Autorstwa : Cornelie
Beta: Suhak
Prolog
Anglia rok 1637
- Niewiele drogi przed nami, czyż nie? spytała kobieta, wpatrując się w ciemne oczy
siedzącego naprzeciwko zakapturzonego wędrowca. Powóz, którym jechali, już dwa
razy o mało nie zboczył z drogi, jednak refleks woznicy i jego nabyte latami
doświadczenie uchroniło ich przed zbytnim opóznieniem.
- Owszem, madame. Jesteśmy blisko. Dlatego też jestem zmuszony poruszyć kilka
kwestii niecierpiących zwłoki rozpoczął, a jego niski głos rozniósł się po wnętrzu
ciasnego powozu, wprawiając kobietę w dreszcze niepokoju. Czuła, jak na jej skórze
pojawia się gęsia skórka, na pewno nie będąca skutkiem zimna.
Ze wszystkich sił próbowała powstrzymać się przed zadawaniem pytań, które od
pewnego czasu zaprzątały jej myśli. Już w chwili, gdy owy mężczyzna pojawił się w jej
życiu, wiedziała, że jeśli przystanie na jego propozycję, narazi się na
niebezpieczeństwo.
Zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła, godząc się na wszystko bez uprzedniej
prośby o wyjaśnienie sytuacji. Poszła w ciemno za jego słowami, nie wiedząc, co ją
czeka po drugiej stronie.
Zmuszał ją do decyzji jej własny rozum, który od jakiegoś czasu domagał się
zamążpójścia. W wieku lat dwudziestu trzech, Melinda nadal była panną, co
oznaczało, że albo jest brzydka, albo nie ma pieniędzy. Jednak żadnej z tych przyczyn
nie można było jej przypisać. Melinda o długich jasnych włosach i miodowych oczach
uchodziła za piękność wśród elity. Nie była w stanie zliczyć propozycji małżeństwa,
jakie składano do jej stóp na balach. Nikt nie wiedział, dlaczego jeszcze nie przyjęła
żadnego adoratora, za to powiadano, że czeka na księcia z bajki, o którym czytała w
powieściach i romansach.
Melinda jednak chciała wyjść za mąż z miłości, nie przymusu, odrzucała więc
zalotników jeden po drugim, aż propozycje przestały napływać, a ona sama poczuła się
oszukana. Książę z bajki nie pojawił się, a czas nie stanął w miejscu.
Ani fortuna ojca, markiza Rottenbour, ani rozległe koneksje w Londyńskiej
socjecie nie były w stanie znalezć jej męża. Gdy więc pewnego dnia podczas
przejażdżki konnej spotkała tajemniczego mężczyznę, który czułymi słowami począł ją
uwodzić, od razu zgodziła się na ucieczkę z nim, nie pytając o nic. Nie zawracała sobie
głowy drobiazgami, liczyło się tylko to, że jej pragnął.
Długo się wahała, czując, że robi zle i skazuje swoją rodzinę na potępienie. I choć
przeczuwała, że robi coś niedozwolonego, coś wbrew moralnej etykiecie, nie mogła
postąpić inaczej. Zostawiła krótki liścik ojcu i ruszyła w mroku nocy, aby stawić czoło
przygodzie. I o to teraz siedziała naprzeciwko niego w powozie, dalej nie pytając, na co
się porwała.
Spoglądała tylko na niego spod lekko przymkniętych powiek, zastanawiając się, czy na
jego przystojnej twarzy gościł kiedykolwiek uśmiech. Podczas podróży mogła mu się w
końcu przyjrzeć. Ciemne, krótkie włosy w połączeniu z błękitnymi oczami i ostrymi
rysami twarzy sprawiały, że patrząc na niego nie można było oprzeć się wrażeniu, że
jest niebezpieczny. Obserwowanie jego idealnie wykrojonych ust dawało jej
przyjemność. Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie, ale ujrzawszy jego zdziwione
spojrzenie, spuściła wzrok.
- Nigdy nie pytałaś mnie o imię, o pani szepnął cicho, po czym przybliżył się do
Melindy na tyle blisko, że czuła jego oddech przy swoich ustach. Słodko-gorzki zapach
rumu. A ja nie byłem skłonny zdradzić ci go nie wcześniej niż właśnie teraz.
Jego oświadczenie nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Nie musiała znać jego imienia.
Nie chciała znać. Wystarczyło jej, że znajdował się tuż obok, na wyciągnięcie dłoni.
Widziała jak jego spojrzenie przesuwa się po jej ciele, a pojawiające się w nich co
chwila ogniki na pewno nie były powodowane rozbawieniem,
- Tak? wyszeptała cicho, by nie zniszczyć tej chwili. Mimowolnie oblizała wargi.
Pragnęła czegoś, ale nie wiedziała czego.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i przejechał palcem po jej gładkim policzku.
Pieszczota była delikatna i niewinna, jednak sprawiła Melindzie nie wysłowioną
przyjemność. Zamknęła oczy, napawając się dotykiem męskiej dłoni. Czuła ciepło
promieniujące z jego palców.
Po chwili jego usta znalazły się na jej wargach. Nie była w stanie powstrzymać
dreszczy. Przylgnęła do niego całym ciałem, zatracając się w tym słodkim pocałunku.
- Nazywam się Nataniel szepnął cicho, odsuwając jej twarz na kilka cali, by móc
spojrzeć w oczy Melindy. Jego dłonie błądziły po materiale sukni.
- Nataniel& Piękne imię.
Dotknął palcem jej wilgotnych ust, przytrzymując drugą ręką kibić kobiety blisko
siebie.
- Teraz jesteś moja, na wieczność odparł, po czym złożył na jej ustach pocałunek,
który wszystko przypieczętował.
Melinda przez chwilę, otumaniona natłokiem wrażeń, nie rozumiała jego słów.
Dopiero gdy oderwał się od niej i spojrzał w jej oczy zauważyła, że z niebieskich
przeistoczyły się w głęboką czerwień. Głos uwiązł jej w gardle. Patrzyła, jak jej piękny
kochanek przeistacza się w żądną krwi bestię. Z ucieleśnienia marzeń stał się kimś,
kogo powinna uważać za samo zło.
Krzyknęła, walcząc ze wszystkich sił i torując sobie drogę do wyjścia, jednak w starciu z
nim nie miała żadnych szans.
Bo Melinda nie wiedziała, że jej księciem z bajki jest nie kto inny, a potępieniec.
Rozdział I
Anglia rok 2010
- Uważam, że wcale nie musisz tego robić. Ale jak zawsze, postąpisz według własnego
uznania stwierdziła oschle Alice. Nie chciała dłużej zastanawiać się, co tym razem
zechce zrobić jej brat, w jaką kabałę ma zamiar się wpakować, ani jaki wywoła skandal.
Miała dość. Od niepamiętnych czasów próbowała wybijać mu z głowy szalone
przygody, przez które narażał się na niebezpieczeństwo. Wiedziała jednak, że jej
perswazje na nic się zdadzą, gdy już raz coś sobie wmówił. Pamiętała, jak mając
dziesięć lat starała się nauczyć jezdzić galopem na koniu. Próby wychodziły fatalnie,
matka z ojcem myśleli, że nigdy jej się to nie uda.
- Nie rób tego więcej. Możesz coś sobie zrobić stwierdziła matka, gdy wieczorem
kładła Alice do spania. Dziewczyna jednak zaparła się i ćwiczyła dalej.
Edward, młodszy od niej o dwa lata, niewiele myśląc, wskoczył na narowistego ogiera,
który w mgnieniu oka poniósł go w ciemny las. Nastąpiły poszukiwania malca, a gdy w
końcu znalezli go zmarzniętego na trawie, miał złamaną nogę i złamane żebra.
- Chciałem pokazać Alice, że to może się udać wyszeptał wycieńczony, przyjmując
naganę od ojca z iście anielską cierpliwością. Od tamtej pory Alice zdawała sobie
doskonale sprawę, że Edward jest zdolny do wielu rzeczy.
- Pozwól, że sam zdecyduję, co jest dla mnie dobre, a co nie. Matka od dawna suszy mi
głowę, że powinienem się ożenić westchnął głęboko i opadł na krzesło, odwracając
się plecami do siostry. Robi się to tragikomiczne. Zachowuje się, jakbyśmy żyli w
czasach, gdzie status społeczny i dobre małżeństwo jest najważniejsze.
Krajobraz zimy nie nastrajał go pozytywnie. Posiadłość, w której tymczasowo się
osiedlił, a która należała do rodziny od stuleci, potęgowała tylko wrażenie
majestatycznego chłodu panującego na zewnątrz.
- Według niej właśnie taki jest świat. Powinieneś to wiedzieć oznajmiła Alice,
poprawiając niewidoczne fałdy na swojej bladoróżowej sukni.
Aatwo ci mówić, pomyślał. Siostra wyszła za mąż kilka lat wcześniej za jedną z
najlepszych partii w Anglii i wiodła dostatnie oraz szczęśliwe życie. Poniekąd
zazdrościł jej tego. Miała wszystko, o czym kobieta mogła tylko zamarzyć. Hrabia
Davenport kochał ją z całego serca. Urodziła mu dwójkę synów i córkę.
- Nie mam ochoty na miłość. Nie mam ochoty na małżeństwo. Jestem duży i dam sobie
radę sam. Dobrze o tym wiesz, siostrzyczko.
Alice zrobiła zrezygnowaną minę i wydawało mu się, że odpuściła próbę wlania mu
oleju do głowy.
- Prędzej czy pózniej będziesz musiał pójść po rozum, który musiałeś zgubić podczas
jednej ze swoich eskapad. Kiedyś mogło ci to ujść na sucho. Kiedyś. Teraz jest inaczej i
dobrze o tym wiesz.
Edward wybuchnął głośnym śmiechem.
- Jesteś niepoprawna.
- Uważaj na siebie, braciszku szepnęła cicho, po czym wstała i wyszła z gabinetu,
zostawiając za sobą smugę słodkich kwiatowych perfum.
***
Edward przez dłuższą chwilę siedział na krześle i wyglądał przez okno. Nie podziwiał
bynajmniej malowniczych widoków.
Głowę zaprzątało mu coś zgoła innego. Tuż po wyjściu siostry sięgnął po kluczyk, który
nosił w kieszeni płaszcza, i włożył go do najniższej szuflady biurka. Ostrożnie
wyciągnął stos papierów i rozłożył je na drewnianym blacie, uważnie wpatrując się w
narysowane na kartkach znaki przypominające runy. Studiował je od dłuższego czasu,
jednak nadal do końca nie wiedział, czym są i jaką skrywają moc. Choć moc w tym
wypadku mogłaby być mocno przesadzona albo niedopowiedziana.
Od najmłodszych lat Edward Masen uganiał się za tajemnicami. Na początku
rodzice tłumaczyli sobie jego eskapady jako wybryki młodości, chwilowe zapomnienie,
które zapewne w niedługim czasie stanie się jedynie wyblakłym wspomnieniem. Jednak
z wiekiem Edward zaczął coraz częściej znikać z domu, nie mówiąc nikomu o swoich
zamiarach. Jego matka zachodziła w głowę, co też uczyniła zle, że jej jedyny syn nie
potrafi dostosować się do panującej etykiety.
Nie była w stanie wytłumaczyć mu, że kiedyś zostanie zmuszony objąć należne mu
miejsce w londyńskiej socjecie, znalezć żonę, która da mu następców i prowadzić
rodzinną firmę. Nie miał jednak zamiaru robić tego nie wcześniej, niż sam się na to nie
zdecyduje. Przyjmowanie swojego losu ze spokojem przychodziło mu trudno, choć
wiedział, że pozycja i majątek uniemożliwiają mu zbuntowanie się przeciw światu.
Odepchnął od siebie czarne myśli i powrócił do leżących przed nim papierów.
Teraz należało całkowicie skupić się na tym, co najważniejsze. Od kiedy tylko nauczył
się czytać, pochłaniał ogromne ilości książek z zakresu wiedzy mistycznej i śmiało
mógł się nazwać ekspertem. Tym bardziej po tym, co się z nim stało, gdy samotnie
podróżował po Indiach. Na samo wspomnienie wzdrygnął się i przerwał rozmyślania.
Nie chciał do tego wracać, mimo że wspomnienia tamtej nocy nie dawały mu spokoju.
Potrzasnął głową, jakby chciał oczyścić myśli i powrócił do stosu kartek.
Z zaintrygowaniem przeglądał notatki i wycinki prasowe na temat tajemniczych
zniknięć dam z towarzystwa. Zainteresowało go to dużo wcześniej, jednakże wtedy nie
miał wystarczająco ugruntowanej pozycji, by w jakikolwiek sposób móc dowiedzieć się
więcej, lub też więcej zdziałać. Był zdany na ojca, co bolało najbardziej. Nie mógł
przyzwyczaić się do tego, że Anglia nadal jest krajem pełnym rozmaitych tradycji,
które dawno powinny się skończyć. To jeden z powodów, przez które wybrał naukę w
Stanach, z dala od rodzinnych koneksji, tytułów i majątków.
Kiedy rok temu zmarł ojciec, tytuł i majątek przeszedł na jedynego syna,
Edwarda. Mężczyzna musiał powrócić do ojczystego kraju, by przejąć spuściznę, której
nie chciał. Zrobił to jedynie ze względu na siostrę.
Jako zarządca i pracodawca był szczodry i hojny, a ponadto sprawiedliwy, co w
ówczesnych czasach zdawało się niemożliwe. Przez to zrządzenie losu, tragiczny
wypadek ojca, drzwi do dawno upragnionej zagadki zostały otwarte na oścież. Dzięki
pieniądzom i rozległym wpływom, mógł teraz sam podejmować decyzję i iść za głosem
serca. I choć Edward długo nosił żałobę po ojcu, nie mógł oderwać się od swojej małej
obsesji. Nie mógł jej zostawić i stać się tym, kim powinien być. Wiedział o tym. Teraz
mógł cieszyć się swoimi odkryciami, mógł odkrywać nowe ślady, mógł odnajdywać
nowe szczegóły. A to napędzało go do działania bardziej niż cały majątek.
Edward przepłynął wzrokiem przez stos zapisanych kartek, aż zatrzymał go na
małym fragmencie, który szczególnie wydał mu się interesujący.
Wieści mówią o tym, że zaginięcie młodej damy, lady Kingsley, jest sprawką sekty, od
niedawna działającej na terenach Londynu. Przestrzegamy wszystkie panny, aby nie
wychodziły same z domu.
Przez chwilę wpatrywał się w zapisane słowa, po czym spojrzał w ekran laptopa.
Machinalnie wpisał adres strony, na którą wchodził sukcesywnie.
Kolejna ofiara makabrycznego zabójcy. Czy kobiety są w Nowym Jorku bezpieczne?
Bawiła go ślepota ludzi. Bawiło go to, że żyją sobie nieświadomi wszystkiego, co się
wokół nich dzieję. Nieświadomi tego, że otacza ich coś więcej niż ciemność.
- Sekta prychnął z niesmakiem, po czym roześmiał się, uświadamiając sobie, jak
daleko od prawdy są ci, którzy wymyślili tę bajeczkę.
Gdyby wiedzieli, jak jest naprawdę, wyprowadziliby się, byle najdalej od Anglii. Bo to,
co kryje się w mroku jest dużo bardziej straszniejsze od jakiejkolwiek sekty.
***
Smak, który nadal miała w ustach, przyprawiał ją o zawroty głowy. Od dawna nie czuła
się tak obezwładniona jak dzisiaj. Nie rozumiała reakcji swojego ciała, które, całkowicie
nieposłuszne, zdawało się żyć własnym życiem.
Spoglądając spod lekko przymkniętych powiek, zauważała jedynie cienie ludzi,
majaczące gdzieś w oddali i niepodobne do tych, które zwykła oglądać.
Na usta cisnął się głupi uśmiech, spowodowany zapewne jakąś śmieszną sytuacją, ale
nie mogła sobie przypomnieć jaką. Nie mogła sobie przypomnieć niczego, nawet tego,
gdzie się obecnie znajduje.
Rozejrzała się po pomieszczeniu skąpanym w lekkim półmroku. Drewniana chatka nie
należała do miejsc, w których przebywała. Czuć tu było biedę, a ona należała przecież
do zamożnej rodziny.
Siedziała na jakimś starym krześle, przy stole, z którego odpadła już jedna noga.
Widziała przed sobą miskę ze zgniłym mięsem, a smród, który doszedł do jej nozdrzy,
pozbawił ją tchu. Instynktownie przyłożyła rękę do twarzy, próbując zatrzymać
wymioty. Nie zdążyła jednak. Odchyliła głowę w lewą stronę i zwróciła zawartość
żołądka na spleśniałą podłogę.
Chwiejąc się na nogach, zdołała podnieść się z krzesła i po omacku zaczęła szukać stąd
wyjścia. Po chwili dotknęła klamki i niespodziewanie szybko wyszła na zewnątrz. Gdy
poczuła mrozne wieczorne powietrze w płucach, pozwoliła sobie na przystanek, by
napawać się świeżą wonią.
Ze wszystkich sił starała się sobie przypomnieć, dlaczego się tutaj znalazła,
dlaczego czuła się tak dziwnie, ale żadne obrazy nie napływały. Nie miała pojęcia, która
jest godzina, ale ciotka na pewno już jej szuka.
Cholera, przemknęło jej przez myśli. Muszę wracać.
- Ale gdzie jestem? spytała w przestrzeń.
- Ze mną odezwał się gburowaty głos tuż za jej plecami. Nie zdążyła odwrócić się w
stronę mężczyzny, gdy poczuła jego palce na ramieniu. Doszedł do niej ostry zapach
wódki i męskiego potu. Poczuła, jak znowu jej żołądek się buntuje.
Jeszcze chwila i zwymiotuję, pomyślała.
- Puszczaj mnie ostrzegła cicho, wpatrując się w jego zamglone od alkoholu oczy.
- Teraz, dziwko, należysz do mnie warknął w odpowiedzi, po czym pociągnął ją z
powrotem w stronę chatki. Walczyła ze wszystkich sił, zaciekle próbując wyrwać się z
mocnego uścisku mężczyzny. Szamotała się, drapała, krzyczała i szarpała go za brudną
koszulę, ale nic z tego nie robiło na nim wrażenia. Jedynie szyderczo się śmiał i w kółko
powtarzał, że jest jego.
Mimo że o niskim wzroście wydawał się niegrozny, czuła jego siłę.
Przelotne spojrzenie na jego twarz utwierdziło ją w przekonaniu, że od dawna pozwala
sobie na picie. W okolicach oczu miał siatkę zmarszczek, a cała twarz pokryta była
czerwonymi plamami, które jedynie dodawały mu brzydoty. Wzdrygnęła się.
Mocno popchnął ją na ziemię, po czym nakrył ją swoim ciałem i zachichotał.
- Nie masz wyjścia, maleńka, będziesz moja szepnął jej wprost do ucha, wprawiając
jej ciało w dreszcz obrzydzenia.
Gorączkowo myślała, jak uciec. Rozglądała się rozpaczliwie za czymś, czym mogła
zdzielić go po twarzy i zyskać kilka dodatkowych sekund. Wtedy na pewno zdążyłaby
uskoczyć i wybiec daleko stąd. Nagle zorientowała się, że jego dłonie błądzą po jej
nogach. Gdy dotarła do niej ta świadomość, nie wytrzymała i zwymiotowała ponownie
na drewnianą podłogę.
Spojrzał na nią złowrogo i uderzył otwartą dłonią w twarz.
- Będziesz to musiała posprzątać, jak z tobą skończę.
Położyła dłoń na bolącym miejscu. Poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość. Nigdy nie
była traktowana w taki sposób.
Uniosła dłoń i wycelowała w szczękę.
- Nie dotykaj mnie!
To, co zdarzyło się pózniej, pamiętała jak przez mgłę. Wiedziała tylko, że mężczyzna
patrzył na nią osłupiały ze strachu. Skulił się w kącie jak dziecko, błagając, by go nie
zabijała. Jedno spojrzenie na jego trzęsące się ciało wystarczyło. Warknęła gniewnie, że
nie ma zamiaru plamić sobie rąk i wyszła.
***
Obudziła się, jak słońce już zachodziło. Przez krótką chwilę zastanawiała się, gdzie
jest, ale gdy tylko uniosła głowę i ujrzała, że leży we własnym łóżku, odetchnęła z
niesłychaną ulgą.
Wróciłam, pomyślała uradowana. Ułożyła się z powrotem na pościeli i wpatrywała się
w przyozdobiony freskami sufit.
Wprost nie mogła uwierzyć w to, co wydarzyło się zeszłej nocy. Dopiero teraz powoli
wracała jej pamięć i mogła ułożyć wydarzenia w jedną logiczną całość. Była na
przyjęciu u lady Attinsborough, po czym wraz z Mattem wyszła zaczerpnąć świeżego
powietrza. Długo stali w alejce różanej. Potem ocknęła się w ohydnej chacie i
nastraszyła tego mężczyznę. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie przerażenia w jego
oczach.
- Panienko, ciotka oczekuje panienki w bibliotece nie usłyszała, kiedy Clara po cichu
otworzyła drzwi.
Skinęła jedynie głową, mówiąc, że za chwilę będzie gotowa. Po wyjściu pokojówki
podniosła się z łóżka i złapała za pierwsze lepsze jeansy i bluzkę, które miała pod ręką,
ubrała je naprędce, przeczesała długie orzechowe włosy palcami. Przejrzała się w
lustrze.
- Idealnie powiedziała do siebie z uśmiechem.
Schodząc z marmurowych schodów, zastanawiała się, co też ciotka od niej chce o tej
porze.
Ich dom, a raczej posiadłość, licząca z dwieście lat, była najpiękniejsza i najdroższa w
całej okolicy. Trzypiętrowy dom odznaczał się bogactwem z wewnątrz jak i z zewnątrz.
Okolony okazałym ogrodem, wyglądał jak pałac królów. Podobał się Belli ze względu
na piękno ściany przyozdobione licznymi obrazami, pokoje pełne kwiatów i kolorów,
freski na sufitach i wykończenia z dodatkiem drewnianych drzwi nadawały domowi
doskonałości.
Po śmierci rodziców, Bella zamieszkała z najbliższą krewną, hrabiną Clockroust. Od
tamtej pory minęło już czternaście lat. A Bella nadal zachowywała się jak podlotek. Za
nic miała to, co wypadało robić. Nie uznawała nakazów i zakazów. Chodziła własnymi
ścieżkami, nie zważając na to, co powiedzą ludzie. Wiele razy miała przez to kłopoty i
zastanawiała się, jak ciotka z nią wytrzymuje.
Już w szkole, mając osiem lat, potrafiła grać na ludzkich nerwach. Nauczyciele nie
lubili jej za spostrzegawczość i spontaniczność. Uważali, że dziewczynie z dobrego
domu nie przystoi niestosowne zachowanie, chichotanie, bieganie w kółko w deszczu i
tym podobne sprawy. Bella zaś myślała, że jest to zabawne, a co najważniejsze,
podobało jej się to.
Tylko dzięki koneksjom ciotki skończyła Liceum katolickie pod wezwaniem św.
Mateusza dla dam. Wiedziała o tym, ale ciotka nigdy nie wypomniała jej tego. Wręcz
przeciwnie, wstawiała się za nią za każdym razem, gdy ktoś próbował zabić w niej ten
dziewczęcy zapał.
Weszła do biblioteki i po chwili zauważyła siedzącą na fotelu ciotkę.
- Usiądz oznajmiła spokojnie, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Bella zrobiła, co jej kazała, ale nadal uśmiechała się promiennie.
- Czy cioteczka wypiła już wieczorną herbatę? spytała przymilnie.
Kobieta zmierzyła ją spojrzeniem, po czym zbyła jej pytanie machnięciem dłoni.
Ogromna biblioteka była tym, co kochała. Regały z wiśniowego drewna, ustawione
wzdłuż ściany, przepełnione były książkami zbieranymi przez nią przez lata.
Dopełnieniem wystroju było biurko oraz zielony dywan rozciągnięty wzdłuż pokoju.
- Wiem, co się wczoraj wydarzyło zaczęła spokojnie, uważnie obserwując zmianę,
jaka zaszła w Belli. Spuściła wzrok. Jej uwagę nagle przykuła podłoga, a w dłoniach
ściskała dół bluzki.
- Wiem, dlatego też wysyłam cię do Londynu, do mojej starej znajomej.
Belli zdawało się, że nie do końca zrozumiała intencje ciotki.
- Wiesz i wysyłasz mnie do znajomej? powtórzyła niczym echo.
- Dokładnie. Nauczysz się u niej ogłady.
A więc nie wie wszystkiego, pomyślała z ulgą.
- Elizabeth jest damą w każdym calu. Wprowadzi cię do towarzystwa. Ja jestem na to
już za stara oświadczyła.
- Cioteczko, ty nigdy nie będziesz stara zaprzeczyła z ożywieniem dziewczyna.
W wieku pięćdziesięciu lat, Clarissa prezentowała się nadzwyczaj dobrze. Swoje długie
jasne włosy, przyprószone już siwizną, spinała w majestatyczny kok, nie zważając na
to, że kilka kosmyków zawsze znalazło drogę do wolności. Błękitne oczy nadal tryskały
młodością, zachowała również szczupłą sylwetkę.
- Kim jest Elizabeth?
- To moja przyjaciółka. Wyszła za mąż za barona Melbourne. Jest mi coś winna&
Mimo że Bella chciała wiedzieć co, nie odważyła się zapytać.
- Nauczy mnie ogłady i wprowadzi do towarzystwa? Brzmi to jak scena z romantycznej
powieści odparła Bella, po czym padła na fotel, marszcząc brwi.
- Żyjemy w takim świecie, a nie innym, moja droga. Kiedyś odziedziczysz po mnie ten
dom i związane z nim obowiązki, musisz być do tego przygotowana.
Dziewczyna westchnęła głośno, po czym wplotła palce we włosy.
- Nie rób takich min, to nie potrwa wiecznie rzekła. Przecież nie będziesz tam
zamknięta. Możesz chodzić, gdzie chcesz dodała, uśmiechając się szeroko.
- Kiedy wyjeżdżam? głos Belli pełen był rozbawienia. Dobrze zrozumiała intencje
ciotki. Na samą myśl o przygodzie w Londynie przebiegł ją dreszcz.
- Jutro z rana. Samochód będzie czekał. Mam nadzieję, że nie przyniesiesz mi wstydu
pogroziła jej palcem.
- Oczywiście, że nie, cioteczko.
Dziewczyna skoczyła na równe nogi i podbiegła, by ucałować Clarissę w policzek. W
oczach kobiety pojawiły się wesołe iskierki.
- Nie waż mi się robić tych swoich eskapad w Londynie, bo przysięgam na Boga,
spuszczę ci manto, a w tych starych dłoniach nadal jest mnóstwo życia.
Długo po wyjściu Belli z pokoju nadal słyszała jej dzwięczny śmiech.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Malleus Maleficarum roz IIPróba wiatru Prolog roz 1 popr roz 223 ROZ warunki i tryb postępowania w spr rozbiórek obiekCZ1 roz 1 12RozZelazny, Roger The Second Chronicles of Amber 01 Trumps of Doom Prologuematematyka roz odp7 ROZ warunki techniczne baz i stacji paliw [M G ][21 1196 ROZ warunki przy wprowadzaniu ścieków do wód lub do ziroz Vimmunologia molekularna roz 4 5kurs przygotowanie do negocjaci prologRozprolog dijkstrawięcej podobnych podstron