Margit Sandemo
Przeznaczenie
Wybrzeże Morza Bałtyckiego, rok 1470.
Pan Svante miał pięć córek, wszystkie niemal tak samo piękne i dobrze wychowane. Były to Rosalinda z włosami o barwie miodu i z cudownym głosem, skromna Irmelin, która włosy w kolorze żyta zaplatała w warkocze i wstydliwie opuszczała powieki, bliźniaczki Dorotea i Teodora, których nikt nie mógł rozróżnić, ale które potrafiły pięknie haftować, oraz Eufemia, tak delikatna i krucha, że istoty równie bezradnej nie sposób chyba było znaleźć na całym świecie. Ani równie pięknej. Eufemia przewyższała urodą, swoje cztery siostry.
Pięć wspaniałych córek - to właściwie wszystko, co posiadał pan Svante. Czasy nastały ciężkie. Liczne wojny prowadzone przez cesarza sporo kosztowały jego wasali, między innymi pana Svante, a dwór nie był duży. Pan Svante potrafił jednak zachowywać pozory, nikt zatem nie wiedziało jego trudnej sytuacji. Gdy więc ukochana żona oczekiwała kolejnego dziecka - wszyscy wiedzieli, że po raz ostatni, ponieważ nic była pierwszej młodości - pan Svante zapragnął syna.
Stało się jednak inaczej.
Wtedy pan Svante zamknął się na cały dzień w sali rycerskiej, rzadko już teraz odwiedzanej przez kogokolwiek, jako że czasy rycerskie powoli odchodziły w przeszłość, i rozmyślał ponuro o niesprawiedliwości losu.
Gdy już podjął decyzję, wyszedł i powiedział do żony:
sobą na polowania, z którym łowiłbym ryby, którego uczyłbym konnej jazdy i rzemiosła rycerskiego, z którym radziłbym w sprawach majątku. Wiesz, że mógłbym mieć synów z innymi kobietami, ale nie chcę cię zdradzać, ponieważ jesteś moją jedyną miłością i byłaś dla mnie dobrą żoną.
- Z jednym wyjątkiem - odpowiedziała leżąca w wielkim łożu z baldachimem blada i wyczerpana kobieta.
- Tak, ale dałaś mi nadzwyczaj piękne córki, które same w sobie są drogą do bogactwa, którego tak pilnie potrzebujemy. Obyśmy tylko znaleźli dla nich zamożnych kawalerów!
- One już wzbudzają zainteresowanie mężczyzn, mimo iż są takie młode - uśmiechnęła się matka z dumą. Zaraz jednak posmutniała. - Nie udało mi się jednak dać ci syna i jest mi z tego powodu przykro.
Pan Svante dobrotliwie poklepał żonę po ręce.
- Wiem. Dlatego mam do ciebie prośbę. Pozwól mi wychować tę najmłodszą tak, jakby była chłopcem!
Tak też się stało. Podczas gdy Rosalinda, Irmelin, Dorotea, Teodora i Eufemia uczyły się, jak haftować śliczne bordiury na czepkach do spania, jak ubierać się, aby podobać się w przyszłości mężowi, jak grać na różnych instrumentach i śpiewać pieśni o dzielnych młodzieńcach, którzy umierali śmiercią bohatera w ramionach swych pięknych oblubienic, ich najmłodsza siostra towarzyszyła ojcu i jego ludziom. Uczyła się strzelać z luku, ścigać konno i kląć -o tym ostatnim papa Svante jednak nie wiedział.
Nazwał ją Svanevit, ponieważ imię to było najbliższe jego własnemu nazwisku. Nadając je córce myślał też o Swantewicie - starym bóstwie o czterech twarzach, którego niegdyś czcili Wieleci w świątyni w Arkonie na Rugii. Duńczycy zniszczyli co prawda Arkonę trzysta lat temu, ale legenda o Swantewicie wciąż żyła. Pan Svante był dobrym chrześcijaninem, jeśli jednak w opowieściach o mocy Swantewita tkwiło ziarnko prawdy, dobrze było zabezpieczyć małą Svanevit przed ewentualną zemstą tego starego bóstwa.
Pan Svante nikomu nie przyznał się do swoich myśli, nawet małżonce.
W młodości pan Svante odwiedził Rugię. Zadrżał od stóp do głów, gdy na wysokich, białych skalach Arkony ujrzał pozostałości po starym grodzie z szańcami i wieżami, długimi, mocnymi wałami od strony lądu i świątynią bóstwa pośrodku. Była to duża, czworoboczna drewniana budowla, wzniesiona przez słowiańskich Wieletów. Dojrzał też ślad w miejscu, gdzie stal olbrzymi posąg pogańskiego boga Swantewita. Sam ten widok wystarczył mu, by szybko zszedł ze wzniesienia. Z tego, co słyszał, Waldemar Wielki i jego ludzie, z biskupem Absalonem na czele, wykorzystali drewno ze świątyni i sam posąg do rozpalenia ogniska, ale pan Svante zdołał tu i ówdzie dostrzec małe fragmenty, które mogły być pozostałościami po posągu potężnego bóstwa o czterech twarzach.
Wieleci! Słowianie! Zabobony, pomyślał z pogardą, ale dla pewności zrobił znak krzyża i naciągnął czapkę głęboko na uszy, biegnąc do czekającej łodzi.
Nigdy nie mówił nikomu o tej wyprawie. Ani o tym, dlaczego dziewczynka została ochrzczona imieniem Svanevit.
Rodzice nie umieli powiedzieć, czy Svanevit będzie równie piękna jak jej dużo starsze siostry, ponieważ najczęściej wracała do domu brudna, pokaleczona, w podartym ubraniu. Nie interesowały jej jedwabie, koronki oraz ładnie ułożone loki. Matka bolała nad tym, ale nie chciała wycofywać się z obietnicy danej niegdyś mężowi.
Mijały lata. Pięć najstarszych córek osiągnęło wiek pozwalający na zamążpójście. Ponieważ przychodziły na świat w krótkich odstępach czasu, a dwie z nich były bliźniaczkami, najstarszą i najmłodszą dzieliło jedynie trzy i pół roku różnicy. Svanevit, w przeciwieństwie do nich, była jeszcze dzieckiem.
Adoratorów miały wielu. Córki pana Svante uważano za dobre partie. Piękne i dobrze wychowane, były ponadto córkami bogatego szlachcica, którego przypominająca zamek posiadłość wznosiła się dumnie ponad cienistym lasem wśród rozległych włości. Pan Svante umiał dobrze ukryć swoją biedę.
Kandydaci na mężów nie okazali się jednak wystarczająco bogaci, więc musieli wracać, skąd przyszli.
- Zbiory w tym roku znów są nieudane - powiedział z westchnieniem pan Svante do swej małżonki. - Jeśli tak dalej pójdzie, będziemy musieli opuścić nasze dobra.
- Sprzedałam już tyle rodzinnych kosztowności, że więcej naprawdę nie mogę, drogi mężu.
Po długim, ponurym i pełnym zadumy milczeniu twarz pana Svante pojaśniała.
- Zaprosimy gości na bal! Nazwijmy to moimi urodzinami. Nie jest to okrągła rocznica, ale powiedzmy, że jest! Postaramy się zaprosić wszystkich zamożnych i nieżonatych szlachciców z bliższej i dalszej okolicy. Z pewnością któryś z nich chwyci przynętę.
- Dziewczęta są trochę za młode - orzekła jego żona z powątpiewaniem. - Ale jeśli tylko dostaną miłych mężów, to...
Miłych? pomyślał pan Svante. Bogatych - to jest przecież ważniejsze.
Nie powiedział tego jednak głośno. Jego żona zawsze tak bardzo troszczyła się o córki.
Oboje wiedzieli, że Rosalinda pokochała młodego Ruperta z sąsiedztwa. Ale on pochodził z drobnej szlachty i był biedny jak mysz kościelna. Nie, bogatych zięciów trzeba szukać o wiele dalej.
Rozesłano więc zaproszenia na bal. Dotarły do Meklemburgia, Schwerinu, Brandenburgii i na Rugię, a nawet do Liineburger Heide, Holsztynu i Skanii. Na wschód, wzdłuż Bałtyku, również, ale nie za daleko, ponieważ tam mieszkali barbarzyńcy i rozbójnicy, niegdyś rycerze zakonu krzyżackiego.
Wiele razy państwo Svante pytali samych siebie: "Czy stać nas na tak wystawne przyjęcie?" Za każdym razem dochodzili jednak do tego samego wniosku: "Nie stać nas na to, żeby go nie urządzić".
Cały dwór należało odnowić, a służbie sprawić odpowiednie stroje. Gospodyni miała nadzieję, iż nikt nie dotknie zasłoni draperii, w przeciwnym razie bowiem mogłyby się po prostu rozsypać. Ślady po sprzedanych meblach i rodzinnych kosztownościach przysłonięto innymi przedmiotami. Stała służba była już tak nieliczna, że na uroczystość musiano doraźnie sprowadzić dodatkowych ludzi. Wszyscy dostali surowe polecenie, aby nie wpuszczać gości do budynków gospodarczych, których stan był pożałowania godny i w których znajdowało się wiele pustych pomieszczeń.
Całą nadzieję pokładano w córkach. Oby tylko znalazły bogatych kandydatów do ręki!
Dziewczęta z niecierpliwością oczekiwały uczty. Rosalinda cicho płakała, tęskniąc za swym Rupertem. Potajemnie spotkała się z nim kilka razy. Wszystko odbywało się przyzwoicie, mimo iż jego pocałunki wywoływały rumieńce na twarzy dziewczyny i sprawiły, że zaczęła zastanawiać się nad tym, czy owa przyzwoitość była naprawdę konieczna.
Irmelin, z jasnymi warkoczami i wstydliwie opuszczonymi powiekami, marzyła o tym, aby podczas balu spotkać wielką miłość - najlepiej jakiegoś romantycznego księcia. Rodzice mówili, że przybędzie wielu nieznajomych. Ciekawe, bardzo ciekawe!
Wieść o nadzwyczaj pięknych córkach pana Svante już dawno rozeszła się po okolicy. Niewiele więc było rodzin, które nie przyjęły zaproszenia. Bliźniaczki Teodora i Dorotea nie chciały nawet rozmawiać o zamążpójściu i przyszłych mężach ze skrzyniami wypełnionymi po brzegi pieniędzmi. "Chcemy być razem. Zawsze" -powiedziały, trzymając się za ręce. - "Nie rozdzielą nas żadni głupi mężczyźni!"
Eufemia, łagodna jak księżycowy promień, równie ulotna i dziecinnie bezradna, myślała tak samo jak Irmelin. Obie miały podobne zapatrywania i usposobienie. Eufemia uważała, że cały zamek, jak chętnie nazywano posiadłość, tchnie romantyzmem. Cale dnie spędzała przed lustrem, przymierzając suknie i zastanawiając się, w której będzie jej do twarzy.
Dokładnie wiedziała, jak powinien wyglądać jej narzeczony i jaki powinien być - dworny jak rycerz, elegancki, z brązowymi, głębokimi jak studnie i przepełnionymi miłością do niej oczami. Może nawet od czasu do czasu mógłby skraść jej pocałunek? Dalej Eufemia nie śmiała posuwać się w swych marzeniach.
Svanevit nie przejmowała się przygotowaniami do balu. Jej to nie dotyczyło. Gdy zaczęli zjeżdżać się goście, była na pastwisku razem z parobkami. Próbowali ratować owce, które zapędziły się na podmokłe tereny, porośnięte krzewami z długimi, ostrymi kolcami, i nie zdołały się stamtąd wydostać. Dlatego też nie widziała bogatych powozów, dostojnych rycerzy, pachołków jadących przodem i głosem trąbki oznajmujących przybycie swych panów, powiewających proporców i chorągwi, złota i jedwabi. W pewnym momencie przez zwodzony most przejeżdżało, jednocześnie tyle osób, że pan Svante, który stal przy oknie i z ukrycia liczył swych gości, wystraszył się, że most może się załamać. Ale on tylko trzeszczał z lekka w starych zawiasach.
Na pierwszy rzut oka wnętrze zamku prezentowało się wspaniale. Nieco złotej farby tu i ówdzie zdziałało cuda. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że żyło się tu na krawędzi nędzy. Arcyksiężne i księżne oglądały poszczególne pomieszczenia w towarzystwie wystraszonej gospodyni, wpatrując się we wszystko sokolim wzrokiem i kiwając łaskawie głowami. Och, proszę nie opierać waszego siedzenia o ten mały stolik, baronowo, on nie wytrzyma waszej wielce czcigodnej nadwagi, pomyślała przerażona pani Svante. Ale niebezpieczeństwo zostało zażegnane i wszyscy zdawali się być zadowoleni z zaproszenia na wielką uroczystość.
Tak, uczta u pana Svante warta była męczącej podróży. I te śliczne córki! Jedna piękniejsza od drugiej. Nie, jednak nie. Dwie z nich były tak podobne do siebie, że żadna z nich nie mogła przewyższyć drugiej.
Młodzi nieżonaci szlachcice, których zjawiło się zadziwiająco wielu, byli tego samego zdania. Wybór może okazać się trudny!
Nagle coś zadudniło na moście. Wszyscy pospieszyli do okien, aby zobaczyć, któż to tak się spóźnił. Gospodyni zbladła na widok ostatnich gości.
- Ależ mężu - szepnęła. - Zaprosiłeś ich?
- A któż jest bogatszy tu, nad Bałtykiem? - mruknął pan Svante w odpowiedzi.
- Ale to są przecież Obodryci! Wieleci, Słowianie, poganie!
- Już nie. Henryk Lew podbił i schrystianizował Wieletów trzysta lat temu, więc z pewnością są wystarczająco pobożni!
- Ale nie ci tutaj! Nie słyszałeś, co się o nich mówi? Podobno w ich posępnym zamku tam na wschodzie miały miejsce jakieś straszne wydarzenia. I do tego przybywają tak późno! Żadna z moich córek...
Pan Svante nie wysłuchał żony do końca. Poszedł, aby przywitać ostatnich gości.
Wiedział dokładnie, czego chciał. Wiedział bardzo dobrze, że Teodora i Dorotea nie pozwolą się rozdzielić, mimo iż zazwyczaj są pokorne, posłuszne i łagodne. Zawsze powtarzają: "Tak, ojcze. Oczywiście, ojcze. Będzie tak, jak zechcesz, ojcze."
Ci bracia, raczej przyrodni bracia - ci, którzy właśnie przybyli... Radagais i Barim z Czarodziejskich Lasów. Oni powinni dostać bliźniaczki. Mieszkali przecież w tym samym zamku, więc dziewczęta nie musiałyby się rozstawać, w każdym razie widywałyby się często. To by się dobrze składało.
Chyba te dwie panienki nie zamierzają do końca życia spać w jednym łóżku? Musi być przecież jakiś sposób na bliźniacze dusze. Pan Svante wiedział, że bliźnięta są ze sobą bardzo silnie związane, i że kiedy Dorotea narzekała na ból stopy, Teodora czuła to samo - przykłady można by mnożyć.
Ale gdy gospodarz wyszedł na dziedziniec i ujrzał dwóch szlachetnie urodzonych mężczyzn słowiańskiego rodu Strelka, zsiadających z koni, zbladł jak nigdy dotąd.
Cóż on najlepszego zrobił?
Bracia byli ciemni, czarnoocy i tak surowi, gdy wydawali polecenia swej służbie...
Takim barbarzyńcom miałby oddać swe ukochane bliźniaczki? Teodorę i Doroteę, które jeszcze nie tak dawno dreptały na swych pulchnych nóżkach po zamkowych komnatach i które zachwycały wszystkich, którzy je ujrzeli? Co on właściwie wiedziało braciach Strelka poza tym, że byli niebywale bogaci? Co wiedział o sposobie, w jaki doszli do takiego bogactwa? Nawet sam sobie nigdy nie zadawał podobnego pytania.
Przeraziła go także ta dzika zgraja mężczyzn, którzy przybyli z braćmi. Znakiem rodu Strelka była chorągiew z trzema strzałami w locie. "Strelka" znaczyło tyle co "strzała". Starszy brat był wojewodą, posiadał tytuł książęcy. Jak tytułowano młodszego, pan Svante nie miał pojęcia. Ziemie, nad którymi sprawowali władzę, Czarodziejskie Lasy, cieszyły się złą sławą. Niebezpieczne okolice pełne dzikich bestii i innych potworów. Mówiono o dziwnych ludziach mieszkających w tych lasach, o kazirodztwie, czarach i niewyjaśnionych morderstwach. Poddani braci Strelka byli potomkami walecznych Obodrytów, żyjących niedyś na tych terenach. W każdym razie zarówno Obodryci, jak i Wieleci zostali ochrzczeni i teraz byli dobrymi poddanymi cesarza. Tak, sam Henryk Lew, książę Saksonii, a także Albrecht Meklemburski, król Szwecji, pochodzili z plemienia Obodrytów.
Bracia jednak podobno nigdy nie uznali zwierzchnictwa cesarza.
Nie, ci nieokrzesani ludzie powinni wiedzieć, że jeśli przyjechali tu znaleźć piękne narzeczone, uczynili to na darmo!
Przyrodni bracia Radagais i Barim ze Strelki spóźnili się na ucztę, co ich bardzo zirytowało.
Stało się jednak tak, że dwaj jadący przodem paziowie zostali napadnięci przez rabusiów, którzy nie mieli pojęcia, że za paziami podąża cały orszak. Walka była krótka. Bracia jednakże musieli nieco zboczyć z drogi i minęło trochę czasu, zanim odnaleźli zamek.
Ponieważ nadjeżdżali z innego kierunku niż pozostali goście, ich uwagę przyciągnęły dochodzące z niewielkiej odległości krzyki ludzi i beczenie owiec.
Nieco później ujrzeli kilku parobków, którzy usiłowali uwolnić z kolczastych zarośli stado śmiertelnie przerażonych zwierząt. Drobny chłopiec wydawał parobkom polecenia cienkim, delikatnym głosikiem, używając najbardziej wulgarnych słów, jakie kiedykolwiek zdarzyło się braciom słyszeć. Książę Radagais i jego brat Barim obserwowali tę scenę z chłodnym spokojem.
- Pomóżcie im - powiedział w końcu Radagais do swych ludzi. - Oni zupełnie nie wiedzą, jak sobie poradzić.
- Nie jest łatwo poskromić przerażone owce, wasza wysokość - rzekł z uśmiechem jeden ze sług. Towarzyszący braciom mężczyźni zsiedli z koni i ruszyli parobkom z pomocą.
Mały chłopiec trzymał już jedno wierzgające jagnię za skórę na karku, jednak na widok potężnych, czarnych koni z zielono-żółtymi czaprakami zwierzę wpadło w panikę i wyrwało się. Chłopiec spojrzał z wściekłością na obu jeźdźców.
- Spójrzcie tylko, co zrobiliście! - wykrzyknął podrapany do krwi i ubrudzony malec. - Przypominacie wilki, więc nic dziwnego, że jagnięta się was boją. No! Nie siedźcie tak na tych waszych ogromnych koniach i nie gapcie się, tylko złaźcie i pomóżcie, jeśli nie boicie się pobrudzić swych białych rączek!
Radagais miał tego dosyć. Podniósł bicz, by uderzyć chłopaka, gdy nagle w obronie małego stanęło kilku rosłych parobków.
Barim właśnie zsiadł z konia. Radagais opuścił rękę i również zeskoczył na ziemię. Patrzyli ze zdumieniem na delikatne rysy drobnej, wykrzywionej gniewem twarzy chłopaka. Ten smarkacz najwyraźniej ich się nie bal! Trudno było uwierzyć, że tak brzydkie przekleństwa mogły paść z ust małego stworzenia, które odznaczało się takim wdziękiem.
Teraz sam Radagais pokierował ratowaniem owiec. Jego ludzie zdołali mieczami utorować drogę w głąb zarośli, pośród których utknęły owce. Obaj bracia chcieli udowodnić, że wcale nie boją się o swoje ręce. Sława chłopca poruszyły ich ambicję.
Chłopiec, może jedenasto-, dwunastoletni, miał na sobie sukmanę z kapturem naciągniętym na głowę, co miało go chronić przed kolcami. Był tak mały, że krzewy go przerastały. Bez wahania podążył za Barimem w zarośla, aby uwolnić ostatnią owcę. Delikatnie wyciągnęli ostre kolce z wełny i skóry zwierzęcia. Jeden z kolców utkwił pod okiem owcy. Wyjął go Barim, podczas gdy chłopiec ostrożnie przytrzymywał wyrywające się stworzenie.
Dziękuję - powiedział na koniec mały cicho i niezbyt wyraźnie. Barim spojrzał na chłopaka. Dziwne dziecko. Nosiło porządne ubranie, podczas gdy inni parobkowie mieli na sobie tak zniszczone odzienie, że można było je nazwać łachmanami.
To chyba syn zarządcy majątku, skoro zachowuje się tak pewnie.
Przez moment Barim poczuł, że coś dziwnego dzieje się z jego ciałem, i doznał szoku. O, nie! pomyślał. Ja przecież nie mam takich skłonności!
- Bierzemy następną - powiedział ostro. - Kto je tam wpędził?
- Przypuszczalnie jakiś drapieżnik. Szukaliśmy ich kilka dni, zanim je tutaj znaleźliśmy.
Ten smyk zna też ładny język, mimo iż potrafi przeklinać jak dorosły mężczyzna. Dziwny malec, pomyślał Barim, wydaje się jednocześnie pasować i nie pasować do tego otoczenia. Zadziwiające!
Chłopiec pracował niestrudzenie, bez słowa skargi. Potrafił wyrzucić z siebie porywcze: "Stój spokojnie, do diabla! Nie rozumiesz, że próbuję ci pomóc, ty barani łbie!" Barim zauważył, że chłopiec traktował zwierzęta z respektem i rozwagą, a nawet z pewną czułością.
Czułość dla zwierząt? To było naprawdę zaskakujące!
Barim zerknął raz jeszcze na ładną twarz chłopaka, śniadą dzięki promieniom słonecznym, z wyraźnymi kośćmi policzkowymi, ustami, które z pewnością umiały śmiać się radośnie, spojrzeniem tak śmiałym, że aż go to zdumiało. Barim rzadko widywał równie czarujące dzieci.
To właśnie chłopiec podziękował im za pomoc, gdy owce zostały już uwolnione. Wszystkim uścisnął dłonie, nawet potężnym panom ze Strelki. Z pewnością nie wiedział, kim są, a kiedy książę Radagais spytał go o nazwisko, odparł szorstko:
- Do diabla z tym, to bez znaczenia.
Księcia Radagaisa rozgniewała ta bezczelna odpowiedź, ale coś, czego nie potrafił nazwać, powstrzymało go przed ukaraniem małego. W tym niewiarygodnie brudnym chłopcu był pewien rodzaj godności i Radagais mimowolnie go podziwiał.
Okazały orszak pojechał dalej w stronę zamku przez ziemię pana Svante, której zielone loki i złociste pola wkrótce miały pokryć się barwami jesieni.
Obaj bracia Strelka odwrócili się w tej samej chwili i zerknęli na parobków zaganiających owce w stronę majątku. Spojrzeli na siebie i pokręcili ze zdumieniem głowami. Grupie przewodził chłopiec.
W wielkiej sali zapanowała cisza. Gdy weszli bracia Strelka, zwróciły się ku nim oczy zebranych i nikt nie śmiał otworzyć ust.
Co oni robili na zachodnim Pomorzu? Nawet tu docierały wieści o tych dzikusach! Sprawiali wrażenie surowych i bezwzględnych. Ubrani byli jednak bogato, choć ich stroje świadczyły o tym, że przebyli długą podróż.
Bracia podeszli do pani domu i uprzejmie ją przywitali. Tak, z pewnością umieli się zachować, gdy zaszła taka potrzeba.
Wojewoda powiedział:
- Proszę wybaczyć nam spóźnienie, łaskawa pani! Poświęciliśmy czas, aby pomóc waszym parobkom przy zwierzętach.
Zaskoczona i speszona gospodyni skinęła łaskawie głową. Wzrok braci przeniósł się teraz na pięć dziewcząt stojących w pobliżu rodziców i ukradkiem, acz z ogromnym zaciekawieniem zerkających na licznie przybyłych kawalerów. Widok nowych gości sprawił, że twarze dziewcząt oblały się rumieńcem.
- Wieści nie kłamią - stwierdził Radagais uroczystym głosem po długiej chwili milczenia. - Nigdy nie widziałem tak pięknych sióstr! Sądziłem jednak, że mają państwo sześć córek? - spytał z odrobiną rozczarowania w glosie.
- Czy pięć ci nie wystarczy? pomyślał gorzko pan Svante, lecz zaraz odpowiedział:
- Owszem, mamy sześć córek, to prawda. Ale Svanevit jest jeszcze za mała.
Radagais patrzył przez dłuższą chwilę na panią Svante. Ona chyba już nie mogłaby mieć małych dzieci, mówił jego wzrok, co nie spodobało się gospodyni.
Barim tymczasem nie odrywał oczu od dziewcząt. Prawdziwe piękności! Niewinne i z pewnością pracowite. Przyglądał się odzianej w królewski błękit Rosalindzie z włosami koloru miodu i ubranej w jasnozieloną jedwabną suknię (przerobioną z sukni babci) Irmelin o jasnych warkoczach. Bliźniaczki, które trzymały się za ręce, przestały chichotać i z otwartymi ustami wpatrywały się w braci Strelka. Były niewiarygodnie słodkie i apetyczne. Jak miodowe ciasteczka!
I wreszcie piąta. Barim poczuł, jak serce topnieje mu na widok tej prześlicznej dziewczynki. Mogła mieć osiemnaście lat, ale jasne włosy i bladoróżowa sukienka sprawiały, że wyglądała na o wiele młodszą. Małe, niewinne jagniątko... Niedawno trzymał przecież takie stworzonko na rękach. Ogarnęła go rozterka. Cale szczęście, że nie musi natychmiast wybierać!
Radagais od razu upatrzył sobie przyszłą żonę. To ją powinien dostać - a wojewoda z Czarodziejskich Lasów zazwyczaj dostawał to, czego chciał.
Podczas wystawnego obiadu Eufemia siedziała cichutko jak myszka, słuchając nieustannego paplania dwóch pań w średnim wieku, siedzących naprzeciwko siebie.
Dama w szarej sukni mówiła:
- Radagais jest wdowcem. Powiadają, że zabił swoją żonę.
Druga dama, w sukni koloru lila, tak jak większość obecnych w sali rycerskiej gości wręcz oburzona faktem, że siedzi przy stole z członkami owianego skandalem rodu Strelka, skinęła głową:
- W to akurat wierzę! Kto wie, co dzieje się za murami starego zamku. On jest starszy, nieprawdaż?
- Tak. Krążą też pogłoski o jego matce. O tym, że zmarła gwałtowną śmiercią, w podejrzany sposób, ponieważ jej mąż chciał się ponownie ożenić.
- Z matką księcia Barima?
- Tak, właśnie z nią. Chłopiec urodził się nieprzyzwoicie krótko po śmierci pierwszej żony starego księcia, matki Radagaisa. Zresztą Barim nie jest księciem. Nie może być dwóch książąt pod jednym dachem. Nie wiem, jak należy go tytułować. Na Rusi wojewoda jest kniaziem, w Polsce księciem, dalej na południu namiestnikiem.
- Ale są bogaci?
- Nieprzyzwoicie bogaci! Cóż oni teraz z tym bogactwem zrobią, skoro mieszkają w głębokim lesie?
Eufemia spojrzała nieśmiało na braci. Radagais siedział bliżej. Śniady, groźnie wyglądający mężczyzna z kruczoczarnymi włosami i surowo patrzącymi oczami. Dziewczyna zadrżała pod wpływem dziwnego, nieznanego dotąd uczucia... uczucia radości pomieszanej ze strachem. Nic, to nie było uczucie radości. Radagais budził raczej lęk. Te jego silne ręce podnoszące kielich...
Biedna żona! Podobno ją zamordował! Och, jakie to straszne! O ile prawdą było to, o czym paplały te dwie kobiety. Eufemia nie była o tym przekonana, ponieważ właśnie teraz plotły jakieś bzdury o najbliższym sąsiedzie ojca.
Nagle ściszyły glosy i zaczęły rozmawiać o gospodarzach. Niektóre ich słowa zagłuszył ogólny hałas, ale Eufemia miała bardzo dobry słuch i wyłapała to, co najważniejsze. To, że jej ojciec ożenił się ze sporo starszą od siebie kobietą. To przecież tylko dwanaście lat różnicy, pomyślała urażona Eufemia. Czy to by]: temat do plotek?
- Małżeństwo z rozsądku - stwierdziła jedna z plotkarek. - Ale wygląda na to, że mimo wszystko układa się względnie dobrze, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Taki młody i elegancki mężczyzna szuka chyba kogoś bardziej odpowiedniego wiekiem.
Gdyby Eufemia była taka jak Svanevit, od razu by zareagowała na te obraźliwe słowa, ale ona była jedynie speszona. Ukradkiem otarła łzy, które napłynęły jej do oczu. Nie odważyła się jednak zaprotestować, nie odważyła się powiedzieć, że ojciec i matka kochali się mocno, z całego serca, i że byli sobie wierni.
Gdy nieco się uspokoiła, zerknęła na drugiego z braci Strelka, Barima. On jednak akurat wtedy spojrzał prosto na nią, więc uciekła wzrokiem. Inni kawalerowie nie przyciągnęli uwagi Eufemii, mimo że zaproszenie ojca przyjęło wielu naprawdę znamienitych gości. Z pewnością byli krewni cesarza, synowie książąt lub nawet książęta. W większości młodzi mężczyźni...Wybornie, uznała Eufemia, choć dopiero teraz uświadomiła sobie, że będzie musiała opuścić dom, jeśli któryś z tych szykownych młodych mężczyzn zechce poprosić o jej rękę i uzyska zgodę ojca. Wiedziała wszak, podobnie jak większość mieszkańców zamku, że to Svanevit odziedziczy go po ojcu. Wszyscy to zaakceptowali.
Svanevit nie uczestniczyła w obiedzie. Nie zdążyła wrócić na czas. Najczęściej przebywała poza zamkiem, tak było i teraz. Eufemia nie rozumiała swojej najmłodszej siostry, ale, choć niechętnie, podziwiała ją za jej odwagę i energię.
Eufemia nie chciała odejść z domu. Chciałaby być tą z córek, która odziedziczy zamek. Ale z drugiej strony przecież nie znała się na prowadzeniu gospodarstwa! Fuj, cóż to za okropne zajęcie!
Wzrok dziewczyny przesuwał się dalej. Dostrzegła Ruperta, ukochanego Rosalindy. Matka posadziła tych dwoje tak daleko od siebie, jak tylko było to możliwe. Rosalindzie towarzyszył przy stole pewien młody baron. Wydawał się nudny.
Na sali było naprawdę wielu interesujących mężczyzn. Na przykład ten tam... i ten... i ten... Eufemia drżała z na-.pięcia. To będzie cudowny bal!
Dostrzegła niespokojny wzrok matki, która spoglądała na stoły. Pewnie martwi się, czy jedzenie jest smaczne i czy go wystarczy. Nie, największym zmartwieniem było to, że przyjęcie zrujnowało rodziców. Postawili wszystko na jedną kartę. Albo może na pięć kart?
Wzrok Eufemii ponownie powędrował w stronę Barima ze Strelki. Teraz nie patrzył w jej kierunku, więc mogła obserwować go ukradkiem. Nie przyznawała się nawet przed samą sobą, że ci dzicy bracia ją fascynowali. A może nie zdawała sobie z tego sprawy?
Młodszy z nich nie sprawiał wrażenia tak surowego jak Radagais. Miał włosy o jeden odcień jaśniejsze - ciemnobrązowe, niesforne loki, okalające kształtną twarz i piwne oczy. Ma ładne usta, pomyślała Eufemia. Nie takie surowe i zacięte jak brat. Barim był...
O Boże! Znów spojrzał na nią. Eufemia odwróciła się do sąsiada przy stole, o którym niemal zapomniała. A był to młody hrabia z Saksonii, który wprost pożerał ją oczami.
Goście odeszli od stołu i sala rycerska została uprzątnięta. Państwo Svante ustalili, że goście pozostaną u nich przez dwie noce. Gospodarz czynił przygotowania, aby zająć ich czymś następnego dnia.
Podczas obiadu wypito duże ilości wina i zapanował wesoły nastrój. Zanim rozpoczęto tańce, goście zebrani w grupki rozmawiali i żartowali. W pewnym momencie do gospodarzy podeszli bracia Strelka.
- Panie Svante - zaczął Radagais - nosi pan nazwisko wskazujące na związki z naszymi przodkami, Obodrytami. Dlatego postrzegam w panu krewnego i chciałbym z panem szczerze porozmawiać.
- Ależ oczywiście, mój przyjacielu - odparł uprzejmie pan Svante. - Proszę śmiało mówić!
Radagais nabrał powietrza w płuca.
chcemy po raz drugi wybierać się w tak daleką podróż. Dlatego pragnę uprzedzić, że jeśli podczas tej uroczystości wybierzemy sobie towarzyszki życia, chcielibyśmy zabrać je ze sobą już teraz, gdy będziemy opuszczać waszą wspaniałą posiadłość.
Gospodyni zbladła, a pan Svante osłupiał. Położył rękę na ramieniu Radagaisa.
- Poczekajmy i zobaczmy, co te dni przyniosą - powiedział po chwili, siląc się na beztroski ton. - O nasze córki zabiegali już konkurenci, ale były jeszcze zbyt młode. Nic nie jest przesądzone. Może się przecież zdarzyć, że...
Nie dokończył zdania, gdyż nagle usłyszał szept:
- Pst! Ojcze! Ojcze!
Goście odwrócili się i ujrzeli drobną istotę, która przeciskała się właśnie między stojącymi razem siostrami Svante.
Bracia spoglądali zdumieni na to dziwne stworzenie. Rozpoznali natychmiast ubranie, wysokie, miękkie buty, obcisłe spodnie i fartuch. To była dziewczynka! Zdjęła teraz kaptur i na plecy opadły jej miedzianobrązowe włosy. Z niedowierzaniem patrzyli na mocno opaloną twarz małej, tak ostro kontrastującą z bladymi twarzami jej sióstr. Zaszokowana matka próbowała odesłać dziewczynkę, ale pan Svante chwycił małą za rękę i przedstawił z dumą:
- Moja córka Svanevit!
Radagais wybuchnął donośnym śmiechem.
- A to dobre!
Zaraz jednak dodał:
- Poznaliśmy już najmłodszą pańską córkę, panie Svante. Wzbudziła nasz podziw i szacunek, ale wzięliśmy ją za chłopca.
Nie dziwi mnie to - odparła matka cierpko. Barim spojrzał na Svanevit. Nie była tak urodziwa jak jej starsze siostry, ale miała tyle uroku, że mogła je bez trudu przyćmić. Był zaszokowany faktem, że szlachciankę wychowywano jak chłopca. Wątpił też, czy rodzice orientują się, jakiego języka używała Svanevit, ale właściwie rozumiał pana Svante. Nie jest łatwo być ojcem sześciu córek!
Pani Svante bez powodzenia starała się przepędzić małą.
- Przecież nie możesz wchodzić tu w takim stroju! -krzyczała.
Zaraz jednak wtrącił się pan Svante.
- Cóż się stało, moje dziecko? - spytał.
- Stary Alfred zranił się w stopę, ojcze. Potrzebuje pomocy.
- Czy to poważne skaleczenie?
- Nie wygląda dobrze.
- Ale my nie mamy teraz czasu. Nie wiem, kogo mam posłać.
- Proszę wybaczyć - powiedział szybko Radagais. -W naszych lasach znamy się trochę na leczeniu. Idziemy! - mówiąc to chwycił dziewczynkę za rękę i wyszedł z nią tylnym wyjściem. Barim skłonił się osłupiałym gospodarzom i podążył za nimi.
Państwo Svante usłyszeli jeszcze głośny śmiech Radagaisa.
- A to dobre! Svanevit? Bardziej pasowałby Swantewit! Ich wspólne stare bóstwo.
Sala dziwnie opustoszała po wyjściu braci Strelka. Pięć córek pana Svante wyraźnie zmarkotniało.
Svanevit patrzyła z podziwem na Radagaisa i Barima.
- Ależ jesteście mądrzy! - westchnęła.
- Ty też, dziewczyno - odparł Radagais i pogłaskał ją po głowie. - W dodatku jesteś bardzo dzielna!
- Panna Svanevit dobrze sobie radzi w wielu sprawach -wyjaśnił stary Alfred. - Taka mała rana to dla niej drobiazg.
- Ładny mi drobiazg - powiedział Barim. - Twoja stopa wyglądała strasznie.
- Dobrze, dobrze. Ale ta maść, której użyliście, dobrze chłodzi. A czym szyliście?
- Kocimi jelitami. Ciebie też musimy pochwalić, starcze. Za to, że wytrzymałeś taki ból.
- Nie chciałem krzyczeć przy panience - szepnął Alfred. - Widziałem ją, kiedy spadła z konia i zwichnęła sobie ramię. Nawet nie pisnęła, gdy je nastawiali.
- Ale za to później zemdlałam - dodała Svanevit, uśmiechając się szeroko.
- To się nie liczy - odrzekł Barim. - W takich sytuacjach człowiek nie może zapanować nad sobą.
Svanevit skierowała w jego stronę pełne wdzięczności spojrzenie. Podobał się jej jego głos. Był niski i jednocześnie miękki jak jedwab. Na dźwięk głosu Radagaisa przechodziły ją dreszcze.
Spojrzała na Alfreda.
- Nie powinieneś wszystkim paplać, że spadłam z konia! Nie lubię tego wspominać.
- Każdemu z nas zdarzył się przecież upadek, zanim nauczyliśmy się jeździć konno - powiedział Barim.
- Czy którąś z twoich sióstr obiecano już jakiemuś kawalerowi?
- Spytał nieoczekiwanie starszy z braci.
- Jeszcze nie. Rosalinda jest śmiertelnie zakochana w Rupercie z sąsiedztwa, ale go nie poślubi.
- A to dlaczego?
- Jest zbyt biedny.
Bracia spojrzeli ukradkiem na siebie, po czym rozejrzeli się po powozowni. Szybko odkryli, jak złe powodzi się panu Svante. Byli bardziej spostrzegawczy niż inni goście. Doprowadzenie posiadłości pana Svante do kwitnącego stanu wymagało wielkich nakładów. Taka sytuacja odpowiadała braciom Strelka.
- No to idziemy - powiedział Barini. - Teraz na pewno wyzdrowiejesz, Alfredzie. My zaś wracamy do innych przyjemności. - Potem zwrócił się do dziewczynki: - Svanevit, czemu nie masz krótko ściętych włosów?
Svanevit zaśmiała się gorzko.
- Chcieliśmy tego, i ojciec, i ja, ale matka stanowczo zabroniła. A ojciec zawsze jej słucha. To znaczy przeważnie.
- Zawsze czy przeważnie? - uśmiechnął się Barim. -Podejrzewam, że twoja matka nie zna wszystkich twoich szalonych pomysłów.
- Jasne, że nie.
- Ojciec też - dodał Radagais. - Czy pozwala ci tak przeklinać?
Svanevit westchnęła.
- Ależ nie! Ale ja muszę mówić językiem prostych ludzi, bo wtedy uznają mnie za swoją.
- Sądzę, że i bez tego tak jest - odparł Radagais w zamyśleniu.
Dziewczyna pojaśniała.
- Naprawdę tak sądzicie?
Bracia tylko pokiwali głowami.
Wyszli na dziedziniec i tam się rozdzielili. Był już najwyższy czas, by Svanevit poszła spać.
- Ale jutro będą zawody. Wtedy pokonam, was obu! -zagroziła. - Ponad wszelką wątpliwość!
Bracia roześmiali się szczerze.
Siostry Svante wyróżniały się urodą, były powabne i zachwycające. Oczywiście między gośćmi znajdowały się też inne młode dziewczęta, bo zaproszeni kawalerowie musieli mieć partnerki podczas tańców. Niejedna panna na początku balu patrzyła na córki gospodarzy z zazdrością, ale w miarę upływu czasu bawiły się coraz lepiej. Goście czuli się dobrze, może tylko z wyjątkiem tych, którzy zjedli lub wypili zbyt dużo albo mieli za ciasne buty. Gospodyni mogła być dumna z przyjęcia. Nie mogło wypaść lepiej.
Z radością patrzyła na córki. Ależ one piękne! Jakże zresztą mogło być inaczej, skoro i ona w młodości odznaczała się niepospolitą urodą, a i mąż był przystojny. Prawdę mówiąc, pani Svante nie była tylko zadowolona z wyglądu Svanevit. Bardzo kochała swą najmłodszą córkę, ale czy dobry Bóg nie mógł również jej obdarować ładną buzią?
Trudno zrozumieć, dlaczego matka uważała Svanevit za nieudaną. Przecież właśnie ta dziewczyna była spośród sześciu córek największa osobowością. Ładna twarz nie miała tu nic do rzeczy.
Matka dziewcząt nie rozumowała jednak w ten sposób. Była miłą i dobrą kobietą, ale nieco ograniczoną.
Gdy rozpoczęły się tańce przy muzyce płynącej z fletów i bębenków, wśród dziewcząt zapanowało nerwowe poruszenie. Co począć, gdy któryś z tych okropnych braci Strelka zechce zatańczyć z jedną z nich? Uf, cóż za straszna możliwość, jak można się odważyć? Ale czy można odważyć się powiedzieć "nie"? I tak źle, i tak niedobrze. Jak tu tańczyć z takim barbarzyńcą!
Ale bracia Strelka nie tańczyli. Mieszkali zbyt daleko, aby nauczyć się zachodnich tańców, które były w modzie. Panny poczuły się ogromnie rozczarowane.
Bracia tymczasem wodzili wzrokiem za córkami pana Svante. Nie rozmawiali o nich, chociaż obaj dokonali już wyboru.
Nie musieli tańczyć. I tak mieli przewagę nad pozostałymi mężczyznami bawiącymi się w sali rycerskiej. Radagais i Barim wiedzieli, po co to wszystko. Widzieli potrzeby, które wprost krzyczały z każdego kąta w majątku. Pan Svante desperacko potrzebował pieniędzy. A to akurat braciom odpowiadało.
Rosalinda wcale nie zwracała na nich uwagi. To Rupert wypełniał jej myśli i gdyby tylko było im dane choć jedyny raz zatańczyć, spełniłoby się jej największe marzenie. Teodora i Dorotea bezustannie zerkały na ciemnych, wysokich braci i już zaczęły się zastanawiać, czy naprawdę byłoby mądrze ich poślubić i być zawsze razem. Może bliźnięta mogły iść każde swoją drogą?
Najwięcej uwagi braciom Strelka poświęcały Eufemia i Irmelin. Nie mogły przestać o nich myśleć, zerkały na nich ukradkiem, a potem szybko cofały wzrok. Tacy niebezpieczni, tak bardzo niebezpieczni! Tak różni od wszystkich pozostałych mężczyzn w tej sali! Fe, nie można przecież obcować z kimś takim!
Jednak ich wzrok znów wędrował z zachwytem w stronę braci.
Tacy przerażający brutale!
Wiele młodych dam nie mogło zasnąć tego wieczoru. Jutro...? W co się ubrać, aby wyglądać najkorzystniej? Jutro... Jutro znów zobaczą tych groźnych barbarzyńców!
Następnego dnia na powietrzu odbywały się zabawy, zawody i występy. Pan Svante miał szczęście do pogody. Był słoneczny dzień późnego lata, niebo błękitne, ani śladu wiatru.
Jeden ze szlachciców spojrzał znudzonym wzrokiem na dziedziniec.
- Cóż to za rozrywki? Nie mają tańczącego niedźwiedzia? Młody Rupert odparł:
- Zaproponowano im to, ale panienka Svanevit zabroniła.
- A czemuż to? - zdziwił się szlachcic, uśmiechając się z pogardą.
Rupert, lojalny wobec gospodarzy, odpowiedział krótko:
- Ponieważ Svanevit uważa za niegodne upokarzanie tego dumnego zwierzęcia w taki sposób.
Oburzony szlachcic zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział. Radagais i Barim wymienili spojrzenia. Patrzyli na małą Svanevit, która stała razem z ojcem, przytupując z niecierpliwości. Nie mogła wprost doczekać się zawodów. Barim zorientował się, że jego brat ma ochotę wyzwać owego znudzonego szlachcica do którejś z konkurencji, ale zaniechał tego. Byłaby to nierówna walka.
W pewnej chwili bracia dostrzegli, że zjawiła się matka Svanevit i chwyciła ją za ucho. Małżonkowie Svante najwyraźniej kłócili się.
- Chodź! - powiedział Radagais do Barima.
Podeszli do gospodarzy.
Radagais skłonił się lekko.
- Panie Svante, pańska córka wyzwała nas do walki. Przyjmujemy wyzwanie. Młoda panienka może sama wybrać dyscyplinę, ale ja proponuję, abyśmy wykluczyli podnoszenie głazów.
Oburzona matka dziewczynki otworzyła usta, aby zaprotestować, ale pan Svante, rad z zażegnania konfliktu między matką a córką, powiedział szybko:
- Wybornie! Co wybierasz, Svanevit?
- Svanevit! - krzyknęła matka piskliwie. - Nie odważysz się...
- Czy mogę wybrać dwie? - spytała dziewczyna z błyskiem w oku.
Tego dnia Svanevit starannie umyła się i uczesała. Miała jednak na sobie fartuch i spodnie, tyle że nowe i czyste. W kwestii jej stroju matka wyraźnie niewiele miała do powiedzenia. Barim zastanawiał się, czy Svanevit w ogóle posiada jakąkolwiek sukienkę.
- No, o czym myślisz? - spytał pan Svante najmłodszą córkę. - Strzały i luk?
- Tak. I wyścigi konne. Mogę, ojcze?
Matka powtórzyła swoje bezsilne "Svanevit!", ale nikt jej nie słuchał.
- Co wy na to, moi panowie? - zwrócił się pan Svante do braci.
- Zgadzamy się - odparł Radagais. - Mój brat jest zdolnym jeźdźcą. To on weźmie udział w tej konkurencji. Ja wolę strzały i luk.
- Zgoda! - powiedział pan Svante.
Jego obrażona małżonka podążyła w stronę zamku. Stanęła jednak przy oknie i wzburzona śledziła rozwój wydarzeń.
Bracia i Svanevit musieli poczekać, ponieważ właśnie rozgrywano inne konkurencje. Wreszcie nadeszła ich kolej.
- Najpierw chciałbym się przekonać, czy jesteś godnym mnie przeciwnikiem - oznajmił Barim. - Ścigaj się z tym młodym szlachcicem, który życzył sobie tańczącego niedźwiedzia.
Szlachcic imieniem Feliks oburzony był propozycją ścigania się z młodą panienką. To było absolutnie poniżej jego godności!
- Mój przyjacielu - rzekł łagodnie Barim, znacznie przewyższający wzrostem Feliksa. - Możliwość konkurowania z panienką Svanevit uważam za prawdziwy zaszczyt.
Pogardliwa mina młodzieńca wyraźnie mówiła, co sądzi na ten temat. Czy jednak od takich dzikusów jak bracia Strelka można wymagać, by wiedzieli, co przystoi prawdziwemu szlachcicowi?
- Chodź, Feliksie! Nie bądź uparty! - zawołała Svanevit. - W przeciwnym razie ludzie pomyślą, że się boisz. Dyskusja zwróciła uwagę zgromadzonych gości. Feliks zrozumiał, że nie ma wyboru.
- To nie o to chodzi, panienko Svanevit - próbował się tłumaczyć. - Ja tylko nie chciałbym sprawić panience przykrości.
- Wygrywając ze mną? - spytała z uśmiechem. - Niełatwo mnie zranić. Posadź wreszcie ten swój tłusty tyłek na konia i zaczynamy.
Feliks poczuł się dotknięty słowami Svanevit, która chciała go sprowokować. Wściekły dosiadł swego szlachetnego ogiera, a dziewczyna zgrabnie wskoczyła na grzbiet ulubionego kasztanka. Wyścigi konne odbywały się wokół dość długiego pola poza zamkową fosą.
Feliks posłał dziewczynie miażdżące spojrzenie. Sygnał dano tak szybko, że omal nie wypadł z siodła, gdy jego koń ruszył za koniem Svanevit.
Młody mężczyzna szarpnął za lejce i ponaglił swego wierzchowca szpicrutą. Svanevit nie używała szpicruty. Nigdy nie biła konia. Często ścigała się z ludźmi pana Svante, Feliks jednak o tym nie wiedział. W przeciwnym razie nie odnosiłby się do niej tak lekceważąco.
Już na pierwszej długości uświadomił sobie, jak bardzo się pomylił. Co się dzieje z moim koniem? pomyślał. Jest przecież najlepszy w naszej stajni i żaden inny nigdy go nie prześcignął.
Feliks zrozumiał, że nie ma szans na zwycięstwo, gwałtownie zatrzymał konia i zeskoczył. Za żadne skarby nie przyznałby się do porażki, więc pochylił się i uniósł jedną z przednich nóg konia, udając, że wyciąga coś z kopyta. Później dal znak, że niestety musi się wycofać. Udając, że chce oszczędzić konia, już go nie dosiadł i wrócił pieszo.
Proszę o wybaczenie - zwrócił się cierpko do Svanevit. - Mój koń nie jest w formie. Może innym razem. Teraz musi odpocząć w stajni.
Powiedziawszy to, odszedł jak niepyszny.
- No i co? Będzie się pan ze mną ścigał? - spytała Svanevit, promieniejąc z radości.
- Oczywiście - odrzekł z uśmiechem Barim, który z łatwością przejrzał Feliksa. - Zaczniemy, jak tylko twój koń trochę odpocznie.
Kary koń Barima prezentował się znacznie okazalej niż drobna klacz Svanevit, ale Barim już się przekonał, że była bardzo szybka. Ruszyli z miejsca i Svanevit od razu zrozumiała, że tym razem ma trudniejszego przeciwnika. Zawołała jednak:
- Nie daj mi wygrać tylko dlatego, że chcesz być miły! - Nigdy w życiu! - odpowiedział Barim i mocniej spiął ostrogami swego wierzchowca.
Konie długo biegły łeb w łeb, ale nagle ogier Barima wyrwał do przodu. Cholera! pomyślała ze złością Svanevit, która nie lubiła przegrywać. Zrozumiała jednak, że tym razem musi się pogodzić z porażką.
Przegrała, ale nie była to przecież klęska.
Barim zeskoczył z konia i pomógł dziewczynie zsiąść.
- Zwykle wygrywam o wiele większą przewagą! - powiedział, zwracając się do obserwujących wyścig.
Ludzie wiwatowali. Svanevit sama się sobie dziwiła. Była zadowolona, mimo że nie wygrała. To było naprawdę niezwykłe uczucie!
Na popołudnie zaplanowano zawody w strzelaniu z luku.
Svanevit i Radagais mieli stanąć do pojedynku jako pierwsi. Dziewczyna spostrzegła, że młodszy z braci był wyraźnie zmartwiony, ale nie miała już czasu, by z nim porozmawiać. Svanevit była faworytką obserwujących zawody. Strzelała dobrze, lecz Radagais również świetnie sobie radził. Raz on zdobywał przewagę, a zaraz potem ona.
Radagais, posępniejszy niż zwykle, rzucał niespokojne spojrzenia w stronę pięciu sióstr, które z ciekawością przyglądały się łucznikom.
Strzelił po raz ostatni, a gdy przyszła kolej na Svanevit, Barim odwołał dziewczynę na bok.
- Pozwól mu wygrać - poprosił.
- Czemuż to? - szepnęła ze złością.
- Tak będzie najlepiej - rzekł z naciskiem i odszedł. Cóż to ma znaczyć? pomyślała Svanevit zirytowana. Nie mam zwyczaju oszukiwać. Nie pójdę na to. Mogę z nim wygrać. Mam zrezygnować ze zwycięstwa? To niehonorowe! I wtedy spojrzała w twarz Radagaisa. "Niehonorowe?" Od razu zrozumiała, co miał na myśli Barim. Czy wojewoda ze Strelki może przegrać z dzieckiem? W jednej chwili pojęła, jak strasznym wstydem byłaby dla Radagaisa ewentualna porażka. Mogłoby być niebezpieczne, jak powiedział Barim.
Tak, powinna wziąć to pod uwagę. Chciała jednak zachować wszelkie pozory. Zaśmiała się szyderczo do Radagaisa.
- Hej, ty! Teraz pokażę ci, gdzie raki zimują! - zagroziła.
Długo mierzyła, udając, że robi to niezwykle starannie. Strzeliła. I chybiła. Nie za wiele, tyle tylko, żeby nie wzbudzić podejrzenia, iż zrobiła to celowo. Udając złość zarzuciła sobie luk na plecy, a potem podeszła do Radagaisa i pogratulowała mu, wyraźnie nadąsana.
Radagais był szczerze uradowany. Dziękuję, Barimie, za ostrzeżenie, pomyślała Svanevit, a głośno rzuciła:
- Strzeż się, gdy spotkamy się następnym razem!
- Nie mogę się doczekać! - odrzekł z uśmiechem Radagais.
Matka Svanevit obserwowała córkę z okna. Już dawno przestała wierzyć, że wychowa ją na damę, ale teraz zmartwiła się nie na żarty. Svanevit zwracała się per "ty" do księcia. Zupełnie jakby był chłopcem stajennym...
Och, cóż za wstyd!
No i ci bracia Strelka... Zaproszone panie były wyraźnie zafascynowane tymi nieokrzesanymi poganami. Gospodyni wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Bracia znali dobre maniery, z pewnością odebrali też chrześcijańskie
wychowanie... taką przynajmniej miała nadzieję.
Jednak Svanevit była wobec nich zbyt przyjacielska! Dlaczego nie mogła być milsza dla tego eleganckiego, taktownego Feliksa? Tak wspaniale byłoby, gdyby Feliks ożenił się z jedną ze starszych córek. Może z Rosalindą? Wreszcie zapomniałaby o tym Rupercie... Rupert to biedak, a w żyłach Feliksa płynie wszak błękitna krew. Wiedział też, jak należy się zachować.
Aha, teraz zaczyna się podnoszenie kamieni. W takich prymitywnych rozrywkach pani Svante nie chciała uczestniczyć. Mogła wykorzystać okazję i zdrzemnąć się odrobinę. Zasłużyła sobie na odpoczynek. Dzisiejszy obiad będzie kolejną trudną próbą. Czy ktoś z gości zauważy, że wkrótce skończy się jedzenie? Wśród zaproszonych było paru żarłoków, tak że już poprzedniego wieczora pani Svante musiała naruszyć zapasy przeznaczone na dzisiejszą wieczerzę. Kilku służących musiało z samego rana ruszyć nad rzekę, aby nałowić więcej ryb. Cóż, może jakoś się to wszystko ułoży. Trudno jednak zasnąć, gdy ma się takie zmartwienia!
Uczestnicy kolejnych zawodów mieli za zadanie przenieść możliwie najdalej wielki, ciężka głaz. Nagrodą w tej konkurencji był pocałunek jednej z pięciu sióstr. Dziewczęta miały ciągnąć losy, więc na razie nie było wiadomo, na którą padnie. Wszyscy uważali ten pomysł za pikantny. Należało tylko zatroszczyć się o to, aby w tej zabawie wzięli udział jedynie szlachetnie urodzeni mężczyźni. Przecież córka pana zamku nie mogła pocałować parobka albo jakiegoś innego prostaka!
Po kolejnych próbach zostało tylko dwóch zawodników: Radagais i pewien baron z Meklemburgia.
Pięć córek pana Svante w napięciu obserwowało zmagania. Baron był młody, bogaty i nieprawdopodobnie silny, ale ten druga...!
Wszyscy dopingowali barona. Chcieli, żeby ten cywilizowany arystokrata pokonał dzikusa z Czarodziejskich Lasów. Tylko Svanevit trzymała stronę ponurego poganina.
- Dalej, Radagaisie! - przekrzykiwała zebranych. - Pokaż mu, gdzie raki zimują! Przecież potrafisz!
O Boże! Nie powinna zwracać się do niego po imieniu! myślał ze zgrozą jej ojciec. Jak można mówić ty do wojewody!
Pan Svante po raz pierwszy zadał sobie pytanie, czy na pewno dobrze wychował swą najmłodszą córkę. Doprawdy, miał powody do niepokoju.
Ale Radagais zdawał się być zadowolony ze swojego małego sojusznika. Spojrzał na dziewczynę z uśmiechem. Powinno pójść dobrze!
Radagais wygrał, a Svanevit promieniała z radości. Napięcie wśród widzów ustąpiło, nastała cisza. Jedynie Svanevit podskakiwała, klaszcząc.
Dziewczęta ciągnęły losy. Padło na Irmelin, najbardziej nieśmiałą pośród sióstr. Gdy zrozumiała, że ,wygrała", próbowała uciec, lecz została powstrzymana przez gości. Była śmiertelnie przerażona. Pocałować tego dzikusa? Na oczach tych wszystkich ludzi? Chyba nie oczekują, że to zrobi?
Niestety, tak właśnie było.
I wtedy odezwał się Radagais:
- Jeśli to jest takie trudne dla panienki, proszę nie czuć się zobowiązana - powiedział. - Rezygnuję z nagrody. Nie czuć się zobowiązana? Odchodzi? Ale...?
- Książę Radagaisie!
Odwrócił się w jej stronę. Wydawało się, że Irmelin zaraz umrze ze wstydu, ale pochyliła głowę i szepnęła:
- Nie wycofam się. Moim obowiązkiem jest spełnić wolę ojca.
Radagais przytrzymał palcem brodę dziewczyny i zmusił ją do tego, aby spojrzała w górę. W jednej sekundzie, gdy jej rzęsy trzepotały niczym skrzydła motyla, napotkała jego spojrzenie. Wydawało się, że dostrzegła w nim rozbawienie!
- Nie śmiej się ze mnie, panie, nie zasłużyłam sobie na to!
Zaraz jednak pomyślała, że w oczach księcia był też ślad współczucia. Radagais pochylił się nad Irmelin, a ona poczuła, że uginają się pod nią kolana. Poczuła jego usta na swoich...
Żaden mężczyzna wcześniej nie dotykał Irmelin. to w taki sposób! Pocałunek był dla niej czymś nowym. Przez ciało dziewczyny przebiegł dreszcz, cudowny i przerażający zarazem. Czy wszyscy widzą, że moje ciało plonie?
Och, puścił mnie! Nie rób tego, chcę jeszcze! Ocknęła się i głęboko odetchnęła. Powoli się uspokoiła.
Żadna z moich sióstr tego nie doświadczy, pomyślała niemal z triumfem, gdy Radagais dziękował jej z uśmiechem. No, może Rosalinda, ale tylko z Rupertem. Rupert się nie liczy.
Oszołomiona ruszyła chwiejnym krokiem w stronę sióstr. Nie odpowiedziała na ich pytania: JA było? Jak było?" Uśmiechała się tylko błogo i postanowiła, że tego wieczora nie umyje twarzy.
Zawody dobiegły końca i goście poszli przebrać się do pożegnalnego obiadu. Następnego dnia po śniadaniu trzeba było wracać do swoich domów.
Szkoda, że akurat teraz, kiedy było tak przyjemnie! Ale pana Svante i jego małżonki nie było stać na dłuższą gościnę.
Svanevit również musiała przebrać się przed obiadem. Nie obyło się bez kłótni.
Włożyć sukienkę i ładne buty? Uczesać włosy, ułożyć je w odpowiednią fryzurę? Stroje Svanevit odziedziczyła po siostrach, bo któż by się przejmował kupnem czegoś nowego dla dziewczynki, która nigdy nie chodziła w przyzwoitych ubraniach?
W końcu Svanevit ustąpiła, a matka powiedziała: "No, teraz jesteś słodka".
Tak naprawdę pani Svante myślała coś zupełnie innego. Uważała, że córka ma zbyt ciemną cerę i piegi, wyraża się szorstko i stawia za długie kroki, no i nie ma jeszcze takiej figury, żeby dobrze wyglądać w ślicznej różowej sukience Eufemii.
To był nietrafiony wybór. Dziewczyna z cerą i włosami Svanevit nie powinna nosić różowych sukienek, ale to była jedyna sukienka, która została po Eufemii z czasów, gdy była ona w wieku najmłodszej siostry.
Obiad się udał. Ktoś upuścił pełną miskę, ale było to jedyne nieszczęście. Posprzątano szybko i dyskretnie.
W ciągu dnia wielu kawalerów rozmawiało z panem Svante. Najczęściej pytali o Irmelin ze wspaniałymi war koczami, ale pozostałe cztery córki też zdobyły wielbicieli, również bliźniaczki. Jeśli o nie chodzi, kawalerowie powtarzali to samo: "Nie jest istotne, która, byle tylko była to jedna z nich".
Nie spodobało się to panu Svante.
Młody Rupert ponownie odważył się poprosić o rękę Rosalindy, ale mu odmówiono. Rosalinda musiała wyjść za kogoś bardzo bogatego.
Po obiedzie bracia ze Strelki poprosili o rozmowę z gospodarzami i ich córkami. Państwo Svante byli zaskoczeni, ale poprowadzili Radagaisa i Barima do jednej z zamkowych komnat. Obaj bracia mieli u boku giermków i paziów, którzy wnieśli ciężkie skrzynki...
Jako starszy z braci pierwszy zabrał glos Radagais.
- Panie Svante, wspomniałem wcześniej, że jeśli poprosimy o rękę którejś z pańskich pięknych córek, zechcemy zabrać ją, lub je, od razu.
Pan Svante skinął głową. Jego żona była bardzo zdenerwowana. Obawiała się, że mąż zgodzi się wysłać córki na pewną śmierć w lasach Strelki. Popatrzyła na pięć dziewcząt, które siedziały obok niej na przykrytej skórami lawie.
W pewnym momencie do komnaty weszła Svanevit w przybrudzonej różowej sukience. Matka próbowała nakłonić ją, by wyszła, ale dziewczynka zdawała się nie słyszeć jej słów.
- I co postanowiliście? - z pozornym spokojem spytał po chwili milczenia pan Svante.
Radagais odparł:
- Nie wiem, jaką decyzję podjął mój brat. Ja chciałbym ubiegać się o rękę panny Eufemii.
W sali zapanowało poruszenie. Eufemia poczerwieniała, Irmelin również, ponieważ była pewna, że książę wybierze właśnie ją. Matka zaszlochała: "Nie, nie Eufemię, moje ukochane dziecko! Ona jest taka delikatna!" Pan Svante nie ukrywał oburzenia. Barim natomiast pobladł.
Radagais, widząc reakcję rodziców, przywołał do siebie giermka, który postawił na stole małą skrzynkę. Otwarto ją.
Pan Svante i jego, żona zerknęli do środka, a ich oczy stały się wielkie ze zdumienia.
- Małe zadośćuczynienie za stratę ukochanej córki -powiedział Radagais krótko. - Ja nie kupuję Eufemii. To by jej uwłaczało. Jest to jedynie podarunek dla moich ewentualnych teściów.
Państwo Svante długo milczeli. Propozycja Radagaisa zaskoczyła ich. Oboje jednak pomyśleli, że chodzi przecież o ratowanie rodowego majątku. A książę Strelka chciał im ofiarować tyle złota!
Pan Svante westchnął ciężko. Eufemia miała łzy w oczach. Siedziała między siostrami, sparaliżowana strachem, ale rodzice nie zwracali na nią uwagi.
Tylko Svanevit spostrzegła, że Barim nagle pobladł. Co się z nim dzieje? pomyślała zdziwiona, patrząc na jego twarz. Czy moja siostra Eufemia nie jest wystarczająco dobra dla jego brata wojewody?
W końcu pan Svante zdobył się na odpowiedź.
- Dziękujemy wam za zainteresowanie okazane naszej kochanej malej Eufemii, książę Radagaisie. Ale czy nie byłoby lepiej, gdybyście wy i wasz brat poślubili bliźniaczki Teodorę i Doroteę? One tak bardzo chciałyby pozostać razem, a na waszym... ogromnym zamku miałyby ku temu sposobność.
W rzeczywistości pan Svante nie wiedział, jak wygląda zamek Strelka. Mógł jedynie zgadywać, że był duży i imponujący.
Radagais zmarszczył czoło.
- Nie mam nic przeciwko bliźniaczkom, panie Svante. Są bardzo ładne. Ale ja już podjąłem decyzję.
W sali zapanowała cisza. Teodora i Dorotea czuły się tak samo urażone jak Irmelin, mimo iż oczywiście nie wyobrażały sobie życia z tymi barbarzyńcami. Ich matka miała pąsowe wypieki na twarzy i nie wiedziała, jak powinna zareagować. Svanevit śmieszyły te dziwaczne rozmowy. Niewiele z nich pojmowała, a już najmniej rozumiała reakcję Barima.
Pan Svante pozbierał się pierwszy.
- Życzycie więc sobie zabrać małą Eufemię już jutro, książę Radagaisie. Moja żona i ja zastanowimy się nad pańską propozycją, podobnie jak robimy to ze wszystkimi propozycjami, które otrzymujemy. - Ponownie rzucił okiem na wypełnioną kosztownościami skrzynkę i dodał: - Ale już teraz mogę powiedzieć, że ma pan spore szanse.
Svanevit, słysząc jęki Eufemii, chwyciła ją za rękę i próbowała pocieszyć na swój sposób:
- Radagais jest miły. Naprawdę! Trzeba go tylko poznać. Bardzo dobrze strzela z łuku.
Eufemia spojrzała na nią w milczeniu. Cóż Svanevit wiedziała o małżeństwie? O miłości, o marzeniach? Radagais ustąpił miejsca bratu.
Barim bez ceregieli dal znak swemu giermkowi, który natychmiast postawił na stole o wiele większą skrzynię. Radagais wyjaśnił z gorzkim uśmiechem:
- To mój brat ma w naszej rodzinie prawdziwy majątek. Dzięki spadkowi po swej matce.
Gospodarze zdążyli już zajrzeć do skrzyni i aż przeżegnali się ze zdumienia. Tu leży moja odzyskana chwała i honor, uznał pan Svante. Żona zaś pomyślała o nowych draperiach, liberiach i jedwabiach, o naprawach wszystkich tych zamkowych komnat, w których panowały prze- ciągi, o żywym inwentarzu i innych potrzebach. Ale przede wszystkim myślała o solidnym posagu dla córek.
Tu jednak było odwrotnie. Należało przyznać, że to kandydaci do ręki dysponowali posagiem.
- A którą z naszych córek wybraliście, książę Barimie? -spytał pan Svante.
Wreszcie znam tytuł Barima, pomyślała Svanevit. Oczywiście, że on również jest księciem. Książę? To brzmi dostojnie. Chociaż... Svanevit zacisnęła usta. Cóż jest wart tytuł księcia w jakimś dzikim lesie pełnym czarownic i trolli?
Nagle ocknęła się. Co się dzieje?
Młody książę Barim patrzył na jej ojca z... jak to nazwać? Desperacją? Smutkiem? Złością? Strachem?
Pan Svante powtórzył pytanie:
- Którą pannę wybrałeś, książę Barimie?
- Tę - odparł chłodno młodszy z braci, wskazując na Svanevit.
Zapadła martwa cisza.
Wszyscy patrzyli na Barima. Był on niezwykle przystojnym mężczyzną. Ubrany w ciemnozieloną szatę obszytą futrem i przepasany złotym pasem, ucieleśniał pewność i autorytet, które wydawały się jego wrodzonymi cechami. Jednocześnie sprawiał wrażenie człowieka bardziej delikatnego niż starszy brat, choć mimo arystokratycznego dostojeństwa obaj wydawali się być przyzwyczajeni do ciężkiego, surowego życia.
Co do diabla! pomyślała zaskoczona Svanevit. Czy on zwariował? Cóż on sobie myśli? Ożenić się ze mną? Przecież ja nie wyjdę za mąż, nigdy, a już na pewno nie teraz! To chyba jakiś żart, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się po nim tak marnego poczucia humoru. Przecież go lubię, do diaska! No, przynajmniej lubiłam do tej chwili!
Matka dziewcząt, niczym ryba wyrzucona na brzeg, chwytała powietrze otwartymi ustami, nie mówiąc ani słowa. Pięć najstarszych córek także oniemiało ze zdziwienia, a Radagais patrzył na swego brata z nie ukrywaną wściekłością.
Wreszcie przemówił pan Svante.
- Proszę za mną do mojej komnaty, wasza wysokość!
- Co pan ma na myśli, prosząco rękę Svanevit? - spytał gospodarz, gdy znaleźli się sam na sam.
- Dokładnie to, co mówię.
- Svanevit nawet nie jest jeszcze kobietą. To dziecko!
- Ile ma lat?
- Trzynaście. No, za miesiąc skończy czternaście. Ale...
- Wygląda na młodszą. Zresztą wszystkie pańskie córki tak wyglądają. Oczywiście nie tknę jej do czasu, aż dojrzeje, mimo iż czternastoletnie panny młode nie są rzadkością.
- Ale Svanevit ma odziedziczyć zamek! Tak ją wychowałem!
- Jedno nie wyklucza drugiego. Ja sam nie posiadam zamku. To mój brat jest jego właścicielem. Ale tymczasem chciałbym zatrzymać Svanevit w Strelce.
- Dlaczego? Na miłość boską, dlaczego?
Barim westchnął głęboko.
- Ponieważ ona jest jedyną osobą, która potrafi obronić swą siostrę Eufemię. Nie zmienię zdania. Gospodarz długo patrzył na Barima, a potem powie
dział powoli:
- Pan sam chciał dostać Eufemię!
- Tak, było to moim życzeniem. Ale stało się inaczej. Nie mogę sprzeciwiać się woli mego starszego brata.
- Rozumiem - rzekł pan Svante po długim namyśle. -Ale musi pan coś wyjaśnić. Dlaczego Eufemia ma potrzebować ochrony?
Barim zastanawiał się, co ma powiedzieć, a wtedy gospodarz zadał mu kolejne pytanie:
- Czy prawdą jest to, co się mówi, że książę Radagais zabił swą pierwszą żonę?
Barim zmarszczył czoło.
- Jeśli mam być szczery, nie wiem. Ale nie sądzę, aby tak było. W Strelce są jednak inne groźne moce.
- Na przykład jakie?
- Nie chcę mówić na ten temat. Ale mamy swoje kłopoty.
- Czy moim córkom grozi niebezpieczeństwo? Barim zawahał się.
- Dotychczas udawało mi się zapobiegać złemu.
A książę Radagais? pomyślał pan Svante. Czyżby nie pomagał bratu? A może sam mu przyczynia kłopotów?
Pan Svante stanął przed nie lada dylematem. Tam, w dwóch wspaniałych skrzyniach, leżała przyszłość jego i zamku. Czy jednak wolno mu poświęcić swe dwie najmłodsze córki? Małą, pełną wdzięku Eufemię, oczko w głowie matki. I Svanevit?
Svanevit!
Jego córka, wychowywana jak upragniony syn. Córka stanowiąca ucieleśnienie wszystkich jego nadziei. Svanevit, którą ubóstwiał. Rozumieli się bez słów.
Ma ją teraz poświęcić?
Poświęcić? To nie jest właściwe słowo, próbował przekonać samego siebie. Przecież to naturalne, że córki opuszczają rodzinne gniazdo, aby wyjść za mąż. A ród Strelka był najbogatszy, tu, nad Bałtykiem. Bracia prezentowali się korzystnie i obu nieobce były dobre maniery. Czego więcej można wymagać?
Mimo wszystko pan Svante czul, jak ciarki przechodzą mu po plecach.
Co powie jego żona, jeśli on teraz ustąpi? Cóż, ona nie ma właściwie tu nic do powiedzenia. Ale dziewczęta? Eufemia z pewnością jest teraz śmiertelnie przestraszona. Svanevit nie lękała się niczego, ale musi być zaskoczona.
Ależ pusty będzie bez niej zamek!
Barim obiecał, że kiedyś, w przyszłości, jeśli Svanevit tego zechce, mogą wrócić tu oboje.
Z zamyślenia wyrwały gospodarza słowa gościa:
- Panna Svanevit dostanie oczywiście własną sypialnię, tuż obok mojej, tak bym mógł zadbać, aby nic złego się jej nie przytrafiło. Owa sypialnia jest częścią apartamentu, który będzie dzielić z siostrą. Tym samym obie będą dobrze chronione.
Pan Svante najchętniej jeszcze raz by spytał, cóż to za niebezpieczeństwo czai się na zamku Strelka, ale wiedział, że nie uzyska odpowiedzi.
- Porozmawiam z moją żoną - powiedział krótko. Przypomniawszy sobie skrzynie z kosztownościami, dodał: -Jestem jednak pewny, że dojdziemy do porozumienia.
Mimo wszystko czul wyrzuty sumienia.
Zanim goście zebrali się następnego dnia na śniadaniu, gospodarze zrobili rozrachunek.
Pani domu miała szarą twarz ze zmęczenia i zamartwiania się, czy wszystko pójdzie dobrze. Jak na razie przyjęcie okazało się bardzo udane, jednak robienie dobrej miny do zlej gry było niezwykle męczące. Wiele wysiłku kosztowało też gospodarzy trzymanie gości z dala od tych budynków gospodarskich, które stały puste i powoli popadały w ruinę.
Nigdy więcej! Nigdy więcej wielkiego przyjęcia, skoro ich na to nie stać!
Teraz jednak sytuacja mogła się zmienić.
Pan Svante i jego żona już postanowili, że bliźniaczki Dorotea i Teodora zaręczą się z dwoma młodymi kuzynami z rodu Hohenzollernów, krewnymi elektora Brandenburgii. Nie byli może szczególnie bogaci, ale w ich żyłach płynęła najszlachetniejsza krew, a to oznaczało prestiż. Obie panny przyglądały się swym adoratorom z ciekawością i uznały ich za bardzo miłych. Tak, chętnie się zgodzą, byle tylko mieszkać blisko siebie.
O rękę Irmelin poprosiło kilku kawalerów. Trzeba było przemyśleć sprawę. Poczekać, popatrzeć, a potem wybrać to, co najbardziej korzystne.
Została jeszcze Rosalinda... Rodzice pragnęli dla niej obytego w wielkim świecie narzeczonego z solidnym majątkiem. Przysłuchująca się rozmowie rodziców Svanevit gwałtownie zaprotestowała:
- Nie wystarczy wam, że sprzedajecie Eufemię i mnie? Rosalindzie też chcecie zmarnować życie?
- Ależ my nie sprzedaliśmy... - zaczęli rodzice równocześnie.
Rozmowa miała miejsce po kolacji poprzedniego wieczora - wtedy, kiedy stało się już jasne, że dwie najmłodsze córki zostaną wydane za mąż za braci Strelka.
Eufemia na wieść o decyzji rodziców pobiegła zapłakana do swego pokoju, który na czas pobytu gości dzieliła ze swymi siostrami. Svanevit, w przeciwieństwie do siostry, pieniła się ze złości. Głośno klęła w obecności rodziców i nazywała to wszystko przeklętym, parszywym końskim handlem. Nie chciała nigdy wyjść za mąż, ponieważ wszyscy chłopcy byli głupi, nie mówiąc już o dorosłych mężczyznach.
Matka, zgorszona językiem najmłodszej córki, skarciła ją pociągnięciem za ucho, co Svanevit skwitowała głośnym: "Do diaaabła!".
Oczy dziewczyny płonęły.
- Jeśli macie jeszcze choćby odrobinę przyzwoitości -krzyczała - pozwólcie Rosalindzie wyjść za mąż za Ruperta! Wtedy zatrzymacie przynajmniej jedną córkę w pobliżu. Chyba że to nic dla was nie znaczy. Czy urodziłyśmy się po to, żebyście na nas zarabiali? Czy tego chcecie?
- Milcz! - ryknął pan Svante, czerwony na twarzy.
Jego żona krzyknęła piskliwie:
- Teraz widzisz, jak to jest, kiedy wychowuje się córkę w stajni!
Zmęczona Svanevit powoli się uspokoiła.
- Zgadzam się na ten koński handel - powiedziała w końcu - ponieważ uważam, że Radagais i Barim są jedynymi rozsądnymi osobami z całej tej sztucznie wytwornej zgrai, która nas odwiedziła. Ale nikt nie ma prawa mnie dotknąć!
Nie zrobią tego. Barim ze Strelki przyrzekł zostawić cię w spokoju. Chodzi tylko o to, byś strzegła Eufemii -powiedział ojciec.
- A teraz pójdziesz do swego pokoju, Svanevit!
- Mojego pokoju? Mój pokój jest pełen pijanych gości. Pójdę lepiej do stodoły.
- Wiesz doskonale, że tej nocy dzielisz sypialnię ze swymi siostrami - wysyczała matka.
- Piękne dzięki! Leżeć na podłodze i walczyć z myszami!
Ojciec dal jej klapsa i wyrzucił z pokoju.
Postanowiono, że bracia Strelka zostaną kilka dni dłużej, aby dziewczęta zdążyły przygotować się do wyjazdu i żeby ksiądz mógł udzielić młodym parom błogosławieństwa. Nikt nie odważył się spytać, jakiego wyznania są bracia, a oni sami nic na ten temat nie powiedzieli.
W końcu wszystkie sprawy zostały załatwione i bracia Strelka z małżonkami wyruszyli w drogę.
Rodzice dziewcząt patrzyli na skrzynie z kosztownościami, które zostawili im zięciowie, ale złoto wydawało się zimne, a w ustach czuli gorzki smak. Pan Svante wyszedł do ludzi na dziedziniec, aby wydać im polecenia na kolejny dzień. Nigdy nie widziano, aby jego twarz była taka szara i taka... pusta!
Ale młoda Rosalinda dostanie swego Ruperta, postanowili państwo Svante. To było jak częściowe odkupienie grzechów...
Dopiero w drodze Eufemia mogła dokładniej przyjrzeć się swemu świeżo upieczonemu małżonkowi. Nawet podczas ceremonii zaślubin miała spuszczony wzrok, przede wszystkim po to, aby ukryć łzy.
Teraz jechała powozem przez nadbałtyckie równiny. Wciąż nie mogła opanować lęku. Co prawda Radagais był bardzo przystojny, ale - och! - był też taki surowy, niemal dziki! Ile może mieć lat? Między dwadzieścia pięć a trzydzieści - próbowała zgadnąć. Barim był od niego przynajmniej trzy lata młodszy, może nawet więcej.
Dlaczego nie mogła dostać Barima zamiast jego brata?
Wydawał się bardziej cywilizowany i z pewnością mu się podobała. Doznała szoku, gdy to Radagais poprosiło jej rękę. Dlaczego Barim nie zaprotestował? I dlaczego wybrał Svanevit? Młodą, ile wychowaną dziewczynę, która zachowywała się jak chłopiec. Eufemia nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że była zazdrosna. Czuła tylko, że wszystko poszło ile, a ona sama jest tak strasznie nieszczęśliwa! Właściwie nie chciała żadnego z tych dzikich braci Strelka. Upatrzyła sobie delikatnego, młodego hrabiego ze Schwerinu, a tymczasem zdecydowano o jej losie bez jej udziału.
Svanevit nie chciała podróżować powozem. Jechała konno razem z mężczyznami. Pomyśleć tylko - rozmawiała i żartowała z tą nieokrzesaną eskortą! Nie chciała też pokojówki, więc ojciec wysłał ze Svanevit jednego ze swych ludzi z majątku, Enoka, mężczyznę w średnim wieku, który miał się nią opiekować. Svanevit nie potrzebuje przecież ochrony, pomyślała Eufemia. To raczej innych trzeba było chronić przed tą szaloną dziewczyną!
Nie, teraz jest niesprawiedliwa. Przecież Svanevit była zawsze szczera i miła w stosunku do swoich starszych sióstr.
No, wreszcie będzie można odpocząć, zrobić przerwę na posiłek. Najwyższy czas, bo żołądek skręca się z głodu.
Eufemia wygramoliła się z powozu. Niełatwo poruszać się z gracją, gdy koła są takie wysokie, a sukienki takie długie, że zahaczają o wszystkie zamki i stopnie. Eufemia rozejrzała się wokół. Z pewnością nad Bałtykiem było ładnie. To wysokie niebo, lekka mgła nad brzegiem i olbrzymie, płaskie pola, jak daleko sięgnąć wzrokiem. Dotychczas podróż nie dala się jej szczególnie we znaki. Były drogi, gospody, zagrody chłopskie i wszyscy czuli się bezpiecznie. Ale Svanevit, która rozmawiała z braćmi-ostrzegała, że gdy oddalą się od wybrzeża, nie będzie już tak dobrze. Teraz jechali na wschód, a później skręcą na południe.
Svanevit zeskoczyła z konia. Zatrzymali się przy gospodzie. Barim powiedział, że warto w nich odpoczywać, póki jeszcze spotykają je na swej drodze. Potem schronienia przed dzikimi zwierzętami, brzydką pogodą i rabusiami trzeba będzie szukać gdzieś między skalami. To może być ciekawe! pomyślała Svanevit z błyskiem w oku.
Oczywiście odmówiła jazdy w sukience i damskim siodle. Radagais zaproponował, aby obcięła włosy, bo i tak przypominała bardziej pazia niż dziewczynę. Svanevit podobał się ten pomysł, ale Barim poprosił, by tego nie czyniła i tak też się stało. Zaplotła tylko włosy w warkocze i upięła wysoko pod kapturem.
Svanevit nie chciała myśleć o tym, że Barim jest jej mężem. Nie czuła się jak żona, zresztą umówili się jeszcze przed ślubem, że do czasu, aż stanie się na tyle dorosła, aby mogła sama dokonać wyboru, będą dla siebie jak brat i siostra. Dopuszczali nawet możliwość, że jeśli któreś z nich zechce związać się z kimś innym, ich małżeństwo zostanie uznane za nieważne. Fakt, że nigdy nie zostało skonsumowane, stanie się dostatecznym powodem do jego unieważnienia. Svanevit gorąco podziękowała Barimowi za tę obietnicę.
Inaczej przedstawiała się sytuacja Eufemii. Gdy siostry zostały same w izbie przeznaczonej na nocleg, mogły wreszcie swobodnie porozmawiać. Radagais i Barim wyszli dopilnować koni i służących.
- Tak się boję, Svanevit - wyszeptała Eufemia drżącymi wargami.
- Dlaczego?
- Ach, ty tego nie zrozumiesz. Jesteś za mała. Książę Radagais powiedział że zaczeka z... z... aż przyjedziemy do jego domu. Chce, bym go lepiej poznała.
- O, to milo z jego strony! Nie spodziewałabym się tego po tym dziwnym człowieku. Masz na myśli to, że on chce poczekać ze spełnieniem obowiązku małżeńskiego, prawda?
Eufemia spojrzała na siostrę zaskoczona i zawstydzona.
- Czyżbyś wiedziała coś na ten temat?
- Owszem, wiem! To jest obrzydliwe!
- Jakim sposobem akurat ty to wiesz, skoro matka powiedziała mi o wszystkim dopiero przed podróżą?
- Och, przecież kąpałam się razem z parobkami w rzece, kiedy byłam jeszcze całkiem mała. Wyglądali głupio.
To małe coś, co oni mają, kurczy się w zimnej wodzie. Starsza siostra była wzburzona.
- Widziałaś tego ich... Ja nie miałam sposobności. Jedynie słyszałam o tym, że mężczyźni są inni niż my.
- Pewnie, że widziałam! A jak mężczyzna jest rozochocony, to przypomina ogiera albo byka. Kiedyś patrzyłam, jak jeden z parobków rzuca się na dziewczynę w stodole.
Eufemia przestała jeść.
- Czy ojciec wie, że to widziałaś?
- Nie. Jasne, że nie. Chłopaki dziewczyna też nie wiedzieli, że ich podglądam, bo spałam wtedy na sianie, a oni mnie obudzili. Przecież nie mogłam im się pokazać! To był obrzydliwy widok. Robili to zupełnie jak zwierzęta, ale im się chyba podobało... O rany! Nie chciałabym tego nigdy robić.
- A kiedy to widziałaś?
- Parę lat temu.
Wargi Eufemii drżały.
- Ale ja będę musiała to zrobić, jak tylko przybędziemy do zamku. Tak się boję, Svanevit!
Młodsza siostra nie potrafiła znaleźć słów pocieszenia. Kiedy mężczyźni wrócili, Svanevit spojrzała groźnie na Radagaisa. Zostaw moją starszą siostrę w spokoju! pomyślała. Nie rób z nią tego, co ten parobek. To jest odrażające!
Przeniosła wzrok na Barima. Wielkie dzięki, że zostanie mi to oszczędzone. Muszę się zatroszczyć o to, żeby nasze małżeństwo zostało unieważnione, gdy nadejdzie ku temu odpowiedni czas.
Trzeciego dnia z wiodącej wzdłuż brzegu morza drogi zjechali na zalesione tereny. Powóz podskakiwał na nierównym podłożu, a teren stawał się coraz bardziej pochyły i kamienisty. Zbliżali się do Czarodziejskich Lasów. Kiedy dalsza jazda w powozie stała się jeszcze bardziej uciążliwa, Eufemia i jej pokojówka musiały - podobnie jak Svanevit - dosiąść koni. Pokojówka, dobrze zbudowana kobieta w średnim wieku, cierpliwie znosiła jazdę w niewygodnym damskim siodle, ale Eufemia nie przestawała głośno narzekać, a w końcu się rozpłakała.
Cierpliwy do tej pory Radagais nie był już w stanie znosić kaprysów żony.
- Tak ci z nami źle? - krzyknął. - Nie możesz zachowywać się tak jak twoja siostra? Czy słyszałaś, żeby skarżyła się na niewygody? Jeśli chcesz wracać do domu, to proszę bardzo! Możesz to zrobić już teraz! Ale sama!
Svanevit rozumiała Radagaisa, ale też współczuła siostrze, która wybuchła gwałtownym płaczem. Nie chciała się jednak wtrącać do małżeńskiej kłótni. Eufemia przypomina małą owieczkę ofiarną, pomyślała Svanevit w pewnej chwili. A Radagais? Bardziej niż kiedykolwiek podobny jest do wilka.
Mała owieczka dla wilka... Taka bezbronna!
Las stawał się coraz ciemniejszy. Nadszedł wieczór i mrok zapadał szybko. Czas żniw już minął, ustąpił miejsca porze jesiennej. Wkrótce opadną liście.
Svanevit dopiero teraz uświadomiła sobie, że opuściła swój bezpieczny dom i może już nigdy do niego nie wróci. No, chyba że razem z Barimem przejmą po ojcu zamek. Ale nie wcześniej niż po śmierci ojca. A o tym Svanevit nawet nie chciała myśleć.
Nigdy nie lubiła ciemności. Właśnie wtedy ogarniała ją melancholia, chociaż z natury była pogodna. Zbliżyła się do Barima, instynktownie szukając w nim wsparcia.
- Ile ty właściwie masz lat? - spytała.
- Ja? Dwadzieścia cztery.
- Tylko? A więc jesteś siedem lat starszy ode mnie.
- Sądziłem, że masz trzynaście lat.
- Wkrótce skończę czternaście. A wtedy... Nie, cholera, znów źle policzyłam! Nigdy nie nauczę się liczyć!
- Właśnie słyszę. Jestem dziesięć lub jedenaście lat od ciebie starszy. Czy to dużo?
- Okropnie dużo!
- Dziękuję - powiedział oschle.
- A Radagais?
- Radagais ma dwadzieścia dziewięć lat.
- Wygląda dużo starzej. Ty też.
- Czy powinienem się obrazić?
- Jak chcesz.
Podjechała jeszcze bliżej, tak blisko, że konie prawie się dotykały.
- Boisz się ciemności? - spytał Barim.
- Ja? Oczywiście, że nie!
- Nie boisz się, bo nie masz powodu. Jeszcze. - To "jeszcze" zabrzmiało trochę groźnie.
- Właśnie o to mi chodziło. Czarodziejskie Lasy to nie żarty.
- A zamek Strelka?
- Tym bardziej.
- Mile widoki na przyszłość!
Nagle Barim zatrzymał konia.
- Stój! Coś tu mi się nie podoba!
Svanevit wpatrywała się w ciemność. Nie dojrzała niczego szczególnego, ale udzielił się jej niepokój męża. I nagle zobaczyła...
Rozpoznała ich. Widziała ich na obrazach i wiele o nich słyszała.
Krzyżacy!
Czy ich zakon nie został rozwiązany dawno temu? Nie, jeszcze istnieje, choć po bitwie pod Grunwaldem w , kiedy to Polacy odnieśli nad nimi miażdżące zwycięstwo, jego potęga znacznie osłabia.
- Krzyżacy? - spytała cicho.
- Tak. A raczej rabusie. Tam wysoko, po prawej, stoi ich zamek. Niegdyś byli rycerzami, a teraz napadają ludzi podróżujących po okolicznych drogach. Mieliśmy nadzieję, że o tak późnej porze uda nam się przemknąć niepostrzeżenie, ale oni mają czujnych zwiadowców.
- Więc... co robimy? Drogą nie przejedziemy.
- Naradzę się z Radagaisem. Poczekaj tu, z tylu!
Svanevit patrzyła na Krzyżaków, których charakterystyczne hełmy wyraźnie odcinały się na tle nieba.
Głupcy - powiedziała. - Czy oni nie zdają sobie sprawy, że powinni lepiej się ukryć?
- Widzę, że wcale się nie boisz - rzekł Barim. - Taka pewność siebie nie zawsze popłaca. Pilnuj teraz swojej siostry.
Svanevit zauważyła, że wszyscy starają się chronić Eufemię. Posadzili ją razem z pokojówką w powozie, a wokół powozu ustawili straże. Svanevit, o którą nikt się nie troszczył, naciągnęła na głowę kaptur, a potem chwyciła nieduży miecz, który dostała od ojca przed wyjazdem. Ojciec nawet nie przypuszczał, że posłuży on córce do obrony przed rabusiami - rycerzami z zakonu krzyżackiego. W oczach pana Svante zakon był szacownym zgromadzeniem, które nawraca pogan u wybrzeży Morza Bałtyckiego.
Ilu mogło być tych rozbójników? Z pewnością więcej niż ludzi braci ze Strelki. Radagais i Barim naradzali się, co począć dalej, gdy nieoczekiwanie Svanevit, możliwie najbardziej zniżając glos, powiedziała:
- Atakujemy!
Radagais, przekonany, że odezwał się jeden z jego ludzi, powtórzył rozkaz do walki.
Obie strony jednocześnie ruszyły sobie naprzeciw. Svanevit podążyła za mężczyznami. Już z daleka upatrzyła sobie Krzyżaka w hełmie ozdobionym powiewającymi piórami. Sięgnęła po przytwierdzony do siodła rzemień z metalowymi ciężarkami na obu końcach i rzuciła go tak, by owinął się wokół szyi rabusia w zbroi.
Próbując się uwolnić, Krzyżak stracił równowagę i spadł z konia, łamiąc sobie kark. Svanevit nie mogła o tym wiedzieć; cieszyła się tylko, że ściągnęła tego łotra na ziemię. Dobrze mu tak! pomyślała i rozejrzała się wokół. Mimo ciemności i wielkiego zamieszania zorientowała się, że Radagaisa otoczyło kilku Krzyżaków. Chwyciła drewnianą pałkę, którą miała schowaną przy siodle, i uderzyła nią w głowę napastnika, który właśnie podnosił miecz na starszego z braci Strelka. Napastnik upadł, a jego miecz przeciął powietrze.
Nagle jeden z Krzyżaków zawołał:
- Bierzcie tego małego. Jest niebezpieczny!
Dopiero teraz Barim się zorientował, że ów "mały" to Svanevit.
- Oszalałaś? - krzyknął, chwytając dziewczynę za rękę. - Myślałem, że ukryłaś się w powozie.
- Jaw powozie? Chyba żartujesz! Widziałeś, jak przyłożyłam tym dwóm bandytom?
- Widziałem, ale ty powinnaś być z Eufemią. W ogóle się o nią nie troszczysz!
- Lepiej będzie, jak ty zatroszczysz się o siebie! Uważaj!
Barim odwrócił się na tyle szybko, by uniknąć ciosu miecza. Ostatecznie mimo liczebnej przewagi Krzyżacy uznali, że tym razem nie mają szans, i uciekli.
Radagais i jego ludzie odetchnęli,
- Czy któryś z naszych zginął? - spytał starszy z braci.
Okazało się, że jest kilku rannych, ale życia nikt nie stracił. Svanevit dowiedziała się od siostry, że kilku rabusiów chciało ograbić powóz, ale ludzie Radagaisa do tego nie dopuścili. Eufemia jednak przeraziła się tak bardzo, że wciąż nie mogła dojść do siebie.
- Nie było cię przy mnie, Svanevit, a przecież miałaś się mną opiekować!
- No właśnie! - rzekł surowo Radagais. - Zupełnie zapomniałaś o siostrze. Patrz, cala drży! Biedna mała!
Svanevit, o którą nikt się nie martwił, odeszła od powozu milcząca i smutna. Nie była w stanie powstrzymać łez. Przecież postąpiła tak, jak uczył ją ojciec. Czy to źle?
Pocieszył ją Enok, opiekun towarzyszący jej z woli pana Svante.
- Proszę się nie smucić, panienko Svanevit. Panienka naprawdę świetnie sobie poradziła. Pan Svante byłby z panienki dumny!
- Ja też wszystko widziałem - potwierdził jeden z rannych. - Walczyła jak dorosły mężczyzna.
Svanevit uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem, czy to jest komplement. Ale dziękuję! Dziękuję za te słowa. Potrzebowałam ich!
Otarła oczy i zajęła się ręką rannego. Pomagał jej Enok i kilku ludzi Radagaisa.
- Gdzie nauczyłaś się walczyć? - zapytał jeden z nich.
- Ojciec mnie tego nauczył - odparła Svanevit. - Cieszę się, że mogłam się na coś przydać!
- Przydać się? Przecież wojewoda zawdzięcza ci życie!
- On nawet o tym nie wie - dodał inny mężczyzna.
- Nie wie, ale zaraz się dowie - powiedział pierwszy.
- Nie teraz, bo razem z innymi rozczula się właśnie nad swoją rozpieszczoną i rozkapryszoną żoną. Piękna jak poranek, ale pusta i lekkomyślna.
- To niesprawiedliwe! - zaprotestowała Svanevit. - Eufemia jest mila i dobra, ale nieodpowiednio wychowana. Mężczyźni tylko się roześmiali.
Gdy już opatrzono wszystkich rannych, orszak ruszył w dalszą drogę. Nie ujechano jednak zbyt daleko, gdyż zapadła już noc. Po raz pierwszy siostrom przyszło nocować nie pod dachem, ale na pustkowiu. Dla Eufemii i Svanevit przygotowano posłanie, na którym leżały teraz, przykryte skórami. Eufemia przytuliła się do młodszej siostry, ale i tak drżała ze strachu, słuchając szumu ponurego lasu. Svanevit nie czuła lęku, miały wszak tylu obrońców. Wreszcie Eufemia zasnęła. Ponieważ przez sen zepchnęła siostrę z posłania i ściągnęła z niej okrycie, Svanevit wstała.
Ruszyła przed siebie w ciemności rozjaśnianej od czasu do czasu bladym blaskiem wyglądającego zza chmur księżyca. Wsłuchiwała się w szum drzew, a w pewnej chwili w lesie rozległo się nawet wycie wilka.
Mężczyźni spali, jednak nie wszyscy. Trzech trzymało straż. Ogniska nie rozpalano, ponieważ wiatr mógłby roznieść płomienie po lesie.
Jednym z tych, którzy czuwali nad śpiącymi, był Barim.
- Nie możesz spać, Svanevit? Chodź bliżej i usiądź. Tu
jest bezpiecznie. Wahała się przez krótką chwilę, ale siadła tuż obok niego. Barim objął ją ramieniem, a ona nie zaprotestowała. Była pewna, że nie złamie umowy, którą zawarli, zresztą nie byli tu sami.
- Daleko jeszcze do waszych lasów? - spytała.
- Jesteśmy już na ich obrzeżu - wyjaśnił Barim. - Słyszysz ten szum? To one tak wzdychają nocą.
Ciało Svanevit przebiegł dreszcz. To prawda, wiatr od wschodu niósł groźne, tajemnicze odgłosy.
- Moi ludzie mówili, że dzielnie dziś walczyłaś - powiedział z podziwem Barim. - Wybacz, że złościliśmy się na ciebie. Baliśmy się o Eufemię, a przecież ty też jesteś bezbronnym dzieckiem.
- Ja bezbronnym dzieckiem? - zaśmiała się Svanevit.
- To prawda, że zachowałaś się jak mężczyzna, a nie jak dziecko - rzekł Barim. - Powiedzieliśmy Radagaisowi, że pokonałaś dwóch Krzyżaków i tym samym uratowałaś nie tylko jego, ale i moje życie.
- A co on na to? - spytała Svanevit powodowana dziecięcą ciekawością, ale też i dumą.
- Nic.
- Ach, tak. W każdym razie nie mówił: "Ta przeklęta smarkata! Co ona sobie wyobraża?"
- Nie - zapewnił Barim ze śmiechem. Dwaj pozostali mężczyźni też się śmiali. - Ale czy mogłabyś nie używać przekleństw, kiedy już dotrzemy do Strelki? Bardziej wrażliwym osobom chyba się to nie spodoba.
- Postaram się! Przyzwyczaiłam się do tego w domu. W komnatach mówię jak dama, a poza zamkiem to, co mi sprawia chol... przepraszam! co chcę.
- Wspaniale! A teraz powinnaś się przespać. Czeka nas ciężki dzień. Ja też idę się położyć. Chodź, prześpisz się na moim posłaniu! Widzę, że Eufernia rozgościła się na twoim.
Svanevit zawahała się. Barim dostrzegł to od razu i rzekł:
- Spokojnie! Przecież się umówiliśmy! A spać razem mamy prawo, jesteś wszak moją żoną.
Och, nie mów tak - zaprotestowała, ale poszła za nim i wsunęła się pod nakrycie z wilczej skóry. Barim wyciągnął się obok Svanevit, która odważyła się nawet położyć głowę na jego ramieniu. Teraz razem patrzyli na kołyszące się korony drzew, pędzące po niebie chmury i księżyc, który pokazywał się od czasu do czasu. Słuchali też wycia wilków i szumu wiatru. Svanevit przytuliła się mocniej do Barima. Jego bliskość dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
Nazajutrz przed południem orszak braci Strelka dotarł do Czarodziejskich Lasów.
Ta kraina rzeczywiście zasługuje na swoją nazwę, pomyślała Svanevit, którą opuściła wrodzona odwaga. Z lękiem nasłuchiwała, jak trzeszczą i łamią się gałęzie drzew. Same drzewa też były dziwne - niezwykle wysokie i proste, o srebrzystych, gładkich pniach, porośniętych tu i ówdzie mchem. Droga dawno się skończyła, konie ślizgały się i potykały na kamieniach, a mężczyźni odnajdywali właściwy kierunek jazdy, śledząc położenie słońca i znaki wyryte na drzewach. Wokół panowała cisza, tylko gdzieś wysoko w górze korony drzew opowiadały cichym szelestem o tragediach, które niegdyś się tu rozgrywały.
Nie, nie można pozwolić ponosić się fantazji!, pomyślała Svanevit. To tylko zwykły szum poruszanych wiatrem drzew, nic poza tym.
- Chcę do domu, Svanevit - szepnęła płaczliwie jadąca obok niej Eufemia. - Pokojówka też chce wracać. Nie możesz zabrać Enoka? Wtedy ucieklibyśmy we czwórkę!
- Chyba nie mówisz tego poważnie! Naprawdę sądzisz, że znaleźlibyśmy powrotną drogę? Tu nie ma żadnej drogi, Eufemio!
- A nie moglibyśmy jechać po śladach kół?
Przecież ostatni odcinek drogi był kamienisty - tłumaczyła cierpliwie Svanevit. - O jakich śladach mówisz? Zabłądzilibyśmy w tych przejmujących grozą lasach, moglibyśmy zostać napadnięci przez dzikie zwierzęta. Przecież dziś w nocy słyszałaś wilki. A Krzyżacy? Mogliby nas schwytać, a chyba wiesz, co oni robią z młodymi dziewczętami...
Svanevit celowo przesadziła, ale chciała odwieść Eufemię od niedorzecznego pomysłu. Siostra jednak rozpłakała się na dobre.
- Moja droga - powiedziała Svanevit. - Jeśli nawet znalazłybyśmy drogę do domu, to co powiedziałybyśmy mamie i tacie? Musieliby oddać wszystkie kosztowności i pieniądze, które za nas dostali, a wtedy byliby zmuszeni wyprowadzić się z majątku i w ogóle nie miałybyśmy domu. Eufemio, nie możemy teraz zawrócić. To czyste szaleństwo. Przekonaj się najpierw, jak wygląda zamek Strelka, i nie osądzaj Radagaisa, zanim dobrze go nie poznasz. Pomyśl, że jesteś teraz księżną, i ciesz się tym!
Nie pocieszyło to jednak Eufemii, w każdym razie nie na długo. Jej śliczna twarzyczka poweselała na moment, ale zaraz znowu posmutniała. Jej wargi drżały.
- Ale ty jesteś księżniczką! To brzmi o wiele ładniej niż księżna.
- Do diabla, rzeczywiście! - powiedziała Svanevit zaskoczona. - Nawet o tym nie pomyślałam!
- No właśnie! Ja też chcę być księżniczką! To ja miałam dostać Barima, to we mnie jest zakochany, nie w tobie. Nigdy nie wybaczę temu okropnemu Radagaisowi, że go uprzedził i pierwszy poprosiło moją rękę.
Zaskoczona Svanevit zaniemówiła, ale Eufemia dalej skarżyła się na swój los, nie dostrzegając smutku na twarzy młodszej siostry. Kiedy wreszcie zamilkła, Svanevit odjechała trochę dalej, by w spokoju zastanowić się nad swoją sytuacją.
Jeśli to, co Eufemia powiedziała o Barimie, było prawdą, to dlaczego-młodszy z braci poprosiło rękę Svanevit? Dopiero teraz zrozumiała, że to z jej powodu siostra nigdy nie będzie szczęśliwa.
Ależ to bolało!
Svanevit uwierzyła w to, że ona i Barim są przyjaciółmi, że wybrał ją, ponieważ ją polubił. Czuła, że istnieje między nimi jakieś prawdziwe porozumienie, że rozumieją się bez słów. ,Ty i ja. My".
Teraz Svanevit czuła się ośmieszona. Nie wiedziała, co działo się za, jej plecami, brała wszystko za dobrą monetę. Barim jej nie chciał, ale czuł się zmuszony...
No właśnie, dlaczego był zmuszony? Dlaczego zdecydował się dzielić z nią życie, skoro kochał inną?
"Powinnaś pilnować małej Eufemii". Czy do tego sprowadzała się jej rola? Czy nie za często słyszała te słowa podczas podróży? Czy zabrali ją ze sobą tylko w trosce o dobre samopoczucie Eufemii? Tak, zgodziła się przecież otoczyć opieką siostrę, ale czy miał to być jedyny powód? Czy ona sama nie była nic warta? Choćby jako dobry, prawdziwy przyjaciel?
Najwyraźniej nie.
Nie mogła spytać Barima, czemu podjął taką a nie inną decyzję. Mógł przecież dostać Irmelin albo jedną z bliźniaczek, a nawet Rosalindę - wszystkie te wspaniale piękności. Ale wybrał ją, Svanevit.
Chciała widzieć w Barimie przyjaciela i druha. Teraz zrozumiała, jak bardzo się myliła. Wczoraj wieczorem leżała z głową na jego ramieniu i razem patrzyli w niebo, rozmawiając. Czy wtedy Barim wyobrażał sobie, że obok niego leży Eufemia?
Musi spojrzeć prawdzie w oczy - nikt nie chciał jej, głupiej Svanevit!
Lasy stawały się coraz straszniejsze. Wysokie, gładkie drzewa ustąpiły miejsca powyginanym olbrzymom, rozpościerającym nad ziemią ciężkie konary, pokryte bluszczem. Ogromne rośliny sprawiały wrażenie, jakby chciały wyrwać się z jego objęć, nie dać się udusić.
Gęsty bluszcz pokrywał też ziemię. Powóz i konie posuwały się teraz wolniej, ostrożniej. Tak, tu było naprawdę niebezpiecznie!
- Czy jest tu jakaś droga? - spytała Svanevit jednego z mężczyzn stanowiących eskortę.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Nie ma. To znaczy jest, ale książę postanowił pojechać na skróty. Inaczej podróż wydłużyłaby się o dwa dni. Proszę się jednak nie lękać! Na pewno nie zabłądzimy.
- Rozumiem. Dziękuję za wyjaśnienie!
- Do usług, wasza wysokość!
O rany! Teraz jestem "waszą wysokością", pomyślała zaskoczona Svanevit.
Przez cały dzień Svanevit trzymała się z daleka od Barima. Musiał to zauważyć, bo na wieczornym postoju podszedł do niej i spytał:
- Svanevit, wyraźnie mnie unikasz. Co się dzieje?
- Naprawdę unikam? Chyba ci się zdaje.
- Sądzisz, że nie zwróciłem na to uwagi? Czy zrobiłem coś złego?
- Nie, nie zrobiłeś.
- Twój glos nie jest taki, jak zwykle, moja dziewczynko. Nie jest radosny i szczery. Chcę wiedzieć, dlaczego.
- Tego nie mogę ci powiedzieć, książę.
- Nie nazywaj mnie księciem - rzekł Barim z urazą w glosie. - Jeszcze wczoraj wieczorem byliśmy takimi dobrymi przyjaciółmi. Co się stało? Musisz mi powiedzieć, co cię dręczy. Tęsknisz za domem?
- Nie tęsknię za niczym. Chcę tylko jechać dalej.
- Nie, Svanevit, nie mówisz prawdy. To niepodobne do ciebie, takiej dobrej duszy.
Czy on musi odwoływać się do jej dobroci?
Barim ogłosił, że pora na kolację, a potem chwycił Svanevit za rękę i oddalił się z nią od towarzyszy podróży.
Gdy zniknęli z zasięgu ich wzroku, zatrzymał się i rzekł:
- Teraz chcę się dowiedzieć, o co naprawdę ci chodzi!
Svanevit opuściła głowę i wyszeptała:
- Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego ożeniłeś się ze mną, książę.
- Nie bądź taka oficjalna - poprosił. - Dlaczego ożeniłem się z tobą? Ponieważ tego pragnąłem, to oczywiste! - Mogłeś dostać...
- Wiem. Każdą z twoich pięknych sióstr. Ale wybrałem ciebie. Czy to nie wystarczy?
- Nie - powiedziała cicho, wciąż nie podnosząc oczu. Barim dostrzegł, że po policzkach dziewczyny spływają łzy.
- Ja nie płaczę - pisnęła.
- Wyjaśnij mi to, Svanevit! Sądziłem, że rozumiemy się nawzajem.
- Ja też tak sądziłam.
- Więc dlaczego zmieniłaś zdanie?
- Nie chcę o nikim źle mówić!
- Więc ktoś powiedział ci coś głupiego?
- Nie głupiego. Tylko to, że chciałeś Eufemię, a kiedy ubiegł cię twój brat, wybrałeś mnie, ponieważ jestem jedyną osobą, która może ją chronić.
Gdyby Svanevit uniosła teraz głowę, zobaczyłaby, że twarz Barima poczerwieniała z gniewu.
- Kto to powiedział? - spytał ostro.
Svanevit milczała.
- Czy to Eufemia? Nie powinna mówić o tym, czego jedynie się domyśla. W naszym zamku i tak dość mamy intryg!
Svanevit otarła łzy.
- Więc to prawda - powiedziała spokojnie. - Chciałeś Eufemię, ale wziąłeś mnie, ponieważ jestem odważna, silna i w razie potrzeby mogę ją obronić.
Barim milczał, zaskoczony. Cóż, nie mógł zaprzeczyć słowom Svanevit...
- A więc jaka jest prawda? - spytała.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem, wiesz przecież... - Czy nadal mogę ci ufać?
- Powtarzam: jesteś moim najlepszym przyjacielem. I będziesz nim zawsze.
- A Eufemia?
- Eufemia to klejnot, ale jest przecież żoną Radagaisa. Koniec. Kropka. A teraz wrócimy do pozostałych i posilimy się nieco.
Svanevit usłyszała to, co chciała usłyszeć: że jest przyjacielem Barima. I to najlepszym przyjacielem. Nieźle. Ale to jej nie zadowalało.
Barim nie zaprzeczył, że Eufemia znaczyła dla niego więcej.
"Eufemia to klejnot".
Czyż nie powtarzano tego ciągle w domu? Svanevit, dumna ze swoich sióstr, także uważała, że Eufemia jest najpiękniejsza.
Co powiedział człowiek Radagaisa? "Piękna jak poranek, ale pusta i lekkomyślna".
Svanevit uśmiechnęła się, przypominając sobie te słowa, ale zaraz się zawstydziła. Jak mogła być tak zazdrosna?
Eufemia - piękna i miła, słodka i posłuszna, bezradna i delikatna...
Do diabla! pomyślała Svanevit. Dobrze jest czasem przekląć!
Ostatniego wieczoru przed przybyciem do zamku wydarzyło się coś ważnego. Radagais zatrzymał swój orszak w miejscu, które zdaniem Svanevit wcale nie nadawało się na nocleg. Przekonanie dziewczyny podzielał także Barim.
- Dlaczego akurat tutaj? - spytał brata.
- Mam tu coś do załatwienia - wyjaśnił Radagais krótko.
Svanevit zaintrygowała odpowiedź księcia. Podczas gdy inni szykowali się do kolacji i noclegu, ona ciekawie rozglądała się po okolicy. W końcu musiała przyznać, że książę dokonał nie najgorszego wyboru. Miejsce na nocleg sprawiało wrażenie bezpiecznego - była to mała polana, za plecami podróżujący mieli ścianę skalną, a w pobliżu szemrał strumyk.
Eufemia jak zwykle dostała najlepsze posłanie. Wcześniej wydawało się to'Svanevit naturalne, ale teraz poczuła narastającą irytację. Co się ze mną dzieje? pomyślała zaskoczona. Barim ma rację - to nie jest do mnie podobne. Przecież nigdy wcześniej nie zazdrościłam niczego moim siostrom.
Wszyscy, oprócz wartowników, udali się do swych łóżek, jeśli można użyć tak miłego słowa na opisanie prymitywnego obozu pod gołym niebem.
Svanevit nie mogła zasnąć. W jej głowie kołatało tyle nowych myśli... Leżała sama niedaleko od siostry i jej pokojówki.
Wreszcie zapanowała cisza i spokój. Właśnie wtedy Svanevit spostrzegła, że ktoś wstaje i oddala się od obozu. Po sylwetce i ubiorze rozpoznała Radagaisa. Prawda, mówił przecież, że ma tu coś do załatwienia. Svanevit ogarnęła ciekawość. Cóż on chciał załatwiać w środku lasu? Zaintrygowana podążyła za nim. Umiała wszak niezauważalnie i bezszelestnie skradać się za zwierzyną podczas polowań. Od czasu do czasu Radagais znikał jej z oczu, ale ponieważ tej nocy na bezchmurnym niebie świecił księżyc w pełni, odnajdywała księcia bez trudu. Z pewnością nie przypuszczał, że ktoś może go śledzić. Przeszli spory kawał drogi, nim Svanevit musiała się zatrzymać.
Z ogniska otoczonego przez kilka biednie wyglądających domostw unosił się dym. Radagais bez wahania podszedł do ludzi siedzących przy ogniu.
Było to pięciu mężczyzn, którzy, najwyraźniej przestraszeni, padli przed Radagaisem na kolana i całowali jego obszyty futrem płaszcz.
Wieleci, pomyślała. Słowianie. Rozpoznała ich po ubiorach. Radagais był co prawda ich panem, ale dziewczyna nie mogła pojąć, skąd bierze się tyło pokory w ich zachowaniu.
Teraz mówił coś do nich. Do diabla! Porozumiewali się w nieznanym Svanevit języku i dziewczyna nic z tego nie pojmowała. Jeden z mężczyzn wskazał Radagaisowi namiot czy szałas - tworzyły go skóry rozciągnięte na drewnianych podporach - i książę ruszył w tę stronę.
Odsłonił skórę zasłaniającą wejście i zniknął w środku. Musiał mocno pochylić głowę, aby się tam dostać. Svanevit usłyszała, że kogoś pozdrowił. W zrozumiałym dla dziewczyny języku. Zadowolona Svanevit nawet przez moment nie pomyślała, że zachowuje się nieodpowiednio. Ciekawość sprawiła, że ostrożnie zbliżyła się do szałasu, tak, by nie zauważyli jej siedzący przy ognisku Wieleci. Mężczyźni zdawali się nie zwracać uwagi na to, co dzieje się wokół nich. Poruszeni przybyciem księcia, rozmawiali głośno. Najwyraźniej nie dziwiło ich, że książę pojawił się sam.
Ciekawe! Czy miał kochankę w tym namiocie? Biedna Eufemia, jeśli tak właśnie jest, pomyślała Svanevit.
Nie, ze środka dobiegał glos mężczyzny. Powolny, łagodny, ale nie zdradzający uniżoności. A Radagais najwyraźniej to respektował.
Niemiecki z całą pewnością nie byt ojczystym językiem mieszkańca szałasu. Człowiek ten nie był też Obodrytą. W każdym razie teraz Radagais rozmawiał z nim po niemiecku, a Svanevit bezwstydnie podsłuchiwała. Nagle doznała olśnienia. Ów mężczyzna był szamanem!
Właściwie nie powinno jej to dziwić. Czyż Czarodziejskie Lasy nie były pełne czarownic i innych dziwnych stworzeń? Dziewczyna przysunęła się jeszcze bliżej, żeby móc lepiej słyszeć. Radagais prosił szamana, by pomógł mu zdobyć miłość żony. Czyżby ten obcy umiał czynić cuda?
Szaman powoli i cicho przemawiał do Radagaisa, najpewniej odprawiając jednocześnie jakieś rytuały. Svanevit wydawało się, że słyszy szum gotującej się cieczy. Zrozumiała, że Radagais dostanie od szamana jakiś środek. Do uszu dziewczyny dotarł jeszcze brzęk monet, wrzucanych do miski, i książę wyszedł.
Svanevit nie odważyła się poruszyć, póki Radagais nie zniknął w lesie. W pewnym momencie przyszło jej do głowy, że ona też mogłaby pójść do szamana i poprosić go o...
No właśnie - o co? to, aby Barim nie był tak zauroczony Eufemią? Bo to nie doprowadzi do niczego dobrego. Albo o to, żeby dostał Eufemię i był z nią szczęśliwy? Żeby Radagais zniknął z ich drogi? A co wtedy stanie się z nią, Svanevit?
Nie, tu się nie da nic zrobić, a ona tak bardzo chciała, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Nagle Svanevit gwałtownie podskoczyła.
- Czy wasza łaskawość życzy sobie rozmowy ze mną? -spytał szaman, który, nie zauważony przez dziewczynę, wyszedł na zewnątrz.
Zaskoczona Svanevit zdołała jedynie skinąć głową, a mężczyzna przesadnie uprzejmym gestem ręki. zaprosił ją do środka. Przez głowę dziewczyny przemknęła myśl o ucieczce, ale ciekawość wzięła górę. Do diabla, teraz miała szansę przeżyć coś naprawdę niezwykłego.
- Ale ja nie mam czym zapłacić - powiedziała, usprawiedliwiając się.
- Nie szkodzi - odparł szaman uspokajająco.
Weszła do szałasu, w którym dało się wyczuć dym i wiele nieznanych Svanevit, tajemniczych zapachów. Szaman okazał się wysokim i szczupłym mężczyzną z cienkimi, opadającymi wąsami. Pochodzi ze wschodu, uznała Svanevit. Ale skąd? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Po raz pierwszy widziała człowieka o takich rysach twarzy.
Svanevit przykucnęła przed płonącym na środku ogniskiem, szaman uczynił to samo. Ale gdy już otwierała usta, uczynił znak ręką.
- Nic nie mów. Znam twoje kłopoty. Chcesz, bym ci udzielił rady?
- Tak... proszę - zgodziła się, zaskoczona. Skąd mógł wiedzieć, o czym myślała? Z tego, co słyszała, Radagais w ogóle nie rozmawiało niej z tym dziwnym człowiekiem. Przyszedł tu wyłącznie w sprawie Eufemii. Eufemia jak zwykle była najważniejsza!
Tajemniczy mężczyzna rzucił na ziemię kilka małych przedmiotów. Svanevit przypominały one kości i wysuszone części zwierzęcych ciał, ale wolała nie przyglądać im się dokładniej. To już należało do szamana. Po długiej chwili milczenia pokręcił głową i rzekł:
- Martwisz się o swoją siostrę...
Do diabla, nie chcę znów słyszeć o Eufemii! Czy ktoś chce poróżnić ją i Eufemię, dwie kochające się siostry?
- Nie, nikt nie chce was poróżnić - zapewnił szaman, najwyraźniej odczytując myśli Svanevit. Wciąż patrząc na tajemnicze przedmioty, dodał:
- Ale ona znajduje się w niebezpiecznym kręgu.
W jakim niebezpiecznym kręgu? chciała zapytać Svanevit, ale nie uczyniła tego. Przecież szaman bez trudu odgadywał jej myśli. Nie musiała nic mówić.
- Zostałaś obarczona zbyt dużą odpowiedzialnością, moje dziecko! Zbyt wiele oczekuje się od ciebie. - Jestem bardzo zręczna i silna!
- To prawda, ale tu nie idzie o walkę twarzą w twarz. Tutaj zło skrada się bezszelestnie w zimne, ciemne noce. W Strelce dzieje się tyle groźnych i tajemniczych spraw. Książę powinien być ci wdzięczny za to, że wspomagasz go swoją siłą.
Svanevit poczuła, że się czerwieni.
- Dostaniesz ode mnie coś, co będzie cię chronić - rzekł szaman, wstając. - Użyj tego, jeśli twoja siostra znajdzie się w opalach.
Włożył do skórzanej sakiewki kilka dziwnych przedmiotów i wyjaśnił dziewczynie, jak ich używać. Wychodząc, Svanevit odważyła się zadać jedno pytanie:
- Czy mnie też grozi niebezpieczeństwo? A może wróżba dotyczy tylko Eufemii?
Mężczyzna uśmiechnął się, pokazując krótkie, ostre zęby.
- Ty dasz sobie radę. Mało tego, gdy nadejdzie czas rozrachunku, będziesz miała powody do zadowolenia. To dotyczy ciebie osobiście! - zakończył tajemniczo.
Więcej nie chciał powiedzieć. Svanevit nie odważyła się nawet wspomnieć o Barimie. A przecież chciała prosić o to, żeby Barim przestał marzyć o Eufemii - dla dobra obu sióstr i obu braci.
Na pożegnanie mężczyzna położył rękę na ramieniu Svanevit, która poczuła, że przepływa przez nią strumień dziwnej energii.
- Ale zanim zajdziesz tak daleko, wiele doświadczysz. Przywołaj wtedy cały hart swego ducha i wspieraj się amuletami, które dostałaś! Niestety, nie unikniesz łez.
- Dziękuję! Nie wiem, jak mogłabym się odwdzięczyć. - Już to zrobiłaś. A teraz wracaj!
Svanevit pobiegła drogą przez las. Teraz nie mogła już posuwać się za Radagaisem jak za przewodnikiem. Szybko zrozumiała, że będzie miała nie lada kłopot ze znalezieniem drogi między gęsto rosnącymi drzewami. Zatrzymała się, patrząc uważnie dookoła, i nagle w sporej odległości zauważyła w lesie jakąś postać. Przerażenie chwyciło ją za gardło, ale gdy rozpoznała sylwetkę, odetchnęła z ulgą. Książę Radagais. Było oczywiste, ze czekał na nią.
Podeszła do niego, zawstydzona, a on ostrym tonem zapytał:
- Jakim prawem mnie śledziłaś? A na dodatek podsłuchiwałaś!
- Skąd wiesz...?
- Szaman powiedział mi, że tuż przy szałasie stoi jakaś kobieta. Nie mógł to być nikt inny.
- Wiedziałeś więc cały czas...?
- Tak, ale poprosił mnie, żebym się nie zdradził, a potem poczekał na ciebie. Wiedział, że zechcesz z nim rozmawiać. Zresztą on też chciał się z tobą spotkać.
- On wie zadziwiająco dużo - powiedziała w zadumie Svanevit, gdy wracali do obozu.
- Tak. To prawdziwy mędrzec. Dlatego zasięgam u niego rady, gdy mam wątpliwości.
- A teraz masz?
- Teraz. I wcześniej. W moim zamku zdarzają się dziwne rzeczy. Svanevit, chciałbym wyrazić ci wdzięczność za uratowanie życia. Tak mi przykro, że zamiast ci podziękować, nakrzyczałem na ciebie.
- Nie szkodzi - odparła Svanevit. - To oczywiste, że martwiliście się o bezpieczeństwo Eufemii.
- To prawda. Martwiliśmy się. Muszę przyznać, że byłem okropnie zły na Barima o to, że przyszło mu do głowy ożenić się z tobą, podczas gdy miał do wyboru te wszystkie niebywale piękne siostry.
- Z wyjątkiem Eufemii. Wielkie dzięki za komplement
powiedziała z ironią.
- Co? Ja nie... - Radagais zmieszał się. - Przepraszam! To było bardzo niegrzeczne z mojej strony.
- Przyzwyczaiłam się do takiego traktowania.
- Miałem na myśli oczywiście twój miody wiek. Ale te raz pojąłem, że Barim postąpił bardzo rozsądnie. Nikt nie potrafi chronić małej Eufemii lepiej niż ty. Nie możesz
jednak zostawiać jej samej, tak jak wtedy, gdy napadli na nas rabusie. Teraz też. Bardzo się o nią niepokoję. To było wyraźnie widać. Radagais szedł przez las tak szybko, że Svanevit ledwie za nim nadążała. Nienawidziła tego sosnowego lasu. Nigdy wcześniej nie widziała ta, kich posępnych drzew. Wydawały się niemal żywe, gdy zagradzały drogę wędrowcom, którzy odważyli się wejść na zajmowane przez nie terytorium. Nawet światło księżyca nie łagodziło tego wrażenia.
W pewnej chwili Radagais zatrzymał się tak gwałtownie, że Svanevit wpadła na niego. Odwrócił się i chwycił ją za rękę.
- O co chodzi? - spytała. - Czy znów zrobiłam coś złego? Ale on tylko ścisnął jej ramię.
- Tego się nie spodziewałem - powiedział. - Czy młoda, dobrze wychowana dama powinna mieć takie mię, śnie?
To prawda, Svanevit przypominała sylwetką raczej młodego, sprawnego chłopaka, ale nie młodą szlachciankę, której na dodatek przyszło nosić tytuł księżniczki! Aż do tej chwili była dumna ze swych mięśni. Dopiero teraz gdy dotknął jej Radagais, uznała, że są bardzo niekobiece
Niekobiece? Co za bzdura! Przecież ona wcale nie chce być kobietą!
Radagais ruszył dalej, a Svanevit musiała prawie biegnąć aby za nim nadążyć.
- Czy możesz . mi coś wyjaśnić? - spytała zdyszana. Zauważył, że jest zmęczona, i nieco zwolnił.
- Co takiego?
- Myślałam o imionach. Radagais i Barim. Czy to obodryckie imiona?
- Właściwie nie. Obodryci wymieszali się z Gotami, Herulami i Wandalami i zarówno Barim, a także ja i twój ojciec nosimy imiona wywodzące się od nich. Imię Radagais nosiło kilku władców. Pierwszy z nich był królem Herulów i Wandalów, drugi Wizygotów, mimo iż wywodził się spośród Herulów. Svantibor, od którego wywodzi się imię twego ojca, był potomkiem Radagaisa Drugiego i pierwszym księciem na Pomorzu. Po nim, w różnym czasie, panowało wielu władców o imieniu Barnim. Ale pierwszy z nich zwal się Barim.
Svanevit skinęła głową.
- Uważam, że to brzmi ładniej niż Barnim.
Radagais spojrzał na Svanevit zdumiony. W świetle księżyca jego twarz wydawała się dziewczynie radosna.
- Nigdy nie słyszałem o pannie, która interesowałaby się takimi sprawami. Dziewczta z dobrych domów potrafią prowadzić konwersację, ale nie na takie tematy. Twój ojciec rzeczywiście wychował cię bardzo oryginalnie.
- Czy to źle?
- I tak, i nie. Ciekawie będzie obserwować, co z ciebie wyrośnie.
Będziesz miał możliwość ku temu, skoro będziemy mieszkać w tym samym zamku, pomyślała.
W tej właśnie chwili las ustąpił miejsca polanie. Radagais doszedł prosto do obozu. Jak mu się to udało? pomyślała z podziwem Svanevit.
- Nie, nie kładź się tam - poprosił Radagais, gdy Svanevit chciała wrócić na swoje posłanie. - Przenieś się bliżej Eufemii! My, mężczyźni, nie mażemy się do niej zanadto zbliżać, a w razie zagrożenia pokojówka jej nie obroni. To twoje zadanie.
- Jak zwykle, pomyślała gorzko dziewczyna.
Następnego popołudnia znaleźli się już blisko celu.
Svanevit była bardzo ciekawa, jak wygląda zamek braci Strelka. Nic dziwnego, miał stać się jej domem na wiele długich lat.
Okolica nie wydawała się szczególnie gościnna. Las sosnowy ciągnął się aż do zamku, a drzewa, wyższe niż domy, czarne i posępne, przypominały orszak żałobny. Na szczęście droga, wzdłuż której rosły, była równa. Bez trudu dało się na niej dostrzec ślady kół.
Eufemia znów siedziała w powozie. Teraz zajmowała się sukniami. Nie wiedziała, którą powinna włożyć, zwłaszcza że podczas tej męczącej podróży niektóre poplamiły się, a nawet podarły.
W każdym razie Eufemia twierdziła, że droga była nieznośnie męcząca. Svanevit nie narzekała, ale też ona nigdy nie martwiła się o postrzępione brzegi sukni albo o loki, które źle się układały.
Barim poprosił Svanevit, by włożyła suknię, bo, jak powiedział: "Nie trzeba ich niepotrzebnie drażnić, oni i tak prędzej czy później dostrzegą w tobie kobietę". Na pytanie dziewczyny, kim są ci "oni", Barim odpowiedział jedynie: "Ci, którzy mieszkają w zamku".
Svanevit zrozumiała, że nie dowie się od niego niczego więcej.
Jechali teraz przez równinę, a właściwie przez porośnięty gęstym lasem płaskowyż.
- Cały czas wyobrażałam sobie, że Strelka leży wysoko, na jakimś wzniesieniu czy grzbiecie górskim - powiedziała dziewczyna do Barima, który jechał obok niej.
- Nie, nie leży wysoko. Nasi przodkowie sądzili, że najlepiej jest ukryć się w lesie.
Svanevit zadrżała. Ten gęsty, ciemny las wcale jej się nie podobał.
Ledwie jednak to pomyślała, z zaskoczeniem dostrzegła, że ciemne sosny ustąpiły miejsca drzewom liściastym - starym dębom i jesionom.
- Park przy Strelce - rzucił wyjaśniające Barim.
Svanevit zwróciła uwagę na zagajnik, w którym wznosiła się jakaś kamienna budowla. Jeśli to zamek, to nie jest on imponujący, pomyślała. Szybko jednak zrozumiała, że owa budowla to kościół, wokół którego dostrzegła stare płyty nagrobne.
- Jesteście więc chrześcijanami - wymknęło się jej.
- To jest trochę skomplikowane - powiedział Barim, uśmiechając się z lekka. - Zabiorę cię któregoś dnia na cmentarz, a wtedy sama się przekonasz. Radagais mówił mi, że interesuje cię historia naszego rodu. Zrobiłaś na nim wrażenie.
- Na Radagaisie? - spytała z radością. - Nieźle! A już myślałam, że patrzy na mnie jak na jakieś paskudztwo, którego nie można się pozbyć.
- Dlaczego tak sądzisz? On rzeczywiście nie wie, jaka naprawdę jesteś, ale to już inna sprawa. A oto Strelka.
Svanevit gwałtownie zatrzymała konia. Poczuła, że opuszcza ją odwaga.
Przez dębowe gałęzie dostrzegła wielki zamek, zbudowany z kamiennych bloków. Główna wieża nosiła ślady walk. Była też druga, niższa wieża, długie skrzydło, zbudowane z tego, samego, pociemniałego ze starości kamienia i zwieńczona lukiem brama.
- Stary - powiedziała Svanevit.
Tak. Strelka to stary zamek. Wzniesiony w dwunastym wieku, zanim Obodryci zostali schrystianizowani.
Nad czym i nad kim właściwie sprawuje władzę książę Radagais? pomyślała przygnębiona dziewczyna. Nad tym ponurym zamkiem, ukrytym w dzikim lesie? W jaki sposób bracia zdobyli swój ogromny majątek? A może oni sami są rabusiami napadającymi na innych?
Chcę do domu, pomyślała i zaraz usłyszała, że Eufemia, zupełnie jakby odgadła jej myśli, wykrzykuje:
- Chcę do domu!
Svanevit podniosła głowę i spojrzała Barimowi prosto
w oczy.
- No i co powiesz? - zapytał.
- Już czuję duchy - odrzekła z lekkim uśmiechem. -W każdym razie przypuszczam, że tu mieszkają.
- Oby to były tylko duchy... - szepnął Barim do siebie, ale dziewczyna dosłyszała te słowa.
Nawet nie spytała, co to właściwie znaczy, bo kiedy chciała się dowiedzieć czegoś o zamku i jego mieszkańcach, bracia od razu zmieniali temat. Co tam, wkrótce zobaczy to na własne oczy!
Przez bramę i most zwodzony wybiegły dwa duże psy. Kręciły się wokół koni, merdając ogonami. Konie zdawały się być do nich przyzwyczajone. Barim zawołał jednego z nich. Pies natychmiast podbiegł i skoczył na niego.
- To mój pies - wyjaśnił Barim. - Ten drugi należy do Radagaisa.
- Czy mogę się z nim przywitać?
- Oczywiście. On atakuje tylko na moje polecenie.
Svanevit zeskoczyła z konia i kucnęła przed dużych rozmiarów zwierzęciem, nie znanej sobie rasy. Była to suczka, która zaraz z zaciekawieniem obwąchała Svanevit, wyciągającą z kieszeni kawałki chleba. Dziewczyna dala jeden psu i w ten sposób zawiązała się między nimi nić przyjaźni.
Barim patrzył na to mile zaskoczony.
- Brawo - powiedział. - Wiesz, jak zdobyć przywiązanie psa.
Svanevit uśmiechnęła się na te słowa, a kiedy usłyszała wrzask Eufemii, roześmiała się głośno. Starsza siostra wpadła niemal w histerię, kiedy drugi pies oparł przednie łapy na drzwiach powozu i z zaciekawieniem wsunął swój duży łeb do środka.
Na twarzy Radagaisa dało się zauważyć irytację. Ponieważ Eufemia nie przestawała krzyczeć, Svanevit przywołała psa i dala mu drugi kawałek chleba. Chleb był co prawda przeznaczony dla konia, ale dziewczyna uznała, że lepiej zyskać dzięki niemu nowych przyjaciół.
Radagais nie zwrócił Eufemii uwagi, ale pożalił się Barimowi:
- Teraz rozumiem, jak mądrze postąpiłeś, biorąc sobie tę młodszą. Powinieneś pozwolić jej jednak pozostać w chłopięcym ubraniu. Wtedy byłaby bezpieczniejsza.
- Odkryliby to bardzo szybko.
- Tak, ale uznaliby ją za mniejsze zagrożenie. Svanevit rozzłościła się.
- czym to mówicie nad moją głową, tak jakby mnie tu wcale nie było?
- Ach, o niczym takim - odparł Radagais.
Svanevit parsknęła.
- No tak, a na dodatek nie wydaje mi się, żeby ktoś nas tu z utęsknieniem oczekiwał.
Barim uśmiechnął się.
- Cóż, muszę przyznać, że grono witających nie jest duże.
Eufemia, która zdążyła się już uspokoić po spotkaniu z psem, zirytowała się znowu. Nie była przyzwyczajona do tego, by mężczyźni odwracali się do niej plecami i rozmawiali z innymi kobietami. Ale czy tę szaloną Svanevit w ogóle można nazwać kobietą? pomyślała z pogardą. Przypomniała sobie zaraz, jak to obudziwszy się pewnej nocy, zobaczyła siostrę smacznie śpiącą z głową na ramieniu przytulającego ją Barima.
Dlaczego Barim to zrobił? To przecież w niej, Eufemii, był zakochany! Cóż miał wspólnego ze Svanevit? Ożenił się z nią, to prawda, ale tylko dla zachowania pozorów. Chodziło mu przecież o to, aby Svanevit pilnowała swej delikatnej i wrażliwej siostry!
Eufemia poczuła się głęboko nieszczęśliwa. Miała ochotę krzyknąć: "Spójrzcie na mnie!", do mężczyzn, którzy zdawali się być bardziej zainteresowani dwoma okropnymi psami i dzieckiem niż nią. Przecież ona, Eufemia, jest najpiękniejsza na całym świecie! Wszyscy tak mówili, a ona rosła w przekonaniu, że wszystko jej się należy.
To było jej nieszczęściem; w rzeczywistości bowiem była ładniutką, ale całkiem zwyczajną dziewczyną.
Radagais dal znak, by wjeżdżać na most. Paziowie zadęli w rogi.
Svanevit czuła się przytłoczona, gdy przejeżdżali przez bramę. Stukanie końskich kopyt odbijało się od niej echem, a wszystko było takie wielkie. Wspaniała -jak się dziewczynie wydawało - posiadłość papy Svante była małą chatką w porównaniu z tym kamiennym kolosem. Wjechali na dziedziniec i Svanevit zakręciło się w głowie, gdy spojrzała w górę na czarne kamienne mury. Co najmniej cztery poziomy - policzyła.
Czuła, że traci odwagę. Zorientowała się, że ktoś ją obserwuje z wysokiego, wąskiego okna na wieży, choć ta osoba szybko zniknęła.
Na dziedziniec wyszli służący i zajęli się końmi. Ze zdumieniem patrzyli na Svanevit, która bez pomocy zeskoczyła z siodła i wesoło przywitała się z nimi, jakby byli równi urodzeniem. Uścisnęła każdemu rękę i przedstawiła się: "Svanevit. Milo mi cię poznać!" Zachowali mimo wszystko dystans. Trochę przestraszeni zerkali na księcia Barima, ale on tylko się uśmiechał. Książę Radagais z twarzą pozbawioną wszelkiego wyrazu pomagał wysiąść z powozu jakiejś niezwykle pięknej młodej kobiecie.
Mężczyźni z eskorty udali się w swoją stronę, a tymczasem Radagais i Barim wprowadzili swoje małżonki do przestronnej komnaty. Pod ścianami stały tu bogato rzeźbione lawy, wisiały najwyraźniej bardzo stare sztandary, było też kilka zbroi rycerskich. Na spotkanie przyjezdnych wyszła w towarzystwie młodzieńca dama z ciągle jeszcze pięknymi rysami twarzy.
Radagais dokonał prezentacji. Dama była jego macochą,
a młody mężczyzna przyrodnim bratem jego i Barima. Svanevit była zaskoczona. Nic o tym nie mówili! - Czy twój ojciec był żonaty trzy razy?
- Tak, to prawda. Varvara jest jego trzecią żoną, a Kazimir naszym młodszym bratem.
Kazimir nie odrywał oczu od Eufemii, ona zaś uśmiechała się do niego czarująco. Był przecież przystojnym młodzieńcem. Nieco zmanierowany, oceniła Svanevit.
Eufemio! Przestań patrzeć na niego tak uwodzicielsko! pomyślała z trwogą. Mamy za dużo kłopotów, żebyś jeszcze dala się kusić losowi!
Zaraz jednak Svanevit się uspokoiła. Znała przecież swoją siostrę. Ona nie umiała kochać. Ludzie tak bardzo uwielbiający samych siebie nie potrafią kochać innych.
Varvara zmarszczyła brwi, gdy Radagais przedstawił jej swoją małżonkę, a gdy ujrzała Svanevit, z trudem powstrzymała ironiczny uśmiech.
- Taka mała panna młoda, Barimie? Jakie to wzruszające! Uważaj na to dziecko!
Radagais odpowiedział za brata:
- Ta mała istota świetnie da sobie radę. Ale jej siostra, a moja żona, jest jak delikatny motylek, który potrzebuje najlepszej ochrony.
Jego macocha nic na to nie odpowiedziała. Było jednak oczywiste, że Eufemia powinna mieć się na baczności, w przeciwnym bowiem razie pozna smak prawdziwej nienawiści.
Svanevit zrozumiała to od razu. Ale dlaczego? pomyślała. To oczywiste, że Eufemia przewyższa urodą inne kobiety, ale Varvara nie powinna chyba traktować jej jak rywalki?
- Pani pasierbowie niewiele nam opowiadali o... zamku Strelka. Czy pani mąż jeszcze żyje? - spytała Svanevit.
- Ojciec Kazimira? Nie, umarł gwałtowną śmiercią. Jak większość mieszkańców zamku.
Kuszące było spytać: jak to?", ale Svanevit nie uczyniła tego. Cóż, Barim będzie miał jej teraz sporo do wyjaśnienia! Nareszcie wyjdzie na jaw cala prawda o stosunkach panujących w rodzinie Strelka.
Póki co, Svanevit znała jedynie małą część.
Svanevit ulokowano w jednym z pokoi w dużej wieży, na drugim piętrze, od strony parku. Okno, w którym ujrzała znikający cień, znajdowało się w mniejszej wieży.
Radagais oznajmił, iż życzy sobie widzieć wszystkich przy obiedzie, aby móc przedstawić nowych członków rodziny. Wtedy dowiem się więcej, pomyślała dziewczyna.
Pokój był przyjemnie urządzony, ale trochę chłodny. To przez te wilgotne mury ukryte pod wzorzystymi gobelinami. Łoże z baldachimem okazało się prawdziwym łożem małżeńskim i to nie podobało się Svanevit. Na podłodze leżały duże skóry. Była tu też ogromna szafa, którą z pewnością składano w pokoju. Wniesienie jej w całości na górę po schodach i przez drzwi byłoby niemożliwe.
Tak, Svanevit miała w swym pokoju wszystko, czego potrzebowała, ale ponieważ ubrania jej zwilgotniały, a ona sama marzła, rozpaliła ogień w kominku. Uznała, że może zrobić to sama. Potem zaczęła się rozpakowywać. Rozwiesiła mokre ubrania, aby wyschły, i ułożyła wszystko tak, jak chciała. Potem przebrała się do obiadu.
Dopiero teraz Svanevit zobaczyła, co też mama włożyła jej do tych dużych skrzyń. Skrzywiła się na widok koszuli nocnej. Co mama sobie właściwie myślała? Gdy dziewczyna tak stała, trzymając koszulę w rękach, ktoś zapukał do drzwi. Zawołała: "Proszę wejść!"
Był to Barim. Przyszedł, żeby zobaczyć, czy Svanevit ma się dobrze. Od razu wytknął jej dwa błędy, które popełniła.
- Po pierwsze: nie musisz sama rozpalać ognia. Mamy do tego służbę.
- Tak, ale ja jestem przyzwyczajona do...
- Wiem, ale są pewne granice samodzielności. Odbierasz ludziom zajęcie, nie rozumiesz? Po drugie, nie powinnaś każdemu wołać radośnie: "Proszę wejść!". Musisz mieć drzwi zamknięte. Widzisz w nich tę małą dziurkę? Zawsze sprawdź, kto idzie!
- No tak, ale to byłeś tylko ty!
- Tego przecież nie mogłaś wiedzieć. Nie zapytałaś. A zresztą... czy ja jestem "tylko"?
- Och, przecież wiesz, co mam na myśli. To tak naprawdę pewien rodzaj komplementu.
- Aha! A więc dziękuję! Widzisz te drugie drzwi? Są zamknięte, ale prowadzą do pokoju Eufemii.
- Przecież nie wejdę tam ot tak!
- Oczywiście, że nie. Ale gdy usłyszysz, że Eufemia jest w potrzebie... Nie, to nie tak. Mogłabyś to źle zrozumieć. - Jak to?
- Nie przejmuj się tym! Damy jej mały dzwonek. Jeśli będzie potrzebować twojej pomocy, zadzwoni, a wtedy wejdziesz do niej. Klucz do jej pokoju leży w tej szufladzie.
- Rozumiem. A te drzwi tam? - Svanevit wskazała drzwi po drugiej stronie.
- Prowadzą do mojego pokoju. Nie bój się. Nigdy tego nie nadużyję. Ale gdy będziesz potrzebować mojej pomocy, zawołaj mnie, a ja na pewno usłyszę. Albo wejdź do mnie! Tak po prostu, bez wahania.
Teraz Svanevit zdecydowała się.
- Posłuchaj, Barimie. Czas skończyć z tajemnicami. Cóż tak niebezpiecznego jest w tym zamku?
Barim zawahał się, po czym wciągnął powietrze tak głęboko i ciężko, że zabrzmiało to jak westchnienie. Przysiadł na krześle i poprosił ją, aby usiadła na łóżku.
- Jest tu, w Strelce, kilku chorych. Z biegiem lat zebrało się parę osób, które w ogóle nie oglądają światła słonecznego. Nie wiem, od czego mam zacząć...
- Możesz zacząć na przykład od wyjaśnienia, dlaczego nigdy nie chcieliście opowiedzieć nam, to znaczy mnie i Eufemii, o zamku.
- Nie chcieliśmy was wystraszyć. Baliśmy się, że nie zechcecie przyjechać tu z nami.
- Ale teraz jesteśmy tutaj, i to na stałe. Mów dalej!
- Władcy Strelki zawsze byli twardzi i okrutni. Także nasz ojciec. To prawda, co opowiadają ludzie. W bestialski sposób pozbył się swej pierwszej żony, aby móc ożenić się z moją matką. Gdy byliśmy dziećmi, stosunki między mną a Radagaisem układały się źle. Ale trzeba go zrozumieć.
- Tak, rozumiem - mruknęła Svanevit.
- Ale potem wszystko się zmieniło. Moja matka również zmarła. Mówi się, że została otruta, ale nikt nie jest w stanie tego udowodnić. Tuż po tej tragedii nasz ojciec ożenił się z Varvarą... Wtedy ja i Radagais zbliżyliśmy się do siebie. On stal się dla mnie wspaniałym starszym bratem. Opiekował się mną na wiele sposobów. Całkiem
- oczywiste było, że zabrał mnie ze sobą, gdy został zaproszony na przyjęcie do twego ojca. Zresztą ja też dostałem od niego zaproszenie.
- A wasz młodszy brat, Kazimir?
- Jego także zaproszono, ale nie chcieliśmy go zabrać, więc nic mu nie powiedzieliśmy. Zresztą on ma zaledwie dziewiętnaście lat.
- Rozumiem, że wszystko to może być przyczyną intryg na zamku, ale nie widzę w tym niczego niebezpiecznego. Nie widzę, ponieważ ty i Radagais żyjecie jak cywilizowani ludzie. W każdym razie ty.
- Och, nie usłyszałaś jeszcze nawet polowy! Najgorsze jest to, że nie wiemy, skąd pochodzi całe to zło.
- To brzmi strasznie - powiedziała Svanevit i spojrzała na Barima z udawaną powagą. - Może macie tu jednak jakiegoś ducha?
- Czasami tak właśnie się nam wydaje - odparł Barim, który wcale nie miał ochoty żartować. Wyjął z kieszeni kawałek papieru.
- Możesz popatrzeć sobie - zaproponował. - Narysowałem dla ciebie tablicę genealogiczną naszego rodu, abyś mogła lepiej się zorientować. Na zamku mieszka jedenastu członków rodziny. Z tobą i Eufemią trzynastu. Mam nadzieję, że liczba trzynaście cię nie przeraża?
- Ależ skąd! Nie jestem ani trochę przesądna. Mam nadzieję. Odpukać!
Barim uśmiechnął się. Svanevit wzięła od niego kartkę i rzuciła na nią okiem.
- Ojej! Ale dużo imion! Ale pomyliłeś się. Na zamku mieszka dwanaście osób, pomijając mnie i Eufemię.
- - Pokaż! Rzeczywiście. Zawsze zapominam o kuzynie Witzlavie, ale on jest niemal stworzony do tego, aby o nim zapomnieć.
Dłużej nie mogli rozmawiać, ponieważ właśnie zabrzmiał z dołu gong.
Barim wstał.
- Obiad. Wyglądasz wspaniale. Chodź, zejdziemy razem!
Wyglądam wspaniale? Svanevit nie mogła znieść tej ciemnozielonej ciasnej sukni, oczywiście odziedziczonej po którejś z sióstr. Suknia miała tak długie falbanki przy rękawach, że pewnie dałoby się nimi zmieść ze stołu i naczynia, i potrawy. Matka prosiła Svanevit, aby zakładała tę suknię przy okazji większych uroczystości. Dziewczyna uznała, że taką właśnie uroczystością jest powitalny obiad. Wsunęła we włosy grzebień, ale nie upięła ich wysoko. Uważała, że włosy same ułożą się tak, jak zechcą. Nawet nie przeglądając się w lustrze - nie miała tego w zwyczaju - podążyła za Barimem.
Na schodach powiedziała cicho do męża:
- Właściwie to nie wyglądasz tak źle...
- Dziękuję - odrzekł ze śmiechem. - Dopiero teraz doszłaś do tego wniosku?
- Cóż, wiesz przecież, że byłam do ciebie niechętnie nastawiona. Nie miałam najmniejszej ochoty zostać czyjąś żoną. Chciałam się bawić, uczestniczyć w polowaniach i innych męskich zajęciach. Twoje oświadczyny spadły na mnie tak nieoczekiwanie.
- Rozumiem to. Ale teraz już się przyzwyczaiłaś do nowej sytuacji?
Svanevit wykrzywiła buzię w dziecinnym grymasie.
- Trochę. Ale nie do tego, że jestem mężatką! Przyzwyczaiłam się do ciebie. Ale to chyba dobry początek?
- Niezaprzeczalnie - powiedział zniechęcony, po czym westchnął głęboko. - Przygotuj się, Svanevit. Czeka cię próba ognia!
W drzwiach jadalni stało kilku służących. Svanevit śmiało weszła do środka i zatrzymała się, gdy poczuła na sobie przeszywające spojrzenia obecnych. Cztery nie znane jej dotąd kobiety - dwie starsze, dwie młodsze. Był też jakiś młokos, który przez chwilę gapił się na nią z szyderczym uśmiechem, a potem odwrócił wzrok z demonstracyjną obojętnością. Svanevit dostrzegła też Varvarę i jej syna, Kazimira, a także Radagaisa. Eufernia się spóźniała, podobno chciała najpierw wziąć kąpiel.
- O Boże! A ja zapomniałam o kąpieli! - szepnęła Svanevit do Barima.
- Bo zająłem ci czas - uspokoił ją. Był na tyle rycerski, że nie dodał, iż ubrała się jeszcze przed jego przyjściem. - Poza tym kąpałaś się wczoraj pod wodospadem.
- Widziałeś to? - spytała wystraszona.
- Oczywiście! Wszyscy widzieliśmy, ale nie przejmuj się. Jesteś jeszcze dzieckiem. Żadnych poruszających kształtów.
Svanevit miała ochotę brzydko zakląć, ale jakoś zdołała się opanować. Została przedstawiona i dowiedziała się, kim są poszczególni członkowie rodu Strelka. Dama w średnim wieku z wyłupiastymi oczami i przywiędłą twarzą - Metchilda - była ciotką Radagaisa i Barima, wdową po najstarszym bracie ojca, Zygmuncie Drugim. Była bezdzietna, ale królowała przy jednym z końców stołu razem z księżną wdową. Druga, nieco starsza dama - Alexandrina - była siostrą ojca. Miała czarne jak węgiel oczy i niegdyś kruczoczarne, teraz lekko przyprószone siwizną włosy. Wyglądała demonicznie. Dwie młode panienki były jej córkami, a tym samym kuzynkami Radagaisa i Barima. Jedna z nich, Xenia, wpatrywała się zjadliwie w Svanevit. Druga, Sofia, była tak blada i chuda, że Svanevit podejrzewała, iż jest chora. Młody mężczyzna był ich bratem. Okazało się, że jest to Witzlay. Svanevit pomyślała, że nie chciałaby zostać z nim sama w domu. Jego ciemne oczy bez przerwy błądziły po sali. To ten, o którym Barim "zapomniał". Tak, z pewnością nie było trudno o nim zapomnieć.
Matka całej tej trójki również była wdową. Wszyscy oni mieli coś wspólnego: przyglądali się bacznie Svanevit, i to najwyraźniej z pogardą. Nic nie znaczyła w ich oczach. Księżna wdowa Metchilda z wyłupiastymi oczami wydawała się życzliwiej nastawiona. W każdym razie nie przyglądała się tak nieprzyjaźnie Svanevit. Właściwie jej twarz pozostała niewzruszona.
Nie, to było zbyt skomplikowane. Svanevit została przedstawiona zbyt wielu osobom jednocześnie. Dziewczyna próbowała zerknąć ukradkiem na trzymaną w kieszeni kartkę z drzewem genealogicznym, które wyrysował dla niej Barim, ale to jej się nie udało.
Zresztą: dwanaście osób na zamku? To się nie zgadzało. Nie było ich tutaj aż tylu. Świeżo przyszła Eufemia. Świeżo wykąpana, zarumieniona, ubrana w anielski błękit, uczyniła prawdziwie efektowne wejście. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem do wszystkich obecnych osób. Svanevit widziała, że siedzące przy stole kobiety wprost przeszywają jej siostrę pełnym nienawiści spojrzeniem. Dwaj młodzieńcy, Kazimir i jego kuzyn Witzlav z rozbieganym wzrokiem, wpatrywali się w Eufemię z otwartymi ustami. Kazimir wprawdzie widział ją już wcześniej, ale nie tak wystrojoną. Eufemia pozwoliła im się podziwiać, natomiast kobietom nie poświęciła ani jednego spojrzenia.
Radagais poprosił wszystkich, aby usiedli. Trzy krzesła pozostały puste.
- Gdzie jest Bertha i jej dzieci? - spytał.
- Nie chcieli zejść - wyjaśniła jego ciotka Alexandrina. - To ma być przecież uroczystość, nieprawdaż? Radagais, nie odpowiadając na pytanie, rzekł:
- Cóż, jak wiecie, Barim i ja ożeniliśmy się. Był już najwyższy czas ku temu, żeby wprowadzić trochę świeżej krwi do naszego rodu. Svanevit zdziwiła się, dlaczego położył nacisk właśnie na te słowa.
Radagais mówił dalej:
- Proszę was o to, abyście życzliwie przyjęli te dwie młode panny i zrobili, co w waszej mocy, aby dobrze czuły się w Strelce.
Zapanowała głęboka cisza. Pierwsza odezwała się czarnooka Alexandrina, która, gdy chciała, miała naprawdę ostry glos:
- Czy rzeczywiście powinniśmy poważnie potraktować twoją małą pannę młodą, Barimie?
- Svanevit jest starsza, niż na to wygląda - odparł Barim. - I nie jest głupia, jeśli tak się wam wydaje. Zresztą przez kilka najbliższych lat nie mam zamiaru wykorzystywać moich mężowskich praw.
Svanevit ucieszyły te słowa; obiecywały jej zarówno bezpieczeństwo, jak i swobodę.
Alexandrina nie zadowoliła się odpowiedzią Barima.
- Skąd ten pośpiech? - spytała z ironią. - Czemu nie mogłeś poczekać jeszcze kilka lat, zamiast zawierać małżeństwo tak pochopnie?
- Wtedy Svanevit mogłaby już nie być wolna. - Są przecież inne!
- Nie dla mnie - odrzekł Barim szybko. Trochę za szybko, pomyślała Svanevit.
Jednakże kobieta, której dotyczyły słowa Barima, nawet nie zwróciła na nie uwagi. Zerkała to na Kazimira, to na Witzlava, flirtując z nimi wzrokiem.
Do rozmowy wtrąciła się Svanevit. Zapominając, gdzie właściwie się znajduje, rzuciła bez namysłu:
- Wiemy przecież, że nie należy łączyć na przykład zwierząt domowych, które są zbyt blisko spokrewnione. Pewnie dotyczy to też ludzi, więc Radagais ma całkowitą słuszność, mówiąc o "świeżej krwi".
Barim omal nie zakrztusił się jedzeniem, słysząc te słowa.
- Svanevit ma przejąć majątek po ojcu, stąd obeznana jest z prowadzeniem gospodarstwa - wyjaśnił pospiesznie. Alexandrina spojrzała na niego chłodno.
- Córka ma przejąć majątek?
- Pan Svante nie ma synów. Możliwe, że Svanevit i ja przeniesiemy się tam, gdy pan Svante... gdy nadejdzie odpowiedni czas.
- Ach, tak? - rzuciła Varvara, spoglądając na swego syna Kazimira. - Czy to znaczy, że w przyszłości zrezygnujesz ze swoich praw do tutejszego tronu?
Być może tak. Ale mówienie o tronie w naszym rodzie jest chyba trochę na wyrost? Cóż więcej oprócz lasów jest w naszym posiadaniu? No, jeszcze oprócz górnictwa na małą skalę.
- Na małą skalę? - oburzyła się Metchilda. - Wiesz doskonale, dlaczego tak dobrze ci się powodzi!
No, teraz pomyślała Svanevit. Zaraz wyjaśni się, skąd pomyślała ich bogactwo.
Niestety, nic więcej na ten temat nie usłyszała. Spojrzała na siostrę, która usiłowała poróżnić obu młodych mężczyzn, Kazimira i Witzlava, wyraźnie zainteresowanych jej osobą.
- A ty, Radagaisie? - spytała gruba Metchilda z wyłupiastymi. oczami. - Sądzisz, że zachowasz tego motylka dla siebie? Wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że zechce skakać z kwiatka na kwiatek!
Radagais tylko zacisnął usta. Odpowiedział za niego Barim:
- Eufemia i Svanevit pochodzą z szanowanego domu, dostały najlepsze wychowanie.
Radagais wybuchnął:
- To, że Eufemia jest pięknością, jakich mało, nie jest chyba wadą?
- To nieprawda - wtrąciła Svanevit, odwracając się do pozostałych osób siedzących przy stole. - Wszystkie moje siostry są równie piękne.
- Wcale nie są! - przerwała jej wzburzona Eufemia. -Wszyscy mówią, że ja...
Umilkła, pąsowa na twarzy, i spuściła głowę. Dwie siostry, Xenia i Sofia, chichotały pogardliwie, a ich matka wydawała się zgadzać z nimi.
Eufemio, czy ty nie rozumiesz, że w ten sposób jeszcze bardziej się narażasz? pomyślała Svanevit. Zamiast mi pomóc, spychasz na mnie całą odpowiedzialność.
Gdy obiad szczęśliwie dobiegł końca, Svanevit udała się do swego pokoju i wyciągnęła kartkę z drzewem genealogicznym narysowanym przez Barima. Było ono całkiem zrozumiale, ale aby lepiej orientować się w tym, kto jest kim w rodzinie, Svanevit scharakteryzowała jej członków na swój sposób, dopisując tu i ówdzie własny niekiedy złośliwy komentarz.
- Ile tu związków kazirodczych! - powiedziała głośno, siedząc na łóżku. - Coś podobnego nie miało miejsca nawet wśród psów mojego ojca!
- Tak, to prawda - powiedział Barim, wchodząc do pokoju.
Svanevit podskoczyła.
- Nie słyszałam, jak pukałeś.
- Bo nie pukałem. Czy nie prosiłem cię, abyś zamykała drzwi? A teraz są szeroko otwarte!
- Tak, ale ja nie zwykłam mieć tajemnic.
Barim przesunął ją na brzeg łóżka, a sam usiadł obok niej, nie puszczając jej ramion.
- To nie kwestia tajemnic, Svanevit. Zapraszanie do pokoju przypadkowych osób może być śmiertelnie niebezpieczne.
- Ale ci, którzy byli na obiedzie, nie są chyba groźni?
- Tak sądzisz? Musisz jednak pamiętać, że oni mają zaufanych służących, którzy spełniają wszystkie ich polecenia. Poza tym, jak wiesz, nie wszyscy tam byli.
Svanevit ponownie spojrzała na kartkę.
- Ta Bertha i jej dzieci... Co to za ludzie? Widzę, że zarówno ona, jak i jej dzieci pochodzą ze związków pozamałżeńskich. Ale ona nie jest ze Strelków? Dlaczego mieszka tutaj?
Barim westchnął.
- Bertha i jej dzieci są czystszej krwi Strelkami niż ja. Ona sama pochodzi z malej leśnej osady, z której moi przodkowie zawsze wybierali sobie utrzymanki. Widzisz przecież, że jej ojciec pochodził ze Strelków. Podobnie jak ojciec jej dzieci, Ariberta i Elisy. Ojciec jej matki to również członek naszego rodu...
- Ależ to okropne kazirodztwo!
- Tak, niestety. Ale spytałaś, dlaczego mieszkają na zamku. To właściwie moja matka nalegała na to. Szkoda jej było Berthy i jej dzieci, ponieważ w wiosce gardzono nimi. Tutaj są bardziej bezpieczni.
- To miłe ze strony twojej mamy. Ale ludzie ze wsi musieli być przyzwyczajeni do tego, że władcy z zamku brali sobie ich młode dziewczęta?
- Tak, ale w przypadku dzieci Berthy ich szaleństwa dały fatalne skutki.
- Ach! - powiedziała Svanevit cicho. - To dlatego twoja ciotka mówiła coś o tym, że to ma być uroczystość, więc oni nie przyjdą?
- Tak, właśnie dlatego.
Svanevit przez chwilę milczała, zamyślona, po czym oznajmiła:
- Barimie, żywię wielki szacunek dla twojej matki. Musiała być dobrym człowiekiem.
- To prawda, ale nie pamiętam jej zbyt dobrze. Miałem zaledwie trzy lata, gdy umarła. Bertha i jej dzieci nadal tu mieszkają, ale...
- Ale co?
- Nie wiemy tego na pewno - odparł Barim ze smutkiem - ale od czasu do czasu podejrzewamy, że to ktoś z nich stoi za całym tym złem, które dzieje się na zamku.
- Tak sądzisz? To prawda, że mieszkanie tutaj nie jest szczególnie dobre dla zdrowia. Tak wiele niewyjaśnionych przypadków śmiertelnych... Barimie, na tablicy nie ma pierwszej żony Radagaisa!
- Rzeczywiście, zabrakło mi miejsca. Poza tym to małżeństwo bardzo krótko trwało, więc może tak zostać.
Żaden człowiek nie powinien "tak zostać" - zaprotestowała Svanevit. - A co się tyczy tego, co jeszcze chciałabym o niej wiedzieć, czy mogę spróbować zgadnąć? - Proszę bardzo.
- Czy spodziewała się dziecka?
Barim patrzył na Svanevit przez dłuższą chwilę.
- Jesteś niezwykle bystra jak na trzynastolatkę. Tak, zgadza się, spodziewała się dziecka.
Svanevit z zadowoleniem skinęła głową.
- Tak też myślałam. Poza tym nie mam już trzynastu lat. Wczoraj skończyłam czternaście.
Barim był zaskoczony.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? Powinniśmy byli uczcić ten dzień!
- W lesie? Uczciłam go zresztą tą kąpielą pod wodospadem, co mi zresztą wypomniałeś.
Barim wstał.
- Muszę znaleźć jakiś prezent urodzinowy dla ciebie. A teraz najlepiej będzie, jak pójdziesz do łóżka. Dobranoc! I... zamknij porządnie drzwi!
Za oknem pociemniało. Zajęta. rozmową z Barimem Svanevit dopiero teraz dostrzegła, że zapadła noc. Weszła służąca, by zapalić świece. Gdy Svanevit została sama, poczuła dziwny niepokój. Wydawało jej się, że mury zamku pochylają się ku niej, jakby chciały ją udusić.
Wtedy rozległo się ciche pukanie do drzwi.
Tym razem Svanevit zerknęła przez małą dziurkę w drzwiach, choć oczywiście zapomniała zamknąć je za służącą, tak że nie miało to większego sensu.
Pukała Eufemia, która stała, drżąca, w zimnym korytarzu. Svanevit natychmiast ją wpuściła.
Starsza siostra chwyciła Svanevit za rękę i pociągnęła w stronę okna, szepcząc histerycznie:
- Musisz mi pomóc, Svanevit! On jest teraz na dole, ale mówił, że przyjdzie do mojego pokoju, gdy już znajdziemy się na zamku.
Svanevit rozzłościła się.
- Z tym musisz sobie sama poradzić, Eufemio.
- Ale ja nie dam rady, nie chcę. Wiem, co on chce zrobić, i nie zgadzam się na to! Powiedział, że zaczeka, aż przyjedziemy, więc ominęło mnie to w lesie, przy tych wszystkich mężczyznach, ale teraz on nie chce dłużej czekać, już ja to wiem. Czy nie mogłabym spać u ciebie tej nocy? Nie dam rady...
- Weź się w garść - powiedziała ostro Svanevit. - Rozumiesz chyba, że musisz. Jesteś przecież jego żoną!
- Nie prosiłam o to. To ja powinnam dostać Barima. On jest dużo...
Svanevit potrząsnęła nią.
- Zachowuj się przyzwoicie. Nie możesz mieć w życiu wszystkiego, czego chcesz, tylko dlatego, że jesteś słodka i bezradna. Słuchaj teraz i nie histeryzuj!
Eufemia spojrzała na nią oczami pełnymi łez.
- Ale ty niczego nie rozumiesz. Jesteś jeszcze dzieckiem!
- O niektórych sprawach wiem z pewnością więcej niż ty. Posłuchaj wreszcie przez chwilę! Widzę, że dziś nie będziesz do tego zdolna, choć Radagais sobie nie zasłużył na takie traktowanie.
- Radagais? Nie sądzisz, że to raczej ja sobie na to nie zasłużyłam?
- Nie, nie sądzę. Idź do niego i poproś, by pozwolił ci odpocząć tego wieczora. Wytłumacz, że jesteś zmęczona po podróży i powitalnym obiedzie. Jutro jakoś to wszystko sobie przemyślisz i nabierzesz odwagi.
Eufemia rozchmurzyła się.
- O, tak! Do jutrzejszego wieczora jest jeszcze dużo czasu. Jakaś ty mądra, Svanevit! Nigdy bym nie przypuszczała. Ale ja boję się rozmawiać z nim na ten temat. Czy nie mogłabyś tego zrobić za mnie?
- No wiesz? Są przecież jakieś granice!
Stało się jednak tak, że Eufemia w końcu ubłagała Svanevit, aby porozmawiała z Radagaisem. Uspokoiła się nieco, ale gdy Svanevit chciała pokazać jej tablicę genealogiczną, nie wykazała żadnego zainteresowania. No, może tylko tym, że dostrzegła tam własne imię. Obojętnie odłożyła kartkę.
Potem dziewczęta usiadły na łóżku i rozmawiały o swoim nowym życiu i o swoich mężach, których jeszcze dobrze nie poznały. W każdym razie Eufemii to się nie udało.
- Powiem ci coś. Radagais wcale nie jest taki zły - pocieszała siostrę Svanevit. - Przekonałam się o tym pewnej nocy.
- Co? Chodziłaś gdzieś nocą z moim mężem? Co robiliście?
- Nic takiego. Tylko coś sprawdzaliśmy.
- Ach, tak! A innej nocy leżałaś w ramionach Barima! Nie masz do tego prawa!
- Ależ mam. Przecież Barim jest moim mężem! Zepchnęłaś mnie z posiania, a na dodatek ściągnęłaś cale nakrycie. Oczywiście przez sen, więc nie mam o to pretensji. Zresztą u Barima spało mi się naprawdę dobrze - dodała, uśmiechając się szeroko.
Eufemia spojrzała na nią z niechęcią.
Svanevit ciągnęła dalej:
- Radagais jest o wiele milszy, niż sądzisz. I na pewno jest bardzo owłosiony.
- Owłosiony? - pisnęła Eufemia cienkim głosem. - Co masz na myśli?
- Wielu mężczyzn jest owłosionych. Na piersi i... w kilku innych miejscach.
Eufemia nie kryla oburzenia.
- Mówisz to tylko po to, żeby mnie denerwować.
- Nie, po prostu ci, którzy mają bardzo ciemne włosy, często są owłosieni. Przecież widziałaś, jak mocny za-tost ma Radagais, gdy się nie goli.
Eufemia słuchała siostry z niesmakiem. Minę miała taką, jakby zjadła coś obrzydliwego. Nagle poruszyła się niespokojnie i szepnęła:
- Och, właśnie słyszę go na schodach! Wyjdź mu na spotkanie, Svanevit! Pamiętaj, co mu masz powiedzieć! Och, którędy mam teraz iść? Nie chcę go spotkać...
Svanevit przyniosła klucz i otworzyła drzwi do pokoju Eufemii.
- Zostań ze mną w nocy, Svanevit. Tak się boję! Jego i całego tego posępnego zamku.
- Nie, tego nie zrobię. Pospiesz się teraz i dobrze zamknij drzwi.
- Tak. Do jego pokoju.
- Nie, on nie przyjdzie, zapewniam cię. Zamknij drzwi na korytarz! - przykazała Svanevit.
Nareszcie pozbyła się tej swojej przewrażliwionej siostry! Wyprostowała się i nabrała powietrza, po czym wyszła na ciemny, przejmujący grozą korytarz, słabo oświetlony rzadko rozmieszczonymi pochodniami. Nieprzyjemne wrażenie potęgowało jeszcze wycie wiatru dochodzące zza zamkniętych drzwi pomieszczenia, w którym Svanevit jeszcze nie była.
Na szczycie schodów ujrzała Radagaisa. Wybiegła mu na spotkanie.
- Ależ Svanevit, jeszcze nie poszłaś do łóżka? Czy nie jest już trochę za późno dla młodych dziewcząt?
- Zaraz się położę. Chciałam ci tylko przekazać prośbę Eufemia. Ona jest tak strasznie zmęczona, że szumi jej w głowie, więc pyta, czy mogłaby dziś wieczorem wcześniej położyć się spać. Zresztą już się położyła i pewnie zasnęła.
Svanevit czuła się strasznie, kiedy tak stała przed Radagaisem i kłamała mu w oczy. Eufemia jest okropna, pomyślała. Przecież on nie zasłużył sobie na takie traktowanie!
Radagais w milczeniu patrzył przez okno.
Svanevit mówiła dalej:
- Eufemia przyrzekła, że jutro wieczorem będzie w dobrej formie i z radością dotrzyma ci towarzystwa. Radagais odwrócił twarz w stronę Svanevit.
- Tak powiedziała? - spytał z powątpiewaniem.
- Z ręką na sercu: tak. Możesz mi wierzyć.
Zrobisz to Eufemio, albo cię uduszę! pomyślała Svanevit. Nie możesz być dla niego taka okrutna!
W półmroku twarz Radagaisa wydawała się łagodniejsza. Zniknęło z niej to, co wydawało się ciemne, mroczne i groźne. Jak mogłam uważać go za dzikusa i brutala? pomyślała zdziwiona Svanevit. Czy to nie jest tak, że zło panujące na zamku i w rodzie Strelków zmusiły go do bycia twardym? Ona sama nie dostrzegała w nim tej ciemnej strony, o której tyle mówili inni.
Radagais poddał się.
- Oczywiście, że Eufemia powinna się dziś wyspać. Doskonale rozumiem, że jest zmęczona. A teraz idź do swojego pokoju, Svanevit. Jutro z pewnością Barim oprowadzi cię po zamku. Jeśli nie będzie miał czasu, ja to zrobię. Z przyjemnością.
Svanevit uścisnęła lekko dłoń Radagaisa z uczuciem że rozumieją się wzajemnie.
- Dziękuję! - powiedziała tylko.
Svanevit, śmiertelnie zmęczona, szybko zasnęła. Jaki, to cudowne móc wślizgnąć się do szerokiego, wygodne go łóżka po tylu nocach spędzonych na korzeniach drzew i szyszkach.
Zapadła w tak głęboki sen, że nie zdawała sobie sprawy z tego, co działo się wokół niej. Nie widziała tez, ż do jej dobrze zamkniętej sypialni ktoś wszedł i patrzy na nią, oświetloną promieniami księżyca, które wpadały przez wysokie, wąskie okno. Oczy tej istoty przepełnione były głęboką pogardą.
"To tyłku dziecko. Głupie, małe i niegroźne dziecko Nie warto używać przeciw niej siły i czynić niepotrzebnego hałasu. Zagrożenie stanowi ta druga. Ale do niej ni pójdę. Jeszcze nie teraz. Nie mogę uderzyć zbyt mocze śnie, bo wzbudziłoby to podejrzenia. Ale później... Gd nadejdzie odpowiedni czas!"
Stworzenie odwróciło się, gobeliny lekko się poruszyły i pokój znów był pusty.
Svanevit spała smacznie dalej.
Może to amulety szamana uratowały ją tej nocy A może to, że była jeszcze dzieckiem?
Następnego dnia ani Radagais, ani Barim nie mieli czasu, by oprowadzić Svanevit po zamku, więc dziewczyna postanowiła zwiedzić go na własną rękę. Uznała jednak, że aby poznać wnętrze zamku, musi mieć przewodnika. Postanowiła zatem obejrzeć gospodarstwo. Na tym akurat się znała.
Wstąpiła do Eufemii, ale właśnie była tam pokojówka, która ubierała swoją panią. To z pewnością długo potrwa, pomyślała Svanevit. Idąc korytarzem, zobaczyła drzwi, zza których wczoraj wieczorem słyszała wycie wiatru. Nie mogąc opanować ciekawości, otworzyła je i cofnęła się, przestraszona. Zaraz jednak znów nabrała odwagi, zrobiła krok do przodu i ujrzała za drzwiami strome, kręte schody. Ojej! Można dostać zawrotu głowy! Schody prowadziły kilka pięter w dół, aż do piwnicy, jak się wydawało, a wyjący wiatr sprawiał wrażenie sztormu szalejącego nad morzem.
Svanevit zrozumiała, że znalazła się w wieży, którą widziała wczoraj z zewnątrz. Wychyliła się ostrożnie i spojrzała w górę. Tak, schody prowadziły na jeszcze jedno piętro, a nawet wyżej, przypuszczalnie do włazu na dachu.
Svanevit ostrożnie zamknęła drzwi, rozkoszując się ciszą panującą na korytarzu. Zeszła głównymi schodami i znalazła się na dziedzińcu zamku. Powietrze było chłodne. Jesień zbliżała się wielkimi krokami. Jak długo właściwie tutaj jechali? Ile dni? Próbowała policzyć, ale uznała jedynie, że było ich wiele. Mogliby poruszać się znacznie szybciej, gdyby nie powóz, który zdawał się napotykać wszystkie możliwe na drodze przeszkody.
Tak daleko od domu! Nowe, nieznane życie! Svanevit jednak to nie przerażało. Cieszyła się, że ma nowych przyjaciół: Radagaisa, Barima i wszystkich ludzi, którzy jechali z nimi. Został z nią także Enok. Nie chciała, by poświęcał jej zbyt wiele czasu. Chciała, by ży własnym życiem, ale powinien mieć oczy szeroko otwarte na to, co dzieje się wokół niego. Svanevit przyrzekła, że w razie kłopotów zwróci się do niego. Enokowi odpowiadała taka umowa.
Bardziej martwił się o "panienkę Eufemię", jak nadal ją nazywał. Ona była delikatniejsza niż Svanevit, mogło być jej trudniej. Przykazał pokojówce, by czuwała nad swą panią.
Svanevit skierowała się w stronę okazałych budynków gospodarczych. Pozdrowiła wszystkich, których tam spotkała, i wyjaśniła, kim jest. Gdy kłaniali jej się uniżenie, machnęła tylko ręką i powiedziała:
- Przecież to nie ja jestem tu panią, ale jeśli nauczycie mnie czegoś nowego, może będę mogła pomóc w przyszłości mojej siostrze. Ona nie za bardzo zna się na gospodarstwie. Pozwólcie, że trochę się tu rozejrzę. O, ta rynna jest chyba całkiem nowa. Nigdy takiej nie widziałam. Kto wpadł na ten pomysł?
Chłopi, początkowo zaskoczeni, wskazali na zarządcę. Svanevit pogratulowała mu, pomysłowości.
Później Svanevit zajrzała do obory. Była tam tylko jedna krowa i kilka cieląt, pozostałe zwierzęta pasły się na łące. Zainteresowała się, czemu krowa nie wyszła na pastwisko. Okazało się, że zwierzę zraniło się w nogę. Dziewczyna obejrzała skaleczenie.
- Trzeba to opatrzyć - uznała. - Chętnie panu pomogę, panie zarządco.
Zajęta cierpiącym stworzeniem, nie zauważyła, że do obory weszli bracia Strelka i przyglądają się temu, co robi. Na widok swych panów zarządca wstał zmieszany i już chciał się tłumaczyć, ale uprzedził go Radagais.
- Proszę się nie dziwić mojej malej bratowej - powiedział. - Jej ojciec ma tylko córki, więc najmłodszą wychowywał jak chłopca. W przyszłości zamierzał właśnie jej przekazać rodzinny majątek. Ale cóż, mój brat Barim wykradł mu to wspaniale dziecko!
Barim zaśmiał się.
- To właśnie cała Svanevit: pobiec do obory, żeby zająć się chorymi zwierzętami. Życzę sobie, byście mimo młodego wieku mojej żony okazywali jej należny szacunek. I informujcie ją o wszystkim, co się dzieje w oborze i stajni! Ją to naprawdę interesuje!
Svanevit potwierdziła słowa męża skinieniem głowy.
- I nie bądźcie zdziwieni, gdy będzie miała na sobie chłopięce ubranie! Chcę, by żyła jak dziecko, którym wciąż jeszcze jest!
Zebrani chłopi tylko kiwali głowami. Na koniec odezwał się Radagais:
- Dodam jeszcze, że kiedy w drodze na zamek napadli nas Krzyżacy, Svanevit uratowała życie zarówno moje, jak i mojego brata. Walczyła jak dorosły mężczyzna.
Później Radagais poprosił zarządcę, żeby oprowadził Svanevit po budynkach gospodarczych. Sprawiło to dziewczynie ogromną przyjemność. Opowiadała zarządcy o majątku swojego ojca, a on słuchał jej z taką uwagą, jakby była dorosłym mężczyzną. Gdy żegnali się, mężczyzna powiedział:
- Możliwe, że wasza wysokość jest jeszcze dzieckiem, ale niech mi będzie wolno powiedzieć, że książę Barim dokonał bardzo mądrego wyboru.
Svanevit zorientowała się już, że nie ma sensu protestować przeciwko nazywaniu jej "waszą wysokością". Gdyby poprosiła tych prostych ludzi, by zwracali się do niej po imieniu, postawiłaby ich w bardzo niezręcznej sytuacji.
- Dziękuję - powiedziała. - Ale powinien pan zobaczyć moją siostrę! To książę Radagais dokonał najlepszego wyboru.
Radosna, pobiegła w swoją stronę. Zarządca, patrząc za nią, pomyślało niebezpieczeństwie, które grozi dziewczynce w zamku Strelka. Jak można narażać takie dziecko? Ale ja znajdę tego potwora! postanowił. Ta mała księżniczka może być tego pewna. Wszyscy jesteśmy po jej stronie, wszyscy!
Głodna i szczęśliwa, Svanevit pobiegła do zamku na obiad. Gdy zmierzała w stronę jadalni, zauważyła ją Eufemia.
Svanevit, nie jesteś już w domu! - wykrzyknęła. - Nie możesz siąść do stołu w tej brudnej sukience! Idź natychmiast na górę i umyj się! Wyglądasz, jakbyś mieszkała w chlewie razem ze świniami!
- Nie pomyliłaś się. Rzeczywiście tam byłam - odpowiedziała Svanevit wesoło.
Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na suknię, żeby przekonać się, iż Eufemia ma rację. Niezbędna była woda i mydło. Na szczęście matka spakowała Svanevit kilka sukien - nie było to trudne, skoro dziewczynka miała pięć starszych sióstr i po nich donaszała ubrania.
Eufemia poczekała na siostrę, a gdy Svanevit wyszła do niej umyta i w czystej sukience, ruszyły w stronę jadalni. Starsza siostra zmierzyła młodszą spojrzeniem i potrząsnęła zrezygnowana głową.
Szkoda, że nie jesteś ładna, Svanevit. Ma się wtedy tyle przywilejów. Mężczyźni jedzą z ręki. Spójrz tylko na tych, którzy są na zamku! Oczywiście nie myślę, aby odwzajemniać ich zainteresowanie, a już na pewno nie mam zamiaru zostać kochanką któregoś z nich. Fuj, to , byłoby straszne. Ale nic nie mogę poradzić na to, że mnie uwielbiają. Po prostu tak już jest.
- Oczywiście - odparła Svanevit z roztargnieniem. -Ale jeśli zaraz nie dostanę czegoś do jedzenia, zerwę jedną z tych starych chorągwi i zacznę ją żuć.
- Och, wyrażasz się zawsze tak prostacko! Nie zainteresujesz sobą żadnego mężczyzny, mówiąc takim językiem.
- Niech mi wolno będzie zauważyć, że ja już mam męża! Właściwie więc mogłabym nie starać się o zdobycie sympatii innych mężczyzn. Jednak robię to.
- Ty to robisz? Nie zauważyłam.
- Bo robimy to w całkiem inny sposób, droga siostro. Oj, wygląda na to, że będziemy jeść obiad w małym gronie!
W jadalni było nakryte tylko dla sześciu osób. Przyszła Varvara ze swoim synem, Kazimirem, oraz Radagais i Barim. Okazało się, że każda mniejsza rodzina miała swoją jadalnię w zamku i zazwyczaj tam właśnie podawano im posiłki. Tylko wczoraj Radagais chciał widzieć wszystkich na powitalnym obiedzie, choć nie całkiem mu się to udało.
Podczas nieobecności jadowitych ciotek i nieznośnych dzieci Alexandriny rozmowa toczyła się w o wiele milszym tonie. Svanevit prawie poczuła sympatię do Nawary, mimo iż wcześniej dość pochopnie nazwala ją żelazną damą.
Jednak Kazimir wydawał się jej równie niesympatyczny, jak wczoraj. Innego zdania była Eufemia. Flirtowała z nim bez opamiętania, tak że w pewnym momencie Svanevit, pragnąc przywołać siostrę do porządku, lekko kopnęła ją w nogę. Ta nie zrozumiała intencji Svanevit.
- Dlaczego mnie kopiesz? - wykrzyknęła na cały glos, urażona.
Och, zamknij buzię, ty głupia dziewczyno! pomyślała Svanevit ze złością.
Wcześniej Svanevit nie zastanawiała się nad tym, czy jej siostry są inteligentne. Rosalinda była bystra, Irmelin również, mimo iż matka robiła co mogła, aby skierować ich myśli na "właściwe rzeczy", zająć haftowaniem i innymi tego rodzaju kobiecymi głupstwami. Ale tego, że Eufemia miała tak pustą głowę, nigdy nie odkryła. W domu Eufemia była zawsze małym, kruchym aniołkiem, teraz jednak wystawiona została na cięższą próbę i wypadła niezbyt dobrze.
Nawet nie warto próbować uświadomić jej, że istnieje jeszcze inny świat poza jej własnym, bardzo ograniczonym światem wyobrażeń. Nie da się też ukryć głupoty Eufemii przed innymi, pomyślała z żalem Svanevit.
Obiad tego dnia został podany wcześniej, więc Svanevit miała wolny wieczór. Posiedziała trochę sama we własnym pokoju, a gdy zaczęła ją ogarniać nuda, wyszła na posępny korytarz. Nie była przyzwyczajona do bezczynności. W domu zawsze było tysiąc rzeczy do zrobienia, a w wolnych chwilach ćwiczyła strzelanie z luku albo jazdę konno. Myślała o tym, żeby zrobić sobie małą przejażdżkę na grzbiecie swej klaczy, ale doszła do wniosku, że zwierzę powinno odpocząć po długiej podróży.
Okna pokoju Svanevit wychodziły na park. Tuż naprzeciw pokoju Eufemii, po drugiej stronie korytarza, mieszkała pokojówka. Ponieważ między pokojami Eufemii i pokojówki znajdowało się przejście do wnęki okiennej, Svanevit ruszyła w tamtą stronę.
Z okna rozciągał się widok na dziedziniec, a ponieważ dziewczyna mieszkała wysoko, mogła wiele zobaczyć.
Po przeciwnej stronie dziedzińca dziewczynka dostrzegła takie samo okno. Piętro niżej, trochę na ukos po lewej stronie, widać było jakiś pokój, w którym ktoś chodził w tę i z powrotem, bez wytchnienia, wyraźnie wzburzony. Okno było otwarte i zdziwiło to Svanevit, ponieważ w jej domu okien nie dało się otworzyć. To z pewnością miało zawiasy. Coś nowego! Svanevit mogła słyszeć, co mówiono naprzeciwko, bo głos dochodzący stamtąd był bardzo donośny. Svanevit rozpoznała, że należał do ładniejszej z córek Alexandriny. Tak, to była piękna i złośliwa Xenia.
- Powiedziałam, że on nie ma prawa myszkować na korytarzach. Znów go spotkałam. Śmiertelnie mnie przestraszył.
Alexandrina odpowiedziała coś na to, ale zbyt cicho, żeby Svanevit mogła usłyszeć jej słowa. Zaraz też okno zostało zamknięte przez Sofię, która zwróciła swoją ziemisto bladą twarz w stronę dziedzińca, aby sprawdzić, czy nikt ich nie słyszał. Svanevit cofnęła się w głąb korytarza.
Słońce schowało się za wieżą, w dole, na dziedzińcu, zrobiło się jeszcze ciemniej. Jeden ze służących poganiał przed sobą przestraszone kurczęta, jakiś pies leniwie drapał się za uchem. Svanevit rozpoznała, że był to pies Radagaisa.
Idylla. Ale co właściwie kryło się za tymi ciemnymi murami?
Teraz Svanevit wiedziała już, gdzie mieszka Alexandrina ze swoją rodziną. A inni?
W oknie po przeciwnej stronie, dwa piętra niżej, rozbłysło światło. Więc tam też ktoś mieszkał. Może była to Metchilda? Albo Varvara?
Svanevit zerknęła w górę, na ostatnie piętro, ale było tam ciemno. Z tego miejsca nie widziała dłuższego skrzy-dla. Prawdopodobnie przylegało do tej części zamku, w której znajdował się jej pokój. Z tego, co zrozumiała, w owym skrzydle mieszkała służba.
Po obiedzie Svanevit rozmawiała przez chwilę z Eufemią. Dziewczęta zatrzymały się na schodach. Siostra znów błagała młodszą Svanevit o wybawienie jej od "losu gorszego niż śmierć". Jeszcze tego jednego wieczoru. Ale tym razem Svanevit stanowczo odmówiła. Dala Radagaisowi słowo, że Eufemia przyjmie go, i siostra powinna się do tego przygotować! Nadąsana Eufemia powiedziała ze łzami w oczach, że matka powinna dowiedzieć się o tym, jak okrutna jest Svanevit dla swej biednej, niewinnej siostry. Svanevit natychmiast poprosiła Eufemię, aby zachowywała się przyzwoicie, i poszła w swoją stronę.
Robiło się coraz ciemniej. Svanevit wróciła do siebie. Siedziała tam przez chwilę, zastanawiając się nad napisaniem listu do mamy i taty. Chciała poinformować rodziców, że szczęśliwie zajechały, ale nie wiedziała, jak można by ten list wysłać. Musi jutro kogoś zapytać. List nie został więc napisany.
Nagle usłyszała z pokoju Eufemii przytłumiony krzyk. Zerwała się, aby pobiec siostrze na pomoc, ale właśnie wtedy usłyszała niski męski glos, na tyle donośny, że dało się go rozpoznać przez ścianę. Eufemia pisnęła... Svanevit zrozumiała, że był tam Radagais.
Nie, tego akurat nie chciała słyszeć! Tym razem Eufemia musi poradzić sobie sama! Svanevit włożyła miękkie buty i wymknęła się z pokoju. Dokąd ma pójść? Barim chyba jeszcze nie wrócił. Może znajdzie go na dole i będą mogli porozmawiać?
Tak oto Svanevit udała się na wyprawę, która okazała się bardziej dramatyczna, niż mogłaby przypuszczać.
Ach, jakże rozgniewana była Eufemia na swoją siostrę! To wprost nikczemne z jej strony, że nie zażądała jeszcze jednego dnia zwłoki, tak, chętnie nawet całego tygodnia! Miesiąca, roku albo wieczności!
Zniechęcona Eufemia opadła na łóżko. Nie mogła znieść myśli, że Radagais mógłby ją tknąć, posiąść, zbezcześcić. Owłosiony? Tak powiedziała Svanevit? Nic dziwnego - tak bardzo przypominał zwierzę. Na samą myśl o jego wyglądzie zrobiło jej się niedobrze.
Powinna zamknąć drzwi, powinna, a wtedy by nie wszedł. Czekałby na próżno. Była stworzona dla kogoś znacznie lepszego. Dla jakiegoś księcia albo... Nie, to nieprawda. Wszak Radagais był księciem i stal wyżej niż cała okoliczna szlachta. Ale na nic się to nie zdało. Pozostał nieokrzesanym gburem i w ogóle nie powinien się do niej zbliżać. Ona nie zamierza mieć do czynienia z kimś o takich manierach!
Wczoraj udowodnił, że jest także głupi! jeszcze podczas podróży ostrzegał ją, że powinna uważać na zamku, szczególnie na to, co będzie jeść, ponieważ mogłaby zostać otruta. To się już zdarzało. Przerażona Eufemia wpadła na znakomity - jej zdaniem - pomysł. Przyszło jej do głowy, że to Svanevit powinna pierwsza próbować wszystkich potraw i napojów, a Radagais uznał, że to dobra propozycja. Nie wiadomo czemu Svanevit posmutniała. Powinna być raczej zadowolona, że jej siostra nie Uznał, że Svanevit nie wolno narażać. Eufemia wyśmiała go i spytała, czy wobec tego to może ona powinna próbować jedzenia Svanevit. Czy to miał na myśli? Wtedy spojrzał na nią tak dziwnie, jakby rozważał i taki pomysł. Doprawdy, nie był rozsądny!
Och, jaką śliczną koszulę nocną mama jej spakowała! Powiedziała, że powinna używać jej, śpiąc w łożu małżeńskim. Które to było łoże?
Eufemia nie mogła się oprzeć, by nie przymierzyć koszuli. Było całkiem ciemno i w pokoju zapalono świece. Na jednej ze ścian wisiało duże, popękane lustro, w którym mogła się podziwiać. Och, jakże była słodka i piękna! Nic dziwnego, że mężczyźni tracili dla niej głowy!
O Boże! Idzie! Eufemia musiała się ubrać, szybko! Nie, nie zdąży. Do łóżka, pod kołdrę...
Powinna zamknąć drzwi, ale nie zdążyła. Zresztą z pewnością nie było zamka w drzwiach między jej i jego pokojem. Czuła się teraz jak mała owieczka rzucona złemu wilkowi na pożarcie. Co robić?
Radagais zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka. Miał na sobie białą koszulę z długimi, szerokimi rękawami i czarne spodnie.
O, tak, wyglądał wspaniale, ale tez i przerażająco! Był zbyt duży i silny. Dlaczego nie udało się jej dostać jednego z tych subtelnych mężczyzn, którzy uczestniczyli w przyjęciu na dworze ojca? Albo Barima, który przecież chciał ją wybrać, mimo iż też był trochę nieokrzesany. Albo Kazi-mir - ten też byłby lepszy, albo ten z dziwnym imieniem - Witzlav. Może powinna któregoś z nich zawołać?
Przerażona Eufemia dostrzegła, że Radagais stoi przy łóżku. Och, ratunku! Kołdra naciągnięta do samej brody, ciało napięte jak struna...
- Eufemio... - Więcej nie zdołał powiedzieć, ponieważ Eufemia zaczęła wrzeszczeć. To właśnie ten krzyk usłyszała Svanevit i z tego powodu wyszła z pokoju.
- Ależ ja nie chcę cię zamordować? - Radagais powiedział to na tyle głośno, że Svanevit mogła się domyślić, kto był w pokoju obok. Potem dodał spokojnie: - Eufemio, moja mała... Musimy porozmawiać.
Radagais usiadł na brzegu lóżka, a Eufemia cofała się powoli, by znaleźć się od niego tak daleko, jak to tylko było możliwe.
Radagais zrozumiał to opacznie. Sądził, że żona chce zrobić dla niego miejsce w łóżku, więc uniósł kołdrę i położył się obok niej. Eufemia nabrała powietrza, ale nie krzyknęła, sparaliżowana lękiem. Radagais długo mówił do niej z czułością o miłości i wzajemnej trosce, ale gdy położył rękę na jej ramieniu, Eufemia nagle zesztywniała. Od razu to zauważył.
Radagais zacisnął zęby.
- Eufemio... Nie chcę zrobić ci krzywdy. Jestem nieskończenie w tobie zakochany. Jesteś jak mały ptaszek w moich dłoniach. Czy sądzisz, że mógłbym skrzywdzić takie pisklątko?
Jej twarz tak była napięta ze strachu, że nie zdołała się odezwać.
- Czy nie lubisz mnie nawet odrobinkę?
Cóż mogła na to odpowiedzieć? W ogóle go nie lubiła. Brakowało mu ogłady, nie wiedział, jak postępować z damą...
Eufemia była skrajnie niesprawiedliwa. Radagais nigdy nie uczynił czegoś, co kłóciło się z zasadami dobrego wychowania. Ale ona pamiętała tylko o tym, jak w potyczce z rycerzami rabusiami Radagais zabił Krzyżaka ciosem miecza. Było też tak, że w trakcie podróży kilka razy stracił panowanie nad sobą i skarcił jednego z ludzi, używając okropnego języka. Nie pomogły jego późniejsze prośby o wybaczenie. Traktował też tę nieznośną Svanevit tak dwornie, jak traktuje się własną żonę, a przecież absolutnie nie musiał tego czynić. Czyż gdzieś nie byli razem nocą w lesie? Co wtedy robili? Pamiętała też bardzo dobrze, jak dwukrotnie odezwał się szorstko do niej, Eufemii. Jak śmiał? Czy nie rozumiał, że była wrażliwa i delikatna jak motyl? To prostak. O, nie, teraz pochylił się, aby ją pocałować! Pomocy!
Radagais bez trudu dostrzegł odrazę malującą się na twarzy Eufemii, cofnął się i zacisnął powieki. Próbował opanować się, zrozumieć żonę.
- Czy chcesz, żebym zgasił świece? - spytał cicho. Eufemię ogarnęła panika.
- Nie, nie! O, nie! - Obciągnęła koszulę nocną i przytrzymała ją mocno. Radagais zrozumiał, że nic tu nie wskóra. Wstał z łóżka.
- Tak być nie może. Nie mam ochoty brać cię siłą -oświadczył krótko. - Nie ruszę cię więcej. Możesz do mnie przyjść, gdy uznasz, że nadszedł właściwy czas. Jeśli w ogóle kiedykolwiek to nastąpi....
Eufemia odetchnęła z ulgą. Usłyszała jednak słowa, które rzucił już w drzwiach:
- Gdybym był tak mądry jak Barim!
Słysząc to, Eufemia nie mogła nie zareagować:
- Co ty powiedziałeś?!
- On wybrał żywą istotę! Nie nudną, egoistyczną lalkę! Mogę zrozumieć, że się mnie boisz, ale nie to, że jesteś taka pusta.
Eufemia na moment zaniemówiła. Gdy po chwili, wystraszona i oburzona, zawołała: ,Radagasie, poczekaj!", on akurat zamknął za sobą drzwi.
Eufemia bezsilnie położyła rękę na czole.
- Ależ to niesprawiedliwość! Ja, taka mila! I taka piękna! Jak on śmiał powiedzieć, że jestem nudna! Idiotyczne! Jak mógł nazwać Svanevit żywą istotą? Jak ona wygląda, no a to jej zachowanie! Każdego dnia muszę się za nią wstydzić. Kompromituje całą rodzinę! I jeszcze odważył się dodać, że Barim mądrze wybrał! Już ja mu powiem, że Barim wcale nie chciał wybrać Svanevit, ale ponieważ nie mógł mieć mnie, wziął ją z desperacji. Tak właśnie było!
Eufemia skuliła się w swoim wielkim łożu i usnęła, płacząc nad własnym losem,
W tym czasie Svanevit przeżywała dziwną przygodę w milczących zamkowych murach. Murach, które na przestrzeni wieków były świadkami tak wielu dramatycznych wydarzeń. Również teraz.
Svanevit chciała znaleźć Barima. Musiała porozmawiać z kimś, aby oderwać myśli od tej nieznośnej Eufemii. Z pewnością był w sali rycerskiej, która znajdowała się na pierwszym piętrze. Jeszcze nigdy tam nie zaglądała, ale słyszała, jak Barim mówił, że musi tam coś zrobić. Zeszła po schodach. Ale w którym kierunku powinna iść, by trafić do tej sali? Po obu stronach korytarza znajdowały się drzwi - wielkie jak bramy. Wszystkie wyglądały dokładnie tak samo. Chwyciła za jedną z klamek. Drzwi nie były zamknięte, a więc pewnie trafiła na te właściwe. Znowu znalazła się w ciemnym korytarzu. Rozświetlała go tylko jedna pochodnia migocąca tuż przy drzwiach. Zarówno po lewej, jak i po prawej stronic były kolejne drzwi, podobnie jak na piętrze, na którym mieszkała.
Svanevit wybrała te bliższe, po lewej. Sala rycerska nie powinna leżeć wszak daleko! Może lepiej zawrócić? Nie, skoro już tu dotarła, powinna przynajmniej otworzyć drzwi. Były zamknięte. Zły wybór.
Svanevit zadrżała. Słyszała, że w Strelce mieszkały duchy... Barim był bardzo powściągliwy, gdy pewnego razu podjęła z nim rozmowę na ten temat. Powiedział wtedy: "Żeby to były tylko duchy..." czy coś w tym rodzaju. Nie pamiętała dobrze.
Svanevit pospiesznie zawróciła. Drzwi na prawo były imponująco duże. Może właśnie te kryły salę rycerską? Spróbujmy, pomyślała.
Są otwarte! Och! To nie komnata, tylko jakiś korytarz wiodący do innego zamkowego skrzydła. Jeśli nim pójdzie dalej, będzie musiała obejść cały zamek dookoła i tym samym z pewnością znajdzie salę rycerską. Zresztą będzie zabawnie zwiedzić także i tę część wielkiej budowli. Żeby tylko nie było tak ciemno i żeby jej głupie myśli nie krążyły wokół duchów strasznych przodków Strelków! Jeśli ktoś tu straszy, to z pewnością zbrodniarze i tyrani. Pomyśleć tylko, ilu ludzi musieli zabić albo torturować, a teraz nie mogą zaznać spokoju, bo nie żałowali, nie odpokutowali za swoje grzechy. Albo może to ich ofiary snują się dookoła nocami i załamują ręce, wzdychając i płacząc nad swym ciężkim losem?
Nie, nie można tak straszyć siebie samej!
Ależ tu było posępnie! Nie tylko z powodu ciemności. Svanevit była pewna, że tego przejścia nie używano od lat. Ze względu na duchy? Przestań, Svanevit!
Potknęła się o coś, ale nie sprawdziła, co to było. Powinna była zabrać ze sobą lampkę. Ale kto by przypuszczał...?
Gdy się podniosła, opanowało ją dziwne uczucie - jakby była śledzona? Rozejrzała się dookoła, ale w bladym świetle księżyca widziała tylko kurz, który kłębił się pod jej stopami. W dalszej części korytarza nie dało się nic rozróżnić. Było tam jeszcze ciemniej. Żadnych okien.
Może zawrócić? Droga powrotna byłaby długa, a poza tym może ktoś czai się za jej plecami. Nie, nie mogła wracać. Czuła, jak ogarnia ją panika. Powinna się opanować. Svanevit, to do ciebie niepodobne, bać się! Chciała pójść dalej, ale właśnie wtedy usłyszała, że gdzieś głębiej w korytarzu, w jego ciemnej części, coś lub ktoś się porusza.
Serce bilo jak oszalałe.
- Czy jest tam ktoś? - spytała drżącym głosem.
Cisza. Jak w grobie. Nagle wyobraziła sobie cały zamek Strelka jako ogromny grobowiec i siebie samą pogrzebaną w nim już na zawsze. Nie pomogą jej krzyki, nie usłyszą ich ludzie, którzy chodzą po ziemi nad jej głową, pośród światła i ciepła.
Dziewczynie zrobiło się zimno. Panował tu wilgotny, wprost grobowy chłód, a ściany tej ogromnej krypty, grube kamienne mury, pochylały się ku niej, jakby chciały się wkrótce zatrzasnąć...
Nie, opanuj się, cóż za dzikie fantazje!
Svanevit wzięła się w garść.
- Hej, czy możesz mi pomóc? Zabłądziłam w korytarzach - powiedziała głośno, zwracając się w stronę, w której coś się poruszyło. Usiłowała mówić spokojnym głosem, ale to jej się nie udało.
Przez małą chwilę ujrzała przed sobą jasny, szeroki i przyjazny krajobraz znad Bałtyku i piękny majątek ojca, gdzie panował spokój i czuła się tak bezpiecznie. Wtedy właśnie ogarnęła ją tęsknota.
Nie, nie może stać tu tak w nieskończoność, nie tutaj, nie w tym ciemnym, strasznym korytarzu. Gwałtownie się odwróciła i ruszyła naprzód. Zaraz jednak potknęła się, i to w tym samym co poprzednio miejscu. Jej krzyk przytłumiła jakaś ręka, która od tyłu zasłoniła jej usta. Druga ręka oplotła jej szyję, a palce, twarde jak żelazo i zdecydowane, zacisnęły się.
Svanevit szarpała się, czując, że za chwilę straci świadomość, ale nie udało jej się uwolnić. Tu nie mogło być mowy o duchach, o, nie. To była prawdziwa ręka!
Svanevit naprawdę potrafiła walczyć, ale teraz była bezradna. Czuła, ze za chwilę się udusi. Zrozumiała, ze taki właśnie był zamiar napastnika. W głowie dudniło jej i szumiało coraz mocniej, ale jeszcze zdołała usłyszeć wypowiedziane ochrypłym szeptem słowa:
- Teraz, piękna Eufemio ... !
Coś świsnęło w powietrzu i stworzenie, które ją trzymało, zostało trafione od tyłu tak mocno, że uderzyło czołem w tył jej głowy i oboje upadli.
Svanevit, przyciśnięta całym ciężarem swego niedoszłego mordercy, nie była w stanie sama się podnieść, ale ktoś zepchnął z niej napastnika i pomógł stanąć na nogi. Dziewczyna kaszlała, próbując zaczerpnąć trochę powietrza.
- Chodź - wyszeptał czyjś glos i ktoś pociągnął ją tą samą drogą, którą tu przyszła. Svanevit została wypchnięta na korytarz, na którym płonęła pochodnia. Odwróciła się, aby podziękować, i mało brakowało, a uderzyłaby o drzwi. W korytarzu była już sama.
Chwiejnym krokiem, z obolałą szyją, wydostała się na oświetlone schody. O, błogosławione światło! Spróbowała zawołać Barima, ale z jej ust wydobył się jedynie ochrypły szept. Nie miała już siły na dalsze poszukiwania. Niech sobie sala rycerska będzie, gdzie chce. Niemal pełzając, wdrapała się na górę i zdołała wejść do swego pokoju. Drżącymi rękoma trzy razy przekręciła klucz w zamku.
Rzuciła się na łóżko i dotknęła gardła, ale zaraz cofnęła dłoń, tak było obolałe. Czuła się okropnie i bardzo tęskniła za kimś, z kim mogłaby porozmawiać, za kimś, kto by ją pocieszył, potrzymał za rękę, był przy niej. Do Eufemii nie mogła wejść. W pokoju siostry panowała cisza, a co to mogło oznaczać, nie chciała nawet zgadywać.
Barim? Podniosła się z trudem i zapukała do jego drzwi. Nie było odpowiedzi. Albo spał, albo gdzieś poszedł.
Z pokojówką nie miała ochoty rozmawiać, była zaufaną Eufemii i nie przepadała za dziką Svanevit.
Enok mieszkał razem z mężczyznami ze świty obu braci, daleko od głównego budynku.
Nie było nikogo. Gdy się naprawdę kogoś potrzebuje, człowiek jest sam.
Svanevit wielokrotnie zadawała sobie pytanie, kim były te dwie osoby. Wiedziała tylko, że ten - z pewnością mężczyzna - którego najpierw usłyszała przed sobą, był jej wybawicielem. Natomiast ten, który zamierzał ją zabić, musiał zaczaić się w jakimś kącie i pewnie przeszła obok niego. Tak przypuszczała.
Svanevit nie miała siły myśleć. O, nie, nie może teraz 'zacząć płakać, bo będzie ją strasznie boleć gardło. Z pewnością też ma przekrwione oczy. Niech sobie będą, wszystko jedno!
Zrzuciła buty na podłogę i, nie zdejmując nawet sukni, weszła do łóżka. Naciągnęła na siebie kołdrę, drżąc w szoku, który jeszcze nie minął.
To jednak nie ona miała umrzeć. To Eufemia - zupełnie tak, jak wywróżył to szaman w lesie.
Złoczyńca najwyraźniej się pomylił.
Z tego właśnie powodu Svanevit postanowiła porozmawiać nie z Barimem, lecz z Radagaisem. Czuła zakłopotanie, myśląc o tym, jak spędził noc. No i ona się do tego przyczyniła. Musiała jednak opowiedzieć mu o wszystkim, co się wydarzyło.
Spotkali się w olbrzymim przedsionku na dole, jeszcze przed śniadaniem. Svanevit poprosiła Radagaisa o rozmowę na osobności, a on tylko kiwnął głową i wprowadził ją do pomieszczenia, które, jak zrozumiała, było pokojem dziennym pana zamku.
- O co chodzi, Svanevit? - spytał krótko.
Svanevit miała wokół szyi zawiązaną chustkę.
- Radagaisie - zaczęła zachrypniętym głosem, ponieważ mówienie sprawiało jej ogromny ból. - Czy pamiętasz szamana z lasu?
- Tak, a czemu o niego pytasz?
- Powiedział mi, że ja zawsze dam sobie radę, ale że Eufemia jest zagrożona.
Radagais skinął głową w oczekiwaniu.
- Miał rację. Zostałam wczoraj wieczorem napadnięta, ale ten, kto to zrobił, myślał, że jestem Eufemią. Radagais zmarszczył czoło.
- Co przez to rozumiesz? Wyjaśnij to! A tak w ogóle: czy jesteś przeziębiona?
Svanevit zdjęła chustkę, którą wcześniej obwiązała sobie szyję.
- Kto...? - zdołał wykrztusić Radagais.
Na usilną prośbę Radagaisa dziewczyna opowiedziała, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru. Mówiła o tym, jak szukała Barima, o tym, że zgubiła drogę do sali rycerskiej, o dźwięku, który słyszała w ciemnym korytarzu, o napadzie i swym wybawicielu.
- A napastnik powiedział właśnie tak: "Teraz, piękna Eufeinio!" Wtedy zrozumiałam, że wziął mnie za moją siostrę.
Radagais był blady. Westchnął głęboko.
- Czy to się nigdy nie skończy? Dlaczego chciałaś spotkać się z Barimem?
- Ach, to nic takiego. Chciałam tylko porozmawiać z kimś, ponieważ... Nie, nic warto o tym wspominać...
- Chcę to usłyszeć!
- Nie, nie chcesz!
Chwycił ją mocno za rękę.
- Dokończ!
Svanevit przełknęła ślinę. Sprawiło jej to ból.
- Słyszałam, że odwiedziłeś Eufemię, i dlatego chciałam wyjść z mojego pokoju.
- Co takiego? Naprawdę to słyszałaś?
- Tak, ale tylko tyle, że Eufemia krzyczała i że ty podniosłeś glos.
Radagais zgarbił się i posmutniał. Sprawiał wrażenie ogromnie zmęczonego.
Svanevit mówiła dalej:
- Teraz powinniśmy szczególnie dobrze pilnować Eufemii.
Wydawało się, że Radagais nie słuchał jej słów.
- Ona nie chce mieć ze mną nic do czynienia - rzekł z rezygnacją w glosie.
Svanevit była zbita z tropu.
- Nie rozumiem.
Radagais uśmiechnął się smutno.
- Jesteś za młoda, żeby to zrozumieć, drogie dziecko. Ale nie mówmy więcej o tym. Zatroszczę się o to, aby mojej żonie nie przytrafiło się nic złego. Zupełnie nic -dodał gorzko.
Svanevit przyglądała się mu w zamyśleniu. Uznała; że Radagais dobrze pasował do tego surowego otoczenia. To był pokój stworzony dla mężczyzny - z ciężkimi, rzeźbionymi meblami oraz skórami na ścianach, krzesłach i lawach. Radagais z pewnością dobrze się tu czul.
- Czy ktoś kiedyś próbował cię zabić, Radagaisie? Mężczyzna uczynił gorzki grymas.
- Więcej razy, niż masz lat, panienko. Szczególnie gdy byłem dzieckiem. Później na kilka lat zapanował spokój. Jakiś czas temu znów się zaczęło. Powinnaś zobaczyć moje ciało! Jest pokryte bliznami jak pień, na którym rąbie się drzewo.
- Tak, widzę, że masz ich kilka nawet na twarzy. A Barim?
- On też swoje przeszedł. Ale mniej niż ja. Najczęściej były to próby otrucia. Za to Kazimira jakoś dziwnie omijały wszelkie nieszczęścia. Może dlatego, że jego matka wciąż żyje.
- Varvara, no tak - Svanevit uśmiechnęła się. - Nazwalam ją żelazną damą, ale nie w zlej wierze. Chyba ją lubię. Varvara to rosyjska forma imienia Barbara, prawda?
- Tak. Varvarze nie mogę nic zarzucić. Jest jaka jest. Bardzo troszczy się o Kazimira. Może trochę za bardzo go rozpieściła, ale trudno się temu dziwić w naszym pełnym niebezpieczeństw zamku. Chciała go tylko chronić.
- Kim jest ten albo ci, którzy za tym stoją?
- Gdybyśmy wiedzieli, zagrożenie przestałoby istnieć. Usunęlibyśmy je bez wahania.
- Zobaczmy - powiedziała Svanevit, odzyskując energię. - Mam tu tablicę genealogiczną, którą dostałam od Barima. Noszę ją zawsze przy sobie, aby przynajmniej i ich wzajemne powiązania. Z pewnością wszystkim żyło się tu niełatwo. Zacznijmy od twojego ojca...
Radagais uśmiechnął się na widok komentarzy, które Svanevit umieściła poszczególnych imionach.
ZY
- Jesteś bardzo spostrzegawcza. Nie opisałaś jednak ani mnie, ani Barima?
- Nie miałam miejsca. Poza tym za mało was znam. Zanim więc twój ojciec umarł, to on właśnie stal za większością popełnionych tu morderstw. Chyba nie gniewasz się, że to mówię?
- Miałbym się gniewać w jego imieniu? Ani trochę! Tak, usuwał wszystkich, którzy byli dla niego niewygodni: swojego starszego brata Zygmunta, moją matkę, matkę Barima
- O ile wiem, matka Barima była szlachetnym człowiekiem?
- Iliana z Galicji. Tak. Zbyt szlachetnym, by mieszkać w tym upiornym zamku! Ale ojciec upatrzył sobie Varvar, a Iliana stała na drodze. Musiała więc zniknąć.
- To jasne! Co jeszcze? - spytała Svanevit lekko.
Radagais zauważył, że była wzburzona, choć dalej mówiła tym samym lekkim tonem.
- Nie został tu wymieniony mąż Alexandriny. Czy jego też ,wyeliminowano"?
- Nie. August poległ w walce między Polakami i zakonem krzyżackim. Cztery lata temu. Był złym człowiekiem.
- Nie powinien psuć rachunków, umierając w naturalny sposób. O ile wojny można nazwać naturalnymi. Po której stronie walczył?
- Zakonu. Jeśli mogę wyrazić swoje zdanie, to dobrze, że spotkał go taki los. Bil Alexandrinę i dzieci.
- Ojej! Ale twój ojciec? Umarł gwałtownie, jak słyszałam. Kto się go pozbył?
- Ha! No właśnie! To pozostało zagadką.
Svanevit zawahała się.
- Radagaisie... czy mogę zadać ci bardzo osobiste pytanie? - Pytaj śmiało.
- Czy to prawda, że to ty spowodowałeś śmierć twojej pierwszej żony?
Radagais odwrócił głowę. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
- Słyszałem te plotki. Krążą po zamku. Nie, Svanevit. Z pewnością została zamordowana, ale nie ja to uczyniłem. Czy mógłbym zabić swoje własne dziecko, którego oczekiwała?
- Nigdy nie wierzyłam w to, że mógłbyś za tym stać - zapewniła z przekonaniem w glosie. - Chciałam tylko usłyszeć to od ciebie. Chciałam, żebyśmy szczerze porozmawiali o tej sprawie. Ty i ja.
Radagais położył przyjaźnie rękę na jej ramieniu. Tylko na chwilę.
- Dziękuję za zaufanie, Svanevit!
- Wzajemnie! Zdejmij koszulę, Radagaisie!
- Co takiego?
- Chcę zobaczyć te blizny, którymi tak się chełpisz. - Wcale się nie chełpię. To ty pytałaś mnie o nie. No dobrze, jak chcesz!
Zdjął koszulę, a Svanevit przyjrzała mu się dokładnie. Niezwykle silne ciało z biegnącymi w różne strony bliznami.
- Ale chyba nie wszystkie te blizny to ślady po kolejnych próbach zabójstwa?
- Nie, oczywiście, że nie! Niektóre są pamiątką po walkach, inne po karach, które ojciec wymierzał mi w dzieciństwie. Z pewnością sprawiało mu to radość.
Svanevit westchnęła. Obeszła go jeszcze raz.
- Nie, nie jesteś.
Svanevit zaśmiała się.
- Nie! Nie jesteś tak owłosiony, jak myślałam.
- Co przez to rozumiesz?
- No cóż, bardzo ciemni mężczyźni często są owłosieni. Ale ty nie jesteś. Tylko na piersi. Akurat w sam raz. Radagais patrzył na nią zaskoczony i rozbawiony.
- Skąd ty wiesz, jak wyglądają mężczyźni?
- Wychowywałam się w stajni, nie zapominaj o tym! - O tym nie można zapomnieć. Wystarczy posłuchać, jak czasami mówisz.
- Przepraszam. Próbuję się powstrzymywać.
- Wiem. Robisz postępy. Nie jest łatwo rozmawiać z tobą, moja mała. Chwilami jesteś tak rozsądna, że ma się wrażenie, jakby się rozmawiało z dorosłym. Za chwilę zaś jesteś dość irytującym, a nawet wzruszająco bezradnym dzieckiem. Rzecz jasna, do czasu, aż uderzysz swoją twardą pięścią. Nigdy nie wiem, co wymyślisz.
Svanevit wpatrywała się w niego z tak wyraźnym smutkiem, że Radagais aż wybuchnął śmiechem.
- Uważam, że po prostu trzeba nazwać cię naturalną. Uczciwą, bezpośrednią, ciekawą życia. I właśnie dojrzewającą - dodał.
To już brzmi nieźle. Ale czy nie powinniśmy rozmawiać teraz o Eufemii? Co możemy dla niej zrobić? Radagais założył koszulę.
- Ha, co możemy dla niej zrobić? Tylko pilnować, żeby nigdy nie była sama.
- Ale teraz jest?
- Jeszcze nie wstała. Słyszałem, jak krzyknęła do pokojówki, że chce spać. Nie zejdzie na śniadanie. Radagais wstał i otworzył drzwi.
- Chodź, pójdziemy do tego przejścia, o którym mówiłaś! Wezmę ze sobą lampę. Tam naprawdę jest ciemno, również w dzień.
- Przy tobie będę bezpieczna.
W przedsionku spotkali Barima.
- Tu jesteś, Svanevit. Dziś mam pokazać ci zamek, pamiętasz?
Radagais odpowiedział za dziewczynę:
- Najlepiej będzie, jak pójdziesz z nami, Barimie. Możemy zacząć oprowadzanie od pierwszego piętra.
Powiedział to tak stanowczym tonem, że Barim spojrzał na niego pytająco. Gdy weszli po schodach do korytarza, na którym wczoraj płonęła jedna pochodnia, teraz zgaszona, Radagais pospiesznie opowiedział bratu o wydarzeniach wczorajszego wieczoru. Barim obejrzał siną szyję Svanevit.
- Gdzie byłeś wczoraj wieczorem, Barimie? - spytał Radagais.
- Ja? Szukałem prezentu urodzinowego dla mojej żony. Dostaniesz go podczas zwiedzania zamku, Svanevit. Oczywiście, jeśli go zechcesz. Ale sądzę, że zechcesz.
Radagais milczał ponuro.
- Przejrzałem cię, bracie - uśmiechnął się Barim. - Jesteś zły, ponieważ nie wiedziałeś o urodzinach Svanevit i teraz zastanawiasz się, co jej podarować.
- Bracia! - rzekł z uśmiechem Radagais. - Nikt nie czyta w myślach tak dobrze jak brat! Chodźmy do tego przejścia!
Svanevit gwałtownie zadrżała, wspominając wczorajszy wieczór. Tak, to było tutaj. Tu leżały rupiecie, o które się potknęła.
- Tak, to tutaj. Musiał stać w tym kącie.
- Jesteś pewna, że był to mężczyzna? - spytał Barim. Svanevit zastanowiła się.
- Nie, właściwie nie - odpowiedziała w zamyśleniu. -Jakaś silna kobieta...
- Albo taka, która bardzo tego pragnęła. Wtedy przybywa sil, nawet jeśli z natury jest się słabym.
- Racja - potwierdziła Svanevit. - A ten szept o Eufemii... Mógł to być ktokolwiek. Mężczyzna albo kobieta. Ale dlaczego ktoś chce zabić Eufemię?
- Nie rozumiesz tego? Ty, taka mądra? - przekomarzał się Radagais.
Svanevit lekko uderzyła go w rękę.
- Nie. Zrozumiałam jedynie, że zarówno twoja mama,
jak i mama Barima, czyli Dambrovka i Iliana, zostały usunięte, aby zrobić miejsce dla nowych miłości. Tak się mówi? Czy "miłość" ma liczbę mnogą? Ach, mniejsza z tym. Przypuszczam, że wasza babka ze strony ojca, Raisa, także musiała pożegnać się z życiem, ponieważ wasz okrutny dziadek chciał Berthę zamiast niej, mimo iż nigdy się z nią nie ożenił. Ale Eufemia?
Radagais potrząsnął głową.
- Walka o władzę, moja droga bratowo! W tym wypadku naprawdę można mówić o,,krwawej władzy".
- Chwilami naprawdę ciężko myślę - przyznała. - Tylko chwilami - dodał szybko Barim.
- Ktoś chce więc zdobyć tytuł księcia. Dla siebie samego, dla swojego syna czy coś w tym rodzaju. Brzmi to całkiem prawdopodobnie.
- Mogą być też inne przyczyny. Takie, których nie znamy - powiedział Barim. - Ale chodźmy dalej. Może znajdziemy jakieś ślady?
Szukali, ale nie znaleźli. Korytarz, pełen schowków i pustych pomieszczeń, ciągnął się aż do tej części zamkowego skrzydła, gdzie mieszkała służba zamkowa.
- Teraz już chyba was zostawię - rzekł Radagais. - Powinienem warować jak pies przy mojej drogiej żonie.
Barim i Svanevit spojrzeli na siebie. W słowach Radagaisa brzmiała jakaś gorzka nuta - uznali zgodnie.
- Chyba wiem, gdzie jesteśmy - oświadczyła Svanevit, zmieniając temat. - W tej części mieszka Alexandrina ze swoimi dziećmi, prawda?
- Tak, zgadza się. Z oknami od strony dziedzińca. Piętro wyżej mieszka Varvara i Kazimir. Każde z nich ma swój oddzielny pokój i kilka większych wspólnych pokoi. A usługujący im ludzie mieszkają na tych samych piętrach, tylko nieco dalej.
- Rozumiem. Więc naprzeciwko nas mieszkają Varvara i Kazimir?
- No właśnie!
Rozmawiając, przeszli obok dużego apartamentu Alexandriny. W końcu doszli do sali rycerskiej.
- Wspaniale! - szepnęła Svanevit, przesuwając wzrokiem po ścianach wykładanych pozłacaną skórą. - Mój ojciec powinien zobaczyć tę salę! Albo lepiej nie. Mógłby się trochę zmartwić. Jest taki dumny ze swojej komnaty rycerskiej.
Barim spojrzał na nią łagodnie.
- Tęsknisz za domem, Svanevit?
- Ja? Nie, w każdym razie nie tak bardzo, jak przypuszczałam. Mimo wszystko czuję czasami ukłucia w sercu.
- Byłoby dziwne, gdybyś nie czuła.
- A po tym wydarzeniu wczoraj wieczorem...
- Tak, ciarki przechodzą mi po plecach.
- Zastanawiam się jednak, czy Eufemia nie czuje się źle i czy nie tęskni za domem - powiedziała Svanevit poważnie.
- Naprawdę? Biedne maleństwo, jest taka wrażliwa! Svanevit zabolały te słowa. Dopiero po dłuższej chwili milczenia spytała:
- Barimie, kto mnie właściwie uratował?
- Tego nie wiemy, tak jak nie wiemy, kto cię zaatakował. Czy masz jakieś podejrzenia?
Svanevit zastanowiła się przez chwilę.
- To była mocna dłoń. Sądzę, że to mężczyzna. Barim skinął głową.
Potrzeba siły, żeby zostawić takie ślady... Nie wiemy nic ponad to. Mógł to być także jeden ze służących...
- Oczywiście! Barimie, kim jest mężczyzna na tym przerażająco kiepskim portrecie? Przypomina trochę ciebie.
Barim uśmiechnął się.
- Dziękuję za komplement! Czy to znaczy, że przypominam kiepski portret? Masz jednak rację. To mój dziadek ze strony ojca. Zły Zygmunt Pierwszy. Podejrzany typ, prawda? Na szczęście zmarł, zanim się urodziłem.
- Czy on też został zamordowany?
- Nie. Ci źli dają sobie radę, ponieważ ich najgorszymi wrogami są oni sami. Zmarł z przejedzenia. Ale wyjdźmy na zewnątrz, to dostaniesz swój prezent!
Svanevit zawahała się.
Nie obejrzymy reszty zamku?
Jeszcze zdążymy. Ale teraz bardzo chciałbym pokazać ci coś innego.
- Więc idę. Z przyjemnością!
Wyszli na dziedziniec, nad którym rozciągnięto płachtę chroniącą przed jesiennym deszczem ludzi i zwierzęta, które tam przebywały. Przy studni stało kilka osób ze służby. Skłonili się głęboko Barimowi i Svanevit. Barim nawet nie spojrzał w ich kierunku, Svanevit natomiast pozdrowiła ich szerokim uśmiechem. Barim zaprowadził żonę na schody prowadzące do piwnicy. Aby przejść przez pokryte smołą drzwi, musiał się pochylić. W środku paliła się świeca. Jakiś mężczyzna szybko podniósł się z podłogi wyłożonej słomą.
- Ależ Enok! Ty też tu przyszedłeś? - spytała radośnie Svanevit. - Czy to ty jesteś moim urodzinowym prezentem?
Mężczyźni zaśmiali się. Svanevit rozejrzała się wokóło. W rogu malej, niskiej piwnicy stała drewniana skrzynka, w której leżał pies tej samej rasy, co psy Barima i Radagaisa. Ten miał opuszczone uszy, sprawiał wrażenie zmęczonego.
To mój stary pies - wyjaśnił Barim. - Matka mojego obecnego psa. Jest już właściwie za stara na to, aby mieć szczeniaki, ale właśnie się jej to udało. Wczoraj wieczorem. Urodziła jednego.
Svanevit spojrzała na Barima.
- To tutaj byłeś?
- Tak. Pilnowaliśmy jej, Enok i ja, ponieważ nie szło to łatwo. Baliśmy się też, że może zabić szczeniaka, bo nie wiemy, czy ma dość siły na to, aby wypełniać swoje macierzyńskie obowiązki. Przy szło mi do głowy, że może...
Svanevit rozpromieniła się.
- Barimie? Co ci przyszło do głowy? Gdzie on jest? Chyba nie zrobiliście mu krzywdy?!
Barim roześmiał się, widząc entuzjazm Svanevit. - A jak sądzisz? Gdzie może być?
Zapewnił dziewczynę, że suka nie ugryzie, więc Svanevit pochyliła się nad skrzynką. Wtulone w bok matki, leżało tam najsłodsze i najbardziej pulchne stworzenie, jakie Svanevit widziała. Suka spojrzała na dziewczynkę błagalnym wzrokiem.
- Ach, jakże pięknego masz szczeniaka - szepnęła ciepło. - Przyrzekam, że nie skrzywdzę tego małego szkraba. Damy ci najlepsze jedzenie, będzie ci dobrze... Barimie, czy mogę zabrać oba psy do mojego pokoju?
- To by było kłopotliwe. Suka musi przecież wychodzić od czasu do czasu, a miałaby tyle schodów do pokonania.
- Oczywiście! Proponuję więc coś innego: przeniosę się tutaj!
Barim uśmiechnął się.
- Sądzę, że Enok poradzi sobie z większością obowiązków, ale możesz przecież przychodzić tu tak często i na tak długo, jak zechcesz. Chcesz więc tego pieska?
- Czy chcę?!
- Pomyślałem, że masz tyle serca dla zwierząt i że oba duże psy od razu cię zaakceptowały...
Svanevit podskoczyła i rzuciła się mężowi na szyję.
- Barimie, to najpiękniejszy prezent, jaki mogłam dostać! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Barim objął ją i zaśmiał się.
- Ona już taka jest - powiedział Enok, kiwając głową. Po prostu wspaniała!
- Zdążyłem to odkryć. Ale chyba powinniśmy pomyśleć o śniadaniu?
- Och, zapomniałam o tym - odparła Svanevit, po
czym wdała się w dłuższą dyskusję z Enokiem na temat najlepszego jedzenia dla starego psa.
- Barimie, a jak wabi się ten stary pies?
- Malinka.
- Śliczne imię! Dam więc mojemu szczeniakowi takie samo!
- Pomysł jest dobry, ale trudny do zrealizowania. To jest "on".
Svanevit wybuchnęła głośnym, zaraźliwym śmiechem.
- Muszę więc znaleźć jakieś inne imię. Och, Barimie, jestem taka szczęśliwa!
- Ja też - odparł Barim. Jego oczy błyszczały. - Wszyscy jesteśmy szczęśliwi, widząc cię tak radosną! A teraz
zjemy wreszcie śniadanie!
- Oczywiście! Czy mogę przyjść potem do mojego
psa? Czy mogę nazwać go Bojar?
- Ładne imię. Ale chodź już! Uszczęśliwiona Svanevit pobiegła za mężem w stronę
zamku.
Barim nie zdołał pokazać Svanevit zamku w jeden dzień, ponieważ w związku ze zbliżającą się zimą miał wiele obowiązków w majątku.
Wcześniej niż w poprzednich latach spadł śnieg, otulając ciemny zamek bielą. Glosy odbijające się od murów stały się bardziej przytłumione.
Każdej niedzieli chodzono do zamkowej kaplicy. W nabożeństwie uczestniczyli wszyscy mieszkający na zamku; nieobecność byłaby nie do wybaczenia. Svanevit i Eufemia siedziały razem z Radagaisem, Barimem i resztą rodziny. Pojawienie się nowych twarzy rozpraszało zgromadzonych w kaplicy. Mężczyźni wciąż zerkali na urodziwą Eufemię, którą widywali rzadko albo wcale. Znali za to Svanevit. Na nią nie musieli patrzeć. Jednak mimo wszystko czynili to, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Wzrok im wówczas łagodniał.
Svanevit wiedziała, że miejsca za nią zajęli ludzie, którzy przyszli jeszcze przed rozpoczęciem mszy. Wychodzili też pierwsi, tak że nie mogła ich widzieć. Wydawało jej się tylko, że jest ich troje. Domyślała się, kim są.
Pewnego pogodnego dnia Svanevit krążyła niespokojnie po dostępnych dla wszystkich komnatach i salach zamku. Nie chciano, aby przebywała w budynkach gospodarczych, gdyż właśnie prowadzono tam ubój zwierząt. Wszyscy zdawali się być zajęci, więc Svanevit czuła, że tylko przeszkadza. Eufemia siedziała w swoim pokoju, mierząc suknie i przeglądając się w lustrze. Radagais był dla niej bardzo hojny, dostawała wszystkie tkaniny, których zapragnęła, a zamkowe krawcowe szyły dla niej szykowne stroje. Svanevit nie mogła już słuchać jej paplania na ten temat.
Szczeniak rósł i czuł się dobrze, ciągle jednak musiał być z matką. Svanevit odwiedziła go już tego dnia.
Teraz zaś stała niepewnie na korytarzu przed swoim pokojem, tęskniąc za jakimś zajęciem. Z lekką obawą zbliżała się do drzwi prowadzących na kręte schody. Strach po napadzie ciągle w niej tkwił, więc nawet nie myślała, aby znów kręcić się po jakichś mrocznych korytarzach. Ale co z dachem? Jeśli schody wychodzą na dach, może mogłaby tam zerknąć? W świetle słonecznym, w środku jasnego przedpołudnia?
Zdecydowanie otworzyła drzwi, ignorując wyjący wiatr, który zawsze hulał po wąskiej, krętej wieży zbudowanej z ogromnych kamiennych bloków. Nie mogła pojąć, jak ktoś kiedyś zdołał wznieść tę konstrukcję.
Svanevit dostała od Radagaisa w prezencie urodzinowym podbity futrem płaszcz z kapturem. Akurat miała go na sobie, i cale szczęście, bo na schodach było okropnie zimno.
Ruszyła więc dalej, choć wiedziała, że Barimowi nie podobałaby się jej wyprawa. Uniosła ciężki włazi wyszła na dach, który był otoczony murem noszącym ślady po pociskach. No, tu to dopiero wiało! Svanevit mocniej na ciągnęła kaptur na uszy. Znajdowała się na szczycie wyż- szef i szerszej wieży. Okalający dach mur był tak szeroki, że nie dało się popatrzeć w dół.
Dziewczyna mogła co prawda wspiąć się na owo kamienne "ogrodzenie", ale tego właśnie nie chciała! Bała się patrzeć na budynki gospodarcze i na to, co ludzie tam robili.
Widziała za to las. Ojej, tak dużo lasu! pomyślała z lękiem. Czarodziejskie Lasy. Tak, tak, zasługiwały na swą nazwę. Jak daleko sięgnąć wzrokiem, rozciągały się we wszystkich kierunkach. Na drzewach śnieg już stopniał ale tu i ówdzie na łąkach Svanevit dostrzegła jeszcze białe plamy. W oddalonych od siebie miejscach znad lasu unosił się dym. Małe wioski, pomyślała.
Panią tego wszystkiego była Eufemia! Powinna poznać swe księstwo, troszczyć się o nie! Była jednak zadziwiająco obojętna.
Svanevit odwróciła się i rozejrzała po dachu. Nagle zmarszczyła czoło. Cóż to było? W kącie zauważyła maleńką wioskę, zbudowaną z szyszek, kawałków drewna, skrawków materiału i wielu innych odpadków. Najwyraźniej ktoś tu się bawił.
Czyżby na zamku były dzieci? Z tego, co wiedziała, nic było.
Dzieci Berthy? Co się działo z nimi? Nie widziała ich jeszcze, ale z tablicy genealogicznej dowiedziała się, że noszą imiona Aribert i Elisa.
Svanevit wyciągnęła kartkę, którą dostała od Barima. Nie, nie zgadza się, one muszą mieć... Policzyła - i lat. Miniaturowa wioska została zbudowana z dużą starannością. Svanevit kucnęła, aby przyjrzeć się jej dokładniej. Wydawało się, że ktoś postawił ją tu całkiem niedawno. Ale...?
Kątem oka dostrzegła, że coś się poruszyło. Odwróciła głowę i zauważyła kobietę, ukrytą za wysokimi blokami kamiennymi, tworzącymi na środku dachu coś na kształt wieżyczki.
- Wyjdź, nie musisz się mnie bać - zapewniła Svanevit. - Kto zbudował tę piękną wioskę?
Młoda kobieta wyjrzała z największą ostrożnością.
- Nazywam się Svanevit. A ty?
Nie było odpowiedzi. Kobieta posunęła się chwiejnie o kilka cali do przodu.
Och! Teraz Svanevit zrozumiała, kto zbudował tę osadę, i serce jej się ścisnęło.
- Czy ty jesteś Elisa?
Znów kilka cali, tym razem niemal w prostej linii.
- Pokażesz mi, co to jest? Czy szyszki to krowy? Kilka ostrożnych kroków po kamiennym dachu.
- Chodź, chodź, ja nie zniszczę twojego dzieła. Uważam, że jest świetne. Czy mogłabym budować z tobą? Mam tylko czternaście lat. Sądzę, że byłoby to zabawne.
Wreszcie kobieta stanęła przed Svanevit, wpatrując się w nią z zaciekawieniem. Jej wygląd nie przerażał; gdyby nie ten pusty wzrok i otwarte usta, byłaby nawet mila.
Przekleństwo rodu Strelka! Kazirodztwo, którego skutki tak brutalnie dały o sobie znać w przypadku dzieci Berthy.
Svanevit wyciągnęła rękę, ale Elisa nie odważyła się jej chwycić. Usiadła niezdarnie obok swoich skarbów, a Svanevit uczyniła to samo.
Elisa nie umiała mówić. W każdym razie nie mówiła normalnie, ale Svanevit usiłowała ją zrozumieć i po pewnym czasie rozmowa toczyła się na dobre. Elisa z zapałem objaśniała, co jest czym; związany węzełek kawałek materiału miał przedstawiać Radagaisa.
Svanevit czuła się dwadzieścia lat starsza od tej nieszczęśliwej kobiety. A zresztą, czy ona była nieszczęśliwa? Żyła w swoim własnym świecie, oszczędzono jej ludzkiego szyderstwa tu na zamku, a na górze mogła bawić się właśnie tak, jak chciała.
Nagle Elisa wskazała Svanevit.
- Barim?
- Tak, jestem żoną Barima. Chociaż dopiero od... Następne słowa Flisy wprawiły ją w osłupienie.
- Czy on robił to z tobą?
Svanevit milczała.
Elisa mówiła dalej:
- Tak, jak robi ze mną. To jest dobre!
- Barim?
- Nie, nie, ten drugi.
- Książę Radagais?
- Nie, ten ładny.
Nieoczekiwanie ta przedziwna rozmowa została przerwana:
- Elisa! - zawołał ktoś ostrym tonem.
Svanevit próbowała zobaczyć, kto wola, ale owa osoba była dobrze ukryta. Elisa zeszła z dachu i pobiegła niezdarnie w stronę schodów prowadzących na dach drugiej, mniejszej wieży. Tam właśnie zniknęła.
Svanevit nie poszła za nią. Poruszona słowami Flisy, schodziła swymi krętymi schodami, zamknąwszy przedtem właz. Powinna porozmawiać z kimś o tym, co usłyszała, ale z drugiej strony nie miała na to najmniejszej ochoty. Czy jej sprawą było szukać odpowiedzi na pytanie, kto wykorzystywał biedną Elisę? Dziewczyna wyraźnie to lubiła, więc czy Svanevit mogła odmówić jej...? Tak, powinna. Tu chodziło wszak o kazirodztwo, a na dodatek trudno uznać Elisę za osobę przy całkiem zdrowych zmysłach...
Z kim jednak porozmawiać? Przecież nie z Eufemią... Z Barimem albo Radagaisem? Nie miała chęci rozmawiać o tej krępującej sprawie z którymś z nich, ale nikogo innego nie znała wystarczająco dobrze. Ani Metchildy, ani Alexandriny, ani też Nawary.
Elisa mogła mówić o którymś ze służących. Svanevit westchnęła. Tak, oczywiście, że tak właśnie było! Któż inny zechciałby wdawać się w cokolwiek z tak bezbronną istotą?
Gdy Svanevit znalazła się na najwyższej kondygnacji zamku - nigdy wcześniej tu nie była - otworzyły się drzwi i wyjrzała zza nich Elisa. Machnęła konspiracyjnie w stronę Svanevit i dala znak, aby ta podążyła za nią.
Svanevit nie mogła oprzeć się zaproszeniu. Bertha i jej mała rodzina były dla niej zagadką od samego przyjazdu. Nigdy się nie pokazywali, ostatni wchodzili i pierwsi wychodzili z kościoła, cisi, dyskretni, niewidoczni...
- Svanevit poszła za Elisą. Musiały iść daleko, całkowicie nieużywanym korytarzem, z wnękami drzwi zastawionymi bezużytecznymi przedmiotami.
Svanevit miała ochotę spytać: "Dokąd idziemy?", ale nie śmiała przerywać tej zaczarowanej chwili, którą właśnie przeżywała. Czuła, że jest bezpieczna w towarzystwie Elisy. Nikt jej tu nie napadnie. To był bezpieczny teren.
Najwyraźniej przeszły do drugiej wieży lub przyległego budynku. Svanevit nie orientowała się, gdzie jest, jeśli nie było w pobliżu okien. Elisa nagle zatrzymała się i położyła palec na ustach. Otworzyła drzwi i z triumfalną miną zaprosiła swego gościa do środka.
Pierwsze, na co Svanevit zwróciła uwagę, to zapach przypraw. Gdzie wcześniej go czuła? Wtedy podeszła do niej starsza kobieta. Tak wyraźnie widać było, że należy do rodu Strelka, że aż Svanevit musiała się uśmiechnąć. Ukłoniła się jej uprzejmie, tak jak czternastolatka powinna witać starsze osoby.
Bertha wprost emanowała ciepłem.
- Bądź pozdrowiona w Strelka, wasza wysokość -przywitała Svanevit.
- Dziękuję - odrzekła dziewczyna.
- Proszę wejść do naszego skromnego domu, drogie dziecko! Śledziliśmy panienkę z naszych okien, znamy panienkę dobrze. Panienka jest kochana tu przez wszystkich, a o tym, co panienka robi dla zwierząt, wszyscy wiemy.
W pokoju była jeszcze jedna osoba. Nie mógł to być nikt inny, jak syn Aribert, który jednak cały czas trzymał się z tylu, za plecami Svanevit, w drzwiach prowadzących do innego pokoju, gotowy do ucieczki, gdyby się tylko odwróciła.
Svanevit nie zamierzała teraz rozmawiać o tym, co Elisa powiedziała jej na dachu, nie z jej matką. Był to drażliwy temat, ponieważ Bertha sama była wykorzystywana przez strasznego Zygmunta, tego z portretu w sali rycerskiej.
Bertha zaproponowała jej poczęstunek, a Svanevit -mimo iż niedawno jadła - nie chciała odmawiać. Dobrze się tu czuła. Bertha była kobietą, która ją rozumiała i do której czuła sympatię.
Elisa była przejęta i dumna; wszak to ona "znalazła" Svanevit. Wszystkie trzy usiadły przy stole.
- Czy pani syn nie chce usiąść z nami? - zdziwiła się Svanevit.
Bertha wyraźnie się wahała.
- Bardzo bym chciała się z nim przywitać - nalegała Svanevit, choć jednocześnie odczuwała lęk. Słyszała wszak, jak Sofia i Xenia mówiły, jakoby to właśnie Aribert miał stać za całym tym złem, które panowało na zamku.
Bertha w końcu zawołała syna. W tej samej chwili, w której Aribert, zwlekając, podszedł do nich, Svanevit pożałowała swego, uporu. Trwało to jednak tylko chwilę. Aribert zdobył bowiem jej współczucie.
- W wyglądzie tego młodego mężczyzny zgromadziło się wszystko to, co w rodzie Strelka było najgorsze. Stanowił groteskową karykaturę mężczyzn z rodu, szczególnie gdy miało się w pamięci portret Zygmunta Pierwszego. Ciemne brwi były zmierzwione jak u zwierzęcia, włosy kruczoczarne i dzikie, usta - łagodnie mówiąc -przesadnie wydatne, zaś zęby duże, z ubytkami. Ciało Aribert miał przysadziste, z przerośniętymi ramionami. Poruszał się niezbyt zgrabnie, ale to akurat nieważne, pomyślała Svanevit.
Podniosła się i wyciągnęła rękę. Aribert ukrywał swoją prawą dłoń za plecami, ale w końcu wyciągnął ją nieporadnie w stronę gościa.
- Dzień dobry, Aribercie - powiedziała Svanevit. -Wreszcie mogę cię przywitać.
W tej samej chwili, w której uścisnęła jego silną dłoń, coś sobie przypomniała. Ta ręka? I zapach przypraw! Teraz już wiedziała, skąd to zna.
- - To ty mnie uratowałeś w ciemnym korytarzu! - wykrzyknęła z radością. - Dziękuję, Aribercie, dziękuję!
Ku ogromnemu zaskoczeniu młodego mężczyzny, Svanevit objęła go i przytuliła swój policzek do jego, piersi. Początkowo nie ukrywał strachu, ale zaraz uspokoił się, a raczej to ona, Svanevit, go uspokoiła.
- Ale powiedz mi, kim była ta osoba, która próbowała mnie zabić?
Bertha odpowiedziała za syna:
- Aribert nie mówi dobrze. Nie wie, kto to był. Uciekł w swoją stronę.
- Rozumiem - odrzekła Svanevit. - Ale to nie była przecież pierwsza próba popełnienia morderstwa w tym domu? Ktoś chyba musiał widzieć kiedyś sprawcę?
- Nie. Wiemy jedynie, że Kazimir Czwarty, popełniał przestępstwa. Prawdopodobnie winien jest śmierci swojej pierwszej i drugiej żony, ale morderstwa zdarzały się też wtedy, gdy już nie żył.
- Czy on nie został także zamordowany?
- Tak, tak przypuszczamy. Nie mamy jednak pojęcia, kto mógłby to uczynić. Wielu na zamku uważa, że sprawcą wszelkiego zła jest duch Zygmunta Pierwszego.
- Ten atak na mnie był wszak całkiem prawdziwy! - Och, wasza wysokość nawet nie wie, jak niesamowicie silni potrafią być umarli!
Svanevit zadrżała. Czyż ona sama nie pomyślała o wyjątkowej sile rąk, które ją trzymały? Czyż nie świadczą o tym sine ślady na jej szyi?
Svanevit wróciła do Ariberta.
- Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa, że się zjawiłeś w porę!
Matka odpowiedziała:
- Dziewczęta, nie lubią, kiedy chodzi po zamku. Ale on widział, że panienka udała się w niebezpieczne zakątki, i pospieszył za panienką na wypadek, gdyby coś miało się stać. I stało się.
Svanevit pożegnała swoich nowych przyjaciół. Obiecała Elisie, że od czasu do czasu przyjdzie na dach, aby się z nią pobawić.
Tego wieczora rozmawiała z Barimem. Poszła do jego pokoju, gdy skończył pracę w majątku. Opowiedziała mu, gdzie była. Wyjaśniła też, że to Aribert uratował jej życie.
Barim skinął głową.
- Nie dziwi mnie to. Ten człowiek jest wszędzie tam, gdzie nie powinien być, a my widzimy tylko jego cień. On panicznie boi się ludzi, ale nie można mu tego mieć za złe. A więc to on. Cieszy mnie to. Mamy dziś wieczorem przy obiedzie zebranie rodzinne. Powiem o tym. Może wtedy te intrygantki Xenia i Sofia przestaną go oskarżać!
- Świetnie! Nie wydajesz się odnosić do nich entuzjastycznie?
Barim wykrzywił twarz.
- Gdybyś wiedziała, co Radagais i ja - i Kazimir, ale nie tak często - przeżywaliśmy w ciągu ostatnich lat, rozumiałabyś moją powściągliwość!
- Teraz nie nadążam za tobą.
Barim nie miał ochoty mówić o tym, ale w końcu rzucił:
- Nocne wizyty. Miały w zwyczaju leżeć w naszych łóżkach, gdy wracaliśmy do swoich pokoi wieczorami. Szczególnie Radagais był na to narażony, ponieważ jest księciem, więc chciały jego, gorliwie zachęcane przez swoją matkę Alexandrinę. Oczywiście wyrzucaliśmy je. Za każdym razem.
Svanevit skinęła głową w zamyśleniu. Teraz rozumiała ostrą wymianę zdań między Radagaisem i Alexandriną podczas pierwszego obiadu. O nowej krwi i zlyrn wyborze braci.
- Barimie - powiedziała powoli. - Czy warto mówić o Aribercie? O tym, że pokonał tego złego człowieka i uratował mi życie? To nie czyni go bohaterem w oczach przestępcy. Albo przestępczyni.
- Masz rację. Nie powinniśmy narażać go na niebezpieczeństwo. Porozmawiam z Radagaisem. Poza tym mam ochotę pójść na górę i podziękować Aribertowi. Możesz od czasu do czasu chodzić na dach z Elisą. Nie ma w tym nic złego. Ale tylko w dzień. I bądź ostrożna! Mimo iż nie jesteś tak zagrożona jak Eufemia, nie powinnaś niepotrzebnie ryzykować.
- Dziękuję, dostałam ostatnio solidną nauczkę! Czy to prawda, Barimie, że tutaj straszy? że duchy mają nadzwyczaj silne ręce?
Barim zaśmiał się trochę niepewnie.
- Czyżbyś znów usłyszała coś o starym dziadku Zygmuncie? Z pewnością był diabłem i część służby twierdzi, że widziała go po śmierci, ale zapomnij o tym! Ani Radagais, ani ja nigdy nie widzieliśmy tu żadnego ducha.
- Milo to słyszeć!
Svanevit nie była jednak przekonana. Nie wszystkich ludzi interesują nie dające się wyjaśnić sprawy. A ona
jeszcze nie wyjaśniła kilku spraw. Dotychczas, nie zastanawiając się nawet nad tym, była przeświadczona, że to ów tajemniczy Aribert, który przemyka po zamkowych
korytarzach, sieje zło.
Tak jednak nie było. Było zupełnie inaczej! Teraz wszystko się skomplikowało.
Zygmunt, czy nie Zygmunt - w każdym razie miało się wrażenie, że na zamku Strelka jest o jedną osobę za dużo. Svanevit jednak nie chciała wierzyć w to, że jedna z tych osób, które zna i z którymi ma do czynienia, jest mordercą.
Do Strelki zawitała wiosna.
Eufemia była w złym nastroju. Radagais zmusił ją do tego, aby towarzyszyła mu w spacerze po okolicach zamku, ponieważ właśnie grzało słońce, a leśne polany i łąki były pełne kwiatów. Pączki rozkwitały, rodziło się nowe życie w gospodarstwie i poza murami, w naturze.
Eufemia stąpała po błotnistej drodze i marzła w stopy. Svanevit szła przed nią, z Barimem i Radagaisem po obu stronach, trzymając ich za ręce - jak dziecko między dwoma dorosłymi wujkami. Szli śmiejąc się, żartując i rozmawiając o rolnictwie. Książę nie powinien przecież bywać w stodole!
Radagais kilka razy odwracał się, prosząc Eufemię, aby dołączyła do nich, ale ona tylko kręciła głową. Niech sobie idzie przodem, niech tęskni za nią. Nie przejmowała się także wcale Barimem. On też powinien odczuwać jej brak. Svanevit nie była przecież towarzystwem dla mężczyzn! Dla małych dzieci powinno się być miłym, ale nic ponad to.
Eufemia odczuwała pewien niepokój. Svanevit zaczęła nabierać kobiecych kształtów! Jeszcze nikt nie zwrócił na to uwagi, ale mogło to być niebezpieczne!
Najlepiej będzie zdobyć szybko Barima, zanim odkryje wdzięki swojej młodej żony!
Razem z nimi szedł Bojar, szczeniak należący do Svanevit. Czasem trzeba było go nieść; cala trójka robiła to po kolei. Śmiechu warte takie poświęcenie dla psa! Na szczęście był tylko jeden szczeniak, w przeciwnym razie Eufemia także dostałaby takie paskudztwo od Barima. Pomyśleć tylko, co za męczarnia. No i cały ten brud na pięknej sukni!
Eufemia spojrzała zadowolona na podszyty futrem płaszcz, który dostała od Radagaisa. Dal też podobny Svanevit. Czy nie mógł jej go nie dać? Eufemia musiała czekać jakiś czas, zanim przybyli kupcy. Kupiła skóry i tkaniny, pilnie doglądając, aby jej płaszcz było wiele ładniejszy niż ten dla Svanevit. Wprost stała nad głową krawcowi, który miał go uszyć. Ale jakże teraz płaszcz jest wspaniały!
Och, jak zimno w stopy! Na szczęście zbliżają się już do zamku. W cieple będzie cudownie!
Spotkali grupę parobków, którzy zeszli państwu z drogi i pozdrowili głębokim ukłonem. Wszyscy zdawali się być szczęśliwi, witając Svanevit, która wesoło im odpowiadała. Nikt dobrze urodzony nie powinien zachowywać się w ten sposób względem poddanych! Powinno się traktować ich twardo.
Eufemia nie myślała przejmować się pozdrowieniami zwykłych ludzi, ale gdy spostrzegła, że z ich twarzy znikają uśmiechy i że milczą, kłaniając się jej, poczuła lęk.
To wprost nie mieściło jej się w głowie!
Gdyby tak mogła wrócić do domu! Ale ta głupia Svanevit złościła się za każdym razem, gdy Eufemia o tym wspominała. Eufemia powinna - według Svanevit - zrozumieć wreszcie, że już nigdy nie wrócą do domu. Tato i mama przyjadą w odwiedziny, poza tym wymieniają przecież czasem listy, ale to wszystko.
Eufemia nie dala się przekonać. Uważała, że w zamku Strelka przebywa tylko chwilowo. Svanevit niech sobie zostanie, skoro chce, w tym ponurym leśnym zamku, w którym nic się nie działo. Nikt nie słuchał napomknień
Eufemii o ewentualnych przyjęciach i balach.
Była jednak niekonsekwentna. Z jednej strony uważała, że gdyby tylko poślubiła innego mężczyznę
Barima albo Kazimira, albo nawet Witzlava - byłoby o wiele lepiej. Wtedy może mogłaby zostać. Z drugiej jednak strony nie byłaby wówczas panią zamku. Nie nosiłaby u paska pęku kluczy. Zresztą używała ich bardzo rzadko. Nie pozwolono jej chodzić samotnie po zamku, zawsze ktoś musiał jej towarzyszyć. Chętnie na to przystała, a dokładniej mówiąc - nie chodziła nigdzie, ponieważ kilka razy widziała jakieś niesamowite stworzenie, które czaiło się na nią w jakimś kącie.
Ktoś powiedział, że był to Aribert. Inni, jak pokojówka, bardzo przesądni, twierdzili, że to zły Zygmunt, nieszczęsny potępieniec, który snuje się po zamku. Eufemia bardziej wierzyła w wersję z Zygmuntem niż z Arbertem, który opisywany był jako monstrum. Widziała go z daleka. Jego sylwetka wydała się jej całkiem normalna.
To z pewnością Kazimir albo Witzlay krążyli w pobliżu, pragnąc ją zdobyć, ale nie śmieli się do tego przyznać. To wszystko przejmowało jednak zgrozą. Poza tym nigdy nic nie wiadomo. Tyle mówiono o tym nieszczęsnym Zygmuncie! Cóż za mroczna sprawa! Eufemia zadrżała.
Svanevit, Barim i Radagais już przestali namawiać Eufemię, by przyłączyła się do nich. Nawet się nie odwracali.
Czy powinna ich dogonić? O, nie! Nie będzie zabiegać o czyjeś laski!
Och, chciała być już w cieple!
Jej towarzysze przystanęła. Pospieszcie się, ponagliła ach w myśli.
Svanevit rozpostarła ręce.
- Och, jak ja kocham ten zamek! - krzyknęła. Czy ona postradali rozum?
Svanevit mówiła dalej:
Zimą, kiedy śnieg wiruje i igra z szarymi murami, a ludzie poruszają się tu w dole jak na czarno-białym szkicu, albo gdy wieże oświetlone są przez księżyc lub gdy rysuje się on wyraźnie na mroźnym, pogodnym zimowym niebie... A spójrzcie teraz! Zamek tak pięknie czeka, aż otoczy go zieleń, i cieszy się życiem, które budzi się wokół niego... Czyż to nie wspaniale?
Nie, a cóż to ma znaczyć? Radagais, jej książę, obejmuje jej młodszą siostrę, przytula ją i uśmiecha się tak, jak jeszcze nigdy nie uśmiechał się do Eufermi. Teraz musiał zauważyć, że stała się kobietą.
Nie, tak nie może być. Myśli, wściekłość i uczucie, którego nigdy nie rozpoznała - zazdrość - targały Eufemią.
Wszyscy kochali Svanevit... Czy teraz zaskarbili sobie też względy Radagaisa? Może zdobyła jego, ale nie jego miłość.
To nie powinno się zdarzyć. Dorosła Svanevit mogła być śmiertelnie niebezpieczna!
- Poczekajcie na mnie! - zapiszczała Eufemia. - Idziecie za szybko!
To prawda, to ich wina! Ale teraz przecież stali spokojnie... Czekali na nią i uśmiechali się, nieco zaskoczeni, wszyscy troje.
- Strasznie boli mnie głowa - wymamrotała. - Ale teraz już mi lepiej. Och, Radagaisie, wejdźmy do środka. Tak bardzo marznę w moje małe stópki. Może mógłbyś mi je ogrzać?
Radagais spojrzał na żonę zaskoczony. To było coś nowego! Eufemia wcisnęła swoją małą dłoń w jego dłoń, drugą chwytając Barima. Svanevit została tym samym wykluczona z towarzystwa. Ale ona tylko się śmiała.
Gdy byli już w zamku, Eufemia zacisnęła zęby. Teraz musi zdobyć Radagaisa, chociaż wcale tego nie pragnęła. Musi pokazać, że jest tak samo warta miłości, jak Svanevit. Tak, oczywiście, że była, wszyscy to wiedzieli, ale teraz pozwoli mu się nieco zbliżyć. Ale tylko trochę! Żadnego przekraczania niebezpiecznej, magicznej granicy. O, nie! Tylko mała obietnica, mała zachęta, ponieważ był miłym chłopcem i podarował jej ładniejszy płaszcz niż Svanevit i ponieważ nie powinien gapić się na jej młodszą siostrę!
Tak, tak, Svanevit z pewnością wkradła się w laski zarówno Radagaisa, jak i Barima.
Ale teraz nadchodzi Eufemia! Svanevit może zapomnieć o względach braci.
Eufemia, stojąc w drzwiach swojego pokoju, odprawiła pokojówkę i poprosiła Radagaisa, by za chwilę do niej przyszedł. Zdjęła z nóg buty i pończochy i tym samym dolne partie ciała miała nagie. Zaraz jednak znajdzie jakieś inne odzienie dla nóg i zmieni suknię, która zmoczyła się i zabłociła na dole i... Och, pomocy! Radagais już nadchodzi! Suknia niewiele pomoże, ale Radagais przynajmniej nie będzie zdawał sobie sprawy, jak mało odzienia Eufemia ma na sobie.
- Marzniesz?
Glos Radagaisa brzmiał milo. Gdybyż tylko on sam nie był tak duży, rubaszny i męski, wtedy może...
- Tak, moje małe stópki są zimne jak lód. Zobacz - po wiedziała cienkim, dziecinnym głosikiem, jakim mówiła, kiedy chciała wydać się naprawdę mała i bezbronna.
To dlatego tak ją irytowała Svanevit. Przez wiele lat Eufemia, jako najmłodsza w rodzinie, była ulubienicą wszystkich. Kiedy przyszła na świat Svanevit, prawdziwe małe dziecko, czasami Eufemia czuła się staro w porównaniu z najmłodszą siostrą.
Teraz siedziała na brzegu łóżka, na pięknej czerwono-złotej narzucie, pokazując swoje stopy. Radagais klęknął i chwycił je w swoje dłonie.
- Tak, rzeczywiście są zimne. Zaraz je ogrzeję!
Eufemię przeszył błogi dreszcz, gdy jego ręce delikatnie masowały jej nagie stopy. Ciepło bijące od kominka ogarnęło cały pokój i Eufemii zrobiło się naprawdę przyjemnie.
Nie przejmuję się nim, nawet go nie lubię, pomyślała. Ale Svanevit go nie dostanie! Przeciągnę też Barima na swoją stronę. To nie będzie trudne. Jedno małe skinięcie i stanie się moim niewolnikiem. Zresztą już jest, tylko nie śmie tego pokazać. Dam mu znak. Nie, ale - och, jakie to cudowne, teraz Radagais pieści też moje nogi, moje piękne nogi. Muszę się położyć. Och, cóż za rozkosz!
- Czy zimno ci także w kolana?
Eufemia wymruczała w odpowiedzi coś niezrozumiałego, zaczęło jej szumieć w głowie.
Jego ręce przesuwały się w stronę kolan, a Eufemia poczuła dreszcz rozchodzący się po całym ciele. Wiła się z rozkoszy, ciężko oddychając.
Radagais odważył się na więcej. Nadal klęczał, ale między jej kolanami, które ostrożnie i powoli masował. Eufemia zsunęła się bliżej krawędzi łóżka. Palce Radagaisa gładziły teraz jej uda. Suknia podwinęła się nieco, ale to nie przeszkadzało, ponieważ mimo wszystko Eufemia była przyzwoicie przykryta. Och, teraz jego palce łaskotały wewnętrzną stronę jej ud. Ledwo mogła oddychać, tak jej było wspaniale. Nie, teraz znów przesunęły się w stronę kolan. Nie, nie tak!
Eufemia już nie wiedziała, gdzie się znajduje. Leżała z zamkniętymi oczami, nadal ciężko oddychając i przyjmując jego pieszczoty.
Ręce wróciły na górę. Tak, tak, teraz bliżej. Nieświadomie podciągnęła trochę suknię, nie czując już na skórze dotyku mokrej tkaniny, a tylko nieznośnie cudowne dreszcze przebiegające po udach i podbrzuszu.
Radagais cofnął się. Nie, nie, pomyślała i znów przybliżyła się do brzegu łóżka.
Radagais uniósł jej nogi i... O, nie! O, nie, co on teraz robi? Co to jest? Takie cieple, wręcz gorące i takie duże? Nagle krzyknęła.
Radagais cofnął się delikatnie. On sprawia mi ból, pomyślała Eufemia w panice. Jak może? Mama nic o tym nie mówiła. Powiedziała jedynie, że jeśli mężczyzna chce robić brzydkie rzeczy, to obowiązkiem kobiety jest zadowolić go.
Mama nie wspomniała o podnieceniu kobiety, a już na pewno nic o bólu.
- Tak, to boli - wyszeptał Radagais - ale tylko za pierwszym razem. Później będzie już dobrze.
- Ale to mnie rozrywa - pisnęła Eufemia. - Nie masz prawa!
- Czy chcesz, żebyśmy dziś już skończyli?
- Tak. Nie! - powiedziała nagle, gdy chciał się wycofać. - Wytrzymam to.
"Zadowolić mężczyznę..."
Nie tylko dlatego Eufemia nie chciała się wycofać. Mimo bólu było w niej coś jeszcze. Coś, co nie chciało się poddać, tylko żądało i żądało.
Mała owieczka dla wilka. Tak Svanevit mnie nazywa. Tak, o, tak, chcę, aby wziął mnie wilk!
- Wytrzymam to - powtórzyła odważnie.
Teraz nie było już tak źle. Bolało, ale to słaby ból. Eufemia czuła, że jest w niej coś, co musi zostać uwolnione po wielu latach oczekiwania. Było tak, jak w jej tajemnych marzeniach, takich cudownych i zawstydzających jednocześnie. Eufemia poddała się pożądaniu. Co powie Radagais? pomyślała z trwogą. Ale on z pewnością przeżywa to samo. Eufemia chwyciła róg poduszki i zacisnęła na nim zęby, żeby nie krzyczeć głośno. To wszystko było jak ogromna fala, która unosiła ją coraz wyżej - i nagle osiągnęła szczyt. Na wpół nieprzytomna z rozkoszy pozwoliła Radagaisowi na to samo.
Później Radagais powiedział, że było to "nieoczekiwane zbliżenie pozbawione czułości". Następnym razem zrobi to dla niej o wiele lepiej. Z miłością od samego początku.
Następnym razem? Co on sobie myśli?
Wiedziała jednak, że zechce przeżyć to jeszcze raz. Z czułością albo bez, z pocałunkami albo z miłością. A później może z Barimem, Kazimirem i innymi. Cały świat był dla niej otwarty. Wszyscy mężczyźni świata będą jej pożądać, a ona będzie tylko wybierać i odrzucać. Ale Radagais był już tylko jej. Zwyciężyła ze Svanevit. Tak sądziła. W rzeczywistości jednak zwyciężyła samą siebie. Nie było to wprawdzie całkowite zwycięstwo, ale mały krok naprzód w zupełności wystarczał.
Dalej ograniczony umysł Eufemii nie sięgał.
Nadeszła noc, której bali się wszyscy na zamku Strelka. Noc Walpurgi, czyli noc między ostatnim dniem miesiąca kwitnienia traw - kwietniem, i pierwszym dniem miesiąca kwiatów - majem.
Noc czarów, kiedy to wedle pogańskich wierzeń na świecie pojawiały się wszelkie nieczyste siły. W taką noc ludzie powinni pozostać w domu, a zwierzęta w stajniach i oborach. Svanevit zabrała do swojego pokoju szczeniaka Bojara i - dla pewności - także jego starą matkę, Malinkę. Ani Barim, ani Radagais nie sprzeciwiali się jej decyzji. Obaj wyglądali po południu na bardzo poważnych.
Svanevit musiała wcześnie iść do siebie i zostać tam. Nie chciało się jej spać, więc bawiła się z psami. Bojar potrafił jedynie psocić. Był ciekawy wszystkiego, co nowe. Wpełzł pod kołdrę i przypominał teraz kreta, który właśnie kopie korytarze pod ziemią. Obwąchiwał wszystko, co się dało, mając przy tym wielką frajdę.
Gdy tylko Bojar zasnął w jej łóżku, Svanevit usiadła, a Malinka położyła łeb na jej kolanach.
W zamku panowała niezwykła cisza. Svanevit wstała i podeszła do okna. Zaskoczona ujrzała bezgłośny orszak ludzi - pracowników, służących i chłopów należących do majątku - którzy zmierzali w stronę lasu, mimo iż powinni siedzieć w swych domach w tę niebezpieczną noc. Wkrótce zniknęli między drzewami.
Svanevit usłyszała, że Barim z Radagaisem idą do swoich pokoi. Eufemia położyła się wcześniej; młodsza z sióstr, podekscytowana, nie mogła usnąć i pozostała zdumiewająco czujna.
Gdy zbliżała się północ, Svanevit coś usłyszała. Podeszła do okna, otworzyła je i poczuła uderzenie zimnego, wiosennego powietrza. Wówczas też usłyszała powolny, odległy zgrzyt.
Krzyk, skowyt i coś, co przypominało nabożeństwo przy akompaniamencie bębnów. Najwyraźniej rozpalono ogromne ognisko, bo Svanevit widziała nad lasem dym i języki ognia na tle zimno żółtawego wiosennego nieba. Był to widok wspaniały i przerażający zarazem.
Z pewnością wokół ognia zgromadzili się wszyscy ludzie z majątku. Ale nie tylko, bo tłum musiał być ogromny, skoro czynił tyle hałasu. Svanevit poczuła, że w jednej chwili cały las ożył. W pogańskim obrządku uczestniczyli mieszkańcy wszystkich okolicznych wiosek. Ludzie, do których Radagais, Barim i ona sama jeździli co pewien czas, aby sprawdzić, jak im się żyje, i w razie potrzeby pomóc.
Svanevit wiedziała, że Radagais był księciem bardzo lubianym przez swych poddanych. Ona sama spotkała się z dużą życzliwością z ich strony i zyskała wielu przyjaciół podczas tych zaledwie kilku odwiedzin. Każdego dnia bracia Strelka i Svanevit jechali do określonego okręgu.
Pewnego dnia zawitali do wioski, w której mieszkał szaman. Svanevit pamiętała go ze spotkania podczas podróży do Strelki. Nie był szczególnie rozmowny, ale jego oczy zablysy, gdy ją zobaczył i najwyraźniej rozpoznał. Dziewczyna wyczuła dobrą więź, jaka istniała między nią a szamanem. Czuła się pokrzepiona, gdy wrócili do domu.
Teraz Svanevit zastanawiała się, czy tej nocy szaman jest przy ogniu w lesie razem z innymi mieszkańcami księstwa. W końcu poszła do łóżka, ale mimo iż zamknęła okno, przez całą noc słyszała śpiew, krzyki i odgłosy bębnów.
Następnego dnia, pierwszego dnia miesiąca kwiatów, wszyscy mieli wolne. Był to jeden z niewielu takich dni w roku. Wprawdzie niektórzy musieli wydoić krowy i zająć się innymi zwierzętami, ale tego dnia ciężkich prac nie wykonywano.
Svanevit dużo myślała o tym, co właściwie działo się minionej nocy, ale ani Barim, ani Radagais nie chcieli jej nic wyjaśnić. Usłyszała jedynie: "Tym akurat nie powinniśmy się zajmować".
Ta odpowiedź nie mogła zadowolić ciekawej świata czternastolatki.
Małe księstwo rządzone przez ród Strelka nie było atrakcyjne dla sąsiadów, wobec czego pozostawiono je w spokoju. Wcześniejsze próby podbicia go zakończyły się niepowodzeniem, a to z powodu nieprzebytych lasów, wśród których mieszkańcy księstwa przygotowywali zasadzki na intruzów i, zaskoczonych, wycinali w pień.
Mimo zlej sławy Czarodziejskich Lasów tylko sobie znanymi szlakami od czasu do czasu docierali tam kupcy.
Radagais i Barim, choć nie obawiali się zagrożenia z zewnątrz, stale lękali się podstępnych napaści w obrębie domu. Ludzie z lasu nie budzili w nich lęku - jak długo zostawiali ich w spokoju i troszczyli się o to, aby żyło się im dobrze, mogli być pewni ich lojalności. Nie ufali natomiast swym najbliższym...
Tuż po piętnastej rocznicy urodzin Svanevit w zamku zaczęły się dziać niedobre rzeczy. Gdy pewnego wieczoru Svanevit i Eufemia razem z Varvarą czekały na kolację w przedsionku na dole, z łoskotem otworzyły się drzwi wyjściowe i Barim wprowadził ciężko rannego, Radagaisa.
Widząc strzałę wystającą z pleców męża, Eufemia przeraźliwie wrzasnęła. Już rozglądała się za jakąś wygodną ławą, aby zemdleć, ale Svanevit odradziła jej to kilkoma cierpkimi słowami. Sama zaś podbiegła do braci, aby pomóc Barimowi ułożyć Radagaisa na tej lawie, którą upatrzyła sobie Eufemia.
Varvara również pospieszyła z pomocą.
- Co się stało? - spytała.
- Nie wiem - odparł Barim.
Szedłem i nagle ujrzałem Radagaisa leżącego przed schodami.
Svanevit obejrzała ranę. Strzała nie tkwiła głęboko, ale grot miał zakrzywione haczyki.
- Muszę rozciąć twoje ubranie, Radagaisie, i niestety spróbować wygrzebać tę strzałę. Sądzisz, że dam radę? Radagais, całkiem blady, wysilił się na uśmiech.
- Czy mam wybór? Próbuj!
Svanevit, zdenerwowana zachowaniem siostry, powiedziała ostro:
- Nie stój tak i nie becz, ty głupia kozo! Idź i przynieś gorącą wodę, do cholery!
- Ja? - w glosie Eufemii zadźwięczało takie zdumienie, że Svanevit odwróciła się od niej.
Teraz już nieco łagodniej zwróciła się do zaskoczonej Varvary, która nigdy wcześniej nie słyszała Svanevit przeklinającej:
- Ty to zrób, Varvaro! Ta idiotka myśli wyłącznie o sobie!
Nie na długo jednak starczyło Svanevit cierpliwości. Wprost wściekła się, widząc, że Eufemia uczepiła się ramienia Barima.
- I zostaw Barima w spokoju! Mówiłam ci to już co najmniej dziesięć razy! On nie jest twoim mężem. Twój mąż jest śmiertelnie ranny, a ty zachowujesz się jak klacz w okresie rui! Ach, nieważne. Idź do pokoju Radagaisa i przynieś jego skrzynkę z lekarstwami!
Śmiertelnie urażona Eufemia skierowała w stronę mężczyzn błagalny wzrok, lecz nie znalazła u nich zrozumienia. Ruszyła więc nadąsana na górę tak wolnym krokiem, że Barim poprosił, aby się pospieszyła.
Prawdą było to, co powiedziała Svanevit. W ostatnim czasie Eufemia wprost bezwstydnie, w sposób rzucający się w oczy, kokietowała trzech mężczyzn - Barima, Kazimira i Witzlava. Najbardziej gorliwie flirtowała z Barimem, rzucając często w stronę Svanevit pełne triumfu spojrzenia. Svanevit nie wiedziała, jak Barim na to reagował, ponieważ najczęściej szła wtedy w swoją stronę, smutna i speszona. Wiadomo było, że Radagaisowi nie podoba się zachowanie żony. Kiedyś nadzwyczaj radosny i szczęśliwy, teraz wydawał się być zbity z tropu.
Nie dziwiło więc, że Svanevit straciła panowanie nad sobą. Radagais próbował chyba coś jej powiedzieć, może w obronie swojej żony, ale brakło mu siły.
Wspólnie z Varvarą i Barimem udało się Svanevit wyciągnąć strzałę. Nikt nie spodziewał się, że Eufemia im pomoże, ale przynajmniej przyniosła skrzynkę z lekami, robiąc z tego prawdziwe przedstawienie. Później zniknęła, mówiąc, że nie chce patrzeć na takie obrzydliwości. Svanevit założyła opatrunek z dużych liści babki i owinęła go długimi paskami tkaniny. Dala Radagaisowi do wypicia coś na wzmocnienie, ponieważ stracił dużo krwi.
Wtedy to po raz pierwszy z ust Varvary padły słowa uznania:
- To ty powinnaś być panią na tym zamku!
Svanevit słyszała to już wcześniej od innych, ale mimo wszystko zaskoczył ją fakt, że powiedziała to właśnie Varvara.
- Dziękuję - odpowiedziała z niepewnym uśmiechem. -Nie sądzę jednak, aby Radagais zgodził się z tym. On uwielbia swoją żonę.
Mężczyzna poruszył się, jakby chciał coś wtrącić, ale zrezygnował.
Kłótliwe córki Alexandriny zeszły na dół, aby dowiedzieć się, co się dzieje.
- Och, Radagaisie, ależ wspaniale mięśnie! - westchnęła trupioblada Sofia. - Czy mogę ich dotknąć?
- - Już cię tu nie ma! - parsknęła Xenia. - Ja jestem starsza! Barim odsunął je spokojnie, ale stanowczo. Chciały wiedzieć, co się stało, więc im to wyjaśnił.
Xenia natychmiast wygłosiła własny komentarz:
- Tak, zawsze to mówiłam, Radagaisie. Jesteś zbyt uległy dla swoich poddanych. Teraz widzisz rezultaty.
Barim rzucił szybko:
- Gdzie jest Witzlav?
- A skąd ja mam to wiedzieć? - odparła lekko Sofia. -Przypuszczalnie jest na wieży i załatwia tam jakąś sprawę.
Nikt nie zrozumiał odpowiedzi, z wyjątkiem Svanevit. Ach, tak, więc to Witzlav? "Ten ładny", jak powiedziała Elisa. Hm, o ile można tego wymuskanego Witzlava nazwać ładnym! Svanevit miała ochotę skręcić kark temu nicponiowi, ale nie chciała zdradzać sekretu Elisy.
Chodziła na dach bawić się z nią kilka razy w tygodniu, zawsze o określonej porze. Bertha surowo tego przestrzegała. Svanevit bywała też często w ich mieszkaniu, a matka Elisy wyjaśniła gościowi, że czas spędzony na wieży jest dla jej córki najważniejszą częścią dnia.
Svanevit zastanawiała się, czy Bertha wie o tym, co łączy Elisę z Witzlavem, czy też może on zmusił dziewczynę do milczenia.
Nie chciała zaczynać rozmowy na ten temat. Nadeszła także Metchilda; ją również zaciekawił ha- las w przedsionku.
- Zawsze to powtarzałam, Radagaisie, jesteś nieostrożny.
- On nie ma oczu na plecach, ciociu Metchildo - zauważył Barim.
Metchilda jedynie parsknęła. Radagais nic nie powiedział. Był ledwie przytomny, gdy Svanevit z Varvarą zakładały mu czystą koszulę. Przerażona służba trzymała się z boku. Kolacja musiała poczekać.
Barim odwrócił się do Varvary.
- A Kazimir? Gdzie on jest?
Żelazna dama uniosła brwi. Nie była tak głupia, żeby nie zrozumieć, co kryło się za tym pytaniem. - Oczywiście w swoim pokoju! Zejdzie na kolację.
- Czy byłabyś tak mila i zechciała przyprowadzić go tutaj?
- Oczywiście - odpowiedziała chłodno Varvara. Kazimir właśnie schodził. Ubrany był lekko, tak jakby cały czas spędził w zamku.
Svanevit i Barim zaprowadzili Radagaisa do jego pokoju i wreszcie mogli porozmawiać bez świadków.
- Radagaisie, skąd do ciebie strzelono? - spytał Barim.
- Szedłem przez dziedziniec. Zrobiło się już ciemno, zapadł zmrok, na zewnątrz nikogo. Zbliżała się pora kolacji dla służby. Psy były w środku, bo jakiś czas temu padał deszcz. Nie widziałem żywej duszy. I wtedy poczułem uderzenie w plecy, nagły ból, kiedy strzała przeszyła moje ciało. Więcej nie pamiętam.
- Miałeś niebywale szczęście. Żaden wewnętrzny organ nie został uszkodzony - powiedziała Svanevit. - Musisz jednak przez pewien czas leżeć spokojnie. Rana może się łatwo zakazić. Chcesz, żebym ją codziennie opatrywała, czy może wolisz, aby robił to ktoś inny?
- Nie, ty sobie z tym dobrze radzisz. Dziękuję wam! Svanevit... Uważaj na Eufemię teraz, kiedy ja nie mogę! Ostatnio zbyt często krąży po zamku.
Widać było, że mu się to nie podoba, być może z wielu powodów.
On to wie, pomyślała Svanevit przygnębiona. Wie bardzo dobrze, że Eufemia otwarcie flirtuje z innymi mężczyznami. Przeklęta ladacznica! Nie, tak nie można myśleć o własnej siostrze.
- Svanevit, czy możesz pomóc mi pościelić łóżko Radagaisa tak, żeby było mu wygodnie? - poprosił Barim.
Natychmiast zabrali się do pracy. Gdy w pewnym momencie zderzyli się, Svanevit straciła równowagę, a Barim ją przytrzymał. Poczuła, że zesztywniał na moment i usłyszała coś w rodzaju westchnienia. Przez dłuższą chwilę Barim stal jak zamurowany, nie mogąc wykrztuście słowa. Zdumiona, kończyła ścielić łóżko bez jego pomocy.
- O, tak. Teraz będzie lepiej, Radagaisie. Jeśli nie potrzebujecie już mojej pomocy, pójdę do siebie.
Gdy wyszła, Barim opadł bez sil na krzesło.
- Co się dzieje, Barimie? Wyglądasz, jakby cię piorun poraził.
- Prawie. Radagaisie, nie żeń się nigdy z dzieckiem!
Ty na coś się skarżysz? Ty, któremu można jedynie zazdrościć?
Barim spojrzał na brata nieprzytomnie, jakby nie rozumiał jego słów
- Ona ma tylko piętnaście lat!
- Tak. I co z tego?
Młodszy brat westchnął ciężko.
- Pamiętam, jak ujrzeliśmy ją po raz pierwszy. Stałem tuż przy niej w tych kłujących zaroślach i zaskoczony czułem, jak ogarnia mnie podniecenie w obecności małego chłopca. Myślałem, że jestem... no wiesz. Teraz znów się to zdarzyło. Przypadkowo chwyciłem ją w ramiona i - mój Boże - Radagaisie, ona jest przecież kobietą! Podziałała na mnie tak gwałtownie, że aż... No, nieważne. Co mam robić? Ona jest za młoda!
Radagais spojrzał ostro.
- Niezaprzeczalnie. Ale czy nie możesz znaleźć sobie tymczasem kochanki?
- Nie, Radagaisie. Czy ty na moim miejscu chciałbyś znaleźć sobie kochankę?
- Nie, nie chciałbym. Ale ja nie jestem na twoim miejscu.
- Powinieneś się z tego cieszyć!
- Ale się nie cieszę.
Barim spojrzał na starszego brata.
- Sądziłem, że dobrze się wam teraz układa, tobie i Eufemii?
Radagais parsknął.
- Używa mnie jako samca, od kiedy odkryła przyjemności łóżkowe. Ale rozgląda się za innymi, czego zresztą ty też doświadczyłeś, prawda?
Barim lojalnie nie odpowiedział. Nie potrafił teraz pojąć, jak mógł upatrzyć sobie akurat Eufemię pośród tych pięknych córek pana Svante. Ale wtedy chciał właśnie tę najpiękniejszą. Podobnie jak Radagais.
- W każdym razie cieszę się, że wyprzedziłeś mnie w wyborze żony - powiedział. - Nie wytrzymałbym chyba z tą pięknością.
- Piękność bez serca - odparł Radagais gorzko.
- Jednego możesz być pewien: Nigdy nie skorzystałem z jej zachęt. Nie przyszłoby mi to do głowy.
- Wielkie dzięki! Nie wiem tylko, jak to jest z Kazimirem i Witzlavem. Nie wydają się być równie lojalni jak ty.
- Nie sądzę, aby coś takiego się wydarzyło. Zarówno Svanevit, jak i ja czuwamy, by nie mogli znaleźć się z Eufemią sam na sam.
- To dobrze. A teraz chyba trochę odpocznę, bracie. Dziękuję ci za to, że jesteś tu, na zamku! Ty i Svanevit.
- Jesteśmy do twojej dyspozycji - uśmiechnął się Barim, po czym opuścił pokój.
- Nie we wszystkim - mruknął Radagais do siebie. - Czy sądzisz, że nie zauważyłem, jak twoja żona dojrzała? Stała się niebezpiecznie pociągająca, Barimie. Nie piękna, na szczęście, ale - ach! - jakże pociągająca!
Radagais spróbował ułożyć się wygodniej, ale nie było to łatwe. Wciąż czul ból w plecach.
- Kto? - szepnął do siebie. - Kto za tym wszystkim stoi? Tyle lat, a my wciąż nie znaleźliśmy winowajcy.
Pewnego dnia wczesna, wiosną Eufemia znalazła liścik w malej skórzanej torebce, z którą zazwyczaj udawała się na posiłki. Teraz była na górze, w swoim pokoju, i ze zdziwieniem wyciągała złożony kawałek papieru.
Był napisany silną ręką. Eufemia nie przejawiała jednak szczególnych zdolności, jeśli chodziło o czytanie i pisanie. Zastanawiała się, czy by nie pójść do Svanevit, która oczywiście posiadła obie umiejętności - głupia dziewczyna, marnowała cenny czas na naukę czegoś tak niepotrzebnego! Ale po pierwsze, Svanevit była poza zamkiem z mężczyznami, pracując przy czymś nudnym w gospodarstwie, a po drugie, mogło w liście być coś, co Eufemia wolałaby zachować dla siebie.
Zdecydowała więc, że na własną rękę dowie się, co też zostało w nim napisane.
Było to strasznie trudne! Ale tę literę znała. I tę też! W rzeczywistości znała te litery, które składały się na jej imię. Poza tym R i S. Radagais ze Strelki. Widniały na części przedmiotów, które do niego należały.
Z wielkim trudem zdołała złożyć niepełne zdanie. Na szczęście list był krótki, ale mimo to potrzebowała pomocy. Wypisała kilka liter i poszła z nimi do pokojówki, która rozpoznała niektóre z nich. Nie wszystkie, ale to wystarczyło. Gdy Eufemia wróciła do swego pokoju, mogła odczytać sens zawarty w liście. Teraz łatwo było złożyć wszystko razem.
- A mówią, że to Svanevit jest mądra, a ja mam pusto w głowie! - powiedziała dumna do samej siebie. - Powinni to zobaczyć! Ale nie mają prawa.
List był rzeczywiście poufny. Ktoś prosił, aby Eufemia przyszła do sali rycerskiej o określonej porze, gdy służba będzie jadła kolację, a pozostali będą jeszcze na zewnątrz.
Gdy usłyszała dzwonek wzywający służbę na posiłek, wiedziała, że nadszedł właściwy czas. Ubrała się ładnie, cały czas zastanawiając się, który z jej kawalerów chce się z nią potajemnie spotkać. Któż to może być? Na pewno nie Radagais, własny mąż. Nie Witzlav, ponieważ załatwiał jakąś sprawę i nie było go w zamku. Kazimir? Hm, czemu nie? Ale najprawdopodobniej był to Barim. Czas najwyższy, aby ożywić nieco ten flirt!
Na to, że zachowywała się niewłaściwie, Eufemia przestała zważać.
Cicho zamknęła za sobą drzwi. Co teraz? Czy wszystkie lampki olejowe na korytarzu były zgaszone? Tak,
tak było najlepiej. Powinni pójść-do jej pokoju, czy do ego? Niech on zadecyduje, ale najbezpieczniej byłoby u niego. A może w sali rycerskiej? To by dopiero było ekscytujące!
Eufemia przyłożyła ucho do drzwi pokojówki. Nie, słyszała przecież, jak schodzi na kolację. Zbliżyła się więc cicho do schodów i równie bezgłośnie zeszła. Nie chciała, aby ktoś ją zobaczył czy usłyszał. Nie kierowała się na sam dół, tylko na pierwsze piętro.
Tu też nie ma światła? No cóż, nie jest wcale całkiem ciemno, a sala rycerska ma duże okna, przez które z pewnością wpada wieczorne światło.
Wiedziała, że się naraża na niebezpieczeństwo. Nie dostała pozwolenia na samotne chodzenie gdziekolwiek. Co z tego, skoro ma się spotkać ze swoim rycerzem. On z pewnością zajmie się nią i obroni ją przed wszystkimi złymi mocami.
Ogromne drzwi były otwarte. Eufemia wślizgnęła się szybko do środka.
Było tu ciemniej, niż przypuszczała, ale nie za ciemno.
Cisza. Eufemia szepnęła: - Hej, tam! Jestem tutaj!
Ale dlaczego nikt nie odpowiada? Pewnie jeszcze nie przyszedł.
Rzędy krzeseł pod ścianami. Ładne tkaniny. Podłoga
z szerokimi deskami. Zbroje rycerskie, chorągwie. I portrety. Nie było ich wiele. Może wcześniej nie malowano portretów? Akurat teraz było to w modzie. Przodkowie. Ojej! Eufemia wzdrygnęła się, patrząc na
obraz przedstawiający strasznego dziadka Radagaisa -Zygmunta Pierwszego. Przejmował grozą z tą swoją czarną brodą i wytrzeszczonymi oczami. Te oczy śledziły każdego, bez względu na to, w której części sali się znajdował. Fuj!
Eufemia podążyła dalej wzdłuż ściany. Nagle zatrzymała się. Na drugim końcu sali stal jej kawaler. Kazimir?
Nie...? Podeszła bliżej. Czekał. Zatrzymała się.
Był to nieznajomy mężczyzna. Nie widziała go zbyt wyraźnie. Było zbyt ciemno. Ale...?
Ten duży biret, naciągnięty głęboko i przesunięty na jedną stronę, ta czarna broda...
Teraz można było wyraźniej dostrzec szczegóły. Przeszywający wzrok. Niemodne, bufiaste rękawy, wąskie spodnie, buty z długimi noskami...
Zygmunt Pierwszy?
Eufemia krzyknęła przerażona i pobiegła przez salę w stronę schodów. Była bliska omdlenia ze strachu, nie widziała wyraźnie, zupełnie jakby miała mgłę przed oczami. Słyszała jego człapanie za sobą. biegła, aby ratować swe życie. W zamku nie było nikogo. Na górę. Mój pokój, mój pokój, musze, tam zdążyć, muszę zamknąć drzwi. Schody ciągną się w nieskończoność. Umieram.
Pomóżcie mi, pomóżcie! Obojętnie kto. Dlaczego nikogo nie ma?
Barim, Svanevit i Radagais, który doszedł już do siebie po wypadku, ale nie mógł jeszcze wykonywać ciężkich prac, wracali nieco wcześniej, niż przewidzieli. Dobrze im poszło z ostatnimi przygotowaniami do wiosennych prac w polu. Na dziedzińcu usłyszeli przeraźliwy krzyk Eufemii. Zatrzymali się na chwilę, spojrzeli na siebie i przyspieszyli kroku.
- Żeby tylko nie to! - jęknął Radagais.
- Ale teraz mamy szansę złapać winnego - powiedział Barim, zaciskając zęby. - Musimy się jednak pospieszyć!
Wbiegli do przedsionka i usłyszeli, że Eufemia jest na górze, na drugim piętrze. Słyszeli echo, powtarzające w zamku jej szalony krzyk. Wydawało się, że otwiera jakieś drzwi.
Barim pobiegł schodami na górę, przeskakując po dwa stopnie. Svanevit podążała za nim. Radagais, ze względu na niedawną ranę, musiał iść wolniej.
Na górze zapadła cisza.
- O Boże - szepnął Radagais.
- Chyba nie ma już niebezpieczeństwa! - krzyknął Barim. - Eufemia pobiegła do swojego pokoju.
Barim znalazł się już na drugim piętrze i pobiegł do pokoju Eufemii. Chwycił za klamkę, ale drzwi były zamknięte.
- Otwórz, Eufemio, to my! Czy wszystko w porządku?
- Dlaczego was nie było? Mogłam przecież umrzeć -mówiła z wyrzutem, otwierając drzwi. Wyglądała na wystraszoną i straszliwie wyczerpaną.
- Dlaczego wszystkie lampy są zgaszone? - spytał Barim z irytacją. - I dlaczego krzyczałaś?
- Zygmunt Pierwszy - odpowiedziała, szlochając. - Ścigał mnie, jest tu na górze, uważajcie!
Barim zapalił lampy na ścianie.
- Nikogo tu nie ma. Nie spotkaliśmy też nikogo na schodach.
- Oczywiście, że nie ma go tutaj. Jest przecież duchem! -krzyknęła Eufemia. - Może zniknąć, kiedy chce.
- Bzdury - powiedział Barim. - Wyjaśnij, gdzie go spotkałaś.
- Miałam spotkać się z nim w sali rycerskiej...
- Miałaś spotkać się? - niemal ryknął Radagais. Eufemia zrozumiała, że się zdradziła.
- Nie, ja...
Logiczne myślenie nie było jej mocną stroną. Zamilkła.
Teraz wszyscy stali na korytarzu tuż przed drzwiami do pokoju Eufemii. Svanevit nieświadomie przybliżyła się do Barima, gdy Eufemia mówiła o Zygmuncie Pierwszym i o tym, że może być tu, na górze.
- I dlaczego jesteś tak ładnie ubrana? - pytał dalej Radagais. - Z pewnością masz mi wiele do wyjaśnienia.
Eufemia zrozumiała, że najlepiej będzie przyznać się do wszystkiego.
- Dostałam list - powiedziała żałośnie. - Oto on... Mężczyźni przeczytali go razem. Sytuacja zaczynała być nieprzyjemna.
- Upiory nie piszą listów - stwierdził Barim chłodno. -Kogo miałaś nadzieję spotkać?
Eufemia zwiesiła głowę, jak zwiędły kwiat.
- Ciebie - pisnęła.
- Mnie? - zdziwił się Barim, teraz już naprawdę rozzłoszczony. - Czy naprawdę sądzisz, że ja piszę takie listy do żony mojego brata?
Może Kazimir? - spróbowała równie żałośnie. - Ubrałaś się więc ładnie i pobiegłaś - powiedział Radagais oschle. - Nie wiedząc, kim ten ktoś jest. Teraz wracaj do swojego pokoju i zamknij drzwi. My tymczasem poszukamy twojego ducha!
- Nieprzyjemna historia - powiedział Barim.
- Tak - odparł Radagais bezbarwnie.
- Ona raczej nie kłamie - dodała Svanevit. - Sądzę, że naprawdę kogoś spotkała.
- To się zgadza - przyznał Radagais. - Ale w takim razie on musi być gdzieś tutaj. A my go nie spotkaliśmy. Widzielibyśmy przecież, gdyby chciał zejść krętymi schodami. On jest tu, na korytarzu, i tym razem go dopadniemy!
Przeszukali każdy najmniejszy kąt. Wszystkie drzwi były zamknięte z wyjątkiem jednych. Tych, które prowadziły do pokoju Svanevit.
- Ale ja zawsze... - zaczęła i wtedy przypomniała sobie. - Było trochę zamieszania, gdy mieliśmy iść, więc nie zdążyłam.
- Wiem, że cię poganialiśmy - powiedział Barim łagodnie. - No, jest więc u ciebie.
Obaj mężczyźni uzbroili się w miecze i noże, po czym weszli do pokoju Svanevit. Nie pozwolili dziewczynie iść za sobą, ale ich nie posłuchała.
Pokój był pusty. Dokładnie go przeszukali - pod łóżkiem, w łóżku, w dużej szafie, we wnęce okiennej, wszędzie.
- Więc był to duch Zygmunta - powiedziała Svanevit bezsilnie.
- Bzdury - parsknął Barim. - Nikt nie zmusi mnie do wiary w duchy. Ale ten gobelin...
- Coś z nim nie tak?
- Nie jest przymocowany do ściany tak jak inne. Spójrzcie tu... I tam na dole, przy podłodze...
Nigdy o tym nie myślałam - wzruszyła ramionami Svanevit.
Radagais uniósł róg.
- O tym nie wiedzieliśmy!
Ich oczom ukazała się ledwie zauważalna szpara w ścianie. Radagais nacisnął ręką to miejsce i odnalazł ukryte drzwi, zamknięte z drugiej strony.
Barim zaniemówił, Radagais zaś powiedział:
- Teraz rozumiem, dlaczego tyle kobiet umierało w tej części zamku. I w jaki sposób umierały. Moja pierwsza żona mieszkała zresztą w tym pokoju. O ile dobrze pamiętam, matka Barima również, chociaż nie jestem pewien.
- Jak została zabita twoja pierwsza żona? - spytała Svanevit ostrożnie.
- Uduszono ją, gdy spała. Mnie o to obwiniono. Svanevit ze współczuciem uścisnęła jego dłoń, on zaś odpowiedział jej uśmiechem.
- Svanevit musi się przenieść - oznajmił zdecydowanie Barim. - Możesz mieszkać u mnie... Nie, nie możesz.
Radagais stwierdził, że powinni sprawdzić, dokąd prowadzą te drzwi. Później będą mogli zamknąć je od strony sypialni.
Otwarcie drzwi okazało się jednak niemożliwe. Prowadziły do nieznanej, bocznej części zamku. Przytrzymywał je najwyraźniej żelazny rygiel, bo ilekroć próbowali pchnąć je z całych sil, ani drgnęły. Postanowili więc przy najbliższej okazji dostać się tam w inny sposób.
- Teraz będzie zaskoczony, gdy zechce przyjść tu następnym razem - zaśmiała się Svanevit, podczas gdy mężczyźni starali się zastawić drzwi tak, by w żaden sposób nie dało się ich sforsować i aby dziewczyna mogła czuć się bezpiecznie.
- Czy jesteś pewna, że był to mężczyzna? - spytał Barim.
Tego jednak nikt nie mógł wiedzieć.
Tego wieczoru Radagais polecił, aby przy kolacji ze brali się wszyscy. Miał na myśli naprawdę wszystkich. Także Berthę i jej dzieci zmuszono do zejścia. Resztę rodziny również. Bez wyjątku!
Eufemia, która nigdy wcześniej nie widziała Ariberta ani Elisy, nie umiała ukryć odrazy. Siedziała więc, grzebiąc widelcem na talerzu, aż Metchilda wybuchnęła:
- Czyżbyś była przy nadziei, dziecko?
Wszyscy wpatrywali się w Eufemię, która zaniemówiła ze zdziwienia.
- Co? - wykrztusiła w końcu. - Nie, to... nie wiem. To nie dlatego... - powiedziała, po czym zerwała się od stołu, zakrywając usta dłonią. Radagais podniósł się i poszedł za nią.
Przy stole zapanowała cisza. Po chwili wszyscy usłyszeli, jak Radagais prowadzi Eufemię na górę, a ona krzyczy histerycznie:
- Nie chcę mieć dzieci! Dzieci są małe i wstrętne, a ja będę taka brzydka!
Alexandrina powiedziała chłodno:
- Typowe dla drobnych, słodkich kobieciątek! Nie mogą znieść obecności innych istot mniejszych i słodszych od nich samych.
Nikt nie zaprotestował, bo trudno było nie przyznać Alexandrinie racji.
Radagais wrócił do stołu. Nie powiedział nic o stanie Eufemii, ale wszyscy mieli wrażenie, że przypuszczenia Metchildy są słuszne. Poprosił, aby rodzina pozostała w jadalni, podczas gdy służba sprzątała stół. Przyniósł wtedy papier i pióro, po czym każdy został zmuszony do napisania kilku słów, które Radagais wybrał z listu Eufemii.
Aribert i Elisa nie umieli pisać. Z umiejętnościami Xeni i Sofii było prawic tak samo. Wszyscy jednak starali się, jak mogli - oczywiście nie widząc listu - i gdy uporali się już z zadaniem, Radagais zebrał kartki, po czym odszedł z Barimem na bok. Svanevit siedziała razem z pozostałymi członkami rodziny, próbując włączyć Berthę i jej dzieci do rozmowy. Nie było to jednak łatwe.
Nastrój nieco się poprawił, gdy wrócili obaj mężczyźni. Svanevit nie była w stanie skupić się na rozmowie. Miała niejasne wrażenie, że siostry Xenia i Sofia ciągle przyglądają się rodzinie Berthy i że ich brat, Witzlav, był wyraźnie zdenerwowany. Pewnie bal się, że Elisa opowie o ich potajemnych spotkaniach w jednej z zamkowych wież.
Nawet surowa Alexandrina wydawała się być poruszona. Ona jednak z pewnością nie wiedziała nic o miłosnej przygodzie swego syna z umysłowo niedorozwiniętą kuzynką. Wzrok Ariberta utkwiony był w Svanevit. Patrzył na nią jak oddany pies, a Barima trochę zaniepokoiło to, że i Elisa patrzyła na nią podobnie. Varvara zachowywała się układnie, jak zawsze. Jednak w jej wzroku czaił się jakiś niepokój, gdy spoglądała na Radagaisa i Barima. Zastanawiała się, czemu miały posłużyć zebrane przez nich próbki pisma.
Varvara z pewnością mogła mieć dość zimnej krwi, aby zabić - jeśli miałoby to usunąć kogoś, kto przeszkadzał jej synowi osiągnąć tytuł książęcy.
Wzrok Svanevit spoczął na Alexandrinie, "czarnym smoku". Tak, ona również mogłaby popełnić zbrodnię, ale na drodze Witzlava stało zbyt wiele osób. Stal zbyt daleko w kolejce do tytułu. A jeśli Eufemia urodzi syna, jego sytuacja jeszcze się pogorszy.
Svanevit przyszło nagle do głowy, że teraz Eufemia jest jeszcze bardziej narażona na niebezpieczeństwo. Stała się groźniejsza.
Metchildę, w przeciwieństwie do pozostałych, można by wykluczyć z grona podejrzanych. Nie miała dzieci i przysługiwał jej tytuł księżnej wdowy.
Uf! Co za mętlik!
Svanevit rzuciła bez zastanowienia:
- Ten ród ma chyba dużo krwi na sumieniu. Ale skończyło się to wraz z waszym ojcem, chłopcy. Jesteście najlepszymi ludźmi, jakich kiedykolwiek spotkałam!
Zarówno Radagais, jak i Barim byli wzruszeni, choć jednocześnie rozbawiło ich to, że zostali nazwani chłopcami.
W końcu rodzina odeszła od stołu i Svanevit mogła porozmawiać z "chłopcami" na górze, w pokoju Barima.
- No i co? - spytała z zaciekawieniem.
- Żadne z nich - odparł Radagais, wzdychając. -Sprawdzałem dokładnie, jak pisali, i nie wydaje mi się, aby ktoś próbował zmienić swoje pismo. Nic z tego nie rozumiem.
Svanevit też nie rozumiała. Nie mogła to być sama Eufemia, ponieważ nie umiała pisać. Dopiero później opanowała tę umiejętność, jak się poniewczasie okazało. Również Radagais i Barim uczestniczyli w próbie, ale charaktery ich pisma nie zgadzały się z tym, którego szukali.
- Czy nie mógł się znaleźć ktoś, kto napisał za winnego list do Eufemii? - spytała Svanevit. - Zbrodniarz może mieć lojalnego pomocnika.
- To prawda, ale nie ma wśród służby zbyt wielu takich, którzy umieją pisać. Najbliższy człowiek Radagaisa i może kilku innych. Trudno mi uwierzyć...
Jego glos ucichł, zapanowała cisza. Nie osiągnęła żadnego postępu.
Tego wieczoru Svanevit bala się. Wydawało się jej, że wszystkie gobeliny się ruszają, a kruczoczarny Zygmunt z trupimi oczami i zakrwawionymi zębami pojawił się w pokoju.
Skończyło się to tym, że zapukała do drzwi Barima. Mąż wpuścił ją do środka, a ona podzieliła się z nim swoimi obawami. Barim zapewnił, że dobrze ją rozumie.
Oczywiście, że może spać u niego. Gdy mówił te słowa, Svanevit wyczuła w jego glosie napięcie.
Pospiesznie weszła do jego lóżka.
- Musisz jednak leżeć za moimi plecami - powiedział stanowczo. - Całą noc.
- Trudno - westchnęła. - Tak cudownie było odpoczywać w twoich ramionach tej nocy w lesie, no wiesz. - To było dawno - mruknął niewyraźnie.
Svanevit przytuliła się do jego pleców, kolanami dotykając jego nóg. Jej ręka leżała na jego piersi, a ona sama lekko wzdychała z zadowolenia.
Chciałabym zawsze tak zasypiać - szepnęła. Zasnęła szybko, ale Barim nie spal aż do świtu.
Nadszedł czas wielkiego przerażenia. Kolejna noc Walpurgi.
Jak zwykle co roku wszystkie zwierzęta zamknięto, a mieszkańcom zamku zakazano opuszczać jego teren.
Tym razem jednak wydawało się, że sam szatan przyłożył palec do tego, co działo się tej nocy. W każdym razie Svanevit miała takie odczucie.
Wciąż nie dało się poznać, że Eufemia oczekiwała dziecka, ale wiedzieli o tym wszyscy na zamku. Ona sama cieszyła się z tego, że ciąża nie była widoczna. W ten sposób mogła sobie wmówić, że wciąż jest równie pociągająca jak przedtem.
Kiedy więc Witzlav szepnął jej coś na ucho w wielkiej tajemnicy, coś naprawdę podniecającego, od razu przy stała na jego propozycję. Czy chciała pójść z nim wieczorem do lasu i zobaczyć coś, czego Svanevit nie zobaczy? Być lepsza niż Svanevit? Czy chciała? Ależ oczywiście!
Była też jakaś obietnica w oczach Witzlava. Obietnica interesującego tajemnego spotkania poza zamkiem. Już od dawna miała ochotę na Witzlava, ale ten głupi i zazdrosny Radagais pilnował jej zbyt gorliwie. Teraz miała szansę. Witzlav powiedział, że będą mogli wymknąć się drogą, którą znal.
Och, Eufemia cala drżała z napięcia i poqdania. O wyznaczonym czasie spotkała się z Witzlavem, po czym zniknęli w mroku.
Pies Svanevit, Bojar, skończył już półtora roku i zaczął właśnie zwracać uwagę na młode psie damy. Svanevit ciągle musiała pilnować, aby nie biegał za suczkami. Teraz było z nim ile. Jedna z suczek gdzieś poza zamkiem była akurat w okresie rui i Bojar wył z tęsknoty. Svanevit zabrała go do siebie. W noc Walpurgi Bojar tak jak inne zwierzęta nie powinien wychodzić z zamku, więc go pilnowała.
Czas płynął w żółwim tempie, wieczór strasznie się dłużył. Svanevit czuła się samotna i pomyślała, aby zejść i przyłączyć się do innych, pobyć trochę wśród ludzi.
Bojar wyślizgnął się z pokoju, ale to nie budziło jej obaw. Nie wiedziała jednak, że Xenia chętnie uchyliła bramę, wypuszczając wyjącego psa.
Svanevit poszła na dół i wtedy usłyszała Bojara szczekającego na zewnątrz. Szczekanie oddalało się coraz bardziej; pies najwyraźniej biegł przez dziedziniec i dalej przez most zwodzony.
O, nie! Nie dzisiejszego wieczoru!
Dziewczyna zeszła do przedsionka. Nikogo tam nie było, więc zdziwiła się, któż to mógł wypuścić Bojara. Na zamku panowała cisza.
Svanevit wzięła swój płaszcz i wyszła. Bojar nie mógł pozostać na zewnątrz tej nocy - noc Walpurgi była niebezpieczna zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt. Svanevit czuła to wyraźnie, choć nie potrafiłaby tego wytłumaczyć.
Bojar, wierny towarzysz, który wszędzie za nią chodził! Nikt nie był jej tak oddany jak on. Nikt tak się nie cieszył, witając ją po całym dniu lub nawet malej chwili nieobecności. Nikt nie był tak skory do przeżycia wspólnej przygody w każdej chwili.
Nie mogła go teraz zawieść. Wiedziała, do której suczki się zalecał. Gospodarstwo leżało jednak daleko, w głębi lasu. Może powinna pojechać konno? Nie, osiodłanie wierzchowca zajęłoby zbyt dużo czasu. Może przecież pobiec tam równie szybko.
Gdy przeszła przez most, uderzyła ją cisza tego przeklętego wieczoru. Zupełnie jak w zeszłym roku. Niebo tego dnia przykrywały chmury, ale było cieplej niż rok temu. Nie było słychać ani kukułek, ani drozdów.
Musiała znaleźć Bojara.
Z rozgrzanej ziemi unosiły się ku niej ostre zapachy wiosny. Tak się przynajmniej Svanevit wydawało, gdy biegła drogą wzdłuż pola. Niedaleko płynęła mała rzeka. Stopniowo niebo stawało się coraz ciemniejsze, kolory zniknęły. Krzaki i drzewa olchowe były szare podobnie jak niebo, ziemia stała się czarna, a na horyzoncie majaczyła przygniatająca ciemność.
Svanevit gwałtownie się zatrzymała. Boże, ten nagły krzyk z lasu! W tym samym czasie wystrzeliły ku niebu języki ognia, a nos dziewczyny pochwycił zapach spalenizny. Biegła właśnie w tym kierunku, w którym dostrzegła ogień, gospodarstwo na szczęście leżało dość blisko.
Zagrzmiały bębny. Powinnam była poprosić Barinia, aby ze mną poszedł. Albo Radagaisa. Najpierw jednak pomyślała nie o sobie, ale o psie. Nie przyszło jej do głowy powiadomić kogoś, że oddala się z zamku. Sądziła, że schwyta swojego psa już na moście.
Ciężkie zapachy unoszące się w powietrzu wprost odurzały. Wilgoć spowodowała, że stały się jeszcze intensywniejsze. Svanevit rozpoznawała zapachy różnych kwiatów, w tym miły zapach fiołków. Niekiedy woń kwiatów przygłuszał zapach nawozu.
Idąc, myślała o Barimie, przepełniała ją radość. Cieszyła się, że był przy niej. Ostatnimi czasy rozbudziły się w jej sercu czułość i tęsknota za mężem. Nie spała u niego często, jednakże rozpamiętywała te noce, drżąc z emocji, i pragnęła jeszcze raz położyć się u jego boku. Barim jednak był dziwnie niechętny temu pomysłowi. "Innym razem" odpowiadał zawsze, gdy pytała. Szkoda! Tak bardzo tego chciała.
Nagle życie stało się tak cudowne, tak interesujące, i sprawił to właśnie Barim. Teraz Svanevit, czy to przy stole, czy podczas spaceru po okolicy, odnosiła się do
t niego zupełnie inaczej niż dotychczas. Zerkała na niego nieśmiało, radując się w głębi duszy. Barim zawsze był wspaniały, a teraz jeszcze miał w sobie coś więcej - coś niezwykłego, jakąś dziwną siłę przyciągania. Svanevit nie rozumiała zbyt dobrze, dlaczego tak się działo. Lubiła patrzeć na niego i myśleć, że mogliby zaszyć się w jego łóżku, tak jak wtedy...
Teraz jednak znajdowała się w samym środku ciemnego lasu. Odurzająca mieszanina zapachu spalenizny i parującej ziemi przyprawiała ją niemal o mdłości. Gdzie podziała się ta ścieżka? O, jest tutaj. Prowadzi do gospodarstwa. Szła już tędy kiedyś razem z "chłopcami", jak lubiła nazywać braci, mimo iż byli tak męscy.
Nie bala się, ale w tych ciemnościach czaiło się coś przejmującego grozą, tym bardziej że dym z ogniska podpełzał coraz bliżej. Ale tam przecież nie idzie. Powinna zaraz dotrzeć do celu.
Nie odważyła się zawołać Bojara. Jeszcze nie teraz. I tak by nie przybiegł. Gdy jakaś suczka była w okresie rui, zapominało wszystkim. Świat wtedy dla niego nie istniał, nawet Svanevit, której był tak bez reszty oddany. Barim stwierdził, że skoro Svanevit dostała psa, który jest tak żądny przygód, można go ewentualnie zamienić na jakiegoś innego. Ale Svanevit nie chciała. Rozumiała się z Bojarem świetnie i jeśli kilka razy w roku biegał za suczkami, godziła się na to.
Zatrzymała się. Czy nie powinna już dojść do chaty? Bo przecież to małe gospodarstwo, do którego kierował się Bojar, nie było niczym więcej, jak tylko jedną chatą. Czy nie leżała ona...?
Nie, teraz już dziewczyna nie wiedziała, gdzie jest. Nie było łatwo rozpoznać cokolwiek w mroku. Czyżby zgubiła ścieżkę? A może weszła na jakąś inną? Szła tą, która była najwyraźniejsza. Svanevit schyliła się i dopiero teraz dostrzegła wiele śladów. Świeżych. Musiała przejść tędy duża grupa osób, ponieważ młoda trawa była podeptana przez wiele nóg. Do tej malej chaty nie mógł przecież prowadzić tak bardzo uczęszczany szlak! Nowe okrzyki uniosły się nad lasem, odgłos bębnów przybierał na sile. Svanevit przestraszyła się. To coś strasznego działo się blisko. Nieprzyjemnie blisko. Z drugiej strony tej malej góry, albo raczej pagórka, tuż przed nią.
Svanevit poczuła dreszcz emocji. Skoro mogli tu przyjść wszyscy mieszkańcy okolicznych wiosek, to i ona też mogła!
Ciekawość zwyciężyła.
Barimowi i Radagaisowi, którzy zostali na zamku, brakowało towarzystwa dziewcząt. Żaden z nich nie siedział w swoim pokoju. Zeszli do przedsionka, gdzie natknęli się na Witzlava i jego siostry.
- Widzieliście Eufemię i Svanevit? - spytał Radagais ostro.
Witzlav wzruszył ramionami. Xenia wymamrotała coś o tym, że widocznie trudno im upilnować swoje żony.
- Svanevit przyprowadziła na górę Bojara
powiedział Barim zbity z tropu, zupełnie nie przejmując się komentarzem Xeni. - Nie ma ich jednak w pokoju.
- Ten kundel biega za wszystkimi sukami - odparła Sofia sarkastycznie.
- Wcale nie biega - odparł Barim - ale wiem, gdzie powinna była wychodzić. Szczególnie dziś wieczorem - powiedział Radagais, po czym obaj ruszyli do stajni.
Rodzeństwo wymieniło znaczące spojrzenia.
Svanevit wspięła się na mały pagórek i przystanęła zdumiona. W dolince, tuż przed nią, na dużej leśnej polanie wokół ogromnego ogniska, roił się tłum ludzi. Blask bijący od ognia oświetlał zmienione ekstazą twarze istot tańczących wokół posągu stojącego na jednym z końców polany. Niezdarnie wyciosanej drewnianej rzeźby, oświetlonej przez ogień. Posągu bożka o czterech twarzach obróconych w cztery strony świata. Przez plecy dziewczyny przebiegł dreszcz.
Swantewit!
Pewnie jest to mniejsza kopia ogromnego posągu ze
świątyni w Arkonie na Rugii. Ci ludzie w lasach Strelki byli przecież Wieletami i Obodrytami, którzy nie chcieli przyjąć ani chrześcijaństwa, ani też zwierzchności władców Zachodniej Europy. Tutaj czcili swego boga.
Wielu z nich chodziło w niedziele do kaplicy Strelków, ale ich dawne wierzenia byty dla nich ważniejsze.
Nie umieli bez nich żyć.
Tak było przecież przez cale wieki, kiedy to jedna wiara zastępowała drugą. Wiara w Azów przetrwała w krajach nordyckich jeszcze długo po tym, jak ochrzczono je siłą. Tak było wszędzie. Podwójna wiara. Wybierano z obu to, co najlepsze, i tworzono swoją własną, co potępiali księża.
Obrządki ku czci Swantewita wydały się dziewczynie groźne.
Z rosnącym przerażeniem Svanevit przyglądała się, jak do posągu bożka niesiono ofiarę. Przed tym strasznym przywódcami, albo może kapłanami, czy jak ich zwano? Svanevit zatrzymała się blisko polany. Ukryta między drzewami na wzgórzu, widziała na tyle wyraźnie, że mogła nawet odróżnić twarze. Nagle aż podskoczyła. Rozpoznała szamana z lasu! Był w tym zgromadzeniu najwyraźniej szanowaną osobą.
Lęk Svanevit przybrał na sile.
Jednak nic szaman był najważniejszy wśród stojących na uboczu. Z szamanem rozmawiał mężczyzna ubrany w staroświecki strój. Jego twarz o wyraźnie arystokratycznych rysach wyrażała zadowolenie. Znów ktoś, kogo rozpoznawała...
Kruczoczarna broda. Wyłupiaste, czarne oczy... Samo zło. Portret Zygmunta Pierwszego!
Nie, to nie mogła być prawda! Człowiek, który umarł przed trzydziestoma laty - zresztą widziała jego płytę nagrobną w podłodze kaplicy, musiał więc leżeć w krypcie pod nią - teraz był tutaj. Straszył - dokładnie tak, jak to opowiadała Eufemia. Wszyscy, którzy widzieli go na zamku, mieli rację!
Svanevit poczuła całkowitą bezsilność. Uświadomiła sobie, że powinna natychmiast zawrócić i o wszystkim powiadomić Barima, ale po prostu stała. Szok był zbyt wielki.
Jednak straszliwe przedstawienie dopiero się zaczęło. Mężczyzna przypominający Zygmunta uniósł nagle ręce i zawołał do ludzi swoim potężnym głosem. Niezły glos jak na ducha! pomyślała z wisielczym humorem Svanevit.
Wołał w ich słowiańskim języku, ale Svanevit nauczyła się go na tyle, by zrozumieć, iż tej nocy Swantewitowi zostanie złożona specjalna ofiara.
Widziała wyraźnie, że mieszkańcy lasu i pozostali uczestnicy ponurej ceremonii byli już całkiem pijani. Teraz łatwo można było nad nimi zapanować, a o to wszak chodziło prowadzącym ponurą ceremonię.
O, nie, tylko nie zwierzęta! Tego nie wytrzymam, po
myślała Svanevit. A Bojar, który tej nocy był poza zamkiem! Ale może psy nie są odpowiednią ofiarą? Miała nadzieję, że bóstwo nie lubiło psów.
Do kapłanów zbliżała się chwiejnym krokiem mała procesja. Teraz miało stać się to najstraszniejsze. Nieśli ofiarę. To znaczy wlekli ją między sobą - młodą, bezwładną kobietę z kneblem w ustach i dziko wytrzeszczonymi oczami.
Svanevit z trudem powstrzymała się od krzyku.
Ofiarą była Eufemia.
Początkowo Svanevit stała bezsilna, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, nie pojmując tego, co widziała. Nie rozumiała, co się dzieje. Nie miała siły zareagować, gdy przekazano ofiarę "najwyższemu" kapłanowi, to znaczy Zygmuntowi Pierwszemu, ten zaś uroczyście ją przyjął. Kilku innych kapłanów przytrzymywało Eufemię, podczas gdy jeszcze inny wyjął knebel - ręce dziewczyny związane były z tylu - i dal jej do wypicia zawartość kielicha. Dźwięk bębnów stal się nie do zniesienia, wtórowały im dzikie odgłosy długich piszczałek.
Nie, Eufemio, nie, nie pij! kołatało w głowie Svanevit, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Była sparaliżowana szokiem.
Eufemia wypiła napój. Dlaczego, Eufemio, dlaczego? Prawdopodobnie pozostawała pod wpływem jakiegoś środka, który podano jej już wcześniej, albo też była tak przerażona, że nie odważyła się zaprotestować. Knebel został ponownie wciśnięty w jej usta.
Ten okropny mężczyzna tam w dole, który musiał być dawno zmarłym Zygmuntem Pierwszym, uniósł Eufemię nad głową. Uczynił to bez trudu, była przecież drobna i lekka. Szaman i inni "mędrcy" wycofali się, tak że Zygmunt stal teraz sam przed przerażającym posągiem
Swantewita.
Gdy tylko uniósł Eufemię, przez tłum przeszedł jęk, a bębny i piszczałki umilkły. Zapanowała całkowita cisza. Ale cóż to była za cisza? Pełna oczekiwania? Czy też może zebrani zamilkli z przerażenia? Czy normalne było to, że Swantewitowi ofiarowywano w tę noc człowieka?
Wreszcie oszołomienie Svanevit ustąpiło. Bez namysłu wtargnęła na plac ofiarny akurat wtedy, gdy Zygmunt zaczynał coś głośno mówić. Pobiegła w jego stronę i rzuciła się na niego tak, że stracił równowagę i runął jak długi, wypuszczając z rąk swą ofiarę.
Svanevit porwała Eufemię, próbując z nią uciec. Siostra była jednak całkiem bezwładna. Prawdopodobnie zaczął działać napój, który właśnie wypiła. Niemal jednocześnie ruszyli do akcji czterej asystujący Zygmuntowi kapłani. Bez trudu obezwładnili obie siostry. Zygmunt podniósł się chwiejnie i krzyknął:
- Tak, ją też weźcie! Dwie ofiary! Ona ma na imię Svanevit! Jest wprost stworzona dla Swantewita. Będzie prawdziwym smakołykiem dla naszego wielkiego boga! Bierzcie ją, bierzcie!
Szaman jednak zaprotestował.
- Stójcie! Nie ją!
W ogólnym zamieszaniu Svanevit zdołała odciągnąć Eufemię w stronę lasu. Zorientowała się, że ludzie sto
ją, bez ruchu, przerażeni, niezdecydowani i bierni, za nic mając wezwania Zygmunta, nawołującego do pomocy.
- Łapcie je! - ryczał Zygmunt. - One muszą umrzeć, muszą! Ta druga też, jest już wystarczająco dojrzała.
Nikt jednak się nie ruszył. Wyznawcy Swantewita wahali się, rozdarci między wiarą w swego bożka a respektem i miłością do Svanevit.
Zygmunt i kapłani ruszyli w pogoń za niedoszłymi ofiarami. Potykali się o swoje długie szaty, co bardzo pomogło Svanevit, z największym wysiłkiem wlokącą za sobą oszołomioną Eufemię. Gdy trzej kapłani doganiali już dziewczynę, ta odwróciła się i z wściekłością kopnęła jednego z nich w podbródek. Ponieważ Svanevit stała na wzgórku, mężczyzna przewrócił się i potoczył w dół, pociągając ze sobą dwóch innych.
Svanevit udało się dotrzeć do lasu, ale Eufemia z każdym krokiem stawała się coraz bardziej otępiała i coraz cięższa. Kiedy dziewczyna, zrozpaczona i bezradna, stanęła, nie wiedząc, co czynić dalej, nieoczekiwanie pojawiła się przed nią jakaś postać. O, nie, tylko nie kolejny duch! pomyślała w panice. Zaraz jednak rozpoznała Ariberta.
- Chodź! - szepnął. - Ja poniosę.
Z niewysłowioną ulgą Svanevit podała mu nieprzytomną Eufemię.
- Ty też tam byłeś? - zapytała zdyszana Svanevit, gdy biegli.
- Nie. Patrzyłem tylko na nich - odpowiedział. - Z lasu. Pospiesz się, są już blisko!
- Damy radę, Aribercie - odparła Svanevit z uporem. -Jesteś przecież z nami!
Nie bardzo jednak wierzyła, że wszystko zakończy się pomyślnie.
Bracia Radagais i Barim dotarli do małego gospodarstwa w lesie. Tam schwytali chorego z miłości Bojara i przywiązali długą liną, którą Barim przymocował do siodła.
- Mamy psa - powiedział Barim. - Ale gdzie jest Svanevit?
- Albo Eufemia. Raczej nie są razem.
- Chyba nie.
Barim nastawił uszu.
- Nie podoba mi się to, co słyszę.
- Ja sam nigdy Swantewita nie czciłem - rzekł Radagais - ale przyrzekliśmy im, że zostawimy w spokoju ich wiarę.
- Uważam, że są groźniejsi niż kiedykolwiek.
- Tak, odnoszę wrażenie, że wyznawcy Swantewita stracili kontrolę nad ceremonią. Może ktoś ich buntuje? - Chyba masz rację. Radagaisie, czy mogę cię o coś zapytać?
- Oczywiście!
- Czy piętnastoletnią dziewczynę można traktować jak dojrzałą kobietę?
Radagais milczał tak długo, że Barim zaczął zastanawiać się, czy kiedykolwiek usłyszy odpowiedź.
- Nie jest to pożądane - odrzekł powoli brat - ale ona jest przecież twoją żoną. Wkrótce miną dwa lata. Wtedy miała trzynaście lat...
- Co rozumiesz przez "nie pożądane"?
- To chyba za wcześnie, by została matką...
- Zawsze można tak powiedzieć.
Radagais odwrócił głowę w jego stronę.
- Czy ona sama tego chce?
- Tego nie wiem. Sądzę jednak, że ona również mnie odkryta, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
- Tak, rozumiem. Bądź ostrożny, Barimie! Nie zrób jej krzywdy. Nigdzie nie znajdziesz wspanialszej dziewczyny.
- Wiem. To nie jest tylko tak, że pragnę jej jak kobiety. Sądzę, że się w niej zakochałem. Myślę też, że i ona choć trochę odwzajemnia moje uczucia. Nie śmiem jednak mieć nadziei.
Radagais nie odpowiedział. Spuścił głowę i wtedy Barim pomyślał, że starszy brat posmutniał. Nic dziwnego! Wybrał sobie chodzącą doskonałość i wpadł we własne sidła.
Barim poklepał go po ramieniu.
- W każdym razie wkrótce będziesz miał potomka. Miejmy nadzieję, że to następca tronu.
- Jakiego tronu? Chyba przeklętego? - rzucił Radagais gorzko.
Nagle obaj zatrzymali się i zaczęli nasłuchiwać. W oddali zapanowała głęboka cisza, od czasu do czasu tylko przerywana krzykiem.
Obaj bracia byli pełni najgorszych przeczuć.
- Coś się tam dzieje - powiedział Barim po chwili. - Ten krzyk... Cóż to jest?
- Ktoś się do nas zbliża w tych leśnych ciemnościach -powiedział Radagais. - Ktoś, komu się spieszy. Kto ucieka przed chmarą prześladowców.
- Nie sądzę, aby goniących było tak wielu... Ależ dobry Boże, to przecież Svanevit! I Aribert. Co oni tu robią?
- Mają ze sobą Eufemię! Szybko, ty weź Ariberta, a ja dziewczęta.
Wszyscy pospiesznie usadowili się na koniach. Aribert siedział za Barimem, a Svanevit za Radagaisem, który trzymał Eufemię przewieszoną jak worek przez koński grzbiet.
Mężczyźni poganiali konie. Nie musieli troszczyć się o to, że Bojar nie zdoła dotrzymać im kroku. Cały czas biegł przed nimi. Zapomniało swej ukochanej podczas tej pełnej napięcia ucieczki.
Svanevit, obejmująca Radagaisa w pasie, powiedziała:
- Dobrze, że przyjechaliście! Aribert i ja myśleliśmy o tym, żeby ukryć się w lesie, ale ścigających było tak wielu. Mieliśmy małe szanse.
- Co się stało?
- Zygmunt Pierwszy chciał ofiarować Eufemię Swantewitowi. A gdy ruszyłam jej z pomocą, to samo chciał zrobić ze mną. Powiedział, że jestem już dojrzała. Co, do licha, miał na myśli? O rany, czy koń musi tak podskakiwać?
- Ja wiem, co miał na myśli - stwierdził Radagais. -Ale co mają znaczyć te słowa o Zygmuncie Pierwszym? To stek bzdur!
- O, nie, to nie bzdury!
Jechali brzegiem rzeki. Chociaż nikt już ich nie gonił, spieszyli się z uwagi na Eufemię. Radagais co prawda wyjął żonie knebel z ust, ale ona wciąż była nieprzytomna. Svanevit zapewniała:
- Naprawdę go widziałam, Radagaisie. Był najwyższym kapłanem Swantewita. On żyje. Przysięgam. Nie Jestem histeryczką.
- Wiem, że nie jesteś. Musimy odsunąć jego płytę na drobną i wejść do krypty.
Ta propozycja nie spodobała się zbytnio Svanevit. Siedziała w milczeniu do czasu, aż znaleźli się na dziedzińcu zamkowymi wreszcie mogli zsiąść z koni.
Svanevit i Aribert odpoczęli nieco i opowiedzieli o wszystkim, co się wydarzyło. Nie potrafili tylko odpowiedzieć na dwa pytania: Jak Bojar wydostał się na zewnątrz? I jak doszło do tego, że Eufemia znalazła się na placu ofiarnym?
Dziewczyna została położona do łóżka, ale wciąż nie odzyskiwała przytomności. Wydawało się, że znajduje się w głębokiej śpiączce. Pokojówka na widok swojej pani przeżegnała się i zaczęła oskarżać Svanevit i braci, że tak skrzywdzili jej mały skarb. Jak można było? Przecież wiedzieli, jaka jest delikatna i wrażliwa! Pokojówka, bliska histerii, wreszcie się uspokoiła, tak że pozwolili jej czuwać przy łóżku Eufemii. Sami zaś w drugim końcu pokoju próbowali zastanowić się nad sytuacją.
- Podano jej jakąś truciznę - powiedział Radagais. -Musimy znaleźć kogoś, kto powstrzyma jej działanie. Poślemy po szamana.
- Nie, tylko nie po niego - pospiesznie zaprotestowała Svanevit. - On tam był. Jako jeden z kapłanów. - Ale przecież chciał ci pomóc - przypomniał Barim.
- Tak, ale nie Eufemii.
Radagais zastanowił się.
- Nie wiemy, w jakim stopniu jest wmieszany w te mroczne sprawy. Mam na myśli to, co się dzieje na zamku, a nie ich wierzenia.
- Czy mamy zniszczyć posąg Swantewita? - spytał Barim cicho.
- Nie, nie powinniśmy tego robić. Mają prawo go czcić, ale tylko dopóty, dopóki składają ofiary z plonów. Żadnych żywych stworzeń. Nie sądzę zresztą, aby to robili. Nie w przeszłości. Sądzę, Svanevit, że decydującą rolę odegrał w tym wszystkim ten twój Zygmunt Pierwszy. To on ich zachęcał do złożenia ofiary z człowieka, a oni go słuchali aż do chwili, kiedy ty się pojawiłaś. Wtedy odmówili dalszego udziału w obrzędach.
- Z kilkoma wyjątkami.
- Z kilkoma wyjątkami. Chciałbym wiedzieć, kto to był!
Jego glos był tak surowy, że Svanevit zadrżała. Nie chciała być w skórze kapłanów, gdy Radagais odkryje ich tożsamość.
Książę spojrzał na łoże.
Sami spróbujemy wyleczyć Eufemię. Nas troje i może Bertha. Poza tym nie ufam nikomu. A już najmniej szamanom i innym mądrym głowom.
Następnego ranka cale księstwo Strelka długo pogrążone było w głębokim śnie. Ludzie odsypiali wczorajsze przeżycia. Zwierzętami nie zajęto się tak jak należy, zapomniano też o posiłkach.
Korzystając ze spokoju, jaki panował w zamku i w okolicy, Radagais i Barim postanowili pójść do kaplicy i zbadać grób Zygmunta.
Potrzebowali pomocy, ale niewiele było osób, na których mogli polegać. Ariberta nie chcieli ze sobą brać, ponieważ panicznie bal się wszystkiego, co miało związek ze śmiercią i duchami. W porwanie Eufemii mogli być zamieszani zarówno Kazimir, jak i Witzlav. Podejrzewali też, że w obrzędach na cześć pogańskiego bożka brali udział prawdopodobnie wszyscy ludzie pracujący na zamku.
Musieli więc pójść sami. Bez Svanevit - jak sądzili. Dziewczyna była bardzo dotknięta tym, że chcieli złamać ich porozumienie.
- Przecież zawsze byliśmy razem - przypomniała im, a oni przyznali jej rację. - Dlaczego teraz mam być wykluczona? A zresztą: zapomnieliście o Enoku? To mój obrońca z majątku papy Svante. On akurat nie jest zainteresowany obodryckimi pogańskimi obrzędami. Pewnie spal smacznie w swoim łóżku ubiegłej nocy.
- Musimy go spytać - powiedział Barim. - Ale czy wiesz, Svanevit, na co się decydujesz?
- Tak - odparła szybko.
- Czy wejdziesz razem z nami do kaplicy?
- Tak.
- I będziesz tam cały czas, kiedy podniesiemy płytę nagrobną?
- Tak.
- A wejdziesz z nami do krypty?
- Tak.
- Podniesiesz wieko, abyśmy mogli zobaczyć, czy w trumnie leży Zygmunt?
- Tak.
- Zniesiesz to wszystko?
- Nie.
Mężczyźni zaśmiali się.
- Mimo wszystko idę z wami.
Nie mieli już więcej argumentów.
Eufemii wciąż pogrążona była w głębokim śnie. Niestety, środki zastosowane przez braci nie poskutkowały.
Mężczyźni zostawili przerażonej pokojówce broń i poprosili, aby zamknęła drzwi i nie wpuszczała nikogo. Potem wraz ze Svanevit wymknęli się bocznym wyjściem wprost do mrocznego zagajnika, który kryl kaplicę.
Svanevit nie mogła pojąć, dlaczego nikt nie uprzątnął cmentarza wokół kaplicy, nie usunął korzeni i roślin, które oplotły i niemal przykryły nagrobki. Nie lepiej było z samą kaplicą. Między kamienie wciskały się grube pędy bluszczu, grożąc, że w końcu kaplica się zawali.
Radagais rzeczywiście miał wiele innych ważnych spraw na głowie. Nie można było mu zarzucić, że zaniedbywał cokolwiek w swym ogromnym majątku.
Widać jednak uznał, że kaplica i jej otoczenie jest sprawą nieszczególnie ważną.
Teraz cala trójka się zatrzymała. Radagais i Svanevit dyskutowali o czymś zawzięcie, ale Barim im się nie przysłuchiwał. Stanął nieco z boku i przyglądał się swojej młodziutkiej żonie, którą kiedyś poślubił wbrew sobie, aby była pomocą i ochroną dla pięknej Eufemii.
Teraz wszystko się zmieniło. Jego uczucie do Eufemii umarło dawno temu, natomiast szacunek dla Svanevit zmienił się w podziw, a teraz, tak, mógł to śmiało przyznać: w miłość. I w pożądanie. Svanevit wyraźnie się zmieniła. Nie była już podobną do chłopca, pozbawioną piersi dziewczynką z twardymi pięściami i skandalicznym sposobem wysławiania się. Właśnie stawała się kobietą, a ze swymi mało klasycznymi rysami twarzy była tysiąckrotnie piękniejsza od perfekcyjnej Eufemii. Jej twarz miała charakter. Emanowała z niej dobroć, humor, żądza wiedzy i mądrość. Do tego miała w sobie dużo zrozumienia i cale morze ciepła dla wszystkiego, co żyje.
I była jego! Chwilowo jednak nietykalna.
Enok nadszedł, nie spiesząc się. Był jednak dumny, że poproszono go o pomoc.
- Wchodzimy? - spytał Radagais.
Przed samym wejściem do kaplicy Barim nie mógł się powstrzymać, by nie objąć ramieniem żony, tak jakby chciał ją wprowadzić do środka. Svanevit spojrzała na niego ze zdziwieniem, po czym uśmiechnęła się nieśmiało, ale zarazem z wdzięcznością i w jednej chwili przytuliła się do niego.
Barim z trudem łapał powietrze.
Radagais i Enok oglądali tymczasem płytę w podłodze. Wewnątrz kaplicy było ciemno, ponieważ przez grube gałęzie sosen i okienko w prezbiterium docierały do środka jedynie przytłumione promyki słońca.
- Powinniśmy byli zabrać ze sobą pochodnie
odrzekł Radagais.
- W zakrystii powinny być świece i krzesiwo - odpowiedziała Svanevit. - Pójdę tam.
W środku było jeszcze ciemniej, o ile to w ogóle możliwe.
- Powinnam mieć świecę, aby znaleźć inną świecę -mruknęła Svanevit.
Czuła się nieswojo. W kątach czaiły się cienie, a wiszącą na wieszaku sutannę wzięła początkowo za przejmującego grozą ducha.
Czy w ogóle miała prawo tu przebywać? Czy kobiety były godne stąpać po takich miejscach? Svanevit zadrżała z zimna. Uf, czy to tutaj to...? Nie, to tylko półki. na kościelne naczynia i inne święte przedmioty.
Dlaczego tak wiele kościołów i plebani nawiedzanych jest przez duchy? Wszak święte miejsca, bo przecież takimi były, powinny pozostać wolne od upiorów? Chociaż może nie, budynki kościelne mają bliskie powiązania ze zmarłymi i ich duszami. Oni przecież tutaj właśnie leżą.
Nagle Svanevit uświadomiła sobie, że przyszli po to, by zakłócić spokój zmarłego. Szybko odnalazła świece i wrcila do pozostałych.
Wspólnymi siłami zdołali unieść wielką kamienną płyty. Z krypty wydostało się stęchłe powietrze. Barim pomógł Svanevit skrzesać ogień i zapalić świecę. Tylko jedną. Nikt z zewnątrz nie powinien widzieć; że kościół jest oświetlony.
Gdy zajmowali się rozniecaniem ognia, ich oczy spotkały się, a ciało Svanevit przebiegł dreszcz. Na moment ogarnęło ją intensywne poczucie szczęścia. Barim był tak niewiarygodnie przystojny. Że też nie zwróciła na to uwagi wcześniej! Ależ zwróciła, oczywiście, ale nie w ten sposób. Teraz Barim stal się dla niej kimś innym.
Radagais też był wspaniały, w mocniejszy, bardziej pogański sposób, jak sądziła. Szczęśliwa Eufemia, która posiadła jego miłość! Gdyby tylko potrafiła choć trochę to docenić!
Ettok przerwał romantyczne marzenia Svanevit trzeźwym pytaniem:
- Czy tam na dół prowadzą jakieś schody?
- Nie boisz się? - drażnił się z dziewczyną Radagais.
- Nie. Umarli są umarli. Gorzej z tymi, którzy żyją. - flasz rację - potwierdził Radagais z goryczą.
Nie było żadnych schodów, co wydawało się oczywiste, bo któż chciałby robić sobie wycieczki do krypty? Nie pozostawało zatem nic innego jak zeskoczyć w dół. Potem trzeba będzie sobie nawzajem pomóc przy wy
chodzeniu.
Svanevit uparła się, że chce iść z mężczyznami.
- Ta panienka chyba nie boi się nawet diabla - stwierdził Enok.
Nie powinieneś chyba wypowiadać tego słowa w kościele - ostrzegł Barim.
- Och, to głupstwo. Jeśli nasz Pan nie toleruje tego, to moim zdaniem - jest małostkowy.
Bracia udali, że nie słyszą tego bluźnierstwa. Nie chcieli podejmować dyskusji tu, w kościele.
Wszyscy znaleźli się już na dole. Było tam ciasno, a przede wszystkim nisko, tak że musieli się pochylać. Trumna Zygmunta Pierwszego była solidna i w niezłym stanie przetrwała trzydzieści lat, które minęły od czasu postawienia jej w tym miejscu. Radagais wymamrotał coś, co Svanevit wzięła za modlitwę, po czym złamał zabezpieczenie.
Wtedy to oblał ją zimny pot i zaczęła się zastanawiać,
czy nie poprosić, żeby pomogli jej wyjść. Trzymała jednak świecę, podczas gdy trzej mężczyźni podnosili wieko trumny. Trzeba skończyć z tym lichem, skoro już się zaczęło, pomyślała i nagle przyszło jej do głowy, że teraz ona bluźni. Użyła jednak słowa "licho" zamiast tego
gorszego. Dobry Bóg z pewnością jej to wybaczy.
Inną sprawą było, czy wybaczy im naruszenie spokoju zmarłego. Svanevit przysunęła się do Barima, on jednak nie miał teraz dla niej czasu, bo akurat zdołali podnieść wieko. Oparli je o ścianę za trumną.
Swiatlo, Svanevit!
Był to pozbawiony wyrazu glos Radagaisa. Czy powinna trzymać świecę w wyprostowanej ręce, przed sobą, ale odwrócić twarz? Nie, to byłoby tchórzostwo.
Spełniła polecenie Radagaisa, patrzyła jednak w inną stronę.
Nikt nie wyrzekł ani słowa.
- Powiedzcie wreszcie coś! - wyrzuciła z siebie. - Jest tam?
- Sama popatrz!
Już chciała powiedzieć, że nie ma na to dość sil, ale w końcu poddała się. Ostrożnie zerknęła do wnętrza. Zobaczyła kilka ciemnoszarych, zgniłych skrawków ubrania. Kawałek głowy...
Szybko cofnęła się.
- Widzę - mruknęła. - Czy to on?
- Zaraz to sprawdzimy. Trzymaj spokojnie świecę. Wywijasz nią, jakbyś mieszała w garnku!
Na szczęście mężczyźni pochylili się nad trumną, zasłaniając zmarłego. Z każdą chwilą Svanevit uspokajała się coraz bardziej. Teraz uważnie słuchała, o czym mówią. Barim zaproponował:
- Poszukaj rany na ramieniu, Radagaisie! Tej, która uczyniła jego rękę bezwładną, no wiesz. To była strzała, czy...?
- Nie, to uderzenie siekierą. Masz rację, ten uraz powinien pozostawić po sobie ślad. Do diabla, to ta ręka, która leży z drugiej strony. Poczekaj chwilę.
Radagais pochylił się tak, że gdyby Enok nie zdążył go przytrzymać, wpadłby do środka. Starszy z braci pochylił się znowu, tym razem ostrożniej, i z odrazą dotknął zgniłych kawałków tkaniny. Ciało Zygmunta Pierwszego uległo mumifikacji. Svanevit nie mogła na to patrzeć, więc odwróciła wzrok. Dopiero wtedy odkryła, że tam ha dole stało więcej trumien. Krypta była długa, ciągnęła się z pewnością pod całą kaplicą. Na końcu rzędu, za trumną, w której spoczywał Zygmunt, stała kolejna, nowsza i bogato zdobiona. Na tę mogła patrzeć.
- Nasz ojciec - wyjaśnił Barim stojący obok Svanevit.
- Kazimir Czwarty. A w tej obok leży jego brat, Zygmunt Drugi.
- Mąż Metchildy? - podpowiedziała Svanevit.
- Tak. Ironią jest to, że spoczywają obok siebie, choć za życia żarli się jak pies z kotem. Bezustannie się dręczyli. Dosłownie i w przenośni. W końcu nasz ojciec zdołał wygrać.
Svanevit zrobiło się niedobrze.
- Czy tamte trumny też otworzymy?
- Naszego ojca nie. Widzieliśmy go martwego, więc na pewno leży tu teraz. Ale to dobry pomysł, jeśli chodzi o naszego wuja...
Radagais wyprostował się.
- Tak, to Zygmunt Pierwszy - powiedział krótko. -A teraz chciałbym się wykąpać.
Rozumieli go, ale gdy Barim powiedziało pomyśle Svanevit, Radagais wyraził zgodę.
- Otworzymy też tamtą, skoro już tu jesteśmy. Miałem tylko cztery lata, gdy umarł, a Barima jeszcze nie było na świecie. On zaś był bardzo podobny do swego ojca.
Otworzyli kolejną trumnę, ale nie odkryli nic niezwykłego. Mąż Metchildy leżał sobie spokojnie, jak zauważyła Svanevit.
Gdy już doprowadzili wszystko do porządku i wracali do zamku, pokryci brudem, pajęczynami i kurzem, Svanevit przemknęło przez myśl: Więc był to duch! Nie odważyła się jednak głośno tego wypowiedzieć. Nie chciała kolejny raz narażać się na szydercze komentarze innych.
Eufemia wyzdrowiała, natomiast Witzlav wyjechał.
Na jakiś czas - jak powiedziano - nie pozostawiając wiadomości, dokąd.
Nie musiał tego robić. Eufemia i tak nie zapamiętała wydarzeń w lesie, nie wiedziała, kto ją tam zaprowadził albo zwabił. Wszyscy odetchnęli, ponieważ lepiej było dla niej samej, że pozostanie w nieświadomości.
Inni jednak woleliby poznać prawdę, choćby najgorszą. Gdyby mogła opowiedzieć, jak znalazła się na placu ofiarnym, wiele by się wyjaśniło. Wydawało się, że Eufemia nie straciła dziecka. Jej samej zresztą wcale to nie cieszyło. Kiedy musiała leżeć w łóżku, kaprysili i grymasiła tak, że wszyscy mieli jej dość. Radagais, który obawiał się o zdrowie potomka, teraz już podzielał zdanie
Svanevit na temat Eufernii. Musiał przyznać, że była wyniosła i egoistyczna.
Eufemia schodziła na posiłki, ale nie przestawała opowiadać, jaka jest słaba i cierpiąca.
Nawet Kazimir, którego zaliczała do swych najbardziej zagorzałych wielbicieli, pewnego razu powiedział:
- Naprawdę dokonałeś wielkiego odkrycia, Barimie!
Nie do wiary, ale ta mała dziewczynka zaczyna być dorosła!
Rzecz jasna, miał na myśli Svanevit.
Eufemia poczuła na twarzy uderzenie gorąca. Spytała z kokieterią:
- A Radagais nie dokonał?
Kazimir, który bardzo dojrzał przez te dwa lata, które minęły od czasu przyjazdu sióstr do Strelki, długo spoglądał na nią, zanim z wolna odpowiedział:
- Początkowo tak sądziłem. Teraz już nie.
Jego matka Varvara uśmiechnęła się niezauważalnie, natomiast Eufemia nie mogła opanować oburzenia.
- Czy nie widzicie, że ona ma zadarty nos? I piegi I wielkie usta, które zawsze się śmieją. Przecież to wygląda po prostu głupio!
- Cóż, zadarty nos nazwałbym małymi dodającym twarzy wyrazu - powiedział Barim, stając w obronie swojej żony. - A chyba dobrze, że promieniuje z niej radość i chęć życia? To lepsze niż ciągłe demonstrowanie nadąsanych, płaczliwych min, które nikogo nie cieszą!
- Od śmiechu robią się brzydkie zmarszczki. Wszyscy to wiedzą. A tego nie spodziewałam się po tobie, Barimie!
- Czyżby? Czego więc spodziewałaś się?
- Wszyscy wiedzą, gdzie ulokowane są twoje uczucia. Jesteś jednak tak lojalny wobec swego brata...
- Sądzę, że powinnaś skończyć, Eufemio - odezwała się niespodziewanie Varvara - zanim narobisz sobie większego wstydu.
Eufemia wpatrywała się w nią, osłupiała i zaczerwieniona, a Varvara spokojnie mówiła dalej:
- Wszyscy widzą wyraźnie, że Barim jest bardzo zakochany w swojej młodej żonie. I że Radagais zaczął mieć dość otaczania cię nieustanną opieką. Jeśli nie zmienisz nastawienia do innych, nie masz czego szukać tu, w Strelce. Rozumiesz?
Eufemia gwałtownie wstała.
Oczywiście. Latem przyjadą w odwiedziny moi rodzice i wtedy wrócę z nimi. Nie zostanę ani chwili dłużej w tym rodzinnym grobowcu. Moje miejsce jest w dużych, jasnych pałacach Brandenburgii i Meklem Brugii, gdzie korzysta się z życia i wie, jak cenić piękną kobietę!
Powiedziawszy to, odeszła od stołu z podniesioną głową. Teraz mają za swoje! Udawała, że nie słyszy, jak Varvara mówi:
- Powodzenia!
Radagais wyglądał na zasmuconego. Myślało swoim potomku, którego istnieniu Eufemia energicznie zaprzeczała, mimo że wszystkie symptomy świadczyły o tym, że jest w ciąży.
Gdy zakwitły maki, Barim uznał, że pora odwiedzić
kopalnie Strelki. Niepewny, czy wypada, spytał Svanevit, czy zechciałaby tam z nim pojechać.
Nie powinien był nawet się zastanawiać. Svanevit nigdy jeszcze nie widziała kopalni, więc możliwość wyprawienia się do nich razem z Barimem wydawała się jej niezwykle atrakcyjna.
Wyjechali wczesnym rankiem, gdy mgła snuła się nad
lasami Strelki. W drodze Svanevit poruszała wiele tematów. Tyle spraw ją interesowało. Chciała wiedzieć, skąd wzięta się nazwa ,Swantewit".
Barim odrzekł jej z uśmiechem:
- Sam nie bardzo wiem. To bardzo stara nazwa. Z czasów pogańskich.
Svanevit odważyła się wtrącić, że pogaństwo jeszcze
nie tak dawno panowało w lasach wokół Strelki. Może nawet całkiem niedawno?
Barim podtrzymał wątek dotyczący imienia:
- Zdziwiło mnie to, że ojciec nadal ci na chrzcie imię "Svanevit". Wiem, mówił, że chciał, abyś była chroniona przed zemstą Swantewita za to, że chrześcijanie zniszczyli jego posągi użyli jako drwa na ognisko.
Przez chwilę jechali w milczeniu. W końcu Barim spytał:
- Co się dzieje, Svanevit?
- Dziewczyna siedziała niespokojnie na koniu. Patrzyła na gałęzie, które znikały we mgle, czuła pod sobą ruchy konia...
- Nie wiem, Barimie. Czy mogę rozmawiać z tobą
szczerze?
- Oczywiście!
- ... osobistych sprawach? Barim stal się czujny.
- Czyż nie jesteśmy mężem i żoną? Och, nie zabrzmiało to dobrze. Nie w ich przypadku,
pomyślał.
Svanevit podziękowała jednak za zaufanie i mówiła dalej:
- Ja... czuję się tak dziwnie tam w środku, Barimie. Tak niespokojnie. Wszędzie. I to przez cały czas!
- Po prostu stajesz się dorosła - powiedział wolno, panując nad sobą, mimo iż prawie nie mógł oddychać, gdy tak jechali obok siebie przez szeroką równinę.
- Nie, to nie to - odparła trochę niecierpliwie. - To ma coś wspólnego z tobą, ale ja zupełnie nie wiem, co to może być!
Barim musiał odwrócić głowę, aby się uśmiechnąć. Był taki szczęśliwy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał niewyraźnie.
- Oj, nie wiem! - odburknęła z irytacją. - To jest takie dziwne. Gdy patrzę na ciebie albo tylko myślę o tobie, jestem taka szczęśliwa. To akurat nie jest dziwne, bo jestem w tobie bardzo zakochana, wiesz przecież. Ale moja dusza stała się taka... niecierpliwa. Och, nie, to brzmi zbyt głupio. Nie potrafię tego wyjaśnić.
- To wcale nie brzmi głupio. Ale mylisz duszę z czymś innym.
Mam nadzieję, dodał w myślach. Wyciągnął rękę i chwycił jej dłoń.
- Ja również jestem bardzo w tobie zakochany. Chyba już wiesz. Powinniśmy sami to odkryć. Ty i ja.
- Dziękuję, Barimie, za to, że rozumiesz - uśmiechnęła się Svanevit promiennie.
O, tak, rozumiem o wiele więcej niż ty, pomyślał Barim szczęśliwy. Jednocześnie jednak był trochę zmartwiony. To on ponosił odpowiedzialność za dojrzewającą piętnastoletnią dziewczynę, której pragnął, a której nie wolno mu było traktować jak żony.
Radagais widział ze swego okna w zamku, jak się oddalają. Teraz była jego kolej na czuwanie nad bezpieczeństwem Eufemii, która leżała wyciągnięta na swoim dużym łóżku i przeraźliwie się nudziła. Jego żona nigdy niczym się nie zajmowała.
- Chodź tu i usiądź przy mnie, Radagaisie - powiedziała Eufemia, przymilając się. - Możemy chyba zagrać w kości?
- Nie teraz, Eufemio. Mam poważne sprawy do prze- myślenia.
- Ciągle tylko poważne i poważne. Nigdy nic innego, tylko poważne sprawy - pożaliła się.
Radagais nie słuchał Eufemii. Jego wzrok utkwiony był w bracie i jego żonie, wokół których biegał Bojar. Wkrótce znikną w lesie. Mężczyzna poczuł w sobie potężne znużenie. Jakąś nieopisaną tęsknotę. To wiosna budzi w ludziach taki niepokój każdego roku, pomyślał. Ale wiosna już się skończyła. Teraz było lato. Wszystko potoczyło się źle. Tam oto jedzie ta, która powinna być panią w Strelce. Ale ona należy do Barima. On ją teraz kocha, a ona... Tak, sądzę, że Barim ma rację, mówiąc, że ona zaczyna go odkrywać.
Ale Barim nie jest - tak się przynajmniej wydaje - wystarczająco silny, aby zarządzać Strelką z wszystkimi jej sprawami. Nie mogę przekazać mu księstwa. Jest wyśmienitym pomocnikiem - ale nic ponad to.
Och, ta okropna samotność! A jeśli zdarzy się, że Barim i Svanevit przejmą jej rodzinna, posiadłość i opuszczą Strelkę... Nie sądzę, abym mógł żyć w takiej pustce!
Radagais odwrócił się, spojrzał na błyszczącą złotem, piękną lalkę leżącą w łóżku i jego twarz wykrzywił grymas zwątpienia.
Witzlav, którego Svanevit nazwała "galaretą", ukrył się w stodole niedaleko zamku. Akurat leżał, gdy siostry przyszły do niego z jedzeniem i okryciem. Tego dnia przyniosły też nowiny.
Xenia weszła na górę do brata.
- Jesteś już wolny, Witzlavie. Ona zupełnie nic nie pamięta. Wypytywałyśmy ją przez wiele dni.
- Nie sądzę - odpowiedział nerwowo. - Przecież nie może nic nie pamiętać!
- Nie pamięta - potwierdziła Sofia, wdrapując się za Xenia do małego, ukrytego przed światem gniazdka Witzlava.
- Przeczekam jeszcze kilka dni - zdecydował. - Dla własnego bezpieczeństwa. Macie dla mnie coś dobrego? Może wino?
- Wszystko, czego zechcesz.
Siostry wypakowały to, co przyniosły. Witzlav spojrzał na jedzenie i od razu chwycił za kielich.
- My też chcemy - powiedziała Xenia. - Zostaw trochę dla nas!
Gdy już wypili wino, a wygłodniały Witzlav obgryzł udko kurczaka, Sofia, od której czuć było zapach alkoholu, pochyliła się nad bratem. Spojrzała pożądliwie na
jego błyszczące od tłuszczu Palce.
- Pamiętasz, Witzlavie, co robiliśmy jako dzieci? Nasze zabawy. Pamiętasz je?
Witzlav odsunął ją łokciem od siebie.
- Już was nie potrzebuję. Mam Elisę.
- Tak, ale my nie mamy nikogo - poskarżyła się Xenia. - Nie możemy nigdzie chodzić, a Radagais, Barim i Kazimir są głupcami. Nie sądzę, aby mieli to, co każdy mężczyzna mieć powinien.
- Możecie wziąć sobie Ariberta.
- Wielkie dzięki. On jest taki okropny! Poza tym ma dziewczynę, i to taką, która do niego pasuje!
Nie zważając na protesty brata, Sofia zdjęła mu koszulę i zaczęła rozpinać pasek.
- Idźcie do diabła - powiedział ze złością. - Mam Elisę.
- Miałeś ją dawno temu.
To prawda. Witzlav siedział tu już zbyt długo. Samotny i wystraszony, czasem nawet zmarznięty. Sofia rozpięła swoją bluzkę, uwalniając piersi. Nie było się czym chwalić, ale Witzlav i tak gapił się na nie z otwartymi ustami. Zerkał również na Xenię, która usiadła na nim, nieco odchylona do tylu, z podniesioną spódnicą i rozchylonymi nogami.
Witzlav pamiętał podobne zabawy z dzieciństwa, kiedy to starsze, bardziej rozwinięte siostry wykorzystywały młodszego braciszka. Zaraz, zaraz - z dzieciństwa? Nie byli wtedy już małymi dziećmi. Gdy ojciec ich przyłapał, nieźle im się dostało. Krzyczał: "Nic dziwnego, że ludzie twierdzą, jakoby działy się tu niewyobrażalne rzeczy, skoro zachowujecie się w ten sposób! Szatańskie bachory!"
To niesprawiedliwe! Czy mordowanie ludzi nie jest gorsze niż niewinne zabawy dające radość? Zaniechali jednak tych rozrywek, które Witzlav zapamiętał jako cudowne i zakazane.
Xenia starała się sama zaspokoić siebie, ale z zazdrością patrzyła na to, co robiła Sofia. Młodsza siostra tymczasem zdjęła bratu spodnie, a on nie protestował. Zauważyła z zadowoleniem, że był gotów. O, tak, najwyraźniej gotów. Klęknęła więc nad nim, a potem zaczęła go ujeżdżać.
Xenia pozazdrościła siostrze.
- Moja kolej, póki jeszcze może!
Sofia i Xenia szarpały się przez chwilę, a gdy doszły (to porozumienia, Witzlav się poddał. Pozwolił im się zająć swoim ciałem, sam zaś zanurzył się w zakazanej, upajającej ekstazie.
Svanevit była poruszona, widząc, w jakich warunkach Tyją górnicy. Nie co dzień myśli się o tym. Praca w kopalni była takim samym zajęciem jak inne, może trochę cięższymi bardziej niebezpiecznym, ale traktowano ją jako sposób zarabiania na jedzenie i dach nad głową. Od czasu do czasu znajdowano szlachetniejsze minerały. To dopiero było szczęście!
Górnicy nie byli przyzwyczajeni do tego, aby właściciele kopalni interesowali się, w jakich warunkach żyją oni sami i ich rodziny. Svanevit okazała jednak zainteresowanie. Płakała, oglądając z Barimem miejsce pracy tych ludzi i ich skromne chaty.
Barim sam był zaskoczony. Nie bywali tu zbyt często z Radagaisem. Ograniczali się do zbierania dochodów, które owe kopalnie przynosiły. Svanevit zastanawiała się głośno, czy w ogóle nie powinno się zrezygnować z górnictwa. Mówiła o udoskonaleniu uprawy zboża w tych stronach, tak aby ludzie mogli mieć z tego tyle chleba, żeby móc się wyżywić, o czystej wodzie w studniach i możliwości hodowli bydła, wreszcie o zapewnieniu bezpieczeństwa pracującym pod ziemią.
Ani Barim, ani też Radagais nie byli najgorszymi panami, wręcz przeciwnie, ale ich zadaniem było troszczyć się o to, aby górnictwo się opłacało. Tak przynajmniej sądzili do tej pory. Teraz Barim wstydził się, idąc razem ze Svanevit wzdłuż domów, o ile te marne chaty można było nazwać domami. Svanevit rozmawiała z ich mieszkańcami, szczególnie z kobietami. Chciała wiedzieć, co je dręczy i w czym mogłaby im pomóc.
Wychudzone kobiety z jednym dzieckiem przy boku, drugim w ramionach i trzecim najwyraźniej w drodze,
odpowiadały, że najgorszy jest strach. Brak jedzenia, samotność, bieda... - były niczym w porównaniu z ciągłym : niepokojem o to, że coś złego stanie się w kopalni.
- Zrobimy dla górników, co w naszej mocy - przyrzekł Barim żonie, gdy pełni zadumy odjeżdżali stamtąd.
- Wiem, że zrobicie. Zarówno ty, jak i Radagais. Po prostu nie wiedzieliście o tym.
To nie do końca prawda, pomyślał Barim. My nigdy o tym nie pomyśleliśmy, a to jest większy grzech niż niewiedza.
Z wielką sympatią spojrzał na tę małą, energiczną osóbkę obok siebie. Był bardzo rad, że to jest właśnie jego żona.
Minęło trochę czasu, nim Svanevit i Barim otrząsnęli się z przygnębienia po obejrzeniu kopalni. O tej porze roku długo było jasno, więc zdecydowali się na powrót tego samego dnia, mimo iż robiło się późno. Dostali posiłek w domu zarządcy kopalni, więc na kolację nie musieli się spieszyć.
Bojar biegł przed końmi, czasem wokół nich, a czasem z tyłu. Pies pokonuje zazwyczaj trzy razy dłuższą drogę, niż jego właściciele, ale teraz jechali szybko. Bojar dotrzymywał im jednak kroku. Najczęściej biegi oczywiście z przodu - jak przystało na dobrego zwiadowcę i tropiciela.
W połowie drogi Barim zatrzymał konie.
- Tam w górze leży łąka, którą chciałbym ci pokazać. Odkryłem ją kiedyś przypadkowo. Masz ochotę ją zobaczyć?
- Nie musisz pytać!
Mgła już dawno opadła. Popołudniowe słońce mocno grzało. Konie mogły potrzebować odpoczynku w cieniu drzew. Krótki postój był więc wskazany. Będzie można napić się trochę wody.
Łąka zachwyciła Svanevit. Wydawało się, że kwiaty ze wszystkich łąk księstwa zebrały się w miejscu, w którym mogły spokojnie rosnąć, i po którym nikt nie chodził.
Oczy dziewczyny napełniły się łzami.
Barim znalazł zacienione miejsce pod wielkimi drzewami na skraju łąki. Zatrzymali się tu, napili wody z dzbanka, który mieli ze sobą, i na nowo napełnili go w strumyku. Również ich konie i Bojar mogli ugasić pragnienie. Svanevit miała ze sobą trochę chleba i mięsa, którym podzieliła się z mężem. Po posiłku postanowili odpocząć na łące. Na wszelki wypadek rozłożyli nakrycie spod siodła. Nigdy nie wiadomo, co kryje się w trawie - mrówki, chrząszcze i inne stworzenia.
- Nie można czuć się lepiej niż teraz - westchnęła Svanevit.
Leżeli tak blisko siebie, że Svanevit czuła ciepło bijące od Barima. Cudownie, pomyślała, uśmiechając się.
Uśmiech nie trwał długo, powoli znikał z jej twarzy. Barim odwrócił się na bok, twarzą do niej.
- Co się stało, księżniczko?
Zaśmiała się trochę nerwowo.
- Czy ty zawsze zauważasz, kiedy coś się ze mną dzieje?
- Wszystko na to wskazuje.
Svanevit nie spieszyła się z odpowiedzią. Barim dał jej czas.
- To znów ten niepokój w moim ciele - powiedziała w końcu. - Teraz jest silniejszy niż kiedykolwiek.
Barim odgarnął ostrożnie źdźbło trawy, które muskało jej policzek.
- Czy nie rozumiesz, dlaczego tak się dzieje?
- I tak, i nie. Mam pewne podejrzenia, o co w tym chodzi. Nie jestem jednak jeszcze dostatecznie dojrzała.
- Rzeczywiście nie jesteś. Musisz dać sobie trochę czasu. Czasu na zrozumienie, na uporządkowanie swoich uczuć.
Svanevit skinęła głową. Blask słońca sprawił, że jej oczy zaczęły łzawić. Odwróciła od niego głowę.
- Rozumiesz, Barimie, poznałam miłość od tej brzydkiej Ty? Nikt nie zna lepiej niż ty znaczenia słowa ,miłość". Ale wiem, o co ci chodzi. O erotyczną stronę miłości między mężczyzną i kobietą. To właśnie budzi się w tobie, prawda?
- Tak, to chyba to - wyznała nieśmiało. - Ale nie do jakiegokolwiek mężczyzny.
Barim wstrzymał oddech. Miał nadzieję, że zrozumiał, kogo miała na myśli.
Svanevit mówiła dalej:
- Ja jednak bronię się przed tym. Jako dziecko widziałam, jak parobek parzył się ze służącą. To mnie zniechęciło.
Barima nie szokowały już bezpośrednie zwierzenia Svanevit. Zdążył ją poznać przez te lata. Powiedział powoli:
- To jasne, że taki widok nie był miły dla dziecka. Prawdą jest też, że erotyka może być odpychająca. To był rzeczywiście nieprzyjemny epizod, tam w domu tych kilka lat temu. Nie, nie będziemy o tym mówić na tej uroczej łące. Ale teraz już inaczej to odczuwasz, prawda?
- Być może - przyznała cicho. - Próbuję przyzwyczaić się do tego. Ale to wymaga czasu.
- Masz tylko piętnaście lat.
- Wkrótce szesnaście. Za kilka miesięcy.
- To nie jest imponujący wiek. Wiesz jednak, że czekam na ciebie. Jeśli oczywiście chcesz, abym czekal.
- Och, przecież wiesz, że chcę! zapewniła ciepło i uczyniła grymas zniecierpliwienia. O tylu rzeczach jeszcze nie wiem. O tej... burzy, która szaleje w moim ciele, o moich przybierających na sile uczuciach do ciebie. Nagle stałeś się kimś więcej niż tylko przyjacielem. Barimie, ty stałeś się dla mnie taki... stałeś się tak interesujący.
Zupełnie jak i ty dla mnie - odpowiedział, uśmiechając się czule. - Svanevit, czy mogę ci pokazać, że miłość cielesna wcale nie musi być brzydka? Że może być wręcz nieskończenie piękna? Nie uchybię przy tym w żaden sposób twojej niewinności.
Teraz z kolei Svanevit wstrzymała oddech. Popatrzyła na męża szeroko otwartymi oczami i skinęła energicznie głową.
Barim pogładził ją delikatnie po włosach, patrząc na nią cały czas. Ujął jej twarz w swoje dłonie i całował ją, długo i ostrożnie. Zauważył, że zaczęła drżeć. Zrozumiał, jaka była spięta.
Spytał wtedy:
- No i jak było?
Svanevit odetchnęła, jakby przez dłuższy czas wstrzymywała powietrze.
- Wspaniale! Cudownie! Ale nie rób tego już więcej, bo mnie łaskocze wewnątrz!
- Chcę, żebyś opowiedziała mi o tym, co czujesz. To także mnie czegoś nauczy.
- Nie, to jest takie głupie!
- Powiedz mi!
- Na końcach piersi. Zupełnie jakby marzły. I to w świetle słonecznym.
Barim wsunął ciepłą dłoń pod jej bluzkę. Lekko, tak lekko i powoli, jak tylko był w stanie. W końcu dotknął twardej brodawki. Svanevit oddychała tak głęboko, że aż dało się to słyszeć. Nie cofnęła się jednak.
- Teraz się unosi - szepnęła.
Barim skinął głową. Uznał jednak, że jeszcze nie jest gotowa na kolejny krok, więc nadal pieścił jej pierś, trzymając jednocześnie drugą dłoń przy jej policzku i mówiąc do niej spokojnie i łagodnie - o tym, jaki jest szczęśliwy, że wybrał ją wtedy w domu jej ojca, o tym, jaka stała się piękna i jak bardzo ją lubił, a także o tym, ile znaczyła dla Strelki.
Svanevit słuchała go z drżącymi ustami, zachwycona jego głosem, jego bliskością i całym tym szaleństwem, które obudził zarówno w jej ciele, jak i duszy.
W końcu Svanevit poczuła, że to dla niej zbyt wiele. - Barimie, ja... ja płonę!
Barim uznał, że właśnie nadszedł czas, aby posunąć się dalej. Sam jednak był tak podekscytowany, że nie wiedział, czy to zniesie. Mówił jej o wszystkim, co czul.
Svanevit powzięła ważne postanowienie. Poprosiła go o to, aby posunął się jeszcze dalej - trochę dalej. Na pewno dadzą sobie z tym radę. Powiedziała wprost:
- No wiesz... To nie jest tak, że zupełnie nie wiem, jak to się dzieje u samców. Byłam przecież nie raz w oborze, gdy parobkowie musieli w tym pomóc któremuś samcowi.
Dobry Boże! Cóż za języka używa to dziewczę! Prawie go tym zawstydza.
- Czy sądzisz, że możesz nad tym zapanować?
- O ile to... będzie konieczne - wyjąkała. - Nie wiem tylko, czy mogę. W domu było nas sześć sióstr. Nigdy nie byłam tak blisko mężczyzny. Nigdy nawet żadnego nie widziałam, z wyjątkiem tego parobka. Trochę się boję.
Barim sam bardzo się bal. Pożądanie obezwładniało go, a to przecież na nim spoczywała odpowiedzialność.
Było to tak, jakby po obu jego bokach siedzieli anioł i diabeł. Diabeł mówił: "Ona jest twoją żoną". Anioł zaś odpowiadał: Jest zbyt młoda". "Ale znasz ją już od dwóch lat!" "Może zajść w ciążę. Nie podoła temu". "Bzdura, Svanevit podoła wszystkiemu!" "Przemyśl to, Barimie, przemyśli"
Barim nie był jednak w stanie myśleć. Był jak rozpalony wulkan, gdy pozwoliła, aby jego ręka uwolniła dolną część jej ciała od ubrania. Svanevit czuła na swej nagiej skórze powiewy dusznego, letniego, wiatru. Bala się, ale nie powstrzymała męża.
- Ufam ci, Barimie.
Znów ją pocałował, jakby chciał obiecać że wszystko będzie dobrze, ale on sam nie miał tej pewności. Jego dłonie były tak delikatne, tak ostrożne, gdy przesuwały się w górę wzdłuż uda. Svanevit poruszyła się gwałtownie, gdy jego palce dotknęły wrażliwego, tak starannie dotąd chronionego miejsca.
- już, już, spokojnie, nic się nie wydarzy - uspokajał ją cicho.
Teraz Barim wskazał jej drogę. Svanevit poczuła jego gorącą skórę i twarde mięśnie brzucha. Uśmiechnęła się niepewnie, gdy poczuła pod palcami włosy rosnące od pępka w dół, i pomyślała o głupiej niechęci Eufemii do owłosionych mężczyzn.
- Rób tak dalej - powiedział miękko. - Czynisz mnie szczęśliwym, zachowując się tak swobodnie. Nie przestawaj!
Ręka Svanevit niechętnie przesuwała się w dół. Niechętnie i jednocześnie z zaciekawieniem. Tutaj! Gdy dotknęła tego, co kiedyś już widziała, zalała ją gorąca fala. Tak, widziała to u parobków, jak kąpali się w zimnej wodzie, ale to było coś zupełnie innego.
Svanevit objęła owo tajemnicze coś swą małą dłonią, a wtedy Barim przymknął oczy i cichutko jęknął.
- Czy sprawiłam ci ból? - spytała wystraszona.
- Ból? - zaśmiał się Barim. - To nie jest dobre określenie, Svanevit, sądzę, że...
Teraz jednak było już za późno, oboje zostali porwani przez palące pragnienie dokończenia tego, co zaczęli. Svanevit przytuliła się do Barima, on zaś okazał się na tyle opanowany, aby nie stało się to, czego nie mogli zrobić.
Svanevit pochyliła się i pocałowała męża w głowę.
Dziękuję, mój przyjacielu - szepnęła. - Teraz jestem jeszcze bardziej zakochana w tobie. Teraz naprawdę coś dzielimy! Coś, co dotyczy tylko nas!
Barim był zmęczony, bardzo zmęczony, ale i dumny z siebie. Zapanował nad sobą, a jednocześnie tym mocniej przywiązał Svanevit do siebie.
- To ja dziękuję - powiedział, łapiąc oddech.
Nasze życie będzie piękne.
- Wiem, że będzie.
Akurat wtedy, na tej pięknej ukwieconej łące, żadne z nich nie myślało o mrocznym niebezpieczeństwie czającym się w zamku Strelka.
Wiadomość przyszła zupełnie niespodziewanie: Pan Svante ze swym orszakiem był właśnie w drodze do Strelki.
Tak szybko? Oczekiwano ich przybycia dopiero w miesiącu żniw. A to jeszcze daleko!
Natychmiast podjęto przygotowania. Trzeba było wyjechać im na spotkanie; nie powinni przecież sami podróżować przez Czarodziejskie Lasy.
- Urządzimy przyjęcie - obiecał Radagais wspaniałomyślnie, zanim mężczyźni wyruszyli gościom na spotka-nie. - Zaprosimy sąsiadów, tak jak zrobił to wasz ojciec, dziewczęta. Tyle że tym razem będzie więcej ludzi ze wschodu.
- Przyjęcie? - pisnęła Eufemia. - I mówisz to teraz? Teraz, kiedy nie mogę się pokazać, nie mogę włożyć żadnej z moich pięknych sukien! Czy ty nigdy nie myślisz o nikim poza sobą samym?
- Jesteś niesprawiedliwa. Każ krawcowym przerobić swoją ulubioną suknię. Poza tym możesz nałożyć na wierzch coś luźnego. Wtedy twój stan nie będzie taki widoczny. Chociaż uważam, że nie ma czego ukrywać, wręcz przeciwnie. Twoi rodzice bardzo się ucieszą.
Eufemia pospieszyła do krawcowych. Miała jednak inne plany niż Radagais. Chciała wrócić z rodzicami. Nie spędzi ani chwili dłużej w tym ponurym miejscu, w którym nie ma z kim tańczyć, flirtować, nie ma komu pokazywać się w pięknych sukniach. Chciała, żeby ludzie podziwiali jej nadzwyczajną urodę.
Spojrzała w lustro. Ojej, wyglądała teraz strasznie. Jej skóra była prawie przezroczysta i pokryta jasnobrązowymi plamami. Musi je przypudrować! Powinna być piękna podczas przyjęcia.
Niemal zapomniała o przyjeździe rodziców, teraz myślała tylko o swoim wyglądzie. To świetnie, że przybędą przystojni kawalerowie. Tutaj nie ma w kim wybierać. Barim okazał się głupcem i nie rozumiał jej dyskretnych zachęt. Kazimir był równie głupi. A Witzlav? Nie, on był nikim. Snuł się tylko wokoło i sprawiał wrażenie śmiertelnie wystraszonego. Fe, nie!
Krawcowe zjawiły się natychmiast. Od razu zajęły się przeróbką sukni. Eufemia zgodnie z radą męża zamówiła sobie długą, luźną szatę z drogiej tkaniny w kolorze złota. Tak, mimo wszystko będzie najpiękniejsza!
Zastanawiano się, kto wyruszy na spotkanie rodzicom Eufemii i Svanevit. Jeden z braci musiał zostać w domu, aby zająć się gospodarstwem i przygotowaniami do przyjęcia. Miał to być Radagais, ale w ostatniej chwili zmienił go Barim, który akurat się przeziębił. Kazimir bardzo chciał się wyrwać z domu i zapragnął towarzyszyć Radagaisowi, ale ten go powstrzymał.
- Będziesz potrzebny w domu, Kazimierze. Barim jest teraz w takim fatalnym stanie, a ja nie mogę ufać nikomu innemu. Wiesz, o co chodzi. O życie Eufemii.
Kazimir spojrzał zdziwiony na starszego brata, który właśnie wychodził, aby przygotować się do podróży.
- To coś nowego - rzekł do Svanevit, gdy stali w przedsionku.
- No wiesz, ostatnio bardzo wyrosłeś - odpowiedziała z odrobiną przyjaznej ironii.
- Naprawdę? - spytał zdumiony.
- Oczywiście! Sądzę nawet, że byłeś trochę... plaski.
- Płaski? Co za określenie!
- Ale już nie jesteś. Zaczynasz mieć prawdziwe mięśnie! Tylko nie szukaj sobie żony wśród moich sióstr! Starczy ich na tym zamku.
- Nie będę szukać. Najlepsza z nich jest już zajęta. Svanevit spojrzała na niego, ale on odwrócił wzrok.
- Sądziłam, że jesteś oczarowany Eufemią.
- Eufemią? Och, już od dawna nie jestem! Ale skoro chcecie, będę pilnował domu i wypatrywał duchów.
Svanevit patrzyła na ciemnowłosego Kazimira. Był prawie tego samego wzrostu co jego bracia, ale nie tak mocno zbudowany.
- Uważaj na siebie, Kazimierze. Ty też jesteś zagrożony. - Tak jakbym tego nie wiedział! Uzbroję się po zęby. Ale dla pewności: wróćcie szybko!
- Wrócimy. Cieszę się, że będę mogła pokazać ojcu Strelkę. Na pewno będzie pod wrażeniem.
Kazimir spojrzał na żonę Barima, potrząsnął głową i poszedł.
Nikt nie wątpił w to, że Svanevit weźmie udział w tej wyprawie. Nawet Barim. On sam był tak bardzo przeziębiony, że musiał spędzić kilka dni w łóżku. Zastanawiał się teraz, w jaki sposób zdoła zapewnić bezpieczeństwo Eufemii. Pokojówka nie mogła czuwać przez całą dobę, a nikomu innemu nie ufał. W końcu znalazł rozwiązanie: Enok miał siedzieć z halabardą pod drzwiami Eufemii i wszędzie za nią chodzić w czasie, gdy akurat pokojówka nie będzie jej pilnowała. W towarzystwie Enoka Eufemia czuła się niewątpliwie bezpieczniej.
Barim wydawał z łóżka polecenia dotyczące przyjęcia, rozmawiał też ze służącymi i przy okazji większość z nich zaraził.
W tym czasie eskorta jechała na spotkanie orszaku pana Svante.
Svanevit przyzwyczaiła się do posępnych Czarodziejskich Lasów i już nie twierdziła, że są szczególnie przerażające. Wiedziała, że tu i ówdzie, ukryta między drzewami, leży jakaś mała wioska, znała też główne drogi. Teraz uważała nawet, że las jest ładny. Latem łagodnie szumiał, jesienią ciężkie korony drzew grzmiały, a w środku zimy wszystko przykryte było iskrzącym się śniegiem.
Las był jej przyjacielem. Czuła to. Nikt tu nie chciał jej skrzywdzić. No, może wilki czy niedźwiedzie, ale one przeważnie trzymały się z dala od dużych grup uzbrojonych ludzi.
Ku jej zdumieniu Radagais zatrzymał się w tym samym miejscu, w którym niegdyś spotkał się z szamanem. Było to o tyle zrozumiale, że przecież musieli gdzieś przenocować, a to miejsce dobrze się do tego nadawało. On jednak, jak sądziła Svanevit, zamierzał udać się do wioski szamana.
Zanim zdążyła poprosić go o to, by zabrał ją ze sobą, stanął przed jej posłaniem. Na jego twarzy widniał ironiczny uśmiech.
- Chciałbym oszczędzić ci skradania się za mną. Może od razu zechcesz dotrzymać mi towarzystwa?
- Właśnie pomyślałam o tym, aby spytać - uśmiechnęła się spokojnie.
Teraz - wczesnym wieczorem w środku lata, było jaśniej niż tamtym razem. Szli w milczeniu, oboje pogrążeni we własnych myślach. Oboje jednak uważali, że ta cisza nie jest uciążliwa. Nie było w tym nic sztucznego. Żadne z nich nie miało uczucia, że "teraz musi powiedzieć coś, tylko co?" Nikt nic nie musiał.
Szaman był tym razem nieprzychylny. Nie, nie chciał przepowiedzieć księciu Radagaisowi przyszłości. Tak, został poważnie zraniony podczas tego nieszczęsnego składania ofiary. Nie, nie będzie wróżył!
Stali w jego szałasie. Radagais spytał ostro:
- Czy możesz zamiast tego odpowiedzieć na jedno pytanie? Kto był najwyższym kapłanem podczas ceremonii?
Szaman odwrócił się.
- Nie powinniście tego wiedzieć, wasza wysokość.
- Żądam odpowiedzi. Ten upiór dręczy całą moją rodzinę. Kim on jest?
Szaman spuścił głowę.
- To wasz dziadek, wasza wysokość.
Radagais poczerwieniał na twarzy.
- Zygmunt Pierwszy? Oczekiwałem od ciebie mądrzejszej odpowiedzi!
- Nie znam innej, panie. Spotkałem go tylko ten jeden raz, a wtedy powiedział, że jest tym, którego imię wymieniliście.
- Ty, który potrafisz wszystko odgadnąć, nie wyczułeś, że mówi nieprawdę?
- Nie, panie. Czułem, że coś jest nie tak, ale sądziłem, że to dlatego, iż miałem do czynienia z umarłym.
- Umarły nie potrafiłby zrobić tego, co zrobił ten mężczyzna.
- Umarli potrafią wiele, wasza wysokość.
Radagais nie naciskał. Zrezygnowany powiedział:
- A czy zechcesz odczytać przyszłość dla mojej bratowej?
Szaman spojrzał na Svanevit i jego wzrok złagodniał.
- Mogę spróbować. Zechcecie opuścić mój dom, panie? Radagais usłuchał go, choć niechętnie.
- Bądźcie tak mili i nie słuchajcie pod drzwiami, ponieważ to nie prowadzi do niczego dobrego.
Gdy już zostali sami, spojrzał na Svanevit.
- Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ludzie chcą wejrzeć w to, co nadejdzie. Uważam, że bardziej interesujące jest nie znać przyszłości.
Svanevit uśmiechnęła się.
- Tak myślisz, bo ją znasz!
Nie odpowiedział na to. Odwrócił się i ułożył w trójkąt trzy małe, białe kamienie w popiele przy palenisku. Svanevit kucnęła, przyglądając się, jak rzuca na kamienie jakieś przedmioty. Przyjrzał się im uważnie.
- Najwyższy czas, aby użyć wszystkich sil - powiedział poważnie i spojrzał na dziewczynę. - Nie, nie moich sil. Waszych sil, wasza wysokość.
- Moich? Ja nie mam takich sił.
- Nie, nie mam na myśli tych tajemnych, ale waszą fizyczną i duchową siłę. Będziecie potrzebować ich wszystkich.
Wrzucił do trójkąta kolejny przedmiot.
- Z wami wszystko będzie dobrze. Czekają was jednak ciężkie chwile i przykre wiadomości. Dlatego wasza siła jest tak ważna dla nas wszystkich.
Nie brzmi to dobrze, pomyślała Svanevit. Żałowała, że tu przyszła. Mężczyzna miał rację. Zazwyczaj lepiej nie wiedzieć.
Svanevit zadrżała, bo oto szaman uniósł czaszkę, najwyraźniej ludzką. Trzymał czaszkę wysoko nad trójkątem z kamieni, a w końcu wypuścił ją z rąk. Wtedy spojrzał na Svanevit.
Dziewczyna siedziała na podłodze. Czaszka upadła prosto na jeden z kamieni tworzących trójkąt i rozłupała go.
- Nie chcę nic wiedzieć -- powiedziała Svanevit cicho.
Podniosła się, wręczyła mężczyźnie sakiewkę, którą wcześniej dostała od Radagaisa, podziękowała lekkim skinieniem głowy i wyszła.
W drodze powrotnej milczała. W końcu Radagais spytał:
- No, i co ci powiedział?
- Nie pytaj - odparła, a mężczyzna zdziwił się, słysząc płacz w jej glosie.
Spotkali orszak pana Svante na skraju lasu. Akurat w porę, ponieważ obcy nie powinni jechać przez Czarodziejskie Lasy bez przewodnika i eskorty. Nastąpiła ceremonia powitalna, padło wiele pytań, zanim ruszono w dalszą drogę. W odwiedziny do Svanevit i Eufemii wyprawili się oboje rodzice, ale nie zabrali ze sobą żadnej z pozostałych córek, ponieważ wszystkie były już zaręczone. Nie powiedziano ani słowa o tym, czy dobrze i szczęśliwie. Żadna z nich nie miała jednak tak wysoko postawionego męża jak Eufemia czy choćby Svanevit.
Pan Svante jechał obok Radagaisa.
- Och, ależ tęskniłem za Svanevit - westchnął ojciec. -Brakuje jej nam w domu.
- Tutaj jest równie mile widziana i kochana - zapewnił Radagais. - Wszyscy jej potrzebują - dodał, po czym obaj zamilkli. Z pewnością pomyśleli to samo: że Eufemii nie potrzebuje nikt.
Rozmawiali też o niej. O tym, jak źle się tutaj czuła -jak motyl ze złamanymi skrzydełkami.
Pan Svante wpadł na pewien pomysł:
- Może ty i Eufemia przejęlibyście mój majątek, a Barim i Svanevit zostaliby tutaj?
Radagais zamyślił się na chwilę, a w końcu powiedział powoli:
- Przemyślę twoją propozycję, teściu, ale...
- Nie, to głupi pomysł - poprawił się pospiesznie pan Svante. - To przecież tutaj jesteś księciem!
- Nie to miałem na myśli - odrzekł Radagais cicho. Pan Svante zamilkł. Spojrzał ukradkiem na zięcia i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że coś go dręczy.
Enok siedział na straży przez całą noc. Zamek, z wyjątkiem jego i warty przy bramie, pogrążony był we śnie. Wartownicy byli jednak tak daleko...
Enok wprost marzyło tym, aby domownicy szybko wrócili. Svanevit i pozostali. Milo będzie znów zobaczyć dawnego, pana, opowiedzieć mu o tym, jak dzielnie jego najmłodsza córka radziła sobie w Strelce, ilu zyskała przyjaciół...
Enok opuścił głowę, po czym gwałtownie się podniósł. Czyżby przysnął na chwilę? Nie, przecież cały czas czuwał. Zobaczył jednak kogoś w korytarzu.
- Stój! Kto tam, - krzyknął, kierując halabardę w stronę ciemności.
Teraz panowała cisza. Nikogo nie było widać. Enok podszedł bliżej. Odniósł niemile wrażenie, że widzi ducha. Och, ale przecież nigdy nie bal się umarłych.
Gdy przeszedł kilka kroków, odwrócił się, bo usłyszał za sobą jakiś dźwięk. I wtedy na drugim końcu korytarza zobaczył coś jasnego. Co to było?
Krzyknął, przywołując księcia Barima. Miał to zrobić, gdyby sytuacja stała się poważna.
Książę Barim, ubrany jedynie w nocną koszulę, natychmiast wyszedł ze swojego pokoju. Obaj ujrzeli jakąś zjawę, spływającą niemal w dół po schodach.
- Pilnuj tutaj! - krzyknął zachrypnięty i ciągle jeszcze przeziębiony Barim. Zdążył chwycić szlafrok i nóż i pobiegł, ubierając się po drodze.
Z pokoju Eufemii dobiegł przeraźliwy krzyk.
- Dobry Boże - wymamrotał Enok. - Czy jest tam ktoś w środku, pani?
- Nie, ale może przyjść! - odkrzyknęła Eufemia. -A poza tym masz się zwracać do mnie "wasza wysokość"!
- Nie ma się czego bać, skoro ona przejmuje się takimi drobiazgami - mruknął Enok sam do siebie, wymachując halabardą w stronę ciemnego korytarza, na którym dostrzegł to coś jasnego. Teraz nic nie było widać, ale mężczyzna powtarzał sobie odważnie w duchu, że nie pozwoli, by ktoś napędzał mu stracha!
- Oto nadchodzę, w imię Ojca i Syna! - ryknął. -I wszystkie diabły mogą wracać do swojej ciemnej otchłani, ponieważ Enok mężnie stawi im czoło!
W miejscu, w którym korytarz skręcał, Enok ujrzał to coś ponownie. Tam w rogu...
- Proch i dym, koniec z tym! - krzyknął, uderzając halabardą. Poczuł, że w coś trafił, jeszcze zanim sam został trafiony. - Cóż u diabła...?
Więcej nie zdążył powiedzieć, bo zrobiło mu się ciemno przed oczami.
Na dole Barim spotkał Kazimira.
- O co chodzi? - zawołał młodszy brat.
- Widziałeś kogoś?
- Nie, nikogo. Czy coś się dzieje?
- Chodź! Sala rycerska.
W tej samej chwili usłyszeli odgłos ciosu halabardą i jęk Enoka: "Cóż u diabla?". Zatrzymali się i pobiegli z powrotem na górę.
Od kiedy Radagais wyjechał, przed jego pokojem nie zapalano świeci dlatego najbardziej oddalona część korytarza była taka ciemna. Zauważyli mimo to Enoka leżącego na podłodze. Podnosił się powoli, kręciło mu się w głowie i był bardzo rozzłoszczony.
- Przysięgam, że widziałem w kącie coś jasnego, i uderzyłem w to. Ale wtedy jakiś diabeł trafił mnie z boku...
Kazimir spojrzał w kąt.
- Na tej niskiej komodzie, tutaj, leży jakaś biała chusta. Pewnie powiewała na wietrze.
- Jakim wietrze? Przecież tutaj nie wieje! Nie, to, w co pacnąłem, to nie była komoda. To było coś miękkiego. Barim spojrzał mu głęboko w oczy.
- Jeśli jest tak, jak mówisz... To musi ich być dwóch tu na górze.
- Trzech. Jeden pobiegł przecież na dół.
- Tak. Masz rację. Ten, w którego "pacnąłeś", jak się wyraziłeś... Zraniłeś go?
Nie wierna. Nic trzymałem halabardy porządnie. Miałem zamiar uderzyć ostrzem, ale chyba uderzyłem płaską stroną. Poznałem po odgłosie.
- Zgadza się. My też to usłyszeliśmy. Dasz radę siedzieć na straży przez resztę nocy?
- Tak, ze mną już wszystko w porządku. Tylko niech ktoś zamknie buzię temu krzykaczowi tam w środku! - Zajmę się Eufemią - obiecał Barim.
- Dotrzymam towarzystwa Enokowi - zaproponował
Kazimir.
Barim spojrzał na niego zdziwiony.
- Sądzę, że powinniśmy trzymać cię w gotowości, Kazimierze. Być może będzie więcej takich incydentów tej
nocy.
Odprowadził swego młodszego brata wzrokiem, gdy ten schodził po schodach. Kazimir był przecież na dole - i nikogo tam nie spotkał... Dziwne!
Eufemia błyszczała podczas przyjęcia. Oprowadzała gości i upajała się ich zachwytami nad wspaniałym wyposażeniem zamku i całą dobrze utrzymaną budowlą.
- Tak, robimy, co możemy, aby zachować tradycję -powiedziała Jekko. - Te srebra pochodzą z domu prababki mojego męża, wojewody. Te należą do mojej młodszej siostry. Ona również tu mieszka. A tu mamy insygnia książęce. Mój mąż rzadko ich używa, mimo iż ma do tego prawo...
Na przyjęcie przyjechało wielu gości. Hrabiny, książęta i krewni polskiego króla, Kazimierza Jagiellończyka z Krakowa, wzdychali z zachwytem i gratulowali Radagaisowi tak wspaniałej pani na zamku, która tak świetnie zajmowała się wszystkim i do tego była taka piękna!
Eufemia promieniała, udając zawstydzenie, a oczy Radagaisa pociemniały. Barima jeszcze bardziej. Svanevit przeważnie milczała.
Stało się tak, jak to przewidziała Svanevit: Pan Svante był pod ogromnym wrażeniem zamku Strelka i najbliższej okolicy. Jego żona natomiast - wręcz przeciwnie - użalała się nad swymi biednymi dziećmi, Eufemia wypłakiwała się w jej ramionach, błagając, aby rodzice zabrali ją ze sobą. Mówiła, jaki Radagaisbył wobec niej niedobry, teraz będzie musiała być taka brzydka jeszcze przez kilka następnych miesięcy i co potem zrobi z dzieckiem?
Matka pocieszała ją, mówiąc, że wszystkie kobiety muszą przez to przejść. Eufemia powinna być dumna. Może to będzie mały książę! Obiecała jednak porozmawiać z ojcem o tym, czy Eufemia mogłaby wrócić z nimi do domu. To rzeczywiście nie jest miejsce dla jej malej, kochanej córeczki!
Mama miała rację, pomyślała później Svanevit, widząc Eufemię w roli pani domu. Strelka nie była dla niej dobrym miejscem. Eufemia bardzo źle się tutaj czuła. Dopiero teraz, wśród gości, była w swoim żywiole. Jej dusza rwała się do zabawy. Była jednak żoną Radagaisa, a jego dom znajdował się tutaj.
Cala rodzina, z wyjątkiem Berthy i jej dzieci, brała udział w przyjęciu. Księżna wdowa Metchilda wystroiła się w coś nietwarzowego, za to niesamowicie drogiego. Vanara i jej syn Kazimir byli wytworniejsi niż kiedykolwiek. Varvara wysoko nosiła głowę i miała lodowaty wzrok jak zawsze, gdy chciała zaimponować nowym gościom.
Alexandrina, która rzadko wychodziła ze swych pokoi, parado-wala w szacie niemal piękniejszej od tej, którą miała na sobie Eufemia. Trójka jej dzieci pokazała się od najlepszej strony. Oni też tęsknili za życiem towarzyskim i radością na zamku, pomyślał Radagais z wyrzutami sumienia.
Na pozór wszystko świetnie się udało, choć w ukryciu działo się jednak coś niepokojącego. Wśród gości znajdował się młody margrabia, Johan von Bayreuth, krewny elektora Brandenburgii. Zerkał na Eufemię - któż tego nie robił? - a ona odwzajemniała jego spojrzenia.
Spotkali się potajemnie podczas uroczystości.
- Wiem, że nie możesz teraz wyjechać - szepnął, gdy się całowali. - Ale gdy już będziesz mogła, za jakieś pół roku, wtedy uciekniesz,. Będę na ciebie czekać.
Eufemia wyjaśniła mu, że wtedy z pewnością powróci już do domu ojca, więc wszystko będzie prostsze. O, tak, przyjedzie, bo dłużej tu już nie wytrzyma, a teraz spotkała miłość oświadczyła margrabiemu po półtoradniowej znajomości.
Do końca uroczystości zostały jeszcze trzy dni.
Gdy już goście odjechali, jego stali mieszkańcy zgodnie stwierdzili, że zamek zrobił się pusty. Ale cała trójka: Radagais, Barim i Svanevit, odetchnęła z ulgą. Pan Svante zatroszczył się o to, żeby wszyscy goście poznali przed odjazdem prawdę. Szeptał im, że z pewnością na jego córkę Eufemię milo było popatrzeć, ale to jej młodsza siostra Svanevit tyle zrobiła dla Strelki. To ona była prawdziwą panią na zamku. Kochaną przez wszystkich!
Goście nie potrafili tego zrozumieć. Svanevit trzymała się przecież przez cały czas w cieniu razem ze swoim mężem, księciem Barimem. Nie było jej widać tak często jak siostry. Była zbyt śniada i miała za szerokie ramiona jak na takie drobne ciało. Czyż nie podniosła z krzesła olbrzymiej księżnej Metchildy zupełnie sama?
Tak lekko, jakby to było piórko! Skandal! Nie, Barim nie dokonał dobrego wyboru. Eufemia to coś zupełnie innego! Niezwykle piękne dziewczę!
W Strelce zapanował błogi spokój. W oczach Eufemii zagościł pełen oczekiwania blask, który Radagais źle zrozumiał. Sądził, że cieszyła się z dziecka, którego oczekiwała.
Ona zaś potajemnie powierzyła list kurierowi, który od czasu do czasu spełniał misje w okolicy. Na odpowiedź przyszło jej jednak długo czekać...
W końcu nadszedł dla Eufemii czas rozwiązania. Wyzwolenia, jak sama to nazywała. Z wielkim jękiem, cierpieniem i złością urodziła córkę.
Radagais od razu pokochał to maleństwo. Ale ciotka Metchilda powiedziała szorstko:
- Oto efekty wżenienia się w rodzinę, w której są same córki! Nie myśl, że kiedykolwiek będziesz mieć syna!
Radagais ufał, że wkrótce w domu będzie więcej dzieci. Eufemia jednak odmówiła dzielenia z nim łoża, on zaś specjalnie się temu nie sprzeciwiał.
Matka nie troszczyła się o swoje maleńkie dziecko. Wzdychała za każdym razem, kiedy musiała coś przy nim zrobić. W ostateczności mogła pokazać tę małą istotkę - ładnie ubraną - gdy ktoś chciał ją zobaczyć. Karmienie piersią nie wchodziło w rachubę, o, nie! Postarano się o mamkę a dzieckiem zajmowały się nianie.
Najwięcej czasu maleństwu poświęcała Svanevit. Brała je w ramiona, aby dziecko poczuło bliskość człowieka, siedziała, trzymając je na kolanach, przed kominkiem razem z Radagaisem i Barimem, podczas gdy Eufemia pisała w swoim pokoju potajemne listy.
Barim i Svanevit poddali się wreszcie swej miłości. Stało się to pewnego wieczoru po przyjęciu. Barim przyszedł do jej pokoju, a ona od razu odgadła, po co. Bez słowa uchyliła kołdrę, a on położył się obok niej.
To były piękne chwile. Pełne wzajemnego zrozumienia i ciepła, cierpliwości i czułości. Było też trochę łez i dużo pocieszania.
Tydzień po tym zdarzeniu Svanevit skończyła szesnaście lat.
Wydawało się, że sprawca kolejnych zamachów na życie mieszkańców Strelki zaprzestał swej zbrodniczej działalności po tym, jak Eufemia urodziła córkę. Nie było następcy tronu. Czyżby jedno niebezpieczeństwo
mniej?
Eufemia wreszcie dostała długo wyczekiwaną odpowiedź od swego Johana. Jak zwykle wyszła pierwsza, aby spotkać kuriera przybywającego do zamku. Z listem ukrytym w kieszeni spódnicy pobiegła schodami na górę, a jej serce bilo jak oszalałe. Zamknęła wszystkie drzwi i zaczęła czytać.
Tak, oczywiście kochał ją do szaleństwa, dziękował za wszystkie listy, pisał, że powinni się kiedyś spotkać - jeśli nie wcześniej, to na pewno w niebie... I tak dalej.
- W niebie? - prychnęła Eufemia. - Czas najwyższy, żebym tam pojechała.
Poprosiła męża, by pozwolił jej odwiedzić rodziców.
- Teraz? - zdziwił się Radagais. - Nie zdążysz wrócić przed zimą.
- Może więc zostanę tam przez zimę - odparła beztrosko. - Tutejsze powietrze nie służy memu słabemu zdrowiu.
Było to oczywiste kłamstwo. Powietrze w lesie iglastym było o wiele zdrowsze niż w zamglonej nadmorskiej okolicy.
- A twoja mała córeczka? Nic możesz przecież zabrać jej w taką podróż.
Dziewczynka dostała imię po nieszczęśliwej babce Radagaisa, Raisie. Młoda matka nalegała, aby dziecko nosiło też imię Eufemia.
Żona wzruszyła ramionami.
- Jest tu tyle osób, które z radością się nią zajmą. - Wcale nie!
Eufemia pojęła, że wybrała zły argument.
- Raisa ma tu wszystko, co najlepsze. A ja wrócę wiosną. Matka bardzo chciałaby mieć mnie u siebie przez jakiś czas. Wszystkie moje siostry już odeszły z domu.
To też nie było prawdą. Rosalinda mieszkała tuż obok i często odwiedzała rodziców razem z dwojgiem dzieci. Jednak Radagais ustąpił. Nie było to już dla niego, takie trudne. Dobrze będzie spędzić w Strelce choć jedną zimę bez tej jęczącej, ciągle niezadowolonej Eufemii.
Odwiózł ją na skraj lasu. Z ulgą patrzył, jak powóz -otoczony czterema ludźmi - wiozący jego, żonę i jej pokojówkę, znika na równinie. Eufemia jednak wcale nie myślała jechać do domu. Gdy dotarli do terenów, które jej zdaniem można było nazwać bardziej ,cywilizowanymi", oznajmiła ludziom z eskorty, że teraz już zostało, nie więcej niż ćwierć dnia podróży, więc mogą wracać do domu. Ponieważ nalegała, choć niepewni, opuścili ją i pokojówkę, która została zmuszona do powożenia. Gdy mężczyźni odjechali, powóz Eufemii skierował się ku Brandenburgii. Ciągle jeszcze znajdowali się daleko od domu pana Svante. O wiele krótsza droga prowadziła do wytwornych brandenburskich pałaców.
Teraz wreszcie Eufemia będzie mogła żyć takim życiem, jakiego jest warta!
Ostateczna rozprawa na zamku Strelka odbyła się w Dniu Zadusznym. Dramat zaskoczył wszystkich, a sprowokowała go jedna nieszczęsna odpowiedź Barima.
Poprzedniego wieczoru Radagais poprosił, aby wszyscy zeszli na obiad. To wtedy właśnie Alexandrina, ubrana w czarną suknię, spytała z sarkazmem:
- No, Barimie, jesteś już dwa lata po ślubie. Twoja żona skończyła szesnaście lat. Czy to nie najwyższy czas, abyś poważnie potraktował swoje tak zwane małżeństwo?
- Już to zrobiłem, droga ciociu - odpowiedział Barim wesoło. - Może się mylimy, ale przypuszczamy, że potomek jest w drodze! Może to trochę za wcześnie, ale gdy widzę, jak troskliwie Svanevit opiekuje się małą Raisą, jestem spokojny.
Gratulacje były zarówno mile, jak i zgryźliwe, wyrażane z zachwytem i powściągliwie. Barim nie miał pewności, czy zachwyty Varvary są szczere.
Następnego wieczoru Radagais, Barim, Svanevit, Varvara i Kazimir siedzieli w przytulnym pokoju gościnnym, który był częścią jadalni, i piekli jabłka w kominku. Pieczeniem zajmowały się kobiety, mężczyźni jedynie jedli owoce. Nastrój był tak pogodny jak nigdy dotąd.
Tak właśnie powinno być, pomyślała Svanevit. Zawsze!
Mała Raisa spała już pod opieką niani. Na zamku od dłuższego czasu panował spokój.
Radagais podniósł się.
- Siedźcie, ja tylko muszę zobaczyć chorą klacz.
Wprawdzie dochodzi już do siebie, ale chcę się przekonać, że ma się dobrze.
- Wrócisz niedługo? - zawołała za nim Svanevit.
- Zaraz wracam! Zostawcie dla mnie kilka jabłek! Pozostali uśmiechnęli się i powrócili do swego zajęcia,
rozgrzani przez ciepło bijące od kominka.
Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka wtargnęli ludzie w długich czarnych płaszczach. Twarze mieli zamaskowane, tak że nie sposób było ich rozpoznać.
- Cóż to za przedwczesna zabawa w przebierańców? - spytała Varvara.
To nie była jednak zabawa. W powietrzu świsnął nóż, który trafił Barima w pierś. Inny poleciał w stronę Kazi-mira, który zdążył uchylić się i został zraniony jedynie w ramię. Ale gdy dwie przebrane postacie zbliżyły się do Svanevit, sparaliżowane dotąd przerażeniem kobiety zareagowały.
- Szybko, do izby! - krzyknęła Varvara.
Svanevit była rozwścieczona. Chwyciła płonący kawałek drewna i zaczęła nim wymachiwać przed sobą, tak że napastnicy musieli się cofnąć. Dało jej to trochę czasu, aby chwycić Barima i zaciągnąć go do izby, zatrzaskując za sobą drzwi. Varvara natychmiast przekręciła klucz w zamku.
Svanevit klęczała przy rannym mężu, nie mogąc się zdecydować, czy wyciągnąć nóż z jego piersi, czy nie. Łzy płynęły jej z oczu, tak że niewiele przez nie widziała.
- RADAGAISIE! - krzyknęła tak głośno, jak tylko była w stanie, po czym znów wybuchnęła płaczem.
W oknach widać było twarze. Napastnicy zaczęli tłuc szyby.
- O, nie! - przeraziła się Varvara. - Oni tu wchodzą!
Groteskowe maski wciąż się zbliżały. Przebrani ludzie dostali się do środka przez duże okno z boku zamku. Svanevit szalała ze złości i rozpaczy. Chwyciła starą włócznię, która wisiała na ścianie, i ugodziła nią jednego z napastników. Było ich jednak wciąż więcej.
Nagle przez okno wszedł mężczyzna bez maski. Powoli wspiął się do środka i ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Był to Zygmunt Pierwszy. Zmarły przed trzydziestoma laty.
- Gdzie jest ten czwarty? - spytał ostro. - Mówiłem, żeby wziąć wszystkich za jednym razem!
- Jest ich czworo - odpowiedział glos, który trudno było rozpoznać z powodu maski.
- Nie miałem na myśli jej - rzeki upiór, wskazując pogardliwie na Varvarę, trzymającą w swych ramionach Kazimira. - Ona nie jest już płodna. Mam na myśli jego samego. Gdzie on jest? Jak mogliście do tego dopuścić?
- O Boże! - szepnęła Svanevit nad bezwładnym ciałem Barima. - O Boże! Co mamy robić? Nie ma już dla nas ratunku!
Zły człowiek przeszedł nad zwłokami swego pomocnika.
- Jeszcze nie skończyliście z tą krnąbrną dziewczyną? -spytał, wskazując na Svanevit. - To ona we wszystkim mi przeszkadzała! Ale teraz koniec z tobą!
Svanevit rozejrzała się za jakąś bronią...
Był jednak ktoś, kto widział, co się dzieje. To ten, który zawsze przemykał się po korytarzach i wychylał przez poręcz schodów, aby zobaczyć, co robią inni.
Aribert pobiegł do stajni najszybciej jak potrafił. Tam znalazł Radagaisa z innymi ludźmi.
- Co się stało, Aribercie? - spytał książę, który na widok przerażonej twarzy młodego człowieka od razu nabrał złych przeczuć.
- Nadchodzą. Zabijają! Szybko!
- Zabijają? Kogo? - krzyknął Radagais, zbierając w biegu ludzi.
- Barima. I Kazimira. Więcej nie widziałem. Przybiegłem.
- Dobrze, Aribercie - pochwalił go Radagais. Nie spytał, kim byli ci "oni". Poprosił jedynie Ariberta o to, aby pobiegł po ludzi z zamkowej straży.
Aribert natychmiast wykonał polecenie.
Radagais z czterema stajennymi, uzbrojonymi w kije i widły, weszli do pokoju gościnnego, w którym zostały jedynie ślady krwi prowadzące do mniejszej izby. Radagais chwycił za klamkę, ale drzwi były zamknięte.
- Biegnijcie dookoła! - rozkazał dwu mężczyznom. -A wy zostańcie tutaj!
Z izby dochodziły krzyki i hałas. Ludzie Radagaisa wiedzieli, co robić. Znaleźli najcięższą ławę, jaka stała w pokoju gościnnym, i użyli jej jako tarana. Już przy drugiej próbie zamek ustąpił, dokładnie w tym samym czasie, w którym straż przyboczna wchodziła przez dużą bramę w przedsionku. Drzwi wyleciały z zawiasów, a ludzie trzymający ławę wpadli do izby. Radagais pospiesznie ocenił sytuację. Varvara z Kazimirem na podłodze, Svanevit przy Barimie, jeden z obcych martwy, trzech zamaskowanych ludzi wokół Svanevit. I wreszcie ten, o którym wszyscy mówili, ale którego Radagais nigdy wcześniej nie widział. Dobry Boże, to by] Zygmunt Pierwszy!
Należało działać natychmiast! Pozostali dwaj pomocnicy Radagaisa weszli przez okno, a on sam zauważył kątem oka, że jeden z zamaskowanych ludzi został przez nich zabity.
Akurat wtedy, gdy wchodził do środka, usłyszał ostatnie słowa Zygmunta Pierwszego skierowane do Svanevit: - Nie będzie w Strelce więcej bachorów!
Więc chodziło mu o to oczekiwane dziecko. Ale skąd on tyle wiedział?
Straszny mężczyzna podniósł miecz na Svanevit. Dopiero wtedy przerażony Radagais uświadomił sobie, że nie jest uzbrojony. Jak mógł o tym zapomnieć? Z rozpaczą pomyślał, że nic już nie ocali Svanevit.
Ruszył jednak bratowej na ratunek, a wtedy nagle Zygmunt osunął się, zaś jego miecz upadł na podłogę. Na moment zapanowała cisza.
To Svanevit zdołała wyjąć nóż z piersi Barima i użyć go przeciw napastnikowi.
- Ratuj Barima! - płakała. - On krwawi!
Radagais spostrzegł, że Zygmunt wciąż żył, ale nie miał teraz czasu, aby się nim zajmować. Pochylił się nad swoim bratem i stwierdził zmartwiony, że jest on poważnie ranny.
- Och, Svanevit - szepnął. - Co robić?
Czul się bezradny, nie był w stanie trzeźwo myśleć. Varvara zadecydowała:
- Przyprowadźcie medyków! Szybko!
Wysłano jednego z mężczyzn. Kazimirem, można było zająć się w drugiej kolejności, Varvara to rozumiała.
Gdy medycy przenieśli Barima na ławę w pokoju gościnnym i zajęli się nim najlepiej, jak umieli, Radagais wreszcie mógł się dowiedzieć, co się tu wydarzyło. Gdy krążył pomiędzy zamaskowanymi napastnikami, towarzyszyły mu Svanevit i Varvara. Książę ściągnął wstrętną maskę z twarzy najbliższego.
- Witzlav - powiedział głucho. - Nie żyje. Pokój jego pamięci!
Przeszli do następnego. Była to Sofia. Leżała martwa ze szklistym wzrokiem utkwionym w suficie.
- Przecież żadne z nas tego nie chciało! - wykrztusił Radagais zmartwiony.
- Nie mogliśmy tego wiedzieć - tłumaczył jego zaufany sługa. - Chodziło przecież o życie wasze albo ich. Nie mieliśmy pojęcia, kim są.
- Wiem, ale to takie bezsensowne!
Podeszli do tego, który pierwszy zaatakował i pierwszy zginął.
- Metchilda? - powiedział przerażony książę, odsłaniając kolejną twarz. - Co do licha...?
Czwarta zamaskowana osoba. Z pewnością Xenia.
- Nie, nie zniosę tego! - jęknęła Varvara. - To niemożliwe! Dlaczego, dlaczego?
- Rozwiązanie zagadki znajdziemy tutaj - orzekł Radagais, podchodząc do Zygmunta. - To jest całkowicie niepojęte. Zygmunt nie może żyć. A mimo to jest wśród nas.
- Poczekaj, panie - powiedział sługa Radagaisa. - Spójrz na te włosy!
Spostrzegli wąski pasek przy nasadzie włosów. Radagais zdjął z głowy leżącego perukę. Pod nią zobaczyli jasne; krótko ścięte włosy.
- Zaraz, zaraz, ta twarz wydaje mi się znajoma - powiedział Radagais. - Pod brodą...
- Broda jest prawdziwa - stwierdził dowódca straży. -Ale mocno przyciemniona!
- Pokaż! Czy zechcielibyście się trochę odsunąć?
W pokoju było tylu ludzi i wszyscy chcieli wszystko zobaczyć, więc zasłaniali sobą światło. Z ociąganiem odsunęli się na bok. Jedynie dowódca straży stal z pochodnią w dłoni, tak aby Radagais mógł dokładnie przyjrzeć się mężczyźnie.
- On jeszcze żyje, wasza wysokość - zauważył. - Nie sądzę, żeby był poważnie ranny.
- Ale będzie, jeśli tak zdecyduję - zagroził Radagais ostro. - Nachodził i tyranizował ten zamek dostatecznie długo!
Mężczyzna ocknął się i patrzył teraz na Radagaisa i Svanevit. Z jego oczu bila nienawiść. Nie były one wcale takie ciemne, jak sądzono, po prostu on zawsze ukazywał się w ciemności.
- O Boże - szepnął Radagais. - Gdyby tak usunąć tę dużą, czarną brodę... Poznajecie, kto to jest?
- Tak - odrzekła z niedowierzaniem Varvara. - To August! Mąż Alexandriny. Ale on przecież poległ w walce przeciw Polakom dawno temu?
- Taką dostaliśmy wiadomość - powiedział Radagais bezsilnie. - Nigdy jednak nie widzieliśmy ciała. Podobno zostało pochowane na polu walki. Ale dlaczego, wuju Auguście? Dlaczego nam to zrobiłeś? Przyjęliśmy cię do rodziny. Nie rozumiem twego postępowania.
Mężczyzna zacisnął usta. Widać było wyraźnie, że coś go bardzo boli.
- Teraz to już bez znaczenia - odparła Varvara zmęczona. - Nie zasługuje na nic innego jak tylko na szubienicę.
- Nie byłabym tego taka pewna! - zabrzmiał nagle w drzwiach czyjś doniosły glos. - Puśćcie mojego męża i dzieci albo poderżnę dziewczynie gardła
Była to Alexandrina w swoim czarnym odzieniu. Trzymała przed sobą biedną Elisę, a przy jej szyi długi sztylet.
Nikt nie odważył się powiedzieć Alexandrinie, że jej dzieci nie żyją. To dla Elisy mogłoby oznaczać koniec -zemstę w dzikiej złości i gwałtownej rozpaczy. Dlatego woleli milczeć, zasłaniając ciała.
Radagais nie wiedział, co robić. August próbował się podnieść, ale dowódca straży powalił go na ziemię. - Dlaczego to robicie, Alexandrino? A Metchilda? Nie miała przecież powodu...
Czarny smok syknął ostro:
- Metchilda zawsze nienawidziła was, dzieci Kazimira Czwartego. On zamordował jej męża, zanim zdążyła wydać na świat następcę tronu...
- Mogę zrozumieć jej nienawiść wobec naszego ojca -powiedział Radagais. - Ale wobec nas, dzieci... Przecież byliśmy niewinni. Rozumiem jednak, że jej żal musiał znaleźć gdzieś ujście. Trudniej jest wyjaśnić tę maskaradę. Czego chce August? On nie mógłby być następcą tronu. Przecież wżenił się do rodziny.
August podszedł chwiejnym krokiem do swojej żony. Nikt nie śmiał go tknąć ze względu na Elisę. Radagais nie wierzył w to, że Alexandrina ją uwolni. Musiał zyskać na czasie, musiał coś mówić. Ale co?
- No, Auguście - powiedziała Varvara. - Co to za bzdury?
Mężczyzna opierał się ciężko o Alexandrinę, ale zdołał jeszcze unieść rękę w triumfalnym geście.
Koniec władzy słabych synów Strelki! Ten zamek będzie najważniejszą siedzibą rycerzy zakonu krzyżackiego. Będzie wielkim zamkiem, w którym ja będę rządził jako nowy wielki mistrz. Inni tylko czekają na sygnał, że zamek został uwolniony od obodryckich słabeuszy! Jeszcze tej nocy!
Radagais westchnął.
- Wiemy, że walczysz po stronie rycerzy krzyżowych. Wiemy też, że potęga zakonu została zmiażdżona dawno temu. Zapomniałeś już o wszystkich porażkach? O tym, że Aleksander Newski zatrzymał was na pokrytym lodem jeziorze Pejpus w tysiąc dwieście czterdziestym drugim? O tym, że Polacy roznieśli was w pył pod Grunwaldem w tysiąc czterysta dziesiątym? Że musieliście oddać Polsce Prusy Królewskie i większość waszych ogromnych posiadłości w roku tysiąc czterysta sześćdziesiątym szóstym? I że to, co zostało z zakonu, to żałośni rozbójnicy? Nigdy nie wejdą na mój zamek!
- Za późno - triumfował August. - Wiecie, że przygotowałem już wszystko do ostatecznej rozgrywki. Więc kiedy tylko dostaną sygnał, przybędą na dziedziniec. Dzisiejszej nocy!
- Zaraz zobaczymy - powiedział Radagais. Jego ludzie wyglądali na zdecydowanych. - Czy to ty zamordowałeś mojego ojca?
August i Alexandrina cofnęli się, pociągając za sobą Elisę.
- Oczywiście - odpowiedziała kobieta. - To był obowiązek Augusta!
- Puśćcie teraz nasze dzieci - dodał August, nie zauważając, że trójka jego potomstwa zginęła. W tej chwili interesowała go tylko zemsta na braciach Strelka i na Svanevit, która być może miała czelność nosić następcę tronu!
Radagais pospiesznie obmyślał sposób ocalenia Elisy, ale bal się, że jeśli tylko się ruszy, nieszczęsna dziewczyna zginie.
Nagle przez przedsionek przeleciał jakiś przedmiot, ze świstem przecinając powietrze. Alexandrina wydała z siebie krzyk, odrzuciła głowę w tył i uniosła ręce. Najwyraźniej została trafiona czymś w plecy. Zraniła Elisę sztyletem, ale rana była płytka.
Gorzej było z Augustem. Cienki sznur oplótł jego szyję od tylu i tak mocno się zacisnął, że aż wbił się w skórę. Węzeł był mocno zawiązany i nawet Radagais, który podbiegł do ofiary, nie dal rady go rozwiązać. Zresztą szczególnie się nie wysilał...
To włączyła się Bertha, poruszona jak nigdy dotąd.
- Nikt nie będzie prześladował moich dzieci! A już na pewno nie oni!
To ona chwyciła starą średniowieczną broń wiszącą na ścianie, rodzaj śmiercionośnej pętli, którą rzucało się w przeciwnika, a wtedy Aribert podbiegł tak szybko, jak tylko mógł, i zarzucił pętlę na szyję Augusta.
Cala rodzina Alexandriny nie żyła. Ona jednak nie dowiedziała się o tym przed śmiercią i tak chyba było najlepiej. Nic nie jest tak ciężkie do zniesienia, jak strata dziecka. A ona straciła troje.
Radagais westchnął:
- Znów nas uratowałeś, Aribercie! Co my byśmy bez ciebie zrobili?
Aribert pokazał swoje wielkie, przerzedzone zęby w radosnym uśmiechu. Bal się śmiertelnie, że wszyscy będą na niego A. Nikt jednak nie był.
Tej nocy podniesiono most zwodzony - po raz pierwszy jak sięgnąć pamięcią. Nikt nie spal, trzeba było postawić straże, no i jeszcze tyle zrobić dla zmarłych: umyć ich i przygotować miejsce dla wszystkich.
Mieszkańcy zamku widzieli przybranych w hełmy rycerzy, niespokojnie oczekujących na skraju lasu. Podeszli nawet do mostu, ale - nie otrzymawszy sygnału - wycofali się.
W końcu Radagais, choć niechętnie, zarządził, aby ciało Augusta umieszczono na maszcie znajdującym się na wieży. On i Svanevit siedzieli przy łóżku Barima przez większą część nocy i z lękiem patrzyli na jego bladą twarz, słuchając słabego oddechu. Wszystko, co było można, zostało już zrobione. Pozostało jedynie oczekiwanie. Teraz powinni trwać przy nim, gotowi do pomocy na najmniejszy znak.
Rycerze zakonni w świetle ogniska dostrzegli i calo Augusta. Najwyraźniej stracili ducha, pomachali tylko groźnie bronią, uderzyli w tarcze i odjechali. Zabrakło im przywódcy, więc zrezygnowali z zajęcia zamku.
Radagais i jego poddani - a był dla nich dobrym księciem - wszyscy odetchnęli z ulgą. Życie powróciło do swego normalnego rytmu.
Barim wciąż leżał w łóżku. Czasem był przytomny, czasem pogrążał się w malignie. Gorączka czyniła spustoszenia w jego organizmie.
Svanevit siedziała przy nim cały czas, nocą leżała w dużym łóżku męża, nasłuchując jego oddechu. Tak się bala, tak bardzo bala! Przy łóżku chorego czuwały też mądre kobiety, kilka razy odwiedził go szaman. Robił, co mógł, ale nie dawał Svanevit nadziei.
Gdy Barim odzyskiwał przytomność, patrzył na swoją żonę rozpalonymi oczami i uśmiechał się - zawsze wdzięczny za to, że trwała przy nim. Nie był jednak w stanie zbyt wiele mówić.
Pewnego dnia zaniepokojona Svanevit posłała po Radagaisa.
Radagais natychmiast zrozumiał, co się dzieje. Uniósł ciało swego młodszego brata, Svanevit usiadła z drugiej strony.
Czując się bezpiecznie z kochanymi osobami u boku, Barim przeniósł się do krainy zmarłych.
Został pochowany na cmentarzu, a nie w kościele. Nie był przecież księciem - wojewodą. Po pogrzebie Svanevit całkiem się załamała. Teraz gałęzie trzeba stąd usunąć! - krzyczała do Radagaisa, który został razem z nią na cmentarzu, gdy wszyscy inni już się rozeszli. - Barim musi mieć światło, powietrze i ciepło wokół siebie. Zetnij je, wszystkie! Zostaw biedne, skarłowaciałe drzewa liściaste, ale te duże, czarne gałęzie trzeba ściąć! - płakała.
- Jutro to zrobię - obiecał.
Svanevit objęła go, kładąc swój policzek na jego ramieniu.
- Och, Radagaisie, tak mi go brakuje! Jak mam dalej żyć?
- Mnie też go brakuje. To niesprawiedliwe. Jeśli ktoś zasługiwał na to, aby żyć, to właśnie Barim.
- Tak, był taki dobry. I taki szlachetny! Modliłam się codziennie przy jego łóżku, żeby przeżył, bo przecież nie zrobił niczego złego, ale sprawiedliwy Bóg, nieomylna istota, odwrócił się i pozwolił, aby to się stało. Dlaczego, Radagaisie?
Mężczyzna zaśmiał się z goryczą.
- Takie pytanie zadawało sobie tysiące ludzi, modlących się za swoich najdroższych, którzy zmarli przez wszystkie te lata. Okazuje się, że Bóg ich nie słyszy. Próbuję skłonić mój lud, by przychodził do kościoła, aby czcił Chrystusa zamiast Swantewita, ale co mam im do zaofiarowania? Boga, który kocha i wybacza, ale nie troszczy się o nich? Nie jest łatwo, Svanevit.
- Rozumiem - odpowiedziała cicho.
Opuścili kościół i poszli w stronę zamku. Była późna jesień. Zbliżała się trzecia zima Svanevit w Strelce.
- Radagaisie, już jest za późno na to, abym pojechała do domu - zaczęła Svanevit z ociąganiem. - Sądzisz, że mogę zostać tu przez zimę? Do czasu powrotu Eufernii?
Radagais przystanął.
- Ależ drogie dziecko, to jest przecież twój dom! A poza tym.., czy nie oczekujesz małego Strelki, który przynależy do tego rodu?
- Nie - westchnęła. - Myliliśmy się. Nie spodziewam się dziecka. Nie chciałam mówić tego Barimowi. Chciałam pozwolić mu umrzeć w przeświadczeniu, że zostanie ojcem.
- To ładnie z twojej strony.
- Chciałabym, aby to była prawda. Zostałaby mi wtedy po nim taka wspaniała pamiątka. A jego matka, dobra dusza Iliana, miałaby potomków. Myśleliśmy o tym, żeby nazwać dziecko Iliana, jeśli urodziłaby się dziewczynka. A Radagais, gdyby byl chłopiec.
- Dziękuję - zaśmiał się wzruszony Radagais. - Ale przecież możesz zostać tu tak długo, jak chcesz. Ze względu na małą Raisę, ze względu na nas wszystkich.
Svanevit potrząsnęła głową.
- Ojciec będzie wkrótce potrzebować kogoś, kto przejmie majątek.
Radagais poczuł ukłucie w sercu. Strelka bez Svanevit? Gdy Barim umarł, powiedziała, zaciskając zęby: "Dziś nienawidzę Strelki". Ale on wiedział, że wcale tak nie myślała. Miała z pewnością na myśli cale to zło, które ujawniło się, gdy August ze swoją rodziną i Metchildą pokazali swoją nienawiść. Wtedy wszyscy poczuli odrazę do starego zamku. Ale teraz był już przecież uwolniony od złego!
Gdyby tylko Barim żył...
Radagais cierpiał. Tak, jakby śmierć brata nie była wystarczającym powodem do zmartwień... Teraz Svanevit mówiła o opuszczeniu zamku. Nie był w stanie zrozumieć, że ojciec jej potrzebuje. Powiedział cicho:
- Strelka też cię potrzebuje.
Svanevit spojrzała na Radagaisa. O wiele wyższy i potężniejszy od Barima, miał ciemniejsze włosy i był... bardziej dziki? Nie, to nie to.
- Wszyscy ludzie tutaj cię potrzebują - powiedział smutno. - Każde zwierzę, każdy kwiatek w lesie. Gdy nas opuścisz, zgaśnie światło.
- Dziękuję ci za te słowa, Radagaisie! Ale ja już nie mam siły, nie mam w sobie radości, którą mogłabym dawać innym... No, ale przed nami cała zima. Dość czasu, by się nad tym zastanowić. Wiosną przyjedzie Eufemia.
- Tak - powiedział głosem pozbawionym wyrazu. -Wiosną przyjedzie Eufemia. Chodź, Bojar, idziemy do
domu!
Mieszkańcy zamku postanowili zrobić jego dokładny przegląd i dokonać poważnych zmian. Bertha i jej dzieci mieli przenieść się na dół, do przyjemniejszych pokoi i sal, którymi wcześniej dysponowała rodzina Alexandriny. Koniec z ukrywaniem Ariberta i Elisy, co zresztą nigdy nie było zamiarem braci. To inni odmawiali wspólnego jedzenia z nieszczęśliwym rodzeństwem.
Szczególnie starannie zbadano komnaty Alexandriny. Sam Radagais wyraził chęć bliższego przyjrzenia się wszystkiemu, co się w nich znajdowało.
Znaleziono tajemne drzwi prowadzące do milo urządzonego pokoju, w którym bez wątpienia przez ostatnie lata mieszkał August. To nie wszystko: z tego właśnie pokoju wychodziły ukryte korytarze i schody prowadzące do prawie wszystkich części zamku.
Radagais i Barim wychowali się w Strelce, ale znali jedynie małe, całkiem niewinne przejście z pokoju ojca do piwnicy z winami. Alexandrina i August mieszkali w swojej części przez cały czas, nie dopuszczając tam nikogo. Radagais zatroszczył się o to, aby korytarze zagrodzono. Nie chciał, żeby Aribert przemykał się do innych sypialni. Należało położyć kres temu, co się tu działo.
Radagais wykorzystał zimę na poprawę fatalnych warunków panujących w kopalniach węgla. Było to ogromne zadanie, więc wziął do pomocy Kazimira. Czas najwyższy włączyć młodzieńca w prowadzenie majątku. Varvara patrzyła na to z dużym zadowoleniem.
Svanevit i Bojar oczywiście spędzali razem większość czasu. W ten sposób dziewczyna mogła choć na kilka godzin zapomnieć o dręczącym ją smutku. Codziennie jednak odwiedzała grób i "rozmawiała" z Barimem. Poza tym zajmowała się małą Raisą tak często, jak tylko mogła.
Kazimir zaskoczył wszystkich. Okazało się, że na przyjęciu, które urządzono na zamku, poznał pewną pannę. Pochodziła ze Śląska i była bardzo ładną i pogodną dziewczyną. Gdy zima ustępowała miejsca wiośnie, Kazimir przywiózł ją do Strelki. Wszyscy gratulowali mu trafnego wyboru. Wkrótce wróciła na Śląsk, aby zająć się przygotowaniami do ślubu. Wielka uroczystość miała się odbyć latem.
Powoli życie na zamku stawało się inne, przyjemniejsze. Nadeszła wiosna...
Margrabia Johan von Bayreuth ani trochę nie ucieszył się z przyjazdu Eufemii. Był zaręczony z krewną niemieckiego cesarza, poza tym utrzymywał już jedną kochankę, a to sporo go kosztowała
Oczywiście Eufemia była niezwykle piękna i ujmująca, ale cóż on miał z nią począć? W wielkim pośpiechu znalazł dla niej mieszkanie, w którym odwiedził ją kilka razy, po czym poprosił, aby wróciła do domu.
Eufemia jednak wcale nie chciała wracać. Oczywiście Johan musi lic-myć się ze swym srogim ojcem, ale ona akurat teraz zasmakowała w słodkim salonowym życiu na zachodzie Europy. Widziała tu wielu wytwornych mężczyzn, którzy mrugali do niej porozumiewawczo. Nie byli może tak eleganccy jak Johan, ale i tak całkiem znośni.
Eufemia snuła wielkie plany. Brandenburgia stanowiła jedynie mały krok na drodze do cesarskiego dworu w Austrii. Wszak elektor brandenburski to dobry przyjaciel cesarza Fryderyka. Teraz chodziło więc o nawiązanie serdecznych stosunków z elektorem...
Eufemia nic dręczyła już więcej Johana. Twierdziła, że to ona znudziła się tym związkiem; nigdy wszak nie przyznawała się do porażki. Johan mógł odetchnąć. Zatrzymała jednak swoje mile, choć nieduże mieszkanie. Przynajmniej tyle Johan mógł dla niej zrobić. Było wielu innych szlachciców, którzy chętnie pokazaliby się z taką olśniewającą pięknością u boku.
Wierna pokojówka nadal we wszystkim podziwiała Eufemię i sądziła, że obie całkiem nieźle urządziły się w Brandenburgii. Przymykała oczy na to, że jej panią odwiedzali w nocy rozmaici panowie. Pochodzili przecież z najwytworniejszej arystokracji.
Eufemia nigdy nie dotarła na cesarski dwór. Cieszyła się złą sławą, a nikt przecież nie podjąłby się wprowadzenia na dwór takiej osoby. Ona jednak tego nie pojmowała. Nadal błyszczała, podziwiana przez mężczyzn, mimo iż z czasem zaczęło być coraz trudniej o kawalerów.
W końcu zaatakowała ją choroba. Jedna z tych wstydliwych, których nazw głośno nie wymieniano. Choroba postępowała szybko, ale sama Eufemia nie chciała tego zrozumieć. Jednak pewnego dnia, późną wiosną, oznajmiła pokojówce, że pragnie już wrócić do domu.
Do Strelki?
Nie, oczywiście, że nie. Cóż taka delikatna kobieta mogłaby robić w środku lasu? Do domu na wybrzeżu, oczywiście!
Panie nie miały już zbyt dużo pieniędzy, więc Eufemia zmuszona była sprzedać wszystkie kosztowności, które zabrała ze sobą ze Strelki, oraz te, które ofiarowali jej hojni wielbiciele. Stopniowo zaczęła przyjmować również pieniądze, bo przecież potrzebowała ich chociażby na jedzenie! Gdy Johan zagroził, że ją wyrzuci, miara się przebrała. Takiego traktowania Eufemia, księżna ze Strelki, nie tolerowała. Zresztą zawsze nazywała się księżniczką, ponieważ według niej brzmiało to bardziej wytwornie.
Pokojówka zdołała zgromadzić tyle pieniędzy, aby mogły wyruszyć w podróż do domu. Eufemia leżała w skromnym powozie blada, targana dreszczami, z brzydką wysypką. Do rodziców już nie dojechała...
To na pokojówkę spadło zadanie powiadomienia pana Svante o tym, że jego najpiękniejsza córka zmarła i została pochowana w miejscu, w którym to się stało.
Pan Svante i jego żona nie byli w stanie pojąć; co się właściwie wydarzyło. Przecież Eufemia powinna być w Strelce!
Wtedy pokojówka zmuszona była opowiedzieć całą smutną historię swej pani. Nie, książę Radagais nic nie wiedział. Pozwolił swojej żonie spędzić zimę u rodziców. Miał przyjechać tu po nią latem.
Ale co z dzieckiem? Z małą córeczką?
Córkę Eufemia zostawiła pod opieką Svanevit i Radagaisa.
Oboje rodzice byli wstrząśnięci. Nie mogli w to uwierzyć, szczególnie matka.
Pan Svante musiał wysłać umyślnego z wiadomością dla księcia Radagaisa.
Wiadomość dotarła do Strelki w miesiącu kwitnienia kwiatów. Mimo iż nie napisano tego, co było najbardziej upokarzające i tragiczne, Svanevit i Radagais wyczytali prawdę między wierszami. Mała owieczka dostała się w łapy wielu dużych, brzydkich wilków. Ale uczyniła to przecież z własnej woli!
- To mój błąd - powiedział Radagais, czyniąc sobie wyrzuty. Siedział razem ze Svanevit przy stole i czytał list. Oboje byli bardzo zaskoczeni.
- Ależ nie. Jak możesz tak mówić? - sprzeciwiła się Svanevit. - Zrobiłeś przecież dla niej wszystko. Czasami uważałam nawet, że ją rozpieszczasz.
- Nie. Zrobiłem błąd już na samym początku. Nie powinienem był dopuścić, by tak oślepiła mnie jej uroda. Kupiłem ją, Svanevit, zupełnie tak, jak Barim kupił ciebie. Tyle tylko, że on wybrał zdecydowanie mądrzej niż ja.
Svanevit przerwała mu:
- Wyście nas kupili, a ojciec nas sprzedał. On też ponosi winę za to, co się stało.
- Może. Ale to ja zabrałem ją z jasnego, pełnego życia miejsca do tych posępnych lasów.
- A ja uważam, że tu jest ładnie.
- To ty tak uważasz! Ona jednak czuła się tu osamotniona.
- W swym samouwielbieniu.
- Mogłem przynajmniej posłuchać jej, gdy prosiła o urządzanie przyjęć i balów. Nigdy nikogo nie odwiedzaliśmy. Powinna była mieć ten swój bal o wiele wcześniej.
Svanevit długo na niego patrzyła.
- Nie sądzę, aby to mogło pomóc, Radagaisie. Eufemia flirtowałaby ze wszystkimi, którzy by tu przyjeżdżali, tak jak to próbowała robić z Barimem, Kazimirem i Witzlavem. Nigdy nie miała dość pławienia się w podziwie mężczyzn. Musiała widzieć, że wszyscy za nią szaleją.
- Może - odparł Radagais zmęczony.
Po chwili milczenia Svanevit spytała:
- Kochałeś ją?
Mężczyzna zastanowił się.
- Na samym początku czciłem ją jak doskonałe dzieło sztuki. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Ale już podczas podróży do Strelki zaczęła mnie irytować. Po przyjeździe było jeszcze gorzej. To było wtedy, gdy przyszła do mnie, a ja myślałem, że wszystko ułoży się między nami dobrze - że wszystko się zmieni, również moje uczucia, bo już wtedy zrozumiałem, że jej nie kocham, nie tak, jak... - Radagais ugryzł się w język. - Ale to było jak błyszcząca mydlana bańka, która zaraz pękła. A wtedy już od dawna...
Radagais urwał w pół słowa. Svanevit czekała na dalszy ciąg, ale on już nic nie dodał.
- Jak to Eufemia powiedziała: To duża zaleta być piękną. Ale nie każda kobieta umie ją wykorzystać.
- W każdym razie nie Eufemia. Ale kurier przywiózł też list od twojej siostry Rosalindy. Co ci napisała?
Svanevit otwarła go i zaczęła czytać na glos:
"Kochana siostro Svanevit! Wracaj do domu! Twój drogi mąż nie żyje, niech Pan ma jego duszę w swojej opiece! Tato tak rozpaczliwie cię potrzebuje, z mamy nie ma już żadnej pomocy. Cały czas martwi się naszą biedną siostrą. Tato stracił swoją energię. Nie cieszy go prowadzenie gospodarstwa, skoro ma świadomość tego, że zabrakło mu dziedzica..."
Svanevit odłożyła list i spojrzała na Radagaisa. - To przesądza wszystko. Muszę jechać.
Radagais gwałtownie wstał i wyszedł, głośno zamykając za sobą drzwi. Zatrzymał się na schodach, wziął głęboki wdech, ale spojrzenie miał tak zamglone, że musiał
otrzeć łzy.
Co powinienem zrobić, żeby ją tu zatrzymać? pomyślał. Raisa? Bojar? Nie, jego przecież zabierze ze sobą. Ludzie, którzy ją ubóstwiają? Zwierzęta? Grób Barima?
Boże, nie pozwól mi jej stracić! Radagais wiedział jednak, że Svanevit musi jechać.
Radagais postanowił towarzyszyć Svanevit w drodze przez las i jeszcze kawałek dalej.
Nie chciał mówić swoim ludziom o jej odjeździe. Gdyby to zrobił, staliby smutni wzdłuż drogi z podarunkami. I tak się zmartwią, że nie wiedzieli wcześniej o wyjeździe Svanevit. Radagais nie chciał narażać jej na dodatkowe obciążenie. Wystarczająco trudne było pożegnanie z mieszkańcami zamku i grobem Barima. I tak miała wiele zmartwień. Bojar jechał ze swą panią, ale Enok chciał zostać. Zdobył wielu przyjaciół w Strelce, a poza tym na stare lata znalazł sobie ukochaną. Raisa też miała zostać na zamku. Było to życzeniem rodziny.
Svanevit chciała jechać sama aż do swoich ukochanych włości. Nie potrzebowała żadnej eskorty, jak powiedziała. Potrafiła sama się obronić, ale towarzystwo Radagaisa zaakceptowała.
Książę jechał przed nią w milczeniu. Nie żegnali się na zawsze, co bardzo go radowało. Svanevit obiecała zjawić się na ślubie Kazimira późnym latem. Wtedy Radagais przyjedzie po nią do domu jej rodziców, aby ją zabrać w kilkudniowe odwiedziny.
Akurat teraz było to jego jedyną radością. Jej również, ale on o tym nie wiedział.
Niebo przez cały ranek zasnuwały ciężkie chmury. Gdy dotarli na skraj lasu, zaczął padać deszcz. Początkowo małe krople im nie przeszkadzały, mżawka też nie, ale gdy rozpadało się na dobre, Radagais uznał, że dobrze byłoby się zatrzymać. Znaleźli schronienie pod, ogromnym bukiem, który miał ładny, gładki pień. Stali obok siebie, pozwalając wodzie deszczowej spływać po włosach i ubraniach.
W końcu Radagais zaczął mówić o tym, co nurtowało go ostatnimi czasy.
- Tworzyliśmy wspaniałą grupę przyjaciół: ty, ja i Barim.
- Najlepszą z możliwych! Gdy się rozpadła, czułam się, jakbym straciła część samej siebie.
- Tak.
Radagais milczał przez chwilę. Nie wiedział, czy odważy się mówić dalej.
- Mimo wszystko, Svanevit... Mimo wszystko mam dziwne przeczucie...
Svanevit czekała.
- Przeczucie, że już od samego początku cały czas chodziło o ciebie i o mnie. Ty i ja. To kwestia przeznaczenia.
Svanevit wspomniała, jak to było na początku. Jej serce zaczęło szybciej bić. Myślała o tym, jak często Radagais i ona pracowali razem, chodzili do lasu i na łąkę. Myślała też o długich, poważnych rozmowach, jakie chętnie prowadzili. Z Barimem nigdy tak nie rozmawiała. Z nim wszystko było łatwiejsze. On był pogodniejszy, był...
- Byłeś związany z Eufemią - powiedziała nagle. - Zawsze to szanowałam. A gdy obudziła się we mnie kobieta, naturalne dla mnie było zwrócić uwagę na Barima, mojego męża. Nigdy nie myślałam o tobie w ten sposób. Ty byłeś z Eufemią, ja z Barimem.
- A teraz? Wiem, że twoja żałoba jeszcze się nie skończyła, więc w żaden sposób nie chcę cię do niczego zmuszać. O moją żałobę się nie troszczę. Nie mam nad czym ubolewać. Już dawno przestałem.
- Ciągle tęsknię za Barimem. Jako za jedną z części naszej trójki. Ale... tak, moje uczucia do niego się zmieniły. Oddaliły się, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Svanevit odetchnęła głębiej i powiedziała:
- Tak, Radagaisie, zawsze byliśmy ty i ja.
Radagais okrył ją pledem i stanął przed nią. Nie zauważyli nawet, że przestało padać. Konie czekały pod innym drzewem, a pod kolejnym Bojar leżał na suchej ziemi z łbem ułożonym na przednich łapach.
- Wszyscy mówili, że smutno im z powodu twojego wyjazdu - powiedział cicho, patrząc jej w oczy. - Wprawdzie ja nic nie mówiłem, ale smucę się najbardziej ze wszystkich.
Svanevit na moment wstrzymała oddech.
- Przyjadę przecież w odwiedziny - powiedziała pełnym żalu głosem.
- Wiem. Cieszę się z tego.
- Ja też.
Radagais ostrożnie ujął w dłonie jej twarz, jego palce przeczesywały włosy dziewczyny. Patrzył na nią, niepewny, na ile mu pozwoli. Radagais czul szacunek dla jej żałoby po Barimie.
Svanevit czekała. Nie chciała przerywać tej niezwykłej chwili, ale czy jej serce nie bilo za mocno? On to pewnie zauważył.
Cisza panująca w lesie była przytłaczająca. Z mokrych gałęzi dało się słyszeć jedynie przytłumione, ostrożne kapanie.
Ponieważ Svanevit nie poruszyła się, nie sprzeciwiła, Radagais ostrożnie pocałował jej usta. Poczuł, że nie mogła złapać tchu. Poddała się temu. Położyła swoje ręce, nie, jedynie koniuszki palców na jego mokrych ramionach.
Radagais przycisnął ją do drzewa. Dziewczyna poczuła na swym ciele jego męskość i cichutko zaprotestowała. Za wcześnie!
Radagais natychmiast puścił Svanevit i spojrzał na nią. Uśmiechnął się niepewnie, a ona delikatnie odwzajemniła ten uśmiech.
- Powinniśmy już jechać - powiedział zachrypniętym głosem.
Bojar obudził się, a oni wsiedli na konie. Jednak nawet długa i trudna podróż nie była w stanie uspokoić ich wzburzonych uczuć.
Radagais nie pojechał ze Svanevit aż do jej rodzinnego domu. Nie miał na to czasu. W Strelce czekało na niego tyle obowiązków. Jednak ostatni odcinek prowadzący do majątku pana Svante nie był niebezpieczny, więc mogła jechać sama.
Ojciec przywitał ją z ogromną ulgą. Svanevit uznała, że ojciec ma się zupełnie dobrze.
- Ależ ojcze - powiedziała. - Ty przecież jesteś całkiem zdrowy i silny. Możesz trzymać tu wszystko swoją ręką jeszcze przez długie lata.
- Owszem, mogę - przyznał z zakłopotaniem. - Ale jeśli nie ma nikogo, kto mógłby przejąć majątek, to jaki sens ma moja praca?
- Powinieneś się wstydzić takich słów! Czyż Rosalinda nie urodziła dwóch synów? Starszy odziedziczy oczywiście majątek w sąsiedztwie, ale młodszy? Czy powinien być kiedyś ciężarem w posiadłości swego starszego brata? Czy nie możesz go wychowywać tak, jak wychowywałeś mnie? To najlepsza nauka, jaką można otrzymać!
- No tak, to prawda, ale zawsze myśleliśmy, że to ty...
- A teraz? Ja już nie mam męża, nie mam dzieci, które mogłyby po mnie dziedziczyć, a poza tym jestem najmłodsza. Czy nie lepiej byłoby, gdyby majątek odziedziczył syn twojej najstarszej córki?
Pan Svante wyglądał na zawstydzonego. Svanevit stała się ostatnio taka zdecydowana, myślała tak dojrzale. - Ale zostaniesz tutaj? Do czasu, aż chłopiec podrośnie.
Tak - powiedziała zmęczona. - Zostanę u ciebie, tato.
Radagais przyjechał, gdy lato chyliło się ku końcowi. Svanevit, która czekała na niego od wielu dni, wybiegła mu na spotkanie. Ledwie zsiadł z konia, a już serdecznie się uściskali. Zobaczył to ojciec dziewczyny i zrobiło mu się ciężko na sercu.
Radagais poprosiło rozmowę z panem Svante. Na osobności. Tak, Svanevit mogła być przy tym. Bez ogródek powiedział:
- Panie Svante, jeszcze raz przyjechałem prosić o rękę jednej z pańskich córek. Tym razem o rękę Svanevit.
- O, nie, tylko nie jej! Proszę jej nie zabierać od nas!
- Nie zamierzam tego robić. Zrzeknę się dla niej mojego księstwa_ Pozwolę mojemu bratu Kazimirowi przejąć tytuł i majątek.
Svanevit siedziała bez słowa. Nagle spytała cicho:
- Czy rozmawiałeś już o tym z Kazimireni?
Radagais zwrócił ku niej oczy. Svanevit czuła, jak jej ciałem wstrząsa silny dreszcz. Pomyślała o wszystkich tych letnich nocach, kiedy to leżała, rozmyślając o jego zaskakujących słowach wypowiedzianych pod drzewem w lesie. Myślała o tym, jak powoli, bardzo powoli, w miarę jak mijały letnie miesiące, zaczęła uświadamiać sobie, że tęskniła za nim - za przyjacielem i za mężczyzną.
Radagais mówił dalej, nie spuszczając z niej wzroku:
- Nie, nie rozmawiałem jeszcze z Kazimirem. Chciałem najpierw porozmawiać z wami.
W końcu spojrzał na jej ojca, a Svanevit mogła odetchnąć.
- Panie Svante, jeśli chce pan mnie na swego zięcia tu, w pańskim majątku, to mnie zadowoli. Z pewnością będę się tu dobrze czuć. Pańskie gospodarstwo jest ładne i dobrze utrzymane.
No tak! Dzięki szczodremu gestowi braci Strelka!
- Jesteś przecież bardzo lubianym przez twój lud księciem, Radagaisie - powiedziała Svanevit zdziwiona. -Lepszego pana Strelka nigdy nie będzie miała!
Radagais wiedziało tym, ale mimo to chciał porzucić Czarodziejskie Lasy.
Pan Svante był poruszony.
- A jeśli będziecie mieć syna? On miałby chyba prawo do tronu?
- Pomyślałem, że jeśli tak się stanie, Kazimir będzie mógł nadal zasiadać na tronie jako regent do czasu, aż chłopiec dorośnie.
- Mogą z tego wyniknąć kłopoty.
- Podjęlibyśmy to ryzyko.
- Musisz bardzo kochać Svanevit, książę - powiedział pan Svante cicho.
- Nad życie - wyznał Radagais. - Zawsze ją kochałem. Już od czasu, kiedy po raz pierwszy przyjechała do Strelki.
Pan Svante podjął najbardziej odważną decyzję w swoim życiu.
- Nie, nie zgadzam się na to! Nie zgadzam się, aby książę poświęcał swój tytuł dla mojej córki. A co sama Svanevit o tym sądzi? Mam wrażenie, iż, jest ona młodą damą ze zdecydowanymi poglądami!
Radagais uśmiechnął się. Wiedziało tym doskonale. Ojciec dziewczyny powiedział:
- Jeśli pozwolę ci wyjechać... Czy wrócisz z wojewodą do Strelki? Jako jego żona?
- Natychmiast! - odrzekła zdecydowanie. Pan Svante wstał.
Tak... - westchnął. - Jest więc pańska, książę Radagais! Ale tym razem żadnych pieniędzy! Dostałem już gorzką nauczkę.
Państwo młodzi chcieli wziąć ślub w kaplicy Strelki. Svanevit spieszyło się z powrotem na zamek, więc opuścili jej rodzinny dom tak szybko, jak było to możliwe. Pan Svante i jego żona nie pojechali z nimi. Pani Svante ciągle jeszcze źle się czuła i wciąż opłakiwała Eufemię. Chciała, aby mąż pozostał przy niej. Jednak wyrazili chęć odwiedzenia Strelki w następnym roku. Chcieli zobaczyć małą Raisę.
Radagais i Svanevit dojechali do tego, miejsca w lesie, w którym się ostatnim razem zatrzymali. Rozpoznali duże drzewo.
- Tym razem nie pada - uśmiechnęła się Svanevit na wspomnienie tamtych chwil.
- Nie, ale mimo wszystko dobrze będzie trochę odpocząć.
Svanevit zgodziła się z nim.
Ciągle jeszcze byli narzeczonymi i Radagais traktował Svanevit podczas tej podróży z wielkim szacunkiem. Miał najlepsze zamiary, ale oboje powrócili do wspomnień. Svanevit pamiętała jego ciało tuż przy swoim, Radagais przypomniał sobie, jak łagodny, a zarazem spięty był w jej ramionach i jak zmieniało się spojrzenie dziewczyny...
Pamiętali, że zmuszeni byli przerwać.
Teraz Radagais chwycił ją za rękę i poprowadził do drzewa. Svanevit pozwoliła się prowadzić, oparła plecy o rozgrzany słońcem pień i poddała się uczuciom.
- Zawsze trzeba skończyć to, co się zaczęło - powiedział mężczyzna przytłumionym głosem, a jego ciemne oczy błyszczały. Od razu zauważył, że Svanevit miała w sobie zdecydowanie więcej ciepła i czułości niż beznamiętna Eufemia. On sam zaś mógł ujawnić swe pragnienia w całkiem
inny sposób. Tak, teraz wiedział, że tam, gdzie jest miłość, także pożądanie było dwa razy silniejsze.
Radagais uniósł Svanevit, a widząc, jak mocno oparta całym ciałem o drzewo przymyka oczy w pełnej oczekiwania radości, połączył się z nią. Gdy już wspólnie osiągnęli szczyty rozkoszy, uśmiechnęli się do siebie ciepło, pełni wzajemnego zrozumienia.
Radagais znów pocałował Svanevit. Ostrożnie, jakby była zrobiona z najbardziej kruchej porcelany.
- Czekałem na ten moment od chwili, kiedy stałaś się dojrzała do przeżywania takiej miłości - szepnął, ciągle jeszcze nie mogąc złapać tchu. - Zbyt wiele jednak przeszkód stało na drodze. Zbyt wiele trzeba było mieć na
względzie.
- Tak - szepnęła Svanevit. - Masz rację. Zawsze byliśmy ty i ja.
- Boję się tylko jednego - powiedział z nagłym smutkiem. - Jestem dużo starszy od ciebie. Możesz kiedyś zostać samotna na wiele lat.
Svanevit policzyła.
- Piętnaście lat starszy... Nie, nawet nie chcę myśleć
o tym, że mogłabym ponownie stracić męża...
Nagle zaśmiała się.
- Ale do diabla! Czy mamy zrezygnować z być może
pięćdziesięciu cudownych lat ze strachu przed czymś tak odległym? Zresztą nikt nie wie, które z nas będzie żyło
dłużej! Możesz to być ty.
- Oby niebiosa nie dopuściły do tego! - Radagais wy
buchnął śmiechem i uniósł ją wysoko z radości.
Radagais wysłał posłańca z wiadomością, że Svanevit wraca do Strelki jako jego przyszła żona.
Tym razem wiedziało tym cały las. Ludzie przychodzili nawet z dalekich kopalni, ze wszystkich wiosek, aby spotkać umiłowaną panią. Narzeczeni ciągle musieli się zatrzymywać, aby przyjmować hołdy swojego ludu. Svanevit dostawała od poddanych podarunki i wszystkim ciepło dziękowała.
Szaman też wyszedł na drogę. Dal jej tajemniczy amulet.
Nie dlatego, że go potrzebujesz, księżno - powiedział, a jego oczy iskrzyły się. - Ty sobie zawsze poradzisz. Wiesz, że wiele razy to powtarzałem. Bo masz w sobie dobroć.
Svanevit uśmiechnęła się, aby ukryć łzy.
Dziękuję - zdołała wyszeptać.
Radagais był tak szczęśliwy, że zaprosił wszystkich poddanych na ślub i huczne wesele, które miało się od być na zamku. Mieszkańcy zamku też się cieszyli.
- Nie mogło stać się lepiej - stwierdzili Varvara i Kazimir. - Teraz mamy prawdziwą księżną.
Kazimir, nie wiedząc, jak blisko był od tytułu książęcego - zresztą wcale nie musiał tego wiedzieć - ucałował Svanevit, mówiąc:
- No to szykujemy się do podwójnego ślubu. I wreszcie w Strelce zapanują wolność i szczęście!
Svanevit, która jeszcze nie wiedziała, że nosi w sobie małe ziarenko, które kiedyś będzie księciem, uśmiechnęła się, przepojona radością.
- Ale twój ślub będzie najważniejszy - obiecała. - Radagais i ja już raz w czymś takim uczestniczyliśmy.
- Słyszę, że znów mamy w domu dobrą, dawną Svanevit - uśmiechnęła się Varvara.
Kazimir zaśmiał się.
- Teraz to ty jesteś "małą owieczką wilka", Svanevit! Ale cóż to za owieczka! Tym razem to wilk powinien mieć się na baczności!
Teraz zawtórowali mu wszyscy, również Svanevit i Radagais.
Koniec książki.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Sandemo Margit Inne Tajemnica Władcy LasuSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 40 Więżniowie CzasuSandemo Margit Opowieści 30 W Cieniu PodejrzeńSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 27 SkandalSandemo Margit Saga o Królestwie Światła 17 Na RatunekSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 39 Nieme GłosySandemo Margit Saga o Czarnoksiężniku 8 Droga Na ZachódSandemo Margit Saga o Czarnoksiężniku 6 Światła ElfówSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 02 Polowanie Na CzarowniceSandemo Margit Saga o ludziach lodu t 27Sandemo Margit Opowieści 04 Czarownice Nie PłacząSandemo Margit Tajemnica Czarnych Rycerzy 03 Skarga WiatruSandemo Margit Saga o Królestwie Światła 01 Wielkie Wrota cz1Sandemo Margit Opowieści 37 Fatalna MiłośćSandemo Margit Saga O Ludziach Lodu 34 Kobieta Na BrzeguSandemo Margit Saga o Królestwie Światła 03 Trudno Mówić NieSandemo Margit Opowieści 26 OcalenieSandemo Margit Opowieści 07 Jasnowłosawięcej podobnych podstron