Jadwiga Courths-mahler
Ludzie nazywają to miłością
Tytuł oryginału: Die Menschen nennen es Liebe
© Translation by Mateusz Harasitnowicz
Znaki firmowe Oficyny Wydawniczej “Akapit*
oraz serii wydawniczych “Akapitu"
zastrzeżone.
ISBN 83-85715-19-3
Projekt okładki i strony tytułowej: Marek Mosiński
Redakcja: Grażyna Fali
Redakcja techniczna: Jarosław Fali
Korekta: Grażyna Staszkiewicz
Wydanie pierwsze.
Wydawca: “Akapit" Oficyna Wydawnicza sp. z o o. Katowice 1992
Ark druk. 13,0. Ark. wyd 14,5.
Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne
Rzeszów, ul. płk. L Lisa-Kuli 19 Żarn. 7317/92
Hans von Ried schodził z góry, na której znajdowały się stare ruiny
zamku. Jego przodkowie mieszkali tam przed wiekami. Doszczętnie znisz-
czona budowla nadal wyglądała malowniczo. Stanowiła znak rozpoznawczy
dla całej okolicy.
Ród baronów Ried von Riedberg był mocno związany z historią tego
kraju. Riedbergowie zajmowali wysokie stanowiska w wojsku, byli wśród
nich także wybitni politycy. Ich majątek został pomnożony dzięki mądremu
zarządzaniu oraz korzystnym małżeństwom. Od dwustu lat u podnóża góry
stał nowy zamek. Wybudowany w stylu renesansowym, należał do najbar-
dziej wytwornych budowli całego regionu, chociaż w najbliższej okolicy
bynajmniej nie brakowało okazałych grodów.
Ten nowy zamek Riedbergów był położony w środku pięknego lasu
bukowego. Od północnej strony wznosiła się dosyć stroma Góra Zamkowa,
stanowiąca jakby potężny wał ochronny.
Już za życia ojca Hansa von Ried bogata posiadłość rodzinna została
podzielona na majątki dzierżawcze. Lasy oddano pod zarząd leśnictwa.
Rodzice Hansa von Ried obracali się niemal wyłącznie w sferach dwor-
skich. Ojciec uchodził za bliskiego przyjaciela księcia. Ponieważ piastował
wysoki urząd, nie musiał martwić się o zarządzanie majątkiem. Wystar-
czyło mu, że raz lub dwa razy w roku spotykał się ze swymi zastępcami.
Niekiedy urządzano wielkie polowania, w których brał udział także
książę. Z tej przyczyny zamek Riedbergów stale utrzymywany był
w dobrym stanie. Ochmistrz i jego mały oddział służących zawsze gotowi
byli na przyjęcie gości.
\ ,- “
\ś& P"
l(|'Vwanif
lVi»snf
forami)
^domu-
Vsponr
\~
\Vietnie-
iWfl*
t uczy'
\.
i \
j O
ijj byó>
* zbęd'
.takt/
Ochmistrz i notariusz załatwiali także różne interesy barona. Działo się
tak również po śmierci starego pana. Matka Hansa von Ried zmarła już
wcześniej.
W wieku dwudziestu dwóch lat Hans von Ried został pełnoprawnym
właścicielem majątku oraz dużego obszaru żyznej ziemi. Nie miał żadnych
krewnych, z wyjątkiem kuzynki matki, hrabiny Eckhoff oraz jej córki.
Hans von Ried nie był stworzony do życia dworskiego. Miał silnie
rozwinięte poczucie samodzielności. Nie czuł w sobie powołania ani do
zawodu oficera, ani polityka. Kochał wolne, nieskrępowane wędrówki po
świecie.
Jego bogactwo pozwalało mu kształtować życie według własnej
koncepcji. A ponieważ nie musiał nikogo pytać o pozwolenie, wkrótce po
śmierci ojca udał się w podróż. Objechał prawie cały świat, co zabrało mu
dużo czasu. Zatrzymywał się na dłużej tam, gdzie mu się podobało.
Niekiedy podejmował się jakiejś dyplomatycznej misji, nie czyniąc jednak
przy tym żadnych poważniejszych zobowiązań. Robił to raczej z osobistej
sympatii do księcia, przyjaciela ojca. Oglądał, słuchał i rozkoszował się
wszystkim, co mu oferowano i do czego miał dostęp. Jednak jego charakter
uchronił go przed powierzchownością i używaniem ponad miarę.
Ten tryb życia umożliwiał mu poznawanie interesujących kadzi. Mieli
oni pozytywny wpływ na jego myśli i czyny. W ten sposób Hans von Ried
stał się dojrzałym mężczyzną.
Od czasu do czasu powracał do rodzinnej rezydencji, ale nigdy długo
tam nie mógł wytrzymać. Ze wszystkich stron słyszał mniej lub bardziej
dobitnie sformułowane napomnienia, że jest już w odpowiednim wieku do
małżeństwa.
Również w wytwornych międzynarodowych kurortach, w których
bywał, zawsze urządzano na niego “wielkie polowanie". Skutek był tylko
taki, że zachowywał coraz większy dystans w stosunku do kobiet. Na razie
nie miał zamiaru się żenić. Chciał dalej wieść nieskrępowane życie. Nie
darzył też zbyt wielkim szacunkiem* natrętnych dam.
Tym bardziej zadziwił wszystkich jego nagły powrót. Nie było go tu od
dziesięciu lat. Na zamku zapanowało ożywienie, jakby Śpiąca Królewna
obudziła się ze swego snu. Przygotowywano się na przyjęcie młodego pana.
Hans Ried był w domu od ośmiu dni. Przybył sam, jedynie w towa-
rzystwie kamerdynera. Dziś wspiął się do malowniczej ruiny widocznej
i
z okien gabinetu- v •<
bieżenia jej całl«^. Chciał sprawdzić, czy nic nie da się już zroc'^\y.,
starym zamku sta powitemu zniszczeniu. Te romantyczne Poz<1 \ 1Cl
Nikt nie ziia^\nowiły ozdobę dla całej okolicy. j#V v'os '
wrócił. Zimę sgAał powodu, dla którego Hans von Ried "i68^! '1(\ •/
w Wenecji. BeZp^pędził jeszcze w St. Moritz, a pierwsze o\t *P° /'/
chce prowadzić ^ xpośrednio stamtąd powrócił do domu. Stworz)'^iia m
które przez wie ^ ciche, samotne życie. Zajmował się pilnie swy1 ^ A Y l
Ochmistrzowi o :*\le lat gromadził i z dalekich stron przysY\f\\- '
nienia z podróży ^świadczył, że zamierza w spokoju spisać s^tt(y^
s>ie rtf
'jefl
Jedynie ofl V- To był jednak tylko oficjalny powód jeg° °sa(if^\\ 1
dotychczas rac&^\ sam wiedział, co skłoniło go do nagłego P",»*umOt
Jego wybranka *^vej stronił od kobiet, teraz jednak zakochał spf*'^ wro
miłości sercu ^4 rozwiała wszelkie wątpliwości, sprawiła, że \v
dawała do zroZ1-^^rodziła się wielka namiętność. Ośmieliła $(ip«u *. t
nić ją s woj ą żo^ \umienia, że wolno mu mieć nadzieję. Zdecyd" -
zane z piwa pi^^a^. _
z solidnym ^ vu Riedberg żyło mu się bardzo przyjemnie. ^»A jl
Pracowali ttt .' ak jf
z pełnym o($^e wierzył już, że kiedyś znowu będzie mógł P^^V\ ia SC^
kochany, jaks<^\laniem. Jeszcze bardziej wątpił w to, ż« bę » \ oc ij
sobą wszelkie ^ %obie to przedstawiał w swoich marzeniach. C' \ /
Na zanik^ rozkosze związane z płcią piękną. ^ ' Ze
towarzyskie. Na razie jednak nie składał nikomu wizyt, co dziwiło
sąsiadów. Wszyscy byli bardzo ciekawi tego globtrotera, jak go powszech-
nie nazywano.
Hans von Ried dotarł do podnóża Góry Zamkowej, nie poszedł jednak
do domu, tylko wałęsał się jeszcze przez chwilę wzdłuż brzegu rzeki.
Słońce świeciło jasno i ciepło. Sprawiało, że na grubych, brązowych pącz-
kach pojawiała się świeża, delikatna zieleń. Łąki pokryła już soczysta trawa.
Na skraju lasu samotny wędrowiec usiadł na skarpie, aby odpocząć.
Napawał się wiosennym urokiem ziemi ojczystej. Przed nim rozpościerała
się łąka, którą przecinała rzeka. Niedaleko miejsca, na którym siedział,
znajdował się most łączący szeroki trakt z wioski Riedberg do Buchenau.
Mógł objąć wzrokiem część tej drogi. W pobliżu mostu, na środku traktu
stały w rzędzie słupy około metrowej wysokości. Miały one regulować
ruch, kierując go na obie strony, aby nie dopuścić do zbytniego obciążenia
mostu. Przy obu wjazdach na most umieszczona była tablica z czarnym
napisem:, Jechać prawą stroną!"
Hans von Ried obserwował spokojną okolicę. Jego oczy śledziły parę
motyli, które trochę przedwcześnie szukały kwiatów.
W przyiodzie panował uroczysty spokój. Młody mężczyzna poddał się
tej ciszy, która oddziaływała na niego jak narkotyk.
Nagle do jego uszu dobiegł głośny okrzyk. Kiedy niemal ze złością
obejrzał się, by sprawdzić, kto zakłócił mu spokój, ujrzał kilkunastoletniego
chłopca, który zbliżał się w wesołych podskokach.
Biegł, pokrzykując od czasu do czasu, aż dotarł do słupów rozdzielają-
cych drogę na dwie części. Wziął rozpęd z radosnym “Hop!" na ustach.
— Raz, dwa, trzy, hopla!
Przy “hopla!" przeskoczył zręcznie pierwszy słup. Potem zawołał
znowu:
— Raz, dwa, trzy, hopla!
I pokonał następną przeszkodę.
Skacząc przez słupy dotałł do mostu. Tutaj obiektem zainteresowania
wesołego skoczka stała się poręcz. Wspiął się na nią i niczym akrobata po-
biegł bez najmniejszego potknięcia, patrząc jednocześnie na rzekę.
Przebiegłszy na drugą stronę szykował się już do następnych skoków
przez słupy. Ale widocznie bardziej pociągały go rów wzdłuż drogi
i zielona łąka. Biorąc potężny rozpęd, przeszybował nad rowem, a następnie
przeszedł do śmiałego salta na miękkiej trawie. Powtórzył je dwa, trzy,
cztery razy. Smukła sylwetka wesołego chłopca poruszała się tak szybko, że
Hans von Ried poczuł niemal podziw.
Chłopiec bezwiednie zbliżał się w prostej linii do niego. Hans obserwo-
wał go z uśmiechem i zachwycał się śmiałymi skokami. W końcu mały
linoskoczek się wyszalał. Tuż przed Hansem padł na trawę, sapiąc i dysząc
z zadowoleniem zaczął machać nogami w powietrzu. Wykrztusił, z trudem
łapiąc po wietrze:
— Mam już dość... ależ gorąco!
Niemy obserwator z największym trudem stłumił w sobie głośny
śmiech. Siedząc cicho obserwował machające nogi. Były szczupłe i bardzo
zgrabne, o uderzająco małych stopach.
Przez chwilę panował spokój. Skoczek wdychał głęboko i regularnie
rześkie powietrze wiosenne. Następnie pomacał rękami po trawie i wyrwał
kilka ździebeł. Jedno włożył sobie między zęby i gryzł, mrucząc przy tym
dość niewyraźnie jakąś piosenkę. Spoglądał w górę na błękitne niebo.
Wreszcie zawołał głośno, rozciągając sylaby:
— Guwernantko! Gu-wer-nan-tkooo!!!
Po chwili ciszy powiedział do siebie:
— Gdzie ona mogła się podziać?
Hans von Ried potrząsnął głową. Chłopiec, co najmniej piętnastoletni,
nie mógł mieć przecież guwernantki. Nie potrafiłaby ona utrzymać
w ryzach tak dużego i, jak się zdawało, zuchwałego kawalera.
Na razie nie ruszał się z miejsca. Bawiło go to czekanie na chwilę,
w której młodzieniec odkryje wreszcie, że nie jest sam.
Ten obrócił się z lekka na bok i kontynuował rozmowę z samym sobą.
— Bestia, na pewno poleciała do domu i żre cała szczęśliwa. A ja
mogę sobie tu biegać z pustym żołądkiem. Czekaj no tylko, stara miotło!
Hans Ried pomyślał, że guwernantka, którą chłopiec nazwał “bestią"
i “starą miotłą", nie cieszy się jego zbyt wielką sympatią. Rozumiał to.
Chłopcy w tym wieku niechętnie podporządkowują się rozkazom guwer-
nantek. Nieznajomy wprost tętnił świeżością, nieskrępowaną energią
i zuchwałością, tak że Hans cieszył się z góry na tę nową znajomość.
Zastanawiał się, skąd pochodził ten zuch. Nie wyglądał ani na syna
dzierżawcy, ani chłopa^ Gibki kawaler należał z pewnością do wyższych
sfer, pomimo swego swobodnego zachowania. Oprócz domów chłopskich
7
i dworów arendarskich znajdował się tu jeszcze tylko zamek Buchenau,
oddalony o godzinę drogi. Hans nie mógł sobie przypomnieć, czy hrabia
Buchenau miał syna w tym wieku. Ta rodzina była zaprzyjaźniona z jego
rodzicami, ale Hans stracił zupełnie kontakt z sąsiadami z powodu drugiej
nieobecności. W każdym razie było to całkiem prawdopodobne, że przed
nim leżał w trawie syn hrabiego.
Nie zdążył jednak dojść do jakichś ostatecznych wniosków, gdyż
chłopiec nagle się podniósł. Siedział teraz naprzeciwko Hansa, dotykając go
prawie stopami. Bezgraniczne zdumienie zagościło na jego ogorzałej
twarzy. Wielkie, błyszczące, brązowe oczy patrzyły na szczupłą, rasową
twarz młodego pana.
— Skąd pan się tu wziął? — spytał zaskoczony.
Hans von Ried roześmiał się.
— Siedziałem tu już, kiedy po pięknym salcie padłeś mi do nóg.
Chłopiec również się uśmiechnął.
— Dziwne! Nie było pana widać. Długo już pan tu siedzi?
Zapytanemu drgnęły usta w rozbawieniu.
— Jakąś godzinkę.
— Nie widział pan czasem mojej guwernantki? Bestia uciekła mi —
wypytywał dalej.
— Nie, nie widziałem damy, którą obdarzasz tak zaszczytnym
tytułem. Zdaje mi się, że nie bardzo za nią przepadasz —«- odrzekł Hans.
— Jakiej znowu damy? — wyraźne zdziwienie zabrzmiało w tym
pytaniu.
— No, twojej guwernantki...
Kawaler roześmiał się głośno.
— Ach tak! A to ci nieporozumienie... Mój wierzchowiec tak się
nazywa — Guwernantka. No więc, jadę do Zamku Riedberg, zaczajam się
w ukryciu chcąc z daleka zobaczyć słynnego obieżyświata. Podobno odbył
wspaniałą podróż — z bieguna północnego na południowy oraz wokół
równika. Zsiadam więc* z Guwernantki i pozwalam, aby się spokojnie
popasła nie przywiązana. Owego podróżnika oczywiście nie było, chociaż
na czatach naprzeciwko zamku minęła mi godzina albo i dłużej. Stał tam
tylko zaspany służący, opierający się o portal. Rezygnuję więc z czekania.
Oglądam się za Guwernantką, a ta bestia zniknęła! Więc teraz muszę na
piechotę wracać do domu, nie zobaczywszy nawet tego obieżyświata.
'8
Wesoły chłopiec opowiadał to wszystko bez krzty skrępowania.
Hans von Ried śmiał się głośno i serdecznie.
— Cóż... dla twojej wygody “wielki podróżnik" siedzi właśnie przed
tobą. Nie był zresztą ani na północnym, ani na południowym biegunie.
Jedynie to z równikiem pokrywa się z prawdą.
Tryskające radością złotobrązowe oczy chłopca rozszerzyły się
w zdumieniu. Lekki rumieniec pojawił się na jego twarzy, może odrobinę
zbyt delikatnej jak na młodego mężczyznę.
— Eee tam... bzdura! Przecież pan jest jeszcze za młody! Pan
von Ried jest już chyba starym mężczyzną, ma pewno około pięćdziesiątki.
— Dlaczego?
— Mój Boże... bo już od wieków jeździ po świecie. Nikt go tu nie zna,
chociaż właśnie stąd pochodzi.
— Dziesięć lat to przecież nie jest wieczność, a ludzie łatwo zapo-
minają kogoś, kto znika im z oczu. Możesz mi wierzyć, to ja jestem Hans
von Ried.
Chłopiec poderwał się i stanął przed Hansem, który zauważył, że jego
sylwetka jest dziwnie zaokrąglona i delikatna.
— A więc... naprawdę jest pan baronem von Riedberg?
Hans również się podniósł. Był wyższy od chłopca o głowę.
— We własnej osobie. Daję ci na to moje słowo. A ty jesteś na pewno
z Buchenau?
— Tak. Mój ojciec jest hrabią Buchenau.
— Tak właśnie myślałem.
— Dlaczego?
— Ponieważ jego zamek leży najbliżej.
— Aha! A więc nie widział pan mojej Guwernantki? Myślę, że
powinna tędy przebiegać w drodze powrotnej do domu.
— Może wcale nie pokłusowała do domu, tylko pasie się spokojnie
w lesie.
— To też możliwe. W każdym razie trafi z powrotem. Głupio tylko, że
teraz czeka mnie godzina drogi na piechotę... «
— Na dodatek z pustym żołądkiem — uzupełnił Hans uśmiechając się.
— Nie, nie mogę na to pozwolić. Proszę, odprowadź mnie ten krótki
kawałek do Riedberg. Dam ci powóz lub innego konia, ale wpierw
chciałbym cię prosić, abyś dotrzymał mi towarzystwa przy śniadaniu.
Chłopiec lekko się zaczerwienił i w jego oczach pojawiła się niepew-
ność. Jednak zanim zdążył odpowiedzieć, na skraju lasu ukazał się koń.
— A, mam uciekiniera! — zawołał radośnie i głośno krzyknął jego
imię.
Koń przybiegł kłusem. Chłopiec wyszedł mu na spotkanie.
— Całe szczęście, że jesteś, nicponiu! Gdzie się podziewałaś? Co to za
uciekanie? Wstydź się! — wołał z wyrzutem i dał zwierzęciu lekkiego
szturchańca. Guwernantka delikatnie dotknęła chrapami ramienia chłopca.
Właśnie nadszedł Hans Ried. Jego oczy patrzyły dziwnie badawczo,
jakby z niedowierzaniem.
Kiedy chłopiec ponownie odwrócił się do niego, napotkał ten pytający
wzrok. Zmieszał się pod tym spojrzeniem.
— Ależ dzisiaj ciepło! — rzekł raptownie i ściągnął z głowy ściśle
przylegającą do czoła czapkę.
Zaskoczony Hans ujrzał gwa grube, Iśniącobrązowe warkocze dziew-
częce, które nie skrywane już pod czapką swobodnie zwisały.
Domniemany chłopiec okazał się być dziewczyną. Śliczną, smukłą
dziewczyną o wspaniałych, złotobrązowych włosach. Chłopięcy strój zmylił
Hansa. Dopiero w ostatniej minucie, gdy obserwował jej szczupłą sylwetkę,
zaczął coś niejasno podejrzewać.
A więc przez cały czas rozmawiał z młodą damą, którą bezceremonial-
nie zaprosił na śniadanie.
Hans von Ried w ciągu całego życia miał mało okazji do równie bez-
granicznego zadziwienia. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
Tymczasem młoda dama, hrabianka Pia Buchenau, wcisnęła czapkę na
łeb koniowi i bez śladu zakłopotania próbowała znowu związać swe grube
warkocze i ułożyć je wokół głowy. Była tak pochłonięta tą czynnością, że
zupełnie nie zwracała uwagi na barona. Ze złością szarpała niesforne włosy.
W końcu bez cienia kokieterii poradziła sobie z nimi i znowu założyła
czapkę. Potem rzekła z głębokim westchnieniem:
— Bogu niech będą dzięki!
Obróciwszy się do Hansa, który w osłupieniu przyglądał się tej dziwnej
procedurze, dodała:
— Skaranie boskie z tymi szkaradnymi warkoczami! Mój tata jest na-
prawdę dziwny. Uparł się, abym ich nie obcinała, choć są dla mnie takim
utrapieniem.
10
— Szkoda by ich było, hrabianko — wykrztusił Hans von Ried, wciąż
przejęty odkryciem, że młoda dziewczyna była przebrana za chłopca.
Skrzywiła się lekko.
— Jakby pan sam trochę się pomęczył z taką plątaniną, mówiłby pan
inaczej! Wciąż mi to sprawia kłopoty.
Mówiąc to wsadziła nogę w strzemię i, zanim zdążył jej pomóc, już
siedziała mocno w siodle. Było to prawdziwie pańskie siodło.
Guwernantka była zresztą rasowym złotym kasztanem, a także jej
uprząż należała do eleganckich.
— Adieu, panie von Ried! — zawołała dziewczyna naprężając lejce.
W końcu się ocknął.
— Adieu, hrabianko! Czy wolno mi złożyć wizytę w Buchenau?
— Och, wspaniale! Tylko niech się pan zjawi jak najprędzej, dopóki
jest słoneczna pogoda. Kiedy jest pochmurno, tatko najczęściej ma zły
nastrój — wtedy nie przyjmuje żadnych gości.
Skłonił się.
— Bardzo dziękuję za tę wskazówkę. Zapowiem swoją wizytę, kiedy
będzie świecić słońce.
Skinęła głową.
— A więc — do widzenia!
I popędziła lekkim kłusem przez łąkę, przeskoczyła rów i pognała dalej
gościńcem do Buchenau. W tym momencie największym życzeniem
hrabianki było bez wątpienia jak najszybciej dotrzeć do domu i zasiąść do
śniadania.
Hans von Ried ciągle jeszcze stał jak zaczarowany w tym samym
miejscu i patrzył za nią. Nigdy nie przypuszczałby, że ten zuchwały
akrobata był w rzeczywistości młodą damą. Przypomniał sobie jeszcze raz,
jak skakała przez słupy zupełnie jak chłopiec, biegała po poręczy mostu,
a potem robiła śmiałe salta na trawie. Nie, takiej dziewczyny jeszcze z całą
pewnością nigdy nie spotkał, chociaż objechał już wszystkie kraje i przeżył
wiele niezwykłych rzeczy.
Nagle roześmiał się głośno i serdecznie, co mu się już od wielu tygodni
nie zdarzyło. Ten śmiech jakby wyzwolił go od dokuczliwego ciężaru. Zno-
wu zrobiło mu się lekko na sercu. Doprawdy, spotkanie z tą dziarską dziew-
czyną było bardzo orzeźwiającym przeżyciem! Chyba opłacało się bliżej ją
poznać. Rozradowany tą perspektywą udał się powoli w drogę do domu.
11
Po niespełna kwadransie stał przed zamkiem Riedberg. Przed frontem
pałacu znajdowała się duża leśna polana, poprzecinana czystymi, obszer-
nymi żwirowymi ścieżkami. Szerokie zewnętrzne schody, oflankowane po
obu stronach rzeźbami z piaskowca, prowadziły w górę do portyku. Rzeźby
te przedstawiały sceny z polowań.
Zamek prezentował się bardzo malowniczo ze swoimi wykuszami,
wieżami i długimi, błyszczącymi rzędami okien.
Pod portykiem stał oparty o kolumnę senny lokaj. Hans von Ried
uśmiechnął się, gdy go zobaczył. To był na pewno ten sam, którego widzia-
ła Pia von Buchenau z kryjówki, kiedy czekała na “wspaniałego obieży-
świata". Wędrowiec chyba rzeczywiście nie wydał jej się obiektem godnym
zainteresowania. Była najwyraźniej rozczarowana, że nie był starszy.
Lokaj przestraszył się, słysząc kroki swojego pana na schodach.
Natychmiast przyjął prawidłową postawę.
— Powiedz ochmistrzowi, żeby przyszedł do mojego gabinetu —
rozkazał Hans.
Lokaj prędko się oddalił.
Hans przeszedł przez długi przedsionek, którego łukowaty strop
wzmocniony był potężnymi kolumnami. Sufit zdobiły bogate malowidła.
Drogocenne dywany leżały na kamiennej posadzce, harmonizując
z freskami na suficie oraz z wysokimi, kolorowymi oknami. Przez ich
barwne szyby wpadało ciepłe, nastrojowe światło. Sala wywoływała duże
wrażenie. Widać było, że do wystroju tego wnętrza przykładano wielką
wagę i że zajmował się tym ktoś obdarzony dużą wrażliwością artystyczną.
W tyle przedsionka znajdowały się szerokie kamienne schody, pokryte
dywanem o intensywnej barwie. Prowadziły na pierwsze piętro. Po prawej
i po lewej stronie schodów widoczne były szerokie korytarze, również
wyłożone dywanami, prowadzące do obu skrzydeł zamku. Były tam drzwi
do sal reprezentacyjnych, do auli, kilku salonów, jadalni, bawialni i biblio-
teki. Przy ścianach tych korytarzy stały w długich rzędach krzesła z wyso-
kimi oparciami, przyozdobione herbami. Korzystano z nich jedynie
wówczas, kiedy w zamku przebywało wielu gości. Od dawna stały nie
używane. Wiszące na ścianach podobizny przodków rodu długo już
oglądały opustoszałe zamkowe sale. Odkąd młody pan powrócił, wszędzie
panowała uroczysta cisza. Niekiedy tylko dochodził słaby odgłos
z pomieszczeń gospodarczych na parterze.
12
Hans von Ried wszedł po schodach na pierwsze piętro i mimowolnie
westchnął. Ta cisza, która była mu w ostatnich dniach tak miła, nagle wyda-
ła się dziś przytłaczająca...
Szybko zmienił ubranie w przebieralni i poszedł do swojego gabinetu.
Obok, w długiej, jasnej sali wystawione były zbiory zgromadzone w czasie
jego licznych podróży.
Kiedy wszedł, ochmistrz już na niego czekał.
Był to wysoki, bardzo szczupły mężczyzna, zbliżający się do sześć-
dziesiątki. Miał twarz bez zarostu, mądre oczy i szare włosy z gładkim
przedziałkiem.
— Co łaskawy pan rozkaże? — spytał ze spokojną godnością.
Hans von Ried oparł się o kominek, w którym przyjemnie trzaskał
mały ogień. W wysokich, długich salach było jeszcze bardzo zimno o tej
porze roku. Spojrzał na starszego, ubranego na czarno mężczyznę.
— Jak długo już u nas służysz, drogi Merklu? — spytał życzliwie.
— W październiku będzie już dwadzieścia cztery lata, łaskawy panie.
Przez trzynaście lat służyłem świętej pamięci ojcu, a teraz mam zaszczyt
pracować dla łaskawego pana już jedenasty rok.
Hans potarł czoło dłonią. Jego szczupła, energiczna, gładko ogolona
twarz o głęboko osadzonych, stalowoniebieskich oczach ożywiła się.
— Dwadzieścia cztery lata... To długi okres, drogi Merklu. I tak długo
już żyjesz na zamku Riedberg, prawda?
— Tak jest łaskawy panie.
— Nigdy ci się tu nie nudziło?
Po twarzy starszego mężczyzny przemknął uśmiech.
— Nie. Łaskawy pan wie, że moja córka jest żoną arendarza Hellera.
Kiedy odwiedzam moje wnuki, wydaje mi się, że czas płynie za szybko.
Natomiast wcześniej, kiedy jeszcze nie miałem wnuków, przynajmniej raz
w roku w Riedberg odbywały się huczne przyjęcia. Po każdym cieszyłem
się już na następne. W końcu pracy i tak tu nie brakuje.
— Tak, tak — wierzę ci, Merklu. Ja obarczyłem cię nieco cięższą
pracą niż mój ojciec.
— Wcale nie, łaskawy panie. Ostatecznie zawsze człowiek chce
wiedzieć, za co dostaje dobrą pensję. Trzeba na nią zasłużyć.
— Zasłużyłeś na nią w pełni. Nie można poznać, że przez całe lata
brakowało na zamku pana.
13
i
i
ft
o
ft
a
CJ
— Jeśli laskawy pan jest zadowolony, to dla mnie wielki honor. Mam
nadzieję, że dobrze wywiązywałem się ze swoich obowiązków.
— Tak, drogi Merklu, jestem z ciebie zadowolony. Zawsze ci to
chciałem posiedzieć. Ale kazałem cię zawołać także z innego powodu.
Mieszkasz ju? tak długo w Riedberg, więc chyba jesteś w stanie udzielić mi
kilku informacji na temat naszych sąsiadów. Zupełnie straciłem rozeznanie
co do tutejszych stosunków. Nie znam nikogo z moich sąsiadów, miałbym
trudności na\vet z wymienieniem ich nazwisk. Ty na pewno jesteś kopalnią
wiedzy na ten temat.
— Istotnie, łaskawy panie!
Hans Ri^d dotknął kosztownego, stojącego na kominku fajansowego
dzbanka z wytłoczonymi ciemnymi ornamentami. Obserwował go z pozor-
nym zainteresowaniem.
— Hm.., \v najbliższym czasie muszę przystąpić do składania wizyt
w sąsiedztwie. Najpierw chciałbym więc, jak już mówiłem, zasięgnąć nieco
informacji o ludziach, z którymi nawiążę kontakt. Chyba możesz mi w tym
pomóc?
Merkel skłonił się.
— O ile człowiek o moim statusie może znać ludzi z wyższych sfer,
łaskawy pani^. Często słyszy się różne rzeczy od ludzi, a potem okazują się
one tylko plotkami. Samemu często trudno jest prawidłowo ocenić sytuację.
Młody pąn spojrzał na niego z uśmiechem.
— Naturainie m-e wymagam od ciebie żadnych gwarancji. Chodzi mi
jedynie o ogólne informacje. Nie musisz ręczyć za ich wiarygodność.
Jednak będę c; wielce zobowiązany, jeśli powiesz mi wszystko, co sam
wiesz, abym się mniej więcej orientował, z kim mam do czynienia. Cóż —
służba rozpowiada często o swych własnych wrażeniach. Z reguły jednak
pracownicy dobrze znają swoich pracodawców. Nie chciałbym na oślep
wkraczać w nieznane mi towarzystwo. A więc wal prosto z mostu, drogi
Merklu, śmiałoi Zacznij od naszych najbliższych sąsiadów.
Ochmistr^ ponowiye się skłonił.
— Dobrze, łaskawy panie. A więc na początek Buchenau.
Hans Ri^d skinął głową z aprobatą. Od chwili spotkania z małą,
rezolutną hrabianką, faktycznie interesowało go przede wszystkim
Buchenau.
— Racja l Zdaje się, że hrabiego i mojego ojca łączyła bliska przyjaźń?
14
— Tak, łaskawy panie. Buchenau leży od strony Góry
około godziny drogi stąd. Zamek Buchenau jest drugim co do wieF
w okolicy, zaraz po Riedberg. Posiadłość ziemska również niewiele11 ,
puje naszej. Hrabia żyje już od wielu lat w samotności. Podobno, "
rozwiódł się z żoną, stroni od ludzi.
/<
$
Hans Ried z zaciekawieniem nadstawił uszu.
— Rozwiódł się? To chyba nieprawda, Merklu. Przypominam '•
że hrabina Buchenau umarła w tym samym roku co moja matka, »
przed trzynastoma laty.
Merkel potwierdził z ukłonem. L
— Zgadza się, łaskawy panie. To była pierwsza żona hrabiego, l)1*
urodziwszy chłopczyka, który jednak przeżył zaledwie kilka godzin. f°
wano ich razem w grobowcu rodzinnym. Trzy lata później hrabia Buc*1,
udał się w podróż po świecie. Powrócił z bardzo młodą kobietą, ż
wkrótce się ożenił.
— Ach, więc to tak! I potem się z nią rozwiódł? L
— Tak, łaskawy panie. I to bardzo szybko. Ich małżeństwo ^
niecały rok.
— Czy znasz powód rozwodu?
Merkel wzruszył ramionami.
itJl^
— Krążyły rozmaite pogłoski. Wśród licznych gości, którzy w0v. j
odwiedzali zamek Buchenau, był pewien austriacki oficer. Szybko ^
się ze służby wojskowej, jak mówiono — z powodu długów. P^
Buchenau poznali go podczas którejś ze swych podróży. Był potenł<•
dłuższy czas gościem na zamku. Widziałem go kiedyś w towar^ .
hrabiny. Ludzie mówią, że pewnego dnia hrabia Buchenau zastał5,
małżonkę w bardzo niedwuznacznej sytuacji z panem von Bfe
W każdym razie potem odbył się pojedynek. Kula jedynie drasnę}9 "V
von Brenken w ramię, podczas gdy hrabia został trafiony w ^
w kolanie. Od tego czasu kuleje. Stał się ponurym, stroniącym od §t j
człowiekiem. Hrabina musiała opuścić zamek. Przeprowadzono r0,.
Hrabia wypłacił swojej byłej żonie pokaźną sumę pieniędzy, sU%
warunek, że nie będzie już nosić jego nazwiska. Podobno sama ni#
majątku. Od tamtej pory nie widziano w okolicy ani jej, ai*1
von Brenken. Rozpowiadano, że razem wyjechali. Oczywiście nitf
ręczyć za szczegóły.
15
— W porządku, Merklu. Nie obawiaj się. Potraktuję twoje informacje
z pełną dyskrecją. A więc hrabia żyje od tamtej pory zupełnie samotnie?
— Tak, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Opuszcza zamek
i park najwyżej raz dziennie, by udać się na krótką przejażdżkę z młodą
hrabianką.
— Córką z pierwszego małżeństwa? — spytał Hans, ponownie przy-
patrując się z uwagą fajansowemu dzbankowi.
— Tak jest, łaskawy panie. Hrabianka Pia miała cztery lata, gdy
zmarła jej matka.
— A macocha była jeszcze bardzo młoda?
— Tak. Miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Była naprawdę piękna,
jak z obrazka. Nikt nie spodziewał się po niej nic złego. Miała cudowne
czarne oczy i również czarne, lśniące włosy. Do tego biała, delikatna
twarzyczka i czerwone usta. Wszyscy byli zachwyceni jej urodą. Zdawało
się, że paraliżuje ludzi wzrokiem, jakby z jej oczu buchały płomienie, sam
widziałem.
Hans Ried uśmiechnął się.
— No, drogi Merklu, czy naprawdę była tak bardzo piękna?
Ochmistrz uśmiechnął się także.
— Tak, łaskawy panie. Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety.
Sądzę zresztą, że wszystkich oczarowała.
Przez chwilę obaj mężczyźni milczeli. Hans Ried myślał o tamtej cu-
downej kobiecie, która tak go omotała, że zapomniał dla niej o wszystkim.
A potem okazała mu swoje fałszywe, wyrachowane serce i podły charakter.
Potrafił postawić się na miejscu hrabiego Buchenau i zrozumieć, dlaczego
stronił od ludzi po tak przykrym doświadczeniu.
Zmusił się do porzucenia tych myśli.
— Ile lat ma teraz hrabianka, Merklu?
— Skończyła siedemnaście, łaskawy panie.
— I mieszka tylko ze swoim ojcem na zamku?
— Tak, o ile wiem, nigdy nie opuściła Buchenau, nie była nawet
na pensji dla dziewcząt. Powiadają, że hrabia nie chce jej nigdzie puścić.
Wychowuje ją w szczególny sposób. Dzieciństwo miała takie, jakby była
chłopcem. Hrabia nie dopuścił do niej nawet wychowawczyni. Obawiał się,
że kobieta mogłaby mieć zły wpływ na hrabiankę. Sądzę, że stał się zacię-
tym wrogiem wszystkich kobiet. Sam kształcił swoją córkę we wszelkich
dziedzinach wiedzy. Uczył ją języków obcych. Oboje mają lepszą orientację
w gwiazdozbiorach na niebie niż w sprawach ziemskich. Pastor przychodził
raz w tygodniu i dawał jej lekcje religii oraz gry na fortepianie. Hrabia
zawsze był przy tym obecny. Zdaje mi się, że jego jedynym celem życio-
wym stało się wychowanie córki. Po części ma ona taką wiedzę, jakiej nie
powstydziłby się żaden profesor, a zarazem w niektórych sprawach wyka-
zuje wręcz dziecięcą naiwność. Ubrana po męsku, włóczy się po okolicy,
najczęściej konno i zawsze sama. Wszyscy, którzy ją znają, lubią ją za natu-
ralność i dziewczęcy urok. Jest życzliwa nawet w stosunku do najpro-
stszych ludzi. Ale szaleje po polach zupełnie jak chłopiec. Na pewno nikt
nie traktuje jej poważnie, jak przystało na wytworną młodą damę. Zresztą
nie ma w tym nic dziwnego. Od kiedy hrabia się rozwiódł, na zamek
w Buchenau nie przybyła z wizytą żadna kobieta, od której Pia mogłaby się
czegoś nauczyć. Jedyną kobietą, oprócz pokojówek, jest tam gospodyni —
pani Doraemann. Mieszkała tam jeszcze za życia pierwszej żony hrabiego.
Ale ta dzielna osoba jest tylko skromną, prostą kobietą. Za swoim panem
i za Pia poszłaby w ogień, ale cóż z tego — nie przekaże przecież hrabiance
manier wytwornej damy. Hrabia nie chce jednak, by jego córka była inna.
Jest zadowolony z rezultatów swojej pracy wychowawczej. I rzeczywiście
— trudno jest sobie wyobrazić bardziej radosne i dobroduszne dziecko niż
Pia. Patrząc na nią, człowiek mimowolnie się śmieje, nawet jeśli przedtem
nie był w dobrym nastroju. To zupełnie tak, jakby słońce stawało się
jaśniejsze tam, gdzie ona się pojawia. Mniej więcej rok temu na zamek
Buchenau wtargnęła baronowa Soltau. Ta niezwykle energiczna osoba
zastąpiła drogę hrabiemu i jego córce podczas spaceru w parku. Oświad-
czyła, że tak dłużej już być nie może. Pia nie powinna już wałęsać się
w chłopięcym ubraniu. Koniecznie musi mieć jakąś damę do towarzystwa
lub guwernantkę. Baronowa Soltau powoływała się na swoją przyjaźń
z matką Pii. Tym umotywowała i usprawiedliwiła swoje wtargnięcie.
Jednak hrabia uprzejmie i bardzo zdecydowanie odrzucił wszelką ingeren-
cję w swoje plany wychowawcze. Powiedział jej, że tylko jedno jest dla
niego ważne, mianowicie, aby jego córka wyrosła na szczerą, prawdomów-
ną kobietę, aby nie uczyła się głupich konwenansów i zakłamanych manier.
Na wszystko inne przyjdzie jeszcze czas. Mimo usilnych starań baronowa
Soltau musiała opuścić zamek, nie dopiąwszy swego. A hrabianka Pia
z właściwą sobie fantazją nazwała swojego wierzchowca “Guwernantką".
16
- Ludzie nazywają to
Śmiejąc się wyjaśniała, że odtąd nie będzie się już włóczyła bez damy do
towarzystwa. I wszystko zostało po staremu.
Długa przemowa wyczerpała ochmistrza.
Hans von Ried słuchał jej z wyraźnym zainteresowaniem. Czasami
uśmiechał się nieznacznie. Myślał o swoim porannym spotkaniu z hrabian-
ką i jej “guwernantką". Ta mała szlachcianka zaintrygowała go swoją orygi-
nalnością. Miał również ochotę zobaczyć znowu hrabiego Buchenau.
— To bardzo interesujące, drogi Merklu. Ale skoro hrabia żyje odcięty
od świata, to wątpię, że byłby rad z mojej wizyty.
Merkel uśmiechnął się.
— Z całą pewnością tak, łaskawy panie. Paru starych przyjaciół wciąż
go jeszcze odwiedza, ale niezbyt często. Czasami zdarza się nawet, że gdy
przyjadą, są przez hrabiego odprawiani. Ma on opinię dziwaka. Nie jest za
bardzo towarzyski. Starzy przyjaciele składają mu wizyty już chyba tylko
z przyzwyczajenia. Ale może męczy go spotykanie się akurat z tymi
ludźmi, którzy byli świadkami jego tragedii. Boi się pewnie, że zaczną po-
ruszać ten temat. Dla jego córki ta sprawa stanowi całkowitą tajemnicę.
Nigdy o tym przy niej się nie wspomina. Wiem to od gospodyni. Pani
Dornemann jest osobą, z którą można rozsądnie porozmawiać. Mówiła mi,
że pan hrabia chce zapomnieć o hańbie, którą okryła go druga żona.
Nazwisko Buchenau również zostało skalane. Najchętniej wymazałby to
wszystko z pamięci, a jednak nie może pozbyć się wspomnień. Moim
zdaniem przyjmie łaskawego pana jako tego, który nie był obecny przy tych
smutnych wydarzeniach. Poza tym hrabia był zaprzyjaźniony ze świętej
pamięci ojcem łaskawego pana.
Hans von Ried przez chwilę patrzył przed siebie w zamyśleniu. Poten
rzekł roztargniony.
— No, zobaczymy. Opowiedz mi jeszcze trochę o naszych pozosb-
łych sąsiadach: Soltauach, Greifenbergach i Hasselrodach. Tylko nie wci ,-
waj się już w szczegóły. Chcę zaraz zjeść śniadanie.
Merkel się skłonił.
— Nie znam już żadnej, równie interesującej historii z sąsiedztv> f
łaskawy panie. Na zamku Soltau mieszka owdowiała baronowa ze swoim
jeszcze niepełnoletnim synem, który obecnie przebywa w szkole kadetć"
To bardzo rezolutna dama, przed którą wszyscy czują wielki respekt. San i
zarządza swoimi posiadłościami. W Greifenberg mieszkają starsi państv c
18
ze swoją jedyną córką, która jest żoną oficera. Zrezygnow3 Van z kariery
wojskowej, aby wspomóc teścia w administrowaniu majątki^! x Nazywa się
Maltę von Schorpau i jest chyba mniej więcej w wieku \$ *^wego pana.
Urodził się już także wnuczek, z którego starsi państwo są rdzo dumni.
Poprosili, aby mógł on nosić także nazwisko Greifenberg. ^ ^Hasselrodach
niewiele mogę powiedzieć. Starsi państwo już nie żyją, a oł)ł \iorki wyszły
za mąż w Berlinie. Ordynat jest zaręczony z hrabianką Heerr » Wesele od-
będzie się na Zielone Świątki. Obecnie nie ma go w dorruJf, ^ e w najbliż-
szym czasie oczekuje się jego powrotu, gdyż zamek musi by ^-rządzony na
nowo, z uwzględnieniem pokoi dla przyszłej pani domu.
— Dobrze, dobrze, Merklu. Już mam jako takie por ^e o swoich
sąsiadach. Dziękuję ci bardzo. Zresztą odwiedziłem Kurta v selrode parę
razy w rezydencji na dworze. Opowiadał mi o swych zar^ .^nach. Teraz
zjem śniadanie. Proszę, powiedz, żeby je przygotowano, K>gi Merklu,
zaraz schodzę na dół.
— Tak jest, łaskawy panie — rzekł ochmistrz z ukłonel1*'
II
Hrabianka Pia Buchenau dotarła tymczasem do domu, ^dy przejeż-
dżała ostrym kłusem przez bramę parku, na jej spotkanie w/ ^dł szczupły,
szpakowaty pan. Mógł mieć około pięćdziesięciu lat. ^j widoczniej
chodzenie sprawiało mu trudność, poruszał się powoli, ^al pociągłą,
harmonijną twarz o uduchowionych oczach, patrzących , nie smutno.
Gorzki wyraz ust skrywała częściowo krótka, szpakowata V ^ka, ale i tak
całe oblicze było blade i ponure. Włosy nad czołem były r ^no przerze-
dzone, tak że wydawało się ono jeszcze wyższe.
Ujrzawszy go hrabianka zawołała radośnie:
— Tato, już idę, tato!
Pomachał jej z uśmiechem. Był to jednak uśmiec/1 >vymuszony,
zrodzony w bólu. Wcale nie rozjaśnił jego ponurej twarzy.
Hrabianka zatrzymała konia tuż przed ojcem i wysk0C ^ła z siodła.
Z impetem rzuciła mu się w ramiona.
19
— Czy przyjechałam za późno? Jadłeś już śniadanie? Na Jowisza, ależ
jestem głodna!
Hrabia Buchenau ucałował usta córki niemalże z nabożnym skupieniem,
“Te usta jeszcze nikogo nie oszukały. Są czyste i nieskalane.
Prawdziwa rozkosz dla człowieka, któremu kobieca obłuda zatruła życie"
— pomyślał jak zwykle, kiedy jego córka przytulała się do niego. Uśmiech-
nął się cieplej.
— Nie, jeszcze nie jadłem śniadania, tylko czekałem aż wrócisz.
Długo cię nie było. Widziałaś tego swojego globtrotera?
Potwierdziła z uśmiechem.
— Ach, więc to była naprawdę przezabawna przygoda! Najpierw
bezskutecznie podkradłam się pod jego zamek jak Indianin, a tu on nagle
zjawił się przede mną, jakby spadł z nieba. A najśmieszniejsze, że zaprosił
mnie do siebie na śniadanie, ponieważ byłam głodna. Myślał, że jestem
chłopcem!
Oparła się na ramieniu ojca, ciągnąc za sobą Guwernantkę za uzdę.
Gdy tak szli w kierunku zamku, z ożywieniem opowiadała mu o spotkaniu
z Hansem von Ried.
— Ach, tato, gdybyś zobaczył jego minę, kiedy zdjęłam czapkę i moje
szkaradne warkocze spod niej wypadły. Myślałam, że umrę! On chyba do tej
pory nie otrząsnął się z tego zdumienia — zakończyła wesołym śmiechem.
Po raz pierwszy hrabia Buchenau pomyślał, że to nie jest całkiem
w porządku, że Pia jeździ na samotne spacery sama i do tego w chłopięcym
ubraniu. Jednak szybko o tym zapomniał pod wpływem jej radosnej
beztroski.
— Jak ci się spodobał ten podróżnik? — spytał z uśmiechem.
Wzruszyła ramionami. '
— Wiesz... właściwie się rozczarowałam. Nie różni się zbytnio od
innych ludzi, którzy nigdy nie marzyli nawet o podróży dookoła świata.
Poza tym jest o wiele młodszy, niż myślałam. Wyobrażałam sobie, że ma co
najmniej tyle lat co ty, ale się myliłam.
— Może mieć najwyżej trzydzieści trzy lata — rzekł ojciec Pii
w zamyśleniu.
— Hm! Chyba się zgadza. Ale mimo to spodobał mi się. Był bardzo
uprzejmy i chce nas wkrótce odwiedzić w Buchenau. Przyjmiesz go, tato?
Spojrzał na jej rozpromienioną twarz.
20
— Chciałabyś, abym to uczynił?
— O, tak! Strasznie bym się cieszyła, gdyby opowiedział nam
o swoich podróżach. Ciebie by to przecież także zainteresowało. Lubię
słuchać, co się dzieje na świecie.
Przyjrzał jej się badawczo.
— Zapewne sama chciałabyś zobaczyć trochę świata? — zapytał nagle
bardzo poważnym tonem.
Potrząsnęła głową.
— Nie, myślę, że bym sobie nie poradziła. Daleko od Buchenau, nie,
tato, nie wytrzymałabym. Najwyżej raz mogłabym tak na chwileczkę
wyściubić nosa i popatrzeć, jak to wszystko wygląda. Ale musiałbyś być
przy mnie, a ty przecież i tak nigdzie nie wychodzisz.
Jej słowa brzmiały jak cicha prośba. Popatrzyła wyczekująco. Jego
wzrok był jednak nieubłagany.
— Nie, Piu, nie opuszczę Buchenau... chyba już nigdy — powiedział
posępnie, kładąc rękę na swojej sparaliżowanej nodze.
Przyglnęła mocno do jego ramienia i uśmiechnęła się serdecznie.
Myślała, że to jego chora noga jest przeszkodą uniemożliwiającą podróż.
— No to zostajemy razem w domu. Tu jest przecież najlepiej. Patrz,
pani Dornemann wyniosła stół na werandę, do słońca. To dobry pomysł.
Dziś jest tak cudownie ciepło.
Wyszli z parku. Mieli przed sobą teraz zamek Buchenau, dużą kwadra-
tową budowlę w stylu barokowym. Balkony o wygiętych liniach, łukowate
wykusze oraz ozdobne festony pod oknami nadawały fasadzie pogodny,
malowniczy wygląd.
Mogłoby się komuś wydawać, że w tym pięknym zameczku mieszkają
jedynie weseli i szczęśliwi ludzie. Wiosenne słońce rzucało nań tak radosne
światło. Na szerokiej werandzie krzątała się przy stole pani około pięćdzie-
sięciu lat. Miała na sobie szarą sukienkę i biały fartuch, ciemne włosy bez
śladu siwizny skrywał biały czepek. Przy każdym jej ruchu podzwaniały
przypięte do pasa klucze. Czerstwa, dobroduszna twarz rozjaśniła się, kiedy
tylko pojawiła się hrabianka. Pia oddała konia stajennemu i wyprzedziwszy
ojca wbiegła po schodach na werandę.
— Ach, pani Dornemannko, Dornemanneczko — dziś ma pani okazję!
Dawno już nie byłam tak głodna! Proszę kazać przynieść porządne śniada-
nie! — zawołała ze śmiechem i żywo okręciła się wokół gospodyni.
21
Uradowana pani Dornemann kiwnęła głową.
— Wszystko już jest gotowe. Ale najpierw musisz się przebrać. Nie
puszczę cię do stołu w takim stroju.
Pia ściągnęła usta i popatrzyła na swoje ręce. Westchnęła głęboko.
Szybkim ruchem zdjęła czapkę.
— O, pani Dornemannko, jak tu zaraz zemdleję z głodu, to będzie pani
wina. No dobrze, dobrze... już idę. Ręce to sobie już chyba umyję. Mojemu
wspaniałemu kostiumowi wydała pani zdaje się otwartą wojnę, choć jest
taki wygodny, szczególnie do jazdy konnej i do gimnastyki.
— Tak, tak, moja hrabianeczko. Do tego się nadaje. Ale przy stole —
nie, to naprawdę nie uchodzi. Niech Lina zaplecie ci na nowo warkocze —
poprosiła pani Dornemann z naciskiem.
Hrabianka Pia roześmiała się.
— Dobry Boże, to będzie trwało wieczność, a ja tymczasem umrę
z głodu. No to proszę mi dać porządnego kęsa do ust, żebym wytrzymała tę
ceremonię.
Stanęła przed gospodynią z wyciągniętymi rękami i otwartymi ustami.
Pani Dornemann z widocznym zadowoleniem wetknęła jej smakowitą
grzankę pomiędzy mocne białe zęby.
Tymczasem wolnym krokiem nadszedł hrabia Buchenau.
— Tato, musisz jeszcze poczekać pięć minut. Pani Dornemann każe
postępować według etykiety, więc właśnie idę zrobić się na bóstwo.
Załatwię to szybko i bezboleśnie. Wnet tu będę z powrotem.
Skinąwszy ojcu popędziła do domu.
Pani gospodyni przesunęła kilka przedmiotów na stole, jakby na coś
czekając. Niespokojnie patrzyła na swojego pana, kiedy ten siadał znużony
w fotelu.
Ponieważ nie odchodziła, spojrzał na nią smutnym wzrokiem.
— Czy życzy pani sobie czegoś, pani Dornemann? — spytał nieco
ochrypłym głosem, którego najwyraźniej rzadko używał. W zakłopotaniu
skubała brzeg fartucha. Trudno jej było znaleźć odpowiednie słowa w celu
wyhiszczenia swojego problemu. W końcu niepewnie zaczęła:
— Niech mi hrabfa łaskawie wybaczy, chciałabym omówić pewną
sprawę, która już od dawna leży mi na sercu.
Hrabia Buchenau przeciągnął szczupłą, arystokratyczną dłonią, na
której błyszczał duży klejnot, po przerzedzonych włosach.
— O co chodzi, proszę mówić bez owijania w bawełnę.
Pani Dornemann zaczęła szarpać swój fartuch jeszcze gwałtowniej.
Zaczerpnęła powietrza i powiedziała prędko, jakby wyuczyła się tej kwestii,
na pamięć:
_ Hrabiance trzeba koniecznie kupić nowe ubrania. Proszę łaskawie
pozwolić, panie hrabio, że zamówię kilka niezbędnych rzeczy. Stare ubrania
pii nie nadają się już do niczego. Zrobiły się kuse i za krótkie. W ogóle nie
pasują do młodej, dorastającej panny.
Hrabia skrzywił się w gorzkim uśmiechu.
_ A więc ta “ważna" sprawa tak panią dręczy? Proszę nie przykładać
aż takiej wagi do tych szmat. Moja córka nie jest próżną strojnisią i nie
zależy jej na świecidełkach i kolorowych sukienkach! — rzekł oschle.
Ale tym razem pani Dornemann nie miała zamiaru ustąpić.
— Niech hrabia wybaczy, o tym nie może być nawet mowy. Nasza
hrabianka nigdy nie będzie strojnisią. Wcale nie dba o to, co ma na sobie,
jest jej wszystko jedno.
— No i dobrze, niech tak pozostanie — odparł ponuro hrabia.
Pani Dornemann zebrała się na odwagę.
— Ale tak dłużej naprawdę już być nie może. Nawet nasze pokojówki
nie chodzą w takich znoszonych i za ciasnych ubraniach. Hrabia naprawdę
powinien dopilnować, żeby Pia dostała nowe rzeczy. Chociażby ze względu
na ludzi, którzy już sobie drwią, że hrabianka chodzi w nędznych szmatach.
W oczach starszego pana pojawiły się złowieszcze błyski.
— Kto ośmiela się drwić z mojej córki? — wybuchnął.
Gospodyni zadrżała pod wpływem jego wzroku. Zacisnęła jednak
pięści jak przed walką. Przełknąszy parę razy ślinę, rzekła prędko:
— Uchowaj Boże. Z Pii nikt się nie śmieje. Wszyscy ją bardzo lubią.
Ale ludzie drwią z hrabiego Buchenau, który będąc bogatym, każe swojej
jedynaczce nosić stare, zużyte ubrania.
Roześmiał się szyderczo.
— A niech się śmieją! Lepiej, jeśli moja córka o czystym sercu chodzi
w skromnych rzeczach, niż gdyby miała stroić się jak paw, nadymając się
przy tym próżnością. Nie powinna przywiązywać wagi do lichej powierz-
chowności. Pani o tym dobrze wie. Proszę więc być rozsądną.
Dobra pani Dornemann westchnęła skrycie. Wiedziała, dlaczego jej
Pan zdziwaczał, wiedziała, że nienawidził pozorów i blichtru, dla których
22
23
wyszła za niego druga żona. Nie wolno było kłócić się z nim na ten temat.
Ale postanowiła dziś stanowczo, że doprowadzi sprawę do końca. Już
przedtem Lina pokojówka Pii — przecież tylko chłopka — pokazała jej
starą sukienczynę hrabianki i powiedziała:
— W tym już się nie da chodzić, pani Dornemann, to się nadaje na
stragan szmaciarza! Jaśnie pani musi mieć nowe sukienki.
Powiedziała więc upartym a zarazem pojednawczym tonem:
— Ale nasza hrabianka powinna przynajmniej wyglądać czysto
i schludnie, łaskawy hrabio. Nie musi mieć od razu wytworych, kolorowych
strojów. Wystarczy parę porządnych sukienek, chociaż każda młoda dziew-
czyna potrafi się cieszyć z pięknych ubrań, nie będąc przy tym ani odrobinę
próżną. Niech hrabia obejrzy kiedyś garderobę swojej córki. Pełno w niej
starych, znoszonych, ciasnych i przykrótkich rzeczy, które już niedługo
zupełnie się rozlecą.
Hrabia ponownie przeciągnął ręką po włosach.
— No, już dobrze. Proszę zamówić kilka nowych sukienek, skoro to
takie niezbędne. Ale muszą być skromne, żadnych kolorowych szmat. To
jest podstawowy warunek!
Oblicze pani Dornemann rozjaśniło się, jakby sama przed chwilą
dostała wspaniałą suknię z jedwabiu.
— Tak jest, panie hrabio, tak jest! Zrobię to jeszcze dzisiaj —zapew-
niła z zapałem.
Uśmiechnął się ironicznie.
— Postawiła pani na swoim, chyba jest pani szczęśliwa?
Starsza pani uśmiechnęła się lekko i pobiegła spiesznie do domu jakby
w obawie, że pan może jeszcze cofnąć swe pozwolenie. Patrzył za nią
ponuro i zamyślił się głęboko.
Po chwili zeszła Pia i wkroczyła na werandę. Pozbyła się swego chło-
pięcego ubrania. Miała za to na sobie istotnie bardzo znoszoną ciemnonie-
bieską sukienkę, najwyraźniej za ciasno opinającą rozkwitającą sylwetkę.
Hrabia Buchenau rzucił badawcze spojrzenie na jej strój, nie upiększo-
ny nawet najdrobniejszą błyskotką. Hrabianka sprawiała teraz wrażenie
zdecydowanie starszej, a chyba i nie piękniejszej niż w twarzowym, bądź co
bądź, ubranku do jazdy konnej, uszytym przez pokojówkę według wskazó
wek Pii. Hrabia musiał przyznać, że pani Dornemann nie przesadził".
Sukienka była rzeczywiście zużyta i ciasna.
24 .
— Gospodyni przekonała mnie przed chwilą, że musisz sobie sprawić
nowe ubrania — rzekł zajmując miejsce przy stole.
Dziewczyna zaśmiała się patrząc na siebie.
—- Hm! Myślę, że już najwyższy czas. Ja także zauważyłam, że moja
stara garderoba nie nadaje się już do niczego.
— Dlaczego sama mi o tym nie powiedziałaś?
Westchnęła.
— Zwlekałam z tym jak najdłużej. Wiesz, nowe sukienki są okropnie
niewygodne. Ale w starych także nie czuję się już dobrze. To prawdziwy
dylemat: co jest lepsze — nowe czy stare? Zupełnie nie mogę się
swobodnie poruszać ani w jednym, ani w drugim. Najchętniej cały czas
nosiłabym mój chłopięcy kostium. Ale Dornemannka bardzo dba o dobre
maniery przy stole. Więc musimy się przemóc, tatku, i zrobić, co ona
nam każe.
Po tonie głosu można było poznać, że wygląd zewnętrzny jest jej
zupełnie obojętny. Tę obojętność jeszcze bardziej podkreślała fryzura.
Sztywne warkocze, uplecione możliwie jak najciaśniej, owijały małą
główkę. Ale nawet pomimo tego nietwarzowego uczesania można było
docenić piękno jej złotobrązowych włosów.
Pia z ukontentowaniem sięgnęła po jedzenie, nałożywszy wcześniej
ojcu na talerz. Jej nieprzerwany szczebiot rozbrzmiewał na werandzie,
a donośny, czysty śmiech niósł się daleko w wiosennym powietrzu. Ten
niewinny, nieskomplikowany sposób bycia działał kojąco na ojca. Rozpo-
godził się i dostosował do niej, na ile było to możliwe. Ale blade rysy jego
twarzy stale zdradzały ukryty ból.
Czasami zatrzymywał smutny wzrok na niewinnym dziecku. Pia była
jakby stworzona do tego, aby swoim widokiem napełniać ludzkie serca
radością i otuchą. Jej oczy śmiały się pogodnie, a gładka cera kazała myśleć
o kwiecie jabłoni. Hrabianka Pia nie była wyjątkowo piękna, zwłaszcza
w tym nietwarzowym stroju. Nie miała typowo regularnych rysów. Nos był
nieco zbyt krótki, a górna warga trochę wygięta. Nadawała ona czerwonym
ustom niepowtarzalny urok. Jednak najważniejsze były oczy, otoczone
niemal czarnymi brwiami i rzęsami, które kontrastowały ze złotobrązowy-
nu, lśniącymi włosami. Gdyby hrabianka wiedziała, jak wykorzystać swoje
niewątpliwe zalety, mogłaby uchodzić za śliczną, młodą damę. Ale odnosiło
się wrażenie, że trwożnie stara się wszystko ukryć.
25
-ttf*-- - .
Kiedy śniadanie dobiegło końca, odetchnęła głęboko i rozpostarła
ramiona szeroko, jakby rozpierała ją młodzieńcza energia, aż przyciasna
sukienka zaczęła trzeszczeć. To ją bardzo rozśmieszyło.
— Słyszałeś, tatku? Trzeszczy! Sprawa staje się poważna. Zaraz po-
biegnę do pani Dornemann i poproszę, aby zamówiła jak najwygodniejsze
sukienki. Przede wszystkim muszą mieć krótkie rękawy i bez tych szkarad-
nych, ciasnych kołnierzyków.
— A co będziesz potem robić, Piu? — spytał ojciec.
Obrzuciła go filuternym spojrzeniem.
— Zapomniałeś? Mieliśmy przecież czytać razem nową książkę
o Marsie. Mamy to w programie.
Hrabia skinął głową.
— Dobrze, niech tak będzie.
— Ale pobędziemy jeszcze chwilę na dworze w słońcu, tato. To ci dobrze
zrobi. Ja też wolę świeże powietrze od dusznych pokoi. No, zaraz wrócę.
I już zniknęła w drzwiach domu. Przemknęła przez jeden z dużych
pokoi, potem długim korytarzem dotarła aż do hallu. Schody prowadziły
stąd na dół i do góry.
W dole znajdowały się pomieszczenia gospodarcze. Pia udała się w ich
kierunku.
Lekko zbiegała ze schodów. Tej młodej istocie naprawdę nic nie
brakowało do szczęścia, pomimo odcięcia od świata, jakie narzucił jej
surowy ojciec.
Hrabia Buchenau, powodowany najszlachetniejszymi intencjami, chro-
nił swoją córkę przed rozkrzyczanym towarzystwem wielkoświatowym.
Chciał zachować jej czystość i dobroć. Tymczasem pod owymi wzniosłymi
celami krył się najzwyklejszy egoizm.
Ponieważ sam miał dość innych ludzi i świata, pragnął, by towarzyszy-
ła mu w dobrowolnym osamotnieniu. Był wprawdzie święcie przekonany,
że w ten sposób wybiera dla swojego dziecka najlepszy wariant, oszczędza-
jąc mu konieczności walki i wielu przykrych przeżyć, ale zapominał o tym,
że każdemu młodemu człowiekowi potrzebne są przeciwności losu, aby
dzięki nim mógł się rozwijać.
Zbyt młoda i niewinna Pia nie była jeszcze świadoma faktu, że jest
pozbawiona czegoś, co jej się słusznie należy. Była zadowolona z życia, do
jakiego się przyzwyczaiła.
26
Nigdy nie przyszła jej ochota, by wspólnie z innymi młodymi ludźmi
cieszyć się z życia. Nigdy nie ciągnęło jej do przyjęć ani zabaw, których
przecież nie znała. Źródłem największej i najczystszej radości była dla niej
natura. W tej ograniczonej przestrzeni czuła się szczęśliwie. Swym pełnym
miłości serduszkiem ogarniała wszystko, co dawała jej przyroda.
Z dziecięcym zapałem chłonęła wiedzę, którą przekazywał jej ojciec.
Najpoważniejsze problemy naukowe traktowała jak zabawę. Wykształcony
hrabia dzielił się z nią skarbami swego intelektu. Uczył ją także języków
obcych, w tym łaciny. Jednak jego wykłady były bardzo chaotyczne i tylko
młody, elastyczny umysł Pii był w stanie uporządkować ten bezładnie
przekazywany materiał. Zdobyła już bogatą wiedzę, ale w przeciwieństwie
do innych dziewczyn w jej wieku nie wiedziała o wielu sprawach codzien-
nego życia.
Przede wszystkim nie miała najmniejszego pojęcia, w jaki sposób
młoda dama powinna się zachowy.wać w towarzystwie ludzi z jej sfery.
Pani Dornemann niekiedy instruowała ją, co uchodzi, a co nie. Ale pocz-
ciwa gospodyni sama nie znała się na tym dostatecznie.
Dotychczas hrabianka Pia żyła w nieświadomości tego rodzaju
problemów. W stosunku do otoczenia była zawsze wesoła i nieskrępowana.
Wrodzone poczucie taktu chroniło jąprzed kompromitującymi gafami. Dziś
po raz pierwszy doświadczyła, przelotnego naturalnie, uczucia niepewności,
kiedy Hans von Ried badawczo się jej przyglądał. Wy wołało to jednak efekt
podobny do chuchnięcia na lustro. Gdy tylko znalazła się poza zasięgiem
jego oczu, natychmiast o wszystkim zapomniała.
Myślała o porannym spotkaniu z Hansem już tylko jak o śmiesznej
przygodzie. Cieszyła się, że był tak miłym człowiekiem i chciał odwiedzić
Buchenau. Każda wizyta była dla niej wielkim wydarzeniem, chociaż starsi
panowie, którzy od czasu do czasu odwiedzali ojca nie stanowili interesują-
cego towarzystwa dla młodej dziewczyny.
Za to Hans von Ried wcale nie był stary. Był młody i pogodny,
a przede wszystkim objechał daleki świat i na pewno mógł opowiedzieć
wiele ciekawych rzeczy o swoich podróżach. Cieszyła się na tę wizytę.
lelki świat kojarzył jej się z czymś absolutnie nowym, nieznanym. Bardzo
rzadko dowiadywała się o nim czegoś więcej z ust ojca lub pani
ornemann. Według ich słów, świat był niebezpieczny i zwodniczy. Jednak
ziecięcy umysł Pii ozdabiał go, przekształcając w krainę z bajki. Kraina ta
27
kusiła, wołała, by ją zwiedzić. Było to możliwe jedynie w marzeniach, które
nigdy nie mogły się ziścić.
Tak więc niezmiernie się cieszyła na odwiedziny Hansa von Ried,
zupełnie jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Rano od razu zaczął z ni4
swobodną pogawędkę, w przeciwieństwie do starych przyjaciół ojca, któr?y
mówili do niej niezrozumiałym językiem konwencjonalnej uprzejmości.
Oczywiście — z początku traktował ją jak chłopca.
Ta myśl wywołała głębokie westchnienie. “Ach, jak bardzo chciała-
bym, chciałabym być chłopcem. Byłoby wtedy ciekawiej. Hans von RieJ
mógłby zostać moim przyjacielem. Zdaje się, że mężczyźni niezbyt dobr?c
znoszą towarzystwo dziewuch takich jak ja".
Nie przypuszczała w swej niewinności, że mężczyźni właśnie bardzo
lubią towarzystwo akurat takich “dziewuch". Nie miała pojęcia o wzajem-
nych relacjach pomiędzy kobietą a mężczyzną. W tych sprawach była
jeszcze niewinnym, nieświadomym dzieckiem.
Pia znalazła panią Dornemann w małej izdebce koło kuchni. Zajmo-
wała się tam prowadzeniem ksiąg rachunkowych oraz pisaniem listów
handlowych. Z tego miejsca gospodyni zarządzała całym domem.
Pomimo swojego osamotnienia i całej pogardy dla spraw doczesnych,
hrabia Buchenau wymagał starannego prowadzenia gospodarstwa domo-
wego. Pod tym względem pozostał zupełnie rozpieszczonym mężczyzną.
Pia była także przyzwyczajona, aby ją troskliwie obsługiwano.
Pani Dornemann siedziała przy stole obok okna. Na nosie miała
okulary. Pisała właśnie list, kiedy Pia wtargnęła do izdebki.
— Pani Doraemanneczko, zamawia pani już nowe sukienki dla mnie/
— spytała klękając na krześle i opierając się łokciami o stół.
Gospodyni odłożyła pióro i spojrzała na nią.
— Tak, hrabianko, właśnie to robię.
— Napisanie takiego listu to chyba bardzo ciężka praca dla pani —
zaśmiała się Pia.
— Cóż, ja nie jestem ani w połowie profesorem jak ty. Nie tak łatwo
mi to idzie. »
Pani Dornemann również się uśmiechnęła.
Pia objęła ramiona gospodyni i spojrzała na list.
— Proszę pokazać, co tam pani dla mnie zamawia. Hm... “Ciemno-
niebieska sukienka, nie do kostek i bez ozdób".
Pia zastanowiła się.
_ Dobrze, ale proszę jeszcze dopisać: bez sztywnych kołnierzyków
i z rękawami po łokcie.
Pani Dornemann skinęła z aprobatą i dopisała te uwagi.
Pia czytała głośno dalej.
_ Do tego odpowiednia bluzka jedwabna z gładkimi zakładkami".
Ależ moja najdroższa Dornemanneczko, jedwab dla mnie? Zupełnie się nie
nadaje!
Pani Dornemann obejrzała się trwożliwie dookoła, jak gdyby się bała,
że hrabia mógłby usłyszeć i skreślić z listy ten “luksus".
_ Hrabianko — zawołała w uniesieniu — nie możesz przecież
wiecznie chodzić w tych nędznych wełnianych sukienczynach. Pozwól, że
przynajmniej raz zamówię ci jedwabną bluzkę. Chcę zobaczyć, jak w niej
będziesz wyglądać.
Pia się uśmiechnęła.
— No już dobrze, moja złota. Dla twojej satysfakcji zamów mi tę
bluzkę, tylko też bez kołnierzyka. Co my tam jeszcze mamy... “szary,
angielski kostium, całkiem gładki, oraz płaszcz przeciwdeszczowy".
Dobrze, to mi się przyda. A tu?! “Dwie płócienne sukienki koloru białego"?
Boże, to będzie dopiero katastrofa! A jak będę chciała się pogimnastykować
w stajni? Proszę to wykreślić!
Pani Dornemann wyprostowała się gotowa do walki.
— Nie, hrabianko. Na lato musisz mieć parę lekkich sukienek. Lina
może ci je przecież prać i prasować. A kiedy przyjadą goście, włożysz białą
sukienkę i będziesz wyglądać pogodnie i trochę odświętnie.
— Hrn!
Pia pomyślała nagle o Hansie. Czy jemu będą się podobać te białe
sukienki?
— No, to proszę tego nie skreślać. O, do licha, a cóż to jest na końcu?
Amazonka? Pani Dornemannko, przecież to niedorzeczne!
Gospodyni spojrzała trochę niepewnie.
—— Moja hrabianko, pan hrabia zezwolił, abym ją również zamówiła.
Dziewczyna potrząsnęła energicznie głową.
— Nie, proszę pani, nic z tego. Po co mi ta amazonka? Przecież wie
Pam, że niechętnie używam damskiego siodła i że do jazdy konnej zawsze
wkładam mój chłopięcy kostium.
28
29
— Ale nie możesz wiecznie jeździć w spodniach. Jesteś już młodą
damą a nie dzieckiem — uniosła się starsza pani.
— Zawsze chciała pani obrzydzić mi moje chłopięce wdzianko!
Naprawdę nie podobam się w nim pani? — zaśmiała się Pia.
Pani Dornemann westchnęła i czule spojrzała na piękną hrabiankę.
— Och, przecież wiesz, podobasz mi się zawsze we wszystkim. Ale
spodnie — to już naprawdę nie uchodzi.
— Dlaczego nie? Tata nie ma nic przeciwko temu.
Pani Dornemann obronnym gestem machnęła ręką.
— Mój Boże — ten twój tata! Jest przecież mężczyzną i... nie zwraca
uwagi na wygląd zewnętrzny. Teraz w każdym razie już nie. Ale młoda
dziewczyna, jak ty, musi choć trochę o tym myśleć. Moja kochana, po/wól,
że zamówię ci jednak tę amazonkę. Pomalutku przyzwyczaisz się i do niej,
i do damskiego siodła. A jeśli to ci absolutnie nie odpowiada, to są także
stroje do jazdy konnej dla mężczyzn. Taki kostium zwisa z obu stron.
Baronowa Soltau jeździ po polach właśnie w czymś takim. Niezbyt mi się
to podoba. Dziewczyna o wiele zgrabniej wygląda w damskim siodle.
Pia zakołysała się na krześle.
— Pani Dornemannko, gdyby usiadła pani raz na koniu, zrozumiałaby
pani, że w męskim siodle jedzie się o wiele pewniej i wygodniej.
— Ja — gospodyni roześmiała się — spadłabym zarówno z męskiego,
jak i z damskiego siodła. Jestem przekonana, że bardzo bałabym się dosiąść
jakiegokolwiek konia.
Pia aż podskoczyła z rozbawienia.
— Och, pani na koniu? Już to sobie wyobrażam! Ależ by to było j
śmieszne — śmiała się głośno i wesoło.
Starsza pani wtórowała jej chichotem. Potem szybko rzekła:
— No, to zamawiam amazonkę, dobrze?
— Zgoda — westchnęła Pia — ale na męskie siodło. I nie za długą!
Jeszcze nie wiem, czy ją będę nosić. Jak będzie niewygodna, to na pewno
nie. Co ja to jeszcze chciałam...? Aha! Proszę mi zamówić także nowy
kostium kąpielowy , czarny, gładki, z trykotu. Tylko musi być z mocnego
materiału, żeby długo wytrzymał.
— Dla ciebie wszystko powinno być raczej ze stali — śmiała się pani
Dornemann. Dobrze, dopiszę i to. Od razu zamówię buty, pończochy
i bieliznę. Wszystkiego masz za mało.
30
Pia skinęła obojętnie głową.
_ Dobrze. Ma pani ze mną utrapienie, ale co ja na to poradzę, że tak
wszystko od razu niszczę? Nie będę już dłużej pani przeszkadzać. Proszę
tylko dopilnować, żeby te rzeczy przysłano jak najprędzej.
_ Tak jest, hrabianko. Postaram się o to.
pia wymknęła się z pokoju i pobiegła na górę do ojca. Nigdy nie
zdarzało jej się chodzić powoli. Tak rozpierała ją energia.
Pani Dornemann zasiadła znowu do pisania. Hrabia Buchenau na
pewno zrobi ponure minę, gdy przeczyta tę listę, zawierającą tuzin delikat-
nych pończoch z krepy, tuzin pończoch jedwabnych i wszelkiego rodzaju
wytworną bieliznę. Poczciwa starsza pani była gotowa wysłuchać ostrej
nagany, byleby tylko jej ukochana hrabianka choć raz wyglądała jak dama.
Niechęć jej ojca do ładnych sukienek była wręcz chorobliwa. Dawniej,
kiedy na zamku mieszkała jego druga żona, nie miał jeszcze tej fobii.
Wielki Boże, ta nigdy nie miała dosyć! Jej wspaniała garderoba kosztowała
cały majątek. Hrabiego stać było na to, był przecież niezmiernie bogaty.
Jednak wcale nie dbał o pieniądze. Nie był skąpy. A jednak nie pozwalał
hrabiance nosić nawet najskromniejszej biżuterii, mimo że w pewnej szka-
tułce znajdowało się złoto, klejnoty, drogocenne perły i szlachetne kamienie
— przebogata biżuteria rodziny Buchenau. Mimo wielkiego żalu, była żona
hrabiego musiała się rozstać z klejnotami.
Na szczęście dla Pii precjoza te nie stanowiły większej wartości. Nie
była taka jak inne młode dziewczęta w jej wieku. Przypominała dziarskiego
chłopca. Piękny koń i błyszcząca uprząż mogły sprawić jej olbrzymią
radość, ale było jej całkowicie obojętne, co ma na sobie. Najbardziej lubiła
swój niezbyt elegancki kostium chłopięcy. Pani Dornemann nienawidziła
tego stroju, o ile jej łagodna dusza zdolna była do tak strasznego uczucia.
III
Od spotkania Pii z Hansem von Ried minął prawie tydzień. Baron nie
zjawił się jeszcze w Buchenau. Przez pierwsze dni hrabianka z niecierpli-
wością wypatrywała, czy nie nadjeżdża. Kiedy nadeszło kilka deszczowych
31
dni, powiedziała sobie, że nawet przy takiej pogodzie, na pewno nie
odwiedzi on ĘUchenau. Jednak nawet gdy się wypogodziło, Hans wciąż nie
przyjeżdżał.
— Chyba o nas zapomniał, tato — rzekła z niecierpliwością. — Sądzę,
że już nigdy nam nie złoży wizyty. Szkoda, tak bardzo się na to cieszyłam.
— Naprawdę tak ci na tym zależy, Piu? — spytał ojciec, nerwowo
pocierając czoło ręką.
W gruncie rzeczy każda wizyta była dla niego uciążliwa i nieprzyjemna.
Pia zmarszczyła nosek.
— Wiesz co, tato? Myślę, że byłoby miło, gdyby przyjechał. Opowie-
działby nam o swoich podróżach. Byłoby to dla nas urozmaicenie. Czasami
jest przecież okropnie nudno w Buchenau.
Ostatnie słowa zabrzmiały jak smutne westchnienie. Pia nie wyglądała
już tak wesoło i pogodnie jak zwykle.
To wprawiło hrabiego w zakłopotanie. Po raz pierwszy usłyszał z ust
swojej córki taką skargę na nudę. Przyjrzał się jej badawczo. Stała w oknie,
jakby czegoś z niecierpliwością wyczekiwała.
— Nudno? Brakuje ci tu czegoś, Piu? — spytał. Głos był smutny,
słowa wymawiał powoli.
Obróciła się do niego i zobaczywszy niepokój w oczach ojca uśmiech-
nęła się ponownie. Wskoczyła na oparcie sofy, na której siedział, i zaczęła
machać nogami.
— Ależ nie, plotę bzdury. Nie wiem, co mi wpadło do głowy. Czuję
się jakoś nieswojo, nie mam pojęcia dlaczego. Chyba to przez tę deszczową
pogodę, która utrzymywała się przez kilka dni.
— Ale już świeci słońce, moje dziecko.
Roześmiała się, a następnie rzekła szybko:
— Ach, teraz już wiem! Wszystkiemu winne są te nowe sukienki.
Zobacz tylko, jakie wytworne kreacje zamówiła mi pani Dornemann. Czy
w czymś takim można się czuć swobodnie? Tylko psuje mi wciąż humor, że
muszę uważać, aby nic się nie zniszczyło ani nie zabrudziło.
Zerwała się i zrobiła przed ojcem piruet z rozpostartymi ramionami.
Hrabia uśmiechnął się i odetchnął z ulgą głęboko. Chwała Bogu — Pii
nie przypadły do gustu strojne sukienki.
— Szybko się do tego przyzwyczaisz — próbował ją udobruchać.
Spojrzała na nowe buty i pończochy i roześmiała się w głos.
32
__ y/iesz tato, kiedy dzisiaj wkładałam pierwszą parę tych cienkich
ńczoch, zrobiłam trochę zbyt gwałtowny ruch i — trach! — w rękach
stał mi jeden koniec, a na kolanie zrobiła się rysa długości dłoni. Trzeba
• naciąe3^ bardzo ostrożnie. Ale muszę przyznać, że są rzeczywiście
bardzo nii?kkie. Długo ich jednak nie ponoszę, od razu to mówiłam.
_ \V takim razie pani Dornemann będzie musiała zamówić nowe —
odrzekł ojciec, zadowolony, że Pia odzyskała dobry humor.
Hrabianka podeszła do okna.
_ Wiesz co, tatku, pójdę teraz na górę, wskoczę w mój chłopięcy
kombinezon i każę osiodłać Guwernantkę. Powinnam się trochę wyszaleć,
aby znowu być w formie.
Hrabia pokiwał głową.
— Dobrze, dziecko. Chciałbym móc ci potowarzyszyć w tych zaba-
wach. Żwawy, radosny galop — cóż by to była za rozkosz dla mnie.
Gorycz pobrzmiewała w tym słowach.
Pia prędko znalazła się u jego boku i objęła go za szyję.
— Tatusiu, mój drogi, kochany tatulku... — wołała przejęta.
Odsunął ją gwałtownie od siebie, patrzył znów ponuro.
— Nie użalaj się nade mną, dziecko. Nie zniosę tego! — wykrzyknął
ochryple. Opanował się trochę i ciągnął dalej już łagodniejszym tonem:
— Teraz idź już pohasać sobie w słońcu. I wracaj zadowolona do domu.
Ucałowała go serdecznie i wyszła wolnym krokiem, jakby jej zwinne
nogi były skrępowane.
W nowej błękitnej sukience zdecydowanie ba rdziej przypominała damę
niż w tamtych, całkowicie zużytych sukienczynach.
Włożyła ją dopiero przed godziną. Pani Dornemann i wiejska dziew-
czyna — Lina stały obok i podziwiały, podczas gdy Pia tylko przelotnie
spojrzała na siebie w lustrze. Jej oczy nie wyrażały wielkiej satysfakcji.
Z wyraźnym upodobaniem głaskała tylko delikatny, miękki materiał. Potem
rzekła krytycznie:
— Spódnica jest na mnie o wiele za długa. Lina musi coś z tym zrobić.
Pani Dornemann przeraziła się i zaczęła gwałtownie protestować:
Wykluczone, hrabianko! Tak się cieszę, że wreszcie widzę cię
B uSleJ sukni, a nie w tych łachmanach. Nie, nie możesz mi tego zrobić.
S ziesz ją nosić taką, jaka jest. Przecież sięga ci zaledwie do kostek.
Pia westchnęła.
-Uidae...
— Cóż — mogę ostatecznie spróbować, pani Dornemanneczko. —
Proszę docenić moją dobrą wolę. Tylko proszę się nie dziwić, gdy przy-
deptam brzeg. Okropna jest taka długa plątanina wokół nóg. Czuję się tak,
jakby mi je ktoś związał.
— To tylko kwestia przyzwyczajenia. Dwa, trzy dni i wszystko będzie
w porządku.
Pia krytycznym wzrokiem spojrzała w lustro.
— Tak, wygląda całkiem ładnie. Ale chodzenie w tym to dla mnie
istna męka.
Tymi słowami pożegnała się i wyszła, aby pokazać się ojcu w nowej
sukience. Nie odezwał się, ale słysząc narzekania Pii, był zadowolony. Nic
nie wskazywało tu na kobiecą próżność...
Opuściwszy ojca, Pia poszła powoli długim korytarzem na dół, do
przedsionka zamku. Pełno było tu zbroi, herbów, skór i broni. Nad ogrom-
nym kominkiem wisiały skrzyżowane ze sobą dwa olbrzymie miecze oraz
wielka, wyblakła czaszka niedźwiedzia. Według legendy jeden z przodków
rodziny Buchenau zabił zwierzę, spiesząc z pomocą swemu bratu, którego
zaatakował niedźwiedź. W tamtych czasach owe drapieżniki licznie
zamieszkiwały las Buchenau. Obydwa miecze należały do braci. Łączyła
ich wielka miłość, dlatego przez całe życie nigdy się nie rozstawali. Razem
mieszkali w zamku Buchenau aż do śmierci. Kiedy starszy brat się ożenił,
młodszy pozostał kawalerem, aby nie opuścić brata.
Pia znała tę legendę." Podczas długich zimowych wieczorów hrabia
miał zwyczaj czytać swojej córce kronikę rodzinną. Jedynie treści napisa-
nego przez siebie ostatniego rozdziału nigdy nie pozwolił jej poznać.
Pia popatrzyła na niebo. Jaśniało słonecznym błękitem. Nie było na
nim ani jednej chmurki. Jednak wciąż jeszcze wilgotna od deszczu ziemia
nie zachęcała zbytnio dojazdy konnej.
Mimo to hrabianka włożyła do ust srebrny gwizdek, aby przywołać
stajennego, który miał osiodłać jej konia. Zjawił się prędko, obszedłszy
zamek dookoła. Ju&miała przekazać mu swoją prośbę, lecz w tym samym
momencie usłyszała turkot pojazdu dobiegający zza parkowego muru.
Zaraz potem powóz przejechał przez wielką, kutą w żelazie bramę.
Pia odprawiła prędko stajennego i pobiegła z powrotem do zamku.
Podkasała wysoko długą sukienkę, która krępowała jej ruchy. Wtargnąwszy
z impetem do pokoju ojca zawołała radośnie:
34
_ Tato, zdaje się, że przyjechał pan von Ried! Przed chwilą widzia-
łam jego powóz.
Hrabia Buchenau, który akurat czytał, odłożył książkę i wstał. Podeszli
razem do okna i ukryci za firankami zobaczyli Hansa von Ried, gdy znikał
w drzwiach zamkowych. W chwilę potem został zaanonsowany.
_ Niech wejdzie — rzekł hrabia. Patrzył na zbliżającego się gościa
oczami bez wyrazu. Pia stała wyczekująco obok ojca.
Kiedy Hans przekroczył próg, w jej oczach pojawiło się zdumienie.
W wizytowym stroju młody mężczyzna wyglądał zupełnie inaczej, niż
pamiętała. Ostatnio był ubrany sportowo, stosownie do spaceru po lesie.
Jego twarz również robiła inne wrażenie. Dzisiaj była oficjalna i nieru-
choma. Ogarniętej nieznanym dotychczas lękiem Pii zabiło mocniej serce.
Elegancki i pełen godności mężczyzna onieśmielił ją swoim sztywnym,
oficjalnym zachowaniem. Był w tym podobny do innych gości ojca.
Także Hans von Ried z trudem uwierzył, że ta młoda dama, stojąca
u boku hrabiego, jest tą samą zwinną amazonką z ostatniego spotkania.
Co prawda Pia nie wyglądała zbyt korzystnie w sukienkach zamówio-
nych przez panią Dornemann. Hans był przyzwyczajony do obcowania
z najpiękniejszymi i najwytworniejszymi kobietami z całego świata. Miał
bardzo wyrafinowany gust, dlatego dotychczas lekceważył źle ubrane
kobiety. Ta mała, nieśmiała hrabianka, stojąca niezdarnie w źle dopaso-
wanej sukience obok ponuro patrzącego, bladego ojca, nie stanowiła inte-
resującego widoku. Nie mógł zrozumieć, dlaczego przy ostatnim spotkaniu
Pia tak go zaintrygowała. W tamtym oryginalnym stroju chłopięcym,
poruszająca się z wdziękiem dziewczyna była dla niego nowym, niepowta-
rzalnym zjawiskiem; typem kobiety, jakiego jeszcze nie znał. A teraz przy-
pominała małą, nic nie znaczącą dziewczynę z prowincji, pozbawioną
szczególnych zalet. Z całą pewnością nie zrobiła na nim takiego wrażenia,
jakiego oczekiwał. Absolutnie nie wyglądała na hrabiankę Buchenau.
Ajednak, kiedy skierowała na niego swe wielkie, błyszczące oczy, ogarnęło
go przyjemne, ciepłe uczucie. Prawie współczuł, że ta młoda istota musi
mieszkać tu samotnie z ponurym ojcem.
Naturalnie nie wypowiedział głośno tych myśli. Najmniejsze drgnienie
szczupłej, arystokratycznej twarzy nie zdradziło jego odczuć.
o oficjalnym powitaniu zwrócił się najpierw do hrabiego Buchenau,
°rego uduchowiona twarz go zainteresowała.
35
i
— Mam nadzieję, hrabio, że moja wizyta nie jest dla pana uciążliwa.
Moim wielkim pragnieniem jest, aby obdarzył mnie pan odrobiną tej
przyjaźni, która łączyła pana z moimi rodzicami — rzekł proszącym tonem.
Hrabia utkwił badawcze spojrzenie w twarzy Hansa. Może w jej rysach
odnajdywał niezrozumiałe dla innych znaki, które przekazywały mu
jakąś tajemną informację? Po chwili podszedł do Hansa i wyciągnął do
niego rękę.
Obaj mężczyźni wymienili gorący uścisk dłoni, jakby przekazywali
sobie wiadomość o ukrytym znaczeniu. Podobnie też popatrzyli potem
sobie w oczy, rozumiejąc się bez słów.
Zdarzają się chwile, które decydują o całym życiu, w których rodzą się
silne, głębokie uczucia trwające przez całe życie. Ten mocny uścisk dłoni
połączył obu mężczyzn tak właśnie, chociaż na razie nie zdawali sobie
jeszcze z tego sprawy. Spojrzeli na siebie z sympatią.
— Jest pan uderzająco podobny do swojego ojca, panie von Ried.
Kiedy znałem pana jako chłopca, podobieństwo nie było jeszcze tak
wielkie. Teraz, kiedy stoi pan przede mną jako dojrzały mężczyzna, widzę
to wyraźnie. Zupełnie, jakby nagle powróciła odległa przeszłość. Witam
pana serdecznie. Oczywiście na mojej przyjaźni nie będzie panu już tak
bardzo zależeć, kiedy przekona się pan, że jestem starym, znużonym
życiem człowiekiem, nieskorym do towarzystwa innych ludzi, po prostu —
starym dziwakiem. Tak mnie nazywają, wiem o tym. Nie może pan więc
liczyć na to, że w Buchenau znajdzie pan zbyt wiele okazji do rozrywki.
Hans von Ried potrząsnął poważnie głową.
— Nie po to tu przyjechałem, hrabio. Podczas podróży po świecie
znalazłem wystarczająco dużo uciech. Wróciłem do domu, aby odzyskać
wewnętrzny spokój.
Hrabia Buchenau nadal wpatrywał się w twarz młodego gościa.
— W tym wieku zwykle nie myśli się jeszcze o spokoju — rzekł,
z trudem dobierając słowa. Hans Ried westchnął głęboko.
— Chyba że odniosło się rany, jakie może uleczyć jedynie samotność
— mimowolnie przed tym człowiekiem otwierał się bardziej niż przed
kimkolwiek innym.
Ponure oczy hrabiego niemalże prześwietlały duszę Hansa. Ten nie
zauważył, że jeszcze jedna para błyszczących oczu wpatruje się w niego ze
zdziwieniem.
36
Powrót z powodu bolesnych ran? — spytał cicho hrabia z pełnym
zrozumieniem.
Hans von Ried schylił głowę.
_ Ąje możliwych do wyleczenia. Chcę tu przyjść trochę do siebie.
Te słowa zabrzmiały bardzo stanowczo. Hrabia zaczerpnął głęboko
powietrza.
_ Ta siina wola wyzdrowienia jest godna pozazdroszczenia —
powiedział przytłumionym głosem. Ale w tym samym momencie z zamyś-
lenia wyrwał go dotyk drobnej rączki na ramieniu. Wyprostował się
i uśmiechnął.
_ Ale proszę, niech pan siada — rzekł swobodnie. — Wydaje mi się,
że mamy sobie więcej do powiedzenia. Może kiedy indziej porozmawiamy.
Moja córka się niecierpliwi. Ona także chciałaby dojść do głosu. Chyba nie
muszę jej panu przedstawiać. Poznaliście się w bardzo szczególny sposób,
nieprawdaż?
Na twarzy Hansa pojawił się lekki uśmiech, gdy ujrzał, jak Pia z oży-
wieniem kiwa głową. Hrabianka odetchnęła z ulgą, kiedy obaj mężczyźni
się roześmieli. W jej oczach widać było znowu niespożytą energię.
— O, tak! Znamy się już bardzo dobrze, czyż nie tak, panie von Ried?
— zawołała z entuzjazmem.
Ponownie przypominała mu niesfornego chłopca. Odpowiedział jej już
bez tego oficjalnego tonu:
— Tak, łaskawa hrabianko, miałem już ten zaszczyt i... przyjemność.
Zwróciwszy się do jej ojca dodał:
— Od razu chciałem pana i pannę Pię prosić o przebaczenie za to, że
tak bezceremonialnie zaprosiłem ją na śniadanie do mnie. Otóż błędnie...
Ostatnie słowa wymówił z lekkiem wahaniem.
Pia zaśmiała się.
— Ach, prawda! Uznał pan, że jestem chłopcem.
Skłonił się i usiadł naprzeciwko ojca i córki.
— No właśnie. Myślałem...
W stosunku do mojej córki musi pan przyjąć całkiem inne kryteria
iż w stosunku do innych dziewcząt w jej wieku — wszedł mu w słowo
abm. —Wychowywałem ją w całkowitym odcięciu od świata. Była zdana
Prawie wyłącznie na moje towarzystwo. Pozwoliłem, by dorastała bez tych
zystkich krępująch konwenansów. Miałem ku temu swoje powody.
37
Hans von Ried ponownie się skłonił. Z większym zainteresowaniem
przypatrywał się hrabiemu niż jego córce. Twarz Pii była jak jeszcze nie za-
pisana karta, natomiast oblicze jej ojca naznaczone było cierpieniem i walką.
— Mam nadzieję, drogi panie von Ried, że nie przyjechał pan do nas
tylko z krótką, oficjalną wizytą, która wcale nie przyczynia się do ocieple-
nia stosunków pomiędzy sąsiadami — rzekł hrabia tonem nieco bardziej
życzliwym niż zwykle.
Pia popatrzyła na niego mile zaskoczona. Cieszyło ją, że ojciec stara się
zatrzymać gościa nieco dłużej. Zazwyczaj był zadowolony, kiedy wizyta
zbliżała się do końca.
— Mój czas jest nieograniczony, panie hrabio. Chętnie zabawię tu
jeszcze trochę, jeśli moje towarzystwo sprawia panu przyjemność.
— To bardzo miło. Piu, idź moje dziecko do pani Dornemann. Niech
każe przysłać wino i przekąski.
Hrabianka zerwała się gorliwie, pocałowała ojca w policzek i wybiegła
z pokoju. Długa sukienka przeszkadzała jej, więc znowu podkasała ją do
góry.
Patrząc za nią Hans Ried ledwie wierzył, że ta młoda dama, niezdarnie
poruszająca się w swojej sukience, jeszcze nie tak dawno wykonywała
wspaniałe salta, z wielką gracją skakała przez słupy i ze zwinnością lino-
skoczka biegała po poręczy mostu.
To zdziwienie musiało częściowo odbić się na jego twarzy, gdyż hrabia
rzekł pocierając czoło ręką:
— Na pewno dziwi się pan, że moja córka jest jak nieokrzesane źrebię.
Nie wpoiłem jej zasad wzorowego zachowania się w towarzystwie. Nieraz
tego żałowałem, ale nigdy nie zmieniłem postępowania. Miałem tylko jeden
cel — wychować córkę na porządną, uczciwą kobietę. Chroniłem ją przed
wszelkimi złymi wpływami, przede wszystkim przed kłamstwem i oszus-
twem. Jej młode serce nie powinno się uczyć rzeczy, jakie systematycznie
wpaja się obecnie tak wielu dziewczętom w jej wieku. Nie pozwolę na to.
Ale nie mówmy już a tym. Muszę pogodzić się z tym, że nikt mnie nie
rozumie, że mam opinię złego, nieczułego ojca. Przyznaję, że jak dotąd, nie
zadałem sobie trudu, by się przed kimkolwiek tłumaczyć za taką postawę
rodzicielską. Nie wiem, dlaczego o sprawach, o których nigdy z nikim nie
rozmawiałem, mówię właśnie panu. Może spodziewam się, że znajdę u pana
zrozumienie. Obłuda pewnej kobiety uczyniła ze mnie rozgoryczonego
38
Kochałem ją niewypowiedzianą miłością. No, już dość! Moje dziec-
ko nigdy nie będzie zwodzić uczciwego mężczyzny, oto do czego dążę!
Mówił jakby do siebie, patrząc gdzieś w dal oczami pełnymi udręki.
K'edv Hans się poruszył, hrabia, lekko przestraszony, spojrzał na niego
ponuro.
_ Po co o tym panu opowiadam? Po co na nowo rozdrapuję ranę,
która już od lat nie daje mi spokoju, wciąż nie chcąc się zabliźnić?
Dlaczego odwiedził mnie pan w mojej pustelni? Przed każdym innym czło-
wiekiem milczałbym jak grób, a mimo to wszyscy i tak wiedzieli o mojej
hańbie. Pan nie zna tej sprawy. Był pan daleko stąd, gdy wszyscy naokoło
ze śmiechem drwili z głupca. I właśnie z panem muszę o tym rozmawiać,
właśnie panu chcę pokazać, jak mnie tamta rana jeszcze boli. Dlaczego?
Niech pan raczej o tym zapomni — zażądał szorstkim tonem.
Hans poważnie patrzył na wykrzywioną w bólu twarz hrabiego.
— Mam teraz zapomnieć pańskie, może nawet mimowolne zwierze-
nia? Nie mogę tak postąpić. Przecież niełatwo jest zapomnieć o kimś, czyje
cierpienie już raz się poznało. Przynajmniej ja nie mogę się na to zdobyć.
To już zapadło w moją duszę. Wszystko, co o panu wiem, od tej chwili łą-
czy mnie z panem. Być może dlatego, że doznałem podobnych nieszczęść.
Mnie także okrutnie oszukano. Ta, którą kochałem i którą uważałem za
czystą i godną noszenia mojego nazwiska, wcale na to nie zasługiwała. Od
kiedy to zrozumiałem, cierpię nie mogąc zapomnieć. Wciąż czekam na
całkowite wyleczenie.
Hrabia Buchenau długo patrzył na Hansa, jakby coś rozważając. Nagle
energicznie wyciągnął do niego rękę i uścisnął ją mocno, niemalże boleśnie.
— Gdybym tak kiedyś mógł powiedzieć o wszystkim, co ciąży mi na
sercu, tylko raz! Miałoby to dla mnie dobroczynny skutek — wykrztusił.
Hans Ried mocno objął zimną, drżącą rękę hrabiego.
— Pana rozterki z pewnością znajdą u mnie zrozumienie. Spróbuję
zasłużyć na pańskie zaufanie, wtedy będzie mógł pan do mnie mówić jak do
siebie. Może to sprawi panu ulgę.
Powoli wzrok starszego pana stał się łagodniejszy,
y— Mam wrażenie, że przede mną siedzi ojciec, a nie syn. Z pana
zicami wiążą się moje wspomnienia z przeszłości, gdy jeszcze byłem
częsliwy. W Riedberg przeżyłem niejedną cudowną chwilę. Jakie to już
^zystko odległe.
— W moim zamku zawsze będzie pan mile widzianym gościem. Mam
nadzieję, że wkrótce skorzysta pan z zaproszenia.
W zamyśleniu hrabia potarł czoło, a na jego ustach pojawił się dziwny
uśmiech.
— Od dziesięciu lat nie opuściłem swojej posiadłości, nie przekro-
czyłem żadnego cudzego progu. Nic mnie tam nie ciągnęło, zupełnie nic.
— Czy nie myśli pan, że poprawiłoby panu humor, gdyby pan
przerwał to dobrowolne osamotnienie? Można unikać ludzi nie uciekając'
przed nimi. Proszę zacząć od Riedberg, panie hrabio.
Uśmiech starszego pana stał się pogodniejszy.
— Razem z panem do mojego domu dotarło świeże, orzeźwiające
powietrze. Chyba... tak, chyba pojawię się kiedyś w Riedberg, aby ożywić
stare, dobre wspomnienia.
— Bardzo się będę cieszył.
— Zatrzyma się pan w Riedberg na dłużej?
— Według moich planów już na zawsze, choć zamierzam czasami wy-
jeżdżać, ale na krótko. Jestem jeszcze za młody, aby żyć zupełnie samotnie.
Jednak podróże już mnie znużyły.
— Zwiedził pan prawie cały świat, nieprawdaż?
— W każdym razie plątałem się po jego wszystkich pięciu częściach.
Wspomnień z tej podróży starczy mi na resztę życia. Teraz chcę opisać
moje doświadczenia w książce. Trzeba mieć przecież jakiś cel, aby
odnaleźć spokój.
— Tak, to jest potrzebne. Wiem to po sobie. Kiedy życie na tej plane-
cie zupełnie przestało mi się podobać, zostałem astronomem. Na górze,
w wieży zachodniej urządziłem sobie obserwatorium, tam oddaję się studio-
waniu nieba. To może być naprawdę pocieszające, kiedy się pomyśli, jak
niewiele znaczy człowiek w porównaniu z wszechświatem. Moja córka jest
mą wierną asystentką.
— Hrabiankę to interesuje? — zdumiał się Hans Ried.
Hrabia uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Zdziwi się pan, kiedy się dowie, czego to moja mała Pia nie wie
i czym się nie interesuje. Nawet jeżeli nie ma pojęcia o wszystkich tych
bzdurach, jakimi inne dziewczyny w jej wieku napychają sobie głowy, to
w niejednej dziedzinie ma dużą wiedzę. Doskonale orientuje się w sztuce
i nauce. W wyobraźni odbyliśmy również wiele podróży po świecie,
40
ciąż tak naprawdę na własne oczy widziała jedynie najbliższą okolicę.
d względem umysłowym jest bardziej rozwinięta od swych rówieśniczek,
__ wcale nie przesadzam. Jeśli chodzi o obycie towarzyskie, nie ma za sobą
vstarczającej edukacji, ale to właśnie uchroniło ją przed zdeprawowaniem.
\V tych sprawach może działać tak, jak podpowiada jej intuicja,
n wszystkim przekona się pan, jeśli częściej będzie pan z nami przebywał.
Mamy nadzieję, że pozwoli nam pan skorzystać ze swoich przebogatych
doświadczeń. Pomogą nam one skorygować i uzupełnić naszą wiedzę
książkową. Moja córka bardzo pragnie usłyszeć od pana o wielkim świecie.
Czy poświęci pan nam od czasu do czasu jakąś wolną godzinkę?
Hrabia Buchenau od dawna już nie wygłosił tak długiej przemowy.
Musiał trochę odpocząć, gdyż zaschło mu w gardle.
— Chętnie zaspokoję żądzę wiedzy hrabianki, jeśli wolno mi będzie
znów tu przyjechać.
— Bardzo o to proszę. I jeszcze jedno: proszę nie okazywać zdziwie-
nia, jeśli spostrzeże pan, że moja 'córka nie ma pojęcia o najprostszych
problemach życiowych. Byłem chyba nauczycielem bez praktycznego
podejścia. Zaniedbywałem więc sprawy, które w mojej samotności uważa-
łem za nieistotne.
Hans von Ried się uśmiechnął.
— Nie będę się niczemu dziwił. Hrabianka przypomina mi małą,
cudowną istotkę, która nie da się zamknąć w żadne schematy.
Hrabia pokiwał głową z powagą.
— Bardzo słusznie. Ma w sobie coś pierwotnego i autentycznego.
Serdecznie pana proszę, aby podczas rozmowy z nią mówił pan prostym,
zwyczajnym językiem. Proszę nie używać tych wszystkich wytwornych,
eleganckich zwrotów grzecznościowych. W przeciwnym razie tylko ją pan
speszy. Niech pan zupełnie ignoruje fakt, że jest dziewczyną. Proszę ją
traktować, jakby naprawdę była chłopcem, tak jak pan początkowo
przypuszczał.
~ Będę się starał postępować według pańskich życzeń — skłonił się
Hans.
— To przyjdzie panu z łatwością. Córka na pewno podejmie ten
swobodny styl rozmowy. Wystarczy się tylko do niego dostosować.
Pia, o której właśnie była mowa, weszła do pokoju w towarzystwie nio-
Si*cego tacę służącego.
41
— Tato, czy mogę zostać, nie będę przeszkadzać? — spytała z pozor-
ną obojętnością.
— Zostań, Piu. Pan von Ried obiecał mi, że co jakiś czas będzie nam
poświęcał godzinkę, aby opowiadać o swoich podróżach.
Jej złotobrązowe oczy rozpromieniły się radośnie. Patrzącemu na nią
Hansowi zrobiło się ciepło wokół serca.
— Och, doskonale! — krzyknęła z entuzjazmem i zaraz prędko spytała:
— Czy przez te długie lata wciąż pan podróżował, panie von Ried?
Uklękła na krześle, podpierając się rękami o oparcie. Słońce rzucało
jasne światło na jej lśniące włosy, a w jej oczach zabłysła ciekawość.
Patrzyła bystrym wzrokiem zza długich, ciemnych rzęs i równie ciemnych,
delikatnie zarysowanych brwi. Hans Ried nie mógł oderwać oczu od tego
widoku. Ona była jednak naprawdę cudowna.
— Tak, hrabianko. Podróżowałem z krótkimi przerwami od chwili
śmierci moich rodziców. Od czasu do czasu spędzałem zimę w rodzinnej
rezydencji. Potem jednak szybko wciągało mnie życie dworskie, często
wbrew mojej woli. Nie odpowiadało mi ono. Dlatego zeszłej zimy tu nie
przyjechałem. Jakiś czas przebywałem w St. Moritz.
— O, zapewne jeździł pan tam na łyżwach i nartach? — spytała
z ożywieniem.
— Oczywiście. Nie można tam robić nic innego.
— Ależ to musi być wspaniałe. Ja też mam sanki. Wie pan, gdzie tu
w zimie można znaleźć wyśmienitą trasę?
— Nie...
— Od ruin starego zamku w Riedberg aż do pól nad rzeką. Pędzi się
z górki tak szybko jak na skrzydłach. Takiej trasy na pewno nie ma nawet
w St. Moritz.
— Może tej zimy wypróbujemy ją razem?
Podskoczyła i klasnęła w ręce.
— Och, cudownie! Właściwie miałby pan prawo przepędzić mnie
z Góry Zamkowej.
— Nigdy nie wykorzystam tego prawa.
— To by było dla mnie straszne. Góra Zamkowa to moja dobra
przyjaciółka. Jest najwyższa w okolicy. Stamtąd jest wspaniały widok. Już
się cieszę na myśl o nadchodzącej zimie. Będziemy często jeździć na
sankach, prawda?
— Ależ Piu — zainteresował ojciec — nie łap pana von Ried od
razu za słowo.
Spojrzała na Hansa z uśi^chem.
— Jeśli mu to nie odp°Viada) przecież może powiedzieć, prawda,
panie Ried?
Uśmiechnął się.
— Myślę, że będę miał ^ t0 ochotę o wiele częściej niż pani.
Jeszcze przez godzinę Prowadzili ożywioną pogawędkę. Pia była
bardzo zadowolona, że ojciec \a\ w njej ^^ udział. W trakcie rozmowy
znienacka objęła go radośnie ^ szyję i powiedziała:
— Ach, tato! Strasznie S1^ cieszę, że pan von Ried będzie nas odtąd
często odwiedzał. Prawda, ze tak będzie? — odwróciła się do Hansa
i spojrzała na niego prosząco.
Ku swemu zdziwieniu o^^ł coś na kształt satysfakcji, gdy usłyszał jej
prośbę.
— Chętnie będę odwied^ Buchenau tak często, jak będzie mi wolno.
— W takim razie musia> > pan przyjeżdżać codziennie. Jestem bardzo
zadowolona. Ojciec ma tak d°^ry łuimor, jakiego nie miał już od bardzo,
bardzo dawna.
Kiedy Hans już wychodź1 > pja ^wjesiła się mu ufnie na ramieniu i bez
żenady szła obok niego, jak f3 ^ dziecko obok ukochanego wujka.
Ojciec i córka odprawami gościa do powozu. Pia podeszła do koni
i obrzuciła je okiem eksperta.
Pożegnawszy się serdec/"1^ Ha ns odjechał. Mijając bramę obejrzał się
raz jeszcze, a Pia pomachała $n*
Potem przytuliła się do iią na co dzień i nie
dostrzega, że córka dojrzewa. Niedawno skończyłaju% osiemnaście lat.
— No tak, ale... Przecież sam pan wie, jaki z fflej| jeszcze dzieciak.
— Toteż nie zamierzam jej poślubić natyclP^ast, z dnia na dzień.
Chciałbym tylko dowiedzieć się, czy będzie pan vi Sprzyjał w tych konku-
rach, czy też jest pan im przeciwny.
Hrabia Buchenau niepewnym ruchem potifł czoło. Przez chwilę
wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą. Nasunie wyprostował się
i zaczerpnął głęboko powietrza.
— Nie... nie mam nic przeciwko temu. WieiH. że jest pan uczciwym,
wartościowym człowiekiem, w którego ręce ze spokojnym sercem mogę
złożyć los mojej córki. Chętnie też ofiaruję Posiadłości Riedbergów
roztropną panią domu. Ale... jestem bardzo zastoc^zony. Czy pan to sobie
dobrze przemyślał, czy nie działa pan pochopnie'Przybywa pan z wielkie-
go świata, poznał pan kobiety od ich najbardziej if>vV>dzicielskiej strony. Co
moja mała, skromna Pia może panu zaofero\«c poza czystym sercem
i niewinnym umysłem? Jeszcze nie wie tak napuwvlę, na czym polega do-
rosłe życie. Nie do mnie należy ocena, czy jest ^piękna i wystarczająco
pociągająca dla takiego mężczyzny jak pan. Nie przykładałem żadnej wagi
do rozwijania w niej zewnętrznych zalet, chociaż ^Sdem, że od tego bardzo
wiele zależy. Sądziłem, że jeszcze daleki jest czis } kiedy stanę przed tym
problemem. Czy nie oczekuje pan zbyt wiele? Cf Pia jest w stanie zaspo-
koić pana życzenia, jeśli chodzi o powierzchowność? Proszę się nad tym
dobrze zastanowić, drogi przyjacielu.
— Już to zrobiłem, hrabio. Pia mogłaby szy^bko nabrać poloni, jeśli
przez jakiś czas pozostawałaby pod rozumnym łapownictwem wykształco-
nej damy. Jeśli otrzymałbym od pana pozwoleń!^, a hrabianka przyjęłaby
moje oświadczyny, poprosiłbym wtedy, aby odWt ją pan na parę miesięcy
pod opiekę hrabiny Eckhoff, kuzynki mojej matlt-' Od czasu wyjścia za mąż
swojej jedynej córki mieszka w Baden-BadeH- Znam ją jako kobietę
wielkiej dobroci. Ma wystarczająco dużo taktu i Doświadczenia, by zostać
wyśmienita nauczycielką Pii we wszystkich sptfv%ich, z którymi pana córka
73
musi się jeszcze zapoznać. Nie zachodzi przy tym najmniejsza obawa, że
charakter Pii zostanie wypaczony. Mógłby pan ją z całkowitym zaufaniem
oddać pod troskliwą opiekę mojej ciotki. Jestem przekonany, że w krótkim
czasie pańska córka przekształci się w uroczą i elegancką młodą damę. By
być z panem zupełnie szczery, panie hrabio, muszę rzec, że z hrabianką nie
łączy mnie namiętne uczucie. Wobec jej dziecinnej niewinności wszelka
namiętność musi zamilknąć. Być może nie jestem już nawet w stanie odczu-
wać wielkiej, gwałtownej miłości. Jak już panu dałem do zrozumienia, taka
nieopanowana namiętność przyniosła mi ciężkie rany. Nic z niej nie pozo-
stało oprócz... wstrętu i pogardy. To doświadczenie skłoniło mnie do
powrotu do mojego cichego zamku. Pierwszy promyk nadziei ujrzałem
w oczach Pii. W stosunku do niej odczuwam serdeczną sympatię, gorącą
przyjaźń. Jej energia i szczerość wzbudziły mój szacunek i podziw. Jej
sposób bycia jest jak orzeźwiające źródło. Jako moją żonę szanowałbym ją
i otoczył troskliwą opieką, aby nic złego nie zasmucało jej czystego serca.
Jeśli mój charakter jest dla pana, hrabio, wystarczającą gwarancją, to proszę
łaskawie o przyzwolenie. Poczekam na odpowiednią okazję, aby przekazać
hrabiance moje oświadczyny. Zamierzam postępować bardzo delikatnie,
aby jej nie przestraszyć, gdyż wiem, że jej dusza podobna jest do nie zapisa-
nej karty. A więc, hrabio, powiedziałem już panu wszystko, teraz czekam
na pańską decyzję.
Hans Ried przemawiał spokojnym i serdecznym tonem. Przez chwilę
panowało głębokie milczenie. Nagle hrabia wyciągnął gwałtownie rękę
w kierunku Hansa i uścisnął ciepło jego dłoń.
— Zrozumiał pan, w czym tkwi prawdziwa wartość Pii. Docenił pan
to, co zamierzałem osiągnąć przez takie, a nie inne jej wychowanie. To
uczucie, które żywi pan do mojej córki jest lepszą wróżbą na szczęśliwe
małżeństwo niż nieokiełznana namiętność. To, że pan jej już doświadczył,
świadczy raczej na pana korzyść, gdyż według mnie wichura, która już
ucichła,'nic już więcej nie zniszczy. Jednym słowem, jeśli Pia się zgodzi, ja
nie mam nic przeciwko temu^ Ale proszę nie czynić nic z pośpiechem. Pia
jest naprawdę jeszcze dzieckiem, w myślach i emocjach.
— Nie ma obawy, hrabio. Będę ostrożny. A skoro już doszliśmy do
porozumienia, proszę pozwolić, że opowiem panu o tym, co zmusiło mnie
do powrotu do domu. Powinien pan wszystko o mnie wiedzieć, dokładnie
poznać moje dotychczasowe życie. Czy mogę zacząć opowiadać?
74
— Jeśli pan tylko chce. I bez tego znam już pana dobrze. Wszyscy
musimy przejść przez walkę z porywami namiętności. Ja także to przeżyłem
— szaleńczą miłość z tragicznym zakończeniem. Więc jeśli to przyniesie
panu ulgę, proszę mówić, zrozumiem pana.
Hans von Ried zaczął swoje opowiadanie:
— Podczas ostatniej zimy zatrzymałem się w St. Moritz. Tam pozna-
łem pewną kobietę. Już przy pierwszym spotkaniu wywarła na mnie wraże-
nie, z którego długo nie mogłem się otrząsnąć. Była olśniewająco piękna,
a jej urodę potęgowały dodatkowo najwytworniejsze i najbardziej gustowne
kreacje, jakie kiedykolwiek widziałem.
Od początku — od pierwszych kilku słów, jakie z nią zamieniłem i od
pierwszego uśmiechu, jakim mnie obdarzyła, zapłonęło we mnie gwałtowne
uczucie.
Oczywiście chcąc być stale blisko niej, wlokłem się za nią wszędzie jak
cień. Zdawało mi się, że jest dla mnie łaskawa. Z radością spostrzegłem, że
okazuje mi szczególne względy. Przyjęła mnie na czwartego do załogi jej
saneczek, ponieważ jeden z panów akurat odjechał. Wybieraliśmy się na
samotne trasy i wkrótce prawie się nie rozstawaliśmy. Również podczas
posiłków w hotelu oraz wieczorów towarzyskich wciągała mnie do swojego
najbliższego otoczenia. Byłem tym bardzo uszczęśliwiony. Zauważyłem, że
nie jest już pierwszej młodości. Często wokół ust i oczu pojawiały się
zmarszczki, świadczące o przeżytych latach. Ale to również w niej poko-
chałem. Wyznała mi, że ma już trzydzieści lat i jest wdową.
Jakież znaczenie mógł mieć dla mnie jej wiek! Dla jednego jej
uśmiechu pozwoliłbym się zamordować. Ogarnęła mnie jakaś niesamowita
fascynacja jej osobą. Wkrótce wyzbyłem się wszelkich innych pragnień
z wyjątkiem jednego: zdobyć ją dla siebie na zawsze.
Pewnego dnia, kiedy sami spacerowaliśmy po niezmierzonej, zaśnieżo-
nej okolicy, powiedziałem jej, że ją kocham. Musiała o tym wiedzieć
o dawna. Poprosiłem, by została moją żoną.
Zgodziła się, ale pod warunkiem, że na razie zachowamy w tajemnicy
nasze zaręczyny. Umotywowała to tym, że gdyby się oficjalnie zaręczyła, to
natychmiast straciłaby prawo do spadku. Powiedziała mi, że jej nieżyjący
mąż zdecydował w testamencie, że cały majątek przypadnie jego krewnym,
jeśli tylko wyjdzie za mąż po raz drugi. Od dnia zaręczyn przestałyby
napływać jej dochody.
75
To mi oczywiście nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, cieszyłem się,
że tylko ja będę mógł zapewnić jej to, co życie czyni piękniejszym
i przyjemniejszym. Zaklinałem ją, żeby już teraz ujawniła nasz związek,
żeby pozwoliła mi pokryć straty finansowe tym spowodowane.
Długa kazała się prosić. W końcu oznajmiła, że już zawiadomiła krew-
nych swojego męża o mających nastąpić zaręczynach i w najbliższych
dniach spodziewa się przybycia ich pełnomocnika, brata męża. Ma się z nią
spotkać i omówić formalności.
Nie posiadałem się ze szczęścia.
Z oszałamiającym uśmiechem na ustach, który o mały włos nie przy-
prawił mnie o utratę rozumu, przyznała mi się, że — ponieważ nie nosiła
się już z zamiarem ponownego zamążpójścia — lekkomyślnie kupiła sobie
drogocenną biżuterię. Sumę przeznaczoną na ten cel, dwadzieścia tysięcy
marek, podjęła z góry ze swoich dochodów. Czerwieniąc się nadmieniła, że
teraz powinna zwrócić te pieniądze spadkobiercom męża.
Bez słowa wypełniłem czek.
Następnego ranka wyjechała do Wenecji na spotkanie ze szwagrem.
Umówiliśmy się, że dołączę do niej, gdy tylko otrzymam wiadomość, że
można już oficjalnie podać do wiadomości nasze zaręczyny.
Po jej wyjeździe jeden z moich przyjaciół rzekł do mnie: “Bogu niech
będą dzięki, Hans, że ta piękna syrena nie pożarła cię całego. Wszyscy
baliśmy się, że zrobisz jakieś głupstwo".
Wpadłem we wściekłość. Poniesionym głosem powiedziałem, że
wypraszam sobie tego rodzaju uwagi. W najwyższym oburzeniu opuściłem
mojego przyjaciela. Kiedy zostałem sam, ogarnęła mnie niewysłowiona
tęsknota za kobietą, którą kochałem. Postanowiłem, że pojadę do niej już
następnego dnia, chociaż wiadomość jeszcze nie nadeszła.
Udałem się więc w podróż do Wenecji. Zostawiłem kamerdynera na
miejscu. Tuż po nadejściu oczekiwanej przeze mnie wiadomości miał
natychmiast wyruszyć za mną.
Nie wiedziałem, w którym hotelu się zatrzymała. Lecz sama świado-
mość tego, że jestem bliżej niej, przynajmniej w pewnym stopniu czyniła
mą tęsknotę mniej dokuczliwą.
Zamieszkałem jak zwykle w tym samym hotelu, w którym zawsze
zatrzymywałem się będąc w Wenecji. Kiedy się przebrałem po podróży,
usiadłem przy oknie i w milczeniu obserwowałem malowniczą nocną
76
panoramę Wenecji. W myślach szukałem ukochanej. Nagle, jakby poraził
mnie piorun. Do sąsiedniego pokoju weszli ludzie. Przez otwarte okna
słyszałem ich głosy. Kobieta i mężczyzna. I ten kobiecy głos rozpoznałbym
nawet wśród tysięcy podobnych. Należał do mojej ukochanej. Rozmawiała
ze swoim towarzyszem po niemiecku. Serce waliło mi jak młotem
z radości, że ją odnalazłem. Zapewne właśnie spotkała się ze szwagrem, aby
załatwić poufne sprawy. Tak sądziłem.
Nie mogłem się oprzeć pokusie i zacząłem podsłuchiwać rozmowę.
To, co usłyszałem, wyrwało mnie brutalnie ze szczęśliwego raju i zmu-
siło do spojrzenia w otchłań ludzkiego upodlenia. Nie będę się wdawał
w szczegóły. Pokrótce zrelacjonuję, czego się w ten sposób dowiedziałem.
To nie był jej szwagier. W sąsiednim pokoju była ze swoim mężem. Wpad-
łem w ręce oszustki. Ta piękna kobieta uprawiała swego rodzaju rzemiosło,'
polegające na zarzucaniu sieci na głupich mężczyzn i opróżnianiu ich port-
feli. Słyszałem, jak dopracowywali ostatnie szczegóły planu, którego celem
byłem tym razem ja. Po moim przyjeździe “szwagier" miał mi udowodnić,
że “szwagierka" wzięła z “majątku swojego męża" nie tylko o dwadzieścia
tysięcy za dużo. Dług miał wynieść pięćdziesiąt tysięcy marek. Gdybym
tylko zapłacił brakującą różnicę, szanowna para natychmiast miała się
ulotnić, pozostawiając swoją ofiarę, czyli mnie.
Nie mogę ująć w słowa tego, co wówczas czułem. Mówili głośno, bez
skrępowania. Sądzili, że mój numer nie jest jeszcze zamieszkany. Poza
tym język niemiecki dawał im poczucie zupełnej swobody. Nie przypusz-
czali też, że ich głośna rozmowa może być z łatwością podsłuchana przez
otwarte okna.
Uczucie pogardy nie ugasiło ognia, jaki rozgorzał w mojej duszy.
Zrozpaczony patrzyłem tępym wzrokiem przed siebie. Jednak znalazłem
w sobie dość siły na decyzję o natychmiastowym wyjeździe. Spakowałem
swoje rzeczy do torby, nadałem telegram do kamerdynera, aby nie jechał do
Wenecji, tylko żeby natychmiast skierował się do Riedberg. Zszedłem na
dół, aby się wymeldować. Kiedy wracałem jeszcze raz do pokoju,
wytworna para wyszła mi naprzeciw. W ostatniej chwili ukryłem się za
kilkoma ozdobnymi roślinami i zobaczyłem kobietę, którą tak kochałem,
przechodzącą obok ze swoim mężem. Był to przystojny mężczyzna, ale
miał twarz naznaczoną rozpustą. Nigdy jej nie zapomnę! Ogarnęło mnie
uczucie wstrętu, że padłem ofiarą takich ludzi. A jednak — uśmiech,
77
z jakim ona na niego patrzyła, wstrząsnął mną do głębi. W ten sam sposób
śmiała się do mnie, wpędzając w szaleństwo.
Kiedy przeszli, odetchnąłem z ulgą, jakby ominęło mnie jakieś niebez-
pieczeństwo. Pobiegłem do pokoju i napisałem na kartce papieru: “Adieu,
Madame — byłem w pokoju obok. Wszystko, co omawiała pani ze swoim
mężem, słyszałem. Proszę zachować te dwadzieścia tysięcy marek na
pamiątkę po głupcu, który zmądrzał".
Włożyłem kartkę do koperty i wyjeżdżając zostawiłem ją dla niej.
Oczywiście ów głupiec wtedy jeszcze nie zmądrzał. Zraniony, zaszyłem się
na zamku w Riedberg, skłócony z sobą i całym światem. Moja dusza była
pełna goryczy. Długo nie mogłem przyjść do siebie. Może pan sobie wyobra-
zić, hrabio, jak po tym przeżyciu podziałała na mnie czysta, szczera Pia. Była
dla mnie pokrzepieniem. Przed żadną kobietą z wyższych sfer nie mógłbym
już z pełnym zaufaniem otworzyć serca. Nie pozwoliłby mi na to brak wiary
w szczerość jej intencji. Tylko hrabiance Pii mógłbym zawierzyć, dla jej
niepowtarzalnego, szlachetnego usposobienia, nieskalanej duszy. Bez obaw
pozwolę jej nosić moje nazwisko. Tylko ona nie splami jego honoru.
Zamilkł z westchnieniem.
Hrabia Buchenau słuchał go z nieruchomą twarzą. Tylko w jego oczach
tliły się niekiedy ponure ogniki. Teraz przetarł je, jakby chcąc coś ukryć.
— Tak, tego rodzaj rozczarowania mogą człowiekowi zatruć życie!
Kiedy kocha się z całego serca i nagle człowiek pojmuje, że to wszystko
było złudzeniem, że padł ofiarą podstępnego oszustwa... Tak, młody przyja-
cielu... o jakże dobrze cię rozumiem, zbyt dobrze!
Przez chwilę milczeli patrząc na siebie. Potem także hrabia Buchenau
zdobył się na opowieść o wydarzeniach, które złamały mu życie.
Swoją drugą żonę poznał w czasie podróży. Towarzyszyła swej mrukli-
wej ciotce. Z radością przyjęła oświadczyny hrabiego, dostojnego zalotnika.
Obłudnie udawała wielką miłość i oddanie. Ta komedia trwała także po
ślubie przez cały długi rok. Do chwili, kiedy hrabia przyłapał swoją
małżonkę w ramionach owego byłego oficera austriackiego, lekkoducha,
o którym nikt dokładnie nie wiedział, skąd pochodzi ani z czego żyje.
Rozpustnik sprytnie zapewnił sobie wstęp na zamek Buchenau, podając się
za przyjaciela pana domu.
Przyłapanie na gorącym uczynku pary kochanków pociągnęło za sobą
pojedynek. Przeciwnik hrabiego dostał tylko lekkie draśnięcie w ramię,
podczas gdy zdradzonego męża odniesiono z miejsca walki z rozstrzas-
kanym kolanem.
Hrabina musiała natychmiast opuścić zamek. Szybko przeprowadzono
rozwód. Odebrano jej tytuł i nazwisko męża. Prawdopodobnie wyszła
potem za swojego kochanka. Hrabia wspaniałomyślnie przyznał jej sto
tysięcy marek, gdyż nie miała żadnego majątku. Nie chciał też, aby stoczyła
się jeszcze niżej.
Od tego czasu nic więcej już o niej nie słyszał.
— Wcale zresztą tego nie pragnąłem — zakończył hrabia ponuro. —
Liana von Lankow to dla mnie zamknięty rozdział.
Hans von Ried podskoczył na krześle i spojrzał osłupiały na gościa.
— Jak ona się nazywała? — spytał podnieconym głosem.
Hrabia popatrzył na niego smutno.
— Liana. Liana von Lankow. To jej panieńskie nazwisko.
— A... jak nazywał się ten kochanek, oficer? — wykrztusił Hans
blednąc coraz bardziej.
— Justus von Brenken. Ale co panu jest?
Młody mężczyzna dopadł biurka i pogrzebał w listach przeznaczonych
do spalenia. Drżącymi rękoma wyjął z jednej z kopert fotografię. Pokazał ją
hrabiemu.
— Czy to ta? To pańska była żona?
Zapytany wpatrywał się z grymasem na twarzy w cudownie piękną
dziewczęcą buzię o słodkim uśmiechu.
— Tak, to ona... —wybełkotał przez zaciśnięte zęby,
Hans von Ried opadł bez sił na fotel.
— Zaiste... dziwny zbieg okoliczności. To także bohaterka mojego
smutnego romansu — powiedział ochrypłym głosem.
Patrzyli na swoje blade twarze, nic nie mówiąc. Pomiędzy nimi na
dywanie leżało zdjęcie pięknej kobiety.
Pierwszy ocknął się hrabia i rzekł ironicznie:
— No to siedzimy sobie tu, dwaj głupcy, ofiary tej samej kobiety.
Tak nisko upadła, tak nisko... ta, którą kiedyś tak szanowałem. Aferzystka,
oszustka, na dodatek żona człowieka, który jednym strzałem uczynił
ze mnie kalekę. Doprawdy, życie czasami przypomina mi sztuczki
kuglarskie.
Hans von Ried spojrzał na niego zatroskany.
79
78
— Nie powinniśmy już tego roztrząsać, hrabio. Nie może się pan już
zadręczać, pozwolić, żeby to panem zawładnęło. To było dla mnie zbyt
wielkie zaskoczenie. Chyba byłoby lepiej, gdybym zaoszczędził panu tej
ostatniej rewelacji.
Starszy mężczyzna gwałtownie potrząsnął głową.
— Nie, nie. Dobrze, że tak się stało. Jakkolwiek gorzka jest ta
informacja, to jednak uwalnia mnie ona od myśli, która przez wiele lat nie
dawała mi spokoju.
— Czy mogę wiedzieć, co to była za myśl?
— Tak. Przed panem nie mam już żadnych tajemnic. Otóż sądziłem,
że zbyt ostro ją wtedy potraktowałem. Niekiedy wmawiałem sobie, że po
prostu padła ofiarą słabości czy chwilowego oszołomienia. Dopiero teraz
zrozumiałem, że była z gruntu zła, że miała doszczętnie zepsute serce.
Jedynie kobieta bez sumienia potrafi tak igrać z najświętszymi uczuciami
ludzkimi. Tak nisko może upaść tylko ktoś, kto nie jest już zdolny do
jakichkolwiek szlachetnych odruchów. Świadomość ta uwalnia mnie od
rozterek. Mimo wszystko pokazanie przez pana tej fotografii jest dla mnie
zbawienne.
Hans von Ried powoli podniósł podobiznę uśmiechniętej kobiety
i wrzucił ją do kominka. Płomień buchnął i pochłonął ją łapczywie.
— Obcując z tym typem von Brenkenem na pewno nie stała się lepsza.
Z tego co wówczas podsłuchałem wynika, że używał jej jako przynęty na
łatwowiernych pajaców, by wyłudzać od nich pieniądze. W ten sposób zara-
biał na swoje utrzymanie, a był bardzo rozrzutny. Prawdopodobnie działali
we wszystkich najwytworniejszych kurortach. On również był najpierw
w St. Moritz, ale trzymał się od niej z daleka, by nie wzbudzać podejrzeń.
W St. Moritz przedstawiała się jako pani von Lankow.
Hrabia patrzył błędnym wzrokiem przed siebie.
— Jakież to wszystko ohydne, jak bardzo ohydne... A ja chciałem,
żeby ona została matką mojego dziecka.
Porozmawiali jeszcze,trochę. Obaj uzupełnili swoje historie o kilka
szczegółów. Ta swobodna rozmowa sprawiła im wielką ulgę, a także
wzmocniła przyjaźń.
W godzinę potem hrabia pożegnał się, nie zobaczywszy ani jednej
rzeczy ze zbiorów Hansa.
Zupełnie o tym zapomnieli.
Dopiero przy wyjściu Hans von Ried przypomniał o tym hrabiemu,
który obiecał, że odwiedzi go ponownie, tym razem w towarzystwie Pii, aby
wszystko obejrzeć.
Jeszcze raz poruszyli też temat planów matrymonialnych Hansa.
— A więc daje mi pan wolną rękę, hrabio? Wolno mi spytać Pię, czy
zostanie moją żoną, kiedy nadejdzie odpowiednia pora?
— Tak właśnie masz postąpić. Nie będę się już wtrącał. Z pewnością
poczekasz na właściwy moment i starannie dobierzesz słowa. Sprawi mi
ogromną radość, jeśli któregoś dnia będę mógł cię nazwać moim synem.
Los mi poskąpił własnego. Miałem go tylko przez kilka dni — umarł ze
swoją matką, dobrą kobietą, której chyba nie kochałem tak, jak na to zasłu-
giwała. Cóż... życie jest właściwie sprawiedliwe. No nic! Pójdę już sobie.
Pia na mnie czeka, nie chciała mnie puścić samego. Żyj dobrze, drogi
przyjacielu. Do widzenia!
— Do widzenia, panie hrabio. Proszę pozdrowić ode mnie Pię.
Hrabia uśmiechnął się.
— Przekażę jej pozdrowienia. Myślę, że się ucieszy. Wiele dla niej
znaczysz. Często powtarza, że jesteś jej dobrym przyjacielem. Traktuje to
bardzo poważnie.
Hans von Ried odprowadził gościa do powozu.
Kiedy potem wrócił do swojego gabinetu, zajął się przerwaną przez
wizytę hrabiego czynnością. Zanim zapadł zmrok, razem z innymi listami
spłonęła każda kartka, którą Liana von Lankow kiedykolwiek zapisała
adresując do niego. Żałował tylko, że nie mógł zniszczyć także tych listów,
które on pisał do niej w St. Moritz. Na pewno szydziła z przelanej na papier
tęsknoty, obliczając skrupulatnie, na jaką sumę można go jeszcze
naciągnąć.
80
6 — Ludzie...
l
VII
Mijała już zima, a pomiędzy Hansem von Ried a Pią nie doszło jeszcze
do decydującej rozmowy. Hrabia o nic nie pytał, pozwolił Hansowi
swobodnie działać. Ale flegmatyczny adorator wciąż czekał na stosowną
okazję. Nic nie zmuszało go do pośpiechu. Nie czekał z utęsknieniem na
chwilę, w której będzie mógł ofiarować Pii swoje serce.
Jego spotkania z hrabią Buchenau i jego córką stały się jeszcze częstsze
niż poprzednio. Hrabia kilkakrotnie składał wizytę w Riedberg. Czasami
towarzyszyła mu Pia. Poznali już dość dokładnie kolekcję Hansa.
Miłe wspomnienia budziły wspólnie spędzone Święta Bożego Naro-
dzenia. Hans von Ried i Pia wyszukali w lesie choinkę, a potem ją
przystroili. Dziecięcy prawie zapał Pii wzruszał, a radosny, świąteczny
nastrój udzielił się obu mężczyznom. W Hansie obudziły się wspomnienia
z dzieciństwa. Pani Dornemann niemalże ugrzęzła w słodkim cies'cie. Pia
pomagała jej przy wypieku z wielką gorliwością, aczkolwiek odnosząc
mizerne sukcesy. Obaj panowie musieli koniecznie skosztować jej nieuda-
nego placka. Niedoświadczona kucharka obserwowała ich z napięciem
i pilnowała, aby wszystko zostało zjedzone.
Kiedy spadł pierwszy śnieg, Hans von Ried sprowadził eleganckie
saneczki wyścigowe. Kupa żelastwa, jaką — używając tego właśnie okre-
ślenia — zaprezentowała mu Pia, nie'przypadła mu do gustu.
Niemal codziennie, jeśli pogoda na to pozwalała, zjeżdżali z Góry
Zamkowej. Cóż to była za frajda dla hrabianki! Z głośnym piskiem mknęła
szybko w dół. Potem ze śmiechem na ustach dzielnie wspinała się pod górę.
Hansa cieszyło jej wesołe usposobienie. Zauważył też z zadowoleniem,
że dziewczyna stopniowo odzwyczaja się od nieokrzesanego, chłopięcego
zachowania.
Korzystając z jego wskazówek zamówiła sobie odpowiedni kostium
sportowy. W tym biały m,wełniany m ubranku wyglądała wprost uroczo,
mimo dużej czapki, która prawie całkowicie przysłaniała jej włosy. Jednak
od czasu do czasu niesforny, złoty kosmyk przyozdabiał zaczerwienioną od
mrozu twarzyczkę.
Kiedy wracali do domu, raz na sankach, raz pieszo, Hans opowiadał jej
o życiu w wielkich, wytwornych ośrodkach sportów zimowych. Znał je
82
wszystkie i umiał je dobrze opisać. Pia słuchała z wypiekami na twarzy
i niekiedy z jej piersi wyrywało się ciche, tęskne westchnienie. Że też tata
tego nie słyszy...
Jednego z ostatnich dni stycznia wybrali się razem na spacer po pokry-
tym śniegiem lesie. Od wczesnych godzin porannych jeździli na sankach
i teraz Hans odprowadzał Pię do Buchenau, gdzie hrabia oczekiwał ich
z filiżanką herbaty, a pani Dornemann szykowała już smakowite, kruche
ciasteczka.
Hans właśnie opowiadał o wielkich zimowych imprezach sportowych
oraz o popularnych miejscowościach wypoczynkowych. Miał w tym swój
ukryty cel. Ponieważ zamierzał na jakiś czas oddać Pię pod opiekę swojej
ciotki mieszkającej w Baden-Baden, chciał, aby sama zapragnęła zobaczyć
trochę świata.
Toteż bynajmniej się nie zdziwił, gdy Pia rzekła wzdychając:
— Ależ tam musi być wspaniale! Chciałabym kiedyś zobaczyć te
miejsca, pobyć tam choćby przez chwilę. Ale nie chciałabym żyć w tym
wiecznym zgiełku. Nigdzie nie jest tak pięknie jak w Buchenau.
— Nie zmieniłabyś zdania, gdybyś tylko raz tam pojechała? — spytał
z uśmiechem.
Pia potrząsnęła przecząco głową.
— O nie, tęskniłabym za domem. Jeśli ktoś spędził całe dzieciństwo
na wsi, temu na pewno nie będzie odpowiadało życie w rozgardiaszu. Pan
przecież także wrócił do swego zamku, gdzie czuje się pan najlepiej, czyż
nie tak?
Spojrzał w jej pytające, badawcze oczy i odparł:
— Właściwie jestem w Riedberg trochę samotny.
— Ale nie chce pan znowu wyjechać? — przestraszyła się Pia.
Nie spuszczał jej z oczu.
— Czy zmartwiłabyś się, gdybym opuścił Riedberg, hrabianko?
Potrząsnęła głową. Oddychała szybko i niespokojnie.
— Nie... nie zmartwiłabym się. Załamałabym się! To byłoby straszne,
gdybym już nie mogła widywać się z panem codziennie jak teraz. Co by się
stało z tatą i ze mną, gdyby pana zabrakło? Wypłakałabym sobie oczy.
Bardzo pana lubię i tata również. Proszę natychmiast powiedzieć, że to był
żart, że nie wyjeżdża pan z Riedberg!
Chwyciła go błagalnie za rękę i zmusiła, żeby się zatrzymał.
83
———— X L?J^-^*.*-~ -
— Dlaczego nie?
— Ja muszę pozostać u taty w Buchenau. Jestem jego córką. Należę
do niego!
— W takim razie należałabyś wtedy do mnie. Odwiedzalibyśmy
codziennie twojego tatę, albo on przyjeżdżałby do nas.
Nagle się roześmiała.
— Ach nie... co też pan sobie wyobraża? Tata by się na to nie zgodził.
— Na pewno zezwoliłby na to, tylko... oczywiście... musiałabyś zostać
moją żoną.
Otworzyła szeroko oczy, usiłując zrozumieć te słowa. Pobladła.
— Pańską... żoną? Ja? Pańską żoną? —jąkała z niedowierzaniem.
— Tak, hrabianko, moją żoną.
Potrząsnęła niespokojnie głową.
— Ale to niemożliwe.
— A dlaczego nie?
Odetchnęła głęboko.
84
l
Patrząc w jej lśniące złotym blaskiem oczy poczuł, jak ogarnia go miłe,
ciepłe uczucie.
— A więc najchętniej nigdzie byś mnie stąd nie puściła? — spytał cicho.
Przełknęła z wysiłkiem ślinę, powstrzymując nabiegające do oczu łzy.
— Trzymałabym pana mocno, ze wszystkich sił. Życie stało się dla
mnie o wiele piękniejsze od chwili pana powrotu. Ale... jeśli chce pan
odjechać... nic nie mogę na to poradzić — odpowiedziała zrezygnowanym
tonem. Mimo wysiłków na jej długich, ciemnych rzęsach pojawiła się duża łza.
To go zupełnie rozczuliło. Najchętniej scałowałby tę lśniącą kroplę. Po
raz pierwszy widział łzy w jej oczach.
— A jednak, hrabianko, mogłabyś coś uczynić, by zapobiec mojemu
wyjazdowi — rzekł z czułością.
— Proszę powiedzieć — nalegała — proszę szybko powiedzieć, co
mam zrobić?
Wziął j ą za rękę.
IOW 11.
Popatrzyła na niego niepewnie.
— Przecież to niemożliwe!
— Musiałabyś przyjść do mnie do Riedberg i pozostać w zamku na
zawsze, abym już nie musiał snuć się samotnie po tej wielkiej kamiennej
budowli.
— No, bo... ze mnie taka głupia gęś. Nie wiedziałabym, jak mam się
w tej roli zachowywać. Trzeba przecież być niesamowicie mądrą osobą.
Musiałabym nauczyć się chodzić dostojnym, uroczystym krokiem. Widzia-
łam raz w kościele, jak brała ślub córka arendarza Reichla. Miała na sobie
białą, jedwabną suknię z welonem i długim trenem. Okropnie płakała,
a wszyscy mieli takie uroczyste miny. Ja też płakałam. To było takie smutne.
Był zupełnie bezradny wobec tej naiwności. Jej niewinność i niewiedza
wzruszały. Było gorzej, niż przypuszczał. Poproszenie o rękę Pii wcale nie
było łatwym zadaniem.
— To wcale nie jest takie straszne, hrabianko — rzekł z uśmiechem.
— Ślub nie jest smutną uroczystością. Widziałaś jedynie łzy radości. Jako
moja żona nie miałabyś wcale obowiązku być cały czas poważna. Powinnaś
pozostać taka, jaka jesteś — wesoła i pogodna. Właśnie tego potrzebuję.
A co do chodzenia w sukni z trenem, szybko się tego nauczysz. Przecież nie
będziesz w niej chodzić na okrągło, tylko od czasu do czasu, przy szcze-
gólnych okazjach. Żebyś nauczyła się wszystkiego co trzeba, mógłbym
zabrać cię na jakiś czas do mojej ciotki, hrabiny Eckhoff, która na pewno
przyjęłaby cię serdecznie. Przy tej okazji mogłabyś trochę poobracać się
w wielkim świecie.
Pia zrobiła zamyśloną minę.
— Byłby pan ze mną?
— Nie, hrabianko. Byłoby lepiej, gdybyś przez powiedzmy rok była
sama u mojej ciotki. Może czasami bym cię odwiedzał. A potem zabrałbym
cię stamtąd do domu, do Riedberg, jako moją małą, kochaną żonę.
Patrzyła na niego niezdecydowanie.
— Ale ja nie wiem, czy... czy się do tego nadaję. Czy będzie pan ze ,
mnie zadowolony. Pani Dornemann ciągle powtarza, że zupełnie nie znam
się na pracach domowych. Mówi też, że kobieta powinna lepiej orientować
się w sprawach gospodarstwa niż służba, w przeciwnym wypadku w domu
będzie panował nieład.
Uśmiechnął się łagodnie i przyciągnął ją do siebie.
— Wszystkiego się nauczysz! Najważniejsze jest to, czy chcesz, czy
lubisz mnie na tyle, aby zostać ze mną na zawsze.
— Dobrych chęci mi nie brakuje. Najchętniej zawsze byłabym
z panem, bardzo pana lubię — wyznała otwarcie, uśmiechając się
niepewnie.
85
— A więc zgadzasz się?
Westchnęła.
— Najpierw musimy zapytać ojca, czy nie ma nic przeciwko temu.
— To zbędne. Już go o to pytałem i nie sprzeciwił się.
— Tak? No to... jeśli pan uważa, że to możliwe, to... niech tak się
stanie.
Wzruszony ucałował z szacunkiem jej ręce.
— Tak, hrabianko, naprawdę myślę, że to możliwe.
Oddychała szybko i niespokojnie.
— Ach... obawiam się, że byłoby lepiej tak jak do tej pory.
— Nie! To nie może trwać cały czas! Jeśli nie chcesz zostać moją
żoną, to wyjadę z Riedberg.
Przestraszona potrząsnęła głową.
— Nie, nie... już lepiej zostanę pańską żoną. To nie będzie tak bardzo
trudne — powiedziała odważnie.
Wziął ją pod ramię.
— Tak, kochana Piu. Ułatwię ci to — rzekł czule.
— Nie będzie się pan niecierpliwił, gdy zrobię coś nie tak?
— Powiem ci, co masz robić.
— No, to wtedy na pewno się uda — powiedziała rezolutnie.
Była urocza. Oświadczyny wypadły nieco dziwacznie, choć nie były
pozbawione wdzięku, mimo że nawet teraz serce biło mu dosyć spokojnie.
— Chodźmy dalej, bo mi tu zamarzniesz — zatroszczył się, otulając
jej zimne dłonie w wełniane rękawiczki.
Uśmiechnęła się.
— Jakie to zabawne. Zawsze mówił pan do mnie “ty"!
Pokiwał głową z powagą.
— Od dzisiaj ty też masz tak do mnie mówić. Albo po prostu Hans.
Znowu zaśmiała się cicho.
— Jeśli tylko się odważę. Myślę, że będzie mi ciężko.
— Spróbuj, śmiało!
Zniecierpliwiona wzruszyła wpierw ramionami, ale potem popatrzyła
odważnie.
— Musi mi się udać, ale... nie możesz się śmiać!
Jednak uśmiechnął się lekko, lecz zaraz potem przybrał przesadnie
poważną minę.
— Nie, nie. Wcale się nie śmieję. “Ty" wyszło ci znakomicie. Teraz
przymierz się do “Hansa".
Odetchnęła głęboko.
— Kiedy to tak trudno... Hans!
Była przy tym tak uroczo zmieszana, że szybko objął ją ramieniem
i pocałował w usta. Poczuł, jak zadrżała, gdy ich wargi się spotkały. Przez
moment nieruchomo stała w jego ramionach, bez tchu, sparaliżowana, jak
ptak schwytany w pułapkę. Widać było, że przeżywa coś nieznanego, nie-
jasnego. Spojrzał na nią z niepokojem. Miała zamknięte oczy. Teraz za
wszelką cenę musiał przywrócić jej naturalność. Bardzo chętnie jeszcze raz
poczułby jej małe, drżące usta, ale się opanował.
— No, mała Piu. To był nasz pocałunek zaręczynowy. Tak się zawsze
robi — powiedział od niechcenia. — Teraz jesteś już moją prawdziwą
narzeczoną.
Dziewczyna odzyskała zdolność ruchu.
— Ależ się przestraszyłam! — przyznała prostodusznie i ściągnęła
czapkę z czoła, jakby zrobiło jej się gorąco.
Ze wzruszeniem znowu położył jej rękę na swoim ramieniu.
— Chodźmy szybko do domu, do twojego ojca — rzekł spokojnie.
Odetchnęła.
— Tak, chodźmy.
Zmieszanie jeszcze jej nie opuściło. Usta ciągle pamiętały pocałunek.
Próbował zająć jej myśli swobodną rozmową, lecz w dalszym ciągu
zachowywała się trochę sztywno.
Kiedy przyszli do domu, pobiegła do pokoju ojca tak szybko, że ledwo
mógł za nią nadążyć.
— Tato, ach tato! Stało się coś niesamowitego. Pan von Ried chce,
żebym została jego żoną. Mam mówić do niego “Hans" albo “ty" i...
Urwała. Chciała dodać “i pocałował mnie także", ale nie przeszło jej to
przez usta. Patrząc nieśmiałym wzrokiem powiedziała tylko:
— I teraz jesteśmy już zaręczeni.
Po tym oświadczeniu zarzuciła ojcu ręce na szyję i schowała głowę na
jego piersi.
Nad głową dziewczyny spojrzenia obu mężczyzn spotkały się. Przez
chwilę patrzyli na siebie uważnie i w milczeniu. Hrabia uspokajająco
głaskał Pię po włosach. Potem rzekł łagodnie:
86
87
— A więc jesteś teraz malutką narzeczoną, Piu. Hans Ried będzie cię
w przyszłości ochraniał. Cieszy mnie to, gdyż jest młody i silny. Będzie
wiernie czuwał nad tobą. Czy kochasz go?
Uniosła głowę i popatrzyła na niego szczerze.
— Tak, tato, bardzo. Powiedział mi, że jeśli nie zechcę zostać jego
żoną, to wyjedzie z Riedberg. A przecież nie zniesiemy tego, ani ty, ani ja.
Nie możemy do tego dopuścić, prawda? Ale jeśli ja zamieszkam z nim
w Riedberg, czy nie będziesz tu czuł się bardzo samotnie?
— Nie, dziecko. Nie martw się o to. Przecież będę mógł cię codziennie
widywać. Poza tym w Biblii jest napisane, że kobieta opuści ojca i matkę
i pójdzie do męża. Tak być musi. Cieszę się bardzo, że odtąd oprócz córki
będę miał także drogiego syna, i że będziesz mieszkać blisko mnie. Przecież
mogłoby się tak zdarzyć, że mężczyzna, który wziąłby za żonę moją Pię,
zabrałby ją gdzieś daleko, daleko...
Położyła mu palec na ustach.
— Och, nie! Cóż myślisz, za kogoś obcego bym absolutnie nie wyszła.
W ogóle za nikogo oprócz Hansa von Ried, bo to mój najlepszy przyjaciel
i twój również, prawda, tato?
Hrabia Buchenau chwycił jej rękę i podał Hansowi.
— Tak, moje dziecko, to twój najwierniejszy przyjaciel. Niech Bóg
pobłogosławi wasz związek. Kochajcie się i szanujcie nawzajem.
W końcu wzruszenie zwyciężyło, więc odwrócił się.
Pia spojrzała niespokojnie i trwożnie na Hansa. Bezradnie popatrzyła
mu w oczy. Serce biło jej głośno.
Jej narzeczony wyciągnął ramiona.
— Chodź, Piu! —poprosił czule.
Z młodzieńczą pory wczością przy warła do jego piersi. Objął ją mocno.
Przy jego sercu czuła się tak bezpiecznie. Słyszała, jak bije spokojnie
i miarowo. Ten rytm zawsze już będzie kojarzył jej się z owym dniem.
Zdawało się jej, że jego ramiona ochronią ją przed całym zagrożeniem
i cierpieniem tego świata. *
VIII
Następne dni przeżyła Pia jak w dziwnym śnie. Nie mogła sobie
uzmysłowić, co naprawdę czuje. Wiedziała tylko, że w jej życiu zaszła
nagła odmiana. Czasami dręczył j ą lęk zdominowany nieokreślony m poczu-
ciem obowiązku wypełnienia jakiejś ważnej misji. Wtedy kroczyła powoli
i uroczyście przez długie komnaty zamku, próbując przybrać godną
postawę. Potem znowu śmiała się z siebie samej na myśl o tym, że jest
narzeczoną Hansa von Ried i zostanie panią na zamku w Riedberg.
Miewała zmienne nastroje. Niekiedy beztrosko dokazywała śpiewając
i śmiejąc się, kiedy indziej siedziała cicho w kąciku, pogrążona w marze-
niach. Pani Dornemann patrząc na nią potrząsała głową. Nie wiedziała nic
o zaręczynach Pii. Hrabia Buchenau wolał, by zostały podane do publicznej
wiadomości, dopiero kiedy młoda narzeczona wróci od hrabiny Eckkhoff.
Więc gospodyni mogła jedynie przypuszczać, że skrajne zachowania Pii są
związane ze zbliżającą się podróżą w “wielki świat".
To, że jej hrabianka dostąpi praw należnych także innym młodym
dziewczynom z jej sfery, że będzie kształcić się u prawdziwej damy, napeł-
niało panią Dormemann radością. Satysfakcją z tego, że sprawiedliwości
staje się zadość. Bała się rozstania nie mniej niż sam hrabia, ale podobnie
jak on, nie dawała tego po sobie poznać.
Hansowi trudno było prawidłowo zinterpretować humory Pii i odpo-
wiednio do nich dostosować ton rozmowy. Często pozostawał bezradny
wobec jej naiwności. Była przepełniona wielkim entuzjazmem i pragnie-
niem, aby mu się przypodobać i wciąż pytała, czy jako -jego żona będzie
mogła robić to lub tamto czy też ma tego zaniechać. Ale nie miała najmniej-
szego pojęcia o prawdziwych prawach i obowiązkach żony wobec męża.
Hans von Ried nie był w stanie choćby w przybliżeniu jej tego wyjaśnić.
Równie bezsilny był ojciec. Tym zadaniem należało obarczyć wrażliwą
i mądrą kobietę. Obaj mężczyźni coraz mocniej się utwierdzali w tym
przekonaniu. Postanowiono więc, że Pia pojedzie do hrabiny Eckhoff już za
tydzień.
Po raz pierwszy od dziesięciu lat hrabia Buchenau zdecydował się
wyruszyć w podróż i ponownie nawiązać kontakt ze światem. Osobiście
chciał przekazać Pię hrabinie Eckhoff.
89
l
Kiedy obaj poinformowali Pię, że w następnym tygodniu jedzie do
Baden-Baden, na wpół przestraszona, na wpół uradowana przycisnęła ręce
do serca.
— Ach, to już wkrótce — rzekła cichym głosem.
Ale skoro tylko się dowiedziała, że ojciec pojedzie razem z nią, uczucie
radości przeważyło nad lękiem.
Nadeszła połowa lutego.
Hans von Ried napisał do ciotki, że ma do niej wielką prośbę, którą
wolałby przekazać osobiście.
Hrabina odpisała mu, że jeśli tylko prośba jest możliwa do spełnienia,
zgadza się na wszystko, gdyż ma wobec Hansa dług wdzięczności. Kiedyś
oddał jej wielką przysługę. Hrabina od czasu śmierci swojego męża gene-
rała utrzymywała się z emerytury i nie mogła pozwolić córce na małżeń-
stwo z ubogim oficerem. Z pomocą młodej parze przyszedł wtedy Hans,
który wspaniałomyślnie obdarzył ich pieniężnym prezentem.
Uczynił to, ponieważ hrabina i jej córka były jego jedynymi krewnymi,
a on dysponował dużym majątkiem. Podarowanie tej sumy nie było dla
niego czymś nadzwyczajnym, ale obie panie uznały ją za dar niezwykłej
wartości. Więc teraz mógł prosić ciotkę także o spełnienie bardziej wygóro-
wanych życzeń, nie obawiając się, że spotka go odmowa.
Hrabina Maria Eckhoff siedziała w małym, przytulnym salonie przy
oknie z robótką na kolanach. Okazała, wytworna dama o dobrotliwym
usposobieniu oczekiwała siostrzeńca, który zapowiedział swoje przybycie.
Kiedy wreszcie go zameldowano, odłożyła na bok robótkę i zrobiła
kilka kroków, by wyjść mu na spotkanie. Pozdrowiła go serdecznie i z przy-
jemnością przyjrzała się jego smukłej postaci.
— Nareszcie znowu cię widzę, drogi Hansie! — zawołała radośnie.
Ucałował szarmancko jej wypielęgnowaną dłoń. Poprosiła, żeby usiadł
naprzeciwko.
— Długo mnie nie było u ciebie, ciociu Mario — stwierdził
z uśmiechem.
Z niemalże matczyną czułością wpatrywała się w jego męską opaloną
twarz.
90
— No tak, już dawno cię nie widziałam. Podróżowałeś i nie mogłeś
przyjechać. Ale teraz jesteś na stałe w Riedberg, skąd dzieli cię od nas
zaledwie kilka godzin koleją. To nieładnie, że tak rzadko się pokazujesz.
— Nie czyń mi wyrzutów, ciocio Mario! Udałem się do Riedberg, aby
w samotności przeboleć pewną przykrą sprawę.
Popatrzyła na niego zatroskana.
— Zauważyłam twoje wielkie przygnębienie, kiedy odwiedziłeś mnie *
wracając z Wenecji i powiadomiłeś, że zamierzasz zamieszkać na stałe f|
w Riedberg. Ale nie śmiałam wypytywać o powód twoich kłopotów.
— Nic by to zresztą wówczas nie dało, ciociu Mario. Nie byłem
w stanie o tym rozmawiać. Dziś opowiem ci o wszystkim, nawet jeśli nie
będziesz pytać. Ale zanim do tego przejdziemy, powiedz, co słychać
u Lotty?
Twarz hrabiny rozjaśniła się.
— Och, jest bardzo szczęśliwa ze swoim mężem. Zawdzięczamy to
jedynie tobie, drogi Hansie!
Zmieszany i skrępowany zaoponował:
— Ciociu, nie mówmy o tym. A więc jest szczęśliwa? To mnie bardzo
cieszy. Zadowolona z męża żołnierza"?
Hrabina przytaknęła.
— Tak, on ją nosi na rękach.
— I zostałaś już babcią? Jesteś na to zbyt piękna i aż nieprzyzwoicie
za młoda. Ani jednego siwego włosa.
Hrabina roześmiała się.
— Przypatrz no się tylko dokładniej, a znajdziesz dostatecznie dużo
siwizny na mojej głowie. Jestem babcią, jak się patrzy! Mój wnuczek ma
już sześć miesięcy. Byłam u nich na Boże Narodzenie. Lotta nie przesta-
wała mnie prosić, więc oczywiście chętnie ich odwiedziłam. Mieszkają
w bardzo ładnym garnizonie. Cieszę się, że dobrze im się wiedzie. Ale teraz
porozmawiajmy o tobie, Hans.
Nie bawiąc się w długi wstęp przeszedł od razu do sedna. Najpierw
opowiedział o nieszczęśliwej przygodzie miłosnej, nie wspominając jednak,
że oszustka okazała się byłą żoną hrabiego Buchenau. To nie miało nic do
rzeczy, poza tym nie dotyczyło go bezpośrednio.
Następnie rzeczowo i zwięzłe poinformował hrabinę o stosunkach
łączących go z hrabią Buchenau i jego córką oraz o zaręczynach. Nie
91
ukrywał, że jego wybór podyktowany był raczej rozsądkiem niż sercem.
Podkreślił jednak wielką sympatię, jaką czuje do Pii.
Hrabina słuchała go z pełnym zrozumieniem. Czasami wtrącała tylko
jakieś pytanie, świadczące o żywym zainteresowaniu sprawami Hansa.
Trochę żałowała, że nie był zaangażowany całym sercem w ten związek.
Była kobietą o wielkiej wrażliwości. Miała za sobą szczęśliwe małżeństwo
z ukochanym mężczyzną. Ponieważ bardzo lubiła Hansa, wolałaby, aby
znalazł pełniejsze szczęście. Powstrzymała się jednak od tych uwag, które
i tak okazałyby się chybione.
Na koniec Hans rzekł:
— Nie możesz sobie wyobrazić, jak bardzo moja narzeczona jest
jeszcze dziecinna, niedoświadczona, nieobyta w świecie i nieporadna w wie-
lu sprawach. Chociaż pod względem intelektualnym po części przewyższa
swoje rówieśnice. Zanim nasze zaręczyny zostaną ogłoszone, koniecznie
musi zostać uświadomiona co do niektórych kwestii. Niezbędne jest także
nauczenie jej odpowiedniego doboru strojów, jak przystało damie. Ani jej
ojciec, ani ja nie czujemy się na siłach, by przyswoić jej tę wiedzę. Więc
pomyślałem o tobie, ciociu Mario. Czy przyjęłabyś Pię do siebie na jakiś
czas? Czy podjęłabyś się trudu wykształcenia tej młodej, niedoświadczonej
dziewczyny. Może tego dokonać tylko kobieta o wielkiej dobroci i czułości,
a ty posiadasz te zalety, droga ciociu. Pia nie zaznała wcale błogosławionego
wpływu macierzyńskiej opieki. Ty na pewno znajdziesz właściwy sposób, by
ją uświadomić, nie raniąc jednocześnie jej uczuć. Byłabyś też dla niej nieza-
stąpioną nauczycielką w sprawach szyku i elegancji. A więc, droga ciociu —
teraz wiesz już wszystko. Powiedz mi, czy mogę przywieźć tutaj Pię.
Z uśmiechem, nie pozbawionym jeszcze uroku, hrabina podała mu
spontanicznie rękę.
— Przyjedź tu ze swoją narzeczoną, drogi Hansie. Bądź pewien, że
wszelkimi dostępnymi mi środkami udowodnię ci, że jestem godna zaufa-
nia, jakim mnie obdarzyłeś. Mam nadzieję, że wywiążę się z tego zadania
ku radości was wszystkich. Ponjeważ sama wychowałam córkę, nie będzie
mi trudno zostać na ten czas drugą matką dla Pii. Cieszę się także, że mani
sposobność okazać ci moją wdzięczność. Tylko nie zaprzeczaj! Nawet nie
zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielki dług zaciągnęłam u ciebie. To ty
jesteś przyczyną szczęścia mojej córki. Uczynię wszystko, co może ci
dopomóc na twojej drodze do szczęścia.
92
Hans von Ried też się uśmiechnął.
— Poczekaj tylko, ciociu Mario. To wcale nie będzie takie proste
zamienić moją dzikuskę w elegancką, młodą damę. Nie przestrasz się tylko,
gdy ją ujrzysz. O jej garderobę dbała dotychczas poczciwa, lecz prosta go-
spodyni hrabiego. Najpilniejszą sprawą jest chyba zakupienie dla mojej
narzeczonej nowych rzeczy. Pieniądze nie mają tu znaczenia. Pia została
wychowana w całkowitej obojętności dla wyglądu zewnętrznego.
— Na wszystko znajdzie się rada, drogi Hansie. Szybko przyzwyczai
się do zwracania większej uwagi na to, co ma na sobie. My, kobiety, mamy
to we krwi. Z radością będę obserwować, jak ze szkaradnej gąsienicy
rozwija się cudowny motyl. W każdym razie to jest najłatwiejsza część
mojego zadania, zwłaszcza że pieniądze nie są istotne. Gdy tylko pobędzie
trochę u mnie, wprowadzę ją do towarzystwa. Od swoich koleżanek wiele
się nauczy. Mam tutaj bardzo miły krąg znajomych. Wiosną i latem spotka
się tutaj z całym wielkim, wytwornym światem Baden-Baden. To będzie dla
niej najlepsza szkoła, pod moim nadzorem.
— To miło. Pia musi nabrać trochę pewności siebie w obcowaniu
z innymi, zanim zostanie moją żoną. Zaraz po ślubie przedstawię ją na
dworze, a tam nie brakuje ostrych, oceniających spojrzeń. W przyszłości
Riedberg będzie także moją stałą siedzibą, ale od czasu do czasu muszę się
przecież pokazać w towarzystwie ze swoją młodą żoną. Pia powinna czuć
się w takich okolicznościach swobodnie. Sądzę, że przy jej żywym usposo-
bieniu i błyskotliwości nie będzie to trudne do osiągnięcia w krótkim czasie.
Powiedzieliśmy jej, że wystarczy sześć miesięcy, ale jeśli ten czas okaże się
zbyt krótki, można go zawsze przedłużyć. Kiedy przyzwyczai się do rozłąki
z domem rodzinnym, na pewno zgodzi się na to.
Hrabina przytaknęła z uśmiechem.
— Już ja się o to postaram, aby spodobało jej się u mnie. Cieszę się, że
w moim, bądź co bądź, samotnym życiu pojawi się nowy człowiek. To
bardzo wdzięczne zadanie oswajać ze światem taką młodą istotkę.
Omówili jeszcze kilka szczegółów, a potem Hans pożegnał się i wrócił
do hotelu.
W dwa dni później do Baden-Baden zawitał hrabia Buchenau z córką.
Hans wyszedł po nich na dworzec.
Pia, będąca jeszcze pod silnym wrażeniem pierwszej w życiu podróży,
wyskoczyła z wagonu i z westchnieniem przytuliła się do narzeczonego.
93
— Ach, Hans, kręci mi się w głowie! Już sama nie wiem na co mam
najpierw patrzeć! Cóż za masa ludzi mieszka na tym świecie! Pociąg trzesz-
czał i kołysał się, wszystko przelatywało tylko przed moimi oczami, zanim
zdążyłam się dobrze przyjrzeć.
Podniecona, mocno go obejmowała, a ilość informacji, jakimi go zale-
wała, była wręcz niewyczerpana.
Hrabia Buchenau uśmiechnął się. Sam także był trochę zaaferowany
i przejęty.
— Nasza gaduła ani na chwilę nie zamilkła. Dobrze, że byliśmy sami
w przedziale. Pia wzbudziłaby sensację tysiącem pytań.
Hans zaprowadził ich do czekającego samochodu i pomógł zająć
miejsca. Potem, siedząc naprzeciwko, rzekł z uśmiechem.
— Moją ciotkę bardzo cieszy twój przyjazd, Piu. Prosiła, żebym prosto
z dworca przyprowadził cię do niej. Nie musimy iść najpierw do hotelu.
Wszystko jest już przygotowane. Ciocia przeznaczyła dla ciebie pokój,
w którym mieszkała jej córka przed ślubem. Okno wychodzi na ogród,
będziesz więc miała dużo zieleni, kiedy przyjdzie wiosna.
Pia przyłożyła rękę do serca.
— Ach, Hans, tak strasznie się boję! Zobaczysz, że zaraz na początku
palnę jakieś głupstwo — powiedziała żałosnym tonem.
Uścisnął jej dłoń uspokajająco.
— Nic się nie bój, Piu. Bądź dzielna! Ciocia Maria nawet nie da ci
okazji do popełnienia gafy. Jest osobą bardzo zrównoważoną i ludziom,
którzy przebywają w jej pobliżu, udziela się ten spokój. W jej obecności
sama będziesz wiedzieć, co należy, a czego nie należy robić.
Pia westchnęła głęboko.
— Boże, dopomóż! Pani Dornemanneczka była bliska rozpaczy, kiedy
wyjeżdżaliśmy. Wstydzi się tego, że nie wychowała mnie lepiej.
Ried zaśmiał się i strach Pii na razie znikł. Powrócił znowu dobry
humor. Z zainteresowaniem patrzyła przez okno samochodu. Właściwie
czym miała się martwić? Jeśli,Hans był z niej zadowolony, wszystko inne
się nie liczyło. A przecież podobała mu się, w przeciwnym wypadku nie
chciałby jej za żonę. A i tata uspokajał, że szybko nauczy się strojenia się
w “kolorowe szmatki".
Hrabia Buchenau milczał podczas jazdy. Pozwolił nagadać się młodej
parze. Patrzył spokojnie przed siebie. Gwar uliczny, którego tak długo
unikał, wywarł na nim olbrzymie wrażenie. Miał uczucie, jakby przez wiele
. lat leżał martwy w cichym grobie i teraz zmartwychwstał. Czuł jednak
wyraźnie, że już nigdy do końca nie wróci do tego głośnego, tętniącego
życia.
Samochód zatrzymał się przed domem hrabiny Eckhoff. Była to mała,
leżąca nieco na uboczu willa, należąca do starego, bezdzietnego małżeń-
stwa. Hrabina wynajmowała pierwsze piętro. Mieszkała tu od śmieci męża;
także po ślubie córki nie chciała się stąd przenieść. Ciotka Hansa nie prowa-
dziła zbyt intensywnego życia towarzyskiego, jednak chętnie przychodzono
na organizowane przez nią przyjęcia. W sezonie bywało u niej wielu cudzo-
ziemców. Zaproszenie hrabiny traktowano jako zaszczyt, gdyż podejmowa-
ła u siebie wyłącznie śmietankę towarzyską. W międzynarodowym kurorcie
miało to swoje znaczenie.
Hrabina Eckhoff przyjęła gości w małym saloniku. W tej przytulnej
atmosferze chciała pokazać Pii, że traktuje ją jako pełnoprawną domow-
niczkę, przyszłą krewną. Z serdecznym uśmiechem wyszła jej naprzeciw,
wzięła ją za ręce i przyciągnęła do siebie.
— Szczęść Boże, hrabianko! A więc to jest moja nowa wychowanica.
Cieszę się, że znowu zamieszka ze mną ktoś młody.
Pia spojrzała na nią swymi jasnymi oczami.
— Ach, będzie pani miała ze mną utrapienie, hrabino — odpowie-
działa nieśmiało.
— Wcale się nie boję! — roześmiała się hrabina. — Obie szybko
dojdziemy do porozumienia, widzę to po twoich oczach. Zaraz skorzystam
z praw, przysługujących mi jako przyszłej ciotce. Już teraz uznajmy się za
krewne i mówmy sobie “ty". To nam ułatwi porozumienie i zapobiegnie
pewnej obcości. Zgoda, drogie dziecko? Jesteś za tym?
Pia kiwnęła głową z aprobatą.
— Jeśli mogę, chciałabym mówić do pani “ciociu Mario", jak Hans.
Już się ciebie wcale nie obawiam, masz takie dobre oczy.
— To ty czułaś lęk przede mną? — spytała hrabina z uśmiechem.
Pia westchnęła.
— Tylko troszeczkę. Ale Hans powiedział, że jesteś miła. Teraz sama
widzę, że to prawda.
Ciocia Maria pocałowała Pię w różowy policzek, a następnie spokojnie,
z godnością pozdrowiła jej ojca.
95
94
Pia nie spuszczała z niej oczu. Skrycie myślała, że na pewno nigdy nie
nauczy się poruszać z takim wdziękiem i dostojeństwem.
Hrabia Buchenau poprosił panią Eckhoff, aby dobrze opiekowała się
jego córką, a później podziękował serdecznie za okazaną pomoc. Hrabina
spodobała mu się. Myśl o pozostawieniu w jej rękach Pii nie była już taka
straszna.
Potem się pożegnał, z zamiarem pojechania do hotelu. Na znak dany
przez ciotkę, Hans także się podniósł, aby wyjść z hrabią. Pani Eckhoff
chciała zostać sam na sam z Pią.
Doszła do wniosku, że dziewczyna musi przede wszystkim pozbyć się
wstydu i skrępowania, aby proces wychowawczy mógł się w ogóle
rozpocząć. Rozmowa z Hansem przygotowała ją co prawda na jej wygląd,
ale mimo to była pod silnym wrażeniem brzydkiej, nietwarzowej szarej
sukienki, którą hrabianka miała na sobie.
“Z tego dziecka zrobiono istną pokrakę! Na dodatek jeszcze ta szka-
radna sztywna fryzura — myślała hrabina. — Warkocze wyglądają tak,
jakby je pleciono na drutach. Nie dziwię się Hansowi, że nie zakochał się
w niej bez pamięci. Jest przecież przyzwyczajony do eleganckich kobiet.
W każdym razie Pii nie może nikt zobaczyć, dopóki nie sprawię jej nowej
garderoby, bo mi dziecko wyśmieją".
Ciotka nie dała po sobie poznać, co naprawdę myśli. Poprosiła Pię, aby
usiadła obok na sofie i przyjaźnie z nią gawędząc, w skrytości ducha
zaśmiewała się z jej naiwnych uwag.
Kiedy Pia poczuła się trochę bardziej swojsko, zaprowadzono ją do jej
pokoju. Nie był naturalnie tak duży jak na zamku w Buchenau. Oba pokoiki
były o wiele mniejsze niż komnaty, do których była przyzwyczajona, za to
były bardzo przytulne, chociaż skromnie urządzone. Meble i zasłony
w kwiaty jak w prawdziwym, dziewczęcym pokoiku. Pia po raz pierwszy
znalazła się w mieszkaniu czynszowym. Wszystko wydawało jej się tu
małe, ale mimo pewnej ciasnoty, podobało jej się bardzo. Postanowiła
dostosować się do wszystkiego. Hans musi być z niej zadowolony, a pół
roku szybko minie.
— Teraz, drogie dziecko, możesz się przebrać i odświeżyć. Twoje
walizki już tu są. Za godzinę przyjdą na herbatę twój ojciec i Hans. Chciała-
bym, żebyś wtedy była gotowa. Zawołam pokojówkę, aby pomogła ci
w rozpakowywaniu rzeczy.
_ Tak ciociu, ale... — odrzekła Pia trochę niepewnie—czy mogłabyś
mi od razu powiedzieć, w co mam się ubrać- Bardzo proszę... bo inaczej
zrobię wszystko na opak. Z góry to wiem.
Wzruszona hrabina pogładziła ją z uśmiecfcem po policzkach.
— Dobrze, zaraz zobaczymy, jakie sfearby ukryte są w twoich
walizkach — zażartowała i zadzwoniła na pokojówkę.
— Różo, rozpakuj walizki i pokaż ni sukienki — rozkazała pani
Eckhoff życzliwym tonem.
Róża wzięła się żwawo do pracy.
Nie było wiele do pokazania. Pani rjomemann włożyła do środka
jedynie “najlepsze" ubrania, gdyż wiedziała, że hrabianka dostanie
wszystko nowe. Wydobyte na światło daeanne nieliczne sukienki, nie
wyglądały zachęcająco. Nie zastanawiając si? ciługo hrabina wybrała prostą,
ciemną sukienkę z sukna. “Moja Róża wzbraniałaby się przed założeniem
czegoś takiego" — pomyślała pani Eckhoff irz«ekła energicznie:
— Zaraz jutro rano zamówimy kilka jov»vych ubrań. Dzisiaj możesz
jeszcze założyć tę. Różo, pomożesz hrabiance. Piu, kiedy będziesz gotowa,
przyjdź do mnie.
Podała jej rękę do pocałunku, ale młoda dama jedynie uścisnęła ją
obiema dłońmi, zupełnie nieświadoma tego, to powinna uczynić.
Przez usta hrabiny przemknął słaby uśnie«ch. Pogładziła ją łagodnie po
włosach i skinęła przyjaźnie. Potem wyszła.
Róża wzięła się za porządkowanie izeczy. Pia podeszła do okna
i z wysiłkiem łapała powietrze. Miała wrażffli e, że ściany pokoju przybli-
żają się do siebie. Instynktownie wyczuwała dobroć hrabiny, ale równie
wyraźnie uświadamiała sobie, jak wiele nasi się jeszcze nauczyć, aby
zostać prawdziwą damą. Z lekkim westchniui* em odwróciła się i zacisnęła
zęby.
Muszę wytrzymać! — pomyślała. —NTie mogę przynieść wstydu
Hansowi. Wszystkiego się nauczę.
Róża spytała, czy ma jej pomóc w przebieraniu.
Pia przyjrzała się przystojnej, zgrabnej dziewczynie. Wyglądała bardzo
ładnie w czarnej, dobrze dopasowanej jedwabnej sukience i białym fartusz-
ku. Następnie zerknęła kątem oka na swoje»dK>icie w lustrze. Pokojówka
była niewątpliwie bardziej elegancka od nij- Ależ by Lina zrobiła minę,
gdyby ujrzała Różę!
96
97
7 — Ludzie.
Ta myśl ją nieco pocieszyła. Uśmiechnęła się do siebie. Ale natych-
miast się zreflektowała, przypomniawszy sobie o obecności służącej.
— Tak, proszę mi trochę pomóc — powiedziała, sztywno trzymając
głowę gestem podpatrzonym u hrabiny.
Róża pomyślała sobie, że ta mała hrabianka to prawdziwa prowin-
cjuszka, w dodatku z niedorzeczną garderobą. Ale skwapliwie przyszła jej
z pomocą, co sprawiło Pii przyjemność. To było w końcu zupełnie odmien-
ne od nieporadnej krzątaniny Liny.
— Czy mam hrabiance uporządkować fryzurę? — spytała potem
pokojówka.
Pia skinęła głową.
— Tak, tylko proszę mocno zapleść włosy, tak mocno, jak tylko pani
potrafi, i owinąć wokół głowy tak jak teraz.
Pokojówka rozpuściła jej wspaniałe włosy. Pomyślała, że to barbarzyń-
stwo tak je ukrywać pod nietwarzową fryzurą.
— Czy nie wolałaby hrabianka innego uczesania? — spytała jeszcze.
— Nie, absolutnie. Musi być dokładnie tak, jak było — odpowiedziała
Pia, obawiając się, że w przeciwnym razie będzie wyglądała jak
rozczochrana.
Całe szczęście, że pani Dornemann zadbała o jedwabne pończochy.
W tych mogła się przynajmniej pokazać.
Pia zaczęła już zwracać uwagę na te sprawy. Tak, jakby estetyka
i piękno, które ją otaczały, oddziałały już na nią.
Tymczasem hrabina Eckhoff telefonowała do różnych sklepów, skła-
dając zamówienia, gdyż według niej trzeba było jak najszybciej ubrać Pię
w nowe rzeczy. A cóż by dopiero powiedziała na chłopięce wdzianko lub
stare, znoszone sukienczyny?
Pia weszła do jej pokoju w prostej sukience, która już dawno wyszła
z mody, z beznadziejną fryzurą na głowie. Współczujący wzrok hrabiny
spoczął na dziewczynie.
Nie padło jednak z jej ust ani jedno słowo komentarza. Do przybycia
panów plotkowały ze sobąr przyjaźnie.
98
Pia wybiegła ojcu na spotkanie i mocno objęła go za szyję. Najchętniej
porosiłaby: “Weź" mnie z powrotem do Buchenau. To nie jest miejsce dla
mnie". Ale potem spojrzała na Hansa, który z uśmiechem, prosząco patrzył
jej w oczy.
Wtedy przestała już odczuwać ten ciężar, który ją trochę przytłaczał.
Stanęła u boku narzeczonego i ufnie wsunęła swoją drobną rączkę w jego
dłoń.
Hrabina przyglądała się tej scenie i swym doświadczonym wzrokiem
natychmiast zauważyła, że Pia pałała wielkim uczuciem do Hansa.
“Teraz już wiem, jak osiągnąć mój cel. Ze względu na Hansa zgodzi się
na wszystko. Ona kocha go bardziej niż on ją, ale jeszcze nie jest w pełni
świadoma tego uczucia" — myślała mądra kobieta.
Służący hrabiny wtoczył ozdobny, angielski wózek do herbaty. Pani
Eckhoff sama nalała napój do filiżanek, po czym dała znak służącemu, aby
odszedł.
Pia przyglądała się z nabożeństwem, z jakim wdziękiem piękne ręce
pani domu uwijały się przy herbacie.
Dyskutowano o sprawach wymagających dokładniejszego omówienia.
Pia spytała, czy ojciec będzie jej mógł przysłać konia. Hrabina stwierdziła,
że można by go umieścić w jednej ze stajni, których nie brakowało
w Baden-Baden z racji odbywających się tu często gonitw i turniejów.
To Pię ucieszyło, gdyż niechętnie zrezygnowałaby z przyjemności
jazdy konnej. Kiedy hrabia Buchenau wypił swoją herbatę, podszedł do
okna i popatrzył w dół, na jasno oświetloną ulicę. Pia stanęła obok i przytu-
liła się do niego.
Stali tak przez chwilę, czując jak wiele mają ze sobą wspólnego.
Łączyło ich długoletnie odcięcie od świata.
Tymczasem pani Eckhoff odezwała się cicho do siostrzeńca:
— Możesz spokojnie odjechać, drogi Hansie. Jeśli mi wolno służyć ci
radą, nie odwiedzaj Pii przed upływem pół roku. Lepiej, żeby była zdana
tylko na mnie. Wtedy na pewno będziesz zadowolony.
Pocałował ją w rękę, milczeniem wyrażając zgodę.
Obaj panowie wyjechali już następnego dnia. Pia płakała jak jeszcze
nigdy w swoim życiu. Hrabina zostawiła ją na chwilę w spokoju, potem
przytuliła, pogłaskała po policzkach i powiedziała z uśmiechem:
— Od tej chwili nie myśl już o rozstaniu, tylko o ponownym spot-
kaniu. Zobaczysz, że rozłąka szybko minie. Teraz już nie mamy wcale
czasu na smutki, bo zaraz będą tu panie z firmy konfekcyjnej. Czeka nas
wiele pracy.
99
Dla Pii nadszedł szczególny czas. Zdziwiona poznawała nowe życie.
Nieraz przestraszona uciekała w ramiona hrabiny Eckhoff, jeśli coś
nieznanego zbyt ją zaskoczyło. Zawsze znajdowała u niej zrozumienie.
W pierwszych dniach pobytu w Baden-Baden odbywała niezliczone
spotkania z modystkami w przeróżnych studiach mody.
Pia została ubrana na nowo od stóp do głów. Okrzykom zdumienia
i podziwu nie było końca, kiedy przymierzała sukienkę po sukience.
Z największym upodobaniem oglądała delikatne materiały i wodziła po nich
ręką. To było takie przyjemne uczucie, gdy przywierały do ciała.
Po raz pierwszy zrozumiała, na czym polega luksus nienagannie
skrojonej sukni.
Hrabina rozmyślnie pozwalała jej najpierw samodzielnie podejmować
decyzję co do kupowanych rzeczy. Ingerowała tylko wtedy, gdy wybór był
ewidentnie nieprawidłowy. Dziwnym zbiegiem okoliczności Pia prawie
zawsze instynktownie wybierała właściwie. Miała wrodzone wyczucie
piękna. Trzeba ją było tylko nauczyć zwracać uwagę na to, co wkłada na
siebie. Postawiona przed koniecznością wyboru, nie miała nigdy żadnych
wątpliwości.
Kiedy mieszkała w Buchenau, ważne było tylko to, czy jej ubrania są
wygodne i wytrzymałe, czy nie ograniczają jej swobody ruchów. Teraz,
odkąd zaczęła widywać codziennie wiele eleganckich dam, mogła już sama
porównać się z nimi i dojść do wniosku, że jej stare sukienki nie nadawały
się do niczego.
Zaczęła żywo interesować się swoim wyglądem.
Niby przypadkiem hrabina napomknęła przy niej, że Hans Ried
przywiązuje wielką wagę do tego, czy kobieta jest ubrana elegancko i ze
smakiem. Kiedy indziej powiedziała:
— To wręcz obowiązek każdej kobiety, by wyglądać możliwie jak
najpiękniej i wykorzystywać zalety, jakimi Bóg nas obdarzył.
Pia zapamiętała te słowa. Naturalnie nie wiedziała, czy ma jakieś dary
Boga, które należy wykorzystać. Ale chciała podobać się Hansowi na tyle,
na ile było to możliwe.*Wkrótce ze strachem skonstatowała, że w starych
ubraniach musiała Hansowi przypominać stracha na wróble, skoro widział
już w swoim życiu tyle pięknych kobiet.
“Ależ on mnie jednak musi kochać, skoro mimo to chce, bym została
jego żoną" — myślała z wdzięcznością.
100
\ z autentycznym zapałem poczęła chłonąć nauki cioci Marii. W najróż-
niejszych okolicznościach zadawała sakramentalne pytanie:
— Ciociu, czy to spodobałoby się Hansowi?
Pia została nadspodziewanie szybko wyposażona w nową garderobę.
Hrabina miała przecież nieograniczone pełnomocnictwa w sprawie dyspo-
nowania pieniędzmi Hansa przeznaczonymi na ten cel. Można więc było
kierować się wyłącznie gustem.
Dla Pii wartość nowych strojów była sprawą drugorzędną. Nie miała
pojęcia o znaczeniu pieniędzy. Ze skrywanym rozbawieniem hrabina
patrzyła, jak młoda dama w swojej naiwności ignorowała wysokie ceny.
Wywoływało to wielkie wrażenie na sprzedawcach, którzy skwapliwie
podsuwali jej nadroższe rzeczy.
Było środowe przedpołudnie. W każdą drugą i czwartą środę miesiąca
drzwi hrabiny Eckhoff stały otworem dla gości.
Pia mieszkała u niej już od dwóch tygodni. Dziś miało nastąpić pierw-
sze ważne wydarzenie w nowym życiu.
Dotychczas rzeczywiście nie miała ani chwili do namysłu, ani sposob-
ności, by czuć ból rozłąki. Tylko wieczorami, gdy była sama w swoim
pokoju, ogarniała ją tęsknota za Buchenau, za ojcem i Hansem. Przez
pierwszych kilka nocy wstawała z łóżka i pisała żałosne, wzruszające listy
do taty i do Hansa, w których błagała, aby zabrano ją stąd do domu, bo
inaczej będzie musiała umrzeć z tęsknoty. Po przelaniu swych żalów na
papier, nieco spokojniejsza wślizgiwała się do łóżka i zasypiała. Kiedy
wczesnym rankiem czytała te listy, wstydziła się swojego mazgajstwa
i ganiła za małoduszność.
Co by na to powiedziała dobra, kochana ciocia Maria? Czyż wywołane
tęsknotą pragnienie natychmiastowego opuszczenia jej domu nie było prze-
jawem niewdzięczności, po tym, jak okazała jej tyle serca? Ani jeden z tych
listów nigdy nie został wysłany. Służyły tylko do wypłakiwania bólu
rozłąki i następnego dnia lądowały w piecu. Pia dzielnie pisała za to inne,
rozsądne listy do domu.
Kiedy w środę przed południem hrabina jadła z Pia śniadanie,
odezwała się do niej:
— A więc dzisiaj po raz pierwszy przedstawię cię moim gościom,
drogie dziecko.
101
Pia skrycie westchnęła i szeroko otworzyła oczy.
— Ojej, ciociu, na pewno narobię samych głupstw! — powiedziała
przestraszona.
Hrabina wcale nie była przekonana, że tak się nie stanie, ale nie dała po
sobie poznać tych obaw, tylko odrzekła z uśmiechem:
— Ale skądże znowu! Miej tylko oczy szeroko otwarte i trzymaj się
tego, co ci już mówiłam. Szybko sama się zorientujesz, co trzeba robić,
a czego nie. Będzie tylko mała grupa moich znajomych. Większość moich
gości poznasz dopiero latem. Do tego czasu poczujesz się już znacznie
pewniej. Obserwuj tylko jak najdokładniej inne damy i wkrótce będziesz
wiedziała, jak się zachować. Zobaczysz, że wszystko pójdzie znakomicie.
— A jeśli cię rozczaruję, ciociu, i narobię gaf, będziesz się bardzo
gniewać? — spytała Pia. ,
Hrabina roześmiała się i przyciągnęła ją do siebie, aby pocałować
w policzek. Jakże była słodka ta zmieszana dziewczyna. Ciocia Maria już
dawno polubiła swoją wychowanicę. Im lepiej ją poznawała, tym bardziej !
było jej przykro, że Hans nie kocha jej tak, jak na to zasługiwała. Pragnęła, j
aby jej siostrzeniec ofiarował narzeczonej całe serce i znalazł przy niej
szczęście. Bardzo chciała odpowiednio ukształtować image hrabianki. l
— Droga, mała Piu, oczywiście, że nie będę zła na ciebie, nawet jeśli
— jak się obawiasz — narobisz samych głupstw. Tylko nie trać odwagi.
Nie poddawaj się wyimaginowanemu lękowi, bo stracisz pewność siebie.
A teraz zrobimy sobie mały pokaz mody i zobaczymy, czy przysłane rzeczy
są rzeczywiście bez zarzutu.
Wstały od stołu i pani Eckhoff zadzwoniła na służącego, aby sprzątnął
ze stołu.
Kiedy znowu były same, hrabina dokładnie przyjrzała się podopiecznej
i powiedziała:
— Podejdź do mnie, Piu. Usiądź w tym fotelu i pozostań przez chwilę
spokojna.
Pia spełniła prośbę. •
— Ciociu Mario, co chcesz zrobić?
— Rozpuszczę ci włosy i zobaczę, co można z nimi zrobić, by było ci
w nich do twarzy.
— Ach, nie! Moja fryzura powinna tylko trzymać się mocno
na głowie.
Hrabina spokojnym ruchem wyjęła szpilki z włosów i poczęła
rozplatać warkocze.
— Mylisz się, moje dziecko. Nawet bujniejsze włosy można zapleść
luźniej i upiąć, a jednak będą się dobrze trzymać. Potem Róża uczesze cię
według moich wskazówek. O, twoje włosy są bardzo gęste, tylko te sztywne
warkocze to skrywały! Dziecko, ty w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z tego,
że Bóg dał kobiecie włosy, aby ją zdobiły. Ciebie obdarzył nimi nader
hojnie. Któż pozna się na ich wspaniałości, gdy będą tak skutecznie
schowane?
Pia nagle się zaczerwieniła. Przypomniała sobie dzień, w którym Hans
zażyczył sobie, aby jej czapka nie przysłaniała już włosów.
Odpowiedziała pytaniem:
— Czy naprawdę mam tak piękne włosy, ciociu Mario?
Hrabina przesunęła po nich ręką z uznaniem.
— Nigdy nie widziałam piękniejszych! Ten pełny, ciepły, złoty odcień
jest wręcz wspaniały. Ale w warkoczach tego prawie nie widać. Podobnie
trudno zauważyć wtedy puszystość włosów. O, nie, Piu! Tak dłużej być nie
może, to grzech! Chodź, pójdziemy do twojego pokoju, Róża uczesze cię na
próbę inaczej. Potem poprzymierzamy sukienki.
Zawołano Różę. Pokojówka z widoczną satysfakcją zabrała się do
dzieła. Już od dawna nie mogła przeboleć faktu, że hrabianka tak się
upierała przy tym “makabrycznym" uczesaniu.
Pani Eckhoff usiadła naprzeciwko i komenderowała:
— Różo, to nie ma być nic wyszukanego! Jej włosy są zbyt piękne,
żeby wyczyniać z nimi jakieś cuda. Zrób z przodu przedziałek. Włosy mają
opadać miękko i swobodnie... o właśnie! A teraz całą resztę zapleć w dwa
jednakowe warkocze. Nie pleć zbyt luźno, bo nie będzie efektu gęstości.
Tak, jest dobrze... Ułóż je teraz w piękną koronę, aby równomiernie okryły
całą głowę.
Róża sprawnie wykonywała polecenia hrabiny. Najwyraźniej czesanie
Pii sprawiało jej przyjemność. Nowa pokojówka, zatrudniona specjalnie dla
hrabianki, miała zacząć pracę w najbliższych dniach. Ciocia Maria gruntow-
ne przemyślała wybór odpowiedniej osoby.
Nowa fryzura była już gotowa.
Pia patrzyła w lustro niezmiernie zdumiona efektem. Wyglądała
zupełnie inaczej!
102
103
— Teraz naprawdę przypominam damę, a nie głupią dziewuchę ze
wsi. Róża spisała się znakomicie.
Ze śmiechem oglądała się ze wszystkich stron. Cieszyła się swoimi
złotobrązowymi włosami, które marcowe słońce dodatkowo upiększało
blaskiem.
— A więc jesteś zadowolona? — spytała hrabina.
Pia potwierdziła. Zaczęła energicznie potrząsać głową.
— Dziwne, że włosy tak dobrze się trzymają. Lina miała z tym zawsze
tyle kłopotu. Kiedy robi to Róża, wszystko wydaje się takie łatwe. Masz
sprytne palce, Różo. Wydaje mi się, że włosy są teraz takie lekkie.
Hrabina i pokojówka były z siebie bardzo zadowolone.
Potem Pia szybko włożyła jedną z nowych sukienek i brzydkie
kaczątko przeistoczyło się w dumnego łabędzia.
Dalej przymierzyła zwiewny, elegancki kostium, prosto od krawca. Był
uszyty z jedwabiu. Leżał nienagannie na jej wdzięcznej dziewczęcej
sylwetce.
Hrabina ze zdziwieniem spostrzegła, jak Pia nagle urosła. A młoda
hrabianka cieszyła się patrząc w lustro na pełną gracji młodą damę, która
uśmiechała się do niej z drugiej strony. Róża włożyła jej na głowę małą,
zgrabną czapeczkę z aksamitu. Potem umocowała jeszcze w kieszeni żakie-
tu białą koronkową chusteczkę, a wokół ramion hrabianki zawiesiła sobolo-
wą etolę.
Hrabina poprosiła Pię, aby przeszła po pokoju i pokręciła się trochę
w koło. Była bardzo zadowolona. Pierwszy kostium wypadł na tej próbie
znakomicie.
Pię najbardziej cieszyło, że nic nie krępowało jej ruchów. Podobał jej
się też szum jedwabiu, który słyszała przy każdym kroku.
Ale jednak odrobina próżności, która nieobca jest żadnemu człowie-
kowi, już czaiła się w jej oczach.
Nadeszła kolej na następną cudowną sukienkę z błękitnej krepy.
W ramionach i na rękawach była przyozdobiona sztucznymi perłami oraz
koronką. Nie zakrywała delikatnych przedramion Pii ani kształtnej szyi. Jej
złotobrązowa głowa w zachwycający sposób kontrastowała z błękitem
sukienki. Hrabianka patrzyła na to zjawisko niemal zz strachem. Nigdy
jeszcze nie widziała tak wspaniałej kreacji, nie wspominając o noszeniu jej.
O wiele bardziej cieszyła się sukienką niż własną osobą. Nie chciała się
104
i nią rozstać. Żwawo, z gracją zakręciła się w koło, podziwiając lekkość
opadającego materiału.
“Czy Hans pozostałby obojętny, gdyby teraz ujrzał Pię?" — zasta-
nawiała się zachwycona hrabina.
Po sukience błękitnej przyszła pora na plisowaną, uszytą z jedwabnego
muślinu o delikatnej barwie poziomkowej. Plisy wykonane były z czarnego
jedwabiu, w każdej siateczce przyszyto malutki, czarny guzik z bursztynu.
Talię obejmował ułożony w draperię szeroki, czarny jedwabny pas sięga-
jący prawie do piersi. Ta sukienka również odkrywała ramiona i szyję.
Pię bawiły liczne, delikatne fałdki, które przy każdym poruszeniu
układały się inaczej.
Następną w kolejności była drogocenna suknia wieczorowa. Halkę
uszyto z białego, cienkiego jedwabiu, a sukienkę wierzchnią z woalu o tej
samej barwie. Była bogato haftowana i kończyła się na wysokości kolan
perłowymi frędzlami. Brzeg białej halki, przechodzący w tren, obszyty był
pasemkiem sobolowego futra.
Pia po raz pierwszy mia"ła na sobie sukienkę z długim trenem. Nie
miała odwagi zrobić nawet kilku kroków.
— Zobaczysz, ciociu Mario, tren owinie mi się wokół nóg i będę się
co chwila potykać. Jeszcze nigdy nie nosiłam tak długiej sukni — narze-
kała, stojąc jak sparaliżowana.
Hrabina ze spokojem pokazała jej, jak ma stawiać nogi, jak się
poruszać ciągnąc za sobą tren. Pia uważnie obserwowała, a potem sama
spróbowała chodzić, pochylać się i obracać, tak jak pokazała jej ciocia
Maria.
Szło jej całkiem dobrze.. Pia nie uważała już sprawy za beznadziejną.
Ośmielona zaczęła poruszać się szybciej, w końcu roztańczyła się
1 w rytmie szybkiego walca przemierzyła pokój.
~~ Piu, kto cię nauczył tak tańczyć? — spytała hrabina z uśmiechem.
" Lina, ona tańczy doskonale.
Zdaje się, że rzeczywiście twoja Lina dość dobrze opanowała tę
*?• Prywatny nauczyciel zrobi z ciebie wkrótce wyśmienitą tancerkę.
Ach, przynajmniej to mi nie sprawia kłopotów. Mam zwinne nogi
^Pewnik z dumą uśmiechnięta Pia.
D -. ~~ ° widzisz, sama już niewiele mogę cię nauczyć. No, ale dalej,
zo> co tam jeszcze mamy?
105
Pokojówka podała jasnoszarą sukienkę wizytową, potem przeznaczoną
do teatru i wreszcie płaszcz popelinowy z szaro nakrapianego, angielskiego
materiału. Pia przymierzyła także kilka innych płaszczy, parę kapeluszy,
a na koniec śliczną podomkę w kolorze czerwonego wina. Hrabianka
chciała w niej już pozostać. Całkiem inna osoba wyszła z pokoju, trzymając
ciocię Marię pod ramię. Nie miała wiele wspólnego z dawną bezbarwną
dziewczyną.
— Na przyjęcie założysz poziomkową sukienkę plisowaną — powie-
działa hrabina, gdy znowu siedziały w małym salonie.
— Jak sobie życzysz, ciociu — odpowiedziała posłusznie młoda dama.
— Tylko na początku mogę ci coś narzucić — uśmiechnęła się hrabina
—później sama będziesz o tych sprawach decydować.
Potem opowiadała jej o ludziach, których Pia miała dzisiaj spotkać,
o pełni sezonu, o wyścigach i innych imprezach urządzanych podczas
Tygodnia Baden-Baden, w okresie, kiedy wszystkie hotele są przepełnione
i zjeżdża tu cały elegancki świat.
Pia słyszała już o tym wszystkim od Hansa, a teraz miała sama w tym
uczestniczyć.
Najbardziej jednak frapowała ją myśl, jak poradzi sobie'podczas
dzisiejszego przyjęcia.
Słońce świeciło zachęcająco, więc po jedzeniu Pia i ciocia Maria
wybrały się na przejażdżkę. Pani Eckhoff nie posiadała własnego powozu.
Ale zawsze mogła wynająć go telefonicznie.
Pia włożyła elegancki kostium z sobolową etolą. Wyglądała uroczo
siedząc w odkrytym powozie obok hrabiny. Po drodze spotykali różnych jej
znajomych, którzy obrzucali Pię mniej lub bardziej zaciekawionymi
spojrzeniami i pozdrawiali z widocznym zainteresowaniem.
— Chyba będę miała dzisiaj wielu gości — rzekła hrabina z uśmie-
chem. Była dobrą znawczynią ludzi i wiedziała, jak wielką siłę przycią-
gającą stanowiła ciekawość.
IX
Na przyjęciu pierwsza stawiła się jej ekscelencja Rottheim, wdowa po
zasłużonym mężu stanu, stale mieszkająca w Baden-Baden. Zjawiała się
zawsze i wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego, nie wzbudzając tym
bynajmniej wielkiej radości u swoich bliźnich. Obawiano się jej złośliwości
i zamiłowania do plotek i tylko z tego względu była tolerowana. Pani
Rottheim, osoba niezwykle ciekawska, nie mogła zbyt długo czekać na
wyjaśnienie, kim była młoda dama, która dziś jechała powozem z hrabiną.
Jako pierwsza zatem pojawiła się w pokoju pani Eckhoff, szeleszcząc
sztywną, jedwabną suknią. Szare, sztuczne loki na głowie były bardzo
kunsztownie ułożone i z nieco podejrzaną bujnością otaczały grubokościstą
twarz, dziwacznie kontrastującą z krępą figurą. Małe, grube dłonie były
bogato, nazbyt bogato, ozdobione pierścionkami z brylantami, a na
kremowym tiulu zasłaniającym dekolt kołysał się na grubym złotym
łańcuchu duży medalion połyskujący brylantem.
Jej ekscelencja Rottheim nie była więc zbyt elegancką personą. Lekko
dysząc, spiesznym krokiem szła w kierunku hrabiny, która w czarnej sukni
z koronkami wyglądała bardzo wytwornie.
— Dzień dobry, najdroższa, jakże się pani miewa, hrabino? Zdaje się,
że jestem pierwsza...? Nic nie szkodzi, w końcu ktoś zawsze musi być
pierwszy. Ale jakąż to młodą damę widziałam dzisiaj obok pani w powo-
zie? — spytała, z wysiłkiem łapiąc oddech. Miała natrętny, przenikliwy
głos, którego nie sposób było nie dosłyszeć.
Również w stosunku do niej hrabina zachowywała właściwy sobie
spokój ducha, który tak kojąco na wszystkich działał.
— To była hrabianka Buchenau, ekscelencjo.
Pani Rottheim stękając usiadła w miękkim fotelu.
— Buchenau... Buchenau? Chwileczkę... niech zbiorę myśli.
Miała w głowie całą Gotę i po krótkim zastanowieniu wiedziała już,
0 kogo chodzi.
—• Ach, racja, racja...! Hrabiowie Rzeszy von Buchenau. Stary ród.
Przy życiu zostało ich już tylko dwoje. Hrabia lorthar Buchenau poślubił
hrabiankę Stettenheim, która zmarła dość młodo i...
107
— Słusznie, ekscelencjo — pani Eckhoff wpadła jej w słowo w celu
przerwania tego niewyczerpanego strumienia informacji. Nie chciała, by jej
ekscelencja przypomniała sobie również o drugim, nieszczęśliwym małżeń-
stwie hrabiego i roztrąbiła o tym w towarzystwie.
— Hrabianka Pia jest jedynaczką, w ogóle jedynym dzieckim hrabiego
Lothara Buchenau.
— Hm... to wyśmienita partia. O ile wiem, mają duży majątek.
— Istotnie, ekscelencjo — odrzekła hrabina z uśmiechem.
Wiedziała, że pani Rottheim miała kilku zadłużonych siostrzeńców,
których bardzo kochała i koniecznie chciała ich dobrze ożenić.
— Moja droga, proszę mi jeszcze tylko powiedzieć, jak do tego
doszło, że urządza pani sobie przejażdżki z hrabianką? — spytała jej
ciekawska ekscelencja.
Pani Eckhoff powiedziała to, co uznała za stosowne.
— Hrabianka wychowywała się na zamku Buchenau w odcięciu od
świata. Jej chory ojciec żyje w samotności. Teraz powinna zostać wprowa-
dzona do towarzystwa, więc ja podjęłam się tego zadania.
— O, to interesujące. Ale dlaczego właśnie pani, hrabino? — pani
Rottheim była niestrudzona w swym śledztwie.
Żadna z kobiet nie zauważyła, że w tym samym momencie w otwartym
przedpokoju zjawiła się Pia. Usłyszawszy donośny głos pierwszego gościa,
przestraszona i niemile nim poruszona, cofnęła się. Usiadła w fotelu,
czekając aż ciocia Maria ją zawoła. Mimowolnie przysłuchiwała się dalszej
rozmowie:
— Dlaczego właśnie ja? — spytała ciocia Maria z niewzruszonym
spokojem. — To proste. Mój siostrzeniec, pan von Ried, jest sąsiadem
i przyjacielem hrabiego Buchenau. To on mnie poprosił, abym na jakiś czas
zaopiekowała się hrabianką.
— Ach, więc to tak! Hans Ried von Riedberg, ten kosmopolita!
Gdzież on się teraz podaiewa? Już dawno go nie widziano u pani, najdroż-
sza hrabino. Czy znowu udał się w jakąś podróż po świecie?
— Nie, już prawie od roku mieszka na zamku Riedberg.
— No proszę, proszę... czyżby zamierzał się ustatkować? Czy już się
ożenił?
— Nie, jeszcze nie.
108
— Jeszcze nie? Ale przecież zeszłej zimy, kiedy spotkałam go
w St. Moritz był o krok od zaręczyn! Wyjechał co prawda jeszcze tego
samego dnia, w którym przyjechałam z moimi dwoma siostrzeńcami. Ale
słyszeliśmy, że na serio zalecał się do niezwykle pięknej i młodej wdowy,
nie bez pewnych sukcesów zresztą... Podobno był w niej zakochany po
uszy. Mówiono, że wyjechał tylko po to, aby podążyć za swoją ukochaną
i pojąć ją za żonę. Miał rzekomo całkowicie stracić rozum przez tę
namiętność.
Hrabina nie miała pojęcia, że Pia wszystko słyszy.
— Ludzie mówią wiele rzeczy, ekscelencjo. Przecież powszechnie
wiadomo, że takie plotki powstają z niczego.
— Nie, nie, moja droga. To nie były plotki. Wiem to z pewnego
źródła! Jeden z jego przyjaciół chciał powstrzymać go przed wyjazdem
z St. Moritz, ale to było niemożliwe.
— Myślę, że najlepszym dowodem jest to, że mój siostrzeniec ani nie
poślubił tej damy, ani się z nią nie zaręczył — odrzekła hrabina, niemiło już
rozdrażniona tematem, który chciała jak najszybciej uciąć.
Ale pani Rottheim nie dała za wygraną. Zaniosła się przenikliwym,
nieprzyjemnym śmiechem.
— No, w każdym razie nie podlega dyskusji, że pan von Ried kochał
tę kobietę do szaleństwa. Wszyscy byli mocno poruszeni faktem, że snuł się
za nią jak cień, zwłaszcza że zazwyczaj był bardzo powściągliwy wobec
kobiet. A że się z nią nie ożenił, ani nie zaręczył, to żaden dowód dla mnie.
Może dostał kosza? Podobno wyjazd tej damy przypominał ucieczkę.
Hrabina najchętniej zamknęłaby usta plotkarce informacją, że jej
siostrzeniec jest zaręczony z hrabianką Buchenau. Ale ten fakt miał być na
razie utrzymany w tajemnicy, powiedziała więc tylko:
— To nie było nic poważnego. Inaczej wiedziałabym coś o tym.
Pani Rottheim znowu zaśmiała się przeraźliwie, aż Pia zadygotała
w swojej kryjówce.
— Nie ma dymu bez ognia, najdroższa hrabino! Ale zdaje się, że to dla
pani nieco krępujący temat. Zostawmy więc to. Wracając do pani
Podopiecznej, czy będzie można ją dziś zobaczyć?
Usłyszawszy to pytanie Pia uciekła z pokoju, w którym się znajdowała,
tym momencie nie potrafiłaby stanąć przed obliczem tej obcej kobiety
nieprzyjemnej barwie głosu i obrzydliwym śmiechu.
109
Z bijącym sercem podeszła do okna w swoim pokoiku. Przestraszona
patrzyła przed siebie. Z wszystkiego, co usłyszała, tylko jedno mocno
utkwiło jej w pamięci. Hans Ried kochał do szaleństwa piękną, młodą
wdowę. W swej nieświadomości nie wiedziała, jaka treść zawarta jest
w tych słowach. Ale zapadły jej one boleśnie w serce, jak zła wiadomość,
przed którą nie było ratunku. Nagle wydało się jej, że bezpowrotnie straciła
coś drogiego, pięknego.
Zastanawiała się, co też to może oznaczać, jeśli mężczyzna kocha do
szaleństwa kobietę. Te słowa zakłóciły jej spokój, zmusiły do namysłu.
Szalona miłość? Co to jest? Hans Ried chciał się ożenić z tamtą piękną
kobietą i... dostał kosza? A teraz... teraz ona, Pia miała zostać jego żoną?
Nie uświadamiane skojarzenia przypomniały jej chwilę zaręczyn
z Hansem. Jego serce biło wtedy tak spokojnie i miarowo. Wspomnienie
tamtego rytmu napełniło ją bólem, którego nie potrafiła ująć w słowa.
Przeszedł ją dreszcz. Pragnęła odepchnąć te myśli. Ach... gdyby tak
ciocia Maria była teraz sama, można by pójść do niej i spytać...
Ale o co właściwie? “Czy to prawda, że Hans “do szaleństwa" kochał
inną kobietę?" Nie, to pytanie nie przeszłoby jej przez usta. Nigdy! Już nie
chciała o tym myśleć, chciała zapomnieć o wszystkim, co naopowiadało to
wstrętne babsko. Ciocia Maria przecież zachowała spokój. Tak, Pia także
chciała być spokojna i o wszystkim zapomnieć.
Ale w takich wypadkach nie wystarcza sama tylko dobra wola. Myśli
bywają często natrętne.
— Hrabianka jest proszona na przyjęcie — zakomunikowała Róża.
Pia westchnęła i przetarła oczy.
— Wszystko w porządku, Różo? — spytała zdenerwowana, spogląda-
jąc badawczo w lustro.
Róża przytaknęła.
— Hrabianka może być całkiem spokojna. Wszystko w najlepszym
porządku.
Pia podążyła z nią niepewnie do pokoju, w którym miało odbyć się
przyjęcie.
Ciocia Maria i pani Rottheim wciąż jeszcze były same.
Hrabina przedstawiła Pię, która ukłoniła się w wymuszony sposób. Jej
ekscelencja bez najmniejszego zażenowania wodziła po niej taksującym
spojrzeniem.
Wyciągnęła do Pii grubą dłoń, aby hrabianka ją pocałowała.
— Miło mi cię poznać, hrabianko — odezwała się głośno.
Pia wzdrygnęła się. Wiedziała, że ten nieprzyjemny głos zawsze będzie
;ej przypominać bolesną chwilę. I jednocześnie przestraszyła się tej obrzyd-
liwej, tłustej ręki i instynktownie schowała swoje dłonie za plecami, wzbra-
niając się przed jej dotykiem. Natychmiast nabrała pewności, że nigdy nie
polubi tej niesympatycznej starej damy.
Ciocia Maria dała jej dyskretny znak, przypominając w jaki sposób
powinna przywitać gościa.
Pia niezdecydowanie wyciągnęła drobną, szczupłą rączkę i z tłumio-
nym obrzydzeniem podała ją pani Rottheim. Ale nie mogła się zdobyć na
to, by ją pocałować. Szybkim ruchem znowu cofnęła rękę i ukryła ją
w fałdach sukienki.
— Jej ekscelencja musi być wyrozumiała dla mojej nieobytej w świe-
cie wychowanicy — rzekła hrabina spokojnie, usprawiedliwiając Pię.
Pani Rottheim już miała zmarszczyć brwi, ale słowa hrabiny ją udobru-
chały. Pomyślała też o swoich siostrzeńcach. Ta mała była niezła i... bardzo
bogata. Poza tym nie okazała jej należnego szacunku jedynie z powodu
nieznajomości form grzecznościowych. Postanowiła zatem okazać jej
pobłażliwość. Właśnie miała poufale uszczypnąć Pię w policzek, kiedy na
szczęście nadeszli inni goście, którzy odwrócili jej uwagę od ofiary.
Hrabianka została przedstawiona pozostałym gościom. Tym razem nie
dopuściła się już żadnego uchybienia. Ale kiedy po chwili jej ekscelencja
Rottheim podeszła do niej, chcąc z nią porozmawiać — i opowiedzieć
o siostrzeńcach — dziewczyna, wybąkawszy prośbę o wybaczenie, uciekła
jak najprędzej.
Hrabina zatuszowała i tę gafę, zapewniając, że Pia jeszcze nie jest
przyzwyczajona do rozmów z tak dostojnymi osobami i dlatego jest tak
bardzo skrępowana.
Pani Rottheim była jeszcze łaskawa.
Poza tym hrabina mogła być zadowolona ze swej podopiecznej.
Zachowywała się wzorowo, choć z początku nieco wstydliwie. Pani
khoff rzuciło się w oczy, że jest trochę blada i niekiedy patrzy przed
siebie nieobecnym, jakby bolesnym wzrokiem.
Rozpogodziła się dopiero wtedy, kiedy poznała obie baronówny
au» córki koniuszego książęcego, rumiane bliźniaczki o blond włosach,
111
110
oraz jeszcze parę innych dziewcząt. Baronówny były rześkimi, żwawymi
rówieśniczkami Pii. Przedstawiając je sobie, hrabina od razu oznajmiła, że
Pia świetnie jeździ konno i chętnie będzie robić z nimi wycieczki, jeśli
pogoda na to pozwoli. Grunt pod zażyłą znajomość został przygotowany.
Przybywało coraz więcej gości, wśród nich byli także starsi i młodsi
panowie. Wszyscy byli oczarowani małą hrabianką. Sposób, w jaki naiwnie
powiedziała kilka komplementów paru młodym mężczyznom, wywołał
salwy śmiechu. Pia cieszyła się wraz z innymi.
Hrabina z przyjemnością słuchała ciepłego, czystego śmiechu docho-
dzącego z wesołego kącika, gdzie zebrało się młode towarzystwo. Pia
wnosiła dużo ożywienia w to małe grono.
Jeśli zrobiła coś nie tak, gorliwie prosiła o pouczenie i wszyscy skwap-
liwie udzielali wyjaśnień tej małej, uroczej panience ze wsi, która otwarcie
przyznawała się do swojej niewiedzy o sprawach savoir-vivre'u.
— Zakładamy towarzystwo na rzecz wychowania małego odludka —
oświadczyła baronówna Hilda, jedna z bliźniaczek. Propozycja spotkała się
z głośną aprobatą.
Jej ekscelencję Rottheim denerwowało, że wokół Pii od razu zaczęli
kręcić się młodzi panowie.
“Każdy chce czym prędzej złowić złotą rybkę!" — myślała ze złością.
Gorąco pragnęła zarezerwować “rybkę" dla jednego siostrzeńców,
którzy jednak mieli przybyć do Baden-Baden dopiero latem.
Szeleszcząc suknią zbliżyła się do wesołej grupki i usadowiła obok Pii,
zagadując swoim przenikliwym głosem, w brzmieniu żywo przypomi-
nającym trąbkę.
Beztroski śmiech zamilkł natychmiast. Miny młodych ludzi stały się
wyraźnie niezadowolone. Pogawędki przestały się kleić. Pani Rottheim
naprawdę odbierała ochotę do rozmowy. Pia siedziała obok niej, zastygła
w błagalnym spojrzeniu skierowanym na ciocię Marię.
Pani Eckhoff już zauważyła, jaka cisza zapanowała w tamtym kącie
i napotkawszy wzrok Pii, ulitowała się i podeszła.
— Ekscelencjo, jest pani przecież doskonałą znawczynią szlachetnych
koronek. W moim starym kufrze, który został mi po rodzicach, znalazłam
koronkę, co do której nie jestem pewna, czy ma jakąś wartość. Czy zechcia-
łaby pani ją obejrzeć? — spytała przymilnie z lekkim, szelmowskim
uśmieszkiem, wodząc jednocześnie oczami po młodych twarzach.
112
Słabość jej ekscelencji do podawania się za eksperta od starych koro-
nek była ogólnie znana. Często wykorzystywano ten jej słaby punkt, aby
przynajmniej na jakiś czas zneutralizować natrętnego gościa. Hrabina do-
brze wiedziała, że jej koronki są zupełnie bez wartości, ale mogły zająć jej
ekscelencję na jakąś godzinkę. Siedziała potem, przyłożywszy lorgnon do
oczu z ważną miną w pokoju obok i wydawała najczęściej zupełnie fałszy-
we opinie. Wszędzie chowano w pogotowiu stare, zużyte koronki przezna-
czone specjalnie na ten cel.
I tym razem także poskutkował dyplomatyczny fortel. Pani Rottheim
podniosła się natychmiast i podążyła za hrabiną do przyległego pokoju.
Odprowadzał j ą tłumiony chichot. W kąciku znowu zrobiło się wesoło.
Jeden z młodych mężczyzn zapytał wracającą powoli do równowagi Pię:
— Co sądzi pani o jej ekscelencji Rottheim, łaskawa hrabianko?
Wszyscy nadstawili uszu, czekając na odpowiedź.
A Pia odrzekła z najgłębszym przekonaniem:
— O, to stara, obrzydliwa baba!
Na te słowa wszyscy wybuchnęli śmiechem. To było wręcz niesamo-
wite. Nieśmiała panienka ze wsi wypowiedziała głośno i bez żenady to, co
do tej pory każdy myślał po cichu.
Ta wypowiedź błyskawicznie rozeszła się po kręgu znajomych pani
Rottheim. Niestety po kilku tygodniach okrężną drogą dotarła także do jej
uszu. Od tego momentu stała się zaciętym wrogiem Pii i skreśliła ją z listy
potencjalnych spadkobierczyń, którą sporządziła dla swoich siostrzeńców.
Obrzucała ją od tamtej pory złośliwymi, uszczypliwymi uwagami, których
hrabianka na szczęście nie rozumiała. Zauważyła tylko, że jej ekscelencja
nie podaje jej już władczym gestem ręki do pocałowania. To Pię nawet cie-
szyło, gdyż ciocia Maria zaraz następnego dnia po pierwszym przyjęciu je-
szcze raz z naciskiem przypomniała, jak ważne są takie gesty, i że nie
należy ich lekceważyć.
Ogólnie rzecz biorąc, podczas pierwszego przyjęcia hrabianka wypadła
d°skonale.
Bardzo podniecona, a zarazem zmęczona tym niezwykłym dla niej
Wleczorem położyła się do łóżka. Początkowo myślała o obu baronównach,
p którymi się zaprzyjaźniła. Zaplanowały wspólne przejażdżki konne.
°teni, w półśnie usłyszała nagle przenikliwy głos pani Rottheim:
) kociej ją do szaleństwa".
113
Przestraszyła się, ale w końcu zasnęła głęboko. We śnie znowu
spotkała jej ekscelencję. Wyciągała do niej coraz bliżej i bliżej swoje tłusie,
szkaradne łapska. Jej postać stawała się coraz większa, nabierała szarego,
zwietrzałego koloru. Tłuste dłonie przekształciły się w bryły i przypominały
olbrzymi, kamienny mur. W końcu szara zwietrzała masa zwaliła się na ni^.
Z piersi Pii wydobył się krzyk.
— Hans, pomóż, mur...!
Wtedy pochyliła się nad nią twarz Hansa, który podniósł ją i trzymając
w silnych ramionach odniósł w bezpieczne miejsce. Przytuliła się do niego
z ulgą, wsłuchując się w bicie jego serca, spokojne, głośne i miarowe.
Tak skończył się senny koszmar. Spała spokojnie do samego rana.
X
Upłynęły miesiące, odkąd Pia przybyła do Baden-Baden. Im bliżej lata,
tym szybciej wzrastała liczba przyjeżdżających cudzoziemców. Tłumy ludzi
spacerowały po promenadzie i parku zdrojowym. Hotele były przepełnione.
Pieniądze zdawały się nie stanowić żadnego problemu dla wytwornej
klienteli uzdrowiska. Zjechali się reprezentanci całego bogatego s'wiata,
wśród nich amerykańscy milionerzy, będący w stanie płacić bajońskie ceny.
Wraz z rozpoczęciem wyścigów w Iffezheim, w ramach Tygodnia
Baden-Baden, najazd turystów przybrał na sile.
Pia zaskakująco szybko przyzwyczaiła się do ożywionego życia towa-
rzyskiego. Miała w tym swój udział jej młodzieńcza odporność nerwowa.
W najmniejszym stopniu nie przypominała już nieśmiałej panienki ze wsi,
która przyjechała tu w lutym. Nosiła teraz suknie, które sama sobie dobie-
rała z wyczuciem smaku godnym eleganckiej damy.
Dzięki rozumnemu i ostrożnemu kierownictwu cioci Marii nie straciła
przy tym swej dawnej b/zpretensjonalności.
Hrabianka stała się wkrótce znanym i lubianym gościem w kręgu
znajomych pani Eckhoff. Garnięto się do niej jak do odmładzającego
i odświeżającego zarazem źródła. Słuchanie jej trafnych i szczerych
spostrzeżeń było prawdziwą rozrywką.
114
pia na swoje szczęście nie nauczyła się jeszcze kłamać.
Miała tylko jednego wroga — jej ekscelencję Rottheim. Ta chciała
worawdzie jeszcze raz okazać swoją wspaniałomyślność i wyższość
zarazem, kiedy przybyli z wizytą siostrzeńcy. Hamując gniew przedstawiła
ich Pii- Następnie usilnie wspomagała ich w zalotach do hrabianki.
Pia zawsze pozostawała zimna i obojętna w stosunku do tego rodzaju
starań. Inni młodzieńcy już wcześniej to stwierdzili. A obaj siostrzeńcy tym
bardziej nie mieli żadnych szans. Odprawiła ich z taką samą niefrasobliwoś-
cią jak innych, może tylko trochę bardziej oschle.
Obaj odjechali po bezskutecznych “działaniach zaczepnych". Jej eksce-
lencja zapamiętała to sobie równie dobrze jak “starą, obrzydliwą babę".
Wzajemna antypatia obu dam stała się faktem.
Pia zaprzyjaźniła się za to z baronównami Lindau. Bliźniaczki bardzo
ją polubiły. Z początku czuły się zobowiązane do pełnienia funkcji jej
aniołów stróżów. Biada temu, kto odważyłby się podejść do niej zbyt
blisko.
Zbliżyło je także zamiłowanie do jeździectwa. Dziewczętom towarzy-
szyła przeważnie baronowa i koniuszy. Ale niekiedy baron Lindau również
dosiadał konia i jeździł z nimi. Guwernantka była obiektem podziwu jako
koń rasowy pierwszej klasy.
Baronówny także jeździły na rasowych rumakach, co było samo przez
się zrozumiałe, gdyż ich ojciec pełnił funkcję koniuszego książęcego.
Okazały mężczyzna o ostro zarysowanej twarzy oraz trzy młode, zwinne
amazonki stanowiły jedno z ciekawszych zjawisk uzdrowiska. Pokazywano
je każdemu nowo przybyłemu.
Także wśród międzynarodowych sław jeździeckich przybyłych
na Wielki Tydzień Baden-Baden widok trzech dzielnych dam na koniach
wywoływał sporą sensację, a także podziw. Pia doskonale radziła już sobie
2 dainskim siodłem i w nienagannie leżącym kostiumiku wyglądała
zachwycająco.
Nieraz wyjeżdżały z całym orszakiem. Wszyscy byli spragnieni ich
°warzystwa. Największym powodzeniem cieszyła się Pia. Nie tylko
względu na swój majątek, ale przede wszystkim dla niekwestionowanego
zięku i urody. Jej jasne oczy oraz cudowne, lśniące złotą barwą włosy,
°re d°Piero teraz podziwiać można było w całej okazałości, niejednemu
115
Ale nigdy nie reagowała na składane jej wyrazy czci i oddania
W stosunku do wszystkich panów zachowywała się z taką samą życzli-
wością i uprzejmością, nie obdarzając nigdy żadnego z nich cieplejszym
spojrzeniem. Tylko jeden mężczyzna liczył się dla niej — ten, który przy-
prawiał ją o szybsze bicie serca, Hans von Ried.
Nie była już tamtym, nie uświadomionym dzieckiem. Wiele rzeczy
z jej otoczenia dało jej do myślenia. W jej obecności rozmawiano o przeróż-
nych flirtach i intymnych związkach. Baronówny stroiły sobie żarty z tej
lub owej pary, zwracając na nie uwagę Pii. Pewnego razu jedna
z bliźniaczek, Herta, opowiedziała, że ich wspólny znajomy zakochał się do
szaleństwa w pewnej młodej damie, przez wszystkich podziwianej dla jej
klasycznej urody.
Pia przypomniała sobie podsłuchane słowa, wypowiedziane przez
jej ekscelencję Rottheim: “Hans von Ried i ta piękna, młoda wdowa!"
Spytała cicho z głośno bijącym sercem:
— Herta, co to znaczy właściwie, że mężczyzna kocha “do szaleń-
stwa" kobietę?
Herta parsknęła śmiechem.
— Ach, ty głuptasku, nie wiesz tego?
— Nie.
— To dlatego, że nie byłaś na pensji. Tam człowiek uczy się wszyst-
kiego. No więc... jak ci to wyjaśnić? Wyobraź sobie, że pewien mężczyzna
poznaje kobietę, która mu się ogromnie podoba. I kiedy są jakieś przeszko-
dy, to znaczy, jeśli nie może jej poślubić, to wtedy z miłości traci rozum i...
nie, to złe wyjaśnienie. Nie możesz sobie tego uzmysłowić? Po prostu jest
chory z tęsknoty i pragnienia, żeby ją posiąść. Rozumiesz?
Pia popatrzyła przed siebie wystraszonymi, dziecięcymi oczami.
— Tak... ale nie, właściwie to nic z tego nie wiem. Ta miłość to jakieś
straszne uczucie.
Siostry się roześmiały. •
— Zdaje się, że nie masz o tym zielonego pojęcia, Piu?
— Nie.
— Postaram ci się wyjaśnić, na czym to polega — rzekła Hilda,
uśmiechając się w lekkim rozmarzeniu, gdyż sama żywiła sympatię do
młodego, bardzo przystojnego dyplomaty.
— No to mów — poprosiła Pia.
Hilda wyrecytowała:
Aniołowie mówią: niebiańska radość
Diabły zaprzeczają: piekielna męka
A ludzie —oni nazywają to miłością.
Pia powtórzyła sobie te słowa kilka razy, aby je zapamiętać. Teraz
również nie była o wiele mądrzejsza, ale wiedziała przynajmniej, że miłość
może mieć różne oblicza.
— Czy ty nigdy jeszcze nie kochałaś, Piu? — egzaminowała ją Herta.
Pia wzruszyła niepewnie ramionami.
— Nie wiem, co masz na myśli, Herto. Bardzo kocham mojego ojca...
i ciocię Marię, no i... jeszcze innych ludzi.
To Hildę rozśmieszyło.
— Ależ ty jesteś jeszcze naiwna! Tego się tak nie określa. Kochać
można tylko jednego mężczyznę, zupełnie obcego, któremu potem ofiaro-
wuje się swoje serce, i którego się kocha tak mocno, jak nikogo innego na
świecie. Wtedy się chce zostać jego żoną.
Pia na chwilę zamarła. Spąsowiała. “Hans Ried"! To imię było wypa-
lone na samym dnie jej duszy. Rozbrzmiało jej nagle w piersi, aż chciałaby
je głośno wykrzyczeć.
Ale zacisnęła usta ze wszystkich sił. Euforia ją opuściła. Przypomniała
sobie bolesną prawdę o tym, że Hans Ried kochał “do szaleństwa" piękną,
młodą wdowę.
Spytała cicho, z wahaniem:
— Czy człowiek może kochać więcej niż jeden raz, tak... jak wy to
rozumiecie?
Hilda zaprzeczyła energicznym ruchem głowy. Swym dziewiętnasto-
letnim sercem wierzyła w jedyną prawdziwą miłość.
— Nie, Piu. To zdarza się tylko raz w życiu — rzekła stanowczo.
Pia oddychała z wysiłkiem.
~- Ale... No, na przykład... Mężczyzna kocha kobietę właśnie taką
miiością, że jest chory z tęsknoty. A ta kobieta daje mu kosza. Czy może
^edy ożenić się z inną?
Naturalnie — przytaknęła Hilda. To będzie się wtedy nazywało:
małżeństwo z rozsądku.
116
217
Pia zrobiła wielkie oczy.
— “Małżeństwo z rozsądku"? A cóż to takiego?
— Jak sama nazwa wskazuje, jest to małżeństwo zawierane z rozsąd-
ku, a nie z potrzeby serca. Kobieta jest mężczyźnie obojętna i na odwrót.
Żeni się z nią tylko dlatego, że towarzyszą temu pewne korzyści majątko-
we, albo po prostu potrzebuje gospodyni domowej lub z innego rozsądnego
powodu. Czasami robi to jedynie dla jej pieniędzy i to jest bardzo nikczem-
ne. Swoim sercem wciąż związany jest z inną, tą, której nie mógł posiąść.
To samo może zrobić kobieta, ale niestety zdarza się to niesłychanie rzadko,
możesz mi wierzyć.
Pia siedziała naprzeciwko sióstr blada i przerażona. Myślała z ciężkim
sercem:
“Teraz już wiem, Hans chce mnie za żonę jedynie z rozsądku. Jego
serce należy do innej".
Utwierdzała się w tym odkryciu i sprawiało jej to wielki ból. Cierpiąc,
dojrzewała wewnętrznie. Zrobiła się cicha i skryta i nie rozmawiała już
z hrabiną o swojej tęsknocie za Hansem. Miała tak strapione serce, że
czasami czuła się chora. Nagle doznała olśnienia:
“Ale ja kocham Hansa tak bardzo, że chyba uschnę z tęsknoty, a także
dlatego, że on kocha nie mnie, tylko inną".
Hrabina zauważyła, że Pia się zmieniła i że zbyt często spogląda w dal
tęsknym, zrozpaczonym wzrokiem. Podejrzewała, że jej tęsknota za
Hansem rośnie z dnia na dzień, że uświadomiła już sobie miłość do niego
i dlatego nie mówi o nim tak, jak to robiła do tej pory.
Pani Eckhoff próbowała mądrymi słowami pocieszyć Pię. Ale nie prze-
czuwała, jakie rozterki przeżywa dziewczyna. Widziała tylko, jak szybko
hrabianka dojrzewała, rozpoznawszy w sobie miłość. Straciła dziecięcy,
naiwny wyraz twarzy. Jej rysy stały się bardziej dorosłe. A w jasnych
oczach często można było dostrzec jakby pytanie o przyszły los.
W towarzystwie zachowywała się jak zwykle pogodnie. Ale ten nastrój
był jakby przytłumiony. Przydawało jej to uroku, a liczba adoratorów
wzrastała z dnia na dzień. Nie zważała na to.
Nadszedł Wielki Tydzień Baden-Baden. Rozpoczęły się wyścigi. Życie
towarzyskie skoncentrowało się wokół nich, a jednocześnie uległo znacz-
nemu przyspieszeniu.
Pię i hrabinę Eckhoff wciągnął bieg wydarzeń. Brały udział we
wszystkich imprezach. Hrabianka i baronówny Lindau znakomicie oriento-
wały się w przebiegu zawodów. Znały zarówno konie biorące udział
w gonitwach, jak też ich właścicieli oraz słynnych jeźdźców.
Pia jechała z bliźniaczkami w korowodzie ukwieconych powozów.
Towarzyszyły im okrzyki podziwu. Głównie hrabianka przykuwała oczy
publiczności. Miała na sobie wspaniałą sukienkę z różowego muślinowego
szyfonu, a pod nią białą halkę. Sama wyglądała jak świeży, wiosenny kwiat
pośród innych, ozdabiających powóz.
Jej widok przyspieszał bicie serca u niektórych światowych koneserów
uciech życiowych, którzy na nowo czuli się młodo. Pia nie była może nie-
kwestionowaną pięknością, jednak biła od niej niewypowiedziana słodycz
i świeżość. Nieskazitelna czystość, jaką wyrażały jej oczy zwiększała jesz-
cze ten urok.
Pewnego dnia Pia zgubiła się w tłumie przed trybunami na torze wyści-
gowym. Wycofała się z tłoku najdalej, jak tylko mogła i stała przez chwilę
na uboczu, samotnie czekając, aż ktoś po nią wróci.
Mała grupka, złożona z pań i panów przeszła obok. Niektórzy panowie
znali ją i pozdrawiali z pełnym szacunkiem.
Pia odwzajemniała pozdrowienia, błądząc oczami po znajomych
i nieznajomych twarzach.
Nagle jej uwagę przykuła para cudownych, ciemnych, damskich oczu.
Należały do kobiety o twarzy wręcz niespotykanej urody. Wzrok Pii, przy-
ciągnięty jakąś magnetyczną siłą spoczął na niej. Nieznajoma najwyraźniej
pytała o hrabiankę jednego z mężczyzn, którzy się jej ukłonili.
Pia przypomniała sobie teraz, że widziała tę piękną kobietę już wczoraj
podczas posiłku w hotelu. Wtedy mogła jednak podziwiać tylko wspaniały
profil, nie zwróciła więc uwagi na ciemne oczy.
Piękna nieznajoma miała na sobie oryginalny kostium. Ściągała na
siebie spojrzenia pełne podziwu. W gronie osób zachwyconych jej urodą
znalazła się także Pia.
Ale jej ekscelencja Rottheim, siedząca naprzeciwko cioci Marii oznaj-
miła donośnym głosem, przypominającym trąbienie:
— Ta dama w ekstrawaganckiej kreacji to niejaka pani von Brenken.
Mężczyzna po jej prawej stronie to jej szwagier, a naprzeciwko nich siedzi
Irkow, bogaty Rosjanin. Mówi się, że wdowa, pani von Brenken/to
118
119
jego przyszła żona. Dzisiaj poznałam tych państwa. Hrabia Geldera przed-
stawił mi ich.
Pia z zainteresowaniem przyglądała się pięknej kobiecie. Zdawało się
jej, że nigdy jeszcze nie widziała cudowniejszej twarzy. Spojrzawszy w jej
ciemne oczy, odniosła wrażenie, że widzi je nie po raz pierwszy. Przypomi-
nały jej czasy już dawno minione. Nieznajoma jeszcze raz obejrzała się za
Pią, najwidoczniej zaintrygowana hrabianką. Pia nie mogła zrozumieć
wyrazu jej oczu, który budził w niej mieszane uczucia.
Przez jakiś czas stała sama przy trybunie szukając wzrokiem swojego
towarzystwa. Już chciała udać się na swoje miejsce, gdy ujrzała ciocię
Marię i panią Rottheim, jak szły w jej kierunku, i była z nimi również...
piękna nieznajoma.
Jej ekscelencja Rottheim przedstawiła ją hrabinie. Pani von Brenken
spytała z czarującą uprzejmością, czy przypadkiem nie szuka hrabianki
Buchenau. Otrzymawszy odpowiedź twierdząca, ofiarowała się zapro-
wadzić obie panie do zguby.
Tak więc przyszły po Pię we trójkę. Reszta grupy, do której dołączyło
też otoczenie pani von Brenken, czekała w umówionym miejscu.
Pia również została przedstawiona pani von Brenken. Ta prawie nie
odrywała swoich ciemnych oczu od twarzy hrabianki. Udało jej się tak
zręcznie wymanewrować, że została z Pią parę kroków w tyle za starszymi
damami.
— Zatrzymła się tu pani na pewno tylko z okazji wyścigów, hrabian-
ko? — spytała swobodnym tonem, jednak z napięciem oczekiwała na
odpowiedź.
Pia nie była w stanie odwrócić spojrzenia od pięknej twarzy. Ciemne
oczy zniewalały i fascynowały. Mając niedoświadczony wzrok, nie zauwa-
żyła, że pani von Brenken miała już dawno za sobą pierwszą młodość.
Swym wyrafinowanym, eleganckim stylem potrafiła jednak zmylić bardziej
wyszkolone oczy. Nie dawano jej dwudziestu ośmiu lat, podczas gdy
w rzeczywistości miała już trzydzieści cztery. Tylko ona znała prawdę.
Według upodobania przyznawała się do wieku, jaki w danej chwili
wydawał jej się odpowiedni.
— Jestem tu już od zimy, łaskawa pani — odrzekła Pia.
Pani von Brenken uniosła rękę w żartobliwym, obronnym geście.
— Och, czyż nie jest tu bardzo nudno w zimie?
120
— Ja się nie nudziłam. Zanim zamieszkałam u hrabiny Eckhoff, żyłam
na większym odludziu.
— Czy nie mieszkałaś przedtem czasem na zamku Buchenau? — spy-
tała piękna kobieta z uśmiechem, jednocześnie obserwując bacznie Pię.
— Tak, łaskawa pani. Mój ojciec jest chory i żyje w samotności.
Wyraz twarzy pani von Brenken stał się jeszcze bardziej napięty.
— Przykro mi to słyszeć. Przed laty znałam twojego ojca... Był
wówczas zupełnie zdrowy i pełen radości życia.
Pia zdumiała się.
— Ale to musiało być bardzo dawno, ponad dziesięć lat temu. Wtedy
była pani jeszcze bardzo, bardzo młoda.
Pani von Brenken uśmiechnęła się dziwnie.
— Tak, byłam młoda, ale nie aż tak, jak się pani wydaje.
Pia przyjrzała jej się badawczo.
— Czy pani była kiedyś na zamku Buchenau?
Rzęsy pani von Brenken lekko zadrżały, w chwilę poiem znowu odzys-
kała panowanie nad sobą.
— Być może, hrabianko... Było się tu i ówdzie. Dlaczego pytasz?
Pia uśmiechnęła się niewinnie.
— Kiedy przed chwilą przechodziła pani obok mnie i spojrzała w moją
stronę, odniosłam wrażenie, że widzę panią nie po raz pierwszy. Zdawało
mi się, że przypominam sobie coś z dalekiej przeszłości.
— Och — pani von Brenken uśmiechnęła się lekko — często takie
odczucia towarzyszą komuś, kto patrzy w czyjąś twarz. W każdym razie to
niewykluczone, że już mnie kiedyś pani widziała. Bardzo możliwe, że
byłam na zamku w Buchenau. Ale zdaje się, że przyszłyśmy tu w towa-
rzystwie różnych osób. Może znajdziemy kiedy indziej wolną godzinkę, by
móc sobie swobodnie poplotkować?
— To byłoby miłe. Czy odwiedzi pani kiedyś ciocię Marię... to jest,
chciałam powiedzieć, hrabinę Eckhoff?
Pani von Brenken skłoniła się ze słodkim uśmiechem na ustach.
— Pani hrabina już mnie uprzejmie zaprosiła, abym wzięła udział
w JeJ przyjęciu. Na pewno to uczynię, choćby po to, by z panią pogawędzić,
hrabianko. Mam do pani mnóstwo pytań.
Och, cieszę się w takim razie, że znowu panią zobaczę.
Podeszły do pozostałych. Pia została przedstawiona księciu Irkow
121
i panu von Brenken. Książę okazał się miłym człowiekiem. Miał już nieco
przyprószone siwizną włosy, a jego twarz zdradzała zamiłowanie do uciech
życia. Jego szczupła, zaledwie średniego wzrostu postać miała w sobie coś
z młodzieńca. Jak powiadano, był nad podziw silny i zwinny.
Książę bardzo spodobał się Pii, ale pan von Brenken, mimo swych
światowych manier i bezsprzecznie niepospolitej urody, wywarł na niej
niezbyt miłe wrażenie. Nie podobały jej się jego oczy o ostrym spojrzeniu,
iskrzące się niespokojnym blaskiem.
W towarzystwie obu panów pani von Brenken wróciła na trybunę.
Książę trzymał się blisko niej, tak że nie mogła zamienić z panem
von Brenken żadnego słowa, którego on by nie dosłyszał. Jednak zdołali
porozumieć się wzrokiem.
Kiedy gonitwa dobiegła końca, cała grupa udała się do hotelu, aby się
posilić. Książę wynajął tam całą amfiladę.
Pani von Brenken i jej domniemany szwagier również mieszkali w tym
hotelu.
Jadalnia była przepełniona. Wolny był tylko jeden stolik koło wyjścia
na taras. Był zarezerwowany dla księcia i jego otoczenia. Naprzeciwko
zajęli już miejsca baron Lindau ze swoimi damami, hrabina Eckhoff z Pią
i kilka innych pań oraz panów. Z daleka pozdrawiano się nawzajem.
Pani von Brenken usadowiła się w takim miejscu, aby nie tracić z oczu
Pii. Jej wzrok ponownie podziałał na hrabiankę w niewyjaśniony sposób.
Niekiedy uśmiechała się do niej, a uśmiech ten oczarowywał Pię jak niemal
wszystkich innych ludzi.
Grono osób, wśród których znajdowała się Pia, opuściło jadalnię
o wiele wcześniej, niż uczyniła to grupka księcia Irkow. Było już bardzo
późno, kiedy damy poszły do pokojów, a panowie udali się jeszcze na go-
dzinkę do jednego z eleganckich barów. Następnego ranka pan von Brenken
kazał się oficjalnie zameldować u swojej szwagierki.
Pani von Brenken siedziała w wytwornym negliżu na jednym z mięk-
kich foteli. Wyglądała na zmęczoną. Teraz można było prawidłowo określić
jej wiek.
Popatrzyła na mężczyznę badawczo i ożywiła się.
— Czy masz jakąś konkretną sprawę, Justus? — spytała cicho.
Obrzucił ją niespokojnym wzrokiem i zacisnął zęby, uwydatniając
silnie dolną część twarzy, która natychmiast przybrała brutalny wyraz.
122
Przyciągnął sobie fotel i usiadł tuż przy niej.
— Jak dalece jesteś zaawansowana z księciem Irkow? — wyszeptał.
— Od wczoraj nie posunęłam się ani o krok — wykrztusiła.
Zacisnął pięści.
— Cholera! Z nim idzie nam diabelnie wolno. Myślisz, że osiągniesz cel?
Wzruszyła ramionami.
— Skąd mogę wiedzieć? Ach, Justus, mam już dosyć takiego życia.
Zazgrzytał zębami.
— Zapewniam cię, że ja także. Ale znajdź mi inny sposób zdobycia
pieniędzy! Jesteśmy zupełnie bez grosza. Już nawet nie jestem w stanie
zapłacić rachunku za hotel. Jeśli tego nie zrobię, wsadzą nas do więzienia
jako naciągaczy. Liano, nie masz już powodzenia u mężczyzn.
Westchnęła i przymknęła na chwilę oczy. Potem rzekła cicho:
— Jestem zmęczona... zmęczona. Czuję obrzydzenie do tego trybu
życia. Ach, czegóż nie oddałabym w zamian za spokojną, pewną, nawet
skromną egzystencję.
— Czy to ma być zarzut?
Położyła mu rękę na ramieniu, patrząc z pełnym oddaniem w jego
oczy. Cokolwiek można by powiedzieć o jej życiu — że jest grzeszne, że
popełniła wiele oszustw i dopuściła się masy kłamstw — jedna rzecz była
w nim autentyczna — miłość do mężczyzny, który stał się jej przeznacze-
niem. Pod jego zgubnym wpływem upadała coraz niżej i niżej.
— Nie, Justusie, to nie jest zarzut! Przecież nic na to nie poradzsz, że
jesteś biedny jak ja, i że oboje mamy w sobie ten haniebny pociąg do
luksusu, który mogliśmy zaspokajać dotychczas jedynie w ten sposób. Ale
co będzie z nami, kiedy to źródło wyschnie, kiedy się zestarzeję i będę
brzydka? Ach, Justus, boję się przyszłości.
— Zawsze pozostaje nam jeszcze jedno wyjście — prowadzi ono na
tamten świat — rzucił ochrypłym głosem.
Zadrżała i objęła go.
~~ Nie, o nie! Nie chcę umierać! Chcę znaleźć ukojenie z tobą, gdzieś
jakimś cichym zakątku, w spokojnym domu.
Parsknął szorstkim śmiechem.
może
Na to również potrzeba pieniędzy, więcej pieniędzy, niż oboje
'ić w tym niepewnym interesie. Nie mam zamiaru oszczędzać
• Wolę albo żyć i używać życia, albo umrzeć!
123
Przestraszona objęła go mocniej.
— Justusie... chcę ci coś powiedzieć. Mam plan. Będzie trudny do
wykonania, ale jednak chciałabym spróbować.
— Co chcesz uczynić?
— Zwrócić się do hrabiego Buchenau.
Oczy mu zabłysły.
— Och... wpadłaś na to po spotkaniu z hrabianką?
— Nie, myślałam już o tym wcześniej — odparła pani von Brenken.
Ale nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Muszę ci się przyznać, że już
dwa lata temu napisałam do niego list. Odesłano mi go bez otwierania.
Lothar jest nieprzejednany.
— Sam mógłbym ci to powiedzieć — zadrwił szyderczo.
— Ale, wszystko jedno, jeśli ktokolwiek może nam udzielić jednora-
zowej większej pomocy, to tylko on. Jest bardzo bogaty, przyszłoby mu to
z łatwością. A kiedy ujrzałam przed sobą jego córkę, doznałam nagłego
olśnienia: ona mi pomoże, czy tego chce, czy nie chce! Tylko dzięki niej
będę mogła skontaktować się z hrabią. Muszę ją najpierw dokładnie wypy-
tać o obecną sytuację w Buchenau. Potem zastanowię się, w jaki sposób
przekonać ją, by pośredniczyła w przekazaniu Lotharowi kilku zdań ode
mnie. Postaram się, żeby ten list poruszył jego serce. On jest przecież taki
dobry i szlachetny. U ludzi jego pokroju zawsze można znaleźć jakiś czuły
punkt, pod warunkiem że uda się ich odpowiednio podejść.
— No... w każdym razie możesz spróbować. Ale w najbliższym czasie
ta pomoc nie nadejdzie. Miałem wielką nadzieję, że książę oświadczy się
wczoraj. Nasz wypróbowany, stary trik znowu przyniósłby nam trochę
grosza. Od afery z Riedem szczęście nas opuściło. Postarajże się sprowoko-
wać dziś księcia Irkow do działania. Jeśli on nas nie wyratuje, znajdziemy
się w niezłych tarapatach.
— Justus, szczerze mówiąc już straciłam nadzieję. Odkąd przyjecha-
liśmy z Ostendy, książę zachowuje się chłodniej.
— Nic takiego nie zauważyłem. Nadal prześciga się w uprzejmoś-
ciach, jak poprzednio.
Uśmiechnęła się z rezygnacją.
— Ale jego wzrok stał się zimny, krytyczny. Uwierz mi, zaczął
zamykać się w sobie, czuję to.
Brenken tupnął nogą.
— Do licha! To co? Mamy go otwarcie naciągnąć na bezzwrotną
pożyczkę? Da mi napiwek i każe się wynosić, wtedy dopiero będzie koniec
wszystkiego. Do diabła, Liano, weź się w garść! Kiedy chciałaś, zawsze
zwyciężałaś. Ale coś mi się wydaje, że ty już nie masz na to ochoty.
— Ja już nie mogę! — wyrzuciła z siebie blednąc. — Justus, tylko ty
nie odwracaj się ode mnie... Musisz mnie zawsze kochać, nie mogłabym
żyć bez ciebie.
Gwałtownym ruchem przycisnął ją do siebie i pocałował mocno,
prawie brutalnie, aż zabrakło jej tchu.
— Przecież wiesz, że ja też nie wyobrażam sobie życia bez ciebie,
Liano. Z zimną krwią poderżnąłbym gardło temu, komu naprawdę okaza-
łabyś uczucie.
Jej twarz rozjaśniła się w pełnym szczęścia uśmiechu.
— Ach, Justusie, kocham ciebie, tylko ciebie! Tylko nie patrz takim
ponurym, stroskanym wzrokiem. Zrobię, co tylko w mojej mocy, aby nam
pomóc... może nawet bez udziału księcia.
— Ale jak wyswobodzimy się teraz z tej matni?
Wstała i tanecznym krokiem podeszła do szafki. Wyjęła z niej kilka
małych etui. Wręczyła mu je z uśmiechem.
— Każ wymienić te szlachetne kamienie na sztuczne. Dochód z tego
wystarczy nam na parę tygodni.
Spojrzał na nią pochmurnie.
• — Co to za grupie żarty? Przecież wiesz równie dobrze jak ja, że
zrobiliśmy to już dwa lata temu.
Usiadła mu na kolanach i objęła go z czułym uśmiechem.
— Możesz ze spokojnym sercem udać się do jubilera. Kamienie są
prawdziwe. Kiedy byliśmy w Nicei, ponownie wymieniłam sztuczne na
prawdziwe. Nie wiesz o tym, że w Monte Carlo wygrałam dwanaście
tysięcy franków, a ponieważ nie potrzebowaliśmy wówczas pieniędzy,
w tajemnicy przed tobą wymieniłam kamienie, aby je zachować na czarną
godzinę.
Pokrył jej rękę pocałunkami. Jego ponury nastrój całkowicie minął.
W kilka minut później opuścił pokój, a za godzinę wszedł w posiadanie
K^rsc'u tysięcy marek, które jubiler wypłacił mu, odliczając wartość imitacji
124
XI
Na pierwsze przyjęcie po wyścigach przybyło do hrabiny Marii wielu
gości. Starzy przyjaciele i nowi znajomi chcieli się u niej jeszcze raz
pokazać przed odjazdem. Po spokoju, jaki zapanował w Baden-Baden,
można było poznać, że wszystkie gonitwy dobiegły końca.
Wśród gości hrabiny znaleźli się także książę Irkow, pan von Brenken
oraz jego żona, która powszechnie uchodziła za jego szwagierkę. Przyjęcie
odbywało się w dwa dni po spotkaniu Pii z Lianą von Brenken na torze
wyścigowym.
Pia wyczekiwała przybycia swej nowej znajomej z niepokojem,
którego sama nie potrafiła dobrze umotywować.
Kiedy wreszcie się zjawiła, jakaś magnetyczna siła pociągnęła
hrabiankę w jej pobliże.
Tymczasem Liana von Brenken ułożyła sobie szczegółowy plan i była
zdecydowana zrealizować go do końca. Wzięła Pię pod ramię i powiedziała
do niej ze śmiechem:
— Ależ tu dużo ludzi! A ja tak się cieszyłam na spokojną, godzinną
pogawędkę z panią.
Pia spojrzała na nią z radością w oczach.
— Naprawdę, łaskawa pani? Chciała pani poświęcić godzinę specjal-
nie dla mnie?
— Naturalnie, ale tutaj nic chyba z tego nie wyjdzie.
— Przecież moglibyśmy się zaszyć w małym saloniku cioci Marii.
Tam nikt nie przyjdzie.
— O, to by było wspaniałe. Proszę chwileczkę poczekać, powiem
tylko mojemu szwagrowi, żeby nie pomyślał, że wyszłam. Potem może
mnie pani uprowadzić — zażartowała Liana von Brenken.
Dzisiaj także przewyższała urodą wszystkie obecne na przyjęciu
kobiety. Na jej twarzy nie było widać śladu zmęczenia. Podeszła do męża,
stojącego razem z księciem i baronem Lindau. Na jej widok oczy księcia
Irkow po raz pierwszy od wielu dni rozbłysły namiętnością i pożądaniem.
Zauważyła to, ale stara gra już ją mierziła. Obdarzyła go wzrokiem tak obo-
jętnym, jaki jeszcze nie przypadł w udziale księciu. Nie zwracając na niego
dłużej uwagi, rzekła półgłosem do Brenkena:
126
— Chcę sobie poplotkować z hrabianką Buchenau. Poczekasz na
ninie, wyjdziemy razem.
Brenken ukłonił się rycersko i nieco o ficjalnie pocałował ją w rękę, tak
jak się całuje szwagierkę.
Nikt nie zauważył lekkiego, znaczącego uścisku obu dłoni.
Nie patrząc już w stronę księcia odeszła, pochyliwszy głowę.
Zlekceważony książę Irkow patrzył za nią nieco skonfundowany.
Namiętność do tej pięknej kobiety prawie już w nim wygasła,
ponieważ Liana zbyt wyraźnie go prowokowała. Teraz jednak zapłonęła na
nowo, pobudzona jej powściąliwością i ozi-ębłością.
“Ostatecznie opłaca się uczynić z niej isiężnę Irkow" — myślał.
Zrobiło mu się przykro, że w ciągu ostatnich dni zachowywał się
w stosunku do niej z rezerwą.
“Zauważyła to i teraz dumnie zaniyfoa się przede mną. A ja uwielbiam
dumne kobiety".
Liana nie przeczuwała, że właśnie jej lekceważenie wywarło wrażenie
na księciu. Ale nawet gdyby tak było, nie przyniosłoby to jej satysfakcji.
Wszystkie myśli skoncentrowała teraz na innej grze.
Powoli przeszła razem z Pia do salonu hrabiny. Zgodnie z przewi-
dywaniami, było tu pusto.
Usiadły w fotelach.
— A więc... mam pani opowiedzieć o czasach, w których znałam pani
ojca jako zdrowego, pogodnego mężczyznę, droga hrabianko?
Pia pokiwała głową.
— Jeśli pani zechce.
Badawczy wzrok pięknej kobiety spoczął na twarzy dziewczyny.
— W takim razie najpierw powinnam pani opowiedzieć o innej,
nieszczęśliwej osobie, którą również dobrze znam. Mam na myśli pani
macochę, hrabianko — rzekła cicho.
Pia zadrżała i zaskoczona, podniosła oczy do góry.
— Moja macocha? Czy ona jeszcze żyj e? — wykrztusiła zdenerwowana.
°czy Liany nabrały dziwnego wyrazu. Domyślała się, że hrabiankę
Pozostawiono w niewiedzy o losie jej macochy.
~~ Ach, więc ty nic nie wiesz?
pia potrząsnęła głową.
~— Nie. Nikt mi nigdy o niej nie opowiadał.
127
— O, biedna... Pozbawiono jej nawet miejsca w pani wspomnieniach.
A przecież tak często siadywała przy pani łóżeczku jak prawdziwa matka.
Sama mi o tym mówiła. Bardzo by się zasmuciła, gdyby wiedziała, że...
Ona kochała panią jak własną córeczkę.
Wrażliwe serce Pii skurczyło się boleśnie. W jej oczach zabłysły łzy.
— Jakże żałuję, że nic o niej nie wiem. Myślałam, że... no, że nie żyje,
że umarła jak moja matka.
— Nie, ona żyje, chociaż ma złamane serce. Żyje na wygnaniu i jest
bardzo nieszczęśliwa.
Pia słuchała przymilnych, ale jakże podstępnych słów Liany. Nie
wyczuła tej nikczemnej manipulacji, której została z wyrachowaniem pod-
dana przez państwa von Brenken.
— Na wygnaniu? — wyszeptała wstrząśnięta. — Któż ją wygnał?
— Pani ojciec, hrabianko.
Pia złapała się za głowę i wytrzeszczyła oczy. Ze strachem patrzyła na
elegancką kobietę.
— Mój ojciec? Ale dlaczego...? — spytała, tracąc nad sobą panowanie.
— Dlaczego? Cóż... jak mam to pani wytłumaczyć? Ponieważ skrzyw-
dziła go wbrew swojej woli. Została jego żoną, będąc jeszcze prawie dziec-
kiem. Nie wiedziała wtedy nic o życiu ani o miłości. A kiedy jej zaznała,
było już za późno. Jednak nie była w stanie rozkazywać swojemu sercu,
które zwróciło się ku innemu mężczyźnie. Prowadziła długą, daremną
walkę, by zdusić w sobie tę niedozwoloną miłość. Ale przecież każda
miłość pochodzi od Boga. I pewnego dnia jej mąż dowiedział się, że żona
kocha kogoś innego. Wypędził ją z domu. Owszem, miał prawo być bez-
względnym. Ale pani macocha jest naprawdę godna współczucia. Wyszła
za mąż za pani ojca, będąc jeszcze dziewczynką, a kiedy została wypędzo-
na, popadła w straszną nędzę. Żyje w ciężkich warunkach, jest biedna, taka
biedna, hrabianko, że już nie wie, z czego ma się dłużej utrzymać.
Pia siedziała osłupiona. To, czego się dowiedziała, napełniło ją zgrozą
i współczuciem zarazem. Znała życie jeszcze zbyt słabo, aby odpowiednio
osądzić tę historię.
— Mój ojciec aa pewno o tym nie wie. On ma takie dobre serce,
chociaż zazwyczaj jest smutny i poważny. Wydaje mi się, że ten smutek jest
raczej związany z tym, co mi pani opowiedziała, a nie z jego sparaliżowaną
nogą. Albo... Mój Boże, jakie to wszystko okropne... przypomniałam sobie
właśnie, że... ktoś postrzelił go w kolano... jakiś zły człowiek... Nie! Nie
chcę o tym mówić. Skoro moja macocha żyje w nędzy, to dlaczego nie
zawiadomiła o tym mojego ojca? On na pewno nie chciałby, żeby tak było.
Liana von Brenken zbladła, kiedy Pia wspomniała o przestrzelonym
kolanie ojca. Z największym trudem narzuciła sobie spokój.
— Och, ona już nie jest jego żoną. Rozwiedli się.
— Mimo to ojciec na pewno nie chce, aby cierpiała niedostatek.
Powinna mu o tym donieść.
— Pisała już raz do niego, ale odesłał jej list, nie otwierając go. Nie
chce nic o niej słyszeć.
Pia drżała z emocji.
— W takim razie ja sama napiszę o tym tacie... albo nie... nie ośmielę
się. Nasza gospodyni powiedziała mi, że bardzo go denerwuje, kiedy jest
mowa o drugiej żonie. Nie, nie ośmielę się. Gdybym chociaż sama mogła
pomóc... ale przecież nie mam pieniędzy, w każdym razie nie na tyle.
A może... tak... chyba udałoby mi się zgromadzić jakąś sumę, gdybym
miała trochę czasu.
Pia pomyślała o Hansie von Ried. On musiał pomóc.
Liana wzięła ją za rękę.
— Jest pani dobrym, kochanym dzieckiem. Gdyby pani macocha to
słyszała, na pewno płakałaby z radości. Ale mała suma nie rozwiąże jej
problemów. Gdyby było inaczej, już dawno sama bym jej pomogła.
Niestety, nie jestem wystarczająco zamożna, aby ostatecznie wyprowadzić
ją z nędzy, choć coś, oczywiście niewiele, robię dla niej. Nieraz już zastana-
wiałam się, czy kiedyś nie spróbować opisać pani ojcu tragicznego położe-
nia, w jakim znajduje się ta biedaczka. Odpowiednio dobrałabym słowa,
aby poruszyć jego sumienie i nie wywołać jego gniewu. Znam tę smutną
historię w całości. Ale niestety nie mam dokładnego adresu do Buchenau.
Pia natychmiast się wyprostowała.
— Mogę go pani podać.
— Byłaby pani tak dobra?
— Ależ oczywiście.
biurko...
Jest pani bardzo łaskawa, hrabianko Piu. Chwileczkę... o, tu jest
, —— ^"WTł iiw ŁJiicij*J.ejłv ^*Y ivu v» «1VV'Ł1\-'XV fsu?Si^i.u.ł Ł A.
0 ładny adres, aby list nie dostał się w niepowołane ręce.
wstała i podeszła do biurka. Pia skwapliwie podążyła za nią.
na pewno znajdzie się kawałeczek papieru. Proszę napisać mi
128
129
Liana bystrym wzrokiem wypatrzyła w kasetce papeterię. Szybko
wyciągnęła jedną kopertę.
— Pozbawiamy hrabinę jednej koperty, ale w zbożnym celu — zażar-
towała. — Proszę tutaj napisać adres.
Nie podejrzewająca niczego Pia pochyliła się nad kopertą, która na
odwrocie miała wypisane inicjały hrabiny, nad którymi umieszczony był
herb hrabiego Eckhoff.
— Lepiej będzie, jeśli nie powie pani hrabinie o naszej rozmowie.
Ojciec nie życzyłby sobie, żeby pani o tym z kimś mówiła. Pani Eckhoff
chyba nie jest z panią spokrewniona?
— Nie, tylko zaprzyjaźniona.
— Ale chyba lepiej, żeby takie sprawy pozostały w rodzinie niepraw-
daż? Napiszę do pani ojca tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
Pia nagle chwyciła ją ze strachem za rękę.
— Nie... proszę poczekać jeszcze kilka dni. Najpierw sama chciała-
bym spróbować zdobyć pieniądze, bez niepokojenia taty. On jest teraz taki
samotny... Martwię się o niego.
— Nie ma powodu, droga hrabianko. Jeśli pani sobie tego życzy,
napiszę dopiero wtedy, kiedy uzna to pani za stosowne. Proszę się niczym
nie martwić — odparła uprzejmie Liana.
Jej oczy błyszczały.
Nie traktowała poważnie możliwości, że Pia sama byłaby w stanie
zgromadzić dostatecznie dużo pieniędzy. Wcale nie miała zamiaru zwlekać
z wykorzystaniem szansy, którą dała jej naiwna hrabianka poprzez własno-
ręczne zaadresowanie koperty.
Usiadła z powrotem i zmieniła temat rozmowy. Ale Pia słuchała ją
tylko jednym uchem. Jej myśli całkowicie skupiły się na macosze i na tym,
co skłoniło ojca do wypędzenia jej z zamku.
— Gdzie mieszka moja macocha? — spytała nagle, wypowiadając
głośno to, o czym myślała.
— Och... daleko stąd... w północnych Niemczech — skłamała Liana
bez mrugnięcia okiem. '
W tym samym momencie do saloniku zajrzała baronówna Hilda
von Lindau.
— A, tu się schowałaś! Herta i ja wszędzie cię szukałyśmy. Zniknęłaś
jak kamfora. Herta jest właśnie w twoim pokoju. Kto żyw, pyta o ciebie,
130
—Ocia Maria rozgląda się za tobą bezradnie. Hrabia Geldern zapropo-
nował, żeby po ciebie zad zwonić.
pia zerwała się z westchnieniem. Świeża twarz przyjaciółki była dla
.• odprężeniem po tej poważnej rozmowie z panią Brenken.
Cała trójka wróciła teraz do dużego pokoju. Pię przywitały żartobliwe
wyrzuty. Książę Irkow czym prędzej znalazł się u boku pani von Brenken.
_ już się bałem, że łaskawa pani pojechała z powrotem do hotelu —
rzekł wyraźnie podenerwowany.
Obrzuciła go zimnym spojrzeniem.
_ Uczynię to teraz, wasza książęca mość.
Zwróciwszy się do Bienkena stojącego w pobliżu powiedziała:
— Drogi szwagrze, chciałabym pojechać do domu.
Von Brenken poszedł po służącego, aby przywołać powóz.
Książę nie odstępował Liany.
— Gniewa się pani na mnie?
Ponownie ujrzał jej zimne oczy, które wprawiały go w wielkie
podniecenie.
— Gniewać się? Gdzieżbym śmiała, książę. Przecież nie mam powodu.
— A jednak... Liano, byłem głupi.
Odrzuciła dumnie głowę do tyłu. Dwa dni temu ucieszyłaby ją ta prze-
miana w księciu. Dzisiaj jednak jego natarczywość wzbudzała w niej jedynie
zniecierpliwienie. Myślała tylko o tym, jak ukarać go za to, że przedtem ją
lekceważył. Równocześnie spostrzegła, że właśnie jej oziębłość robiła na
nim wrażenie, co w każdym razie mogło kiedyś okazać się przydatne. Plan
związany z osobą hrabiego Buchenau mógł przecież spalić na panewce. Poza
tym, ostatecznie mogła po raz ostatni odegrać komedię, w której kiedyś
uczestniczył między innymi Hans von Ried. Przed definitywnym zniknię-
ciem ze światowych scen, można było jeszcze raz wyrwać większą sumkę...
Dotychczas duet w składzie: młoda wdowa i jej szwagier miał szczę-
scie- Nigdy nie natknęli się na swą ofiarę po raz drugi. Tylko z Hansem
°znali częściowej porażki. Oczywiście nie zachowali wówczas należytej
05-różności, rozmawiając przy otwartym oknie. Ale nawet gdyby spotkali
Jakąś swoją ofiarę — to byli wyłącznie bardzo bogaci mężczyźni, zdolni
przeboleć straconą sumę. Zźt wszelką cenę pragnęliby umknąć rozgłosu.
a świadomość napełniała państwa von Brenken taką pewnością, siebie,
2 ^łkowitym spokojem odwiedzali wciąż te same wielkie kurorty.
131
— Nie przypominam sobie, książę, żebym zezwoliła panu zwracać się
do mnie po imieniu — rzekła Liana szorstkim tonem.
— O, najdroższa, niech pani nie będzie okrutna.
— Nie jestem okrutna, wasza książęca mość, ale zbyt dumna, aby
pozwalać na zabawę moim kosztem, zależnie od nastrojów waszej książęcej
mości. Do widzenia.
Zostawiła go samego i prędko pożegnała się z hrabiną Eckhoff.
Wyszła pod ramię z Brenkenein.
Kiedy siedzieli już w powozie, rzekła podniecona:
— Książę Irkow jest już mój. Teraz ja zadecyduję, kiedy wolno mu
będzie wypowiedzieć słowa, na które czekaliśmy.
— Więc niech to się stanie jak najszybciej. Sześć tysięcy marek to nie
jest fortuna.
— Daj mi trochę czasu. Chcę się zrewanżować naszemu książątku za
to, że odsunął mnie na bok.
— Nie bądź taka harda, Liano.
Zaśmiała się dziwnie.
— Czyż sam nie mówiłeś, że kiedy chcę, to wygrywam? Odniosę
triumf wtedy, gdy sama tego zechcę.
Pochwycił ją w ramiona i pocałował namiętnie. Potem spytał:
— A jak poszło z hrabianką?
Opowiedziała mu o rozmowie.
— A więc widzisz — zakończyła swoją relację — że on nie życzy
sobie, aby hrabianka dowiedziała się o całej sprawie. Tak właśnie myśla-
łam. Mój plan oparłam na tym założeniu. Mam teraz kopertę zaadresowaną
ręką Pii. Włożę do niej list do Lothara, który chcąc nie chcąc i tak będzie
musiał przeczytać, choćby po to, aby dowiedzieć się, w jaki sposób list ode
mnie znalazł się w kopercie, na której widnieje charakter pisma jego córki.
Postawię go przed wyborem: albo udzieli mi pomocy, która za jednym
zamachem rozwiąże moje problemy, albo wyjawię wszystkim, łącznie
z jego córką, kim naprawdę jestem. Będzie bał się skandalu, jest bardzo
wrażliwy na tym punkcie. Nie robię tego chętnie... w stosunku do niego
mam pewne wyrzuty sumienia... ale chcę mieć wreszcie spokój... tak czy
inaczej — mam już tego dość, nie mogę dłużej!
Drżała ze zdenerwowania, a on starał się ją uspokoić.
Pia doszła do siebie dopiero, kiedy wszyscy goście pożegnali się
i mogła wreszcie zamknąć się sama w swoim pokoju.
Przez chwilę wahała się, czy nie powinna wtajemniczyć cioci Marii
w całą sprawę i poprosić o jej radę. Zdecydowała jednak, że będzie milczeć.
Siedząc w pokoju, przemyślała jeszcze raz to, co naopowiadała jej
Liana von Brenken. Nie wszystko było dla niej proste i zrozumiałe. Instynk-
townie wyczuwała, że kryje się za tym coś więcej, co nie zostało wypowie-
dziane. Nie była w stanie uznać swojego ojca za okrutnika o twardym sercu.
Musiał mieć jakiś ważny powód, aby wyrzucić macochę. Jednak to, że żyła
teraz w nędzy, napełniało Pię wielkim żalem. Co dokładnie oznacza słowo
“nędza", tak naprawdę nie wiedziała. Kojarzyła je z czymś przerażającym.
Wyobrażała sobie bladą twarz macochy o zapadniętych oczach. A przecież
kiedyś była tak piękna, chodziła po komnatach zamkowych wystrojona,
przyozdobiona biżuterią rodową...
“Muszę jej pomóc" — pomyślała. Ponieważ sama nie miała pieniędzy
i nie mogła poprosić o nie ani ojca, ani ciocię Marię, więc pozostawał
jedynie Hans von Ried.
Usiadła przy biurku i napisała do niego list o następującej treści:
Drogi Hansie!
Zwracam się dziś do Ciebie z wielką prośbą. Dowiedziałam się,
że moja macocha znajduje się w tragicznym położeniu — żyje
w skrajne) nędzy. Doniosła mi o tym pewna piękna dama, pani von
Brenken, o której powiadają, że w najbliższym czasie zaręczy się
z księciem Irkow, albowiem — jest wdową. Obecnie podróżuje ze
swoim szwagrem, którego zresztą nie znoszę. Opowiedziała mi też, że
mój ojciec wygnał macochę, ponieważ bardzo go skrzywdziła. Nie
wiem wprawdzie, jak do tego doszło, ale uważam, że nie wolno
nieszczęsnej tak zostawić. Tato na pewno nic o niej nie wie. Pani
Dornemann powiedziała mi kiedyś, abym nigdy nie mówiła przy tacie
o macosze, jeśli nie chcę go bardzo rozsierdzić. Oczywiście, wolę tego
uniknąć. Jeśli jednak sama nic nie uczynię, pani von Brenken napisze
do ojca i przedstawi mu sytuację, w jakiej znajduje się macocha.
Dałam jej już nawet adres do Buchenau, ale poprosiłam także, aby
132
133
wstrzymała się z tym jeszcze przez kilka dni. Chyba sam rozumiesz, że
trzeba tacie zaoszczędzić tego wzburzenia, zwłaszcza że jest obecnie
samotny. Dlatego proszę Cię, przyślij mi pieniądze, możliwie dużo.
Nie mogę poprosić o nie ani taty, ani cioci Marii, nie podając celu, na
jaki mają zostać wydane. Tylko Tobie mogę powiedzieć.
Poza tym jest jeszcze jedna sprawa: minęło już dobrych sześć
miesięcy, od kiedy tu jestem. Czy już nie pora, abyście po mnie
przyjechali, aby zabrać mnie do domu ? Jest tu bardzo przyjemnie
i wesoło, ale boję się o tatę, tęsknię do Buchenau i... no i do
wszystkich innych. Proszę, przyjedźcie po mnie wkrótce! Z całego
serca pozdrawiam.
Twoja Pia
XII
Na zamek Riedberg dotarł już niejeden list od Pii. Czytając je, Hans
Ried tylko się uśmiechał. Wszystkie były do siebie podobne. Pia wciąż
donosiła o błahych sprawach, o tym, że dobrze jej się powodzi. Z początku
nie chciała przyznać się do tęsknoty za domem, a później zupełnie nie
potrafiła już pisać o rzeczach, które działy się w jej biednej duszy.
Hans również pisał do niej spokojne, przypominające ojcowskie listy,
aby w żaden sposób nie zakłócać procesu wychowawczego kierowanego
przez ciocię Marię. Nikt nie zgadłby, że jest to korespondencja prowadzona
pomiędzy parą narzeczonych.
Ale gdy czytał ostatni list od Pii, uśmieszek nie pojawił się na jego
twarzy. Ogarnęła go konsternacja.
Kiedy skończył, zerwał się i natychmiast rozkazał osiodłać konia.
W kilka minut później znalazł się na drodze do Buchenau. List od
narzeczonej zabrał ze sobą.
Kiedy dotarł na miejsce i przed portalem zeskoczył z konia, ujrzał
powóz gotowy do drogi. Hrabiego zastał w hallu. Miał twarz zaczerwie-
nioną z emocji.
— Jak to dobrze, że jesteś, drogi Hansie. Właśnie miałem jechać do
Riedberg. Ledwo żyję ze zdenerwowania! —wykrztusił, ciągnąc Hansa do
swojego pokoju.
— Co się stało? —spytał Hans przestraszony.
Hrabia Buchenau wyciągnął z torby jakiś list.
— Poznajesz to pismo? — zapytał.
— Naturalnie. To charakter pisma Pii.
— A ta koperta — czyje to inicjały?
— Mojej ciotki, hrabiny Eckhoff.
— A więc... zmysły mnie nie zawodzą, nie mam halucynacji. Już
prawie w to uwierzyłem. A to... kto to napisał?
Wyciągnął list z koperty.
Hans spojrzał na arkusz papieru.
— To pismo Liany von Brenken. Nie sposób go nie rozpoznać, jest
bardzo charakterystyczne.
Usta hrabiego zadrgały w uśmiechu pełnym szyderstwa i goryczy.
— Tak... nie sposób go nie rozpoznać. A teraz przeczytaj ten list
i wyjaśnij mi, w jaki sposób dostał się do koperty zaadresowanej ręką mojej
córki. Tracę zmysły z niepokoju o nią. W jakim celu ta osoba wtargnęła
w jej otoczenie?
W odpowiedzi Hans Ried wyjął swój list.
— Tymczasem przeczytaj to. Może wtedy coś zrozumiesz. Właśnie
dlatego przyjechałem do ciebie.
Obaj panowie zajęli się lekturą listów.
Liana von Brenken pisała do hrabiego:
Drogi Lotharze!
Wybacz, że posłużyłam się podstępem, aby ten list dostał się
w Twoje ręce. Ale w przeciwnym razie odesłałby ć go nie czytając, jak
już to miało miejsce. Tym razem jednak musisz mnie wysłuchać, za
wszelką cenę. Popadłam w straszną nędzę, nie wiem już, jak sobie
dalej radzić. Pozostaje mi tylko zwrócić się do Twojej wspaniałomyśl-
ności, zaapelować do Twoich szlachetnych uczuć. Ciężki los pozbawił
mnie pieniędzy, które mi wtedy hojną ręką ofiarowałeś.
134
135
l
Zlituj się nade mną, pomóż mi. Zostałam już dostatecznie surowo
ukarana za swój błąd. Błąkam się po świecie, nie mając gdzie się
schronić.
Przebacz i zapomnij! Użycz mi ze swego bogactwa tyle, abym
mogła spokojnie żyć. Przecież nie chcesz chyba, żeby kobieta, która
nosiła kiedyś Twoje nazwisko, pogrążyła się w biedzie, by nią
pogardzano. Nie dopuścisz chyba do tego, aby była hrabina
Buchenau musiała żebrać o jałmużnę. Pomóż mi, pomóż tak, bym
mogła przeżyć. Jeśli tego nie uczynisz, to padnę do nóg Twojej Córce
i wyjawię kim jestem. Przez krótki czas byłam przecież kochającą
matką, nie zaprzeczysz temu. Ona mnie poprze w moich błaganiach,
gdyż jest dobra i szlachetna, tak jak Ty. Wspomóż mnie. Udziel mi
z tego, co Ci zbywa. Oczekuję na Twoją odpowiedź pod adresem:
Liana von Lankow, poste restante Baden-Baden. Nie każ mi długo
czekać, jest mi bardzo, bardzo ciężko. Nie zapomnij o Twojej
nieszczęśliwej Lianie i przebacz jej.
Panowie skończywszy czytać popatrzyli na siebie.
— Co o tym wszystkim sądzisz, Hans? — spytał hrabia.
Zapytany złożył powoli list i położył go przed sobą na stole.
— Nietrudno to wyjas'nić. Najwidoczniej terenem działania państwa
Brenken stało się Baden-Baden. Role pierwszego naiwnego przejął tym
razem książę Irkow. Naturalnie Brenken jest mężem, a nie szwagrem Liany.
Prawdopodobnie oboje znajdują się w kłopotliwej sytuacji finansowej.
Jakoś' dowiedzieli się, że twoja córka przebywa w Baden-Baden i wmieszali
się w jej towarzystwo. Ta intrygantka opowiedziała Pii bardzo wzruszającą
historyjkę, podając się za kogoś innego, i tak nakłoniła ją do zaadresowania
koperty. Zorientowała się równocześnie, że Pia nie ma pojęcia o tamtej
aferze. Dlatego Liana ma prawo przypuszczać, że wolno jej posłużyć się
szantażem w stosunku do ciebie i zażądać pieniędzy w zamian za milczenie.
W jej sprytnym planie jest jednak pewna luka. Otóż nie przewidziała ona,
że Pia jest ze mną zaręczona i że ma zwyczaj pisania listów do swojego
narzeczonego. Liana jest natomiast pewna, że Pia nie będzie ci o tym
wszystkim wspominać, aby cię nie zdenerwować. To daje jej nadzieję, że
intryga się powiedzie.
— A jak my mamy się teraz zachować?
136
— Natychmiast udamy się do Baden-Baden. Nie dopuścimy, by
zliżyła się do Pii po raz drugi.
Twarz hrabiego stała się blada.
— Nie mogę... nie mogę ponownie zobaczyć tej kobiety —jęknął.
— Więc pojadę sam. Tak czy owak wczoraj dostałem list od mojej
ciotki, że Pia z utęsknieniem wyczekuje dnia, kiedy po nią przyjedziemy.
Ciocia uważa, że cel został już osiągnięty. Mamy przyjechać i sami się
przekonać. Tak więc moje przybycie nikogo nie zdziwi. Dopilnuję, aby
państwo Brenken nie niepokoili już twojej córki.
— I... spotkasz się z tą kobietą a... twoje stare rany nie otworzą się
ponownie?
Hans odpowiedział z kamienną twarzą:
— Bądź spokojny. Ta kobieta nie jest dla mnie niczym więcej jak
tylko wstydliwym wspomnieniem własnej słabości i głupoty. Będę spokoj-
nie pertraktował z nią w twoim imieniu. Czy chcesz dla niej coś uczynić?
— Tak... nie chcę, żeby stoczyła się na samo dno. Nie dam jej już
gotówki do rąk. Ten łajdak zaraz zabierze jej pieniądze i czym prędzej
roztrwoni. I znowu zostanie bez grosza. Wyznacz jej rentę, aby mogła
przyzwoicie żyć... a co tam... nawet razem z tym łajdakiem. Nie ujmie mi
czci, jeśli będzie żył z moich pieniędzy. Stawiam jednak warunek, aby
osiedlili się poza granicami kraju. W pozostałych kwestiach pozostawiam ci
wolną rękę. Dopilnuj tylko, żeby natychmiast opuścili Baden-Baden. Gdy
tylko otrzymam od ciebie wiadomość o tym, że już ich nie ma w mieście,
przyjadę po moje dziecko. Tęsknię za Pia bardzo mocno... Mam przeczucie,
że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo.
Na twarzy hrabiego malowało się cierpienie.
Hans chwycił go za rękę.
— Bądź spokojny, zatroszczę się o Pię. Tych dwoje będzie musiało
czekać na twoją odpowiedź, więc nie poczynią dalszych kroków. Poza tym
fta jest pod dobrą opieką mojej ciotki. Wyjeżdżam natychmiast, jak tylko
Sl? spakuję. Będę cię o wszystkim informował.
Obaj panowie omówili jeszcze kilka niezbędnych szczegółów. Potem
"ans pogalopował do Riedberg, aby zdążyć na pociąg.
Chociaż starał się uspokoić hrabiego, sam nie był całkowicie wolny od
?Ku. On także dostrzegał niebezpieczeństwa zagrażające Pii i z całego serca
pragnął ją przed nimi uchronić. Kiedy opuściła Buchenau, dopiero wówczas
137
zauważył, jak droga stała mu się mała hrabianka. Tęsknił za jej pogodnym
usposobieniem, które jego również napełniało radością. Gdyby nie obietnica
złożona cioci Marii, że przez pół roku nie odwiedzi Pii, na pewno już
dawno zjawiłby się w Baden-Baden.
A jego narzeczona była bardzo niespokojna, pełna napięcia. Miała
nadzieję, a jednocześnie obawiała się, że Hans osobiście będzie chciał
dostarczyć jej pieniądze, o które prosiła.
Nie miała nikogo, komu mogłaby powierzyć swoje lęki i niepokoje. Na
dodatek była także pozbawiona towarzystwa bliźniaczek Lindau. Siostry
wyjechały na kilka tygodni do kąpieliska nad Morzem Północnym.
Tak więc Pia była zdana wyłącznie na siebie, tym bardziej, że ciocia
Maria spędzała codziennie kilka godzin u starej przyjaciółki, która była
bardzo chora.
Hrabina z żalem zostawiała Pię samą, ale uważała za swój obowiązek
wspomóc w cierpieniu swą przyjaciółkę. Proponowała dziewczynie
odpowiednio dobraną lekturę i zalecała, aby pod jej nieobecność trochę
pograła na fortepianie, gdyż pod tym względem miała jeszcze dużo do
nadrobienia. Nigdy nie była dość cierpliwa, aby systematycznie ćwiczyć.
Pia najczęściej siedziała pogrążona w rozmyślaniach w małym saloniku
cioci Marii. Jej oczy nierzadko wyrażały smutek i zwątpienie. Ostatnie
przeżycia nauczyły ją, że życie jest bardzo trudne i skomplikowane. Nie po-
trafiła już być w głębi serca tak pogodna jak w domu. Odkąd wyjechała
w świat, zdążyła już poznać rzeczy, które zdołały zakłócić jej spokój ducha.
Myślała też o tym, jaką postawę powinna przyjąć w stosunku do
Hansa. Coś się w niej zmieniło. Czuła, że nie będzie już umiała zacho-
wywać się przy nim z dawną swobodą. Chociaż bardzo za nim tęskniła,
myśl o ponownym spotkaniu napełniała ją obawą.
“Tak bardzo go kocham... och, tak bardzo! Zrobiłabym dla niego
wszystko. Ale on kocha inną. Do małżeństwa ze mną skłania go jedynie
rozsądek. Wiem to". Tak zawsze myślała.
»
Zdarzyło się to na drugi dzień po wysłaniu przez Pię listu do Hansa. Pia
była sama w domu. Hrabina, jak zwykle o tej porze, wyszła do swojej
chorej przyjaciółki.
Pia nie rozmawiała po raz drugi z panią von Brenken. Widziała ją tylko
wczoraj, kiedy ta przejeżdżała w stałym towarzystwie księcia Irkow
138
i szwagra. Pia właśnie wróciła ze spaceru z hrabiną po parku, który po
wyścigach wydawał się opustoszały. Wielu turystów już wyjechało.
Wróciwszy do domu, z pomocą pokojówki włożyła koronkową sukien-
kę, która miękko przylegała do jej pięknego, młodego ciała. Usadowiła się
z książką w salonie hrabiny. Okna były otwarte, zasłonięte tylko lekkimi
storami. Ciepłe, letnie powietrze wpadało do pokoju.
Z wielką gracją usiadła miękko w fotela. Nauczyła się trudnej sztuki
poskramiania właściwej sobie gwałtowności.
Gdyby ktoś wszedł teraz do salonu, ujrzałby zachwycający obrazek:
głowa hrabianki o złotobrązowych, puszystych włosach na ciemnozielonym
tle aksamitnego obicia fotela. W dłoni trzymała książkę, którą zamierzała
czytać. Spod eleganckiej podomki wystawała szczupła nóżka w modnym
buciku zamszowym, obciągnięta jedwabną pończochą. Tak — z hrabianki
Pii zrobiła się wytworna i pociągająca dziewczyna. Jej lekko zarumieniona
twarz wyrażała słodycz i czar, który wielu ludziom podobał się bardziej niż
klasyczne rysy niejednej piękności.
Jak we śnie usłyszała zajeżdżający powóz. Czyżby ciocia Maria już
wracała? A może ktoś przyszedł z wizytą?
Rozległ się dźwięk dzwonka.
— Szkoda — westchnęła Pia.
Cieszyła się, że będzie miała spokojną godzinę dla siebie, a tu pewnie
przyszli jacyś goście, ciocia Maria przecież nie musiała dzwonić.
Zanim zdążyła rozstrzygnąć, czy ucieszy ją ewentualna wizyta, otwarto
drzwi i służący wpuścił bez zaanonsowania wysokiego, szczupłego
mężczyznę.
Przez chwilę Pia patrzyła oniemiała na twarz Hansa von Ried, który
stanął w drzwiach i z niedowierzaniem przypatrywał się młodej, uroczej damie.
Zamarli oboje i tylko przyglądali się sobie.
Pierwsza poderwała się Pia.
— Hans, och Hans! — radość i strach zlały się w jedno uczucie.
ukryła się intensywnie czerwonym rumieńcem.
Ale nie wybiegła mu na spotkanie i nie rzuciła się na szyję, jak by to
uczyniła przed sześcioma miesiącami. Zatrzymała się zrobiwszy
M1Ka sprężystych kroków i zmieszana spojrzała na niego.
Nie mógł od razu ogarnąć tego cudu, który się w niej dokonał. Czy to
^ a naprawdę ta sama dziewczyna, którą pozostawił tu pół roku wcześniej,
739
kiedy miała na sobie fatalnie dobraną sukienkę, a wokół jej głowy okręcone
były sztywne warkocze? Ta elegancka młoda dama o wdzięcznej figurze
i złotych, lśniących włosach miała tak niewiele wspólnego z tamtą Pią,
którą znał, że nie mógł zrozumieć owej przemiany, mimo że przecież powi-
nien się jej spodziewać.
Zbliżył się szybkim krokiem i chwycił ją za ręce. Patrzył na nią
rozpłomieniony. Czuł, jakby w jego wnętrzu wytrysło gorące, ukryte źródło
i napełniało go nowym życiem.
Trudno mu było się powstrzymać, aby w rodzącej się właśnie namięt-
ności nie porwać jej w swoje ramiona. Ale za wszelką cenę nie chciał jej
wystraszyć.
— Piu... mała Piu! Czy ta piękna młoda dama, która tu przede mną stoi
jest naprawdę moją małą dzikuską? — spytał z przejęciem.
Pia obrzuciła go badawczym, smutnym spojrzeniem.
“Gdyby mnie rzeczywiście kochał, przytuliłby mnie teraz i pocałował.
Ale on mnie wcale nie kocha" — pomyślała. Powodowana instynktem
samozachowawczym niekochanej kobiety, która pragnie ukryć własną
miłość, przejęła inicjatywę w swoje ręce. To zadziwiające, z jakim mistrzo-
stwem prawdziwa kobieta potrafi w takich sytuacjach oszukać mężczyznę,
grając przed nim komedię. Pia umiała się już opanowywać, gdy było to
konieczne.
— Ach, Hans! Strasznie mnie przestraszyłeś. Sądziłam, że jesteś
w Riedberg, a ty nagle zjawiasz się przede mną. Czy otrzymałeś mój list?
Jej słowa zabrzmiały bardzo spokojnie. •
Zadrżał. Nagle gorąco zapragnął, żeby Pia przestała być tą spokojną,
pewną siebie światową damą. Wiele oddałby za to, aby teraz radośnie objęła
go i przywitała z właściwą sobie swobodą.
Jej spokój wywarł na nim duże wrażenie.
— Więc nie powitasz mnie? — zażartował z lekkim wyrzutem. — Czy
wcale cię nie cieszy, że tu jestem?
Jej twarz rozjaśniła się na moment.
— Oczywiście, że się cieszę i to bardzo. Przecież nie muszę ci tego
mówić—powiedziała prędko.
Przez cały czas z napięciem studiowała każde drgnienie jego twarzy.
Wyraz jej oczu wydał mu się nowy, obcy. Bardzo go to zaniepokoiło.
Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
140
.— Narzeczonego wita się"przecież inaczej.
To rzekłszy spróbował ją pocałować.
Ale ona odchyliła się gwałtownie do tyłu i odepchnęła go.
.— Nie! — wykrztusiła przerażona i bardzo blada.
Trzymał ją mocno, ale wyraz jej oczu nakazał mu ostrożność. Reakcja
pii świadczyła o tym, że nie była już niewinnym dzieckiem. Stopniowo
stawała się dojrzałą kobietą. Wiedziała już, co oznacza pocałunek...
Sam chciał, żeby ciocia Maria delikatnie oswoiła ją z tą świadomością.
Przedtem był bezradny wobec jej dziecięcej naiwności. Teraz wzbraniała
się przed jego pocałunkiem!
Ten lęk, jej urocze nowe wcielenie, ulotny zapach włosów oraz dziwny
wyraz oczu, bądący połączeniem kobiecej wiedzy z bezbronnością dziecka,
to wszystko wprawiało go w niewymowne podniecenie. Ale czuł zarazem,
że musi się opanować, aby jej nie wystraszyć. Dopiero teraz był gotowy
starać się o jej miłość. Był gotowy na wszystko, by ją zdobyć, albowiem...
sam ją kochał.
Pocałował czule jej rękę. Kiedy ją puścił, odetchnęła i szybko odsunęła
się od niego.
— Cioci Marii nie ma w domu. Jest w odwiedzinach u chorej
przyjaciółki. Proszę, usiądź. Czy życzysz sobie czegoś do picia? Na pewno
dopiero co przyjechałeś.
Podziękował z pozornym spokojem. Potem przypomniał sobie o zasad-
niczym celu swojego przybycia.
— Świetnie się składa, że zastałem cię samą. Czy ciocia Maria wie coś
o sprawie, o której pisałaś mi w liście?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— Nie. Pani von Brenken sądziła, że to powinno pozostać w rodzinie.
Ciocia Maria i tak nie mogłaby mi dać tylu pieniędzy, więc zwróciłam się
do ciebie. Czy przywiozłeś naprawdę dużą sumę? — spytała, z napięciem
oczekując odpowiedzi.
Uśmiechnął się, zapatrzony w jej twarzyczkę. Przynajmniej w kwes-
tiach finansowych była jeszcze zupełnym dzieckiem.
—— Wszystko zostanie załatwione, Piu. Ojciec wyposażył mnie
w szerokie pełnomocnictwa — rzekł w roztargnieniu.
Pia przeraziła się.
— Tata? Mój Boże, chyba nie powiedziałeś mu o wszystkim?
141
Wyprostował się energicznie.
— Musiałem, Piu. Poza tym, równocześnie z twoim listem do mnie
nadszedł list od pani von Brenken do ojca, w którym opisała mu sytuację
twojej macochy.
Oczy dziewczyny zrobiły się ogromne.
— Ale... przecież obiecała mi solennie, że poczeka kilka dni. To nie
było fair z jej strony. Czy tata bardzo się zdenerwował?
— Nie, nie martw się. Za kilka dni przyjedzie tu po ciebie.
Zaczerwieniła się z radości, chociaż próbowała ją ukryć.
— Hans, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego ojciec tak ostro rozpra-
wił się z moją macochą?
— Nie, Piu. Nie mogę ci tego powiedzieć, ale na pewno miał ku temu
ważny powód. Opowiedz mi proszę ze szczegółami, w jaki sposób poznałaś
panią von Brenken i co ona ci mówiła...
Pia z zapałem rozpoczęła swą opowieść. Tylko w jej gestykulacji
można było dojrzeć dawny temperament.
Opowiedziała mu o wszystkim, także o tym, jak to się stało, że własno-
ręcznie zaadresowała kopertę cioci Marii. Kiedy skończyła, spytała
z westchnieniem:
— A więc tata wie już, że ta biedaczka żyje w nędzy, i pomoże jej,
prawda?
— Tak, bądź spokojna. Ta sprawa zostanie załatwiona. Czy wiesz,
gdzie mieszka pani von Brenken?
Podała mu nazwę hotelu. Potem wyznała:
— Ach, to wszystko było dla mnie takie przygnębiające. Wciąż o tym
myślałam. Teraz się cieszę, że tata pospieszy jej z pomocą. Wierzyłam, że
nie może okazać się okrutny.
— Twojego ojca można oskarżyć o wszystko tylko nie o okrucień-
stwo. Ta kobieta okazała podłość, do jakiej sam nie byłby zdolny. Pewnego
dnia na pewno ci kiedyś wyjaśni, jak doszło do tego wszystkiego. Do tej
pory nie chciał obarczać tym twojego młodego umysłu. Był bardzo
przestraszony, kiedy się dowiedział o twojej rozmowie z panią Brenken.
Ale nie mówmy już więcej o tej sprawie. Pójdę do hotelu załatwić wszystko
z panią von Brenken. Teraz chciałbym ci wreszcie powiedzieć, że bardzo
się zmieniłaś w ciągu tak krótkiego czasu. To zadziwiające, jak urocza
damą się stałeś.
Twarzyczka Pii pokryła się ciemnym rumieńcem.
—— Ach... Nie mówmy o mnie, proszę cię. Pewnie byłam małym po-
tworem, dopóki nie dostałam się w ręce drogiej cioci Marii — rzekła prędko.
Patrzył na nią czule i ciepło. Ale nie spostrzegła tego, gdyż odwróciła
wzrok.
— Nie, Piu. Nie byłaś potworem. Byłaś cudowną, roześmianą dziew-
czynką. Ale teraz wydaje mi się, że pozbyłaś się swojej wesołości, robisz
wrażenie nazbyt poważnej.
Przejechała lekko ręką po upiętych wysoko lokach.
— Ale skądże, w dalszym ciągu jestem wesoła i pogodna, tylko... te
ostatnie dni... sprawa mojej macochy. Życie wydało mi się takie trudne.
Bardzo mnie to wszystko zasmuciło, ale teraz już wkrótce odzyskam dobry
nastrój.
Jakże chętnie wziąłby ją teraz w ramiona i pocieszył czule. A jednak
skrępowanie broniło tego z serca płynącego odruchu. Powinna najpierw
okazać mu dawną poufałość.
— Czy podobało ci się życie w wielkim świecie, Piu? — spytał
zmieniając temat.
— O, było bardzo interesujące. Wiele widziałam, wiele się nauczyłam.
Pisałam ci już, że mam kilka nowych przyjaciółek.'Niestety, nie ma ich
obecnie w Baden-Baden, inaczej na pewno byś je poznał. Wspólnie
spędziłyśmy sporo przyjemnych chwil. Inni ludzie również byli dla mnie
bardzo mili.
— Chciałabyś tu pozostać?
— Na zawsze — o, nie! Bardzo się cieszę, że wreszcie wrócę do
domu. Od czasu do czasu oczywiście chętnie bym tu przyjeżdżała, żeby
zobaczyć, co słychać. Ale na razie mam dość. Czy w Buchenau wszystko
w porządku, Hans?
Przytaknął z uśmiechem.
— Tak! To dobrze, że wśród tylu rozrywek nie zapomniałaś o nas,
dr°ga Piu.
—— Zapomnieć? Przecież nie zapomina się ludzi, do których się należy
~~ rzekła cicho. Jej oczy stały się lekko wilgotne.
Przez chwilę panowała cisza. Milczenie, wypełnione tysiącem słów,
Jakie może nastąpić tylko między dwojgiem ludzi, którzy mają sobie tak
lele do powiedzenia, a jednak nie są w stanie tego uczynić.
142
143
“Mała Pia. słodka, mała Pia" — myślał wciąż Hans.
A “mała Pia" była pochłonięta myślą, że on kocha inną, co napełniało
ją wielką żałością.
— A więc... pani von Brenken uważana jest za przyszłą narzeczoną
księcia Irkow? — przerwał wreszcie milczenie Hans.
— Tak się mówi. Stale przebywa w towarzystwie pani Liany oraz jej
szwagra.
— Czy mogłabyś opisać tego pana?
— Von Brenken?
— Tak.
— Szczerze mówiąc, nie lubię go. Ma takie ostre, złe spojrzenie, że
można by się go przestraszyć. Jest wysokim i okazałym mężczyzną. Hilda
Lindau twierdzi, że jest przystojny.
— Czy pod prawym okiem ma małą, trójkątną bliznę?
— O, więc ty go znasz? Tak, zauważyłam ją.
Hans był teraz pewny, że to ten sam człowiek, którego widział
w Wenecji z Lianą, czyli jej mąż.
— Tak, sądzę, że go znam.
— W takim razie musisz znać także panią von Brenken? Nie widzia-
łam jeszcze piękniejszej kobiety.
Westchnął głęboko.
— Tak, znam ją. Czy wspomniałaś przy niej moje nazwisko?
Potrząsnęła głową.
— Nie, na pewno nie.
W tej samej chwili usłyszeli zajeżdżający powóz.
Pia się poderwała.
— To chyba ciocia Maria.
Wyjrzała przez firanki i szybko się odwróciła.
— Nie... to pani von Brenken.
Hans Ried również zerwał się na równe nogi z miną dziwnie zawziętą.
— Czy idzie tutaj? — spytał prędko, wyraźnie wzburzony.
Pia popatrzyła na nfego niespokojnie.
— Na pewno chce nam złożyć wizytę.
Podszedł do niej i chwycił ją za rękę.
— Mam do ciebie prośbę, Piu.
— Więc mów.
— Pozwól, że ja przyjmę panią von Brenken. Zostaw mnie z nią sam
na sam. Chcę od razu załatwić sprawę twojej macochy.
Spojrzała na niego zaskoczona.
— Czy nie wolno mi być przy tym? Ja także mam do niej sprawę.
Chciałabym ją spytać, dlaczego nie dotrzymała słowa i napisała do ojca.
Ukrył jej rękę pomiędzy swoimi dłońmi.
— Zapytam ją o to w twoim imieniu. Proszę, nie pokazuj się jej na
oczy, zanim z nią nie porozmawiam.
Służący zameldował przybycie pani von Brenken.
— Proszę ją zaprowadzić do pokoju dla gości — rzekł szybko Hans
von Ried.
Służący wiedział, że hrabina darzyła wielkim szacunkiem swego
siostrzeńca, więc nie zwlekając odszedł, by wypełnić polecenie.
— Zostań tu Piu, proszę cię — rzekł z naciskiem Hans.
— Ale dlaczego? — spytała, w dalszym ciągu nić nie rozumiejąc.
— Dla twojego dobra, dziecko, nie powinnaś się przysłuchiwać tej
rozmowie. Nie możesz już mieć nic wspólnego z tą sprawą.
Spojrzała na niego niepewnie.
— Ależ to wszystko jest dziwne.
Uścisnął jej rękę.
— Zaufaj mi, Piu — taka jest wola twojego ojca. Chcemy oszczędzić
ci przykrości.
Uśmiechnęła się słabo. Był to słodki, bezradny uśmiech. Ostatkiem
woli powstrzymał się, by jej nie pocałować.
— Ty i ojciec widzicie we mnie wciąż malutkie, głupie dziecko —po-
wiedziała cicho. — Ale ja naprawdę nabrałam trochę rozumu przez ten
czas. Już wiem coś niecoś o życiu.
To zapewnienie zabrzmiało bardzo poważnie.
— Mimo to proszę cię — zostań tu. Pozwól, bym sam spotkał się
z panią von Brenken. Kiedyś na pewno się dowiesz, dlaczego tak usilnie
Powstrzymywałem cię przed uczestniczeniem w tej rozmowie.
— Cóż, skoro tak chcesz... — rzekła posłusznie Pia i ponownie usiadła
w fotelu.
Wyszedł szybko. Idąc do salonu pomyślał z radością:
—>Stał się cud! W moim sercu nie ma już pustki. Dałby Bóg, aby moja
rzeczona była równie szczęśliwa jak ja, kiedy myślę, że należy do mnie".
144
XIII
Liana von Brenken została wprowadzona do salonu. Jadąc powozem
widziała hrabinę Eckhoff, więc przypuszczała, że zastanie Pię samą. Tak
więc kazała się do niej prowadzić, powodowana niejasnym impulsem.
Jeszcze nie widziała, co może przynieść jej spotkanie z hrabianką. Miała
nadzieję dowiedzieć się od niej wielu rzeczy. Poza tym zależało jej na zna-
lezieniu pretekstu, aby uwolnić się od towarzystwa księcia. Ostatnio snuł się
za nią jak cień. Z wielką satysfakcją dręczyła go i podsycała jego namięt-
ność. Zostawiła go więc samego, jedynie w towarzystwie męża. Wiedziała,
że będzie liczył minuty do jej powrotu.
Teraz siedziała w salonie, czekając na Pię. Cisza i spokój tego miejsca
działały na nią kojąco. Oparła się wygodnie w fotelu i przymknęła oczy.
Ach... mieć kiedyś znowu taki przytulny domek... odpocząć po burzliwym
życiu przy boku męża, który był panem jej serca...
Drzwi otworzyły się. Odetchnęła i podniosła się, aby wyjść na spotka-
nie hrabianki, którą spodziewała się ujrzeć. Ale zaraz cofnęła się z cichym
okrzykiem trwogi, jakby zobaczyła zjawę.
— Hans von Ried! — wybełkotała przerażona, nie panując nad sobą.
Prędko zamknął za sobą drzwi i zbliżył się do niej.
— Tak, to ja. A pani nazywa się Liana von Brenken — rzekł tonem
ironicznej uprzejmości.
Mimowolnie wykonała ruch, jakby szukając możliwości ucieczki. Ale
potem opanowała się i pozostała na miejscu. Z obojętnością, jaka już nieraz
pomogła jej ujść cało z niebezpiecznej sytuacji, zmusiła się do konwencjo-
nalnego uśmiechu, który naturalnie wypadł bardzo sztucznie.
— Zaiste... chyba rozumie pan, że jestem zdziwiona. Skąd mogłam
przypuszczać, że spotkam pana w salonie hrabiny Eckhoff. Dawno się nie
widzieliśmy.
Spróbowała zniewolić go swym hipnotycznym wzrokiem, ale on
patrzył nieruchomo i zimno. Wiedział już, co się kryje za tym czarującym
spojrzeniem.
— Owszem —jakieś półtora roku, łaskawa pani — rzekł drwiąco.
— I teraz spotykamy się tu tak nieoczekiwanie. Czy to nie dziwne?
Jeśli chciał pan złożyć wizytę hrabinie Eckhoff, to nie ma jej w domu. Ja
146
szłam do hrabianki Pii. Zdaje się, że dopiero co przyjechał pan do
R den-Baden? W każdym razie jeszcze nigdzie pana nie widziałam. Zawsze
zyjemnie jest spotkać starego znajomego — mówiła z pozornym
spokojem.
jej bezczelność napełniła go wielkim oburzeniem. Wstydził się, że
kiedyś kochał tę kobietę.
Podszedł do niej bardzo blisko.
— Proszę się nie wysilać, madame. Przyszedłem tu, aby panią poinfor-
mować, że hrabianka Buchenau nie przyjmie pani.
W jej oczach pojawiły się iskry.
— Mój Boże, nie rozumiem! Jakim prawem pełni pan rolę gospodarza
w tym domu? — spytała ozięble podnosząc wysoko głowę.
Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem. Wciąż była nad podziw piękna.
Wiedział, że ma już trzydzieści cztery lata. Wyrafinowanie skromny, letni
kostium uwydatniający jej figurę, odmładzał ją o dziesięć lat. Jak wielką
namiętność wzbudzała w nim kiedyś! Teraz odczuwał jedynie pogardę.
— Zapewne nie wie pani, że hrabina Eckhoff jest moją ciotką — rzekł
zimnym tonem.
Przestraszyła się.
— Nie... nie wiedziałam o tym — głos brzmiał ochryple.
Zastanawiała się gorączkowo. Jak ma postąpić w tej sytuacji, aby nie
ponieść strat, lecz może nawet obrócić ją na swoją korzyść?
Hans von Ried spokojnie i rzeczowo wskazał na fotel.
— Proszę jeszcze usiąść na kilka minut. Nie musi się pani obawiać, że
będę mówił o tym, co zaszło między nami w St. Moritz i w Wenecji.
Porozmawiamy o innej sprawie.
Popatrzyła na niego niezdecydowanie, jakby się chciała upewnić, czy
me ma już nad nim żadnej władzy. Siadając, rzekła cicho i pojednawczo:
— Panie von Ried, odjechał pan wtedy tak szybko... nie miałam
°Kazji, aby się przed panem wytłumaczyć. Nawet nie wiedziałam, dokąd
Pan się skierował.
Uniósł rękę w obronnym geście.
Dosyć! Ta sprawa już jest załatwiona. Stosunki, jakie wówczas
ymywaliśmy, nie mają już żadnego znaczenia.
Pochyliwszy się, obdarzyła go jednym z tych spojrzeń, które kiedyś
Poprawiały go o utratę zmysłów.
147
— Hans — wyszeptała udając wzruszenie — cokolwiek możesz sobie
o mnie pomyśleć... cóż, pozory świadczyły przeciwko mnie, ale... kochałam
cię i... moje serce wciąż należy tylko do ciebie.
Liana była tak przyzwyczajona do zwycięstw, że sądziła, iż po takim
zapewnieniu Hans rzuci się ponownie do jej nóg. Stałby się wtedy
nieszkodliwy.
Ale jego twarz wyrażała jedynie najwyższą pogardę.
— Wystarczy, madame. To mnie zupełnie nie interesuje. Przejdźmy
do rzeczy.
W jej oczach pojawiła się nienawiść. Wyższość, z jaką traktował ją były
kochanek, była dla niej zbyt wielkim upokorzeniem. Zapragnęła zemsty.
— Dobrze — odparła siadając wygodnie.
— Mówię do pani w imieniu hrabiego Buchenau i jego córki. Przyno-
szę w pewnym sensie odpowiedź na list^ który wysłała pani do hrabiego.
Liana miała przez chwilę wrażenie, że pokój wiruje.
— Pan zna hrabiego Buchenau...?
Skłonił się.
— Tak jest. Najwidoczniej nie wie pani, że jestem jego sąsiadem.
Nasze ziemie przylegają do siebie. Chyba nie słyszała pani nigdy mojego
nazwiska w pełnym brzmieniu. Nazywam się Ried von Riedberg. Zamek
Riedberg leży niedaleko Buchenau.
Liana von Brenken wytrzeszczyła oczy. Była bardzo blada, kurczowo
zaciskała zęby. Nadludzkim wysiłkiem woli zachowała wyprostowaną
postawę. Pojęła, że była na spalonej pozycji, jeśli Hans i Lothar opowie-
dzieli sobie o swych przeżyciach.
— Rzeczywiście nie wiedziałam, że... że jest pan właścicielem
Riedberg. Ale dlaczego chce pan ze mną rozmawiać w imieniu hrabiego?
— spytała bezbarwnym tonem.
— Zaraz to pani wyjaśnię. Hrabianka Buchenau jest moją narzeczoną.
Ponieważ mój teść nie może osobiście przyjechać, polecił mi, abym
przeprowadził z panią pertraktacje i tym samym uchronił jego córkę przed
natręctwem pani i podobnych jej osób.
Skrzywiła się. W jej oczach pojawiły się złowieszcze błyski. Nagle
roześmiała się szyderczo.
— Cóż za ironia losu! Hans Ried moim zięciem, śmiechu warte!
Wyprostował się dumnie.
148
Nie ma pani już żadnych praw ani w stosunku do hrabiego
~~~ ani do jego córki. To niesłychane, że ośmieliła się pani do niej
Buchenau,
opuściło go nieprzyjemne wrażenie, jakie pozostawiła Liana von Brenken.
Obraz hrabianki rozproszył wszystkie dręczące go myśli.
152
Krew popłynęła mu szybciej w żyłach, czuł się młody i szczęśliwy.
Dziękował losowi, który tak szczodrze go obdarował. Bez żadnych starań
prostu napotkał szczęście. Wystarczyło tylko je schwycić. Po spokoj-
ni rozsądnym namyśle wyciągnął po nie ręce. Teraz ponaglało go tęskne
pożądanie.
“Pia, słodka, mała Pia!"
Zapomniał o Lianie von Brenken i w ogóle cały świat poszedł
\v zapomnienie. Przed oczami miał jedynie wyraźny obraz swojej młodej
narzeczonej.
Drzwi otworzyły się cicho. Pia zajrzała do środka. Hans nadal siedział
nieruchomo z twarzą ukrytą w dłoniach.
Przestraszona patrzyła na niego. Nie usłyszał otwierających się drzwi
i nie wiedział, że już nie jest sam w pokoju.
Z jego piersi wydobyło się głębokie westchnienie. To było westchnie-
nie uświadomionego właśnie szczęścia. Ale Pia nie wiedziała o tym.
Pomyślała, że to wyraz cierpienia.
— Hans! — zawołała nieśmiało.
Wytrącony z rozmarzenia spojrzał zdezorientowany.
— Hans, widziałam panią von Brenken, gdy wychodziła, Przyszłam
tu, bo się nie pokazywałeś. Czy wszystko jest w porządku?
Poderwał się. Jego blada, drżąca twarz zdziwiła ją. Nie widziała go
jeszcze nigdy w takim stanie.
Opanował się, gdy ujrzał jej zaniepokojone oczy.
— Sprawa została pomyślnie załatwiona, Piu. Twoja macocha będzie
przez całe życie otrzymywać dość wysoką rentę. Nie będzie już żyła
w nędzy.
— O, to dobrze — odetchnęła z ulgą. — A pani von Brenken,
dlaczego nie dotrzymała słowa?
— Bo... zapomniała o swojej obietnicy. Kazała cię pozdrowić.
Przyszła, żeby się pożegnać, albowiem jeszcze dzisiaj wyjeżdża.
— W takim razie mogłeś mnie przecież zawołać.
— Bardzo jej się spieszyło. Jak już mówiłem, kazała przekazać ci
Pozdrowienia.
Popatrzyła na niego niepewnie. Miała wrażenie, że Hans rozmyślnie
C0s przed nią ukrywa. Ale co? Myślała nad tym przez cały dzień, choć Hans
« wszystko, aby zająć ją czymś innym. Nie zadawała już pytań, gdyż
153
przypuszczała, że Hans nie odpowiedziałby na nie szczerze. Była pewna
jednego: rozmowa z panią von Brenken wzbudziła w nim wielkie emocje.
W jej trałuje musiało nastąpić coś, co sprawiło mu ból, ponieważ potem
siedział taft przybity i wzdychał. Ta scena ją prześladowała.
Na szczęście wróciła do domu ciocia Maria.
Hans Ried miał z nją potem poufną rozmowę. Uważał za stosowne
poinformować" ją, kim naprawdę jest pani von Brenken i jaki był wynik
przeprowadzonych z nią pertraktacji.
Hrab% była przerażona, gdy dowiedziała się, kogo wpuściła do
swojego domu. Wyrzucała sobie, że nie zapobiegła w porę kontaktom
oszustki z Pia.
Hansją uspokoił.
— Poćcież nie mogłaś wiedzieć, kim ona jest, ciociu Mario. Ta kobieta
potrafi wprowadzać w błąd nawet najlepszych znawców ludzkiej natury.
— No właśriie! Wszyscy byli nią zachwyceni. Panował powszechny
pogląd, że ^stanie żoną księcia Irkow. Przeżyje on niemałe rozczarowanie,
nawet nie yając sobie sprawy, że właśnie tobie zawdzięcza uratowanie
przed pieniężnymi stratami. Ten rzekomy szwagier pani von Brenken
wydawał m\się zawsze trochę niesamowity, a Pia wręcz się go bała. Jednak
kobieca intiiicja jest niezawodna. Ale zostawmy już ten przykry temat.
Powiedz, czy jesteś zadowolony z nowego wcielenia Pii.
Ujął ją & rękę i pocałował.
— Nie potrafię tego wyrazić słowami, ciociu Mario! Dokonałaś
istnego cudu— wyznał szczerze.
— TO nie moja zasługa. Pia z zaskakującą łatwością umiała sańia
znaleźć się v każdej sytuacji. Posiada godny pozazdroszczenia talent do
natychmiastowego przyswajania sobie umiejętności, jakie inni muszą
zdobywać Wpocje CZoła. Urodzenie i zdolności także zrobiły swoje. Nie
natrudziłam sję zbytnio. W każdym razie sama jestem zadowolona, ze tak
wspaniale się rozwinęła. Nie wyobrażasz sobie, jaką popularnością cieszyła
się w towarzystwie. Była przez wszystkich podziwiana, albowiem, dzięki
Bogu, nie stfacjła nic*ze swojej pierwotnej naturalności. Na nas, nieco
zniewolony cli konwenansami, miała odświeżający, pobudzający wpływ.
Hans Rietf słuchał z błyszczącymi oczami. Potem zapytał z wahaniem:
— Może się mylę, ale dzisiaj wydała mi się trochę skrępowana i jakby
przygnębiona,
154
.— Tak, masz rację, Hans. Od kilku dni jest jakaś cicha, a szczególnie
jest to widoczne dzisiaj. Ale da się to łatwo wyjaśnić sprawą, w którą
wplątała ją ta aferzystka. A poza tym, drogi Hansie, twój niespodziewany
przyjazd ma w tym także swój udział.
— Tak sądzisz?
Hrabina kiwnęła głową z uśmiechem.
— Musisz wziąć pod uwagę fakt, że zmieniła się nie tylko zewnętrz-
nie, ale także wewnętrznie. Dojrzała psychicznie. Ta zmiana jest chyba
jeszcze donioślejsza.
— Tak... jest teraz wspaniałą młodą kobietą — rzekł z głębokim
westchnieniem.
Przyjrzała mu się badawczo.
— Tak więc z łatwością przyjmiesz ją nie tylko do swojego domu, ale
także do serca. Pia na to zasługuje. Myślę również, że bardzo cię kocha.
Kiedy coś przychodziło jej z trudnością, wystarczyło tylko powiedzieć, że
tobie by się to podobało. Wtedy zwalczała wszelkie przeciwności.
Ścisnął ręce hrabiny tak mocno, że prawie ją to zabolało.
— Wydaje mi się, że od początku ją kochałem, ale uświadomiłem to
sobie dopiero dzisiaj, kiedy ponownie ją ujrzałem. To już inna miłość niż
tamta, którą zmarnowałem dla niegodnej kobiety. Ona wzbudza we mnie
pragnienie, aby nie tylko samemu być szczęśliwym, ale także żeby
ofiarować szczęście.
Hrabina ucieszyła się.
— Napełnia mnie to gorącą radością, drogi Hansie. Cieszę się za
ciebie i za Pię. Bardzo ją polubiłam i będzie mi trudno pozwolić jej odejść.
Kiedy przyjeżdża jej ojciec?
— Gdy tylko otrzyma ode mnie wiadomość, że państwo von Brenken
opuścili miasto. Poproszę go, aby zatrzymał się tu na kilka dni. Jeśli Pia
wyrazi zgodę, ogłosimy publicznie nasze zaręczyny. A ty ciociu pojedziesz
lla jakiś czas z nami do Riedberg. Może będziemy mieli piękną jesień.
Hrabina odparła:
~~ Pomyślę o tym. Ale najpierw powinnam odwiedzić swoją córkę.
m z wielką chęcią przyjadę. Zimą jest w Riedberg równie pięknie.
Do pokoju weszła Pia. Przebrała się i była już gotowa do zaplanowanej
j^ ejażdżki. Hans wstał i podszedł do niej. Nieśmiało popatrzyła w jego
y. Wziął ją za rękę,
155
— Właśnie rozmawialiśmy o twoim tacie, który przyjedzie tu za kilka
dni. Czy będzie ci odpowiadać, jeśli wtedy ogłosimy nasze zaręczyny"}
Ciocia Maria wyda z tej okazji małe przyjęcie, na które zaprosimy twoich
nowych przyjaciół i znajomych.
Zaczerwieniła się i zmieszana spuściła wzrok.
— Tak... skoro tak chcesz, Hans.
Pocałował czule jej rękę.
— Nie. Tylko jeśli ty sobie tego życzysz.
Prędko schowała dłoń i szybkim krokiem podeszła do cioci Marii,
która z uśmiechem pogłaskała ją po głowie.
— Szkoda, że zabraknie przy tym twoich bliźniaczek. Hilda i Herta
będą niepocieszone, że nie mogły, uczestniczy ć w tej uroczystości. A jak
będą się dziwić, że mała Pia tak prędko zostaje narzeczoną!
Pia uśmiechnęła się słabo. Potem przypomniała sobie, czego
bliźniaczki nauczyły ją o miłości:
Aniołowie mówią: niebiańska radość,
diabły zaprzeczają: piekielna mękal
a ludzie—oni nazywają to miłością.
Przeszedł ją dreszcz.
— Mieliśmy przecież pojechać na przejażdżkę — powiedziała szybko.
W kilka minut później para narzeczonych siedziała naprzeciw siebie
w powozie. Dzień był słoneczny. Pii zrobiło się trochę lżej na sercu. Hans
wciąż wpatrywał się w jej twarz, a jej serce uderzało wtedy szybciej.
“Ach, gdyby on mógł pokochać mnie z całej duszy!" Ta myśl stała się
jej modlitwą. Czuła bicie swego serca. Myślała z udręką, że w chwili
zaręczyn jego serce biło tak spokojnie, mimo że trzymał ją w ramionach.
Przejeżdżali obok hotelu, w którym mieszkali książę Irko w i państwo
von Brenken. Książę w towarzystwie kilku panów stał przed portalem.
Mężczyźni pozdrowili ich, a książę od razu rozpoznał Hansa, którego
w różnych okolicznościach nieraz spotykał podczas podróży. Ucieszony
pomachał mu ręką. Hans uczynił to samo, ale w chwilę potem jego twarz
nabrała odpychającego wyrazu. Wśród grupy panów zobaczył Brenkena. i
Ich spojrzenia spotkały się na moment. Hans patrzył ostro, Brenken niepew-
nie. Obaj stracili się z oczu, gdy powóz przejechał.
XIV
Po rozmowie z Hansem Liana von Brenken wróciła do hotelu ogromnie
wzburzona. W chwilę potem wszedł do pokoju Justus.
Z suchym szlochem rzuciła mu się w ramiona i objęła za szyję.
— Co się stało, Liano, co ci jest, gdzie byłaś? — pytał niespokojnie.
Nie widział jej jeszcze tak zupełnie wytrąconej z równowagi.
Pociągnęła go za sobą na sofę i szeptem zdała relację z tego, co zaszło.
Wiadomość o pojawieniu się Hansa von Ried bardzo go przeraziła.
Jednak kiedy opowiedziała mu o wyniku negocjacji, odetchnął z ulgą
i okrył jej twarz pocałunkami.
— No, już wszystko dobrze, Liano! Nasze kłopoty się skończyły.
Ale ona westchnęła tylko i popatrzyła przed siebie ponuro.
— Tak... ale gdybyś ty wiedział, jakie to było poniżające dla mnie, tak
stać przed tym butnym junkrem! O, jeszcze mu się odpłacę, zemszczę się za
hańbę, jaką mnie okrył — mówiła przez zaciśnięte zęby.
— Co masz zamiar zrobić, Liano? Bądź ostrożna! Nie igraj z tym, co
już osiągnęłaś!
Wstała i uśmiechnęła się dziwnie.
— Nie ma obawy! To tylko taki drobny żart. Zostawię jego narze-
czonej, hrabiance Buchenau, małą pamiątkę po sobie. Przecież to będzie
szlachetny uczynek, jeśli nasza mała owieczka dowie się prawdy o swym
przyszłym małżonku. Będzie miała wówczas w ręce skuteczną broń przeciw
niemu, na wypadek, gdyby za bardzo zgrywał się na jej władcę. W ten
sposób podziękuję jej za współczucie, jakie okazała swej nieznanej
niacosze, a równocześnie zemszczę się na nim.
— Chcesz jej wysłać jego listy, które pisał do ciebie?
— Tak. Całe szczęście, że je przechowałam! Miałam przeczucie, że
Jeszcze kiedyś się przydadzą.
~- Nie rób tego, Liano. To może nam zaszkodzić. '
W żadnym wypadku. Wszystko przemyślałam. Te listy nie zmienią
adu. Pozwól mi, proszę... muszę to uczynić, bo inaczej zadusi mnie
_w- A księciu też powiem na pożegnanie kilka miłych słów. Z jakąż
oszą w końcu wyraźnie mu wykażę, że jest po prostu śmieszny.
Ponownie wtuliła się w jego ramiona.
157
— Justus, pocałuj mnie. Jutro... tak, jutro zaczniemy nowe życie.
Pozostali jeszcze długo ze sobą, uzgadniając co należy jeszcze uczynić
przed odjazdem.
Książę Irkow na próżno tęsknie czekał przy obiedzie na pojawienie się
pani von Brenken.
Nie pojawiła się przy stole. Niewątpliwie chciała go ukarać za rezerwę,
z jaką ostatnio się do niej odnosił.
Nieobecność Brenkena, którego mógłby przynajmniej zapytać o powód
zniknięcia szwagierki, rozdrażniła go jeszcze bardziej. Dlatego podjął
szybką decyzję, że po prostu bez ogródek poprosi o jej rękę.
Ani przez chwilę nie wątpił, że Liana natychmiast się zgodzi.
Wstał od stołu. Idąc potem korytarzem hotelowym usłyszał przypad-
kowo rozmowę kelnera z portierem, z której wynikało, że goście z numeru
dziewiątego i dwunastego odjeżdżają nocnym ekspresem.
Zatrzymał się na moment. Przecież te apartamenty należały do pani
von Brenken i jej szwagra!
Wzburzony odwrócił się i spytał portiera, czy dobrze dosłyszał numery.
Informacja się potwierdziła, pan i pani von Brenken zamierzali wyjechać.
W wielkim pośpiechu książę posłał służącego do kwiaciarni po wcześ-
niej zamówiony drogi bukiet. Wraz z dołączoną wizytówką kazał go
zanieść pani von Brenken z zapytaniem, czy może go natychmiast przyjąć
w ważnej sprawie.
Służący wrócił z informacją, że pani von Brenken będzie czekać na
niego o piątej w małej czytelni.
Do tego czasu pozostały jeszcze prawie dwie godziny.
Dłużyły mu się w nieskończoność. Ogarnęła go gorączkowa tęsknota
za Lianą. W nerwowym oczekiwaniu palił jednego papierosa za drugim.
Wreszcie nadeszła godzina piąta. Bicie zegara towarzyszyło jego
wejściu do przytulnie urządzonej czytelni. Była zupełnie pusta. Rzadko ktoś
tu przychodził. Mimo to książę zadbał, aby przez najbliższą godzinę nikt
mu nie przeszkadzał.
Niespokojnie chodził tam i z powrotem.
Liana kazała na siebie czekać. Każda minuta wydawała mu się wiecz-
nością, a wielka miłość księcia zjawiła się dopiero po piętnastu.
Miała na sobie białą sukienkę bez ozdób, która miękko opinała jej ciało.
Ciemne włosy upięte w dwa luźne warkocze otaczały jej głowę. Kilka loków
158
opadało na białe czoło, spod którego patrzyły błyszczące, ciemne oczy. Na
czerwonych, delikatnie zarysowanych ustach igrał zagadkowy uśmiech.
W tej prostej, ale bardzo eleganckiej kreacji wyglądała dziewczęco.
\Vpadajace do pomieszczenia światło, przytłumione przez zasłony o złotej
barwie, nadawało jej twarzy bardzo młodzieńczy wygląd.
Książę Irkow wydał okrzyk zachwytu, podszedł do niej i przycisnął jej
dłoń do swoich ust.
— Nareszcie... moja droga, łaskawa pani — wykrztusił podniecony.
— Ach, kazałam na siebie czekać? Proszę waszą książęcą mość
o wybaczenie. Moja pokojówka pakuje bagaże, musiałam jeszcze wydać
kilka koniecznych dyspozycji.
Usiadła z gracją w fotelu i wskazała miejsce naprzeciwko. Między nimi
stał tylko wąski stoliczek, ale książę odsunął go na bok.
— A więc, to prawda — chce pani odjechać? — zapytał drżącym głosem.
— Tak jest, wasza książęca mość. Jeszcze dziś wieczorem.
— A ja nic o tym nie wiem? — powiedział z wyrzutem.
Obrzuciła go zagadkowym spojrzeniem.
— Skąd mogłam wiedzieć, że księcia to interesuje?
Objął jej dłoń.
— Musiałaś o tym wiedzieć, Liano, skończmy tę grę. Nie zniosę już
dłużej pani obojętności. Przecież pani wie, że ją kocham, Liano, droga
Liano.
Prędko wyrwała rękę.
— Nie, wasza książęca mość, nic mi o tym nie wiadomo. Za to jestem
pewna jednego: przez chwilę traktował mnie pan z obraźliwym lekceważe-
niem. Ta chwila wystarczyła, abym się przekonała, że pan mnie nie kocha.
I od tego momentu wszystko między nami skończone.
Zaczął całować jej dłonie.
— Och, kocham panią właśnie za tę dumę! Zaklinam panią. Liano,
ani pani najwyższy dowód mojej miłości. Poprosiłem panią o tę rozmowę,
a Y przeszkodzić w pani wyjeździe. Niech pani jeszcze pozostanie, Liano,
pozwoli, abym traktował panią jako moją narzeczoną. Jest pani godna
tego, aby zostać księżną Irkow.
J oczy zabłysły triumfalnie. Westchnęła głęboko. Oczekiwała od życia
iej nagrody. To ostatnie już zwycięstwo jej piękności. Wiedziała, jak nie-
e jest usidlenie tego niezależnego zalotnika, który uszedł tylu sprytnie
159
zastawionym pułapkom. To zwycięstwo stanowiło zarazem pożegnanie
z wielkim światem i zadośćuczynienie za wiele upokorzeń, których doznała.
Przez długą chwilę zwlekała z odpowiedzią, patrząc złowieszczym
wzrokiem w drżącą z emocji twarz księcia. Wreszcie rzekła ważąc słowa:
— Ale książę Irkow nie jest godzien zostać mężem Liany Brenken.
Zadrżał.
— Liano, tego już za wiele!
Uśmiechnęła się dziwnie.
— Czy to dla pana takie trudne do zrozumienia, wasza książęca mos'ć?
Myśli pan, że żartuję? Nie, jestem w tym momencie śmiertelnie poważna.
— A więc chce pani przez to powiedzieć, że odrzuca moje oświad-
czyny? — zapytał, tracąc nad sobą panowanie.
— Właśnie to miałam na myśli.
— Ale dlaczego... dlaczego?
— Wielki Boże! Chyba nie jestem zobowiązana do podawania powo-
dów? Ale jednak to uczynię, wasza książęca mość. Powinien pan wiedzieć
dokładnie... A więc, rezygnuję z zaszczytu zostania księżną Irkow,
ponieważ zrozumiałam, że nie jest pan mężczyzną, którego mogłabym
pokochać. Kto chce mnie zdobyć, książę, ten musi się o mnie starać inaczej.
Musi porwać mnie w swoje ramiona jak wicher, musi wytrwać ze mną
w dobrym i złym. Mój kochanek nie może być kapryśnym bawidamkiem,
który sobie wyobraża, że oddam mu serce w zamian za godność książęcą,
bogactwo i przepych. Mogłabym co najwyżej ofiarować panu rękę, ale
nigdy serce. A ponieważ żąda pan ode mnie zarówno jednego, jak i dru-
giego, więc przykro mi. Adieu, wasza książęca mość. Nie mamy sobie już
nic więcej do powiedzenia.
Wstała, pochyliła lekko głowę i ruszyła do drzwi z godnością praw-
dziwej damy.
Książę zerwał się i zastąpił jej drogę. Nie mógł pojąć, że naprawdę
dostał kosza.
— Liano, to jakiś okrutny żart! — zawołał, zupełnie wyprowadzony
z równowagi. ,
160
Jej oczy zapłonęły gniewem. Książę Irkow stał się teraz dla niej
reprezentantem tej szczęśliwszej, posiadającej bogactwo części ludzkość),
do której ona i Justus nie należeli. W jej wzroku płonęła nienawiść nędzarzy
do bogaczy.
— Mój książę, cóż za arogancja! Proszę kiedyś rozstać się ze swoim
tytułem, bogactwem, a zobaczy pan, co zostanie — ubogi człowieczek.
\Vtedy zrozumie pan, że kobiecie takiej jak ja nie ma pan nic, absolutnie nic
do zaoferowania. A teraz proszę pozwolić mi odejść. Skończyłam.
Minęła go z dumnie uniesioną głową.
Wróciła do pokoju z uczuciem zaspokojonej żądzy zemsty. Mąż czekał
na nią- Zrelacjonowała mu przebieg rozmowy z księciem, dumnie się przy
tym uśmiechając. Objął ją namiętnie i zaczął zapamiętale całować. W jego
ramionach zapomniała o nienawiści i gniewie. Była już tylko kochającą
kobietą.
Wieczorem tego samego dnia, około godziny dziewiątej Liana zadzwo-
niła po pokojówkę, a kiedy ta przyszła, spytała z uśmiechem:
— Chciałaby pani zarobić szybko dwadzieścia marek?
Dziewczyna skwapliwie przytaknęła.
— Czy ma pani wolne pół godziny?
— Naturalnie, łaskawa pani.
— Czy wie pani, gdzie mieszka hrabina Eckhoff?
— Tak, łaskawa pani. Pokojówka pani hrabiny jest moją koleżanką.
Czasami ją odwiedzam.
Lianie zabłysły oczy.
— O, to bardzo dobrze. Proszę wziąć tę małą paczuszkę i zanieść ją do
swojej koleżanki. Niech pani jej powie, aby położyła ją na biurku w pokoju
hrabianki Buchenau jeszcze dziś wieczorem, zanim państwo pójdą spać.
Ale ma to zrobić tak, żeby nikt jej nie widział. To jest niespodzianka
urodzinowa, rozumie pani. Nikt oprócz hrabianki nie może się o tym
dowiedzieć.
Pokojówka odpowiedziała:
— Dobrze, łaskawa pani. Może pani na mnie polegać.
— Oto dwadzieścia marek dla pani i jeszcze dziesięć dla pani kole-
aby ta również coś z tego miała. Proszę się od razu udać w drogę. Po
Wrocie proszę mi zameldować, czy wszystko zostało prawidłowo
Ułatwione.
Tak jest, łaskawa pani.
dziewczyna zniknęła. Po niespełna pół godzinie wróciła z powrotem
m 0rmacJą, że zadanie zostało wykonane. Wkrótce potem Liana ze swoim
?em pojechali na dworzec.
161
Książę Irkow zaszył się w pokoju. Na drugi dzień również wyjechał.
Skończył się wielki sezon w Baden-Baden.
Tamtego wieczora do pokoju Pii weszła pokojówka hrabiny, Róża.
— Hrabianka wybaczy, chciałam tylko powiedzieć, że na biurku leżj
paczka. Przysłano ją z hotelu od pani von Brenken. Nikt nie może się o tyn|
dowiedzieć, bo chodzi o niespodziankę urodzinową.
Pia się zdziwiła. Nic nie wiedziała o czyichkolwiek urodzinach. Ale
instynktownie nie okazała zdziwienia.
— Dobrze Różo. Dziękuję ci. Teraz idź, hrabina będzie cię potrzebo-
wała. I przyślij mi Martę.
Róża oddaliła się, a zaraz po niej przyszła Marta, pokojówka Pii.
Tymczasem hrabianka potrząsając głową oglądała paczkę leżącą na
biurku. Była zapieczętowana i opatrzona jej adresem. Pia dotknęła jej.
Najwyraźniej zawierała tylko papiery.
“Pewnie wiadomości od mojej macochy"—pomyślała. Ogarnął ją lęk.
Kazała Marcie włożyć sobie wygodniejszy strój i rozpuścić warkocze.
Bardzo lubiła siedzieć z rozpuszczonymi włosami.
— Poczytam jeszcze pół godzinki, Marto, potem cię zawołam.
Kiedy została sama, usiadła w fotelu za biurkiem i otworzyła paczkę.
W środku znalazła list oraz grubą kopertę bez podpisu.
Najpierw przeczytała list:
Droga Hrabianko!
Nie było mi dane pożegnać się z Panią. Pani narzeczony, mój
stary znajomy, przeszkodził mi w tym. Jego obecność przy Pani
bardzo mnie zdziwiła. Zapewne obawiał się, że mogłabym powiedzieć
Pani o naszych dawniejszych powiązaniach.
Poni • •J "~uuruzieJ interesująca
aby PozostaćPanim^nmł°^ <*""* ™ ™gę pozwolić m
Parną w mewudzy co do faktów, które jeszcze >
My, kobiety powinnyśmy trzymać się razem tak jak mężczyźni-
Oni pragną w najdrobniejszych szczegółach poznać przeszłość
kobiety, którji ma zostać ich żoną. Ale kobietom odmawia się tego
prawa. Przeszłość męża ma pozostać dla żony tajemnicą. A przecież
nieraz bywa, że jest ona bardziej interesująca.
Ponieważ iest Pf"i ™;1~ ---'-'
162
to,
tak dawno miały miejsce pomiędzy mną a panem von Ried. Dlatego
przesyłam Pani jego listy ode mnie. Są oznaczone datą i miejscem wy-
słania. Sądzę, że ta lektura wyda się Pani interesująca i wzbogaci
Panią o nowe doświadczenia. Być może pewnego dnia te listy posłużą
Pani jako broń przed despotycznymi zakusami zacnego małżonka.
Będzie mnie to bardzo cieszyć.
W Pani własnym interesie gorąco doradzam, aby nie mówiła
Pani nikomu, że jest w posiadaniu tej korespondencji. W przeciwnym
wypadku nie będzie skuteczna jako broń. Ponieważ właśnie
wyjeżdżam, przekazuję serdeczne pozdrowienia i życzę wiele
szczęścia na nowej drodze życia.
Szczerze oddana Liana von Brenken
Pia z konsternacją patrzyła na ten list. Przeczuwając, że czyha na nią
jakieś zło, rozwiązała sznurek i wyjęła z koperty cztery listy różnej długo-
ści. Zaczęła czytać.
Listy wyrażały gorącą namiętność piszącego mężczyzny.
Pię przeszedł dreszcz. Po raz pierwszy spotkała taką burzę uczuć.
Drżącymi dłońmi trzymała listy. Kolejne kartki przemykały między jej
palcami. Płomienne słowa boleśnie wrzynały się w jej duszę, wzbudzając
jednocześnie nieutulony żal, że nie dla niej zostały napisane.
Hans Ried kierował je pod adresem innej kobiety — pięknej Liany
von Brenken. Ona była ową piękną młodą wdową, o której mówiła pani
Rottheim. To ją kochał do szaleństwa...
Jakże inaczej mówił do niej. Jakże zimno i obojętnie brzmiały jego
listy do Pii w porównaniu z tymi.
A więc to była miłość? Tak właśnie wyglądało prawdziwe uczucie,
nigdy nie gaśnie?
Hans pisał przecież:
Moja, droga Liano.
Miłością, jaką do Ciebie czuję, nie kochałem jeszcze nikogo i nie
Pokocham już nigdy. Moje serce już na zawsze należeć będzie
^łącznie do Ciebie. Pragnienie, żeby Cię posiąść jest bezgraniczne.
163
Pia patrzyła błędnym wzrokiem na te namiętne? wyznania. Poczuła, jaj.
wzbiera w niej niewypowiedziana rozpacz. Dlaczego chciał pojąć za żoue
małą, głupią dziewuchę, skoro tak bardzo kochał inną kobietę? Dlaczego
nie ożenił się z Lianą? Czy naprawdę mu odmówiła ? Mówiono co prawda
że jest narzeczoną księcia Irko w...
A więc dlatego Hans Ried wrócił wtedy do swojego cichego zamku
i pogrążył się w tęsknocie za nieosiągalną ukochaną? Ach, jeśli cierpiał tale
jak ona teraz, jakże musiało mu być wówczas źle!
I wtedy ona sama weszła mu w drogę, niczym rozhasany chłopak śmia-
ła się do niego i potem on z jakiegoś powodu postanowił się z nią ożenić,
gdyż ta inna była nie dla niego.
Tego wszystkiego domyśliła się z listów napisanjch jego własną ręką.
Perspektywa zostania żoną Hansa wydała jej się teraz nie do zniesienia.
Dręczące myśli pozbawiły ją zdolności logicznego myślenia. Nie zastana-
wiała się nad powodem, dla którego Liana von Breiiken przysłała jej te
listy. Nie dopuszczała możliwości, że miłość, o której opowiadały, mogła
już dawno przeminąć. Prześladowało ją tylko jedno: Hans von Ried chce
pojąć ją za żonę, chociaż jej nie kocha.
Była coraz bardziej pewna tego, że nie może zgodzić się na to małżeń-
stwo teraz, kiedy przeczytała listy, kiedy odkryła, jak gorącą miłością był
w stanie obdarzyć inną kobietę.
Zadrżała jak w gorączce i skryła twarz w dłoniach. Świadomość, że jej
uczucie jest nie odwzajemnione sprawiała jej wielki ból.
Dołączył do tego wstyd, że się zgodziła go poślubić. Cierpiąc,
przypomniała sobie, że jeszcze dzisiaj po przyjeździe wziął ją w ramiona
i chciał pocałować. Całe szczęście, że mu się wymknęła. Już nigdy nie
będzie dotykał jej ust, bo inaczej będzie musiała umrzeć ze wstydu. Chciał
ją pocałować tylko dlatego, że była jego narzeczoną i uważał za swój
obowiązek okazać jej trochę czułości. To przerażające!
Poderwała się i zaczęła niespokojnie chodzić po pokoju. Co powinna
uczynić? Wykluczone, by mogła po tym wszystkim spojrzeć Hansowi jeszcze
raz w oczy. Najchętniej uciekłaby stąd i biegła do utraty tchu. Ale dokąd?
Nie, dzisiaj ucieczka była już nierealna, ale jutro — tak, jutro rafl°
ucieknie przed jego przyjściem. Pojedzie do domu, do ojca. Nie może
czekać, aż tata przyjedzie do Baden-Baden, bo wtedy zaręczyny zostaną.
ogłoszone. Musi uciekać, zanim znowu zobaczy Hansa.
164
Ale co powie cioci Marii odjeżdżając tak nagle? Ona jej nie puści,
będzie pytać o powód i gotowa nawet zadzwonić do Hansa. A on
przyjdzie i będzie ją dręczyć zdziwionymi pytaniami i patrzeć na nią swymi
oczami, które dotychczas tak kochała, a których teraz bała się najbardziej na
świecie.
Zatrzymała się i mocno przycisnęła ręce do bijącego serca.
Nie, za żadną cenę nie może się z nim już spotkać. Od razu wyczytałby
rozpacz z jej twarzy i wtedy stałaby przed nim upokorzona. Musiała
zniknąć jutro rano, zanim przyjdzie. Tego była pewna.
A te listy, te nieszczęsne listy weźmie z sobą, żeby ich nie zobaczył.
Nie może się dowiedzieć, że je czytała. W przeciwnym wypadku od razu
domyśli się powodu jej ucieczki i zrozumie to, czego nigdy nie powinien się
dowiedzieć: że ona go kocha.
W jej młodej duszy szalała burza. Rozglądała się bezradnie dookoła,
wciąż zadając te same pytania: “Co mam uczynić? W jaki sposób
niepostrzeżenie się wymknąć? Co powiem ojcu, kiedy wrócę do domu?"
Z jękiem rzuciła się na sofę i ukryła twarz w poduszce.
Długo leżała nieruchomo, bezwładnie, pogrążona w głębokim bólu.
Nieśmiałe pukanie do drzwi sprawiło, że się wyprostowała.
— O co chodzi? — spytała zdezorientowana wchodzącej pokojówki.
— Przepraszam... myślałam, że hrabianka zasnęła nad książką —
odrzekła Marta. Daremnie dotąd czekała, aż Pia ją zawołała ponownie.
Hrabianka wstała i odgarnęła włosy z czoła.
— Tak... prawdopodobnie zasnęłam. Dobrze, że przyszłaś, Marto —ją-
kała zmieszana. — Proszę, zapleć mi teraz włosy, jest już chyba dość późno?
— Właśnie wybiła pierwsza, hrabianko.
— O, długo kazałam ci czekać. Jesteś chyba zmęczona.
Marta szczotkowała starannie włosy Pii.
— Nic mi nie będzie.
Kiedy pokojówka skończyła, hrabianka zmuszając się do spokojnego
"aturalnego tonu rzekła:
Marto, idź teraz spać i obudź mnie jutro rano o siódmej. Jadę do '
°mu pociągiem o dziewiątej.
lak Wcześnie? — zdziwiła się Marta — A bagaże? Mam je spakować?
2 , N*6 teraz. Możesz to zrobić jutro. Dopiero pojutrze przyjedziesz
agażami... tak ustaliłam z panią hrabiną. Miałam wprawdzie jechać
165
dopiero o jedenastej, ale po namyśle doszłam do wniosku, że ten pociąg
o dziewiątej jest lepszy. W żadnym wypadku jednak nie chcę obudzić pani
hrabiny swoim rannym wstawaniem. Zostawię jej wiadomość.
Marta była lekko zdumiona. Słyszała, że hrabianka ma w najbliższych
dniach wrócić do Buchenau, a ona ma jej towarzyszyć. Ale nie spodziewała
się, że nastąpi to tak nagle, choć w trakcie swojej pracy przyzwyczaiła się
już do niespodzianek, jakie nieraz sprawiali jej pracodawcy.
Pia została sama.
Leżąc w łóżku dostała dreszczy. Nie mogła zasnąć. Jakże łatwo przy-
szło jej to kłamstwo! Tata miał rację. W wielkim świecie człowiek szybko
się uczy kłamać...
Tym razem nie mogła powiedzieć prawdy. Wiedziała już, że należy
unikać wszelkiego rozgłosu. Służba nie może wiedzieć, że Pia chce
wymknąć się bez wiedzy hrabiny. Ciocia Maria już się o to postara, żeby
wszystko wyglądało naturalnie. Była taka mądra i dobra. Mogłaby jej
powiedzieć o tym, co ją dręczy, gdyby tylko Hans Ried nie był jej
siostrzeńcem.
Spokojnie przemyślała swój plan ucieczki. Posiadała wystarczająco
dużo pieniędzy, aby dotrzeć do domu. Z dworca wyśle depeszę do ojca, by
przysłał po nią powóz na stację. Pociąg odjeżdżał tuż po dziewiątej. O tej
samej porze wstawała ciocia Maria. Wtedy jej już nie będzie w domu.
Musiała naturalnie zostawić wiadomość dla cioci. Także dla Hansa.
Znowu będzie musiała skłamać, gdyż za żadną cenę nie mogła ujawnić
prawdy.
Jakże strasznie skomplikowane stało się jej życie...
Kiedy pierwszy promień słońca wpadł przez zasłony do pokoju, Pia
wstała i włożyła ciepłą, jedwabną sukienkę ranną.
Po cichu przeszła do swojego drugiego pokoju i usiadła przy biurku.
Podparłszy ręką bladą zmęczoną twarz zastanawiała się przez chwilę,
co ma napisać. Potem pióro zaczęło prędko biegać po papierze.
Najpierw napisała do cioci Marii, potem do Hansa. Obydwa listy
włożyła do kopert, które odpowiednio zaadresowała. Następnie umieściła je
w większej kopercie, na której napisała nazwisko hrabiny.
Stanęła przy oknie i smutnym wzrokiem obserwowała budzący się rucn
uliczny. Była tak zrozpaczona, że najchętniej umarłaby. Przeszyły fl
dreszcze. Potem rozległo się ciche pukanie i do pokoju weszła Marta.
166
Pia z pozornym spokojem kazała się ubrać. Kiedy była gotowa, popro-
siła o filiżankę herbaty i bułeczkę, aby nie wywoływać zdziwienia służby,
że wyjeżdża bez śniadania.
Dała Marcie jeszcze kilka wskazówek w sprawie bagaży, które miała
spakować. Kiedy nadszedł czas, kazała zamówić powóz.
Okna sypialni hrabiny nie wychodziły na ulicę. Nawet, jeśli przy-
padkiem ciocia już jest na nogach, nie zobaczy zajeżdżającego powozu.
— Odprowadź mnie na dworzec, Marto, i daj Róży ten list. Niech
doręczy go pani hrabinie, gdy tylko ona wstanie, aby się od razu dowie-
działa, że pojechałam wcześniejszym pociągiem.
Niczego nie podejrzewając, Marta przekazała list pokojówce hrabiny.
Następnie pojechała ze swoją młodą panią na dworzec, odprowadziła do
pociągu i spytała o dalsze polecenia. Pia kazała jej wysłać depeszę do ojca.
Następnie blada i wyczerpana opadła na siedzenie.
Dopiero teraz ogarnęła ją panika, że ucieczka zostanie wykryta za
wcześnie. Co będzie, jeśli przed nią nagle pojawi się Hans.
Marta zaniepokojonym wzrokiem spojrzała na bladą twarz hrabianki.
Przyszło jej na myśl, że coś tu nie pasuje w tym nagłym odjeździe. Ale
pociąg zaraz ruszył i Pia pomachała jej, aby już poszła.
Marta przeczytała telegram, który miała nadać. Brzmiał całkiem
rozsądnie.
A więc wszystko było w porządku, a nawet jeśli nie, to i tak nie miała
innego wyjścia, jak tylko trzymać się tego, co jej polecono.
Pokojówka wysłała depeszę i wróciła do domu.
Pia siedziała w kącie przedziału i oddychała z ulgą, jakby uszła
jakiemuś niebezpieczeństwu.
Jednostajne kołysanie pociągu uspokajało. W końcu dało o sobie znać
zmęczenie. Zamknęła oczy i oparła się o poduszki.
Rozbolała ją głowa. Im bliżej była celu podróży, tym bardziej bała się
spotkania z ojcem. Jemu także nie mogła powiedzieć prawdy. Po raz
Pierwszy musiała go oszukać. Wiedziała, jak bardzo pogardzał kłamstwem.
le tak musiało być. On także nie mógł się dowiedzieć, dlaczego uciekła
laczego nie może zostać żoną Hansa von Ried.
Jeszcze raz, dobrowolnie zadając sobie ból, przeczytała ukradkiem
Y, które przysłała jej pani von Brenken. Następnie pieczołowicie ukryła
sukience. Chciała zawsze mieć je przy sobie...
167
Wreszcie zaczęta rozpoznawać okolicę. Wzdłuż torów płynęła rzeka,
w której latem miała zwyczaj się kąpać. Jakże odległe były już te beztroskie
czasy! W oddali zobaczyła ruiny zamku Riedberg. Kiedyś' buszowała
po nich w swoim chłopięcym wdzianku. Hans Ried kazał przeprowadzić ich
gruntowną renowację oraz na nowo umocować kawałek muru, który się
wtedy oderwał. Gotyckie okna, w których tak chętnie przesiadywała, kazał
rozbudować tak, aby, jak mówił, mogła bezpiecznie korzystać ze swojego
ulubionego zakątka.
Był dla niej zawsze taki dobry, jak przyjaciel, ale nic poza tym. Nie
mógł ofiarować jej już nic więcej, gdyż jego serce należało do pięknej
Liany von Brenken. A ta nim wzgardziła.
Jakie to wszystko dziwne i przykre zarazem! Miłość jest uczuciem,
które sprawia ból. A jednak nie żałowała tego, że jej zaznała. Mimo
wszystko było w niej coś fascynującego.
XV
Hrabina Eckhoff jak zwykle zadzwoniła po pokojówkę o godzinie
dziewiątej. Róża weszła do sypialni i wręczyła jej list od Pii.
— Przekazuję pozdrowienia od szanownej hrabianki. Wyjechała
rannym pociągiem i prosi o wybaczenie.
Hrabina spojrzała zdumiona na pokojówkę.
— O kim mówisz, Różo?
— O hrabiance Pii, proszę pani.
Maria Eckhoff nigdy nie okazywała swoich uczuć przed służbą.
Teraz także natychmiast się opanowała, choć wiedziała, że zaszło cos
nieoczekiwanego. Pia wyjechała? To brzmiało jak sygnał alarmowy. Nie
okazując jednak żadnego zaniepokojenia, mechanicznym ruchem wyciąg-
nęła rękę po list. »
— Poczekaj na zewnątrz, aż cię zawołam — powiedziała.
Kiedy została sama, otworzyła prędko kopertę i wyjęła z niej obydwa
listy. Nerwowo otworzyła zaadresowany do siebie. W miarę czytania jej
twarz coraz wyraźniej zdradzała strach.
168
Droga Ciociu Mario!
Bardzo Cię proszę, nie gniewaj się na mnie za to, że opuściłam
Twój dom bez uprzedzenia. Jadę do domu, do taty. Nie mogę Ci
powiedzieć dlaczego. Niech to wyjaśni Hans. Napisałam mu to
w liście. Proszę, oddaj mu go.
Proszę Cię także, abyś wysłała do Buchenau Martę z moimi
rzeczami. Powiedziałam jej, że tak z Tobą ustaliłam i że miałam
jechać pociągiem pośpiesznym. Bardzo się wstydziłam, że muszę
kłamać, najdroższa Ciociu, ale naprawdę nie mogłam inaczej. Nie
chciałam robić zamieszania swoją ucieczką.
Proszę, nie myśl, że jestem niewdzięczna i nie bądź na mnie zła.
Jesteś taka dobra i mądra, więc zrozumiesz, że czasami trzeba zrobić
coś niezwykłego, jeśli nie można sobie już inaczej poradzić. Bardzo
Cię lubię i za żadną cenę nie chciałabym Ci sprawić przykrości. Ale
naprawdę, muszę odejść. Gdybym Ci o tym powiedziała wcześniej, na
pewno starałabyś się mnie zatrzymać. Nie mogłam na to pozwolić,
gdyż pragnęłam uniknąć spotkania z Hansem. Żyj zdrowo, moja
droga, dobra Ciociu Mario. Stokrotne dzięki za dobroć, jaką mi
okazałaś. Nie gniewaj się na Twoją Pię.
List wypadł z rąk Hrabiny.
“Mój Boże, nierozważne dziecko, cóż się takiego mogło stać?" —
myślała przestraszona.
Ale nie zwykła tracić głowy przy nadzwyczajnych wydarzeniach.
Przede wszystkim należało zachować spokój i uniknąć zamieszania.
Zadzwoniła po Różę.
— Czy Marta jest w domu? — spytała.
— Nie, pani hrabino, Marta jeszcze nie wróciła z dworca. Pojechała ,
odprowadzić hrabiankę.
— Dobrze. Gdy tylko wróci, ma zaraz do mnie przyjść. Przekaż to
reszcie służby. A potem przyjdź tu i pomóż mi się ubrać.
Róża prędko spełniła polecenie, a hrabina zabrała się do porannej
toalety, jakby nic się nie stało.
Tymczasem wróciła Marta i zaraz zameldowała się u hrabiny.
Czy dobrze zaopiekowałaś się hrabianką, Marto?
169
— Oczywiście, proszę pani.
— Czy wydała ci jakieś polecenia?
— Kazała mi tylko wysłać depeszę do hrabiego Buchenau, aby
przysłał po nią powóz na stację.
Hrabina skrycie odetchnęła. Pia nie była tak całkiem nieroztropna.
— I poza tym już nic?
— Tak. Hrabianka powiedziała, że pani da mi następne rozkazy.
— Tak, wiem o tym. A więc zabierz się od razu do pakowania rzeczy
hrabianki. Powiedz mi, kiedy skończysz. Chyba będziesz mogła pojechać
jeszcze dziś wieczorem, a jeśli nie, to jutro rano.
— Dobrze, pani hrabino.
Kiedy pani Eckhoff skończyła się ubierać, kazała Róży, zadzwonić
po powóz.
Tymczasem zjadła nieco pospiesznie śniadanie i była gotowa, gdy
powóz zajechał. Dojechała do hotelu, w którym nocował Hans. Przybywszy
na miejsce spytała, czy pan von Ried już wyszedł. Dowiedziała się, że jest
jeszcze w swoim apartamencie.
Posfała do niego wizytówkę z prośbą o natychmiastową rozmowę.
W odpowiedzi poprosił ją do swego salonu.
Wjechała na górę windą. Hans czekał już na progu. Wyszedł jej na
spotkanie.
— Co tak wcześnie, ciociu Mario? Chyba nie stało się nic złego? —
pytał nieco zaniepokojony.
Odpowiedziała dopiero wtedy, kiedy znaleźli się w salonie za zamknię-
tymi drzwiami.
— Zaszło coś dziwnego, Hans. Pia zniknęła.
Przeraził się.
— I... jak to się stało?
— Pojechała do domu.
Odetchnął. Sam nie wiedział, czego się obawiał w pierwszym momen-
cie. Mimowolnie przyszła mu na myśl Liana von Brenken. Ale skoro Pia
pojechała do domu, to ta kobieta nie mogła w tym maczać palców.
Hrabina wyjęła list dla Hansa.
170
— Przeczytaj to. Może znajdziesz jakiś powód tej ucieczki. Mam także
list adresowany do mnie, ale nie wyjaśnia niczego, oprócz tego, że poje'
chała do domu.
Hans otworzył szybko kopertę. Był blady. Ręce mu się trzęsły,
gdy czytał:
Drogi Hansie!
Nie przeraź się, kiedy usłyszysz, że pojechałam do domu do taty
i nie bądź na mnie zły, jeśli Ci powiem, że nie mogę zostać Twoją
żoną. Kiedy się na to zgodziłam, byłam jeszcze głupiutkim dzieckiem
i nie wiedziałam, co robię. Nie znałam życia i nie zastanawiałam się
nad tym, co mówię. Ale teraz wiem już, że wszystko wygląda inaczej.
Odkąd ponownie Cię ujrzałam, wiem, że nie mogę za Ciebie wyjść za
mąż. Nie ośmieliłabym się powiedzieć Ci prosto w oczy, że łamię dane
słowo. Bardzo się wstydzę, że się od razu nie zorientowałam, iż to
niemożliwe. Uciekłam więc jak tchórz. To nieładnie z mojej strony,
ale nie mogę inaczej. Nie mogę się już z Tobą spotykać. Tata nie
przyjedzie, na szczęście jeszcze nikt nie wie o naszych zaręczynach.
Bardzo Cię proszę, nie gniewaj się i zachowaj dla mnie, jeśli możesz,
swoją przyjaźń. Na moją możesz zawsze liczyć. I nie karz za to
mojego ojca. Naprawdę nie mogę inaczej. Wybacz mi.
Pia
Skończywszy czytać, Hans przycisnął na chwilę dłoń do czoła, potem
podszedł do okna, aby ciocia Maria nie widziała jego twarzy. Miał
wrażenie, jakby na zawsze utracił coś drogiego i bezcennego.
— Hans, bardzo się niepokoję! Czy mogę wiedzieć, co pisze Pia? —
spytała hrabina z troską w głosie.
Zmusił się do zachowania spokoju i odwrócił ku niej.
W milczeniu podał jej list.
Kiedy go przeczytała, spytał przy gnębiony:
— Rozumiesz coś z tego?
^otrząsnęła głową.
~~ Nie. Przeczytaj list do mnie. Jest jeszcze bardziej niezrozumiały.
Skończywszy czytać list do hrabiny, Hans rzekł przybitym głosem:
s Chyba się myliłaś, przypuszczając, że Pia kocha mnie goręcej, niż
u . Sl? teg° domyśla. Tak nie jest. Po prostu najzwyczajniej w świecie
a przede mną. Zdaje się, że dopiero teraz pojęła, co oznacza zostać
171
żoną mężczyzny, którego się nie kocha. To wyjaśnia wszystko. Może nawet
zakochała się w kimś innym. Przecież spotykała się z wieloma młodymi
mężczyznami.
Hrabina pokręciła głową przecząco.
— Nie, to nie do pomyślenia. Nie przypominam sobie, aby któregokol-
wiek obdarzała szczególnymi względami. Wobec wszystkich zachowywała
się z równą naturalnością. Czyż to dziecko mogłoby mnie tak zmylić?
Byłam gotowa przysiąc, że cię kocha.
Spojrzał na list Pii z gorzkim uśmiechem.
— A jednak, chyba się pomyliłaś, ciociu — powiedział.
Przez długi czas w milczeniu oddawali się swoim myślom.
“Wtedy, kiedy jej się oświadczałem — myślał Hans z bólem — jej
odmowa nie zasmuciłaby mnie zbytnio. Oddała mi swoją rękę jak niewinne
dziecko, a ja uważałem jedynie, że dokonuję rozsądnego wyboru. A teraz
bardzo cierpię, ponieważ ona odwraca się ode mnie. Albowiem kocham to
cudowne stworzenie czułą, gorącą miłością. Ujrzałem, jak z dziecka
przemieniła się w dorosłą kobietę i ten widok poruszył mnie głęboko.
Czegóż nie oddałbym za to, aby wydoroślała tylko dla mnie! Ale ona zna
już życie i uświadomiła sobie, że jej serce nie należy do mnie. Więc
w swojej bezradności uciekła przede mną, myśląc że przyzwoita kobieta nie
może wyjść za mąż za mężczyznę, którego nie kocha. Nie mam szczęścia
w miłości. Gdy tylko wyciągam po nią rękę, rozpływa mi się między
palcami".
Po chwili wyprostował się i przeciągnął, jakby chciał zrzucić z siebie
jakiś ciężar.
— Opowiedz mi proszę, jak do tego doszło — poprosił ciotkę,
sadowiąc się naprzeciwko niej w fotelu.
Hrabina powiedziała mu o wszystkim, o czym sama wiedziała.
— To mnie bardzo zaskoczyło, Hans. Wczoraj Pia była w zupełnie
dobrym nastroju.
Potrząsnął głową.
— Nie. Zauważyłem, że jest bardzo spięta i że mnie unika. Ale
uznałem to za dziewczęcą wstydliwość. Teraz wiem, że było inaczej. Być
może spostrzegła wielką przemianę, jaka się we mnie dokonała, może to ją
wystraszyło i dlatego doszła do wniosku, że nie może do mnie należeć.
Biedne, kochane dziecko, musiała się bardzo niepokoić! Nie ma już do
172 '
mnie zaufania. Ale muszę je ponownie odzyskać, choćby za cenę swojego
szczęścia i spokoju wewnętrznego.
Hrabina westchnęła.
— Bardzo mi przykro! Byłam taka szczęśliwa, że pokochałeś Pię
całym sercem. Wychowywałam ją z myślą o tym, aby się tobie spodobała.
A teraz chyba byłoby lepiej, gdybyś pozostał wobec niej obojętny. My
ludzie jesteśmy bardzo krótkowzroczni. Opracowujemy wielkie plany, które
okazują się budowaniem zamków na piasku. Wystarczy, że taka mała
dziewczynka ucieknie i wszystko się wali.
Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech.
— To była dawna, nieokrzesana Pia. Nic nie mogłoby jej zatrzymać.
— A przecież dałabym sobie uciąć rękę za to, że cię kocha — powie-
działa z namysłem hrabina.
Zerwał się z fotela i zaczął chodzić po pokoju tam i z powrotem.
W całym ciele czuł palący ból. Już po raz drugi odebrano mu możliwość
szczęścia.
Zatrzymał się przed swoją ciotką.
— Nie ma co sobie łamać głowy, ciociu Mario. Jedno jest pewne —
Pia uciekła, ponieważ nie chce zostać moją żoną. Muszę uszanować jej
wolę. Nie będę jej oczywiście zmuszać, aby dotrzymała obietnicy, którą
złożyła będąc dzieckiem, nieświadomym wagi tego przyrzeczenia. Ale
natychmiast wrócę do Riedberg. Hrabia Buchenau na pewno przyniesie mi
wiadomości o Pii. Będzie się też martwił, co ja o tym wszystkim sądzę. Nie
chcę, żeby cokolwiek niepokoiło Pię lub jej ojca.
Hrabina wstała i położyła rękę na jego ramieniu.
— To było dla ciebie gorzkie rozczarowanie, drogi Hansie, ale nie
potrafię się pozbyć absolutnie nadziei. Albowiem któż zdoła zgłębić
tajemnicę takiego dziewczęcego serca.
Zacisnął zęby i rzekł szorstko:
— Nie wzbudzaj we mnie nowych nadziei. Będzie lepiej, jeżeli zre-
zygnuję. Ale koniecznie muszę jeszcze z jej ust usłyszeć, że wszystko jest
między nami skończone. Może kiedyś znowu będzie znosić mój widok,
wtedy, droga ciociu, wtedy zapytam Pię, czy zakochała się w kimś innym,
^e teraz nie mówmy już o tym. Jeśli zaczekasz chwileczkę, to przygotuję
? do wyjścia i odprowadzę cię. Wyjadę dziś wieczorem.
Zniknął w drzwiach sąsiedniego pokoju i po kilku minutach wrócił.
173
I
Do domu hrabiny poszli pieszo.
Po drodze natknęli się w parku zdrojowym na jej ekscelencję Rottheim
spacerującą z rozpieszczonym kundlem.
Podniecona dama podeszła do hrabiny. Kiedy rozpoznała Hansa Ried.
zarzuciła go potokiem słów, któiy miał wyrazić jej radość z tego spotkania.
Ale potem zaczerpnęła tchu i powiedziała do hrabiny:
— I co pani na to, najdroższa: piękna pani von Brenken wyjechała
wczoraj wieczorem wraz ze swoim szwagrem, zupełnie nieoczekiwanie.
A przecież obiecała mi, że jutro zje u mnie obiad. Dowiedziałam się także,
że dziś rano wyjechał książę Irkow. Ale pani von Brenken pojechała
rzekomo do Paryża, a książę do Rosji. Czy pani coś z tego rozumie,
najdroższa hrabino?
— Nie, ekscelencjo, nie mam pojęcia, co to znaczy — odrzekła pani
Eckhoff, skutecznie udając zdziwienie.
— Ale ja się czegoś domyślam. Wczoraj po południu książę Irkow
posłał pani von Brenken kosztowną kompozycję z orchidei, a o piątej miała
miejsce rozmowa między nimi. Po niej książę wyraźnie zdenerwowany
i zdeprymowany wrócił do swojego apartamentu i zarządził, aby poczy-
niono przygotowania do podróży. Podobno się zamknął i siedział w swoim
pokoju do dzisiejszego rana. A orchidee podarował pokojówce. Ta zaniosła
je z powrotem do kwiaciarni i na pewno ubiła na tym niezły interes. Co pani
na to, droga hrabino?
Hans Ried i jego ciotka popatrzyli na siebie znacząco. Hrabina odrzekła
z lekką nutą szyderstwa:
— Jestem niezmiernie zdziwiona, przede wszystkim tym, że pani już
o wszystkim wie.
Pani Rottheim nie zauważyła drwiny skierowanej pod swoim adresem.
Triumfalnie uniosła głowę, ozdobioną jedwabnym kapeluszem.
— Niewiarygodne, prawda? Tak, mam swoje kontakty. Nie tak łatwo
zataić przede mną cokolwiek, co dzieje się w Baden-Baden. Ale szczerze
powiedziawszy, nie rozumiem tej pani von Brenken. Takiej doskonałej
partii nie odrzuca się tekką ręką. Powiedzieć pani, co przypuszczam?
— Bardzo proszę, ekscelencjo.
— A więc — natężenie głosu pani Rottheim stawało się coraz inten-
sywniejsze — mogę się założyć, że zakochała się w swoim szwagrze.
Zauważyłam kilka ich spojrzeń, które dały mi sporo do myślenia. Nie
174
zdziwię się, jeśli po raz drugi stanie się panią von Brenken. Oświadczyny
kogoś takiego jak książę Irkow kobieta odrzuca tylko wtedy, jeśli jest bez
pamięci zakochana w innym mężczyźnie. To jedyne możliwe wyjaśnienie.
— Podziwiam pani przenikliwość, ekscelencjo — odparła hrabina
z lekkim uśmiechem. — Ale nie chcielibyśmy pani dłużej zatrzymywać.
— O, ja mam czas! A gdzie podziewa się pani młoda podopieczna?
— Ma pani na myśli hrabiankę Buchenau? O, więc jeszcze pani nie
wie, że pojechała do domu? Jej ojciec poczuł się gorzej, więc się o niego
martwiła.
— Ach tak... nie, jeszcze nic o tym nie słyszałam. Czy przyjedzie tu
jeszcze?
— Nie, na razie nie.
— No, to będzie pani miała spokój. Ona jest okropnie zarozumiała
i źle wychowana.
Hans już otwierał usta, aby ostro zaprotestować, ale hrabina powstrzy-
mała go proszącym wzrokiem. Szybko pożegnała się z jej ekscelencją.
— To bardzo przyjemna starsza pani, ale dzisiaj była nie do
wytrzymania. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałem — narzekał Hans, gdy
szli dalej sami.
Hrabina się uśmiechnęła.
— Jesteś niewdzięczny. Czyż nie naopowiadała masę rzeczy, które
szczególnie powinny cię zainteresować!
— Istotnie. Mam przynajmniej pewność, że Brenkenowie zastosowali
się do moich warunków. Ale co ją napadło, żeby tak mówić o Pii?
— Nie denerwuj się. To jest wzajemna antypatia. Pia od samego po-
czątku nie mogła znieść pani Rottheim. Już w trakcie pierwszego przyjęcia,
w którym uczestniczyła, oświadczyła głośno i wyraźnie, że jej ekscelencja
jest starą, obrzydliwą babą. Ta dowiedziała się o i od tego momentu Pia
popadła u niej w niełaskę. Pani Rottheim jest zresztą jedynym wrogiem,
jakiego miała tu Pia.
Obydwoje pośmiali się trochę z bezpośredniego, ale za to trafnego
osądu Pii.
Kiedy Hans rozstał się ze swoją ciotką, zaczął samotnie spacerować po
Ocznych ulicach, a jego myśli obracały się wokół Pii.
W jakim nastroju odbywała swoją podróż? Z jakimi odczuciami
cała ze swojej pierwszej wycieczki w daleki świat? Czy jej młode serce
175
zaznało już smaku udręki? Czy dobrze uczynił, nakazując jej opuścić spo-
kojny dom rodzinny? Czy nie byłaby szczęśliwsza pozostając w Buchenau?
Zadawał sobie te pytania, a jego oczy płonęły.
Potem przyszło mu do głowy, że dobrze by było nadać telegram do
hrabiego Buchenau.
Skierował swoje kroki w stronę najbliższej poczty.
XVI
Hrabia otrzymał depeszę od swojej córki, która brzmiała:
Przyjeżdżam rannym pociągiem. Proszę o powóz na stację. Pia.
Co to ma znaczyć? Pia wraca do domu, tak nagle? A może towarzyszy
jej Hans lub hrabina? Ale wówczas telegram byłby inaczej sformułowany.
Co się stało?
Niespokojnie krążył po swoim pokoju. Laska, którą się podpierał,
uderzała głośno o podłogę. Od kiedy wiedział, że Liana przebywa w pobli-
żu Pii, nie mógł się uspokoić nawet na chwilę. Wprawdzie Hans zatelegra-
fował wczoraj: Wszystko w porządku. Wiadome osoby wyjeżdżają jeszcze
dzisiaj. Jutro wyślę szczegółową relację, ale telegram Pii ponownie go
zaniepokoił. Musiało przecież zajść coś niezwykłego, co sprawiło, że Pia
wbrew wszelkim wcześniejszym ustaleniom wracała do domu.
Pełen niecierpliwości, z utęsknieniem czekał na Pię, która powinna mu
wszystko wyjaśnić.
Postanowił osobiście pojechać na dworzec po swoją córkę.
Najpierw kazał zawołać panią Dornemann.
— Pia wraca do domu. Proszę dopilnować, aby jej pokoje były
wysprzątane — rzekł pozornie spokojnie.
Poczciwa twarz gospodyni rozpromieniła się. Nie pytała, jak to się
stało, że hrabianka przyjeżdża tak nieoczekiwanie. Jej ojciec już nieraz
zachowywał się nieco osobliwie. Prawdopodobnie uważał za zbędne
wcześniej poinformować służbę. Najważniejsze, że hrabianka Pia wraca-
176
f o wystarczyło, aby na zamek Buchenau wstąpiło nowe życie. Przez cały
czas, kiedy jej nie było, panowała tu straszna cisza.
Pani Dornemann z zapałem wzięła się do pracy, aby przygotować doifl
na przyjęcie młodej pani. Przyniesiono kwiaty, upieczono ciasto na keksy,
które hrabianka uwielbiała do herbaty.
Czas nie dłużył się pani Dornemann tak jak hrabiemu.
W końcu nadeszła pora, aby pojechać na dworzec. Hrabia kazał
zaprząc zamknięty powóz, gdyż nadal nie mógł się całkowicie pozbyć lęku
przed ludźmi. A dodatkowo był rozdrażniony pojawieniem się byłej żpny
w pobliżu Pii.
Kiedy nadjeżdżał pociąg, czekał oparty o laskę na peronie.
Pia dostrzegła go natychmiast po opuszczeniu wagonu. Rzuciła si?
pędem w jego kierunku. Nieśmiało i lękliwie patrzyła na jego bladą,
napiętą twarz.
— Tato, drogi tato!
Jej słowa zabrzmiały jak gorąca prośba.
W milczeniu przytulił ją do siebie. Szczęście ujrzenia na nowo swojego
dziecka usunęło wszystko inne na dalszy plan. Oczywiście z miejsca
zauważył ogromną zmianę w wyglądzie Pii. Mimowolnie przyjął wobec tej
eleganckiej młodej damy inną postawę. Już nie była rozszalałą pannicą,
której nigdy nie traktował jak damy...
Gdy opanował już ogarniające go wzruszenie, spytał cicho:
— Jesteś sama?
Spłoszona kiwnęła głową.
— Tak, tato.
— A twój bagaż?
— Przy sobie nie mam nic. Rzeczy przywiezie moja pokojówka.
Położywszy dłoń na jej ramieniu zaprowadził ją do powozu. Dopiero
znaleźli się w środku, spytał niespokojnie:
— Czy stało się coś szczególnego, że tak nagle i samotnie wybrałaś sit
w Podróż do domu?
Westchnęła głęboko i zacisnęła ręce. Potem, przybrawszy ton dawnej,
iziewczynki, odezwała się:
— Zwiałam, tato.
' Czy miałaś jakiś powód?
Dzielnie zwalczyła w sobie strach przed gniewem ojca.
Ludae... UJ
— Tak, miałam powód. Ale proszę, poczekaj, aż będziemy w domu
Nie mogę ci tego powiedzieć tu, w powozie.
Skinął głową. Potem spytał raz jeszcze:
— Czy zostawiłaś wiadomość, dokąd jedziesz?
— Tak, napisałam do cioci Marii i do Hansa.
Milczeli przez resztę drogi. Pia patrzyła przez okno złożywszy ręce na
kolanach i tylko czasami zerkała nieśmiało na bladą twarz ojca.
Ten nie spuszczał z niej oczu. Jej buzia wydała mu się bledsza
i szczuplejsza. Dziecięca okrągłość zniknęła, a w oczach pojawił się
smutek. To nie była już tamta beztroska, pogodna twarzyczka. Delikatne
rysy jakby nabrały powagi. Zanim dowiedział się, co się stało, domyślał się,
że jego córka wracała z nadszarpniętymi skrzydłami z pierwszego lotu
w daleki świat.
“Powinienem był jej nie puścić. Przecież znam to. Tam panuje wyłącz-
nie niezgoda" — myślał.
Był również zdziwiony, że Pia w tak krótkim czasie została elegancką,
dobrze ułożoną, światową damą.
“Kobiety już się z tym rodzą. Mężczyzna potrzebowałby lat na taką
przemianę".
Wreszcie dotarli do Buchenau.
Pani Dornemann stała w progu. Jej oczy stały się wilgotne, kiedy ujrza-
ła hrabiankę przemienioną w piękną i wytworną, prawdziwą damę. Była
szczęśliwa, kiedy Pia serdecznie ją objęła i zawołała stłumionym głosem:
— Szczęść Boże, pani Dornemanneczko, jakże się cieszę, że panią
znowu widzę!
To pozdrowienie wydało się pani Dornemann bardzo swojskie, ale ona
również wyczuła w młodym głosie pewną obcą nutę. Zauważyła także, że
Pia ma nieco szczuplejszą twarz.
Podczas gdy w swoim pokoju ściągała płaszcz i kapelusz i trochę
odświeżała się po podróży, gospodyni nie odstępowała jej, aby nacieszyć
się swoją hrabianką. Pia plotkowała z nią z pozorną swobodą. Tak —
umiała się już opanowywać...
Kiedy była gotowa, zeszła na dół do ojca. Czekał na nią w swoim
gabinecie.
Weszła do środka, a on uprzejmie podsunął jej fotel i siadł naprzeciwko.
— No, mów, Piu. Co się stało?
178
Zbladła jeszcze bardziej i zacisnęła dłonie. Odetchnęła głęboko
j powiedziała odważnie:
— Drogi ojcze... nie mogę wyjść za Hansa.
Twarz mu drgnęła. Poza tym nic nie zdradzało jego uczuć po tym
krótkim i zwięzłym oświadczeniu.
—- Dlaczego? — spytał, obserwując ją badawczo.
Zawahała się na moment, zanim po raz pierwszy okłamała ojca.
— Ponieważ nie kocham go tak bardzo, jak powinnam — rzekła cicho.
_ Nie wiedziałam, co to oznacza być żoną, kiedy godziłam się na to
małżeństwo. A teraz uświadomiłam sobie, że nie mogę go poślubić.
Ojciec przetarł oczy. Następnie powiedział przygnębionym tonem:
— Czy pokochałaś kogoś innego, Piu?
Krew napłynęła jej do twarzy, ale oczy nadal patrzyły jasno i szczerze.
— Nie, tato. Nikt nie jest mi bliższy niż... niż ty i on. Hans jest dalej
moim najlepszym przyjacielem. Ale nie mogę zostać jego żoną.
Odetchnął z ulgą. Niemalże się uśmiechnął.
— I powiedziałaś to Hansowi prosto w oczy? Powiedziałaś mu,
dlaczego go nie chcesz?
Spuściła wzrok.
— Nie, tato. Nie ośmieliłam się.
Hrabia spochmurniał.
— Czyżby moja córka została w wielkim świecie tchórzem?
Szybko chwyciła go za rękę i przycisnęła ją do policzka.
— Wstydzę się tego, że dziecięca nieroztropność skłoniła mnie do
dania słowa, które teraz muszę złamać. Zaraz, gdy tylko ponownie zobaczy-
łam Hansa, poczułam, że nasze zaręczyny są chybione. Napisałam mu
o tym wszystkim i poprosiłam, aby się na mnie nie gniewał. Ciebie także
serdecznie o to proszę — nie bądź na mnie zły. Nie mogę inaczej postąpić.
Łagodnie uścisnął jej dłoń i pogłaskał po włosach.
— Oczywiście, że nie jestem zły na ciebie. To uczciwsze, że chcesz
wycofać się z danej obietnicy, niż gdybyś miała złożyć nieszczerą przysięgę
^ałżeńską. Hans również nie będzie się na ciebie gniewał. My obaj działali-
my może trochę zbyt pochopnie, wciągając cię w ten związek, zanim byłaś
stanie zrozumieć doniosłość takiej decyzji. Serdecznie żałuję, że nie
. °Zesz zostać żoną Hansa. Kocham go jak własnego syna. Wiedziałbym,
Jesteś bezpieczna pod jego opieką. Ale nie mogę ci przecież nakazać, byś
179
skłamała przed ołtarzem. A teraz opowiedz mi, w jaki sposób urządziłaś
swoją ucieczkę. Dlaczego nie zwierzyłaś się przynajmniej hrabinie
Eckhoff?
Pia potarła czoło ręką.
— Bałam się, że będzie chciała mnie zatrzymać aż do przybycia
/ Hansa. Nie mogłam go zobaczyć!
Ostatnie słowa wymówiła z tak namiętną porywczością, że ojciec
popatrzył na nią zdziwiony. Jak bardzo musiała być wytrącona z równo-
wagi! Musiał jej najpierw jakoś pomóc w odzyskaniu spokoju.
Poprosił zatem spokojnie:
— No, dziecko, opowiadaj.
Zdała mu prędko relację ze swej ucieczki. Był zadowolony, że przynaj-
mniej w tej sprawie wykazała się rozwagą.
Gdy rozmawiali o szczegółach, nadszedł telegram od Hansa:
Czy Pia szczęśliwie zajechała do Buchenau? Proszę
o natychmiastową odpowiedź dla cioci Marii. Serdeczne pozdro-
wienia. Wyrazy wierności i przy jaźni. Hans.
Przeczytawszy depeszę, hrabia podał ją Pii. Długo czytała, a jej ciało
ogarnęło drżenie. Kiedy podniosła oczy, widać było, że są wilgotne. Ojciec
pogładził ją po policzku.
— No widzisz, nie jest zły.
Prędko napisał odpowiedź:
Pia przyjechała. Proszę powiadomić Hansa. Wysyłam list.
Serdeczne pozdrowienia. Buchenau.
Ojciec i córka pozostali ze sobą przez resztę dnia. Rozmawiali
o rozmaitych sprawach, skrupulatnie omijając temat pojawienia się pani
von Brenken w BadenJBaden. Jakby się ze sobą umówili.
Podczas kolacji nadeszła depesza od hrabiny Eckhoff.
Pokojówka Marta odjechała z bagażami. Proszę o powóz na
dworzec. Hans tym samym pociągiem wraca do Riedberg. Serdeczne
pozdrowienia. Maria Eckhoff.
180
Dowiedziawszy się, że Hans von Ried wraca do domu, Pia oblała się
rumieńcem i zerwała na równe nogi.
— Co ci jest, dziecko? — spytał zaniepokojony ojciec.
Przylgnęła do jego piersi.
— Tato, drogi tatusiu, powiedz proszę Hansowi, że teraz nie mogę się
z nim zobaczyć — poprosiła zdenerwowana.
Przy tulił j ą.
— Ależ, dziecko, uspokój się. Przecież możecie nadal być starymi,
dobrymi przyjaciółmi. Kiedyś w końcu będziesz się musiała z nim spotkać.
Lepiej, jeżeli możliwie jak najszybciej rozmówicie się ze sobą.
— Ale nie teraz, tatku, nie teraz! Pozwól mi najpierw trochę ochłonąć.
Przyjrzał się jej bacznie. Czyż to nie dziwne, że zwykle tak dzielna
dziewczyna drży przed spotkaniem z Hansem von Ried? Nie znał się na za-
wiłościach dziewczęcego charakteru, czuł tylko, że Pia była zupełnie wytrą-
cona z równowagi i że musi ją uspokoić.
— Nie martw się, dziecko. Jeśli nie chcesz go teraz widzieć, to tak się
nie stanie. Jutro zaraz z rana pojadę do Riedberg i porozmawiam z nim.
Szybko ucałowała jego rękę.
— Tak, najukochańszy tatku, zrób tak... i poproś go, żeby się na mnie
nie gniewał.
Późnym wieczorem na zamek Buchenau dotarła Marta z walizkami Pii.
Hrabianka była już w swoim pokoju. Dopiero nazajutrz rano spotkała swoją
pokojówkę.
Marta pomogła swej młodej pani przy ubieraniu, tak jak to miało
miejsce w Baden-Baden. Następnie zabrała się za rozpakowywanie walizek.
Pia zawołała Linę, aby pomogła. Pani Dornemann również była przy tym
obecna. Lina wydawała z siebie okrzyki podziwu, kiedy wspaniałe suknie,
jedną po drugiej wydobywano z walizek. Poza tym Lina była żywo zain-
teresowana elegancką nową pokojówką, która wydawała jej się damą.
Pia nie mogła powstrzymać się od śmiechu, widząc zdziwione oczy
Liny, więc wyszła. Usiadła w swoim pięknym pokoju. Ojciec już pojechał
do Riedberg.
Smutnym wzrokiem spoglądała na okolicę, gdzie leżała posiadłość
Hansa von Ried. Ponury, deszczowy dzień pasował do jej nastroju.
w myślach szukała Hansa. Teraz znowu był samotny w swoim zamku. Czy
Ponownie wyruszy w długą podróż po świecie? Może już nigdy z niej nie
181
li
r
powróci? Przecież zapowiedział, że jeśli Pia nie wyjdzie za niego, to nie
pozostanie w Riedberg
Kimże ona była teraz dla niego? Przecież nie zdołałaby go zatrzymać
Na pewno wtedy żartował, a ona potraktowała to poważnie. Tak czy owak
me zabawiłby tu na dhżej. Może odjedzie już wkrótce, może go już nigdy
nie zobaczy... & }
Na tę myśl serce omal Jej nie pękło. Zadawała sobie pytanie, czy
jednak me byłoby lepiej, gdyby została jego żoną.
Ale natychmiast si? zaczerwieniła ze wstydu przed samą sobą. Prędko
wyciągnęła listy, które skłonlły ją do ucieczki, świadomie zadając sobie
boi, jeszcze raz je przeczytała, aby udowodnić sobie, że nie może zostać
żoną Hansa.
“Nie rozumiem, dlaczego Liana von Brenken pozostała obojętna wobec
tak gorących zalotów - myślała. Jakże byłabym szczęśliwa, gdybym
zaznała chociaż słabego odbicia tej miłości. Tylko jedno z tych czułych
słów mogłoby mi przychylić nieba. Ale dla mnie nawet jego serce nie biło
szybciej, żadna tęskna myśl o ranie nie zrodziła się w jego głowie Nic dla
mego nie znaczę, nic!"
Powoli złożyła listy i schowała ponownie do sukienki. Zawsze chciała
je rmec pod ręką, na wypadek gdyby znowu naszły ją wątpliwości, czy
dobrze uczyniła opuszczając Hansa.
własność V°n Brenken P°darowała jej Przecież J? korespondencję na
Ale dlaczego właściwie to zrobiła? Czy naprawdę tylko dlatego, iż
uważała, ze kobiety muszą się nawzajem wsp.erać? Czy nie zdawała sobie
sprawy z tego, że te listy spowodują rozstanie Pii z Hansem?
Dlaczego Hans nie dopuścił do tego, aby się pożegnały? Czy rzeczy-
wiście obawiał się niedyskrecji ze strony pani Brenken? Ale skoro ją
kochał, to jak mógł się tego po niej spodziewać?
Jak bardzo musiał cierpieć przy tym powtórnym spotkaniu z Lianą!
A jednocześnie na pewno go pragnął. Tak prędko przyjechał wtedy do
Baden-Baden, ponieważ przeczytał w liście od niej, że jest tam pani
von Brenken. W tym samym liście napisała również, że Liana jest podobno
zaręczona z księciem Irkow. Sprawiło mu to na pewno wielką przykrość...
Właśnie dlatego przybył do Baden-Baden, aby jeszcze raz spróbować
zdobyć ukochaną kobietę. Zachowywał się wtedy zupełnie inaczej niż
182
zwykle — był niespokojny i podniecony. Zapobiegł też jej obecności przy
tej rozmowie.
Ale i tym razem jego starania nie odniosły chyba skutku. Więc oświad-
czył Lianie, że jest zaręczony z małą, nic nie znaczącą Pia, którą zamierza
poślubić dla ściśle zdroworozsądkowych powodów.
Po tej rozmowie zastała go w pokoju ciotki przygnębionego i pogrą-
żonego w bólu. Był blady, zdenerwowany, a jego oczy błyszczały jak
w gorączce. Przecież do takiego stanu nie mogła go doprowadzić rozmowa
na temat pomocy dla jej macochy. To była jedynie sprawa drugorzędna. Ale
czy Liana von Brenken była naprawdę godna tak wielkiego i głębokiego
uczucia? Była piękna, cudowna, to prawda, i uśmiechała się czarująco. Ale
czy miała także szlachetne i dobre serce? Jeśli tak było, to dlaczego lekką
ręką pozbyła się listów, które napisał do niej kochający mężczyna? I to
właśnie jej, narzeczonej Hansa Ried, przesłała je z dziwnym, prawie drwią-
cym komentarzem. Czy nie świadczyło to o złym charakterze? Czy było to
posunięcie godne szanującej się kobiety? Oczywiście, była winna jej
wdzięczność za to, że otworzyła jej oczy do końca. W przeciwnym razie
zostałaby w końcu niekochaną żoną Hansa Ried. Nie znalazłaby już w sobie
tyle odwagi, aby go opuścić, choć wkrótce i tak przekonałaby się, że jej mąż
nie wybrał jej z miłości.
W Riedberg Hans przywitał hrabiego Buchenau mocnym uściskiem
dłoni.
— Wiedziałem, że przyjedziesz. Czekałem na ciebie pełen niepokoju
— rzekł podniecony Hans. — Chyba możesz sobie wyobrazić, że jestem
w okropnym nastroju i ze zmartwienia prawie tracę zmysły.
Hrabia uważnie spojrzał na jego rozemocjonowaną twarz.
— Tak bardzo się martwisz o nasze nierozważne dziecko?
Hans westchnął głęboko.
— Bóg mi świadkiem! Ale proszę, mów! Czy dowiedziałeś się,
dlaczego Pia tak nagle uciekła przede mną i dlaczego dopiero teraz zorien-
towała się, że nie może zostać moją żoną?
— Drogi Hansie, nie jestem niczego pewien. Pia jest całkowicie
ytrącona z równowagi, więc nie chcę jej dręczyć pytaniami. Powiedziała
1 ylko, że nie kocha cię na tyle, aby zostać twoją żoną. Ale nie rozumiem,
go nie powiedziała ci tego spokojnie, dlaczego tak się boi spotkania
183
L
z tobą. Mówi, że za bardzo się wstydzi. Ale któż jest w stanie zbadać to, co
dzieje się w tak wystraszonym dziewczęcym serduszku? My mężczyźni
jesteśmy na to zbyt gruboskórni. W ciągu tych miesięcy na pewno wiele
rzeczy się na nią zwaliło.
— Być może. Ale w każdym razie jej zachowanie jest bardzo
zagadkowe. Musiała stracić do mnie zaufanie. Kiedy przyjechałem, od razu
zrobiła się nieśmiała i zamknięta w sobie. Istnieje jedno wyjaśnienie, dzięki
któremu wszystko staje się zrozumiałe, ale ciocia Maria mówi, że to
niemożliwe.
— Co masz na myśli?
— Że pokochała kogoś innego.
Hrabia Buchenau potrząsnął głową.
— Nie, tak nie jest. Mnie również natychmiast przyszło do głowy to
podejrzenie, więc moje pierwsze pytanie dotyczyło właśnie tej kwestii. Ale
ona szczerze zapewniła, że oprócz ciebie i mnie nie ma osób, które byłyby
jej milsze. Powiedziała też, że nadal jesteś jej najlepszym przyjacielem, ale
nie może zostać twoją żoną.
Hans von Ried odetchnął, jakby pozbył się właśnie jakiegoś ciężaru.
— Ach, jeśli jej serce jeszcze jest wolne, to nie wszystkie nadzieje
stracone — powiedział porywczo.
Hrabia przyjrzał mu się badawczo.
— Coś mi się wydaje, że to sprawa sercowa. A przecież prosząc o rękę
Pii nie taiłeś, że to nie będzie małżeństwo z miłości.
Hans uścisnął jego rękę.
— Kiedy starałem się o Pię, była jeszcze dzieckiem. Nie wiedziałem,
co mnie tak do niej ciągnie. Uczucie, które do niej żywiłem, było tak
odmienne od poprzedniej, burzliwej namiętności, że nie mogłem go odpo-
wiednio ująć w słowa. Im dłuższy był czas rozłąki, tym wyraźniej czułem,
że zawładnęła moim sercem. Więc kiedy wreszcie ponownie ją zobaczyłem
i zrozumiałem, że mam przed sobą młodą, dorosłą kobietę, zrozumiałem, że
kocham Pię mocniej niż jakąkolwiek inną kobietę wcześniej. Moim najgo-
rętszym pragnieniem jest widzieć Pię szczęśliwą za wszelką cenę, nawet za
cenę własnego dobra!
Hrabia Buchenau tarł czoło oddychając ciężko.
— W takim razie jest mi podwójnie przykro. Na tym świecie nie
można znaleźć absolutnie doskonałego szczęścia. Być może istnieje ono,
184
ale tylko dla wybranych. Pomówmy jednak o innej sprawie — hrabia
zmarszczył brwi. — Widziałeś “ją"?
— Tak, zaraz po przyjeździe do Baden-Baden. Przyszła z wizytą do
Pii, więc ja nakłoniłem hrabiankę, aby zostawiła nas samych. Pia już jej nie
zobaczyła. Liana wyjechała jeszcze tego samego wieczoru.
— No i...?
— Z początku mój widok wprawił ją w osłupienie, zwłaszcza że
przedstawiłem się jako twój pełnomocnik i narzeczony Pii. Ale potem
szybko się opanowała i widząc jej cynizm zrozumiałem, jak bardzo byłem
zaślepiony.
Opisał ze szczegółami tamtą rozmowę. Opowiedział także o tym, co
później usłyszał o wyjeździe Liany von Brenken.
Hrabia słuchał z ponurym wyrazem twarzy. Kiedy Hans skończył,
rzekł szorstko:
— Dobrze, że tak się stało. Dziękuję ci, że mnie wyręczyłeś. Nie
umiałbym z nią tak pertraktować. Może naprawdę zacznie teraz nowe życie.
— Ona wie, co od tego zależy. Myślę, że możesz być spokojny. A jak
chcesz postąpić teraz wobec Pii? Czy dowie się, że jej była macocha i pani
von Brenken to ta sama osoba?
— Na razie nie, może później. Teraz i bez tego jest zbyt zdener-
wowana, aby ją dodatkowo obarczać nowym zmartwieniem. Kiedyś musi
poznać całą prawdę na wypadek mojej śmierci. Musi wiedzieć, komu
wyznaczyłem tę rentę. Czyż to nie jest ironia losu, że zapewniam beztroskie
życie Justusowi Brenkenowi, człowiekowi, który uwiódł moją żonę i uczy-
nił ze mnie kalekę? Świat to jeden wielki dom wariatów! — zaśmiał się
szyderczo.
Hans spojrzał na niego ze współczuciem.
— Tak, rany, które zadała ci ta kobieta są boleśniejsze od moich, które
już zabliźniły się pod uzdrawiającym wpływem Pii.
— A teraz moja córka sama cię rani! Ale ona nic nie może na to pora-
dzić, Hans. Pamiętaj, że ona także jest w głębokiej rozterce. Usilnie przypo-
minała mi, abym poprosił cię o przebaczenie. Czy mogę jej przekazać, że
si? na nią nie gniewasz?
Hans uśmiechnął się, ale jego oczy płonęły.
— Nie mam jej czego wybaczać. To ja powinienem ją przeprosić za
> ze przedwczesnymi zalotami sprawiłem jej taką udrękę. Powinienem był
185
poczekać, aż tam, między ludźmi, odnajdzie samą siebie. Przecież nie
wiedziała, czego od niej oczekuję. Powiedz, że ją serdecznie proszę, aby
została moją przyjaciółką. Niech odzyska zaufanie do mnie, niech pozwoli
mi jak dawniej przebywać w jej pobliżu. Szczęście przyniesie mi już sama
rozmowa z nią, jej widok. Niech nie unika mnie zbyt długo.
Hrabia popatrzył na niego poważnym wzrokiem.
— Czy to będzie dla ciebie dobre, Hans? Czy zdobędziesz się na
spokojną rozmowę z nią?
— Tak. Zawsze będę pamiętał, że nie wolno mi jej jeszcze bardziej
zasmucać. To da mi siłę potrzebną do opanowania. Jednak... nie chcę
wyzbywać się wszystkich nadziei! Dopóki serce Pii nie jest związane
z nikim innym ufam, że ona może się jeszcze równie dobrze zdecydować na
mnie. A i ty nie odbieraj mi tej sympatii, którą mi ofiarowałeś jako swemu
przyszłemu zięciowi. Pozostań moim przyjacielem.
Hrabia Buchenau objął go wzruszony.
— Powtórzę teraz to, co powiedziałem wczoraj do Pii. Pokochałem cię
jak własnego syna. Bardzo mi smutno, że nim nie zostałeś naprawdę. Nikt
nie cieszyłby się bardziej ode mnie, gdyby mimo wszystko Pia zwróciła
swoje serce ku tobie. Nie mogę, niestety, wzbudzać w tobie nadziei, ale
moje uczucia do ciebie pozostają nie zmienione.
Mocno uścisnęli sobie dłonie.
XVII
Pia z niepokojem oczekiwała powrotu ojca z Riedberg. Kiedy wreszcie
hrabia przyjechał, wybiegła mu na spotkanie i przytuliła się do jego
ramienia.
— Tato, czy rozmawiałeś z Hansem? — spytała cicho.
— Tak, Piu. Kazał'cię serdecznie pozdrowić.
Weszli do pokoju.
— Czy jest bardzo zły? — spytała nieśmiało, obserwując ojca
niespokojnie.
— Nie, za bardzo cię kocha, by się gniewać.
186
Zadrżała. Przez jej ciało przebiegły dreszcze. Ojciec to zauważył i
spytał zaskoczony:
— Co ci jest, dziecko?
Przytuliła twarz do jego ramienia.
— Ach... nic... ja... po prostu się cieszę, że nie jest na mnie zły. Mówił
coś jeszcze?
— O, tak. Przede wszystkim kazał cię poprosić, abyś w przyszłości
pozwoliła mu zostać swoim przyjacielem. Ma też nadzieję, że wkrótce
pozwolisz mu przekroczyć progi Buchenau.
Raptownie podniosła wzrok.
— To znaczy, że nie wyjedzie z Riedberg?
— Nie, nie myśli o tym.
Na chwilę jej twarz się rozpromieniła.
— Och, to wspaniale — wymknęło jej się.
Ojciec przyjrzał się jej bacznie.
— Tak bardzo cię to cieszy?
Oblała się purpurą.
— Tak... to znaczy... chciałam powiedzieć, że czułabym się okropnie
głupio, gdyby przeze mnie musiał opuścić ojczyznę. Przecież możemy
zostać przyjaciółmi, prawda?
Hrabia obserwował w zdziwieniu, jak twarz Pii to czerwieniła się, to
znów bladła. Doprawdy, jej zachowanie bynajmniej nie wskazywało, że
Hans jest jej obojętny.
— A więc wolno mu przyjechać do Buchenau?
— Słucham? Nie, teraz jeszcze nie... później —jąkała przestraszona.
Ojciec zrezygnował z dalszych prób rozwikłania tej zagadki. Kto by się
wyznał w młodym, dziewczęcym sercu...
— Mam ci także powiedzieć, że wkrótce do Riedberg przyjedzie na
jakiś czas hrabina Eckhoff.
Pia odetchnęła.
— O, to dobrze, to bardzo dobrze. W takim razie Hans nie będzie już
ak bardzo samotny. Ciocia Maria jest dobrą i mądrą kobietą. Sprawia, że
vszyscy w jej otoczeniu czują się wspaniale, poza tym uwielbia Hansa. Ale
na pewno jest teraz na mnie bardzo zła.
~~ Musisz sama ją o to spytać. Bądź rozsądna. Weź się w garść i nie
11(aJ już Hansa. Im prędzej się z nim zobaczysz, tym szybciej pozbędziesz
187
się tego skrępowania. On ci to bardzo ułatwi, wierz mi. Szkoda by było,
gdyby przez to miały ucierpieć nasze stosunki z nim. Nie chciałbym być
przez dłuższy czas pozbawiony jego towarzystwa.
Znowu zadrżała, a jej oddech stał się szybszy.
— Tak... ach, drogi tato, ale daj mi tylko kilka dni.
Uśmiechnął się widząc, jak się przestraszyła.
— No dobrze. Przez parę dni nic mi się nie stanie. Ale cóż to za
strachliwy zajączek zrobił się z mojej Pii? A przy tym to nie jest już wcale
mała Pia, tylko prawdziwa młoda dama, jak się patrzy! Pani Dornemann
może teraz upajać się swoim triumfem. Zawsze chciała, żebyś była elegan-
cka i wytworna.
— A czy tobie nie podobam się tak bardzo? — spytała, zmuszając się
do uśmiechu.
— Wręcz przeciwnie. W tej uroczej sukience wyglądasz prześlicznie.
Masz także wspaniałe włosy, to twoja najpiękniejsza ozdoba. Czy nadal
masz mi za złe, że zabroniłem ci je obcinać?
Uśmiechając się pokręciła głową.
— Nie. Teraz już sama tego nie chcę!
— A więc zrobiłaś się próżna?
— Nie, wcale nie... albo tylko w takim stopniu, w jakim to jest
potrzebne każdemu człowiekowi. Przecież muszę się cieszyć z tego, że
dobry Bóg obdarował mnie takimi pięknymi włosami, że nie stworzył mnie
brzydszą, niż jestem. Ciocia Maria powiedziała, że dary od Boga należy
pielęgnować i strzec jak cenne, powierzone dobro.
Z uśmiechem pogłaskał ją po lokach i popatrzył w oczy.
— A jednak wróciłaś jako prawdziwa mała Pia.
Serce chciało jej się wyrwać z piersi. Myślała o tym, że okłamała ojca.
Ale to jedyne kłamstwo było konieczne. Poza tym ojciec nie może mieć
powodu, aby wątpić w jej szczerość.
Hrabia Buchenau nie wiedział, co dzieje się w umyśle jego córki.
— Jak ci się teraz będzie podobało w naszym cichym Buchenau, skoro
znasz już uciechy wielkiego świata?
— Ależ tato, nigdzie nie jest tak pięknie i spokojnie jak w domu.
Oczywiście, widziałam wiele interesujących rzeczy, o których ci opowiem,
gdy znowu będziemy mogli spokojnie razem posiedzieć. Ale nie chcia-
łabym tam mieszkać na stałe. Życie toczy się tam szybko, od jednej
188
przyjemności do drugiej, nie ma czasu na to, aby nad sobą pomyśleć. Nie
ma się nawet czasu dla miłych sobie osób.
— Czy poznałaś takich miłych ludzi?
— Tak, tato. Przede wszystkim ciocię Marię. Następnie obie baro-
nówny Lindau, z którymi się zaprzyjaźniłam, o czym pisałam w liście.
Rodzice bliźniaczek są także bardzo miłymi ludźmi. Oprócz nich poznałam
jeszcze kilka innych osób. Ale w większości wszyscy są sobie obcy, bardzo
obcy, a przecież trzeba z nimi rozmawiać, jakby się ich dobrze znało.
— A więc nie odkryłaś w sobie powołania, aby zostać żądną uciech
światową damą? — spytał zadowolony ojciec.
Potrząsnęła głową z uśmiechem.
— Nie, choć niektóre rzeczy bardzo mi się podobały.
— Ale w przyszłości od czasu do czasu będę prosił hrabinę Eckhoff,
aby przyjęła cię na kilka tygodni pod swoją opiekę. Jesteś za młoda, żeby
tak stronić od świata jak ja.
— Tak, tato. Raz na jakiś czas chętnie wybrałabym się na taką
wycieczkę. I — jeśli pozwolisz — zaproszę kiedyś do Buchenau baro-
nówny Lindau. Nie będą dla ciebie ciężarem, najwyżej trochę cię rozweselą.
Są takie wesołe i miłe.
Uśmiechnął się.
— Jeśli nie będą się tu nudziły, to ja nie mam nic przeciwko temu.
Pia roześmiała się.
— O, one się nigdy i nigdzie nie nudzą. Mają talent, który umożliwia
im dobrą zabawę w każdych okolicznościach.
Hrabiego ucieszył dawno nie słyszany śmiech Pii.
— W takim razie możesz je zaprosić, kiedy tylko zechcesz.
— Myślę, że następnego lata. W zimie są mocno zaangażowane
w życie towarzyskie. A lato w ty m roku już wkrótce dobiegnie końca. Teraz
i tak są nad morzem.
Pia była już od kilku dni w Buchenau. Szybko przyzwyczaiła się do
swego dawnego trybu życia. Ale już nie szalała po okolicy jak chłopak.
Brzydkie sukienki i wdzianko chłopięce poszły w zapomnienie. Teraz ciche
komnaty zamkowe ożywiała urocza, młoda dama w eleganckich i wytwor-
jjych sukniach, poruszająca się z gracją choć nie bez pewnej energii. Pani
Ornernann była hrabianką zachwycona. Rozpierała ją duma, że zamek
189
Buchenau ponownie zamieszkuje dama z prawdziwego zdarzenia. Oczami
wyobraźni widziała już swoją młodą panią przyozdobioną rodzinnym;
diamentami, jak kroczy przez rozświetlone sale wypełnione gośćmi
Marzyła o radosnych balach, których główną atrakcją byłaby Pia. Nowe
życie powinno zacząć się także dla hrabiego, który od nowa nauczyłby się
obcowania z pogodnymi ludźmi.
Tylko jedno nie podobało się pani Dornemann — Pia zbyt często była
poważna i cicha.
Nadeszły piękne, ciepłe dni późnego lata. W przejrzystym powietrzu
białe nici babiego lata czepiały się, czego tylko się dało.
Pia wiele spacerowała po lesie, ponieważ Guwernantka nie została
jeszcze dostarczona ze stajni w Baden-Baden. Żaden inny koń nie był
przyzwyczajony do damskiego siodła. Z niecierpliwością czekała więc na
Guwernantkę. Miała nadzieję, że kiedy znowu puści się lekkim galopem
przez lasy i łąki, zrobi jej się nieco lżej na duszy. Wciąż czuła na sercu
wielki ciężar.
Do tej pory nie zobaczyła się z Hansem von Ried. Nie mogła się na
razie zdecydować na to spotkanie. Obawa przed nim jeszcze bardziej się
wzmogła. To była wręcz chorobliwa obsesja.
Tego dnia także wybrała się na daleki spacer. Szła wzdłuż brzegu rzeki.
Kiedy się zmęczyła, usiadła na pniaku zwalonego drzewa.
Oplótłszy dłonie wokół kolan, patrzyła w rozmarzeniu na rzekę, która
otoczona w tym miejscu wałami płynęła nieco szybciej.
Szum potoku zagłusżył odgłos zbliżającego się jeźdźca. Dopiero, kiedy
koń parskając podrzucił głowę tuż przed Pia, hrabianka odwróciła się
przestraszona i spojrzała do góry. Zobaczyła bladą twarz Hansa Ried.
On również zauważył ją dopiero teraz i wzburzenie spowodowane tym
nieoczekiwanym spotkaniem sprawiło, że krew odpłynęła mu z policzków.
Pia poderwała się, jakby zamierzała uciekać. Jednym susem zeskoczył
z siodła i podszedł do niej.
— Piu!
Zawołał japo imieniu proszącym, zaklinającym tonem.
Pozostała na miejscu, drżąc cała. Jedną ręką objęła smukły pień,
szukając oparcia i ukryła twarz obezwładniona wstydem.
Prędko przywiązał swojego konia do drzewa i znowu zwrócił się ku
niej. Jej bezradność napełniła go litością.
190
_ Czy chciałaś znowu przede mną uciec? — spytał z bolesnym
wyrzutem.
Nieśmiało popatrzyła na niego. Wyraz oczu Hansa zapadał w jej serce,
adaiąc niemal cielesny ból. Tak żałośnie wyglądał. Czyż cierpiał z powodu
Liany von Brenken, tak jak ona przez niego?
._ Ja... ach... tak się przestraszyłam... ja ciebie... pan tak cicho... —
jąkała bezradnie.
Tracąc panowanie nad sobą, przycisnęła ręce do twarzy.
Czuł, że była bardzo zdenerwowana. Chciał ją jedynie uspokoić
i pozyskać znowu jej zaufanie. Łagodnie odciągnął jej ręce.
— Nie, droga Piu, nie “pan". Pozostańmy na “ty". Nie bądźmy dla siebie
tacy obcy. Przecież mamy zostać dobrymi przyjaciółmi, tak? Bardzo cię o to
proszę. Chyba że uważasz, że nie jestem godzien nawet twojej przyjaźni?
Drżąc oddychała gwałtownie i siłą narzucała sobie spokój. W końcu
odważyła się spojrzeć mu w twarz. Był opanowany. Jego spokój udzielił się
także jej. Zdobyła się nawet na słaby uśmiech. Ale nie mogła ukryć przed
nim drżenia, które wyczuwał, trzymając ją za ręce. To napełniło go siłą
i roztropnością. Bardzo wyraźnie uświadomił sobie swoją miłość, gotową
także na ofiary, jeśli były konieczne.
— Tak — powiedziała odważnie — tak, zostańmy przyjaciółmi,
wiernymi przyjaciółmi, jeśli tylko jesteś w stanie mi przebaczyć.
Ucałował jej dłoń.
— Nie mam ci nic do przebaczenia, a jeśli nawet... nie ma rzeczy,
której nie mógłbym ci wybaczyć. Ale ty także nie gniewaj się na mnie za to,
że wprawiłem cię w taką rozterkę. Mogłem ci tego oszczędzić. Piu, obdarz
mnie na nowo swoim zaufaniem. Uwierz mi, twoje szczęście jest dla mnie
ważniejsze od mojego. Nie chcę nic od ciebie oprócz tego, abyś pozwoliła
mi przebywać w swoim towarzystwie jak dawniej. Chcę być twoim dobrym
przyjacielem i druhem. Zapomnijmy o wszystkim innym.
Poczuła wielką ulgę. Chwała Bogu, że miała już za sobą to pierwsze
spotkanie, którego tak bardzo się obawiała. Nie było wcale takie straszne,
^ycie mogło na powrót stać się piękne, skoro chciał zostać jej przyjacielem.
Mogła tę przyjaźń odwzajemnić. Przynajmniej będzie mogła być w jego po-
użu, rozmawiać z nim, widzieć go, kiedy tylko zechce. I może będzie dla
mego jakąś małą pociechą w smutku, którego przyczyną była inna kobieta...
— Nigdy nie straciłam do ciebie zaufania, Hans.
191
— A jednak uciekłaś przede mną. Nie chciałaś mnie widzieć?
— Tak, ponieważ się wstydziłam za moje wiarołomstwo. Ale teraz
cieszę się, że nie jesteś na mnie zły i... no... że znowu cię zobaczyłam.
Bardzo się tego bałam.
Ogarnęło go głębokie wzruszenie. Przemógł się jednak i spróbował
zażartować.
— Ej, nie spodziewałem się, że masz takie zajęcze serce—powiedział
z uśmiechem.
Przetarła czoło ręką.
— Nie mówmy już o tym — poprosiła cicho.
— Dobrze, to należy już do przeszłości. Czy mogę z tobą pospa-
cerować?
— Jeśli tylko masz czas, będzie mi bardzo miło.
Ruszyli dalej razem. Hans prowadził swojego konia. Plotkowali
o obojętnych rzeczach, starając się unikać zbyt długiego milczenia.
Pia stopniowo odzyskała spokój. Tylko serce biło jej tak mocno, że
prawie je słyszała. Ale gdzieś głęboko czuła rozpacz...
Ani słowem nie wspominali już o tym, co ich najbardziej zajmowało.
Hans co chwila spoglądał z boku na lśniącą główkę. Szeroki kapelusz
słomkowy zwisał jej na ramieniu. Zapomniała go włożyć.
Trudno mu było tak spokojnie iść obok niej. Kiedy dotarli na miejsce,
gdzie ich drogi się rozchodziły, zatrzymał się, aby się pożegnać.
Pia zdobyła się nawet na to, aby poprosić go o złożenie wizyty
w Buchenau możliwie jak najszybciej.
— Tato bardzo się za tobą stęsknił.
Hans obiecał że przyjedzie nazajutrz.
Pia miała cichą nadzieję, a zarazem obawiała się, że już teraz pójdzie
z nią do Buchenau. Ale był zbyt podniecony tym spotkaniem z hrabianką,
o wiele bardziej, niż był gotów się przyznać. Wolał zostać sam, by spróbo-
wać pogodzić się z koniecznością panowania nad sobą przy następnych
spotkaniach. t
Pragnął porwać ją w swoje ramiona i gorącymi słowami żebrać o jej
miłość. Nie podejrzewał, że gdyby tak naprawdę zrobił, osiągnąłby
upragnione szczęście. Miał tylko nadzieję, że może kiedyś w Pii obudzi się
uczucie do niego, ale na razie nie mógł dostrzec w jej zachowaniu niczego,
co świadczyłoby o tym, jak bardzo jest przez nią kochany.
192
Szybko pocałował jej rękę na pożegnanie i dosiadł konia. Z wymu-
szonym uśmiechem na twarzy odjechał.
Pia wolno powlokła się w dalszą drogę. Kiedy zniknął jej z oczu,
przycisnęła ręce do serca i pomyślała udręczona: ,Ach, żebym mogła być
taka spokojna jak on! Gdyby wystarczała mi jedynie jego przyjaźń. Ale zbyt
mocno go kocham, zbyt mocno! Moje serce nigdy nie będzie biło spokoj-
nie, gdy on będzie blisko. Ale nikt, przede wszystkim on, nie ma prawa się
dowiedzieć, co naprawdę czuję".
A jednak była zadowolona, że przynajmniej wolno jej będzie widywać
się z nim i rozmawiać.
XVIII
Hans von Ried ponownie stał się niemal codziennym gościem
w Buchenau. Pia i on odnosili się do siebie z pozornym spokojem i pogodą
ducha. Starannie unikali wszystkiego, co mogłoby mieć jakikolwiek
związek z ich dawnym narzeczenstwem.
Ale z każdym dniem coraz trudniej im było ukrywać prawdziwe uczu~
cia. Miłość, którą czuli, była coraz głębsza. Kiedy Pia widziała, że zbliża się
Hans, najpierw biegła do pokoju, aby się uspokoić i z opanowaną miną
wyjść mu na spotkanie. Z dnia na dzień czar dziewczyny wzrastał, coraz
wyraźniej dostrzegał w niej słodycz, która powodowała szybszy przepły\v
krwi w jego żyłach.
Otaczał ją rycerską uprzejmością. Udawali się na wspólne przejażdżki
konne, które sprawiały im zarówno radość, jak i ból.
Hrabia Buchenau pozostawił ich samym sobie. On również wciąż miał
nadzieję, że mimo wszystko któregoś dnia Hans zostanie jego zięciem-
Nieraz dyskretnie obserwował Pię. Czasami zdawało mu się, że córka spo-
gląda na Hansa wzrokiem pełnym bolesnego smutku, kiedy odchodziły
a kiedy znów się pojawiał, witała go tęsknym błyskiem w oczach. Niekiedy
styszał jej tłumione westchnienia.
Stanowiła dla niego zagadkę. Było coś niezrozumiałego w jej
^chowaniu.
13 —
Ludne,
193
Podzielił się tymi spostrzeżeniami z Hansem. Ów poprosił go jednak,
aby zostawił Pię w spokoju i w żaden sposób nie próbował na nią wpłynąć.
Mógłby ją przecież zaniepokoić. Sam Hans również nie zawsze potrafił
zrozumieć zachowania ukochanej.
Mijały tygodnie.
Hrabina Eckhoff przebywała obecnie u swojej córki, ale spodziewano
się jej w najbliższych dniach na zamku w Riedberg. Hans zamierzał
wówczas urządzić przyjęcie, aby zrewanżować się sąsiadom za liczne
zaproszenia. Ciocia Maria miała z tej okazji objąć funkcję pani domu.
Na usilną prośbę Hansa Ried, hrabia Buchenau obiecał, że wraz z córką
zjawi się na przyjęciu. Pia miała zostać przedstawiona sąsiadom jako
dorosła, młoda dama. Prezentacją miała pokierować ciocia Maria. To
przyjęcie miało zadecydować o tym, czy hrabia Buchenau otworzy swoje
drzwi przed gośćmi. Najpierw chciał sprawdzić, czy będzie mógł znieść
większe grono ludzi.
Nadszedł październik. Jesień była niezwykle ciepła tego roku. Jedynie
wczesne, długie wieczory przypominały o tym, że lato już dawno minęło.
Pia kazała osiodłać Guwernantkę, aby znowu samotnie pojechać na
Górę Zamkową. Wiedziała, że Hans otrzymał na dziś zaproszenie od
Hasselrodów na śniadanie myśliwskie. W takim razie nie zjawi się dzisiaj
w Buchenau. Nie zachodziła też obawa, że będzie można się na niego
natknąć na terenie jego posiadłości.
Pojechała lekkim kłusem do rzeki, a potem Guwernantka rozpoczęła
długi marsz wąską ścieżką w górę, do ruin.
Kiedy dotarły na miejsce, Pia zeskoczyła z siodła i uwiązała klacz do
drzewa. Następnie skierowała się w kierunku zamkowych ruin.
Teraz mogła spokojnie wspinać się po wąskich kamiennych schodach.
Cała konstrukcja została wzmocniona. Tren amazonki przewiesiła przez
ramię. Oczywiście nie próbowała już chodzić po gzymsach. Usiadła tylko
na swoim ulubionym miejscu, w rozbudowanym łuku okiennym, i zatopiła
rozmarzone spojrzenie w cudownym widoku rozpościerającej się okolicy-
Liście na drzewach zaczynały już mienić się złotem i czerwienią.
Tęsknym wzrokiem patrzyła w dół, na zamek Riedberg stojący u pod-
nóża góry spokojnie i cicho jak w bajkowym śnie. Nie można było dostrzec
najmniejszego ruchu. Przy portalu zabrakło nawet zaspanego wiecznie lokaja.
194
Wiedziała, że na zamku nie ma również jego pana. Czy dobrze się bawi
w Hasselrode? Czy jest mu tam przyjemniej niż w Btfchenau?
Ach, że też musi wciąż o nim myśleć!
Westchnęła głęboko i oparła się o kamienną ścianę.
Kiedy go nie widziała, tęskniła za jego widokiem, a kiedy był przy niej,
stawała się niespokojna. Z trudem zachowywała równowagę. W sercu
zawsze witała go radosnym okrzykiem. Był dla niej taki dobry, niewypo-
wiedzianie dobry. Rozpieszczał ją swoją usłużnością. Jak bardzo rozpiesz-
czałby kobietę, którą kochał?
Czasami obrzucał ją spojrzeniem, od którego zamierało jej serce i czuła
tylko błogi lęk. Jego głos brzmiał czule, jakby o coś prosił, na coś nalegał...
zupełnie inaczej niż dawniej. Ach, gdyby nie przeczytała tych nieszczęs-
nych listów, pewnie mogłyby zrodzić się w niej dziwne przypuszczenia...
wzbudzające nadzieję.
A jednak dobrze, że miała owe listy, które stale nosiła przy sobie
i wciąż je czytała, aby stłumić w sobie tego rodzaju myśli.
Teraz także wyciągnęła je z westchnieniem. Przechowywała je
w cienkiej, skórzanej torebce, z którą e>ę nigdy nie rozstawała. Czytała
powoli jeden list po drugim. Znała je już prawie na pamięć. Zaczynała
marzyć, że te wszystkie płomienne wyznania miłości zostały napisane
z my ślą o niej.
Była tak zagłębiona w lekturze, że nie zauważyła Hansa, który wspinał
się na Górę Zamkową. Miał na sobie strój myśliwski. Wcześnie wyrwał się
z wesołego grona w Hasselrode. Ogarnęła go tęsknota za Buchenau.
Obliczył sobie,-że mógłby jeszcze dojechać tam w porze picia herbaty, jeśli
tylko szybko wstąpi do domu, by się przebrać.
Kiedy wrócił na zamek Riedberg i wszedł do przebieralni, przypad-
kowo spojrzał w kierunku ruin. W jednym z gotyckich okien spostrzegł
kobiecą sylwetkę. Przy pomocy lornetki upewnił się, że była to Pia.
Nie przebierając się, czym prędzej wyruszył w drogę. Wbiegł na górę
tok szybko, że dotarłszy do celu musiał przez chwilę odpoczywać.
Popatrzył w górę na miły sercu widok. Zobaczył, że Pia jest pogrążona
w czytaniu jakichś kartek. Dzięki temu mógł ją przez chwilę spokojnie
obserwować, podczas gdy ona o tym nie wiedziała.
Oparł się o drzewo tak, aby zakryły go gałęzie. I zobaczył, że Pia nagle
ukryła twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsał szloch, widział to wyraźnie.
195
Wyciągnęła także chusteczkę z małej kieszonki i przytknęła ją do oczu, aby
osuszyć łzy.
Patrzył oniemiały na płaczącą dziewczynę. Ogarnęło go nerwowe
podniecenie. Jakaż to lektura wyciskała z jej oczu łzy? Prawdopodobnie
były to listy, kilka listów, gdyż odkładała na kolana kolejne kartki. I płakała
nad nimi tak żałośnie i boleśnie...
Oddałby pół życia za to, żeby się dowiedzieć co to były za listy.
Wydawało mu się, że odpowiedź na to pytanie umożliwi mu rozwikłanie
pozostałych zagadek.
Jakby w odpowiedzi na gorące pragnienia, jedna z kartek została
porwana przez lekki podmuch wiatru i poszybowała — opadając pod jego
nogami.
Pia, mając oczy przysłonięte chusteczką, nie zauważyła tego.
Hans natomiast wpatrywał się w biały arkusz, który upadł tak blisko
niego, że widział pochyłe pismo. Mimowolnie pochylił się nieco i wytężył
wzrok.
Nagle cały zadrżał. Gwałtownie schylił się jeszcze niżej, a jego oczy
otworzyły się szeroko, jakby ujrzał demona. Rozpoznał swój własny
charakter pisma.
List od niego? I to nad nim Pia miałaby płakać? Sądził, że był to jeden
z listów, które napisał do niej do Baden-Baden.
Ale dlaczego płakała? Czy pozostałe listy też były od niego?
Ogarnęło go gorączkowe podniecenie. Rzucił szybkie spojrzenie
w górę. Pia wciąż płakała i nie widziała, co się wokół niej dzieje.
Błyskawicznie pochylił się i podniósł list. Miał prawo go przeczytać,
gdyż sam go napisał. Chciał sprawdzić, cóż takiego zawierał, że sprowo-
kował ją do płaczu.
Zbliżył arkusz do oczu. Kiedy przeczytał nagłówek, przeraził się do
szpiku kości.
Najukochańsza, najdroższa Liano!
Cóż to znaczy? Gzy ma zwidy? Przecież to był jeden z tych namiętnych
elaboratów, które wówczas pisał w St. Moritz do Liany von Lankow.
Znieruchomiały patrzył na kartkę. W jaki sposób Pia weszła w posiadanie
tego listu? I — na Boga! — dlaczego płakała?
Roztrzęsiony, nie namyślając się już dłużej, rzucił się biegiem p°
schodach.
196
Przestraszyła się, słysząc kroki. Kiedy się obejrzała i poznała Hansa,
drżącymi rękami zaczęła pospiesznie zbierać listy i chować je do torebki.
Zanim zdążyła to uczynić, już stał przed nią śmiertelnie blady. W oczach
miał niepokój. A w ręce — o zgrozo — trzymał jeden z tych nieszczęsnych
listów. Nie miała pojęcia, w jaki sposób dostał się do jego rąk.
— Pia, skąd masz ten list? — zawołał, całkowicie wytrącony
z równowagi.
Zadrżała. Jeszcze nigdy nie widziała, by był tak podniecony.
— A ty, skąd go masz? — odpowiedziała pytaniem.
Skinął na dół, opanowując się z największym trudem.
— Stałem tam... upadł mi pod nogi... wypadł z twoich rąk. Teraz mów,
jak to się stało, że się w nich znalazł?
Ze strachu nie wiedziała, co odpowiedzieć. Był bardzo wzburzony
i rozgniewany. Jak bardzo zdenerwowało go, że ktoś inny niż ukochana
kobieta odważył się poznać te wyznania. Czytanie ich wydało się jej teraz
zbrodnią.
— Ja... ach... ja nie mogę ci tego powiedzieć — wyjąkała blada
z przerażenia.
Sądziła, że sprawi mu wielką przykrość, jeśli powie, że kobieta, którą
tak kochał, powierzyła jej te listy, zamiast chronić je jak świętości.
Widząc, jak bardzo się boi, z największym trudem zachowując spokój,
poprosił żarliwie:
— Piu, musisz mi powiedzieć, ja muszę to wiedzieć.
Ale jego głos i oczy zdradzały silne emocje.
Odruchowo przycisnęła do siebie torebkę, w której znajdowały się
pozostałe listy.
— Nie... nie mogę... proszę... nie pytaj już o nic — zawołała, tracąc
panowanie nad sobą.
Patrzył niespokojnie na jej bladą twarz. Dostrzegał jeszcze ślady łez.
— A jednak pytam cię — wykrztusił ochrypłym głosem — muszę to
wiedzieć... mam do tego prawo. Proszę, powiedz mi, Piu.
Popatrzyła w bok, szukając drogi ucieczki. Nieprzytomna ze strachu,
spróbowała prześlizgnąć się koło niego.
Zastąpił jej drogę.
— Nie puszczę cię, dopóki nie dowiem się wszystkiego! — zawołał
1 zacisnął zęby.
197
Cofnęła się z powrotem w kierunku okna.
— W takim razie wyskoczę! — odparła i wychyliła się przez okno.
Zanim zdążyła cokolwiek uczynić, doskoczył i objął ją mocno obiema
rękami.
— To jest właśnie moja mała dzikuska z dawnych czasów. Byłaby
w stanie wyskoczyć z okna, aby uchronić swoją tajemnicę. Ale muszę ci ją
wyrwać, żeby się dowiedzieć, skąd masz te listy i dlaczego płakałaś przy
czytaniu.
Cała drżała, gdy usiłowała się uwolnić z jego objęć.
— Mylisz się... nie płakałam, a list... to hm...
Gorączkowo szukała jakiejś wymówki, ale nic nie przychodziło jej
na myśl.
— No więc? — spytał, nie spuszczając z niej wzroku.
Wtem łzy znowu pojawiły się w jej oczach.
— Nie dręcz mnie, pozwól mi odejść... nic ci nie powiem, prędzej
umrę — zawołała w panice. Spróbowała niepostrzeżenie pozbyć się torebki.
Chciała wyrzucić ją przez okno, ale rzut okazał się zbyt słaby i torebka
upadła na szeroki parapet.
Hans puścił dziewczynę i rzekł stanowczo:
— Może tam znajdę wyjaśnienie. Przeszukam tę torebkę. Wybacz mi,
że zachowuję się jak rabuś, ale sądzę, że to jest niezwykle ważne dla nas
obojga. Chyba jestem na tropie prowadzącym do rozwikłania zagadki.
Gdy chciał otworzyć torebkę, chwyciła go mocno za rękę i popatrzyła
błagalnie.
— Nie rób tego! —poprosiła rozpaczliwie.
Zatrzymał się i spojrzał w jej oczy pełne miłości, której nie potrafiła już
ukryć. Gwałtownie zabiło mu serce. Jego nieśmiałe nadzieje pod wpływem
tego wzroku przemieniły się niemal w pewność.
— Piu, czy w tej torebce ukryłaś coś, co mogłoby ci zaszkodzić? —
spytał łagodnie.
Potrząsnęła głową. f
— Nie, ale jest tam coś, co ciebie może skrzywdzić — jąkała
niewyraźnie, obezwładniona przerażeniem.
Jego oczy się rozpromieniły.
— I chciałaś mi tego oszczędzić? Dlatego wolałaś wyskoczyć przez
okno, niż odkryć przede mną tę tajemnicę?
Głos mu się załamywał, gdy zadawał to pytanie.
— Oddaj mi torebkę — poprosiła szeptem.
— Nie, najpierw muszę się dowiedzieć, co jest w środku.
Osunęła się na parapet okienny i ukryła twarz w dłoniach.
Szybkim ruchem otworzył torebkę i wyjął z niej listy. Te, napisane
przez siebie, przejrzał tylko pobieżnie. Ale wśród nich dostrzegł jeszcze
jeden, napisany ręką Liany von Brenken.
Przeczytał go uważnie. Kiedy skończył, schował listy z powrotem do
torebki, którą zatrzymał przy sobie.
Następnie łagodnie odciągnął ręce Pii od jej twarzy.
— A więc to było to! Kiedy pani von Brenken przesłała ci te listy?
Siedziała przed nim blada, zrezygnowana i nie miała odwagi spojrzeć
na niego. Nie myślała wcale o sobie, tylko o tym, że on teraz musi bardzo
cierpieć.
— Tego samego dnia, kiedy przyjechałeś do Baden-Baden i rozma-
wiałeś z nią. Tamtego wieczoru weszłam do mojego pokoju i na biurku
znalazłam paczkę z tą korespondencją — odrzekła cicho.
Pomyślał ile zła wyrządziły te listy i niemal jęknął.
— I następnego ranka uciekłaś z Baden-Baden. Skłoniła cię do tego
przesyłka od pani von Brenken?
Zacisnąwszy zęby wyprostowała się. Najwidoczniej zdradziła się
czymś i dlatego dochodził do takich wniosków! Gdyby tylko mogła
zaoszczędzić mu cierpień!
— To nie ma nic do rzeczy — rzekła bezbarwnym głosem.
Chwycił ją za ręce i przycisnął do piersi.
— Piu! Piu!
Zabrzmiało to jak okrzyk radości.
Popatrzyła przestraszona w jego błyszczące oczy.
— Puść mnie! — poprosiła zsuwając się z okna.
Trzymał mocno jej dłonie.
— Nie, nie puszczę cię, Piu. Musisz mi powiedzieć, czy uciekłaś
przede mną dlatego, że ta podła osoba wręczyła ci listy od mężczyzny,
który niegdyś w szalonym zaślepieniu sądził, że ją kocha. Powiedz mi, czy
to skłoniło cię do zerwania ze mną? Ach, Piu, Piu... przyrzekłem sobie, że
nie będę zakłócał twojego spokoju, choć ciężko by mi było wyczekiwać
dnia, w którym kiedyś może pozwoliłabyś mi się znów nacieszyć twoją
198
199
l
przychylnością. Ale teraz już nie mogę się powstrzymać. Ta kartka papieru,
która upadła u moich stóp, obudziła we mnie słodką nadzieję, jakby dobry
los pokazał mi drogę. Wydaje mi się, że tylko teraz mogę się dowiedzieć
całej prawdy. Zaklinam cię, odpowiedz, czy to te listy spowodowały, że
zerwałaś nasze zaręczyny? Powiedz, czy płakałaś z ich powodu?
Jej usta drżały, kiedy cicho spytała:
— Czy nie kochasz już tej pięknej kobiety?
Przycisnął jej rękę do swoich oczu, do ust.
— Nie, Piu. Musiałem nauczyć się pogardy dla niej. Już dawno upora-
łem się z tą miłością, która była tylko złudzeniem. Tylko ciebie kocham,
ciebie jedyną, tak żarliwie, jak tylko potrafię, moje najsłodsze kochanie.
Dlatego jestem tak bardzo wzburzony. Gdyż jeśli naprawdę uciekłaś ode
mnie z powodu tych listów, jeśli one były powodem twojego płaczu, to
przecież mam prawo przypuszczać, że podany przez ciebie powód odmowy
wyjścia za mnie jest nieprawdziwy! To nieprawda, że mnie nie kochasz!
Kłamałaś, aby wstydliwie zataić swoje prawdziwe uczucia... to znaczy, że
chyba mnie kochasz, Piu... ach, Piu, mów prędko, rozwiej moją ostatnią
wątpliwość, zaklinam cię — powiedz teraz prawdę!
Kiedy mówił, na jej twarz wstąpił rumieniec. Patrzyła na niego tak,
jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Potem rzekła cicho, prawie
bezwolnie:
— Tak! Uciekłam, ponieważ przeczytałam te listy, ponieważ wsty-
dziłam się, że kocham mężczyznę, którego serce należy do innej kobiety.
Tłumiąc okrzyk wziął ją szybko w ramiona i przytulił tak mocno, że nie
mogła się ruszać.
— Piu... moja słodka, mała Piu... teraz już nigdy cię nie puszczę —
mówił załamującym się głosem, z trudem się powstrzymując, aby nie wy-
straszyć jej zbyt gwałtownym wybuchem swej namiętności. Ale ona, jakby
pogrążona we śnie, wsłuchiwała się w szybkie, szalone bicie jego serca.
Niezwykle poruszyło go jej spojrzenie, gdy wreszcie podniosła oczy:
— Hans... ach, Hans, czy to możliwe? Przecież kochałeś panią
von Brenken, piękną kobietę... tak bardzo ją kochałeś. Przecież tak często
ku swej udręce o tym czytałam. Czy to możliwe, że teraz kochasz mnie,
prostą prowincjuszkę? Ach nie, nie... to na pewno nie jest możliwe.
Przecież nie można kochać dwa razy!
Uśmiechnął się i ucałował jej oczy.
200
— Dziecko, słodkie, głupiutkie dziecko! I to cię tak dręczyło? Popatrz
na mnie, spójrz mi w oczy — czy one nie mówią ci, czym dla mnie jesteś?
Najważniejszą, najdroższą, najukochańszą istotą na całym świecie. Uwierz
mi — w moim sercu nie ma już miejsca dla nikogo innego prócz ciebie,
słodka, malutka, głupiutka Piu o szlachetnym, złotym serduszku. Moje
drogie, kochane dziecko, jakże ty mnie dręczyłaś, jak bardzo cierpiałem
zamartwiając się, że cię tracę. Przecież bałem się, że tam, w wielkim
świecie podarowałaś swoje serce komuś innemu!
Potrząsnęła głową, prawie nieprzytomna ze szczęścia.
— Ach nie, Hans... nie... kocham tylko ciebie... odkąd zobaczyłam cię
po raz pierwszy. Tylko nie wiedziałam, że to, co czuję, nazywa się miłością.
Uświadomiłam to sobie ddpiero wtedy, kiedy przeczytałam twoje listy do
pani von Brenken. Czytałam je wciąż od nowa. Jakże zazdrościłam jej two-
jej miłości! Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ona nie chce jej odwzajemnić.
Ach, Hans, mimo całego szczęścia, boję się uwierzyć, że mówisz prawdę.
Kimże ja jestem w porównaniu z nią?
Ujął jej głowę w obie dłonie i spojrzał czule i głęboko w oczy.
— Nie porównuj jej z sobą, kochanie. Jej zewnętrzna piękność jest
jedynie parawanem dla nikczemnej i podłej duszy. Nie mogę o niej myśleć
inaczej jak tylko z pogardą. Nie patrz na mnie takim przestraszonym wzro-
kiem, mała Piu. Abyś zrozumiała, co mam na myśli, wyjawię ci to, co do tej
pory twój ojciec i ja ukrywaliśmy przed tobą. Owa pani von Brenken, która
z takim wyrachowaniem wtargnęła do twojego życia, podając się za kogoś
innego, jest drugą żoną twojego ojca, twoją macochą.
Przestraszona Pia poderwała się gwałtownie.
— Jak to... więc to była ona?
— Tak, Piu. Musisz jeszcze o czymś wiedzieć: człowiek który poda-
wał się za jej szwagra, pan von Brenken, który wydawał ci się taki niesamo-
wity, jest obecnym mężem twojej macochy. To właśnie on zrujnował życie
twojemu ojcu i podczas pojedynku przestrzelił mu kolano.
Pia zrobiła się bardzo blada. Wtuliła się w Hansa jakby szukając
ochrony, a on przytulił ją mocno do swego serca.
— Moja macocha opuściła tatę z powodu tego mężczyzny?
— Tak, Piu. Splamiła honor swój i twojego ojca. Za jego miłość
odpłaciła się kłamstwem i oszustwem. Uczyniła z niego nieszczęśliwego,
stroniącego od ludzi samotnika.
201
— Mój kochany, a ty i książę Irkow, który uchodził za jej przyszłego
narzeczonego?
— Księcia i mnie połączył wspólny los. Byliśmy pionkami w jej
brudnej grze. Ale zostawmy to. Nie chcę, byś słuchała o tej ohydzie.
Przykro mi, że musiałem ci o tym powiedzieć. Ale było to konieczne, abyś
odzyskała spokój.
Objęła jego dłoń i popatrzyła swymi złotymi oczami.
— Ja już wcale nie jestem tamtym głupim, bezmyślnym dzieckiem,
Hans. Już się trochę nauczyłam, trochę widziałam w pięknym, dalekim
świecie. Ty i tata nie powinniście mnie już tak lękliwie ochraniać i po-
zostawiać w nieświadomości. Skoro mam zostać twoją żoną, mój
drogi Hansie, chcę uczestniczyć we wszystkich twoich radościach i cier-
pieniach. Ale czy to naprawdę możliwe, że po tym wszystkim nadal
kochasz tylko mnie?
Pia z namiętną żarliwością przyglnęła znów do jego piersi.
Zapatrzeni w siebie, mocno objęci, stali tak nie znajdując już żadnych
słów. W przypływie najwyższego szczęścia młode, gorące usta połączyły
się w pocałunku, który zdawał się nie mieć końca. W ten najprostszy
z możliwych sposobów rozwiali resztę swoich wątpliwości.
Pia uwierzyła w miłość uwielbianego mężczyzny.
Długo tak stali. Zapomnieli o całym świecie.
Z zapomnienia wyrwało ich w końcu rżenie Guwernantki. Pia wypro-
stowała się i odgarnęła z czoła lśniące włosy.
— Ach, chyba już późno. Tata będzie się niepokoił, jeżeli nie wrócę na
czas do domu. Muszę już iść.
Prędko wziął ją na ręce.
— Więc chodź, kochana. Zniosę cię z góry jak wtedy, kiedy znalazłem
cię tu pod gruzowiskiem.
Popatrzyła na niego z uroczą przekorą.
— Tym razem mam zdrowe nogi, mogę iść sama.
Pocałował ją ze szczęśliwym uśmiechem.
— Tak, ale ja chcę na własnych ramionach wynieść moje szczęście
z ruin na jasne światło dnia.
Zaniósł ją do drzewa, przy którym uwiązany był koń. Tam delikatnie
postawił ją na ziemi.
Guwernantka odwróciła się do nich, jakby czemuś się dziwiąc.
202
Ramię przy ramieniu zaczęli teraz schodzić z Góry Zamkowej.
Guwernantka szła za nimi stępa. Kiedy znaleźli się na dole, Pia poszła z nim
do zamku. Tam Hans kazał stajennemu jak najszybciej osiodłać konia.
Potem para narzeczonych pojechała z powrotem do Buchenau.
Przejeżdżali obok miejsca, w którym Hans Ried spytał wówczas Pię,
czy chce zostać jego żoną. Zatrzymał konie.
— Piu, gdzie teraz jesteśmy?
Popatrzyła na niego nagle zarumieniona.
— Na drodze do Buchenau — powiedziała filuternie.
— Nie. To historyczne miejsce — rzekł z entuzjazmem.
— Co przez to rozumiesz? — przekomarzała się.
— Ty, malutka szelmo, dobrze wiesz, co mam na myśli. Na tej ziemi
Hans Ried oświadczył się Pii Buchenau. Tutaj pocałował ją po raz
pierwszy, ale nie zrobił tego prawidłowo. Pierwszy pocałunek nie poskut-
kował. Dlatego Hans musi ponownie spróbować.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie, mocno i długo, aż do
utraty tchu.
— No — powiedział zadowolony — teraz już nie mam wątpliwości!
Jesteś wyłącznie moja.
Całując jej rękę mówił:
— Ta drobna dłoń będzie już zawsze moja.
Ruszyli w dalszą drogę. Ale nie zważali już na to, dokąd jadą. Pochło-
nięci bez reszty szczęściem, mówili do siebie łagodnie i czule.
Konie same skierowały się do Buchenau.
— Hans, zdaje mi się, że już dawno minęła pora picia herbaty. Słońce
już zaszło — powiedziała Pia, gdy dotarli do zamku.
Pani Dornemann stała na schodach przed bramą.
— Wielki Boże, hrabianko. Bardzo się niepokoiliśmy. Tak długo cię
nie było. Pan hrabia się denerwuje.
Wsparłszy się na ramieniu Hansa, Pia zeskoczyła z konia i pobiegła
w kierunku pani Dornemann. Objęła ją i rzekła dumnie z odrobiną
zarozumiałości:
— Pani Dornemanneczko, proszę na mnie nie krzyczeć, bo tam stoi
mój narzeczony, który nie znosi, kiedy ktoś mnie gani.
Gospodyni się ucieszyła, ale nie widać było po niej zbyt wielkiego
zdziwienia. Śmiała się teraz całą poczciwą twarzą.
203
— Już dawno wiedziałam, że tak to się skończy. W takim razie życzę
wiele szczęścia!
Weszli spiesznie do domu.
Trzymając się za ręce przekroczyli próg gabinetu hrabiego Buchenau.
Spojrzał zaskoczony na uszczęśliwioną parę. Hans popchnął lekko Pię
w kierunku ojca.
— Drogi ojcze, oto przedstawiam ci mą narzeczoną — rzekł wzruszony.
Hrabia Buchenau szybko wstał z miejsca. Na poważnej zazwyczaj
twarzy pojawił się uśmiech. Z dobrze udawanym niedowierzaniem spojrzał
Pii w oczy.
— Ej, czy tym razem to już na poważnie? Na twoim miejscu nie
byłbym tego taki pewny, Hans. W końcu znowu ucieknie ci sprzed nosa ta j
niegrzeczna dziewczynka.
Pia objęła ojca za szyję i przytuliła swe gorące policzki do jego twarzy.
— Nie, tato, drogi, kochany tato, tym razem jestem już prawdziwą
narzeczoną i nigdy, nigdy się już nie rozstaniemy. Ja tak bardzo go kocham,
tato. Po raz pierwszy w życiu okłamałam cię, ponieważ nie mogłam inaczej
postąpić. Ja go zawsze kochałam.
Przyciągnął ją do siebie i uniósł jej głowę.
— Moja, malutka Pia! W jaki sposób do niego wróciłaś? — spytał
łagodnie.
Pia odwróciła się do Hansa. Patrzył na nią z czułością.
Znowu znalazła się w jego ramionach.
— Opowiedz tacie o wszystkim, Hans! Ja tymczasem zdejmę suknię
do jazdy konnej. Za chwilę będę z powrotem.
Pocałowała go prędko i wybiegła z pokoju.
Obaj mężczyźni odprowadzili ją wzrokiem.
Opowieści Hansa słuchał hrabia z niepokojem. Kiedy Hans skończył
mówić, westchnął głęboko.
— Chwała Bogu, że tak się wszystko ułożyło. Gdyby nie przyszedł ci
z pomocą przypadek, a raczej wiatr, który zdmuchnął list pod twoje nogi, ta
kobieta wyrządziłaby krzywdę także mojemu dziecku. Wysłała listy Pii, cho-
ciaż ta nigdy nic złego jej nie uczyniła. To wystarczający dowód jej podłości.
Hans wyciągnął z kieszeni małą skórzaną torebkę, podszedł do
kominka, w którym buzował jasny płomień. Wrzucił ją do środka. Ogień
ożywił się na chwilę i rozjaśnił blaskiem pokój.
204
_ Rozdrażniłem ją tamtego dnia w Baden-Baden. Być może zbyt
wyraźnie okazałem jej swoją pogardę. Przypominam sobie jej żądny zemsty
wzrok. Ten cios był przeznaczony dla mnie, nie dla Pii. Prawdopodobnie
w ogóle nie pomyślała, że to ugodzi także w Pię. Ale teraz zapomnijmy już
o tym. Na pewno los ukarze ją dostatecznie surowo za zło, które wyrządziła
nam wszystkim.
Obaj w milczeniu czekali na hrabiankę. Przyszła w białej, koronkowej
sukni. Miała zarumienione policzki, oczy jej błyszczały, a złote włosy
tworzyły jakby lśniący wieniec wokół głowy.
Serce Hansa Ried zaczęło mocno i szybko uderzać. Oto zbliżało się do
niego szczęście. Wziął je w swoje ramiona.
Połączeni w uścisku podeszli do ojca. Jego oczy były wilgotne.
Pia objęła ojca i pocałowała go. Bardzo serdecznie mu współczuła,
gdyż dopiero teraz dowiedziała się, jakich doznał krzywd od losu.
— Tato, drogi tato! — szeptała wzruszona.
Przytulił ją do siebie. Miłość jedynego dziecka przyniosła pocieszenie
obolałemu sercu.
tf
Hrabina Eckhoff przybyła do Riedberg w listopadzie. Czekała tu na nią
masa pracy. Musiała pomóc Hansowi w przygotowaniach do przyjęcia.
Ślub Pii i Hansa zaplanowano na najbliższą wiosnę.
Ale już na początku grudnia w Riedberg odbył się wspaniały bal.
Zaproszono nań wszystkich sąsiadów a także wielu gości z daleka. Hans
wykorzystał okazję, aby przedstawić przybyłym swoją młodziutką
narzeczoną. x
Wiele osób nie widziało jeszcze nigdy hrabianki Pii Buchenau. Co
najwyżej słyszało o niej w większości nieprawdziwe historie. Ale ci
nieliczni, którzy znali Pię z dawnych czasów, byli zdumieni i zachwyceni
wielką przemianą, jaka się w niej dokonała.
Baronowa Soltau powiedziała do hrabiny Eckhoff, kiedy na chwilę
znalazły się w cichym kąciku:
— To, czego pani dokonała, to majstersztyk sztuki pedagogicznej,
droga hrabino. Wprost trudno poznać Pię. Nie mogłam uwi&rzyć, że to
rzeczywiście ona stoi przede mną. Wcale nie odnosi się wrażenia, że
musiała się z mozołem uczyć wszystkiego, czego jej dotychczas brakowało,
by zostać prawdziwą damą. Hrabia Buchenau nigdy nie będzie mógł do
205
I
yta||jl
nlwf*
końca odwdzięczyć się pani za to, że tak perfekcyjnie skorygowała pani
jego błędy.
Hrabina Eckhoff uśmiechnęła się lekko.
— Nie zasługuję na ten komplement, droga pani baronowo. Przede
wszystkim hrabia Buchenau wcale nie popełnił tylu błędów, jak pani myśli.
Doskonale ukształtował serce i umysł swego dziecka. Przykładał też dużą
wagę do zdrowego ciała. Pii brakowało jedynie zewnętrznych drobiazgów,
które zresztą przyswoiła sobie nadspodziewanie szybko, co również
w najmniejszym stopniu nie było moją zasługą. Miała inną, potężniejszą
nauczycielką, miłość.
Takiej odpowiedzi udzieliła ciocia Maria. Była bardzo szczęśliwa, że
Hans i Pia odnaleźli drogę do siebie.
— Zupełnie straciłabym wiarę w swoją znajomość natury ludzkiej —j
rzekła do Hansa, kiedy on opowiedział jej o swoim szczęściu.
Hrabia Buchenau z trudem przyzwyczajał się do towarzystwa ludzi.
Ale ze względu na swoją córkę wytrzymał do końca przyjęcia.
W kilka tygodni później dla pani Dornemann nadeszła wielka chwila.
Zamek Buchenau otworzył swe podwoje dla gości. Pia pełniła honory pani
domu.
Na pierwsze od lat przyjęcie w Buchenau zaproszono również baro-
nówny Lindau z rodzicami. Hilda i Herta pozostały potem przez kilka dni
na zamku. Hrabia Buchenau patrzył z zagadkowym uśmiechem na trzy mło-
de damy, których pogodny śmiech rozbrzmiewał w całym domu.
Popadł w spokojną melancholię. Ponure, bolesne rozgorycznie prze-
kształciło się w cichą rezygnację. Nie powracał już tak uparcie myślami do
ostatnich dziesięciu lat, wypełnionych rozpaczą i cierpieniem. Częściej
pogrążał się we wspomnieniach jeszcze wcześniejszych, szczęśliwszych,
z czasów swojej beztroskiej młodości.
Hansa i Pię cieszyła ta zmiana w sposobie bycia ojca. Nie mniejszy
udział w przywróceniu hrabiemu radości życia miała ciocia Maria. Mądra,
pełna taktu kobieta zawsze potrafiła znaleźć kilka dobrych słów dla zgorzk-
niałego hrabiego, który bardzo cenił sobie rozsądne, pełne treści rozmowy,
jakie prowadzili.
Pani Eckhoff pozostała na zamku w Riedberg do zaślubin młodej pary.
Hans prosił ją o to bardzo serdecznie. Tylko w okresie Bożego Narodzenia po-
jechała na kilka dni do swojej córki, albowiem bardzo tęskniła za wnuczkiem.
Na krótko przed Wielkanocą odbyło się wesele Pii. W tym dniu zamek
Buchenau zabłysnął całym przepychem i okazałością. Późnym popołud-
niem młoda para wyruszyła w podróż poślubną. Hans chciał Pii pokazać
trochę świata, zanim weźmie ją do siebie na zamek.
Ciocia Maria obiecała, że po ich wyjeździe zostanie w Riedberg, aby
hrabia Buchenau nie czuł się zbyt osamotniony.
Powóz wiozący młodą parę na dworzec przejeżdżał przez most, po
którego poręczy biegała onegdaj Pia w chłopięcym ubraniu. Hans pokazał
jej, gdzie wtedy siedział.
— Tam byłem, najdroższa. A moje szczęście w podskokach przy-
biegło do mnie i dosłownie położyło się u moich stóp. Ale nie rozpoznałem
go od razu. Teraz jednak trzymam je mocno, bardzo mocno przy sercu.
Przytuliła się do niego.
— Czy przestraszyłeś się, kiedy rozszalały łobuz okazał się dziew-
czyną? — spytała cicho.
Roześmiał się.
— Czy się przestraszyłem? O, nie, byłem tylko bezgranicznie
zdziwiony, że ta cudowna osóbka nie wie, co to próżność. Ale wówczas nie
mogłem przypuszczać, że stoi przede mną przyszła pani von Riedberg.
I choć cieszył mnie tamten łobuz, kiedy wykonywał swoje skoki, to jednak
powabna kobieta, którą trzymam w swoich ramionach, podoba mi się
o wiele bardziej. Ona nie tylko obdarza mnie radością, ale także szczęściem
ponad wszelką miarę.
Wpatrzeni w siebie, w gorącym uścisku jechali tak ku szczęściu.
KONIEC
206
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Courths Mahler Serce nie sluga
Courths Mahler Przez cierpienie do szczescia
Courths Mahler Banitka
Courths Mahler Trzy milosci Martiny
Courths Mahler Pierwsza milosc Eryki
Courths Mahler Tajemnica Marleny
Courths Mahler Jasnowlosa
Courths Mahler Zachowaj w sercu
Courths Skowronek
Mahler, Alma 1 Die Stille Stadt głos i orkiestra smyczkowa [partytura i głosy]
O Shea Muzyka i medycyna MAHLER
Courths Perly
Courths Machler Gdyby zyczenia zabijaly
VIENNA ACOUSTICS MAHLER
więcej podobnych podstron