy jej ruch. Szmer głosów
dobiegał teraz z salonu; przez uchylone drzwi widać było plecy Yvette i jej rękę uniesioną
zapraszającymruchemwkierunkuprzedstawicieliprawa.KątemokaEwadostrzegłaczyjśnos
i wąsy; była jednak pewna, że nikt jej nie zauważył. Nie minęły sekundy, kiedy z ciemnej
jadalniprzeszładojeszczeciemniejszejkuchni.
Podobnie jak niedawno temu, znowu odsunęła zamek przy tylnych drzwiach. Ale tym
razemzamknęłajezasobąsama.
85
Gdy wchodziła na schodki prowadzące do mokrego od rosy ogródka na tyłach domu,
światła latarni morskiej przepłynęły ponad jej głową. Szybko przeszła przez furtkę na wąską
uliczkę. Nie spotykając nikogo natychmiast złapała taksówkę na zamglonym Boulevard du
Casino.
-UlicadelaHarpe17-powiedziała.
86
Rozdział13
-Czytotu?
-Tak,madame-odpowiedziałkierowca.-UlicadelaHarpe17.
-Czytodommieszkalny?
-Nie,madame,sklep.Kwiaciarnia.
Ulica de la Harpe znajdowała się w niezbyt eleganckiej części La Bandelette, blisko
promenadyiwybrzeża.Większośćangielskichdorobkiewiczów,zwolennikówLaBandelette,
odnosiłasięzpogardądotejdzielnicy,ponieważwyglądałazupełniejakWestonsuper-Mare,
PaingtonalboFolkestoneczyinneangielskiekąpielisko.
W dzień ta część miasta pulsowała życiem. Było to rojowisko małych uliczek i sklepów
zapełnionych kolorowymi pamiątkami, najeżonych zabawkami, łopatkami, kubełkami i
wiatrakami. Żółte reklamy Kodaka sąsiadowały z szyldami barów. Ale podczas coraz to
dłuższych, jesiennych nocy większość uliczek była nie oświetlona i robiła przygnębiające
wrażenie. Taksówka wjechała w ciemną czeluść wysokich domów krętej ulicy de la Harpe.
Kiedy zatrzymała się przed ciemnym sklepem, Ewa musiała zwalczyć w sobie paniczną
niechęćprzedopuszczeniembezpiecznegownętrzasamochodu.
Ewa siedziała z jedną ręką na klamce wpół otwartych drzwi, patrząc na kierowcę
oświetlonegojedynienikłymświatełkiemlicznika.
-Kwiaciarnia?-powtórzyła.
-Takjest,madame.-Kierowcawskazałnabiałąemaliowanątabliczkę,ledwiewidoczną
na tle ciemnej szyby wystawowej. - „Rajski Ogród. Duży wybór kwiatów. Sprzedaż na
miejscu”.
Zamkniętejuż-dodałwyjaśniająco.
-Widzę.
-Czyzawieźćpaniągdzieindziej?
-Nie.Dziękuję.-Ewawysiadłaztaksówki,alejeszczesięwahała.-Czyniewiepan,kto
jestwłaścicielemtegosklepu?
-Właścicielem?Nie-odpowiedziałkierowcapogłębokimzastanowieniu.-Niewiem,kto
jest właścicielem, ale znam dobrze kierowniczkę tego sklepu. Nazywa się mademoiselle
Latour,znanajakomademoisellePrue.Bardzodystyngowanamłodadama.
-Latour...?!
-Tak,madame,czyźlesiępaniczuje?
-Nie.Niewiepanczasem,czymaonakrewną,siostręlubciotkę,YvetteLatour?
Kierowcaspojrzałnaniązezdziwieniem.
-Nie,nie,tegotoniewiem.Żałuję,madame,aleniewiem.
Znamtylkosklep.Nowiutki,jakspodigły,iładnyjaksamamademoisellePrue.
WpółmrokuEwapoczułaraczej,niżdostrzegła,jegozaciekawionespojrzenie,utkwione
87
wjejtwarzy.
-Czymamzaczekaćtutajnapanią?
-Nie.Tak!Tak,lepiejniechpanzaczeka.
Chciałamuzadaćjeszczejednopytanie,alerozmyśliłasię.
Odwróciłasięiszybkoprzeszłaprzeztrotuardokwiaciarni.
Siedzący w taksówce cierpliwy kierowca pomyślał sobie: „Mój Boże, ale ładna babka ta
Angielka.Całkiemmożliwe,żePruezabawiałasięzchłopemmojejpasażerki,aterazmadame
przyjechała zemścić się... W tym wypadku... Marcel, chłopie, wrzucaj bieg i wyrywaj stąd
szybko, bo gdyby tak zaczęły się oblewać witriolem... Chociaż zdaje się, że Anglicy niezbyt
częstooblewająsięwitriolem.Alezatocharakterymająstraszne.Małotorazywidziałem,jak
mężuśzalałsobiepałę,amagnifikagorugała.Tak...tomożebyćbardzoprzyjemneiciekawe,
nie ma obawy o śmiertelny wypadek. No, poza tym jest mi już winna osiem franków i
czterdzieścicentymów”.
MyśliEwyniebyłytakieprosteijasne.
Zatrzymała się przed drzwiami sklepu. Obok znajdowała się czysta lśniąca szyba
wystawowa,przezktórąniewielemożnazobaczyć.Sierpksiężycawidocznyprzedciemnymi
dachamiodbijałsięwniejiszkłobyłonieprzezroczystejaklustro.
„Możnaprzyjśćokażdejporzepodziesiątej.Drzwisąotwarte.Proszęwejść”.
Ewaprzekręciłagałkęidrzwiotworzyłysię.
Pchnęłajeszeroko,oczekującdźwiękudzwonkanadgłową.
Nicniezamąciłopanującejciszyiciemności.Zostawiającdrzwiszerokootwarte,niebez
pewnego strachu, choć nieco uspokojona obecnością taksówkarza czekającego na ulicy, Ewa
weszładosklepu.
Inadalniebyłożadnegoznakużycia.
Chłodne,wilgotneiaromatycznepowietrzeuderzyłojąwtwarz.Sklepbyłniewielki.Po
prawej stronie koło okna z niskiego sufitu zwisała na łańcuchu klatka na ptaki, zasłonięta
materiałem. Światło księżyca nadawało kwiatom zapełniającym sklep upiorne kształty, a na
jednąścianęrzucałocieńwieńcapogrzebowego.
Minęła ladę i kasę, pomiędzy pomieszanymi zapachami kwiatów, rozcieńczonymi
wilgocią, i wtedy zauważyła smugę żółtego światła z tyłu sklepu. Prześwitywało ono spod
portiery,któraosłaniaładrzwiprowadzącedopomieszczeniazasklepem.
Wtymmomenciegłoskobietyzadźwięczałzzaportiery.
-Ktotam?-zapytanopofrancusku.
Ewapostąpiłaparękrokównaprzódiodchyliłaportierę.Jużpierwszyrzutokawystarczył
dla rozpoznaj nia atmosfery tam panującej. Było to typowe zacisze domowe w
drobnomieszczańskimdomu francuskim.Mały przytulnypokój ze ścianamiobitymi tapetą w
złymguście,alebardzoswojską.
Gzyms kominka zabudowany drewnianymi półeczkami o licznych przegródkach,
otaczającymi lustro. Na palenisku kominka płonął jasny ogień buchający z brykietów, które
Francuzinazywają„boulet”.Naśrodkupokojustałstół,ananimlampaosłoniętaabażuremz
88
frędzelkami.Byłateżsofazpoduszkamiilalkami.Nadpianinemwisiałaoprawionawramkę
rodzinnafotografia.
NafotelukołolampysiedziaławygodniemademoisellePrue.
Ewa nigdy jej przedtem nie widziała, ale Goron czy Dermot Kinross rozpoznaliby ją od
razu.Ubranabyłazesmakiem.
Kołoniejnastolikustałkoszyczekzprzyboramidoszycia.
Właśnie odgryzała zębami nitkę, którą zeszywała pasek do pończoch. Ta jej czynność,
bardziej jeszcze niż cokolwiek innego, nadawała całej scenie przytulną atmosferę
nieskrępowanejwygody.
NaprzeciwkoniejsiedziałTobyLawes.
Pruepodniosłasięzfotela,odkładającnastolikigłęznitkąipasek.
- Ach, to pani! - powiedziała żywo. - A więc otrzymała pani moją kartkę? To dobrze.
Proszęwejść.
Zapanowałodługiemilczenie.
Pierwszym odruchem Ewy, należy to stwierdzić z ubolewaniem, było roześmianie się
Toby'emu prosto w twarz. Ale to nie było śmieszne. To wcale nie było śmieszne... Toby
siedziałsztywno.SpoglądałnaEwęjakurzeczony,niemogącoderwaćodniejoczu.Zdawało
się, że z ciemnoczerwonego rumieńca, który powoli oblewał mu twarz, krew wytryśnie na
policzki. Gdyby ktoś chciał zrobić rachunek jego sumienia, mógłby wszystko odczytać
wypisane z męczącą wyrazistością w każdej linii jego twarzy. Każdy mężczyzna, gdyby
zobaczyłgowtejchwili,współczułbymu.
Ewapomyślała:„Jachybazwariowałam”.
-Pani...Paninapisałatenlist?-usłyszałaswójgłos.
-Przykromi,madame-odpowiedziałaPrueztrochęniepewnymuśmiechemiprawdziwą
troskąwgłosie.-Alemuszębyćpraktyczna.
PodeszładoToby'egoiprzelotniepocałowałagowczoło.
-BiednyToby-powiedziała-jużtakdługojestemjegoprzyjaciółką,ajednakniczegonie
mogęmuwytłumaczyć.
Teraztrzebamówićotwarcie.Prawda?
-Tak-zgodziłasięEwa.-Koniecznie.
ŁadnatwarzPruezpowrotemstałasięopanowanaipewnasiebie.
- Madame, ja nie jestem kobietą lekkich obyczajów. Jestem młodą dziewczyną, z
porządnejiuczciwejrodziny.-Wskazałanafotografięnadpianinem.-Tojestmójpapa.To
jestmojamama.TojestwujArsene.AtomojasiostraYvette.Jeżeliczasemulegam,jakiejś
słabości...no,cóż.Czyniejesttoprzywilejemkażdejkobietymającejludzkieuczucia?
EwapatrzyłanaToby'ego.
Tobyzacząłpodnosićsięzfotela,jednakżezmieniłzdanieiusiadłzpowrotem.
-Proszępamiętać-powiedziałaPrue-żetobyłodlamnieoczywiste...wkażdymrazieja
taktowswojejnaiwnościrozumiałam...żeintencjepanaLawesabyłyuczciweiżezamierza
89
sięzemnąożenić.Atunagleukazujesięwprasiezawiadomienieojegozaręczynachzpanią.
Nie, nie, nie! - jej głos zabrzmiał głucho. - Pytam panią! Czy to było uczciwe? Czy to było
sprawiedliwe?Czytakrobiczłowiekhonoru?
Wzruszyłaramionami.
- Cóż, ale ją znam mężczyzn! A siostra moja Yvette wścieka się. Mówi, że znajdzie
sposób,abyzerwaćtezaręczynyipchnąćmniewramionapanaLawesa.
-Czytoprawda?-zapytałaEwa,któradopieroterazzaczęłarozumiećpewnerzeczy.
- Ale ja nie jestem taka! Nie będę latać za żadnym mężczyzną. Mniejsza z tym! Jeżeli
Tobyjesttakidrań,tonieonjedennaświecie.Alenależymisię...imyślę,żemadamejako
kobietazgodzisięzemną,żenależymisięjakaśmałarekompensatazastratęczasuizdeptanie
moichuczuć.Prawda?
Tobyodzyskałgłos.
-Tynapisałaśdoniejlist?...-zacząłzduszonymgłosem.
Prue nie zwracała na niego uwagi. Od czasu do czasu uśmiechała się do niego czule i z
roztargnieniem.TylkozEwąmiałasprawędozałatwienia.
- Zapytałam go, czy otrzymam zadośćuczynienie, tak, abyśmy mogli rozstać się w
przyjaźni.Życzęmujaknajlepiej.
Powinszowałam zbliżającego się małżeństwa, ale zbył mnie niczym mówiąc, że jest
spłukany.
SpojrzeniePruewyraźniedawałodozrozumienia,coonaotymmyśli.
- A potem umarł jego papa. Bardzo to smutne - Prue wyglądała na szczerze przejętą - i
przez cały prawie tydzień nie niepokoiłam go wyrażaniem mojego współczucia. Mówił mi
zresztą, że jako główny spadkobierca ojca będzie mógł postąpić ze mną wspaniałomyślnie.
Ale,niechpaniuważa.Wczorajusłyszałamodniego,żeinteresyjegoojcasąwzłymstanie,że
zostało niewiele pieniędzy. A tymczasem mój sąsiad, antykwariusz Veille, dopomina się o
zapłacenie za rozbitą tabakierkę nieprawdopodobną wprost sumę siedmiuset pięćdziesięciu
tysięcyfranków.
-Tenlist...-zacząłToby.
PruenadalzwracałasiętylkodoEwy.
-Tak,napisałamgo-przyznała.-MojasiostraYvetteniewieotym.Tobyłmójpomysł.
-Dlaczegopanitozrobiła?-spytałaEwa.
-Madame,panisiępyta?
-Tak.Pytamsię.
-Dlakażdego,ktomaodrobinęrozsądku-powiedziałaPruezwzrastającymwyrzutem-
jesttozupełnieoczywiste...-PodeszładoToby'egoipogładziłagopowłosach.-Bardzolubię
tegobiednegoToby...Dżentelmen,októrymbyłamowa,skoczyłnarównenogi.
-No,alecóż!Niejestembogata.Chociażmyślę,żepaniprzyzna-tłumaczyładalejPrue,
kołyszącsięnapalcachiprzeglądającsięzzadowoleniemwlustrzewiszącymnadkominkiem
-żejaknamojewarunki,dajęsobieświetnieradę,prawda?
-Znakomicie!
90
- No więc! Wszyscy mówią, że pani jest bogata. Na pewno zatem jako osoba rozsądna i
subtelnarozumiepaniterzeczybeżtłumaczenia.
-Nie,wdalszymciągunie...-PanichcewyjśćzamążzamojegobiednegoToby'ego.
Jestem niepocieszona, że muszę go stracić, ale jednocześnie mam swoją dumę. Jestem
niezależna. Nie wtrącam się do niczyich spraw. Muszę jednak być praktyczna. Jeżeli więc
madame zgodzi się na wypłacenie mi małego odszkodowania, jestem pewna, że wszystkie
sprawymożnabędzieuregulowaćzobustronnymzadowoleniem.
Ponowniezapadłodługiemilczenie.
- Dlaczego pani się śmieje? - zażądała wyjaśnienia Prue zupełnie innym i dużo
ostrzejszymgłosem.
- Przepraszam bardzo. Wcale się nie śmiałam. To znaczy... nie naprawdę. Czy mogę
usiąść?
- Ależ oczywiście. Jak mogłam zapomnieć o zasadach dobrego wychowania? Tutaj, na
tymkrześle.ToulubionemiejsceToby'ego.
Rumieniec zażenowania i upokorzenia, że został tutaj przyłapany, znikł z twarzy
Toby'ego.Niewyglądałjużjakobrazwiny, jakbokseronieprzytomnychoczachpodkoniec
piętnastejrundy.
Wyprostował się, a na jego twarzy ukazało się obłudne oburzenie. Natura człowieka
pozostaje zawsze jego naturą, czy to się komu podoba, czy nie. Znalazł się w kłopotliwej
sytuacji.
Iwłaśnieto,żeznalazłsięwtakiejsytuacji,musiałodbićsobienakimś-wszystkojedno
nakim.
-Wynośsię!-powiedziałdoPrue.
-Cotakiego?!
-Powiedziałem,wynośsię!
-Czyprzypadkiemniezapominasz...-wtrąciłaEwatakzimnymiostrymtonem,żeToby
ażzmrużyłoczy.-Czyniezapominasz,żetojestdommademoiselleLatour?
-Nicmnienieobchodzi,czyjtodom.Toznaczy...ZszalonymwysiłkiemTobyopanował
się.Ścisnąłskroniedłońmi.
-Wyjdźstąd!-zażądał.-Proszę,idź.Odejdź!Chcęporozmawiaćzmadame.
NiepokójznikłztwarzyPrue,odetchnęłagłębokoibyłaznówpełnażyczliwości.
- Oczywiście - powiedziała pogodnie - madame będzie chciała przedyskutować rodzaj
odszkodowania?
-Cośwtymrodzaju-zgodziłasięEwa.
- Ja jestem rozsądna - powiedziała Prue. - Proszę mi wierzyć, jestem szczęśliwa, że
madame okazała taką szlachetność w zaakceptowaniu tej całej sytuacji. Muszę przyznać, że
przezchwilębyłamjużniespokojna.Idęnagórę.Jeżelipaństwobędąchcielimniezobaczyć,
proszę uderzyć szczotką w sufit, to zejdę natychmiast. A więc do zobaczenia, madame, do
zobaczenia.
91
Zabrawszyzestołupasekdopończoch,igłęinici,pannaPrueskierowałasiędodrzwiw
tyle saloniku. Życzliwie skinęła im głową, uśmiechem podkreślając urodę swoich oczu, ust i
zębów.Odpłynęła,niosączasobązapachkwiatów.Staranniezamknęładrzwi.
Ewapodeszładofotelastojącegoprzystoleiusiadła.Niepowiedziałaanisłowa.
Toby poruszył się niespokojnie. Odsunął się od niej i oparł łokcie na gzymsie kominka.
Nawet mniej wrażliwy człowiek niż Toby Lawes odczułby, iż atmosfera naładowana była
elektrycznością,jakpodczaszbierającejsięburzy.Niewielechybakobietznalazłosięwtakiej
sytuacji, jak Ewa w tej chwili. Po tych wszystkich cierpieniach i ranach, jakie jej dzisiaj
zadano,miałapełneprawożądaćzadośćuczynienia.Każdybezstronnyczłowiekrozumiałbyją
doskonale, gdyby reagowała ostro, żądała, rewanżu i szukała zemsty na przeciwniku. Ale
człowiekpostronnyniezawszejestnajlepszymsędziąsytuacji.Wpokojupanowałomilczenie.
Toby stał wsparty łokciami o gzyms kominka, zgarbił się chowając głowę w ramionach. Od
czasudoczasurzucałnaEwęniespokojnespojrzenie,niewiedząc,cogoczeka.
AleEwawyrzekłatylkojednosłowo:-Więc?
92
Rozdział14
-Słuchaj-wybuchnąłTobywswójbezpośrednisposób.
-Jestmicholernieprzykro!
-Przykro?
-Toznaczy...żeśsiędowiedziałaotymwszystkim.
-Och,aczyniejesteśprzerażony,żedyrekcjabankusięrównieżotymdowie?
Tobyzastanowiłsięnadtymchwilę.
-Nie,niemaobawy-zapewniłją.KiedyspojrzałnaEwę,uczucieulgiodbiłosięnajego
twarzy.-Słuchaj,tyśsiętymniepokoiła?
-Możliwe.
- Nie, zapewniam cię, że nie ma obawy - powiedział Toby gorąco. - Myślałem o tym,
oczywiście. Ale wszystko jest w porządku, dopóki nie wywoła otwartego skandalu. O to
właśniechodzi,uniknąćotwartegoskandalu.Pozatymmożnażyć,jaksięchce.Międzynami-
rozejrzałsięwprawoilewo-staryDufour,naszdyrektor,maswojegokociakawBoulogne.
Fakt!Wszyscyotymwiedząwbiurze.Oczywiście,mówięcitowzaufaniu.
-Oczywiście.
Twarz.Toby'egopoczerwieniała.
- Czy wiesz, co tak bardzo w tobie cenię, Ewo? - wybuchnął. - Że jesteś tak cholernie
wyrozumiała.
-Och!
- Tak - powiedział Toby unikając jej oczu. - Nie powinniśmy mówić o takich sprawach.
To nie jest temat do rozmowy z jakąkolwiek przyzwoitą kobietą, a już najmniej z tobą. Ale
skoroprzekroczyliśmypewnegranice...cóż,taktowszystkowygląda.
- Tak, przekroczyliśmy pewne granice... - Większość kobiet dostałaby ataku histerii.
Mówiętobezowijaniawbawełnę.Niemaszpojęcia,jakieokropnebyłydlamnieteostatnie
tygodnie,jeszczeprzedśmierciąojca.Możezauważyłaś,żeniebyłemtakipogodnyiwesoły
jak zwykle. Ta zdzira z góry - Ewa zdrętwiała - mówię ci, to najgorsza gangrena, jaką
kiedykolwiekspotkałemwżyciu.Nawetniewyobrażaszsobie,coprzeszedłem.
-Itojest...-Ewazapytałapowoli-itojestwszystko,comaszmidopowiedzenia?
Tobyzamrugałpowiekami.
-Wszystko,comamcidopowiedzenia?
Ewabyładoskonalewychowana.AlebyłatakżecórkąstaregoJoeNeillazMłynówNeilla
w Loomhalt, w hrabstwie Lancaster. Tak jak stary Joe, umiała, gdy trzeba, zdobyć się na
maksymalną dozę cierpliwości, ale istniały takie sprawy, których absolutnie nie mogła
ścierpieć.
Kiedy tak siedziała w fotelu mademoiselle Prue, wydawało się jej, że cały pokój widzi
poprzezlekkąmgłę.ZobaczyłatyłgłowyToby'ego,odbijającejsięwlustrzenadkominkiem;
93
pomiędzywełniastymiwłosamijaśniałamałałysina,niewiększaniżmonetasześciopensowa.I
towłaśnie,niewiadomodlaczego,spowodowałojejwybuch.
Ewawyprostowałasię.
-Czyprzypadkiemnieprzyszłocidogłowy-krzyknęłaEwa-żejesteśskończonakanalia
iłajdak?!
Tobyniemógłuwierzyćwłasnymuszom.
- Nie przyszło ci do głowy - powiedziała Ewa - że twoje wzniosłe kazania na temat
moralności, którymi raczyłeś mnie po całych dniach, były cholernie śmieszne? Odgrywałeś
rycerzabezskazy,mówiłeśowielkichideałachiniezłomnychzasadach,ajednocześnieprzez
całyczasnaszejznajomościhodowałeśsobiedziewczynęwtymprzytulnymgniazdku...Toby
byłprzerażony.
- Coś takiego, Ewo - powiedział. - Co ty mówisz? - Rozejrzał się szybko i nerwowo po
pokoju,jakbyspodziewałsię,żezachwilęstanietwarząwtwarzzdyrektorembanku,panem
Dufour.
-Tak,właśnietak!-powiedziałaEwa.-Dojasnejcholery!
-Nigdyniespodziewałemsięusłyszećtakichwyrazówztwoichust.
-Wyrazów!Aczyny?
-Cozaczyny?
-Raczyszwybaczyćizapomniećotym,cojarobię,nieprawda?Myślę,żemógłbyśty...
patetyczny obłudniku! A gdzie te twoje ideały? Ty prostolinijny, młody człowieku z tak
czystymiświętymkodeksemmoralnym?
Tobybyłwięcejniżzaniepokojony,byłgłębokowstrząśniętyizdumiony.Popatrzyłnanią
wtensamsposóbjakjegomatka,mrużącoczyjaktypowykrótkowidz.
- Ale to całkiem co innego - zaprotestował zgorszony takim tonem, jakby wyjaśniał
dzieckucośoczywistego.
-Och,całkiemcoinnego?
-Tak,całkiemcoinnego.
-Dlaczego?
Toby walczył ze sobą. Czuł się zupełnie tak, jakby mu kazano wyjaśnić system
międzyplanetarnyalbokonstrukcjęwszechświatawparujednosylabowychsłowach.
-MojadrogaEwo!Mężczyznaczasamiodczuwa...jakbytopowiedzieć...impulsy.
-Atymyślisz,żekobietanie?
-Och-warknąłToby-przyznajeszsięwięc?
-Doczego?
-ŻezaczęłaśodnowaaferęztymłajdakiemAtwoodem?
-Tegoniepowiedziałam.Powiedziałam,żekobieta...-Ooo,nie-powiedziałTobykręcąc
głową, jak ktoś wszechwiedzący. - Porządna kobieta nigdy. Tu się właśnie różnimy. Jeżeli
odczuwategorodzajuimpulsy,toznaczy,żeniejestdamą,atymsamymjestniegodna,żeby
jąpostawićnapiedestale.Dlategowłaśniejestemzdumiony,Ewo.Pozwolisz,żebędęmówił
94
szczerze,Ewo?Zanicnaświecieniechciałbymzranićtwoichuczuć.Wieszotymdobrze.Ale
jeżeli mam być uczciwy, nie mogę zataić tego, co myślę. Wydaje mi się, że widzę ciebie w
nowymświetle.Wydajemisię...Ewanieprzerywałamu.
Poczuła jakiś swąd. Zauważyła, że Toby stanął zbyt blisko ognia; szary materiał jego
garnituruzacząłsiętlićnamankietachspodni.Zaparęsekund,kiedyzmienipozycję,samto
poczuje.Alesiętymnieprzejęła.
Ich sam na sam zostało przerwane przez Prue, która po zastukaniu do drzwi, wpadła do
pokojuiprzepraszając,nerwowopodeszładostolika.
-Moja...mojabawełna-tłumaczyłasię.-Potrzebnymijestnowykłębekbawełny.-Prue
zaczęła przetrząsać koszyk z przyborami do szycia, a tymczasem Toby jęknął z bólu, kiedy
sparzyłgotlącysięmateriałspodni.NatenwidokEwaomalniepodskoczyłazradości.
-DrogiToby-kontynuowałaPrue-imadame,czymogęprosić,żebyścieniekrzyczelitak
głośno. Tutaj mieszkają sami przyzwoici ludzie i taki hałas na pewno nie spodoba się
sąsiadom.
-Myśmykrzyczeli?
-Itojakjeszcze!Nierozumiałamwprawdzienic,bonieznamangielskiego,alebrzmiało
to bardzo nieprzyjemnie. - Wyłowiła z koszyka kłębek czerwonej bawełny i obejrzała go w
świetle lampy. - Mam nadzieję, że doszli państwo do porozumienia na temat... - Nie -
powiedziałaEwa.
-Madame?!
-Niemamzamiaruodkupićodpanijejkochanka-powiedziałaEwa,doprowadzająctym
powiedzeniem Toby'ego do szału. Należy jednak oddać mu sprawiedliwość, że te targi o
dszkodowaniedrażniłygoniemniejniżEwę.
- Mogę pani zaproponować - ciągnęła nieodrodna córka starego Joe Neilla - że zapłacę
podwójnie,jeżeliprzekonapaniswojąsiostrę,Yvette,żebyzeznałaprzedpolicją,żetejnocy,
kiedy został zamordowany sir Maurycy Lawes, zamknęła drzwi mojego domu od wewnątrz,
abymsięniemogładoniegodostać.
Prue zbladła tak, że jej mocno umalowane usta i oczy w czarnej oprawie rzęs jaskrawo
odcinałysięodresztytwarzy.
-Niewiem,corobimojasiostra.
- Nie wie pani? Naprawdę? Ani tego na przykład, że ona robi wszystko, aby mnie
aresztowano?Przypuszczalniewnadziei,żepanLawesożenisięwtedyzpanią,prawda?
-Madame!-krzyknęłaPrue.
„Ajednak-pomyślałaEwa-onanaprawdęniemaotympojęcia”.
-Nieprzejmujsiętąhistoriązaresztowaniem-burknąłToby.-Onipoprostuchcąciebie
zastraszyć.Niemająnajmniejszegozamiarutegozrobić.
-Niemajązamiaru?Kilkupolicjantówprzyszłodomniedodomu,żebymniearesztować.
Udałomisięwymknąćzdomuiprzyjechałamtutaj.
Toby z wysiłkiem rozluźnił kołnierzyk. Chociaż Ewa mówiła po angielsku, Prue
widoczniezrozumiałasensjejostatnichsłów.Obejrzałanastępnykłębekbawełnyirzuciłago
95
nastół.
-Czypolicjatuprzyjdzie?
-Niebyłabymzdziwiona-odpowiedziałaEwa.
Pruedrżącymipalcamigrzebaławkoszyczkuzprzyboramidoszycia.Wyciągałazniego
różnedrobiazgiiniepatrząc,bezmyślniekładłajenastole.Kilkakłębkówbawełny,torebkęze
szpilkami, nożyczki. Następnie w jakiś niczym nie wytłumaczony sposób pojawiła, się łyżka
dobutów,zwiniętycentymetrisiatkanawłosy,wktórązaplątałsiępierścionek.
-Wiedziałam,żepanisiostraniejestcałkiemnormalna,aleniewiedziałam,żemabzika
napunkciepani.
-Dziękuję,madame.
-Niestety,machinacjejejnanicsięnieprzydadzą.PanLawesniemazamiaruożenićsięz
panią, jak już sam chyba panią poinformował. Z drugiej zaś strony moje życie jest w
poważnymniebezpieczeństwie,azeznaniasiostrypanimogądowieśćmojejniewinności.
- Nie wiem, o czym pani mówi. Yvette uważa mnie za dziecko. Z niczego mi się nie
zwierza.
-Proszępanią-Ewanalegałajużrozpaczliwie.-Panisiostrawie,cosięstałotamtejnocy.
Możeprzecieżzeznaćprzedpolicją,żepanAtwoodbyłprzezcałyczaswmoimpokoju.
Jeżelinawetnieuwierząjemu,tomusząuwierzyćjej.Skorojedynąprzyczyną,dlaktórej
chce,żebymniearesztowano,jestjejobsesjanapanipunkcie,tonapewno...Ewaprzerwaław
połowiezdania;byłatakzaskoczona,żezerwałasięnarównenogi.
Prue wydobyła na stół prawie całą zawartość koszyka z przyborami do szycia. Ostatnim
przedmiotem, jaki pogardliwie rzuciła pomiędzy szpilki i kłębki bawełny, był staroświecki
naszyjnik,któryupadłnastółskręcającsięjakwąż.Padającenańświatłolampywydobyłoz
kamienitysiąceiskieribłysków.
-Skądpanitoma?-zapytałaEwa.
PannaPrueuniosłabrwi.
-To?Toniemażadnejwartości,madame!
-Żadnejwartości?
-Nie,madame.
- Diamenty i turkusy - Ewa podniosła naszyjnik za jeden koniec, tak że się skręcał i
kołysał w świetle lampy. - To jest naszyjnik pani Lamballe! Jeżeli jestem jeszcze przy
zdrowychzmysłach,towidziałamgowkolekcjisirMaurycegoLawesa.
Wgablociestojącejnalewooddrzwi.
- Diamenty i turkusy? Pani się myli - powiedziała Prue z goryczą w głosie. - Ma pani
wątpliwości?Cóż!ProszęiśćdosklepupanaVeilla,kilkakrokówstąd,izapytać,iletowarte.
-Tak-wtrąciłdziwnymgłosemToby.-Skądtomasz,mojamała?
PrueprzeniosłaspojrzeniezToby'egonaEwęizpowrotem.
-Byćmoże,żejestemgłupia;mojasiostrastaletopowtarza.
-Pewnysiebiewyraztwarzy,którystarałasiędotądutrzymać,znikłzupełnie.-Możemój
96
pomysł był kiepski, och, Boże, jeżeli zrobiłam jakiś błąd, siostra zabije mnie! Chciałeś mnie
oszukać,niemamjużdociebiezaufania.Nieodpowiemjużnażadnewaszepytanie.Idę...idę
zatelefonowaćpoYvette.
Rzucającostatniesłowa,jakstraszliwągroźbę,Pruewybiegłazpokojutakszybko,żenie
zdążyliby jej zatrzymać, nawet gdyby chcieli. Usłyszeli głośny stukot jej wysokich obcasów,
oddalającysięposchodachnagórę.Ewaopuściłanaszyjniknastół.
-Czyśtyjejtoofiarował,Toby?
-WielkiBoże,nie!
-Mówiszprawdę?
- Oczywiście, że mówię prawdę. Poza tym - argumentował Toby odwracając się nagle
tyłem,takżewidziałaodbiciejegotwarzywlustrze-naszyjnik,októrymmyślisz,niezginął.
-Niezginął?
-Leżyspokojniewgablociepolewejstroniedrzwi.Wkażdymbądźrazie,napewnotam
leżał,kiedywychodziłemzdomugodzinętemu.
Pamiętam,żeJanicezwróciłamojąuwagęnaniego.
-Toby-powiedziałaEwa-ktozwąsnosibrązowerękawiczki?
TwarzToby'egowyglądaładziwniewzniszczonymlustrze.
-Kiedypolicjaprzesłuchiwałamniedziśpopołudniu-mówiłaEwa,ztrudemopanowując
swenerwy-niepowiedziałamcałejprawdy.Nedwidziałmordercętwojegoojca.Ajatakże...
Ktośwbrązowychrękawiczkachwszedłdogabinetu,rozbiłtabakierkęizabiłsirMaurycego.
MożejednakNednieumrze.Ajeżelinieumrze...-oczyToby'egowlustrzezabłysły-opowie,
co,widział.Janiewielemogępowiedziećnatentemat,alejednonapewnomogęstwierdzić,
Toby.Ten,ktotozrobił,należałdotwojejnieskazitelnejrodzinki.
-Topodłekłamstwo-powiedziałTobyniezbytgłośno.
-Czyżby?Możeszmówić,cocisiępodoba,totwojasprawa.
-Cowidziałtentwój...przyjaciel...?
A gdy Ewa opowiedziała mu, Toby stwierdził: - A jednak nic nie powiedziałaś o tym
Goronowi.-Głosmiałochrypły,jakbymucałkiemzaschłowgardle.
-Nie!Awieszdlaczego?
- Nie sądzę, abym mógł znać twoje powody. Chyba że chciałaś zataić twoje romanse z
tym...-Tyłobuzie...-Robimysięwulgarni,co?
-Tyśmieszmówićowulgarności?-powiedziałaEwa.
- Przepraszam. - Toby zamknął oczy. Zacisnął palce na gzymsie kominka. - Ale ty nie
rozumiesz, Ewo. To jest już ostatnia kropla... Jednakże nie pozwolę, aby moja matka lub
siostrawjakikolwieksposóbbyłyzamieszanewtęcałąhistorię.
- Kto powiedział cokolwiek na temat twojej matki czy siostry? Mówiłam ci tylko, jakie
zeznaniamożezłożyćNediprawdopodobnietakżeYvette.Ajamilczałamjakidiotka,bonie
mogłamsięzdobyć,żebyczymkolwiekciebiezranić.Byłeśtakiszlachetny,takiprostolinijny...
Tobypopatrzyłwsufit.
97
-Wypominaszmiją?
-Niczegociniewypominam.
-Zazdrosna,co?-zapytałTobyznagłąnadzieją.
Ewazastanowiłasięchwilę.
-Tomożebardzośmieszne,aleniejestemwcalezazdrosna.-Zaczęłasięśmiać.-Gdybyś
mógł widzieć swoją twarz, kiedy weszłam do tego pokoju... Może byłoby bardzo zabawne,
gdybynieto,żepolicjachodzizamną,atynawetpalcemniekiwnąłeśwmojejobronie.Ale
cóż,znajdujemyzatomademoisellePrueznaszyjnikiem,którywygląda...Jakaśrękaodsunęła
z wolna portierę oddzielającą salonik od sklepu. Ewa zobaczyła znajomą sylwetkę. Na lekko
skrzywionych wargach wysokiego mężczyzny w starym sportowym ubraniu, który wchodząc
dopokojuzdjąłkapelusz,rysowałsiędziwnyuśmiech.
-Proszęmiwybaczyćmojenajście-powiedziałDermotKinross-alechciałemobejrzeć
tennaszyjnik,czymożna?
Tobygwałtownieodwróciłsię.
Dermotpodszedłdostołuipołożyłnanimswójkapelusz.
Uniósł w górę naszyjnik i oglądał go w świetle lampy. Następnie przesunął go między
palcami. Z kieszeni wyciągnął jubilerską lupę, założył ją niezgrabnie na prawe oko i jeszcze
razszczegółowozbadałklejnot.
-Tak-powiedziałzwestchnieniemulgi.-Wporządku.Toimitacja.
Opuściłnaszyjnikischowałlupędokieszeni.
Ewa z trudnością wydobyła z siebie głos: - Pan przecież współpracuje z policją! A więc
oni...-Śledząpanią?Nie-uśmiechnąłsięDermot.-PrzyszedłemnaulicędelaHarpe,żeby
zobaczyćsięzpanemVeille.
Chciałem,żebyjakoekspertwyraziłswojąopinięotymprzedmiocie.
Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął drugi naszyjnik z migocących białych i niebieskich
kamieni.Napierwszyrzutokabyłontakpodobnydonaszyjnikależącegonastole,żeEwaze
zdumieniemprzenosiłaspojrzeniezjednegonadrugi.
- To - tłumaczył Dermot stukając zgiętym palcem w klejnot leżący na bibułce - jest
naszyjnik madame de Lamballe z kolekcji sir Maurycego Lawesa. Jak państwo zapewne
pamiętają,powykryciuzbrodnizostałznalezionynapodłodzepodgablotą.
-Tak-powiedziałaEwa.
-Zastanawiałemsię,dlaczego?Tosąprawdziwediamentyiturkusy.-Dotknąłjejeszcze
razpalcem.-PanVeillezapewniłmnieotym.Aleterazokazujesię,żejestidruginaszyjnik,
imitacja. To nasuwa wniosek, że... Umilkł i przez moment wpatrywał się w przestrzeń.
Następnie kiwnął kilkakrotnie głową. Ostrożnie zapakował oryginalny naszyjnik w bibułkę i
wsunąłgozpowrotemdowewnętrznejkieszeni.
-Możezechcemipanpowiedzieć-warknąłToby-co,udiabła,robipantutaj?!
-Czywdarłemsiędopańskiegodomu,szanownypanie?
- Pan wie, co mam na myśli. I niech pan nie nazywa mnie „szanownym panem”.. To
brzmi,jakby...-Jak...?
98
-Jakbypankpiłzemnie!
DermotodwróciłsiędoEwy.
-Widziałem,jakpanituwchodziła.KiedywyszedłemodVeilla,szofertaksówkizapewnił
mnie, że jeszcze pani jest w sklepie, a drzwi od ulicy były szeroko otwarte. Chciałem panią
zawiadomić,żeniemajużpowodudoniepokoju.Policjaniearesztujepani.Wkażdymbądź
raziejeszczenieteraz.
-Aleprzecieżprzyszlidomojegodomu!
-Cóż,onimajątakiezwyczaje.Będzieichpaniterazciąglenapotykaćnaswojejdrodze.
Ale mogę pani powiedzieć zupełnie prywatnie, że przede wszystkim chcieli się zobaczyć z
Yvette Latour. Powitała ich entuzjastycznie. Ale jeżeli ta herodbaba nie przeżywa teraz
najgorszychchwilswojegożycia,tojanieznamFrancuzów...!Cosiępanistało...?
-Nic...nic,czujęsięjużdobrze.
-Jadłapanikolację?
-Nnnie.
-Takmyślałem.Totrzebanaprawić.Jestjużwprawdziepojedenastej,aleistniejąsposoby
wyciągnięciarestauratorazłóżka.Tojestmyśl.Alewracającdotamtejsprawy,naszprzyjaciel
Goron zmienił trochę swój punkt widzenia od czasu, kiedy dowiedział się, że pewna osoba
należącadorodzinyLawesówkłamałazcałąświadomością.
Na dźwięk złowieszczych słów „rodzina Lawesów” atmosfera stała się znów napięta.
Tobypostąpiłkrokdoprzodu.
-Czypanrównieżbierzeudziałwtejzmowie?
-Toprawda,panmarację,szanownypanie,żeistniejetujakaśzmowa!Itojeszczejaka!
Ale ja w niej nie brałem udziału!- Kiedy pan podsłuchiwał pod drzwiami - Toby wskazał
palcem podkreślając ostatnie słowo - usłyszał pan koniec naszej rozmowy? Brązowe
rękawiczkiitakdalej?
-Czyzdziwiłotopana?
-Nie,niezdziwiło.
Toby,oddychającciężko,spoglądałnanichzeszczerymwyrazemzmartwienianatwarzy.
Dotykałpalcamiżałobnejopaskinalewymrękawie.
-Niechpanposłucha-powiedział.-Zgodzisiępanchybaztym,żenienależędoludzi,
którzy lubią prać publicznie rodzinne brudy. Pytam się pana jako rozsądnie myślącego
człowieka,czyniepotraktowanomnieniesprawiedliwiewtejcałejsprawie?
Ewausiłowałamuprzerwać.
- Chwileczkę - perorował Toby. - Przyznaję, że pozory to jedna strona medalu. Ale
pomysł,żejednoznaszabiłoojca,jesttakbzdurny,żewyglądajakzmowa.Ijazwracampanu
uwagę,żetowszystkowyszłoodniej!-wskazałpalcemEwę.
- Kobiety, której ufałem i którą ubóstwiałem. Powiedziałem jej już, że dzisiaj po raz
pierwszyujrzałemjąwnowymświetle.
Itakjest,dopioruna!Onaprawieprzyznałasię,żezpowrotemzaczęłakombinowaćztym
Atwoodem.Małojejbyłotego,coznimprzeżyłaprzedtem.Jeżelimówięcośdoniejnaten
99
temat, ona naskakuje na mnie i używa słów nie licujących z godnością kobiety, którą
zamierzam uczynić swoją żoną. A dlaczego tak się zachowuje? Z powodu tej dziewczyny,
Prue.No,cóż!
Przyznaję,zbłądziłem.Aleprzecieżczłowiekmusiodczasudoczasupobawićsięzjakąś
dziewczyną.No,nie?Trudnobyłoprzypuścić,żeweźmietotakpoważnie.Trudnoprzypuścić,
żebyktokolwiekwziąłtopoważnie.
Tobypodniósłgłowę.
-Alezupełniecoinnego,jeżelichodziokobietę,którajestzaręczona.Nawetjeżelinicnie
zaszłomiędzyEwąatąświniąAtwoodem-gotówjestemwtouwierzyć,chociażonbyłwjej
pokoju.Jajestemczłowiekiemnastanowiskuimamdobrąopinię.Niemogęsobiepozwolićna
to,żebyludziemielipodstawędoplotkowanianatematmojejżony,ajużwżadnymraziepo
ogłoszeniuonaszychzaręczynach.Nie,niemaznaczenia,jakbardzojąkocham.Myślałem,że
ona zmieniła się, i wierzyłem w nią. Ale, jeżeli ona mnie traktuje w ten sposób, nie jestem
pewien,czyniepowinniśmyzerwaćnaszychzaręczyn?
Tobyzatrzymałsię,przepełnionyszlachetnymoburzeniem.
Poczułjednakwyrzutysumienia,gdyzobaczył,żeEwarozpłakałasię.Łzyjejbyłyjednak
wywołanegnieweminerwowymnapięciem.Tobyotymniewiedział.
-Ja,mimowszystko,bardzojestemdociebieprzywiązany-próbowałjąpocieszać.
Przez parę sekund cisza była tak absolutna, że słychać było Prue popłakującą na górze.
DermotKinrosswstrzymałoddech.Bałsię,żeniezdołazapanowaćnadsobąiwybuchnie.
WyciągnąłwięctylkorękęistanowczymruchemdotknąłramieniaEwy.
-Chodźmystąd-powiedziałłagodnie.-Zasługujepaninacoślepszego.
100
Rozdział15
Wschód słońca na wybrzeżu Pikardii podczas chłodnej wrześniowej pogody rozciąga się
wzdłuż horyzontu pasmem czerwieni, jakby namalowanym kredką do ust. Barwi wodę
tysiącem kolorów, jakby ktoś wrzucił do morza paletę z farbami. A kiedy słońce wreszcie
wynurzysięzwody,jasneiskierkitańcząpofalachKanału,unoszoneprzezwiatrwiejącyod
cieśninyDover.
Po jednej stronie znajdował się Kanał, po drugiej s piaszczyste wydmy. Ciągnąca się
wzdłuż wybrzeża asfaltowa szosa błyszczała jak rzeka; turkotał na niej powóz z dwoma
pasażeramiidrzemiącymnakoźledorożkarzem.Każdybrzękuprzęży,każdeuderzeniekopyt
końskichodbijałosiędziwnymechemwciszyipustceporanka.
PowiewidącejodstronyKanałubryzyrozwichrzyłwłosyEwyiprzesunąłsiępociemnym
futrzejejokrycia.Pomimocienipodkrążającychjejoczy,Ewabyłapogodna.
-Czyzdajepansobiesprawę-wykrzyknęła-żeprzegadałamzpanemcałąnoc?
-Todobrze-rzekłDermot.
Dorożkarzwcylindrzenagłowienieodwróciłsięaniniewyrzekłjednegosłowa.Alejego
ramionauniosłysięprawiedopoziomuuszu.
-Gdziemyjesteśmy?-zapytałaEwa.-ChybajakieśpięćczysześćmilodLaBandelette!
Ramionadorożkarzawyrażałypotwierdzenie.
-Toniemaznaczenia-uspokoiłjąDermot.-Wróćmydopaniopowiadania.
-Dlaczego?
-Proszę,żebypanipowtórzyłamiwszystkodokładniejeszczeraz.Słowoposłowie.
-Jeszczeraz?
Tym razem ramiona dorożkarza uniosły się jeszcze wyżej, co potrafią zrobić tylko
przedstawicieletejginącejprofesji.
Trzasnął z bicza i powóz potoczył się szybciej. Dwoje pasażerów, podrzucani jak piłki,
usiłowałospojrzećnasiebie.
- Proszę pana - protestowała Ewa - powtarzałam to już cztery razy. Przysięgam, że nie
opuściłamanijednegoszczegółuztego,no,ztego,cozaszłotamtejnocy.Ochrypłamjużod
tegoopowiadania.Ładniemuszęwyglądać...-Obiemarękamistarałasięprzytrzymaćwłosy.
Jejszareoczy,załzawioneodwiatru,patrzyłynaniegobłagalnie.-Czyniemożemypoczekać
ztymprzynajmniejdośniadania?
Dermotpromieniałzadowoleniem.
Przechyliłsiędotyłuioparłospłowiałeobiciesiedzenia.
Skrzyżowałręcenapiersiach.Byłzmęczonynietylkonaskutekniewyspania,alerównież
izpowoduodkrycia,któreskierowałojegomyślinazupełnienowetory.Zapomniałnaweto
tym,żejestnieogolonyiżejegowyglądniemożewzbudzaćszacunku.Zalałagopotężnafala
radości,czuł,żemógłbypodźwignąćcałyświat.
101
-Nocóż,mogęjużchybazaoszczędzićpanipowtarzaniategowszystkiego-powiedział.-
Zdaje mi się, że uchwyciłem już zasadnicze szczegóły. Powiedziała mi pani coś niezmiernie
ważnego.
-Cotakiego?
-Powiedziałamipani,ktojestmordercą.-odparłpoważnieDermot.
Ewie wydało się, że stary powóz, którym jechali, nagle zawirował. Pochyliła się ku
przodowiistarałasięodzyskaćrównowagę,czepiającsiękurczowosukna,którympowózbył
wybity.
-Alejaniewiemtego!-zaprotestowała.
-Toprawda.Dlategowłaśniepaniwyjaśnieniasątakcenne.
Gdybypaniwiedziała,cosięstało...Rzuciłnaniąspojrzeniezukosaizawahałsię.
-Jużwczorajprzyszłamidogłowypewnamyśl-ciągnąłdalej-araczejspostrzegłem,że
patrzęwzłymkierunku.Aleniezdawałemsobieztegowpełnisprawyażdoostatniejnocy,
kiedytopani,jedzącomletwrestauracjipapyRousse'a,opowiedziałamiswojąhistorię.
-DoktorzeKinross-spytałaEwa-ktoznichtozrobił?
- Czy to ma jakieś znaczenie dla pani? Czy zrobi to jakąś różnicę - dotknął się ręką w
okolicęserca-tutaj?
-Nie.Ale...któreznichtozrobiło?
Dermotspojrzałjejwoczy.
-Całkiemrozmyślnieniezamierzampaniodpowiedziećnapytanie.
Ewa poczuła, że ma stanowczo dosyć tego wszystkiego. Ale kiedy otworzyła usta, żeby
gniewnie zaprotestować, spojrzał na nią życzliwie i krzepiąco; rozbroiła ją świadomość głębi
jegowspółczucia.
- Proszę posłuchać - mówił. - To, co powiem, powiem nie dla efektu, jakby to uczynił
wielki detektyw, który w ostatnim rozdziale zaskakuje ludzi głupszych od siebie. Powoduje
mnądoświadczeniepsychologa.Sekrettejcałejsprawy-wyciągnąłrękęidotknąłjejczoła-
tkwitutaj.Wpanigłowie.
-Alejanadalnicniewiem!
- Wie pani, tylko nie zdaje sobie pani sprawy z tego. Jeżeli powiedziałbym, kto
zamordowałsirMaurycego,zaczęłabypanimyślećotejcałejsprawieodpoczątku.Zaczęłaby
pani interpretować wydarzenia. Naciągałaby pani fakty. Nie wolno, żeby tak się stało. W
każdymbądźraziejeszczenieteraz.
Wszystko... słyszy mnie pani? Wszystko zależy od tego, aby opowiedziała pani
wydarzeniatamtejnocyGoronowiisędziemuśledczemuwtensamsposób,jakmnie.
Ewaporuszyłasięniespokojnie.
- Dam pani przykład - zasugerował Dermot obserwując ją bacznie. Wyjął z kieszonki
kamizelkizegarek.Uniósłgowgórę.-Cotojest?
-Nierozumiem.
-Cotojest,cotrzymamwręku?
102
-Tojestzegarek,paniemagiku...-Askądmożepaniotymwiedzieć?Wiejesilnywiatri
niemożepanisłyszećtykania.
-Ale,mójdrogipanie,widzę,żetozegarek!
- Zgadza się. To właśnie miałem na myśli. Widzimy również, że na zegarku - dodał
swobodniejszymtonem–jestdwadzieściapopiątejipanijużzdecydowanienależysiętrochę
snu.
Hejtam!
-Słucham,monsieur?
-Wracamydomiasta.
-Tak,monsieur.
Możnabypomyśleć,żesłowatewywarłymagicznywpływnadorożkarzaijegopojazd.
Sposób, w jaki zajechał i skręcił, miał w sobie coś z tricków filmowych, które przyspieszają
błyskawicznie akcję i zapierają dech w piersiach widzów. Nie minęła minuta, a już dorożka,
turkocącwesoło,jechałazpowrotempotejsamejdrodze,wzdłuższaroniebieskiegojużotej
porzekanału,ponadktórymzpiskiemunosiłysięmewy.
Ewaprzerwałamilczenie:-Acoteraz?
-Spać.Apóźniejproszęzaufaćswojemuoddanemusłudze.
MusisiępanidzisiajzobaczyćzGoronemisędziąśledczym.
-Dobrze,zrobięto.
- Sędzia śledczy jest postrachem dla wszystkich. Ale proszę się go nie obawiać. Jeżeli
będzie się trzymał ściśle przepisów prawnych, co jest zupełnie możliwe, to prawdopodobnie
niepozwolimibyćobecnympodczasprzesłuchania.
-Topanatamniebędzie?-wykrzyknęłaEwa.
-Widzipani,niejestemadwokatem.Apropos,przecieżpanimusimiećadwokata.Przyślę
pani Saulomona. - Zamilkł na chwilę. - Czy moja nieobecność - dodał utkwiwszy wzrok w
plecachdorożkarza-sprawipanijakąśróżnicę?
- Ogromną. Jeszcze nie podziękowałam panu za... - Nie ma o czym mówić. Niech pani
pamięta, proszę powtórzyć swoją historię ze wszystkimi szczegółami, podkreślam to, tak jak
mnie ją pani opowiedziała. Skoro tylko pani zeznania zostaną zaprotokołowane, będę mógł
działać.
-Acopanzamierzarobićwmiędzyczasie?
Dermotprzezdłuższąchwilęnieodpowiadał.
-Jedynąosobą,któramogłabyzdemaskowaćmordercę-odpowiedział-jestNedAtwood.
Ale on nie może na razie składać zeznań. Ponieważ mieszkam również w hotelu „Donjon”,
wpadnędodoktora,którysięnimopiekuje.-Zawahałsię.-PotempojadędoLondynu.
-DoLondynu?
- Tylko na jeden dzień. O dziesiątej trzydzieści odlatuje stąd samolot, a późnym
popołudniem powraca z Croydon, tak że będę tu jeszcze dziś wieczorem. W tym czasie
powinienem już mieć jakieś definitywne wiadomości, jeżeli, oczywiście, mój plan powiedzie
się.
103
-DoktorzeKinross,dlaczegorobipantowszystkodlamnie?
-Och,niemogęprzecieżpozwolić,abywsadzononamrodaczkędociupy.Prawda?
-Niechpannieżartuje!
-Żartowałem?Przepraszam.
Lekki uśmiech zaprzeczał jego przeprosinom. Popatrzyła na niego uważnie. Świadomy
tego, co mogło być widoczne w ostrym świetle słońca, Dermot nagle zakrył ręką policzek,
dawny uraz powrócił z całą dokuczliwością. Ale Ewa niczego nie spostrzegła. Drżąc pod
krótkim futerkiem, nie tyle od porannego chłodu, co skutkiem wyczerpania nerwowego,
jeszczerazprzeżywaławszystkiewydarzeniaostatniejnocy.
- Musiałam chyba straszliwie pana znudzić tą całą gadaniną o moich przeżyciach -
powiedziała.
-Wiepaniprzecież,żenie.
- Zalałam potokiem wyznań zupełnie obcego człowieka i... i... teraz, przy świetle
dziennym,jestmitrochęwstydspojrzećpanuwoczy.
-Atodlaczego?Przecieżpotobyłemtuzpanią.Czymogęjeszczezadaćjednopytanie?
-Oczywiście.
-JakpanizamierzapostąpićzToby'mLawesem?
- A jakby pan postąpił, gdyby dostał pan odprawę w tak miły i elegancki sposób?
Dostałamprzecieżwytwornegokopniaka,prawda?Idotegoprzyświadku.
- I pani się wydaje, że nadal pani kocha Toby'ego? Nie pytam się, czy pani go kocha.
Pytamsiętylko,czypanitaksięwydaje?
Ewanieodpowiedziała.Podkowykońskiestukałytwardoiostroobrukszosy.NagleEwa
roześmiałasię.
-Niemamjakośszczęściadomężczyzn,którychsobiewybrałam,prawda?
NiepowiedziałanicwięcejiDermotnienastawał.Dochodziłajuższósta,kiedywreszcie
przyjechalidoLaBandelette.
Na cichych, czysto zamiecionych ulicach nie było żywego ducha, oprócz kilku
miłośników sportu jeździeckiego. Ewa przygryzła dolną wargę, a twarz jej przybladła, kiedy
powózskręciłwulicędesAnges.Powózzatrzymałsięprzedfrontemjejwilli.Dermotpomógł
jejwysiąść.
Ewa rzuciła szybkie spojrzenie na willę „Bonheur”. Dom zdawał się być pusty i nie
zamieszkały,pozajednymoknemsypialninagórze.Żaluzjebyłyszerokorozwarte,aHelena
Lawes w japońskim kimonie i okularach na nosie stała bez ruchu przy parapecie, patrząc na
nich.
W ciszy ulicy ich głosy zabrzmiały tak głośno, że Ewa odruchowo zaczęła mówić
szeptem:-Pro...proszęsięobejrzećzasiebie.Zauważyłpanoknonagórze?
-Tak.
-Czypowinnamcośzrobić?
-Nie.
104
NatwarzyEwymalowałasięrozpacz.
-Możejednakmógłbymipanpowiedzieć,kto...-Nie.Alemogępanipowiedziećjedną
rzecz. Została pani z premedytacją wybrana na ofiarę w starannie, okrutnie i z zimną krwią
planowanejintrydze.Ztakąintrygąniezetknąłemsięjeszczenigdywżyciu.Człowiek,który
był zdolny wymyślić tak potworny plan, nie zasługuje na miłosierdzie i nie otrzyma go.
Zobaczymy się dzisiaj wieczorem i wtedy, mam nadzieję, rozprawimy się ostatecznie z tą
osobą.
-Wkażdymbądźrazie-powiedziałaEwa-dzięki.Dzięki,dziękiijeszczerazdzięki!
Uścisnęłamudłoń,otworzyłafurtkęipobiegłaścieżkądodrzwi,podczasgdydorożkarz
odetchnąłzgłębokąulgą.Dermotstałjeszczeprzezkilkaminutnachodnikuwpatrującsięw
dom, w którym uniknęła. Wreszcie wsiadł z powrotem do dorożki, ku radości dorożkarza,
któryzaczynałjużmiećobawy,czytenkurskiedykolwieksięskończy.
-Jedziemydohotelu„Donjon”ikoniecnadzisiaj.
Przed hotelem zapłacił dorożkarzowi, dając mu hojny napiwek, i wszedł na schody przy
akompaniamencie wylewnych podziękowań. Hotel „Donjon”, którego sala recepcyjna
imitowałahallśredniowiecznegozamku,dopierosiębudził.
Dermot poszedł do swojego pokoju. Z kieszeni wyjął naszyjnik, wypożyczony za
pozwoleniem Gorona; zapakował go i zaadresował paczuszkę do prefekta, dołączając krótkie
wyjaśnienie,żemusiwyjechaćnacałydzień.Następnieogoliłsię,wziąłzimnyprysznic,żeby
oprzytomnieć,ipodczasubieraniasięzamówiłśniadaniedopokoju.
Urzędnik recepcji poinformował go przez telefon, że pan Atwood zajmuje pokój nr 401.
Po śniadaniu Dermot udał się tam i szczęśliwym trafem spotkał lekarza hotelowego,
odbywającegoporannewizyty.
WłaśnieopuszczałpokójNeda.SłużbowalegitymacjadoktoraKinrossawywołaławielkie
wrażenienadoktorzeBoutet.
Zdradzał jednak pewne zniecierpliwienie. Stał w przyćmionym korytarzu przed pokojem
chorego i mówił z niechęcią: - Nie, pacjent nie odzyskał przytomności. Dwadzieścia razy
dziennieprzychodzązprefekturypolicjiizadajątosamopytanie.
-Tak.Rozumiem,żetrudnojestprzewidzieć,czykiedykolwiekodzyskaprzytomność.Ale
zdrugiejstronyniewykluczone,żemożejąodzyskaćwkażdejchwili?
-Zupełniemożliwe,jeżeliweźmiemypoduwagęrodzajjegokontuzji.Pokażępanujego
zdjęciarentgenowskie.
-Bardzobędęwdzięczny.Czysądzipan,żejestszansautrzymaniagoprzyżyciu?
-Wedługmnie,tak!
-Czymówiłcośkolwiek?Możebredził?
-Czasemśmiejesiędosiebie,aletowszystko.Zresztąjaniejestemznimprzezcałyczas.
Powinienpanraczejzapytaćotopielęgniarkę.
-Czymogęgozobaczyć?
-Oczywiście.
Człowiek,któryznałsekretzbrodni,leżałwprzyciemnionympokojuspokojnie,jaktrup.
105
Pielęgniarkabyłasiostrązakonną,ajejolbrzymikornetniewyraźnierysowałsięnatlejasnych
zasłonokiennych.
Dermot badawczo przyglądał się choremu. „Przystojny chłop - pomyślał z goryczą. -
Pierwsza miłość Ewy Neill i możliwe, że...” - odsunął tę myśl od siebie. Jeżeli Ewa nawet
podświadomienadalkochałago,toniebyłonatożadnejrady.
Wziął Neda za puls, tykanie zegarka ożywiło ciszę. Doktor Boutet pokazał mu zdjęcia,
podkreślajączezdumieniem,żepacjentniezmarłodrazu.
- Czy mówił cokolwiek? - powtórzyła pielęgniarka w odpowiedzi na pytanie Dermota. -
Tak,czasamicośszepcze.
-Co?
- Mówi po angielsku, a ja nie znam tego języka. Jednak bardzo często śmieje się i woła
kogośpoimieniu.
Dermot,któryszedłjużwkierunkudrzwi,odwróciłsięszybko.
-Jakieimię?!
-Pst...-przestrzegłdoktorBoutet.
-Trudnomipowiedzieć,monsieur.Wszystkiezgłoskibrzmiąpodobnie.Przykromi,żenie
potrafiętegonaśladować-pełnezaniepokojeniaoczyzakonnicybłyszczaływmroku.-Jeżeli
panunatymzależy,spróbujęzanotować,jeślijeszczepowtórzytoimię.
Nie było tu już nic więcej do roboty. Dermotowi pozostało jeszcze odszukać jeden z
barów hotelowych, gdzie pewien kelner z wielkim entuzjazmem opowiedział mu, jak to sir
Maurycyprzyszedłdomałegohałaśliwegobaru,znajdującegosięnatyłachhotelu„Donjon”,
wdniuswojejśmierci.Wyglądałtakdziwnie,żezauważylitowszyscykoledzy.
-Miałzupełniedzikiespojrzenie-stwierdziłbarman.-Potemnaszbarmanspotkałgow
Ogrodzie Zoologicznym, gdy zatrzymał się koło klatki z małpami i rozmawiał z kimś, kogo
jednakniebyłowidać,gdyżzakrywałgokrzak.
Dermot zdążył jeszcze zatelefonować do mecenasa Saulomona, swojego przyjaciela z
firmy Saulomon i Cohen. Potem zamówił miejsce w samolocie „Imperial Airways”,
opuszczającym lotnisko w La Bandelette o godzinie dziesiątej trzydzieści.Resztę dnia
wspominał później jak senną marę. W samolocie drzemał, żeby zebrać siły na załatwienie
najważniejszejsprawy,któragojeszczedziśczekała.DrogaautobusemzCroydonciągnęłasię
dlańbezkońca.Pokilkudniachpobytunadmorzemdusiłsięterazsadząioparamibenzyny.
W Londynie wziął taksówkę i rzucił szoferowi adres. W pół godziny później z trudem
powstrzymałsięodokrzykutriumfu.
Udało mu się znaleźć dowód, którego szukał. Kiedy wieczorem pod żółtawym niebem
wchodziłdosamolotu,którymmiałwrócićdoLaBandelette,nieodczuwałjużzmęczenia.
Motory zahuczały, pęd wiatru przygiął płasko trawę, kiedy samolot ruszył do startu z
chrzęstembalonowychopon.
Ewa była ocalona. Dermot usiadł wygodnie na swoim miejscu z teczką na kolanach.
Wentylatorybrzęczaływdusznejkabinie.Przycisnąłtwarzdomałegookienkaipatrzyłwdół,
jak pod nim kurczył się krajobraz angielski, czerwonoszara szachownica dachów, potem
całkowicieznikłzpolawidzenia.
106
Ewabyłaocalona.Dermotsnułplany.Byłtymjeszczecałkowiciezajęty,gdysamolot,tuż
przedzapadnięciemciemności,obniżyłsięnadlotniskiem.Wstroniemiastabłyszczałotylko
kilka świateł. Jadąc aleją wysadzaną drzewami i wdychając czyste, pachnące sosnami
powietrze,Dermotmyślamioderwałsięodprzykrejrzeczywistościiwybiegłwprzyszłośćdo
momentu, gdy... W hotelu „Donjon” grała orkiestra. Gdy wchodził, uderzyły w niego ostre
światłaigwarrozbawionychgości.Kołorecepcjizatrzymałgoportier.
- Panie doktorze! Przez cały dzień dopytywano się o pana. A dwie osoby dotychczas
jeszczeczekają.
-Ktotaki?
- Monsieur Saulomon - odpowiedział urzędnik zaglądając w notatnik - i mademoiselle
Lawes.
-Gdziesą?
- Gdzieś w hallu, monsieur. - Nacisnął dzwonek. - Każę pana zaprowadzić do nich,
dobrze?
Poprzedzany przez hotelowego boya Dermot znalazł Janice Lawes i mecenasa Piotra
Saulomonawjednejzwnękpseudogotyckiegohallu.Wnękamiałaścianyzszaregokamienia,
obwieszone imitacjami średniowiecznej broni. Pod ścianami znajdowały się ławy o miękkich
siedzeniach,apośrodkustałmałystolik.Janiceimecenassiedzielizdalaodsiebie,pogrążeni
w swoich myślach. Na widok Dermota zerwali się oboje, zdumiał go wyraz wyrzutu na ich
twarzach. Mecenas Saulomon był ogromnym, tęgim mężczyzną o dystyngowanym sposobie
bycia.RzuciłDermotowidziwne'spojrzenie.
-Awięcpowróciłpan,mójprzyjacielu!-stwierdziłswoimgłębokimbasem.
-Naturalnie.Mówiłemprzecież,żebypanczekałnamniewieczorem.GdziepaniNeill?
Prawnikprzezchwilęzpozornąuwagąprzyglądałsięswoimpaznokciom.Potemspojrzał
naDermota.
-PaniNeilljestwratuszu,mójprzyjacielu.
-Wratuszu?Dotejpory?Dlaczegotakdługojątamtrzymają?
TwarzmecenasaSaulomonaprzybrałaponurywyraz.
- Została zamknięta w celi - odpowiedział. - I obawiam się bardzo, drogi doktorze, że
pozostanietamdłuższyczas.PaniNeillzostałazatrzymanawareszciepodzarzutemdokonania
morderstwa.
107
Rozdział16
- Niech pan mi powie, mój drogi - Ciągnął dalej ogromny mecenas z prawdziwym
zainteresowaniem-takwzaufaniu,jakmiędzyprzyjaciółmi.Czytokpinyzemnie?
-Czykpinyzniej?-wtrąciłaJanice.
Dermotpopatrzyłnanich.
-Nierozumiem,oczymmówicie?
MecenasSaulomonwskazałpalcemnaniego,takjakbyzadawałpytaniewsądzie.
-Czypoleciłpan-zapytał-paniNeill,żebyopowiedziałapolicjiszczegółowocałąswoją
historię,taksamodokładnie,jakopowiedziałająpanu?Takczynie?
-Tak,oczywiście,żetak!
- Ach - zadudnił Saulomon z głęboką satysfakcją. Wsadził dwa palce w kieszonkę
kamizelki i wyprostował się. - Czy pan stracił rozum, mój przyjacielu? Czy pan już zupełnie
zwariował?
-Chwileczkę...-Ażdodzisiejszegopopołudnia,kiedynaprefekturzezadawanopaniNeill
pytania,policjabyłaprawieprzekonanaojejniewinności.Prawie!!!Pannanoworozbudziłich
wątpliwości!
-Doprawdy?
-Alegdyskończyłaskładaniezeznań,przestalisięwahać.
Prefekt Goron i sędzia śledczy popatrzyli na siebie. Pani Neill zrobiła fatalną pomyłkę,
oczywistą dla każdego, kto zna dowody załączone do sprawy. Teraz nie może być żadnych
wątpliwości co do jej winy. Koniec i kropka! Nawet najzręczniejszy adwokat, nawet taki jak
ja,nicdlaniejniemożezrobić.
Na okrągłym stoliku koło Janice Lawes stał do połowy opróżniony kieliszek Martini i
leżały trzy podstawki wskazujące na ilość wypitych dotychczas kieliszków. Janice opróżniła
kieliszekdodna.
Wypiekinajejtwarzypociemniały.GdybytubyłaHelena,miałabywieledopowiedzenia.
AleDermotnieinteresowałsiępostępowaniemmłodejdziewczyny.
UtkwiłoczywtwarzymecenasaSaulomona.
-Chwileczkę!-nalegał.-Czytakzwana„pomyłka”paniNeillmiałacośwspólnegoz...
tabakierkącesarza?
-Tak.
-Zopisemtabakierki,prawda?-Właśnie.
Dermotrzuciłteczkęnastół.
-No,no-powiedziałgłosempełnymgoryczy,ażjegotowarzyszecofnęlisięodruchowo.
- Czyżby dowód, który powinien był przekonać ich o jej niewinności, przekonał ich
właśnieojejrzekomejwinie?
108
Prawnikwzruszyłramionami.
-Nierozumiem,copanchceprzeztopowiedzieć?
- Goron - powiedział Dermot - sprawia wrażenie inteligentnego człowieka. Na Boga, co
sięznimstało?-myślałgłośno.-Amożeraczej,cosięzniąstało?
-Byłabardzozdenerwowana-przyznaładwokat.-Mówiłataknieprzekonująco,żenawet
oczywistaprawdabrzmiałafałszywie.
- Rozumiem. To znaczy, że nie powiedziała Goronowi dokładnie tego samego, co mnie
dziśrano?
MecenasSaulomonponowniewzruszyłramionami.
-Dokładnietegosamego?Tojestinnaparakaloszy.Tegojaniemogęwiedzieć.
-Czymogęcośpowiedzieć?-zapytałanieśmiałoJanice.
Nerwowo kręciła w palcach stopkę kieliszka. Kilkakrotnie próbowała się odezwać.
Wreszcie zwróciła się do Dermota po angielsku: - Nie rozumiem, co się dzieje. Przez cały
dzisiejszy dzień latam za tym wielkim mecenasem - skinęła głową w stronę mecenasa
Saulomona-aontylkopochrząkujeirobiminypełnegodności.Myjużwszyscyjesteśmyu
kresuwytrzymałości...Mama,TobyiwujBensąterazwratuszu.
-Ooo?Apoco?
-StarająsięzobaczyćzEwą.Bezpowodzenia,niestety.-Janicezawahałasię.-Ztego,co
opowiadałToby,domyśliłamsię,żewczorajwnocydoszłodoawantury.Tobyzachowałsię
jakwariatinagadałEwiestrasznychgłupstw,czegodzisiajokropnieżałuje.Nigdyjeszczenie
widziałam,żebytegobiednegochłopcatakgryzłosumienie.
JanicerzuciłaszybkiespojrzenienatwarzDermota,którygroźniespochmurniał.Iznowu
zaczęłakręcićnóżkękieliszkawpalcach,corazbardziejdrżących.
-Wprzeciągutychostatnichparudni-ciągnęładalej-nieładniezachowywaliśmysięw
stosunkudoEwy.Pomimotonaprawdęjesteśmypojejstronienaprzekórtemu,copanmoże
sobiepomyśleć.Kiedyusłyszeliśmyojejaresztowaniu,uderzyłotownasjakgrom,taksamo
jakpana.
-Miłomitosłyszeć.
-Proszę,niechpantakniemówi.Wyglądapanjak...jakkatczyktośwtymrodzaju...-
Dziękuję.Mamnadzieję,żebędęnim.
Janiceszybkospojrzałananiego.
-Dlakogo?
- Po ostatniej mojej rozmowie z Goronem - powiedział Dermot, ignorując jej pytanie -
miał on w ręku dwie dobre karty do wygrania. Jedna to tak zwane „przypiekanie”, czyli
wzięcie Yvette Latour w krzyżowy ogień pytań, po którym spodziewał się pozytywnych
rezultatów. Druga zaś, to był fakt, że pewna osoba opisując wydarzenia nocy, w której
popełniono morderstwo, skłamała. Dlaczego, do diabła, wyrzucił te karty do śmietnika i
doprowadziłdoaresztowaniaEwy,tojużprzekraczamojeskromnezdolnościpojmowania.
-Możegopanzapytać-powiedziaładwokatwskazującgłowąwkierunkuhallu.-Właśnie
tuidzie.
109
Arystydes Goron, wytworny i elegancki jak zawsze, chociaż ze zmarszczonym troską
czołem,stąpałmajestatyczniewichkierunku,zakażdymkrokiemuderzającopodłogękońcem
okutejlaski.
- Ach! Dobry wieczór, przyjacielu! - powitał Dermota z ledwo uchwytną nutą obronnej
gotowościwgłosie.-PowróciłpanzLondynu,jakwidzę.
-Tak.Izastałemtupięknąsytuację!
- To przykre, nie przeczę - westchnął Goron. - Cóż, sprawiedliwości musiało się stać
zadość.Wiepanjużotym?
Czy można się zapytać, jaka to konieczność gnała pana w takim szalonym tempie do
Londynu?
- Konieczność - odpowiedział Dermot - zdobycia dowodów przeciwko prawdziwemu
mordercysirMaurycegoLawesa.
-Och!-wybuchnąłprefekt.
Dermot zwrócił się do Janice: - Muszę koniecznie porozmawiać z panem prefektem.
Proszę wybaczyć mi moją nieuprzejmość, ale muszę zamienić z tymi panami kilka słów na
osobności.
Janicewstałazcałymspokojem.
-Mamsięulotnićzhotelu?
- Ależ nie. Proszę poczekać w recepcji. Pan Saulomon za chwilę powróci do pani i
odprowadzijądoratusza,dorodziny.
Trudno było dostrzec, czy Janice była zła na Dermota za jego bezceremonialne
zachowanie, w każdym razie odchodząc ukłoniła się ironicznie. Dermot zwrócił się do
adwokata:-CzymógłbypanprzekazaćpewnąwiadomośćEwieNeill?
-Mogęspróbować-wzruszyłramionamimecenasSaulomon.
-Dobrze.Proszęjejpowiedzieć,żepomojejrozmowiezGoronemmamnadziejęuzyskać
jej zwolnienie w ciągu najbliższych paru godzin. I że zamierzam dostarczyć na jej miejsce
prawdziwegomordercęsirMaurycegoLawesa.
Zapanowałakrótkacisza.
-Cotozaczarnamagia!-wykrzyknąłGoron,potrząsającbambusowąlaskąwpowietrzu.
-Tosąpustesłowa.Niechcęmiećztymnicwspólnego.Rozumiepan?
Prawnikskłoniłsięiwypłynąłzwnęki,jakżaglowiecnapełnymwietrze.Zatrzymałsięi
powiedział kilka słów do Janice. Podał jej ramię, ale go nie przyjęła. Opuścili jednak hall
razem, znikając w tłumie. Wtedy dopiero Dermot, siadając na kanapce we wnęce, otworzył
swojąteczkę.
-Zechcepanusiąść,panieGoron?
Prefektnadąłsię.
-Nie,monsieur,nieusiądę!
-Niechpansłucha!Zważywszyto,comogępanuprzyrzec...-Phii!
-Dlaczegobynieusiąśćwygodnieiniezamówićcośdobregodopicia?
110
- Hm, no dobrze! - mruknął prefekt. Był nadal pełen godności, jednak nieco mniej
sztywny. Usiadł na wyściełanej kanapce. - Mogę usiąść na chwilkę. I ewentualnie napić się
kieliszeczek czegoś... Jeżeli monsieur tak nalega, poproszę kieliszek czarnej magii... to
znaczy...chciałempowiedzieć,whiskyzwodąsodową.
Dermotzamówiłtrunki.
-Panmniezadziwia-powiedziałztrującąsłodycząwgłosie.
- Po takim sensacyjnym chwycie, jak aresztowanie pani Neill, powinien pan teraz
znajdowaćsięwratuszuibombardowaćjąpytaniami.
- Mam do załatwienia sprawę w tym hotelu - odpowiedział Goron i zabębnił palcami po
stole.
-Sprawę?
-Chodzioto-powiedziałGoronkręcącgłową-Żeniedawnozadzwoniłdomniedoktor
Boutet. Powiedział, że ponieważ pan Atwood odzyskał przytomność, zezwala na krótkie, w
granicachrozsądku,przesłuchanie...WidokzadowolenianatwarzyDermotapodnieciłprefekta
policji.
-Niechpansłucha,Goron-powiedziałDermot.-Atwoodpowiedokładnietosamo,coja
zamierzampanupowiedzieć.
To będzie ostatnie ogniwo. Jeżeli on potwierdzi to, co ja mówię, bez żadnego z mojej
stronynacisku,czyzapoznasiępanzmoimidowodami?
-Dowodami?Jakiemapandowody?
-Chwileczkę-przerwałDermot.-SkądtanagłazmianainakazaresztowaniapaniNeill?
Goron wyjaśnił Dermotowi sprawę z wszelkimi szczegółami, przerywając jedynie po to,
abypociągnąćłykwhisky.
Jakkolwiek prefekt nie wydawał się być zupełnie zadowolony z przebiegu śledztwa, to
jednakDermotmusiałprzyznać,żeistniałypewnelogiczneprzesłanki,któreusprawiedliwiały
podejrzeniaprefektainiezachwianąpewnośćsędziegośledczego.
-Takwięc-mruknąłDermot-niepowiedziałapanuwszystkiego.Niepowiedziałapanu
tego, co wymknęło się jej, kiedy była na pół żywa z niewyspania dzisiaj nad ranem. Nie
powiedziałapanutejjedynej,naprawdęważnejrzeczy,którauzupełniłabyjejobronęipoparła
dowodamisprawęprzeciwkokomuśinnemu...-Cotakiego?
-Proszęmniewysłuchać!-Dermotpołożyłteczkęnastoleiotworzyłją.
Kiedy zaczął mówić, wskazówki wiszącego w hallu zegara wskazywały za pięć minut
dziewiątą. Pięć minut po dziewiątej Goron zaczął się wiercić na krześle. Piętnaście po
dziewiątejprefektstałsięcichy,milczącyizgnębiony.Rozkładałręcewbłagalnymgeście.
-Nienawidzętejsprawy!-jęczał.-Czujęwstrętdoniej.
Kiedyjużwszystkowydajesięwporządku,znowusięktośzjawiaiprzewracawszystko
dogórynogami.
-Aleczytonietłumaczytego,copoprzedniowydawałosiętaktrudnedowyjaśnienia?
-Tymrazemnieodpowiem!Alewefekcie...tak,tłumaczy.
- Tak więc sprawa jest właściwie zakończona. Pozostaje panu tylko zadać jedno pytanie
111
człowiekowi,którywidziałcałezajście.NiechpanzapytaNedaAtwooda,czybyło„takitak”.
Jeżeli on powie tak, może pan przygotować swoje „skrzypce” dla osoby bardziej godnej
tegozaszczytuniżEwaNeill.Iniebędziepanmógłmnieoskarżaćopodyktowaniemuzeznań.
-Chodźmy,razkozieśmierć-powiedział.
Po raz drugi tego dnia Der mot odwiedził pokój nr 401. Ale poprzednim razem nie
spodziewałsiętakszybkoszczęśliwegoobrotusprawy.Jakgdybydwiesiły,jednaprzychylna
adruganiechętna,wpływałynaprzemiannalosyEwyNeill,przechylającszalętonatę,tona
tamtąstronę.
W pokoju paliło się przyćmione światło. Ned Atwood, chociaż jeszcze bardzo blady i o
niecomętnymspojrzeniu,byłcałkowicieprzytomny.
Z wielką trudnością starał się usiąść i spierał się z nocną pielęgniarką, tęgą i pogodną
dziewczynązAngielskiegoSzpitala,którausiłowałamuwtymprzeszkodzić.
- Przykro nam, że niepokoimy pana - zaczął Dermot - ale... - Proszę pana - odezwał się
Ned ochrypłym głosem i wyjrzał spoza ramienia przytrzymującej go pielęgniarki. - Czy pan
jest lekarzem? To niech pan, na litość boską, zabierze stąd tę żmiję, dobrze? Ona próbowała
podstępniewpakowaćmizastrzyk.
-Proszęsiępołożyć-denerwowałasiępielęgniarka.-Panmusileżećspokojnie.
-Jak,dodiabła,mogęleżećspokojnie,kiedysiostraniechcemipowiedzieć,cosięstało?
Nie chcę leżeć spokojnie, za nic na świecie. Przyrzekam, że będę grzeczny, przyrzekam, że
będęzażywaćwszystkieświństwa,jakiemisiostraprzyniesie,jeżelidowiemsię,cosięstało.
- Wszystko w porządku, siostro! - powiedział Dermot, kiedy dziewczyna spojrzała na
niegopodejrzliwie.
-Możnawiedzieć,kimpanjest?Icopantutajrobi?
- Jestem doktor Kinross. A to jest monsieur Goron, prefekt policji, który prowadzi
śledztwowsprawiemorderstwasirMaurycegoLawesa.
Twarz Neda zmieniła się, jakby ktoś rzucił na nią snop skoncentrowanego światła, rysy
zaostrzyły się, powoli wracała świadomość tego, co zaszło przed wypadkiem. Oddychając z
wysiłkiem, podparł się z tyłu rękami i uniósł na łóżku. Przyglądał się piżamie, w którą był
ubrany,takjakbynigdywżyciujejniewidział.Następnierozejrzałsięwokoło.
- Wracałem na górę windą - starannie wymawiał każde słowo - kiedy nagle... - Dotknął
rękągardła.-Jakdługojużtujestem?
-Dziewięćdni.
-Dziewięćdni?
- Tak. Zgadza się. Czy to prawda, że potrącił pana przed hotelem samochód, panie
Atwood?
-Samochód?Acóżtoznowuzaprzeklętebzduryosamochodzie?
-Pansamtakpowiedział.
-Nigdynicpodobnegoniemówiłem.Wkażdymrazieniepamiętam,abymcośpodobnego
powiedział. - Nagle urwał. W tej chwili przypomniał sobie wszystko. - Ewa?... - zapytał,
wyrażającwszystkojednymsłowem.
112
-Tak.Niechsiępanniedenerwuje,panieAtwood,alemuszępanupowiedzieć,żeonama
poważnezmartwienieipotrzebujepanapomocy.
-Czypanchcegozabić?-zapytałapielęgniarka.
-Zamknijsię!-nakazałNedzwidocznymbrakiemgalanterii.-Zmartwienie?-zwróciłsię
doDermota.-Copanprzeztorozumie?
Odpowiedział mu prefekt policji, stojący z dala od łóżka, z rękami skrzyżowanymi na
piersiach,którystarałsięniezdradzaćsprzecznychuczuć,jakienimmiotały.
-Madamejestwwięzieniu-powiedziałpoangielsku.-Oskarżonazostałaomorderstwo
sirMaurycegoLawesa.
Zapanowaładługachwilaciszy.Chłodnywiatrporuszyłkotaryijasnezasłonynaoknach.
Ned siedział teraz sztywno na łóżku i wpatrywał się w nich. Jego biała kurtka od piżamy
podwinęła się aż do barków i ukazywała ramiona wychudłe i blade po dziewięciu dniach
choroby.Głowęmiałogoloną,jakzwyklewpodobnychprzypadkach.Cienkiopatrunekzgazy
tworzył jakiś dziwaczny kontrast z bladą, wychudzoną, ale przystojną twarzą o
jasnoniebieskichoczachikapryśnychustach.Nagle,nistąd,nizowąd,zacząłsięśmiać.
-Czytomabyćkawał?
- Nie - zapewnił go Dermot. - Dowody przeciw niej są bardzo obciążające. A rodzina
Lawesówniewielerobi,żebyjejpomóc.
-Niemamnajmniejszejwątpliwości,żeniewielerobią-powiedziałNed.Odrzuciłkoci
zacząłschodzićzłóżka.
Przezkilkanastępnychchwiltrwałozamieszanie.
- Zaraz, chwileczkę! - zawołał Ned próbując stanąć na uginających się nogach. Chwycił
sięmocnojednąrękązastolikkołołóżka.Dawnyjegokpiącywyrazpowróciłnatwarz.Coś
go ogromnie rozśmieszyło, jakby usłyszał dowcip, który tylko dla niego jednego był
zrozumiały.
-Podobnojestemchory?-ciągnąłdalej,aprzedoczamiwidziałtańczącekoła.-Zgoda!
Musiciewięcmidogadzać.
Chcę dostać moje ubranie. Po co? Żeby iść do ratusza, oczywiście. Jeżeli nie dacie mi
ubrania,wyskoczęoknem.Ewapowiedziałabywam,żenierzucamsłównawiatr.
-PanieAtwood-zagroziłapielęgniarka-zarazzadzwonięnakogoś,żebypanapołożył...-
Ajacimówię,kochanie,żezanimdotknieszdzwonka,jajużbędęzaoknem.Jedyne,cochcę
zobaczyćwtymmomencie,toswojeubranieikapelusz.Jeżelitobędziekonieczne,bryknęw
tym,wczymjestem!
NedzaapelowałdoDermotaiprefekta.
- Nie mam pojęcia, co się działo w tym mieście, od kiedy straciłem przytomność. Może
pan mnie o wszystkim poinformować po drodze. Widzicie, panowie, ta sprawa ma swoje
ukrytesprężyny,alewytegoniezrozumiecie.
- Myślę, że zrozumiemy - odparł Der mot. - Pani Neill opowiedziała nam o osobniku w
brązowychrękawiczkach.
-Aleniepowiedziaławam,ktotobył.Dlaczego?Dlatego,żeonaniewie.
113
-Apanwie?-dopytywałsięGoron.
-Oczywiście-odpowiedziałNed,nacoprefektzdjąłswójmelonikzgłowyzpoważnym
zamiaremwybiciapięściądenka.
Ned stał nadal przy stoliku chwiejąc się na nogach, ale z uśmiechem na twarzy; czoło
przecinałymupoziomezmarszczki.-Chybapowiedziałapanomotym,jakpatrzyliśmyprzez
oknoiwidzieliśmyjeszczejednąosobęopróczstaruszka?Ipóźniej,kiedyzobaczyliśmygojuż
pozabójstwie.
Tojestwłaśnieclou,natympolegacałykawał.Tobył...Rozdział17
- Mesdames et messieurs - zapraszał pan Vautour, sędzia śledczy - proszę do mojego
gabinetu.
-Dziękujemy-mruknęłaJanice.
-CzypozwolipanporozmawiaćnamzbiednąEwą?-Helenadyszałaciężko.-Ciekawa
jestem,jakonatowszystkoprzyjęła?
- Wyobrażam sobie, że niezbyt dobrze - oświadczył wuj Ben, wywołując zdumienie
rodziny,żepotrafiłsięzdobyćnatakkategorycznejaknaniegostwierdzenie.
Toby milczał. Wetknął ręce głęboko w kieszenie i potrząsnął głową z ponurym
współczuciem.
RatuszwLaBandelettetowysoki,wąski,zbudowanyzżółtegokamieniabudynekzwieżą
zegarową,położonynaprzeciwkoładnegoparku,niedalekoodgłównegobazaru.
Gabinet sędziego śledczego, duży pokój na najwyższym piętrze, miał dwa szerokie okna
wychodzącenapółnocitrzecienazachód.Biurkostałotakustawione,żesiedzącyzanimbył
zwrócony plecami do okna wychodzącego na zachód. Po drugiej stronie stał drewniany
zniszczonyfotel,nadktórymwisiałalampa.
Gościezwróciliuwagęnacośjeszczeinnego,cobyłozarazemśmieszneibardzogroźne.
Poprzez nie zasłonięte zachodnie okno wpadł nagle snop oślepiającego, jasnego światła i
uderzyłprostowoczy.
Wszyscymimowoliodskoczylidotyłu.Jaskraweświatłozalśniłowjednymrogupokoju,
po czym pękło jak bańka mydlana i znikło. Były to światła wielkiej latarni morskiej.
Przesłuchiwanyprzezsędziegośledczegoczłowieknakrześlenaprzeciwbiurkaotrzymywałco
dwadzieścia sekund te oślepiające aż do bólu, regularne uderzenia przez cały czas
przesłuchania.
-Och,tadokuczliwalatarnia-mruknąłVautourzgestemzniecierpliwienia.Wskazałim
krzesła w części pokoju, do której światło nie dochodziło. - Proszę, niech państwo usiądą i
rozgoszcząsię.
Sędzia śledczy usiadł za biurkiem, obracając swoje krzesło tak, żeby być zwróconym
twarządogości.Byłtokościsty,starszymężczyznaosurowychoczachimałychbaczkach.
Potarłdłoniezsuchymchrzęstem.
-CzymożemyzobaczyćsięzpaniąNeill?-domagałsięToby.
-Hm...nie-odpowiedział-jeszczenieteraz.
-Dlaczego?
114
-Dlatego,żewpierwszymrzędzienależąmisiępewnewyjaśnieniaodpaństwa.
Ponownie jaskrawa smuga wpadła przez okno ponad plecami sędziego. Przygaszając
sufitowąlampęostrozarysowałakształtjegosylwetki.Rozświetliłaaureoląjegosiwewłosyi
zatrzymałasięsekundęnaniecierpliwiezacieranychdłoniach.
Gdy światło znikło, gabinet tego lubiącego teatralne efekty dżentelmena przybrał znów
zaciszny,prawiedomowywygląd.
Zegar na ścianie tykał miarowo, a na bocznym stoliku drzemał zwinięty w kłębek kot.
Mimotozebranimieliwrażenie,żeodosobysędziegośledczegopłyniekunimfalagniewu.
- Przed chwilą przeprowadziłem - ciągnął dalej - dłuższą rozmowę telefoniczną z moim
kolegą, prefektem Goronem, który znajduje się teraz w hotelu „Donjon”. Powiedział mi o
wykryciu nowych dowodów. Będzie tu za parę minut ze swoim przyjacielem, doktorem
Kinrossem.
Wtymmomencieuderzyłdłoniąwbiurko.
-Niemogęsięcałkowiciepogodzićzpoglądem-powiedział-żedziałaliśmypochopnie.
Nie,nawetterazniemogęsięnatozgodzić,żezbytpochopniearesztowaliśmypaniąNeill.
-Jakpanmożetakmówić!-wykrzyknąłToby.
-Aletenowedowodysązaskakujące.Niepokojąmnie.
Zmuszają do powrotu do pewnego punktu, wskazanego jakiś czas temu przez doktora
Kinrossa,októrymwnaszymzrozumiałymzainteresowaniusięzeznaniamipaniNeillprawie
żezapomnieliśmy.
-Toby-zapytałaHelena-cozaszłoostatniejnocy?
OdwracającsięwyciągnęłaręcewkierunkupanaVautour.
Teraz, kiedy każdy z nich spodziewał się zasadzki, Helena była najspokojniejsza z całej
rodziny.
- Panie Vautour - ciągnęła odetchnąwszy głęboko - chciałam panu coś powiedzieć.
Wczorajszejnocymójsynwróciłpóźnododomu.Wróciłbardzowzburzony.
-To-przerwałzdesperacjąToby-niemanicwspólnegoześmierciąojca.
- Nie położyłam się jeszcze do łóżka, bo nie chciało mi się spać. Zapytałam go, czy nie
miałbyochotynafiliżankękakao.
Niepowiedziałdomnienawettrzechsłów,trzasnąłdrzwiamiiposzedłdoswojejsypialni.
- Twarz Heleny zachmurzyła się. - Mogłam jedynie z tego wywnioskować, że miał jakąś
strasznąawanturęzEwą.Powiedział,żeniechcejejjużnigdywięcejwidzieć.
Sędziaśledczyzatarłręce.Jaskraweświatłoznowuzabłysłoponadjegoramieniem.
-Ach-szepnął.-Aczypowiedziałpani,gdziebył,madame?
TwarzHelenywyrażałazdziwienie.
-Nie.Aczypowinienbyłpowiedzieć?
-UlicadelaHarpe17.Czytenadresnicpaniniemówi?
Helenaprzeczącopotrząsnęłagłową.
Janice i wuj Ben obserwowali Toby'ego z uwagą. Dokładny obserwator mógłby dojrzeć
115
lekko ironiczny uśmiech, który przemknął przez twarz Janice i natychmiast ustąpił miejsca
wyrazowipowagi,spowodowanemuczteremakieliszkamiMartini,wypityminapustyżołądek.
WujBenskrobałscyzorykiemwnętrzepustejfajki.ZgrzytmetaluodrzewodziałałToby'emu
nanerwy.AleHelena,któranajwidoczniejniezauważyłaniczego,ciągnęłatymsamym,nieco
jęczącymtonem:-KłótniazEwąbyładlamnieostatniąkroplą.Przezcałąnocniezmrużyłam
oka.Nadranemwidziałamją,jakwróciładodomuztymgroźniewyglądającymmężczyzną,
który jest podobno znanym lekarzem. Wreszcie, na domiar wszystkiego, Ewa zostaje potem
aresztowana!Czyterzeczysąjakośzesobąpowiązane?Czynaprawdęniemógłbynampan
tegowyjaśnić?
-Popieramtenwniosek-stwierdziłwujBen.
PanVautourzacisnąłszczęki.
-Więcsynnicpaniniepowiedział?
-Mówiłamjuż,żenie.
-NiewspomniałnaprzykładooskarżeniumadameNeill,którazeznała...-Oskarżenie...?
- ...że ktoś z rodziny państwa w brązowych rękawiczkach na dłoniach wśliznął się do
gabinetuizadałśmiertelneciosysirMaurycemu?
Zapanowało przeciągłe milczenie. Toby siedział pochylony, z głową opartą na rękach.
Potrząsałniągwałtownie,jakbyostatniesłowabyłyjedyniesugestią,którejniemógłprzyjąć.
-Wiedziałem,żetebrązowerękawiczkigdzieśwyskoczą-wtrąciłwujBenzadziwiająco
normalnymtonem.Wydawałosię,żerozważatęmyśl.-Czytoznaczy,żeona...żewidziała
coś?
-Ajeżelitak,paniePhillips?
WujBenuśmiechnąłsięsucho.
- Gdyby widziała coś, to pan nie bawiłby się w teoretyczne rozważania. Któreś z nas
siedziałobyjużzakratkami...Tak,jestemgotówzałożyćsię,iżEwaniewidziała,ktotobył.
Morderstwowrodzinie,co?Ładnypasztet...!
- Trudno zataić, że ta myśl już... - wybuchnęła Janice - każdemu z nas przychodziła do
głowy.
Helenawpatrywałasięwniązwyraźnymosłupieniem.
- W każdym bądź razie nie mnie, moja droga Janice! Czyś ty oszalała? Czy myśmy
wszyscypowariowali?
-Słuchajcie-zacząłwujBenipociągnąłzpustejfajki.
Przerwał, widząc znane mu spojrzenia pełne pobłażliwości, którymi zawsze witali jego
uwaginiedotycząceproblemówgospodarstwadomowego.Jegonachmurzonatwarzprzybrała
wyrazłagodnegouporu.
-Nieudawajmygłupszych,niżjesteśmy.Oczywiście,żewszystkimtamyślprzychodziła
już do głowy. A niech to diabli wezmą! - Pozostali członkowie rodziny Lawesów
wyprostowali się na krzesłach, tak zaszokowała ich zmiana jego tonu. - Przestańmy
zachowywaćsięjakrodzina„ucywilizowana”.
Wpuśćmytrochępowietrzaiświatładonaszychdusz...oilewogólejeposiadamy...!
116
-Ben!-krzyknęłaHelena.
- Dom był zamknięty. Drzwi i okna również. To nie był włamywacz. Nie trzeba być
detektywem,abysiętegodomyślić.
Więc albo Ewa Neill zamordowała Maurycego, albo jedno z nas... - Czy ty myślisz, że
obcaosobajestmibliższaniżktośzmojejwłasnejrodziny?
-Poco-cierpliwietłumaczyłwujBen-całatahipokryzja?
Dlaczegoniepowieszpoprostu,żeonatozrobiła?
Helenazdenerwowałasię.
-Dlatego,żejestemdoniejbardzoprzywiązana.Ionamasporopieniędzy,którebardzo
przydałybysięToby'emu.
To znaczy, mogłyby się przydać, gdybym tylko mogła przestać ją podejrzewać. Ale nie
mogę...Iniemogęsiętegozaprzeć...-WierzyszwięcwwinęEwy?
-Niewiem!-jęknęłaHelena.
- Może - stwierdził sędzia śledczy zimnym i spokojnym głosem, który podziałał na nich
uspokajająco-jużwkrótceotrzymamywyjaśnienia.
Drzwidohalluznajdowałysięnaprzeciwzachodniegookna.
Światłalatarnimorskiej,przebijającsięprzezzakurzoneokno,rzucałyzakażdymobrotem
dziwacznedesenienabiałomalowanedrzwi.
-Proszęwejść-powiedziałVautour.
DopokojuwszedłDermotKinross.
Kiedy otworzył drzwi, jaskrawy snop światła padał właśnie na: nie. Chociaż Dermot
przysłoniłrękąoczy,zobaczyliwostrymświetletwarzpełnązaciętegogniewu,niebezpieczną.
Twarztazmieniłasięnatychmiast,kiedysięzorientował,żejestobserwowany.Przybrała
wyraz obojętnej uprzejmości, którą zawsze maskował swe uczucia. Ukłonił się wszystkim,
przeszedłprzezpokójdopanaVautouripodałmurękęfrancuskimzwyczajem.
SędzianieposiadałniczgładkiejuprzejmościprefektaGorona.
- Nie widziałem pana - powiedział chłodno - od ostatniego wieczoru, kiedyśmy się
poznali.WtedyjechałpannaulicędelaHarpeztymbardzointeresującymnaszyjnikiem.
-Wielerzeczy-posiedziałDermot-wydarzyłosięodtegoczasu.
-Tak,słyszałem.Nowepańskiedowody-cóż,możewtymcośjest?Wkażdymrazie,oto
wszyscy zainteresowaniwskazał w kierunku rodziny Lawesów. - Proszę uderzać, proszę
atakować.Zobaczymy,coztegowyniknie...-PrefektGoron-powiedziałDermotpatrzącspod
okanaobecnych-przyprowadzitupaniąNeill.Zgadzasiępan?
-Ależoczywiście,oczywiście!
- A skoro już wspomniał pan o naszyjnikach, prefekt poinformował mnie, że obydwa
znajdująsięupana.
Sędziaśledczyskinąłpotakującogłową.Otworzyłszufladębiurkaiwyciągnąłzniejoba
naszyjniki,którepołożyłnabibularzu.Przesuwającesięprzezpokójświatłowydobyłoznich
tysiące migotliwych ogni. Autentyczny naszyjnik z diamentów i turkusów oraz jego imitacja
117
leżały obok siebie, na pozór nie różniąc się wcale. Do jednego z naszyjników przyczepiona
byłakarteczka.
- Stosownie do notatki, którą pan przesłał do prefekta Gorona - mówił kwaśno sędzia
śledczy-posłaliśmynaszegopracownikanaulicędelaHarpe,zażądaliśmywydaniaimitacjii
stwierdziliśmy,gdziejąwykonano.Widzipan?
Dotknąłkartkiprzynaszyjniku.Dermotskinąłgłową.
- Jednak dopiero teraz zaczynam rozumieć, jakie to ma znaczenie - burknął Vautour. -
Dzisiaj, może mi pan wierzyć, byliśmy zbyt zajęci panią Neill i tabakierką, żeby zawracać
sobiegłowękimśinnymitymibliźniaczyminaszyjnikami.
Dermotodwróciłsięipodszedłdogrupkisiedzącejcichopodścianą.
Czuliniechęćdoniego.Onsamodczuwałsiłętejniechęci,tymsilniejszej,żeukrywanej.
Zresztąsprawiałomutodziwnąprzyjemność.Vautourczaiłsięwgłębigabinetujakpająkna
łup, a światła reflektorów snuły się nad jego głową białą pajęczyną. Dermot obrócił się w
kierunku siedzących; krzesło, przesuwając się po pokrywającym podłogę linoleum, wydało
nieprzyjemnyzgrzyt.
- Tak. - stwierdził po angielsku - państwo mają rację, wtrącam swoje trzy grosze do tej
całejsprawy.
-Alejakimprawem?
-Boktośmusiprzeciąćtengordyjskiwęzeł.Słyszeliściejużobrązowychrękawiczkach?
Dobrze!Pozwólcie,żepowiemwamcoświęcejnaichtemat.
-Łącznieztym,ktojemiałnarękach?-zapytałaJanice.
-Tak-odpowiedziałDermot.
Usiadł,opierającsięplecamioporęczkrzesła,iręcewsadziłgłębokowkieszenie.
-Chciałbymskierowaćuwagępaństwa-ciągnąłdalej-natendzień,wktórymumarłsir
Maurycy. Znana jest państwu treść większości zeznań. Ale warto przypomnieć sobie jeszcze
razniektóreznich.
Tego dnia sir Maurycy Lawes wyszedł jak zwykle na swój popołudniowy spacer.
Miejscem jego ulubionych przechadzek, jak słyszeliśmy, był Ogród Zoologiczny, leżący na
zapleczuhotelu„Donjon”.Alemamyjeszczedodatkoweinformacje.
Tegodnia,kuzdziwieniukelnerówibarmana,sirMaurycy,czegonigdynierobił,wszedł
domałegobaru,znajdującegosięnatyłachhotelu.
Helena odwróciła się i spojrzała z widocznym zdumieniem na brata, który wlepił w
Dermotanieruchome,uważneoczy.
Janice odezwała się pierwsza: - Naprawdę? - zdziwiła się, unosząc w górę krągły
podbródek.-Nicotymszczególikuniesłyszałam.
-Możliwe.Wkażdymraziemówiętopaństwuteraz.
Przepytywałem dzisiaj ludzi z baru. Potem widziano sir Maurycego w Ogrodzie
Zoologicznym koło klatki z małpami. Wyglądało na to, że z kimś rozmawia, kogo nasz
świadekniewidział.Proszęzapamiętaćtenmałyepizod!Tobardzoważne.
Jesttobowiempreludiumdomorderstwa.
118
- Czy to ma znaczyć - wykrztusiła Helena wpijając w Dermota szeroko otwarte, okrągłe
oczy,awypiekinajejtwarzypociemniały-żepanwie,ktozabiłMaurycego?
-Tak.
-Jakwpadłpannatęmyśl?-dopytywałasięJanice.
-Prawdępowiedziawszy,tęmyślpoddałamipani.
Dermotrozważałnadtymprzezchwilę.
- Właściwie pomogła również lady Lawes - dodał - bo zaczęła temat, który pani
kontynuowała. To jest szczególna cecha ludzkiego rozumowania - potarł ręką czoło i
uśmiechnąłsięprzepraszająco-żejednadrobnaprzesłankaprowadzidonastępnej.Pozwólcie
jednak,państwo,żebędękontynuowałmojeopowiadanie.
Sir Maurycy powrócił do domu przed obiadem. Jeszcze przed tym bardzo ważnym
spotkaniem w Ogrodzie Zoologicznym miał, jak to określił barman, „dzikie oczy”. A kiedy
znalazłsięwdomu,byłbladyjakścianaiwyraźnierozstrojonynerwowo,jaktokilkakrotnie
państwoopisywali.Odmówiłpójściadoteatru.Zgadzasię?
WujBenpotarłrękąpodbródek.
-Tak,jakdotądwszystkosięzgadza.Alepocopantopowtarza?
-Ponieważjesttobardzoistotne.Pozostalipaństwo,razemzEwąNeill,powrócilizteatru
około jedenastej w nocy. W międzyczasie zatelefonował antykwariusz, pan Veille, z
wiadomościąotabakierce.Wkrótkimczasieprzywiózłjądopaństwadodomuizostawiłsir
Maurycemu.Totakżesięzgadza?
-Tak-przyznałwujBen.
- Z tego więc wynika, że Ewa Neill nie miała pojęcia o istnieniu tabakierki. Z zeznań,
którewczorajpowtórzyłmiprefektGoron,wynika,żepopowrociezteatruniewstąpiłajużdo
państwa.PanLawes-skinąłgłowąwkierunkuToby'ego-odprowadziłpaniąNeillipożegnał
jąprzeddomem.
-Panie!-wykrzyknąłTobyznagłązłością.-Cotomaznaczyć?Doczegopanzmierza?
-Czyfakty,którepodaję,sąnadalzgodnezrzeczywistością?
- Tak... Ale... Toby opanował ruch pełen zniecierpliwienia. Jaskrawe światło ciągle
przebiegało przez pokój, działając im na nerwy, pomimo że nie padało prosto w twarz.
Rozległosiępukaniedodrzwi.VautouriDermotzerwalisię.Dogabinetuweszłytrzyosoby.
Najpierw Arystydes Goron, za nim siwowłosa o smutnej twarzy kobieta, ubrana w wełnianą
suknię przypominającą mundur. Trzecią osobą była Ewa Neil]. Dłoń siwowłosej kobiety
ostrzegawczo dotykała ręki Ewy, gotowa ją chwycić w każdej chwili, gdyby jej podopieczna
usiłowałauciec.
Ewa nie okazywała skłonności do ucieczki. Jednakże, kiedy zobaczyła zniszczony
drewniany fotel, oświetlany nieubłaganym światłem, zesztywniała i cofnęła się do tyłu tak
gwałtownie,żestrażniczkazacisnęłarękęnajejprzegubie.
-Więcejnatymkrześlenieusiądę-powiedziałaspokojnie,alezniebezpiecznąintonacją
wgłosie.-Możecierobić,cowamsiępodoba.Alejajużwięcejnatymkrześlenieusiądę.
- Nie ma potrzeby, madame - uspokoił ją Vautour. - Doktorze Kinross, proszę się
119
opanować - zwrócił uwagę Dermotowi, który zerwał się nagle z krzesła, jak gdyby chciał
bronićEwęprzedniebezpieczeństwem.
-Nie,nie,oczywiście,żeniemanajmniejszejpotrzeby,abypaniusiadłanatymmiejscu,z
którym wiąże się dla pani tyle przykrych wspomnień - łagodził prefekt. - Daję pani słowo
honoru, że więcej nie zrobimy pani żadnej przykrości. Swoją drogą, czułbym się o wiele
pewniejszy,żedoktorKinrossniepodbijemioka,gdybyśmypaniniearesztowali.
Dermotprzymknąłoczyiotworzyłjepochwili.
- To moja wina - powiedział gorzko. - Nie przyszło mi na myśl, że przez jeden dzień,
niecałyjedendzień,możnakogośtakskrzywdzić.
Ewauśmiechnęłasiędoniego.
-Aleniestaniemisiężadnakrzywda,prawda?-zapytała.-Panprefektzapewniłmnie,że
wszystkosięjużniedługoskończy.
-Niejesttotakiepewne,madame-powiedziałsędziaśledczypatrzącnaniąpodejrzliwie.
- To jest zupełnie pewne - powiedział Dermot - niezależnie od tego, czy się to panu
podoba,czynie.
Ponieważświatłolatarninienękałojejjuż,Ewazachowywałasięztakimopanowaniem,
jakby ta cała sprawa zupełnie jej nie dotyczyła. Siadając na krześle podsuniętym jej przez
prefekta, ze zdawkową uprzejmością skinęła głową w kierunku Heleny, Janice i wuja Bena.
UśmiechnęłasiędoToby'ego.
NastępniezwróciłasięwprostdoDermota:-Wiedziałam,żepantozrobi-stwierdziła.-
Nawetwtedy,kiedysprawawzięłazłyobrótikiedyoniwaliliwstółiwrzeszczeli:„Przyznaj
się,żezamordowałaś!”-naprzekórsobiezaczęłasięśmiać.-Wiedziałam,żemiałpanjakiś
cel w tym, co mi pan kazał zrobić. Cały czas wierzyłam w pana. Ale, mój Boże, byłam taka
przerażona!
-Tak-powiedziałDermot-natymwłaśniepolegałocałenieszczęście...-Nieszczęście?
- To przyczyna całego nieporozumienia. Pani ufa ludziom, a oni o tym wiedzą. I
korzystająztego.Taksięskłada,żedomniemożemiećpanizaufanie,alenietumiejsceani
czas,byotymmówić.-Dermotodwróciłsię.-Terazjazacznęprzesłuchanie.Toniebędzie
zbytprzyjemnedlapaństwa.Czymogęzaczynać?
120
Rozdział18
Czyjeśkrzesłozachrobotałoolinoleum.
-Tak,proszę!-burknąłVautour.
- Przed chwilą przedstawiłem państwu fakty, jakie miały miejsce w noc zbrodni. Są one
zbytważne,abyjepominąć.
Muszędonichciąglewracać.Doszedłemdomomentu,kiedypaństwopowrócilizteatruo
godziniejedenastej.-DermotspojrzałnaToby'ego.-Odprowadziłpannarzeczonądodrzwijej
domuipowróciłpandoswejrodziny.Acopotem?
Janicepopatrzyłananiegozezdumieniem.
-Tatuśzeszedłnadół-odpowiedziała-ipokazałnamtabakierkę.
- Tak. Prefekt Goron powiedział mi wczoraj, że policja zebrała kawałki tabakierki
następnegodniapomorderstwie.
Potygodniuciężkiejpracyudałosięzłożyćjązpowrotem.
Tobywyprostowałsięichrząknął.Zaświtałmupromieńnadziei.
-Złożyliją?-spytał.
-Dużejwartościjednakniebędziejużmiała,panieLawes-rozczarowałgoprefektpolicji.
W odpowiedzi na znak Dermota sędzia śledczy otworzył szufladę biurka i z wielką
ostrożnością,żebysięnierozleciałnadrobnekawałki,podałjakiśmałyprzedmiotDermotowi.
Sir Maurycy Lawes na pewno nie byłby zadowolony. Białe światło przesunęło się po
tabakiercecesarza,pogłębiłoróżowośćagatu,zapłonęłowmaleńkichdiamentowychcyfrachi
wskazówkach,zabłysłonazłotejoprawie.Pomimotowidaćbyło,żetabakierkastraciłaswój
dawnyblaskiczystośćkonturów.Pokazałjązebranymobracająckilkakrotniewpalcach.
-Zlepilijąrybimklejem-wytłumaczył.-Możnabyłooślepnąćprzytejrobocie.Terazjuż
sięnieotwiera.Alepaństwowidzieliją,kiedybyłanieuszkodzona,prawda?
-Tak!-odpowiedziałTobyuderzającdłoniąwkolano.-Widzieliśmyją,kiedybyłanowa.
Noicoztego?
DermotzwróciłtabakierkępanuVautour.
- Kilka minut po jedenastej sir Maurycy Lawes poszedł do swojego gabinetu. Był
rozdrażnionybrakiementuzjazmu,jakirodzinawykazaławstosunkudonowegonabytku.Jak
sądzę,państwopołożylisięspać?Alepan,panieLawes,niemógłusnąć.Ogodziniepierwszej
wnocywstałpanzłóżka,zeszedłnadółdosalonuizatelefonowałdoEwyNeill.
Toby skinął potakująco głową i rzucił ukradkowe spojrzenie na Ewę; było to spojrzenie
trudnedorozszyfrowania.
Sprawiało wrażenie, jakby pragnął jej coś powiedzieć, ale zawahał się. Skubał nerwowo
wąsik,aEwapatrzyłaprostoprzedsiebie.
Dermotposzedłzajejspojrzeniem.
-Rozmawiałpanzniąkilkaminutprzeztelefon.Oczympanmówił?
121
-Co?
-Pytam,oczympanmówił?
TobyoderwałoczyodEwy.
-Skąd,dodiabła,mogępamiętać?Zaraz...tak,przypominamsobie.-Przetarłrękąusta.-
Rozmawialiśmynatematsztuki,którąoglądaliśmywieczoremwteatrze.
Ewauśmiechnęłasięlekko.
-Tobyłasztukanatematprostytucji-wtrąciła.-Tobyobawiałsię,żetreśćmogłamnie
razić.Przypuszczam,żetozagadnieniebardzogowtedydręczyło.
- Posłuchaj - Toby cofnął się usiłując mówić spokojnie. - Jak tylko zaręczyliśmy się,
powiedziałem ci, że nie jestem ciebie wart. Mówiłem to, prawda? Czy masz zamiar
wykorzystać przeciwko mnie to, co powiedziałem, ostatniej nocy w zdenerwowaniu i bez
zastanowienia?
Ewanieodpowiedziała.
-Powróćmydorozmowytelefonicznej-rzekłDermot.-Rozmawiałpannatematsztuki.
Oniczymwięcej?
-Cotopanaobchodzi,dodiabła?
-Bardzomnieobchodzi.
-Hmm...wspomniałemcośopikniku.Mieliśmyzamiarwybraćsięnapikniknastępnego
dnia,aleoczywiścieniepojechaliśmy.Wspomniałemrównież,żeojcieczdobyłnowecackodo
swojejkolekcji.
-Czypowiedziałpan,cotobyło?
-Nie.
Dermotobserwowałgouważnie.
- Jako dalszy ciąg zacytuję państwu zeznania, jakie przekazał mi prefekt Goron. Gdy
skończył pan rozmowę, było kilka minut po pierwszej. Idąc po schodach na górę zauważył
pan, że ojciec jeszcze nie poszedł spać, gdyż pod drzwiami jego gabinetu widniała smuga
światła.Niechciałmupanprzeszkadzać.Zgadzasię?
-Zgadzasię!
- Wydaje mi się, że sir Maurycy nie miał zwyczaju siedzieć w swym gabinecie o tak
późnejporze?
Helena chrząknęła i odpowiedziała zamiast Toby'ego: - Nie. Nie lubimy przesiadywać
zbytdługo.Maurycyzwyklebyłjużwłóżkuprzeddwunastą.
Dermotpokiwałgłową.
- A teraz pani, lady Lawes. Wstała pani piętnaście minut po pierwszej. Poszła pani do
gabinetu,męża,żebynakłonićgodopójściaspaćirównieżpoto,żebyzrobićmuwymówkęza
nabycietabakierki.Otworzyłapanidrzwigabinetubezpukania.Żyrandolnieświeciłsię,paliła
siętylkolampanabiurku.
Zobaczyła pani męża. Siedział tyłem. Ale ponieważ pani jest krótkowidzem, nie
zauważyłapaniniczłego,dopókiniepodeszłazupełniebliskoiniespostrzegłakrwi.
122
OczyHelenynapełniłysięłzami.
-Czymusipanotymmówić?-zapytała.
- Jeszcze tylko jedną rzecz muszę przypomnieć - odpowiedział jej Dermot. - Możemy
pominąćsamątragedię.Aleniemożemypominąćfaktów.Zawiadomionopolicję.Córkapanii
syn próbowali pójść do domu po drugiej stronie ulicy i wyciągnąć stamtąd panią Neill.
Zatrzymałichpolicjantmówiąc,żemusząpoczekaćdoprzyjazdukomisarza.Acosięzdarzyło
wmiędzyczasie?ZajmijmysięterazniezrównanąYvetteLatour.
Yvette twierdzi, że ją obudziło przybycie policji i ogólna wrzawa. Wyszła ze swego
pokoju.Jejzeznania stanowiłysedno oskarżenia.Yvettewidziała paniąNeill, jakwracała do
domupodokonaniumorderstwa.Yvettewidziałają,jakotwierałakluczemdrzwifrontowe,jak
skradała się po schodach na górę w poplamionym krwią szlafroku, a następnie, jak zmywała
krewwłazience.Byłagodzinapółdodrugiej.
Sędziaśledczypodniósłgwałtownierękędogóry.
- Chwileczkę - przerwał ze złością wychodząc zza biurka. - Nawet biorąc pod uwagę
pańskienowedowody,niemogęzrozumieć,doczegopanzmierza?
-Niemożepanzrozumieć!
-PrzecieżdokładnietosamozeznałapaniNeill.
-Tak.Owpółdodrugiej-podkreśliłDermot.
-Dobrze!Cotomazaznaczenie,owpółdodrugiejczyteżoinnejgodzinie!Możezechce
pantowytłumaczyć,doktorzeKinross!
- Chętnie. - Dermot stał przy biurku. Wziął do ręki posklejaną tabakierkę i położył ją z
powrotem. Potem przeszedł kilka kroków i stanął przed Toby'm, spoglądając na niego z
prawdziwąciekawością.
-Czywpańskichzeznaniachniemaczegoś,cochciałbypanzmienić?
Tobypopatrzyłnaniego.
-Ja?Nie.
-Niee?-powiedziałDermot.-Niechcesiępanprzyznaćdokłamstwa,nawetpoto,aby
uratowaćkobietę,którąpanrzekomokocha?!
Goroncichozachichotał.Sędziaśledczyspojrzałnaniegozwymówką,następnieszybko
przeszedłnadrugąstronębiurkaidrobnymikroczkamizbliżyłsiędoToby'ego.Zajrzałmuz
bliskaprostowoczy.
-Noico,monsieur?-naciskałVautour.
Tobyskoczyłnarównenogi,odepchnąłprzytymkrzesłoztakąsiłą,żezhałasemupadło
nalinoleum.
-Dokłamstwa?-krzyknął.
-Pantwierdzi,żepotelefoniedopaniNeillrzekłDermot-poszedłpannagórę,amijając
drzwigabinetuojcazobaczyłpanświatłopodnimi...WtymmomenciewtrąciłsięGoron.
- Wczoraj wraz z doktorem Kinrossem poszedłem na górę waszej willi, aby obejrzeć
gabinet. Doktor był bardzo zdziwiony zobaczywszy te drzwi. Wtedy nie mogłem zrozumieć
dlaczego. Przypominają je sobie państwo? To są masywne ciężkie drzwi, przylegające tak
123
ściśledołemdodywanu,żeocierająsięoniegoprzykażdorazowymotwieraniu.
Przerwał.Jegogestykulacjaprzypominaławahadłoweruchydrzwi.
- Jest absolutną niemożliwością zobaczyć światło przenikające spod drzwi. - Goron
zatrzymałsięipochwilidodał:-AletoniebyłojedynekłamstwopanaLawesa.
- Nie - zgodził się sędzia śledczy. - Czy trzeba przypomnieć sprawę tych dwóch
naszyjników?
Dermot Kinross nie podzielał zamiłowania policji do zastawiania pułapek. Nie sprawiał
mutakżeprzyjemnościwidokczłowiekawsytuacjibezwyjścia.Alekiedyujrzałwyraztwarzy
Ewy,skinąłgłową.
-Człowiekwbrązowychrękawiczkach...!-krzyknęłaEwa.
-Tak-powiedziałDermot-tobyłpaninarzeczony,TobyLawes.
124
Rozdział19
-Historiastarajakświat-ciągnąłdalejDermot.-PanTobyLawesmiałprzyjaciółkę,Prue
Latour,siostręuczynnejYvette.
Prueżądałakosztownychprezentów.Groziła,żenarobiwielekłopotów.Apensjajegonie
jest zbyt wysoka. Dlatego właśnie zdecydował się ukraść z kolekcji ojca naszyjnik z
diamentówiturkusów.
-Niewierzęwto-wykrztusiłaHelena.Jejprzerywanyoddechprzypominałłkanie.
Dermotzastanowiłsię.
- „Ukraść” prawdopodobnie nie jest najlepszym określeniem. Toby Lawes nie chciał
nikomu wyrządzić szkody, jak to nam chyba zaraz powie, gdy tylko będzie w stanie znów
przemówić.Zamierzałoryginalnynaszyjnikzastąpićimitacją,tak,żebyojciecniedowiedział
sięniczego.Prawdziwynaszyjnikchciał„pożyczyć”jakookupdlaPrue,doczasukiedybędzie
mógłdaćjejżądaneodszkodowanie.
Dermotpodszedłdobiurkasędziegośledczegoiuniósłwgóręobanaszyjniki.
- Imitacj ę naszyj nika wykonano... - W firmie Paulier na ulicy de la Gloire - uzupełnił
prefekt policji. - Pan Paulier jest gotów zidentyfikować człowieka, który zamówił u niego
imitację.
Toby milczał. Nie patrząc na nikogo ruszył szybko przez gabinet. Vautour myśląc, że
Toby chce uciec, krzyknął ostrzegawczo. Ale Toby nie miał tego zamiaru. Chciał po prostu
ukryćtwarzprzedludzkimispojrzeniami.Podszedłdościanyzpółkamiistanąłodwróconydo
wszystkichplecami.
-Ostatniejnocy-Dermotpodniósłwgóręjedenznaszyjników-imitacjaznalazłasięw
koszyczku do szycia Prue Latour. Wydawało mi się, że warto, zanim polecę do Londynu,
napisaćkartkędopanaGoronazprośbą,żebywziąłtęimitacjęodniejiustaliłjejpochodzenie.
Niemuszęchybadodawać,żedostałająodpanaToby'egoLawesa.
-Szczerzemówiąc-niespodziewanieodezwałasięEwaNeill-mnietowcaleniedziwi.
-Niedziwipani,madame?-zapytałGoron.
-Nie.PytałamToby'egoostatniejnocy,czydałjejtennaszyjnikwprezencie.Zaprzeczył
kategorycznie.Alejednocześnierzuciłnaniądziwnespojrzenie,któremówiło:„potwierdźto,
co mówię!” - Ewa przetarła ręką oczy, na policzki wystąpiły jej silne wypieki. - Prue jest
praktycznądziewczyną.
KiedyTobyzapytałsięjej,skądgodostała,niezdradziłago.
Alepocobyłodawaćimitacjętejkobiecie?
-Ponieważniebyłojużpotrzeby,żebyjejdaćprawdziwynaszyjnik.
-Niebyłopotrzeby?
-Nie.Ojciecjużnieżyłitenmiłymłodyczłowiekliczyłnato,żezapłaciPruepieniędzmi
zmajątkuojca.
125
Helenakrzyknęła.
Zamiłowani w dramatycznych efektach panowie Goron i Vautour promienieli, ale nikt
poza nimi nie był zachwycony tą sytuacją. Beniamin Phillips stanął za krzesłem siostry i
gestemuspokajającympołożyłręcenajejramionach.Wydawałosię,żeDermotsmagaswoją
opowieściąjakbiczem.
- Nie zdawał sobie sprawy, że sytuacja finansowa jego ojca była równie zła, jak jego
własna-powiedziałostroDermot.
-Tomusiałbyćwstrząsdlaniego,co?-wtrąciłGoron.
-Codotegoniemamżadnychwątpliwości.Wokresiebezpośrednioprzedpopełnieniem
zbrodni pan Toby miał wiele kłopotów z powodu Prue, która zresztą przyznała się do tego
ostatniejnocy.Tekłopotyzaczęłysięjednakznaczniewcześniej,bowiemjużodchwili,kiedy
dowiedziała się o jego zaręczynach z panią Ewą Neill. Bez wątpienia w okresie, gdy nie
deklamowała jeszcze o swej niezależności, groziła mu wystąpieniem na drogę sądową o
złamanieobietnicymałżeństwa.Jeżelinieonasama,tomożeciepaństwobyćzupełniepewni,
że użyła tej groźby jej siostra Yvette, szantażując tu obecnego dżentelmena wywołaniem
skandaluwbankuHooksona.Pamiętajmyotym,comożepotwierdzićprefektGoron,żePrue
zachowuje pozory przyzwoitej dziewczyny. Tak więc pan Lawes pomyślał, że naszyjnik
powinienwystarczyć.
Prawdziwy naszyjnik, oczywiście. Przecież jego wartość wynosi około stu tysięcy
franków. Kazał jednak zrobić imitację. Mimo to nie mógł zdecydować się na dokonanie
zamianynaszyjników.
-Dlaczego?-zapytałaEwaspokojnie.
Dermotuśmiechnąłsiędoniej.
- Dlatego, że pomimo wszystko - odpowiedział - on ma jednak sumienie... Toby nadal
milczałstojącbezruchu.
- Wreszcie zdecydował się. Czy stało się tak z powodu sztuki, którą widział owego
wieczoru w teatrze, czy też z innego powodu, tylko on może nam to wyjaśnić. Ale coś go
pchnęło do tej decyzji. O pierwszej w nocy rozmawiał ze swoją narzeczoną przez telefon.
Rozmawiając z nią, całkowicie przekonał siebie, tak mi się przynajmniej zdaje, że jego
przyszłeszczęściejestuzależnioneodkradzieżytegonaszyjnikaipozbyciasięPrue.
Miał szczere zamiary. Nimb świętości nieledwie że świecił nad jego głową. Czynił to
wszystkoznajlepszychpobudek.
Proszęmiwierzyć,janiemówię,proszępaństwa,tegozironią!
Dermotumilkłnachwilę.Stałciągleprzybiurkusędziegośledczego.
- To nie powinno było sprawić mu trudności. Jego ojciec, jak wiedział, nigdy nie
przesiadywałwgabineciedopóźnawnocy.
Gabinet powinien być ciemny i pusty. Należy jedynie przemknąć się niepostrzeżenie,
otworzyć gablotę stojącą po lewej stronie drzwi, zamienić naszyjniki i odejść z poczuciem
dobrze spełnionego zadania. Tak więc parę minut po godzinie pierwszej pan Lawes
zdecydowałsięnadziałanie.Zgodnieztradycjąnajlepszychpowieścikryminalnych,włożyłna
ręce brązowe rękawiczki, używane do pracy przez większość mieszkańców domu. Imitację
126
naszyjnikamiałwkieszeni.
Przemknął się przez schody. Ponieważ żadne światło nie przedostawało się spoza
zamkniętychdrzwi,przypuszczał,oczywiście,żewszystkoidziezgodniezprzewidywaniami.
Alepokójniebyłaniciemny,anipusty.Wiedziałotymdobrze,żeojciecniewybaczyłbymu
nigdynieuczciwości...-Spokojnie,Heleno...-szepnąłwujBen.
Helenawyrwałamusię.
-Czyoskarżapanmojegosynaozamordowaniewłasnegoojca?!
Tobywreszcieprzemówił.Stałnadalwtymsamymkącie.
Przepływające co kilkanaście sekund światło latarni morskiej rozjaśniło małą łysinkę na
czubkugłowy.Jakciosspadłananiegoświadomośćsytuacji,jakasięwytworzyła.Rozejrzał
sięukradkiemdookoła.Nagledoszedłdoprzekonania,żetrzebaskończyćztącałąbzdurą,i
wybuchnął.
-Zamordowanie?!-powtórzył,jakbyniewierzącwłasnymuszom.
-Właśnietosłowozostałoużyte,młodyczłowieku-powiedziałGoron.
-Zaraz,niespieszciesiętak!-wgłosieToby'egobrzmiałanutaoburzenia.Wyrzuciłprzed
siebieręce,jakgdybychciałodepchnąćichwszystkichjaknajdalej.-Niemyśliciechyba,żeto
jazabiłemojca,co?
-Dlaczegonie?-zapytałDermot.
-Dlaczegonie?Dlaczegonie?Zabićwłasnegoojca?-byłtakoszołomiony,żenawetnie
zatrzymywał się przy tym oskarżeniu. Wyciągał już nowe pretensje: - Do wczoraj nic nie
słyszałem o tych przeklętych brązowych rękawiczkach. Ewa dotąd nie wspominała o nich,
dopierouPruewyskoczyłaztymnagle.Nistąd,nizowąd.Omałoniezemdlałem.Dałemjej
jasno do zrozumienia, tak samo jak wam dzisiaj, że brązowe rękawiczki nie mają nic
wspólnegoześmierciąojcaanizczyjąkolwiekśmiercią.Dodiabła,czynierozumiecie?Kiedy
wszedłemdogabinetu,ojciecjużnieżył...!
-Otóżto...-powiedziałDermotiuderzyłpięściąwstół.
HałastenpodziałałjeszczegorzejnaroztrzęsionenerwyToby'ego.Cofnąłsięnieco.
-Copanrozumieprzezto„otóżto”...?
-Mniejszaztym.Miałpanwówczasnarękachterękawiczki?
-Nno...tak.
-Ikiedypanwszedłdogabinetu,żebydokonaćrabunku,zastałpanojcajużmartwego?
Tobycofnąłsięjeszczebardziej.
- Ja nie nazywam tego rabunkiem. Sam pan zresztą tak powiedział. Nie chciałem tego
zrobić.Alewjakiinnysposóbmogłemzdobyćto,comibyłopotrzebne?Postępującuczciwie?
-Wiesz,Toby-zauważyłaEwazpewnegorodzajupodziwem-jesteśniezwykły!Jesteś
naprawdęniezwykły!
-Zapomnijmyoproblemachetyki-powiedziałDermotsiadającnabrzegubiurka.-Niech
pannampowiedokładnie,cowydarzyłosiętamtejnocy?
PrzezciałoToby'egoprzebiegałydreszcze.Niemiałjużwięcejsiłynaudawaniebohatera.
127
Przetarłdłoniąspoconeczoło.
-Niemamtunicdoopowiadania.Aleskoroudałosiępanuupokorzyćmniewobecności
mojejmatkiisiostry,mogęjużzajednymzamachempozbyćsięcałegociężaru.Awięczgadza
się,zrobiłemtak,jakpanpowiedział.PorozmowiezEwąposzedłemnagórę.Wcałymdomu
panowałacisza.Imitacjęnaszyjnikamiałemprzygotowanąwkieszeniszlafroka.
Otworzyłemdrzwi.Wtedydopierozobaczyłem,żelampanabiurkupalisię,amójbiedny
ojciecsiedziwfoteluzwróconyplecamidomnie.Tojestwszystko,codojrzałem.Mamkrótki
wzrok.Takjakmama.Mógłpantozauważyćzesposobu,wjakija...-znowuzrobiłjedenze
swoich charakterystycznych gestów, ręką osłonił oczy i zamrugał powiekami - zresztą
mniejsza z tym! Powinienem nosić okulary. Używam ich tylko w banku. Tak więc nie
zauważyłem,żeojciecbyłmartwy.
Zacząłem z powrotem zamykać drzwi i zamierzałem jak najszybciej wynieść się z
gabinetu.Potempomyślałem:„Dlaczegonie?”Wiepan,jaktojest?Planujepancoś,następnie
odkładaiodkłada.Wkońcuwydajesię,żejeżeliniezrobipantegonatychmiast,zwariujepan.
Właśniedlategopomyślałem:„Dlaczegonie?”Ojciecbyłnapółgłuchyipochłoniętytąswoją
tabakierką.Gablotaznaszyjnikiemstałatużprzydrzwiach.
Wystarczyło tylko sięgnąć ręką do gabloty i zamienić naszyjniki. Cóż może być
prostszego?PotemmógłbymwreszciezasnąćizapomniećotejdiablicyzulicydelaHarpe.
Wyciągnąłemrękę.Gablotaniemażadnegozamkaanizatrzasku.Otwierasiębezhałasu.
Chwyciłemnaszyjnikiwtedy...-Tobyprzerwał.
Tymrazemniktniezwróciłuwaginajasneświatłolatarnimorskiej,przepływająceprzez
pokój.
DramatycznaopowieśćToby'egozajęłauwagęwszystkich.
-Strąciłempozytywkęzeszklanejpółki-powiedział.Iznówzabrakłomusłów.
-Tojestdużepudłozrobionezdrzewaiblachy,naspodziemakółka.Stałonapółceobok
naszyjnika.Strąciłemjeręką.
Upadłonapodłogęzhukiem,którymógłbyobudzićumarłego.
Biedny ojciec był prawie głuchy, jednakże nie na tyle, żeby nie usłyszeć takiego hałasu.
Aletojeszczeniewszystko.Kiedypozytywkauderzyłaopodłogę,zaczęłatrzeszczećikręcić
się.
Nagle odezwała się melodia „John Brown's Body”. W środku nocy brzmiało to głośniej
niżdwadzieściapozytywekrazemwziętych,podczasgdy,jastałemjakwrytyznaszyjnikiem
wręku.Obejrzałemsięzasiebie,aleojciecsiedziałnadalbezruchu.
Tobyprzełknąłztrudnościąślinę.
-Wtedywłaśniepodszedłembliżejispojrzałemnaniego.
Wiecie już, co zobaczyłem. Zapaliłem żyrandol, żeby upewnić się, ale i bez tego nie
miałem żadnych wątpliwości. Nadal trzymałem w ręku naszyjnik. W ten sposób chyba
poplamiłem go krwią, chociaż rękawiczki były czyste. Gdyby nie zmiażdżony tył głowy,
możnabymyśleć,żeojciecśpispokojnie.Aprzezcałyczaspozytywkagrała„JohnBrown's
Body”.Musiałemjąuciszyć.Podbiegłem,podniosłemjąiwepchnąłemdogabloty.Cowięcej,
zdałemsobiesprawę,żeniemogęterazzamienićnaszyjników.Trzebabędzieprzecieżwezwać
128
policję.
Myślałem,żeojcazamordowałwłamywacz.AlegdybymdałPruenaszyjnikwartościstu
tysięcy franków i policja dowiedziała się o tym, a potem znalazła imitację w gablocie...
Straciłemzupełniegłowę.NaBoga,ktobyniestracił?Rozejrzałemsięipomiędzyprzyborami
dorozpalaniaogniazobaczyłemwiszącypogrzebacz.Zdjąłemgozhaka.Byłananimkrewi
włosy. Odwiesiłem go z powrotem. Wykończyło mnie to zupełnie. Nie mogłem o niczym
myśleć,tylkojakbysięstamtądnajszybciejwydostać.Chciałemwłożyćzpowrotemnaszyjnik
dogabloty,aleześliznąłsięzaksamitnejpodkładki,gdyżjestnieconachylonakuprzodowi,i
spadłpodgablotęi...i...zostawiłemgotam.Alemiałemjeszczenatyleprzytomności,żeprzed
opuszczeniempokojuzgasiłemgórneświatło.
Wydawałomisię,żetaknależałopostąpićwobliczuśmierci.
Jegogłoszałamałsię.
Siedzący na brzegu biurka Dermot Kinross obserwował Toby'ego z wyrazem twarzy, w
którymsarkazmmieszałsięzpodziwem.
-Nigdyniewspominałpanotymnikomu?-zapytał.
-Nie.
-Dlaczego?
-Ja...mógłbymbyćźlezrozumiany.Ludziemoglibynierozumiećmoichmotywów.
-PodobniejakniezrozumielimotywówEwyNeill,kiedyopowiedziałaswojąhistorię,co?
Jak z pańskim poczuciem sprawiedliwości może pan żądać od nas, byśmy uwierzyli w pana
opowiadanie?
- Niech pan przestanie! - błagał Toby. - Skąd mogłem wiedzieć, że ktoś będzie mnie
widział z tego przeklętego okna po drugiej stronie ulicy? - Spojrzał na Ewę. - Na początku
samaEwaprzysięgała,żeniewidziałaniczego.Pytamwas,mówiłatakczyniemówiła!Ażdo
ostatniej nocy nikt nigdy nie wspominał o brązowych rękawiczkach... - A jednak pan
przemilczałswojąeskapadę,chociażmogłotodowieść,żepananarzeczonajestniewinna?
Tobyzdumiałsię.
-Nierozumiempana?
- Nie? Proszę posłuchać. Natychmiast po telefonie do niej o pierwszej godzinie w nocy
poszedłpannagóręiznalazłojcamartwego,tak?
-Tak.
-Takwięc,jeżeligozabiła,musiałatozrobićprzedgodzinąpierwszą.Boopierwszej-po
skończonej, jakby to powiedzieć, robocie - była już w swojej sypialni i rozmawiała z panem
przeztelefon?
-Tak.
-Powtarzamjeszczeraz.Ukończyłaswojąrobotęiwróciładodomuokołopierwszej.Jak
więcwytłumaczyćto,żewyszłazdomujeszczeraziwróciłaowpółdodrugiejześwieżymi
plamamikrwinaszlafroku?
Tobyotworzyłszerokousta.
-Tosięnietrzymakupy-sprzeciwiłsięDermotzezwodnicząłagodnością.-Dwarazyto
129
trochęzadużo.TacałascenawedługopisuYvette:przerażonamorderczyniskradającasiępo
dokonaniu zbrodni do domu o wpół do drugiej w nocy, otwierająca frontowe drzwi, bardzo
rozczochranaispieszącasię,żebyzmyćkrewzsiebie-nie!Tegojużzawiele.Niesugeruje
panchyba,żeEwawyszłazdomuipopełniłanastępnązbrodnię,potym,jaksirMaurycynie
żył już od pół godziny. Wróciwszy do domu po zamordowaniu swojej pierwszej ofiary, na
pewnodoprowadziłabysiędoporządku,zanimwyszłapowtórnie.
Dermotskrzyżowałręcenapiersiachiusiadłwygodnienabrzegubiurka.
-Czypanzgadzasięzemną,panieVautour?-zapytał.
HelenaLaweswyzwoliłasięzhamującegojąuściskurękibrata.
-Nierozumiemtychwszystkichsubtelności-powiedziała.-Interesujemniejedyniemój
syn.
-Amnienie-wtrąciłaniespodziewanieJanice.-JeżeliTobyromansowałztądziewczyną
z ulicy de la Harpe i zrobił to wszystko, do czego się przyznał przed chwilą, to muszę
przyznać,żetraktowaliśmyEwęwpaskudnysposób.
-Cichobądź,Janice!NawetjeżeliTobyzrobiłto,oczymmówisz...-Mamo,onsamsię
przyznał!
-Tośmiemtwierdzić,żemiałkutemudostatecznepowody.
NiechciałabymwniczymuchybićEwieibędębardzoszczęśliwa,jeżelionasięztejcałej
sprawywywikła,aleniewielemnietoobchodzi.DoktorzeKinross,czyTobymówiprawdę?
-Otak-powiedziałDermot.
-OnniezabiłbiednegoMaurycego?.
-Oczywiście,żenie.
-Alektotozrobił?-zwróciłuwagęwujBen.
Oczymubiegałyniespokojnie.
-Tak.Ktośtomusiałzrobić-potwierdziłDermot.-Właśniesiędotegozbliżamy.
Jedyną osobą, która nie odezwała się przez cały czas, była Ewa. Podczas gdy migocące
światłorzucałozniekształconecienienaściany,tworzącjakieśdziwaczneczarnobiałedesenie-
Ewasiedziałabezruchuwpatrującsięwczubkiswoichpantofli.Tylkojedenraz,gdyDermot
przedstawiał pewne fakty, chwyciła mocno dłońmi oparcie krzesła, jak gdyby coś sobie
przypominała. Cienie pod jej oczyma pogłębiły się, przygryzła zębami dolną wargę. Skinęła
kilkakrotnie głową do swoich myśli. Następnie podniosła głowę i napotkała badawcze
spojrzenieDermota.
- Przypomniało mi się chyba - powiedziała odchrząknąwszy - to, co pan chciał, żebym
pamiętała.
-Jestemwinienpaniwytłumaczenie.Iprzeprosiny.
-Nie!-wykrzyknęłaEwa.-Nie,nie,nie!Rozumiemjużteraz,czymwywołałamtocałe
nieporozumienie,kiedynaprzesłuchaniuopowiadałamowydarzeniachtamtejnocy.
- Dajcie mi w końcu dojść do słowa - zaprotestowała Janice - nic nie rozumiem z tego.
Jakajestnatowszystkoodpowiedź?
-Odpowiedź-powiedziałDermot-tonazwiskomordercy.
130
-Ouuu!-westchnąłGoron.
Ewaprzypatrywałasięcesarskiejtabakierce,mieniącejsięwszystkimikoloraminabiurku
kołorękiDermota.
-Przezdziewięćdniprzeżywałamzmorę-mówiła.-Zmorębrązowychrękawiczek.Nie
mogłammyślećoniczyminnym.Apotemokazałosię,żetobyłtylkoToby.
-Dzięki-mruknąłdżentelmen,októrymbyłamowa.
- To nie jest ironia. Ja naprawdę tak myślę. Jeżeli człowieka opęta jakaś obsesja, nie
pamiętaoinnychsprawach.Wierzywówczas,żecośjestprawdą,cowrzeczywistościniąnie
jest.
Dopiero wówczas, kiedy jest tak wyczerpany, że mózg przestaje pracować, przypomina
sobieprawdę.
HelenaLawespodniosłagłos:-Naprawdę,mojadroga!-krzyczałaprawie.-Towszystko
możejestjasnedlapsychologa,aleczymożesz,naBoga,nampowiedziećpoprostu,comasz
namyśli?
-Tabakierka-odpowiedziałaEwa.
-Coztabakierką?
-Roztrzaskanazostałauderzeniamimordercy.Zarazpowykryciuzbrodnipolicjazebrała
wszystkiekawałkiioddałajedosklejenia.Czywiecie,żejapierwszyrazwżyciuzobaczyłam
jąwłaśnieteraz?
-Ale...-zaczęłaJanicezwidocznymzdumieniem.
DermotKinrosswskazałręką.
-Spójrzcienatabakierkę-powiedział.-Jestniewielka.
Zgodnie z notatkami sir Maurycego, dwa i ćwierć cala średnicy. A jak wygląda, gdy
przyjrzećsięjejzbliska?Dokładniejakzegarek.KiedysirMaurycyporazpierwszypokazał
jąswojejrodzinie,wszyscymyśleli,żetozegarek.Czytakbyło?
-Tak-przyznałwujBen-ale...-Kształtjejnapewnonieprzywodzinamyśltabakierki,
prawda?
-Nie.
- I nigdy, w czasie poprzedzającym morderstwo, nie została ona pokazana lub opisana
EwieNeill?
-Nie.Chybanie.
-Wjakiwięcsposób,zodległościpięćdziesięciustóp,mogławiedzieć,żetotabakierka?
Ewazaniknęłaoczy.
Prefektisędziaśledczyzamienilimiędzysobąznaczącespojrzenia.
-Otóżicałaodpowiedź-ciągnąłdalejDermot.-Toorazpotęgasugestii.
-Potęgasugestii?!-krzyknęłaHelena.
-Wtymkonkretnymwypadkumordercabyłbardzomądry.
Ta wyrafinowana intryga z Ewą jako drugą ofiarą została skonstruowana, żeby
131
zbrodniarzowi dostarczyć żelazne alibi na wypadek oskarżenia go o zamordowanie sir
MaurycegoLawesa.Inieomalżemusięudało.Czychcąpaństwowiedzieć,ktojestmordercą?
Dermot zsunął się z biurka. Podszedł do drzwi wychodzących na hall i otworzył je
szeroko.
-Mordercajesttakpewnysiebie,żepostanowiłprzyjśćtutaj,pomimonaszychwysiłków
zmierzającychdopowstrzymaniagoodtegozamiaru.Noizłożyzeznania.Bardzoproszę.
Oczekujemypana!
W jasnoniebieskim oświetleniu zobaczyli w drzwiach śmiertelnie bladą twarz Neda
Atwooda.
132
Rozdział20
Przeminął tydzień. Był pogodny, spokojny wieczór, gdy Janice Lawes komentowała
ostatniewydarzenia.
-Takwięcświadekzbrodni,którymusiałmilczeć,ponieważniechciałskompromitować
kobiety-mówiłaJanice-byłwrzeczywistościzbrodniarzem.Czytoniejestcośnowego?
-TakmyślałNedAtwood-przyznałDermot.-WyciągnąłsprawęlordaWilliamaRussela,
którawydarzyłasięwLondyniew1840roku,inadałjejprzeciwnybieg.Jegocelem,jakjuż
mówiłem,byłozdobyciealibi,którechciałmiećnawypadek,gdybyjakiekolwiekpodejrzenia
skierowały się na niego. Ewa miała mu dostarczyć alibi i być jego świadkiem, tym bardziej
wiarygodnym,żemiałamówićookolicznościach,którejąwpewnymsensiekompromitowały.
Ewa zadrżała. Dermot mówił dalej: - To był jego pierwotny plan, zaraz go państwu
wytłumaczę.
Ned nie mógł wiedzieć, że Toby Lawes i brązowe rękawiczki zostaną w to zamieszane.
Dziękitemuprzypadkowizdobyłnietylkoświadka,aleiofiarę.KiedyAtwoodzorientowałsię
wsytuacji,musiałchybapomyśleć,żetojestzbytdobre,abybyłoprawdziwe.Zdrugiejznów
stronyniemógłprzewidzieć,żespadniezeschodówidoznawstrząsumózgu-coostatecznie
zrujnowałocałyjegoplan.Zatemprzypadekokazałsięrówniełaskawyidladrugiejstrony.
-Prosimydalej-powiedziałaEwagwałtownie.-Chcemydowiedziećsięwszystkiego.
Rozmowa przebiegała w atmosferze lekkiego napięcia. Ewa, Dermot, Janice i wuj Ben
siedzieli po wypiciu herbaty w ogródku na tyłach willi Ewy, w cieniu wysokich murów i
kasztanów.Stółustawionybyłpoddrzewem,któregoliściezaczęłyjużżółknąć.
„Zbliża się jesień - pomyślał Dermot Kinross - i ja już jutro wracam do Londynu”. Ale
głośnopowiedziałtylko:-Dobrze,samchciałempaństwuotymopowiedzieć.Vautour,Goron
ijapozbieraliśmyprzeztentydzieńwszystkieskładoweelementysprawy.
PatrzącnazaniepokojonątwarzEwyznienawidziłsiebiezato,comusiałterazpowiedzieć.
- Był pan piekielnie dyskretny - narzekał wuj Ben. Kilkakrotnie chrząknął i nagle
wybuchnął: - Nie mogę nadal zrozumieć, jaki miał powód ten facet, żeby zamordować
Maurycego!
-Taksamoja-powiedziałaEwa.-Cotobyło?OniprzecieżnieznalisięzsirMaurycym,
prawda?
-Wkażdymrazieniebezpośrednio.
-Cotoznaczy„niebezpośrednio”?
Dermotodchyliłsiędotyłuwwiklinowymfoteluiskrzyżowałnogi.Kiedyzapaliłjednego
ze swoich ulubionych mocnych papierosów, na czole jego rysowała się głęboka bruzda,
świadczącaodużymnapięciu.Starałsiępanowaćnadsobą.
SpojrzałzuśmiechemnaEwę.
-Chciałbym,paniEwo,abycofnęłasiępanimyśląwsteczipomyślałaokilkusprawach,
któreostatnioodkryliśmy.KiedyjeszczebyłapaniżonąAtwoodaimieszkaliściewtejwilli-
133
zobaczył,jakEwacałasięwzdrygnęła-czyznalipaństworodzinęLawesów?
-Nie.
-AlechybaniejednokrotniewidywaliściesirMaurycego?
-Tak,oczywiście.
- A on prawdopodobnie, kiedy spotykał panią i Atwooda razem, patrzył na was bardzo
uważnie, jak gdyby coś go dręczyło, tak? Starał się bowiem przypomnieć, gdzie poprzednio
jużwidziałNedaAtwooda.
Ewawyprostowałasię.Przeczucieprawdyjakbłyskawicaprzebiegłoprzezjejmózg.Ale
Dermotniedomyślałsiętego.
- Kiedyś - ciągnął dalej - po pani zaręczynach z Toby'm Lawesem, sir Maurycy zaczął
wypytywaćsięwniecozawoalowanysposóboNedaAtwooda.Kluczyłijąkałsię,awkońcu
spojrzałdziwnieijużnicwięcejniepowiedział,prawda?Tak.
Atwoodbyłpanimężem,alecopaniwiedziałaonim?Copaniwieonimteraz?Ojego
przeszłości?Rodzinie,środowisku?
Ewazwilżyłausta.
- Nic, zupełnie nic! Dziwne, ale zarzucałam mu to właśnie w noc morderstwa: Dermot
spojrzał na Janice, która otworzyła usta z wyrazem zaskoczenia, jakby powoli zaczynała coś
rozumieć.
-Samapanimówiła,drogapannoJanice,żepaniojciecniemiałdobrejpamięcidotwarzy
ludzi. Ale czasami coś przypominało mu się nagle i wówczas z całą pewnością wiedział już,
gdzieiwjakichokolicznościachtegokogośspotkał.
Oczywiście, wiele twarzy widział w okresie swojej pracy w więziennictwie.
Najprawdopodobniejniedowiemysięjużnigdy,kiedymusięprzypomniało,gdziepoprzednio
spotkałAtwooda.Alewiem,cosobieprzypomniał.AtwooduciekłzwięzieniazWandsworth,
gdzieodsiadywałkarępięciulatzabigamię.
-Bigamię?!-wykrzyknęłaEwa.
Ale nie zaprotestowała. W wyobraźni widziała Neda zbliżającego się w zmroku poprzez
trawnik,takwyraźnie,jakbystałprzedniążywyipatrzyłnaniąztymswoimuśmiechem.
- Był typowym uwodzicielem. Ogromnie podobał się kobietom. Włóczył się po całej
Europie, trzymając się z dala od Anglii. Zarabiał pieniądze na rozmaitych transakcjach
handlowych lub pożyczał... - Dermot powstrzymał cisnące się słowa. - Pani Ewa i Atwood
rozwiedli się. Nie potrafię powiedzieć z całą pewnością, czy małżeństwo wasze było
prawomocne. Zresztą... jego nazwisko nie brzmi Atwood. To wszystko jest w aktach. Po
rozwodzie pojechał do Stanów Zjednoczonych. Miał zamiar odzyskać panią Ewę. Ale w
międzyczasie pojawił się Toby Lawes. Sir Maurycy był bardzo zadowolony, a może nawet
więcejniżzadowolonyzzaręczynsyna.Postanowił,żeniedopuści,abycokolwiekstanęłona
drodzedotegomałżeństwa.Wiem,żepan,paniePhillips,zrozumie,kiedypowiem,żegłówną
przyczyną było... - Tak - mruknął wuj Ben, żując koniuszek fajki. Po chwili gwałtownie
powiedział:-ZawszebyłempostronieEwy.
JanicespojrzałanaEwę.
- Ja traktowałam ciebie paskudnie - wybuchnęła - bo nie wiedziałam, jak egoistyczną
134
świniąjestToby.Tak,mówięto,chociażonjestmoimbratem.Alejeżeliociebiechodzi,ja
naprawdę nigdy nie myślałam... - Nawet wtedy - uśmiechnął się Dermot - kiedy pani
sugerowała,żepaniEwasiedziaławwięzieniu?
Janicepokazałamujęzyk.
- Ale właśnie panna Janice naprowadziła nas na trop - kontynuował Dermot -
opowiadaniemoczłowiekuzwanymFinisterreczyMcConklin.Bozauważcie,państwo,cosię
stało?
Historia powtórzyła się. Nie można ganić panny Janice za to, że wyciągnęła odwrotny
wniosek.Myślę,żewszyscywiedzieli,iżNedAtwoodpowróciłdoLaBandeletteizatrzymał
się w hotelu „Donjon”. Sir Maurycy wyszedł na swój popołudniowy spacer. Dokąd poszedł?
Dobaruwhotelu„Donjon”.Akto,wszyscyotymcałyczaswiedzieli,byłwtymbarze?Ned
Atwood, głośno przechwalający się, że musi odzyskać swoją żonę za wszelką cenę. Pannie
Janiceteżprzyszła,dogłowy,żeAtwoodmógłspotkaćgdzieśjejojcairozmawiaćznim.Tak
właśniesięstało.SirMaurycypowiedział:„Chciałbymzpanemzamienićparęsłów,czymoże
pan wyjść ze mną?” Atwood nie miał pojęcia, o co chodzi. Ale poszedł. I dowiedział się -
możemysobiewyobrazić,jakibyłwściekły,żestarszypanbyłbardzodobrzepoinformowany
ojegoprzeszłości.SzliprzezOgródZoologiczny.SirMaurycy,trzęsącsięzezdenerwowania,
powiedziałdokładnietak,jaktojużrazpowiedziałdoFinisterre'a.Pamiętapani?
Janiceskinęłagłową.
-„Dajępanudwadzieściaczterygodzinyczasunausunięciesię-cytowała.-Poupływie
tegoczasu,niezależnieodtego,copanzrobi,przekażędoScotlandYardudokładneinformacje
opanu,ijegoobecnymżyciu.Pańskiadresipananowenazwisko,wszystko,cowiem”.
Dermot, który słuchał jej słów pochylony do przodu, znowu powrócił do poprzedniej
pozycji.
- Katastrofa spadła jak grom z jasnego nieba. Atwood zrozumiał, że nie będzie mógł
odzyskać swojej żony, chociaż wierzył, że mógłby tego dokonać. Koniec więc z jedwabnym
życiem.Pójdziedowięzienia.Jeżelimogąpaństwogosobiewyobrazić,jakkrążypoOgrodzie
Zoologicznym obok klatki z dzikimi zwierzętami, możecie sobie także, chociaż częściowo,
wyobrazić, jakie myśli przechodziły przez jego głowę. Katastrofa, monstrualna
niesprawiedliwość, pójdzie z powrotem do więzienia. Chyba że... Nie łączyła go z sir
Maurycym Lawesem bezpośrednia znajomość. Ale wiedział dosyć dużo o zwyczajach
mieszkańcówwilli„Bonheur”.Proszęniezapominać,żemieszkałwLaBandeletteprzezkilka
lat. Niejednokrotnie widział, że sir Maurycy miał zwyczaj samotnie przesiadywać w swoim
gabinecie,jakjużjegorodzinaudałasięnaspoczynek.
Nieraz patrzył, co się dzieje w willi z przeciwległej strony ulicy, tak samo zresztą jak i
paniEwa.Znałpołożeniegabinetu.
Zasłonyniebyłyzasuwanepodczasciepłychwieczorów.
Wiedział, gdzie sir Maurycy siedzi, gdzie są drzwi, gdzie wiszą przybory do rozpalania
ognia. Ale co było najważniejsze, miał klucz do domu Ewy, który - pamiętacie, państwo? -
pasowałrównieżdofrontowychdrzwiwilli„Bonheur”.
BeniaminPhillipswzadumiedrapałsięcybuchemfajkiwczoło.
-Tak.Dowodymogąświadczyćnaobiestrony,co?
135
- Mogą. Oczywiście. - Dermot zawahał się. - Następna część nie będzie przyjemna, dla
nikogo.Czynaprawdęchcecie,państwo,usłyszećresztę?
-Proszęmówićdalej,doktorze!-krzyknęłaEwa.
-Jeżelimiałdziałać,Nedmusiałdziałaćnatychmiast,żebyzamknąćsirMaurycemuusta
nazawsze.Wnioskował,zresztąsłusznie,żesirMaurycyniewspomniotejsprawienikomu,
zanimAtwoodnieusuniesięzmiasta,chociażbydlatego,byuniknąćotwartegoskandalu.Ale
nawypadek,gdybypoinformowałkogośojegoprzeszłości,Atwoodmusiałmiećżelaznealibi,
musiał zabezpieczyć się przed fałszywym krokiem. Podczas kiedy spacerował po ogrodzie, z
całą przebiegłością i zarozumiałością zbiegłego przestępcy wypracował w kilka minut
dokładny plan zdobycia sobie alibi. Domyślacie się, państwo, na czym on polegał. Znał
przyzwyczajenia każdego z mieszkańców ulicy des Anges. Kiedy całe wasze towarzystwo
wróciło z teatru, czekał gdzieś w pobliżu. Pani Ewa poszła do swojej willi, a państwo do
swojej.Czekałcierpliwie,ażwszyscyudadząsięnaspoczynek,czekałnachwilę,gdyzgasły
wszystkie światła, poza światłem w odsłoniętych oknach gabinetu. Nie martwiły go te
odsłonięteokna.Byłtojedenzelementówjegoplanu.
Janicesłuchałaztakimnapięciem,żeażustajejzbladły.
Przerwała Dermotowi pytaniem: - Ale przecież istniało niebezpieczeństwo, że mogą go
zauważyćzokienjednegozdomówpodrugiejstronieulicy?
-Któregodomupodrugiejstronieulicy?-zapytałDermot.
- Już... już rozumiem - powiedziała Ewa. - Moje zasłony są zawsze zaciągnięte. A inne
willepodkoniecsezonubyłyjużpuste.
-Tak-potwierdziłDermot.-PowiedziałmiotymGoron.
AlepowróćmydopomysłowegoAtwooda.Byłgotówdodziałania.Kluczem,którymiał
przysobie,otworzyłfrontowedrzwidomusirMaurycego...-Októrejgodzinie?
-Okołodwunastejczterdzieściwnocy.
Zpapierosa,któryDermotpalił,pozostałjużtylkożółtyniedopałek.Rzuciłgonaziemięi
przygniótłobcasem.
-Przypuszczam,żemiałzesobąjakieśnarzędziezbrodni,cośrówniecichegoipewnego
nawypadek,gdybynieznalazłnicodpowiedniegonamiejscu.Aleniepotrzebniesięniepokoił.
Pogrzebacz nadawał się znakomicie. Z tego, co potem powiedziała pani Ewa, wiemy, że
zdawał sobie sprawę z częściowej głuchoty sir Maurycego. Otworzył drzwi, chwycił
pogrzebaczizbliżyłsięodtyłudoswojejofiary.Starszypansiedziałspokojnie,pogrążonyw
studiowaniuswegoskarbu.
Przed nim leżał notatnik, na którym wypisane były ozdobnymi literami słowa:
„TABAKIERKA w kształcie zegarka”. Morderca podniósł ramię i uderzył. Uderzywszy raz,
wpadłwszał.
Ewa,któraznaładobrzeNedaAtwooda,widziałatęscenęzcałąwyrazistością.
- Jedno z jego uderzeń, może przez przypadek, a może rozmyślnie, rozbiło kosztownie
wyglądające cacko. Atwooda musiało chyba zaciekawić, co rozbił. Na notatniku widniało
dużymi literami wypisane słowo „TABAKIERKA” - pierwsze bez wątpienia słowo, które
zauważył na splamionym krwią arkuszu papieru. Jak widać, później wbiło mu się ono w
136
pamięć.Terazprzechodzimydoczęścinajważniejszej.
DermotodwróciłsiędoEwy.
-JakigarniturmiałnasobieAtwoodtejnocy?
-Ciemny...zjakiejśwłochatej,grubejwełny.Niewiem,jaksiętenmateriałnazywa.
- Tak - potwierdził Dermot. - Właśnie. Kiedy rozbił tabakierkę, mały kawałeczek
odprysnął i wczepił się w jego marynarkę. Wcale tego nie zauważył. Później zupełnie
przypadkowoodłamektenzaplątałsięwpanikoronkowyszlafrok,kiedyNedpróbowałpanią
objąć. Pani Ewa również tego nie zauważyła. Była pani gotowa przysiąc na to, że nic na
szlafroku nie było, i podejrzewała pani, że ktoś to celowo podrzucił. Ale prawda jest dużo
prostsza...-SpojrzałnaJaniceiwujaBena.-Mamnadzieję,żetenzłowieszczykawałekagatu
jużprzestałbyćtajemnicą?No,alewybiegłemzbytdaleko.Opowiadamniewtejkolejności,
jak ta sprawa początkowo mnie się wydawała, ale to, co później zrekonstruowaliśmy na
podstawiefaktów.
Kiedy Goron po raz pierwszy opowiedział mi o tym, wydawało się więcej niż
prawdopodobne, że morderca musi być członkiem rodziny Lawesów. Nie poczuwam się do
winy, ponieważ i państwo też tak myśleli. Zdziwiły mnie trochę pewne szczegóły w
pierwszymzeznaniupaniEwy.Byłototegopopołudnia,gdyprzyszedłemporazpierwszydo
willi „Bonheur”. Ale dopiero później, tej samej nocy, kiedy pani Ewa opowiedziała mi
dokładniecałąhistorięnadomletemupapyRousse'a,mójmózgobudziłsięzapatii.Zaczęła
się krystalizować nowa teoria, zrozumiałem, że nasze poszukiwania i domysły szły w złym
kierunku.To,copowiem,będziepanidobrzeznane.
Ewazadrżała.
-Tak-przyznała-ażnazbytdobrzeznane.
-ZuwagijednaknapannęJaniceipanaPhillipsa,odtwórzmyjeszczeraztosamo.Muszą
przecieżmiećdokładnyobraz.Atwoodzjawiłsięwpanipokojuzapiętnaściepierwsza,drzwi
otworzyłsobietakprzydatnymkluczem...-Oczymiałszkliste-krzyknęłaEwa-myślałam,że
wypił zbyt dużo! Co więcej, coś go gryzło, był bliski płaczu. Nigdy przedtem nie widziałam
Nedawtakimstanie.Aleniebyłpijany.
- Nie - powiedział Dermot. - Przyszedł wprost po zamordowaniu człowieka. Ten mord i
samoplanowaniemorderstwabyłotrochęzawielenawetdlaczłowiekajegopokroju.
Tylko co opuścił willę „Bonheur”, być może poszedł w kierunku Boulevard du Casino,
pokręcił się tam minutę czy dwie i powrócił do willi po drugiej stronie ulicy, tak aby
przygotowaćsobiealibi.Mniejszazresztąoszczegóły.ZaskoczyłpaniąEwę.
ZacząłmówićorodzinieLawesówiostarszympanu,siedzącympodrugiejstronieulicy.
Nakoniec,kiedypaniEwaledwopanowałanadswymzdenerwowaniem,odciągnąłzasłonyi
wyjrzał przez okno. Pani Ewa zgasiła światło. Proszę teraz powtórzyć jeszcze raz, o czym
państworozmawialipodczasnastępnychkilkuminut.
Ewaprzymknęłaoczy.
-Spytałam:„CzysirMaurycyjeszczesiedzinagórze?”Nedodpowiedział:„Tak.Alenie
zwracananicuwagi.Trzymawrękulupęiprzyglądasięczemuś,cowyglądajaktabakierka.
Chwileczkę...”Zapytałam:„Cosięstało?'„Nedodpowiedział:„Ktośjesttam...znim,ale
137
niewidzękto”.Natojapowiedziałam:„PrawdopodobnieToby...Ned,odejdzieszwreszcieod
okna”.
Ewagłębokowciągnęłaoddechiotworzyłaoczy.Przezmomentwidziaładokładnieswoją
tonącą w półmroku sypialnię i słyszała wyraźnie głosy rozbrzmiewające w głębokiej ciszy
tamtejnocy.
-Towszystko-zakończyła.
- Ale czy pani, pani sama - nie dawał spokoju Dermot - wyjrzała kiedykolwiek tej nocy
przezokno?
-Nie.
- Nie. Powtarzała pani jego słowa. - Dermot zwrócił się do pozostałych osób. - Opis
Atwoodatego,cowidziałrzekomowpokojunaprzeciwko,miałjednakbłędnesformułowania.
Z odległości pięćdziesięciu stóp mógł najwyżej dojrzeć mały przedmiot, który wyglądał
dokładniejakzegarek.Ajednakbezzastanowieniaokreśliłgojako„cośwrodzajutabakierki”.
I to było jego zgubą. Nie mógł przecież wiedzieć, że to była tabakierka. Nie mógł wiedzieć,
jeżeli widział ten mały przedmiot tylko przez okno z drugiej strony ulicy. Proszę jednak
zwrócić uwagę na to, co on następnie robi! Zaczyna mówić do pani Ewy, tak jakby ona
patrzyła przez okno razem z nim, jakby sama widziała sir Maurycego żywego i w dobrym
zdrowiu,trzymającegowrękachszkłopowiększające,podczasgdyzłowrogicieńpochylasię
nad nim. Atwood dokonuje tego za pomocą sugestii. Mówi to wielokrotnie i gdy pani Ewa
powtórzypaństwu,comnieopowiedziała,zrozumiecieodrazu,ocochodzi.Stalepodkreślał:
„Pamiętam,cośmywidzieli”.PaniEwajestkobietąbardzopodatnąnadziałaniesugestii. Już
jej raz powiedział o tym jakiś psycholog i ja też to od razu zauważyłem. Kiedy jest
zdenerwowana, widzi wszystko, co się jej wmawia. Gdy pierwsza sugestia została już
wszczepiona,AtwoododsunąłdoresztykotaręipokazałmartweciałosirMaurycegoLawesa.
Cel został osiągnięty, pani Ewa wierzyła, że widziała coś, czego nie widziała, to znaczy
żywego sir Maurycego w tym czasie, kiedy Atwood przebywał w jej pokoju. Atwood był
mordercą, a to był jego plan samoobrony. I gdyby nie jedna okoliczność, udałoby mu się.
Przekonał panią Ewę. Uwierzyła, że widziała sir Maurycego żywego w gabinecie, tak jak
widziałagopodczaswieluinnychokazji.PowiedziałatoGoronowiwmojejobecnościpodczas
pierwszego spotkania. Gdyby tabakierka cesarza była zwykłą tabakierką o normalnym
kształcie,udałabysięcałaintrygaczłowiekowitaksprytnemujakAtwood.
Dermot umilkł i zamyślił się głęboko. Łokcie położył na poręczach krzesła, podbródek
oparłozaciśniętąpięść.
- Doktorze Kinross - szeptała Janice - jakie to mądre... - Mądre? Tak, on był ogromnie
przebiegły.Niemawątpliwości,żedokładnieprzemyślałcałyprzebiegzbrodni.Jednakżezbyt
szybko wspomniał o dawno już zapomnianej sprawie lorda Williama Rousse'a, to wzbudziło
podejrzenie... - Nie, nie to miałam na myśli. Mądre było według mnie to, że pan wszystko
rozszyfrował... Dermot roześmiał się. Nigdy nie był z siebie zadowolony, nawet w okresach
największegopowodzenia.Jegośmiechzabrzmiałtrochęgorzko.
-To?Każdymógłtoodszyfrować.Naświeciejestmnóstwokobiet,któreurodziłysiępo
to, aby stać się ofiarą jakiegoś oszusta. Teraz sami widzicie, państwo, jak nowe fakty w tej
sprawieprzeczyłyjednedrugimiwprowadzałyzamieszanie.
138
Toby Lawes wplątał się w aferę ze słynnymi już brązowymi rękawiczkami. To była
prawdziwa manna z nieba. Atwood był nie tylko zdumiony, ale i zachwycony, jak
zrozumiałemzesłówpaniEwy.Tenincydentzapewniałmupełnebezpieczeństwo.
Domyślaciesię,państwo,teraz,jakimiałbyćkoniec.Atwoodniemiałzamiaru,oileby
mu się to udało, w ogóle występować publicznie w tej całej sprawie. Chciał się trzymać z
daleka.
Przecieżnieistniałonic,cobygomogłołączyćzsirMaurycym.
Im mniej się o tym będzie mówić, tym lepiej. Na wszelki wypadek miał także
przygotowane alibi. Alibi to w razie konieczności potwierdziłaby, może nie całkiem
dobrowolnie,kobieta,nadktórą-byłprzekonany-miałabsolutnąwładzę.
Alibi było tym bardziej przekonywające, że kompromitowało świadka. Dlatego, kiedy
ocknąłsiępozemdleniuwhotelu,opowiedziałtęhistorięopotrąceniuprzezsamochód.Nawet
przezmomentniepomyślał,żejestpoważnieranny.Właśniewtedyzacząłsiępsućjegoplan.
Popierwsze,zostałprzypadkowozepchniętyzeschodówidoznałwstrząsumózgu.
Podrugie,mściwaYvettewmieszałasięwtowszystko,gdyżmiałaprzecieżswewłasne
planydoprzeprowadzenia.Nedniechciał,abyjakiekolwiekpodejrzeniepadłonapaniąEwę.
To była ostatnia rzecz, którą mógł przewidzieć. Gdyby wiedział o tym, co się działo w
międzyczasie,kiedyleżałnieprzytomny,byłbyprzerażony.
-WięctoYvette-przerwałaJanice-zamknęładrzwiprzednosemEwy?
-Oo,tak.JeżelichodziorolęYvette,możemysiętylkodomyślać.Jestonanormandzką
twardą chłopką. Odmawia jakichkolwiek odpowiedzi. Wszystkie próby pana Vautour, żeby
wyciągnąćzniejjakieśsłowo,idąnamarne.Byćmoże,niewiedziałanicomorderstwie,kiedy
zamknęładrzwiprzedpaniąEwą.Wiedziałanatomiast,żeAtwoodbyłnagórze.
Próbowała więc wywołać skandal po to, żeby cnotliwy Toby Lawes zerwał planowane
małżeństwo.AleYvette,powtarzam,jestnormandzkąchłopką.Kiedyzobaczyła,kuswojemu
wielkiemu zdziwieniu, że Ewa Neill została podejrzana o dokonanie morderstwa, nie wahała
się ani chwili i z całą bezczelnością przyłączyła się do oskarżenia. Bardzo gorliwie
wyszukiwała wszystko, co mogłoby je poprzeć. To była nawet lepsza droga do zerwania
planów małżeńskich. Nie obchodziły ją moralne aspekty. Jedyne, co ją interesowało, to
wydanie za mąż siostry za Toby'ego. Gdy przyszedłem na ulicę de la Harpe, nic jeszcze nie
mogłemzrozumiećztejcałejhistorii.
DopierogdyznalazłemdwanaszyjnikiiusłyszałemopowiadaniepaniEwy,zrozumiałem,
ktojestmordercą.Jeżelijużrazpochwyciłosięwątek,łatwobyłocofnąćsięmyślamiwstecz,
zrekonstruować sprawę, zebrać potrzebne dowody. Nasuwało się następujące pytanie: „Co
skłoniło Atwooda do morderstwa?” Trzeba było szukać przyczyny w zainteresowaniach sir
Maurycego problemami więziennictwa. Opowiedziały nam o tym jego żona i córka.
Szczególnie pożyteczna okazała się sprawa Finisterre'a. Czy mogłem potwierdzić moją
hipotezę?
Łatwo! Jeżeli Atwood był poszukiwany przez policję albo jeżeli kiedykolwiek popełnił
jakieśprzestępstwonawetpodinnymnazwiskiem,odciskijegopalcówpowinnysięznajdować
warchiwumScotlandYardu.
WujBenzagwizdał.
139
- Zaraz, zaraz - przerwał. - Już rozumiem. Pana podróż samolotem do Londynu... - Nie
mogliśmyniczrobić,dopókiniemiałempewności.
Wziąłem niedostrzegalnie odciski jego palców. Kiedy byłem z wizytą u niego w hotelu,
zbadałem mu puls, przyciskając jednocześnie palce Atwooda do koperty mojego zegarka. To
wydawało mi się najprostsze. Potem już bez trudu Scotland Yard zidentyfikował go. W
międzyczasie...-Powstałanowakomplikacja-uzupełniłaEwainaprzekórsobiezaczęłasię
śmiać.
- Tak, tak. Aresztowano panią - powiedział Dermot. Twarz mu pociemniała. - Ale nie
widzęwtymniczabawnego.
PowtórniezwróciłsiędoJaniceiwujaBena.
-KiedypaniEwaopowiadałamiowydarzeniachtamtejnocyzwszystkimiszczegółami,
była tak zmęczona, że podświadomie powiedziała mi całą prawdę, nie zdając sobie z tego
sprawy. Zrozumiałem, że nie wyglądała przez okno i nie widziała sir Maurycego żywego. A
przytymnigdywżyciuniewidziałanaoczytejtabakierki.Atwoodwłożyłsłowawjejusta.
Wówczasjeszczeniemogłemjejwykazać,żebyławbłędzie,żeuległadziałaniusugestii.
To, co mi powiedziała, było zresztą wystarczające. Wskazywało na winę Atwooda tak jasno,
jak słońce. Prosiłem ją, aby opowiedziała wszystko Goronowi tak dokładnie, jak mnie. Po
zaprotokołowaniu jej zeznań i wykryciu przeze mnie motywów czynu Atwooda sądziłem, iż
można będzie bez trudu rozwikłać sprawę. Ale okazało się, że nie doceniłem siły sugestii
Atwooda oraz gallickiej energii panów Gorona i Vautour. Pani Ewa rozmawiając z nimi
powtórzyławersjęAtwooda,aniedosłownyprzebiegwydarzeń...Ewazaprotestowała:-Oni...
oni świecili mi prosto w oczy i zarzucali mnie gradem pytań. Nie miałam na to rady! I pana
tamniebyło,doktorze,żebydodaćmiotuchy.
Dziwny wyraz przebiegł przez twarz Janice, kiedy spojrzała najpierw na Ewę, potem na
Dermota.
Obojebyliprzezmomentgłębokospeszeni.
- Zeznania pani - zaczął Dermot pośpiesznie - dodały im nowego bodźca. Tylko że
pomyłka Atwooda obciążyła panią Ewę. Rozumieją państwo? „Czy nikt jej nigdy nie
wspominałonowymskarbiesirMaurycego?”-pytanonaśledztwie.„Czyniktnieopisywałjej
wyglądunowegonabytkuzamordowanego?”„Nie!Napewnonie!”-uporczywiezaprzeczała
pani Ewa. „Jakim więc cudem może wiedzieć, że to, co wygląda na zegarek, było w
rzeczywistościtabakierką?”Itakdalej...itakdalej.Każdanastępnapróbawytłumaczeniasię
brzmiałajakwyznaniewiny.Bezwahaniawydanyzostałnakazaresztowania,ajazjawiłemsię
naczas,abyujawnićsięjakoczarnycharakter,któryjąwpakowałwtęcałąkabałę.
- Tak, rozumiem - powiedział wuj Ben - To pod wozem, to na wozie. Jak na huśtawce.
DlategożeAtwoododzyskałprzytomność.
- Tak - powiedział Dermot ponuro. - Atwood odzyskał przytomność. - Pionowa
zmarszczkapomiędzyjegobrwiamipogłębiłasięjeszczenatoprzykrewspomnienie.
- Był bardzo skory do złożenia zeznań. Do stwierdzenia, że człowiekiem w brązowych
rękawiczkachbyłToby,idozakończeniawtensposóbsprawy.Zajednymuderzeniemmógł
przecież odzyskać swoją żonę, jak to planował, i wsadzić rywala do więzienia. Nikt by nie
uwierzył, że ktoś, kto przeszedł wstrząs mózgu, może nagle wstać z łóżka, ubrać się i
140
przejechaćprzezcałemiasto,żebyzobaczyćsięzpanemVautour.Aleontozrobił.Żądałtego.
-Niepowstrzymałgopan,doktorze?
-Nie-odpowiedziałDermot.
Pokrótkiejprzerwieciągnąłdalej:-SkonałnaprogudrzwipanaVautour.Zemdlał,upadłi
skonał,zanimświatłalatarnimorskiejdokonałyjednegoobrotu.
Umarł,bozostałzdemaskowany.
Popołudniowe słońce skryło się za horyzontem. Chłód jesiennego wieczoru stopniowo
opanowywałogród,wktórymptakisprzeczałysięhałaśliwie.
-AnaszszlachetnyToby...-zaczęłaJanice.
ZatrzymałasięispojrzałazezłościąnauśmiechającegosięDermota.
-Niesądzę,żebypanirozumiałaswojegobrata,mojamiła!
- To najgorszy ze wszystkich łajdackich postępków, o jakich kiedykolwiek słyszałam w
życiu!
-Tobyniejestłajdakiem.Tobyjestzupełniezwykłymprzypadkiem,proszęmiwybaczyć
tenzwrot,osobnikaniedorozwiniętego.
-Jakpantorozumie?
- Umysłowo i emocjonalnie nadal ma piętnaście lat. To wszystko. Zupełnie szczerze nie
może zrozumieć, że okradzenie własnego ojca jest przestępstwem. A poglądy Toby'ego na
moralność seksualną są poglądami uczniaka ze szkoły średniej. Na tym świecie pełno jest
takichToby'ch.Iczęstodająsobiezupełniedobrzeradęwżyciu.Ludziepatrząnanichjakna
opokę,jaknawcieleniesolidnościiprawościdoczasu,kiedynastąpijakiśkryzys.Wtedyten
ni to uczeń, ni to dorosły bez wyobraźni i nerwów rozpada się w kawałki. To jest dobry
kompan do gry w golfa lub wypicia kilku kieliszków. Ale wątpię, czy byłby z niego
odpowiedni mąż dla... Lepiej nie mówmy o tym... - Zastanawiałem się - zaczął wuj Ben i
urwał.
-Nadczym?
-Byłemniespokojny.KiedyMaurycywróciłzeswojegospacerucaływzburzony,trzęsący
sięnoijużsamiwiecie...rozmawiałzToby'm.ChybanicniemówiłnatematAtwooda?
Jakuważacie?
- Nie - odpowiedziała Janice. - Też o tym myślałam. Dlatego sądziłam, że ojciec
dowiedział się czegoś o Toby'm, rozumiecie? Potem już, kiedy znaliśmy całą prawdę,
zapytałamotoToby'ego.Okazałosię,żeojciecpowiedziałtylko:„Spotkałemkogośdzisiaj-
mając oczywiście na myśli Atwooda. A potem rzekł: - Porozmawiamy o tym później”. Toby
był przerażony. Myślał, że Prue Latour wykonała swoją groźbę i zaczęła robić trudności...
Wpadłwpanikęizdecydowałsięukraśćnaszyjnikjeszczetejnocy.
Janice poruszyła się niespokojnie na krześle. Powiedziała ze wzburzeniem: - Mama jest
tam-skinęłagłowąwkierunkuwillipodrugiejstronieulicy-pocieszaToby'ego.Uważa,że
Tobyzostałskrzywdzony.Chybawszystkiematkisątakiesame.
-Och-westchnąłwujBen.
Janicezerwałasięzkrzesła.
141
-Ewo!-krzyknęła.-JabyłamprawietakpodłajakToby.
Ogromniemiprzykro.Proszę,uwierzmi!Przykromizpowodu...wszystkiego!
Iniemogącwykrztusićnicwięcej,przebiegłaprzezogródbocznądróżkąizniknęłaimz
oczu.
WujBenpowolipodniósłsięzkrzesła.
-Proszęjeszczenieodchodzić-powiedziałaEwa.-Proszę...WujBenniezwróciłuwagi
najejsłowa.Rozmyślałnadczymśgłęboko.
-Amnienie!-mruknął.-Toznaczy,niejestmiprzykro.
Dobrze się stało dla ciebie, domyślasz się, co mam na myśli. Ty i Toby! Nie! -
Zażenowanyzrobiłkilkakrokównaprzód,aleodwróciłsięjeszcze.-Wtymtygodniuzrobiłem
dla ciebie model statku. Myślałem, że może ci się spodoba. Przyślę ci go, jak pomaluję. Do
widzenia!
Ioddaliłsiępowoli.
Kiedy odszedł, Ewa i Dermot siedzieli przez dłuższy czas w milczeniu. Nie patrzyli na
siebie.PierwszaodezwałasięEwa:-Czytoprawda,copanwczorajpowiedział?
-Oczym?
-Noo...żejutropanwracadoLondynu...-Tak,muszęwrócićwcześniejczypóźniej.Ale
toniejestważne,tylko...acopanizamierzarobić?
-Niemampojęcia,doktorze,chciałabympanu...Przerwałjejszorstko:-Ach,niechżepani
daspokójztąwdzięcznością...-Dlaczegosiępantakstrasznierozgniewał?
-Wcalesięnierozgniewałem.Chcętylkousunąćwdzięcznośćzpanimyśli.
-Dlaczego?Dlaczegozrobiłpantowszystkodlamnie?
Dermotwziąłzestolikapaczkępapierosów„Maryland”.
PoczęstowałEwę,leczonapotrząsnęłagłową.Zapaliłsam.
-Tojestdziecinnytrick-powiedział.-Samapaniotymwie.
Pewnego dnia, kiedy już zupełnie się pani uspokoi, możemy o tym porozmawiać. A
tymczasemponawiammojeostatniepytanie:Copanizamierzarobić?
Ewawzruszyłaramionami.
-Niewiem.SpakujęwalizkiiwyjadędoNiceilubCannesnapewienczas...-Niemoże
tegopanizrobić.
-Dlaczego?
- Bo to niemożliwe. Nasz przyjaciel Goron miał zupełną rację w tym, co powiedział o
pani...-Ooo?Acoonpowiedziałomnie?
-Powiedział,żepanijest„społecznymniebezpieczeństwem”iniktniemożeprzewidzieć,
w jaką kabałę wpakuje się pani następnym razem. Na Riwierze znajdzie się znowu jakiś
stuprocentowymężczyznaiwmówiwpanią,żejestwnimzakochana...iwszystkozaczniesię
odnowa.Nie,lepiejwrócićdoAnglii.Bógwie,żeitamniebędziepanibezpieczna,alebędę
mógłchociażczuwaćzdaleka...Ewazastanowiłasięnadtym.
-MyślałamjużopowrociedoAnglii-podniosłaoczy.-Proszęmipowiedzieć,chybapan
142
niemyśli,żerozpaczampoNedzie?
Dermot wyjął papierosa z ust. Oczy mu się zwęziły. Wpatrywał się w nią przez dłuższy
czas,potemuderzyłgwałtowniepięściąwporęczkrzesła.
- Takie są rezultaty, gdy się stosuje psychologię w praktyce - powiedział. - Z góry było
możnaprzewidzieć,żetrafipaniwsednosprawy.
-Nieodpowiedziałmipan.
-NiezamordowałemNedaAtwooda.„Niezabijaj”,mówiprzecieżpiąteprzykazanie.Ale
niezrobiłemniczego,abyuratowaćgoodśmierci.Boitakpowyleczeniuczekałagogilotyna.
Tenjednakmotywniemiałwpływunamojepostępowanie.
Twarzmupociemniała.
- Toby Lawes - ciągnął dalej - to epizod bez znaczenia. Pani była samotna, znudzona,
szukała pani kogoś, na kim mogłaby polegać. Nie wolno powtórzyć pani tego błędu. Będę
czuwał, żeby się to nigdy nie zdarzyło. Gdyby taki drobiazg jak morderstwo nie przerwał tej
idylli,przerwałbyjąinnykapryslosu.AleAtwoodtobyłocośinnego...-Takpanmyśli?
-Onnaprawdępaniąkochał,naswójsposób.Napewnoniekłamał,kiedyotymmówił.
Miłość ta nie powstrzymałaby go jednak przed wykorzystaniem pani jako alibi... - Wiem,
wiem... - Ale to w niczym nie zmieniło jego uczuć. Zastanawia mnie jednak, czy zmieniło
uczuciapani.Taak,wszyscytacyAtwoodowiesąnaprawdęniebezpieczni.
Ewasiedziałabezruchu.Tylkooczy,zasnutełzami,błyszczaływciemności.
-Jaktobyłobydobrze,abypanmyślałzanasoboje-powiedziałaDermotowi.-Prawdę
powiedziawszy, chciałabym tego bardzo. Ale jest jedna rzecz, której nie wolno panu myśleć.
Myślećtak,jakomniemyśleliLawesowie.Proszę,podejdźbliżej...ArystydesGoron,prefekt
policji w La Bandelette, szedł wzdłuż ulicy des Anges, trochę może ciężkim, ale za to
majestatycznym krokiem. Wypiął klatkę piersiową, wywijał bambusową laską i wydawał się
byćbardzozadowolonyzcałegoświata.
Wiedział,żetenwielceuczonydoktorKinrossbędzienapodwieczorkuumadameNeillw
ogrodzienatyłachjejwilli.
On,ArystydesGoron,będziemógłpoinformowaćichwreszcieautorytatywnie,że„sprawa
Lawes”zostałakuogólnemuzadowoleniuwreszciezakończona.
Goron uśmiechnął się promiennie na widok znajomych domów. „Sprawa Lawes”
podniosłaautorytetdepartamentupolicjiwLaBandelette.Zajęlisięniąreporterzy,aspecjalni
fotografowie przybyli aż z dalekiego Paryża. Zdziwiło go żądanie doktora Kinrossa, aby nie
tylkofotografia,alenawetjegonazwiskonieukazałysięwprasiewzwiązkuztąsprawą.
No, ale jeżeli musi być ktoś, kto zbierze laury, to cóż, nie należy rozczarowywać
publiczności...
Wprawdzie Goron musiał zrewidować swoje poprzednie podejrzenia na temat doktora
Kinrossa. Ten człowiek to rzeczywiście myśląca maszyna. Ni mniej, ni więcej. Był godny
podziwu. Żył tylko problemami, które rozwiązywał w swoim logicznym mózgu. Zapełniały
mucałeżycie,powiedziałkiedyśprefektowi.Rozbierałszczegółowomyśliludzkiejakzegarek
naczęści,ażsamstałsiężywym,precyzyjnymmechanizmem.
Goron otworzył boczną furtkę do willi „Miramar”. Wszedł na ścieżkę, która prowadziła
143
wokołodomudoogródka.
Sprawiłomuwielkąulgę,powiedzmyszczerze,żenaświecieżyjąitacyAnglicy,którzy
nie są hipokrytami, jak ten cały Toby Lawes. Goron zaczynał wreszcie lepiej rozumieć
Anglików.
Naprawdęlepiej.
Kosząc laską trawę wszedł zawadiacko do ogródka. Zapadał już zmierzch, cisza
zapanowaławśróddrzewkasztanowych.
Powtarzał właśnie w myślach przemówienie, które zamierzał wygłosić, kiedy zauważył
tużprzedsobądwiepostacie.
Stanąłjakwryty.
Przezchwilęoczyomalniewyskoczyłymuzorbit.Byłjednakdyskretnymczłowiekiem,
dobrze wychowanym. Człowiekiem, który lubił widzieć koło siebie ludzi szczęśliwych,
zadowolonych z życia. Odwrócił się więc i cicho wycofał z ogródka. Jednocześnie, jako
człowiek prostolinijny, lubił, żeby postępowano z nim szczerze. Kiedy pojawił się znowu na
ulicydesAnges,kilkakrotniepotrząsnąłgłowązezdumieniem.
Ruszyłciężkimkrokiemprzedsiebie,znaczniejednakszybciejniżwtedy,kiedyszedłdo
willi„Miramar”.Mówiłcośsamdosiebie,alezbytcicho,abyktokolwiekmógłgousłyszeć.
Jednotylkosłowo„tespódniczki”odbiłosięechemodmurówuliczkiizamarłowwieczornej
ciszy.
144