Courths Mahler Zachowaj w sercu


Jadwiga Courths-mahler

Zachowaj w sercu

Tytuł oryginału: Will 's tief im Herzen tragen
Copyright by Gustav H. Lubbe Yerlag GmbH, Bergish Gladbach
Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice
Translation by Stefania Poleszczuk

Olbrzymi samolot pasażerski, lecący z Kolonii do Berlina, pewnie
przecinał przejrzyste, zimne powietrze. Ciemnobłękitne niebo wznosiło
się nad nim i tylko w oddali, na horyzoncie pojawiły się małe, białe
obłoki, które wyglądały jak kule śnieżne, wysoko podrzucone przez
rozbawionych chłopców.
W samolocie siedziało tylko dwoje pasażerów, mężczyzna i kobieta.
Mężczyzna przyleciał z Paryża w towarzystwie kilku innych, jego
towarzysze pozostali jednak w Kolonii. Od Kolonii jedyną współ-
pasażerką była siedząca obok kobieta.
Siedział przy jednym z okien, ona naprzeciw niego, przy drugim.
Oboje spoglądali w milczeniu na krajobraz, który roztaczał się pod nimi.
Z góry wydawał się dziwnie płaski. Od czasu do czasu przelatywali nad
jakimś miastem, które rozciągało się przed ich oczyma jak wspaniale
narysowany plan. Wąskie rzeki przecinały krajobraz niczym srebrne
wstęgi.
Od czasu do czasu mężczyzna rzucał przelotne spojrzenie na
siedzącą naprzeciw kobietę. Była młoda i bardzo elegancko ubrana.
Kasztanowe włosy spływały ciemnymi, gęstymi falami wokół pięknej
twarzy o dużych, szarych oczach i ładnie wykrojonych ustach. Twarz
była urocza i przyciągała uwagę; jej szlachetne rysy, na których rysowała
się powaga, zdradzały lekkie zmęczenie. Oparła głowę na smukłej dłoni
w szarej duńskiej rękawiczce, sięgającej do wąskiego przegubu. Elegan-
cki, szary kostium podkreślał jej zgrabną, niezwykle piękną figurę,
a luźna, niedbale zarzucona skórzana peleryna miękko otaczała jej
M
ISBN 83-86812-44-3
Projekt okładki i strony tytułowej
Marek Mosiński
Redakcja
Elżbieta Kuryło
Korekta
Marzena Rudnicka *
Wydanie pierwsze
Wydawca: Edytor s.c., Katowice 1996
Skład i łamanie: Studio-Skład" Katowice
Druk i oprawa:
Opolskie Zakłady Graficzne


szyję. Krótko mówiąc, nieznajoma była osobą niewątpliwie przyciąga-
jącą uwagę. Zachowywała się spokojnie, lecz z dystansem, tylko
kilkakrotnie obrzuciła spojrzeniem swych pięknych, cudownie błysz-
czących oczu siedzącego naprzeciw mężczyznę. Jednak te krótkie,
wydawałoby się zdawkowe spojrzenia, pozwoliły dostrzec, że jej towa-
rzysz nie jest bynajmniej mało interesującą postacią. Jego twarz trudno
było wprawdzie zaliczyć do przystojnych, miał bowiem ostre, twarde
rysy, niezwykle męskie i zdradzające niespożytą energię, stalowobłękit-
ne, posępne oczy, głęboko osadzone pod pięknie sklepionym, wysokim
czołem i mocno zaciśnięte, wąskie.usta o ogromnej sile wyrazu. Był
wysoki i, jak się zdawało, bardzo wysportowany, silny. Jeszcze na
lotnisku w Kolonii zauważyła, że poruszał się lekko i płynnie. Niewąt-
pliwie należał do tych niebezpiecznych mężczyzn, którzy cieszą się
niezwykłym powodzeniem u kobiet.
Nie zdradziła jednak żadnym gestem, jak bardzo wydał się jej
interesujący. Jej oczy były chłodne i spokojne, tak że Hans Wendland
zdał sobie sprawę, że jej dusza nie należy jeszcze do nikogo. Raz po raz
spoglądał z zainteresowaniem na tę młodą i piękną twarz, która nie
zmieniała się i nie zdradzała wewnętrznych przeżyć ani myśli.
Samolot wpadł niespodziewanie w burzę; wydawało się, jakby
opadał, potrącany porywami powietrza, coraz niżej i niżej... Pasażero-
wie poczuli, jak krew gwałtownie napływa im do twarzy i brakuje im
tchu. Hans Wendland spojrzał z troską na młodą kobietę* która,
utraciwszy swój spokój, pobladła i spojrzała na niego z popłochem
w oczach.
Nic się nie stało, niech się pani uspokoi! zawołał, by usłyszała
go mimo panującego hałasu.
Uśmiechnęła się niepewnie, jakby chciała umniejszyć swój strach.
Wiedział, że wpadli w dziurę powietrzną; nie po raz pierwszy
podróżował samolotem. Ona jednak odbywała swój pierwszy lot i to
zaburzenie przestraszyło ją nieco, mimo iż zazwyczaj była odważna. Po
chwili odzyskała równowagę i lekkim skinieniem głowy podziękowała
za słowa, które miały jej dodać odwagi. Lot samolotu wyrównał się.
Znów zaczęli wyglądać przez okna, nie zwracając już na siebie uwagi.
Jednak Hans Wendland zapamiętał jej nieśmiały uśmiech, który
niezmiernie go poruszył. Poważna, młoda twarz nabrała dzięki niemu

całkiem innego wyrazu i Hans zaczął się zastanawiać, jak wyglądałaby
w chwili, kiedy ta kobieta witałaby ukochanego mężczyznę.
Zły na siebie, starał się odsunąć podobnie niedorzeczne myśli. Cóż
go obchodziła ta wyraźnie niedojrzała, młoda kobieta! Mimo to posłał
jej jeszcze jedno, ukradkowe spojrzenie. Wydawała mu się ogromnie
kobieca, co w dzisiejszych czasach spotyka się niezmiernie rzadko. W jej
oczach nie było ani śladu kokieterii, a w mimice typowo kqbiecych,
czasem wręcz nieświadomych gierek, instynktownie zmierzających do
podbicia serca mężczyzny. Wyraz jej delikatnej, owalnej twarzy był
jeszcze niemal dziecinny, lecz mimo to w jej oczach było coś niezwykłego
i urzekającego, co go do niej przyciągało i podsycało jego ciekawość...
Jakby głos przeznaczenia. Tak, gdy ta młoda kobieta pewnego dnia
zbudzi się ze swego dziecinnego snu, którego jeszcze do końca nie
wyśniła, przeobrazi się w istotę, która nawet na nim, mimo iż nie
poddawał się łatwo kobiecym wdziękom, wywrze mocne wrażenie. Ale
zanim do tego dojdzie, ich drogi na pewno się rozejdą i ona zniknie z jego
życia. Pojawiła się w nim niczym motyl, który dopiero co wydostał się
z kokonu i spróbował odfrunąć. l
Zastanawiała go jeszcze jedna sprawa: jak to się stało, że tak młoda
i z pewnością wytworna kobieta podróżowała sama, bez opieki. Nikt nie
odprowadził jej na lotnisko. Pojawiła się całkiem sama, trzymając
w ręku małą, elegancką walizkę. Weszła spokojnie i pewnie, uprzejmie
poprosiła, by wskazano jej miejsce, które natychmiast zajęła.
Skarcił się, że nieustannie o niej myśli. Cóż go tak zdziwiło? Przecież
z kobietami w dzisiejszych czasach nie obchodzono się delikatnie niczym
z jajkiem; wywalczyły sobie bowiem swobodę poruszania się, same
decydują o sobie, usamodzielniły się. Tylko on tego nie dostrzegł, gdyż
przez długie lata żył z dala od wielkiego świata. A gdy wreszcie
zdecydował się wrócić do Europy, pojawiła się przed nim, niczym mały
cud, ta śliczna towarzyszka podróży, która miała w sobie jeszcze coś, co
przypominało mu kobiety z czasów jego wczesnej młodości. Brakowało
jej na przykład beztroski współczesnych kobiet, które nawet wobec
mężczyzn przejmowały inicjatywę. W ostatnich tygodniach spotkał
wiele kobiet, które starały się go zdobyć, gdyż były tak swobodne, jak
kiedyś jedynie niektórzy młodzi mężczyźni. Początkowo dziwił się,
potem jednak zaczęło go to bawić. Nie podobało mu się jednak; miał

przedwojenne poglądy. Zaraz po wojnie opuścił kraj. A gdy wrócił
wreszcie z obczyzny, zastał ów produkt nowych czasów, który nie wydał
mu się szczególnie atrakcyjny.
Jego towarzyszka najwidoczniej jednak nie była kobietą tego typu,
pragnącą objąć mężczyznę w posiadanie nie, była damą w każdym
calu. A mimo to zdecydowała się na samotną podróż, bez niczyjej
opieki?
Znów wrócił do refleksji na temat zmiany obyczajów. Teraz, od
kiedy powrócił do cywilizowanego świata i zamienił znoszony, splamio-
ny olejem i zakurzony kombinezon na elegancki, modny garnitur, nie
opuszczało go uczucie zdziwienia. Przede wszystkim z powodu kobiet.
Cóż te nowe czasy z nich uczyniły!
Przelatywali nad terenem Niemiec. Gdy przed trzydziestoma
laty opuszczał ojczyznę, jechał koleją, wagonem czwartej klasy,
gdyż miał tak mało pieniędzy, że musiał wybrać najtańszy środek
lokomocji, by dotrzeć do celu podróży. Doskonale przypominał
sobie ostatni dzień, który spędził w Berlinie. Odwiedził wtedy
przyjaciela, Freda von Hallerna, by otrzymać od niego chociażby
najmniejszą sumę pieniędzy. Bo to Fred ponosił winę za to, że Hans
popadł w tarapaty. Hans Wendland sprzedał bowiem wszystko, co
posiadał, by dać Hallernowi dziesięć tysięcy marek, których ten
potrzebował na pokrycie honorowego długu. Gdyby go nie spłacił, jego
wuj... wuj, który miał uczynić go swoim spadkobiercą, z pewnością
dowiedziałby się o tym i wydziedziczyłby lekkomyślnego gracza.
W tamtych czasach dziesięć tysięcy marek było pokaźną kwotą dla
Hansa. By pomóc przyjacielowi, musiał podjąć w banku niewielki
spadek, który otrzymał po śmierci ciotki. Uczynił to jednak bez
namysłu. By kwota była pełna, musiał dołożyć swoje ostatnie pieniądze,
przeznaczone na bieżące wydatki. Wiedział doskonale, że kolejny
miesiąc będzie dla niego bardzo ciężki i będzie musiał żyć na granicy
ubóstwa. Mimo to pomógł przyjacielowi, nie żądając od niego żadnego
innego zabezpieczenia poza zwykłym zapewnieniem, że pieniądze
zostaną mu zwrócone, gdy tylko Fred otrzyma spadek po wuju.
Ponieważ jednak wuj był żwawym mężczyzną, około sześćdziesięciu
pięciu lat, mogło upłynąć dużo czasu, zanim Hans odzyskałby swoje
pieniądze.

A sam bardzo ich wtedy potrzebował, bowiem dwa dni później
otrzymał wiadomość, że jego ojcu nie poszczęściło się na polowaniu".
Tak określili sąsiedzi samobójstwo ojca, które popełnił, gdy zrozumiał,
że nic nie uratuje jego majątku przed licytacją.
Ojciec zataił przed synem, w jak ciężkiej sytuacji finansowej się
znalazł, a ponieważ do samego końca był w stanie przysyłać mu
pieniądze na utrzymanie, Hans nie miał pojęcia, jak przedstawiała się
sytuacja w domu.
Przez długi okres wojny Hans nie był ani razu w domu. Tragedia
rodzinna poruszyła go w dwójnasób, tym bardziej, że ostatnie grosze
oddał swemu przyjacielowi. Hans pojechał do domu, by pochować ojca.
Znalazł tam kartkę od niego, na której było kilka linijek:
Ukochany Hansie
dalej tak być nie może. Jestem zrujnowany. Nie mogę opuścić ziemi,
gdzie się urodziłem, postanowiłem więc położyć temu\kres! Ty masz
przecież dziesięć tysięcy marek, które odziedziczyłeś po\ioci Lenie, to
pozwoli Ci utrzymać się jakoś na powierzchni do chwili, kiedy zaczniesz
prowadzić życie na własny rachunek. Nie chcę odbierać Ci tych pieniędzy.
Wybacz mi, chłopcze, że nie powiedziałem Ci nic o moich kłopotach
finansowych. I tak nie mógłbyś mi pomóc, a nie powinieneś stracić swego,
i tak niewielkiego dziedzictwa. Tych kilka groszy nie mogłoby w gruncie
rzeczy wiele zmienić. Żegnam Cię zatem, mój chłopcze, i życzę dużo
szczęścia w życiu. Pozwól jednak, że udzielę Ci ostatniej rady: wyjedź
z kraju; tutaj przez długie lata nie zdołasz osiągnąć sukcesu. Odrzuć
spadek po mnie, dzięki temu nie będziesz musiał spłacać należących do
niego długów. Nie wyszedłbyś na tym dobrze. Nikt nie odbierze Ci tego
nędznego kawałka piachu, który kupiła Twoja ciocia i który po niej
odziedziczyłeś, ale nie będziesz miał z niego wielkiego pożytku; ziemia nie
jest urodzajna, a dom, który na nim stoi, nie zapewni ci komfortu. Daj
sobie z tym spokój, radzę Ci z całego serca. Zdobądź odpowiednią pozycję
gdzieś za granicą. I wybacz swemu ojcu to, co uczynił. Naprawdę nie
mogłem postąpić inaczej.
Niech Cię Bóg błogosławi!
Twój, oddany Ci aż do śmierci
Ojciec

Do dzisiaj znał na pamięć ten list, który pozostawił po sobie ojciec!
Pochował go l postąpił zgodnie z jego radami. Odmówił przyjęcia
spadku, a wierzyciele wystawili majątek Oberwiesen na licytację, by
w ten sposób odzyskać pieniądze. Na niewielkim majątku, zakupionym
przez jego ciotkę, która była zdziwaczałą starą panną i chciała tam
mieszkać sama, niezależna od innych, osadził swą dawną mamkę i jej
męża. Mieli na nim gospodarować, zachowując dla siebie ewentualne
dochody, które z pewnością nie byłyby oszałamiające. Gdyby już nigdy
nie wrócił lub gdyby dowiedzieli się o jego śmierci, miał stać się ich
własnością. W ten sposób zatroszczył się, najlepiej jak potrafił, o losy
swej starej niani.
Dopiero wtedy pojechał do Berlina i odwiedził Freda. Zastał
go akurat w trakcie wesołej libacji. Bądź co bądź, Hans Wendland
spłacił jego honorowy dług, a wuj przysłał mu nowy czek, Fred
miał więc wystarczający powód do zadowolenia. Jednak pojawie-
nie się Hansa, który zdziwionym spojrzeniem obrzucił stół, na
którym stały jeszcze resztki wystawnej kolacji, wprawiło go w lekkie
zakłopotanie. Poczuł się jeszcze bardziej zmieszany, gdy Hans
poprosił go o rozmowę w cztery oczy, w czasie której opowie-
dział mu krótko o krytycznej sytuacji, w jakiej niespodziewanie się
znalazł.
Chciałem cię prosić, byś spróbował zdobyć w jakikolwiek sposób
dziesięć tysięcy marek, które ci pożyczyłem. Chciałbym, byś mi je
zwrócił. Mam nadzieję, że dopomogą mi w rozpoczęciu nowego życia za
granicą powiedział.
Hallern wyjaśnił, że Hans z pewnością zdaje sobie sprawę, iż
zdobycie tej sumy jest dla niego absolutnie niemożliwe. Mimo najszczer-
szych chęci nie był w stanie zwrócić mu w tej chwili jego pieniędzy. Hans
spodziewał się podobnej odpowiedzi, mimo to jednak poczuł roz-
goryczenie. '
W takim razie zdobądź dla mnie przynajmniej tysiąc marek,
Fred, resztę możesz przysyłać mi ratami, gdy uda ci się trochę
zaoszczędzić.
Fred von Hallern spojrzał na niego z zakłopotaniem.
Skąd mam wziąć nagle tysiąc marek, Hans?
Przyjaciel obrzucił go dziwnym spojrzeniem.

Przecież przyjmujesz swoich przyjaciół, Fred, częstujesz ich
szampanem. Czy nie powinieneś przeznaczyć części tych pieniędzy dla
mnie? Potrzebuję ich na wyjazd.
Hallern wyjął portfel.
_ Masz, sam zobacz. Dostałem właśnie czek od mojego wuja,
opiewa na pięćset marek. Gdy zapłacę za kolację, którą od dawna
winien byłem moim przyjaciołom, zostanie mi około trzystu marek.
Muszę za to przeżyć cały miesiąc. Przecież nie mogę ci oddać ostatnich
groszy!
Hans obrzucił go ponurym spojrzeniem.
Ja bez wahania oddałem ci ostatniego feniga, który pozostał mi
z mojej miesięcznej wypłaty, by dać ci dziesięć tysięcy marek, których
potrzebowałeś na pokrycie swego długu. Zostało mi około dwudziestu
marek. Daj mi te trzysta marek, ty sobie jakoś tutaj poradzisz do czasu
nadejścia kolejnego czeku.
Przystojna twarz Freda zaczerwieniła się z oburzenia.
Hans, tak przecież nie można, nie mogę oddać ci ostatnich
groszy, jakie posiadam... ^--
Wtedy Hans zmierzył go od stóp do głów i nie odezwawszy się już ani
słowem, zostawił go w pokoju. Wyszedł z jego domu w milczeniu,
pozostawiając Freda w nie najlepszym nastroju.
Co za bezwzględny człowiek, popsuł mi cały wieczór!
Słowa te nie doszły już, na szczęście, do uszu Hansa, w przeciwnym
razie jego rozczarowanie byłoby jeszcze większe, a gorycz zapadłaby mu
jeszcze głębiej w serce. Zrozumiał jednak, że właśnie stracił przyjaciela.
Po tym, jak Fred zachował się wobec niego, nie zasługiwał już na jego
przyjaźń.
Hans z goryczą spakował rzeczy, opróżnił swe kawalerskie mieszka-
nie, sprzedając wszystko, co mogło mu przynieść choć trochę pieniędzy:
książki, złoty zegarek, futro, kilka dzieł sztuki, które kiedyś kupił,
urządzając swój pokój, jednym słowem wszystko, co do niego należało
i miało jakąkolwiek wartość. Postanowił wyjechać, tak jak radził mu
ojciec, poszukać szczęścia za granicą. Celem wszystkich rozbitków
życiowych była w tych czasach Ameryka. Do tego, aby tam pojechać,
skłoniło go również to, że niegdyś wyjechał tam brat jego matki, hrabia
von Malten. Ostatnia, a właściwie jedyna wiadomość od niego po-

chodziła z Teksasu. Była więc iskierka nadziei, że zdoła odszukać swego
wuja i wtedy będzie mu raźniej na obczyźnie. Udał się więc do
Hamburga, by stamtąd wyruszyć statkiem do Ameryki. Okres oczeki-
wania na rejs nie był czasem straconym. Przez przypadek poznał
pisarza, który wybierał się do Nowego Świata, aby nawiązać kontakty
z tamtejszymi wydawnictwami i poszukiwał sekretarza, który zdecydo-
wałby się na daleką podróż. Miał spore kłopoty, aby znaleźć odpowied-
nią osobę, dopóki nie poznał Hansa Wendlanda, który wydał mu się
człowiekiem sympatycznym i godnym zaufania zarówno ze względu na
jego kwalifikacje, jak i cechy osobiste. Wendlandowi było to również
bardzo na rękę, bo zatrudniając się, mógł zaoszczędzić więcej pieniędzy
ze swoich skromnych zasobów. Praca u słynnego pisarza nie była dla
Hansa uciążliwa, wprost przeciwnie dawała mu wiele satysfakcji;
mógł się dużo nauczyć w dziedzinie dotąd mu zupełnie obcej.
Podróż upłynęła im niezwykle pracowicie, ale przyjemnie. W czasie
długich wieczorów na statku prowadzili nie kończące się dyskusje na
temat aktualnej polityki, jak również roli pisarzy i dziennikarzy we
współczesnym świecie. Na miejscu, już w Ameryce, okazało się, że Hans
jest również niezastąpiony jako tłumacz, ponieważ pisarz nie najlepiej
sobie radził w rozmowach z ważnymi osobistościami amerykańskiej
prasy i wydawnictw. Dzięki temu również Hans stał się znany w tych
kręgach. To pozwoliło mu nawiązać cenne kontakty, które zaowocowa-
ły niebawem. Sam napisał kilka artykułów, które zostały przyjęte przez
wydawnictwo i opublikowane w gazecie. W ten sposób został cenionym
dziennikarzem i mógł się utrzymać z tej pracy. Ponieważ koniecznie
chciał odszukać swojego wuja w Teksasie, zdołał przekonać swoich
zwierzchników, żeby wysłali go tam w celu napisania serii artykułów
o tym ciekawym rejonie Ameryki. Udał się tam i faktycznie znalazł wiele
interesujących tematów do swych dziennikarskich relacji. Wymagało to
od niego sporej odwagi, niekiedy musiał się bowiem tułać po jeszcze
dzikich terenach. Warunki, w jakich przyszło mu przebywać, odbiegały
bardzo do tego, co można nazwać cywilizacją. Wiódł zatem awantur-
nicze życie. Sypiał byle gdzie, bywało, że z ręką na rewolwerze, gdy
z każdej strony czyhało niebezpieczeństwo utraty życia. Za to jego
artykuły o Teksasie podobały się zarówno szefom gazety, jak i szerokiej
rzeszy czytelników, tak więc nie pozostało mu nic innego, jak pisać dalej,
10

bo otrzymywane za to pieniądze pozwalały mu jaśniej patrzeć w przy-
szłość. Nie jeden raz cierpiał głód i biedę. Z każdym dniem coraz
bardziej popadał w rozpacz, z przerażeniem myśląc, że przyjdzie mu do
końca życia pozostać na obczyźnie. Pierwsze lata okazały się jednak
najtrudniejsze. Z biegiem czasu poznał sympatycznych i przychylnych
mu ludzi; szczęście wreszcie się do niego uśmiechnęło. Mógł też liczyć na
poprawę sytuacji finansowej, ale musiał włożyć w to wiele wysiłku.
Dopiero po latach wytężonej pracy stanął na nogi i wtedy poczuł
nieprzepartą ochotę odwiedzenia ojczyzny. Coraz częściej myślał o wy-
jeździe do kraju. Pozostawił tam rodzinny majątek, swoją starą
piastunkę, ale też nie wyrównane rachunki ze swym byłym przyjacielem.
Nigdy nie upomniał się u Hallerna o zwrot długu, jednak gdyby ten miał
odrobinę honoru, oddałby go po śmierci wuja. Nie uczynił tego jednak.
Żył spokojnie i w dobrych warunkach w majątku Nimschen, który
odziedziczył. Leżał on w bezpośrednim sąsiedztwie Oberwiesen, byłego
majątku ojca Hansa Wendlanda.
Teraz Hans wracał do swej ojczyzny. Pchnęła go do tego nie t^lko
tęsknota za tym kawałkiem ziemi, nie, skłoniły go do tego też inne
powody. Przede wszystkim chciał odwiedzić swą starą piastunkę, k"łói
do tej pory żyła w małym majątku, pozostawionym mu przez ciotkę
Lenę. Potem chciał jeszcze raz spotkać się ze swym fałszywym przyjacie-
lem, by rozliczyć się z przeszłością. Poza tym miał jeszcze inne powody,
które skłoniły go do powrotu.
Stale wyobrażał sobie wyraz twarzy Freda von Hallerna, gdy nagle
się przed nim pojawi. Najprawdopodobniej przypuszcza on, że Hans od
dawna nie żyje. Zachował się wobec niego wyjątkowo podle i Hans nie
mógł tego przeboleć. Miał już za sobą czasy, kiedy te dziesięć tysięcy
marek było mu niezmiernie potrzebne. Cóż, Fred jako człowiek honoru
był skończony. Nawet mieszkający w majątku Nimschen, dumny
z siebie i niezmiernie bogaty, dla niego pozostanie już na zawsze
żałosnym zerem.
Hans uśmiechnął się gorzko, gdy zdał sobie sprawę, w jakim
kierunku pobiegły jego myśli. Nagle spojrzał na młodą kobietę siedzącą
naprzeciw, prosto w jej wspaniałe oczy. Jego niewesoły uśmiech nie
uszedł jej uwagi i nie mogła się zmusić do odwrócenia do niego wzroku.
Ich spojrzenia spotkały się, przez chwilę nie potrafili oderwać od siebie
11

oczu, jakby przyciągała je jakaś magnetyczna siła. Potem dziewczyna,
nie potrafiąc ukryć napływającego na jej twarz rumieńca, odwróciła się
gwałtownie.
Pełna goryczy twarz mężczyzny dziwnie ją poruszyła, jego ponure
oczy i surowo zaciśnięte usta wywarły na niej silne wrażenie. Jakiś
szczegół jego twarzy zdradził jej, że los wystawił tego człowieka na
ciężkie próby i cierpienia, co w jej czułym sercu zrodziło już coś na
kształt współczucia. Po chwili sama zganiła się za nadmierny sentymen-
talizm. Cóż ją obchodzi ten nieznajomy mężczyzna? Przecież i ona miała
wystarczająco dużo trosk i kłopotów. Właśnie została wezwana do
umierającej matki i, mimo iż samolot szybko pruł powietrze, jej się
wydawało, że leci zbyt wolno i podróż trwa bez końca.
Westchnęła cicho, co spowodowało, że Hans uważnie przyjrzał się
tej pięknej, młodej, dziewczęcej twarzy. A może... może była już kobietą?,-
Nie, była zbyt niewinna, zbyt niedoświadczona, to była twarz dziewczy-
ny, nie kobiety.
Wreszcie odwrócił oczy i skierował spojrzenie za okno. W oddali
bowiem pojawiły się już wieże Berlina, osłonięte osobliwą, ołowianą
mgłą, która niczym wstęga wiła się wokół wspaniałego miasta.
Wkrótce samolot delikatnie obniżył lot. Pasażerowie poczuli niemiłe
zawroty głowy, gdy maszyna gwałtownie traciła wysokość. Obydwoje
niemal instynktownie złapali za uchwyty przy siedzeniach. Po chwili
samolot osiadł na twardym podłożu i kołował już tylko niczym duży
i bardzo niezgrabny ptak. Potem nastała cisza.
Na lotnisku Hans pomógł towarzyszce podróży przy wysiadaniu.
Nie uszło jego uwagi, że jej dłoń lekko drżała, a ona oddychała mocno,
z wyraźną ulgą. Podziękowała mu jedynie krótkim spojrzeniem i skinie-
niem głowy. A potem, w dalszym ciągu stojąc koło niego, wpatrywała się
uporczywie w zbliżający się tłum ludzi, wyraźnie kogoś szukając.
Czy mógłbym pani w czymś pomóc? zapytał grzecznie, bez
cienia natarczywości.
Na jej pięknie wykrojonych ustach pojawił się ledwo dostrzegalny
uśmiech.
Dziękuję panu. Ktoś na mnie czeka.
Wycofał się z ukłonem, jednak z coraz większą siłą narastało w nim
uczucie, że to rozstanie z młodą towarzyszką podróży, najpraw-
12

dopodobniej na zawsze, sprawia mu niewytłumaczalną przykrość.
Dlatego też zwlekał z odejściem, udając przed sobą, że musi coś
poprawić przy walizce. Odwrócił się plecami do młodej kobiety, lecz
podświadomie wytężał wszystkie zmysły, by odgadnąć, co się za nim
dzieje. Koniecznie chciał poczekać, aż młoda kobieta rzeczywiście
znajdzie się pod czyjąś opieką: owładnęło nim dziwne przeświadczenie,
że nie powinien jej zostawiać samej... nigdy więcej.
Sam nie wiedział, skąd wzięły się w nim podobne uczucia, niemniej
opanowały go i wpływały na jego działania.
W tej chwili za plecami usłyszał okrzyk: Fred! Tu jestem!
Na to zawołanie młodej kobiety natychmiast odpowiedział męski
gjos: Fee... Dzięki Bogu, wreszcie mam cię przy sobie!
Hans podniósł się gwałtownie znad walizki i powoli się odwrócił.
Ten męski głos kogoś mu przypominał.
I wtedy zobaczył ją w objęciach owego mężczyzny; widział, jak tych
dwoje wymieniało pocałunki i nagle z wielką siłą poczuł, że musi wyrwać
swą towarzyszkę podróży z ramion tego mężczyzny, że nie może znieść
tego, iż tamten trzyma ją w ramionach. Ponieważ tym mężczyzną był
jego były przyjaciel, Fred von Hallern.
Podczas gdy Hans, gwałtownie walcząc z burzą uczuć wpatrywał się
błyszczącymi oczami w Freda von Hallerna, ten poczuł chyba jego
wzrok i uniósł twarz. Drgnął, gdy rozpoznał Hansa, mimo iż w jego
oczach pojawił się cień niedowierzania. Szybko odwrócił wzrok, po
chwili jednak z powrotem spojrzał na podróżnego.
Dwaj mężczyźni stanęli niczym przykuci naprzeciw siebie. Dopiero
po chwili do uszu Hansa dobiegł głos młodej kobiety:
Fred, powiedz mi wreszcie, jak się czuje mama?
Fred usiłował odzyskać spokój, podobnie jak i Wendland, któremu
udało się przywrócić na twarzy wyraz obojętności. Usłyszał, jak Hallern
odpowiedział prawie mechanicznie:
Mama czeka z utęsknieniem na ciebie, Fee; musimy się po-
spieszyć!
Chciał pociągnąć za sobą młodą kobietę, Hans jednak szybko
zareagował. Podszedł do Freda z niemal groźną miną i obrzucił go
Przeszywającym spojrzeniem. Wtedy Hallern podjął decyzję; zmusił się
do nieco zakłopotanego uśmiechu, po czym puścił młodą kobietę.
13

Poczekaj chwilę, Fee, przyjdę do ciebie za chwilę. Podszedł do
Hansa i niepewnie wyciągnął do niego rękę: Hans! Hans Wendland,
czy to naprawdę ty?
Hans udał, że nie widzi wyciągniętej dłoni, cofnął się o krok, nie
spuszczając z dawnego przyjaciela zimnego spojrzenia. Gdyby spotkał
go w innych okolicznościach, z pewnością minąłby go, nawet nie
zauważywszy. Jednak obecność młodej kobiety zobowiązywała go do
zachowania pewnych form. Nie uścisnął ręki Hallerna, odezwał się
jednak krótko i szorstko:
Ja, we własnej osobie, nie mój duch, czego, zdaje się, oczekiwałeś.
Nie przedstawisz mi swej młodej towarzyszki?
Hallern pobladł, gdy Wendland tak ostentacyjnie zignorował jego
wyciągniętą dłoń.
Wybacz, Fee. To jest pan Wendland, mój przyjaciel z młodości...
Moja narzeczona, panna Fedora von Plessen.
Wendland skłonił się głęboko przed młodą kobietą. Spojrzała na
niego ze zdziwieniem, gdy spostrzegła, jak jego twarz pobladła i drgnęła,
gdy Fred przedstawił ją jako swoją narzeczoną. Poczuła skrępowanie
ł straciła pewność siebie. Zmusiła się jednak do uśmiechu i podała mu
dłoń.
Cieszę się, mogąc poznać przyjaciela mego narzeczonego. Ale...
skoro jest pan tym Hansem Wendlandem, synem dawnego właściciela
Oberwiesen... W takim razie... cóż... znamy się już od dawna.
Spojrzał na nią w zamyśleniu i nagle wyraz jej oczy wydał mu się
rzeczywiście znajomy.
Fedora von Plessen? Zastanawiał się przez chwilę i nagle przypo-
mniał sobie. W jednym z sąsiednich majątków, koło Oberwiesen.
w Gros-Schlemitz, mieszkali panowie von Plessen. Tak... przypominał
sobie, że wtedy ^ wpadła mu w oko mała, dzika dziewczynka, ze
zmierzwionymi warkoczami i jasnymi, szarymi oczami, które błyszczały
radością życia i swawolą. Miała z pewnością jakieś pięć lat, gdy widywał
ją od czasu do czasu u cioci Leny. Jej obraz na trwałe wrył się w jego
pamięć... i teraz jak żywy pojawił się przed oczami jego dusz>.
Uśmiechnął się.
Tak... powiedział, jakby przypominając sobie sen pa-
miętam czerwoną sukienkę, dwa grube warkocze i roześmiane...

omiennie roześmiane... oczy... To było u cioci Leny, siedzia-
łaś na koźle...
Przytaknęła ze śmiechem: Tak, rzeczywiście, to byłam ja.
Ukłonił się raz jeszcze i dotknął wargami jej dłoni.
_ \V ten sposób pragnę prosić o wybaczenie, że nie poznałem
w pani małej Fee sprzed kilku lat. Niezwykle mi przykro.
Nieco zmieszana spojrzała w oczy wpatrzone w jej twarz. Miały
dziwny wyraz.
_ Tak, moglibyśmy kiedyś powspominać stare czasy. Cóż, mam
nadzieję, że uda nam się to zrobić. Teraz jednak muszę jechać szybko do
domu. Moja mama jest ciężko chora; zostałam wezwana telegraficznie
do powrotu. Fred, przyjechałeś samochodem?
Fred z mieszanymi uczuciami przysłuchiwał się ich rozmowie.
Tak, przed chwilą go zatankowałem. Jeśli tylko chcesz, możemy
w tej chwili ruszać w dalszą drogę.
Naturalnie że chcę, Fred. Uspokoję się dopiero wtedy, gdy
znajdę się wreszcie u boku mamy. Do zobaczenia, panie Wendland...
Wraca pan wreszcie w ojczyste strony?
Tak... wracam... już wkrótce! Do widzenia, szanowna pani.
Fred nie odważył się już wyciągać do przyjaciela ręki na pożegnanie.
Powiedział jedynie nieco niepewnie:
Cóż, w takim razie do zobaczenia, Hans!
Hans głęboko się ukłonił.
Tak, z pewnością jeszcze się zobaczymy powiedział zapal-
czywie.
W uszach Freda von Hallerna słowa te zabrzmiały niczym skrywana
groźba.
Hans wiedział jednak, że od tej chwili będzie czuł do byłego
przyjaciela nie tylko pogardę, jak do tej pory, lecz nienawiść, lodowatą
a jednocześnie zapiekłą nienawiść, która odtąd będzie zatruwać mu
serce. Tak, nienawidził go, nie z powodu jego nikczemności, lecz
dlatego, że ten odważył się przywiązać do siebie Fedorę von Plessen.
Ogarnęło go współczucie dla tej młodej, niewinnej dziewczyny.
W duchu zobaczył ją znowu taką, jaką była kiedyś: śmiejącą się
i swawolną, ubraną w czerwoną sukienkę, z dwoma zmierzwionymi
warkoczami. Przypomniał też sobie upartego kozła, który dokładał

15
14


wszelkich starań, by zrzucić ją ze swego grzbietu, co wywoływało na jej
ustach jedynie radosny, szeroki uśmiech. A potem ujrzał ją znowu
oczami duszy taką, jaką była w samolocie: dorosła, spokojna, opanowa-
na i z łagodnym, czarującym uśmiechem na ustach, którym obdarzyła
go, gdy dodał jej odwagi i uspokoił jej przerażenie. Ach, dlaczego nie
rozpoznał w jej twarzy znajomych rysów? Mogliby w czasie podróży
wspominać dawne czasy, może udałoby mu się wybudować most, który
połączyłby przeszłość z teraźniejszością. I znowu poczuł w sercu palącą
nienawiść, nienawiść do Hallerna, który mógł przytulać i całować tę
dziewczynę, która teraz należała do niego.
Zazgrzytał zębami; musiał w jakiś sposób dać upust tej nienawiści.
Odprowadził wzrokiem dwoje ludzi, którzy ramię przy ramieniu przeszli
przez lotnisko i wsiadali właśnie do zaparkowanego w pobliżu samo-
chodu.
Jej matka była chora? Ciężko chora? Z pewnością dlatego dziewczy-
na została zmuszona do samotnej podróży. Pewnie wezwano ją
telegraficznie do powrotu do domu, a ona wybrała samolot, by nie tracić
czasu i jak najszybciej się w nim znaleźć. W Kolonii przebywała
niewątpliwie z wizytą u krewnych bądź znajomych. A narzeczony
odwoził ją teraz z Berlina, by jak najszybciej dostała się do domu. Jak
długo może potrwać podróż? Pewnie jakieś cztery godziny... Tak, tyle
czasu trzeba, by dotrzeć do majątku położonego nad morzem.
Myśl, że ona przez tyle godzin będzie siedzieć w samochodzie sam na
sam z Fredem kierowcy przecież nie można brać pod uwagę
sprawiało, że ponownie zazgrzytał zębami, mimo że starał się siebie
przekonać, że głupotą jest denerwować się z takich powodów. Co go
w końcu obchodzi narzeczona Freda von Hallerna?
Zdecydowanym ruchem ujął uchwyt walizki i odszedł stamtąd.
Gdy siedział już w samochodzie, który wiózł go do centrum, jego
myśli mimowolnfe powróciły do Fedory von Plessen. Teraz przypomi-
nał sobie również jej rodziców. Jej matka była piękną, szczupłą
i małomówną kobietą; miała dziwnie cierpiący wyraz oczu. Cechowała
ją delikatność i., tak, ta sama kobiecość, którą teraz zaobserwował u jej
córki. A pan von Plessen był ograniczonym, upartym, zawsze mającym
rację posiadaczem ziemskim, surowym, czasami wręcz brutalnym.
W każdym przypadku nie nadawał się na małżonka tak delikatnej
16

czticiowej kobiety. Jak to się stało, że zostali małżeństwem? Najwięk-
sze przeciwieństwa zawsze się przyciągają. Dopiero teraz, gdy nieco
łebiej się nad tym zastanowił, zrozumiał, że łagodna pani von Plessen
nie mogła być szczęśliwa u boku takiego małżonka. O tym świadczyły
choćby jej pełne cierpienia oczy. A Fedora von Plessen będzie miała
kiedyś ten sam cierpiący wyraz oczu, jak kiedyś jej matka. I tak już teraz
są o wiele poważniejsze niż w dzieciństwie. Gdy była dzieckiem,
promieniowały radością i swawolą. Teraz wyzierała z nich spokojna,
głęboka powaga. A gdy zostanie żoną Freda von Hallerna, w miejscu
powagi pojawi się cierpienie, która nada jej oczom ten sam wyraz, jaki
miała jej matka.
Zły sam na siebie zrzucił kapelusz z głowy i odłożył go na sie-
dzenie obok. Zrobiło mu się nagle gorąco. Odetchnął z ulgą dopiero
wtedy, gdy wiosenny powiew powietrza ochłodził mu nieco rozognione
czoło.
Jego myśli nieustannie krążyły wokół Fedory von Plessen.
Dlaczego to delikatne, młode stworzenie pozwoliło zbliżyć się
do siebie Fredowi? Z drugiej strony i on sam był kiedyś jego przy-
jacielem, powolił mu się omamić i oczarować. Fred był przystoj-
nym mężczyzną, ale pustym. I on przed laty najwyraźniej tego
nie zauważył, mimo iż od czasu do czasu denerwowało go postępo-
wanie Hallerna. Jeszcze wtedy, gdy byli dobrymi przyjaciółmi,
dochodziło między nimi do nieporozumień wywołanych różnica-
mi poglądów, Fred miał jednak szczególny dar szybkiego ich za-
żegnywania, tak że nie można się było długo na niego gniewać. Wiele
osób było gotowych ponieść dla niego ofiary, gdy przychodził do nich
i prosił ich w tak przemiły sposób o pomoc, że nikt nie potrafił mu
odmówić.
Wszystko urwało się w jednej chwili, gdy musiał się, niestety,
przekonać, że Fred jest bezwartościowym człowiekiem. Nie mógł już
być dłużej jego przyjacielem. Cóż, co było to było, ale czy Fee powinna
stać się jego kolejną ofiarą? Czy on ma się spokojnie przyglądać, jak jej
oczy ciemnieją pod wpływem bólu? Zastanawiał się, czy bardzo go
kocha.
Nie mógł oderwać się od dręczących myśli nawet wieczorem, gdy
siedział w teatrze, starając się słrtSmftśCtKeści sztuki.
2 ^chować głęboko w sercu / SJ l / ^f\
? w Trzebini |:

Postanowił, że zmieni plany; nie spędzi, jak zamierzał, tygodnia
w Berlinie. Chciał stąd wyjechać w ciągu najbliższych dni, wrócić
w rodzinne strony.
Fedora von Plessen siedziała w samochodzie przy narzeczonym,
który właśnie chciał czule objąć jej ramiona. Wyprostowała się gwałtow-
nie i spojrzała na niego badawczo.
Co zaszło między tobą, a Hansem Wendlandem, Fred?
Jego twarz zdradzała zdenerwowanie.
Powinniśmy myśleć o czymś innym, Fee.
Tak, wiem, powinnam pomyśleć, jak czuje się mama. Powiedz
mi, czy jest z nią naprawdę tak źle, że musieliście wysyłać do mnie
telegram? Tak strasznie się przestraszyłam.
Twój ojciec podjął taką decyzję. Nie wiem,' co ci napisał.
Wyciągnęła z torebki pomiętą kartkę papieru i podała mu ją.
Fred ucieszył się, że odeszli od tematu Hansa Wendlanda, gdyż jego
niespodziewany powrót do kraju wytrącił go z równowagi.
Treść telegramu brzmiała następująco: Wracaj jak najszybciej,
matka śmiertelnie chora, operowana, straszne zmartwienie.
Oddał jej kartkę.
Cóż, Fee, w gruncie rzeczy wysłano cię do Kolonii, do ciotki
Marianny tylko po to, by zaoszczędzić ci zmartwień z powodu operacji
twojej matki.
Mój Boże, jak mogliście mnie wysłać gdziekolwiek w takiej
chwili? Nawet nie podejrzewałam, że mama jest tak ciężko chora!
Rzeczywiście, odkąd sobie przypominam, nie była szczególnie zdrowa,
nigdy jednak nie leżała przykuta do łóżka, zawsze wywiązywała się ze
swoich obowiązków, była tylko tak strasznie blada... Moja kochana
mama! Znasz szczegóły jej choroby?
Cóż, wiem tylko tyle, że jest związana z długoletnimi cierpieniami
i że lekarze uważali już od dawna, że operacja jest bezwzględnie
konieczna. Jednak twój ojciec sądził, że lekarze chcą jedynie zarobić
18

. njądze, a ponieważ twoja matka, jak mi kiedyś powiedział, nigdy na
ic się nie skarżyła, myślał, że jej choroba nie jest na tyle poważna. Tak
wiec operację odkładano na później przez wiele lat i... okazało się, że nie
można już było wiele pomóc.
Fee pobladła. Wokół jest ust pojawiła się pełna bólu i goryczy
zmarszczka. Wiedziała, że ojciec często starał się oszczędzać na tym, od
czego zależało dobro jej matki. A ona i tak starała się zapominać
o swoich potrzebach, nie stawiała najmniejszych wymagań. Fee na-
płynęły łzy do oczu. Pomyślała o rozstaniu z matką przed jej wyjazdem
do Kolonii. Jak zawsze ucałowała Fee z czułością i powiedziała:
Niezależnie, czy jesteśmy razem, czy oddalone od siebie, moja Fee,
zawsze pozostaniemy sobie bliskie, zawsze będę przy tobie. Jedź
z Bogiem, moje kochane dzieko, i niech ci Bóg błogosławi".
Dopiero teraz Fee zrozumiała, dlaczego to pożegnanie było dla
matki takie ciężkie: nie wiedziała przecież, czy przygotowana w tajem-
nicy operacja zakończy się pomyślnie. Matka wysłała ją z domu właśnie
dlatego, by oszczędzić jej bolesnego niepokoju i zdenerwowania.
A jak się mama teraz czuje, Fred?
Było mu nieco przykro, że nie był dla niej najważniejszą osobą, że
matka była dla niej o wiele ważniejsza.
Obecnie czuje się całkiem dobrze, Fee; strasznie za tobą tęskniła.
Prawdopodobnie nie wie nawet, że twój ojciec tak pilnie wezwał cię do
domu. Niepotrzebnie tak cię przestraszył, to było zbędne. Nie martw się,
wszystko będzie dobrze. A kiedy wreszcie otrzymam od ciebie czuły
pocałunek?
Z nieco nieobecnym wyrazem twarzy nadstawiła usta.
Rozumiesz chyba, Fred, że najpierw chcę się upewnić co do stanu
zdrowia mamy. W drodze przeżywałam męki strachu, że mogę przybyć
za późno i że mama nie będzie już żyła. Wiesz przecież, jak bardzo ją
kocham.
Jego twarz drgnęła, nabrała prawie ponurego wyrazu.
O, tak, wiem, najważniejsza jest dla ciebie matka, dopiero potem
ja.
W duchu przyznała mu rację. Sama już nie wiedziała, dlaczego
zgodziła się na ich zaręczyny. Z pewnością dlatego, że Fred zawsze jej się
Podobał, gdy przyjeżdżał w odwiedziny do swego wuja. Był niezmiernie
19

elegancki i wytworny, czuły i uważny, poza tym od dawna starał się o jej
względy. Niemniej nigdy nie myślała o tym, że pewnego dnia mogłaby
zostać jego żoną. Dopiero gdy zmarł jego wuj, a on został właścicielem
majątku Nimschen, zwrócił się do jej ojca, by zgodnie z przyjętymi
konwenansami poprosić o jej rękę. A ojciec z zapałem przystał na ich
zaręczyny i nie zostawił córce ani chwili czasu na zastanowienie. A gdy
Fee zapytała matkę, co powinna zrobić, czy powinna przyjąć oświadczy-
ny pana von Hallerna, pani Plessen odpowiedziała tylko:
Sama powinnaś wiedzieć, Fee, czy tego chcesz, czy nie. Nie ma
wątpliwości, że jest to wspaniała propozycja, a poza tym... byłabyś
wreszcie niezależna od ojca.
Dla matki ostatni argument był najwidoczniej najważniejszy. Właś-
nie ona, która żyła w zawstydzającej wręcz zależności od męża, musiała
się przed nim nieustannie upokarzać, miała prawo sądzić, że najwięk-
szym szczęściem dla kobiety jest poczucie niezależności. A Fee przejęła
od niej ów pogląd i dlatego powiedziała tak". Cóż jednak wiedziała
w swym niedoświadczeniu o miłości i małżeństwie, co wiedziała o tym
mężczyźnie? Fred był wspaniałym mężczyzną, którego zazdrościły jej
wszystkie panny w okolicy, a jego oświadczyny niewątpliwie połechtały
jej próżność. Krótko mówiąc, powiedziała tak". Jej serce tak czy tak
nie należało do nikogo innego.
Jednak w tej chwili zaczęła wątpić, czy należy ono niepodzielnie do
Freda von Hallerna. Bez wątpienia matka była dla niej o wiele droższa
i ważniejsza. Nigdy jednak nie odważyła się wyznać tego głośno; sama
wstydziła się nieco takiego podejścia do narzeczonego. Nie ma się
zresztą czemu dziwić, tym bardziej, że Fred był nieraz zazdrosny o jej
mamę.
Delikatnie wsunęła dłoń w jego rękę.
Nie bądź na mnie zły, Fred, po prostu strasznie się o nią martwię,
proszę cię, powinieneś to przecież zrozumieć.
Ponieważ chętnie pozwalała mu się całować i pieścić, był gotów
zrozumieć wszystko, o co go prosiła. Jednak po chwili Fee wysunęła się
z jego objęć i zapytała, wracając do przerwanego tematu:
Co było między tobą a Wendlandem, Fred?
Nerwowo zmarszczył czoło.
Mój Boże, co to znowu ma znaczyć?
20

Spojrzała na niego badawczo.
_ Nie wiem, Fred. Byliście kiedyś dobrymi przyjaciółmi, a teraz...
teraz nie uścisnął nawet twojej ręki, którą do niego wyciągnąłeś na
przywitanie.
Jego przystojna twarz pokryła się gwałtownie rumieńcem, a oczy
błysnęły mu ponuro.
_ Ach, nie byliśmy aż tak bliskimi przyjaciółmi.
Nie spuszczała wzroku z jego twarzy.
Niemniej jego zachowanie było obraźliwe. Wyciągnąłeś do niego
rękę, a on ją zignorował.
Fred zastanowił się szybko nad jakąś odpowiednią wymówką.
Wzruszył ramionami i powiedział lekko, bez mrugnięcia okiem:
Wiesz jak to jest; przyjaźń zawsze się kończy, gdy w grę wchodzą
pieniądze, zwłaszcza gdy ktoś nie chce ich pożyczyć. Po tym nieszczęś-
ciu, jakie spotkało jego ojca, a on został bez środków do życia,
postanowił wyjechać do Ameryki, co zresztą mu się udało. Wtedy
przyszedł do mnie i chciał pożyczyć dziesięć tysięcy marek. To pokaźna
suma, nie dysponowałem wtedy taką ilością pieniędzy. Mimo najlep-
szych chęci nie mogłem mu pożyczyć. Ponieważ bardzo mi go było żal,
zaproponowałem mu wszystko, co wtedy miałem, to znaczy trzysta
marek. Poczuł się obrażony i wzgardził moją pomocą. Rozstaliśmy się
niezbyt przyjaźnie. Najwidoczniej do dzisiaj mi tego nie zapomniał.
Dlatego pewnie zignorował moją wyciągniętą dłoń. Cóż, trzeba mu to
wybaczyć.
Spojrzała przed siebie w zamyśleniu. Nie mogła uwierzyć, że to, co
opowiedział jej Fred, odpowiada prawdzie. Coś w postaci Hansa
Wendlanda sprawiało, że nie potrafiła o nim źle myśleć. Mimo to
dumnie odrzuciła głowę do tyłu.
Nie powinieneś pozwalać na podobne impertynencje. Należało
zażądać od niego wyjaśnień.
Bądź spokojna, prędzej czy później do tego dojdzie. Nie chciałem
wywoływać w twojej obecności niepotrzebnych nieporozumień. Ma
zamiar przyjechać w rodzinne strony, chociaż, szczerze mówiąc, nie
wiem, czego tu szuka. Oberwiesen nie należy już przecież do niego.
Tak, ale nadal jest właścicielem niewielkiego majątku, który
kledyś należał do jego ciotki Leny.
21

Tak? Skąd o tym wiesz?
Od starego Liirsensa. Hans Wendland osadził na tym majątku
starą mamkę i jej męża i powiedział im, że w razie gdyby nie wrócił,
majątek należy do nich.
Fred roześmiał się głośno. Jego śmiech zabrzmiał obrzydliwie.
Mogę sobie wyobrazić, że nie będą szczególnie uszczęśliwieni,
gdy nagle się u nich pojawi.
Oczy Fee rozbłysły.
Och, w takim razie słabo znasz tych staruszków. Z utęsknieniem
czekają na dzień, w którym wróci ich młody pan. Utrzymywali majątek
w nienagannym porządku i zarządzali nim tak starannie, że niewąt-
pliwie ucieszy się na jego widok. Chcieli w jakiś sposób okazać mu
wdzięczność za jego dobroć.
O, mój Boże, ależ to wzruszające! zawołał z kpiną.
Spojrzała na niego z wyrzutem.
Och, to było wstrętne z twojej strony, Fred. Nie powinieneś kpić
z ludzi, którzy okazali tyle wierności. Wiesz przecież, że to się rzadko
zdarza.
Nie kłóć się ze mną, Fee! Wiesz, wolałbym, żeby ten Hans
Wendland został tam, gdzie był.
A dlaczego, Fred? Nie sądzisz, że bardzo się cieszy, mogąc
wreszcie powrócić do ojczyzny?
Jeżeli o mnie chodzi, jest mi to całkowicie obojętne, lepiej by
jednak było dla niego, gdyby schodził mi z drogi. Może sobie wyobraża,
że skoro zostałem spadkobiercą wuja, łatwiej uda mu się nakłonić mnie
do darowizny na jego rzecz.
Coś sprawiło, że krew napłynęła jej do twarzy.
Ależ Fred, on bynajmniej nie wygląda na człowieka, któremu
byłyby potrzebne twoje pieniądze.
Cóż, nawtt jeżeli wystroił się niczym król, jestem przekonany, że
nie wrócił z Ameryki jako krezus. A ludzie jego pokroju nigdy nie"
wzgardzą bogatymi przyjaciółmi. Nie zdziwi mnie, jeśli znowu zechce
mnie wykorzystać.
Ależ Fred, gdyby był równie biedny, jak wtedy, gdy opuszczał
kraj, nie podróżowałby z pewnością samolotem. Słyszałam, że przyleciał
aż z Paryża.
22

_ Tak? Cóż, być może blefował. W każdym bądź razie nie
hciałbym, by często bywał w Gros-Schlemitz. Takich ludzi ciężko się
być, a on z pewnością nie jest odpowiednim towarzystwem dla
ciebie.
Pobladła lekko i spojrzała ha niego dumnie.
_ O tym, czy będzie mógł odwiedzać Gros-Schlemitz, decydować
będzie wyłącznie mój ojciec, który kiedyś był serdecznie zaprzyjaźniony
z Hansem Wendlandem.
_ Cóż, w takim razie będę musiał przekazać twemu ojcu odpowied-
nie sugestie.
Fee energicznie odsunęła się do kąta.
To nie jest zbyt miłe z twojej strony. Jak można tak witać
przyjaciela, tylko dlatego, że jest ubogi?
Jej słowa nieco go zawstydziły. Okłamał Fee tylko dlatego, by
pokazać siebie w jasnym świetle. Pod wpływem jej słów nagle się
opamiętał.
W gruncie rzeczy, masz rację, Fee, oczywiście, trochę mnie
poniosło, bo nie chciał mi podać ręki. Jeżeli w przyszłości zachowa się
wobec mnie nieco inaczej, nie pozwolę, by mu się źle powodziło. Dałem
się ponieść gniewowi.
Szybko udało mu sieją nieco udobruchać. Już po chwili wyciągnęła
do niego dłoń.
To już mi się bardziej podoba. Wendland z pewnością był zły
tylko na siebie.
Przywołała wspomnienie jego twarzy i stwierdziła, że z pewnością
nie należała ona do człowieka zdolnego do podłości. Przez chwilę
siedziała w zamyśleniu. Potem powiedziała, gwałtownie się unosząc:
Jak to było, Fred? Teraz sobie przypominam, jak mój ojciec
opowiadał kiedyś, że Hans Wendland uratował ci życie. Opowiadał mi
to w pewien sztormowy dzień, gdy wzburzone morze podchodziło aż
pod wydmy. Wtedy powiedział: W taki sam dzień Hans Wendland,
sYn mojego starego przyjaciela, uratował życie Fredowi von Hallernowi.
Fredowi ponownie krew uderzyła do twarzy.
Cóż, twój ojciec jak zwykle nieco przesadzał. Hans Wendland
Przyszedł mi jedynie z pomocą, gdy wypłynąłem żaglówką mego wuja
nie byłem w stanie sam sobie poradzić z nadciągającą nawałnicą.
23

Dokładnie tak opowiadał tata. Ty przestałeś już walczyć; nikt nje
wierzył, że uda się jeszcze ciebie uratować. Byłeś daleko od plaży, łódka
wywróciła się, trzymałeś się jej jeszcze, ale wyraźnie opadałeś z sił. Nikt
nie odważył się podpłynąć do ciebie w narastającej burzy. Wtedy
przyszedł Hans Wendland i, mimo że wszyscy mu to odradzali,
przygotował łódź, wypłynął i przywiózł cię z powrotem na brzeg, mimo
iż byłeś już prawie bez życia.
Fred od lat już nie myślał o tamtym zdarzeniu i zrobiło mu się teraz
nieprzyjemnie, że ktoś ożywił to niemiłe wspomnienie i że Fee tak
dokładnie wie, co mu się wtedy przytrafiło. Nie ma najmniejszych
wątpliwości, że bez pomocy Hansa nie uszedłby z życiem z tej przygody.
Nie chciał się jednak do tego przyznać nawet sam przed sobą, czułby się
bowiem wobec Wendlanda jeszcze bardziej nie w porządku. Roześmiał
się głośno, r
A więc jednak, twój ojciec zrobił z igły widły. Rzeczywiście
poczułem się nieco słabo i położyłem się na dnie łodzi. A dla Hansa
Wendlanda nie był to bynajmniej czyn bohaterski; woda jest dla niego
drugim domem, a ja bywałem tu jedynie w czasie ferii.
Fee wstydziła się za niego. Bardzo jej się nie podobało, że usiłował
przedstawić to zdarzenie jako nic nie znaczący epizod, zamiast okazać
wdzięczność. Postanowiła, że poprosi ojca, by jeszcze raz dokładnie
opowiedział jej tę historię.
Gdy spojrzała na Freda, jej oczy nabrały zamyślonego, udręczonego
wyrazu. Zauważywszy to zmieszał się i odwrócił wzrok, czując, że
popada w coraz gorszy humor. Pojawienie się Hansa Wendlanda było
mu bardzo nie na rękę. Sądził, miał nadzieję... tak, nadzieję, że
Wendland nie żyje, że rzeczywiście zmarł na obczyźnie. Życzył mu tak
źle, gdyż wstydził się swego zachowania wobec niego. A teraz były
przyjaciel ponownie pojawił się w jego życiu i tym nagłym zjawieniem się
wprawił go i nieraz jeszcze wprawi w zakłopotanie. Cóż więc było
dziwnego, że zgodnie ze swym charakterem postanowił się bronić
wszelkimi dostępnymi mu środkami, przede wszystkim kłamstwami,
które miały poniżyć przyjaciela i usprawiedliwić jego samego? Dlaczego
Wendland wrócił i zburzył jego spokój? Z powodu pieniędzy? Cóż, to
można by jeszcze jakoś załatwić, wypłacając mu odpowiednią sumę,
mimo iż nadal nie posiadał tyle gotówki, ile by chciał, tym bardziej, że

M"aiace się małżeństwo przysparzało mu wielu wydatków. Fee nie
1 'esie bowiem do jego majątku takiego posagu, na jaki liczył. Przyszły
'ć niedługo po jego oświadczynach, powiedział mu otwarcie: Nie
' jąć Fee pokaźnego posagu. My, posiadacze ziemscy, nie dys-
ponujemy, niestety, gotówką. Pewnego dnia, gdy mnie nie będzie już na
tvm świecie, Fee odziedziczy Gros-Schlemitz. Wtedy będzie pan miał
podwójne dochody.
Wtedy Fred nieco się przestraszył, bowiem liczył na pokaźną,
okrągłą sumkę. Dopiero teraz, gdy sam był właścicielem majątku
Nimschen, przekonał się, że jego wuj nie przesadzał, zapewniając go, że
nie jest w stanie zwiększyć kwoty wypłacanej mu co miesiąc, że
posiadacze ziemscy nie posiadają gotówki. Teraz zauważył, że duży
i dobrze prosperujący majątek może przysparzać wielu trosk i bynaj-
mniej nie zapewnia dostatniego życia, jak to sobie wcześniej wyobrażał.
Oczywiście, mógł zaciągnąć kredyt pod hipotekę i przehulać uzyskane
w ten sposób pieniądze, wiedział jednak, że hipoteki były zazwyczaj
początkiem końca, szybko rujnującym majątek. Nie mógł jednak cofnąć
swych oświadczyn dowiedziawszy się, że nie może liczyć na pokaźny
posag i że Fee otrzyma jedynie niewielkie wiano w wysokości dwudzies-
tu tysięcy marek, z czego połowę w ubraniach i bieliźnie. Reszta miała
zostać odpowiednio ulokowana, by odsetki pokrywały jej ewentualne
drobne wydatki i by nie musiała prosić przyszłego męża o pieniądze na
każdą parę nowych rękawiczek. Krótko mówiąc, Fred uważał, że
mogłoby być lepiej, że mógł zrobić o wiele lepszą partię i gdyby nie był
tak bardzo zakochany w Fee, z pewnością znalazłby sposób, by
z godnością wycofać się z mało korzystnego związku. Był jednak
rzeczywiście po uszy zakochany w swej narzeczonej; zakochanie jest'
odpowiednim słowem, ponieważ znaczenia prawdziwej miłości nawet
n'e znał. A teraz nagle miał znaleźć dziesięć tysięcy marek dla Hansa
Wendlanda? Tak, zobowiązał się przecież pisemnie, że odda dług
najpóźniej po śmierci wuja. Hans z pewnością zachował ten dokument
i nie omieszka mu go w najbliższym czasie przedłożyć. Skąd miał wziąć
e pieniądze? Musi to jednak w jakiś sposób załatwić, w przeciwnym
razie Wendland może o tym rozpowiedzieć.
Para narzeczonych siedziała obok siebie pogrążona w milczeniu,
a^de oddało się własnym, dręczącym rozmyślaniom. Fee szybko

24
25


zapomniała o wszystkim, co wydało jej się niepokojące w zachowaniu
Freda. Jej myślami zawładnęła szczera troska o ukochaną, obecnie
ciężko chorą matkę. Tylko od czasu do czasu jej uwaga ulatywała
niczym dziki ptak w kierunku Hansa Wendlanda, który wywarł na niej
głębokie wrażenie, czego jeszcze nie była świadoma, a tym bardziej nie
przyznałaby się do tego nawet sama przed sobą.
Nieustannie starała się odpędzić od siebie niespokojne myśli, wśród
nich również tę, że Fred pokazał jej się dzisiaj z całkiem innej strony,
której jeszcze nie znała i która zmąciła jego nieposzlakowany obraz, jaki
sobie stworzyła.
Nie zwróciła nawet uwagi na to, że Fred już nie próbował jej całować
ani obsypywać czułościami, przeciwnie, cieszyła się, że zostawił ją
wreszcie w spokoju.
Tak przybyli wreszcie do Gros-Schlemitz. Gdy ojciec pojawił się
przy portalu, by ich przywitać, rzuciła mu się na szyję.
Jak się czuje mama? zapytała zduszonym głosem.
Nie był przyzwyczajony do podobnych wybuchów jej uczuć, gdyż
jako ojciec i córka nigdy nie mieli ze sobą serdecznych kontaktów,
byli sobie stosunkowo obcy. Zdawał sobie jednak sprawę, jak
bardzo przywiązana jest do matki, a ponieważ miał wyrzuty sumienia,
że z powodów finansowych odsuwał operację tak długo, aż praw-
dopodobnie było za późno, poniechał krytykowania Fee za jej nieopa-
nowanie.
Czeka na ciebie z utęsknieniem. Idź do niej na górę powiedział
z niezwykłą u niego łagodnością.
Fee natychmiast pobiegła, nie tracąc czasu nawet na pożegnanie
z Fredem. Wbiegła po schodach najszybciej jak mogła. Ojciec chwilę za
nią spoglądał, po czym odwrócił się w kierunku Freda von Hallerna-
Chwilowo jesteśmy wyłączeni z gry, Fred. Chodź ze mną
do jadalni, czefća tam na nas zimna przekąska. Fee z pewnością
w najbliższym czasie nie pomyśli o jedzeniu, posilmy się więc przynaj-
mniej my.
Fred zdjął płaszcz i kapelusz i poprosił o chwilę zwłoki, by mógł się
odświeżyć po podróży. I tak już po chwili obaj panowie siedzieli
w jadalni i spożywali posiłek z apetytem zadziwiającym wręcz, wziąwszy
pod uwagę okoliczności.
26

Ledwo Fee wpadła na górę, zrzuciła w pośpiechu skórzaną kurtkę,
kapelusz i rękawiczki, podając je prawie w biegu ładnej i zadbanej
pokojówce.
Mama śpi? zapytała z troską.
Dziewczyna z uśmiechem pokręciła głową.
_ Och nie, pani nie może zasnąć, cały czas czeka jedynie na
przyjazd panienki.
Fee cicho otworzyła drzwi i weszła do lekko zaciemnionego pokoju.
Mamo!
Jej cichy, czuły i nieco przestraszony okrzyk przerwał ciszę panującą
w pokoju. Odpowiedziało jej ciche, pełne cierpienia westchnienie.
Fee... moja Fee! zdołała wyszeptać chora.
Fee podbiegła do łóżka i osunęła się na kolana.
Mamo! Najdroższa, najukochańsza! Dlaczego kazałaś mnie stąd
wysłać? krzyknęła z bólem.
Dopiero wtedy zauważyła w półmroku szarą postać w białym
fartuchu. To była pielęgniarka.
Niech się pani uspokoi, panienko, pacjentka nie powinna się
denerwować, musi zachowywać spokój.
Fee spojrzała na obcą kobietę wilgotnymi oczami. W tej chwili
jednak mama delikatnie i czule pogładziła ją po włosach.
Niech pani przestanie, siostro. Gdyby była pani matką, wiedzia-
łaby pani, jak uradował mnie okrzyk mojego dziecka. Proszę, niech nas
pani zostawi same, zadzwonię, gdy będę potrzebowała pani pomocy.
Podczas gdy siostra wychodziła z pokoju, Fee przycisnęła usta do
matczynej dłoni. W ten sposób starała się ukryć przerażenie, jakie
garnęło ją na widok matki. Dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo
schudła i pobladła.
~~ Dlaczego chciałaś mnie stąd wysłać, mamo? zapytała ponow-
nie
Wiedziałam przecież, jak bardzo będziesz się o mnie martwić,
teraz jest już po wszystkim i cieszę się niezmiernie, że znowu mam cię
y sobie. Tak szybko przyjechałaś na moje... na ojca wezwanie.
27

Fee nie chciała jej mówić, jak zatrważający był telegram ojca.
Ciocia Marianna nie chciała mnie puścić, ja jednak nie za-
znałabym ani chwili spokoju wiedząc, że leżysz tu chora i sarna
Z Kolonii do Berlina przyleciałam samolotem, mamo.
Chora odetchnęła z ulgą.
Jak to dobrze, że o tym nie wiedziałam, bałabym się o ciebie.
Och, podróż nie była męcząca a, dzięki Bogu, trwała o wiele
krócej niż jazda pociągiem. Ale mnie wydawała się i tak zbyt długa. Jak
się czujesz, kochana mamo? Bardzo cię bolało?
Chora cały czas głaskała ją po głowie. Prawie nic nie czułam, Fee,
a nawet teraz nie dręczą mnie bóle, a jeśli już, to o wiele mniejsze niż
przed operacją. Wtedy naprawdę cierpiałam.
Moja biedna mamo! Skoro operacja była konieczna już dawniej,
dlaczego tak z nią zwlekano, dlaczego nie przeprowadzono jej wcześniej,
by cię uwolnić od nieustannych cierpień? '
Na wąskich, zapadniętych ustach chorej pojawił się uśmiech pełen
dziwnej rezygnacji.
Operacja dużo kosztuje, a wiesz przecież, że ojcu ciężko zebrać
gotówkę powiedziała, starając się usprawiedliwić męża.
Jednak oczy Fee błysnęły oskarżające: Znalazł gotówkę na inne
rzeczy, mamo, które nie były tak pilne, lecz nie na operację, która mogła
ci pomóc powiedziała z goryczą.
Matka milczała, nie chcąc oskarżać męża. Nigdy się nie skarżyła,
mimo iż mąż, niegdyś tak bardzo kochany, doprowadził jej życie do
ruiny. Znosiła wszystko cierpliwie i bez słowa skargi, żałowała jedynie,
że jej operacja pociągnęła za sobą tak ogromne koszty. Dlatego
przedtem starała sieją zawsze przesunąć na później, aż w końcu było już
za późno. Wiedziała oczywiście, że jej małżonek w ciągu roku wydawał
na wina i inne zbytki więcej, niż kosztowałaby jej operacja, nie miała mu
jednak tego za złe. Zawsze wierzyła, że uda jej się wrócić do zdrowia bez
ingerencji lekarzy... aż do chwili, gdy nie była już w stanie wytrzymać
bólu.
Nie powinnaś tak mówić, Fee. Mieliśmy nadzieję, że uda
mi się wyzdrowieć bez operacji. A gdy powiedziałam ojcu, że jest
najwyższy czas, by podjąć decyzję o zabiegu, od razu wezwał profesora
z Berlina.
28

__ I co? Czy teraz wszystko jest już w porządku, mamo? zapytała
trachem Fee, mimo argumentów matki rozgoryczona do głębi serca
26 ;^ Wiedziała aż za dobrze, że matka stara się go bronić
na ojui- _ ^
usprawiedliwiać.
Chora uniosła oczy, zatrzymując spojrzenie na suficie.
__ Moja Fee, musisz być dzielna. Ja., ja tak gorąco się modliłam, by
dane mi było osobiście ci o wszystkim powiedzieć. Nie powinnaś płakać
ani rozpaczać. Fee... zrozum, my, ludzie musimy zapłacić naturze
wszystkie nasze długi, które za życia zaciągamy, a ona nas tak hojnie
obdarowuje. A mój czas właśnie upłynął. Jestem wdzięczna, że mogłam
cię jeszcze ujrzeć. Właściwie pożegnałam się z tobą już wtedy, zanim
wyjechałaś. A teraz dane mi jest powiedzieć ci, że wkrótce odejdę z tego
świata.
Fee skuliła się jak pod wpływem ciosu. Włożyła między zęby róg
kołdry, którą okryta była mama, by opanować krzyk bólu i rozpaczy.
Podejrzewała, że stan matki nie jest dobry, jednak gdy chora z takim
spokojem mówiła o własnej śmierci, Fee wydawało się, że straci
panowanie nad sobą.
Chora wyczuła jednak, że Fee prowadzi wewnętrzną walkę, ode-
zwała się więc cicho z ogromną czułością:
Fee, moja kochana Fee... wiem, że bardzo mnie kochasz i teraz
zażądam od ciebie dowodu twojej miłości. Powinnaś spokojnie stanąć
twarzą w twarz z rzeczywistością, spokojnie i z opanowaniem. Powinnaś
sobie powiedzieć: mama jest zmęczona, marzy o spokoju i ukojeniu,
chcę jej na to pozwolić i nie utrudniać jej tego płaczem i skargami.
Fee usilnie walczyła z nieopisanym bólem, który nią zawładnął.
Ukryła twarz w pościeli i zmuszała się ze wszelkich sił, by zachować
spokój. Wreszcie udało jej się odzyskać równowagę. Podniosła się,
rzuciła matce pełne bólu spojrzenie i zapytała cicho:
~- Czy nie ma nawet najmniejszej nadziei na poprawę, kochana
mamo?
Chora pogłaskała ją.
Sama wiem, że zbliża się koniec. Ale... te kilka godzin... może
ni które mi zostały, są dla mnie podarunkiem, moje dziecko,
Podarunkiem, który uważam za wspaniałą łaskę, zesłaną mi przez
iosa. W tym krótkim czasie, który mi jeszcze pozostał, chcę
' 29

nacieszyć się życiem. Chcę się nacieszyć tymi godzinami, gdy wreszcie
nie odczuwam bólu i wiem, że już go nie odczuję. Pozwól, że spokojnie
sobie porozmawiamy, tak, jakby nic nie zaszło, jak gdybym położyła się
do łóżka z powodu lekkiego zmęczenia, by z tobą trochę pogawędzić
Zrób to dla mnie, kochane dziecko, bardzo cię o to proszę.
Fee podniosła twarz z bolesnym, wymuszonym uśmiechem, spój.
rżała w oczy matki błyszczące nieziemskim blaskiem i nagle poczuła
w sobie siłę, jakiej wymagało spełnienie jej życzenia. W tym samym
rnornencie zrozumiała też, że życie matki było pełne cierpień, które
znosiła bez słowa. Narastał w niej coraz gwałtowniejszy gniew na
ojca, który spokojnie się przyglądał, jak u jego boku matka coraz
bardziej zapada na zdrowiu, i nie uczynił nic, by temu zapobiec.
Wiedziała jednak, że zasmuci matkę, gdy da po sobie poznać, co myśli
o ojcu.
W ciągu następnych dni Fee ani na chwilę nie odstępowała od łóżka
cierpiącej. Pielęgniarce pozwolono jedynie zmieniać chorej opatrunki
i robić to, do czego Fee nie miała odpowiednich umiejętności. Jednak
gdy tylko kończyła, Fee zostawała z matką sam na sam. Kilka razy
odwiedził je ojciec, zawsze nieco zakłopotany, zmuszał się jednak do
uśmiechów. Chora zamieniała z nim kilka miłych, nic nie znaczących
słów. Gdy wychodził, oddychała z wyraźną ulgą, ujmowała rękę córki
i mówiła z uśmiechem:
A teraz opowiedz mi coś, Fee.
I Fee opowiadała, co tylko jej przyszło do głowy, wymawiając każde
słowo z miłością i bezmierną czułością. Między innymi poruszyła
również temat Hansa Wendlanda, ich wspólnej podróży i spotkaniu
z Fredem. Pominęła jednak milczeniem fakt, że Hans zignorowal
wyciągniętą na powitanie rękę Freda.
Gdy rnatk^ po raz pierwszy usłyszała imię Hansa Wendlanda.
uniosła lekko głowę, a jej oczy rozbłysły.
Och, jak to dobrze, że nie umarł! Był wspaniałym człowie-
kiem, Fee. Bardzo mnie zabolało, gdy dowiedziałam się, że musiałj
opuścić ojczyznę i wyjechać za granicę bez grosza przy duszy, stra-j
ciwszy majątek ojca, do którego mógłby powrócić. Jak to dobrze, Tf\
dowiedziałam się o jego powrocie. Jego matka była moją najbliższy
przyjaciółką.

Fee musiała najpierw powstrzymać łzy, ponownie napływające jej do
potem opowiadała dalej. Niespodziewanie matka wpadła jej
w słowo:
_____ Fee, tak rzadko opowiadasz o Fredzie. Czyżby nie pokazał się
w ciągu ostatnich dni?
Nie, mamo, napisałam mu, że najbliższe dni chcę spędzić
wvłącznie z tobą. Musi się temu podporządkować.
Matka spojrzała na nią badawczo: słowa Fee zabrzmiały dziwnie
chłodno i sucho. Chora ujęła rękę córki.
_ Fee, powiedz mi zaraz szczerze i otwarcie: czy kochasz
Freda?
Fee zaczerwieniła się i odpowiedziała pośpiesznie: W tej chwili
moje uczucia do Freda nie mają najmniejszego znaczenia. Nie potrafię
myśleć o nikim innym poza tobą.
Ale z Fredem będziesz musiała żyć przez całe życie, Fee. Być
może wpłynęłam na twoją decyzję, mówiąc ci, że wychodząc za Freda,
zrobisz dobrą partię, poza tym zdobędziesz niezależność. Później nie raz
dręczyły mnie wątpliwości. Dziecko, jeżeli kocha się mężczyznę, można
wytrzymać wszystko; ból i cierpienie. Jednak jeżeli się nie kocha,
małżeństwo może stać się prawdziwą męczarnią, której nie będziesz
w stanie wytrzymać. Powiedz mi, Fee, sądzisz, że będziesz z Fredem
naprawdę szczęśliwa?
Fee zmusiła się do uśmiechu. Jakoś się wszystko ułoży, mamo!
Wtedy chora kurczowo złapała jej rękę.
Nie, Fee, skoro już teraz tak mówisz, nic się nie ułoży. Nie
wiem... wydajesz mi się; dziwnie zmieniona, od kiedy wróciłaś do domu.
^dy mówisz o Fredzie, twój głos jest chłodny i pozbawiony uczucia,
orzmi o wiele cieplej i czulej, gdy wspominasz Hansa Wendlanda, który
Jest przecież dla ciebie zupełnie obcym człowiekiem.
Krew napłynęła Fee do twarzy, sama nie wiedziała dlaczego. Jej oczy
Umkały spojrzenia matki. Powiedziała jednak z czułością:
~ Kochana mamo, w tej chwili nic nie jest ważniejsze od ciebie
Bard
o
nie, od nas obu i naszej miłości. Wszystko inne nie ma najmniejszego
RO CJzema' może przecież poczekać. Nie badaj, nie wypytuj mnie o nic.
C1? kocham, martwię się i boję o ciebie... Nic innego mnie nie
nie chcę się; nad tym zastanawiać.

31
30


Matka westchnęła głęboko. W takim razie muszę ci coś powie
dzieć, Fee. Nie kochasz Freda, nigdy go nie kochałaś, w przeciwny*
razie nie mogłabyś w tej chwili tak o nim mówić. A teraz posłuchaj mm
uważnie: nie dopuść do tego, by cię za niego wydano, jeżeli nie pragnies
tego z całej duszy, jeżeli czujesz, że mogłabyś bez niego żyć. Już wkróto
będziesz miała powód, by przełożyć ślub na nieokreślony czas. W tyn
okresie będziesz musiała poważnie się zastanowić, co chcesz począć z<
swoim życiem i, jeżeli to będzie konieczne, zerwać zaręczyny i odzyskai
wolność. Obiecaj mi, moje dziecko, że uczynisz tak, jeżeli uznasz to z;
konieczne.
Fee ucałowała jej dłoń.
Tak, mamo, obiecuję ci. Gdy tylko będę miała trochę czasu,
przemyślę to jeszcze raz, poważnie i gruntownie. I... jeżeli moje serce nie
będzie należało do Freda, nie zostanę jego żoną i nie będę należała do
niego, choćby miało to pociągnąć za sobą przykre konsekwencje. Teraz
jednak nie rozmawiajmy o tym, szkoda mi każdej minuty.
Chora ułożyła się wygodnie na poduszkach.
Teraz jestem o ciebie spokojna, Fee. I posłuchaj, te dwadzieścia
tysięcy marek, przeznaczonych na twój posag, należy do ciebie, tylko do
ciebie. To jest reszta mojego dawnego majątku, który udało mi się dla
ciebie zachować. Być może, nadejdzie kiedyś chwila, gdy będziesz ich
potrzebować. Zachowaj te pieniądze, nie wydawaj na głupstwa. Być
może, kiedyś między tobą a ojcem zaistnieje różnica zdań, być może, nie
pochwali tego, co będziesz chciała uczynić, i odwróci się od ciebie. Nigdy
nie wiadomo, co się zdarzy w życiu. Wtedy zostaną ci pieniądze. Jesteś
już pełnoletnia, będziesz więc mogła nimi dysponować zgodnie z twoją
wolą. Być może... zdobędziesz dzięki nim swobodę działania. To właśnie
cheiałam ci jeszcze powiedzieć.
Spojrzały sobie głęboko w oczy.
Kochana mamo, nie mów już nic na ten temat. Bądź spokojna,
postąpię zgodnie z twoim życzeniem.
Chora spojrzała rozpromieniona przed siebie.
W małżeństwie jedna rzecz jest niezmiernie ważna, Fee, zapami?'
łaj to dobrze na przyszłość: obydwie strony muszą kochać. Miłość nie
może być jednostronna, dlatego przemyśl sobie starannie, zanim
staniesz przed ołtarzem, czy jesteś kochana i czy sama kochasz.
32

spojrzała na matkę w zamyśleniu. Czy mówiła to w własnego
, . ^czenia? Czy w jej małżeństwie brakowało wzajemności?
t tak właśnie musiało być. Matka kochała kiedyś ojca, może
, iU eo nadal, mimo cierpień, których jej przysporzył i upoko-
' których od niego doznała. Jednak niepodobna, by ojciec
rzefl> . i ____ _t.i. _i._ _-i_i_:_ Ti..i _i u,,i , ::
kocha go
rzeń, któr.
hal matkę prawdziwą, głęboką miłością. Być może, był w niej
kiedyś zakochany, pragnął jej, gdy była jeszcze młoda i zdrowa,
dnak wkrótce i to minęło. I dopiero teraz z bolesną jasnością
zrozumiała, że tak samo kochał ją Fred. Był w niej zakochany, chciał
L nią jedynie flirtować, pieścić ją, nigdy jednak nie były dla niego
ważne jej wartości wewnętrzne, jej poglądy. Uświadomiła to sobie, gdy
po raz pierwszy pozwolił zajrzeć sobie głęboko w duszę. Mężczyzna,
który tak traktuje człowieka, który uratował mu życie, jak zrobił to
Fred, nie jest wiele wart. Nie powinien nigdy mówić w ten sposób
o starym przyjacielu, który nie wahał się narazić - swego życia na
niebezpieczeństwo, by go ratować w dramatycznej sytuacji. Powinien
był mu też pomóc wtedy, gdy ten zwrócił się do niego o pomoc
w potrzebie.
I znowu przed oczami jej duszy pojawił się Hans Wendland, z dumą
odrzucający wyciągniętą dłoń Freda. Instynktownie czuła, że musiał
mieć do tego ważny powód. Z pewnością coś musiało zajść między
dawnymi przyjaciółmi.
Opanowała się jednak. Nie mogła przecież lekkomyślnie i bez
powodu zerwać zaręczyn z Fredem; musiała przemyśleć jeszcze
wszystko, spokojnie i rozważnie. Być może, znajdzie w nim jednak
jakieś wartości, które pozwolą jej pokochać go głębiej, niż dotych-
czas.
Podczas gdy Fee siedziała zamyślona w pobliżu łóżka, jej matka
usnęła. Fee zauważyła to dopiero, gdy uważniej wsłuchała się w jej
rwnomierny oddech. Wtedy cicho wyszła z pokoju. To dobrze, że
eszcie śpi. Ach, może Bóg sprawi, że powróci do zdrowia! Bóg potrafi
eciez czynić cuda. A ona codziennie godzinami modliła się właśnie
0 taki cud.
p-
S H Ce zostawiła półprzymknięte drzwi, prowadzące do pokoju obok.
2iała w nim pielęgniarka, pogrążona w książce do nabożeństwa. Fee
się nad nią:
33

Mama zasnęła! Proszę, niech pani zadzwoni natychmiast, jak
obudzi, bym mogła wrócić do jej pokoju szepnęła jej do ucha,
czym wyszła.
Pan von Plessen siedział w jadalni przy sutym śniadaniu, jakie irua
zwyczaj jadać. Butelka mocnego burgunda stała, jak zwykle, w pogoto
wiu. Twarz mężczyzny zdradzała głębokie zadowolenie. Gdy Fe
weszła, spojrzał na nią z uśmiechem. Był najwidoczniej w doskonałyj
humorze.
No, Fee, dotrzymasz mi towarzystwa przy śniadaniu?
Wyjęła talerz i sztućce z kredensu i usiadła naprzeciwko ojca.
Tak, tato! Mama śpi, dzięki Bogu. Ach, tato, tak bym chciała,
wyzdrowiała!
Wzruszył ramionami. Nie powinniśmy robić sobie próżnycl
nadziei, Fee. Opanuj się; jedyne, co możemy zrobić, to pomagać je
w miarę możliwości.
Z tymi słowy ukroił sobie gruby plaster świeżej, różowej szynki.
Fee z wysiłkiem przełykała jedzenie, nie chcąc całkowicie opaść z sit
nie mogłaby wtedy być pomocna mamie. Zmuszała się więc, by coś zjeść
Nie była jednak w stanie rozmawiać z ojcem o mamie. Wydawał się tal
nieczuły i obojętny na jej cierpienia. Zmusiła się więc do poruszeni;
innego tematu.
Ojciec nie podjął go jednak, lecz spytał szorstko: Powiedz mi, Fee,
dlaczego nie pozwolisz narzeczonemu, by złożył wizytę w Gros-Schle
mitz? Wydaje mi się, że trzymasz go niezwykle krótko.
Fee pobladła.
Chcę poświęcić każdą wolną chwilę mamie, nie mogę przewi
dzieć, kiedy będę miała godzinkę czasu dla siebie, a Fred nie moźf
przecież spędzać tu całego dnia, oczekując, aż znajdę dla niego trochf
czasu.
Ach, tak? Cóż, wiesz, gdybym był na jego miejscu, nie byłbyfl
zachwycony, gdybym musiał nieustannie żyć w cieniu przyszłej te-
ściowej. Niedawno spotkałem go, gdy wyjechałem na obchód. By
w bardzo złym humorze.
Fee zmarszczyła czoło. Czyżby nic nie zrozumiał, ojcze? Napisa'
łam mu przecież, że jeżeli nie zdarzy się cud, o który codziennie si{
modlę, będę z mamą jeszcze tylko kilka dni, najwyżej tygodni. N
34

. po moich usilnych prośbach lekarz nie ukrywał przede mną, że
. '^oże nadejść każdego dnia, o każdej godzinie. Nie chcę więc
^Tani jednej minuty. Mama żyje jedynie wtedy, gdy jestem przy niej.
"CA jest sama, zapada w przerażające odrętwienie. Fred musi zro-
. ^ 2e nie mogę odmówić mamie ani chwili czasu, który jej jeszcze
ZU stał że nie mam prawa myśleć teraz iini o sobie, ani o nim.
pOZQjciec spojrzał na nią spod krzaczastych brwi.
:óż, mężczyźni nie są w tych sprawach aż tak sentymentalni.
Chcemy coś z tego mieć, skoro już się zaręczyliśmy. Po ślubie nastanie
przecież ponura codzienność. I żaden z nas nie lubi, gdy w ten sposób
skraca mu się słodki czas narzeczeństwa. Jeżeli ktoś jest zakochany, nie
chce nawet słyszeć o chorobach i umieraniu.
To jest egoizm! powiedziała z oburzeniem.
Ojciec roześmiał się. No cóż, ostatecznie każdy z nas żyje przede
wszystkim dla siebie. Wy to właśnie nazywacie egoizmem. Ja to
nazywam radością życia.
Wiedziała, że jeżeli dalej będą rozmawiać na ten temat, nie uda jej się
powstrzymać od pełnych goryczy uwag; postarała się więc poruszyć
inny, bardziej neutralny.
Co sądzisz o pogodzie, tato? Widziałam, że nad wydmami tworzą
się olbrzymie chmury.
Tak, będzie burza, Fee. Przyglądałeś się tej ścianie chmur już od
dłuższego czasu z narastającym niezadowoleniem. Wraz z burzą
nadejdzie obfity deszcz. A w tym roku mieliśmy już i tak za dużo
deszczu. Tylko w ciągu ostatnich kilku dni panowała ładna pogoda. No,
al? cóż, na szczęście zbyt wilgotna wiosfla nie jest jeszcze tragedią,
szkoda tylko, bo opóźnia pracę.
Morze na pewno będzie bardzo niespokojne, tato.
~~- O, z pewnością. Rybacy już wyciągnęli na brzeg swoje łodzie.
~~ Przecież zwsze to robią wcześniej. Jak do tego mogło dojść, że
red przed kilku laty tak długo pozostał na morzu? Opowiadałeś mi
ieayś, że to Hans Wendland uratował go od śmierci...
~~ Oczywiście, to nie ulega wątpliwości! Gdyby Hans Wendland nie
J P ynął po niego, by go uratować, nie byłabyś z nim dzisiaj zaręczona,
wiadam ci, a możesz mi wierzyć. Diabelski chłopak z tego młodego
n35

osób, które nieopatrznie wypłynęły na morze. Cóż, tak ojciec, jak i sv
wychowali się nad wodą i na wodzie, byli na ty z tym niebezpieczn\m
żywiołem. Jednak wtedy nawet nasi zahartowani na niepogodę rybacv
nie odważyli się na to, na co odważył się Hans Wendland. Wszyscy
chcieli go powstrzymać, ale on powiedział spokojnie: Tam jest
człowiek, który potrzebuje pomocy. Zrobiłbym to dla każdego, ale on
poza tym jest moim przyjacielem". Szybko zakręcił sterem, w przeciw,
nym razie żaglówka mogłaby się po prostu wywrócić; wiatr wiał z tak
ogromną siłą... i wypłynął. I w najbardziej krytycznej chwili dopłyną)
do Freda, który leżał bez zmysłów w wodzie, a fale rzucały go to
w jedną, to w drugą stronę. Hans Wendland miał ręce zdarte aż do
krwi, gdy wrócił wreszcie do brzegu. To był kawał ciężkiej roboty
nie wiem, jak udało mu się wciągnąć przyjaciela do łodzie. Do dia
bła, nikt tego nie powtórzy. Do tej pory widzę, jak wynosi nieprzy-
tomnego Freda na własnych ramionach na plaże. Krew z jego rąk
spływała na białą koszulę Freda; myśleliśmy, że to on jest ranny.
Ale to była krew Hansa. I tymi krwawiącymi dłońmi udzielił przy-
jacielowi pierwszej pomocy, aż ten odzyskał przytomność. Dopiero
wtedy pozwolił sobie opatrzyć ręce. Tak, to był wspaniały chłopak,
myślę o Hansie Wendlandzie. Szkoda, że zniknął... być może nawet
umarł.
Fee jak urzeczona wpatrywała się w twarz ojca. To bladła, to znów
się czerwieniła. I ten to wyczyn Hansa Wendlanda, który podziwiał jej
ojciec, niezbyt skłonny do podziwu dla innych, Fred skwitował lek-
ceważącym wzruszeniem ramion! Świadomość tego wywołała ból w jej
sercu. Zaraz jednak opanowała się.
Ależ on żyje! Czy Fred nie opowiadał ci, że... że rozmawialiśmy
z nim na lotnisku w Berlinie?
Ojciec spojrzał na nią ze zdziwieniem i uderzył ręką w stół.
Do diabła! Niezmiernie mnie to cieszy! Nie, Fred nie wspomniał
o jego powrocie ani słowem. Cóż, on nie słyszy i nie dostrzega niczego
z tęsknoty za tobą.
Fee westchnęła ciężko. Tak, Hans Wendland żyje. Leciał razem ze
mną w samolocie z Kolonii. Niestety, nie poznałam go. Dopiero prz)'
wysiadaniu, gdy podszedł do nas Fred, zobaczyli się i Fred mi g
przedstawił.
36

_____ ?Oż_ opowiedz mi o tym, Fee, bardzo mnie to interesuje. Jego
. c był w końcu moim przyjacielem, chociaż różniliśmy się charak-
^ mi i to diametralnie. Dobry chłop, przesadzał jedynie w swoim
manitaryzmie. Najchętniej traktowałby swoich ludzi jak panów.
wił, ze nasi ludzie zaczęli się buntować, stawiając coraz to nowe
dania, uzasadniając to tym, że ludzie w Oberwiesen pracują w takich
warunkach. Cóż, pewnie dlatego nie poszło mu najlepiej... a potem
władował sobie kulę w łeb, gdy nie był już w stanie utrzymać majątku.
Usiłował zainscenizować nieszczęśliwy wypadek w czasie polowania, ale
wiedzieliśmy, co się za tym kryje. Cóż, mimo wszystko był wspaniałym
człowiekiem, podobnie jak jego syn. Tak więc niezmiernie się cieszę, że
on żyje. Jak wygląda? Bardzo podupadł?
Nie, tato, może nie ubiera się aż tak elegancko jak Fred, sprawia
jednak bardzo dobre wrażenie. Poza tym z pewnością sam go zobaczysz;
ma zamiar wrócić w rodzinne strony.
To mnie cieszy, bardzo cieszy! Że też Fred nic mi o tym nie
powiedział! Cóż, ma w głowie tylko ciebie.
Przez chwilę milczeli. Fee zastanawiała się nad tym, co powiedział jej
ojciec. Dokładała wszelkich starań, by nie dopuścić do świadomości
pogardliwych uczuć wobec Freda, które w niej stopniowo narastały.
Jego tak niska ocena wyczynu Hansa Wendlanda była niewdzięczno-
ścią.
W tym momencie zabrzmiał dzwonek z pokoju matki i Fee
podniosła się, by podążyć za wezwaniem. Pożegnała się z ojcem i udała
s'? PO schodach na górę, do pokoju chorej.
Ta spojrzała na wchodzącą Fee nieco bardziej przytomnymi oczami
1 uśmiechnęła się do niej.
Cudownie mi się spało przez tę godzinkę i miałam takie
spaniałe sny powiedziała swym łagodnym, cichym głosem.
Fee usiadła przy niej.
Mogę się dowiedzieć, o czym śniłaś, mamo?
Na twarzy cierpiącej pojawił się delikatny uśmiech.
~- Tak, oczywiście, że możesz wiedzieć, mimo iż sen był bardzo
śl [Zsącty' Szłam za tobą w kierunku kościoła. Miałaś na sobie suknię
n4 i długi welon, którym bawiły się małe aniołki. Aniołki te cały czas
aty d mnie. A ja starałam się spojrzeć w twarz mężczyźnie, który
37

prowadził cię do ołtarza, ale on nie chciał odwrócić się w moi
kierunku. Wydał mi się nieco wyższy i postawniejszy niż Fr
a jego włosy były ciemniejsze. Widziałam tylko jego szyję pon
czarnym frakiem. Byłam zdziwiona, ponieważ włosy miał przJ
cięte całkiem inaczej, niż to obecnie jest w modzie. Widziałam
też, że z miłością przytula do siebie twoje ramię. Gdy jednak p0.
nownie siliłam się, by spojrzeć mu w twarz, odwróciłaś się do mnie
i powiedziałaś z błyszczącymi oczami: Tym razem, mamo, to właściwy
człowiek. Jestem niewypowiedzianie szczęśliwa". Tak, to były twoje
słowa, a zaraz potem rozbrzmiały organy. Grały przepięknie, ty
przekroczyłaś z mężczyzną u boku próg kościoła, a ja szłam cały czas za
tobą, pogrążona w szczęściu i zadumie. Tak, Fee, oto mój sen i jestem
głęboko przekonana, że będziesz kiedyś tak szczęśliwa, jak sobie to dziś
wymarzyłam.
Fee pochyliła się nad mamą i pocałowała ją. Zawsze troszczysz siej
o moje szczęście, mamo!
Matka roześmiała się i spojrzała na nią z miłością. Przecież jesteś
moim jedynym dzieckiem.
Fee opowiedziała jej, o czym rozmawiała na dole z ojcem. Zapytała
czy i ona sądzi, że Hans Wendland uratował Fredowi życie. Matka
skinęła twierdząco.
Tak, Fee, wszyscy w okolicy są przekonani, że gdyby nie pomoc
Hansa Wendlanda, Freda nie byłoby obecnie wśród żywych.
Wtedy Fee odważyła się powiedzieć, czule ujmując dłoń matki:
W czasie jazdy samochodem rozmawiałam z Fredem na ten temat,
ponieważ ojciec już wcześniej opowiadał mi o odważnym wyczynie
Hansa Wendlanda. I... chciałabym ci opowiedzieć, jak zareagował Fred.
Chcesz tego posłuchać?
Tak, Fee, oczywiście, musi być przecież niezmiernie wdzięczny
Hansowi. *
Fee uśmiechnęła się z goryczą. Powiedział: Twój ojciec
zrobił z igły widły. Rzeczywiście poczułem się nieco słabo i poło-
żyłem się na dnie łodzi. A dla Hansa Wendlanda nie był to bynaj-
mniej czyn bohaterski; woda jest dla niego drugim domem, a Ja
bywałem tu jedynie w czasie ferii. Więc, dużo w tym wszystkim
przesady".

. tjca ze zdziwieniem spojrzała na smutną, zaciętą twarz córki.
w stchnęła głośno, po czym odezwała się:
A to oczywiście ci się nie spodobało?
Nie!
__ Może i dobrze, że dał ci się poznać z innej strony. Musisz go
brze poznać, by samodzielnie zdecydować, czy chcesz spędzić z nim
szte swego życia, czy nie. Nie powinnaś poddawać się żadnym
aciskom, nikt nie powinien mieć wpływu na twoją decyzję. Nawet ja,
mimo iż raz już uległaś mojemu wpływowi.
Fee pochyliła się nad nią i ucałowała jej dłoń.
To nie będzie już konieczne, mamo. Teraz nie jestem tak podatna
na wpływy jak kiedyś. Będę sama podejmować decyzje. Możesz być
całkowicie spokojna.
Skinęły do siebie przyjaźnie i dopiero po chwili pani von Plessen
odezwała się: Wiesz, to dziwne, ale moje życie nigdy nie wydawało mi
się tak piękne, jak w tej chwili.
Och, kochana mamo, nigdy nie miałaś wielkich wymagań!
Rozkoszuję się obecnie każdą minutą z radością, której nie
potrafię nawet opisać. Właściwie jestem już wolna od wszelkich
ziemskich zmartwień, mogę się cieszyć niebiańską radością z miłości
mego dziecka.
Wtedy Fee rozpłakała się. Nie była już w stanie dłużej powstrzymy-
wać łez.
Mamo, moja kochana, najlepsza mamo! wyszeptała z zaciś-
niętego ze wzruszenia gardła.
I obydwie kobiety spojrzały na siebie z głęboką, płynącą prosto
z serca miłością.
Tymczasem Hans Wendland udał się w drogę powrotną w dawno nie
Mdziane strony rodzinne. Pewnego dnia, wczesnym popołudniem,
anął przed niewielkim, lecz przytulnym domkiem, w którym ciocia
ena spędziła ostatnie lata swego życia, a obecnie mieszkali w nim

39
38


l
Spoglądał szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami na niewielu
okienko, na którego parapecie rosły przepiękne, kwitnące kwiaty, n,
śnieżnobiałe firanki, na ogród, troskliwie utrzymywany. Nie zapowia,
dał swego przyjazdu, nikt nie powiedział staruszkom, że miody pa,
Wendland zdecydował się powrócić, a zastał wszystko w nienagannyn
porządku. Na piętrze kwitły pelargonie, jeszcze wspanialsze niż na dole
Stary Liirsen schował je na zimę do piwnicy, dzięki czemu teraz zakwitli
tak wcześnie.
Podczas gdy Hans stał przed niewielkim domkiem jak onie
miały, pogrążony w podziwie, niespodziewanie otwarły się drzwj
i w progu stanęła mama Liirsen, dzierżąc w dłoni ogromną mio
tlę, którą zamierzała właśnie zamieść dróżkę, prowadzącą od
bramy do wejścia. Zabrała się do pracy i dopiero wtedy zauwaj
żyła młodego mężczyznę. Zastygła, miotła wypadła jej z rąk,
po czym drobnymi, lecz ciągle jeszcze zwinnymi krokami pod-
biegła do bramy, przecierając twarz fartuszkiem, jakby nie wie]
rzyła własnym oczom.
Mój drogi Boże, czy mnie wzrok nie myli? Czyż to naprawdę nasz|
młody pan?
Hans roześmiał się. We własnej osobie, mamo Liirsen, nareszcie]
wróciłem! krzyknął i pobiegł jej naprzeciw.
Uścisnęła go obiema, zniszczonymi pracą rękami i przycisnęła do]
siebie, najmocniej jak potrafiła.
Szybko przypomniała sobie, że dawniej, gdy została zatrudniona
w Oberwiesen, by opiekować się małym Hansem, proszono ją, by starał!
się unikać dialektu, którym mówiła. Tak więc i teraz zwróciła się do
młodego pana poprawną niemczyzną:
Ależ nam pan zrobił niespodziankę! Proszę, niech pan wejdzie do
środka, mój mąż i ja czekaliśmy na pana przez tyle lat, każdego dnia
wypatrując pana powrotu. A teraz stoi pan przede mną i wygląda pan
dzięki Bogu, na zdrowego i pełnego sił.
Pociągnęła go za sobą wąską, ogrodową ścieżką.
Chciałem sprawdzić, mamo Liirsen. jak wam się tu wiodło prz?Z'
ostatnie lata. A gdzie jest ojciec Liirsen?
Szybko podreptała wokół domu. Lursen! Liirsen, no chodź/e tuj
migiem! Drewno nie jest teraz ważne. Nasz młody pan wrócił!
40

\Vrocila do Hansa, uśmiechając się szeroko. On jest już bardzo
powolny powiedziała.
Wtedy pojawił się ojciec Lursen, stukając ciężkimi chodakami. Jego
chuda i wysoka sylwetka nieco się przygarbiła, co często spotyka się
rolników, pracujących na swoich polach. Wyjął fajkę z ust i zanim
yCiągnał rękę do Hansa, by go serdecznie uściskać, wytarł ją troskliwie
w fartuch, którym był przepasany.
żony.
Również i jego twarz promieniała radością, podobnie jak twarz jego
-j
Dzień dobry, szanowny panie! Nareszcie wrócił pan w rodzinne
strony!
Tak, ojcze Lursen, i chciałbym tu chwilę pozostać. Czy mógłbym
wprowadzić się na poddasze?
Oczywiście, proszę pana, wszystko znajduje się w nienagannym
porządku. Niech pan wejdzie do środka i niech pana Bóg błogosławi.
Powinien się pan tu czuć jak w domu, zresztą ten dom należy przecież do
pana powiedziała pani Lursen, starając się zachować mimo wzrusze-
nia poprawną niemczyznę i patrząc na Hansa błyszczącymi oczami.
Gdy Hansa przywitano, zaczęto skakać koło niego starając się, by
niczego mu nie brakowało, a on nie śmiał się nawet bronić przeciwko
tym dowodom miłości i wdzięczności. Pani Lursen mówiła równie
szybko, jak chodziła, opowiadała też niezwykle ciekawie, a i jej mąż od
czasu do czasu dorzucił słówko od siebie.
W pół godziny później Hans siedział wygodnie w salonie starusz-
ków, a przed nim stał olbrzymi dzbanek kawy i odpowiadająca mu
wielkością filiżanka", wykończona srebrną otoczką i srebrną, dobrze
zachowaną inkrustacją: Wiele szczęśliwych lat dla srebrnej pary". Tak,
mama Lursen uważała, że tylko ta, jak największa świętość prze-
chowywana filiżanka, jest godna podania jej młodemu panu. Hans
magał się energicznie, by Liirsenowie dotrzymali mu towarzystwa.
Dąć mocną, doskonałą kawę, którą pani Lursen zabieliła świeżą, tłustą
^tanką, Hans wypytywał gospodarzy, jak im się powodziło w ciągu
statnich lat.
i ^Powiadali mu, że dzięki jego dobroci i trosce o nich nie brakowało
niczego, że nieustannie o nim myśleli, czekając na jego powrót i mieli
21eJ?, że będzie zadowolony z tego, co zastanie w domu, na
41

l
podwórzu i w ogrodzie. W oborze stały obecnie dwie mleczne kro\vv
dwie świnie, para kóz, było kilka kur, kaczek i gęsi. Wszystko, co udało
im się zaoszczędzić, inwestowali w majątek, by go powiększyć.
Hans już w pierwszej chwili dostrzegł, że panował tu nienaganny
porządek. Zapytał więc o swego mlecznego brata, jedynego syna
Lursenów. Wtedy staruszkowie ożywili się jeszcze bardziej. Jurgen
wyrósł na pracowitego chłopca, ożenił się z kobietą, która wniosła
w posagu kilka tysięcy marek, zamieszkali w Rostocku, gdzie otwarli
niewielką farmę, która wspaniale prosperowała. Mieli już dwóch
wnuków, którzy przyjeżdżają do nich w lecie na kilka tygodni, tak się też
umówili i na najbliższe lato, o ile pan Wendland nie będzie miał nic|
przeciwko temu.
Nie, Hans Wendland nie miał nic przeciwko temu. Stwierdził, że sam
jeszcze nie wie, jak długo tu zostanie, poza tym dzieci z pewnością nie
będą mu przeszkadzać. Potem zapytał o Oberwiesen, czy nowi właś-
ciciele dobrze zarządzają majątkiem. Tak, całkiem nieźle, chociaż ich
dwie córki wyszły za mąż i przeniosły się do Berlina, a teraz tylko
odwiedzają rodziców. Dlatego właściciel Oberwiesen rozgląda się od
dłuższego czasu za odpowiednim kupcem. Nie chce jednak sprzedawać
majątku poniżej jego wartości, a jak dotąd składano mu bardzo
niekorzystne oferty, jeśli w ogóle pojawił się jakiś zainteresowany.
Hans przysłuchiwał się tym opowieściom w zamyśleniu. A staruszka
ciągnęła dalej.
W Nimschen przed dwoma laty zmarł starszy pan i jego siostrzeniec,
z którym pan Hans był niegdyś tak bardzo zaprzyjaźniony, przejął po
nim zarządzanie majątkiem. W majątku Gros-Schlemitz pani von
Plessen jest ciężko chora, była operowana, lecz mimo to lekarze wątpią,
czy powróci do zdrowia. Jedyna córka państwa von Plessen zaręczyła si?
jesienią z panem von Hallernem, nikt jednak nie wie, kiedy odbędzie si?
ich ślub.
Opowieść o tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich lat w najbliższej
okolicy i co wydarzy się w przyszłości, trwała jeszcze długo.
Hans przysłuchiwał się z uwagą, czasami mieszał w olbrzy-
miej filiżance kawę ciężką łyżeczką z czystego srebra, będącą,
podobnie jak filiżanka, pamiątką srebrnych godów, od czasu
do czasu nakładał sobie na talerzyk kawałek babki. Smakowała
42

tak, jak tylko może smakować kawałek ciasta w nie widzianej od
vna ojczyźnie.
Od czasu do czasu rzucał jakieś pytanie i w ten sposób niespodziewa-
zeszli na temat Fedory von Plessen. Staruszkowie nie przestawali jej
-hwalić, co dziwnie miło go poruszyło. Przedstawiali Fee i jej matkę jak
dwa niewinne anioły, które pojawiały się wszędzie tam, gdzie mogły
ueść pomoc ludziom, których dotknęła bieda i troska, choroba i nędza.
Od kiedy panią von Plessen ciężka choroba przykuła do łóżka i nie
mogła odwiedzać potrzebujących, zastępowała ją panienka Fee, która
podobnie jak matka pomagała ze wszystkich sił, jak prawdziwa dobra
wróżka, której imię nosiła. Niestety, niedawno wyjechała i wtedy
właśnie jej matka została poddana operacji. Zatajono przed młodą
dziewczyną, że operacja była nieunikniona, gdyż nie chciano jej
niepokoić. W przeciwnym razie z pewnością nie opuściłaby domu, bo
jest bardzo przywiązana do matki, podobnie zresztą jak i ona do córki.
Niestety, operacja niewiele pomogła, pani von Plessen czuje się bardzo
źle, a ludzie powiadają, że jej własny mąż nie jest bez winy; powinien
oddać żonę w ręce lekarzy o wiele wcześniej, nie zrobił tego jednak, gdyż
operacja wydawała mu się zbyt droga. Ponieważ stan pani von Plessen
był krytyczny, telegraficznie wezwano panienkę do powrotu do domu.
Była w Kolonii u ciotki, siostry matki. A śmierć matki będzie dla niej
niewątpliwe strasznym ciosem.
Hans odezwał się ostro: Cóż, wtedy jej narzeczony z pewnością
znajdzie jakiś sposób, by ją pocieszyć.
Pani Liirsen spojrzała na niego niezdecydowanie, a potem stwier-
dziła, że nie wierzy, aby pan von Hallern był w stanie choć w części
7astąpić Fee matkę. Niewątpliwie jest wyjątkowo przystojnym mężczyz-
na.- zawsze elegancko ubranym, nie można jednak powiedzieć, że jest
ft ascmym partnerem dla panienki Fee. Niech pan Hans wybaczy,
końcu jest przecież przyjacielem pana von Hallerna, ale ludzie
acujacy w Nimschen bardzo się skarżą na nowego właściciela.
obno jest dla nich bez serca, traktuje ich bardzo szorstko, do czego
- przyzwyczajeni za czasów jego wuja. Co bardziej przedsiębior-
- ozglądają się za pracą u kogoś innego. A gdy panienka Fee zostanie
la. von Hallern, z pewnością nie będzie traktowana lepiej niż jej
'"dtl^o ,
43

Hans przysłuchiwał się wywpdom staruszki z ponuro zmarszczony
czołem. Pytał się w duchu, czy ma się spokojnie przyglądać, j
wartościowy, jak się wydawało, człowiek biegnie wprost w ramion
nieszczęścia. Po chwili jednak odrzucił głowę do tyłu. Cóż go ,'
wszystko obchodzi? Z własnej woli przyrzekła rękę temu mężczyźnie
zakochała się w jego pięknej, nieskazitelnej twarzy... Niech v
zobaczy, jak na tym wyjdzie.
Ta konkluzja bynajmniej go jednak nie uspokoiła.
Następny dzień postanowił wykorzystać na złożenie wizytj
w Gros-Schlemitz. Jadąc tam, nie był pewny, czy zostanie przyjęty. P(
pierwsze pani von Plessen była przecież ciężko chora, po drugi
zastanawiał się, czy po tym, co przeżył, właściciele okolicznych mająt
ków będą go traktować jak równego sobie. Wszyscy przecież wiedzieli
że jest zrujnowany.
Panowały tu te same prawa, jak na całym świecie: jeśli kto
przychodził z pustymi kieszeniami, obawiano się, że będzie dopraszałsif
pomocy. '/
Uśmiechnął się ponuro. Cóż, musi się przekonać na własnej skórze
jak go potraktują, czy zatrzasną mu drzwi przed nosem. Zacznie d
majątku Gros-Schlemitz, ponieważ koniecznie chciałby zobaczyć Fet
von Plessen. Przecież solennie jej to obiecał.
Miał wyruszyć w drogę przed południem. Wcześniej stary Liirset
odebrał z dworca jego bagaż. Staruszkowie nie przestawali się dziwi!
z powodu ilości walizek, które zupełnie nie pasowały do skromnego
chociaż czystego pokoiku na poddaszu. Stary Liirsen nie mógł sobie dat
rady z wniesieniem ich na piętro, i chciał sprowadzić posiłki. Haffi
z uśmiechem wyperswadował mu ten pomysł i sam wniósł bagaż na gól?
Liirsen proponował mu pomoc przynajmniej przy rozpakowywaniu,
jego młody pjin stanowczo odmówił.
Sam jeszcze nie wiem. co powinienem rozpakować, ojcze Liirsen
Najpierw muszę się zastanowić, jak długo tu pozostanę. Może i
rozpakować tę małą walizkę; w środku są rzeczy, których będ?
potrzebował w ciągu najbliższych tygodni.
Wskazał na jedną z walizek i staruszkowie zajęli się rozpakowanie!"
jej, a Hans udał się do Gros-Schlemitz. Dziwiła ich dobra jakość rzeczy
mama Liirsen doszła więc do wniosku, że młodemu Wendlando*'

się całkiem dobrze, co ją ogromnie ucieszyło. Kochała go, był
i jak własny syn. Stary Liirsen skinął rozważnie głową,
że wszystko jest w porządku. Przecież młody pan
się o nich tak, jak nie byłby w stanie zrobić ich własny syn.
T Ból wie, że wtedy sam nie opływał w dostatki.
Poukładali rzeczy Hansa w szafie i stojącej obok komodzie, a pani
Liirsen postanowiła, że powiesi w jego pokoju fotografię cioci Leny,
która zawsze tak bardzo kochała młodego bratanka. To z pewnością go
ucieszy. I przyniosła olbrzymią fotografię, zdjętą ze ściany w jej sypialni,
odzie zajmowała honorowe miejsce nad łóżkiem. Powiesiła ją nad
łóżkiem Hansa, łącznie z wieńcem z nieśmiertelników, którym ją zawsze
przyozdabiała.
Tymczasem Hans skierował się wzdłuż porośniętych rzadkimi
drzewami wydm ku majątkowi Gros-Schlemitz. Do jego uszu dobiegł
dobrze znany z dzieciństwa dźwięk szum morza. Przywoływał go do
siebie tak nieodparcie, że w pewnej chwili zboczył z drogi i przeszedł
przez wydmy. Przed jego oczami rozpościerało się Morze Bałtyckie.
Migotało w promieniach słońca. Burza, która rozpętała się przed
kilkoma dniami, nie trwała długo, deszcz szybko przestał padać,
a piasek, który chciwie pił wodę, zdążył już wyschnąć, przynajmniej na
powierzchni. Hans zdarł kapelusz z głowy i pomachał nim w kierunku
morza w serdecznym pozdrowieniu. Oczy mu błyszczały. Ojczyzna!
Wciągał głęboko do płuc ostre, morskie powietrze. Stał tak przez chwilę,
błądząc oczami po bezmiarze wód. Dopiero teraz, gdy widział przed
sbą znajomą scenerię, przypomniał sobie o pewnym burzowym dniu,
w którym uratował Freda przed śmiercią na morzu. Roześmiał się.
Prawie całkowicie o tym zapomniał. Cóż, Fred uczynił z pewnością to
samo! Po co miałby się dręczyć nieprzyjemnymi wspomnieniami,
podobnie zresztą, jak koniecznością uregulowania starych długów?
'aściwie zamierzał najpierw pojechać do Nimschen, przypomnieć
redowi von Hallern o długu i upomnieć się o jego zwrot. Ale droga do
s-Schlemitz wydawała mu się jednak ważniejsza.
chł ^ W wydm> Jalf to czynił często, gdy był jeszcze małym
opcem, poślizgnął się na śliskich igłach sosnowych, dokładnie tak,
Oj ,przytrafiało mu się to przed laty. Nie mógł powstrzymać się od
ego, radosnego śmiechu; brzmiała w nim chłopięca swawola.

45
44


Zdecydowanymi, długimi krokami szedł teraz po piaszczystym
leśnych dróżkach. Gdy wyszedł wreszcie z pachnącego żywicą ]as
i przed jego oczami rozpostarł się szeroki widok na Gros-Schlernih
zatrzymał się przez chwilę. Nie wiedział, dlaczego serce nagle zaczęło m
bić mocno i nierówno.
Dom stał pogrążony w ciszy. Ogarnęły go wątpliwości, czy rnoż
wejść do środka. Czy nie będzie przeszkadzał? Jednak szedł dale
W okolicy nic się nie zmieniło. Jedynie drzewa były trochę wyższe ni
przed jego wyjazdem, a kamienne schody prowadzące do drzw
wejściowych, nieco bardziej zniszczone. Poza tym wszystko wyglądał
jak przed laty.
Gdy nieco niezdecydowany stał przed drzwiami, spostrzegł, a
z okna na pierwszym piętrze wychyliła się dziewczęca główka o kasz
tanowych włosach. Spojrzała na niego z góry. Fee, ukryta za firanką
dostrzegła go, gdy zbliżał się do domu. Musiała się opanować, by ni
przywitać go głośnym okrzykiem.
Gdy nadal stał niezdecydowany, z jednych z drzwi, prowadzącyc
do holu, wyszła pokojówka i obrzuciła go zdumionym spojrzeniem.
Czy zastałem pana von Plessena? zapytał ją uprzejmie.
Jego władcza postawa spowodowała, że pokojówka podeszła do
niego i odpowiedziała uprzejmie:
Tak, pan jest w domu. Kogo mam zameldować?
Hans wyciągnął portfel i wyjął wizytówkę. Poza nazwiskiem nie byb
na niej innych informacji.
Gdy wręczyła ją gospodarzowi, starszy pan zareagował żywo
Szybko, niech go pani prosi od razu do pokoju.
Gdy Hans pojawił się na progu, pan domu wyszedł mu naprzeci
ujął jego dłonie i serdecznie uściskał.
Wreszcie pan się pojawił, kochany panie Wendland. Cieszyłe"
się na pańskie odwiedziny, które zapowiedziała mi córka. Bard/o fl
miło, że mogę pana znowu witać w moim domu. Nie było pana ta*
długo, że sądziliśmy, że już pan nie wróci. Niech pan wejdzie, pros?
usiąść. Mam nadzieję, że nie wpadł pan do mnie jak po ogień. Wydaje
się, że mamy sobie wiele do opowiedzenia.
Hans nigdy nie czuł do pana von Plessen szczególnej sympatii, mu
iż był on przyjacielem jego ojca, ucieszyło go jednak, że został ta

, znje powitany. Nie przypuszczał, że zawdzięcza to swemu wy-
s Jowj5 który bynajmniej nie wskazywał na to, że jest bez grosza.
- '___ TO bardzo uprzejmie z pana strony, panie von Plessen, że
witał mnie pan tak serdecznie. Przygotowałem się już na to, że
zostanę odprawiony z kwitkiem.
Ho, ho, naprawdę spodziewał się pan tego?
_ Cóż, w mojej sytuacji, jak to się zwykło mówić, trzeba się z tym
liczyć. W dodatku dowiedziałem się, że pana małżonka jest chora.
Gdy Hans wspomniał o sytuacji, w której się znajduje, pan von
Plessen przez chwilę doznał uczucia, że musi uważać na portfel. Czasami
pojawiają się przecież ludzie dobrze ubrani, którzy w pewnej chwili
proszą o pomoc. Ale przecież nie trzeba koniecznie od razu spełniać ich
żądań! Na razie powinien więc udawać najlepszego przyjaciela.
Mój kochany panie Wendland, rzeczywiście moja żona jest
chora, nawet bardzo ciężko chora, to jednak nie powinno mi prze-
szkodzić w serdecznym powitaniu syna najlepszego przyjaciela. Niech
pan usiądzie wygodnie i opowie mi, co się z panem działo i jak się panu
powodziło przez te wszystkie lata.
Hans zawahał się przez chwilę, co pan domu oczywiście zauważył
i co skłoniło go do jeszcze większej ostrożności.
Jak mi się powodziło? Nie tak łatwo to opisać w kilku słowach,
panie von Plessen. Najpierw bardzo, bardzo źle, jednak ostatecznie
muszę przyznać, że jestem całkiem zadowolony.
Pan von Plessen odetchnął z wyraźną ulgą. Uspokoiła go myśl, że ten
młody człowiek nie szuka u niego pomocy. Stał się jeszcze bardziej
uprzejmy i przyjazny.
7~ Cóż, to mnie cieszy, to o wiele więcej, niż większość z nas
może powiedzieć o sobie. Czy teraz chce pan zostać na stałe w Niem-
czech?
~~ Prawdopodobnie, jeżeli znajdę tu to, czego szukam.
ka ec*nak tu, w rodzinnych stronach, nie znajdzie pan chyba
ka ziemi dla siebie. Przeżywamy obecnie lekki kryzys.
Hy n Von Plessen nigdy nie omieszkał tego podkreślać, na wszelki
ns skinął głową i stwierdził nieco niedbale: Oczywiście,
anie w moim niewielkim majątku nie zadowoli mnie na dłuższy

47
46


czas. Ziemia wystarcza zaledwie dla moich starych Liirsenów, a :,
niestety, zbyt wyrosłem, by gnieździć się na poddaszu.
No tak, drogi młody przyjacielu, nie chcę narzucać panu rnojeo0
zdania, ale w pana położeniu osadzenie Liirsenów na pana jedynym
majątku było chyba czynem nadmiernie wspaniałomyślnym. Gdyb\
pan go sprzedał, mógłby pan uzyskać około dziesięciu tysięcy marek
Tak, być może nawet więcej, ale wtedy moja stara mamka nie|
miałaby się gdzie podziać.
Ma przecież własnego syna, który żyje w Rostocku w całkienj
niezłej sytuacji finansowej.
Teraz być może, ale wtedy jeszcze nie.
No tak, ale dzisiaj mógłby pan sprzedać majątek na lepszych
warunkach. Staruszkowie dobrze nim zarządzali, jest w całkiem dobrym
stanie.
Tak, ma pan rację, dzięki Lursenom, których właśnie z tego|
powodu nie mogę przecież wygnać.
Już widzę, że jest pan dokładnie takim samym filantropem, jak'
pana ojciec. Zawsze myśli pan w pierwszym rzędzie o pana ludziach.1
Jednak podobnie szlachetne zachowanie sprowadza na niewygodne.
strome ścieżki, kochany panie Wendland. Niech pan to sobie przemyśli.
zwłaszcza w pana sytuacji.
Usta młodego człowieka lekko drgnęły. Odpowiedział jednak spo-1
kój nie:
Niech już tak.zostanie, jak jest, panie von Plessen.
Cóż, jak pan uważa. Sądziłem, że powinienem pana ostrzec.
Zamierza więc pan tymczasowo zamieszkać ze starymi Lursenami?
Tak, chcę zobaczyć, jak długo to wytrzymam. Muszę najpier*'
ponownie nauczyć się żyć na nieco mniejszej powierzchni, niż do
pory.
Aha! Przyzwyczaił się pan do olbrzymich przestrzeni. Był pa"j
w Stanach Zjednoczonych?
Tak.
Na północy czy południu?
Nie zatrzymałem się zbyt długo na północy, praktycznie cah c
spędziłem w Teksasie.
Tak, tak, to chyba pustynna okolica?

Hans nie Poimm opanować śmiechu. Tak, z pewnością
a by i tak to określić. Ma się jednak bardzo dużo przestrzeni wokół
. tjp
^ Plessen roześmiał się. Rozumiem, dlatego tak długo pan tam
tał Jeśli ktoś jest młody, lubi czuć się wolny niczym ptak.
_ Rzeczywiście, panie von Plessen.
__ Cóż, ale czy nie jest to równocześnie nieco niebezpieczne?
W jednej z książek o Teksasie przeczytałem, że czasami nie postępuje się
tam zgodnie z prawem.
Hans poczuł na sobie jego ostre, badawcze spojrzenie i po-
myślał, że teraz zostanie poddany dokładnemu przesłuchaniu. Usta
zadrżały mu w powstrzymywanym uśmiechu. Potem odpowiedział
spokojnie:
Prawa tam są o wiele ostrzejsze niż tu; za każdym razem,
gdy się je odważy złamać ryzykuje się życiem. To trzyma w ry-
zach niebezpieczne elementy, które z rozsądku starają się uniknąć
jakiegokolwiek konfliktu z prawem. Ja przynajmniej nigdy się
na to nie odważyłem, mimo iż w innych sprawach trzeba było wy-
kazać się odpowiednią dozą odwagi. Nie chciałem tam jednak zostać na
wieki.
Plessen zrozumiał, że Hans udzielił mu jasnej i jednoznacznej
odpowiedzi na nieco zawoalowane pytanie. Zadowolił się tymi wyjaś-
nieniami. Jego zainteresowanie gościem gwałtownie wzrosło. Bez
ogródek poprosił więc go, by dotrzymał mu towarzystwa w czasie
śniadania.
Hans chciał właśnie grzecznie odmówić, jednak w tej samej chwili
Plessen dodał:
^~~ Jeżeli będziemy mieli szczęście, moja córka będzie nam towarzy-
'C' "ardzo się ucieszy, mogąc powitać pana po długiej nieobecności.
Hans Wendland został.
?zczyźni rozmawiali jeszcze przez chwilę, potem pan von Plessen
zwonił na pokojówkę, która pojawiła się na progu. Polecił jej
/ '. "otwać posiłek i powiadomić panienkę, że pan Wendland zje
p ' sniadanie. Być może będzie mogła na chwilę zejść na dół, by
-xv'tać gościa.

h* głęboko w f
48
49


Gdy Fee zobaczyła, że Hans Wendland wszedł do domu, odwróci),
się w stronę matki. Powiedziała nieco niepewnie:
Właśnie przyszedł Hans Wendland, mamo. Z pewnością cha
nam złożyć wizytę.
Pan von Plessen spojrzała badawczo na córkę.
Czy nie chciałabyś zejść na dół, by przywitać gościa?
Przez chwilę Fee zawahała się, ale właśnie dlatego, że coś ciągnęłoj
na dół, powiedziała:
Ojciec może go przyjąć, jest przecież w domu.
Matka nie spuszczała córki z oczu.
Niewątpliwie byłoby o wiele uprzejmiej, gdybyś i ty go powitała
Usta Fee zadrgały, odpowiedziała jednak spokojnie: On przecie
wie, że jesteś chora, mamo, i z pewnością nie będzie oczekiwał, z
zostawię cię samą.
To powiedziawszy usiadła przy łóżku matki, zdecydowana, że nii
zejdzie na dół. Dlaczego nie? Właśnie dlatego, że jakaś niewidzialna sili
ciągnęła ją do salonu.
Po chwili matka odezwała się, ujmując jej dłoń: Marn jedni
ogromne życzenie, Fee!
Powiedz mi tylko jakie, a postaram się je spełnić.
Być może to jest głupia prośba.
To obojętne. Powiedz mi, czego pragniesz, kochana mamo.
Chora roześmiała się, nieco zakłopotana. No więc... chciałabyś
choć raz zobaczyć Hansa Wendlanda. Chociaż przez krótką chwil?
Może uda ci się nakłonić go, by przyszedł tu do mnie na górę? '
powinnam jednak w ogóle go o to prosić?
Fee nieco zdziwiło życzenie matki, jednak z całego serca ucieszy'
się, że wreszcie ma okazję spełnić jej prośbę.
Z pewnością zrobi co zechcesz, mamo. Dlaczego nie? By'3
przecież przyjaciółką jego matki.
Chora skinęła głową. Właśnie. Może, gdy podkreślisz ten fakt. &
będzie się dziwił, że proszę go, by wszedł na chwilę na górę?

Oczywiście, że nie będzie się dziwił, mamo. Poczekaj, uczeszę cię
"""aluj?> byś możła PrzYJ^ć gościa. Założę ci ten śliczny czepek, który
.. jia ciebie ciocia Marianna. Przebiorę też pościel. Nie martw się,
będę cię podnosić. Wszystko pójdzie dobrze.
nK pee czule zajęła się mamą, przebrała ją i uczesała jej krótkie, wijące
w lokach włosy, tak bardzo podobne do jej własnych. Na koniec
przykryła łóżko cienką, jedwabną narzutą.
__ "NO, mamo, jesteś teraz wystarczająco wytworna, by przyjmować
w pokoju nawet króla starała się żartować.
Matka uśmiechnęła się. Jak widzisz, zależy mi bardzo, by zrobić
na mm dobre wrażenie.
Fee zajęła się jeszcze drobnymi porządkami. Po chwili usłyszała
pukanie do drzwi. Pojawiła się w nich pokojówka, która przekazała
zaproszenie pana von Plessena. Fee skinęła twierdząco głową.
Zaraz zejdę.
Chciała zawołać pielęgniarkę, jednak matka stanowczo odmówiła.
Nie, Fee, zostaw ją w spokoju. Wolałabym poleżeć sama przez tę
chwile, zanim przyjdzie tu pan Wendland. Przecież niczego nie po-
trzebuję. Nie musisz się śpieszyć, możesz spokojnie zjeść śniadanie.
Wolałabym jednak zostać tu z tobą, mamo.
Nie, nie... Idź już. Chciałabym spróbować trochę się zdrzemnąć.
Proszę, niech on nie odchodzi nie odwiedziwszy mnie, słyszysz?
Tak, mamo, nie wypuszczę go z domu, zanim go nie zobaczysz,
możesz być spokojna.
Dziwisz się jednak, dlaczego tak bardzo mi zależy, by go
zobaczyć?
~~ Nie bardzo, mamo, przecież zawsze przyjaźniłaś się z jego
rodzicami i sama mówiłaś, że bardzo go lubiłaś.
Matka skinęła jej z uśmiechem, po czym Fee, czując nieco obawy,
w>'szła z pokoju.
" jadalni panowie już na nią czekali, gotowi zaczynać śniada-
le Fee zaczerwieniła się delikatnie pod wpływem promiennego spojrze-
la- którym obrzucił ją Hans Wendland. Gdy podała mu rękę,
Powiedział:
m ~~~ To bardzo miłe z pani strony, że zechciała pani zejść na dół, by
e Przywitać. Mam nadzieję, że nie odrywam pani od obowiązków?

50
51


isfiech pan jak najszybciej ponownie odwiedzi Gros-Schlemitz,
1. Musi mi pan dopomóc w spędzeniu samotnych
Nie, niech pan się o to nie martwi; mama sama poleciła mi K
zeszła na dół. Chce przez chwilę odpocząć. Zanim jednak wyszła
musiałam jej solennie obiecać, że po śniadaniu przyprowadzę pana
niej przynajmniej na chwilę. Przyjaźniła się z pana rodzicami i bardzo s'
cieszy, że pan żyje i jest zdrowy. Chciałaby panu osobiście powiedzie,
dzień dobry".
Hans przysłuchiwał się jej słowom z dziwnym uczuciem, którj
sprawiło, że zrobiło mu się ciepło na sercu.
Nie potrafię nawet wyrazić, jak bardzo czuję się zaszczycony, ja]
bardzo mnie cieszy to wyróżnienie, że pani matka chce mnie przyjąć
Cóż, ma pan do tego pełne prawo, panie Wendland. Moja żon;
od czasu choroby nie chciała nikogo widzieć, nawet narzeczonego moje
córki.
Słowa pana von Plessen zabrzmiały nieco szorstko. Hans ukłonił si?
Tym bardziej czuję się zaszczycony tym zaproszeniem.
Najpierw jednak zjedzmy śniadanie postanowił pan domu.
Nie miał zamiaru tracić dobrego humoru i zadowolenia z żyw
dlatego, iż jego żona była ciężko chora.
Usiedli do stołu. Fee grała rolę pani domu. Po raz pierwszy od swego
powrotu poczuła się jak u siebie w domu. Sama nie wiedziała dlaczego,
czuła jednak wyraźnie, że ma to bezpośredni związek z wizytą Hansa
Wendlanda. Na razie jednak nie chciała zagłębiać się w to dziwne
uczucie, cieszyła się tylko, że może siedzieć naprzeciw niego i rozmawiać
z nim. Raz po raz spoglądała na jego charakterystyczną twarz. Nie byb
tak przystojna, jak twarz Freda von Hallerna, jednak o wiele bardzif.1
męska, zdradzająca niezwykłą energię.
Żałowała jedynie, że matka nie mogła im towarzyszyć, ciekawiło w
też, jakie wrażenie zrobi Hans na chorej.
Hans zauważył, że Fee niespokojnie nasłuchuje za każdym razefl1
gdy w domu coś zaszeleści i ze zrozumieniem pomógł jej jak najszybcw
zakończyć śniadanie, co oczywiście nie było po myśli pana domu. Ha*-j
powiedział jednak, że ma jeszcze przed sobą długą drogę i nie rno#
pozostać u nich dłużej. Koniecznie chciałby przed wyjściem przywita
się z panią von Plessen.
Zakończyli więc posiłek. Pan domu postanowił wyjechać na p0'
pożegnał się więc od razu.

nanie
zorów. A więc do szybkiego zobaczenia.
Hans obiecał mu, że wkrótce przyjedzie ich odwiedzić.
Fee poprowadziła go po schodach na górę, a gdy stanęli już pod
drzwiami pokoju chorej, poprosiła go:
Proszę, niech pan chwilę zaczeka, chcę sprawdzić, czy mama nie
śpi. Kazała mi się co prawda obudzić, chciałabym to jednak zrobić
możliwie najdelikatniej.
Bardzo się pani martwi o mamę, prawda? zapytał półgłosem.
Jej wymowne spojrzenie wstrząsnęło nim.
Tak strasznie boję się, że ją stracę i... jednocześnie wiem, że
wkrótce ją stracę. Wiem też jednak, że powinnam udawać przed nią
spokój i radość. A to czasami jest takie trudne.
Przy tych słowach z jej piersi wydobył się zduszony szloch; na chwilę
ukryła twarz w rękach. Po chwili opanowała się i powiedziała, dzielnie
walcząc z łzami:
Jakoś to będzie. Proszę, niech pan nie pokaże po sobie, że martwi
pana jej wygląd. Nie wygląda dobrze.
Najchętniej wziąłby ją w ramiona i pogłaskał po włosach, by ją
Pocieszyć choć w ten sposób. Widział, ile wysiłku kosztowało ją, by się
me załamać. Powiedział jednak tylko:
Niech pani będzie spokojna, nie chcę pani przysparzać dodat-
kowVch trosk,
p kinęła głową z wdzięcznością i cicho weszła do pokoju. Mimo że
Dyła blada i wyczerpana, wydawała mu się niezwykle piękna.
Irn czekał chwilę, potem Fee otworzyła drzwi i zaprosiła go z dziel-
'" uśmiechem:
^roszę, niech pan wejdzie. Mama bardzo się cieszy, że może pana

52


Hans wszedł i spojrzał, poruszony do głębi, na bladą,
twarz kobiety, która z wzruszającym uśmiechem wyciągnęła do
dłoń.
łan
Tak się cieszę, że mogę pana znowu zobaczyć, Hansie
dzie! powiedziała cicho, lecz wyraźnie.
Ze wzruszeniem przycisnął jej dłoń do ust.
A ja serdecznie pani dziękuję, że pozwoliła mi pani, bym móg|
panią osobiście przywitać. Umiem docenić wyróżnienie, które
spotkało. Nie chciałbym jednak nadmiernie pani męczyć.
Spojrzała badawczo na jego twarz, dostrzegła, jak patrzy na F
i skinęła do niego z uśmiechem.
Niech Bóg pana prowadzi, Hansie Wendlandzie, na wszystkicl
drogach pana życia!
Dziękuję pani i życzę z całego serca szybkiego powrotu do
zdrowia.
Potem wstał, powtórnie patrząc na Fee, która stała koło łóżka, blada
i milcząca. Po chwili wyszedł.
Wtedy chora podniosła głowę i spojrzała na niego badawczo
i w napięciu. A gdy, będąc już przy drzwiach, odwrócił się raz jeszcze,
dostrzegł jej promienne spojrzenie, które go prawie przestraszyło. ZfM
cicho zamykając za sobą drzwi.
Pani von Plessen natychmiast opadła z głębokim westchnienie^ M
poduszki. Fee spojrzała na nią z troską, jednak chora uśmiechnęła si?"
niej. Jej twarz nabrała niemal nieziemskiego wyrazu.
Teraz jestem spokojna, moja Fee. Teraz wiem, że będz^52
szczęśliwa.
Fee zaczerwieniła się gwałtownie, zapytała jednak dzielnie: S W
wiesz, mamo?
Bo zobaczyłam Hansa Wendlanda, przede wszystkim jego t\\ arz
W moim śnie widziałam go jakby od tyłu, widziałam jedynie je^
sylwetkę i dziwną fryzurę. Czy nie zauważyłaś, Fee, że jego włosy na &
są przystrzyżone inaczej niż u naszych mężczyzn?
Fee usiadła na łóżku matki i ujęła jej dłoń.
Kochana mamo, sen mara, Bóg wiara!
Och, czasami jednak może być przepowiednią i za taką uwaźa
mój sen.
54

słeboko przekonana, że to Bóg zesłał jej ów sen, by powiedzieć
v mężczyzna ma się stać przeznaczeniem jej córki. Wiedziała...
1?J' zvpuszczała jedynie, że Fee, od kiedy zobaczyła Hansa Wendlan-
n'?' woli uświadamia sobie, że nie kocha Freda von Hallerna tak, jak
h ta powinna kochać swojego małżonka. Wcześniej nie wiedziała
r czym naprawdę jest miłość. Być może, nawet teraz nie jest tego
n lońca świadoma. Ale pewnego dnia zrozumie. Z instynktem
łowicka, który częściowo znajduje się już po drugiej stronie, wyczuła,
Hans Wendland i Fee są sobie przeznaczeni, czuła, że pewnego dnia
nokochają się. Przecież i w jego oczach odkryła ową serdeczność, z jaką
mężczyźni zazwyczaj patrzą na kobiety, które kochają. A wiedziała,
w głębi serca była przekonana, że w rękach Hansa Wendlanda los jej
córki będzie o wiele lepszy niż w rękach Freda von Hallerna.
W pokoju chorej panowała przez chwilę głęboka cisza. Przerwała ją
matka, stwierdziwszy cicho i z rozmarzeniem:
Jestem taka szczęśliwa, że mogłam znowu zobaczyć Hansa
Wendlanda. Tak dziwnie się czuję, gdy o nim myślę. Ciągle widzę go,
jak stoi przed drzwiami swego domu rodzinnego, przed drzwia-
mi Oberwiesen. A ty stoisz przy nim. Cóż, jestem spokojna, bo
wiem, że Hans Wendland nie dopuści, by stała ci się kiedyś jakakolwiek
krzywda. Gdy będziesz kiedyś potrzebowała człowieka, do którego
mogłabyś się zwrócić w każdej sytuacji, idź do niego... Obiecaj mi to,
Fee!
Dziewczyna była dziwnie poruszona słowami matki, które brzmiały
bardzo nierealnie, ale zapadły jej głęboko w serce.
~ Obiecuję, mamo.
Wtedy chora odetchnęła z ulgą, ponownie skinęła głową i zamknęła
OCZY, by zapaść w pokrzepiającą drzemkę.
pała aż do następnego ranka. Fee położyła się, jak co noc, na
Pie w pokoju mamy, pielęgniarka spała w pokoju obok, by w razie
-egT 2a*sze być pod ręką.
niePrzytomnie
lać przN
Piel ^ nC^ ^an* von P"essen me wzywała jednak ani córki, ani
ń,a_żniarki- Gdy obudziła się kolejnego ranka, jej wzrok błądził
po pokoju. Potem uczyniła dziwny ruch rękami, śpiewa-
cicho, słabym łamiącym się głosem początek kołysanki,
Przed laty śpiewała Fee, gdy ta była jeszcze mała:
55

Zaśnij, słodka dziecino
na dworze wieje wiatr...
Potem opadła bez sił.
Fee uklękła koło łóżka i spojrzała na nią ze strachem. Twarz
wydała jej się bardziej mizerna niż zwykle. Ze zwątpieniem spojrzała J
siostrę, która mierzyła chorej puls i szybko nalała lekarstwo, które wlaj
jej do ust. Gdy tylko chora je przełknęła, nuciła dalej:
Zaśnij, słodka dziecino...
A potem jeszcze kilkakrotnie wyszeptała: Moje kochane dziecko
Moje kochane dziecko!
Nawet na progu wieczności jej serce troszczyło się jedynie o córk{
Fee zacisnęła kurczowo ręce. Zauważyła po zachowaniu się pielęg
niarki, że zbliża się długo oczekiwany kryzys. Zrobiło jej się słabo zt|
strachu, była bezradna. Trwożnie ujęła dłoń matki. Na chwilę oczy
umierającej odzyskały świadomość. Spojrzała na Fee niemal błagalnie)
i zbierając resztki sił, uniosła głowę i powiedziała cicho, lecz wyraźnie
Idź do Hansa Wendlanda, Fee, tam czeka na ciebie szczęście!
Wtedy jej głowa opadła na poduszki, z jej piersi wydarło się ostatnie
westchnienie. Ciało wyprostowało się... Nie żyła. Na jej ustach zastygł
spokojny uśmiech.
Fee nie spuszczała spojrzenia z kochanej twarzy. Podejrzewała, ś
nadszedł koniec. Gdy spojrzała w nieruchome oczy matki i zauważyli
że pielęgniarka chce je zamknąć, zerwała się na równe nogi, odepchn^
obcą dłoń i sama zamknęła powieki zmarłej.
Po tym wybuchu opadła bezsilnie i nieświadomie na ziemię. Stracił8
przytomność, co było dla niej dobrodziejstwem, w tej najboleśniejszą
chwili jej życia.
Fee zobaczyła narzeczonego dopiero na pogrzebie matki. Wczesntf
nie była w stanie się z nim spotkać. Przy grobie, naprzeciw Fee. :
również Hans Wendland. Jego oczy spoglądały na nią z głęboką trosk*

ieuvvw trzymała się na nogach. Gdy uroczystości pogrzebowe
j ujegły końca, Fred von Hallern władczo ujął Fee pod rękę i stanął
v niej, podczas gdy ojciec uczynił to samo z drugiej strony. Fee była
? iertelnie blada, co można było dostrzec bez trudu, mimo iż jej twarz
okrywała czarna woalka. ,
2 wielkim trudem wytrzymała kondolencje i wyrazy ubolewania,
które składali jej obecni. Wiedziała, że ich żal jest szczery, gdyż pani von
Plessen cieszyła się w okolicy poważaniem i sympatią.
Hans podszedł do niej, podobnie jak inni, nie wyrzekł jednak ani
słowa, uścisnął jedynie mocno i ciepło jej rękę, i spojrzał na nią
z nieskrywaną troską. Jej dłoń zadrżała, po czym odwzajemniła uścisk.
I ona nie wypowiedziała ani słowa, wiedziała jednak, czuła, że nikt nie
współczuł jej tak gorąco i szczerze jak on.
Nikt nie potrafił jej pomóc w tych ciężkich godzinach; ani ojciec, ani
tym bardziej narzeczony. Ojciec obnosił się z bólem, wiedziała jednak, że
nie jest prawdziwy, a zachowanie Freda zdawało się wyrażać: Wreszcie
zmarła, nie będzie stać między nami, teraz nareszcie należysz wyłącznie
do mnie".
Tak, wydawało jej się, że może wyczytać te słowa z jego warg. l wtedy
cała jej istota zbuntowała się przeciwko temu mężczyźnie. Czuła,
że stał się jej obcy, że nigdy nic jej z nim nie łączyło. Jego władcze
zachowanie stworzyło miedzy nimi przepaść szerszą i głębszą niż
kiedykolwiek wcześniej. Z nagłą wyrazistością poczuła, że on nie
(ylko nie smucił się śmiercią jej matki, przeciwnie, cieszył się z tego
powodu. To uświadomiło jej egoizm jego uczuć i poczuła, że musi
uwolnić ramię z jego uścisku. Chciała go odtrącić. Ogarnął ją głę-
KI, nieprzezwyciężony żal. Czuła się samotna i opuszczona, naj-
ętniej rzuciłaby się do grobu matki, by pogrzebano ją na wieki
raz z nią. Wtedy jednak napotkała spojrzenie Hansa Wendlanda
~ J wyczytała w nim gorący, bolesny niepokój, poczuła, jakby czuła
głaskała ją po zbolałym sercu, przynosząc niespodziewaną ulgę.
>chmiast się uspokoiła, odzyskała panowanie nad sobą i wy-
- ata do końca, stojąc u boku Freda. Jednak właśnie tu, nad grobem
ia l Zrozumia^a> że nigdy nie zostanie żoną Freda, że musi zerwać
nai 'n^' musi za wszelką cenę odzyskać utraconą wolność, i to jak
1 ^szybciej.

57
56


Nie pamiętała, jakim cudem znalazła się wreszcie w domu. Odzv
kała świadomość dopiero wtedy, gdy siedziała już w salonie z ojce
i Fredem, a ojciec napominał ją, by zachowywała się rozsądnie.
Twój żal i łzy nie przywrócą matce życia, Fee, a przecież od
dawna spodziewaliśmy się, że umrze. Zrozum wreszcie, że żyjący
mają do ciebie prawo.
Fred energicznie potwierdził jego słowa. Objął Fee i chciał j,
pocałować, jednak ona instynktownie odchyliła głowę do tyłu.
Nie teraz, Fred powiedziała gwałtownie.
Ależ Fee, już wystarczająco długo czekałem cierpliwie na ciebie
wystarczająco długo musiałem żyć w cieniu twojej matki, niech spoczy'
wa w spokoju. Teraz jednak powinnaś pomyśleć trochę o mnie
powiedział z urazą.
Spojrzała na niego zapłakanymi, zapadniętymi oczami jak na
obcego, po czym powiedziała twardo: Wybacz mi, ale nie mogę teraz
myśleć o tobie, nie potrafię myśleć nawet o sobie. Śmierć matki sprawiła
mi niezmierny ból... Daj mi jeszcze trochę czasu. Chciałabym najpierw
odzyskać spokój i zastanowić się nad kilkoma sprawami.
Spojrzał na nią głęboko urażony. Cóż, pozwól mi na kilka
szczerych słów, Fee. Przecież jestem ci obecnie najbliższy. Powinienem
cię pocieszyć i uspokoić, a ty nie powinnaś mnie odtrącać jak pierwszego
lepszego człowieka. Należymy przecież do siebie i wreszcie nic nas nie
dzieli. Wiem przecież, że musiałem dzielić się tobą z twoją matką. Teraz
jednak należysz wyłącznie do mnie.
Fee miała wrażenie, że jego słowa brzmią niemal triumfalnie. Nie
była już w stanie wytrzymać jego bliskości. Podniosła się gwałtownie
i spojrzała na niego zimno. W jej oczach była pustka. Powiedziała
szorstko:
Proszą o wybaczenie, chciałabym zostać przez chwilę sama!
I nie zwracając uwagi na mężczyzn wyszła, poszła na górę d
swojego pokoju i zamknęła się na klucz. Ojciec zawołał jeszcze za nią*
złością:
Fee, posuwasz się stanowczo za daleko! Czyżbyś postrada!*
zmysły?
Usłyszała oczywiście jego słowa, nie zwróciła jednak na nie naj
szej uwagi. Nie mogła. Nie była w stanie wytrzymać w tej

vstwa ani Freda, ani ojca. Musiała zostać sama, całkiem sama...
toW&r"
duchem zmarłej matki.
Fred i Pan von Plessen spojrzeli na siebie kiwając krytycznie
Iowami-
0 __ To było naprawdę nieuprzejme z jej strony stwierdził obrazo-
arzeczony. Nie był w stanie okazać ter-az Fee zrozumienia.
Przyszły teść złapał go za ramię. Fee chwilowo nie jest sobą,
Fred, nie zachowuje się normalnie. Jest strasznie podenerwowana. Jej
miłość do matki była przesadnie egzaltowana, a gdy kilkakrotnie
chciałem ją pohamować, nazwano mnie egoistą, który nie wie nawet,
czym jest prawdziwe uczucie. Możesz mi wierzyć, mój chłopcze, nie
zawsze było mi łatwo w małżeństwie, mimo iż moja żona była cicha
i nigdy na nic nie narzekała. Ale właśnie ciche, godzące się na wszystko
kobiety potrafią tym swoim spokojem doprowadzić człowieka do
ostateczności. Dobrze zrobisz, jeżeli oduczysz zawczasu Fee pokazywa-
nia swych humorów.
Fred wyprostował się dumnie. O to nie musisz się martwić, ojcze.
Dzisiaj był ostatni raz, więcej już.do tego nie dopuszczę. Nie pozwolę
Fee na podobne zachowanie. W moim domu zamierzam być panem
i władcą.
Przyszły teść skinął głową z zadowoleniem. To najlepszy sposób,
by poradzić sobie z kobietami. Nie można im za bardzo popuszczać
cugli, należy je trzymać krótko.
Pan von Plessen był bardzo z siebie zadowolony, bo właśnie jemu się
to udało. Nigdy nie popuścił cugli". W swoim prymitywizmie nie
Przypuszczał nawet, jak wartościowe uczucia żony zdusił swym za-
chowaniem. Potrzebował szorstkiej, egoistycznej kobiety, urodzonej,
Podobnie jak on, w majątku ziemskim, na wsi. Z takiej byłby
Prawdopodobnie o wiele bardziej zadowolony. Przez całe życie dener-
wowało go, że jego zmarła żona przewyższała go urodzeniem, mimo iż
'żdy nie przyznał się do tego. Odczuwał to jednak boleśnie i tym
1 21eJ g ta sytuacja złościła. A ponieważ Fee bardzo przypominała
?. również i wobec niej czuł się nieco gorszy i chciał to zatuszować
surowe i oschłe traktowanie. Bardzo się cieszył, gdy znalazł
nie i pomoc u Freda. Dzięki niemu uda mu się poskromić nieco
Hbrną córkę

59
58


Obydwaj mężczyźni spożyli razem posiłek, wypili dobre, lecz cie^i.
ino i coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że uda irm .*
wino
podporządkować sobie Fee i wybić jej z głowy niczym nieuzasadni0
humory.
Dam jej jeszcze trzy dni czasu, potem pociągnę za inne su-u^
zapowiedział Fred, mimo iż język zaczynał mu się już plątać,
żegnał się z przyszłym teściem. Ten poklepał go po ramionach.
Tak trzymać! Dzisiaj jest czwartek. Zostawmy ją do
w spokoju, Fred. Oczekuję twojej wizyty w niedzielę po południu
a wtedy nadamy inny ton naszym rozmowom.
Możesz być tego pewny, ojcze. A zatem do zobaczenia w nie.
dzielę po południu.
I tak się rozstali chwiejący się na nogach i dumni jak pa-wie.
przekonani o swojej wyższości.
A w swoim pokoju przy oknie siedziała Fee z zapłakanymi oczami,
w poczuciu głębokiego i bolesnego osamotnienia. Tęskniła za zmarły
matką, czuła się opuszczona przez wszystkich i coraz bardziej świadoma
tego, że z Fredem von Hallernem nie łączy jej już nic, absolutnie nic, o ile
kiedykolwiek coś ich łączyło. Nie była zadowolona z siebie, krytykowa-
ła się bez umiaru. Powinna przecież była wcześniej zdać sobie sprawę, s
Fred do niej nie pasuje i że to, co do niego czuła, nie było prawdziwa,
miłością. Tak, przyznawała, popełniła błąd, fatalny błąd, zgadzając si?
na ślub. Mój Boże, kiedy to było? Czyżby naprawdę minęło zaledwie
kilka miesięcy, od chwili kiedy się zaręczyli? Wydawało jej się,
minęły już lata. Czuła się o wiele starsza i dojrzalsza, rozumiała
o wiele lepiej niż zaledwie przed kilkoma tygodniami. W tym
poznała inne strony charakteru Freda i odkryła w nim braki, któryś
wcześniej nie zauważała. Taki, jakim go teraz widziała i znała, nie t
dla niej dobrym mężem, tego była prawie pewna.
Nie przyznawała się sama przed sobą, co było przyczyną t
odmiany punktu widzenia i zmiany, która w niej zaszła, być może n
jej nie znała. Pewne było jednak, że od chwili, gdy poznała H
Wendlanda, oceniała Freda według innych kanonów, innych war
Nie dawała sobie prawa do myślenia o Hansie, jednak myśli nie zz
pozwalają sobą kierować; widziała więc go coraz częściej ot
wyobraźni, wspominała, jak spoglądał na nią, nie mówiąc ani s-


nieme
na
łnymi współczucia i troski. W tych oczach wyczytała ni
'P Zniesiesz to jakoś? Czy mogę ci pomóc i czy zgodzisz się
tor-
wtedy wreszcie z jej oczu popłynęły łzy i niczym ciepła rosa ukoiły
orzkie zwątpienie i ból w jej sercu.
T dv zobaczyła odchodzącego Freda, cofnęła się od okna i rzuciła się
ape I P raz pierwszy do śmierci ukochanej matki zapadła w sen,
który przyniósł jej ukojenie.
Wiadomość o śmierci pani von Plessen głęboko wstrząsnęła Han-
sem. Powodem była nie tylko świadomość, jakim bolesnym ciosem była
dla Fee von Plessen, lecz również fakt, że w czasie krótkiego spotkania
ze śmiertelnie chorą kobietą odczuł coś, czego nie czuł do tej pory wobec
nikogo innego. Spojrzenie jej pełnych cierpienia oczu ugodziło go
w samo serce. Było to spojrzenie, z którego wyczytał gorącą prośbę,
wyrażające jednocześnie głębokie zaufanie do niego. Zapadło mu
w duszę... Hansowi brakowało słów, by sprecyzować owo dziwne
uczucie; ciągle jeszcze był pod jego wrażeniem.
Teraz, gdy nie żyła, myśli Hansa częściej niż przedtem kierowały się
ku Fee. Raz po raz zadawał sobie pytanie, jak do tego doszło, że to
delikatne, subtelne stworzenie powierzyło swój los Fredowi. Wydawało
mu się potworne, że taki egoistyczny, samolubny człowiek został
wybrany do tego, by wzbudzić w niewinnej dziewczynie tak piękne
UC2ucie, jakim jest miłość.
Ach. cóż stanie się z Fee, czy pewnego dnia zrozumie, że zmarnowała
je życie u boku człowieka, który nigdy nie pozna, nie będzie nawet
Próbował poznać jej prawdziwej wartości?!
Y może do tego dopuścić? Czy powinien przypatrywać się
Po\v f le'!ak Fee pogrąża się w tym małżeństwie, nie starając się jej
Prósz;
^rzymać, ostrzec przed jego zgubnymi skutkami?
c'erp mu s^ naraz> że z zaświatów patrzą na niego pełne
u Drnc,!a *ażame oczy jej matki, jakby wyciągała do niego ręce
ącym geście i szeptała ze strachem: Chroń moje dziecko!".

60
61


Czy ma jednak prawo narzucać się ze swą opieką, z pomocą? Czy n,(
wmiesza się w ten sposób w stosunki domowe? Nikt nie prosił g,
przecież o opiekę. A może oczy Fee, jej spojrzenie upoważniły go 4,
tego? Czy dobrzeją zrozumiał, gdy napotkał jej wzrok i wyczytał z niego
błagalną prośbę: Pomóż mi!"?
A może zwiodły go jego zmysły i ukryte pragnienia? Dlaczego baty
się w chowanego z własnymi uczuciami? Dlaczego nie przyznał s
.otwarcie sam przed sobą: kocham ją, nie chcę, by należała do inneg>
Nie tylko dlatego, że pragnę jej dla siebie, gdyż jest jedyną kobietą, która
zrobiła wrażenie bardziej na moim sercu niż na zmysłach. Tak, tak
Hansie Wendlandzie, przyznaj się szczerze: kochasz Fee von Plessen tal
gorąco, jak żadną inną kobietę do tej pory i nawet gdyby Fred von
Hallern był nadal twoim przyjacielem, nie powstrzymałoby cię to, b)
o niej tęsknie marzyć. Drogi Boże! Jest przecież wspaniałym człowie-
kiem, wydaje ci się godna uwielbienia; byłbyś w stanie kłaść ręce u jej
stóp, by idąc nie zraniła się na ostrym kamieniu. I teraz, gdy wreszcie
jesteś tego w pełni świadom, gdy otwarcie się do tego przyznałeś, jesteś
w stanie spokojnie się przyglądać, jak oddaje się temu godnemu pogard)
człowiekowi?
Nie, nie możesz tego uczynić!
I gdy wreszcie zdał sobie jasno sprawę z głębi swoich uczuć, zaczą
każdego dnia włóczyć się w pobliżu Gros-Schlemitz, z utęsknieniem
wypatrując ukochanej. Chciał, musiał z nią porozmawiać, koniecznie na
osobności. Nie wiedział jeszcze, co chciał jej powiedzieć, czuł jednak, ś
musi ją zobaczyć i porozmawiać z nią! Musiał spróbować ją pocieszy
w bólu po stracie matki. Serce podpowiadało mu, że cierpi z ]
tego, czym doświadczył ją nieubłagany los. Serce, serce... przecież J111
w czasie ich wspólnej podróży, zrodziło się w nim uczucie do Fee.
Spędzili wt^dy sam na sam tyle godzin, a nie zamienili ze sobąa
słowa.
Godzinami przemierzał las otaczający dworek i czekał, cze
z utęsknieniem, aż wyjdzie na świeże powietrze, by mógł ją zagadnij
Wreszcie, sobotniego ranka, jego żarliwe pragnienie zosta1
spełnione. Zobaczył Fee wychodzącą z domu. Była całkiem
Pół godziny wcześniej widział jej ojca odjeżdżającego na koniu w
pól.
62

2 mocno bijącym sercem pobiegł kawałek z powrotem. Gdy
auważył, że kieruje się w stronę lasu, zawrócił wiedząc, że muszą się
ootkać. I rzeczywiście, natknęli się na siebie na jednej z wąskich,
leśnych dróżek, prowadzących w stronę wydm. Gdy tylko go zobaczyła,
na jej bladej twarzy pojawiły się rumieńce, na których widok jego serce
zabiło mocniej z radości.
Zdjął kapelusz i zatrzymał się.
Czy mogę zapytać, jak się pani czuje? Nie odważyłem się przyjść
do domu pani ojca, a bardzo się o panią niepokoiłem.
Podała mu rękę i spojrzała na niego nieco niepewnie.
Dziękuję za troskę, panie Wendland. Nie muszę chyba panu
mówić, jak się czuję. Każdego dnia błagam Boga, by zesłał mi spokój
i sile, bym mogła znieść to, czym obarczył mnie los.
Spojrzał na nią z nieukrywaną troską.
Potrafię sobie wyobrazić, co pani przeżywa. Okropnie jest stracić
matkę, jednak utracić taką matkę, jaką pani miała, jest podwójnym
ciosem.
Jej oczy zwilgotniały.
Pan wiedział, jak wspaniałym człowiekiem była moja mama,
prawda? Wraz z nią straciłam jedyną opokę, jaką miałam. Mimo iż
fizycznie była słaba, jej dusza posiadała cudowną, niespożytą siłę.
Wiodła ciężkie, pełne cierpień życie.
Jestem o tym przekonany. Gdy jako młody chłopak, przed
wyruszniem w świat, przyszedłem się z nią pożegnać, jej oczy zdradziły
mi Clerpienie, w jakim żyła. Nigdy nie mogłem zapomnieć jej oczu.
Jeszcze raz szybko podała mu rękę. Jak to dobrze, że pan to
rozumie. A i panu nie było wtedy z pewnością łatwo.
Sz'i krok w krok, zbliżając się do morza.
/a, ~~ a^' straciłem wtedy ojca, którego niezmiernie kochałem i powa-
Pot rt ^ Puścił mnie, mimo iż nie było to konieczne. Mimo, że
stiJn m 8 zrozumiec--- MJ Boże> był bardzo przywiązany do tych
^ nie chciał ich opuszczać za życia.
7 moi 1 Pan byi wtedy w ci?żkiej sytuacji, prawda? Gdy jechałam
k>ł pa Z dem Von Hallernem z Berlina do domu, powiedział mi, że
n'e b>ł vfmuszony Prosić go o pomoc, o pożyczkę. Opowiedział mi, że
stanie zdobyć dla pana pieniędzy, sądzę jednak, że powinien
63

był panu pomóc, powinien był panu pożyczyć przynajmniej ty[e
potrzebował pan w pierwszych dniach. Taki człowiek jak pan ?au,
oddaje zaciągnięte długi! Jako pana przyjaciel powinien by}
pomóc. Żywiłam do niego urazę, że tego nie uczynił.
Spojrzał na nią lekko zmieszany. Po chwili jednak roześmiał
głośno, lecz z goryczą.
Ach, więc to jest wersja, którą uznał za stosowne rozpowszed)
niać. Nawiasem mówiąc, bardzo dla niego wygodna.
Spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdziwienia oczami. -
mnie okłamał?
Zdjął kapelusz z głowy i przygładził gwałtownie włosy.
Proszę, niech mnie pani nie pyta. Walczę właśnie z gorącą pokusa
opowiedzenia prawdy, nie chcę jednak przedstawiać go w złym świetle
odpowiedział zapalczywie.
Nie spuszczała oczu z jego twarzy.
Panie Wendland, zapytałam wtedy Freda, co zaszło miedzi
panem a nim. Zauważyłam przecież, że nie podał mu pan ręki
powitanie. Zapewnił mnie wtedy, że to z powodu pieniędzy, których im
mógł, a może nie chciał panu pożyczyć, co pana rozzłościło. Zadam
panu to samo pytanie: co ma pan przeciwko niemu?
Spojrzał na nią ponuro. Dlaczego nie zadowoli się pani jego
odpowiedzią?
Nie mogę, ponieważ... cóż, ponieważ czuję, że nie powiedziałffl
prawdy. Wydaje mi się, że coś przemilczał. Nie pytam z czystą
ciekawości, tylko nie chciałabym należeć do mężczyzny, którego inn!
człowiek może bezkarnie i słusznie obrażać.
Zauważył, że dręczy ją niepewność. Nie miał najmnie/
powodów, by chronić Freda, ale donosicielstwo nie leżało
naturze.
Być rrtbże nieco pani przesadza; w jego opowiadaniu zauważ
jedynie niewielkie rozbieżności z prawdą.
Gwałtownie pokręciła głową.
Drobne rozbieżności nie dostarczyłyby wystarczającego
du, by człowiek taki jak pan obrażał przyjaciela.
Spojrzał na nią zmieszany. Mój Boże, w młodych latach c/^
zwie się przyjacielem człowieka, który nim w rzeczywistości me Je5'

pan jednak musiał niezmiernie cenić przyjaźń, która was łączyła.
"wał pan przecież Fredowi życie, mimo iż narażał pan własne.
'ra ztyWniał, zmarszczył czoło i zaczerwienił się lekko.
__ Skąd pani o tym wie? To było tyle lat temu, że sam niemal
Za^rdv na niego spojrzała, jej oczy rozbłysły cudownym blaskiem.
_____ Pan ma prawo o tym zapomnieć, tak, jak zwycięzca może
omnieć o wygranej, jednak Fred nie powinien zapominać, że jest
nu winny dozgonną wdzięczność. Nie, nie dowiedziałam się o tym od
,ecjo- mój ojciec opowiedział mi pewnego dnia tę historię. Twierdził, że
pana wyczyn nie był drobnostką. Jednak Fred próbował pomniejszyć go
nieco bardziej krytycznie. Tak więc, skoro nie zawahał się pan narazić
dla niego własnego życia, dlaczego nie uważał pan go za godnego, by
podać mu dłoń?
Zagryzł wargi, potem roześmiał się i powiedział zimno: Być może
Fredowi własne życie wydaje się nieważne i bez znaczenia i dlatego
uważa za zbędne, by okazać mi swoją wdzięczność. Nie przykładałem
nigdy wagi do jego podziękowań.
Ale musi mi pan powiedzieć, co się między wami wydarzyło.
Stanął u stóp porośniętej rzadkimi drzewami wydmy. Pod wpływem
jego spojrzenia zadrżała i umknęła wzrokiem.
~ Nie powiem pani. Niech pani zrozumie, że nie podałem mu ręki,
bo taki miałem kaprys. Gdybym wyjawił prawdziwą przyczynę, nie
Postąpiłbym szlachetnie, gdyż... no cóż... dałbym wiele za to, by nie
traktowała go pani niczym ideału męskości. Gdybym wykorzystał tę
szansę, zachowałbym się wbrew własnym zasadom.
'est
nie:
bladła pod wpływem jego spojrzenia i słów, które z trudem
v yrnaw'ał. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Po chwili Fee
nęla głęboko, odzyskała równowagę i powiedziała zdecydowa-
C"
razie
Zy me zdradzi mi pan tego nawet wtedy, gdy wyjawię panu, na
<,,_._ . naJsciślejszej tajemnicy, że postanowiłam... cóż, postanowiłam
D3rC Zdr?czyny z panem von Hallernem?
leJ dło" ' ł Pd wpływem nagłego wzruszenia i mocno uścisnął
0 Pani mówi? zapytał zduszonym głosem.

64
65


Wiatr, wiejący od wydm, bawił się jej włosami, odgarnęła je
z twarzy. Wychodząc z domu, nie zabrała kapelusza. ^
Tak, dobrze pan zrozumiał, chcę zerwać zaręczyny.
Dlaczego? zapytał.
Zmieszana popatrzyła w dal.
Przed śmiercią obiecałam mamie, że nie połączę się z nikim je1
nie będę całkowicie pewna, że go kocham i jestem kochana. Gdy swoje słowo panu von Hallernowi, byłam głupią, niedoświadczoj
gąską. Wydawał mi się wspaniałym mężczyzną, niczym rycerz b,
zmazy i skazy. Myślałam, że go kocham i że on mnie kocha. Tera;
straciłam tę iluzję, wiem, że nigdy... nigdy go nie kochałam, że nigdy,
nie pokocham i... że on jest, być może, zakochany jedynie w moa
wyglądzie. Nie kocha mnie, tak jak i ja nie kocham jego. Nie wiem, ca
w ogóle jest zdolny do głębokich uczuć. Obiecałam też mamie, którą jti
własne małżeństwo głęboko doświadczyło i gorzko rozczarowało, że a
wszelką cenę odzyskam wolność, gdy tylko zrozumiem, że moja miłośt
nie jest wystarczająco silna, i gdy odkryję, że i on mnie nie kocha
Przedwczoraj, gdy wróciliśmy z pogrzebu mamy, wyrażał się o niej to
serca, traktując ją jako przeszkodę, którą można bezkarnie usunąć
z drogi, która nie pozwalała mu być ze mną sam na sam, egzekwować
swoich praw do mnie. To był kolejny dowód jego nieczułości. Chciate
spokojnie przeżyć pierwsze dni żałoby, zanim powiem mu o swoje;
decyzji. I... czy teraz może mi pan powiedzieć, co powodowało panem,
gdy zignorował pan wyciągniętą dłoń Freda?
Spojrzała na niego tak błagalnie, że zacisnął ze wzruszenia zęby. To
co usłyszał, wywołało burzę w jego sercu. Odetchnął z ulgą, ja^
obudził się z koszmaru.
Czy naprawdę pani decyzja o zerwaniu zaręczyn jest ostateczna
Tak! Wywołam z pewnością ostry sprzeciw, gdyż mój ojc'*'
uważa, że roBię wspaniałą partię i namawiał mnie gorąco, bym przyjF"
oświadczyny pana von Hallerna. Nie zgodzi się łatwo na ich zerwać
z pewnością zaczną krążyć też plotki, a mojemu ojcu zależało zawsze
tym, bym poślubiła bogatego mężczyznę, na którym i on mógłp
finansowo wesprzeć. Podejmę jednak tę walkę. Nie mogę p
inaczej, przemyślałam to gruntownie. Tak więc, niech mi pan pov
się między wami wydarzyło.

Wvprostował się gwałtownie.
>J' szanowna pani, ma pani wystarczająco dużo powodów,
"~ cTńiego uwolnić. Nie mogę przyczynić się nawet w najmniej-
by sl? niu je- zerwania pani zaręczyn. Bądź co bądź, był kiedyś
śZ5/m S rzyjacielem i wiem, jak wiele straci wraz z pani odejściem.
nl0im.^0 leży powalony na ziemi, może być pewien, że nie otrzyma ode
KtS'ciosu, który mógłby go dobić. Być może, później gdy moja
'Towiedź 'nie będzie mogła już wpłynąć na pani decyzję, wyjawię ją
pani. _ .
Spojrzał na mą ciepło.
_ Tak, tak powinien zachować się mężczyzna taki, jak pan... Niech
mi pan wybaczy, że tak nagabywałam pana, chciałam jednak zgroma-
dzić jak najwięcej powodów, uzasadniających moją decyzje.
Ramię przy ramieniu wspięli się na wydmę i przed ich oczami
rozpostarł się piękny widok na morze, lekko wzburzone i zmieniające
barwy do zielonkawej do głębokiego granatu.
Odetchnęli pełną piersią i długo stali przy sobie w milczeniu. Ciszę
przerwał Hans:
Czy bardzo się pani zmartwi rekacją pani ojca, gdy powiadomi
go pani o swojej decyzji?
Ponownie przygładziła włosy.
Nastawiam się na najgorsze; omówiłam zresztą wszystko z moją
mamą. Znamy przecież ojca! Potrafi być przerażająco uparty i niezłom-
ny. I nie zdziwię się, jeżeli po tym, co zamierzam zrobić, wyrzuci z domu
s\vą nieposłuszną córkę.
~~ I dopuści pani do tego? zapytał zamierającym głosem.
dzi\\ iał tę młodą i niedoświadczoną kobietę za zdecydowanie, z jakim
dmierzała bronić swych deczyii. Tak, przebudziła się już do życia! Kto
10 sprawił?
w ezrniernie cieszyło go zaufanie, jakim go obdarzyła. Czuł się
o/niony, że jemu pierwszemu powiedziała o swoim niezłomnym
: zerwania zaręczyn. Zamierzał walczyć z Fredem o uczucia tej
u ol e ^ ^e^nak walka okazała się zbędna. Sama postanowiła odzyskać
Sle s bc' ozostawało mu zatem jedynie zdobyć jej uczucie. Ale czy mu
doda),U a ^'6 Przyszł mu do głowy, że właśnie znajomość z nim
d JeJ odwagi do zerwania zaręczyn, chociaż być może właśnie to,

66
67


że Fred von Hallern usiłował go poniżyć w jej oczach, przyspieszvj
.decyzje. *i
Nie zdążył jeszcze złożyć mu wizyty i pokazać dokumentu b'
kiedyś potwierdził zaciągnięcie długu. Chciał spokojnie poczeka
Fred sam się zdecyduje oddać mu pieniądze. Musiał przecież wre ^
zrozumieć, że najwyższy ku temu czas. Jakże okrutnym i podij
posunięciem z jego strony było kłamstwo opowiedziane narzeczem i
Fee patrzyła w milczeniu na morze. Powiedziała jakby do sień
Tak, jestem na to gotowa.
Ale co się wtedy z panią stanie? Wybiegła pani dalej w przyszłość
w swoich przewidywaniach?
Uśmiechnęła się lekko.
I o tym rozmawiałam z mamą. Ze swojego posagu zdołała
uratować dwadzieścia tysięcy marek, które mają teraz stać się moja
własnością. Mogę nimi dysponować, jestem już przecież pełnoletnia.
W ten sposób mama zapewniła mi wolność działania, również wobec
ojca. Jeżeli w złości wyrzuci mnie z Gros-Schlemitz, co uważam za
bardzo prawdopodobne, gdy tylko sprzeciwię się jego woli, pojadę do
Kolonii, do siostry mojej mamy. Straciła majątek w wyniku inflacji i żyje
w bardzo skromnych warunkach, otrzymuje jednak niewielką rentę po
zmarłym małżonku, który pracował jako urzędnik państwowy. Z pew-
nością przyjmie mnie pod swój dach, a ja postaram się znaleźć pracf
i zarabiać. Wiem, że nie będzie mi łatwo, ale jakoś sobie przecież
poradzę.
A pani przyjaciele, do których ośmielę zaliczyć i siebie, nie bęo?
mogli nic dla pani zrobić?
Podniosła głowę, chcąc spojrzeć mu prosto w oczy.
Przecież ofiarowałam panu moje zaufanie, wyjawiając planJ''
które zamierzam zrealizować.
Przycisnął'gorąco usta do jej dłoni.
Dziękuję pani za to z całego serca.
Na jej ustach ponownie pojawił się uśmiech.
Przyszłam do pana nie tylko z własnej woli; moja ma^
powiedziała mi w dniu, gdy złożył jej pan krótką wizytę: Gdy będ#e,
kiedyś potrzebowała człowieka, do którego mogłabyś się
w każdej sytuacji, idź do Hansa Wendlanda".
68

.ar/ mu się zmieniła.
r> h a więc pani matka od razu dostrzegła, że będę pani służył
niezależnie od tego, co się stanie?
? oliczkach Fee pojawiły się mocne rumieńce.
^ Tak umierający są chyba częściowo jasnowidzami i dzięki temu
~^ Od razu rozpoznała w panu człowieka, do którego można mieć
Okowitę zaufanie.
__ Czuję się z tego powodu niezmiernie dumny i szczęśliwy. Niech
pomyśli o słowach pani matki, gdy tylko będzie pani mnie
potrzebowała. Zawsze będę gotów panią chronić i służyć pomocą.
Podała mu dłoń, która zadrżała lekko pod wpływem jego uścisku.
_ Dziękuję panu, chociaż nie wiem, czym zasłużyłam sobie na pana
przyjaźń.
_ Nie będziemy chyba marnować czasu, by znaleźć ową przyczynę.
Powiedzmy, że dzieci z sąsiedztwa powinny zawsze trzymać się razem.
Pamiętam panią jako małą dziewczynkę w czerwonej sukience, która
zbyt swawolnie kroczyła przez życie, usiłowała ujarzmić upartego kozła
cioci Leny i nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi.
Jest pan tego pewny? zapytała z uśmiechem.
Cóż, nie była pani dla mnie przesadnie łaskawa, a ja wiem,
dlaczego.
Hm, jestem niezmiernie ciekawa!
Gdy spotkaliśmy się czasami u ciotki Leny, wpychałem w siebie
bezwstydnie kawały jej pysznego ciasta. Jak sądzę, uważała pani to
wtdy za naganne. Bardzo się to pani nie podobało.
Czyżbym była wtedy aż taką materialistką?
Roześmiał się.
~- ak mi się przynajmniej wydaje, skarżyła się pani bowiem cioci
te i,Ze z^armam z talerza największe kawałki, wybieram w dodatku
^których jest najwięcej rodzynków.
^ t-zy po swoim powrocie był pan już w Oberwiesen?
star* obszedłem je ze wszystkich stron, odświeżając w pamięci
aie WsPomnienia.
bcv1' G sPraw'a panu bólu, że musi pan stać przy płocie, niczym
SPjrzał
na nią w zamyśleniu.
69

Być może niejednemu sprawiłoby to ból, nie można
żałować przeszłości, nie możemy jej przecież zmienić. "^
Czy.-- zatrzyma pan się na dłużej w rodzinnych stronach?
Jeszcze nie podjąłem żadnej decyzji. Wiem jedynie 7
poddaszu u Liirsenów powoli zaczyna mi być ciasno. Oduczyłem się"'
na tak małej przestrzeni. -1
Spędził pan wszystkie te lata w Teksasie?
Większość.
Pana życie z pewnością nie było łatwe?
Wzruszył ramionami. Cóż, byłem zadowolony, że było tak
było.
Ale... nie zamierza pan tam wrócić?
Zauważył z radością, że w jej słowach zabrzmiał lęk.
v Nie sądzę... Chyba że... ale nie, nie sądzę.
Chciał powiedziać: chyba, że zawód miłosny wygna mnie ponownie
z kraju do Ameryki, gdzie walka o przetrwanie nie pozostawia czasu na
inne myśli. Zanim jednak zdążył wypowiedzieć te słowa, odsunął od
siebie podobną możliwość.
Stali koło siebie, pogrążeni w głębokim milczeniu, każde
zajęte swoimi myślami. Po chwili Hans poruszył się i wskazał na
niebo.
Myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy wrócili do domu. Nadchoda
burza.
Na horyzoncie dostrzegła tylko jedną, niewielką chmurkę.
Przecież niebo jest czyste?
Nie pozostanie- takie długo. Za godzinę rozszaleje się burza
i zacznie padać.
Widzę, że zna się pan i na tym?
Ktoś, kto wychował się nad morzem, był zmuszony szybko s1'
tego nauczyć. Niech pani popatrzy: rybacy wracają, by wyciągnąć n-
brzeg łodzie.
Rzeczywiście! Mam nadzieję, że nikt nie pozostał na rnorz
Wydaje mi się, że niedawno widziałam daleko, na horyzoncie zagi?
Skierował swoje stalowoszare oczy na morze.
Być może to został któryś z rybaków. Z pewnością jednak sz) b l
skieruje się ku brzegowi powiedział spokojnie.
70

dół. Hans uważnie prowadził Fee, bo i ona traciła
ia śliskich igłach.
|UZ
przy nim niezwykle bezpieczna. Miała wrażenie, że nie jest
ani opuszczona. Przecież nawet mama skierowała ją do
nowiedzieć mu o wszystkim, co ją trapiło, a on zapewnił ją,
>C7O lYlUfe'" " . ., . , . ...
'" A 7awsze gotów, by ją chronić i wspomagać. Wiedziała, ze może
- ? nolegać. Fredowi nigdy nie ufała do tego stopnia; dopiero teraz
"dala sobie z tego sprawę.
Odprowadził ją do Gros-Schlemitz, a gdy znaleźli się w pobliżu
dworu, pożegnał się z nią.
_ Czy mogę kiedyś, przy okazji, złożyć tu wizytę, by dowiedzieć się
o pani samopoczucie?
Będziemy się bardzo cieszyć, zarówno ojciec, jak i ja.
A czy powie mi pani, gdy doprowadzi już pani swoje postanowie-
nie do skutku?
Spojrzała na niego zdecydowanie.
Dojdzie do tego w niedzielę. W niedzielę pan von Hallern ma
nam złożyć wizytę, a ja nie zamierzam trzymać go dłużej w niepewności.
Zauważył z zadowoleniem, że nie mówiła o narzeczonym inaczej niż
pan von Hallern".
Obiecuje mi pani, że zwróci się pani do mnie o pomoc, jeśli będzie
I?J pani potrzebowała?
Tak, obiecuję... ale teraz powinien pan czym prędzej wracać do
mu, inaczej nie zdąży pan przed burzą. Nadciąga straszna chmura.
Roześmiał się. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się uciekać przed
burzą. Do widzenia i... wszystkiego dobrego.
~~ Do widzenia!
rodzę powrotnej starał się trzymać wydm. które chroniły go
, nadchodzącą burzą. Bądź co bądź, miał do domu jakieś pół
& u/m\ marszu.
Pr/ed
71
zybko ruszyła w stronę domu. Hans patrzył za nią, dopóki nie
a \\ drzwiach wejściowych. Wtedy odetchnął pełną piersią, a oczy
111 u rozbłysły.

Siedząc na poddaszu, na które udało mu się dotrzeć jeszcze
deszczem, przeglądał listy. Ku zdumieniu starych Liirsenów ka a*
dnia otrzymywał pokaźną pocztę. Gdy przeczytał już wszystko, nr e?t
tował papier listowy, wyciągnął z futerału niewielką maszynę do njs
i zaczął pisać. Matka Liirsen zazwyczaj uwielbiała mu się przygi^
z jawnym podziwem, przy tej pracy. Jak szybko mu to szło [
elegancko i czysto wyglądały listy! Dzisiaj jednak nie było jej w dom
poszła do Oberwiesen, by zrobić zakupy. Nie bała się burzy ani deszczu
nie zwracała uwagi na podobne niedogodności. A ojciec Liirsen b\i
jeszcze na dworze i rąbał drzewo.
W tym momencie przed domem zatrzymał się jeździec. Był nim Fred
von Hallern. Przywołał starego Liirsena.
Czy pan Wendland jest w domu?
Tak, proszę pana.
Dobrze, niech pan zaopiekuje się moim koniem, proszę wprowa-
dzić go do stajni. Chcę przeczekać tu burzę, mam zresztą kilka spraw dc
omówienia z panem Wendlandem. Gdzie mogę go zastać?
Stary Liirsen złapał konia za cugle i wskazał dłonią poddasze. Fred
spojrzał pogardliwie na niewielki dom i dumnie podniósł głowę. Potem
wszedł po wąskich schodkach na górę i zapukał do drzwi.
Hans zawołał proszę!" i spojrzał ze zdziwieniem, gdy na progu
ukazał się Fred von Hallern.
Dzień dobry, Hans, skoro Mahomet nie chciał przyjść do goi)-
przyszła góra do Mahometa usiłował zażartować.
Chciał wyciągnąć do niego rękę, jednak jego spojrzenie powstrz) ma-
ło go w porę.
Hans wskazał mu krzesło. Proszę, usiądź. Czemu zawdzi?cz<'
ten zaszczyt?
Mój Boże, Hans, nie bądź taki strasznie formalny. Czy
mniałeś już, że byliśmy przyjaciółmi?
O, nie... nie ja o tym zapomniałem.
Ś*1
72
Cóż, wiem, że byłeś na mnie zły i być może na pozór
tego prawo.

k? przynajmniej na pozór?
" 'Boże, czy musisz przykładać taką wagę do każdego słowa?
nieneffl'
"" daie mi się, że wszystko rozumiem. Z pewnością nie było ci
xo cóż- wy je? waiczyć o przetrwanie i sądzisz zapewne, że dawno już
,,io. mu , gjdać cj dług. Ale Bóg jeden wie, że do tej pory krucho
ii. Możesz się szczerze cieszyć, że nie musisz zarządzać
. yrjienieo^1111- iviu"";"j "* ^^*^^w^jw, ^~ *"~ .^.^.^^~j.
"'""'i-' m Zazdroszczę ludziom, którzy nie mają nic do stracenia. Nie
mająt as wie, jak podołać trudnym wyzwaniom. Zżerają nas podatki.
iaVtym nie wiedziałem nawet, czy żyjesz.
Hans roześmiał się z goryczą. Mogę sobie wyobrazić, że nie byłeś
zachwycony moim powrotem i spotkaniem ze mną.
^- Ależ Hans, jak możesz mówić coś podobnego? Przecież każdy się
cieszy, spotykając długo nie widzianego, starego przyjaciela. Każdego
dnia czekałem, że zjawisz się w Nimschen.
Hans obrzucił go chłodnym spojrzeniem.
By pokornie błagać cię o zwrot długu? Tak to sobie wymyśliłeś?
Cóż, przypuszczałem, że przyniesiesz mi go najszybciej, jak będziesz
mógł. Nie spłacony dług musiał ci niezmiernie doskwierać.
Nie bądź taki nieuprzejmy, Hans. Oczywiście, rozumiem prze-
cież, że pieniądze są ci teraz potrzebne, ale Bóg wie, że nie mogę ci ich
N tej chwili oddać. Daj mi jeszcze kilka miesięcy czasu, najchętniej
spłacałbym dług w miesięcznych ratach.
Hans spojrzał na niego błyszczącymi oczami.
A gdybym teraz koniecznie potrzebował pieniędzy? Gdybym był
azanY na to, by za te dziesięć tysięcy marek zapewnić sobie egzystencję
ronach rodzinnych? Ważyłbyś się ponownie zwodzić mnie pustymi
ch T * ^ans' tvm me mże być mowy. Chodzi mi tylko o to, że
owo nie mogę zorganizować tak dużej sumy. Miałem ostatnio
Mo' Vi^at'?w- Pza tym muszę sporo wydać na planowany ślub.
pQi , larzeczona jest bardzo wymagająca. Straciłem też nadzieję na
zoba-- Psaż- Ona otrzyma jedynie dwadzieścia tysięcy marek, a ja nie
\Vpu- ? z n'ch ani feniga. Nie wszystko złoto, co się świeci, Hans.
2av\S2Cl' mn'C W manny- Stai7 Plessen to spryciarz. Cóż, a jego żona...
mnje m^na drodze. Wydawało mi się, że była nastawiona wobec
ę wrogo. To ona wpłynęła na męża. Fee jest taka miła...
73

r"


coś
to
Bajeczna kobieta, prawda? Szkoda, że nie ma temperamentu. I\r0
na to poradzi. Matka i na nią wywierała znaczny wpływ. A '
zmieni. Między nami mówiąc, śmierć starszej pani nadeszła d '
w porę, jeśli o mnie chodzi. s^
Jesteś doprawdy bardzo uczuciowym człowiekiem! mru,
sarkastycznie Hans, starając się opanować gniew. n*
Boże, nie zrozum mnie źle. Przecież nie życzyłem jej śmierć
O, to z pewnością bardzo szlachetne z twojej strony ^
powiedział ironicznie Hans.
Poczekaj tylko, aż i ty poznasz, co to znaczy mieć teściową. Moi
narzeczona poświęcała cały czas tylk i wyłącznie jej. No, ale teraz
będziemy rozmawiać innym tonem. Jej ojciec i ja jesteśmy zgodni, %
musimy ukrócić jej samowolę od samego początku. Poza tym, niemogr
przecież rozpieszczać Fee, skoro nie wniesie mi posagu. Muszę ją
trzymać krótko.
Hans Wendland pytał się w duchu, jak długo jeszcze wytrzyma
podobne wywody na temat Fee, zanim uderzy jej kochającego narzeczo-
nego w twarz. Wydawało mu się jednak niezmiernie ważne, by
dowiedzieć się, co Fred o niej sądzi. Zadawał sobie jednak pytanie, jak
bardzo musiał być ślepy, by nazywać kiedyś tego człowieka swoim
przyjacielem.
Fred nie przypuszczał nawet, jak bardzo pogardza nim były
przyjaciel. Gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, kontynuował:
A więc, jak powiedziałem, Hans, musisz mi dać jeszcze kilka
miesięcy. Mogę ci oddać w tej chwili mniej więcej tysiąc marek. Wiesz.
jeżeli chcesz, mógłbyś zamieszkać ze mną w Nimschen. Tam będziesz
miał wystarczająco dużo miejsca, dom jest duży. Nie będzie ci tez
brakowało dobrej opieki.
Hans obrzucił go zagadkowym spojrzeniem.
Ach, tak, myślisz, że w ten sposób mógłbyś mi spłacić odsetk'
powiedział drwiąco.
Fred roześmiał się
Świetny
Rzeczywiście, tak
c- - - f^B"
Ale dlaczego? Czy naprawdę
.ołO
^a^f A Zatem- Kiedy WPfowadzi- się do Nimschen?
Hans wstał, mierząc Freda pogardliwym spojrzeniem - Nigdy!
LCZeSO? C7V nanro,^a ;,._:., j_ . , t ,u.
i ci potrzebne nat}<-"


Hans
.Tak-
i kał chwilę, zanim powiedział głośno i zdecydowanie:
natychmiast!
wzruszył ramionami. Teraz naprawdę nie mogę ci ich dać.
na miesięczne raty.
zabłysły ponuro. Mimo, iż powiedziałem ci, że
OCZY wcu!aicŁŁj'' ,
ależy rnJa egzystencja... Cóż, nie pierwszy raz!
d !!f Mój Boże, nie mogę postąpić inaczej! A więc dzisiaj wypłacę ci
. marek, za dwa dni będzie pierwszy maj. Pierwszego czerwca
'masz kolejną ratę i tak dalej, aż w marcu przyszłego roku spłacę ci
cały dług, oprócz odsetek.
__ Mój dokument jasno stwterdza, że otrzymam pieniądze najpóź-
niej po śmierci twojego wuja. A właśnie minęły już dwa lata.
Tak, masz oczywiście rację, ale wuj pozostawił mi niewiele
gotówki.
Ale olbrzymi i nie obciążony żadnymi długami majątek. Bądź co
bądź, mógłbyś go obciążyć hipoteką na dziesięć tysięcy marek, które
spłaciłbyś, jak powiedziałeś, do marca przyszłego roku.
To niemożliwe, Hans. Co powiedzą ludzie, gdy oddam majątek
pod hipotekę? Okrzyczą mnie od razu złym gospodarzem.
Ale ja potrzebuję tych pieniędzy powiedział nieubłaganie
Hans. Moje życie od nich zależy, tak jak przed laty.
Spojrzał na byłego przyjaciela przenikliwym spojrzeniem, jak gdyby
b>' ciekaw, czy ten argument zrobi wreszcie na nim wrażenie. Jednak
pred jedynie pokręcił głową.
Ha
To wykluczone, nie mogę. Oto tysiąc marek... To wszystkie
'adze, które zaoszczędziłem w tym miesiącu. Nic więcej nie mogę dla
^ le zrobić powiedział, jakby oganiał się od natręta. Wyciągnął
i,ó J.- tysiąc marek i położył na stole. Pierwszego czerwca możesz
"" na kolejną ratę.
*i krew napłynęła do twarzy. Nie panując już nad gniewem,
ara\' anknot * rzucił go Fredowi pod nogi. Podszedł gwałtownie do
s)0^ ^'orzyl je energicznym szarpnięciem. Nie odezwał się ani
\V te; ' Je(^llak jego spojrzenie sprawiło, że Fred wyszedł z pokoju.
Sctloda łT'6'' C^w^ Paiu Liirsen, kredowobiała na twarzy, wbiegła po
Kronau K zc^szanym głosem opowiedziała, że siostrzeniec pana
obecnego właściciela Oberwiesen, wypłynął żaglówką w"mo-

74
75


rze, na którym zastała go burza. Miody człowiek, który \vfa'
maturę i przyjechał na wieś do wuja, by trochę odpocząć, p0 |e ^
popłynąć mimo ostrzeżeń rybaków. Nie był dobrym żeglarzem ^^
doświadczenia, nikt nie wiedział, dokąd zwiał go wiatr. Jego wuj' ^
chodzą po plaży i błagają rybaków, by znaleźli chłopca, ale rybac k
się wypłynąć w morze w taką niepogodę, tym bardziej że nr, Ji
ostrzegali nierozważnego młodzieńca. Ci
Hans przysłuchiwał się tej relacji z pochyloną głową. Również p
stanął na progu i słuchał. Dawni przyjaciele spojrzeli na siebie wmi
czeniu... W tym samym momencie błyskawica przecięła chmim'
Rozszalała się wiosenna burza, a Hans wiedział, jak bardzo możebv
niebezpieczna. Obydwaj mężczyźni pomyśleli w tej chwili o tym samym
o dniu, w którym Hans uratował życie przyjacielowi. Wtedy rówiezhl
silny sztorm.
Hans zmierzył Freda pogardliwym spojrzeniem, potem chwycił czap-
kę, zimową kurtkę i, minąwszy go w drzwiach zbiegł na dół po schodach
Pani Liirsen spojrzała na niego na pół ze strachem, na pół z duma
Jeżeli komuś się to uda, to właśnie jemu powiedziała do Freda
Wtedy i on poruszył się, odrzucił głowę do tyłu i powoli zszedł po
schodach. Dawny przyjaciel pokazał mu drzwi, wyrzucił go niemal
z pokoju, jednak on był daleki od tego, by przyznać mu rację. Został
obrażony, mimo iż Wendland nie miał do tego powodu. Cóż to miaio
znaczyć? Chciał przecież spłacić dług, chociaż nie od razu. Jakim
prawem Wendland zachował się wobec niego tak obraźliwie?
Ojciec Liirsen przyprowadził mu konia i Fred pogalopował przez
wydmy w stronę plaży, mimo iż właśnie teraz burza była najbardziej
gwałtowna. Spojrzawszy na niebo, stwierdził sarkastycznie:
Dzisiaj z pewnością nie wypłynie... Cóż go w końcu obchodzi ten
chłopak? Na jego miejscu nie ryzykowałbym własnego życia jak wteo>-
z mojego powodu.
I zamiast wstydzić się niewdzięczności utwierdzał się w s\v ojej durni ^
Jego życie, myślał, było przecież o wiele ważniejsze, niż życie glupie-^
chłopca, który nie znał się na żeglowaniu i wypłynął w morze mi
ostrzeżeń rybaków. Zapomniał przy tym, że przed laty był takim sam
głupim chłopcem". Och, jak wielka jest różnica w ocenie si
i innych!
76

sięgnął do kieszeni i z zadowoleniem stwierdził, że leży w niej
zapomniana lornetka. Długimi krokami przemierzał wydmy
da*nwspiąl się na górę, zatrzymał się na chwilę. Na dole, na plaży,
' trzegl grupkę ludzi, chodzących wzdłuż brzegu. Byli tam też rybacy,
^S w n:ilczeniu stali obok swoich łodzi. Żaden z nich nie sprawiał
że zamierza wypłynąć.
"nans zauważył też kobietę, która błagalnie wyciągała ręce w stronę
rvbaków i małego, korpulentnego mężczyznę, w którym rozpoznał
obecnego właściciela Oberwiesen. Poza nimi na plaży zebrało się jeszcze
sporo osób z pobliskich wsi i majątków. Wiadomość, że młody
siostrzeniec pana Kronau wypłynął w burzę na morze, rozeszła się lotem
błyskawicy.
Hans skierował lornetkę na wzburzone i spienione morze, nad
którym zwisały ciemne, ciężkie chmury. Wiatr rozwiewał je, tak że
wydawało się, iż pędzą z ogromną szybkością. Na falach pojawiały się
bałwany. Nie znalazł śladu żaglówki.
Niebo przecinały błyskawice, raz po raz rozbrzmiewały grzmoty.
Wydawało się, że wszystko dookoła drży.
Oczy Hansa nieustannie przeszywały wzburzone morze. I nagle ręce
mu zadrżały. Daleko na horyzoncie dostrzegł białą żaglówkę, nieporad-
e balansującą na falach, popychaną przez: wiatr w różne strony.
y awała się jedynie mirażem, jednak to, co zobaczył, wystarczyło, by
orientować się, gdzie ma płynąć.
aglowka ponownie zniknęła mu z pola widzenia. Być może, przed
"strzegł jedynie białą flagę, gdy łódź wspięła się na falę. Znał
1 Oberwiesen; była biała i bardzo ładna, niestety, niewystar-
'trzymała, by stawić czoło podobnej fali.
b\ nrz 7^ zbieSł z wydmy na plaże. Już z daleka krzyknął do rybaków,
-go owali łódź do wypłynięcia. Nikt się jednak nie poruszył.
' Pani K^ nie8 W milczeniu' zastygli w bezruchu. Wtedy dostrzegła
\ien ronau i podeszła do niego, wyciągając ręce.
dy Ui, ' *azji się poznać, jednak kilkakrotnie widziała go z daleka
ała Jego słowa, złapała go za rarmg:
77

L
iOj
Och, proszę pana, niech pan nam pomoże, niech pan g0 u
Rybacy nie chcą wypłynąć. Proszę, niech pan ich jakoś przekonT**
siostrzeniec jest na morzu, nie ma doświadczenia w żeglowan'
wiedział, że to niebezpieczne, a my ponosimy za niego odpowied' ^
ność... Proszę, proszę, niech pan powie tym ludziom, by mu nr
z pomocą. ''
Niech się pani uspokoi. Zrobię wszystko, co tylko możliwe
być pani pewna.
Podszedł do rzędu łodzi i przyjrzał się każdej po kolei. Wybrał jed
z nich.
Przygotujcie ją! rozkazał spokojnie.
Rybacy nawet się nie poruszyli.
Wtedy sam zajął się przygotowaniem łodzi.
Być może, potraficie się spokojnie przyglądać, jak chłopak się
topi. Ja nie mam na to ochoty. Nie musicie mi towarzyszyć, pomóżcie mi
tylko przygotować łódź.
' Żaden z nas nawet nie wie, gdzie go teraz szukać odezwał się
jeden z rybaków, nieco zmieszany słowami młodego mężczyzny.
Ale ja wiem. Do pracy, ludzie, nie pozwolimy przecież nikomu
utonąć! Nie będziemy przypatrywać się tragedii z rękami w kieszeniach
Rybacy znali go i wiedzieli, do jakich wyczynów jest zdolny
Ponieważ jednak ostrzegli chłopca przed burzą, nie czuli się zobowią-
zani, by teraz, gdy wypłynął mimo ich przestróg ryzykować dla mego
życie.
Nie wyjdzie pan z tego żywy.
Już, pomóżcie mi, przecież to moja sprawa!
Rybak, do którego należała łódź, podszedł do niego i położył rek?^
burcie.
A kto zapłaci mi za łódź, jeśli rozbije się na morzu?
Hans prze'szył go spojrzeniem Ja, mój chłopcze!
którj
Rybak spojrzał na niego niepewnie. A... jeżeli pan nie wróci-
ani**
Wtedy dopiero rybacy podjęli decyzję i zajęli się przygotował
łodzi. Minęła chwila, zanim zepchnęli ją z piasku na wodę- ' .
przyłączyli się do Hansa. Mieli przecież żony i dzieci. Czy ^
78
My poniesiemy koszty łodzi wmieszał się pan Kronau
stał za nimi i słyszał rozmowę.


to
ze
, . cje dla lekkomyślnego chłopca? Wszycy przecież wiedzieli,
'vva waika na śmierć i życie. Każdy podziwiał Hansa, jak stał
y ,any w lodzi, którą rzucało na wszystkie strony. Ostatni raz
plażę. I wtedy na jednej z wydm, prowadzącej do
^ hlemitz dostrzegł szczupłą, kobiecą postać, zbliżającą się do
o mężczyzny. Kobieta ubrana była na czarno, wiatr powiewał jej
StarSZ ka Wiedział, że to była Fee. Być może i do niej dptarła
SU H mość o młodym chłopcu, który znajdował się w śmiertelnym
^bezpieczeństwie. _
Impulsywnie zerwał czapkę z głowy i przesłał jej nieme pozdrowie-
ie Mimo iż znał się na morzu, musiał się liczyć i z tym, że nie powróci
z tej wyprawy. Serce zabiło mu gwałtowniej, gdy zobaczył, jak Fee
biegnie ku brzegowi. I ona musiała go rozpoznać, gdyż podniosła
błagalnie ręce. jakby chciała go zatrzymać. Dostrzegł również Freda
który, siedząc na koniu, powoli zjeżdżał z wydmy. Zmierzał prostu ku
Fee.
Hans zacisnął zęby. A może był idiotą, poświęcającym swoje życie
dla innego człowieka, teraz, właśnie teraz, gdy miał nadzieję, że życie
uśmiechnie się wreszcie do niego, właśnie teraz, gdy zrozumiał, że kocha
Fee i, być może, uda się mu zdobyć jej wzajemność?
Wiatr przybrał na sile, odrzucając jego łódkę. Wtedy opanował się.
Nie miał teraz czasu, by rozczulać się nad sobą. Na morzu był człowiek
tt potrzebie i jeżeli ktoś mógł mu jeszcze pomóc, był nim tylko on. Bóg
mu dopomoże, będzie go ochraniał, by wrócił szczęśliwie i mógł
/aopiekować się Fee i strzec ją przed tym, co jej zagraża.
Ko?leg} się donośny grzmot; jego łódź niczym łupina orzecha uniosła
l ,na a'i ' ponownie opadła. Z plaży dobiegł go przerażony okrzyk
jacych się o dzielnego wybawcę. Hansowi wydało się, że pośród
p " wyłowił głos kochanej kobiety. Czy Fee martwiła się o niego?
Ur 'ze rzpiera go siła. Musi mu się udać! By być godnym Fee, musi
B0 c zycie młodego chłopca, musi przywieźć go całego i bez ran!
gjemj * tym dopomoże.
Pracou.i e r^ce trzyrnafy szoty; to był ogromny wysiłek. Mięśnie
pla2v r) yjd'c sta'we liny, oczy badały horyzont. Nie spoglądał już ku
ta fa| Pler teraz złapał wiatr w żagiel. Łódź równomiernie przecina-
tore rozbijały się na dziobie. Mimo zimowej kurtki był
79

przemoczony do suchej nitki. Naciągnął na siebie zydwestke, kr
pożyczył od jednego z rybaków. Była nieprzemakalna. Na razie ^
martwił się tym, że dno łodzi było zalane wodą. Cieszył się nawet z te C
potrzebował bowiem balastu. Nie mógł jednak dopuścić, by nalało się"
zbyt wiele. Wyleje ją, gdy burza straci nieco na sile.
Najpierw musiał odnaleźć małą, białą żaglówkę. Długo trwała
zanim dostrzegł ją przez lornetkę. Teraz jednak było już łatwi?
utrzymywać stały kierunek. Na pokładzie nie dostrzegł chłopca. Miał
nadzieję, że nie wpadł do wody. Nie byłoby już wtedy dla niego ratunku
i akcja ratunkowa okazałaby się niepotrzebna. Być może jednak leżał na
podłodze, co byłoby najrozsądniejsze w tej sytuacji. Hans zobaczył przez
lornetkę, że wiatr rozerwał żagle, które łopotały teraz gwałtownie.
Roześmiał się. Biedny chłopak został surowo ukarany za swoją
lekkomyślność. Jeżeli jeszcze w ogóle żyje, musi być sparaliżowany
strachem. Hans zacisnął zęby. Naciągnął szot i ustawił żagle odpowied-
nio do wiatru, tak że łódź pomknęła po falach.
Zbliżał się coraz bardziej do pustej na pozór żaglówki. Gdy nastała
chwila ciszy, krzyknął, najgłośniej jak tylko potrafił:
Ahoi! Ahoi!
Obserwował uważnie burtę białej żaglówki, z którą wiatr bawił się
jak zabawką, popychając ją coraz głębiej w morze.
Gdy jego okrzyk ucichł, zobaczył dwie ręce, kurczowo trzymające się
burty i śmiertelnie bladą twarz. Odetchnął z ulgą. Dzięki Bogu, chłopiec
jeszcze żył i mógł się poruszać. To było obecnie najważniejsze.
Ponownie zakrzyknął radosne ahoi", by dodać mu odwagi
Chłopiec odpowiedział mu kiwnięciem ręki. Drugą trzymał się kur"
czowo burty. Fale i wiatr rzucały żaglówką we'wszystkie strony.
Teraz trzeba było wykonać najtrudniejsze zadanie sprowadź'0
chłopca do swojej łodzi. Hans nie był w stanie podpłynąć bliżej d
żaglówki. Gdyfty to uczynił, obie łodzie mogły się rozbić, rzucone ia'a-
jedna na drugą. Młody człowiek panował jeszcze nad sobą. Najlepiej W
było, gdyby wskoczył do wody, a Hans mógłby go złapać. Ale jak mu[t
wytłumaczyć? Każde słowo nikło w huku burzy. Musiał przekazać s.
plan gestami. Podniósł do góry związaną linę, pokazał ją chłoPc ^
i uświadomił mu, że ma ją złapać. Zrozumiał, o co chodzi i
twierdząco głową. Dopiero teraz Hans wyraźnie zobaczył

ażoną twarz. Jednak bliskość wybawcy dodała chłopcu odwagi.
Pr, ecj} do masztu, na którym powiewały resztki żagla, przytulił się do
o kurczowo i spojrzał wyczekująco. Hans podpłynął najbliżej, jak
"''g} i zamaszystym ruchem rzucił mu koniec liny. Pokazał chłopcu, że
* się n^ obwiązać pod pachami, a potem skoczyć do wody i spróbo-
, ć podpłynąć do większej i wytrzymalszej łodzi. Za piewszym razem
l'na spadła w wodę, dopiero druga próba okazała się pomyślna. Jednak
chłopiec miał tak zgrabiałe ręce, że nie umiał jej związać. Był bardzo
słaby i przerażony, jednak widok Hansa dodał mu odwagi. Zrozumiał,
że to jedyna szansa ratunku.
Gdy wreszcie z trudem obwiązał się liną, Hans pokazał mu, że
powinien skoczyć do wody. Drugi koniec liny przywiązał do jednej
z knag w swojej łodzi.
Chłopiec, który w swym białym dresie, odpowiednim na ładną,
słoneczną pogodę, wyglądał jak kupka nieszczęścia, stanął odważnie na
burcie i skoczył wprost do wzburzonego morza jak doskonały pływak,
którym na swoje szczęście był. Dokładał wszystkich sił, by podpłynąć do
łodzi Hansa, jednak fale odpychały go z powrotem do tyłu. Wreszcie
chłopiec znalazł się na tyle blisko, że Hans mógł podać mu wiosło,
którego ten się kurczowo złapał.
Hans zaparł się teraz mocno o burtę i z wysiłkiem wciągnął chłopca
na pokład. Nie było to wcale łatwe, udało mu się jednak. Chłopiec leżał
wreszcie w jego łodzi, wyczerpany i śmiertelnie blady, a Hans usiadł
bok niego, by odzyskać siły.
Potem przyjrzał się nieszczęśnikowi, którego wyratował z fal.
sniiechnął się do niego ciepło, chcąc dodać mu odwagi. Gdy wreszcie
zyskał oddech, krzyknął do niego musiał bowiem przekrzyczeć
rz? że pod ławką leży płótno żeglarskie, być może jeszcze suche.
lnien się nim owinąć, wtedy nie będzie mu tak zimno,
ratowany spojrzał na niego z wdzięcznością. Niestety, nadal byli
S2 j zPieczeństwie. Droga powrotna wydawała się o wiele trudniej-
chł ^ Hans mógł teraz liczyć nie tylko na siebie, lecz na pomoc
2a ' który zerwał się i, jak tylko potrafił, pomagał przy żaglach.
i%- n ze SOD^ tylko niezbędne słowa, raz jednak młodzieniec
cał\ Z wdzięcznością dłoń Hansa. Wiedział przecież, że jeżeli wróci
rowY na ląd, będzie to zawdzięczał wyłącznie jemu.

81
80
c 8'ębołco w s


f
,' Hans skinął do niego z uśmiechem. Razem rozpoczęli w. n
z rozszalałym żywiołem. Żeglowanie pod wiatr było niezmiernie uci
liwe. Tylko wytrawny żeglarz, do których Hans niewątpliwie się żalić
zdołałby utrzymać obrany kurs.
Zgromadzeni na plaży ze strachem obserwowali walkę
z falami i wiatrem, jednak najbardziej przestraszona była
Z zapartym tchem śledziła wzrokiem łódź, jak gdyby w ten sposób
mogła uchronić ją od wywrócenia. Przycisnęła dłonie do pjersi
i modliła się cicho i żarliwie o ratunek. Nie zwracała uwagi na nic
co się wokół niej działo, nie widziała nikogo poza tym, który nie
zawahał się ryzykować życia dla innego człowieka. W tej strasznej
chwili zdała sobie wreszcie sprawę, że kocha Hansa Wendlanda,
że jej serce należy do niego, tylko do niego. Cóż ją obchodził Fred
von Hallern, który, trzymając konia za cugle, stał koło niej i rozma-
wiał z jej ojcem? Rozmawiali o wyczynie Hansa jakby chodziło
o ryzykowne co prawda, lecz dostarczające emocji przedsięwzięcie,
jakby stawką nie było życie lub śmierć dwóch ludzi. Fee nie chciała
przysłuchiwać się dłużej ich pogawędce. Nie mogła ścierpieć tonu,
w jakim mówili o Hansie. Odwróciła się gwałtownie do Freda.
spojrzała na niego błyszczącymi ze zdenerwowania oczami i powiedziała
ostro:
W ten sam sposób wypłynął kiedyś po ciebie, by uratować twoje
życie. Dlaczego pozwoliłeś, by teraz wypłynął sam, dlaczego nie
zaproponowałeś mu pomocy?
Spojrzał na nią osłupiały ze zdziwienia.
Wybacz, Fee, ale w pierwszym rzędzie pomyślałem o tobie.
Skoro Wendland tak nisko ceni swoje życie, że naraża się dla pierwszego
lepszego lekkomyślnego chłopca, nie muszę przecież czynić tego sam^
go. To jego sprawa. Słyszałaś przecież od rybaków, że żaden z nich
odważyłby się wypłynąć. To igranie ze śmiercią i tylko taki awantu
jak Wendland ryzykuje tak lekkomyślnie swoim życiem. Nic innego
ma poza tym do stracenia, bo od niego samego wiem, że cały czas s o
niczym.
Spojrzała na niego z trudną do opisania pogardą. .v
Jest bohaterem, wspaniałym mężczyzną, a nie awanturni
Jej wargi drżały.
82

A poczuł się urażony. Oczywiście, nie ma dla ciebie najmniHej-
Frznaczenia fakt, że powstrzymałem się od wypłynięcia z nim, gdjyż
SZ?gerwszym rzędzie pomyślałem o tobie?
* Zwróciła na niego zagadkowe spojrzenie. Nie, o tym tnie
yślałam odparła zimno i nieprzychylnie.
Pmped spojrzał na teścia. Słyszałeś to, ojcze? Czy mam pozwolić F?ee
podobne impertynencje? To przecież bezczelność! W tej chwili
1 idziesz ze mną do domu! Jesteś całkowicie przemoczona, podobmie
zresztą jak ja. Rozkażę, by mi przynieśli do Gros-Schlemitz suohe
ubrania, zaraz wyślę posłańca. A potem mam zamiar zamienić z tobą
kilka słów, Fee. Tak dalej być nie może. Wystawiłaś moją cierpliwość na
zbyt trudną próbę. Chodź!
Jego głos brzmiał rozkazująco, Fred wydawał się sam sobie niezwyk-
le imponujący, tym bardziej, że przyszły teść pokiwał głową z aproba tą.
Jedak Fee uwolniła się z jego objęć. Ja zostanę tutaj!
Nie, w tej chwili pójdziesz do domu wmieszał się pan v on
Plessen.
Wyprostowała się dumnie i spojrzała na ojca bez śladu lęku.
Zostanę tu tak długo, aż się dowiem, czy Hansowi udało się
doprowadzić akcję do końca.
Dowiesz się tego w domu.
Westchnęła ciężko. Ale później, o wiele później!
Jej słowa zabrzmiały jak krzyk.
Fred spojrzał na nią z nie ukrywaną złością.
~ Nie mam zamiaru rozczulać się nad tobą, Fee. Zachowujesz się
fo Stainia histeryczka. Żądam, byś natychmiast wróciła ze mną do
a na niego jak na obcego i całkiem obojętnego jej człowieka.
N'żdzie z tobą nie pójdę, zostanę tutaj.
ac dwrócił wzrok ku teściowi. Pan von Plessen zauważył, że
-l ,s|.romadzonych kieruje się ku nim i skinął uspokajająco głową.
ner\\0vv ^ robrny z siebie widowiska, Fred. Fee jest nadal bardzo
^a'eko M^ sm'erci matki. Oczywiście, posuwa się stanowczo Za
takie ja], Usimy to Jednak załatwić za zamkniętymi drzwiami. Sensacje,
zaint -' oe nezaprzeczany uro, wzuzaą
eresowanie. Fee chce po prostu wiedzieć, jak to się skończy.
83
lch zaint Z1Sie-^sza' ma& dla kobiet niezaprzeczalny urok, wzbudzają
er

Zostaw ją na razie w spokoju. Czekamy na ciebie jutro po n ł.
wtedy porozmawiasz z nią poważnie i po męsku. "V
Nieobecna twarz Fee świadczyła wyraźnie, że interesuje ja tvlt
co dzieje się na morzu. Całkowicie utwierdziło to Freda w przeko '
że musi przykrócić jej cugli. W milczeniu odwrócił się od n ^
i zagadnął przyszłego teścia:
Nie mam ochoty stać tu w przemoczonym ubraniu. Nie chc
przeziębić. Powinieneś wrócić ze mną do domu, ojcze. Skoro Fee un ''
się, by zobaczyć, jak zakończy się to tanie przedstawienie, będzie są '
musiała ponosić konsekwencje swego uporu. I zwróciwszy się do nie
ciągnął: Jadę teraz do domu, jutro złożę wam wizytę.
Spojrzała na niego pociemniałymi oczyma. A twój przyjaciel
walczy tam ze śmiercią! powiedziała z goryczą i gniewem.
Zrobił obrażoną minę.
W najlepszym przypadku nabawisz się porządnego kataru,
a zdradzę ci, że kobiety z czerwonym nosem nie są w moim guście.
Obrzuciła go spojrzeniem, które powinno mu było zdradzić, jak
nisko go ceni, jak bardzo jest jej obojętne, czy będzie mu się podobać,
czy nie, jednak Hallern był tak dumny i arogancki, że nie przyszło mu
nawet na myśl, iż Fee mogłaby spoglądać na niego inaczej niż z miłością.
szacunkiem i głębokim oddaniem. Najwidoczniej śmierć matki wy-
prowadziła ją z równowagi. No dobrze, jutro doprowadzi tę sprawę do
porządku. Ukłonił się jej, czego nawet nie zauważyła, gdyż sercem
i duszą była z mężczyzną, którego łódź ponownie pojawiła si? na
horyzoncie.
Przez chwilę znowu straciła ją z oczu, jak gdyby została pochłonie.
przez demony głębi. Dzięki Bogu, że po paru sekundach zobaczyła r
ponownie, nieustannie walczącą z falami i wiatrem. Fee wzniosła
nieba wdzięczne modły ,
,
najlepiej będzie, jeśli się rozgrzeje, przebierze w suche ubrania, by w
sposób uniknąć przeziębienia. Obawiał się o swoje cenne zdrowie-
tym był w bardzo złym humorze. Nie miał zamiaru przyglądać się. J
Hans Wendland po zakończonej akcji, a z pewnością zakończy sif
pomyślnie awanturnicy zawsze mają szczęście zostanie trium
84
Nie dostrzegła nawet, że jej ojciec odszedł wraz z Fredem- *
prowadził konia w stronę Gros-Schlemitz, postanowił bowietf1- ^

zgromadzonych na brzegu ludzi. Dokładnie tak jak
p0*itany F^Trad} morzu i jego, Freda. Tak jakby dla Wendlanda to
wtedy'' gdy wysiłkiem! Nie, stanowczo nie zamierzał być świadkiem
było straszny ^ podziwu owacji.
gorąc>'c ^iego bardziej wściekły niż kiedykolwiek dotąd, dopie-
W uświadomił sobie, jak bezczelnie" go dziś po-
ro tera - j^zucać mu pieniądze pod nogi, jemu, właścicielowi
v.n nokazywać drzwi! Co ten nieudacznik sobie wyobra-
Nimscneiij i>v j 11- .. j j i_ j i
j! Odda mu jego psie grosze, ale dopiero wtedy, gdy będzie uważał
M słuszne. Nie pozwoli się zakuć w dyby takiemu nic nie warte-
mu awanturnikowi. Fred wyjął ukradkiem z kieszeni zgnieciony
banknot tysiącmarkowy, wygładził go i pieczołowicie schował
do portfela. Podniósł go oczywiście z podłogi, gdy Hans minął
go, by zbiec po schodach. Przecież, gdyby go zostawił, kto wie,
co mogłoby się stać. Być może, staruszka znalazłaby go w trakcie
sprzątania i zabrała. A jemu nie pozostałoby nic innego, jak jeszcze
raz spłacać tę samą ratę.
Uśmiechnął się pogardliwie: jutro wyśle Wendlandowi te tysiąc
marek pocztą. Dzięki temu dostanie kwit, potwierdzający zapłatę
pierwszej raty.
Ale ten Wendland wybiegł jak oparzony z pokoju, gdy się dowie-
dział, że głupi chłopak wypłynął w taką pogodę na morze! A Fee, głupia
g?s, stała z innymi, by powitać go jak bohatera i wybawcę. Oczywiście,
jak każda kobieta uwielbia sensacje!
T l
Jak, w myślach nazwał narzeczoną głupią gęsią. Był na nią
lekły. Nie podejrzewał jednak, że Fee podjęła nieodwołalną
yzj?, by zerwać z nim zaręczyny. Był głęboko przeświadczo-
każda kobieta byłaby bezgranicznie wdzięczna losowi, że
dzen ZSta<^ ^On3 przystojnego, cieszącego się ogromnym powo-
zonee ^a von Hallerna, właściciela olbrzymiego, nie zadłu-
Przek ma^atlcu Nimschen. Żadna by mu nie odmówiła, był o tym
jeS2C2 ,5ny' świadom własnej wartości. Musi jednak uświadomić
^robi Ce> ^e m'a*a wielkie szczęście, iż została przez niego wybrana.
Plasku muczeniu koło przyszłego teścia, zapadając się w miękkim
craz bardziej zaciekłą złością oskarżał Fee.
85

Gdy przyszli do Gros-Schlemitz, pan von Plessen kazał przygoto
ciepły grog na rozgrzanie się. Zdjęli mokre ubrania; Fredowi przynje ac
no już suche rzeczy z majątku Nimschen. ~
Usiedli zadowoleni naprzeciw siebie i zaczęli rozmowę o tym
muszą wreszcie przytrzeć Fee nosa. Zostawili jej czas do niedzielne
popołudnia. Kiedyś wreszcie musi odzyskać rozsądek.
Tymczasem żaglówka znajdowała się coraz bliżej brzegu. Trwało t
jednak długo. Można już było dostrzec sylwetkę Hansa, spokojni
i pewnie kierującego łodzią ku brzegowi. Stal wyprostowany; teraz, gdv
zbliżał się koniec podróży, zrzucił z głowy zydwestkę; pod wpływem
morderczego wysiłku zrobiło mu się gorąco. Obok niego stał cudem
uratowany młodzieniec. Pani von Kronau rzuciła się ze szlochem
w ramiona męża. Razem oczekiwali Hansa z niezmierną wdzięcznością
i ulgą.
Fee stała nadal bez ruchu, jej oczy błyszczały gorączkowym
niepokojem, mimo iż akcję ratunkową można było już uznać za
pomyślnie zakończoną. Spojrzała na Hansa; jego włosy były potargane
przez wiatr. Poczuła głębokie wzruszenie. Wiatr bawił się też jej
włosami; było mokre od deszczu, pod wpływem którego skręciły się
w piękne loki. Mimo iż włożyła płaszcz przeciwdeszczowy, burza
potargała i zmoczyła jej sukienkę.
Stała nieruchomo, przyciskając ręce do piersi. Tak ujrzał ją Hans,
gdy podpłynął wreszcie na tyle blisko, by móc rozpoznać ludzi
zgromadzonych na plaży.
Przesłał jej pozdrowienie, a ona uniosła ręce, jakby chciała po-
dziękować Bogu, że wrócił cały i zdrowy.
Rybacy zajęli się wyciąganiem łodzi na brzeg. Rozległ się powitalny
okrzyk, świadczący o głębokim podziwie i wdzięczności za to, czego
dokonał. Hans jednak przyjął go niemal niechętnie. Podniósł chlopca'
którego uratował, który z wyczerpania nie był w stanie zrobić ani kroku-
wyniósł go z łodzi i oddał w ręce cioci i wuja. Potem jednym susei"
wyskoczył na ląd i podszedł do Fee, nie zwracając najmniejszej uwag1 fl
pozostałych.
Dlaczego stoi pani w deszczu? Jest pani przemoczona do sucn
nitki. Proszę iść do domu i przebrać się w suche rzeczy.
Ujęła jego dłonie.
86

__^ f0k, dobi>e5 teraz mogę już iść, ale., musiałam przecież poczekać
.ż do cliw'ti> gdy pan dopłynie. Chciałam być pewna, że jest pan
Strasznie się o pana bałam powiedziała rwącym się
glosę w
Po^iągnął ją ^a sobą. Pod wpływem tych słów jego oczy rozbłysły.
Chciał oddalić się z nją oc[ ożywionych ludzi, chciał też, by Fee schroniła
się wreszcie prze<3 niepogodą.
, Niech paąj się pospieszy, pobiegnę z panią aż do wydm.
Ludzie chluby panu podziękować powiedziała, nie wypusz-
czając jeg T%k 2 uścisku.
. Rany bos^j6) nie wytrzymam ich podziękowań. Zresztą za co
mają rrii dziękować? przecież to był mój obowiązek, a uratowanie tego
chłopek n'e było ^ż tak trudne. Woda jest moim drugim domem, znam
jej humory-
Pochyliła się i pocałowała jego dłoń. Wtedy z przerażeniem dostrzeg-
ła, że jćdna z nic^ krwawi. Hans usiłował wyrwać ręce.
Co pani rc^bj? Zawstydza mnie pani powiedział, rzeczywiście
zakłopotany, i pc^cny]ił się nad jej ręką, by ją pocałować.
Fee pobladła p^ój Boże, przecież pan jest ranny.
Roześmiał się wesoło. Niech się pani o mnie nie martwi! To mała
ranka, me warto c^ njej nawet wspominać. Ale jestem człowiekiem pełnej
krwi, dlatego tak obflcie ją tracę.
W a a si
Chciał schowa^ krwawiące ręce za siebie, ale Fee mocno je trzymała
ię ir^ z u-wagą. Rzeczywiście, po wewnętrznej stronie dłoni
rane.
natychmiast opatrzyć
powiedziała, blada ze
1 jedynie
Trzeba
zdenerwowania.
c > miło było, że tak się o niego troszczy! Nie chciał jednak
zdradzie swoich i ' , - i i -
7 , . ^czuc, roześmiał się więc głośno.
To rawrl' -Z Pewnścia. mama Liirsen, gdy tylko wrócę do domu.
7ń j., ui-10 takiego. Rany goją się na mnie jak na psie. Do jutra
iua.zy s'v zabliźni,>.
. , T , . .
ciepło na sercu. Ten mężczyzna z pewnością nie
Zrobiło jej
bawia się, żt
87
cjes \o go Ł-tcI\z, że dalej stoi na deszczu, mimo iż w głębi serca
CK, _.! mu tyje zamteresowania. Wtedy z wes-

tchnieniem spojrzała na niego, a na jej ustach pojawił się ieci
widoczny uśmiech.
Nie musi pan na mnie krzyczeć, zrobili to już mój ojciec i pan Vo
Hallern. Ich zdaniem powinnam była pójść z nimi do domu. Aie :
musiałam zostać, dopóki nie zobaczyłam na własne oczy, że wrócił pan
cały i zdrowy. Dzięki Bogu, że uszedł pan z życiem z jedną tylko rana
Boże, przecież mogło się skończyć inaczej.
Dostrzegł, że zbladła pod wpływem tej myśli. To była najwspanial-
sza nagroda za to, co zrobił. Nie uważał swego czynu za coś nadzwyczaj,
nego, było to przecież coś, co uczyniłby na jego miejscu każdy wrażliwy
człowiek.
Naprawdę za bardzo się pani tym przejęła. Wszystko poszło
przecież dobrze, chłopiec jest już bezpieczny, a ja mam zamiar natych-
miast wysłać panią do domu. Niech pani pomyśli, jak bardzo mnie
zmartwi, jeżeli przeziębi się pani przeze mnie.
Ale i pan musi jak najszybciej się przebrać; przemókł pan do
suchej nitki.
Roześmiał się jak mały, swawolny chłopiec.
A co pani myśli? Matka Liirsen weźmie mnie teraz w obroty. Już
siebie widzę, jak leżę pod grubymi pierzynami, pijąc herbatę z bzu
i jestem leczony domowymi specjałami. Ale słowo daję, że się zbuntuj?.
Wypiję grzane piwo, przebiorę się i muszę skończyć pisać listy.
Podniosła na niego oczy, a ich wyraz niezmiernie go wzruszył.
Tak, tak, niech pan w tej chwili idzie do mamy Liirsen i pozwoli,
by opatrzyła panu rany.
Niech pani będzie pewna, że zatroszczy się o to. A... czy pani
nadal obstaje przy swojej decyzji, czy zmieniła pani zdanie?
Spojrzała na niego poważnie. Uważa pan, że po tym, co się stało,
mogłaby się rozmyślić, panie Wendland?
Nie odrywał Wzroku od jej pięknych oczu.
Nie! Niech mi pani wybaczy, zadałem głupie pytanie.
Skinęła głową. Do widzenia. I bardzo proszę, niech się pan teraz
zatroszczy o siebie. Niech pan nie zapomina, że jest pan moim jedyny01
przyjacielem.
Nie, nigdy o tym nie zapomnę. Nie zapomniałem o tym
wtedy, gdy wypływałem w morze.

Rozstali się. Fee pobiegła szybko w kierunku Gros-Schlemitz, on
erzał szybkimi, długimi krokami do małego domku. Zanim stracili
i oczu, przystanęli i pomachali sobie na pożegnanie.
Staruszkowie Liirsen z niepokojem oczekiwali powrotu Hansa. Tak
k przepowiedział, stara mamka chciała go przede wszystkim położyć
do łóżka i leczyć, jeśli nie herbatą z bzu, to grzanym winem lub grogiem.
On zadowolił się jednak wyłącznie grzańcem i opatrunkiem na dłoni.
Nie potrwało to długo, potem przebrał się w suche rzeczy i zasiadł przed
maszyną do pisania, by uporać się z zaległą korespondencją. Ledwie
skończył, mama Liirsen zawołała go, by zszedł na kolację, którą
podawała mu każdego dnia w jej ulubionym pokoiku. Z zadowoleniem
przyglądała się, z jaką ochotą zabrał się do jedzenia. Podczas gdy zajadał
z wilczym apetytem, do drzwi zapukał listonosz, roznoszący wieczorną
pocztę. Dla Hansa miał dzisiaj tylko jeden list. Wręczył mu lekką
kopertę, zaadresowaną zamaszystym, pochyłym pismem. Nikt nie
domyśliłby się z pewnością, że skreślony został kobiecą, ręką. List
wywołał na twarzy Hansa uśmiech. Natychmiast go otworzył. Jego
treść, skreślona dużymi, zdecydowanymi literami, brzmiała następują-
co:
Stary Przyjacielu!
Cóż, zmieniłam plany. Wybieram się w podróż do Niemiec. Paryż już
się znudził, a Bobby koniecznie chce zobaczyć Berlin. Przygotuj się, że
zawitam również do Oberwiesen, jeżeli przyjdzie mina to ochota. Przyjadę
jednak sama, Bobby zostanie tymczasem w Berlinie. Resztę opowiem Ci,
Sdy się zobaczymy, być może w Oberwiesen, być może w Berlinie, bo jeśli
me Przyjadę do Ciebie, musisz oczywiście przyjechać do stolicy.
Do zobaczenia, Przyjacielu Maud
chwilę spoglądał na list, potem złożył go i odłożył na stół,
pgrążony w myślach.
t ^dy wieczorem wyszedł z pokoju, by odetchnąć świeżym powie-
si L.01' zauważył, że burza ustała, a na niebie, między chmurami, pojawił
siężyc. Powietrze było ostre i chłodne, ale orzeźwiająco czyste. Hans
89

zapalił fajkę i skierował się w stronę wydm. Widział szyszki przeróżnych
rozmiarów i kształtów, które zerwał huragan. Był to jedyny ślad
przypominający o burzy, która przeszła nad tą okolicą.
Gdy Fee wróciła do domu, udało jej się przemknąć niepostrzeżenie
do swojego pokoju. Cieszyła się, że może pozostać na chwilę sama, gdyż
ciągle była roztrzęsiona po przeżyciach na plaży. Jednocześnie czuła fale
nowego uczucia, nie znanego jej do tej pory. Właśnie w tej chwili
uświadomiła sobie nadzwyczaj wyraźnie, że kocha Hansa, darzy go
miłością głębszą i dojrzalszą, zupełnie inną niż to uczucie, które kiedyś
żywiła do Freda.
Opadło ją tysiące wątpliwości. Czy pragnęła uwolnić się do więzów
łączących ją z Fredem tylko dlatego, że kochała innego? Czy nie
dostrzegła podłości Freda już wcześniej, zanim zaczęła porównywać go
z Hansem?
A może ostatnie doświadczenia z Fredem kazałyby jej spoj-
rzeć na niego krytycznie, nawet gdyby na drodze jej życia nie po-
jawił się Hans? Jednak dopiero jego zachowanie wobec przyjacie-
la otworzyło jej oczy. Wewnętrzny głos powiedział jej, że właśnie
Hans Wendland pozwolił jej odkryć prawdę o narzeczonym, mimo
iż właśnie on wzdragał się oczerniać Freda, zanim ona nie zerwie
zaręczyn.
Słowa, które wtedy wypowiedział, zapadły w jej pamięć. Jednego
była teraz pewna: nigdy nie zostanie żoną Freda.
Jej matka miała rację, ostrzegając ją przed małżeństwem bez
wzajemnej miłości. Byłaby bardzo nieszczęśliwa, nie potrafiłaby też
uszczęśliwić męża.
Popełniła błąd, nie mogła jednak zgodzić się, by przez chwilowe
zaślepienie całe jej życie stało się pomyłką. Nic nie mogło odwieść jej od
postanowienia, by zerwać zaręczyny.
Do kolacji pozostała w swoim pokoju i dopiero wieczorem zeszła na
dół. Widziała, jak Fred odjeżdża na swoim koniu, i że zostanie sam na
90

sam z ojcem. Zazwycoczaj obawiała się go. Wiedziała, że będzie dla niej
ostry, będzie chciał jsją zmusić, by dotrzymała słowa.
Przebrała się i zessszła na dół.
No, wreszcie s się zjawiłaś? Gdyby Berta nie powiedziała mi, że
wróciłaś do domu, nrnógłbym pomyśleć, że cały czas włóczyłaś się po
plaży.
Wybacz, tato, że nie powiedziałam ci o moim powrocie. Słysza-
łam jednak głos Freds.a, a bolała mnie głowa i chciałam trochę odpocząć.
Nie dziwię sięg! Musiałaś koniecznie stać na deszczu, w środku
burzy? Mam nadziejeję, że się nie przeziębiłaś.
Nie było mi zsimno, tato. Założyłam płaszcz nieprzemakalny.
No, dobrze! AAle Fred nie chciał czekać. Czy akcja zakończyła się
pomyślnie?
Oczy Fee zabłysHy. Tak, tato, dzięki Bogu!
Ojciec jadł z apetytem, popijając od czasu do czasu z zadowoleniem
łyk czerwonego win^.
No, to mnie cirieszy! To wspaniały chłopak, ten młody Wendland,
kropla w kroplę podflobny do ojca. Każdy chciałby mieć takiego syna.
Z dziewczynkami n~ia się tylko kłopoty. Fred, oczywiście, nie chce
przyznać, że Wendlland znowu dokonał wspaniałego wyczynu. Nie
wiem dlaczego, nie clhce wysłuchać ani jednego dobrego słowa na temat
swojego przyjaciela. Jeżeli o mnie chodzi, Wendland niezmiernie mi
imponuje; sam nigdy* nie zdobyłbym się na to, aby stanąć twarzą w twarz
ze spienionym żywiłOłem. Szkoda, że nie jest już właścicielem Ober-
wiesen, że popadł \\y taką biedę. Fred opowiedział mi, że Wendland
usiłował wyciągnąć od niego pieniądze niedługo przedtem, zanim
Poszedł na plażę.
Fee miała nieprzepartą ochotę uścisnąć ojcu rękę, gdy tak serdecznie
wyrażał się o Hanstee- Odpowiedziała jednak na pozór spokojnie:
Hans Wendleind zachował się po prostu wspaniale.
Pan von Plessern roześmiach się. No tak, coś takiego zawsze
imponuje kobietom.. Nie daj tego poznać po sobie przed Fredem; on
i tak wyraża się o tobie niezbyt pochlebnie. Jest z ciebie bardzo
niezadowolony, i, szczerze mówiąc, ma rację. Tak dalej być nie może,
Fee. Fred nie pozwali dłużej się tak traktować. Sama będziesz sobie
winna, jeżeli stanie się surowszy.
91

Spojrzała na talerz. Najchętniej od razu powiedziałaby ojcu, że chce
zerwać z Fredera. Bała się jednak, że ojciec mógłby w jakiś sposób
powstrzymać ją od tego. Lepiej będzie, jeśli dowie się o jej zamiarze
jutro, podczas wizyty Freda. Wtedy nie będzie mógł jej przeszkodzić-
Tak, tato, porozmawiamy o tym jutro, ja i Fred.
Zadowolony, położył jej na talerzu szczególnie soczysty kawałek
mięsa i powiedział, obrzucając ją krytycznym spojrzeniem:
Musisz porządnie jeść, Fee. Wyglądasz tragicznie; jesteś blada
i wyczerpana. Nie powinnaś się zdziwić, jeżeli Fred odejdzie od tak
księżycowe pięknej narzeczonej. Mężczyźni nie przepadają za aż tak
szczupłymi kobietami, jak to sobie wyobrażacie. Musisz być rozsądna,
Fee. Fred to najlepsza partia w okolicy. A ja nie mogę dać ci zbyt dużego
posagu.
Jej usta zadrżały, jednak powstrzymała się od odpowiedzi. Jadła
posłusznie to, co nakładał jej ojciec, pytając się w duchu, jak on zachowa
się jutro, gdy usłyszy o zerwaniu zaręczyn. Wiedziała jedno: z pewnością
jej tego nie ułatwi.
Pan von Plessen myślał jednak o tym, że wkrótce każdy wieczór
będzie spędzał samotnie i to psuło mu nieco dobry nastrój. Spoglądał raz
po raz na bladą twarz Fee. Śmierć matki bardzo ją dotknęła. Tego
jednak nie można było zmienić. To było nieuniknione, nawet gdyby
wcześniej zdecydował się na operację. Słaba płeć, skłonna do chorób!
Zawsze coś je boli, stale trzeba z nimi postępować bardzo delikatnie,
dotykać zawsze w białych rękawiczkach. Ale życie bez kobiet w domu?
Nie, to byłoby nudne. Na powtórne małżeństwo był już jednak za stary.
Mężczyzn w jego wieku kobiety poślubiają wyłącznie z wyrachowania.
Nie mógł liczyć na wdowę z pieniędzmi.
Myśli te jednak bynajmniej nie psuły mu apetytu.
Hans Wendland dobrze spał tej nocy, a mama Liirsen obudziła g
następnego ranka, przynosząc filiżankę aromatycznej kawy. Nie musia'
ła oszczędzać, gdyż jej młody pan już pierwszego dnia wręczył jej

banknoty stumarkowe i poprosił, by powiadomiła go, gdy wszystko
wyda, wtedy da jej kolejne. Ze zdziwieniem spojrzała na tak nieprzy-
zwoicie dużą sumę.
Powiedziała, że rozumie się przecież samo przez się, że zatroszczyła-
by się o młodego pana, zapewniłaby mu wszystko, co niezbędne. Ze
śmiechem poklepał ją po ramionach.
Niech pani nie wygaduje bzdur, mamo Liirsen. Nie mam
zamiaru moim wilczym apetytem siać spustoszenia w pani spiżarni.
Chcę, by każdy wydatek na mnie pokryła pani z tych pieniędzy. Niech
mi pani powie, gdy zapas się wyczerpie.
Matka Liirsen oszczędnie gospodarowała tą sumą, mimo iż otaczała
gościa wszelkimi zbytkami. To, czego nie miała w domu, kupowała
najtaniej, jak mogła. Wiedziała, że jej pan nie zdobył za granicą fortuny,
dowodziły tego niektóre jego uwagi. W przeciwnym razie nie zadowolił-
by się niewielkim pokoikiem na poddaszu; w pobliskiej wsi znajdował
się przecież elegancki zajazd, gdzie gościli od czasu do czasu nieliczni
przyjezdni.
Hans nie zdawał sobie nawet sprawy, że jest powodem trosk matki
Lursen. '
Ledwie skończył jeść śniadanie, przyjechał posłaniec z Nimschen,
posłaniec od pana von Hallerna, który zdecydował się spłacić Hansowi
pierwszą ratę nie przekazem pocztowym, lecz wysyłając swojego
człowieka. Przy wyjeździe polecił służącemu:
Niech pan jedzie do Oberwiesen. U starych Lursenów mieszka
""oj dawny przyjaciel, który skazany jest na moją pomoc. Niech pan
Przekaże mu tysiąc marek, niech pan jednak żąda pokwitowania.
Służącego zdziwiła naglą hojność jego pana, znany był bowiem ze
slcąpstwa.
Gdy stanął przed Hansem Wendlanedem i chciał wręczyć mu
P1?niądze, ten sam banknot tysiącmarkowy, który wczoraj usiłował dać
u Fred, oraz pokwitowanie, które miał podpisać, Hans spojrzał na
ego wzrokiem trudnym do opisania. Przeczytał uważnie pokwitowa-
reść jego była krótka: Dnia dzisiejszego potwierdzam odbiór tysiąca
d pana Freda von Hallerna.
ans Wendland spokojnie wyjął pióro i odpisał: Spłaty w ratach nie
*'n
93
92


Przekreśl ti|lił to' co naPisał Fred. Potem oddał służącemu ka
włożywszy Jąutf* uprzednio do koperty. \
Niecka ul1 pan to wezmie l dda Panu von Hallernowi wraz z kop
Po tych ' slw/owach' ktore Psłanca wprawiły w zdumienie, wręczył^
trzy marki " Wpi-^Piwku. ">
_ Tak;:, ^o-J^oze Pan teraz dejsc powiedział spokojnie.
W drotftfzi H :e powrotnej służący nie wiedział, czemu powinien sje
bardziej dzź^ć. ^ić- Odmowie przyjęcia tysiąca marek, czy wspaniałej
napiwkowi Iai^aJwidocznieJ Pan Wendland nie jest aż tak biedny, jak
, ., vn n0011 Hallern.
mówił pan v " . . ,
Kilka r^z!p:1(yprzyg ą a się kPercie' ktoreJ Hans me zakleił do końca
Ostatecznie^ ńe 9|(lie udało mu sie. Przeć Pkusie- Małym palcem rozerwał
mipkrp vdhK \d K kle-i Jeszcze nie zasechł. Otwarł kopertę bez trudu. Ze
IJ.lltJS^Ł', c>*~^ 11 -11 ,1
zdumienier^11 przs^1"2602^** kllka pospiesznie skreślonych przez Wendlanda
słów, po c^yi v^ uśmiechna-ł sie chytae.
No tcnC n'e wygląda bynajmniej na prezent! Mój pan nie jest aż
t k śruba ^ba^a., za jaką chciałby być uważany. Poza tym nie potrafi?
b'e nawe^t lyyfW^razić, ze mg^y podarować komuś tysiąc marek.
Naiwidoczki nit PJmusi sPłacać dług, być może jeszcze z czasów, gdy nie był
ł l i^11 \fi/Nimschen i przysyłał wujowi tysiące listów z prośbami
o pieniądz^5-
7 d w*^*^/11^' ze zasPkoił swą ciekawość, schował kartkę z po-
wrotem do kp,(f Perty i zamknął ją pieczołowicie.
Cd st^nlł ^ ponownie przed swoim panem, opowiedział jak pan
Wendland oodti0(- , ,, ^wjp, o panu von Hallernowi, któremu krew napłynęła gwałtow-
nie do twa^"2) ., ,
_ ,-, ^a ^0(j bezczelność! wykrzyknął.
Sł ' v Hę ^ mo8^ s^e powstrzymać, by nie powiedzieć:
Wendland 'dal niff mi trzy marki naPiwkl.
F d s1?Ji"z5irza^ na meż ze złością. To mnie nie in
Sł 'acV zost0osta* odprawiony. Nie omieszkał jednak skomen
ni
raz zakłócono spokój tego - .
zapobiec. Akurat w chwili, gdy przechodził p
g sy.f^ło, wobec pozostałej służby.
Hanso^1
udało mu


2ród,
ię na spacer w okolice Gros-Schlemitz, przed furtkę
!r"' Tg^jnochód, z którego wysiedli pan Kronau z Oberwiesen i jego
zajec jgc któremu Hans uratował wczoraj życie. Młodzieniec wy-
s'str , - Q wjele lepiej. Z wdzięczności zmiażdżył niemal rękę swemu
3 cv Podobnie pan Kronau nie umiał znaleźć odpowiednich słów,
^ podziękować. Wiedział z relacji siostrzeńca, jak trudna i wyczer-
Siąca była ta akcja.
__ Przecież to, co zrobiłem, było oczywiste! bronił się przed
dowodami, zbędnej jego zdaniem, wdzięczności. Cieszę się, że
oełem wyświadczyć panom przysługę, ale teraz możemy uznać tę
historię za zakończoną.
Jednak pan Kronau nie wydawał się zadowolony z takiego obrotu
sprawy. Przekazał również pozdrowienia i podziękowania od żony,
która prosiła, by Hans Wendland pozwolił zaprosić się dziś na obiad do
Oberwiesen, w którym się przecież urodził i wychował.
Hans miał szczególne powody, by przyjąć zaproszenie.
Pan Kronau pożegnał się, by przekazać żonie jego obietnicę, że
punktualnie o pierwszej przyjdzie do Oberwiesen.
Hans patrzył przez okno za odjeżdżającymi. Rozmawiał z gośćmi
w ulubionym pokoju matki Liirsen. Gdy wyszli, przyszła tam, nie-
zmiernie dumna. Czuła się zaszczycona, że nowy właściciel Ober-
wiesen odwiedził jej ubogie gospodarstwo. Spojrzała promiennie na
Hansa.
Tak się cieszę, proszę pana!
~ Z czego, mamo Liirsen?
~ Że cieszy się pan powszechnym szacunkiem i raz jeszcze uratował
młodemu człowiekowi. Wszyscy ludzie mnie zaczepiają, by poznać
goły tej sprawy.
srniechnął się do niej. A co pani powie na to, że zostałem dziś
Pjoszony na obiad do Oberwiesen?
niosła ręce, częściowo z radości, częściowo ze zmartwienia. A ja
-gotowałam już dla pana wspaniałego kurczaka!
asm . Prostam i jemu, mamo Liirsen, niech go tylko pani dobrze
Q , tak by był rumiany i chrupiący. Zjem go na kolację.
nł0(j Sz'a Pocieszona, by podzielić się z małżonkiem wiadomością, że
Pan zje dzisiaj obiad w Oberwiesen.

95
94


Hans mógł się wreszcie udać na planowany ' spertr w okol
Gros-Schlemitz. Chciał przynajmniej rzucić okiem fff na^ttrn, w któr ?
Fee von Plessen będzie dziś toczyć walkę o ' '<--...-
Długą chwilę stał pod drzewami, spoglądając 3-c nt>Toudynek
zobaczył jednak Fee ani jej ojca. W jego sercu zagość i^ciłtpookój. Powol
oddalił się. Ach, gdybyż mógł jej jakoś pomóc!
Poszedł do domu, czas bowiem naglił, a musiał p3 pn>otttować się do
wizyty w Oberwiesen. Gdy uporał się z tym i zszedł na. * a dnrtnatka Liirsen
spojrzała na niego, rozszerzonymi ze zdumienia ocza. Aamilsans wyglądy
wspaniale, niezwykle elegancko.
Nie podejrzewała nawet, że garnitur, który miałfał iwoobie, wyszedł
spod igły najlepszego krawca w Nowym Jorku. I go^igdytwwiedziała, ile
kosztował, z pewnością napomknęłaby o nieprzyz'3'zwojj i sumie".
Zdziwiła się również pani Kronau, witając gośw Oberwiesen. Robił dziś całkiem inne, o wiele rrr^imilsi! - wrażenie niż
wczoraj, gdy podbiegł do niej ubrany w zimową kT/Kurtl;, z zydwestką
zarzuconą na potargane włosy. Pozdrowiła go seiiic^znie, razem
z mężem. Za nimi stał ich siostrzeniec, wpatrzony ty zie ukrywanym
podziwem w swego wybawcę.
Gospodarzy zaskoczyły nienaganne maniery PriHaw Wendlanda
Słyszeli przecież, że za granicą prowadził awanturnic:3czerct:ie... W okoli-
cy krążyły już oczywiście najbardziej fantastyczne nie miał pojęcia, skąd się wzięły, nie był bowiem ic^iichut. ;orem. Mimo
wielu kontrowersji wszyscy zgadzali się co do jednflnef tmikt nie miat
najmniejszych wątpliwości, że Hans Wendland powr>róciiraównie biedn)
jak przed laty, gdy opuszczał kraj.
Hans nie potrzebował wiele czasu, by zdobyć syrfmipnę^ gospodarzy
Wspaniale ich zabawiał ciekawymi anegdotami, c3 od saesu do czasu
komplementując .panią domu. Potrafił też niepos *strzt;esnie nakłofllC
pana Kronau, by opowiedział mu, w jakim obecnie 2 stanes jest rrwJ4te
Oberwiesen. Małżonkowie mieli okazję, by zwierzy*tyć t się ze swoi
skrywanych zmartwień. Nie było im bynajmniej łatw^o apvcjścić korze
na wsi. Pan Kronau pracował wcześniej jako ko (DnstiUctor masz> ^
zdobył pokaźny majątek i postanowił spędzić tu res^szteiK^ia. Pnie^;
jednak w okolicy mieszkała wyłącznie szlachta, nie ^ zoslil przyjęty z '
miło. Teraz, gdy szlachta nie ma już większego znac^zeą tym ?acie
96

ma się razem, nie dopuszczając do swego wąskiego kręgu nikogo
1 T&-
Hafls przysłuchiwał się uważnie i po chwili namysłu, odpowiedział:
_ Wydaje mi się, że jest pan w błędzie. Mój ojciec też nie był
lachcicem, ale żył z sąsiadami na przyjaznej stopie.
__ Tak, tak, drogi panie Wendland, zapomina pan jednak, że pana
matka była z urodzenia baronówną Malten.
Hans z niedowierzaniem pokręcił głową. Czyżby naprawdę
mieszkańcy tych okolic byli aż tak bardzo zacofani?
__ Nie mogą nam wybaczyć, że pochodzimy, moja żona i ja,
z mieszczaństwa, ze stanu rzemieślników.
_ To przecież bardzo szacowny i ceniony stan.
To pana pogląd. Ale niech pan posłucha, co mówią w sąsiedz-
twie Najgorszy jest chyba pan von Hallern z majątku Nimschen; zawsze
patrzy na nas z góry. Inni starają się nie pokazywać aż tak ostentacyjnie,
ze nie należymy do nich, i jeżeli nie mogą uniknąć spotkania, są bardzo
uprzejmi. Jednak młodemu panu z Nimschen wydaje się, że przerasta
nas o głowę. Nawet nas nie pozdrawia, wykorzystuje każdy pretekst by
tego uniknąć. Jedynie pani von Plessen i jej córka nie dały nam nigdy
odczuć różnicy; były dla nas niezwykle miłe, odwiedzały nas od czasu do
czasu. Jednak pani von Plessen zmarła niedawno, a jej córka wkrótce
zostanie panią von Hallern, a wtedy mąż nie pozwoli jej rozmawiać
z nami.
Nie wierzę, że zgodzi się na to.
~~ Cóż, nie chcemy przecież, by z naszego powodu narażała się na
^przyjemności. Jednym słowem, chcemy się stąd wyprowadzić. Nasze
wyszły za mąż i zamieszkały w Berlinie, a i my chcielibyśmy
lic się w stolicy, i to jak najszybciej. Najpierw jednak musimy
zedać Oberwiesen, ale to diabelnie trudne w obecnych czasach.
ans, słysząc te słowa, przysunął się do pana Kronau i spojrzał na
nież^w napięciu.
7~ A gdybym znalazł panu kupca?
Wp,,^/52^ Pan spojrzał na niego zdziwiony. Żartuje pan, panie
"Oland?
z \^ le' mó\vię jak najbardziej poważnie. Mam kilku znajomych
y*-\, którzy przyjechali do Europy wraz ze mną. Szukają
97

posiadłości, w której mogliby zamieszkać. Są Amerykanami, ale ick
rodzice pochodzili z Niemiec. Polecili mi, bym rozejrzał się za odpowied,
nią posiadłością, a mówiąc otwarcie, słyszałem o tym, że postanowili
państwo sprzedać majątek i powiadomiłem o tym przyjaciół. A oni
polecili mi, bym skontaktował się z państwem.
Pani i pan Kronau spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
To byłoby... o Boże, panie Wendland! Gdyby pan mógł nam
w tym pomóc, z pewnością i pan nie wyszedłby z pustymi rękami.
Otrzyma pan odpowiednią prowizję. Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby udało
nam się sprzedać majątek za przyzwoitą cenę.
Ile państwo chcą za Oberwiesen? .
Został wyceniony na trzysta tysięcy marek. Nie jest obciążony
hipoteką. Ewentualnie mógłbym się zadowolić zapłatą połowy, resztę
zabezpieczając hitpoteką.
Hans z uśmiechem pokręcił głową. To wykluczone.
Cena naprawdę nie jest wygórowana.
Oczywiście, podzielam pana zdanie. Nie sądzę jednak, by nowy
właściciel zgodził się od samego początku obciążyć majątek hipoteką.
Jeżeli kupi, zapłaci w całości gotówką.
Pan Kronau otoczył Hansa ramieniem.
To byłoby po prostu wspaniale! Drogi panie Wendland, jesteśmy
już panu niezmiernie wdzięczni za to, że uratował pan naszego
siostrzeńca, Bóg wie, że z narażeniem własnego życia, ale będziemy
zobowiązani do jeszcze głębszej wdzięczności, jeżeli znajdzie pan kupca
na Oberwiesen. Ma pan moje słowo, że otrzyma pan ode mnie
odpowiednią prowizję. Słyszałem, że pana sytuacja finansowa nie jest
najlepsza. Otrzyma pan więc ode mnie godziwą zapłatę za pośredni-
ctwo, by mógł pan wieść w miarę spokojną egzystencję.
Hans roześmiał się i powiedział: Chciałbym panu coś powiedzieć,
panie Kronau. 'Lepiej będzie, jeżeli sprzeda pan majątek za cen?
pomniejszoną o prowizję, którą chciał mi pan zapłacić. Wtedy b?d?
najbardziej zadowolony.
Ale drogi panie, w dzisiejszych czasach nie powinno się odrzuca
żadnej możliwości zarobku, zwłaszcza jeżeli nie posiada się własneg
majątku. Przecież to będą uczciwie zarobione pieniądze, które wyp*a
panu ja, nie nabywca.
98

Niech się pan o to nie martwi, ewentualny nabywca Oberwiesen
oie pozwoli mi umrzeć z głodu.
Ach tak, w takim razie nie będę się upierał. Czy mogę jednak
liczyć, że umowa dojdzie do skutku?
Myślę, że mogę odpowiedzieć panu twierdząco, gdyż nabywca...
no cóż... ewentualny nabywca ma zamiar odwiedzić nasze strony.
Chciałby kupić majątek położony w pobliżu morza.
A zatem, dobrze wybrał, od morza dzieli nas najwyżej dziesięć
minut, wystarczy przejść przez wydmy i zaraz u ich stóp rozciąga się
Bałtyk.
Dobrze, panie Kronau. Młoda żona mojego klienta przyjedzie tu
wkrótce z Berlina, by się ze mną spotkać. Rozumie pan, przedstawiłem
jej Oberwiesen w korzystnym świetle, gdyż niezmiernie bym się cieszył,
gdyby rodzinny majątek znalazł się w rękach moich najbliższych
przyjaciół.
Rozumiem oczywiście. Życzę więc panu, by i pan osiągnął
korzyści ze sprzedaży Oberwiesen.
Tak odpowiedział z uśmiechem Hans mógłbym mieć
nadzieję, że będę mógł tu spędzić kilka wakacyjnych tygodni. Niech się
więc pan nie martwi, załatwię tę sprawę z równą starannością, jakbym
załatwiał ją dla siebie. Tak czy tak, przyszedłbym do pana w ciągu
najbliższych dni, by omówić z panem cenę. Pana serdeczne zaproszenie
zaoszczędziło mi kłopotów, w przeciwnym razie przyszedłbym tu jako
obcy człowiek. Szczerze mówiąc, kilka dni temu byłem w okolicy i, nie
wchodząc oczywiście na teren prywatny, przyjrzałem się dokładnie
majątkowi. Na ile mogę ocenić, wszystko jest w nienagannym porządku.
' I ja tak myślę. Jestem gotów oprowadzić pana po Oberwiesen,
Panie Wendland. Musi pan przecież wejść do stajni i obory. Sam pan
Wle< że nie zamierzam pana oszukać. Kupiłem Oberwiesen przed laty od
lerzycieli pańskiego ojca za ćwierć miliona marek, poczyniłem wiele
estycji, zwiększyłem również stado bydła. Pana klient zawrze więc
naPrawdę korzystną umowę,
j ~~ Dobrze, jeżeli pan pozwoli, odwiedzę pana w najbliższych dniach
Prowadzi mnie pan po majątku, a gdy przyjedzie żona mojego
z -Jaciela, będę mógł jej udzielić szczegółowych informacji. Jej mąż
nścią zaakceptuje jej decyzję.
99

Chwilę jeszcze rozmawiali na ten temat. Potem pani domu zaprosi}
ich do pokoju obok, gdzie podała kawę. Przy kawie pan Kronai
zaznaczył:
Jeśli chodzi o sprzedaż, wyłączam z niej dywany, obrazy, dzieła
sztuki i meble, stojące w tym pokoju. Urządziliśmy go całkowicie sam'
i chcemy zabrać te rzeczy do Berlina.
Hans rozejrzał się uważnie dookoła i odpowiedział spokojnie'
Mój klient nie będzie przykładał do tego wagi; ma zamiar urządzić
dom według upodobań własnych i żony.
Jego wzrok spoczął przy tych słowach na jednym z obrazów,
w rzeczywistości jednak nie widział martwej natury, którą ten przed-
stawiał, myśli bowiem poszybowały mu ku Gros-Schlemitz. Pytał się
w duchu, czy jest tam już Fred von Hallern i czy Fee von Plessen
zażądała, by zwrócił jej wolność.
Spojrzał na zegarek, mijała właśnie cz\yarta. Teraz jednak musiał
poświęcić uwagę gospodarzom. Uzgodnił z panem Kronau, że spotkają
się następnego dnia rano, by omówić szczegóły, które Hans musiał
poznać w interesie swojego klienta.
Gdy wyczerpali wreszcie temat sprzedaży Oberwiesen, o swoje
prawa upomniał się siostrzeniec. Od dawna czekał na możliwość
porozmawiania z Hansem Wendlandem. Wykorzystał nadarzającą si?
okazję. Zapytał go z chłopięcą ciekawością, czy to prawda, że spędził
kilka lat w Teksasie; chciał się koniecznie dowiedzieć, jak tam wygląda
i jakie przygody przeżył. Hans opowiadał więc z uśmiechem o wszyst-
kim, co mogło zainteresować młodego chłopca, który przysłuchiwał si?
z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Gdy Hans skończył, chłopi^
stwierdził z zazdrością:
I ja najchętniej wyjechałbym z kraju. Nasze życie jest takie
bezbarwne i nudne. Chciałbym przeżyć romantyczną przygodę, stanąc
twarzą w twarz'z niebezpieczeństwem i stać się takim człowiekiem jak-
jak pan.
Wczorajsza wycieczka żaglówką nie była niczym innym. 1?C
właśnie przygodą. I jeżeli życie nie zmusi pana do wyjazdu i narażao'
się na tak niepewne życie, z całego serca odradzam panu, niech pan te?
nie czyni dobrowolnie. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent podobn>L
przygód kończy się tragicznie, a te, których zakończenie jest pomysł

kosztują naprawdę bardzo wiele. Nie sądzę też, mówiąc szczerze, by
adawał się pan do takiego życia. Z daleka wydaje się ono niezmiernie
romantyczne, jednak w rzeczywistości okazuje się uciążliwe i równie
nudne, jak tu. Niech mi pan wierzy.
Chciał powstrzymać chłopca, który nie sprawiał wrażenia ani
silnego, ani energicznego, przed popełnieniem życiowej pomyłki. Opo-
wiedział mu o kilku przygodach, które przeżył, balansując jednak na
granicy życia i śmierci, narażając się na głód, w których odniósł wiele ran
i wiele wycierpiał. Kronauowie posyłali mu wdzięczne spojrzenia, a gdy
Hans postanowił wreszcie wrócić do domu, pan Kronau odprowadził go
do bramy, zwracając się ku niemu ze szczerym podziękowaniem:
Jestem panu niezmiernie wdzięczny, że udzielił pan mojemu
siostrzeńcowi tak wyczerpującej i zniechęcającej odpowiedzi. Jest
bardzo egzaltowany, przysparza rodzicom wielu zmartwień. Ciągle
powtarza, że chciałby wyruszyć w świat na spotkanie przygody. Sądzę,
że pańska opowieść wywarła na nim odpowiednie wrażenie.
To mnie cieszy. W jego wieku zresztą każdy z nas gotowy był na
przygody, zwłaszcza jeśli siedział przy suto zastawionym stole i nie
wiedział, co to głód. Spróbuję może wywrzeć na niego wpływ, jeżeli
zechce pan go do mnie przysłać od czasu do czasu. Możemy się wybrać
na kilka wycieczek, a wtedy zrobię wszystko, by nabrał trochę rozsądku.
Kronau przyjął jego propozycję z wdzięcznością i pożegnał go
serdecznie.
Gdy wrócił do salonu, zastał w nim żonę i siostrzeńca. Powiedział
głośno:
~~ Willi, pan Wendland zaproponował, byś wybrał się z nim kiedyś
na wycieczkę. Zna w tych okolicach każdy kamień, a my, starzy ludzie,
nie mamy aż takiej ochoty na piesze wędrówki.
Willi był wielce uradowany z tej propozycji, bo już przepadał za
ansem Wendlandem. Od tej pory bywał u niego niemal codziennie, aż
0 końca wakacji. Hans kilkakrotnie wypłynął z nim w morze i chłopiec
czasie tych kilku spędzonych z Hansem godzin nauczył się więcej niż
Przgz całe swoje życie.

100
101


Fee z ukrywanym niepokojem oczekiwała wizyty Freda. Dokładnie
przemyślała wszystko, o czym chciała z nim porozmawiać. Gdy pojawi}
się, kilka minut po trzeciej, była już spokojna i zdecydowana.
Fred nie przypuszczał, co go tu czeka. Już od samego rana by}
w wyjątkowo złym nastroju. Zdenerwowało go, że Hans odrzucił jego
propozycję, by spłacać dług ratalnie. Byłby jeszcze bardziej zły, gdyby
dowiedział się, że jego służący nie wierzy bynajmniej w jego wersję, że
pomaga przyjacielowi, który znalazł się w kłopotach, lecz wie dokładnie,
że chodziło o spłatę długu.
Postanowił, że każe Hansowi poczekać, dopóki nie uzbiera dziesię-
ciu tysięcy marek. W drodze do Gros-Schlemitz przyszło mu do głowy,
że mógłby się prosto uwolnić od ciążącego mu długu. Po jego wyjeździe
Niemcy przeżyły inflację. Co prawda, Hans dał mu te dziesięć tysięcy
marek w złocie, nie miało to jednak nic do rzeczy. Trzeba to omówić
z adwokatem... Być może, ujdzie mu to płazem. Jego sposób myślenia
był niezmiernie podły, on jednak nie łamał sobie głowy podobnymi
drobiazgami. Nie przyznawał się sam przed sobą, że żyje naprawdę na
dobrej stopie i z łatwością mógłby wypłacić Hansowi owe nieszczęsne
dziesięć tysięcy marek. Nie przejmował się tym, że jego przyjaciel jest
w o wiele trudniejszej sytuacji niż on i że przed laty dał mu wszystko, co
posiadał tylko po to, by on mógł spłacić dług honorowy. Fred von
Hallern myślał przede wszystkim o sobie.
Przyjechał do Gros-Schlemitz, by przeprowadzić z Fee poważną"
rozmowę. Postanowił, że dziś będzie bezwzględny i uświadomi jej, że
powinna czuć się niezmiernie szczęśliwa, iż postanowił ją poślubić. Nie
podobał mu się ton, jakim się do niego od pewnego czasu zwracała. Nie
miał też ochoty grać w jej życiu drugie skrzypce. Musi być dla ni?J
najważniejszy. Postanowił postępować energicznie i zdecydowanie.
Z tym niezłomnym postanowieniem powitał w salonie Fee i przY'
szłego teścia. Fee ubrana była w prostą, czarną sukienkę, zapiętą P
samą szyję, z wąskimi rękawami. Wyglądała niemal jak zakonnica,
wrażenie to potęgowała jej blada twarz. Tylko jej stalowo połyskuja>e
włosy i błyszczące, szare oczy dodawały życia i barwy jej postaci.
102

Fred już przy powitaniu obrzucił ją niechętnym spojrzeniem
_ Cóż, Fee, wyglądasz dziś bardzo marnie, z pewnością jesteś
zmęczona. Ale wczoraj musiałaś oczywiście stać na plaży, narażona na
deszcz i wiatr, tylko po to, by podziwiać brawurę Hansa Wendlanda.
Tak, musiałam odpowiedziała spokojnie.
. Mimo, że kazałem ci iść do domu...
Tak, mimo to!
Spojrzał na nią obrażony.
Cóż, ułatwiasz mi tylko sprawę. Muszę powiedzieć ci to, co od
dawna leży mi na sercu. Proszę, nie przerywaj mi, posłuchaj mnie
uważnie, przynajmniej raz.
Pan von Plessen podniósł się, zamierzając wyjść z pokoju. Jednak
Fred zatrzymał go.
Nie, drogi ojcze, proszę cię, zostań i posłuchaj tego, co zamie-
rzam powiedzieć Fee. Przyznasz rację każdemu memu słowu. A zatem,
droga Fee, przyznam, że od pewnego czasu nie podobało mi się twoje
zachowanie; godziło w moją męską godność. Nie mówię już o tym, że
zawsze najważniejsza była dla ciebie matka, o mnie zazwyczaj zapomi-
nałaś. Najgorsze jednak jest to, że po jej śmierci traktowałaś mnie
wyjątkowo ozięble, twój ton, którym się do mnie zwracałaś, był
niedopuszczalny. Bardzo cię kocham, oczywiście, dlatego przecież
poprosiłem cię, byś została moją żoną. Powinnaś zrozumieć, że mam ci
wiele do zaofiarowania. W okolicy uważany jestem za najlepszą partię,
myślę, że słusznie. Abstrahując od tego uważam, że mogę zapewnić ci to,
czego kobieta może wymagać od męża. Jednak ty, zamiast mi czule
1 przymilnie podziękować, że mój wybór padł właśnie na ciebie, byłaś
nieprzystępna, ostatnio wręcz odpychająca. Nie mam zamiaru godzić
Sl? na takie traktowanie. Kobieta powinna podporządkować się swoje-
mu mężowi. Ty wprawdzie spotykasz się ze mną, lecz jesteś nieobecna,
Pogrążona we własnych myślach. To mnie obraża. Tak dalej być nie
może. Musisz gruntownie zmienić swoje nastawienie do mnie. Jako twój
narzeczony i przyszły małżonek wymagam od ciebie posłuszeństwa,
sP?łniania moich próśb i czulszego zachowania wobec mnie. Zobaczysz,
2e moje życzenia są dla ciebie najkorzystniejsze i teraz, w obecności
\vojego ojca, przyrzekniesz mi, że będziesz je bez oporu spełniać.
Lczynisz to?
103

Pan von Płessen pomyślał, że jego przyszły zięć nie znalazł najwłaś-
ciwszego tonu. Jego słowa wydały mu się aroganckie i, przede wszyst-
kim, pretensjonalne. Spojrzał niepewnie na Fee, która spokojna i p0.
bladła słuchała przemowy narzeczonego i w gruncie rzeczy przyznałby
jej rację, gdyby z dumą sprzeciwiła się sposobowi, w jaki postanowił ja
wychowywać. Choć z drugiej strony przyznawał rację Fredowi, który
, postanowił ukrócić upór Fee. W każdym razie Fred nie powinien aż tak
przesadnie podkreślać, że uważa się za wspaniałą partię. Bądź co bądź
jedyna córka pana von Plessena była również całkiem niezłą partią,
chociaż nie wnosiła gotówki do majątku męża. W napięciu, podobnie
zresztą jak Fred, spoglądał na córkę.
Fee spokojnie przysłuchiwała się perorze narzeczonego. Patrzyła na
niego rozszerzonymi oczami i pytała siebie w duchu, jak to było
możliwe, że chciała oddać rękę takiemu mężczyźnie. Wyprostowała się
dumnie i powiedziała spokojnie:
Byłam jeszcze bardzo młodą i niedojrzałą dziewczyną, Fred, gdy
zgodziłam się na twoje oświadczyny.
Nie pozwolił jej dalej mówić, lecz przerwał jej obcesowo: No
dobrze, od tego czasu chyba nieco zmądrzałaś. Na szczęście nie jesteś już
pod niekorzystnym wpływem twojej matki i możesz się nieco zmienić.
Jej oczy zabłysły groźnie.
Zostaw moja matkę w spokoju, nie mieszaj jej w to. Nie życz?
sobie, byś o niej mówił w tak pogardliwy i oburzający sposób.
Cóż, w twoich słowach nie brzmi bynajmniej chęć podporząd-
kowania się moim życzeniom.
Zbliżyła się do niego o krok i spokojnie, lecz z dumą uniosła głowę.
Pozwoliłam ci mówić, starając się nie przerywać. Czy raczysz
teraz wysłuchać w spokoju tego, co ja mam ci do powiedzenia?
Ukłonił się ironicznie. Ależ proszę, proszę! powiedział
wyniośle.
Przetarła czoło, rzucając krótkie spojrzenie na ojca, który wiercił si?
niespokojnie w fotelu.
Chciałam ci powiedzieć, że we wszystkich sprawach, oprócz tych'
które dotyczą mojej ukochanej mamy, masz całkowitą rację. Tak, wiefl1'
że nie umiałam wystarczająco docenić zaszczytu, że robię tak doskona-
łą partię". Dla mnie ważniejszy jest jednak sam człowiek niż dobra
104

partia. Ale już dawno zrozumiałam, że przeceniłam ciebie jako człowie-
^a. Tak, muszę to powiedzieć. Nie mogę postąpić inaczej po tym, gdy cię
7 biegiem czasu lepiej poznałam. Masz oczywiście prawo nie słuchać
tego, ale muszę ci powiedzieć, że potrafiłabym zachować się wobec
ciebie jeszcze bardziej szorstko i nieprzystępnie i... dlatego nie powinie-
neś mieć nic przeciwko temu, by zwrócić mi wolność, o co cię bardzo
proszę. Obydwoje popełniliśmy błąd, zarówno ty, jak i ja. Nie kochamy
się przecież tak, jak powinni się kochać małżonkowie. Tobie podoba się,
a może podobał tylko i wyłącznie mój wygląd zewnętrzny. Nigdy nie
starałeś się poznać moich duchowych wartości, są dla ciebie jedynie
ciężarem. A ja już dawno zrozumiałam, że choć mi się podobasz, bo
jesteś naprawdę przystojnym mężczyzną, jednak nigdy nie kochałam cię
i już nie pokocham całym sercem. I dlatego ważne i właściwe jest, byśmy
naprawili naszą wspólną pomyłkę. Proszę, zwróć mi wolność!
Fred von Hallern stał osłupiały, jego twarz nabierała coraz bardziej
zdumionego wyrazu. Spojrzał najpierw na Fee, potem na jej ojca. Ten
choć początkowo z zadowoleniem przysłuchiwał się słowom córki,
potem jednak, gdy krótko i zwięźle poprosiła narzeczonego, by zwrócił
jej wolność, nie zapytawszy najpierw ojca o radę, wpadł w złość.
Co to ma znaczyć? Postradałaś zmysły? wydusił z siebie.
Fred z trudem starał się odzyskać równowagę. Skonsternowany
1 obrażony, że jakakolwiek kobieta ośmiela się rezygnować z małżeń-
stwa z nim, stwierdził:
Twój ojciec ma rację, musiałaś postradać zmysły. Co ty sobie
wyobrażasz? Myślisz, że mam zamiar cię błagać, byś została moją żoną?
Możesz się cieszyć, bo zamierzam udawać, że nie słyszałem twoich słów;
złożę je na karb załamania nerwowego.
Nie, nie musisz tego robić. Jeszcze raz stanowczo cię proszę, byś
zwrócił mi wolność i zgodził się na zerwanie naszych zaręczyn.
Ale ja się na to nie zgodzę wtrącił się, wyprowadzony
2 równowagi ojciec. Wywoła to przcież ogromny skandal! Co
Powiedzą ludzie, moja córka chce zerwać zaręczyny z takim mężczyzną
Jak Fred? Musiałaś naprawdę postradać rozum.
~~ Nie, ojcze, jeszcze nigdy nie byłam tak pewna swoich uczuć jak
raz Proszę, nie odmawiaj mi zgody na zerwanie zaręczyn i swojego
pParcia,
705

Ależ oczywiście, że odmawiam.
W takim razie zrobię to bez twojej zgody, ojcze.
To niesłychane! Masz jeszcze czelność zwracać się do mrT
sposób? Nie wiesz, że mogę cię jako nieposłuszną córkę UA Wten
z domu? * yrzucić
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się z goryczą. Tak sobie właś '
pomyślałam, ojcze. Jednak mimo to będę się upierać przy mojej w T
a to powinno cię przekonać jak niezłomna jest moja decyzja. ''
Nie myśl jednak, że ci pomogę... Nie dostaniesz ode mnie
złamanego szeląga, jeżeli masz zamiar zrobić mi coś takiego.
W końcu nie popełniam przestępstwa, chcąc naprawić Wad
który przyczyniłby się do tego, że byłabym nieszczęśliwa do końca życia'
Nie mogę zostać żoną Freda po tym, gdy poznałam prawdę o nim
i o sobie. Wytrzymam, jeżeli postanowisz mnie za to ukarać. Strasznie
mi przykro, że przysparzam ci zmartwień, bardzo mi też przykro, że
muszę prosić Freda, by zwrócił mi wolność, ale... nie mogę inaczej.
Tymczasem Fred odzyskał utracony spokój. Cios, wymierzony
prosto w jego męską dumę, dotknął go boleśnie. Nie mógł po prostu
uwierzyć, że jakakolwiek kobieta mogła dobrowolnie zrezygnować
z małżeństwa z nim. Przedtem postanowił, że jeśli Fee nie zechce poddać
się jego woli, zagrozi jej właśnie zerwaniem zaręczyn. A teraz ona
przejęła inicjatywę i poprosiła, by zwrócił jej wolność! Uważał, że to
niesłychane. By osłabić moc ciosu, który wymierzyła jego dumie,
zdecydował się na szybką reakcję. Fee chciała z pewnością wypróbować
swe siły i najprawdopodobniej miała nadzieję, że zacznie ją pokornie
błagać, by go nie opuszczała. Ach, nic bardziej mylnego! W gruncie
rzeczy powinien się cieszyć, że tak łatwo udało mu się jej pozbyć.
Przecież strasznie go oszukano, łącząc go z kobietą, która nie wniesie mu
posagu. Nadarzająca się okazja była mu niezmiernie na rękę, prz>'Ją
więc z wdzięcznością fakt, że ponownie jest wolny.
Wyprostował się dumnie i powiedział: Niech pan przestanie-
panie von Plessen tym zwrotem dał wyraźnie do zrozumienia, że Pa
domu przestał być już dla niego przyszłym teściem, niech pan zosta
rzeczy ich własnemu biegowi. Ja w każdym razie wyrażam zgod? J1
zerwanie zaręczyn. Tak, i ja widzę obecnie, że popełniliśmy Pm- t
którą musimy natychmiast naprawić. Szanowna pani, mam zaszw
106

., się pani na przyszłość. Panie von Plessen, pozwoli pan, że się
p'ec^ Nie mamy już sobie nic więcej do powiedzenia.
Ił z salonu z wysoko uniesioną głową, ukłoniwszy się jeszcze
^lie ojcu i córce.
.odetchnęła głęboko. Z ulgą zagłębiła się w fotelu i złożyła ręce
^"cichej modlitwy. Jej ojciec spoglądał ze zmarszczonymi brwiami
] pałającym się Hallernem, którego poza wydała mu się tak
Zj ńska, że obrócił się na pięcie i wybuchnął niepowstrzymanym
pechem. Jednak oprócz radości w jego głosie słychać było także złość.
^iewjedział, jak mają wyładować. Nagle uświadomił sobie, że nigdy nie
1 rzepadał za Fredem von Hallernem. Czy miał więc zarzucać córce, że
nie chciała mieć nic wspólnego z tym napuszonym mydłkiem? W każ-
dym razie to było wspaniałe, jak spokojnie i rzeczowo potrafiła wejść mu
v,'słowo w czasie jego aroganckiej tyrady i absolutnie popsuć mu szyki.
A poza tym., nie musiał się już obawiać, że zostanie sam, opuszczony
\v Gros-Schlemitz. Fee zostanie przecież z nim. Nie zamierzał bowiem
poważnie wyrzucać jej z domu, była to jedynie czcza pogróżka. Nie
będzie przecież wywoływać jeszcze większego skandalu, poza tym nie
zrobi temu cymbałowi przyjemności i nie wyrzuci córki z domu. O nie,
tak daleko z pewnością się nie posunie. Oczywiście, nie ujdzie jej to%
całkiem na sucho; musi zrozumieć, jak bardzo powinna być mu
wdzięczna, że jej przebaczy i pozwoli pozostać w domu.
Kilkakrotnie przemierzył pokój w tę i z powrotem. Nieoczekiwanie
7atrzyinał się przed Fee i spojrzał na nią z góry.
~~ Wiesz, ile będzie gadania?
dniosła wzrok.
ojcze
niż ze
~7 Tak, ojcze, przemyślałam wszystko dokładnie. Właśnie dlatego,
milno tego nie cofnęłam się przed tym krokiem, powinieneś
ieć, że nie mogłam postąpić inaczej. Proszę cię o wybaczenie,
Gdy nie będzie mnie już w domu, pomyśl czasami o mnie inaczej
/łością.
Pozna
pokorny ton całkowicie go ułagodził, ale nie dał tego po sobie
(;.
Sl? Czy jesteś również w pełni świadoma tego, że być może skazałaś
d^ staropanieństwo? Nie znajdziesz już tak łatwo kolejnego kan-
** na męża. Po pierwsze dlatego, że w okolicy niewiele jest
107

młodzieńców, którzy stanowiliby tak doskonałą partię, a inna
wchodzi przecież w rachubę, po drugie, żaden mężczyzna nie ożeni s'6
zbyt chętnie z dziewczyną, która zerwała zaręczyny.
Na jej twarz wypłynął ledwo widoczny rumieniec. Pomyślał
o Hansie Wendlandzie. Czy on nie będzie się obawiał starać się o rękę
kobiety, która już kiedyś innemu dała swoje słowo? Ach, nie, nie... on nie
weźmie jej przecież za złe tego, że miała odwagę rozwiązać nierozważnie
i przedwcześnie zawarty związek.
Nie odważyła się jeszcze myśleć, że pewnego dnia Hans Wendland
będzie pragnął pojąć ją za żonę, nie, jej pragnienia nie były aż tak
zuchwałe. Poza tym, cóż miałby począć z żoną, która nie wniesie
posagu? Wrócił przecież do ojczyzny biedny, chociaż nie pozostał bez
środków do życia jak wtedy gdy musiał opuścić kraj. Ach, nie
zamierzała łamać sobie nad tym teraz głowy. Odzyskała wolność, to
było obecnie najważniejsze, nie musiała należeć do mężczyzny, którego
nie kochała, którego nie była w stanie darzyć szacunkiem.
Ponownie spojrzała na ojca.
Tak, ojcze, jestem tego świadoma. Tym się akurat nie przejmuje.
Bardziej przygnębia mnie fakt, że sprawiłam ci tyle kłopotu.
Niespodziewanie westchnął z ulgą. Co się mnie tyczy... Skoro
sprawa zaszła już tak daleko... Właściwie nie mogłem ścierpieć tego
człowieka. Był taki arogancki, taki pewny siebie i zachowywał się tak,
jakby robił nam łaskę, że przyjmował moja córkę bez posagu. Cóż,
panna von Plessen nawet bez posagu stanowi wystarczająco dobrą
partię, jest przyszłą dziedziczką majątku Gros-Schłemitz.
Coś zajaśniało w jej oczach. Ojcze!
No cóż... Tak naprawdę nie mówiłem poważnie o wyrzuceniu ci?
z domu i wydziedziczeniu. To przecież bzdura! I to z powodu
napuszonego bęcwała. Nie byłaś mi posłuszna, ale i ja na twoim miejscu
nie poślubiłbym tego pyszałka.
Podniosła się i spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czy mog?
z tobą zostać, ojcze?
To chyba oczywiste! Nie jestem przecież potworem bez serca, by
wyrzucać z domu własną córkę. Wiem przecież, że, podobnie jak twoja
matka, widzisz we mnie samolubnego egoistę, który myśli wyłącznie
o sobie. Nie jestem jednak aż tak zły, jak to sobie wyobrażałyście.
108

Zarzuciła mu ramiona na szyję i spojrzała na niego wilgotnymi
ocząt*1'-
___ Ojcze, mama bardzo by się ucieszyła, gdyby mogła nas teraz
zobaczyć.
Utkwił nieco niepewny wzrok w jej załzawionych oczach.
__ Twoja matka? No cóż, nie byłem wobec niej w porządku.
przecież nie była winna temu, że nie urodziła mi syna, który stał-
by się dziedzicem majątku. Ja jednak od czasu do czasu miałem
;ej to za złe. A ona była dla mnie zbyt delikatna, zbyt dobra...
To sprawia, że człowiek mojego pokroju zaczyna być samolub-
ny. Mężczyźni tacy jak ja muszą mieć silnego przeciwnika, w prze-
ciwnym razie przychodzą im głupie pomysły do głowy. Nie myśl
sobie jednak, że przy każdej okazji będziesz mogła upierać się
przy swojej woli i robić mi karczemne awantury. Tak dobrze nie
będzie. Jeszcze jestem panem tego domu. Zobaczymy, jak się sytuacja
rozwinie.
Dziękuję ci, kochany tato. Zapewniam cię, że nigdy nie będziesz
się na mnie skarżył.
Fee zadzwoniła po służącą i wydała jej stosowne polecenie. Ojciec
raz po raz spoglądał na nią w zamyśleniu. Myślał, że jego córka będzie,
podobnie jak żona, niczym miękki wosk w jego rękach. Właściwie
dzisiaj po raz pierwszy udało się jej czymś mu zaimponować. Ogarnęło
go uczucie bliskie dumie. Cieszył się, że z taką klasą zerwała zaręczyny.
Roześmiał się pod wąsem. Nie pozwolił jednak, by Fee spostrzegła, jak
bardzo jest zadowolony. Po raz pierwszy w życiu opuściło go przykre
Poczucie, że Fee widzi w nim okrutnego tyrana. Tego dnia ujrzał ją
w innym świetle.
Tego wieczoru Fee nie mogła wyrwać się z domu; ojciec życzył sobie,
y została przy nim. Jednak kolejnego ranka, gdy uporała się z codzien-
. ynii obowiązkami, postanowiła wyjść na spacer. Poszła przez las
Przez wydmy; chciała znaleźć się na plaży i spojrzeć na morze. Nie
109

przyznawała się sama przed sobą, że miała nadzieję spotkać tam
Wendlanda.
Ojciec wyruszył z rana na objazd pól. Pojechał w przeciwnym
kierunku, nie musiała się zatem obawiać, że się spotkają.
Hans Wendland natomiast już wczoraj późnym popołudniem
udał się w okolice Gros-Schlemitz w nadziei, że spotka Fee. Widział
bowiem odjeżdżającego wcześniej Freda. Tak więc los Fee został
rozstrzygnięty. Z niezadowolonej miny Freda wywnioskował, że
kości zostały rzucone. Niestety, nie udało mu się wypatrzyć ani Fee
ani jej ojca.
Dzisiejszego poranka zdążył już spotkać się z panem Kronau, by
dokładnie przyjrzeć się majątkowi Oberwiesen. Umówił się z Willim na
następny dzień na wycieczkę i pośpieszył w okolice Gros-Schlemitz.
Odetchnął pełną piersią; powietrze pachniało żywicą. Rozglądał się na
wszystkie strony z nadzieją, że zobaczy Fee. Nie zaszedł daleko, gdy
dostrzegł idącą mu naprzeciw kobiecą postać, ubraną w czarną
sukienkę. Dopadł jej w kilku skokach. Fee zaczerwieniła się na jego
widok.
Dzień dobry! Nareszcie los był dla mnie tak łaskaw i pozwolił mi
spotkać panią. Już wczoraj po południu kręciłem się wokół pani domu.
Widziałem pana von Hallerna, jak odjeżdżał. Pani jednak nie udało mi
się dostrzec. A tak bardzo chciałem się dowiedzieć, jak rozstrzygnął si?
pani los i czy potrzebuje pani mojej pomocy.
Podniosła na niego swe piękne, błyszczące oczy i wyciągnęła do
niego rękę.
Dziękuję panu za zainteresowanie, panie Wendland. Los uśmie-
chnął się do mnie jestem wolna!
Jego oczy wyrażały tak szczerą radość, że krew napłynęła jej d
twarzy.
Mogę pani pogratulować? zapytał nieco niepewnym, niski
głosem.
Tak, może pan, ponieważ bardzo zależało mi na odzyskafl
wolności. ..
Czy rozmowa była bardzo trudna? Musiała pani stoczyć ci?
walkę?
Okazało się to łatwiejsze, niż przypuszczałam.
110

Opowiedziała o sprzeczce z Fredem i o zachowaniu ojca. Hans
jezrniernie się cieszył, że tak to się; skończyło, o czym nie omieszkał jej
powiedzieć. Skinęła głową.
_ Tak, i ja się cieszę, że ojciec nie wyrzucił mnie z domu, czym mi
początkowo groził. Ostatecznie jednak odniosłam wrażenie, że przyznał
mi rację. Zgodził się, bym zerwała zaręczyny z panem von Hallernem.
Uspokoiłam się też, gdy zauważyłam, że moja decyzja nie dotknęła pana
von Hallerna aż tak bardzo. Przyjął ją stosunkowo spokojnie, co
przekonało mnie ostatecznie, że w gruncie rzeczy nie kochał mnie, tak
jak i ja nie kochałam jego.
I ja jestem o tym przekonany, mimo iż wydaje mi się to wręcz
nieprawdopodobne. Jednak gdy pan von Hallern odwiedził mnie w ów
burzowy dzień, rozmawiał ze mną o pani i... z jego słów wywnios-
kowałem, że nie przyjmie tragicznie zerwania waszych zaręczyn.
Niezmiernie mnie to cieszy. Czy mogę zapytać, czego od pana
chciał?
Zawahał się przez chwilę, potem odpowiedział: Nie muszę już
chyba dłużej milczeć. Nie widzę powodu, dla którego miałbym go nadal
ochraniać. Ponieważ nie jest już pani jego narzeczoną, nie muszę się
martwić, że moja opowieść panią zasmuci, przeciwnie, zrobi się pani lżej
na sercu. Dlatego warto przerwać milczenie. Pan von Hallern odwiedził
mnie, żeby mnie poinformować, że może spłacić dług opiewający na
dziesięć tysięcy marek, który przed laty u mnie zaciągnął, na który mam
dowód, i który powinien był spłacić najpóźniej po śmierci wuja, jedynie
w miesięcznych ratach.
Spojrzała na niego zdziwiona. Jest winny panu pieniądze?
Skinął twierdząco głową i opowiedział szczerze, jak do tego doszło.
Splotła kurczowo dłonie. A on mi powiedział, że to pan chciał
?ac'ągnąć u niego pożyczkę.
Wzruszył ramionami. Najwidoczniej czasami rozmija się z praw-
Q<|.
~~ Och, wydaje mi się, że moje postanowienie, by zerwać zaręczyny,
szczędziło mi wielu przykrych doświadczeń i rozczarowań. Jego
mir ?pWame zasługuje na pogardę, nie wspominając nawet o tym, że
SA Zernrue mnie okłamał, a pana usiłował przedstawić w jak najgor-
swioti poza tym wjem^ 2C nie sprawiłoby mu większych trudności
777

zebranie tej, dla niego stosunkowo niewielkiej sumy. Każdy De?
wahania pożyczyłby mu taką kwotę, gdyby chwilowo nie dysp0.
nował gotówką. Nie powinien pozwolić panu czekać, właśnie parm
który nie zawahał się mu pomóc w krytycznej dla niego sytuacji, tym
bardziej, że.. Cóż, wydaje mi się... Pan potrzebuje tych pieniędzy
prawda?
Nie odpowiedział ,od razu. Potem rzekł z uśmiechem; I ;a
jestem przekonany, że gdyby tylko chciał, mógłby wypełnić bez
trudności ciążące na nim zobowiązanie. Nie mam ochoty zgodzić
się na ratalną spłatę długu. Poza tym muszę pani powiedzieć, że
odegrałem przed nim małą komedię, chciałem go bowiem lepiej po-
znać. Gdy przyszedł do mnie z pierwszą ratą'i wręczył mi banknot,
opiewający na tysiąc marek, pogniotłem go i rzuciłem mu pod nogi.
Następnego dnia przysłał mi go przez posłańca, a także pokwitowanie,
które miałem podpisać. Odesłałem go, nie przyjmując pieniędzy i z uwa-
gą na pokwitowaniu, że nie zamierzam zgodzić się na ratalną spłatę
długu.
Z troską spojrzała mu w oczy.
Ale... niech mi pan wybaczy, że poruszę ten temat... ale...
jesteśmy przecież przyjaciółmi., czy nie potrzebuje pan tych pieniędzy?
Jej nie ukrywana troska niezmiernie go wzruszyła. Serce rosło mu
w piersi. Odpowiedział jej spokojnie:
A więc i pani nie wzięła pod uwagę, podobnie jak pan von
Hallern, że nie potrzebuję już tych pieniędzy. Nie powiedziałem mu
tego, ponieważ, przyznam się, że z niskich pobudek, chciałem go
zapędzić w kozi róg. Nawet gdyby położył mi na stole owe dziesięć
tysięcy marek, nie przyjąłbym ich.
Spojrzała mu prosto w oczy z niemym pytaniem. Nie rozumiem
pana. Dlaczego nie przyjąłby pan tych pieniędzy?
Roześmiał się cicho. Pan von Hallern miał nieprawdopodobne
szczęście, jak wszyscy dłużnicy z czasów inflacji. Wie pani z pewnością-
jak bardzo pieniądz stracił wtedy na wartości. Mógłbym przynajmniej
żądać od pana von Hallerna, by zrewaloryzował sumę dziesięciu ty si?c>
marek zgodnie z przelicznikami ustawowymi. Nie wiem, ile wyniosłab)
obecnie ta kwota, szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nawet na"
tym.
772

dnak pan von Hallern nie będzie chyba aż tak nikczemny, by to
tac Nie zaproponuje przecież panu, który poświęcił się dla
"-" *"*-' Ol^yS ' 1 'n
jego d bra, wyłącznie wartości zrewaloryzowanej?
Bians wzruszył ramionami.
v_ Zrobi to, może być pani pewna. Najwyraźniej jeszcze na to nie
Padl że ma prawo wypłacić mi wartość zrewaloryzowaną. Nie znam
się nha'tutejszym prawie, jednak czekam na to, aż on przypomni sobie
o ty-m i z triumfem położy mi na stole z pewnością nic obecnie nie
znaczącą kwotę.
2? troską pokręciła głową. Strasznie mi przykro, że ma pan takie
kłopoty z odzyskaniem swoich pieniędzy. Jednak nie... Mimo wszystko,
nie nnogę uwierzyć, że pan von Hallern mógłby się zachować w ten
sposób wobec swego przyjaciela.
Bardzo panią proszę, nie życzę sobie, by nazywała go pani moim
przyjacielem.
Spojrzała na niego z obawą. Nie będzie miał pan przez to
kłopootów?
INajchętniej wziąłby ją teraz w ramiona i obsypał jej zatroskane oczy
tysiącami pocałunków. Jej tr,oska wiele dla niego znaczyła, sprawiała, że
czuł się szczęśliwy.
Niech się pani nie denerwuje powiedział uspokajająco. Od
daWina przestałem liczyć, że odzyskam te pieniądze. Może być pani
pe-wuna, że nie zginę bez tej kwoty, nie popadnę również, czego się pani
obawia, w najmniejsze kłopoty.
Odetchnęła z ulgą. Bogu niech będą dzięki!
pojrzał na nią gorąco. Czy zdaje pani sobie sprawę, jak bardzo
jestem szczęśliwy i dumny, że okazuje mi pani tyle zainteresowania?
Zaczerwieniła się i odpowiedziała szybko: Jesteśmy przecież
przyjaciółmi. Czy i pan się o mnie nie martwił?
^Je chciał pogłębiać jej zakłopotania.
^~ ak odpowiedział z westchnieniem i ja martwiłem się
o p^- ^ i... oczywiście, jesteśmy przyjaciółmi,
głową z uśmiechem.
ział JeJ5 że wczoraj został zaproszony na obiad o Ober-
v czasie którego dowiedział się, że pan Kronau zamierza
majątek.
113

Tak, wiedziałam o tym, powiedział o tym również mamie i rnnje
Sądzę, że poruszyliśmy kiedyś ten temat.
Najprawdopodobniej uda mi się znaleźć dla niego kupca. Jeden
z niemieckich emigrantów postanowił osiedlić się nad morzem. Być
może będę mógł pośredniczyć w tej transakcji.
Czy nie będzie to dla pana nadmiernie bolesne?
Och, z całym szacunkiem dla pana Kronau, który wydaje mi się
niezwykle pracowitym gospodarzem, wolałbym, żeby Oberwiesen zna-
lazło się w rękach, którym usiłuję je sprzedać.
Lubi pan tego emigranta?
Bardzo!
Możemy więc liczyć, że poznamy miłego sąsiada?
Jego usta zadrżały w powstrzymywanym uśmiechu.
Mam nadzieję... nawet bardzo. I... liczę również na to, że będę
mógł od czasu do czasu gościć w Oberwiesen.
Och, to bardzo radosna wiadomość.
Choć trochę radosna również dla pani?
Nie tylko trochę. Nie mam tu aż tylu przyjaciół, by łatwo mi było
rezygnować z bliskości choć jednego z nich.
Ma pani rację, tego nie wziąłem pod uwagę powiedział
serdecznie, obrzucając ją spojrzeniem, pod wpływem którego znów się
zaczerwieniła.
Opowiedział jej o żądzy przygody, jaką wykazuje siostrzeniec pana
Kronau, i o tym, że postanowił, na prośbę wuja wybić mu ją z głowy.
Zapytała go z przekornym uśmiechem, jaki po raz pierwszy u niej
zauważył: Uda się to panu?
Myślę, że opowiadając mu o własnych przeżyciach, uda mi się
napędzić mu stracha.
Dużo pan przeżył, prawda? zapytała cicho.
Zerwał z głowy kapelusz i pozwolił wiatrowi rozwiewać mu włos}-
Pewnego dnia opowiem pani, być może, o moich przeżyci^
o ile oczywiście zainteresuje to panią.
Nie powinien pan poddawać tego w wątpliwość.
Rozmawiając z ożywieniem, nie zauważyli nawet, kiedy dotarli
szczyt wydmy, skąd roztaczał się widok na plażę. Przez chwilę stali p -
sobie w milczeniu, jednak tylko Fee patrzyła na morze. Hans utk

pojrzenie w jej pięknym profilu. Serce głośno i gwałtownie biło mu
piersi. Jak bardzo kochał tę małą, słodką istotę! Jak szybko wkradła
się do jego serca! Jakże był szczęśliwy, że była wolna, że mógł starać się
ojej rękę! Poczucie, że może próbować zdobyć ją siłą swej miłości, było
niezmiernie radosne.
Po chwili poruszyła się niespokojnie.
Muszę wracać do domu, inaczej spóźnię się na obiad, a chwilowo
nie chcę dostarczać ojcu powodów do jakichkolwiek narzekań. Niech mi
pan powie, panie Wendland, czy mogę opowiedzieć ojcu o długu pana
von Hallerna?
Po chwili namysłu zaproponował: Niech pani opowie. Być może,
to przekona pani ojca, że jego córka słusznie postąpiła, zrywając
zaręczyny. Czy mogę odprowadzić panią do domu?
Oczywiście, jeśli ma pan tyle czasu.
Obecnie mam więcej czasu dla siebie, niż kiedykolwiek w dotych-
czasowym życiu.
W takim razie chodźmy! Czy matka Liłrsen nadal się panem
opiekuje?
Nieustannie. To po prostu wzruszające! Coraz bardziej jednak
czuję się osaczony na moim niewielkim poddaszu. Wracam przecież
z kraju, w którym każdy ma wokół siebie tyle miejsca, ile mu potrzeba.
Znalazł pan jednak schronienie, mieszka pan na własnym
kawałku ziemi.
Ten kawałek ziemi od dawna uważam za własność starych
Liirsenów. Co prawda, oni cały czas wzbraniają się przed przyjęciem
maJątku, uważając się jedynie za moich zarządców, ale pewnego dnia
Rozumieją wreszcie, że naprawdę zależy mi na tym, by zachowali na
Jasność ten kawałek ziemi.
Z boku przyglądała się jego twarzy o charakterystycznych, twardych
rysach.
~~ Jest pan niezwykle wspaniałomyślny. Po tym, co tata opowiadał
0 Pańskim ojcu, wiem, że jest pan do niego niezwykle podobny.
1 najwspanialsze porównanie, o jakim mógłbym kiedykolwiek
sobie.
pański ojciec myślał zawsze o innych, zapominając przy tym

114
115


Uważa to pani za błąd?
Jej wzrok skierował się na niego z błyskiem podziwu. _ K-
Tak? Jakież to ale" tak panią martwi? '
Martwię się trochę o mojego przyjaciela. Jeżeli będzie
zawsze o innych, nie biorąc pod uwagę siebie...
Och, pewnego dnia udowodnię pani, że potrafię być okron
egoistą powiedział gorąco.
Zaczerwieniła się pod wpływem spojrzenia, które zdradzało bard
wyraźnie jego egoistyczne" pragnienia. Zmieszana, zbiegła szybk
z wydmy, by przerwać ten dialog, poślizgnęła się jednak na śliskich
sosnowych igłach i byłaby upadła, gdyby jednym skokiem nie znalazł się
u jej boku, by ją przytrzymać.
Przez chwilę trzymał ją mocno; spoglądali sobie prosto w oczy
z prawdziwym oddaniem. Jednak Fee szybko uwolniła się z jego ramion.
Dziękuję panu. Mało brakowało, a upadłabym powiedziała
półgłosem.
Nie chciał wprawiać jej w jeszcze większe zakłopotanie, szedł więc
milcząc u jej boku.
Nie byli teraz w stanie prowadzić rozmowy. Fee po chwili odzyskała
utracony spokój. Nagle zatrzymała się gwałtownie, z wyraźnym prze-
strachem.
O, mój Boże, nie zapytałam pana nawet o pańską zranioną rękęj
Nie nosi pan opatrunku?
Ze śmiechem uniósł dłoń, by mogła dokładnie się jej przyjrzeć.
Blizna po jej wewnętrznej stronie wyraźnie się goiła.
Niech pani spojrzy! Powiedziałem przecież, że wszelkie rany goj?
się na mnie błyskawicznie. Okłady matki Liłrsen pomagały mi już nie raz
w dzieciństwie.
Delikatnie i kojąco pogłaskała bliznę i podniosła na niego wzruszo
oczy.
Zadrżał lekko pod wpływem tego dotyku. Zacisnął zęby, by
stracić panowania nad sobą, bo najchętniej wziąłby ją teraz w rarni
Czy to pana nie boli? zapytała ze strachem.
Gwałtownie pokręcił głową, ujął jej dłoń i pocałował ją.
Nie, nie czuję żadnego bólu.
Źle wytłumaczyła sobie jego nagłe ożywienie.

. -jnak sprawiam panu ból; nie chce się pan do tego przyznać,
"". fjiwić mnie w zakłopotanie. Jak mogłam być tak niedelikat-
aby nl . -6n pan nosić opatrunek.
na no^ s^ 'l Toześmiał swobodnie. Czy mam biegać niczym
., tracja z podpisem: Zraniony wojownik"? zażartował.
A r.onjeważ śmiał się szczerze, roześmiała się i ona, z poczuciem
t ' ulei foszu wi?c dalej; odprowadził ją do miejsca, z którego było"
" , widać Gros-Schlemitz. Tam pożegnał się z nią, pytając jeszcze
sadzi że mógłby następnego dnia złożyć wizytę jej ojcu, który przy
. rwszej Rzycie serdecznie go zapraszał. Skinęła twierdząco głową,
Tjej oczy rozbłysły.
" _ ja^ niech pan przyjdzie, ojciec z pewnością się ucieszy. Bardzo
pana lubi.
Doprawdy? Nie muszę się obawiać, że będę przeszkadzać?
Oczywiście, że nie musi pan się obawiać. Powiem ojcu, że pana
spotkałam i że zapowiedział pan jutrzejszą wizytę. O której możemy
pana oczekiwać?
Czy mogę przyjść jutro po południu?
Tak, niech pan przyjdzie na podwieczorek. O tej porze ojciec jest
zawsze najbardziej rozmowny. To chwila, kiedy kończy pracę.
Dobrze, z pewnością będą mógł przyłączyć się do podwieczorku.
Pożegnał się z nią raz jeszcze i szybko odszedł. Po chwili jednak
zatrzymał się, odwrócił głowę i zobaczył, jak znika w domu. Głęboko
westchnął.
Fee w czasie obiadu opowiedziała ojcu, że spotkała pana Wendlan-
a. który pytał, czy może jutro złożyć wizytę w Gros-Schlemitz,
zaprosiła go więc na podwieczorek.
Matn nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, ojcze?
Oczywiście, że nie. Cieszę się, że zobaczę ponownie tego wspania-
- chłopca. Zrobiło się u nas trochę nudno. Musi mi ze szczegółami
'zięć, co porabiał przez te lata. Wygląda na to, że przeżył wiele
tr " - ""
led t6 rWmez była o tym głęboko przekonana, nie odezwała się
soh ' VVc^a*a bowiem aby ojciec nie zauważył jej zainteresowania
Podv ailsa Wendlanda. ]sjie zapomniała przecież, jak bardzo ojciec
eslajs że inna niż doskonała partia nie wchodzi nawet w rachubę.

116
777


A Hans z pewnością nie był mężczyzną, którego ojciec określiłby
dobrą partię. Sama wiedziała, że dla niej nie miało to żadnego znać?
czy Hans jest bogaty, czy biedny. Taki, jakim był, wydawał jej się v,'9'
sama nie chciała się do tego przyznać, najbardziej pożądaną partia j L
mogła sobie wymarzyć. Jednak jednocześnie była świadoma, że
mężczyzna nie może poślubić kobiety, która jest równie biedna jak 0
i nie wniesie mu posagu.
Mimo tej świadomości nie raz marzyła, że byłoby cudownie, gdyby
mogła zostać żoną Hansa. Czuła przecież, że nie jest mu obojętna
A może, skoro ojciec darzy go jawną sympatią, może pogodzi się
z mysią, że ten mógłby zostać jego zięciem? Przecież skoro ona ma zostać
dziedziczką Gros-Schlemitz, to może Hans znalazłby tutaj pole do
działania? Mógłby pomóc ojcu; w dwójkę więcej by zdziałali, rozwinęli-
by majątek. Przecież starczyłoby na utrzymanie ich trojga. Ale czy ojciec
byłby z tego zadowolony? Czy nie poczułby się zagrożony w swej pozycji
na Gros-Schlemitz? Czy nie obawiałby się, że Hans będzie usiłował
przejąć zarządzanie majątkiem w swoje ręce i usunąć prawowitego
właściciela w cień? To na pewno nie podobałoby się ojcu. To kwestia
zaufania. Ona ufa Hansowi bezgranicznie. Przecież jego szlachetne
postępowanie wobec Freda dowodzi, że nie byłby w stanie nikogo
skrzywdzić, tym bardziej jej ojca. Ale ojciec nie musi przecież podzielać
jej poglądów. Chyba się zagalopowała w tym wybieganiu w przyszłość.
Trzeba pogodzić się z rzeczywistością. Powinna być zadowolona, że
ojciec nie jest wrogo usposobiony do Hansa, wręcz przeciwnie, wszystko
wskazuje na to, że go bardzo lubi, bo bardzo mu zaimponował swoim
postępowaniem, szczególnie tym, że już dwukrotnie nie zawahał si?
ratować innych z narażeniem własnego życia. Godnym podkreślenia jest
również fakt, że nigdy nie chełpił się swoimi bohaterskimi czynami,
a zawsze starał się pomniejszać swoje zasługi, nazywając je odruchem
serca, normalnym postępowaniem, nawet obowiązkiem. Ale czy na
pewno, jak twierdził, każdy uczyniłby to samo? Doświadczenia ostat-
nich dni dowiodły czegoś przeciwnego.
Nagle z tej głębokiej zadumy wyrwało ją pytanie ojca: Czy cię cos
dręczy, że się nie odzywasz?
Nie, cały czas jestem pod wrażeniem tego, co usłyszałam dziś od
Hansa Wendlanda. Otóż wyobraź sobie, że to Fred von Hallern ma dług
118

dlanda, a nie odwrotnie, jak to cały czas utrzymywał. Hans
wyświadczył mu wielką przysługę i pożyczył dziesięć tysięcy
vVefl'
k> by ratować go z opresji.
T dalej opowiedziała dokładnie, jak ohydnie postąpił Fred wobec
spniałomyślnego przyjaciela. Nie kryła przy tym swego oburzenia na
freda.
Jak więc widzisz, ojcze, to potwierdza słuszność mojej decyzji, że
nie chciałam powierzyć mego losu tak niegodnemu mężczyźnie po-
wjedziała spokojnie.
jej relacja zrobiła na panu von Plessenie duże wrażenie. Trudno było
me przyznać słuszności Fee. Jakże mądra i dojrzała była jego córka, że
potrafiła wyczuć, jak podłym człowiekiem jest Fred von Hallern, tym
bardziej, że wcześniej przecież nie znała tych faktów. Jak Fred mógł
postąpić w tak niegodziwy sposób wobec swego najlepszego przyjaciela,
któremu przecież zawdzięczał życie? Ponieważ jednak pan von Plessen
nie potrafił otwarcie okazywać swych uczuć, stwierdził tylko:
Tak, to faktycznie oburzające. Trudno nie przyznać ci racji.
Jestem zadowolony, że tak się stało w jego głosie można było jednak
wyczuć wzburzenie.
Dalej jedli już w milczeniu, każde na swój sposób rozważając te
wiadomości.
Tymczasem Hans Wendland wracał do domu z mieszanymi uczucia-
mi. Z jednej strony nie był pewien, czy dobrze zrobił, że wyjawił prawdę
o Fredzie, z drugiej zaś czuł się zadowolony, że oczyścił się z podejrzeń,
że to on oszukał przyjaciela. Przez pewien czas zaprzątały mu głowę
rozterki, ale wkrótce pocieszył się nadzieją, że jutro znów zobaczy Fee,
t? słodką osóbkę, która wykazała tyle troski o niego. Opanowało go
Pragnienie, by znów na nią patrzeć, usłyszeć jej głos, w którym brzmiało
tyle szczerego zainteresowania nim.
Nazajutrz nadeszła tak niecierpliwie oczekiwana przez Hansa pora
wizyty w Gros-Schlemitz. Przygotował się do niej niezwykle starannie.
Stracił sporo czasu, by dopasować do wybranego na tę okazję gar-
nituru odpowiednią koszulę i krawat. Wyglądał imponująco. Mama
Liirsen nie mogła wyjść z podziwu, że jej młody pan ma na każdą
okazję inny elegancki garnitur, którego nie powstydziłby się nawet
największy pan w okolicy. A jaki wydawał się przystojny gładko
119

wygolony, w nienagannie wyprasowanej koszuli i idealnie dób
krawacie. ^
Równie dobre wrażenie zrobił na panu von Plessenie i jego c-
gdy zjawił się u nich punktualnie o szesnastej. Przywitano go niezwylrf'
serdecznie, co mu bardzo pochlebiło. Poproszono go do salonu, PH 6
stół był już nakryty do podwieczorku.
Pan von Plessen był tak zainteresowany tym, co wczoraj usłyszał d
Fee, że nie potrafił się powstrzymać, aby nie wypytać o to Hansa.
Byłem szczerze oburzony tym, co usłyszałem wczoraj od Fee
zaczął rozmowę na interesujący go temat. Proszę mi wierzyć, że
wydaje mi się to niewiarygodne, żeby człowiek mógł się zachować w tak
odrażający sposób wobec przyjaciela, któremu tyle zawdzięcza. Bądź co
b4dź, uratował mu pan życie, panie Wendland kontynuował.
Ależ nie zrobiłem nic takiego, każdy postąpiłby podobnie
starał się umniejszyć swoje zasługi Hans.
Nie może pan tak mówić. Wszyscy są pełni podziwu dla pana
wyczynu, przynajmniej tego ostatniego. Państwo Kronau są bardzo
wdzięczni panu. Uratował pan ich siostrzeńca od niechybnej śmierci na
morzu, a teraz stara się mu pan wyperswadować młodzieńcze pomysły
i pokazać prawdziwe wartości życia. To jest przecież godne pochwały;
nie należy tego bagatelizować.
Naprawdę nie zasłużyłem na to, by z byle powodu robić ze mnie
bohatera bronił się Wendland.
Rozmawiając z panem von Plessenem, cały czas rzucał ukradkowe
spojrzenia na Fee, której oczy również wyrażały podziw dla niego.
^Vyglądała wyjątkowo ładnie. Mimo czarnej sukienki, która dodawała
j ej powagi, nie była już taka blada, a na jej policzkach wykwitły
c3elikatne rumieńce, które nadawały jej twarzy blask. Oczy promieniały
ranoże nie radością, ale oddawały jej dobry nastrój. Czyżby cieszyła ją
jego obecność? Chciałby, aby to było prawdą. On był przecież szczęś-
Ji wy, że może ją oglądać* Nie brała udziału w rozmowie, ale śledziła ją
z wielkim zainteresowaniem.
Za zamyślenia wyrwały go słowa pana von Plessena: Pan go
ur~atował... nie, pan też oddał mu wszystko, co pan posiadał, by nie
m msiał ponosić konsekwencji jednego lekkomyślnego wieczoru w kasy-
nie. A on potem nie może się zdobyć na to, by oddać panu pieniądze, co
120

; obraża pana na każdym kroku! Teraz uważam, że moja cofka
uiecej; " . . ,....,,
tapiła słusznie, ze z nim zerwała, mimo ze najpierw byłem na mą
Proch?złyza.JeJ samowole-
Hans spojrzał na Fee.
__ Był kiedyś moim przyjacielem, jednak obecnie mogę jedynie
ogratulować pana córce, że odzyskała wolność.
__ No tak, tylko że za dziewczyną, która zrywa zaręczyny, ciągnie
si? zła sława.
W przypadku pana córki nie musi się pan chyba tego obawiać.
Nikt nie odważy się wątpić, że miała ważne powody.
. Byłoby cudownie, gdyby inni ludzi podchodzili do tego w ten
sposób, jak pan. No, Fee, każ podać herbatę. Mam też doskonały rum,
panie Wendland. Herbata smakuje mi dopiero wtedy, gdy wymieszam ją
z rumem.
Hans Wendland wlał sobie do herbaty trochę rumu, mimo iż nie
przepadał za tym trunkiem. Chciał jednak dotrzymać towarzystwa
gospodarzowi.
Fee spoglądała na Hansa radosnymi, szczęśliwymi oczami. Jego
obecność sprawiała jej nie ukrywaną przyjemność.
Hans umiejętnie bawił pana von Plessena rozmową. Co prawda, na
swój temat mówił równie mało, jak i do tej pory, słuchacze nie zauważyli
jednak tego w natłoku innych interesujących tematów. Opowiadał po
mistrzowsku wiedząc, jak wzbudzić ciekawość. Nie ukrywał, że za ocean
dopłynął jako sekretarz pewnego słynnego pisarza, który udawał się do
Ameryki, by skontaktować się z tamtejszymi wydawnictwami. Dodał
też, że służył mu jako tłumacz w czasie pobytu w Nowym Jorku
i Filadelfii, bo pisarz mówił po angielsku bardzo słabo. Dzięki temu
nabrał nieco orientacji w systemie amerykańskich wydawnictw i prasy.
Żeby zarobić parę groszy napisał kilka krótkich artykułów, dotyczą-
cych planów i zamiarów swego ówczesnego chlebodawcy, oczywiście za
jego zgodą. Został za nie hojnie wynagrodzony, a gdy jedna z większych
gazet dowiedziała się, że Hans Wendland zamierza udać się do Teksasu,
zamówiła u niego cykl felietonów na temat tamtejszego sposobu życia
i panujących tam stosunków.
Tym się też zająłem, gdy zrezygnowałem z pracy sekretarza.
Zarabiałem na utrzymanie pisaniem.
121

Potem odmalował im stosunki panujące w Teksasie; relacjonował
to, co zawierały jego felietony, i dopiero, gdy zaczął się żegnać, a było już
stosunkowo późno, słuchacze uświadomili sobie, że ani słowem nie
zdradził się na temat własnych losów.
Pan von Plessen wyraził swe niezadowolenie, jednak Hans od-
powiedział z uśmiechem:
Moje losy nie są aż tak zajmujące.
Ale my chcielibyśmy się dowiedzieć, co pan porabiał za oceanem
i jak pan wrócił do ojczyzny. Musi nam pan kiedyś o tym opowiedzieć.
Wie pan co? Niech pan przyjdzie w przyszłą niedzielę na obiad.
W niedzielę mam zawsze więcej czasu, wtedy będziemy mogli dłużej
posiedzieć i porozmawiać, o ile oczywiście nie jest to dla pana nudne
i uciążliwe.
Oczy Hansa Wendlanda rozbłysły gwałtownie. Skierował je ku Fee,
zanim odpowiedział:
Przyjdę chętnie, w każdej chwili! Chwilowo nie mam nic
ważnego do załatwienia; od czasu do czasu pisuję jedynie felie-
tony.
Fee sądziła, że dowiedziała się wreszcie, jak Hans Wendland zarabia
na swoje utrzymanie, a jej ojciec stwierdził ze śmiechem:
Cóż, widzę, że został pan prawdziwym dziennikarzem. Pewnie
dlatego pana opowieści są tak ciekawe.
Młody człowiek zawahał się przez chwilę, potem jednak odpowie-
dział spokojnie: W pewnym sensie faktycznie trudnię się dziennikar-
stwem.
Tak, tak! Czy można się z tego wyżywić?
Hans roześmiał się. Wystarcza na zaspokojenie podstawowych
potrzeb.
A potem pożegnał się i wyszedł.
Fee spoglądała za mm, gdy pewnymi krokami zmierzał ku wydmom-
Zanim zniknął między drzewami, odwrócił się raz jeszcze i zauważył ją
najwidoczniej, gdyż pomachał ręką na pożegnanie. Wtedy cofnęła sif
w głąb pokoju, a jej policzki zapłonęły rumieńcem.
Ojciec był w doskonałym humorze, a jego myśli nieustannie krążyły
wokół Hansa Wendlanda. Niezmiernie się cieszył, że ten w niedziel?
złoży im kolejną wizytę.
722

Każ przygotować porządny obiad. Taki postawny, młody
człowiek potrafi z pewnością dużo zjeść.
Masz rację, ojcze, wydam odpowiednie polecenia powiedziała
Fee z pozornym spokojem i obojętnością.
Bardzo się cieszyła, że ojciec darzył Hansa Wendlanda tak ogromną
sympatią. Gdy tego wieczora udawała się na spoczynek, przypomniała
sobie jego opowieść. Instynktownie wyczuła, że świadomie pomijał
w opowiadaniach własną osobę. Podejrzewała jednak, że był bohaterem
niejednej przygody. Być może, nie chciał się przyznać, że jego życie przez
te lata nie należało do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych. Z pewno-
ścią często musiał ciężko zarabiać na chleb. Dzięki Bogu, że przynaj-
mniej teraz wydaje się prowadzić w miarę przyzwoitą egzystencję.
W nowym, elegancko skrojonym garniturze, sprawiał wrażenie dobrze
sytuowanego. Nie mógł więc być aż tak biedny, jak się obawiała.
Świadczyła o tym również podróż samolotem. Być może, wybrał
samolot na zlecenie swojej gazety? Cóż, będzie, co będzie... Ona i tak go
kocha i jeżeli pewnego dnia zapyta, czy zechce zostać jego żoną, by
prowadzić z nim niepewny i pełen trosk żywot, z radością i bez zbędnej
zwłoki odpowie mu: tak.
Pod wpływem tej myśli ukryła twarz w poduszkach. Serce jej biło
mocno, targały nią sprzeczne uczucia: z jednej strony strach, z drugiej
niespodziewane szczęście.
Nie spotkała go w ciągu kilku następnych dni. Nie przypuszczała
nawet, że z utęsknieniem krążył wokół jej domu. Robił to jednak wtedy,
gdy była zajęta pracą i nie mogła wyrwać się z domu, przejęła bowiem
wszystkie obowiązki i zajęcia, które do tej pory wykonywała matka.
Ojciec był niezmiernie z niej zadowolony, tym bardziej że nie musiał się
już uskarżać na humory Fee. Oczywiście, jej ból po stracie matki nie
zmniejszył się, jednak ukrywała go przed ojcem. W jego obecności
jarała się być wesoła i ożywiona, co niezmiernie mu się podobało,
krzątała się wokół niego troskliwie, co sprawiało mu szczerą przyjem-
ność. Pewnego dnia stwierdził:
Bardzo się zmieniłaś od śmierci matki i przyznam, że na korzyść.
Spojrzała na niego z uśmiechem. Nie, ojcze, ale w chwili, gdy
gfam zerwać zaręczyny z panem von Hallernem, kamień spadł mi
serca odpowiedziała.
123

Cóż, niech będzie, co ma być, w każdym razie jestem z c; ..
bardzo zadowolony. le
Niezmiernie się cieszę, ojcze. Dokładam wszelkich starań żeh
nie musiał się na mnie skarżyć. Jestem ci ogromnie wdzięczna, że "
utrudniłeś mi przeprowadzenia mojego postanowienia, czego się ob
wiałam.
Powinnaś była omówić to ze mną.
Spojrzała na niego z powagą. Przyznaj się jednak, ojcze, że
próbowałbyś zapobiec temu wszelkimi dostępnymi ci środkami. Tego
właśnie chciałam uniknąć.
Zamyślił się. Wiesz, przedtem sądziłem, że całkowicie wdałaś się
w swoją matkę. Teraz jednak wydaje mi się czasami, że odziedziczyłaś
też coś niecoś po mnie. Na przykład odwagę i realistyczne spojrzenie na
świat.
Nie chciała zaprzeczać, zauważyła bowiem, że ta myśl sprawia mu
widoczną przyjemność. Wiedziała też, że matka cieszyłaby się widząc, że
żyje z ojcem na dobrej stopie. Czuła też, że może uda jej się wywrzeć na
niego korzystny wpływ.
Oczekiwała na nadejście niedzieli z uczuciem cichej radości.
Hans Wendland, podobnie jak Fee, miał nadzieję, że uda im się
spotkać w tygodniu. Nie doszło jednak do tego, musiał się \v'?c
zadowolić radosnym oczekiwaniem na nadchodzącą niedzielę. Je?
tęsknota za Fee nie zmniejszyła się ani odrobinę. Starał się znaleźć jak
najwięcej pracy. Kilka razy poszedł na wycieczkę z siostrzeńce171
Kronauów. W chłopcu narastało uczucie uwielbienia dla Hansa, ktoO
wydawał mu się niezwykłym bohaterem. Uczucie to stawało się O
silniejsze, im dłużej ze sobą przebywali. Hansowi rzeczywiście udało -
odwieść chłopca od mrzonek o przeżyciu niebezpiecznych przyg0 '
zaszczepił w nim chęć dążenia do bardziej osiągalnych i rozsądniejszy
celów.
124

. n przed planowaną wizytą w Gros-Schlemitz. a więc w sobotni
k otrzymał ponownie obfitą pocztę. Między innymi listami
Poran, sje podłużna koperta, zadresowana dużym, energicznym
list
7nalaZ(d . t ; ' <. ...... _._._.,._i.
Rozciął }c,
Stary Przyjacielu!
jesteśmy już w Berlinie, Bobby i ja. Stolica jest piękna i pełna
, wek. Zjechaliśmy ją już wzdłuż i wszerz, bo pierwszą rzeczą, jaką
Bobbvuczynił po przyjeździe, było wypożyczenie wspaniałego samochodu.
Znasz go przecież, dla niego czas odgrywa jeszcze większą rolę niż dla
mnie Możesz oczekiwać mego przyjazdu w środę w przyszłym tygodniu,
kolopoludnia. Z radością sfinalizuję wraz z Tobązakup Oberwiesen. Będę
miala okazję dokładnie przyjrzeć się majątkowi. Bobby musi załatwić
w Berlinie kilka spraw i nie zauważy nawet mojej nieobecności. Cieszę się,
:e Cię zobaczę, będziemy wreszcie mogli spokojnie porozmawiać.
Good bye!
Maud
Ten niezbyt długi list zajął Maud cztery strony, ściśle zapisane jej
dużym pismem.
Hans z uśmiechem schował go do koperty i odłożył na bok, by
Przejf2eć pozostałą pocztę. W ręce wpadł mu list urzędowy, zaad-
resowany przez jakiegoś adwokata z Rostocku. Nazwisko było mu
całkiem obce. Jednak gdy otworzył kopertę i przebiegł wzrokiem list,
rzesnńał się na głos. Treść była następująca:
Szanowny Panie!
iient
r. lQrąc pod uwagę prawa i interesy mojego klienta, pana Freda von
p et~na, właściciela majątku Nimschen, ośmielam się zakomunikować
U' że kwota dziesięciu tysięcy marek, którą pan von Hallernjest Panu
/-,, *' d 1918 roku nie może zostać Panu wypłacona w pełnej wysokości.
ht! Zaciągni?te Przed inflacją podlegają ustawowej rewaloryzacji. Mój
czuje się jednak zobowiązany do wypłacenia Panu większej sumy,
Panu należy, dlatego postanowił oddać Panu dwa tysiące marek.
125

Z pewnością wie Pan, że w roku 1918 marka straciła na wartość'
Przysługuje Panu więc jedynie niewielka kwota. Jeżeli nie zgadza się pan
na propozycję mojego klienta, którą w tym liście podaję Panu do
wiadomości, pozostaje Panu do dyspozycji droga sądowa. Nie jest ona dla
Pana korzystna, w grę może bowiem wchodzić przedawnienie Pańskiego
roszczenia, które sąd niewątpliwie weźmie pod uwagę.
Oczekuję od Pana szybkiej odpowiedzi wraz z informacją, gdzie mogę
przelać należną Panu kwotę dwóch tysięcy marek.
Z wyrazami szacunku
dr Friedńch Kraft
Adwokat
Hans już od dawna oczekiwał, że Fred znajdzie dogodne rozwiąza-
nie, by uwolnić się do spłaty ciążącego na nim długu.
Rozpierała go radość, że Fee von Plessen nie będzie do niego należeć.
Cieszył się również, że sytuacja finansowa nie zmuszała go do przyjęcia
tych pieniędzy.
Spokojnie siadł do maszyny, wsunął do niej dwie kartki przełożone
kalką i zaczął pisać z zaciętym wyrazem twarzy:
Do rąk pana Adwokata, doktora Friedricha Krafta, Rostock
Szanowny Panie Doktorze!
Z wdzięcznością przyjąłem Pańskie pismo i proszę, by powiadomił Pan
pana von Hallerna, że przewidywałem, iż zasłoni się inflacją i ustawową
rewaloryzacją długów. Od dawna wiedziałem, że zgodnie z ustawą jest
zobowiązany do wypłacenia mi jedynie rewaloryzacji, w związku z czyi?1
nie przyjąłbym od, niego kwoty dziesięciu tysięcy marek, mimo iż j?st
obecnie bogatym człowiekiem. Powiedziałem mu, co prawda, że od
szybkiej spłaty długu zależy moja egzystencja. Uczyniłem to jedna*
wyłącznie po to, by dać temu człowiekowi, którego kiedyś nazywate"
moim przyjacielem, szansę na godziwe zachowanie się wobec mnie. "^
udało mi się to jednak, dzięki czemu nie muszę obecnie żałować, -
musiałem odrzucić jego przyjaźń. Odmawiam przyjęcia kwoty dwc ^
tysięcy marek, prosząc Pana jednocześnie, by przekazał je Pan nafunuu -
126

ornocy dla bezrobotnych. Proszę przesłać mi pokwitowanie, wtedy uznam
spraw? za zakończoną. Odeślę Panu dokument, potwierdzający zaciąg-
ilecie u mnie długu przez pana Freda von Hallerna, gdy tylko otrzymam
wspomniane pokwitowanie.
7 wyrazami szacunku
Hans Wendland
Hans z zadowoleniem włożył oryginał do koperty zaadresowanej do
adwokata. Kopię złożył i wraz z listem od niego schował do portfela.
Jutro pokaże Fee obydwa pisma. Z pewnością przyniesie jej to ulgę. Pan
von Plessen też powinien je przeczytać, nie będzie wtedy tak bardzo
żałował, że Fred von Hallern nie został jego zięciem. W spokoju uporał
się z pozostałą korespondencją. Matka Lursen tymczasem kręciła
głową, słysząc nieustanny stukot maszyny do pisania. O czymże to pisał
przez długie godziny jej młody pan? Z pewnością jeszcze bardziej
kręciłaby głową, gdyby mogła przeczytać napisane przez niego listy.
Gdy przygotowała dla niego obiad, weszła na górę i zapukała do
drzwi: Niech pan zejdzie na obiad! zawołała.
Dobrze, mamo Lursen, zejdę za pięć minut!
l dotrzymał słowa, staruszka nie musiała na niego czekać ani minuty
dłużej. Z zadowolonym wyrazem twarzy przyglądała się jak zajadał
z apetytem. Była bardzo dumna, że jej kuchnia tak bardzo mu
smakowała. Nie omieszkała mu o tym powiedzieć. Hans uśmiechnął się
do niej:
Kochana mamo Lursen, gdybym zawsze miał tak wspaniałą
opiekę, jak u pani, z pewnością byłbym już strasznie gruby.
Po obiedzie udał się raz jeszcze do pana Kronau, który, jak zwykle,
serdecznie go przywitał.
Drogi panie Wendland, co sprowadza pana w nasze progi?
Zaprosił go do gabinetu, wskazał wygodny fotel i poczęstował
Agarem.
~~ Cóż zaczął Hans, opierając się wygodnie chciałem panu
P., azać, Panie Kronau, że sfinalizowałem już niemal sprzedaż
Uberwiesen.
^ ronau uniósł zaczerwienioną ze zdumienia twarz. Naprawdę?
Wl Pan poważnie?
127


Sądzę, że mogę pana o tym zapewnić. W środę przyjed '
z Berlina pani Reelman, która obecnie bawi w stolicy wraz z małż
kiem. Chce obejrzeć majątek, a wtedy nic nie będzie już stało
przeszkodzie, by zawrzeć umowę.
Pan Kronau uścisnął Hansowi rękę. Musimy natychmiast
powiedzieć o tym mojej żonie, na pewno się ucieszy.
Zaprowadzi}. Hansa do salonu, gdzie zastali panią Kronau i jei
siostrzeńca. Pan Kronau od razu przekazał jej wspaniałą wiadomość
która sprawiła żonie widoczną radość. Tylko siostrzeniec wyraźnie się
zmartwił.
Szkoda, nie będę już mógł przyjeżdżać do Oberwiesen. I to
właśnie teraz, gdy jest tu pan Wendland, a ja tak bardzo się z tego cieszę.
Ależ Willi, kto wie, jak długo jeszcze pan Wendland będzie gościć
w tych stronach. Z pewnością wyjedzie, zanim mógłbyś ponownie nas
odwiedzić. Może się mylę, panie Wendland?
Zapytany spojrzał w zamyśleniu przed siebie. Nie wiem! Być
może, będę się starał o posadę zarządcy w Oberwiesen. Moi znajomi nie
zechcą z pewnością zarządzać tak dużym majątkiem.
Kronauowie przyjrzeli mu się badawczo. Cóż, życzyłbym panu
z całego serca, by otrzymał pan tę posadę. Zdążyłem już zauważyć, że
doskonale się pan zna na rolnictwie.
Nie może być przecież inaczej, panie Kronau, ponieważ po
pierwsze tu się wychowałem, a po drugie studiowałm agronomię przez
kilka semestrów.
Ach tak, nie wiedziałem o tym! Cóż, nasz zarządca może zatem
spakować manatki. Trochę mi go co prawda szkoda; jest nadzwyczaj
pracowitym i sumiennym człowiekiem.
Naprawdę pan tak sądzi?
Oczywiście!
Cóż, w takim razie nie powinienem pozbawiać go pracy.
Drogi Boże, przecież każdy powinien się troszczyć w pierwsz}
rzędzie o siebie samego.
No cóż, ma pan rację, każdy z nas jest po trosze egoistą-
W takim razie powiem naszemu zarządcy, by rozejrzał się za i
posadą.
Hans Wendland uniósł rękę, starając się go powstrzymać.
128

vre proszę, niech pan tego nie robi. Ja... muszę dokładnie
""" 'leć całą sprawę. Nie powinniśmy go niepokoić, póki to nie jest
__ Ma pan rację.
Hans wkrótce się pożegnał, a gdy wyszedł, wzburzony Willi
powiedział:
_ Założę się o wszystko, co chcesz, wujku, że pan Wendland nie
przyjmie posady zarządcy, nie chcąc wyrzucać na bruk dotychczasowe-
20.
Ach, bzdury wygadujesz, Willi, nikt nie powinien tego od niego
wymagać.
Ale on sam będzie tego od siebie wymagał, możecie mi wierzyć.
Jest nieprawdopodobnie uczciwym człowiekiem, znam go już wystar-
czająco dobrze.
Hm! Cóż, w takim razie źle postąpiłem, wspominając o naszym
zarządcy; jesteśmy przecież zobowiązani wobec pana Wendlanda do
głębokiej wdzięczności i powinniśmy postępować zgodnie z jego inte-,
resami w każdej sprawie.
Nie martw się, wuju, taki człowiek jak on nigdy nie zginie!
Gdy Hans zamierzał skręcić w stronę lasu, zobaczył nadjeżdżającego
na koniu zarządcę Oberwiesen. Zastanowił się przez chwilę, potem
zatrzymał jeźdźca.
Chciałbym z panem porozmawiać przez chwilę, panie rządco.
Ten jednym susem zeskoczył z siodła. Był to młody mężczyzna, nie
miał nawet trzydziestu lat. Jego twarz zdradzała, że jest energiczny
1 Pracowity.
~~ Czym mogę panu służyć, panie Wendland?
, ~~ Chciałem panu jedynie powiedzieć, że gdyby pan przypadkiem
szał pogłoski na temat sprzedaży Oberwiesen, nie powinien się pan
oba^ać o swoją posadę.
\\ endl Zrca Pbladł. A czy powinienem się tego obawiać, panie
sprzed Wiem, że pan Kronau od dawna nosi się z zamiarem
7real]/zy- ,pomyślałem sobie jednak, że nie uda mu się zbyt szybko
gd\b\ ac P^anow- Otwarcie mówiąc, miałbym straszne kłopoty,
stracił tę posadę. W dzisiejszych czasach strasznie ciężko
129
: Słeboko

o nową pracę, a ja muszę zapewnić utrzymanie mojej matce
choć wiem, że to lekkomyślne, chciałbym się ożenić, gdy tyjt ?a ^
możliwe. Będzie mi jednak bardzo trudno, jeżeli stracę te n 2le
Dlatego mówię panu właśnie, że nie powinien się pan ^'
nawet jeżeli Oberwiesen zostanie sprzedane. A stanie się to c
dopodobniej w najbliższym czasie. Sam znalazłem dla pana K w"
odpowiedniego kupca. nau
Nadzorca zdjął czapkę i zmierzwił niecierpliwym ruchem słom
blond włosy. "
Drogi Boże! krzyknął przerażony.
Hans uśmiechnął się do niego, chcąc dodać mu otuchy. _ Niech
pan nie boi. Zaręczam panu, że nowy właściciel zatrudni pana na tvm
samym stanowisku. Pan Kronau powiedział mi, że jest pan bardzo
pracowity i że można panu ufać. Tak więc głowa do góry, wszystko
ułoży się dobrze i wkrótce będzie się pan bawić na własnym weselu
Mówi pan poważnie, panie Wendland?
Słowo honoru! Czy to panu wystarczy?
Hans wyciągnął do niego rękę, którą ten mocno uścisnął.
Chwała Bogu, nie muszę się już martwić, dziękuję panu. Nie
zawiodę, dołożę wszelkich starań, by w gospodarstwie wszystko szło jak
w zegarku.
Jestem tego pewien. Na razie niech pan nikomu o tym nie mówi
Powiedziałem panu o sprzedaży nieco przedwcześnie, obawiałem się
jednak, że mógłby się pan o tym dowiedzieć od kogoś i martwić si?
o pracę. Dlatego podzieliłem się z panem tą wiadomością.
Jeszcze raz panu dziękuję, panie Wendland. Jeżeli mógłb>m
kiedyś czymś panu służyć, zrobię to bardzo chętnie.
Kto wie, być może będę kiedyś potrzebował pana pomocy-
widzenia, panie rządco!
Do widzenia, panie Wendland!
Zarządca wsiadł na konia i odjechał, a Hans wrócił do svv ..
niewielkiego mieszkanka.

nego dnia w porze obiadowej Hans udał się do
cvhlffmitz. Nie mógł się już doczekać chwili, w której zobaczy
tui*""
nie Fee! Zastał ją w salonie, razem z ojcem. Pozdrowił ich
Pn . j? Rozmawiali przez chwilę, potem Hans pokazał im list od
UH kata i kopię swojej odpowiedzi. Fee spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
__ A więc jednak zdarzyło się to, co pan przewidywał! Pan von
Hallern nie zamierza zatem spłacić swego długu? zapytała, gdy tylko
przeczytała pismo Freda.
Wiedziałem, że dojdzie do tego pewnego dnia; dość późno
przyszło mu do głowy, że może się uwolnić od długu w tak prosty
sposób.
I co pan teraz zamierza zrobić?
Wręczył jej kopię swojego listu. Proszę, tu pani znajdzie
odpowiedź na pytanie.
Przeczytała kopię, a jej twarz nabrała rumieńców.
Rezygnuje pan ze wszystkiego? zapytała z podziwem.
Zanim odpowiedział, podał kopię panu von Plessenowi, który
tymczasem skończył czytać pismo od adwokata.
Tak, rezygnuję odpowiedział spokojnie.
Pan von Plessen podniósł na niego wzrok. Ależ panie Wendland...
deczy nie jest to nieco... Cóż, powiedzmy otwarcie, nieco lekkomyślne
sunięcie? Rezygnuje pan z dwóch tysięcy marek w pańskiej sytuacji
Ilnansowej?
Nie tknę ani feniga z tych pieniędzy powiedział spokojnie
1.1^ ^ -
Zgadzam się z ojcem, panie Wendland. To naprawdę lekkomyśl-
z Pana strony, że w trudnej sytuacji tak wspaniałomyślnie
^zach Fee oprócz podziwu widać było też nie ukrywaną troskę.
10SC
z-^nuje pan z tych dwóch tysięcy ........
n,e ~T, zeczywiście, dwa tysiące marek to zawsze dwa tysiące marek i ja
^'.ciei ałbym tak lekko tej sumy, mimo że jestem przecież właś-
m Grs-Schlemitz.

130
131


Hans Wendland z uśmiechem spojrzał w oczy Fee.
Proszę się ze mną nie sprzeczać. Są pewne sprawy, które trzeba
załatwić zgodnie z własnym sumieniem.
No cóż, jest pan nieodrodnym synem swego ojca. Przecież
wiadomo, że w obecnych czasach nie tak łatwo jest zarobić dwa tysiące
marek.
Och, ostatnio rzeczywiście nie idzie mi najlepiej odparł Hans
z ubolewaniem.
Fee jednak gwałtwonie wyciągnęła do niego rękę i z błyszczącymi
oczami powiedziała ciepło i serdecznie:
Nie, nie mógł pan postąpić inaczej, w przeciwnym razie nie byłby
pan sobą.
Pięknie, zachęcaj jeszcze pan Wendlanda, by dalej popełniał
podobne szaleństwa! Ale i ja nie mogę mieć przecież do pana urazy. Dał
pan doskonałą nauczkę swemu bogatemu przyjacielowi. Sądzę, że
zacznie teraz rozpowiadać w okolicy, że oddał dwa tysiące marek na cele
dobroczynne.
Wszyscy troje roześmiali się.
Niewykluczone, panie von Plessen.
Zaraz potem zasiedli do obiadu, który Hans jadł z widocznym
apetytem, czym sprawił zarówno Fee, jak i jej ojcu ogromną przyjem-
ność.
Po obiedzie, gdy usiedli przed filiżankami z aromatyczną kawą,
Hans miał ponownie opowiadać o swoich przeżyciach. Jednak, podob-
nie jak poprzednio, nie zdradził nic na temat swego własnego losu,
czasami jedynie wspomniał o epizodzie, w którym wziął udział. I tak jak
wcześniej, pan von Plessen i jego córka zauważyli to dopiero gdy młody
gość zbierał się do wyjścia.
Pan von Plessen mocno uścisnął mu dłoń. Można by pana słuchać
całymi dniami. Przeżył pan tyle interesujących przygód. Musi pan nam
opowiedzieć o tym bardziej szczegółowo i wyczerpująco. Jesteśm)
nienasyceni, prawda, Fee?
Fee skinęła głową z błyszczącymi oczami. Potem powiedział^
z lekkim wyrzutem: Dlaczego mówi pan tak niewiele o sobie samy111;
Nie przechodzi mi to tak łatwo przez usta, szanowna pani. B>
może, kiedyś opowiem państwu więcej, możliwe, że wtedy powie'

państwu również o moich losach. Na razie jestem na tyle interesowny, że
staram się państwa zaciekawić, byście mnie częściej do siebie zapraszali.
Pan von Plessen poklepał go po ramionach. Przecież nie musi pan
czekać na zaproszenie. Niech pan przychodzi, gdy tylko pan zechce i na
jak długo pan zechce, będziemy zaszczyceni.
Hans obrzucił Fee wesołym spojrzeniem. Czy mogę trzymać pani
ojca za słowo?
Potwierdziła z uśmiechem. Niech pan to zrobi!
Musi mi pani jednak obiecać, że powie mi pani szczerze, jeżeli
kiedyś przyjdę nie w porę.
Fee spojrzała z uśmiechem na ojca. Obiecamy, prawda, ojcze?
Oczywiście.
Hans szybko się pożegnał.
Fee przyglądała mu się, gdy odchodził, pogrążona we własnych
myślach. Odwróciła się na głos ojca:
Wiesz, Fee, nie jest mi wcale żal twego byłego narzeczonego,
i tego, że Wendland potraktował go w ten sposób. Nie wątpię, że go to
mocno wyprowadzi z równowagi. Gdyby przypuszczał, że Wendland
nie przyjmie jego pieniędzy, zgrywałby się pewnie na szalachetnego.
Postępował bardzo nikczemnie, mimo iż nie było to konieczne. Ale
Wendland jednak jest lekkomyślnym człowiekiem; oby tylko nie trzeba
było kiedyś być dla niego dobrym...
Gdyby choć przez chwilę przeszło mu przez myśl, jak dobra"
chciałaby być Fee dla tego lekkomyślnego człowieka", z pewnością
mógłby się nieco zaniepokoić. Dziwnym jednak trafem nie brał
w rachubę, że Wendlanda i Fee mogą łączyć głębsze uczucia. Nie myślał
PO prostu o tym. A młodzi trzymali swe uczucia na wodzy, by nie
wzbudzić w nim najmniejszego podejrzenia.
We wtorek Hans wybrał się na długi spacer wzdłuż plaży. Odetchnął
tn4 piersią, wdychając świeże, morskie powietrze. Zabawiał się
2ucaniern kaczek. Czasami fale robijały się tak blisko niego, że musiał
Clekać, by nie zmoczyły mu nóg.

132
133


W ten sposób doszedł aż do granic majątku Nimschen i
ogarnęła go nieprzeparta ochota, by rzucić okiem na dom.
Nie uczynił tego od czasu powrotu w ojczyste strony. Zszedł \vi<
z plaży, wdrapał się na wydmy i poszedł w głąb lądu.
Nimschen położone było w większej odległości od plaży niż sąsiednie
majątki, bezpośrednio nad niewielką zatoczką. Hans podszedł do
brzegu i położył się na trawie, by nieco odpocząć.
W czasie takich wycieczek ubierał się najchętniej w nieco znoszone
ubranie podróżne, w którym było mu wygodnie i czuł się swobodnie.
Krótkie spodnie, kolorowa koszula i lekka kurtka, do tego ciężkie buty
i skarpety, na głowie stary kapelusz, to było wszystko i nie można było
twierdzić, że wyglądał w tym elegancko. Jednak sprawiał miłe wrażenie.
Podczas gdy z uśmiechem przyglądał się dumnym zabudowaniom
Nimschen, z lasu wyjechał jeździec i zbliżył się do miejsca, gdzie leżał.
Hans uniósł wzrok i rozpoznał byłego przyjaciela, Freda von Hallerna.
Skoczył na równe nogi i stanął mu dumnie na drodze.
Na jego widok Hallern najwidoczniej się przeraził. Otrzymał już od
swego adwokata list, którego treść wyprowadziła go z równowagi. Ton
także nie przypadł mu do gustu, wydał mu się niezmiernie arogancki.
A przede wszystkim zdenerwowało go, że taki łachudra" odważył si?
tak lekkomyślnie oddać dwa tysiące marek, które on, pan na Nimschen,
musiał z ciężkim sercem odjąć sobie od ust.
Gdy niespodziewanie zobaczył Hansa na własnej ziemi, ogarnęła go
niepohamowana wściekłość. Podniósł się w siodle i powiedział, patrząc
na niego z góry:
To teren prywatny, obcym wstęp wzbroniony. Tam jest tablicz-
ka, na której to jest napisane dużymi i wyraźnymi literami.
Hans spojrzał na niego z zamyślonym uśmiechem. Jeżeli ktoś m
zamiar wysadzić dom w powietrze, nie zastanawia się zbyt długo, czy
jest dozwolone.
Hallern pobladł śmiertelnie. Co zamierzał ten awanturnik?
Chyba zwariowałeś! powiedział gwałtownie.
Hans zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów. Nie upoważni
pana, by zastanawiał się pan nad stanem mojego umysłu, panie
Hallern. Poza tym wypraszam sobie, by zwracał się pan do mnie na -.
Niech pan sobie zapamięta, że nasza przyjaźń jest już przeszłoś

- Zabraniam panu grozić mi w ten sposób!
Hans roześmiał się głośno i obrzucił bladego i zdenerwowanego
Freda drwiącym spojrzeniem.
Nie wiedziałem, że czymś panu grożę. Może się pan nie martwić.
Gdyby przyszła mi kiedyś ochota, by uświadomić panu, co o nim sądzie
za pomocą ręcznych argumentów, nie zależałoby mi na ubrudzeniu
sobie rąk. Może pan spokojnie wrócić do swego zamku. Chciałem mu się
jedynie przyjrzeć, by ocenić, jak wspaniała musi być budowla, by mogła
zatuszować brak jakichkolwiek wartości jej właściciela. Żegnam pana,
panie von Hallern i do niewidzenia!
Z tymi słowy Hans, unosząc wysoko głowę, minął bladego ze złości
Freda, który był zbyt wielkim tchórzem, by dać upust rozsadzającej go
wściekłości. Przystojny Fred nie wyglądał teraz zbyt korzystnie; złość,
wykrzywiająca jego rysy, zniekształcała mu twarz.
Spiął konia ostrogami i odjechał galopem w stronę domu.
Hans szedł powoli w kierunku domu. Przez chwilę stanął na szczycie
wydmy, skąd miał rozległy widok nie tylko na morze, ale i na ląd.
Z ponurym zadowoleniem myślał o spotkaniu z Fredem. Wiedział
doskonale, że przyczyną jego wściekłości na niego był nie tylko dług;
przede wszystkim nie mógł przeboleć, że ten nikczemy człowiek rościł
sobie kiedyś prawa do Fee von Plessen. Czasami przypominał sobie
chwilę, w której zobaczył Fee w ramionach Hallerna, gdy ten ją całował.
y*o to wtedy, gdy wysiedli z samolotu. A przecież zanim Fee
^ atecznie zerwała zaręczyny z Fredem, ten miał prawo ją całować, i to
^ustannie denerwowało Hansa.
\\ LZy mu rozbfysfy- Teraz jednak dał Hallernowi niezłą nauczkę i to
W ' sPsb, że ten nie miał wyjścia, nie mógł się przed tym obronić.
żB Serca czuł z teg Powodu głęboką satysfakcję.
oji ac upust swej złości, zaczął gwizdać, po czym odetchnął
c?\ni 'ektując się świadomością, że nie będzie miał już nic do
nim Fee.
przPr| la z Fredem i że co najważniejsze udało mu się ochronić
cu nim u_

735
134


Gdy mijał Gros-Schlemitz, które leżało między Oberwiesen i
schen, zatrzymał się na chwilę i spojrzał na dom. Z miejsca, w którym
stal, nie był zbyt dobrze widoczny; rozróżnić można było jedynie
drzewce chorągwi na dachu. Jego myśli podążyły tęsknie w tamtym
kierunku. Nie wystarczało mu, że może widzieć Fee i rozmawiać z nią
w obecności ojca; chciał z nią zostać sam na sam. I tak, jakby jego myśli
miały magiczną siłę ujrzał nagle jej szczupłą, ubraną na czarno sylwetkę,
wychodzącą spośród drzew. Najchętniej krzyknąłby z radości, bał się
jednak ją spłoszyć. Cicho czekał więc, aż ona go zobaczy i z radością
zauważył, że krew napłynęła jej mimo woli do twarzy. Natychmiast
zbiegł z wydmy i w kilku krokach znalazł się przy niej. Fee szybko się
opanowała i wyciągnęła do niego rękę.
Dzień dobry, panie Wendland!
Dzień dobry pani. Cieszę się, że znowu panią widzę. Idzie pani na
plażę?
Tak, chciałam zażyć nieco ruchu. Widzę, że pan wpadł na
podobny pomysł?
Tak, pobiegłem wzdłuż plaży aż do Nimschen, po czym wszed-
łem nieco w głąb lądu, by rzucić okiem na majątek, czego nie miałem
jeszcze okazji zrobić od mego powrotu. Miałem też wyjątkowo zabawne
spotkanie z panem von Hallernem. Powiedział mi, że obcym wstęp na
łąki jest surowo wzbroniony, i zapytał, czy nie widziałem tablicy,
oznajmiającej o tym zakazie. Odpowiedziałem mu na to, że ten, kto
przychodzi z zamiarem wysadzenia domu w powietrze nie zastanawia
się zbyt długo, co jest dozwolone, a co nie. Pobladł strasznie i krzyknął
głośno, że zwariowałem, przy czym zwrócił się do mnie per ty
Oczywiście, poinformowałem go natychmiast, że nie życzę sobie
podobnych poufałości, na co on odpowiedział, że wyprasza sobie
podobne groźby god jego adresem. Ja oczywiście pozwoliłem sobie
jedynie na nieco ponury żart, jednak to wystarczyło, by zaczął drżeć
o swoje cenne życie. Uspokoiłem go, że nie mam najmniejszego zarniaru
wysadzać jego zamku. A potem pożegnałem się, wyrażając nadzieję. z?
to było nasze ostatnie spotkanie.
Słuchając jego opowiadania, w którym słychać było gniewfl-
satysfakcję, Fee na przemian to czerwieniła się, to bladła.
Mój Boże, lecz jeśli przyjmie to wyzwanie?

Wykluczone, obawia się przecież o swoje drogocenne życie.
Powinien się pan zadowolić odprawą, jakiej mu pan udzielił
przez adwokata.
Wiem, lecz gdy go widzę, rozum odmawia mi posłuszeństwa. Ja
mógłbym mu wszystko wybaczyć, poza jednym... że odważył się
wyciągnąć po panią swe nieczyste ręce.
Przestraszyła ją namiętność, brzmiąca w jego słowach i nieświado-
mie cofnęła się o krok. Odzyskał więc panowanie nad sobą i spojrzał
łagodnie na jej pobladłą twarz. Ze skruchą ujął jej dłoń i przycisnął ją do
ust.
Niech mi pani wybaczy. Zapomniałem się przez chwilę.
Co powinna mu powiedzieć? Czy powinien przepraszać za słowa,
które, mimo iż nieco ją przestraszyły, sprawiły jednocześnie, że poczuła
się niezmiernie szczęśliwa? Starając się odzyskać równowagę, powie-
działa:
Zmieńmy temat, panie Wendland.
Spojrzał na nią błagalnie. x
Z pewnością nie powinienem nawet pytać, czy mógłbym do-
trzymać pani towarzystwa?
Nie jest pan zmęczony tak długim spacerem?
Uśmiechnął się do niej. Nie trwał nawet dwóch godzin.
Czyżby to panu nie wystarczało, by poczuć się rozruszanym?
Absolutnie nie. Proszę, niech mi pani pozwoli dotrzymać pani
towarzystwa, choćby na krótko.
Więc chodźmy. Zejdziemy na plażę? gfa
Wydaje mi się, że byłoby to dla pani zbyt uciążliwe .krasek jest
dziś bardzo miękki, przy każdym kroku człowiek zapada się w nim po
kostki. Może zostaniemy na wydmach? Będzie o wiele wygodniej.
Zostali więc na wydmach; poszli przed siebie w kierunku Ober-
wiesen.
~- Kiedy pan nas ponownie odwiedzi? Ojciec z ustęsknieniem na
Pana czeka, panie Wendland.
Naprawdę? Nie będę sprawiał kłopotu?
Oczywiście, że nie. Bardzo ożywia się każdą pana wizytą. Podbił
Pan jego serce, zajmując w nim bezsprzecznie pierwsze miejsce.
Spojrzała na niego szelmowsko.

137
136


Odetchnął pełną piersią, gdyż ciężko było mu iść obok niei
nie zdradzając swych uczuć; kosztowało go to wiele energii i cierpliw0!
ści.
Cieszę się. Cieszyłbym się jednak o wiele bardziej, gdybym zajął
wysokie miejsce również w pani sercu.
Ponownie się zaczerwieniła.
Przyjaciele zajmują przecież zawsze wysokie miejsce od-
powiedziała, zmuszając się, by zachować spokój.
Widać było, że oczekiwał innych słów.
Cóż, na razie muszę się zadowolić i tym stwierdził z rezygna-
cją.
Postanowiła nie zwracać na to uwagi. Kiedy przyjdzie pan zatem
do Gros-Schlemitz?
Niech pani chwilę poczeka. Jutro... nie, jutro nie mogę, pojutrze
też najprawdopodobniej nie. Ale w piątek, tak, czy mógłbym przyjść
w piątek na podwieczorek?
Oczywiście! Ojca zżera ciekawość, nie może się już doczekać
dalszego ciągu pana przygód. Słucha pana z prawdziwą przyjemnością.
Powinienem zostać Szeherezadą. Wie pani z pewnością, że przez
tysiąc nocy opowiadała sułtanowi ciekawe historie.
No tak, w pana przypadku nie jest to jednak sprawa życia
i śmierci. Nie straci pan przecież głowy.
W moim przypadku chodzi o pozwolenie na kolejne odwiedziny
w pani domu.
SsDjlzę, że tego akurat może pan być pewny.
Wolę się jednak wkupić w państwa sympatię, opowiadając kilka
kolejnych zajmujących historyjek.
Z pewnością nie zaszkodzi, chętnie ich posłuchamy, ojciec i ja
Domyślam się też, że jest pan bohaterem niejednej z nich.
Roześmiał się. Tak, w kilku z nich wziąłem udział, bo chciałem
mieć .ciekawy materiał do moich felietonów.
Spojrzała na niego badawczo.
Wiem tylko jedno: niechętnie pan opowiada o sobie.
Zerwał z głowy podniszczony kapelusz, gdyż pod wpływem JeJ
spojrzenia zrobiło mu się gorąco. By zająć czymś niespokojne r?ce-
zgniótł go jeszcze bardziej.

. Rzeczywiście, nie opowiadam zbyt chętnie o sobie, przynajmniej
na razie.
Lecz może kiedyś później, gdy nasza przyjaźń bardziej się
zacieśni?
Tak, być może później sam się zdecyduję, kiedy nadejdzie
odpowiednia chwila. Ale obiecuję pani, że pewnego dnia szczegółowo
się pani wyspowiadam i mam nadzieję, że wybaczy mi pani wszystkie
moje dzikie i nierozważne wyczyny, jakie popełniłem w dotychczaso-
wym życiu.
Spojrzał w jej oczy z taką gorącą tęsknotą, że poczuła, jak serce, bijąc
gwałtownie, podchodzi jej do gardła.
Szybko zmieniła temat, ten bowiem wydał jej się nagle zbyt
niebezpieczny.
Czy mogę zapytać, jak długo zamierza pan pozostać w tych
stronach?
Tak, może mnie pani pytać o wszystko. Nie mogę pani jednak
udzielić jednoznaczej odpowiedzi. Najchętniej zostałbym tu na zawsze,
gdybym znalazł tu sobie jakieś pole działania, które odpowiadałoby mi,
przynajmniej po części. Bo na moim poddaszu czuję się trochę tak, jak
dziki ptak uwięziony nagle w klatce.
Mogę to sobie wyobrazić. Nie jest pan stworzony do życia na tak
małej przestrzeni.
Wyniosły dom w Nimschen bardziej by do mnie pasował,
prawda?
Zastanawiała się, czy nie wystarczyłby mu dom w Gros-Schlemitz.
I pod wpływem tej myśli zaczerwieniła się po koniuszki włosów. Była
bardzo zmieszana, co on natychmiast zauważył i zapytał gwałtownie:
Czy mogę zapytać, o czym pani pomyślała?
O, nie! zawołała z przerażeniem. Pomyślałam o czymś
bardzo, bardzo głupim.
I nie powinienem o tym wiedzie?
~~ Nikt nie powinien o tym wiedzieć.
da
~~ Szkoda, najgłupsze myśli są najczęściej najszczęśliwsze. A wyglą-
Pani tak, jakby pomyślała pani o czymś pięknym i wymarzonym.
Gwałtownie odwróciła pałającą twarz, tak że mógł jedynie obser-
ac Jej profil.

139
138


Moje myśli były naprawdę jedynie głupie.
Z pewnością wiele oddałby za to, by móc zgadnąć, jakaż to myj]
sprawiła, że krew tak nagle napłynęła do jej ślicznej twarzy. Nie mógł
jednak zmuszać jej, by mu to wyznała. Przez chwilę szli w milczeniu
Hans wyprzedził ją o parę kroków, by unieść gałęzie na jej drodze
Zwróciła uwagę na jego szyję i nietypowo obcięte włosy. Wtedy
przypomniała sobie o śnie matki i zaniosła błagalne modły, by jej sen
okazał się prawdą. Ach, jakże bardzo go kochała; jej myśli i serce
należały tylko do niego. Czy to aż tak bardzo niemożliwe, że pewnego
dnia zostanie jego żoną? Może uda się przekonać ojca, by dał jej swoje
błogosławieństwo? A nawet jeżeli się to nie uda, była gotowa żyć
w najbardziej skromnych warunkach, byle z Hansem. Czy osiągnięcie
szczęścia, słodkiego, upragnionego szczęścia, było aż tak niemożliwe?
Długo trwali w milczeniu, ponieważ i Hans pogrążył się w podob-
nych myślach, z tą jedynie różnicą, że nim nie targały wątpliwości, czy
Fee von Plessen zostanie jego żoną. Wiedział, że kiedyś musi do tego
dojść.
Tak doszli aż do Oberwiesen, które było stąd pięknie widoczne.
Stanęli, by przyjrzeć się dokładniej.
Mój dom rodzinny! powiedział Hans, pogrążony we wspo-
mnieniach.
Spojrzała na niego ze współczuciem. Wiem, że myśl, iż ktoś inny
jest tu właścicielem, a pan utracił swój dom, sprawia panu ból.
Tak, byłoby cudownie, gdyby Oberwiesen należało do mnie.
Doprowadziłbym je do rozkwitu. Pewne rzeczy uległyby gruntownym
zmianom. Przede wszystkim dom! Jest bardzo przestronny i ośmiel?
się stwierdzić, że najładniejszy w całej okolicy. Dom w Nimschen
jest co prawda większy, jednak architektonicznie brzydszy. A Panl
dom jest z kolei mijiejszy i nie ma tak dużych i imponujących pokoi
Gdyby Oberwiesen należało do mnie, urządziłbym je całkie111
inaczej, gdyż państwo Kronau, z całym dla nich szacunkiem, niaJ
kiepski gust.
Spojrzała na niego z uśmiechem. Niech pan jednak nie zatraca s'.
w podobnych fantazjach. Po pierwsze, należy nadal do Kronauów. P
drugie, urządzenie go kosztowałoby masę pieniędzy.
Ze śmiechem wyprostował ramiona, oczy mu rozbłysły.
140

~_ Mama Liirsen powiedziałaby z pewnością nieprzyzwoicie du-
żo"! Ale dla niej dwieście marek jest już nieprzyzwoitą sumą.
Obydwoje roześmiali się. Potem powiedział wesoło:
_ Zależy, z jakiego punktu widzenia ocenia się pewne rzeczy.
Ostatecznie moje fantazje i marzenia nic mnie nie kosztują, nawet
udybym postanowił przebudować cały dom, prawda?
_ Tak, marzenia są tanie zgodziła się ze śmiechem.
- Niech więc pani sobie wyobrazi, że miałbym tak nieprzyzwoitą
sumę pieniędzy, by na nowo umeblować Oberwiesen, oczywiście
z założeniem, że należałoby do mnie. Zna pani pokoje i ich rozkład
w moim dawnym domu rodzinnym. Jak chciałaby pani umeblować
pokoje na parterze?
Zabawnym gestem położyła palec na nosku i pogrążyła się w głębo-
kiej zadumie.
Zacznijmy od największego salonu... Wybrałabym oczywiście
meble w stylu barokowym albo może nawet rokokowym? W dużej
jadalni postawiłabym ciężkie meble gdańskie, również barokowe,
a może lepiej renesanowe. A pokoje przyległe... hm, jakbyśmy je
umeblowali?
Z trudem udawało mu się zachować całkowity spokój, zwłaszcza,
gdy uśmiechała się tak szelmowsko.
Co by pani powiedziała na umiarkowany chippendale?
Cudownie! To będzie wspaniale wyglądać. Hol, oczywiście,
renesansowy.
Swawolnie przechodzili z pokoju do pokoju, każdy z nich urządzając
według własnego gustu. Hans z powagą wyjął notes i zapisywał
Propozycje Fee, jakby zamierzał je zrealizować w niedalekiej przyszło-
SC1' Byli w doskonałych nastrojach i by dać temu wyraz, śmiali się
Wesoło, a śmiech ich odbijał się echem w cichym lesie porastającym
*ydmy.
Nagle Fee z przerażeniem spojrzała na zegarek.
Q, ~~ Teraz jednak muszę szybko wracać do domu. Urządzaj ący
rwiesen, straciłam poczucie czasu.
n ~~" "ani propozycje wydaj ą mi się interesujące i niezmiernie gustow-
~~~ l ak, tym bardziej, że nie kosztują ani feniga.
141

Odprowadził ją do Gros-Schlemitz najkrótszą drogą i pożegnał się
na skraju lasu. Potem, głęboko pogrążony w myślach, wrócił do domu.
Zaraz po powrocie wyjął notes, przyjrzał się notatkom i uzupełnił je
kilkoma uwagami. Na jego ustach pojawił się tajemniczy uśmiech. Gdy
znalazł się w swoim pokoju, wyjął z szuflady plan Oberwiesen, który pan
Kronau wręczył mu, by przyszły właściciel zapoznał się z rozkładem
pokoi, rozłożył go na stole, a obok położył notes. Pogrążył się
w rozmyślaniach, z których wyrwała go matka Lursen, wzywając go na
posiłek.
Następnego dnia Hans Wendland nie opuszczał domu, czekał
bowiem na przyjazd pani Maud Reelman, którego spodziewał się koło
południa. Przy śniadaniu powiedział mamie Liirsen:
Musi mi pani odstąpić na cały dzień swój ulubiony pokój, mamo
Liirsen. Oczekuję gościa, który najprawdopodobniej zje ze mną obiad.
Ale niech pani nie wpada wpanikę, tym gościem będzie pewna kobieta.
Mama Liirsen i tak wpadła w panikę. Przyjazd gościa, i to w dodatku
kobiety, był dla niej nie lada wydarzeniem. Chwilę później do uszu
Hansa dobiegły nerwowe odgłosy sprzątania. Staruszka, gdyby mogła,
przewróciłaby najchętniej cały dom do góry nogami. Potem oddała się
ponurym rozmyślaniom, co powinna przygotować na obiad. Młody pan
powiedział, że nie musi się spieszyć, obiad powinien być gotowy na
drugą. Zostało jej więc nieco czasu. Co jednak, na Boga, miała
ugotować?
Gdy przygotowała wreszcie menu, pobiegła do Hansa, który siedział
wygodnie w ogrodzie przed domem, by zapytać go, czy jest zadowolony
z jej propozycji. Hans z uśmiechem wyjął z jej rąk zapisaną kartkę
i przeczytał z poważną miną. Potem powiedział, uśmiechając się
porozumiewawczo:
Cóż, mamo Liirsen, takim jadłospisem zamydlimy c7
eleganckiej Amerykance. Przekona się, że żyjemy tu niemal po kr"
ku.
142

Matka Liirsen załamała ręce. W dodatku Amerykanka? Ach,
muszę wznieść do Boga błagalne modły, abym z wrażenia nie popełniła
jakiejś pomyłki przy gotowaniu i nie posłodziła zupy zamiast ją posolić
albo żeby mi się nic nie przypaliło.
Z uśmiechem poklepał ją po ramieniu. O nic się nie martw. Maud
zje wszystko, pod warunkiem, że to nie są kamienie brukowe.
Stroi pan sobie ze mnie żarty, proszę pana powiedziała na pół
ze śmiechem, na pół ze złością.
Spoważniał i jeszcze raz ją uspokoił. Zapytała go, nieco skrępowana:
Niech mi pan powie, proszę pana, czy ta pani jest pana
narzeczoną?
Roześmiał się, rozbawiony jej podejrzeniem. Nie, mamo Lursen,
mogę zaręczyć! Jest już mężatką, a jej mężowi z pewnością nie
spodobałoby się, gdyby ktoś chciał mu ją odebrać, mimo iż oboje są
najzabawniejszą parą na świecie. Niech się pani zatem nie obawia,
mamo Lursen, nie zagraża pani żadna rywalka.
Sądzi więc pan, że jadłospis jest dobry?
Oczywiście, czyż to nie wspaniały obiad? Smażony węgorz
z sałatą, kurczak z szparagami, do tego rosół, który u nikogo nie
smakuje tak wspaniale, jak u pani, a na deser ciasto... Mamo Liirsen, na
taki obiad można by zaprosić samą królową!
Odetchnęła z wyraźną ulgą. Pozostaje mi zatem wznieść modły do
nieba, by nic mi się nie przypaliło.
Odeszła nerwowym krokiem. Hans pogrążył się ponownie w lek-
turze książki. Przez chwilę miał spokój, nie trwał on jednak długo, gdyż
na ścieżce pojawił się ojciec Lursen z grabiami, by posprzątać liście, aby
dom i na zewnątrz prezentował się schludnie i czysto.
Hans nie, przykładał się zbytnio do toalety. Ubrał się w jasne
spodme, kolorową koszulę, na nią narzucił szary sweter w czarne wzory.
^ rękami w kieszeniach przechadzał się wzdłuż domu, dopóki około
wunastej, nie usłyszał donośnego klaksonu. Stanął na drodze niczym
rgowskaz, z otwartymi ramionami, jakby chciał zatrzymać nadjeż-
?aJący samochód. Młoda kobieta za kierownicą natychmiast się
^zymała, siedzący obok niej kierowca otworzył drzwi i wysiadł. To
si T^czyniła Maud Reelman, ubrana w wygodny dres, i jednym
K;ern znalazła się przy Hansie. Uśmiechnęła się do niego promiennie.
143

Good day, old fellow! I oto jestem!
Maud, w życiowej formie! Strasznie się cieszę, że cię znowu
widzę. Witam serdecznie w Oberwiesen!
Objęli się i serdecznie ucałowali, na widok czego ojcu Liirsenowi
grabie wypadły z rąk, a on sam pospiesznie uciekł. Pobiegł za dom
i krzyknął przez okno do żony:
O Boże, on ją pocałował, i to jak z dubeltówki, a potem objęli się.
Coś mi się widzi, że to jego narzeczona!
Matka Liirsen z przerażeniem spojrzała na nieudane ciasto, które,
niestety, opadło i leżało w formie, przybierając fantastyczne kształty.
Niepowodzeniem tym zdenerwowała się niemal tak samo jak wiadomo-
ścią, którą przyniósł jej małżonek.
A na zewnątrz Maud Reelman doprowadziła się do porządku, zdjęła
z krótkich, kręconych blond włosów chustkę i jeszcze raz serdecznie
ucałowała Hansa.
Wszystko w porządku?
Wszystko w porządku!
Proszę, powiedz kierowcy, niech nie robi takiej durnej miny, nie
ma się przecież czemu dziwić. Każ mu też zaparkować gdzieś samochód,
na pewno znajdziesz odpowiednie miejsce.
Kierowca zrozumiał jej słowa i zaczerwienił się jak burak. Widział
przecież w Berlinie, jak czule żegnał się pan Reelman ze swoją żoną,
a ona bez krzty wstydu wpada innemu mężczyźnie prosto w ramiona.
Wyciągnął z tego oczywiście pochopne wnioski, zrozumiał jednak, że sif
pomylił, gdy Maud burknęła, że nie ma się czemu dziwić. Cała ta sprawa
wydawała mu się jednak niezwykle osobliwa.
Hans udzielił mu wskazówek, jak dojechać do pobliskiej wsi
i zaparkować w garażu w zajeździe
Czy mam zabrać ze sobą twoją walizkę, Maud? Zarezerwowałem
ci pokój w zajeździe; w domu nie ma, niestety, na tyle miejsca, b>
przyjmować gości.
Well! Wolałabym mieć walizkę ze sobą; chciałabym się od-
świeżyć po podróży i przebrać w czyste ubranie. Na to chyba znajdzie si?
miejsce w twoim małym, śmiesznym domku.
Oczywiście! Mama Liirsen poczyniła już niezbędne przygoto^ a
nią. A więc, panie kierowco, niech pan zaniesie walizkę do drzwi teg
144

pałacu. I zwracając się do Maud, kontynuował: Wieczorem ojciec
Liirsen zaniesie ci ją do zajazdu.
Ali right! Niech się pan zajmie walizką!
Jej polecenie zostało wykonane. Maud wsunęła rękę pod ramię
Hansa i pozwoliła wprowadzić się do domu, do ulubionego pokoju
matki Liirsen, który Hans już od swego powrotu skrapiał regu-
larnie wodą kolońską, by zabić zapach nieco zatęchłego powietrza,
charakterystyczny dla nie używanych pokoi. Wniósł walizkę Maud do
pokoju, błyszczącego nienaganną czystością. Cudem prawie udało mu
się skłonić matkę Liirsen, by ustawiła w świętym niemal dla niej
pomieszczeniu miskę z wodą. Obok niej leżało kilka ręczników. Maud
przyjrzała się temu z uśmiechem, zauważyła też lustro, w którym mogła
obejrzeć przynajmniej swą górną połowę. Skinęła z zadowoleniem
głową.
Świetnie, teraz możesz zniknąć na pięć minut. Toaleta nie zajmie
mi więcej czasu.
Maud otwarła walizkę, ucałowawszy Hansa raz jeszcze z ca-
łego serca. Elegancka Amerykanka szybko przystosowała się
do skromnego, niemal prymitywnego otoczenia i zajęła się toa-
letą.
Tymczasem Hans poszedł do kuchni, by przekazać mamie Lursen,
że jego gość właśnie przyjechał. Spojrzała na niego ze wzburzeniem
i powiedziała dziwnie szorstko i opryskliwie:
Wiem, ojciec już mi powiedział. Słyszałam też, że... że pan ją
całował!
Zabrzmiało to niczym bolesny protest, w jej głosie był ciężki wyrzut.
Roześmiał się głośno.
Jest pani zazdrosna, mamo Lursen? zażartował.
Nie, nie, proszę pana. Nie wiem tylko, co mam o tym sądzić.
Podszedł do niej i szybko ucałował ją w policzek. Ucałowałem ją
równie stosownie jak panią, mamo Lursen.
Spojrzała na niego niepewnie. Ale ona ma przecież męża?
~~ Dokładnie tak jak pani, mamo Lursen. I to jakiego! Połamałby
sci każdemu, kto za bardzo zbliżyłby się do jego żony. Mnie jednak
Pz\vala ją całować, ile razy tylko chcę.
Nie udało mu się jednak jej przekonać. Spoważniał więc.
145
2a<:howac głęboko w sercu

...... Liirsen, zna mnie pani przecież. Nie wniósłbym przecie'
teżMomu żadnych nieczystości, jak nie robiłem tego nigdy matce*
gdy jesąe ^&
fl'^ro teraz z jej oczu znikł wyraz powątpiewania.
~~' k, proszę pana. Niech mi pan wybaczy, z pewnością postępuje
pan sZ|je ^ Jc
rozbłysły
attltó się nad nią i szepnął jej coś do ucha. Wtedy jej oczy
a
Chcaj,
może być!
Jednak, mamo Liirsen, to prawda!
go dokładniej wypytać, ale machnął ręką ze śmiechem,
";i ciekawość.
hiiej, mamo Liirsen, to długa historia. I niech pani trzyma
a^bami! Nie chcę, by ta wiadomość rozniosła się po okolicy.
SIQje powody.
^ jestem plotkarką, proszę pana!
~ Ąyby pani była, nigdy bym pani tego nie wyjawił.
. ^* głową i zostawił ją wraz z wszelkimi wątpliwościami i pyta-
mami ^ na sam z dastem
Pcjnie przeszedł przez sień i wyszedł do ogrodu, gdzie prze-
a ^alsi^ przed oknami, dopóki Maud nie otwarła jednego z nich i nie
zawołafc _ An right,
aHmiast wszedł do środka. Maud założyła świeżą bluzkę, umyła
warz i jc^ lek^o przypudrowała sobie nos, przeczesała włosy, tak że
pięknych falach, otaczały jej młodą twarz.
" -ją w ramiona i lekko nią potrząsnął.
. Oglądasz wspaniale, Maud, bardziej na szesnastolatkę niż
dwudziSpiecioletnią kobietę.
st! Nie powinno się zdradzać wieku kobiety. Skoro wyglądam
na szesistolatkęj ^ jestem szesnastolatką.
. *brze, zapamiętam to na przyszłość. Gdy zobaczyłem cię P
raz pier^zy prze(j trzynastu laty, nie przypuszczałem, że wyroś-
niesz na ty, piękność. Wtedy nie byłaś ani piękna, ani czysta, ar
eleganck
eslll\nęła głęboko, ujęła jego głowę w dłonie i powiedziała
serdeczne, * mu prosto w oczy.
146

- A kto sprawił, że z tego biednego, małego, brzydkiego kaczątka
wyrósł dumny łabędź? Tylko ty, Hans. Nigdy ci tego nie zapomnę, stary
przyjacielu.
Skinął głową. Dobry Bóg zesłał mnie we właściwe miejsce
o właściwym czasie, Maud, zarówno dla ciebie, jak i dla mnie.
Rozejrzała się dookoła. A teraz zamieszkujesz ten pałac?
Tak, Maud, wspaniały, prawda?
. Cóż, mieszkaliśmy już i w gorszych warunkach, Hans. Tu jest
przynajmniej czysto. Gdy zjawiłeś się wtedy u nas, nie mogliśmy ci
zaofiarować tak ładnego, wypielęgnowanego, a nawet czystego pokoju.
Wyglądało to u nas strasznie, a ty mnie dopiero nauczyłeś, że nawet
w największej biedzie można mieszkać w czystości i porządku.
Byłaś przecież jeszcze dzieckiem; wcześnie straciłaś matkę
i mieszkałaś z na wpół dzikimi ludźmi, którzy nie mogli cię tego
nauczyć.
Skinęła twierdząco.
Cały czas mam przed oczami chwilę, w której tak nieoczekiwanie
stanąłeś w drzwiach mojego baraku, Hans. I ty wyglądałeś wtedy inaczej
niż dzisiaj, byłeś nie mniej zdziczały niż inni. Ale pozdrowiłeś mnie
i mojego ojca po niemiecku i... i nagle wydało mi się, że znam cię już od
dawna.
Czule odgarnął włosy z jej czoła.
Tak, Maud, nie mogłem wtedy sprawiać dobrego wrażenia.
Miałem za sobą ciężką podróż, doświadczyłem głodu i pragnienia,
z ubrania zostały mi strzępy.
Ale ja od razu poczułam, że tylko wyglądasz jak dzikus. Od
pierwszej chwili wiedziałam, że znajdę przy tobie opiekę, że będziesz
zawsze służył mi pomocą, że staniesz się moim prawdziwym przyjadę--
lem. Było mi wtedy tak ciężko na sercu; ojciec poważnie chorował. Nie
mogliśmy nawet wezwać lekarza, byliśmy przecież strasznie biedni. A ty
umiałeś opatrywać rany; robiłeś to po mistrzowsku. Opatrzyłeś więc
ojca i opiekowałeś się nim, dopóki nie wyzdrowiał. Mimo iż nie żył już
), ulżyłeś mu przynajmniej w ostatnich miesiącach życia... Również
zawdzięczam właśnie tobie.
Zaprotestował gwałtownie: Nie chcę słyszeć twoich podzięko-
> Maud. Twój ojciec odpłacił mi przecież z nawiązką. Gdyby nie on
147

najprawdopodobniej zostałbym biedakiem do końca życia. Szkoda
tylko, że twój ojciec nie dożył poprawy sytuacji.
Żył jednak przynajmniej tak długo, by zdobyć pewność, że jego
jedyne dziecko nie będzie żyło w nędzy. Kochany Hansie, jednak ty
przyczyniłeś się do mojego szczęścia. Gdyby ciebie nie było, nie
poznałabym Bobbiego i nie wyszłabym za niego za mąż.
Spojrzał na nią z uśmiechem.
Jesteś zadowolona z życia i... z Bobbiego?
Roześmiała się. Ach, Hans, on zabija mnie niemal swoją miłością.
Jakie to szczęście, że od czasu do czasu musi zająć się interesami,
w przeciwnym razie nie miałabym ani chwili, by złapać oddech.
Obydwoje nie mogli powstrzymać śmiechu. Po chwili usiedli i zaczęli
się zastanawiać, jak mają sfinalizować kupno Oberwiesen.
Twoje listy w ostatnim czasie było nieco bałamutne, naszpikowa-
ne zagadkowymi aluzjami. Wywnioskowałam z nich tylko jedno, old
fellow jesteś zakochany.
Z powagą pokręcił głową. Nie, Maud, to coś więcej. Ja kocham...
Czy jest jakaś różnica?
O, tak!
Well, już rozumiem, jesteś przecież w każdym calu pedantyczny;
jeżeli już coś robisz, to gruntownie i do końca. Dlaczego miałbyś być
inny w miłości? Teraz jednak poważnie: jak to się ma do Oberwiesen?
Powiedział jej wszystko, co powinna wiedzieć. Słuchała go z uwagą.
Jej urocza, młoda twarz z lekką opalenizną, odzwierciedlała doznawane
przez nią uczucia. Gdy skończył swoją relację, zapytała:
Well, już się orientuję. Szybko się z tym uporamy. Powiedz mi
jeszcze tylko jedno: zastanowiłeś się już poważnie, czy wytrzymasz
dłużej w tych nieco ograniczonych warunkach? Znalazłeś już sobie
jakieś pole do działania, które pochłonęłoby cię bez reszty, me
zostawiając czasu'na dręczące myśli, które, jednym słowem, dałoby ci
szczęście?
Wszystko dokładnie przemyślałem, Maud. To jest moja ziemia
ojczysta, gdzie wyrosłem i z którą się zżyłem. Tam, za wydmami- Je
morze. Jest szerokie i nie ma granic i jeśli tylko zechcę, będę n10-
pożeglować w dal. A tu mogę poszerzać pole działania, ile tylko zec -
Poza tym, będę miał żonę, która mnie zrozumie, z którą będę się L
148

głęboko związany, żonę, która jest mądrą kobietą, rozsądną i uczucio-
wą, żonę, której duszę rozbudziłem, która jes? w stanie wzbić się ze mną
do każdego lotu, niezależnie od tego jak bardzo byłby wysoki.
Uścisnęła mu rękę, najmocniej, jak potrafiła.
A ona nic jeszcze o tobie nie wie, poza tym...
Poza tym, że powróciłem do ojczyzny bez feniga przy duszy.
Dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy?
Roześmiał się. Po pierwsze, nie było ku temu dogodnej okazji,
a po drugie, no cóż... chciałbym być kochany za przymioty mego ducha,
nie kieszeni.
Złapała go za ramię i potrząsnęła nim. Płynie w tobie niemiecka
krew. W końcu i Niemcy muszą być choć odrobinę sentymentalni.
I w tobie płynie przecież niemiecka krew, Maud.
Tak, na szczęście tylko ze strony ojca. Nie mogę się jednak tego
wyprzeć.
I całe szczęście, bo Bobby nie mógłby cię tak bezgrani-
cznie kochać, gdybyś nie umiała odczuwać tak, jak czuje większość
Niemców.
Tak, do szpiku kości jest amerykańskim biznesmenem, dzięki
Bogu jednak sercem pozostał Niemcem, co mu przekazali jego ro-
dzice. I dzięki temu rozumiemy się doskonale i wiemy, jak ściśle jesteśmy
ze sobą związani. Teraz jednak chciałabym się wreszcie dowiedzieć,
kiedy będę miała okazję poznać ową Fee, którą darzysz tak głęboką
miłością.
Nie sądzę, by teraz do tego doszło. Wyobraź sobie tylko: jeśli
Przedstawiłbym ci ją, zaczęłaby się dopytywać, kim jesteś, gdzie się
Poznaliśmy. A ja chcę jej opowiedzieć o moim losach dopiero wtedy, gdy
zgodzi się zostać żoną biedaka, jakim sądzi, że jestem. Mam nadzieję, że
odwiedzisz mnie kiedyś z Bobbym, że zatrzymacie się tu na dłuższy czas,
gdy tylko urządzę się w Oberwiesen. Zabiorę się do tego zaraz po jego
^pnie. Fee zdradziła mi już swe pragnienia, jak chciałaby umeblować
dom.
I
l) mi
f opowiedział jej, jak doprowadził do tego, że Fee podzieliła się z nim
marzeniami.
~~ Miną jednak miesiące, zanim wszystko uporządkujesz, zanim
Razisz Oberwiesen według własnego gustu.
149

Tak, mam zamiar poświęcić na to dwa miesiące, potem wszystko
musi być gotowe. Zostaniecie w Europie jeszcze pół roku, liczę więc na
to, że spędzicie w Oberwiesen dwa miesiące, Bobby i ty.
Nie zapominaj jednak, że Bobby musi mieć stale jakieś zajęcie
być w nieustannym ruchu, w przeciwnym razie nie wytrzyma tu ani
tygodnia.
Nie bój się, już ja się o to postaram. Może przecież tu uprawiać
wszelkiego rodzaju sporty wodne. Może zresztą przyjedziecie tu już
wcześniej. Lipiec i sierpień to najpiękniejsze miesiące w roku. W połowie
lipca uda mi się z pewnością doprowadzić do porządku pokoje,
w których zamieszkacie, bo zabieram się natychmiast do pracy.
W każdym bądź razie musicie być obecni na moim ślubie, bardzo was
o to proszę.
Oczywiście, Hans, z tej okazji przyjechałabym nawet z Ameryki.
Musieli przerwać rozmowę, gdyż weszła matka Lursen, by nakryć do
stołu. Maud powitała ją, serdecznie ściskając jej dłoń. Hans uprzedziłją,
że powiedział staruszce, ile ich łączy, miała bowiem zastrzeżenia, że
całował kobietę, która jest żoną innego mężczyzny.
Dzień dobry, mamo Lursen, Hans tak wiele mi o pani opowiadał,
że wydaje mi się, iż znam panią już od lat. A teraz i pani poznała mnie.
Matka Lursen uścisnęła dłoń Maud, którą ta do niej wyciągnęła.
Cieszę się, że mój młody pan nie był w Ameryce całkiem
osamotniony powiedziała.
Na szczęście poznał nas, mamo Lursen. Chwila, w której si?
poznaliśmy była bardzo szczęśliwa, bardziej jednak dla nas niż dla
niego.
Nie mówmy o tym, Maud.
Ujęła go serdecznie za giowę i pocałowała.
Ach, Hans,,gdybyś nie pojawił się w naszym życiu, wszystko
wyglądałoby teraz całkiem inaczej. I, szczerze mówiąc, nie wiem jak
poradzimy sobie w przyszłości bez ciebie. Bobby cały czas narzeka z tego
powodu, że postanowiłeś zostać w Niemczech.
I gdy mama Lursen, teraz już całkowicie uspokojona, wyszła. b>
przynieść jedzenie, Hans powiedział, oddychając z ulgą:
Nie byłem pewny, czy uda mi się ponownie zarzucić kotwic,
w tych stronach. Od kiedy jednak spotkałem Fee, jestem o tym głęboko
150

przekonany i nic nie jest w stanie zmienić mojej decyzji. Ona nigdy nie
przystosuje się do stosunków, panujących w Ameryce, a ja z każdym
dniem coraz wyraźniej czuję, że i ja nie zapuściłem tam korzeni. Wy,
Bobby i ty, wyrastaliście od dziecka w Ameryce, ja jednak przyjechałem
tam, będąc już dojrzałym mężczyzną. A wyrastałem właśnie tu,
w Niemczech. To jest mały szczegół, który nas różni/
Rozumiem cię, Hans! Ale musisz kiedyś przyjechać z twoją
młodą żoną do Teksasu, obiecaj mi to.
Z pewnością kiedyś was odwiedzimy, Maud. Od czasu do czasu
będę musiał przyjechać do Ameryki w interesach. Mimo iż mogę
całkowicie polegać na Bobbym, nasze spotkania będą konieczne. Jestem
szczęśliwy do głębi serca, że mam Bobbiego. Tylko dzięki niemu będę
mógł tu żyć, rozkoszując się spokojem. Nikomu innemu nie mógłbym
zaufać tak, jak jemu.
Matka Lursen wniosła jedzenie i zarówno Maud, jak i Hans
rozkoszowali się starannie przygotowanymi potrawami, tak że stara
kobieta, przyglądając się im, rosła w dumę.
Przy stole omówili najważniejsze sprawy związane z zakupem
Oberwiesen, a gdy wreszcie uznali, że są przygotowani na każdą
ewentualność, Hans powiedział prosząco:
Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, Maud, moglibyśmy pójść do
Oberwiesen i uzgodnić z panem Kronau wszystko, co konieczne.
Kronauowie przyjęli Hansa i Maud Reelman niezwykle serdecznie,
n'e ukrywając nadziei na sprzedaż majątku. Oprowadzono Maud po
domu, podwórzu i stajniach, musiała też obejrzeć zabudowania gos-
Podarcze i park, w którym rosły drzewa iglaste. Następnie pan Kronau
7a\viózł ją w głąb lądu, na łąki i pola, a nawet do lasu, który należał do
berwiesen.
Maud rozglądała się uważnie i zachowywała się zgodnie ze wska-
2wkarni, których udzielił jej Hans. Gdy powrócili do domu, Kronauo-
Me nie chcieli ich wypuścić, zanim nie wypili herbaty. Pani Kronau
151

nalegała również, by Maud kazała kierowcy przywieźć samochód i,jej
walizkę z zajazdu i by spędziła tę noc w Oberwiesen. Maud spojrzała
pytająco na Hansa, a on skinął twierdząco głową.
Z pewnością będziesz tu miała więcej wygód niż w prymitywnym
zajeździe powiedział i podziękował państwu Kronau za gościnność
Formalności wreszcie dobiegły końca, a umowa sprzedaży /ostała
potwierdzona pisemnie. Wtedy Maud zwróciła się z ledwo dostrzegal-
nym, filuternym uśmiechem do Hansa:
Pieniądze zostaną państwu przekazane przez firmę Reel-
man&Co. Proszę, niech państwo poinformują pana Wendlanda, pod
jaki adres mamy je przekazać, zanotuje go i prześle do biura. Chciała-
bym zapytać już tylko o jedno: kiedy zamierzają państwo opuścić
Oberwiesen? My, mój mąż i ja, chcielibyśmy tu spędzić trochę czasu
w połowie lipca. Przedtem trzeba przygotować dom na nasze przyjęcie.
Pan Kronau czuł się bezmiernie szczęśliwy, że wreszcie udało mu się
doprowadzić do końca sprzedaż majątku, która od dawna leżała mu na
sercu, powiedział więc do żony:
Jeżeli pani tego sobie życzy, możemy przeprowadzić się do
Berlina już w przyszłym tygodniu.
Żona skinęła twierdząco głową, jej oczy błyszczały promiennie.
Odparła z uśmiechem:
Moja starsza córka mieszka z mężem w willi nad jeziorem
Wannsee. Jedno piętro zajmował do tej pory jej teść. Niedawno jednak
zmarł i córka zaproponowała nam, byśmy się tam wprowadzili, co jest
nam szczególnie na rękę. Tam jest wystarczająco dużo miejsca dla
dwojga staruszków, a będziemy przynajmniej blisko naszych dzieci
i wnuków. Cóż mielibyśmy począć sami w Oberwiesen? Tydzień nam
wystarczy, by uporządkować dom i zorganizować przeprowadzkę.
Maud spojrzały porozumiewawczo na Hansa i z zadowoleniem
zgodziła się na tę propozycję. Tak więc sprzedaż Oberwiesen zostaw
zakończona ku obustronnemu zadowoleniu.
Hans i Maud Reelman pożegnali się, obiecując, że wkrótce prz}Je
dzie samochód i walizka Maud. Teraz jednak Hans chciał pokazy
Maud morze, by mogła sama ocenić, jak niedaleko jest do
z majątku.
Gdy żegnał się z panem Kronau, szepnął mu jeszcze na boku:

Jutro przedłużę umowę z zarządcą. Niech mu pan powie o tym
już dziś, żeby się chłopak nie martwił.
Kronau obrzucił go pytającym spojrzeniem. Nie zamierza pan
zatem zatrudnić się w Oberwiesen jako zarządca?
Hans roześmiał się.
Nie, dokładnie to sobie przemyślałem. Na razie pozostanę
w Oberwiesen, by doglądać renowacji domu i jego umeblowania, żeby
wszystko odpowiadało gustom nowych właścicieli.
Musi pan jednak zjeść z nami i panią Reelman kolację po-
prosiła serdecznie pani Kronau.
Hans i Maud zgodzili się na jej propozycję, po czym szybko wyszli.
Gdy już byli sami, Maud spojrzała na Hansa z uśmiechem. Dobrze
odegrałam swoją rolę, Hans?
Wspaniale, Maud. Dziękuję ci.
Skoro nie mogę zrobić dla ciebie nic innego, mogę przynajmiej
odegrać komedię.
Wsunął jej rękę pod ramię i poprowadził ją przez porośniętą
drzewami wydmę do morza. W Ameryce często wędrowali tak ramię
w ramię, prosto przed siebie, a dzisiaj przchadzka sprawiała im
podwójną radość, mieli bowiem sobie tyle do opowiedzenia, że ich
rozmowa nie ustawała ani na chwilę. Gdy Maud, po wejściu na górę,
zobaczyła morze, wydała okrzyk zdumienia.
Wspaniałe! Tak, Hans, teraz rozumiem, że nie czujesz się tu
osaczony. Wystarczy, że wejdziesz na wydmy, wtedy cały świat należy
do ciebie! powiedziała.
Trzymając się za ręce, zeszli na dół, na plażę, przyspieszyli kroku,
zaczęli biec i zatrzymali się dopiero, gdy stanęli tuż nad wodą, a fale
dotykały niemal ich stóp. Hans wziął Maud na ramiona, nie chcąc, by
zmoczyła nogi. Troskliwie przeniósł ją kilka kroków dalej, na suchy
piasek, ostrożnie postawił ją na ziemi, a ona objęła go za szyję
1 Pocałowała.
Ani ona, ani Hans Wendland nie zauważyli stojącej na wy-
dmach, ukrytej między drzewami szczupłej postaci, ubranej w czar-
n$ suknienkę. Nie wiedzieli jej przerażonych oczu i pobladłej
War2Y, gdy ujrzała dwoje szczęśliwych ludzi, obejmujących się i całują-
cych.

153
152


Była to Fee von Plessen, która wyszła na spacer i która musiała się
przyglądać, jak Hans Wendland zbiegał z wydmy, kierując się w stronę
morza, trzymając za rękę młodą kobietę. Widziała, jak wziął ją na ręce
i przeniósł na suchy piasek, widziała, jak się obejmowali i całowali.
Nie miała wątpliwości, że mężczyzną był Hans Wendland, słyszała
jego radosny, swobodny śmiech i musiała mocno zagryźć zęby, by nie
krzyknąć z bólu i rozpaczy. Jak szalona rzuciła się do ucieczki po
stromym zboczu, nie chcąc, by któreś z nich ją zauważyło. Scena, której
się przyglądała, była jednoznaczna. Jakże była głupia, sądząc, że Hans
Wendland ją kocha! Jego serce należy do innej kobiety, tej, którą
trzymał w ramionach i całował.
Gdy znalazła się na dole, przytuliła się do drzewa, chcąc znaleźć
w nim wsparcie. Stała tak przez chwilę pewna, że tu nikt jej nie zobaczy.
Mogła wypłakać żal z powodu utraconej miłości. Ukryła twarz
w dłoniach i zaszlochała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak głęboko
kocha Hansa Wendlanda. Była głupia, wmawiając sobie, że jego serce
skłania się ku niej. Kochał inną!
Skąd pojawiła się tak niespodziewanie owa inna"? Nie pochodziła
z tych stron! W okolicy kobiety nie ubierały się tak elegancko, a nawet
gdyby, powinna ją przecież znać.
W gruncie rzeczy było przecież obojętne, skąd pochodziła. To do niej
należało serce Hansa Wendlanda, ona natomiast powinna ukryć jeszcze
głębiej uczucia, które w niej wzbudzał. Stał się dla niej nieosiągalny, był
jedynie urojeniem. Hans Wendland nigdy nie zostanie jej mężem.
Musiała przestać śnić, musiała wrócić do rzeczywistości.
Z jej piersi ponownie wydarł się szloch, wyzwalając wybuch bólu
Długo stała oparta o pień, który stał się powiernikiem jej żalu.
Jej ciało drżało jak pod wpływem dotkliwego zimna. Jej życie wy-
dało się nagle pozbawione treści, przerażająco smutne. Czuła się
samotna i opuszczona jak nigdy dotąd; nawet przy łożu umiera-
jącej matki nie odczuwała takiego osamotnienia. Nagle poderwała
się z przerażeniem: wydało jej się, że w pobliżu rozbrzmiał per-
listy kobiecy śmiech. Co zrobi, jeśli napotka na drodze Hansa Wendlan-
da i tę kobietę? Wiedziała, że nie wytrzymałaby tego. Przestraszona tą
myślą, uciekła w stronę Gros-Schlemitz, nie obejrzawszy się ani razu za
siebie.
154

Hans Wendland nie przypuszczał, że Fee mogłaby go zobaczyć, nie
inówiąc o tym, że mogłaby źle zrozumieć stosunki, łączące go z Maud.
|vfie ostrzegł go żaden znak, nic mu nie zdradziło, że Fee stoi u góry.
Jednak nawet gdyby przyszło mu do głowy, że mogła ich zobaczyć, nie
podejrzewałby, że wmówiła sobie, iż kocha inną. Jego uczucia były tak
czysto braterskie, że gdyby nagle stanęła przed nim Fee, żałowałby
jedynie tego, iż musi przedwcześnie wyjawić jej swą tajemnicę.
Nigdy jednak nie przeszło mu przez myśl, że mogłaby go posądzić
o miłość do innej kobiety. Był pewien, że serce Fee należy do niego,
i sądził, że ona jest równie pewna jego miłości, że musiała zrozumieć, że
ona kocha jedynie i wyłącznie ją.
Nie wiedział więc, jak głęboki ból sprawił kobiecie, którą kochalnad
życie.
Spokojny i zadowolony z wydarzeń dzisiejszego dnia, udał się wraz
z Maud w drogę powrotną. Zaprowadził ją ponownie do małego
domku, w którym mieszkał. Usiedli w paradnym pokoju i rozmawiali
szczerze o wszystkim, co leżało im na sercu. Postanowili, że pójdą do
Oberwiesen dopiero wieczorem; tam nie będą mogli zachowywać się tak
swobodnie. ,
Przy kolacji u państwa Kronau rozmowom nie było końca. Hans
poprosił, by wezwano rządcę; chciał z nim omówić umowę o pracę,
którą mieli podpisać następnego dnia. Maud wyjaśniła, że Hans
Wendland został upoważniony do zarządzania Oberwiesen, jakby był
jego właścicielem. Słysząc to, pan Kronau powiedział otwarcie:
Na panu Wendlandzie można polegać.
Opowiedział Maud o tym, jak Hans uratował życie jego siostrzeń-
cowi. Maud z błyskiem w oku uścisnęła jego dłoń.
Tak, taki właśnie jest. Mój mąż i ja znamy go bardzo dobrze.
I wiele mu zawdzięczamy.
Hans zmieszał się pod wpływem jej słów; niemiłe były mu pochwały,
które uważał za przesadzone.
Maud spędziła noc w Oberwiesen. Następnego ranka jeszcze raz
Poszła z Hanslern na spacer nad morze, potem jednak zdecydowała się
ruszyć w podróż powrotną do Berlina. Hans towarzyszył jej do
najbliższego dworca kolejowego i w momencie, gdy wysiadał z jej auta,
Odjechał Fred von Hallern. Hans opowiadał Maud o zaostrzonych
755

stosunkach, jakie między nimi obecnie panowały, tak więc, gdostrzegł nadjeżdżającego, zwrócił się do niej:
Spójrz tylko na tego dumnego jeźdźca, Maud. To jest właśnie
Fred von Hallern, o którym ci tyle opowiadałem.
Maud dokładnie przyjrzała się panu von Hallernowi i odezwała się
drwiąco: Jest zbyt przystojny, by mógł być dobry. Nie denerwuj się
już z tego powodu, przyjacielu, on nie jest tego wart.
Hallern zdziwił się niepomiernie, gdy zobaczył Hansa w eleganckim
samochodzie, siedzącego w dodatku w towarzystwie pięknej kobiety.
Jeszcze bardziej zdumiał się na widok pocałunku, jakim się pożegnali.
Nie wiedział, co powinien o tym myśleć. Co łączyło tego biedaka
z uroczą i elegancką młodą kobieta, która siedziała za kierownicą tak
luksusowego samochodu?
Kątem oka dostrzegł jeszcze, że Hans wsiadł do pociągu, który
odjeżdżał właśnie w kierunku Oberwiesen.
Kolejne dni były dla Fee nieustannym koszmarem. Serce ciążyło jej
niczym kamień i mimo że ze wszystkich sił starała się nie okazywać ojcu
uczuć, które nią targały, zauważył, że jest bardziej cicha i przybita niż
w ostatnich dniach i zapytał ją, czy nie jest chora. Wyglądała bardzo źle.
Fee wyjaśniła mu, że w ostatnich czasach cierpi z powodu bólów
głowy, zapewniając go, że wkrótce z pewnością ustąpią. Od tego dnia
dokładała jeszcze większych starań, by nie zdradzić, co ją naprawdę
trapi. Dla ojca miała zawsze spokojną, pogodną twarz, oddając się
rozpaczy tylko wte>iy, gdy była sama. Jednak pan von Plessen szczerze
się o nią martwił i zażądał, by pozwoliła wezwać lekarza. Chciał uniknąć
zarzutów, że nie dołożył wszelkich starań i stracił córkę tak, jak stracił
żonę, przez własne niedbalstwo. Jednak Fee energicznie pokręcił'1
głową. Wiedziała przecież, że lekarz nie może jej pomóc. Przypuszczała,
że bóle same ustąpią.
W piątkowy ranek pan von Plessen zwrócił się do niej, wzdychają^
z ulgą: Dzięki Bogu, że Hans Wendland złoży nam dzisiaj wiz}1?-
156

jego wizyty są niezmiernie ciekawe i ożywcze, jego towarzystwo na
pewno dobrze ci zrobi.
Nie przypuszczał, że Fee obawia się spotkania z Wendlandem.
Wiedziała, że będzie musiała wytężyć siły, by nie okazać niu, co leży jej
na sercu. Najchętniej wyszłaby z domu na czas jego wizyty, wiedziała
jednak, że to niemożliwe. Na pewno zwróciłoby to uwagę zarówno ojca,
jak i Hansa.
Uzbroiła się więc w odwagę i, mimo że na sam jego widok serce
podeszło jej do gardła, zmusiła się, by przywitać go spokojnie i z dystan-
sem. Teraz wiedziała, dlaczego nie mógł przyjść ani wczoraj, ani
przedwczoraj. Najprawdopodobniej młoda dama, której towarzyszył,
pozostała w Oberwiesen jeszcze jeden dzień.
Zastanawiała się, czy im o niej opowie. Czy była jego narzeczoną?
Młoda kobieta nie sprawiała bynajmniej wrażenia, że jest skłonna do
lekkomyślnych przygód i romansów, robiła wrażenie damy, zachowy-
wała się przy tym tak, jakby miała niepodzielne prawo do obejmowania
1 całowania Hansa.
Hans nie miał jednak zamiaru napomknąć o przyjeździe Maud
Reelman.
Pan von Plessen przywitał go, jak zwykle, serdecznie i ze szczerą
radością. Jednak oczy Fee, mimo iż ze wszystkich sił starała się powitać
go jak zwykle, miały inny wyraz niż dotychczas. Zdradzały aż nadto
jasno prawdę o nie wypłakanych łzach. Hans dostrzegł to i zmartwił się.
Raz po raz spoglądał na nią niespokojnie i badawczo. Najchętniej
zapytałby ją, co się stało. Gdy siedzieli w salonie i Fee podała mu
napełnioną herbatą filiżankę, zauważył, że jej dłoń lekko drżała, że
zagryzała wargi, zmuszając się do spokoju. Obrzucił Fee niespokojnym
spojrzeniem, które zauważył również pan von Plessen.
Panie Wendland, jak widzę, i pan zwrócił uwagę, że moja córka
źle wygląda? zapytał.
Hans westchnął głęboko.
Tak, nie miałem odwagi jednak zapytać, czy pani się źle czuje.
To trwa już od kilku dni. Poradziłem jej, by skonsultowała się
2 Lekarzem, ona jednak nie chce. Skarży się na bóle głowy i twierdzi
2 uPorem, że same przejdą.
Spojrzała na ojca, marszcząc czoło.
757

Tato, proszę, nie zanudzaj pana Wendlanda takimi spra-
wami. Przecież każdego człowieka od czasu do czasu ma prawo boleć
głowa.
No tak, jesteś też zdecydowanie bardziej nerwową. Och, gdyby
tak można było kiedyś poznać psychikę kobiety! Z twoją matką było to
samo, wyglądała równie mizernie jak ty. Ale gdy sieją pytało, co jej jest.
zawsze miała jedną odpowiedź: nic. Dlatego też nie przykładałem do
tego wagi, nie chciałbym jednak ponownie popełnić tego samego błędu.
Fee pokryła się mocnym rumieńcem.
Proszę, panie Wendland, niech pan opowie ojcu cokolwiek,
byleby zajął się innymi problemami poprosiła go z uśmiechem, który
jednak nie bardzo mu się spodobał.
Spojrzał na nią z troską. Co się działo z Fee? Takiej jej jeszcze nie
znał. Dlaczego patrzyła na niego oczami, z których wyzierała pustka?
Czy rzeczywiście cierpiała?
Doskonale rozumiem troskę pani ojca. Rzeczywiście, wygląda
pani na cierpiącą.
Wtedy stwierdziła, że nie wytrzyma dłużej jego badawczych, pełnych
troski spojrzeń. Podniosła się, ponownie napełniła filiżanki i powiedzia-
ła cicho:
Rzeczywiście potwornie boli mnie głowa, proszę więc o wybacze-
nie. Będzie lepiej, jeżeli się na chwilę położę.
I nie czekając na odpowiedź, wyszła pospiesznie z pokoju.
Ojciec spoglądał za nią z niezadowoleniem, a Hans, pogrążony
w myślach, wpatrywał się w filiżankę pełną herbaty, którą bezmyślnie
mieszał.
Z kobietami zawsze są jakieś kłopoty, panie Wendland. Szczerze
mówiąc, moja córka, nie mówiąc oczywiście o chorobach wieku
dziecięcego, nigdy nie skarżyła się na zdrowie. Nie miałem z nią
większych zmartwień* Przeciwnie, myślałem, że jest zdrowa jak ryba. że
nie wdała się w matkę, która była nieustannie chora i cierpiąca. Nawet
po jej śmierci, którą bardzo głęboko przeżyła, zachowywała się o wiele
spokojniej, niż się tego spodziewałem. Naprawdę niezmiernie si?
cieszyłem, widząc ją tak ożywioną i radosną w ciągu ostatnich kilku
tygodni. A teraz nagle te głupie bóle głowy. Mam nadzieję, że nie są
niebezpieczne.

Hans podejrzewał, że przyczyną takiego zachowania Fee jest raczej
depresja psychiczna, a nie niedomagania ciała. Gdyby mógł zostać z nią
sam na sam, dowiedziałby się jakoś, co ją trapiło.
Mam nadzieję, że pańska obawa jest bezpodstawna, panie von
plessen. Młode kobiety cierpią czasami z powodu depresji. Miejmy
nadzieję, że wkrótce jej to przejdzie. Niech pan jej da kilka dni czasu na
dozyskanie równowagi.
Nie sądzi pan zatem, że ingerencja lekarza byłaby w tym
przypadku konieczna?
Niech pan pozostawi decyzję córce. Gdy stwierdzi, że jest to
konieczne, z pewnością nie będzie się wzbraniała przed badaniem
lekarskim.
No cóż, nie chciałbym się niepotrzebnie niepokoić. Ale w takich
sytuacjach dostrzegam, jak bardzo jestem do niej przywiązany. Być
może nadal zamartwia się zerwaniem zaręczyn z panem von Hallernem?
Hans wyprostował się nagle z niemal wrogim wyrazem twarzy.
To nie do pomyślenia!
Tak, hm... Sama przecież chciała zerwać te zaręczyny, sama do
tego doprowadziła. Sam nie wiem, co mam o tym myśleć.
Tym razem nie doszło do interesujących opowieści, obydwaj panow-
nie nieustannie powracali do tematu Fee, zastanawiając się, co może jej
dolegać.
Hans pożegnał się wcześniej niż zwykle.
Stojąc już na skraju lasu, obejrzał się raz jeszcze, spoglądając na
dom. Był bardzo niespokojny i szczerze zmartwiony. Cały czas za-
stanawiał się, dlaczego Fee patrzyła na niego z taką obcością, niemal
z wyrzutem. Zazwyczaj, gdy tylko przyszedł, jej oczy zdradzały radość.
Dziś brakowało mu tego, był pewien, że nie były temu winne bóle głowy!
Kolejnego ranka niespokojnie kręcił się w pobliżu Gros-Schlemitz,
stał formalnie na czatach, chcąc przynajmniej zobaczyć Fee, mieć okazję
z nią porozmawiać. Zobaczył jedynie jej ojca, wyjeżdżającego na koniu
* pola. Dopiero po pół godzinie nieustannego wpatrywania się w dom,
zobaczył przez chwilę Fee, która wyszła na taras. Szybko jednak
Ponownie schroniła się w domu i więcej się już nie pokazała. Wydawało
mu się, że jej kroki były ciężkie, mimo iż zwykle poruszała się lekko
1 elastycznie.

159
158


Troska i niepokój o nią pozwoliły mu uświadomić sobie z jeszcze
większą wyrazistością, jak bardzo była mu droga, jak niezmiernie ją
kochał. Nie przypuszczał jednak, że jej zachowanie miało ścisły związek
z odwiedzinami Maud Reelman.
Miał zresztą wystarczająco dużo pracy, by chwilami zapomnieć
o swej trosce o Fee. Spotkał się kilkakrotnie z panem Kronau, by
omówić z nim najważniejsze sprawy i z zarządcą, z którym podpisał
wieloletnią umowę o pracę. Potem musiał sporządzić kilka ważnych
zamówień, by wreszcie stwierdzić, że nie uda mu się uniknąć wyjazdu na
kilka dni do Berlina, by spotkać się z dekoratorem wnętrz i z jego
pomocą urządzić Oberwiesen.
Zanim udał się do Berlina, złożył wizytę w Gros-Schlemitz, by się
pożegnać. Nie zastał jednak pana von Ples^ena, a Fee nie przyjęła go,
tłumacząc się uciążliwym bólem głowy. Zapytał pokojówkę, czy pani
pozostaje w łóżku, na co dowiedział się, że nie, panią boli jedynie głowa.
Poprosił więc, by przekazała młodej pani, że chciał się jedynie pożegnać,
wyjeżdża bowiem na kilka dni do Berlina i chciał się dowiedzieć, czy nie
potrzebują czegoś ze stolicy. Pokojówka obiecała, że na pewno przekaże
jej te pozdrowienia. Gdy Fee usłyszała, że Hans wyjeżdża do Berlina,
serce przestało jej niemal bić z rozsadzającego je bólu.
Wyjeżdża na zawsze... Nie zobaczę go już nigdy wyszeptała.
Ogarnęła ją złość. Zarzucała sobie, że jest głupia. Gdyby go przyjęła,
spojrzałaby choć raz w jego ukochaną, ach, jak bardzo ukochaną twarz!
Po chwili jednak odzyskała równowagę. Być może, gdyby się z nim
spotkała, jej ból zdradziłby mu jej uczucia, a nie mogła przecież do tego
dopuścić. Nie powinien nawet przypuszczać, jak wiele dla niej znaczył
i jak bardzo go kochała. Jej miłość skazana była na zapomnienie, kochał
przecież inną.
Dlatego Hans nie mógł się z nią zobaczyć.
Spotkał jednak przynajmniej jej ojca, który powracał z pól. Dowie-
dział się, że Fee nie przyjęła Hansa i że ten wybiera się do Berlina. Pal1
von Plessen postanowił skorzystać z jego propozycji i poprosił go. ł>>
zamówił u Borcherta kilka delikatesów, w tym czekoladę i inne słodycz
dla córki. .
Mam nadzieję, że pana córka czuje się już lepiej? "/anv
niespokojnie Hans.
160

No cóż, powoli wraca do siebie. Dziwię się, że nie zeszła na dół,
by powiedzieć panu przynajmniej dzień dobry". Być może, zajęta była
pracami w domu. Z pewnością nie była przygotowana na wizytę o tak
wczesnej porze.
Hans musiał się zadowolić jego wyjaśnieniem, które go jednak nie
uspokoiło.
Po przybyciu do Berlina w pierwszym rzędzie złożył wizytę Maud
i jej mężowi. Spędzili razem obydwa wieczory, które Hans bawił
w stolicy. Maud towarzyszyła mu przy zakupach, jej mąż bo wiem zajęty
był w tym czasie interesami. Bobby Reelman nie potrafił żyć bez pracy.
Czas wolny jednak poświęcał bez reszty młodej, uroczej żonie.
Wieczory należały wyłącznie do niej.
Maud pomogła Hansowi wybrać słodycze dla Fee von Plessen,
udzielała mu wyczerpujących rad, co powinien kupić. Pan von Plessen
powiedział mu, że może poświęcić na to dwadzieścia marek, on jednak
daleko wykroczył poza tę sumę, ponieważ w najlepszych sklepach
wybierał najlepsze artykuły. Pan von Plessen z pewnością n ie zauważy,
że wydał więcej, niż powinien. Maud poszła z nim również do Borcherta
i do dekoratora wnętrz, pomogła mu też wybrać materiały i meble, które
miały zostać dostarczone do Oberwiesen.
Dekorator wnętrz przewidywał, że urządzenie Oberwiesen powinno
zostać zakończone najpóźniej do końca lipca, pod warunkiem, że
zatrudnieni fachowcy będą pracować w nadgodzinach.
Hans zwierzył się Maud, że Fee od pewnego czasu zachowu-
je się bardzo dziwnie. Pomyślała przez chwilę i odpowiedziała
szybko:
Być może, obraziłeś ją nawet o tym nie wiedząc. W takich
sytuacjach my, kobiety, cierpimy na ból głowy. Zazwyczaj jednak nie
li nas głowa, lecz serce. Radzę ci, porozmawiaj z nią przy pierwszej
nadarzającej się okazji, a gdy zrozumie, jak bardzo ją kochasz, szybko
Powróci do zdrowia.
Tak sądzisz, Maud?
~~ Tak właśnie sądzę. Wy, mężczyźni, nie macie pojęcia o tych
sPrawach.
161
Hans postanowił iść za radą Maud, tym bardziej, że popychało go do
e8 własne serce.
" głęboko w sercu

Ostatniego dnia, który spędził w Berlinie, odbył z Bobbym Reel-
manem poważną rozmowę na temat własnych interesów, po czym wraz
z Maud pojechali do salonu samochodowego, gdzie Hans wyszukał dla
siebie ładne i eleganckie auto. Reelmanowie, którzy po przyjeździe do
stolicy wypożyczyli jedynie samochód, mieli nim na razie jeździć. Zanim
Hans nie wyda odpowiednich poleceń, miało pozostać w Berlinie. Maud
nalegała, by zrobić jazdę próbną, i odwieźli Hansa kilka stacji jego
własnym samochodem.
Jak zawsze, jechał z nimi kierowca. Bobby nie cierpiał, gdy Maud
prowadziła.
Po serdecznym pożegnaniu Hans wsiadł do pociągu. Powiedział
młodej parze, że najprawdopodobniej odwiedzi ich jeszcze kilka razy
w Berlinie. Bobby Reelman, wysoki postawny mężczyzna, odpowiedział
ze śmiechem:
Nie jest pewne, bracie czy zawsze zastaniesz nas w stolicy. Mam
w planie kilka wycieczek.
Niech więc Maud napisze mi kiedy, bym mógł się dostosować do
waszych terminów.
Well! Tak też zrobimy!
Bobby podał Hansowi przez okno wypchane słodkościami pudełko,
Maud jeszcze raz uścisnęła mu rękę. Potem pociąg odjechał.
Hans przyjechał do Oberwiesen na tyle wcześnie, by pożegnać si?
jeszcze z odjeżdżającymi Kronauami. Tymczasem w okolicy rozniosła
się wieść, że Oberwiesen zostało sprzedane małżeństwu z Ameryki-
Wiadomość dotarła również do Gros-Schlemitz, jednak ani ojciec, ani
córka nie przypuszczali, że przyczynił się do tego Hans Wendland>
ponieważ prosił państwa Kronau, by zachowali milczenie na temat jeg
roli w zawarciu umowy.
Matka Liirsen oczywiście również o tym usłyszała i zasypywa
Hansa różnymi pytaniami. Czy może Amerykanka, która ich
wiedziła, ma coś wspólnego z kupnem Oberwiesen?
162

Hans objął ją serdecznie, potrząsnął lekko i powiedział ze śmiechem:
__ Będzie się pani musiała pomęczyć z nie zaspokojoną ciekawością,
manio Liirsen. Wkrótce dowie się pani jednak o wszystkim. Na razie
będzie lepiej, jeżeli pani nie będzie o tym wiedziała. Mam swoje powody.
Musiała się z tym pogodzić. Zauważyła jednak, że Hans spędza dużo
czasu w Oberwiesen, że wynajął rzemieślników, którzy w pierwszym
rzędzie zajęli się parterem, a Hans sprawował nadzór, i wydawał im
polecenia.
Zaraz po swoim powrocie Hans wybrał się do Gros-Schlemitz,
niosąc w ręku ogromne pudło ze słodyczami. Nie chciał wysyłać
posłańca, sprawiało mu bowiem wielką radość, że może coś zrobić dla
Fee. Był bardzo niespokojny i niepewny, czy zostanie przyjęty.
Gdy przyszedł, ojciec i córka siedzieli właśnie przy śniadaniu. Fee
serce podskoczyło do gardła, gdy pokojówka zameldowała jego wizytę.
A więc jednak nie wyjechał na zawsze!
Ze zdziwieniem przyglądała się olbrzymiemu pudełku, które Hans
położył przed panem von Plessenem. Pierwsze spojrzenie Hansa skiero-
wało się na Fee, a ponieważ na wieść o jego wizycie krew napłynęła jej do
twarzy, stwierdził, że wygląda zdecydowanie lepiej. Nauczyła się też
panować nad uczuciami, powiedziała mu więc spokojnie dzień dobry",
a na pytanie o samopoczucie, odpowiedziała:
Czuję się o wiele lepiej. Bóle głowy minęły, mam nadzieję, że
bezpowrotnie.
Dzięki Bogu powiedział, oddychając z ulgą. Jednak wciąż
zastanawiało go zachowanie Fee. Nadal brakowało mu radości, z jaką
zazwyczaj go witała.
Cóż to za pudło, panie Wendland? zapytał nieufnie pan von
Plessen.
Hans zrobił niewinną minę.
Przecież wyraził pan kilka życzeń przed moim wyjazdem do
erlina, panie von Plessen. Borchert dostarczy panu towar za kilka dni,
a to, co zamówił pan dla córki, postanowiłem przynieść osobiście.
Czy to nie kosztowało przez przypadek więcej niż dwadzieścia
marek?
Hans wyglądał jeszcze bardziej niewinnie niż przed chwilą.
~~ Dokładnie dziewiętnaście marek i trzydzieści fenigów.
163


Cóż, Fee, rozpakuj. Paczka jest wyłącznie dla ciebie i zawiera
słodycze, które tak lubisz. Poprosiłem pana Wendlanda, by, będąc
w Berlinie, załatwił to dla ciebie.
Fee zrobiła, co jej polecił. Otworzyła paczkę, starała się też okazać
jak największą radość, Hansowi jednak radość ta wydała się nieszczera
i wymuszona. Była dziwnie przygaszona i bezbarwna.
Gdy Fee wypakowała już dziesiątki małych paczuszek, obrzu-
ciła je zdziwionym i krytycznym spojrzeniem, dzięki któremu
zorientowała się, ile mniej więcej kosztowały. Jej ojciec, jak słusz-
nie podejrzewał Hans, nie znał obecnych cen, można mu więc było
bez trudu wmówić, że słodycze kosztowały niecałe dwadzieścia
marek. Fee sądziła jednak, że mężczyźni, mówiąc o cenie, żartowa-
li, by nie zdradzić jej tej prawdziwej. Dlatego udawała, że wierzy,
iż Hans rzeczywiście kupił słodycze, i to tak wspaniałe, za dwadzieścia
marek. Gdyby się dowiedziała, ile pieniędzy Hans dołożył z własnej
kieszeni, przeraziłaby się i nie onieśmieliła się nigdy sięgnąć po te
słodkości.
Nie wiedziała jednak o tym, powiedziała więc: To jedne z najlep-
szych czekoladek, nigdy ich jeszcze nie jadłam. Wydaje się, że ma pan
doskonały gust, panie Wendland.
Jeżeli mój wybór był właściwy, proszę pani, zawdzięczam to
jedynie przypadkowi.
Z wdzięcznością pochyliła się nad ojcem i serdecznie go ucałowała.
Strasznie ci dziękuję, kochany tato, jesteś dla mnie taki dobry.
Dziękuję też i panu, panie Wendland, na pewno zakupy zajęły panu
sporo czasu.
Hans najchętniej też nadstawiłby policzek. Podziękowanie, jakie
przypadło jej ojcu, i jemu nie byłoby niemiłe, wiedział jednak, że to
niemożliwe. ,
Fee ustawiła słodycze na małym, okrągłym stoliku pod oknern
i przyglądała się z zachwytem. Pan von Plessen spojrzał na ni4
z uśmiechem i zapytał:
No, Fee, jesteś zadowolona?
Tak, tato! Obdarowałeś mnie aż nazbyt hojnie!
Pan von Plessen poprosił Hansa, by usiadł z nimi przy stole
i dotrzymał im towarzystwa przy śniadaniu. Hans nie kazał się dług0
164

prosić, zajął miejsce, podczas gdy Fee, nie wzywając służby, położyła
przed nim talerz i sztućce.
' Czy pan już wie zagaił pan von Plessen, że Oberwiesen
zmieniło ponownie właściciela? Dowiedziałem się o tym dopiero
wczoraj rano.
Tak, panie von Plessen, wiem o tym.
A więc przejdzie teraz z amerykańskie ręce?
Hans zauważył, że Fee spogląda na niego z niepokojem, jakby
martwiła się, jak przyjmie tę wiadomość. To był przynajmniej znak, że
nie był jej całkiem obojętny. Odwzajemnił spojrzenie, szybko jednak
odwróciła oczy.
Tak, panie von Plessen, wiem o wszystkim. Orientuję się w tej
sprawie lepiej niż ktokolwiek inny, ponieważ sam znalazłem kupca na
Oberwiesen.
Ho, ho! zakrzyknął ze zdziwieniem pan von Plessen, a i Fee
poruszyła ta wiadomość.
Tak, przez przypadek dowiedziałem się, że moi znajomi z Ame-
ryki postanowili kupić w Niemczech majątek ziemski, możliwie najbliżej
morza. Kupiec jest współwłaścicielem znanej firmy Reelman&Co.
Słyszałem od pana Kronaua, że chętnie sprzedałby Oberwiesen, pośred-
niczyłem więc w zawarciu umowy.
Ach, to naprawdę interesujące! I co ty na to powiesz, Fee?
Jest pan chyba pomocnikiem diabła! Ile chciał Kronau za Ober-
wiesen?
Trzysta tysięcy marek.
Hm! Amerykanie ubili zatem niezły interes.
Zdaję sobie sprawę!
Mam nadzieję, że i pan zarobił za pośrednictwo przyzwoitą
sumkę?
Hans roześmiał się z zakłopotaniem. Oczywiście, pan Kronau
złożył mi całkiem przyzwoitą propozycję, ale odmówiłem.
Pan von Plessen uderzył pięścią w stół. Czy pan oszalał? Niech mi
Pan wybaczy wyrażenie, nie mogłem się jednak powstrzymać. Przecież
to były uczciwie zarobione pieniądze, młody człowieku! Dlaczego nie
chciał ich pan przyjąć?
Hans poczuł się jak na przesłuchaniu; zrobiło mu się gorąco.
165

Ja... nie... Ja naprawdę nie mogłem ich przyjąć. Pośredniczy-
łem jedynie z grzeczności, w gruncie rzeczy niewiele miałem do
zrobienia.
Cóż, jest pan zatem beznadziejnym przypadkiem! Nigdy pan do
niczego nie dojdzie!
Hans nie mógł powstrzymać śmiechu. Spojrzał na Fee, chcąc
przekonać się, czy i ona jest zła. Napotkał jednak jej pełen bólu wzrok
gdyż Fee ponownie zrozumiała, jak wiele wraz z nim straciła, mimo iż
nigdy jeszcze nie posiadała.
Hans nie potrafił wytłumaczyć sobie jej spojrzenia, co sprawiło, że
stał się jeszcze bardziej niespokojny. Chętnie poszedłby za radą Maud
i porozmawiał szczerze z Fee, jednak nie było to możliwe w obecności jej
ojca. Musiał zostać z nią sam na sam.
Pan von Plessen jeszcze przez chwilę kłócił się z Hansem, nawet
wtedy, gdy ten, poddając się, stwierdził bezsilnie:
Zbyt dobrze znałem nowego właściciela, poza tym, nie jestem
przecież zawodowym pośrednikiem.
Cóż, wie pan, ja też nim nie jestem, gdybym jednak pośredniczył
w dobrej umowie, nawet by mi do głowy nie przyszło, by rezygnować
z wynagrodzenia. Przecież to uczciwy interes! Cóż, jak już powiedzia-
łem, w ten sposób niczego pan w życiu nie osiągnie.
Hans roześmiał się. Może jednak, panie von Plessen, i ślepej kurze
trafi się ziarno!
Staruszek, któremu naprawdę było przykro, że Hans zrezygnował
z przyzwoitego zarobku, powiedział ze złością:
Jednak nawet ślepa kura musi sięgnąć po owe ziarno, jeżeli leży
przed samym dziobem.
Hans bezsilnie spojrzał na Fee, a ona zrozumiała, że jest mu przykro,
że jej ojciec tak go strofuje.
Przestań się już kłócić, tato. Pan Wendland z pewnością miał
powody, by postąpić tak, a nie inaczej.
Oczywiście, że miał powody, musiał, oczywiście ponownie
zachować się jak na szlachcica przystało, nie bacząc, że sam na tym traci-
Ależ mi zysk! Za późno, żeby coś zmienić. Jest pan już nieuleczalnym
idealistą, kropla w kroplę jak pana ojciec. On popełniłby najpraw-
dopodobniej identyczne głupstwo. Też mi zysk!

Choć dalej burczał na Hansa, jednak uspokajał się stopniowo.
I mimo złości musiał przyznać, że Hans jest mu coraz bliższy.
po raz pierwszy pomyślał: To byłby mężczyzna dla mojej Fee!
Ale, do diabła, musiałbym uważać, by w swoim idealizmie nie
sprzeniewierzył mi po kawałku całego Gros-Schlemitz. Chyba to
dobrze, że Fee trzyma go na dystans. Choć dziewczęta są jednak głupie;
lecą na takiego fłrcyka jak Hallern, a nie spojrzą nawet na prawdziwego
mężczyznę.
Nie podejrzewał, że sprawa przedstawia się całkiem inaczej.
Hans umiejętnie odwrócił jego uwagę od Oberwiesen i opowiedział,
że w Berlinie spotkał się z nowym właścicielem majątku i jego uroczą
żoną. Pan von Plessen chciał się oczywiście dowiedzieć wszystkiego
o owym tajemniczym panu Reelmanie. Czy sam będzie zarządzał
Oberwiesen, czy ma zamiar zamieszkać tu na stałe? Kiedy przyjedzie?
Hans odpowiadał na pytania, opowiadał, że rzemieślnicy wzięli się już
do pracy, że dekorator wnętrz obiecał, iż do końca lipca remont zostanie
ukończony. Wtedy przyjadą państwo Reelmanowie, nie wie jednak, na
jak długo.
Pan von Plessen zasypywał go kolejnymi pytaniami: ile lat ma pan
Reelman, czy mają dzieci, jakimi są ludźmi, czy z pochodzenia są
Niemcami czy Amerykanami, na które Hans odpowiadał, jak umiał
najlepiej.
W czasie ich rozmowy Fee zastanawiała się, kim mogła być owa
jasnowłosa młoda kobieta, którą Hans obejmował i całował. Sama nie
brała udziału w rozmowie, a Hans stwierdził z troską, że unika jego
wzroku, że ani razu nie spojrzała na niego z radością i miłością, jak to się
zdarzało wcześniej i bardzo go uszczęśliwiało.
Nieustannie zastanawiał się, jak doprowadzić do rozmowy z Fee,
sam na sam, bowiem w obecności ojca nie mógłby zapytać o przyczynę
JeJ nagłej zmiany. Wiedział tylko, że musi doprowadzić do tego jak
najszybciej. Coś stanęło między nimi, jakaś niezrozumiała dla niego
bariera, coś zmieniło jej zachowanie wobec niego. Teraz przestał już
wierzyć w bóle głowy. I dręczyło go, że nie może jej zapytać wprost, co
si? stało.
Po śniadaniu Hans musiał się pożegnać; jego obecność w Ober-
była niezbędna.

166
167


von Plessen me zatrzymywał go, gdyż i on musiał Wyjechać
icił
' Gdy Hans żegnał się z Fee, jej dłoń była zimna i o'
przyjaznego uścisku, jakim zawsze się pozdrawiali, a gdy c
pytającym spojrzeniem, nie wypuszczając jej dłoni jej usta
Gwałtownie wyzwoliła rękę z uścisku i odwróciła śle
Hans me był jednak mężczyzną, który lub, żyć w nienewn -
Postanowił więc, że będzie tak długo stał na czatach w pobliS llT^
pewnego dmą ona wyjdzie z domu. Kiedyś przecież wyjdź Tną sn '' ^
I wtedy me uda jej się uniknąć rozmowy z nim. Wiedzia cf ? "
ze cos leży jej na sercu i, jeżeli chciał pomóc sobie i jej, mu!.
Teraz poszedł ponownie do Oberwiesen, odbył krótka
z zarządca i ohrir^ł ,,. _ .._-... : . y KrotKą
nie było nic odpowiedniego,
! zbyt ociężały.
wybornym jeźdźcem, potrze^Tónm
-intern. Należało też
tajbhzszych dniach miał zostać dostarczę
go gdzieś parkować. Zarządca okażą, 5J? nieoc
lazł odpowiedniego wierzchowca, stwierdził więc ż<
nnr rlr. VQn TT ,, . . "^^ "
Hans jednak zdecydowanie odrzucił tę propozycję. Nie żvczv
oTaedeznorUtrZymyWato Jaklek1Wiek kntakt Z "^ STy
a którv m' ZaP;PTWał' ŻC ZWrÓd Si? Z ty" d P von
i H H W ajm kllka ni6ZłyCh kni' mimo iż ^jmuje się
miał Dowód h raZU ^fStał ^ t0' Wi?dział' Że dzi?ki temu b dz,e
miał powód, by częściej odwiedzać Gros-Schlemitz
Zarządca obiecał, ze przygotuje garaż. Stwierdził jednak że nie
odbęd e się bez kolejnych wydatków: musieli kupić wąż gumowy Hans
bfzotc^
by zobaczyć, jak daleko posunęły się prace. Właśnie przyjechał z Berlina
dekorator wnętrz i Hans mógł ponownie omówić z nim plany urządze-
nia Oberwiesen. Potem kazał podać herbatę do jednego z pokojów,
168

których nie zamierzał remontować. Po zawarciu umowy nie zwolnił
nikogo ze służby, wśród której było kilku ludzi, którzy służyli w Ober-
wiesen jeszcze za życia jego ojca, poznali więc Hansa i serdecznie go
powitali.
Niektóre z pomieszczeń miały zostać odnowione, nie zamierzał
jednak zmieniać ich wystroju, były to akurat te pokoje, które pozostały
nie zmienione od czasów, w których mieszkali tu rodzice Hansa.
Dekorator sugerował, że i te wnętrza należałoby przemeblować i nie
kosztowałoby to drogo, jednak Hans podkreślił energicznie, że życzy
sobie, by pozostały takimi, jakie są. Postanowił odnowić jedynie meble,
obijając je nową tapicerką. Dekorator zrozumiał wreszcie, że Hans musi
mieć ku temu ważne powody i nie poruszał już więcej tego tematu. Tym
bardziej, że wiedział, że nie musi liczyć się z kosztami przy urządzaniu
reszty. Hans nakazał mu szczególną staranność w urządzaniu pokojów,
w których miała zamieszkać przyszła pani na Oberwiesen, uprzedzając'
że ma bardzo wybredny i wyrafinowany gust.
Ostatecznie jednak był zadowolony z propozycji dekoratora, który
usiłował go jeszcze przekonać do odnowienia gabinetu. Państwo
Kronau pozostawili go jednak w takim stanie, jak wyglądał za życia ojca
Hansa. I właśnie dlatego życzył sobie, by nic w nim nie zmieniać; każdy
mebel musiał zostać na swoim miejscu, nawet stare, zniszczone
skórzane fotele, l
Ależ panie Wendland, nie przysłuży się pan tym nowemu
właścicielowi Oberwiesen. Mógłby pan kupić nowe fotele za tę samą
cenę, ile wyniesie renowacja starych stwierdził nieco już zły dekora-
tor.
Hans jednak energicznie pokręcił głową. Stare meble pozostaną
na swoim miejscu, najchętniej nawet bym ich nie odnawiał, lecz zostawił
Je w takim stanie, w jakim są.
Ależ tak nie można, cały plan legnie w gruzach, gabinet będzie
skazą w tak pięknie urządzonym domu.
No dobrze, proszę odnowić i ten pokój, jednak niech pan
^troszczy się, by nic, absolutnie nic, nie zostało w nim zmienione.
Nowemu właścicielowi bardzo zależy, by wszystko zostało po staremu.
Dekorator musiał się pogodzić i z tym. Nie potrafił jednak zro-
zumieć, dlaczego nowy właściciel dał temu młodemu mężczyźnie tak
769

nieograniczoną władzę, bowiem jeżeli nawet przy meblowaniu poko''
na parterze wykazywał rozsądek i całkiem niezły gust, jego Un'
związany ze starymi pomieszczeniami, był nie do złamania iv
podejrzewał, że Hans nie chce się rozstawać ze świadkami swep
szczęśliwego dzieciństwa.
Niedługo potem Hans pożegnał się z dekoratorem, by ten mógł
zająć się pracą, i poszedł do Liirsenów, nadal bowiem zajmował
pokoik na poddaszu. Tam zasiadł do maszyny, by napisać kilka
ważnych listów.
W pewnej chwili przyszło mu do głowy, że mógłby raz jeszcze tego
dnia odwiedzić Plessenów, by porozmawiać z panem von Plessenem na
temat zakupu konia. Właściwie nie było pośpiechu, pomyślał jednak, że
będzie to doskonały pretekst do kolejnej wizyty w Gros-Schlemitz.
W skrytości ducha miał też nadzieję, że będzie mógł przy tej okazji
porozmawiać sam na sam z Fee.
Zaniósł listy na pocztę, po czym skierował się przez wydmy ku
Gros-Schlemitz. Zanim jednak zbliżył się do domu, dostrzegł między
drzewami zbliżającą się Fee. Schował się za kępą krzaków, czuł bowiem,
że gdyby go zobaczyła, próbowałaby uniknąć spotkania z nim. Poczekał
więc, aż się zbliży i dopiero wtedy wyszedł na ścieżkę. Gdy go zobaczyła,
zgodnie z jego obawami, sprawiała wrażenie, jakby zamierzała uciec.
Pobladła.
Hans jednak zagrodził jej drogę i spojrzał na nią z nie ukrywanym
wyrzutem.
Dlaczego moja przyjaciółka tak uparcie mnie unika? zapytał
zduszonym ze zdenerwowania głosem.
Z trudem odzyskała równowagę, po czym wyprostowała się dumnie.
Chciałam być przez chwilę sama, panie Wendland.
Szukał oczami jej spojrzenia, ona jednak uporczywie unikała
wszelkiego kontaktu, usiłując go jednocześnie wyminąć. On jednak
zamierzał wykorzystać nadarzającą się tak niespodziewanie okazję, by
z nią porozmawiać. I on uniósł dumnie głowę.
Właściwie powinienem odejść na stronę, by mogła pani swobod-
nie przejść. Nie zrobię jednak tego. Muszę z panią porozmawiać.
Nie wiem, o czym moglibyśmy porozmawiać, przecież odwiedził
nas pan w domu zaledwie dzisiaj rano.
170

_ Tak, towarzyszył nam jednak pani ojciec, więc nie mogłem
oruszyć tematu, który leży mi na sercu. Panno Fee, co się stało?
Dlaczego od pewnego czasu tak bardzo się pani zmieniła, dlaczego
traktuje mnie pani z taką rezerwą? Nie wierzę w bóle głowy. Coś musiało
sję wydarzyć, co wpłynęło na takie pani zachowanie. Panno Fee,
nazwała mnie pani swoim przyjacielem, powiedziała pani kiedyś, że pani
matka wskazała na mnie jako człowieka, który zawsze pani będzie służył
radą i pomocą. Dlaczego więc stara się psani mnie unikać, dlaczego nie
chce pani nawet spojrzeć mi w oczy?
Jej policzki na przemian to bladły, to pokrywały się ciemnym
rumieńcem. Nie wiedziała, co powinna m_u odpowiedzieć. Miał przecież
rację! Nie zrobił przecież nic takiego, co kazałoby jej zerwać ich
przyjaźń. Nigdy nie powiedział jej, że ją kocha, to tylko ona idiotycznie
wmówiła sobie, że jego zachowanie wobec niej jest dowodem miłości.
Sama sobie była winna, on chciał jedynie pozostać jej przyjacielem,
a kochał inną.
Nie powinien pan przykładać ta^kiej wagi do mojego, rzeczy-
wiście nieco zmiennego zachowania, panie Wendland, ja... to znaczy...
ja...
Uniósł rękę, chcąc ją powstrzymać. Nie, niech się pani nie dręczy
wyszukiwaniem wymówek. Niech mi pani powie szczerze i otwarcie: co
pani zrobiłem, dlaczego jest pani inna niż zwykle?
Kurczowo ścisnęła dłonie.
Nic mi pan nie zrobił, naprawdę nic.
Dlaczego więc straciłem pani zaufanie?
Zagryzła wargi \ nie miała odwagi, by na niego spojrzeć.
Dlaczego pan tak sądzi? To... to nieprawda.
A jednak, przecież czuję to. 3 musi mi pani powiedzieć,
dlaczego, nie puszczę pani z tego miejsca, dopóki nie dowiem się,
co stanęło między nami. Nie wytrzymam już dłużej tej niepew-
ności, Fee. Przecież pani wie, jak bardzo mnie pani dręczy, a czuję, że
i pani sprawia to ból. Bo wiem, że kocha mnie pani tak, jak i ja panią
kocham!
Powiedział to tak gwałtownie, z takim żarem, że podniosła na niego
zdumione oczy. Dumnie uniosła głowę. Zwróciła ku niemu śmiertelnie
pobladłą twarz, jej oczy rzucały gniewrxe błyski.
777


Jak pan może mówić podobne rzeczy? Ja... ja pana wcale
kocham... a pan... och, dlaczego mnie pan okłamuje, panie WendlanH
A ja miałam o panu takie dobre zdanie!
Z całej jej przemowy usłyszał jedynie bolesne: nie kocham pana"
Krew napłynęła mu gwałtownie do twarzy, kurczowo uścisnął jej ręt
i spojrzał na nią płomiennie.
To pani mnie okłamuje, Fee, twierdząc, że mnie pani nie kocha
Pani oczy były bardziej szczere niż usta. Nie uda się pani mnie oszukać
I musi mi pani uwierzyć, że mówię prawdę, twierdząc, iż panią kocham
i że muszę panią mieć, gdyż jest pani jedyną kobietą, którą potrafię sobie
wyobrazić u mego boku.
Zmieszana spojrzała mu w oczy. Jej usta formułowały słowa,
których nie potrafiła wypowiedzieć na głos, ponawiała próby, jednak
ostatecznie wydobył się z nich jedynie bolesny okrzyk:
A... ta druga?
Spojrzał na nią zdziwiony.
Druga? Fee, o jakiej drugiej pani mówi?
Pohamowała nerwy i powiedziała bezdźwięcznie: Ta druga...
blondynka, którą pan całował na plaży, którą wziął pan na ręce i zaniósł
na piasek, by nie zmoczyła sobie nóg?
Dopiero wtedy zrozumiał. Jego pierś uniosła się w głębokim
westchnieniu, oczy rozjaśnił mu radosny uśmiech.
A więc o to chodziło? Tym się pani dręczyła? A ja, głupiec, nie
podejrzewałem nawet, że mogła nas pani zobaczyć. Fee, Fee, mała,
głupiutka Fee, uważała mnie pani za takiego łotra? Sądziła pani, że
jestem wstrętnym Don Juanem, który inną całuje, a o inną się stara?
Powinnaś mnie zaraz przeprosić, kochana, dopiero wtedy ci wybaczę.
Fee spojrzała na jego rozpromienione oblicze. Czuła się zdezorien-
towana, nie wiedziała już, w co ma wierzyć.
Mój Boże, więc to aie była twoja narzeczona, ta... ta druga?
Roześmiał się, wzruszony do głębi serca. Potem wziął ją w ramiona,
przytulił i spojrzał prosto w jej śliczne oczy, w których z wolna pojawiały
się błyski nadziei.
Fee, słodka, głupiutka Fee, moją narzeczoną trzymam właśnie
w ramionach. A ta druga, blondynka, jest moją kuzynką. Nazywa się
Maud Reelman, urodzona baronówna Malten, córka brata mojej
172

tki który dawno temu wyjechał do Teksasu i którego odnalazłem po
' poszukiwaniach. Maud wyszła za mąż za pana Reelmana
dług11-11 t-
przyjechała tu na jeden dzień. Musiała podpisać umowę kupna
Oberwiesen.
Fee westchnęła głęboko i uszczęśliwiona stwierdziła, że dobrze jej
w jego objęciach. Czuła się taka bezpieczna. Wszelkie wątpliwości, które
do tej pory boleśnie ją raniły, rozwiały się. Spadł jej kamień z serca.
Czuła się wolna i nie unikała już jego spojrzeń, mimo iż były gorące
i płomienne.
Poczuła na wargach jego usta, czuła, jak zamknął ją w mocnym
uścisku i pomyślała przerażona: Jeżeli to jest tylko sen, chciałabym
umrzeć, zanim się przebudzę.
Ale to nie był sen, to była słodka, uszczęśliwiająca rzeczywistość.
Spoczywała w ramionach Hansa, czuła jego wargi na swoich, spoglądała
w jego promienne oczy i zapomniała o otaczającym ją świecie, poza
przekonaniem, że należał do nich, tylko do nich, do nikogo innego.
Długo stali przytuleni do siebie, pogrążeni w słodkim zapomnieniu.
Wreszcie znaleźli odpowiednie słowa, by wyrazić uczucia, które nimi
targały. Wyjawili, jak bardzo się kochają, jak walczyli z tą miłością i jak
bardzo cierpieli z powodu nieszczęsnej pomyłki. Hans czynił sobie
wyrzuty, że nie przewidział, iż Fee może ich zobaczyć; raz po raz błagał
ją o wybaczenie.
Fee przepraszała go najsłodszymi słowami za brak zaufania do
niego, za wątpliwości. Jedynym jej usprawiedliwieniem było, że cierpiała
straszne męki, sądząc, ze on kocha inną.
Och, powinnam była uważniej słuchać matki powiedziała.
Spojrzał na nią pytająco. Co masz na myśli, Fee?
Wtedy opowiedziała mu, dlaczego jej matka tak bardzo chciała go
zobaczyć, chociażby przez chwilę. Przycisnął ją mocniej do siebie i ze
wzruszeniem szepnął jej do ucha:
A więc twoja mama dała nam swoje błogosławieństwo, Fee!
Lekko zadrżała. Ach, tak, mama nam błogosławiła, ale... ojciec?
Co z ojcem, Fee?
Ojciec w życiu nie zgodzi się na nasze zaręczyny.
Jego usta zadrżały pod wpływem powstrzymywanego uśmiechu.
Dlaczego, Fee? Myślałem, że mnie lubi?
775

ujkh
Spojrzała na niego z wahaniem.
' Ale nie przyszło mu na myśl, że mógłbyś zostać jeg^o zj .
Ach, Hans, być może, to rzeczywiście lekkomyślność z naszej jy stro 6m'
chcemy się ze sobą wiązać. Nie chciałabym utrudniać ci życia.m v 2W 'Ze
potrafię być bardzo oszczędna, chcę z tobą pracować, robić cocc^olw'
byśmy się mogli utrzymać i będę dumna i szczęśliwa nawet w nsn^j[,ar(j '
skromnych warunkach. Posiadam na szczęście dwadzieści.icia ^s:
marek, to majątek mamy. Być może, potrafię je jakoś zainwesve*stowa(;
Och, wszystko będzie dobrze, nie chcę być tylko dla ciebie o A ojciec, widzisz, zawsze mi powtarzał, że nie mogę poślubić ż; biednego
człowieka, muszę zrobić dobrą partię.
Całował ją raz za razem z głębokim wzruszeniem.
A nierozsądna Fee chce mimo to poślubić biedaka? ??* Cóż za
lekkomyślność!
Przytuliła się do niego.
Często o tym myślałam, oczywiście wcześniej, zanim z-s Zobaczy-
łam, że całujesz inną kobietę. Stwierdziłam, że gdyby ojciesioec tylko
zechciał, nasza sytuacja nie byłaby taka zła. Mógłbyś mu pomóoóoóc i wraz
z nim zarządzać Gros-Schlemitz, przecież studiowałeś agronomiinnię, poza
tym wyrosłeś w tych stronach. A ojciec mógłby przynajmniej poooozwolić
sobie na odpoczynek. Wszystko jakoś by się ułożyło. Ale on jeLJtjest taki
uparty i z pewnością nie da nam swojej zgody.
Wzruszony jej troską, słuchał z uwagą, przerywając jej raz 2 x po raz
namiętnym pocałunkiem. Gdy skończyła, lekką nią potrząsnął, .tftt.
Ach, słodka Fee, ależ jesteśmy lekkomyślni! Chcemy z.s 2założyć
ognisko domowe, nie mając na to środków. I ty chcesz wziąć tsJtltakieg0
biedaka za męża.
Roześmiała się i wytargała go za uszy.
A ty jesteś w dodatku taki nierozsądny i nie przyjąłeś w wyna"
grodzenia za uczciwą pracę przy pośredniczeniu w sprzedaży O
wiesen.
Jesteś na mnie zła z tego powodu, Fee?
Musiała go pocałować.

174
Ach, nie, to jest właśnie najgorsze. Muszę cię kochać, minrti
jesteś tak potwornie nierozsądny.
Zrobił tragiczną minę.

Q biada, ale właśnie teraz postanowiłem zostać bardzo rozsąd-
njcem rodziny. Czy przestaniesz mnie za to kochać?
"y przytuliła policzek do jego twarzy.
___ Będę cię zawsze kochać takim, jakim jesteś, Hans!
Jej spojrzenie było tak promienne i pełne miłości, że nie mógł jej nie
wierzyć. ...,...,.
Otoczył ją ramieniem i poszli przed siebie, przystając raz po raz, by
się pocałować i wymienić kilka czułych, przepojonych szczęściem słów.
Hans dużymi haustami pił z kielicha szczęścia, nie mógł się jednak
zdecydować, by uspokoić ostatecznie zmartwienia Fee. To było tak
wspaniałe, radosne uczucie, że chciała do niego należeć, mimo iż był
takim biedakiem. Z promiennym uśmiechem przysłuchiwał się wywo-
dom na temat jej oszczędności, które miały go przekonać, że nie będzie
dla niego ciężarem. Jej słowa sprawiały mu radość tak wielką, że wziął ją
w ramiona i powiedział:
W każdym bądź razie spróbuję pozyskać zgodę twojego ojca na
nasze małżeństwo. Wiesz, będę tak czarujący, że ostatecznie będzie się
cieszył, że zostanę jego zięciem.
Spojrzała z wahaniem na jego roześmianą twarz.
Ach, Hans, nie wyobrażaj sobie, że to będzie takie proste. Znasz
ojca z jego lepszej strony, gdyż darzy cię ogromną sympatią i lubi
słuchać twoich opowiadań. Ale gdy poprosisz go o moją rękę, zmieni się
z pewnością nie do poznania.
Pocałował ją namiętnie, aż zabrakło jej tchu w piersiach i spoj-
rzała na niego, błagając o łaskę. Wtedy dopiero powiedział z uśmie-
chem:
Pomartw się jeszcze trochę, moja słodka Fee, wyglądasz wtedy
ak uroczo. Jestem obrzydliwym egoistą, że się z tego cieszę, ale nawet
n>e przypuszczasz, jak bardzo jestem dumny, iż mimo wszelkich
"opotów chcesz zostać moją żoną.
. Objęła jego głowę i spojrzała na niego czule. Tak cię kocham! Nie
J?stem w stanie wyrazić, jak bardzo.
Spojrzał jej głęboko w oczy. Od kiedy? zapytał.
^- Och, nie wiem, ale sądzę, że to zaczęło się już w samolocie. I już
Halle:
rotce potem wiedziałam, że muszę zerwać zaręczyny z panem von
rnem i odzyskać wolność.
175

Zmarszczył czoło, oczy błysnęły mu ponuro, usta zadrżały n
strzegła to i zapytała przestraszona: "
Hans? Co ci się stało?
Najchętniej udusiłbym tego łotra za to, że ośmielił się wycia
po ciebie swe parszywe ręce.
Uścisnęła jego dłonie. Nie bądź taki zły, Hans. Byłam straszn
głupią gąską, gdy zgodziłam się na zaręczyny. Nie wiedziałam nawet
jakie zobowiązanie biorę na siebie.
Jego rysy złagodniały, uspokoił się. Pogłaskał ją pO wło-
sach, błyszczących metalicznie w promieniach zachodzącego
słońca.
Już dobrze, Fee. To były jedynie takie pogróżki. Nic mu nie
grozi, byleby trzymał się ode mnie z daleka.
Przez chwilę szli w milczeniu, ramię w ramię, patrząc sobie w oczy.
Mieli tyle do powiedzenia, tyle pytań, jakie zadają sobie zwykle
zakochani.
Nagle Fee zatrzymała się. Muszę wracać do domu, Hans! Nie
chcę, żeby ojciec na mnie czekał.
Zawrócili. Hans zapowiedział wizytę w Gros-Schlemitz; by zgodnie
z przyjętymi konwenansami poprosić pana von Plessena o rękę jego
córki. Fee pobladła.
Tak szybko, Hans?
Pogłaskał ją czule po policzkach. Aż tak bardzo się boisz, Fee?
Tak, Hans, to nie będzie łatwe.
Cóż, o nic się nie martw, już ja się o to postaram, by wszystko
poszło lepiej, niż przypuszczasz. Zaufaj mi.
Tak bym chciała, żeby już było po wszystkim!
O nic się nie martw. Pozostaw mnie przekonanie twego ojca.
Powinnaś myśleć jedynie o naszym szczęściu, tylko o tym marzyć. Fee.
o niczym innym. Resztę zjóż na moje barki, daję ci słowo, wszystko si?
ułoży.
Spojrzała na niego ufnie. Gdy patrzę ci w oczy, wszystko wydaje
mi się proste, Hans.
Ponownie się pocałowali, zapominając przy tym o całym świecie
Dopiero gdy zobaczyli wyłaniający się zza drzew Gros-Schlemitz. r e
westchnęła:

. Szczęście robi z ludzi egoistów. Nie zapytałam nawet o twoją
yukę Maud. Czy będę miała okazję ją poznać?
Oczywiście, ona już nie może się doczekać, kiedy wreszcie cię
pozna.
__ A więc wie o mnie?
_ Wszystko, nawet to, że w ostatnich czasach tak źle mnie
traktowałaś. Gdyby mogła przypuszczać, że ona jest tego powodem!
_ Nie, to ja wolałam zaufać moim oczom niż tobie. Ale wtedy
leszcze nie wiedziałam, czy rzeczywiście mnie kochasz, czy jedynie
wmówiłam sobie twoją miłość.
Cóż, wkrótce się poznacie, a ja mogę ci o niej wiele powiedzieć.
Przez te wszystkie lata, które spędziłem z dala od ojczyzny, mój los był
ściśle z nią związany. Mam ci wiele do powiedzenia, Fee, jednak dzisiaj
nie ma już na to czasu. Jutro też jest dzień, szczęśliwy dzień. Nie martw
się, dobrze? Słyszysz?
Tak, Hans, słyszę i postaram się nie martwić. Jeszcze dzisiaj rano
moje niebo było zachmurzone, a teraz świeci na nim słońce, promieniu-
jąc szczęściem. Muszę liczyć się teraz z drobnymi nieprzyjemnościami.
W przeciwnym razie, ach, Hans, w przeciwnym razie mogłabym się stać
zbyt zachłanna.
Wkrótce musieli się rozstać. Pożegnanie zajęło im jednak sporo cza-
su. Wydawało się, jakby chcieli w kilka minut nadrobić wszelkie za-
ległości. Potem wreszcie rozeszli się, każde w swoją stronę. Hans obiecał,
ze przyjdzie do Gros-Schlemitz następnego dnia, około jedenastej.
Postaraj się, by twój ojciec był w domu, Fee. Powiedz mu, że chcę
d niego kupić wierzchowca, co zresztą jest zgodne z prawdą.
Spojrzała na niego ze zdumieniem. Chcesz sobie kupić konia,
Hans?
Ze śmiechem pocałował jej zatrwożone oczy.
Nie dla mnie, lecz dla nowych właścicieli Oberwiesen powie-
dział.
Jej napięte rysy wygładziły się, posądziła go bowiem o to, że chciał
ekkornyślnie wydać pieniądze na konia. Jego zachowanie cechowała
rzeczywiście lekkomyślność, którą kochała, która jednak nie pasowała
0 niego. Poza tym w jego sytuacji nie powinien pozwalać sobie na
lekkomyślność.

776
2 Zachować głęboko \
777


L
Pocałowali się raz jeszcze, potem wyrwała się z jego objęć i p0h
w stronę domu. ^ a
Hans patrzył na nią błyszczącymi oczami, a ona, zanim zniknę}
drzwiami, odwróciła się raz jeszcze i pomachała mu na pożegnanie
Z westchnieniem odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Rozpierał
go trudna do opisania radość, ponieważ Fee chciała zostać jego żon
mimo iż sądziła, że jest biedny. Poczuł, jak narasta w nim duma, duma
i szczęście. Powoli wrócił do domu. W drzwiach stała matka Liirsen
z zacięciem czyszcząc klamkę. Podszedł do niej i objął ją serdecznie
Mamo Liirsen, jestem strasznie głodny. Czy zakocham ludzie
powinni w ogóle czuć głód?
Roześmiała się. Nie można, niestety, żyć jedynie powietrzem
i miłością, proszę pana. Jest pan naprawdę zakochany?
Tak, i to jak jeszcze, mamo Liirsen! Tracę niemal głowę ze
szczęścia.
Pokręciła głową. Ale, proszę pana, dokąd to pana zaprowadzi?
Prosto przed ołtarz, mamo Liirsen. Niech się pani powoli gotuje
" na wesele! Kupię pani nową, jedwabną suknię z najlepszego jedwabiu,
takiego, który sam stoi%
Roześmiała się głośno. Ach tak, już rozumiem, ma pan ochotę na
żarty. Jeżeli chodzi o moje zdanie, najwyższy już czas na wesele, byle
z właściwą kobietą.
Już ją znalazłem, mamo Liirsen, ona jest tą właściwą, nosi
czerwoną spódniczkę i ujeżdża upartego kozła.
Pokręciła głową z dezaprobatą, a potem roześmiała się wesoło, była
bowiem przekonana, że stroi sobie z niej żarty. Cieszyła się jednak, żejej
młody pan był taki zadowolony, a jego oczy błyszczały promiennie.
Rzeczywiście wyglądał tak, jakby już stał przed ołtarzem.
tego wieczora tak roztargniona, że ojciec kilkakrotnie
mu że iutrn ir ł -. Prządku- Zmusiła się do spokoju i powiedziała
mu, ze jutro koło jedenastej przyjdzie Hans Wendland.
J 78

/marszczył czoło z niezadowoleniem. Dlaczego nie przyjdzie
zorem au,o na podwieczorek? Byłby przynajmniej z niego jakiś
żytek. Rano nie mam dla niego czasu.
___ Och, on... chciał porozmawiać z tobą na temat koni. Chce kupić
owym właścicielom dobrego wierzchowca.
Starszy pan okazał zainteresowanie.
_ A to ci dopiero! To co innego. A zatem wierzchowiec? Cóż, na
transakcji ze mną z pewnością nie wyjdzie źle. Gdybym tylko mógł
nauczyć tego młodzieńca, by nabrał nieco rozsądku... I tak zaprzepaścił
doskonałą okazję zarobienia pokaźnej sumy przy sprzedaży Ober-
wiesen. Ale jest kropla w kroplę podobny do ojca; jest zbyt uprzejmy
i wspaniałomyślny. Rozdaje dwa tysiące marek, które otrzymał od
Hallerna, rezygnuje z prowizji, która wynosiłaby pewnie jakieś dwadzie-
ścia tysięcy marek. Chciałbym mu pomóc, bo lubię go z całego serca.
I gdybym był dziewczyną... Cóż, dobrze, że tobie nie przychodzą do
głowy podobne myśli.
Fee zaczerwieniła się po czubki włosów. Zerwała się na równe nogi
i przyniosła ze stolika pod oknem jedną z paczuszek, by zjeść kilka
cukierków. Dołożyła też starań, by zmienić temat rozmowy.
Tego wieczora późno zasnęła. Czuła się niewypowiedzianie szczęś-
liwa i szkoda jej było przesypiać godziny szczęścia. Oczywiście, chwilami
oblatywał ją strach przed ojcem; była przekonana, że on odrzuci
oświadczyny Hansa. Jednak szczęście przeważyło. Wszystko inne było
nieważne poza tym, że on ją kochał i pragnął, by została jego żoną. Ich
życie musi się ułożyć. Gdy Hans zostanie jej mężem i będzie za nią
odpowiadał, z pewnością nie odrzuci lekkomyślnie żadnej możliwości
zarobku. Być może, swoimi felietonami zarabiał więcej, niż przypusz-
czała. Zasłużył na jej zaufanie, a dzisiejszego wieczoru wybił jej troski
z głowy perswazją i co najważniejsze pocałunkami.
Pamięcią wróciła do ich spotkania i słodkich pocałunków.
^ie potrafiła się uwolnić od cudownego wspomnienia, wcale też nie
cllciała się od niego uwolnić, gdyż samo myślenie o nim sprawiało jej
radość.
Następnego poranka szybko uporała się z obowiązkami, po czym
'" się toaletą, dokładając wszelkich starań, by wyglądać szczególnie
nie, jak na narzeczoną przystało.
779

L
Ojciec postanowił poczekać z drugim śniadaniem na
bycie Hansa. Siedział w gabinecie i wpisywał coś do ksiąg rach
kowych. Byłby zadowolony, mogąc sprzedać konia nowym wła'~
cicielom Oberwiesen, gotówka była dla niego upragnionym artv
kułem, a w jego stajni stały dwa wspaniałe, szlachetnej krwi wierz
chowce. Jeden został ujeżdżony pod kobiece siodło. Fee również
posiadała konia. Być może, jednego z nich sprzeda się dla przy-
szłej pani na Oberwiesen. A dostanie za niego pokaźną gotówkę
Najpierw jednak musiał porozmawiać z Wendlandem, który p0.
winien niebawem się pojawić. Może uda mu się sprzedać dwa
konie.
Nie miał pojęcia, z jakim niepokojem jego córka oczekiwała
zbliżającej się wizyty Hansa.
Hans pojawił się punktualnie o jedenastej, ubrany w odświętny
garnitur i z twarzą tak promieniejącą szczęściem, że z daleka można
w nim było rozpoznać radosnego narzeczonego.
Fee czekała na niego, nie odstępując od okna i wyszła mu naprzeciw
do holu. Przez chwilę byli sami, co Hans oczywiście wykorzystał, by
skraść jej całusa.
To na odwagę, Fee! powiedział czule.
Z westchnieniem spojrzała na jego promienną twarz. Ach, Hans,
jesteś taki pewny siebie!
Bo tak się czuję, Fee, jestem pewien. I ty powinnaś czuć się
podobnie. Gdzie spotkam twojego ojca?
Jest w gabinecie. Czeka już na ciebie.
Nie pozwólmy mu zatem dłużej czekać. Chcesz pójść do niego ze
mną, Fee?
Spojrzała na niego niepewnie, nie mogąc się zdecydować.
Najchętniej bym to zrobiła, by móc służyć ci wsparciem.
Mocno uścisnął jej dłoń. Nie będzie potrzebne, słodka Fee,
bardzo cię proszę, najlepiej nic nie mów. Powinnaś stanąć przy mnie,
bym w każdej chwili mógł ująć twą dłoń i zapytać, czy zgodzisz się zostać
moją żoną.
Spojrzała na niego na pół z troską, na pół z uwielbieniem. Nie
bądź jednak nazbyt pewny siebie, Hans.
Wziął-ją w ramiona i ucałował gorąco i namiętnie.
180

_ Odwagi, Fee, nie bądź taka przestraszona. Zobaczysz, w dziesięć
minut wyjednam zgodę twego ojca. A zresztą, cóż może nam się stać?
Kochamy się, należymy do siebie i nikt na świecie nie ma prawa nas
rozdzielać. To jest najważniejsze. A więc bądź dzielna, Fee! Chodźmy.
Trzymając ją za rękę, wszedł do gabinetu pana von Plessena.
Ten spojrzał znad książki i ze zdziwieniem stwierdził, że młodzi
weszli ramię w ramię, trzymając się kurczowo za ręce. Nie zrozumiał od
razu, co się dzieje, rzekł więc jedynie ze zdziwieniem:
No, no, widzę, że przyszedł pan w odświętnym surducie, panie
Wendland. Cóż to się stało?
Wstał zza biurka i przyjrzał się z uwagą młodej parze, a jego oczy
rozszerzały się coraz bardziej ze zdziwienia.
Panie von Plessen, mam zaszczyt prosić pana o rękę pańskiej
córki.
Na to staruszek nie był przygotowany. Wpatrywał się w młodą parę,
jakby nie rozumiał, czego do niego chcą. Potem jednak wyprostował się
z dumą i uporem.
Nie, nie, drogi panie Wendland, nie róbmy sobie podobnych
żartów.
W jego słowach więcej było troski niż złości.
Hans spojrzał na niego spokojnie i zdecydowanie. Czy to znaczy,
że odmawia nam pan swojej zgody?
Oczywiście, że odmawiam. Co pan sobie myśli, młody człowie-
ku? Przecież tak nie można! I, szczerze mówiąc, niezwykle mnie to
martwi. Nie mam nic przeciwko pana osobie, ale na Boga, jak pan
zamierza wyżywić rodzinę! Fee, a co ty masz na ten temat do
powiedzenia? Stoisz tu, jakbyś dała temu młodzieńcowi prawo, by
przychodził do mnie z podobnymi pytaniami.
Tak, tato, dałam mu to prawo. Kocham Hansa i chcę zostać jego
żoną i jeżeli choć trochę mnie kochasz, dasz nam swoje błogosławień-
stwo, bo bez Hansa nie potrafię już czuć się szczęśliwa.
Dopiero teraz jej ojciec wybuchnął: Bzdura! W takim razie
będziesz nieszczęśliwa! Wendland, niech pan będzie rozsądny. Co
wyście sobie ubzdurali? Gros-Schlemitz nie jest, niestety, na tyle duże,
by utrzymać dwie rodziny. Wiem, znam pana wystarczająco dobrze, by
wiedzieć, że nie szuka pan bogatej żony. Jest pan na to zbyt rozsądny.
181

Samą miłoś, .
niepoprawni f ozna Jednak ^- Jest pan biedakiem a H
co pan posi^1 ld^ahf' który potraf, czerpać zysków niwe?>
gromzjasne^' N'ech Pan P^ rozsądnie! Spadło to na l ^
rezerwą, mi^ nieba' NaPrawdę si? zdziwiłem, że traktowałaś T0 ! M
poślubić bie/T 1Z Cievszyfem si? ^ teżo. Wiesz przecież, że nie m ką
ście. Na idea dneg czło^ "ie mówiąc już o niepoprawnymi ?
Hans J1 moze Pzwolić sobie jedynie bardzo bogaty d ''
drżała. Vhwał 8PkóJ j mocniej uścisnął dłoń Fee, która
Panie n,
dlatego, że j^ Vn P'esfn' odmawia mi pan ręki swojej córki
przeciwko m, biednym człowiekiem? Poza tym nie ma pa
Nie, d ,. , ,
pieniądze, a ś? iabła' Pza ^ nic' ale rozchodzi się właśnie o nana
Wtedy Ha ] rzecz blorac> ich brak-'
na oczach jej tóS roześmf si? głośno, przytulił Fee i ucałował namiętnie
Staruszek, JCa'-az obJe stracili oddech. mi?tnie
dać zgody i Wdo wrogiej po^^enstwa.Nieczułsięzbyt pewnie, więc zmusza's"
Panie \L, ,,
córkę! Wendland, zabraniam panu obejmować i całować moją
Ojcze! A _ ,
panowanie nac^d J^ ** Fee bfegalnie' gdy wreszcie odzyskała
Hans natyq , a'
Uspokó-0 iaSt Pnownie J4 pocałował.
odgrywałem w?,Się' Ffe' wszystko jest w porządku! Wybacz że
strasznie miło, ^bec, Ciebie komedi?' ale to tylko dlatego, że było' mi
biedakiem. Ze Chcesz zostać moJ^ żona, mimo iż sądziłaś, że jestem
Ojciec i córk., . ,.
A nie jes^ ,SpJrzdl na nieg Pytająco.
niespokojnie. 'StCS mm' Hans? ~ zaPyta^ Fee, spoglądając na niego
Obrzucił ją a
- Panie vo^g^Cym sPJrzeniem, po czym zwrócił się do jej ojca
nie, ponieważ v^ ^ssen, Pa"a również powinienem prosić o wybacze-
biedaka. Obawia wsllzg.nałem się do pańskiego domu, podając się za
kochać, gdy oka/am S1?'.ze Fee Postanie mnie w końcu tak bardzo
tezę się, ze me jestem biedny.
182

Fee złapała go za ramię. Ależ Hans, nic mnie nie obchodzi, czy
esteś bogaty czy biedny. Kocham cię takim, jaki jesteś.
Pan von Plessen opadł bezwładnie na fotel i powiedział osłupiały:
^- Chłopcze, dlaczego pan od razu tego nie powiedział? Niech pan
wreszcie powie po ludzku, jak wygląda pana sytuacja finansowa!
Hans ponownie uścisnął rękę Fee.
Panie von Plessen, stoi przed panem nowy właściciel Oberwiesen.
Odzyskałem majątek, który należał do moich przodków, zapłaciłem za
niego gotówką, jest teraz mój i nie jest obciążony długami ani hipoteką.
Poza tym, jeżeli pan sobie tego życzy, mogę zapłacić panu w tej chwili
gotówką za Gros-Schlemitz i nie będzie to dla mnie zbyt wielkim
wydatkiem.
Ojciec i córka w zdumieniu spoglądali na niego.
Ależ Hans! krzyknęła Fee, wyprowadzona do reszty z równo-
wagi.
Nie mógł się opanować, by jej ponownie nie przytulić i nie
pocałować.
Tak, Fee, nic ci już nie pomoże, musisz się podporządkować
przewrotnemu losowi który sprawił, że zostaniesz żoną bogatego
mężczyzny. Wybacz mi, że odegrałem przed tobą tę komedię, chociaż
sam nigdy nie powiedziałem, że jestem biedny.
Pan von Plessen odzyskał równowagę. Zrozumiał, że teraz nie ma już
absolutnie żadnych powodów, by odrzucić oświadczyny Hansa, skoro
ten wrócił do domu jako bogaty człowiek.
A zatem, drogi panie Wendland, zauważył pan, jak bardzo
jesteśmy zdziwieni. A ponieważ nie widzę już przeszkód, by od-
rzucić pana oświadczyny, co Bóg wie, przyszło mi z niezmiernym
trudem, pozwolę sobie przywitać pana w mym domu jako przy-
szłego zięcia. Musi mi pan jednak opowiedzieć, jak potoczyły się
pana losy w Ameryce. Być może, Fee nie będzie tym aż tak bar-
dzo zainteresowana, ale moją ciekawość rozpalił pan do czerwo-
ności. Skoro był pan w stanie odkupić Oberwiesen i twierdzi pan
ponadto, że mógłby kupić jeszcze Gros-Schlemitz, muszę cofnąć
wcześniejsze zarzuty, że jest pan lekkomyślny. Tym bardziej, że
nie mógł pan przecież żądać wynagrodzenia za pośrednictwo od samego
siebie. l
183


żem
mi
tego
z całego serca, że pokoi 7 PSZCg Wyboru> a ia
Jestem niezmiernie pokocl^as te^n ___, ^
nią.
wraz z jej
zmarszczonym czołem i gdy
coś takiego.
Dłoń Fee
nie, Hans, ty_JWCS
Zatrzymała jednak
Wiedziała, że Hans
Pan von Plessen
szczegółowo o
* ,
zmysł! My mężczyźni,
kiedykolwiek móc zrozumieć
j uścisk wyjawił mu: Ty
s*bie, nie chcąc ranić QJca
vvMystKlm co golnteSs^lełbyxI?anSOpowiedziałmu
kazał przynieść butelkę dobrego wma 7V NfJPierw ^dnak roz-
pomyslnosć narzeczonych. Fee napomkn ^ "^ W2nieść to^ za
najpierw zjeść spokojnie śniadań? S * ^ Że Panoe powinni
wiele do opowiedzenia. ' Hans bowie miał z pewnością

Jej propozycja została przyjęta' z entuzjazmem. Poszli do jadalni,
któreJ czekał już na nich elegancko nakryty stół. Gdy zjedli, przeszli
Ho salonu i wygodnie rozsiedli się w fotelach. Hans rozpoczął opowieść:
Gdy przed laty opuszczałem Niemcy z zamiarem wyjazdu do
Ameryki, byłem bez grosza przy duszy. Opowiadałem już, jak udało mi
się przebyć Atlantyk i że znalazłem źródło zarobku. Już przed wyjazdem
przyszło mi do głowy, że brat mojej matki wyjechał przed laty, podobnie
jak ja, do Ameryki. Dobiegły nas wieści, że osiedlił się w Teksasie.
Postanowiłem więc udać się do Teksasu tym bardziej, że skłoniłem
gazetę, w której pracowałem, by wysłała mnie tam i zleciła napisanie
serii felietonów o lokalnych stosunkach. Kazano mi się rozejrzeć przede
wszystkim po założonych tam osiedlach.
Osiedla te miały na celu zaludnienie słabo zamieszkanego wówczas
Teksasu. Akurat w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia
organizowano akcje, w których wziąć udział mógł każdy, kto chciał
zdobyć kawałek ziemi na stepowych obszarach Teksasu. Wtedy właśnie
powstały pierwsze osiedla. Z biegiem czasu niektóre z nich przekształciły
się w miasta, inne opustoszały, ponieważ tamtejsza ziemia nie przynosiła
wystarczających plonów, by się z nich utrzymać.
Olbrzymie połacie gruntu było oddawane za darmo lub sprzedawane
za grosze, rząd bowiem chciał przede wszystkim zaludnić tamtejsze
stepy. Moim zadaniem było odszukanie zarówno starszych, jak i no-
wych osiedli, by napisać o nich i tamtejszym życiu możliwie najbardziej
interesujące artykuły.
Wyruszyłem więc w drogę. Znalazłem rzeczywiście wiele pasjonują-
cych tematów do moich felietonów. Życie w tej dziczy było niezwykle
awanturnicze, o niektórych z moich przeżyć miałem już przyjemność
opowiedzieć. W czasie podróży kładłem się spać, nie rozbierając się,
a spałem z ręką na rewolwerze, pogrążony jedynie w półśnie. To były
niezapomniane czasy. Wszędzie kręciły się ukrywające się przed prawem
szumowiny, w opuszczonych osiedlach gromadzili się różnego kalibru
przestępcy; każdy musiał być w każdej chwili gotów, by bronić własnego
życia. Czasami natrafiało się na porządnych mieszczan, których zgubiła
walka o byt. Handel kwitł, wszędzie napotykało się małe sklepiki,
udające wielkie domy towarowe. Zakładano nawet gazety, rzemieślnicy
otwierali swoje warsztaty i, jak to sobie można wyobrazić, na każdym
755

kroku napotykało się zajazdy i bary. W bardziej lub mniej solidny K
karczmach panował nieustanny ruch, ludzie wydawali ciężko zarobio
pieniądze na wódkę i tytoń. Później opowiem o tym dokładniej.
Pewnego dnia przybyłem do osiedla, które istniało już od około
pięćdziesięciu lat, jednak nie mogło rozwinąć się, gdyż otaczająca je
ziemia była wątpliwej jakości i mimo starań osadników nie przynosiła
spodziewanych plonów. Niejeden z tamtejszych mieszkańców usiłował
się za wszelką cenę pozbyć swego majątku, a gdy nie znalazł kupca, co
było nagminne, pozostawiał wszystko, czego nie mógł ze sobą zabrać
i opuszczał tamtejszą okolicę. Osiedle nazywało się Govana. Słyszałem,
że mieszka tam wielu Niemców.
O upadku tego szybko rozwijającego się kiedyś miasta świadczył
fakt, że mieszkało w nim więcej szumowin niż prawowitych właścicieli.
Jednego z nich zmuszony byłem prosić o schronienie. Umieścił mnie
w tak skromnym pokoju, że w porównaniu z nim nawet poddasze matki
Liirsen wydaje się salonem. Nie miałem jednak wyboru. Gdy wprowa-
dziłem się do niego i umyłem po długiej podróży koleją, zszedłem na dół
do izby, w której siedziało już piętnastu ponurych awanturników,
głośno się o coś spierając. Z ich rozmowy zrozumiałem, że niedługo
przed moim przyjazdem doszło w miasteczku do strzelaniny, która
w podobnych osiedlach są jeszcze na porządku dziennym. Nie byłbym
tym zainteresowany, gdyby do rozmowy nie wtrącił się gospodarz:
To znowu sprowadzi mi policję na kark. Karrer jest zapijaczoną
świnią, czeka jedynie na okazję do strzelaniny. A akurat do Maltena nie
miał najmniejszych powodów strzelać. Malten jest jednym z najporząd-
niejszych mieszkańców tego miasta i tylko jemu możemy zawdzięczać,
żeśmy całkowicie nie podupadli. No a teraz kula Karrera tkwi w jego
kościach i on prawdopodobnie umrze. A mnie odbiorą koncesję.
Z jego płaczliwej przemowy wyłowiłem jedynie nazwisko Malten.
Mój zaginiony wuj był przecież baronem Maltenem. Serce podpowie-
działo mi, że to może być'on.
i
Wypytałem gospodarza o wszystko, co dotyczyło Maltena, i dowie-
działem się, że był jednym z założycieli Govany. Był Niemcem, stracił
żonę już w pierwszych latach po przybyciu, przy życiu pozostała jego
jedyna córka, z którą mieszkał na małym ranczo, na obrzeżach miasta,
żyjąc w strasznych warunkach, na skraju nędzy.
186

Kazałem sobie opi 5ac drogę i następnego dnia znalazłem ranczo. Nie
prezentowało się zbyt krtystnie. Otaczająca je ziemia była wyjątkowo
z}a j nieurodzajna. Po fastya je rachityczna, na wpół wyschnięta trawa.
Dom był wprawdzie J?rzeStronny, lecz niezbyt okazały.
Gdy się nieco zbliż; yłen\ zza otwartych drzwi dobiegł mnie zawodzą-
cy płacz. Głos nalegał tio kobiety, a raczej do dziecka. Szybko
przekroczyłem próg dor% i w rogu pokoju dostrzegłem leżącego
mężczyznę o bladej, l^cz Szlachetnej twarzy. Koło jego łóżka siedziało
zapłakane, mizerne stwortenie, dziecko jeszcze, nawyżej trzynastolet-
nie, przytulając się d zranionego mężczyzny. Ten dojmujący płacz
wzruszył mnie do głg"1 serca. Wszedłem głębiej i usłyszałem szloch
dziecka: Tato, kocbanY tato, nie możesz teraz ode mnie odejść!".
Wiedziałem zatem, Ż0 mogę zwracać się do nich po niemiecku.
Nie płacz, dziwko, dobry Bóg sprawi, że ojciec cię nie opuści
powiedziałem.
Skoczyła na równe ngi. Bynajmniej nie sprawiała miłego wrażenia.
Jej twarz była zapucftni?^ od ciągłego płaczu, nie była nawet czysta.
Ubranie miała znoszc?*16 i dziurawe, a jasne włosy, splecione w warko-
cze, zmierzwione i ni?Por*ądne.
Spojrzała jednak f>a ^nie pięknymi oczami, w których widać było
strach i zwątpienie.
Och, mój BoŹe> niój ojciec umiera! Proszę, niech pan nam
pomoże, niech pan p?>mo^e wyszeptała.
Pochyliłem się nad rannym, który ponownie odzyskał świadomość.
Spojrzałem mu prosto w czy. Nie mogę tego inaczej wyrazić... To były
oczy mojej zmarłej m^tki \ wtedy zrozumiałem, że znalazłem wreszcie,
w tych osobliwych w&runkach, mego wuja.
Baron Malten! krzyknąłem, nie mogąc się opanować.
Spojrzał na mnie ze Dziwieniem.
Kto... kto mnie natywa dawno zapomnianym już nazwiskiem?
To ja, Hans W^dląnd, Syn Ulriki Wendland, z domu baronowej
Malten.
Twarz rannego p0kryła sję nagie rumieńcem.
Syn Ulriki? O, mJ Boże! wyszeptał w podnieceniu. Pokaza-
łem mu mój pierścień radowy, który założyłem co prawda przed
wyjazdem z Niemiec, zdjąłem go jednak po przybyciu do Ameryki, nie
187

chciałem bowiem niepotrzebnie stracić cennego dla mnie klejnot
rodzinnego.
Oczy rannego rozbłysły.
Tak, jesteś synem Ulriki wyszeptał i ponownie stracił
przytomność.
Zwróciłem się wtedy do dziewczynki, która stała przy nas, przycis-
kając ręce do serce. Z uśmiechem wyciągnąłem do niej rękę, mimo iż jej
dłonie były brudne.
Jestem twoim kuzynem, nazywam się Hans, a ty?
Maud Malten.
Ze współczuciem pogłaskałem ją po jasnych włosach.
Kiedy przyjdzie lekarz?
Nie mamy lekarza, w Govanie nie ma zresztą ani jednego,
a najbliższy mieszka daleko stąd.
Przeraziłem się. Kto zatem opatrzył twojego ojca?
Ja, najlepiej jak potrafiłam... W domu ?awsze są bandaże.
Gdzie jest rana?
Pokazała miejsce na własnym ciele, wskazując prawe biodro. Na
kursie sanitarnym zdobyłem na tyle wiadomości, by odważyć się założyć
mu odpowiedni opatrunek. Poprosiłem ją, by pokazała mi apteczkę.
Była dobrze wyposażona, najwidoczniej mieszkańcy sami byli sobie
lekarzami. Oczywiście, najpierw wymyłem ręce, zbadałem dokładnie
rannego, który na szczęście leżał bez przytomności i ku mojej radości
stwierdziłem, że rana jest wprawdzie niezwykle bolesna, lecz nie
powinna być niebezpieczna. Kula wdarła się co prawda w biodro,
przeszła jednak przez ciało i wydostała się z drugiej strony, na tej samej
mniej więcej wysokości. Na szczęście, nie pozostała w ciele. Mój wuj
zemdlał z bólu i wyczerpania, z żalem bowiem zauważyłem, że był
niedożywiony, nie miał więc zbyt wielu sił, by stawić opór cierpieniu. Nie
miał wtedy nawet pięćdziesfęciu lat.
Założyłem świeży opatrunek przy wydatnej pomocy mojej małej,
zdziczałej kuzynki. Gdy skończyliśmy, napoiłem rannego odrobiną
wina, które stało na oknie. Było to z pewnością wino lecznicze, które
zazwyczaj trzyma się w domu na tak zwany wszelki wypadek".
Krótko mówiąc, przeprowadziłem się z zajazdu do domu mego
wuja. Maud z radością przygotowała dla mnie niewielki pokoik, który
188

w pierwszym rzędzie musiałem wywietrzyć i posprzątać. Dziecko od
pierwszej chwili odnosiło się do mnie niezwykle ufnie, mimo iż
apominałem ją ostro, że młoda dziewczyna nie powinna być brudna
i nieporządna. Dowiedziałem się, że wychowywała się bez matki, że
ojciec nie był w stanie utrzymać służby i, że ojciec i córka są ze sobą
bardzo związani i szczerze się kochają, nie mają przy tym nikogo, poza
sobą, na świecie.
Cóż, razem opiekowaliśmy się rannym, a ja poza tym starałem się
oględnie i delikatnie udzielać Maud niezbędnych wskazówek, co trzeba
robić, by stać się czystą i porządną małą dziewczynką, jak utrzymywać
porządek w domu i, że mimo dojmującej biedy można żyć w czystości
i ładzie. Moje nauki padały na podatny grunt. I gdy wreszcie nasz chory
przestał gorączkować i odzyskał przytomność, leżał z szeroko otwar-
tymi ze zdziwienia oczami, przysłuchując się moim napomnieniom.
Czasami jego policzki pokrywał rumieniec wstydu, że tak zaniedbał swą
małą córeczkę i niewielki dom. Gdy odzyskał siły, a starałem się, by
lepiej się odżywiali, opowiedział mi historię swego życia, przestrzegając
mnie, bym nie popełnił tego samego błędu i nie poszedł w jego ślady.
Krótko mówiąc, kupił ziemię za grosze niejeden ziemianin marzyłby
o takiej powierzchni sądził, że będzie mógł wieść godną egzystencję.
Przedwczesna śmierć żony była pierwszym ciosem, jaki dotknął go
w Govanie, drugim była nieurodzajna ziemia. Ogarnęło go postępujące
zniechęcenie. Uważał za szczęście, że udało mu się sprzedać część gruntu
za pięć tysięcy dolarów. Ale kupiec, podobnie jak on, nie potrafił
osiągnąć z niej zysków, ziemia była nieurodzajna. Po niedługim czasie
wyprowadził się. Pozostawił po sobie stary, walący się szałas.
Wuj przyznał się, że często czynił sobie wyrzuty, że przyjął od tego
kupca pieniądze, ale przekazał je, owe pięć tysięcy dolarów, bankowi,
który, jak się potem dowiedziałem, miał po jego śmierci uregulować
stary dług. Moi rodzice pożyczyli wujowi dwadzieścia tysięcy marek,
gdy opuszczał ojczyznę, by szukać szczęścia i lepszego życia w szerokim
świecie. Rodzice powiedzieli mu, że może zwrócić te pieniądze, gdy
będzie mógł sobie na to pozwolić. Wstydził się jednak pisać im o swoich
niepowodzeniach i dlatego nie mieliśmy o nim żadnych wiadomości.
Opowiedziałem mu, że moi rodzice nie żyją i wtedy stwierdził, że
pieniądze należą do mnie, jestem bowiem ich spadkobiercą. Wzbrania-
189

łem się przed przyjęciem ich, gdyż widziałem aż nazbyt wyraźnie, że bvł
mu potrzebne, ale on upierał się przy swoim. Nie chciałem
denerwować i powiedziałem mu, że wszystko jakoś się ułoży.
Moja kuzynka Maud i ja doprowadziliśmy dom do przyzwoitego
stanu, a gdy chory mógł wreszcie wstawać, wyprowadziliśmy go z domu
by poleżał trochę na słońcu.
Wieczorami pisywałem artykuły. W dzień zbierałem do nich nowe
materiały, przemierzając osiedle wzdłuż i wszerz, dzięki czemu przeży-
łem wiele mniej lub bardziej przyjemnych przygód. Stwierdziłem, że
większość domostw jest ogromnie zaniedbanych. Zauważyłem jeszcze
jedno. Od czasu do czasu, gdy siedzieliśmy z wujem na słońcu, czułem
niezbyt przyjemny zapach, unoszący się w powietrzu. Nie zwróciłem na
to początkowo uwagi. Pewnego dnia przemierzyłem ziemie, należące do
wuja. Po kilku godzinach marszu zmęczyłem się i usiadłem na chwilę, by
odpocząć, na łysej, nie porośniętej trawą ziemi. Nagle zauważyłem, że
moja dłoń jest wilgotna i pokryta dziwną, oleistą mazią. Gdy spraw-
dziłem to dokładniej, stwierdziłem, że substancja ta wydobywa się
z ziemi, kilka kroków ode mnie. Bezmyślnie wepchnąłem w to miejsce
laskę, którą się podpierałem. Ziemia była miękka. Pokręciłem laską
w jedną i w drugą stronę, tak że powstała całkiem duża dziura. Potem
gwałtownie wyciągnąłem ją. Początkowo robiłem to dla zabawy, jednak
potem okazało się, że ta zabawa była brzemienna w skutki. Z otworu
trysnęła dziwna ciecz i dopiero wtedy zrozumiałem, że natrafiłem na
złoże ropy naftowej! Ona była przyczyną ńieurodzajności tej ziemi! Stąd
brał się obrzydliwy zapach, unoszący się nieraz nad stepami! Od tego
dnia począłem zajmować się prymitywnymi próbnymi odwiertami,
oczywiście na posiadłości mego wuja, i byłem coraz bardziej przekona-
ny, że ziemia jest przesiąknięta olejem. Oczywiście, zasypałem wszystkie
odkryte złoża, zaznaczyłem je jednak tak, by bez trudu je ponownie
odnaleźć. '
Potem kontynuowałem poszukiwania na sąsiednim gruncie, który
mój wuj sprzedał za śmieszną sumę pięciu tysięcy dolarów. I tutaj co
krok natrafiałem na złoża ropy. Teraz byłem pewny swego. Poprosiłem
wuja, by odkupił sąsiedni grunt za pięć tysięcy dolarów, złożone na
koncie w banku. Gdy odmawiał, powiedziałem: W takim razie daj mi
te pieniądze, jak obiecywałeś, a ja kupię za nie ziemię.
190

Wuj uważał, że postępuję niemądrze, nie miał jednak siBty, by dalej się
ze mną klócić. Dopiero gdy nabyłem przyległą ziemię i za wszystkie
pieniądze, które posiadał, kupiłem również sąsiednie mająttki, powierzy-
łem wujowi tajemnicę o moich odkryciach. Potem wszyst_łco potoczyło
się z nieprawdopodobną szybkością. Moja praca felietorudsty nauczyła
mnie łatwo nawiązywać kontakty z obcymi ludźmi i teraz tss. umiejętność
bardzo mi się przydała. Prowadziłem rokowania z jedną_ z korporacji
naftowych, by dokonała badań na naszym terenie.
Jako pierwszy zdecydował się na to mister Reelman, przyszły teść
mojej kuzynki Maud. Mister Reelman odkrył niespodzriewane boga-
ctwo, które leżało ukryte głęboko w naszej ziemi i chciał __ją odkupić za
pokaźną sumę. Mój wuj zgodziłby się z radością, gd^^ybym go nie
powstrzymał, dokładając wszelkich starań. Krótko mćibwiąc, w nie-
długim czasie Govana zaczęła tętnić życiem, ceny ziemi poszybowały
w górę, powstało tam nowe miasto. Wuj i ja zostaliśmy akcjonariuszami
spółki, współwłaścicielami firmy Reelman & Co i gdy po kilku miesią-
cach wuj zmarł w wyniku długoletnich cierpień, odchodzifcr w przeświad-
czeniu, że jego dziecko ma zapewnioną spokojną i dostatnŁ ą egzystencję.
Maud Malten została milionerką, a jej majątek rósł z każdym dniem.
Obiecałem jej ojcu, że zostanę jej opiekunem. Dotrzytmałem słowa.
Wysłałem ją daleko od niespokojnej, awanturniczej okolicy, na spokoj-
ną pensję, gdzie zajęto się jej edukacją i wychowaniem. P** otem poznała
Bobbiego Reelmana, syna mister Reelmana i wyszła za ni^go za mąż. Ja
przez wiele lat pozostałem w Govanie, nie mogąc złapa-<; oddechu od
nadmiaru pracy. W końcu nie wytrzymałem. Maud i ja podjechaliśmy do
Nowego Jorku, a gdy była już po ślubie, powiedziałem^ sobie, że te-
raz nic mnie już tam nie trzyma, pokuczała mi nieopancr>wana tęskno-
ta za ojczyzną. Rozwiązałem wszelkie więzy łączące rnrtLie z Ameryką
i nie byłem już tam potrzebny. Bobby Reelman zastępuje tmnie w spółce.
Poza tym Maud i Bobby towarzyszyli mi w podróży der> Europy, bo-
wiem i ich przygnały tu interesy. Najpierw pojechaliśrmy do Paryża.
Tam ich zostawiłem, nie mogąc już dłużej wytrzymać. A w Kolonii,
dokąd poleciałem z Paryża, moje szczęście wsiadło do sartciolotu wraz ze
mną!
Wzdychając ujął dłoń Fee, która spojrzała na niego pr omiennie. Pan
von Plessen patrzył przed siebie, pogrążony w myślach.
191

Brzmi to niczym powieść przygodowa, drogi panie Wendland
ach, bzdura, dość już z panem Wendlandem! Jesteś teraz moim synem'
Hans, i Bóg wie, że zawsze pragnąłem mieć właśnie takiego potomka'
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Hans powiedział z uśmiechem-
Fee obawiała się wczoraj, że odmówisz mi jej ręki. Miałem nadzieje
że uda mi się szybko rozproszyć jedyne zastrzeżenie, które mogłeś do
mnie mieć.
Jednak karygodnie wodziłeś nas za nos, drogi Hansie!
Tak, ojcze, jeszcze raz proszę o wybaczenie. Ale przede wszyst-
kim chciałem uniknąć sensacji, którą z pewnością wzbudziłbym,
afiszując się po przyjeździe zdobytym bogactwem. Poza tym chciałem
wybadać Hallerna i w międzyczasie oddałem swoje serce Fee i wbiłem
sobie do głowy, że chciałbym, aby mnie pokochała, mimo iż uchodziłem
za biedaka.
No, udało ci się to doskonale. A co do pana von Hallerna, to
chciałbym zobaczyć jego minę, gdy się dowie, że jesteś panem na
Oberwiesen, i to o wiele bogatszym niż on sam.
Hans wzruszył ramionami. W moich oczach jest skończony,
ojcze.
Doskonale cię rozumiem, ale możesz mi wierzyć, że teraz
z pewnością ponownie zacznie zabiegać o twoją przyjaźń.
Tym razem pan von Plessen nie pomylił się. Rzeczywiście, Hallern
próbował później nawiązać z Hansem przyjazne stosunki. Starał się
wytłumaczyć i usprawiedliwić swoje zachowanie wobec niego. Wmawiał
Hansowi, że gdy ten poprosił go o zwrot długu, miał akurat pustki
w kieszeniach. Sądził, że Hans powinien pozwolić odżyć starej przyjaźni,
tym bardziej, że rozwiązali przecież sprawę długu. Doszło do tej
rozmowy, gdy spotkali się, niedługo po zaręczynach Hansa. Hans
jednak odszedł, nie odezwawszy się ani słowem. Pewnego dnia Hallern
dowiedział się, że Hans zaręczył się z Fee von Plessen. Długo zwlekali
z ogłoszeniem zaręczyn z powodu żałoby po śmierci matki Fee.
Ale narzeczeni cieszyli się, że ich zaręczyny są na razie tajemnicą.
Widywali się codziennie, a Fee musiała jeszcze raz dokładniej sprecyzo-
wać swoje życzenia, co do urządzenia swych przyszłych pokojów. Hans
stawał wprost na głowie, by spełnić każde jej pragnienie. Otulił ją swą
miłością, niczym niewidzialnym płaszczem, chroniącym ją od wszelkich
192

zagrożeń, jakie gotował świat. Fee rozkwitała z każdym dniem,
promieniała urodą i słodyczą, która uszczęśliwiała i urzekała Hansa.
Pan von Plessen czuł się doskonale w roli przyszłego teścia. Tym
razem we wszystkim zgadzał się z zięciem. Hans rzeczywiście kupił od
niego wierzchowca, a wkrótce potem sprowadził z Berlina zakupiony
wcześniej samochód.
Pewnego dnia zaprowadził Fee do mamy Liirsen i przedstawił ją
jako swoją narzeczoną. Staruszka nie posiadała się z radości. A potem
pogroziła Hansowi palcem:
A jednak żartował pan sobie, gdy opowiadał mi pan, że pana
narzeczona nosi czerwoną sukienkę i siedzi na upartym koźle.
Hans z uśmiechem spojrzał na zaczerwienioną Fee. No, musisz
mnie zrehabilitować, Fee. Prawda, że gdy po raz pierwszy cię zobaczy-
łem, miałaś na sobie czerwoną sukienkę i siedziałaś na koźle?
Fee nie mogła powstrzymać śmiechu. Tak, mamo Liirsen, to
prawda, z tym tylko, że minęło już sporo czasu od tamtego dnia.
Żyła wtedy jeszcze ciocia Lena i gdy ją odwiedzałam, usiłowałam
ujeździć upartego kozła. A nosiłam wtedy rzeczywiście czerwoną
sukienkę.
Matka Lursen poczuła się usatysfakcjonowana.
Hans odprowadził Fee do domu i gdy wrócił, mama Lursen
powiedziała do niego:
Jestem taka szczęśliwa, proszę pana. Nawet jeżeli nie będzie pan
mógł gospodarować w Oberwiesen, zostanie pan pewnego dnia panem
na Gros-Schlemitz.
Otoczył ją ramieniem, lekko potrząsnął i powiedział ze śmiechem:
To mi nie wystarcza, mamo Lursen, chcę też zostać panem na
Oberwiesen.
Na razie to jest niemożliwe, proszę pana. A nie możemy
wymagać od losu rzeczy niemożliwych.
Wcale też tego nie czynię, mamo Lursen. To nie jest tak
niemożliwe, jak pani sądzi. Oberwiesen należy do mnie, kupiłem je
niedawno.
Zaczerwieniła się z wrażenia. Proszę pana, niech pan sobie nie
stroi żartów!
193
Nie żartuję, mamo Lursen, mówię szczerą prawdę.
13 Zachować głęboko w sercu

Wojowniczo oparła ręce na biodrach. A skąd wziął pan tak
nieprzyzwoitą sumę pieniędzy, która jest potrzebna, by kupić taki
majątek?
Roześmiał się na widok jej wojowniczej pozy. Wydarłem je
z ziemi.
Już chciała wybuchnąć złością, sądziła bowiem, że nadal z niej
żartuje. On jednak otoczył ją ramieniem, zaprowadził do ogrodu
i opowiedział jej swą historię; skąd wziął tak nieprzyzwoitą" sumę
pieniędzy. Potrząsała głową w niedowierzaniu:
Liirsen mi nie uwierzy, gdy mu to opowiem.
Przecież i pani nie chciała mi wierzyć!
No bo jakże mogłam? Przecież to brzmi jak bajka!
Tak, mamo Liirsen, ma pani rację, i mnie czasami się wydaje, że
to nie może być prawdą i gdy obudzę się ze snu, pieniądze rozwieją się we
mgle. Ale niech pani posłucha, mamo Liirsen, pani poddasze jest dla
mnie trochę za małe. Dłużej już w nim nie wytrzymam i jeszcze dzisiaj po
południu wyprowadzę się do Oberwiesen. Kazałem już przygotować
pokój, do którego zamierzam się wprowadzić, zanim prace zostaną
zakończone.
Jej twarz wyraźnie się zasmuciła. Mogę to sobie wyobrazić, proszę
pana, to nie jest dom dla pana. Ale bardzo mi przykro, że nie będę już
mogła opiekować się panem.
Postara się o to już wkrótce moja młoda żona, mamo Liirsen.
Teraz jednak powiem pani to po raz ostatni: ten dom należy do pani
i ojca Liirsena. Nic pani nie uda się zmienić, zrozumiano? A gdy
pewnego dnia was zabraknie, otrzyma go mój mleczny brat. I na tym
poprzestańmy!
Protesty matki Liirsen nie zdały się na nic.
Gdy Fred von Hallern dowiedział się, że Hans Wendland zaręczył się
z Fee von Plessen, dostał flapadu szału. Nie mógł jednak już niczego
zmienić.

Dwa tygodnie po zaręczynach Fee i Hans wyjechali do Berlina
w towarzystwie pan von Plessena. Hans chciał przedstawić Fee kuzynce
Maud. Zapowiedział swój przyjazd, tak że Maud i jej mąż przyjęli ich
w hotelowym salonie.
Maud i Fee od razu się zaprzyjaźniły i gdy panowie udali się do
jadalni, zostały przez godzinkę same. Wtedy otworzyły przed sobą
serca. Fee wyznała Maud, że jej szczęście omal nie legło w gruzach tylko
dlatego, że zobaczyła, jak Hans całuje ją na plaży. Maud pobladła
z przerażenia:
Jakie to straszne, Fee; gdyby nie udało wam się wyjaśnić tego
nieporozumienia, czułabym się winna tragedii mego kuzyna! A mam
tyle zobowiązań wobec niego. Nawet nie przypuszczasz, Fee, ile mu
zawdzięczam! On zawsze pragnie pozostać w cieniu i nie opowiedział
nawet połowy tego, co uczynił dla mnie i mego biednego ojca. Pomyśl
tylko, mój ojciec był wykończony i zrezygnowany nieustanną walką
o przetrwanie. A ja byłam zdziczałym, źle wychowanym dzieckiem.
Mieszkaliśmy w potwornej okolicy, a ojciec z pewnością umarłby od
postrzału jakiegoś bandyty. Byłam na granicy rozpaczy! Nikt nie chciał
nam pomóc! Ludzie są pozbawieni uczuć, gdy żyją w takiej nędzy jak
mieszkańcy Govany. Nie mogłam nawet wezwać lekarza. Byłam
zrozpaczona, gdy pojawił się Hans niczym wysłaniec niebios. Z taką
miłością zatroszczył się o mojego ojca, dodał mu wiary w życie i opatrzył
jego rany! A mnie wyrwał z otępienia. Byłam na pół dzika. Zrobił ze
mnie człowieka, wyrwał mnie z nędzy, nauczył mnie, że człowiek
dopiero wtedy jest stracony, gdy się poddaje. Och, zawdzięczam mu tak
wiele, tak nieskończenie wiele! Zawdzięczam mu bogactwo i, co znaczy
dla mnie o wiele więcej, spokój mego ojca. Umarł tak spokojnie;
wiedział, że mój los spoczywa w dobrych rękach mojego kuzyna. I jego
wyrwał z otępienia; stał się ponownie dla mnie wspaniałym ojcem,
jakiego pamiętałam z dzieciństwa. To wszystko wydawało mi się snem,
Fee, prawdziwym cudem. Nie potrafisz tego zrozumieć. Żyłaś zawsze
w uporządkowanym świecie, w którym łazienka nie jest bynajmniej
luksusem, a czysta, nie połatana sukienka n\e jest zbędnym wydatkiem.

194
195


Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak się czułam, gdy Hans podarował mi
pierwszą porządną sukienkę, nową bieliznę i buty? Wtedy nie przypusz-
czaliśmy jeszcze, że będziemy bogaci, kupił to wszystko za pieniądze
które sam zarobił. Wydawało mi się, że wyglądam w tej sukience niczym
prawdziwa księżniczka, mimo iż kupił ją na tanim bazarze, na którym
sprzedaje się towary raczej pośledniej jakości. Ale ta sukienka obudziła
we mnie wartości, o których myślałam, że dawno umarły. Zaczęłam się
szanować, utrzymywałam siebie i dom w czystości. Spójrz tylko na moje
ręce, czy widać po nich, że Hans pewnego dnia zrugał mnie, że nie
przystoi młodej dziewczynie nie myć rąk i nosić brud za paznokciami?
Powtarzał mi ciągle, że nawet w największej biedzie można żyć w ładzie
i czystości. Ujął moje dłonie i pokazał mi, co mam robić, by paznokcie
zawsze były czyste i ładne. Ach, jakże się wstydziliśmy, mój ojciec i ja, że
tak bardzo podupadliśmy! Wydawało mi się, że wraz z Hansem do
naszego domu wprowadził się inny duch. Nawet nie wiesz, jak bardzo
stał mi się bliski po śmierci ojca! Tak bardzo się starał, by mój majątek
był w dobrych rękach! Potem wysłał mnie na pensję, gdzie nauczyłam się
wszystkiego, o czym powinna wiedzieć młoda dama. Nauczyłam się
nosić ładne i eleganckie sukienki, nauczyłam się wszystkiego, co mogło
mi się przydać w życiu. I zawsze mogłam sobie powiedzieć: nie jesteś
sama na tym świecie, Hans śledzi każdy twój krok i jeśli tylko zechcesz,
przyjedzie do ciebie i cię przytuli. Widzisz, Fee, to wszystko za-
wdzięczam właśnie jemu. To on poznał mnie z Bobbym, to on opiekował
się mną niczym ojciec i brat. Nigdy nie uda mi się odwdzięczyć mu za to,
co dla mnie zrobił. I pomyśl sobie tylko, jak potwornie bym się czuła,
gdybyście się rozstali! Nawet nie chcę o tym myśleć. Powiedział mi
przecież, jak bardzo cię kocha. Och. gdy już za coś się zabiera, robi to
z całego serca, znam go przecież. Można na nim polegać. Jest tylko jeden
człowiek, który może się z nim równać, to jest Bobby!
Padły sobie w ramiona, spojrzały na siebie wilgotnymi od łez oczyma
i ucałowały się serdecznie.
Musimy być dla siebie jak siostry, Fee; już cię pokochałam za to,
że dałaś szczęście mojemu kuzynowi, a ty musisz mnie kochać, ponieważ
należę do niego niczym siostra.
Zwierzyły się sobie z najskrytszych tajemnic i pragnień. Potem
jednak musiały zejść na dół, do jadalni, gdzie trzej mężczyźni z niecierp-
196

liwością na nie czekali. Bobby tymczasem wyśpiewał panu von Ples-
senowi podobną pieśń pochwalną na cześć Hansa. On, oczywiście,
wtrącał się i pomniejszał swe zasługi, Bobby jednak nie pozwolił sobie
przerwać, dopóki nie skończył. I nawet gdyby pan von Plessen sam nie
spostrzegł, jak wartościowego zięcia zyskał w Hansie, teraz nie mógłby
już o tym wątpić.
Gdy pojawiły się panie, Hans odetchnął z wyraźną ulgą, wiedząc, że
Bobby będzie się musiał wreszcie uspokoić.
Bawili się razem świetnie tego wieczoru.
Najbliższe dni Fee spędziła wraz z Maud na wydawaniu pieniędzy.
Musiała skompletować swoją wyprawę, kupowała więc wszystko, co
uważała za potrzebne. Przy tej okazji Maud zapytała ją ze śmiechem:
Czy zjadłaś już wszystkie cukierki, które Hans dla ciebie kupił?
Wciąż nie był zadowolony, wybierał dla ciebie same najlepsze i gdybym
go w końcu nie pohamowała, wykupiłby cały sklep.
Jej słowa potwierdziły obawy Fee. Gdy wieczorem została sama
z ojcem, zapytała:
Tato, ile dałeś pieniędzy Hansowi na słodycze dla mnie?
Dwadzieścia marek, ale dostałem z powrotem kilka groszy.
Dlaczego pytasz?
Bo wydał na nie ponad sto marek powiedziała, uśmiechając
się szelmowsko.
Ojciec zawtórował jej głośnym śmiechem. Powiedziałem ci
przecież, że to zwariowany chłopak!
Dni spędzone w Berlinie upłynęły bardzo szybko. Przy pożegnaniu
Maud i Bobby obiecali, że odwiedzą Oberwiesen. Zapowiedzieli swą
wizytę na koniec lipca. Do tego czasu prace miały zostać ukończone.
Ponieważ Hans nie oszczędzał, wszystko zostało wykonane zgodnie
z jego wymaganiami.
Ustalili termin ślubu na pierwszego października, wtedy Reel-
manowie mieli odwiedzić ich po raz drugi. W międzyczasie bowiem
Bobby zaplanował kilka wycieczek po Europie. Starał się żyć niezwykle
szybko, Maud dotrzymywała mu kroku.
Fee i Hans wraz z panem von Plessenem wrócili do domu. Załatwili
w Berlinie wszystko, co niezbędne. Fee kupiła również, na prośbę
797

narzeczonego, jedwabną sukienkę dla matki Liirsen, której przecież nie
mogło zabraknąć na weselu. Staruszkowie czuli się niezwykle wyróż-
nieni i nie mogli znaleźć stów, by wyrazić swą wdzięczność.
Fee i jej narzeczony często wyruszali na konne przejażdżki, przede
wszystkim wzdłuż plaży, po wilgotnym piasku. Pan von Plessen nie
zawsze dotrzymywał im towarzystwa. Rozumiał, że narzeczeni chcą od
czasu do czasu pozostać sam na sam. To były dla nich najwspanialsze
chwile. Mieli sobie tyle do powiedzenia i z radością stwierdzali, że
zgadzają się w swoich poglądach na życie i doskonale się rozumieją.
Hans musiał opowiadać o swoim życiu za oceanem. Nigdy nie
brakowało mu materiału do barwnych opowieści. A nawet gdyby do
tego doszło, wystarczyło sięgnąć do skrzętnie zbieranych artykułów jego
pióra. Od czasu do czasu nadal je pisał, ponieważ gazeta New Yorker",
dla której pracował, pragnęła, by kontynuował swoją pracę. Pewnego
razu zabrał ze sobą te artykuły do Gros-Schlemitz i dał je teściowi.
Będziesz je mógł czytać, ojcze, w czasie wieczorów po naszym
ślubie, jeżeli poczujesz się samotny powiedział.
Pan von Plessen schował je troskliwie.
Tak też zrobię, mam jednak nadzieję, że nie pozwolicie, by
dokuczała mi samotność.
Oczywiście, że nie, ojcze, będziemy spędzać razem wiele czasu,
ale... rozumiesz przecież, że od czasu do czasu chciałbym pozostać
z żoną sam na sam.
Słowa Hansa były spokojne i rozważne, a pan von Plessen przyznał
mu rację. Fee żyła obecnie z ojcem w przyjaznych stosunkach. Minęły
nieszczęśliwe czasy, gdy musiała się przyglądać, jak grubiańsko traktuje
jej matkę. A i ojciec zmienił się na korzyść.
Mógł Hansowi służyć radą i cenną pomocą, jeżeli chodziło o za-
rządzanie Oberwiesen. Hans dokupił jeszcze kawałek ziemi, tak że
Oberwiesen stało się największym majątkiem ziemskim w okolicy. Fred
von Hallern nie mógł się już, ku swej złości, puszyć, że jest największym
' i najbogatszym posiadaczem ziemskim. Fakt, że człowiek, którego
uważał za skończonego biedaka, zajął należną mu pozycję, doprowa-
dzał go do szału.
Dla Fee i Hansa Fred von Hallern po prostu nie istniał. Nie mieli
o nim żadnych wiadomości i nie pragnęli ich, a w okolicy krążyły plotki,
198

że nowy pan von Oberwiesen nie chce nawiązać kontaktów z Niirnschen
i unika jego właściciela. Napięte stosunki między nimi przypisywano
temu, że Hallern musiał oddać swoją narzeczoną w ręce Hansa
Wendlanda. W każdym bądź razie Hallern nie cieszył się w całej okolicy
sympatią, podczas gdy Hansa Wendlanda szanowano i lubiarno.
Gdy pod koniec lipca przyjechali do Oberwiesen Reeln\anowie
remont został już zakończony i dom błyszczał nowością. Nawet pokoje
które nie zostały przemeblowane, były odnowione i nie kontrastowały
z resztą.
Hans tak uprzyjemnił pobyt swoim gościom, że nawet Bobby
Reelman czuł się tak wspaniale, że pozostawił interesy własnemu
biegowi. Przeżył z żoną kolejny miesiąc miodowy, gdyż wreszcie mieli
dla siebie wystarczająco dużo czasu. Odbywali nie kończące si^ spacery
po plaży, trzymając się czule za ręce. Hans zakupił też niewiel ki jacht,
którym w czwórkę wypływali na długie wycieczki po morzu. Fe^ zawsze
myślała ó dniu, w którym Hans uratował siostrzeńca państwa lCronau.
Wiedziała, że wtedy właśnie uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha.
Teraz obserwowała z podziwem, jak pracował przy żaglach, w czym
pomagał mu Bobby.
Fee i Maud stały się sobie niezwykle bliskie. Obydwie pragnęły być
dla siebie siostrami i przyszło im to z łatwością, gdyż od razu zapałały do
siebie sympatią. Wspólnie ustalili, że będą się spotykali przynajmniej raz
w roku. Chcieli spędzać ze sobą wakacje. Ponieważ Bobby iReelman
nawiązał w Niemczech wiele kontaktów, wiedzieli, że będzie l~nusiał tu
od czasu do czasu przyjeżdżać. A i Hans musiał od czasu do czasu
pojechać do Ameryki, by dopilnować własnych interesów. Kobiety
postanowiły, że będą towarzyszyć mężom.
Gdy Reelmanowie odjechali, Fee stwierdziła, że już najwyższy
czas, by dokończyć ostatnie przygotowania do ślubu. Musiała
jeszcze kilkakrotnie pojechać do Berlina. Podróże były miłe, gdyż
za każdym razem Hans odwoził ją samochodem. Pan vofj Plessen
zazwyczaj się do nich przyłączał. Chętnie przebywał w stolicy,
gdyż tęsknił czasami za urokami wielkiego miasta, jak kazały miesz-
kaniec wsi.
Hans i Fee szli zazwyczaj do opery lub teatru, pan voti Plessen
natomiast wybierał raczej gwarną kawiarnię, rewię lub kino,
199

Narzeczeni z radosnym sercem oczekiwali dnia ślubu, który zbliża}
się coraz bardziej. Postanowili udać się w podróż poślubną do Teksasu
Hans zamierzał pokazać żonie, gdzie spędził lata emigracji, a Fee chciała
koniecznie zobaczyć miejsca, w których pracował, walczył i przeżywał
niezliczone przygody.
Najłatwiej było mu zostawić majątek w zimie. Nieliczne prace
pozostawił zarządcy. Tak więc młoda para postanowiła, że zostanie
w Ameryce prawie do Bożego Narodzenia. Jednak same święta Hans
chciał koniecznie spędzić w Oberwiesen. Tęsknił za tym przez te
wszystkie lata.
Tak nadszedł dzień ślubu. Oberwiesen i Gros-Schlemitz zapełniły się
gośćmi. Zaproszeni zostali państwo Kronau wraz z siostrzeńcem
Willim. Przybyli również Reelmanowie, by wziąć udział w uroczystości.
Między gośćmi nie zabrakło oczywiście matki Liirsen, która pyszniła
się swą nową sukienką z najlepszego jedwabiu, prezentem od Hansa.
Uroczystość była wspaniała, Maud twierdziła, że o wiele wspanialsza od
jej własnego ślubu.
Młodzi pobrali się w niewielkim wiejskim kościółku.
Hans Wendland i jego młoda żona stanowili najbardziej uroczą
młodą parę, jaka brała śłub w tej świątyni. Być może też najszczęśliwszą.
Można to było wyczytać z ich twarzy i promiennych oczu.
Ksiądz wygłosił piękne kazanie, które matka Liirsen długo jeszcze
wspominała. Zapamiętała niemal każde słowo.
Siostrzeniec państwa Kronau podziwiał swego wybawcę, swój ideał
i potajemnie obiecywał sobie, że i on pewnego dnia stanie się takim
mężczyzną jak Hans Wendland.
Zabrzmiały dzwony kościelne, zagrała muzyka, gdy młoda para
kroczyła wolno ku wyjściu.
W kościele nie zabrakło nikogo z okolicy, młodych i starych. Przyszli
wszyscy oprócz tych, których w domu zatrzymała starość bądź choroba.
Nawet rybacy nie wypłynęli tego dnia na połów, by wziąć udział
w uroczystości.
Hans położył tego dnia kamień węgielny pod przytułek dla starych
i schorowanych, czym wzbudził ogólny podziw i szacunek. Zrobił to
jednak z potrzeby serca, gdyż chciał okazać wdzięczność Bogu, że
obdarzył go tak hojnie.
200

Wesele odbyło się w Gros-Schlemitz, pan von Plessen nie chciał
bowiem pozbawić się tej przyjemności. Przy długim, pięknie ude-
korowanym stole honorowe miejsce zajęła matka Liirsen i jej mał-
żonek.
Wszyscy obecni z całego serca życzyli młodej parze szczęścia. Twarz
pana Kronau promieniowała radością, gdy dowiedział się, że Hans
Wendland kupił Oberwiesen dla siebie samego.
Młoda para nie opuściła wesela, pozostała do samego końca.
Podczas zamieszania, gdy goście zbierali się do wyjścia małżonkowie
wymknęli się cicho, nie zauważeni przez nikogo. Z Reelmanami
pożegnali się już wcześniej. Maud i Bobby postanowili wyjechać do
Berlina jeszcze tego samego dnia, by dwa dni później udać się w drogę
powrotną do Nowego Jorku.
Hans i Fee postanowili spędzić pierwsze dni po ślubie w Hamburgu,
zanim wejdą na statek odpływający do Ameryki.
Podróż poślubna była nieprzerwanym pasmem szczęścia. Nie szuka-
li towarzystwa, pragnąc mieć więcej czasu dla siebie.
Fee przeżywała wiele przygód w czasie swej podróży poślubnej,
najwspanialsze było jednak dla niej to, że mogła spędzać z Hansem całe
dnie, od rana do wieczora.
Gdy zwiedzili Teksas, spędzili kilka tygodni na Florydzie, w jednym
z wchodzących właśnie w modę kurortów. Potem pojechali do Nowego
Jorku, gdzie Hans zajął się interesami wraz z Bobbym Reelmanem,
a Maud pokazała Fee miasto.
Przeżyli ze sobą wspaniałe dni. Potem jednak nadszedł czas rozsta-
nia. Młoda para postanowiła wrócić do Niemiec, by święta Bożego
Narodzenia spędzić w Oberwiesen. Hans i Fee cieszyli się na pierwsze
wspólne święta w ich nowym domu, który dla Hansa był domem
rodzinnym.
Wrócili z podróży zdrowi i szczęśliwi i od razu zabrali się do pracy,
chcieli bowiem, by Wigilia miała swój urok, zgodnie z niemiecką
tradycją. Hans tęsknił za tym od tak dawna, że cieszył się teraz jak
dziecko.
Fee robiła wszystko, co w jej mocy, by święta przebiegły w jak
najlepszej atmosferze. Gdy spotkali się przy wigilijnym stole, Hans objął
czule żonę i wyszeptał wzruszony:
201

Fee.
czuć
mgę się
o przy tobie
A oczy Fee zdradziły mu, że i on jest jej jedyną ojczy2ną i
szczęściem.

DROGIE CZYTELNICZKI
Polecamy Wam lekturę pięknej, wzruszającej powieści' znanego,
amerykańskiego pisarza
James A. Michener
SAYONARA

Sayonara" w języku japońskim znaczy żegnaj". Niesie w sobie
smutek rozstania z ukochaną osobą, przyjacielem, rodzinnym miejscem.
J. Michener stworzył niekonwencjonalną opowieść o wojnie, okupacji
i dramatycznej miłości między amerykańskim oficerem a przedstawiciel-
ką okupowanego narodu śliczną Hana-ogi. Akcja powieści rozpoczy-
na się w 1952 r. w Korei. Bohater książki, 28-letni Lloyd Gruver, major
lotnictwa USA, po zestrzeleniu kolejnego samolotu rosyjskiego zostaje
przeniesiony do okupowanej przez Amerykanów Japonii. Tam czeka na
niego narzeczona, córka generała armii Stanów Zjednoczonych. Przed
młodym oficerem rysuje się wspaniała przyszłość, nieodłącznie związa-
na z karierą wojskową.
Los chciał jednak inaczej. Gruver poznaje w Japonii uroczą aktorkę
słynnego teatru Takarazuka, o imieniu Hana-ogi. Rodzi się między nimi
szalona, namiętna miłość, którą będą musieli skrzętnie ukrywać przed
światem, ponieważ zarówno żołnierzom amerykańskim, jak i kobietom
japońskim stanowczo zabronione są wzajemne związki,
Czy Gruver i Hana-ogi będą musieli wypowiedzieć bolesne
sayonara"?
Dla osób, które oglądały w telewizji polskiej film pod tym samym
tytułem z doskonałą rolą Marlona Brando, książka będzie znakomitym
uzupełnieniem skróconego scenariusza.

Jadwiga Courths-Mahler
ulubionej przez Was serii - w sprzedaży

Friede Birkner
KRUSZYNA
PRÓŻNIAK


Estrella Joehring odziedziczyła cudaczny dom i spory
majątek po dziadku, który w ten sposób chciał jej wyna-
grodzić brak prawdziwego ogniska domowego w dzieciń-
stwie; jej wcześnie owdowiała matka często zmieniała
miejsca pobytu.
Rddy, baron von Eybenhof dostał w spadku zamek
rycerzy-rozbójników; ta stara posiadłość także będzie jego
pierwszym domem po latach spędzonych w internatach
szkolnych. Jego owdowiały ojciec również prowadził węd-
rowny tryb życia.
Szczęśliwie się złożyło, że oba majątki dzieli zaledwie
sześćdziesiąt kilometrów, a młodzi zdążyli się poznać w sa-
molocie, którym wracali z Londynu.
Szczęśliwych zbiegów okoliczności jest w tej opowieści
znacznie więcej...

Claus Ruthart wrócił do Berlina z podróży dookoła
świata i od dłuższego czasu nie mógł sobie znaleźć miejsca.
Fabryką, odziedziczoną po ojcu, zarządzał doświadczony
dyrektor, spotkania towarzyskie i kolejne romanse zaczęły
go nudzić. Życie przestało mieć dla niego sens. Znudzony,
dał się namówić przyjacielowi do wyjazdu na wieś. Już
pierwszego dnia oczarowała go śliczna, pracująca w polu
dziewczyna, która jednak okazała się skromną nauczycielką
spędzającą tam wakacje. Tym razem romans skończył się
dla Clausa przed ołtarzem, ale szczęście nie przetrwało
nawet roku, bo znudzony małżeństwem Claus zaintereso-
wał się słynną śpiewaczką Charlottą Marlow, którą poznał
przed laty, gdy zaczynała karierę w Ameryce.
Czy Reginie Ruthart uda się uratować swoje trudne
małżeństwo?

SZANOWNE CZYTELNICZKI
Wydawnictwo EDYTOR proponujje serię akrakcyj nych przewodników
turystycznych po świecie, amerykańskiej ftf^ny BE RLITZ. Z przewod-
nikiem Berlitza w kieszeni turyści zwiedzaj% świat od dziesięcioleci.
O atrakcyjności tych książeczek świadczą:
poręczny kieszonkowy format, wygodny V użyciu w każdej sytuacji,
profesjonalny i zarazem przystępny tekst> zawierający dokładnie tyle
wiadomości, ile należy i da się zapami^ać,
całość na papierze kredowym, bogato ^Kastrowana barwnymi zdję-
ciami, uzupełniona mapami ogólnymi i s^czegół-owymi oraz planami
miast,
zwięzła część informacyjna, dotycząca hoteli, campingów, komuni-
kacji, gastronomii, cen itp.
PODRÓŻE Z BERLITZEM W K IESZENI
TO PEŁNA SATYSFAKCJA!
Dotychczas ukazały się:
Hiszpania (192 s.)
Tunezja (144 s.)
Włochy (256 s.)
W przygotowaniu:
Ateny, Saloniki i Grecja Północna, Wyspy N^orza Egejskiego, Francja,
Egipt, Izrael, Wyspy Kanaryjskie i jeszcze Aaele, v*viele innych.
Warto wiedzieć więcej!

Dla stałych Czytelniczek naszej serii z serduszkami"
przygotowujemy następujące tytuły, które ukażą się do
końca roku:
Jadwiga Courths-Mahler
KIEDY DWOJE SIĘ KOCHA
TAJEMNICA MARII JUNG
I BĘDĘ CI WIERNA AŻ DO ŚMIERCI
(wznowienie)
NIEWINNE KŁAMSTWO
Friede Birkner
ZWARIOWANE WAKACJE
KUPIĘ CI KSIĘCIA
George Gibbs
MIŁOŚĆ DOKTORA W.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Serce nie sluga
Courths Mahler Przez cierpienie do szczescia
Courths Mahler
Courths Mahler Banitka
Courths Mahler Trzy milosci Martiny
Courths Mahler Pierwsza milosc Eryki
Courths Mahler Tajemnica Marleny
Courths Mahler Jasnowlosa
zachowania macierzynskie klaczy i ich nieprawidlowosci
Międzynarodowy Program Badań nad Zachowaniami Samobójczymi
ZACHOWAJCIE UFNO
zachowanie

więcej podobnych podstron