Rozdział czternasty
Spacer po French Quarter w nocnym powietrzu pozwolił Savannah uwolnić swoje myśli
od obecności zła. Cokolwiek albo ktokolwiek to był, nie podą\ył za nimi z restauracji. Po
kilku minutach poczuła się lepiej. Gregori trzymał ją w schronieniu swoich ramion. Pozostał
milczący, ale jego umysł był całkowicie zjednoczony z jej umysłem i widział jak rozprasza
się w nim ciemność.
Bez słowa Gregori poprowadził ich w kierunku hotelu, gdzie zatrzymał się Gary. Chciał
zdobyć listę nazwisk, dowiedzieć się jak dalece stowarzyszenie posunęło się w swej głupocie.
Gary uwa\ał \e większość członków była taka jak on - mieli nadzieje \e wampiry naprawdę
\yją i \e są podobne do romantycznych bohaterów przedstawianych we współczesnych
filmach i ksiÄ…\kach.
Ale Gregori widział co mo\e uczynić zdeprawowany ludzki umysł. Od długiego czasu
obserwował efekty pracy stowarzyszenia. Kobiety zaszlachtowane i zamordowane, tak samo
jak niewinni, dzieci. Splótł swoje palce z palcami Savannah znajdując nieco spokoju i
pociechy w jej bliskości. Wiatr porwał ciemne, brzydkie wspomnienia głęboko w noc.
Palce Savannah zacisnęły się wokół jego.
- Wiesz co to było?
- Nie, ale to byÅ‚o prawdziwe, chérie. ByÅ‚em w twojej gÅ‚owie. Nie wyobraziÅ‚aÅ› sobie
tego - szli dalej, zapanowała między nimi przyjazna cisza.
W odległości budynku przed swoim hotelem Gary oczyścił gardło.
- Sądziłem, \e mówiłeś \e powrót do mojego pokoju mo\e być niebezpieczny.
- śycie jest niebezpieczne, Gary - odparł Gregori miękko - Jesteś Rambo, pamiętasz?
Śmiech Savannah rozbrzmiał konkurując z kwartetem jazzowym grającym na rogu.
Ludzie odwrócili głowy \eby jej posłuchać, mę\czyzni \eby ją zobaczyć. Ukradła uwagę
publiczności zgromadzonej w luznym półkolu wokół kwartetu. Poruszała się po ludzkim
świecie z absolutną swobodą, była jego częścią. Gregori szedł niezauwa\ony, bo tak wolał.
To ona wciągała go w swój świat. Ledwie mógł uwierzyć \e szedł po zatłoczonej ulicy ze
śmiertelnikiem, a połowa ludzi otwarcie się na niego gapiła.
- Nie wiedziałam \e wiesz, kim był Rambo - powiedziała Savannah usiłując nie
chichotać. Nie mogła wyobrazić sobie Gregoriego w kinie oglądającego film Rambo.
- Widziałeś film Rambo? - Gary był nieufny.
Gregori wydał jakiś dzwięk pomiędzy pogardą a drwiną.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
- Czytałem wspomnienia Gary'ego na ten temat. Interesujące. Głupie, ale interesujące -
zerknął na Gary ego - To twój bohater?
Uśmiech Gary ego był tak psotny jak Savannah.
- Zanim nie spotkałem ciebie, Gregori.
Gregori warknął niebezpiecznie. Jego dwoje towarzyszy tylko roześmiało się
lekcewa\ąco, wcale nie onieśmielonych.
- Zało\ę się \e jest cichym fanem Rambo - wyszeptała w tajemnicy Savannah.
Gary przytaknÄ…Å‚.
- Na pewno wślizguje się do kin na ka\dy pokaz starych filmów.
Teraz Savannah naprawdę się roześmiała. Miękkie, zarazliwe nuty tańczyły w
powietrzu nawołując wszystkich w zasięgu słuchu aby się przyłączyli. Gregori potrząsnął
głową udając, \e ignoruje tą dwójkę i ich błazenady. Ale nie mógł nic poradzić na to, \e jego
serce się rozgrzało, nawet wtedy kiedy przeskanował dziedziniec hotelu i wiedział, \e
wkrótce znowu zmierzą się z mrocznymi, gnanymi szaleństwem członkami stowarzyszenia.
Nagle ich zatrzymał i pociągnął w cień budynku.
- KtoÅ› jest w twoim pokoju i na ciebie czeka, Gary.
- Nie wiesz nawet, który pokój jest mój - zaprotestował Gary - Zatrzymało się tu wielu
ludzi. Nie mo\emy zrobić błędu.
- Ja nie robię błędów - odparł miękko Gregori, a jego mroczny aksamitny głos był
przepełniony pewnością - Chciałbyś wejść na górę sam?
To nie było konieczne, partnerze. Savannah go skarciła. To poni\ej ciebie. Lubisz tego
śmiertelnika i martwi cię, \e mo\e być w niebezpieczeństwie.
Mo\e martwi mnie, \e czujesz się z nim tak swobodnie, zasugerował gładko. Owinął
wokół swojej dłoni jej warkocz i pociągnął.
Chciałbyś \ebym tak myślała, ale jestem w twojej głowie i widzę twój rosnący sentyment
do tego człowieka,
Gregori nie chciał przyznać, \e miała rację. Savannah tak dalece wciągnęła go w swój
świat, \e sprawiła \e czuł rzeczy, które były dla niego kłopotliwe. Mikhail przyjaznił się z
człowiekiem. Gregori wiedział, \e był do niego bardzo przywiązany, ale nigdy tego nie
rozumiał. Owszem, szanował to, ale nie mógł tego pojąć. Savannah szczerze troszczyła się o
Petera. Gregori nie rozpamiętywał tej sprawy, ale te\ trudno było mu objąć to umysłem. A
jednak jeśli chodziło o Gary ego, wbrew sobie zaczął podziwiać tego śmiertelnika i nie chciał,
\eby stało mu się coś złego.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
- Powiedz mi, co mam robić - powiedział Gary niemal chętnie. Miał dosyć tyranów
którzy nim pomiatali.
- Wejdziesz tam sam i wydobędziesz z nich tyle informacji ile zdołasz, zanim spróbują
cię zabić - odparł Gregori.
- Spróbują. Mam nadzieję, \e to odpowiednie słowo - powiedział Gary nerwowo -
Spróbują mnie zabić.
- Nie musisz się o siebie martwić - poinformował go Gregori z niezachwianą pewnością
w głosie - Ale policja nie mo\e przyjść i ciebie szukać. A to znaczy, \e w pokoju nie mo\e
być \adnych trupów.
- Racja, \adnego bałaganu. Gdyby goniły za mną wampiry i świry z towarzystwa, te\
nie potrzebowalibyśmy glin - przyznał Gary. Zaczął się pocić, a jego ręce stały się tak mokre,
\e wycierał je o swoje d\insy.
- Nie martw się tak bardzo - Gregori uśmiechnął się w sposób który miał zapewnić
pociechę, ale przywodził na myśl \ywe obrazy otwartych grobów - Cały czas będę z tobą.
Zabawa w Rambo mo\e ci nawet sprawić przyjemność.
-On miał wielki pistolet - wytknął Gary - Ja wchodzę tam w pustymi rękami. Muszę cię
poinformować, \e nigdy nie wygrałem \adnej bójki. Wrzucali mnie do koszów na śmieci i
toalet, a moja twarz była uwalona brudem. Nie jestem dobry w walce.
- Ja jestem - odparł cicho Gregori, a jego ręka nagle spoczęła na ramieniu Gary ego. O
ile pamiętał Gary był to pierwszy raz, kiedy Karpatianin dobrowolnie go dotknął ze względu
na kole\eÅ„stwo - Gary mówi te wszystkie rzeczy, chérie, ale mimo to ma zamiar pójść na
górę i zmierzyć się z wymachującym no\em człowiekiem jako jedyną ochronę mając swój
fartuch laboratoryjny.
Gary przybrał odcień soczystej czerwieni.
- Wiesz dlaczego byłem w laboratorium - przypomniał ze wstydem Gregoriemu -
Zrobiłem środek uspokajający który działa na waszą krew, a oni zmienili go w jakiegoś
rodzaju truciznę. Musimy coś z tym zrobić. Jeśli dzisiaj coś pójdzie nie tak i mnie dorwą,
wszystkie notatki o formule sÄ… na moim laptopie.
- Wszystko to brzmi coraz bardziej jak kiepski film - westchnÄ…Å‚ Gregori - Chodzcie,
amatorzy - na zewnątrz był spokojny, ale wewnątrz nie mógł przestać się śmiać - Nie martw
się o formułę. Pozwoliłem jednemu z członków \eby mi ją wstrzyknął, więc znamy jej
składniki i pracujemy nad antidotum.
- Nie podziałała? - Gary był przera\ony. Nad tym związkiem spędził ogromną ilość
czasu. Chocia\ Morrison i jego załoga go wypaczyli, nadal był rozczarowany.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
- Nie mo\esz mieć wszystkiego, Gary - zirytowany Gregori popchnął go lekko w
kierunku hotelu - Nie powinieneś chcieć, \eby ta cholerna rzecz działała.
- Hej, moja reputacja mo\e zaraz runąć.
- Moja te\ mogła. Zneutralizowałem truciznę - Gregori znowu go szturchnął - Rusz się.
Gary skoncentrował się \eby przypomnieć sobie kod do drzwi małego hotelu, które
były zamknięte kiedy nie urzędował \aden recepcjonista. Kiedy zamek gładko się otworzył
odwrócił się z uśmiechem triumfu, ale oboje Karpatian zniknęło, rozpłynęło się w powietrzu.
Stał tak przez chwilę z szybko bijącym sercem, w pół drogi do przejścia w nadziei, \e nie
ucieknie. Rambo. Imię wirowało w jego głowie jak talizman. Zdeterminowany pomaszerował
przez hall do swojego pokoju i wło\ył klucz do zamka. Kiedy otwierał drzwi poczuł na swojej
skórze chłodne muśnięcie otuchy. To musiał być Gregori ustawiający się w ten sposób, \e
jego ciało chroniło śmiertelnika - taką miał przynajmniej nadzieję. Tak czy inaczej dodało mu
to odwagi.
Dwóch mę\czyzn odwróciło się by na niego spojrzeć. Pokój był w ruinie. Otworzone
szuflady, porozrzucane ubrania. Nawet jego ksią\ki były w strzępach. Gary zatrzymał się
zaraz przy wejściu. Jeden z mę\czyzn wyciągnął pistolet.
- Wejdz. Zamknij drzwi - rozkazał zwięzle.
Po zmierzeniu się z Gregorim nikt inny nie wydawał się grozny. Gary odkrył \e nie
czuje się wcale tak przera\ony, jak powinien. Ostro\nie zamknął drzwi i spojrzał w twarz
dwóm nieznajomym. Wymienili między sobą szybkie spojrzenia, wyraznie zakłopotani \e
Gary nie zdradza oznak zdenerwowania. Przez sugestię innych uwierzyli, \e to będzie łatwa
robota.
- Nazywasz się Gary Jensen? - zapytał ten z pistoletem.
- To mój pokój. Mo\e to wy powinniście się przedstawić - Gary potoczył wzrokiem po
bałaganie - Jesteście złodziejami czy szukacie czegoś szczególnego?
- Jesteśmy tu, \eby zadać parę pytań. Zadzwoniłeś na prywatny numer Morrisona i
powiedziałeś \e coś się dzieje w magazynie. Kiedy tam dotarliśmy miejsce stało w
płomieniach a dwóch z naszych ludzi było martwych. Wampirzyca znikła, zabrano ją do
szpitala.
- Więc zdajecie sobie sprawę, \e nie była naprawdę wampirzycą. Była tylko jednym z
tych biednych dzieciaków które wychodzą w nocy i udają wampiry, bo lubią gotyk. Dla tych
dzieciaków to tylko zabawa. Sposób na zwrócenie uwagi. To nie jest prawdziwe. Powinniście
rozumieć ró\nicę między zabawiającymi się dzieciakami a prawdziwymi sprawami - zbeształ
ich Gary.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
- A ty znasz tą ró\nicę? - zapytał facet z pistoletem. Nagły przypływ intuicji uczynił go
podejrzliwym.
Gary rozejrzał się wokół i ściszył głos do konspiracyjnego szeptu.
- Powiedz mi najpierw kim jesteście.
- Jestem Evans, Derek Evans. Wiem, \e o mnie słyszałeś. Pracuję dla Morrisona. A to
jest Dan Martin. To z nim rozmawiałeś tamtego dnia przed telefon.
- Powinieneś mnie posłuchać - skarcił Gary Martina. Przeczesał dłonią włosy i padł na
krzesło - Ta dziewczyna nie była wampirem, a ci dwaj idioci oszaleli. Nie byli powa\ni w
poszukiwaniu rzeczywistych spraw. Nie rozpoznaliby takiej nawet, gdyby ugryzła ich w
szyjÄ™.
- Ale ty tak, prawda? - powiedział Martin - Widziałeś jednego - W jego głosie zabrzmiał
mimowolny respekt.
- Próbowałem ci powiedzieć, ale nie chciałeś słuchać - powiedział Gary potrząsając
głową - Mówiłem \ebyś przyprowadził Morrisona do magazynu. Gdzie on jest?
- Kazał nam cię znalezć, Gary. Myślał, \e nas zdradziłeś - Evans obni\ył pistolet - Co
się wydarzyło w tym magazynie?
- Zanim wam powiem, muszę wiedzieć czy Morrison i stowarzyszenie nakazało zabić tą
biedną dziewczynę - powiedział Gary bardzo cichym głosem.
Martin zaryzykował szybkie spojrzenie na Evansa.
- Oczywiście, \e nie, Gary. Morrison nigdy nie chciałby zranić kogoś niewinnego.
- A co z moją formułą? Opracowałem środek uspokajający aby pomóc członkom
stowarzyszenia ujarzmić wampira, złapać go i badać, a nie pociąć na kawałki. Kiedy się tym
zajmowałem powiedziano mi, \e to jest zasadniczy cel stowarzyszenia. Ale moja formuła
została ska\ona trucizną. Morrison musiał to rozkazać.
- Morrison to ekspert od wampirów. Zrozumiał \e środek uspokajający nie powstrzyma
czegoś tak silnego - zapewnił szybko Martin.
- To nie była tylko trucizna - wytknął Gary - Była stworzona, aby zadawać ból.
Morrison chce zabijać wampiry, a nie je badać. Trucizna szybko działała, była bardzo
jadowita i powodowała cierpienie.
- Chce z tobą porozmawiać. Chodz z nami, Gary. Pozwól, \eby ci wszystko
wytłumaczył - dodał Martin - Wysłał nas tu \eby cię chronić. Był bardzo zmartwiony po tym
co stało się w magazynie.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
-Czy to dlatego zniszczyliście mój pokój? - zapytał Gary.
- Ostatniej nocy nie wróciłeś do siebie. Czekaliśmy cały dzień zanim zdecydowaliśmy
się szukać wskazówek na temat twojego zniknięcia - wyjaśnił rozsądnie Evans.
- A pistolet? - naciskał Gary.
- Baliśmy się o swoje własne bezpieczeństwo. Morrison myśli \e prawdziwy wampir
mógł wejść do magazynu. Bał się \e mo\e wampir cię przemienił i dlatego nie mogłeś
pojawić się tu za dnia. Nie mogliśmy ryzykować.
- Czy kiedykolwiek widzieliście Morrisona za dnia? - zapytał nagle Gary.
Zapadła pełna szoku cisza.
- Có\, pewnie... tak - jąkał się Evans ze zmarszczonymi brwiami usiłując sobie
przypomnieć. Jego czaszkę zdawały się przekłuwać kawałki szkła. Potarł tętniące skronie -
Widziałeś, prawda, Martin?
Martin warknął ze złą, pokręconą twarzą.
- Oczywiście. Cały czas. Ty te\ Evans. Pamiętasz.
Kłamie. Gregori powiedział miękko w głowie Savannah. Jest sługą wampira-mistrza.
Chce zabrać Gary'ego gdzieś za rozlewisko.
Czy mo\esz go powstrzymać bez sprowadzania na Gary ego policji?
Musimy ścigać Morrisona. To on stoi za polowaniem na dowody istnienia naszych
ludzi. U\ywa towarzystwa aby spróbować zniszczyć naszą rasę. Musimy go powstrzymać.
Gregori poło\ył delikatnie rękę na ramieniu Gary'ego i ucieszył się, kiedy śmiertelnik nie
zdradził się odskakując. Idz z nimi. Pozwól aby zaprowadzili nas do tego, który nimi rządzi.
Słyszenie rozkazującego głosu Gregoriego w swojej głowie było trochę niepokojące, ale
Gary powoli przytaknÄ…Å‚.
- Nie sądziłem \e Morrison mo\e mieć coś wspólnego z tymi idiotami z magazynu.
Dlatego do niego zadzwoniłem. Sądziłem, \e mo\e on będzie wstanie przejąć kontrolę nad
sytuacją. Pewnie, chodzmy go zobaczyć. Mam trochę dzikich historii do opowiedzenia. Do
diabła, nikt nie uwierzy co widziałem.
Z wystudiowanym, swobodnym wdziękiem Gary sięgnął w gąszcz papierów na
podłodze i trafił na swój laptop. Z mę\czyznami po obu stronach wyszedł pewnie ze swojego
pokoju, wzdłu\ hallu, a potem prosto w noc.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
Co masz zamiar zrobić? Savannah niepokoiła się o Gary'ego. Musiał \yć w ludzkim
świecie. Znaczyło to, \e kiedy dwóch mę\czyzn z jego towarzystwa zostanie znalezionych
martwych, nie mo\e paść na niego \adne podejrzenie.
Nikt nie zobaczy Gary ego z tymi dwoma kukiełkami, powiedział miękko Gregori.
Zajmuje sie tym od tysiÄ…ca lat, chérie. To Å›wiat w którym \yjÄ™. Dobrze go znam. Tej nocy nie
będziemy mieć pewnie tyle szczęścia, \eby złapać naszą ofiarę, ale warto spróbować.
Planują zabić Gary'ego.
Savannah była tak biegła w czytaniu myśli ludzi wokoło jak Gregori i mogła wyczuć
wrogość kipiącą tu\ pod powierzchnią od obu mę\czyzn, szczególnie tego o imieniu Martin.
Od jakiegoś czasu był blisko wampira i odór zła był w nim silny.
Mają nadzieję na więcej informacji. Morrison chce je wyciągnąć sam, pewnie dlatego
\e nikomu innemu nie ufa. I chce zdobyć informację w bólu i strachu. Myśl przyszła
nieproszona zanim zdołał ją ocenzurować. Idz teraz do domu, Savannah.
Nie odsyłaj mnie jeszcze. Mo\esz mnie potrzebować \eby wyciągnąć Gary'ego. Nie
zemdleję na pierwsze oznaki niebezpieczeństwa, obiecuję.
Dwaj mę\czyzni prowadzili Gary'ego z kierunku rzeki. Aódz ju\ czekała i Gary wszedł
do niej bez wahania. Woda była wzburzona, a wiatr silnie wiał. Gregori poruszał się nad
Garym aby upewnić się \e mroczny przymus zabijania nie zawładnie \adnym z mę\czyzn do
czasu a\ dotrą do swojego przeznaczenia. Podró\ zdawała się trwać wiecznie, a Gary był tak
blady, \e wydawał się niemal zielony. Podró\ spowodowała, \e dostał choroby morskiej.
Kiedy wychodził z łodzi do małej zatoczki rozlewiska, zachwiał się. Gregori go podtrzymał
otaczając na krótki moment ręką jego ramiona, aby dodać mu otuchy. Było oczywiste, \e
Gary zdawał sobie sprawę, \e z dwoma mę\czyznami było coś nie tak. Poczuł, jak śmiertelnik
wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. Gary'emu nic się nie stanie. Ufał
Gregoriemu.
Gary natychmiast zauwa\ył, \e Evans i Martin otoczyli go kiedy szedł wzdłu\
błotnistego brzegu. Z wody wynurzały się cyprysy, a sieć korzeni uformowała makabryczne
więzienie z kołków i zwisających końców. W ciemności wyglądały groznie. Z powierzchni
wody zaczęły napływać do nich kosmyki mgły, wstęgi bieli okrywające całunem bagna w
budzÄ…cej grozÄ™ opalescencji.
Z nasypu uniósł się osobliwy smród - brudny odór, który przesiąknął powietrze. Nocne
owady były tu w wielkiej obfitości. Robactwo \ądliło zanurzając się i znów pokazując. Gary
zaczął uderzać w denerwujące stworzenia, usiłując nie zatykać nosa. Smród był gnilny,
obrzydliwy, jak od zepsutego mięsa rozkładającego się w słońcu. Jego buty topiły się w
bagnie i się zawahał. Słyszał gdzieś \e człowiek mo\e wsiąknąć w bagno i zagubić się wśród
trzcin i błota, głęboko i bez śladu. Gary zakaszlał i zakrztusił się. Jego ciało się buntowało.
Niemal natychmiast mógł poczuć miły zapach, cień świe\ego powietrza, sugestię dzikich
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
kwiatów i lasu. Uwierzył niemal, \e mo\e usłyszeć dzwięk wody biegnącej wśród skał.
Savannah. Wiedział \e to jej dotyk pomagał mu przejść przez zgniły smród.
Powietrze stało się nagle cię\kie, trudno było oddychac. Nawet owady przestały
natarczywie hałasować. Dwaj mę\czyzni eskortujący Gary'ego zatrzymali się, obrócili swoje
twarze ku bagnu i czekali. Coś poruszyło się wśród ciemności. Coś złego i sprytnego.
Rozszerzył się na nich cień, pochłonął ich. Znowu zapanował nagły bezruch, tak jakby cień
zawahał się zanim przeszedł na otwartą przestrzeń. Ryk gniewu i wyzwania wypełnił cichą
pustkę, a za nim nastąpiła burza kolejnych.
Gdzieś dalej wę\e z serią plusków wskoczyły do wody. Aligatory z hałasem w
otaczającej ciszy ślizgały się po błocie, \eby potem wślizgnąć się do wody i zniknąć w jej
mrocznych głębiach. Martin niespodziewanie popchnął Gary'ego od tylu, posyłając go w
środek błota. Jego kolana wsiąkły głęboko, niemal do ud. Gary przełknął strach i powoli
wstał, patrząc w twarz dwóm mordercom.
- O co chodzi? Sądziłem, \e mam spotkać się z Morrisonem - powiedział spokojnie.
- Morrison zdecydował, \e nie ma potrzeby \eby z tobą rozmawiać - powiedział Martin.
Morrison wyczuwa twoją obecność, powiedział Gregori do Savannah. Jest blisko. Mogę
go wyczuć, ale nie jestem w stanie namierzyć jego dokładnej lokalizacji. Ten jest bardzo
potę\ny. Wiele się nauczył przez wieki swojego istnienia.
Ostrzegł swoje sługi, powiedziała, zaniepokojona o Gary'ego. Umieściła swoje ciało
przed śmiertelnikiem. Dał rozkaz, \eby zabić Gary'ego. Ty goń wampira. Ja będę chronić
Gary'ego.
Gregori zepchnął ją w bok wzmacniając cichą komendę silnym naciskiem na jej umysł.
Nie miał zamiaru ryzykować jej bezpieczeństwa. Tak się nie stanie, Savannah, zawarczał, a w
ustach pojawiły się kły.
W Martinie wrzała mordercza wściekłość, ciemność która niczym plama
rozprzestrzeniała się wśród nocy. Skierował mały brzydki rewolwer w serce Gary'ego.
- Wejdz do rzeki. Jestem pewien \e aligatory są dzisiaj głodne.
Gary smutno potrząsnął głową.
- śal mi ciebie, Martin. Jesteś pionkiem, którego król poświęca po to, \eby sam mógł
uciec. Nie wiesz nawet \e przez cały czas kiedy polowałeś na wampira, to on decydował o
ka\dym twoim ruchu.
- Sądzę, \e zabiję cię powoli, Jansen. Nie lubię cię - powiedział Martin.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
- Nie widzisz, jak on cię zmienił? Stałeś się wszystkim tym czym pogardzałeś. Czy
sześć miesięcy temu rozwa\ałbyś w ogóle, \eby kogoś zabić? Morrison ci to zrobił - naciskał
Gary usiłując uratować \ycie człowieka.
Martin wyciągnął ramię spoglądając w dół na pistolet. Nagle wyraz jego twarzy zmienił
się w szok. Maska zła całkiem zniknęła kiedy w przera\eniu spoglądał na swoją dłoń. Broń
obróciła się, \eby wskazać południe. Walczył z nią, starał się ją odrzucić, ale przylepiła się do
jego dłoni.
- Evans, pomó\ mi - krzyknął Martin, a jego głos odbił się echem wśród wody.
Gary cofnął się starając się oderwać zahipnotyzowane spojrzenie od mę\czyzny, który
parę chwil wcześniej usiłował go zabić. Ramię Martina kierowało się powoli w kierunku jego
własnej głowy.
- Evans - wrzeszczał.
Evans rzucił się na Gary'ego, zwarł się z nim i pchnął w błoto i cieknący bród.
Przyciskając jego twarz do bagna, usiłował go udusić, tak aby błoto napełniło jego łapiące
oddech usta. Wśród nocy rozbrzmiał głośny dzwięk pistoletu. Rozszedł się przez rozlewisko i
wystraszył dzikie zwierzęta mile stąd. Evans nie podniósł głowy \eby zobaczyć jego wynik,
bo był zdeterminowany \eby zabić Gary ego Jansena i zostawić jego ciało aligatorom.
Gary poruszył się gwałtownie niemal go zrzucając, ale Evans trzymał się silnie, a jego
ręce odnalazły i zacisnęły się wokół obna\onego gardła. Ostrzegło go niskie warknięcie.
Odwrócił głowę \eby ujrzeć dwoje czerwonych, palących oczu wpatrujących się w niego bez
mrugnięcia zaledwie cale od jego twarzy. Przestraszony Evans puścił Gary'ego i stanął na
własnych nogach. Od razu mógł ujrzeć ogromną głowę wilka. Błyszczące czarne futro,
\ylaste mięśnie. Pysk. Białe kły. Krzyknął i rzucił się z powrotem w kierunku rzeki, usiłując
stworzyć dystans między sobą a bestią.
Gary walczył o oddech z brudem w ustach i oczach, niezdolny nic powiedzieć. Mógł
usłyszeć potworne, powtarzające się krzyki, warczenie nie z tej ziemi które podniosło włoski
na jego karku, ale był ślepy, czarny klej skleił mu powieki. Musnęło go coś wielkiego,
umięśnionego, z futrem. Pachniało dziko i niebezpiecznie. W wodzie rozległ się olbrzymi
plusk. Krzyk narastał, a potem został nagle ucięty przez jęk.
Ramię Savannah owinęło się wokół jego ramion. Ścierała miękką szmatką błoto
usiłując przywrócić mu wzrok, a on u\ył swoich palców \eby pozbyć się go ze swoich ust.
- Było zbyt blisko - wyszeptała - Przepraszam. Gregori nie pozwolił mi pomóc.
Gary wypluł więcej brudu z ust.
- Nie dziwię się - słowa były przytłumione przez kleista substancję, ale nadal go
rozumiała.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
Savannah nie potrafiła rozejrzeć się i zobaczyć wszędzie wokół śmierć. Świat
Gregoriego był posępny i brzydki, wypełniony przemocą i zniszczeniem. Cierpiała ze
względu na niego, ze względu na potworną pustkę która zawsze będzie częścią jego \ycia.
Wiedziała, \e trzymał ją z daleka nie tylko z powodu jej bezpieczeństwa. Gregori mógł jej to
wmawiać, a nawet sobie, ale głęboko w środku, tam gdzie się to liczyło, w sercu, w jego
duszy nie chciał aby przemoc ją dotknęła, zmieniła to kim była. Było dla niego wa\ne, aby
uchronić ją od takiego losu. Był zdeterminowany, aby nigdy nie miała na swoich dłoniach
czyjejś śmierci.
Gary'emu udało się otworzyć oczy. Savannah obserwowała go z niepokojem, zmywając
błoto z twarzy. Spojrzał w stronę gdzie stał Martin i zobaczył ciało człowieka na ziemi.
Wokół wzbierała się bagienna woda. W dłoni nadal ściskał pistolet, a krew rozprzestrzeniała
się z obszaru pod jego głową sięgając wody z bagien. Owady ju\ zgromadziły się na ucztę.
Gary szybko spojrzał w innym kierunku, a jego \ołądek zaczął się skręcać. Nie nadawał się,
\eby zostać Rambo.
- Gdzie jest Gregori? - zapytał wyrzucając słowa spomiędzy zaciśniętych zębów.
Savannah starła więcej błota z jego ust.
- Zostaw go na parę minut samego - poradziła miękko.
- Gdzie jest Evans? - Gary natychmiast odepchnął ją na bok \eby rozejrzeć się nerwowo
naokoło, zmartwiony \e nie mo\e ochronić Savannah.
- Nie \yje - powiedziała bez ogródek - Gregori zabił go, \eby ratować twoje \ycie.
Wstała i bezskutecznie zaczęła ocierać swoje poplamione błotem d\insy.
- Nienawidzę tego miejsca. Chciałabym tu nigdy nie przyje\d\ać.
- Savannah - Gary stanął obok niej. W jej głosie brzmiała nuta, której nigdy wcześniej
nie słyszał. Savannah, zawsze tak pełna \ycia i śmiechu, ni z tego ni z owego wydawała się
taka smutna, taka zagubiona.
- Wszystko w porządku? Gregori ma rację. Nie powinno cię tu być.
Pokręciła głową walcząc z nagłym gniewem.
- Chocia\ \aden z was tego nie rozumiem, ja jestem tutaj. Niewa\ne czy fizycznie czy
nie, jestem z nim. Czuję to co on, dokładnie to samo. Chronienie mnie nie polega na
owinięciu mnie w wełniany kokon i odstawieniu na półkę - odskoczyła od niego i poszła w
stronÄ™ rzeki.
Gregori zmaterializował się tu\ za nią. Jego du\e, krępe ciało ograniczyło jej mniejsze.
Pochylił się nad nią opiekuńczo, z jedną ręką na jej ramieniu. Gary obserwował jak ją
strząsnęła, wcale nie onieśmielona jego rozmiarem czy siłą.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
- Nie bądz zła, mon amour. Naprawdę chcę tylko cię chronić. Gdyby Martin wystrzelił,
kula mogłaby się trafić. Nie mogłem na to pozwolić - powiedział Gregori miękko. Wyczuwał
w niej szalejący konflikt. Dopóki Gregori nie zgłosił do niej swoich praw, nigdy nie była tak
blisko śmierci i przemocy. Od pierwszego dnia który spędzili jako partnerzy \yciowi nie
znała nic innego.
- Nie było szansy abyś pozwolił mu, \eby mnie zastrzelił. Zamiast tego zamknąłeś mnie
jakąś staro\ytną komendą i przed to Gary został niemal zamordowany na moich oczach -
pięści Savannah się zacisnęły. Chciała w coś uderzyć, a Gregori wydawał się dostatecznie
solidnym celem.
- Nie będę ryzykował twoim \yciem, ma petite - podkreślił, otaczając od tyłu
ramionami jej talię. Kiedy zrobiła krok aby się od niego oddalić, zacieśnił uścisk.
- Nie będę, Savannah. Nie powinno cię tu w ogóle być.
- Przeze mnie straciłeś swoja szansę złapania wampira - za\ądała odpowiedzi ze łzami
w głosie, lśniącymi w jej oczach - Nie mógł wyczuć twojej obecności, bo robisz coś \eby ją
zamaskować, ale wiedział \e tu jestem chocia\ byłam niewidzialna.
To była prawda. Nie chciał \eby tak było, szczególnie \e była tak zagubiona i smutna.
Gregori nie mógł znieść, kiedy była nieszczęśliwa. Ale nie było sposobu by skłamać, a nawet
gdyby taki istniał, nie zrobiłby tego. Pozostał cicho pozwalając, aby odczytała odpowiedz z
jego umysłu.
Savannah potrząsnęła głową i uderzyła nią w twarde muskuły na jego piersi.
- Nienawidzę tego, Gregori. Czuję się taka bezu\yteczna. Czuję jakbym nara\ała cię na
niebezpieczeństwo. Jesteśmy partnerami \yciowymi. Poprosiłam cię \ebyś spotkał się ze mną
w pół drogi w moim świecie i ty to zrobiłeś. Zrobiłeś wszystko, o co cię poprosiłam. A co ja
zrobiłam \eby \yć z tobą w twoim świecie?
Gregori pochylił swoją ciemną głowę ku smukłej białej kolumnie jej szyi.
- Jesteś moim światem, ma petite, powodem mojego istnienia. Tylko ty czynisz moje
\ycie znośnym. Jesteś moim światłem, powietrzem którym oddycham - jego usta musnęły jej
puls, jej płatek ucha - Nie jesteś przeznaczona, aby \yć pośród śmierci. Nigdy nie byłaś.
Zakołysała się, a jej niebieskie oczy ściemniały do głębokiego fioletu.
- Jeśli ty \yjesz wśród śmierci, Gregori, mnie te\ mo\esz tam znalezć. Zaraz obok
ciebie. Nale\Ä™ tam gdzie ty. Jestem twojÄ… \yciowÄ… partnerkÄ…. Nie ma \adnej innej. Jestem
twoją partnerką - uniosła dłoń wściekła z powodu tej sytuacji - Nie będziemy ju\ o tym
dyskutować. Nie mo\esz zrobić nic innego ni\ zapewnić mi szczęście, a będę szczęśliwa
ucząc się ukrywać swoją obecność przed wampirem, ludzmi i innymi Karpatianami.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
Savannah odeszła od niego, zostawiając go stojącego nad krawędzią wody i wróciła do
Gary;ego.
- Chodz, idziemy stÄ…d.
- Co się stanie, kiedy znajdą ciała? Gliny będą szukać ostatniej osoby którą widziano w
ich towarzystwie kiedy byli \ywi - powiedział Gary niechętnie wchodząc do łodzi. Nadal
usuwał bród z nosa i ust.
- Nikt cię z nimi nie widział - odparł cicho Gregori - Widziano tylko dwóch mę\czyzn
opuszczających hotel, dwóch mę\czyzn idących przez Quarter i dwóch mę\czyzn
wsiadających do łodzi. Dlatego nie mo\emy wziąć łodzi ze sobą.
Gary zamrugał.
- W takim razie jak mamy wrócić? Polecieć? - spytał sarkastycznie.
- Dokładnie - odpowiedział Gregori z zadowoleniem.
Gary potrząsnął głową.
- To siÄ™ staje dla mnie zbyt dziwaczne.
- Czy chcesz \ebym oczyścił twój umysł z tego doświadczenia? - spytał grzecznie
Gregori, z myślami najwyrazniej przy Savannah.
- Nie - odparł zdecydowanie Gary. Złapał laptopa z siedzenia łodzi. - Ale dlaczego nie
zabierzesz mnie do innego hotelu? Ty i Savannah będziecie mieć trochę czasu dla siebie. I
jeśli mam być szczery, te\ chętnie przemyślałbym parę rzeczy. Wiele się wydarzyło.
Gregori zorientował się, \e coraz bardziej lubi śmiertelnika. Nie miał pojęcia \e
człowiek mo\e być taki wra\liwy na czyjeś uczucia.
Raven, matka Savannah była taka, ale stanowiła szczególny przypadek, była
prawdziwym medium. Wszelkie jego doświadczenia ze śmiertelnikami dotyczyły tych którzy
na niego polowali, zarzynali i mordowali jego ludzi. Wolał trzymać ich na dystans. Nie był
przygotowany na czucie sympatii do Gary'ego Jansena.
Savannah ju\ się rozpłynęła, stawała się parą płynącą wśród kosmyków mgły,
poruszającą się ponad wodą. Gregori podniósł Gary'ego do góry i wystrzelił w niebo, za nią.
Gary zapiszczał, a wysoki dzwięk brzmiał podejrzanie podobnie do tego wydawanego przez
prosiaka. Nie mógł go powstrzymać, kiedy ściskał szerokie ramiona Gregoriego z palcami
uczepionymi mocno jego koszuli. Wiatr tak szybko gwizdał wokół jego ciała, \e musiał
mocno zamknąć oczy, bo być niezdolny by spojrzeć w dół.
Poczekaj na mnie, Savannah, rozkazał Gregori z \elaznym \ądaniem w mrocznym,
aksamitnym głosie.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
Nawet się nie zawahała. Nadal przemieszczała się szybko przez rzekę w kierunku
French Quarter.
Savannah! Teraz był władczy, a w jego hipnotyzującym głosie rozbrzmiewał stanowczy
rozkaz. Zrobisz tak jak mówię.
Nie, nie zrobię. W jej tonie był bunt, mieszanka wojowniczości i smutku. Mógł poczuć
łzy które płonęły w jej gardle, w jej piersi. Uciekała tak samo przed sobą jak i przed nim.
Gregori zaklął w kilku językach. Nie sprawiaj, \ebym wymusił twoje bezpieczeństwo,
chérie. To dla ciebie niebezpieczne.
Mo\e nie chcę być bezpieczna, syknęła do niego wyrywając się w noc. Mo\e dla
odmiany chcę zrobić coś szalonego. Nienawidzę tego, Gregori, nienawidzę tego.
Mon amour, nie uciekaj od tego co razem mamy. Wiem \e nasze \ycie nie zaczęło się w
raju, \e świat który zamieszkujemy jego brzydki i niebezpieczny, ale robimy to razem.
Ty polujesz. Płakała, mógł to wyczuć. Ja ci zagra\am.
Gregori posłał jej falę pociechy, ale wiedział \e to za mało. Śmiertelnik ściskający jego
koszulÄ™ drgnÄ…Å‚.
- Um, Gregori? - wiatr porwał słowa z jego ust i rozwiał je w kierunku wody.
Odpowiedz Gregoriego bardziej przypominała warknięcie. Jego ciało było teraz ponad
mgłą jak ochronny koc.
- Mów co masz do powiedzenia.
- SadzÄ™, \e Savannah jest zmartwiona.
Nie było odpowiedzi. Gregori nadal podą\ał za Savannah.
- Nie obraz się \e ci to mówię, ale czasem kobiety muszą po prostu się wypłakać -
zaryzykował Gary.
Savannah poszła prosto do ich domu. Kiedy tylko znalazła się bezpiecznie w czterech
ścianach, Gregori ruszył \eby zabrać Gary'ego do jego nowego miejsca zamieszkania.
- Wiesz, \e nie mo\esz wychodzić dopóki jutro po ciebie nie przyjdziemy - poradził.
Był cieniem w umyśle Savannah. Widział wyraznie jak biegnie przez główny pokój do
spiralnych schodów, w kierunku cennego skarbu jaki zostawił im Julian.
Savannah gwałtownie otworzyła drzwi piwnicy, a potem zafalowała dłonią naprzeciw
ukrytych drzwi do komnaty. Wczołgała się w uzdrawiającą ziemię i wsiąknęła w nią głęboko,
a potem przeturlała się na górę i płakała tak jakby miało pęknąć jej serce. Tyle śmierci. Peter.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
A co jeśli straciliby dzisiaj Gary'ego? Mogli go stracić a ona była bezsilna i nie mogłaby mu
pomóc, bo Gregori na to nie zezwolił.
Po opuszczeniu Gary'ego Gregori przyszedł do niej z delikatnością, z czułością. Jego
dłonie były pieszczotliwe, kiedy rozbierał jej nieopierające się ciało. Nie usiłował jej
podniecić, nakłonić, by się z nim połączyła. Zamiast tego rozkruszył kojące lecznicze zioła,
które przynosiły zapach ich ojczyzny. Dołączył do niej w sypialni zakopując się głęboko w
bogatej ziemi, biorąc w ramiona jej smukłe ciało i przyciskając blisko.
Savannah umieściła głowę na jego szerokim ramieniu z zamkniętymi oczami.
Zaciśniętą pięść trzymała w ustach i mógł czuć, jak szloch wstrząsa jej ciałem. Gregori
szeptał do niej po francusku i gładził po włosach trzymając ją w ramionach. Czekał a\
wypłacze to morze smutku.
Wiedział jak polować i zabijać najbardziej podłe i sprytne ze wszystkich stworzeń,
wampiry. Mógł tworzyć sztormy i sprowadzać z nieba błyskawice. Sprawić, \e poruszała się
ziemia. Ale nie miał \adnego pomysłu, jak powstrzymać powódz łez. Trzymał ją w
ramionach, a kiedy nie mógł tego dłu\ej znieść, wydał ostrą komendę i posłał ich oboje w
krainÄ™ snu.
tłumaczyła milila87 www.chomikuj.pl/milila87
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Feehan Christine Oceans of Fire rozdział 1004 Rozdzial 14 18Rozdział8 (14)04 Rozdział III Od wojennego chaosu do papieża matematyka04 rozdział 03 wtcjpb3t4i6ahedwpeqbi526b4gndq3qkbqtbaqRozdział 14 Chwała kogutowi!Siderek12 Tom I Część III Rozdział 14Rozdział7 (14)rozdzial& (14)Rozdział1 (14)04 Rozdzial 2Here Kitty, Kitty Rozdział 14Anioł Ciemności Rozdział 14więcej podobnych podstron