MISJA by MattRix




MISJA by MattRix





MISJAAUTOR
: MattRixGdynia, 27 stycznia 1995 HTML :
ARGAIL    Wokół było coraz więcej
uzbrojonych ludzi. Jak na razie mogła się jeszcze w miarę swobodnie poruszać po
budynku. Nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Może dlatego, że była
niepozorną, drobną kobietą o krótkich ciemnych włosach i w okularach, które
prawdę mówiąc były kamuflażem. Ktokolwiek na nią spojrzał był pewien, że jest
zupełnie nieszkodliwa. Tak było zawsze. I zawsze ludzie popełniali ten sam błąd.
Nigdy jednak nie korygowała go, chyba że została do tego zmuszona. Wolała, żeby
przeciwnik nie wiedział z kim ma do czynienia. Teraz musiała powtórzyć ten sam
"numer" co przed trzema laty w ambasadzie na wschodniej półkuli. Wtedy wykradała
z własnego komputera centralnego pewne dane. Pamięta to do dziś. Miała partnera.
Razem przeprowadzali akcję. Nie udało się, tylko ona uszła z życiem z zasadzki.
Dlatego teraz była sama, choć w przygranicznym miasteczku czekał na nią jej
kontakt. Dalej mieli działać w "duecie". Musiała dostać się na czwarte piętro,
co nie było łatwe. Tam właśnie znalazło się najwięcej agentów. Postawiła
wszystko na jedną kartę. Bardzo pewnie wyszła z windy na czwartym piętrze, tak
jakby była ważnym pracownikiem. Jej sposób poruszania się i gesty nagle zmieniły
się. Paru pierwszych napotkanych strażników przyglądało jej się chwilę, szepcząc
między sobą o tym, że centrala mogłaby przysłać bardziej atrakcyjną obsługę.
    Wzięła to za dobrą monetę. Jej nieprzypadkowy wygląd
sprawdzał się znakomicie. Kiedy jednak zbliżyła się do gabinetu jednego z byłych
zastępców dyrektora, nagle podszedł do niej, na pierwszy rzut oka nieuzbrojony,
młody mężczyzna. -    "Służby wewnętrzne." - pomyślała i
dodała w myślach - "Smarkacz."     Potrafiła na ogół ocenić
czy ktoś jest doświadczonym agentem czy nie. W tej chwili była pewna, że ma do
czynienia z najnowszym nabytkiem służb wewnętrznych -absolwentem akademii.
Wniosek był jeden: był niedoświadczony i mogła zastosować swoją taktykę bez obaw
o wpadkę. Chyba, że był cholernie bystry, albo miał szósty zmysł. Zaryzykowała.
Spojrzała na niego oburzonym wzrokiem, zsuwając nieco okulary.
-     Bardzo mi przykro, ale nikt nie może tam wejść.-
odparł agent, zatrzymując ją. Dopiero teraz zauważyła ukrytą broń.
-     Młody człowieku, każdy z nas ma swoją pracę i od
każdego z nas oczekiwane jest posłuszeństwo i wykonywanie poleceń. Czy muszę w
tej chwili szukać specjalnie dla ciebie generała Marsh'a?    
Agent chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do głosu.
-     Muszę przejrzeć spisy, a nie mogę pozwolić sobie
na stratę czasu. Jeżeli tego nie zrobię oboje możemy mieć kłopoty. Z tą tylko
różnicą, że za tobą będzie się to ciągnęło latami. Możesz więc nie pozwolić mi
pracować i zapomnieć o swojej karierze, o której jak sądzę marzysz, albo ...
    Nie wiedział co zrobić. Dostał swoje rozkazy a w tej
chwili jego kapitana nie było nawet w obrębie miasta. Z drugiej jednak strony
nie miał ochoty na samym początku swojej kariery wchodzić w drogę generałowi
Marsh'owi. Słyszał o nim już w akademii. -     Dobrze,
ale proszę załatwić to szybko. -     "Jednak nie jest
taki bystry." - pomyślała, wchodząc do gabinetu.     Zamknęła
za sobą drzwi i usiadła przy jednym z pięciu komputerów. Wiedziała, że wszystkie
wykonywane operacje komputerowe na terenie całego budynku zapisywane są w
komputerze centralnym. Każdy mierny informatyk mógł je odnaleźć i prześledzić
jej ruchy. Każdy, chyba że ktoś nie chciał zostawiać śladów swojej bytności.
Wyjęła z ukrytej kieszeni mały cieniutki dysk i umieściła go w napędzie. Wirus
da jej około 5 minut. Po tym czasie ulegnie samozniszczeniu, nie zostawiając po
sobie nawet "zapachu". 5 minut to diabelnie dużo czasu dla kogoś, kto mógł z
zamkniętymi oczami poruszać się po całej sieci. Wirus zaczął działać. Jeżeli w
tej chwili gdzieś przy komputerze w budynku nie siedzi specjalista i nie
przygląda się czynionym operacjom, wszystko jest OK. Program na chwilę
zdezorientuje centralę, wytworzy lekkie przeładowanie, które jest rzeczą
całkowicie naturalną w tej sieci i nie zdziwi nikogo. Późniejszy raport nie
będzie zawierał niczego podejrzanego. I o to jej
chodziło.     Oczy wpatrzone w ekran i szybko poruszające
się po klawiaturze palce, pracowały jakby oddzielnie. To dawało jej ogromną
przewagę. Od czasu do czasu uśmiechała się lekko, wciąż wpatrzona w ekran.
    Przed upływem 5 minut zakończyła pierwszą część misji.
Przegrała dane o które jej chodziło i chwilę potem wirus przestał istnieć.
    Wszystko wróciło do normy. Zrobiła tylko jeszcze szybki
wydruk nic nie znaczących danych i była gotowa do rozpoczęcia drugiej części
operacji. **********     Zanim opuściła budynek
przeżyła chwilę niemal panicznego strachu. Nigdy przedtem tego nie czuła. To że
nastąpił ponowny przewrót, wcale nie znaczy że i tym razem ludzie będą zawzięcie
walczyli z obcymi wojskami. Wielu tych których znała, z którymi pracowała,
przeszła od razu na stronę nieprzyjaciela. Wielu z nich wiedziało czym naprawdę
się zajmuje. Bardzo możliwe, że w tej właśnie chwili jest już poszukiwana. Byli
zagrożeniem dla niej samej i dla akcji, której przeprowadzenie zlecono jej.
Kiedy więc idąc korytarzem pełnym uzbrojonych agentów zobaczyła jednego ze swych
dawnych współpracowników, nie wiedziała co robić. Mógł rozpoznać ją w jednej
chwili, choć jak do tej pory przebranie i charakteryzacja działały znakomicie.
Ale byli jednak ludzie, którzy rozpoznawali ją niemal zawsze. To jej właśnie
teraz groziło. Tym bardziej, że mężczyzna zaczął przyglądać jej się uważnie. W
pewnej chwili zobaczyła w jego oczach zdziwienie i wiedziała już, że została
rozpoznana. Teraz wystarczyło tylko jedno słowo, jeden gest i wszystko na nic.
Nie mogła już zawrócić, nie mogła pozwolić sobie na panikę. Musiała przejść obok
niego. Uśmiechnął się do niej, więc odpowiedziała mu tym samym.
    Któryś z przechodzących szybko agentów potrącił ją i
wypadły jej z ręki prawie wszystkie papiery. Chciał pomóc jej zbierać je z
podłogi, ale znajomy mężczyzna odesłał go ruchem ręki i sam zaczął jej pomagać.
-     "Tylko spokojnie." - pomyślała. - "Tylko
spokojnie." -     Nie powinnaś używać tych samych
perfum, Mike. - odezwał się mężczyzna, nie patrząc na nią.
    Nie odpowiedziała. -     Dziwię
się, że posłali cię w samą paszczę lwa. Bądź ostrożna, tym razem to nie
przelewki.     Ostrzegał ją! Jej wróg ostrzegał ją. To było
dla niej zaskoczeniem. Spojrzała na niego pytająco.
-     Życie czasami układa się dziwnie. Idź już i uważaj
na siebie. Wcześniej czy później odkryją, że czegoś brakuje, a wtedy... Idź już.
-     Dziękuję. - powiedziała, wstając.
    Uśmiechnęła się do niego i ruszyła w dalszą drogę.
-     "Było blisko. Zbyt blisko." - pomyślała.
    Była już na pierwszym piętrze, kiedy usłyszała dziwny
szum. Coś działo się w budynku, ludzie zaczęli krążyć po nim szybciej niż
zwykle. Mogło to być cokolwiek, począwszy od pękniętej rury, skończywszy na ...
kradzieży danych z komputera. Nie miała ani czasu ani ochoty sprawdzać tego.
Wyjrzała przez okno. Przed głównym wejściem zrobiło się niemal czarno od
mundurów i broni.     Inne wyjścia wyglądały pewnie tak samo.
-     "Cholera!" - zaklęła w duchu. - "Za wcześnie!"
    Cokolwiek się działo, mogło nie mieć z nią związku, ale z
drugiej strony mogło skutecznie zablokować jej akcję. Miała tylko jedną
możliwość - tajne przejście do sieci podziemnych korytarzy. O sieci wiedzieli
nieliczni, miała więc spore szanse na opuszczenie tego budynku po cichu i
niepostrzeżenie. Był tylko jeden mały problem. Nie była pewna, czy po ostatnim
przewrocie odbudowano fragment częściowo zawalonego korytarza bezpośrednio pod
budynkiem. Ale teraz nie miała czasu martwić się tym, poza tym nie miała innego
wyjścia. **********     Podręczna latarka była
jedynym źródłem światła w ciemnym korytarzu. Dostała się do niego bez problemów.
Tak jak sądziła okupanci nie wiedzieli o jego istnieniu i dlatego w pobliżu
wejścia nie było kompletnie nikogo. Znała całą sieć na pamięć, mimo iż były
miejsca, których nigdy nie "odwiedzała". Tego jednak wymagano od tych, którzy
zostali wtajemniczeni w sprawy najwyższej wagi. Nie było więc mowy o tym, że
może się zgubić. Kiedy jednak doszła do kolejnego załomu, zaklęła cicho.
Odbudowa korytarza nie została nawet zaczęta. Tuż przy samym suficie zauważyła
niewielkie przejście. Musiałaby się do niego wspiąć po występach skalnych i
przecisnąć na drugą stronę czołgając się. Nie wiedziała jak zareagują na to już
i tak przeciążone prowizoryczne podpory. W każdej chwili któraś z nich mogła nie
wytrzymać i sufit runie na nią, grzebiąc ją w zwałach ziemi i
skał.     Z podręcznej torby wyciągnęła wygodniejsze
ubranie, spodnie, bluza, ciepła kurtka na chłodne noce i mocne wygodne buty.
Zdjęła perukę, okulary i zaczęła odrywać z twarzy gumową charakteryzację.
    Kręcone do ramion ciemne włosy związała w kitkę. Do
kieszeni włożyła parę potrzebnych jej zdaniem drobiazgów. Dysk zabezpieczyła
twardym, wytrzymałym na wstrząsy i uszkodzenia pudełkiem, które włożyła do
wzmocnionej wewnętrznej kieszeni bluzy. Zapięła krótką kurtkę, zamknęła torbę, a
niepotrzebne rzeczy łącznie z jej byłym przebraniem, przykryła stertą
gruzu.    Jeszcze tylko rękawiczki zabezpieczające dłonie
przed poranieniem i była gotowa do dalszej drogi. **********
    Trochę to trwało, ale opuściła w końcu podziemia w
miejscu, w którym miał czekać na nią przewodnik. Nie było tam jednak nikogo.
Upłynął umówiony czas i nie mogła pozwolić sobie na stratę nawet jednej minuty.
Znała jako tako okolicę, więc ruszyła sama w dalszą drogę. Po prawie trzech
godzinach doszła do niewielkiej wioski. Była tu przedtem kilka razy. Niedaleko
znajdowało się małe, ale znane na świecie uzdrowisko, a zaraz za nim granica.
    To właśnie było jej celem. Brak przewodnika niepokoił ją
jednak. Musiało być jakieś wytłumaczenie. Nie mogła teraz wycofać się.
    Nie mogła też liczyć na inny kontakt. Była zdana na
siebie, nie mogła ufać nikomu. Gdzieś głęboko w jej duszy paliło się czerwone
światełko ostrzegawcze. Wiele razy była w takich sytuacjach. Potrafiła się więc
opanować i kontynuować to co zaczęła.     W ustalonym
wcześniej miejscu miała odebrać broń. Teraz gdy nie wiedziała co się stało z
przewodnikiem, musiała zdobyć ją sama. Zaczaiła się więc na niewielkim wzgórzu,
obserwując znajdujący się poniżej opuszczony dom. Miał być pusty, ale wolała
sprawdzić to. Tym sposobem opóźni znacznie wszystko, ale trudno.
********** Z    apadł zmierzch, gdy w końcu
zdecydowała się na ruch. W kryjówce, zgodnie z ustaleniami, znalazła broń,
amunicję i parę innych drobiazgów. Wyglądało na to, że cokolwiek stało się z
przewodnikiem, nie wydał jej. Był więc cień nadziei, że nic niespodziewanego nie
przerwie misji. Ruszyła z powrotem do miasteczka. Musiała znaleźć bezpieczne
miejsce na odpoczynek, aby o świcie spróbować przekroczyć granicę. Dopiero teraz
mogła przyjrzeć się dokładniej otoczeniu. Teraz też przypomniała sobie co
takiego nie podobało jej się w nim.     Panująca wszędzie
cisza niezmącona była nawet najmniejszym szmerem. Tak jakby ktoś wyłączył fonię
podczas oglądania filmu. Tylko przyroda próbowała dać o sobie znać. Miasteczko
wyglądało na wymarłe nawet za dnia. Wojna wojną, ale żeby aż tak przetrzebiło
mieszkańców? Coś było nie tak. Musiała być bardzo ostrożna. Postanowiła więc, że
nie zostanie na noc w miasteczku. Noc nie była aż tak zimna, mogła więc schronić
się byle gdzie. Nie byłby to zresztą pierwszy raz w życiu. Robiła to przedtem z
powodzeniem.     Była już za miastem kiedy usłyszała jakieś
hałasy. Weszła w las. Kilkaset metrów dalej na polnej drodze stał jeep. Koło
niego kręciło się parę osób. Naliczyła trzy, ale miała wrażenie, że nie byli
sami. Przygotowała broń, wyjęła z torby podręczną wojskową lornetkę.
Przyglądając się samochodowi i stojącym obok ludziom, stwierdziła że nie byli
ani żołnierzami ani najemnikami. Sam samochód coś jej przypominał. Był znajomy.
Dziwnie znajomy ... Mark? Przyjrzała się dokładniej stojącym obok ludziom. Dwóch
mężczyzn, młodszy - około 30 lat i nieco starszy - po 40-ce i młoda kobieta.
Wydawało jej się, że zna starszego z mężczyzn. Był podobny do Marka. To był
Mark! Co on tu robił? Kim byli ludzie, z którymi rozmawiał (a robił to
gestykulując rozlegle - wyglądał na bardzo zdenerwowanego). Nie spodziewała się,
że zastanie tu kogokolwiek znajomego, a już na pewno nie Marka.
    Kiedy nagle w ręku młodszego mężczyzny zobaczyła broń,
pomyślała, że jej znajomy ma problemy i że powinna coś zrobić. Nagle usłyszała
cichy szelest za sobą. Już miała się odwrócić, gdy jej głowę rozsadził
niespodziewany ból i straciła przytomność. Kiedy ocknęła się, siedziała w
samochodzie. Od razu zobaczyła przepraszająco uśmiechniętego Marka.
-     Jak się czujesz, Mike? - zapytał.
-     O co tu chodzi? Co ty tu robisz? I kim są ci
ludzie? - zaczęła zadawać pytania, rozcierając sobie
kark.-     Spokojnie, wszystko po kolei. - powiedział
Mark. -     Przepraszam za to uderzenie. - na siedzeniu
obok kierowcy siedział młody mężczyzna, którego nie widziała wcześniej w grupie.
To on musiał ją zaskoczyć. Nie odpowiedziała. Miała w tej chwili ochotę oddać
mu, a nie wybaczyć. -     Musimy się zwijać. -
powiedziała młoda kobieta, siedząca za kierownicą.     Nie
widziała jej nigdy przedtem, ale mimo to wydawała jej się znajoma. Nie
zaprzątała sobie jednak tym głowy. -     Masz rację,
wracajmy do hotelu. - powiedział Mark.     Samochód ruszył.
-     Do hotelu? - zdziwiła się Mike. - Może jednak ktoś
mógłby wyjaśnić mi o co chodzi? -     W porządku. Zanim
dojedziemy na miejsce, wytłumaczę ci wszystko. - powiedział Mark.
-     Cała zamieniam się w słuch. - mruknęła.
-     Centrala przekazała nam wiadomość o twoim zadaniu.
-     Jaką wiadomość? Jakie zadanie? - udawała
zdziwienie. -     W porządku, wiem że nie możesz nam nic
powiedzieć. Rozumiemy to doskonale. Zresztą Centrala nie przekazała nam niczego
poza tym, że wykonujesz zadanie i że musisz przekroczyć granicę. Wszystko się
jednak skomplikowało, gdy twój "kontakt" został aresztowany. Nie było możliwości
zatrzymania cię, więc musieliśmy wymyśleć szybko inny sposób na kontynuację
akcji. Tak więc jesteśmy tu po to aby pomóc ci przekroczyć granicę.
-     Ty?? - nie kryła swojego zaskoczenia.
-     Ja. Dlaczego nie? -    
Wybacz Mark, ale nigdy nie byłeś typem... -     Niech ci
będzie! Ale ludzie się zmieniają. Teraz zajmuję się tym.
-     A co z twoją pracą? Kochałeś to przecież.
-     To mi w niczym nie przeszkadza, wręcz przeciwnie.
Popularność czasami bardzo pomaga. Mam dostęp do wielu miejsc i ludzi. Poza tym
to doskonała przykrywka, nie sądzisz?     Mówił z sensem. Ale
mimo wszystko trudno było jej uwierzyć, że Mark może być ... członkiem Centrali.
Wszystko jednak było możliwe.     Uśmiechnęła się do swoich
myśli. -     Jaki jest plan? - zapytała w końcu.
-     Jako reporter dostałem pozwolenie przekroczenia
granicy w celu nakręcenia propagandowego reportażu o tym jak to źle żyje się
poza granicami kraju. -     Wypuszczą cię ot tak po
prostu? - zdziwiła się. -     I tu mamy mały problem. -
powiedział nieco ciszej. -     Jak mały?
-     Pięciu ludzi z obstawy. Mają być naszymi gorylami.
-     Pięknie. Trzeba będzie ich zlikwidować. A tak nie
lubię tego! -     Może nie. Pomyślimy nad tym jeszcze.
-     Mark, ja nie mam czasu na nowe układanie
strategii. Ja muszę przekroczyć granicę najpóźniej jutro.
-     Tak szybko? - zdziwił się.
-     Powinnam tam już być od conajmniej 12-tu godzin.
-     W porządku. Ruszymy jutro z samego rana.
**********     O dziwo nie było problemu z
zameldowaniem w hotelu. Jeszcze w samochodzie dostała komplet dokumentów i małą
przenośną kamerę z nakręconym materiałem. Philip zapoznał ją dokładnie z tym
materiałem, aby mogła w razie potrzeby odpowiadać na najróżniejsze pytania.
-     Nie sądzisz, że podejrzane będzie moje nagłe
pojawienie się z wami? A jeżeli zapytają mnie dlaczego nie przyjechałam od razu?
Co wtedy? -     Wszyscy wiedzą, że parę godzin przed
nami miał przyjechać fachowiec z jedną kamerą, aby nakręcić próbne zdjęcia i
rozejrzeć się w terenie. Nie musiałaś przecież meldować się w hotelu. Kazano ci
czekać na resztę ekipy. -     To jest szyte grubymi
nićmi. -     Ale kupili to. - dodał Mark.
    No tak, Mark zawsze potrafił wcisnąć każdemu najgorszy
nawet kit. Był w tym mistrzem. Dlaczego więc teraz nie miałoby się
udać?    Kiedy załatwiała wszystkie formalności i podpisywała
dokumenty fałszywym nazwiskiem, obserwowała jednocześnie otoczenie.
     Wszystko wydawało się być w porządku, ale... Coś nie
dawało jej spokoju. A właściwie nie coś tylko ktoś.     Młoda
kobieta, która prowadziła samochód.     Nie odzywała się
przez całą drogę. Jej poważny wyraz twarzy nie zmienił się nawet na chwilę.
Miała wrażenie, że dziewczyna przygląda jej się czasami i to wcale nie z
ciekawości.     Kiedy w końcu wszyscy znaleźli się w swoich
pokojach i tylko Mark odprowadzał ją do jej pokoju, zapytała go o dziewczynę.
-     To moja córka, Monika. - powiedział.
    Zatkało ją. -     Córka?!
-     Co w tym dziwnego. W moim wieku ma się przeważnie
dorosłe dzieci. -     Tak, ale... Nigdy nie mówiłeś, że
masz córkę! Nie miałam pojęcia, że ty...     Po raz pierwszy
od wielu lat zabrakło jej słów. -     Już dawno nikt nie
zaskoczył mnie tak bardzo. - przyznała się.     Mark
uśmiechnął się lekko. -     Monika dopiero niedawno
zaczęła się do mnie przyznawać. Przez wiele lat miała mi za złe, że opuściłem
jej matkę. -     Nie wiedziałam, że byłeś żonaty.
Następna niespodzianka. -     Nie byłem. Oboje doszliśmy
do wniosku, że ślub to nie jest konieczność. Za dużo problemów przy ewentualnym
rozwodzie. -     I co się stało?
-     Po paru latach stwierdziliśmy, że to pomyłka, i że
nie powinniśmy ciągnąć tego dłużej. Oboje pogodziliśmy się z tym, ale Monika nie
chciała tego zrozumieć. Była wtedy małym dzieckiem i uważała to za katastrofę.
Obwiniała mnie o wszystko. Bóg mi świadkiem, że próbowałem się do niej zbliżyć,
ale nie udawało mi się to. W końcu skapitulowałem. Jej matka powiedziała, że tak
będzie lepiej. Sama musi chcieć nawiązać ze mną kontakt. Nie odezwała się do
mnie słowem nawet na pogrzebie swojej matki. -     I
teraz tak nagle przypomniała sobie o tobie? -     Parę
miesięcy temu, kiedy Centrala zwerbowała mnie, spotkaliśmy się. Była również jej
członkiem. Widocznie przełamała się, bo jak widzisz układa nam się całkiem
dobrze. -     Wybaczyła ci?
-     Raczej zrozumiała. Tym bardziej, że jej matka
nigdy nie miała do mnie o to żalu.     Na chwilę zapadła
cisza. -     To twój pokój. - powiedział Mark, stając
przy jednych z wielu drzwi w korytarzu. - Wyśpij się dobrze, bo jutro mamy
zajmujący dzień. -     Co z podsłuchem? - zapytała
szeptem. -     Wszystko sprawdzone, pokoje są czyste. -
odpowiedział również szeptem. -     W takim razie
dobranoc. **********     Następnego dnia rano
pojawiły się pierwsze problemy. Miejscowy posterunek wojskowy dostał już
wiadomość o kradzieży danych komputerowych w związku z czym stan gotowości
został podwyższony maksymalnie. Nikt co prawda jeszcze nie podejrzewał
"dziennikarzy", ale ryzyko rosło z każdą godziną. W dodatku ta eskorta aż do
granicy kraju... Gdyby Mark odmówił mogłoby to być podejrzane, ale przecież nie
mogli pozwolić na to, żeby eskorta odprowadzała ich na umówione spotkanie po
drugiej stronie granicy, o którym wiedzieli tylko oni. Jednak mimo swojej
przebiegłości Mark nie znalazł wystarczająco dobrego wykrętu, aby pozbyć się
obstawy. Kiedy spotkali się rano, zapytała go wprost:
-     Wymyśliłeś coś?     Wiedział o
czym myśli. -     Nie. Próbowałem wszystkiego. Nic z
tego. Jadą z nami. -     Trudno. Nie mamy innego
wyjścia. Musimy się ich pozbyć w drodze.     Mark nie
odpowiedział. Spojrzała na niego uważnie. -     To
również część naszej pracy. W każdym bądź razie mojej.
-     Wiem i rozumiem, ale ... Ja nigdy ... Jestem tylko
dziennikarzem, nie wiem czy potrafię... -     Czy reszta
twojej ekipy jest taka jak ty? -     ???
-     Nie dam rady zrobić tego sama. Potrzebuję pomocy.
Jeśli nie będę miała pewności, że oni zrobią to co trzeba nie warto ryzykować.
-     Co masz na myśli? -    
Trzeba będzie odwołać akcję. Nie mogę ryzykować, Mark.    
Nagle podeszła do nich Monika. -     Samochody są
gotowe, możemy jechać. - powiedziała. -     Wątpię. -
odezwała się Mike. -     Dlaczego? Co się stało?
-     Nie pozbyliśmy się obstawy. Skoro pojadą z nami,
trzeba będzie... pozbyć się ich w drodze. - odpowiedział
Mark.-     No cóż, tak to już jest. - odparła Monika.
    Mike spojrzała na dziewczynę ukradkiem. Powiedziała to z
takim spokojem, jakby to była najzwyklejsza pod słońcem rzecz. Nawet ona miała
czasami opory, ale nigdy nie podchodziła do tego tak jak Monika. Coś nie
podobało jej się w zachowaniu córki Marka.     On sam zdawał
się tego nie zauważać. Dziewczyna poklepała ojca po ramieniu i odeszła. Mike
obserwowała ją jeszcze do momentu, kiedy zniknęła za załomem korytarza. Coś jej
podpowiadało, że musi się mieć na baczności. Nie wiedziała tylko czy ze względu
na Monikę czy może na niechcianą obstawę. Przez kolejnych kilka minut głowili
się jak i gdzie najlepiej zlikwidować żołnierzy.     Kiedy
jednak stali już obok swoich samochodów, czekając na Monikę i na obstawę,
pojawiła się tylko dziewczyna. -     To się nazywa
szczęście. - powiedziała. -     O czym mówisz? - zapytał
Philip. -     Nie mamy obstawy. - uśmiechnęła się.
-     Jak to? Skąd wiesz? - zapytał Mark.
-     Właśnie dostałam wiadomość, że wszyscy żołnierze
zostali wezwani. Gdzieś za miastem pojawili się partyzanci.
-     Pozwolili nam jechać? - zdziwił się Philip.
-     Na własne ryzyko. - odparła Monika.
-     Nie traćmy więc czasu. - ucieszył się Mark. - W
drogę. **********     Na swojej drodze nie
spotkali nikogo. Bardzo im to odpowiadało, ale mimo to coś niepokojącego czaiło
się dookoła i chyba tylko Mike zdawała sobie z tego sprawę. W pewnym momencie
zjechali z wyznaczonej drogi i wjechali do lasu. To również nie zdziwiło nikogo,
mając na uwadze podwyższony stan gotowości na granicy.    
Mark miał w odwodzie plan "B", który przewidywał przekroczenie granicy w miejscu
najmniej strzeżonym. W samochodzie Mike panowała cisza. Nikt nie odzywał się,
jakby w obawie przed wykryciem. Philip prowadził samochód, Mike siedząca obok
niego obserwowała otoczenie, a Monika utrzymywała ciągłą łączność z drugim
samochodem, który prowadził Mark. -     Mają małe
problemy z samochodem. - powiedziała nagle Monika. -    
Jakie problemy? - zapytała Mike. -     Coś z zasilaniem.
-     Trzeba to sprawdzić. - powiedział Philip.
-     Nie mamy na to czasu. - odparła Monika.
    Fakt. Nie mogli już dłużej zwlekać.
-     Mark proponuje, żebyśmy jechali dalej. Dadzą sobie
radę. Poza tym mniejsza grupa będzie mniej zauważalna.     To
miało sens, ale ... -     W porządku. - zdecydowała
Mike. - Upewnij się, że z nimi wszystko w porządku i jedziemy dalej.
    Po paru minutach zostali sami. Samochód Marka zniknął im
z oczu.     Byli już blisko granicy, gdy nagle Mike
zrozumiała dlaczego odczuwała niepokój. W momencie gdy samochód stanął na
chwilę,      Monika wyciągnęła pistolet z tłumikiem,
strzeliła Philipowi w plecy i wycelowała do Mike. -    
Teraz gdy jesteśmy już same, proszę o oddanie dyskietki. - powiedziała
spokojnie.     Mike uśmiechnęła się.
-     Teraz już wiem co przez cały ten czas wisiało w
powietrzu. Działasz razem z Markiem? -     Nie. Mój tak
zwany ojciec nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Działam sama. No może nie
całkiem sama. Nie mogę przecież być jednocześnie w dwóch miejscach. - zaśmiała
się.     W tym momencie Mike usłyszała dziwnie znajomy
odgłos, coś jak stłumione strzały. Pomyślała o Marku. Spojrzała na Monikę i
zapytała: -     Mogłabyś zabić własnego ojca?
-     Nie miałam go od lat, więc i teraz nie będę
tęskniła. - odparła dziewczyna. - Nie traćmy czasu, oddaj dyskietkę.
-     Po co ci ona? I tak nie odczytasz z niej nic.
Wszystko jest zaszyfrowane. -     Akurat.
-     Gdybyś lepiej znała swojego ojca to może
dowiedziałabyś się przy okazji czegoś o mnie. Wiedziałabyś na przykład, że
zawsze wszystko co przekazuję jest zaszyfrowane. Obojętnie czy to przepis na
ciasto czy tajne dane wojskowe. To takie skrzywienie zawodowe.
-     Bardzo zabawne. Ale nie sądzisz chyba, że nie
potrafimy złamać twoich szyfrów. My też mamy specjalistów.
-     "My"? To brzmi poważnie.
-     Bo to jest poważna sprawa.
-     Pewnie długo przygotowywałaś tą akcję?
-     Zdziwiłabyś się jak krótko. Centrala ułatwiła mi
wszystko. -     Kto by pomyślał, córka Marka wtyczką
obcego wywiadu. Dobra jesteś, moje uznanie. Musiałaś być bardzo przekonująca,
skoro Centrala nie miała podejrzeń. -     Zawsze byłam
dobrą aktorką. Nawet Mark mi uwierzył.     Mike spojrzała na
gęste zarośla widoczne z okna stojącego na polnej drodze samochodu. Zauważyła
nagle krótki błysk. Była niemal pewna, że to błysk metalu lub szkła. Mogło to
oznaczać tylko jedno: ktoś był ukryty w tych krzakach i najprawdopodobniej
celował do nich. Nie miała pojęcia kto to był. Równie dobrze mógł to być jeden z
ludzi Moniki, choć wydawało jej się, że byli zbyt daleko, aby dojść tu w tak
krótkim czasie. Z drugiej strony nie spodziewała się pomocy.
-     "Wóz albo przewóz." - pomyślała.
-     W porządku. Wiedziałam, że kiedyś wpadnę. Ryzyko
zawodowe. -     Dobrze, że tak do tego podchodzisz. -
powiedziała Monika. - Rzeczywiście jesteś profesjonalistką. No więc? Gdzie to
jest? -     W moim bagażu. - powiedziała Mike i chciała
wysiąść z samochodu.     Monika nie wiedząc co chce zrobić
Mike, przystawiła jej pistolet do skroni. -     Mój
bagaż jest w bagażniku. Muszę wysiąść, żeby ... -    
Dobrze już, dobrze! Ale wysiądziemy razem i powoli.   
Wysiadły razem. Mike czuła, że była na muszce nie tylko Moniki.
    Ryzykowała wszystko, ale jakie to miało znaczenie, jeśli
i tak dziewczyna zabije ją? Wcześniej czy później... Może przynajmniej zdoła
zniszczyć dyskietkę. Podeszły do bagażnika. Mike otworzyła go i powoli zaczęła
szukać swojego bagażu. Monika stała blisko niej, ale w pewnej chwili cofnęła się
parę kroków w tył, żeby móc lepiej obserwować Mike. I wtedy obie usłyszały cichy
strzał.     Przez pierwszy ułamek sekundy Mike nie była pewna
kto i do kogo strzelał. Czekała na ewentualny ból, ale nic takiego nie
nastąpiło. Tylko Monika, padając na ziemię, patrzyła na nią zdziwiona. Do Mike
dotarło, że to nie do niej strzelano. Chwilę potem z krzaków wyskoczył ubrany w
ciemny wojskowy mundur człowiek. Nie od razu go rozpoznała, ale kiedy mężczyzna
zdjął z głowy czapkę, nie mogła uwierzyć. Nigdy nie zapomni tych ciemno blond
włosów i zagadkowego uśmiechu, który zawsze ją intrygował.
-     Wszystko w porządku? - zapytał dobiegając do niej.
-     Joe?? To ty? - dziwiła się.
-     Zdziwiona? - uśmiechnął się.
-     Żebyś wiedział. - przyznała.
-     Porozmawiamy w drodze. Musimy zdążyć na spotkanie.
-     Z kim? -     Z naszymi
ludźmi. -     Z jakimi naszymi ludźmi?
-     To długa historia. Masz dyskietkę?
-     Mam. -     Nie powiesz mi
chyba, że przechowujesz ją w bagażu? -     Znasz mnie
lepiej niż ona. Dała się nabrać. Nie rozstałam się z dyskietką nawet na sekundę.
-     Dużo ryzykowałaś. Gdyby nie dała się na to nabrać,
zabiłaby cię w samochodzie. Nie mógłbym wtedy nic zrobić. Skąd wiedziałaś, że
tam jestem? -     Masz zbyt czysty celownik. Zobaczyłam
błysk i zaryzykowałam. -     To cała ty. - zaśmiał się.
**********     Droga przez gęsty las nie była dla
niej uciążliwa. Wiele razy podróżowała w ten sposób. Cieszyła się, że Joe był
razem z nią.     Potrzebowała cudu i proszę bardzo, stał się
cud. W pewnej chwili zatrzymali się. -     Co teraz? -
zapytała Mike. -     Zostajemy tu i czekamy.
-     Kiedy przekroczymy granicę? - zapytała, siadając
obok Joe'go. -     W nocy. -    
Masz jakiś plan? -     Można to tak nazwać. Niewielki
oddział zorganizuje sabotaż, a w tym czasie my przekroczymy granicę. Będą tam na
nas czekali.     Mike nie powiedziała nic. To był dobry plan.
-     Jak się czujesz? - zapytał po chwili ciszy Joe.
-     Jestem trochę zmęczona, ale wszystko jest w
porządku. -     Martwiliśmy się o ciebie.
-     O mnie czy o misję? - zapytała.
-     I o ciebie i o misję.
-     Skąd wiedziałeś co się święci?
-     Byłem w kraju, kiedy dostałem z Centrali
informację o Monice. Przekazali mi też informację o zmianie planów i o tym, że
Mark zajął się przeprowadzeniem cię przez granicę. Kiedy połączyliśmy wszystko
razem, było już za późno, żeby zawiadomić cię o niebezpieczeństwie.
-     Twój wypad tu to czyste szaleństwo. Mogło się
przecież nie udać. -     Jak mawia pewna moja znajoma to
ryzyko zawodowe. - powiedział, patrząc na nią.     Mike
uśmiechnęła się. -     Cieszę się, że jednak ci się
udało. -     Ja również. -    
Co ty robiłeś w kraju? Nie wyjechałeś z innymi? -    
Miałem taki zamiar, ale dostałem w ostatniej chwili zadanie. Zrobiłem co do mnie
należało, gdy dostałem wiadomość o tobie.      Byłem
najbliżej, więc ... -     To miłe. Dziękuję. -
powiedziała, opierając głowę o jego ramię. -     Cała
przyjemność po mojej stronie. - odparł, całując ją w głowę. - Nie zostawiłbym
cię w potrzebie. -     Dobrze jest mieć takiego
przyjaciela.     Przyjaciel. Pracowali ze sobą zaledwie kilka
razy, ale byli dobrymi przyjaciółmi. Co prawda w ciągu ostatnich kilku lat
łączyło ich również coś więcej niż przyjaźń, ale mimo że ten etap ich życia
skończył się, pozostali w przyjaźni.     Do spotkania została
jeszcze nie cała godzina. Wykorzystali ten czas do nadrobienia zaległości z
kilku ostatnich miesięcy. Rozmawiali cicho niemal cały czas, wspominając dawne
czasy.     Kiedy zapadł zmrok, zaczęli zbierać się do drogi.
Parę minut po wyznaczonym czasie, usłyszeli wybuchy.
-     To sygnał dla nas. - powiedział Joe.
    Zgodnie z przewidywaniami akcja sabotażowa zwróciła uwagę
wszystkich będących w okolicy żołnierzy. Teraz Mike i Joe mogli w miarę
bezpiecznie przekroczyć granicę. Była jeszcze tylko jedna przeszkoda: rzeka.
Niezbyt szeroka i głęboka, ale temperatura wody nie zachęcała do kąpieli.
-     Gotowa? - zapytał Joe, kiedy byli już przy samym
brzegu. -     Nie cierpię tego, ale niech ci będzie.
Jestem gotowa. -     Jak już będzie po wszystkim,
zabiorę cię do cieplejszego miejsca. - obiecał. -    
Trzymam cię za słowo.     Miała ochotę krzyczeć, gdy cała
zanurzyła się w lodowatej wodzie. Tak było za każdym razem kiedy musiała to
zrobić. W duchu klęła jak szewc, jak gdyby od tego miało jej się zrobić cieplej.
    Płynęli cicho i prawie w całkowitym zanurzeniu, żeby nie
zostać zauważonym. Byli już blisko brzegu, gdy na rzekę padła smuga światła
jednego ze szperaczy. Przyspieszyli. Usłyszeli pierwsze strzały skierowane w ich
stronę. Na razie żaden z nich nie dosięgnął ich, ale zdawali sobie sprawę, że
nie potrwa to w nieskończoność. Wkrótce pociski zaczęły świstać bardzo blisko
nich.     Pierwszy na brzeg wydostał się Joe. Pomagał wyjść
dziewczynie, gdy nagle jedna ze zbłąkanych kul dosięgnęła ją. Mike jęknęła.
    Joe nie zwracając uwagi na to, że sprawia jej ból, ani na
to czy jest przytomna, wyciągnął ją z wody i zaczął odciągać najdalej jak mógł
od rzeki. Dopiero kiedy znaleźli się poza zasięgiem pocisków, Joe położył ją na
ziemi. -     Mike! - powiedział. - Słyszysz mnie?
-     Nie krzycz, nie jestem głucha.
-     Gdzie cię trafili? -    
Plecy ... - powiedziała słabym głosem.     Odwrócił ją
delikatnie. Lewa łopatka była cała zakrwawiona.     Obejrzał
ranę dokładnie. -     Pocisk przeszedł na wylot.
Wszystko będzie w porządku.     Zrobił jej prowizoryczny
opatrunek. Ruszyli przed siebie, byle dalej od rzeki. Joe podtrzymywał Mike, ale
wkrótce dziewczyna nie miała już siły żeby iść. Mimo opatrunku rana krwawiła
obficie. Dziewczyna traciła przytomność. -     Zostaw
mnie tu. - powiedziała słabnącym głosem. - Dyskietka...
-     Nawet o tym nie myśl! Nie zostawię cię tu.
Jesteśmy już prawie w domu. - powiedział Joe, biorąc dziewczynę na ręce. -
Trzymaj się, to już niedaleko. **********    
Gdyby nie ból pewnie wcale nie obudziłaby się. Otworzyła powoli oczy. Wszędzie
było jasno, zbyt jasno. Światło raziło ją. -     W
porządku, zaraz zasłonię okno. - usłyszała znajomy głos. - A jak teraz?
    Ponownie otworzyła oczy. -    
Lepiej. - powiedziała cicho.     Koło jej łóżka siedział Joe.
Wyglądał jak siedem nieszczęść. Nieogolony, roztrzepany i z kilkoma zadrapaniami
na twarzy. -     Wyglądasz okropnie. - powiedziała na
jego widok. -     Ty nie lepiej. - uśmiechnął się. - Jak
się czujesz? -     Żywa. Przez chwilę myślałam ...
-     Chyba nie sądziłaś, że mógłbym cię tam zostawić?
Co innego gdybyśmy byli jeszcze przed granicą... - mówił poważnym tonem.
    Mike walnęła go prawą pięścią w ramię.
-     Aauuu! Widzę, że siły ci wracają. - powiedział,
śmiejąc się.     Mike zaśmiała się, ale jęknęła z bólu, gdyż
nagłym ruchem uraziła opatrzoną ranę. -     Gdzie my
właściwie jesteśmy? -     Obiecałem ci przecież
cieplejsze miejsce.     Mike znowu uśmiechnęła się.
-     Usiądź tu blisko mnie. - powiedziała, wskazując mu
miejsce na szerokim szpitalnym łóżku.     Joe spoważniał na
chwilę i usiadł obok niej. Dziewczyna chwyciła go delikatnie za koszulę i
przyciągnęła do siebie. Pocałowała go namiętnie w usta i szepnęła:
-     Dziękuję.     Joe spojrzał na
nią. -     Proszę bardzo. Musimy robić to częściej. -
powiedział i odwzajemnił pocałunek kolejnym, równie namiętnym jak pierwszy.
-     Nie ma sprawy. - odparła dziewczyna po chwili. -
Warto. Tylko następnym razem unikajmy zimnych rzek i strzelanin.
    Joe uśmiechnął się tylko.
K O N I E C


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DRAKEMOR część II by MattRix
DRAKEMOR część I by MattRix
PRZEPOWIEDNIA część III by MattRix
KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część II by MattRix
KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część IV by MattRix
KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część I by MattRix
KOSZMARNE PRZEBUDZENIE część III by MattRix
INWAZJA by MattRix
KIM JEST ŚMIERĆ by MattRix
PRZEPOWIEDNIA część II by MattRix
DRAKEMOR część III by MattRix
ANIOŁOWIE by MattRix
Co Przynosi Mrok by MattRix
HOLOGRAM INY by MattRix
Found And Downloaded by Amigo
kod z WOŚP polecane chomiki by closer9
Found And Downloaded by Amigo

więcej podobnych podstron