1
Każda rodzina ma swoją czarną owcę w naszej był nią stryj Petros.
Mój ojciec i stryj Anargyros, jego dwaj młodsi bracia, zadbali o to,
żebyśmy ja i moi kuzyni od najmłodszych lat poznali tę jedno-
znacznÄ… o nim opiniÄ™.
Ten nicpoń, mój brat Petros, to życiowy nieudacznik mawiał
ojciec niemal przy każdej okazji.
Stryj Anargyros, podczas rodzinnych spotkań, na których zwykle
nie było Petrosa, ilekroć wymawiał jego imię, nie omieszkiwał czynić
tego przy wtórze prychania i grymasów, wyrażających dezaprobatę,
pogardę lub zwykłą rezygnację, w zależności od ogólnego nastroju.
Jednak muszę im przyznać jedną rzecz: obaj traktowali go sprawie-
dliwie w sprawach finansowych. Mimo że nigdy nie pomagał braciom
w pracy i obowiÄ…zkach zwiÄ…zanych z prowadzeniem rodzinnego inte-
resu, który we trójkę odziedziczyli po moim dziadku, ojciec i stryj
Anargyros zawsze wypłacali Petrosowi należną mu część zysków. (Było
to spowodowane silnym poczuciem więzi rodzinnych, kolejnym wspól-
nym dziedzictwem). Co do stryja Petrosa, odpłacił im w ten sam spo-
sób. Ponieważ nie miał własnej rodziny, po śmierci zapisał nam, swo-
im bratankom, dzieciom wielkodusznych braci, fortunę, która przez
1
te wszystkie lata praktycznie nienaruszona spoczywała na jego koncie
bankowym i obrastała w odsetki.
Mnie, ulubionemu bratankowi (jego własne słowa), zapisał po-
nadto ogromną bibliotekę, którą ja z kolei przekazałem Greckiemu
Towarzystwu Matematycznemu. Dla siebie zachowałem tylko dwie po-
zycje: tom siedemnasty Opera omnia Leonarda Eulera oraz numer trzy-
dziesty ósmy niemieckiego czasopisma matematycznego Monatshefte
für Mathematik und Physik. Te skromne pamiÄ…tki miaÅ‚y głównie cha-
rakter symboliczny, bo zakreślały granice historii będącej esencją jego
życia. Rozpoczynała się ona listem napisanym w 1742 roku, a zawar-
tym w pierwszej z wymienionych pozycji, w którym mniej znany ma-
tematyk Christian Goldbach zwraca uwagÄ™ wielkiego Eulera na pewnÄ…
arytmetyczną prawidłowość. Zakończenie, żeby tak się wyrazić, moż-
na znalezć na stronach 183 198 niemieckiego czasopisma w pracy
zatytuÅ‚owanej Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Ma-
thematica und verwandter Systeme , napisanej w 1931 roku przez zu-
peÅ‚nie wczeÅ›niej nie znanego wiedeÅ„skiego matematyka Kurta Gödla.
*
Do wczesnych lat młodzieńczych widywałem stryja Petrosa tylko
raz do roku, podczas rytualnych odwiedzin w dniu jego imienin, 29
czerwca, w święto Piotra i Pawła. Zwyczaj tego corocznego spotkania
zapoczątkowany przez mojego dziadka, w konsekwencji stał się jed-
nym ze stałych elementów w naszej pielęgnującej tradycję rodzinie.
W Ekali, która dzisiaj leży na przedmieściach Aten, lecz wtedy była
odizolowaną leśną wioską, stryj Petros mieszkał samotnie w niewiel-
kim domku otoczonym rozległym ogrodem i sadem.
Pogardliwe traktowanie starszego brata przez ojca i stryja Anargy-
rosa zastanawiało mnie od najwcześniejszych lat. Rozbieżność między
wizerunkiem stryja, jaki malowali, a wrażeniami, jakie odnosiłem
2
w czasie naszych rzadkich kontaktów osobistych, była tak uderzająca,
że zmuszała do refleksji nawet tak niedojrzały umysł jak mój. Na próż-
no podczas odwiedzin badawczo przyglądałem się stryjowi Petrosowi,
poszukując śladów rozwiązłości, indolencji i innych cech, które mu
przypisywano. Przeciwnie, wszelkie porównania wypadały zdecydo-
wanie na jego korzyść: młodsi bracia byli wybuchowi i często nieuprzej-
mi w stosunkach z innymi ludzmi, podczas gdy stryj Petros był tak-
towny i delikatny, a w jego głęboko osadzonych niebieskich oczach
zawsze tliła się życzliwość. Bracia nie gardzili alkoholem ani papiero-
sami, podczas gdy on nie pił nic prócz wody i oddychał tylko zapacha-
mi swojego ogrodu. Co więcej, w odróżnieniu od ojca, który był kor-
pulentny, i stryja Anargyrosa, wręcz otyłego, Petros był szczupły, żyla-
sty, co było wynikiem aktywnego i wstrzemięzliwego stylu życia.
Ciekawość narastała we mnie z roku na rok. Jednak ku mojemu
wielkiemu rozczarowaniu ojciec nie chciał wyjawić mi żadnych szcze-
gółów z życia stryja Petrosa, powtarzając lekceważąco: życiowy nie-
udacznik . Dopiero od matki dowiedziałem się co nieco o zajęciach,
jakim codziennie się oddawał (trudno było mówić o jakimś kon-
kretnym wykonywanym przezeń zawodzie): wstawał bladym świtem
i przez większość dnia pracował w ogrodzie, nie korzystając z niczy-
jej pomocy, ani ludzkiej, ani współczesnych ułatwiających pracę urzą-
dzeń. Jego bracia błędnie przypisywali to skąpstwu. Rzadko opusz-
czał dom, z wyjątkiem comiesięcznych odwiedzin w niewielkiej in-
stytucji filantropijnej założonej przez mojego dziadka, gdzie pracował
jego wolontariusz w charakterze skarbnika. Czasami jezdził także
w inne miejsce , o którym nic bliższego nie udało mi się od matki
wyciągnąć. Jego dom był prawdziwą pustelnią. Z wyjątkiem corocz-
nej inwazji rodziny, Petros nie przyjmował żadnych innych gości.
Nie prowadził także żadnego życia towarzyskiego. Wieczorami prze-
3
siadywał w domu i (tutaj matka zniżała głos niemal do szeptu) odda-
wał się swoim studiom.
Moja ciekawość sięgnęła zenitu.
Studiom? Jakim studiom?
Bóg jeden wie odpowiadała matka, rozniecając w mojej chło-
pięcej wyobrazni wizje alchemii, ezoteryzmu, a nawet jeszcze gorszych
rzeczy.
Kolejna niespodziewana informacja pomogła mi w identyfikacji tego
tajemniczego innego miejsca , w którym bywał stryj. Pewnego wie-
czora wyjawił ją jeden z gości zaproszonych przez ojca na kolację.
Widziałem kiedyś w klubie twojego brata Petrosa powiedział
gość. Zdruzgotał mnie Karo-Cannem.
Co to znaczy? Co to jest Karo-Cann? wykrzyknÄ…Å‚em, czym
zasłużyłem sobie na grozne spojrzenie ojca.
Gość wyjaśnił, że termin ten odnosi się do pewnego otwarcia w sza-
chach, nazwanego na cześć dwóch osób, które je wymyśliły, panów
Karo i Canna. Najwyrazniej stryj Petros co jakiś czas odwiedzał klub
szachowy w Pattissii, gdzie zwykle gromił nieszczęsnych przeciwników.
Co za gracz! westchnął z podziwem gość. Gdyby tylko ze-
chciał wziąć udział w oficjalnych zawodach, byłby dzisiaj arcymistrzem!
Wtedy ojciec zmienił temat.
Coroczne rodzinne spotkania odbywały się w ogrodzie. Dorośli sia-
dywali przy stole, który nakrywano na kamiennym patio, popijając,
jedzÄ…c i pogadujÄ…c. MÅ‚odsi bracia zwykle starali siÄ™ (nie zawsze z po-
wodzeniem) zachowywać uprzejmie wobec solenizanta. Tymczasem
moi kuzyni i ja bawiliśmy się wśród drzew w sadzie.
Pewnego razu, postanowiwszy poszukać wyjaśnienia zagadki stryja
Petrosa, zapytałem, czy mogę skorzystać z toalety. Miałem nadzieję, że
dzięki temu będę miał sposobność przyjrzeć się wnętrzu domu. Jed-
nak ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu nasz gospodarz pokazał mi
4
niewielką przybudówkę przy szopie z narzędziami. Rok pózniej (mia-
łem już wtedy czternaście lat) w sukurs mojej ciekawości przyszła po-
goda. Letnia burza zmusiła stryja, żeby otworzył oszklone drzwi bal-
konowe i wpuścił nas do wnętrza domu, do pomieszczenia, które ar-
chitekt zapewne przewidział na pokój gościnny. Było jednak równie
oczywiste, że gospodarz nie wykorzystywał go do tego celu. Chociaż
znajdowała się w nim kanapa, jej ustawienie było zasadniczo niewła-
ściwe, ponieważ stała przodem do pustej ściany. Wnieśliśmy z zewnątrz
krzesła i ustawili w półkole, w którym usiedliśmy prawie jak żałobni-
cy na prowincjonalnym pogrzebie.
Dokonałem pospiesznego rekonesansu, szybko rozglądając się wo-
kół. Jedynymi meblami używanymi codziennie były głęboki, wytarty
fotel przy kominku i stojący przed nim niski stolik. Leżała tam sza-
chownica z rozstawionymi figurami, jakby gra została przerwana
w środku partii. Obok stolika, na podłodze leżał ogromny stos książek
i czasopism szachowych. Więc właśnie tam siadywał co wieczór stryj
Petros. Studia, o których wspominała moja matka, musiały mieć coś
wspólnego z szachami. Lecz czy tak było naprawdę?
Nie mogłem pozwolić sobie na pochopne wyciąganie wniosków,
ponieważ teraz pojawiły się nowe możliwości spekulacji. Główną cha-
rakterystyczną cechą pokoju, w którym siedzieliśmy, a która tak bar-
dzo odróżniała go od pokoju gościnnego w naszym domu, była przy-
tłaczająca obecność niezliczonych regałów z książkami. Były dosłow-
nie wszędzie. Zakrywały nie tylko wszystkie ściany pokoju, korytarza
i holu od podłogi do sufitu, lecz ich stosy zajmowały także większą
część podłogi. Większość z nich wyglądała na stare i sfatygowane czę-
stym użytkowaniem.
Początkowo wybrałem najprostszą drogę do uzyskania odpowiedzi
na nurtującą mnie ciekawość odnośnie do ich zawartości. Zapytałem:
Co to za książki, stryjku?
5
Nagle zapanowała cisza, zupełnie jakbym wspomniał o sznurze w do-
mu powieszonego.
Są... stare wymamrotał z wahaniem, rzuciwszy szybkie spojrze-
nie w stronÄ™ mojego ojca.
Odniosłem wrażenie, że poszukiwanie odpowiedzi sprawia mu kło-
pot, a towarzyszący temu uśmiech jest tak wątły, iż nie mogłem zdobyć
się na prośbę o bliższe wyjaśnienia. Po raz kolejny zastosowałem sztucz-
kę z fizjologią. Tym razem stryj Petros pokazał mi drogę do małej toalety
w pobliżu kuchni. Wracając do pokoju gościnnego bez towarzystwa in-
nych, wykorzystałem sprzyjającą okoliczność, jaką sam sobie stworzy-
łem. Z najbliższego stosu książek leżącego w korytarzu wziąłem jedną
i szybko przerzuciłem kilka kartek. Niestety, była po niemiecku, w języ-
ku, którego wtedy (podobnie jak teraz) nie znałem. Większość stron
pokrywały tajemnicze symbole, jakich nigdy przedtem nie widziałem,
w rodzaju , , , i . Wśród nich dostrzegłem bardziej znajome sym-
bole, znaki dodawania, równości i dzielenia, pomiędzy którymi znajdo-
wały się cyfry i litery łacińskie i greckie. Mój racjonalny umysł rozwiązał
kabalistyczną zagadkę: to przecież była matematyka!
Tamtego dnia wyjechałem z Ekali, mając uwagę całkowicie zaprząt-
niętą nowym odkryciem, obojętny na połajania ojca i na jego pełne
hipokryzji zarzuty, jakobym niegrzecznie zachował się wobec stryja
i niepotrzebnie wypytywał . Zupełnie jakby obchodził go savoir-vivre!
W ciągu kilku następnych miesięcy chęć lepszego poznania tajem-
nicy stryja Petrosa rozwinęła się w prawdziwą obsesję. Pamiętam, jak
w szkole, podczas lekcji pasjami pokrywałem kartki w zeszytach gry-
zmołami łączącymi w sobie elementy symboli matematycznych i sza-
chowych. Matematyka lub szachy: w jednym z tych dwojga przypusz-
czalnie kryło się wyjaśnienie zagadkowej atmosfery otaczającej stryja,
lecz żadne z nich nie tłumaczyło pogardy i lekceważącego stosunku
braci do Petrosa. Z pewnością żadna z tych dziedzin zainteresowań
6
(a może to było coś więcej niż zainteresowanie) sama w sobie nie sta-
nowiła przedmiotu obiekcji. Jak by na to nie patrzeć, umiejętność gry
w szachy na poziomie arcymistrzowskim ani czytanie setek tomów
matematycznych książek nie skutkowały natychmiastowym zaliczeniem
człowieka do kategorii życiowych nieudaczników .
Musiałem to wyjaśnić. Przez jakiś czas rozważałem nawet dokona-
nie eskapady w stylu jednego z moich ulubionych bohaterów literac-
kich, przedsięwzięcia godnego Tajemniczej siódemki Enid Blyton,
Chłopców Hardy ego czy greckiego odpowiednika Supermana .
W najdrobniejszych szczegółach zaplanowałem włamanie do domu
stryja w celu zdobycia namacalnych dowodów jego przewinień. Za-
mierzałem tego dokonać podczas jednej z jego wypraw do instytucji
charytatywnej lub do klubu szachowego. Jak się wkrótce okazało, nie
musiałem uciekać się do przestępstwa, żeby zaspokoić swoją cieka-
wość. Odpowiedz, której poszukiwałem, przyszła sama, uderzając mnie
że się tak wyrażę prosto w oczy.
A było tak. Pewnego popołudnia siedziałem sam w domu i odra-
białem lekcje, gdy zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę.
Dobry wieczór powiedział nieznajomy męski głos. Dzwonię
z Greckiego Towarzystwa Matematycznego. Czy mógłbym rozmawiać
z profesorem?
Chyba wybrał pan zły numer niewiele myśląc, poprawiłem dzwo-
niącego. Tutaj nie mieszka żaden profesor.
Bardzo przepraszam sumitował się głos. Powinienem był naj-
pierw zapytać. Czy to dom Papachristosów?
Nagle olśniło mnie.
Chodzi więc panu o pana P et ros a Papachristosa?
Tak. O prof es ora Papachristosa.
Profesor! Słuchawka niemal wypadła mi z ręki. Jednak stłumi-
łem podniecenie, żeby nie zmarnować tak wspaniałej okazji.
7
Nie skojarzyłem od razu, że chodzi panu o prof es ora Papa-
christosa powiedziałem przymilnie. Wie pan, to dom jego brata,
lecz ponieważ profesor nie ma telefonu (najprawdziwsza prawda), od-
bieramy i przekazujemy mu informacje (ohydne kłamstwo).
Czy mógłbym więc dostać jego adres? poprosił głos, lecz teraz
odzyskałem pewność siebie i mój rozmówca nie był już dla mnie rów-
norzędnym przeciwnikiem.
Profesor pragnie zachować prywatność. Dlatego odbieramy tak-
że jego pocztę powiedziałem wyniośle.
Nie pozostawiłem biedakowi wyboru.
Proszę więc podać mi swój adres. W imieniu Greckiego Towa-
rzystwa Matematycznego chciałbym przesłać mu zaproszenie.
Przez następnych kilka dni udawałem chorego, żeby być w domu
w porze przyniesienia poczty. Nie musiałem długo czekać. Trzeciego
dnia po telefonie miałem już w dłoniach cenną kopertę. Poczekałem
do północy, żeby rodzice na pewno zasnęli, potem poszedłem na pal-
cach do kuchni i otworzyłem list nad parą (kolejna lekcja zaczerpnięta
z książek dla chłopców).
Rozłożyłem go i zacząłem czytać:
Pan Petros Papachristos
b. Profesor Analizy Matematycznej
Uniwersytet w Monachium
Szanowny Panie Profesorze!
Nasze Towarzystwo planuje specjalną sesję upamiętniającą 250 rocznicę
urodzin Leonarda Eulera, połączoną z wykładem na temat Logika formal-
na i podstawy matematyki . Bylibyśmy niezmiernie zaszczyceni, drogi Profe-
sorze, gdyby zgodził się pan przybyć i wygłosić krótkie wystąpienie...
8
Więc tak, człowiek lekceważony przez mojego ojca jako życiowy
nieudacznik był profesorem analizy matematycznej na uniwersytecie
w Monachium (znaczenie małej litery b. przed niespodzianie presti-
żowym tytułem nadal było dla mnie niejasne, zaś co do osiągnięć tego
Leonarda Eulera, nadal pamiętanego i honorowanego 250 lat po śmier-
ci, nie miałem o nich zielonego pojęcia).
Następnego, niedzielnego poranka wyszedłem z domu w mundu-
rze skauta, lecz zamiast udać się na cotygodniową zbiórkę, wsiadłem
do autobusu do Ekali z listem od Greckiego Towarzystwa Matema-
tycznego bezpiecznie ukrytym w kieszeni. Zastałem stryja w starym
kapeluszu i koszuli z podwiniętymi rękawami, ze szpadlem w dłoniach.
Przekopywał ziemię na grządkach z jarzynami.
Co cię do mnie sprowadza? zapytał.
Podałem mu zapieczętowaną kopertę.
Nie musiałeś się kłopotać powiedział, ledwo rzuciwszy na nią
okiem. Mogłeś przesłać ją pocztą.
Potem uśmiechnął się uprzejmie.
Ale dziękuję ci, dzielny skaucie. Czy ojciec wie, że tu jesteś?
No, nie wymamrotałem.
Więc lepiej odwiozę cię do domu, rodzice będą się martwić.
Zaprotestowałem, że to niepotrzebne, lecz nalegał. W zabłoco-
nych butach i wszystkim, co miał na sobie, wdrapał się do wieko-
wego, poobijanego volkswagena garbusa i wyruszyliśmy do Aten. Po
drodze kilka razy próbowałem nawiązać rozmowę na temat zapro-
szenia, lecz on zawsze zmieniał temat na inny, nieistotny, jak pogo-
da, właściwa pora roku na przycinanie drzew i radość bycia skau-
tem.
Wysadził mnie na rogu ulicy w pobliżu naszego domu.
Czy mam wyjść na górę i udzielić wyjaśnień?
Nie, dziękuję, stryjku, nie trzeba.
9
Jak się pózniej okazało, wyjaśnienia były konieczne. Miałem pecha,
bo ojciec zadzwonił do klubu, żeby poprosić mnie o zabranie jakichś
rzeczy, kiedy będę wracał do domu, i dowiedział się o mojej nieobec-
ności. Naiwnie wygadałem całą prawdę. Jak się okazało, była to decy-
zja najgorsza z możliwych. Gdybym skłamał i powiedział, że posze-
dłem sobie na wagary, żeby popalić w parku papierosy albo nawet od-
wiedzić dom publiczny, nie byłby tak bardzo poruszony.
Czy nie powiedziałem ci wyraznie, że zabraniam ci mieć cokol-
wiek do czynienia z tym człowiekiem? krzyczał na mnie, czerwie-
niejąc na twarzy tak bardzo, że matka poprosiła go, aby pomyślał o swo-
im nadciśnieniu.
Nie, tato odparłem zgodnie z prawdą. Jeżeli o to chodzi, ni-
gdy mi nie zabraniałeś. Nigdy!
Czy ty nic o nim nie wiesz? Czy tysiące razy nie mówiłem ci o mo-
im bracie Petrosie?
Tak, tysiące razy mówiłeś mi, że jest życiowym nieudacznikiem ,
ale co z tego? Jest nadal twoim bratem, a moim stryjem. Co takiego
strasznego się stało, że zawiozłem mu list? A poza tym, jak można na-
zywać nieudacznikiem profesora analizy matematycznej na wielkim
uniwersytecie!
Był ego profesora analizy matematycznej warknął ojciec, wy-
jaśniając w ten sposób znaczenie małej litery b przed tytułem.
Nie posiadając się ze złości, ogłosił wyrok za to, co nazwał wstręt-
nym przykładem niewybaczalnego nieposłuszeństwa . Ledwo mogłem
uwierzyć w surowość kary: przez cały miesiąc miałem siedzieć w swo-
im pokoju przez cały dzień, z wyjątkiem godzin spędzanych w szkole.
Nawet posiłki miałem spożywać w samotności. Nie mogłem także
odzywać się do niego, do matki ani do nikogo innego!
Załamany, poszedłem do swojego pokoju, żeby zacząć odbywanie
wyroku. Czułem się męczennikiem za Prawdę. Pózniej, tego samego
10
wieczoru, ojciec zastukał cicho do moich drzwi i wszedł. Siedziałem
przy biurku, czytałem i, pomny zadanej kary, nie odezwałem się ani
słowem. Usiadł na łóżku naprzeciw mnie i po wyrazie jego twarzy
poznałem, że coś się zmieniło. Sprawiał wrażenie spokojnego, może
nawet dręczyło go poczucie winy. Oznajmił mi, że kara, którą mi wy-
znaczył, jest chyba zbyt surowa i dlatego zostaje cofnięta. Poprosił
mnie o wybaczenie. Zachowanie to nie miało precedensu i zupełnie
nie przystawało do jego charakteru. Stwierdził, że jego wybuch był
niesprawiedliwy i dodał, w czym zupełnie się z nim zgodziłem, że trud-
no oczekiwać ode mnie zrozumienia czegoś, czego nigdy nie zadał so-
bie trudu wyjaśnić. Ponieważ wcześniej nie rozmawiał ze mną otwar-
cie o stryjku Petrosie, więc teraz nadszedł czas, żeby naprawić ten po-
żałowania godny błąd . Chciał opowiedzieć mi o swoim najstarszym
bracie. Oczywiście cały zamieniłem się w słuch.
A oto jego opowieść.
Od najwcześniejszego dzieciństwa stryj Petros wykazywał wyjątko-
we zdolności matematyczne. W szkole podstawowej wzbudzał podziw
nauczycieli niezwykle szybkim opanowaniem arytmetyki, a w szkole
średniej bez najmniejszych trudności przyswoił sobie co bardziej abs-
trakcyjne pojęcia algebry, geometrii i trygonometrii. Opisując jego dar,
nauczyciele używali słów takich jak cudowne dziecko , a nawet ge-
niusz . Chociaż ich ojciec, a mój dziadek nie miał formalnego wy-
kształcenia, okazał się bardzo oświeconym człowiekiem. Zamiast po-
pychać Petrosa do bardziej praktycznych studiów, które przygotowa-
łyby go do pracy w rodzinnej fabryce, zachęcał syna do pójścia za głosem
serca. W młodym wieku Petros zapisał się na uniwersytet w Berlinie,
który ukończył z wyróżnieniem w wieku dziewiętnastu lat. Rok póz-
niej uzyskał doktorat i w stopniu profesora dołączył do wykładowców
uniwersytetu w Monachium. W wieku dwudziestu czterech lat był
najmłodszym człowiekiem, jakiemu udało się osiągnąć takie stanowisko.
Słuchałem z okrągłymi ze zdumienia oczyma.
11
Nie wygląda mi to na życiowego nieudacznika skomentowałem.
Jeszcze nie skończyłem przerwał mi ojciec.
W tym miejscu zrobił dygresję. Zaczął opowiadać o sobie, stryju
Anargyrosie i ich uczuciach wobec Petrosa. Obaj młodsi bracia z dumą
śledzili jego sukcesy. Nawet przez chwilę nie odczuwali zazdrości. Sami
znakomicie radzili sobie w szkole, chociaż nie w tak spektakularny spo-
sób jak geniusz, ich brat. Co by nie rzec, nie odczuwali z nim specjal-
nych więzi. Od wczesnego dzieciństwa Petros był samotnikiem. Nawet
gdy jeszcze mieszkał w domu, ojciec i stryj Anargyros rzadko spędzali
z nim czas. Podczas gdy bawili się z kolegami, on siedział w pokoju i roz-
wiązywał zadania z geometrii. Gdy wyjechał za granicę na studia, dzia-
dek kazał im pisać uprzejme listy do Petrosa ( Drogi braciszku, jeste-
śmy zdrowi... ), na które on odpowiadał z rzadka lakonicznymi podzię-
kowaniami na pocztówkach. W 1925 roku, gdy całą rodziną wybrali się
do niego do Niemiec w odwiedziny, zachowywał się jak zupełnie obca
osoba roztargniony, zniecierpliwiony, najwyrazniej pragnÄ…Å‚ jak najszyb-
ciej wrócić do tego, co robi. Ponownie ujrzeli go dopiero w roku 1940,
gdy wybuchła wojna z Niemcami i musiał wrócić do kraju.
Po co? zapytałem. Żeby wstąpić do wojska?
Ależ skąd! On nigdy nie miał patriotycznych uczuć ani żadnych
innych. Po prostu po wypowiedzeniu wojny został uznany za przed-
stawiciela wrogiego kraju i musiał wyjechać z Niemiec.
Więc dlaczego nie pojechał gdzieś indziej, do Anglii czy do Ame-
ryki, na jakiś inny wielki uniwersytet? Skoro był tak wielkim mate-
matykiem...
Ojciec przerwał mi mruknięciem, któremu towarzyszyło głośne
klapnięcie w udo.
I o to chodzi! warknął. O to właśnie chodzi, że nie był już
wielkim matematykiem!
Nie rozumiem, jak to możliwe? zapytałem.
12
Nastąpiła długa, wiele mówiąca pauza, oznaka, że dotarliśmy do
krytycznego punktu opowieści, miejsca, w którym akcja zmienia kie-
runek. Ojciec nachylił się bliżej, marszcząc groznie brwi. Kolejne sło-
wa zabrzmiały niemal jak jęk:
Twój stryjek, synu, popełnił największy grzech!
Ale co zrobił, ojcze, powiedz mi! Kradł, oszukiwał, zabijał?
Nie, to wszystko są zwykłe wykroczenia, w porównaniu z jego
zbrodnią! Pamiętaj, to nie ja tak uważam, lecz Pismo Święte, nasz Pan
we własnej osobie: Nie będziesz bluznił przeciwko Duchowi Święte-
mu! Twój stryj Petros rzucał perły przed wieprze, wziął coś wielkie-
go, świętego i bezwstydnie to zbezcześcił!
Nieoczekiwany teologiczny zwrot w historii oszołomił mnie na chwi-
lę i sprawił, że ostrożnie zapytałem:
O co dokładnie chodziło?
Jak to o co, o jego dar! Wielki, jedyny w swoim rodzaju dar, któ-
rym pobłogosławił go Bóg, fenomenalny, jedyny, unikatowy talent ma-
tematyczny! Ten głupiec roztrwonił go, stracił, wyrzucił na śmietnik.
Potrafisz to sobie wyobrazić? Ten drań nie dokonał niczego pożytecz-
nego w matematyce! Nic! Zero!
Ale dlaczego? dopytywałem się.
Dlatego, że jego ekscelencja zajmował się hipotezą Goldbacha.
Czym?
Ojciec skrzywił się z obrzydzeniem.
JakaÅ› zagadka, coÅ›, co nie interesuje nikogo, z wyjÄ…tkiem kilku
leniuchów zabawiających się grami intelektualnymi.
Zagadka? Tak jak krzyżówka?
Nie, zadanie matematyczne, ale nie takie zwykłe: ta hipoteza
Goldbacha uważana jest za jedno z najtrudniejszych zagadnień w całej
matematyce. Wyobrażasz sobie? Najtęższe umysły na naszej planecie
łamały sobie nad nią głowę i nie udało im się, ale twój najmądrzejszy
13
stryjek w wieku dwudziestu jeden lat postanowił, że właśnie jemu się
uda... A potem strawił nad nią całe życie!
Byłem trochę zbity z tropu tokiem jego rozumowania.
Poczekaj chwilę, tato powiedziałem. Czy to jest zbrodnia?
Poszukiwanie rozwiązania jednego z najtrudniejszych zadań w historii
matematyki? Czy mówisz poważnie? Ależ to wspaniałe, to wręcz fan-
tastyczne!
Ojciec spojrzał na mnie ze złością.
Gdyby udało mu się je rozwiązać, może byłoby to wspaniałe, a na-
wet fantastyczne, albo jak sobie chcesz, chociaż oczywiście zupełnie
bezużyteczne. Ale ni e rozwi ązał!
Był wyraznie zniecierpliwiony, gdyż powrócił do swojego zwykłego
sposobu bycia.
Synku, czy znasz najważniejszy sekret życia? zapytał.
Nie, nie znam.
Zanim mi go wyjawił, wytarł nos przy akompaniamencie trąbienia
w jedwabnÄ… chusteczkÄ™ z monogramem.
Sekret życia polega na stawianiu sobie takich celów, jakie można
osiągnąć. Mogą być łatwe lub trudne, w zależności od okoliczności,
charakteru i zdolności, ale zawsze powinny być moż-li-we do o-siąg-
-nię-cia! Myślę nawet, że powieszę w twoim pokoju portret stryja
Petrosa z podpisem: PRZYKAAD, KTÓREGO NALEŻY SI WY-
STRZEGAĆ!
Teraz, gdy w wieku średnim piszę te słowa, nie potrafię oddać wzbu-
rzenia, jakie w moim nastoletnim sercu wywołała ta pierwsza, chociaż
niekompletna i pełna uprzedzeń opowieść o stryju Petrosie. Ojciec
oczywiście pragnął, żeby służyła za poważne ostrzeżenie, lecz jego sło-
wa wywarły na mnie wpływ zupełnie odwrotny od zamierzonego. Za-
14
miast odstręczyć mnie od jego błądzącego starszego brata, zaczęło mnie
ku niemu przyciągać jak ku jasno lśniącej gwiezdzie.
Byłem pod ogromnym wrażeniem tego, czego się dowiedziałem.
Nie miałem pojęcia, co to jest owa słynna hipoteza Goldbacha , nie-
szczególnie mnie zresztą wtedy zainteresowała. Tym, co mnie fascyno-
wało, był fakt, że ten uprzejmy, zamknięty w sobie i na pozór skromny
stryj był w rzeczywistości człowiekiem, który, z własnego wyboru, przez
całe lata walczył na najdalszych granicach ludzkiej ambicji. Człowiek,
którego znałem od dzieciństwa, mój bliski krewny, spędził całe życie,
próbując rozwiązać Jedno z Najtrudniejszych Zadań w Historii Mate-
matyki! Jego bracia chodzili do szkoły, zakładali rodziny, wychowywali
dzieci i prowadzili rodzinny interes, codziennie wraz z resztÄ… bezimien-
nej ludzkości trudząc się życiem, prokreacją i zabijaniem czasu, pod-
czas gdy on, jak Prometeusz, starał się wpuścić promień światła do
jednej z najciemniejszych i najbardziej niedostępnych okolic pozna-
nia.
Fakt, że jego próby zakończyły się niepowodzeniem, nie tylko nie
obniżał jego autorytetu w moich oczach, ale wręcz przeciwnie, wyno-
sił go na najwyższe szczyty doskonałości. Czy przez to nie był idealnym
wcieleniem bohatera romantycznego, toczÄ…cego wielkÄ… bitwÄ™ mimo
świadomości nieuchronnej klęski? Czy różnił się w tym czymkolwiek
od Leonidasa i jego Spartan strzegÄ…cych Termopil? Ostatnie linijki
wiersza Kawafisa, których uczyłem się w szkole, wydawały się dosko-
nale pasować do niego:
...Lecz największy honor należy się tym, co przewidują,
Jak wielu rzeczywiście przewiduje,
Że Efialtes zdrajca pojawi się wreszcie
I że oto Persowie
Przejdą przez ciasny wąwóz.
15
Nawet zanim usłyszałem opowieść o stryju Petrosie, lekceważące
uwagi rzucane przez jego braci poza ciekawością wzbudziły we mnie
współczucie. (W odróżnieniu od reakcji moich dwóch kuzynów, któ-
rzy bez kwestionowania przejęli pogardę swoich ojców w całej rozcią-
głości). Teraz znałem prawdę nawet fakt, iż usłyszałem ją z ust osoby
tak dalece uprzedzonej, nie miał wpływu na mój do stryja stosunek
natychmiast stał się moim wzorem do naśladowania.
Pierwszą tego konsekwencją była zmiana w moim podejściu do
przedmiotów matematycznych w szkole, które dotąd uważałem za ra-
czej nudne. Doprowadziła ona do zdecydowanej poprawy wyników
w nauce. Gdy na kolejnej cenzurce ojciec ujrzał celujące stopnie z al-
gebry, geometrii i trygonometrii, uniósł brwi i rzucił mi dziwne spoj-
rzenie. Możliwe, że zaczął nawet coś podejrzewać, lecz nie mógł prze-
cież robić z tego sprawy. Nie wypadało krytykować syna za bardzo dobre
wyniki w nauce!
W dniu, w którym Greckie Towarzystwo Matematyczne miało upa-
miętnić 250 rocznicę urodzin Leonarda Eulera, bardzo wcześnie przy-
byłem do audytorium. Zaciekawienie nie pozwalało mi usiedzieć spo-
kojnie. Chociaż matematyka na poziomie liceum nie wyjaśniała precy-
zyjnego znaczenia tytułu wykładu, samo jego brzmienie Logika
formalna i podstawy matematyki intrygowało mnie od chwili, gdy
przeczytałem zaproszenie. Znałem słowo formalny i zwrot logicz-
ne rozumowanie , lecz nie wiedziałem, jak połączyć te dwa pojęcia.
Gdy słuchacze i mówcy zajęli miejsca, na próżno rozglądałem się,
szukając wśród nich szczupłej, ascetycznej postaci mojego stryja. Mo-
głem się domyślić, że nie przybędzie. Wiedziałem już, że nie przyjmu-
je zaproszeń, lecz teraz okazało się, iż nie robi wyjątku nawet dla ma-
tematyki.
Pierwszy mówca, przewodniczący Towarzystwa, wymienił jego na-
zwisko ze szczególnym szacunkiem:
16
Profesor Papachristos, światowej sławy grecki matematyk, nie-
stety nie będzie mógł wygłosić swojego wystąpienia ze względu na nie-
dyspozycjÄ™.
Uśmiechnąłem się, dumny, że jako jedyny spośród słuchaczy wiem,
iż niedyspozycja stryja jest dyplomatyczną wymówką, pomagającą
mu ochronić spokój. Mimo nieobecności stryja zostałem do końca
imprezy. Zafascynowany słuchałem krótkiego podsumowania życia
jubilata (najwyrazniej Leonard Euler dokonał epokowych odkryć prak-
tycznie we wszystkich dziedzinach matematyki). Potem siedziałem jak
zaczarowany, gdy na podium wyszedł główny mówca i zaczął rozpra-
wiać na temat podstaw teorii matematycznych w ujęciu logiki formal-
nej. Mimo pełnego zrozumienia zaledwie kilku pierwszych słów wy-
kładu, mój duch nurzał się w nie znanej dotąd błogości skomplikowa-
nych definicji i pojęć, które, chociaż tajemnicze, od samego początku
zaimponowały mi jako najświętsze w swojej niezmierzonej mądrości.
Magiczne, wcześniej nie słyszane nazwiska i terminy toczyły się jedno
za drugim, fascynujÄ…c mnie niezwykle swoim muzycznym brzmieniem:
hipoteza continuum, alef, Tarski, Gottlob Frege, rozumowanie induk-
cyjne, program Hilberta, teoria dowodu, geometria Riemanna, wery-
fikowalność i nieweryfikowalność, dowody niesprzeczności, dowody
zupełności, zbiory zbiorów, uniwersalne maszyny Turinga, automaty
von Neumanna, antynomia Russella, algebry Boole a... W pewnej chwi-
li, w samym środku upojnych fal słów przepływających nade mną, wy-
dało mi się, że usłyszałem ważkie słowa hipoteza Goldbacha , lecz
zanim udało mi się skupić uwagę, temat rozwijał się dalej wzdłuż no-
wych magicznych dróg: aksjomaty arytmetyki Peana, twierdzenie o licz-
bach pierwszych, systemy otwarte i zamknięte, aksjomaty, Euklides,
Euler, Cantor, Zenon, Gödel...
Paradoksalnie, wysłuchany wykład zadziałał podstępnie swoim cza-
rem na moją nastoletnią duszę właśnie dlatego, że nie wyjawił żadnej
17
z tajemnic nie wiem, czy miałby taki sam wpływ, gdybym od razu
poznał je ze wszystkimi szczegółami. Wreszcie zrozumiałem znaczenie
napisu u wejścia do Akademii Platona: Oudeis ageometretos eiseto ( Niech
tu nie wchodzi nikt nie znający geometrii ). Morał, płynący z tak owoc-
nie spędzonego wieczoru, nie mógł być bardziej przystępny: matema-
tyka jest czymś nieskończenie bardziej ciekawym niż rozwiązywanie
równań drugiego stopnia lub obliczanie objętości brył, czyli prymi-
tywne zadania, jakimi zawracaliśmy sobie głowę w szkole. Jej praktycy
zamieszkiwali prawdziwe intelektualne niebo, majestatycznÄ… dziedzi-
nę poezji, zupełnie niedostępną dla nie-matematycznych umysłów hoi
polloi. Wykład w siedzibie Greckiego Towarzystwa Matematycznego
okazał się punktem zwrotnym w moim życiu. Właśnie tam i wtedy
postanowiłem zostać matematykiem. Na koniec roku szkolnego otrzy-
małem szkolną nagrodę za najlepsze wyniki w matematyce. Ojciec
pochwalił się tym stryjowi Anargyrosowi jak by mógł postąpić inaczej!
W ten sposób ukończyłem przedostatni rok nauki. W rodzinie po-
stanowiliśmy już, że wyjadę na studia do Ameryki. Ponieważ system
amerykański nie wymaga wcześniejszego określenia specjalizacji, mo-
głem przez kilka lat odkładać wyjawienie mojemu ojcu straszliwej praw-
dy (za jaką niewątpliwie ją uzna). Na szczęście moi kuzyni określili już
swoje zainteresowania, które zapewniły rodzinnym interesom kolejne
pokolenie menadżerów. Nauczony wcześniejszym doświadczeniem,
powiedziałem ojcu tylko o planach studiowania ekonomii. Tymcza-
sem dojrzewały moje rzeczywiste zamiary: gdy już znajdę się na uni-
wersytecie, a od rodzicielskiej władzy oddzielać mnie będzie cały Atlan-
tyk, wtedy popłynę w stronę przeznaczenia.
Tego samego roku w święto Piotra i Pawła nie mogłem już dłużej
wytrzymać. W pewnej chwili odciągnąłem stryja Petrosa na bok i in-
stynktownie wygadałem się ze swoich zamiarów.
Stryjku, chciałbym zostać matematykiem.
18
Ku mojemu zdziwieniu, jedyną odpowiedzią na mój entuzjazm było
kamienne milczenie. Spojrzał ma mnie z uwagą. Z drżeniem serca
domyśliłem się, że właśnie tak musiał wyglądać, gdy starał się przenik-
nąć tajemnicę hipotezy Goldbacha.
Co ty wiesz o matematyce, młody człowieku? zapytał po chwili.
Nie podobał mi się ton jego głosu, lecz mówiłem dalej, tak jak mia-
Å‚em zaplanowane:
Byłem najlepszy w klasie z matematyki i dostałem nagrodę!
Wydawał się przez chwilę rozważać tę informację, a potem wzru-
szył ramionami.
To ważna decyzja zauważył. Nie można jej podjąć bez poważ-
nego zastanowienia. Zaglądnij do mnie kiedyś po południu, to poroz-
mawiamy.
Potem dodał, zupełnie niepotrzebnie:
Lepiej, żebyś o tym nie mówił ojcu.
Pojechałem do niego kilka dni pózniej, gdy udało mi się załatwić
dobre alibi. Stryj Petros zaprowadził mnie do kuchni i zaproponował
domowy kompot z wiśni. Potem usiadł naprzeciw mnie, przybierając
surowy i profesorski wyglÄ…d.
Powiedz mi więc, czym jest wedł ug ci ebi e matematyka?
zaakcentowane słowa sugerowały, że cokolwiek odpowiem, będzie nie-
właściwe.
Wybełkotałem parę wyświechtanych frazesów o królowej nauk
i jej wspaniałych zastosowaniach w elektronice, medycynie i badaniu
przestrzeni kosmicznej. Wtedy Petros zmarszczył brwi.
Jeżeli interesuje cię zastosowanie matematyki, dlaczego nie zo-
staniesz inżynierem? Albo fizykiem. Oni też w pewnym s ens i e
zajmujÄ… siÄ™ matematykÄ….
Kolejny znaczący akcent: oczywiście nie szanował zbytnio tego
sensu. Chcąc uniknąć dalszych kłopotliwych pytań, stwierdziłem,
19
że nie potrafię potykać się z nim jak równy z równym i wyznałem
mu to.
Nie potrafię ci podać powodów przyznałem. Wiem tylko, że
chcę być matematykiem. Myślałem, że mnie zrozumiesz.
Zastanawiał się przez chwilę, a potem zapytał:
Grasz w szachy?
TrochÄ™, ale nie namawiaj mnie na partyjkÄ™, mogÄ™ ci od razu po-
wiedzieć, że przegram!
Uśmiechnął się.
Nie miałem zamiaru, chciałem ci tylko dać właściwy przykład.
Posłuchaj, prawdziwa matematyka nie ma nic wspólnego z zastosowa-
niami ani z obliczeniami, których uczysz się w szkole. Zajmuje się abs-
trakcyjnymi konstrukcjami intelektualnymi, które, przynajmniej wte-
dy, gdy zajmuje się nimi matematyk, nie mają żadnego punktu wspól-
nego ze światem zmysłowym.
To mi odpowiada wtrąciłem.
Matematycy taką samą radość czerpią ze swoich studiów, jak szachi-
ści z gry mówił dalej Petros. W rzeczywistości konstrukcja psy-
chiczna matematyka bardziej przypomina poetÄ™ albo kompozytora,
innymi słowy, osobę zajmującą się tworzeniem piękna, poszukiwaniem
harmonii i doskonałości. Matematyk jest krańcowym przeciwieństwem
osoby praktycznej, inżyniera, polityka lub... przerwał, przez chwilę
poszukując na własnej skali wartości czegoś jeszcze bardziej niena-
wistnego ... właśnie biznesmena.
Jeżeli opowiadał mi to, żeby mnie zniechęcić, wybrał zdecydowa-
nie złą drogę.
Ja także tego szukam, stryjku powiedziałem z podnieceniem.
Nie chcę być inżynierem, nie chcę pracować w naszej fabryce, chcę
zanurzyć się w prawdzi wej matematyce, tak jak ty... zająć się hi-
potezÄ… Goldbacha!
20
Stało się! Przed wyjazdem do Ekali postanowiłem, że podczas roz-
mowy będę unikał wszelkich aluzji do hipotezy Goldbacha. Lecz pod
natchnieniem chwili dałem się ponieść i wszystko wygadałem. Chociaż
wyraz twarzy stryja nie zmienił się, zauważyłem lekkie drżenie ręki.
Kto ci mówił o hipotezie Goldbacha? zapytał cicho.
Ojciec wymamrotałem.
I co ci dokładnie powiedział?
Że starałeś się ją udowodnić.
Tylko tyle?
I... że ci się nie udało.
Nic więcej? Dłoń przestała drżeć.
Nic więcej.
Hm chrząknął. Umówimy się.
Na co?
Posłuchaj, według mnie, w matematyce, podobnie jak na przy-
kład w sporcie, jeżeli nie jesteś najlepszy, jesteś nikim. Inżynier me-
chanik, prawnik albo dentysta, który jest tylko zdolny, może prowa-
dzić twórcze i satysfakcjonujące życie zawodowe. Ale matematyk, któ-
ry jest tylko przeciętny mówię o naukowcu, oczywiście, nie
o nauczycielu to żywa, chodząca tragedia...
Ależ stryjku przerwałem nie mam najmniejszego zamiaru
być przeciętnym. Chcę być pierwszy!
Uśmiechnął się.
Przynajmniej w tym jesteś rzeczywiście podobny do mnie. Ja też
byłem za bardzo ambitny. Ale widzisz, drogi chłopcze, niestety, dobre
intencje nie wystarczą. To nie tak, jak w innych dziedzinach, w któ-
rych pracowitość zawsze popłaca. Żeby dostać się na szczyty matema-
tyki, potrzeba ci czegoś więcej, absolutnie niezbędnego warunku po-
wodzenia.
Jaki to warunek?
21
Spojrzał na mnie, zaskoczony, że przeoczyłem coś oczywistego.
Przecież chodzi o talent! Naturalną predyspozycję w jej najbar-
dziej skrajnym przejawie. Nigdy nie zapominaj: Mathematicus nascitur,
non fit ( Matematykiem trzeba się urodzić, nie można nim zostać ).
Jeżeli nie masz tej szczególnej zdolności w genach, będziesz pracował
przez całe życie na próżno i pewnego dnia skończysz jako miernota.
Może nawet znakomita miernota, ale zawsze miernota! Dlatego pro-
ponujÄ™ ci pewnÄ… umowÄ™.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
Na czym polega ta umowa?
Zawahał się przez chwilę, jakby zastanawiał się jeszcze. Potem po-
wiedział:
Nie chcę, żebyś szedł drogą, która doprowadzi cię do niepowo-
dzeń i nieszczęść. Dlatego proponuję, żebyś złożył mi wiążącą obietni-
cę: zostaniesz matematykiem wtedy i tylko wtedy, jeżeli okaże się, że
jesteÅ› wybitnie uzdolniony. Zgadzasz siÄ™?
Byłem zaniepokojony.
Ale jak mogę to sprawdzić?
Nie możesz i nie musisz powiedział z przebiegłym uśmiesz-
kiem. Ja to zrobiÄ™.
Ty?
Tak. Zadam ci zadanie, które wezmiesz ze sobą do domu i posta-
rasz się rozwiązać. Twój sukces lub porażka pozwoli dość dokładnie
zmierzyć twoje matematyczne zdolności.
Żywiłem mieszane uczucia co do proponowanego układu: niena-
widziłem sprawdzianów, lecz uwielbiałem wyzwania.
Ile będę miał czasu?
PrzymknÄ…Å‚ oczy, zastanawiajÄ…c siÄ™.
Mhm... powiedzmy do rozpoczęcia roku szkolnego, do pierwsze-
go pazdziernika. Masz więc prawie trzy miesiące.
22
W swojej nieświadomości sądziłem, że za trzy miesiące będę w sta-
nie rozwiązać nie jedno, lecz dowolną ilość zadań matematycznych.
Aż tyle?
Zadanie będzie trudne zaznaczył. Nie jest to takie sobie zada-
nie, które potrafi rozwiązać każdy, ale jeżeli masz to, co potrzeba, żeby
zostać matematykiem, dasz sobie radę. Oczywiście przyrzekniesz mi,
że nie będziesz korzystał z pomocy innych ani nie zajrzysz do żadnej
książki.
Przyrzekam powiedziałem.
Wbił we mnie wzrok.
Czy to oznacza, że przyjmujesz układ?
Tak wydałem z siebie głębokie westchnienie.
Nie mówiąc słowa, stryj Petros na krótko zniknął i wrócił z kartką
papieru i ołówkiem. Teraz zwracał się do mnie krótko i zwięzle, jak
matematyk do matematyka.
Oto zadanie... Zakładam, że wiesz, co to są liczby pierwsze?
Pewnie, że wiem, stryjku! Liczba pierwsza to liczba całkowita
większa od jeden, która dzieli się tylko przez siebie samą i przez jeden.
Na przykład 2, 3, 5, 7, 11, 13 i tak dalej.
Wydawał się zadowolony z precyzji mojej definicji.
Wspaniale! Teraz powiedz mi, ile jest liczb pierwszych?
Nagle poczułem, że grunt usuwa mi się spod nóg.
Ile?
Tak, ile ich jest. Nie uczyli was tego w szkole?
Nie.
Stryj westchnął głęboko, rozczarowany niskim poziomem kształce-
nia matematycznego we współczesnej Grecji.
Dobrze, powiem ci, bo będzie ci to potrzebne. Istnieje nieskoń-
czenie wiele liczb pierwszych, co wykazał Euklides w trzecim wieku
przed naszą erą. Jego dowód to klejnot piękna i prostoty. Wykorzystu-
23
jąc metodę reductio ad absurdum, najpierw założył coś wprost przeciw-
nego, to znaczy, że istnieje skończenie wiele liczb pierwszych. Tak więc...
Za pomocą szybkich, zdecydowanych ruchów ołówka i kilku słów
wyjaśnień stryj Petros przedstawił mi dowód naszego mądrego przod-
ka, dając mi także pierwszy przykład prawdziwej matematyki.
... co jednak zakończył nie zgadza się z naszym wstępnym
założeniem. Kryterium skończoności prowadzi do sprzeczności, ergo
istnieje nieskończenie wiele liczb pierwszych. Quod erat demonstrandum.
To fantastyczne, stryjku! wykrzyknąłem, uradowany błyskotli-
wością dowodu. To takie proste!
Tak westchnÄ…Å‚. Bardzo proste, ale nikt przed Euklidesem
o tym nie pomyślał. Zapamiętaj sobie naukę: czasami rzeczy wydają
siÄ™ proste dopiero w retrospektywie.
Nie byłem w nastroju do filozofowania.
Dalej, stryjku. Daj mi to zadanie, które mam rozwiązać!
Najpierw zapisał je na kartce papieru, a potem mi odczytał.
Chcę, żebyś udowodnił, że każda liczba parzysta większa od dwóch
jest sumą dwóch liczb pierwszych powiedział.
Zastanawiałem się przez chwilę, modląc się o przebłysk natchnie-
nia, który powaliłby go natychmiastowym rozwiązaniem. Lecz ponie-
waż nie nadchodził, powiedziałem tylko:
I to wszystko?
Pogroził mi ostrzegawczo palcem.
To nie takie proste! Dla każdego szczególnego przypadku, na przy-
kład 4=2+2, 6=3+3, 8=3+5, 10=3+7, 12=7+5, 14=7+7
i tak dalej, jest to oczywiste, chociaż im większe liczby, tym więcej
trzeba liczyć. Jednak ponieważ liczb parzystych jest nieskończenie wiele,
niemożliwe jest badanie przypadek po przypadku. Musisz znalezć ogól-
ny dowód, a to, jak podejrzewam, będzie trudniejsze, niż ci się wydaje.
Wstałem.
24
Trudne czy nie powiedziałem zrobię to! Zaraz zabieram się
do pracy.
Gdy wyszedłem z domu i kierowałem się do furtki, zawołał z okna
kuchni:
Hej! Nie zabierzesz kartki z zadaniem?
Chłodny wiatr niósł ze sobą aromat wilgotnej ziemi. Nie sądzę, że-
bym kiedykolwiek w życiu, przed tą krótką chwilą lub po niej, czuł się
tak szczęśliwy, tak pełen nadziei.
Nie potrzebuję, stryjku zawołałem. Pamiętam je doskonale.
Każda liczba parzysta większa niż dwa jest sumą dwóch liczb pierw-
szych. Do zobaczenia pierwszego pazdziernika z rozwiÄ…zaniem!
Na ulicy dobiegło mnie jeszcze jego surowe napomnienie.
Nie zapomnij o naszym układzie! krzyczał. Możesz zostać
matematykiem tylko pod warunkiem, że rozwiążesz to zadanie!
Czekało mnie trudne lato. Na szczęście rodzice zawsze wysyłali
mnie na najgorętsze miesiące lipiec i sierpień do domu brata
mojej matki w Pylos. Dzięki temu, pozostając poza zasięgiem wpły-
wów ojca, nie miałem przynajmniej dodatkowego kłopotu na głowie
(jakby zadanie stryja Petrosa nie było wystarczającym) nie musia-
łem wymyślać pretekstów ani ukrywać rodzaju moich zajęć. Gdy tyl-
ko przybyłem do Pylos, rozłożyłem papiery na stole w jadalni (w le-
cie zawsze jadaliśmy na zewnątrz) i zapowiedziałem kuzynom, że przez
czas bliżej nie określony nie będę brał udziału w zawodach pływac-
kich, nurkowaniu i wyjściach do kina. Pracowałem nad zadaniem od
rana do nocy, z krótkimi przerwami. Ciotka narzekała dobrodusz-
nie:
Przepracowujesz się, drogi chłopcze. Zwolnij tempo, są przecież
wakacje. Odłóż na chwilę książki na bok. Przecież przyjechałeś tutaj
odpocząć.
25
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
doxdoxdoxdoxwięcej podobnych podstron